McCain Gillian, McNeil Legs - Please Kill Me. Punktowa Historia Punka.

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 535

SERIA AMERYKAŃSKA

Patti Smith Poniedziałkowe dzieci


Jack Kerouac Allen Ginsberg Listy
Magdalena Rittenhouse Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero
Geert Mak Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki
Johnny Cash Cash. Autobiografia
Allen Ginsberg Listy
Bob Dylan Kroniki. Tom pierwszy
William S. Burroughs Jack Kerouac A hipopotamy żywcem się ugotowały
Lawrence Wright Droga do wyzwolenia.
Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary
Charlie LeDuff Detroit. Sekcja zwłok Ameryki
S. C. Gwynne Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów
David Ritz Respect. Życie Arethy Franklin
Alysia Abbott Tęczowe San Francisco. Wspomnienia o moim ojcu
Jon Krakauer Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija
Kim Gordon Dziewczyna z zespołu
Dennis Covington Zbawienie na Sand Mountain. Nabożeństwa z wężami w południowych Appalachach
Rick Bragg Jerry’ego Lee Lewisa opowieść o własnym życiu
Scott Carney Śmierć na Diamentowej Górze.
Amerykańska droga do oświecenia
Hampton Sides Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu
James Grissom Szaleństwa Boga. Tennessee Williams i kobiety z mgły
Patti Smith Pociąg linii M
Billie Holiday William Dufty Lady Day śpiewa bluesa
Dan Baum Dziewięć twarzy Nowego Orleanu
Jill Leovy Wszyscy wiedzą. O zabójstwach czarnych w Ameryce
Tom Clavin Bob Drury Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów
Brendan I. Koerner Niebo jest nasze. Miłość i terror w złotym wieku
piractwa powietrznego
Hampton Sides Ogar piekielny ściga mnie. Zamach na Martina Luthera Kinga i wielka obława na jego zabójcę
Paul Theroux Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji
S. C. Gwynne Wrzask rebeliantów. Historia geniusza wojny secesyjnej
Jon Krakauer Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim
James McBride Załatw publikę i spadaj. W poszukiwaniu Jamesa Browna, amerykańskiej duszy i muzyki soul
Dan Baum Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę
LEGS MCNEIL, GILLIAN MCCAIN

PLEASE KILL ME

Punkowa historia punka


Przełożył Andrzej Wojtasik
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie
w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz
karnej.

Tytuł oryginału angielskiego Please Kill Me: The Uncensored Oral History of Punk

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka


Fotografia na okładce © by Bob Gruen
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl

Copyright © by Legs McNeil and Gillian McCain, 1996


Copyright for Czym jest narracyjna historia mówiona © by Legs McNeil and Gillian McCain, 2016
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2018
Copyright © for the Polish translation by Andrzej Wojtasik, 2018

Redakcja Magdalena Jobko


Korekta Marcin Grabski / d2d.pl, Małgorzata Poździk / d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Ewa Ostafin / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl


ISBN 978-83-8049-662-0
SPIS TREŚCI

Seria
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Motto
Uwaga autorów
PROLOG Wszystkie bale jutra

CZĘŚĆ PIERWSZA Chcę być twoim psem


1 Poezja? Nazywasz to poezją?
2 Chłopcy, o których zapomniał świat
3 Muzyka, na którą czekaliśmy
4 Nie chcę być wykształcony / Nie chcę być okiełznany
5 Twoja ładna buzia idzie do piekła
6 Zadyma trwa
7 Naprawdę fajne czasy
8 Więzienny rock
9 Dom uciech
10 Serce pełne napalmu

CZĘŚĆ DRUGA Zabójcza szminka


11 Kryzys osobowości
12 Kraina tysiąca tańców
13 Pierwsza Liga Poezji
14 Dom lalek
15 Surowa moc
16 Billy Laleczka
17 Rozpruj się i krwaw
18 Lęk separacyjny
19 Jestem już gwiazdą

CZĘŚĆ TRZECIA Fabryka szczyn


20 Leć jak Rimbaud!
21 W rock’n’rollowym klubie
22 Na rogu Trzeciej Alei i Trzydziestej Trzeciej
23 A więc chcesz być (gwiazdą rock’n’rolla)
24 Śmierć lalek
25 Może nazwiemy to „punk”?
26 Chińskie kryształki[86]
27 Metaliczny nokaut

CZĘŚĆ CZWARTA Nigdy nie powinieneś otwierać tych drzwi


28 Cios jak blitzkrieg
29 Anglia knuje
30 Pasażer
31 Londyn wzywa
32 Zabawa z Dickiem i Jayne
33 Kto powiedział, że dobrze jest być żywym?
34 Upadek

CZĘŚĆ PIĄTA Znajdź i zniszcz


35 Noc należy do kochanków
36 Młodzi, głośni i bezczelni
37 Anarchia w Stanach Zjednoczonych
38 Dźwiękowy reduktor
39 Tuinal z piekła rodem
40 Nie do zdarcia
41 Frederick

EPILOG Mniejsza z tym


42 Obrócić zwycięstwo w porażkę
43 Wygnanie na Main Street
44 Urodzony, by przegrać
45 Koniec z ćpaniem
46 Marmurowy pomnik
47 Koniec

Lista osób
Czym jest narracyjna historia mówiona
Podziękowania
Źródła
Podziękowania od tłumacza
Przypisy
Kolofon
Ta książka dedykowana jest Danny’emu Fieldsowi, który zawsze był najbardziej cool ze wszystkich, za
jego znakomity gust muzyczny, jego szczodry umysł i zabójcze poczucie humoru, oraz Arturo Vedze –
najbardziej optymistycznemu, radosnemu i wesołemu kolesiowi, jakiego można sobie wymarzyć.
Do zobaczenia wkrótce!
Ci, którzy zginą, będą szczęśliwi.
Długi John Silver w Wyspie skarbów
UWAGA AUTORÓW

Przeważająca większość materiałów zawartych w niniejszej książce stanowi wynik


setek wywiadów przeprowadzonych przez autorów. Niektóre zapisy rozmów
i cytaty pochodzą z innych źródeł, w tym antologii, czasopism, gazet,
opublikowanych i niepublikowanych wywiadów oraz z książek. Lista tych źródeł –
wraz z informacją, do jakich fragmentów się odnoszą – została podana na stronach
619–621. Pragniemy docenić wkład autorów i wydawców, którzy wzbogacili treść
naszej książki.
PROLOG

Wszystkie bale jutra

1965–1968

L OU R EED Sam jak palec. Nie ma do kogo gęby otworzyć. Chodź, to sobie
pogadamy… Graliśmy razem dawno temu, w mieszkaniu za trzydzieści dolarów
miesięcznie, i naprawdę nie mieliśmy żadnej kasy, dniami i nocami żarliśmy tylko
płatki owsiane, oddawaliśmy krew i takie tam albo pozowaliśmy do zdjęć, które
później ukazywały się w brukowych tygodnikach po piętnaście centów. No
i wychodził kolejny numer, a w nim moja fotka podpisana: „Maniak seksualny,
który zamordował czternaścioro dzieci i nagrał to wszystko na taśmę, a potem
puszczał ją sobie o północy w stodole w Kansas”. Albo zdjęcie Johna
Cale’a z podpisem: „Zabił swojego kochanka, który miał się ożenić z jego siostrą,
bo nie chciał, żeby siostra wyszła za pedała”.

S TERLING M ORRISON Rodzice Lou Reeda nie znosili tego, że Lou robił muzykę
i zadawał się z nieciekawymi typami. Zawsze bałem się rodziców Lou – wszelkie
kontakty, jakie z nimi miałem, wiązały się z ciągłą obawą, że go złapią i wpakują
do wariatkowa. Ta groźba stale wisiała nad naszymi głowami. Za każdym razem,
gdy Lou dostawał zapalenia wątroby, rodzice tylko czekali, żeby go dopaść
i zamknąć.

J OHN C ALE Z tego właśnie brały się najlepsze rzeczy, jakie zrobił Lou. Jego ojciec
był, jak mi się wydaje, bogatym księgowym, a matka kimś w rodzaju ekskrólowej
piękności. W każdym razie gdy Lou był jeszcze dzieciakiem, dzięki starym trafił do
szpitala, gdzie poddano go elektrowstrząsom. Kiedy uczył się na Syracuse
University, dostał do wyboru zajęcia sportowe albo szkolenie w korpusie
podchorążych rezerwy. Mówił, że nie mógł brać udziału w zajęciach sportowych,
bo złamałby sobie kark, a podczas szkolenia wojskowego groził instruktorowi, że
go zabije. Potem walnął pięścią w szybę, czy coś w tym stylu, i trafił do szpitala
psychiatrycznego. Nie znam dokładnie tej historii. Za każdym razem, kiedy Lou mi
o tym opowiadał, trochę zmieniał wersję wydarzeń.

L OU R EED Wsadzili mi coś do gardła, żebym się nie zadławił własnym językiem,
a na głowie umieścili elektrody. To właśnie zalecano w Rockland County jako
sposób na osłabienie skłonności homoseksualnych. W rezultacie tracisz pamięć
i stajesz się warzywem. Nie da się później czytać książki, bo po dotarciu do strony
siedemnastej nic już nie pamiętasz i musisz się cofnąć do pierwszej.

J OHN C ALE W 1965 roku Lou Reed miał już gotowe takie numery jak Heroin i I’m
Waiting for the Man. Poznałem go na imprezie, na której grał swoje kawałki na
gitarze akustycznej. Tak naprawdę nie zwracałem na niego uwagi, bo miałem
totalnie w dupie muzykę folkową. Nie cierpiałem Joan Baez i Dylana – te
wszystkie ważkie kwestie poruszane w każdej piosence! Ale Lou uparcie wciskał
mi swoje teksty. Przeczytałem je i okazało się, że w niczym nie przypominają tego,
o czym śpiewali Joan Baez i wszyscy inni.
W tym czasie grałem z La Monte Youngiem w Dream Syndicate. Idée fixe tej
kapeli było utrzymywać ten sam dźwięk przez dwie godziny bez przerwy.

B ILLY N AME La Monte Young miał najlepsze dojście do dragów w Nowym Jorku.
Jego towar był po prostu świetny! Superwielkie piguły kwasu, opium, trawa.
Kiedy trafiałeś do La Monte Younga i Marian[1], zostawałeś tam na minimum
siedem godzin, chociaż bardziej prawdopodobne było, że nie wyjdziesz od nich
przez dwa lub trzy dni. Ta ich scena miała w sobie coś mocno tureckiego. To było
coś jak meta, wszystko leżało po prostu na podłodze: paciorki, świetny hasz, ludzie
z ulicy, wpadający, żeby się bzykać – a tłem dla tego wszystkiego była burdonowa
muzyka.
La Monte miał miejsce, w którym mógł zrobić koncert trwający kilka dni,
i zawsze znaleźli się chętni, by grać z nim transowo. Muzyka burdonowa polega na
utrzymywaniu pojedynczego dźwięku przez bardzo długi czas. Ludzie po prostu
przychodzili, a La Monte wyznaczał im dźwięk do grania. To wtedy trafił do niego
John Cale.

L A M ONTE Y OUNG Byłem, że tak powiem, pieszczoszkiem awangardy. Yoko Ono


zawsze mi mówiła: „Gdybym tylko mogła być taka sławna jak ty”.
Miałem więc romans z Yoko, tworzyłem serię muzyczną na jej strychu, a na
pierwszej ulotce dałem ostrzeżenie: CELEM TEJ SERII NIE JEST ROZRYWKA.
Byłem jednym z pierwszych muzyków, którzy zniszczyli instrument na scenie.
Spaliłem skrzypce w YMHA [2], a ludzie krzyczeli: „Spalić kompozytora!” i tym
podobne rzeczy.
John Cale zaczął grać w mojej grupie Dream Syndicate, która miała próby
dosłownie po sześć godzin dziennie siedem dni w tygodniu. John grał konkretne
burdonowe partie na altówce – aż do końca 1965 roku, kiedy zaczął próby
z The Velvet Underground.

J OHN C ALE Gdy Lou zagrał po raz pierwszy Heroin, ten kawałek zupełnie mnie
powalił. Zarówno słowa, jak i muzyka były tak ciemne i plugawe. Co więcej,
piosenki Lou pasowały doskonale do mojej koncepcji muzyki. Lou miał gotowe
kawałki opisujące mroczne strony życia i czuć było, że utożsamia się z postaciami,
które opisuje. To było coś jak zastosowanie metody Stanisławskiego w piosence.

A L A RONOWITZ Umożliwiłem Velvetom zagranie pierwszego koncertu.


Wstawiłem ich jako support na otwarcie Summit High School w New Jersey, a oni
pierwsze, co zrobili, to ukradli mój kieszonkowy magnetofon. To była po prostu
banda ćpunów, oszustów i cwaniaków. Większość muzyków w tamtych czasach
miała jakieś szczytne ideały, ale Velveci byli pieprzonymi gnojami i naciągaczami.
Ich muzyka była nieprzyswajalna. Albert Grossman, manager Boba Dylana,
zawsze pytał, czy muzyka jest przyswajalna, czy nieprzyswajalna. Muzyka
Velvetów była do bólu nieprzyswajalna.
Ale dałem im słowo. Załatwiłem im granie w Café Bizarre i powiedziałem:
„Teraz tu pracujecie, dacie parę występów, żeby trochę się podszkolić i jakoś
ogarnąć”.

E D S ANDERS Nikt nie chciał chodzić do Café Bizarre, bo trzeba tam było kupować
te ich dziwaczne drinki – pięć gałek lodów i kokosowego szampana. To było
miejsce dla turystów. Ale Barbara Rubin wciąż powtarzała: „Musicie posłuchać tej
kapeli!”.

P AUL M ORRISSEY Andy Warhol nie chciał wchodzić w rock’n’rolla, to ja


chciałem wchodzić w rock’n’rolla. Dla forsy. Andy tego nie chciał, nigdy o tym nie
myślał. Nawet po tym, jak wpadłem na ten pomysł. Trzeba go było do tego
zmuszać. Wiem, chcecie myśleć, że ANDY chciał robić to i ANDY chciał robić
tamto, że wszystko wywodzi się od ANDY’EGO . Gdybyście wiedzieli, jak
faktycznie funkcjonowała The Factory, zrozumielibyście, że sam Andy nie zrobił
nic, oczekiwał jednak, że każdy będzie robić wszystko dla niego.
Więc kiedy ktoś chciał zapłacić Andy’emu za przyjście do jakiegoś klubu
nocnego na Queensie i obiecał, że pokryje koszty wjazdu, stwierdzałem: „To bez
sensu, ale jest z tego kasa”.
Powiedziałem: „Mam pomysł. Pójdziemy do tego klubu nocnego na Queensie,
a oni nam za to zapłacą, ale zrobimy to po to, żeby menedżerować kapeli, która tam
gra”.
Chodziło mi o to, że można zarobić mnóstwo kasy jako manager
rock’n’rollowej grupy, o której pisze się w prasie, a w tym jednym Andy był dobry:
umiał sprawić, by pisano o nim w prasie.
Wtedy Barbara Rubin spytała Gerarda Malangę, czy mógłby przyjść do Café
Bizarre, żeby zrobić parę zdjęć zespołu, który tam grał – The Velvet Underground.
Wszystkie te bitnikowskie kawiarnie w West Village powoli bankrutowały, więc ci,
którzy je prowadzili, starali się przejść od bitników i folkowego grania do jakiegoś
rock’n’rolla.
Tak więc poszedłem do Café Bizarre. To był chyba pierwszy wieczór, kiedy
grali Velveci. Mieli w składzie altówkę elektryczną i to ich chyba najbardziej
wyróżniało. Poza tym ich perkusistka była totalnie androgyniczna – w zasadzie nie
sposób było stwierdzić, czy Maureen Tucker to chłopak, czy dziewczyna. I tyle,
jeśli chodzi o atrakcje.
Był jeszcze John Cale, który grał na altówce i wyglądał świetnie z tą swoją
fryzurą à la Ryszard III i ogromnym naszyjnikiem z kryształu górskiego. Trudno
uwierzyć, ale wtedy było to coś naprawdę dziwacznego.

R OSEBUD Gdy Andy Warhol wkroczył do Café Bizarre ze swoją świtą, uległ,
można powiedzieć, momentalnej hipnozie. Wizerunek był dla niego wszystkim,
a The Velvet Underground z pewnością go mieli. Nie mogłem uwierzyć swoim
oczom, widząc tych wszystkich turystów, którzy siedzieli tam i popijali swoje
drinki, słuchając piosenek Velvetów o heroinie i sadomaso. Jestem pewien, że nie
mieli pojęcia, o czym śpiewa zespół, bo słowa były raczej nieczytelne. W każdym
razie ja pomyślałem: „Ale super!”.
L OU R EED Nie ma czegoś takiego jak za głośna muzyka. Trzeba trzymać głowę
w głośniku. Głośniej, głośniej, głośniej. Zrób to, Frankie, zrób to. Och, dalej. Och,
zrób to, zrób to.

P AUL M ORRISSEY Wiedziałem, że znalazłem właściwą grupę. Jeszcze tego


wieczora rozmawiałem z Velvetami. Spytałem ich, czy mają managera, a Lou Reed
odpowiedział wymijająco: „No, hm, w zasadzie, powiedzmy, hm, raczej, ale, hm,
cóż, właściwie to nie bardzo”. Wiesz, o co mi chodzi – kręcił, jak mógł.
„W porządku – powiedziałem – szukam zespołu, któremu mógłbym
menedżerować i pomóc wyprodukować parę płyt. Będziecie mieć konkretną robotę
w nocnym klubie, a nominalnie waszym managerem będzie Andy Warhol”.
A oni na to: „Nie mamy wzmacniaczy”.
Więc mówię: „Dobrze, załatwię wam wzmacniacze”.
Wtedy oni: „To świetnie, ale nie mamy też gdzie mieszkać…”.
„Dobra, dobra, dobra. Wrócę jutro i pogadamy również o tym”.
Powiedziałem więc Andy’emu, że znalazłem grupę, której będziemy
menedżerować.
Andy rzekł tylko: „Och uu-uu-uuuu ohouuuuuuuuuuuuu!”.
Andy zawsze bał się angażować w cokolwiek, ale kiedy poczuł, że ktoś wie, co
robi, zwłaszcza gdy chodziło o mnie, mówił po prostu: „Och, och, och, och, och,
och, och, och… w porządku”.

S TERLING M ORRISON W najmniejszym stopniu nie starałem się zrobić wrażenia


na Andym Warholu. W ogóle mnie nie obchodził. Był po prostu kimś
z artystycznego światka, kimś, kogo na tyle zainteresowały nasze piosenki, że
wybrał się, aby ich posłuchać – ale to nie była wizyta jakiegoś wielkiego
producenta muzycznego. Po prostu artysta, o którym nie wiedziałem za wiele –
poza tym, że zdobył rozgłos. Jeżeli chodzi o mnie, to w tym czasie nie przepadałem
za pop-artem. Najbardziej lubiłem chyba sztukę flamandzką. Sam nie wiem…
Może impresjonizm? Nie – prerafaelitów. Wydaje mi się, że miałem bzika na
punkcie prerafaelitów, których, w sumie, można uznać za prekursorów pop-artu.

A L A RONOWITZ Załatwiłem Velvetom granie w Café Bizarre, a następnie


ujrzałem, jak wychodzą z Andym Warholem. Nawet słowa mi nie powiedzieli,
Warhol też się nie odezwał. To było wysoce nieetyczne – myślę, że jest jakieś
prawo, które tego zabrania.
Mieliśmy wprawdzie umowę na gębę, ale cóż jest warta umowa na gębę z Lou
Reedem, który był po prostu pierdolonym ćpunem i oportunistą? Gdybym miał
z Velvetami umowę na piśmie, mógłbym doprowadzić Warhola do sraczki
w sądzie.

L OU R EED Andy Warhol powiedział mi, że to, co robimy w muzyce, jest tym
samym, co on robi w malarstwie, filmie i pisaniu: nie ma w tym wygłupu. Moim
zdaniem w muzyce nikt nie robił wtedy niczego, co było choćby odrobinę szczere –
z wyjątkiem nas. Robiliśmy konkretną rzecz, która była bardzo, ale to bardzo
szczera. Nie podlizywaliśmy się nikomu ani nie kłamaliśmy w żaden sposób – i był
to jedyny możliwy sposób, aby z nim pracować. A pierwszą rzeczą, jaką polubiłem
u Andy’ego, było to, że i on jest bardzo szczery.

P AUL M ORRISSEY Pierwsze, z czego zdałem sobie sprawę w związku z The Velvet
Underground, było to, że nie mają wokalisty, bo Lou Reed czuł się bardzo nieswojo
w roli frontmana. Przypuszczam, że zmuszał się, aby grać tę rolę, ponieważ był
niezwykle ambitny, ale trzeba przyznać, że urodzonym frontmanem to on nie był.
Powiedziałem więc Andy’emu: „Muszą mieć wokalistkę”, a on spytał: „Pamiętasz
tę dziewczynę, która tu wpadła? Nico? Tę, która zostawiła swoje nagranko, słodkie,
małe nagranko, jakie zrobiła w Londynie z Andrew Loog Oldhamem?”.

G ERARD M ALANGA Nico trzymała się z Andym i ze mną, gdy pojechaliśmy do


Paryża. Idę o zakład, że przespała się z Dylanem. To było po prostu oczywiste.
Dostała od Boba jego piosenkę I’ll Keep It with Mine, więc pewnie dała coś
w zamian, quid pro quo.
Ale Nico miała niezależny umysł. To nie była typowa hollywoodzka gwiazdka.
Miała osobistą historię, która się za nią ciągnęła – Brian Jones, Bob Dylan, grała
u Felliniego w Słodkim życiu, urodziła też nieślubne dziecko, Ariego, którego
ojcem był Alain Delon. Tak więc Nico, kiedy się z nią spotkaliśmy, reprezentowała
już pewien styl życia.

N ICO W Paryżu Edie Sedgwick była zbyt zajęta swoimi szminkami, żeby
czegokolwiek słuchać, ale Gerard Malanga wspomniał mi o nowojorskim studiu,
w którym pracował. Nazywało się The Factory. Gerard powiedział, że będę tam
mile widziana, gdy następnym razem odwiedzę Nowy Jork, lecz wtedy Edie
przerwała nam jakimś głupim komentarzem na temat mojego koloru włosów.
Andy’ego jednak zainteresowało to, że występowałam w filmach
i współpracowałam ze Stonesami.

B ILLY N AME Nico zrobiła duże wrażenie na nas wszystkich w The Factory. Była
po prostu fascynującą istotą, całkowicie nieekstrawagancką, bezpretensjonalną,
lecz absolutnie i magnetycznie kontrolującą. No i nie stroiła się w te wszystkie
hipisowskie kwiatki, nosiła czarne albo białe kostiumy – prawdziwa nordycka
piękność. Była po prostu obłędna, no mówię ci, każdy chciał, aby grała jakąś rolę
w naszym środowisku, o to nam wszystkim chodziło. Chcieliśmy, żeby była
gwiazdą naszego przedsięwzięcia, a ponieważ była wokalistką, Paul Morrissey
wymyślił, że byłoby świetnie, gdyby śpiewała z Velvetami – co oczywiście było
najgorszą rzeczą, jaką można było im proponować na tym etapie ich rozwoju.

P AUL M ORRISSEY Nico była spektakularna. Miała szczególną charyzmę. Była


zjawiskiem. Wyróżniała się. Miała wspaniały, głęboki głos. Wyglądała
nadzwyczajnie. Była wysoka. Była kimś.
Stwierdziłem: „Ona jest świetna i szuka zajęcia”. I rzuciłem: „Dodamy ją do
zespołu, bo Velveci potrzebują kogoś, kto umie śpiewać albo potrafi przyciągnąć
uwagę, gdy stoi przy mikrofonie. Może zostać ich wokalistką, a oni będą dalej
robić swoje”.

A L A RONOWITZ Nico wykorzystywała mnie i uwodziła, bo wiedziała, że znam


wszystkich i mam wszędzie dojścia. Właściwie to każdy właził mi wtedy w dupę,
ale Nico zawsze tylko mnie podpuszczała, obiecując, że się ze mną prześpi, jednak
nigdy do niczego nie doszło.
Byłem głupim dupkiem. Wszyscy naokoło się bzykali, a ja byłem wierny mojej
żonie. Nico powiedziała do mnie: „Przejedźmy się gdzieś”. Pojechaliśmy więc za
miasto, do Delaware Water Gap[3]. Nico miała przy sobie przemyconą ze
Szwajcarii buteleczkę LSD . Ciągle zanurzała w niej mały palec i zaprawiała się.
Dała mi trochę i nieźle odlecieliśmy, a potem chciała zatrzymać się w motelu.
Powiedziałem: „No jasne”.
Kiedy kobieta proponuje: „Zatrzymajmy się w motelu”, to co to może znaczyć
dla faceta? Ale jej nie chodziło o nic z tych rzeczy – naprawdę nie wiem, czemu
chciała, żebyśmy się tam zatrzymali. Spędziliśmy noc, leżąc obok siebie pod
kołdrą, ale nic z tego nie wynikło, bo powiedziała, że lubi mieć półmartwych
kochanków, jak Lou Reed. Każdy miał numerek z Nico, oprócz mnie, ha, ha, ha.
Bob Dylan nie miał romansu z Nico, tylko numerek. Każdy z nich miał tylko
numerek. Nie zależało im na niej, po prostu chcieli się jej pozbyć, chcieli, żeby już
im nie zawracała głowy.
Zawiozłem Nico na spotkanie z The Velvet Underground. Nigdy nie miała
dobrego gustu, więc natychmiast wpadł jej w oko Lou Reed, bo miała wizję, że
sama zostanie gwiazdą pop.
Potem Nico zaczęła zadawać się nawet z Warholem, który gromadził
egzemplarze do swojego gabinetu osobliwości. To właśnie miał Andy Warhol:
gabinet osobliwości – i to tym wszystkich przyciągał. Jego miejsce nazywało się
The Factory i było w tym coś z jarmarcznej rozrywki: „Chodźcie zobaczyć pokaz
dziwolągów!”. I cała śródmiejska śmietanka schodziła się, aby ich oglądać.
Ja jednak zawsze czułem się fatalnie, przychodząc do The Factory, bo wszystkie
te aroganckie dziwadła budziły we mnie obrzydzenie, z tą swoją bezczelnością
i zgrywą, gdy tak się przechadzały dumnym kroczkiem. Wszystko to była jedna
wielka poza. Nico stała się jednym z tych kuriozów – robiła dokładnie to samo –
ale uchodziło to jej na sucho, bo była piękna, na tej samej zasadzie jak wielu ludzi
wybaczało mi to i owo, bo umiałem pisać.

P AUL M ORRISSEY Oczywiście Lou Reed prawie się zadławił, kiedy powiedziałem,
że trzeba nam dziewczyny, która śpiewałaby z grupą, żebyśmy mogli zdobyć jakiś
większy rozgłos. Nie chciałem powiedzieć, że muszą mieć kogoś, kto miałby jakiś
talent, ale w sumie to właśnie miałem na myśli. Lou był początkowo bardzo
niechętnie nastawiony do Nico. Myślę, że to John Cale przekonał go, by ją przyjąć,
traktując to jako część umowy. Nico przykleiła się do Lou, bo miała nadzieję, że
napisze dla niej następną piosenkę, on jednak nigdy tego nie zrobił. Przydzielił jej
dwa czy trzy mniej istotne kawałki i nie pozwolił robić nic więcej.

J OHN C ALE Lou był w tamtych czasach bardzo zarozumiały i pedziowaty.


Nazywaliśmy go Lulu, a ja byłem Black Jack. Lou chciał być wredną ździrą
i strzelał najbardziej zjadliwymi uwagami do każdego, kto się nawinął. Lou zawsze
trzymał się sfory, a The Factory była pełna gwiazd, do których można się przykleić.
Dał się przy tym zaślepić Andy’emu i Nico. Andy całkowicie go zahipnotyzował,
bo Lou nie potrafił pojąć, że ktoś może mieć w sobie tyle dobrej woli, a zarazem
być takim gnojem – zresztą w dokładnie ten sam, przewrotny sposób, co Lou,
tryskający gejowskim humorem.
Lou próbował ścigać się z nimi, kto będzie bardziej kąśliwy. Miał pecha, bo
Nico umiała to robić lepiej – Nico i Andy mieli nieco odmienne podejście, lecz
oboje nieraz dokuczali Lou. Andy był jednak wobec nas co najmniej taktowny. Lou
nie mógł tego w pełni zrozumieć, nie był w stanie złapać tej życzliwości, którą
darzył nas Andy.
Co gorsza, gdy Lou mówił coś złośliwego, Andy był jeszcze złośliwszy –
i milszy. To drażniło Lou. Tak samo postępowała Nico. Lou nie potrafił się jej
odgryźć. Widzisz, Lou miał z Nico coś na kształt romansu, zarazem płomiennego
i trudnego, to w tym czasie pisał dla niej te swoje psychologiczne piosenki miłosne,
takie jak I’ll Be Your Mirror i Femme Fatale.
Dopiero kiedy się rozstali, poznaliśmy Nico jako mistrzynię zabójczej riposty.
Pamiętam, jak pewnego ranka przyszliśmy na próbę do The Factory. Nico jak
zwykle się spóźniła. Lou przywitał się z nią dość chłodno.
Nico po prostu stała. Widać było, że zwleka z odpowiedzią. Minęły wieki,
zanim zupełnie znienacka się odezwała: „Już nie mogę się kochać z Żydami”.

N ICO Lou lubił manipulować kobietami, rozumiesz, programować je. To samo


chciał zrobić ze mną. Sam mi to powiedział. Przerobić mnie na komputer.

D ANNY F IELDS Każdy zakochiwał się w każdym. Wszyscy byliśmy dzieciakami,


to było jak w liceum. Wiesz, o co chodzi: masz szesnaście lat, w tym tygodniu
uwielbiasz tego, a tamtego nie znosisz, a w następnym tygodniu na odwrót,
wszystkie te trójkąty… To nie było zbyt poważne. Tak się złożyło, że później ci
ludzie stali się bardzo sławni, bo byli tak seksowni i piękni, ale wtedy nie
zdawaliśmy sobie z tego sprawy, po prostu zakochiwaliśmy się i odkochiwaliśmy –
nikt tego, kurwa, nie rejestrował, bo i po co?
Wszyscy oczywiście zakochiwali się i odkochiwali w Andym, a Andy
zakochiwał się i odkochiwał w każdym. Ale akurat ci, w których najwięcej się
kochano, najmniej się pieprzyli – jak Andy. Tych, którzy naprawdę przespali się
z Andym, można policzyć na palcach jednej dłoni. Tych, którzy naprawdę przespali
się z Edie, z Lou czy z Nico, było naprawdę bardzo, ale to bardzo mało. Tam
naprawdę wcale nie było aż tak dużo seksu, znacznie więcej zauroczeń. Seks sporo
komplikował. Zresztą nadal tak jest.

J ONAS M EKAS Moim zdaniem Andy Warhol i The Factory to coś w rodzaju
Zygmunta Freuda lat sześćdziesiątych. Andy był jak Freud. Był psychoanalitykiem,
a The Factory było jedną wielką kozetką. Andy tam był, nic nie mówił, można było
projektować na niego wszystko, wyładowywać się, wywalać to z siebie, a on
niczego nie odrzucał. Andy był jednocześnie ojcem, matką i bratem. To dlatego ci
ludzie czuli się z nim tak dobrze: mogli występować w tych filmach, mogli po
prostu mówić i robić, co chcieli, bo wiedzieli, że nie będzie to odrzucone – na tym
polegał jego geniusz. Andy podziwiał wszelkie gwiazdy, więc aby zadowolić
wszystkie te smutne, zdesperowane dusze, które trafiły do The Factory, nazywał je
„supergwiazdami”.

S TERLING M ORRISON Ktoś ogłosił: „Będziemy grać na konwencie psychiatrów”.


Spytałem: „Czy to naprawdę najlepszy pomysł?”.

M AUREEN T UCKER Nie mam pojęcia, czemu poprosili nas, żebyśmy grali –
dwustu psychiatrów i my, dziwolągi z The Factory. Później ludzie tacy jak Gerard
i Barbara Rubin po prostu wparowali z magnetofonami i kamerami, podchodzili do
stołów i zadawali te swoje dziwaczne pytania. Ludzie wpadli w osłupienie.
Usiadłam i powiedziałam: „Co my tu, do cholery, robimy?”. Wtedy zdałam sobie
sprawę, że być może psychiatrzy myśleli, że będą robić notatki czy coś w tym
rodzaju.

B ILLY N AME Konwent psychiatrów zaczął się jako ściema. Dołączyliśmy do nich,
gdy się zjawili, ale wyglądało to bardziej tak, jak gdyby ciotka Edie Sedgwick
wydała wielkie przyjęcie. Naturalnie rozmawialiśmy ze wszystkimi, ale nie tak, jak
gdyby byli gośćmi, lecz bardziej krewnymi Edie. Opowiadałem niektórym z nich,
jak czytałem Ottona Ranka jako nastolatek, albo mówiłem: „No cóż, ten znany
psycholog Rollo May uczył w New School, więc poszedłem na parę zajęć, tak
z ciekawości…”.
Velveci nastroili się na scenie, a potem zaczęli grać. Był to po prostu element
ogólnej aury, atrakcja wieczoru.
Prasa przedstawiła to jako ironiczną konfrontację, co w ogóle nie odpowiadało
prawdzie. Nikogo nie szokowaliśmy. Być może psychiatrzy to sztywniaki, ale mają
poczucie humoru i są inteligentni. Było w tym więcej zabawy niż konfrontacji.
Barbara Rubin stosowała różne prowokacyjne techniki – w rodzaju świecenia im
w oczy albo trzymania mikrofonu tuż przy twarzach – coś, co już wcześniej
robiono w The Living Theatre. Dla mnie nie było to nic nowego. Znałem tego
rodzaju numery, więc jakoś specjalnie mnie to nie ruszyło.
Konwent psychiatrów był jednak ważny, bo zapowiadał nową epokę
w The Factory – nadchodził czas Chelsea Girls. Aż do pojawienia się Nico
i The Velvet Underground Andy Warhol i Edie Sedgwick działali wspólnie – Andy
i Edie, zawsze razem, tandem doskonały. Na moment ona też zafarbowała włosy na
siwo i chodzili niczym dwa sobowtóry. Byli jak Lucy i Desi[4] świata sztuki.
Ale ten wieczór, gdy odbył się konwent psychiatrów, zwiastował koniec ery
Edie Sedgwick. Tego wieczora Edie tańczyła na scenie z Velvetami. Tańczyła
super – Edie zawsze była super.

G ERARD M ALANGA Zaraz potem Velveci występowali przez tydzień


w Cinematheque. Jonas Mekas zaproponował Andy’emu, że zrobi tam przegląd
filmowy. Andy wpadł na pomysł retrospektywy Edie Sedgwick, ale później, kiedy
zobaczył Velvetów w Café Bizarre, pomysł ten przekształcił się w coś większego.

P AUL M ORRISSEY Tydzień w Cinematheque miał być retrospektywą Edie


Sedgwick? Bzdura. Totalna bzdura. Zapewne wciąż próbowaliśmy pomóc Edie, to
były chyba jakieś taśmy, pokazujące, jak snuje się bez celu.
Jonas Mekas nie zaproponował Cinematheque Andy’emu, tylko mnie. Spytał:
„Nie masz przypadkiem czegoś, co można by zaprezentować w tym kinie, które
wynajmuję?”. Odpowiedziałem: „Może puścisz parę filmów, a nasza kapela zagra
koncert?”.
Przez godzinę równolegle na dwóch ekranach pokazaliśmy filmy, następnie
zespół The Velvet Underground zagrał godzinny koncert, stanowiąc tło dla
kolejnych filmów. To wszystko. Było w porządku. Występ jak inne.

L OU R EED Andy wyświetlał na nas swoje filmy. Żeby można było je oglądać,
mieliśmy ubrać się na czarno. W sumie to i tak nosiliśmy się na czarno.

B ILLY N AME Impreza nazywała się „Uptight with Andy Warhol” i było to coś
więcej niż przegląd filmów Warhola, był to raczej happening z jego filmami – tłem
projekcji byli ludzie występujący w tych filmach, którzy tańczyli na scenie przy
dźwiękach muzyki. Zrobiliśmy wcześniej film z The Velvet Underground i Nico,
mogliśmy więc go wyświetlić, kiedy Velveci grali w Cinematheque.
Początkowo nazywało się to „Uptight”, bo kiedy Andy brał się za coś, wszyscy
robili się spięci. Andy był w pewnym sensie przeciwieństwem ówczesnych
awangardowych, romantycznych artystów.
Filmowcy tacy jak Stan Brakhage i Stan Vanderbeek nadal reprezentowali
bezkompromisową awangardową bohemę, podczas gdy Andy nie był nawet
antybohaterem – był zerem. Co sprawiało, że awangardziści dostawali
szczękościsku, kiedy zaczęto uznawać Warhola za kwintesencję gatunku, który oni
stworzyli. Dlatego za każdym razem, gdy się pojawialiśmy, wszyscy byli zawsze
spięci.
Na nasz widok pozostali podziemni filmowcy wzdrygali się, jak gdyby ktoś
skrobał kredą po tablicy: „No nie, to znowu ten Warhol!”.

N ICO Moje imię pojawiło się gdzieś na samym dole, pod koniec programu.
Płakałam. Andy powiedział, żebym się tym nie przejmowała, że to tylko próba.
Ponieważ nie mieli wystarczająco dużo kawałków, które mogłabym śpiewać,
puścili też nagranie piosenki Dylana I’ll Keep It with Mine. Lou chciał śpiewać
wszystko. Musiałam stać i śpiewać razem z nim. Musiałam to robić co wieczór
przez tydzień. Był to najgłupszy koncert, jaki kiedykolwiek dałam.
Edie Sedgwick też próbowała śpiewać, ale nie była w stanie. Już nigdy więcej
nie widzieliśmy jej na scenie. To było jednocześnie pożegnanie Edie i mój debiut.

B ILLY N AME Edie nie była zadowolona z tego, że jej kariera jest tak spleciona
z karierą Andy’ego, lecz – a jakże! – wpakowała się w amfetaminę. Rozumiesz,
kryształki, podobnie jak ja, Ondine i Brigid Polk – i to tak naprawdę zniszczyło
wszelkie jej nadzieje na karierę, bo żeby coś osiągnąć, trzeba siedzieć w domu
i ćwiczyć przez sześć godzin.

N ICO Rodzimy się przeznaczeni do pewnych rzeczy. Eddie urodziła się, żeby
umrzeć za swoje przyjemności. Jej przeznaczeniem było umrzeć od narkotyków,
które każdy jej dawał.

S TERLING M ORRISON Kiedy pojawiliśmy się po raz pierwszy, wciągaliśmy raczej


depresanty – torazynę i wszelkie barbiturany. Największym wzięciem cieszyły się
seconal i torazyna. Tę ostatnią można było dostać od lekarzy, ktoś zawsze miał
receptę. Był to dobry, apteczny towar.
Torazynę podawano niebezpiecznym psychotykom – niewątpliwie ma działanie
obezwładniające. Wprawia w stan podobny do katatonii, ha, ha, ha. Gdyby podlać
ją alkoholem, nie wiadomo, czy nazajutrz byłoby się jeszcze wśród żywych.

R ONNIE C UTRONE Kiedy wychodziło się z windy w The Factory, rzucał się
w oczy napis nad drzwiami, umieszczony tam przez Paula Morrisseya:
ABSOLUTNIE ŻADNYCH DRAGÓW. Tymczasem na klatce schodowej wszyscy
ćpali. W The Factory w zasadzie nikt niczego nie brał, z wyjątkiem Andy’ego,
który łykał obetrol, te małe, pomarańczowe tabletki zawierające amfetaminę. Brał
jedną dziennie, żeby malować, bo był pracoholikiem. To tak naprawdę lubił.
Wszyscy inni walili na klatce schodowej.
Ale tylko mefedrynę. Byliśmy purystami. Inne ekipy brały kwas. W tym czasie
w zasadzie nie używałem kwasu, jechałem na mefedrynie, żeby być spięty. To
słowo miało wtedy dobre konotacje – na przykład był taki kawałek Steviego
Wondera Uptight. To my sprawiliśmy, że zaczęło kojarzyć się ze sztywnością
i z paranoją. Stąd mefedryna.

E D S ANDERS Znałem Andy’ego Warhola, zanim otoczył się tymi ostrzakami. To


z tego powodu przestałem się z nim bujać, po prostu już nie czułem się tam
komfortowo. Zrobiło się wręcz groźnie. Ci goście naprawdę mnie wkurzali.
Nazwaliśmy nich A-heads, „narciarze”, bo wszyscy jechali na spidzie.
Tak naprawdę wszedłem wtedy w podziemną kinematografię właśnie po to,
żeby zrobić film dokumentalny o „narciarzach”. Wynająłem więc stary strych na
Allen Street, kupiłem parę uncji amfetaminy, postawiłem towar na środku pokoju,
a światła po bokach. Obowiązywała tylko jedna reguła: wolno mi filmować
wszystko, bo robię dokument pod tytułem Amfetamine Head. Rozesłałem wici
i zeszli się wszyscy ci „narciarze”, wyciskali ze swoich strzykawek kolorowe tusze
na płótno, a potem robili sobie zastrzyki, używając tego samego sprzętu. To byłby
całkiem niezły film, ale, niestety, policja skonfiskowała nagrania.

S USAN P ILE Ludzie na spidzie robili dziwne rzeczy. Pamiętam, jak w Max’s
Kansas City pojawił się kiedyś facet z ręką na temblaku. Wszyscy pytali go, co się
stało. A on na to: „Wziąłem spida i przez trzy dni nie mogłem się powstrzymać od
czesania włosów”.

L OU R EED Stare brzmienia były alkoholowe. Nastąpiło ostateczne zerwanie


z tradycją. Muzyka to seks, narkotyki i radość. Radość to coś, co muzyka wyraża
najlepiej. Ultradźwiękowe brzmienie na płytach miało wywołać czołową
lobotomię. Bez obaw. Lepiej coś przyćpać i nauczyć się kochać PLASTIK . Wszelkie
rodzaje plastiku – giętkiego, sztywnego, barwionego, kolorowego,
nieprzylegającego plastiku.

R ONNIE C UTRONE O latach sześćdziesiątych myśli się, że były otwarte, luzackie


i fajne, ale w rzeczywistości wszyscy byli sztywni. Wszyscy byli totalnie sztywni,
oprócz nas – niewielkiej gromadki świrów. Jak miałeś długie włosy, tak jak my, to
ludzie ścigali cię na mieście przez dziesięć przecznic, krzycząc: „Bitels!”. Po
prostu dostawali, kurwa, szału na twój widok – taka była rzeczywistość lat
sześćdziesiątych. Nikt nie nosił długich włosów – a ty byłeś jebanym świrem,
rodzynkiem, innym niż reszta świata.
Z tego powodu odczuwałem silne przyciąganie ku ciemnej stronie życia. Lou
i Billy Name bywali w pedalskiej knajpie zwanej Ernie’s – na kontuarze stały tam
słoje z wazeliną, a na zapleczu był pokoik, do którego faceci chodzili się pieprzyć.
Wprawdzie nigdy nie byłem gejem, ale seks kręcił mnie jak cholera, a kiedy masz
trzynaście czy czternaście lat, nie masz co liczyć na seks z kobietą. Pomyślałem
więc sobie: „Może bycie gejem nie byłoby takie złe?”.
No i spróbowałem, ale wyszła z tego totalna porażka. Pamiętam, jak robiłem
laskę jednemu facetowi, a on stwierdził: „Chłopie, niezbyt dobrze ci to idzie”.
Odparłem: „No wiem, sorry”.

L OU R EED Kochanie, jestem lachociągiem. A ty kim jesteś?

B ILLY N AME Lou, Mary Woronov i ja chodziliśmy do Max’s Kansas City, a także
do gejowskich klubów tanecznych w Village, takich jak Stonewall. Zamykały się
o czwartej nad ranem, ale Lou był nakręcony mefedryną i nadal chciał coś zrobić.
Szliśmy więc do knajp, które były otwarte całą noc, gdzie można było jeszcze
tańczyć. Potem, kiedy już świtało, Lou i ja po prostu wlekliśmy się do The Factory,
żeby zrobić sobie dobrze. To nie był żaden romans ani nic z tych rzeczy, po prostu
przyjacielska przysługa.
Czy ciągnęliśmy sobie druta? Raczej nie. Nie cierpię ciągnąć druta. To takie
niewygodne. Nie znoszę, kiedy moja głowa jest tak bardzo zajęta – taka akcja jest
zbyt bliska i zbyt klaustrofobiczna. Lou po prostu walił sobie konia, spuszczał się
i zbierał się do wyjścia, a ja musiałem mu mówić: „Chwila, ja jeszcze nie
skończyłem”.
Lou siadał mi na twarzy, a ja się brandzlowałem. To było coś jak palenie
szlugów z kukurydzianych włókien za stodołą – totalna dziecinada. Żadnej ekstazy
czy romansu. Chodziło po prostu o to, aby sobie ulżyć, bo kombinowanie
z dziewczynami oznaczało angażowanie się i tym podobny szajs. Z facetami było
po prostu łatwiej.

D ANNY F IELDS Byłem zakochany w Lou Reedzie. Uważałem go za


najseksowniejszego gościa pod słońcem. A on chyba sądził, że wszyscy go
kochają. Był taki cool, no i te jego okulary… Boże mój, jak ja się wtedy wkręciłem
emocjonalnie – co ja sobie właściwie myślałem?

R ONNIE C UTRONE Fascynował mnie sadomasochizm, chociaż właściwie nic o nim


nie wiedziałem. Zżerała mnie ciekawość, zagadnąłem więc Lou: „O czym jest
Venus in Furs?”, a on wyjaśnił: „Wiesz, to tytuł takiego powieścidła”. Pytam dalej:
„A gdzie to można kupić?” Lou: „W księgarni dwie przecznice stąd”. Natychmiast
się tam wybrałem i kupiłem tę książkę. Potem poszedłem do szkoły – byłem wtedy
jeszcze uczniem liceum – z własnym egzemplarzem Wenus w futrze, Historią O.
i Justyną. Siedziałem tam i czytałem pod ławką te rzeczy.
To dlatego natychmiast pokochałem muzykę Velvetów. Opowiadała o ulicznym
życiu, o perwersjach, o seksie – niekiedy o takich rodzajach seksu, o których nie
miałem pojęcia, ale nadrabiałem zaległości.
Stopniowo Gerard, Mary i ja zaczęliśmy odgrywać sytuację z piosenki Venus in
Furs, bo są w niej trzy główne postacie: Dominatrix, niewolnik Severin i Czarny
Rosyjski Książę, który zabija niewolnika.
Nie chciałem być niewolnikiem, nie miałem zadatków na dobrą dominę, sprawa
była więc rozstrzygnięta: Mary i ja tańczyliśmy z biczami, krzyżując Gerarda.
W zasadzie odgrywaliśmy to wyłącznie dla własnej przyjemności – bez
kokietowania tłumu, bez choćby jednego słowa skierowanego do widzów. Występ
trwał godzinę i czterdzieści pięć minut, nie było żadnego „Dziękujemy”, żadnego
„Cieszymy się, że przyszliście”, żadnego „Dziś wieczór będziemy się dobrze
bawić”.
Chcieliśmy po prostu wyjść i dać czadu, bez taryfy ulgowej, świecić ludziom
latarkami w oczy, strzelać z wielkich bykowców tuż przy ich twarzach, symulować
pieprzenie się na scenie, a w tle błyskały filmy Andy’ego i rozbrzmiewała muzyka
Velvetów, którzy grali odwróceni plecami do widzów.

G ERARD M ALANGA Po Cinematheque uznaliśmy, że show powinien stanowić


pewną spójną całość – taniec z bykowcami naprawdę pasował do Venus in Furs.
Zacząłem więc wymyślać żywe obrazy do niektórych innych piosenek, bo nie
chciałem wywijać biczem na scenie przy każdym kawałku. To wyglądałoby
śmiesznie.

P AUL M ORRISSEY Gerard lubił pojawiać się na scenie i tańczyć. Czasem tylko
stawał obok nich, obracając się wkoło. Pewnego dnia przyniósł bicz, potem zjawiła
się Mary Woronov, dołączali też inni… Coś jak tancerki go-go czy jakoś tak.
To wiele wniosło do show. Gerard był wspaniały. Kiedy widać ludzi tańczących
w ten sposób, robi się nieźle. Bo jedno trzeba powiedzieć na korzyść Velvetów: nie
ruszali się na scenie. Mówię to z uznaniem. Potem oczywiście wychodziła Nico,
z tą swoją boską twarzą i głosem, i stała w zupełnym bezruchu. Co za klasa, co za
godność.
Miałem wymyślić jakąś nazwę dla tego show – ze światłami i z tancerzami,
którzy towarzyszyli Velvetom i Nico – i przyglądałem się okładce tego głupiego
albumu Dylana, który zawsze mnie trochę intrygował, nie pamiętam już, który to
był, wydaje mi się, że ten z fotografią Barbary Rubin na tylnej stronie okładki.
Wpatrywałem się więc w te bzdury wydrukowane z tyłu i powiedziałem:
„Słuchajcie, użyjmy słowa exploding [wybuchający], plastic i – cokolwiek to
znaczy – inevitable [niechybny]”.

A NDY W ARHOL Wszyscy wiedzieliśmy, że dzieje się coś rewolucyjnego. Po


prostu czuliśmy to. Nie da się zrobić czegoś tak dziwnego i nowego bez złamania
pewnych barier. „To jest jak rooozstąpienie się Mooorza Czerwonego” –
powiedziała Nico, stojąc obok mnie któregoś wieczora na balkonie w The Dom,
skąd widać było całą akcję.

P AUL M ORRISSEY Występowaliśmy w The Dom przy St. Mark’s Place przez
mniej więcej miesiąc, a potem pojechałem do Los Angeles, żeby załatwić koncert
w klubie nocnym na Sunset Boulevard, który – a jakże! – nazywał się The Trip.
Żenujące hipisowskie bzdety. Porzuciliśmy The Dom, bo nie było tam
klimatyzacji, a zbliżało się lato. Poza tym wszyscy chcieli jechać do Los Angeles.
Brzmiało to nieźle.
Wtedy z San Francisco przyjechał Bill Graham, prosząc mnie, żebym zaklepał
występy The Velvet Underground w tym jego kiblu, The Fillmore Auditorium.
„The Swillmore Vomitorium”, jak się na to wtedy mówiło. Jezu, ale z niego była
menda. Wszyscy zawsze mówią o nim jak o jakimś świętym. Ble! To był naprawdę
OBLECH ! Po prostu potwór. No więc gość przyjechał do Los Angeles niemal we
łzach. Przekonywał, że w ten weekend jest wielkie święto. I zaczął swoją gadkę:
„Tak się staram, żeby mi nie zlikwidowali tego miejsca, jestem na skraju
bankructwa, gliny już mi zamykają budę, czepiają się mnie za to i za owo, po
prostu nie wiem, czy zdołam przetrwać, ale WASZ show jest tak słynny, że jeśli
przyjedziecie do San Francisco, to uratujecie mój klub…”.

M ARY W ORONOV Wcale nie chciało się nam jechać do San Francisco. Kalifornia
była jakaś dziwna. Byliśmy całkiem inni niż ludzie stamtąd. Oni też nas nie
cierpieli.
Z jednej strony my, w czarnych skórach, z drugiej oni – cali na kolorowo. Byli
jak nakręceni: „Wow, człowieku, ale jazda!”. A my w tym czasie byliśmy na etapie
czytania Jeana Geneta. My – sadomaso, oni – wolna miłość. Geje byli dla nas
w porządku, a na Zachodnim Wybrzeżu panowała maksymalna homofobia. Tak
więc oni uważali nas za wcielenie zła, a my ich – za wcielenie głupoty.
No i byliśmy naprawdę spięci, ponieważ wszyscy jechaliśmy… No dobra, nie
wszyscy – ja jechałam na spidzie. Więc kiedy weszliśmy do The Fillmore,
The Mothers of Invention grali tak jak zwykle, ale poza tym z przodu sceny mieli
tancerzy, którzy zachowywali się dokładnie w ten sam sposób, co Gerard i ja
w czasie występów Velvetów. Wściekliśmy się, Lou był wkurwiony na maksa.
Kapela zagrała swoje, a potem zostawiła instrumenty obok wzmacniacza, żeby
powstało sprzężenie, i po prostu zeszła ze sceny.
San Francisco, taa… Nawet nie wiem, kiedy skończył się ten koncert.

M AUREEN T UCKER Nie cierpiałam tego całego pieprzenia o pokoju i miłości.


G ERARD M ALANGA Na nasz koncert do The Trip przyszedł Jim Morrison, który
w tym czasie był jeszcze studentem w Los Angeles. To właśnie wtedy, jak wieść
niesie, podpatrzył mój wizerunek – czarne, skórzane spodnie – bo widział, jak
tańczę na scenie.

P AUL M ORRISSEY Będąc w Los Angeles, weszliśmy do studia i nagraliśmy


pierwszy album. Zajęło to dwa dni i kosztowało około trzech tysięcy dolarów –
wtedy była to duża suma. Andy nigdy wcześniej nie wydał na nic tyle pieniędzy.
Każdy z filmów Warhola kosztował nie więcej niż kilkaset dolarów. Dostać tyle
kasy od Andy’ego to wyczyn…

A NDY W ARHOL Przez cały czas nagrywania i produkcji płyty nikt nie wydawał się
zadowolony z rezultatu, zwłaszcza Nico. „Chcę brzmieć jak Bhooob Diii-lahhhn” –
jęczała, nieszczęśliwa, że efekt jest inny.

L OU R EED Andy starał się przeforsować, żeby na naszej pierwszej płycie nie było
cenzurowania języka, jakiego używamy. Myślę, że chciał wywołać szok,
wstrząsnąć ludźmi i nie pozwolić im, by skłonili nas do kompromisów. Powiedział:
„Trzeba się upewnić, że wszystkie wulgaryzmy zostają”. Był nieugięty w tej
kwestii. Nie chciał, żeby cokolwiek „czyszczono”, a ponieważ był na miejscu,
dopiął swego. W rezultacie już na zawsze wiedzieliśmy, jak to jest robić coś po
swojemu.

I GGY P OP Płytę The Velvet Underground & Nico usłyszałem po raz pierwszy na
jakiejś imprezie w kampusie University of Michigan. Brzmienie było fatalne.
Pomyślałem: „JAK MOŻNA NAGRAĆ TAK CHUJOWO BRZMIĄCĄ PŁYTĘ? CO TO ZA
KIŁA! CHCE MI SIĘ RZYGAĆ, GDY TEGO SŁUCHAM! JAKIE PASKUDNE
HIPISOWSKIE GÓWNO! PIERDOLENI BITNICY, ZATŁUC ICH WSZYSTKICH! TO
SYF, NIE MUZYKA! ”.
Trzepnęło mnie dopiero jakieś pół roku później. „O kurde! Ale super! Ta płyta
jest po prostu zajebista!” Pierwsza płyta Velvetów stała się dla mnie przełomem,
nie tylko ze względu na to, o czym mówiła, lecz również dlatego, że dzięki niej
usłyszałem, że można robić świetną muzykę, nie będąc świetnym muzykiem. To mi
dało nadzieję. Dokładnie to samo poczułem, kiedy po raz pierwszy usłyszałem, jak
śpiewa Mick Jagger. Ciągnie na jednej nucie, nie trzyma tonacji, po prostu leci:
„Hey, well, baby, baby, I can be oeweowww…”. Wszystkie kawałki na jedno
kopyto, jakby dziecko zawodziło. Tak samo było z Velvetami. Brzmienie było
biedne, a zarazem świetne.

P AUL M ORRISSEY Płyta The Velvet Underground & Nico była tak dziwna, że
wytwórnia Verve/MGM nie wiedziała, co z nią zrobić. Nie zdecydowała się na jej
wydanie przez prawie rok od nagrania i, jak przypuszczam, w tym czasie Lou
zaczął sobie wyobrażać, że może zarobić dużo pieniędzy, kiedy album wreszcie się
ukaże. „Rozwiążmy tę umowę menedżerską z Andym i Paulem”. Tom Wilson
z Verve/MGM kupił ode mnie prawa do płyty wyłącznie z powodu Nico. Jego
zdaniem Lou nie miał za grosz talentu.

S TERLING M ORRISON Problemy z Nico były od samego początku, bo pasowało do


niej tylko parę piosenek, a ona chciała śpiewać wszystkie, również I’m Waiting for
the Man, Heroin – po prostu wszystkie. Próbowała też trochę seksualnych
manipulacji w zespole. Jeśli ktoś sprawiał wrażenie, że ma większy wpływ na
przebieg wydarzeń, Nico była przy nim. Romansowała z Lou, potem z Cale’em, ale
żadna z tych przygód nie trwała zbyt długo.

R ONNIE C UTRONE Nico był zbyt dziwaczna, żeby można było z nią stworzyć
jakikolwiek związek. Nie była jedną z tych kobiet, z którymi mieszkasz, które
kochasz, z którymi się bawisz lub po prostu wspólnie spędzasz czas. Nico była
naprawdę dziwaczna. W pewnym aspekcie była chłodna jak lód i zdystansowana,
a w innym – irytująco niepewna.
Była przy tym maksymalnie nudna, bo nie potrafiła wyjść z domu, jeśli
wcześniej nie spędziła stu godzin przed lustrem. „Ronnie, jak to wygląda?” –
pytała, robiąc taneczny kroczek. „Kurwa, Nico, po prostu chodź potańczyć”. Ale
była też Lodową Księżniczką, była olśniewającą, zabójczą blondynką.
A jednak była dziwna. Była dziwadłem. Tak, była pieprzonym dziwadłem –
i tyle da się o niej powiedzieć. Piękna, ale dziwna. Związek z Nico? Niemożliwe.
Lou też tak naprawdę nie chciał, żeby Nico kręciła się przy kapeli. Chciał
rządzić w The Velvet Underground i grać rock’n’rolla. Artystowskie klimaty już go
nie ruszały. Chciał czystego rock’n’rolla, i tyle.
Velvetów w ogóle nie puszczano w radiu. Nie było wielkiej promocji płyty. Nie
wszystko było winą Andy’ego – zobacz tylko, o czym były ich kawałki: heroina,
nagie trupy żeglarzy na podłodze[5]. Raczej trudno liczyć na to, że jakaś rozgłośnia
będzie grała Venus in Furs!

N ICO W The Velvet Underground wszyscy byli egocentrykami. Każdy chciał być
gwiazdą. Lou chciał być gwiazdą – oczywiście zawsze nią był – ale uwaga
wszystkich gazet cały czas skupiała się na mnie. Zawsze chciałam śpiewać I’m
Waiting for the Man, ale Lou mi nie pozwalał. Był szefem – i to bardzo
apodyktycznym. Zetknąłeś się z Lou? Co o nim sądzisz? Sarkastyczny? To dlatego,
że bierze tyle prochów – to skutek kombinacji tych wszystkich pigułek… Jest
naprawdę bystry, niewiarygodnie bystry. Ja jestem bardzo powolna.

R ONNIE C UTRONE Trzeba też pamiętać, że byliśmy na mefedrynie przez dziewięć


dni w tygodniu. Nawet teraz nie wiem, jak było naprawdę, bo kiedy jesteś
nakręcony non stop, wszystko może się zdarzyć, paranoja jest tak gęsta, że można
ją ciąć siekierą. A wszystkie żale pozostają zdławione przez wiele miesięcy,
a nawet lat.
Nigdy nie zapomnę tego wieczoru, gdy wzięliśmy złego spida, ale i tak
wyszliśmy na scenę i – jak się okazało później – każdy myślał, że inni coś do niego
mają i chcą mu zrobić na złość. Podczas Venus in Furs zazwyczaj ciskałem swój
bykowiec o podłogę i kręciłem nim, a Mary, tańcząc, zbliżała się w jego stronę.
Tego wieczoru, kiedy rzuciłem bicz, Mary nadepnęła na niego i nie mogłem go
podnieść. Gerard zrobił to samo i wszyscy myśleli, że inni za coś się na nich
mszczą.
Nie była to nietypowa sytuacja. Cały czas szła gadka: „Wiem, że za moimi
plecami mówi się to i to” albo: „On coś kombinuje”, „On coś próbuje ugrać”.
Wszyscy ubiegali się o względy Andy’ego. Zawsze istniał ten podświadomy,
a czasem całkiem świadomy wątek rywalizacji i ciężkiej, naprawdę ciężkiej
paranoi. Chodzi o to, że jeśli jesteś ciągle nakręcony, twoje widzenie peryferyjne
jest zamglone, wokół ciebie wszystko pływa i w zasadzie nie masz pojęcia, co się
dzieje, to przypadkowo rzucona uwaga może nabrać fundamentalnego znaczenia
dla całego wszechświata. To naprawdę cię rozpieprza.

D ANNY F IELDS Wielokrotnie mówiłem Lou i Johnowi: „Jesteście za dobrzy na ten


cyrk. Czemu nie spróbujecie występować jako zespół?”. Chodziło mi o to, że
efekty wizualne towarzyszące The Exploding Plastic Inevitable były cienkie
i banalne. Cienkie i banalne były tańce z batem, cienkie i banalne były projekcje
slajdów Barbary Rubin. The Exploding Plastic Inevitable było jak przedszkole,
miało się nijak do mocy tej muzyki. Bo ta muzyka była naprawdę potężna. Gdyby
światła były tak samo dobre jak muzyka – być może całość by się broniła, ale tak
nie było. Filmy i kolorowe kropy puszczane z rzutnika – co to, przepraszam, miało
być?
Więc pomyślałem, że The Velvet Underground jako zespół są po prostu lepsi
niż cały ten show, jednak przypuszczam, że pod egidą Andy’ego Warhola czuli się
bezpieczni i że dało im to możliwości, których mogli nie mieć. Zatem kiedy
powiedziałem Lou i Johnowi, że są lepsi niż The Exploding Plastic Inevitable, oni
odparli: „Ale Andy jest dla nas taki dobry. Jak moglibyśmy go zostawić?”.

J OHN C ALE Warhol był dobrym katalizatorem. Z kimkolwiek by pracował,


traktował go i prowadził naprawdę dobrze. Kiedy Andy zaczął tracić
zainteresowanie projektem, zrobiło się niefajnie. Jeździliśmy po całym kraju, ale
Warhola już to po prostu przestało bawić, a w kapeli było sporo wzajemnego
podgryzania się. Trzeba zacząć od tego, że wspólna podróż siedemnastu osób,
imprezy typu „światło i dźwięk” i wszystko, co się z tym wiąże, to jakiś rodzaj
szaleństwa, jeśli nie dostaje się za to dość pieniędzy. A spore sumy dostawaliśmy
wyłącznie ze względu na obecność Andy’ego.

P AUL M ORRISSEY Lou w zasadzie rozwiązał zespół jeszcze przed ukazaniem się
płyty The Velvet Underground & Nico i oświadczył, że zrywa umowę. Chciał iść
do lepszych managerów. Jacy lepsi managerowie? Gdybym się nie zjawił,
wróciliby na Queens i pozostali nieznani.

L OU R EED Warhol był wściekły. Nigdy nie widziałem, żeby Andy się złościł, ale
to właśnie mnie udało się doprowadzić go do furii. Po prostu dostał szału. Odwrócił
się do mnie, czerwony na twarzy, i nazwał mnie szczurem. Nie był w stanie
wymyślić gorszej obelgi. To było jak opuszczenie gniazda.

P AUL M ORRISSEY Andy czuł się bardzo nieswojo przy Lou Reedzie. Właściwie to
czuł się nieswojo przy każdym, ale miliard razy bardziej przy Lou, który – jak
Andy sobie uświadomił – był dwulicowym, fałszywym, pazernym typem. Zatem
jeśli Lou mówi, że między nim a Andym doszło do jakiejś konfrontacji, to jest to
w dużym stopniu jego wymysł.
Andy mówił: „Och, idzie Lou, musisz się go pozbyć. Powiedz, że mnie nie ma”.
Andy po prostu nie chciał mieć do czynienia z takimi ludźmi. I trudno mi go za to
winić. To ja, w imieniu Andy’ego, nieustannie miałem do czynienia z Lou, a on
zawsze miał własne plany na boku.

J OHN C ALE Lou zaczął się zachowywać jak świr. Sprowadził prawdziwego gada,
Steve’a Sesnicka, który miał być naszym managerem, i tak zaczęła się ta cała
intryga. Lou nazywał nas swoim zespołem, a Sesnick starał się go skłonić do
działalności solowej. Może to wszystko przez dragi, jakie brał wtedy Lou. To, że
ćpał, z pewnością nie pomagało.

R ONNIE C UTRONE Pamiętam, jak doszło do rozpadu The Exploding Plastic


Inevitable. Graliśmy w The Scene. W tamtych czasach nikt nie potrafił tańczyć,
jeśli więc tańczyłeś na scenie, to ludzie wpatrywali się w ciebie z zachwytem. Ale
po pięćdziesięciu czy stu pokazach The Exploding Plastic Inevitable wszyscy się
przyzwyczaili.
Scena w The Scene była bardzo nisko nad widownią i nagle, ni stąd, ni zowąd,
weszło na nią pięć lub dziesięć osób, które dołączyły do nas. Mary i ja spojrzeliśmy
po sobie: „Kurczę, to już koniec, no nie?”.
W sumie to mi ulżyło. Miałem dziewczynę i po prostu nie mogłem dalej wieść
życia groupie. Nosiłem osiem pierścieni, a wokół talii zawsze miałem okręcony
bykowiec. Poszedłem za kulisy, zdjąłem wszystkie pierścienie i wyrzuciłem je
przez okno, rozsupłałem bicz i też się go pozbyłem. Poszedłem do mojej
dziewczyny i powiedziałem: „Kocham cię. Więcej nie będę tego robił”. Pewnie
pomyślała: „Raju, teraz jest już cały mój. Możemy wrócić do domu i w spokoju dać
sobie w żyłę”.

E D S ANDERS Jest pewien problem, gdy otwierasz swoją sztukę na rynsztok. Mam
na myśli brnięcie w satanizm albo eksperymentowanie z pewnymi stylami życia
czy pewnymi dragami, które otwierają cię – nie chcę przez to powiedzieć, że
jestem religijny, ale kiedy wchodzisz w tę szczelinę, może cię ona pochłonąć.
Trzeba więc zachować ostrożność.
Problem z hipisami polegał na tym, że w obrębie samej kontrkultury rozwinęła
się wrogość między tymi, którzy mieli, powiedzmy, odpowiednik funduszu
powierniczego, a tymi, którzy żeby się utrzymać, musieli kombinować. To prawda,
na przykład, że czarni żywili urazę do hipisów w czasie Lata Miłości w 1967 roku,
bo widzieli w nich dzieciaki, które rysują sobie orientalne wzorki w swoich drogich
notesach, palą kadzidełka i biorą kwas – ale w każdej chwili, jeśli chcą, mogą to
zostawić.
Mogą wrócić do domu. Mogą zadzwonić do mamy i powiedzieć: „Zabierz mnie
stąd”. Z kolei dla kogoś, kto wychował się w bloku przy Columbia Street i bujał się
na obrzeżach Tompkins Square Park, nie ma ucieczki. Te dzieciaki nie mają dokąd
pójść. Nie mogą wrócić do Great Neck, nie mogą wrócić do Connecticut. Nie
mogą wrócić do szkoły z internatem w Baltimore. Są w pułapce.
Rozwinęła się też inna kategoria ludzi, nazwałbym ich „lumpenhipisami”,
którzy mieli naprawdę ciężkie dzieciństwo: starzy ich tłukli, nienawidzili,
wyrzucali z domu. Może pochodzili z religijnych rodzin i słyszeli od nich, że się
łajdaczą. „Miałaś aborcję – zejdź nam z oczu!” albo: „Znaleźliśmy w twojej
torebce pigułki antykoncepcyjne – nie ma tu dla ciebie miejsca!”. Takie dzieciaki
„psuły się” i zasilały groźne załogi uliczne w typie bardziej punkowym.

L OU R EED Wiele można powiedzieć na korzyść niebycia na świeczniku. Innymi


słowy, Andy nie musiał nosić okularów przeciwsłonecznych i czarnej skórzanej
kurtki – tych dwóch rzeczy, którymi zwracał na siebie uwagę. Wiadomo, że jeśli
zachowujesz się w ten sposób, to przyciągniesz do siebie pewną grupę ludzi, co ma
zarówno negatywne, jak i pozytywne strony.

P AUL M ORRISSEY Andy Warhol wspierał Valerie Solanas drobnymi sumami, bo


był miłym facetem. W końcu powiedział jej: „Dlaczego raz nie zarobisz tych
pieniędzy, Valerie? Możesz wystąpić w filmie”. Więc zamiast dawać jej na
odczepnego dwadzieścia pięć dolarów, Andy próbował skłonić ją do działania – tak
samo zresztą postępował ze wszystkimi: chciał, żeby był z nich jakiś pożytek.
Zaproponował jej: „Powiedz coś przed kamerą, a potem, kiedy dam ci dwadzieścia
pięć dolarów, będzie to wyglądało tak, jakbyś je zarobiła”. Film I, a Man powstał
w ciągu jednego wieczora. Zajęło to jakieś dwie, może trzy godziny, a Valerie
miała w nim scenę trwającą pięć czy dziesięć minut, i było po wszystkim.

U LTRA V IOLET Valerie Solanas była trochę przerażająca, ale lubiłam ją, bo myślę,
że była genialna. Ten jej manifest, „SCUM – The Society for Cutting Up Men”[6], to
wariactwo, ale jest błyskotliwy i dowcipny. Nie byłam urodzoną feministką, kiedy
jednak go przeczytałam, pomyślałam, że jest w wielu punktach trafny: mężczyźni
kontrolują świat od czasów Adama i najwyższy czas z tym skończyć.

P AUL M ORRISSEY Trzy razy próbowałem się pozbyć Valerie Solanas. A potem
pewnego dnia przyszła z Andym i gdy nikt nie patrzył, po prostu wyjęła pistolet
i zaczęła strzelać. Głupia idiotka. Tak naprawdę tego dnia chciała zastrzelić kogoś
innego, ale nie było go w domu, więc po prostu zdecydowała, że zastrzeli
Andy’ego. Co o kimś takim myśleć? Nie ma tu co analizować. Nie było w tym
żadnego głębszego sensu. I nie miało to nic wspólnego z Andym.

B ILLY N AME Usłyszałem strzały dobiegające z ciemni. Właściwie nie


rozpoznałem, co to za dźwięk, ale byłem wtedy czymś zajęty, a wiedziałem, że
Fred Hughes i Paul są z przodu, więc uznałem, że – cokolwiek to było – zdołają się
tym zająć. Chciałem skończyć swoją pracę, a potem zobaczyć, czy coś upadło.
Kiedy otworzyłem drzwi i wszedłem do przedniej części The Factory,
zobaczyłem Andy’ego na podłodze, w kałuży krwi. Natychmiast ukląkłem przy
jego boku, żeby zobaczyć, co da się zrobić. Podłożyłem dłoń pod jego ciało i po
prostu zacząłem płakać. To było naprawdę dziwne – Andy powiedział do mnie:
„Nie rób tego… nie… nie rozśmieszaj mnie. Wtedy bardziej boli”. Zanim zjawił
się kierowca karetki, tak naprawdę nie zwracałem zbytniej uwagi na nikogo poza
Andym…

G ERARD M ALANGA To było fatalne. Andy omalże nie umarł. Jego puls był tak
słaby, że w zasadzie był już w stanie śmierci klinicznej. Dostał dwie, może trzy
kule. Stracił śledzionę. Stracił część płuca czy wątroby. Przez rok musiał nosić
gorset, żeby utrzymać wnętrzności na miejscu.

L OU R EED Bałem się zadzwonić do Warhola, aż w końcu to zrobiłem, a on zapytał


mnie: „Czemu nie przyszedłeś?”.

R ONNIE C UTRONE Po tej akcji Andy wpadł w paranoję na punkcie całego


środowiska. Uznał – tak przynajmniej myślę – że w jego życiu sprawy przybrały
zły obrót i nie powinien otaczać się ludźmi, którzy są aż tak zwariowani. To wtedy
nastały czasy nowej The Factory, w garniturach i pod krawatem.
Andy zmienił się po tym, jak go postrzelono. Nadal witał się ze mną
i rozmawiał, ale było czuć, że naprawdę się boi. Był przerażony tym, do czego
może doprowadzić ten rodzaj szaleństwa – a co jemu przyniosło sześć kul
wpakowanych prosto w pierś.
Tak więc Andy próbował zmienić swoje życie, ja próbowałem zmienić swoje,
Lou próbował stać się bardziej komercyjny, a Nico – w sumie to nawet nie wiem,
co się działo z Nico. Po prostu odpadła, może myślała, że uda się jej wrócić do
filmu… Nie jestem pewien, bo to nie były czasy, gdy ludzie otwarcie wyrażali
uczucia.

S TERLING M ORRISON Lou spotkał się ze mną i z Maureen Tucker w Riviera Café
w West Village i ogłosił, że John Cale już z nami nie gra.
Spytałem: „Chodzi o to, że nie gra dzisiaj czy w tym tygodniu?”, a Lou na to:
„Nie, nie gra, i już”. Powiedziałem, że jesteśmy zespołem, że to było wyryte
w kamieniu. Nastąpiła długa i zaciekła kłótnia, taka z waleniem pięścią w stół,
i w końcu Lou stwierdził: „Nie pasuje wam to? W porządku, rozwiązujemy
zespół”.
Mógłbym powiedzieć, że ważniejsze było utrzymanie zespołu niż przejmowanie
się Johnem Cale’em, ale nie to skłoniło mnie do decyzji. Po prostu chciałem to
dalej robić. W końcu uznałem, że mój interes jest dla mnie ważniejszy od interesu
Johna Cale’a, i sprzedałem go. Powiedziałem Lou, że przyjmuję to, chociaż mi się
to nie podoba.
Moim zdaniem Lou wyrzucił Johna z zazdrości. Jeden z moich przyjaciół
powiedział, że Lou zawsze mówił mu, że chce być gwiazdą – ale jako solista. On
sam nigdy nam się do tego nie przyznał, ale John i ja zawsze wiedzieliśmy, że tak
naprawdę pragnie uznania bez wiązania tego z zespołem.

J OHN C ALE Na początku Lou i mnie towarzyszyła niemal religijna żarliwość


w tym, co robiliśmy – gdy próbowaliśmy wymyślić, jak zintegrować niektóre
pomysły La Monte Younga czy Andy’ego Warhola z rock’n’rollem. Ale po
pierwszej płycie straciliśmy cierpliwość i pilność. Nie mogliśmy sobie nawet
przypomnieć, jakie były nasze zasady.

L OU R EED Rock’n’roll jest tak świetny, że ludzie powinni zacząć za niego


umierać. Nie rozumiesz. Muzyka oddała ci swój beat, dzięki czemu mogłeś
marzyć. Całe pokolenie jadące na basie Fendera…
Ludzie po prostu muszą umierać za muzykę. Umierają za wszystko inne, więc
czemu nie za muzykę? Umrzyj za nią. Czyż nie jest piękna? Czy nie warto umrzeć
za coś pięknego?
Pewnie ja sam powinienem umrzeć. Ostatecznie wszyscy wielcy bluesmani nie
żyją. Ale życie robi się coraz lepsze.
Nie chcę umierać. A może chcę?
C Z Ę Ś Ć P I E RW S Z A

Chcę być twoim psem

1967–1971
ROZDZIAŁ 1

Poezja? Nazywasz to poezją?

D ANNY F IELDS Co wieczór, o ile nie bzykałem się gdzie indziej, szedłem do
Max’s Kansas City. Były to bar i restauracja o dwie przecznice od miejsca, gdzie
mieszkałem, i można tam było siedzieć całą noc przy jednej kawie. Zawsze
podpisywało się czek i nigdy nie płaciło się rachunku. Czułem się winny –
z powodu nieuregulowanych rachunków miałem tam dług na jakieś dwa czy trzy
tysiące dolarów. Myślę, że w latach sześćdziesiątych to była spora suma. Miałem
przyjaciół, którzy podpisywali czeki jako „Kaczor Donald” albo „Grubasek
Arbuckle”[7]. To było po prostu cudowne miejsce, wszystkie tamtejsze kelnerki
były przepiękne… i wszyscy pomocnicy kelnera…
Można było uprawiać seks z każdym z pomocników kelnera. To znaczy nie tam,
w knajpie, ale później. Na zapleczu można było przelecieć każdego, a wszyscy
chcieli tam być. I można było im powiedzieć: „Jak pójdziesz się ze mną pieprzyć,
to dostaniesz lepszy stolik”.
Tak więc miejsce było mocno wyluzowane, ale – Bogu dzięki – nie była to
gejowska knajpa. Nienawidziliśmy gejowskich knajp. Gejowskie knajpy? Litości,
kto chciałby chodzić do gejowskich knajp? W Max’s na zapleczu można było się
pieprzyć z każdym i to był cymes tego miejsca.

L EEE C HILDERS Danny był firmowym freakiem w Elektra Records. Jego zadanie
polegało na utrzymaniu przygłupiego kierownictwa wytwórni w kontakcie z ulicą.
Naprawdę tak się nazywało to stanowisko: „firmowy freak”. Mówił im, co jest
dobre, co nie, a przede wszystkim – co jest cool.
Firmy fonograficzne wykazały się mądrością, przyznając, że same w sobie nie
są cool. W latach sześćdziesiątych musiały uznać, że nie mają o tym pojęcia.
Zatrudniły więc ludzi, których zadaniem miało być bycie cool. Był to wspaniały
pomysł.

D ANNY F IELDS Zatrudnili za nieduże pieniądze kogoś, kto nosił dzwony,


a w biurze palił trawę i brał LSD – i to byłem ja. Naprawdę brałem LSD w biurze.
Po prostu siadałem i lizałem. Łapy miałem całe pomarańczowe[8].
S TEVE H ARRIS Pracowałem dla Elektra Records i byłem w Kalifornii z Jacem
Holzmanem, prezesem firmy, kiedy ten poszedł po raz pierwszy zobaczyć Doorsów
w Whisky a Go Go. Jac po powrocie oświadczył: „Ten zespół był naprawdę
ciekawy i myślę, że podpiszemy z nimi kontrakt”. I tak też się stało. Potem
polecieli do Nowego Jorku, gdzie mieli zagrać w klubie Ondine’s, pod mostem
przy Pięćdziesiątej Ósmej.

D ANNY F IELDS Pamiętam, jak Morrison śpiewał tego wieczora Light My Fire, bo
to był jedyny kawałek, który mu się udał.

T OM B AKER Siedziałem z Andym Warholem i jego świtą przy długim stole


w pobliżu sceny. Obok mnie usiadła Pam Courson, dziewczyna Morrisona, bardzo
podekscytowana. Powiedziała mi: „Jim jest naprawdę nakręcony na dzisiejszy
koncert. Zapomnij o tym gównie, jakie pokazali w Gazzari’s, teraz zobaczysz
prawdziwego Jima Morrisona”.
Kiedy widziałem ich w Gazzari’s, klubie na Sunset Strip, Jim nażarł się LSD i do
tego był tak pijany, że ledwie mógł ustać. Jego występ był raczej nieszczególny,
z wyjątkiem jednej chwili, gdy brnąc przez którąś z piosenek na początku koncertu,
nagle wydarł z głębi trzewi wrzask, od którego krew ścinała się w żyłach. Pam była
na niego wściekła i powtarzała mi, że to, co widziałem, to nie był szczyt jego
możliwości. Odparłem jej, że Jim to dobry chłopak, ale lepiej, żeby znalazł sobie
jakąś normalną robotę.
Jednak po zakończeniu koncertu w Ondine’s siedziałem zupełnie oszołomiony.
Spojrzałem na Pamelę. Pochyliła się w moją stronę i powiedziała: „A nie
mówiłam?”.
Później Doorsi wyprawili w klubie imprezę, aby świętować swój sukces. Kiedy
dobiegła końca, stanęliśmy z Jimem u stóp schodów prowadzących na Czterdziestą
Szóstą, żeby pogadać. Było już późno, a w okolicy kręciło się mnóstwo gliniarzy
i świrów. Nagle Morrison zaczął rzucać na schody pustymi szklankami.
Chwyciłem go za ramię i krzyknąłem: „Do kurwy nędzy, co ty wyczyniasz?”.
Nie przejął się tym zupełnie, tylko rzucił na schody kolejną szklankę,
a jednocześnie wydał z siebie jeden z tych swoich mrożących krew w żyłach
wrzasków. Spodziewałem się, że zaraz ruszy na nas mała armia gliniarzy. Jim
rzucił jeszcze jedną szklankę, zawył po raz ostatni, odwrócił się i zniknął. Byłem
sfrustrowany, bo chciałem mu powiedzieć, że wreszcie spotkałem kogoś naprawdę
nawiedzonego.

D ANNY F IELDS Następnego dnia i tak musiałem jechać do wytwórni, więc


wspomniałem im, że kapela ma jeden niezły kawałek, coś z ogniem w tytule, i że
jeśli wydawaliby Doorsom singla, to ten numer się nadaje.
A oni na to: „No nieee, to jest za długie”.
Potem inni też zaczęli ich do tego namawiać. W wytwórni początkowo myśleli,
że to niemożliwe, ale kiedy didżeje przekazywali im, że ten kawałek jest
potencjalnym hitem, zmienili zdanie. Melodia była chwytliwa.
Więc posłali do studia Paula Rothchilda i powiedzieli mu: „Paul, masz to
skrócić”. A on zrobił, jak mu kazali. Można usłyszeć to cięcie w połowie numeru.
I udało się. Kawałek poszybował na pierwsze miejsca list przebojów.

S TEVE H ARRIS Myślę, że Danny miał problemy z Jimem Morrisonem, bo myślał,


że będzie mógł go wodzić za nos. Poprztykali się w The Castle w Kalifornii, kiedy
Jim świrował z Nico. Balowali w The Castle, Jim był bardzo pijany i bardzo
naćpany. Danny bał się, że Jim się zabije, jeśli wsiądzie do samochodu, więc zabrał
mu kluczyki. Strasznie to wkurzyło Jima.

D ANNY F IELDS Byłem w Los Angeles i siedziałem w The Castle z Edie Sedgwick
i Nico, które z jakiegoś powodu – nie pamiętam, jakiego – były w Hollywood.
The Castle to dwupiętrowy dom należący do jakiejś dawnej hollywoodzkiej diwy,
która wynajmowała go zespołom rockowym. Zatrzymywali się tam
wszyscy: Dylan, The Jefferson Airplane, Velveci. Właścicielka wynajmowała to
miejsce rock’n’rollowym kapelom, bo była to już taka ruina, że tak naprawdę nie
miało znaczenia, co się z nią stanie.
Tuż przed przyjazdem do Los Angeles byłem w San Francisco, żeby zobaczyć
Doorsów w Winterland Ballroom. Po koncercie poszedłem za kulisy, gdzie
zastałem Morrisona w otoczeniu bardzo zapuszczonych i brzydkich groupies.
Pomyślałem sobie, że to złe dla jego wizerunku, postanowiłem więc spiknąć go
z Nico. W jidysz mówi się na to szidduch – swatanie. Chciałem, żeby Morrison
spotkał Nico, zakochał się w niej i zobaczył, z jakimi dziewczynami powinien się
zadawać. Muszę przyznać, że miałem tupet. W końcu to naprawdę nie była moja
sprawa, żeby się w to mieszać, chociaż z drugiej strony…
Nigdy specjalnie nie ceniłem Olivera Stone’a, ale kiedy obejrzałem jego wersję
spotkania Morrisona z Nico w filmie The Doors: „Cześć, jestem Nico, chcesz iść ze
mną do łóżka?” – stwierdziłem, że trudno wymyślić coś dalszego od prawdy. To
wyglądało zupełnie inaczej.
W rzeczywistości spotkałem się z Morrisonem w biurze Elektry w Los Angeles,
a potem on pojechał za mną do The Castle wynajętym samochodem. Wszedł do
kuchni, gdzie była Nico. No i stali tak tam, on i ona, ze wzrokiem wbitym
w podłogę.
Krążyli wokół siebie i żadne z nich nie odezwało się słowem. Oboje byli zbyt
poetyckimi duszami, żeby coś powiedzieć. Tak więc to, co się między nimi działo,
było w gruncie rzeczy bardzo nudne, była w tym poezja, ale nie padło ani jedno
słowo. Od razu nawiązała się między nimi jakaś mistyczna więź – a potem, jak
pamiętam, Morrison pociągnął Nico za włosy i poszedł się upić do
nieprzytomności, a ja karmiłem go tymi resztkami moich dragów, których nie
ukradła Edie Sedgwick.
W tamtych czasach nigdzie się nie ruszałem bez małego zapasu piguł. Mój
ojciec był lekarzem, miałem więc dostęp do wszystkiego: do czerwonych, do
żółtych, do czarnych, do tuinalu[9]. Ponieważ jednak mieszkałem z Edie w Nowym
Jorku, wiedziałem, że to niezwykle umiejętna kleptomanka, zwłaszcza jeżeli chodzi
o narkotyki. Edie po prostu miała nosa do dragów. Tak więc gdy tylko dotarłem do
The Castle i zobaczyłem, że Edie jest do mnie odwrócona tyłem – wymieniała
pożegnalne pocałunki z Dino Valentim na podjeździe – zakradłem się na górę
i schowałem swoje dragi tam, gdzie, jak myślałem, będą bezpieczne: pod
podwójnym materacem w tylnej sypialni.
Kiedy jednak później po nie wróciłem, byłem pewny, że ktoś je przebrał. Edie
odkryła mój schowek. Wziąłem więc to, co zostało – trochę kwasu – i dałem to
Morrisonowi, a on nawalił się i do tego schlał tak upiornie, że chciał wsiadać do
samochodu i gdzieś jechać.
Wyjąłem kluczyki ze stacyjki i ukryłem je pod dywanikiem w jego wozie.
Bałem się, że będzie jechać po pijanemu, spadnie z klifu i się zabije, a mnie
wywalą z Elektry. W końcu byłem tam za pieniądze Elektry i byłoby czymś bardzo
nie na miejscu, gdyby firma straciła czołowego wokalistę, bo jej pracownik go
naćpał. Zdecydowałem więc, że nie pozwolę mu usiąść za kółkiem.
W The Castle nie było telefonów. Morrison nie mógł się stamtąd wydostać.
Wiedział, że to ja zabrałem kluczyki, ale był maksymalnie naćpany…
Kiedy już spałem, do mojego pokoju wpadła Nico, krzycząc: „On mnie zabije!
On mnie zabije!”.
Powiedziałem jej: „Nico, daj mi spokój! Próbuję spać!”.
Potem już tylko szlochała. W końcu poszła sobie, a później usłyszałem jej
krzyki gdzieś na zewnątrz. Wyjrzałem przez okno na dziedziniec i zobaczyłem, że
to Morrison po prostu ciągnie ją za włosy, więc wróciłem do łóżka. David Numan,
który również był w tym czasie w The Castle, przybiegł do mojego pokoju
i powiedział: „Lepiej sprawdzić, co się tam dzieje”.
Więc jeszcze raz wstałem i wyjrzałem: Nico nadal stała na podjeździe, łkając,
zaś Morrison, nagi, wspinał się po dachu w świetle księżyca. Skakał z jednej
wieżyczki na drugą, a Nico zawodziła.
Znów poszedłem spać. I to był cały ten ich romans: on ciągnął ją za włosy
i chodził na golasa, ona szlochała, a ja trzymałem kluczyki schowane jeszcze przez
dzień czy dwa, aż w końcu Jim doszedł do siebie.
Oczywiście znienawidził mnie od tej chwili za to „uwięzienie”.

N ICO Pokłóciłam się z Jimem. Spytał, czy chciałabym przejść się wzdłuż krawędzi
The Castle. Spytałam go: „Czemu?”, a on nie był w stanie odpowiedzieć.
Nie był to żaden pozytywny ani też destrukcyjny akt, niczego to nie zmieniało.
Czemu więc miałabym to robić – tak po nic, po prostu iść za nim? Nie było w tym
żadnej duchowości czy filozofii. Tylko popisujący się pijany facet.

R ONNIE C UTRONE Naprawdę uwielbiałem Jima Morrisona, ale nie było żadnej
uciechy, gdy się z nim wychodziło. Przez prawie rok bujaliśmy się razem
dosłownie co wieczór. Jim szedł do knajpy, zalegał przy barze, zamawiał osiem
screwdriverów, kładł na kontuarze sześć tuinali, wypijał dwa albo trzy
screwdrivery, łykał dwa tuinale, potem musiał się odlać, ale nie chciał zostawiać
pozostałych pięciu screwdriverów, więc wyciągał fiuta i lał tam, gdzie stał, czasem
pojawiała się jakaś dziewczyna i robiła mu laskę, potem wypijał pozostałe pięć
screwdriverów, łykał cztery następne tuinale, lał w gacie, a w końcu Eric Emerson
i ja zabieraliśmy go do domu.
Tak wyglądał typowy wieczór z Jimem. Na kwasie był naprawdę fajnym,
zabawnym facetem. Ale przez większość czasu był po prostu pijaczkiem na
prochach.
R AY M ANZAREK Jim był szamanem.

D ANNY F IELDS Jim Morrison był nieczułym dupkiem, agresywnym, wrednym


typem. Zabrałem Morrisona do Max’s i zachowywał się tam jak ostatni kutas. No
i jego poezja była do dupy. Pisząc te swoje szczeniackie, bełkotliwe bzdury,
umniejszał literacką wartość rock’n’rolla. Może raz czy dwa coś mu wyszło.
Poetką to była Patti Smith. Myślę, że Patti podniosła rock’n’rolla do rangi
literatury. Albo Bob Dylan. Ale piosenki Morrisona nie były żadną poezją. To były
udające poezję śmieci dla małolatów. Zwykłe rock’n’rollowe kawałki dobre dla
trzynastolatek. Może nawet jedenastolatek.
Myślę, że magia i moc Morrisona jako osoby znacznie przewyższały jego
rymowanki. Sam Jim miał w sobie więcej seksu niż jego poezja, był bardziej
tajemniczy, bardziej problematyczny, trudniejszy, bardziej charyzmatyczny jako
wykonawca. To dlatego kobiety takie jak Nico i Gloria Stavers, redaktorka
czasopisma „16 Magazine”, tak bardzo się w nim zakochiwały. Bo zwykle
traktował kobiety fatalnie.
A już z pewnością nie działo się tak z powodu jego poezji. Coś ci powiem: jego
poezja nie miała tu nic do rzeczy. Jim miał po prostu dużego kutasa. Zapewne to
była przyczyna.

G ERARD M ALANGA Idę Ósmą, za mną dwie dziewczyny, i słyszę, jak jedna mówi
do drugiej: „Czy to nie Jim Morrison?”. Ha ha ha. Korciło mnie, żeby powiedzieć:
„Nie, mam trochę bardziej kanciastą szczękę”. Czułem się trochę w jego cieniu, ale
w sumie miałem to w dupie, serio.

D ANNY F IELDS Tak naprawdę gwiazda rocka to dziecko. Jak można nie dać się
zepsuć temu wszystkiemu, co się pojawia? Realistycznie rzecz biorąc,
przeznaczeniem większości gwiazd rocka jest zepsucie, upadek, jazda po bandzie,
nadużycie, zużycie i zatracenie.
A co się stanie, jeśli się przytyje, jak Jim Morrison? Mimo fajnych ciuchów nie
wygląda się już ładnie.
Jim Morrison naprawdę miał w sobie to coś, kiedy przyjechał tu po raz pierwszy
zimą 1966 roku. Nawet kiedy w 1967 roku wydano pierwszą płytę Doorsów,
wyglądał jeszcze świetnie. Był wtedy w najlepszej formie. Rok później stał się
idolem nastolatek, a potem zaczął tyć. Za sprawą genów miał tę niefortunną
skłonność, że tłuszcz odkładał mu się na policzkach, przez co oczy, które i tak
nigdy nie wyglądały najlepiej, całkiem mu znikły.
Potem zapuścił brodę i stał się tłustym, zapitym niechlujem.
Pomyślałem więc: Trzeba kogoś nowego. Chcę mieć jego głowę na talerzu.
Trzeba kogoś nowego.
ROZDZIAŁ 2

Chłopcy, o których zapomniał świat

R ON A SHETON Mój młodszy brat Scotty i nasz sąsiad Dave Alexander byli ostrymi
gnojkami. Ja byłem tylko dziwnym kolesiem. W szkole uchodziłem za świra,
byłem trochę szajbusem, trochę nawiedzeńcem, wszyscy nazywali mnie „Gruby
Beatles”, bo ubierałem się w stroje Beatlesów, kiedy trzeba było przyjść na galowo.
Nie miałem zbyt wielu przyjaciół. Interesowały mnie głównie hitlerowskie
tematy. Chodziłem na kurs niemieckiego i czytałem przemówienia Hitlera.
Zabierałem do szkoły esesmańskie odznaki, w książkach bazgrałem swastyki,
a wszystkie facjaty ozdabiałem wąsikami à la Hitler. Na ramieniu narysowałem
sobie dwa małe pioruny SS . Nie byłem więc w sumie za bardzo w klimatach
ćpuńsko-huligańskich jak Scotty i Dave.
Po prostu odstawaliśmy od normy. Pamiętam, jak jednego roku wszyscy
staraliśmy się wrócić pierwszego dnia do szkoły średniej. Ze Scottym i z Davem
zrobiłem zakłady, jak długo wytrzymają. Powiedziałem: „Dave, ty pewnie
wymiękniesz po trzech godzinach, Scotty wyrobi przez pół dnia, a ja usiedzę do
końca”.
Dave odwrócił się do mnie z wielką – ponadpółtoralitrową – puszką piwa Colt
45 w dłoni. Chociaż była dopiero dziewiąta rano, zdążył już wypić dwie.
Powiedział do mnie: „Przegrałeś. Ja zmywam się od razu”.
Scotty wolał, żeby go wyrzucono, więc podszedł do pierwszego z brzegu
dzieciaka, który stał przy swojej szafce w szatni, złapał go z tyłu za ramiona
i uszczypnął kombinerkami. Dzieciak z miejsca poleciał na skargę, a my
usłyszeliśmy po chwili przez szkolny radiowęzeł: „Scott Asheton do dyrektora!”.
Scotty poszedł i wyfrunął ze szkoły.

I GGY P OP Ci goście byli najbardziej leniwymi i bezczelnymi gnojkami, jakich


świat widział. Do cna zepsuci i rozpieszczeni przez swoje matki. Scotty Asheton
był nieletnim przestępcą. Jego stary umarł – jego i Rona – więc w domu nie mieli
zbytniej dyscypliny… Mówiąc krótko, Dave Alexander i Ron Asheton rzucili
szkołę i wyjechali do Liverpoolu, żeby być blisko Beatlesów.
R ON A SHETON Dave Alexander i ja mieliśmy fioła na punkcie kapel. Nic, tylko
siedzieliśmy, słuchając w kółko płyt i gadając o Beatlesach czy Stonesach.
Sami też nawet mieliśmy zespół – no, powiedzmy, że zespół – coś w rodzaju
zespołu. Nazwaliśmy się The Dirty Shames. Brzdąkaliśmy coś, puszczając przy
tym muzykę z płyt, i mówiliśmy sobie: „Jesteśmy super!”. Potem, kiedy
wyłączaliśmy płytę, okazywało się, że to, co sami gramy, nie brzmi zbyt dobrze.
Rozpowiadaliśmy, że jesteśmy świetną kapelą, i wierzono nam, bo nikt nas nie
słyszał. Kiedyś wezwano nas do Discount Records na spotkanie z facetem, który
organizował pierwszy koncert The Rolling Stones na stadionie Olympia w Detroit.
Chciał, żeby The Dirty Shames wystąpili jako support przed Stonesami. Wszyscy
byliśmy tym podjarani, dopóki nie uświadomiliśmy sobie, że w zasadzie nie
umiemy grać! Powiedzieliśmy więc temu gościowi, że, niestety, mamy w tym
czasie przesłuchania w Los Angeles.
Wkrótce później Dave mówi mi: „Wybieram się do Anglii, jedziesz ze mną?”.
No to sprzedałem swój motocykl – miałem hondę 305, którą kupiłem zamiast
samochodu, kiedy zdałem egzamin na prawko – i poleciliśmy.
Poszliśmy do The Cavern[10] na koncert The Who. Ścisk był jak skurwysyn, ale
udało nam się przepchać na jakieś trzy metry od sceny i widzieliśmy na własne
oczy, jak Townshend rozwala w drzazgi swojego dwunastostrunowego
rickenbackera.
To było moje pierwsze doświadczenie totalnego pandemonium. Ludzie rzucili
się jak sfora psów, żeby złapać kawałki instrumentu, wszyscy próbowali wedrzeć
się na scenę, a Townshend wymachiwał gitarą nad ich głowami. To nie był aplauz,
raczej zwierzęce wycie. Było w tym coś strasznie pierwotnego – jakby salę
wypełniały zwierzęta głodzone od tygodnia, którym ktoś cisnął ochłap mięsa.
Bałem się. Nie było w tym dla mnie nic zabawnego, a jednocześnie było to
hipnotyzujące. Samolot wybucha, statek tonie, a my robimy z siebie miazgę. Nigdy
wcześniej nie widziałem ludzi w takim amoku – to ta muzyka potrafiła
doprowadzić ich do tak niebezpiecznych, skrajnych zachowań. Wtedy
zrozumiałem, że to właśnie chcę robić w życiu.
Kiedy Dave i ja wróciliśmy do domu, wyrzucono nas ze szkoły, bo mieliśmy
bardzo długie włosy. Zapuściłem sobie też imponujące baki. Miałem wysokie do
kolan buty-bitelsówy – skórzane, z dużymi kubańskimi obcasami – oraz skórzaną
kamizelkę i golf. Wychowawca dostał szału i oznajmił: „To nie przejdzie!”. A ja
mu na to: „No i chuj”, i zacząłem bujać się w okolicach sklepu Discount Records,
gdzie pracował Iggy.
W 1966 roku Iggy wciąż jeszcze był Jimem Osterbergiem. Kiedy poznaliśmy
się w szkole średniej, był zwyczajnym dzieciakiem. Zadawał się ze szkolnymi
gwiazdami, które nosiły spodnie chinosy, sweterki z kaszmiru i mokasyny. Iggy nie
palił, nie ćpał, nie pił. Po szkole pracował w Discount Records i wtedy poznałem
go lepiej.
Mój brat Scott i Dave Alexander większość wolnego czasu spędzali przed tym
sklepem, plując na samochody.

W AYNE K RAMER Jeżeli chodzi o Scotty’ego Ashetona, trzeba powiedzieć jedną


ważną rzecz: był wielkim zabijaką. Uratował dupę mnie i Fredowi Smithowi.
Pewnego wieczora pojechaliśmy do Ann Arbor, żeby zobaczyć, jak Iggy wali
w bębny w The Prime Movers – bluesowej kapeli, która grała naprawdę
eklektycznie. Iggy niechybnie był najlepszym perkusistą w Ann Arbor. Stary, był
po prostu nie do pobicia.
W tamtym okresie nadal zaczesywałem włosy do tyłu, wciąż nie przestawiłem
się na nowy trend. Fred sczesywał włosy w dół i sięgały mu niemal za uszy –
radykalna długość jak na owe czasy. Byliśmy spokojni, słuchaliśmy kapeli, aż
pojawiła się ekipa studenciaków, którzy zaczęli się przypierdalać do Freda,
poklepywać go w tył głowy i pytać: „Jesteś chłopcem czy dziewczyną?”.
Było ich sporo, pomyślałem więc: „Szlag, tylko ja i Fred przeciwko tej bandzie,
za dwie minuty nas rozniosą. Nie jest dobrze, naprawdę nie jest dobrze”.
Napięcie rosło, aż wkroczył Scotty Asheton. Kopnął jednego z tych kolesi
w dupę tak, że ten przeleciał przez cały parkiet, i kazał mu się od nas odpierdolić,
bo jesteśmy jego przyjaciółmi.
Byłem naprawdę pod wrażeniem – „Nie no, staaary, to było dobre” – bo
w zasadzie nie znałem Scotty’ego. To znaczy wiedziałem tylko, że Fred chodzi
z jego siostrą.

K ATHY A SHETON The Prime Movers, zespół Iggy’ego, po raz pierwszy widziałam
w klubie Mother’s w Ann Arbor. Miałam czternaście lat, wciąż jeszcze byłam
niewinną dziewczyną. Następnego wieczora grali MC 5, kapela z Detroit. Nikt ich
nie znał.
MC 5 byli ziomkami z Detroit. Greasersi[11]. Wayne Kramer dosłownie lepił się
od brylantyny, ale Fred miał długie włosy, co wówczas było rzadkością. Od razu
poczułam do niego miętę. To właśnie Fred zszedł ze sceny – reszta zespołu dalej
grała – i spytał mnie, czy życzę sobie jakiś wolny taniec. Opowiedziałam: „NIE!” .
Fred, który myślał, że polecę na niego, był trochę zdumiony moją reakcją.
Koniec końców przekonał mnie do tańca – i to takiego bardzo wolnego.

W AYNE K RAMER Zanim staliśmy się znani jako MC 5, zespół funkcjonował w paru
odsłonach. Fred Smith i ja graliśmy w rywalizujących ze sobą dzielnicowych
kapelach w Lincoln Park na przedmieściach Detroit. Zespół Freda nazywał się
Vibratones, a mój – Bounty Hunters, na cześć wyścigówki[12] Conrada Colletty
o takiej właśnie nazwie.
Wszystkich nas łączyła miłość do hot rodów i podrasowanych silników.
Wziąłem nawet robotę przy sprzedaży lodów na torze wyścigowym – „LODY,
LODY, ZIMNE LODY DLA OCHŁODY!” – dzięki czemu mogłem tam być co tydzień.
Naszym żywiołem były wyścigi równoległe. Były głośne i szybkie, tak jak muzyka.
To zabawne, jak bardzo przenikały się te dwa światy: wyścigi i rock’n’roll.
Pierwszy koncert rock’n’rollowy w życiu widziałem na torze wyścigowym. To był
Del Shannon, któremu przygrywali The Ramrods, instrumentalny zespół z Detroit.
Muzycy mieli dopasowane czerwone marynarki, grali na nowiutkich fenderach
i wykonywali układy choreograficzne na trasie powrotnej na torze wyścigowym.
Czułem, że to najfajniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem.
Tak więc Fred Smith i ja stworzyliśmy lokalną supergrupę, w której zeszli się
najlepsi muzycy obu naszych kapel. Później dołączył do nas Rob Tyner, gość
w typie bitnika, który wymyślił nazwę MC 5. Rob powiedział, że to brzmi jak numer
seryjny, a przez to pasuje do fabryczno-samochodowego klimatu miasta.
W końcu byliśmy z Detroit, a MC 5 brzmiało jak nazwa czegoś, co wyjechało
prostu z fabryki samochodów[13]. Do tego wyglądaliśmy jak młodociani
przestępcy – brylantyna i te sprawy. Zaczesywaliśmy włosy, aby uzyskać
pompadour, i nosiliśmy obcisłe spodnie.

K ATHY A SHETON MC 5 grali koncert w Mother’s, a potem Fred Smith podwiózł


mnie do domu. Byłam z koleżanką, która miała zostać u mnie na noc, kazałam jej
więc wejść do środka, bo chciałam pobyć trochę sam na sam z Fredem.
Powiedziałam: „Idź i powiedz, że ja też zaraz będę”.
Okazało się, że Fred genialnie się całuje. Muszę powiedzieć, że chyba z nikim
tak świetnie mi się nie całowało.
Oczywiście moi bracia ostro się wkurzyli, że stoję sobie przed domem z jakimś
zupełnie obcym typem. Moja mama zobaczyła, co się święci, i też była wściekła.
Miałam tylko czternaście lat. Ale kiedy Fred odprowadził mnie pod drzwi, wyszedł
mój brat Ronnie, który miał wówczas długie włosy, tak samo jak Fred, i napięcie
od razu opadło.
Tymczasem mnie odbiło totalnie. Zabujałam się we Fredzie, tak po
dziewczyńsku. Po prostu lampiłam na niego jak w telewizor.

R ON A SHETON Po tym, jak Dave i ja wróciliśmy z Anglii, grałem w The Chosen


Few, a kiedy się rozpadli, po szkole średniej, w The Prime Movers – zespole,
w którym Iggy był perkusistą.

J AMES W ILLIAMSON Grałem w The Chosen Few razem ze Scottem Richardsonem.


To my założyliśmy ten zespół. Miałem wtedy jakieś piętnaście lat. Ale zacząłem
mieć problemy, dużo wagarowałem i takie tam, w końcu wylądowałem
w poprawczaku i taki finał miało dla mnie granie. Kiedy stamtąd wyszedłem,
trafiłem do szkoły z internatem w stanie Nowy Jork i pewnego razu, kiedy
wracałem stamtąd do domu, spotkałem się z chłopakami z zespołu. Do składu
dołączył grający na basie Ron Asheton, który miał superdługie włosy. Ron był
z Ann Arbor i dzięki temu uchodziły mu na sucho różne rzeczy, jak długie pióra,
o których my mogliśmy tylko pomarzyć.

R ON A SHETON Ojciec Jamesa Williamsona, były wojskowy w randze pułkownika,


chciał, żeby James trzymał się z daleka od rock’n’rollowego światka, więc wysłał
go do Nowego Jorku, do szkoły dla trudnych dzieciaków, w której panowała ostra
dyscyplina. Stary pułkownik nienawidził długich włosów, dlatego nie wpuszczano
nas do domu – ale wolno nam było stać na werandzie.

J AMES W ILLIAMSON The Prime Movers grywali na studenckich imprezach, a ja


snułem się za kapelą, co okazało się brzemienne w skutkach, bo dzięki nim nie
tylko zetknąłem się z Ronniem, ale również z Iggym, którego poznałem jako ich
perkusistę. Przyniosłem gitarę i zagrałem Iggy’emu parę moich kawałków. Było to
raczej niezwykłe, bo większość zespołów nie grała własnej muzyki, tylko
standardy. Te moje numery od razu mu podeszły.
R ON A SHETON Wyleciałem z The Prime Movers, ale potem wróciłem do nich jako
techniczny. Za każdym razem pozwalali mi dołączyć i zagrać parę kawałków,
później jednak Iggy odszedł z kapeli. Stwierdził, że jego mentorem będzie Sam
Lay, słynny perkusista grający czarnego bluesa, więc wyjechał do Chicago.

I GGY P OP Kiedyś usłyszałem, jak The Paul Butterfield Blues Band, John Lee
Hooker i Muddy Waters, a nawet Chuck Berry, grają swoje kawałki, nie mogłem
już więcej zdzierżyć zespołów brytyjskiej inwazji[14], takich, powiedzmy, jak
The Kinks. No dobra, The Kinks to świetna kapela, ale kiedy jesteś młodym
kolesiem i szukasz czegoś, co da ci kopa, słuchasz ich i mówisz: „No nie, ci goście
brzmią jak ostatnie cipy!”.
Próbowałem studiować, ale nic z tego nie wyszło. Spotkałem gitarzystę The
Paul Butterfield Blues, Mike’a Bloomfielda, który powiedział mi: „Jeśli naprawdę
chcesz grać, musisz jechać do Chicago”. No i pojechałem do Chicago,
z dziewiętnastoma centami przy duszy.
Zabrałem się z laskami, które pracowały w Discount Records. Podrzuciły mnie
do domu faceta o nazwisku Bob Koester. Bob był biały i prowadził w mieście sklep
płytowy Jazz Record Mart. Przekimałem u niego, a potem wybrałem się w okolicę,
gdzie mieszkał Sam. Byłem tam jedynym białym gościem, serio. Miałem pietra, ale
w sumie była to też przygoda, coś jak egzotyczna podróż: wszystkie te sklepiki
muzyczne, dyndające amulety, ludzie w kolorowych strojach. Poszedłem do domu
Sama. Jego żona była bardzo zaskoczona, że go szukam, powiedziała jednak: „Nie
ma go w tej chwili, ale może chciałbyś trochę smażonego kurczaka?”.
Tak więc trzymałem się z Samem Layem. Sam występował z Jimmym
Cottonem, dzięki czemu mogłem zobaczyć, jak grają, i uczyć się, ile zdołam.
Niekiedy – bardzo rzadko – mogłem do nich dołączyć. Moja dola za koncert była
niewielka, pięć, dziesięć dolców. Raz grałem z Johnnym Youngiem – został
zatrudniony, żeby akompaniować chórowi kościelnemu złożonemu z białych, za
niedużą kasę, więc pozwolił mi grać.
Był w tym dreszczyk, nie powiem. Naprawdę to było coś, być blisko tych gości,
wszyscy kumali bazę, grali jak jebani jazzmani. Wiesz, co zauważyłem
u wszystkich tych czarnych facetów? Grali tak, jakby miód spływał im z palców,
ich muzyka była naprawdę dziecinna i urocza w swojej prostocie. Był to po prostu
naturalny sposób ekspresji ich stylu życia. Cały czas byli nawaleni, byli totalnymi
luzakami – po prostu banda kolesi, którzy nie chcieli się męczyć w zwykłej
robocie, ale za to świetnie grali.
Zdałem sobie sprawę, że są ode mnie o niebo lepsi, a to, co robią, przychodzi im
tak naturalnie, że byłoby śmieszne, gdybym starał się ich z mozołem kopiować, jak
to czyniła większość białych kapel bluesowych.
Pewnego wieczora zapaliłem jointa. Zawsze chciałem brać dragi, ale nigdy
wcześniej do tej pory nigdy się nie załapałem, bo słyszałem tylko o marihuanie,
a byłem astmatykiem, i to ciężkim. Nie miałem więc większej styczności ani
z dragami, ani z alkoholem. Chciałem tylko grać i żeby coś się działo, nic więcej
mnie nie obchodziło. Ale Vivian, jedna z tych dziewczyn, które podwiozły mnie do
Chicago, zostawiła mi trochę trawy.
Tak więc pewnego wieczora poszedłem nad rzekę, nieopodal oczyszczalni
ścieków w okolicy Loop[15], gdzie teren jest całkowicie zindustrializowany –
zabetonowane brzegi i ścieki przy Marina Towers. Tam wypaliłem mojego jointa
i potężnie mnie siekło.
Pomyślałem: musisz grać własnego, prostego bluesa – to właśnie musisz robić.
Mogę opisywać swoje doświadczenie, opierając się na tym, jak ci goście opisują
swoje…
No i tak właśnie zrobiłem. Przyswoiłem sporo ich form wokalnych, a także ich
zwrotów – zasłyszanych, przekręconych, nieumyślnie albo specjalnie –
z bluesowych kawałków. Na przykład I Wanna Be Your Dog to moja przeróbka
chyba Baby, Please Don’t Go.

R ON A SHETON Iggy zadzwonił do mnie z Chicago i mówi: „Hej, stary, może


byście wpadli tu po mnie?” – i tak od słowa do słowa, aż w końcu wypalił: „Hej,
stary, może byśmy założyli kapelę?”.

I GGY P OP Kiedy zaczęliśmy próby, była zima, a ja mieszkałem z matką i ojcem, bo


byłem w ogóle bez kasy. Do najbliższego przystanku autobusowego musiałem
brnąć jakieś osiemset metrów przez śnieg. Tłukłem się tym autobusem około
czterdziestu minut, a potem, żeby dostać się do domu Ashetonów, trzeba było iść
jeszcze dobre dziesięć minut.

R ON A SHETON Iggy mieszkał w przyczepie na Carpenter Road, na skraju Ann


Arbor. Do naszego domu dojeżdżał autobusem. Pamiętam, jak jednego razu, żeby
dostać pieniądze na zakup organów, dał się namówić matce na ścięcie włosów.
Powiedziała mu: „Kupię ci te organy, ale musisz się ostrzyc”.
No i obciął się na Raymonda Burra. Widziałeś kiedyś ten film z Natalie
Wood[16], w którym Burr gra psychopatę czy umysłowo upośledzonego faceta? Był
w nim ścięty prawie na jeża, z niewielką, równiutką grzywką.
Więc z jakiegoś powodu Iggy tak właśnie się ściął. A potem, kiedy chodził
z taką fryzurą w białych, luźnych spodniach czy ogrodniczkach, gliniarze
zatrzymywali go, bo myśleli, że jest uciekinierem z wariatkowa.

I GGY P OP Cała sztuka polegała na tym, żeby Ronnie czy Scotty otworzyli drzwi,
bo zawsze spali do południa. Dzwoniłem, dzwoniłem, dzwoniłem, dzwoniłem,
czasami odpowiadali, czasem nie.
Musiałem włączać wąż ogrodowy i lać wodą po oknach, rzucać kamieniami
albo śnieżkami, wrzeszczeć różne dziwne rzeczy. W końcu dostawałem się do
środka i musiałem ich jeszcze parę razy budzić. Byli naprawdę humorzaści – trzeba
im było zapuścić parę płyt, żeby wprawić ich w dobry nastrój. Później wpadał
jeszcze Dave Alexander, który mieszkał przy tej samej ulicy.
Ronnie, Scotty i Dave to byli po prostu marzyciele – o to w gruncie rzeczy
chodzi na całym tym zakurzonym Środkowym Zachodzie. To ziemia zapomniana
przez czas. Pete Townshend powiedział kiedyś o tym coś miłego. Stwierdził, że na
Środkowym Zachodzie naprawdę trudno jest trafić na bystrzaka, bo nie masz
Londynu ani Nowego Jorku, które mogą dostarczyć ci świeżych bodźców, czegoś,
o co możesz się otrzeć, czegoś, co może pozbawić cię złudzeń…

R ON A SHETON Iggy zobaczył po raz pierwszy Doorsów, kiedy grali w Yost Field
House na Uniwersytecie Michigan. Zeszliśmy się wszyscy, ale tylko Iggy dostał się
do środka, pewnie dlatego, że studiował kiedyś na tej uczelni i miał swoją starą
legitymację.
Zostałem przed wejściem, bo i tak było tam słychać, jak grają. Morrison był
strasznie pijany, a dzieciaki wciąż domagały się Light My Fire.
Morrison nabijał się z nich. Zwracał się do widzów: „Ludu Michigan!” albo
naśladował odgłosy goryla. A ludzie chyba przez cały koncert obrzucali go
puszkami po piwie i nieustannie krzyczeli: „Light My Fire!”.
I GGY P OP Przed koncertem w Yost Field House nie byłem jakimś szczególnym
fanem Doorsów, bo ich styl bardzo się różnił od rockowych klimatów panujących
w Detroit. Ludzie z MC 5 nie lubili Doorsów. Fred Smith mawiał: „Boże, co za cipy,
nienawidzę ich!”.
Ale poszedłem zobaczyć, jak grają na tej sali gimnastycznej, i koncert okazał się
jednym wielkim tanecznym spędem dla wszystkich napakowanych amerykańskich
ciołków i ich dziewuch. Przyszli tam zobaczyć kapelę, która nagrała Light My Fire.
Najpierw na scenę wyszedł zespół bez Morrisona, ale to, co grali, było po prostu
do dupy. Okropne dźwięki, kiepskie jak chuj, gorzej – jak stary chuj, ha, ha, ha.
Brzmiało to paskudnie, bez smaku i czuja – przez cały czas, aż do pojawienia się
wokalisty, grali riff do Soul Kitchen.
W końcu Morrison wszedł na scenę chwiejnym, lecz bardzo zmysłowym
krokiem. Wyglądał niesamowicie. Pamiętam, że skojarzył mi się z Hedy Lamarr
w filmie Samson i Dalila, bo włosy układały mu się w hollywoodzkie loczki, były
granatowo-czarne, pokryte brylantyną i lśniące. Mówię ci, fajowa fryzura.
Morrison miał duże, prawie czarne oczy, bo jego źrenice były nienaturalnie
powiększone – pewnie coś przyćpał, a może był tylko podekscytowany. No tak.
I był nieźle ubrany: miał czarną, skórzaną kurtkę, czarne, skórzane spodnie,
wysokie filcowe buty i pomiętą koszulę. Chwiejnie wystąpił naprzód, jakby chciał
powiedzieć: „Zaśpiewam, zaśpiewam, ale jeszcze nie teraz…”.
A ci zwykli amerykańscy faceci pomyśleli: „Co to za pizduś?”.
Kiedy Morrison otworzył usta, aby zaśpiewać, zaczął piać falsetem – jak cipa.
Śpiewał jak Betty Boop, po prostu zrezygnował ze śpiewania normalnym głosem.
Dojechali do końca kawałka i najzwyczajniej przestali. Morrison rozejrzał się
dookoła, podszedł do gitarzysty i powiedział: „Ej, stary, zagraj teraz ten, no…”.
Myślę, że mogło mu chodzić o Love Me Two Times – i tak też się stało.
A Morrison znów zaczął śpiewać głosem Betty Boop.
Dalsza część koncertu wyglądała w zasadzie podobnie. Byłem bardzo
podekscytowany. Podobał mi się ten antagonizm, podobało mi się, że ich wkurzał.
Tak, tak, tak. Wszystko to byli studenciaki, futbolowi kilerzy, przyszli przywódcy
Ameryki – ludzie, którzy dziś są amerykańskimi gwiazdami rocka – a Morrison nie
tylko ich wkurzał, lecz jednocześnie ich hipnotyzował. Obmacywałem przy tym tę
cizię, którą przyprowadziłem ze sobą, myśląc: „Ale super!”.
Koncert trwał zaledwie piętnaście lub dwadzieścia minut, potem trzeba było
ściągnąć Morrisona ze sceny i szybko go stamtąd wyprowadzić, bo ludzie chcieli
go rozszarpać. Zrobiło to na mnie duże wrażenie.
To właśnie wtedy pomyślałem: „Patrz tylko, jacy są okropni, a ich singiel jest
w kraju przebojem numer jeden! Jeśli ten gość może to zrobić, to i ja mogę to
zrobić. I muszę to zrobić teraz. Nie mogę już dłużej czekać”.

R ON A SHETON Pierwszy koncert daliśmy w The Grande Ballroom. Powiedziałem:


„Słuchajcie, zrobimy tak – Dave Alexander zagra na basie, ja łapię za gitarę, a mój
brat niech tłucze w bębny, które mu skombinujemy, choćby najdziwniejsze”.
W przeddzień koncertu jeszcze nie wiedzieliśmy, w co się ubierze Iggy, a on
oświadczył: „Bez obaw, coś wymyślę”.
No i kiedy podjechaliśmy, żeby go zgarnąć, okazało się, że ma na sobie starą,
białą koszulę nocną z dziewiętnastego wieku, która sięgała mu aż do kostek. Twarz
pomalował sobie na biało i wyglądał jak mim, a do tego założył perukę afro ze
skręconej folii aluminiowej.
Jadąc do The Grande Ballroom, paliliśmy jointy. To był nasz pierwszy występ,
więc byliśmy cali w nerwach. Do tego jakaś banda zakapiorów zajeżdżała nam
drogę i próbowała wyprzedzać. Kiedy więc dotarliśmy do Ballroom, telepało nas
z nerwów. Wyszliśmy z samochodu, a czarny ochroniarz na parkingu woła:
„Kurwa jego mać, to jakiś mechaniczny człowiek czy co?”. Mało mu dupy nie
rozerwało ze śmiechu.

S COTT A SHETON Iggy ogolił brwi. Mieliśmy kumpla, który nazywał się Jim Pop.
Chorował na nerwy i stracił wszystkie włosy, w tym również brwi. Kiedy więc
Iggy zgolił sobie brwi, zaczęliśmy nazywać go „Pop”.
Tego wieczora w Ballroom było naprawdę gorąco. Iggy zaczął się pocić i wtedy
pojął, po co ludziom brwi. Pod koniec koncertu, z powodu spływającego kremu
i brokatu, oczy miał maksymalnie spuchnięte.

J OHN S INCLAIR To było coś tak kurewsko autentycznego, że trudno było w to


uwierzyć. Iggy był inny niż wszystko, co do tej pory świat widział. To nie
przypominało żadnego znanego zespołu, to nie było jak MC 5, to nie było jak Jeff
Beck – nic z tych rzeczy. To w ogóle nie był rock’n’roll.
Iggy stworzył jakieś psychodeliczno-burdonowe brzmienie jako tło dla swoich
szaleństw frontmana. Pozostali muzycy byli dosłownie jego marionetkami[17]. Ich
zadanie polegało na generowaniu tego potężnego burdonu, z tym że to nie były
piosenki, to były opętańcze transowe rytmy. „Transy” – tak to właśnie nazywałem.
Bardziej przypominało to muzykę północnoafrykańską niż rocka.
A Iggy tańczył, jakby przerabiał na balet Czekając na Godota. W niczym nie
przypominało to Rogera Daltreya[18], jeśli wiesz, co mam na myśli.

R ON A SHETON Parę instrumentów, które wykorzystaliśmy podczas tego


pierwszego występu, sami wymyśliliśmy. Mieliśmy blender z odrobiną wody,
wsadziliśmy do niego mikrofon i po prostu włączyliśmy maszynkę. Leciało to
przez mniej więcej piętnaście minut, zanim weszliśmy na scenę. Wspaniały
dźwięk, zwłaszcza podkręcony na maksa przez wzmacniacze. Mieliśmy też tarę,
taką do prania, z przyczepionymi mikrofonami kontaktowymi. Iggy wkładał buty
do golfa, wchodził na tarę i po prostu szurał podeszwami. Doczepialiśmy także
mikrofony kontaktowe do dwustulitrowych beczek po nafcie i Scotty grał na nich,
zamiast pałeczek używając dwóch młotków.
Ja z kolei pożyczyłem od mojej matuli odkurzacz, który brzmiał jak silnik
odrzutowca. Zawsze lubiłem odrzutowce. WRRRRRRRR!

S COTT A SHETON Ludzie nie wiedzieli, co o tym myśleć. John Sinclair, manager
MC 5, stał tylko z otwartymi ustami. To był nasz mistrzowski plan – zwalić ściany
dźwiękiem i rozjebać ludzi na miazgę. Chcieliśmy zrobić to wszystko, ale całkiem
inaczej.
Wielu ludziom się to nie podobało. Co gorsza, zaczęli się pojawiać na każdym
koncercie. Darli się, żeby wywołać jakąś reakcję, a Iggy odpowiadał im, żeby
wypierdalali.

I GGY P OP W dniu moich dwudziestych pierwszych urodzin graliśmy jako support


przed Cream. Cały dzień spędziłem, wioząc z Ann Arbor do Detroit dwustulitrową
beczkę po nafcie, do której chcieliśmy przyczepić mikrofon kontaktowy, a Jimmy
Silver miał w nią walić podczas naszego najlepszego kawałka. Taszczyłem ją po
schodach w The Grande Ballroom, trzy zakręty, a potem okazało się, że nasze
wzmacniacze nie działają. A kiedy weszliśmy na scenę, publika zaczęła
wrzeszczeć: „Chcemy Cream! Chcemy Cream! Wynocha, chcemy Cream!”.
Stoję tam – a wziąłem już dwie porcje pomarańczowego kwasu – i walę im:
„Pierdolcie się!”. To był jeden z naszych najgorszych koncertów.
Wróciłem razem z Dave’em Alexandrem do jego domu. Byłem załamany.
Pomyślałem sobie: „Mój Boże, mam dwadzieścia jeden lat. A więc to tak. Źle się
dzieje”.
Mama Dave’a przyniosła mi cheeseburgera z wetkniętą weń świeczką.
Przesłanie było takie, żeby dalej robić swoje, a wszystko się ułoży. Żeby się nie
poddawać.
ROZDZIAŁ 3

Muzyka, na którą czekaliśmy

S TEVE H ARRIS Sukces singla Doorsów Light My Fire sprawił, że Elektra Records
stała się naprawdę konkurencyjna. Zyskaliśmy możliwość podpisywania umów
z innymi wykonawcami. Przestaliśmy być miłą małą wytwórnią folkową…

D ANNY F IELDS Bob Rudnick i Dennis Frawley mieli stałą kolumnę w „The East
Village Other”[19] pod szyldem „Kocaine Karma”. Obaj bez wytchnienia
zachwalali mi tę kapelę z Detroit, MC 5, co miało znaczyć „The Motor City Five”.
Powtarzali w kółko: „Musisz ich zobaczyć! Musisz podpisać z nimi kontrakt!
To najlepsza kapela na świecie! Są superpopularni! W The Grande Ballroom
poszły wszystkie bilety! Sprzedają się na pniu na całym Środkowym Zachodzie! To
nie tylko zespół, to sposób życia!”.
I MC 5 stali się legendą, byli bowiem jedyną grupą, która wystąpiła w Chicago,
gdy wybuchły tam zamieszki podczas krajowej konwencji Partii Demokratycznej.
Pisał o nich Norman Mailer.

W AYNE K RAMER Jako młodzi cwaniacy, a MC 5 właśnie tacy byli, zaczęliśmy


rozumieć, że cała ta hipisowska sprawa będzie się rozkręcać, że hej. Że robi się
z tego duża rzecz, bo wszystkie dzieciaki z przedmieść przyjeżdżały do Detroit
w weekendy, ubrane po hipisowsku. Skumaliśmy więc, że najlepszym sposobem,
aby hipisi nas polubili, będzie skłonić do polubienia nas naczelnego hipisa, a był
nim John Sinclair.
Sinclair odsiadywał w zakładzie karnym w Detroit pół roku za posiadanie trawy,
a impreza wyprawiona z okazji jego wyjścia z puszki miała się stać wydarzeniem
kulturalnym tego lata. Zjawiliśmy się tam, ale musieliśmy czekać cały dzień, żeby
zagrać – przed nami była cała masa poetów, którzy czytali swoje wiersze,
i tancerzy, którzy odstawiali pląsy – więc wystąpiliśmy nie wcześniej niż
o czwartej rano. Podkręciliśmy nasze pieprzone stuwatowe wzmacniacze
i wystrzeliliśmy tych wszystkich hipisów i bitników w kosmos. Niespecjalnie dbali
o to, co graliśmy – hipisi tańczą do wszystkiego. Tak więc jesteśmy już w połowie
naszego seta, dedykujemy kawałek Johnowi Sinclairowi, a tu jego żona wyłącza
nam prąd.
Nasza relacja z Johnem zaczęła się od zgrzytu. Miał kolumnę w lokalnej
podziemnej gazecie i napisał tam o nas coś w stylu: „O co chodzi tym durnym
rock’n’rollowcom? Gdyby tylko zwracali uwagę na prawdziwą muzykę, taką jak
Sun Ra czy John Coltrane”. Poczułem się tym dotknięty, rozumiesz? Poszedłem do
jego domu i pytam: „Ej, stary, czemu się nas czepiasz? My też jesteśmy częścią
społeczności. Znamy Johna Coltrane’a i potrzeba nam miejsca na próby – może
również moglibyśmy skorzystać z Warsztatów Artystycznych[20]?”. Wypaliliśmy
razem jointa i wszystko było git.

D ANNY F IELDS W 1968 roku nastroje panujące w kraju zmieniały się. Tego
wieczora, gdy prezydent Lyndon Johnson ogłosił, że nie będzie się ubiegał
o reelekcję ani kandydował, nie mogłem w to uwierzyć. Zaraz, to kogo teraz
będziemy nienawidzić?
Oczywiście potem odbyła się krajowa konwencja Partii Demokratycznej
w Chicago…

J OHN S INCLAIR Cisnęliśmy, żeby zagrać na The Festival of Life, który


zorganizowano w Chicago w kontrze do konwencji Partii Demokratycznej.
Byliśmy głodną kapelą z Detroit – staraliśmy się jakoś przetrwać, staraliśmy się
zdobyć uznanie, staraliśmy się podpisać umowę z firmą płytową. I tak dalej, i tak
dalej…
Jednocześnie po prostu chcieliśmy być częścią tego, co w pełni pokrywało się
z naszym światopoglądem. Więc mówiliśmy sobie: „Kurczę, możemy pojechać
i wziąć udział w The Festival of Life. Pewnie zjawi się tam trochę ludzi z prasy
i w ogóle”. No wiesz: „Może zobaczy nas Norman Mailer?”.

W AYNE K RAMER Na godzinę przed naszym występem podeszło do nas kilku gości
i zaoferowało ciastka z haszem. Powiedzieli: „Zjedzcie jedno, są bardzo mocne”,
więc, naturalnie, najpierw zjedliśmy jedno, a potem pozostałe cztery lub pięć
rozdzieliliśmy między siebie: „Może jeszcze jeden kęs, nic mnie nie bierze,
a ciebie? Nie, bracie, trzeba mi tego trochę więcej”.
W końcu nadszedł czas, żeby grać, a ja zacząłem odlatywać, stary. Odlatywać –
i to konkretnie. I właśnie wtedy, gdy graliśmy nasz kawałek Starship i byliśmy
zanurzeni w tej kosmicznej muzyce, mówiliśmy o wojnie, o człowieku-kosiarce do
trawy[21] i o wszystkim innym, zaczęły nad nami brzęczeć śmigłowce
chicagowskiej policji.
Schodziły coraz niżej, prosto na nas, a hałas helikoptera doskonale
harmonizował z tym, co grałem na gitarze – „Tak, bracie, to doskonałe,
waaaaahhhhh!”.
Na widowni pełno było policyjnych prowokatorów, którzy zaczęli tłuc
i popychać ludzi – faceci w wojskowych kurtkach, krótko obcięci, w okularach
przeciwsłonecznych. Czuło się naprawdę złe wibracje. Wszystko to razem miało
dla mnie głęboki sens.
Byłem na haju i wydawało mi się to całkowicie spójne. Wszystko do siebie
pasowało.

D ENNIS T HOMPSON Kiedy zobaczyłem wszystkich tych gliniarzy, w głowie


miałem tylko jedną myśl: „Jezu Chryste, jeśli to jest rewolucja, to przegraliśmy”.
Myślałem, że to już koniec. Obejrzałem się przez ramię i nie zobaczyłem
furgonetek innych zespołów.
„Ej, John – mówię do Sinclaira – gdzie jest reszta?”.
Czułem się jak Custer otoczony przez Indian. „Gdzie ta kawaleria? Nie ma
nikogo! Myślałem, że będzie więcej kapel! Gdzie Janis Joplin? Zaraz tu będzie,
niesie piwo… Cholera jasna!”.
W parku Lincolna musiało być jakieś cztery do pięciu tysięcy dzieciaków.
Zagraliśmy pięć, może sześć kawałków, kiedy do parku weszła policja z pałami
długimi prawie na metr.
Cały park był otoczony przez gliny. Dosłownie otoczony: helikoptery,
wszystko, po całości.

J OHN S INCLAIR Na scenę wszedł Abbie Hoffman, chwycił mikrofon i zaczął


nawijać o „świniach” i „oblężeniu Chicago”.
Pomyślałem sobie: „Kurde, to dobrze dla nas nie wróży”, dałem więc
chłopakom sygnał, żeby stamtąd spierdalać.
Techniczni zaczęli pakować cały sprzęt – wszystko z wyjątkiem jednego
mikrofonu, którego używał Abbie. W końcu powiedzieli: „Eee… Abbie, sorry, ale
my już zmykamy…”.
W AYNE K RAMER Podjechaliśmy furgonetką i minutę po tym, gdy skończyliśmy
grać, wrzuciliśmy cały majdan na pakę. Byłem na haju i czułem, że chwilę po
zakończeniu koncertu wybuchną zamieszki. Widzieliśmy to już wiele razy
wcześniej – gdy tylko przestawaliśmy grać, tłum nie miał się na czym skupić
i zaczynał się dym. I tak się stało.

J OHN S INCLAIR Obejrzałem się i zobaczyłem, jak na ludzi suną kolejne fale
gliniarzy. Pędziliśmy furgonetką przez pole, nawet nie szukaliśmy drogi, po prostu
jak najszybciej zmierzaliśmy do wyjścia. Mijali nas The Up[22], jechali furgonetką
z Ann Arbor. Poradziliśmy im, żeby zawracali.
Na szczęście udało się nam uciec, ha, ha, ha. Pognaliśmy prosto do domu. Ale,
bądź co bądź, trochę wzięliśmy w tym udział, co nie?
Byłem niezmiernie szczęśliwy, że zdołaliśmy wyjechać z Chicago, a nasz sprzęt
nie ucierpiał, bo musieliśmy dalej występować. Nie chcę przez to powiedzieć, że
czekał na nas samolot, którym mieliśmy polecieć, żeby w kolejnym
college’u wygłosić odczyt i skasować pięć tysięcy baksów – nic z tych rzeczy,
wracaliśmy do Michigan zagrać za dwie stówy w jakiś klubie dla małolatów.

D ENNIS T HOMPSON Chicago miało być pokazem – niech ją szlag – solidarności.


To miała być ta alternatywna kultura? Daj spokój. Gdzie podziała się cała reszta
zespołów?
Nie przyjechał nikt oprócz nas. Wkurzyło mnie to strasznie. Wiedziałem, że
w tej właśnie chwili rewolucja się skończyła – spojrzałem przez ramię i nikogo tam
nie było. Do odstrzału stawiliśmy się tylko my. Powiedziałem sobie: „A więc to
tak. Nie ma żadnej rewolucji. Nic takiego nie istnieje. To bzdura. Ruch jest
martwy”.

D ANNY F IELDS Wybrałem się zobaczyć MC 5 w pierwszy jesienny weekend 1968


roku. Odebrali mnie z lotniska i zabrali do domu. Oczywiście byłem oszołomiony.
Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego. John Sinclair, manager MC 5, był
czarującym człowiekiem, pełnym wigoru i inteligencji. Sam jego wygląd i postura
robiły ogromne wrażenie – a do tego ten dom!

W AYNE K RAMER Jeszcze przed zamieszkami w Chicago przenieśliśmy się


z Detroit do Ann Arbor. W 1967 roku w Detroit doszło do rozruchów na tle
rasowym. To było coś naprawdę przerażającego. Wynajmowałem wtedy
mieszkanie na rogu Second Avenue i West Alexandrine Street. To właśnie w tej
okolicy były pierwsze ofiary śmiertelne. Wszystkich zabili gliniarze. Policja
dostała szału i przez tydzień strzelała do ludzi – zginęło czterdzieści czy
pięćdziesiąt osób.
Potem zaczął się już naprawdę syf. Kilka naszych koleżanek padło ofiarą
gwałtu, parę razy splądrowano też miejsce, w którym odbywaliśmy próby: ktoś
wyłamał drzwi, straciliśmy trzy gitary. W końcu przeprowadziliśmy się do komuny
zamieszkującej dwa domy w Ann Arbor.

D ANNY F IELDS Trans-Love przypominało skrzyżowanie domostwa wikingów


z męskim akademikiem. W obu budynkach były setki pokoi, każdy urządzony
przez mieszkańców w psychodelicznym stylu. Wiele materacy bezpośrednio na
podłodze, z sufitu zwisały jakieś draperie – typowe klimaty z lat sześćdziesiątych.
W piwnicy mieściły się prasy drukarskie, studia projektowe, warsztaty i ciemnie.
W manufakturze na dole drukowano masowo plakaty propagandowe. Wszędzie
walały się Czerwone książeczki Mao. Dosłownie wszędzie, we wszelkich
możliwych rozmiarach. Każdy musiał mieć Czerwoną książeczkę. Potykało się
o nie.

W AYNE K RAMER Przekonanie o własnej słuszności płynęło w tym domu niczym


woda. Taaak… Słowa „słuszność” używaliśmy niemal bez przerwy. „To, co
mówisz, bracie, nie jest słuszne…” „Ależ nie, bracie, to będzie naprawdę
słuszne…”.
Wiedzieliśmy, że świat właściwie jest do dupy i nie chcemy być jego częścią.
My mieliśmy robić coś innego, a konkretnie oznaczało to, że nie chcieliśmy
wstawać rano i iść do normalnej roboty.
Wiesz, o co chodzi: „To jest do bani, to jest do bani, to jest drętwe” albo: „To
żadna radocha”. Praca w Big Boyu czy innym fast foodzie nie jest radochą, granie
w kapeli jest radochą, chodzenie na wyścigi jest radochą, popijanie piwa podczas
jazdy samochodem jest radochą. To działo się na poziomie trzewi – taki był poziom
naszej świadomości politycznej: chcieliśmy wymyślać inne sposoby życia.
Tak więc nasz program polityczny sprowadzał się do dragów, rock’n’rolla
i pieprzenia się na ulicach. Taki właśnie był nasz pierwotny trzypunktowy program
polityczny, który później rozrósł się do dziesięciu punktów, kiedy zaczęliśmy
udawać, że jesteśmy poważni. Potem rozkręciliśmy Partię Białych Panter, która
początkowo była fanklubem MC 5 – jego oficjalna nazwa brzmiała: „Społeczny
i Sportowy Klub MC 5”. Później zaczęliśmy słuchać o Czarnych Panterach, o tym,
że rewolucja jest nieuchronna i już się szykuje, i stwierdziliśmy: „Dobra, zmieńmy
nazwę. Będziemy Białymi Panterami”.

D ANNY F IELDS Z jednej strony było całe to rewolucyjne politykowanie, gadka


o równości i wyzwoleniu, a z drugiej strony – milczące kobiety w długich
sukniach, które zbierały się w kuchni, przygotowywały pyszne dania mięsne
i podawały je mężczyznom, ci zaś jedli je bez obecności kobiet.
Mężczyźni i kobiety nie jadali razem. Mężczyźni posilali się przed koncertem
lub po koncercie. Wracali do domu i walili w stoły, zachowywali się jak
jaskiniowcy. Natomiast kobiety były bardzo ciche. Niczego się od nich nie
słyszało. Ich zadaniem było w ciszy służyć swoim mężczyznom.

K ATHY A SHETON John Sinclair był świnią. Po prostu przejął kontrolę nad MC 5,
żeby nafaszerować ich swoim politycznym chłamem. Naprawdę przesiąkli tym
„bratersko-siostrzanym” klimatem, co było może dobre na koncertach, ale poza
tym…
Ja sama nigdy nie traktowałam tego poważnie. Podobnie jak moi bracia czy
Iggy, co sprawiło, że drogi The Stooges i MC 5 się rozeszły. MC 5 nadal byli dobrą
kapelą, ale nie szło się już z nimi dogadać.
Byli wielkimi seksistami. Absolutnie nie miałam chęci zostać służącą od
wszystkiego, a ich właśnie w tę stronę ciągnęło. Nie przyjaźniłam się z żadną
z dziewczyn z Trans-Love. Wszystkie były superuległe, a kiedy wpadałam tam
w imprezowym nastroju, wystrojona na balety, one spędzały całe dnie na kolanach,
szorując podłogi. Uznałam, że to wariatki, skoro pozwalają się tak traktować.

W AYNE K RAMER Byliśmy seksistowskimi bydlakami. W ogóle nie byliśmy


poprawni politycznie. Mieliśmy rewolucyjną retorykę, wszystko miało być nowe
i inne, a tak naprawdę chodziło o to, że chłopaki chciały się pieprzyć,
a dziewczynom nie wolno było się na to skarżyć.
A gdy dziewczyny narzekały, uznawano je za burżuazyjne suki
i kontrrewolucjonistki. Tak, pod tym względem byliśmy naprawdę fatalni.
Próbowaliśmy wolnej miłości, a to nie wychodziło, więc wróciliśmy do
tradycyjnego sposobu: „Nie, kochanie, kiedy byłem w trasie, z nikim się nie
pieprzyłem. A tak przy okazji, muszę skoczyć do wenerologa”.
W naszej kapeli byłem wicemistrzem, złapałem trypra chyba z dziewięć razy.
Dennis mnie pobił – on miał dwanaście.

D ANNY F IELDS Oczywiście uważałem, że wszystkie te samcze więzi były sexy.


To był świat, którego nigdy nie znałem. Wiesz, istniał mit Beatlesów
mieszkających w sąsiednich pokojach podczas nagrywania Help!. Ale wszyscy
wiedzieli, że to tylko legenda, że zespoły tak naprawdę nie mieszkają razem w tym
samym domu z jednym wspólnym salonem. Ale MC 5 tak właśnie mieszkali!
Uznałem więc, że jest w tym jakieś szaleństwo. Że to najseksowniejsza rzecz,
jaką kiedykolwiek widziałem. Że to odpał po prostu! Wiesz, minister obrony
dźwigający karabin! Z przewieszonym przez pierś takim pasem – no, jak to się
nazywa? – z ładownicą! Pełną prawdziwych naboi! Nigdy nie widziałem człowieka
noszącego na piersi pas z amunicją. Nawet dziewczyny to nosiły. I to na poważnie!

W AYNE K RAMER Pewnego dnia wchodziłem właśnie do naszego domu, gdy


usłyszałem KA-BUM! A po chwili, zaledwie parę przecznic dalej, zawyły wszystkie
syreny. Zaraz potem przyjechał na rowerze Pun, kumpel Johna Sinclaira,
i wymienił ze swoją dziewczyną, Genie, rewolucyjny uścisk.
Pun był twardzielem. Dopiero co wyszedł z pudła, gdzie siedział za jointy, i był
dość gburowaty. Naprawdę łykał tę lewicową retorykę i polityczny erzac tamtych
czasów. Został ministrem obrony Białych Panter. Spytałem go: „Gdzieś rzucił tę
bombę?”.
„Na CIA ” – wyszeptał.
A ja: „I słusznie! Władza dla ludu!”.
Pun rzucił bombę na biuro rekrutacyjne CIA na Uniwersytecie Michigan.
Nikogo nie zabiła. Zrobiła tylko dziurę w chodniku i przeraziła wszystkich.

I GGY P OP John Sinclair zawsze mówił: „Trzeba iść z ludem!”.


Odpowiadałem mu: „BOŻEEE, Z JAKIM ZNOWU LUDEM? Człowieku, o co ci
chodzi? Weź wyluzuj! Lud ma to głęboko w dupie”.
„Będziemy upolityczniać młodzież!” – mawiał Sinclair. Ale młodzi pytali go:
„CO? Weź lepiej załatw trochę trawy”. Gwizdali na to. Tak właśnie było.

J OHN S INCLAIR Lumpenhipisi. To był nasz lud. To była Partia Białych Panter.
Byliśmy głosem lumpenhipisów, podobnie jak Partia Czarnych Panter była głosem
lumpenproletariatu – to znaczy klasy robotniczej bez pracy.
To, co wówczas pisałem, było skrojone ściśle na potrzeby lumpenhipisów, do
tego stopnia, że jebani erudyci wywodzący się z SDS [23] nabijali się z tego. Myśleli
po prostu, że to wszystko jakiś żart.

I GGY P OP To, co robili MC 5, to już nie była autoironia, to była autoparodia.


Zachowywali się jak czarne zbiry z gitarami. Dla białych dzieciaków z Detroit to
było marzenie: być czarnym zbirem z gitarą i grać jak ktoś taki.
W sumie The Stooges byli tacy sami – banda wrednych kolesi, którzy są mili dla
siebie nawzajem. Nie umiem powiedzieć, jak bardzo upolitycznione było MC 5, ja
tego w ogóle nie czułem. Ale – tak na zupełnie podstawowym poziomie – czy
dzielili się ze mną swoim masłem orzechowym?
Tak.
Czasami nie miałem pieniędzy i musiałem iść dwa czy trzy kilometry do Trans-
Love, żeby dostać kanapkę, a oni nigdy nie powiedzieli mi: „Ej, nie ruszaj tej
kanapki”. A ich dziewczyny łatały mi spodnie.
To byli w sumie przyzwoici goście – sympatyczni goście, których fajnie jest
mieć pod ręką, jeśli potrzeba wysadzić w powietrze lokalne biuro rekrutacyjne CIA .

D ANNY F IELDS Nie wiem, czego się spodziewali ani z kim mieli zamiar walczyć,
ale mieli ministrów od wszystkiego. Ministrów propagandy, ministrów obrony…
Nazwali się Partią Białych Panter, bo muzycznie i politycznie wzorowali się
oczywiście na czarnych radykałach – zarówno w muzyce, jak i w polityce. Ich
politycznymi bohaterami byli Bobby Seale, Huey Newton i Eldridge Cleaver. Ich
muzycznymi bohaterami byli Albert Ayler, Sun Ra i Pharoah Sanders.
To była anarchia w wersji ze Środkowego Zachodu. Zburzyć mury, wyzwolić
nasze życie spod wpływów rządu, palić dużo trawy, uprawiać dużo seksu i robić
dużo hałasu.

W AYNE K RAMER Według oficjalnego stanowiska Partii Czarnych Panter


z Oakland byliśmy „psychodelicznymi błaznami”. Powiedzieli nam, że jesteśmy
idiotami i żebyśmy trzymali się od nich z daleka. Jednak całkiem dobrze
dogadywaliśmy się z lokalną sekcją Czarnych Panter w Ann Arbor. Mieszkali po
sąsiedzku i wpadali do nas, żeby spędzać czas razem, a potem szliśmy ćwiczyć
strzelanie.
Wszyscy mieliśmy M1, pistolety i obrzyny, chadzaliśmy więc do lasu za
naszym domem i rozpętywaliśmy strzelaninę, jakiej świat nie widział. Bla, bla, bla,
bla, bla, pow, pow, pow, pow, pow, pow, pow, bam, bam, bam, bam.
Potem piliśmy miksturę, którą Czarne Pantery nazywały „Gorzki Skurwysyn”:
pół butelki soku z limonki Rose wlanej do butelki portwajnu Gallo. Siadaliśmy,
paliliśmy jointy, piliśmy „Skurwysyna” i strzelaliśmy. Sądzę, że myśleliśmy:
„Wszyscy skończymy, strzelając do ludzi – powystrzelamy te świnie”.
Krzyczeliśmy, jakbyśmy ćwiczyli dzień, w którym zostaniemy zatrzymani:
„NIGDY NIE WYJDZIEMY, GLINO. CO MÓWISZ? KKR! KKR! KKR! WEŹ TO, ŚWINIO!
POW-POW-POW! WŁADZA DLA LUDU! KKR-KKR-KKR! A MASZ, CIEMIĘŻCO!”

D ANNY F IELDS Tak, na koncert MC 5 w The Grande Ballroom, na który się


wybrałem, żeby ich zobaczyć, wyprzedano wszystkie bilety. Wszyscy ubrali się
w satynowe stroje – i grali naprawdę szybko. Był to świetny show, lecz nie
przełamywali barier rock’n’rolla. Nie krytykowałem tego. Całkiem przyzwoity
rock’n’roll na bazie bluesa. Była w tym moc i był Wayne Kramer, bardzo bystry,
który musiał coś wyczuć, bo nazajutrz powiedział mi: „Jeśli ci się podobało to, co
graliśmy, to tym bardziej polubisz naszą bratnią kapelę, Iggy & The Stooges”.
Myślę, że on coś intuicyjnie wiedział na temat moich upodobań muzycznych.
W niedzielę po południu poszedłem do klubu studenckiego w kampusie
Uniwersytetu Michigan, gdzie grali Iggy & The Stooges. Był 22 września 1968
roku. Tego, co zobaczyłem na scenie, nie da się porównać z niczym. Nigdy nie
widziałem, żeby ktoś tańczył czy ruszał się jak Iggy. Nigdy nie widziałem, aby ktoś
emanował taką mocą – ten facet był jak bomba atomowa. Jak wszystkich
prawdziwych tancerzy, napędzała go muzyka.
To była muzyka, na którą czekałem przez całe życie.

I GGY P OP Występ się skończył i po prostu błąkałem się po okolicy. Byłem ubrany
w ciążową kieckę, miałem twarz pomalowaną na biało i robiłem różne niefajne
rzeczy, na przykład plułem na ludzi, takie tam.

D ANNY F IELDS Podszedłem do Iggy’ego, kiedy zszedł ze sceny, i powiedziałem


mu: „Jestem z Elektra Records”.
A on na to: „Aha”.
Nie uwierzył mi. Myślał, że jestem jakimś dozorcą albo innym dziwadłem, bo
nigdy dotąd nikt nie przedstawił mu się, mówiąc: „Jestem z firmy płytowej”. Iggy
odwrócił się do mnie i powiedział: „Dobra, tam jest mój manager”. Taki był
początek naszej relacji.

I GGY P OP No i ten facet, Danny Fields, mówi mi: „Jesteś gwiazdą!” – jak w filmie.
Powiedział, że pracuje dla Elektry. Pomyślałem, że pewnie tam sprząta, jest
cieciem czy coś w tym stylu. Nie uwierzyłem mu, więc starałem się go jakoś
spławić.

D ANNY F IELDS W poniedziałek rano zadzwoniłem do Nowego Jorku z kuchni


w domu, gdzie mieszkali MC 5. Obok mnie siedzieli John Sinclair i Jim Silver,
manager The Stooges. Zadzwoniłem do Jaca Holzmana i powiedziałem: „Jestem
w Ann Arbor i właśnie patrzę na grupę MC 5, o której ci mówiłem. To będzie
naprawdę duża rzecz. W sobotni wieczór grali w sali na cztery tysiące osób –
wszystkie bilety wyprzedane. Tłum oszalał, a na ulicy przed wejściem kłębiło się
pełno ludzi. To najbardziej profesjonalny i gotowy do pracy zespół, jaki
kiedykolwiek widziałem”.
Po czym dodałem: „Jest coś jeszcze: MC 5 mają taką ekipę o nazwie Iggy &
The Stooges – coś jakby młodszych braci – którzy grają najbardziej niesamowitą,
najnowocześniejszą muzyką, jaką słyszałem. A ich wokalista to po prostu
gwiazda – coś niebywałego”.
„Więc co proponujesz?” – pyta mnie Jac.
„Myślę, że powinniśmy wziąć obie grupy” – mówię mu.
„No dobra – Jac na to. – Zorientuj się, czy da się wziąć ten większy zespół za
dwudziestkę, a ten mniejszy za piątkę”.
Zakryłem dłonią słuchawkę i pytam Johna Sinclaira: „Co powiedzielibyście na
dwadzieścia patyków?”.
Sinclair zbladł i zachwiał się.
A do Jima Silvera mówię: „Wzięlibyście piątkę?”.
Obaj potrzebowali krzeseł i drinka, żeby ochłonąć. I było po sprawie.
Podpisaliśmy kontrakty.
ROZDZIAŁ 4

Nie chcę być wykształcony /


Nie chcę być okiełznany

R ICHIE S TERN Johna Cummingsa pierwszy raz spotkałem pod koniec 1968 roku.
Byłem w mieszkaniu moich rodziców w LeFrak City na Queensie, kiedy wpadł Ira
Nagel, który kogoś ze sobą przyprowadził – to był właśnie John.
Ira musiał dokądś iść, a John nie chciał ze mną zostać sam, bo nie był
przyzwyczajony do przebywania w towarzystwie ludzi, których nie znał. Ira
powiedział mu: „Zostań z Richiem, niczym się nie przejmuj, to świetny gość, bla,
bla, bla…”.
Od tej pory byliśmy nierozłączni. Spaliśmy u siebie w domu i stołowaliśmy się
jeden u drugiego, a jego matka zostawiała mu na stole w jadalni trzy dolary
i pigułki thorazyny[24]. Wiesz, John był naprawdę, ale to naprawdę, gościem
z problemami.

J OHNNY R AMONE Kiedy miałem siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście lat,


byłem fatalnym typem, wtedy się to zaczęło. Było naprawdę źle. Okropnie. Byłem
strasznie wybuchowy.

R ICHIE S TERN John brał thorazynę, bo miał dość gwałtowny charakter. Brał ją
przez długi czas – całymi latami. Gdy z kimś rozmawiałem i ten ktoś się mnie
czepiał, to zaraz widziałem, jak pięść Johna tuż przed moją twarzą ląduje na łbie
tego gościa. Nazwałem to „pogaduszką”.

J OHNNY R AMONE Wąchałem klej, brałem piguły i kroiłem dzieciaki na ulicy – nie
miałem noża, po prostu podchodziłem, sprzedawałem piąchę i mówiłem:
„WYSKOK, KURWA, Z KASY!”.

R I C H I E S TERN John chodził do psychiatry, bo miał coś popieprzone w mózgu.


Gabinet, do którego chodził, mieścił się w Kennedy Building w Forest Hills na
Queensie. Tylko psychiatra mógł wypisać recepty na thorazynę i stelazynę[25].
Jedna pigułka była niebieska, a druga pomarańczowa.
I RA N AGEL John brał sześć do ośmiu pigułek thorazyny dziennie. Był naprawdę
jak warzywo, dlatego przyjaźnił się z Richiem Sternem.

J OHNNY R AMONE Bawiły mnie takie akcje, jak malowanie swastyk w żydowskiej
dzielnicy. Kiedyś zrobiłem wielki, śmieszny rysunek czarnego gościa, który
przyczepiłem do drzwi windy i dopisałem niezmywalnym pisakiem: „Czołem, to
ja – wasz nowy sąsiad!”.
Przez całe dnie byłem po prostu niemożliwy. Zżerała mnie nuda, bo nie
wiedziałem, kim być ani co z sobą zrobić, i tyle.

R ICHIE S TERN Jay Moskovich dostał od Johnny’ego jakieś pigułki. To nie było
LSD , tylko coś innego, a my nie wiedzieliśmy, jak to zadziała. No i Jay wskoczył na
dach wozu policyjnego w samych gaciach!

J OHNNY R AMONE Jay rozebrał się, zaczął biegać po ulicy i wskoczył na samochód
policyjny, ha, ha, ha! Rozdawałem ludziom dragi, a im po prostu odbijało!

R ICHIE S TERN Nasze drogi się rozeszły po tej aferze, gdy Jay wskoczył na
samochód policyjny. Byłem na barbituranach i próbowałem wejść przez okno do
domu przyjaciółki mojej dziewczyny. Zjawili się policjanci i mnie zgarnęli.
Trzymałem parę piguł w zaciśniętej dłoni, a oni próbowali mi ją rozewrzeć,
więc w końcu powiedziałem do gliniarza: „NIE WAŻ SIĘ MNIE, KURWA, TKNĄĆ!”.

J OHNNY R AMONE Pewnego dnia byliśmy u Jeffa Gombiego, a jego sąsiad malował
akurat dom. No i siedzimy tam przez całe popołudnie, kiramy klej, aż wpadam na
pomysł: „Słuchajcie, a może obrzucimy jajkami tego gościa, który maluje sobie
chałupę?”.
Mamy odlot po kleju, więc wyciągamy wszystkie jajka z lodówki, cały tuzin,
i zaczynamy rzucać nimi na świeżą farbę – tam, gdzie facet właśnie skończył
malować, ha, ha, ha! Byłem niemożliwy, byłem po prostu straszny!

R ICHIE S TERN Około siódmej rano byliśmy na stacji metra i wdaliśmy się w bójkę
z jednym typem, a John wyniósł go na kopach aż do wagonu kolejki.
Byłem w szoku. Mówię: „John, na stacji jest pełno ludzi…”.
Nie wiedziałem, co to godzina szczytu. Byliśmy gośćmi z innej planety. Znaczy
nie kumaliśmy nic z tego świata, nie wiedzieliśmy nawet, że ludzie chodzą do
pracy i płacą czynsz.

J OHNNY R AMONE Ktoś, kogo znałem, pracował w piekarni i powiedział, że


właściciel zostawił pieniądze pod kasą, ale nawet nie dostaliśmy się do środka.
Próbowaliśmy wejść przez klapę w dachu, która była otwarta. Jeff Gombi właśnie
się wspinał, kiedy ktoś przebiegł ulicą z wrzaskiem: „WYNOCHA STAMTĄD!”.
Zajechała policja. Ścigali mnie jakieś cztery przecznice, ale zwiałem im
i wróciłem do domu. No i dupa – nic nie zwędziliśmy.
Gliny dopadły za to Jeffa Gombiego.
Na parę dni trafił do pudła.
No i sypnął mnie. Policja przyszła do domu i mnie zgarnęła. Zawlekli mnie do
jakiegoś budynku, przed oblicze jakiegoś strażnika, i pytają: „To ten?”.
Strażnik się wystraszył i mówi: „Nie, to nie on”.
Spytałem gliniarza: „To może podrzucicie mnie z powrotem do domu?”.
Spełnili moją prośbę, a ja poszedłem do Jeffa Gombiego i spuściłem mu manto.
Dostał parę razy z piąchy w ryja, musiałem się zemścić.
Potem był ten skok na aptekę…

R ICHIE S TERN Nasz przyjaciel Stuey Salzman obrobił aptekę. To wtedy po raz
pierwszy zobaczyłem płynny demerol. Stuey trzymał te dragi u siebie – miał setki
butelek demerolu i tysiące igieł. Jedna butelka wystarczała na jakieś sto
zastrzyków, więc John i ja waliliśmy demerol, dilaudid[26], morfinę, numorfan[27] –
teraz już tego nie produkują – i mieszaliśmy heroinę z mefedryną.

I RA N AGEL Stuey Salzman to ćpun, który miał duży wpływ na Johna. Później
przedawkował heroinę i zmarł.

R ICHIE S TERN Kiedyś poszliśmy z Johnem do kina na Żółtą łódź podwodną –


dopiero przed paru laty zorientowałem się, że to była kreskówka. W każdym razie
po drodze szarpaliśmy się trochę z jakimś dwumetrowym facetem. John i ja po
prostu go popchnęliśmy, ha, ha, ha!
Potem mieliśmy scysję z jednym taksówkarzem. Zatrzymaliśmy taryfę, ale
kierowca nie jechał naszym zdaniem dość szybko. Więc kiedy zwalniał, ja waliłem
go w tył głowy, ha, ha, ha!
Taryfiarz zatrzymał się i wyrzucił nas z wozu. Poszedłem do jego drzwi, a on
też wysiadł i zaczął mnie tłuc.
Byłem na barbituranach – więc kiedy walnął mnie na odlew, gębę miałem całą
we krwi, ale nie reagowałem.
Uderzył mnie sześć czy siedem razy – krew się ze mnie lała, a ja cały czas
stałem nieruchomo.
W końcu odwrócił się, a ja wrzasnąłem: „ZABIJĘ CIĘ!”.
Gość ruszył pędem do samochodu i odjechał.
Byliśmy naprawdę totalnymi wariatami.

J OHNNY R AMONE Co było ze mną nie tak? Czemu robiłem takie straszne rzeczy?
Sam nie mogę uwierzyć, że to byłem ja!

T OMMY R AMONE Poznałem się z Johnem na stołówce w naszym liceum. Bob


Roland wziął mnie do stolika i przedstawił. John próbował raz kopnąć Boba
w głowę, kiedy grali w pierwszym zespole Johna, The Tangerine Puppets.
Wzmacniacz Johna wciąż się wyłączał, więc musiał co chwila dawać mu lekkiego
kopniaka, żeby działał.
Kiedy grali podczas Pojedynku Zespołów, wzmacniacz znów się popsuł. Bob
odwrócił się i kopnął głośnik, robiąc w nim spore wgniecenie.
Po koncercie John odłożył gitarę i po prostu zaczął kopać Rolanda.

J OHNNY R AMONE W szkole średniej grałem na basie w The Tangerine Puppets


i przez krótką chwilę byliśmy chyba najbardziej wziętą kapelą w Forest Hills,
chociaż w zasadzie graliśmy tylko covery.
Nie wiedziałem, co robię.
W każdym razie wzięliśmy udział w szkolnym konkursie talentów i jakimś
sposobem udało się nam zająć pierwsze miejsce i wystąpić u boku paru kapel, które
już nagrywały. Jedną z nich byli The Knickerbockers. Jak ich obejrzałem,
stwierdziłem: „Kurde, ci goście są super. Ja jestem fatalny!”.
Wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że nie ma sensu się w to bawić.
Najlepszym zespołem z Forest Hills byli The Vagrants, kapela Lesliego Westa.
To była inna liga. W Nowym Jorku robili furorę. Kopiowali ich Vanilla Fudge,
kopiowali ich The Young Rascals, ale The Vagrants byli dużo lepsi, to byli
naprawdę przystojni faceci. Przez cały rok grali w nowojorskim The Rolling Stone
Club, co wieczór przy pełnej sali. Ciągle chodziłem ich oglądać. Byli świetni.
Z kolei The Tangerine Puppets byli straszni. Znaczy może byliśmy zabawni
przez moment, ale w zasadzie to było wielkie nic, zero.

T OMMY R AMONE Czasem dosiadałem się do stolika Johna w bufecie i siłowaliśmy


się na rękę. Zawsze mnie pokonywał.
John miał psychiczną potrzebę przewodzenia czy kontrolowania – zawsze
musiał być szefem.
Jeśli było inaczej, czuł się nieswojo – takie sprawiał wrażenie. Dlatego bił się ze
wszystkimi. Tłukł ludzi i przedmioty – czułem się trochę pominięty, bo poniewierał
wszystkie inne dzieciaki, a mnie nie! „Coś ze mną jest nie tak” – myślałem.
Prowokowałem go ciągle – w końcu może raz lekko mnie klepnął. Wtedy
poczułem, że należę do klubu, chociaż tak naprawdę nigdy nie dostałem porządnie
w pysk od Johna.

R ICHIE S TERN John nigdy nie spotykał się z dziewczynami. Nie był
zainteresowany randkami, wolał ćpanie, koncerty i bijatyki.
ROZDZIAŁ 5

Twoja ładna buzia idzie do piekła

K ATHY A SHETON Mniej więcej miesiąc po tym, jak The Stooges i MC 5 podpisali
kontrakt z Elektrą, Iggy się ożenił. Pamiętam dzień, w którym odbył się ślub, bo
dokładnie tego samego dnia zaczęłam romans z Iggym.
Nigdy nie nosiłam spódnic ani sukienek, nienawidziłam tego wszystkiego, ale
na ślub postanowiłam włożyć kusą sukienkę z odkrytymi plecami. To był pierwszy
raz, kiedy w ogóle pokazałam nogi. I można chyba powiedzieć, że Iggy zwracał na
mnie zdecydowanie za dużo uwagi, niż powinien, jeśli pamiętać, że tego dnia brał
ślub. Lampił się na mnie jak w telewizor…
To powiedzonko z telewizorem to mój patent. Taki dziewczyński szyfr, który
wymyśliłyśmy z kumpelami. W ten sposób przekazywałyśmy sobie, że jakiś facet
nam się przygląda. Oczywiście funkcjonowało to również do opisania odwrotnej
sytuacji: gdy któraś z nas ma na kogoś oko[28].
Iggy nas podsłuchał i uznał, że to naprawdę zabawne. To właśnie wtedy napisał
kawałek TV Eye.

S COTT A SHETON Po prostu nie mieściło mi się w pale, jak Iggy to robił, że wokół
niego zawsze kręcił się tabun dziewczyn. Wiesz, po prostu siadały i patrzyły, jak
zżerał gluty. Może nie powinienem opowiadać, że Iggy zjadał gluty, ale tak właśnie
było. Zresztą mógłby zachowywać się jeszcze gorzej – i tak by mu to darowały.
Raz zobaczyłem, jak wyrywa, jak zwykle, piątkę dziewczyn, idzie do domu,
a wszystkie te młode laski po prostu tłoczą się wokół niego, szczebiocząc: „Ach,
Iggy, och Iggy…”.
Wróciłem do domu mniej więcej kwadrans później. Iggy siedział na podłodze,
puszczał jakąś płytę na adapterze, otoczony wianuszkiem dziewczyn, które gapiły
się na niego jak sroka w gnat. Nagle Iggy wysmarkał się w brzeg dłoni, a potem
jego ręka powędrowała prosto do ust.
Przysięgam, że te panny nadal wpatrywały się w niego, jakby niczego nie
zauważyły.

R ON A SHETON Żonę Iggy’ego nazywaliśmy „Kartoflanką”. Była ładna, ale buzię


miała jak ziemniaczek. Radziłem Iggy’emu: „Stary, nie żeń się z nią”, ale na
weselu był niezły ubaw.
Ubrałem się w kurtkę pilota myśliwca Luftwaffe, do tego włożyłem białą
koszulę z hitlerowskim Krzyżem Rycerskim z Liśćmi Dębu i Mieczami. Na kurtce
miałem Krzyż Żelazny pierwszej klasy, baretki, Krzyż Żelazny drugiej klasy
z frontu wschodniego, buty do jazdy konnej i bryczesy.
Byłem drużbą Iggy’ego. Ślubu udzielał nasz manager, Jimmy Silver, który jest
Żydem. Żona Iggy’ego była również Żydówką. Jej ojciec miał dużą sieć
dyskontów, między innymi Kmart w Ohio i Michigan. Rodzice „Kartoflanki” nie
zgadzali się na małżeństwo, więc z jej rodziny nikt się nie zjawił.
Byli tylko muzycy MC 5, Jimmy Silver, John Sinclair, Danny Fields i reszta
naszych przyjaciół. Ponieważ byliśmy wtedy wkręceni w makrobiotykę, główne
danie stanowiła zapiekanka z kaszy gryczanej. Chłopaki z MC 5 zaczęli się burzyć:
„Gdzie jest jakieś jedzenie? Gdzie są hot dogi? Gdzie są hamburgery?”.
Skręcali się z głodu i byli wściekli. To było naprawdę zabawne. Zjawili się
nawet gliniarze. Powiedzieli: „Chwila, na tym maszcie powiewa flaga z logo Sears
Roebuck[29] – to niezgodne z prawem”.
Pouczyli nas, że na masztach flagowych można umieszczać jedynie
amerykański sztandar. Powiesiłem więc flagę Szwajcarii. Kiedy stwierdzili, że to
też niedozwolone, powiedziałem: „No dobra, podpadnę wam, ale teraz pora na
najlepsze”, po czym wciągnąłem na maszt poczciwą flagę ze swastyką.

B ILL C HEATHAM Poszliśmy razem z Dave’em Alexandrem kupić sobie na wesele


nowe tenisówki. Pamiętam, jak staliśmy w kolejce i Dave powiedział: „Założę się,
że te buty przetrwają dłużej niż małżeństwo Iggy’ego”.

I GGY P OP Chłopaki z zespołu siedzieli na werandzie, popijali piwo i rzucali


monetami, obstawiając, ile to wszystko potrwa. Na cały głos ryczeli: „Hej!
Stawiam pięć do czterech, że dwa miesiące”.
„Nie, ja ci mówię: jeden dzień. Znam Popa”.
Danny Fields zrzędził: „Iggy, co robisz? Pomyśl o swoim wizerunku!”.
A Jimmy Silver, mój makrobiotyczno-zeniczny menago nawijał: „Co tam
wizerunek! Rzeczywistość, prawda – tam właśnie jest Iggy”.
Danny Fields spojrzał tylko na niego i powiedział: „Pieprzyć rzeczywistość!
Kogo obchodzi rzeczywistość?”.
R ON A SHETON „Kartoflanka” wprowadziła się do nas i wstawiła do pokoju
Iggy’ego swoje schludne, wiklinowe meble. Mieli tam własną małą lodówkę
zamykaną na zamek. Za każdym razem, gdy wychodzili, Scotty, Dave i ja
zakradaliśmy się tam, otwieraliśmy lodówkę i wyjadaliśmy im całe żarcie.
Żona Iggy’ego miała pieniądze, więc kupowała wszystkie te pyszne sery i tym
podobne. A my jechaliśmy tylko na ryżu i fasoli. Iggy chciał być z nami bardziej
niż ona, a ona po prostu nie była w stanie żyć po naszemu.

I GGY P OP Przede wszystkim lubiła spać w nocy, a ja lubiłem spać, kiedy naszła
mnie ochota. Lubię grywać na gitarze o każdej porze. Raz w środku nocy przyszedł
mi do głowy pomysł na nowy kawałek – ale nic z tego, w moim łóżku śpi kobieta.
Nagle trafiło mnie, tak jak stałem: w ten sposób się nie da. Ona lub kariera – coś
trzeba wybrać.
Ale naprawdę bardzo ją kochałem. W tych okolicznościach napisałem jeden
z moich najlepszych numerów: Down on the Street. Schowałem się w szafie razem
ze wzmacniaczem i grałem na maksymalnie wyciszonej gitarze – prawdziwy
wykop, bardzo plemienny kawałek. Brzmiał fajnie – przytłumiony i intensywny.
Ale potem chciałem przejść do następnego muzycznego pomysłu i pomyślałem:
„No nie, trzeba być cicho”.
A po chwili przyszła następna myśl: „Nie ma mowy, człowieku, nie możesz być
cicho!”.
Wyszedłem zatem z szafy i zagrałem następną część – potężny hałas, jeden
grzmiący akord: jebut! To ją całkiem rozwaliło. Ale numer był w porządku:
trzymał się kupy. To była radosna chwila: coś jak narodziny! Więc w końcu
musiałem jej powiedzieć, żeby sobie poszła.

R ON A SHETON Skończyło się na tym, że zwinęła się po miesiącu. Mówiłem, że to


potrwa tylko miesiąc, i tyle właśnie trwało! Wygrałem.
Kiedy przyszły papiery rozwodowe, powiesiliśmy je na ścianie. Była kupa
śmiechu. Cały gruby dokument stwierdzający, że małżeństwo nie zostało
skonsumowane, a Iggy jest homoseksualistą. Stary, wisiało to u nas całe wieki.
Iggy wrócił do dawnych zwyczajów. Po koncercie brał do domu panny, które
szły z nim na górę, po czym schodziły po schodach z płaczem, bo Iggy jak już
którąś przeleciał, to mówił jej: „Wynocha!”.
Z reguły zatrzymywały się u mnie. Kilka z nich nawet stało się na pewien czas
moimi dziewczynami. Ech, dziewczyny z Ann Arbor… zawsze chciały pić wino
Bali Hai, uwalały się nim, rzygały, a potem trzeba było się nimi opiekować jak
dziećmi. A każda z nich była w totalnej rozsypce.
Iggy dawał też tym dziewczynom pierwszy w życiu kwas. Ostrzegałem go:
„Stary, nie rób tego”.
Tak więc kiedy Iggy odlatywał i dobrze się bawił, ja męczyłem się z lalą, która
zaliczała złego tripa. Psychodeliczny doktor – to właśnie ja.
Przez piętnaście godzin siedziałem na klatce schodowej z dziewczyną, która
dostawała świra, co Iggy po prostu komentował słowami: „Och, jebać to”. A potem
wychodził i w najlepsze bawił się dalej.
Jedna z tych, które świrowały po kwasie, przestała się pojawiać. Była to całkiem
zwyczajna laska, a kiedy wróciła po miesiącu, miała na sobie zamszowe biodrówki
i top bez pleców, a do tego przydźwigała ze sobą tony haszu. Rozjebał mnie ten
widok, a ona mówi: „Chciałam wam podziękować, chłopaki, żeście mnie
przestawili”.

I GGY P OP Znów byłem wolny. Mogłem szwendać się ulicami, jak kiedyś.
Wchodziłem do baru z hamburgerami, gdzie po szkole wpadały dzieciaki. To
właśnie tam napisałem kawałki na pierwszy album The Stooges. Po prostu
obserwowałem ich zachowania społeczne i już miałem gotowy materiał na
piosenki. Wstąpiłem tam raz i zobaczyłem Betsy. Nigdy nie widziałem czegoś
podobnego. Była prześliczna. Stanowiła całkowite przeciwieństwo mojej żony:
blondynka, biała jak śnieg. Miała trzynaście lat i wpatrywała się we mnie
przenikliwie. Pewnie się domyślacie, co się dalej stało.

R ON A SHETON Betsy miała czternaście lat, to było po prostu dziecko o zabawnym


pyszczku. Iggy nadal pieprzył na boku inne laski, ale zawsze wracał do Betsy.
„Iggy, niech cię szlag, ta mała siedzi tu już od dwóch dni, a ma raptem czternaście
lat!”.
Ale wtedy Iggy przedstawił mnie Danielle, najlepszej przyjaciółce Betsy. Więc
zasuwam: „Stary, co ty sobie myślisz? Mam pieprzyć czternastolatkę?”.
Spławiłem ją, bo nie chciałem wpakować się w kłopoty, chociaż Iggy akurat
nigdy nie miał problemów z powodu Betsy. Poznał nawet jej rodziców. Myślę, że
byli naprawdę liberalni.
J OHN C ALE Poszliśmy z Dannym Fieldsem na koncert MC 5 w Detroit. The Stooges
grali przed nimi jako support i z miejsca się nimi zachwyciłem.

R ON A SHETON Zanim pojechaliśmy nagrać nasz pierwszy album, zdążyłem już


być z Iggym parę razy w Nowym Jorku. Kiedyś, jeszcze przed podpisaniem
kontraktu z Elektrą, Iggy wziął tam po raz pierwszy STP [30]. Nie wiedział, że czeka
go trzydniowy trip. I kto go musiał pilnować? Oczywiście – ja.
Obwiązałem mu sznur wokół talii i poprowadziłem przez miasto. Iggy wciąż
powtarzał: „Kurczę, bracie, widzę na wskroś przez budynki”.
Wciąż był na chodzie i musiał coś robić, w końcu powiedziałem mu: „Stary,
jestem zmęczony”. Kiedy chciałem iść spać, okręciłem sobie wokół nadgarstka ten
sznur, którym Iggy był przewiązany. W efekcie za każdym razem, gdy się poruszał,
budził mnie.
Tak wyglądała nasza pierwsza wyprawa do Nowego Jorku. Gdy przyjechaliśmy,
żeby wejść do studia, Jac Holzman zapytał mnie: „Macie wystarczająco dużo
materiału, żeby nagrać album, co?”.
Odparliśmy: „No jasne”.
Mieliśmy tylko trzy kawałki. Wróciłem więc do hotelu i po godzinie miałem
riffy do Little Doll, Not Right i Real Cool Time.

I GGY P OP Mimo że byłem wielkim fanem The Velvet Underground,


nieszczególnie cieszyło mnie, że producentem naszej pierwszej płyty ma być John
Cale, bo w ogóle nie cieszyło mnie, że ktokolwiek ma być producentem mojej
muzyki. Nie cieszyło mnie, że ktoś ma dotykać mojej muzyki, tak samo jak ciebie
nie cieszyłoby, że ktoś, kogo nie znasz, ma cię dotykać gdzie indziej, ha, ha, ha.
To bardzo osobista sprawa, ale kiedy dowiedziałem się, że nasz album będzie
produkować John Cale, pomyślałem: „No i dobrze. Z tym da się pracować.
Oczywiście Cale to inteligentny, wrażliwy, fajny facet, ktoś, z kim mogę nawiązać
dialog – nie żaden fiut”. Byłem podekscytowany na myśl o tym, że może skłonię
go, by zagrał coś na naszej płycie.

R ON A SHETON Nigdy wcześniej nie byliśmy w studiu nagraniowym. Kiedy


ustawiliśmy nasze piece Marshalla, podkręciliśmy je na dziesięć. Zaczynamy grać,
a John Cale od razu: „No nie – nie w ten sposób…”.
„Nie da rady – odpowiadamy mu. – Gramy głośno i tak już jest”. Cale wciąż
próbował nam mówić, co mamy robić, a my, jako uparci młodzieńcy, podjęliśmy
strajk okupacyjny. Odłożyliśmy instrumenty i poszliśmy jarać hasz w jednym
z pomieszczeń studyjnych.
Ale on nie ustawał w próbach porozumienia się z nami. Starał się nam
wytłumaczyć, na czym polega praca w studiu. „Z tych dużych wzmacniaczy nie da
się uzyskać właściwego dźwięku, to po prostu tak nie działa”.
My jednak wiedzieliśmy swoje. Nie potrafiliśmy grać inaczej niż na full. Nie
mieliśmy zbyt szerokiej wiedzy na temat własnych instrumentów, stosowaliśmy
power chordy. Graliśmy kiedyś jako support przed Blue Cheer w The Grande
Ballroom – mieli potrójne wzmacniacze Marshalla i grali tak głośno, że aż uszy
bolały, ale nam się podobało: „Rany, człowieku, potrójne piece!”. To był jedyny
sposób, w jaki umiałem grać.
Poszliśmy na kompromis, proponując Cale’owi, że możemy zejść z dziesięciu
na dziewięć. W końcu stwierdził: „Dobra, pieprzyć to” i było po naszemu.

I GGY P OP Kiedy zaczęliśmy nagrywanie, w kabinie obok Johna Cale’a siedziała


Nico. Oboje wyglądali jak członkowie rodziny Addamsów. Cale miał na sobie
pelerynę à la Dracula, z wielkim kołnierzem. Wyglądał jak Z-Man z Poza doliną
lalek[31] i miał tę swoją śmieszną fryzurę. Nico robiła na drutach. Przez cały czas,
gdy my nagrywaliśmy płytę, ona siedziała i coś dziergała, może sweter.

J AMES W ILLIAMSON Pojechaliśmy, ja i mój kumpel, do Nowego Jorku, sam już


nie pamiętam po co, było też z nami kilka dziewczyn. The Stooges właśnie
miksowali swoje nagrania. Iggy wpadł do naszego hotelu i zabrał mnie do domu
Danny’ego Fieldsa. Wtedy po raz pierwszy spotkałem Danny’ego i słuchałem
debiutanckiego albumu The Stooges, zaraz po zrobieniu ostatnich miksów.

R ON A SHETON Kiedy płyta już wyszła, Danny wziął nas na spotkanie z Andym
Warholem w The Factory. Wnętrze było całe pokryte folią aluminiową i sprawiało
wrażenie obskurnego. Dla nas, dzieciaków ze Środkowego Zachodu, było tam zbyt
dziwacznie – te wszystkie nowojorskie ćpuny na spidzie i homoseksualiści. Nawet
nie porozmawiałem z Warholem. Scotty, Dave i ja byliśmy tak oszołomieni, że po
prostu siedzieliśmy razem skuleni na kanapie. Uznaliśmy, że to jakieś koszmarne
miejsce, i zmyliśmy się po półgodzinie.
Następnego wieczora, zdaje się, poszliśmy do The Scene, klubu Steve’a Paula,
na koncert Terry’ego Reida. Zjawił się Jimi Hendrix i jammował z nim trochę. Po
koncercie Iggy i ja poszliśmy z Hendrixem na piwo. Iggy przechadzał się z Nico,
a ja siedziałem, chichocząc, bo wyglądali jak matka z dzieckiem. Nico była bardzo
wysoka, a Iggy jest dość niski. Trzymali się za rączki, po prostu zakochana para.
Nico nie spuszczała z niego wzroku.

D ANNY F IELDS Można się było tego spodziewać, bo Iggy miał zadatki na kogoś,
w kim Nico się zakocha. Zraniony, błyskotliwy, delikatny, ale przy tym jakby
zrobiony ze stali, szalony, opętany – dokładnie wszystko to, co lubiła u facetów.
Nie było więc zaskoczenia. Nico zakochiwała się w każdym, kto był bardzo
błyskotliwy, szalony albo był ćpunem. Nie chcę wyjść na cynika, ale gdybym
wiedział, że będzie z nich taka sławna para, nagrywałbym to wszystko na
magnetofon. Jednak wtedy cała moja reakcja na to była następująca: „No tak, Nico
zabujała się w kolejnym poecie”.

I GGY P OP Nico i ja kochaliśmy się całymi dniami. Była naprawdę wyjątkowa. Po


prostu uwielbiałem ją. Nie byłbym w stanie w nikim się zakochać, ale bycie z nią
przyprawiało mnie o dreszcz. Była starsza ode mnie i pochodziła z daleka.
Naprawdę mi się to podobało – miała obcy akcent, właściwie wszystko w niej było
obce.
No i była bardzo silna. Być z nią, to jak być z facetem – poza tym, że miała na
swoim miejscu wszystko to, czym dziewczyny różnią się od chłopaków, to była
jedyna różnica. Gdyby nie ten szczegół, byłoby tak, jakbym spotykał się
z bezkompromisowym, egoistycznym facetem artystą.
Wygłaszała zdecydowane opinie na temat mojej pracy, miała swoje zdanie na
każdy temat – a potem nagle pozory opadały, a ona ujawniała całą swoją ogromną
bezbronność i wrażliwość. W końcu zobaczyłem, jak to z nią jest: przekroczyła
trzydziestkę, nie była już modelką ani żadnym towarem w tym wielkim biznesie
zwanym Ameryką – co tu, do kurwy nędzy, dalej robić?
Nico nosiła w sobie wielki smutek. Wiesz, miała wszystkie atrybuty
kosmopolitycznej laski z najwyższej półki: buty jak trzeba, kożuch jak trzeba,
fryzurę jak trzeba, znała ludzi na odpowiednim poziomie, a mimo to była
rozpieprzona – miała w sobie jakieś szaleństwo. Była wielką, wspaniałą artystką.
Przebywanie w jej towarzystwie dawało naprawdę solidnego kopa.
Mam absolutną pewność, że kiedyś ludzie docenią ją tak, jak dziś cenią van
Gogha, że otworzą się im oczy i po prostu powiedzą: „OOOOO! ”.
Potem pojechała ze mną do Ann Arbor i zamieszkaliśmy razem w domu,
w którym kwaterowała cała kapela.

R ON A SHETON Kiedy Iggy obwieścił, że przyjeżdża Nico, usłyszał od nas: „Aha,


no dobra, spoko, nie ma sprawy”. Kiedy wprowadziła się do Fun House, ledwie ją
widywaliśmy, bo Iggy trzymał ją na poddaszu. Mogliśmy ją zobaczyć tylko
podczas prób, co akurat nam się nie podobało, bo mieliśmy żelazną regułę, że
nikomu – a zwłaszcza kobietom – nie wolno wchodzić do sali prób.
Ale trzeba przyznać, że robiła świetne curry i po prostu zostawiała je na stole
razem z naprawdę drogimi winami. To właśnie przez to wszyscy znów się
rozpiliśmy – przez te wspaniałe wina serwowane przez Nico.

I GGY P OP The Stooges nie chcieli w domu żadnej dziewczyny, a już szczególnie
obdarzonej, tak jak ona, bardzo głębokim głosem. Parodiowali jej sposób
mówienia. Nico próbowała dla nas gotować, ale kończyło się na tym, że pichciła
garnek brązowego ryżu i wlewała do niego pół pojemnika tabasco. Miała zakażenie
ucha i czuła, że tabasco jej to ucho przeczyści.
No i lubiła pić. I mnie też wkręciła w picie. Kiedy mieszkała z nami, zacząłem
dawać słabe, ale to naprawdę słabe koncerty. Bo Nico to złe nasienie. Wiesz, to nie
była tak zwana zwyczajna dziewczyna.

R ON A SHETON Nico załatwiła, że do Michigan przyjechał pewien reżyser


i nakręcił kamerą szesnastomilimetrową film z Iggym. Wszyscy poszliśmy na
farmę, a Nico namówiła też Johna Adamsa, żeby tam się zjawił, bo wyglądał jak
sfinks: miał strzechę długich, gęstych, rudych loków. Był środek zimy, a my
siedzieliśmy, patrząc przez wielkie okno i pokładając się ze śmiechu, kiedy oni
rozstawiali po całym polu te wszystkie manekiny – John z gołym torsem i Iggy
z gołym torsem po prostu snuli się bez celu. Stary, normalnie artystyczne klimaty.

I GGY P OP Biegałem po całym polu ziemniaczanym i odstawiałem pantomimę


z plastikowymi kończynami. Nigdy nie skumałem, o co w tym chodziło. To była
jakaś brednia. Ale tego dnia naprawdę potrzebowałem kasy na obiad. Sprawa była
taka, że François de Ménil, dziedzic teksańskiej fortuny[32], chciał zrobić film
z Nico. Nico powiedziała: „Jeśli zależy ci, żeby zrobić ten film, musisz przyjechać
do Michigan. I Jimmy ma być w tym filmie”. A on się zgodził.

D ANNY F IELDS Nico ciągle wydzwaniała do mnie z Ann Arbor i skarżyła się: „Nie
wiem, tszszszy on mjeee jeszszsze kocha… Ignoruje mjeee… Oooch, jest dla
mjeee taki niedobhhhy!”.
Odpowiadałem jej: „Hm, myślę, że wybrałaś sobie na kochanka trudnego
gościa. Cóż, przykro mi. A tak poza tym, co słychać?”.

I GGY P OP Nico mówiła mi: „Zhimmy, och, Zhimmy, musisz być całkowicie
zatruty, aby robić to, co robisz. Nie możesz być tylko bardzo zatruty, ty musisz być
całkowicie zatruty”.
Chodziło jej o to, że jest we mnie zbyt dużo człowieczeństwa. Potem poiła mnie
czerwonymi winami o francuskich nazwach, których w życiu nie słyszałem. W ten
sposób nauczyłem się tych wszystkich bzdur: nauczyłem się modulować głos, nosić
błękitne garnitury i rozmawiać z szefami wytwórni płytowych.

R ON A SHETON Nico zatrzymała się u nas na dłużej, jakieś trzy miesiące. Iggy
nigdy nie mówił, czy jest w niej zakochany, czy nie. Ale pamiętam, że kiedy
wyjechała, zszedł na dół, żeby się poradzić. Podszedł do mnie i powiedział: „Hm,
myślę, że coś jest nie tak, może mi wyjaśnisz co?”. Wyciągnął fiuta, ścisnął go
i pokazała się zielona ropa. Powiedziałem: „Stary, masz trypra”.
Nico sprezentowała Iggy’emu pierwszego trypra.
ROZDZIAŁ 6

Zadyma trwa

D ANNY F IELDS Występ MC 5 w The Fillmore East przeszedł do historii


rock’n’rolla i alternatywnej kultury. Działo się to zaraz po wydaniu albumu Kick
Out the Jams.
Okoliczności były takie, że Motherfuckersi[33], ekipa radykałów z East Village,
domagała się, żeby Bill Graham na jeden wieczór w tygodniu oddawał im
The Fillmore East we władanie, bo miejsce powinno należeć do „społeczności”. To
moje ulubione słowo: „społeczność”. Chcieli gotować tam żarcie i żeby ich dzieci
mogły robić kupy na fotelach. To byli prawdziwi obrzydliwcy. Brodaci i tłuści
czciciele Matki Ziemi, gniewni i wojowniczy, starzy, szpetni i przegrani. I do tego
nieustępliwi.
Tak więc Bill Graham i The Fillmore byli pod presją ze strony społeczności
i radykałów z Lower East Side, aby przekazać im salę. Tymczasem ukazał się
album MC 5 i Jac Holzman pomyślał, że byłoby nieźle zaprezentować
w The Fillmore ten zespół – grający „dla ludu” – rozdając wszystkie bilety za
darmo. W ten sposób wokół The Fillmore zrobiłoby się dużo szumu, a wytwórnia
mogłaby promować koncert w radiu i wszyscy byliby szczęśliwi!
Zarezerwowano więc salę na czwartkowy wieczór i żeby uspokoić społeczność,
pięćset biletów przekazano Motherfuckersom, którzy mieli je rozprowadzić wśród
swoich tłuściochów, śmierdzieli i brzydali. Później dowiedzieliśmy się, że bilety
zostały zamknięte w biurku Kipa Cohena[34] i nigdy go nie opuściły! Zbliżał się
dzień koncertu, a społeczność była coraz bardziej wściekła w związku z obiecanym
darmowym wstępem. A ponieważ MC 5 byli dla amerykańskiego ruchu
antywojennego zespołem-legendą – jedyni zagrali w 1968 roku w Chicago –
publiczność składała się z liderów ruchu, takich jak Abbie Hoffman czy Jerry
Rubin. To była sama śmietanka podziemia.
A potem zrobiłem chyba najgłupszą rzecz w całym swoim życiu. Siedziałem
w biurze Elektry, paliłem szlugi, łykałem kwasy, smażyłem jointy i dumałem:
„Ech, muszę ich jakoś dostarczyć do downtown. Jak to zrobić?”.
No i zadzwoniłem do wypożyczalni limuzyn ABC Limo Company.
Zajechaliśmy pod The Fillmore dokładnie w samym środku rozróby:
Motherfuckersi dobijali się do drzwi, żeby wpuszczono ich za darmo. I właśnie
w tym momencie zjawia się najgorszy symbol kapitalistycznego syfu: wielka,
wypasiona limuzyna, i wychodzą z niej muzycy MC 5. Motherfuckersi zaczęli
wrzeszczeć: „ZDRAJCY! OSZUŚCI! JESTEŚCIE Z NIMI, NIE Z NAMI!”.
MC 5 pytają: „Coś jest nie tak?”. Być może powinienem przywieźć ich jeepem
albo furgonetką pomalowaną w psychodeliczne wzory, ale nie wpadłem na to. Nie
spodziewałem się, że widok limuzyny tak bardzo rozsierdzi tych paskudnych
typów. Ale łatwo sobie wyobrazić, co to za jedni, skoro sami o sobie mówią
„skurwysyny”.

W AYNE K RAMER Rob Tyner niekiedy walił straszne gafy. Denerwował się i czuł
się w obowiązku coś powiedzieć – ale zdarzało mu się mówić nie to, co trzeba.
Wszedł więc na scenę w The Fillmore i zwrócił się do publiki: „Nie
przyjechaliśmy do Nowego Jorku robić politykę, przyjechaliśmy grać
rock’n’rolla!”.
Oczywiście wszyscy Motherfuckersi dostali szału.
Wybuchła zadyma. Ludzie zaczęli demolować nasz sprzęt. Stałem za kurtyną
i widziałem, jak ktoś tnie ją nożem.

D ENNIS T HOMPSON Ostrzegano nas, że na widowni są prawdziwi rewolucjoniści –


i rzeczywiście tak było. Zaczęli rozwalać nam sprzęt, podpalać fotele, próbowali
przedrzeć się do nas przez kurtynę. Dopadli nas i zaprowadzili na środek sali.
Otoczyło nas chyba z pięciuset Motherfuckersów, ha, ha, ha. No i zaczynają się
rewolucyjne przekomarzanki. Jeden gość wstaje i mówi: „Skoro głosicie rewolucję,
to czemu jej nie wzniecicie albo się nie zamkniecie? Nie uważacie, że najwyższy
czas rozpocząć ją właśnie teraz?”.
Wtedy my mu na to: „No wiesz… eee… nie chodzi nam o to, że… bla, bla,
bla… po prostu chcemy… bla, bla, bla…”.
Wtedy wyskakuje następny i mówi: „Jesteście po prostu bandą ciot. Pierdolone
pizdy i tyle. Nadszedł czas rewolucji. Albo będziecie w tym na serio, albo was
zabijemy”.
Napięcie rosło z każdą sekundą. Nie dali nam za wiele czasu, żeby cokolwiek
powiedzieć – i nagle ktoś wyciąga nóż i chce dźgnąć Wayne’a Kramera w plecy.
Jesse Crawford łapie tego faceta z nożem za rękę, szamocze się z nim, wszyscy
się zrywamy i robi się naprawdę ostro. Chwytam Wayne’a, roztrącam ludzi,
dosłownie przedzieram się i wołam: „CHODU! ”.

W AYNE K RAMER Uciekliśmy z budynku, na zewnątrz czekała limuzyna,


a wszyscy Motherfuckersi i ich kobiety darli się wniebogłosy. Rozdaliśmy
wcześniej trochę płyt, a oni zaczęli je roztrzaskiwać na limuzynie, wrzeszcząc:
„SPRZEDALIŚCIE SIĘ! SPRZEDALIŚCIE NAS!”.

D ENNIS T HOMPSON Byli wszędzie, skakali po masce samochodu, walili w niego,


rzucali kamieniami i butelkami. Czułem się, jakbyśmy znaleźli się w jakiejś
republice bananowej, gdzie pojawia się politykier, a wszyscy wskakują mu na
samochód… Ruszyliśmy, a te małpy zaczęły spadać z wozu.
W końcu zwialiśmy i zaczęła się gadka: „UFF! Co my właściwie robimy?
Pieprzyć to całe rewolucyjne gówno. Trzeba było zostać w Detroit”.

J IM C ARROLL To nie były klimaty The Who: „A teraz rozwalmy gitary


i perkusję!”. To było raczej: „Rozpierdolmy całe to miejsce!”, rozumiesz? „Spalmy
je, i już!”. W sumie było naprawdę groźnie.

D ANNY F IELDS Niektórzy wymachiwali łańcuchami. Bill Graham dostał jednym


w nos i twierdził potem, że to Rob Tyner go walnął. Wyobraź sobie, że biedny
Robin Tyner uderza kogokolwiek czymkolwiek – to po prostu niedorzeczne. To
musiał być jakiś inny facet z podobną fryzurą afro.
Bill Graham nigdy im nie wybaczył. Od tego czasu bojkotował MC 5, a miał
potężne wpływy, kontrolował całą branżę. Szepnął słówko innym promotorom
w całym kraju: „Wystrzegajcie się tej kapeli. Lepiej nie mieć z nimi ani z im
podobnymi nic wspólnego”.

D ENNIS T HOMPSON Podczas naszej pierwszej trasy koncertowej porwaliśmy Janis


Joplin. Graliśmy z nią na jednej z imprez w San Francisco, a potem wciągnęliśmy
ją do naszego kombi. Zdążyła już wypić parę piw, a Fred Smith zasunął jej: „Ej,
suko, jedziesz ze mną”.
Dla Janis, która kontrolowała wszystkich, to było coś niebywałego. Ale Fred
chciał piwa. Dał nam jedną skrzynkę piwa, a drugą wziął ze sobą i zniknął gdzieś
razem z Janis. Na moment stali się parą, co było fajne, bo Fred i Janis doskonale do
siebie pasowali.
Od początku do końca ich związkowi patronował Jack Daniels. W chlaniu szli
łeb w łeb, a Fredowi fiut nie opadał. Myślę, że Janis lubiła to u facetów.

S TEVE H ARRIS Jem raz lunch z Jacem Holzmanem, a tu telefon – dzwoni nasz
dystrybutor w Detroit i mówi, że wyrzucają ze sklepów wszystko, co wydały
Elektra Records i Nonesuch Records, i że już nigdy nie będą rozprowadzać nagrań
Elektry.
Okazało się, że Hudson’s, sieć sklepów w Detroit, odmówiła sprzedaży płyty
MC 5, bo na tylnej stronie okładki w opisie albumu padło słowo „motherfucker”.
W reakcji na to MC 5 wykupili całą szpaltę w jednej z podziemnych gazet
i zamieścili tam ogłoszenie o treści: „Fuck Hudson’s”.
A na dole dali logo Elektry. W rezultacie w Hudson’s uznali, że Elektra ma
z tym coś wspólnego, i się wściekli. To było coś takiego, jakby załatwić sobie
w sieci sklepów Tower Records, że nie będą sprzedawać twoich płyt.

D ANNY F IELDS Wcześniej toczyła się długa debata o wers „Kick out the jams[35],
motherfuckers”, ale zespół ostatecznie zgodził się zmienić to na „Kick out the jams,
brothers and sisters”. Zgodzili się już, że w tym kawałku nie padnie słowo
„motherfucker”.
Zrozumieli, że to byłoby radiowe samobójstwo. Nie mogli się upierać, że słowo
„fuck” powinno zostać. W końcu był 1968 rok. Gdyby świat był doskonały i można
byłoby mówić „fuck” na antenie radiowej, to czego miałaby dotyczyć rewolucja?
Bylibyśmy od razu zwycięzcami i nie trzeba by było o nic walczyć.
Ale wydali płytę z napisem „fuck” na okładce i sieć Hudson’s odmówiła jej
sprzedaży. Wtedy MC 5 we własnej gazecie zamieścili całostronicową reklamę
albumu. Wydaje mi się, że było tam tylko zdjęcie Roba Tynera i napis „Fuck
Hudson’s”. No i logo Elektry, ta charakterystyczna literka „E”.
W Hudson’s raczej się to nie spodobało i odmówili sprzedaży wszelkich płyt
Elektry, w tym nagrań Judy Collins, The Paul Butterfield Blues Band
i Theodore’a Bikela, który śpiewał w jidysz pieśni z żydowskiego teatru. Hudson’s
to duża sieć sklepów, więc Elektra nie była zachwycona takim obrotem sprawy.
Trzeba było wyjaśnić kapeli, że o ile dopuszczalny jest slogan „Fuck Hudson’s”
podpisany „MC 5”, o tyle nie powinno się wstawiać pod nim cudzej nazwy.
S TEVE H ARRIS Uznałem to za najzabawniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek
słyszałem. Ale Jac był bardzo poważny, bo wiązało się to z dużymi stratami
finansowymi. Niektórym wykonawcom związanym z Elektrą wcale się to nie
podobało. Mówili: „Czemu zaprzestali sprzedaży naszych płyt? To nie fair”.
Incydent z siecią Hudson’s był początkiem końca MC 5. O ile pamiętam,
rozwiązaliśmy ten problem, dając głównemu nabywcy lub właścicielowi sieci
jakieś oryginalne dzieło z Nonesuch Records. Gość miał świra na punkcie klasyki
i udało się go jakoś tym ugłaskać.
Inny problem z MC 5 polegał na tym, że na dobrą sprawę nigdy się nie wybili.
Z pewnością mieli niezłą prasę i wszyscy myśleli, że grupa jest na topie, nie
przekładało się to jednak na dobre wyniki sprzedaży.

D ANNY F IELDS Album zajął bodajże trzydzieste miejsce na liście Billboardu – i to


dzięki reklamie. Trafili na okładkę „Rolling Stone’a”, ale nie sprzedawali wielu
płyt. Nie pojawiali się w radiu. Byli zbyt kontrowersyjni. Więc Elektra ich sobie
odpuściła.
ROZDZIAŁ 7

Naprawdę fajne czasy

S TEVE H ARRIS Zaraz po incydencie z siecią Hudson’s i MC 5 poszedłem na koncert


Iggy’ego & The Stooges, który odbywał się w The New York State Pavilion na
terenie Targów Światowych na Queensie. Iggy występował w Nowym Jorku po raz
pierwszy. Spojrzał na widownię, podłubał w nosie, ktoś cisnął w niego puszką po
piwie, Iggy odrzucił ją, zaśpiewał parę wersów, potem w jego stronę poleciała
butelka, która się rozbiła, a on rzucił się na scenę i poturlał po szkle, raniąc się na
całym ciele.

A LAN V EGA Na scenę wyszedł gość z blond grzywką, przypominający Briana


Jonesa. Z początku myślałem w ogóle, że to laska. Miał na sobie poszarpane dżinsy
i komicznie wyglądające mokasyny. Wpatrywał się dziko w tłum, a jego wzrok
mówił: „Wszyscy wypierdalać!”.
The Stooges ruszyli z jednym ze swoich kawałków, a zaraz potem Iggy skoczył
ze sceny na beton i zaczął się ciąć rozwaloną gitarą.
To nie była inscenizacja, w tym nie było nic z teatru. Teatralny był Alice
Cooper z całą swoją oprawą. Z Iggym było inaczej. On nie udawał. To był
prawdziwek.
Koncert Iggy’ego zakończył się po dwudziestu minutach, a potem jakiś jebany
geniusz wpadł na pomysł, żeby puścić z głośników Koncert brandenburski Bacha.
Publika obrzucała scenę butelkami i różami. To było coś pięknego, daję słowo.
Wiesz, co mam na myśli, bracie? Ten koncert zmienił moje życie, bo dzięki
niemu uświadomiłem sobie, że wszystko, co do tej pory robiłem, to badziewie.

S TEVE H ARRIS Ktoś w biurze czytał na głos recenzję z tej imprezy, a my


siedzieliśmy stłoczeni, jedząc lunch. Autor dość wiernie opisywał przebieg
koncertu. Ktoś przy stole spytał: „Kto by chciał to zobaczyć?”. Wszyscy obecni,
którzy przysłuchiwali się lekturze recenzji, odpowiedzieli jak jeden mąż: „Ja”.
W ten sposób fama się rozchodziła.
D ANNY F IELDS W The New York State Pavilion na terenie Targów Światowych
na afiszu byli David Peel, The Stooges i MC 5. To był słynny występ. Howard Stein,
który go organizował, twierdził, że po koncercie The Stooges jego żona poroniła.
Zadzwonił do wszystkich innych organizatorów koncertów i powiedział im: „Idźcie
zobaczyć The Stooges, a sami poronicie!”.

A LAN V EGA Rok 1969 stanowił punkt zwrotny dla wszystkiego. Wcześniej
wydawało się, że lata sześćdziesiąte zmienią świat, że wszystko idzie jak trzeba,
a potem okazało się, że wszystko się zjebało. MC 5 byli jedną z moich ulubionych
kapel, ale po występie The Stooges nie mogłem na nich patrzeć. I oni to też
wiedzieli. Po prostu cały wieczór wychodzili ze skóry i PRÓBOWALI coś
wykrzesać, ale wiedzieli, że Iggy ich przelicytował.

S TEVE H ARRIS Kiedy w sierpniu 1969 roku Elektra wydała pierwszy album
The Stooges, zatytułowany po prostu The Stooges, siedziałem przy stole z gośćmi
zajmującymi się promocją. W moim odczuciu byli na pierwszej linii, okopani
w Denver, w Filadelfii i wszędzie indziej. Posłuchali Iggy’ego i powiedzieli: „To
nie są Doorsi, to nie jest Love, to nie Judy Collins, to nie Tom Paxton… Co to,
u diabła, ma być? Hałas i tyle!”.
Powiedziałem im: „Ale coś w tym jest. Da się to sprzedać. Nie rozumiecie – to,
co on robi, to rock’n’roll!”.
Ale ciężko było sprzedać Iggy’ego. Ludzie po prostu tego nie rozumieli.
Pracownicy Elektry mówili za moimi plecami: „Oho, idzie Steve, ten, który lubi
Iggy’ego – on tak na serio?”.
Byłem największym orędownikiem Iggy’ego w firmie. Oczywiście to Danny
Fields zaraził mnie entuzjazmem, ale z miejsca zafascynowałem się Iggym
i zachwalałem go wszędzie. Starałem się wykorzystać wszystkie własne wpływy,
a te były znaczne, bo dysponowałem Judy Collins i Doorsami. Jednak opór wobec
Iggy’ego był potężny.

S COTT A SHETON Iggy zaczął robić niebezpieczne akcje podczas festiwalu


Cincinnati Pop. To właśnie tam wykonano to słynne zdjęcie, na którym stoi
unoszony przez ludzi na rękach. Iggy wziął na scenę dwa słoje masła orzechowego
i parę kilo hamburgerów, po czym rozbił te słoje i wysmarował się masłem,
wytarzał w leżących na podłodze hamburgerach, a na koniec zaczął nimi ciskać
w publikę.

R ON A SHETON Dave Alexander został wyrzucony z kapeli podczas The Goose


Lake Pop Festival, ponieważ za bardzo się nawalił. Wystraszył się dużej publiki,
więc wypił pół litra whisky, chyba Kesslera, spalił wór zioła i dorzucił do tego
garść depresantów. Kiedy wrócił na scenę, zapomniał wszystkie kawałki.
Ale nie było odwrotu, musieliśmy grać swoje. Nie brzmiało to źle, wręcz
przeciwnie, ale kiedy zeszliśmy ze sceny, Iggy był wściekły. Gdy tylko zobaczył
Dave’a, powiedział mu: „Jesteś zwolniony”.
Dave zmył się od razu. Myślałem sobie: „No bez jaj”, ale Iggy był nieugięty.

S COTT A SHETON Myślę, że Dave chciał wrócić do domu swoich rodziców – i tak
spędzał tam większość czasu. Miał u nich wszystko, czego potrzebował: swój
zestaw stereo, książki i telewizor. Starzy troszczyli się o niego i myślę, że mu to
pasowało.

I GGY P OP Kiedy przyjechaliśmy do Nowego Jorku, żeby zagrać w Ungano’s,


spotkałem się z Billem Harveyem, szefem Elektry, i powiedziałem mu: „Nie jestem
w stanie dawać czterech koncertów jeden po drugim bez dragów – i mam na myśli
ciężkie dragi. Będzie to kosztować tyle i tyle, potem ci zwrócimy…”.
Normalna propozycja biznesowa, no nie? A on patrzy na mnie, jakby mówił:
„Chyba się przesłyszałem!”.
Ja zaś złożyłem mu oficjalną propozycję i w moim odczuciu było to całkiem
logiczne rozwiązanie. Więc spytałem: „Co w tym złego?”.

L EEE C HILDERS Koncert w Ungano’s to jedna z najwspanialszych


rock’n’rollowych imprez, jakie dane mi było oglądać. Bardzo mocne, bardzo
groźne – wiesz, wcześniej Beatlesi czy Dave Clark Five śpiewali miłosne piosenki,
a tu nagle wyskakuje Iggy w obroży na szyi i śpiewa I Wanna Be Your Dog.
Z boku przysiadł fotograf Dustin Pittman, bardzo urodziwy chłopak, i robił
zdjęcia Iggy’emu. Iggy stał nad nim okrakiem, a on trzaskał mu foty. Było to na
maksa seksualne, bulwersujące, niedopuszczalne! Jeżeli o mnie chodzi, rock’n’roll
zawsze sprowadzał się do tego, co niedopuszczalne.
R ON A SHETON Za każdym razem, gdy graliśmy w Nowym Jorku, na koncert
przychodził jeden facet i tak zupełnie z własnej woli przynosił dla The Stooges
buteleczkę koksu. Siedzimy więc sobie na backstage’u z Milesem Davisem, a tu
wreszcie zjawia się ten koleś i po prostu rzuca towar na stół. Mieliśmy już
przygotowane słomki. Tylko sobie wyobraź tę scenę, bo jest przednia: głowa
Milesa Davisa tuż obok głów całej ekipy The Stooges i wszyscy jak na komendę
wciągają ścieżkę.
Po prostu opychaliśmy się tym jebanym proszkiem. Później Miles Davis
powiedział: „The Stooges to oryginały – mają w sobie ducha”, czy coś w tym stylu.
To było wspaniałe. Stary, moja głowa obok głowy Milesa Davisa!

S COTT K EMPNER Byłem wstrząśnięty, oglądając The Stooges w Ungano’s.


Szedłem tam, żeby zobaczyć niesamowity zespół, i byłem gotowy na wszystko, ale
to, co ujrzałem, przeszło moje oczekiwania dziesięciokrotnie.
Naprawdę się wystraszyłem, czułem niepokój, byłem zdenerwowany, ale
również zachwycony. Całkowicie uwiodło mnie brzmienie kapeli, no i ten
niewiarygodny model: Iggy, muskularny kurdupel, który mógł spowodować więcej
szkód niż wszyscy znani mi faceci w mojej okolicy razem wzięci.
Inny gość może ci dać w gębę, ale to się zagoi, Iggy jednak zranił mnie
psychicznie – na zawsze. Po pierwszych dwudziestu sekundach tego koncertu już
nie byłem taki sam – i już nigdy nie będę.
Wróciliśmy następnego wieczora, a oni grali dokładnie te same kawałki, ale
zupełnie inaczej. W niczym nie przypominały tego, co słyszałem poprzednio – to
nie miało nic wspólnego z próbą, to nie miało nic wspólnego z próbą dźwięku – to
było coś żywego, co rodziło się na twoich oczach i szło, kurwa, po twoje dzieci
w środku nocy tuż przed tobą…
I tak było za każdym razem, kiedy widziałem ten zespół: „wczoraj” nigdy nie
istniało, nigdy nie grali tak jak przedtem ani nie mieli tak grać już nigdy potem.
Iggy narażał swoje życie i zdrowie na każdym koncercie. Na każdym koncercie
widziałem, jak krwawi. Na każdym jebanym koncercie wytaczał z siebie krew.
Od tej pory rock’n’roll oznaczał dla mnie tego rodzaju poświęcenie. Cokolwiek
zrobiłem – pisałem czy grałem – na papierze, na strunach musiała być krew, bo
dawać z siebie mniej to zawracanie dupy i strata czasu.
A LAN V EGA Wyszedł Iggy, w dziurawych dżinsach, pod spodem miał czerwone
majtki, dół od bikini, z jajami na wierzchu. Zaczął śpiewać i po prostu jakby rzygał
na publikę. Biegał między ludźmi i w ogóle. Wskoczył na Johnny’ego Wintera,
który siedział obok Milesa Davisa. Johnny Winter ich nie trawił, za to Miles Davis
ich uwielbiał. To był jeden z najbardziej niesamowitych występów, jakie w życiu
widziałem.

J IM C ARROLL Na pierwszy koncert The Stooges wzięła mnie Patti Smith. Iggy
zdjął koszulę i wyszedł w tłum. Patrzył prosto na nas. Patti mówi mi: „Myślę, że
idzie do nas”.
Ja na to: „Jeśli mnie dotknie, to go pierdolnę tak, że się zawinie”. I myślę: „Co
to za bzdury? Jakiś performance? Ha, ha, ha”. Ale Patti to naprawdę kręciło.
Surowa energia w każdej formie – właśnie to.

S TEVE H ARRIS Iggy wyjął kutasa i położył na głośniku. Miał się czym pochwalić.
Kutas wibrował od dźwięku.

L EEE C HILDERS Występ Iggy’ego przekraczał seksualność. Geri Miller, jedna


z Warholowskich supergwiazd, siedziała na krzesełku, w miejscu, które można
w pewnym przybliżeniu określić jako pierwszy rząd. Iggy podszedł do niej, położył
dłoń na jej twarzy, chwycił mocno, a potem pociągnął jej facjatę do podłogi, razem
z tym składanym metalowym krzesełkiem. To, co Iggy jej robił, nie miało
charakteru seksualnego, było aktem brutalności. Nikt nie wiedział, co o tym
myśleć.
Na koncercie Iggy’ego po raz pierwszy ujrzałem to, co miało się stać moim
rock’n’rollem.

I GGY P OP Odchodziłem od zmysłów, dając koncerty przez cztery dni z rzędu.


Potem zrozumiałem, czego publika ode mnie chce. I przyjąłem wobec niej postawę,
która polegała na tym, że mile widziałem wszelkie wsparcie.
Gdyby w pierwszym rzędzie siedział Charles Manson, poszedłbym do niego
i powiedział: „Ej, Charlie, dobrze cię widzieć, misiu, no, dalej… Słuchajcie, mamy
dziś wieczorem w pierwszym rzędzie koleżkę, który naprawdę postawił Amerykę
na głowie, podajmy mu pomocną dłoń”.
Wiesz, to nie miałoby znaczenia. Jak to powiedział Hitler: „Trzeba szukać
najmniejszego wspólnego mianownika”.
W wypadku The Stooges to było naprawdę konieczne, bo to byli jedyni ludzie,
którzy nas naprawdę kumali. Kiedy zaczynaliśmy, nasi fani to był JEDEN WIELKI
ODPAD – coś jak wczesne chrześcijaństwo. Najbrzydsze laski i najbardziej tępi
faceci – tacy, którzy mieli problemy skórne, problemy seksualne, problemy
z nadwagą, problemy z robotą, problemy psychiczne – ci, o których mówi się:
odpady.

D ANNY F IELDS Jeśli chodzi o Iggy’ego, wszyscy czepiają się mnie, że chciałem
dokonać generacyjnego przewrotu, promując go jako Jima Morrisona następnego
pokolenia. Zupełnie nie to było moim zamiarem. Nie widziałem żadnych
podobieństw między Jimem Morrisonem i Iggym Popem. Iggy był niebezpieczny.
Jim Morrison nigdy nie robił takich rzeczy jak Iggy – nigdy nie dźwigał niemal
dwustukilowej ławki nad głowami dzieciaków siedzących na widowni
w pierwszych rzędach, jakby miał zamiar nią w nich rzucić, a wszyscy myśleli, że
impet jest za duży, by mógł się zatrzymać, i po prostu zaraz zrobi z tych ludzi
miazgę, że ich pozabija. A potem Iggy stawał w miejscu jak wryty, jak Nadia
Comăneci[36].
Kiedy później go poznałem i wiedziałem, że nie ma zamiaru zabić nikogo na
koncercie, to i tak nigdy nie miałem pewności, czy tego wieczora nie zrobi
wyjątku.
ROZDZIAŁ 8

Więzienny rock

W AYNE K RAMER Dla MC 5 sprawy zaczęły się komplikować z powodów


poważniejszych niż problemy z wytwórnią płytową. Za każdym razem, kiedy
zajmujesz jakieś stanowisko polityczne, zwłaszcza gdy zaczynasz posługiwać się
agresywną retoryką polityczną, możesz mieć pewność, że siły, które atakujesz,
zareagują równie agresywnie.
W rejonie Detroit, wśród rodziców, nauczycieli, policjantów i prokuratorów,
powszechnie panowała opinia, że z MC 5 „coś trzeba zrobić”, że nie można
pozwalać, by mówili to, co mówią.
Na naszych koncertach mówiliśmy ludziom, żeby smażyli jointy, żeby palili
staniki, żeby pieprzyli się na ulicach – to nie tak, że byliśmy „trochę za ostrzy jak
na przemysł płytowy”. Owszem, to prawda, ale problem z nami był dużo
poważniejszy. Pokój i miłość mieściły się jakoś w ramach muzycznego biznesu, ale
kiedy wychodziło się poza to, gdy zaczynałeś nawoływać do rewolucji… wtedy
było źle.

D ENNIS T HOMPSON Nixon i jego bystre chłopaki z zespołu ekspertów zasiedli


w zielonym pokoju na zapleczu[37] i stwierdzili: „To będzie najłatwiejszy sposób,
żeby rozprawić się z tym paskudztwem. Po prostu trzeba odebrać im ich zabawki”.
Rząd się pokapował. To było oczywiste. „Ci ludzie pod wpływem trawy, haszu
i psychodelików stają się rewolucjonistami. Przychodzą im do głowy wszystkie te
nowe pomysły, w rodzaju: »Zmieńmy ten świat, pozbądźmy się tych
faszystowskich polityków!«”.
„Najmądrzej będzie dać im to, co od dawna funkcjonuje w gettach, bo przynosi
to dobre efekty”. I oto nagle wszędzie, gdzie się pojawiasz, możesz znaleźć tylko
heroinę. Jest tania i dostępna.
Tak więc ludzie zaczęli coraz częściej sięgać po heroinę, głównie dlatego, że nie
da się zbawić duszy, kupując kilogram trawy. I nie ma wątpliwości, że na muzykę
mają wpływ substancje, których nadużywasz.

D ANNY F IELDS Wyrzucono mnie z Elektra Records tego samego dnia, w którym
Richard Nixon został zaprzysiężony na stanowisko prezydenta, 20 stycznia 1969
roku. Facet, który mnie zwolnił, uderzył mnie w głowę. Pobił mnie, bo
powtarzałem plotki o ciąży w jego rodzinie.
Myślę, że to była kropla, która przelała czarę goryczy. Chyba chcieli się mnie
pozbyć, bo wprowadzałem wichrzycielskie elementy do ich starannie
pielęgnowanego folkowo-japiszońskiego światka. Nie wiem, czy przyniosłem im
więcej pieniędzy, czy kłopotów.
Kiedy pomyślę o tym, co zrobiłem w Elektrze… Szarpałem się z Doorsami (Jim
Morrison i ja nienawidziliśmy się szczerze), podpisałem kontrakt z MC 5, których
firma wyrzuciła, podpisałem kontrakt z The Stooges, z których zrezygnowała,
podpisałem kontrakt z Nico, która nigdy nie sprzedała żadnych płyt, podpisałem
kontrakt z Davidem Peelem i The Lower East Side Band, którzy przynieśli Elektrze
wstyd, wydając płytę Have a Marijuana – sprzedała się w nakładzie około miliona
egzemplarzy, a jej nagranie kosztowało trzy tysiące dolarów.
Zaraz po tym, jak mnie zwolniono, John Sinclair został aresztowany za
posiadanie dwóch jointów i skazany na dziewięć lat więzienia.

W AYNE K RAMER Detektyw z wydziału do spraw narkotyków w Detroit, który po


raz pierwszy zamknął Johna za trawę, nazywał się Warner Stringfellow. To dlatego
John postanowił napisać Poemat dla Warnera Stringfellowa.
Szło to mniej więcej tak: „Warner, co zrobisz, kiedy twoje dzieci będą palić
trawę? Co zrobisz, kiedy wszyscy prawnicy na świecie będą palić trawę? Warner,
co wtedy zrobisz, ty małostkowy dupku?”.
Nie trzeba dodawać, że Warner naprawdę zagiął parol na Johna i stale próbował
napuszczać na nas tajniaków. Bujali się z nami, pomagali nam taszczyć sprzęt lub
uruchomić powielacz i proponowali: „Chodź, bracie, zajaramy jointa”.

L ENI S INCLAIR Gliniarz, którzy przyskrzynił Johna, to ten sam facet, który złapał
go wcześniej, tylko że przebrał się i był nie do poznania. Po prostu wybitny talent
aktorski. Tym razem wyglądał jak hipis, a na dodatek przyprowadził ze sobą
dziewczynę. Ta dziewczyna była naprawdę młoda, miała włosy na pazia
i minispódniczkę. Wpadali na składkowe kolacje i pomagali nam przy powielaczu.
Pewnego razu dziewczyna przyszła sama i spytała Johna: „Możesz mi załatwić
parę jointów? Wybieram się właśnie na imprezę”.
Johnowi, który był seksistą, nic w tej prośbie nie podpadło, bo to była
dziewczyna. No i dał jej dwa jointy. Przez mniej więcej miesiąc nic się nie działo,
a potem nagle gliny zrobiły nalot. W sumie zamknięto pięćdziesiąt sześć osób –
nagłówki w prasie krzyczały: „WIELKI NARKOMAŃSKI GANG ROZBITY!”.
Nie ulegało wątpliwości, że cała akcja była wymierzona w Johna, bo wobec
wszystkich pozostałych oddalono zarzuty.
Warner Stringfellow miał córkę, która była jedną z nas. Powtarzała nam, że jej
ojciec mówił o Johnie Sinclairze, jakby ten był złem wcielonym, poganinem
z brudnymi paznokciami. W końcu ta jego córka sama wpadła w ciężkie dragi, a on
obwinił o to Johna Sinclaira. Dlatego John był dla niego symbolem wszystkiego, co
było nie tak w społeczeństwie, wymyślił więc sobie, że jeśli go przyskrzyni, to
zdoła powstrzymać rewolucję, ha, ha, ha.
Tak więc dwójka tajniaków – Stringfellow i ta dziewczyna – dostała od
gubernatora nagrodę za znakomitą akcję policyjną.

D ANNY F IELDS John Sinclair był łatwym celem. Myślę, że propagowanie


marihuany było jego oczkiem w głowie – dużo bardziej niż nawoływanie do
rewolucji czy „pieprzenia się na ulicach”.
W początkach prezydentury Nixona wszystkie siły prawa i porządku ożywiły
się – to wtedy na stanowisku Prokuratora Generalnego zasiadł John Mitchell,
bardzo wrogo nastawiony do ruchu młodzieżowego i dragów. John Sinclair był
wybitną postacią, tamci zorientowali się więc, że gdy go dopadną, mogą ukręcić
głowę całemu ruchowi. Aresztowano go za posiadanie dwóch jointów i dostał
maksymalny wymiar kary. Na papierze prawa bywały drakońskie, lecz
egzekwowano je rzadko – chyba że im podpadłeś.
A John Sinclair im podpadł.

J OHN S INCLAIR Warner Stringfellow był moją nemezis. Byłem wichrzycielem.


Stary, byliśmy ich przeciwieństwem. Lecieliśmy na kwasie, rozumiesz?
Nie byłem wkurzony. Zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później trafię do
pierdla albo zostanę zabity – że to nieuniknione. Nie przejmowałem się tym. Nie
wiedziałem tylko, że przesiedzę dwa i pół roku w więzieniu za taki chujowy
drobiazg: zakwestionowałem przepisy dotyczące marihuany i zostałem przez to
uznany za zagrożenie dla społeczeństwa.
Ale czułbym się urażony, gdyby powiedzieli, że nie stanowię zagrożenia dla ich
społeczeństwa. Zdecydowanie chciałem je stanowić.

W AYNE K RAMER Rozmawiałem z Jonem Landauem i próbowaliśmy wyliczyć


procent naszych zarobków, jaki moglibyśmy przekazywać Johnowi Sinclairowi,
gdy był w więzieniu. Fred Smith i ja spotkaliśmy się z żoną Johna zaraz po jego
aresztowaniu, żeby ustalić, czy potrzebują pieniędzy. Powiedziała nam, że nie, że
wszystko jest w porządku.

J OHN S INCLAIR Kiedy ława przysięgłych wróciła i ogłosiła mnie winnym,


odstawiono mnie prosto do pudła, gdzie spędziłem dwa i pół roku. Nie było szansy
na apelację ani nic z tych rzeczy. Moja żona była w ciąży, miałem dwuletnią
córeczkę, ale i tak mnie zamknięto. A MC 5 po prostu mnie tam zostawili,
rozumiesz? Zostawili mnie w więzieniu.

W AYNE K RAMER John był zraniony i wściekły. Czuł, że postawiliśmy na nim


krzyżyk – tak myślę. Powiedział, że nigdy nie był w tym dla kasy, a tylko dlatego,
że kochał muzykę. Dodał: „Wy chcieliście być więksi od Beatlesów, a ja chciałem,
żebyście byli więksi od Przewodniczącego Mao”.

D ENNIS T HOMPSON Nie chcieliśmy być Przewodniczącym Mao. Nie chcieliśmy


wspierać wszystkich – najwyżej coś około dwustu osób.
Wspieraliśmy grupę o nazwie The Up, w sąsiednim domu mieszkało jakieś
dwadzieścia osób z nimi związanych – techniczni, kucharze, goście zajmujący się
myciem butelek, przyjaciółki, dziewczyny, które szyły ciuchy. Więc widzę, gdzie
idą całe nasze pieniądze – za nasze pieniądze kupuje się brązowy ryż i rodzynki dla
wszystkich, ha, ha, ha.
Traktowano nas jak poczciwych komunistów, ale wolałbym być raczej
świetnym perkusistą w świetnej rock’n’rollowej kapeli.
John Sinclair wściekał się na mnie – mówił wtedy: „Ech, ty Polaczku
z college’u”.
Odpowiadałem mu: „John, a z ciebie jest taki bitnik, który dał się złapać dwa
razy temu samemu gliniarzowi, bo ten przyczepił sobie wąsy”. Ha, ha, ha.

W AYNE K RAMER Ludzie zazwyczaj świrują, kiedy się ich zamyka. Pobyt
w więzieniu to naprawdę duża trauma. Ta kara spotkała Johna prawie na pewno za
to, że pracował z MC 5.
Tak więc, jak sądzę, mógł czuć, że próbuję go skreślić. I oczywiście miał za
sobą mnóstwo ludzi, którzy traktowali to dużo poważniej niż on – żonę, ministra
obrony i brata. Wszyscy oni nas znienawidzili.
Widzisz, po tym, jak wypadliśmy z Elektry, Danny Fields raz jeszcze przybył
nam na ratunek i załatwił kontrakt z Jerrym Wexlerem z Atlantic Records – dali
MC 5 pięćdziesiąt tysięcy, bo Wexler uwierzył w potencjał zespołu.
Ale nawet z tymi pięćdziesięcioma tysiącami byliśmy bez kasy. Żaden z nas
nigdy nie dostawał nic za to, że był w zespole. Pieniądze zawsze trafiały na jedno
centralne konto, z którego płaciło się rachunki. Mieliśmy miejsce do spania,
jedzenie, ciuchy, ale ci, którzy palili, musieli błagać o drobne, żeby kupić paczkę
papierosów.
Znaczy mieliśmy trawę, ale nigdy nie mieliśmy żadnych pieniędzy ani rzeczy
osobistych.

J OHN S INCLAIR Ich następną płytę wyprodukował Jon Landau, który miał na nich
fatalny wpływ: nagadał im, że nigdy do niczego nie dojdą, jeśli będą trzymać
z nami. „Ci ludzie to wariaci, kantują was, zabierają wszystkie wasze pieniądze,
chcą was tylko wykorzystać…” i tak dalej.
Wiesz, to ja woziłem tych facetów przez dwa lata, gdy zarabiali dwadzieścia
pięć dolarów za wieczór. To ja jeździłem z nimi, rozkładałem ich sprzęt, pisałem
komunikaty prasowe – i nagle okazuje się, że ich wykorzystuję?
A wszystko dlatego, że podpisali kontrakt z firmą płytową.

D ENNIS T HOMPSON Po podpisaniu spadło do tysiąca dolarów na głowę, tralala.


Tak więc dopisaliśmy naszych rodziców jako kontrsygnatariuszy, żeby dostać
samochody na kredyt.
Wayne Kramer miał jaguara XKE , Mike Davis – uicka rivierę, Fred Smith –
corvette fastback z 1966 roku z silnikiem 327, a Rob Tyner – kombi, ha, ha, ha.
Ja miałem najlepsze auto z całej kapeli – corvette z 1967 roku: sześć świateł
tylnych, pojemność silnika 427, moc 390 koni, fioletowy sztywny dach. Ten
samochód to była bestia: prawie 400 koni. Dostałem trzydzieści sześć punktów
karnych w ciągu około ośmiu miesięcy. Trzy lub cztery razy odebrano mi prawo
jazdy, a raz trafiłem do więzienia za jazdę bez dokumentów.
Michael i ja pojechaliśmy tamtym wozem aż na Florydę. To była najszybsza
podróż na Florydę, jaką odbyłem samochodem – nasza średnia prędkość wynosiła
prawie dwieście kilometrów na godzinę. Niezła zabawa. Co samochody mają
wspólnego z tym, że ludzie się na nas wściekli?

W AYNE K RAMER Usunięto nas z Partii Białych Panter za hołdowanie


kontrrewolucyjnym poglądom, bo kupiliśmy samochody sportowe, które formalnie
należały do naszych rodziców. Ja dostałem jaguara XKE . Człowieku, to
najfajniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek dostałem za granie rock’n’rolla. Wciąż
marzę o takim autku. Było cudowne. Fred Smith kupił używaną corvette. Dennis
kupił corvette stingray – wielką brykę z silnikiem 427. Michael Davis kupił rivierę.
A Rob Tyner dostał kombi.
Byliśmy okropni. Wkrótce po tym, jak Rob dostał to kombi, wyszedł
z supermarketu obładowany zakupami spożywczymi, a samochodu nie ma. Nikt nie
dokonał jakichkolwiek płatności, więc go przejęli.

D ENNIS T HOMPSON Wszyscy wychowaliśmy się na wyścigach. Ale szybkie


samochody i picie piwa niezbyt pasują do brązowego ryżu i zen. Jest zgrzyt. To
nawet nie konflikt polityczny, to sprzeczność kulturowa.
Wcale nie porzuciliśmy Sinclaira, tylko po prostu nic nie mogliśmy zrobić.
Razem z całą resztą pomylonych hipów rozsianych po kraju John Sinclair
naprawdę wierzył, że rewolucja zwycięży. Tymczasem Nixon miał mnóstwo
swoich nazistowskich szturmowców, więc – sorry, ludziska – to NIE miało szans.

R ON A SHETON Ostatecznie MC 5 zmęczyli się tą całą wspólnotą. Zawsze wiedzieli,


kiedy The Stooges mają dobry hasz. Przyjechali do Fun House i pytają: „Czy
możemy zajarać hasz i po prostu pobyć tu trochę? Stary, całe to dzielenie się, jakie
odchodzi w tym domu, to dziwaczna sprawa”.

D ANNY F IELDS Po tym, jak John trafił do więzienia, spędziłem mnóstwo czasu,
kursując między Nowym Jorkiem a Ann Arbor, bo Jon Landau i ja na zmianę
menedżerowaliśmy MC 5. Wspólnie dzieliliśmy się obowiązkami opiekunów kapeli.
Jon Landau załatwił zarówno mnie, jak i zespołowi przeniesienie do Atlantic
Records. Jerry Wexler, szef Atlantic, lubił młodych, bystrych i fajnych ludzi. Tak
więc Lisa Robinson, Lenny Kaye i ja często bywaliśmy w jego domu i wrzucaliśmy
sporo kwasów.
Pamiętam tripy na kwasie lepiej niż to, co się wtedy działo w realu. Fruwałem
po wszechświecie, rozmawiałem z Bogiem – na klęczkach widziałem, co zdarzy się
w przyszłości. Podczas jednego z tripów ustaliłem, że mam trzy tysiące IQ . Co
więcej, z łatwością mogłem wizualizować siebie z trzystoma tysiącami IQ …
Nie chciałbym większego odlotu niż po LSD .
ROZDZIAŁ 9

Dom uciech

S COTT A SHETON Pierwsza płyta nie zdobyła od razu dużego uznania krytyków ani
nie sprzedawała się świetnie. Mieliśmy jednak z Elektrą kontrakt na trzy albumy
i firma zadecydowała, że drugi zostanie nagrany w ich studiu w Los Angeles. I tak
się stało.
Płyta nosiła tytuł Fun House. Staraliśmy się na niej brzmieć tak jak na początku,
jeszcze przed wydaniem pierwszego albumu – forma miała być swobodniejsza,
bardziej przypominać jammowanie, stąd udział Steve’a MacKaya na saksofonie.
Był to w zasadzie album live, tyle że nagrany w studiu.
Klimatów typu „pokój i miłość” raczej tam nie było. Nie obchodziło nas
specjalnie, żeby ktoś poczuł się dobrze, gdy tego posłucha. Śpiewaliśmy o tym, co
się naprawdę się dzieje, o całej otaczającej nudzie i o tym, jak się nas traktuje.
Kawałek pod tytułem Dirt to świetny przykład naszej postawy. „Pierdolić cały
ten syf, jesteśmy parszywi i mamy to gdzieś”.

I GGY P OP W kwietniu lub maju 1970 roku, po skończeniu pracy nad albumem
w Kalifornii, wróciliśmy do Detroit i wszystko się zmieniło. Z powodu bezrobocia
masa ludzi wyjechała z miasta. Nastroje się zmieniły, a my zaczęliśmy się pakować
w twarde dragi.

K ATHY A SHETON Którejś nocy wchodzę do domu i zastaję w środku gościa,


którego w ogóle nie znam. Facet dosłownie włamał się do Fun House i czekał tam
na The Stooges. Myślałam, że to groupie. Wiedział sporo o kapeli, najwyraźniej
orientował się, gdzie mieszkają, i wyglądało na to, że postanowił jakoś bardziej się
z nimi związać.

J AMES W ILLIAMSON W Detroit nic się nie działo. Znałem paru ludzi w Ann
Arbor, więc przeprowadziłem się tam. Niedługo potem techniczni The Stooges
potrzebowali współlokatora, a ja się napatoczyłem. Bill Cheatham wziął gitarę
rytmiczną, a Zeke – bas, ale żaden z nich nie grał za dobrze. Zeke radził sobie ciut
lepiej niż Bill.
W pewnym momencie zapadła decyzja: „Potrzeba nam gitarzysty”, a ja byłem
pod ręką. Ronnie przedstawiał to tak, jakby chodziło o jakieś poważne
przesłuchanie, ale to wcale tak nie wyglądało.

R ON A SHETON Po tym, jak Dave Alexander wyleciał z The Stooges, basistą został
Bill Cheatham, nasz road manager, który w ogóle nie potrafił grać. Nauczyłem go
paru podstawowych akordów. Zagrał z nami sześć koncertów, a potem spytał, czy
może znów być road managerem.
Zaczęliśmy przesłuchania kandydatów i na jedno zgłosił się James Williamson.
Ja grałem głównie power chordy i tym podobne historie. James grał melodyjniej,
więc nieco odbiegał od mojego stylu w The Stooges. To było super – znalazł się
ktoś, kogo już znałem, a kto był dobrym gitarzystą.

J AMES W ILLIAMSON Jammowałem trochę z Ronem w jego pokoju, a Iggy krzątał


się obok i w pewnym momencie powiedział: „Bierzemy go” – no i mnie wzięli.

R ON A SHETON Kiedy powiedziałem Jamesowi, że może być w zespole, jedną


z pierwszych rzeczy, którą zrobił, była sprzedaż wzmacniacza za siedemset
pięćdziesiąt dolarów. Powiedział, że podzieli się tą forsą z nami, żebyśmy mieli coś
na jedzenie. Jak powiedział, tak zrobił, a ja myślę: „Super, no to mam trochę kasy”.
Wtedy podchodzi do mnie Iggy i mówi: „Wszyscy inni dają mi pieniądze,
żebym kupił im heroinę, mam trochę nadwyżki na sprzedaż, więc za to, co mi teraz
dasz, dostaniesz dwa razy tyle”.
A ja na to: „Nie ma mowy”.
Ale on tak długo wiercił mi dziurę w brzuchu, że w końcu powiedziałem:
„Bierz, kurwa, te pieniądze i daj mi już spokój!”.

S COTT A SHETON Przyjaźniłem się z jednym gościem z ekipy technicznej MC 5


i pojechaliśmy razem na bezpłatny koncert, na którym grali Parliament/Funkadelic.
Staliśmy sobie na backstage’u i zapytaliśmy jednego z członków zespołu, czy nie
zapaliłby z nami haszu.
Wspięliśmy się na maskę jednej z furgonetek, którymi Parliament wozili sprzęt,
a facet zaczyna rozrywać małe paczuszki z białym proszkiem.
„Czy to koks?” – chcę wiedzieć.
Wtedy on: „Nie, bracie, to ścierwo!”.
Wciągałem parę razy koks, ale nie wiedziałem, o co chodzi z tym ścierwem.
„Chcesz spróbować?” – pyta.
„No raczej”.
Z tego, co było dalej, pamiętam, jak stoję gdzieś w lesie, w strugach deszczu.
Próbuję się odlać i nie mogę, ale i tak jest świetnie.
John Adams był na maksa czysty – przestrzegał ścisłej diety makrobiotycznej,
nie pił, nie palił, nie ćpał. Ale dla nas to nadal był starszy facet z ciemną
przeszłością. Kiedyś był ćpunem. Był trochę jak gangster i miał dwadzieścia
siedem lat, więc wydawał się nam naprawdę stary.
Wróciłem do domu, a ponieważ znałem historie o przeszłości Johna Adamsa,
poszedłem do niego i opowiedziałem mu, co zrobiłem. Myślę, że obudziłem w nim
jakiegoś drzemiącego robala czy coś, bo bardzo się tym podjarał i zaraz chciał iść
i przyćpać. Brat Ig też.
I tak to się wszystko zaczęło.

J AMES W ILLIAMSON Jeszcze nie było u nich wtedy strzykawek, ale widziałem to
już w Detroit, dlatego próbowałem im powiedzieć: „Chłopaki, nie róbcie tego, to
nic dobrego”, to po prostu równia pochyła, po której zjeżdżasz, i już. A kiedy się to
zaczęło – a zaczęło się dość wcześnie, bo kiedy dołączyłem do nich, ćpali już
regularnie – sam też w to wdepnąłem, chociaż u mnie nigdy nie przeszło to
w nałóg.

R ON A SHETON John Adams, nasz road manager, był kiedyś ćpunem i wrócił do
brania, a razem z nim w tym samym czasie weszli w to Scotty i Iggy.
Byłem kiedyś sam w Fun House z Johnem. No i John woła mnie: „Chodź tu do
mnie na dół!”.
Więc schodzę do jego pokoju w piwnicy i widzę na stole stosik białego proszku,
rozmiarów pięści niemowlaka.
Pytam: „Wow, czy to koks?”.
John stoi i wgapia się w proszek, a ja z drugiej strony też stoję i się wgapiam.
W końcu on mówi: „Nie, stary”.
„Ale to nie heroina?” – pytam.
„Aha” – odpowiada.
Wtedy ja zaczynam: „Nie, stary, nie możesz tego zrobić!”.
Byłem naprawdę wkurwiony, ale John nie zwracał na mnie uwagi, bo zaczęli
wciskać się inni i tego wieczoru po raz pierwszy odbyło się wciąganie heroiny. Nie
dołączyłem do nich. Nigdy w to nie wszedłem.
Ale oni jak najbardziej – najpierw po prostu snifowali, aż wreszcie „Fellow”,
jak nazwaliśmy Johna Adamsa, nauczył ich, jak się daje w kanał. Działo się to
w tajemnicy, za moimi plecami, bo tego nie akceptowałem. I tak stałem się
wyrzutkiem.

K ATHY A SHETON Pierwszy raz zetknęłam się bliżej z herą, kiedy Iggy zadzwonił
do mnie z Romulus, podłej dzielnicy Detroit, i poprosił, żebym dostarczyła mu
trochę zielska. Iggy chciał przehandlować trawę za heroinę. Dopiero kiedy
dotarłam na miejsce, zorientowałam się, że adres, który mi podał, to jakiś wszawy
hotel.
Zapukałam do drzwi, Iggy otworzył. W środku był Scotty, mój brat, i czarni
kolesie z bronią. Byłam jedną z niewielu osób, które nie brały heroiny, a z którymi
Iggy utrzymywał kontakt, co było bardzo niezwykłe, bo z tego, co wiem o ćpunach,
to wolą wyłącznie towarzystwo innych ćpunów.

R ON A SHETON Funkcję „strzelnicy” w Fun House pełniło mieszkanie mojego


brata. Składało się ono z sypialni i łazienki i nadawało się idealnie, żeby sobie
strzelić w żyłę – ciemnozielone kafle na podłodze, duży, okrągły stół i tani, biały,
wytłumiony sufit w rodzaju tych, które spotykało się kiedyś w gabinetach
lekarskich. Typowe lata pięćdziesiąte. Ściany miały odcień brązowawy, ale
najgorsze były te wytłumiające kasetony, całe schlapane krwią. Na podłodze i na
ścianach pełno było krwawych zacieków, bo kiedy wyjmujesz sobie igłę z żyły po
tym, jak już przywalisz działkę, do strzykawki dostaje się odrobina krwi, którą
wyciskasz podczas czyszczenia sprzętu.
Tak więc wszyscy wielokrotnie zachlapywali krwią ściany i sufit. Psssik… krew
na suficie, krew na ścianach, po prostu drobne kropelki, jakbyś psikał
zabawkowym pistoletem na wodę, celując gdzie popadnie. Trwało to przez dłuższy
czas. Nie była to w zasadzie czerwień, tylko duże, paskudne brązowe plamy, ale
nieraz pojawiała się na nich świeża czerwona barwa. Potem krew skapywała na stół
lub na podłogę, gdzie rzucali bawełniane waciki. Po prostu degenerka.
Nie byłem na tyle bystry, żeby to wszystko fotografować – żałuję, że na to nie
wpadłem. Powstałyby arcydzieła, ale byłem tym zbyt zniesmaczony.
J AMES W ILLIAMSON Na dole stały łóżka polowe, a przestrzeń była podzielona na
„pokoje” zwisającymi prześcieradłami. Warunki były po prostu fatalne.
Wyprowadziłem się stamtąd do centrum Ann Arbor, do miejsca zwanego Tower.
Zatrzymał się tam również Iggy, a Scott Asheton był moim współlokatorem,
zostałem więc na kilka miesięcy. Jednak miejsce było trochę za drogie, a poza tym
okolica była bardzo ćpuńska.

R ON A SHETON Iggy wyniósł się z Fun House do The University Towers


w śródmieściu Ann Arbor, żeby być bliżej swojego dostawcy. Fun House
znajdował się na obrzeżach miasta. Dla Iggy’ego i Scotty’ego zrobiło się za daleko,
bo żaden z nich nie miał samochodu. Jeśli chcieli mieć dilera pod ręką, musieli
zamieszkać w centrum miasta.
Iggy nie był w stanie prowadzić samochodu – pomyślałbyś, że to możliwe przy
tej jego koordynacji na scenie? No, ale nie umiał, i już. Wypożyczyliśmy na kilka
dni auto. Iggy trzymał je przez miesiąc. W końcu gliniarze zgarnęli go, gdy jechał
Sharon Street, szorując dwoma kołami po krawężniku. Nawalił się
metakwalonem[38] i po prostu kosił wszystko po drodze.
Tak więc Iggy przeprowadził się do The University Towers, a po drugiej stronie
ulicy znajdowała się tania knajpka o nazwie Biff’s, otwarta dwadzieścia cztery
godziny na dobę. Przesiadywali tam nieraz do trzeciej nad ranem, czekając na swój
towar.

W AYNE K RAMER Iggy i ja też trochę dilowaliśmy. Spiknąłem go z kilkoma moimi


dostawcami w Detroit, wykorzystaliśmy też część jego koneksji z Ann Arbor i tak
sami zaczęliśmy uprawiać dilerkę. Do The University Towers przychodziły
wszystkie te dzieciaki i kupowały od niego towar, ja też miałem trochę znajomości,
postanowiliśmy więc obaj zainwestować kilkaset dolarów i kupiliśmy trochę
towaru, jakieś dziewięć łyżek, czy coś koło tego. Potem jednak musiałem jechać
w trasę z MC 5.

J AMES W ILLIAMSON Iggy wpadł w nałóg, co było fatalne. Po raz pierwszy bawił
się w te klocki i nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić.

R ON A SHETON Iggy brał czeki rodziców do Discount Records i spieniężał je. Było
tego parę tysięcy dolarów. Policjanci wreszcie go dopadli, ale jego rodzice spłacili
wszystko.
W AYNE K RAMER Spodziewałem się, że kiedy wrócę do miasta, moje zasoby
pieniężne zdublują się i będę mieć osiemnaście łyżek towaru. To była typowa
piramida finansowa, tyle że oparta na dragach. To mogło się udać raz. Za drugim
razem musiałem jechać w trasę. Po powrocie pytam moją dziewczynę: „Gdzie
dragi?”, a ona mówi: „Żyły Iggy’ego były w koszmarnym stanie, trafił do szpitala,
wszystkie pieniądze się rozeszły i wszystkie dragi też”.
Poszedłem więc do niego, bo to, co usłyszałem, oznaczało poważne problemy.
Jego chata zawsze wyglądała jak pobojowisko. Wchodzę do środka i patrzę, a tam
wszystko czyste jak łza. Okazuje się, że zjawiła się jego matka, posprzątała całą
chatę i poukładała ciuchy. Iggy szczerze przepraszał za ten numer z pieniędzmi,
powiedział, że będę pierwszym, którego spłaci…

D ANNY F IELDS W 1971 roku The Stooges przygotowywali się do nagrania trzeciej
płyty. Jim Silver zrezygnował z funkcji managera, bo zajarał się zdrową żywnością
i zaczął robić biznes dużo bardziej opłacalny od menedżerowania kapeli, która była
jak piec, w którym pali się pieniędzmi. Tak więc Jim po prostu zaczął się
wycofywać i to ja stałem się de facto managerem The Stooges.
Pełniłem tę funkcję zdalnie, bo pracowałem w Atlantic Records w Nowym
Jorku. The Stooges przygotowywali kawałki na kolejny album, który ostatecznie
ukazał się pod tytułem Raw Power. Bardzo mi się podobały. Byłem nimi wręcz
zachwycony.
Skontaktowałem się z Billem Harveyem, dyrektorem Elektry – tym samym,
który mnie wylał. Nadal się nienawidziliśmy, ale musiałem utrzymywać z nim
kontakty, bo The Stooges wciąż byli w jego stajni. Zadzwoniłem do niego i mówię:
„Nadszedł czas, by coś z tym zrobić”.
Myślę, że Harvey nie był wcześniej przekonany, że trzeba coś z tym zrobić,
jedynie markował jakieś działania.

J AMES W ILLIAMSON Nie graliśmy wystarczająco dużo koncertów, żeby było nas
stać na mieszkanie w The Tower, więc znowu trafiłem do Fun House…

D ANNY F IELDS Bill Harvey i ja polecieliśmy do Ann Arbor, żeby posłuchać tam
nowego materiału The Stooges, i sądziłem, że zagrali tak dobrze, że Bill Harvey
musi powiedzieć: „Ten zespół spełnia obietnice”.
Byłem dumny i zadowolony.
R ON A SHETON Zanim zagraliśmy, dałem Billowi Harvey’owi wkładki do uszu.
Starał się być miły i uprzejmy, ale myślę, że czuł się bardzo nieswojo.

D ANNY F IELDS Wróciliśmy do motelu w Ann Arbor. Aż promieniałem


z zadowolenia. Pytam Harveya: „I jak?”.
A on: „Szczerze mówiąc, w ogóle nic nie słyszałem”.
To właśnie wtedy Elektra odpuściła sobie The Stooges.
Byłem zbulwersowany. Uważałem, że Raw Power jest genialną płytą, a Search
and Destroy to jeden z najlepszych rock’n’rollowych kawałków wszech czasów. Po
prostu nie ma nic lepszego.

J AMES W ILLIAMSON Sądzę, że Bill Harvey wszedł do pokoju Ronniego, gdzie


pełno było nazistowskiego badziewia, rozejrzał się i po prostu stwierdził: „No
nie…”.

D ANNY F IELDS Bill Harvey zwyczajnie nie chciał tego zespołu i nie wierzył, że
mają wystarczający potencjał komercyjny. I trzeba mu przyznać słuszność:
z komercyjnego punktu widzenia to nie było opłacalne. Płyty The Stooges nigdy
się nie sprzedawały. Myślałem, że potraktują to jako inwestycję w sztukę dla
sztuki. Miałem nadzieję, że w końcu słuchacze docenią tę wspaniałą muzykę, jeśli
tylko będzie się w nią wierzyć i puszczać ją ludziom. Jak na ironię, miał rację, bo
dziś, ponad dwadzieścia lat później, Raw Power nadal brzmi nowocześnie.
Musiałem więc powiedzieć Iggy’emu: „Rezygnują z was”.
Iggy nie mógł w to uwierzyć: „Graliśmy przecież świetnie, kawałki były super”.
„Ja też w to nie mogłem uwierzyć – zgodziłem się – ale co zrobić? Nie chcą
was, i już”.

B ILL C HEATHAM Ronnie odebrał telefon od gościa z IRS [39], który poinformował
go, że zespół jest winny mnóstwo forsy z tytułu zaległych podatków. Ronnie
odparował: „Nic o tym nie wiem”.
A facet z IRS na to: „No to lepiej, żebyś się dowiedział”.
Wtedy Ronnie zasunął mu: „Człowieku, wszyscy jesteśmy narkomanami, nie
mamy, kurwa, pojęcia, o jakich pieniądzach mówisz”.
Facet tylko westchnął i odłożył słuchawkę. Nikt z IRS już nigdy nie zadzwonił
do The Stooges.
D ANNY F IELDS Robić za managera Iggy’ego to było piekło. Wszyscy byliśmy
w Nowym Jorku, a oni siedzieli gdzieś daleko w Detroit i nikt z nich nie znał się na
pieniądzach. Właściwie żadnych pieniędzy nie było. Firma płytowa nie promowała
ich ani nie sprzedawała żadnych płyt.
A Iggy miał problem z narkotykami. Alice Cooper z zespołem i The Stooges
mieli wystąpić w ramach tej samej imprezy i dostać półtora tysiąca dolarów za
wieczór. Zbliżał się czas wyjścia na scenę, ekipa Alice’a Coopera szuka lustra,
żeby zrobić sobie makijaż – no wiesz, pełen profesjonalizm – a my musimy znaleźć
Iggy’ego.
No i w końcu jest: leży na podłodze obok muszli klozetowej, z wbitą w żyłę
igłą, którą muszę mu wyciągać. Wszystko zalane krwią, ja walę go w twarz
i wołam: „Trzeba grać koncert!”.
Myślisz, że to było fajne? Taa, jasne.

D EE D EE R AMONE Pierwszy raz widziałem Iggy’ego & The Stooges


w The Electric Circus na St. Mark’s Place w czerwcu 1971 roku. Wyszli na scenę
z dużym opóźnieniem, bo Iggy nie mógł znaleźć dobrej żyły, żeby się wkłuć. Był
wkurwiony na maksa i nie wychodził z łazienki, więc musieliśmy czekać.

I GGY P OP Siedziałem na backstage’u, szukałem żyły i wrzeszczałem: „Wynocha!


Wynocha!”, do każdego, nawet do kumpli – a oni wszyscy myśleli: „Boże, Iggy
zaraz umrze, bla, bla, bla…”.
Wreszcie jestem na scenie, a jak tylko na nią wchodzę, to czuję, co się święci –
zaraz muszę rzygnąć. Nie chciałem jednak schodzić ze sceny, bo czułem, że to
może zostać uznane za ucieczkę przed własną publicznością.

D EE D EE R AMONE W końcu kapela się pojawiła. Iggy sprawiał wrażenie bardzo


zdenerwowanego. Cały był pomalowany na srebrno i miał na sobie tylko bokserki.
Wszędzie srebrna farba, nawet we włosach – nie, włosy i paznokcie miał złote.
I jeszcze ktoś obsypał go brokatem. The Stooges grali w kółko ten sam kawałek.
Miał tylko trzy akordy. A tekst szedł: „Jak masz na imię? Daj mi swój telefon” –
i nic więcej.
Potem Iggy rozejrzał się po ludziach i powiedział: „Chce mi się rzygać, jak na
was patrzę!” – i puścił pawia.

L EEE C HILDERS Geri Miller znów siedziała z przodu, tuż pod sceną. I tym swoim
okropnym głosikiem wrzasnęła: „Tak? No to rzygaj! Kiedy w końcu rzygniesz?”.
A on spełnił jej prośbę. Iggy nigdy nie zawodził swoich widzów.

I GGY P OP To było bardzo profesjonalne. Nie wydaje mi się, żebym w kogoś trafił.

R USSELL W OLINSKY Byłem z przodu i oberwałem. Iggy obrzygał mi ramię.

R ON A SHETON W tym czasie byłem już przyzwyczajony, że Iggy wymiotuje.


Zwykle chodził za wzmacniacze, żeby to ukryć, ale i tak wszyscy wiedzieli, co się
dzieje. Co za upodlenie…
Przestałem cokolwiek mówić w związku z tym, bo i tak nikt mnie nie słuchał.
Tuż przed koncertem wzięli na Harlem mojego starego stratocastera pre-CBS [40]
i opchnęli go za czterdzieści dolarów. Powiedzieli, że ktoś ich skroił. Stary, byłem
załamany. Wiele lat później mój brat Scotty przyznał się, jak to wyglądało
naprawdę. Tak, po koncercie w The Electric Circus odpuściłem sobie…

D ANNY F IELDS Jeżeli chodzi o moją relację z The Stooges, wszystko zaczęło się
rozpadać. Płaciłem za nich w hotelach i z własnej kiesy pokrywałem koszty
rozmów telefonicznych. Nie było mnie na to stać. Nie miałem pieniędzy. Krążyły
pogłoski, że w weekendy grabią stacje benzynowe, żeby mieć z czego opłacić
czynsz, albo że Fun House idzie do rozbiórki, bo tam, gdzie stoi, ma przebiegać
trasa szybkiego ruchu.
A potem zadzwonili do mnie o czwartej nad ranem z Ann Arbor, że wjechali
swoją furgonetką wysokości czterech i pół metra pod niespełna czterometrowy
most.

R ON A SHETON Most nad Washington Street… Taaak, załatwił wiele ciężarówek.


Prowadził Scotty. Jechał nie więcej niż pięćdziesiąt sześć kilometrów na godzinę
i nagle BAM ! Most skasował całą górną część wozu.
Byłem wtedy w Fun House, zadzwonił telefon, odbieram i mówię: „Cooo?”.
Lecę do szpitala – wiesz, jak to jest na recepcji: pielęgniarki nic nie mówią.
Jedyne, co od nich usłyszałem, to: „Pacjenci są w bardzo poważnym stanie. To
wszystko, co mogę teraz powiedzieć”.
Więc ja: „O kurde!”.
Poszedłem na most. Furgonetka była totalnie rozjebana, wróciłem więc do
szpitala. A kiedy wszedłem do poczekalni, siedzieli tam wszyscy: dwóch
technicznych, Larry i Jimmy, i mój brat Scotty.
Wyglądali jak ostatnie sieroty[41]: Larry z powybijanymi zębami, mój brat ze
szwami na języku, a Jimmy cały w bandażach. Jadę więc do domu z Larrym i ze
Scottym, a Larry w pewnej chwili mówi: „Zabierz mnie z powrotem na most!”.
„Co? – pytam. – No dobra…”.
Dojeżdżamy na miejsce, a oni wyskakują i zaczynają szperać w chaszczach.
Wtedy wreszcie zrozumiałem, że są na „czerwonych”[42]. Wyrzucili przez okno
całą torbę piguł, kiedy gliny zjawiły się na miejscu wypadku. Musieliśmy zatem
wrócić i je pozbierać.
Wtedy powiedziałem: „Wy jebani idioci!”.

S COTT A SHETON Nikt mi nie powiedział, że furgonetka ma ponad trzy i pół metra
wysokości, a most – równo trzy metry. Wyrzuciło mnie z wozu i przeleciałem
jakieś piętnaście metrów. Jeden z ekipy uderzył w tablicę rozdzielczą, wypluł
wszystkie zęby i stracił przytomność, a drugi walnął w przednią szybę, miał wielką
ranę na głowie i leżał z twarzą zalaną krwią. Myślałem, że nie żyje.
Powiedziałem: „No nie”, wciąż nie wiedząc, co się właściwie stało, a potem
odwróciłem się i zobaczyłem, że furgonetka nie mieści się pod mostem.
Tego wieczora grali koncert beze mnie. Na podbródku trzeba mi było założyć
sześć szwów. Nigdy nie zapomnę zszywania języka. To najgorszy ból, jakiego
doświadczyłem w całym życiu. Myślałem, że albo zwariuję, albo wykituję.
Ten most stoi po dziś dzień, mówię ci. I wciąż kasuje jakieś wozy.

D ANNY F IELDS Zniszczyli furgonetkę, zniszczyli instrumenty – nie swoje,


wypożyczone – i do tego zniszczyli most. Zostali więc pozwani przez właścicieli
furgonetki, przez właścicieli instrumentów i przez władze miejskie. I zadzwonili do
mnie o czwartej nad ranem, żebym im powiedział, co mam zamiar z tym zrobić.
Co mam zamiar z tym zrobić? Mam zamiar odwrócić się na drugi bok i spać
dalej.

B ILL C HEATHAM Jakimś cudem w ręce Scotty’ego Ashetona wpadła kasa gangu
motocyklowego i ten gang go ścigał. Scotty był im winny pieniądze, więc
planowali, że przyjadą do nas, skopią nam dupy, zabiorą sprzęt i wszystko rozpirzą.
Przygotowaliśmy się na oblężenie. Zmieniliśmy Fun House w fortecę,
dosłownie. We wszystkie okna na dole wstawiliśmy dyktę, mieliśmy też mnóstwo
broni – strzelby, pistolety, karabiny – czego dusza zapragnie.
Przez pierwsze parę dni zawsze ktoś z nas stał na czatach. Scotty stwierdził, że
nie chce mieszkać w domu, więc wpadał na próby, a potem się zwijał. Problem
polegał na tym, że aby dostać się do środka, musieliśmy zrywać blokadę, a potem
ją znów zakładać, gdy już ktoś wszedł. W rezultacie drzwi były coraz bardziej
podziurawione.
Po jakichś czterech dniach Scotty wrócił na dobre, a motocykliści nigdy się nie
zjawili. Zaczęły nas świerzbić ręce: „Cholera, po prostu jestem w nastroju, żeby
sobie postrzelać”.
Siedzieliśmy na kanapie, a na przeciwległej ścianie wisiał obrazek z Elvisem.
Scotty gapił się długo na niego, w końcu po prostu wycelował strzelbę i PIERDUT ,
zrobił dziurę w Elvisie. Wtedy ja też strzeliłem i zaczęliśmy dosłownie dziurawić
całą ścianę.
Nagle słyszymy wrzaski: „Wstrzymać ogień! Wstrzymać ogień!”.
Nie wiedzieliśmy, że w piwnicy śpi John Adams. Wszedł na górę – był cały
przyprószony tynkiem. Widzi nas i mówi: „Co się tu, do kurwy nędzy, dzieje?”.
Kiedy się okazało, że miasto przeznaczyło budynek do rozbiórki,
powiedzieliśmy sobie po prostu: „A jebać to” i zrobiliśmy taką strzelaninę, że
został po nas tylko jeden wielki rozpierdol.
Ale Ronnie wytrzymał aż do samego końca.

R ON A SHETON Kiedy Elektra nas sobie odpuściła, Danny wrócił do Ann Arbor, bo
usłyszał te wszystkie straszne ćpuńskie opowieści. To w moim mieszkaniu Danny
wyrzucił z kapeli Johna Adamsa. Wszyscy byliśmy bardzo cicho, bo go
uwielbialiśmy. Ale nie wiedziałem, że John woził ze sobą towar po całych Stanach.
Byłbym zbyt spanikowany, żeby z nim latać. A zaraz po wyrzuceniu Johna Danny
stwierdził, że sam już nie wyrabia.

D ANNY F IELDS Nie miałem siły dłużej tego ciągnąć. Nie dawałem sobie z tym
rady. A oni byli ciągle nawaleni, zapewne zbyt nawaleni, żeby coś więcej do nich
dotarło, więc powiedziałem tylko: „Nie jestem w stanie tego dalej robić”.
Miałem dość. Potrzebowałem normalnej pracy. Zatrudniłem się w „16
Magazine”.
ROZDZIAŁ 10

Serce pełne napalmu

A RLENE L EIGH John Cummings grywał w warcaby na rampie przy kompleksie


budynków Thorneycroft w Forest Hills, obok domu, w którym mieszkałam.
W tamtych czasach okolica była bezpieczna i zawsze bawiło się tam pełno dzieci.
Grały w warcaby, kapsle, palanta. John był bardzo dobrym graczem w warcaby.
Prawie zawsze wygrywał.

J OHNNY R AMONE Arlene była super, świetnie się ubierała, a miała raptem
trzynaście czy czternaście lat.

A RLENE L EIGH Kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić, miałam trzynaście lat, a John
dziewiętnaście. Rozmawiałam z nim na placu zabaw i poczuliśmy chemię. Po
prostu – samo się zadziało, jak to zwykle w takich sytuacjach.

M ICKEY L EIGH Joey i ja byliśmy nieśmiali jak uczniaki, zwłaszcza wobec ładnych
i mających wzięcie dziewczyn, a Arlene była w liceum jedną z najładniejszych
i mających największe wzięcie.

A RLENE L EIGH Kiedy zaczęłam chodzić z Johnem, byłam dziewicą. To z nim


straciłam cnotę. To była poważna rzecz, pierwszy raz zawsze jest taki. Naprawdę
było nam dobrze ze sobą. Przez kilka lat nasz związek był bardzo silny. John był
dobrym chłopakiem, ale sprawy się popsuły przez jego charakter. Był agresywny,
miał problemy z wyrażaniem gniewu.

J OHNNY R AMONE Lubiłem spacerować Queens Boulevard i szczać na plecy


przechodniom.

A RLENE L EIGH John miał coś do starych ludzi. Nie znosił ich, pluł na nich…
Chociaż w sumie w tamtych czasach wszyscy na nich pluli.

J OHNNY R AMONE Kradłem staruszkom torebki, po prostu wyrywałem im je


i uciekałem. Jak widziałem, że któraś mija nasz dom, zrzucałem z dachu telewizor,
tak że spadał jakieś sześć metrów przed nią – niezłe, co?

A RLENE L EIGH John powiedział mi, że od chwili przebudzenia aż do zaśnięcia


rozmyśla tylko o tym, jak by tu coś zniszczyć, jak być okrutnym, jak zrobić coś
wrednego.

J OHNNY R AMONE Arlene była moją dziewczyną, ale potem mnie rzuciła
i poprzysiągłem sobie, że resztę życia spędzę, mszcząc się na niej.

M ICKEY L EIGH Kiedy pierwszy raz bujałem się z Johnem, spacerowaliśmy po


Queens Boulevard i przypadkiem spotkaliśmy Arlene. Właściwie wtedy jej jeszcze
nie znałem, widywałem ją tylko w szkole i próbowałem zajrzeć jej pod spódniczkę,
ha, ha, ha!

A RLENE L EIGH Po zerwaniu z Johnem chodziłam z Alanem Wolfem, który


mieszkał w moim budynku, Birchwood Towers. Alan był chłopakiem w typie
Warrena Beatty’ego, miał kasę i niezły wóz.

M ICKEY L EIGH Arlene spotykała się z Alanem Wolfem. Raz John i ja wpadliśmy
na nich i John zaczął tłuc Alana. Nie wiedziałem, co robić.
Zgoda, była z innym gościem, ale to jeszcze nie powód, żeby go lać. Nie
miałem ochoty dogadzać Johnowi i mówić: „Tak, stary, dobrze robisz”.
Po prostu odszedłem. Czułem się przy tym jak ostatnia sierota. Potem John
zaczął bić Arlene. Kiedy się o tym dowiedziałem, zrozumiałem, że to kawał
jebanego drania.

I RA N AGEL John był sympatyczny w kontaktach jeden na jeden, ale w tłumie robił
się nieznośny. Na Rampie było kilka sytuacji, gdy zaczepiał ludzi. Obrywało im
się, bo powiedzieli Johnowi, że jest wariatem, albo nie spodobał mu się sposób,
w jaki na niego patrzyli.

M ICHAEL G OODRICH Pewnego dnia na Rampie nazwałem go wariatem, z tym że


to było powiedziane w miły sposób. Coś jak: „Stary, ale z ciebie wariat”.
John wrzasnął: „Nigdy, kurwa, nie nazywaj mnie wariatem!”.
Byłem zdumiony: „Rany, co cię ugryzło?”.
I RA N AGEL Byłem na Rampie tego dnia, kiedy John spuścił łomot ojcu
Tommy’ego Gordona.

M ICKEY L EIGH John i ja poszliśmy z mojego domu na Rampę. Był tam Tommy
Gordon, który pokazywał chwyty karate, bo od niedawna trenował, kumasz?
Wtedy John zaczął o czymś gadać, chyba o Charlesie Mansonie.

R ICHIE S TERN John i ja uwielbialiśmy Charlesa Mansona. Kłóciliśmy się na


Rampie z dziewczynami, że Manson powinien startować w wyborach
prezydenckich, ha, ha, ha!

M ICKEY L EIGH Więc John nawija o Charlesie Mansonie, a Tommy Gordon mówi:
„Jesteś wariat!”.
Johnowi nie trzeba było więcej.
Klik, „Jesteś wariat!”.
I John zaczyna: „Co to znaczy: »Jesteś wariat!«?”.

J OHNNY R AMONE Ten chłopaczek palnął: „Jesteś chory!” czy coś w tym stylu,
więc powiedziałem: „Nie waż się, kurwa, tak do mnie mówić” i przywaliłem mu.

M ICKEY L EIGH Więc John zaczyna tłuc Tommy’ego, który się drze: „Lepiej
przestań! Znam karate!”. A John: „No i chuj, że znasz!”.
Przyjmuje postawę bokserską i zaczyna zadawać mu ciosy.
Wtedy ojciec Tommy’ego, mały, stary Żyd, widzi, co się dzieje, biegnie na
Rampę i woła: „Tssso ty robisz mojemu synowi? Tssso ty robisz, wariacie?”.
Padło magiczne słowo!
„Och, ty też? – pyta John. – Ty też chcesz dostać?”.
I zaczyna młócić ojca Tommy’ego.

J OHNNY R AMONE Przywaliłem w twarz ojcu tego chłopaczka, a on wtedy


powiedział, że wezwie policję, ale jakoś się z tego wyłgałem. Kiedy przyjechali
gliniarze, wszystkie dzieciaki zaczęły kręcić: „Nieee, nie wiemy, kto to zrobił…”.
Rozumiały, że nie mogą mnie sypnąć.

R ICHIE S TERN Tego lata zaczęliśmy brać heroinę – sprzedawał nam ją dozorca
z naszego liceum. John kupił jej sporo, bo pracował na budowie u swojego wuja
i miał mnóstwo pieniędzy. W tym okresie ćpaliśmy codziennie, bo John zajmował
się dilerką.

J OHNNY R AMONE Nie wiedziałem, kim być ani co ze sobą zrobić.


Nie wiedziałem, kim mam zostać. Nie chciałem się dalej uczyć, ale nie miałem
żadnych kwalifikacji do pracy, chociaż w sumie jestem bystry. Tyle że nic nie
potrafię… Co tu robić?
Uznałem więc, że zostanę budowlańcem – może to robota trochę poniżej moich
kwalifikacji, ale kiedy się z tym pogodziłem, było OK .
A mój ojciec załatwił mi legitymację związkową, więc radziłem sobie w sumie
nie najgorzej.

I RA N AGEL John zarabiał lepiej niż ktokolwiek. Zasuwał na budowie i był


członkiem Steamfitters Union[43], a ponieważ jego wuj był brygadzistą, John zbijał
naprawdę dużą kasę.

M ICKEY L EIGH Tego lata John i ja staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi


i codziennie spędzaliśmy razem czas. Wziął mnie raz do domu swojego kumpla,
Richiego Sterna, który mieszkał w dużym bloku mieszkalnym w LeFrak City na
Queensie. Każdy sobie przyćpał, John też. Pracując w budowlance, zarabiał sporo,
więc on i Richie mieli mnóstwo dobrej heroiny.

R ICHIE S TERN Skąpstwo Johna ujawniło się na całego, kiedy zajął się dilerką –
w życiu niczego nam nie dał! Skończyło się na tym, że kiedy go nie było,
podebraliśmy mu towar z torby. Michael Newmar rozciął jej dno, wziął trochę
i przedawkował. John i ja musieliśmy go zabrać do szpitala.
Ale wobec mnie John był całkiem hojny.

A RLENE L EIGH John eksperymentował z dragami jak każdy. Palił trawę i robił to,
co wszyscy. Wszyscy próbowali wszystkiego, chociaż u niektórych doprowadziło
to do problemów z narkotykami. U Johna – nigdy.

R ICHIE S TERN John nigdy nie uzależnił się od heroiny – no, może psychicznie.
Jeśli w ogóle, to najwyżej odrobinę.
J OHNNY R AMONE Dzwonię raz do jednej dziewczyny, wiedząc, że nie ma jej
w domu i że odbiorą jej rodzice, i mówię: „Gdzie, do kurwy nędzy, jest ta wasza
córka? Miała załatwić mi towar, siedzę tu na rogu i czekam…”.

M ICKEY L EIGH Na szczęście dawanie w żyłę jakoś nigdy mi nie podeszło, ale to
właśnie z Johnem po raz pierwszy w życiu wziąłem halucynogen – wielką,
purpurową pigułę meskaliny. Później John pokazał mi, jak można zakraść się do
dawnego The New York State Pavilion w parku Flushing Meadow, gdzie odbywały
się koncerty rockowe. Przeleźliśmy przez kilka barierek, ominęliśmy ochronę,
jesteśmy w środku i słyszymy, jak konferansjer zapowiada: „Panie i panowie, przed
wami Joe Cocker!”.
No to poszliśmy sobie.

R ICHIE S TERN John rzucił heroinę, kiedy raz mało co nie wyrzygał całych
wnętrzności. Powiedział, że już nigdy więcej – i dotrzymał słowa. Dalej przypalał
trawę, nie stronił od haszu, ale odpuścił herę. Ja nie odpuściłem.

M ICKEY L EIGH John zrobił się na tyle towarzyski, że był nawet w stanie
zaakceptować obecność mojego brata, chociaż nie sądzę, by poważnie traktował
Jeffa. Mój brat, Jeff Hyman, znany potem jako Joey Ramone, był wtedy
prawdziwym hipisem. Zdarzało mu się chodzić boso, a raz wybrał się nawet do San
Francisco, żeby być z prawdziwymi hipisami.

J OHNNY R AMONE Joey nie zrobił na mnie większego wrażenia, kiedy go


poznałem. Pomyślałem, że to hipis, a na dodatek trochę nie tego. Joey nie był
w stanie wyjść z domu – a w zasadzie to nic nie był stanie zrobić. Nigdy nie umiał
się obudzić na tyle wcześnie, żeby zdążyć do szkoły. W efekcie siedział cały dzień
w domu i nic nie robił.

R ICHIE S TERN Nikt tak naprawdę nie chciał trzymać z Joeyem – obracał się więc
wśród najbardziej popieprzonych świrów. Nie wiem, gdzie on ich, kurwa,
wynajdywał, pewnie w Greenwich Village, ale nie byli wcale fajni. Same niedojdy,
wszyscy jakby lekko upośledzeni.

M ICKEY L EIGH Johnny nie zainteresował się zbytnio Joeyem, ale pytał mnie
zawsze: „Co jest nie tak z twoim bratem?”.
Odpowiadałem: „Sam nie wiem, to świr. Po prostu dziwadło, i już…”.
Nie chciałem, żeby Joey dołączał do nas, kiedy szliśmy gdzieś z Johnem.
Trochę mnie zawstydzał ten mój braciszek. Nie jestem z tego dumny, ale byłem
tylko dzieciakiem.

R ICHIE S TERN Johnny mawiał do Joeya: „Siemanko, stary, jak leci?”.


Joey spoglądał na nas trochę niepewnie.
A John nawijał dalej: „Wszystko zakurwiście?”.
Używał hipisowskiego slangu, żeby zakpić z Joeya: „jesteś WYJEBANY
W KOSMOS ? Czujesz się ODLOTOWO ? SUPER-HIPER ?”.

J OHNNY R AMONE Rozmawiałem z Joeyem, odwiedzałem go w domu i zawsze był


w porządku. Nie mieliśmy za wiele wspólnych wątków, ale dobrze się
dogadywaliśmy.
Jak to hipis, nie umiał się zebrać do kupy.

J OEY R AMONE Niekiedy bujałem się z Johnem, chodziliśmy do The Fillmore – na


koncerty Mountain i The Who. Szwendaliśmy się po okolicy i takie tam.

R ICHIE S TERN John zawsze się wkurzał na Joeya za to, że trzeba było na niego
czekać. John miał być gdzieś tam, a Joey zawalał całą sprawę, ale nie wydaje mi
się, żeby John kiedykolwiek go uderzył.

J OHNNY R AMONE Raz Joey dostał ode mnie. Spóźnił się na spotkanie, więc mu
walnąłem. Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat, on – osiemnaście. Umówiliśmy się
na wspólne wyjście do kina, a on nie miał żadnego usprawiedliwienia na to, że nie
przyszedł punktualnie.

I RA N AGEL Ktoś zawsze dokuczał Joeyowi na szkolnym korytarzu, więc byłem


przy nim jak cień, czy też bardziej jak ochroniarz. Zawsze musiałem go strzec,
żeby inne dzieciaki go nie gnębiły, co działo się cały czas.

J OEY R AMONE W liceum ubierałem się tak, jak chciałem, i dość często odsyłano
mnie z tego powodu do domu. Na przykład miałem okulary przeciwsłoneczne,
a oni mówili: „Nie wolno ci nosić okularów przeciwsłonecznych!”.
Sporo czasu spędziłem w gabinecie dyrektora. Niektórzy z tych wrednych
nauczycieli myśleli, że wszystko ujdzie im na sucho, więc po prostu mówiłem im,
żeby spierdalali, a oni posyłali mnie do gabinetu. Zwykle siedziałem tam i jadłem
lody na patyku. Zawsze było tam parę dzieciaków. Po jakimś czasie zacząłem
opuszczać lekcje, aż w końcu pomyślałem: „A jebać to…”.

J OHNNY R AMONE Nie mogłem skumać, jak Joey mógłby funkcjonować


w przyszłości, dostać pracę czy coś podobnego. Nie byłem w stanie wyobrazić
sobie, co byłby w stanie robić.
CZĘŚĆ DRUGA

Zabójcza szminka

1971–1974
ROZDZIAŁ 11

Kryzys osobowości

P ENNY A RCADE Moja rodzina uważała, że jestem dzieckiem diabła. Więc kiedy
miałam siedemnaście lat, uciekłam z domu. Moja matka złożyła na mnie skargę
i spędziłam noc w areszcie w moim rodzinnym mieście New Britain w stanie
Connecticut. Następnego dnia matka przyszła mnie odebrać, a kiedy wracałyśmy
z aresztu, po prostu nie zatrzymałam się przed domem – poszłam dalej. Najpierw
trafiłam do Provincetown i Bostonu, a w końcu wylądowałam na Manhattanie,
a konkretnie w East Village.
Była to epoka sypiania pokotem w przypadkowych lokalach i grupowego kłucia
się na melinach – czasy całej ćpuńskiej kultury, która przeszła z Hotelu Chelsea do
Hotelu Earle, do The Henry Hudson i do The Seville. Ktoś szedł do hotelu
i wynajmował apartament, a potem zwalało się tam piętnaście osób. Zawsze
istniało ryzyko, że znajdzie się chętny, by cię przelecieć, a ja byłam tylko
dzieciakiem szukającym miejsca, gdzie można się przekimać.
Zaczęłam bywać w pizzerii na rogu Drugiej Alei i Siódmej i spotkałam tam
ludzi jadących na spidzie. Tam właśnie poznałam tak zwaną Załogę A – skrót od
„Załogi Amfetaminowej” – Frankiego z Brooklynu, Krótkowłosego Sammy’ego
i Czarnego Franka.
Była to naprawdę zwariowana ekipa: nie hipisi, lecz kryminalny,
homoseksualny, narkomański światek poszukiwaczy duchowych z pretensjami
artystycznymi. Prawdziwi macherzy. Kombinatorzy. Drobni włamywacze.
Legendarne postacie, które tkwiły w tym od lat. Czułam się, jakbym była
najnowszym dopiskiem do długiej opowieści.
To byli zwykli, szeregowi członkowie Załogi A. Potem pojawili się też
przedstawiciele wyższego szczebla, tacy jak Ruby Lynn Rainer, legendarny diler
amfetaminy – Ondine, The Velvet Underground i wszyscy inni z Warholowskiej
The Factory. W tamtym czasie świat narkotyków i świat sztuki się przenikały.
Początkowo kręciłam się wokół Załogi A, sama nie spidując, bo i tak potrafiłam
być na chodzie przez trzy dni non stop, ale po paru miesiącach inni chcieli, żebym
przyćpała z nimi, więc dołączyłam. I spodobało mi się. To było coś dla mnie.
Kumałam spida i lubiłam tych, którzy go brali.
Pewnego dnia, gdy siedziałam nakręcona na maksa w kawiarni na Greenwich
Avenue, ktoś podał mi karteczkę zaadresowaną Do dziewczyny w zielonej sukience,
ze słowami: „O której godzinie kończysz pracę?”. Przeczytałam to i pomyślałam:
„O co tu chodzi?”. Karteczkę posłał mi Jackie Curtis, który siedział przy innym
stoliku, z torbą na zakupy wypchaną swoimi sztukami, wycinkami prasowymi
i Bóg jeden wie, czym jeszcze.
Jackie przyszedł, bo chciał się ze mną spotkać. Momentalnie zaprzyjaźniliśmy
się i resztę dnia spędziliśmy razem. Był wtedy jeszcze chłopcem, wciąż nosił się
jak chłopiec. Też lubił spida, chociaż nie dawał w żyłę, brał tylko piguły. Wkrótce
po tym, jak Jackie i ja zaczęliśmy się spotykać, odkryłam The Playhouse of
The Ridiculous Theatre Johna Vaccaro.

L EEE C HILDERS Ten skandalizujący podziemny teatr założony przez Johna


Vaccaro, Charlesa Ludlama i Tony’ego Ingrassię, który działał pod koniec lat
sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych, był znany jako ridiculous
theatre – „teatr niedorzeczny” – pod etykietką podobną do teatru absurdu.
Oczywiście John Vaccaro uważał, że The Playhouse of The Theater of
The Ridiculous to jego patent, a Charles Ludlam uważał, że Ridiculous Theatre
Company to jednak jego patent, ale niebawem nazwa ta zaczęła określać pewien
gatunek czy rodzaj teatru – po prostu „teatr niedorzeczny”.
Moim zdaniem John Vaccaro był ważniejszy niż Charles Ludlam. Ludlam
odwoływał się do tradycji teatralnych i często stosował przebieranki. W jego
teatrze widzowie czuli się całkiem komfortowo. Wszyscy, którzy wybierali się na
te spektakle, wiedzieli, czego mogą się spodziewać: szalenie zabawnych,
zuchwałych, slapstickowych drag shows. Oglądając je, nigdy nie byli zażenowani.
Z kolei przedstawienia Johna Vaccaro szły dużo, naprawdę dużo dalej. Były
niebezpieczne. Pod wieloma względami bywały bardzo żenujące. Pojawiały się
w nich dzieci-ofiary talidomidu i trojaczki syjamskie zrośnięte dupami.
Rekwizytem jednego z jego aktorów był wielki, sięgający kolan kutas z papier
mâché, który wystawał mu z szortów. Ten sam aktor nie umiał kontrolować
zwieraczy, więc gówno ciekło mu cały czas po nogach – wszyscy go uwielbiali.
Ludziom podobał się tego rodzaju teatr: śmiały wizualnie i konfrontacyjny. Poza
tym John Vaccaro używał ton brokatu – to był jego znak firmowy. Wszyscy byli
pokryci brokatem, cała obsada, zawsze.
Ludzie od dawna używali brokatu, drag queens miały go na sobie, chodząc po
ulicach, ale myślę, że naprawdę zaczęło się to wtedy, gdy John Vaccaro pojechał
kupować kostiumy i natknął się na jedną dziuplę w Chinatown, gdzie mieli
ogromną wyprzedaż brokatu. John kupił wtedy wszystko, co mieli na stanie – całe
wory, wielkie jak torby na zakupy, pełne różnokolorowego brokatu.
John przywiózł swój nabytek do teatru i zachęcał każdego do korzystania
z niego w jak największych ilościach, gdzie się tylko dało. Oczywiście wszyscy
mieli twarze i włosy w brokacie. Aktorzy, którzy grali w sztuce The Moon
Reindeer, cali byli pokryci zielonym brokatem. Baby Betty, aktorce, która grała
dziecko-ofiarę talidomidu, brokat sypał się z cipki – to przez Johna Vaccaro brokat
stał się synonimem skandalu.
Cała scena teatru była nim pokryta. Nie tylko oblepiał ludzi, lecz również unosił
się w powietrzu, bo wszyscy ciągle się poruszali, tańczyli, wpadali na siebie
i skakali. Brokat przy każdym podmuchu podnosił się z ziemi i błyszczał w świetle
reflektorów.

J OHN V ACCARO Nigdy nie zamierzałem stwarzać jakiegoś „ruchu brokatowego”.


Brokat stosowałem w teatrze od połowy lat pięćdziesiątych. Ale tak naprawdę
kamp mnie nie ciekawił. Nie interesowało mnie promowanie homoseksualizmu.
Moja wrażliwość nie była kampowa. Były dwie szkoły: homoseksualiści i ludzie
teatru. Niektórzy homoseksualiści zrobili coś, co uważali za teatr: „Czemu nie
pójdziesz do klubu nocnego i nie zrobisz przedstawienia w rodzaju La Cage Aux
Folles[44]?” Tak właśnie było. Ale to nie był teatr. Ani trochę.
Teatr w swoich najlepszych momentach zawsze ukazuje człowieka w zmaganiu
z samym sobą: Hamlet, Król Lear, Willy Loman, Blanche DuBois. Natomiast
moim zdaniem teatr powinien raczej ukazywać świat w zmaganiu z samym sobą.
Pieprzyć „człowieka”. Odpuściłem sobie „człowieka”. Bardziej interesuje mnie
świat. Niemniej jednak zawsze istniały te dwie szkoły. Mój teatr zawierał treści
społeczne, u innych ich nie było.
Brokat był dla mnie sposobem prezentacji. Niczym więcej. Brokat to bezguście
Ameryki, tak to interpretowałem. I był śliczny. Brokat to makijaż. Używałem go,
bo łopatologicznie ukazywał Amerykę taką, jaka jest. Brokat to blichtr Times
Square. Rozumiesz: wyłącz światła na Times Square i co ci zostanie? Nic.
L EEE C HILDERS Kiedy Jackie Curtis miała próby do Heaven Grand in Amber
Orbit, sztuki, którą sama napisała i w której grała, w reżyserii Johna Vaccaro,
wszystko wymknęło się spod kontroli. Z Johnem Vaccaro bardzo trudno się
pracowało, bo wykorzystywał gniew, aby wybić aktora z rutyny. A Jackie leciała
na spidzie, przez co popadała w paranoję i była rozdrażniona – najmniejszy
drobiazg doprowadzał ją do szału. Tak więc nieustannie szarpała się z Johnem,
który w końcu zdarł z niej wszystkie ciuchy i porwał je na strzępy, zaczął rzucać
w nią jej butami, a w końcu skopał ją ze schodów – numer, z którego słynął –
i wywalił z teatru, a tytułową rolę przejęła Ruby Lynn Rainer.
Kilka dni po bójce Jackie Curtis zjawiła się w moim domu i powiedziała, że
miała ostre spięcie z Johnem Vaccaro, że zrezygnowała ze sztuki i że chce, aby
wszyscy w Nowym Jorku myśleli, że popełniła samobójstwo. Dlatego musi
zatrzymać się w moim mieszkaniu, i to tak, by nikt nie wiedział, że tu jest, bo
wszyscy mają podejrzewać, że nie żyje.
Pomyślałem, że to rewelacja. Strasznie spodobał mi się ten pomysł. Zaprosiłem
ją do środka. Następnego dnia przyszła Holly Woodlawn, cała na czarno,
w skąpym aksamitnym wdzianku, z czarnymi strusimi piórami we włosach.
Oświadczyła: „Jestem w żałobie”. I też się wprowadziła.

J OHN V ACCARO Ze wszystkich ludzi, którzy dla mnie pracowali, Jackie Curtis był
najmniej utalentowany. Był drag queen i wszędzie wlókł ze sobą torbę na zakupy
pełną wycinków prasowych. To właśnie robili ci ludzie. Taszczyli wycinki
prasowe. To ich trzymało w pionie. Nie mogli bez nich żyć.
Zrobiłem jedną ze sztuk, której autorem był Jackie, ale nie zrobiłem jej tak, jak
on to napisał. Jackie napisał sztukę o homoseksualnej tematyce. Jej akcja rozgrywa
się kawiarni na Czterdziestej Drugiej, a bohaterem jest kasjer, który tam pracuje.
Nosiła tytuł Heaven Grand in Amber Orbit – tak nazywała się główna postać.
Jackie napisał tę sztukę, posługując się imionami koni wyścigowych.
Zmieniłem Heaven Grand in Amber Orbit w cyrk czy musical pełen
dodatkowych atrakcji, takich jak trojaczki syjamskie – sztukę o tym, co trapi ten
świat, o tym, że gdyby ci, którzy mają władzę, naprawdę porządnie by się wysrali,
skończyłyby się wojny. Przez całą sztukę na scenie jedna aktorka siedzi na sedesie
i wypowiada swoje kwestie, zmagając się z zatwardzeniem. Ktoś inny miał
przyssany do dupy przepychacz toaletowy – u Jackiego Curtisa tego nie było.
L EEE C HILDERS Nie wiem, czy ktokolwiek faktycznie pomyślał, że Jackie się
zabiła, ani czy ktokolwiek w Nowym Jorku wiedział, co się dzieje, ale wyszło
z tego najfantastyczniejsze kłamstwo pod słońcem. Trwało to jakieś sześć tygodni.
Farsa. Przebój. Z udziałem Holly Woodlawn, która zjawiała się w pokoju na
zapleczu Max’s w coraz bardziej ekstrawaganckich czarnych kieckach, z woalkami
i tym podobnymi rzeczami, celebrując żałobę po Jackie. Wszyscy nadal
chodziliśmy co wieczór do Max’s, a ludzie gadali między sobą: „Co nowego? Coś
słyszałeś? Ktoś słyszał coś o Jackie?”. Nikt nic nie wiedział.
Tymczasem my braliśmy plastikowe torby i wyładowywaliśmy je po brzegi
jedzeniem, żeby zanieść je Jackie. W ten właśnie sposób wszyscy zamieszkaliśmy
razem, a kiedy Jackie i Holly zainstalowały się w mieszkaniu, niebawem bez
problemu dołączyła do nich Candy Darling. Najbardziej tłoczno zrobiło się, kiedy
w kawalerce na Lower East Side koczowali: Jackie, Holly, Rio Grande, Rita Red,
Johnny Patten, Wayne County i ja.
Dla mnie Jackie Curtis, Holly Woodlawn i cała reszta to najbardziej czarujący
ludzie pod słońcem. To żadne drag queens. To żadni wariaci. To tylko ludzie,
którzy dwadzieścia cztery godziny na dobę chodzili w sukienkach i starych
damskich butach. Jackie się nie myła, więc cuchnęła jak stąd do Kalkuty
i z powrotem. Holly cały czas leciała na spidzie. Tak naprawdę nie obchodziło jej,
czy inni uważają ją za mężczyznę, kobietę czy ufoka z Marsa.
Całą kuchenkę pokrywał wosk do depilacji twarzy. W tamtych czasach wosk
był jedyną metodą pozbycia się zarostu, ale jego stosowanie wcale nie zapewniało
kobiecego wyglądu.
Brało się gorący, roztopiony wosk, kładło go na twarzy, czekało, aż wyschnie,
a potem chwytało i odrywało. W ten sposób wyrywało się włosy razem
z cebulkami, a w efekcie twarz robiła się czerwona, spuchnięta i paskudna. Potem
kładły makijaż kupiony w Woolworth’s, taniej drogerii, bo tylko na taki było je
stać – pomarańczowy podkład na czerwone gęby – i dopiero wtedy mogły się
pokazać publicznie! Nikt nie uważał ich za kobiety, nikt nie uważał ich za
mężczyzn! Nikt nie wiedział, co to takiego! Do tego kiecki starszych pań… Kiedyś
zmarła staruszka mieszkająca po sąsiedzku. Jackie przeszła po gzymsie z naszego
okna do jej okna i włamała się do mieszkania, żeby ukraść wszystkie ciuchy, jakie
tam były. To właśnie to potem nosiła: sukienki po zmarłej staruszce!
Holly się nie przejmowała: nosiła cokolwiek. Potrafiła owinąć się
prześcieradłem. Kiedyś miała przejścia z ludźmi z pomocy społecznej. Bo była na
zasiłku, jak wszyscy. I przychodziła do urzędu po zasiłek wystrojona w strusie
pióra i ze sztucznymi rzęsami. Któregoś dnia wzięli ją do biura i mówią: „Proszę
pana, to jest urząd do spraw pomocy społecznej, a pan pojawia się w sukniach
wieczorowych i strusich piórach. To bardzo bulwersuje inne osoby, które tu
przychodzą”.
Holly na to: „To kupcie mi dżinsy, będę w nich chodzić. W innym razie wydam
swoje pieniądze tak, jak mi się podoba, czyli na strusie pióra”.

P ENNY A RCADE W The Playhouse of The Ridiculous Theater mógł wystąpić


każdy. Cała obsada była wzięta z ulicy. Homoseksualiści, heteroseksualiści,
lesbijki – to nie miało znaczenia, nikt się nie przejmował takimi rzeczami. Sami
outsiderzy. Dlatego John Vaccaro chciał, żebym i ja do nich dołączyła.
Odmówiłam.
Ale on i tak znalazł na mnie sposób – dokładnie taki sam, jak inni: po prostu
zadzwonił i powiedział, że potrzebują kogoś do pomocy. Oczywiście jeśli komuś
potrzebna jest pomoc, od razu tam jestem. Moim zadaniem było trzymać stroje
Elsie Sorrentino, jednej z aktorek, która zresztą była wzorem dla postaci Tralali,
bohaterki powieści Piekielny Brooklyn Huberta Selby’ego Jr. Pewnego wieczora
John Vaccaro podszedł do mnie, wyjął mi kostiumy z rąk i dosłownie wypchnął
mnie na scenę, mówiąc: „A TERAZ IDŹ TAM I ZRÓB COŚ!”.

L EEE C HILDERS John Vaccaro był znany z napadów megalomanii: rzucał


przedmiotami, wykrzykiwał wulgaryzmy i upokarzał te nastoletnie dzieciaki ze
swojej grupy teatralnej, które i tak leciały na spidzie, spały kątem u ludzi i nie stać
ich było nawet na hamburgera w McDonaldzie. Straszył je i sam się tego bał, co
sprawiało, jak sądzę, że czasem posuwał się za daleko.
Raz na sylwestra John Vaccaro dosłownie skopał ze schodów Candy Darling –
dwa piętra w dół. Candy spadła siedem czy osiem stopni i zaczęła się podnosić, ale
on był tuż za nią i kopnął ją ponownie. Na zewnątrz śnieżyca, zaspy prawie
metrowe, a John wykopał ją na ten śnieg w samej sukni wieczorowej. Nie wolno
jednak zapominać o tym, że Candy uwielbiała, gdy wyrzucano ją na śnieg. Dramat
to było jej życie. Jestem pewien, że następnego dnia wróciła do teatru, usiadła, piła
herbatę i rozmawiała z nim jak zawsze.
Po prostu każdy był na spidzie, co sprzyjało wielkim dramatom i wybuchom
emocji. Sceny, które rozgrywały się w pokoju na zapleczu Max’s, były zawsze
niezwykle dramatyczne i zawsze rozgrywały się na oczach widzów – mnóstwo
policzkowania się, chlustania sobie drinkami w twarz i rozbijania butelek na
głowie.

P ENNY A RCADE Jackie Curtis napisała sztukę pod tytułem Femme Fatale na
podstawie doświadczeń, jakie ona, ja i niejaki John Christian mieliśmy, gdy
bujaliśmy się razem. Ale John Christian stał się wielkim ćpunem i popadł
w agorafobię. Nie chciał wychodzić z mieszkania, zrezygnował z przedstawienia.
Dowiedziałam się od Jackie, że rolę Johna będzie grała taka jedna dziewczyna,
która nazywa się Patti Smith.
Niektórzy uważali, że Patti jest brzydka, a brzydota to grzech. Ale ona wcale nie
była brzydka, po prostu nikt nie wyglądał tak jak ona. Była strasznie chuda
i dziwnie ubrana. Miała swój szyk, zupełnie własny – patrząc z perspektywy czasu,
to właśnie ona była prekursorką stylu punk. Chodziła w przypominających
espadryle butach zapaśników, w czarnych, skórzanych spodniach i do tego miała
zwykle białą, męską koszulę wpuszczaną w spodnie, a pod spodem
makaroniarski[45] podkoszulek. Nie nosiła stanika, miała bardzo posępną twarz
i bardzo ciemne włosy. Na brzuchu miała pełno rozstępów, które zrobiły się jej po
ciąży – wszyscy mieli okazję je oglądać, bo nosiła biodrówki.
Kiedy Jackie i ja po raz pierwszy spotkałyśmy się z Patti, Jackie powiedziała do
mnie: „Nie ufam tej dziewczynie, to karierowiczka”.
Ale ja nie miałam o niej żadnego zdania. W czasie prób do Femme Fatale
zaszłam w ciążę. Aborcja była wtedy nielegalna. Słyszałam, że założenie spiralki
wywołuje poronienie. To było naprawdę głupie i niebezpieczne, ale pojechałam do
Allenville, gdzie lekarz założył mi spiralkę. Czułam się dobrze, więc poszłam na
próbę. Potem zrobiło mi się słabo i wyszłam. Jechałam na dół windą razem z Patti.
Byłam półprzytomna, a Patti w kółko pytała mnie: „Czy wyglądam jak Keith
Richards?”. Rozumiesz, ja tu mdleję, a ona: „Co myślisz o moich włosach? Czy
mam fryzurę podobną do Keitha Richardsa?”.
Odparłam: „No, powiedzmy”, bo w ogóle nie rozumiałam, czemu ktoś chciałby
wyglądać jak Keith Richards.
Następnego dnia nie przyszłam na próbę ani nie zadzwoniłam. Kiedy w końcu
wróciłam, wszyscy – Tony Ingrassia, Jackie Curtis, wszyscy – byli na mnie
wściekli: „Nie pojawiłaś się, bla, bla, bla”.
Kiedy tak stałam i słuchałam, jak na mnie wrzeszczą, Patti Smith podeszła do
mnie z kartką wyrwaną ze swojego pamiętnika. Było na niej napisane: „Poznałam
dziś dziewczynę, która nazywa się Penny Arcade. Jest naprawdę fajna, lubię ją,
chciałabym się z nią zaprzyjaźnić”.
I tak zostałyśmy przyjaciółkami. Jeśli się nie mylę, Patti na początku mieszkała
w Hotelu Chelsea z Robertem Mapplethorpe’em, ale potem znaleźli własne
miejsce, poddasze, niedaleko od Chelsea.

J AYNE C OUNTY [46] Jackie Curtis była genialna w Femme Fatale. Pod koniec sztuki
była scena jej ukrzyżowania na karcie perforowanej. Mieliśmy olbrzymią kartę IBM
i przypinaliśmy do niej Jackie.
Po zrobieniu Femme Fatale wzięliśmy się za inną sztukę, zatytułowaną Island,
w której grałam transwestytę-rewolucjonistę, a Patti Smith – ćpunkę, która ma
odjazd na punkcie Briana Jonesa i ładuje sobie dożylnie spida. A właściwie udaje,
że ładuje, wrzeszcząc przy tym: „Brian Jones nie żyje!”. To była wielka chwila dla
Patti Smith w nowojorskim podziemiu. Tak naprawdę miała przyklejone do
ramienia trochę kitu i wbijała igłę w to miejsce. Udając, że robi zastrzyk, darła się:
„Brian Jones nie żyje! Brian Jones nie żyje! Brian Jones nie żyje! Patrz, tu jest
napisane, że Brian Jones nie żyje!”.

L EEE C HILDERS Island miała superobsadę – grali w niej Cherry Vanilla, Patti
Smith, Wayne County – a akcja sztuki rozgrywała się na Fire Island[47]. Składała
się z niepowiązanych ze sobą scen i w zasadzie nie miała żadnej fabuły. Na końcu
wszyscy ginęli, bo rząd postanawiał wysadzić wyspę w powietrze, ostrzeliwując ją
z pancerników. Andy’emu Warholowi przedstawienie bardzo się podobało.
Uważał, że jest wręcz genialne, powiedział więc reżyserowi, Tony’emu Ingrassii,
o swoich nagraniach.
Andy Warhol nagrywał na taśmy dosłownie wszystko. Zawsze miał przy sobie
swój mały magnetofon i rejestrował każdą rozmowę telefoniczną, każde słowo,
które ktoś do niego powiedział. Miał pełno pudeł z kasetami i powiedział
Tony’emu Ingrassii: „Z tego byłaby pewnie niezła sztuka”. Tony zapytał: „Ale co
właściwie miałbym z nimi zrobić?”. Andy dał mu pudła i rzekł: „Och, jestem
pewien, że znajdziesz tu coś dobrego”.
I Tony’emu faktycznie udało się coś znaleźć. Przekopał się przez te taśmy,
natknął się na ciekawe urywki, pochodzące głównie z rozmów telefonicznych,
i sklecił z nich sztukę, której nadał tytuł Pork. Występował w niej aktor grający
Andy’ego Warhola, który siedział na wózku inwalidzkim w pustym, białym,
sterylnym pomieszczeniu szpitalnym, a wokół niego wszystkie inne postacie
prowadziły rozmowy, używając białych telefonów. Brigid Polk grała tytułową
postać. Postać Vulvy grała Viva, która rozmawiała przez telefon z Andym
i wygadywała coś w stylu: „Andy, czy kiedykolwiek myślałeś o małpim gównie?
Jak myślisz, jak wygląda małpie gówno? Czy ktoś kiedyś widział małpie gówno?
Myślę, że pracownicy zoo muszą widywać małpie gówno, ale ja nigdy nie
widziałam małpiego gówna… A co z krowim gównem? Czy krowie gówno nie
jest…”.

J AYNE C OUNTY Główną bohaterką sztuki Pork była postać grana przez Brigid
Polk – która cały czas waliła spida i non stop nawijała. Wszyscy inni kręcili się
wokół niej, opowiadając o swoich fetyszach i perwersjach. Jane Callalots, która
występowała również w Heaven Grand in Amber Orbit, grała postać Paula
Morrisseya i pchała wózek inwalidzki z Tonym Zanettą w roli Andy’ego Warhola.
Tony tylko siedział i powtarzał: „Um-hum, aaa”.

L EEE C HILDERS Właściwie tak wyglądała ta sztuka. Byłem asystentem reżysera


obu produkcji: pierwsza szła przez sześć tygodni w Nowym Jorku, a następnie
druga, też przez sześć tygodni – w Londynie. Ale w Londynie spektakl wywołał
olbrzymi skandal. Były z nas jeszcze takie dzieciuchy, że nie wiedzieliśmy nic na
temat londyńskich brukowców. Geri Miller zrobiła sesję zdjęciową przed
rezydencją Królowej Matki, pokazała cycki i została aresztowana. A wszystkie
brukowce na pierwszych stronach zamieściły sensacyjne nagłówki w stylu:
„AKTORKA PORNO ŚWIECI CYCKAMI PRZED REZYDENCJĄ KRÓLOWEJ MATKI!”
i cytowały wypowiedź Geri: „Co jest nie tak z cyckami? Przecież królowa też je
ma”.
Byliśmy naprawdę ważnym wydarzeniem medialnym, choć nawet o tym nie
wiedzieliśmy, ale Cherry Vanilla wpadła na pomysł, że możemy podawać się za
nowojorskich dziennikarzy piszących o rock’n’rollu. Cherry była jedyną osobą,
która zdawała sobie sprawę, że możemy wyciąć jakiś numer. Zadzwoniła do
redaktora naczelnego czasopisma „Circus” i on powiedział jej: „W porządku, jeśli
chcesz, żeby wszystko uszło ci na sucho, powołuj się na mnie, ale jeśli ktoś do
mnie zadzwoni, to o niczym nie wiem”.
Więc podawaliśmy się za dziennikarzy od rock’n’rolla z czasopisma „Circus” –
że niby Cherry pisze, a ja robię zdjęcia – i to działało jak magiczne zaklęcie.
Wszędzie wchodziliśmy za kulisy. Co tydzień kupowaliśmy „New Musical
Express” i przeglądaliśmy go, żeby zobaczyć, kto gra i na jaki koncert można się
wybrać. Widzieliśmy wszystkich – Marca Bolana, Roda Stewarta…
Pewnego razu zobaczyłem dwuipółcentymetrową szpaltę z małą notką: „David
Bowie w The Country Club”. Czytałem o nim wcześniej artykuł Johna
Mendelsohna, więc powiedziałem: „Kojarzę Davida Bowiego. Nosi sukienki”.
Wtedy wszyscy powiedzieli: „No to super – chodźmy go zobaczyć”.
Zadzwoniliśmy do klubu i wpisano nas na listę gości – mnie, Cherry
i Wayne’a County’ego. Klub był mały, publika mogła liczyć nie więcej niż
trzydzieści osób. A co do Davida Bowiego, to pamiętam uczucie zawodu. To było
moje pierwsze wrażenie. „Jeny, jaka nuda” – pomyślałem. Nosił żółte dzwony
i duży kapelusz.

J AYNE C OUNTY Słyszeliśmy wcześniej, że ten cały Bowie to jakaś androginiczna


postać i w ogóle, a tu wychodzi długowłosy gość w folkowym wdzianku, siada na
stołku i wycina przaśne kawałki. Byliśmy totalnie rozczarowani. Patrzymy na
niego, a ja mówię: „Co to ma być? Jakiś stary, wsiowy hipis!”.
Siedzieliśmy na widowni z paznokciami pomalowanym na czarno
i z pofarbowanymi włosami. W tamtych czasach nie można było jeszcze kupić
żadnego z tych ostrych punkowych kolorów, ale Leee Childers skombinował
niezmywalny pisak i pokolorował włosy na jaskrawe barwy. W pewnym momencie
David Bowie powiedział: „Proszę o powstanie ludzi od Andy’ego Warhola, którzy
grają w Pork i są tu dzisiaj z nami”.
Wszyscy musieliśmy wstać – Cherry podniosła się, zdjęła bluzkę i potrząsnęła
cyckami. To było wspaniałe. Wszędzie, gdzie byliśmy, wywoływaliśmy skandal.

L EEE C HILDERS David był rozczarowujący, ale uwielbialiśmy jego żonę, Angelę
Bowie. Angie, która była wtedy w ciąży, była głośna, zachowywała się jak
wariatka, chwytała nas za krocza, śmiała się i dobrze się bawiła.
Wyszliśmy więc, rozmawiając o Angie, nie o Davidzie. Następnego wieczora
oboje zaprosili nas do tego gejowskiego baru Yours and Mine na Highgrove
i poznaliśmy Davida trochę lepiej, zobaczyliśmy jego poczucie humoru
i zaczęliśmy go bardziej doceniać. Jeszcze przed naszym wyjazdem z Anglii
wszyscy kochaliśmy go już na zabój.

J AYNE C OUNTY Oczywiście to pod naszym wpływem David postanowił wyglądać


inaczej. Te jego przebieranki rozpoczęły się dopiero po spotkaniu z nami. Ja
podpatrzyłam od Jackie Curtis golenie brwi, a potem David zaczął golić brwi,
malować paznokcie, a nawet chodzić z pomalowanymi paznokciami do klubów
nocnych – tak jak my. Zmienił cały swój wizerunek i zaczął się stawać coraz
dziwaczniejszy.
ROZDZIAŁ 12

Kraina tysiąca tańców

D ANNY F IELDS Dla mnie nazwa „Max’s Kansas City” zawsze oznaczała tylko
lokal na parterze na zapleczu budynku. Od 1973 roku na piętrze regularnie zaczęły
występować zespoły i Max’s stał się zupełnie innym miejscem. Na górze była
dyskoteka, a Wayne County puszczał tam płyty i to było w porządku. Ale na
parterze nastały inne czasy. Nie było już zaplecza. Naprawdę fajny okres zakończył
się, jak tylko pojawiły się pierwsze kapele, bo wraz z nimi zaczęło się schodzić
mnóstwo hołoty. Max’s był wcześniej ekskluzywną enklawą na parterze i wiedzieli
o nim tylko ci, którzy mieli o nim wiedzieć. Kiedy tylko na ulicy zaczęły się
tworzyć kolejki ludzi czekających na koncerty na piętrze, Max’s przestał się dla
mnie liczyć.

E ILEEN P OLK Chodziłam do Max’s co wieczór. Dosłownie co wieczór.


Początkowo pełno tam było ludzi od Warhola. W tym okresie można było
zobaczyć w nim samego Andy’ego ze swoją świtą – bywali tam Viva, Jane Forth,
Joe Dallesandro. W kącie popijał Taylor Mead. Albo ta psychiczna dziewczyna
z dredami, która chodziła z laleczką w ręce i mówiła do siebie. Warholowska
The Factory mieściła się najpierw na Czterdziestej Siódmej, ale potem przenieśli ją
na Siedemnastą, tuż przy Union Square Park, kilka przecznic od Max’s.
Wystarczyło po prostu przejść przez park, żeby posiedzieć w The Factory, kiedy
Max’s było zamknięte. W tym miejscu zazwyczaj chodził ktoś z kamerą wideo.
W sumie było tak, jak w tej scenie z filmu o Doorsach, w której chłopcy spotykają
Nico, schodzą na złą drogę i walą heroinę.
Potem ludzi Warhola zaczęły zastępować te wszystkie glitter rockowe kapele:
Jo Jo Gun, The New York Dolls, Slade, Sir Lord Baltimore. Zazwyczaj wyrywałam
jakiegoś faceta z dobrze zapowiadającej się kapeli. Nie spotykałam się z gwiazdami
rocka i nie uprawiałam z nimi seksu. To znaczy spotykałam się z nimi, ale nic poza
tym, bo się bałam. Nie chciałam uprawiać seksu z facetami, którzy przychodzą,
żeby postawić drinka paru groupies i je zaliczyć. Najczęściej kończyło się na seksie
z którymś z przyjaciół. Lubiłam ludzi, którzy chętnie robili z siebie dupków, a nie
takich, których hasłem było: „Chcę, aby mnie widywano tylko w najfajniejszym
towarzystwie”.

D UNCAN H ANNAH Siedziałem w Max’s z Dannym Fieldsem w miejscu, gdzie


zwykle popijał. Jesteśmy już po paru brandy, a tu wchodzi Lou Reed z krzyżami
maltańskimi wyciętymi we włosach. To musiał być 1973 rok. Lou zbliża się do
naszego stolika i wita się: „Hej, Danny!”, a Danny odpowiada: „Cześć, Lou, dołącz
do nas”. No i siedzimy w trójkę. Danny mnie przedstawia, a Lou zaczyna: „Ejże,
on wygląda jak David Cassidy[48], wiesz o tym?”.
„Nie no – protestuję – raczej nie przepadam za Davidem Cassidym”. A on dalej
swoje: „Aha, no ale tak właśnie wyglądasz… co nie, Danny? Czy on nie wygląda
jak David Cassidy?” i zaczynają mówić o mnie w trzeciej osobie: „Czy ona nie
wygląda jak David Cassidy?”.
Trwa to przez chwilę, a potem zmieniają temat na Raymonda Chandlera. A tak
się składa, że przeczytałem dosłownie wszystko, co napisał Raymond Chandler.
Więc myślę sobie: „Dobra nasza, znam się trochę na tym, siedzę tu z moim
bohaterem, Lou Reedem, i zaraz przeprowadzimy intelektualną rozmowę
o Raymondzie Chandlerze. Jest super!”.
No i Lou zaczyna mówić o jakiejś scenie, rzekomo z Wysokiego okna. „Ale to
jest z Siostrzyczki” – poprawiam go. „Cooo?” – pyta. Więc wyjaśniam: „Ta scena
jest w Siostrzyczce. Czytałem ją. To świetna powieść, znam ją dobrze…”.
Lou odwraca się do Danny’ego i mówi: „Ej, Danny. Ona mówi. Czy ona
również myśli? Ona chyba też coś czyta, hę?”.
Pomyślałem, że już łapię. Jestem tylko głupią blondynką.
Więc Lou dalej ciągnie: „Ej, Danny, a co ona robi tak w ogóle?”. „Wiesz,
studiuje sztukę” – odpowiada Danny. „Oooch, studiuje sztukę…” – powtarza Lou.
To było po prostu straszne. Strasznie jest siedzieć z twoimi bohaterami, kiedy
studiujesz sztukę. „Studiować sztukę” to jak być niczym. Dostałem komunikat: ma
cię być widać, nie ma cię być słychać. Jestem ozdóbką. Jestem akcesorium.
Świetnie. Oto mój bohater, wreszcie spotykam mojego bohatera! I nie mogę się
odezwać.
Danny idzie do łazienki, a Lou odwraca się do mnie i mówi: „Słuchaj, Danny
ma cię na własność?”. „Nie – odpowiadam. – Danny jest moim przyjacielem”.
„A więc nie należysz do Danny’ego?” – upewnia się. „Nie, Danny to mój
przyjaciel”. „Aha – Lou na to. – W takim razie może zostaniesz moim Davidem
Cassidym?”. „Eee… raczej nie” – odpowiadam. A on: „Może jednak pójdziesz ze
mną do hotelu?”. „I co w tym hotelu?” – pytam. „Możesz na przykład nasrać mi do
gęby. Czy to by ci się podobało?”. „Niespecjalnie” – mówię.
Zdaje się, że zbladłem. A Lou zaczyna mówić szeptem, który miał mnie chyba
podniecić: „Czy to cię odstręcza?”. „Aha” – przyznaję. Wtedy Lou: „No to może
położę talerz na twarzy, a ty nasrasz na ten talerz? Co powiesz na to?”.
„Nie – odpowiadam – to też raczej mi nie pasuje”.
A Lou: „No dobra, nie wiesz, co tracisz. W takim razie chodźmy stąd gdzieś się
zabawić”.
„Nie, nie – oponuję. – Wiesz, chyba wolałbym zostać tutaj”. A on: „Dobra, no
to wal się” czy coś w tym stylu. Kiedy wrócił Danny, Lou rzucił tylko: „Spadam
już, Danny!” i poszedł, a ja miałem naprawdę doła, bo wyobrażałem sobie, że
będzie inaczej. Rozumiesz, miało być jak w książkach: „Boże święty, spotkałem
mojego bohatera i rozmawialiśmy o Raymondzie Chandlerze!”. A zamiast tego
usłyszałem o sraniu do gęby.
Kiedy Lou się zmył, Danny stwierdził: „Myślę, że spodobałeś się Lou”.
Odparłem: „Nie sądzę” i chyba dodałem: „Lou zapytał, czy jestem twoją
własnością”, co ucieszyło Danny’ego, bo był z czymś, czego chciał jego przyjaciel.
Powiedział: „No wiesz, jeśli chcesz iść z nim, to idź, nie ma sprawy”. A ja:
„Niekoniecznie”.

J AYNE C OUNTY Zaplecze było paskudnym miejscem. Paskudnym. Każdy był


naćpany czymś innym, a jak wchodziłeś do łazienki, to bałeś się odwrócić.
Łazienka była na lewo i żeby tam dotrzeć, trzeba było iść tyłem, bo gdybyś się
odwrócił, ludzie natychmiast zaczęliby cię obgadywać. Kiedy tylko wstawałeś,
ludzie od razu mówili o tobie straszne rzeczy.

L EEE C HILDERS Kiedy Patti Smith i Robert Mapplethorpe po raz pierwszy wybrali
się do Max’s, nie wpuszczono ich do środka. Pod względem wizualnym byli dość
tandetni – Robert nosił te swoje ogromne zamszowe kapelusze z miękkim rondem
i za duże uczelniane T-shirty, co dawało fatalny efekt. Patti prezentowała się nieco
lepiej: jej ciuchy były brzydkie, brudne i podarte.
To zdaje się Mickey Ruskin uznał, że nie mają odpowiedniego wyglądu. I wtedy
Patti i Robert po prostu siedli na krawężniku przed Max’s i rozmawiali z każdym,
kto wchodził i wychodził. Trzeba im to policzyć na plus – ja zapewne nie miałbym
tyle tupetu, żeby coś takiego zrobić. Gdyby to mnie odesłano z kwitkiem, zmyłbym
się, i już. Podziwiałem Patti, że odważyła się usiąść tam i powiedzieć: „Oto
miejsce, do którego chcę się dostać, a jeśli mnie nie wpuszczą, będę siedzieć przed
wejściem”. To była bardzo punkowa postawa, zanim w ogóle zaczęto mówić
o czymś takim jak „punkowa postawa”.

T ERRY O RK Patti Smith i Robert Mapplethorpe to była niezła para. Mieli w sobie
prawdziwą zmysłową perwersję, zupełnie niepowtarzalną. Wpadałem do nich do
Hotelu Chelsea, razem stroiliśmy się przed wyjściem do Max’s. Byli uroczy.
Wszyscy w Chelsea ich uwielbiali – Viva, inne Warholowskie supergwiazdy,
Bobby Neuwirth. Mapplethorpe był wtedy jeszcze hetero – był po prostu
młodziutkim katolickim chłopaczkiem, który zszedł na manowce.

J ACK W ALLS Przypuszczam, że Patti i Robert robili sobie pewne nadzieje, że


zostaną supergwiazdami Warhola. Bardzo się starali zaistnieć w Max’s i w ten
sposób wkręcić się w Warholowskie kręgi. Robili wszystko, żeby zwrócić na siebie
uwagę – eyeliner, szminka, czarny lakier do paznokci – używali wszystkiego, co
mogło im zapewnić wejście na zaplecze. Ale nikt nie chciał nawet splunąć w ich
stronę.

D ANNY F IELDS Patti cudnie opowiada tę historię. Ona i Robert co wieczór


przychodzili pod Max’s, stawali przy drzwiach, gapili się na wszystkich tych
szykownych ludzi i marzyli, żeby ich wpuszczono do środka, żeby pozwolono im
tam usiąść i spędzać z nimi czas. Ci z nas, którzy tam bywali, przyglądali się tej
uroczej, seksownej parze młodych ludzi sterczących przed wejściem, zastanawiali
się, kim są, i też chcieli, żeby mogli wejść i usiąść z nami. I ten stan napięcia trwał
jakiś czas. W końcu powiedziałem do nich: „Ej, wy dwoje, coście za jedni?
Wejdźcie i dosiądźcie się”. Patti do dziś pamięta, że to ja pierwszy w Max’s
poprosiłem ją, żeby się dosiadła. To było śmieszne: „No dobra, przestań się już tak
czaić w tych drzwiach, jesteś słodka, skąd się wzięłaś?”.

P ENNY A RCADE Patti to dziewczyna, która potrafiła obudzić mnie o dziewiątej


rano. „Penny?” A ja: „Co jest, Patti?” „Dziś urodziny Bobby’ego”. „Jakiego
Bobby’ego?” „Bobby’ego Dylana”. Patti przez całe życie udawała, że jest Johnem
Lennonem, Paulem McCartney’em, Brianem Jonesem czy jakąś inną gwiazdą
rocka.
Pamiętam tę noc, kiedy przyszła wiadomość, że umarł Brian Jones – byłyśmy
wtedy razem. Patti dostała histerii. Po prostu łkała spazmatycznie. Mnie też to
oczywiście ruszyło, ale ona wciąż mówiła tylko o „Brianku Jonesie” i jego
kosteczkach. Brzmiało to tak, jakby to byli jej bliscy, ale to działo się tylko w jej
głowie. Są dzieciaki, które tworzą sobie wyimaginowanych przyjaciół –
dla Patti taką funkcję pełnili Keith Richards i tym podobni ludzie. Patti opowiadała
mi raz, jak spotkała Erica Claptona. Była z Bobbym Neuwirthem i nie odstępowała
Claptona na krok, aż w końcu ten spytał ją: „Czy my się znamy?”.
A Patti odpowiedziała: „Nie, jestem tylko jednym z tych szarych ludzi”.

J ACK W ALLS Tinkerbell zadzwoniła do Patti, kiedy ta była u swojej matki w New
Jersey, i powiedziała jej, że Robert to pedał. To złamało jej serce. No bo jak sobie
z tym poradzić? Gdyby chodziło o jakąś inną dziewczynę, dałoby się to jeszcze
zrozumieć, ale jeśli osoba, którą kochasz, mówi ci, że jest homoseksualna, to masz
duży problem.
Zanim się to wydało, Patti i Robert kłócili się tylko o to, kto robi pranie.

D UNCAN H ANNAH Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Nowego Jorku, Robert


i Patti wciąż jeszcze chodzili ze sobą. Byli bardzo cool. Pewnego wieczora
wpadłem na Patti i wspomniałem Mapplethorpe’a, a ona powiedziała: „Och,
rozeszłam się z moim facetem”. Powiedziała mi w wielkim zaufaniu: „Wiesz,
zaczął kręcić z mężczyznami. Kiedy coś takiego się dzieje, kobieta nie jest w stanie
nic poradzić”.
Było tak, jakby została zwolniona. To nie była jej wina i naprawdę chciała,
żebym to wiedział. Był to dla mnie było przejaw szczególnego zaufania, kumasz?
Pochlebiało mi, że naprawdę zależy jej na tym, żebym nie myślał o niej źle.
Pomyślałem sobie: „O KURDE! ”, ale tylko skinąłem głową i westchnąłem, jakbym
potwierdzał jakiś truizm: no widzisz, tak już jest, jak facet rzuca dziewczynę dla
innego faceta. Ech.

J ACK W ALLS Robert Mapplethorpe był dzieckiem lat pięćdziesiątych. Kiedy


w 1969 roku doszło do zamieszek pod Stonewall, które wyznaczyły początek ruchu
na rzecz wyzwolenia gejów, Robert miał dziewiętnaście czy dwadzieścia lat. To
był dynamiczny ruch i ludzie nieraz deklarowali się jako geje, wcale nimi nie
będąc. Na początku lat siedemdziesiątych zaczęły dochodzić do głosu skrajności.
I Robert od razu wszedł w te ekstremalne klimaty. To właśnie wtedy organizowano
„trucks” – anonimowy gejowski seks na pustych platformach ciężarówek
w Meatpacking District przy Czternastej.
Wtedy ktoś miał wystarczająco dużo rozumu, by otworzyć kilka klubów:
ponieważ wszyscy i tak kursowali po mieście, czemu nie mieliby wpaść gdzieś na
drinka. Zaczęły działać The Mineshaft, The Anvil i powstało całe środowisko
uprawiające dekadencki seks – szczanie, sranie, fisting, gloryholes, zaliczanie jak
największej liczby partnerów – czyste ruchanie, jakby nie było jutra.

T ERRY O RK Nie wiem już, co było najpierw: czy to Robert zaczął skręcać w stronę
gejostwa, czy też Patti zaczęła bujać się z gwiazdami rocka. Myślę, że wizerunek
był dla niej bardzo ważny. Zawsze całowała się z kimś na powitanie, a potem
rozglądała się, żeby się upewnić, czy wszyscy to zauważyli – prawie tak, jakby
odgrywała rolę jakiejś postaci ze światka paryskiej bohemy z lat dwudziestych.
Bardzo świadomie żyła tak, jakby była na scenie i miziała się z gwiazdami. Miała
w sobie tę nowojorską brawurę. A potem Patti wpakowała się w dość długi romans
z Toddem Rundgrenem.

P ATTI S MITH Gdybym nie była tak bardzo zaabsorbowana sobą, uważałabym
siebie za kogoś, kto lubi popisywać się znajomościami. Zajrzyj do mojej książki
Seventh Heaven – i co z niej wyczytasz?
Edie Sedgwick, Marianne Faithfull, Joanna d’Arc, Frank Sinatra – wszyscy,
których naprawdę lubię. Ale nie robię tego, żeby popisywać się sławnymi
nazwiskami. Robię to, żeby powiedzieć: „Oto kolejny kawałek tego, kim jestem”.
Spowijają mnie żywoty moich bohaterów.

B EBE B UELL Todd Rundgren przedstawił mnie Patti. Była jego dziewczyną, zanim
związał się ze mną. Polubiłam ją natychmiast. Powiedziała, że wyglądam jak Anita
Pallenberg, Nico i Marianne Faithfull – zlepione w jednego ptysia. Dokładnie tak to
ujęła. A potem dodała: „Musisz zrobić sobie grzywkę”. Miałam wtedy długie
włosy, a Patti powiedziała mi, żebym je przycięła, nosiła grzywkę i takie tam, a ja
słuchałam jej rad. Potem próbowała jeszcze namówić mnie na zafarbowanie
włosów na biało, ale tego już nie chciałam.
Nieraz doprowadzałam Patti do szaleństwa. Odwiedzałam ją codziennie. Po
prostu wpadałam do jej domu przy Dwudziestej Trzeciej, gdzie mieszkała
z Allenem Lanierem, wiesz, zaraz po tym, jak się pieprzyli, albo kiedy montowała
jeden z tych swoich ołtarzyków, albo coś pisała – ale zawsze pozwalała mi wejść.
Siadałyśmy i gadałyśmy, a Patti mówiła mi: „Naprawdę chcę śpiewać”, a ja
odpowiadałam jej: „Ja też”. I tak to się działo, zanim faktycznie zaczęła śpiewać.
Puszczałyśmy sobie płyty i darłyśmy się ile sił w płucach. Na przykład
nastawiałyśmy Gimme Danger i starałyśmy się naśladować ten rodzaj śpiewania,
zdzierając gardła. Patti mawiała: „Tak właśnie trzeba się uczyć śpiewu”. Naszymi
mikrofonami były szczotki do włosów – stawałyśmy z nimi przed lustrem
i śpiewałyśmy. To była świetna zabawa – Patti naprawdę była w tym dobra.
Niekiedy przynosiłam trawę, ale Patti nie mogła palić dużo, bo była tak bystra
i zwariowana, że po dwóch machach po prostu odlatywała gdzieś w stratosferę,
zaczynała filozofować i opowiadać mi o Samie Shepardzie.
Byłam taka młoda i szalona – leciałam do Patti za każdym razem, gdy miałam
problem z Toddem. Patti nadal trochę kochała Todda. Myślę, że ciężko jej było,
gdy przychodził do niej ten straszny bachor, jakim wtedy byłam, i prosił o radę
w sprawie swojego chłopaka, do którego wciąż czuła miętę, chociaż mieszkała już
z Allenem. Czasem nakrywałam Todda i Patti, jak się obejmowali czy coś w tym
stylu, i zachowywałam się wtedy jak małolata. Podchodziłam do niej i mówiłam:
„Czemu przytulasz się z moim chłopakiem?”, a ona odpowiadała: „Wyluzuj, mała.
Nic się nie dzieje”.

P ENNY A RCADE Patti uchodziła za bardzo wymagającą osobę, bo była


maksymalnie ambitna. Chciała wyglądać jak Keith Richards, palić jak Jeanne
Moreau, chodzić jak Bob Dylan i pisać jak Arthur Rimbaud. Miała ten swój
niesamowity panteon ikon, na których się wzorowała. Miała naprawdę
romantyczną wizję siebie samej. Patti wcześniej była w college’u nauczycielskim
i zamierzała zostać nauczycielką, ale potem wyrwała się z życia typowego dla
klasy robotniczej New Jersey.
Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że to się da zrobić. Nie zdawałam sobie
sprawy, że bycie artystą jest lepsze niż bycie nauczycielem zajęć praktyczno-
technicznych.

B EBE B UELL To Patti Smith namówiła mnie na pozowanie do „Playboya”. W tym


czasie radziłam sobie dobrze jako modelka, reklamując w czasopismach produkty
takich firm jak Revlon, Intimate czy Wella. Miałam cztery lub pięć dużych
kontraktów. Ale to nie na modelkach się wzorowałam. Zachwycały mnie
dziewczyny takie jak Anita Pallenberg i Marianne Faithfull – to je podziwiałam
i chciałam być taka jak one.
Kiedy „Playboy” złożył mi ofertę, Patti stwierdziła: „Szkoda, że mnie nikt
zaproponował pozowania. Zgodziłabym się”. Patti miała całkiem spore cycki –
wielu ludzi tego nie wie. Naprawdę miała czym oddychać i zawsze uważała, że
rozbieranie się jest spoko. Pokazywała mi zdjęcia Brigitte Bardot, Ursuli Andress,
Raquel Welch i wszystkie inne fotki z „Playboya”. Mawiała przy tym: „Bycie
w »Playboyu« to coś jak Coca-Cola. Jak Andy Warhol. Nie ma nic bardziej
amerykańskiego niż »Playboy« – to po prostu część Ameryki”. Radziła mi: „Zrób
to. Będzie super. To rozpieprzy ten twój modowy wizerunek”.
W tym czasie dumałam nad założeniem zespołu, a Patti próbowała mi
wytłumaczyć, że jeśli zbyt długo będę modelką, to trudno mi będzie zacząć coś
innego. Uważała, że najszybszym sposobem na wyjście z modowych klimatów
i pozbycie się piętna nastoletniej modelki i rock’n’rollowego dziewczęcia, jest
zrobienie czegoś śmiałego, ale z klasą – jak sesja zdjęciowa w „Playboyu”.
Wydaje mi się, że według Patti feminizm polega na tym, żeby nie być ofiarą –
że kobiety powinny dokonywać wyborów w pełni świadomie i buntować się.
Sesja zdjęciowa dla „Playboya” była aktem buntu. Niemal zrujnowała moją
karierę w tym kraju, jeżeli chodzi o pracę w świecie mody. Jedyne czasopisma,
które chciały mnie pokazywać, to „Cosmopolitan” i pokrewne. Straciłam
wszystkich klientów, którzy dawali mi zarobić na chleb. Straciłam Avon
i Butterick. Wszystkie mainstreamowe czasopisma modowe przestały mnie
zatrudniać.
Ale jak mogłabym tego żałować?

P ENNY A RCADE Patti i Robert zawsze byli w moich oczach bratem i siostrą.
Robert wydawał mi się gejem, odkąd go poznałam, ale Patti uparcie mówiła o nim
jak o swoim chłopaku. Od czternastego roku życia byłam homolubna, więc nieobca
mi była idea żarliwej, lecz platonicznej relacji z gejami. Jak mi się zdaje, nigdy nie
wierzyłam, że związek Patti z Robertem miał charakter seksualny, choć
prawdopodobnie tak było. Zawsze sądziłam, że Patti, tak jak ja, jest homolubna.
Stąd wiedziałam, że taka relacja rodzi problemy. Wiedziałam, że Patti jest
sfrustrowana i wściekła. No i kochałam Patti. Naprawdę byłam w niej zakochana –
co więcej, myślę, że z wzajemnością.
Zawsze łączyła nas bardzo romantyczna przyjaźń. Było w niej coś
wiktoriańskiego – nie było to jakoś szczególnie fizyczne, chociaż coś się między
nami zdarzyło.

P ATTI S MITH Raz jeden próbowałam to robić z dziewczyną, ale uznałam, że to


koszmar. Była dla mnie zbyt miękka. Lubię twardość. Lubię poczuć dotyk męskiej
klatki piersiowej. Lubię kości. Lubię mięśnie. Miękka pierś – to nie dla mnie.

P ENNY A RCADE To znaczy Patti nie pociągała mnie fizycznie, no


i prawdopodobnie ja też nie byłam dla niej fizycznie przyciągająca. Tak więc nasz
kontakt fizyczny był jednorazową sprawą. Przywiązanie, jakie nas łączyło, miało
charakter bardziej emocjonalny niż fizyczny. Moje relacje z Patti zdecydowanie
opierały się na uczuciach…
Ale potem sprawy zaczęły się zmieniać. Pewnego wieczora byłyśmy w Max’s,
Patti i ja, po prostu trwoniąc czas. Siedziałyśmy z Miss Christine z The GTO s[49]
i postanowiłyśmy założyć zespół. Miałyśmy w nim grać we trójkę: ja, Patti i Miss
Christine.
Dla mnie i Miss Christine ten pomysł z kapelą to był tylko jeden wielki wygłup.
W sumie to chciałam założyć zespół, ale nie miałam pojęcia, co to właściwie
znaczy. Rozeszła się plota, że chcemy coś razem zmontować, i najwyraźniej Danny
Fields w rozmowie ze Stevem Paulem musiał mu powiedzieć, że planujemy jakąś
akcję, bo kilka dni później, gdy zjawiłam się o zwykłej porze w Max’s, czekał tam
na mnie telegram od Steve’a Paula o treści: „Nie podpisuj kontraktu z nikim
innym!”.
Pomyślałam: „O co, kurwa, chodzi?”.
Nie miałam bladego pojęcia, co Paul ma na myśli, ale najdziwniejsze było to, że
zauważyłam wielką nerwowość Patti w związku z tym pomysłem na kapelę. Dla
mnie to były jaja, ale w głowie Patti działo się coś innego, czego nie łapałam.
Nie rozumiałam, że Patti odkryła właśnie, co tak naprawdę mogłaby robić.
ROZDZIAŁ 13

Pierwsza Liga Poezji

J IM C ARROLL Któregoś wieczora szedłem do Hotelu Chelsea, gdzie mieszkałem,


a Patti Smith i Robert Mapplethorpe stali przed budynkiem i się kłócili. Kiedy Patti
mnie zobaczyła, przestała się szarpać, podeszła i powiedziała: „Ej, ty jesteś Jim
Carroll, co nie? Jestem Patti. Cześć”.
Widywałem ją już wcześniej – pamiętałem, jak obcinała mnie wzrokiem
w Max’s i kiedy czytałem wiersze w ramach The Poetry Project w kościele św.
Marka. W tym czasie byłem już dość uznanym poetą.
„Może bym wpadła do ciebie jutro? – pyta. – Mam książkę, którą chciałabym ci
dać”.
„Jasne – mówię. – Mieszkam w pokoju…”.
A ona mi przerywa: „Wiem, w którym pokoju mieszkasz”.
Odwiedziła mnie nazajutrz i właściwie to było nasze pierwsze prawdziwe
spotkanie. Jak pamiętam, jeszcze tego samego dnia poszliśmy do łóżka. Ale
książkę przyniosła. O ile się nie mylę, to było coś o jednym z plemion indiańskich.
Trochę niepokojące było to, że Patti naprawdę ostro cisnęła, abym przeniósł się
na poddasze, które dzieliła z Robertem. Wiedziała, że chodzę z jedną modelką,
Devrą, dziewczyną o klasycznej urodzie z lat sześćdziesiątych – bardziej
w klimatach Jean Shrimpton niż Twiggy – i że Devra mnie naprawdę kręci. Patti
mówiła: „Człowieku, to się nie klei, powinieneś ją sobie odpuścić. Chodzisz z nią
tylko dlatego, że dobrze wygląda u twojego boku. Tak naprawdę to ja jestem
dziewczyną dla ciebie”.
W biografii Mapplethorpe’a Patricia Morrisroe pisze, że Patti wymęczyła na
mnie przeprowadzkę do siebie. W sumie to tak właśnie było – z tym że nie
przestałem się spotykać z moją modelką.
Nasz związek nie trwał zbyt długo. Byłem pierwszym facetem, z którym Patti
się zgadała po przeprowadzce na poddasze, ale Robert Mapplethorpe w ogóle nie
czuł się moim rywalem. Znaliśmy się z Robertem dobrze. Zadawał mi wiele pytań
z różnych dziedzin – zależało mu na awansie społecznym – chciał wiedzieć, jak
tego dokonać. Słyszał, że chociaż jako dzieciak wylądowałem na ulicy, to dostałem
stypendium w prestiżowej prywatnej szkole.
Wiedział, że znam wielu bogatych ludzi. To nie tak, że nagabywał mnie, żebym
umożliwił mu spotkania z nimi – chciał po prostu nabrać więcej ogłady. Ale nie
mogłem go tego nauczyć, powiedziałem mu tylko, że powinien przeczytać o wiele
więcej książek, bo Robert w ogóle nie czytał. Prace, które wówczas robił, były
totalnie barokowe: motocykle na łożu z aksamitu i takie klimaty – coś jak tort
ślubny panny Havisham z Wielkich nadziei i inne rzeczy w tym stylu. Wiele z nich
dotyczyło poszukiwania siebie – zarówno swojej tożsamości, jak i swojego
artystycznego „ja”.
Robert również rozmawiał ze mną o tym, skąd wiem, że nie jestem gejem, bo
zdarzało mi się dawać dupy facetom. Pytał mnie, czy tego nie lubię. Mówiłem mu:
„Owszem, ale zawsze najpierw pytam ich o pieniądze. Stąd wiem, jak jest. I mówię
im, że potem nie mogę się z nimi spotykać”. Jeden raz i koniec.
Robert wciąż jeszcze starał się przekonać siebie, że jest przynajmniej
biseksualny, ale wiedział bardzo dobrze, że tak naprawdę jest gejem i że nie ma od
tego odwrotu.
Ja to brałem za pewnik, a Patti nie rozmawiała ze mną o Robercie jako swoim
chłopaku. Sprawiała wrażenie, że są jak brat i siostra. Na swój sposób Patti jest
niezwykle staroświecka. Zanim przeprowadziłem się na poddasze, codziennie rano
zabierała mnie na śniadanie do Hotelu Chelsea – na kawę, czekoladowe pączki
i kubek czekoladowych lodów włoskich. Brigid Polk próbowała wyciągnąć mnie
z heroiny, proponując spida, co było komicznym pomysłem. Tego lata czułem się
dziesięć razy gorzej. Musiałem wrócić do ćpania, żeby jakoś poskładać się
zdrowotnie do kupy. Patti pracowała w księgarni Scribner’s, więc kradła stamtąd
kasę, żebym miał za co kupić towar. Jeśli chodzi o dragi, był to jeden z okresów
największego ćpania, ale było świetnie. Zawsze myślałem, że Patti jechała na
spidzie, ale ona nigdy nie brała żadnych dragów, co mnie zdumiewało, bo to było
tak, jakby pośrednio ćpała ze mną.
Patti miała w zwyczaju przyglądać mi się, kiedy śpię. Stary, zawsze, kiedy się
budziłem, okazywało się, że na mnie patrzy. Ktoś kiedyś powiedział mi, że ma tak
ze wszystkimi…
Widziałem tylko słodką stronę Patti – bardzo, bardzo wierną i bardzo kochającą.
Tymczasem kiedy tylko rzuciłem tę swoją modelkę, napatoczył się Sam Shepard,
a ja usłyszałem: „OK , hasta la vista!”.
L ENNY K AYE Napisałem artykuł do „Jazz and Pop” pod tytułem The Best of
a Cappella, a Patti zadzwoniła do mnie, bo ją to ruszyło. Pracowałem w sklepie
płytowym Village Oldies, Patti zaczęła pojawiać się w sobotnie wieczory,
puszczaliśmy The Deauvilles lub The Moonglows i tańczyliśmy – i tak się
zaprzyjaźniliśmy. A potem spytała mnie, czy nie zagrałbym na gitarze, kiedy
będzie czytała swoje wiersze w kościele św. Marka.

G ERARD M ALANGA To Terry Ork poznał mnie z Patti Smith i Robertem


Mapplethorpe’em. Patti przesłała mi parę swoich wierszy, a ja odpowiedziałem jej
listem pełnym pochwał. Muszę powiedzieć, że od samego początku była punkówą
do szpiku kości, bo odpisała mi: „Tak sobie myślę, że moja poezja jest lepsza od
twojej”. Pisała to pół żartem, ale zapewne również pół serio.
Od razu zainteresowałem się Patti i widziałem w niej prawdziwy talent, więc
załatwiłem jej możliwość recytacji swoich wierszy wraz ze mną w ramach
The Poetry Project w kościele św. Marka.

L ENNY K AYE Zaczęliśmy od Ballady o Mackie Majchrze, bo tego dnia były


urodziny Bertolta Brechta, a potem Patti przeczytała kilka swoich wierszy, w tym
Oath, który otwierają słowa: „Jezus poniósł za grzechy śmierć…”[50].
Potem zagraliśmy piosenkę Patti o Jessem Jamesie i kawałek pod tytułem
Ballad of the Bad Boy, pełen suspensu i narastającego napięcia, stopniowo coraz
szybszy – kończy go wypadek samochodowy. Wydaje mi się, że od tego czasu
wszystkie nasze koncerty wyglądają podobnie: najpierw jakiś fajny leciwy
standard, później piosenka pop i wreszcie szybki numer, idealny do rozwalenia
samochodu.
To czytanie poezji okazało się hitem. Myślę, że Gerard miał oczy otwarte.
W Max’s poniekąd dawało się wyczuć zmianę pokoleniową. Bez wątpienia to
część ekipy Warhola pomogła stworzyć to miejsce, ale wraz z nadejściem lat
siedemdziesiątych przejęli je ludzie związani z rockiem i nastały nowe porządki.

J IM C ARROLL Ktoś zapytał Nico, czy chce wziąć udział w The Poetry Project.
Powiedziała mi: „Jesteś młodym poetą, co? Mam tu trochę swoich wierszy. Chcą,
żebym czytała je w kościele św. Marka. Czytałeś tam swoje?”.
„Tak” – potwierdziłem. Stary, byłem absolutnie onieśmielony: ta teutońska
piękność pyta mnie o moją poezję i recytuje z pamięci swoje wiersze.
Były okropne, ha, ha, ha.

G ERARD M ALANGA Po tym, jak Patti i ja czytaliśmy razem swoje wiersze,


załatwiłem wydanie jej książki w oficynie Telegraph Books. Victor Bockris
i Andrew Wylie zagadnęli mnie w sprawie publikacji mojego tomu poetyckiego,
a ja poradziłem im, żeby wydali zbiór wierszy Patti Smith. Przyczyniłem się też do
wydania książki Brigid Polk, tej o bliznach[51]. Załatwiłem u nich dwa czy trzy
tytuły.

V ICTOR B OCKRIS Andrew Wylie miał pomieszczenie sklepowe na parterze przy


Jones Street. Miejsce to stało się siedzibą Telegraph Books. Andrew mieszkał na
zapleczu, a ja przyjeżdżałem raz w tygodniu z Filadelfii, żeby się z nim spotkać.
Andrew i ja codziennie rozmawialiśmy przez telefon. Raz zadzwonił do mnie,
gdy byłem w Filadelfii, i mówi: „Właśnie siedzi ze mną Patti Smith, jest naprawdę
świetna, bla, bla, bla, jej facet gra w Blue Öyster Cult”.
Andrew w końcu zabrał mnie na spotkanie z Patti Smith. Mieszkała przy
Dwudziestej Trzeciej razem z Robertem Mapplethorpe’em, który wtedy trochę się
jeszcze czaił. Mapplethorpe miał na ścianie dużo polaroidów, przeważnie
o tematyce seksualnej. Nie wszystkie fotografie przedstawiały gejowski seks, ale
było ich wystarczająco dużo, żebym poczuł się nieswojo. W tamtych czasach
byłem bardzo spięty jeżeli chodzi o gejów, te klimaty budziły we mnie niepokój.
Następnym razem widziałem się z Patti, kiedy przyjechałem do Nowego Jorku,
żeby dostarczyć jej egzemplarze autorskie jej pierwszej książki, którą wydaliśmy.
Nosiła tytuł Seventh Heaven. Gdy autor publikuje książkę, zazwyczaj dostaje sześć
sztuk, my jednak postanowiliśmy dać Patti czterdzieści, bo zdaliśmy sobie sprawę,
że ona sama jest chodzącą reklamą i zdoła wcisnąć te swoje tomiki różnym znanym
ludziom.
Poszedłem więc do jej mieszkania na poddaszu, dźwigając ciężki stos książek.
Patti była dosyć usztywniona, bo ktoś powiedział jej: „Jesteś durna, pozwalając,
aby ci ludzie publikowali twoje wiersze bez umowy, bo kiedy staniesz się sławna,
będą mogli sprzedawać miliony egzemplarzy i zarabiać kupę forsy”.
Spytała mnie o to wprost. Chociaż nie byłem ani opanowany, ani pewny siebie,
powiedziałem do Patti: „O czym ty, kurwa, mówisz?”.
Byłem naprawdę oburzony, bo żeby ta książka się ukazała, musiałem się nieźle
naharować. A Patti stwierdziła: „Zarobicie na tym mnóstwo kasy!”.
„Patti – odparłem – nikt nie kupuje poezji, nawet za jednego dolca, więc nie
zarobimy na tym ŻADNYCH pieniędzy – niestety, tak to nie działa. Zrobiliśmy to,
żeby mieć z tego frajdę i dlatego, że uważamy, że jesteś świetna”.
Trochę odpuściła, a ja leciałem jak zwykle – dokładnie tak samo, jak milion
razy wcześniej – po to, żeby mój rozmówca poczuł się dobrze: „Myślę, że jesteś
naprawdę świetna. Chcę zrobić z tobą wywiad! Mógłbym go teraz z tobą
przeprowadzić i wydrukować w najmodniejszym czasopiśmie, jakie obecnie
wychodzi w Filadelfii!”.
Patti powiedziała: „Super” i wydaje mi się, że zrobiliśmy ten wywiad jeszcze
tego samego wieczora. Prawdopodobnie był to pierwszy wywiad, jakiego w ogóle
kiedykolwiek udzieliła. Był długi i naprawdę dobry – Patti opowiadała tak, jak to
ona potrafi.

P ATTI S MITH Pracowałam w fabryce, doglądałam produkcji dziecięcych zabawek.


W czasie przerwy na lunch jeden facet przyjechał z małym wózkiem, w którym
miał genialne kanapki z kiełbasą – naprawdę miałam na nie smaka. Kosztowały
chyba dolara i czterdzieści pięć centów. Naprawdę ostrzyłam sobie zęby na taką
kanapkę, ale problem polegał na tym, że gość miał tylko dwie sztuki. I dwie panie,
które rządziły fabryką, Stella Dragon i Dotty Hook, wzięły sobie po jednej.
Niczego więcej nie chciałam. Wiesz, jak to jest, kiedy zafiksujesz się na czymś.
Umierałam z tęsknoty za tą kanapką z kiełbasą, dlatego byłam naprawdę
przygnębiona. Poszłam więc przez tory kolejowe do jednej niedużej księgarni.
Rozejrzałem się dookoła, szukając czegoś do czytania, i zobaczyłem Iluminacje.
Wiesz, tanie wydanie Iluminacji Rimbauda w miękkiej okładce. Każdy dzieciak ma
takie. Jest tam niewyraźne zdjęcie Rimbauda. Pomyślałam, że świetnie na nim
wygląda. Sprawia wrażenie geniusza. Natychmiast gwizdnęłam tę książkę. Nawet
nie wiedziałam, o czym to jest. Pomyślałam, że „Rimbaud” to niezłe nazwisko.
Wtedy zapewne wymawiałam je tak, jak się pisze – ale i tak uznałam, że brzmi
fajnie.
Wróciłam do fabryki i zaczęłam czytać. Na jednej stronie była wersja francuska,
a na drugiej angielska. Omal nie straciłam przez to pracy. Dotty Hook zauważyła,
że czytam coś w języku, którego nie zna, i spytała: „Czemu to czytasz? To jakiś
obcy język”.
„Wcale nie obcy” – odparłam.
A ona swoje: „A właśnie że to zagraniczna książka. I komunistyczna. Wszystko,
co zagraniczne, jest komunistyczne”. Powiedziała to tak głośno, że wszyscy
pomyśleli chyba, że czytam Manifest komunistyczny albo coś w tym guście. Ludzie
zaczęli biegać, zapanował kompletny chaos, a ja wyszłam z fabryki maksymalnie
wkurzona. Wróciłam do domu, a ta książka Rimbauda nabrała dla mnie
niesamowitego znaczenia, zanim jeszcze ją przeczytałam. Po prostu naprawdę się
w niej zakochałam. Rimbaud był sexy – pełen wdzięku, niczym syn bożka Pana –
nie sposób było mu się oprzeć.

J IM C ARROLL Moja była dziewczyna wysłała mi powielaczowe czasopismo


wydawane w Filadelfii, w którym był wywiad z Patti. Jedno z pytań brzmiało:
„Z jakimi trzema poetami chciałabyś ruszyć w trasę?”. A Patti odpowiedziała:
„Z Muhammadem Alim, z Jimem Carrollem i z Bernadette Mayer”. Dodała, że
jestem „jedynym prawdziwym poetą w Ameryce”.
Patti dała mi egzemplarz Seventh Heaven i oczywiście powiedziała mi, które
wiersze są o mnie. Myślę jednak, że dokładnie to samo mówiła też innym. Jedyne
wiersze, co do których mam pewność, że Patti naprawdę pisała je dla mnie, to te,
które pokazała mi wtedy.

G ERARD M ALANGA Byłem trochę wkurzony na Patti, bo kiedy wyszła jej książka,
składała w niej podziękowania Anicie Pallenberg, której nawet nie znała,
Bobby’emu Neuwirthowi i innym.
Nie żebym oczekiwał jakichś szczególnych wyrazów wdzięczności, ale jednak
to ja załatwiłem jej wydanie tej książki. Włożyłem masę energii w promowanie jej
talentu. Początkowo była zupełnie nieznana – a ja ją zachwalałem, bo wierzyłem
w nią jako artystkę. Wychodziłem ze skóry, żeby przekonać do niej ludzi,
i reklamowałem jej twórczość, a potem ona odwraca się do mnie plecami i dziękuje
Bobby’emu Neuwirthowi?
No jak tak można? Nigdy nie poruszałem z nią tego tematu, ale czułem się
wtedy naprawdę wzburzony. Musiała chyba mieć romans z Bobbym Neuwirthem,
skoro tak mu dziękowała. No tak, ale co z tego miała? Może dzięki Bobby’emu
Neuwirthowi spotkała się z Dylanem? Uznałem to za włażenie w dupę.

E D F RIEDMAN Na jednym wieczorze poetyckim Patti przedstawiała Ruth Kligman,


która kiedyś była kochanką Jacksona Pollocka. Patti palnęła wtedy coś w tym stylu:
„Kiedy dorastałam w Jersey, najfajniejszą rzeczą na świecie wydawało mi się bycie
kochanką wielkiego artysty, a pierwsze, co zrobiłam, kiedy wyniosłam się z domu,
to zostałam kochanką Roberta Mapplethorpe’a. Ruth Kligman – co więcej można
osiągnąć? Co więcej można osiągnąć?”.
Myślę, że Ruth była wkurzona – ja w każdym razie bym się wkurzył, gdybym
chciał się zaprezentować jako poważny poeta, a przedstawiono by mnie jako kogoś,
kto pieprzył się ze sławnym artystą.
Po imprezie powiedziałem więc: „Wiesz, Patti, to twoje wprowadzenie…”.
A ona popatrzyła na mnie i spytała: „Hm, czy coś było nie tak?”.

J IM C ARROLL Patti narzekała, że nie jest przewidziana w kolejnej odsłonie


The Poetry Project. „Są zazdrośni – mówiła. – Tamtego wieczora wszystkim się
podobałam”, co moim zdaniem było prawdą. Zatem w następnej edycji z moim
udziałem zapowiedziałem im, że chcę czytać wiersze razem z Patti.
W dniu, w którym miał się odbyć odczyt, byłem w miasteczku Rye w stanie
Nowy Jork. Zatrzymałem się w domu przyjaciela, Williego, jednego z bohaterów
mojej książki Przetrwać w Nowym Jorku. Willie należał do okolicznych ćpunów
i akurat tamtego ranka pierdolony szeryf miasteczka Rye postanowił, że zrobi mu
nalot. I tak się przypadkiem złożyło, że byłem tam, kiedy gliny wpadły o świcie do
jego domu. Znaleźli tylko parę fajek z resztkami haszu, ale i tak nas za to
przyskrzynili. Musieliśmy jechać do aresztu – najpierw jednak zamówiłem chyba
najlepszy posiłek, jaki w życiu jadłem, z jednej włoskiej restauracji. Potem zabrali
nas do White Plains, żeby nas zapuszkować, ale tymczasem okazało się, że sąd
unieważnił decyzję o zatrzymaniu.
Było już koło północy. Na szczęście nie musieliśmy spędzać nocy w areszcie.
Trzeba zresztą przyznać, że to miejsce jak na areszt nie było wcale takie złe – było
wręcz całkiem przytulne. W każdym razie przepadł mi ten wieczór poetycki. Nikt
nie wiedział, gdzie jestem. Patti wstała, żeby czytać wiersze, i zaczęła swój występ
od gadki w stylu: „Cóż, wszyscy wiemy, że Jim ma różne problemy…”.
Myślę jednak, że Anne Waldman i wszyscy inni z The Poetry Project naprawdę
się wkurwili i mówili między sobą „Na Jimie w ogóle nie można polegać!”.
Patti powiedziała wtedy coś takiego: „Uwielbiacie Jima za to, że jest
buntownikiem, ale kiedy dotyka to was bezpośrednio i sprawia wam kłopot, już
wam się to tak bardzo nie podoba, prawda? No cóż, a ja dedykuję ten występ
Jimowi Carrollowi…”.
Jednak w sumie to dzięki temu, że mnie zatrzymali, cały wieczór miała dla
siebie, mogła więc sobie na to pozwolić. A ja byłem wystarczająco dobry, żeby dać
się przymknąć glinom i oddać jej swój czas antenowy.

P ATTI S MITH Poeci występujący w kościele św. Marka to straszne cieniasy


i pozoranci. Piszą: „Dziś kwadrans po dziewiątej przyćpałem spida z Brigid…”. To
słodkie wstawić to do wiersza, ale kiedy Jim Carroll przychodzi do kościoła
nawalony i rzyga, tego rodzaju poezja im nie pasuje – to nie jest cool.
Jeśli może się to rozgrywać w sferze poezji – w porządku, ale jeśli naprawdę
taki jesteś, to coś innego: nie chcą się z tym konfrontować. Jim Carroll był szansą
na to, żeby w ramach The Poetry Project w kościele św. Marka wydarzyło się coś
autentycznego. Jim Carroll to jeden z prawdziwych poetów Ameryki. Powtórzę:
prawdziwych poetów. Jest ćpunem. Jest biseksualistą. Ruchał wszystkich geniuszy
obojga płci w Ameryce. Ruchał się z nimi wszystkimi. Żyje na całość. Jego życie
jest odrażające. Niekiedy trzeba go wyciągać z rynsztoka. Był w więzieniu. Jest
totalnym pojebem. Ale czy któryś wielki poeta nim nie był? Rozwala mnie, że Jim
Carroll wszystkie swoje najlepsze wiersze napisał w dwudziestym trzecim roku
życia – w tym samym wieku, co Rimbaud. Jego intelekt i brawura są
porównywalne z intelektem i brawurą Rimbauda.
Ale spotkał się z ostracyzmem, bo zjebał sprawę. Nie przyszedł na odczyt
poezji. Trafił do więzienia. No i dobrze. A oni stwierdzili: „No cóż, nie możemy
zapraszać go więcej na odczyty poezji”. To było żałosne.

D UNCAN H ANNAH Znałem Patti Smith, zanim jeszcze przeniosłem się do Nowego
Jorku. Łączyła w sobie klimaty rockowe z poetyckimi, a przy tym była znawczynią
historii i po trosze bitniczką. Francuski egzystencjalizm i rock’n’roll – wszystko, co
lubiłem. Pomyślałem więc: „Kurczę! No super”.
Najlepsze w Patti było to, że tak się wszystkim jarała. Jej wiersze były jak listy
od fanów. Pełne uwielbienia liściki do Rimbauda. Mogłem się z nią utożsamiać, bo
sam robiłem dokładnie to samo, prowadziłem dziennik, pisywałem listy miłosne do
martwych ludzi, z tym że jej wychodziło to lepiej, pewniej – w końcu była trochę
starsza, no nie? No i przetwarzała to na sztukę.
Zawsze szukaliśmy czegoś mrocznego, czegoś trochę na lewo od środka, no
nie? Czegoś z obrzeży. Pamiętam, jak po przyjeździe do Nowego Jorku, pewnego
wieczora, widząc się z Patti, spytałem ją: „Kręci cię Egon Schiele?”.
Egon Schiele był wiedeńskim ekspresjonistą, miał świetny fryz, oskarżano go
o szerzenie pornografii i zmarł w wieku dwudziestu ośmiu lat. Rozumiesz: był
super.
A Patti odpowiada: „No jasne, i to od dawna”.
„Musisz mieć świra na jego punkcie” – stwierdzam.
„Totalnego świra”.
Maksymalny kult herosów, no nie? A im mniej znanych, tym lepiej.

J IM C ARROLL Mniej więcej rok po naszym rozstaniu spotkaliśmy się z Patti


w pokoju Sandy Daley w Hotelu Chelsea. Oparłem dłoń na jej talii i powiedziałem:
„Patti, powinniśmy znowu się zejść”.
Myślę, że musiała wtedy mieć fioła na punkcie Sama Sheparda, bo Patti i Sandy
popatrzyły na siebie i wybuchły śmiechem – i oczywiście poleciała dziewczyńska
gadka w stylu: „Stary, jaja sobie robisz? Gdybyś mi coś takiego powiedział rok
temu, to wyskoczyłabym dla ciebie przez okno. Ale nie teraz. Nic z tego, Jim”.
I dalej: „Mówiłam ci, że będziesz żałował, jeśli mnie zostawisz”.
No i czułem, że pewnie to był błąd, ale nie wiem, czy udałoby mi się to
zdzierżyć, tę ciągłą chwiejność Patti.
W książce poświęconej Mapplethorpe’owi Patti pisze, że zostawiła mnie po
tym, jak dowiedziała się ode mnie wszystkiego o poezji i sama zdobyła pewne
uznanie, ale to wcale nie było tak. Po prostu rozjechały się nasze drogi… Ciągle od
niej słyszałem: „Ja byłam ci wierna, a ty nadal pieprzyłeś tę swoją modelkę!”.
Ale fakt, dużo rozmawialiśmy o poezji. Wiersze Patti były zupełnie inne niż
moje – jej poezja jest, by tak rzec, dionizyjska, moja zaś zdecydowanie apollińska.
To dlatego odniosła tak wielki sukces jako rockmanka – mogła po prostu popaść
w szaleństwo, skontrapunktować to słodką jaźnią i dać pohasać dziwaczno-
straszno-magicznym aspektom swojej osobowości.
Mogła po prostu spuścić to wszystko ze smyczy, ale nie była za bardzo
zdyscyplinowana pod względem formy, podczas gdy dla mnie było to naprawdę
ważne. Patti przyjmowała to, co mówiłem o formie i dłuższym wersie, ale
wszystko to były kwestie techniczne i żadne z nas nie zamierzało się zmieniać. Nie
mogę powiedzieć, żeby cała jej twórczość mnie zachwycała, ale zdarzało jej się
napisać czasem coś naprawdę dobrego.
V ICTOR B OCKRIS John Calder, który prowadził wydawnictwo Calder and Boyars,
nieco podobne do angielskiej oficyny Grove Press, zgodził się opublikować
antologię autorów związanych z Telegraph Books. Tak więc w 1972 roku Andrew
Wylie, Gerard Malanga, Patti Smith i ja pojechaliśmy razem do Londynu.
O wizycie Gerarda pisano w „The New Musical Express” – w artykule jest
mowa, że Gerard Malanga czytał wiersze razem z Patti Smith i Andrew Wyliem.

G ERARD M ALANGA Nasze recytacje były świetne – naprawdę wszyscy daliśmy


radę. Czytałem swoje wiersze ostatni. Impreza odbywała się w bardzo luksusowym
miejscu. Sala była wyściełana czerwonym aksamitem – wyglądała jak wnętrze
z jakiegoś westernu. Nosiłem się wtedy całkiem na biało – to był mój okres
poszukiwań duchowych. Miałem odpał na punkcie Don Juana, czytałem J. D.
Salingera i Castanedę i naprawdę się tym jarałem, ha, ha, ha.

V ICTOR B OCKRIS Jak pamiętam, Gerard ubierał się wówczas tylko w białe ciuchy.
Właśnie wrócił z Indii czy skądś tam. Wszyscy kręcili się wokół, a on po prostu
usiadł na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i bez żadnej zapowiedzi rozpoczął
recytację. Wszyscy zaczęli nagle syczeć: „Cii, cii, Gerard czyta”.
Jego wiersze trochę przypominały poezję Roberta Creeleya: „Spojrzałem, ale
nie było CIĘ TAM w POKOJU , byłaś ŚWIATŁEM wchodzącym przez okno…”.
Potem wyszła Patti i była naprawdę genialna. Wiedziała, co robi. Miała bardzo
przemyślany styl ubierania się. Nosiła biały, obszerny T-shirt, który mocno
podkreślał jej piersi. Patti ma duży biust. Pamiętam taki numer „Time Out” z Patti
na okładce: półnagą – miała na sobie tylko naszyjnik – z młotkiem w dłoni
i fryzurą à la Keith Richards.
Tego wieczora Patti czytała swoje wiersze z tomu Seventh Heaven, a potem
przeszła do prozy poetyckiej. Zapowiedziała to tak: „Jeszcze tego nie skończyłam,
leci to mniej więcej w ten sposób: »Chłopiec spojrzał na Jezusa schodzącego po
schodach…«” – a potem speszyła się i powiedziała: „Kurwa, zapomniałam, jak to
szło dalej”.
Ludziom się nawet podobało: „To naprawdę niezłe, zapomniała swojego
wiersza” – ale ona stwierdziła: „No i chuj, co z tego? Zaraz coś wymyślę”
i faktycznie zaczęła improwizować.
Patti miała naprawdę punkowe podejście do wszystkiego i była w tym bardzo
skuteczna. Publiczność totalnie odpadła. Nikt nigdy nie widział czegoś takiego.
Potem wyszedł Andrew Wylie, a ponieważ wcześniej nalegał, żeby występować
ostatni, teraz miał mniej czasu od pozostałych. Właściciel tego kina porno,
w którym odbywała się impreza, musiał je zamknąć o konkretnej porze, jeśli nie
chciał mieć kłopotów. W związku z tym Andrew był pod bardzo dużą presją czasu.
Zdawał sobie sprawę, jak myślę, że gwiazdą tego wieczoru była Patti. Kiedy ludzie
zobaczą już występ gwiazdy, niespecjalnie chce im się potem jeszcze coś oglądać.
Później poszliśmy na drinka, a wszyscy mówili: „Tego wieczora zmieniliście
Londyn, bla, bla, bla”. Patti i Gerard zniknęli. Gerard żył we własnym małym
świecie, a Patti była zbyt wyniosła, żeby bujać się z nami – myślę, że spędziła tę
noc z Samem Shepardem.

G ERARD M ALANGA Zbiegiem okoliczności w Londynie w tym samym czasie był


Sam Shepard. Kiedy wyczułem, że Patti potrzebuje miejsca, dałem jej klucz do
mojego pokoju w hotelu i powiedziałem: „Przez całe popołudnie jest do twojej
dyspozycji”.
Rano po czytaniu wierszy wszyscy razem poszliśmy na śniadanie do
Knightsbridge, vis-à-vis kościoła, do którego chadzał Ezra Pound. Potem poszliśmy
na sesję zdjęciową dla Telegraph Books.

V ICTOR B OCKRIS Gerard powiedział mi: „Nie mów nikomu. Sama Sheparda nie
powinno tutaj być”. Ja na to: „Dobra”, chociaż nie miałem pojęcia, co to za jeden
ten Sam Shepard. Sprawiał wrażenie kabotyna, miał długie włosy – no i stał z boku
z miną w stylu: „Gęba na kłódkę, mnie tu nie ma”. Był żonaty i nie chciał być
widziany z Patti.
Podczas tej sesji powstała cała masa zdjęć – Andrew w berecie i czarnej
skórzanej kurtce, ja z moim długim, białym szalem, Patti z tymi swoimi czarnymi
włosami. Wiesz, każdy miał jakiś swój charakterystyczny motyw.

G ERARD M ALANGA Po powrocie do Nowego Jorku Patti Smith i Sam Shepard


zrobili wspólnie sztukę zatytułowaną Cowboy Mouth. Traktowała o dwójce pisarzy,
którzy mają romans. Napisali ją razem i było tak, jakby ten ich romans rozgrywał
się na scenie.

T ERRY O RK Kiedy Sam Shepard i Patti Smith mieli próby do Cowboy Mouth,
sprowadziłem Nicka Raya, który reżyserował Buntownika bez powodu, żeby
zobaczył ich produkcję. Miałem szczery zamiar starać się o pieniądze, żeby
nakręcić film, ale po premierze Sam schował ogon pod siebie i wyjechał z miasta.
Nie był w stanie odgrywać tej pozamałżeńskiej relacji przed żoną i dzieckiem.
Myślę, że przedobrzył. Przeholował po prostu.

E D F RIEDMAN Widziałem Patti, jak czytała swoje wiersze w ramach The Poetry
Project w kościele św. Marka. Przewyższała wszystkich o głowę – naprawdę
zaczarowała ludzi. Jako poetka umiała być niczym gwiazda rocka – była
połączeniem Rimbauda, Keitha Richardsa, Velvetów i Janis Joplin. I w swoich
wierszach opowiadała o tych ludziach – jej poezja była niesłychanie romantyczna,
a zarazem bardzo popowa. Podczas występu potrafiła odgrywać męską personę –
czy raczej naprzemiennie męską i żeńską, androginiczną.
Jeden z jej wierszy nosił tytuł Rape [Gwałt] i w pewnym momencie Patti
przyjmuje w nim męski punkt widzenia – nazywając ofiarę gwałtu „swoim
jagniątkiem”.
W tamtym czasie feminizm dochodził do głosu jako część publicznego
dyskursu, chociaż nie wydaje mi się, żeby któraś z feministek kiedykolwiek
cytowała Patti jako jedną ze swoich ulubionych autorek, ha, ha, ha. Ale myślę, że
na tym częściowo polegała jej atrakcyjność – że może być jak facet. Kiedyś
wyznała mi: „Allen Ginsberg myślał, że jestem ładnym chłopaczkiem, i próbował
mnie poderwać, więc powiedziałam mu: »SPÓJRZ TYLKO NA TE CYCKI, ALLEN,
SPÓJRZ TYLKO NA TE CYCKI!«”.

P ATTI S MITH Nie miałam w sobie ani krzty pewności siebie. Pisałam głównie
o dziewczynach tracących cnotę, próbowałam pisać jak Lorca. Pamiętam taki
kawałek o bracie, który pod białym księżycem gwałci ciało swojej martwej
siostry – nazywało się to The Almond Tree. Spogląda na jej zwłoki i mówi: „Po
śmierci jesteś zimna, zimniejsza nawet, niż byłaś dla mnie za życia”.
Większość moich wierszy jest adresowana do kobiet, bo kobiety są najbardziej
inspirujące. Kim jest większość artystów? Mężczyznami. Kto ich inspiruje?
Kobiety. Moją wewnętrzną męskość inspirują kobiety. Zakochuję się
w mężczyznach, a oni zawłaszczają mnie. Nie jestem żadną emancypantką. Nie
mogę więc pisać o mężczyźnie, bo jestem na pasku mężczyzny, ale o kobiecie,
wobec której mogę grać męską rolę. Mogę ją wykorzystywać jako swoją muzę.
Używam kobiet.
J OEY R AMONE Widziałem Patti w klubie Kenny’s Castaways, całkiem wcześnie.
Czytała poezję. Za każdym razem, kiedy już przeczytała jakiś wiersz, zgniatała
papier w kulkę i rzucała ją na podłogę – albo w trakcie recytacji brała krzesło
i ciskała nim o ścianę lub coś w tym stylu. To było super. Wcześniej nic o niej nie
słyszałem i byłem naprawdę pod wrażeniem.

R ICHARD H ELL Wybrałem się zobaczyć Patti, kiedy pokazywała się w gejowskich
klubach, takich jak Le Jardin. Publika dosłownie za nią szalała. Dziwiłem się:
„Cały ten tłum wali na występ dziewczyny, która czyta wiersze?”.
Patti po prostu nawijała na okrągło, była nakręcona i ostra, a jednocześnie
słodka i delikatna. Była totalnie szczera w tym, co robiła, co do tego nie było
najmniejszych wątpliwości.
ROZDZIAŁ 14

Dom lalek

L EEE C HILDERS Kiedy Pork zeszło z afisza w Londynie, wróciłem do Nowego


Jorku i zacząłem pracować dla „16 Magazine”. Lisa Robinson przekonała wówczas
Roya Hollingwortha, korespondenta „Melody Makera” w Londynie, żeby zatrudnił
mnie jako swojego fotografa. Roy powiedział: „Jest taka kapela, The New York
Dolls – podobno są naprawdę niesamowici, po prostu rewelacyjni. Można by
trzasnąć im parę zdjęć, a ja zrobiłbym z nimi wywiad”.
Poszedłem z Royem do loftu na ulicy Bowery, a The New York Dolls
oczywiście przygotowali się na nasze przyjście. Kiedy dowiedzieli się, że zjawia
się ktoś z „Melody Makera”, wszyscy przebrali się w damskie stroje i zrobili sobie
makijaż. Ich ciuchy były rzeczywiście niesamowite. Na przykład David Johansen
miał na sobie prześwitującą bluzeczkę w grochy. Ale mi to pasowało. Były lata
siedemdziesiąte, a ja byłem totalnie zafiksowany na punkcie tych wspaniałych
chłopców w damskich ubraniach. Nie przyszło mi do głowy, że którykolwiek
z nich może być hetero.

J ERRY N OLAN Na początku sporą część publiki The New York Dolls stanowili
geje, ale my oczywiście wszyscy byliśmy hetero. Wszyscy mieliśmy bzika na
punkcie dziewczyn. Pozwolę tu sobie na małą dygresję. Wygląda na to, że kobiety
łapią takie rzeczy natychmiast. To mężczyźni czuli się zdezorientowani. Kobiety
wiedziały, o co chodzi – nie obchodziło ich, jakie mamy ciuchy. I uwielbiały nas za
to, że mieliśmy jaja, by wyglądać i zachowywać się w ten sposób. Jarały się tym.

L EEE C HILDERS Myślałem, że wszyscy są gejami. Oczywiście, myliłem się. Ale


tak czy owak, byli bardzo, bardzo zabawni. Bardzo śmieszni, a to jest dla mnie
ważniejsze od damskich bluzek, bycia hetero czy homo, chociaż naprawdę byłem
przekonany, że to geje, bo mówili w bardzo gejowski sposób. Odgrywali gejów.
Nie pamiętam konkretnie, o czym rozmawialiśmy, ale było sporo o seksie,
kutasach, zwłaszcza o dużych kutasach, i tak dalej.
Byłem jeszcze dość młody i dość naiwny i chciałem, żeby to było prawdą.
Kiedy Johnny Thunders mówił mi o dużych kutasach, wierzyłem, że i jego to kręci.
Oczywiście Johnny mówił to tylko dlatego, że chciał podpisać kontrakt z firmą
płytową. Czy to nie zabawne, że te czasy były tak fortunne? Zrobiłem im trochę
świetnych zdjęć – całkiem niezłych, naprawdę – bo byłem nimi urzeczony, nawet
nie ich seksualnością, tylko ich wyglądem. Zaprosili mnie na następny koncert
w najbliższy weekend w The Mercer Arts Center. Dzięki nim i dzięki mnie całe to
myślenie o seksie, makijażu i damskich bluzkach oraz wszystko inne przestało
istnieć z chwilą, gdy ich usłyszałem. Naprawdę uwielbiam rock’n’rolla, a oni byli
prawdziwym rock’n’rollowym zespołem.

D AVID J OHANSEN Kiedy zakładaliśmy The New York Dolls, nie było przy tym za
wiele intelektualizowania. Po prostu paru kolesi ćwiczących w jednej sali zaczęło
grać razem. W składzie byłem ja na wokalu, Johnny Thunders na gitarze, Syl
Sylvain na gitarze rytmicznej, Arthur Kane na basie i Billy Murcia na perkusji.
Nikt z nas nie mówił innym: „Macie się ubierać tak i tak”.
Nie wiem, skąd wziął się ten cały brokat. Jeżeli chodzi o ciuchy, mieliśmy
bardzo ekologiczne podejście. Właściwie chodziło o to, żeby używać starych ubrań
i nadawać im nowe życie. Myślę, że nazwa glitter rock wzięła się stąd, że część
dzieciaków przychodzących na nasze koncerty smarowała brokatem twarze
i włosy. I w prasie zaczęto to określać glitter rockiem – wymyślił to jakiś
dziennikarz – ale tak naprawdę to był klasyczny rock’n’roll. Często graliśmy
piosenki takich wykonawców jak Otis Redding, Sonny Boy Williamson, Archie
Bell & The Drells – nie uważaliśmy się za zespół glitter rockowy, tylko
rock’n’rollowy.
No i myśleliśmy, że tak właśnie powinniśmy wyglądać, skoro jesteśmy
rock’n’rollową kapelą. Ekstrawagancko.

C YRINDA F OXE David Johansen pożyczył swój skandalizujący image


z The Ridiculous Theatre, połączył go z rock’n’rollem i tak narodzili się The New
York Dolls. Z pewnością takie było źródło, bo David chciał być na czasie i – jak
myślę – bardzo chciał być częścią sceny teatralnej. The Ridiculous Theatre był
o wiele bardziej ekscytujący i o wiele bardziej żywy niż rock’n’roll. Rock’n’roll
był przycięty, załatany i oczyszczony, żeby sprzedać go mass mediom.
David miał intelektualne ciągoty i bardzo chciał być w ekipie Charlesa
Ludlama. David i Charles byli dobrymi przyjaciółmi – wydaje mi się, że David grał
nawet jakąś niewielką rólkę w jednej ze sztuk Ludlama, nosił włócznię lub coś
takiego. W każdym razie nie wypowiadał na scenie żadnej kwestii.
Ale myślę, że bardziej do tego światka już się nie mógł zbliżyć, bo był trochę za
bardzo heteroseksualny, niż oni by chcieli. Ich zapał nieco ostudził widok takiej
jednej cizi, która chodziła z nim pod rękę. Myślę, że to go bolało. David chciał się
wyrwać ze Staten Island, ale ani Warhol, ani Ludlam się nim nie zainteresowali.
Potem założył The New York Dolls i nie potrzebował już sceny teatralnej. Przed
pojawieniem się The Dolls w rock’n’rollu nie było niczego ekscytującego,
lśniącego, zabawnego, iskrzącego i szalonego – ani krzty.

J ERRY N OLAN The Dolls zaczęli grywać to tu, to tam, głównie w miejscu zwanym
The Mercer Arts Center co wtorek i w Hotelu Diplomat. Zakochałem się w nich od
razu. Powiedziałem sobie: „Ja pierdolę! Te dzieciaki robią coś, czego nie robi nikt
inny. Przywracają do łask trzyminutowy kawałek!”. To były czasy, gdy solo na
perkusji musiało trwać dziesięć minut, a na gitarze – dwadzieścia. Jeden utwór
mógł zajmować całą stronę dużej płyty. Miałem totalnie dość tego gówna. Kto
mógłby to zdzierżyć? To było naprawdę nudne i nie miało nic wspólnego
z rock’n’rollem. Potem było Top Forty, miałem stałą robotę i parę dolców za nią,
ale po prostu nienawidziłem grania w Top Forty.
The Dolls podobali się nie tylko dzieciakom, ale zainteresował się nimi również
młody światek artystyczny: Andy Warhol, aktorzy i aktorki, inni muzycy. Pewnego
razu widziałem, jak na koncercie The Dolls pojawił się Jimi Hendrix[52]. Posłał po
mnie swoją dziewczynę, która przedstawiła nas sobie. „Podziwiałem twoje
wdzianko” – wyznał. Miałem na sobie garnitur z weluru, z aksamitnymi
mankietami i kołnierzykiem, wszystko czerwone. „Mógłbym dotknąć? – pyta. –
Gdzie kupiłeś?”. A ja mu na to: „Sam zrobiłem”.
To była tego rodzaju scena. Chodziłem kiedyś z Bette Midler. Nie widywałem
jej później przez jakiś czas, aż w końcu wpadłem na nią w The Mercer. Ludzie nie
zdają sobie z tego sprawy, ale w Nowym Jorku tak naprawdę trudno było się z kimś
spotkać. Każdy orał swoje gówniane poletko, a potem szedł do domu. Ale w Hotelu
Diplomat i The Mercer Arts Center bywali wszyscy.

D AVID J OHANSEN The Mercer Arts Center stanowiło rozległe przedsięwzięcie


inwestycyjne, którego celem było skłonienie ludzi do wydawania pieniędzy na
Lower East Side. W jednej sali zawsze leciała jakaś sztuka – jedną z ich
lokomotyw był Lot nad kukułczym gniazdem, i dzięki temu były pieniądze na
czynsz. Mieli tam również nieduże kino i salę kabaretową, bar z plastikowymi
fotelami, które teraz wydają się tandetne, ale w tamtych czasach uchodziły za
szczyt nowoczesności. Klimaty Ciao! Manhattan[53]. W sali kabaretowej
występował gość zwany Louis St. Louis z zespołem St. Louis Express – grał na
fortepianie, a towarzyszył mu chórek czarnych dziewczyn. Była też sala zwana
The Kitchen, poświęcona sztuce konceptualnej, coś jak zoo, w którym wszystko
mogło się zdarzyć. Kolejną nazwali The Oscar Wilde Room, ale nikt nie miał
pomysłów, na co ją przeznaczyć. W tej właśnie sali wylądowaliśmy na początku.

J ERRY N OLAN Oglądałem występy The Dolls i myślałem: „Ale byłby rozpierdol,
gdybym to ja grał ten kawałek! Albo ten, albo ten”.
Strasznie się kłóciłem z moimi przyjaciółmi muzykami. Moi rówieśnicy nie byli
w stanie pojąć, czemu ci goście przyciągają tyle uwagi – The Dolls nie byli zbyt
sprawni pod względem technicznym.
Tłumaczyłem: „Ale przecież, kurwa, nie o to chodzi. Oni przywracają magię lat
pięćdziesiątych!”.
Byli dzicy i naturalni. Gazety zdawały się śledzić każdy ich ruch. Ich
popularność rosła. Wszyscy o nich gadali. Od dziesięciu lat nikt nie słyszał, żeby
ktoś grał takie kawałki jak oni: początek, środek, koniec, bum-bum-bum.

D AVID J OHANSEN Publika była dość zdeprawowana, trzeba więc było


dotrzymywać jej kroku. Nie mogliśmy wyjść ubrani w trzyczęściowe garnitury
i zabawiać tę bandę. Chcieli czegoś więcej i płacili za to kasę. Byliśmy bardzo
prowokacyjni. Byliśmy bardzo ostrzy. Naprawdę dążyliśmy do konfrontacji
z publicznością. Wołaliśmy: „EJ, GŁUPIE ŁAJZY! RUSZCIE DUPY I TAŃCZCIE!”.
Nie byliśmy grzeczni, o nie.
To my pierwsi wystartowaliśmy z tymi wielkimi buciorami na koturnach. Matka
Billy’ego Murcii regularnie jeździła do Anglii. Naoglądaliśmy się w angielskich
gazetach zdjęć tych wszystkich dziewczyn w takich właśnie butach i składaliśmy
zamówienia matce Billy’ego. Odrysowywaliśmy kontury naszych stóp na papierze,
dawaliśmy jej, a ona leciała do Londynu i wracała z dwudziestoma parami.
Wszyscy je nosiliśmy, malowaliśmy je i handlowaliśmy nimi.
L EEE C HILDERS The Dolls zgromadzili wokół siebie ogromne środowisko
i oglądanie ich stało się niezwykle modne. Nie szło się tylko po to, żeby ich
posłuchać, ale po to, żeby być widzianym na ich koncercie.
Chodziło o uczestnictwo. Ludzie pod sceną byli tak samo ważni jak ludzie na
scenie. Publika była równie cudowna jak The Dolls: Wayne County, The Harlots of
42nd Street[54], Sylvia Miles, Don Johnson, Patti D’Arbanville – cała ta ekipa była
na widowni i tańczyła.
Potem oczywiście pojawili się David Bowie i Lou Reed – oglądali i uczyli się.
David Bowie cały czas chodził na koncerty The New York Dolls. Lou też widział
ich kilkakrotnie.
Kiedy The Dolls występowali w The Mercer Arts Center, była to jedna z tych
rzadkich chwil, gdy warto było bywać w modnym miejscu, bo od dawna nie było
lepszego rock’n’rolla. To, co grali, to był prawdziwy rock’n’roll.

D AVID J OHANSEN Ludzie, którzy widzieli The Dolls, mówili: „Kurde, każdy może
to robić”. Myślę, że wkład The Dolls w punk rocka polegał właśnie na tym:
pokazaliśmy, że każdy może to robić.
Stary, kiedy byliśmy dzieciakami, gwiazdy rock’n’rolla szpanowały
satynowymi marynarkami, życiem w złoconej klatce i różowym cadillakiem albo
podobnym badziewiem. The Dolls olali cały ten mit i całą tę seksualność.
A to dlatego, że byliśmy po prostu nowojorskimi dzieciakami, które pluły
i pierdziały publicznie, były obsceniczne i najzwyczajniej lały na wszystko. To
dość oczywiste, co zrobiliśmy dla rock’n’rolla – sprowadziliśmy go z powrotem na
ulicę.

R ICHARD H ELL Muzyka stała się taka nadęta. Na stadionach królowały złogi z lat
sześćdziesiątych: goście, których traktowano, jakby byli superważni, i którzy
zachowywali się, jakby byli superważni. To nie był rock’n’roll, tylko jakieś
widowisko. Chodziło wyłącznie o światła i pozy. Z The Dolls było tak, jakby ktoś
postawił na scenie ulicę, rozumiesz? To właśnie było w nich świetne: na scenie
i poza nią byli dokładnie tacy sami.

D AVID J OHANSEN To było łatwe zwycięstwo, bo w sumie nic się wtedy nie działo.
Nie było żadnych kapel, zjawiliśmy się my i wszyscy nagle zaczęli mówić, że
The Dolls to najlepsza rzecz od czasów syropu czekoladowego Bosco. A tak
naprawdę byliśmy po prostu jedynym zespołem, więc nie musieliśmy być aż tak
dobrzy.
ROZDZIAŁ 15

Surowa moc

J AYNE C OUNTY Po tym, jak wszyscy wróciliśmy z Londynu, David Bowie zaczął
swój odlot z Ziggym Stardustem. Dał się przekonać do ścięcia włosów
i zafarbowania ich na pomarańczowo – cały ten kosmiczny trip.
To Angela na to cisnęła. Tony DeFries zatrudnił Cherry Vanillę, Leee Childersa,
Tony’ego Zanettę, Jamiego DeCarlo – wszystkich tych świrów, którzy mieli się
postarać, żeby David dobrze wyglądał. Gdyby nie Pork Andy’ego Warhola, nigdy
nie byłoby MainMan ani Ziggy’ego Stardusta.

L EEE C HILDERS David Bowie zaczął kreować w Londynie swoją legendę. Nagle
to jego zwyczajne gitarowe brzdąkanie z Mickiem Ronsonem stało się naprawdę
wielką sensacją. Gdy nadszedł czas, żeby sprowadzić Bowiego do Ameryki, Tony
DeFries, który był jego managerem, nawiązał kontakt z Tonym Zanettą, który
grał Andy’ego Warhola w Pork. Łączyły ich jakieś więzy… Bóg wie jakie.
W każdym razie Tony DeFries i Tony Zanetta zabrali mnie na kolację do Pete’s
Tavern, a ja trajkotałem tak, jak to robię przez całe życie: „Och, myślę, że
powinniśmy to zrobić! Och, to byłoby wspaniałe!”. Pod koniec kolacji Tony
DeFries powiedział: „No cóż, Z – tak nazwał Tony’ego Zanettę. – Myślę, że siedzi
przed nami wicedyrektor”.
Nawet sobie sprawy nie zdawałem, że to rozmowa o pracę. Myślałem, że po
prostu jem kolację, a zostałem wicedyrektorem MainMan, spółki zajmującej się
managementem Davida Bowiego. Potem oczywiście wciągnęliśmy w to Cherry
Vanillę – została sekretarką – i nagle staliśmy się amerykańską firmą.

P AUL M ORRISSEY Tony DeFries ściągnął do Warholowskiej The Factory tego


śmiesznego gostka, Davida Bowiego. To ja musiałem prowadzić tam cały biznes –
ludzie nie omawiali niczego z Andym, bo Andy nie wiedział, co powiedzieć, więc
wszystko było na mojej głowie.
No więc rozmawiam z Tonym DeFriesem, a on mówi: „Dostałem dużo
pieniędzy od RCA , żeby promować tego faceta w Ameryce” i wskazuje na
Bowiego – tego pociesznego bladawca siedzącego w kącie.
„Myślimy, że się wybije – ciągnie Tony – Jest niezły. A RCA dało mi sporo
kasy, więc mam taki pomysł na promocję Bowiego, żeby Andy Warhol
towarzyszył nam podczas amerykańskiej trasy koncertowej”.
Andy siedzi w jednym kącie, a ten mały zahukany Bowie w drugim – jeden
łypie na drugiego z końca sali, a tutaj DeFries proponuje, żeby zapłacić Andy’emu
za bycie groupie! Dla Davida Bowiego!
Po prostu nie mogłem w to uwierzyć. Pytam: „RCA zapłaci TOBIE , a ty zapłacisz
ANDY’EMU ? Czemu nie zapłacą nam za promowanie naszego albumu, tak jak to
było z The Velvet Underground?”.
To była kompletna głupota: pobieranie opłaty za promowanie kogoś, z kim nic
cię nie łączy, tylko dlatego, że DeFries chciał, żeby David Bowie był nowym
The Velvet Underground.
„Wiesz, raczej się to nie uda – stwierdziłem w końcu. – Jesteśmy teraz trochę
zbyt zajęci”.

B EBE B UELL Davida Bowiego poznałam w Max’s. Byłam tam z Toddem


Rundgrenem i innymi. David z żoną podeszli do naszego stolika. Powiedział mi, że
jego zdaniem jestem bardzo piękna, tak jak jego żona. „Mam na imię David, a to
moja żona, Angela. A ty jak się nazywasz?”.
Odparłam: „Jestem Bebe Buell, a to mój chłopak, Todd Rundgren”.
Bowie spojrzał na Todda i oznajmił: „Słyszałem o tobie, podobno niezły
z ciebie bystrzak”.
A Todd rzucił: „Tak, to prawda. A ja z kolei słyszałem o tobie, że zżynasz ze
mnie”. David popatrzył na niego jak na wariata. Takie było pierwsze tête-à-tête
Davida i Todda. Aż iskry poszły.
Następnego dnia zadzwonił telefon – to był David Bowie. W jakiś sposób
dowiedział się, gdzie mieszkam, i mnie wytropił. Zaproponował, żebym przyszła
na koncert The Rockettes do Radio City Music Hall, a potem chciał, abym
oprowadziła go po Nowym Jorku.
Był milutki. Poszłam z nim na zakupy. Kupił mi kilka par butów, kilka sukienek
i brokatowe naklejki w kształcie gwiazdy. Nakleiliśmy je sobie na twarze, kiedy
jakiś tydzień później wzięłam go na koncert The Dolls.
David podjechał po mnie tą swoją wykurwiście wielką limuzyną. Spytałam go:
„Jak za to wszystko płacisz?”.
„Och – wyjaśnił – za to płaci mój manager”. David był bardzo ekstrawagancki
jak na kogoś, kto jeszcze nie podbił tych wybrzeży.
Poszliśmy więc i mizialiśmy się przez cały koncert. The Dolls byli zajebiści,
a Bowie w przerwach między całowaniem mnie miał na twarzy szeroki uśmiech.
A ja znów zaczęłam robić za wielką zdzirę, bo nasza akcja nie uszła uwadze prasy
i w całym mieście były potem nasze zdjęcia z nagłówkiem: „Ździra znów
w natarciu!”.

D AVID J OHANSEN Bowie przychodził na nasze koncerty w The Mercer Arts


Center. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Pamiętam, jak przyszedł w tym
swoim pikowanym babskim wdzianku i pyta: „Kto cię tak obciął?”.
A ja, zgodnie z prawdą, odpowiadam: „Johnny Thunders”.

S TEVE H ARRIS Kiedy poszukiwano Davida Bowiego, bo miał właśnie podpisać


kontrakt z RCA Records, zobaczył go ktoś z Elektry i powiedział: „A może byś
wpadł do nas? Elektra to naprawdę niezła firma”. Bowie przyjął zaproszenie.
Ludzie, którzy odwiedzali Elektrę, zwykle prosili, żeby opowiedzieć im coś o Jimie
Morrisonie. Ale David Bowie poprosił: „Powiedzcie mi coś o Iggym”.

D ANNY F IELDS Pewnego wieczora z Max’s zadzwoniła Lisa Robinson. Była tam
z Davidem Bowiem. David chciał się spotkać z Iggym. A Iggy akurat siedział
u mnie i oglądał telewizję.
Byłem zdumiony, że w ogóle ktoś w Anglii słyszał o Iggym. Więc
powiedziałem mu: „Bądź miły dla tego całego Bowiego. Wspomniał o tobie
w ankiecie na temat nowych ulubionych wykonawców zamieszczonej w »Melody
Makerze«. Poza tym jest ładniutki i chcę go poznać. Zbieramy się”.
No i pojechaliśmy do Max’s. Nie wiem, o czym mówili. Pewnie gadka w stylu:
„Hej, stary, lubię twoją muzykę”.

L EEE C HILDERS Moim zdaniem David Bowie był zafascynowany Iggym dlatego,
że chciał wejść w rock’n’rollową rzeczywistość, w której żył Iggy. On sam nigdy
w tej rzeczywistości nie żył, bo gdy Iggy robił w Detroit za wykolejeńca, Bowie
był cienkim studenciną z południowego Londynu uczęszczającym do szkoły
artystycznej. Wiedział, że rzeczywistość, w której urodził się Iggy, nigdy nie
będzie jego udziałem. Wymyślił więc sobie, że ją kupi.
D ANNY F IELDS Z ulgą rzadziej widywałem się z Iggym, kiedy ten zaczął spędzać
czas z Davidem Bowiem. Moja przygoda z Iggym i jego zespołem była dla mnie
zbyt naznaczona klęską, żebym czuł się dobrze z myślą o dalszej współpracy
z nimi. To prowadziło donikąd. Tak więc cieszyłem się, widząc Iggy’ego z kimś,
kto mógłby mu pomóc – zwłaszcza gdy tym kimś był David Bowie.

R ON A SHETON Skończyłem jako ostatni mieszkaniec Fun House. Iggy pojechał do


Nowego Jorku. Był tam David Bowie, który gdy tylko dowiedział się, że Iggy jest
w mieście, zaprosił go na lunch i zaprowadził do Tony’ego DeFriesa. Następnego
dnia Tony DeFries trafił do Clive’a Davisa w CBS i załatwił Iggy’emu kontrakt na
sto tysięcy.

A NGELA B OWIE Tony DeFries był oczarowany Iggym. Spojrzał na niego


i zobaczył pieniądze. Tony lubił bawić się w Pana Boga i bardzo dobrze grał tę rolę
przed Iggym. Zanim wziął Iggy’ego na spotkanie z Clivem Davisem w CBS ,
powiedział mu, że jest to wstępna umowa w celu zawarcia prawdziwego kontraktu
płytowego.
Iggy wskoczył na biurko i śpiewał Clive’owi Davisowi My Funny Valentine.
Tony, jak podejrzewam, dał Iggy’emu do zrozumienia, że Clive będzie – że tak
powiem – podatny na wdzięki przystojnego młodego artysty, który umie wskoczyć
na biurko i zaśpiewać My Funny Valentine.

S TEVE H ARRIS Kiedy w 1970 roku odszedłem z Elektry i zostałem


wicedyrektorem CBS , Clive Davis powiedział: „Wiesz, naprawdę powinienem
podpisać kontrakt z Iggym”.
Poradziłem mu: „Musisz się dobrze przygotować do jego promocji, bo to nie
jest pierwszy z brzegu grajek. Kontrakt z Iggym to nie to samo, co kontrakt
z Barrym Manilowem”.
Któregoś dnia, jakieś dwa miesiące przed odejściem Clive’a z CBS , obaj
wychodziliśmy z biura w tym samym czasie. Clive zaproponował, że podwiezie
mnie do domu. Wsiedliśmy do jego limuzyny i zaczęliśmy rozprawiać o Iggym.
„Ważne jest jedno – stwierdziłem – firma musi zrozumieć, że w tym wypadku
postawa jest ważniejsza od samej muzyki i może się to nieźle sprzedawać, jeśli
zostanie właściwie wypromowane”.

I GGY P OP Zaśpiewałem Clive’owi Davisowi The Shadow of Your Smile


i wykonałem mały układ taneczny. Davis poprosił mnie o to i owo, a ja na
wszystko odpowiadałem „nie”.
„Zaśpiewałbyś coś z repertuaru Simona i Garfunkela?”.
„Nie”.
„Potrafisz śpiewać bardziej melodyjnie?”.
„Nie… ale śpiewać potrafię. Chcesz posłuchać?” – i właśnie wtedy zaśpiewałem
The Shadow of Your Smile.
Davis powiedział: „Dobra, wystarczy! Wystarczy!”. Potem podniósł słuchawkę
i powiedział: „Proszę z działem prawnym”. I było po wszystkim.

J AMES W ILLIAMSON Ig podpisał umowę – i to całkiem niezłą umowę na dwie


płyty – zadzwonił do mnie i mówi: „Pakuj walizę”. Umowa była wstępna, ale ja
wciąż mieszkałem u mojej siostry – spałem kątem na kanapie i cierpiałem na
zapalenie wątroby. Właśnie z tego wychodziłem, kiedy Iggy dał mi znać, że mam
się natychmiast pakować i jechać. To była szybka akcja.

R ON A SHETON Działka, na której mieszkaliśmy w Ann Arbor, po zburzeniu Fun


House została podzielona. Na jednej części powstała szosa, a na drugiej postawiono
bank. Zostałem z niczym.
Pewnego wieczora byłem na mieście i dowiedziałem się od kogoś, że w studiu
SRC jest impreza.
No to poszedłem. Byli tam Iggy i James Williamson. Rozmawiamy sobie
i w pewnym momencie Iggy mówi: „A tak przy okazji, podpisałem umowę. James
i ja jedziemy do Anglii”.
Poczułem się tak, jakby ktoś mnie walnął pięścią w brzuch. Albo jakbym dostał
obuchem w głowę. Byłem wstrząśnięty, bo myślałem, że w końcu znowu się
zejdziemy. Wyszedłem z imprezy, oparłem się o jakieś drzewo i przepłakałem pół
godziny.
Byłem w szoku. Szedłem dwadzieścia pięć kilometrów na piechotę do domu,
całkowicie zdruzgotany. Iggy rzucił to tak od niechcenia: „A tak przy okazji,
podpisałem umowę. James i ja jedziemy do Anglii…”.

J AMES W ILLIAMSON Ostateczny wniosek jest taki: koniec z The Stooges, zespół
się rozpadł i jedziemy do Anglii, żeby założyć nową kapelę. Myślę, że powodem,
dla którego Iggy wybrał mnie – poza tym, że potrafiłem grać na gitarze w sposób,
który zrobił na nim wrażenie – było to, że Ronnie popadł w marazm, stał się
apatyczny, no i jarał dużo zioła. Nie wyglądało na to, żeby dało się z nim nagrać
następną płytę. Iggy jest bardzo ambitnym facetem i potrzebuje kogoś, kto potrafi
nadać siłę muzyce, którą on chce robić. Ron, jego zdaniem, nie nadawał się do
tego, lecz, jak przypuszczam, widział w tej roli mnie.

A NGELA B OWIE David Bowie zawsze równał do ludzi, których – jak czuł – może
sprzedawać lub którzy byli wpływowi i nowatorscy. Sądzę, że tak właśnie myślał
o Andym Warholu. Po spotkaniu z Warholem David wrócił do Anglii, aby
promować Iggy’ego Popa, wciąż gadał o Lou Reedzie i The Velvet Underground,
a potem do Londynu zawitał spektakl Pork.

J AMES W ILLIAMSON No to lecimy do Londynu i lądujemy w strefie zerowej


glamu. To my: dwóch gości z Michigan, którzy nawet nie wiedzą, jak się, kuźwa,
używa wanny, takie z nas były wieśniaki, ha, ha, ha!

A NGELA B OWIE Ostatecznie David Bowie zrobił płytę z Iggym, a także płytę
z Lou Reedem. Jeśli patrzeć w retrospektywie na jego sposób działania, to jest to
metoda dość spójna, efektywna. Nie mówię tego w sensie krytycznym. Jestem pod
wrażeniem, myślę, że to niesamowite. Raw Power to coś, co David był w stanie
zobaczyć, wyobrazić sobie… i potrafił sprzedać Iggy’emu pomysł zrobienia z nim
albumu, dzięki któremu sam wkupił się w łaski Ameryki.

R ON A SHETON Iggy i James polecieli do Anglii. Trzy miesiące później Iggy – jak
to on – dzwoni do mnie z Londynu i mówi: „Wiesz co, przesłuchaliśmy dosłownie
setki perkusistów i basistów, ale nie udało się nam znaleźć nikogo, kto byłby dobry,
więc może byś przyjechał tu do nas z bratem i zagralibyście z nami – ty na basie,
a twój brat na perkusji?”.

J AMES W ILLIAMSON Iggy i ja zatrzymaliśmy się w The Royal Gardens, w hotelu


w Kensington. Przydzielono nam dwupokojowy apartament dla nowożeńców. Ig
wziął pokój przechodni, a ja – ten drugi, z łożem małżeńskim.
Któregoś wieczora oglądamy sobie telewizję i mówię do niego: „Słuchaj,
przecież znamy dobrą sekcję rytmiczną, czemu nie zadzwonić do Ashetonów i nie
ściągnąć ich tutaj?”. Ron to świetny basista – zawsze był świetny, odkąd go znam.
W każdym razie Ig się zgodził i zadzwoniliśmy do nich. Zjawili się w Londynie
i byli strasznie szczęśliwi z tego powodu.

R ON A SHETON Oczywiście, że chciałem to zrobić, bo to fajna rzecz, ale w sumie


było właśnie tak, jak powiedział: przesłuchali każdego, kto przyszedł im na myśl,
ale nie znaleźli nikogo wystarczająco dobrego, więc ostatecznie ich wybór padł na
nas… członków pierwszego składu.
Z początku pomyślałem: „Co to ma być? Boże, co za dziwny sposób proszenia”.
Ale byłem tak podekscytowany, że mogę coś robić – zwłaszcza że chodziło
o wyjazd do Anglii. Polecieliśmy ze Scottym do Londynu i sytuacja wyglądała
naprawdę nieźle: mieliśmy do dyspozycji kierowcę i suterenę pięknego mews
house[55] przy Seymour Walk.
Pierwszego dnia naszego pobytu poznałem Davida Bowiego. Wpadł do naszego
domu, pijany, z dwiema jamajskimi dziewczynami, które miały na głowach
identyczne pomarańczowe fryzury, dokładnie takie jak sam Bowie. Cała trójka
poszła do jadalni, żeby pić wino i takie tam. Za bardzo się w to nie angażowałem.
David trochę się pogubił w rozkładzie domu, więc pokazałem mu, gdzie są drzwi
wejściowe, a on złapał mnie za tyłek i zaczął całować. Wziąłem zamach, żeby mu
przywalić, ale pomyślałem: „No nie, lepiej tego zrobić”.
Nie uderzyłem go.

J AMES W ILLIAMSON Byliśmy kmiotami. Oglądaliśmy wszystkich tych ludzi –


Marca Bolana, Davida Bowiego i innych – a każdy z nich miał makijaż. No więc
skoro mieliśmy dać show, powiedzieliśmy sobie: „Może my też powinniśmy się
pomalować?”.
Zaczęliśmy się nad tym zastanawiać, ale nie mieliśmy pojęcia, jak się do tego
zabrać, nie było nawet pod ręką żadnych dziewczyn, które mogłyby nam jakoś
pomóc. Ostatecznie po prostu poszliśmy do sklepu i wróciliśmy z pudłem do
robienia make-upu dla klauna.

A NGELA B OWIE Łatwo było zaimponować Davidowi, bo Anglia to zacofany kraj.


Choćby prawo karzące za „uprawianie sodomii”. Trzeba zrozumieć, skąd pochodził
David. Kiedy Lou Reed śpiewał o nowojorskich drag queens, dla Davida oznaczało
to, że Ameryka jest najbardziej otwartym, najwspanialszym na świecie miejscem.
David wyznał na łamach „Melody Makera”, że jest gejem – potem poprawił się
i powiedział, że jest biseksualny, co tak naprawdę miał na myśli. Nigdy by się na to
nie odważył, gdyby nie zadawał się z Iggym i Lou. W jego oczach reprezentowali
oni to miejsce za oceanem, gdzie dokonywała się zmiana – skoro tak, to pieprzyć
wszystkich tych angielskich hipokrytów!

I GGY P OP Snułem się po Londynie, po parkach i wszędzie indziej, w kurtce


z lamparciej skóry – w zasadzie to była skóra geparda – i z wielkim gepardem na
placach, a wszystkie stare londyńskie cioty podjeżdżały samochodami i próbowały
mnie wyrwać.
A ja chciałem się tylko przechadzać ulicami z sercem pełnym napalmu[56].
Zawsze uważałem, że Heart Full of Soul[57] to dobry kawałek, więc pytałem sam
siebie: „Co wypełnia moje serce?”.
I stwierdziłem, że w zasadzie jest pełne napalmu.

R ON A SHETON Bowie robił próby przed swoim występem w The Rainbow.


Poszliśmy zobaczyć, jak mu idzie. Fajne to było – oglądaliśmy, jak goście
przygotowują się do pierwszego wielkiego show pod szyldem David
Bowie/Spiders from Mars. Potem wieczorem idziemy na koncert, mamy miejsca
w pierwszym rzędzie, David śpiewa, sala pełna, a mój brat mówi do mnie:
„Słuchaj, już widzieliśmy to gówno, chodźmy lepiej na piwo”.
Dosyć to było ostentacyjne – Bowie odstawia swój show, a Scotty i ja wstajemy
z miejsc i idziemy między rzędami foteli. Poszliśmy do baru. Siedział tam Lou
Reed, pijany i naćpany mandraxem, angielskim depresantem[58]. Lou dał każdemu
z nas po pigule. Ja tylko udałem, że ją wziąłem, ale Scotty połknął swoją.
Balowaliśmy z Lou i obaj nieźle się napierdolili. Pomyślałem sobie: „No tak, teraz
muszę się troszczyć o dwóch facetów”.
Następnego dnia dzwoni telefon: mam zaraz przyjść do biura MainMan. Tony
DeFries opieprzył mnie za to, że wyszedłem po pierwszych trzech kawałkach
Davida. Wszyscy byli wściekli, że zmyłem się z tego koncertu. Wkurwiłem się na
nich: „Odpierdolcie się, wszędzie było pełno ludzi. Po prostu nie chciałem tam
być”.

J AMES W ILLIAMSON Bowie był dla nas kompletnie bez sensu, ale był fajnym
gościem, nie było się o co kłócić. On grał pop, a my nie.
Za to ogromne wrażenie zrobił na nas Marc Bolan. „Jezusie Nazareński, gość
ma power jak Beatlesi!”.

L OU R EED Dzieciaki jakoś nigdy szczególnie nie piszczały na mój widok. Na


widok Davida Bowiego – owszem, ale na mój nie. Co robiły na mój widok?
Rzucały na scenę strzykawki i jointy.

A NGELA B OWIE Przypuszczam, że Lou Reed był trochę bardziej wyrafinowany


niż Iggy. Z tym że Lou – w odróżnieniu od Iggy’ego – nie czytał książek. Rodzice
Iggy’ego byli nauczycielami i on naprawdę czytał – i to takie rzeczy jak powieści
Dostojewskiego i podobny chłam. Lou miał raczej styl nowojorski – blefował, że
coś przeczytał, nawet jeśli tego nie zrobił. Ale poruszał wystarczająco dużo
wątków w sposób wystarczająco powierzchowny, że po zakończeniu rozmowy nie
miało się bólu głowy.
Z kolei z Iggym było tak, że jeśli już doszło z nim do jakiejś poważnej
rozmowy, to chodziło mu tylko o wykazanie, że jesteś głupkiem i ignorantem,
a on – geniuszem. A kiedy już zostało to dowiedzione i ustalone, Iggy wykorzystał
cię na wszelkie sposoby – żeby go nakarmić, skombinować coś do ćpania albo
załatwić ruchanie.

J AMES W ILLIAMSON Płyta Raw Power była taka, jaka była, tylko dlatego, że
David stał się bardzo popularny. Był wciąż zajęty i przestał zwracać na nas uwagę.
Po prostu wpuścili nas do studia i pozwolili nam robić, co chcemy.

R ON A SHETON James grał na gitarze prowadzącej, ja na basie, a Scotty na


perkusji. Ćwiczyliśmy od północy do szóstej, tak jak w tym świetnym numerze
Pretty Things Midnight to Six, a potem nagraliśmy płytę Raw Power.

A NGELA B OWIE Iggy naprawdę poczuł, że Tony DeFries to jego szansa. Dlatego
starał się trzymać w ryzach. Rozumiałam, że Iggy lubi heroinę, i wkurzało mnie to,
bo nigdy nie umiałam pojąć, co skłania ludzi do brania heroiny.
Ale starałam się być idealną gospodynią i dlatego miałam nawet
makrobiotycznego kucharza. Wydawało mi się, że to pomoże – taka byłam pogięta,
ha, ha, ha. Naprawdę chciałam im wszystkim nieba przychylić. Wiesz, roiłam
sobie: „Może myślą, że są zatruci, może myślą, że ich życie nie jest nic warte,
może powinni trochę pohipisować…”.
M ALCOLM M C L AREN W czasie nagrywania Raw Power, kiedy Iggy był
w Londynie razem z Bowiem, odbierałem go jako osobę niezwykle próżną, bo był
niesamowitym przystojniakiem. Ale nie uwiódł mnie w ten sam sposób, w jaki
uwiedli mnie The Dolls.
Było tak dlatego – tak sobie myślę – że Iggy był mniej zorientowany na modę.
Pewnie głupio tak mówić, ale to prawda. W Iggym nie widziałem niczego
modnego.
Widziałem twardziela, modela pełnego seksu i świetnego wokalistę.
Uwielbiałem płytę Raw Power – ale nie chciałem mieć do czynienia z facetem
z głową pełną dragów i piguł, który wrzeszczy na mnie: „RAW POWER!!!”.
Nie chciałem wskakiwać na kolana ćpunowi – po prostu nie byłem na to
przygotowany. Byłem zbyt naiwny, nie wyobrażałem sobie takiej możliwości. Nie
brzmiało to zbyt modnie, nie było w tym szminki. Nie miało to tego elementu
mody, który był obecny w The New York Dolls, tego modowego przegięcia – jak
ta stara, badziewna szminka na okładce ich płyty. Gdy teraz o tym myślę, było to
w sumie żałosne, cały ten kurewski klimat, ale to właśnie mi się podobało. Zawsze
sądziłem, że imprezy będą przez to lepsze, że środowisko będzie przez to lepsze.
The Dolls po prostu wyglądali atrakcyjniej.

J AMES W ILLIAMSON To, jak Bowie zmiksował Raw Power, to mistrzostwo świata,
ale ja nie miałem o niczym pojęcia, to był mój pierwszy pobyt w studiu, dlatego
byłem tak uległy wobec Iga, a to nic dobrego. Iggy uważa, że zna się na wszystkim,
i jest bardzo despotyczny, ale tak naprawdę guzik wie. Mówi inżynierowi dźwięku,
że ma być dokładnie tak, jak przy nagrywaniu Fun House – czyli na żywca – i ten
biedny gostek robi wszystko, co w jego mocy, ale co może zrobić?
Nie chcieliśmy, żeby David Bowie miał cokolwiek wspólnego z naszą płytą, ale
ostatecznie nas to przerosło. Odwaliliśmy tę dość gównianą robotę nagraniową
i mieliśmy masę dodatkowego materiału. Było tego za dużo, żeby Ig zdołał sobie
z tym poradzić. Ja też nie wiedziałem, jak to ogarnąć, nie wiedziałem, co robię.
Nawet nie próbowałem.
Skończyło się to na miksie, który tak naprawdę do niczego się nie nadawał.
Wtedy DeFries podjął decyzję, żeby ściągnąć Bowiego, który i tak chciał się
tym zająć. I efekt był świetny.
R ON A SHETON Tuż przed wylotem z Anglii, już po nagraniu albumu, chłopaki
dowiedzieli się, że dosłownie za rogiem mogą legalnie, bez recepty, dostać płynną
kodeinę. W efekcie pokój tego chuja Jamesa przez ostatni miesiąc naszego pobytu
był dosłownie zasłany buteleczkami po kodeinie. On i mój brat popijali ją przez
cały czas.
Była heroina, sporo depresantów, kokaina – dosłownie wszystko. Sami znów
wpadli w nałóg, a potem wywalili mojego brata z zespołu za ćpanie. Powiedziałem:
„Chwiiila, jak on idzie, to ja też. Chłopaki, wszyscy jesteście ćpunami. To nie fair,
że z powodu własnych problemów robicie z mojego brata kozła ofiarnego!”.

J AMES W ILLIAMSON Nadal nie wiemy, czemu wtedy nie koncertowaliśmy, czemu
DeFries nie załatwił nam więcej grania w Londynie. Nigdy się tego nie dowiemy.
Myślę, że chciał, aby to David był w centrum uwagi, a The Stooges byli po prostu
na dokładkę. To bardzo w stylu Davida Bowiego.
Nasz jedyny koncert odbył się jeszcze przed wejściem do studia. DeFries bał
się, jak wyznał później, że ktoś wezwie policję na nasz show. W tamtych czasach
w Londynie coś podobnego mogło się zdarzyć. Z pewnością parę dzieciaków
zesrało się ze strachu. Nie masz pojęcia, jak wyglądały twarze tych ludzi. Nigdy
wcześniej nie widzieli czegoś takiego. A to był nasz zwykły koncert, taki jak
zawsze.

L EEE C HILDERS Demolowali dom i totalnie mieszali w całej okolicy, aż w końcu


ich wyrzucono. Właśnie dlatego trzeba ich było w końcu ściągnąć z Anglii.
MainMan nie umiało znaleźć dla nich miejsca i było ryzyko, że Iggy może
w każdej chwili zostać deportowany.

R ON A SHETON Podczas gdy David Bowie krążył wokół Iggy’ego, ja pieprzyłem


się z żoną Davida. On nie miał nic przeciwko temu, ja nie miałem nic przeciwko
temu, nigdy nie było między nami kwasów z tego powodu.

J AMES W ILLIAMSON Angie zaczęła się kręcić z Ronem i najwyraźniej trochę to


trwało.

R ON A SHETON Kiedy nadszedł czas, żeby zwijać się z Anglii, poleciliśmy prosto
do domu, do Ann Arbor. Angie zjawiła się parę dni po nas i zamieszkała w Campus
Inn. Zadzwoniła do mnie i powiedziała: „Jestem w mieście”.
Na kilka tygodni zamieszkałem z nią w hotelu. Potem przedstawiłem ją mojemu
przyjacielowi, Scottowi Richardsonowi. Pewnego dnia poszedłem do hotelu, aby
powiedzieć Angie, że na mnie już czas, a na poduszce była notatka: „Wyszłam ze
Scottem Richardsonem, bla, bla, bla, do zobaczenia później”. Angie zabrała Scotta
do Anglii. Ostatecznie bujał się z Davidem i Angie przez rok.
Angie była pod pewnym względem po prostu idealną osobą. Kochała seks, ale
nie seks „ot tak”. Lubiła miłych facetów. Kobiety też.
ROZDZIAŁ 16

Billy Laleczka

M ARTY T HAU Kiedy Steve Leber, David Krebs i ja zawarliśmy umowę


menedżerską z The New York Dolls, naszą pierwszą decyzją było wysłanie ich do
Anglii. Doszliśmy do wniosku, że w Ameryce będzie trudno przebić się
z The Dolls, pomyśleliśmy więc: „Wybierzmy się do Anglii, podpiszmy tam
poważny kontrakt, a mając go w kieszeni, możemy wrócić do kraju i podpisać
następny, jeszcze poważniejszy”. Polecieliśmy więc do Anglii, gdzie The Dolls
zagrali dla trzynastu tysięcy ludzi jako support przed Rodem Stewartem. Wcześniej
w The Mercer Arts Center przychodziło ich posłuchać nie więcej niż trzysta
pięćdziesiąt osób.

S YL S YLVAIN Ruszyliśmy do Anglii dlatego, że w „Melody Makerze” pojawił się


duży materiał o nas: „Nowa sensacja z Nowego Jorku – The New York Dolls!”.

J ERRY N OLAN The Dolls polecieli do Anglii, żeby grać przed Rodem Stewartem.
Żadna grupa w historii rock’n’rolla nigdy nie odbyła tournée z wielką gwiazdą, nie
mając na koncie wydanej płyty, choćby singla. Ba, The Dolls nie mieli nawet
żadnej umowy z jakąkolwiek firmą płytową. A mimo to zrobili totalny rozpierdol.
Słyszałem od wszystkich, jak łakomym kąskiem stali się w mieście. Potem jednak
zacząłem się o nich martwić. To byli ostrzy, dzicy kolesie. Owszem, pili, ale do
twardych dragów tak naprawdę ich nie ciągnęło. No dobra, dragi zdarzały się, ale
okazjonalnie. Niespodziewanie dla samego siebie powiedziałem mojej
dziewczynie: „Wiesz co, Corrine? Coś jest nie tak. Coś się stało w Anglii. Mam złe
przeczucia”.

M ARTY T HAU The Dolls supportujący Roda Stewarta dosłownie zmietli z foteli
pismaków z angielskich tygodników. Pojawiły się potem teksty w stylu: „Ujrzałem
przyszłość rock’n’rolla!”. Oczywiście byli też tacy, którzy pisali: „To najgorsze
gówno, jakie w życiu widziałem”.
Wokół kapeli zapanowała wielka histeria, wszystkie firmy fonograficzne chciały
podpisywać z nimi kontrakty. Prowadziliśmy rozmowy z Phonogramem,
z The Who, ze Stonesami i Virgin Records. A z Nowego Jorku przyszedł telegram
od Ahmeta Ertegüna[59] o treści: „Wprawdzie jeszcze was nie widziałem, ale dam
wam pięćdziesiąt tysięcy dolarów za wyłączność w Stanach Zjednoczonych”.
Richard Branson, właściciel Virgin Airlines i Virgin Records, wysłał do hotelu
posłańca, który miał nam przekazać następującą wiadomość: „Zapraszam do mojej
łodzi mieszkalnej, chciałbym porozmawiać o The New York Dolls”.
Poszliśmy się z nim spotkać, a on zaczął arogancko: „Daję za The Dolls pięć
tysięcy dolarów”. Nasz pobyt na jego łajbie nie trwał dłużej niż trzy minuty.
„Chcesz nam dać pięć tysięcy dolarów? – spytałem. – A my właśnie
prowadzimy rozmowy z ludźmi, którzy oferują jakieś trzysta pięćdziesiąt tysięcy.
Więc dziękujemy bardzo. Miło było poznać, ale na nas już czas”.
Dwa dni później mieliśmy wieczorne spotkanie w londyńskim mieszkaniu
Tony’ego Secundy. Byłem ja, moja żona Betty, Steve Leber, Tony Secunda, jego
dziewczyna Zelda, Chris Stamp i Kit Lambert. Zadzwonił telefon.
„Marty, przyjeżdżaj szybko do… (tu następował jakiś adres, którego nie
znałem)… Billy Murcia nie żyje”.
„Co?” – pytam zdumiony.
Rzuciłem telefon, spojrzałem na wszystkich, nie powiedziałem nic, bo wciąż
jeszcze byłem w szoku. I wybiegłem na zewnątrz.
Nie wiem, co reszta musiała sobie pomyśleć. Pewnie uznali, że mi odbiło.
Zatrzymałem taksówkę i jakieś cztery minuty później byłem na miejscu.
Przebieg wydarzeń był taki: tego wieczora, zanim wyszliśmy, Billy wpadł do
mojego pokoju wieczorem i spytał, czy nie mam przypadkiem pięciu funtów.
Potem odebrał połączenie telefoniczne przekierowane z jego pokoju – ktoś
zapraszał go na imprezę. Ale wcześniej miał inne plany. Kiedy przyszedł pożyczyć
ode mnie pięć funtów, nie miał w planach niczego konkretnego. Po prostu się bujał.
Ostatecznie Billy trafił na tę imprezę i tam, wskutek połączenia alkoholu
z jakimś środkiem – według badania pośmiertnego był to metakwalon – zaczął się
dławić. Zsiniał i stracił przytomność, a wszyscy, którzy tam byli – cała chata pełna
ludzi – zwiali. Każdy miał głęboko w dupie tego biednego dzieciaka, który
zadławił się na śmierć. Wszyscy uciekli, troszcząc się o własną skórę. Ci nieliczni,
którzy zostali, nie chcieli skandalu, więc wsadzili go do wanny i puścili lodowatą
wodę.
Utonął. Gdyby natychmiast wezwano karetkę, gdyby zawieziono go do szpitala
i zrobiono płukanie żołądka, toby przeżył.
Kiedy przyjechałem, na miejscu byli Scotland Yard i czworo uczestników
imprezy. Billy już nie żył.
To ja zidentyfikowałem jego ciało.

S YL S YLVAIN Billy Murcia był pierwszym członkiem The New York Dolls,
którego poznałem. Chodziłem wtedy do Van Wyck Junior High School na
Queensie. Pewnego razu podszedł do mnie jego brat i powiedział: „Ej, ty – mój brat
chce się z tobą bić, dziś o trzeciej”.
Byłem syryjskim Żydem, urodziłem się w Kairze. Moja rodzina została
wygnana z Egiptu w 1956 roku, w czasie kryzysu sueskiego. Jakiś żydowski
komitet, ten sam, który zajmował się emigracją rosyjskich Żydów, zorganizował
nam wyjazd do Ameryki. Dotarliśmy na miejsce drogą morską. Byłem zapewne
jednym z ostatnich imigrantów, który przypłynął do Nowego Jorku statkiem,
witany przez Statuę Wolności.
Pierwszy angielski zwrot, jakiego nauczyłem się po zejściu na ląd, to „Fuck
you!”. Stałem na nabrzeżu, w tych swoich beznadziejnych brązowych butach. Jacyś
ludzie podeszli do mnie i spytali: „Mówisz po angielsku?”. Odpowiedziałem im, że
nie. A oni wtedy: „No to się pierdol”.
Przerzucano nas z miejsca na miejsce, aż w końcu zamieszkaliśmy na Queensie,
w okolicy zwanej Jamaica. Billy Murcia mieszkał trzy przecznice ode mnie. Jego
rodzina właśnie przyjechała z Kolumbii. I on, i ja byliśmy imigrantami. Billy miał
trzech braci – Alfonsa, Hoffmana i Edgara – i siostrę Heidi. Potem doszła do tego
jeszcze dwójka rodzeństwa przyrodniego. Rodzina Billy’ego zajmowała dość duży
wolno stojący dom. My mieszkaliśmy w bloku.
Nie byłem żadnym twardzielem, ale kręciły się wokół mnie dziewczyny, więc
pewnie z tego powodu tak o mnie myślano. Byłem ładnie obcięty – może dlatego
Alfonso powiedział: „Będziesz się bił z moim bratem”.
Zabrzmi to zabawnie, ale dosłownie dzień wcześniej widziałem Billy’ego, jak
się z kimś bił – te ustawki organizował jego starszy brat, Alfonso, który był kimś
w rodzaju jego managera. Chodził do ósmej klasy, a my z Billym byliśmy dopiero
w siódmej. Billy bił się z jakimś chłopakiem mieszkającym naprzeciwko szkoły,
gdzie budowano właśnie nowe domy. Padał deszcz, więc obaj byli utaplani
w błocie. Nie mogłem w to uwierzyć, bo Billy też nie był osiłkiem, ale jego brat
ostro z nim ćwiczył – wypuszczał go na największych nożowników.
Kiedy więc Alfonso powiedział, że mam się bić z Billym, pomyślałem: „No nie,
po kiego?”. Potem wpadłem na Billy’ego w szkolnej stołówce, a on pyta: „To
z tobą?”.
Trochę znaliśmy się wcześniej ze szkoły, nie było między nami kwasów,
zamieniliśmy ze sobą słówko czy dwa. Billy poszedł więc do brata i mówi: „Nie,
stary”. Powiedział to po hiszpańsku: „To mój przyjaciel, mi amigo”. Rozumiesz,
nazwał mnie przyjacielem.
„No dobra, Billy – powiada Alfonso – nie ma sprawy. Znajdziemy kogoś
innego, komu mógłbyś skopać dupę”.
Załatwiłem Billy’emu robotę w sklepie mojego wuja przy Jamaica Avenue,
gdzie sam pracowałem – nazywał się Michelle Novelties. Sprzedawaliśmy w nim
kolczyki – tanie kolczyki po pięćdziesiąt dziewięć centów, które nosiły czarne
dziewczyny. Później, tuż przed powstaniem The Dolls, sprzedawaliśmy ciuchy
w Truth and Soul. To właśnie tam wymyśliliśmy nazwę dla naszej kapeli.
Naprzeciw sklepu, w którym pracowaliśmy, znajdował się zakład, gdzie
naprawiano unikatowe lalki: The New York Doll Hospital.
Po śmierci Billy’ego było ciężko – znałem całą jego rodzinę, więc to ja
musiałem zadzwonić do jego matki i powiedzieć jej, co się stało. Nie mogła w to
uwierzyć – nigdy w życiu nie słyszałem, żeby ktoś tak krzyczał.

M ARTY T HAU Pierwsze, co zrobiłem, to kazałem pozostałym członkom zespołu


się spakować i najszybciej, jak się da, lecieć do Stanów. Pomyślałem, że zapewne
będą musieli odpowiadać na setki pytań, być na miejscu przez parę tygodni, może
nawet miesięcy, i że zrobi się z tego wielka afera. Chciałem oszczędzić im tego
wszystkiego. Nieszczególnie ceniłem sobie skandale, więc w środku nocy
wysłałem ich do Nowego Jorku. Steve Leber i ja zostaliśmy, żeby złożyć zeznania
dla Scotland Yardu.

J ERRY N OLAN Tej nocy dzwoni do mnie kumpel i mówi: „Jerry, nie uwierzysz, kto
właśnie się przekręcił”.
Początkowo myślałem, że chodzi o Johnny’ego Thundersa. Wszyscy uważali, że
Johnny jest typem gościa, który mógłby przedawkować. Śmierć Billy’ego raczej
nie była wynikiem przestępstwa, tylko przeholowania. Poszedł na imprezę, na
której było pełno nadętych, bogatych angielskich dzieciaków z wyższych sfer.
Ludzie mieli ze sobą tabletki zwane mandies – to ciężki barbiturat – i częstowali go
nimi przez cały dzień. A kiedy Billy zasłabł, wszyscy, kurwa, spanikowali.
I wiesz, co zrobili? Wrzucili go do jakiejś jebanej wanny, żeby go ocucić. Po
prostu go, kurwa, utopili! Utopili dzieciaka! Te cholerne bogate gnojki spękały
i spierdoliły. Załatwili go wszyscy. Kurwa, co za strata.

M ARTY T HAU Kiedy wróciłem do domu, złapałem od córki świnkę. Przez miesiąc
leżałem w łóżku, odbierając telefony z całego świata – dzwonili ludzie z „Rolling
Stone’a”, z „Bravo”, z „The New Musical Express” – wydając oświadczenia
i wyjaśniając, co zaszło.
Ale po śmierci Billy’ego nie było już The Dolls. Kiedy to się stało, wszystko
stanęło. Sprowadzenie ciała zajęło około miesiąca. Billy został pochowany
w Westchester lub Yonkers, gdzieś tam. W dniu pogrzebu po raz pierwszy wstałem
z łóżka. Krótko potem zespół spotkał się i postanowiliśmy, że gramy dalej.
Zaczęliśmy więc szukać nowego perkusisty.

J ERRY N OLAN Po śmierci Billy’ego kapela się rozpadła. Miałem rozmowę


z Davidem Johansenem. Powiedziałem mu: „Słuchaj, David, jestem ze starej
szkoły”.
Pewnie użyłem argumentów w stylu „show musi trwać”, bo tak właśnie myślę.
„Muzyka jest tak ważna, że rozwiązanie zespołu byłoby błędem. Trzeba grać dalej,
właśnie przez wzgląd na Billy’ego”.
The Dolls mieli jedną cechę – była nią prostota. A ja umiałem grać rock’n’rolla.
Te dzieciaki miały właściwe podejście i wiedziały, co jest co, ale pod względem
profesjonalizmu nie mogły się równać ze mną. Powiedziałem Davidowi: „Słuchaj,
stary, jest tylko jeden gość, który może wypełnić tę lukę i zrobić to dobrze. Ja”.
Podczas przesłuchania odegrałem cały ich program, jakbym był w kapeli od
dziesięciu lat. Trochę dodałem też od siebie. Każdy numer ciut podkręciłem. Ale
nie chciałem przedobrzyć, bo by się pogubili. Jak wspominałem, nie byli wtedy
jeszcze zbyt profesjonalni. Pokazałem im tylko tyle, żeby zauważyli, że w każdym
kawałku można zrobić coś więcej. Tak się w to wkręciłem, że było to wręcz
żałosne. Pamiętam, jak Arthur podszedł do mnie po tym, jak zagraliśmy
Personality Crisis, i powiedział: „Kurde, nigdy w życiu nie grałem tego tak
szybko”.
Nie uwierzysz, jak bardzo kochałem ten zespół. Chociaż dołączyłem do składu
ostatni, nikt nie był bardziej oddany kapeli niż ja, nikt nie kochał jej bardziej.
Granie w The Dolls było spełnieniem moich marzeń.

M ARTY T HAU Pierwszy koncert The New York Dolls w nowym składzie odbył się
19 grudnia 1972 roku i – oczywiście – ze względu na ponure okoliczności
towarzyszące śmierci Billy’ego stał się wielką sensacją. W „The Village Voice”
ukazał się artykuł, którego główna teza brzmiała: „Ta śmierć nigdy nie powinna się
wydarzyć”. A firmy płytowe, które już wcześniej uważały The Dolls za
transwestytów, teraz uznały, że to również narkomani. Niebezpieczni narkomani.
Niebezpieczni dla społeczeństwa, a do tego transwestyci.
Daliśmy serię koncertów w całym mieście – w Kenny’s Castaways, w Max’s –
i fama rosła. Wokół zespołu robiło się coraz więcej szumu, a Paul Nelson z działu
artystów i repertuaru w Mercury Records pojawiał się na każdym koncercie.
W końcu, po wielu miesiącach negocjacji z różnymi firmami płytowymi, które nie
miały dość jaj, by podpisać kontrakt z The New York Dolls, Paul Nelson wreszcie
się ośmielił. The Dolls zawarli umowę z Mercury. Muszę powiedzieć, że to nie był
nasz pierwszy wybór, ale wykazali się odwagą, i to się liczy.

B OB G RUEN Po raz pierwszy widziałem The Dolls już po śmierci Billy’ego, mniej
więcej wtedy, gdy podpisali kontrakt. Spędzałem czas, grając w pikuty z Hells
Angels na Trzeciej. The Mercer Arts Center było nieopodal i jeden z kumpli
powiedział mi, że warto zajrzeć do tego miejsca, więc któregoś wieczora, wracając
do domu, wpadłem tam. Poszedłem na górę i zobaczyłem dziwną ekipę: ludzi
całkiem innych od tych, z którymi zazwyczaj się zadawałem. Minął mnie jakiś gość
z eyelinerem na powiekach. Przestraszyłem się i wyszedłem.
Zawsze miałem dziwny zestaw znajomych – Alice Cooper, John Lennon –
i widziałem wiele różnych koncertów, ale żaden z moich przyjaciół się nie
malował. Jeszcze nie.
Hells Angels byli dość groźni, ale nie bałem się ich noży i spluw. Większy
niepokój czułem na widok facetów z makijażem i w babskich ciuszkach. Parę dni
później jeden z moich przyjaciół zaczął mnie przekonywać: „Nie no, musisz tam
wpaść jeszcze raz. To naprawdę fajne miejsce, nie jest tam tak źle. Musisz
zobaczyć kapelę, która tam gra, The New York Dolls. Są naprawdę dobrzy”.
Więc wróciłem. Zamówiłem piwo i zamiast zwracać uwagę na wszystkich tych
umalowanych facetów, zacząłem zauważać wszystkie umalowane dziewczyny.
Były bardzo atrakcyjne i pomyślałem: „Robi się coraz ciekawiej”.
No więc czekam, żeby zobaczyć zespół na scenie, ale czuję, że muszę
skorzystać z toalety. Wracam, idę na drugą stronę, do The Oscar Wilde Room. Sala
jest całkowicie zapchana ludźmi, wszyscy w jakichś kompletnie wariackich
strojach, na scenie też pełno, a pośrodku tego tłumu – zespół.
Nie można się było zorientować, kto jest członkiem kapeli, a kto tylko plącze się
obok. Wokół sceny wznosiły się dosyć strome trybuny – wyglądało to jak ściana
zrobiona z ludzi. Wszyscy kłębili się bezładnie, tańczyli, śpiewali i wrzeszczeli
jednocześnie – to właśnie w takich okolicznościach po raz pierwszy zobaczyłem
The New York Dolls. To był najbardziej ekscytujący widok, jaki ujrzałem w całym
życiu.
ROZDZIAŁ 17

Rozpruj się i krwaw

L EEE C HILDERS Moim pierwszym zadaniem dla MainMan było odebranie


Iggy’ego z lotniska. David Bowie promował płytę The Rise and Fall of Ziggy
Stardust and The Spiders from Mars – to było jego pierwsze duże tournée, a ja
miałem zgarnąć Iggy’ego i dowieźć go na koncert. Znaliśmy się z czasów
Danny’ego Fieldsa, więc nie musiałem mu mówić: „Cześć, jestem z MainMan”. Po
wyjściu z samolotu Iggy uścisnął mnie i zaczęliśmy gadać. Chciał wiedzieć, czy
cały ten MainMan jest na serio: „W co ja się tutaj ładuję?”. Nie potrafiłem mu
udzielić żadnych prostych odpowiedzi, bo sam ich nie znałem. Ale kto by się tym
przejmował? Podróżowałem po całym kraju, zamawiając pokoje z obsługą. Więc
powiedziałem Iggy’emu: „Czy mamy w tym momencie coś do stracenia?”.

C YRINDA F OXE Małżeństwo Davida Bowiego i Angeli było bardzo otwarte.


Sypiali z każdym, na kogo mieli ochotę. David, Angela i ja przez krótką chwilę
żyliśmy w trójkącie, potem ją spławiłam, bo David i ja chcieliśmy się zabawić.
Angela pieprzyła się z czarnym ochroniarzem Davida, a David i ja zakradaliśmy się
na czworakach, żeby podglądać ich przez dziurkę od klucza. Byłam jego nową
zabawką podczas trasy promującej płytę Ziggy Stardust. Ale kiedy byliśmy w San
Francisco, David zapytał mnie: „Czy jesteś w mnie zakochana?”.
Odpowiedziałam: „Nie”. Ani mi się śniło mówić „Tak!”. Nadal chciałam się
bawić. Byłam w ciągłym ruchu. Nie chciałam dać się złapać. Nie chciałam się
z nikim wiązać. Poza tym Tony DeFries pragnął przerobić wszystkich na modłę
Bowiego. A ja nie miałam zamiaru ścinać włosów, żeby wyglądać jak on.
Nieszczególnie mi się podobała ta fryzura. Fajnie było wsiadać do samolotu
i gdzieś lecieć, ale nie myślałam, że to coś więcej. Kiedy więc David Bowie
zapytał, czy jestem w nim zakochana, odpowiedziałam mu, że nie – a on mnie
wtedy zostawił.

L EEE C HILDERS Organizowałem zakwaterowanie Bowiemu i ekipie podczas trasy


promującej płytę Ziggy Stardust. Będąc w Kansas City, rozmawiałem przez telefon
z Lisą Robinson na temat Los Angeles, dokąd się wybierałem. „Mają nas tam
zakwaterować w Chateau Marmont. Wiesz coś o tym miejscu?” – spytałem.
„Jest w porządku – odpowiedziała Lisa – ale nie zatrzymujcie się w nim.
Polecam The Beverly Hills Hotel”. Spytałem dlaczego. „To cudowne miejsce –
wyjaśniła. – Jest całe różowe. Ja też tam będę”. „No dobra” – mówię. Zadzwoniłem
do RCA i przekazałem, że rezygnujemy z Chateau Marmont, bo chcemy zatrzymać
się w The Beverly Hills Hotel. „The Beverly Hills Hotel?” – zdziwił się facet
z RCA , a ja potwierdziłem: „The Beverly Hills Hotel, wszyscy zatrzymujemy się
w The Beverly Hills Hotel”. „W porządku” – odparł.
W MainMan nikt z nas nie miał w ogóle doświadczenia w rock’n’rollowym
biznesie, ale akurat w tym Tony DeFries był bardzo dobry – wiedział, że pójdziemy
do RCA Records i będziemy domagać się czegoś, czego on chce, byśmy się
domagali, bo uważamy, że tak właśnie trzeba.
Filozofia DeFriesa, jak się zdaje, polegała na stawianiu ekstrawaganckich żądań
wielkim firmom płytowym przez artystę, który sprzedał nie więcej niż trzy płyty.
Oczekiwaliśmy podróży lotniczych bez limitu, limuzyn dla każdego, pokrywania
wszelkich naszych rachunków w hotelach, gigantycznych zaliczek w gotówce –
a ponieważ byliśmy hałaśliwi i wyglądaliśmy na wariatów, wszystkie nasze
życzenia spełniano bez szemrania.
Firmie tak ogromnej jak RCA łatwiej było dać nam wszystko, czego się
domagaliśmy, niż nas słuchać. Wcale nas u siebie nie chcieli. Kiedy więc
wpadałem do nich z rozwianą blond czupryną i żądałem czternastu biletów do
Kansas City, oni mówili po prostu: „Dobra, dobra, masz je i idź już sobie”.
Taktyka zupełnie nienormalna, ale skuteczna. Żyliśmy na kredyt. Nie miałem
pojęcia, jak wielki jest nasz dług wobec RCA , lecz oczywiście przyświecała nam
filozofia, że dopóki będziemy u nich zadłużeni, dopóty z nas nie zrezygnują, bo
wtedy bezpowrotnie straciliby szansę odzyskania czegokolwiek.
Przybyłem więc do The Beverly Hills Hotel jakieś trzy czy cztery dni przed całą
świtą, liczącą czterdzieści osiem osób. Ja miałem apartament Olivii de
Havilland[60], a David – jeden z bungalowów. Nigdy nie opuszczał swojego
pokoju. Angela pieprzyła się z jego ochroniarzem w basenie.
Najzabawniej było, gdy techniczni szli na Sunset Strip, wyrywali tam turystki,
zabierali je do swoich pokoi i zamawiali – rzekomo na ich koszt – obiady, które,
podobnie jak wszystkie nasze wydatki, i tak były opłacane przez wytwórnię.
Techniczni chodzili więc na Strip trzy, czasem nawet cztery razy dziennie,
sprowadzali dziewczyny, brali je do siebie i pałaszowali wszystkie te wystawne
dania, z homarami i czekoladowymi sufletami, a następnie kazali im za to płacić.
Turystki płaciły jak za standardowe obiady w Beverly Hills Hotel, a techniczni
zarabiali krocie.

J AMES W ILLIAMSON Zatrzymaliśmy się więc w The Beverly Hills Hotel,


a naszym codziennym zwyczajem stało się czekanie, aż pokażą się Ashetonowie –
przy czym nie chcieliśmy, aby się pokazywali, dopóki nie zbierze się ekipa.
Mieliśmy do dyspozycji limuzyny i mogliśmy nimi jeździć wszędzie. Najczęściej
krążyliśmy po Hollywood High i próbowaliśmy wyrywać licealistki. Zazwyczaj
z powodzeniem.

C YRINDA F OXE Nie chciałam jeszcze wracać do Nowego Jorku. Byłam trochę
speszona i nie w smak mi było konfrontować się z Andym Warholem i resztą.
Skończyła mi się kasa, a rozjaśniłam włosy, co strasznie je zniszczyło. Nie
podobałam się sobie. Kiedy dowiedziałam się, że Leee zebrał wszystkich
w The Beverly Hills Hotel, pomyślałam: „No cóż, w sumie mogę przez chwilę
pobujać się z nimi”.
Pojechałam więc do The Beverly Hills Hotel, pojawili się Iggy i inni i było
super. Iggy i ja zawsze mieliśmy bratersko-siostrzaną relację. Byłam przekonana,
że Raw Power to jego ostatnia próba wybicia się. Naprawdę długo rozmawialiśmy
o tym, że to jego ostatnia szansa, żeby coś zrobić, i że lepiej zebrać się do kupy
i nie spierdolić tego.
Później sobie poszłam i wpadłam na jednego gościa… Jak mu tam było? James
Williamson. Strasznie na mnie leciał. Co ja właściwie z nim robiłam? Był
naprawdę niefajny.
Owszem, sypiałam z nim, ludzie wciąż mi to wypominają. Ale James nie był
z tego samego miotu, co Iggy, Ronnie i Scotty. Był tylko bezpańskim psem, który
dołączył do sfory. James Williamson zniszczył The Stooges. Nie był im potrzebny.
Ktoś powinien był go wygryźć. Dać mu zdechnąć.

J AMES W ILLIAMSON Ig przedstawił mnie ponownie Cyrindzie, którą już kiedyś


spotkałem w Max’s z Dannym Fieldsem. Miałem wrażenie, że jest całkiem fajna,
wiesz, robiła się trochę na Marilyn, no a poza tym na bezrybiu i rak ryba. Zacząłem
się z nią bzykać i niebawem się do mnie wprowadziła.
L EEE C HILDERS Iggy, jak sądzę, uznał, że chciałby osiąść w Kalifornii. Jeśli
dostajesz za darmo hamburgery od Davida Bowiego, to następną rzeczą, jaka ci się
marzy, jest dom na Hollywood Hills. Łapiesz, ile się da. Iggy powiedział: „Chcę
zamieszkać w Hollywood”. A naszym zadaniem było znalezienie mu kwatery.
Musiałem wracać do Nowego Jorku, z całej ekipy zostawiłem w Hollywood
jedynie Cyrindę Foxe, żeby poszukała dla Iggy’ego domu, podczas gdy on nadal
mieszkał w The Beverly Hills Hotel.
I Cyrinda znalazła naprawdę niesamowitą chatę. Tuż nad Mulholland Drive, na
samym szczycie góry, z ogromnym basenem i czterema pokojami. Kiedy Iggy miał
już swój dom, wydelegowano mnie, żebym zamieszkał w klitce nad garażem
i pełnił funkcję jego szofera. A w zasadzie to stróża.
Trudno było mieszkać z Iggym, bo to był szczyt jego ćpuńskiej fazy. A ja nie
miałem jeszcze żadnych doświadczeń z prawdziwym rock’n’rollowym ćpunem
i jego obyczajami – z tym, jak potrafi oszukiwać, przymilać się, uwodzić
i manipulować, żebym nie uświadamiał sobie ogromu zdrady, do jakiej się szykuje.
Moim zadaniem było pilnowanie go, żeby trzymał pion, ale był dla mnie za szybki.
Wokół niego zawsze pełno było technicznych, groupies i muzyków, nie byłem
więc w stanie odciąć go od dostaw towaru.

J AMES W ILLIAMSON Nie minęło wiele czasu – zapewne parę tygodni, no, może
miesięcy – a Cyrinda i ja nie mogliśmy już ze sobą wytrzymać. Coś się schrzaniło.

C YRINDA F OXE Któregoś wieczora James Williamson źle się poczuł po jakimś
winie czy czymś podobnym i puścił pawia. Ale nie trafił do sedesu, zarzygał całą
łazienkę. Ohyda. A potem gdzieś wyszedł. Stwierdziłam: „To jakaś kpina. Nie
zamierzam czyścić tego syfu!”. To właśnie wtedy pomyślałam: „Trzeba stąd
spadać” – i jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wróciłam do Nowego Jorku i znów
zaczęłam się spotykać z Davidem Johansenem.

J AMES W ILLIAMSON Postanowiliśmy się rozejść. Cyrinda wróciła do Nowego


Jorku. Cztery tygodnie później odbieram telefon, a ona mówi mi, że jest w ciąży,
i pyta, co robimy. Żadne z nas nie chciało się żenić ani nic w tym stylu, dlatego
zdecydowała się przerwać ciążę, a ja posłałem jej kasę, której w tamtym czasie za
dużo nie było.

R ON A SHETON Na początku życie w domu na Torreyson Drive było świetne –


wracaliśmy po próbie, a w basenie były nagie dziewczyny. To był klasyczny
rock’n’roll: nagie dziewczyny w basenie, cadillac na podjeździe, kasa, panny,
mnóstwo trawy…
Po przeprowadzce daliśmy koncert w Whisky a Go Go – to właśnie wtedy
spotkaliśmy Sable Starr, naprawdę miłą dziewczynę. Najpierw była groupie
Iggy’ego, potem była ze mną, następnie wróciła do Iggy’ego, później do mnie,
kręciła z moim bratem i raz jeszcze się zeszliśmy. Graliśmy w Whisky dwa sety,
a między pierwszym a drugim Sable spytała: „Zrobić ci laskę?”. W tych sprawach
była bardzo otwarta, zawsze mi się to w niej podobało. Tak więc w przerwie
między setami Sable ciągnęła mi druta w męskiej toalecie na piętrze.

J AMES W ILLIAMSON Całkiem dobrze nam szło wyrywanie licealistek. Niektóre


z nich zostały naszymi dziewczynami, ja kręciłem na przykład z Evitą, a Ig z Coral
Shields. To właśnie z Hollywood High brały się te wszystkie laski, wszystkie
należały do tej samej ekipy. Zaliczały się też do niej siostry Shields – Sable i Coral,
chociaż akurat one były z Palos Verdes.

S ABLE S TARR Tak naprawdę wcale nie mieszkałam w Hollywood, do domu


miałam około czterdziestu pięciu minut jazdy. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie
jedna z moich kumpelek i zaproponowała: „Może poszłybyśmy do Whisky?”.
Miałam wtedy czternaście lat. I od początku byłam zwariowana, zawsze lubiłam
pakować się w kłopoty, to nie ulega wątpliwości. Hollywood – myślałam, że
zobaczę gwiazdy filmowe czy coś w tym rodzaju. Poszłam więc do Whisky. Nigdy
nie zapomnę tamtejszych dziewczyn, były dla mnie fascynujące. W tamtym czasie
byłam brzydulą, musiałam pracować nad swoim wyglądem przez jakiś rok.
Spędzałam wtedy czas w Hollywood. Nos poprawiłam sobie dopiero po
ukończeniu piętnastu lat.

B EBE B UELL Zawsze lubiłam Sable Starr i Lori Maddox – dwie wielkie groupies
z Los Angeles. W książce I’m with the Band Pamela Des Barres miesza je totalnie
z błotem. Boże drogi, co ona o sobie myśli, że jest Królową Wszystkich Cipek?
Miss Pamela[61] obsmarowuje wszystkich, których uważała za konkurencję. Lori
i Sable miały to w dupie. Nie interesowała ich rywalizacja. Nie musiały z nikim
rywalizować. Każda gwiazda rocka, która przyjeżdżała do Los Angeles, chciała się
z nimi spotkać, nie na odwrót. Każdy mówił: „Musimy spotkać się z Sable Starr
i Lori Maddox, musimy się spotkać z Rodneyem Bingenheimerem i Kim Fowley”.
Będąc w Los Angeles, po prostu trzeba się było spotkać z pewnymi ludźmi.

S ABLE S TARR David Bowie przyjechał do miasta i chciał się ze mną zobaczyć,
więc nie musiałam za nim biegać. To były szalone czasy, każdego dnia byłam
w drodze z jednego hotelu do drugiego, bo Silverhead[62] zatrzymali się
w The Hyatt House, a Bowie był w Hiltonie, więc ciągle krążyłam między tymi
dwoma miejscami. Poszłam spotkać się z Davidem Bowiem. Było śmiesznie, bo
Bowie to biseksualista. Podróżował z nim wówczas facet o imieniu Freddy, bardzo
ładniutki.
Usiadłam Davidowi na kolanach i stwierdziłam: „Faktycznie masz oczy
w dwóch różnych kolorach”. I tak dalej w tym stylu, trzeba powiedzieć, że jestem
w tym niezła. Większość dziewczyn jest naprawdę nieśmiała, po prostu siedzą
i czekają. A ja od razu siadłam mu na kolanach.
„Jesteś urocza – wreszcie to zauważył. – No sam powiedz, Freddy, czy ona nie
jest urocza?”. „Będziemy się dziś pieprzyć?” – spytałam. Nie owijałam w bawełnę.
David zaczął się śmiać, a ja dodałam: „Mówię serio”. Na to on: „Byłoby miło, ale
nie lubię Queenie. Lubię za to Lori”. „No cóż – odparłam – pozbędziemy się
Queenie, a później spotkamy się z tobą w The Rainbow”. Zgodził się. Więc Lori
i ja wróciłyśmy do The Hyatt House i zaczęłyśmy wrzeszczeć: „Będziemy się
pieprzyć z Davidem Bowiem!”. Ależ byłyśmy podekscytowane! Poszłyśmy do
The Rainbow. To jeszcze jedna świetna rzecz związana z byciem groupie: na
piętrze w The Rainbow jest tylko jeden stolik. Siedzimy przy nim, David i ja,
razem z paroma innymi osobami. A wszyscy twoi znajomi patrzą w górę i widzą
cię – super, naprawdę super.
I wtedy do naszego stolika podchodzi jakiś facet i mówi: „Ty jesteś David
Bowie? Zabiję cię”. Jakiś ześwirowany hipis, próbował go uderzyć. Ochroniarz
Davida zrzucił gościa z schodów, ale David wpadł w panikę. Był ostrym
paranoikiem – wkręcił się w laleczki wudu i takie klimaty – i mówi: „Może lepiej
wrócić do domu i tam sobie pośpiewać… Ten typ próbował mnie zabić!”. Wlecze
mnie po schodach, a tu ze wszystkich stron schodzą się dziewczyny i proszą:
„David, weź mnie ze sobą”. Ale on pokazuje na mnie: „Nie, dziś w nocy jestem
z nią”. Idziemy do samochodu, a tamten facet wrzeszczy: „Jutro przyjdę na twój
koncert i cię, kurwa, zabiję! Mam broń”. To było mocne.
Pojechaliśmy do hotelu i rozsiedliśmy się. Musiałam pójść do łazienki, David
wszedł do środka, z papierosem w jednej dłoni i kieliszkiem wina w drugiej. Zaczął
mnie całować – nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Zaliczyłam już
wprawdzie takie kapele jak Roxy Music i J. Geils[63], ale David Bowie był moją
pierwszą gwiazdą tego kalibru.
Poszliśmy więc do sypialni i pieprzyliśmy się przez wiele godzin. David był
świetny. Nie wiem, gdzie podziała się Lori. Zawsze gdzieś tam była, ale nigdy nie
wiadomo gdzie. Zbudziłam się rano, a David stwierdził, że muszę już iść, bo zaraz
będzie tu jego żona, Angie. Zaczęłam gadać, że z nią też chciałabym się spotkać,
i takie tam. David powiedział, że ma dla mnie niespodziankę, i dał mi bilety na
swój koncert w Long Beach. Myślę, że mu się spodobałam, i to bardzo. Po tej nocy
stałam się dość sławna, bo poszła fama, że jestem cool. Przeleciała mnie
prawdziwa gwiazda rocka.

R ON A SHETON Iggy mówił o Sable: „Kocham ją”, a zaraz potem „Nienawidzę


jej”, a po chwili znowu: „Kocham ją”, ale koniec końców zadurzył się w Coral,
siostrze Sable, która była dość zwyczajną dziewczyną, żadną tam groupie. Coral
była piękna, naprawdę piękna. Miała baaardzo długie włosy, coś jak Crystal
Gayle[64]. Była naprawdę spokojna, całkiem zwyczajna, ani trochę popieprzona.
I zawsze troszczyła się o Sable.

S ABLE S TARR Trzeba powiedzieć, że moi rodzice zawsze bardzo przejmowali się
szkołą. Pozwalali mi balować nawet do szóstej rano, o ile chodziłam do szkoły.
A ja mając piętnaście lat, szkoły po prostu nienawidziłam. Musiałam mieć kuratora
sądowego. To właśnie wtedy zamieszkałam z Iggym Popem w Hollywood Hills
i przez jakiś miesiąc wagarowałam.

L EEE C HILDERS Iggy sprowadził Sable do domu i chciał, żeby została tam na
stałe, na co nie miałem zamiaru się zgodzić. W tym czasie w mojej klitce nad
garażem mieszkał oczywiście jeden cudowny chłopaczek, którego Cyrinda
wyrwała dla mnie w Whisky a Go Go. Nie miałem więc za wiele argumentów
przeciwko wprowadzeniu się Sable, ale udało mi się w końcu odwieść Iggy’ego od
tego pomysłu. Ostatecznie Sable nigdy tak naprawdę nie zamieszkała z Iggym,
przesiadywała tylko u niego dużo czasu.
Sable miała dobre serce i lubiłem ją, miała tylko kompletnego świra na punkcie
tygodnika „Billboard” i aktualizowania listy sław, z którymi się przespała. Kiedyś
zatrzymał się u nas Wayne County i Sable zaczęła się do niego bardzo ostro
dobierać. Wayne powiedział: „ALE JA JESTEM PEDAŁEM!” . Sable pomyślała sobie
zapewne: „No i co z tego? Jesteś następny na liście!”. Rozebrała się do naga,
podcięła sobie nadgarstki i rzuciła się do basenu. Unosiła się na wodzie z twarzą do
dołu, krew z niej się lała, w końcu nie wytrzymałem i mówię: „Wayne, musimy ją
wyciągnąć!”.
A Wayne: „Dlaczego nie dać jej się utopić? Zaniesiemy ją potem nad urwisko
i zrzucimy. Nikt nie będzie wiedział, skąd się wzięła”. W końcu udało mi się ją
jakoś chwycić, zwisając z krawędzi basenu – wytaszczyłem ją, owinąłem kocem,
opatrzyłem jej rany i przekazałem Coral, która zapakowała ją do samochodu
i gdzieś wywiozła.

R ON A SHETON Pewnego dnia mieliśmy próbę, a tu dzwoni Leee Childers i mówi:


„Musisz wracać do domu – Sable zamknęła się w swoim pokoju i grozi, że się
zabije”.
Pomyślałem: „Co to, kurwa, jest?”. Nie byliśmy w sobie zakochani ani nic
z tych rzeczy. Po prostu jest miło, kiedy ktoś robi ci laskę na dzień dobry. Lubiłem
Sable i byliśmy przyjaciółmi, ale nie miałem pojęcia, czemu jest taka popieprzona.
Z pewnością nie przeze mnie.
Wróciłem do domu, a nasz road manager, Eric Haddix, musiał rozwalić z kopa
drzwi do pokoju. Sable zamknęła się w łazience, ale zacząłem ją błagać: „No, dalej,
otwórz te drzwi!”.
W końcu otworzyła, półprzytomna. Była prawie naga, miała na sobie tylko dół
od bikini. Próbowała podciąć sobie nadgarstki moją maszynką do golenia. To była
golarka Trac II , z podwójnym ostrzem, dlatego nacięcie na jej nadgarstku też było
podwójne. Jak to zobaczyłem, dostałem ataku śmiechu, ale Leee zarządził:
„Weźmy ją stąd, kurwa!”.
No i wywlekliśmy biedną, półnagą Sable z domu. Jej siostra Coral poprosiła
jakichś znajomych, żeby podwieźli ją swoim autem. Leee gderał: „Właśnie tak,
stary! Starczy już takich gównianych historii! To jest biznes – mogę mieć przez to
kłopoty!”.
Bogu dzięki, że używałem wtedy Trac II , bo zwykle golę się brzytwą.
L EEE C HILDERS To dzięki Iggy’emu nauczyłem się pływać. Gdy byłem mały,
moja matka brała mnie na basen i – tak jak to zwykle robią matki – podtrzymywała
mnie za brzuch i pozwalała mi wierzgać, ale nic z tego nie wychodziło. Kiedy
jednak zamieszkałem z Iggym, ten pewnego razu naćpał się i wpadł do basenu.
Widzę, jak pływa twarzą do dołu, i krzyczę: „Nie potrafię pływać, niech ktoś go
wyciągnie! Niech ktoś go wyciągnie!”. A reszta kapeli na to: „No i chuj z nim, ma
to, na co zasłużył”.
Wskakuję do basenu, trzymając się krawędzi, bo jestem po tej głębokiej stronie,
i myślę: „Zaraz umrę, zaraz umrę!”. Wyciągam ramię, próbuję złapać go za kostkę
i przyciągnąć do siebie – i tak w końcu nauczyłem się pływać.

I GGY P OP Goście z MainMan umiejętnie odsuwali nas na boczny tor. Gdy płyta
Raw Power była gotowa, nie zorganizowali nam trasy, nie załatwili nam
koncertów. Mieliśmy zrobić amerykańskie tournée, a skończyło się na jednym
jedynym koncercie w Detroit. Ale ludzie i tak byli zachwyceni. Koncert był bardzo
udany artystycznie, tylko oczywiście miałem problem w rozgłośni radiowej.
Wszystko, co związane ze mną, było problemem. Ha. To ja byłem problemem.
Nadal nim jestem.
Chodziło o to, że kiedy ukończyłem Raw Power, moje standardy różniły się od
standardów innych ludzi. Tylko tak potrafię to ująć. Chciałem, żeby muzyka
wychodząca z głośników chwytała słuchacza za gardło, waliła jego głową o ścianę
i po prostu go zabijała.
Tego właśnie chciałem. I czułem, że to, co robię, to jeszcze nie to. Bez względu
na to, jak kombinowałem, nie potrafiłem tego osiągnąć. Nie umiałem uzyskać
wysokich tonów, które raniłyby tak głęboko, jak chciałem, nie umiałem uzyskać
basów, których uderzenie byłoby wystarczająco bolesne, rytm nie był tak mocny
jak trzeba… i tak dalej. Robiłem więc kolejne miksy, jeden za drugim, i popadałem
w coraz większe szaleństwo.
A efekt i tak nie był wystarczająco mocny, rozumiesz?
Mówiąc krótko, straciłem dystans – artyści tak mają. Dragi pewnie to tylko
pogłębiły. Więc po prostu poszedłem do rozgłośni radiowej, nie pamiętam
dlaczego, bo raczej nie jestem gościem w typie akwizytora, który gada: „Cześć,
jestem fajny. To naprawdę super być w rock’n’rollowej branży, a oto moja nowa
taśma, he, he, he”. Musi się przecież coś dziać, no nie? No to poszedłem tam,
zdjąłem w studiu wszystkie ciuchy i zacząłem nawijać na antenie: „Cześć, siedzę tu
sobie na golasa…”.

L EEE C HILDERS Iggy rozebrał się do naga i zaczął się brandzlować na antenie!
I komentował to na bieżąco: „Zdjąłem z siebie wszystko, bawię się właśnie swoimi
jajami…”.
Później zamknął się w windzie stacji radiowej z Cherry Vanillą i próbował ją
zgwałcić!
Tony’ego DeFriesa mało szlag nie trafił, tak się wściekł.

I GGY P OP Rozgłośnia o mały włos nie straciła koncesji Federalnej Komisji


Łączności. Mark Farrento, który prowadził audycję, miał potem poważne kłopoty.
Ale ja się tym wszystkim w ogóle nie przejmowałem.
Miesiąc wcześniej Tony DeFries przyjechał do Los Angeles, żeby zobaczyć
swój nowy nabytek o nazwie Iggy & The Stooges, wziął mnie na przejażdżkę
wielgachną limuzyną i powiedział: „Teraz chcielibyśmy pomyśleć o jakichś
projektach filmowych z twoim udziałem. Widzę cię w roli Piotrusia Pana. Myślę,
że byłbyś dobry jako Piotruś Pan”.
„Jaki, kurwa, Piotruś Pan?! – wrzasnąłem. – Zrobimy MANSONA! CHARLIEGO
MANSONA, BĘDĘ MANSONEM, JESTEM MANSONEM!”.

J AMES W ILLIAMSON Cyrinda kablowała o wszystkich dragach Leee Childersowi,


zwłaszcza po tamtej akcji. To śmieszne: Leee – mała wtyczka firmy wśród
The Stooges – kabluje do MainMan: „James to straszny ćpun i łobuz”,
a tymczasem moim dilerem jest nie kto inny, tylko Iggy.
Ale DeFries kupuje tę bujdę i stwierdza: „Jeśli pozbędziemy się Jamesa, być
może sprawy się naprostują…”.
Więc pewnego dnia, bezpośrednio od Iga, który spotkał się z DeFriesem i długo
z nim rozmawiał, dowiedziałem się, że rzucił mnie na pożarcie. DeFries powiedział
po prostu: „Albo James znika, albo wszyscy możecie się zwijać…”.
To był przełomowy moment w dziejach zespołu, bo odtąd już nigdy tak
naprawdę nie zaufałem Iggy’emu.

R ON A SHETON Tony DeFries planował najpierw wypromować Davida Bowiego,


a następnie skupić się na Iggym & The Stooges. W związku z tym po prostu
pilnował, żebyśmy byli tłuści, głupi i szczęśliwi. Pamiętam, jak pewnego razu
siedziałem sobie obok basenu, popijając whisky z piwem imbirowym, a tu
przychodzi Leee, strasznie zdenerwowany. Rozdał nam czeki i powiedział: „Mam
dla was bardzo złe wieści. MainMan właśnie was wywalił”.

L EEE C HILDERS Sam nie mogę uwierzyć, że to ja jestem bohaterem tak paskudnej
historii. Zadzwonił do mnie Tony DeFries i mówi: „Powiedz Iggy’emu i reszcie, że
MainMan już się nimi nie zajmuje. Niech się wynoszą i niech to zrobią zaraz”.
Poszedłem do Iggy’ego. „Przykro mi – zaczynam – ale MainMan przestało was
lubić i musicie się stąd zmywać”. Nie było żadnego: „Oto wasze bilety na powrót
do Detroit”, żadnego: „Macie dwa tygodnie na wyprowadzkę”, żadnego: „Masz
ochotę na hamburgera?” – nic z tych rzeczy. Był konkret: „Firma was już nie chce,
jesteście zwolnieni. Won. I to już”.

I GGY P OP Leee powiedział: „No tak, wywalili was z powodu dragów, a ja mam
dowód rzeczowy”. Mieli poczerniałą łyżeczkę z mojego pokoju, ha, ha, ha. Leee na
zlecenie MainMan zbierał w moim pokoju dowody rzeczowe.
Na ich obronę muszę przyznać, że The Stooges – z ich perspektywy – byli
zespołem, którego nie da się posłać w trasę. Musieli stwierdzić: „Ci goście to
szaleńcy – wokalista atakuje publiczność, wszyscy są nawaleni, komunikacja
z nimi szwankuje, ich piosenki nie nadają się do radia, perkusista w ogóle z nami
nie rozmawia, nie rozmawia nawet z managerem, coś tam najwyżej burknie jak
młodociany przestępca: „Nie odzywaj się do mnie, grr… wrr…”.
Więc w sumie mogłem ich zrozumieć. Ale ja sam tak na nas nie patrzyłem,
widziałem to wszystko inaczej. Uważałem, że jesteśmy świetni. Uważałem, że
jesteśmy najlepszą kapelą na świecie. Wiedzieliśmy, że to, co robimy, jest lepsze
od wszystkiego, a na pewno z większym wykopem.

R ON A SHETON Wyrzucono nas z domu. Na szczęście dla Iggy’ego i Scotty’ego


jestem oszczędny i skitrałem jakieś pięć tysiaków. Dosłownie chowałem tę forsę
w materacu, między sprężynami. Była tam dziura, w którą wtykałem rękę
i upychałem banknoty. James Williamson już wcześniej przeniósł się do
The Riviera Hotel i zaproponował: „Chłopaki, zamieszkajcie w Rivierze, kosztuje
tylko siedemdziesiąt dolarów tygodniowo”.
Wynająłem więc pokój dla Iggy’ego, Scotty’ego i siebie. Opłaciłem cały tydzień
z góry – wtedy dostawało się zniżkę – a im wydzielałem dniówkę, dziesięć dolarów
dziennie. Potem zszedłem do pięciu…

L EEE C HILDERS Iggy dosłownie trafił na bruk. Miał gdzie spać, Iggy nie jest
frajerem, ale i tak wylądował w rynsztoku. Przewrócił się i nawalony leżał
w rynsztoku na Sunset Boulevard i nikt go nawet nie podniósł. Ludzie mieli to
gdzieś, był dla nich pajacem. To pokazuje, jak niewiele dla rock’n’rollowego
światka znaczył w tym czasie Iggy Pop. A na dowód własnej hańby muszę dodać,
że ja też nie wskoczyłem do taksówki i nie pojechałem, żeby zgarnąć go z ulicy.
Nie powiedziałem: „Wstawaj, stary, nie obchodzi mnie, co ma do powiedzenia
Tony DeFries, zbieraj się, stań na nogi i uważaj na siebie”.
Zamiast tego słyszałem opowieści: „Zeszłej nocy Iggy przewrócił się przed
Whisky a Go Go, wszyscy się śmiali, a on leżał w rynsztoku, mały włos,
a stuknęłaby go taksówka…”.

I GGY P OP Coral miała mnie dość. Wypadłem z obiegu. Byłem, kurwa, na topie,
a potem zleciałem – i ona to widziała. Traciłem cały swój wdzięk. Jeśli nie masz
atutów ani wdzięku, dziewczyny cię nie chcą. W końcu to jest Ameryka.

S TEVE H ARRIS W maju 1973 roku, rok po nagraniu, w końcu ukazała się płyta
Raw Power. CBS było takie wielkie, że znajdowało się jeszcze bardziej poza moim
zasięgiem niż Elektra. Kiedy wyszła Raw Power, wpadłem na pomysł – moim
zdaniem całkiem dobry. Zadzwoniłem do niejakiego Sama Hooda, który zajmował
się koncertami w Max’s, i zaproponowałem, żeby zaklepać dla Iggy’ego tydzień
grania o północy. Sam powiedział: „Super, robimy to”. Więc Iggy zaczyna te swoje
występy w Max’s, wytwórnia to widzi, ale nadal ma go za pajaca. Ale nagle wokół
tych koncertów zaczyna się robić szum, bo Iggy tarza się po rozbitym szkle. Robił
to przez trzy noce z rzędu, a tego szkła było tak dużo, że naprawdę się pokaleczył.
I to poważnie.

B EBE B UELL Mieliśmy świetny stolik. Siedziałam z Alice’em Cooperem, Toddem


Rundgrenem, Jane Forth, Cindy Lang i Erikiem Emersonem, który tego wieczora
ubrał się dokładnie tak jak Iggy: w kostium plażowy jak z pornola, cały pokryty
brokatem. Sala była pełna, a Iggy dał najgenialniejszy show, jaki w życiu
widziałam. Coś absolutnie fantastycznego. Na początek zagrali Search and
Destroy…
N ITEBOB Iggy próbował chodzić po stołach. Stoliki w Max’s były porozstawiane
po całej sali, aż do sceny, która była za mała, więc Iggy czasem na nie wchodził.
Sala w Max’s była znacznie mniejsza od miejsc, w których do tej pory występowali
The Stooges. Pracowałem przy obsłudze sceny tej nocy, gdy Iggy spadł ze stolika.
Pamiętam, że kiedy zobaczyłem, jak spaceruje po blacie, pomyślałem: „Oj, to nie
jest dobry pomysł”, a chwilę później on zleciał na podłogę. Gdy się podniósł, był
cały pocięty.
Koncert trwał już dwadzieścia minut. Spytałem Iggy’ego, czy chce przerwać, bo
zdrowo się pokaleczył. Krwawił dość obficie. Takich ran nie zakleja się plastrem.
To nie było drobne draśnięcie.

B EBE B UELL Nagle z dość niewielkiej ranki na klatce piersiowej Iggy’ego zaczęła
lać się krew.

N ITEBOB Iggy wyglądał koszmarnie. Był cały zalany krwią. Chciał jednak
dokończyć występ, więc nie przerywał. Byłem w szoku. Powiedziałem mu: „Po
prostu przestań!”. Reszta kapeli też powtarzała: „Stop!”. Ale Iggy cisnął, żeby grać
dalej.
Kiedy zszedł ze sceny, powiedziałem mu: „Człowieku, zraniłeś się, coś z tym
trzeba zrobić”. On sam uważał, że to nie problem, ale Alice Cooper stwierdził, że
powinien pójść do szpitala.

S TEVE H ARRIS Po koncercie powiedziałem Iggy’emu: „Wracam do domu”, a on


zaproponował: „Zabierz się ze mną, mam spotkanie w mieście”.
Wzięliśmy więc taksówkę, a gdy dojechaliśmy na róg Siedemdziesiątej Drugiej
i Park Avenue, Iggy spytał: „Może wpadniesz na drinka?”.
Zgodziłem się i poszliśmy. Iggy miał na sobie szorty i koszulkę z krótkim
rękawem, całą zakrwawioną. Kiedy weszliśmy do budynku, portier spojrzał na
niego i zapytał: „Kogo mam zaanonsować?”.
Iggy chciał pójść na całość, bo zazwyczaj przedstawiał się jako Jim Osterberg,
ale tym razem powiedział po prostu: „Iggy’ego”.
To było coś, co ogląda się w kinie. Poszliśmy do mieszkania, drzwi otworzyła
ponętna kobieta w negliżu. Niesamowicie piękna.
W każdym razie Iggy wpadł do mnie następnego dnia. Był naprawdę pocięty.
Sam nie wiedział, jak bardzo. Trzeba go było pozszywać. Zadzwoniłem więc do
Sama Hooda w Max’s i powiedziałem, że będziemy musieli zrezygnować
z jednego czy dwóch występów.

B EBE B UELL Wszyscy uznali, że szwy wyglądają naprawdę seksownie. Iggy zrobił
sobie dwudniową przerwę od występów w Max’s, żeby odzyskać siły – to właśnie
wtedy się poznaliśmy. Było to na koncercie The New York Dolls w The Felt
Forum. Iggy był całkiem rozjebany. Krwawił, bo ktoś walnął go czymś w głowę.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, ludzie dosłownie deptali po nim.

I GGY P OP Tego wieczora, kiedy grali The Dolls, byłem w mieszkaniu Lou Reeda.
Poprosiłem go o kilka tabletek valium, dał mi je, a potem stwierdziłem: „Muszę się
zbierać, idę na koncert The New York Dolls”.
Zanim dostałem się do The Felt Forum, zderzyłem się czołowo z drzwiami
i miałem na głowie wielki opatrunek, z którym wyglądałem jak jednorożec
z ujebanym rogiem.

B EBE B UELL Iggy wyglądał okropnie. Potykał się i upadał, wszyscy byli
zażenowani. Było mi naprawdę przykro oglądać go w takim stanie. Pomyślałam, że
to strasznie smutne: był naprawdę bezradny, w totalnej rozsypce, nie miał siły się
podnieść. Miotał się tylko, na głowie miał wielką ranę. Cały zalany był krwią, ale
nikt mu nie pomagał, nawet David Johansen, zawsze tak dobroduszny. David
nawijał: „Nie no, kurwa, jeszcze tego tylko potrzebujemy, żeby Iggy robił oborę na
naszej sali…”. Todd Rundgren rzucił: „Zostaw go”, ale ja stwierdziłam, że wytrę
mu chociaż głowę ścierką czy czymś.
Zorganizowałam więc kawał szmaty i podeszłam do niego. Wiem, że to zabrzmi
zajebiście ckliwie, ale obwiązałam mu głowę, a on powiedział: „Naprawdę się
o mnie troszczysz”. Normalnie, kurwa, opera mydlana. „Naprawdę się o mnie
troszczysz” – tak powiedział. A ja: „Nie znam cię na tyle dobrze, żeby można było
mówić o trosce, ale gdybyś umarł i nie nagrał już więcej żadnych płyt, to byłabym
bardzo nieszczęśliwa”.
„Gdzie mieszkasz, mała?” – pyta Iggy. Wiesz, o co chodzi: „Lubię cię, masz
jakąś chatę, jakąś kasę?”. Odpowiedziałam mu: „Jestem dziewczyną Todda,
mieszkamy na Horatio Street”.
I przysięgam na wszystkie świętości, że Iggy nazajutrz zapukał do naszych
drzwi, chociaż kiedy podawałam mu adres, był totalnie zamroczony. Czy to nie
dowód, że ten gość jest geniuszem?
Nigdy bym nie przypuszczała, że w stanie, w którym się znajdował, zapamięta
„pięćdziesiąt jeden Horatio Street”. Następnego dnia nie tylko zameldował się
u nas, udając, że wpadł, żeby zobaczyć się z Toddem, którego dotąd w życiu nie
spotkał, ale na dodatek prezentował się niesamowicie. Był zupełnie trzeźwy,
właśnie wracał z pływalni… Wyglądał jak blond piękność, na której słońce złożyło
swój pocałunek.
Todd nie był dla mnie miły tego dnia, bo uważał, że zachowuję się jak
wariatka – za dużo imprezuję, za wiele czasu spędzam w Max’s, za często chodzę
na koncerty The Dolls. Tak więc Todd pakuje się, bo musi jechać do San Diego,
wychodzi kupić sobie skarpetki i dosłownie trzy sekundy po jego wyjściu zjawia
się Iggy. Todd wraca do domu, żeby dokończyć pakowanie, i natyka się na
Iggy’ego. Mówię mu: „Nie zaprosiłam go”, ale on mi nie wierzy. Wtedy Iggy
zaczyna: „Po prostu postanowiłem was odwiedzić, bo jesteście najmilszymi
ludźmi, jakich spotkałem zeszłej nocy. Podoba mi się w was to, że nie bierzecie
dragów, jesteście sympatyczni i macie taki czysty dom. Nie uwierzylibyście, jak
paskudne są niektóre miejsca, z którymi mam do czynienia. Nie kąpałem się od
trzech tygodni… Czy mogę skorzystać z waszej wanny?”.
Iggy jest uroczym skurwysynem i wie o tym.
Todd odciągnął mnie na bok i powiedział: „Wiesz dobrze, że on nas obrobi – to
ćpun. Wyniesie pół domu, nie powinnaś pozwolić mu, żeby tutaj został. Teraz
wyjeżdżam, gramy parę koncertów. Liczę, że w tej sytuacji sama znajdziesz
najlepsze rozwiązanie”.
Byłam z Toddem Rundgrenem od pięciu lat i zawsze robiliśmy skoki w bok, ale
nie zawsze mówiliśmy o tym, a w każdym razie nie obnosiliśmy się z tym. Kiedy
go poznałam, wierność była dla mnie bardzo ważna. Byłam naprawdę młoda,
miałam siedemnaście czy osiemnaście lat, i to on ukształtował wiele moich
poglądów na temat mężczyzn i związków. Zdałam sobie sprawę, że nie podpisuję
się pod filozofią wierności. Moje serce było rozbite na pięćdziesiąt tysięcy
kawałków, bo Todd zdradzał mnie od samego początku.
Więc kiedy zjawił się Iggy, rzec można, że Todd starał się być dojrzały, cool
i na czasie, ale ja i tak nie mogłam się doczekać, aż wreszcie sobie pójdzie do
diabła. Zadurzyłam się w Iggym. Totalnie mi odbiło. Ale wcale nie zaczęło się od
dzikiego seksu. Poszliśmy do kina, na Papierowy księżyc, jedliśmy hamburgery –
nie mogłam tylko zrozumieć, czemu Iggy cały czas przysypia.
Iggy potrafił zasnąć w dowolnym miejscu. Nie wiedziałem, co się, kurwa,
dzieje, bo chociaż ćpał wszystko, robił to bardzo dyskretnie. Pamiętam, jak wpadł
do nas mój przyjaciel, David Croland, zobaczył Iggy’ego i mówi: „Bebe, on
przysypia”. A ja odparłam: „No wiesz, jest naprawdę zmęczony. Był długo
w trasie…”.
David przewrócił oczami i powiedział: „Taa… jasne, jest zmęczony, Bebe. No
to ja już spadam”.
Tak więc Iggy stał się moim chłopakiem na dwa tygodnie, jednak nie
„oficjalnym”, bo miałam już chłopaka. Mieliśmy zatem romans, jak to się mówi
w branży, przy czym Iggy przez ten cały czas, gdy ze sobą kręciliśmy, męczył się
z powodu Todda. Nie podobało mu się, że mam chłopaka, z którym mieszkam.
Skłonił mnie na przykład do wymiany wody w łóżku wodnym – nie pytaj mnie, co
to miało znaczyć.

L ENNY K AYE (RECENZJA W „ROCK SCENE”) „Nie wolno ci schlastać


The Stooges” – powiedział Iggy po prezentacji zespołu, poprzedzającej chłodzącą
kąpiel w piwie pożyczonym z sąsiedniego stolika. To właśnie wtedy niedawno
napisany refren kawałka Open Up and Bleed raptownie uzyskały swój ostateczny
kształt. Słowa zmieniały się przez cały tydzień, lecz mamrotane fragmenty nagle
stały się zrozumiałe, słowa szybkie jak ruch ręki, muzyka odegrana bez wahania
czy pomyłki. „I’ve been burned… – śpiewał w pewnym momencie Iggy – I’ve
been pushed aside, sometimes I even been fixed and died”[65]. A dalej: „It ain’t
gonna be that way no more…”.

S TEVE H ARRIS Raw Power wydała Columbia. W CBS mieliśmy te same problemy
z Iggym, co w Elektrze. Nikt nie traktował jego muzyki poważnie. Nikt nie myślał
o tym jak o rock’n’rollu, chociaż ja wciąż powtarzałem: „Może wam się to nie
podobać, ale gdzieś tam są dzieciaki, które wiedzą, o co chodzi”.
Pomyślałem: „Faceci nie łapią tego, co rozumieją małe dziewczynki”[66].
ROZDZIAŁ 18

Lęk separacyjny

S YL S YLVAIN The Dolls właśnie skończyli tydzień występów w Max’s, a Connie


nakręciła się na wieść, że mieliśmy jechać do Los Angeles i przez sześć dni grać
w Whisky a Go Go. Connie Gripp rzekomo grała w The GTO s, w co nie wierzę.
Według mnie była po prostu świruską, przekonaną, że uczestniczy w tym
i w tamtym, a tak naprawdę wszystko to były jej urojenia. Miała gadane – tyle
można o niej z pewnością powiedzieć. No i wściekła się na Arthura. Mieszkali na
rogu wschodniej części Trzeciej i Avenue A. Spytała go: „Nie zabierzesz mnie do
Kalifornii?”, a Arthur odpowiedział: „Nie, żaden z nas nie jedzie z dziewczyną, nie
mamy pieniędzy”. Jeszcze tej samej nocy, kiedy spał, ta kurwa z zemsty dźgnęła go
nożem w kciuk i uszkodziła mu ścięgno.

P ETER J ORDAN Connie była jedną z tych dziuń, które nagle, ot tak, bez okazji,
walą cię w twarz. Rozumiesz, żartujecie sobie, ona mówi: „Oj, ale śmieszne…” –
i wtem: CHLAST!
Była z niej wielka dziewucha, która mogła chlać dosłownie całymi dniami.
Balujesz sobie i nagle dostajesz od niej w łeb butelką, bo nazwałeś ją płaksą.
Rozumiesz, mówisz jej: „Weź już nie rycz…”, a ona: „Nie mów do mnie w ten
sposób, ty dupku!” – i CHLAST!
Arthur czuł miętę do wyrośniętych dziewczyn. Zawsze wynajdywał sobie jakieś
popieprzone, zajebiście wysokie dziewczyny, a im bardziej pierdolnięte, tym lepiej.
Sam był dość duży, miał prawie metr dziewięćdziesiąt. Lubił szwendać się po
nocy, po prostu to uwielbiał. Błąkał się o czwartej rano po Times Square, gdzie
spotykał te wszystkie swoje rosłe panny. Miał do nich słabość.
Przez życie Arthura przewinęła się niesłychanie długa lista tych olbrzymek. To
było niesamowite. Nie mogłem uwierzyć, że w każdym mieście w Stanach
Zjednoczonych jest tyle wyjebanych w kosmos lasek z pofarbowanymi włosami
i w czarnych podartych pończochach.
Skąd one się brały? Było ich milion, a wszystkie były wielkie i podobne do
siebie: miały metr osiemdziesiąt, chlały whisky z gwinta i zawsze łamały sobie
obcasy. Arthur wynajdywał je wszędzie.
Connie to był właśnie ten model. Była duża – miała duży tyłek, duże cycki –
i dużo się śmiała. Trochę się wtedy puszczała, więc była jedną z tych dziewczyn,
które noszą przy sobie nóż, bo jak się daje dupy, to raczej trzeba mieć coś do
samoobrony. Poza tym ani ona, ani Artur nie należeli do ludzi, którzy mają w domu
kuchnię. Nie musiała więc iść do żadnej, kurwa, kuchni i brać nóż z szuflady –
trzymała go w torebce.

E ILEEN P OLK Arthur powiedział mi, że kiedyś obudził się i zastał Connie klęczącą
na jego piersi z nożem, w jakiejś rytualnej pozie. Twierdził, że wzięła nóż i odcięła
mu część kciuka, którego używał, grając na basie.
Tak naprawdę wcale nie odcięła mu kciuka. Arthur obudził się, zobaczył Connie
z nożem i próbował jej go wyrwać. Connie nie chciała mu niczego odcinać –
chciała zrobić mu tym nożem coś dziwnego, a on próbował ją powstrzymać. Może
się tylko wygłupiała? Arthur dzielił się ze mną całą masą dziwacznych opowieści
o wszystkich tych groupies.
Na przykład o Ginny i Debbie, dwóch innych laskach. Też były wielgachne,
każda miała z metr osiemdziesiąt wzrostu, ale bawiły się ze sobą lalkami.
Rozumiesz, zapraszały się nawzajem na herbatki – w ten sposób spędzały czas.
Groupies takie właśnie były. Uważały, że fascynujące jest odgrywanie takich ról,
jak sadomaso, „będę czarownicą przez tydzień”, „będę się wkręcać w tarota” albo
„będę bawić się lalkami Barbie i udawać, że mam trzy lata”, czy też „będę urządzać
posiadówki z koleżankami i popijać opium zamiast herbaty”.

D EE D EE R AMONE Dziewuchy, które krążyły wokół glitter rockowych kapel


grających w Max’s, były zepsute. Pracowały w salonach masażu – w Nowym Jorku
w tamtych czasach to była kwitnąca branża. Szło się niby na masaż, a tak naprawdę
chodziło o „prace ręczne” albo o loda. I wszystkie one właśnie tym zajmowały się
całymi dniami.

E ILEEN P OLK Wszystkie te dziewczyny żyły w świecie fantazji. Mogły sobie


pozwolić na to, żeby nie pracować, bo były dziwkami lub striptizerkami i zarabiały
dużo pieniędzy. A jeśli chciały zwrócić na siebie uwagę facetów, zachowywały się
dziwacznie, kupowały im wszystkie dragi świata i płaciły za czynsz.
A kiedy któryś z tych gości miał jedną z tych dziewczyn na ogonie, to nie mógł
już od niej uciec, bo w przyklejaniu się do kogoś były profesjonalistkami. Jeśli
zainteresowały się jakimś facetem z zespołu, potrafiły na każdym koncercie
ciągnąć druta ochroniarzom, płacić trzysta dolarów za taksówkę jadącą w ślad za
autobusem, którym podróżowała kapela, i finansować przelot do Kalifornii.
Cena nie grała roli. Connie była dziewczyną w tym stylu. Żeby dostać to, czego
chciała, była gotowa zrobić wszystko, co trzeba zrobić – w tym grozić ludziom, bić
ich i wpadać w szał.

M ALCOLM M C L AREN Nazajutrz po tym, jak Connie zaatakowała Arthura, czułem


się makabrycznie. Jednak nie byłem tym wszystkim wstrząśnięty, bo wyczuwałem
już nowojorską przemoc – ludzie byli tu totalnie popierdoleni. Arthur był
alkoholikiem, a Connie – wariatką.
Musisz mieć świadomość, że kiedy pierwszy raz zjawiłem się w Nowym Jorku,
byłem bardzo naiwny. Miałem za sobą tylko jeden poważny związek. Tego rodzaju
zazdrość nie mieściła mi się w głowie, po prostu uczyłem się dorastać.
Przyjechałem do Nowego Jorku, żeby uwieść jedną dziewczynę, ale będąc na
miejscu, nie rozpoznałem jej, bo poddała się operacji plastycznej.
Takie historie naprawdę mnie szokowały. Oto dziewczyna, w której byłem –
powiedzmy – zakochany, o której sądziłem, że ją znam. A kiedy przyjechałem,
okazało się, że ona wyglądała już całkiem inaczej.
Tak więc kiedy Connie pocięła Arthura, nie byłem w szoku – nie byłem nawet
smutny. Byłem po prostu rozczarowany – tak, to jest to słowo.
Byłem rozczarowany tym, że wiele ich zachowań to tylko marnowanie energii –
nie sądziłem, że ma to jakiś filozoficzny cel. Tandetna, szybko zbywalna energia,
w której – poza zazdrością – tak naprawdę o nic nie chodzi, co jest po prostu stratą
czasu.

S YL S YLVAIN Arthur zadzwonił do mnie ze szpitala Beth Israel i powiedział tylko:


„Sylvain, aaaj!”. Byłem pierwszą osobą, z którą rozmawiał. Poinformowałem
o wszystkim Davida Johansena i pojechałem prosto do szpitala, gdzie niebawem
zjawił się również David. Pytamy, co się stało, ale co właściwie miał nam
powiedzieć Arthur? Lekarz wyjaśnił, że nie jest źle, po prostu zszył mu ranę –
raptem parę szwów – i założył gips.
P ETER J ORDAN The Dolls miały jeszcze zakontraktowany jeden koncert w Max’s,
wszyscy więc natychmiast polecieli do Lebera i Krebsa, a Johnny Thunders pyta
mnie: „Znasz, kurwa, te wszystkie kawałki? Możesz je z nimi zagrać?”. „Dasz
radę?” – chcieli wiedzieć Leber i Krebs, a ja na to: „Jasne, że dam radę”.
Poćwiczyliśmy przez dwie godziny i tego wieczora wystąpiłem z nimi.

C YRINDA F OXE Nawet po próbie odcięcia Arthurowi kciuka Connie nadal chciała
z nim być, a Arthur też, jak sądzę, nadal chciał być z Connie. Nie wydaje mi się,
żeby on sam uważał, że stało się coś złego. To Syl w kółko mu powtarzał: „NIE!
NIE! NIE! NIE! Ona musi odejść, jest okropna, spójrz, co zrobiła!”.

B OB G RUEN Weszliśmy do holu The Continental Hyatt House. Na The Dolls


czekało co najmniej tuzin groupies. Podróżowałem z wieloma kapelami, również
tymi sławniejszymi, na przykład z zespołem Alice’a Coopera. Kiedy muzycy
wchodzą do hotelu, z reguły jest pusto, tylko recepcjonista wita ich słowami:
„Proszę wypełnić formularz”. Jednak wszędzie tam, gdzie zjawiali się The Dolls,
ciągnęła za nimi masa ludzi, która na nich czekała. Gdy byliśmy w Detroit,
w hotelowym holu siedziała ze trzydziestka fanów ubranych tak jak oni. The Dolls
nigdy dotąd nie grali w Los Angeles, ale ludzie i tak na nich czekali. Był wśród
nich Rodney Bingenheimer, była Sable Starr…

N ANCY S PUNGEN The New York Dolls zainicjowali powstanie środowiska. Byli
w centrum uwagi. Od nich wszystko się zaczęło. Byli inni. Nikt nie ubierał się tak
jak oni, nikt nie mówił tak jak oni, nikt nie grał tak jak oni.
To była pierwsza kapela, z którą bujałam się non stop. Spałam z Davidem
Johansenem, spałam z Johnnym Thundersem, spałam z Sylem Sylvainem, spałam
z Jerrym Nolanem – spałam ze wszystkimi oprócz Arthura Kane’a.

J ERRY N OLAN Muzycy zawsze zdobywali laski, ale w inny sposób niż The Dolls.
The Dolls odbierali wszystkie laski innym muzykom, z każdej kapeli. Wszystkie!
Kiedy zjawialiśmy się w jakimś mieście, to dosłownie braliśmy je w posiadanie,
nie bujam.
Niekiedy byłem z tak cudownymi dziewczynami, że sam nie mogłem w to
uwierzyć. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie mogłem uwierzyć,
że niektóre z tych dziewczyn idą ze mną do łóżka. Były prześliczne.
Mieliśmy najpiękniejsze kobiety na świecie. Mówiłem Johansenowi: „Jezu
Chryste, David, wyobrażałeś sobie, że kiedykolwiek choćby dotkniesz takiej
ślicznotki? To niemożliwe”.
Zdarzały się noce, że spaliśmy z tymi samymi kobietami. One leżą z nogami
wycelowanymi w sufit, a my patrzymy na siebie i wybuchamy śmiechem. Raz, gdy
uprawialiśmy seks z tymi dziewczynami, w radiu puścili Looking for a Kiss. Mile
nas to połechtało. Śmialiśmy się tak bardzo, że nie mogliśmy się bzykać.

S ABLE S TARR The Dolls zajechali limuzyną, pierwszy wysiadł Johnny Thunders.
Miał na sobie to samo wdzianko z czerwonej skóry, które widać na okładce
pierwszej płyty. Od razu poczułam, że do czegoś między nami dojdzie. I tak się
stało. Poprosił mnie, żebym została z nim na noc, a nazajutrz od razu wytoczył
ciężkie działa: „Naprawdę bardzo cię lubię, jesteś dla mnie bardzo ważna, mówię
serio – no, kocham cię po prostu. Wyjdziesz za mnie? Wrócisz do Nowego Jorku
i zamieszkamy razem?”.

P ETER J ORDAN Oczy Johnny’ego i Sable spotykały się, potem spotkały się ze sobą
ich lędźwie i spędzili razem trochę czasu. Myślę, że Sable była dość zaskoczona
intensywnością i namiętnością tej relacji, była raczej przyzwyczajona do tego, że
ktoś się z nią pieprzy, a potem wyrzuca z pokoju. W tym czasie Johnny kręcił
z Cindy Lang, która była dziewczyną Alice’a Coopera. Cindy mieszkała
z Alice’em, ale jego nigdy nie było w mieście, bo robił kasę, wciąż w trasie.
Dlatego Cindy spotykała się z Johnnym. Nie było w tym nic wyjątkowego. Jak to
mówią: takie rzeczy się zdarzają…
Wydaje mi się, że Sable, zanim zeszła się z Johnnym, miała poważny romans
z jednym z tych palantów z Led Zeppelin czy z którejś z tych kapel. I ten gość
olewał ją, i to całkiem dosłownie. Tak więc Sable była, jak sądzę, zdziwiona, że
Johnny tak bardzo się w to angażuje.

S ABLE S TARR Miałam zaledwie szesnaście lat, było lato, a moja matka zaczęła
mnie namawiać, żebym zapisała się do szkoły. Więc uciekłam. Manager The Dolls
nie pozwolił mi lecieć do San Francisco. Powiedział: „Jeśli ona się tam zjawi,
odwołuję trasę”, więc pojechałam prosto do Nowego Jorku. Moja matka
zadzwoniła na policję. Detektywi ruszyli w trop za The Dolls i złapali zamiast mnie
inną groupie, która tak jak ja miała tlenione włosy. „Nie jestem Sable Starr! – darła
się. – Jestem Cyrinda Foxe, a wy mnie popamiętacie!”.
C YRINDA F OXE Pracowałam w Teksasie jako modelka. Mieli grać The Dolls,
poszłam więc ich przywitać. Czekam sobie na lotnisku, aż tu nagle widzę, jak ze
wszystkich stron schodzą się stanowi mundurowi, wielkie i straszne bydlaki, nawet
nie gliny, tylko Texas Rangers[67], i otaczają teren.
Pomyślałam: „Kurczę, znam już te klimaty, tacy goście nie zjawiają się, o ile nie
dzieje się coś poważnego…”. I wtedy zobaczyłam, że jest z nimi kobieta, też
w mundurze, i poczułam, że zaraz stanie się ze mną coś strasznego. Wiedziałem, że
Rangersom nie wolno mnie dotykać, ale była tam jeszcze ta kobieta, która ciągle
mi się przyglądała. Wstałam i przesiadłam się, żeby sprawdzić, czy nadal będą
mnie obserwować. Oczywiście nie przestali. Przeraziłam się nie na żarty. Chciałam
podejść i zapytać wprost: „Co się tak gapicie?”. A wtedy do poczekalni weszli
The Dolls, a tamci – CAP! – skoczyli na mnie.
Myśleli, że jestem szesnastoletnią uciekinierką Sable Starr. Jak to usłyszałam,
bardzo się ucieszyłam, bo to znaczyło, że mając dwadzieścia jeden lat, nadal mam
w sobie seksapil szesnastki.
Oczywiście, że Sable z nimi nie było. Johnny był na tyle bystry, że posłał ją
prosto do Nowego Jorku. A oni myśleli, że Sable to ja. Musiałam im pokazać swoje
zdjęcia zamieszczone w „Life”. Akurat w tym miesiącu była moja fotka, full color,
z Elvisem Presleyem. Miałam wszystkie odbitki, na których jestem ja i Elvis, albo
ja i faceci z Grease. W końcu stwierdzili: „No cóż, chyba rzeczywiście nie jesteś
Sable”.
Boże, naprawdę nienawidziłam za to Johnny’ego Thundersa, ale i tak dostał za
swoje. Będąc w Teksasie, The Dolls wozili się rolls-roycem i zatrzymała nas
policja. Myślę, że gliniarze znali The Dolls. Johnny miał na sobie czerwone
skórzane spodnie, a pod spodem nic. Gliny kazały wszystkim wysiadać
z samochodu. To było naprawdę zabawne: The Dolls, wszyscy z natapirowanymi
włosami, i Johnny w tych swoich czerwonych portkach, tak opiętych, że widok nie
pozostawiał dużego pola dla wyobraźni. Znaczy akurat to, co było widać, było
całkiem duże. Więc gliny myślały, że może Johnny trzyma w spodniach jakieś
dragi, że ma tam schowek czy coś. Johnny był wredny. Rozpiął spodnie i pokazał
wszystko, co ma… I nie był to bynajmniej wielki wór z trawą!
No i co było potem? Johnny trafił prosto do pierdla. Musieliśmy trochę
wyskoczyć z kasy, żeby go stamtąd wydostać.
E ILEEN P OLK Zaraz po tym, jak The Dolls wrócili z tej trasy, spotkałam Arthura
w The Cobra, nocnym klubie słynącym z tego, że trzymali tam żywą kobrę
w małym szklanym zbiorniku. Upiliśmy się razem, a wszyscy dookoła mówili:
„Ale byłaby z was świetna para. Arthur, zerwij z Connie i spiknij się z Eileen, jest
taka fajna”.
Nie miałam pojęcia, kim jest ta cała Connie. Widziałam ją kiedyś, ale nawet nie
orientowałam się, co ją wiąże z Arthurem, bo dopiero co się poznaliśmy. Tego
wieczora Arthur wyznał mi, że spotyka się z kobietą, która doprowadza go do
obłędu. Powiedział: „Próbowała odciąć mi kciuk. Nienawidzę jej, nie chcę się z nią
już widzieć, kocham tylko ciebie, bla, bla, bla”.
Kiedy Arthur skończył pokazywać mi bliznę na swoim kciuku, odezwałam się:
„No to świetnie. Zerwij z nią i jesteśmy razem”.
Nieco później po raz pierwszy spotkałam Connie, na zapleczu Max’s.
Próbowała mnie pobić, ale Arthur ją powstrzymał. Wrzeszczała: „Ty pizdo, co
robisz z moim chłopakiem?”.
Arthur wydarł się na nią. On też potrafił być naprawdę paskudny. Kiedy wpadał
we wściekłość, było strasznie. Więc Arthur zasłonił mnie swoim ciałem, zanim
Connie zdążyła mnie uderzyć. Byłam dziewiętnastolatką z Garden City na Long
Island – bicie się z drugą dziewczyną było dla mnie czymś niewyobrażalnym. Nie
przyuczano mnie do ulicznych bijatyk z kobietami. To była domena mężczyzn.
Ale bójki, które toczyłam z Connie, będąc z Arthurem, były niczym
w porównaniu z napierdalanką, do której doszło rok później, kiedy
rywalizowałyśmy o Dee Dee Ramone’a. Nasz konflikt o Arthura to po prostu
dziecinna sprzeczka, gdy zestawić go z szarpaniną o względy Dee Dee. Wtedy było
naprawdę ostro.

P ETER J ORDAN Jeśli chodzi o Johnny’ego i Sable, to było, kurwa, tak, że


Johnny’emu totalnie odjebało z powodu wciągania jakichś zajebiście
monstrualnych ilości, kurwa, spida. Popadł, kurwa, w paranoję. Wokół The Dolls
kręcił się taki jeden gość, Frenchie mu było. Pracował z nami od lat. Czasem robił
za szofera, czasem imał się jakichś innych dorywczych zajęć w ekipie
towarzyszącej zespołowi podczas trasy. Frenchie jechał ostro na amfetaminie
i Johnny zaczął z nim spidować i totalnie się w to gówno wkręcił. Dostał
kompletnego pierdolca. Nie brał amfy, tak jak się bierze, powiedzmy, pigułki na
odchudzanie, tylko, kurwa, na maksa, oporowo.
I Johnny stał się klasycznym amfetaminowym oszołomem, pierdolonym
paranoikiem, który mówi: „Trzeba zaciągnąć żaluzje, bo ktoś nas obserwuje” i tym
podobne natręctwa. Johnny nabrał podejrzeń, że Sable puszcza się na boku.
A z Sable taka była mądrala, że powiedziała mu: „Jasne, że się puszczam na prawo
i lewo, ty kutasie, ty mazgaju, ty głupi makaroniarzu!”.
Tak, Johnny stał się ultra-kurwa-hitlerowskim ćpunem jadącym na spidzie,
i myślę, że właśnie to sprawiło, że od czasu do czasu musiał jej przywalić.
Potrzebował czegoś, żeby się uspokoić.

S ABLE S TARR Mieszkałam z Johnnym w Nowym Jorku, ale nic z tego nie wyszło.
Mieliśmy się pobrać. Mieliśmy mieć dziecko. Zaszłam w ciążę, ale usunęłam.
Johnny próbował zniszczyć moją osobowość. Chciał, abym grzecznie siedziała
i była cicho albo mówiła mu, że go kocham, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Lubiłam biegać tu i tam i dobrze się bawić, ale zmieniłam się dla niego. Mam na
myśli to, że stałam się typem osoby, którą chciał, abym była – kimś, kto po prostu
siedzi cały dzień w domu.
Kiedy z nim byłam, zwyczajnie nie byłam sobą, nie byłam Sable Starr. Johnny
naprawdę zniszczył kogoś takiego jak Sable Starr. Namówił mnie, żebym
wyrzuciła do spalarni wszystkie moje dzienniki i wszystkie telefony do znajomych,
podarł mój album z wycinkami… Ten album był naprawdę niezły. Miałam w nim
wszystko.
Po czymś takim byłam po prostu zmasakrowana. Dlatego czułam się źle:
upadłam tak nisko, będąc przecież superlaską.

R ON A SHETON Pewnego wieczora w Max’s Kansas City wpadłem na Johnny’ego


Thundersa. Naprawdę ucieszyłem się, że go widzę, ale Johnny mnie olał. Potem
zaczął wydzierać się na Sable, a ona podeszła do mnie i powiedziała: „Johnny cię
nienawidzi, bo byliśmy kiedyś razem. Z tego samego powodu nie trawi też
Iggy’ego – to dlatego, że pieprzyłam się z wami, chłopaki”.
Pomyślałem: „Boże, Johnny, który sam jest totalnym oblechem, nienawidzi
mnie z tego powodu?”. To właśnie wtedy powiedziałem: „Wiesz co, Johnny?
Pierdol się. Jesteś dupkiem”.

C YRINDA F OXE Od razu wiedziałam, że Sable nie będzie pasować. Nie była
wystarczająco na czasie. Była zwykłą dziewczyną z Los Angeles. Miała dom, gdzie
mogła wrócić i się przebrać, a potem wyjść i się bawić. Myślała, że wszystko to
tylko brokat i szpan – a potem trafiła do Nowego Jorku. Tutaj jest ciut trudniej, co
nie?
Johnny Thunders autentycznie zadurzył się w Sable, ale miał taki zwyczaj, że
tłukł dziewczyny, z którymi był. Po raz pierwszy spotkałam Sable właśnie po
jednej z bijatyk z Johnnym. Miała rozciętą dolną wargę, siniaki na twarzy. Była
brudna. A jej ciuchy z pewnością nie były już ładniutkie, jak wtedy, gdy po raz
pierwszy się z nim spotkała. Powiedziałam jej: „Dziewczyno, co ty wyrabiasz? Po
prostu zmiataj do domu!”.

S ABLE S TARR Johnny to był świr. Świr i szuja. Chory, popieprzony facet. Ta jego
szaleńcza zazdrość brała się w dużej mierze stąd, że był Włochem. Za każdym
razem, gdy przyłapał mnie na rozmowie z innym gościem… Kiedy więc Johnny po
raz czwarty czy piąty próbował mnie zabić, pomyślałam, że lepiej zrobię, jak wrócę
do domu.

S YL S YLVAIN Johnny Thunders to największy świętoszek, jakiego można sobie


w ogóle wyobrazić. Boże, nawet kiedy graliśmy w The Club 82 – wtedy, gdy
byliśmy poprzebierani w damskie ciuchy, pamiętasz? – to on nie. Johnny nigdy
w życiu tak się nie ubrał. Myślisz, że tego wieczora Johnny miał na sobie sukienkę?
Gdzie tam! Johnny był dosyć zakompleksionym kolesiem – trzeba to sobie
powiedzieć.

P ETER J ORDAN Nie wiem, czy ktokolwiek naprawdę kiedyś myślał, że jesteśmy
gejami. Zresztą był tylko jeden koncert, na którym wystąpiliśmy w kieckach.
Wszyscy, z wyjątkiem Johna, który powiedział: „Chuj wam w dupę, ja żadnej
sukienki nie włożę!”.

R OBERTA B AYLEY Właśnie przeniosłam się z Londynu do Nowego Jorku. Miałam


numer jednego gościa, który tam mieszkał. Zadzwoniłam do niego, a on pyta: „Na
co masz ochotę? Co mogę ci pokazać w Nowym Jorku?”.
A ja na to: „Wiesz, strasznie chciałabym zobaczyć The New York Dolls”.
Poszliśmy więc na ich koncert w The Club 82. To właśnie wtedy wystąpili
w damskich ciuchach – i tak właśnie przebranych widziałam ich po raz pierwszy.
Tak naprawdę nie złapałam wtedy, o co chodzi, że to przebranie to żart. Różne
opowieści krążyły w tym czasie o The New York Dolls – że to banda pedałów,
że noszą makijaż – a potem poszłam na ich koncert i okazało się, że to wszystko
prawda.

R ONNIE C UTRONE The Club 82 był słynną dawną pedalską miejscówką, w której
Errol Flynn wyciągał fiuta i grał z nim na fortepianie. To było dzikie miejsce, ale
potem zupełnie padło. Pewnej nocy moja dziewczyna Gigi powiedziała: „Musisz
odwiedzić moją rodzinę”. Poszliśmy więc do The Club 82. Zastaliśmy tam
starszego człowieka imieniem Pete, były też dwie cioty w podeszłym wieku,
Tommy i Butch, pracujący jako barmani. I to już wszystko: troje transwestytów
i jeden klient przy barze. No i Pete, Tommy i Butch mówią do Gigi: „Ej, może
mogłabyś nakręcić dla nas jakiś biznes?”. W tamtych czasach Gigi i ja rządziliśmy
w Nowym Jorku. Gigi była zwariowana. Ja również trochę szalałem, bo właśnie
rozstałem się z moją dziewczyną i ostro popijałem z Gigi – pieprzyliśmy się sześć
razy dziennie, co wieczór chodziliśmy na balety, to było nasze życie.
Byliśmy popularną nowojorską parą. Cokolwiek mówiliśmy, ludzie słuchali.
Gdy twierdziliśmy, że coś jest dobre, to było dobre. Tak więc chadzaliśmy do
Max’s i mówiliśmy: „Ej, dosłownie za rogiem jest to świetne miejsce, gdzie można
się nieźle zabawić, The 82 Club na Czwartej”. I już niebawem to właśnie TAM
należało bywać.

E ILEEN P OLK Wszyscy chodzili do Max’s, a potem, kiedy The New York Dolls
zagrali ten swój słynny koncert w The Club 82, podczas którego wystąpili
w sukienkach, zaczęłam bywać również tam. The Club 82 był kultową knajpą dla
transwestytów na Czwartej. Dosłownie za rogiem miało powstać CBGB , ale jeszcze
nie wtedy. Bardzo wcześnie zaczęłam chodzić do The Club 82 i przyjaźniłam się ze
wszystkimi drag queens. To właśnie tam poznałam Rachel, dziewczynę Lou Reeda.
Rachel była bardzo kobiecą drag queen i była naprawdę miła. Drag queens ogólnie
mnie lubiły, ale Rachel była najsympatyczniejsza. Pewnej nocy schlała się bardzo
i wyznała mi, że nigdy nie mogłaby być facetem, ze względu na niewielki rozmiar
swojego fiuta. Potem mi go pokazała i faktycznie był mały. Powiedziałam: „Nie
przejmuj się, Rachel. Nie przejmuj się”, a ona odparła: „Cóż, niech już będzie tak,
jak jest, bo lepiej mi wychodzi bycie kobietą niż mężczyzną”.
Potem spotkała Lou Reeda, który okazał się spełnieniem jej snów. Najwyraźniej
była to miłość od pierwszego wejrzenia. Rachel powiedziała: „Poznałam Lou
Reeda! Udało się! Sukces! Wiedziałam, że tak się stanie! Coś mi się przydarzy, i to
jest właśnie to: zakochałam się”. Była wręcz w ekstazie.
Lou po prostu siedział w kącie, a Rachel przepędzała wszystkich od niego.
Każdemu oświadczała: „Nie chcę, żeby ktokolwiek się do niego zbliżał. Nie chcę,
żeby ktokolwiek z nim rozmawiał. On jest mój”. I wszyscy to szanowali. Wszystkie
pozostałe drag queens trzymały się od niego z daleka, podobnie jak wszystkie
kobiety. Rachel mówiła: „On jest mój”, ale nikomu nie groziła. Czułam, że
wszyscy naprawdę chcą, żeby los się do niej uśmiechnął. A kiedy tak się stało,
wszyscy byli szczęśliwi.

D UNCAN H ANNAH To mniej więcej wtedy zaliczyłem koncert The Dolls


w The Waldorf-Astoria. Myślę, że to był mój pierwszy Halloween w Nowym
Jorku, byłem w mieście od dwóch miesięcy. Miałem na sobie czarne, welurowe
ogrodniczki, kupione w Londynie na King’s Road – dokładnie takie, jaki nosili
zarówno David Bowie, jak i Marc Bolan.
Patent polegał na tym, że chodziło się w nich bez koszuli. Jeśli byłeś
wystarczająco szczupły i blady, wyglądałeś w nich dość… kusząco – o to właśnie
chodziło, no nie? Miałem zamiar wyrwać na ten strój jakąś rockową laskę,
a nawiązałem kontakt z Dannym Fieldsem.
The Dolls grają, ja słucham, a jakiś gość mówi do mnie: „Tobie też trzeba by
strzelić fotkę”, czy coś w tym stylu. Zaśmiałem się.
A potem ten facet mi się przedstawia: „Jestem Danny Fields”. Coś mnie tknęło:
„Chwileczkę, Danny Fields?”.
Bez jaj, TEN Danny Fields? Ten z okładki płyty Doorsów? Ten, który
wypromował The Stooges i MC 5?
„No niesamowite – myślę. – Coś już o tobie wiem, kolego!”. Ale wolę się
upewnić: „Jesteś tym Dannym Fieldsem?”.
„Aha – potwierdza. – Wpadniemy do mnie?”.
„Wiesz, jestem z przyjaciółmi” – mówię, bo trochę się spłoszyłem, no nie?
„Nie ma sprawy – uspokaja Danny. – Bierz przyjaciół”.
Poszliśmy więc do loftu Danny’ego na Dwudziestej. Zajaraliśmy tam trochę
haszu. Zaczęliśmy rozglądać się po jego chacie, na ścianach miał zdjęcia
wszystkich – a ja zamęczałem go pytaniami o tego czy owego. „Powiedz, jaki jest
Iggy” – proszę.
„No cóż – mówi Danny – Iggy jest dupkiem”.
Wtedy ja: „Kurde, ty naprawdę znasz ich wszystkich… A Wayne Kramer? Jaki
on jest?”.
„Wayne też jest dupkiem – odpowiada Danny. – Wszyscy muzycy to dupki”.
Jego wzrok mówił: „Naprawdę was to dziwi?”. „Ci ludzie to skończone
palanty” – stwierdził, patrząc na nas.
„No dobra – wzdycham – ale są świetni”.
„Oczywiście, że są świetni – zgadza się Danny. – Są najlepsi. Ale poza tym są
kompletnymi dupkami”.
Danny i ja zaprzyjaźniliśmy się i zabrałem go do CBGB , bo w tym czasie
zachwycałem się grającą tam nową kapelą o nazwie Television.
ROZDZIAŁ 19

Jestem już gwiazdą

I RA N AGEL John Cummings pracował na budowie, a wszystkie pieniądze, które


zarobił, przepuszczał na ciuchy. Miał dwie czy trzy pary butów z wężowej skóry,
a do tego obcisłe spodnie. To właśnie wtedy stracił głowę dla Rosany.

A RLENE L EIGH To był szok, kiedy John zaczął ubierać się w błyszczące ubrania.
Robił zakupy w Granny Takes a Trip – już wtedy miał fioła na punkcie tych
wielkich butów na koturnach. W tym samym czasie zaczął chodzić z Rosaną.

J OHNNY R AMONE Rosana była najładniejszą dziewczyną w całej szkole, w całym


Forest Hills. Nie mogłem uwierzyć, kiedy się do mnie odezwała.

R OSANA C UMMINGS Jakiś facet podwoził mnie ze szkoły do domu, a John miał
w zwyczaju kręcić się przed budynkiem, w którym mieszkałam, żeby mnie
zobaczyć. Strasznie się we mnie zadurzył, ale nie miał odwagi, żeby choćby ze mną
porozmawiać. Kiedy widziałam, jak tak sterczy pod moim domem, myślałam: „Co
za oblech!”.
No więc pewnego dnia, kiedy jeden gość podwiózł mnie pod dom,
postanowiłam sama zagadać do Johna. Pierwsze słowa, jakie padły z moich ust, to:
„Czy mógłbyś nauczyć mnie grać na gitarze?”. „A czego chciałabyś się
nauczyć?” – spytał John.
Odpowiedziałam: „The Twilight Zone”. Wiesz, ten numer, który leci: „Di-di-di-
da, di-didi-da, di-di-da, di-di-di!”. I tak zaczęliśmy rozmowę, z tym że ja wtedy
jeszcze dość słabo mówiłam po angielsku.

J OHNNY R AMONE Mieszkałem obok Rosany, dosłownie w sąsiednim budynku.

R OSANA C UMMINGS John mieszkał po sąsiedzku. Ponieważ nie wolno mi było


wychodzić z domu ot tak sobie, zawsze szłam do niego, „żeby się uczyć”. Taka
była wersja oficjalna, ha, ha, ha!
Ani razu nawet nie otworzyłam książki, zbyt byliśmy zajęci pieprzeniem się.
R ICHIE S TERN Kiedy John zaczął chodzić z Rosaną, wyglądała niesamowicie! No
po prostu była z niej superlaska!

R OSANA C UMMINGS Pewnego razu John zobaczył moje zdjęcie zrobione przez
wujka. Był bardzo znanym fotografem, robił zdjęcia do wszystkich reklam Virginia
Slim, które wisiały w metrze. No i raz zrobił mój akt, oczywiście przyciskałam
kolana do klatki piersiowej, więc niczego nie odsłaniałam. Ale fakt, jestem na tej
fotografii zupełnie naga. Miałam wtedy siedemnaście czy osiemnaście lat.
Pewnego razu stoję sobie pod prysznicem, namydlam się cała, właśnie mam się
spłukiwać, a tu do domu wpada John. Znalazł to zdjęcie, wyciąga mnie spod
prysznica i wlecze korytarzem. Jestem cała w mydlinach, a on zamyka przede mną
drzwi!
Pytam go: „Jaja sobie robisz? To ze względu na to nagie zdjęcie?!”.
Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby ktoś właśnie wtedy przechodził?
A John wrzasnął: „Twój wuj to zboczeniec!”.

J OHNNY R AMONE Byłem po prostu znudzony. Naprawdę, byłem totalnie,


śmiertelnie znudzony.

R OSANA C UMMINGS Prowadząc auto, John uwielbiał drażnić się z ludźmi, na


przykład straszyć starsze panie przechodzące przez ulicę. Dawał ostro po klaksonie
i pruł na pełnym gazie, jakby chciał je przejechać.
Miał w sobie wiele zła. Lubił dokuczać innym, ale to właśnie mi się w nim
podobało.

J OHNNY R AMONE Zorganizowałem imprezkę pod nieobecność rodziców. Piliśmy


wina, głównie Gallo, całymi litrami. Jeden dzieciak źle się poczuł i zemdlał.
Atmosfera na imprezie się zwarzyła, więc zaproponowałem: „Wrzućmy go do
windy i już!”.
Zrobiliśmy tak i chłopak przez całą noc jeździł sobie w górę i w dół.
Wychodziliśmy popatrzeć, jak tam leży, cały w swoich rzygach. Nikt nawet nie
odważył się wsiąść do tej windy.

R OSANA C UMMINGS John nie mógł znieść tego, że mieszkałam kiedyś w Izraelu,
bo w tym czasie trzymał stronę Egiptu. Kiedy chciałam go wkurzyć, po prostu
mówiłam: „IZRAEL! ”.
To było tak: urodziłam się w Kairze, a potem wybuchła wojna, zgadza się? Po
wojnie WSZYSCY wyjechali do Francji, znaczy – wszyscy Żydzi, więc i ja tam
trafiłam. Potem niektórzy przenieśli się do Stanów Zjednoczonych, a inni osiedlili
się w Izraelu. Moja rodzina wybrała Izrael. Mieszkałam tam przez sześć lat,
a potem wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Mówię płynnie w kilku językach.
Moja matka nie znosiła stylu Johna. Zawsze powtarzała: „O co chodzi z tymi
podartymi dżinsami? Nie stać go na nowe? I czemu on nigdy nikomu nie mówi
»dzień dobry«?”.

J OHNNY R AMONE Jeśli chodzisz z jakąś laską, to normalne, że nie podobasz się jej
rodzicom. Po prostu nie znam takiej sytuacji, żeby rodzice lubili chłopaka swojej
córki i odwrotnie.

R OSANA C UMMINGS John chciał się ze mną ożenić. To ja nie chciałam wychodzić
za mąż. Czułam, że jesteśmy jeszcze za młodzi, więc powiedziałam mu, że z nim
zrywam. John dał mi wtedy w twarz, a potem nie spotykaliśmy się przez dwa
miesiące. Z tym że on codziennie przychodził pod dom i się darł. Mieszkałam na
jedenastym piętrze, a on stawał pod moim oknem i krzyczał: „ROSANA!
ROSANA! ”. Wszyscy sąsiedzi byli wściekli.

J OHNNY R AMONE Rosana zerwała ze mną, więc kupiłem sobie jaguara.


Wiedziałem, że jak tylko to zrobię, ona wróci. W końcu zadzwoniła do mnie –
mówiła, że wybrała mój numer przez pomyłkę – i znów byliśmy razem.

R OSANA C UMMINGS Pobraliśmy się w 1972 roku. Miałam dziewiętnaście lat. John
musiał wziąć ślub w jarmułce na głowie, bo byłam Żydówką, a on nie, oczywiście.
John wściekał się na tę jarmułkę – znaczy, że musi ją nosić – ale był gotów nawet
przejść na judaizm, jeśli dzięki temu mógł się ze mną ożenić. Naszym drużbą był
Richie Stern, jeden z najbliższych przyjaciół Johna.

R ICHIE S TERN Byłem jednym z jego najbliższych przyjaciół? Poważnie?

R OSANA C UMMINGS Po ślubie mogłam zacząć wychodzić z domu, bo moi rodzice


byli tak surowi, że wcześniej w ogóle nie było takiej opcji. Musiałam meldować się
w domu najpóźniej o wpół do dziesiątej. Dlatego właśnie, zanim się pobraliśmy,
kiedy byłam u Johna, musiał mnie budzić i kazać iść do siebie.
Wyszłam za mąż i mogłam nie spać przez całą noc!

J OHNNY R AMONE Rosana i ja, wystrojeni, chodziliśmy na każdy rock’n’rollowy


koncert w mieście. Pilnie obserwowałem wszystko, co było dobre i złe w kapelach,
które widzieliśmy: jak poruszają się na scenie i tak dalej, rozumiesz: „To jest słabe,
to jest do bani, stroją się za długo, za dużo gadają do siebie, zanim zaczną grać
następny kawałek…”.
Siedzisz na sali, na scenie ciemno, palą się tylko światełka wzmacniaczy,
wchodzi zespół – to jest ten najbardziej ekscytujący moment!

R OSANA C UMMINGS Z jakiegoś powodu w moich oczach John od pierwszego dnia


był gwiazdą rocka. Zanim w ogóle chwycił gitarę, ja już wiedziałam: „To jest
gwiazda rocka!”. To właśnie mnie do niego przyciągnęło – otaczała go ta aura.
Zakochałam się bardziej w tym jego wizerunku niż w nim, bo John sam w sobie był
totalnie upierdliwy.

T OMMY R AMONE Ja grałem cały czas, ale John zrezygnował z muzyki, odpuścił.
Mówiłem mu: „Słuchaj, powinieneś wrócić do grania, wiesz, masz w sobie to
coś…”.

J OHNNY R AMONE Tommy wciąż wiercił mi dziurę w brzuchu, żeby założyć


zespół. Odparłem mu, że jest chyba chory. Od paru lat nawet nie tykałem gitary.

T OMMY R AMONE Czułem, że John ma charyzmę. W czasach, gdy grał


w The Tangerine Puppets, dobrze wyglądał na scenie. Trzymał bas dość wysoko,
niczym karabin maszynowy, i poruszał nim podczas gry. Był świetnym muzykiem.
Więc powiedziałem mu: „Powinniśmy założyć zespół. Mógłbyś być wokalistą, ale
jeśli nie dasz rady śpiewać, możesz grać na gitarze…”.

J OHNNY R AMONE Poszedłem z Tommym do Nobody’s[68] i zobaczyłem, że kręci


się tam Johnny Thunders. Spytałem: „Kim jest ten gość?”.
„No wiesz? – zdziwił się Tommy. – Udziela się w The New York Dolls.
Straszny zespół, po prostu okropny, w ogóle nie potrafią grać!”.
Ale ja pomyślałem sobie: „Ten facet wygląda super, jego kapela musi być
w porządku…”.
D EE D EE R AMONE Kiedy wpadałem na Johnny’ego Ramone’a, było to zwykle na
Sześćdziesiątej Szóstej, blisko domu mojej mamy. John mógł ubierać się w pracy
tak, jak chciał, nosił więc włosy długie do pasa, tanie trampki Keds, dżinsy i kurtkę
Levisa.

T OMMY R AMONE John i ja spotkaliśmy Dee Dee w tym samym czasie. Właśnie
przeprowadził się do naszej okolicy. Wcześniej mieszkał w Niemczech.

D EE D EE R AMONE Obcinaliśmy się wzajemnie wzrokiem, bo Tommy, Joey, John


i ja mieszkaliśmy blisko siebie, w tych ładnych blokach w Forest Hills. Kiedy
Johnny i ja wreszcie zagadaliśmy do siebie, okazało się, że obaj lubimy
The Stooges.
Nie mogłem w to uwierzyć, bo w tym czasie nikt nie lubił The Stooges.

R OSANA C UMMINGS Kochałam Iggy’ego! Kiedy odwiedzałam Johna, zanim się


pobraliśmy, miał może ze trzy płyty, a jedyna, jaką w ogóle puszczał, to był album
The Stooges. Ulubiona płyta Johna.

R ICHIE S TERN Uwielbialiśmy The Stooges, a zwłaszcza Iggy’ego, bo był


wariatem. Skakał na publiczność, walnąłem go kiedyś w twarz, bo był za blisko.
Tak, Iggy był wariatem, John zresztą też.

D EE D EE R AMONE Dorastałem w Niemczech. W Stanach w ogóle mi się nie


podobało. Wszystko było tu dziwne. Muzyka była okropna. Na początku lat
siedemdziesiątych w muzyce rockowej królowały takie kapele jak America i Yes,
nienawidziłem tego. To właśnie wtedy zacząłem chodzić na koncerty The New
York Dolls.

J OHNNY R AMONE Owszem, Dee Dee był na paru koncertach The Dolls, ale ja
i Rosana chodziliśmy ich oglądać dosłownie co tydzień. Widzieliśmy The Dolls
chyba z pięćdziesiąt razy. Taki mieliśmy styl. To były początki zespołu, grywali
wtedy w The Mercer Arts Center – w składzie był jeszcze Billy Murcia – i wcale
nie ściągali tłumów, przychodziła może setka ludzi. Ale Connie była już w tym
gronie.
R OSANA C UMMINGS Kochałam The New York Dolls. Babylon – to był dopiero
kawałek! I cały ten brokat! To właśnie tam mogłam się pokazać w moich złotych
spodniach! Byłam chyba półnaga, bo John chciał, żebym tak się ubierała. On sam
nosił moje perły i czarną szminkę – a do tego bardzo wysokie buty obsypane
brokatem.
Pewnego razu wpadliśmy gdzieś na Lou Reeda i powiedziałam mu:
„Transformer to moja ulubiona płyta! Jest boska!”.
Później John wydarł się na mnie: „Powinnaś mu była powiedzieć, że twoja
ulubiona płyta to jego NAJNOWSZY ALBUM! Nikt nie chce słyszeć, że najbardziej
lubisz jego płytę sprzed pięciu lat!”.
Boże, on zawsze na mnie krzyczał!

J OHNNY R AMONE Miałem tak wiele problemów psychicznych, że poszedłem do


psychiatry, ale on po jakimś czasie oświadczył: „Nie mogę panu pomóc!”.

D EE D EE R AMONE W tym czasie Johnny rzucił już ciężkie dragi. Za to zioła sobie
nie żałował – był pierwszą osobą, która poczęstowała mnie naprawdę dobrą trawą.
Nikt wtedy nawet nie wiedział, skąd ją brać, oprócz niego. Powiedział mi: „Dee
Dee, obiecuję, że weźmiesz tego trzy machy – i lecisz w kosmos!”.
Powiedziałem: „No dobra”. I miał rację!

J OHNNY R AMONE Pamiętam też zastrzyk z LSD . Myślałem, że efekt jest


natychmiastowy, ale nie. Zadziałało po dziesięciu minutach.

J OEY R AMONE John i Dee Dee wąchali kiedyś rozpuszczalnik z papierowych


torebek, ale ja nigdy w to nie wszedłem na poważnie, tak jak oni. Chodzili na dach
i tam się buzowali carboną albo innym gównem. Głównym efektem było
brzęczenie w uszach, coś jak: „Bzzzz. Bzzzz. Bzzzz”.

D EE D EE R AMONE Richie Stern przypalał trawę z Johnem – to jedyny facet,


którego dopuszczaliśmy do kręgu wtajemniczonych i częstowaliśmy dobrym
zielem. Nie dawaliśmy go byle komu. Pewnego razu chłopak mojej siostry chciał
wpaść do domu Richiego i zajarać z nami, a John w jakiś sposób skombinował
samochód.
No i Ren, ten chłopak mojej siostry, siedział z tyłu i wciąż nawijał: „Słuchaj,
John, weźcie mnie ze sobą…”.
Widziałem, że Johna zaraz szlag trafi od tego gadania, a co gorsza, dopiero co
po raz pięćdziesiąty obejrzał Mechaniczną pomarańczę i mówił jak Alex do swoich
drużków, rozumiesz?
John spojrzał na Rena i powiedział coś w stylu: „Zaraz dostaniesz z buta”.
Nigdy nie widziałem, żeby John kopnął kogoś w czasie bójki, ale w Mechanicznej
pomarańczy kolesie wciąż sprzedawali ludziom kopy. John po prostu zjechał na
pobocze najbardziej ruchliwej części Queens Boulevard – było sobotnie
popołudnie – wywlókł Rena z samochodu za włosy i zaczął go kopać tak, jakby
chciał go zabić.
Ren przeżył, chociaż dostał ostry wpierdol.
Ale w sumie sobie na to zasłużył, no nie? Posunął się za daleko. John jest
bardzo wyczulony, jeżeli chodzi o swoją własność. Ren zachował się jak dupek,
a John był na tyle miły, że wpuścił go potem do auta i nawet chciał odwieźć do
domu. Ren był zawsze zazdrosny o Johna, bo John wyglądał jak gwiazda rocka.
Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że w Johnie było coś
rock’n’rollowego.
Po prostu miał to w sobie. A Ren tego nie miał, ale rozpaczliwie tego pragnął.

J OHNNY R AMONE Kiedy przestałem brać ciężkie dragi, zacząłem ostro jarać trawę.
Siadałem, skręcałem dwadzieścia jointów, a potem spalałem wszystkie po kolei.
Znaczy paliliśmy anielski pył[69] w domu Richiego Sterna, nazywało się to „Hog”,
a potem szliśmy do delikatesów, a Joey miał już wtedy dość. W odróżnieniu od nas
nie mógł się po tym pozbierać. Nie był w stanie nawet podnieść głowy z poduszki –
przesypiał cały następny dzień.
Ale ja, no wiesz, miałem mocną głowę.

R OSANA C UMMINGS John zawsze liczył kluski na moim talerzu – chciał, żebym
ważyła nie więcej niż czterdzieści kilo. A ja miałam jakieś czterdzieści siedem.
Żebym więc zeszła do czterdziestu, John robił mi dzikie awantury w stylu: „Jak
śmiesz kłaść na talerz więcej niż osiem klusek?!”.
Kiedy szłam na górę odwiedzić rodziców, John ustalał mi czas, jaki mogę z nimi
spędzić.
Mówił: „Wolno ci iść na górę tylko na czterdzieści pięć minut! I niech ci nawet
do głowy nie przyjdzie, żeby tam coś zjeść! ANI MI SIĘ WAŻ!”.
Mówiłam więc mojej matce: „Przyszłam na pół godziny, nic nie jadłam, mamo,
przyrządź cokolwiek!”.
A kiedy szłam spać, John obwąchiwał mnie i wrzeszczał: „Jadłaś falafele?
Jadłaś falafele!”.

J OHNNY R AMONE Nie pozwalałem Rosanie jeść, bo miała skłonność do obżarstwa.


Po prostu jadła do oporu, a potem dalej chciało jej się jeść.

R OSANA C UMMINGS John mówił mi, jak mam się ubierać. Kazał mi chodzić
w miniówach tak krótkich, że cały tyłek mi wystawał. Ale w porządku, to nawet mi
pasowało. Pytałam tylko: „No dobra, a co z portierem w holu?”.
A John odpowiadał: „Chcę, żebyś wyglądała jak zdzira, bo jesteś moja. Jesteś ze
mną”.
Nie miałam z tym problemu, bo byłam mężatką. W końcu robiłam to dla niego,
a nie po to, żeby uwieść kogoś innego. Ale po jakimś czasie doszło to już do
takiego punktu, że John chciał, abym uprawiała seks z innymi facetami, a on będzie
się temu przyglądał.
Nie podobał mi się ten pomysł i odmówiłam mu.
Nie po to brałam ślub, żeby uprawiać seks z kimś innym, podczas gdy mój mąż
chowa się w szafie.
To nie był mój klimat.
John chciał, żebym siadła na ławce w parku i dała się wyrwać jakiemuś
facetowi, po prostu przyprowadziła go do domu i pieprzyła się z nim. A on miał się
gapić schowany w szafie.
Powiedziałam: „Nie ma mowy!”.
Ale on nie ustępował: „Kurczę, czemu nie chcesz zrobić tego, o co cię proszę?”.
„Nie mogę tego zrobić. – odparłam. – Po prostu nie jestem w stanie!”.
„Po prostu nie chcesz mnie podniecić – stwierdził. – Po prostu nie chcesz tego,
czego ja chcę!”.
Spytałam go wtedy: „Co to w ogóle jest za małżeństwo?”.

J OHNNY R AMONE Byłem za młody na małżeństwo, w zasadzie nigdy wcześniej


nie miałem żadnych doświadczeń. Więc zrozumiałem, że ten związek nie przetrwa.

R OSANA C UMMINGS John zaproponował: „No to może prześpij się z kimś,


a potem mi o tym opowiesz?”.
W końcu westchnęłam: „No dobra” i wybrałam się na jakąś imprezę pod
miastem. Wyrwałam tam jednego gościa, z którym pracowałam. Zaczynamy akcję,
a tu jego żona puka do drzwi i wpada do pokoju, więc facet wyskakuje przez okno.
Ta babka drze się na mnie: „Powiem o wszystkim twojemu mężowi!”.
A ja w śmiech: „Proszę, tylko nie to! Pozwól, że to ja pierwsza mu to opowiem,
bo myślę, że zrobię to w bardziej ekscytujący sposób!”.
Więc opowiedziałam Johnowi całe to zdarzenie, jak gość wyskoczył przez okno
i tak dalej, a on wkurzył się na mnie.
„Chcesz powiedzieć, że nie zrobiłaś z nim tego?” – pyta.
„No nie – tłumaczę mu. – Lizał mnie tylko, kiedy jego żona zapukała do drzwi,
a potem wleciała do środka. Wystraszył się i wyskoczył przez okno!”.
John był bardzo zawiedziony: „Nawet z nim tego nie zrobiłaś!”.

J OHNNY R AMONE Źle to wszystko robiłem. Niby nie byłem już dzieckiem, jednak
wciąż pozostawałem trudnym gnojkiem. Wiodłem w sumie życie pod kloszem. Ale
był we mnie jakiś niepokój, którego nie rozumiałem…

R ICHIE S TERN Zawsze zastanawiałem się, czy Rosana nie jest trochę biseksualna.

J OHNNY R AMONE Rosana była dość zwariowana. Z tego, co wiem, lubiła też
dziewczyny.

R OSANA C UMMINGS Miałam przyjaciółkę, Genie – była moją pomocnicą


w salonie fryzjerskim, gdzie zaczęłam pracować. Była wspaniała, olśniewająco
piękna i zawsze napalona. A ja miałam carte blanche, jak to się mówi po francusku,
mogłam robić, co chciałam, nie oglądając się na Johna, i zawsze powtarzałam: „To
nie jest zdrada!”.
Miałam więc męża, który pozwalał mi się pieprzyć, z kim popadnie, a ja
sprowadziłam sobie dziewczynę. Genie była doskonała – była jak Marilyn Monroe,
tylko lepsza! I słuchała mnie we wszystkim. To ja w pełni kontrolowałam jej
seksualność. John rządził mną, a ja rządziłam nią.
Przejęłam na siebie jego rolę. Stałam się Johnem. Stałam się Johnem z dziurą
między nogami.
Traktowałam moją dziewczynę w taki sposób, w jaki John traktował mnie.
Kontrolowałam jej seksualność: mówiłam jej, z kim ma się pieprzyć, a z kim nie.
I mogłam jej kazać dosłownie wszystko.
To było super. Naprawdę dobrze się bawiłyśmy. Co wieczór wychodziłyśmy
razem, ja mówiłam jej, co ma robić, a Genie to robiła.

J OHNNY R AMONE Zawsze miałem poczucie winy, że zawiodłem Rosanę jako mąż.
Nikt inny nie zawinił, po prostu chciałem robić coś innego.

R OSANA C UMMINGS John wyznał mi: „Chcę być w zespole, ale nie umiem grać na
gitarze. Mogę tylko grać na basie…”.
„Co za skucha! – stwierdziłam. – Chcę gitarzysty! Chcę mieć w rodzinie
gitarzystę!”.
„Ale ja nie potrafię grać na gitarze!” – zaprotestował John.
„Wiesz przecież – powiedziałam mu – że podniecają mnie gitarzyści!”.
Bo gitarzysta to było dla mnie coś jak orgazm. Słuchanie rock’n’rolla było dla
mnie jak uprawianie seksu z gitarzystą.
„Dobra – zgodził się John – wezmę gitarę”.
Coś tam sobie brzdąkał, zawsze porównywaliśmy go z gitarzystą The Stooges.
A potem z gitarzystą Davida Bowiego. Ale palce zawsze mu krwawiły, więc mógł
tylko brzdąkać. Nie grał solówek. Nie potrafił tego.
John pytał mnie codziennie, dosłownie codziennie, o każdy dźwięk, każdy
akord: „Czy to było dobre?”.
I całe moje życie sprowadzało się do tego, żeby być pod ręką i dodawać mu
otuchy.
Więc mówiłam: „Tak, tak, tak, wal szybciej, szybciej, szybciej, zrób tak, żeby to
było jak orgazm!”.
A John: „Dobra”.
To było jak uprawianie seksu.

I RA N AGEL John grał na gitarze i nawet pisał piosenki, a potem zaczął mówić
o założeniu zespołu. Chciał, żebym dołączył, ale nie pasowało mi to, bo
angażowały mnie inne rzeczy, na przykład byłem drużynowym skautów. Ale John
ciągle mnie podpuszczał: „Czemu nie chcesz? No weź, będziemy najlepsi!”.
Myślę, że miałem inne powołanie, ale John nie był w stanie przyjąć do
wiadomości, że nie chcę przyłączyć się do jego zespołu. Wciąż powtarzał mi
naprawdę wredne rzeczy, w rodzaju: „Czemu nie chcesz tego robić? Czego się
boisz?”.
J OHNNY R AMONE Widziałem kiedyś film That’ll Be the Day z Davidem Essexem.
Rock’n’rollowy film oparty trochę na życiu Johna Lennona. Na samym początku
ojciec gościa, którego w dalszej części gra Essex, mówi mu: „Starałem się, ale za
bardzo mnie nosi, muszę wyjechać” i opuszcza chłopca i jego matkę.
Potem chłopiec dorasta, żeni się, jego żona zachodzi w ciążę, a on uświadamia
sobie, że chce być w kapeli. Mija sklep muzyczny, widzi na wystawie gitarę, widzi
swoją żonę – i film tak się kończy.
Pomyślałem: „To właśnie ja! Też jestem znudzony, niespokojny i dokładnie tak
samo się czuję!”.
Rozumiesz, poczułem, że jestem już gwiazdą.
CZĘŚĆ TRZECIA

Fabryka szczyn

1974–1975
ROZDZIAŁ 20

Leć jak Rimbaud!

P ATTI S MITH Tym, co dało mi nadzieję na przyszłość poezji, był koncert Rolling
Stonesów w Madison Square Garden. Czuło się, że Jagger jest naprawdę zjebany.
Był wtorek, a on miał już za sobą dwa koncerty i był naprawdę na skraju
załamania – ale takiego, które przekształca się w magię.
Ledwie żywy, potrzebował energii publiczności. W ten wtorkowy wieczór nie
był rock’n’rollowcem. Bliżej niż kiedykolwiek było mu do poety, bo był tak
wykończony, że z trudem mógł śpiewać. Uwielbiam muzykę Stonesów, ale tym
razem na pierwszym planie była nie muzyka, tylko występ, nagi performance. To
był jego nagi występ, rytm, jego ruch, jego słowa – był tak skonany, że wygadywał
coś takiego: „Bardzo tu ciepło / ciepło ciepło ciepło / bardzo tutaj gorąco / gorąco,
gorąco / Nowy Jork, Nowy Jork, Nowy Jork / bang, bang, bang”.
Nie chodzi mi o to, że improwizował jakieś genialne rzeczy – ale samą swoją
obecnością na scenie potrafił trzymać słuchaczy w garści. To była czysta energia.
Gdyby pozostali muzycy zeszli tego wieczora ze sceny i zostawili Micka Jaggera
samego, mógłby być świetny jak żaden inny poeta. Mógłby deklamować niektóre
z swoich najlepszych tekstów, a publiczność byłaby równie zahipnotyzowana.
Zachwyciło mnie to tak bardzo, że prawie eksplodowałam, bo ujrzałam przed
sobą przyszłość poezji. Naprawdę ją ujrzałam, naprawdę ją poczułam, byłam
podekscytowana na maksa, myślałam, że wyjdę z siebie. Dało mi to wiarę, by iść
dalej.

D UNCAN H ANNAH W sylwestra 1973 roku wybrałem się z Dannym Fieldsem na


koncert The New York Dolls, Kiss oraz Iggy’ego & The Stooges w The Academy
of Music. Włożyłem garnitur ze złotej satyny, kupiony na King’s Road,
i poszedłem do domu Danny’ego. Wciągnęliśmy trochę kokainy, popiliśmy
szampanem i zrobiliśmy sobie makijaż – „Glam rock! Brokat! Jupi!”.
Potem poszliśmy na koncert. The Dolls byli świetni: Jet Boy brzmiał
rewelacyjnie. Byli tam wszyscy: Todd Rundgren, totalnie nawalona Mackenzie
Phillips[70], która aż się zataczała, tyle się nażarła metakwalonu – słowem: pełna
dekadencja.
A w przerwie między setami Danny wziął mnie do garderoby, żeby zobaczyć się
z Iggym. Nigdy wcześniej nie miałem z nim styczności. Wdrapujemy się po
schodach do garderoby, słyszę, jak się tam wydziera, i zaczynam się bać. Myślę:
„Boże jedyny! Spotkanie z Iggym!”.
Danny mówi: „On jest super – no wiesz, nic się nie przejmuj, to tylko Jim, mój
stary kumpel”. Wchodzimy, a Iggy nas wita: „Siema, Danny, kim jest twój
przyjaciel?”. „Cześć, Iggy – mówię. – Chłopie, zmiażdż ich dzisiaj!”. Zapowiadało
się super, The Stooges byli nagrzani, to były w końcu czasy Raw Power, no nie?
Pomyślałem: „To będzie coś niesamowitego. Dzieje się historia!”.
Iggy był jak nakręcony. Skakał pod sufit. Był w doskonałej formie. Świetnie się
prezentował, z kolei The Stooges wyglądali morderczo, no, srogo po prostu.
Pomyślałem: „Rany, ale będzie czad!”. Wypiliśmy więc drinka, a potem wracamy
na salę i czekamy na koncert, który zaraz ma się zacząć. A tymczasem The Stooges
nie wchodzą i trwa to cholernie długo.
W końcu kapela się pojawia, ale bez Iggy’ego. Myślimy: „Kurde, gdzie on jest?
Przecież szykował się do wyjścia!”. Wreszcie na scenę wkracza Iggy i okazuje się,
że jest totalnie rozjebany. Jakimś cudem w ciągu piętnastu minut przeszedł od
doskonałości do… nie wiem czego. Nie mam pojęcia, co takiego zrobił, w każdym
razie wrażenie było takie, jakby wlał w siebie dwa litry wódki albo czegoś. No
więc wychodzi i rzyga po wszystkim, przewraca się na scenie, nie pamięta żadnych
tekstów, kapela zaczyna kawałek, przerywa, zaczyna ponownie i znów przestaje
grać. Widać, że są wściekli jak cholera, a Iggy po prostu nie jest w stanie utrzymać
pionu. W ogóle nie wie, co się wokół niego dzieje.

P ATTI S MITH W występie scenicznym fizyczna obecność jest ważniejsza niż to, co
mówisz. Jasne, że jakość też się liczy, ale jeśli reprezentujesz wysoką klasę
intelektu, a twoja miłość do publiczności jest oczywista i silnie zaznaczasz swoją
obecność fizyczną – wszystko ujdzie ci na sucho.

V ICTOR B OCKRIS Nazajutrz, w pierwszy dzień 1974 roku, odbywały się


noworoczne recytacje w ramach The Poetry Project w kościele św. Marka.
Siedziałem na scenie, gdy Patti Smith przeszła obok i OPLUŁA mnie, zmierzając
w stronę podium. Mówiąc ściśle, nie tyle opluła mnie, co splunęła na ziemię tuż
przede mną i powiedziała: „Jesteś mi winien pieniądze, skurwielu!”. Jak
zareagowałem? „Pierdol się!”.
Pomyślałem: „Co za cipa. Ale jest naprawdę dobra”.

J AMES G RAUERHOLZ Patti wystąpiła z Lennym Kayem i rzuciła ludzi na kolana.


Miała niesamowite wyczucie sceny, po prostu pozamiatała. Wiedziała, jak przykuć
uwagę publiczności i jak prowadzić słuchaczy przez wszystkie etapy swojej małej
duchowej podróży. Zabierała ich w górę, potem rzucała z wysoka, łapała
i ponownie rzucała.
Kiedy Patti skończyła swój występ w kościele św. Marka, po prostu ruszyła do
wyjścia. Przemaszerowała przez zapełnioną ludźmi nawę i wyszła frontowymi
drzwiami, zostawiając na scenie Lenny’ego, który musiał jeszcze wyłączyć
wzmacniacz. Tłum szalał. Patti rozniosła to miejsce w pył.
Siedziałem z Williamem Burroughsem, który też zawsze miał silne wyczucie
sceny – odwrócił się do mnie i powiedział: „Ona naprawdę ma to coś”.

W ILLIAM B URROUGHS Widzisz, Patti zaczęła jako poetka, później zwróciła się ku
malarstwu, a potem nagle objawiła się jako prawdziwa gwiazda rocka. To było
dziwne, bo nie sądziłem, że zdoła zajść daleko czy to w poezji, czy w pisarstwie,
tak od zera. A tu nagle jest gwiazdą rocka. Nie ma co do tego najmniejszych
wątpliwości.

P ATTI S MITH Zaczęto doceniać te moje długie, niemal rock’n’rollowe poematy.


A ja lubiłam je wykonywać. Zdawałam sobie sprawę, że chociaż na scenie
brzmiały świetnie, to w druku nie są aż tak zajebiste. Nie chcę przez to powiedzieć,
że je odrzucam, ale istnieje pewien szczególny rodzaj poezji, do którego akurat one
należą: poezja performatywna. Amerykańscy Indianie też nie pisali
wykoncypowanej poezji. Tworzyli pieśni, kreowali rytualny język – a język rytuału
jest językiem chwili.
Jednak zaklęte na kartce papieru – pieśni te nie były inspirujące. Jeśli jesteś
znakomitym performerem, możesz zrobić wszystko, co zechcesz: możesz nawet
powtarzać w kółko jedno słowo. W tym sensie świetnym performerem jest Billy
Graham[71], chociaż to, co sprzedaje, to maksymalne gówno. Fantastycznym
performerem był Adolf Hitler. Parał się czarną magią. Uczyłam się również od
nich. Możesz uwodzić ludzi, tworząc masową świadomość.
Piszę, żeby kogoś posiąść. Wszystko, co piszę, ma jakiś motyw. Piszę w ten sam
sposób, w jaki występuję. Występujesz tylko dlatego, że chcesz, aby ludzie
zakochali się w tobie. Chcesz, żeby na ciebie reagowali.
Inną sprawą jest, że przez występ osiągam stany, w których mój mózg jest
niesamowicie otwarty – jest pełen światła, czuję się ogromna, czuję się tak wielka
jak Empire State Building – i jeśli potrafię nawiązać kontakt z publicznością,
z wielką gromadą ludzi, kiedy mój mózg jest taki ogromny i tak wrażliwy… to
wyobraź sobie, jak potężną energię, inteligencję i wszystko inne mogę im odebrać.

D UNCAN H ANNAH Patti Smith spytała mnie, czy znam jakichś pianistów.
Odpowiedziałem: „Owszem, nawet mieszkam z jednym”. „Ale czy on kuma
rocka?” – chciała wiedzieć. „Cóż – odparłem – to raczej klasyczny pianista, ale
grywał tu i tam”.
Patti przesłuchała Erika Lee i grał z nią przez jakiś tydzień. Ćwiczyli jej
kompozycje – na przykład Land of Thousand Dances. W końcu Patti odwróciła się
do niego i powiedziała: „Eric, kiedy mówię: »Do you know how to pony?«, to nie
mam na myśli tańca”.
A on odparł: „Jasne, wiem”, choć był dość zażenowany, że Patti tak otwarcie
mówi o seksie.

D ANNY F IELDS Miałem romans z Richardem Sohlem, a Patti Smith i Lenny Kaye
mówili na mieście, że szukają keyboardzisty. Poznałem ich więc z Rickiem
i dobrze między nimi zatrybiło. Nawet nie wiem, jak wyglądało ich spotkanie.
Pewnie coś w rodzaju: „Mam taki pomysł: ty recytujesz swoje wiersze, a ja zagram
parę akordów…”.

P ATTI S MITH Jestem teraz w tym pokoju w tym mieście od tak dawna, że już go
nie widzę i, wiesz, nic mnie nie stymuluje. Ostatnio sporo sprzątałam w swoim
mózgu. Moje oczy nie widzą niczego wokół mnie. Wiele śniłam, nagrywałam opisy
tych snów i próbowałam wejrzeć do środka, ale mnie to nie przeraża. Czekam tylko
na tę chwilę, kiedy będę mogła wsiąść do pociągu lub samolotu i odjechać, wiem,
że gdzieś stąd pognam, bo muszę zobaczyć nowe rzeczy. Wydaje mi się, że to
Rimbaud powiedział, że potrzebuje nowej scenerii i nowego zgiełku – i ja też tego
potrzebuję.
ROZDZIAŁ 21

W rock’n’rollowym klubie

R ICHARD H ELL Tom Verlaine i ja poszliśmy na koncert The New York Dolls
w The Mercer Arts Center – ten zespół miał duży wpływ na to, że sam zapragnąłem
założyć kapelę. Granie rock’n’rolla było znacznie bardziej ekscytujące niż
siedzenie w domu i pisanie wierszy. Dawało nieograniczone możliwości. Chodzi
mi o to, że grając, mogłem zajmować się tymi samymi sprawami, co wtedy, gdy
pociłem się sam w swoim pokoju, aby złożyć nasze małe powielaczowe pisemko,
które przeczyta nie więcej niż pięć osób. No i nie mieliśmy wątpliwości, że
jesteśmy równie fajni jak tamci goście, czemu więc nie wyjść z tym do ludzi i tego
nie sprzedać?
Zanim wybraliśmy się zobaczyć The Dolls, Tom raz na parę miesięcy chadzał
z gitarą akustyczną na wieczorki folkowe[72] do jednego klubu w West Village. Nic
ponad to. Nie traktował tego zbyt poważnie. Ale napisał parę piosenek, nie wiem,
ile – pięć, może sześć. Były całkiem zabawne. Dużo się wtedy wygłupialiśmy. Ja
improwizowałem jakieś bzdety, a Tom grał na gitarze. Po prostu wygłupy.
Po koncercie The Dolls zacząłem cisnąć Toma, że zamiast brzdąkać te
akustyczne folkowe kawałki, moglibyśmy założyć zespół grający elektrycznie.
Zwlekaliśmy z tym, ociągaliśmy się i nic z tego nie wychodziło. Nie pamiętam
dokładnie, jak do tego doszło, ale w końcu Tom siadł ze mną i pokazał mi, jak
prosto gra się rock’n’rolla na basie. Myślałem, że żeby grać na jakimś
instrumencie, trzeba posiadać choćby niewielkie umiejętności, a ja nie miałem
żadnych. Ale dzięki Tomowi przekonałem się, jakie to proste, i to był moment,
w którym zapadła decyzja. Faktyczny początek zespołu, bo Tom znał już jednego
perkusistę z Delaware i niebawem zaczęliśmy razem próby. Ale naszą główną
inspiracją byli The Dolls.

D UNCAN H ANNAH W Max’s panował pewien określony porządek dziobania. Gdy


jakiś ładny chłopak wchodził na zaplecze, mówiłem: „Co to za jeden? Dobrze,
bardzo dobrze. Niezłe wdzianko. Nie kupił tego tutaj, przywiózł to z Londynu. Hm.
Super, super”.
Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem Richarda Lloyda. Pomyślałem, że ma
włosy jak kurczak wielkanocny. Był naprawdę śliczny.
„Rrrany, kto to taki?” – spytałem.
„Jest nowy – ktoś mi wyjaśnił. – Daje dupy i świetnie gra na gitarze”.
„Kitujesz… Niezły jest”.
„Wcześniej mieszkał w Los Angeles”.
„Nie no, super, super”.

R ICHARD H ELL Tom Verlaine i ja pracowaliśmy w księgarni filmowej


Cinemabilia, której kierownikiem był Terry Ork. Zawsze interesowali go młodzi
i ładni chłopcy, więc był dla nas bardzo miły. Mieliśmy dość podobne gusty
i Terry, który wiedział, że planujemy założyć zespół, powiedział nam, że słyszał
o jednym dzieciaku grającym na gitarze, który mógłby nam pasować.
I to był właśnie Richard Lloyd.

R ICHARD L LOYD Szukałem jakiegoś miejsca do spania. W Max’s Kansas City


poznałem jednego gościa, który pracował dla Andy’ego Warhola. Nazywał się
Terry Ork.
Byłem włóczęgą. Danny Fields, u którego pomieszkiwałem przez dwa tygodnie,
dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że później muszę sobie coś znaleźć.
Zastanawiałem się, czy jest ktoś, kto dałby mi kawałek podłogi do spania,
a jednoczenie nie przystawiał się do mnie za bardzo.
W tym czasie do zaoferowania w związku miałem tylko SIEBIE . Żadnych
pieniędzy, żadnego wysiłku, żadnej pracy, ale można było dostać MNIE .
Podchodziłem do dziewczyn w barze i mówiłem: „Boże, jestem w tobie zakochany,
czy chcesz wziąć mnie do domu? Zamieszkajmy razem!”.
Wiesz: „Nie będę płacić czynszu, mam swój rozkład dnia, będę robił, co chcę,
ale będziesz mnie mieć – POD RĘKĄ”. I powiem ci, że miałem duże branie.
Terry Ork powiedział: „Mam wielki loft w Chinatown z dodatkowym
pokojem – facet, który tam mieszkał, po prostu się wyprowadził, więc jeśli chcesz,
może być twój”.
Układ był taki, że ja miałem załatwiać dragi, a Terry wszystko inne.
Oczywiście, jak się okazało, nie byłem w stanie załatwić żadnych dragów, bo żeby
to robić, musiałbym skądś mieć kasę. Ale i tak się wprowadziłem.
T ERRY O RK Jeżeli chodzi o mój gust, byłem dość arogancki. Czułem, że mogę
wejść do pokoju i powiedzieć: „Och, ten dzieciak ma talent, a tamten nie ma go za
grosz”. Dzięki ci, Svengali[73]. To heroina robi z człowieka takiego bystrzaka.

R ICHARD L LOYD Terry zaczął drążyć temat zespołu, ale z tego, co złapałem, Tom
Verlaine nie był zainteresowany. Richard, Tom i Billy Ficca grali w kapeli
The Neon Boys i faktycznie zamieścili w „Creem” ogłoszenie mniej więcej takiej
treści: „Poszukiwany gitarzysta rytmiczny. Talent niepotrzebny”. Zgłosił się Dee
Dee Ramone, a także Chris Stein, ale chyba żaden z nich nie był wystarczającym
beztalenciem.

R ICHARD H ELL Dee Dee przyszedł na przesłuchanie, gdy szukaliśmy


z Verlaine’em drugiego gitarzysty do Television. Daliśmy ogłoszenia w prasie, ale
odzew był mały. To zabawne, przesłuchaliśmy nie więcej niż cztery czy pięć osób,
a w tym gronie byli zarówno Chris Stein, jak i Dee Dee Ramone. Nie znaliśmy
jeszcze wtedy żadnego z nich.

D EE D EE R AMONE Tom Verlaine i Richard Hell byli bardzo wyrachowani,


dojrzali i zdeterminowani. Wszyscy inni działali dosyć po omacku, ale oni tacy nie
byli. Myślałem, że to bitnicy.

R ICHARD H ELL Próbowaliśmy zagrać z Dee Dee jeden kawałek, ale poległ.
Chwytał tylko akordy barowe – to wszystko, co potrafił. Do tego wystarcza jeden
palec. Mówimy mu: „No dobra, to jest w C”. Gra, ale nie to. Poprawiamy go: „C”,
a on: „Ach, no tak…” i zaczyna grać coś całkiem innego. Normalnie, metoda prób
i błędów. Wtedy my znowu: „Nie, stary, to nie to. Graj C!”.
Dee Dee patrzy na nas pytającym wzrokiem i trochę przesuwa palec… Kręcimy
głowami, więc on znów go nieco przesuwa… Był naprawdę zabawny. Na tym
przesłuchaniu zachowywał się jak mały szczeniak. W końcu musieliśmy mu
podziękować.

D EE D EE R AMONE Wywalili mnie, bo nie grałem za dobrze.

R ICHARD L LOYD Terry Ork w końcu powiedział Tomowi Verlaine’owi, że jest


gotów udostępnić im swój loft na próby, kupić wzmacniacze, wspierać zespół
i zainwestować pieniądze, dzięki czemu będą mogli grać koncerty. Myślę, że mój
udział w kapeli był również jednym z punktów tej transakcji.
W tym czasie Terry walił heroinę raz w tygodniu, rekreacyjnie. Było to częścią
jego stylu – kłucie się igłami w ramię nie było wtedy czymś groteskowym. Jeżeli
o mnie chodzi, to w tym czasie moje problemy z alkoholem były tak poważne, że
czasem potrzebowałem czegoś, żeby opanować drgawki. Musiałem uciec od
alkoholu. Zacząłem więc prosić Terry’ego, żeby dał mi spróbować heroiny.

T ERRY O RK Wydaje mi się, że to Jim Carroll pierwszy podał mi heroinę. Tak, to


musiało być w jego pokoju z widokiem na boisko do koszykówki. Gerard Malanga
i ja mieszkaliśmy przy skrzyżowaniu Trzeciej Alei i Pięćdziesiątej Trzeciej. W tej
okolicy Nowego Jorku kwitła męska prostytucja, a my mieliśmy tam wspaniałe
lokum. Tak więc któregoś wieczora urządziliśmy imprezę, a potem jeszcze raz
wróciliśmy do domu Jima, żeby przywalić heroinę czy jakieś inne gówno.
Myślę, że to Jim zrobił mi pierwszy zastrzyk w mieszkaniu swoich rodziców,
mieszczącym się nad szkołą katolicką. Nie miałem pojęcia, że jest męską
prostytutką. Gdybym to wiedział, od razu bym się do niego dobrał.
W czasie, gdy poznałem Richarda Lloyda, przeniosłem się już do loftu
w Chinatown i byłem weekendowym ćpunem. Używanie heroiny było jak robienie
sobie wakacji parę dni w tygodniu.

R ICHARD H ELL Moje pierwsze heroinowe doświadczenie wiąże się z Terrym


Orkiem. Uwielbiałem herę. Nie mogłem się doczekać tych dni, kiedy mieliśmy
sobie przyćpać.
Nie miałem żadnych oporów przed herą. Jeśli chodzi o mnie, wprowadzała mnie
w idealny stan. Nie tylko sprawiała, że czułem się najlepiej, jak to możliwe –
w końcu jest to środek przeciwbólowy – ale stanowiła też spełnienie wszystkich
moich fantazji: dzięki niej można było kierować swoimi snami, jakby to były filmy
z tobą w roli reżysera.

R ICHARD L LOYD Po heroinie mogłeś potem pić całą noc i w ogóle cię nie trzęsło,
nie upijałeś się, nic cię nie bolało, mogłeś grać na gitarze, jak nigdy wcześniej,
mogłeś pieprzyć się przez sześć czy siedem godzin non stop – jak maszyna, jak Mr.
Machine[74].
Nic złego nie może ci się stać. Należałem do tych, u których heroina
wywoływała nietypową reakcję. Zamiast zasnąć, byłem kompletnie rozbudzony
dosłownie miesiącami – zatopiony w głębokich myślach, śniąc na jawie opiatowe
sny.
Zacząłem więc naciskać Terry’ego na dwa razy w tygodniu, a potem na trzy
razy w tygodniu…

R ICHARD H ELL Po prostu głowa ci opada[75] i śnisz. Wyłania się stopniowo jakiś
scenariusz, a ty naprawdę w nim żyjesz. Kiedy śnisz, doświadczasz rzeczywistości
snu tak, jak gdyby działo się to naprawdę. To, że śniłeś, bez względu na to, co to
było, uświadamiasz sobie dopiero po przebudzeniu.
Ale kiedy przysypiasz po heroinie, nie tylko oglądasz tę senną rzeczywistość,
ale możesz ją również zmieniać – możesz wpływać na nią na różne sposoby,
sprawiać, żeby działo się to, co chcesz, żeby się działo.
Tak więc, owszem, podobało mi się to, ha, ha, ha, i heroina wydawała się wtedy
czymś bezpiecznym. Bo prawda jest taka, że aby popaść choćby w najsłabszy
nałóg, trzeba walić ją codziennie dwa lub trzy tygodnie. A tego było łatwo uniknąć.
Czemu ludzie mieliby się bać hery? Jakie ryzyko się z nią wiąże? Nie ma żadnego
ryzyka – ale niesamowite, jak cię to w końcu dopada.

T ERRY O RK Tom Verlaine był dość drętwy: nie palił marihuany, nie ćpał heroiny,
nawet nie pił za wiele. Myślę, że wszelka dezorganizacja zmysłów budziła w nim
strach. Hell był jego przeciwieństwem: on się w tym pławił.
Tom Verlaine był bardzo bystrym chłopcem, bardzo wykształconym, ale była
w nim jakaś sztywność. Jak gdyby ktoś go mocno skrępował sznurem. Mężczyźni,
którzy na niego lecieli, zawsze budzili w nim niepokój. Ładniutki był, ale myślę, że
tak naprawdę nie wiedział za wiele o życiu. Doświadczenie czerpał z książek –
wszystko przeczytał, niczego nie przeżył. Pod wieloma względami był naiwny.
Z kolei Richard Hell niczego sobie nie żałował.
Hell zdecydowanie należał do ludzi myślących w kategoriach wywrotowych.
Był zawsze najbardziej świadomy tego, co próbuje wyrazić tekst. Hell był
bulwarowym surrealistą, błądzącym w poszukiwaniu wyłomu w rzeczywistości, po
omacku dążącym do wyzwolenia.
R ICHARD H ELL Tom Verlaine i ja chodziliśmy razem do szkoły z internatem
w północnej, pagórkowatej części stanu Delaware. Musieliśmy już być dobrymi
przyjaciółmi w czasie, kiedy zaczęliśmy nakręcać się pomysłem, żeby uciec ze
szkoły.
Wszystko stało się dość szybko – w dwunastej klasie zostałem zawieszony, bo
nażarłem się raz nasion powoju[76]. Tego dnia, gdy wróciłem do szkoły po
zawieszeniu, Tom był na podwórku szkolnym. W tym samym tygodniu przypadały
moje siedemnaste urodziny. Tom i ja postanowiliśmy zmyć się ze szkoły i żyć po
swojemu. Wpadliśmy na pomysł, żeby pojechać na Florydę, gdzie jest ciepło, a my
będziemy artystami, pisarzami, poetami – coś w tym stylu. Ale w praktyce pewnie
snulibyśmy się tylko po plaży, zbierając to, co wyrzuciło morze, i żyjąc
z oszczędności. No i próbując uwodzić dziewczyny.
Mieliśmy łącznie jakieś pięćdziesiąt dolarów. Większość tego wydaliśmy na
pociąg, który dowiózł nas do Waszyngtonu. Potem próbowaliśmy dostać się
stopem do Lexington, bo chciałem przejechać przez moje rodzinne miasto, żeby
odegrać tam rolę zdobywcy, powracającego bohatera.
Jeden bogaty gość, którego znałem, miał gospodarstwo i na jego posesji, dość
daleko w polu, stał dodatkowy budynek – coś jak służbówka. Znajomi
zainstalowali nas tam, a wieczorami wpadali na imprezy, z alkoholem
i dziewczynami. Była tam jedna laska, którą znałem już wcześniej. Od naszego
ostatniego spotkania minęło jakieś półtora roku – tymczasem stała się dziwką i to
było świetne. Pamiętam, jak zaglądałem jej między nogi, świecąc latarką – godziła
się na wszystko, czego od niej chciałem. Spędziliśmy tam mniej więcej tydzień,
a potem wyruszyliśmy w dalszą drogę na Florydę.
Przez następne dwa dni podróżowaliśmy stopem na południe. Dotarliśmy do
Alabamy, jakieś trzysta dwadzieścia kilometrów od granicy z Florydą. Późno
w nocy wylądowaliśmy na lokalnej drodze. Zrobiło się zimno. Do tego kilku
buraków zrobiło sobie z nas podśmiechujki: podjechali autem, udając, że się
zatrzymują, a kiedy podeszliśmy do nich, dali gaz do dechy i tylko obsypał nas
żwir lecący spod kół. No i staliśmy tak, naprawdę zdegustowani i wściekli, aż
zrozumieliśmy, że tej nocy musimy odpuścić.
Rozpaliliśmy ognisko na polu nieopodal drogi i daliśmy upust emocjom,
odurzeni swoją wolnością i gniewem. Skończyło się na ciskaniu płonących badyli
po całym polu.
Byliśmy po prostu zniesmaczeni tą Alabamą. Po chwili całe pole stanęło
w płomieniach, a my nadal śmialiśmy się i tańczyliśmy. Wkrótce potem
usłyszeliśmy syreny i znienacka pojawiły się wozy policyjne i strażackie…
Złapali nas. Na poczekaniu wymyśliliśmy historyjkę, że jesteśmy uczniami
wracającymi do szkoły na Florydzie, ale nie kupili tego. W każdym razie
dowiedzieli się, że to nie była prawda, kiedy okazało się, że figurujemy w bazie
osób zaginionych. Tak nas odnaleźli.
Moja matka miała krewnych w Alabamie, którzy po mnie przyjechali. Ojciec
Toma też się zjawił i zabrał go z więzienia. Tom wrócił do szkoły. Byłem nim
wówczas bardzo zawiedziony, bo ja sam kupiłem bilet autobusowy do Nowego
Jorku i opuściłem dom. Tom skończył szkołę średnią, następnie wyjechał na rok do
college’u, a dopiero potem trafił do Nowego Jorku.
Ale kiedy w końcu się tam przeprowadził, zaczęliśmy razem chadzać do Max’s
niczym dwaj szpiedzy. Ludzie myśleli, że Tom i ja jesteśmy braćmi. Byliśmy
nierozłączni.

T ERRY O RK Richarda Hella i Toma Verlaine’a łączyła specyficzna relacja,


w której miłość łączyła się z nienawiścią, a Richard Lloyd pasował do tej
mieszanki idealnie.
Uwielbiałem Richarda Lloyda i byłem urzeczony tym, jak Lloyd wchodził
w interakcje z Hellem i Verlaine’em. Zachwycały mnie ich gitarowe pojedynki i to,
jak grając razem, cudownie rywalizowali.
Lloyd był z pewnością „bliżej życia” niż Hell czy Verlaine. Na Boga, naprawdę
rozjebały go te pobyty w szpitalach i wszystkie te chemiczne terapie szokowe,
przez które przechodził. Powiedział, że – jak czuje – nie potrafi nawiązać kontaktu
z ludźmi, bo jest trochę wariatem.

R ICHARD L LOYD Nie byłem zdrowy psychicznie, byłem szaleńcem. Kiedy


hospitalizowano mnie kilka razy, w odstępach dziewięciu miesięcy do roku,
popadałem w obłęd. Trafiałem do szpitala lub zakładu psychiatrycznego, robiono
mi Lot nad kukułczym gniazdem, a potem wypuszczano. A kiedy ustępowały efekty
tego, przez co przechodziłem, to jest terapii szokowej, rozglądałem się wokoło
i widziałem, że wracam do życia, a wtedy dopadał mnie strach: „Czy to się nie
powtórzy?”.
Moi rodzice nie wyraziliby zgody na elektrowstrząsy, więc lekarze zmusili ich
do zaakceptowania chemicznej terapii szokowej, która polegała na podawaniu co
cztery godziny zastrzyku ze środkiem usypiającym. Po rozwinięciu się tolerancji na
ten środek – kiedy nie usypia cię on już na cztery godziny – odstawiano go
i zastępowano substancją o przeciwnym działaniu – czymś w rodzaju silnego
spida – który wyciskał z ciebie ostatnie soki.
Przez jakieś osiem dni głównie spałem. Ten środek był bardzo przyjemny: po
prostu spało się po nim przez cały tydzień. Potem jego działanie zaczęło słabnąć.
Gdy zacząłem wracać do zmysłów, wiedziałem, że coś się szykuje. Przypominało
to pęcherzyki powietrza, które wypływają na powierzchnię morza – jesteś tam,
panuje cisza, nie ma żadnego napięcia, a w górę wznoszą się pęcherzyki powietrza.
Pewnego dnia stwierdzili: „W porządku, chyba jest już gotów” i dali mi
w zastrzyku ten drugi środek, po którym nie czułem się już tak świetnie. Przenieśli
mnie od innego pokoju, rozglądam się i myślę sobie: „Zaraz, coś tu się nie zgadza,
ten ściany są z gumy… Jestem w POKOJU O GUMOWYCH ŚCIANACH!”.
Zacząłem je kopać i obijać się o nie, jakbym był gumową piłką – a oni
przychodzili co pół godziny, otwierali małe okienko i obserwowali mnie, aż
przestałem się ruszać.
Zaraz po tym leczeniu wstrząsami chemicznymi w Greystone State Mental
Hospital w New Jersey odwiedził mnie przyjaciel. Na mój widok zaczął płakać –
później powiedział mi, że mnie nie widział, tak jakbym został wymazany.

R ICHARD H ELL Byłem pod wrażeniem tego, jak The New York Dolls potrafili
zadbać o siebie. Na początku grali co tydzień ten sam program w The Mercer Arts
Center. Byli związani z tym miejscem i uznałem, że to świetne, bo ludzie mogli na
tym polegać. Nie musieli czytać gazet, żeby być z tobą na bieżąco.
Podobała mi się ta idea, że jeśli jest jakiś fajny zespół, a ty chcesz go zobaczyć,
to masz pewność, że grają w każdy piątek wieczorem w The Pit czy gdzieś tam.
Uznałem, że to idealny sposób – jeśli byłeś dobry – na przyciągnięcie ludzi, którzy
mogliby się tobą zainteresować, tak szybko, jak to możliwe.
Właśnie dlatego zaproponowałem, żebyśmy znaleźli miejsce, w którym
moglibyśmy robić to samo. Zacząłem się zastanawiać, czy znam jakąś knajpę,
w której nic się nie dzieje – w której nic byśmy nie stracili, gdybyśmy złożyli im
ofertę grania raz w tygodniu. Pobieralibyśmy normalną opłatę za wejście, ale
właściciel mógłby wpuszczać swoich stałych klientów. Wszyscy wygrywają –
klub, bo ci, którzy wejdą za darmo, wydadzą kasę na drinki, a gdyby nie darmowe
wejście, w ogóle by ich tam nie było. I my, bo dzięki temu mogliśmy mieć
publiczność.
Postanowiliśmy więc mieć oczy otwarte.
Aby dostać się do Chinatown, gdzie był loft, w którym odbywały się próby,
jeździliśmy autobusem Drugą albo Trzecią Aleją czy jakoś tak. Pewnego razu
Verlaine i Lloyd w drodze na próbę szli na przystanek i zauważyli CBGB . Weszli
do środka i porozmawiali z właścicielem, Hillym Kristalem. Spytali go, czy podoba
mu się nasz pomysł.

R ICHARD L LOYD Hilly chciał wiedzieć, jaki rodzaj muzyki gramy. Zapytaliśmy
go, co oznacza skrót CBGB-OMFUG , a on wyjaśnił nam, że to „Country, Bluegrass,
Blues, and Other Music for Uplifting Gourmandizers”[77]. Powiedzieliśmy więc:
„No tak, po trosze gramy właśnie to wszystko, trochę rocka, trochę country, trochę
bluesa, trochę bluegrassu…”.
A Hilly: „No dobra, może…”.
Chciał mieć miejsce w stylu kina samochodowego. Planował umieścić scenę
z przodu knajpy, żeby muzykę można było też słyszeć z ulicy. Powiedzieliśmy mu:
„Hilly, to się nie sprawdzi – przede wszystkim ten, kto będzie pobierał od ludzi
opłaty za wejście, nie będzie słyszał, co do niego mówią, po drugie, opuszczając
knajpę, będzie się przechodziło bezpośrednio przed grającą kapelą, a po trzecie,
przechodnie będą się skarżyć na hałas”.
Ten przykład dobrze pokazuje, jak dziwaczne pomysły od samego początku
miał Hilly. Ostatecznie Terry Ork w naszym imieniu przyobiecał Hilly’emu, że
będzie publiczność. Powiedział mu: „Słuchaj, kapela grała już tu i tam, zrobimy
własne plakaty, damy ogłoszenie w »The Village Voice«, gwarantuję, że będziesz
miał pełną knajpę”.
No i Hilly dał nam do dyspozycji trzy kolejne niedziele, za trzy tygodnie.

D UNCAN H ANNAH Richard Hell i Tom Verlaine wyglądali na scenie tak, jakby
w każdej sekundzie mieli eksplodować – jak gdyby ostatkiem sił starali się
zachować spokój. Niekiedy dochodziło do spięć. Był niedzielny wieczór, na sali
siedziało raptem z piętnaście osób, ktoś zagrał coś nie tak i Tom Verlaine wydarł
się na Richarda: „Pierdol się!”, a Richard odkrzyknął: „Nie traktuj tego tak
poważnie, ty dupku”.
D ANNY F IELDS Uznałem, że Television są fantastyczni! Ramiona Richarda Hella
i szyja Toma Verlaine’a były tak powabne, że do szczęścia nie potrzebowałem już
ani sztuki, ani muzyki, ani życia, ani miłości, ani poezji. To były najładniejsze
ciacha, jakie kiedykolwiek widziałem. Ta ich skóra… Mieli najdoskonalszą skórę
na świecie. Bóg stworzył skórę Toma Verlaine’a i Richarda Hella, a potem zgubił
gdzieś przepis. A do tego w kapeli był Richard Lloyd, z którym się pieprzyłem.
Wszyscy pieprzyli Richarda Lloyda. Kolejny osobnik o pięknej skórze. Ten
chłopak też był niezwykle urodziwy. Wszyscy w tej kapeli byli jak z obrazka.

D UNCAN H ANNAH Patti Smith nie była na żadnym z tych pierwszych koncertów,
ale kiedy poszła fama, wybrała się zobaczyć Television. Patti zawsze zachowywała
się tak, jakby była stara. Ile mogła wtedy mieć lat? Dwadzieścia dziewięć?
W każdym razie poszła do CBGB , żeby sprawdzić, co to za jedni.

R ICHARD L LOYD Patti Smith zaczęła przychodzić na koncerty Television w CBGB .


Każdy wiedział, że zadurzyła się w Tomie. Wszyscy tylko szturchali się i mrugali
do siebie znacząco: „Oj, będzie się działo”. Myślę, że Tom czuł się dwuznacznie
w tej sytuacji. Nie sądzę, żeby chciał, aby ktoś nim zawładnął, ale – szczerze
mówiąc – średnio mnie to obchodziło.

T ERRY O RK Patti Smith po prostu przyszła do mnie i stwierdziła: „Chcę go. Chcę
Toma Verlaine’a. Wygląda dokładnie jak Egon Schiele”. Powiedziała mi tylko:
„Musisz mnie spiknąć z tym chłopcem”.
Sprawa była jasna i oczywista. Powiedziałem Tomowi, jak jest. Uwielbiał Patti
jako poetkę i performerkę. Wiedział, jak sądzę, że Patti szykuje się do podpisania
kontraktu z firmą płytową. Poza tym, przypuszczam, że podobała mu się fizycznie.
Oboje byli dość podobnej budowy ciała.

R ICHARD H ELL Nie irytowało mnie to, że Patti zaczęła kręcić z Tomem, po prostu
generalnie reagowałem nerwowo na wszystko, co robił Tom, a co mogło
napompować jego ego, ha, ha,, bo robiło się wtedy niepewnie. Tom myślał, że musi
być Bóg wie kim, skoro ma romans z Patti. Ale ja nigdy nie spędzałem z nimi
czasu – to właśnie wtedy, gdy nie mogłem być gdzieś blisko Toma, szczerze go
nienawidziłem.
D UNCAN H ANNAH Wiedziałem, że facetem Patti jest Allen Lanier. Miałem wtedy
chatę przy Thompson Street, a Patti mieszkała w pobliżu. Wpadłem na nią raz
w pralni samoobsługowej. Scena jak z piosenek The Shangri-Las[78] – Patti prała
ubrania Allena.
„Co ty tu robisz?” – pytam.
„Nic takiego – odpowiada Patti – piorę ciuchy mojego starego”.
W tym czasie istniało już chyba coś takiego, jak feminizm, no nie? To, co robiła
Patti, miało dla mnie jakiś niewolniczy posmak, ale ona była na swój sposób
tradycyjna. Nie znałem nikogo innego, kto by mówił: „Tak, muszę uprać ciuchy
mojego starego, bo jestem jego starą”.
Prać ubrania? W tamtych czasach nikt, kto był cool, nie prał ubrań.
Patti opowiedziała mi o trójkącie, w jaki wplątała się z Allenem Lanierem
i Tomem Verlaine’em. O tym traktuje jej kawałek We Three. Trochę był z tym
problem.
Patti wiedziała, że znam Allena – znałem ich jako parę, a teraz poznałem Toma
i Patti jako parę, zatem Patti była w dwóch związkach jednocześnie. No i zrobił się
z tego lokalny skandal, ale Patti starała się jakoś to ogarnąć.

D EBBIE H ARRY Pamiętam widok twarzy Patti i Toma, kiedy nakryto ich, jak
całują się z tyłu za CBGB , raaany. Tom się skrzywił, a Patti wysyczała:
„Spierdalaj”.
W sumie to nigdy nie rozmawiałam z Patti. Nie byłyśmy specjalnie
zaprzyjaźnione – szczególnie po jej akcji na jednym z przesłuchań, jakie
urządziliśmy, szukając perkusisty do Blondie. Nagle pojawia się Patti – właśnie gra
Clem Burke – a ona mówi: „Ej, jesteś całkiem dobry, jak ci na imię?”.
„Patti – weszłam jej w słowo – właśnie przesłuchuję tego faceta”.
Na co ona powiedziała tylko „Och”. Żadnego „przepraszam”, w ogóle. Jak
gdyby nigdy nic.

R ICHARD L LOYD Patti bardzo nas lubiła. Zadurzyła się w Tomie i naprawdę
chciała nam pomóc. Skład jej grupy okrzepł i właśnie się rozkręcali, zapytała więc
Toma: „Czy uważasz, że byłby to dla mnie dobry ruch, gdybyśmy zagrali
w CBGB ?”.
Tom odparł: „Myślę, że to byłoby świetne posunięcie. Może zrobimy parę
wspólnych koncertów? Ze względu na ciebie przyjdzie trochę nowych osób,
a nasza publiczność pozna was”.

T ERRY O RK Managerką Patti była Jane Friedman. Przypuszczam, że w tym czasie


Clive Davis, dyrektor Arista Records, dawał już sygnały, że jest zainteresowany
podpisaniem umowy z Patti, ale Patti i Jane wciąż jeszcze trochę się bały
zawierania kontraktu z firmą płytową.
Poszedłem więc do Patti i powiedziałem: „Słuchaj, myślę, że dzieje się tutaj coś
ciekawego. Pociągnijmy przez kilka weekendów wspólne koncerty twojego
zespołu i Television. Idźmy za ciosem”.
Obie kapele grały więc w CBGB przez cztery wieczory w tygodniu – w czwartki,
piątki, soboty i niedziele – i o sprawie zaczęło się robić głośno. W każdy kolejny
weekend przychodziło coraz więcej ludzi. Trwało to przez sześć weekendów.
A potem poszedłem do Hilly’ego i powiedziałem mu: „Stary, twoje country i twój
bluegrass nie są w stanie ściągnąć tylu ludzi!”.
Moim zdaniem właśnie w tym momencie oficjalnie narodziło się nowe
środowisko.

R ICHARD H ELL Środowisko zaczęło się rozrastać – to był efekt kuli śnieżnej.
CBGB ewidentnie było miejscem, gdzie coś się działo, odkąd zagraliśmy tam po raz
pierwszy. Byliśmy naprawdę wyjątkowi. Na świecie nie było żadnego innego
zespołu rock’n’rollowego, w którym muzycy mieliby krótkie włosy. Nie było
żadnego innego zespołu rock’n’rollowego, w którym muzycy mieliby podarte
ubrania. Wszyscy wciąż jeszcze nosili brokat i damskie ciuchy. A my byliśmy
wychudzonymi, bezdomnymi łobuzami, grającymi muzykę pełną mocy, pasji
i agresji, a zarazem liryzmu.
Myślę, że tego roku byliśmy najlepszą kapelą na świecie. No, może przez
pierwsze cztery lub pięć miesięcy tego roku.

B OB G RUEN Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Richarda Hella, właśnie wchodził


do CBGB w białej koszulce z namalowaną tarczą strzelniczą i napisem „Please Kill
Me”.
Była to jedna z najbardziej szokujących rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem.
Ludzie mieli wtedy mnóstwo zwariowanych pomysłów, ale żeby ktoś chodził
ulicami Nowego Jorku z tarczą strzelniczą i zachętą, by go zabić – to było
naprawdę mocne.
R ICHARD H ELL Nie pamiętam, żebym kiedyś chodził w koszulce z napisem
„Please Kill Me”, chociaż przypominam sobie, jak zmuszałem do jej noszenia
Richarda Lloyda. Ja byłem na to za dużym tchórzem.

R ICHARD L LOYD Richard Hell zaprojektował dla siebie koszulkę z napisem


„Please Kill Me”, ale sam jej nie nosił. Wtedy ja się zgłosiłem. Miałem ją na sobie,
kiedy graliśmy na piętrze w Max’s Kansas City. Po koncercie podeszły do mnie
jakieś dzieciaki. Jeden z nich spojrzał mi głęboko w oczy wzrokiem psychopaty
i spytał: „To tak na poważnie?”.
A drugi dodał: „Jeśli tego chcesz, czujemy się zobowiązani, bo jesteśmy
waszymi wielkimi fanami!” – i dalej patrzyli na mnie z obłędem w oczach.
Pomyślałem wtedy, że może lepiej nie będę więcej wkładać tej koszulki.

T ERRY O RK Zagadałem do Hilly’ego: „Słuchaj, chcę tu wrócić z Television i chcę


zarezerwować klub”. Dodałem: „Hilly, spójrz, co się dzieje, spójrz na te tłumy,
które tu dziś przyszły!”. Mówiłem tonem nieznoszącym sprzeciwu, bo chciałem
postawić na swoim. „Co wieczór musicie tu grać nową muzykę”. Ta muzyka nie
miała jeszcze wtedy żadnej nazwy.
Hilly powiedział: „Dobra, zgoda”.
I tak też zrobiliśmy.
Wtedy naprawdę nastąpił przełom. Zaczęliśmy organizować koncerty innych
świetnych kapel, takich jak Ramonesi.
ROZDZIAŁ 22

Na rogu Trzeciej Alei i Trzydziestej Trzeciej

J IM C ARROLL Straszna była ze mnie dziwka. Mając czternaście czy piętnaście lat,
szlajałem się po jebanej Greenwich Avenue i Christopher Street, dopóki ktoś mi nie
uświadomił, że raczej nie mam co liczyć na zarobek, skoro wszyscy dają tu dupy za
darmo.
Wiele dzieciaków, które zwiały z domu, szło na Czterdziestą Drugą, jak
w książce Teenage Lust Larry’ego Clarka, ale dla mnie to były raczej gówniane
klimaty, jak z Nocnego kowboja. Wtedy jakiś starszy facet dał mi cynk, żeby iść na
róg Trzeciej Alei i Pięćdziesiątej Trzeciej, gdzie w Nowym Jorku zbierali się
chłopcy trudniący się prostytucją.
Poszedłem tam więc i zaproponowano mi dużą sumę, ale potem okazało się, że
muszę to renegocjować, bo jeśli goście nie mieli poppersów[79], godziłem się tylko
na ssanie mojego kutasa. Albo na zwalenie im konia czy coś w tym rodzaju. Nigdy
nie pozwalałem, żeby ktoś mnie pierdolił. Ja sam też wolałem nie pierdolić
facetów, chyba że mieli poppersy. Jeśli je mieli, mogłem ich rżnąć. I robiłem to
nieźle, ha, ha, ha. Lubiłem tłuściochów, którzy mieli dużo forsy, ha, ha, ha.

M ICKEY L EIGH Pamiętam, jak jechałem Pięćdziesiątą Trzecią i na rogu Trzeciej


Alei zobaczyłem Dee Dee Ramone’a. Był ubrany w czarną, skórzaną kurtkę
motocyklową, tę samą, którą później miał na sobie na okładce pierwszej płyty.
Wiedziałem, po co tam stoi, bo to był znany w mieście punkt wyrywania chłopców.
Mimo to zdziwiłem się, widząc tam kogoś, kogo znam. Pomyślałem: „Ja cię sunę,
to Doug. On naprawdę to robi”.

J IM C ARROLL Mówiłem: „Słuchaj, nie musisz płacić mi pięciu dych, bo dam ci


tylko kutasa do ssania. Wystarczy czterdzieści”.
Jeśli można było wyciągnąć czterdzieści czy nawet trzydzieści dolarów od
jednego gościa, mi to pasowało – robiłem swoje i spadałem. Nie chciałem bujać się
tam cały czas. Robiąc to, nie chciałem zarabiać mnóstwa kasy. Rozumiesz,
trzydzieści dolców to całkiem sporo, żeby z tego wyżyć. Czasem wpadła mi dycha,
zwykle zarabiałem około dwudziestu pięciu. Parę razy dostałem setkę.
Nigdy nie spotykałem się z jednym klientem więcej niż raz. No wiesz, iść potem
razem na lunch? Czułbym się dziwacznie. Ekonomicznie nie wychodziłem na tym
dobrze, bo najlepsze propozycje, jakie słyszałem, to: „Zamieszkaj ze mną na kilka
tygodni, będę płacić za wszystko”.
Ale ja odmawiałem.
No i bez poppersów nie szedłem na całość.

D EE D EE R AMONE Kawałek 53rd & 3rd mówi sam za siebie. Wszystko, co piszę,
ma autobiograficzny i realistyczny charakter. Nie potrafię pisać inaczej.

L EGS M C N EIL 53rd & 3rd to piosenka mrożąca krew w żyłach. Opowiada
o gościu, który stoi na rogu Trzeciej Alei i Pięćdziesiątej Trzeciej, próbując
wyrwać facetów, ale nikt nie jest nim zainteresowany. W końcu kiedy jakiś klient
go bierze, on go zabija, chcąc udowodnić, że nie jest mięczakiem.

J OHNNY R AMONE Nie wiedziałem, że 53rd & 3rd ma coś wspólnego


z rzeczywistymi doświadczeniami. Rozumiesz, myślałem, że to po prostu zabawny
numer. W naszych kawałkach poruszaliśmy tyle popieprzonych tematów, o których
nikt inny nie śpiewał. Nie musi to od razu znaczyć, że Dee Dee to robił – tak mi się
wydaje.

D ANNY F IELDS Nie sądzę, żeby Dee Dee był męską dziwką na całego. Z tego, co
wiem, bardziej wolał dziewczyny niż chłopaków. W moim odczuciu to całkiem
nowoczesna postawa. Uważam, że każdy powinien być w stanie pieprzyć się
z każdym, bez względu na płeć. W tym sensie Dee Dee był bardzo nowoczesny.
Nie sądzę, żeby się wstydził, że to robił.
No tak, puszczał się. Puszczał się za kasę. Wiesz, młody, biedny facet
potrzebuje bogatszego, starszego faceta, który może mu pomóc przejść przez parę
trudnych momentów w życiu, a jeśli wiąże się to z pójściem do łóżka, to co z tego?

J IM C ARROLL Często odbywało się to w samochodzie, ale czułem się z tym


naprawdę niezręcznie, więc próbowałem namawiać facetów, żeby zabierali mnie
do hotelu przy Drugiej Alei, vis-à-vis synagogi. Niektórzy goście uważali, że
żądam zbyt wiele, bo prosiłem ich, żeby wydali następne piętnaście czy
dwadzieścia dolarów na pokój. Z reguły jednak udawało mi się ich przekonać, że
tak będzie dużo wygodniej niż w samochodzie, a poza tym nie trzeba się wtedy
przejmować, że łamiemy prawo.
Latem była też nocna pikieta przy Central Park West Avenue, dosłownie
naprzeciw Muzeum Historii Naturalnej. To miejsce było całkiem w porządku.
Zawsze uważałem, że park jest o wiele lepszy niż samochód.

D EE D EE R AMONE Kiedy miałem piętnaście lat, zacząłem kupować heroinę przy


fontannie w Central Parku. Jechałem z towarem na Queens, do mojej dzielnicy,
i tam go sprzedawałem. Kupowałem od mojego dilera pół paczki, czyli piętnaście
działek po dwa dolary. Na Queensie mogłem dostać za każdą torebkę trzy dolary,
jeśli więc udało mi się sprzedać dziesięć, wychodziłem na zero i zostawało mi
jeszcze pięć.
Jedna dwudolarowa działka do nosa i byłeś gotowy. Trzy torebki po dwa dolary
wystarczały, żeby było miło przez cały dzień. W tamtym czasie hera w Nowym
Jorku pochodziła z Francji. Był to mocny towar, które powodował swędzenie
i przysypianie. Porządna, nieżeniona hera.
Radziłem sobie całkiem nieźle, aż do dnia kiedy urwały się dostawy i zaczął się
zespół abstynencyjny. Wróciłem do mieszkania mojej matki, cały dygotałem
i wszystko mnie bolało. Matka tak się wkurzyła, że wyciągnęła garnek z piekarnika
i rzuciła nim we mnie. Potem połamała moje płyty i wywaliła przez okno moją
gitarę. Ponieważ ojca nie było w pobliżu, nie bałem się jej i zacząłem krzyczeć:
„Wypierdalaj stąd, ty stara pizdo!”.
I matka posłusznie się zmyła.
Po tej zadymie z matką nie mogłem już zostać w domu. Nie miałem gdzie się
zatrzymać w Forest Hills. A ponieważ musiałem gdzieś się podziać, zdecydowałem
się na podróż autostopem do Kalifornii.
Gdzieś w Illinois jacyś goście z Flint w stanie Michigan podwieźli mnie swoim
rupieciem. Nie znam się zbytnio na samochodach, ale to był totalny wrak. Pod górę
ledwie podjeżdżał, a potem z góry pruł jak szalony. A ci faceci też byli ostro
popieprzeni, cały czas gadali na jakieś chore tematy. Ciągle mówili, że planują
komuś odciąć głowę. Chcieli też kogoś udusić. Mieli ze sobą cienki drut i dwie
obręcze i najwyraźniej zamierzali zrobić z tego garotę.
W końcu zajechali na stację benzynową w South Bend w stanie Indiana
i obrabowali to miejsce, a potem wszystkich nas aresztowano za napad z bronią
w ręku.
Nikt się nie wymknął. Policja złapała nas, bo kierowca próbował dociskać gaz
do dechy i ten ich rzęch stracił sterowność. Gliniarz, który nas złapał, starał się
jakoś mi pomóc. Pozwolił mi na dziesięć rozmów telefonicznych, żebym
spróbował załatwić kaucję. Był naprawdę miły. Wydzwaniałem do wszystkich – do
mojego ojca, do mojej babci w stanie Missouri – a wszyscy mówili mi, żebym się
walił.
To był pierwszy raz w życiu, kiedy poprosiłem o coś mojego ojca. Byłem
zdesperowany. Naprawdę się bałem. Więzienie nie wyglądało fajnie. A mój ojciec
powiedział: „Pieprz się! Zgnij tam, gdzie jesteś. Na to właśnie zasługujesz!”
i odłożył słuchawkę. Tak więc pozostałem w areszcie. Skazano mnie na
dziewięćdziesiąt dni odsiadki, bo miałem przy sobie broń. Pozostali goście wyszli,
bo zjawiły się ich rodziny i wpłaciły kaucję.
Tak więc jako piętnastolatek trafiłem za kraty. W więzieniu było dziesięć
niewielkich cel i jedno duże pomieszczenie, w którym przebywaliśmy za dnia.
Spędziłem tam trzy miesiące, a potem mnie wypuszczono.
Nie miałem dokąd pójść, więc wróciłem na Queens. I znów zamieszkałem
z matką.
Pierwsze, co zrobiłem, to wybrałem się do agencji turystycznej w Forest Hills
i próbowałem dostać bilet do Niemiec. W Niemczech miałem przynajmniej dwóch
przyjaciół. Nie wiem, co sobie myślałem, nie wiedziałbym nawet, jak wezwać
taksówkę na lotnisko – po prostu chciałem wrócić do domu.
Zacząłem bujać się z Joeyem, bo Joey lubił pić. Musiałem mieć różnych kumpli
od różnych dragów, jednych od ćpania tego, drugich od ćpania owego, z tym że
Joey w ogóle nie ćpał. Próbował, ale dragi mu nie służyły. Wpadał po nich
w panikę. Sam raz widziałem, jak spalił trochę zioła, a potem dostał drgawek i leżał
na podłodze w pozycji embrionalnej, powtarzając: „Zaraz zeświruję! Zaraz
zeświruję!”.

J OEY R AMONE „Then I guess I’ll have to tell ’em, that I got no cerebellum”[80], ha,
ha, ha! To ja to napisałem.

D EE D EE R AMONE Oprócz palenia dobrego ziela zacząłem też sporo kirać kleju.
Poza tym brałem tuinal i seconal. Na każdej imprezie siedziałem z torebką przy
twarzy. Kleiłem się razem z moim kumplem Eggiem, bo Egg to była naprawdę
ostatnia łachudra. Nie wchodził w herę, w trawę czy w kwas, wolał buzować się
carboną, rozpuszczalnikiem i klejem. A jak już trochę przyżachaliśmy, lubiliśmy
dorwać się do telefonu.
Dzwoniliśmy pod takie numery, po wykręceniu których odzywały się różne
dziwne dźwięki. Przez wiele godzin mogliśmy słuchać tego „biip-biip-biip-biip-
biip”. Potem kiraliśmy jeszcze trochę kleju. Albo, jeśli klej się już skończył, Egg
szedł do supermarketu, kupował tam parę puszek bitej śmietany i żachaliśmy gaz,
który był w tych puszkach. Ładowaliśmy wszystko, co dawało haj – lekarstwa na
kaszel, kleje, tuinal, seconal…
Ale Joey był pijusem. Oprócz niego nie znałem chyba nikogo innego, kto
lubiłby pić. Tak zaczęła się nasza przyjaźń. Kupowaliśmy parę butelek tanich win –
najczęściej Boone’s Farm lub Gallo – siadaliśmy popołudniu na schodach i piliśmy
przez resztę dnia.

J OHNNY R AMONE Tak, pamiętam, jak chlali na schodach nad rzeką.


Przechodziłem obok i widywałem ich tam.

J OEY R AMONE Siedzieliśmy sobie z Dee Dee na rogu Queens Boulevard,


popijaliśmy, bluzgaliśmy na ludzi i takie tam. To właśnie wtedy matka wyrzuciła
mnie z domu. Powiedziała mi, że to dla mojego dobra.

D EE D EE R AMONE Joey mówił mi, że pracuje jako kierowca karetek pogotowia,


i może nawet nie bujał. Znaczy może miał prawo jazdy, ale nie potrafił odblokować
drzwi do garażu, odpalić auta i wyjechać, zanim drzwi znów się zamknęły. Więc
raczej nie umiał jeździć. Ja zresztą też nie umiałem.

M ICKEY L EIGH Joey był tak popieprzony, że nasza matka wyrzuciła go z domu.
Matka prowadziła niewielką galerię sztuki o nazwie The Art Garden. Joey
pomieszkiwał tam przez chwilę. Kiedy wyjechała gdzieś na weekend, pozwoliłem
mu przyjść i zatrzymać się w domu, nie mówiąc jej o tym. Było mi go żal. Ale
matka, jak sądzę, myślała, że postępuje właściwie.
Matka chodziła wówczas z jednym gościem imieniem Phil, który później został
psychologiem. Był dość krępy, miał brodę i wyglądał trochę jak Zygmunt Freud.
To właśnie Phil zasugerował, że Joey powinien opuścić dom, bo chociaż miał już
dwadzieścia czy dwadzieścia jeden lat, nic nie robił.
I nic nie wskazywało na to, żeby to miało się zmienić.
J OEY R AMONE Wprowadziłem się więc do galerii sztuki mojej matki. Musiałem
w szybkim tempie się barykadować, żeby nie dorwała mnie policja. Gdybym został
dostrzeżony, zaraz zabłysłyby latarki, rozdzwoniłyby się krótkofalówki, a gliniarze
zaczęliby walić w drzwi, bo uznaliby mnie za włamywacza. Sytuacja była
więc dość napięta. Wciąż obawiałem się, że mnie dopadną. Tak więc
barykadowałem się naprawdę szybko obrazami i spałem na podłodze. Miałem
śpiwór, poduszkę i koc, a potem na cały dzień wybywałem do pracy. Wieczory
spędzałem w The Coventry, dużym rock’n’rollowym klubie na Queensie. Któregoś
razu spotkałem tam Dee Dee i wziąłem go ze sobą do galerii, żeby spać na
podłodze.

D EE D EE R AMONE Tułałem się wtedy tu i tam, ale w galerii sztuki na Queens


Boulevard czułem się jak w domu. Żadnych mebli, niczego. Po prostu sklep
z farbami. Sypialiśmy na podłodze w magazynie.
Joey zajmował się wtedy malowaniem. Siekał marchew, sałatę, rzepę
i truskawki, po czym mieszał je ze sobą i malował. Jego obrazy były bardzo dobre.
Potem próbował nagrywać taśmy z różnymi dźwiękami. Pewnego razu wróciliśmy
do mieszkania jego matki, które znajdowało się na dwudziestym piętrze. Była
burza z piorunami. Joey wyjął mikrofon z magnetofonu i umieścił go na balkonie,
żeby nagrać odgłos grzmotu. Piorun trafił w mikrofon i wszystko się spaliło.
Joey niekiedy prosił mnie, żebym przez pół godziny kozłował piłką do
koszykówki, a on to nagrywał. A potem słuchał tego cały dzień na zmule.
Wiedziałem, że Joey spędził jakiś czas w szpitalu psychiatrycznym. Uznałem,
że jest bystry, bo wielu ludzi, którzy trafili do psychiatryka, nigdy już stamtąd nie
wyszło, ale on zdołał się wydostać. Co więcej, zawsze miał wokół siebie
dziewczyny, które poznał w wariatkowie. Mawiał o nich: „Spotkaliśmy się za
kratami”.
Joey zawsze spadał na cztery łapy. Nawet z najgorszej sytuacji potrafił znaleźć
jakieś dobre wyjście. Naprawdę, zawsze świetnie sobie radził. Wychodziło mu to
lepiej niż komukolwiek innemu. Był jak alfons. Zdołał nawet namówić jedną z tych
swoich dziewczyn, która mieszkała przy Union Turnpike, żeby go u siebie
zainstalowała. Miała naprawdę fajne mieszkanko, no i dawała Joeyowi swoje płyty,
takie jak Be True to Your School i Caroline Beach Boysów.
M ICKEY L EIGH Uważam, że pobyt w psychiatryku pomógł Joeyowi, bo kiedy
stamtąd wyszedł, zaprzyjaźnił się z tymi wszystkimi ludźmi, którzy tam byli,
zwłaszcza ze wszystkimi tamtejszymi laskami.
Sprowadzał te dziewczyny do domu matki. Chodził raz z jedną, która całkiem
nieźle wyglądała, ale była zdrowo trzepnięta. Brała moją gitarę akustyczną
i zaczynała śpiewać. Sama pisała piosenki. Miała odlot na folk, była hipiską na
maksa. Joey i ta laska byli równo wkręceni w te introspekcyjne, psychodeliczne
klimaty. A ona pisała kawałki w stylu: „Och, jestem w potrzebie, a tyś tak piękny
jest”. Dla mnie to było totalne badziewie. Słuchając takich gównianych
przyśpiewek, chciało mi się rzygać.
Więc myślę, że Dee Dee i Johnny zaczęli lubić Joeya, bo uznali, że jest
naprawdę chory. Johnny tylko o tym umiał gadać: jak bardzo ktoś jest chory.
A tego, kto był naprawdę chory, uważał za fajnego. Na przykład Charles Manson –
dla niego był cool. To, że John gloryfikował ludzi takich jak Charles Manson, było
jedną z rzeczy, które zaczęły mnie od niego odstręczać.
Każdy, kto był naprawdę chory, obłąkany, zły i brutalny, w ich oczach był
fajny.
To mniej więcej wtedy Joey zaczął wsiąkać w glamowe klimaty. Dołączył do
swojego pierwszego zespołu o nazwie Sniper i zaczął łapać stopa na Queens
Boulevard, żeby dojechać do klubu The Coventry. Wydaje mi się, że Joey stał się
wokalistą Snipera, bo zgłosił się do nich w odpowiedzi na ogłoszenie
w „The Village Voice”: „Przebierzmy się w fajne ciuchy i bądźmy gwiazdami
jutra”.

D EE D EE R AMONE Któregoś wieczora widziałem, jak grają Sniper i Suicide. Joey


na wokalu był świetny. Miał naprawdę chory wygląd. Pomyślałem sobie, że jest
doskonałym frontmanem, bo wyglądał jak dziwoląg. Również sposób, w jaki
opierał się na statywie mikrofonu, był totalnie dziwaczny. Wciąż zadawałem sobie
pytanie: „Jak on utrzymuje równowagę?”.
Chodzi o to, że w tym czasie wszyscy inni wokaliści kopiowali Davida
Johansena, który z kolei kopiował Micka Jaggera, i stawało się to powoli nie do
zniesienia. Ale Joey był zupełnie wyjątkowy.

M ICKEY L EIGH Joey naprawdę wkręcił się w glam. Mnie to nie podchodziło, było
to dla mnie zbyt zmanierowane i pretensjonalne. Myślałem sobie: „Albo jesteś
pedziem, albo nie”. A ponieważ nie byłem pedziem, nie zamierzałem robić czegoś
tylko dlatego, że robił to Lou Reed.
Ale Dee Dee i ci inni goście nabijali się ze mnie. Spotykaliśmy się codziennie,
a Dee Dee przychodził, obejmując wpół jednego łebka imieniem Michael.
Zachowywali się po pedalsku i robili to celowo – chodziło o to, żeby szokować
i oddzielić się od wszystkich. Jak przypuszczam, dzięki temu czuli, że są bardziej
cool. Za każdym razem, gdy spotykałem Dee Dee na ulicy, mówił mi: „A ty wciąż
wyglądasz jak hipis. Trzeba iść z duchem czasu. Ale z ciebie cipa”.
Mówił tak dlatego, że wciąż ubierałam się po swojemu – dokładnie tak, jak
w końcu zaczęli się nosić Ramonesi: chodziłem w dżinsach, T-shircie i trampkach.
Ale oni wszyscy w tym czasie przebierali się w brokat i inne gówno. Nawet John.
Z tym że Joey naprawdę wkręcił się w glam na maksa. Wykradał matce całą
biżuterię, jej ciuchy, kosmetyki i apaszki. Doprowadzało to do kolejnych scysji
między nimi. Matka dostawała piany, kiedy widziała, jak z chaty znikają wszystkie
jej ubrania. To był kolejny powód, dla którego nie podobał mi się ten cały glam –
przez to w domu były ciągłe awantury.
Pomyślałem: „To świetnie, że Joey jest w kapeli, ale z jego wyglądem naprawdę
niebezpiecznie byłoby autostopować”. Trzeba zacząć od tego, że Joey w ogóle dość
nietypowo wygląda – jest naprawdę wysoki, ma ponad metr osiemdziesiąt –
a w butach na koturnach robiło się prawie dwa dwadzieścia. No i do tego ten
kombinezon. W tamtych czasach to nie było bezpieczne, serio. Łapanie stopa na
Queens Boulevard z takim wyglądem oznaczało kuszenie losu.

J OEY R AMONE Łapałem stopa totalnie odpicowany. Miałem na sobie szyty na


miarę czarny kombinezon, różowe, wysokie do kolan buty na koturnach, różnego
rodzaju dżety, mnóstwo zwisających pasów i rękawiczki. W końcu udawało mi się
złapać okazję. To właśnie wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z homoseksualnym
podrywem. Jedziemy, jesteśmy w połowie drogi, a tu kierowca mówi do mnie: „Co
myślisz o tym, żeby tak zjechać pod most?”. Zazwyczaj, jeśli robiło się naprawdę
gorąco, wyskakiwałem z auta.

M ICKEY L EIGH W końcu został pobity. Ktoś mu rozbił nos. Musieliśmy podjechać
i zabrać go ze szpitala Elmhurst. Było mi przykro.
Potem Sniper zaczął regularnie dawać koncerty w The Coventry – grywali kilka
razy w miesiącu – więc chciałem sprawdzić, jacy są, i zobaczyć, co się dzieje.
Kiedy tam dotarłem, zobaczyłem wielki glamowy tłum – wszyscy mieli korbę na
punkcie kapeli The Harlots of 42nd Street. Pomyślałem sobie, że raczej szykuje się
kicha.
Byłem w szoku, kiedy zespół wyszedł na scenę i zaczął grać. Joey jako
wokalista był świetny – nie mogłem w to uwierzyć, bo wcześniej siedział
w naszym domu, pisał kawałki w stylu I Don’t Care i rozstrajał mi gitarę
akustyczną, a tu nagle ten sam facet staje na scenie i nie można oderwać od niego
wzroku.
Zwariowałem. Odebrało mi mowę.
Nie sądziłem, że Sniper będzie tak dobrą kapelą, ale przede wszystkim byłem
naprawdę pod wrażeniem mojego brata. Poruszał się tak, jak później w początkach
Ramonesów. Powiedziałem mu: „Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę uwierzyć, jak
dajesz czadu”.

J OEY R AMONE To były czasy glamu, w The Coventry grali The New York Dolls,
Kiss i wszystkie te kapele z Manhattanu. Wtedy Sniper, nasz zespół, zaczął grać
w Max’s, mogłem więc wchodzić tam za darmo, oglądać The Dolls i przesiadywać.

D EE D EE R AMONE W końcu znalazłem pracę jako urzędnik pocztowy w budynku


biurowym. Rano odbierałem korespondencję i sortowałem ją. Miałem mój wózek,
na którym układałem listy zgodnie z podziałem biura na poszczególne sekcje.
Kiedy już je rozwiozłem, trochę plotkowałem z ludźmi. Potem powtarzałem to
samo dziesięć razy dziennie, a następnie wracałem do domu i chlałem.
John Cummings pracował na budowie na Broadwayu, pod numerem 1633.
Przeniesiono mnie tam i spotykałem się z Johnnym każdego dnia w porze lunchu.
Zwykle chodziliśmy do The Metropole, klubu go-go, i obalaliśmy kilka piw.

J OHNNY R AMONE Codziennie między dwunastą a pierwszą jedliśmy razem lunch.


Niekiedy odwiedzaliśmy The Metropole, żeby popatrzeć, czy tańczy Geri Miller,
jedna z supergwiazd Warhola.

D EE D EE R AMONE Jak już byliśmy trochę dziabnięci, szliśmy do sklepu


muzycznego Manny’s Guitar Store na Czterdziestej Ósmej, dosłownie po
sąsiedzku, i oglądaliśmy gitary.
I któregoś piątku, w dniu wypłaty, każdy z nas kupił sobie gitarę
i postanowiliśmy założyć zespół. Johnny kupił mosrite, a ja danelectro.
P AUL Z ONE Wszyscy graliśmy na gitarach z Manny’s Guitar Store na
Czterdziestej Ósmej. Kupowaliśmy tam też struny. W sobotnie południe szło się do
Manny’s i jeśli miało się szczęście, można było spotkać Jeffa Becka. Albo przed
wejściem stała limuzyna, a my dostawaliśmy korby, mijając kogoś w satynowych
spodniach i butach na koturnach: „Boże drogi, czy to jakaś brytyjska gwiazda
rocka?”.
Znałem Joeya, bo moja kapela, The Fast, grała już razem z jego zespołem
o nazwie Sniper. Zawsze lubiliśmy też Johnny’ego i Dee Dee. No i pewnego razu
wpadłem na Johnny’ego i Dee Dee przed Manny’s Guitar Store. Nie pamiętam,
wchodzili, czy wychodzili. A może tylko oglądali witrynę?
W każdym razie mówili, że zakładają zespół.
To było, zanim jeszcze dołączył do nich Joey.

J OEY R AMONE Pewnego dnia zadzwonił telefon, a Johnny i Dee Dee zapytali
mnie, czy chcę dołączyć do ich zespołu. Powiedziałem: „Tak”.

D EE D EE R AMONE Monte Melnick zrobił nam przysługę i przemycił nas do


Performance Studios, miejsca, gdzie odbywały się próby. To właśnie wtedy tak
naprawdę powstali The Ramones. Staraliśmy się rozgryźć parę kawałków z płyt,
ale nie byliśmy w stanie. Nie miałem pojęcia, jak się stroi gitarę. Znałem tylko
akord E. Pozostali nie byli lepsi. Podczas pierwszej próby Joey grał na perkusji.
Dwie godziny zajęło mu przygotowanie zestawu perkusyjnego. Czekaliśmy
i czekaliśmy, a on go wciąż ustawiał. Nie mogłem już tego zdzierżyć, więc
zaczęliśmy grać. Przerwaliśmy po pierwszym kawałku, spojrzałem na Joeya, a on
nie umiał nawet złożyć stołka perkusyjnego, siedział więc na samej ramie. Tak
wyglądała nasza pierwsza próba.

J OEY R AMONE Było nas tylko trzech. Ja grałem na bębnach. Dee Dee grał na
gitarze rytmicznej i był głównym wokalistą. Ale kiedy zaczynał śpiewać, to
przestawał grać na gitarze, bo nie potrafił robić tych dwóch rzeczy naraz.

J OHNNY R AMONE Dee Dee nie robił żadnych postępów w grze. Dlatego grał na
gitarze tylko przez chwilę, potem kazałem mu przerzucić się na bas. Chciałem też,
żeby Joey odpuścił sobie perkusję, bo na próbach nie trzymał tempa. Ja z każdym
dniem byłem coraz lepszy, a on stał w miejscu.
D EE D EE R AMONE W końcu zaczęliśmy się rozkręcać. Nikt tak naprawdę nie był
gotowy na granie. Ja byłem tak pijany, że poleciałem prosto na plecy i rozwaliłem
swój wzmacniacz. Coś zaczęło w nim szumieć i padł. Monte miał dość.
Wyświadczył nam przysługę, wpuszczając nas do środka, a my zrobiliśmy oborę.
Ale kiedy wróciliśmy w następnym tygodniu, i tak pozwolił nam wejść. Joey
napisał kilka kawałków, jeden nazwał What’s Your Game?, a drugi Suck You Buss.
Ponieważ Joey znał słowa, śpiewał, waląc w bębny, a my od razu wiedzieliśmy, że
to on musi być wokalistą. Ja przerzuciłem się na bas. Powiedziałem Johnny’emu,
że chcę, aby Joey wszedł na wokal, a on się zgodził.

J OEY R AMONE Problem polegał na tym, że oni grali coraz szybciej i zwyczajnie
nie nadążałem z perkusją. Po prostu było za szybko. Z próby na próbę coraz
szybciej. W końcu poprosili mnie, żebym śpiewał, właściwie to Dee Dee mnie o to
poprosił, bo widział mnie jako wokalistę Snipera i myślał, że byłem inny niż
wszyscy. W tamtych czasach każdy imitował Iggy’ego lub Micka Jaggera.

J OHNNY R AMONE Nie tak wyobrażałem sobie wokalistę naszej kapeli i wciąż
powtarzałem: „Dee Dee, on nie umie śpiewać!”. Ale Tommy ciągle mówił: „No co
ty? Joey dobrze się prezentuje między tobą a Dee Dee. To działa. Naprawdę nieźle
wygląda z tobą i Dee Dee po bokach…”.
W końcu stwierdziłem: „Dobra, Tommy, niech tak będzie”.

D EE D EE R AMONE Joey został głównym wokalistą, Johnny grał na gitarze,


a Tommy Ramone, który był naszym managerem, musiał usiąść za bębnami, bo
nikt inny nie chciał. Tak powstał pierwszy skład Ramonesów. Ale kiedy już
zaczęliśmy, nie wiedzieliśmy, co dalej. Próbowaliśmy grać kawałki The Bay City
Rollers, ale totalnie nam nie wychodziło. Nie wiedzieliśmy, jak się do tego zabrać.
Zaczęliśmy więc pisać własne rzeczy i składać je w całość najlepiej, jak potrafimy.

J OHNNY R AMONE Nigdy nie robiliśmy żadnego numeru The Bay City Rollers, ale
zawsze uznawaliśmy ich za naszych rywali. Przeglądamy „16 Magazine”, widzimy,
co tam kombinują The Bay City Rollers, i myślimy: „Cholera, trzeba by napisać
kawałek, który byłby hymnem! Trzeba by napisać kawałek w stylu Saturday
Night”!
D EE D EE R AMONE Napisaliśmy I Don’t Wanna Walk Around with You i Today
Your Love, Tomorrow the World. Kilka dni później powstały numery I Don’t
Wanna Go Down in the Basement i Loudmouth. Z kolei Beat on the Brat napisał
chyba Joey. To opis prawdziwego zdarzenia. Joey zobaczył, jak jakaś matka leci za
dzieciakiem z kijem bejsbolowym po korytarzu w miejscu, gdzie mieszkał,
i napisał o tym piosenkę.

J OEY R AMONE Forest Hills to była dzielnica klasy średniej, pełna bogatych
snobów z wydzierającymi się smarkaczami. Te cholerne dzieciaki latały wszędzie
i były naprawdę wkurzające. To nie tak, że rodzice je bili, sam miałeś chęć im
przylać – bo to były totalnie zepsute bachory. Absolutnie rozpuszczone, wszystko
im uchodziło na sucho, tak że miało się ochotę po prostu je zamordować.
To mniej więcej w tym czasie wymyśliłem kawałem Judy Is a Punk. Szedłem
ulicą i mijałem miejsce zwane Thorny Croft. Był to blok, gdzie schodziły się
wszystkie gnojki z sąsiedztwa, żeby siedzieć na dachu i pić. I właśnie wtedy, gdy
tak szedłem, wpadła mi do głowy pierwsza linijka. A potem na kolejnej ulicy
przyszła mi do głowy druga.

D EE D EE R AMONE Po jednej z tych pierwszych prób Tommy powiedział, że


chciałby ze mną pogadać, poszliśmy więc do biura przy studiu, a on zapytał: „Jak
myślisz, jak powinniśmy nazwać zespół?”.
„No nie wiem – odparłem. Może The Ramones?”. Potem jakoś tak się stało, że
każdy nazwał się „Ramone” i dodał to do swojego nazwiska – i tak staliśmy się
Ramonesami.

D EBBIE H ARRY Chris Stein i ja wpadliśmy na ulicy na Tommy’ego Ramone’a,


a on powiedział: „Mam kapelę. Robimy próbę otwartą, musicie przyjść”.
Poszliśmy więc do Performance Studios. To, co zobaczyliśmy, było wspaniałe
i strasznie zabawne. Joey był obłędny. Był taki wysoki i niezgrabny. Nie widział za
dobrze, do tego miał ciemne okulary, więc po prostu stał nieruchomo i śpiewał,
a potem nagle, ŁUUUUP , i patrzymy, a on leży twarzą do ziemi na schodkach
prowadzących na scenę.
Potem reszta Ramonesów wciągnęła go z powrotem i grali dalej.

D AVID J OHANSEN Jestem straszny. Pewnego razu Syl i ja wychodziliśmy


z Performance Studios, a Monte zorganizował tam miejsce na próby dla
Ramonesów. Wychodząc, zajrzeliśmy, jak grają, i powiedzieliśmy im: „Dajcie
sobie z tym spokój!”.
Jestem naprawdę straszny. Nie powinienem tak ich dziobać. Pamiętam też, jak
raz powiedziałem Chrisowi Frantzowi, perkusiście The Talking Heads: „Miły
z ciebie dzieciak. Ale po co to robisz? Nie szkoda ci czasu?”.
Tak, byłem dla nich prawdziwą inspiracją.
ROZDZIAŁ 23

A więc chcesz być (gwiazdą rock’n’rolla)

P ENNY A RCADE Mieszkałam w Maine i przyjechałam do miasta, żeby odwiedzić


znajomych, a Robert Mapplethorpe powiedział: „Posłuchaj, nie możesz wyjechać,
zanim nie zobaczysz Patti – dziś wieczorem jest koncert. Właśnie wyszła jej płyta,
ma tytuł Horses, i to będzie naprawdę coś wielkiego.
Powiedział mi, że Patti gra w The Lower Manhattan Ocean Club. Wiedziałam,
że The Ocean Club należy do Mickeya Ruskina, który był właścicielem Max’s,
a do Max’s zawsze miałam wstęp, zgadza się?
No więc zjawiam się tam o pierwszej, a przed klubem – tłumy. Próbuję dostać
się do środka, macham do bramkarza i mówię: „Przepraszam, chciałabym wejść”.
A on: „Aha, tak samo jak te trzy tysiące ludzi”.
„Niezupełnie – tłumaczę. – Jestem starą przyjaciółką Patti. Patti chce, żebym
weszła”.
A bramkarz na to: „Taa, jasne, wszyscy tutaj to starzy przyjaciele Patti”.
W końcu Mickey mnie wpuścił. W środku było naprawdę tłoczno i trzeba było
przepychać się do przodu. No i patrzę, a tam na scenie Lenny Kaye, który wygląda
tak samo, jak zawsze, a obok Patti, na kolanach, wydobywa jakieś zgrzyty z gitary.
Byłam tak podekscytowana jej widokiem, że przepchałam się jakoś pod scenę
i zaczęłam wołać: „Patti Lee! Patti Lee!”.
Tak ją zawsze nazywałam w czasie, kiedy się przyjaźniłyśmy. Nikt inny nie
zwracał się do niej „Patti Lee”, więc pomyślałam, że zorientuje się, kto ją woła.
Stałam w tłumie siedemnastoletnich dzieciaków i nagle wszystkie zaczynają się
drzeć: „Patti Lee! Patti Lee!”.
„O co biega?” – myślę.
W tym czasie też muzykowałam i właśnie kupiłam nowy tamburyn, który
miałam przy sobie. Zespół zaczął jedną z tych dłuższych partii instrumentalnych,
a Patti pełzała gdzieś między zestawem perkusyjnym a keyboardem, zupełnie
nieprzytomna.
Przepchałam się więc jakoś do jednej z lóż i wspięłam, żeby usiąść wysoko, na
oparciu oddzielającym ją od sąsiednich. I zaczęłam grać na tym swoim nowym
tureckim tamburynie – był cały z metalu, co dawało naprawdę niesamowite
brzmienie. W tej loży naprzeciwko mnie siedział artysta Larry Rivers, a obok niego
jakaś kobieta, która odwróciła się do mnie i powiedziała: „Czy możesz przestać?
To stresuje Patti”.
Spojrzałam na nią – Patti doczołgała się do bębnów i tam padła twarzą do
ziemi – i spytałam: „To stresuje Patti? A skąd to wiesz?”.
Strasznie mnie wkurzyła ta suka, ale nie chciałam nikogo drażnić. W tym
momencie dojrzał mnie Lenny Kaye i powiedział do mikrofonu: „Kogo ja widzę?
Niemożliwe – Penny Arcade znowu wśród nas!”.
No i super, nagle stałam się kimś. Larry Rivers spojrzał w moją stronę
i powiedział: „Łooo!”. Set się skończył, a Patti zeszła ze sceny.
Nie wiem, czy Patti słyszała, co mówił Lenny, czy nie. Może była na kokainie –
w każdym razie sprawiała wrażenie totalnie nakręconej i w ogóle nie przejęła się
tym, że przyszłam. Zaraz potem przyplątał się Leee Childers i zaczął swoją gadkę:
„Cześć, stara, co tak się zjawiasz znienacka i nikomu nic nie mówisz?” i tak dalej –
bla, bla, bla.
No i Leee mówi do mnie: „Słuchaj, czy mogę coś dla ciebie zrobić? Czy jest
coś, czego chcesz?”.
Odpowiedziałam: „Chciałabym zobaczyć się Patti, ale wolałabym ominąć te
wszystkie gówniane bramki”.
Na to Leee: „Mówisz i masz” i bierze mnie na dół, torując sobie drogę między
ludźmi i nadając: „To jest Penny Arcade, przyjaciółka Patti”.
Docieramy do ostatnich drzwi, a tam stoi ta panna, która była z Larrym
Riversem. Zagradza wejście i gapi się na mnie. A ja mam dwa warkocze, jestem
ubrana we flanelową koszulę i w dżinsy – w końcu mieszkam w Maine. I to
dziewczę pyta: „A ty co za jedna?”.
„Chcę się widzieć z Patti” – mówię. Tak zwyczajnie, bez emocji: „Chcę się
widzieć z Patti”. A Leee ostro: „Z drogi, kurwa!”, odpycha ją i wchodzimy do tej
sali. W zasadzie to bardziej wygląda jak piwnica, z sufitu zwisa goła żarówka. Na
stole jedzenie, a wokół pełno ludzi, dosłownie chmary.
Lenny Kaye woła: „Penny!”, podchodzi, przytula mnie i cmoka w policzek.
Przedstawia mnie swojej dziewczynie i mówi: „To Penny poznała mnie z Patti!”.
Był dla mnie naprawdę bardzo miły. Rozmawialiśmy przez kilka minut. Potem
zbliża się Jay Dee Daugherty, perkusista i mówi: „Ej, to ty grałaś na tamburynie, co
nie? Kurczę, tamburyn to jest coś, słyszałem go, był głośniejszy niż moje bębny”.
Też bardzo fajnie nam się gadało.
Jak tylko sobie poszedł, otoczył mnie rój dzieciaków. Nie wiem, ile mogły mieć
lat – siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście, może dwadzieścia – w każdym
razie byli młodsi ode mnie, a ja miałam wtedy dwadzieścia sześć lat. I jedno przez
drugie zaczynają pytać: „Kim ty jesteś? Kim ty jesteś?”.
„Nikim nie jestem” – odpowiadam.
A oni swoje: „Kim ty jesteś? Rozmawiali z tobą Lenny Kaye i Jay Dee. Kim ty
jesteś? Jesteś kimś, wiemy, że jesteś kimś”.
„Wyluzujcie – mówię. – Naprawdę jestem nikim. Powinniście porozmawiać
z kimś innym, bo ja jestem nikim”. Wtedy oni: „OK , to na razie” i poszli sobie. Nie
mogłam w to uwierzyć. To było takie interesowne: „Jesteś nikim, nie możesz dla
nas nic zrobić, no to spadamy”.
Nie mogłam tego znieść. Wpatrywałam się w owoce na stole i myślałam: „Przez
całą noc buszowały tu szczury. Musiały łazić wszędzie po tym jedzeniu”.
W końcu widzę Patti – rozmawia z Tomem Verlaine’em. Patti pisała mi
o Tomie, więc wiedziałam, kto zacz. No i nawija z nim i ta rozmowa nie ma końca.
Ja stoję i czekam, ona wie, że tam jestem, ale gada i gada.
Wreszcie skończyła, już myślę, że podejdzie, żeby zamienić parę słów ze mną,
ale w tym momencie łapie ją jakiś dwudziestodwuletni chłopak i mówi: „Słuchaj,
Patti, mam tu taką sprawę, wiesz, moja dziewczyna chciałaby tu być, wiesz, jest
prawdziwą gwiazdą, nie kituję, no ale ci goście jej nie wpuścili, właśnie dlatego, że
jest gwiazdą – oni o tym wiedzą, że jest gwiazdą i, kurwa, nie chcą jej wpuścić”.
I Patti wdaje się w poważną rozmowę z tym łebkiem. Nie mogłam w to
uwierzyć. Stoję i patrzę, a ona nawet się do mnie nie odezwała. W końcu nie
wytrzymałam, po prostu podeszłam do niej i mówię: „Patti”.
Wyciągam do niej rękę, tak po staremu, zawsze witałyśmy się jak chłopaki.
A ona: „Cześć, Penny, kurczę, nic się nie zmieniłaś, normalnie ani trochę”.
„Ty też, ty też” – mówię.
Ale nie czuję żadnego kontaktu. Jak gdyby była między nami szyba z pleksi.
A Patti mówi: „Słuchaj, stara, muszę skombinować fajkę, zaraz wracam”.
I poszła znowu gadać z Tomem Verlaine’em. Oczywiście nie wróciła do mnie.
Stoję tak i myślę: „Co ja tu robię? Wcale nie chcę tu być”.
Jak to do mnie dotarło, podeszłam do Patti i powiedziałam: „Patti, przepraszam,
ale ja już się zmywam. Naprawdę nie chcę już tutaj być. Przyszłam tylko po to,
żeby się z tobą spotkać”.
„No co ty? – mówi ona. – Weź poczekaj chwilę. Dokąd się wybierasz?”.
Wtedy ja: „Nie, naprawdę będę już lecieć”. A ona: „A właściwie gdzie ty teraz
mieszkasz? W Hiszpanii? W Maine? Gdzie teraz mieszkasz, co?”.
„Mieszkam w Maine” – odpowiadam, a Patti mówi: „Penny, kurde, nie za
dobrze się czuję, powaga, strasznie brzuch mnie boli”.
Położyłam jej dłoń na brzuchu i pytam: „Co jest, Patti?”.
„Oj, no wiesz…” – zaczyna.
Spojrzałam na nią i nagle uświadomiłam sobie, kim była Patti – znaczy kim była
dla swoich przyjaciół – i że teraz wykorzystuje to publicznie. Nie mogła już być
tym kimś dla mnie, bo teraz była tym dla wszystkich. I zdałam sobie sprawę, że
wokół Patti stoi właśnie jakieś szesnaście osób i wszystkie one mówią jej, że jest
ósmym cudem świata. Zrozumiałam, że dla niej spotkanie z kimś takim jak ja –
z kimś, kto ją zna – to już nie jest żadne spotkanie. I zrobiło mi się jej żal. Ale i tak
nie chciałam tam zostać.
Wyszłam więc niepewnym krokiem na ulicę i uświadomiłam sobie, że jestem
bez kasy. Znaczy miałam w kieszeni jeszcze osiem dolarów, ale musiałam
zachować je, żeby jakoś wrócić do Maine. Zamachałam na taryfę i powiedziałem
do kierowcy: „Muszę się dostać na róg Czternastej i Siódmej Alei. Ile by to mnie
kosztowało?”.
„Jakieś dziesięć dolarów” – mówi taksówkarz. „No to trudno – odpowiadam. –
Potrzebuję tych pieniędzy”.
Więc ruszyłam piechotą. Jest czwarta nad ranem, idę, a tu nagle podjeżdża żółta
taksówka i Leee Childers wrzeszczy z niej: „Penny, a ty dokąd? Wskakuj”.
Wtedy ja: „Noo, bracie”. Mój wybawca po prostu. Ładuję się do auta, a tam
w środku siedzi jakaś chuda laska w T-shircie ze zdjęciem Patti. Jest cała w histerii,
dosłownie ją telepie: „Matko, nie mogę uwierzyć, spotkałam Patti Smith, kurwa,
SPOTKAŁAM PATTI SMITH!”.
Patrzę na nią, a ta mało nie wyjdzie z siebie. Leee przedstawił nas sobie i mówi:
„To jest Patti, to ona robi te T-shirty z Patti Smith”.
„No to super – stwierdziłam. – Świetne jest to zdjęcie na koszulce”.
A Leee ciągnie: „Patti, to jest Penny. Penny to bliska przyjaciółka Patti Smith.
Z pewnością chciałabyś poznać bardzo starą i bardzo dobrą przyjaciółkę Patti”.
A ja myślę: „Ale ja nie chcę jej poznawać. Ta dziewczyna w ogóle mnie nie
interesuje”.
A ta laska patrzy na mnie i zaczyna: „Jeny, znasz Patti? Naprawdę ją znasz?
Proszę, opowiedz mi o niej”.
„Hm, no nie wiem – mówię. – Co właściwie chciałabyś usłyszeć? W sumie to
nic o niej nie wiem”.
A ta znów zaczyna zawodzić: „Kurde, spotkałam Patti Smith, serio, spotkałam
Patti Smith!”. I teraz już łka na całego. „Spotkałam Patti, tak spotkałam ją
naprawdę, a ona… ona… spytała mnie, jak mam na imię, a ja… ja… ja nie byłam
w stanie jej odpowiedzieć, że ja też mam na imię Patti, więc po prostu
powiedziałam: »X «”.
Wtedy wrzasnęłam: „KURWA, ZATRZYMAJ TAKSÓWKĘ! NATYCHMIAST! ”.
Leee pyta zdziwiony: „Dokąd się wybierasz?”.
Powiedziałam tylko: „Spadam stąd” i poszłam sobie, a w głowie tłukła mi się
tylko jedna myśl: „Co tu się, kurwa, dzieje?”.
ROZDZIAŁ 24

Śmierć lalek

D EBBIE H ARRY Któregoś dnia odwiedzałam kogoś na Trzynastej, aż tu nagle


przed budynek zajeżdża samochód kombi, Malcolm McLaren otwiera bagażnik
i zaczyna wyciągać z niego gumowe stroje i buty na koturnach i sprzedawać je na
ulicy.
Wszyscy się zbiegli i zaczęli kupować. Malcolm znał Janice, dziewczynę
Johnny’ego Thundersa, i to ona zorganizowała dla niego tę akcję. Tak więc
Malcolm wiedział, jak myślę, że tam będziemy i że będziemy chciały coś kupić, bo
w tamtym czasie na rynku było mało gumowych ubrań.
Uwielbiałam ciuchy Malcolma, ale nie stać mnie było na nie. A on stał obok,
coś tam do siebie mruczał, sprzedając swoje ubrania wprost z bagażnika. Nie
wiedzieliśmy jeszcze, kim jest Malcolm, ale właśnie tego dnia mieliśmy się
dowiedzieć.

M ALCOLM M C L AREN The Dolls wpadli kilka razy do mojego sklepu, będąc
w Londynie, i byli wtedy dość oszołomieni, wręcz zaszokowani, bo w Nowym
Jorku nie było wówczas niczego podobnego. Nikt w Nowym Jorku nie sprzedawał
rock’n’rollowej kultury w formie odzieży i muzyki w jednym konkretnym miejscu.
A ten sklep, ktòry nazywał się Sex, miał określoną ideologię, nie sprzedawało
się w nim byle czego, chodziło o stworzenie pewnej postawy. To nie był żaden
jebany konwencjonalny butik, gdzie wciskają ci chłam.
Jakieś dwa lata po wizycie The Dolls w Anglii zostałem ich managerem. To był
mój raison d’être w Nowym Jorku. Znaczy nie miałem żadnego powodu, żeby tam
właśnie siedzieć. Przyjechałem do Nowego Jorku, żeby uciec z Londynu. Byłem po
prostu znudzony, totalnie znudzony – wiesz, poszerzało się moje pole widzenia.
Wszyscy przed czymś uciekamy, w połowie sytuacji to, że ktoś pakował się
w popkulturę, brało się stąd, że chciał wydostać się z Anglii, ha, ha, ha.
The New York Dolls byli przygodą, którą chciałem przeżyć i dzięki której
miałem zobaczyć cały świat. Byli środkiem transportu. Jednak zaraz na początku
złapałem chorobę weneryczną, co było dość obrzydliwe, i pomyślałem: „Ech, cały
ten Nowy Jork jest jednak wszawy”.
Dalej robiłem swoje, ale wszystkie te laski, które kręciły się wokół The New
York Dolls, były przeżarte choróbskiem, więc musiałem pożegnać się z dawną,
naiwną radością. Nagle popadłem w ciężką paranoję, zacząłem patrzeć na nich
inaczej. No wiesz, po prostu typowe myślenie cudzoziemca: „Kurwa, fuj, ależ ci
tubylcy są wstrętni”.

B OB G RUEN Malcolm zrobił całe zestawy strojów dla wszystkich muzyków


The New York Dolls. Davidowi dostał się garnitur z gabardyny, inni chcieli
lakierowane skóry. Ale wszystko było jaskrawoczerwone – cały zespół nosił się na
czerwono.
To Malcolm chciał mieć wszystko w czerwieni. Do tego umieścił za kapelą
wielką komunistyczną flagę. W sumie to nie chodziło mu o żaden komunizm, tylko
o czerwień. Ale sens tej decyzji nie był dla ludzi jasny, bo Amerykanie bardzo się
podniecali, kiedy była mowa o komunistach.
Malcolm i kapela pod tym względem zupełnie się nie dopasowali, bo on
naprawdę chciał wejść w politykę i sprawić, by ludzie czuli ekscytację na poziomie
politycznym.

M ALCOLM M C L AREN The New York Dolls byli zabawni, bo byli bandą
pieprzonych pustaków. W swojej próżności, jak sądzę, lgnęli do narcystycznej idei
zachowania wiecznej młodości, tak typowej dla pokolenia lat sześćdziesiątych. I tę
ideę – to pragnienie, by nigdy się nie zestarzeć, by nigdy nie dorosnąć – The Dolls
realizowali, nosząc transseksualne stroje i starając się być małą laleczką.
Próbowałem dorzucić do tego politykę. To była cała koncepcja „politycznej
nudy”, cała idea przebrania The Dolls w czerwony plastik i podrzucenia im
Czerwonej książeczki Mao – po prostu, kurwa, uwielbiałem nurzać się w tego
rodzaju badziewnej warholowskiej popkulturze, która była tak cholernie katolicka,
tak nudna i tak pretensjonalnie amerykańska – kulturze, w której wszystko musiało
być produktem, i to produktem jednorazowego użytku.
Pomyślałem: „Pieprzyć to. Postaram się zrobić z The Dolls coś dokładnie
odwrotnego. Nie będą jednorazowi. Sprawię, że będą reprezentować poważną
postawę polityczną”.
T ERRY O RK Wiedziałem, że chcę, by Television wystąpili z The New York Dolls,
a Malcolm McLaren właśnie został zatrudniony jako ich manager, więc zaczęliśmy
szukać jakiegoś innego miejsca oprócz CBGB , w którym oba zespoły mogłyby
zagrać razem. Ktoś zaproponował The Hippodrome. Potem Tom Verlaine i ja
poszliśmy spotkać się z Davidem Johansenem, żeby uzgodnić warunki dotyczące
wspólnych występów, a kiedy opuściliśmy jego loft, Verlaine powiedział tylko:
„Stary, widziałeś go?”.
„Co takiego?” – spytałem.
„On ma cykora, stary – wyjaśnił Tom. – Z nich już nic nie będzie”.
„Eee tam – ja na to – nic mi nie podpadło”.
Ale zobaczyłem to podczas koncertu w The Hippodrome. To było naprawdę
słabe: te ubranka z czerwonego plastiku, ta flaga z młotem i sierpem powieszona za
nimi. Powiedziałem do siebie: „Nie tak chciałbym zapamiętać The Dolls”.
Wszystko było nie tak. The Dolls nie mieli żadnej energii. W tych swoich
łaszkach czuli się zakłopotani. Wiedzieli, że z ich udziałem próbuje się tworzyć
jakąś przelotną modę.
Powiedziałem więc Malcolmowi: „Być może to działa w Londynie, na King’s
Road, ale nie tutaj”.

G AIL H IGGINS Nienawidziliśmy Malcolma. Przebrał The Dolls w te czerwone


niby-komunistyczne stroje i robił politykę, a ta kapela nigdy nie miała nic
wspólnego z polityką. Nikt z The Dolls nie miał bladego pojęcia o polityce.
Myśleliśmy, że to kpina.
Poszłyśmy na koncert w The Hippodrome. Malcolm stał przed wejściem
i okazało się, że na liście gości nie ma ani Janice, ani mnie. Wrzasnęłam do niego:
„Lepiej się dowiedz, z kim tak naprawdę kumplują się The Dolls!”. Wtedy wpuścił
nas do środka.

J ERRY N OLAN Te wszystkie jebane niby-artystyczne pomysły Malcolma były takie


pretensjonalne. Ubrał nas w obcisłe gajerki z czerwonej skóry i kazał grać na tle
wielkiej komunistycznej flagi. To było totalnie głupie!
Malcolm dopadł nas w bardzo trudnej dla nas chwili. Limuzyn już nie było.
Wtedy on załatwił nam tę straszną trasę na Florydzie, objazd po jakichś
paskudnych klubach na zadupiu, z której w ogóle się nie cieszyliśmy.
E ILEEN P OLK Koncert w The Hippodrome był sukcesem i The Dolls postanowili
wyruszyć w trasę po Wschodnim Wybrzeżu – pod nazwą „The Red Patent Leather
Tour”. Pierwszym jej etapem miała być Floryda i tuż przed wyjazdem Malcolm
powiedział mi: „Zanim wyruszymy, będziemy musieli dać Arthura na detoks, bo
nie możemy z nim jechać w tym stanie, w jakim jest”.
Malcolm, jak myślę, był szczęśliwy, że Arthur jest ze mną, a nie z Connie. Dali
go więc na detoks na jakiś miesiąc. Codziennie z nim rozmawiałam, a on mówił
mi, jak miło jest spotykać tych wszystkich trzeźwych gości, jak bardzo się zmienił
i tak dalej, bla, bla, bla.

B OB G RUEN Wydaje mi się, że Malcolm uratował im życie. To dzięki niemu


Johnny i Jerry poszli na odwyk, to on umieścił w szpitalu Arthura, który z powodu
alkoholizmu wylądował już w rynsztoku. Wszyscy określają Malcolma mianem
managera The New York Dolls, ale w sumie zorganizował im tylko parę ostatnich
koncertów. I to właściwie dlatego, że w tym czasie nikt inny już dla nich niczego
nie robił.

M ALCOLM M C L AREN W tamtych czasach byłem managerem-biznesmenem.


Naprawdę starałem się dobrze wykonywać swoją pracę. OK , jestem Anglikiem,
u nas robi się to w ten sposób: „Dobra, bracie, pijesz za dużo, lepiej by było,
gdybyś wpadł do takiej jednej kliniki. W porządku, Arthur, zgłaszasz o dziewiątej,
przyjadę po ciebie pod dom, bądź gotowy, spakuj małą torbę, wysyłam cię na parę
tygodni, nie martw się, będzie dobrze, będę cię odwiedzać co trzy dni – tak,
oczywiście, że wyślę też Johna i Davida, przyjdę razem z nimi, nie ma sprawy.
Jasne, będziesz mieć trochę pieniędzy, wolno ci jeść tylko jedno gotowane jajko
dziennie i naprawdę chciałbym, abyś od tej pory randkował już tylko
z bibliotekarkami”.

E ILEEN P OLK Arthur wychodzi z detoksu, The Dolls przygotowują się do trasy po
Florydzie, a dosłownie godzinę przed przyjazdem Malcolma, który ma go zgarnąć,
Arthur zjawia się w moim domu z butelką whisky. To było naprawdę smutne, bo
przecież dopiero co wyszedł ze szpitala. Przemknęło mi przez głowę: „Będą
myśleli, że to ja mu ją dałam, chociaż to nieprawda”.

S YL S YLVAIN Zatrzymaliśmy się w domu matki Jerry’ego Nolana na Florydzie.


Była właścicielką parkingu z przyczepami mieszkalnymi, który był czymś
w rodzaju motelu. Miała sześć przyczep, które wynajmowała tak, jak wynajmuje
się pokoje motelowe. Malcolm przywiózł tam The Dolls, a ona oddała nam do
dyspozycji trzy przyczepy.
Co wieczór przed koncertem jedliśmy kolację w domu matki Jerry’ego – nie
w przyczepie, tylko w prawdziwym domu. Początkowo było to fajne, te pierwsze
kolacje, a za dnia chodziliśmy do sklepu z ciuchami z demobilu i wszyscy
kupowaliśmy sobie jakieś, kurwa, wojskowe szmaty i podobne gówna. Byliśmy jak
małe dzieci – wiesz, nosiliśmy te nasze dżinsowe kurteczki, naprawdę kuse,
odsłaniające pępek, a do tego wojskowe portki i jeździliśmy Fury I I I kombi, które
wynajmował dla nas promotor trasy.
Ale potem, gdy byliśmy już w trasie przez tydzień, zaczęło nas to nużyć.
Przestało być fajnie.

J IM M ARSHALL Kiedy miałem piętnaście lat, The New York Dolls zakończyli
działalność dwutygodniową trasą po Florydzie, w pobliżu miejsca, w którym
dorastałem. To było dziwne, że właśnie tam ich przywiało, bo od pewnego czasu
nie było już o nich słychać. Ich drugi album, Too Much Too Soon, pojawił się
i znikł. Nie sądzę, żeby sprzedał się w jakimś oszałamiającym nakładzie,
a miejscowe radio na pewno nie grało ich muzyki.
Więc kiedy przyjechali na Florydę, ja i moi kumple cały czas kręciliśmy się
wokół nich – bo byli z Nowego Jorku. The Stooges nigdy nie występowali na
Florydzie, a MC 5 już od dawna nie grali, więc The Dolls byli zdecydowanie jedyną
opcją.
Było dość oczywiste, że Johnny Thunders i Jerry Nolan w tym czasie byli już
w ostrym ciągu heroinowym, bo prosili dzieciaki z tego naszego tłumku, żeby
skoczyły do Miami i zorganizowały im trochę hery. Johnny Thunders pytał wprost:
„Gdzie tu się kupuje dragi?”.
Oczywiście wszyscy absolutnie wielbiliśmy The Dolls. Na Florydzie, jeśli lubiło
się rock’n’rolla, do dyspozycji byli tylko The Allman Brothers i Lynyrd Skynyrd,
a ja nienawidziłem tego gówna. To, że wpadli do nas The New York Dolls, było
tak super, że ochoczo jeździliśmy do Miami, żeby załatwiać im towar.
Oni sami nie jeździli z nami po herę, po prostu siedzieli w pokoju hotelowym
i czekali, aż wrócimy. Dawali nam pieniądze, jeśli je mieli – a na początku nie
mieli – ale kiedy stało się oczywiste, że muszą skołować trochę kasy, zawsze starali
się z tego wykręcić. Największe wrażenie zrobiło na mnie to, że zawsze pytali ludzi
o łachy – zwłaszcza dziewczyny. Mówili po prostu: „Podoba mi się twoja koszula.
Dasz mi ją?”.

P ETER J ORDAN Malcolm to był młotek. Wciąż tylko powtarzał: „O mój Boże!”.
Wybraliśmy się z nim raz na plażę – mówię ci, ale była BEKA . Malcolm na plaży!
Był po prostu zajebisty, odpierdolony w te swoje ciuchy! Mówię mu: „Malcolm, co
ty tu, kurwa, robisz w butach i skarpetkach? Jesteśmy na Florydzie na plaży!”.
„Pete, synu – odpowiada Malcolm – spieczesz się na tym słońcu, zobaczysz”.
„Malcolm – nie ustępuję – tu jest, do kurwy nędzy, plaża. Jak tu przychodzisz,
smarujesz się, kurwa, kremem i o żadnym, kurwa, spieczeniu nie ma mowy”.
A on: „O nie, nie, nie”.

S YL S YLVAIN Musieliśmy jeździć tym naszym kombi po wiochach, żeby dawać


koncerty w jakichś drewnianych budach – z reguły były to bardziej stodoły niż
chałupy – gdzie schodziło się ze dwadzieścia osób i krzyczało: „Grajcie
Stonesów!”. Tak więc wiedzieliśmy, że nie dzieje się dobrze.
Innym problemem było to, że Jerry i Johnny nie przepadali za Malcolmem.
Jerry powtarzał: „Ale on jest durny. Ale on jest durny!”. Fakt, Malcolm wciąż się
wydurniał. Zawsze opowiadał dowcipy, a jego angielskiego poczucia humoru nikt
by nie potrafił skumać – a już na pewno nie dwóch facetów na heroinie.
Poza tym Malcolm miał głupkowaty wygląd – czasem żal było patrzeć, jak
budził się z tymi swoimi kręconymi włosami sterczącymi na wszystkie strony – no
i te jego badziewne spodnie z frędzlami czy innym gównem.
Więc Jerry i Johnny nigdy nie traktowali Malcolma serio, zwłaszcza Jerry.
Jerry, który w tamtych czasach miał więcej oleju w głowie niż Johnny, mówił:
„Johnny, spójrz tylko na tego gościa. Czy w ten sposób będziemy jak Beatlesi?
Z tym przygłupem?”. A Johnny myślał: „On ma rację. Ten facet jest idiotą”. Nie
traktowali Malcolma poważnie, co było błędem.

J IM M ARSHALL Na początku David Johansen był dla nas miły, ale później David
i Syl nie chcieli już, żebyśmy byli w pobliżu, bo było oczywiste, że to my
dostarczamy im dragi. Potem jeden nasz kumpel, ten który, jeździł do Overtown,
dzielnicy Miami, żeby załatwić herę dla Johnny’ego i Jerry’ego, wpadł i spędził
dwie noce na dołku, co było dla niego dość ciężkim przeżyciem. Miał jakieś
piętnaście lat, a gliny, jak sądzę, spuściły mu łomot. W efekcie nikt nie chciał już
jeździć do Miami, żeby organizować herę dla Johnny’ego i Jerry’ego, więc obaj
opuścili zespół.

J ERRY N OLAN Któregoś wieczora rozmawialiśmy o tym, jedząc kolację, kiedy


David powiedział: „Nikt w tym zespole nie jest niezastąpiony”. To przeważyło
szalę. Wstałem i oświadczyłem: „No to odchodzę”. Wtedy Johnny również wstał
i powiedział: „Jak Jerry odchodzi, to ja też”.

S YL S YLVAIN Jerry podjął z miejsca decyzję i zostawił nas, mając w dupie fakt, że
jesteśmy w domu jego matki. W sumie to zrobił nas w chuja, no ale pieprzyć to.
Tak więc Johnny i Jerry po prostu wyszli.
Nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego, co jest grane. David poszedł do
swojej przyczepy i kimnął się. Nie był nawet szczególnie zainteresowany całą
aferą. Malcolm powtarzał wszystkie te swoje nawiedzone teksty, w stylu: „No,
dalej, chłopaki, do boju! Słuchajcie, nie wolno wam zapominać, kim jesteście!”.
A Arthur wynurzał się z tej swojej mgły, w którą się zapadł po detoksie, i było
całkiem miłe, że w ogóle jest tam z nami.
Więc powiedziałem: „Dobra, niech się zwijają. Załadujmy ich graty do wozu”.
Malcolm i ja zawieźliśmy Johnny’ego i Jerry’ego na lotnisko tym kombi. Dałem
Johnny’emu jego torbę i już odchodzili, kiedy w końcu dotarło do mnie, co się
dzieje, odwróciłem się i spytałem: „A co z The Dolls?”.
Odwrócił się tylko Jerry Nolan. Powiedział: „Pieprzyć The Dolls”.

M ALCOLM M C L AREN Myślałem, że odchodzą, bo nienawidzą zespołu i uważają,


że nie ma żadnych szans na sukces w Tampie.
Co oczywiście nie było prawdą. Po prostu chcieli wrócić do Nowego Jorku, bo
tam łatwiej było skombinować heroinę. Ależ ja byłem naiwny!

J ERRY N OLAN Johnny Thunders i ja wsiedliśmy do samolotu i polecieliśmy do


Nowego Jorku. Nawet w samolocie Johnny myślał, że to tylko takie pogróżki
z naszej strony. Powiedziałem mu: „Johnny, to nie jest jedna z tych nocnych
potyczek, po których budzimy się rano i o wszystkim zapominamy. To
zdecydowanie coś poważnego”.

E LIOT K IDD Wiedziałem, że The New York Dolls mają być na Florydzie jeszcze
przez tydzień, kiedy więc zobaczyłem Johna i Jerry’ego, spytałem ich: „Co wy tu,
do chuja, robicie?”.
A oni: „Odeszliśmy z zespołu”.
Myślałem, że żartują.
Powiedziałem: „Nie no, serio pytam: co jest grane?”. Musieli mi powtórzyć to
samo trzy czy cztery razy, zanim zacząłem pojmować, że mówią poważne.
Stwierdziłem: „Jakoś tam jeszcze się dogadacie z resztą ekipy!”.
„Nie – mówią. – Zakładamy własną kapelę. Richard Hell wyleciał z Television
i będzie grać z nami”.

R ICHARD L LOYD Tom Verlaine non stop powtarzał Hellowi: „Na próbach chlasz,
zamiast grać, nie ćwiczysz w domu. Wciąż ci mówię, że wpadnę i jakoś ci pomogę,
ale ciebie to w ogóle nie interesuje – w ogóle!”.
Richard nie miał nic na swoją obronę i tylko siedział ze wzrokiem wbitym
w podłogę. Tom miał taśmę demo, którą nagraliśmy, i powiedział do Hella:
„Posłuchaj, to jest do kitu – no posłuchaj tego”. Nie ulegało wątpliwości, że partie
basu grane przez Richarda to był jeden wielki chaos”.

D UNCAN H ANNAH Myślę, że Tom się wściekł, bo Richard był ciągle nawalony –
albo pijany, albo naćpany. Ale sam Richard Hell myślał sobie: „To jest właśnie
rock’n’roll”. Tak więc obaj mieli po prostu zupełnie inne pomysły, jak to ma
funkcjonować. Hell nie był jakimś wybitnym basistą, a poza tym był zgrywusem –
to, jak podskakiwał i jakie robił miny, przypominało trochę stare seriale
telewizyjne, no nie? W moim odczuciu dla Toma to była za duża farsa. Tom chciał
być opanowany, beznamiętny – żadnych żarcików, żadnych tanich grepsów.
Verlaine chciał być Bobem Dylanem. Kiedy się spotkali po raz pierwszy,
pamiętam, jak Terry Ork powiedział mi: „Może byście stworzyli fanklub
Television?”.
„Dla kogo? – spytałem. – Dla trzydziestu osób?”.
„No wiesz, rzucam tylko pomysł – wyjaśnił Terry. – Zróbcie z tego projekt
artystyczny czy coś w tym rodzaju”.
Więc napisałem coś na kształt biuletynu, a Richard Hell wpadł do mnie, żeby to
przeczytać, i stwierdził: „Całkiem niezłe. Ale jeszcze Verlaine chciałby spotkać się
z tobą dziś wieczorem w Max’s, żeby o tym pogadać”.
Pomyślałem: „Ale super. Jestem teraz tak jakby piątym członkiem Television,
no nie? Coś jak piąty Beatles”.
Verlaine zjawił się w Max’s i mówi: „Tak, czytałem tę twoją rzecz”.
Patrzy na mnie i rzuca: „Powiedz, jak to z tobą jest? Wstajesz rano, podchodzisz
do lustra i mówisz: »Nazywam się Duncan Hannah i jestem słodki«? To właśnie
robisz?”.
„Co takiego?” – pytam.
Verlaine po prostu zionął nienawiścią. Zaczął wygadywać naprawdę okropne
rzeczy. Wszystko to było strasznie wredne, osobiste – po prostu wsiadł na mnie –
i ciągnął to bez końca.
Wreszcie mu przerwałem: „Nie spodobało ci się to, co napisałem?”.
A on odparł: „W ogóle nie łapiesz, o co w tym chodzi. Nie znasz mnie. Jasne?
Masz to zapamiętać: Nie znasz mnie. I nigdy mnie nie poznasz. Nigdy mnie nie
zrozumiesz”.
„No ale słuchaj – próbuję protestować – nikt mi za to nie płaci, a Richardowi
Hellowi nawet się to podobało”.
„Taaak? – pyta Verlaine. – Ale ja nie jestem Richardem”.
I trwało to dalej, aż w końcu zrozumiałem, co on robi. Verlaine ćwiczył się
w swoim Dylanowskim okrucieństwie – jak w Dont Look Back, tym dokumencie
o Dylanie. Pamiętasz, jaki jest Dylan w tym filmie – po prostu morduje z zimną
krwią, no nie? I Verlaine szykował się do roli nowego Dylana.
Richard kajał się później przede mną, mówił: „Przepraszam. Tom to palant”.
Opuściłem lożę, w której rozmawialiśmy z Tomem, i ze smutną miną
podszedłem do Danny’ego Fieldsa, który siedział po sąsiedzku. Danny zapytał: „Co
się stało?”, a gdy mu wszystko opowiedziałem, stwierdził: „Muzycy to dupki.
Mówiłem ci to od początku. Nigdy nie powinieneś był tego robić. Tom Verlaine
jest po prostu dupkiem”.

R ICHARD H ELL Verlaine wycofywał się coraz bardziej, aż w końcu uznał, że jest
lepszy od wszystkich – zawsze i w każdej dziedzinie – i że nigdy nie przegra.
Stary, zrobił się niemożliwy. Stopniowo postanowił, że będzie żył według swoich
reguł, zupełnie osobno. A jeśli coś mu nie wyjdzie, po prostu powie, że jest
niezrozumianym geniuszem, że ludzie nie poznali się na nim.

R OBERTA B AYLEY Żyłam z Richardem Hellem w czasie, kiedy opuścił Television.


Tom Verlaine po prostu wycinał wszystkie kawałki Richarda, jeden po drugim. Na
początku Richard śpiewał chyba połowę repertuaru Television, potem już tylko
jeden numer, Blank Generation.
W końcu, jak mi się wydaje, Tom zaproponował, żeby wyciąć również Blank
Generation.
A wtedy Richard pomyślał: „Po co się dalej męczyć?”.

R ICHARD L LOYD W końcu Richard Hell oznajmił, że opuszcza zespół. A Tom


Verlaine zapytał Freda Smitha, który był w tym czasie basistą w Blondie, czy nie
chciałby do nas dołączyć. Fred przystał na propozycję.

D EBBIE H ARRY I wtedy Fred Smith, kurwa, odszedł z Blondie. Byłam wkurwiona.
Byłam maksymalnie wkurwiona na nich wszystkich – na Television, na The Patti
Smith Group, na Patti i Freda. A najbardziej wkurwiła mnie Patti, bo to ona
namówiła Freda, żeby dołączył do Television.
No i popełnił błąd, ha, ha, ha.

R ICHARD H ELL Zerwałem z Television w tym samym tygodniu, w którym


rozpadli się The New York Dolls. Johnny Thunders zadzwonił do mnie
i powiedział: „Ja i Jerry właśnie odeszliśmy z The Dolls. Może założymy razem
zespół?”.
Nie znałem wtedy dobrze Johnny’ego Thundersa. Jego telefon naprawdę mnie
zaskoczył. Zdarzało się nam pogadać wcześniej w knajpie, wiem, że The Dolls
przyszli na koncert Television, ale nic więcej.
Dlatego zdziwiłem się, kiedy zadzwonił, ale – co tu gadać – wstrzelił się
idealnie. Bo po części właśnie dlatego miałem dość grania w Television, że zrobiło
się to mocno pretensjonalne i bardzo daleko odeszło od tej jazdy, jaką mieliśmy na
początku. Pomyślałem więc: „No super – zrobimy naprawdę fajną rock’n’rollową
kapelę, śpiewającą o ważnych sprawach”, przy czym wyobrażałem sobie, że to ja
będę decydował, co to będą za sprawy. A potem okazało się, że Johnny chce
śpiewać banalne kawałki w stylu Goin’ Steady.

B OB G RUEN David Johansen wrócił z Florydy i powiedział, że zespół się rozpadł,


bo John Thunders i Jerry Nolan musieli wracać do Nowego Jorku, żeby mieć
dostęp do hery, a on powiedział im: „Skoro musicie jechać do domu, bo nie
jesteście w stanie zagrać koncertu, jeśli nie przyćpacie, to ja nie zamierzam dalej
ciągnąć tej kapeli”. I tak to się skończyło.
Później Johnny i Jerry kilkakrotnie próbowali doprowadzić do reaktywacji
zespołu i nigdy tak do końca nie zrozumieli, że David po prostu nie chce robić trasy
z ludźmi uzależnionymi od narkotyków. A to nigdy się nie zmieniło, więc zespół
nie zszedł się ponownie[81].

E ILEEN P OLK Arthur Kane zadzwonił do mnie z Florydy i powiedział, że Connie


tam też go wytropiła i że jedynym sposobem, żeby się jej pozbyć, jest
przeprowadzka do Los Angeles. Odparłam: „No wiesz, jeśli musisz to zrobić, to
musisz to zrobić”.

S YL S YLVAIN W drodze powrotnej z lotniska Malcolm zaczął mi mówić: „Sylvain,


nie przejmuj się tym. Nie martw się, nie martw się, nie martw się”.
Mieliśmy więc tę naszą wielką gablotę, Fury III kombi, i wraz z Malcolmem
postanowiliśmy, że pojedziemy do Nowego Orleanu. Żaden z nas nie miał prawa
jazdy, więc za kierownicą musiały usiąść dziewczyny. Malcolm i ja na tylnym
siedzeniu prowadziliśmy rozmowy w stylu „Nie martw się o The Dolls”, a potem
„Mam takich kolesi, którzy przesiadują przed sklepem mojej żony w Londynie
i strasznie chcieliby grać, więc może dałoby się stworzyć z nich kapelę”.
Początkowo była to tylko taka luźna gadka, ale potem Malcolm tak się w to
wkręcił, że zaczął to traktować poważnie: „Ten mógłby być wokalistą – raz
widziałem, jak śpiewa – a tamten drugi mógłby z kolei…”.

M ALCOLM M C L AREN Podróż przez Luizjanę była fajna – poza tym, że po raz
kolejny złapałem chorobę weneryczną, i to niejedną, co było bardzo frustrujące.
Uznałem, że choroby weneryczne po prostu toczą cały ten pierdolony kraj. No i tak
to wyglądało: przegrany, ze szczątkami The New York Dolls i paskudnym
choróbskiem, próbuję wrócić do Nowego Jorku.

S YL S YLVAIN Malcolm złapał mendy. Kupiliśmy ze dwie butelki gówna o nazwie


A-200, ale nie podziałało. Malcolm szeptał: „Muszę się tego pozbyć, zanim wrócę
do Vivienne” – chodziło o Vivienne Westwood, jego żonę.
Mówię: „Nie ma sprawy, pomogę ci, ale muszę wiedzieć, co ci dolega”.
A on: „Mendy”. No to kupiliśmy mu jeszcze jedną butlę A-200.
A potem Malcolm mówi: „I jeszcze tryper”.
Kiedy Malcolm i ja wróciliśmy z Nowego Orleanu, chodziliśmy do CBGB
niemal co wieczór. Malcolm chciał oglądać każdego, kto cokolwiek znaczył, ale
najbardziej pokochał Richarda Hella.
Po prostu stracił dla niego głowę. Tuż przed wyjazdem do Anglii dał mi
garnitur, żebym przekazał go Richardowi, mówiąc: „Tylko nie zapomnij mu go
dać, dobrze? Uwielbiam Richarda. Myślę, że jest bardzo utalentowany. Proszę, nie
zapomnij mu go dać…”.
Wydaje się, że Richard urzekł Malcolma nie tyle swoimi podartymi ciuchami,
ile poezją i polityką.
To właśnie dlatego Malcolm postanowił podarować Richardowi ten garnitur –
pomyślał, że w ten sposób pomoże mu poprawić wizerunek.

M ALCOLM M C L AREN Stwierdziłem, że Richard Hell jest niesamowity. Raz


jeszcze zaprzedałem się kolejnemu pomysłowi ofiary mody. To nie był ktoś ubrany
w czerwony plastik, ktoś, kto malował usta krwistopomarańczową szminką
i chodził w butach na koturnach. Oto gość zdekonstruowany, podarty, wyglądający,
jakby właśnie wyczołgał się z kanalizacji, jakby był pokryty szlamem, jakby nie
spał przez kilka lat, jakby nie mył się przez kilka lat, jakby wszyscy go mieli
głęboko w dupie.
I wyglądając w ten sposób, pokazywał, że tak naprawdę to on ciebie ma
w dupie! Cudowny, znudzony, złachany, pokryty bliznami, brudny facet w podartej
koszulce.
Nie wydaje mi się, żeby już wtedy były w użyciu agrafki, chociaż może –
z pewnością jego T-shirt był pocięty i poszarpany. I ten styl – te ciuchy, te
sterczące włosy, wszystko – zdecydowałem zabrać do Londynu. Zainspirowany
nim, postanowiłem to naśladować i przetworzyć na coś bardziej angielskiego.

R ICHARD H ELL Lubiłem Malcolma, bo i on mnie lubił. Nie wiedziałem o nim


wiele, ale wydawało się, że jest mną naprawdę zainteresowany. Wiesz, w tamtym
czasie mało kto nas szanował.
Ale nieźle się wkurzyłem, kiedy pierwszy raz usłyszałem Pretty Vacant The Sex
Pistols. Cały klimat tego kawałka Malcolm podkradł z Blank Generation.
Ale pomysły nie są niczyją własnością. Ja też podkradałem to i owo.

M ALCOLM M C L AREN Richard Hell był oczywistą, stuprocentową inspiracją.


Pamiętam, jak powiedziałem Pistolsom: „Napiszcie numer w stylu Blank
Generation, ale niech to będzie coś waszego” i tak powstało Pretty Vacant.
E LIOT K IDD Frenchie dał Malcolmowi McLarenowi pieniądze z góry za dwa
miesiące, żeby móc pomieszkiwać w chacie wynajmowanej przez Malcolma, a ten
orżnął Frenchiego na kasę.
Kilku nas szukało Malcolma, ale nie zastaliśmy go w domu. Ktoś mu
powiedział, że poszukuje go banda wkurzonych gości, więc nazajutrz poleciał do
Londynu.

M ALCOLM M C L AREN Wróciłem do Anglii. Miałem ze sobą te obrazy – wracałem


z nimi jak Marco Polo, jak Walter Raleigh[82]. To właśnie przywiozłem: obraz tego
roztrzęsionego, dziwnego typa, każącego mówić do siebie „Richard Hell”. I ten
zwrot: „blank generation” – „puste pokolenie”.
ROZDZIAŁ 25

Może nazwiemy to „punk”?

D EE D EE R AMONE Pewnej nocy, gdy wychodziłem z CBGB o czwartej rano,


zobaczyłem, jak na masce samochodu siedzi Connie i maluje sobie paznokcie.
Od razu mi się spodobała. Miała na sobie czarną suknię wieczorową i nabijane
ćwiekami buty na wysokim obcasie, a z torebki wystawała jej butelka jeżynowej
brandy. Wyglądała jak starodawna hrabina-wampirzyca, której misją niewątpliwie
było schwytanie mojej duszy.
Rano zachowywałem się tak, jakby wszystko było zwyczajne. Connie była
w złym humorze, a ja chciałem przyćpać. I przyćpałem. Wzięliśmy taksówkę na
Norfolk Street i kupiliśmy trochę hery. Ona była prostytutką, ja byłem Ramonesem,
a oboje byliśmy ćpunami.

E ILEEN P OLK To był jeden z moich pierwszych wieczorów w CBGB , poszłam tam
z Anyą Phillips, kiedy nagle wkroczyli Dee Dee Ramone, Joey Ramone i Connie.
Arthur Kane zwiał już do Kalifornii, więc Anya powiedziała do mnie: „Zobacz,
Connie jest z nowym chłopakiem, który gra w tej nowej kapeli, co nazywa się
The Ramones”. Po czym dodała: „Sprawdźmy, co to za jedni”.
W tym czasie nie widziałam jeszcze Ramonesów. Więc, jak idiotka, myślałam,
że to Joey Ramone jest nowym chłopakiem Connie, bo Joey wyglądał jak
Frankenstein, tak samo jak Arthur. Dlatego uznałam, że Connie musi kręcić
właśnie z nim.
Parę nocy później byłam w Ashley’s, knajpie należącej do tour managera
Alice’a Coopera, kiedy wpadł tam Dee Dee. Był sam. On pił, ja piłam –
i zaczęliśmy rozmawiać. Znaliśmy się wcześniej z CBGB , ale wtedy nie
rozmawialiśmy ze sobą. „Jak to w końcu jest – spytałam. – Widziałam cię
z Connie. Chodzisz z nią czy nie?”.
„No wiesz – odpowiedział Dee Dee – Connie mnie lubi, ale naprawdę to jest
z Joeyem”. Wtedy ja zaproponowałam: „Za parę dni wybieram się na koncert
Blondie do Mother’s, tej nowej knajpy na Dwudziestej Trzeciej. Nie przeszedłbyś
się ze mną?”.
No i po paru dniach spotkałam się z nim w Mother’s. Naprawdę dobrze się
bawiliśmy, a potem koncert się skończył, wychodzę z knajpy, a tam… Connie!
Miałam na sobie jedną z tych typowych dla lat siedemdziesiątych prostych
sukienek bez pleców, których przód trzyma się tylko na tasiemkach
zawiązywanych z tyłu na szyi. Connie podchodzi do mnie, wczepia mi paznokcie
we włosy i zdziera ze mnie sukienkę. Było już po koncercie, przed knajpą jakieś
dwadzieścia siedem osób czekało na taksówki. A Connie szarpie się ze mną, zrywa
ze mnie sukienkę, jestem naga od pasa w górę, cycki mi dyndają, a ja nie mogę się
uwolnić z jej chwytu, bo wciąż jest wczepiona w moje włosy.
Taką właśnie miała technikę walki: najpierw wplątać paznokcie we włosy,
a potem zedrzeć sukienkę albo coś w tym stylu. Uziemiła mnie. Nie mogłam się
ruszać, jeśli nie chciałam, żeby mi powyrywała włosy. A musisz wiedzieć, że dla
młodej dziewczyny włosy to bardzo ważna rzecz. Miałam więc dylemat.
Ostatecznie chyba uznałam, że lepiej być półnagą, niż stracić włosy.
Anya wrzeszczała: „Connie, daj sobie na luz! Odczep się od niej!”. Ale wszyscy
inni ją dopingowali: „Dawaj, dziewczyno! Dowal jej”.
Dee Dee oczywiście też tam był, ale tylko stał i nie robił nic – był zupełnie
bezużyteczny. W końcu udało mi się jakoś wyplątać pazury Connie z moich
włosów i zwiałam. Anya puściła się pędem ze mną i dopadłyśmy taksówkę. Kiedy
już znalazłyśmy się w środku, Anya wydyszała: „Boże, nie wiedziałam, że Connie
jest aż taka pierdolnięta!”. A potem opowiedziała mi całą historię, że Dee Dee tak
naprawdę kręcił z Connie i tylko robił mnie w ciula.
Oczywiście naprawdę ostro wkurwiłam się na Connie. Wcześniej już raz
próbowała mnie pobić, kiedy byłam z Arthurem – ale teraz naprawdę przegięła.
Zdarła ze mnie ubranie na oczach wszystkich, więc odtąd była między nami
wojna – totalna wojna – dlatego postanowiłam, że ukradnę jej chłopaka.

L EEE C HILDERS Po raz pierwszy trafiłem do CBGB z Waynem Countym. Na


widowni było z sześć osób. Zjedliśmy tam chili, co – wiele lat później –
zbulwersowało Bebe Buell, kiedy się o tym dowiedziała. „Zjedliście to chili? –
spytała. – Stiv mówił mi, że The Dead Boys chadzali tam na kuchnię i spuszczali
się do jedzenia”. „No i co z tego? – odparłem. – Nie takie rzeczy miałem
w ustach”.
Tak więc podczas naszej pierwszej wizyty w CBGB jedliśmy chili, które
smakowało okropnie. W ogóle całe to miejsce śmierdziało szczynami. Wszędzie
był dosłownie taki smród jak w kiblu. Do tego te sześć osób na widowni, nie
więcej. A potem na scenę wyszli Ramonesi i powiedziałem do siebie: „O-MÓJ-BO-
ŻE! ”.
Momentalnie wiedziałem, że to jest to. Od pierwszego kawałka. Od pierwszego
kawałka wiedziałem, że jestem w domu, że jestem szczęśliwy, bezpieczny i wolny,
że to jest rock’n’roll. Wiedziałem o tym od tego pierwszego kawałka, od chwili,
gdy po raz pierwszy ich zobaczyłem. To ja zadzwoniłem do Lisy Robinson
i powiedziałem jej: „Nie uwierzysz, co się dzieje!”. „O czym ty mówisz? – pyta. –
Jesteś na Bowery? BLEEEEEEE!!! ”.
A ja: „Przychodź natychmiast”.

D ANNY F IELDS Pracowałem w redakcji „16 Magazine” i miałem kolumnę


w „The SoHo Weekly News”, gdzie za każdym razem głosiłem chwałę Television
i pisałem, jak fantastyczne są ich występy.
O Ramonesach wspominałem rzadko. Nie chodziłem na ich koncerty, nie
wiedziałem, co to za jedni. Pisałem zawsze o Television i Patti Smith.
Chronologicznie rzecz biorąc, oni byli pierwsi z tej ekipy. Johnny Ramone
powiedział Tommy’emu: „Powinieneś zająć się promocją. Czemu Danny Fields
o nas nie pisze?”.
Jakbym to słyszał na własne uszy. Nie było mnie przy tym, ale mogę sobie
wyobrazić te rozmowy. No i Tommy dzwonił do redakcji „16 Magazine” i mówił
mi: „Powiedz, czemu nigdy o nas nie piszesz?”, a ja zawsze miałem wrażenie, że
w tle jest ktoś, kto go obsztorcowuje, żeby się lepiej wysławiał. Ramonesi
wydzwaniali też do Lisy Robinson. To właśnie wtedy Lisa i ja postanowiliśmy się
podzielić. Była jeszcze jakaś druga grupa, która w tym czasie nękała nas oboje,
i zdecydowaliśmy załatwić tę sprawę w jeden wieczór. Ja miałem pójść na koncert
tego drugiego zespołu, a Lisa – zobaczyć The Ramones. Nie pamiętam tej drugiej
kapeli, najwyraźniej ich występ mnie nie ruszył. Nazajutrz Lisa zadzwoniła do
mnie i z podnieceniem zaczęła rozprawiać o Ramonesach: „Oj, będziesz ich
uwielbiać. Każdy z ich kawałków trwa mniej więcej minutę. Są superszybcy,
skończyli występ po kwadransie. Jest w nich wszystko, co lubisz. Nie mam
wątpliwości, że ci się spodobają. To najfajniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam”.
I miała rację. Poszedłem zobaczyć ich w CBGB i bez trudu dostałem miejsce
z przodu. W tamtych czasach nie sądzę, żeby na ich koncertach były tłumy. Wyszli,
zagrali, a ja zakochałem się w nich. Stwierdziłem, że wszystko robią dokładnie tak,
jak trzeba. Byli idealni. Grali szybko, a ja lubię, jak się gra szybko. Beethovena
należy grać wolno. Rock’n’rolla należy grać szybko. Kocham szybkie granie.
Przedstawiłem się im i powiedziałem: „Jesteście super, będę waszym
managerem”.
A oni od razu przeszli do rzeczy: „No to świetnie, przydałby się nam najpierw
nowy zestaw perkusyjny. Masz pieniądze?”. Powiedziałem, że wybieram się do
Miami, żeby spotkać się z moją matką. Pojechałem tam i spytałem ją, czy nie
zechciałaby dać nam trzy tysiące dolarów, a ona się zgodziła. W ten sposób
zostałem managerem Ramonesów. Kupiłem sobie tę posadę.

L EGS M C N EIL Kiedy miałem osiemnaście lat, mieszkałem w Nowym Jorku


i pracowałem w takiej jednej hipisowskiej komunie filmowej przy Czternastej.
Robiłem tam ten swój straszny film o głupim szefie działu reklamy, który bierze
kwasa, odpada od systemu i wyzwala się seksualnie, emocjonalnie i duchowo. To
był po prostu szajs. Był 1975 rok i pomysł, żeby wrzucić kwasa i odpaść, był już
obciachowy, spóźniony o jakieś dziesięć lat. A ta hipisowska komuna filmowa była
równie obciachowa. Nienawidziłem hipisów.
W każdym razie nadeszło lato, a ja wróciłem do Cheshire w stanie Connecticut,
gdzie dorastałem, i z dwoma kolegami z liceum, Johnem Holmstromem i Gedem
Dunnem, zrobiłem komedię w klimatach Three Stooges[83] – czarno-biały film na
szesnastce.
John Holmstrom był rysownikiem komiksów, a Ged Dunn miał dryg do biznesu,
więc pod koniec lata postanowiliśmy, że będziemy współpracować. Już wcześniej,
jeszcze w liceum, działaliśmy razem – Holmstrom założył grupę teatralną o nazwie
The Apocalypse Players, łączącą klimaty Eugène Ionesco z Alice’em Cooperem.
W czasie jednego z naszych spektakli raz interweniowała nawet policja, kiedy
rzuciłem ciastem, chybiłem i dostało się komuś na widowni.
Ale po naszym przegrupowaniu nie było jeszcze ustalone, czym właściwie John,
Ged i ja mielibyśmy się zająć – filmami, komiksami, czy też czymś innym
związanym z mediami.
Pewnego dnia jedziemy samochodem, a John mówi: „Myślę, że powinniśmy
założyć pismo”.
Przez całe lato słuchaliśmy płyty Go Girl Crazy! nieznanej nikomu grupy
The Dictators, która zmieniła nasze życie. Upijaliśmy się co wieczór, puszczaliśmy
ją sobie i udawaliśmy, że śpiewamy. To Holmstrom wynalazł ten krążek. Z naszej
trójki tylko on tak naprawdę śledził, co dzieje się w rock’n’rollu. Dzięki niemu Ged
i ja poznaliśmy The Velvet Underground, Iggy’ego & The Stooges i The New York
Dolls. Wcześniej słuchałem tylko Chucka Berry’ego, dwóch pierwszych albumów
Beatlesów i Alice’a Coopera.
Ale większości muzyki rock’n’rollowej nie trawiłem, bo to był hipisowski
obciach, który nie miał nic wspólnego z naszym życiem – nikt nie śpiewał
o McDonaldzie, piwie i powtórkach seriali w telewizji. Kiedy więc John odkrył
The Dictators, wszyscy byliśmy podekscytowani, że coś się dzieje.
Ale nie rozumiałem, czemu Holmstrom chce założyć pismo. Uważałem, że to
głupi pomysł.
John wyjaśniał: „Jak będziemy wydawać pismo, ludzie pomyślą, że jesteśmy
fajni, i będą chcieli spędzać z nami czas”.
Nadal nie łapałem, więc John tłumaczył dalej: „Wydając pismo, będziemy
mogli pić za darmo. Ludzie będą nam stawiać drinki”.
To mnie przekonało. Stwierdziłem: „Dobra, robimy to”.
Holmstrom chciał, żeby pismo traktowało o tym wszystkim, co nas kręci –
o telewizyjnych powtórkach, piciu piwa, seksie, cheeseburgerach, komiksach,
filmach klasy B i tej dziwnej odmianie rock’n’rolla, której poza nami chyba nikt
nie lubi: o Velvetach, The Stooges, The New York Dolls, no i The Dictators.
John stwierdził, że chce, aby nasze pismo nazywało się „Teenage News”, tak jak
jeden niewydany kawałek The New York Dolls. Uznałem, że to badziewny tytuł,
i mu to powiedziałem. „A jak twoim zdaniem powinniśmy to nazwać?” – spytał.
W moim odczuciu pismo, które chciał zacząć wydawać Holmstrom, powinno
być odpowiednikiem płyty The Dictators. Na kopercie albumu było zdjęcie
członków kapeli w czarnych skórzanych kurtkach przed budą z hamburgerami
o nazwie White Castle. Chociaż nie mieliśmy czarnych skórzanych kurtek, to
zdjęcie zdawało się doskonale opisywać nas – bystrzaków. Pomyślałem więc, że
pismo powinno być skierowane do wszystkich innych zjebów takich jak my.
Dzieciaków, które dorastały, wierząc tylko w The Three Stooges. Dzieciaków,
które robiły imprezy, kiedy ich starzy wjeżdżali, i demolowały domy. Dzieciaków,
które kradły samochody i miały z tego radochę.
Zaproponowałem więc: „Może nazwiemy to »Punk«?”.
Słowo „punk” zdawało się zawierać i łączyć w sobie wszystko, co lubiliśmy –
tak mówiło się o kimś, kto daje ostro w palnik, kto jest zabawny, nieznośny, bystry,
ale nie pretensjonalny, kto ma wyczucie absurdu i ironii, kogo ciągnie na ciemną
stronę.
Więc John Holmstrom zawyrokował: „W porządku. Ja będę redaktorem”. Ged
rzucił: „To ja będę wydawcą”. Obaj spojrzeli na mnie i zapytali: „A ty? Co
zamierzasz robić?”. „Jeszcze nie wiem” – odparłem. Nie miałem żadnych
umiejętności.
„Możesz być punkiem-rezydentem!” – stwierdził Holmstrom i obaj zaczęli się
histerycznie śmiać. Ged i John byli ode mnie starsi o jakieś cztery lata. To, że
spędzali ze mną czas, było, jak myślę, przynajmniej w połowie spowodowane tym,
że zawsze się upijałem i wpadałem w kłopoty, co Holmstrom nieodmiennie uważał
za zabawne. Więc postanowiłem, że będę żywą postacią z kreskówek, coś jak
Alfred E. Neuman, komiksowa maskotka pisma „Mad”. To wtedy Holmstrom
zmienił moje imię z Eddie na Legs.
Może to zabrzmi zabawnie, ale w tym czasie nie mieliśmy pojęcia, że oprócz
The Dictators ktoś jeszcze gra taką muzykę. Nie wiedzieliśmy o istnieniu CBGB ani
o tym, co się tam działo, ale raczej się tym nie przejmowaliśmy. Po prostu spodobał
nam się pomysł wydawania pisma „Punk” i tylko to się dla nas liczyło.

M ARY H ARRON Poznałam Legsa, gdy pracowałam jako kucharka dla Total
Impact, hipisowskiej komuny filmowej mającej siedzibę przy Czternastej. Pojawił
się Legs i jedyny stwierdził, że ten film jest do bani, a ci ludzie to świry. Spytałam
go więc, co robi. Legs powiedział, że na pół etatu pracuje przy tym filmie. Chciał
wiedzieć, czym ja się zajmuję. Odparłam, że chcę zostać pisarką, a on rzucił:
„Zaczynamy wydawać pismo. Będzie mieć tytuł »Punk«”.
Pomyślałam: „Genialny tytuł!”. Nie wiem czemu wydało mi się to tak genialne,
bo zanim pojawił się punk jako zjawisko, ten tytuł musiał rzecz jasna brzmieć
ironicznie.
Coś w tym było, bo jeśli ktoś mówi ci, że zaczyna wydawać pismo, to myślisz
sobie od razu: „Oho, magazyn literacki…”. Ale tytuł „Punk” był tak śmieszny,
zuchwały, szczeniacki – i tak zaskakujący – że uznałam to za coś wspaniałego
i powiedziałam: „Super, będę dla was pisać”, chociaż jeszcze nie wiedziałam, o co
w tym chodzi.
Kilka nocy później byłam w kuchni w tej strasznej komunie filmowej,
szorowałam podłogę – normalnie Kopciuszek – i zmywałam gary. Wpadli Legs
i John i powiedzieli, że wybierają się do CBGB . „No dobra” – pomyślałam.
Poszliśmy więc razem do CBGB , żeby posłuchać Ramonesów, i to właśnie tej
nocy wszystko się zaczęło.

L EGS M C N EIL Zagadaliśmy do bramkarzy i weszliśmy na krzywy ryj do CBGB ,


a potem przechadzaliśmy się po knajpie, kiedy zobaczyłem siedzącego przy stoliku
gościa w okularach przeciwsłonecznych, z naprawdę krótkimi włosami,
i poznałem, że to Lou Reed. Holmstrom całymi tygodniami katował Metal Machine
Music, podwójny album Lou, na którym nie było nic oprócz gitarowych sprzężeń.
To był jeden wielki, koszmarny hałas. Holmstrom uwielbiał Metal Machine Music
i uznawał ją za niedościgniony wzór punkowego albumu. Kiedy puszczał tę płytę,
zawsze robiliśmy mu jazdy: „Weź wyłącz to gówno!”. Stąd wiedziałem, kim jest
Lou Reed.
Kiedy więc zobaczyłem Lou przy stoliku, powiedziałem do Holmstroma: „Ej,
jest tu ten facet, o którym ciągle gadasz. Może z nim też powinniśmy zrobić
wywiad?”. Pomyślałem, że trzeba korzystać z okazji. Po prostu podszedłem do Lou
i zacząłem: „Słuchaj, chcemy zrobić z tobą wywiad do naszego pisma! Cieszysz
się?”. Normalnie nie miałem pojęcia, co robimy. Wtedy Holmstrom zwrócił się do
Lou: „No, damy cię nawet na okładkę!”. Lou po prostu odwrócił się i powiedział
śmiertelnie poważnym tonem: „Z pewnością macie fantastyczny nakład”.

M ARY H ARRON Byłam przerażona, kiedy Legs i John podeszli do Lou Reeda
i oświadczyli, że chcą z nim rozmawiać. „O mój Boże – przemknęło mi przez
głowę – co oni robią?”.
Ponieważ Lou był sławny, pomyślałam: „To przecież takie aroganckie. Co oni
sobie wyobrażają?”.
Wydaje mi się, że czciłam Lou bardziej niż John czy Legs. Dużo wiedziałam
o Andym Warholu. Miałam totalną obsesję na punkcie Warhola, no i byłam fanką
The Velvet Underground. Aż się wzdrygnęłam.

L EGS M C N EIL Kiedy tak rozmawialiśmy z Lou Reedem, na scenę weszli


Ramonesi – i to było coś niesamowitego. Czterech naprawdę wkurwionych gości
w czarnych skórzanych kurtkach. Wrażenie było takie, jakby na salę wpadło
gestapo.
Ci faceci z pewnością nie byli hipisami.
Jeden z nich podał metrum – „RAZ, DWA, TRZY, CZTERY!” – a potem uderzyła
nas fala hałasu, którą można było odczuć cieleśnie, coś jak potężny wicher. Zanim
otrząsnąłem się z szoku, muzyka się urwała.
Najwyraźniej nie uzgodnili, co grają, i każdy zaczął inny kawałek. Zaczęli się
tłuc między sobą. Byli tak bardzo na siebie wkurzeni, że rzucili instrumenty i zeszli
ze sceny.
Coś niesamowitego. To było tak, jakby zobaczyć coś, co właśnie powstaje,
w chwili narodzin. Lou Reed siedział przy stole i chichotał.

J OEY R AMONE Tego wieczora po raz pierwszy spotkaliśmy Lou Reeda. Lou ciągle
mówił Johnny’emu Ramone’owi, że gra na nieodpowiedniej gitarze, że powinien
mieć instrument innego rodzaju. Z Johnnym nie powinno się tak gadać. Kiedy John
znalazł swoją gitarę, nie był za bardzo przy forsie – kupił instrument za pięćdziesiąt
dolarów. Poza tym Johnny’emu odpowiadał pomysł, żeby grać na mosrite, bo nikt
inny nie używał wtedy takiej gitary – to był jego znak rozpoznawczy. Krótko
mówiąc, Johnny uznał Lou za maksymalnego palanta.

L EGS M C N EIL Potem Ramonesi wrócili na scenę, znowu odliczyli do czterech


i zagrali najlepsze osiemnaście minut rock’n’rolla, jakie w życiu słyszałem. Można
w tym było usłyszeć Chucka Berry’ego – ja słuchałem tylko jego. W ich graniu
było coś z drugiej płyty Beatlesów, tej z coverami Chucka. Kiedy Ramonesi zeszli
ze sceny, zrobiliśmy z nimi wywiad i okazało się, że są tacy sami jak my.
Gadaliśmy z nimi o komiksach i o muzyce bubblegum[84] z lat sześćdziesiątych.
Byli śmiertelnie poważni i pełni sarkazmu.
Naprawdę wyobraziłem sobie, że jestem w 1963 roku w klubie The Cavern
i właśnie spotkaliśmy Beatlesów. Z tym że to nie była fantazja, to nie byli Beatlesi,
to był nasz zespół – The Ramones. Ale nie mogliśmy spędzić z nimi za wiele
czasu, bo musieliśmy przeprowadzić wywiad z Lou Reedem, który był stary
i zarozumiały, a rozmawiając z nim, miałem wrażenie, że siedzi przede mną
zdziadziały i ześwirowany podpity zgred.

M ARY H ARRON Wszyscy poszliśmy do The Locale, ale nikt z nas nie miał
pieniędzy, więc nie mogliśmy zamówić sobie nic do jedzenia. Pamiętam, że Lou
Reed kupił mi cheeseburgera, bo byłam strasznie głodna. Lou był z Rachel –
pierwszym transwestytą, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Rachel była przepiękna,
ale zarazem przerażająca. No i nie było wątpliwości, że jest facetem – miała
kilkudniowy zarost.
Legs i John rozmawiali z Lou, usiadłam więc koło Rachel i spytałam, jak jej na
imię – jak jemu na imię – a on odpowiedział: „Rachel”.
„Aha” – myślę. Zatkało mnie na chwilę. Znaczy, myślę, że byłam po prostu zbyt
zmęczona, żeby podtrzymywać rozmowę, a Rachel nie była osobą gadatliwą. Więc,
powiedzmy, że streściłam z grubsza naszą pogawędkę.
Byłam dość zaskoczona pytaniami, jakie Legs i John zadawali Lou. To była
totalna amatorszczyzna. Pytali na przykład: „Jakie hamburgery lubisz?”. Jakby byli
na pierwszym roku dziennikarstwa. Pomyślałam: „Boże, co to za goście? Co oni
robią? Jak można zadawać takie głupie pytania?”.
Wtedy Lou Reed zaczął ujawniać tę swoją zgryźliwość, z której słynął. Był
bardzo niemiły wobec Legsa. Po prostu wredny. Zdołowało mnie to. W moim
odczuciu Lou zachowywał się fatalnie. Ale Legs i John najwyraźniej nic sobie
z tego nie robili.
W każdym razie to był bardzo ekscytujący wieczór: najpierw koncert
Ramonesów, potem spotykanie z Lou Reedem… Pamiętam, jak myślałam: „Mój
Boże, niech no tylko wrócę do domu i opowiem tym wszystkim ludziom, że
poznałam Lou Reeda!”. Tak właśnie myślałam: „Niech no tylko opowiem
ludziom…”.
Ale później – pewnie z powodu zgryźliwości Lou, albo może po prostu dlatego,
że zaczęło się robić nudno – wpadłam w raczej smutny nastrój. Lou był otwarcie
zaczepny. Czemu? Już nie pamiętam. Wściekał się na Legsa, po prostu kipiał
nienawiścią. Ale kiedy wyszliśmy na ulicę, John Holmstrom był w takiej ekstazie,
że aż zaczął podskakiwać. „Nie kumam tego” – pomyślałam. Naprawdę, nie
miałam pojęcia, co go tak cieszyło.
Nie mogłam zrozumieć, skąd ta ekscytacja. No bo czym się tu zachwycać? Że
Lou Reed potraktował nas po chamsku?

L EGS M C N EIL Holmstrom wciąż skakał w górę i w dół i powtarzał: „Będziemy


mieć okładkę z Lou Reedem! Będziemy mieć okładkę z Lou Reedem!”. Nie
wiedziałem, czemu tak się tym jarał. „Owszem – potwierdziłem. – Ale zwróciłeś
może uwagę na tę ślicznotkę, z którą był?”.
M ARY H ARRON Kiedy skończyłam pisać artykuł o The Ramones, było późno, a ja
nadal byłam bez grosza, więc tej nocy przeszłam przez całe miasto, żeby
dostarczyć swój tekst do The Punk Dump, jak nazywaliśmy siedzibę redakcji pisma
„Punk” na Dziesiątej Alei. Musiałam przejść przez dziesięć przecznic – z jednej
strony miasta na drugą.
To był ten sam czas, kiedy kręcono Taksówkarza – pamiętasz te sceny z parą
buchającą z włazów kanalizacyjnych? No więc to była jedna z tych pięknych
i dziwnych nowojorskich nocy, a The Punk Dump był naprawdę niesamowitym
miejscem, trochę jak z klimatów Batmana. Redakcja mieściła się w pomieszczeniu
sklepowym pod torami kolejowymi na Dziesiątej Alei. Witryna była zamalowana
na czarno – było ciemno jak w jaskini. Znalazłam drzwi wejściowe, paliło się
światło, a John Holmstrom siedział za biurkiem, w okularach na nosie, i robił
rysunek na okładkę pierwszego numeru „Punk”, zapowiadający wywiad z Lou
Reedem.
John pokazał mi, co robi, i okazało się, że to komiks! Szybko przeczytałam
komiksowy wywiad z Lou Reedem – wszystko, co w rzeczywistości było w nim
wstrętne, żenujące i głupie, w komiksie działało na jego korzyść. I od tego
momentu wiedziałam, że „Punk” da radę.

L EGS M C N EIL Następnie oblepiliśmy całe miasto niewielkimi plakatami


z napisem: „STRZEŻ SIĘ! NADCIĄGA PUNK!”. Każdy, kto je widział, pytał: „Punk?
Co to jest punk?”. A John i ja śmialiśmy się, mówiąc do siebie: „Spokojnie,
niedługo się dowiecie”.

D EBBIE H ARRY John Holmstrom i Legs McNeil – jego żywa postać z komiksu, jak
dwa świry biegali po mieście i wszędzie przyklejali napisy „NADCIĄGA PUNK!
NADCIĄGA PUNK!”. Myśleliśmy, że chodzi o jakąś kolejną gównianą kapelę
o jeszcze bardziej gównianej nazwie.

J AMES G RAUERHOLZ Mieszkałem u Johna Giorna, na poddaszu bez okien przy


ulicy Bowery 222. To miejsce stało się nowojorskim domem Williama Burroughsa,
a on sam nazywał je „The Bunker”. Miałem romans z Williamem, a kiedy się to
skończyło, zacząłem dla niego pracować. William nie był wtedy tak dobrze znany.
Znaczy cieszył się uznaniem na całym świecie, ale ograniczało się ono jedynie do
bardzo wąskiej grupy wtajemniczonych. W pewnym sensie jego sława była już
nieco przebrzmiała. Szanowano go, ale nakłady jego dzieł były już wyczerpane
i nie wznawiano ich. Tak więc wszedłem w rolę impresaria Williama, a nasze
partnerstwo zaczęło nabierać symbiotycznych cech.
Pod koniec 1975 roku bardzo często bywałem w Phoebe’s. Był to niewielki
niezależny teatr, z restauracją, na tej samej ulicy, co The Bunker, tylko kawałek
dalej. Prawdziwa baza. No i na trasie z The Bunker do Phoebe’s, tuż obok mojego
domu, natknąłem się na słupy uliczne oklejone plakatami z napisem: „NADCIĄGA
PUNK! ”.
Bardzo mi się to podobało, od pierwszej chwili, gdy zobaczyłem te napisy.
„NADCIĄGA PUNK! – pomyślałem. – Co to może być? Jakiś zespół czy co?”.
Ale „PUNK ” – bardzo mi się to podobało, bo dla mnie to słowo było szyderczym
określeniem młodego, beznadziejnego gnojka, z którym nikt się nie liczy. I jeszcze
w Ćpunie Burroughsa – wiesz, jest ta świetna scena, w której William i Roy,
marynarz, kroją pijaczków w metrze i jest tam też dwóch młodych gnojków. Gdy
ich trasy krzyżują się, pierdolą coś Royowi od rzeczy, a Roy mówi: „Jebane gnojki
myślą, że to żarty. Wcale nie będą myśleć, że to takie zabawne, jak trafią na Wyspę
za pięć-dwadzieścia-dziewięć”[85] – wiesz, chodzi o pięć miesięcy i dwadzieścia
dziewięć dni.
„Jebane gnojki myślą, że to żarty”.
Wiedziałem więc, że ten „punk” to bezpośredni potomek życia i twórczości
Williama Burroughsa. Powiedziałem: „Musimy pogodzić te dwie rzeczy
z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych”. I tak też zrobiłem.

W ILLIAM B URROUGHS Zawsze myślałem, że punk to ktoś, kto daje dupy.


ROZDZIAŁ 26

Chińskie kryształki [86]

P HILIPPE M ARCADÉ Jakaś dziewczyna podeszła do mnie w Mother’s – miałem na


sobie jeden z tych indyjskich szali – i powiedziała: „Rany, jesteś jak Keith
Richards!”.
Zdjęła ze mnie szal i okręciła go sobie wokół szyi. Po chwili spytałem ją o imię,
przedstawiła się i odpowiedziała: „Mam trochę hery, ale tak naprawdę nie wiem,
jak się robi zastrzyk. Jeśli ty to umiesz, oboje zrobimy sobie dobrze”. Poszliśmy do
jej domu na Dwudziestej Trzeciej i okazało się, że miała tylko połowę działki za
dychę. Nie dało rady, żebym i ja przyćpał, więc powiedziałem: „Nie ma sensu tego
robić”.
Ale zrobiłem jej zastrzyk i tak zaprzyjaźniłem się z Nancy Spungen.

E LIOT K IDD Pierwsze dwa razy, gdy spotkałem Nancy Spungen, poszliśmy do
łóżka. Zagadała do mnie w Max’s. Powiedziałem sobie: „Nic z tego nie będzie”.
Ale potem trudno się było od niej uwolnić. Nancy była cholernie upierdliwa.
Myślę, że nasze środowisko było zapewne pierwszym, w którym chłopaki
i dziewczyny spotykali się na stopie przyjacielskiej. Ale Nancy i tak była marudą.
Trudno było ją polubić. Nieraz siadaliśmy i żartowaliśmy sobie z niej. Kiedy szła
do mnie do domu, zawsze chciała przyćpać, i tak długo wierciła mi dziurę
w brzuchu, aż w końcu mówiłem „tak”.

R ICHARD L LOYD W tym czasie bycie ćpunem robiło się coraz popularniejsze na
Lower East Side. Rankiem widać było ludzi, którzy stali w długiej kolejce – nawet
z piętnaście metrów – jak gdyby czekali, żeby dostać się na jakiś kasowy film,
a wzdłuż niej biegali dilerzy, pokrzykując: „Szykować forsę, za dziesięć minut
otwieramy. Jednodolarówek nie przyjmujemy. Mają być piątki albo dychy”.
Zachowywali się jak kelnerzy oferujący kartę dań: „Dziś mamy brązową herę,
białą herę i kokainę”. Rozumiesz: „Na dzisiaj przygotowaliśmy dla państwa coś
specjalnego, będą państwo zadowoleni”.
Czekając na dostawę hery, rozmawiało się z sąsiadami, czytało gazetę i takie
tam. Wiesz, to nie były żadne chore, wstrząsane drgawkami łachudry – to byli
rzeźbiarze, malarze, listonosze, pomywacze, kelnerzy, kelnerki i muzycy. Zupełnie
normalni ludzie. Ja też kiedyś lubiłem tam zaglądać między jednym a drugim setem
koncertu – wpaść, przyćpać i wrócić.

P HILIPPE M ARCADÉ Miejsca, gdzie można było załatwić herę, bywały niekiedy
przerażające – trzeba było włazić do jakichś opuszczonych budynków
i w zupełnych ciemnościach wspinać się po schodach, w których brakowało
połowy stopni.
W ogóle NIC nie widać, jest dosłownie czarno, w końcu docierasz na półpiętro
oświetlone jedną jedyną świeczką.
Wspinasz się dwa, trzy piętra, a potem nagle – BAM! – wpadasz na kogoś.
I okazuje się, że nie jesteś sam, tylko na schodach tłoczy się jedna za drugą
dwieście osób. Więc czekasz w całkowitych ciemnościach i tylko co chwila jakiś
skurwysyn mówi: „Nie wychodzić z kolejki!”.
Wszyscy byli naprawdę cisi i spokojni, bo każdy chciał dostać swoją działkę.
Potem docierało się wreszcie na górę, schody kończyły się, były tam drzwi
z niewielkim otworem, a za drzwiami – jakiś facet. Wkładało się pieniądze do tej
dziury i mówiło tylko pierwszą literę: „K” jak „koks” albo „H” jak „hera”.
Wtedy dostawało się swój niewielki woreczek i trzeba było spierdalać,
z nadzieją, że usłyszy się: „światło zielone”, co oznaczało, że można wyjść, bo na
ulicy nie ma gliniarzy. Jeśli słyszało się: „światło czerwone”, trzeba było zostać
i przeczekać, co było naprawdę przerażające. Dopiero wiele lat później zdałem
sobie sprawę z tego, że to właśnie te emocje stanowiły dużą cześć kopa.

R ICHARD L LOYD Richard Hell i ja poszliśmy kiedyś kupić towar i przyskrzynili


nas gliniarze. Wepchnęli nas do budynku i chcieli przeszukać.
Przy Hellu znaleźli igłę i spytali go: „A to skąd się wzięło?”. Richard odparł:
„Kolekcjonuję zabytkowe igły”.
Potem zaczął pleść, że jest masochistą i lubi nakłuwać sobie ramiona. „Macie
z tym jakiś problem? – spytał. – W końcu robię to sam sobie. Wiem, że to chore”.
Wtedy po prostu wzięli naszą heroinę i puścili nas. Kiedy już sobie poszli, Hell
strasznie się wkurwił: „Jebane mendy, chcieli tylko nasz towar, a my znowu
musimy iść i kupować – a nie mamy nawet strzykawki!”.
R ICHARD H ELL Te ćpuńskie klimaty były jak seks, jak jedna wielka zabawa. Ta
zabawa miała miły posmak czegoś zabronionego, ale nikt jeszcze wtedy nie myślał,
że to niebezpieczna sprawa.
Każdy wiedział, że – patrząc technicznie – nawet jeśli weszło się w ciąg,
wystarczy zrobić sobie dwa tygodnie przerwy i wszystko znów wróci do normy.
Takie było podejście. Myśleliśmy, że można się tak bawić przez jakiś cztery czy
pięć lat, nie pakując się w to zbyt głęboko. Po prostu było miło – z tym że robiło się
tak bardzo miło, że sprawy ostro przyspieszyły. Z herą wszystko szło lepiej!

A RTURO V EGA Nie lubiłem hery. Nie lubiłem jej wcale, ale przyćpałem parę razy
z Dee Dee. Kiedy za pierwszym razem zrobił mi zastrzyk, nie byłem w stanie się
ruszyć. Nie mogłem wstać. Czułem się tak, jakbym miał zaraz rzygnąć. Byłem
senny, miałem mdłości i mówiłem takim głosem, jak ćpuny na ulicy.
Dee Dee powiedział: „Och, mogę ci powiedzieć, że jesteś teraz naprawdę na
haju, poznaję to po twoim głosie, chciałbym mówić tak jak ty, bo to znaczy, że
naprawdę czujesz się dobrze”.
„Ooo raaany – wydusiłem z siebie – nie mooogę, po prooostu nie mooogę
wstać, Dee Dee”.
A Dee Dee: „To świetnie!”. Ha, ha, ha.
„Wcale nie – ja na to. – Zaraz zwymiotuję”.
Innym razem, kiedy przyćpaliśmy, najpierw Dee Dee podał mi herę, a potem
sam zrobił sobie zastrzyk i nagle zaczął sinieć. Przeraziłem się. Dee Dee zapytał:
„Myślisz, że coś ze mną jest nie tak?”.
„Nie wiem, Dee Dee – odparłem. – Takie rzeczy powinieneś wiedzieć lepiej ode
mnie!”.
Nie tracił przytomności ani nic z tych rzecz, tylko skóra robiła mu się coraz
bardziej gumiasta i sinawa. Wpadłem w panikę i zacząłem wrzeszczeć: „O mój
Boże!”.

P AM B ROWN Kiedy po raz pierwszy poszłam na koncert Ramonesów w CBGB


i zobaczyłam Joeya Ramone’a, powiedziałam sobie: „To jest facet dla mnie!”.
Zakochałam się w Joeyu na zabój. Momentalnie spakowałam manatki i z nim
zamieszkałam. Dee Dee i Connie mieli łóżko przy oknie i co noc się ze sobą tłukli.
Joey i ja w naszym łóżku musieliśmy chronić głowy kołdrami, w nadziei, że nie
oberwiemy przy okazji.
Connie była naprawdę wariatką. Szłam sobie z nią do CBGB , a już chwilę
później wywlekała mnie stamtąd, machała na taryfę i okazywało się, że pozabierała
portfele trzem biednym punkówom! No więc Connie wskakuje do taksówki
i zaczyna sprawdzać zawartość tych portfeli – naprawdę była z niej świruska.

A RTURO V EGA Zgodziłem się, żeby Connie, Dee Dee i Joey Ramone wprowadzili
się do mojego loftu przy Drugiej. Z Joeyem nie było problemu. Joey był świetny.
Dobrze się dogadywaliśmy. Lubiłem też Connie. Connie zwracała się do mnie:
„Och, Arturo, mój znienawidzony”, zamiast: „Och, Arturo, mój kochany”.
Mawiała: „Chciałabym cię nienawidzić, ale nie potrafię”.
Powtarzała to, bo zawsze mówiłem jej prawdę, na przykład: „Connie, jesteś za
stara. Wiesz przecież dobrze, że jeśli Dee Dee odniesie kiedyś sukces, to cię
zostawi”. Ha, ha, ha. Mówiłem jej też: „Powinnaś skończyć z dragami, może wtedy
będziesz jeszcze miała jakąś szansę. Może to stworzyłoby między wami prawdziwą
więź. Ale nawet jeśli, to pewnie i tak cię rzuci, no bo wiesz – jesteś za stara”.
Ale Dee Dee długo nie zagrzał tam miejsca, bo ciągle szarpał się z Connie. Nie
mogłem tego zdzierżyć. Pewnej nocy wróciłem po koncercie do domu, a Connie
kompletnie odbiło – tłukli się, rzucali w siebie słoikami z farbą… Farba była
dosłownie wszędzie. Poza tym spalili podłogę, stawiając na niej świeczki. W końcu
powiedziałem Dee Dee, że musi się wynieść.

R ICHARD H ELL Dee Dee i ja bujaliśmy się razem przez jakiś rok czy dwa, głównie
organizując herę. Paczuszkę hery można było dostać za trzy dolce. To była
standardowa cena. Zaopatrywaliśmy się w nią zwykle na rogu Dwunastej i Avenue
A. Kręciła się tam gdzieś tak dziesiątka – może dwudziestka – portorykańskich
dzieci, mniej więcej trzynastolatków. To byli posłańcy. Dawaliśmy im te trzy
dolce, a oni dostarczali towar.
Kiedy spotkałem Ramonesów, od razu poczułem, że to pokrewne dusze.
Kumałem ich i nigdy nie miałem do nich żadnych zastrzeżeń. Zawsze byli tacy
sami. Lisa Robinson załatwiła mi fuchę, żebym napisał o nich do miesięcznika „Hit
Parader” – był to pierwszy artykuł na temat tej kapeli opublikowany w prasie
o krajowym zasięgu. Każdy kawałek Ramonesów trwał nie więcej niż dwie minuty.
Poprosiłem ich, żeby podali mi wszystkie tytuły. W pięciu czy sześciu numerach
śpiewali, że czegoś nie chcą: I Don’t Wanna Go Down in the Basement [Nie chcę
iść do piwnicy], I Don’t Wanna Walk Around with You [Nie chcę z tobą się
szwendać], I Don’t Wanna Be Learned, I Don’t Wanna Be Tamed [Nie chcę być
wykształcony, nie chcę być okiełznany] i jeszcze jakieś jedno I Don’t Wanna…
A Dee Dee powiedział: „Nie napisaliśmy żadnej piosenki o pozytywnym
przesłaniu do czasu powstania Now I Wanna Sniff Some Glue [Chcę pokirać trochę
kleju]”.
Byli po prostu doskonali, no nie?
Z tym że to z Dee Dee jako jedynym z Ramonesów faktycznie spędzałem czas.
Z pozostałymi nigdy nie zaprzyjaźniłem się aż tak dobrze, żeby móc powiedzieć,
jacy są – poza tym, że Johnny miał ostrego fioła na punkcie kart baseballowych,
Joeya kręcili angielscy piosenkarze, a Tommy był poważnym producentem.
To, że Dee Dee to szajbus, było całkiem oczywiste. Był strasznie zabawny. Dee
Dee był jednym z tych gości, o których można powiedzieć: „kompletny tępak”. Ale
w swojej tępocie był tak bystry, że nigdy tak naprawdę nie umiałem stwierdzić,
w jakim stopniu jest to po prostu jego styl radzenia sobie ze światem. Tylko grał
tępaka. Wszystko, co mówił, zawsze było naprawdę w punkt – i do tego zabawne.

E ILEEN P OLK Naprawdę ciągnęło mnie do Dee Dee Ramone’a, bo był w zespole,
a ja lubiłam chodzić z facetami z zespołów. Poza tym, że był naprawdę uroczy. Był
cudowny, chociaż jestem pewna, że jakaś część mnie chciała po prostu wywołać
chaos – i ukraść Connie chłopaka.
To był niezły materiał na dramat, a ja miałam idealne usprawiedliwienie, żeby
to zrobić. Connie powiedziała mi wprawdzie, że Dee Dee to jej chłopak i żebym
trzymała się od niego z daleka. Ponieważ jednak pobiła mnie, czułam się, jakbym
miała pełne prawo zrujnować jej życie. Podarła w strzępy moją sukienkę
i publicznie mnie upokorzyła. Kiedy więc następnym razem wpadliśmy na Connie,
spuściłam jej ostry wpierdol.
Dorian Zero, Dee Dee i ja piliśmy w jednej knajpie na rogu Szóstej Alei
i Jedenastej. Dorian się zmył. Zostaliśmy we dwoje z Dee Dee – i wtedy znienacka
pojawiła się Connie!
Nie wiem, kurwa, skąd wiedziała, gdzie jesteśmy. Miała jakiś swój radar i po
prostu zawsze umiała namierzyć Dee Dee, gdziekolwiek był. No więc weszła do
knajpy i zaczęła: „Och, Dee Dee, chciałam ci tylko powiedzieć, że naprawdę się
cieszę, że jesteście razem. Wciąż cię kocham, ale możemy być przyjaciółmi…” –
i podobne bzdety. A potem wyszła.
„Dee Dee – mówię – ona czeka na nas na zewnątrz”. Ale on stwierdził: „Nie,
nie, nie, nie zrobiłaby tego”.
Oczywiście, że na nas czekała. Kiedy wyszliśmy z knajpy, podbiegła do nas
i zaczęła bluzgać na Dee Dee. Dee Dee był pijany w sztok, więc kiedy Connie go
popchnęła, przewrócił się. Padając, walnął głową o kratownicę wielkiego starego
cadillaca, który tam stał, a potem jeszcze poprawił o bruk. Stracił przytomność.
Pomyślałam wtedy, że będę musiała wygrać tę walkę albo Connie mnie
zmasakruje. Za pierwszym razem, kiedy się szarpałyśmy, trochę się
powstrzymywałam, bo naokoło było pełno ludzi, i sądziłam, że ktoś stanie w mojej
obronie. Ale teraz nie miałam już oporów – było pusto, a Dee Dee leżał
znokautowany na ziemi.
Więc zrobiłam z niej, kurwa, pasztet.
Zwaliłam ją na ziemię, a potem zaczęłam po prostu tłuc i kopać. Nie
pozwalałam jej wstać. Kiedy już raz padła, nie miała szans się podnieść. Uważałam
też, żeby, broń Boże, nie sięgnęła do moich włosów. Od momentu, kiedy ją
przewróciłam, wiedziałam, że dopóki ją napierdalam – dopóki nie daję jej podnieść
się do pionu – dopóty będzie w porządku. No i spuściłam jej łomot, i byłam
naprawdę szczęśliwa, że dałam radę – a Dee Dee i ja zdołaliśmy uciec.
Następnego dnia jedyne, co Dee Dee miał do powiedzenia o tym wszystkim, to:
„Nokaut po pijanemu to naprawdę niebezpieczna sprawa. Tlen może przestać
dochodzić do mózgu”. „Aha – potwierdziłam. – Masz rację, Dee Dee”.

R ICHARD H ELL Dee Dee zadzwonił do mnie pewnego dnia i powiedział:


„Napisałem kawałek, którego Ramonesi nie zrobią”. Dodał: „Nie jest jeszcze
skończony. Może bym tak wpadł do ciebie i pokazał, co już zrobiłem? Wtedy
moglibyśmy dokończyć ten numer razem”. No i, jak pamiętam, przyszedł ze swoją
gitarą akustyczną. Ja miałem bas. Na dobrą sprawę piosenka była gotowa, Dee Dee
nie miał tylko pomysłu na tekst. Napisałem dwa wersy – i tyle. W zasadzie był to
kawałek Dee Dee, choć uważam, że ten mój tekst był całkiem niezły.

D EE D EE R AMONE Ten kawałek napisałem z czystej złośliwości wobec Richarda


Hella, bo powiedział mi kiedyś, że napisze numer lepszy niż Heroin Lou Reeda.
Wróciłem do domu i napisałem Chinese Rocks.
Wymyśliłem ten numer sam w mieszkaniu Debbie Harry na rogu Pierwszej Alei
i Pierwszej. Richard Hell dopisał tylko parę linijek, więc uznałem jego
współautorstwo.

A RTURO V EGA Ramonesi przegadali temat Chinese Rocks i uznali, że nie chcą
grać tego numeru. Tommy Ramone powiedział: „Żadnych dragów. Nie śpiewamy
nic o dragach. To nie jest kawałek Ramonesów. Daj go komuś innemu”.

R ICHARD H ELL Kontrowersje związane z tym kawałkiem wzięły się stąd, że


graliśmy go w zespole The Heartbreakers. Przyniosłem go na kolejną próbę,
dokładnie tak, jak to robiłem w tej kapeli przez te wszystkie lata. Śpiewałem
Chinese Rocks, bo to był numer, który sam przyniosłem. Można powiedzieć, że
w Nowym Jorku zrobił się nawet sławny.
Ale po tym, gdy odszedłem z zespołu, The Heartbreakers nadal wykonywali go
na koncertach, a później nawet go nagrali, a jako autorów podali siebie, chociaż nic
w nim nie zmienili – po prostu dopisali swoje nazwiska. Johnny Thunders
naprawdę miał czuja do wymyślania piosenek. Zawsze tworzył fajne, chwytliwe
numery, ale akurat z Chinese Rocks nie miał nic wspólnego.

J OHNNY R AMONE Pewnie powinniśmy zrobić ten numer, ale The Heartbreakers
zrobili to lepiej.

J ERRY N OLAN The Heartbreakers wciąż próbowali poskładać się do kupy. Ale
Richard Hell nie czuł się dobrze w zespole. Na początku myślał, że będzie
frontmanem. Miał swój styl, ale po prostu nie mógł się mierzyć z Johnnym.
W końcu zdobył się na odwagę i zaproponował, żebyśmy pozbyli się Johnny’ego.
Tylko się, kurwa, roześmiałem. „Richard – mówię mu – sorry, chłopie, ale
naprawdę wyobrażasz sobie, że wywalimy Johnny’ego ze względu na ciebie? To
raczej ty musisz się pożegnać z kapelą”.

R ICHARD H ELL Zaczęło mnie irytować to, jak bardzo debilne są piosenki
The Heartbreakers. Brzmiały dobrze, no ale, wiesz, te teksty… »Goin’ steady, can’t
keep my eyes off you – can’t keep my eyes ON you«. Nie mogłem się połapać, o co
w tym chodzi.

R OBERTA B AYLEY Na pewno atmosfery w zespole nie poprawiało to, że Richard


chodził z Sable, która była wielką miłością Johnny’ego Thundersa w czasach
The New York Dolls. To nie był przypadek, że Sable po tym, jak Johnny ją rzucił,
zaczęła chodzić z innym facetem z jego kapeli – jestem tego pewna. Myślę, że
Richarda też kręciło, żeby mieć „dziewczynę gwiazdy rocka”. S ABLE S TARR
Naprawdę nadal byłam wściekła na Johna Thundersa. Zajęło mi dużo czasu, żeby
się pozbierać. Spotkałam Keitha Richardsa i to było naprawdę niezwykłe. Dopiero
ktoś tak świetny jak on był w stanie pokazać, że i ja jestem świetna. Keith to
wspaniały człowiek.
Byłam w Atlancie z Keithem, miałam pieniądze i chciałam pojechać do Nowego
Jorku, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Byłam też ciekawa, co słychać
u Johnny’ego – nie widziałam go od roku. Pierwszego wieczora Johnny zadzwonił
do mnie i spytał: „Chcesz wyjść gdzieś ze mną?”.
Mogło być ciężko, ale moja sytuacja była klarowna. Wiedziałam, kim jestem –
jestem z Keithem Richardsem, nie z nim.
Poszłam więc z Johnnym na miasto, a on przedstawił mnie Richardowi
Hellowi – a ja zakochałam się w nim i zamieszkaliśmy razem.

E ILEEN P OLK Naprawdę nie chciałam, żeby Dee Dee ćpał – głównie ze względu
na Connie, bo uświadomiłam sobie, że jest to jej patent, żeby się zeszli. Nie trułam
mu, że ma tego nie robić, ale on sam od czasu do czasu próbował to rzucić. I kilka
razy przestawał ćpać, jednak zawsze do tego wracał. Był czysty przez parę tygodni,
ale Connie niezmiennie czekała na niego z zapasem hery w kieszeni. W ten sposób
go odzyskała.

D EE D EE R AMONE Connie była naprawdę paskudna – nie miała oporów, żeby


użyć noża albo rozbitej butelki. Kiedy była w złym nastroju, potrafiła przywalić
każdemu i pewnego wieczoru mnie się dostało.
Nancy Spungen mieszkała na Dwudziestej Trzeciej. Spędziłem z nią jedną noc,
a Connie przyszła tam i zastała nas w łóżku. I dźgnęła mnie nożem, bo pieprzyłem
się z Nancy.
Ale w sumie to nie przejęła się tym zbytnio, bo zajebała Nancy kolekcję
srebrnych dolarówek, żeby je sprzedać i kupić za to trochę hery. Więc
zaproponowała po prostu: „Przyćpajmy”.
„Dobra” – zgodziłem się.
Więc poszliśmy sobie, zostawiając Nancy.

J OHNNY R AMONE W sumie to nic do Connie nie miałem.


D ANNY F IELDS Uwielbiałem ten dramat, który rozgrywał się między Dee Dee
i Connie. Tak właśnie powinni się zachowywać chłopcy i dziewczęta: chlastać się
nożami, to jasne. Może nie od razu po to, żeby się pozabijać, ale sprawić, żeby ktoś
nie mógł zagrać koncertu – czemu nie?

D EE D EE R AMONE Connie wiele razy niemal doprowadziła mnie do śmierci, ale


w pewnym sensie to ona trzymała mnie przy życiu. Nikt inny tego nie zrobił.
Miałem swoje obowiązki – co wieczór musiałem grać – a nikogo nie obchodziło,
czy mam gdzie mieszkać, czy mam co przyćpać, czy mam co jeść.
Z wyjątkiem Connie. Connie była wszystkim, co miałem.
ROZDZIAŁ 27

Metaliczny nokaut

W AYNE K RAMER Kiedy w 1972 roku MC 5 się rozpadło, wszyscy się pogubiliśmy.
To było tak, jakbyśmy utracili swoich braci – znaliśmy się jeszcze ze szkoły,
zaczęliśmy to razem, przeszliśmy wspólnie przez niejedno. Rozpad zespołu był tak
bolesnym i tak parszywym doświadczeniem, że w ogóle przestaliśmy ze sobą
rozmawiać. Przestaliśmy się przyjaźnić.
Po prostu spakowałem swoją gitarę i poszedłem kupić herę, bo hera zabija ból,
a ja nie chciałem się z czymkolwiek mierzyć. Oczywiście kiedy doświadczasz tego
rodzaju bólu, pcha cię on do wszelkiego rodzaju destrukcyjnych zachowań.
Po rozpadzie zespołu zostałem przestępcą. Włamywałem się do domów,
zajmowałem się dilerką, kradłem telewizory, handlowałem bronią i dragami.
W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych w Detroit nie było sceny muzycznej.
Panował ciężki klimat. Przemysł motoryzacyjny zaczął podupadać, nie było więc
żadnych klubów, ale wystarczyło nocą obrobić dwa, trzy domy i znów byłem
gwiazdą.
Po utracie zespołu miałem w sercu dziurę, którą musiałem czymś wypełnić –
i tym czymś były hera i przestępstwa. Ale kiedy zaczynasz przepuszczać pieniądze
na coś, co ładujesz sobie w żyłę, nigdy nie masz ich wystarczająco, więc wciąż
musisz robić kolejne przekręty.
Mniej więcej w tym samym czasie w mieście pojawił się Iggy, a ja
przypomniałem sobie, że jest mi winien parę stów, które pożyczyłem mu, gdy
próbowaliśmy bez powodzenia rozkręcić nasz heroinowy biznes. Tak więc po
jednym z jego koncertów w Ann Arbor poszedłem za kulisy i powiedziałem mu:
„Słuchaj, wiesz, że wisisz mi trochę kasy?”.
„Co masz na myśli?” – zdziwił się Iggy.
„Pamiętasz nasz mały biznes?” – pytam.
„Jasne – odpowiada Iggy. – Chciałbyś przyćpać?”.
„No pewnie, stary – mówię. – Jutro, kiedy będziesz grać w Detroit. Załatwię
herę i spotkamy się później w hotelu”.
Następnego wieczora poszedłem do hotelu. Był ze mną taki jeden koleś, bo
trochę bałem się Scotty’ego Ashetona – rozumiesz, pomyślałem, że być może będę
musiał obezwładnić Scotty’ego, kiedy Iggy da mi pieniądze.
Iggy zebrał całą tę forsę od zespołu – było tego około dwustu dolców – żeby
mogli dostać herę, i spytał: „W porządku, chcesz zrobić to tutaj?”.
„Nie – odparłem. – Chodźmy na ulicę”. I wyszliśmy. Iggy dał mi kasę, a ja
stwierdziłem: „W porządku, jesteśmy kwita”.
„Jesteśmy kwita?” – Iggy był zaskoczony.
„Aha – potwierdziłem. – Nie jesteś mi nic winien, stary”.
„Chcesz powiedzieć – pyta Iggy – że nie ma hery?”.
„Ano nie ma, stary” – mówię.
Iggy zaczął płakać, a mój pomagier, widząc to, podszedł do niego i uścisnął go,
mówiąc: „W porządku, bracie. Nie martw się, to tylko dragi. Nie przejmuj się tym
tak bardzo”. Nie mogę powiedzieć, żebym był dumny z tej akcji, ale
potrzebowałem pieniędzy.

B EBE B UELL Kiedy Iggy i ja zeszliśmy się po raz ostatni, pojechałam z nim
pociągiem do Waszyngtonu, gdzie grał w Constitution Hall. To był naprawdę
prestiżowy występ. Jechała ze mną jedna dziewczyna, która miała przy sobie trochę
PCP [87], potężnego środka uspokajającego, który o mało mnie nie zabił. Dała mi
kreskę i powiedziała, że to koks, a ja myślałam, że wyzionę ducha. To było
naprawdę straszne – widziałam już, jak idą po mnie aniołki, a każdy był z gitarą.
Nie żartuję, naprawdę miałam takie zwidy, że aniołowie mają gitary. Myślałam, że
umieram, bez kitu.
Nie polubiłam więc tej dziewczyny. Nie chciałam, żeby przyszła do hotelu, ale
ona i tak się zjawiła. Jak się później dowiedziałam, zrobiła tak, bo była umówiona,
że dostarczy ten towar – zabrała mi go, bo wiedziała, że spuszczę go w toalecie.
Iggy i zespół siedzieli w pokoju hotelowym, a ta dziewczyna rozdzielała towar
na porcje. Od razu wiedziałam, że to te prochy, więc naprawdę ostro się
wkurzyłam. Poszłam do pokoju Jamesa Williamsona i powiedziałam: „Stary, jeśli
Iggy weźmie to gówno, które ona przyniosła, to nie będzie w stanie wystąpić”.
Nawet moja matka szykowała się na ten koncert, bo Iggy był wtedy w świetnej
formie, był po prostu super – o ile się nie nawalił. Wiedziałam jedno: jeśli Iggy
przyćpa choć trochę tego syfu, to z koncertu będą nici. Wiedziałam to na pewno.
I naprawdę się bałam.
„Trzeba było do mnie zadzwonić. – To pierwsze, co powiedział mi James
Williamson. – Nie powinnaś była zostawiać go z nią samego w pokoju, bo
z pewnością już przyćpał”.
Wróciłam do pokoju. Widać było, że Iggy wciągnął już to supermocne gówno –
jedną kreską można by obsłużyć jakieś siedemdziesiąt pięć osób. To nie ulegało
wątpliwości. Przenieśliśmy się do Constitution Hall, do małej, pięknej salki, zespół
był w pogodnych nastrojach, wszyscy rześcy i gotowi, wyglądali świetnie…
A potem Iggy wczołgał się na scenę, dosłownie, chwycił mikrofon i zawył:
„Naaaaaooo…”.
Po prostu wył, leżąc na podłodze. To było naprawdę smutne.

I GGY P OP Nic ze mną nie było pewne – jednego razu graliśmy w Atlancie, a dzień
wcześniej wziąłem tyle środków uspokajających, że rzucili mnie w krzaki obok
Days Inn i po prostu tam zostawili. Obudziłem się i nie byłem w stanie mówić.
Tak więc przygotowanie do koncertu polegało na wpompowaniu we mnie
różnych substancji w takich ilościach, żeby postawić mnie do pionu, żebym mógł
otworzyć usta i coś z siebie wydusić. Ale i tak nie byłem w stanie utrzymać rytmu.
Potrzeba było mniej więcej jednego grama spida i kilku gramów koksu, dożylnie,
w klubie, żebym zdołał się podnieść, stanąć na obu nogach i w miarę nadążać za
melodią.
Ledwie mogłem stać. Tego wieczora Elton John wyszedł na scenę w stroju
goryla. Pomyślałem: „O mój Boże! Co mogę zrobić?”. Nie byłem w stanie z nim
walczyć. Z trudem utrzymywałem się na nogach. Byłem po prostu zbyt nawalony,
żeby się ruszyć czy jakoś zareagować. Tego rodzaju historie przytrafiały mi się
nieustannie.

J IM M ARSHALL Przyjechałem stopem do Atlanty, żeby zobaczyć The Stooges,


i widziałem przed koncertem, jak palą anielski pył. To musiał być jeden z ostatnich
występów zespołu, a najdziwniejsze ze wszystkiego było pojawienie się Eltona
Johna, który przyleciał do Atlanty, bo starał się zawrzeć z Iggym jakiś kontrakt czy
coś w tym stylu. Elton przebrał się w strój goryla, wskoczył na scenę i złapał
Iggy’ego z tyłu, jakby chciał go podnieść za głowę.
Iggy był tak najebany anielskim pyłem, że nie miał pojęcia, co się z nim dzieje.
Skurczył się z przerażenia, jakby myślał, że to prawdziwy goryl.
I GGY P OP W tym czasie było już ze mną naprawdę źle, więc nie można
powiedzieć, że byłem zmęczony trasą koncertową – to była poważniejsza sprawa,
rozumiesz? Nasz typowy dzień przebiegał następująco: jesteśmy, dajmy na to,
w Los Angeles, próbujemy dostać się do samolotu, ale łapiemy dopiero czwarty lot,
w końcu ładujemy się na pokład, a ja jestem napruty jeszcze przed startem. Lecimy,
powiedzmy, do Memphis – a zanim tam będziemy, ja biorę coś do nosa ze stoliczka
wbudowanego w fotel i jaram coś w kiblu. Docieramy do Memphis, gdzie witają
mnie gazety z moim zdjęciem na pierwszej stronie i nagłówkiem: „Na dzisiejszy
koncert wybierają się policjanci z wydziału przestępstw obyczajowych”.
Jadę do hotelu, jestem zdenerwowany, więc biorę całą swoją dzienną rację
prochów, a żeby się uspokoić, kupuję dwadzieścia likierów kawowych Kahlua
z mlekiem, bo lubię tylko babskie drinki, tak już jest.
Tak to mniej więcej wyglądało. W efekcie, kiedy docierałem na koncert, zwykle
nie byłem w najlepszym stanie.

W AYNE K RAMER Słaby był ze mnie przestępca. Federalni wtrynili mi szpicla,


który był tak naprawdę drobnym cwaniaczkiem na heroinowym bajzlu.
Przyskrzynili go z towarem, a on nie chciał wracać do więzienia, więc obiecał,
że pozna mnie z paroma wielkimi włoskimi gorylami, którzy zawsze wożą się
w luksusowych furach i mają kupę siana. Oczywiście to byli faceci z DEA ,
rządowej agencji do zwalczania narkotyków, którzy zatrzymali mnie, kiedy
usiłowałem im sprzedać parę kilo kokainy.
Moja przestępcza kariera osiągnęła szczyt, kiedy złożyłem im swoją ostatnią
ofertę – trzysta gramów czystego, osiemdziesięciodziewięcioprocentowego koksu.
Kokaina doskonała w chuj.
Dilowałem z tymi gośćmi przez osiem miesięcy, a moi dwaj partnerzy
zapewniali mnie, że są spoko: „Nie no, stary, są spoko, załatwiamy im towar już od
jakiegoś czasu, są naprawdę spoko, zróbmy to w twoim mieszkaniu…”.
Ci dwaj agenci przyszli, mój partner zjawił się z próbką, spróbowali
i stwierdzili: „W porządku”. Potem mój partner wyszedł i wrócił z trzystoma
gramami.
Wtedy jeden z agentów mówi: „No dobra, idę do samochodu po pieniądze”.
„OK ” – ja na to. Schodzi do samochodu i wraca z teczką. Moje mieszkanie było
na pierwszym piętrze z długą klatką schodową. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że
gość zostawił za sobą otwarte drzwi. Byłem ślepy na to, co było oczywiste.
Pomyślałem: „Pewnie po prostu chce zmyć się szybko po tym, jak już załatwimy
sprawę”.
Ale kiedy przyszło do otwierania teczki, coś się zacięło. Patrzę na facetów, a oni
zaczynają się kłócić. Jeden krzyczy: „Daj mi tę teczkę, daj mi tę teczkę”, a drugi:
„Ja to zrobię! Ja to zrobię!”.
Myślę: „Co się, kurwa, dzieje? Tłuką się o teczkę?”.
I wtedy nagle słyszę głośny tupot, jakby gdzieś pędziło stado jebanych słoni.
I nagle krzyk: „Policja! Nie ruszać się, bo strzelamy!”.
Patrzę, a po schodach leci tabun facetów, wszyscy, kurwa, w goglach,
w kamizelkach kuloodpornych i z wyciągniętą bronią. Odwracam się, a ci dwaj
goście, Tony i Joe, mają w łapach wielkie, kurwa, spluwy, dziewięć milimetrów,
i przystawiają mi je do głowy.
Myślałem, że to przekręt. Że mnie zabiją. Dopiero po chwili zdałem sobie
sprawę, że to policja, i stwierdziłem: „Uff, super”. Nie chciałem dostać
przypadkowej kuli, w końcu mieli mnie na muszce. Pomyślałem sobie: „Jeeezu, co
za wielka giwera, coś takiego musi robić w człowieku naprawdę dużą dziurę”.
Położyłem ręce na głowie i powiedziałem: „Nie strzelać, nie strzelać”.
Wpadli do środka z wielkim wrzaskiem, dokładnie tak, jak to się ogląda
w telewizji – tak to właśnie wyglądało.
Trafiłem pod sąd, a sędzia powiedział: „Miałbym dla ciebie więcej szacunku,
gdybyś kogoś zabił z bronią w ręku, ale nie – ty zadajesz obywatelom śmierć długą
i powolną, sprzedając im ciężkie narkotyki, takie jak kokaina i heroina”.
Szepnąłem do mojego obrońcy: „Ale przecież kiedy mnie złapali, nie miałem
przy sobie heroiny”. A on: „Cii, Wayne, lepiej siedź cicho”.
A sędzia ciągnie dalej: „Jeśli chcesz wiedzieć, w ogóle mnie nie obchodzą
wszystkie te listy polecające od ludzi z branży muzycznej. Jedyne, co mnie
interesuje, to te trzysta gramów czystej kokainy znalezione w twoim mieszkaniu,
które czynią z ciebie jednego z największych handlarzy narkotykami w Detroit.
Stanowisz zagrożenie dla społeczności tego miasta. Moim zdaniem mamy prawo
do ochrony przed ludźmi takimi ja ty”.
Nie wyglądało to wszystko za dobrze.
„Postanowiliśmy, że należy ci się przerwa w twoim młodym życiu – mówi dalej
sędzia. – Prawo przewiduje za takie przestępstwo maksymalny wyrok trzy lata
więzienia i uważamy, że tyle ci się należy”.
„Trzy lata to nie jest jeszcze tak źle – myślę sobie. – Trzy lata… No dobra, nie
ma problemu”. I wtedy protokolant mówi: „To musi być literówka – w sprawie
pana Kramera maksymalny wymiar kary wynosi pięć lat”.
„Naprawdę? – zdziwił się sędzia. – Wie pan, co zrobimy, panie Kramer?
Pójdźmy na kompromis: odsiedzi pan cztery”.

I GGY P OP Ostatni koncert zespołu Iggy & The Stooges odbył się w The Michigan
Palace. To wtedy zjawili się ci wszyscy motocykliści. Rozumiesz, przyjechaliśmy
do Detroit dzień wcześniej i wieczorem daliśmy jeden z tych małych,
organizowanych na szybko występów, które gra się obok głównego show, żeby
móc zapłacić rachunek za hotel. I na tym koncercie jeden gość wciąż rzucał we
mnie jajkami.

J AMES W ILLIAMSON Chodzi o to, że ci motocykliści to byli prawdziwi


motocykliści. Mieliśmy szczęście, że uszliśmy z życiem.

I GGY P OP Byłem ubrany w strój baletnicy, stringi i tak dalej, i ta akcja z jajkami
zaczęła mnie naprawdę wkurzać. To była miejscówka motocyklistów, rozumiesz?
Więc w końcu przerwałem koncert i mówię: „Dobra, trzeba zrobić porządek z tym
chujem! Wszyscy na bok!”.
Ludzie się rozstąpili i okazało się, że ten gość, który we mnie rzucał, ma metr
dziewięćdziesiąt wzrostu, waży tak na oko ze sto pięćdziesiąt kilo, powaga, a do
tego ma sięgającą łokcia rękawicę taktyczną nabijaną ćwiekami.
No i stoi tam, na jednej łapie ma tę rękawicę, w drugiej trzyma jajka i śmieje mi
się w nos.
Powiedziałem: „Co to ma być, do chuja?”. Mogłem w sumie odpuścić.
Odłożyłem mikrofon i zszedłem ze sceny. Na nogach miałem baletki, a on ruszył
prosto na mnie, sapiąc jak lokomotywa: „Czuuu… Czuuu… Czuuu… Czuuu…
BAM !”.
No i zaczął mnie napieprzać. Nie zwalił mnie na glebę, nie znokautował, to było
strasznie dziwne. Trzymałem się na nogach, ale nie byłem w stanie mu oddać.
W końcu zrobiło się za dużo krwi, nawet jak dla niego, więc po prostu przestał
i powiedział: „Dobra, jesteś spoko”.
Ale raczej nie czułem się spoko.

J AMES W ILLIAMSON Ten facet po prostu zamachnął się i dał mu w ryja. Jednym
ciosem zwalił go na podłogę. Ig dostał mocno, był ranny.

R ON A SHETON Oczywiście tak naprawdę Iggy’emu nic poważnego się nie stało.
Jemu trudno zrobić krzywdę. Nie wiem, gość trochę go sponiewierał. Widziałem
kiedyś, jak Iggy spada ze schodów nawalony ośmioma metakwalonami – wszyscy
myśleli wtedy, że już po nim.
A on nawet się nie drasnął, wstał i odszedł chwiejnym krokiem.
Kiedy ten wielki motocyklista ze skórzaną rękawicą walnął Iggy’ego, on wrócił
na scenę i powiedział: „Przestańcie grać!”.

I GGY P OP Wróciliśmy na scenę i zagraliśmy Louie Louie. Jeśli wszystko inne


zawiedzie, zawsze można zagrać Louie Louie, no nie? Człowiek poznaje tę prawdę,
grając ten numer przez pięć lat w studenckich kapelach. Zagraj Louie Louie
i cokolwiek by się działo, zawsze jakoś się wywiniesz.
No i wtedy wkroczyły gliny, a my szybko skończyliśmy Louie Louie i zaraz
potem zmyłem się stamtąd. Zatrzymałem się u dziewczyny, z którą wtedy
chodziłem, w zwykłym domu na przedmieściach. Oprócz tego stroju baletnicy nie
miałem żadnych ciuchów. Jej matka musiała poczuć się dziwnie, kiedy rano
mężczyzna w kostiumie baletowym firmy Danskin powiedział jej: „Cześć!”.
Dwa dni później graliśmy koncert w Detroit i zauważyłem na widowni tego
samego faceta, który mnie wcześniej walnął. Obrzucić jajkami Iggy’ego – takie
zadanie dostał od motocyklowego gangu Skorpionów, żeby móc do nich przystać.
To była jego inicjacja!
Podszedłem do radia i powiedziałem: „To Skorpiony wysłały tego dupka, żeby
obrzucił mnie jajami, chciałbym więc teraz, żeby któryś ze Skorpionów sam
pofatygował się na koncert i sprawdził, czy starczy mu odwagi, żeby, kurwa,
zmierzyć się z The Stooges!”.

J AMES W ILLIAMSON Ig szydził potem w radiu z tych gości, tak jak to on potrafi –
niekiedy bywa genialny. A oni następnego wieczora wrócili większą ekipą.
W czasie koncertu zaczęli rzucać na scenę czym popadnie, a my
zbombardowaliśmy ich jajami.

I GGY P OP Następnego wieczora WSZYSTKIE Skorpiony przyszły na koncert


w Michigan Palace. Jednak mieliśmy po swojej stronie motocyklistów z gangu
o nazwie Dzieci Boże, którzy weszli z nami na scenę. Od samego początku
koncertu na scenę zaczęły lecieć różne przedmioty – aparaty fotograficzne
i puderniczki, kosztowności, sporo bielizny, a potem przyszła kolej na butelki po
piwie i winie, warzywa i takie tam. Ale ja też miałem przygotowaną amunicję
z tyłu sceny i kilku chętnych do rzucania, więc zawołałem ich wszystkich i całe to
badziewie pofrunęło z powrotem na widownię.

S COTT A SHETON Mówiłem Iggy’emu, żeby nie stał przede mną, bo wszyscy
rzucający celowali w niego. Nic mnie nie trafiło, bo umieściłem przed sobą talerz
perkusyjny. Miałem dwa talerze po bokach, więc można było spojrzeć i zobaczyć,
czym w nas rzucają – reflektory oświetlały to, co nadlatywało, i jeśli widziałem, że
mogę tym oberwać, po prostu schylałem się i to coś trafiało w talerze.

I GGY P OP Potem w ruch poszły kufle, kamienie, noże, paski, buty. To było jak
grad – wszystko jest na taśmie. Rozejrzałem się po sali i mówię: „Zapłaciliście po
pięć dolców za bilet, a ja spadam z tego miasta z dziesięcioma tysiakami
w kieszeni, WIĘC WALCIE SIĘ!”.
Cokolwiek, byle tylko im dopiec. To było moje alkoholowe tournée. Głównie
wódka. To był chyba ostatni koncert The Stooges – tak mi się wydaje – ale
całkowitej pewności nie mam. Nie lubiłem wracać wieczorem do domu i notować
w pamiętniczku, co przyniósł dzień. To nie był mój styl, ha, ha, ha.

J AMES W ILLIAMSON Wszystko to zawiera płyta Metallic KO .

R ON A SHETON Iggy i James Williamson wrócili do Los Angeles, ja dołączyłem


później. Mieszkałem w tym samym budynku, co James – w starej, cuchnącej
kamienicy obok hotelu The Hyatt House. Iggy zadzwonił po tygodniu i powiedział:
„To koniec, odchodzę. Jestem wyczerpany psychicznie i fizycznie, a poza tym
James po prostu zabił mnie kontraktem, który jest gruby na dwa palce i jest w nim
tyle wymagań”.
Iggy nie wymienił ich wszystkich, lecz jedno z nich brzmiało: „Utwory mogą
pisać tylko Iggy i James”. Iggy powiedział: „Nie podpiszę tego, więc to koniec”.
I tak oto, kurwa mać, zostałem uziemiony w Los Angeles, nie mając nawet kasy na
bilet powrotny do Detroit.

I GGY P OP James Williamson udzielał się w The Stooges przez ostatnie parę lat
działalności kapeli, ale stracił dla mnie szacunek i przestał wiązać jakąkolwiek
nadzieję z zespołem. Wszystko, czego pragnął, to dostać się do amerykańskiego
show-biznesu.
Krok po kroku próbował przejmować kontrolę nad moim zespołem – aż
w końcu wszyscy techniczni byli jego ludźmi, dołączył do nas muzyk sesyjny Scott
Thurston, który był jego przyjacielem, i tak dalej. James starał się zbudować całą tę
rzecz wokół siebie. W zasadzie toczyła się między nami ostra walka, ale
w pewnym momencie odpuściłem. Stwierdziłem, że nie będę pracował dla niego –
koniec, kropka.

R ON A SHETON Po rozpadzie The Stooges założyłem nowy zespół, New Order,


z Jimmym Reccą, Dennisem Thompsonem z MC 5 i Davem Gilbertem. Kiedy
grałem w New Order, The Patti Smith Group przyjechali z Nowego Jorku do Los
Angeles, żeby wystąpić w Whisky a Go Go. Moja nowa kapela nie miała
pieniędzy, ale chcieliśmy powitać zespół Patti. Grali wtedy w Whisky po raz
pierwszy. Kupiliśmy więc kilkanaście róż, które były kurewsko drogie –
zapłaciliśmy za nie jakieś sześćdziesiąt dolców czy coś. Wykosztowaliśmy się też
na półtoralitrową butlę dobrego szampana i poszła na to cała forsa, którą mieliśmy
na żarcie.
No i daliśmy im te kwiaty i tego szampana podczas koncertu, ale Patti tak
naprawdę tego nie doceniła. Nawet Lenny Kaye był trochę na dystans. Później
James Williamson podszedł do mojego mieszkania i powiedział: „Słuchaj, Patti
i Lenny są u mnie na dole. Może też byś wpadł?”.
„Jasne” – odparłem. Chciałem wziąć ze sobą wszystkich gości z New Order, ale
James powiedział: „Nie, tylko ty”.
Tego dnia malowałem mieszkanie, byłem ubrany w bardzo lipne, luźne spodnie
i T-shirt i kiedy przyszedłem do chaty Jamesa, poczułem się dziwnie. „Boże –
pomyślałem – tyle dla nich zrobiliśmy, a oni gwiżdżą na to”.
Patti potraktowała mnie jak gówno. Była z Iggym. Mój widok bardzo ich
rozbawił i z jakiegoś powodu zaczęli sobie ze mnie robić jaja. Atmosfera była
naprawdę niezręczna. Czułem się fatalnie, więc powiedziałem po prostu: „A, jebać
was” i wyszedłem.

D ENNIS T HOMPSON James wyglądał jak ćpuńskie widmo – skóra i kości,


a w zasadzie to same kości. Przezywaliśmy go „Czacha”. Ron i ja napisaliśmy
nawet jedną śpiewkę o Williamsonie i jego dziewczynie. Evita była ładna i miła,
ale o ile chodziło o nas, wiesz, zachowywali się chujowo. Żywiliśmy się głównie
fasolą. Wszyscy byliśmy bez grosza, spłukani, totalnie spłukani.

J AMES W ILLIAMSON Zaczął pojawiać się Bowie, Ig wyjechał razem z nim do


Europy, a ja pracowałem w studiu nagrań. Zajmowałem się tym przez jakiś czas,
ale w końcu zrozumiałem, że tak naprawdę nie nadaję się do tego rodzaju roboty.
Trzeba to powiedzieć: jest tylko jedna rzecz gorsza niż granie w kapeli z gośćmi,
których nie lubisz – praca w studiu nagraniowym z gośćmi, których nie lubisz,
każdego dnia, przez całe życie.
W tym czasie w Paramount Records nagrywano głównie muzykę disco. To była
epoka disco, totalny szał. Stwierdziłem: „Nie jestem w stanie tego zrobić”.

R ON A SHETON New Order nagrali sporo materiału, potem poleciałem do Detroit


i puściłem to Dave’owi Alexandrowi. Wieczorem przed odlotem do Los Angeles
ujaraliśmy się, po czym Dave poprosił: „Mogę pojechać z tobą na lotnisko?”.
Była to dziwna prośba – raczej nie lubię, żeby ktoś mnie odwoził. Ale
zgodziłem się, a kiedy dotarliśmy na miejsce, Dave zapytał: „Czy mogę cię
odprowadzić?”. Nigdy nikomu na to nie pozwalam, no ale dobra, podchodzimy
razem aż do kasy biletowej, a Dave nie idzie ze mną aż do bramki, tylko nagle
wypala: „Widzimy się pewnie ostatni raz”.
„Stary, co za bzdura – mówię. – Nie ma takiej opcji”. Ale myślę: „Czemu tak
powiedział?”.
Jakiś tydzień później siedzę w moim mieszkaniu, nie mam pieniędzy, nie mam
telefonu, a tu wchodzą James Williamson i Iggy. Byliśmy już wtedy ostro skłóceni,
więc była to duża niespodzianka. I wtedy Iggy mówi: „Zander nie żyje, ale nie
rusza mnie to, bo nie był moim przyjacielem”.
„Cooo?” – pytam. Kazałem mu to powtórzyć jeszcze trzy razy. Zawsze mnie to
wkurzało w Iggym. A on powtórzył: „Dave Alexander nie żyje, ale nie rusza mnie
to, bo nie był moim przyjacielem”.
Tylko jęknąłem.
Byłem w takim szoku, że nic nie powiedziałem. Spytałem tylko Jamesa, czy
mogę skorzystać z telefonu. James dał mi klucze do swojego mieszkania,
poszedłem tam sam i zadzwoniłem do domu, żeby dowiedzieć się, co się stało.
Rozmawiałem ze Scottym, który powiedział mi, że Dave poszedł do szpitala
z powodu problemów z trzustką, ale zmarł na zapalenie płuc i że wszystko stało się
naprawdę szybko.

S COTT A SHETON Iggy miał potem załamanie nerwowe. Szedł ulicą i nagle
zemdlał. W tym czasie pochłaniał ogromne ilości dragów – no nie wolno
jednocześnie brać kwasu i metakwalonu, to po prostu nie działa dobrze.

I GGY P OP Chciałem tylko zapomnieć o wszystkim, co działo się wcześniej. Byłem


chory, byłem rozpieprzony psychicznie. Nie mogłem spać, mój kręgosłup był
w fatalnym stanie po tym, jak spadłem ze sceny na plecy z wysokości dwóch i pół
metra, i odczuwałem ciągły ból. Żeby w ogóle jakoś przetrwać, musiałem
doprowadzać się do otępienia.

R ON A SHETON Któregoś dnia mój brat siedział na parapecie w moim domu, w tej
naprawdę starej chacie z balkonowymi oknami – to było czwarte piętro, więc
mówię mu: „Ej, nie siadaj tam, stary, pojebało cię?”. Siedzę na krześle naprzeciw
niego i powtarzam: „Nie siadaj tam, mówię do ciebie. Nie opieraj się o to okno…”.
A on opiera się o nie – i nagle jest już ZA oknem. Zrywam się z krzesła,
chwytam go za kostki, a on dynda na zewnątrz. Myślę sobie: „Kurde, trzeba stąd
wykurzyć tego pojeba”.
W końcu mówię mu: „Miarka się przebrała. Wracasz do domu, szefie”.
Zadzwoniłem do matki i powiedziałem: „Przyślij mu bilet. Nie ma innej opcji, on
musi się stąd wynieść”.

I GGY P OP Poszedłem do szpitala, żeby się zbadać, bo byłem tak rozregulowany,


że – jak sobie uświadomiłem – nie miałem szans na poprawę swojego stanu, jeśli
nie wyląduję w miejscu, gdzie będę mógł po prostu jeść i spać i w nic się nie
właduję. Miałem kartę medyczną, płaciłem składki na ubezpieczenie Blue Cross.
W szpitalu powiedziałem stażyście, który mnie przyjął: „Przez dłuższy czas
byłem uzależniony od naprawdę ciężkich narkotyków. Mam to już za sobą, ale
jestem na tyle głupi, że łykam dużo piguł i strasznie się przez to ślinię. Czy
mógłbyś mi pomóc? Czy mógłbyś przykuć mnie tutaj, gdzie nie dopadnie mnie
żaden z moich tak zwanych przyjaciół?”.

J AMES W ILLIAMSON Nagrywaliśmy Kill City, gdy Ig się rozsypał i okazało się, że
do czasu, aż się pozbiera, będzie przebywał w szpitalu. Organizuję muzyków,
zaczynam obrabiać kawałki w domu Jimmy’ego Webba, aż tu nagle mój wokalista
ląduje w jakimś cholernym szpitalu! Zrobiłem to, co musiałem zrobić – uzyskałem
pozwolenie na to, żeby go stamtąd zabierać. Kiedy musiał nagrywać partie
wokalne, zabierałem go ze szpitala, rejestrowaliśmy wokal i odwoziłem go
z powrotem. Tak to się wszystko odbywało.

S COTT A SHETON Kiedy zespół się rozpadł, wróciłem do Ann Arbor. Siły miałem
akurat tyle, żeby położyć się i lizać swoje rany, że tak powiem. Próbowałem rzucić
herę i zajęło mi to całe dwa lata. To było tak, jakby życie zaczynało się na nowo.
Trudno to wytłumaczyć, ale było to straszne. Byłem bardzo chory.
Pewnego wieczora, gdy byłem czysty już gdzieś tak pół roku, telewizja pokazała
relację z finału konkursu Miss Black America. Jedna z uczestniczek odgrywała rolę
tej, której udało się przestać brać dragi. Pamiętam pytanie mojej matki: „Czy też
przez coś takiego przechodzisz, Scotty?”.
„Mama, gdybyś tylko wiedziała…” – nawet tyle nie byłem w stanie jej
powiedzieć.

W AYNE K RAMER Kiedy siedziałem w więzieniu, jeden z moich kolegów wykupił


mi prenumeratę „Billboardu”. Zacząłem czytać o Ramonesach, którzy na moje oko
wyglądali wszyscy jak Fred „Sonic” Smith. Ich managerem był Danny Fields. No
i we wszystkich tych artykułach wciąż powtarzało się, że inspiracją dla kapel
grających w tych klimatach było MC 5. Akurat tam, gdzie byłem, słowo „punk”
dobrze się nie kojarzyło. Podarłem te „Billboardy” i spuściłem je w kiblu, bo
w więzieniu tak się mówi na kogoś, kogo się bije i gwałci – cwel po prostu. „I’m
gonna make you my punk” – za takie słowa można zginąć, rozumiesz?
C Z Ę Ś Ć C Z WA RTA

Nigdy nie powinieneś otwierać tych drzwi

1976–1977
ROZDZIAŁ 28

Cios jak blitzkrieg

D EE D EE R AMONE Zrobienie pierwszej płyty Ramonesów trwało raptem kilka dni.


Mieliśmy już za sobą parę innych nagrań, demówki z Craigem Leonem i Martym
Thau, ale te nie wyszły za dobrze, bo robiliśmy je ostro nawaleni. Byliśmy tak
zryci, że wracając do domu ze studia, zgubiliśmy się, i jadąc przez las, wciąż
widzieliśmy leżące wzdłuż drogi fragmenty ludzkich ciał: tu ramię, a tam głowa…
Wszyscy to widzieli. Cieszyliśmy się, że wracamy do Nowego Jorku.
Postanowiliśmy więc nagrać album w studiu w Radio City Music Hall.

A RTURO V EGA Kiedy nagrywaliśmy pierwszą płytę w studiu w Radio City Music
Hall, wiedziałem, jak się tam poruszać, bo kiedyś pracowałem jako posłaniec
i dostarczałem tam filmy. Znałem wszystkie tajne przejścia i klatki schodowe –
wspaniale było chodzić samotnie na wybiegach nad sceną.
Wchodziłem cichcem do garderoby The Rockettes – wiesz, tych tancerek – żeby
kraść ich kostiumy. W ten sposób zdobyłem świetne złote spodnie, pelerynę i masę
satynowych ciuchów. Po prostu super.
Myślałem, że Ramonesi spędzą w studiu sporo czasu, ale oni po trzech dniach
ogłosili: „Gotowe!”.
„Łatwizna” – stwierdziłem.

J OEY R AMONE Zrobiliśmy płytę w ciągu tygodnia i kosztowało nas to tylko sześć
tysięcy czterysta dolarów – wszyscy byli zdziwieni. W tamtych czasach ludzie
szastali pieniędzmi. Było ich mnóstwo w obiegu i szły na absurdalne rzeczy. Z kasą
nie było jeszcze krucho – produkcja niektórych albumów kosztowała pół miliona
dolarów i mogła trwać nawet dwa lata. Tak było z Fleetwood Mac i innymi
kapelami. Nagranie płyty w tydzień za niecałe sześć i pół tysiąca było rzeczą
niesłychaną, zwłaszcza że to był album, który naprawdę zmienił świat. Z tą płytą
zaczął się punk rock. To był początek całego ruchu – i również nasz początek.

D EE D EE R AMONE Pierwszy koncert Ramonesów poza miastem odbył w jakiejś


strasznej dziurze w Nowej Anglii, w miasteczku nad oceanem. Sala, w której
graliśmy, była naprawdę ohydna. Nazywała się Frolics, była wielka i cuchnęła
piwskiem. Rano nie mogłem kupić hery i mdliło mnie. Była zima, mróz, a po
koncercie wróciliśmy do wszawego motelu.
Lokal był naprawdę obrzydliwy. Bywałem w wielu podłych miejscach, ale ten
motel to był szczyt wszystkiego… Czułem się źle. Byłem na głodzie, więc wziąłem
koc, przykryłem nim umywalkę i odkręciłem wodę. Schowałem się pod ten koc
i próbowałem wyobrazić sobie, że siedzę pod wodospadem, żeby zapomnieć o tym,
gdzie jestem. Strasznie chcieliśmy zmyć się stamtąd, ale musieliśmy siedzieć na
miejscu jeszcze przez trzy dni. Trzeciego dnia byłem już wrakiem, a na dodatek ta
noc była najzimniejsza ze wszystkich, jakie w życiu przeżyłem. Gdy skończyliśmy
występ, podszedł do nas jakiś gliniarz, wyciągnął wielkiego gnata i warknął:
„Lepiej, żebyście jeszcze trochę pograli!”.
Następnego ranka zadzwoniliśmy do Danny’ego Fieldsa i powiedzieliśmy:
„Danny, nigdy więcej!”. A on odparł: „Dziś wieczorem gracie tam a tam, a jutro
wieczorem…”.

D ANNY F IELDS Linda Stein, żona Seymoura Steina, z którą wspólnie prowadziłem
management Ramonesów, zawsze myślała w perspektywie międzynarodowej.
Powiedziałbym, że była zahipnotyzowana – i słusznie! – wizją lukratywnych
możliwości, jakie otwierały się przed zespołem na rynku europejskim.
Od samego początku trafnie wyczuwała, że Ramonesi zapewne dużo łatwiej
odnajdą swoją niszę w Wielkiej Brytanii. Dlatego od razu staraliśmy się dostać do
Anglii, zwłaszcza że dalsze wyjazdy, nawet do New Jersey, na drugi brzeg rzeki
Hudson, wydawały się coraz mniej prawdopodobne.
Nasz pierwszy koncert w Anglii zaplanowano na 4 lipca 1976 roku, w ten sam
weekend, w którym odbywały się hucznie obchody dwóchsetlecia niepodległości
Stanów Zjednoczonych. Uznałem to za bardzo trafną metaforę: oto dwieście lat po
uwolnieniu się spod brytyjskiej dominacji przywieźliśmy Brytyjczykom prezent,
który miał na zawsze zdruzgotać ich wrażliwość.

D EE D EE R AMONE Kiedy pojechaliśmy do Anglii, sprawy nabrały


nieprawdopodobnego tempa. W hotelu firma płytowa pokrywała nasze zamówienia
do pokoju bez ograniczeń. Zamówiłem tyle butelek szkockiej, że w ciągu dwóch
dni kosztowało ich to jakieś siedemset dolarów. Kiedy zobaczyli rachunki,
stwierdzili: „Myśleliśmy, że zamówisz parę kanapek z serem i coca-colę”. Nie
wiedziałem, co właściwie było w tym złego. Uważałem się za wielką gwiazdę
rocka. Sądziłem, że tak właśnie powinienem się zachowywać.

M ICKEY L EIGH Myślę, że wszyscy trochę się denerwowali tym wyjazdem do


Londynu – w końcu po raz pierwszy opuściliśmy nasz grajdoł. Całą ekipą, muzycy
i techniczni, szliśmy alejką, żeby dostać się tylnym wejściem do The Roundhouse
i w tej alejce natknęliśmy się na paczkę groźnie wyglądających chłopaków.
Wszyscy byli ubrani w czarne, skórzane kurtki i wszyscy starali się wyglądać na
kurewskich twardzieli, więc trochę spękaliśmy. Tommy’emu, który łykał valium,
zaczęły się trząść dłonie, tak się, kurwa, zdenerwował. Kiedy ich mijaliśmy,
powiedzieli: „Jesteśmy The Clash. Kiedyś będziemy najlepsi”.
Żadna tam miła gadka w stylu: „Ej, wasza płyta jest super!”. Co za cyrk!
Odgrywali twardzieli, bo wyobrażali sobie, że tak właśnie zachowują się
nowojorskie kapele.

A RTURO V EGA Wszystkie londyńskie zespoły spotykały się w tej alei, próbując
dostać się do The Roundhouse, żeby zobaczyć The Ramones. Johnny Rotten
zapytał mnie, czy mógłby wejść od tyłu i spotkać się z zespołem.
„Czy mnie pobiją, jeśli im się nie spodobam?” – upewniał się. Myślał, że
Ramonesi to jakiś gang, ha, ha, ha.

D EE D EE R AMONE Ramonesi zawsze dodawali parę kropel szczyn, jeśli


częstowali czymś gości – taki żarcik. Kiedy Johnny Rotten przyszedł na koncert
Ramonesów w The Roundhouse, spytał Montego, czy mógłby wejść na backstage
i powiedzieć „Cześć!”. Johnny Ramone zgodził się i zachowywał się wobec niego
bardzo przyjaźnie. Przybił z nim piątkę, poklepał go po plecach i zapytał, czy chce
może browara, ha, ha, ha.
Johnny Rotten wziął kufel i opróżnił duszkiem. Wszyscy wstrzymaliśmy
oddech – po prostu nas zatkało. A on wypił piwo i poszedł sobie.

D ANNY F IELDS Zjawili się też Mick Jones i Paul Simonon z The Clash. Paul
siedział w tych swoich białych skarpetkach – były naprawdę brudne. Pomyślałem:
„Rany, ale słodziak”. Paul cholernie mi się podobał, było z niego niezłe ciacho, no
i te jego skarpetki – dla mnie bomba. Cienkie, białe skarpetki wątpliwej czystości.
Można było zobaczyć, jak wysoko sięgają mu buty, bo poniżej tej linii jego
skarpetki były brudne jak święta ziemia.
Ale koniec końców Paul miał romans z Patti Smith. Patti zawsze miała dobry
gust, jeżeli chodzi o facetów. Z tym że Paul i Mick nie byli wtedy jeszcze
członkami The Clash, dopiero zaczynali[88]. Bali się grać, dopóki nie zobaczyli
The Ramones. Dosłownie tak powiedzieli Ramonesom: „Teraz, kiedy już was
zobaczyliśmy, będziemy tak naprawdę zespołem”.
Ramonesi powiedzieli im: „Chłopaki, po prostu musicie grać. Wyjdźcie ze
swojej piwnicy i grajcie. My sami tak właśnie zrobiliśmy”.
Właściwie Ramonesi powiedzieli im to samo, co mówili wszystkim innym
niezliczonym kapelom: „Wcale nie musicie być lepsi, po prostu pokażcie się –
jesteście dobrzy tacy, jacy jesteście. Nie czekajcie, aż będziecie lepsi, no bo jak się
tego dowiecie? Po prostu wyjdźcie z nory i róbcie swoje”.
To podejście, które da się streścić pytaniem: „Na co czekać?”, Ramonesi wzięli
od The New York Dolls. Dla mnie to ważna część tego, co jeden zespół przekazuje
drugiemu w zaufaniu.

D EE D EE R AMONE Sid Vicious łaził za mną wszędzie. To było jeszcze, zanim


trafił do Pistolsów. Był bardzo miły i bardzo niewinny. Przez cały czas się mnie
trzymał. Najgorzej było jednej nocy, gdy odbyła się wielka impreza. Było lato,
a w Londynie nie ma klimatyzacji. Imprezę zorganizowano w miejscu, które
nazywało się Country Cousin albo Country Club – wszyscy tam balowali.
Podawano piwo i wino, i wszyscy się napruli. Cała łazienka była pełna rzygów –
były wszędzie: w umywalce, w toalecie, na podłodze. To było naprawdę
obrzydliwe.
Wtedy ktoś mnie zagadnął: „Dee Dee, czegoś ci trzeba?”.
„Aha – potwierdziłem – chciałbym trochę spida”.
I nagle miałem w dłoni ogromną ilość spida. Zacząłem snifować jak wariat.
Byłem na totalnym haju. I wtedy zobaczyłem Sida, a on spytał: „Masz może coś,
żeby się nawalić?”. „Tak – odpowiedziałem. – Mam trochę spida”. Sid wyciągnął
swój sprzęt, załadował całą masę spida do strzykawki i zassał nią wodę z kibla –
pełnego rzygów i szczyn. Nawet nie podgrzewał, po prostu wstrząsnął mieszankę,
wkłuł się w ramię i był gotów. Spojrzałem na niego. Pomyślałem: „No to nic mnie
już w życiu nie zaskoczy”. Sid popatrzył na mnie trochę nieprzytomnym wzrokiem
i zapytał: „Człowieku, skąd masz taki towar?”.
L EGS M C N EIL Siedziałem na schodach domu Arturo na Drugiej i czekałem, aż
Joey Ramone wróci z Anglii. Przed wyjazdem powiedziałem mu: „Po co tam
w ogóle musicie lecieć? Nie róbcie tego. Anglia jest do bani”.
Nigdy nie byłem w Anglii. Albo gdziekolwiek indziej. Tylko Bowery. Kolejne
lato na Bowery. Tak więc siedziałem na schodach Arturo i czekałem, aż Joey wróci
do domu. Nie musiałem długo czekać, nie było ich tylko przez ten weekend
w okolicach czwartego lipca. A kiedy Joey wrócił, poznałem po jego oczach, co się
stało. „Legs, nie uwierzysz! Nie uwierzysz! – powtarzał Joey – Oni to kochają!”.
Nie miałem pojęcia, o czym on mówi, bo wtedy cały punk to było tylko nasze
pismo, Ramonesi, Richard Hell, Johnny Thunders, Patti Smith i The Dictators.
W CBGB zbierało się około stu osób. Z czego połowa nie była punkami,
reprezentowali świat sztuki, a do przyjścia na Bowery zwabiły ich japiszońskie jęki
Davida Byrne’a. The Dictators mieszkali na Bronxie i rzadko kiedy się pojawiali.
I wydawało się, że – oprócz mnie i Joeya – wszyscy są ćpunami. Tak więc
sądziłem, że punk, cały ten ruch, to taki nasz własny żarcik dla wtajemniczonych.
Byłem przekonany, że jego przeznaczeniem jest, by czymś takim pozostał.
Więc kiedy Joey powiedział mi, że koncert w The Roundhouse poszedł dobrze,
zareagowałem: „Super, cieszę się, ale właściwie co Anglia ma do punka?”.
W sensie: „No dobra, a kiedy polubi nas Ameryka?”.

C HEETAH C HROME Kiedy The Ramones pierwszy raz grali w Cleveland,


krzątaliśmy się przy nich – puszczaliśmy im nasze taśmy i takie tam. A potem, gdy
wyjeżdżali z miasta, odprowadziliśmy ich. Szukali wylotówki na autostradę, więc
Stiv Bators i ja wzięliśmy inny samochód i pilotowaliśmy ich we właściwym
kierunku.
To właśnie wtedy Stiv wspiął się na dach samochodu. Jechaliśmy jakieś sto
dwadzieścia kilometrów na godzinę, a Stiv wyszedł przez okno na dach samochodu
i pokazał Ramonesom gołą dupę. Wcześniej to on kierował, więc gdy gramolił się
oknem, musiałem trzymać kierownicę.

J AMES S LIMAN Kiedy mieszkaliśmy w Cleveland, Stiv robił to co noc. Wszyscy


byliśmy pijani, a Stiv zdejmował spodnie i – wciąż z dłonią na kierownicy –
wystawiał za okno gołą dupę i pokazywał ją każdemu. To był jego popisowy
numer. Przyciskał kutasa do szyby i świecił tyłkiem tak, żeby wszyscy widzieli.
C HEETAH C HROME Kiedy Joey Ramone wrócił do Nowego Jorku, porozmawiał na
nasz temat z Hillym i załatwił nam przesłuchanie w poniedziałek w CBGB . Można
powiedzieć, że do tej pory The Dead Boys jeszcze nie istnieli – w zasadzie
założyliśmy zespół dopiero wtedy, gdy Joey Ramone umówił nas na przesłuchanie.
The Dead Boys grali ze sobą przez jakiś tydzień. Wcześniej mieliśmy zespół
o nazwie Frankenstein, ale się rozpadł. Od tej pory przesiadywaliśmy to tu, to tam,
głównie dlatego, że nie umieliśmy załatwić sobie koncertu. Stiv ciągle mówił:
„Słuchaj, w Nowym Jorku ludzi kręci to, co nas. Tam nie jesteśmy dziwolągami.
Tam bylibyśmy normalni”.
Wtedy Stiv skłonił Joeya, żeby zorganizował nam koncert. Stiv zadzwonił do
nas i powiedział, żebyśmy spotkali się z nim na lotnisku. Kiedy dotarliśmy do
lotniskowego baru, żaden z nas nie znał pozostałych gości, którzy się tam
wybierali, bo byliśmy ze sobą na noże. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Stiv palnął
nam mowę.
Powiedział: „No, chłopaki, chcecie, żeby nam się udało, co nie? Tego właśnie
chcemy. Jeśli zostaniemy w Cleveland, to utkniemy, ALE jeśli polecimy do
Nowego Jorku, to mamy szansę”.
„No, kurwa, się wie” – odpowiedzieliśmy.

L EGS M C N EIL Joey Ramone był nieoficjalnym gospodarzem The Dead Boys, jak
tu zjechali. Joey i ja spędziliśmy z nimi sporo czasu i polubiliśmy ich. Plotka
głosiła, że to właśnie Stiv podał Iggy’emu masło orzechowe podczas tego słynnego
koncertu The Stooges, kiedy Iggy chodził w tłumie nad ziemią, na rękach ludzi.
Nigdy nie dowiedzieliśmy się, czy to faktycznie był Stiv, ale nawet jeśli nie, to
było to wspaniałe kłamstwo.
Stiv był totalnym fanem Iggy’ego. Nie ulegało wątpliwości, że na scenie
próbuje go naśladować. Ale ich piosenki były świetne, więc nie miało to znaczenia.
Poza tym Iggy’ego już nie było.
The Dead Boys pasowali do nas jak ulał, byli tacy sami jak my, a w uznaniu dla
naszej gościnności Stiv ofiarował nam hitlerowskie Matczyne Krzyże[89], czyniąc
nas „honorowymi członkami The Dead Boys”, ale Joey i ja wyśmialiśmy ich,
mówiąc: „Super, hitlerowskie naszyjniki – to właśnie tego zawsze pragnęliśmy!”.
Wprawdzie The Ramones śpiewali w kawałku Today Your Love, Tomorrow
the World, że są nazistami, ale oczywiście nimi nie byli. Widzisz, cała kultura lat
siedemdziesiątych opierała się idei bycia „miłym”. Musiałeś być miły. To nie
przypadek, że symbolem lat siedemdziesiątych stały się uśmiechnięte buźki. Kiedy
więc Ramonesi śpiewali, że są nazistami, tak naprawdę mówili: „Nie chcemy być
mili”.
Wiesz, Joey jest Żydem, ale nie sądzę, żeby prezent Stiva go uraził.
Pomyśleliśmy, że swastyki The Dead Boys są po prostu głupie, bo Arturo Vega,
właściciel loftu, gdzie mieszkali Ramonesi, był malarzem i malował swastyki farbą
fluorescencyjną Day-Glo.
Cały loft Ramonesów wypełniały fluorescencyjne swastyki. W porównaniu
z malowidłami Arturo Matczyne Krzyże The Dead Boys były raczej cienkie.

A RTURO V EGA Im bardziej wkręcałem się w to malowanie swastyk, tym więcej


o nich myślałem, tym bardziej mi się podobały i tym bardziej uświadamiałem
sobie, jaką mocą są obdarzone. No i tym bardziej myślałem o nich jako o sztuce.
Fluorescencyjne kolory Day-Glo nie wydają się bardzo naturalne, chociaż
w przyrodzie istnieją i takie barwy – mają je pewne gatunki ryb i ptaków – jednak
dla mnie reprezentowały one czysto ludzkie szaleństwo. Jeśli wpatrujesz się przez
dłuższy czas we fluorescencyjne kolory, to ślepniesz, dosłownie zabijają twój
wzrok, więc już same w sobie są czymś radykalnym. Jeśli zatem wymieszasz
nazizm z fluorescencyjnymi barwami, jest to w sumie jeszcze bardziej
spotęgowane ludzkie szaleństwo.
Zawsze uważałem, że jedyny sposób, żeby naprawdę pokonać zło, to kochać się
z nim. W moim ulubionym śnie spotykam się twarzą w twarz z diabłem. Jestem
nagi, pojawia się diabeł, piękny, błękitnego koloru. Wygląda jak manekin,
przypomina robota. Oczywiście też nie ma na sobie ubrania, jest niebieski i lśniący.
Wciąż słyszę głosy, które mówią: „To on! To on!”, a ja odpowiadam: „Dobra”.
Diabeł podchodzi i staje naprzeciwko mnie. Patrzę na niego – jest wyższy ode
mnie, ale nie bardzo, tylko trochę – i mówię: „Lubię cię”. A on odpowiada: „Ja też
cię lubię”.
Ale potem on zaczyna mnie bić, RA RA RA RA, jestem na podłodze – a następnie
nagle zamienia się w małe dziecko, takie dosłownie kilkumiesięczne, i wtedy go
posuwam, ha, ha, ha, ha. No i kiedy go pieprzę, on macha rękami – porusza nimi
niczym bezbronne dziecko.
Zawsze sądziłem, że aby pokonać zło, musisz się z nim kochać. Trzeba to
zrozumieć.
Podoba mi się też, jak ludzie reagują na te namalowane swastyki – po prostu
dostają korby. Te obrazy to detektory ukrytych nazistów, rozumiesz? Jeśli jesteś
ukrytym nazistą, to one to wykryją, bo ludzie, których łatwo urazić, często mają
coś do ukrycia. Reakcje obronne zawsze dowodzą, że ma się do czynienia z nazistą
„w szafie”. Dlatego te obrazy są tak piękne – dzięki nim odkrywasz siebie.

D ANNY F IELDS Napisałem artykuł dla pisma „High Times”, w którym


zastanawiam się, czemu w muzyce pop nie może paść słowo „Nazi”, podczas gdy
swastyka na okładce taniej książki w miękkiej oprawie to mus. Nadal mnie to bawi.
Stwierdziłem, że teksty Ramonesów są zabawne. Dee Dee nie mówił
o eksterminacji innych ras, tu chodziło bardziej o sprawy prywatne, coś w rodzaju:
„Za zamkniętymi drzwiami sypialni, jestem nazistą”.
Dee Dee dorastał w Niemczech. Dee Dee był ciekawy świata. Był jak dziecko,
które mówi brzydkie słowo, żeby sprawdzić, czy każą mu potem płukać buzię
wodą z mydłem.

D EE D EE R AMONE Dorastałem głównie w Niemczech, gdzie przeprowadzaliśmy


się z jednego gównianego miasteczka do drugiego. Mieszkałem w Bad Tölz
w Bawarii, tuż obok Orlego Gniazda, kwatery głównej Hitlera. Mieszkałem
w Monachium, po czym przenieśliśmy się do Pirmasens, zapadłej dziury leżącej na
granicy z Francją. Niemiecką część Pirmasens nazywano Linią Zygfryda,
a francuską – Linią Maginota. W czasie I i II wojny światowej okoliczne tereny
wiejskie umocniono zębami smoka[90] i obsadzono ciężką artylerią. Zbudowano
tam bunkry i fortyfikacje, postawiono gniazda karabinów maszynowych.
Wędrowałem po obrzeżach miasteczka, zapuszczałem się do starych bunkrów
i znajdowałem w nich zardzewiałe, ale wciąż sprawne karabiny maszynowe,
stalowe niemieckie hełmy, maski gazowe, bagnety i ładownice.
Wszystkie dzieciaki na moim osiedlu zbierały pozostałości po wojnie
i handlowały nimi. Ja też miałem ich tak wiele, że zacząłem je sprzedawać.
Fascynowały mnie hitlerowskie symbole. Uwielbiałem szperać w gruzach. Te
znaleziska były naprawdę urzekające. Po prostu – piękne cacka. Moich rodziców
bardzo to irytowało. Pewnego razu natknąłem się na niezły okaz: kordzik oficerski
Luftwaffe. Znalazłem go w jednym sklepie. Był piękny. Kupiłem go za
osiemdziesiąt marek. Wiedziałem, że albo mogę go zatrzymać, albo sprzedać za
niezłą sumkę. Ale kiedy przyniosłem go do domu, mój ojciec ostro się wkurzył.
Spytał mnie: „Wyobrażasz sobie, ilu naszych od tego zginęło?”.
A ja pomyślałem: „Co za dupek z niego, jeśli naprawdę się tym przejmuje”, bo
mój stary tak naprawdę nie miał zdania na żaden temat.

D ANNY F IELDS W całej tej hitlerowskiej symbolice nie chodziło o to, żeby
powiedzieć: „Jestem nazistą, a wy, Żydzi, lepiej uważajcie!”. Nic z tych rzeczy. To
nie było polityczne, to było seksualne. Wiem, że niektórzy ludzie mają do dziś
problem z rozróżnieniem tych dwóch spraw, ale nie było w tym żadnego rasizmu.
Nikt nie jest na to bardziej wyczulony ode mnie. Moi krewni, których nigdy nie
poznałem, zostali zgładzeni przez hitlerowców, bo byli Żydami.
Nikt nie traktuje eksterminacji Żydów europejskich bardziej serio niż ja. Nie
robię sobie z tego tematu żartów, nie uważam, żeby to było zabawne. Ale jeśli
chcesz, jak Ron Asheton, kupić wspaniały czarny płaszcz z napisem „SS ”, to czemu
nie? Mam całą półkę książek o Trzeciej Rzeszy – czy to sprawia, że jestem nazistą?
Lubię o tym czytać, to jedno z moich hobby. Gdybyś spytał mnie, z jakimi trzema
postaciami historycznym chciałbym się spotkać, to jedną z nich byłby Michał
Anioł, a drugą Heinrich Himmler. Chciałbym się dowiedzieć, co sprawiło, że
Heinrich Himmler stał się taką kanalią. W jaki sposób hodowca drobiu zabił sześć
milionów moich krewnych? To dla mnie zupełnie niepojęte.
Ale nie winię ani nie potępiam ludzi za tego rodzaju fascynacje. Gdybym jednak
wyczuł, że przyjmują jako swoje to, czego bronili hitlerowcy, to natychmiast
uciąłbym z nimi kontakty.

D EE D EE R AMONE Moja matka, która była Niemką, sporo mówiła mi o wojnie.


Opowiadała, jak nie wpuszczano ludzi do schronów przeciwlotniczych, bo były
przepełnione, i o tym, jak po skończonym nalocie wychodziła z ukrycia i widziała
tych wszystkich, którzy nie dostali się do środka, a teraz leżeli na ziemi. Flaki
wychodziły im z ust, bo eksplozje wyrywały im trzewia. Całe miasto płonęło.
Matka snuła też opowieści o swoich krewnych, którzy byli hitlerowcami: „Och,
twój wujek wrócił z Rosji dopiero sześć lat po wojnie, a potem pływał w jeziorku
powstałym w leju po bombie i się utopił”. Błąkałem się samotnie, żyjąc w świecie
fantazji. Huśtałem się na huśtawce i wyobrażałem sobie, że jestem pilotem
myśliwca.
E ILEEN P OLK Arturo miał w swoim lofcie czarny mundur SS , który zwisał z sufitu,
tuż obok sukni balowej. Z tego, co wiem, Dee Dee i Arturo ubierali się w ten
sposób, gdy nikt ich nie widział. Jestem pewna, że tak było. Nie wiem, kto nosił
suknię, a kto mundur, ale po prostu wiem, że byli w to bardzo wkręceni.

P HILIPPE M ARCADÉ Byłem na imprezie w lofcie Arturo Vegi, wszyscy totalnie się
najebaliśmy. W pewnym momencie stałem za Dee Dee i Arturo i przypadkiem
usłyszałem, o czym gadają – naprawdę niezły tekst. Przysięgam, że to prawda. Dee
Dee powiedział do Arturo: „Brałem już wszystkie dragi – wszystko, co da się
przyćpać. I teraz normalnie sam już nie wiem, co robić”.
Zapadło milczenie, po czym Arturo zauważył: „Jeszcze nigdy nikogo nie
zabiłeś”.
Popatrzyli na siebie, jakby chcieli powiedzieć: „No tak, to prawda”. Potem
dumali nad tym co najmniej przez minutę. Ha, ha, ha.

E ILEEN P OLK Dee Dee był genialnym manipulatorem. Ale kiedy toczyła się jakaś
zwyczajna rozmowa na codzienne tematy, sprawiał wrażenie kretyna, co – moim
zdaniem – było tylko grą z jego strony. Dzięki temu patentowi miał spokój
z dorosłymi, policją i wszystkimi innymi. Kiedyś, gdy wchodziliśmy właśnie do
loftu Ramonesów, ktoś zaszedł nas z tyłu, a Dee Dee wyjął sprężynowiec.
To był gospodarz kamienicy. Pojawił się za nami w chwili, gdy przekręcaliśmy
klucz w zamku. Dee Dee to nerwus, jakby zawsze, na każdym kroku, spodziewał
się przemocy. Ale kiedy zobaczył, że to gospodarz, powiedział: „Ech, stary,
przepraszam cię, naprawdę mi przykro”. I zaczął się zachowywać jak jakiś zupełny
przygłup. Gospodarz odparł tylko: „Nie ma sprawy, Dee Dee. Nie ma sprawy”.
Myślę, że Dee Dee zawsze spodziewał się, że zdarzy się coś złego. Być może
wręcz oczekiwał tego z niecierpliwością. Są ludzie, którzy w kółko mówią o walce
i o przemocy, a ty zawsze się zastanawiasz, czy przypadkiem nie jest tak, że
faktycznie chcą, żeby doszło do jakiejś akcji.

C HEETAH C HROME Dee Dee Ramone na jednym z naszych pierwszych koncertów


dał Stivowi zero-zero-siódemkę. Wiesz, o jaki typ noża chodzi? Ten z brązowym
drewnianym uchwytem. Po otwarciu miał długość około trzydziestu pięciu
centymetrów, a ostrze szerokie na dwa i pół. Otwierał się z boku. To nie był
sprężynowiec, ale miał chowane ostrze. Dobry nóż, nadal je robią.
To był nasz drugi występ w CBGB . Dee Dee rzucił Stivowi na scenę taką
właśnie zero-zero-siódemkę. To była wielka sprawa, rozumiesz? Prezent. Dee Dee
sprezentował mu własny nóż. Rzucił i zawołał: „Masz!” – wydaje mi się, że w ten
sposób chciał dać do zrozumienia, że podobają mu się The Dead Boys. Tak więc
towarzyszyła temu pewna intencja i myślę, że miało to ogromne znaczenie dla
Stiva.

J AMES S LIMAN Kiedy The Dead Boys ponownie wystąpili w CBGB , Hilly Kristal
podpisał z nimi umowę menedżerską. Byłem tym trochę zaskoczony. W Cleveland
cała ta ekipa grała w zespole o nazwie Frankenstein, ale ani razu nie wybrałem się
na ich koncert, bo – szczerze mówiąc – nigdy nie traktowałem muzyki Stiva
poważnie.
Po tym drugim występie zrobiło się o nich głośno. Potem podpisali kontrakt
z wytwórnią Sire – wtedy szum zrobił się jeszcze większy – a miesiąc później byli
już w studiu i nagrywali pierwszy album.
The Dead Boys wyszli z biedy, więc to był dla nich superczas. Żaden z nich nie
był w stanie tego ogarnąć. Sukces był zbyt duży i przyszedł za wcześnie.

G ENYA R AVAN Hilly zadzwonił do mnie i powiedział: „Musisz posłuchać tej


punkowej kapeli. Są uroczy”.
Poszłam więc na koncert The Dead Boys, a kiedy grali Caught with the Meat in
Your Mouth [Złapany z mięchem w twoich ustach], zapytałam Hilly’ego: „To ma
być urocze?”.
Ale Hilly miał rację. Naprawdę miał rację. Ich muzyka było kurewsko
śmieszna – słuchając jej, śmiałam się histerycznie. Więc posłuchałam ich jeszcze
trochę i powiedziałam: „Hilly, wyprodukuję ich płytę, ale nie chcę, żeby było na
niej moje nazwisko”.
The Dead Boys byli podekscytowani, że zabieram ich do studia Electric Lady –
tego samego, gdzie nagrywali Jimi Hendrix i Patti Smith. Ale kiedy pierwszego
dnia sesji nagraniowej weszli do środka, zobaczyłam, że są cali, dosłownie, kurwa,
cali, obwieszeni swastykami.
Moi rodzice byli w obozach koncentracyjnych. Urodziłam się w Polsce
w samym środku II wojny światowej. Przez hitlerowców nie mam właściwie żadnej
rodziny. Pamiętam, jak ugryzłam moją matkę – kiedy uciekliśmy z Polski, zakryła
mi usta dłonią, bo nie chciała, żebym choćby pisnęła. To było straszne, naprawdę
straszne. Konsekwencje tego SYFU wciąż są obecne w moim życiu, rozumiesz?
Podeszłam więc do Johnny’ego Blitza, ich perkusisty, i powiedziałam:
„ZDEJMUJ TO GÓWNO, ALE JUŻ”.
Blitz zaczął się tłumaczyć: „W sumie to nawet nie wiem, co to znaczy”.
Więc mówię mu: „ZDEJMUJ TO ZARAZ, KURWA, TO CI POWIEM, CO TO
ZNACZY . Znaczy to bardzo dużo dla ludzi, którzy niemal zostali unicestwieni.
Twój manager jest Żydem. Właściciel tego studia jest Żydem. Ja też jestem
Żydówką, mam produkować waszą płytę i BARDZO CHĘTNIE ROZJEBIĘ CI TE
BĘBNY !”.
Blitz zdjął swoje swastyki. Wiedziałam, że The Dead Boys nie są nazistami,
tylko młodymi gnojkami. Wiedziałam, że chcą po prostu być ŹLI . Też taka kiedyś
byłam. Ale bez swastyk.
To dzięki mnie zasmakowali w bajglach. Nigdy wcześniej, kurwa, nie jedli
bajgli. W Cleveland! Spytałam ich: „O co chodzi z tym Cleveland? Gdzieście się
chowali? W Dachau? Jak to możliwe, że nigdy nie jedliście bajgli?”. Gorzej, nawet
nie wiedzieli, co to jest bajgiel. Z jakiej, kurwa, części Cleveland się wzięliście?
I gdzie leży to Cleveland? W Niemczech?”.

E ILEEN P OLK Pewnej nocy Stiv Bators wygolił mi swastykę na wzgórku


łonowym, a Jimmy Zero zrobił mi parę zdjęć. Stiv i Jimmy widzieli mnie w CBGB
z biczem – i tak jakoś wylądowałam razem z nimi w domu. Stiv powiedział: „Mam
świetny pomysł!”.
Było wesoło. W pokoju na ścianie wisiała nazistowska flaga. Zaczęliśmy
ściągać z siebie ciuchy, ale byliśmy zbyt pijani, żeby do czegoś doszło. Zresztą
i tak nigdy nie przepadałam za seksem z dwoma facetami naraz – czułam, że mają
wtedy przewagę liczebną.
No więc Stiv i ja chcieliśmy zostać sami, ale w pokoju był też Jimmy Zero.
Spytałam: „Czy z twoim kumplem też muszę się bzykać?”.
„Nie – odparł Stiv – ale może moglibyśmy wygolić ci swastykę na wzgórku
łonowym?”.
Zawsze bardziej wolałam gierki od traktowania mnie jak ściery. Stiv wyjął
brzytwę, co było trochę straszne, i wygolił mi swastykę. Efekt był naprawdę niezły.
Potem owinęliśmy się w nazistowską flagę i biegaliśmy po całym Hotelu Chelsea.
Wpadliśmy na pomysł, żeby obudzić zespół i wszystkich technicznych.
Wpadliśmy do ich pokoju, nadzy, zawinięci tylko w tę flagę – ja z biczem
w dłoni – i zaczęliśmy śpiewać Springtime for Hitler[91], smagając zaspaną ekipę.
Ale była zabawa.

B EBE B UELL Ktoś mi powiedział, że muszę koniecznie iść do CBGB , żeby


zobaczyć najlepszą kapelę na świecie, The Dead Boys. Wybrałam się któregoś
wieczora, gdy występowali. Akurat kiedy weszłam do klubu, ktoś robił Stivowi
loda na scenie. To było pierwsze, co zobaczyłam.

G ENYA R AVAN To ja namówiłam Stiva na tę akcję. Mówię ci, zawsze byłam


pierwsza do chlania – i pilnowania, żeby wszyscy inni też się schlali. Tego
wieczora powiedziałam do kelnerki w CBGB : „Skocz po trochę bitej śmietany…”.
The Dead Boys mieli w repertuarze kawałek Caught With the Meat in Your
Mouth. Powiedziałam kelnerce: „Kiedy będą grali ten numer, nałożysz mu bitą
śmietanę na…”.
W CBGB zawsze da się znaleźć kogoś, z kim możesz się dogadać. Spędzałam
tam dużo czasu. Tego wieczora nie było Hilly’ego. Był chyba John Cale, nie mam
pewności, bo byliśmy zalani w trzy dupy.
Powiedziałam tej kelnerce – nie pamiętam, jak jej było na imię – „Zróbmy akcję
z bitą śmietaną”. Tak właśnie: „Zróbmy”, jakbym ja też miała w tym uczestniczyć,
ha, ha, ha. No więc powiedziałam jej: „Zróbmy akcję z bitą śmietaną. Jak będą
grali ten numer, wchodzisz na scenę, klękasz, rozpinasz Stivowi rozporek
i nakładasz mu bitą śmietanę na kutasa”.
Kelnerka na to: „Och, no nie wiem…”.
A ja: „WEŹ PRZESTAŃ. CO MASZ DO STRACENIA? DAJ SPOKÓJ! PRZECIEŻ
NIKOGO NIE MA! NO, DALEJ! W CZYM PROBLEM?! Pomogę ci. Będę obok. To ja
rozepnę mu rozporek”.
Musiałam coś powiedzieć, żeby ją przekonać.
„Serio? Zrobisz to?” – upewnia się kelnerka.
Wtedy ja: „NO, LEĆ JUŻ PO TĘ ŚMIETANĘ!”.
Poszła na drugą stronę ulicy do delikatesów i kupiła, co kazałam. Powiedziałam
jej: „A TERAZ UBIJMY JĄ, I TO PORZĄDNIE!”.
Ha! No więc The Dead Boys zaczynają swój kawałek, a Stiv, jak zawsze,
trzyma się za krocze. Zawsze rozpinał rozporek, więc i tak miał fiuta prawie na
wierzchu. Powiedziałam: „No, dalej, chodźmy im pomóc!” i wypchnęłam ją na
scenę…

B EBE B UELL Nie wiem, kim była ta dziewczyna, bo widziałam tylko tył jej głowy,
ale nie ulegało wątpliwości, że robiła mu dobrze. A potem Stiv się powiesił.
Przewiesił pas przez rurę parową – zaraz po tej akcji z dziewczyną – i zawisł na
nim. Oczywiście przeżył.
Pomyślałam: „Rany, co to za gówno?”. I wyszłam. Ale obraz Stiva wciąż mi
towarzyszył. Po prostu nie mogłam się pozbyć go z umysłu. Miałam przed oczami
obrazy Stiva i The Dead Boys robiących jakieś plugastwa i nie umiałam się od tego
uwolnić. Liz Derringer spytała mnie: „Czemu myślisz, że taki z niego słodziak?”.
„Nie wiem – odparłam. – Ma w sobie coś z łasicy. Naprawdę nie wiem, uwielbiam
szczury, uwielbiam łasice… Nie mam pojęcia, czemu jest taki słodki. No po prostu
jest, i już”. Liz tylko westchnęła. Najwyraźniej nic nie zrozumiała z mojego
wywodu.

G ENYA R AVAN Kelnerka zrobiła Stivowi fellatio, ale nie doprowadziła go do


orgazmu, bo gość musiał śpiewać. Nie chciałam, żeby zaczął fałszować.
Poinstruowałam ją: „Nie posuwaj się aż tak daleko”. Biedak.

G YDA G ASH Pewnego wieczora po pracy poszłam do CBGB . Byłam tancerką go-
go. My, dziewczęta, ubierałyśmy się tak, a nie inaczej dlatego, że tańczyłyśmy
topless i musiałyśmy nosić szpilki, makijaż, fryzury i pióra, a długie rękawiczki
służyły nam do ukrycia śladów po zastrzykach.
Co robisz, kiedy kończysz robotę, mając w kieszeni jakieś trzysta dolców albo
więcej? Musisz iść do klubów. Więc zeskakujesz ze sceny w barze topless,
zarzucasz na grzbiet cokolwiek, płaszcz lub szalik, wsiadasz do taksówki i jedziesz
do Max’s albo do CBGB . Więc któregoś wieczora po pracy zniosło mnie do CBGB ,
gdzie natknęłam się na Roxy, która bujała się z Cheetah. W tym czasie Roxy
zaczęła już się spotykać z Johnem Ramone’em, ale tam była z Cheetah i Stivem
z The Dead Boys. Pomyślałam, że to fajnie, bo The Dead Boys stawali się coraz
popularniejsi i słynęli jako ostra kapela.
The Dead Boys wywodzili się z białej hołoty, byli dzieciakami z niższej klasy
średniej z Youngstown w stanie Ohio. Wyrośli na ostrych chłopaków. Wychowały
ich gangi, nie było w nich żadnej ściemy. To, co sobą reprezentowali, było czymś
więcej niż „postawą” – to był styl życia.
Kiedy więc zobaczyłam Roxy, oczywiście totalnie najebaną, w objęciach
Cheetah i Stiva, pomyślałam: „Od razu widać, że to fajne, chore chłopaki. Chore,
przyjezdne chłopaki. Kurczę, wyglądają na zmarnowanych”.
Poszłam do łóżka ze Stivem i było wspaniale. Zakochałam się w nim. Wszyscy
mieszkali na Dziewiątej, więc Stiv wziął mnie ze sobą do tego mieszkania.
Był świetny, tylko w pewnym momencie wyciągnął nóż. Nigdy nie mogłam
pojąć, co wtedy sobie myślał: „Wow, jakaś świrnięta laska, wyciągnę nóż, na
pewno się podnieci”. Przyłożył mi ostrze do uda, a ja powiedziałam: „Weź
wyluzuj”.
Ale po tej akcji zakochałam się. Byłam zakochana, byłam zakochana,
zakochana, zakochana w Stivie.

J AMES S LIMAN Wydaje mi się, że Gyda najpierw zaczęła chodzić ze Stivem,


zanim pojawił się Cheetah, jeśli się nie mylę.

G YDA G ASH The Dead Boys wrócili do Cleveland, a ja wciąż tkwiłam w małej
bańce miłosnej. Kilka dni później w CBGB podchodzi do mnie Cheetah i mówi:
„Mam ci przekazać wiadomość od Stiva. Musi zostać jeszcze przez parę dni
w Cleveland – zatrzymały go jakieś sprawy – ale wraca w środę i chce się z tobą
spotkać”.
„Och, naprawdę? – pytam. – To super”.
No cóż, nie wiedziałem wtedy, że Cheetah przyleciał wcześniej, żeby samemu
dobrać się do mnie. Moje ego było bardzo zadowolone, że interesują się mną dwaj
faceci, więc jeszcze tej nocy poszłam do łóżka z Cheetah i tak jakoś się zeszliśmy.
Cheetah i ja wyglądaliśmy jak brat i siostra. Oboje byliśmy rudzi. Nasze imiona
się rymowały. Byliśmy jak ta sama osoba – różniliśmy się tylko genitaliami.
Stiv uważał, że to idealny układ, więc odsunął się na bok, ale bar w CBGB miał
się stać miejscem wielu scen. Siedziałam, obejmując Cheetah, a Stiv z drugiej
strony szeptał: „Kocham cię, kocham cię, kocham cię”. To był totalnie zwariowany
trójkąt, mówię ci, bo byłam zakochana w dwóch mężczyznach. Ale zostałam
z Cheetah, bo naprawdę straciłam dla niego głowę.
J EFF M AGNUM The Dead Boys potrzebowali basisty. Kiedy pierwszy raz
przyjechali do Nowego Jorku, nie mieli nikogo na stałe. Na ich debiutanckiej płycie
na basie grał Bob Clearmountain. Więc sprowadzili z Cleveland mnie. W Nowym
Jorku najpierw pojechaliśmy do CBGB , żeby zostawić tam wzmacniacz, a ja
pomyślałem: „To jakaś straszna nora. Nie da się tu grać”. Potem przenieśliśmy się
na Dziewiątą, do chaty, gdzie mieszkali The Dead Boys. Liczyłem, że przynajmniej
mieszkanko mają miłe. Ale nie, kurwa, oczywiście, że nie. Jestem prawie pewien,
że nie wyszliśmy stamtąd przez cały weekend ani razu. Myślałem, że tam zdechnę.
Pierwszej nocy ktoś krzyczał za oknem: „Łapać go! Biega po dachu!”.
Obłęd w kratkę, mówię ci. Wanna była w kuchni, a w piekarniku znalazłem
stopiony egzemplarz płyty Cream Wheels of Fire. Jestem chłopakiem
z przedmieścia i pomyślałem: „To nie dla mnie”.
Niekiedy budziłem się w nocy i zastawałem drzwi wejściowe szeroko otwarte,
bo Johnny Blitz wracał do domu bez klucza i po prostu otwierał je z kopa. Całe
mieszkanie wyglądało jak Jonestown[92] – żeby dostać się do łazienki, trzeba było
przechodzić po ciałach leżących pokotem na podłodze.
Byłem tym po prostu przytłoczony. Mieszkaliśmy jak na melinie, a ja pisałem
do matki, żeby przysłała mi kasę na tenisówki, bo wielka rockowa kapela, w której
gram, nie zarabia żadnych pieniędzy.
ROZDZIAŁ 29

Anglia knuje

B OB G RUEN Kiedy po raz pierwszy poleciałem do Anglii, miałem tylko jeden


numer telefonu – do Malcolma McLarena. Poznałem go w Nowym Jorku, kiedy
zajmował się The New York Dolls. Zadzwoniłem więc do niego, a on zabrał mnie
do klubu Louise.
To właśnie tam spotykały się te wszystkie dzieciaki, które ubierały się
w ekscentryczne ciuchy i zaczynały nosić dziwne, nastroszone fryzury. Środowisko
to wydało z siebie jeden zespół, który nosił nazwę The Sex Pistols. Pistolsi weszli
do klubu. Ich pozowanie na wielkie gwiazdy było śmieszne. Ale wszystkie
małolaty tłoczyły się wokół nich, przekrzykując się: „Ooo, to oni, są świetni”.
The Sex Pistols byli w absolutnym centrum uwagi tej grupy dzieciaków, do
której należeli między innymi Joe Strummer, Mick Jones, Billy Idol, Adam Ant
i Siouxsie Sioux. Wszyscy powtarzali: „Ja też chciałbym mieć zespół”.
Powiedziałem im: „No to zróbcie to, zamiast gadać. Nie wydaje mi się to zbyt
trudne”. Wszyscy oni byli, jak to się mówi „za mądrzy, żeby ślęczeć w szkole, i za
głupi, żeby dostać pracę”.

M ALCOLM M C L AREN W dzieciństwie, kiedy kazano mi pisać „nie będę


niegrzeczny”, zmieniałem to na „nie będę grzeczny”. I to bawiło mnie bez końca –
ale na uczelni artystycznej jakoś przestało mnie to bawić. Moim zdaniem
establishmentowa koncepcja tego, co złe, wymagała przedefiniowania. A to, co
establishment uznawał za dobre, oznaczało dla mnie rzeczy, wobec których czułem
absolutny przymus, by je zniszczyć.
Na początku lat siedemdziesiątych, gdy rzuciłem szkołę artystyczną,
synonimem tego był Brian Ferry. Inny przykład to zielone, aksamitne, tkane
spodnie. Albo hipisi, social realism[93], londyńska bohema z lat dwudziestych,
flaga amerykańska, telewizja i kategorie wiekowe filmów. Pierwszy T-shirt, który
zaprojektowałem, był wyłącznie próbą opisania momentu, kiedy pewnego dnia
budzisz się po „właściwej stronie łóżka” i wiesz, co jest dobre, a co złe. I ta
świadomość pokazała mi, jak podejmować decyzje, jak używać tego, co „złe”, by
mogło zmieniać popkulturę.
Na tej liście znalazła się nazwa „The Sex Pistols”, która miała dla mnie wiele
znaczeń. Chodziło o pomysł na młodzieżowego idola, atrakcyjnego zbira, kogoś,
kto jest „wystrzałowy”[94] – po prostu „seksualny pistolet”. I wcielenie tego
pomysłu w życie w postaci zespołu małolatów, których można uznać za złych, było
idealnym rozwiązaniem, zwłaszcza gdy odkryłem, że te małolaty mają w sobie taki
sam gniew, co ja. Te dzieciaki mogły mi pomóc nadal marzyć. Dzięki nim mogłem
odmawiać powrotu do tego, co budziło we mnie zgrozę – do normalności.

M ARY H ARRON Jesienią 1976 roku w Londynie naprawdę dało się odczuć, że
świat drży w posadach. Czułam, że to, co zaczęliśmy w Nowym Jorku jako żart,
w Anglii zostało potraktowane bardzo serio przez młodszą i brutalniejszą
publiczność. I podczas tego przekładu z amerykańskiego na angielski coś uległo
zmianie, powstała jakaś nowa jakość.
To, co w Nowym Jorku było – w moim odczuciu – w dużej mierze intelektualną
bohemą w obrębie kultury rocka uprawianą przez ludzi dorosłych, w Anglii stało
się nastoletnim szaleństwem. Pamiętam, jak tego lata poszłam na koncert
The Damned, który moim zdaniem był naprawdę okropny. Miałam na sobie T-shirt
z logo pisma „Punk” i tłum dosłownie rzucił się na mnie. Trudno mi w ogóle
opisać, jak na mnie reagowano. Wszyscy dostawali obłędu tylko dlatego, że byłam
ubrana w koszulkę ze słowem „PUNK ”.
Odjęło mi mowę.
Byłam na backstage’u, a wraz ze mną pełno dzieciaków, widok jak z koszmaru:
setki małych upiorów z włosami zafarbowanymi na czerwono i z bladymi
twarzami. Wszyscy byli obwieszeni łańcuchami, swastykami i innymi rzeczami
poprzyczepianymi na głowach i gdzie się da. Pomyślałam: „Boże drogi, cośmy
zrobili? Cośmy najlepszego stworzyli?”.
Czułam, że to nasze dzieło – że stworzyliśmy coś, czego nigdy nie
zamierzaliśmy stwarzać, coś, czego się nie spodziewaliśmy. Myślę, że angielski
punk był bardziej ulotny, o wiele ostrzejszy – i niebezpieczniejszy.

J AY D EE D AUGHERTY Pojechaliśmy z The Patti Smith Group do Londynu zaraz


po wydaniu płyty Horses. Graliśmy w miejscu o nazwie The Roundhouse. Był to
klub na osiemset, może tysiąc miejsc – ogromna sala jak na tamte czasy dla nas.
Tłum oszalał. Skończyło się na tym, że porozbijaliśmy nasze instrumenty.
Wykopałem centralę na widownię i złamałam sobie paluch u nogi. Musiałem
później chodzić o lasce, którą kupiła mi Kate Simon. Następnego wieczora jakiś
przyjaciel Lenny’ego powiedział: „Powinniście odwiedzić jeden klub na Oxford
Street i zobaczyć ten ich zespół, The Sex Pistols”. Popatrzyliśmy po sobie: „Co za
wariacka nazwa dla kapeli! Chodźmy”. Więc poszliśmy tam i okazało się, że to
straszna speluna. Cała podłoga była zalana piwem, a w środku pełno ludzi
o syfiastym wyglądzie – wcale nie punki, po prostu paskudne typy w stylu lat
siedemdziesiątych.
A potem zespół wyszedł, a my powiedzieliśmy do siebie: „O KURDE! ”.
Zanim jeszcze zagrali pierwszy kawałek, John Rotten rzucił do publiki: „Czy
jest ktoś na sali, kto był wczoraj wieczorem w The Roundhouse i widział tych
hipisów z tamburynami? Konie, konie, KOŃSKIE GÓWNO”[95].
Pomyślałem: „Kurwa, nasze piętnaście minut szybko minęło”.

M ALCOLM M C L AREN Byłem managerem ludzi młodszych ode mnie co najmniej


o jedno pokolenie. Nie należałem do tej samej generacji, co The Sex Pistols, byłem
z pokolenia lat sześćdziesiątych. Z Pistolsami łączył mnie napędzany
egzystencjalnym lękiem motyw, obecny w rock’n’rollu od samego początku –
rezygnacja z idei kariery, niezależność, samowystarczalność i amatorski duch.
Właśnie w tym dorastałem: w poczuciu, że posiadam zdolność, by coś robić.
Filozofia obowiązująca na początku lat siedemdziesiątych głosiła, że bez dużych
pieniędzy niczego nie da się zrobić. Tymczasem moja filozofia oznaczała powrót
do postawy, którą można streścić następująco: „Pierdolcie się, nie obchodzi nas, że
nie potrafimy grać, nie obchodzi nas, że nie mamy dobrych instrumentów. Robimy
to, co robimy, bo uważamy, że wszyscy jesteście chujami”.
Myślę, że wybuch tego gniewu był związany z dominacją pieniądza, z tym, że
kultura stała się korporacyjna, że przestaliśmy być jej posiadaczami. Wszyscy
desperacko staraliśmy się ją, kurwa, odzyskać. Ta generacja próbowała to zrobić.

M ARY H ARRON Poszłam spotkać się z Malcolmem McLarenem w jego sklepie.


Sprawiał trochę wrażenie pedzia – był bardzo teatralny. Ciut przegięty.
Sarkastyczny. Ale poza tym był całkiem miły. Rozmawiałam z nim bardzo krótko.
Powiedział mi, że The Sex Pistols grają w klubie Eric’s w Liverpoolu i że wpisze
mnie na listę gości.
Podobnie jak w wypadku wszystkich innych legendarnych wydarzeń, w których
uczestniczyłam, na tym koncercie Pistolsów widownia świeciła pustkami. Na sali
było jakieś pięć osób w punkowych strojach i wszystkie się znały.
W tym czasie punk w Nowym Jorku miał taki sam charakter – zjawisko
dotyczyło może setki ludzi i każdy znał każdego. Koncert był w sumie kiepski.
Muzycy grali niechlujnie. Ktoś z widowni trochę się wcinał i próbował ich
zakrzyczeć. Johnny, trzymając niedbale mikrofon, zawołał: „Słonko, pierdol się!”.
Był bardzo sarkastyczny i wykonywał ten swój dziwny taniec. Zachwycił mnie.
To, co działo się na scenie, było prawdziwe. Wrażenie było takie, jakby muzycy
przeżywali coś bardzo ekscytującego. Pomyślałam: „Rany, to naprawdę niezwykłe,
rzeczywiste zdarzenie”.

B OB G RUEN Następnego dnia poszedłem do mieszczącej się na poddaszu sali prób


Pistolsów, żeby zrobić z nimi sesję zdjęciową dla pisma „Rock Scene”. Kiedy
wszedłem na to ich poddasze, Steve Jones zapytał mnie: „Reflektujesz na filiżankę
herbaty?”.
Zanim poleciałem do Anglii, zła sława zespołu dotarła już do mnie. Teraz
stwierdziłem, że ci goście są całkiem normalni. Ale zaraz pomyślałem: „Ciekawe,
kiedy coś im odwali?”. Obserwowałem ich: nikt nie pluje mi do czaju, nikt nie
rzuca we mnie butelkami po winie… To było kilku całkiem zwyczajnych gości,
którzy popijali sobie popołudniową angielską herbatkę.
Potem pojawił się Johnny Rotten. Ten, trzeba przyznać, był nieco dziwny –
złośliwy w specyficzny, naprawdę negatywny sposób. Miałem wrażenie, że mocno
się starał, by osiągnąć taki efekt. Wygłaszał dość wariackie teksty, cyniczne i pełne
sarkazmu, w stylu: „Przepraszam, że żyję”. Ale wszyscy inni wydawali się
stosunkowo przyjaźnie nastawieni i całkiem mili. Johnny trochę od nich odstawał.
Zacząłem więc ich fotografować, a potem zaproponowałem, że moglibyśmy
przenieść się do sali prób mieszczącej się na dole i tam zrobić jeszcze parę ujęć.
Ponieważ Johnny Rotten cierpiał na ból gardła, powiedziałem mu, że nie musi
śpiewać. W końcu na zdjęciach nie ma dźwięku, no nie? Ale Johnny i tak zaczął
śpiewać Substitute The Who. Co było dla mnie świetne, bo jestem wielkim fanem
The Who. No więc robię te zdjęcia i myślę: „Co w tym jest takiego dziwacznego?
Po prostu dobra rock’n’rollowa kapela. Gdzie tkwi haczyk? W którym momencie
wchodzi to szaleństwo?”.
Po prostu nie mogłem tego zrozumieć.
M ARY H ARRON Znałam Anglię, dorastałam tam, więc dla mnie to było coś
takiego, jakby jakiś komiks stał się rzeczywistością. No, może nie do końca. Było
w tym mnóstwo pozerstwa. To był koszmar – wszystkie te rozkojarzone dziwadła,
które snuły się wszędzie. Bez żadnego problemu weszłam na backstage. Naprawdę
się bałam. Łatwo mnie przestraszyć. No ale w końcu to był Johnny Rotten.
Z tym że akurat on był uroczy. On – tak, ale inni już nie. Johnny chronił mnie
przed resztą – kiedy Steve Jones i Glen Matlock popili sobie i zaczęli wygadywać
głupie teksty pod moim adresem, Johnny ich strofował: „Ona jest w porządku,
dajcie jej spokój”.
Miałam na sobie koszulkę z logo pisma „Punk” i Johnny był dla mnie bardzo
miły. Byłam w końcu dziewczyną z fanzinu – i to w zasadzie pierwszego fanzinu
na świecie.
Kiedy robiłam z nim wywiad, musiałam zabrać ze sobą całą świtę, wszystkie te
dzieciaki w gumowych spodniach, które wyglądały przerażająco, ale były to tylko
fryzjerki z Liverpoolu, a marzeniem ich życia było spotkanie z The Sex Pistols.
Cóż, Johnny’ego Rottena trochę wkurzała ta ekipa, ale był dla mnie bardzo miły.
Powiedział: „Nie no, weźcie przestańcie, dziewczyna jest spoko i zadaje bardzo
ciekawe pytania”.
Pamiętam, że pomyślałam sobie wtedy, jak niezwykle inteligentnym
człowiekiem jest Rotten – to jeden z najbystrzejszych ludzi, jakich kiedykolwiek
spotkałam. Był bardzo młody, ale miał wizję i z jakiegoś powodu znajdował się
absolutnie w centrum tego zamieszania, bo ucieleśniał to, czego był
reprezentantem. Nie było w tym ściemy. Udzielał naprawdę klarownych,
poważnych odpowiedzi, był bardzo inteligentny, bardzo pewny siebie, zabawny –
naprawdę rozumiał tę sektę, której był rzecznikiem, i dokładnie wiedział, co się
w niej dzieje. Ze wszystkich wywiadów, jakie kiedykolwiek przeprowadziłam, ten
z Johnem Rottenem był z pewnością najbardziej frapujący.
Poszłam tam z moim byłym chłopakiem, którego to wszystko po prostu
zniesmaczyło. Powiedział do mnie: „Strasznie mi przykro, że ta sprawa to jeden
wielki kant – całe to zamieszanie sztucznie rozdmuchane przez Malcolma
McLarena”.
I jeszcze dodał, że muszę być głupia, skoro dałam się na to nabrać.

M ALCOLM M C L AREN Na początku, kiedy sądziłem, że pomysł z Pistolsami nie


dojdzie do skutku, kombinowałem: „Może mógłbym przekonać Richarda Hella,
żeby tu przyjechał i dołączył do The Sex Pistols? A może nawet udałoby mi się
namówić Sylvaina Sylvaina?”.
To był głupi pomysł, bo ani Hell, ani Syl nie pasowaliby do Pistolsów – ich
wrażliwość była zupełnie inna. Hell i Syl byli ładnych parę lat starsi od The Sex
Pistols, a Pistolsi byli niewiarygodnie naiwni. Sprawiali na mnie wrażenie
naiwniaków – i tak ich traktowałem. Okazało się, że to raczej ja byłem
naiwniakiem, a oni byli znacznie bardziej świadomi tego, co robią, niż sądziłem.
Nawet nie pieprzyłem żadnej z tych dziewczyn z punkrockowych kręgów. Teraz
tego żałuję, cholera, ale wtedy myślałem, że wszyscy ci ludzie są niewinni jak
dziewice!
Nie wiedziałem, że dają sobie w żyłę w kiblach i pieprzą się każdy z każdym.
Kiedyś ktoś zahaczał mnie o to w wywiadach, odpowiadałem: „O czym ty mówisz?
To same prawiczki! Z samego faktu, że noszą na szyjach psie obroże i że sprzedaję
im gumowe koszulki, nie wynika, że jebią się z armią gości czekających na
przystanku autobusowym”.
Oczywiście myliłem się totalnie. Kiedy mniej więcej pięć lat później
dowiedziałem się, jak się sprawy miały, wpadłem w osłupienie. „Chcesz mi
powiedzieć, że faktycznie robiłeś to w kiblu, kiedy ja stałem na zewnątrz, próbując
jakoś spiąć koncert do kupy?” – pytałem. „Chcesz powiedzieć, że posuwałeś tę
samą dziewczynę, co Steve Jones? Nie sądziłem, że ktokolwiek z was odwalał coś
takiego”.
Ten szok nie przeszedł mi do dziś. Jeśli chodzi o dragi, nawet nie wiedziałem,
co ci ludzie biorą. Nie miałem o niczym pojęcia.
Byłem po prostu dziwnym facetem śniącym swój szalony sen. Próbowałem
powtórzyć z The Sex Pistols to, czego nie udało mi się zrobić z The New York
Dolls. Wziąłem pewne motywy od Richarda Hella, ciotowate, popowe wątki
z The New York Dolls i politykę nudy, i zmieszałem to razem, aby wygłosić pewną
deklarację – być może ostateczną deklarację, jaką wygłoszę w życiu. I wkurzyć ten
cały rock’n’rollowy światek – to właśnie był mój cel.
Nie zainicjowałem niczego nowego, po prostu czekałem na swoją kolej, aby
móc wygłosić tę deklarację, którą nosiłem w sobie, odkąd ukończyłem czternaście
lat.

M ARY H ARRON Przez cały swój pobyt w Anglii straszliwie się kłóciłam ze
wszystkimi starymi przyjaciółmi. W początkach punka – kiedy ruch rozkręcał się
w Anglii, ale i wcześniej, gdy był tylko amerykańskim zjawiskiem – wszyscy
myśleli, że to coś strasznie prawicowego, wręcz nazistowskiego: przemoc, rasizm
i występowanie przeciwko wszystkiemu, co dobre w życiu.
Instynktownie opowiadałam się za punkiem. Musiałam polegać na tej mojej
instynktownej sympatii, wbrew symbolice.
Zajęło mi to trochę czasu, żeby złapać, o co chodzi. Dziś ironiczne użycie
symboli jest czymś powszechnym. Ale w hipisowskich czasach zarówno styl
ubierania, jak i stosowana symbolika wyrażały to, kim byłeś – nie było tam miejsca
na ironię. Jeśli masz długie włosy, jeśli ubierasz się tak, a nie inaczej – jesteś
zwolennikiem pokoju. Jeśli nosisz swastyki – jesteś nazistą.
I oto nagle, bez okresu przejściowego, bez słowa wyjaśnienia, pojawia się ruch,
który używa swastyk, chociaż nie ma nic wspólnego z nazizmem. To tylko
przebranie, prowokacja. Chodzi w nim o coś zupełnie innego – o skandaliczny gest,
o taktykę szoku. Rozumiałam to instynktownie, chociaż przez długi czas nie
potrafiłam tego wyrazić. Tak naprawdę dopiero wiele lat później zdołałam usiąść
i dokonać pisemnej analizy tego wszystkiego. Ale właśnie dlatego punk był tak
interesujący: wtedy nie dało się go przeanalizować na piśmie, wszystko działo się
tak szybko, że nikt nie wiedział, o co, kurwa, chodzi.
ROZDZIAŁ 30

Pasażer

R AY M ANZAREK Danny Sugerman spytał mnie kiedyś: „Co myślisz o tym, żeby
zrobić coś z Iggym?”.
Danny był managerem Iggy’ego i z nim pracował. „Hm, Iggy… – zacząłem. –
Wiesz, no… wydaje Wydaje mi się, że ja i on gramy w trochę innym stylu”.
The Stooges byli szaleńcami, ich muzyka to surowa energia. Ich nazwa świetnie
do nich pasowała. Gdyby ci goście od slapsticku wzięli się za rock’n’rolla, to jak
by to mogło brzmieć? Właśnie tak, jak brzmieli The Stooges. No i potrzebowali
wokalisty – w porządku, od czego jest Iguana? Idealny. Kompletny szajbus,
kompletny wariat. The Stooges byli niebezpieczni, ale ja miałem za sobą przygodę
z wcielonym niebezpieczeństwem – Jimem Morrisonem.
Przy czym Jim Morrison miał bardzo duży wpływ na Iggy’ego. Poezja zarówno
jednego, jak i drugiego łączyła w sobie erudycję i namiętność. Obaj wkładali wiele
pasji w swoje występy. Boże drogi, o graniu z wokalistami pełnymi pasji mógłbym
gadać bez końca. A ze wszystkich wokalistów, z jakimi byłem na scenie, Iggy Pop
i Jim Morrison należeli do tych najbardziej żarliwych.
Kiedy więc Danny Sugerman zaproponował: „Może mógłbyś spotkać się
z Iggym i popracować nad paroma kawałkami, żeby zobaczyć, co z tego
wyniknie?”, odparłem: „Dobry pomysł. Spotkajmy się”.

I GGY P OP W dniu, gdy Ray Manzarek wyciągnął mnie z więzienia, bujałem się
w Hollywood. To było po tym, jak strącono mnie z niebios i zamieszkałem
z prostytutkami. Pewnego dnia popijałem wino, a jedna z tych dziewczyn miała na
sobie sukienkę, która naprawdę mi się podobała. Powiedziałem, że fajnie w niej
wygląda. A wtedy ona ubrała mnie w nią.
No i spacerowałem sobie po Santa Monica Boulevard w tej luźnej zielonej
kiecce ściśniętej szarfą, z butelką winiaku w dłoni. Właściwie to przyskrzynili mnie
z powodu tej butelki, a nie tego, jak byłem ubrany. Zabrali mnie na dołek, tam
trochę podokuczali, ale w sumie to nie pamiętam szczegółów wszystkich swoich
zatrzymań.
R AY M ANZAREK Danny Sugerman zadzwonił do mnie i mówi: „Stary, twój
wokalista jest w więzieniu. Musimy jechać i wyciągnąć go stamtąd”.
„No nie – jęczę. – Co tym razem?”.
A on: „Wiem tylko, że Iggy jest w więzieniu w Hollywood”.
„Za co go wsadzili?” – pytam.
„Nie znam szczegółów – mówi Danny. – Zdaje się, że za alkohol i zakłócanie
porządku publicznego”.
Właściwie powinien był powiedzieć: „za metakwalon i zakłócanie porządku
publicznego”.
Z tego, co wiem, Iggy zjechał z San Francisco – i kiedy mówię „zjechał”, mam
na myśli, że naprawdę miał zjazd. No i wpakowali go do więzienia. Jedziemy na
posterunek policji i pytamy o wysokość kaucji. Okazało się, że to tylko jakieś sto,
sto pięćdziesiąt dolców. „W porządku – ciach! – oto kasa. Możecie już go puścić?”.
No i piętnaście, może dwadzieścia minut później z policyjnego posterunku
w Hollywood wychodzi do nas, zygzakiem, chwiejąc się i potykając, James
Osterberg, zwany Iggym Popem, w długiej sukience. Patrzę na niego i pytam: „Jim,
to damska sukienka?”.
A Iggy odpowiada: „Nie, Ray, ośmielam się mieć odmienne zdanie. To męska
sukienka”.
Danny i ja chwytamy go pod ręce i mówimy: „Ty dupku, dalej, spadamy stąd”.
Trzeba było widzieć ironiczne uśmieszki tych gliniarzy, trzeba było słyszeć, jak się
duszą ze śmiechu, kręcąc głowami z niedowierzaniem, a potem już rechoczą na
całe gardło, podczas gdy Sugerman i Manzarek wloką między sobą Iggy’ego Popa.
Zabieramy go do auta i pędzimy z powrotem na Wonderland Avenue.

R ON A SHETON Iggy powiedział: „Ray Manzarek coś tam dla mnie kleci”. Robili
próby w domu Raya, a Iggy wpadał od czasu do czasu, ciężko najebany, i darł się
do mikrofonu.

R AY M ANZAREK Mieliśmy zrobić próbę zespołu, wszyscy muzycy się zjechali,


rozłożyliśmy cały sprzęt, no i czekamy, czekamy, czekamy, wszystko
przygotowane, pokazuję chłopakom zmiany akordów, jesteśmy gotowi zagrać
kawałek lub dwa.
W końcu grzecznie pytam Danny’ego Sugermana: „Danny, gdzie, do kurwy
nędzy, jest ten Iggy?”.
„Jest na górze – odpowiada Danny. – Jest na górze”.
„W takim razie – mówię – bądź łaskaw pójść i powiedzieć mu, żeby wziął dupę
w troki i zszedł tutaj do nas. Jesteśmy gotowi od pół godziny. Może byśmy
wreszcie zaczęli?”.
Danny opuszcza salę prób, a pięć minut później drzwi się otwierają i wkracza
Iggy Pop. Tym razem nie ma na sobie sukienki. W ogóle niczego na sobie nie ma.
Goście byli totalnie w szoku. Nawet ja byłem zbulwersowany. Boże drogi,
pierwsza próba, a nasz wokalista, słynny Iggy Pop, zjawia się całkiem nagi.
„Iggy – zwracam się do niego – tutaj nie ma żadnych lasek. Jest tylko paru
facetów. Chcemy po prostu przećwiczyć kilka numerów. Czemu jesteś nago? Może
byś tak wrócił na górę i coś na siebie włożył, chociaż bieliznę czy coś, dobra? Masz
w końcu jakieś gacie, co?”.
„No tak – zgadza się Iggy. – Dobry pomysł, Ray”.
Iggy potrafił śpiewać do zdarcia dupy. Naprawdę robił dobrą robotę, chociaż
myślę, że potrzebował potężnej ściany dźwięku, którą zapewniali mu The Stooges,
żeby móc na jej tle wrzeszczeć.
W końcu powiedziałem: „Rezygnuję. Nie jestem w stanie nic zrobić, nie ma
miejsca na klawisze, inne dźwięki je miażdżą”.
Przy takim zgęszczeniu dźwięków nie da się śpiewać. Można krzyczeć, skakać
i wymachiwać rękami – o ile tym właśnie chcesz się zajmować przez resztę życia.
I bardzo pięknie, nic w tym złego, chyba że przestajesz być chłopcem, a stajesz
się mężczyzną, zaczynasz zwalniać i badać głębię swojej psychiki. Będziesz wtedy
musiał pojednać się ze swoimi impulsami freudowskimi – mój tata zrobił mi to,
a moja mama zrobiła mi tamto – jak również impulsami jungowskimi, aby stać się
człowiekiem w pełni zintegrowanym. Wtedy będziesz całkowicie panował nad
wszechświatem.
Dorastanie nie oznacza, że zostawiasz niebezpieczeństwo za sobą, lecz że
konfrontujesz się z niebezpieczeństwem, skaczesz w nie.

R ON A SHETON Danny Sugerman dzwoni do mnie i mówi: „Stary, nie uwierzysz!”.


„Co się stało, Danny?” – pytam.
A on: „Iggy mnie znienawidzi…”.
„Co się stało?” – pytam ponownie.
„Miał grać David Bowie – wyjaśnia. – Iggy wziął dla niego sześć kwiatów
i ubrał się w sukienkę. Prowadziłem go właśnie na koncert, gdy przyuważyło go
trzech surferów, no i zaczęli go lać…”.
Po chwili Danny dodaje: „A ja uciekłem”.
Widziałem Iggy’ego parę dni później. Stracił przednie zęby, miał szwy nad
i pod oczami. Rozjebali go na miazgę.

I GGY P OP Szedłem po Sunset Boulevard, kiedy zatrzymała się limuzyna. Ktoś


otworzył okno i zawołał: „Hej, Iggy!”.
To był David Bowie. Powiedział: „Hej, chodź ze mną i posłuchaj mojej nowej
płyty”. Chyba właśnie wtedy zrobił Station to Station i rozmawialiśmy o tym, że
moglibyśmy wspólnie nagrać jakąś czwórkę. W połowie lat siedemdziesiątych
w Los Angeles nastąpiło moje ponowne zejście z Davidem – odbywało się ono, by
tak rzec, zrywami. Niekiedy przychodziłem na jego koncerty w Los Angeles albo
wpadałem do niego do domu, witając go słowami: „Hej, dasz mi się zatrzymać
w swoim hotelu?”. Ale miałem w sobie pewnego rodzaju naturalne rozżalenie, że
on sobie radzi, a ja nie.
W końcu udało się nam naprawdę dobrze zgrać podczas pracy nad moim
albumem The Idiot, a wszystko zaczęło się od telefonu od Freddy’ego Sesslera.
Freddy to kluczowa postać dla całego mojego odrodzenia i zmartwychwstania. To
właśnie on zadzwonił do mnie i zaczął: „Hej, Iggy…”.
Byłem w San Diego, na odwyku, starałem się być grzecznym chłopcem. I wtedy
właśnie zadzwonił do mnie Freddy i powiedział: „Słuchaj, zrób sobie przysługę.
David jest w mieście, będę się z nim widział”. Bo Freddy spotykał się ze
wszystkimi – jestem pewien, że wiesz, dlaczego Freddy spotykał się ze
wszystkimi – czemu wszędzie ma wejścia. Potem Freddy znowu dzwoni i mówi:
„Widziałem się z Davidem. Jest zainteresowany współpracą z tobą. Powinieneś się
z nim skontaktować” – i daje mi jego prywatny numer, bo Freddy ma wszystko, ha,
ha, ha. Ale ja nigdy nie byłem zbytnio… Wiesz, jestem jednym z tych, którzy są
ambitni, jeżeli chodzi o pchanie się do przodu, ale początkowo wolałbym być
oporny, ha, ha, ha. To naprawdę wkurzająca cecha: „Muszę już lecieć” – „No nie,
co ty? Zostań” – „No dooobrze”.
Tak więc przez chwilę się wahałem, wiesz, mniej więcej tak, jak to robił Cezar.
Kiedy po raz pierwszy proponują ci godność Cezara, należy oświadczyć: „Ależ nie,
nie, to niemożliwe”. Wtedy wszyscy muszą odpowiedzieć: „Ależ tak, powinieneś
zostać Cezarem. Jesteś potrzebny, by uratować republikę!”. Wtedy ty z kolei
mówisz: „Nie, nie, naprawdę. Bardzo mi to pochlebia, ale przepraszam was – po
prostu nie jestem godzien”.
Trzeba przejść przez cały ten cyrk. Więc stwierdziłem: „Nie będę dzwonił do
gościa”. Ale w końcu zadzwoniłem do niego, a on miał taki jeden napisany przez
siebie kawałek i powiedział: „Słuchaj, nic teraz nie robisz. To jak? Chcesz machnąć
tego singla?”, a ja odparłem: „Jasne, że tak”, bo to była dobra piosenka. Potem
David dodał: „Słuchaj, jak widzę, nie za dobrze ci się wiedzie na Zachodnim
Wybrzeżu. Może chciałbyś pojechać z nami w trasę? Spędzilibyśmy razem trochę
czasu”.
Stwierdziłem: „Super”. Tak więc tłukłem się z nimi samochodem po całej
Ameryce, oglądając ich prawie co wieczór. Był to dla mnie tak naprawdę początek
edukacji w zakresie umiejętności przetrwania oraz niedawno nabytej życiowej
finezji, ha, ha, ha. Całego tego gówna, jakie znam, a które pozwala mi dbać
o siebie, nauczyłem się w zasadzie, podróżując z Davidem Bowiem w ramach trasy
promującej płytę Station to Station.

J AMES G RAUERHOLZ Pewnego dnia dostałem telefon od Iggy’ego, którego


wówczas nie znałem. Nie pamiętam już, skąd dzwonił, w każdym razie wcześniej
rozbijał się w Paryżu z Brionem Gysinem, przyjacielem i kochankiem Williama
Burroughsa – to właśnie z Gysinem William opracował technikę cut-up. Iggy
i Brion spotykali się w The Palace, wciągali kokainę i tańczyli po świt. Brion
powiedział wtedy Iggy’emu: „Musisz koniecznie spotkać się z Williamem
Burroughsem. Kiedy będziesz w Nowym Jorku, zadzwoń do Jamesa Grauerholza”.
Więc kiedy Iggy przyjechał do Nowego Jorku, skontaktował się ze mną. „Tak
naprawdę to nie znam tu nikogo…” – rzucił. Myślę, że było to dość ironiczne, bo
przecież parę lat wcześniej narobił w mieście sporego szumu. O ile się
orientowałem, Iggy zaliczył w Nowym Jorku legendarną klapę – może nie tyle
klapę, bo był świetny, ile po prostu nie funkcjonował. Wydawało się, że nie był
wtedy przy zdrowych zmysłach. Wiesz, zasłynął czołganiem się po rozbitym szkle
i innymi autodestrukcyjnymi akcjami.
Odpowiedziałem mu: „W porządku, zajmę się tym”. Zadzwoniłem do Terry’ego
Orka i powiedziałem: „Musimy zorganizować imprezę dla Iggy’ego”. A Terry
odparł: „W porządku, wchodzę w to”.
L EGS M C N EIL Nagle rozeszło się, że Iggy jest w mieście. Wszyscy przekazywali
sobie tę informację cichaczem, potajemnie, bo każdy chciał Iggy’ego tylko dla
siebie. Było to specjalne wydarzenie, bo o Iggym wiedziano właściwie tylko tyle,
że miał załamanie nerwowe i trafił do szpitala psychiatrycznego w Los Angeles. To
było bardzo ekscytujące – Iggy we własnej osobie schodzi z gór. Iggy był postacią
mityczną. Przypuszczam, że jedyny cieszył się szacunkiem wszystkich należących
do naszej ekipy – a my byliśmy ludźmi, którzy nie szanowali niczego. No dobra,
był jeszcze Lou Reed. Z tym że Lou, choć genialny, był dupkiem.
Z kolei Iggy był bogiem.

J AMES G RAUERHOLZ Przed imprezą Iggy pojawił się w moim apartamencie.


Nigdy wcześniej nie było okazji się spotkać, więc siedzieliśmy, rozmawialiśmy
i paliliśmy papierosy. Iggy oświadczył mi z przekonaniem: „Wiesz, naprawdę
doprowadzam się do porządku, bo w końcu zdałem sobie sprawę, że jestem
produktem. Rock’n’roll to biznes jak każdy inny, a ja jestem produktem, więc
ćwiczę, nabieram formy i zbieram się do kupy”.

T ERRY O RK Jak sobie przypominam, zaoferowałem się Iggy’emu, że zrobię mu


loda, ale on powiedział: „Och, wystarczy, jak po prostu poliżesz mnie po brzuchu,
dobra?”. Zacząłem więc lizać go po brzuchu i to było całkiem zadowalające. Wręcz
fajne. Myślę, że wszyscy chcieli ssać Iggy’emu kutasa. Byłem blisko, no nie?

I GGY P OP Nie pamiętam tej imprezy. Przypominam sobie, że widziałem się


z Johnnym Thundersem. To było zabawne spotkanie, bo Johnny chciał zrobić to, co
robiliśmy wcześniej, a ja nie chciałem już tego robić.

J AMES G RAUERHOLZ Wszyscy byli jego fanami, ale Iggy’ego wcale to nie kręciło.
Nosił okulary, był ubrany normalnie i powtarzał: „Nie chcę być dziwakiem, chcę,
żeby traktowano mnie poważnie”.
Byli też tacy, którzy pytali: „Jaki Iggy?” albo: „Czy jest tu Iggy?”. Udawali, że
są strasznie cool. W sumie to wszyscy tak się zachowywali. To była męka. Później
Iggy jammował z The Erasers. Śpiewał z nimi. W jakiejś małej kanciapie. Nie
pamiętam już, co to były za kawałki, w jednym było coś o psie, I Wanna Be Your
Dog, a może Dogfood. W każdym razie jakiś psi wątek się przewijał, ha, ha, ha.
Ale nie zwracałem zbytniej uwagi na to, co działo się na tej imprezie. Znaczy grali
w porządku, ale ja uganiałem się za takim jednym chłopcem.
I GGY P OP W ogóle nie wiedziałem, że w tym czasie w Nowym Jorku
funkcjonowała scena punkowa. Sądziłem, że wszystko kręci się wokół Patti
Smith – a zatem wokół klimatów bliższych gwiazdorskiej poezji. Nie miałem za
bardzo pojęcia, co się dzieje w CBGB ani o podobnych sprawach. Wiedziałem
jednak, że w tym mieście istnieje marginalna grupa malkontentów. Stwierdziłem,
że we wszechświecie muszą istnieć dwa lub trzy zespoły, których muzycy nie są
kompletnymi ćwokami, lecz nawet przez chwilę nie pomyślałem: „Och, ta scena
punkowa to jest coś, nadchodzi jej czas – stanie się potężna”.
Wiedziałem tylko tyle, że w sklepie Erwin Brothers w Los Angeles album Raw
Power trafił do pudła z przecenionymi płytami za trzydzieści dziewięć centów.
Pomyślałem: „Cóż, tak już jest. Nikogo to nie obchodzi”.

P AM B ROWN Iggy pojawił się w CBGB , a my wszyscy zrobiliśmy wielkie oczy.


Strzeliłam parę drinków, podeszłam do niego i spytałam: „Czy nie zechciałbyś
udzielić mi wywiadu dla pisma »Punk«?”.
„OK , świetnie – zgodził się Iggy. – Zróbmy to jutro”. W odpowiedzi tylko
jęknęłam. Mieszkałam w tym czasie z Joeyem Ramone w lofcie Arturo, vis-à-vis
CBGB . I tam właśnie zrobiliśmy ten wywiad. Przyszła Roberta Bayley, żeby zrobić
zdjęcia, a Joey Ramone zrobił rysunki. Iggy był genialny. Przegadaliśmy wiele
godzin.

I GGY P OP Poszedłem odwiedzić Ramonesów na ich poddaszu. Nieźli z nich


goście. Tak, The Ramones byli fajni. Powiedzieli mi, że dużo słuchali moich płyt,
chociaż oczywiście nie zachowywali się jak nastoletni fani. Dali mi po prostu do
zrozumienia, że lubią to, co robię, a ja czułem się z tym dobrze, powiedziałbym
nawet, że bardzo dobrze. Wspomnieli swoje ulubione kawałki, jeden czy dwa, a ja
pomyślałem: „No super”.
Ich pierwszy album był naprawdę ekstra. Moim zdaniem to świetna płyta,
chociaż z drugiej strony muszę powiedzieć, że kiedy wziąłem ją do ręki
i przeczytałem, że wszyscy muzycy noszą nazwisko „Ramone”, to przypomniało
mi się, co próbował z nami zrobić Danny Fields. To właśnie Danny na naszej
pierwszej płycie przerobił mnie na „Iggy’ego Stooge’a”, nawet nie pytając mnie
o zgodę. Nazwali to „identyfikacją produktu”. Taa, rozumiesz, cała Ameryka ruszy
do sklepów i powie: „Ach, to Iggy Stooge, jasne, natychmiast kupujemy”.
Iggy Stooge! Nigdy nie byłem żadnym Iggym Stooge’em. A Danny tak właśnie
zrobił i byłem na niego wściekły. Właściwie to czułem w związku z tym coś
pośredniego między wściekłością a odruchem samobójczym. Kiedy więc
zobaczyłem pierwszy album Ramonesów, pomyślałem sobie: „No cóż, Danny
wreszcie znalazł swoje Muppety”. Ale z drugiej strony stwierdziłem, że to
kapitalna płyta.

R OBERTA B AYLEY Jestem pewna, że minęło sporo czasu, odkąd ktoś


przeprowadzał wywiad z Iggym. Dopiero co wyszedł z odwyku, więc niewątpliwie
odczuwał pewien lęk przed powrotem na łono ludzkości. Po wywiadzie Iggy zabrał
mnie i Johna Holmstroma na kolację do Phoebe’s. Zamówiłam homara – pomysł
dość ekstrawagancki, no nie? Wydaje mi się, że za wszystko płacił Bowie, ale
Bowie był już Europie. Iggy też zwijał się następnego dnia i leciał do Berlina, żeby
nagrać z nim płytę The Idiot.

A NGELA B OWIE Mam duży problem z ignorantami – a już szczególnie


z ignorantami, których fascynuje faszyzm. A ignorancja Davida Bowiego jest
przepotężna. Jego zachwyty nad niemieckim ekspresjonizmem to jeden
z powodów, dla których moja miłość do niego wygasła.
Pewnego razu w Anglii David wyjeżdżał z Victoria Station w otwartej
limuzynie mercedes landau i wykonał hitlerowski salut, przez co trafił na pierwsze
strony trzech angielskich gazet. I powiem szczerze: po tym wybryku nie chciałam
go więcej widzieć na oczy. Byłam z nim jeszcze pewien czas, miałam z nim syna,
ale to był koszmar. Próbowałam sterować tak, żeby wydostać się z sytuacji,
w której tkwiłam. Wypad Iggy’ego z Davidem do Berlina wspominam z równym
wstrętem, co tamto doświadczenie.

I GGY P OP Berlin był miastem widmem, ze wszystkimi zaletami takiego miejsca.


Tamtejsza policja miała całkowicie wyluzowany stosunek do, jak to mówimy,
„zachowań odświętnych”. Berlin jest strasznie alkoholowym miastem. Na ulicy
zawsze ktoś idzie zygzakiem. Nie przejmują się też dilerką… Może nie
powinienem mówić, że nie przejmują się dilerką, ale nie przejmują się ludźmi,
którzy chcą się zabawić.

A NGELA B OWIE Rany! Dla Davida i Iggy’ego to było jak miesiąc miodowy.
Naprawdę robi mi się niedobrze, jak o tym myślę – jeden angielski dupek i jeden
amerykański palant, którzy są przekonani, że wzbudzą zachwyt Niemców, podczas
gdy Niemcy siedzą i zaśmiewają się z nich. Obaj byli bon vivantami – szastali
pieniędzmi, kupowali mnóstwo badziewia i wyobrażali sobie, że żyją w latach
dwudziestych lub trzydziestych i są jak Christopher Isherwood[96]: „Och,
przeniesiemy się do Berlina”. Naprawdę chciało mi się rzygać. Nie jestem w stanie
wyrazić, jakie obrzydzenie to we mnie budziło.
David i Iggy wybrali Berlin, bo jest tam więcej drag queens na metr
kwadratowy niż w jakimkolwiek innym mieście na świecie. Połączyła ich przyjaźń
straceńców. Rozumiesz, co mam na myśli? Po prostu tolerowali wzajemnie swoje
najgorsze cechy, bo poza sobą nie mieli już nikogo. Myślę, że nazywanie tego
„dekadencją” to zbytnia łaskawość. Bliższe prawdy byłoby określenie tego mianem
paranoicznego gówna wywołanego kokainą. To było po prostu wielkie
marnotrawienie pieniędzy i marnotrawienie czasu – pobyt w Berlinie upłynął im
głównie na walkach o względy najlepiej prezentującej się drag queen.

L EGS M C N EIL Glitter rock był z natury dekadencki: buty na koturnach i chłopcy
z podmalowanymi oczami, David Bowie i androginia. Bogate gwiazdy rocka
wiodły życie jak z Berlin Stories Christophera Isherwooda – rozumiesz, Sally
Bowles buja się z drag queen, szampan na śniadanie, trójkąty w łóżku,
a tymczasem hitlerowcy stopniowo przejmują władzę.
Dekadencja wydawała się nam cienka, bo gdy mówimy „rozkład”, to
sugerujemy, że zostało jeszcze trochę czasu, a tak naprawdę czas minął, nie było go
już. Wszystko się rozpadło. Przegraliśmy wojnę w Wietnamie – pokonało nas paru
kolesi w czarnych piżamach i z kijkami w dłoniach. Wiceprezydent Spiro Agnew
musiał podać się do dymisji, bo nakryto go, jak brał łapówki w Białym Domu.
A Richard Nixon wysłał włamywaczy do sztabu wyborczego Demokratów
w hotelu Watergate – takim był paranoikiem! Ten pierdolnięty Nixon wygrał
wybory z największą przewagą w historii. To był po prostu wariat. A potem musiał
ustąpić. Z kolei prezydent Gerald Ford kazał miastu Nowy Jork spadać na drzewo,
kiedy ogłosiło bankructwo. Czujesz to: Nowy Jork ogłasza bankructwo!
Biorąc pod uwagę to, co działo się w rzeczywistym świecie, dekadencja
wydawała się staroświeckim dziwactwem. W punku nie chodziło o rozkład,
w punku chodziło o apokalipsę. W punku chodziło o anihilację. Nic nie działa, czas
na Armagedon. Rozumiesz, gdybyś się dowiedział, że pociski z głowicami
nuklearnymi są już w drodze, zapewne zacząłbyś mówić to, co zawsze chciałeś
powiedzieć. Odwróciłbyś się do żony i powiedział: „Wiesz co? Zawsze uważałem,
że jesteś tłustą krową”. I tak właśnie się zachowywaliśmy.

E D S ANDERS Punkowcy przypominali mi pancerniki: byli jak ludzie w zbrojach


z irydu założonych w ochronie przed mackami, które wyrastają zewsząd, żeby ich
dopaść. Rozumiesz: nadchodzi Armagedon, koniec świata tuż-tuż, a ja jestem
gotów – a wszystko to w klimacie Gary’ego Gilmore’a[97]. „Niech się to już stanie,
czekam na finał, możesz mnie obrzygać, nie ma sprawy, to się da zmyć”. Jest
w tym element indywidualnej, osobistej apokalipsy – i pochwała zahartowania.
Kultura, z której wyłonił się punk, przypomina mi operę Bertolta Brechta
Rozkwit i upadek miasta Mahagonny. W Mahagonny możesz zrobić wszystko, co
chcesz, jeśli masz pieniądze, ale jeśli nie masz pieniędzy, jesteś przestępcą, jesteś
gównem, jesteś niczym. Punk powstał w otoczeniu, które kojarzy mi się ze światem
przedstawionym w filmie Blade Runner – to świat, w którym słychać brutalne,
złowieszcze bębny zagłady – to znaczy ty nie wiesz, czy to są bębny zagłady, czy
czyjaś piosenka. W każdym razie bębny są zawsze, są wszechobecne.
ROZDZIAŁ 31

Londyn wzywa

L EEE C HILDERS Zostałem managerem The Heartbreakers po tym, jak Richard Hell
opuścił zespół. Johnny Thunders zadzwonił do mnie i spytał: „Może chciałbyś nam
pomóc? Musimy znaleźć basistę, potrzebujemy kogoś, kto załatwiałby nam
koncerty, powinniśmy szybko wrócić do obiegu”.
Skontaktowałem się więc z moim kumplem, Tonym Zanettą, który był wielkim
fanem The Heartbreakers, i zaproponowałem, żebyśmy wspólnie się tym zajęli.
„Pogięło cię? – spytał Tony. – Siedzieć na widowni i myśleć sobie: »Ci goście
są super, nie ma na świecie lepszej rock’n’rollowej kapeli«, to jedno, a zajmować
się nimi to coś zupełnie innego. Czyś ty zwariował?! To są ćpuny!”.
Pomyślałem wtedy: „No dobra, sam się tym zajmę. Dam sobie radę”.

J ERRY N OLAN Po odejściu Richarda Hella The Heartbreakers dalej robili swoje.
Na gitarze grał Walter Lure, na bas wszedł Billy Rath. Johnny i ja ostro wtedy
ćpaliśmy. Po The Dolls weszliśmy w dragi po uszy. Wszystko, co robiliśmy,
kręciło się wokół nich. Żeby mogła odbyć się próba, musiały być dragi. Żeby
zrobić cokolwiek, najpierw trzeba było przyćpać.

L EEE C HILDERS Zadzwonił telefon. To był Malcolm McLaren. Powiedział:


„Chcecie przyjechać do Anglii i zrobić trasę z moją kapelą, The Sex Pistols?”.
Nigdy o nich nie słyszałem, więc odparłem: „No, może. Oddzwonię do ciebie”.
Potem zadzwoniłem do Johnny’ego Thundersa, żeby ustalić, czy chciałby
wybrać się na tournée po Anglii z Malcolmem McLarenem i zespołem The Sex
Pistols.
On też nie słyszał wcześniej o Pistolsach, ale spytał: „Nie pamiętasz Malcolma?
To ten dziwny facet, który przez parę miesięcy był managerem The Dolls i kazał
nam się ubierać jak Ruscy. Może być zabawnie. Poza tym wyjazd do Anglii…
Zróbmy to!”.

J ERRY N OLAN Malcolm powiedział: „No i chuj, lepsi chociaż dwaj muzycy
z The Dolls niż żaden”. I zaklepał The Heartbreakers. Mieliśmy supportować
Pistolsów.
Nie mieliśmy żadnych nagrań, nie mieliśmy, kurwa, niczego, ale ja i Johnny
wiedzieliśmy, że Anglicy będą, kurwa, wielbić The Heartbreakers.

L EEE C HILDERS Przylecieliśmy wieczorem, a Malcolm i The Sex Pistols wyszli po


nas na lotnisko. Mówili coś o jakimś programie telewizyjnym: „Ale była zabawa.
To było naprawdę głupie. Gość, który to prowadził, był maksymalnym skurwielem,
więc po prostu powiedzieliśmy mu, co o nim myślimy”.
Byliśmy nieprzestawieni na czas angielski, więc mieliśmy totalnie w dupie, co
mówią. Zabrali nas na hamburgery do The Great American Disaster i to było
najlepsze, co mogli zrobić. Potem pojechaliśmy do małego pensjonatu ze
śniadaniem w South Kensington.
Nazajutrz rano, zaraz o świcie, Jerry Nolan, który nigdy nie sypiał, bo był
wampirem, wszedł do mojego pokoju z naręczem tabloidów. Rzucił mi je na łóżko,
a w każdym z nich na pierwszej stronie nagłówki krzyczały: „The Sex Pistols:
dzień, w którym łajno wpadło w eter!” albo: „The Sex Pistols: skandal i zgroza”.
Jerry powiedział: „Patrz, w co w nas wpakowałeś!”.
Pomyślałem: „Dobry Boże, no to do boju!”.

M ALCOLM M C L AREN Wiedziałem, że z tej akcji w programie Billa Grundy’ego


zrobi się wielki skandal. Naprawdę wierzyłem, że na naszych oczach dzieje się
historia i pod wieloma względami tak właśnie było, bo ten wieczór stanowił – dla
mediów i opinii publicznej – prawdziwy początek tego, co stało się znane jako
„punk rock”.
Tego samego dnia przylecieli The Heartbreakers, aby ruszyć w trasę z tym tak
zwanym fenomenem, któremu media nadały miano „punk rocka”. Ale właściwie
miało to polegać na tym, że The Heartbreakers i The Sex Pistols jeździli po kraju,
a wszystkie koncerty były po kolei odwoływane.

L EEE C HILDERS Jako Amerykanie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak wielka
jest potęga brytyjskich tabloidów i jak bardzo potrafią one doprowadzić ludzi do
szału. Podczas trasy „The Anarchy in the UK Tour” nieraz już na rogatkach czekali
na nas burmistrzowie i policjanci, którzy nie pozwalali choćby na to, żeby nasz
autobus wjechał do ich miasta!
Była mroźna zimowa pogoda, zacinał lodowaty wiatr, a my nie mogliśmy nawet
dostać się do naszego hotelu, że o występowaniu nie wspomnę. O ile się nie mylę,
z osiemnastu zabukowanych koncertów udało się zagrać tylko sześć.
A wobec prasy stosowaliśmy zasadę „zakryj głowę i uciekaj” – fotoreporterzy
uganiali się za nami, flesze błyskały.

J ERRY N OLAN W tym tournée uczestniczyli też The Clash i The Damned. Ale
The Damned to były straszne cioty, więc odpadli po paru koncertach. Perkusista
Rat Scabies i gitarzysta Captain Sensible to twardzi kolesie, ale pozostali byli
bandą leszczy. Chcieli jeździć własnym autobusem. Pistolsi też się nas trochę bali,
ale starali się nie pokazywać tego po sobie.

E LIOT K IDD Gdy tylko Johnny Thunders spotkał się z Pistolsami, zadzwonił do
mnie do Nowego Jorku, żeby mi o tym opowiedzieć. Słyszeliśmy już o nich.
Wiedzieliśmy, że związał się z nimi Malcolm, że zespół zdobył pewien rozgłos.
Ale w ogóle nie mieliśmy pojęcia, jak brzmią, jak wyglądają, ani nawet jak się
nazywają poszczególni muzycy.
Kiedy więc zadzwonił Johnny, pytam go: „No i jak tam?”, a on mówi:
„Zapomnij. Ci goście są niesamowici”.
Był naprawdę pod wrażeniem. Stwierdziłem: „No cóż, jeśli Johnny uważa, że są
tacy świetni, to pewnie warto się z nimi spotkać”.
Kiedy zjawiłem się w Anglii, pierwsze, co zrobiłem, to pojechałem do
pensjonatu, w którym zatrzymali się The Heartbreakers. No i chciałem się od nich
dowiedzieć, jacy są ci Pistolsi, a ponieważ sam byłem wokalistą, zapytałem
Waltera: „Powiesz mi coś o Johnnym Rottenie?”.
A Walter mówi: „To dupek”.
I faktycznie Rotten był dupkiem, i to maksymalnym dupkiem, wręcz kutafonem.
To nie to, że ja go nie lubiłem – nikt go nie lubił. I nie chodzi o to, że nie pasowało
mi siedzenie obok niego w autobusie. Był po prostu strasznie arogancki.
Rozumiesz, te małe, chude chujki myślały, że jak wcisną się w swoje skórzane
kurteczki i przekłują sobie ucho agrafką, to mogą wmawiać mi, że są twardzielami.
Mówiłem im: „Będę zwalczał tę waszą jebaną kapelkę. Nie ja i mój zespół, ja
sam”.
L EEE C HILDERS The Heartbreakers kasowali wszystkich, bez żadnego
szczególnego powodu, po prostu dlatego, że byli bardziej doświadczeni – mieli
swoje korzenie w rhythm and bluesie i rock’n’rollu. Na scenie potrafili czerpać
z tego wszystkiego, tymczasem te dzieciaki nie umiały jeszcze z niczego czerpać.
Podczas trasy, kiedy grali The Clash albo The Damned, widzowie sobie gadali.
Kiedy wychodzili The Heartbreakers, zaczynała się jazda: „WWWWRRRRUUUM! ”.
Zaczynał się dziać prawdziwy rock’n’roll, a na widowni ludzie przestawali się
bić, przestawali się snuć. Bez względu na to, jak bardzo anarchiczna jest ich
muzyka zdaniem publiczności, to jeśli basista faktycznie umie grać na basie,
a perkusistą jest Jerry Nolan, to nagle do wszystkich dociera: „TO JEST SUPER!”.

E LIOT K IDD The Heartbreakers byli lepsi, ale Pistolsi – bardziej bulwersujący.
Angielskie kapele właściwie sprawiały wrażenie, jakby próbowały grać „tak jak
w Nowym Jorku”, a efekt był przesadzony. Rozumiem: punk, punk, punk – ale czy
The Talking Heads to byli twardziele? Czy Television to byli twardziele? Czy
Blondie to byli twardziele?
Punk rock to właściwie po prostu rock’n’roll. Nie tworzyliśmy w muzyce
niczego nowego. Trzeba, żeby ludzie zrozumieli jedno: byliśmy w takim wieku, że
dorastaliśmy w czasach, gdy w radiu panowała muzyka pop: Buddy Holly,
The Everly Brothers, Little Richard i Chuck Berry. Nasza muzyka nie była nowa.
To był powrót do trzyminutowych numerów.

N ANCY S PUNGEN Punk zaczął się w latach sześćdziesiątych wraz z powstaniem


garażowych kapel, takich jak The Seeds, Question Mark czy The Mysterians. Punk
to po prostu prawdziwy dobry rock’n’roll, taki z naprawdę dobrymi riffami – żaden
tam boogie rock. Bez tych wszystkich upiększeń, bez tego całego skomplikowania,
bez syntezatorów – prosty, szczery rock z lat pięćdziesiątych i początku
sześćdziesiątych.

E LIOT K IDD Jedyne, co sprawiało, że ta muzyka była inna, to teksty – dotyczyły


one spraw, o których nikt nigdy wcześniej nie śpiewał. Kiedy artysta odczuwa
niesamowity ból albo niesamowity gniew, powstaje interesująca sztuka.
Nowojorskie kapele były skupione głównie na własnym bólu, z kolei angielskie
koncentrowały się na swoim gniewie. Kawałki Pistolsów powstały z ich gniewu,
podczas gdy Johnny pisał piosenki, bo Sable złamała mu serce…
M ALCOLM M C L AREN The Sex Pistols byli identyczni z The New York Dolls.
David Johansen był jak Johnny Rotten, Johnny Thunders był dokładnie taki sam
jak Steve Jones, Arthur Kane był dokładnie taki sam jak Sid Vicious, a Paul Cook,
na swój sposób, był jak Jerry Nolan, z tą różnicą, że nie był narkomanem.
Więc po współpracy z Johnnym Thundersem wiedziałem dokładnie, gdzie ma
stać Steve Jones, a po współpracy z Davidem Johansenem wiedziałem dokładnie,
gdzie ma stać Johnny Rotten – jeżeli chodzi o ich działania, to było absolutnie to
samo.
Johnny Rotten to człowiek, który byłby w siódmym niebie, gdyby ktoś mu coś
zaoferował, ale byłby w dwudziestym siódmym niebie, gdyby ktoś uznał, że jest
lepszy niż osoba stojącą obok niego. Znosił krytykę gorzej niż ktokolwiek inny,
podobnie jak David Johansen.

J ERRY N OLAN Zawsze widziałem, jak John Rotten, Steve Jones i Paul Cook,
perkusista, stoją na backstage’u i obserwują nas. Przyglądali się przejściom między
Thundersem a mną, patrzyli jak szybko gramy. A potem to, co podpatrzyli,
włączali do swoich występów – przyznawali się do tego otwarcie. Kiedy
schodziliśmy ze sceny, szli za nami do garderoby i mówili: „Zajebiste z was
skurwiele. Kurwa, jaki rozpierdol”.
Pistolsi nas kochali. Johnny Rotten po prostu gapił się na mnie i mówił: „Nigs –
taką mam ksywę – jesteś, kurwa, najzajebistszym perkusistą, jakiego kiedykolwiek
widziałem. Nienawidzę cię za to”. Przyznam, że trochę mi to pochlebiało.
Ale nie da się ukryć, że niezbyt dobrze się bawiłem podczas „The Anarchy
Tour”. Dwa tygodnie przed wyjazdem z Nowego Jorku poszedłem na odwyk
z użyciem metadonu – próbowałem rzucić herę. Tylko że nie wiedziałem, jak
ciężki jest metadon. Zacząłem od trzydziestu miligramów, potem doszedłem do
pięćdziesięciu, brałem go przez dwa lub trzy tygodnie. I wcale nie odstawiłem
heroiny.

P HILIPPE M ARCADÉ Nancy Spungen zawsze mówiła mi, jak bardzo durzyła się
w Jerrym Nolanie. Którejś nocy zadzwoniła do mnie z płaczem i oświadczyła:
„Philippe, właśnie podcięłam sobie nadgarstek, niedługo umrę, chciałam się tylko
pożegnać”.
Pędzę do niej, gnam zupełnie bez tchu, wreszcie docieram na miejsce, a tu
okazuje się, że nie ma krwi, nie ma rany, nie ma nic. Nancy siedzi
z obandażowanym nadgarstkiem.
„Kurwa mać! – mówię. – Tak mnie wystraszyłaś, że leciałem tu jak wariat.
Wcale się nie cięłaś!”.
„Ależ skąd, cięłam się” – oponuje Nancy.
„Tak? – ja na to. – No to pokaż, co tam masz pod tym bandażem”.
A ona, że nie. Zaczęła się przepychanka, w końcu chwyciłem ją za rękę i po
prostu ściągnąłem jej ten opatrunek. Ja pierdolę, kolana się pode mną ugięły.
Kurwa, stary, to wyglądało naprawdę źle. Straszna sznyta, wielka jak chuj. O mały
włos, a przecięłaby sobie tętnicę. Nie mogłem uwierzyć, że Nancy zrobiła sobie coś
takiego.
Niedługo potem znów do mnie dzwoni i znowu ryczy w słuchawkę: „Żaden,
kurwa, facet nie chce ze mną chodzić, mówię ci: żaden, kurwa…”.
„Słuchaj – tłumaczę jej – żaden, kurwa, facet nie będzie z tobą chodził, bo jesteś
ćpunką, a to syfiasta sprawa, zwłaszcza dla dziewczyny. Powinnaś to odpuścić, nie
wiem, może wyjedź na wakacje. Nie możesz tutaj zostać, bo w Nowym Jorku zbyt
łatwo jest przyćpać”.
A Nancy znowu w płacz: „Nie chcę nigdzie jechać, nawet nie wiem, gdzie
miałabym jechać”.
„Jedź do Anglii – podsuwam. – Dzieje się tam teraz coś, kurwa, niesamowitego.
W końcu mówisz po angielsku, no nie? Dasz sobie jakoś radę”.

L EEE C HILDERS The Heartbreakers i ja byliśmy na obiedzie świątecznym w domu


Caroline Coon. Caroline była dziennikarką i miała szmal. A my byliśmy muzykami
rockowymi i nie mieliśmy szmalu. W Boże Narodzenie w Londynie wszystko się
zamyka. Nie jeżdżą autobusy, metro jest nieczynne. Pytam: jak biedni ludzie mają
odwiedzać swoich krewnych? To naprawdę okrutne. Są tylko taksówki
i obowiązuje w nich podwójna taryfa. Wyskrobaliśmy więc nasze zaskórniaki
i zrobiliśmy zrzutkę na taksówkę do domu Caroline Coon, bo wiedzieliśmy, że ona
przynajmniej nas nakarmi.
Ale kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że wpadliśmy w pułapkę.
Podobnie jak wszystkie inne punkowe kapele, jakie grały wówczas w Londynie.
Byli tam wszyscy goście z The Clash, wszyscy goście z The Damned, wszyscy
goście z The Sex Pistols. Wszyscy w jednej chacie. Caroline Coon chciała zostać
królową punk rocka. To była okropna kobieta.
Cała kolacja świąteczna miała służyć jednemu celowi: Caroline chciała uwieść
Paula Simonona z The Clash. W końcu dopięła swego. Poszli do łóżka. No
i dobrze. Zdarzało mi się robić gorsze rzeczy.
Wszyscy byli bardzo grzeczni. Zachowywali się dokładnie tak samo, jak
wszyscy inni Anglicy w Boże Narodzenie. Mieli tylko dziwny wygląd, to
wszystko. Caroline podała świąteczny pudding w suterenie – nazywała to
„parterem” – w kominku zapłonął ogień, wszyscy przyglądali się, jak się pali,
czekając na danie główne. I wtedy usłyszałem spływające po schodach dźwięki
kawałka Jima Reevesa… Tak, to musiał być Jim Reeves!
Kto to jest Jim Reeves? Och, wy mali rock’n’rollowi neofici! Jim Reeves był
jednym z największych piosenkarzy country wszech czasów. W 1964 roku zginął
w wypadku samolotu. Co śpiewał? A takie rzeczy na przykład: „Put your sweet lips
a little closer to The phone / Tell your friend you’ve got there with you, you’ve got
to go”[98].
Słysząc to, zacząłem płakać, tak jak teraz płaczę, bo wspomnienia zawsze mnie
rozklejają. Wszedłem więc po schodach na drugie piętro – po amerykańsku
mówimy na to „trzecie piętro” – i patrzę, a tam siedzi jakiś nieduży facecik i też
szlocha. No to siadam naprzeciw niego. A łzy dalej mi lecą.
A kiedy piosenka się skończyła, mówię: „Nie zdołam ci wytłumaczyć, co dla
mnie znaczy ten kawałek. Jestem z Kentucky i wiem, że moja rodzina słucha teraz
Jima Reevesa. Cześć. Jestem Leee Childers”.
A on: „Cześć. Jestem Sid Vicious”.

J ERRY N OLAN W Nowym Jorku często spędzałem czas z Nancy, ale w zasadzie to
ją wykorzystywałem. Miała pieniądze na dragi, a ja nie. Była striptizerką,
prostytutką i bardzo mnie kochała. Łaziła za mną wszędzie i opowiadała wszystkim
różne historie o nas – a wszystkie zmyślone. Jeżeli chodzi o seks, to między nami
nigdy do niczego nie doszło. Tymczasem ona starała się przekonać wszystkich, że
jestem jej chłopakiem. Kiedy ją o to pytałem, zaprzeczała, że cokolwiek takiego
mówiła.
Nancy Spungen poleciała do Anglii w ślad za mną, po zakończeniu
„The Anarchy Tour”. Przywiozła mi gitarę, którą wstawiłem wcześniej do
lombardu. Nie wiem, jakim cudem ją wydostała, ale jakoś jej się udało. Nigdy
czegoś takiego nie widziałem, a oddałem w zastaw wiele rzeczy. Może zrobiła loda
właścicielowi lombardu, kto wie? W każdym razie miała ze sobą tę jebaną gitarę.
A RTURO V EGA W Londynie wpadłem na Nancy. Szedłem King’s Road
i dosłownie się z nią zderzyłem. Zaczęła mi opowiadać, jak łatwo być ćpunem
w Anglii: rząd daje ci wszystkie dragi i jest świetnie. Spacerujemy po King’s Road,
jest sobota – a w tamtych czasach w każdą sobotę dochodziło do regularnych
bijatyk między punkami i modsami. Nie wiedziałem o tym. Byłem w skórzanej
kurtce. I nagle widzimy, że w naszą stronę zmierza cała banda modsów. Nancy
jęknęła: „O mój Boże!”.
„O co chodzi?” – spytałem. Nancy sądziła, że wiem, co jest grane,
i powiedziała: „Modsi idą!”. A ja: „To dobrze”. Ha, ha, ha, czujesz? Nie miałem
o niczym pojęcia.
A Nancy dalej: „Nie, nie – wejdźmy tutaj”. Wpycha mnie do jakiejś bramy
i zasłania sobą. „Co się stało? – pytam. – Czemu oni chcą mnie zabić?”.
„Och, nie rozumiesz – mówi Nancy. – Oni są wredni!”.
Myślę: „Co tu się w ogóle dzieje?”.
A modsi podeszli i próbowali mnie stamtąd wyciągnąć i zatłuc. Ale Nancy im
nie pozwoliła. Osłaniała mnie i uratowała mi życie. Serio, ocaliła mnie.

L EEE C HILDERS Pewnego dnia szedłem Carnaby Street, aż tu nagle czuję, jak ktoś
klepnął mnie w bark. To była Nancy Spungen.
„Co ty tu robisz?” – pytam.
„Chciałam wpaść i zobaczyć się z Jerrym” – mówi Nancy.
„Idź sobie” – ja jej na to.
A ona swoje: „Chcę zobaczyć się z Jerrym”.
„Nie, nie, nie – przerywam jej. – Nie ma mowy, nie możesz, i już”.
Byłem przerażony. Nie mogłem sobie wyobrazić czegoś gorszego niż przyjazd
Nancy Spungen. To było tak, jakby na Carnaby Street zjawił się sam diabeł.
„Jerry to mój przyjaciel…” – nie ustępuje Nancy.
„Nic z tego – ucinam. – Nie możesz się z nim zobaczyć. A teraz idź już sobie”.
W sumie to nawet lubiłem Nancy, ale ćpała, załatwiała dragi innym i była
ogólną degeneratką. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby utrzymać mój
zespół, The Heartbreakers, przy życiu. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem, była
Nancy Spungen, która mogła tylko wszystko bardziej pogmatwać. Miała bardzo,
bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo zły wpływ na ludzi, którzy i bez niej nie
radzili sobie za dobrze. Wciąż były z nią kłopoty. Była zadymiarą.
Powiedziałem więc kapeli, że Nancy jest w Londynie, po czym dodałem: „Mam
nadzieję, że żaden z was nie zamierza się z nią zadawać”.
Jerry Nolan roześmiał się. Uznał za zabawne, że Nancy jest w mieście, ale
w zasadzie jako stare ćpuny wszyscy już tylko przebierali nóżkami, żeby się z nią
spotkać. Mówili mi: „Och, nie martw się, stary. Nie będziemy się z nią zadawać,
w życiu”, a jednocześnie myśleli zapewne: „Gdzie ona może teraz być?”.

M ALCOLM M C L AREN Kiedy Nancy Spungen weszła do mojego sklepu, to było


tak, jakby doktor Strangelove posłał nam jakąś straszliwą chorobę[99]. Czemu padło
na Anglię? Czemu padło właśnie na mój sklep?
Pomyślałem: „Wysłali to coś specjalnie z jednego z tych upiornych, mrocznych,
gnijących nowojorskich klubików! Chcą się na mnie zemścić, idę o zakład.
Byłem gotów, kurwa, dezynfekować sklep.
Powiedziałem Pistolsom: „Chłopaki, to nie wróży nic dobrego. To zły omen”.
Oczywiście uznali, że mi odbiło.
Ale ja robiłem, co mogłem, żeby przejechał ją samochód, starałem się ze
wszystkich sił otruć ją, porwać albo przynajmniej odesłać do Nowego Jorku.

L EEE C HILDERS Jak się okazało, Nancy machnęła ręką na The Heartbreakers.
Poszła prosto do Sida Viciousa. Następnym razem zobaczyłem ją jakieś cztery dni
później na imprezie, pod rękę z Sidem. „O cholera – pomyślałem. – No nie, co się
stało?”.
Wisiała mu na ramieniu jak jakaś królowa licealnego balu.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Londynu, Sid grał na basie i śpiewał
w kapeli o nazwie The Flowers of Romance. Próbowałem być ich managerem. Sid
budził we mnie instynkty opiekuńcze. Nieraz zasypiał przytulony do mnie. Nie
mieszkał ze mną, wpadał tylko od czasu do czasu. Przychodził, wypijał piwko
i zasypiał. Seksu nigdy między nami nie było. Kulił się tylko w moich objęciach
jak małe dziecko i spał całą noc.
Żałuję, że się z nim nie przespałem, wydawał mi się pociągający. Ale nie
zrobiliśmy tego. Był wtedy tak bezbronny, że nawet taki stary rozpustnik jak ja
czuł, że musi się powstrzymać. Sid nie wiedział, jak to jest z jego seksualnością –
dużo o tym rozmawialiśmy. Pomyślałem, że dałby się namówić na seks, ale
następnego ranka zacząłby panikować: „Co ja najlepszego zrobiłem? Czy to
znaczy, że jestem pedałem?”.
W tym czasie The Flowers of Romance nie grali za wiele koncertów, spotykali
się tylko na próbach. Potem Glen Matlock opuścił The Sex Pistols, czy też został
wyrzucony z zespołu, a Malcolm zaproponował Sidowi, żeby wskoczył na jego
miejsce. Sid przyszedł do mnie i spytał: „Co chciałbyś, żebym zrobił?”.
„To nie zależy ode mnie – odparłem. – Sam musisz wybrać, co chcesz zrobić”.
The Sex Pistols byli wtedy naprawdę na topie, powiedziałem więc: „Jeśli nie
chcesz męczyć się z The Flowers of Romance, jeśli chcesz iść prosto do kapeli,
która ma już mocną pozycję – zrozumiem to”.
I tak właśnie zrobił. Nancy nie zależało szczególnie na Jerrym Nolanie, chciała
mieć gwiazdę rocka, z którą mogłaby się pieprzyć i wspólnie ćpać. Niczego więcej
nie chciała. Kiedy więc przykleiła się do Sida, osiągnęła cel. Nie musiała już dalej
szukać.

P HILIPPE M ARCADÉ Nancy zadzwoniła do mnie po miesiącu czy dwóch. Mówiła


z brytyjskim akcentem. Brzmiało to: „Hej, Philiiiippe, tu Noncy”.
„Co jest?” – pytam. A ona nawija: „Normalnie NIE UWIERZYSZ, z kim teraz
chodzę – z SIDEM VICIOUSEM!”.

L EEE C HILDERS Po „The Anarchy Tour” Pistolsi przestali występować. To była


strategia Malcolma: tylko czasem zdarzało im się grywać dwa albo trzy darmowe,
niezapowiedziane koncerty. To się opłaciło, Malcolm miał rację. Ale on miał
finansową rezerwę, więc mógł sobie pozwolić na taką strategię. My nie mogliśmy.
Żeby nie zginąć, trzeba było grać.
Musieliśmy ćpać, musieliśmy jeść, musieliśmy gdzieś mieszkać. Nie byliśmy
podczepieni pod żadną firmę płytową, więc graliśmy tygodniowo po dwa lub trzy
koncerty, a na wszystkich był komplet. Byliśmy wtedy w Londynie sensacją.
Ale The Heartbreakers byli ćpunami i to głównie tym zasłynęli. Firmy płytowe
nie chciały podpisywać kontraktów z ćpunami, którzy zaraz umierają.

G AIL H IGGINS Kiedy Chris Stamp wciągnął ich do stajni Track Records, Johnny
Thunders wpadł na genialny pomysł, żeby zmienić nazwę kapeli
z „The Heartbreakers” na „The Junkies” – Ćpuny.
Powiedziałam: „Taa… Z pewnością będzie to bardzo pomocne, kiedy będziecie
wyjeżdżać gdzieś zagranicę!”. The Heartbreakers dostawali wtedy dniówki
i chodzili do kliniki metadonowej. Oczywiście sami tam nie jeździli, ktoś musiał
ich zawozić i odwozić autem. Ten jedyny raz widziałam Johnny’ego na głodzie.
Czuł się fatalnie – ale z braku nie heroiny, tylko metadonu. Miał w zwyczaju
odkładać dawki syropu z metadonem na później, żeby przyjąć potem skumulowaną
porcję. Odstawienie tego było dużo gorsze niż odstawienie heroiny… Kiedy
kończył mu się metadon, czuł się NAPRAWDĘ źle.
Pewnego dnia dzwoni Walter i krzyczy do słuchawki: „Wsiadaj do taksówki
i przyjeżdżaj natychmiast. Johnny zrobił się siny, Johnny zrobił się siny”. Nie
mieliśmy w ogóle kasy, trzeba było się zrzucać na taryfę.
To wtedy zaczęło być naprawdę źle. Ciągle wybuchały kłótnie: „Przez kogo to
wszystko?”. W końcu zrzucili winę na Leee.

L EEE C HILDERS Goście z Track Records dali nam naprawdę ładne, małe studio
nagrań w SoHo, z całkiem fajnym inżynierem dźwięku. Powiedziałem Chrisowi
Stampowi: „Nie pozwólmy Johnny’emu się nawalić… Żadnej heroiny, żadnej
trawy, żadnej kokainy, żadnego alkoholu. Nie wolno mu tykać niczego, bo ten facet
nie jest po prostu heroinistą, on jest jednym wielkim chodzącym uzależnieniem”.
Trochę później wchodzę do studia w trakcie sesji nagraniowej i pierwsze, co
widzę, to butelka Johnniego Walkera – prezent od firmy nagraniowej. Oczywiście
Johnny wychlał wszystko do ostatniej kropli i nie było z niego żadnego pożytku.
Dostałem szału i zacząłem go tłuc.
Spuściłem mu ostry wpierdol, chociaż tak naprawdę ostry wpierdol należał się
Chrisowi Stampowi. Tłukłem go tak długo, aż Johnny poprosił: „Nie bij mnie już”.
Pomyślałem wtedy: „Boże, co ja robię?”. Bo odkąd się poznaliśmy, nawet go
palcem nie tknąłem.
Więc ten dzień był w plecy. Ale nagrania, jakie zrobiliśmy w ciągu kilku
następnych dni, były genialne – i tak powstała jedna z dziesięciu najlepszych
rock’n’rollowych płyt wszechczasów.

G AIL H IGGINS Wiedziałam, że Johnny to ćpun, na dłuuugo przed ich wyjazdem


w tę trasę. Odbyłam z nim tysiące całonocnych rozmów w stylu: „Wcale nie chcę
taki być, Gail. Chcę to rzucić, naprawdę…”.
Johnny potrafił zamęczyć człowieka – zresztą nie tylko John, każdy ćpun.
Mogłabym napisać książkę o ćpunach. Wszyscy są dokładnie tacy sami,
DOKŁADNIE , mówię ci. Każdego zamęczą swoim tekstem: „WCALE NIE CHCĘ
BYĆ TAKI. CZY MOŻESZ MI POMÓC?”.
A kiedy jeden słuchacz ma ich dość, idą do drugiego, który ich pożałuje. Tak
więc strawiłam TYSIĄCE nocy na rozmowach z Johnnym o byciu ćpunem – przez
te wszystkie lata naprawdę to szło w TYSIĄCE . Trasa z nimi to było rzeczywiście
ciężkie wyzwanie, bo i Johnny, i Walter, i Jerry byli ćpunami. Billy Rath był po
prostu dziwny, ale myślę, że on też brał spida i inny syf. Byli jak dzieci – cały czas
trzeba było się nimi opiekować, ciągle pilnować, żeby się nie rozchodzili, ciągle
wysłuchiwać ich biadolenia o dniówkę. Sami nie byli w stanie NIC zrobić,
a ponieważ Johnny nie mógł lub nie chciał, reszta też nic nie zrobiła, bo skoro za
Johnny’ego robiono wszystko, oni oczekiwali, że z nimi ma być tak samo.
Zawsze kończyła im się hera na pięć minut przed rozpoczęciem koncertu, a ja
musiałam gryźć paznokcie z nerwów, czy w ogóle wyjdą na scenę. Kiedy
dojechaliśmy do Amsterdamu, zanim autobus nawet STANĄŁ , oni już byli na
zewnątrz…
Johnny miał swoją stałą gadkę: „Keith Richards osiągnął sukces, a przecież jest
ćpunem”. A ja wtedy dopowiadałam: „Ale zwróć uwagę, John, że Keith Richards
najpierw osiągnął sukces, a dopiero potem został ćpunem, nie odwrotnie”.

J ERRY N OLAN Dużo czasu spędzaliśmy razem z The Sex Pistols. Pierwszy
przekonałem Johna Rottena do wzięcia heroiny, pierwszy zrobiłem mu zastrzyk.
Nie żebym był z tego jakoś szczególnie dumny. Źle się z tym czułem i zmieniłem
zdanie na temat wciągania ludzi w dragi. Później już nikogo nie namawiałem do
ćpania. Nancy, którą przedstawiłem Sidowi, była pierwszą osobą, która podała mu
herę. Kiedyś zrobiłem Sidowi zastrzyk odwrotnie – wkłułem się igłą w dół żyły,
zamiast w górę. Nieźle go nastraszyłem, bo Sid nie nie wiedział, że w ogóle można
tak zrobić. Mało nie zesrał się ze strachu, ale nic nie powiedział.
Z Pistolsami była niezła jazda. Wszystko było zgrywą. Jedną wielką, pierdoloną
zgrywą. Byli młodzi. Byli szczeniakami. My byliśmy dużo starsi. Kiedy więc
przyszło co do czego, kiedy rzuciliśmy na stół prawdziwe, mocne gówno
i zaczęliśmy je podgrzewać, oni się wystraszyli.

L EEE C HILDERS Johnny Thunders nie przepadał za Johnnym Rottenem.


Z wzajemnością. Wiem to, bo rozmawiałem i z jednym, i z drugim osobno i każdy
z nich wyznał, że nie trawi tego drugiego.
Thunders uważał, że Rotten to wstrętny mały cwaniaczek – pozer liczący na
awans społeczny, no po prostu palant. I myślę, że Johnny Thunders miał rację. Nie
umniejszając w żaden sposób talentu Johnny’ego Rottena. Johnny Rotten był
niezwykle utalentowany. Potrafił znakomicie zapanować nad publicznością. Ale po
prostu nie miał duszy. Nie miał tego czegoś. W ogóle nie kumał rock’n’rolla. Był
tylko oportunistą.
Johnny Thunders tak właśnie postrzegał Johna Rottena: jako oportunistę. A ja
się z nim zgadzam. Rotten ujrzał swoją szansę i złapał ją. Bóg wie, że nie ma
w tym nic złego. Publiczność to wielka masa frajerów, więc nie ma większego
znaczenia, kto ich robi w balona. Ale Johnny Rotten nie był ani szczery, ani
muzykalny.
ROZDZIAŁ 32

Zabawa z Dickiem i Jayne

L EGS M C N EIL Pomysł na pismo „Punk” wziął się z dwóch inspiracji. Jedną z nich
był nauczyciel Johna Holmstroma w Szkole Sztuk Wizualnych, Harvey Kurtzman,
który sam był rysownikiem i wydawał pismo „Mad”. Druga inspiracja to album
The Dictators Go Girl Crazy!

H ANDSOME D ICK M ANITOBA Nagrywając Go Girl Crazy!, byłem tak pijany, że


położyłem się w męskiej toalecie na podłodze, bo była wyłożona kafelkami i dzięki
temu chłodna. Parę godzin później znaleziono mnie śpiącego między dwiema
kabinami.
Odkąd sięgam pamięcią, byłem typem kolesia, który jeśli ktoś rzuci w niego
jedzeniem, to on musi rzucić z powrotem dziesięć razy tyle – po prostu moje
zawsze musi być na wierzchu. Zawsze miałem skłonność do przesady
Pamiętam, że podczas nagrywania Go Girl Crazy! zdjąłem ze ściany gaśnicę.
Odpaliłem ją i spryskałem białą pianą całą dwudziestoczterośladową konsolę.
O mały włos, a zniszczyłbym taśmę. Niemal skasowałem urządzenie warte sto
tysięcy dolarów, ale jakimś cudem wszystko było w porządku. Było mi z tym źle,
potem jednak czułem ulgę, że niczego nie popsułem. Co zresztą mogliby ze mną
zrobić? Zażądać ode mnie sądownie miliona dolarów? Nie miałem pojęcia, co się
dzieje wokół mnie.

L EGS M C N EIL Kiedy usłyszeliśmy tę płytę, John, Ged i ja wciąż powtarzaliśmy:


„Musimy znaleźć tych facetów! Musimy się z nimi spotkać!”. Moją jedyną ambicją
w życiu stało się poznanie Handsome Dicka Manitoby. Zaczęliśmy wydawać
pismo „Punk”, żeby móc bujać się z The Dictators.
Ale kiedy zaczęliśmy odwiedzać CBGB , nigdzie nie dało się znaleźć tej kapeli.

H ANDSOME D ICK M ANITOBA W porównaniu z gośćmi z Downtown, których


życie toczyło się na Manhattanie, The Dictators zaistnieli późno, chociaż
wydaliśmy naszą płytę wcześniej od nich. Album Go Girl Crazy! wyszedł w 1974
roku. Ale my mieszkaliśmy na Bronxie i nigdy nie czułem się częścią sceny
Downtown. W jakimś sensie nigdy nas tam nie przyjęto – wydaje mi się, że
przylgnęła do nas opinia łobuzów z Bronxu. Chamów i prostaków. Nie jest to
prawda, chociaż może, do pewnego stopnia, sprawialiśmy takie wrażenie.

A NDY S HERNOFF Po wydaniu Go Girl Crazy! zniechęciłem się, bo wywalono nas


z Epic. Pomyślałem sobie: „Kurczę, to moja wina, nie jestem dość dobry”.
Szczerze mówiąc, ta pierwsza płyta nie jest taka, jak chciałem. Owszem,
kawałki są fajne, klimat jak trzeba, ale to brzmienie… Żeby tego słuchać, trzeba
mieć poczucie humoru, ale wcale nie zamierzaliśmy robić z tego żartu. Tylko tak
wyszło.
W sumie to już nie wiem, co sobie wtedy wyobrażaliśmy. Kiedy graliśmy
pierwszy koncert jako The Dictators, na ostatni kawałek ściągnęliśmy Handsome
Dicka ubranego w szlafrok. Zaśpiewał Wild Thing. Ponieważ na widowni byli sami
nasi przyjaciele, wszystkich ogarnęło szaleństwo! Czemu nie? Dick to
najgłośniejszy facet, jakiego znali, a na scenie był jeszcze głośniejszy.

H ANDSOME D ICK M ANITOBA Miałem opinię totalnego imprezowicza i kolesia,


który demoluje ludziom domy. Nie wiem, czemu w ogóle ktokolwiek mnie gdzieś
jeszcze zapraszał. Byłem najgłośniejszy i robiłem największą chamówę. Pewnego
razu moi rodzice wyjechali na wakacje na Florydę i dosłownie jak tylko drzwi się
za nimi zamknęły, obleciałem wszystkie podwórka na Bronxie i powiedziałem
wszystkim znajomym, że robię u siebie wielką balangę.
Zaczęliśmy od dziesięciu skrzynek piwa i torby, w której była setka
prawdziwych metakwalonów siedemsetczternastek[100]. Piguły były świetne,
momentalnie robiłeś się po nich napalony. Jedyne, czego chciałeś, to zerwać
z siebie ciuchy i wrzeszczeć: „Ciągnij druta!”.
Wszyscy żarli więc metakwalon i łoili alkohol. Ludzi ogarnął szał. Pamiętam, że
przeleciałem siostrę mojego kumpla, pamiętam dwie dziewczyny leżące ze sobą
w łóżku, pamiętam koszyki sklepowe lecące z tarasu na dwudziestym szóstym
piętrze, pamiętam, że dwa razy wpadła do nas lokalna straż miejska z Co-op
City[101], a raz zwykli gliniarze, pamiętam smażenie i zjadanie jajecznicy, w której
pełno było skorupek. Pod koniec imprezy skradziono biżuterię mojej siostry
i matki, ale tego akurat nie pamiętam.
Byłem tak nawalony, że wyszedłem na zewnątrz ubrany w czerwone stringi i nic
poza tym. Usta miałem pociągnięte krwistą szminką, a na całym ciele ktoś
narysował mi swastyki. Mój kumpel Cliffie ganiał w ogóle bez niczego i musiał
kryć się na klatce schodowej, kiedy przyszły gliny. Mój inny kumpel, Alex, tak się
napruł, że kiedy się przewrócił, nie wiedział, jak wyciągnąć przed siebie ręce, żeby
zasłonić twarz, i w efekcie złamał sobie nos. To było jak film Felliniego i trwało
całą noc. Wszystkie meble sfruwały z tarasu, wpadli gliniarze. Ludzie pisali na
ścianach „Fuck You” ołówkami i psikali na to krem do golenia, żeby trudniej było
usunąć napis.
Nazajutrz rano wrażenie było takie jak na filmie wojennym: ciemno przez
pierwsze piętnaście minut, kamera filmuje pole bitwy, potem wschodzi słońce…
dym się rozwiewa… a my widzimy obraz zniszczenia…
Z powodu metakwalonu zupełnie siadła mi motoryka, jęczałem więc tylko do
Scotta Kempnera: „Chodź tu i pomóż mi wszystko oczyścić…”. Ale nawet nie
byłem w stanie mówić. Sprzątaliśmy w sześć osób przez osiem godzin, żeby
przywrócić mieszkanie do stanu używalności, a i tak wyglądało ohydnie.
Taki to był bal. Kiedy moi rodzice wrócili, zastali chatę w ruinie, a na dodatek
zniknęła biżuteria, więc była to ostatnia impreza, jaką kiedykolwiek zrobiłem
w tym domu. Nadal jeszcze suszą mi o to głowę. Moja matka wciąż tylko gada: „Ci
twoi koledzy! Ci twoi pieprzeni koledzy!”.

J AYNE C OUNTY Urodziłam się i wychowałam w Dallas w stanie Georgia.


Jedenaście tysięcy mieszkańców i jedno skrzyżowanie ze światłami – to najlepszy
opis tego miejsca. Dallas to małe południowe miasteczko, w zasadzie wioska,
z drogami gruntowymi, po których nawet nie dało się jeździć, kiedy popadał
deszcz.
Byliśmy metodystami, ale moja matka zaczęła słuchać w radiu jakiegoś
nawiedzonego kaznodziei i dołączyła do jego sekty. Była to jedna z tych
prawicowych chrześcijańskich grup religijnych, które zapowiadają rychłe trzęsienia
ziemi, Drugie Przyjście Chrystusa i wrzucenie wszystkich złoczyńców do
ognistego jeziora.
Zantagonizowało to całą rodzinę. Ojciec zaczął romans z szesnastoletnią
fryzjerką.
Przestaliśmy nawet obchodzić Boże Narodzenie. Jak co roku, ojciec
przytaszczył do domu choinkę i powiedział: „Dzieciaki, udekorujcie ją”.
Zaczęliśmy ozdabiać drzewko, a tu do pokoju wpada mama i wrzeszczy: „TO
DRZEWO TO SYMBOL NIMRODA. NIMROD PIERDOLIŁ SIĘ ZE SWOJĄ MATKĄ” –
no nie, nie użyła słowa „pierdolił”, powiedziała – „NIMROD
POŚLUBIŁ SWOJĄ
MATKĘ, ABY ZACHOWAĆ CZYSTOŚĆ BABILOŃSKIEJ KRWI, A CHOINKA JEST
SYMBOLEM TEGO WSZYSTKIEGO! TO SYMBOL BABILOŃSKIEJ DYNASTII! TO
POGAŃSTWO! TO OBRZYDLIWOŚĆ!”.
My też się darliśmy, a matka zaczęła się szarpać z ojcem – wyrwała mu
drzewko i wyrzuciła za drzwi, a on wciągnął je z powrotem do środka i ryknął:
„DEKOROWAĆ CHOINKĘ, ALE JUŻ!”.
Wtedy my odpowiedzieliśmy: „Tato, nie chcemy ozdabiać babilońskiego
symbolu zła”.
To było okropne. Wyniosłam się z domu, bo już tego nie wytrzymywałam.
Zamieszkałam w Atlancie, pracowałam w firmie optycznej i pewnego dnia kupiłam
książkę City of Night Johna Rechy’ego. To było objawienie, bo w Atlancie
zaczęłam nawiązywać kontakty z tymi naprawdę dziwacznymi, zwariowanymi
drag queens, które spostrzegłam, idąc ulicą pewnej nocy. Miały długie, bardzo
długie włosy, dosłownie sięgające do pięt. Kiedy więc zobaczyłam te drag queens,
powiedziałam do siebie: „Ja nie mogę, prawdziwe drag queens, takie jak w City of
Night Rechy’ego!”.
Zaprzyjaźniłam się z jedną z nich, która kazała na siebie mówić Miss Cox. To
ona namówiła mnie do utlenienia włosów. W Atlancie środowisko drag queens
było naprawdę duże. Były kluby, w których zaczęłam bywać. To zabawne, bo
z drugiej strony można było naprawdę zostać za to aresztowanym. W Atlancie
obowiązywało prawo, zgodnie z którym nie można było mieć włosów sięgających
uszu, jeśli nie chciało się trafić do więzienia za homoseksualizm.
Wciąż nas ścigano. Nigdy nie dałam się złapać, dobrze biegałam, ale zawsze
trzeba było mieć przy sobie dwie pary butów: szpilki i trampki.
Szłam kiedyś ulicą z dwiema drag queens, naprawdę odstawionymi, że hej –
buty na koturnach, dzwony – a tu: strzelanina.
Usłyszałyśmy strzały. Idę dalej, odwracam się do Daisy i mówię: „Strzelają do
nas! Strzelają do nas!”.
Jebane buraki wysiadły ze swojej furgonetki i zaczęły do nas strzelać. Cały czas
wykrzykiwali: „Ej, pedale! Coś ty za jeden? Jesteś chłopakiem czy dziewczyną?”.
Inne drag queens uważały mnie za dziwadło, bo byłam wkręcona w rock’n’rolla.
Była raz impreza, na której drag queens wykonywały soulowe kawałki z repertuaru
The Supremes. Stwierdziłam: „Nie chcę iść na kolejny pierdolony melanż, na
którym występują kolejne pierdolone drag queens imitujące pierdolone
The Supremes. Jeśli któraś znów zacznie śpiewać The Supremes, to ją, kurwa,
uduszę!”. W tym czasie na każdej imprezie musiała wyjść jakaś drag queen
i jęczeć: „Ooooh, baaaby love, my baaby love…”.
Więc sama wyszłam na scenę i zaśpiewałam kawałek Janis Joplin.
W końcu wyjechałam z Atlanty. Wsiadłam do Greyhounda i dotarłam do
Nowego Jorku.

J IMMY Z HIVAGO Na pierwszym koncercie, jaki grałem poza miastem,


występowałem z Wayne’em Countym. Był to zarazem nasz ostatni wspólny
koncert. Graliśmy w jednym katolickim college’u gdzieś na północy stanu, Bóg
wie gdzie.
Przypuszczam, że nikt z zespołu nie wiedział, że to katolicki college.
Przypuszczam też, że nikt w tym college’u nie wiedział, że Wayne to drag queen.
Ludzie byli w totalnym szoku. To, co zobaczyli, nie mieściło im się, kurwa, w pale.
Byliśmy nawaleni, więc mieliśmy wszystko w dupie. Nie zdawaliśmy sobie
sprawy z grożącego nam niebezpieczeństwa. Kiedy jednak Wayne wyjął posążek
Chrystusa i zaczął pluć trzymaną w ustach krwią kurczaka, śpiewając Storm
the Gates of Heaven, a na koniec rozbił ten posążek – zaczęło się.
Nie było zmiłuj. Rozumiesz, Wayne zabił ich boga – a oni przypuścili szturm.
Peter Crowley, który był managerem Wayne’a, wszedł na scenę i rozbił butelkę –
nie, zaraz, chyba nawet wyciągnął pistolet – w każdym razie wszyscy zamarli. Ja
schowałem się pod fortepianem, a w głowie miałem tylko jedną myśl: „To koniec.
Już nie żyję”.
Musieliśmy stamtąd spierdalać w ekspresowym tempie.

S COTT K EMPNER Handsome Dick siedział w CBGB dwa wieczory z rzędu, bo grał
tam Wayne County. Dick lubił Wayne’a County’ego. Uważał, że Wayne County
jest naprawdę zabawny. Jeżeli chodzi o mnie – nie cierpiałem
Wayne’a County’ego. Moim zdaniem był totalnie przegięty. Uważałem go za
gówniane beztalencie.
W każdym razie Handsome Dick poszedł na koncert, a że lubił się wtrącać… –
uważaliśmy, że integralnym elementem rock’n’rolla jest interakcja między
widownią a wykonawcą. Tego nauczyli nas The Stooges.
Więc kiedy Wayne County coś tam krzyczał, Handsome Dick mu odkrzykiwał.
Nie żeby mu dokuczyć, tylko żeby go rozruszać. Nakręcić go, no i samemu wziąć
udział w koncercie.

J AYNE C OUNTY Kiedy tamtego wieczora Handsome Dick Manitoba pojawił się
w CBGB , nic mi w głowie nie kliknęło, że to wokalista The Dictators. Widziałam
ich w The Coventry i podobali mi się. Ale nie skojarzyłam ze sobą tych dwóch
faktów – zwłaszcza że byłam na scenie, a obok światła, zespół, muzyka i cztery
czarne ślicznotki.
Słyszałam tylko w kółko: „Ciota!”. Kiedyś to słowo bardzo mnie wkurzało.
Dick musiał wybrać akurat to jedno słowo, które działało na mnie jak płachta na
byka. „Ciota!”. Tak, naprawdę wiedział, jak to zrobić.
Wiesz, mieszkałam w Atlancie. Przywykłam do tego, że ktoś mnie goni po
ulicy, strzela do mnie i tak dalej. Więc moją pierwszą reakcją na coś takiego jest,
no wiesz, szukanie pierwszej z brzegu rzeczy, którą mogłabym rzucić w tego, kto
mnie wkurza.

A NDY S HERNOFF Richard starał się zakłócić koncert, gadał dość głośno i od
czapy. Wayne County podniósł statyw od mikrofonu i walnął nim Richarda w bark.
Ze strony Richarda nie było żadnego gwałtownego ruchu, tylko słowna agresja.
Wayne twierdził później, że został zaatakowany, ale to nieprawda.

J AYNE C OUNTY Słyszałam, jak gość powtarzał w kółko: „Drag queen, pierdolona
ciota!”. Odkrzyknęłam coś w stylu: „Wal się na ryj, frajerze!”. I potem zobaczyłam
tego typa, jak gramoli się na scenę – tu pięć czarnych ślicznotek, a tam on drze się
na mnie: „Ciota!”. Na wahałam się ani chwili.

H ANDSOME D ICK M ANITOBA Słowna agresja – owszem, jednak nie planowałem


żadnego mordobicia. Ale w tamtych czasach w CBGB , żeby dostać się do kibla,
trzeba było dosłownie wdrapać się na scenę. Więc przerzucaliśmy się
złośliwościami, a potem on uznał ruch, który zrobiłem, za przymiarkę do ataku.

J AYNE C OUNTY Gdy chwyciłam statyw od mikrofonu, przeszła mi przez głowę


myśl: „Nie wal go w głowę, nie wal go w głowę, uderz go gdziekolwiek, byle nie
w głowę. Masz się go pozbyć, a nie zabić”.
Miałam też na względzie te cztery czy pięć czarnych ślicznotek. Kiedy więc
zaczęłam kręcić statywem, celowo robiłam to nisko, przez co dostał w bark.
Gdybym uderzyła go w głowę, mogłabym go zabić bez trudu. Boże, nawet nie chcę
o tym myśleć.
Gość najpierw odszedł między stoliki, a potem znów wyskoczył na scenę i mnie
złapał. Miotaliśmy się na podłodze. Próbowałam jakoś go zrzucić czy skopać
z siebie, ale on nie odpuszczał. To było okropne. Wszyscy byli w szoku. David
Johansen stał po lewej stronie sceny, nie wierząc własnym oczom. A potem, jak
zalałam się krwią, po prostu dostałam szału. Totalnego szału.

B OB G RUEN Stałem na tyłach CBGB , kiedy zaczęła się cała ta rozróba. Nie
wiedzieliśmy, co się dzieje, poza tym że jest jakieś zamieszanie. Wydawało się, że
ktoś się bije – ludzie wrzeszczeli. Potem zobaczyłem, jak dwóch gości wywleka
Handsome Dicka Manitobę – ciągnęli go, trzymając za ramiona, dosłownie jak
kłodę – a z boku głowy lała mu się krew. Wyrzucili go za drzwi, a Wayne stanął na
scenie i zapytał: „Mam zejść czy chcecie rock’n’rolla?”.
Wszyscy zaczęli krzyczeć: „Chcemy rock’n’rolla! Dawaj, Wayne! Graj dalej!”.
Więc Wayne dokończył występ.

J AYNE C OUNTY Byłam całkiem pokryta jego krwią, zbryzgana nią od góry do
dołu. Następny kawałek, jaki zagraliśmy, nosił tytuł Rock Me Jesus, Roll Me Lord,
Wash Me in the Blood of Rock and Roll [Kołysz mnie, Jezu, tocz mnie, Panie,
obmyj mnie we krwi rock’n’rolla].
A wszyscy moi kumple, którzy byli w pobliżu, zaczęli się wydzierać: „Dobij go!
Wykończ go!”, trzymając skierowane w dół kciuki.

A NDY S HERNOFF Musiałem zabrać Richarda na izbę przyjęć do szpitala St.


Vincent’s.

S COTT K EMPNER Wayne złamał Richardowi obojczyk statywem od mikrofonu.


Gdyby uderzył go w głowę, Richard byłby już trupem. Kiedy kręci się czymś tak
długim jak statyw, to odległość między głową a obojczykiem jest naprawdę
niewielka. Moim zdaniem Wayne nigdy się z tego nie rozliczył. Wciąż ma dług
u Richarda.
Poszliśmy po Wayne’a County’ego, ale jego manager i wszyscy pozostali
stanęli po jego stronie i nie mogliśmy go znaleźć. Ukrywał się, kurwa, jak jakaś
mała cipa. Wtedy postanowiliśmy, że i tak go załatwimy.
J AYNE C OUNTY Dowiedziałam się, że The Dictators zagięli na mnie parol.
Robiłam jako didżej w Max’s, więc zafarbowałam włosy i dokleiłam sobie
sztuczne wąsy. Pewnego wieczora szłam do pracy i usłyszałam, jak jeden facet
mówi do drugiego: „Nie wydaje ci się, że ten gość wygląda jak Wayne?”.
Następnego wieczora do Max’s weszła policja. Zabrali mnie do aresztu, razem
z jedną szalejącą drag queen z wymalowanymi brwiami. Nie byłam przebrana
w damskie ciuchy, ale musieli mnie rozpracować. Nie miałam brwi, włosy
zafarbowałam na czarno, ale zdjęłam te sztuczne wąsy. W każdym razie
wyglądałam dziwnie. Więc gliniarze zapytali mnie: „Czy chcesz być w specjalnej
celi?”. Bo wszyscy pozostali, którzy byli w kryminale, zaczęli wołać: „Eeej, jak ty
wyglądasz, pedale jeden!”.
Więc wsadzili mnie do jednej z tych specjalnych celi, razem z tą szalejącą drag
queen, aby nas chronić przed tymi wszystkimi gośćmi, którzy chcieli nam zrobić
krzywdę. Skąd miałam wiedzieć, że Handsome Dick Manitoba nie jest taki sam jak
oni? Myślałam, że ma zamiar po prostu zatłuc ciotę, pedała, drag queen czy jak tam
jeszcze mnie nazywał.

T ERRY O RK Wszyscy wiedzą, że drag queens to najwredniejsze babochłopy na


świecie. Załatwią cię. Muszą być silne – jeśli ubierasz się w ten sposób, musisz być
silny, żeby wziąć na klatę całe to gówno.

B OB G RUEN Ten incydent doprowadził do podziału między bywalcami Max’s


a bywalcami CBGB , bo Manitoba został ranny i miał do zapłacenia parę dużych
rachunków za usługi medyczne. Myślę, że Handsome Dick pozwał
Wayne’a i Wayne musiał wynająć prawnika, którego trzeba było sowicie opłacić.
Zorganizowano więc benefisowy koncert dla Wayne’a County’ego. Wszystkie
zespoły – The Patti Smith Group, Blondie, The New York Dolls, Suicide – wszyscy
grali dla Wayne’a. Ten benefis był wyrazem poparcia dla niego.
To ciekawa rzecz, bo chociaż w środowisku było sporo gejów, to nie mówiono
o tym otwarcie. Wayne oczywiście nie krył się ze swoimi preferencjami, ale
większość facetów związanych z rock’n’rollem stanowili heteroseksualiści, i to
w typie macho.
Jeżeli chodzi o mnie, to poczułem, że to punkt zwrotny, bo wszyscy ci faceci
musieli się przyznać do znajomości z Wayne’em, musieli powiedzieć: „To jest nasz
przyjaciel, a my stoimy murem za nim. To nie w porządku wchodzić do klubu
i wyzywać gościa od ciot – to naprawdę nie jest w porządku”.

L EGS M C N EIL Nastąpiła dosłownie eksplozja homoseksualnej swobody. Kultura


homoseksualna naprawdę rządziła – Donna Summer, muzyka disco, to było takie
nudne. Nagle w Nowym Jorku bycie gejem zrobiło się cool, ale wydawało się, że
chodzi tylko o typków z przedmieść, którzy ciągnęli druta i chodzili do dyskotek.
No wiesz, dyskomuły. To ma być cool? To ja przepraszam.
Mieliśmy inne zdanie na ten temat. Samo bycie gejem nie wystarczy, żeby być
cool. Żeby być cool, musisz być cool, bez względu na to, czy jesteś homo, czy
hetero. Ludziom zbytnio się to nie podobało. Mówili, że jesteśmy homofobami.
A my oczywiście, ponieważ byliśmy wredni, odpowiadaliśmy im: „Jebcie się,
pedały”.
Wszelkie ruchy masowe są niefajne. Dlatego punk był czymś świetnym. To był
antyruch, bo od samego początku towarzyszyła nam wiedza, że wraz z masową
akceptacją pojawiają wszyscy ci nudni ludkowie, którym trzeba mówić, co mają
myśleć. To, co fajne, nie może być masowe. W sensie kulturowym ruch
wyzwolenia gejów i wszystkie inne ruchy były początkiem politycznej
poprawności, która dla nas była tym samym, co faszyzm. Prawdziwy faszyzm.
Jeszcze więcej reguł.
Co do homofobii, to ten zarzut był śmieszny, bo wszyscy, z którymi się
bawiliśmy, byli gejami. Nikt nie robił z tego problemu, super, pierdol się, z kim
chcesz. Arturo nieraz raczył mnie opowieściami o swoich seksualnych podbojach.
Słuchałem tego i mówiłem: „Ja cię kręcę, nieźle, co było dalej?”.
Wspaniałą cechą tego środowiska było to, że ciekawość ludzi wydawała się
silniejsza niż ich strach. Był to czas autentycznej eksploracji, ale nie takiej jak
w modnym masowym ruchu. Zawsze fascynowało mnie to, jak komuś się udaje
przetrwać dzień, co naprawdę robi, kiedy światła są wyłączone, aby zachować
zdrowie psychiczne albo je stracić.

S COTT K EMPNER Danny Fields napisał na nas gówniany paszkwil, wszyscy pisali
o nas naprawdę nienawistne teksty, gdzie by tylko spojrzeć, byliśmy najbardziej
znienawidzonymi ludźmi w Nowym Jorku, chociaż to przecież Wayne County
o mały włos nie zabił Richarda.
Potem w Max’s odbył się benefis, impreza poparcia dla Wayne’a County’ego.
Wzięła w niej udział Debbie Harry, za co później przepraszała. Tak samo Dee Dee
przeprosił – wszyscy przepraszali, kiedy zdali sobie sprawę, jak bardzo ich
wrobiono. Nikt nie znał kulis tego incydentu, nikt nie wiedział, co się działo
naprawdę – że to Wayne County walnął Richarda, a potem zrobił z tego aferę.
Ludzie myśleli, że to Richard zaatakował Wayne’a. Trudno, kurwa, o coś dalszego
od prawdy.

A NDY S HERNOFF Skutek był taki, że zrobiło się wokół tego dużo szumu. Rozgłos
jest dobry, nieważne, czy cię chwalą, czy wieszają na tobie psy. Zły jest brak
rozgłosu. Kupa ludzi gadała: „Uuu, Manitoba skopał dupę Wayne’owi
County’emu!” i tym podobne głupoty. W efekcie do dziś krążą o tym legendy.

J OHN H OLMSTROM Lester Bangs, który wciąż jeszcze był w Detroit i pracował
w redakcji „Creem”, zadzwonił do nas do The Punk Dump i powiedział, że „Punk”
to najlepsze pismo, jakie kiedykolwiek widział, i że chce natychmiast rzucić
„Creem” i pracować dla nas.
Myślę, że po prostu chodziło mu po głowie, żeby zwinąć się z Detroit
i przyjechać do Nowego Jorku. W Detroit nic się już wtedy nie działo. Pod koniec
lat sześćdziesiątych, na początku lat siedemdziesiątych, Detroit było świetnym
miastem dla rock’n’rolla. Potem – mniej więcej od 1974, 1975 roku – wszystko
siadło. Kiedy dziennikarze „Creem” chcieli o czymś pisać, musieli wyjeżdżać
z miasta. Lester chciał zrezygnować z „Creem”, bo nie mógł już znieść wydawcy
i chciał pracować jako wolny strzelec.
Więc Lester przeniósł się do Nowego Jorku. Dopiero co wybuchła afera wokół
Wayne’a County’ego i Handsome Dicka Manitoby. Lester opowiedział się po
stronie The Dictators. Napisał o tym artykuł, pytając w tytule: „Kto tu naprawdę
jest dyktatorem?”. Kiedy siedział w The Dump i klecił ten tekst, był bardzo
nakręcony – dragami czy czymś. Pisząc go, przez cały czas odtwarzał dialogi
z Taksówkarza.
Potem przeczytał ten swój artykuł na głos na próbie The Dictators. To właśnie
wtedy zrobiliśmy zdjęcia, na których Lester i Handsome Dick się mocują.
Wówczas po całym nowojorskim podziemiu zaczęła się rozchodzić pogłoska, że
planujemy publikację artykułu demaskującego gejowską mafię.
Wszyscy zaczęli nam radzić: „Lepiej tego nie róbcie – dla własnego dobra!”.
Wtedy sam Lester nie zgodził się na publikację tego artykułu.
Lester wystraszył się, bo nie chciał spieprzyć sobie opinii – a przecież to, co
napisał, to był tylko chaotyczny, głupi, nieszkodliwy tekścik, rozumiesz? Wszyscy
wyczytali więcej, niż faktycznie w nim było. Byłoby lepiej, gdybyśmy go
wydrukowali, bo wtedy ludzie zostawiliby nas w spokoju. Była to jedna z rzeczy,
które przyczyniły się do wyeliminowania nas z branży. Od tego czasu w wielu
miejscach ludzie nie chcieli brać do ręki naszego pisma. Nikt nie chciał z nami
gadać, nikt nie chciał mieć z nami nic wspólnego.
„Pismo »Punk« zdemaskuje gejowską mafię” – to właśnie Lester mówił
ludziom. Środowisko było tak małe, że każdy o tym słyszał. Wszyscy się bali.
Myślę, że w tamtych czasach ludzie byli bardziej pochowani w szafach niż dziś.
Nie miałem nawet pojęcia, czym miałaby być ta gejowska mafia. To było jak
jakiś wymyślony żart. „Gejowska mafia”? Nie było żadnej gejowskiej mafii! To
był pomysł Lestera. A pismo „Punk” dostało za to po głowie.

B OB G RUEN To były same początki ruchu wyzwolenia gejów. W tamtych czasach


homoseksualizm był nie tylko „niewłaściwy” czy „zły” – był nielegalny, a bicie
gejów i upokarzanie ich było powszechnie akceptowane. Ta afera to był prawdziwy
punkt zwrotny. Do tej pory wszyscy uważali to za normalne, że można zbluzgać
pedała. I wtedy nagle okazało się, że to jednak ma znaczenie, ludzie zdali sobie
sprawę, że gej to żywy człowiek, którego ktoś obraża – że to twój kumpel.

J AYNE C OUNTY Żałuję, że do tego doszło, jest mi przykro, że Handsome Dick


został ranny, ale tego wieczora naprawdę posunął się za daleko. Byłam na spidzie,
zareagowałam paranoicznie, szybka reakcja, adrenalina. No i pięć czarnych
ślicznotek. Pamiętasz, jak wyglądały te czarne ślicznotki?

S COTT K EMPNER Kluby nas bojkotowały, a wszystkim kapelom, które


występowały razem z The Dictators, powiedziano, że mogą zapomnieć o graniu
w Max’s, co było dużą sprawą. Richard nie mógł się ruszać, był na wózku
inwalidzkim. Jego stan był poważny. Potem znów zaczęliśmy po trochu grać.
Wziął nas The Club 82. Potem Hilly powiedział: „Bojkot? Nikt mi nie będzie
mówił, kto może u mnie grać, a kto nie. Mam to gdzieś”.
Dał nam więc do dyspozycji poniedziałkowy wieczór i w klubie padł rekord
frekwencji. Szło nam dobrze, więc powolutku udało nam się wrócić do łask. Karin
Berg z Elektra Records podpisała kontrakty z Television i z The Dictators w tym
samym czasie. Zaprzyjaźniłem się z Joeyem Ramone i Debbie Harry, z Richardem
Lloydem i Willym DeVille oraz z Tiną Weymouth i Chrisem Frantzem. CBGB stało
się społecznością i było to wspaniałe. Dobrze było poczuć się częścią tej całej
ekipy, nawet wtedy zdawałem sobie sprawę, jakie to fajne.

J OHN H OLMSTROM Po fiasku akcji z „gejowską mafią” uświadomiłem sobie, że


nie można ufać Lesterowi Bangsowi. Jakiś czas później napisał artykuł pod tytułem
The White Noise Supremacists[102], w którym nazywał nas rasistami. Cały ten tekst
był jak wytarzanie nas w smole i pierzu. Nie mam pojęcia, czemu Lester to zrobił.
Próbowałem z nim porozmawiać. Ale on zbagatelizował całą sprawę. Spytał tylko:
„Czym się tak przejmujesz?”.
Po tym nie rozmawiałem z nim przez dłuższy czas. Lou Reed ostrzegał mnie
przed nim. „Lepiej nie pakuj się w żadne wspólne akcje z Lesterem – mówił mi. –
Wyrucha cię aż miło”.
„No nieee – pomyślałem. – Lester to świetny gość. Lester to fajny facet. Nigdy
by tego nie zrobił”.
Ale Lou wiedział swoje: „Nie, z Lesterem można wtopić. Trzymaj się od niego
z daleka”.
I Lou miał rację.
Oczywiście nie byliśmy rasistami. Mówiliśmy tylko bez szczególnego
skrępowania: „Jesteśmy biali i jesteśmy z tego dumni”. Tak jak czarni, którzy są
dumni z tego faktu. W porządku. Zajebiście nam się to podobało. Zawsze
uważałem, że jeśli jesteś czarny i chcesz być fajny, to najlepiej wstąpić do
Czarnych Panter. Wtedy bez problemu mówisz białasowi, żeby spierdalał. No
i masz broń.
Uważałem, że to właśnie jest cool. A jeśli jesteś biały, jesteś jak my. Nie
próbujesz być czarny. Naprawdę uważałem za głupotę, kiedy biali próbowali
udawać czarnych. Jak Lester. Kiedy używał słowa „czarnuch”, to był jego sposób
na odgrywanie czarnego. Starał się być „białym czarnuchem”. Wymyślił to
w latach pięćdziesiątych Norman Mailer – bycie „białym czarnuchem” to był jego
sposób na bycie cool. Odrzucaliśmy to. Odrzucaliśmy wszelkie pomysły z lat
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych na to, jak być fajnym.
ROZDZIAŁ 33

Kto powiedział, że dobrze jest być żywym?

R ICHARD H ELL Tak naprawdę nie nadawałem się za bardzo do bycia


profesjonalnym rock’n’rollowym muzykiem. To znaczy wierzyłem, że z samej
natury jestem gwiazdą rocka, ha, ha, ha. Uważałem, że jestem nią przez całe życie,
ha, ha, ha.
Kiedy zacząłem grać, wiązał się z tym pewien dreszczyk. Miałem dokładnie to,
czego chciałem. W tamtych czasach zdarzały się takie poranki, gdy czułem się
królem świata. Wiodłem życie, o jakim marzyłem.
Ale dość szybko to wyblakło. Moje cele w muzyce były dość
niekonwencjonalne, więc było ciężko. Poza tym nie przepadam za trasami
koncertowymi. I niezbyt rozumiem, co właściwie zachodzi między wykonawcą
a jego publicznością, przynajmniej wtedy, gdy to ja jestem wykonawcą.
Nigdy nie lubiłem chodzić na koncerty. Nie łapię, co właściwie tak kręci
publiczność w koncertach. Mówię serio. Ta wspólnotowość, o której słyszę od
ludzi, w ogóle mnie nie rusza. Czułem coś takiego na meczach koszykówki –
podobało mi się to dopingowanie drużyny Knicksów i podniecenie w czwartej
rundzie – ale na żadnym koncercie rockowym niczego takiego nigdy nie
przeżyłem. Nie lubiłem stać na scenie naprzeciw tych wszystkich ludzi, którzy
gapili się na mnie – czułem się wtedy niepewnie. Odnosiłem się z pogardą do całej
tej machiny. Widziałem jak na dłoni, jak kurewsko puste było to wszystko.

B OB Q UINE Byłem na koncercie The Heartbreakers, kiedy występowali w CBGB .


Zaczęli grać, a Hell, który żuł gumę, zrobił balona akurat w samym środku frazy
„Going steady, going steady”. „Ten gość jest gwiazdą” – pomyślałem.
Kiedy Richard odszedł z The Heartbreakers, on i Terry Ork wpadli do mnie do
domu. Miałem niezłego doła, właśnie rozstałem się z dziewczyną. Byłem pijany,
wziąłem też coś jeszcze. Najpierw słuchaliśmy płyt, a potem schlałem się tak, że
zacząłem puszczać Hellowi taśmy kapeli, w której grałem w 1969 roku – jakieś
plenerowe nagrania, kawałki w stylu Johnny B. Goode i Eight Miles High. To były
czasy długich, rozwlekłych solówek i w pewnym momencie Hell chyba zdał sobie
sprawę, że mam to, czego szukał.
Kiedy już nasłuchaliśmy się tych taśm, Hell pyta mnie: „To jak? Chcesz być
w tym zespole?”.
Ja na to: „Hm… Co?”. Byłem naprawdę zaskoczony. Przez wiele lat
w rockowym światku traktowano mnie jak trędowatego, bo nie chciałem zmieniać
wyglądu.
Hell też miał problem z moim wyglądem. Zamiast koszul, które zazwyczaj
nosiłem, tym razem, żeby dopasować się do Richarda, włożyłem T-shirt pod
sportową marynarkę, ale on go podarł. Kiedyś jechaliśmy taksówką do CBGB ,
a Hell podpalił moją koszulkę. Była zrobiona z łatwopalnej tkaniny, więc ogień
wymknął się spod kontroli. Trzeba było normalnie gasić pożar. Zapuściłem dla
niego brodę. Raz nawet pozwoliłem mu ściąć mi włosy. Hell powycinał łyse placki
na tej resztce włosów, jakie jeszcze miałem, co nieszczególnie mi się spodobało.
Nigdy przedtem obsługa w sklepach spożywczych nie była dla mnie tak niemiła.
Hell czepiał się naszego wyglądu. Oświadczył: „Nie chcę, żebyście wszyscy
wyglądali jak ja…”, a zaraz potem dodał: „Ale chciałbym, żeby wasz wygląd
stanowił pewnego rodzaju deklarację”. Zauważyłem: „No cóż, jest to pewnego
rodzaju deklaracja – spójrz, masz Marca Bella, który sprawia wrażenie
hipisowatego przygłupa, masz czarnego kolesia w stylu rasta i masz mnie, gościa
o wyglądzie obłąkanego agenta ubezpieczeniowego”.
„No tak – przyznał Hell – faktycznie wyglądasz jak jakiś profesor albo agent
ubezpieczeniowy”.
„No właśnie – odparłem. – W CBGB nie ma drugiego człowieka, który
wyglądałby jak ja, no nie? Tak czy siak”.
„Wszystko, co robisz – ciągnął Hell – sprawia wrażenie, jakbyś starał się
zachować anonimowość. Bob, czy ty kiedykolwiek miałeś samochód?”.
„No, miałem” – potwierdziłem.
A on: „Założę się, że był brązowy lub szary”.
„Zgadza się. Był brązowy”.
Ale w takim stopniu, w jakim w ogóle mnie tolerował, Hell wierzył we mnie
bardziej, niż ja sam w tym czasie w siebie wierzyłem. Lubię myśleć, że mój
nieograniczony talent sprawiłby, że prędzej czy później i tak znalazłbym się na
szczycie i zdobył uznanie, ale to niekoniecznie musi być prawdą. Chociaż Hell
mnie krytykował, w rzeczywistości pokładał we mnie większą wiarę niż ja. Bo ja
sam nigdy za bardzo w siebie nie wierzyłem. A wtedy miałem już trzydzieści trzy
lata i grałem od 1958 roku…

I VAN J ULIAN Wybrałem się do The Daily Planet, budynku przy Trzydziestej,
w którym mieściły się sale prób. Naprawdę nie wiedziałem, czego się spodziewać.
Wszedłem do studia. W kącie Marc Bell chlał wódę. Były z nim dwie laski, jedna
blondynka, a druga ruda, obie miały ze dwa metry wzrostu i były ubrane w podarte
kabaretki. Butelka przechodziła z rąk do rąk, a one bluzgały na siebie. Dwie laski
walczyły ze sobą o Marca, ha, ha, ha.
Nie mogłem za bardzo skumać, kim był Richard Hell, bo bardziej obrotny był
Bob Quine. To Quine ze mną rozmawiał, Richard tylko gdzieś tam przysiadł.
Richard grał na basie, a Quine był gitarzystą prowadzącym, dlatego pomyślałem, że
to Bob Quine musi być Richardem Hellem.

T ERRY O RK Kiedy poznałem Lestera Bangsa, powiedziałem mu, że przespałem się


z Lou Reedem, co zrobiło na nim duże wrażenie. Tak naprawdę nie przespałem się
z Lou Reedem. Ale Lester za każdym razem, kiedy mnie widział, mówił: „Oto
gość, który zerżnął Lou Reeda!”.
Lester na jakiś czas zatrzymał się w moim lofcie i najbardziej osobiście
reagował na wizję świata Richarda Hella, również na muzyczny i liryczny aspekt
tej wizji – podobało mu się to, co proponował Hell.

L ESTER B ANGS Od dłuższego czasu nie mogłem się doczekać wywiadu


z Richardem. Bujając się razem w CBGB , bardzo zaprzyjaźniłem się zarówno
z nim, jak i z całym zespołem – byliśmy ze sobą na tyle blisko, że byłem
wniebowzięty, gdy wyszedł ich album Blank Generation, który okazał się jednym
z najdzikszych rock’n’rollowych wydarzeń tego roku.
Ale w jego muzyce i w jego osobowości były rzeczy, z którymi miałem
problem: czułem, że gdy jest na scenie, to śpiewa nie po to, żeby przekazać coś
swojej publiczności, tylko, na swój sposób, niemal wyłącznie dla siebie. Miałem
też budzące niepokój poczucie, że Hell nie musi się kaleczyć na scenie – jak to
robili Iggy czy Stiv Bators z The Dead Boys – żeby wywołać aurę bólu lub zwykły
dyskomfort. To samo wrażanie towarzyszy mi, gdy patrzę na tę okropną okładkę
ich płyty, na której Hell celowo redukuje swoje spojrzenie – to najbardziej
fanatyczne, najbardziej przeszywające spojrzenie w całym rock’n’rollu – do
wzroku naćpanej ropuchy.

R ICHARD H E L L (fragmenty wywiadu udzielonego Legsowi McNeilowi do pisma


„Punk”) Właściwie mam tylko jedno uczucie… pragnienie, by się stąd wydostać.
A jakiekolwiek inne uczucia, które mam, biorą się z próby analizy tego, czemu
chcę się stąd wydostać… Wiesz, zawsze czuję się nieswojo i po prostu chcę…
wyjść. Tu nie chodzi o to, żeby dostać się w jakieś inne miejsce, doznanie czy coś
takiego – chodzi tylko o to, żeby wydostać się „stąd”.
L.M.: Gdzie czujesz się komfortowo?
R.H.: Kiedy śpię…
L.M.: Czy jesteś zadowolony, że się urodziłeś?
R.H.: Mam pewne wątpliwości… Czytałeś kiedykolwiek Nietzschego?
L.M.: Ha, ha, ha.
R.H.: Legs, posłuchaj mnie, Nietzsche powiedział, że cokolwiek wywołuje
w tobie śmiech, wszystko, co jest śmieszne, wskazuje na emocję, która umarła. Za
każdym razem, kiedy się śmiejesz, jest to emocja, poważna emocja, która już
w tobie nie istnieje… i dlatego myślę, że ty i wszystko inne jest takie śmieszne.
L.M.: Tak, ja też, ale to nie jest zabawne.
R.H.: To dlatego, że nie masz żadnych emocji [histeryczny śmiech].

L ESTER B ANGS A tak między nami, chciałbym, żeby dotarło to do każdego, kto
jest tym zainteresowany, że życie nie jest dla mnie wiecznym upadkiem. I choć to
zabrzmi naprawdę strasznie, nie sądzę, żeby fascynacja śmiercią, którą przejawiał
Richard Hell, była czymś więcej niż zwykłą głupotą… Richard Hell i jemu podobni
to trzęsidupy, które zbyt niefrasobliwie niszczą dar życia i zasługują nie na to, aby
szanować ich punkt widzenia, lecz na to, aby ich brutalnie uświadomić.
Albo na to, albo żeby dać im klapsa i kazać pójść spać.

R ICHARD H ELL Zawsze myślałem, że wszystko, co robię, to próba bycia


prawdomównym i uczciwym, cokolwiek to znaczy. Miałem to całe poczucie –
sedno tej postawy, jaką dostrzegłem u siebie – że kiedy dyskusja się zakończy,
właściwie przestaje mnie obchodzić.
Kiedy wszystko zostanie poddane ostatecznej analizie, tracę zainteresowanie.
Właśnie o to chodziło w kawałku Blank Generation. Zawsze przyjmuję pogląd
przeciwny do osoby, która próbuje go analizować, więc celowo zostawiłem tyle
swobody, ile to możliwe: „I belong to he __ generation”[103].
Chodzi o to, że to ma pozostać puste. Coś takiego jak „błędna interpretacja” nie
jest możliwe. Wszystko, co myślisz, jest poprawne, ha, ha, ha.

M ARY H ARRON Naprawdę nie mieliśmy niczego, do czego można by podchodzić


idealistycznie. Na myśl o kulturze hipisowskiej robiło mi się niedobrze. Ludzie
starali się zachowywać te ideały pokoju i miłości, ale wszystko to tak bardzo się
zdewaluowało. To była epoka prawdziwego hip-kapitalizmu, ale my już tego nie
kupowaliśmy. To już się zużyło, lecz – ponieważ to, za czym opowiadali się hipisi,
było dobre – nikt nie umiał dać sobie z tym siana i powiedzieć: „Już po
wszystkim”.
Czuliśmy się tak, jakby nas zmuszano do tego optymizmu, tej troski i tej
dobroci. I wiary w pokój i miłość. I – chociaż zapewne też w to wierzyłam – nie
mogłam znieść, że wszyscy mówią mi, w co mam wierzyć. Nie lubiłam
hipisowskiej kultury, przyprawiała mnie o mdłości, była dla mnie drętwa,
sentymentalna i fałszywie optymistyczna. I wtedy zjawił się Richard Hell
i powiedział: „Tym właśnie jesteśmy: jesteśmy pustym pokoleniem. To koniec”.
To było niezmiernie ekscytujące. Co było w tym tak emocjonującego? To, że
czekała nas jakaś przyszłość, ale nie miałam pojęcia, jaka ta przyszłość będzie.
Czułam, że wszystko jest nowe. Nie było żadnych definicji, żadnych granic, tylko
ruch naprzód, ku światłu, taka była ta przyszłość: wszystko nowe, bez reguł, bez
niczego, bez definicji. „Czym jesteśmy? Nie wiemy”.
Minęło wiele lat, zanim zdałam sobie sprawę z tego, że to nihilizm. Czy jak tam
to nazwać.

R ICHARD H ELL Zaklasyfikowano mnie jako nihilistę i solipsystę – musiałem


sprawdzić w słowniku, co to w ogóle znaczy. To taki ktoś, kto jest zafiksowany
całkowicie na sobie, ha, ha, ha. Zgadza się.

B EBE B UELL Blank Generation to jeden z moich ulubionych albumów wszech


czasów. I uważałam, że Richard Hell jest po prostu – no, błagam – że jest po prostu
ideałem mężczyzny. Ale zawsze za bardzo się bałam, żeby z nim rozmawiać. Był
za fajny. Kurde, był Bobem Dylanem, serio mówię. Był dla mnie jak gość z innej
planety. Był cholernym przystojniakiem – spójrzmy prawdzie w oczy, było z niego
po prostu niezłe ciacho. Był bardzo atrakcyjny, naprawdę super, a na scenie to już
w ogóle – po prostu obłęd – zapomnij.
Chodziłam za nim w nadziei, że się do mnie odezwie. Czasem zresztą zagadał:
„Cześć, Bebe!”, a ja odpowiadałam: „Cześć!”.
Nie no, to już przesada. A ludzie mówili: „Richard Hell? Co on ci zrobił?
Bujałaś się z Mickiem Jaggerem, żyłaś z Toddem Rundgrenem, znasz wszystkich
w całym kosmosie… Jak może cię onieśmielać Richard Hell?”.
A ja potrafiłam na to powiedzieć tylko: „Nie wiem. Sama nie wiem”.

I VAN J ULIAN Richard miał właściwie wiele panien, bo to one organizowały mu


towar. Ćpał z nimi i szli do łóżka. Myślę, że kiedy zaliczył już jedno i drugie,
odkrywał, że dziewczyny są irytujące.

E ILEEN P OLK Anya Phillips miała naprawdę obsesję na punkcie Richarda Hella.
Chciała się ciąć z jego powodu, chociaż nie aż tak, żeby zrobić sobie coś
poważnego, gadała tylko: „Zabiję się”.
Ale to na niego nigdy nie działało. Richard Hell nie przejmował się takimi
rzeczami. Spędzał z nią czas, ona płaciła za herę – a potem on szedł bawić się
z kimś innym. Ostro ją to wkurzało. Ale była w nim zakochana. Neon Leon
powiedział mi pewnej nocy w Max’s, że nie może patrzeć, jak Anya wykańcza się
z powodu Richarda Hella. Anya płakała, cięła się i robiła wszystko, żeby zwrócić
na siebie jego uwagę, ale to nigdy nie było skuteczne. Richard Hell był naprawdę
jedyną znaną mi osobą, dla której Anya tak się upokarzała. Bo Anya zawsze dążyła
do tego, żeby być na szczycie, tylko z Richardem było inaczej.

D EBBIE H ARRY Poznałam Anyę, gdy tylko zjawiła się w Nowym Jorku, bo nie
było innych dziewczyn, z którymi można było spędzać czas, wierz mi. Byli niemal
sami faceci oraz kilka kobiet, które tak naprawdę nie wiedziały, że są kobietami.
Anya była świetna – bardzo sarkastyczna, z cierpkim poczuciem humoru, była
bardzo ładna i znakomicie się ubierała. To znaczy ubierała się jak kurwa.
W zasadzie to wszystkie ubierałyśmy się w ten sposób, zawsze nosiłyśmy szpilki.
Ale Anya miała szersze spojrzenie. Patrzyła na wszystko z innej perspektywy. Była
bardzo zorganizowana – nazwijmy to tak: nie była emocjonalnym wrakiem, ha, ha,
ha.

D AMITA Byłam w CBGB . Zobaczyłam, że przygląda mi się Anya Phillips. „Co


robisz?” – spytała.
„Nic” – odparłam.
„Może chciałabyś wpaść, dać się związać i wypić kawę?” – zaproponowała.
Zgodziłam się i zapytałam: „Masz fajki?”.
„Kupię paczkę” – powiedziała Anya.
Kupiłyśmy paczkę papierosów i poszłyśmy do niej do domu. Podgrzałyśmy
trochę sake i upiłyśmy się. Anya powyciągała wszystkie te łańcuchy, którymi
obwiązała mi talię, założyła mi skórzaną obrożę na szyję, skórzane kajdanki wokół
kostek, ubrała mnie w skórzaną bieliznę i skórzaną kamizelkę. Powiedziałam, że
jestem striptizerką, a ona rozkazała mi: „Zatańcz dla nas”.
Tańczyłam dla nich po całym mieszkaniu – dla niej i dla jej przyjaciela, Diego
Corteza. Anya po prostu siedziała na kanapie, paliła papierosy i przyglądała mi się.
Potem spytała: „Chciałabyś pójść ze mną do łóżka?”. Odpowiedziałam jej: „Jasne”.
A ona rzuciła: „Ale musisz spać w tym”. Trzymała mnie w tych łańcuchach przez
kilka dni, nocą przychodził Diego, wskakiwał na mnie i pieprzyliśmy się, co było
super, zresztą i tak nic z tym nie mogłam zrobić, nawet gdybym chciała. To było
romantyczne. Myślałam: „Jejku, ten dekadencki Nowy Jork”.

S YLVIA R EED Anya i ja poznałyśmy się na Tajwanie. W liceum obie byłyśmy


odmieńcami, bo Anya była bardzo świadoma kwestii związanych z modą, a ja
byłam typem intelektualistki, molem książkowym. Ludzie naprawdę nie wiedzieli,
jak nas rozkminić. Stanowiłyśmy dziwną parę. Wszędzie chodziłyśmy razem,
byłyśmy po prostu nierozłączne.
Kiedy skończyłam liceum, mój tata, który był wojskowym, stacjonował na
Hawajach. Anya też tam pojechała i mieszkała z nami. To właśnie tam
wymyśliłyśmy plan wyjazdu do Nowego Jorku – ona miała zostać sławną
projektantką mody, a ja jej asystentką. Klasyczne fantazjowanie w stylu „Cosmo
Girl”: „Wyjdę za mąż za bogatą gwiazdę rocka, poznam wszystkich, będziemy
mieć samych sławnych przyjaciół, którzy nagrywają płyty, a ja będę projektować
ich okładki, będziemy jeździć w trasy, będę robić wszystko i opracuję cały ich
image”. Taki był jej plan. Tak to sobie wszystko wymyśliła.

E ILEEN P OLK Anya wpakowała się w herę. Nie jestem pewna, czy to Richard Hell
pierwszy ją namówił, ale wiem, że sporo z nim ćpała. Lubiłam Richarda Hella, ale
on zawsze opowiadał mi łzawe historie. Wciąż powtarzał: „Mam takiego doła.
Moje życie to jeden wielki bajzel. Po prostu nie mogę się pozbierać do kupy.
Spójrz na mnie, nawet koszulę mam rozdartą”.
Odpowiadałam: „Sam ją sobie podarłeś, żeby mieć punkowy wygląd”. Ale ci
goście – Richard Hell, Johnny Thunders i Dee Dee – wszyscy byli tacy sami z tą
swoją udręczoną duszą i pozowaniem na Jamesa Deana. Każdy z nich miał ten
zgnębiony wygląd, który mówił: „Tylko kobieta może ukoić mój ból”. I wszystkie
kobiety dawały się na to nabrać. Zaczynały od kupowania im drinków, potem
kupowały im herę – tak to się toczyło. Następnie cierpiętnik dawał im kopa w dupę,
a one szły do następnego faceta.

S YLVIA R EED Anya i ja spotkałyśmy Lou Reeda w tym samym czasie w barze
przy Ósmej Alei. Weszłyśmy do środka, Anya zobaczyła go i powiedziała: „To
Lou Reed! Idę do niego”.
Podeszła do Lou, czym naprawdę mnie zaskoczyła, bo sądziłam, że nawet Anya
się na to nie odważy. Ale ona to zrobiła. Zaczęła z nim rozmawiać. Przestałam
zwracać na nich uwagę. Ale później Lou przyglądał mi się z drugiego końca sali,
a Anya stwierdziła: „Wygląda na to, że chce, żebyś podeszła”. No to podeszłam.
Przegadaliśmy całą noc, z miejsca zaczęliśmy się kłócić.
Lou jest bardzo, ale to bardzo bystry. Ja też myślałam o sobie, że jestem bardzo,
ale to bardzo bystra, Lou rzucił jednak jakąś uwagę, że nie jestem tak rozgarnięta
jak on. Zawsze to robił, lecz z reguły nie w tak sympatyczny sposób jak wtedy – bo
wtedy to było na żarty. Nie chciałam, żeby zaczął sobie myśleć, że wzbudza we
mnie zachwyt, bo jest bogatą gwiazdą rocka.
Ale Anya coraz bardziej się wściekała, że Lou ze mną rozmawia. Później, po tej
pierwszej nocy, gdy spotkałyśmy się z Lou, postanowiłam, że spróbuję zdobyć
skądś jego adres i napisać do niego list – właśnie list. Nie chciałam numeru
telefonu, żeby wydzwaniać. Tej nocy rozmawiałam z nim o pisaniu, o książkach
i takich sprawach, więc chciałam napisać list i znowu się z nim spotkać. Anya
przekonywała mnie, żebym dała na luz: „Jak to zrobisz, pomyśli, że jesteś
naprawdę głupia”.
Ale ja, na przekór radom Anyi, zdobyłam adres Lou od Diego Corteza
i napisałam do niego. Lou zadzwonił do mnie, a potem zaczęliśmy się spotykać.

E ILEEN P OLK Anya prowadziła pamiętnik, który trzymała w łazience obok toalety.
Można go było sobie poczytać za każdym razem, idąc do łazienki, zamiast
kartkować czasopisma. Oceniała w nim wszystkich facetów, z którymi zdarzyło się
jej pójść do łóżka. Anya nie wahała się pisać o nich najgorszych obelg. Dawała
gościom, powiedzmy, cztery gwiazdki albo trzy kciuki w dół. Każdy, kto się z nią
przespał, był bardzo szczegółowo opisywany: „Nie chciał mu stanąć, jego kutas
miał taki a taki rozmiar…”.

S YLVIA R EED Kiedy Lou po raz pierwszy nas odwiedził, bez mojej wiedzy
wyniósł z domu dwa pamiętniki Anyi. Był przekonany, że to ja je prowadzę.
Zażądałam ich zwrotu, Lou przyniósł je z powrotem, a ja oddałam je Anyi, która
była z tego powodu totalnie wściekła.
Ale z drugiej strony Anya chciała być znana i to dlatego zostawiała te swoje
pamiętniki w łazience. Zazwyczaj robiła tak, że zbliżała się do faceta ubrana bardzo
wyzywająco, bardzo hej do przodu, i z twarzą tuż przy jego twarzy mówiła:
„Jestem Anya, co o mnie myślisz?”.
Próbowałam naśladować ją najlepiej, jak potrafiłam, ale nie należałam do tej
samej ligi. To dlatego Anya wkurzyła się, gdy okazało się, że zaczęłam spotykać
się z Lou. Potem wywalono nas z tamtej chaty, którą wynajmowałyśmy, a ja
pojechałam do Denver, żeby odwiedzić rodziców. Przez cały ten czas Anya była na
mnie totalnie wściekła. Naprawdę nie mogła przeboleć, że widuję się z Lou.
W sumie to nigdy się z tym nie pogodziła.
Po jakimś czasie wróciłam z Denver do Nowego Jorku i kompletnie nie miałam
pojęcia, co ze sobą zrobić. Poszłam do CBGB , a Richard Hell poradził mi, żebym
wynajęła chatę w budynku, w którym on sam wtedy mieszkał.
Kiedy się tam wprowadziłam, w mieszkaniu nie było jeszcze podpiętego
telefonu. Pojechałam więc do Anyi i spytałam ją, czy mogę od niej zadzwonić do
Lou. Anya znów się wściekła, ale ja i tak zrobiłam, co chciałam. Lou bardzo się
ucieszył, że mnie słyszy, i zaproponował, żebyśmy spotkali się w Phoebe’s.
Ale tego wieczora wystawił mnie do wiatru i nie przyszedł, co bardzo mnie
wkurzyło. Zadzwoniłam do niego, a on próbował się tłumaczyć: „Wiesz, naprawdę
chciałem przyjść, ale zjawili się ci faceci i zaczęliśmy jammować”.
Byłam naprawdę wściekła, objechałam go i odłożyłam słuchawkę.
Następnego ranka słyszę pukanie do drzwi i okazuje się, że to Lou. Godzinami
czekał na zewnątrz, żeby wejść do mojego domu – nie wiem, czy pamiętasz ten
budynek, nie dało się tam wejść ot tak, bo nie było domofonu, trzeba było
zadzwonić z ulicy. Ale ponieważ nie miałam jeszcze założonej linii telefonicznej,
Lou, żeby móc wejść, przez kilka godzin czekał, aż ktoś wychodząc, otworzy
bramę.
Lou zapytał: „Czy chcesz pojechać do Montrealu?” – co, trzeba przyznać, brzmi
dużo fajniej niż: „Czy chcesz pójść do kina?” albo coś w tym rodzaju. Więc
odpowiedziałam: „No jasne”. I po tym wszystkim zostaliśmy parą.

B OB Q UINE Sylvia wzięła Lou Reeda do CBGB na koncert The Voidoids. Kiedy
zszedłem ze sceny, Lou chwycił mnie za ramię i powiedział: „Jesteś, kurwa,
zajebistym gitarzystą”. Nie pamiętał mnie z dawnych czasów, kiedy bujałem się
z nim pod koniec jego grania w Velvetach.
„Miło mi słyszeć twoje komplementy na temat mojej gry na gitarze –
odparłem – bo miałeś na mnie duży wpływ”.
„Gówno mnie to obchodzi – on na to. – Jesteś, kurwa, po prostu świetny, bla,
bla, bla”. Był jednak totalnie wrednym typem.
Powiedział: „Mam nadzieję, że wiesz, że nie jest tak ze względu na zespół,
z którym grasz. W muzyce chodzi o siłę i dominację. Powinieneś tam pójść
i przejąć zespół. Powinieneś przejść na drugą stronę sceny i wyciągnąć tego
gitarzystę z jego nędzy”.
Siedziałem z nim przy stole, ktoś przechodził, a ja na moment odwróciłem
wzrok. Lou powiedział: „Kurwa, patrz mi w oczy, kiedy do ciebie mówię, albo
rozwalę ci ryja”.
Zacząłem się śmiać.
A Lou ciągnie: „Możesz się nie śmiać przez chwilę? Jestem śmiertelnie
poważny. Jeśli jeszcze raz odwrócisz wzrok, rozwalę ci ryja”.
Wszystko to zaraz po tym, jak kadził mi, jaki to jestem świetny. Od tej chwili
nie spuszczałem z niego wzroku.

I VAN J ULIAN Byłem nowym dzieciakiem w kapeli i Richard Hell początkowo


zachowywał się trochę wyniośle, potem jednak wziął mnie ze sobą i zabrał do
Max’s, gdzie mogliśmy jeść za darmo. Siedziałem tam i obserwowałem, jak
przypalał sobie włosy papierosem, gdy przysypiał. Miałem wtedy dwadzieścia lat.
Pewnego wieczora Richard zostawił mnie z Terrym Orkiem. Terry zaczął mnie
poić drinkami, a potem zaproponował: „Może byśmy wpadli do mnie do domu
posłuchać muzyki?”. Pomyślałem: „Kurczę, jaki miły facet”.
Pojechaliśmy do jego loftu w Chinatown, Terry puścił jakąś muzykę, potem
przyniósł więcej alkoholu i czegoś tam jeszcze, a ja ni stąd, ni zowąd BUM ! – po
prostu lecę na łóżko. A na mnie znienacka pada ta włochata kula. UUUCH . Pytam:
„Stary, co się dzieje?”.
A to Terry próbuje ściągnąć mi spodnie. Mówię mu: „Terry, niedobrze mi.
Zabierz mnie stąd”. Zawlókł mnie do toalety. Ale kiedy rzygałem prosto do kibla,
on nie rezygnował z prób ściągnięcia ze mnie spodni. „Stary, nie – protestuję. –
Naprawdę nie jestem w nastroju”.
Dosłownie zwiałem stamtąd ze spodniami opuszczonymi do połowy. Było
strasznie zimno, ja bez butów, tylko w koszuli czy czymś. Do domu Richarda
dotarłem o piątej nad ranem. Opowiedziałem mu, co zaszło, a on podsumował to
tylko: „Cały Terry, cały on”. „Czemu mnie z nim zostawiłeś?” – pytam. A on: „Co
masz na myśli?”.
Niczego nie pamiętał.
W końcu powiedział: „Słuchaj, możesz zamieszkać u mnie”. Miał dodatkowy
pokój i w ogóle, więc tak zrobiłem, a potem wszyscy myśleli, że przez chwilę
byliśmy kochankami, ha, ha. Najgorsza rzecz, jaką pamiętam z czasów, gdy
mieszkałem z Richardem, to sytuacja, kiedy wszedłem do domu, a Richard leżał
w wannie, totalnie naćpany, a kącik jego ust już, już zanurzał się pod wodę.
Chwyciłem go pod ramiona i wyciągnąłem z wanny. Ocknął się i zaczął coś
burczeć. Powiedziałem mu: „Pan wybaczy, ale właśnie zaczynał pan tonąć”.
Na szczęście The Clash usłyszeli The Voidoids, spodobało im się
i zaproponowali, żebyśmy przylecieli do Anglii i zagrali z nimi tournée jako
support.

R ICHARD H ELL Naszą pierwszą trasę po Anglii zrobiliśmy w 1977 roku, razem
z The Clash. Jechałem tam z otwartą głową, ale nie wiedziałem, czego się
spodziewać, a efekty okazały się żałosne. Nie chodzi o to, że byłem osłabiony
ćpaniem i nie wiedziałem, jak zorganizować towar. Po prostu Brytyjczycy byli
straszni. Ohydni i tyle. To była epoka, w której aplauz wyrażano pluciem. Starałem
się dostrzegać jasną stronę tego zjawiska – jako brytyjski sposób mówienia
„kochamy cię” – ale szybko mi przeszło.

B OB Q UINE To było straszne doznanie, kiedy co wieczór pokrywały nas plwociny


widzów, niekoniecznie będące wyrazem uwielbienia z ich strony. Na początku
koncertu przynajmniej pluli piwem. Ale potem piwo się kończyło i zaczynało się
plucie na całego. Tymczasem ja śpiewałem w chórkach i czułem, jak cudza ślina
spływa mi do ust. Każdego wieczora po koncercie wracałem do swojego pokoju
w hotelu, płukałem ubrania, wycierałem gitarę i miałem nadzieję, że nazajutrz rano,
kiedy będziemy musieli się zwijać, ciuchy będą suche.
Oberwać w głowę nieotwartą puszką piwa to też naprawdę przykra sprawa. Te
puszki były jak łuski od moździerzy. Szczerze wzruszało mnie poświęcenie
widzów, którzy gotowi byli zrezygnować z pełnej puszki piwa, żeby przywalić
któremuś z członków zespołu. Jeśli Ivan dostał od kogoś puszką, po prostu
odrzucał ją z powrotem w publiczność, ale problem polegał na tym, że można było
przy tym trafić na przykład dziewięcioletnią dziewczynkę lub kogoś, kto nie miał
z tym nic wspólnego, więc zawsze starałem się obserwować ludzi, żeby wiedzieć,
kto to zrobił.
Pewnego wieczora w Derby naprawdę nieźle się nam dostało – Lester był tak
pijany, że gdy rozmawiałem z nim o tym później, nawet tego nie pamiętał, a był
w samym środku tego zamieszania. Gość, który stał pod samą sceną, po prostu
cisnął we mnie wielkim kuflem pełnym piwa. To było tak, jakby ktoś oblał mnie
z hydrantu pożarowego, byłem przemoczony do suchej nitki. Dostałem kuflem,
opluto mnie i wtedy zobaczyłem jednego dzieciaka z wielkim, ciężkim kawałem
plastiku. Właśnie skończyliśmy grać numer i miałem możliwość dobrze przyjrzeć
się temu gościowi, który szykował się, żeby we mnie rzucić tym plastikiem.
Zdążyłem jeszcze powiedzieć mu: „Nie rób tego”. Trafił mnie w głowę, a ja po
prostu odłączyłem gitarę – fendery są jak kije bejsbolowe. Zszedłem na widownię
i zacząłem tłuc ludzi. Skasowałem chyba z siedmiu czy ośmiu. Jestem tchórzem,
jestem totalnym tchórzem, żaden ze mnie osiłek, ale po prostu się wściekłem. A im
się to podobało. Jeszcze jak im się to podobało.
To było straszne doświadczenie.

R ICHARD H ELL Quine ma obsesję na punkcie swojej gitary – bardzo o nią dba.
Starał się stać maksymalnie z tyłu sceny, żeby być poza zasięgiem ludzi, którzy na
niego pluli. Ale i tak jeden gość zdołał go trafić. Kiedy Quine zobaczył, że na
swoim instrumencie ma wielką i gęstą plamę flegmy, namierzył faceta, który to
zrobił, i zdzielił go w łeb gitarą.
Tak było. A po koncercie ten sam gość poszedł na backstage, żeby poprosić go
o autograf! To były świry, po prostu banda brytyjskich kiboli – młoty par
excellence. Zwyczajnie chcieli się najebać, zaszaleć i zmachać – kumasz, no nie?
Była jeszcze inna rzecz, która cholernie nas irytowała – to, że The Clash
zaczynali swój show od numeru, w którym śpiewali, że Ameryka ich nudzi.
Rozumiesz, trudno żebyśmy nie traktowali tego osobiście, nawet jeśli tak do końca
nie identyfikowaliśmy się ze Stanami Zjednoczonymi.

B OB Q UINE Na te koncerty nikt nie przychodził z naszego powodu. Byli z Anglii,


to oni wymyślili rock’n’rolla, nie chcieli mieć z nami nic wspólnego i jeszcze mieli
ten kawałek – I’m So Bored with the U.S.A.
W moim odczuciu The Clash byli sympatyczni jako ludzie, ale ich horyzonty
muzyczne były takie same jak Ramonesów. Poza tym próbowali zbawiać swoją
muzyką świat i poruszać w swoich kawałkach różne, kurwa, kwestie społeczne,
chociaż wydaje mi się, że nie mieli bladego pojęcia, o czym śpiewają.
Stwierdziłem, że muzyka The Clash jest po prostu fatalna. Kupowałem ich płyty
tylko dlatego, że Lester Bangs ich uwielbiał. Chciałem się do nich przekonać, ale
naprawdę nic mi się w tym nie podobało.

I VAN J ULIAN Wyobrażasz sobie te codzienne pobudki o ósmej rano, ładowanie się
do zapchanego po sufit niewielkiego auta, ze świadomością, że jedziesz gdzieś po
to, żeby o siódmej wieczorem opluli cię jacyś debile? Do tego Richard był na
głodzie…

R ICHARD H ELL Stary, czułem się tak fatalnie, że nie chciałem nikogo oglądać.
Leżałem w łóżku, pociłem się i rzygałem.
Chodziłem do aptek, gdzie dostawałem jakieś buteleczki, na których była
informacja, że zawierają kodeinę – jakieś ohydne, brunatne paskudztwo, które
wyglądało jak rzygi. Próbowałem tego parę razy.
Poza tym warunki, w jakich podróżowaliśmy były naprawdę kiepskie. Byliśmy
ostro wkurzeni na wytwórnię. Road manager załatwiony przez Sire woził naszą
czwórkę naprawdę niewielkim samochodem – nie żadną furgonetką, tylko małym
autkiem, w rodzaju tych, w których pasażer z tyłu siedzi z kolanami pod brodą, bo
pod nogami musi być jeszcze miejsce na garb z wałem napędowym. Przez trzy
tygodnie jeździliśmy w takiej ciasnocie po całej Anglii. To było naprawdę okropne.

B OB Q UINE Nigdy nie zostałem ćpunem, bo oglądałem wszystkie odcinki


Dragnet[104] i wiedziałem, że jeśli zapalisz marihuanę, to po dwóch czy trzech
tygodniach zaczniesz rabować banki.
Pierwsza angielska trasa była megakoszmarna. Jeździliśmy po całej Anglii, a za
każdym razem, kiedy mieliśmy dzień wolny, musieliśmy wracać do Londynu, bo
byli tam koleżkowie Richarda, The Heartbreakers. Raz Richard nie był nawet
w stanie zaczekać, aż dojedziemy do hotelu, tak był nakręcony. Rzucił tylko: „To ja
już spadam” i wyskoczył na światłach, a my musieliśmy zabrać jego torby do
hotelu.

R ICHARD H ELL Byłem złachany od dragów i źle się czułem przez całą trasę.
Wszystko, co działo się w Anglii, było dla mnie naprawdę obce. Wiedziałem, że
nie możemy dotrzeć do tych dzieciaków z tym, kim byliśmy, bo The Clash
i The Sex Pistols grają tak, jak my graliśmy cztery lata wcześniej. Nie było
sposobu, żeby te dzieciaki wkręciły się w to, co robię, bo w Anglii było parcie na
to, żeby wszystko robić w możliwie najbardziej debilny sposób. Rozumiesz,
wszystko miało być tak szokujące, obrzydliwe i debilne, jak tylko się da – a ja już
to przerabiałem.
Oczywiście to, co wtedy robiłem, z pewnością też było debilne i obrzydliwe, ale
już mnie to wtedy męczyło.
ROZDZIAŁ 34

Upadek

J IM M ARSHALL Zdarzało mi się wydzwaniać w środku nocy do Lestera Bangsa


z pisma „Creem”. Na przykład o drugiej w nocy. Zawsze cierpiałem na bezsenność,
nawet jako dziecko, więc dzwoniłem do Lestera, bo wiedziałem, że przesiaduje po
nocy w redakcji. Pamiętam, jak kiedyś puścił mi przez telefon próbny egzemplarz
Horses, pierwszej płyty Patti Smith – cały album, od początku do końca.
Kupiłem więc Horses w dniu premiery. Naprawdę bardzo mi się podobała ta
płyta. Już wcześniej zachwycałem się singlem Patti, Piss Factory, który
zamówiłem i dostałem pocztą. Ale jej drugi album, Radio Ethiopia, trochę mnie
rozczarował. Był może nieco bardziej komercyjny, a zarazem nieco bardziej
awangardowy – i to, i to jednocześnie. Nie do końca to rozumiałem. Nie
wiedziałem, jak ugryźć tę płytę.

L E G S McNeil Kiedy Patti Smith pracowała w studiu nad płytą Radio Ethiopia,
wysłano mnie, żebym zrobił z nią wywiad do „Punk” – Patti miała być na okładce.
Od czasu pierwszej rozmowy z Lou Reedem nasz sposób przeprowadzania
wywiadów polegał na tym, że spędzaliśmy razem czas i chlaliśmy, ile wlezie, aż
w końcu rozmowa zamieniała się w bełkot.
Właściwie wywiad dla pisma „Punk” stanowił dobry pretekst, żeby się nawalić.
Każdemu zadawałem te same durne pytania, w rodzaju: „Jakie hamburgery lubisz
najbardziej? Czy te z Blimps są lepsze od tych z McDonalda?”.
Najpierw wszyscy strasznie się wściekali, że pytam ich o takie głupoty,
zaczynali na mnie krzyczeć, ale potem z reguły łapali tę fazę. A jeśli było to
wystarczająco zabawne, Holmstrom robił z tego komiks. Myślę, że chodziło
bardziej o to, żeby coś się zadziało, niż o wysłuchiwanie tego, co ktoś miał do
powiedzenia.
Patti spodziewała się, że siądziemy i przeprowadzimy z nią poważny wywiad.
A tu zjawiam się ja. Nie miałem przygotowanych żadnych pytań, nie odrobiłem
pracy domowej, nie chciałem słuchać o sztuce czy poezji. Rzucałem teksty w stylu:
„Słuchaj, czy to prawda, że na twojej nowej płycie grają goście z Aerosmith?”.
Patti się wkurwiła. Z miejsca zaczęła na mnie krzyczeć: „Co za debilne pytanie!
Ktokolwiek ci je podsunął, chciał, żebyś dostał w zęby, bo gdybym była w złym
nastroju, gdybym czuła się jak stary grzyb, dałabym ci wycisk! Ale masz szczęście,
że cię lubię”.
Następnie Patti wygłosiła dłuższy wykład na temat znaczenia prasy podziemnej.
Nawijała, jak ważny jest profesjonalizm, że trzeba docierać do ludzi z naszym
przekazem, że sztuka ocali nas wszystkich, aż w końcu zaczęła prawić kazanie
o freskach włoskiego renesansu. Nie miałem pojęcia, o czym mówi.
„Przepraszam, Patti – powiedziałem. – Już więcej tego nie zrobię, obiecuję. To
jak, myślisz, że mógłbym wypić jedno piwko?”.

J IM M ARSHALL Chodziłem wtedy jeszcze do liceum i próbowałem składać


kserowane fanziny. Znałem dilerów i ludzi, którzy mieli pieniądze, więc
wiedziałem, że mógłbym namówić kogoś, żeby to wydać. Kiedy dowiedziałem się,
że Patti przyjeżdża do Tampy, po prostu zadzwoniłem do jej managerów w Nowym
Jorku, żeby zorganizowali dla mnie wywiad. Byłem szesnastoletnim dzieciakiem
z magnetofonem w garści, który zjawił się, myśląc, że zaraz go wyrzucą z pokoju
hotelowego.
Ale Patti, Lenny i pozostali muzycy byli naprawdę bardzo mili. Wywiad, który
z nimi przeprowadziłem, zajął cztery półtoragodzinne kasety magnetofonowe, a ja
spędziłem z nimi dwa dni. Nie pili za wiele, całe swoje piwo w zasadzie oddali
mnie. Za to wszyscy palili jointy. Przyniosłem im worek zioła, co oczywiście
bardzo ich ucieszyło. Patti okazała się przemiłą, szalenie inspirującą osobą. To ona
pierwsza podsunęła mi myśl, że mógłbym przeprowadzić się do Nowego Jorku.
Powiedziała: „Och, powinieneś zamieszkać w Nowym Jorku. Jest tam znacznie
więcej ludzi, którzy lubią ten rodzaj muzyki. Może będzie ci wtedy łatwiej
zastanowić się, co chciałbyś zrobić ze swoim życiem, kiedy wydostaniesz się stąd,
gdzie jesteś”.
W Tampie The Patti Smith Group grali na stadionie. Miejsce było koszmarne,
można by tam kręcić Spinal Tap[105]. Wcześniej występowali tam tacy muzycy jak
Ted Nugent, Aerosmith i Kiss.
Patti była supportem przed Bobem Segerem, to była totalna porażka. Zaczęło się
klasycznie: Patti i reszta zagrali pierwszy numer, a na widowni – cisza. Ludzie
tylko na nich patrzyli. Zaczęli więc drugi kawałek, Ain’t It Strange, a Patti kręciła
się w kółko. Scena była naprawdę wysoka, jakieś trzy, trzy i pół metra nad ziemią,
a na dole surowe dechy pozbijane gwoździami, żeby zrobić z nich barierkę.

J AY D EE D AUGHERTY Byliśmy supportem przed Bobem Segerem, który nie


pozwolił nam użyć wszystkich swoich świateł. Gdy graliśmy Ain’t It Strange, Patti
podeszła do krawędzi sceny. To kawałek, który opowiada o zmaganiach z Bogiem:
„Come on, gimme your best shot, I can take it, motherfucker” [No dalej, przywal
mi najmocniej, jak zdołasz – zniosę to, skurwysynu] – rozumiesz, w sposób bardzo
wyzywający, coś jak: „Spotkam się z tobą na własnych warunkach”.

J AMES G RAUERHOLZ Patti powiedziała mi, że każdy koncert jest dla niej
ekstatycznym spotkaniem na granicy życia i śmierci. Swoje występy traktowała
w duchu filozofii „wirujących derwiszów” i uznawała wejście w trans za swój
obowiązek wobec widzów. Powiedziała mi kiedyś, że zdarzało się jej masturbować
na scenie.

L ENNY K AYE W połowie Ain’t It Strange Patti i ja zawsze wykonywaliśmy mały


układ taneczny. Potem śpiewała tę część kawałka, w którym rzuca Bogu
wyzwanie – „C’mon, God, make a move” [No dalej, Boże, zrób jakiś ruch] –
i zaczynała wirować.
Gramy więc ten numer, jesteśmy naprawdę skupieni, lecimy, rytm zaczyna
kołysać, Patti wiruje, wiruje, sięga po mikrofon – i nie trafia.

J AY D EE D AUGHERTY Było ciemno, na scenie stał odsłuch, którego nie


zauważyła, bo był pomalowany na czarno. Poleciała do tyłu. Widziałem, jak spada.
Pierwsze, co pomyślałem, to: „Boże, jeśli nie wskoczy z powrotem na scenę, to
znaczy, że nie żyje”. A zaraz potem przyszła mi do głowy druga myśl: „Kurwa
mać, nie mam już kapeli”. Rozumiesz, ludzka rzecz, ale zawsze się tego
wstydziłem.

J IM M ARSHALL Patti dosłownie sfrunęła tyłem ze sceny. Kiedy leciała, stałem


mniej więcej metr od niej. Wyciągnąłem ręce, próbując ją złapać. Jej brat Todd był
technicznym zespołu – stał po drugiej stronie i też starał się ją chwycić.
Patti uderzyła karkiem o te surowe dechy tam w dole – usłyszeliśmy głośne
BUM ! Odbiła się od nich i spadła raz jeszcze na ziemię, uderzając tyłem głowy
o podłoże. Krew była wszędzie. Nie wiem, czy wyobraziłem to sobie, czy nie, ale
brzmiało to bardzo głośno – coś jak wtedy, gdy pękała noga Joego
Theismanna[106] – TRZASK!
Było oczywiste, że jest naprawdę przejebane. Patti miała drgawki, wszędzie
było pełno krwi – wyglądało to tak, jakby złamała kark. Trzeba było ją przypiąć do
wielkich noszy na kółkach i zabrać do szpitala. Bez możliwości odwiedzin.
W szpitalu też chyba myśleli, że złamała kark, bo następnego dnia
przetransportowano ją samolotem do Nowego Jorku.

L ENNY K AYE Koncerty robiły się coraz bardziej szalone. Wydawało się, że może
to iść tylko w stronę coraz większego chaosu. Kiedy Patti spadła ze sceny
w Tampie i złamała sobie kręgi szyjne, wydawało się, że ta chwila właśnie
przyszła.
W tym momencie wszechświat zaczął się kurczyć. Doprowadziliśmy nasze
wyzwanie tak daleko, jak się dało. „Jezus poniósł za grzechy śmierć, lecz nie
moje”[107] – aż do tej chwili.
Po tym upadku skupiliśmy się na „pojednaniu”. Przerwaliśmy trasę. Musieliśmy
odwołać europejskie tournée. Zostaliśmy w domu przez cały rok – ten sam,
w którym punk rock zawojował świat. Wypadliśmy z gry, naprawdę czuliśmy się
sfrustrowani.

J AY D EE D AUGHERTY Po tym wszystkim już nigdy nie graliśmy Glorii. Myślę, że


to zmieniło Patti. Doszła do ładu ze swoją duchowością i zaczęła budować własny
system duchowy. Myślę, że nie czuła już tego kawałka. Nie rozmawiałem z nią
o tym, to mój własny wniosek. Przepracowała temat zmartwychwstania i przejścia
do innego miejsca, podczas gdy ja przerabiałem w tym czasie swoje ukrzyżowanie,
moją osobistą Golgotę. Wróciliśmy do Nowego Jorku i wszyscy poszliśmy na
bezrobocie. To wtedy doszedłem do wniosku, że picie w ciągu dnia to nie taki zły
pomysł.

L EGS M C N EIL Patti wysłała mi wiadomość, w której dziękowała mi za wywiad


i prosiła, żebym do niej zadzwonił. Tak też zrobiłem. Słyszałem, że spadła ze sceny
na Florydzie, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się pokiereszowała. Nie
sądziłem, że to jakiś poważny wypadek – w końcu od lat słyszało się opowieści
o Iggym, który co rusz spadał ze sceny, ale nigdy się nawet nie drasnął.
W tamtym czasie ludzie wciąż wydawali się niezniszczalni. Wszyscy wiedliśmy
życie jak z kreskówek. Było dużo seksu, narkotyków i spadania ze sceny,
wszystkim się to zdarzało, ale nikt nie robił sobie krzywdy. Jednak Patti była
ciężko ranna, bardzo cierpiała. Poprosiła mnie, żebym jej nie rozśmieszał, bo
będzie ją bolało.

J IM C ARROLL Zawsze uważałem, że w Patti było coś bardzo chrześcijańskiego –


bardzo, bardzo chrześcijańskiego. Nie chodziliśmy do kościoła ani nic z tych
rzeczy, ale Patti regularnie czytywała Biblię. Ludzie wciąż pamiętają jej tego
Jezusa, że „poniósł za grzechy śmierć, lecz nie jej”, ale dla mnie ona zawsze była
chrześcijanką.
Nie mam pojęcia, czy Patti wiedziała, że jako dziecko byłem wychowywany
w katolicyzmie i że właściwie nigdy tego nie utraciłem. Uwielbiam katolickie
rytuały. Nienawidzę tej całej jebanej polityki, papieża i całego tego gówna, ale
katolickie rytuały to magia. Na litość boską, msza jest magicznym rytuałem,
dokonuje się podczas niej przeistoczenie. No a droga krzyżowa? Rozumiesz:
korona cierniowa, biczowanie… To przecież punk rock. Pamiętam, jak mówiłem to
jednego wieczora w programie Toma Snydera[108], a on stwierdził: „Niektórzy
ludzie – ja sam nie, ale niektórzy – mogą to uznać za bluźnierstwo”.
„Bynajmniej, Tom – odparłem. – Mówię to z najwyższym szacunkiem”. Ha, ha,
ha. Chłopie, ile ja potem dostałem listów.
C Z Ę Ś Ć P I Ą TA

Znajdź i zniszcz

1978–1980
ROZDZIAŁ 35

Noc należy do kochanków

L EGS M C N EIL Punk to było: „nowe – teraz – apoteoza – moc”. Ale punk nie był
czymś politycznym. Znaczy może w tym podejściu jest coś politycznego. Wiesz,
w punku wspaniałe było właśnie to, że nie miał żadnego programu politycznego.
Chodziło o prawdziwą wolność, wolność osobistą. Chodziło też o to, żeby robić
wszystko to, co dorośli mogą uznać za obrazę. Po prostu: żeby wywołać jak
największe zgorszenie. To budziło w nas zachwyt, wręcz euforię. Być szczerym,
takim, jakim się naprawdę jest. Rozumiesz? Po prostu uwielbiałem to.
Pamiętam, że nocami najbardziej lubiłem po prostu upijać się i łazić po East
Village, kopiąc kubły na śmieci. Tylko noc. Tylko noc. Żeby znowu była noc.
I żeby znowu wyjść na miasto, łapiesz? To było po prostu wspaniałe. Nuciłeś sobie
wszystkie te świetne kawałki i wszystko mogło się zdarzyć, i zazwyczaj było to
naprawdę dobre. Na przykład wyrwanie jakiejś laski. Przygoda. Wkroczenie
w jakąś fantazję, w której nigdy dotąd nie byłeś.

M ARY H ARRON Kiedy szłam do CBGB , byłam strasznie podekscytowana. Po


drodze mijało się przecznicę i był budynek, w którym mieściła się Opera Amato,
dalej przechodziło się koło Hotelu Palace – „pałac na ulicy Bowery” to brzmi dość
ironicznie, ale tu wszystko było podszyte ironią – a potem, zaraz za Hotelem
Palace, było CBGB . Kiedy przechodziłam tę przecznicę, moje serce za każdym
razem biło jak szalone. Drzwi się otwierały i byłam już w środku. Co wieczór kiedy
tam szłam, przeżywałam to samo podekscytowanie.
Wszystko, co tam było, było zupełnie nowe. Byłam rozemocjonowana, bo
wiedziałam, że wchodząc do CBGB – widzę przyszłość.
To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. I oczywiście czułam się
winna, bo wcześniej byłam na ścieżce szybkiej kariery, i kiedy rzuciłam college,
nie wiedziałam, czy tak naprawdę chcę tej szybkiej ścieżki, czy może powinnam
napisać powieść lub coś jeszcze. No i zmagałam się z tym swoim purytańskim
poczuciem winy w związku z tym, co robię z moim umysłem, i z tym, że
powinnam, rozumiesz, spoważnieć.
Siedziałam więc z Legsem w Max’s i mówiłam: „Co my wyprawiamy?”.
Za dnia robiłam jakąś śmieszną robotę, a potem co wieczór siedziałam do
czwartej, myśląc: „Co ja właściwie robię ze swoim życiem?”.
I wtedy Legs powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę. Spojrzał na mnie
i powiedział: „Mary, jesteśmy młodzi. Bujamy się”.
Wtedy ja stwierdziłam: „W porządku”. Rozumiesz: „Jasne, on ma rację, więc
się zamknij”. I naprawdę się cieszę, że się zamknęłam.

D AMITA W przeddzień moich dwudziestych pierwszych urodzin poszliśmy do


CBGB , a Anya poznała mnie z jednym gościem, który grał kiedyś w The New York
Dolls, Sylvainem Sylvainem. Sylvain powiedział: „Zmywam się do domu. Też
idziesz?”.
Więc wyszłam z nim i naprawdę nieźle się bawiliśmy. Następnego wieczora
mieliśmy pójść na koncert Talking Heads w The Ocean Club. Anya namówiła mnie
na wzięcie kwasa. Mówiłam jej: „Nie, nie, nie”. A ona: „Tak, tak, tak. To twoje
dwudzieste pierwsze urodziny, musisz wziąć kwas”.
No i wzięłam. Anya ubrała mnie w superobcisłe rybaczki z purpurowej satyny,
superwysokie, czarne szpilki przystrojone na czubku piórami marabuta, a do tego
bardzo obcisły sweterek z angory – i wyszłyśmy.
Tego wieczora w The Ocean Club kręcono wideo, a my siedziałyśmy przy
bardzo zabawnym stoliku, próbując podzielić się sałatką z krewetek. Wyglądała
naprawdę strasznie. Światła były tak mocne, że w ogóle niewiele widziałam.
Wtedy zjawił się Joey Ramone. Powiedziałem mu: „Słuchaj, nie mam
pieniędzy, właśnie schodzę z kwasu. Możesz mi jakoś pomóc? Na przykład kupić
parę piw czy coś?”.
Łaziła za nim jakaś laska, która w kółko powtarzała: „Za dużo z nim gadasz. To
ja chcę z nim być. Proszę, idź sobie i daj mi szansę!”.
Odparłam: „Ale ja tylko z nim piję”.
Nie planowałam iść z nim do domu ani nic z tych rzeczy, ale skończyło się na
tym, że Joey próbował, wiesz, spławić tamtą laskę. Więc powiedział do mnie: „To
może chodźmy do CBGB ? Tam się napijemy”.
Było już dobrze po piątej, więc mówię mu: „Ale tam jest już zamknięte”.
A Joey: „Dla mnie tam nigdy nie jest zamknięte”.
P ATTI G IORDANO Miałam kabriolet mustanga z 1966 roku, co ułatwiało
przenosiny z Max’s Kansas City do CBGB . Krążyliśmy tam i z powrotem – między
Max’s a CBGB – w zależności od tego, gdzie grała jaka kapela. Jeśli było pięć
różnych kapel, można było dobrze się bawić, ale jeśli w jednym miejscu wiało
nudą, mówiliśmy: „No dobra, zwijamy się”. Potem wskakiwaliśmy do auta,
wracaliśmy i oglądaliśmy inny zespół.
Którejś nocy zaparkowałam przed CBGB . Dee Dee był w środku, więc sobie
pogadaliśmy. Narzekał, że ma problemy z Connie. Najwyraźniej mocno jej
odjebało i się z nim tłukła. Tego wieczora było szczególnie ostro. Connie miała
w sobie duży wkurw.
Dee Dee skarżył się: „Nie wiem, co robić, nie wiem, dokąd iść, żyję z nią i ona
mnie w końcu zabije”.
Rzuciłam: „Och, pomogę ci”.
Wydaje mi się, że Dee Dee rozmawiał ze mną, bo potrzebował kogoś, kto był
stabilny, a ja sprawiałam wrażenie zdrowej osoby. Miałam dość konserwatywny
wygląd, rozumiesz, typ łagodnej dziewczyny z Jersey. Ten wygląd mówił: nie
jestem typową szaloną ździrą jak te, z którym masz na co dzień do czynienia.
Więc kiedy wychodziłam, powiedziałam Dee Dee: „Jak chcesz, możesz zabrać
się z nami, mam samochód, stoi przed klubem, możemy od razu ruszyć i jechać do
Max’s czy gdzieś”.
Więc Dee Dee wyszedł i wskoczył do wozu. A Connie wybiegła z CBGB jak
totalna wariatka, nabuzowana na maksa, i zaczęła się wydzierać: „Co on robi
w twoim samochodzie? Co wy robicie? Dokąd jedziecie? Kto to jest?”. Rozumiesz,
miotała się i wściekała. Darła się: „Zabiję cię!”.
Potem Connie wskakuje na maskę samochodu i stara się rozbić przednią szybę
butelką po piwie. Moja kumpela Laura krzyczy: „Patti, Patti, szybko! Ruszaj,
natychmiast!”.
Więc próbuję zedrzeć Connie z maski. Trzymała się, aż w końcu spadła.
Pojechaliśmy do Max’s i tam pośmialiśmy się z tej całej akcji. Potem, kiedy był już
czas, żeby zmywać się do domu, zaproponowałam Dee Dee, że może się u mnie
zatrzymać. Pojechał ze mną i został kilka miesięcy.

D AMITA W drodze do CBGB trzymałam płaszcz tak, żeby nikt nie widział, jak Joey
Ramone leje, ale ta laska ciągle szła za nami. „Joey!” – skamlała, dosłownie jakby
miała się zaraz popłakać.
Więc powiedziałam, żeby weszła z nami do CBGB . Reszta Ramonesów już tam
była. Był też Hilly i banda innych ludzi, jak Legs i Roberta Bayley. Graliśmy we
flippery. Siedziałam przy stole bilardowym, a Joey wskoczył na mnie i rozlał mi
piwo na spodnie. A potem zaczął mnie całować. Pomyślałam: „O mój Boże, to
naprawdę ekscytujące. Zeszłej nocy miałam Syla, którego zawsze chciałam
przelecieć, a teraz zaliczę Joeya!”.
A ta laska zaczyna popłakiwać: „No super! Najpierw ciągniecie mnie po całym
mieście, a potem olewacie!”.
Joey pyta mnie: „To jak, jedziemy już do domu?”.
Laska idzie za nami do drzwi. Joey odwraca się i mówi: „Słuchaj, my idziemy
do łóżka”.
A ona: „No tak! A ja tu jechałam taki kawał metrem z Bronxu!”.
Więc powiedzieliśmy: „No dobra, chodź z nami”.
Siedzieliśmy na łóżku, chichocząc i całując się, a ona przycupnięta w rogu łóżka
płakała.
Joey zaproponował jej: „Ej, może chcesz sobie pooglądać telewizję? Byle nie za
głośno, żebyś nie obudziła Arturo”.
Laska wyszła i po chwili usłyszeliśmy, jak potyka się po ciemku i coś rozbija.
Arturo obudził się, zaczął na nią wrzeszczeć i w końcu wywalił ją z domu. Joey i ja
prawie zesraliśmy się ze śmiechu, chociaż staraliśmy się zachowywać jak najciszej,
żeby Arturo nie wydarł się i na nas.
W końcu poszliśmy się pieprzyć, ale następnego dnia było jakoś tak niezręcznie.
Joey nie mógł znaleźć okularów. Ja nie mogłam znaleźć biustonosza.

P AM B ROWN Pewnej nocy, po koncercie The Ramones w The Club 82, wracałam
o czwartej rano do loftu Ramonesów, aż tu nagle hamuje obok mnie cadillac,
wychyla się jakiś facet i mówi: „Dam ci pięćdziesiąt dolarów, jak mi obciągniesz”.
„Kurde – myślę sobie – pięćdziesiąt dolarów!”.
Jeżeli chodzi o kasę, to cały czas byłam w fatalnej sytuacji. Mieszkałem
z Joeyem Ramone u Arturo, jechaliśmy na płatkach owsianych, serku topionym
i kanapkach z pomidorem – głównie tym się żywiliśmy. Więc kiedy ten gość złożył
mi taką propozycję – a to było coś, co zawsze chciałam zrobić, wiele kobiet ma
tego rodzaju fantazje – po prostu byłam na tyle pijana, że się zdecydowałam.
Więc powiedziałem: „Dobra” i wskoczyłam do samochodu.
To było ŁATWE . A temu facetowi tak bardzo się to podobało, że zadzwonił do
mnie później i stał się moim stałym klientem.
Trochę później zaczęłam bujać się z jednym prawdziwym alfonsem. Trochę się
go bałam. Wsiadałam do jego samochodu – miał tam dziewczyny i heroinę –
i jeździliśmy do jakichś najbardziej zakazanych miejsc, żeby tam balować. Dla
mnie było to najbardziej krańcowe doświadczenie – bałam się jeździć na Harlem,
ale z drugiej strony było tam super i mogłam przez całą noc wciągać heroinę i koks.
To było najlepsze.

D AVID G ODLIS Zaczęło do mnie docierać, że CBGB nocą to temat dla mnie –
właśnie tak: chcę fotografować, jak to miejsce wygląda w nocy. Poraziła mnie
książka Brassaia The Secret Paris of the 30’s. Opowiadała o wieczorach
spędzonych przez autora w Paryżu. Tekst przemieszany był z nocnymi
fotografiami. Pochłaniałem tę książkę.
Ponieważ byłem w CBGB co noc, pomyślałem: „Moment, jestem tutaj, jest noc,
siedzę tu, kurwa, przez całą noc. Może to nie są lata trzydzieste – tylko
siedemdziesiąte – ale mogę zrobić to tutaj”.
Znasz Roberta Franka? On też miał na mnie duży wpływ. Niektóre z moich
zdjęć zainspirował jego album The Americans – wiesz, te wszystkie dzieciaki
siedzące wokół szaf grających – w CBGB chciałem zrobić zdjęcie podobne do tej
fotografii.
A potem sam Robert Frank zjawił się tam którejś nocy – mieszka na Bowery,
dosłownie naprzeciwko CBGB – i zapytał mnie: „Co tu się dzieje?”.
Odpowiedziałem: „No cóż, to taki rodzaj muzyki…”.
A on: „Coś mi się wydaje, że dla tych ludzi to, jak się ubierasz, jest bardzo
ważne”.
Miałem język sztywny jak kołek, bo oto mój idol odwiedził miejsce, w którym
próbowałem robić to, co on. Jakimś sposobem udało mi się połączyć te dwa fajne
światy.
Kiedy Robert Frank wyszedł, wszyscy mnie obskoczyli: „Co to był za jeden, ten
starszy gość, z którym rozmawiałeś?”.
Nie wiedzieli, kto to – nie mieli pojęcia o innym świecie. Wtedy coś przyszło mi
do głowy. Powiedziałem: „Kojarzycie zdjęcia na okładce Exile on Main Street? To
on je zrobił. To był Robert Frank. Zrobił też film Cocksucker Blues!”. Od razu stał
się dla nich cool. Powiedzieli: „Aaa. Jasne, łapiemy”.
R ICHARD L LOYD Poznałem jedną kobietę, nazywała się Susan. Trzymała się
z gościem, który sprowadzał herę z Tajlandii. Opłacał grube kobiety, które latały
tam na wakacje, i każda z nich przywoziła po czterysta pięćdziesiąt gramów
towaru, który przyczepiały sobie do tyłków. Spodobałem się Susan, więc zaczęła
mi dostarczać za darmo czystą heroinę.
Uważam, że ludziom nie powinno się pozwalać, żeby brali tyle hery, co my.
Język mnie tu zawodzi. Wciągaliśmy jej tyle, że więcej już się po prostu nie da.
Jakimś cudem zdobyłem nazwisko gościa, który był lekarzem Rolling
Stonesów. Zgłosiłem się do niego, a on dał mi czarne pudełeczko. To był
transelektroniczny katalizator, który wkładało się za ucho. Nie powodował
wprawdzie, że przechodziła ci chęć na herę, ale łagodził objawy głodu. Działał na
krótką metę – taka doraźna ulga. Głód był i tak jakieś dziesięć sekund od ciebie,
krążył wokół, wisiał nad tobą, był blisko, ale nie mógł cię dopaść. I tak źle się
czułeś, ale nie aż tak, jak bez tego urządzonka – tak by to można ująć.
U tego gościa spotkałem Anitę Pallenberg. Próbowała wyjść z dragów – no,
powiedzmy. Myślę, że Keith Richards był wtedy czysty – bez względu na to, co to
znaczyło dla Keitha. Przynajmniej nie brał heroiny.
Zabujałem się w Anicie i zaczęliśmy razem kupować herę. Nasz związek był
platoniczny i związany z dragami. Anita wstawiła do lombardu część swojej
biżuterii i jeździliśmy limuzyną po Lower East Side. Dealerzy wrzeszczeli na nas:
„SPIERDALAĆ Z TĄ FURĄ Z MOJEGO REWIRU! POJEBAŁO WAS?”.
Ale kiedyś ta limuzyna ocaliła mi dupę. Byliśmy na rogu Dziewiątej i Avenue
C. Właśnie kupiłem towar, gdy nagle słyszę: „STOP! ”.
Idę dalej – limuzyna była zaparkowana po drugiej stronie ulicy – i wtedy słyszę
znowu: „STOP , policja!”.
Biegnę i wskakuję do limuzyny, dosłownie sram w gacie z przerażenia, przecież
mam herę, więc mówię: „Co robić? Anita, co robić?”.
Gliniarze podeszli do limuzyny i zażądali, żeby kierowca wpuścił ich do środka,
a on odmawia.
Anita i ja siedzimy z tyłu i telepie nas ze strachu. Kierowca limuzyny mówi:
„To prywatny pojazd i muszą panowie okazać nakaz rewizji. Auto jest wynajęte
i nie mogę nawet panom powiedzieć, kto jest z tyłu.
W końcu policjanci odpuścili. Tak więc limuzyna nam pomogła.
S YLVIA R EED Chociaż miałam obsesję na punkcie Lou Reeda, nadal spotykałam
się z innymi ludźmi. W tamtych czasach nie tyle spotykaliśmy się z kimś, nie
randkowaliśmy, ile po prostu szliśmy z nimi do domu. To była moja strategia
pozwalająca zachować swoją tożsamość, mimo tej niesamowitej obsesji związanej
z Lou.
Anya posadziła mnie i palnęła gadkę, bo czuła, że robię sobie opinię
puszczalskiej. No, to był dla mnie prawdziwy komplement. Czułam, że na swój
sposób coś osiągnęłam, skoro Anya przestrzega mnie przed złymi stronami
wyuzdania. Widzisz, dla Anyi liczyło się, żeby ktoś był sławny – wówczas wspólna
noc była czymś zrozumiałym. Miała jednak do mnie pretensje o to, że jadę do
domu z jakimś facetem z nieznanej, wszawej kapeli.
Byłam fatalna – żeby to chociaż był lider, ale nie, spotykałam się z perkusistą.
Z perkusistą jakiejś beznadziejnej kapeli. To było żenujące, ale facet był miły.
Anya twierdziła, że ludzie mnie obgadują. Odparłam: „Tak? A kto?”.
Wtedy ona: „No wiesz, nie mogę ci powiedzieć”. I taka to była wielka afera.
Wcale się tą jej mową nie przejęłam. Zaraz potem znów poszłam z kimś do
domu. Byliśmy w CBGB , a ja odczuwałam dziwnego rodzaju dumę, bo chociaż
wiedziałam, że mam totalną obsesję na punkcie Lou… – te moje eskapady z innymi
facetami to były próby przekonywania samej siebie, że właśnie nie mam żadnej
obsesji. Pozwalało mi to zachować jakiś dystans – nieduży, taki, by mieć trochę
oddechu. Ale dystans zniknął, jak tylko zamieszkałam z Lou.

G YDA G ASH Pewnej nocy próbowałam zabrać do domu Iggy’ego. Cheetah tak się
schlał, że w ogóle z niczego na zdawał sobie sprawy. Pomyślałam: „Och, to
przecież Iggy Pop. Mój bohater”.
Oboje byliśmy pijani w trzy dupy. Wyprowadziłam Iggy’ego z klubu, a gdy
wsiadaliśmy do taksówki, wszyscy goście z The Dead Boys otoczyli go
i powiedzieli: „Bracie, nie ma takiej opcji. Cheetah kręci z tą laską”.
Iggy beknął i wrócił do środka. Strasznie się wtedy wkurwiłam.

D UNCAN H ANNAH Siedziałem w Max’s ze swoimi francuskimi papierosami


i fryzurą à la François Truffaut, w brudnej koszuli i pod krawatem – wiesz, styl
francuskiego gangstera – kiedy podszedł do mnie Amos Poe i zapytał: „Hej!
Chcesz wystąpić w moim nowym filmie?”.
Widziałem Blank Generation, jego dokument o CBGB . Badziewie. Miał
obiektyw z zoomem i ciągle wysuwał go i chował – jakby nim kogoś dymał – co
doprowadzało mnie do szału, normalnie chciałem gościa udusić. Ej, nie umiesz
trzymać kamery stabilnie? Ale kiedy poprosił mnie, żebym zagrał w jego
następnym filmie, odpowiedziałem: „Jasne”.
Potem pomyślałem: „OK , spoko. To się nigdy nie zdarzy, prawda?”. Wiesz,
czyjś głupi pomysł. Takie tylko gadanie.
Więc spytałem: „A kiedy zaczniesz kręcić?”. Rozumiesz, sądziłem, że powie:
„No, za jakieś półtora roku”.
A on odparł: „Za dwa tygodnie”.
„Dwa tygodnie? – pytam. – O kurczę! To może lepiej pokaż mi scenariusz”.
A on: „W sumie to jeszcze go nie napisałem”. Wtedy myślę: „No świetnie. Co
za chała” i upewniam się: „Robisz film fabularny bez scenariusza, angażujesz
naturszczyków i zaczynasz za dwa tygodnie? Super”.
Amos był wówczas taksówkarzem, ale jakimś cudem udało mu się zaoszczędzić
sześć tysięcy dolarów. Planował zrobić film fabularny, który byłby hołdem
złożonym francuskiej Nowej Fali – wiesz, coś w klimatach Jeana-Luca Godarda.
Film miał tytuł Unmade Beds, a Debbie Harry grała w nim moją dziewczynę.
Poznałem ją na planie. Mieliśmy do odegrania coś na kształt sceny miłosnej.
Debbie przyszła na plan ze swoim chłopakiem, Chrisem Steinem. W sumie to
nawet się nie dotknęliśmy, niestety. Byliśmy ubrani, w lustrze było widać moje
odbicie i Debbie pocałowała to odbicie. Potem następowało wyciemnienie.
W następnej scenie oboje jesteśmy w bieliźnie. Palimy. Jestem nieobecny.
Rozumiesz, nieokazujący emocji Francuz. A Debbie też jest nieobecna i do tego
ponętna. Śpiewa jakąś piosenkę. Wszystko to było strasznie sztywne. I nie chodzi
mi o to, że mi stanął.
Właściwie miałem być tylko tym… „obrazem”. Człowiekiem z papierosem. I do
tego ten głupi dialog. To było beznadziejne.
W pewnym momencie podczas kręcenia filmu powiedziałem: „Słuchaj, potrzeba
tu trochę egzystencjalizmu”.
Amos się zgodził. Ale wydaje mi się, że nie widział za bardzo różnicy między
surrealizmem a egzystencjalizmem. Więc dał mi do przeczytania coś o tym, jak
hamburger jest krową – jakiś surrealistyczny tekścik traktujący o jedzeniu mięsa.
Rozumiesz, to nie było nic w stylu: „Bóg nie żyje”. To była gadka o diecie.
R ICHARD L LOYD Anita i ja pojechaliśmy na Jamajkę i zatrzymaliśmy się przy
plaży, we wspaniałej willi z pokojówkami. Wzięliśmy ze sobą zapas heroiny tylko
na dwa tygodnie, który oczywiście skończył się po trzech dniach. Mieliśmy
wprawdzie tony tabletek percodanu[109], ale nie działały. Poszedłem do jamajskiego
lekarza – dosłownie mną TELEPAŁO – i powiedziałem mu: „Jestem uzależniony od
narkotyków, ale utknąłem na tej waszej nędznej wysepce bez choćby odrobiny
towaru, BŁAAAGAM , proszę mi pomóc”.
Lekarz odparł: „Z przyjemnością coś panu przepiszę, ale w tej aptece nie ma
strzykawek. Musi pan pojechać do Kingston…” A Kingston było oddalone o sto
trzydzieści kilometrów.
Wtedy my: „Ale czy pan nie może rozumieć, że…”.

B EBE B UELL Postanowiłam dać szansę Los Angeles – spotkałam się z reżyserami,
rozumiesz, z całą tą tak zwaną branżą filmową.
Pewnego wieczora moja kumpela Pam mówi do mnie: „Słuchaj, chciałabym
dziś pojechać do Hollywood High. Jest tam naprawdę niezły koncert – grają Mink
DeVille, Nick Lowe i Elvis Costello”.
No to pojechałyśmy tam i przesiedziałyśmy cały wieczór, a potem dosłownie
tuż przed nami przechodzi Elvis. Pam mówi: „Naprawdę musimy iść do przodu, to
będzie najlepsza część wieczoru, zobaczysz. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie
widziałaś”.
„Mówisz serio? – pytam. – Naprawdę jest taki dobry?”.
No więc stoimy pod sceną, wręcz przyciśnięte do niej, a w powietrzu coś się
unosi, wszyscy byli naprawdę podekscytowani. A Pam i ja byłyśmy podjarane jak
małe dzieci.
Nagle zapaliły się naprawdę ostre światła, a potem zobaczyłam, że ten dolny
reflektor podświetla jakąś postać. Ktoś stoi w szerokim rozkroku,
z rozczapierzonymi palcami, a na nosie ma rogowe okulary. Podniosłam wzrok
i mówię: „O mój Boże. To znów ten gość, no ja pierdolę. Nie mogę w to
uwierzyć”.
Dwa lata wcześniej byłam na sesji zdjęciowej w Londynie, kiedy na plan wpadł
operator komputera z firmy kosmetycznej Elizabeth Arden, żeby coś dostarczyć.
Zakochałam się w nim, jak tylko go zobaczyłam. Nigdy nie spodziewałam się, że
jeszcze go kiedyś spotkam. Nie wiedziałam nawet, jak się nazywa. Nic o nim nie
wiedziałem. Od tamtej pory wciąż o nim myślałam.
Myślę, że tylko raz czy dwa w całym życiu zdarzają się nam chwile, które są
absolutnie magiczne, i wtedy naprawdę czujesz, że Bóg działa. Nie mogłam
uwierzyć, że to ten sam facet. To było jak film z Elvisem Presleyem – spojrzał na
mnie i cały wieczór śpiewał tylko dla mnie. To było po prostu aż za dużo,
myślałam, że umrę. To było po prostu zbyt dobre, absolutnie czyste. Po prostu
genialne.
Więc potem Pam mówi: „Wracamy i powiedz mu »cześć«”, a ja: „Nie ma,
kurwa, opcji”.
Byłam zbyt przestraszona, żeby podejść. Powiedziałam: „Spadamy stąd.
Chodźmy zobaczyć The Runaways”.
Więc przez całą drogę do Whisky a Go Go Pam pytała: „Czemu nie wróciłaś?
Chcę, żebyś poznała Jake’a Rivierę. Pokochasz go”.
Próbowała mnie spiknąć z jakimś miłym i szanowanym managerem i pomyślała,
że może spodobałby mi się Jake. Nawijała: „Jest naprawdę fajny, czesze się jak
gangster i nosi błyszczące garnitury jak Johnny Thunders”.
Dotarłyśmy więc do Whisky, usiadłyśmy i poczułam to. Wiesz, o co chodzi: to
wrażenie, kiedy ktoś wpatruje się w ciebie i ty to czujesz. Odwróciłam się, a tam
był Elvis z jedną niesamowicie piękną czarną dziewczyną. Wpatrywała się we
mnie, on też wpatrywał się we mnie, a ja wpatrywałam się w nich, chociaż
udawałam, że nie. Trwało to tak długo, że było aż śmieszne.
Wypiłam już parę wódek z sokiem pomarańczowym, więc po prostu podeszłam
do nich i powiedziałam: „Ej, co się gapicie?”.
A ta czarna dziewczyna powiedziała: „Po prostu myślę, że jesteś ładna, a mój
przyjaciel naprawdę chciałby cię poznać. To Elvis Costello”.
Odwróciłam się i momentalnie niechcący strąciłam mu okulary. Zaczęłam się
kajać – Elvis miał wielkie poczucie humoru, powiedział mi, że właściwie to twarz
nie jest mu wcale potrzebna – no i tak przez dłuższy czas pociliśmy się
i dygotaliśmy, oboje śmiertelnie się siebie bojąc.
Był taki uroczy – tego rodzaju czystości nie spotyka się w życiu zbyt często.
Zakochaliśmy się w sobie. To się zdarzyło tak nagle – zapomnij – stało się, i już.

D UNCAN H ANNAH W „The New York Times” pokazała się recenzja Unmade
Beds. Jak gdyby to był prawdziwy film, rozumiesz? A Amos trafił na europejskie
festiwale filmowe. Pojechał na Festiwal Filmowy w Berlinie. David Bowie
zobaczył film i jakoś namierzył Amosa.
Bowie powiedział mu: „Ej, jestem bardzo zainteresowany współpracą z tobą”.
Kiedy Amos mi się tym pochwalił, zatkało mnie. Mogłem z siebie wydusić tylko:
„Cooo? Żartujesz?”.
Godard obejrzał jego dzieło i potraktował je poważnie.
Powiedział: „No cószsz, moszsze w przyszłoszszci będziemy phratsssować
rhasssem…”.
Normalnie nie mogłem w to uwierzyć. Szczerze mówiąc, dla mnie ten film był
głupi.
Potem Amos zebrał pieniądze na następny film, The Foreigner, w którym
wystąpili Eric Mitchell, Anya Phillips i Terence Sellars.
Grałem w nim psychopatycznego zabójcę. W pierwszym byłem tym francuskim
typem. Tym razem grałem punkowca. Fryzura à la Egon Schiele, krawat-śledź
i cały ten szajs.
I znowu „The New York Times” zamieścił recenzję The Foreigner, tak jak tego
pierwszego filmu. Tym razem pojechałem na Festiwal Filmowy w Deauville. Amos
był straszliwie chaotycznym gościem – to niesamowite, że w ogóle cokolwiek
udawało mu się zrobić.
Powiedział: „Tak, mamy dla ciebie pokój w Deauville, jeśli chciałbyś
przylecieć. Festiwal jest za tydzień, wszystko jest już zapłacone, więc jeśli chcesz
wpadać, to śmiało”.
Spytałem: „I to wszystko? Znaczy, wystarczy, że powiem »tak«?”.
A on: „Po prostu leć do Deauville”.
„No dobra – mówię – ale gdzie? Jaka jest dokładna data?”.
„Nie wiem – przyznaje Amos. – Zdaje się, że w październiku”.
Udało mi się więc jakoś dotrzeć do Deauville. Wiesz, poleciałem do Londynu,
a tam wsiadłem w pociąg… Nie wiem, jak to jest, ale gdziekolwiek bym się
wybierał, to zanim dojadę, jestem nieprzestawiony na miejscowy czas, pijany
i oszołomiony. No więc jestem na miejscu, pukam do drzwi tego pokoju i otwiera
mi Amos.
„Amos!” – mówię.
„Duncan! – dziwi się Amos. – Co ty tutaj robisz?”.
„No nie!” – myślę.
Ale Amos zaraz dodał: „Jesteś na czas. Dosłownie zaraz wychodzimy na
przyjęcie do audytorium”.
No to idziemy. Jest gdzieś tak dziesiąta rano. Na mównicy stoi Pierre Salinger,
który był sekretarzem prasowym prezydenta Kennedy’ego.
I zapowiada: „Witamy na piątym corocznym Festiwalu Filmowym w Deauville.
Naszym gościem honorowym jest w tym roku Gloria Swanson! Gloria,
zapraszamy!”.
Gloria Swanson wchodzi na scenę, a ja myślę: „Co tu się dzieje?”.
Wtedy słyszę kolejną zapowiedź: „John Travolta!”.
„Olivia Newton-John!”
„George Peppard!”
„John Waters!”
„Françoise Sagan!” To jedna z moich bohaterek, rozumiesz?
A potem słyszę: „Amos Poe!”.
„Amos Poe? – myślę. – Co tu jest nie tak?”.
I wreszcie gość mówi: „Duncan Hannah!”.
„CO ?” – zatkało mnie.
Więc wchodzę na scenę i mam uścisnąć każdemu dłoń. „Cześć, Gloria! Bulwar
Zachodzącego Słońca – to był dopiero czadowy film! Naprawdę czadowy!”
A Travolta? Już mam: „John, widziałem Grease, dobra robota!”.
Czułem, że zaraz nas zdemaskują. Że nagle ktoś wejdzie i powie:
„Przepraszamy, nastąpiła pomyłka. Ten wasz film to jedno wielkie gówno.
Zostaniecie deportowani. Nie jesteście żadnymi gwiazdami filmowymi. Jesteście
po prostu bandą pijaków”.
Potem poszliśmy na imprezę do Kinga Vidora[110]. Strasznie się tam skułem.
Chcąc nie chcąc, robiłem tam za punka. Nieźle się odstawiłem – nosiłem szaliczek,
miałem zaczesane do tyłu włosy. Chciałem być F. Scottem Fitzgeraldem, ale tak się
napierdoliłem, że tylko słaniałem się po całej sali, nie byłem w stanie z niej wyjść.
Wszyscy patrzyli na mnie, myśląc: „No tak, te nowojorskie punki”.
Bujałem się z dzieciakami z Paryża – ja chciałem wiedzieć wszystko o Alainie
Delonie i Jeanie-Paulu Belmondzie, a oni chcieli wiedzieć wszystko o Johnnym
Thundersie. Przeczytali wszystko na temat punk rocka, czaisz?
Mówiłem: „Dajcie spokój, chcę się czegoś dowiedzieć o tym, no, Godardzie”.
A oni: „O Godardzie? Kogo obchodzi Godard? My chcemy wiedzieć wszystko
o Blondie!”.
Kumasz, ja miałem odlot na Europę, a oni mieli odlot na Nowy Jork. I okazuje
się, że to właśnie ja – razem z Amosem – jestem dla nich modelowym punkiem. No
po prostu obłęd.
Ale w sumie to była wspaniała sprawa. Złożyliśmy ten nasz tandetny mały hołd
francuskiej Nowej Fali, a David Bowie i Jean-Luc Godard zostali naszymi fanami.
I schlałem się z Kingiem Vidorem.
Czaisz: to był nasz czas.

B EBE B UELL Spanikowałam po tej całej akcji z Elvisem Costello. Pam spytała
mnie: „Jak masz się z nim zejść, jeśli ciągle przed nim uciekasz?”. Następnego dnia
powiedziała mi: „Słuchaj, muszę dziś coś podrzucić Jake’owi Rivierze.
Chciałabym, żebyś pojechała tam ze mną. Jak chcesz, możesz po prostu zostać
w aucie i bla, bla, bla”.
Więc podjechaliśmy do Hotelu Tropicana – zabrałam się z nią – żeby dać
Jake’owi jakąś tam paczkę. Elvis chyba dostrzegł nas przez okno, bo kiedy
wychodziłyśmy, był tam, oparty o samochód… Czekał. Miał na sobie
bladoniebieski garnitur, do tego krawat – a upał był prawie czterdziestostopniowy.
Było w tym coś komicznego – ale wyglądał świetnie.
Więc podrzuciłam Pam do pracy, a ona na cały dzień dała Elvisowi i mnie swój
samochód. W tym czasie Elvis w ogóle nie ćpał, to ja namówiłam go, żeby zajarał
ze mną trawę. Przez cały dzień tylko jeździliśmy i śmialiśmy się, kumasz?
Jeździmy po Sunset, patrzymy na przystanek autobusowy, a tam siedzi jeden
z gości z The Bay City Rollers.
„Musimy dać temu facetowi z The Bay City Rollers jedną z moich płyt” – mówi
Elvis. Pojechaliśmy więc do Tower Records, kupiliśmy This Year’s Model,
wróciliśmy, zatrzymaliśmy wóz przy przystanku, Elvis dał gościowi z The Bay
City Rollers swoją płytę, a potem pojechaliśmy dalej. To też było komiczne.
Pojechaliśmy do studia zobaczyć, jak ktoś nagrywa, ale Elvisowi to się nie
podobało, więc wyszliśmy w trakcie sesji na czworakach – wpadliśmy prosto na
dyrektora Columbii, wytwórni, która w tym czasie wydawała płyty Elvisa. Na
pewno uważali, że mam na niego fatalny wpływ, bo w tamtych czasach była tylko
jedna osoba gorsza ode mnie – Anita Pallenberg.
Myślę, że kiedy zobaczyli mnie z Elvisem, tak naprawdę zobaczyli kłopoty.
Pomyśleli: „O Boże, jak to wyjaśnimy?”. I pierwsze, co im przyszło do głowy, to
schemat: „Punk i Modelka” – coś jak „Piękna i Bestia”. Prasa zmiażdżyła nas na
pył.
H OWIE P YRO To było takie debilne. Wiozłem dragi do Cleveland, ale w pół drogi
sam przećpałem już połowę. Zatrzymałem się więc w hotelu, żeby grzać dalej.
The Dead Boys przyjechali do miasta, więc spotkałem się z nimi i byli naprawdę
totalnie zabawni. Grali w jednym klubie, sala była pełna i nagle w środku koncertu
niespodziewanie mówią: „Jest dziś z nami pewien bardzo szczególny gość…” –
rozglądam się i myślę: „Kurczę, o kogo chodzi?”. Stiv robi dłuższy wstęp, po czym
nagle wskazuje na mnie i zapowiada: „Johnny Thunders!”.
Cała sala zaczyna huczeć, a ja do Stiva: „TY JEBANY DUPKU!”.
Ale ludzie ryczą: „DAWAJ! DAWAJ!”.
Wszyscy myśleli, że jestem po prostu skromny, więc zaczęli mnie pchać na
scenę. Cały czas powtarzałem: „Nie, nie, nie – nic nie rozumiecie”. Ale oni dalej
swoje: „NIE GADAJ, DAWAJ CZADU!”.
Oczywiście The Dead Boys cały czas histerycznie się śmiali. Wciągnęli mnie na
scenę, byłem na maksa spanikowany. A oni: „Bierz gitarę, nie musisz grać dobrze,
w ogóle nie musisz grać, tylko udawaj, że grasz”.
Po tym nikt już nie wierzył, że nie jestem Johnnym Thundersem. Wszyscy
zaczęli dawać mi dużo dragów. Wszyscy myśleli, że jestem Johnnym Thundersem.
Stwierdziłem wtedy: „No dobra, spoko”.
To było jak jakieś ciągnące się bez końca, groteskowe dragowe święto. Czułem
się dziwnie, ale chuj, ha, ha, ha. Oczywiście nie wróciłem do Nowego Jorku,
zatrzymałem się w Cleveland i przećpałem wszystko w jakieś półtora tygodnia.
Jakaś dziewczyna dała nam dosłownie tony dragów. Ale potem rozmawiała
przez telefon z Chrissie Hynde i zaczęła nawijać, że „Johnny Thunders tamto,
Johnny Thunders sramto”, a Chrissie wtedy pyta: „Naprawdę? Dopiero co
widziałam się z Johnnym”.
Odtąd miałem totalnie przejebane w całym rockowo-punkowym światku
w Cleveland. A przecież nie miałem z tym nic wspólnego, rozumiesz? To po prostu
totalnie w stylu The Dead Boys – zrobili mi dowcip, a potem wszyscy mnie
nienawidzili. Już nigdy nie wróciłem do Cleveland.
ROZDZIAŁ 36

Młodzi, głośni i bezczelni

J AMES S LIMAN Po wyjściu pierwszego albumu The Dead Boys zdecydowano, że


będą supportem przed Iggym Popem w kilku miastach w ramach jego trasy po
Środkowym Zachodzie. Iggy właśnie wydał płyty The Idiot i Lust for Life – to był
jego comeback. Kiedy robił trasę promującą The Idiot, supportowali go Blondie,
a na klawiszach, niespodziewanie, grał David Bowie. Byłem na czterech lub pięciu
koncertach z Blondie i było po prostu super. To był najlepszy show pod słońcem:
Blondie i Iggy Pop z Davidem Bowiem grającym na klawiszach. Wszyscy byliśmy
więc bardzo podekscytowani, kiedy dowiedzieliśmy się, że The Dead Boys będą
supportować Iggy’ego.
Pierwszy koncert był w Cleveland i postanowiono, że wszyscy powinniśmy
zjeść kolację wspólnie z Iggym – w końcu będziemy razem grać, no nie?
Załatwiłem kolację w Chung Wa’s, chińskiej restauracji w śródmieściu – gdy
mieszkaliśmy w Cleveland, właśnie tam chodziliśmy, kiedy kluby były zamknięte.
Tak więc Stiv, ja, Jimmy Zero, Iggy i jego dziewczyna – wszyscy wybieramy
się do Chung Wa’s na kolację. Stiv nie mógł udźwignąć tego, że po raz pierwszy
spotyka swojego idola – wziął więc kilka metakwalonów, zanim jeszcze dotarliśmy
do restauracji. Myślałem, że da sobie radę, bo jak coś zje, to otrzeźwieje.
Kolacja wjeżdża na stół, a Stiv dosłownie pada twarzą w swoją zupę. BAM !,
wprost do talerza. Siedział tuż obok mnie, więc to ja musiałem wyciągnąć mu
głowę z tej zupy.
Iggy i jego dziewczyna zachowali spokój, ale widziałem, że Iggy o mało nie
pękł. Pewnie myślał: „Co za dupek!”.
Więc podnoszę głowę Stiva, wycieram go trochę i odchylam. Kiedy się
pozbierał, zawlokłem go do łazienki i trochę ochlapałem wodą. Był przytomny, ale
nie mógł rozmawiać – nawet jednego zdania nie był w stanie złożyć.
Więc kończymy kolację, a w drodze powrotnej do hotelu, w taksówce, Iggy
mówi, że Stiv obiecał dać mu parę metakwalonów. Dojeżdżamy do hotelu – Stiv
jest kompletnie nieprzytomny, rzucam go na łóżko, odwracam się, a Iggy już
buszuje już w walizkach Stiva.
„Co robisz?” – pytam.
„Stiv obiecał mi metakwalon – wyjaśnia Iggy. – Powiedział, że ma go w swoim
pokoju. Obiecał mi, wszystko w porządku, nie ma powodu do obaw, wszystko
w porządku, wszystko w porządku…”.
Myślę: „Stiv chciał spotkać się ze swoim idolem, ale tak się najebał, że nic
z tego, a Iggy nie ma nawet za grosz współczucia – chce tylko swój metakwalon,
Stiv go nic nie obchodzi”.
Więc powiedziałem: „Zabierz łapy, nie grzeb w jego rzeczach. Chodź do
mojego pokoju, mam trochę metakwalonu, dam ci parę swoich piguł – masz je,
kurwa, a teraz stąd spierdalaj”.
Naprawdę się wkurwiłem. Iggy po prostu kpił ze Stiva, powtarzał: „Jaki z niego
idiota! Serio, ten koleś ma mnie supportować? Czy na scenie też będzie się tak
słaniał?”.
Znaczy Iggy miał prawo to powiedzieć. Ale wiesz, Stiv przez całą swoją karierę
wzorował się na Iggym Popie. Czcił Iggy’ego, a Iggy po prostu się z niego nabijał.

J EFF M AGNUM Drugą płytę The Dead Boys nagraliśmy na Florydzie tylko dlatego,
że Hilly stwierdził: „Jeśli zostaną w Nowym Jorku, będą zbyt pijani. W Nowym
Jorku nie uda się im niczego stworzyć”.
No i dobra, wysłał nas na Florydę i to był NAPRAWDĘ znakomity pomysł. Na
Biscayne Boulevard w Miami białe porto dosłownie leje się strumieniami. Na
Florydzie nikt nie robi problemu z picia.
Z tym że Cheetah i alkohol w studiu to nie jest dobre połączenie. Ostatecznie
trzeba to było ukrócić. W czasie nagrywania piłem dużo napojów izotonicznych –
nie wolno nam było wnosić piwa, więc byłem skazany na Gatorade. Boże, ależ to
jest ohydne.
Chciałem tylko jednego: napieprzać naprawdę głośno na basie. Zarówno
Cheetah, jak i Johnny mieli swoje gwiazdorskie fochy. Po prostu nic im się nie
chciało. Graliśmy te nasze kawałki i, kurczę, czasem trzeba było to zrobić więcej
niż trzy razy, a wtedy Johnny’emu po prostu kończyło się paliwo w baku
i odmawiał dalszego grania. Mówił: „Czy to nie jest już dość dobre?”. No wiesz –
co to właściwie znaczy „dość dobre”? Może byś się trochę przyłożył do grania, to
będzie lepsze!
J AMES S LIMAN Poznaliśmy się wtedy z Bee Geesami i Andym Gibbem.
Nagrywali w sąsiednim studiu i chcieli się zakumplować. Sporo słyszeli o tej
nowojorskiej muzyce, była dla nich czymś zupełnie obcym, ale uważali, że
jesteśmy świetni. Myślę, że The Dead Boys byli dla Bee Geesów czymś zupełnie
nowatorskim.

J EFF M AGNUM Stiv dał Andy’emu Gibbowi ponosić swoją skórzaną kurtkę. Potem
ktoś robił zdjęcia, a Andy powiedział: „Mam nadzieję, że pan Stigwood tego nie
zobaczy”. Rozumiesz, Robert Stigwood to ich menago. Dostałby zawału, gdyby
zobaczył jednego ze swoich Bee Geesów w czarnej skórzanej kurtce
motocyklowej.

C HEETAH C HROME Lou Reed zajebiście chciał produkować ten album, ale
pozostali goście z zespołu śmiertelnie się go bali. Więc załatwili Felixa
Pappalardiego, który najwyraźniej ni chuja nie wiedział, o co chodzi z The Dead
Boys. Produkował płyty Cream, więc pomyślałem, czy ten gość nie mógłby wrócić
i posłuchać niektórych albumów Cream… bo po prostu nie rozumiał, czego
chciałem. A ja chciałem tylko paczkę i głowę Marshalla.

G YDA G ASH Cheetah dostawał korby. Naprawdę tego nie rozumiałam, bo nie
byłam zaangażowana w proces twórczy, ale Cheetah pił na umór i płakał. Wisiał na
telefonie z Jamesem Williamsonem z The Stooges i mówił: „Proszę, czy mógłbyś
tu przyjechać i uratować ten album? Oni niszczą The Dead Boys!”.
Nie wiem, co myślał o tym James Williamson, nie wiem nawet, jak ten jebany
Cheetah zdobył jego numer. Ale sama widziałam, jak o drugiej nad ranem Cheetah
rozmawiał z Jamesem Williamsonem z budki telefonicznej na jakimś bulwarze
w Miami i błagał go, żeby przyjechał na Florydę.

J EFF M AGNUM Mieliśmy duże listening party[111] w The Criteria Studios. Felix
włożył ten swój garnitur, cały w listki marihuany, który nazywał swoim
„wdziankiem na listening party”. Był to najgłupszy garnitur, jaki w życiu
widziałem. Mam nadzieję, że został w nim pochowany. A przynajmniej tak to sobie
wyobrażam. To nagranie było fatalne. Żadnego basu, gitary też niesłyszalne. W ten
sposób Felix odegrał się na Cheetah, wykastrował go, gitary elektrycznej też tam za
bardzo nie było. Całe nagranie w ogóle nie brzmiało zbyt głośno.
Wykrzyczałem Felixowi w twarz: „Nie mogę uwierzyć, że nam to zrobiłeś!”.
Bez efektu.
Musiałem krzyczeć na Felixa, bo nikt inny nie zamierzał tego zrobić. Byłem
wkurzony, że nie słyszę swojego basu. Chciałem słyszeć tylko to jedno: bas, bas,
bas.
Nie powinno się tak cholernie dramatyzować z powodu takiego drobiazgu,
dupereli w sumie, ale kiedy jesteś na haju albo upiłeś się, to każda głupota rośnie
w twoich oczach i nabiera takiego znaczenia, że sam nie wiesz, kiedy zaczynasz
wrzeszczeć: ZABIJĘ CIĘ.

G YDA G ASH Cały ten okres – od końca 1977 roku – był jak umieranie. To był
początek końca i naprawdę można było to poczuć. Znaczy, były to bardzo burzliwe
dni – zdarzały się takie wieczory, że gdy wchodziliśmy do CBGB , ktoś rzucał we
mnie butelką. Raz zdarzyło się, że musieli mi założyć trzy szwy. Było w chuj
przemocy. Jeden syf poganiał drugi. Skończyły się dni chwały.

G ENYA R AVAN Wiedziałam, że z The Dead Boys coś się musi stać. Nie da się
chodzić po Nowym Jorku, mając pretensje do całego świata. Po prostu się nie da.
The Dead Boys, chociaż myśleli, jacy to z nich twardziele, nie wiedzieli nic
o nowojorskich ulicach. Fajno jest przechadzać się dumnym krokiem przed CBGB .
Ale lepiej tego nie robić na Pierwszej Alei. Bo jak ktoś się dowie, że nie jesteś
z tego miasta, to cię, kurwa, zajebie.

M ICHAEL S TICCA Byłem technicznym w Blondie i właśnie wróciłem z tego ich


jebanego światowego tournée. A będąc w Bordeaux, kupiłem sobie zajebisty
sprężynowiec. Był naprawdę super. Robiło się KLIK i ostrze wychodziło. W ogóle
się nie chwiało.
Johnny Blitz miał ten swój, kurwa, gówniany nóż, który kupił na Times Square.
To była tandeta z Meksyku, kijowy sprężynowiec z chwiejącym się ostrzem, po
prostu bubel. Kto to, kurwa, widział, żeby w porządnym nożu chwiało się ostrze?
Ale mój miał naprawdę dobre, bardzo dobre ostrze. Stale nosiłem go przy sobie,
ale go nie wyciągałem, bo jeśli wyciągasz nóż, to musisz go użyć.

J AMES S LIMAN Wróciłem do Hotelu Paramount. Jestem w łóżku, śpię. O piątej


rano dzwoni Michael Sticca i mówi: „Słuchaj, wdaliśmy się w bójkę, Johnny Blitz
i ja. Johnny jest w drodze do szpitala. Nie wiem, co robić!”.
Wściekał się i bluzgał, więc powiedziałem mu: „Po prostu przyjedź tutaj. Weź
taksówkę i ruszaj”. A Michael: „Nie mam pieniędzy, zabrali mi wszystkie
pieniądze”. Wtedy ja: „Spotkamy się na dole. Teraz natychmiast bierz taksówkę
i przyjeżdżaj tutaj”. „Myślę, że Johnny nie żyje – mówi Michael. – Zabrała go
karetka. Myślę, że nie żyje. Było tak dużo krwi…”.
Kazałem mu jechać do hotelu, a kiedy już dotarł, posadziłem go, a on spokojnie
opowiedział mi, co się stało.

M ICHAEL S TICCA Właśnie wyszliśmy z CBGB , ja i Marsha, dziewczyna Billy’ego


Ratha, Johnny Blitz i Danielle. Byliśmy bardzo pijani i poszliśmy do The Deli Stop
na Piątej, żeby kupić coś do jedzenia.
Wyszedłem z The Deli Stop z Marshą, stoimy na Drugiej Alei i machamy na
taksówki. Jebany taryfiarz podjeżdża i skręca na nas, jakby chciał nas walnąć.
Potem zatrzymuje się na światłach. Nadal próbujemy zatrzymać jakąś taksówkę.
Nagle z samochodu wyskakuje jakichś pięciu skurwieli… Jeden z nich drze ryja:
„Ej, co ty, kurwa, odpierdalasz?”.
Wtedy ja: „A co ty, kurwa, odpierdalasz? Bo ja próbuję zatrzymać taryfę, łajzo”.
Zaczęli mnie otaczać, więc wypycham Marshę z tego jebanego kółka –
chciałem, żeby trzymała się z dala od tych gości. Ale wtedy z tego samochodu
wysiada jakaś laska, podchodzi do Marshy i zaczyna ją tłuc.
Mam w kieszeni swojego sprężynowca i myślę: „Nie pozwól, żeby cię otoczyli,
jeśli nie będziesz ich wszystkich widział, choćby kątem oka, będzie słabo… Musisz
trzymać wszystkich w zasięgu wzroku”.
Prostuję się i mówię do jednego z tych gości, nie do kierowcy: „Słuchaj,
skręciliście za ostro. Jesteście najebani. Radzę wam, koledzy: dajcie se na luz”.
Wtedy jeden z tych gości wyjmuje, kurwa, łańcuch, a drugi, kurwa, kij
bejsbolowy. Zaczynają mnie otaczać, pokrzykując: „Co jest, chujku? Chcesz,
kurwa, z nami zatańczyć?”.
Mam w kieszeni nóż, ale myślę: „Boże, jeśli wyciągnę ten jebany nóż, to będę
musiał coś z nim zrobić”.
Ale oni są już naokoło mnie, ze wszystkich stron – dobrze, że przynajmniej
Marshy udało się wydostać – więc wyjmuję z kieszeni nóż. Chowam go za nogą i –
KLIK – wyciągam ostrze.
Usłyszeli ten dźwięk, patrzą i zaczynają pokrzykiwać: „On ma nóż”.
Jeden z tych gości stoi dokładnie naprzeciw mnie – miał na sobie kurtkę
wojskową – i słyszę, jak mówi: „Aha, ma nóż”.
Tak więc jestem między kijem bejsbolowym a łańcuchem. I chowam nóż za
nogą.
Gość w wojskowej kurtce podchodził coraz bliżej, więc po prostu zamachnąłem
się na niego nożem – rozumiesz, wyobrażałem sobie, że się cofnie, no nie? To
w końcu normalny odruch. Ale ci goście nie byli normalni. Więc zamachnąłem się,
a on jeszcze się przybliżył.
Znowu machnąłem i tym razem rozciąłem mu tę jego jebaną kurtkę. To było
bardzo dobre ostrze, normalnie można było się nim golić.
Ciachnąłem tę jego jebaną kurtkę i ostrze musiało go, kurwa, trafić w pierś.
Ale on tego nie zauważył.
Najwyraźniej nic nie poczuł.
Dopiero kiedy chciał mi przyjebać tym swoim jebanym łańcuchem i podniósł go
nad głowę, wtedy, kurwa, klatka piersiowa mu się otwarła.
Nic nie czułem, on nic nie czuł, powiedział tylko: „O kurwa!” i się zaczęło.
Marsha puściła się rozpaczliwym pędem do tego jebanego Deli, wrzeszcząc:
„Zaraz zabiją Michaela! Zaraz zabiją Sticcę!”.
Johnny wciąż był w środku razem z Danielle.
Ale kiedy Marsha tak leciała z krzykiem, ten gość, któremu zajebałem w klatę,
załapał, że chujowo to wygląda, a ja zobaczyłem, że robi się przejście. Udało mi się
wyjść z tego ich jebanego kręgu.
Rozjebało ich to – skasowałem tego gościa w kurtce, a reszta zaczęła spierdalać.
Sprawa z nimi załatwiona. Po zawodach, no nie?
Wtedy przylatuje Johnny Blitz.
Widzi, że goście spierdalają, i zaczyna: „Chcieli cię zajebać – pozabijam ich!”.
Mówię mu: „Nie, nie, nie. To już koniec. Załatwione. Serio. Już po sprawie”.
Ale Johnny już ruszył za nimi w pogoń po Piątej. Lecieli w stronę Trzeciej.
Wiesz, ten odcinek z drzewami i w ogóle, nie? Światła były wyłączone – gdzieś tak
od połowy ulicy – i majaczyły tam tylko jakieś sylwetki.
Za nimi paliły się światła, więc widzę, jak Johnny ich ściga. Wrzeszczę:
„Johnny, starczy! Już koniec!”.
Johnny odkrzykuje: „Chuj im w dupę, zabiję ich”.
Dwóch facetów się cofnęło. I widzę, jak jeden drugiego walnął i ten drugi się
przewrócił. Więc zapierdalam tą ulicą, aż się za mną kurzy.
I wtedy widzę, że jeden napierdala tego drugiego, leżącego na ziemi, a w miarę
jak się zbliżam, to łapię, że on go wcale nie bije – tylko dźga nożem. Jeden gość
zwalił drugiego, zabrał mu nóż i zaczął go dźgać w pierś.
Podbiegam i widzę, że ten facet, który leży na ziemi, ma normalnie wszystko na
wierzchu. Dosłownie. Rozcięta koszula, rozcięty brzuch, flaki mu wyłażą, po
prostu miazga.
Johnny miał taką koszulkę z napisem „CONAN ”. Duże, pomarańczowe,
żarówiaste litery. Więc jak zobaczyłem ten napis, zdałem sobie sprawę, że ten gość
na ziemi to Johnny. Po prostu leżał, myślałem, że nie żyje. Był kurewsko pocięty,
od pachwiny po szyję. I do tego miał dosłownie otwartą klatkę piersiową. Tak to
wyglądało – jakby go ktoś… otworzył.
Kiedy wyczaiłem, że to Johnny, normalnie mi odjebało. Zacząłem krzyczeć:
„WY PIERDOLONE SKURWYSYNY!”.
Wszystko dookoła stało się niewyraźne. Ten gość, który go dźgał, wstał,
a w dłoni wciąż miał nóż.
A ja nadal miałem sprężynowiec i po prostu zaatakowałem go od tyłu i go
walnąłem. Dostał cięcie od uda aż do klatki piersiowej. Upadł jak długi.
Potem usłyszałem, jak ktoś mówi: „Bierz spluwę”. Od razu przypomnieli mi się
Hogan’s Heroes[112] i pomyślałem: „Jeśli będę biegł zygzakiem, to mnie nie
zastrzelą”.
Więc zacząłem biec. Mówię ci, to było jak jakiś jebany cyrk. Jestem pośrodku
Piątej, wiem, że dziewczyny są za mną, wydaje się, że mój przyjaciel nie żyje,
a teraz do tego jacyś goście chcą mnie kropnąć.
Więc cofnąłem się biegiem tam, skąd przyleciałem, ale potem skręciłem dwa
kroki w tę, trzy kroki we w tę – wyglądałem jak jakiś totalny idiota: „Och, och,
będę biegać zygzakiem”.
Wróciłem na Drugą Aleję. Byłem już z dziewczynami, kiedy zaczęła się cała
akcja, syreny i w ogóle. Złapałem taryfę i po prostu wrzuciłem kierowcy
dwudziestodolarowy banknot.
Powiedziałem: „Zabieraj nas stąd, kurwa”.
Wciągnąłem do tej jebanej taksówki Marshę i Danielle, ale momentalnie
zatrzymał nas gliniarz. Taryfiarz miał już swoją dwudziestodolarówkę, patrzy na
nas, a ja mówię: „Przyjechaliśmy z uptown, zgadza się?”.
Gliniarz podchodzi i pyta kierowcę: „Skąd ich wieziesz?”.
A taryfiarz odpowiada: „Z uptown. Wsiedli na Pięćdziesiątej Siódmej”.
Wtedy gliniarz: „Dobra, możecie jechać”.
Puścili nas.
Byłem cały we krwi, pojechaliśmy do domu Marshy, skąd zadzwoniłem do
Jamesa Slimana i powiedziałem mu: „Te chuje zabiły Johna. Te chuje zabiły
Blitza”.

J AMES S LIMAN Zadzwoniłem do Hilly’ego i powiedziałem mu, co się stało. Hilly


skontaktował się z St. Vincent’s Hospital, żeby spytać, czy przyjęli już Johnny’ego
i w jakim jest stanie. Było za wcześnie, żeby uzyskać jakiekolwiek informacje na
temat jego stanu. Hilly powiedział: „No dobra, wszyscy będziemy musieli spotkać
się na posterunku policji”.

J EFF M AGNUM Spytałem: „Johnny jest pocięty? Znaczy jak? Pociął się przy
goleniu?”.
Nie mogłem sobie wyobrazić, że było aż tak źle. Wiesz, w Cleveland zdarzało
się, że faceci bili się w barach, ktoś niekiedy spuścił komuś ostry wpierdol kijem
bilardowym. Johnny był jak buldog. Nie chciałbym, kurwa, mieć z nim na pieńku.
Trzeba być ostatnim debilem, żeby z nim, kurwa, zadzierać.
Nie wiem jak ty, ale ja nie bluzgałbym też na samochód pełen
Portorykańczyków. Może jak byłem mały, mama powiedziała mi kiedyś:
»Pamiętaj, Jeff, przechodząc przez ulicę, zawsze spójrz w prawo, a potem w lewo,
i nigdy nie bluzgaj na samochód pełen Portorykańczyków«”.
Kiedy poszliśmy do szpitala, nie pozwolili nam zajrzeć do Johnny’ego.
Powiedzieli nam, że jest na chirurgii. Zajmował się nim jakiś zespół lekarzy od
szczególnie ciężkich urazów – no i powiedzieli, że Blitz może z tego nie wyjść.

G YDA G ASH Cheetah i ja mieszkaliśmy w Hotelu Irving przy Gramercy Park.


Zadzwonił telefon. Początkowo nie mogliśmy uwierzyć. Nie pamiętam
szczegółów. Byliśmy wtedy ostro naćpani.

J AMES S LIMAN Obudziłem Jimmy’ego Zero, który był z Suzy Headbanger. Zabrali
się z nami. Stiv czekał na nas na dole. O dziewiątej rano wszyscy razem poszliśmy
na posterunek policji.

M ICHAEL S TICCA Poszedłem na Dziewiątkę[113] jakieś dwie lub trzy godziny po


tym, jak się ogarnąłem, i porozmawiałem ze wszystkimi. Kiedy dotarłem na
posterunek policji, te głupie pismaki już o wszystkim wiedziały. Wszędzie było
pełno nagłówków o The Dead Boys – już się pokapowali, że Johnny Blitz był punk
rockerem.
Powiedziałem: „Chciałbym zgłosić morderstwo. Ci goście zamordowali mojego
przyjaciela”.
A oni przymknęli mnie. Za to, że rzekomo dźgnąłem Johnny’ego.
Gliny zaprowadziły mnie do pokoiku jak z Barneya Millera[114]. Owszem,
dziabnąłem jednego gościa – wiedziałem, że go zraniłem, więc nic nie mówię. Ale
kiedy dali mi do podpisania jakieś papiery, było tam napisane: „P. Sticca ugodził
nożem p. Madansky’ego”.
John Blitz naprawdę nazywa się John Madansky.
Więc zaprotestowałem: „No nie, nie dźgnąłem Madansky’ego, tylko innego
gościa. Madansky był ze mną”.
Wtedy oni powiedzieli: „W takim razie proszę przekreślić to nazwisko i wpisać
właściwe”.
Ale tak się złożyło, że kiedy pokroiłem tego gościa, który dźgnął Johnny’ego, to
on zniknął. Policja znalazła smugę krwi, która prowadziła z miejsca zbrodni do
baru – chyba inni gdzieś go zaciągnęli i w efekcie zniknął. Zapadł się pod ziemię.
Nigdy nie znaleźli ciała. Nigdy.
Myślałem więc, że gliniarze mówią o tym gościu, który zniknął, ale to było
nazwisko tego skurwiela w wojskowej kurtce, którego pociąłem na samym
początku całej akcji. Ponieważ ten drugi gość po prostu rozpłynął się w powietrzu.
No i skończyłem na Rikers Island[115].

J AMES S LIMAN Następnego dnia musiałem lecieć do Los Angeles – robiłem sobie
dwutygodniowe wakacje od The Dead Boys, Hilly’ego i całego tego gówna.
Blondie też tam lecieli tego samego dnia, ale nie zamierzałem dla nich pracować.
Michael Sticca powiedział, że go opuściłem i pojechałem do Los Angeles, żeby
odebrać mu pracę. A, widzisz, było tak, że trzymali Michaela na Dziewiątce przez
jedną noc, a następnego dnia od razu trafił na Rikers Island, bo nikt nie wpłacił za
niego kaucji.
Michael pracował dla Blondie jako techniczny. Wcale nie chciałem jego pracy.
Nie byłem ich technicznym. Nic nie robiłem. Po prostu bujałem się z nimi. Ale
Michael twierdzi, że go opuściłem, a ja po prostu uznałem, że wyciągnięcie go
z więzienia to zadanie dla Hilly’ego i Suzanne. Suzanne powiedziała mi, że się tym
zajmie. Ale się nie zajęła. Z jakiegoś powodu tak się nie stało.
Dla Blondie właśnie zaczęło się pasmo sukcesów. Wydaje mi się, że to było
jeszcze przed wydaniem Heart of Glass. Ale i tak wszyscy już widzieli, że wokół
Blondie zaczyna się robić głośno. Znaczy Blondie przystosowywało się do rynku,
a Michael Sticca za tym nie nadążał. Kiedy osiągasz tak szybki sukces, musisz iść
na kompromisy. Blondie zrezygnowali ze spójności artystycznej, czy jak tam to
zwać, i zaczęli robić bardziej komercyjną muzykę. Zgadza się?
Ale Michael tego nie potrafił. Po prostu nie był w stanie postępować zgodnie
z bardziej biznesowymi procedurami, z którymi wiązała się większa kasa. Wiesz,
nauczyć się punktualności, starać się nie pić tak dużo, być bardziej
odpowiedzialnym. Faktem jest, że w zespole techniczni muszą być bardziej
odpowiedzialni niż muzycy. Kiedy jesteś w trasie, możesz się najebać czym chcesz,
o ile na scenie jesteś w stanie robić przez parę godzin swój show. Zgadza się?
A kiedy przychodzi większy sukces, muzycy coraz bardziej oddalają się od ekipy.
Więc Michael nie mógł bujać się z nimi tyle, co przedtem, bo otaczali ich ludzie
z wytwórni płytowych, dziennikarze, dzieciaki chcące dostać autograf i tak dalej.
I tak zaczynał się po trosze podział na klasy. Niekiedy nawet ekipa zatrzymywała
się w innym hotelu. A Michael był tylko kumplem zespołu, któremu wpadła fucha
technicznego.

M ICHAEL S TICCA Powiedziałem temu pajacowi, który był moim obrońcą


z urzędu, co się stało, ale potem on wciskał temu jebanemu sędziemu jakąś, kurwa,
śmieszną historię, którą sam sobie wymyślił. Więc podniosłem krzyk, że wcale nie
to mu mówiłem.
A ten kutafon sędzia wali młotkiem w stół i drze się: „Przywołuję oskarżonego
do porządku!”.
Z miejsca posłali mnie na Rikers Island. Byłem ubrany cały na czarno – wiesz,
ten czarny jebany sweter, czarne jebane sztruksy Levisy, czarne jebane buty
bitelsówy z kubańskimi obcasami – i myślałem, kurwa, że się zesram ze strachu.
Jak już zrobili mi badania medyczne i cały ten szajs, zaprowadzili nas do
skrzydła, gdzie były cele. Jestem skuty kajdankami, a przede mną idzie dwóch
Portorykańczyków i dwóch czarnych, za mną – dwóch Portorykańczyków i dwóch
czarnych, a w środku ja, Pan Białas.
Wszyscy ci goście w celach gapią się na mnie. Widzę tylko ich oczy. Była
czwarta nad ranem, a tu nagle jeden z tych gości mówi: „Ej! Juan! Que pasa?”.
A drugi: „Ramon! Kurwa, gdzie byłeś, stary? Niech to chuj strzeli, rozglądałem
się za tobą pół roku temu… Siedziałem tu osiem miesięcy!”.
Myślę sobie: „Jestem w dupie. Przejebane. Oni znają tu wszystkich. Ja –
nikogo”.
Wtedy ktoś pyta: „Ej, a co to za jeden, ten biały dzieciak?”.
„O Boże” – myślę.
Więc tych gości, z którymi byłem skuty, umieszczano po dwóch i trzech w celi,
ale mnie wsadzili osobno, na najwyższym piętrze. Mały jebany Pan Rzeźnik.
Dostałem własną celę.

J AMES S LIMAN Johnny był w bardzo chujowym stanie, cały tułów miał podźgany,
pocięty, no masakra. Przez miesiąc leżał w St. Vincent Hospital. Był podłączony do
wszelkich możliwych rurek, miał kilka transfuzji krwi. Było z nim naprawdę, ale to
naprawdę źle – no i nie miał ubezpieczenia zdrowotnego, a opłaty za szpital były
duże. Więc Hilly postanowił, że powinniśmy zrobić dla niego ściepę. Miało się to
nazywać The Blitz Benefit.

G YDA G ASH To ja zorganizowałam tę pierdoloną zbiórkę, nie Cheetah. To ja


siedziałam w tej, kurwa, budce telefonicznej przy CBGB z notesem pełnym
numerów i wydzwaniałam do ludzi, wykłócając się z nimi, w jakiej kolejności
i o której mają grać.

J AMES S LIMAN Zrobiliśmy wielką imprezę. Odbywała się przez trzy weekendowe
dni – tu, w Nowym Jorku, w CBGB . Zrobiliśmy też drugą, mniejszą, w Cleveland.
Nowojorski The Blitz Benefit wyszedł świetnie. To był dopiero weekend! Na
scenie obok The Dead Boys pojawił się Divine[116], a John Belushi zagrał z nimi na
bębnach… Wystąpiły wszystkie nowojorskie kapele.

M ICHAEL S TICCA The Blitz Benefit? Totalny przewał. Hilly powiedział mi, że
mam zdobyć kasę na leczenie, dlatego załatwiłem występ Blondie. Mieli grać dwa
koncerty na Long Island i przekazać mi zarobione pieniądze. Debbie Harry była
naprawdę spoko: „Michael, wiem, że masz kłopoty. Wiem, że potrzebujesz
pieniędzy. Po prostu damy ci kasę za te koncerty. Chcemy, żebyś przekazał im od
nas te pieniądze”.
Odparłem: „Zagrajcie na tej imprezie Hilly’ego. No wiesz, The Blitz Benefit
w CBGB ”.
„Nie – powiedziała Debbie – Hilly jest do bani. Tego akurat nie chcemy robić.
Nie ma mowy”.
„Nie, proszę – mówię. – Będzie dobrze”.
Debbie pyta: „Jesteś pewny, że dostaniesz połowę pieniędzy?”.
„No tak – odpowiadam. – Mam dostać połowę”.
Byli tam Divine, John Belushi – nic od nich nie dostałem.

J AMES S LIMAN Jak mi się wydaje, Blondie myśleli, że ktoś pilnuje sprawy kaucji
Michaela Stikki, że Hilly o to dba. Tak mi mówiono, więc sam to powtarzałem.
Mówiłem: „Hilly i inni, którzy dla niego pracują, zajęli się tym”.
Ale Michael uznał, że został opuszczony. Myślał, że po prostu wszyscy go
zostawili. I w sumie tak faktycznie było, z tym że nikt nie zrobił tego naumyślnie,
rozumiesz? Wiesz, Blondie stali się wtedy jedną z największych kapel na świecie.
Więc po prostu byli totalnie zajęci swoimi sprawami.
Znaczy na punkcie Blondie zaczął się szał. Pamiętam z tego okresu jedną
imprezę, na której Debbie Harry i Chris Stein pojawili się z jakimś facetem z firmy
płytowej. Debbie złapała mnie i mówi: „Chodź tu, muszę z tobą porozmawiać”.
Ona i Chris zaciągnęli mnie do łazienki i otworzyli dużą torebkę kanapkową
pełną koki. Dał im ją ten facet z firmy płytowej – albo raczej gość, który
przeprowadzał z nimi wywiad w radiu. Debbie powiedziała: „W hotelu mamy tego
dosłownie tony. To, co tu widzisz, to jest nic”.
Debbie była przerażona, strasznie się zdenerwowała. Nie wiedziała, co z tym
wszystkim zrobić – z tymi ludźmi wokół niej, którzy ciągnęli ją we wszystkie
strony, powtarzając, że będzie kolejną Farrah Fawcett, na co ona odpowiadała, że
wcale nie chce być Farrah Fawcett. Chciała po prostu śpiewać. Znaczy była na
okładkach wszystkich czasopism w Europie, w Stanach, w Japonii, w Australii – na
całym świecie. Nie potrafiła tego pojąć ani nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić.

L EGS M C N EIL Zrobiło mi się naprawdę żal Debbie i Chrisa, kiedy dopadł ich
sukces. Debbie i Chris bujali się z nami cały czas. Byli naprawdę filarami sceny.
Wiesz, Debbie parkowała auto pod CBGB i podwoziła do domu każdego. I chociaż
Debbie była świetna, to poza tym była też ogromnie zabawna.
Pewnego dnia wszedłem do CBGB i zastałem wóz ekipy filmowej zaparkowany
przed wejściem i kolejkę – tak na oko z pięćset osób – która czekała na wejście do
środka. Myślę: „Co jest grane?”.
Więc podszedłem do tego wozu i spotkałem tam Debbie. Była odstawiona
w jakieś ciuchy, otaczała ją banda dupków z wytwórni płytowej. Powiedziała mi,
że robią telewizyjny show na żywo. Wkrótce potem nie mogła już normalnie tu
przychodzić, bo ludzie łazili za nią i ją nękali. Musiała nosić szale i ciemne
okulary. Bycie sławnym to marzenie każdego, ale dla Debbie realia sławy
wyglądały naprawdę paskudnie. Było mi jej żal – to była kiedyś naprawdę zabawna
laska, a po sukcesie sprawiała wrażenie bardzo samotnej.

J AMES S LIMAN Debbie nie chciała wracać na imprezę, na której czekał na nią ten
facet z wytwórni płytowej. Powiedziała: „Dają nam to tylko po to, żebyśmy byli
cały czas nawaleni. W ogóle tego nie chcę. Weź to, kurwa. Oni w kółko nam to
dają! Ci wszyscy pierdoleni goście dają nam to cały czas! I chcą więcej, więcej
i więcej, i dlatego dają nam to gówno! James, weź to, proszę, to dla ciebie, nawet
nie chcę na to patrzeć, mój pokój w hotelu jest pełen tego gówna”.
Więc zatrzymałem to sobie. Kokainę o wartości paru tysięcy dolarów.

M ICHAEL S TICCA O tym, że Johnny Blitz żyje, dowiedziałem się dopiero po


wyjściu z Rikers.
Ten cios, który widziałem, to było dźgnięcie w klatkę piersiową. Blitz miał
wokół serca pięć ran kłutych. Miał cięcie o tu, szło w ten sposób, a poniżej te pięć
dziur. Wszystkie ominęły serce.
Było tak, że kiedy zaczęły wyć syreny, a my siedzieliśmy już w taryfie, do
Johnny’ego podeszli gliniarze, a ja zobaczyłem, że cały czas leży na ziemi,
a wszystkie bebechy ma na wierzchu. Gliniarze nie mogli go ruszyć, musieli czekać
na przyjazd karetki, ale po prostu zaczęli panikować. Podnieśli go z ziemi
i wsadzili na tył radiowozu i zawieźli do Bellevue. Gdyby czekali na karetkę,
Johnny by nie przeżył.
Lekarze natychmiast zaczęli działać. Ale gdy jeden chirurg zobaczył swastykę
Johnny’ego, przerwał pracę. Był Żydem.
Przyszedł czarnoskóry lekarz i powiedział: „Stary, nie możemy teraz przerywać,
zrozum”.
Czarnoskóry lekarz pracował nad nim przez osiem godzin. To on uratował
Johnny’emu życie. Był spoko.
C HEETAH C HROME Kiedy Johnny zniknął, mieliśmy dużo wolnego czasu. Nie
sądziliśmy, że zespół się rozpadnie. Znaczy wiedzieliśmy, że z Johnnym wszystko
będzie w porządku, więc po prostu czekaliśmy, aż mu się poprawi. Tak było, więc
poszliśmy balować do CBGB . Stary, to było piekło, rozumiesz, wtedy właśnie
zacząłem wchodzić w herę i inny syf, po prostu z nadmiaru wolnego czasu.

J EFF M AGNUM Oczywiście obwiniałem się o to, że Johnny dostał kosę. Kiedy już
wydobrzał, graliśmy gdzieś na Queensie i nie szło nam to za dobrze. Wydaje mi
się, że odegraliśmy tylko ze dwa lub trzy kawałki, a ludzie zaczęli rzucać na scenę
czym popadnie, więc zmyliśmy się na backstage.
Po koncercie wszyscy zaczęliśmy się żreć. To właśnie wtedy Jimmy Zero
powiedział mi: „Pocięli go, bo ciebie tam nie było!”.
Odparłem: „Nawet nie planowałem z nim wtedy wyjść. Czemu mi mówisz takie
rzeczy? Po co całe to pierdolenie. Zmyślasz to sobie!”.
Jimmy Zero twierdził, że to ja nakręciłem Johnny’ego na chęć pokazania, jaki to
z niego kozak, czy coś w ten deseń. Nigdy czegoś takiego nie robiłem, to jakaś
totalna brednia – nie potrafię tak nakręcać ludzi.
Zacząłem ryczeć. Naprawdę rozwaliło mnie to emocjonalnie. „Nie zrobiłem
tego – mówię mu przez łzy – to nie moja wina, nawet mnie tam nie było, jak
śmiesz mnie oskarżać?”.
Powiedziałem Johnny’emu: „Ktoś musiał ci chyba nadepnąć na tę rurkę, którą
tlen płynie do mózgu, jeśli w to wierzysz. To głupie! Jak możesz coś takiego
łykać?”.
Tak więc pożarliśmy się ostro, a potem trzeba było wsiadać do samochodu
i wracać na Manhattan. Musieliśmy ścisnąć się za tylnym siedzeniem tego jebanego
kombi, całą drogę siedziałem obok Cheetah i Gydy. Wiesz, o które miejsce mi
chodzi? Za siedzeniami, w bagażniku. Każdy chyba jeździł tak z nosem przy tylnej
szybie, mając osiem lat, co nie? No więc wtedy Cheetah i Gyda zaczęli brać się za
łby. I Cheetah chciał uderzyć Gydę, ale nie trafił i dostało się mnie. Ostro mi
przydzwonił. Wrzasnąłem: „Weź uważaj! Walnąłeś mnie!”.
Przez to jego walnięcie rozlałem drinka. Kurde, ile można siedzieć w bagażniku
kombi i gapić się przez tylną szybę? To miejsce co najwyżej dla psa. A on ciągle
mnie tłukł.
M ICHAEL S TICCA W każdym razie zbiera się ława przysięgłych, wchodzę ostatni.
I opowiadam swoją historię tej ławie przysięgłych. I nagle – jestem wolny? Że,
kurwa, co proszę?
Okazało się, że ława przysięgłych wezwała tę dziewczynę – no wiesz, tę z auta,
które o mały włos nas nie przejechało – tę, która walnęła Marshę. Właśnie ją. No
i laska miała złożyć zeznania, bo według ich wersji mówiłem wtedy: „Wy
portorykańskie zbiry, niech was wszystkich chuj strzeli, latynoscy szmaciarze” –
i takie trele-morele. Więc goście twierdzili, że jestem rasistą i pojechałem w ich
stronę rasistowskim bluzgiem, dlatego w ogóle wyszli z tej swojej jebanej fury.
Ale kiedy ta dziewczyna – która była świadkiem tych gości – miała
odpowiedzieć na pytanie: „Co dokładnie powiedział pan Sticca, że skłoniło was to
do opuszczenia samochodu?”, przyznała, że nic nie słyszała. „Tej nocy było zimno,
więc okna były zamknięte. Po prostu facet machał rękami, a potem oni wyskoczyli
z samochodu” – tak powiedziała.
I w ten sposób spieprzyła im całą sprawę. Bo ja nic nie zrobiłem. To oni
wywołali całą akcję i przez nich sprawa została anulowana z powodu zeznania tej
laski. Kosztowało mnie to osiem tysięcy dolarów i rok pierdolenia się z całym tym
gównem.

J EFF M AGNUM Chciałem tylko jednego: żeby bas naprawdę był głośny. Wcale nie
chciałem spędzać czasu z tymi świrami. Jezu, co to w ogóle miało być? Nie można
się nawet napić drinka, bo Cheetah ma słabego cela? Nawet pasów nie było tam
z tyłu… rozumiesz, w tym miejscu sadza się człowieka, jeśli się chce, żeby zginął.
W końcu Gyda stwierdziła, że woli się przejść. Staliśmy na światłach, a ona
postanowiła, że nie będzie spać w hotelu. Więc wysiadła, zrobiła kwaśną minę
i powiedziała: „Zwijam się. Po prostu spadam stąd”.
Wróciliśmy do hotelu – moja dziewczyna i ja dzieliliśmy pokój z Cheetah
i Gydą – i wtedy Cheetah uznał, że jest psychiczny. Zaczął wyrzucać przez okno
jakieś gówna i zadzwonił po gliny. Rozumiesz – sam ich wezwał. Powiedział:
„Przyjeżdżajcie, weźcie mnie, jestem psychiczny. Proszę po mnie przyjść i mnie
aresztować”.
Rozumiesz, stoi tam w tych swoich obcisłych gaciach w cętki, półnagi, i mówi
gliniarzom: „Przyjdźcie tutaj i aresztujcie mnie, bo nie nadaję się do życia”.
Więc mówię mu: „Daj mi z nimi porozmawiać, nie uwierzą ci, będę znacznie
bardziej przekonujący niż ty”.
Więc w końcu zjawiają się gliny. Są wielcy, tłuści i spoceni i mówią: „Ej, co się
tu dzieje? Jakaś komuna czy co? Kim wy jesteście? Jakimiś hipisami?”.
Ale ci gliniarze wcale nie mieli zamiaru wziąć Cheetah. Nie chcieli go zabrać,
odmówili aresztowania. Powiedzieli, że owszem, jest psychiczny, ale
niewystarczająco. Rozumiesz: „Przykro nam, że nie możemy cię zabrać,
wyczerpaliśmy już limit”.
Więc policjanci wyszli, ale zanim jeszcze wsiedli do wozu – mieszkaliśmy na
drugim piętrze, więc trochę czasu im to zajęło – Cheetah wyrzucił przez okno
wentylator elektryczny, rozumiesz, jeden z tych wielkich okiennych wentylatorów,
który spadając, walnął o ich samochód. Na dodatek o mało nie trafił jednego z tych
gliniarzy w głowę.
Tym razem Cheetah już się kwalifikował.
Policjanci wpadli do hotelu – o wiele szybciej niż za pierwszym razem. Po
schodach dosłownie lecieli. Zabrali go i zaczęli go trochę szturchać. Zamknęli
drzwi do drugiego pokoju i usłyszeliśmy: „BUM! BUM! BUM!”.
Myślałem: „Boże, jaka szkoda, że też nie mogę mu przywalić. Może mógłbym
chociaż trzymać go za ręce, gdy oni go tłuką? Może pozwoliliby mi chociaż raz mu
pieprznąć, w końcu gliny nie do takich rzeczy są przyzwyczajone. Raz jeden.
Oddałbym za to wszystko”.
Wtedy słyszymy, jak gliniarze wrzeszczą: „I WŁÓŻ NA DUPĘ JAKIEŚ
SPODNIE! ”.
A Cheetah: „PRZECIEŻ MAM NA SOBIE SPODNIE!”.
Wloką go korytarzem, a on oczywiście ma na sobie te swoje obcisłe portki
w lamparcie cętki. A gliny pytają: „TO SĄ WEDŁUG CIEBIE SPODNIE?”.
Cheetah mówi: „AHA, WŁAŚNIE TAK, TYLKO TAKIE SPODNIE NOSZĘ!”. No to
go zabrali.
Tak się zastanawiam, co ja, kurwa, w ogóle robiłem z tymi gośćmi? Przecież
chciałem tylko jednego: naprawdę głośno grać na basie.
Wtedy Hilly dzwoni i mówi: „No wiesz, rudzi trochę łatwiej tracą panowanie
nad sobą niż ludzie z normalnym kolorem włosów. Są bardziej postrzeleni niż my
wszyscy”.
CZEGO ja w ogóle słucham? Myślę: „Nieee, to się nie dzieje naprawdę, to nie
może być prawda, jestem na Marsie. Po prostu tak się nie da. Żaden zespół nie
może w ten sposób funkcjonować”.
ROZDZIAŁ 37

Anarchia w Stanach Zjednoczonych

B OB G RUEN Kiedy The Sex Pistols przylecieli do Ameryki, poszedłem na ich


pierwszy koncert w Atlancie jako niezależny fotograf. Fotografowałem ich
w Londynie, zanim stali się znani, i zakolegowałem się z nimi. Kiedy więc
ogłoszono, że pierwszym punktem ich amerykańskiego tournée będzie Atlanta,
postanowiłem wybrać się na koncert.
Mój plan był taki: wpaść do miasta tylko na jeden dzień, zobaczyć koncert,
przenocować i nazajutrz wrócić do domu. Więc przyjechałem i poszedłem na
koncert. Byłem zdziwiony liczbą przedstawicieli prasy, którzy zjawili się
w Atlancie. Miałem wrażenie, że jakieś trzy czwarte publiczności na tym
pierwszym koncercie stanowią dziennikarze. I to nie tak, że firma płytowa
fundowała komukolwiek wstęp. Każdy płacił za siebie z własnych pieniędzy,
ewentualnie z pieniędzy swojej firmy. Zastanawiałem się, jak te pieniądze mają
nam się zwrócić.
Gdy Pistolsi wsiadali do autobusu, przygotowując się do wyjazdu od razu po
koncercie, podszedłem pożegnać się z Malcolmem. „Szkoda, że nie możesz zabrać
się z nami, Bob” – rzucił.
„Och, bardzo bym chciał – odparłem. – Jestem pewien, że czeka was świetna
podróż”.
„No widzisz – podchwycił Malcolm – problem polega na tym, że nie możemy
cię wziąć, bo w autobusie może być tylko dwanaście osób, w tym zespół,
ochroniarze, sekretarka, ja i kierowca… czekaj… to tylko jedenaście… To może
jednak do nas dołączysz, Bob?”.
„Co takiego?” – pytam.
„Może jednak do nas dołączysz?” – powtarza Malcolm.
„Eee… do cholery, czemu nie? – mówię. – Nie jestem zajęty. W końcu to tylko
parę dni”.
Staliśmy na parkingu przy hotelu. Po prostu poleciałem po swoją torbę. Nie
miałem walizki, bo nie planowałem zostać dłużej. Miałem tylko te ciuchy, co na
sobie, i torbę na aparat. Pobiegłem do recepcji, żeby się wymeldować, wróciłem
pędem do autobusu i ruszyliśmy. Tak to się odbyło. Znalazłem się w autobusie
razem z zespołem. Przywitałem się: „Cześć, chłopaki, co tam u was?”.

D ANNY F IELDS Śledziłem poczynania The Sex Pistols w prasie, myśląc: „Będą
kłopoty”. Wszystko, co robili, pokrywało się z tym, co robiliśmy lub planowaliśmy
zrobić w Ramonesach. Odwracali uwagę od naszych akcji. Odbierali nam energię.
No ale dobra: co niby miałem zrobić? Życzyć im śmierci? Byli szczerzy
i inspirowali się Iggym i The Stooges. Pierwszy kawałek, jaki zagrali Pistolsi, to
I Wanna Be Your Dog, najgenialniejszy punkowy numer, jaki po dziś dzień
napisano. Jeśli trzeba wybrać „ten jedyny” prawdziwie punkowy kawałek, to jest
nim właśnie I Wanna Be Your Dog. A inspiracją dla Malcolma McLarena byli
The New York Dolls, których managerem był przez chwilę.
Ale strategia, jaką Malcolm przyjął wobec Pistolsów, to był czysty chaos. Byli
zupełnie nieokiełznani i nie miało to nic wspólnego z muzyką. Za to wiązało się
z tym straszliwym fenomenem, który nadciągał z Anglii. Z ludźmi, którzy wtykali
agrafki w nos królowej i wymiotowali, którzy przeklinali i ogłaszali koniec świata.
Zawsze powtarzam, że kiedy prasa pisze o muzyce na pierwszych stronach, a nie
w dziale muzycznym, wróży to kłopoty.

B OB G RUEN Podróżowanie z kapelą stanowiło ogromny kontrast z tym, co


widziało się na ich koncertach. Ich występy to był kompletny amok, z kolei
w autobusie panowała naprawdę przyjemna atmosfera. Głównie popijaliśmy piwo,
podawaliśmy sobie jointy i słuchaliśmy dub reggae.
Ale potem autobus stawał, drzwi się otwierały, a na dole schodów czekały już
trzy kamery telewizyjne. Wokoło gromadzili się fani i zaczynało się szaleństwo.
Na jednym z postojów Johnny Rotten otworzył z tyłu okno i wychylił się.
Podbiegli fani, a jakiś dzieciak, który trzymał w ręku płytę, zaczął błagać: „Czy
możesz mi dać autograf?”.
Johnny wychylił się jeszcze bardziej przez okno i po prostu splunął na okładkę.
A ten dzieciak powiedział: „Jeny, stary, wielkie dzięki! Własnym oczom nie
wierzę! Dziękuję bardzo!”.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałem: „Coś tu jest nie tak. To nie jest normalne”.
Nie chodziło tylko o to, że zespół składa się z wariatów – ci, którzy ich
wspierali, byli jeszcze gorsi. The Sex Pistols nie mieli skłonności do agresji, jednak
próbując wykrzyczeć swoją nudę i wściekłość na wszystko, wywoływali
najdziwaczniejsze reakcje ze wszystkich stron.
Pewnej nocy Noel Monk, road manager Pistolsów, zasnął. Zatrzymaliśmy się na
postoju dla ciężarówek, gdzieś tak o drugiej czy trzeciej nad ranem. Sid i ja
siedzieliśmy z przodu i gadaliśmy. Skoro już tu stoimy, stwierdziliśmy, że
skoczymy kupić sobie hamburgera. Siadamy przy ladzie i składamy zamówienie. Ja
wziąłem hamburgera, a Sid jajka. W tym momencie wbiega Noel i pyta: „Co wy tu
robicie? Co jest grane? Co się tu w ogóle dzieje?”.
„Nic szczególnego – odpowiadam. – Po prostu zamówiliśmy sobie coś do
jedzenia. Co ma się dziać?”.
„No dobra – mówi Noel – ale potem zaraz wracajcie do autobusu”. Wszystko
było całkiem normalne, aż do środka wszedł jakiś wielki kowboj ze swoją rodziną
i usiadł przy stole tuż obok nas. Kowboj rozpoznał Sida i zaczął z nim rozmawiać,
a potem poprosił go, aby dosiadł się do jego stolika i zjadł razem z jego rodziną.
Wszystko było w porządku, aż usłyszałem, jak kowboj mówi: „Słuchaj, ty jesteś
Vicious, co nie? A umiesz zrobić coś takiego?”.
Spojrzałem w samą porę, żeby zobaczyć, jak kowboj gasi papierosa na swojej
dłoni. Sid siedział obok, jedząc jajka nożem i widelcem. Podniósł wzrok,
niespeszony, i powiedział: „No wiesz, jak chcesz, to potrafię się skaleczyć”.
Potem Sid dziabnął się w dłoń nożem i zrobił nim niewielką ranę. Nie była
bardzo głęboka, ale i tak zaczęła płynąć z niej krew. Powoli spływała po dłoni,
a potem skapywała na talerz pełen jaj. Sid jednak tym się nie przejmował, bo był
głodny, więc szamał dalej.
Im więcej Sid zjadł, tym bardziej kowboj był przerażony. W końcu totalnie
ześwirował ze strachu, zerwał się, zgarnął rodzinę i wybiegł na zewnątrz.
Potem zatrzymaliśmy się na postoju ciężarówek w Oklahomie. Jakiś lokals miał
naprawdę ładną córkę. Rozpoznali zespół. Zobaczyli ten wielki, lśniący autobus.
Było to dość bulwersujące – facet powiedział po prostu: „Weźcie moją córkę ze
sobą”.
Byłem za. Dziewczyna była naprawdę niezła.
Ale Noel oświadczył: „Nikt już nie może wsiąść do autobusu”.
Wtedy my: „Noel, weźmy ją! Jej ojciec mówi, że wszystko jest w porządku”.
A ten swoje: „Nie ma mowy. Nikt już nie może wsiąść do autobusu”.
Więc zostawiliśmy ją w samym środku nawałnicy.
L EGS M C N EIL Przez cztery lata robiłem pismo „Punk” i generalnie wszyscy się ze
mnie śmiali, aż tu nagle „PUNK ” stał się modnym słówkiem i wszystko było
„punkowe”.
Byłem w Los Angeles, zatrzymałem się w The Tropicana, bujałem się
z Ramonesami i Alice’em Cooperem, a tu w Atlancie lądują The Sex Pistols. To
było totalnie dziwaczne, ponieważ w miarę jak Pistolsi przemierzali Amerykę,
kierując się na Zachód, we wszystkich wiadomościach radiowych nakręcano
histerię, dzieciaki w Los Angeles – a, jak sobie wyobrażam, również w pozostałych
częściach kraju – nagle przypinały sobie agrafki, stroszyły włosy i przyswajały
brzydotę.
Myślę: „Nie no, chwila! To nie jest punk – te nastroszone włosy i agrafki? Co to
za gówno?”.
Bądź co bądź to przecież my stworzyliśmy pismo „Punk”. To my wymyśliliśmy
tę nazwę. Dla nas „punk” oznaczał podziemną amerykańską kulturę
rock’n’rollową, która istniała już prawie piętnaście lat, a zaczęła się wraz
z Velvetami, The Stooges, MC 5 i tak dalej.
Więc miałem ochotę powiedzieć: „Spoko, jeśli macie ochotę zacząć własny ruch
młodzieżowy, nie ma sprawy, ale ta nazwa jest już zajęta”.
Tymczasem odpowiedź, która przyszła, brzmiała: „Nic nie rozumiecie. Punk
zaczął się w Anglii, łapiesz? Wszyscy siedzą tam na zasiłku i naprawdę mają
powody do narzekania. W punku tak naprawdę chodzi o walkę klasową
i ekonomiczną, bla, bla, bla”.
Na co odpowiadałem: „Aha, w takim razie co, kurwa, Malcolm McLaren
porabiał w Ameryce, kiedy był managerem The New York Dolls i kiedy oglądał
Richarda Hella w CBGB ?”.
Ale te agrafki i sterczące włosy były nie do pobicia – nie szło z nimi
konkurować.

B OB G RUEN Zjawił się John Holmstrom i po koncercie w Tulsie czy w Oklahoma


City zrobiliśmy mu imprezę urodzinową. Wszyscy przyszli do mojego pokoju, była
cała masa wódy, dołączyło też paru miejscowych, którzy byli na koncercie. Z tej
ekipy wpadła mi w oko jedna naprawdę superblondyna, ale kilku innych kolesi
podeszło i przestrzegło mnie: „Tak nawiasem mówiąc, Laurie – ta dziewczyna –
kiedyś nazywała się Larry”.
No tak, ta superblondyna to był facet z obciętym kutasem. Wszyscy w Tulsie
o tym wiedzieli, ale my nie. Dla nas wyglądał jak naprawdę niezła laska.
Sid w końcu pociągnął Laurie do swojego pokoju, a wszyscy na imprezie
zaczęli się brechtać: „Wow, Sid idzie z transem”.
Kiedy wrócił, wszyscy go wypytujemy: „Ej, Sid, jak było?”.
A on: „Och, w porządku”.
Sid nigdy niczego nie szukał, wszystko samo go znajdowało, rozumiesz? Był
jak magnes, szedł i – ziuuu! – wszystko do niego lgnęło. Wokół Sida zaczęły się
dziać dziwne rzeczy. Tego samego wieczora jeden weteran wojny wietnamskiej
podsunął Sidowi swoją dziewczynę i spytał go, czy nie chciałby się z nią bzykać,
a on by się temu przyglądał.
Po pewnym czasie Sid wraca i mówi: „Po prostu zesrałem się jej do gęby”.
„Co? – pytam. – Jaja sobie robisz? Czemu to zrobiłeś?”.
A on: „No wiesz, jej chłopak powiedział, że chce, aby doświadczyła czegoś,
czego nigdy nie zapomni”.
Słuchając go wtedy, uznałem, że w tym, co mówi, jest jakiś sens. Po kilku
drinkach jesteś w stanie sobie powiedzieć: „No tak, w porządku. W końcu to nie
była moja gęba”.
Ludzie przychodzili, aby dać się kąsać. Naprawdę nie szło im o to, żeby ich ktoś
pogłaskał. Przychodzili sprawdzić, czy The Sex Pistols są naprawdę dzicy, a jeśli
tak, to tym lepiej. Ponieważ ludzie, którzy byli w zasięgu ręki, byli naprawdę dość
zwariowani. Na przykład ten gość, który obciął sobie kutasa – to raczej nie jest
przeciętny zjadacz chleba, rozumiesz?
Między Malcolmem a Noelem zaczął narastać konflikt, bo Noel starał się raczej
nie nadawać trasie rozgłosu i utrzymywać kontrolę nad sytuacją. Zaczął
umieszczać nas na przykład w kilku różnych hotelach. Nikt z prasy nie mógł nas
namierzyć.
Malcolma to naprawdę wkurzało. Jego pomysł na trasę to nieustanna obecność
prasy i ciągłe incydenty. Malcolm uwielbiał, kiedy sytuacja wymykała się spod
kontroli. Jeśli wszystko było pod kontrolą, nie było frajdy. Dlatego wszyscy tak go
lubili. W końcu w rock’n’rollu chodzi właśnie o utratę kontroli, a nie o to, żeby
siedzieć w fotelu i mieć świadomość tego, co się dzieje. Doświadczenie ma być
chaotyczne.
Sukces The Sex Pistols nie wynikał z ich talentów muzycznych. Jakie zespoły
były wtedy naprawdę najlepsze? Bad Company i Led Zeppelin. Ale Pistolsom
udało się osiągnąć ich status, choć nie potrafili grać tak jak oni.

D ANNY F IELDS U Waltera Cronkite’a[117] co wieczór było coś o Pistolsach! No


wyobraź sobie, co to był za marketing, jaki szum! Cronkite obwieszczał: „Teraz
przybywają do Ameryki”.
No powiedz, komu był potrzebny taki news? Mieli rozgłos, ale przyczyny tego
rozgłosu były bezsensowne. Sam zobacz: Pistolsi cały czas trafiali na pierwsze
strony angielskich gazet, za każdym razem, kiedy któryś z nich beknął lub pierdnął,
a to zdarzało się im nader często. Informowano o tym w Ameryce i nie da rady – to
zdefiniowało punk rocka w Stanach, bo jeśli w wiadomościach o dziewiętnastej
i na pierwszych stronach gazet coś nazwie się punk rockiem, to znaczy, że to jest
punk rock.
Więc punk rock to The Sex Pistols. I co robi ten cały punk rock? Beka, pierdzi
i przeklina. Czy gra jakąś muzykę? Może tak, może nie. Kto by się tam trudził
słuchaniem muzyki? Czy uważasz, że Walter Cronkite wysłuchał choćby
dwudziestu sekund ich muzyki? W telewizyjnych wiadomościach poświęconych
Pistolsom w ogóle nie było muzyki. Punk to był po prostu fenomen socjologiczny
pochodzący z Anglii, któremu czasem zdarzało się zagrać muzykę.
Przy czym oni nigdy nie zrobili tu nic bulwersującego. Znaczy nie zrobili nic
tak radykalnego, żeby musieli trafić do wieczornych wiadomości w CBS . To, co
robili w muzyce, owszem, było radykalne, ale tego akurat nikt tak naprawdę nie
docenił. Stali się sławni nie z tych powodów, co trzeba.

B OB G RUEN Kiedy w końcu dotarliśmy do San Francisco, w zespole czuć było


napięcie. Więc Noel Monk wziął całą ekipę, żeby za dobre sprawowanie kupić im
skórzane kurtki. Poszliśmy do jednego gejowskiego sklepu w San Francisco, to był
wielki supermarket, a w nim masa rzeczy ze skóry, w tym duży wybór skórzanych
kurtek. W tym samym sklepie mieli też te wszystkie wibratory i lubrykant K-Y , no
wiesz, nawilżacz ułatwiający walenie w dupę. Sid nakupował sobie pełno
skórzanych bransoletek, skórzanych pasów, a potem jeszcze K-Y czy jakiś inny
tego typu smar, który nałożył sobie na łeb. To było coś jak masło roślinne Crisco,
a Sid zlepił sobie tym włosy, żeby mu sterczały. Johnny Rotten skomentował to:
„Świetnie, Sid. Teraz możesz przykleić głowę do czyjejś dupy”.
L EGS M C N EIL Kiedy Holmstrom zadzwonił do mnie z drogi i powiedział, że mam
się z nim spotkać w San Francisco na ostatnim koncercie tej trasy, niespecjalnie
paliłem się, żeby jechać. Ale John powiedział mi, że to moja praca, że jako punk-
rezydent muszę się tam pojawić, no i że byłoby to dobre dla historii, którą pisał. Co
więcej, Tom Forcade kręcił film i dał nam sporo pieniędzy. Tak więc pojawienie
się tam to był mój obowiązek wobec Toma i Johna.
Podjechałem po recepcjonistkę z „Playboya” i ruszyliśmy do San Francisco.

B OB G RUEN Po koncercie w Winterland Ballroom wszyscy fani urządzili owację.


Sid wyszedł na scenę, rozejrzał się po widowni i wybrał cztery piękne dziewczyny
stojące z przodu. Złapał je za ręce i powiedział: „Idziecie ze mną”.
Bill Graham, który tam stał, był w szoku. Znaczy mnóstwo członków zespołów
wychodzi i rozmawia z dziewczyną czy dwiema, może próbują je wyrwać, ale
nigdy nie był świadkiem, żeby ktoś łapał je tak bezceremonialnie, mówiąc:
„Idziecie ze mną” – i to do tego cztery laski!
Aż do zeszłego wieczora nigdy nie widziałem Johnny’ego z dziewczyną. Po
ostatnim koncercie wyszedł z jakąś dziewczyną, która była na backstage’u. To była
dla mnie niespodzianka, bo od pierwszej minuty, gdy go poznałem, Johnny
sprawiał wrażenie, że nic go nie cieszy.
Wydawało się, że od samego początku jest w naprawdę paskudnym nastroju.
Wiesz, że wszystko dla niego jest do dupy. Był strasznie cyniczny, odnosił się
z sarkazmem do wszystkiego, zawsze wskazywał na negatywny aspekt każdej
rzeczy. Dlatego byłem tak zdziwiony, gdy zobaczyłem, jak po koncercie
w Winterland wyszedł pod ramię z dziewczyną i z półuśmiechem na twarzy. To
było coś niezwykłego, coś niezwykle człowieczego. Widok Johnny’ego, który
cieszy się jakąś chwilą życia. To zupełnie nie pasowało do jego charakteru.

L EGS M C N EIL Pistolsi w Winterland byli do bani. Koncert był fatalny, ale to nie
miało znaczenia. Wszyscy byli po prostu podjarani samą obecnością The Sex
Pistols. Po koncercie Holmstrom wręczył mi przepustkę na backstage i powiedział:
„Idź pogadać z Sidem. Polubisz go, jest taki sam jak ty”.
Pomyślałem: „Pierdol się, Sid to jebany debil”. Rozumiesz: och, baaardzo ci
dziękuję.
Poszedłem na backstage, był tam Bob Gruen, dał mi piwo i przedstawił kapeli.
Wszyscy wyglądali dość mizernie. Sid przycupnął na krześle, bez koszulki. Johnny
siedział sam na sofie i coś tam do siebie mruczał. Steve i Paul rozsiedli się na
plastikowym kuble na śmieci wypełnionym heinekenami. Po prostu siedzieli,
trzymając się blisko siebie. Zabawne, że Sid wyciągnął z widowni cztery laski,
które teraz po prostu stały w kącie, wszyscy je ignorowali. W końcu Sid odwrócił
się do nich i zagadnął: „Która dziś się ze mną pierdoli?”.
„To wcześniej nie będzie nawet całusa?” – spytała jedna z dziewczyn. Nie
żartowała.
W tej samej chwili do pokoju wpadła z impetem Annie Leibovitz, fotografka
z „Rolling Stone’a”, a za nią asystent, który dźwigał flash boxy, kable i białe
parasole. Przemaszerowała przez garderobę i w końcu zaczęła rozstawiać cały
sprzęt w łazience.
Powiedziała: „Ach, przepraszam… Johnny, czy mógłbyś tu podejść? Chciałbym
zacząć od waszego wspólnego zdjęcia z Sidem”.
„Chuj mu w dupę – odparł Johnny. – Czemu miałbym w ogóle podchodzić do
tej łajzy. Powiedz temu kutasowi, żeby sam do mnie przyszedł!”.
„Ach, Sid, co o tym myślisz? Nie zechciałbyś dosiąść się do Johnny’ego na tej
sofie? W ten sposób będę mogła zrobić zdjęcie wam obu…”.
A Sid: „Spierdalaj!”.
„Okej, w takim razie… Johnny, czy możesz przyjść do łazienki?”.
„Odwal się!”.
„Ale to ma być zdjęcie na okładkę »Rolling Stone’a«…” – mówi Leibovitz.
„DOBRA, NIECH BĘDZIE, JAK TAM MOJA FRYZURA – W PORZĄDKU?” –
wrzeszczy Johnny i lepi ze swoich tłustych, skołtunionych włosów dwa małe różki.
To było nawet zabawne, ale ogólnie cała ta scena była dość przygnębiająca. Pistolsi
wcale się dobrze nie bawili. A ja chciałem tylko jednego: wyjść.
Naładowałem więc do kurtki heinekenów i zmyłem się.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to były ostatnie chwile istnienia Pistolsów.
Ostatnie chwile, gdy byli jeszcze razem jako zespół.
Wyszedłem z garderoby, a tu akurat przechodzi Damita w koszulce z logo
Ramonesów. Była wtedy w ósmym miesiącu ciąży i w tej koszulce miała wycięty
otwór, przez który wystawał jej wielki brzuch. Wyłuskałem moją przepustkę na
backstage, klapnąłem nią w to jej brzuszysko i powiedziałem: „Łap, Damita!”.
A ona: „O ja cię, przepustka na backstage! Suuuper”.
A potem poczłapała do garderoby.
B OB G RUEN Nazajutrz rano obudziłem się, poszedłem do łazienki i natknąłem się
tam na Damitę, w ósmym miesiącu ciąży, śpiącą w wannie. Powiedziałem do
siebie: „Co ja, kurwa, robię w tym San Francisco?”.
Przez dziesięć dni nie było mnie w domu, przez dziesięć dni nie zmieniałem
ciuchów, a ponieważ konkurencja była tak wielka, czułem na sobie ogromną presję,
żeby wracać do Nowego Jorku i wywołać film.
Więc zadzwoniłem pod mój ulubiony numer – na informację lotniczą –
i zapytałem: „Kiedy jest najbliższy lot do Nowego Jorku?”.
Kiedy wychodziłem z pokoju, zobaczyłem na korytarzu Joego Stevensa,
fotografa. Poinformował mnie, że Pistolsi planują wyjazd do Brazylii. „Chcą tam
nagrywać nowy materiał – nadawał. – Będą też kręcić film z Ronaldem Biggsem,
bohaterem Skoku Stulecia[118]. Wybierasz się z nami?”.
Spojrzałem na niego i spytałem: „Brazylia? Żartujesz sobie ze mnie? Kto za to
zapłaci?”.
„No cóż – odparł. – Mam zamiar namówić moją gazetę, by zapłaciła za bilet”.
Pomyślałem: „No to masz szczęście, bydlaku”.
„Chciałbym polecieć do Brazylii – przyznałem – ale nikt za mnie nie zapłaci,
a ja nie mam zamiaru ładować w to kolejnych dwóch tysięcy dolarów”.
Tak więc pojechałem na lotnisko i wsiadłem do pierwszego samolotu do
Nowego Jorku. Kiedy dotarłem na miejsce, padał śnieg. Padał przez dwa dni bez
przerwy. Zaszyłem się w domu i pracowałem w ciemni, dniem i nocą, a za oknem
szalała zamieć. Działałem pod presją, bo mnóstwo czasopism planowało wielkie
artykuły o Pistolsach.
W końcu którejś nocy zrobiłem sobie przerwę i wpadłem do CBGB . W środku
natknąłem się na Johnny’ego Rottena. On też przyleciał z San Francisco.
„Słyszałeś nowiny?” – spytał.
„Jakie nowiny?” – o niczym nie miałem pojęcia.
Pokazał mi swój T-shirt z napisem: „Przetrwałem trasę The Sex Pistols”. Johnny
zrobił na nim dopisek: „…ale zespół nie przetrwał”.
„Co to ma znaczyć?” – nadal nie rozumiałem.
„A jak myślisz? – spytał. – Właśnie tak. Rozpadliśmy się”.
„Co masz na myśli, mówiąc: »Rozpadliśmy się«?”.
W końcu zainwestowałem dwa tygodnie swojego życia i kupę kasy w te zdjęcia.
„Właśnie tak – potwierdził Johnny. – Malcolm z resztą kapeli poleciał do
Brazylii, a ja jestem tutaj. Koniec współpracy”.
Byli największą grupą na świecie i właśnie się rozpadli. W tym zespole
wszystko zawsze szło na opak.

D ANNY F IELDS Kiedy The Sex Pistols się rozpadli, wszyscy zrozumieli, że cały
ten punk nie ma szans przetrwać. To zjawisko było z założenia autodestrukcyjne,
więc jaki jest sens inwestowania w którąkolwiek z tych kapel?
Po co tworzyć publiczność dla Ramonesów, dla Pistolsów czy Clashów? Po co
ich instytucjonalizować, skoro i tak są skazani na zagładę, skoro niszczenie innych
i niszczenie siebie jest wpisane w ich naturę?
Cała sprawa wymknęła się spod kontroli i nawet jeśli Ramonesi mieli jakąś
szansę dostać się do radia dzięki swoim walorom muzycznym, to została ona
zmieciona przez The Sex Pistols, którzy zrobili się za ostrzy, by nad tym panować.
Amerykańskie radio nie lubiło – i nadal nie lubi – angażować się w nic, co jest
niebezpieczne, rewolucyjne lub radykalne. Cała sprawa stała się wielką kupą
gówna, do której nikt nie chciał się zbliżać.

L E G S McNeil To zabawne, ale odtąd słowa „punk” używało się do opisu czegoś,
co świat uważał za wynalazek angielski. Kiedy wystartowaliśmy z naszym pismem,
zaczęliśmy korzystać z usług firmy zajmującej się monitoringiem mediów.
Wysyłali nam wszystkie artykuły i wzmianki prasowe, w których pojawiał się
termin „punk” – tak więc mieliśmy okazję obserwować, jak rozrasta się to
zjawisko. Cztery lata wcześniej oblepiliśmy Bowery naklejkami, które głosiły:
„STRZEŻ SIĘ! NADCIĄGA PUNK!”.
I oto punk nadciągnął, a ja nie chciałem mieć z nim nic wspólnego.
Z dnia na dzień punk stał się tak głupi, jak wszystko inne. A przecież była to
wspaniała, żywotna siła, wyartykułowana przez muzykę, która mówiła o rozpadzie
wszelkich form – chodziło o obronę dzieciaków, o to, by nie czekały, aż ktoś im
powie, co mają robić, tylko same wymyślały swoje życie dla siebie, o to, żeby
próbować skłonić ludzi, żeby znowu zaczęli korzystać ze swojej wyobraźni. Punk
nie mówił, że trzeba być doskonałym, mówił, że jest w porządku robić coś po
amatorsku i mieć z tego radochę, że prawdziwa kreatywność wyłania się z chaosu,
że trzeba pracować z tym, co mamy przed nosem, i przerabiać na swoją korzyść
wszystko, co w naszym życiu żenujące, okropne i głupie.
Ale po tournée The Sex Pistols straciłem zainteresowanie pismem „Punk”. Po
prostu poczułem, że to kolejny medialny pic. Punk przestał być nasz. Stał się tym
wszystkim, czego nienawidziliśmy. Miałem wrażenie, że stał się tym wszystkim, co
budziło w nas wściekłość, gdy zaczynaliśmy nasze pismo. Holmstrom znalazł sobie
nowego punka-rezydenta.
Zastąpiono mnie. Ale miałem to gdzieś. Skończyło się.

A RTURO V EGA Byłem w szoku, kiedy Pistolsi się rozpadli. Myślałem, że to po


prostu głupota. Pierdolone małolaty. Jak to powiedział Oscar Wilde? „Młodzi tylko
marnują młodość”.
Dupki.
ROZDZIAŁ 38

Dźwiękowy reduktor

C HEETAH C HROME Odwołali nam dalszą część trasy i wezwali do biura Seymoura
Steina. Całą kapelę, Hilly’ego, wszystkich, zgadza się? Seymour powiedział:
„Postawiłem dużo pieniędzy na punk rocka. To był błąd. Jeśli chcecie dalej
współpracować z naszą firmą, macie zmienić wizerunek, zmienić styl muzyki
i nazwę zespołu”.
W tym momencie Jimmy i Johnny spytali Seymoura: „Co masz na myśli,
Seymour?”.
Wściekłem się – na sam fakt, że w ogóle wyrazili zainteresowanie tą
propozycją. Pomyślałem: „To już nie są ci sami ludzie, z którymi byłem. To
koniec”.

J EFF M AGNUM Na spotkania z Seymourem Steinem w siedzibie Sire Records


zawsze przynosiliśmy parę dryblasów[119]. Ktoś rzucił hasło: „Weźmy nasze
browary i chodźmy na to spotkanie przy dryblasach”. Pytamy Hilly’ego: „Jak
myślisz, ile dryblasów będzie trwać to spotkanie? Jak długo Seymour będzie się na
nas wydzierał? Przez jednego dryblasa czy dwa?”.
Stary, uwierz, ten ostatni raz był najgorszy – Seymour mówił: „Musicie z tym
skończyć!”.
A my: „Wiesz, myśleliśmy, że tego chcesz”.
Seymour powtarzał: „Musicie się pozbierać. Tego całego punkowania nie da się
ciągnąć. Robicie tylko bajzel i nic z tego nie wynika. Nie ma pieniędzy, a ludzie nie
kupują waszych głupich płyt.
Hilly też tam był. Nie sądzę, żeby tego dnia obalił dryblasa, ale wyglądał, jakby
potrzebował całej kraty browarów. Siedział za nami i warczał: „Grr, jak ja się w to
wpakowałem? Czemu to robię?”.
Ciemna chmura zawisła nad naszym dryblasowym spotkaniem.
Byłem tym wszystkim totalnie zdumiony. Pomyślałem: „Zawieracie kontrakt
z szympansami, każecie im ruszać w trasę i zachowywać się jak szympansy, a teraz
mówicie nam, że mamy nie być szympansami? No to czym mamy teraz być?
Biorąc pod uwagę, że połowa zespołu to faktycznie są szympansy i że nauczyliśmy
się chodzić po szympansiemu, wlokąc nadgarstki po ziemi, ja też jestem teraz
szympansem! A wy nagle mówicie nam: »Stop!«… Czy w tej sytuacji mogę dostać
jeszcze jednego dryblasa?”.

C HEETAH C HROME Seymour stwierdził: „Cały ten punk rock to słomiany ogień,
lepiej by było, gdybyście poszli bardziej w klimaty pop”. Stiv łykał to gówno, bo
był całkowicie nastawiony na karierę. Ja jednak wziąłem swoją gitarę, wstałem
i wyszedłem.
Stiv wyszedł na korytarz i powiedział: „Wracaj”.
A ja: „Nie, zostań, opowiesz mi potem, co się działo”.

J EFF M AGNUM Mogłem powiedzieć Seymourowi: „Masz jakiś problem z tą


kapelą? Powiem ci, na czym polega ten problem. Nie mamy żadnych nowych
piosenek, a nasz perkusista ma dwie lewe ręce”.
Wszyscy wróciliśmy metrem do domu, smętnie wlokąc za sobą ogony i pytając
jedni drugich: „Kurczę, to już chyba koniec, co? Początek, koniec czy właściwie
co?”.

D UNCAN H ANNAH To prasa zanieczyściła scenę. Nagle ludzie z przedmieść


zaczęli przyjeżdżać do Downtown i to był dla mnie naprawdę obciach. Ni stąd, ni
zowąd w CBGB zrobił się tłok. A im więcej jest ludzi, tym więcej jest klonów, no
nie?
Więc to, co na początku było zbiorem indywidualności – takich jak James
Chance, Anya Phillips czy Richard Hell – nagle zmieniło się w kocioł, w którym
kłębi się dwadzieścia pięć wariantów każdego z nich. Pamiętam, jak punk trafił do
„Vogue’a”, jak ukazał się ten ich „punkowy” numer, a potem zobaczyłem w CBGB
Dianę Vreeland[120] i tych wszystkich zwiedzających, co nie? Turystyka
„z dreszczykiem”[121] na Bowery! Pomyślałem wtedy: „Ech, zapomnij. Nawet jeśli
oni chcą to dalej ciągnąć, ja rezygnuję”.
Ale oczywiście nie mogłem zrezygnować, bo to był mój dom.

P HILIPPE M ARCADÉ Zaczęło się jakieś szaleństwo. W tym czasie bujałem się
w Max’s z Jerrym Nolanem. Byliśmy tam pewnego wieczora, Jerry i ja, i zeszliśmy
do baru na dole. Mieli tam wtedy ławkę koło okna i stał przy niej jakiś wielkolud.
Był ubrany w poliestrowy garnitur i wyglądał jak mafioso. Rozumiesz, podejrzany
chujek. No i ten gość postawił sobie drinka na oparciu ławki, a Jerry przechodząc,
otarł się o nią spodniami i potrącił mu tę jego szklankę.
Wielkolud odwrócił się i powiedział: „Skurwielu, rozlałeś mi drinka!”.
Myślę, że gdyby powiedział: „Rozlałeś mi drinka”, Jerry kupiłby mu
następnego – rozumiesz, spytałby: „A co pijesz?”. Ale gość ewidentnie szukał
zwady, odgrywał pana macho.
Potem zobaczyłem coś, w co nie mogłem uwierzyć. Jerry to naprawdę twardy
sukinsyn – podszedł do wielkoluda i z miejsca przywalił mu pięć czy sześć razy
prosto w twarz. Jerry był jak Mike Tyson – bam, bam, bam, lewy, prawy, lewy,
prawy, lewy, prawy – i gość po prostu osunął się na ziemię. A Jerry odwrócił się,
popatrzył na mnie i powiedział: „Kurwa, jak mnie wkurwił ten skurwiel”.

M ARIAH A GUIAR Connie nakryła Dee Dee, jak jedna cizia robiła mu loda na
parkingu przy kamienicy, w której mieściła się Opera Amato, dosłownie za rogiem
od CBGB . Kiedy zobaczyła Dee Dee z jakąś blondynką, zaczęła krzyczeć i ruszyła
pędem w ich stronę. Oczywiście uciekli.
Dee Dee pobiegł w jedną stroną, a ta cizia – w drugą, i Connie ich zgubiła. No
więc wróciła do CBGB , żeby odszukać tę blondynkę. Zobaczyła moje blond włosy,
podeszła do baru, złapała kufel piwa, rozbiła go i z tą bronią – podwójne ostrze
z uchwytem – ruszyła na mnie.
Connie zaszła mnie od tyłu i już podnosiła ten kufel nad moją głową – a była
znacznie wyższa ode mnie, zwłaszcza na tych swoich szpilkach – więc już go
podnosiła, żeby rozwalić mi czaszkę, gdy ktoś mnie chwycił.
To była Helen Wheels. Helen chwyciła mnie ramieniem za talię i pociągnęła
mnie tak, że moje ciało wykonało półobrót, a szkło przeszło mi obok twarzy,
dosłownie o włos. Widziałam to wszystko, zezując, poczułam powiew, zapachniało
piwem.
Connie natychmiast chciała poprawić. Znów uniosła rękę, a wtedy Helen
Wheels wyszczekała jej prosto w twarz: „Słuchaj, Connie, prawda, że nie chcesz
mnie wkurwić, co? Bo myślę, że dla ciebie byłoby lepiej, żebym się nie wkurwiła”.
Helen była twardą laską.
Connie miała naprawdę mętny wzrok, była bardzo wzburzona. Wciąż stała
z uniesionym ramieniem, ale zauważyłam, że kilkakrotnie kiwnęła się na obcasach
w przód i w tył. Pewnie przemyśliwała sprawę, aż doszła do wniosku, że faktycznie
może nie warto pakować się w kłopoty.
Connie upuściła na podłogę kufel i odeszła. Helen powiedziała mi, że wyglądam
na miłego dzieciaka i że nie powinnam mieszać się w takie rzeczy, a potem też
sobie poszła. Zostałam sama. Trzymałam się barierki, cała się trzęsłam i mówiłam
do siebie: „O mój Boże, co się właściwie stało?”.
Nie miałam pojęcia, nie miałam bladego pojęcia.

P HILIPPE M ARCADÉ Wielkolud nadal leżał na podłodze, ale nie był nieprzytomny.
Jerry stanął nad nim, a wtedy gość podniósł z podłogi tę swoją pękniętą szklankę
i chciał urżnąć Jerry’emu jaja. Chybił minimalnie, ale trafił Jerry’ego w tętnicę
w górnej części uda.
Jerry wrzasnął: „AAACH ” i padł w ramiona mojego przyjaciela Bruce’a, który
pytał: „Co jest, Jerry? Co się dzieje?”.
Zobaczyłem krew w okolicach krocza Jerry’ego, ale potem spojrzałem na jego
stopy i – stary! – oczom nie mogłem uwierzyć. To było jak prysznic, krew
dosłownie sikała mu na buty.
Próbowaliśmy wezwać karetkę pogotowia, ale Jerry krwawił tak obficie, że po
prostu wzięliśmy go na zewnątrz, wpakowaliśmy do taryfy i zabraliśmy do szpitala.
Z Jerry’ego lało się tak, że całe wejście do Max’s było we krwi. Trzeba było
zmywać chodnik wiadrami wody.
Byłem na chodniku i nagle widzę, że ten skurwiel w garniturze wstaje i zbiera
się do wyjścia. Nie wiedziałem, co robić, ale zagrodziłem mu drogę
i powiedziałem: „Słuchaj, stary, nigdzie nie idziesz!”.
Dopiero wtedy pomyślałem: „Philippe, co ty robisz, człowieku? Ten facet cię
zabije, będziesz żałował, jeśli to zrobisz!”.
Ale już to zrobiłem. I wtedy pojawił się Michael Sticca – wiesz, to dużo
większy chojrak niż ja. Michael pyta: „To ten skurwiel?”.
„Aha” – potwierdzam.
Sticca złapał go za kołnierz i zaciągnął na górę, a Tommy Dean, który był
właścicielem Max’s – kupił to miejsce od Mickeya Ruskina – mówi: „Słuchaj, nie
dzwoń po gliny, ten gość jest z mafii. Sam się tym zajmę”.

R ICHARD H ELL Po tym, jak nagraliśmy Blank Generation, czułem, że jeżeli chodzi
o muzykę, to wystrzelałem się z amunicji. Nie miałem już do tego serca.
Właściwie przez cały ten czas procesowaliśmy się z Sire, żeby wykręcić się ze
zobowiązań. Nie wiedziałem, skąd pochodzi Seymour, ale też nigdy nie dałem mu
szansy. W tym czasie byłem jednocześnie arogancki i nieobecny. Moja postawa
i wiele moich zachowań nie były osadzone w żadnej innej rzeczywistości poza
moim małym ekscentrycznym światkiem, który sam dla siebie wymyśliłem.

I VAN J ULIAN Pewnego razu Richard zaprosił Seymoura Steina do siebie.


Oprowadził go po mieszkaniu, mówiąc: „Patrz, w jakich warunkach się
gnieździmy!”. Otworzył drzwi do mojego pokoiku z popękanym sufitem
i powiedział: „Spójrz tylko!”.
Seymour poczerwieniał na twarzy, spuścił wzrok i wymamrotał: „Richard, płyta
wychodzi lada moment. Tylko trochę cierpliwości”.

R ICHARD H ELL Po prostu nie czułem się komfortowo w biurze z biznesmenem,


który mówił do mnie zza dużego biurka, rozparty w fotelu. Miałem bardzo dużo
uprzedzeń wobec tego rodzaju osób. Nie miałem dla kogoś takiego ani krzty
zaufania, ani odrobiny szacunku. Po prostu w nic nie wierzyłem, we wszystko
powątpiewałem.
Później rozwiązałem umowę z Sire, dostałem parę propozycji od innych
wytwórni, ale to były ochłapy, a potem pojawiła się oferta, którą mogliśmy przyjąć,
ale tego nie zrobiliśmy, bo czuliśmy, że stać nas na więcej. I skończyło się na tym,
że nie mieliśmy kontraktu z żadnym z majorsów. Byłem w szoku – przecież nasza
muzyka była o lata świetlne do przodu w porównaniu z innymi kapelami! Ale
kiedy teraz myślę o stanie, w jakim wówczas byłem, kiedy zastanawiam się,
dlaczego ci wszyscy faceci w garniturach i pod krawatem nie chcieli ze mną
rozmawiać – to ich podejście nie wydaje mi się zbyt zaskakujące.
Traciłem tym wszystkim zainteresowanie, ale nie miałem dokąd pójść, byłem
rozbity, więc jakoś kuśtykałem, grając tylko tyle koncertów, żeby zarobić na
czynsz.

I VAN J ULIAN Richard postanowił, że będziemy grać tylko w punkowych klubach –


w porządku. Tyle tylko, że w tamtych czasach w całym kraju były może ze trzy
takie miejsca, mam rację czy nie?

R ICHARD H ELL Wątpię, czy tak naprawdę jestem stworzony do występów,


w sensie – czy powinienem się tym zajmować w życiu. Moje całe doświadczenie
z basem to gra na próbach czy komponowanie. Zawsze myślałem o sobie raczej
jako pisarzu. Sam nie wiem… W sumie rock’n’rolla czujesz tak naprawdę, kiedy
jesteś dzieciakiem. Rock’n’roll to coś jak gra, w którą bawią się dzieci, no nie?
W dużej mierze opiera się na postawie, którą streszcza wezwanie: „Kick out
the jams!”[122] – chodzi o uwolnienie całej tej stłumionej energii, frustracji, gniewu
i pragnienia zwrócenia na siebie uwagi, jakie masz, kiedy jesteś w tym wieku.
Byłem sponiewierany. Byłem po prostu bardzo zmęczony.

B OB Q UINE Marc Bell przyszedł na próbę i rzucił na podłogę swoje rachunki –


rachunek za prąd, rachunek za gaz, rachunek za czynsz – i powiedział: „Kto za to,
kurwa, zapłaci? Jem żarcie dla psów! Co zamierzacie z tym zrobić?”.
Potem dał jasno do zrozumienia, że dostał propozycję od Ramonesów.
Zareagowałem na to: „A niech sobie idzie, bębniarzy jest na pęczki”.
Myliłem się. Nie miałem pojęcia, jak trudno jest o dobrego bębniarza, a chociaż
Bell nie był idealny, to jednak był świetnym perkusistą, miał power. Już nigdy nie
graliśmy z tak dobrym bębniarzem jak on.

I VAN J ULIAN Rozmawiałem o tym wszystkim z Quine’em, a on stwierdził: „Cóż,


jak ty odejdziesz, ja też odejdę”, ale sam nie chciał zrezygnować pierwszy. Potem
spytał: „A ty? Czemu tego nie zrobisz?”. Odparłem: „Na pewno nie dlatego, że
boję się Richarda”.
No i któregoś dnia podszedłem do jego domu i powiedziałem: „Richard, nie
wydaje mi się, żebym był w stanie ciągnąć to dalej”.
A Richard: „Spoko”.
Wziąłem więc swoje rzeczy i odszedłem. Richard wkurzył się na mnie – ale
w sumie to był zupełnie zobojętniały na wszystko.

R ICHARD L LOYD W środku nagrywania Adventure, drugiego albumu Television,


przytrafił mi się pewien problem medyczny, który sprawił, że wylądowałem
w szpitalu. Miałem zapalenie wsierdzia – chorobę serca, która bierze się
z dożylnego przyjmowania dragów. Odpowiadają za nią te same bakterie, które
wywołują anginę – dostają się do krwiobiegu, a podczas przerw między kolejnymi
uderzeniami serca osadzają się na jego tkance, gdzie zaczynają się namnażać, przy
okazji tę tkankę zżerając.

D AVID G ODLIS Zadzwonił do mnie Terry Ork i mówi, że jest jakieś opóźnienie
z tym nowym albumem Television i że w związku z tym potrzebują paru zdjęć do
prasy, żeby zilustrować przyczynę tego opóźnienia. Powiedział mi, że Richard
Lloyd miał jakąś chorobę o naprawdę bardzo długiej nazwie. W tym czasie
w obiegu była plotka, że Keith Richards dał sobie przetoczyć krew, więc może
Lloyd też to właśnie zrobił.
Pojechaliśmy do szpitala Beth Israel Hospital i przez cały dzień robiłem
Richardowi Lloydowi zdjęcia. Na jednym Lloyd pali papierosa obok tabliczki
z napisem „ZAKAZ PALENIA”, na drugim udaje trupa, na trzecim siedzi na
podłodze obok grupy starszych pacjentów pod kroplówką.
Kiedy wróciłem, żeby pokazać mu próbne odbitki – żeby mógł zdecydować,
które zdjęcia przesłać do „Rock Scene” czy gdziekolwiek – Lloyd leżał na łóżku za
firanką i ważył trawę na wadze. Sprzedawał ją w tym samym pokoju, ukryty za
firanką. Przychodziło do niego tyle osób, że siedemdziesięciopięcioletni pacjent
leżący w sąsiednim łóżku był tym oburzony i cały czas gderał: „Co tam się
dzieje?”.
Lloyd odpowiadał mu: „Zamknij się. Mówiłem ci już, to prywatna sprawa, więc
morda w kubeł”.

R ICHARD L LOYD Television radzili sobie bardzo dobrze, dopóki nie pojechaliśmy
na tournée z Peterem Gabrielem. Odwiedzaliśmy sklepy muzyczne i nigdzie nie
mogliśmy znaleźć naszego albumu, a to irytuje każdego artystę.
Potem Elektra podczas naszego tournée rozesłała trochę taśm. Kiedy
usłyszeliśmy pierwsze nagranie Cars, powiedzieliśmy sobie: „Oho. To brzmi jak
nasza muzyka, tylko bardziej komercyjna. Ci goście zajmą nasze miejsce. Będą
sprzedawać miliony płyt, a firma będzie nam mówić, że powinniśmy być jak oni” –
i prawie tak się stało. Z tą różnicą, że nigdy nie powiedzieli nam, że mamy być jak
oni – nie dali nam szansy.
Zawsze byliśmy ekscentryczni. Tom pisze teksty o podwójnym, ba!, potrójnym
znaczeniu i nie jest wybitnym wokalistą. Myślę, że brzmi bardziej jak koza, której
poderżnięto gardło. W każdym razie nigdy nie brał żadnych lekcji śpiewu – i co
z tym zrobisz? Nie ma miłego, radiowego głosu – to na pewno.

B EBE B UELL W końcu spotkałam Stiva Batorsa na imprezie wydanej dla Kiss na
piętrze w Max’s. Stiv był tam z Cynthią z B Girls, swoją narzeczoną. Liz Derringer
mówi: „Patrz, jest ten skurwiel, człowiek łasica”.
Podeszłam do niego. Był ubrany w różową marynarkę w wyraziste czarne paski
i wyglądał świetnie. Przez cały wieczór poprawiał sobie czub, czasami smarował
go brylantyną i ogólnie robił się na Briana Setzera[123]. Miał tu taki loczek i cały
wyglądał ślicznie. Ponieważ to była impreza Kiss, piliśmy szampana, szampan lał
się strumieniami. W końcu po prostu podeszłam do Stiva i powiedziałam mu:
„Kocham cię”.
Stiv spojrzał na mnie i spytał: „Serio?”.
„Mhm – potwierdziłam. – Liz i ja cię kochamy”.
Wtedy on: „No cóż, a co byś powiedziała na to, że tylko ty byś mnie kochała,
a Liz nie?”.
To było naprawdę zabawne. Więc stał tam ze swoją narzeczoną Cynthią, ubraną
w te swoje szpanerskie botki. Była dla mnie małą, zarozumiałą piczką.
Powiedziałam do niej po prostu: „Cynthia, kradnę ci go”.
Wzięłam go za rękę i po prostu odeszliśmy. Nie mogłam uwierzyć, że się na to
odważyłam. To niesamowite, co parę kieliszków szampana potrafi zrobić
z człowieka, no nie? Zmienia cię w małego psa. Ale w sumie to trochę żałuję, że to
zrobiłam. To było wredne. W każdym razie nazajutrz Stiv zerwał z Cynthią, a ja
zabrałam go do Liz, gdzie go nakarmiłam i wykąpałam.

G YDA G ASH Stiv zawsze był bardzo bystry. Był trochę starszy od całej reszty
i skłonny zrobić wszystko, aby osiągnąć sukces. Byłam bardzo rozczarowana,
kiedy się wystroił w ten swój jebany różowy garnitur i zaczął grać pop.
W tym czasie Cheetah naprawdę zaczął się zawijać. The Dead Boys próbowali
wyrzucić go z zespołu, kiedy Stiv był z Bebe. Waliliśmy sporo hery, a Bebe stała
się normalnie najświętsza. My zaś w tym czasie byliśmy dość popieprzeni.
Potem Keith Richards wydał przyjęcie urodzinowe na lodowisku. Cheetah
i Richard Lloyd robili wyścigi, Cheetah upadł na twarz i złamał sobie rękę.

C HEETAH C HROME Ścigałem się z Mickiem Jaggerem i Richardem Lloydem na


łyżwach, przewróciłem się i złamałem nadgarstek. To najgłupsza rzecz, jaką
mogłem zrobić…

G YDA G ASH Tak więc zespół chciał pozbyć się Cheetah. Stiv stwierdził: „Będę
zarabiał kasę i mam w dupie, czy przy tym komuś coś zrobię”. W końcu dotarło do
nas, że wyleją Cheetah z kapeli. W związku z czym zaczęliśmy jeszcze więcej
ćpać.

B EBE B UELL Kochałam Stiva, był świetnym facetem, ale trochę przesadzał
z alkoholem i dragami. Kiedy chlał i wciągał koks w dużych ilościach, zmieniał się.
Po pijanemu był agresywny. Tak, potrafił zrobić krzywdę sobie, bił ludzi, niszczył
rzeczy. Ale ja byłam od niego wyższa, więc nigdy ze mną, kurwa, nie zadzierał.
Miałam dobre dziesięć centymetrów więcej niż on, a do tego ważyłam więcej
o jakieś siedem kilo. Więc nigdy mnie nie uderzył, chociaż tłukł wszystkich wokół
mnie. Czasami musiałam go związać, żeby się uspokoił. Zdarzało się, że Stiv
dostawał szału, obijał się o ściany jak świr. To był wariat, i tyle.
Wtedy musiałam zwalać go na brzuch i kłaść mu kolano na plecach, brałam pas
i związywałam nim jego nadgarstki. Potem siadałam mu na nogach i czekałam, aż
się uspokoi. Przypominało mi to ataki padaczki. Tak właśnie mu potem mówiłam:
„Wczoraj miałeś jeden z tych swoich jebanych napadów”.
Zabawiałam się z Jackiem Nicholsonem, co w końcu skończyło się tak, że
zostaliśmy parą. Bolało to Stiva, ale o swoim życiu decydowałam sama. Nie byłam
czyjąś ofiarą, wiedziałam, co robię, i chciałam spędzać czas z Jackiem
Nicholsonem. Chodzi mi o to, że Stiv zrobił się za dużym świrem.
Ale nie zostałam z Jackiem, bo tak naprawdę wcale mi nie pasowało jeżdżenie
czyimś rolls-royce’em i słuchanie Pat Benatar[124]. Nie tak wyobrażałam sobie
zabawę. Za każdym razem, kiedy próbowałam puszczać płyty, które lubiłam,
wszyscy uważali, że to dziecinada. Rozumiesz, że jestem niedojrzała i jakaś
dziwna.
„Ale dlaczego? – myślałam. – Tylko dlatego, że lubię dobrą muzykę? Tylko
dlatego, że próbuję przekonać was do dobrego rock’n’rolla? Próbuję dotrzeć do
was, a wy sądzicie, że jestem postrzelona? No cóż, a ja myślę, że jesteście
burżujami i nie lubię was. Cześć”.

W AYNE K RAMER Po wyjściu z więzienia zamieszkałem w ośrodku


resocjalizacyjnym. Pewnego razu dowiedziałem się, że Patti Smith gra w Ann
Arbor, więc pomyślałem, że powinienem podziękować jej za to, że umieściła moje
nazwisko w swoim albumie. Na okładce płyty Radio Ethiopia znalazł się napis:
„Uwolnić Wayne’a Kramera”, co było aktem bardzo braterskim i rewolucyjnym.
Po koncercie było naprawdę trudno dostać się na backstage. Czułem się
nieswojo, bo wiesz, jakie paskudne sytuacje czasem zdarzają się na backstage’u.
Zobaczyłem Freda Smitha, ale jakoś dziwnie się wobec mnie zachowywał, a potem
zobaczyłem, że jest z Patti.
Powiedziałem: „Cześć, Patti. Jestem Wayne Kramer. Pomyślałem, że wpadnę,
powiem »cześć« i podziękuję za to, że wspomnieliście o mnie na waszej płycie”.
Patti powiedziała tylko: „Och” i spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem.
Pomyślałem: „Ona nie ma pojęcia, kim jestem. Co więcej: nic ją to nie obchodzi”.
Potem zdałem sobie sprawę, że umieszczenie mojego nazwiska na okładce jej
płyty nie było żadnym wyrazem solidarności ze mną, nie chodziło też wcale o to,
żeby słuchacze czegoś się o mnie dowiedzieli. To był raczej jej sposób na
podtrzymanie wiarygodności. To ona równała do mnie, a nie ja do niej.
Wiesz, nie zachowywałem się wobec niej jak jakiś palant, po prostu
przyszedłem powiedzieć »cześć« i podziękować. A ona zwyczajnie mnie olała. Od
tej pory przestałem się nią interesować.
W tym czasie moja relacja z Fredem też się rozpadła, bo właśnie się rozwodził,
a ja trzymałem stronę jego żony. Parę lat byłem pod kluczem, więc po wyjściu
naprawdę ceniłem wszystko, co miałem, zwłaszcza relacje z innymi ludźmi.
Dlatego uznałem, że Fred jest dupkiem. Znaczy, Patti była w mieście, a on łasił się
do niej dosłownie na oczach swojej żony. Pomyślałem: „Jeeezu, nie czas i nie
miejsce, człowieku”. To było naprawdę żenujące – Fred nie miał za grosz
wyczucia.

L ENNY K AYE The Patti Smith Group spotkali Jimmy’ego Iovine’a dokładnie
wtedy, gdy kończyliśmy Radio Ethiopia. Jimmy był inżynierem dźwięku różnych
nagrań Johna Lennona, inżynierem dźwięku Born to Run Bruce’a Springsteena,
więc można powiedzieć, że czaił, o co chodzi. Pracował w studiu nagraniowym
Record Plant i tak się zaprzyjaźniliśmy – wiesz, zaczął przynosić Patti małże
z knajpy Umberto’s i podrzucać swoje pomysły.
Zawsze nękał nas, żebyśmy pisali nowe kawałki, bo wciąż szukał hitów.
Pewnego razu grałem w studio, kiedy Jimmy wszedł do środka i powiedział: „Ten
riff to ci wyszedł!”. Jeszcze trochę nad nim popracowałem, a potem poszedłem
z tym do Patti i tak powstał kawałek Ghost Dance.
Ale to nie była ta piosenka, której szukał. Kiedy indziej, gdy pracowaliśmy nad
nagraniem, w sąsiednim studiu siedział Bruce Springsteen, który właśnie
przygotowywał Darkness on the Edge of Town. Jimmy wciąż powtarzał: „Och,
bracie, czy nie byłoby super, gdyby udało nam się spiknąć razem Patti i Bruce’a?
Czemuś takiemu nie zdołałaby się oprzeć żadna stacja radiowa w Ameryce!”.
Bruce Springsteen i Patti Smith byli sobą wzajemnie zaintrygowani. Istniała
między nimi pewna rywalizacja, oboje pochodzili z południa New Jersey. Bruce to
z natury życzliwy gość, a Patti uważała, że jest fajny, więc zaczęli się dogadywać.
I tak Bruce napisał parę piosenek dla Patti. Próbował pisać je w jej stylu, ale nic mu
z tego nie wychodziło. Puścił nam kilka, posłuchaliśmy ich i wszyscy
stwierdziliśmy: „Hm, on chyba próbuje pisać tak jak my, co nie?”.
Pomyśleliśmy: „Och, to urocze”.
Ale Jimmy usłyszał jeden z tych kawałków Bruce’a, piosenkę Because
the Night. I zrobił pełne demo z zespołem. Numer brzmiał trochę latynosko, a Patti
mocno pozmieniała tekst. Jednak wpadał w ucho.
Jimmy powtarzał: „Boże, jaki fantastyczny refren! Jak mogliście to przegapić?
Po prostu momentalnie wchodzi do głowy!”.
No i zrobiliśmy ten kawałek. Trafił prawie na sam szczyt list przebojów.
Z pewnością był to hit tego lata.
Nasza wersja bardzo różniła się od wersji Bruce’a. Przerobiliśmy kawałek na
bardziej rockowy. Nie jest to może typowy dla nas numer, ale tak to już jest, kiedy
współpracujesz z kimś o odległej stylistyce. A tak poza wszystkim – to naprawdę
fajna piosenka.
Tymczasem trochę się popsuło między Patti i Bruce’em, bo, jak sądzę, Patti była
trochę sfrustrowana, że ludzie uważali tę piosenkę od początku do końca za dzieło
Bruce’a Springsteena.
Ale nie można zapominać o tym, że wszystko to działo się momentalnie. Gdy
nagranie było gotowe, najpierw wysłano je do radia WNEW , a Vin Scelsa puścił
kawałek trzy razy z rzędu. To były czasy, kiedy takie rzeczy uchodziły w radiu.
Naprawdę przyłożyliśmy się do tego nagrania. Byliśmy przez rok poza obiegiem,
pragnęliśmy dać możliwie jasny przekaz, nie chcieliśmy być źle zrozumiani.

J AMES G RAUERHOLZ Impreza pod nazwą The Nova Convention odbyła się
w The Intermedia Theatre w grudniu 1978 roku. Uznano ją za spotkanie na
szczycie nowojorskiej awangardy, zorganizowane na cześć Williama Burroughsa.
Dzięki niej wielu artystów zaczęło spoglądać tam, gdzie wskazywali ich liderzy,
a mianowicie na Williama.
Keith Richards ochoczo obiecał, że się pojawi, a John Giorno puścił farbę
Howardowi Smithowi z „The Village Voice”, więc następnego dnia pod
The Intermedia Theatre przy sprzedaży biletów działy się dantejskie sceny. I tak
wpuściliśmy do środka dużo więcej ludzi, niż na to pozwalały względy
bezpieczeństwa, przy czym nie sądzę, by Keith kiedykolwiek tak naprawdę
zobowiązał się, że przyjdzie – a jego doradcy zapewne odradzili mu to, mówiąc:
„Zobacz: niebawem staniesz przed sądem w Toronto w związku z oskarżeniem
o posiadanie narkotyków. Lepiej nie pokazuj się razem z Burroughsem i tymi
ludźmi, to są za bardzo klimaty Downtown”.
Tak czy owak, Keith się nie pojawił. Po pierwszym wieczorze The Nova
Convention poszedłem do The Ukrainian Theater, gdzie Blondie grali jako część
naszego składu No-Wave Music. Dawna managerka Patti Smith, Jane Friedman,
która tym czasie zajmowała się dziennikarstwem, była tam z Frankiem Zappą. Jane
przedstawiła nas Frankowi, a ja zaproponowałem: „Frank, brakuje mi
supergwiazdy na wieczór. Keith Richards zrezygnował. Może byś coś przeczytał?”.
Zappa odparł: „Zgoda, chętnie przeczytam fragment z Nagiego lunchu, ten
o facecie, który mówił dupą”.
Tak więc Patti Smith jest jedną z moich gwiazd, prawda? Nadchodzi wielki
wieczór, a tu Patti jest poważnie chora, zdaje się na grypę, bo ma zachrypnięty
głos. W garderobie popija gorącą herbatę z cytryną, a wokół szyi ma owinięty
ręcznik – widok jak z tureckiej łaźni – i kręci się bez celu z klarnetem. Nikt nie
wiedział, co planuje.
To był koszmar. Na backstage’u – pandemonium. Marcia Resnick robiła zdjęcia
i ktoś – albo ona, albo Victor Bockris – przewrócił kieliszek wina, ochlapując
garnitur Williama. Wszyscy obijali się o siebie, jakby ześwirowali. Ktoś podszedł
do mnie i powiedział: „Przy tylnym wejściu jest jakaś bogata suka, która domaga
się, żeby ją wpuścić. Mówi, że jest żoną Tima Leary’ego”. To było kompletne
wariactwo.
Potem pojawia się Frank Zappa i mówi, że musi wystąpić już teraz, bo potem
zaraz się zmywa… a ja zaczynam się martwić, czy spodoba się to Patti, więc idę do
jej garderoby, żeby sprawdzić sytuację, a ona mówi: „No co to ma być? Nie wyjdę
na scenę po Franku Zappie. Nawet nie ma mowy”.
Błagam ją. Mówię: „Patti, potrzebujemy cię”.
A tymczasem publiczność krzyczy: „KEITH! KEITH! KEITH!” przez cały czas –
nawet kiedy grał Philip Glass. „KEITH! KEITH! KEITH!”
Powiedziałem: „Patti, naprawdę cię potrzebuję. Nie wiem, co jest między tobą
a Frankiem, ale Frank naprawdę nam pomaga. Przyjął naszą propozycję, dzięki
niemu wzrasta ranga imprezy, więc zapomnij o Franku. Rób swoje…”.
I zrobiła. Wyszła na scenę i powiedziała: „Ci, którzy myślą, że zobaczą Keitha,
są w błędzie, bo Keith jest w samolocie gdzieś między Nowym Jorkiem a Los
Angeles, więc jeśli jest tu ktoś, kto chce zwrotu pieniędzy, może do mnie przyjść
i dostanie je ode mnie – tu i teraz”.
Potem sięgnęła do kieszeni, wydobyła z niej banknot dziesięciodolarowy
i pomachała nim w stronę widzów. „Kto chce swoje pieniądze?”.
Nikt nie wiedział, jak się zachować, więc Patti swoją akcją rozbroiła sprawę
nieobecności Keitha raz na zawsze.
Potem zaczęła improwizować. Była we własnym świecie. Miała na sobie nowe
futro, co było bardzo dziwne – to jedna z tych rzeczy, na które punki trwonią swoje
pieniądze, zanim z powrotem wejdą w swoją skórę. Skąd ona właściwie
pochodziła? Z Bergen w stanie New Jersey?
Powiedziała: „Ten płaszcz kosztował dziesięć tysięcy dolarów. Śpię w nim.
Mieszkam w nim. Nie zdjęłam go już od…”.
No i popisywała się tym futrem i – nie wiem tego na pewno, ale tak mi się
wydaje – miała ręce w kieszeniach i te ręce, wiesz, nie próżnowały. Ale głowy nie
dam. W każdym razie wirowała, kręciła się w kółko.

A NDI O STROWE Cały ten okres po tym, jak Patti spadła ze sceny i nagrała
przebojowy kawałek, to dla niej początek przemyśleń, które doprowadziły ją do
wniosku, że w życiu są jeszcze inne rzeczy, łapiesz? Że nie warto poświęcać
swojego życia dla rock’n’rolla.
Tamten czas kojarzy mi się z filmem pod tytułem Still Moving, który Patti
zrobiła z Robertem Mapplethorpe’em. Pewnego dnia przyjechała do domu Roberta.
Miała ze sobą małą torbę rekwizytów i ciuchów, pióra i dzwony oraz rodzinną
Biblię. A on miał posążek Mefistofelesa – duży i czarny.
Patti otwarła Biblię przed tym diabelskim posążkiem Roberta. Na początku
filmu ma zawiązane oczy i zaczyna mówić o tym, że jest pogrążona w ciemności
i chodzi jej o to, aby wydostać się do światła. Zaczyna czytać urywki z Biblii, a na
końcu mówi: „Wybieram życie”.
Myślę, że Patti trzymała się tego, że nie można pozwolić, by zatrzymała nas
ciemność, że musimy brać moc od światła i iść z nią, bo jest to siła życia, bo jest to
Boża siła, bo jest to siła sztuki i tworzenia, a nie degeneracji i samozniszczenia –
jak to wszystko, co przytrafiło się Sidowi Viciousowi.
ROZDZIAŁ 39

Tuinal z piekła rodem

J EFF M AGNUM Autodestrukcyjne klimaty The Dead Boys zaczęły mi się udzielać.
Zaczynałem się zastanawiać nad własnym zdrowiem psychicznym.
Cheetah i Gyda mieli dwie świnki morskie, Ace i Winkle. Winkle była
długowłosą białą świnką morską – mieli ją już, kiedy tam się wprowadzałem,
a potem dostali jeszcze Ace, bardziej rudawą.
Pewnego dnia świnki morskie zaczęły działać na nerwy Cheetah, który zwrócił
się do Winkle, tej białej: „Ty będziesz żyć”. Powiedział to niczym Mojżesz. „Ty
będziesz żyć w dobrobycie – ogłosił. – A ty, Ace, musisz umrzeć, bo twój mózg
jest tak mały jak mój”.
I rzucił Ace przez okno jak starą futbolówką. Rzucił świnką morską jak
doświadczony rozgrywający, nawet na nią nie spojrzał.
Miałem tylko nadzieję, że nikt tam nie przechodził. Możesz to sobie wyobrazić?
„O Boże, właśnie dostałem w głowę świnką morską!”.
Jakim psycholem trzeba być, żeby wyrzucać zwierzę przez okno?
Zastanawiałem się: „Co ja tu robię z tymi dupkami? Powinienem raczej wrócić
do Cleveland i zostać operatorem dziurkarki klawiaturowej. Nie mogę uwierzyć, że
jestem tutaj i to robię – nic dobrego z tego nie wyniknie. To nie jest racjonalnie
pracujący zespół”.
To poszło za daleko. Zabijają zwierzęta, ptaki i świnki morskie – zapewne
następny będę ja. Rozumiesz, dźganie nożem, martwe zwierzęta, dilerzy… Kiedy
to się skończy?
I wtedy właśnie zjawił się Sid Vicious.
Moja dziewczyna i ja spaliśmy jednej nocy w hotelu, a tu wchodzą Cheetah
i Gyda, zapalają światła, a Cheetah mówi: „Spójrzcie tylko, kogo tu mam. Patrzcie,
kogo przyprowadziłem”.
O Boże, to Sid Vicious. Wstajemy, a Sid mówi tylko: „Więc to ty jesteś Jeff
Magnum, który myśli, że może mi podskoczyć?”.
To była żenada. Pomyślałem: „Boże, jaki wymoczek. Jakim cudem udało mu się
pobić tych wszystkich gości w Anglii? Jest po prostu żałosny”.
Sid i Cheetah postanowili, że będziemy grać z Sidem w Max’s, ale próby to był
po prostu śmiech na sali. Poszliśmy do Max’s, a Sid siedział przy stole z twarzą
w misce z sałatką. Był nieprzytomny.
„No cóż – zauważyłem – przypuszczam, że nasza gwiazda wieczoru nie świeci
zbyt jasno”.
Nigdy do niczego nie doszło. Nie wydaje mi się, żebyśmy zagrali z tym typem
choćby ze dwie nutki. Potem Cheetah szepnął mi, że rozmawiał z Sidem i ten
powiedział mu, że gramy za dobrze i nas nie chce.

C HEETAH C HROME Kiedy Stiv Bators był z Sidem Viciousem, wyglądało to tak,
jakby ślepiec próbował rozmawiać z potworem Frankensteina – to jedyna rzecz,
z którą można to porównać. Stiv coś tam pokazywał Sidowi, a Sid kiwał głową:
„Och… o… k… tak… to… jest… świetnie, och… Stiv… to… jest… naprawdę…
niezłe”.
Wtedy Nancy zaczynała nadawać: „OBUDŹ SIĘ, SID! OBUDŹ SIĘ, SID! NO,
DALEJ, ALE Z CIEBIE DUPEK, SID. PRZESTAŃ PRZYSYPIAĆ, SID, NA NAA NAA
NAA! ”.
Biedny Sid. Uwierzył w swój medialny wizerunek. Kupił go w całości.

T ERRY O RK Po tym, jak The Sex Pistols się rozpadli, przez chwilę zajmowałem się
bukowaniem koncertów w Max’s. Sid i Nancy mieszkali w Hotelu Chelsea,
a Nancy została managerką Sida. Wpadli do Max’s, Sid chciał zagrać koncert,
potrzebowali pieniędzy, byli na heroinie.
Gadałem z Nancy. Przyszła i powiedziała: „Ork, potrzeba nam tuinali. Sid jest
chory. Nie da rady zaśpiewać”. Więc wyszedłem i zorganizowałem dla niego
trochę tuinali.
Sid i Nancy byli świetni. Bardzo się kochali. To była prawdziwa „punkowa
miłość”, w której nawzajem się pogrążali, jak Connie i Dee Dee, ale prawdziwsza.
Każdy widział, że to, co ich łączyło, było naprawdę głębokie. I każdy widział też,
że Sid był jak ryba wyjęta z wody. Nie orientował się w tym wielkim, złym
świecie. Był jak dziecko, które zależało od Nancy.

I GGY P OP Znałem Nancy Spungen. O tak, znałem ją, ha, ha, ha. Raz spędziłem
z nią noc. Nie była piękna, ale ją lubiłem. Miała w sobie ikrę. Ale ja wtedy byłem
już dużym chłopcem. Więc następna myśl, jaka mi przyszła do głowy, to:
„Kłopoty”.
A RTURO V EGA Przerabiałem już wcześniej podobne akcje z Connie i Dee Dee,
więc Sid i Nancy to była dla mnie tylko kontynuacja. Wiesz, inne postacie, ta sama
sztuka.

C HEETAH C HROME Na jednym z naszych pierwszych koncertów Dee Dee Ramone


dał Stivowi Batorsowi swój nóż, zero-zero-siódemkę. Stiv nosił go cały czas,
a pewnego razu, gdy byliśmy w Hotelu Chelsea, a zero-zero-siódemka właśnie
leżała na nocnym stoliku, Stiv po prostu podniósł ją i wspomniał, że dostał ją od
Dee Dee.
Sid Vicious był zafascynowany Dee Dee Ramonem. Dee Dee był bohaterem
Sida, a gdy tylko Sid dowiedział się, że to właśnie Dee Dee dał Stivowi ten nóż,
Sid również chciał taki mieć. Tak więc parę dni później wszyscy poszliśmy na
Times Square, żeby Sid mógł go sobie kupić.
To było naprawdę zabawne, bo Nancy trzymała całą ich forsę, a byli tak
odjechani – każde z nich wzięło garść tuinali – że studolarówki leciały jej na
ziemię. Całe Times Square szło za nami, tłum przyglądał się nam i czekał, kiedy
spadnie następny banknot.
Nancy podobał się ten nóż. Nawet bardzo. Myślę, że ona też sobie taki kupiła.
Chciała mieć nóż, bo ludzie zaczepiali ją i chciała mieć coś do obrony.
Wiesz, oni nawet za bardzo nie wiedzieli, jak się zdobywa herę. Sid wiele razy
obrywał. Sprzedawano mu mnóstwo śmiecia, bo był urodzoną ofiarą.
Sid to był jeden wielki chaos. Przyciągnął uwagę, robił się wokół niego szum.
A to akurat nie jest coś, na czym ci zależy, kiedy próbujesz zorganizować trochę
hery. To poważna sprawa. Chcesz wejść szybko i równie szybko wyjść.
Ale jebani Sid i Nancy byli tak upierdliwi – rozumiesz, wszyscy nabijali się
z Sida, bo idąc, wpadał na słupy telefoniczne, Nancy urządzała mu połajanki,
a potem nigdy nie chciała zapłacić pełnej ceny za towar. Rozumiesz, dilerzy to nie
są, kurwa, ludzie, z którymi możesz się handryczyć.
A ten jebany Sid zawsze zadawał te wszystkie głupie pytania: „Możesz mi dać
jakąś zniżkę?”.
Rozumiesz, przy zakupie heroiny nie ma negocjacji. Z dilerami się nie targuje.
Towar ma stałą cenę. William Burroughs nazwał heroinę najwyższą formą towaru.
Pisał: „Klient będzie się czołgać w rynsztoku i żebrać, żeby ją kupić”[125].
A jebana Nancy, jeśli znałeś kogoś, kto sprzedawał herę, zakradała się
i próbowała wykupić wszystko, zanim ty sam tam dotrzesz. Tak więc dość szybko
zacząłem sam chodzić na zakupy.
Jebana Nancy. Gdyby Sid jej nie zabił, ja bym to zrobił, ha, ha, ha. Nancy była
prawdopodobnie najżałośniejszą osobą, jaką kiedykolwiek w życiu spotkałem.

E LIOT K IDD Byliśmy tu i tam i słyszałem, że w Hotelu Chelsea, u Sida, odbywa


się jakaś impreza. Byłem z paroma dziewczynami i przyszliśmy do pokoju Sida
około czwartej nad ranem. Wiem, że Nancy wtedy jeszcze żyła, bo to ona nas
wpuściła.
To ona rozkręcała ten bal. Wszyscy byli nawaleni, ludzie po prostu snuli się po
pokoju. Był tam Neon Leon razem z Kathy. I jeszcze parę osób, nie więcej niż
tuzin. Gdybym powiedział „dziewięć”, może miałbym rację, gdybym powiedział
„dziesięć”, może miałbym rację. Nie wiem. Jak na ten mały pokój, było tłoczno.
Nancy strasznie się skuła. A jak Nancy się skuje, to się przechwala. Mówi tym
swoim jebanym cockneyem – no wiesz, wielka pani Sidowa Viciousowa. Ale
balanga już się raczej skończyła, bo Sid zemdlał. I nie wyglądał, jakby miał zamiar
wstać. Nie ruszał się.
„Co się stało Sidowi?” – spytałem.
„Nic – ktoś wyjaśnił. – Po prostu zjadł jakieś trzydzieści tuinali”.
„No to, kurwa, będzie miał dziś ubaw” – stwierdziłem.
Z Sidem leżącym na łóżku wydawało się, że jest jeszcze tłoczniej – rozumiesz,
to był tylko pokój w hotelu, jakie tam jeszcze były meble oprócz łóżka? To był ten
drugi powód, dla którego nie chciałem zostać – nie było gdzie usiąść.
Więc wyszliśmy. Nie wiedziałem, że to będzie ważna noc, kiedy tam byłem.

„T H E N EW Y ORK P OST”, 13 PAŹDZIERNIKA 1978 ROKU: S ID V ICIOUS


ZATRZYMANY W H OTELU C HELSEA – GWIAZDA PUNK ROCKA OSKARŻONA
O ZABÓJSTWO SWOJEJ DZIEWCZYNY.
„Sid Vicious, basista grający w plującej i hałasującej punk rockowej grupie
The Sex Pistols z Wielkiej Brytanii, został wczoraj aresztowany i oskarżony
o zamordowanie ponętnej blondynki, będącej jego dziewczyną. Śmierć nastąpiła
w wyniku ciosów zadanych nożem, w ich pokoju w słynnym Hotelu Chelsea na
Manhattanie. Vicious, o bladej i podrapanej twarzy i błędnym wzroku, mamrotał
przekleństwa i oświadczył: »Rozwalę te wasze aparaty«, gdy wyprowadzano go
z hotelu, w którym znaleziono zwinięte pod zlewem w łazience ciało
dwudziestoletniej Nancy Laury Spungen, ubrane w nasiąknięty krwią czarny,
koronkowy biustonosz i majtki, . Panna Spungen […] otrzymała głęboki cios
nożem w podbrzusze”.

N ANCY S PUNGEN Mogłabym być ubezwłasnowolniona[126]. Miałam mnóstwo


problemów. Byłam zupełnie inna niż wszyscy. Dużo mądrzejsza. Więc po prostu
zaczęłam ostro buntować się przeciwko rodzicom, bardzo ich nienawidziłam.
Naprawdę martwili się o mnie i posłali mnie do psychiatry. Nie potrafili sobie z tym
poradzić, a ja czułam do nich tak straszną nienawiść. Po prostu nie mogłam znieść
ich obecności.
Moi rodzice w ogóle mnie nie lubili. W ogóle nie kręciło ich to, co mnie kręciło.
Więc po prostu przyjechałam do Nowego Jorku na stałe. Potem dostałam pracę
jako tancerka. Po przeprowadzce do Nowego Jorku przez mniej więcej rok byłam
zawodową tancerką. Potem dzięki jednym ludziom zaczęłam poznawać innych.
Wielu moich naprawdę dobrych przyjaciół to muzycy, którzy obecnie grają w kilku
najlepszych nowojorskich zespołach.
Odkąd zaczęłam zadawać się z chłopakami, przeważnie byli to muzycy. Sama
nie wiem, moje życie przez jakiś czas toczyło się bardzo wolno, a potem znienacka
zaczęło nabierać tempa… Najbardziej ekscytujące rzeczy zaczęły się dziać w 1975
roku. Ale tak naprawdę nie skupiałam się na punkowej scenie. Koncentrowałam się
na wielkich gwiazdach rock’n’rolla, takich jak Ron Wood. Mick Jagger – znam go,
ale nigdy się z nim nie pieprzyłam. Ale byłam za to z Keithem Richardsem. Przez
jakiś czas jeździłam w trasy z Aerosmith. Pamiętam jeden z pierwszych wieczorów,
kiedy z nimi byłam. To było w Waszyngtonie. Zajechaliśmy limuzyną. Siedziałam na
tylnym siedzeniu z Tomem Hamiltonem po mojej lewej stronie i Bradem
Whitfordem po mojej prawej stronie. W jednej ręce trzymałam jednego kutasa,
a w drugiej – drugiego…
Dobrze się bawiłam, a oni dobrze mnie traktowali, rozumiesz? Fajna zabawa.
Było to ekscytujące. Ze wszystkimi się przyjaźnię. Wszystkich znam. Wielu moich
naprawdę dobrych przyjaciół jest w najlepszych kapelach. Muzycy – wielu z nich to
naprawdę mili ludzie, rozumiesz?
Ale czasami są naprawdę straszni.

B OB G RUEN Nie wierzę, że Sid zabił Nancy. Nie sądzę, żeby miał to w sobie. Nie
był zły. Jego ksywa była jego przeciwieństwem. Mam na myśli, że Sid był taką
ofermą, że nazwali go „Vicious”[127].
Sid kochał Nancy. Podczas amerykańskiego tournée Pistolsów chciał rozmawiać
ze mną o niej przez cały czas, bo ja poznałem Nancy już wcześniej. Sid pytał na
przykład: „Czy naprawdę była prostytutką?”.
„Tak” – odpowiedziałem.
Opowiedziałem mu też o Nowym Jorku w czasach, kiedy mój przyjaciel Dave,
Nancy i ja jeździliśmy razem po okolicy. A Nancy opisywała burdel, w którym
pracowała. Był to typowy podmiejski burdel z pokojami tematycznymi i różnymi
dziewczynami – małymi dziewczynkami, nauczycielkami, pielęgniarkami…
Nancy była w pokoju sado-maso. Miała na sobie czarne skórzane podwiązki
i znęcała się za pieniądze nad niemieckimi bankierami. Chłostała ich i zmuszała do
czołgania się i ssania jej butów.
Na koniec dodała: „Chłopaki, możecie wpaść, kiedy tylko chcecie, na koszt
firmy”. Nancy lubiła powtarzać: „Byłoby super, jakbyście wpadli. Spędzilibyście
tam świetnie czas i spełnili swoje wszelkie zachcianki”.
Tak więc od tamtej pory, kiedy jechaliśmy gdzieś późno w nocy i nie było nic
do roboty, mówiliśmy do siebie: „Zawsze przecież możemy wpaść do Nancy, żeby
nas wychłostała”.
Jakoś nigdy nie skorzystaliśmy z jej zaproszenia. Ale w trakcie trasy Sid ciągle
mnie o nią pytał: „Czy ona naprawdę taka była?”.
„Tak, naprawdę” – odpowiadałem.
A Sid ją kochał.

E LIOT K IDD Następnego dnia rozmawiałem z Neonem Leonem. Powiedział, że


kiedy wychodził od Sida i Nancy, ten jebany typ wciąż tam był.
„Kogo masz na myśli?” – spytałem.
„No wiesz – wyjaśnił Neon Leon – dilera, który dostarczył im tuinal”.
Neon Leon powiedział mi, że kiedy wszyscy już wyszli, został tylko ten diler.
Wiedział o nim jedynie to, że gość mieszkał w Hell’s Kitchen[128].
Sid siedział w więzieniu jakieś dwa czy trzy tygodnie, zanim wyszedł za kaucją.
Myślę, że to Malcolm i inni faceci z The Sex Pistols zrobili zrzutkę. Rozmawiałem
z Sidem po jego wyjściu z więzienia. Wiedział tylko tyle – tak przynajmniej mi
mówił – że kiedy się obudził, poszedł do łazienki, co robi większość ludzi po
obudzeniu, i zastał tam Nancy. Krew była wszędzie, a ona nie żyła.
Wydaje mi się, że trzymał swój nóż zawieszony na ścianie. Sid miał duży nóż,
a tego ranka ten nóż leżał na podłodze obok Nancy.
Sid powiedział mi, że mieli wszystkiego osiemdziesiąt dolarów. Szuflada,
w której trzymali kasę, była otwarta, a pieniędzy nie było.
Gdybyś znała Nancy, bez trudu mogłabyś sobie wyobrazić, jak idzie do łazienki,
wychodzi z niej, widzi gościa przetrząsającego szuflady, łapie go i zaczyna się
z nim szarpać.
To nie tak, że Nancy uważała się za twardzielkę. Ale na pewno nie pozwalała,
żeby ktoś ją robił w chuja. Gdyby złapała kogoś, kto próbuje ich okraść, dostałaby
szału. A jeśli ten facet miał przy sobie nóż… No wiesz, jeśli przyskrzynisz szczura,
jest ryzyko, że będzie gryzł, no nie?

„T H E N EW Y ORK P OST”, 17 I 18 PAŹDZIERNIKA 1978 ROKU: V ICIOUS WYSZEDŁ


ZA KAUCJĄ WYSOKOŚCI 50 TYSIĘCY DOLARÓW – S ID MÓWI, ŻE JEST JAK WE
MGLE . „Oskarżony o morderstwo muzyk punk rockowy Sid Vicious twierdzi, że
nie wie, w jaki sposób jego dziewczyna, była tancerka go-go Nancy Laura
Spungen, została dźgnięta nożem, co spowodowało jej śmierć w pokoju w Hotelu
Chelsea. »Nie wiem, co się stało« – powiedział Vicious w wywiadzie, którego
udzielił po tym, jak w poniedziałek w nocy zwolniono go z Rikers Island po
wpłaceniu kaucji wysokości 50 tysięcy dolarów. – »Naprawdę będzie mi jej
brakować. Była wspaniałą kobietą, bardzo mi pomagała. Chcę nawiązać kontakt
z rodzicami Nancy i porozmawiać z nimi«”.

E ILEEN P OLK Byłam w Max’s z Joe Stevensem, kiedy Sid poznał Michelle
Robinson. Nie wiedziałam, że byli razem. Nie spodziewałam się, że się zejdą.
Nazajutrz Joe powiedział mi: „Nie zgadniesz: Sid spiknął się z Michelle. I wiesz
co? Wydają się całkiem udaną parą”.
Pomyślałam, że to trochę dziwne, żeby zaraz po śmierci Nancy zacząć kręcić
z kimś nowym, ale może to wcale nie takie dziwne. Sid chętnie otaczał się
kobietami.

J IM M ARSHALL Wszyscy wiedzieli, że Sid Vicious był tego wieczora w Hurrah’s.


Kiedy ktoś tak sławny jak Sid jest w jakimś miejscu, wszyscy przyglądają mu się
ukradkiem, żeby go mieć na oku i widzieć, czy nie zrobi czegoś dzikiego.
I owszem, zobaczyłem, jak Sid uderzył butelką Todda Smitha, brata Patti Smith.
Sid walnął go butelką po piwie w bok głowy. No wiesz, klasyczny cios butelką
po piwie.
Ktoś wyprowadził Todda na zewnątrz. Bardzo krwawił, ale trzymał się na
nogach. Nie stracił przytomności, więc nie mogło być aż tak źle. Zabrali go jednak
do szpitala.

L ENNY K AYE Byliśmy w Woodstock, nagrywaliśmy ostatni album Patti Smith,


kiedy dostaliśmy telefon, że Sid pokiereszował Todda. Wszyscy byliśmy wkurzeni.
Chyba nawet gadaliśmy, że jemu też trzeba by rozwalić łeb. Wiesz, ta gangsterska
mentalność: „Co jest, kurwa, zajebaliście jednego z naszych? W takim razie my
zajebiemy was”.
Ale w sumie to byliśmy „dziewczyńską” kapelą. Nie wdawaliśmy się w bójki.
Może chcieliśmy… ugotować mu obiad. Nie no, żartuję.
Todd trafił do szpitala. Nie zabawił tam długo. Rana nie była groźna. Miał tylko
pociętą twarz. Trzeba było założyć mu szwy.
Ale kiedy rzeczy zaczynają się rozpadać, patrzysz na takie sytuacje jak ta
z Sidem – jestem pewny, że hipisi musieli w ten sam sposób patrzeć na
Altamont[129] – i myślisz: „I oto nasz symbol”.
I nie jest zbyt przyjemnie – po prostu okazuje się, że i tym razem coś
spieprzyliśmy. Może uda nam się następnym razem. I myślę, że ten incydent tym
bardziej zniechęcił Patti do tego nowego wspaniałego świata rock’n’rolla. The Sex
Pistols doprowadzili punk do samej krawędzi urwiska – nadszedł czas na coś
nowego.

„T H E N EW Y ORK P OST”, 9 GRUDNIA 1978 ROKU: S ID ZBESZTANY W SĄDZIE


PONOWNIE TRAFIŁ DO ARESZTU . „Prokurator nazwał go osobnikiem występnym
i niebezpiecznym, a sędzia uznał go za niezrównoważonego i niewiarygodnego. Sid
Vicious ponownie trafił dziś do więzienia na Rikers Island. Kaucja w wysokości
50 tysięcy dolarów, która umożliwiła punk rockowemu muzykowi wyjście
z aresztu, gdzie trafił podejrzany o zamordowanie swojej kochanki, została wczoraj
odrzucona przez Manhattan Supreme Court, kiedy oskarżonego aresztowano
ponownie za wszczęcie burdy w jednej z dyskotek na Broadwayu […]. Jego ostatni
zatarg z prawem ujawnił w czwartkowym wydaniu dziennik »The Post«,
w artykule na temat nocnej konfrontacji Viciousa z bratem Patti Smith, Toddem,
w klubie Hurrah’s. Manager dyskoteki, Henry Schlisser, opisuje to zdarzenie
następująco: »Vicious uszczypnął Tarrah, dziewczynę Todda. Kiedy Todd
powiedział coś w jej obronie, Sid zadał mu cios rozbitą butelką heinekena«”.
E ILEEN P OLK Po tym, jak Sid walnął Todda Smitha butelką po piwie, musiał
wrócić do więzienia. Matka Sida przemyciła mu trochę heroiny, kiedy był
w więzieniu. Miała na to swój patent – włożyła heroinę do buta, a nosiła buty, które
miały mnóstwo metalowych sprzączek, a potem, kiedy przechodziła przez
wykrywacz metalu, włączał się alarm. Wtedy ona mówiła: „Och, to te moje buty!”.
Wówczas, zdejmując buty, wsadziła herę za ściągacz spodni. Potem ponownie
przechodziła przez wykrywacz metalu. Tym razem alarm się nie włączał, a oni nie
szukali u niej hery.
Ponieważ raczej spodziewali się, że będzie próbowała przemycić mu broń czy
kawałek metalu, nie sprawdzali jej nogawek, bo te były przeszukiwane już
wcześniej. A ona po zdjęciu butów chowała herę w inne miejsce, którego nie
sprawdzano ponownie.
Potem Sid szedł do sali odwiedzin z nasmarowanym tyłkiem, wtykał sobie herę
w dupę i tym sposobem mógł się zaprawić.
Ann zrobiła to, bo Sid narzekał, że bardzo źle się czuje. Nie robiła tego
codziennie. Podczas jego pobytu w więzieniu powtórzyła ten numer może ze dwa
razy czy coś koło tego i tylko dlatego, że Sid był na głodzie, bo w zasadzie po
wyjściu z więzienia był naprawdę czysty. Wyglądał rzeczywiście zdrowo i mówił
o wszystkim bardzo pozytywnie.
Pojechaliśmy po Sida, żeby zgarnąć go spod sądu, kiedy ponownie wyszedł
z więzienia. Wszystko odbyło się naprawdę szybko. Weszliśmy do środka, sędzia
powiedział mu kilka słów, a potem wyszliśmy razem z Sidem. Wyszedł z więzienia
ubrany w biały T-shirt, bo w takim stroju musiał stawić się przed sądem. Pierwsze,
co zrobił, kiedy wrócił do domu, to narysował na tym T-shircie swastykę.
Tej nocy urządziliśmy imprezę. Poszłam na The Jefferson Market, gdzie moja
matka miała otwarty rachunek, i dostałam dwa wielkie sześciopaki budweisera.
Powiedziałam jednemu z właścicieli sklepu: „Mój przyjaciel właśnie wyszedł
z więzienia i opijamy to!”.
Wróciliśmy więc do domu Michelle na Bank Street i ugotowaliśmy spaghetti.
Wszystko było całkiem zwyczajne.
Potem zjawił się Jerry Nolan z Esther, a Sid poprosił: „Mamo, masz może
trochę kasy? Dasz mi? Chciałbym wziąć trochę koksu”.
Ann poprosiła: „Nie kupuj nic poza kokainą, zgoda?”.
Sid odparł: „Tak, mamo, nie bój się, nie będę kupował żadnej hery”. Wtedy Ann
dała mu sto dolarów.
„Ann…” – zaczęłam.
A ona: „Słuchaj, i tak ją skądś zdobędzie, więc jeśli dam mu forsę, to
przynajmniej wróci do domu”.
Dała mu więc pieniądze, a Sid i Jerry Nolan wyszli na chwilę. Może
rzeczywiście załatwili tylko koks, bo wrócili dość szybko. Potem w pogodnych
nastrojach zjedliśmy obiad. Następnie piliśmy piwo. Kiedy zaczęło się robić późno,
atmosfera na imprezie zaczęła się zmieniać. Zawsze tego nienawidziłam u tej
ekipy. To dlatego nigdy nie brałam za dużo hery. Dobrze się bawicie, a tu nagle
wszyscy jeden po drugim zaczynają biegać do łazienki. Jeśli już masz zamiar ćpać,
rób to przy ludziach, a nie chowaj się w łazience. To niegrzeczne.

E LIOT K IDD Przedawkowałem tej samej nocy, której umarł Sid. Wszyscy
siedzieliśmy przy stole w Max’s, a jeden Anglik, z którym się przyjaźniłem,
przysiadł się do naszego stolika i powiedział, że ma naprawdę, ale to naprawdę
dobry towar. Tej nocy nie planowaliśmy brać hery. Wydaje mi się, że wzięliśmy
metakwalon.
W każdym razie wróciliśmy do mieszkania Sheili, a ten facet, który przywiózł
herę z Londynu, powiedział, że poda mi towar w łazience. Poszliśmy do łazienki
Sheili i przyćpałem. I natychmiast, gdy tylko to zrobiłem, wiedziałem, że schodzę.
Wyszedłem z tej jebanej łazienki i powiedziałem: „Myślę, że już po mnie”.
Usłyszałem, że Sheila zaczyna krzyczeć: „Nie możesz umrzeć w moim
mieszkaniu!”.
Ostatnie, co powiedziałem, to: „Sheila, weź się zamknij!”. A potem, kiedy się
ocknąłem, było cztery godziny później.

E ILEEN P OLK Zaczęło się schodzić coraz więcej ludzi i poznałam, że ten Anglik,
który zjawił się z nimi późnym wieczorem, przyniósł Sidowi herę. Ten gość miał
naprawdę dobry towar. Ludzie zaczęli znikać w łazience, Sid też tam powędrował.
Kiedy wyszedł, był bladosiny. Musieliśmy wziąć koce i go w nie owinąć. Potem
zemdlał na łóżku, a wszyscy masowali go i potrząsali nim.
To było naprawdę straszne. Potem ocknął się i powiedział: „O rany,
przepraszam, że was wystraszyłem”.
Howie Pyro, Jerry Only i ja stwierdziliśmy: „Coś tu nie gra. Zwijamy się”.
Nie zamierzałam brać udziału w ćpuńskiej imprezie, bo tak naprawdę nie
chcieliśmy, żeby Sid ćpał. Po prostu chcieliśmy, żeby był czysty, bo po tym
pobycie w więzieniu wyglądał dużo lepiej. Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

E LIOT K IDD Było oczywiste, że to przeżyję. Mogłem chodzić, ale czułem się
lepiej, leżąc. Sean powiedział do mnie: „Jeśli leżysz, upewnij się, że leżysz na
brzuchu. Bo jeśli stracisz przytomność i zwymiotujesz, leżąc na plecach, zadławisz
się na śmierć”.
Debbie zabrała mnie do swojego mieszkania. Sheila mieszkała na szóstym
piętrze, a Debbie na jedenastym. Jest ranek, dochodzi dziewiąta.
Debbie mówi: „Pójdę kupić coś na śniadanie”.
Wychodzi i nagle zostaję sam. Boję się, że zemdleję. Myślę o tym, co
powiedział Sean. Wchodzę więc do łazienki, pakuję dłonie pod kran i ochlapuję
twarz lodowatą wodą – robię wszystko, co mogę, żeby nie zemdleć, bo myślę, że
gdybym stracił przytomność, to mógłbym się już nie obudzić.
Potem dzwoni telefon. To Pam Brown. Pyta: „Już wiesz?”.
„Nic nie wiem – odpowiadam. – Od zeszłej nocy niewiele widziałem”.
A ona mówi: „Sid umarł”.
Ja pierdolę. Poczułem, jakby prąd mnie kopnął. Sid musiał wziąć ten sam towar.
Nie wyobrażam sobie, żeby tej nocy mógł zdobyć herę z innego źródła.

E ILEEN P OLK Następnego dnia Michelle zadzwoniła do mnie w południe. Płakała.


Powiedziała: „Sid nie żyje”.
Pierwsze, co pomyślałam, to że histeryzuje. Pewnie tylko spał.
Ale ubrałam się, pobiegłam tam i zobaczyłam tłum reporterów przed drzwiami
pokoju. Kiedy mnie zobaczyli, ktoś powiedział: „To ta dziewczyna, która była
w sądzie”.
A potem wszyscy zaczęli robić mi zdjęcia. Podbiegłam do drzwi, policja
wpuściła mnie do środka i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że to prawda.
Ann – matka Sida – i Michelle siedziały na kanapie i płakały. Ale Ann zawsze
zachowywała się tak, jakby wiedziała, że kiedyś to nastąpi – nie wiedziała tylko
kiedy.
Michelle wpadła w amok. Wszystkich naprawdę irytowała swoją histerią.
W końcu znała Sida raptem od dwóch tygodni. Wszyscy powtarzali: „Michelle,
proszę, doprowadzasz jego matkę do szaleństwa. Ta biedna kobieta dość już
przeszła. Czy musisz robić sceny?”.
Wtedy Ann powiedziała mi, co się stało. Położyła się spać na kanapie w salonie.
Sid musiał stawić się następnego ranka w sądzie – coś związanego z kaucją, nie
wiem dokładnie. Weszła do sypialni o siódmej rano, pacnęła go w ramię
i uświadomiła sobie, że nie żyje. Michelle leżała w łóżku obok Sida, Ann zaraz ją
obudziła.
Możliwe, że przyćpał więcej hery. Ale kiedy przedawkujesz, nie wolno ci
zasnąć, bo to pewna śmierć. Jeśli przedawkujesz, musisz wypić kawę i być na
chodzie, aż masz pewność, że hera z ciebie wyszła, bo sen na tyle spowalnia
organizm, że może nawalić ci serce. Być może Sid wziął jedną z pigułek Michelle.
Może przywalił więcej hery. Mógł po prostu zasnąć. Wydaje się, że heroina, którą
wziął, była naprawdę czysta, może nawet
dziewięćdziesięciodziewięcioprocentowa. Tak twierdziły gliny.
Policjanci wrócili do mieszkania i powiedzieli: „Musimy teraz zabrać Ann
i Michelle na posterunek. Czy możesz zostać tutaj z ciałem i odpowiadać na
telefony?”.
„No dobra, w porządku” – zgodziłam się.
Ale telefon był w sypialni.
I ciało było w sypialni.
Siedziałam więc na łóżku z ciałem Sida. Byłam w sypialni przez trzy godziny
z martwym Sidem. Oprócz mnie w pokoju nie było nikogo.
Posłali po specjalny worek, żeby zabrać ciało i tak dalej, ale zajęło to sporo
czasu. Zjawiłam się tam o ósmej rano, a kiedy zabrali ciało, było już ciemno. Gdy
Michelle i Ann poszły na posterunek policji, była osiemnasta. A potem siedziałam
tam od szóstej do dziewiątej wieczorem i odbierałam telefony. To było obrzydliwe,
dzwonili ludzie mówiący z fałszywym brytyjskim akcentem i twierdzili, że są
krewnymi Sida i „po prostu usłyszeli” – a potem okazywało się, że są z „The Daily
News”.
Za każdym razem ich demaskowałam, bo znałam nazwiska krewnych Sida.
Mówiłam więc coś w rodzaju: „Och, a czy rozmawialiście już z jego siostrą
Susie?”, a oni odpowiadali: „Och tak, właśnie przed chwilą rozmawialiśmy
z Susie”, a ja odkładałam słuchawkę.

„T H E
N EW Y ORK P OST”, 2 LUTEGO 1979 ROKU: S ID V ICIOUS NIE ŻYJE.
„Gwiazdor punk rocka Sid Vicious został znaleziony martwy w mieszkaniu na
Greenwich Village – doniosła dziś policja, jako przyczynę śmierci podejrzewając
samobójstwo. Według policji, Vicious, lat 21, najprawdopodobniej zmarł wskutek
przedawkowania heroiny. Znaleziono go leżącego na wznak na łóżku w mieszkaniu
przy Bank Street 63. Policja informuje, że mieszkanie należy do Michelle
Robinson. Były muzyk The Sex Pistols został wczoraj zwolniony z więzienia po
opłaceniu kaucji w wysokości 50 tysięcy dolarów. Do więzienia trafił 8 grudnia
pod zarzutem zamordowania swojej dziewczyny Nancy Spungen, kiedy
o odrzucono jego wcześniejszą kaucję po tym, jak zaatakował brata Patti Smith na
dyskotece na Manhattanie”.

E LIOT K IDD Myślę, że to szkoda, że kiedy Sid umarł, zamknięto sprawę Nancy.
Komuś upiekło się morderstwo.
Nie sądzę, by Sid wiedział, co się stało. Nie był świadkiem śmierci Nancy.
Powiedział mi, że wstał, poszedł do łazienki, a ona leżała martwa. Szuflada,
w której trzymali pieniądze, była otwarta, a pieniądze zniknęły. To wszystko, co
wiedział.
Wyobrażam sobie, że gliniarze mogli wymyślić inny scenariusz: Sid się budzi
i orientuje, że wydała pieniądze na herę, więc ją zabija. Zakładam, że gliniarze tak
właśnie to sobie wyobrażali, bo Sid dostał zarzut morderstwa drugiego stopnia. Nie
sądzę, żeby wygrali tę sprawę. Myślę, że Sid zostałby uniewinniony.
Ale nie sądzę, żeby policję interesowało, kto zabił Nancy.

E ILEEN P OLK Ann zatrzymała się w domu mojej mamy, bo nie chciała, żeby prasa
dowiedziała się, gdzie przebywa, a ja pomyślałam, że to dla niej najlepsze miejsce,
bo o mnie nikt nic nie wiedział. To znaczy wszyscy wiedzieli tylko, że jestem
punkówą o blond włosach. Na dodatek myśleli, że jestem z Anglii. Idealne
rozwiązanie.
Tak więc po śmierci Sida Ann była w moim domu przez jakieś dwa tygodnie.
Przez cały ten czas tylko piła i płakała.
Nie mogliśmy uzyskać zgody na pogrzeb Sida w Nowym Jorku bez zapłacenia
jakichś horrendalnych sum tylko dlatego, że to był Sid Vicious. Było ciężko, bo
chcieliśmy znaleźć naprawdę ładne miejsce pochówku, żeby ludzie mogli
odwiedzać jego grób.
W końcu zamiast tego znaleźliśmy jedno miejsce w New Jersey, gdzie Sid
został skremowany, a potem zabraliśmy jego prochy do Filadelfii, bo Ann chciała
umieścić je na grobie Nancy.
Za życia Sid zawsze powtarzał: „Kiedy umrę, pogrzebcie mnie obok Nancy”.
Chcieliśmy, żeby byli razem, więc zadzwoniliśmy do rodziców Nancy i spytaliśmy,
czy możliwe jest uzyskanie miejsca na pochówek obok jej grobu. Ale się nie
zgodzili.
Ann rozmawiała z nimi. Powiedziała pani Spungen, jak bardzo chciałaby się
z nią zaprzyjaźnić, bo czuje, że jadą na tym samym wózku. Dodała, że jest jej
naprawdę bardzo źle w związku z całą tą sprawą i że ma nadzieję, że ona nie żywi
do niej urazy. Ale pani Spungen odparła tylko: „W porządku, nie zamierzam
nikogo winić, proszę tylko zostawić mnie w spokoju”.
Tak więc ja, Howie Pyro, Jerry Only, Ann i Renee, siostra Ann, pojechaliśmy
do Filadelfii, żeby rozsypać prochy Sida na grobie Nancy. Po drodze chcieliśmy
zobaczyć, jak takie prochy wyglądają. Otworzyłyśmy więc urnę w toalecie
w centrum handlowym, w którym zatrzymaliśmy się na lunch. To było naprawdę
dziwne: oglądać prochy Sida w damskim kiblu razem z Ann i jej siostrą.
Nigdy wcześniej nie widziałam prochów. Są naprawdę ciężkie. Jak gdyby
kompresowali je w tej urnie, która wyglądała jak puszka na olej i otwierało się ją
dokładnie tak jak jedną z tych puszek zamykanych próżniowo. Są solidne.
A prochy ludzkie bardziej przypominają żwir niż popiół. Więc wyglądało to jak
zamykana próżniowo puszka żwiru, ale w końcu to głównie kości, no nie?
Tak więc dojechałyśmy do Filadelfii i poszłyśmy na cmentarz. Eskortowało nas
dwóch ludzi, którzy tam pracowali. Powiedziałyśmy im: „Chcemy tylko złożyć
nasz ostatni hołd”, ale nie chcieli nas zostawić.
Miałyśmy ze sobą prochy, ale nie chciałyśmy im o tym mówić, bo dla Żydów to
była uświęcona ziemia. Nancy była Żydówką, a na żydowskim cmentarzu nie
można grzebać nie-Żydów. Tak nam powiedzieli, ale tak naprawdę chodziło im
o to, że nie chcieli mieć nic wspólnego z Sidem Viciousem.
Stałyśmy przy grobie. Padał śnieg. Wszystkie płakałyśmy. Odmówiłyśmy kilka
modlitw i zostawiłyśmy kwiaty.
Potem pojechaliśmy na drugą stronę cmentarza. Zaparkowaliśmy samochód,
Ann wzięła prochy, przeszła przez płot, wróciła do grobu Nancy i rozrzuciła na nim
prochy Sida. Potem wróciła, wsiadła do samochodu i powiedziała: „Cóż, wreszcie
są razem”.
I tak to było.
ROZDZIAŁ 40

Nie do zdarcia

M ATT L OLYA Ramonesi byli w Los Angeles, robili film Rock’n’Roll High School
i nagrywali album z Philem Spectorem, kiedy Dee Dee wysłał mnie na lotnisko,
żebym odebrał jego nową dziewczynę. Jeśli dobrze pamiętam, powiedział mi po
prostu: „Rozglądaj się za laską, która wygląda jak Connie”.
Więc zajechałem furgonetką pod lotnisko, znalazłem dziewczynę, która
wyglądała jak Connie, i zawiozłem ją do hotelu. Nazywała się Vera. Wszystkich
ogromnie dziwiło, jak bardzo przypomina Connie. Ale Vera była naprawdę miła.
Tak to już jest z facetami – mnie nie wyłączając – że dziewczyna może czasem
sprawić, że stają się spokojniejsi. Więc pomyśleliśmy, że obecność Very przyda się
Dee Dee, który dopiero co wyszedł z aresztu.
Zatrzymaliśmy się w The Tropicana Motel – byli tam wszyscy. W tym motelu,
w narożnym pokoju, spotkali się The Dead Boys, The Dictators, The Sic Fucks –
sami nowojorczycy – a poza tym było dużo wódki i piguł. No i pewnego razu
Monte Melnick i ja wyszliśmy, żeby kupić coś do żarcia, a kiedy wróciliśmy, przed
motelem stał wóz policyjny.
A potem zobaczyliśmy, jak gliny wloką Dee Dee skutego kajdankami, z rękami
na tyłku, prosto do radiowozu. W drodze do aresztu Dee Dee stracił przytomność –
zapadł w śpiączkę. W efekcie nigdy nie wylądował w pace. Zabrali go do szpitala
Cedars-Sinai, gdzie od razu zrobili mu płukanie żołądka. Spędził tam dzień czy
dwa.

D EE D EE R AMONE Wiem tylko tyle, że obudziłem się w klinice, podłączony do


jakichś rurek. Gliniarze pobili mnie w areszcie, kiedy byłem pijany. Nie pamiętam,
czemu mnie zatrzymano.
Wtedy zjawiła się Vera i w tym hotelu spędziliśmy Boże Narodzenie. W pokoju
hotelowym mieliśmy lampę, a Vera przyczepiła do niej papierową gwiazdę, którą
sama wycięła, i to była nasza choinka. Nie mieliśmy dla siebie żadnych prezentów.
Takie to były święta.
Ramonesi byli w trasie od trzech lub czterech lat. Nie mieliśmy ani grosza. Było
mnie stać tylko na to, żeby kupić sobie dwa tuinale i jedno piwo dziennie.
Tak więc zaczęliśmy współpracę z Philem Spectorem. Chodziło o to, by
przekonać jakąś dużą firmę płytową, że punk rock może być hitem. Punk rock był
na fali i ktoś wymyślił, że może uda się nagrać płytę, która trafi na listy przebojów,
jeśli jej producentem będzie Phil Spector. Ale wyszedł z tego jakiś koszmar.
Phil to był totalnie sfiksowany koleś. Nie spotkałem nigdy większego wariata
niż on, przy czym muszę powiedzieć, że bardzo mnie lubił. Zawsze nosił przy sobie
broń. No i chodziło za nim dwóch facetów, w pełni uzbrojonych.

J OEY R AMONE Kiedy byliśmy w Los Angeles, Phil Spector zawsze przychodził na
nasze koncerty i pytał: „Chłopaki, chcecie być dobrzy czy świetni? Bo ja sprawię,
że będziecie świetni”.

A RTURO V EGA Phil Spector przyszedł do Whisky A Go Go, żeby posłuchać


Ramonesów. Myślę, że chciał sprawdzić, co to za jedni. Wtedy go spotkałem po
raz pierwszy. Zjawił się z dwoma gorylami wyglądającymi jak bliźniacy, a ja
pomyślałem: „Ten cudak to Phil Spector? Ta mała szuja?”.
Byłem pod wrażeniem, a jednocześnie trochę rozczarowany, bo facet był
naprawdę dziwolągiem. Phil nie rozmawiał ze mną aż do chwili, gdy odwiedziłem
go w domu. Zobaczył na mojej skórzanej kurtce przypinkę z niemieckim
karabinem maszynowym i zapytał, czy jestem nazistą.
„Nie” – odpowiedziałem.
„Więc czemu to nosisz?” – zdziwił się.
„Lubię karabiny maszynowe” – wyjaśniłem.
Myślę, że spodobała mu się ta odpowiedź, bo mi odpuścił. Jeśli kogoś nie lubił,
dręczył go godzinami. Zaczynał dokuczać, wyzywać, ubliżać i w ogóle.

D EE D EE R AMONE Pewnej nocy Phil wyciągnął pistolet i nie chciał pozwolić nam
wyjść. John się nim zajął. Powiedział po prostu: „Phil, wyluzuj albo całkiem się
zwijamy”.
A Phil na to: „Dobra, chłopaki, tylko spróbujcie się ruszyć. Bez mojej zgody
nikt stąd nie wyjdzie”.
Musieliśmy tam siedzieć przez cały dzień, a on trzymał nas na muszce.
Musieliśmy siedzieć w salonie i słuchać, jak gra w kółko Baby, I Love You.
Nie wiedziałem, co pije. Nie mogłem się zorientować, bo używał wielkiej złotej
czary wysadzanej klejnotami. Wyglądał jak Dracula, który sączy krew. W końcu
poprosiłem: „Phil, daj spróbować tego, co pijesz”.
„W porządku, Dee Dee” – powiedział. To było koszerne wino Manischewitz,
ha, ha, ha.

A RTURO V EGA Słyszałem, że następnego dnia Phil Spector wziął Dee Dee jako
zakładnika. Dee Dee naprawdę się wystraszył. Czasami Dee Dee nie ma dobrego
wyczucia rzeczywistości, więc nie uznał tego za żart. Myślał, że Phil może być
naprawdę niebezpieczny. Zresztą w tym wypadku chyba się nie mylił.

J OEY R AMONE Gdyby do studia wszedł ktoś obcy, to byłby koniec pracy. Phil
dostałby szału. Nikt, kogo nie znał, nie miał prawa wstępu. Czasem tylko zamawiał
jakąś dziwkę, która kręciła się po studiu, a on wyzywał ją od najgorszych. Myślę,
że sprowadzał ją właśnie po to, żeby móc na nią bluzgać. A w reżyserce było
zimno jak w jebanej lodówce.

A RTURO V EGA Phil Spector był pierdolnięty. Jego dom był jak muzeum –
wszędzie pełno było jakichś debilnych gadżetów. Rozumiesz, cała masa wszystkich
tych tanich cudeniek, które firmy płytowe i rozgłośnie rozdają, promując kapele.
Tandeta. Nie wątpię, że wszystko to miało swoje uzasadnienie i mogło coś dla
kogoś znaczyć, ale pamiętam, jak pomyślałem wtedy: „Ten gość ma kupę forsy. Na
co mu te wszystkie śmieci? Co jest nie tak z tymi bogatymi ludźmi? Czemu nie
wiedzą, jak żyć?” Ha, ha, ha.

D EE D EE R AMONE Zaczęliśmy robić z Rogerem Cormanem film Rock’n’Roll


High School w tym samym czasie, gdy z Philem Spectorem nagrywaliśmy płytę
End of the Century.
Nigdy nie czytałem scenariusza do Rock’n’Roll High School. Miałem to gdzieś.
Jeśli się dobrze przyjrzysz, zauważysz, że nie mówię w tym filmie ani słowa. Mieli
przygotowane dla mnie jakieś kwestie, ale po prostu tego nie udźwignąłem. Nie
nadawałem się do tego i już. Więc po prostu zrobili z tym, co mogli.

L INDA S TEIN Dee Dee miał powiedzieć w filmie jedno zdanie, dosłownie. „Czy
możemy zamówić pizzę?” albo „Zamówcie pizzę” czy coś takiego – w każdym
razie coś o pizzy. Tylko jedną linijkę – ale i tak nie dał rady. Zrobiliśmy jakieś
czterdzieści podejść. Wszyscy strasznie się wkurzyli, że Dee Dee nie jest w stanie
tego powiedzieć. I w końcu dał sobie z tym siana! Staraliśmy się z nim ćwiczyć
i w ogóle, ale wiedzieliśmy, że to będzie problem – i to rzeczywiście był problem.

D EE D EE R AMONE Zrywali nas z łóżek, nie patrząc na nic. Budzili nas o drugiej
w nocy, żebyśmy się stawili na planie na dziesiątą. Jedno trzeba powiedzieć
o Ramonesach: to bardzo zorganizowana kapela. Za dnia kręciliśmy film, a kawałki
na płytę End of the Century powstawały w nocy.
Reżyser, Allan Arkush, był miłym facetem. Mając do dyspozycji to, co miał,
dokonał cudu. Myślę, że film sprowadził nas do poziomu podłogi – do czystej
głupoty. Pokazał Ramonesów jako bandę głupków, a to nigdy nie był głupi zespół.
W każdym razie film był pocałunkiem śmierci. Zaraz po jego nakręceniu Allan
trafił do szpitala. Dostał ataku serca. Miał tylko trzydzieści osiem lat.

J OEY R AMONE Ostatecznie produkcja płyty kosztowała jakieś siedemset tysięcy


dolarów, bo Phil wciąż robił nowe miksy. W końcu Seymour powiedział mu:
„Słuchaj, Phil, może już odpuść…”. No wiesz, chciał, żeby zostawić to tak, jak jest,
bo Phil nigdy nie był zadowolony. Chciał miksować całą płytę jeszcze raz, kawałek
po kawałku. Wariactwo.

D EE D EE R AMONE Phil Spector nie był w stanie zmiksować płyty. Po jej nagraniu
dostał załamania nerwowego. Pamiętam, jak w Nowym Jorku razem z kapelą
jechałem z wytwórni do domu i puścili coś z tego albumu – chyba I’m Affected –
a może inny numer, w każdym razie nie mogłem uwierzyć, jak okropnie to brzmi.
Po prostu strasznie. Nienawidziłem Baby, I Love You. Myślę, że na tej płycie
znalazł się najgorszy syf ze wszystkiego, co kiedykolwiek napisałem. To były moje
najsłabsze numery, chociaż dwa z nich stały się przebojami w Europie – Baby,
I Love You i Rock’n’Roll Radio.

A RTURO V EGA Kiedy Dee Dee ożenił się z Verą, uznałem, że to dobry pomysł –
że to coś, co pomoże utrzymać Dee Dee pod kontrolą. A poza tym lubiłem Verę.
Myślę, że była dobra dla Dee Dee, a kiedy ludzie się pobierają, zawsze ma się
nadzieję na to, co najlepsze. Myślę, że miłość to wspaniałe lekarstwo na wiele
chorób. Wierzę w potęgę miłości, więc sądziłem, że małżeństwo może być dobre
dla Dee Dee.
L INDA S TEIN W Dee Dee cudowne jest to, że sypiał z każdym. Dee Dee spał ze
mną, Dee Dee spał z Seymourem, myślę, że spał z Dannym – mam wrażenie, że
Dee Dee spał ze wszystkimi i z każdym. I robił ci dobrze. Był w końcu zawodową
dziwką! Wszyscy zakochiwali się w Dee Dee.
Tak więc Dee Dee i ja mieliśmy romans. Pamiętam, jak raz w Święto
Dziękczynienia – Seymour zawsze wyjeżdżał z kraju, kiedy w Ameryce
obchodzono jakieś święto, bo był pracoholikiem – Dee Dee i ja poszliśmy na
kolację, a potem zameldowaliśmy się w hotelu na rogu Sześćdziesiątej Czwartej
i Park Avenue i spędziliśmy tam noc. Święto Dziękczynienia z Dee Dee Ramonem
i jego skórzaną kurtką. Ja, matka dwójki dzieci!
Kiedy więc dowiedziałam się, że Dee Dee się ożenił, nie mogłam w to
uwierzyć. Danny Fields i ja zawsze uważaliśmy, że Dee Dee powinien mieć
romans z Farrah Fawcett lub z kimś bardzo znanym. Myśleliśmy, że może być jak
Cher i wciąż romansować ze sławnymi ludźmi.
Ale on postanowił dać się całkiem udomowić i zamieszkał w College Point
w Whitestone na Queensie – a w domu miał sztućce i porcelanę, zastawę stołową,
kanapę w salonie i kolorowy telewizor. Chcieliśmy kupić mu jakiś bardzo
praktyczny prezent, ale wszystko już miał. Mieli prawdziwe wesele, mieli zastawę
stołową, mieli wszystko z wyjątkiem podróży poślubnej – bo nazajutrz po ślubie
Dee Dee leciał z zespołem do Helsinek na tournée.

D EE D EE R AMONE Kiedy nie byłem w trasie z Ramonesami, siedziałem w domu,


w moim małym mieszkanku na parterze w Whitestone na Queensie. Whitestone to
nudna dzielnica zamieszkana przez klasę średnią. Vera i ja mieszkaliśmy tam przez
dziesięć lat. Nigdy nie czułem się tam jak w domu. Wpadałem tam w paranoję.
Kiedy chciałem zrobić sobie tatuaż, robiła się z tego zaraz wielka draka i Vera
wysyłała mnie do psychiatry. Vera dostawała kompletnej palmy w związku
z moimi tatuażami. Kiedy byliśmy razem, o każdy musiałem się z nią wykłócać.
Siadałem w gabinecie, a Vera i psychiatra próbowali robić mi pranie mózgu
i pozbawić mnie mojego charakteru.

D ANIEL R EY Dee Dee, kiedy pisałem z nim piosenki, chodził w kółko po różnych
lekarzach – psychologach, analitykach, terapeutach – więc układaliśmy nasz plan
pracy zgodnie z harmonogramem tych wizyt.
Mówił: „Muszę się spotkać z doktorem Blablabla, kończę o czwartej, potem
mam wizytę u doktora Blebleble”.
Vera dawała mu pięć dolarów, tyle, ile wystarczało na kurs taksówką z domu
i do domu. Ale nie było już mowy, żeby kupić coś na ulicy, tylko na jazdę tam
i z powrotem. To było naprawdę smutne.
Kiedy był na lekach, często były to środki silnie zmieniające umysł. To, co
przepisywali mu lekarze, robiło z niego zombie. Był to jakiś kompromis.
Wszyscy – jego żona, Monte i lekarze – sprawiali wrażenie, że chcą, by je brał, bo
dzięki nim łatwiej im było sprawować nad nim kontrolę. To było jak w szpitalu
psychiatrycznym – pompujesz w pacjentów torazynę, więc nie rozwalają już ścian,
ale są jak trupy.
To było smutne. Dee Dee cały cuchnął lekami na receptę.

B OB G RUEN Znałem Verę, bo przyjaźniła się z dziewczyną, która była wtedy moją
fotoasystentką. Rozstałem się z żoną, a ponieważ byłem sam, moja asystentka
zaprosiła mnie do Very i kilka razy wyszliśmy razem na miasto. Potem
zaprowadziłem ją do Max’s i przedstawiłem Dee Dee. A on natychmiast wpadł jej
w oko, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Świata poza sobą nie widzieli.
Dee Dee był z Connie, która naprawdę uwzięła się na niego, normalnie siała
postrach, a jej psychopatyczna energia doprowadzała go do szału. Pamiętam, że
Vera to widziała i żal jej było Dee Dee. Mówiła, że Dee Dee nie zasługuje na takie
traktowanie.

A RTURO V EGA Po tym, jak Dee Dee spiknął się z Verą, zacząłem często widywać
Connie na Trzeciej Alei. Pracowała jako prostytutka. Pamiętam, że wyglądała
naprawdę fatalnie. Myślałem, że to tylko kwestia czasu. Próbowałem z nią
rozmawiać. Mówiłem jej wszystko, co uważałem, że może jej pomóc, ale wtedy
było już za późno. Byliśmy cały czas w trasie, więc widywałem ją tylko wtedy, gdy
przejeżdżałem taksówką, a ona stała na ulicy i się puszczała.

L AURA A LLEN To było naprawdę smutne. Dee Dee powiedział mi, że znaleziono
Connie martwą – gdzieś tam, pod czyimiś drzwiami. Przedawkowała metadon
i valium. Nikt się po nią nie zgłosił. Myślę, że nie miała kontaktu ze swoimi
krewnymi, nie znaleziono przy niej żadnych numerów czy dokumentów, więc
została pogrzebana na cmentarzu dla biedoty na Staten Island.
To smutne, że tuż przed jej śmiercią Dee Dee widział ją, jak pracuje jako
prostytutka na rogu Drugiej Alei i Jedenastej. Chciał dać jej pieniądze, ale ona
zawsze uciekała, bo było jej wstyd. Wyglądała naprawdę źle, miała problemy ze
zdrowiem.

D EE D EE R AMONE Johnny Ramone powiedział mi, że Connie umarła. Zadzwonił


do mnie. Powiedział: „Connie nie żyje”.
„Ach tak?” – spytałem.
Nie mogłem nic więcej powiedzieć, bo obok stała Vera. Ze względu na nią nie
mogłem tak naprawdę opłakać Connie. Nie mogłem okazywać żadnych emocji, bo
Vera była zazdrosna.
Kiedy ostatni raz widziałem Connie, puszczała się. Podjeżdżałem furgonetką
i czekałem, żeby zgarnąć Joeya spod domu, w którym mieszkał, a Connie zawsze
tam pracowała. Próbowałem dać jej trochę pieniędzy, żeby mogła kupić sobie
towar czy coś. Wyglądała naprawdę źle. Nie wiem, jak ktokolwiek mógłby ją
pokochać, ale ja ją kochałem.
Później usłyszałem, że jedna laska starała się zebrać pieniądze, żeby kupić
trumnę dla Connie, i wszystkie dziewczyny zrzuciły się, ale inna laska zabrała te
pieniądze i wydała na dragi. Dowiedziałem się o tym kilka lat później i bardzo
mnie to podłamało.

L AURA A LLEN To zabawne, kiedyś rozmawiałam z Verą, a ona powiedziała:


„Naprawdę nienawidziłam Connie, ale później zrozumiałam, że bez względu na to,
co robiła czy kim była, zawsze próbowała dać Dee Dee dom. Przynajmniej to
jestem jej winna”.
Potem Vera opowiedziała mi historię, jak Connie kupiła kiedyś kanapę.
Pracowała, zarobiła trochę pieniędzy i kupiła Dee Dee kanapę. Ale Dee Dee wpadł
w szał i pokroił tę kanapę. Po prostu ją rozpruł – cała gąbka wyszła na wierzch.
Vera skomentowała to następująco: „To naprawdę smutne, bo biedna Connie
ciężko harowała, żeby kupić tę kanapę, a Dee Dee ją zniszczył. Starała się
zapewnić mu dom, starała się dać mu jakąś stabilność, ale przez wszystkie te dragi
i cały ten obłęd…”. Zawsze było mi żal Connie. Koniec, który ją spotkał, był tak
smutny. Wiem, że Dee Dee ją kochał. Naprawdę ją kochał. Myślę, że to była jego
pierwsza miłość. Powiedział mi, że chwile, które spędził z Connie, to
najszczęśliwszy czas w jego życiu.
ROZDZIAŁ 41

Frederick

K ATHY A SHETON Po tym, jak mój brat Scotty wrócił z Los Angeles i poszedł na
detoks, mieszkał w domu naszej mamy. Pewnego dnia powiedział mi, że poszukują
go Fred Smith i Scott Morgan, bo chcą, żeby grał na perkusji w zespole, który
właśnie założyli.
Nie widziałam Freda od kilku lat, ale kiedy zaczęli tworzyć Sonic’s Rendezvous
Band, zaczęłam spędzać z nimi sporo czasu, bo uznałam, że zespół jest naprawdę
dobry. Wtedy Fred i ja znów zaczęliśmy się spotykać.
Przez kilka kolejnych lat bujaliśmy się razem, chodziłam na koncerty i dobrze
się bawiłam. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że były to bardzo alkoholowe dni.
To znaczy ja sama dużo nie piłam, ale faceci – owszem.
Fred pociągał mnie fizycznie, co chyba zostało we mnie od czasów naszego
pierwszego spotkania, a poza tym miałam bzika na jego punkcie. Ale nie myślałam
o tym w kategoriach zakochania, no wiesz, że to mężczyzna dla mnie, że razem
zamieszkamy w ślicznym domku otoczonym białym płotkiem – nic z tych rzeczy,
nigdy. Po prostu bujaliśmy się razem, tak po kumpelsku.
Kiedy gdzieś tak około 1978 roku pojawiła się Patti, początkowo pomyślałam
sobie, że to całkiem fajnie, że podoba jej się Sonic’s Rendezvous Band, ale już nie
tak fajnie, że wchodzi na moje terytorium, ha, ha, ha.
Fred i ja byliśmy razem już od paru lat i chociaż traktowaliśmy to raczej na
luzie, to dla każdego, kto był blisko nas, było oczywiste, że jesteśmy parą. Ale
kiedy Patti zaczęła przyjeżdżać, żeby tu grać, a Rendezvous grali przed nią
supporty, okazało się, że zaczyna podrywać Freda.

B EBE B UELL Kiedy Patti Smith postanowiła się wycofać – kiedy zdecydowała, że
wychodzi za mąż i zostaje gospodynią domową – jedyną osobą, która o tym
wiedziała, był Todd Rundgren, producent albumu Wave. Tylko on jeden wiedział,
że to ostatnia płyta Patti. Nie przyznała się do tego nawet pozostałym członkom
zespołu. Todd powiedział mi, co się szykuje, ale musiałam przysiąc, że dochowam
tajemnicy – nie wolno mi było nawet wygadać się przed Patti, co wiem. Pamiętam,
jak pewnego razu weszłam do studia i zaczęłam płakać, a Patti spytała: „Co cię,
kurwa, ugryzło?”. A ja nic, tylko dalej wyłam. Todd wyprowadził mnie na
zewnątrz.
Po prostu nie mogłam się pogodzić z tym, że to ma być jej ostatnia płyta.
Rock’n’roll wywoływał we mnie wiele bardzo nastoletnich uczuć. Dla mnie była to
niepowetowana strata, coś jak śmierć w rodzinie. Może dla nich to była po prostu
ostatnia płyta: „Wielkie mi halo, będę gospodynią domową” – ale ja traktowałam to
poważnie.
Patti powiedziała mi, że Fred Smith to miłość jej życia, że chce wziąć ślub
i mieć dzieci i że tak się fajnie składa, że Fred i ona mają takie samo nazwisko, bo
dzięki temu ona nie musi zmieniać swojego.
No i spotkała Boga – ni mniej, ni więcej.

J AMES G RAUERHOLZ Patti powiedziała mi: „Znalazłam mężczyznę, którego


kocham, a wszystkim, czego szukałam przez całe życie, był mężczyzna, którego
mogę pokochać. Chcę mieć dzieci, chcę być dobrą matką i dobrą żoną – i niczego
więcej nie pragnę”.
Brzmiało to naprawdę szczerze. Powiedziałem: „Słusznie”. Dla wielu ludzi był
to spory szok i zaskoczenie, ale ja nie byłem zaskoczony. Bo spoza tych wszystkich
rewolucyjnych deklaracji: JESTEM RIMBAUDEM, JESTEM BAUDELAIRE’EM,
JESTEM BURROUGHSEM – przebijał bardzo silny motyw wokalistki wykonującej
sentymentalne piosenki miłosne w typie Billie Holiday. Innymi słowy, sztuka była
dla niej ważna, ale w zasadzie oddałaby to wszystko za dobrego faceta.
Pamiętam, jak pewnej nocy jechałem z nią i z Lennym limuzyną na koncert do
New Jersey. Trasa była długa, a Patti czytała biografię Rodina, tego rzeźbiarza. Jej
największe zainteresowanie wzbudziła kobieta, która była kochanką Rodina
i poświęciła wszystko dla jego kariery. No wiesz, za każdym mężczyzną, który
odniósł sukces…
Wszyscy bohaterowie Patti to zazwyczaj heroiczni mężczyźni, ale jej bohaterki
nie były w typie Joanny d’Arc – silnej kobiety liderki. Były to raczej niedoceniane,
zapomniane przez historię kobiety wspomożycielki.

J AY D EE D AUGHERTY Ostatnie dwa koncerty jako The Patti Smith Group


zagraliśmy w Bolonii i we Florencji. W Bolonii Patti znalazła się w bardzo
niebezpiecznej sytuacji. Koncert odbywał się na dużym stadionie piłkarskim
i organizatorzy stracili kontrolę nad tłumem. Spora część widzów weszła za
darmo – zniszczyli bramy wejściowe. W umowie, którą promotor koncertu musiał
zawrzeć z miejscową partią komunistyczną, był punkt zobowiązujący go do
zapewnienia bezpieczeństwa.
Koncert odbył się bez żadnych wielkich zakłóceń, jednak potem utknęliśmy na
backstage’u, bo pajace sprawujące funkcję ochroniarzy zamknęły żelazną bramę,
do której nikt nie miał klucza.
Tak więc jakieś osiemdziesiąt tysięcy ludzi skanduje: „Patti, Patti” – rozumiesz,
szaleństwo – a zespół zaczyna panikować: „Co się, do kurwy nędzy, dzieje?
Chcemy wrócić na scenę! Kto ma ten cholerny klucz?”.
Nagle ochroniarze zaczęli ostrą akcję. Odepchnęli resztę zespołu i otoczyli
Patti – chcieli wyprowadzić ją do samochodu. Patti naprawdę bała się o swoje
życie – myślała, że ktoś chce ją porwać i obciąć jej uszy czy coś takiego. To
właśnie wtedy uklękła i zaczęła się modlić. Modlitwa okazała się skuteczna,
chociaż powiedziałbym, że głównie pomogło to, że klucz się znalazł.
Tak więc następnego wieczora Ina, managerka Patti, powiedziała: „Coś takiego
absolutnie nie ma prawa wydarzyć się ponownie – będziemy grać tylko na takich
a takich warunkach”.
Ale następny koncert był dokładną kopią poprzedniego – tego samego rodzaju
stadion i długi wykafelkowany korytarz na backstage’u. Mam na sobie swój strój
sceniczny – biały T-shirt, białe, prześwitujące bufiaste spodnie, a pod spodem białe
stringi, żeby przez spodnie prześwitywał mi goły tyłek… Wiem, ale w tamtych
czasach wydawało się, że to całkiem niezły pomysł. Idę więc za róg, a tam stoją
carabinieri z pistoletami maszynowymi. Jęknąłem tylko: „O kurde”. Tego
wieczora to oni byli naszymi ochroniarzami.
Wybuchła zadyma. Publiczność dostała szału. Patti pewnie zabije mnie za moją
interpretację tych zdarzeń, ale była tak bardzo skupiona na przesłaniu, że nie
zastanawiała się, jaki wywoła nim efekt. Nie chcę powiedzieć, że jest to jakiś
szczególny przejaw samolubstwa, było to raczej stwierdzenie w stylu: „To jest
właśnie to, co robię, a jeśli ludziom się nie podoba, łącznie z tobą, Jay, no to mają,
kurwa, pecha”. W Ameryce podczas wykonywania ostatniego kawałka
rozwieszaliśmy za sobą wielką amerykańską flagę. Jak już wspomniałem
wcześniej, spodziewałem się, że kiedy będziemy w Europie, możemy
zrezygnować – rozumiesz, odpuścić sobie tę flagę, która mogła być postrzegana
jako symbol imperializmu. Nasłuchałem się wtedy: „O co chodzi? Nie jesteś
patriotą? Nie lubisz Ameryki?”. Stwierdziłem, że trudno, wszystko jedno. Tego
wieczora Patti wykonała długą improwizację fortepianową, w trakcie której
z taśmy odtworzone zostało przemówienie papieża. Florencka młodzież nie
przyjęła tego pomysłu zbyt dobrze. Ludzie byli zirytowani. Może myśleli, że to
świętokradztwo, a może po prostu nie chcieli już więcej słuchać tego gówna.
Więc amerykańska flaga poszła w górę, a barykady zaczęły się łamać. Na scenę
zaczęły lecieć wielkie kawały drewna nabijane gwoździami. Wtedy przypomniałem
sobie te wszystkie przerażające historie o koncertach Lou Reeda we Włoszech, na
których ktoś chciał wysadzić salę w powietrze. Kiedy tylko zobaczyłem, na co się
zanosi, pobiegłem do gigantycznej skrzyni służącej do transportu organów
Hammonda i wskoczyłem do środka. Później, kiedy grad szczątków ustał,
wyszedłem i zaczęliśmy grać dalej.

L ENNY K AYE Wszystkie dzieciaki z widowni weszły na scenę i można było


przypuszczać, że zaraz zaczną ją demolować. Tymczasem oni po prostu na niej
usiedli. Był to przejaw najwyższego szacunku i czci. To trochę tak, jakby same te
dzieciaki były metaforą – przekazywaliśmy im tę scenę, nadchodził ich czas, by
robić hałas i by mogły stać się tym, kim mają się stać.

J AY D EE D AUGHERTY Wszyscy ochroniarze zniknęli. Nie było nikogo. Żadnych


organizatorów, nikogo, nawet gliniarzy. Ludzie po prostu zaczęli wchodzić na
scenę, brali instrumenty i grali na nich. A ponieważ staraliśmy się być bardzo mili
i próbowaliśmy unikać konfliktowych sytuacji, powiedziałem: „Przepraszam
najmocniej, ale jeszcze nie skończyłem z tymi bębnami”.
To łaska boska, że udało się nam wyjść z tego cało. Mogło być groźnie.

L ENNY K AYE Zaczęliśmy od grania dla dwustu pięćdziesięciu osób w kościele św.
Marka, a zakończyliśmy, występując przed siedemdziesięciotysięcznym tłumem na
stadionie piłkarskim we Florencji. Trudno wymyślić lepszą opowieść niż ta.

J AY D EE D AUGHERTY Oficjalne rozwiązanie zespołu nastąpiło, gdy byliśmy


wszyscy w biurze naszego księgowego… Patti powiedziała coś w stylu: „Nie ma
już naszej grupy. Zejdźmy ze sceny z wdziękiem – nie będziemy ogłaszać, że grupa
się rozpadła”.
Wiem, że było to dla niej bardzo trudne, i wiem, że prawdopodobnie sądzi, że
mamy do niej żal. Chociaż gdzieś tam głęboko w środku Patti wie – taką mam
nadzieję – że wcale tak nie jest.
Nie byłem zły, byłem zdruzgotany. Przez ostatni rok działalności grupy Patti
mieszkała w Detroit z Fredem, nastąpiło więc coś, czego się obawiałem – na czysto
samolubnym poziomie – że może się zdarzyć. Nie zdawałem sobie jednak sprawy
z tego, jak bardzo utożsamiam się z zespołem. Na pytanie: „Kim jestem?”
odpowiedź brzmiała: „Perkusistą The Patti Smith Group”. Nie byłem niczym, nie
byłem sobą, byłem rzeczą. A więc to było tak, wow. Ale co teraz?
Potem dużo piłem, ha, ha, ha, brałem dużo dragów, ha, ha, ha, i wydawałem
pieniądze tak szybko, jak to możliwe, ha, ha, ha. Zaczynałem też działać jako
bębniarz-freelancer, cały czas miałem zajęcie.

L ENNY K AYE Kiedy Fred przypieczętował ich miłość, Patti przeniosła się do
Detroit i bardzo trudno było utrzymywać komunikację, gdy w zespole brakowało
głównej podpory. Znaczy nasze zadanie polegało na wspieraniu Patti – to ona
nadawała kierunek naszej estetyce – więc bez niej znacznie zwolniliśmy. Jeśli
wsłuchasz się w Wave, nie ma tam żadnych ukrytych tajemnic – ta płyta to tylko
jedno długie pożegnanie.
Mogliśmy zauważyć, że to się zbliża, bo zrobiliśmy już wszystko. Zrobiliśmy
przebój, który trafił na listy przebojów, daliśmy rock’n’rollowi nowe wcielenie,
spełniliśmy nasze marzenia – jedyne, co nam pozostało, to zarabianie na tym
pieniędzy i granie jeszcze więcej rock’n’rolla, żeby zarabiać jeszcze więcej
pieniędzy, ha, ha, ha. To nigdy nie było nam pisane, nie chcieliśmy dorosnąć i stać
się ludzką szafą grającą, choć w pewnym sensie byliśmy więźniami naszego
sukcesu, bo stadiony tak naprawdę nie pasują do muzyki, którą graliśmy. Nie da się
grać na Wembley Arena, gdzie wchodzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi, i kombinować
po swojemu, improwizując coś przez dwadzieścia minut.
Wiesz, Dont Look Back to film, który bardzo zainspirował Patti. Nie chciała
grać własnych starych kawałków, nie chciała dalej śpiewać Glorii, przestała
uważać, że Jezus umarł za czyjeś grzechy, ale nie jej. Rozwiązała kwestię, z którą
się zmagała, swoją artystyczną kwestię, a teraz zmierzała już do następnego etapu
swojej twórczości.
Czasem sztuki nie da się pogodzić ze związkami i myślę, że jest to również
jeden z powodów, dla których Patti uczyniła swój związek swoim następnym
dziełem sztuki. Myślę, że było dla niej ważne móc poświęcić się całkowicie
kochaniu drugiego człowieka, bo gdy tworzy się sztukę, wiąże się z tym pewien
egoizm. Czasami myślę, że muzycy lub artyści nie powinni nawet myśleć
o trwałym związku, dopóki nie zaczną się zbliżać do czterdziestki, bo jeśli zwiążą
się z kimś za młodu, to ta relacja zawsze będzie zajmować drugie miejsce, po
sztuce. Jeżeli ktoś myśli o życiu rodzinnym, artyści to nie najlepsza partia.

J AY D EE D AUGHERTY Patti chciała zrobić coś innego. Chciała robić piękną


muzykę z Fredem, i myślę, że Fred, jak każdy zdrowy facet, zapewne chciał jej
całej dla siebie – podstęp, którego sam bym spróbował, gdybym miał pewność, że
ujdzie mi to na sucho, ha, ha, ha.
Fred był po prostu facetem w typie Patti: wysoki, ponury, milczący. Kiedy go
poznałem, pomyślałem: „No proszę, rock’n’rollowiec z Detroit, zawodnik wagi
ciężkiej. Może nakopać ci tak, że się nie pozbierasz. Ha, ha, ha”.
Zadziałała między nimi osobista chemia, a to, że Fred grał kiedyś w MC 5, było
tylko wisienką na torcie. Patti kochała wysokich facetów z krzywymi zębami.
Dlatego z jej strony była to miłość od pierwszego wejrzenia.

L ENNY K AYE Czasem myślę o nas jako o ostatniej kapeli z lat sześćdziesiątych.
Lubiliśmy te długie, snujące się kawałki, lubiliśmy dwudziestominutowe
improwizacje. Nie byliśmy Ramonesami, nie byliśmy ironiczni jak Blondie,
byliśmy jak nowojorski oddział Partii Białych Panter.
Mieliśmy w sobie dużo rewolucyjnego, skurwysyńskiego zapału, a także
bezpośredni związek z The Velvet Underground i ich mroczną, miejską muzyką.
Mieliśmy w sobie typowy dla The Stooges zmysł destrukcji, ale jednocześnie
odwoływaliśmy się sporo do literatury, na przykład do Rimbauda.

K ATHY A SHETON Byłam wkurzona na Patti, ha, ha, ha. Nigdy nie doszło między
nami do bezpośredniej konfrontacji. Czułam się porzucona, ale z drugiej strony
nigdy nie wyobrażałam sobie mojej relacji z Fredem jako czegoś trwałego. Czułam
po prostu, że ktoś odbiera mi frajdę, którą miałam.
Pamiętam, że myślałam wtedy: „No cóż, nie do końca sobie z tym radzę”. I to
mnie wkurzało, ale też smuciło, bo była to po prostu jedna z tych rzeczy, na które
nic nie mogłam poradzić.
Pewnego razu wybrałam się do domu mojej mamy i zobaczyłam Patti i Freda
w samochodzie przede mną. Jechali tam, gdzie ja, żeby spotkać się ze Scottym. Tak
się porobiło, że oni razem jechali do domu mojej matki, a ja za nimi, ha, ha, ha. Co
za tupet!
Wiesz, Fred nie obnosił się z nią, Patti została w samochodzie, ale i tak
wsiadłam na niego: „Jak śmiesz przywozić ją do domu mojej matki!?”. Spojrzałam
na nich groźnym wzrokiem, ale tak naprawdę nie jestem typem skłonnym do
konfrontacji, więc dla mnie było to tylko moje prywatne gniewne spojrzenie, które
mówiło: PIERDOLCIE SIĘ. Fred i ja wciąż rozmawialiśmy czasem przez telefon.
Ale w końcu oczywiście przestałam do niego dzwonić.

J AMES G RAUERHOLZ Patti faktycznie udała się dość trudna sztuka. Zaliczyła
rock’n’rollową śmierć, chociaż sama nie umarła.
EPILOG

Mniejsza z tym

1980–1992
ROZDZIAŁ 42

Obrócić zwycięstwo w porażkę

W AYNE K RAMER Gdy tylko wyszedłem z więzienia, skrzyknąłem zespół i mniej


więcej po roku grania pojechałem do Anglii, gdzie wydałem singla w Radar
Records. Miała być z tego duża płyta, ale coś tam się zjebało. Kiedy wróciłem
z Anglii, w Detroit zjawił się Johnny Thunders z The Heartbreakers.
Faceci z mojego zespołu znali dilera, który zaopatrywał Thundersa, więc
zaprosili mnie, żebym spotkał się z Johnnym. Powiedzieli mi: „Stary, Johnny chce
cię poznać. Jest waszym wielkim fanem”.
Więc poszedłem na backstage i usiadłem razem z The Heartbreakers, wszyscy
ostro naćpani herą i innym gównem. Pomyślałem: „Matko, nie chcę w to znowu
wchodzić. Grałem już w tym filmie parę razy”.
Przez jakiś czas trzymałem Johnny’ego na dystans, ale potem miał robotę
w Chicago i nie chciał grać z The Heartbreakers. Zapytał, czy ja i moja sekcja
rytmiczna nie chcielibyśmy dołączyć. Kasa była naprawdę niezła, więc
powiedziałem: „Jasne”.
Wyraz twarzy tych dzieciaków, kiedy patrzyły na Johnny’ego, był niesamowity.
Po prostu uwielbiały go. Znaczy nigdy w życiu nie widziałem tego rodzaju
uwielbienia. Johnny napierdalał ich ostro – rozumiesz, pluł na nich, kopał ich po
głowach i takie tam – a oni i tak go kochali.
Oglądałem to i myślałem: „Bracie, ten gość ma potencjał. Może powinniśmy
poważnie porozmawiać o założeniu kapeli?”.
Johnny Thunders, jak wiesz, potrafił być naprawdę uroczy, jeśli było to w jego
interesie. Tak więc wdzięczył się do mnie, jak mógł. Przez cały czas, kiedy był
w Detroit, głównie piliśmy.
Nie chciałem przeginać. Dopiero co wyszedłem z więzienia. Kumałem, jakie
błędy popełniałem w przeszłości. Nie miałem zamiaru poznawać Johnny’ego
z moimi dawnymi dostawcami hery, bo ja sam nie chciałem mieć z tym światem
żadnego związku. Próbowałem właśnie ponownie rozkręcić karierę i zarabiać na
życie. Dopóki Johnny i ja byliśmy na Środkowym Zachodzie, wszystko było spoko.
Postanowiliśmy nazwać nasz zespół Gang War.
Ale kiedy przeprowadziliśmy się do Nowego Jorku i Johnny znów znalazł się
w swoim żywiole, ponownie stał się tym samym wstrętnym, rynsztokowym
ćpunem, co kiedyś. A potem kiwnął mnie parę razy. Próbował mi wmówić, że
Tommy Dean z Max’s nie chce już, żeby Gang War grali u niego, że woli zrobić
solowy koncert Johnny’ego, ale jeśli chciałbym mu akompaniować, to odpaliłby mi
stówę.
Ja na to: „Stówę, powiadasz? Dzięki, raczej zostanę w domu”.

M ICK F ARREN Gang War byli niezłą kapelą przez jakieś dziesięć minut. Kiedy
usłyszałem, że Wayne i Johnny się dogadują, pomyślałem: „To się uda, o ile nie
będzie heroiny”. Ale wystarczyło kilka godzin i Johnny wrócił do ćpania, a po paru
tygodniach Wayne też już ćpał. I wszystko elegancko się spierdoliło.

P HILIPPE M ARCADÉ Johnny Thunders zadzwonił do mnie i mówi: „Cześć, stary!


Założyliśmy kapelę z Wayne’em Kramerem! JA CIĘ, będzie świetnie. No,
nazywamy się Gang War. Chcesz dołączyć do nas na bębnach?”.
Powiedziałem mu: „Jasne, super. Zaraz podjadę. Gdzie jesteś?”.
A on: „W Ann Arbor”.
„Jak, kurwa, mam się dostać do Ann Arbor?” – pytam.
„Mamy managera i w ogóle – tłumaczy Johnny. – Kupimy ci bilet na samolot.
Odbierzemy cię z lotniska”.
Więc wsiadłem w samolot i przyleciałem. Ale jedyne tanie miejsce, które zdołał
dla nas znaleźć ten manager, to malutkie studio, które mieściło się w piwnicy domu
jakiegoś typa, gdzie na co dzień nagrywano raczej jakieś dżingle, a nie rock’n’rolla.
Więc zjawiamy się tam, a właściciel studia widzi, jak z samochodu wysiada banda
pojebów – rozumiesz, Johnny w podartej koszulce, wszyscy ciężko napierdoleni.
Pierwsze, co zrobił ten gość, to poprosił nas, żebyśmy pokazali dokumenty.
Johnny mówi: „Kurwa, jaki syf, chuj im w dupę, idziemy gdzie indziej”.
A manager: „Spokojnie, Johnny, spokojnie”.
Więc manager zaczyna negocjować z właścicielem studia i mówi:
„Zwariowałeś? To Johnny Thunders z The New York Dolls”.
Na to właściciel: „Dobra, dobra, myślisz, że ci uwierzę? Tak się składa, że mój
syn, który mieszka na górze, jest wielkim fanem The New York Dolls, więc jeśli
próbujesz wciskać mi tu jakiś kit, to zaraz będę to wiedział”.
Facet woła syna, żeby ten zszedł na dół, i zjawia się jakiś wielki, tłusty dzieciak
w krótkich gaciach, patrzy, a potem mówi: „To Johnny Thunders!”.
I zaraz wołają matkę, żeby przybiegła z aparatem fotograficznym i już chcą
pozować, a Johnny jest totalnie najebany, ha, ha, ha.
Potem idziemy do studia, a Johnny ledwie się trzyma na nogach. Właściciel
studia, gość w garniturze, z fajką w zębach, patrzy, jak Johnny zawodzi i mówi:
„Ale przecież on nie umie śpiewać!”.
A ja: „No i dobrze. Co z tego?”.
Ale ten gość dalej swoje: „On po prostu nie umie śpiewać”. Potem spytał mnie,
czemu Johnny ciągle wędruje do łazienki.
„Po prostu pije dużo wody” – wyjaśniłem.
Później, pod koniec sesji, właściciel podchodzi do mnie i po jego minie widzę,
że ma z czymś problem. W ręce trzyma czysty T-shirt i mówi do mnie: „Naprawdę
cieszę się, że nagrywa u mnie taka wielka gwiazda, ulubieniec mojego syna, ale
wydaje mi się, że Johnny musi być w niewesołej sytuacji – no wiesz, ta jego
koszulka jest taka stara, podarta i dziurawa. Daj mu to, proszę, niech ma
przynajmniej czysty T-shirt”.

W AYNE K RAMER Mieliśmy takie powiedzonko o Johnnym Thundersie, że zawsze


potrafi „obrócić zwycięstwo w porażkę”, bo kiedy wszystko zaczynało się dobrze
układać, on umiał to spieprzyć. Zgłosiła się do nas jedna wytwórnia z Holandii.
Dawali czterdzieści tysięcy na nagranie płyty, a co zostanie – to dla nas. Johnny
spotkał się z nimi i próbował ich przekonać, że powinni wydać jego solowy album
i skupić się tylko na nim, ale był tak zjebany, że goście wystraszyli się śmiertelnie
i się wycofali. To było typowe.

M ICK F ARREN A potem Wayne ożenił się z Marcią Resnick. Jak to się, kurwa,
stało? Czy to nie ja ich ze sobą poznałem? Zdaje się, że Wayne tułał się wtedy
bezdomny, to był czas zamętu. Więc wrażenie było takie, że Wayne ożenił się,
żeby mieć gdzie mieszkać. Bóg wie, w końcu Marcia miała sporą chatę, więc się
pobrali. Ale bardzo szybko to się popsuło.
Marcia wciąż pokrzykiwała na Wayne’a: „Czemu nie ćwiczysz na gitarze?”,
a Wayne odkrzykiwał jej: „Wiem, jak się gra na gitarze. Spierdalaj”. Potem szedł
do mnie, po chwili przychodziła Marcia, a Wayne nie wpuszczał jej do środka,
więc ona wrzeszczała, stojąc na ulicy.
Rany, wszystko kompletnie wymknęło się spod kontroli. Resnick, o mój Boże,
co za baba – chociaż zdarzało jej się czasem zrobić jakieś dobre zdjęcie.

B EBE B UELL W 1980 i 1981 roku Marcia Resnick zrobiła wiele zdjęć Johnny’ego,
fotografowała też mnie, więc często na niego wpadałam w jej domu. Znowu
zaczęliśmy się przyjaźnić i coś mi się wydaje, że Johnny trochę na mnie leciał.
W tym czasie Johnny był dla mnie naprawdę bardzo życzliwy i myślę, że gdyby nie
był taki parszywy i w ogóle, to dałabym się namówić na coś więcej, ale naprawdę
budził we mnie lęk.
Johnny nie był przystojniakiem – powiedzmy to sobie szczerze. Szczególnie
dłonie miał niewiarygodnie ohydne. Palce spuchnięte jak jakieś kiełbachy, pokryte
strupami i ogólnie paskudne. Nie powinnam mówić tak o kimś, kogo bardzo lubię,
ale Johnny po prostu mnie trochę przerażał. Rozumiesz, czasem gadamy sobie, a tu
krew zaczyna mu spływać po ręce… Na kogoś takiego niekoniecznie chcesz się
rzucać.

C YRINDA F OXE Dawniej błagałam Johnny’ego: „Proszę, tylko nie umieraj!”. Ale
wiedziałam, że to zaszło już ZBYT daleko. Więc tylko wciąż płakałam i płakałam:
„Johnny, proszę, nie umieraj, bo nie mam nikogo, kogo mogłabym kochać czy
z kim mogłabym się przyjaźnić, nie mam już żadnych przyjaciół, więc, proszę, nie
umieraj!”.

W AYNE K RAMER Po rozpadzie Gang War Johnny spiknął się z jednym gościem
z Detroit – nazywali go Brim, zajmował się dilerką – a ich układ polegał na tym, że
Brim załatwia Johnny’emu dragi, a Johnny gra muzykę. Brim miał być jego
managerem.
Dla Johnny’ego był to dobry układ, ale Brima ktoś wykończył, zdaje się, że
któryś z jego współpracowników. Został zamordowany w czasie, kiedy był
managerem Johnny’ego, bo nie zrezygnował z dilerki. Brim opylał mnóstwo
towaru, więc myślę, że pewnego pięknego dnia ktoś powiedział mu po prostu:
„Czemu właściwie mam ci płacić, skoro mogę cię zastrzelić? Dlaczego miałbym ci
dawać za te dragi dwadzieścia tysięcy dolarów, jeśli mogę wpakować ci kulę?”.

M ICK F ARREN No cóż, wszystko się załamało, co nie? Zaczęły się lata
osiemdziesiąte. Pojawiła się kokaina. Wszyscy wciągali koks szuflami. Do brania
dragów nie potrzeba żadnego szczególnego talentu, dlatego myślę, że
sprowadziliśmy się wszyscy do poziomu Sida, który – że tak to ujmę – był
ostatecznym produktem całego ruchu punkowego. Mam na myśli to, że Sid był
kompletnie bezwartościowy, ha, ha, ha.
Tak więc dragi przynosiły hajs, a Ronald Reagan został wybrany na prezydenta
i, no wiesz, gówno wpadło w wentylator. W gruncie rzeczy jest to smutna historia.
Hipisi przetrwali Nixona, ale punk uległ Reaganowi, wiesz, o czym mówię? Punk
nie zdołał temu sprostać.
Spójrz na Lestera Bangsa, wielkiego intelektualistę ruchu punkowego, tego
popieprzonego syna adwentystów dnia siódmego, który podczepił się pod
rock’n’rolla, ale naprawdę nie chciał iść na całość. Lester popadł w obłęd, jaki
znał – prowincjonalny obłęd, coś jak facet, który chodzi do chińskiej restauracji
i ciągle zamawia to samo danie, bo kiedyś je tam zjadł jako pierwsze i teraz już
zawsze będzie je jadał.
Zawsze mnie wkurzało, że Lester w swoich tekstach nie był w stanie wyjść poza
to bardzo wąskie rock’n’rollowe poletko. Nie potrafił nawet napisać porządnej
książki o Blondie. Z drugiej strony, w pewnym momencie pisał lepiej ode mnie,
a ja piszę bardzo dobrze. Weź dowolny fragment tekstu Lestera Bangsa i to jest,
kurwa, napisane genialnie, z tym że wciąż o tym samym. Chodzi mi o to, że jeżeli
nie zajmujesz się prawdziwym życiem, zaczynasz przynudzać.
Wciąż zastanawiam się, czemu Lester nie siadł i sam nie napisał powieści
w stylu Jima Thompsona[130]. W końcu – Bóg to wie – był wystarczająco twórczy.
Chodzi mi o to, że spod jego ręki mogło wyjść wiele dużo lepszych rzeczy. Na
serio zaczęło mnie niepokoić, że Lester dosłownie stoi w miejscu. Miało się
wrażenie, że jedyne, co mógłby jeszcze zrobić, to umrzeć. Naprawdę mnie to
u niego uderzało – czułem, że gość marnotrawi, kurwa, swój zajebisty potencjał.
Bo możesz być pewny na bank, że przedawkowanie nyquilu[131] to żadna radocha.
Są lepsze rzeczy, od których można umrzeć.

B OB Q UINE Nieraz prawiłem kazania Lesterowi, bo poważnie obawiałem się, że


chce się zabić. Picie wymknęło mu się tak bardzo spod kontroli, że powiedziałem
mu w końcu: „Dobrze wiesz, że jesteś alkoholikiem. Musisz z tym skończyć”.
Podobno – chociaż on sam nigdy mi o tym nie wspomniał, a widziałem się
z nim w przeddzień jego śmierci – no więc podobno poszedł na spotkanie AA tylko
raz, w ostatnim tygodniu życia. Było to tak, że skończył pisać książkę pod tytułem
Rock-Gomorrah – tę, która nigdy się nie ukazała. A miał już taką tradycję, że gdy
kończył coś dużego, jakiś długi artykuł albo książkę, to urządzał wielką balangę.
I tak właśnie zrobił. Skończył książkę, ale miał grypę, chciał zrobić popijawę, nie
mógł jednak pić. Zamiast tego wykupił wszystkie rodzaje syropu na kaszel,
podszedł do McDonalda na Szóstej Alei, gdzie mieli swój stolik handlarze piguł,
i dostał od nich garść towaru. Myślę, że Lester postanowił balować z użyciem
piguł, i to był błąd.
Umarł.
Naprawdę lubiłem tego gościa, wiesz? Był bardzo wrażliwy i bardzo ludzki. Był
jedną z niewielu osób, z którymi przegadałem przez telefon miliardy godzin,
i zawsze, pijany czy trzeźwy, miał coś ciekawego do powiedzenia. Mówił: „Ej,
posłuchaj tego tekstu, który właśnie napisałem dla »The Village Voice«” – i czytał
mi trzydzieści pięć stron. Nie mogę powiedzieć, że nie miałem nic lepszego do
roboty, ale to był przywilej. Lester miał pierdolca na punkcie muzyki i po części to
właśnie go zabiło, bo w latach osiemdziesiątych muzyka była totalnie chujowa.
Więc powtarzałem Lesterowi: „Rób to, co ja – po prostu kupuj te stare, jebane
płyty z bluesem”.
A on mówił: „No tak, lubię tego słuchać, ale wszystko to mnie tylko dołuje.
Rozumiesz, to jest martwa muzyka, a nic nowego się nie dzieje”.
„Wiesz – odpowiadałem – może lepiej się z tym po prostu pogodzić”. Puszczał
mi czterdziestki piątki Lonniego Macka[132] i było to całkiem fajne, ale potem
mówił: „Wiesz, to i tak… Teraz nic już się nie dzieje”.

M ICKEY L EIGH Grałem z Lesterem Bangsem w kapeli o nazwie Birdland, ale nie
byłem w stanie utrzymać ludzi w zespole, bo Lester wciąż ich odstraszał. W końcu
ja sam zrezygnowałem. Kilka miesięcy, może pół roku po odejściu z zespołu,
wydałem singla. Na stronie A był kawałek On the Beach, a na stronie B – Living
Alone. Tę piosenkę napisałem z myślą o Lesterze.
Ciekawe, czy ją znał? „Looking like a farmer in your Sunday best / Walking up
the stairs to get a good day’s rest. / Hasn’t worked a day in quite a while / He’s
living life his way because that’s his style / And he’s living alone” [Wygląda jak
farmer w niedzielnym ubraniu / Idzie na górę, by uciąć sobie drzemkę. / Przez cały
długi dzień nie przepracował ani chwili / żyje własnym życiem, taki ma styl /
wiedzie samotny żywot].
ROZDZIAŁ 43

Wygnanie na Main Street

J AMES G RAUERHOLZ W marcu 1981 roku zmarł syn Williama Burroughsa, Billy,
a William już latem 1978 roku zaczął wracać do ćpania – wskutek pobytu
w Boulder po tym, jak Billy przeszedł przeszczep wątroby. Bujał się z punkami
z Boulder, którzy, podobnie jak wielu innych, rwali się do załatwiania heroiny
Williamowi Burroughsowi.
To było dla nich coś naprawdę szczególnego. Wiesz: „Przyćpałem
z Burroughsem”. Czy coś może się z tym równać? To było jak powiedzieć: „Papież
odprawił dla mnie prywatną mszę w swoim apartamencie”. To jest coś, no nie?
Więc tacy byli ci goście. A gdy William wrócił do Nowego Jorku, inni załatwiali
mu heroinę. Całe to środowisko było naprawdę straszne. William najwyraźniej coś
przede mną ukrywał i był zupełnie do niczego. I cały czas był totalnie padnięty.
A to jest najgorsza rzecz, jeżeli chodzi o ćpunów – to, że są tacy NUDNI . Siedzą
i gadają o towarze. Jakby na ten temat było coś jeszcze do powiedzenia.
Tak więc byłem zmęczony całą tą jazdą i czułem, że mam tego dość. Wiesz,
minęło pięć lat, wspiąłem się na Mount Everest i nadszedł czas, aby zająć się
czymś innym. Chciałem przejść na emeryturę. Chciałem wykonać taki sam numer,
jaki wycięła Patti Smith. Więc załadowałem sześciometrową ciężarówkę
archiwami i innym badziewiem z The Bunker i ruszyłem przez kraj do Lawrence
w stanie Kansas.
Naprawdę nie chciałem zostawiać Williama. W końcu troszczyłem się o niego,
kochałem go. Nadal go kocham. Więc tkwiłem w rozkroku: wyprowadziłem się
z Nowego Jorku, ale i tak zajmowałem się archiwami, rachunkami bankowymi
i wszystkim innym. Ale on mógł mieszkać, gdzie chciał, a ja często tam jeździłem,
podróżowaliśmy razem, odwiedzałem go i on mnie też czasami odwiedzał.
I szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że zwabię go tutaj, do Lawrence, na
emeryturę. Ponieważ w jego wieku i z jego sławą dalszy pobyt w Nowym Jorku
stał się dla niego niemożliwy – wypaliłby się, przedawkował albo zapił na śmierć,
bo wszyscy przychodzili do niego, każdy chciał się naćpać z Heroinowym Ojcem
Chrzestnym, jak go postrzegali. „Idziemy do BURROUGHSA ” – jak gdyby to była
jarmarczna rozrywka. Tak to prawie wyglądało.

J AMES C HANCE Kiedy The Contortions zaczęli grać, jedną z moich głównych
motywacji – a myślę, że jest to motywacja wielu ludzi – było pokazanie wszystkim,
że jestem tak dobry jak inni. W tym czasie większość widowni to byli ludzie
z SoHo, którzy naprawdę mnie wkurzali. Po prostu stali, byli zupełnie bez wyrazu
i nie okazywali żadnych emocji, jakby naprawdę uważali, że są tacy cool. Po prostu
nie czułem prawdziwego entuzjazmu, więc pomyślałem: „Wy skurwiele, zaraz
zwrócę waszą uwagę”. Ta reakcja wzięła się po prostu z mojej totalnej wściekłości
i nienawiści.
Ale nigdy nie planowałam, że będę coś robić na scenie. To właściwie samo się
stało, pewnego wieczora na jednym koncercie w The Millennium. Ogarnęło mnie
coś przemożnego, zacząłem biegać po widowni, popychać i przewracać ludzi.
Chwytałem ich i odpychałem. Obszedłem całą salę, a ludzie po prostu cofali się
przede mną, tylko Anya Phillips spojrzała na mnie wzrokiem, który mówił: „Nawet
nie próbuj!”.
Nie spróbowałem.

S YLVIA R EED Myślę, że James to utalentowany człowiek, ale kiedy wszedł


w nasze życie, sprawił, że nasze kontakty z Anyą zrobiły się niemożliwe. Anya
stała się zupełnie nieobliczalna. Próbowałam się z nią spotykać, ale kiedy James
był przy niej, zawsze kończyło się to walką – prawdziwą fizyczną walką – między
nią a kimś, zwykle między nią a nim. Pewnego wieczora była impreza
w The Paradise Garage, organizował ją jakiś naprawdę podejrzany promotor,
i oczywiście nie zapłacili żadnej z kapel. Potężnie zbudowani bramkarze weszli do
środka, pokrzykując: „Wszyscy wynocha!”. Ludzie zaczęli protestować: „No
dobra, a gdzie pieniądze?”. James zaczął wrzeszczeć w kącie, aby zwrócić na siebie
uwagę. Bramkarze podeszli do niego, żeby go wyrzucić, a James wyjął wtedy coś
i się pociął.
Krew spływała mu po karku, a ci bramkarze zatrzymali się, przerażeni, nie
chcieli go nawet dotknąć, myśleli, że to jakiś kompletny świr.
Takie właśnie niesamowite sceny stały się dla Anyi chlebem powszednim.
J AMES C HANCE Anya i ja myśleliśmy, że punk się skończył, że nadszedł czas na
coś innego. Anya była w Niemczech, gdzie zainteresowała się terrorystami –
działała wtedy grupa Baader-Meinhof – i powiedziała mi, że musi podjąć decyzję,
czy ma zostać terrorystką, czy też zająć się czymś innym, co mogłoby jej pozwolić
na zarobienie jakiejś kasy. The Contortions naprawdę zwalili ją z nóg, więc
w końcu stała się naszą managerką.
Kiedy Anya zaczęła prowadzić management, oddałem się całkowicie w jej ręce.
Nie w sprawach muzyki, ale w każdej innej już tak – decydowała o tym, jak
wyglądam, i o wielu innych rzeczach, właściwie o całym moim życiu. Myślę, że
wiele osób odnosiło wrażenie, że Anya zachęca mnie, żebym zachowywał się
jeszcze bardziej po wariacku, ale w rzeczywistości było dokładnie na odwrót.
Zawsze usiłowała mnie uspokoić i stępić mi ostrze. To było tak, jakby ten
swobodny strumień nienawiści i agresji zaczynał żyć własnym życiem i przelewał
się na moje prawdziwe życie, zwłaszcza kiedy się upiłem. To było zabawne, ale
z czasem doszło do tego, że wariactwo stało się zbyt duże.

S YLVIA R EED Anya nigdy tak naprawdę nie przyznała się, że ma raka.
Powiedziała, że znaleźli jej za uchem jakiegoś guza i że szukają innych… Myślę,
że przez długi, długi czas sama nie była w stanie przyjąć tego do wiadomości.
Pamiętam, jak wyszłyśmy raz na kolację, a ona przyznała się, że jest chora.
Brzmiało to naprawdę dziwnie, bo wyglądała świetnie – bardzo schudła, odstrzeliła
się, była naprawdę elegancka. Cieszyła się, że straciła na wadze, i spytała: „Czyż
nie wyglądam pięknie?”, a wszyscy to potwierdzili.
Nie spotykałam się z nią zbyt często po tym, jak pobraliśmy się z Lou, więc
zajęło mi jakieś półtora roku, zanim zaczęło mi świtać, że Anya po prostu nie
przyjmuje do wiadomości faktu, że jest chora. Nie dbała o siebie. Nie próbowała
uzyskać ubezpieczenia zdrowotnego i dużo ćpała. To był jej sposób na to, aby nie
myśleć o tym, co się dzieje. W pewnym momencie Anya zwróciła się o pomoc do
Debbie Harry, a Debbie pomogła jej dostać się do szpitala w Westchester.
Wróciłam do szkoły, do college’u Sarah Lawrence w Westchester, więc bardzo
często odwiedzałam ją w tym szpitalu. Ale potem, kiedy rozmawiałam z innymi
ludźmi, okazało się, że nikt o niczym nie wie.

J AMES C HANCE Prawdziwym ojcem Anyi był tajwański generał, generał w armii
Czang Kaj-szeka. Z kolei jej matka pochodziła z wielce arystokratycznej rodziny
z Pekinu i uciekła na Tajwan, gdy do władzy doszli komuniści. Była bardzo
twórcza – pracowała jako scenarzystka – ale kiedy ojciec Anyi porzucił rodzinę,
poślubiła amerykańskiego żołnierza, który był wtedy w stopniu sierżanta. I to
dzięki jej ambicji dochrapał się majora czy coś koło tego. Ale był to bardzo
zwyczajny, bardzo prosty człowiek.
Anya powiedziała mi, że matka zawsze była niezadowolona, że musiała
poślubić tego faceta. Dała Anyi jednoznacznie do zrozumienia, że wyszła za mąż
za jej ojczyma po to, by zapewnić córce dom i bezpieczeństwo, ale tak naprawdę
tęskniła za bardziej twórczym życiem. Co stwarzało wiele problemów, kiedy Anya
była dzieckiem.

S YLVIA R EED Pewnego razu Anya powiedziała mi, że nie boi się śmierci,
i naprawdę sprawiała wrażenie, że się jej nie boi, ale wiem, że pod sam koniec
musiała być przerażona. Zadzwoniła do mnie, kiedy Lou i ja mieszkaliśmy przy
Christopher Street, i oświadczyła: „Chcę, żebyś poleciała ze mną do Londynu”.
„Nie mogę teraz lecieć do Londynu – odpowiedziałam. – Naprawdę musisz lecieć
do Londynu? Czy nie powinnaś być teraz raczej w szpitalu?”. Wypisała się
i poleciała do Londynu, i z tego, co pamiętam, po tym wyjeździe hospitalizowano
ją po raz ostatni.
Kiedy wróciła, trzeba było zorganizować jej odbiór z lotniska karetką i zawieźć
ją z powrotem do szpitala. Myślę, że mogło to trwać jeszcze jakieś dwa i pół do
trzech tygodni… Mówią, że była już prawie cały czas nieprzytomna. Poza tym nikt
z tych, którzy byli wtedy wokół niej, nie miał jak dzwonić do innych, a ona
mówiąc, że leci do Londynu, wywołała we mnie przeświadczenie, że musiało się
jej poprawić. O karetce i innych sprawach dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy
było już po wszystkim. Nie wiedziałem nawet, że wróciła, aż dostałam
wiadomość – chyba od Roberty Bayley – że Anya umarła. Byłam… w szoku.
Odbyło się potem spotkanie, na które poszliśmy razem z Lou. Wszyscy tylko
mówili do mnie: „Och, a co ty tu robisz?”. „Co masz na myśli, pytając, co tu
robię?”.
Anya dawała wszystkim do zrozumienia, że ją opuściłam – dowiedziałam się
tego od Roberty, właśnie wtedy. Myślę, że to był jej sposób, by nawet zza grobu
wpływać na życie innych ludzi…
W tym czasie szybko nauczyłam się, że teraz już nikt nigdy nie będzie mnie
otwarcie źle traktował, ze względu na Lou. Wszyscy byli strasznie podekscytowani
tym, że zjawił się Lou. W powietrzu czuło się dramatyczne napięcie, ludzie
opowiadali o Anyi różne historie, z których żadna nie była prawdziwa. Myślę, że
od tego, kim jesteś, zależy, co jest prawdą, a co nie. Osobiście pamiętam ją jako
osobę niezwykle trudną, niezwykle utalentowaną i niezwykle niespokojną…
Anya była również bardzo destrukcyjna. Później dotarło do mnie, w czym tkwi
problem: myślałam, że jest moją najlepszą przyjaciółką, a ona była bardziej
antyprzyjaciółką. Była kimś, kto bardzo silnie wpłynął na moje życie… Gdybym
miała być całkiem uczciwa, musiałbym przyznać, że jej śmierć była pewną ulgą.
Anya naprawdę potrafiła zranić mnie tak, jak nikt inny, z wyjątkiem Lou, i robiła to
zawsze, kiedy miała ku temu okazję.

J AMES G RAUERHOLZ W końcu czynsz za The Bunker wzrósł z trzystu


siedemdziesięciu pięciu do siedmiuset pięćdziesięciu dolarów, więc William
zdecydował się również przenieść do Kansas. Teraz to śmieszne pieniądze, co? Ale
wtedy nie stać nas było na tyle. I William był już tym wszystkim naprawdę
zmęczony. Powiedział: „Wystarczy. Spadam stąd. Wyniosę się do Kansas”.
Krótko po przyjeździe Williama zacząłem organizować w Lawrence koncerty.
W końcu udało mi się nawet zaprosić Iggy’ego.
Iggy był świetny, z tymi swoimi błękitnymi oczami, wielkimi jak księżyce. Był
wariatem – znaczy był profesjonalistą, dał świetny show, ale tak naprawdę był
przede wszystkim totalnym imprezowiczem… Pieprzył wszystkie laski, chlał na
umór, zaciągnął mnie do łazienki, żeby uciec od tych wszystkich groupies
i fagasów. Więc ciągnie mnie do jakiejś małej, starej łazienki, zamyka drzwi, kuca
na podłodze obok sedesu i mówi: „Mój manager jest całkiem do dupy. James,
robiłeś takie świetne rzeczy z Williamem, może ty byś został moim menago?”.
Tymczasem wciągamy koks z klapy kibla, a ja myślę: „Czy to naprawdę jest to, co
chciałbym robić w życiu? Podróżować w ślad za szaleńcem i dać się w końcu
zabić?”. Więc wymigałem się od odpowiedzi, mówiąc coś w rodzaju: „Och, stary,
co za zaszczyt, dzięki, bardzo chciałbym to robić, mogę ci pomóc, bla, bla, bla”.
Jeszcze tej nocy poszliśmy do jednego naprawdę parszywego baru ze striptizem,
w typie knajpy dla wsioków i kierowców ciężarówek. Iggy pił jednego czarnego
rosjanina za drugim: ciach, i następny, ciach, i następny. Potem wyciągnął mnie na
parking, żeby się wyżalić, brzmiało to jak gadka w stylu Lestera Bangsa: „Stary,
nikt mnie nie rozumie, jestem naprawdę wrażliwy, a wszyscy myślą, że pieprząc te
wszystkie laski, wciągając te wszystkie dragi i będąc taką gwiazdą, powinienem
być superszczęśliwy, ale tak naprawdę czuję się zraniony i samotny, potrzebuję
w moim życiu kogoś, kto zapewniłby mi stabilizację, James, kogoś takiego jak ty”.
W tym momencie Iggy leżał na ziemi, oparty na łokciu, a ja leżałem obok,
dokładnie w tej samej pozie – w końcu jestem z Iggym, no tak, więc czemu nie
położyć się, ot tak, na parkingu?
I wtedy słyszę ryk silnika, a samochód, który stał zaparkowany tuż obok, rusza
prosto na nas. Więc Iggy biadoli nad swoją samotnością, a ja chwytam go bez
ostrzeżenia w ramiona i turlamy się tak ze cztery razy, łup, łup, łup, łup, po
parkingu, a tu obok nas przejeżdża pikap, WWRRRUMMM – facet nawet nas nie
zauważył – po czym wycofuje, WRRR …
Iggy nagle ocknął się z tego całego roztkliwiania się nad sobą i zaczął
wrzeszczeć na kierowcę: „Ty chuju pierdolony, ty dupku, o mały włos, a byś mnie
zabił! Wiesz, kim jestem? Mogłeś zatrzymać historię rock’n’rolla! Jebana świnio,
na drugi raz patrz, jak jedziesz!”.
A gość na to: „Weź się pierdol”. Mówię do Iggy’ego: „Chodźmy stąd, stary,
może lepiej się czegoś napijmy?”. Pikap odjeżdża, a my wchodzimy do
The Blockhouse i siadamy przy stoliku. Dwie minuty później otwierają się drzwi
i do środka wpada ten zwalisty wsiok kierowca. Rusza prosto do naszego stolika
i mówi: „Nie podoba mi się, co mówiłeś o mojej matce, ty cioto”, po czym daje
Iggy’emu z liścia, a krew leje się jak na filmach karate. Tylko jeden mocny cios
sprzedany przez stół, wszystkie szklanki lecą na podłogę, a facet odwraca się
i wychodzi w tej swojej kurtce drwala. Normalnie scena z Magnum, P.I. [133].
Dostaliśmy od barmana zimny, mokry ręcznik i przyłożyliśmy go do
krwawiącego nosa Iggy’ego, który zaczął trochę popłakiwać. Tak, uczucia
Iggy’ego naprawdę zostały zranione. Ten wielki, włochaty wsiok też go źle
zrozumiał.
Zabraliśmy go do jego pokoju. Naprawdę popsuło mu to nastrój. Już więcej nie
poruszał tematu, żebym został jego managerem.
ROZDZIAŁ 44

Urodzony, by przegrać

D EE D EE R AMONE Rock’n’roll automatycznie znieczulił mój bunt. Przez


piętnaście lat po prostu non stop byliśmy w trasie, bez przerwy. Nie byłem już
w stanie zdzierżyć vana – tego siedzenia z tyłu i gapienia się przez okno. Nikt
nigdy ze mną nie rozmawiał. Johnny i Joey nie gadali ze sobą od lat. Był czas,
kiedy mieliśmy autobus, a w nim były cztery osobne przedziały. John siedział
w jednym ze swoją dziewczyną, Mark siedział w drugim ze swoją, w trzecim Joey
z Lindą, a w czwartym – ja. A jeśli się przypadkiem spotykaliśmy, bywało
naprawdę paskudnie. Nie byliśmy nawet w stanie wyjść razem z autobusu ani
odbierać razem kluczy do pokojów hotelowych z recepcji. Najzwyczajniej
w świecie nie mogliśmy znieść swojego widoku.
W Ramonesach denerwowało mnie wiele rzeczy. Na przykład do białej gorączki
doprowadzało mnie granie co wieczór Pinhead – co za debilny kawałek! Mam
wyszczerbione zęby, bo musiałem śpiewać refren w Pinhead. Mieliśmy kiedyś
takiego technicznego, który ważył ze sto pięćdziesiąt kilo – miał ksywę Bubbles –
który przebierał się w strój półgłówka, a na głowie miał maskę półgłówka[134].
Ale był tak gruby, że kiedy wskakiwał na scenę, to ona się cała trzęsła, a mikrofon,
do którego śpiewałem, walił mnie w mordę. Nienawidziłem tego cholernego
kawałka. Cieszę się, że już nie muszę go grać co wieczór. Dobre w nim było tylko
to, że graliśmy go zwykle pod koniec. To mnie trochę pocieszało. Myślałem wtedy:
„No dobra, potem tylko jeden cholerny numer i zrywam się stąd”. Po nim był
jeszcze kawałek Glad to See You Go. Kiedy leciał, mówiłem: „No, stary, trzy
kwadranse przeszły. Zaraz będzie można zejść ze sceny i iść do hotelu”.
Miałem też totalnie dość tej stylizacji na małego chłopca – tych włosów na pazia
i tej motocyklowej kurtki. Nie chciałem być małym chłopcem. Nie umiałem
dorosnąć. Czterech facetów w średnim wieku, którzy udają wyrostków. Robiło mi
się niedobrze od grania tych starych kawałków. Czułem się jak jakiś oszust, stojąc
tak w tej skórzanej kurtce i podartych dżinsach – ubrany tak, jak ubierałem się
kiedyś, gdy myślałem, że jestem po prostu bezwartościowym gównem.
B OB G RUEN Jednego wieczora wpadłem na Dee Dee w The Cat Club. To było już
po jego odejściu z The Ramones. Powiedział mi: „Nie mam żony, nie mam
dziewczyny, nie mam kapeli. Jestem samotny, nikt mnie nie kocha”. Odparłem:
„Dee Dee, ja cię kocham”, bo naprawdę go lubię, ale to mu nie pomogło za bardzo,
bo czuł się bardzo samotny i bardzo odcięty od wszystkiego – choć przecież to on
się od wszystkiego odciął.
Arturo zapytał mnie, czy powinni pozwolić mu wrócić do zespołu, a ja
odpowiedziałem: „No pewnie! Jest Ramonesem, to w końcu Dee Dee Ramone,
najbardziej Ramonesowski ze wszystkich Ramonesów, to po prostu
rock’n’rollowiec!”.
Arturo zgodził się ze mną, ale dodał: „Wiesz, ciężko było wytrzymać z Dee Dee
w zespole. Przez wiele lat sprawiał im mnóstwo kłopotów, trzeba było się z nim
ciągle szarpać”. Ramonesi czuli, że sami nigdy go nie wyrzucą, bo zbyt wiele
zrobił dla kapeli. Napisał masę kawałków, był ich motorem.
Ale ponieważ Dee Dee sam odszedł, wcale nie musieli go ponownie
przyjmować. I nie chcieli. Po prostu czuli, że olał ich równo, bo zostawił ich na
zimno w połowie tournée, co kosztowało ich kupę kasy, a on miał to najwyraźniej
gdzieś. I czuli, że naprawdę nie chcą tego przerabiać ponownie. Dlatego nie
zgodzili się na jego powrót do zespołu.

L AURA A LLEN Mieszkałam z Dee Dee Ramone zaraz po tym, jak odszedł
z Ramonesów. W pierwszym roku naszego związku kupiliśmy pistolet od jednego
latynoskiego dzieciaka na Dziesiątej. Dee Dee zawsze nosił przy sobie nóż, zawsze
miał mosiężny kastet i różne inne gadżety, z tym że tak naprawdę nie
przejmowałam się ani tym kastetem, ani tym nożem. Ale pistolet zaczął mnie
przerażać po pewnej nocy, kiedy szliśmy z Dee Dee zorganizować trochę trawy na
Dziesiątej i zaczął iść za nami gliniarz.
„Ej, ty tam, pod ścianą – woła. – Co tam masz w kieszeni?”.
A Dee Dee miał przy sobie tę spluwę, normalnie w kieszeni dżinsów. Gliniarz
zaczął przeszukiwać Dee Dee, a ja pomyślałam: „O matko, to koniec. Dee Dee
idzie do pudła”.
Myślę, że za noszenie broni bez pozwolenia dostaje się rok bezwzględnej
odsiadki. No więc gliniarz go przeszukuje i znajduje trawę. Znaczy ten gość to był
tajniak, nie mundurowy. No i gość pyta: „Czekaj, czy ty nie grałeś w tym zespole,
no, w Ramonesach, co? Wyglądasz znajomo. Czy ty przypadkiem nie jesteś Dee
Dee Ramone?”.
Dee Dee potwierdza. A gliniarz na to: „Powiedz, co tam u ciebie?”. I sam
zaczyna opowiadać, jak był na koncercie Ramonesów w jakimś college’u, kiedy
miał piętnaście lat. Myślałam, że padnę. Naprawdę byłam przekonana, że zaraz
znajdzie broń. Ale dzięki Bogu kiedy go przeszukiwał, nie wyczuł spluwy. Zabrał
tylko trawę i powiedział: „Jeśli jeszcze raz cię tu złapię, będziemy musieli cię
przymknąć”.

C YRINDA F OXE Pozwoliłam, żeby Johnny Thunders zatrzymał się u mnie, gdy
wprowadziłam się do mieszkania Jacka Douglasa[135]. Była tam granatowa kanapa
i oczywiście kazałam Johnny’emu spać na tej kanapie, w końcu nie będzie spać
w moim łóżku. „Jesteśmy przyjaciółmi, śpisz na kanapie”. Spoko.
Więc jednej nocy Johnny spał na kanapie, a ja wyszłam z mojego pokoju.
Podkład, który Johnny zazwyczaj nakładał, starł mu się z twarzy i wyglądało to tak,
jakby całą skórę miał pokrytą wielkimi, sino-czarnymi wybroczynami. Leżał na
ciemnej sofie, więc uznałam, że po prostu spocił się w nocy i że to barwnik
z tkaniny poplamił mu skórę. To znaczy tak sobie wtedy pomyślałam, więc kiedy
się obudził, powiedziałam: „Lepiej się umyj, bo wydaje mi się, że kanapa
zafarbowała ci twarz”. Wsadziłam go pod prysznic i zaczęłam szorować. Był
w fatalnym stanie, naprawdę fatalnym, nigdy w życiu nie widziałam nikogo, kto by
tak okropnie wyglądał. Całe ciało miał w bliznach, guzach i naroślach, stopy miał
odrażające, do tego pełno siniaków, bo robił sobie iniekcje w nogi, w stopy –
wszędzie, gdzie jeszcze się dało. Wszędzie miał wrzody.
Był to tak okropny widok, że chciałam tylko zeskrobać to zło z niego. Ale nie
wiedziałam, że wziął jakieś piguły. Był OK , a potem nagle, gdy tylko poleciał na
niego strumień wody… O mały włos, a bym go utopiła, naprawdę było blisko, bo
uderzył głową o wannę. Myślałam, że umrze. Bardzo się wystraszyłam. Myślałam:
„Co mam z nim teraz zrobić?”.

L AURA A LLEN Stiv Bators chciał, żeby Dee Dee dołączył do niego w Paryżu
i założył z nim zespół. Stiv powiedział Dee Dee, żeby przyleciał do Paryża, że
będzie świetnie. Stiv wydzwaniał do nas i mówił: „Mamy ogromne mieszkanie.
Możecie się tu zatrzymać”.
Zespół miał się nazywać The Whores of Babylon. A Caroline, dziewczyna
Stiva, miała w Paryżu naprawdę świetną chatę. Dwupoziomowe mieszkanie,
rzeczywiście niezłe. Caroline pochodziła z bogatej rodziny. Jej ojciec był
właścicielem jednego słynnego paryskiego hotelu i rodzice jej pomagali –
rozumiesz, dawali kasę. No więc Stiv chciał, żebyśmy zostali z nimi w Paryżu
i razem złożyli nowy zespół.

J AMES S LIMAN Po rozpadzie The Dead Boys Stiv Bators wyjechał do Los
Angeles, gdzie nagrał z Gregiem Shawem parę singli w stylu power pop, a potem
przeniósł się do Londynu i założył The Lords of the New Church.
The Lords of the New Church podpisali kontrakt z IRS Records i nagrali, jak mi
się wydaje, ze trzy albumy i całe mnóstwo singli. Kiedy współpracowali z IRS , ich
managerem był – a raczej bywał – Miles Copeland, który naprawdę nie miał do
nich cierpliwości i – jak mi mówiono – nie był w stanie zdzierżyć całego tego
gówna, jakie generowali Stiv Bators i Brian James. Wiesz, o co chodzi: zawsze
potrzebowali kasy, ciągle się kłócili, no i ćpali. Miles był biznesmenem i naprawdę
nie chciał się z tym wszystkim pierdolić, a jeśli oni nie robili tego, czego on od nich
chciał, miał mnóstwo innych kapel, którymi mógł się zająć. Tym, że mogą się
rozpaść, w ogóle się nie przejmował.
Opowiadano mi, że kiedy wreszcie The Lords of the New Church się rozlecieli,
Stiv przeglądał któregoś dnia „Melody Makera” i natknął się na ogłoszenie, że jego
zespół szuka nowego wokalisty – w ten sposób dowiedział się, że nie jest już
w składzie. I dostał szału.

M ICHAEL S TICCA Stiv to była jebana szuja. Namówili mnie na pracę w ekipie
technicznej z The Lords of the New Church. Mówiłem mu: „Weź tak nie szarżuj”.
Ale on rzucał się na odsłuch, a potem narzekał: „Au, bolą mnie plecy, bolą mnie
plecy”. Wszyscy musieliśmy więc przerwać tournée i wracać do Londynu na dwa
lub trzy dni. Stiv powtarzał w kółko: „Au, bolą mnie plecy”. Powiedziałem:
„Znajdziemy ci lekarza w Londynie. Zostajesz z nami”. A on: „Nie, muszę wracać
do Paryża, muszę wracać do Caroline”. Wszyscy totalnie się wkurzyli, bo byliśmy
w trasie i nie było mowy, żeby ją odwołać. Od tego zależało nasze życie –
wszystko wisiało na włosku. Zrobiliśmy więc przesłuchanie, bo potrzebowaliśmy
kogoś, kto by z nami śpiewał. Stiv dowiedział się o ogłoszeniu, że szukamy
nowego wokalisty, przyleciał z Paryża do Londynu i wystąpił z nami w Londynie.
A po tym jebanym koncercie powiedział nam: „Chuj wam w dupę, chłopaki.
Spadam stąd”.

J AMES S LIMAN Kiedy Stiv mieszkał w Londynie, był z taką jedną dziewczyną –
jak ona się nazywała? Angelica? Alexandra? Nie, czekaj, skasuj to, mam:
Anastasia. Anastasia, bo Stiv zawsze mówił do niej „Stacy”. Była Brytyjką, bardzo
ładną, miała blond włosy i uprawiała czary. Podobno mieli nawet coś w rodzaju
ślubu, wiesz, odprawili jakiś rytuał magiczny, ale ta ceremonia nie była wiążąca,
nie miała mocy prawnej. W każdym razie Stiv był w niej bardzo zakochany.
Lubiłem Stacy.
Ale potem, kiedy spiknął się z Caroline i przeniósł do Paryża po rozpadzie
The Lords of the New Church, za każdym razem, kiedy widziałem się ze Stivem,
nie dało się z nim gadać, był zbyt naćpany. Walił albo heroinę, albo metę, albo
jedno i drugie.

L AURA A LLEN Kiedy Dee Dee i ja dotarliśmy do Paryża, do domu Stiva


i Caroline, przez pierwsze kilka dni było w porządku. Wszyscy wyszliśmy na
kolację z facetem, który był szefem francuskiej MTV . Mówił o promowaniu albumu
The Whores of Babylon w Paryżu, a kolacja była naprawdę miła. Paryż to bardzo
ładne, romantyczne, urocze miasto. Ale potem wszystko bardzo szybko się
popsuło.
Dzień po nas, czy jakoś tak, w Paryżu pojawił się Johnny Thunders i zaczął się
prawdziwy koszmar. Wydaje mi się, że Johnny jeździł wtedy z koncertami po
Europie. Stiv i Johnny byli dobrymi przyjaciółmi, a Caroline wręcz uwielbiała
Johnny’ego, ale Dee Dee powiedział Stivowi: „O ile nie będzie tam Johnny’ego –
w porządku. Po prostu ma go nie być”.
Sądzę, że Stiv naprawdę nie wiedział, co robić. Naprawdę nie chciał się
opowiedzieć po żadnej ze stron, a Johnny był wtedy w Paryżu, więc drugiego dnia
naszego pobytu zjawił się w mieszkaniu. Dee Dee w pierwszej chwili zachował się
jak trzeba, opuścił gardę, wiesz: „W porządku, co tam, kurde”. A potem zaczęli
mówić o założeniu zespołu. Pomysł jakoś zakiełkował po tym, jak przyjechaliśmy
do Paryża, w składzie mieli być Stiv Bators, Johnny Thunders, Dee Dee i jeden
perkusista, chyba z zespołu Mike’a Monroe’a albo Hanoi Rocks.
Zaczęły się więc próby i postanowili, że będą cali wytworni. Na tę próbę
wszyscy się wystroili. Było to na swój sposób urocze, rozumiesz… Dwie godziny
gapienia się w lustro, poprawiania włosów, przebierania w naprawdę ekstraciuchy.
Ale kierowca furgonetki przyjechał z dwugodzinnym opóźnieniem. Jeżeli chodzi
o punktualność, Dee Dee jest totalnym pedantem – powiedział mi, że
u Ramonesów wszystko zawsze było na czas i wszystko musiało być zaplanowane.
Chociaż nie grał już z nimi od półtora roku, nadal działał zgodnie z tym
Ramonesowskim schematem. Tak więc Dee Dee dostał szału, kiedy furgonetka się
spóźniła.
Stiv powiedział: „Dee Dee, nie jesteś w już Ramonesach, to inne miasto, inny
skład”. A Dee Dee na to: „No i chuj. Stary, to jest jakaś popelina!”.
Stiv próbował nam wyjaśnić, że Paryż różni się od Nowego Jorku, a ludzie się
tu tak nie spieszą, że jeśli ktoś mówi, że będzie w południe, to można się go
spodziewać o drugiej. Że tutaj obowiązuje wyluzowane podejście. Ale Dee Dee nie
mógł tego pojąć. Więc kiedy ten kierowca furgonetki przyjechał z dwugodzinnym
poślizgiem, Dee Dee roznosiło. Dee Dee, Stiv, Johnny Thunders, Caroline i ja
wsiedliśmy do furgonetki, a potem Stiv i Johnny musieli przyćpać. Johnny chciał
trochę trawy, haszu czy czegoś, więc musieliśmy chwilę poczekać, żeby coś sobie
zorganizował.
Dee Dee powtarzał: „Co za totalne badziewie! Johnny zawsze odwala taką
popelinę!”.
Stiv mu na to: „Dee Dee, już nie jesteś w Ramonesach, wiesz? Weź daj se na
luz!”. Ja i Stiv usiłowaliśmy go uspokoić, ale Dee Dee wyskoczył z furgonetki,
pobiegł za Johnnym i znalazł go, jak jadł falafela i rozmawiał z jednym gościem,
który – według Dee Dee – był jakimś ściemnionym dilerem i nie miał niczego przy
sobie.

B EBE B UELL W moim odczuciu Stiv i Caroline byli dla siebie bardzo destrukcyjni.
Uważałam też, że naprawdę się kochają i na pewno czuli, że są dla siebie
stworzeni. Nie wydaje mi się, żeby mieli na siebie najlepszy wpływ. Co nie znaczy,
że nie lubiłam Caroline. Caroline naprawdę kochała Stiva. Nikt nigdy nie kochał go
tak jak ona. Nie rzuciła go, nie zdradzała, ale czy tak naprawdę dbali o siebie
nawzajem? Czy mieli co jeść? Nie sądzę. Czy mieli gdzie spać? Nieee, nie wydaje
mi się, żeby zaprzątali sobie głowę takimi sprawami.

L AURA A LLEN Kiedy byliśmy u Stiva i Caroline, Johnny Thunders spał na


kanapie – to był naprawdę smutny widok. Ćpał non stop. Wkrótce po naszym
przyjeździe zawieruszył się gdzieś mój zegarek i okulary słoneczne, a Dee Dee nie
mógł znaleźć płaszcza.
To był styczeń albo luty, było zimno, więc kiedy Dee Dee stracił płaszcz, zaczął
się wpieniać. Od razu stwierdził: „To musi być Johnny, to on kradnie nam rzeczy.
Co za badziewie”.
Otworzyliśmy więc walizkę Johnny’ego, a Dee Dee znalazł tam swój płaszcz.
Dee Dee stracił panowanie nad sobą. Naprawdę się zagotował. Tak go
roznosiło, że nie byłam w stanie go uspokoić. Pomyślałam: „O rany, zrobi, co ma
zrobić”.
Pamiętasz gitarę Johnny’ego? To był chyba gibson sunburst z 1957 roku. No
więc Dee Dee rozwalił tę gitarę, a potem chwycił pojemnik drano, no wiesz, środka
do udrażniania rur i jakiś płyn do naczyń, co tam miał pod ręką – windex,
cokolwiek – i zaczął wylewać to wszystko na ubrania Johna, i darł je na strzępy.
Raju.
Stiv i Caroline gdzieś wyszli, byli chyba w jakimś klubie otwartym do późna,
wrócili, zdaje się, o szóstej nad ranem. Kiedy Dee Dee dostał szału, była dziesiąta,
może jedenasta w nocy. Całą noc spędziłam z nim, próbując go uspokoić. Dee Dee
był wściekły, więc nie kładliśmy się spać, tylko czekaliśmy na Stiva i Caroline.
Kiedy wreszcie przyszli, Stiv był w porządku, ale Caroline wydawała się trochę
nie teges, bo natychmiast pobiegła na dół, po prostu schowała się w sypialni i nie
wychodziła. Dee Dee wciąż był roztrzęsiony. Wściekły. Totalnie wściekły. Mówił:
„Zegarek Laury – skradziony, jej okulary – skradzione, znaleźliśmy mój płaszcz
w walizce Johnny’ego! Czemu w ogóle wpuszczałeś tu Johnny’ego, skoro
powiedziałem ci na początku, że go tu nie chcę. Zgodnie z pierwotnym planem
Johnny’ego miało nie być. Wiedziałem, że tak będzie! Wiedziałem, że tak będzie!”.
Dee Dee znów zaczął się nakręcać, chwycił nóż i popchnął mnie, Stiva i Gabę
na kanapę. Gaba to był naprawdę sympatyczny dzieciak, Francuz, dopiero co po
dwudziestce, wyglądał jak kopia Joeya Ramone. Uwielbiał Ramonesów. Dee Dee
i Johnny Thunders to byli jego idole – a tu Dee Dee macha mu nożem przed nosem
i zmusza go, żeby usiadł na kanapie. Gabę i nas wszystkich. To było przerażające.
Dee Dee chciał się naćpać. Chciał heroiny. Z tym nożem wymierzonym w nas
był naprawdę groźny, gdy mówił: „Jeśli nie załatwicie mi hery, to was, kurwa,
zabiję. Po prostu was potnę, potnę was wszystkich. Albo dacie mi dragi, albo,
kurwa, nie żyjecie”.
Potem Dee Dee chciał, żebym go dźgnęła. Powiedział: „Masz, weź ten nóż, weź
go, dźgnij mnie, no, dalej, co jest, nie chcesz ze mną walczyć?”. „Nie chcę” –
mówię mu. Wtedy on: „Aha. To może ty, Stiv, chcesz ze mną walczyć? No, chodź,
pokaż, co potrafisz, walcz ze mną. Już, bierz nóż i spróbuj mnie dźgnąć”.
Dee Dee był jak baletnica z tym nożem. A Stiv – Bogu dzięki – zaczął go
uspokajać, mówiąc: „Dee Dee, nie jesteśmy twoimi wrogami, bardzo mi przykro,
że sprowadziłem Johnny’ego, ale to mój przyjaciel, więc uspokój się. Uspokój się”.
W końcu Stiv zadzwonił, gdzie trzeba, i zjawił się jakiś facet z dragami. Dee
Dee przyćpał, a potem się uspokoił.
W tym czasie rzeczy Johnny’ego były już zniszczone, a gitara, która była dla
niego całym życiem – rozbita w drzazgi. I do tego ubrania – podarte na strzępy
i posypane drano. Stiv i Dee Dee porozmawiali o tym i Dee Dee stwierdził: „No
cóż, powinniśmy chyba stąd spadać, bo Johnny naprawdę się wkurzy, jak to
zobaczy. Nic z tego nie będzie, to oczywiste. To się nie może udać”.
Tak więc Stiv musiał zadzwonić do linii lotniczych i nakłamał, że ze względu na
nagłą śmierć w rodzinie Dee Dee i ja musimy dostać się na najbliższy lot do
Nowego Jorku. Potem wezwał taksówkę. Odprowadził nas na dół z bagażami. Był
naprawdę miły. To był ostatni raz, kiedy go widzieliśmy.

C HEETAH C HROME O tej zadymie najpierw opowiedział mi Dee Dee. Zaczął


wygadywać, że Johnny Thunders i Caroline mają romans, co było totalną bzdurą.
Potem przyznał, że pociął Johnny’emu ubrania, połamał mu gitarę i rozlał clorox na
jego ciuchy.
Nie wiedziałem, czemu to zrobił. A kiedy Johnny wrócił do Nowego Jorku, był
naprawdę, ale to naprawdę zbolały. I też nie miał pojęcia, czemu Dee Dee mu to
zrobił. Może Dee Dee czuł, że Johnny ukradł mu Chinese Rocks?
Rozmawiałem o tym przez telefon ze Stivem, który był w Paryżu, i Stiv też nie
wiedział, czemu Dee Dee tak się zachował. Powiedział mi: „Nie mam pojęcia, co
odjebało Dee Dee, pracowało się z nim dobrze, a potem, jak przyjechał Johnny,
wszystko poszło się jebać”.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, ale czasami po prostu nie mogę wytrzymać tego
odpału Dee Dee.

P ATTI G IORDANO Kiedy Johnny wrócił z Paryża, zaczął bywać u mnie – miałam
chatę przy Dwudziestej Drugiej – i był naprawdę wkurzony na to, co wyprawia Dee
Dee. Powiedział, że to, co zrobił Dee Dee, było fatalne, że Dee Dee to ścierwo i że
on już się z nim porachuje. Stało się to naprawdę najważniejszą sprawą w jego
życiu, ta złość i wielkie pragnienie zemsty. Próbowałam nawet naprawić mu tę
gitarę. Zaniosłam ją do studia, a jeden z inżynierów w firmie nagraniowej, w której
pracowałam, miał ją dla mnie naprawić.
Johnny i ja mieszkaliśmy razem, kiedy to się stało. Johnny wyszedł jednego
wieczora do The Scrap Bar i, jak mi powiedział, przyszedł tam Dee Dee, ale go nie
zobaczył. Więc Johnny podkradł się i przyłożył Dee Dee w tył głowy kuflem piwa.
Powiedział mi, że po tym, jak go grzmotnął, wybiegł przez drzwi.
Johnny przyszedł stamtąd prosto do domu, cały nabuzowany, i powiedział:
„Dostał skurwiel za swoje, za to, co mi zrobił! Dopadłem go! Dostałem go!”. Był
jak mały dzieciak – wiesz: „Oddałem mu!”. I tak to się skończyło.

J AMES S LIMAN Caroline zadzwoniła do mnie z Paryża i powiedziała, że Stiv nie


żyje. Musiałem zadzwonić do rodziców Stiva i przekazać im tę wiadomość.
Podobno Stiv i Caroline chodzili sobie po Paryżu i Stiva stuknął samochód.
Podobno kierowca był pijany.
Po kolei: Caroline powiedziała, że wzięła Stiva do lekarza, a ten stwierdził, że
nic mu nie jest, wrócili więc do domu i położyli się spać. Stiv umarł we śnie.
Okazało się, że skrzep, który powstał wskutek urazu, dostał się do jego mózgu.
W takich okolicznościach nie powinno się iść do domu i zasypiać, prawda, ale Stiv
to zrobił.

M ICHAEL S TICCA To śmieszne, bo po tym wszystkim, co Stiv Bators i ja


przeszliśmy, gdy odszedł z The Lords of the New Church, ten jeden, kurwa, raz,
powiedziałem mu: „Ty jebany ciulu, coś ty, kurwa, narobił, jak mogłeś odwalić
taką chujową akcję – rozwaliłeś trasę, musieliśmy wracać do domu w niesławie,
bla, bla, bla…”.
Ten jeden raz tak mu nagadałem, a potem Stiv umarł i już nigdy go nie zobaczę.
ROZDZIAŁ 45

Koniec z ćpaniem

B EBE B UELL Ostatni raz widziałam Johnny’ego Thundersa w The Limelight,


razem z Leee Childersem i innymi. Poszliśmy na koncert zespołu, którego Leee był
managerem – nazywali się Rockin’ Bones czy jakoś tak. Johnny był ubrany
w zielony garnitur ze sztucznego jedwabiu i wyglądał naprawdę źle. Policzki miał
zapadnięte, a całą skórę pokrywały mu jakieś żółtawe plamy, nie mam pojęcia, co
to było, nie jestem lekarzem, wiem tylko, że mnie to przeraziło.
Ale nadal go kochałam i tego wieczora naprawdę okazywałam mu wielką
czułość. Dałam się temu ponieść. Objęłam go bardzo mocno, chrzanić wszystko –
czaisz, o co mi chodzi? Byłam bardzo szczęśliwa, pomyślałam: „No cóż, nie wiem,
czy też nie dostanę tych plam, ale dziś mam to w nosie”.
Johnny powiedział nam, że jedzie do Bangkoku i że wybiera się po jakieś
garnitury, które tam robią, w jakimś wspaniałym miejscu, które znalazł. I że
dostanie pieniądze za coś, co robi.
Potem Johnny i ja pogadaliśmy sobie o tym, że nigdy nie uprawialiśmy seksu.
Ha, ha, ha, przegadaliśmy ten temat gruntownie. Powiedziałam: „Jak to się stało, że
nigdy do tego nie doszło?”.
„Nie wiem – przyznał Johnny. – No właśnie: dlaczego?”.
Była kupa śmiechu, a Johnny stwierdził: „Wiesz, nie jest jeszcze za późno”. Ale
ja pomyślałam: „Oj, już jest”.

L EEE C HILDERS Bob Gruen zabrał mnie, Bebe, mój zespół i Johnny’ego na klatkę
schodową, żeby zrobić z nami sesję zdjęciową. Johnny był jak pozszywany
z różnych kawałków, jego twarz była żółta i biała, miejscami prawie zielona.
Wyglądał okropnie, po prostu strasznie. I muszę się tu przyznać, że powiedziałem
wtedy do mojego chłopaka, jednego z dzieciaków z tej kapeli: „Spójrz na niego,
zapamiętaj ten widok i przypomnij go sobie, jeśli kiedykolwiek najdzie cię chęć,
żeby brać dragi. Tylko mu się przyjrzyj”.

B OB G RUEN Ostatni raz widziałem Johnny’ego Thundersa, kiedy wrócił z Japonii.


Koncertował tam, a potem, jeśli się nie mylę, wybrał się do Bangkoku, gdzie kupił
jakieś ubrania, no i dragi. Po powrocie zadzwonił do mnie gdzieś tak o ósmej rano
i zapytał, czy chciałbym się spotkać na śniadanie. Byłem zaskoczony, że jest
na chodzie, ale pomyślałem, że może jeszcze nie przestawił się na naszą strefę
czasową czy coś. Miałem tylko nadzieję, że nie był nakręcony przez całą noc.
Spotkaliśmy się więc w David’s Potbelly na Christopher Street. Johnny trochę
się spóźnił, stałem przed wejściem, a gdy podszedł do mnie, z odległości kilku
kroków poczułem od niego wypocony koks.
Był równo naćpany. W każdym razie zjedliśmy śniadanie, nie pamiętam
dokładnie, co zjadł, ale przypominam sobie, że mówił o wyjeździe do Europy i że
planuje produkować płytę jakiegoś zespołu w Niemczech. Miał zamiar pojechać do
Anglii i zdobyć trochę metadonu, zapas na parę miesięcy, a potem wybierał się do
Niemiec, bo jakiś zespół zaproponował mu dziesięć tysięcy dolarów za pracę
w studiu. Poza tym miał jakieś dwadzieścia tysięcy dolarów, które przywiózł
z Japonii.
Kieszenie miał wypchane studolarówkami. To było dziwne. Okazało się, że
wisiał mi pięćdziesiąt dolarów, które pożyczyłem mu którejś nocy, kiedy bujaliśmy
się razem – zapomniałem o tym. Ale on pamiętał, zwrócił mi tę kasę podczas
śniadania, a pożyczając mu te pieniądze, byłem pewny, że już nigdy ich nie
zobaczę. No więc mówił mi, że wyjeżdża do Niemiec, żeby produkować jakiś
zespół. Potem miał taki plan, żeby z całą tą kasą skoczyć do Nowego Orleanu,
osiąść tam, a następnie znaleźć jakichś dobrych bluesmanów i nagrać album
akustyczny. Miał takie marzenie już od pewnego czasu, ale teraz w końcu zdawało
się, że zdoła je spełnić. Zarobił trochę pieniędzy, dysponował czasem, miał zarobić
jeszcze więcej, planował załatwić sobie metadon i wyjechać z Nowego Jorku,
odstawić dragi, osiąść w Nowym Orleanie i nagrać tę swoją akustyczną płytę
marzeń.
Po śniadaniu wróciliśmy do jego domu, bo zgubiłem zegarek i myślałem, że
może został u niego. Ale po drodze Johnny chciał zatrzymać się na Dwunastej
Ulicy i spytał: „Myślisz, że to w porządku, jeśli zrobię zakupy?”.
Mówiłem mu, że już nie biorę. Chciał wiedzieć, czy bardzo by mnie zirytowało,
gdyby coś skombinował.
„Po prostu zrób to szybko” – odparłem.
Więc zatrzymaliśmy się w jakimś miejscu na Lower East Side, gdzie odchodziła
dilerka, a taksówkarz, który nas wiózł, przestraszył się, ponieważ rejon był
naprawdę nieciekawy. W okolicy kręciło się mnóstwo gliniarzy i kierowca nie
chciał czekać. Powiedziałem: „Proszę się nie denerwować, on tylko weźmie jeden
drobiazg od kolegi”.
W końcu Johnny wraca i jedziemy do jego domu na Dwudziestej Pierwszej, vis-
à-vis posterunku policji. Wszędzie pełno glin i rekrutów akademii policyjnej,
Johnny wyciąga z kieszeni klucze do chaty, a tu, bam!, spada na chodnik wielka
torba koksu. Johnny rozgląda się na wszystkie strony, czy nikt nie zauważył,
a potem szybko chowa torbę do kieszeni i mówi: „Przepraszam, Bob, nie mam za
grosz klasy”.
„No tak – potwierdzam – masz swój styl, ale klasy to ty faktycznie nie masz”.

J ERRY N OLAN Johnny i ja czasami graliśmy jakiś dziwny koncert, ale to była
męka. Gdy nadchodził czas, by grać, a on zaczynał odstawiać te swoje scenki,
musiałem mu mówić: „Johnny, albo zakładasz tę gitarę na szyję, albo rozwalę ci ją
na łbie”.
A on zakładał ją i grał. Kochał mnie za to. Patrzył na mnie potulnie jak
szczeniak i niemal merdał ogonkiem, kiedy ostro mu się stawiałem i mówiłem, że
skopię mu tyłek. Wiesz, to był człowiek, który z wielką pewnością siebie popychał
innych i nienawidził ich za to, że się dają. Ale gdy tylko ty mu przywalałeś, od razu
uznawał cię za przyjaciela. Od tego właśnie byłem. Miał w sobie coś z masochisty.
Potem próbował mnie namówić, żebym zabrał się z nim do Nowego Orleanu.
Chciał się tam przeprowadzić i założyć nowy zespół. Powiedziałem mu, że pojadę
z nim, jeśli to poważna propozycja, a on odparł, że tak.

B OB G RUEN Tej nocy wróciłem do domu Johnny’ego, żeby pożegnać się z nim
przed wylotem do Nowego Orleanu. Jego kuzyn Danny miał odwieźć go na
lotnisko. I w czasie, gdy Rachel próbowała spakować mu walizkę, Johnny siedział
na podłodze w łazience, starając się znaleźć jakąś dobrą żyłę.
Powiedziałem mu: „Mam nadzieję, że sprawy w Nowym Orleanie się ułożą
i odstawisz dragi, bo naprawdę chcę cię jeszcze zobaczyć”. A on tylko spojrzał na
mnie tak, jak się patrzy na pożegnanie. Było w tym coś upiornego.
To smutne: wiedziałem, że Johnny chce w końcu przestać ćpać. Byłem z nim,
kiedy po raz drugi wrócił z Hazelden, ośrodka odwykowego dla narkomanów.
Byliśmy w The Cat Club, popijaliśmy wodę gazowaną, a tu ktoś przyszedł i spytał:
„Hej, Johnny, chcesz zajarać jointa?”.
„Nie, stary, nie – mówi Johnny – już tego nie robię”.
A gość: „Nie no, kuuurwa, to jaki z ciebie teraz pożytek?”.
Ale starałem się rozmawiać z Johnnym. Pewnego razu powiedziałem mu, że jest
Chuckiem Berrym swojego pokolenia. Próbowałem mu powiedzieć, że ma talent
i to dzięki niemu jest świetny, a będzie jeszcze lepiej, jeśli zastopuje z dragami.
Próbowałem mu powiedzieć, że nie musi być nieprzytomnym ćpunem, żeby ludzie
chodzili na jego koncerty – jest geniuszem gitary i to, że jakieś dzieciaki powiedzą
z żalem po koncercie, że tym razem nie przewrócił się na scenie, nie znaczy, że jest
złym gitarzystą. Mam na myśli, że nie musiał chodzić zaćpany. Johnny Thunders
rozwinął unikalne styl i brzmienie, które próbował później kopiować każdy
gitarzysta z młodszego pokolenia.

W ILLY D EVILLE Nowy Orlean to cudowne miejsce, ale też naprawdę bardzo
dziwne. Jeśli nie jesteś ostrożny, w Nowym Orleanie mogą się zdarzyć zabawne
rzeczy. Ludzie przyjeżdżają tu z Nowego Jorku i myślą, że są bezpieczni i nikt nie
będzie się do nich przypierdalał, bo w okolicy jest sielsko i rosną ładne drzewka.
No cóż, jednak trzeba zachować ostrożność. Jeśli zbyt wiele wypijesz w barze albo
próbujesz kupić od kogoś dragi, albo gdzieś z kimś idziesz… W Nowym Orleanie
zginęło więcej osób, niż mógłbyś to sobie wyobrazić. Coś takiego jest w tej ziemi.
Jest w niej tragedia – myślę, że zostało to z czasów niewolnictwa.
To było bardzo dziwne. Każdego dnia siedziałem na progu mojego domu, który
był obok pensjonatu św. Piotra, i grałem na gitarze, ale akurat tego dnia, gdy do
miasta przyjechał Johnny Thunders, nie było mnie tam.
W każdym razie następnego dnia byłem tam znów, było około dwunastej,
dwunastej w południe, siedzimy, paru z nas popija piwo, gadamy, a tu znienacka
wpadają gliny.
Naturalnie chcemy się dowiedzieć, co się, u diabła, dzieje. Myśleliśmy, że może
było włamanie. Ale wtedy ktoś coś podsłuchał i powiedział, że zaraz będzie tu
koroner. Wszyscy zaczęli się śmiać, myśląc, że to pewnie któryś staruch musiał
wykitować, gdy odwiedziła go jakaś dziwka czy coś.
Przyjechał koroner, a potem idzie do mnie chłopak z pensjonatu – jego tata jest
właścicielem – i mówi: „Eee… Willy, to ty przysłałeś tu tego gościa?”.
Większość muzyków i ludzi z wytwórni płytowych, którzy się zatrzymują
w tym pensjonacie, trafiała tam dzięki mnie, bo mój dom jest tuż obok. Więc ten
chłopak pyta: „To ty przysłałeś do mojego hotelu tego muzyka, wiesz, tę gwiazdę
rocka z Nowego Jorku?”.
„O czym ty mówisz?” – pytam.
„No, gwiazda rocka z Nowego Jorku – tłumaczy. – Nazywa się Johnny
Thunders”.
„Nie – odpowiadam. – Nawet nie wiedziałem, że jest w mieście”.

L EEE C HILDERS W przeddzień śmierci Johnny’ego Thundersa Bebe Buell


zadzwoniła do mnie wieczorem i powiedziała, że będzie grała ze swoją kapelą
w CBGB . Poszliśmy więc wszyscy, było super, a potem kilkoro z nas poszło na
kolację i rozmawialiśmy o Johnnym.
Nabijaliśmy się z Johnny’ego i tych jego pieniędzy. Bob Gruen mówił, że
Johnny pokazał się przed kilkoma dniami i miał w kieszeni dziesięć tysięcy
dolarów gotówki. „Nie powinieneś chodzić z dziesięcioma tysiącami dolarów
w kieszeni – powiedział Gruen Johnny’emu. – Możesz przez to zginąć. Te dziesięć
tysięcy w twojej kieszeni może cię zabić”.
Ale Johnny uspokajał go: „Nie martw się o mnie. Wybieram się do Nowego
Orleanu na festiwal jazzowy i będziemy się dobrze bawić. Nie masz się co o mnie
martwić”.
Następnego dnia poszedłem do pracy, a o dziesiątej rano zadzwonił Gruen
i powiedział: „Znaleźli Johnny’ego. Nie żyje”.

W ILLY D EVILLE Nie wiem, jak się wydało, że mieszkam obok, ale nagle mój
telefon zaczął się urywać. Dzwonili z „Rolling Stone’a”, dzwonili z „The Village
Voice”, dzwoniła jego rodzina, dzwonił jego gitarzysta. Było mi ich bardzo żal. Był
to tragiczny koniec, znaczy Johnny odszedł w blasku chwały, ha, ha, ha, więc
pomyślałem, że mógłbym również sprawić, żeby wyglądało to naprawdę dobrze –
wiesz, z szacunku – więc opowiadałem wszystkim, że kiedy Johnny umarł,
znaleziono go leżącego na podłodze z gitarą w dłoniach.
Zmyśliłem to. Gdy wyniesiono go z pensjonatu św. Piotra, stężenie pośmiertne
zgięło jego ciało w kształt litery „U”. Kiedy leżysz na podłodze w pozycji
embrionalnej, skulony… – w każdym razie kiedy go wynoszono w worku na
zwłoki, był zgięty w „U”. Naprawdę okropny widok.

C HEETAH C HROME Grałem w The Continental z kapelą Lost Generation. Podszedł


do mnie mój kumpel i zapytał: „Właśnie usłyszałem, że Johnny Thunders nie żyje –
czy to prawda?”.
Za pięć minut musiałem wracać na scenę, zszedłem na dół po gitarę, a kiedy
wróciłem na górę, gość rozmawiał przez telefon. Powiedział do mnie: „To
prawda”.
Poszedłem prosto na scenę i powiedziałem: „Ten kawałek jest dla Johnny’ego”.

W ILLY D EVILLE Następnego dnia przyszła do mnie mała dziewczynka, która


pracowała w pensjonacie św. Piotra, i poprosiła: „Willy, nie poszedłbyś ze mną do
tego pokoju? Muszę zebrać stamtąd ubrania i inne rzeczy, które mają być wysłane
do jego rodziny, a ja jeszcze nigdy nie byłam w pokoju, w którym ktoś zmarł, więc
trochę się boję tam wchodzić”.
„Jasne – odparłem. – Chętnie ci pomogę”.
Wszedłem do środka. Na podłodze leżało trochę drobniaków i dużo japońskich
banknotów, walały się ubrania i puste pudełka po metadonie. W toalecie znalazłem
strzykawkę. Było w tym coś trefnego – naprawdę to czułem. Nie sądzę, że Johnny
przedawkował – myślę, ktoś go załatwił.
Znając Johnny’ego, zapewne zameldował się w hotelu, a potem, jak słyszałem,
przeszedł na drugą stronę ulicy, do The Pound Sterling. Było tam takich dwóch
gości, którzy kręcili się po Dzielnicy Francuskiej, prawdziwe uliczne męty – wiem
to, bo też na nich wpadłem. Sprzedawali kwas.
Johnny nie brał kwasu, wiem to. Jestem pewny, że powiedział coś takiego:
„Słuchajcie, jeśli załatwicie mi trochę kokainy, wpuszczę was do pokoju
hotelowego”. I może sprzęt, o ile nie miał go ze sobą. No wiesz, strzykawki. Więc
myślę, że pokruszyli pigułę, a Johnny, myśląc, że to koka, po prostu poszedł do
łazienki i przyćpał. A to było LSD , więc zaczął obijać się o ściany i gadać jak
wariat. Właśnie tak opisywała to ta dziewczyna, która pracowała w pensjonacie.
Myślę, że to oni mogli mu zrobić zastrzyk, a potem Johnny wziął metadon, aby
zejść z haju. I, jak sądzę, wziął tak dużo metadonu, że go to zabiło. Na podłodze
były dwa puste opakowania, a taka ilość wystarczyłaby, aby zabić całą Dzielnicę
Francuską.

D EE D EE R AMONE Mój przyjaciel Mark Brady próbował wkręcić mnie


z powrotem na scenę. Robił film o Johnnym Thundersie i dał mi w nim małą rólkę.
Jak już to skończyliśmy, pojechaliśmy do mieszkania naszej przyjaciółki Rachel,
żeby zapalić zioło i się odprężyć. A kiedy już się tam rozsiedliśmy, zadzwonił
telefon. To był Stevie, gitarzysta Johnny’ego Thundersa. Miał złe wieści. Johnny
nie żył.
Zrobiło mi się zimno. Nie docierało do mnie to, co usłyszałem. Sześć miesięcy
wcześniej odszedł Stiv Bators, a dopiero co zmarł mój przyjaciel Phil Smith.
W tamtej chwili życie wydawało się zupełnie bez wartości. Wstałem
i wyszedłem. Miałem nadzieję, że następny będę ja.

B EBE B UELL Poszłam z Bobem Gruenem na czuwanie i na pogrzeb. Podczas


czuwania można podejść do trumny, klęknąć i zmówić modlitwę. Siedziałam tam,
a każde z nas, jedno po drugim, podchodziło do trumny. Mówiłam ci, co
powiedziałam wtedy Johnny’emu, no nie? Kiedy podeszłam do trumny,
powiedziałam mu: „Wiesz, o czym powinniśmy porozmawiać? Że nigdy tego nie
zrobiliśmy. Że nigdy tego nie zrobiliśmy”.
Pogadałam trochę o tym i o owym, a gdy wstałam, żeby wrócić na swoje
miejsce, wpadłam prosto na Stevena Tylera, ojca mojej córki Liv.
Płakaliśmy, wszyscy płakaliśmy, ale nie wiedziałam, że Steven tam był, nie
spodziewałam się go. Właśnie skończyłam moją małą modlitwę do Johnny’ego
i wstałam. Nie sądzę, żeby Steven nawet poznał, że to ja, wiesz, jak to jest, kiedy
wpadasz na kogoś niespodziewanie. To było bardzo dziwaczne.
Mój związek ze Stevenem Tylerem jest najmniej publiczny ze wszystkich
relacji, jakie kiedykolwiek miałam, bo nigdy, przenigdy o tym nie rozmawiałam,
w żadnym wywiadzie, jakiego kiedykolwiek udzieliłam. Zachowywałam się tak,
jakby go w ogóle nie było. Latami udawałam, że ojcem Liv jest Todd Rundgren.
Związek ze Stevenem Tylerem był dla mnie naprawdę ważny. Chciałam wyjść
za niego za mąż, wiesz? Byliśmy z jednej gliny. Byliśmy dla siebie stworzeni.
Naprawdę był dla mnie ważny.

C YRINDA F OXE Żałowałam, że tam w trumnie zamiast Johnny’ego Thundersa nie


leży mój były mąż Steven Tyler. A Steven po prostu stał tam i nadawał: „To mogło
zdarzyć się MNIE! ”.
Powiedziałam: „Jak śmiesz, jak śmiesz?! Johnny cię nienawidził! Nienawidził
cię!”.
Och, niedobrze mi się zrobiło, byłam tak zdenerwowana, dosłownie zapieniłam
się. Myślałam: „Szkoda, że to nie ty. Kogo ty w ogóle obchodzisz? Nigdy nie
troszczyłeś się o nikogo, o NIEGO , który leży w trumnie – też. Jezu Chryste, jesteś
taki obrzydliwy. Jesteś najbardziej obrzydliwym człowiekiem, jakiego znam. Jak
mogłeś w takiej chwili myśleć o sobie?”.
ROZDZIAŁ 46

Marmurowy pomnik

J IM C ARROLL Byłem w The Mabuhay Gardens, odpowiedniku CBGB w San


Francisco, i starałem się wyrwać jedną z dziewcząt z zespołu The Go-Go’s. Miałem
naprawdę dobry koks, więc wciągam parę kresek w biurze managera, a tu
znienacka wchodzi Nico.
Widzi koks i pyta: „Tszszy to kokaina?”, a potem dodaje: „Och, jesteś Szhim
Carroll. Tszszytałam o tobie. Jesteś taki chudy. Ja jestem taka gruba”.
Była naprawdę wielka i nie wyglądała za dobrze. Powiedziałem: „Brzmiałaś
świetnie. Proszę, poczęstuj się”.
Była naprawdę wdzięczna. Stwierdziła: „Och, to bardzo dobry koks”.
„Dzięki – ja na to. – W twoich ustach to prawdziwy komplement”. Ha, ha, ha.
Twierdziła, że zgubiła dosłownie wszystkie pieniądze, jakie zapłacono jej za ten
nocny koncert, więc manager zabukował ją na następny, ale potem dowiedziałem
się, że była za mocno najebana, żeby wystąpić. Mieszkała wtedy w Anglii. W tym
okresie była ćpunką na całego.

P AUL M ORRISSEY Nico była dziecinną, infantylną osobą, bardzo słodką, ale dragi
sprawiały, że stawała się okropna. W latach pięćdziesiątych była słynną modelką,
blondwłosą niemiecką pięknością. Ale ona chciała się oszpecić za pomocą całej tej
trucizny, którą wtłaczała do swojego organizmu, bo jeśli chcesz, żeby cię
zaakceptowano w świecie dragów, musisz być nieatrakcyjny i wydawać brzydkie
dźwięki. Udało się jej wyglądać okropnie i brzmieć okropnie, ale był to tylko
autodestrukcyjny kurs, który przyjęła, odkąd wpakowała się w heroinę. Zajęło
trochę czasu, nim umarła, ale już w tamtym czasie się poddała. Była na metadonie,
jej cały organizm był osłabiony.

A RI D ELON Późnym porankiem 17 lipca 1988 roku moja matka powiedziała mi, że
musi pojechać do miasta, żeby kupić marihuanę. Siedziała przy lustrze i zawiązała
czarną chustę dookoła głowy. Wpatrywała się w lustro i zaczęła z wielką dbałością
poprawiać tę chustę. Zjechała ze wzgórza na rowerze: „Nie zajmie mi to długo” –
powiedziała. Kiedy wychodziła, było wczesne popołudnie, może trzynasta. To był
najgorętszy dzień roku, temperatura dochodziła do trzydziestu pięciu stopni
Celsjusza.

P AUL M ORRISSEY Nico zmarła, bo nie miała na Ibizie ubezpieczenia


zdrowotnego. Nosiła te znienawidzone hipisowskie wełniane ciuchy mające
maskować jej figurę, która pogarszała się coraz bardziej przez uzależnienie od
narkotyków. Jechała rowerem, miała na sobie grube, wełniane ciuchy, choć był
środek lata, w najgorętszym klimacie, więc dostała niewielkiego udaru
słonecznego, z którym prawdopodobnie łatwo można by sobie poradzić. Człowiek,
który znalazł ją leżącą przy drodze, zawiózł ją kolejno do dwóch czy trzech szpitali
na Ibizie, ale w żadnym jej nie przyjęto. Wreszcie dostała się do Czerwonego
Krzyża, ale było już za późno i tam zmarła.

A RI D ELON Kiedy umarła moja matka, Alan Wise zabrał mnie do urzędu
spadkowego, żebym mógł dziedziczyć po niej zarówno jej tantiemy, jak i jej długi.
Kiedy po raz pierwszy dostałem tantiemy po matce, wydałem te pieniądze na herę.
Byłem uzależniony. Brałem gram dziennie. Zadzwoniłem do mojego paryskiego
psychiatry i spędziłem dwa tygodnie w szpitalu. Rzuciłem heroinę. Potem dostałem
czek za The Velvet Underground i kupiłem bilet na Raroia na Tahiti. Brałem tam
valium, paliłem trawę, piłem piwo, zostałem pobity, potem aresztowany, a ktoś
próbował mnie zabić harpunem.
Gdy wróciłem do Nowego Jorku, byłem totalnie oszołomiony. Spędziłem zimę
na ulicy – ratownicy znaleźli mnie w Hudson River. Potem na Staten Island
spadłem do zsypu w starym młynie, piętnaście metrów w dół. Teraz mam stalowe
śruby w stopach. Robotnicy, którzy mnie znaleźli, pytali: „Czyś ty zwariował?!”.
Może faktycznie zwariowałem. Nie miałem pieniędzy, nie miałem paszportu, nie
miałem niczego. Ktoś doniósł na mnie policji i zabrano mnie do szpitala
psychiatrycznego. Pięć razy poddano mnie elektrowstrząsom. Jeden z przyjaciół
wyciągnął mnie stamtąd i zabrał do Paryża. Przez dwa miesiące leczono mnie
w szpitalach psychiatrycznych tam, a potem na południu Francji. Teraz próbuję
wrócić do siebie. Nie jestem jeszcze wystarczająco silny, ale pewnego dnia, kiedy
już odzyskam siły, czeka mnie konfrontacja z ojcem i zrobię to dla dobra mojej
matki.
R ONNIE C UTRONE Ponowne zejście się The Velvet Underground było cudowne.
Poszedłem na jedną z ich prób w Pradze – tylko Velveci i ja. Nie wtrącałem się,
skuliłem się w kącie jak fan, a dreszcze przebiegały mi po karku. Przez dwie
godziny po prostu kucałem jak mały chłopiec, miałem wrażenie, że moje kolana
zaraz trzasną, ale zostałem tam, nieśmiały, pokorny, myśląc o tym, co się
wydarzyło. A sam widok Johna Cale’a i Lou Reeda w jednym pokoju – bez darcia
kotów – był czymś wspaniałym. To samo dawne brzmienie, tylko na lepszym
sprzęcie. Byłem absolutnie podekscytowany.

M AUREEN T UCKER Moja matka po raz pierwszy widziała The Velvet


Underground, kiedy byliśmy w Europie w 1993 roku. Zabrałam ją i wszystkie moje
dzieci, bo pomyślałam: „To będzie niezłe”. Postanowiłam nie oglądać się na
koszty – „Macie bilety, nawet nie chcę wiedzieć, ile kosztowały”. Naprawdę
chciałam, żeby matka nas zobaczyła, bo kiedy grałam z Velvetami, mieszkałam
w domu, zarabiałam tygodniowo dziesięć dolarów czy coś koło tego, więc ona
miała wiele powodów, żeby powiedzieć: „Hej, starczy już tego gówna”.
Rozumiesz: „Weź się za jakąś robotę i przynieś do domu trochę pieniędzy”. Ale
ona zamiast tego pożyczała mi swój samochód!
Matka była w siódmym niebie. Była po prostu… było tak wspaniale… a ona
była po prostu… nawet nie wiem, jakiego słowa użyć. Nasz pierwszy koncert
zagraliśmy w Pradze, a matka była oszołomiona, nie tylko z powodu muzyki, lecz
również z powodu reakcji odbiorców – wszyscy ci ludzie po prostu przez nas
mdleli.
Grałam już w Pradze lata wcześniej z moim z poprzednim zespołem, ale tym
razem po koncercie na backstage’u pojawił się Havel, żeby się przedstawić.
Mieliśmy tłumacza, a Havel starał się opisać mi, co muzyka i teksty Velvetów
oznaczały dla niego i jego towarzyszy, kiedy próbowali wysadzać rosyjskie czołgi,
czaili się w lasach i trafiali do więzienia. Wielu ludzi mówi: „Wasza muzyka
zabrała mnie na powrót do szkoły średniej” i to jest cudowne, ale Havel to ktoś
znacznie więcej niż fan. Bardzo trudno to opisać. Nawet on tego nie potrafił.
Tak więc kiedyś wszyscy jedliśmy z nim obiad, myślałam, że moja matka
dostanie ataku serca. Byli Havel, Velveci, moja rodzina, Sylvia Reed i kilka osób,
które były zaangażowane w działalność Karty 77. Jeden z nich spędził w więzieniu
osiem lat, rozumiesz, osiem lat za granie rock’n’rolla. Osiem lat za bycie
w zespole.
Był jeden zespół, który miał w zwyczaju wychodzić do lasu i grać tam tajne
koncerty piosenek Velvetów. Wydrukowali teksty piosenek z naszego pierwszego
albumu, zrobili z tego jakieś dwieście śpiewniczków i rozdali je ludziom, którym
ufali, bo było wiadomo, że jeśli ktoś zostanie z tym złapany, będzie z tego
cholernie duży problem.
No więc wszyscy ci goście z brodami jak Rasputin siedzą sobie razem przy stole
i są dziś na przykład ministrami spraw wewnętrznych, ha, ha, ha. Ja tu
z pięciorgiem dzieci i matką na dodatek, a oni, cała ta ekipa, gapią się na mnie jak
sroka w gnat. Cholera jasna.

R ONNIE C UTRONE Wszyscy świetnie się bawili, ale potem Lou i John powrócili do
dawnej rywalizacji. Wyjechali razem na tournée, a później, no wiesz, rozwiedli się.
To było jak stwierdzenie: „Kochamy się, ale po prostu się nie dogadujemy”.
ROZDZIAŁ 47

Koniec

J ERRY N OLAN Naprawdę ciężko mi się żyje. Czuję się bardzo samotny, tęsknię za
Johnnym. Pomysł, że można żyć bez niego, niezbyt mi się podoba. Byliśmy do
siebie bardzo podobni. Nie musiałem się powtarzać. Czasem nawet nie musieliśmy
ze sobą rozmawiać, a i tak wiedzieliśmy, co robić. Johnny nigdy nie miał ojca.
Byłem dla niego jak ojciec, jak brat.
To po prostu jest nie fair. Gdziekolwiek spojrzę, widzę klony Johnny’ego.
Poison, Mötley Crüe. Mógłbym wymienić setkę zespołów, w których są klony
Johnny’ego Thundersa.
Wpadłem na Keitha Richardsa. Szedłem Broadwayem vis-à-vis starego
kościoła, Grace Church, przy Dziesiątej. Spotykaliśmy się wielokrotnie, ale
jesteśmy tylko znajomymi. Miałem doła. Czułem się smutny. Keith oparł się
o ścianę, chyba coś czytał, paląc papierosa, i pierwszy mnie zauważył. Zrobił jakiś
ruch, którym pokazywał: wiem, że się znamy. Był bardzo wczesny ranek. Poza
nami nie było nikogo – tylko on i ja, to wszystko.
Oczywiście Keith wie wszystko o mnie i Johnnym Thundersie. Keith to taki
facet, który nadąża. Uścisnął mi dłoń, jak to on – delikatnie, po angielsku –
i powiedział: „Posłuchaj, Jerry, bardzo ci współczuję. Wiem, jak to jest. Nie wiem,
co powiedzieć. Chciałbym umieć udzielić poetyckiej odpowiedzi. Powiem tylko
jedno: w jakiś sposób – nie wiem, jak, ale jakoś – musisz się trzymać. Trzymaj się
tego. Nie poddawaj się”.
Keith naprawdę podniósł mnie ma duchu.
Ale nie mogę spać, nie mogę jeść, znów mam bóle głowy. Życie jest dla mnie
udręką. Czuję się wyczerpany. Ale nie chcę, żeby wszystko poszło na marne.
Zmuszam się do golenia.

C YRINDA F OXE Czułam się tak bardzo winna śmierci Johnny’ego Thundersa, że
poszłam do szpitala odwiedzić Jerry’ego Nolana. Kiedy go zobaczyłam, zaczęłam
się modlić do Matki Boskiej.
Miesiąc wcześniej widziałam Jerry’ego na sesji zdjęciowej Boba Gruena.
Wyglądał zdrowo, miał gęste włosy – tyle tylko, że był spuchnięty, jak alkoholik.
Nie wyglądał na chorego, był po prostu opuchnięty i różowy.
Ale kiedy weszłam do szpitala, zobaczyłam stulatka. To nie był ten sam
człowiek, którego widziałam miesiąc wcześniej. Widziałam przed sobą małego,
wycieńczonego człowieczka, który wyglądał jak Howard Hughes[136] bez brody.
Ogolili mu głowę i teraz leżał tam, z obrzydliwym śluzem rozsmarowanym po
twarzy, a głowa kiwała mu się w tę i we w tę.

C HEETAH C HROME W szpitalu trzymałem Jerry’ego za rękę i powiedziałem:


„Jerry, słuchaj, stary, nie chcę cię widzieć w takim stanie, rozumiesz? Ty też nie
chciałbyś mnie oglądać w takim stanie. Będę się za ciebie modlił”.

C YRINDA F OXE Naokoło miał pełno rurek, dużych rurek, które wystawały mu
z ust, a on ciągle je przeżuwał, ciamkając przy tym: „Ngngngngngng”. Żuł te
wszystkie rurki, a wzrok latał mu po całym pokoju. Jego dziewczyna powiedziała
mi: „On nawet nie wie, że jeszcze żyje”.
Podeszłam i spojrzałam na niego, a jego wzrok spotkał się z moim i dostrzegłam
w nim świadomość, przez głowę przelatywały mu jakieś myśli. Popatrzył na mnie
i powiedział: „Pamiętam…”.

J ERRY N OLAN Moja mama wyszła ponownie za mąż, za żołnierza,


i przeprowadziliśmy się na Hawaje. Mieszkaliśmy w Pearl City. To właśnie tam
zbombardowano Pearl Harbor. Moja siostra Rose i ja byliśmy dziećmi
z Brooklynu. Miałem dziesięć lat, ona jakieś czternaście, twarda laska, naprawdę
kwitnąca. Na Brooklynie Rose była w gangu i w ogóle. To była dla nas duża
zmiana. Wcześniej znaliśmy jedynie pięć przecznic w Williamsburgu, a tu nagle
jesteśmy na Hawajach.
Co tydzień Rose i ja chodziliśmy na tę arenę, by oglądać roller derby, były tam
także koncerty. Właśnie wtedy widziałem Elvisa Presleya. Mówimy o latach
pięćdziesiątych, zanim poszedł do wojska, z Billem Blackiem, Scottym Moore’em
i D. J. Fontaną na perkusji. Byłem w trzecim rzędzie, tak blisko, jak zdołałem.
Prawie dało się go dotknąć.

C YRINDA F OXE „Pamiętam”. Wiem, że to powiedział, nikt mi nie zdoła wmówić,


że tego nie powiedział. To było najsmutniejsze spojrzenie w oczy, jakiego można
było doświadczyć w życiu. Pomyślałam, że może mogło mu chodzić o pamiętanie
swojego czasu, The Dolls i w ogóle.
To było takie smutne, a wtedy ta maszyna, która jest połączona z sercem,
zaczęła wydawać głośnie „BIP BIP BIP BIP BIP!”. Za każdym razem, gdy spoglądał
na mnie, znów było słychać to „BIP BIP BIP BIP BIP!”. Nie mogłam wyjść, ale
przestraszyłam się, że Jerry jeszcze coś czuje. Jego oczy rozglądały się na boki,
a on wciąż żuł te swoje rurki, ten widok był tak bolesny. Jego wymizerowane ciało
było tak odrażające. Popatrzyłam na pielęgniarkę i spytałam: „Co to jest?”. A Jerry
spojrzał na mnie… Nie mów mi, że nie wiedział, co się dzieje. Wiedział, co się
dzieje. I pamiętał – i powiedział mi to bezgłośnie. „Pamiętam…”

J ERRY N OLAN Elvis miał na sobie białą kurtkę, czarne, zwężane spodnie
z zakładką – białą od wewnątrz, z delikatnym, białym ściegiem. Do tego miał
dwubarwne buty, białe na czubku, czarne po bokach – prawdziwe rock’n’rollowe
buty. Miał też, zdaje się, srebrną koszulkę z krótkim rękawem. Pamiętam też jego
cienki pasek ze sprzączką noszoną na boku, żeby wyglądać cool.
Byłem bardzo podekscytowany. Wszyscy byli zachwyceni. Jeszcze nigdy w życiu
nie widziałem nikogo, kto zrobiłby taki show. Byłem wręcz onieśmielony. To było
szokujące. A jeszcze ciekawsze było zachowanie mojej siostry. Krzyczała i skakała.
Byłem zdziwiony, że to robi.
W pewnej chwili Elvis rzucił się na plecy, jakby przymierzał się do szpagatu,
a jedna noga celowała prosto na mnie. Mogłem się przekonać, że jego buty są
znoszone. Może po prostu bardzo je lubił i nie mógł przestać ich nosić. Lecz ja
poczułem też posmak litości, myśląc, że może jest biedny. Ale kumałem to.
Pomyślałem, że wygląda jak prawdziwy uliczny dzieciak z Williamsburga.
Ten koncert, chociaż miałem tylko dziesięć lat, naprawdę zmienił moje życie.
Elvis mnie zmiażdżył. Muzycy mnie zmiażdżyli. Czułem całym sobą, jak grają.
Ale najbardziej ze wszystkiego pamiętam dwie rzeczy z tego koncertu: jak moja
siostra całkowicie traci spokój i opanowanie, no i tę dziurę w bucie Elvisa.
Koniec
LISTA OSÓB
JOHN ADAMS (VEL THE FELLOW) były road manager i techniczny zespołu The Stooges

MARIAH AGUIAR fotografka, agentka, była pracownica CBGB, zmarła na atak serca w 2005 roku

DAVE ALEXANDER (VEL ZANDER) basista zespołu The Stooges (1967–1970), zmarł na obrzęk płuc
w 1975 roku

LAURA ALLEN modelka, była dziewczyna Dee Dee Ramone

PENNY ARCADE (WŁAŚCIWIE SUSANA VENTURA) performerka, aktorka, gwiazda filmu


Andy’ego Warhola Women in Revolt, pisarka i gwiazda show BITCH! DYKE! FAGHAG! WHORE!

AL ARONOWITZ pisarz, były felietonista „The New York Post”, pierwszy manager zespołu The Velvet
Underground, człowiek, który przedstawił Boba Dylana Beatlesom, zmarł na raka w 2005 roku

KATHY ASHETON wokalistka, młodsza siostra Rona i Scotta Ashetonów, członków zespołu The Stooges

RON ASHETON gitarzysta prowadzący (1967–1971) i basista (1972–1974) zespołu The Stooges, gitarzysta
prowadzący zespołów New Order, Destroy All Monsters i Dark Carnival, wystąpił (wraz z Gunnarem
Hansenem – Leatherface[137]) w filmie Mosquito, starszy brat Kathy i Scotta Ashetonów, zmarł na atak
serca w 2009 roku

SCOTT ASHETON (VEL ROCK ACTION) perkusista zespołów The Stooges i Sonic’s Rendezvous
Band, młodszy brat Rona Ashetona, starszy brat Kathy Asheton, zmarł na atak serca w 2014 roku

TOM BAKER aktor, pisarz, jako supergwiazda Warhola wystąpił filmie I, a Man (razem z Valerie Solanas),
były kompan od kieliszka Jima Morrisona (aresztowany wraz z nim pod zarzutem piractwa powietrznego
podczas lotu do Phoenix na koncert The Rolling Stones), zmarł z powodu przedawkowania narkotyków
w 1982 roku

LESTER BANGS pisarz, były redaktor pisma „Creem”, wokalista zespołów Birdland i Lester Bangs and
the Delinquents, autor (wydanej pośmiertnie) książki Psychotic Reactions and Carburetor Dung, zmarł
z powodu przedawkowania narkotyków w 1982 roku

STIV BATORS (WŁAŚCIWIE STEVEN BATOR) wokalista zespołów The Dead Boys, Rocket from
the Tombs i Lords of the New Church, zmarł z powodu obrażeń doznanych w wyniku potrącenia przez
taksówkę w Paryżu w 1982 roku

ROBERTA BAYLEY pierwsza selekcjonerka w CBGB, była fotoedytorka pisma „Punk”, fotografka,
zdjęcie jej autorstwa trafiło na okładkę debiutanckiej płyty zespołu The Ramones, autorka książki Blondie.
Unseen 1976–1980

JOHN BELUSHI komik, aktor, członek pierwszego składu telewizyjnego programu rozrywkowego Saturday
Night Live, zmarł z powodu przedawkowania narkotyków w 1982 roku
RODNEY BINGENHEIMER współtwórca sceny punkowej, gospodarz słynnego programu radiowego
Rodney on the ROQ stacji KROQ w Los Angeles, w latach siedemdziesiątych właściciel cieszącego się złą
sławą klubu nocnego Rodney Bingenheimer’s English Disco

JOHNNY BLITZ (WŁAŚCIWIE JOHN MADANSKY) perkusista zespołu The Dead Boys

VICTOR BOCKRIS pisarz, biograf, autor książek poświęconych takim postaciom i zespołom, jak Andy
Warhol, Keith Richards, The Velvet Underground, i wielu innych, we wczesnych latach siedemdziesiątych
współwłaściciel (wraz z Andrew Wyliem) wydawnictwa Telegraph Books, niewielkiej oficyny, która
opublikowała pierwszy tomik poezji Patti Smith Seventh Heaven

MARC BOLAN (WŁAŚCIWIE MARK FELD) kompozytor piosenek, główny wokalista zespołu T. Rex,
zginął w wypadku samochodowym w 1977 roku

ANGELA BOWIE (WŁAŚCIWIE MARY ANGELA BARNETT) managerka, była żona Davida
Bowiego, pisarka, autorka książki Backstage Passes. Life on the Wild Side with David Bowie

DAVID BOWIE (WŁAŚCIWIE DAVID JONES) muzyk, producent, aktor, wydał między innymi płyty
Hunky Dory, Diamond Dogs i Let’s Dance, zmiksował album zespołu The Stooges Raw
Power i wyprodukował album Lou Reeda Transformer, wystąpił w filmach Człowiek, który spadł na ziemię
oraz Zagadka nieśmiertelności, były mąż Angeli Bowie, zmarł na raka w 2016 roku

PAM BROWN (VEL PAM ROBERTS) pisarka, malarka, była publicystka pisma „Punk”, zmarła na raka
w 1998 roku

BEBE BUELL modelka, wokalistka, managerka, artystka solowa, w 1974 roku wystąpiła ma rozkładówce
„Playboya”, współautorka (wraz z Victorem Bockrisem) książki Rebel Heart. An American Rock‘n’Roll
Journey, matka aktorki Liv Tyler

CLEM BURKE pisarz, perkusista zespołu Blondie

WILLIAM BURROUGHS pisarz, malarz, autor powieści Nagi lunch, Pedał, Nova Express, Ćpun i wielu
innych, zmarł z przyczyn naturalnych w 1997 roku

DAVID BYRNE artysta audiowizualny, kompozytor muzyki teatralnej, wokalista i gitarzysta prowadzący
zespołu Talking Heads, autor nagrań solowych

JOHN CALE kompozytor, producent, skrzypek altowy, basista i klawiszowiec zespołu The Velvet
Underground, producent debiutanckich albumów zespołu The Stooges, Patti Smith oraz trzech płyt Nico,
artysta solowy

JIM CARROLL poeta, muzyk, autor między innymi Przetrwać w Nowym Jorku, Forced Entries i Living at
The Movies, wokalista zespołu The Jim Carroll Band, zmarł na atak serca w 2009 roku

JAMES CHANCE (WŁAŚCIWIE JAMES SIEGFRIED, VEL JA M E S WHITE) wokalista


i saksofonista zespołów The Contortions, James White and the Blacks oraz Teenage Jesus and the Jerks

BILL CHEATHAM techniczny, przez kilka tygodni zastępował Dave’a Alexandra jako basista w zespole
The Stooges, zmarł z nieznanych przyczyn pod koniec lat dziewięćdziesiątych
STEPHANIE CHERNIKOWSKI fotografka, autorka między innymi książki Dream Baby Dream. Images
from The Blank Generation

LEEE BLACK CHILDERS fotograf, manager, pisarz, były wicedyrektor MainMan (spółki zajmującej się
managementem Davida Bowiego), manager zespołów The Heartbreakers oraz Levi and the Rockats, autor
książki Drag Queens, Rent Boys, Rockstars and Punks, zmarł w 2014 roku (przyczyn śmierci nie
ujawniono)

CHEETAH CHROME (WŁAŚCIWIE EUGENE O’CONNOR) gitarzysta prowadzący zespołu


The Dead Boys, autor książki A Dead Boy’s Tale. From the Front Lines of Punk Rock

JOE COCKER (WŁAŚCIWIE JOHN ROBERT COCKER) wokalista, zmarł na raka płuc w 2014 roku

PAUL COOK perkusista zespołu The Sex Pistols

ALICE COOPER (WŁAŚCIWIE VINCENT FURNIER) wokalista zespołu Alice Cooper Band, artysta
solowy

DIEGO CORTEZ przedsiębiorca, współtwórca sceny punkowej, marszand, pisarz

ELVIS COSTELLO (WŁAŚCIWIE DECLAN PATRICK MACMANUS) wokalista, kompozytor

JAYNE COUNTY (WŁAŚCIWIE WAYNE RODGERS, VEL WA Y N E COUNTY) aktorka,


wokalistka zespołów Queen Elizabeth, Wayne County and the Backstreet Boys oraz The Electric Chairs,
prowadziła kącik porad w piśmie „Rock Scene”, autorka książki Man Enough to Be a Woman.
The Autobiography of Jayne County

PAM COURSON (VEL PAM MORRISON) była dziewczyna Toma Bakera, konkubina Jima Morrisona,
zmarła z powodu przedawkowania narkotyków w 1974 roku

PETER CROWLEY były organizator koncertów w Max’s Kansas City, były manager Wayne’a County’ego

ROSANA CUMMINGS pierwsza żona Johnny’ego Ramone’a

JACKIE CURTIS (WŁAŚCIWIE JOHN CURTIS HOLDER JR.) aktorka, drag queen, autorka sztuk
teatralnych, supergwiazda Warhola, występowała w sztukach Johna Vaccaro Cock Strong i Femme Fatale,
zmarła z powodu przedawkowania narkotyków w 1985 roku

RONNIE CUTRONE malarz, były asystent Warhola, w Exploding Plastic Inevitable Andy’ego Warhola
wykonywał taniec z biczem, zmarł z przyczyn naturalnych w 2013 roku

DAMITA (WŁAŚCIWIE DAMITA JAYRUDI, VEL DAMITA RICHTER) striptizerka, groupie,


matka

CANDY DARLING (WŁAŚCIWIE JAMES SLATTERY) aktorka, drag queen, supergwiazda Warhola,
zmarła na raka w 1974 roku

JAY DEE DAUGHERTY kompozytor piosenek, współzałożyciel (wraz Lancem Loudem i Kristianem
Hoffmannem) zespołu The Mumps, perkusista zespołu The Patti Smith Group
CLIVE DAVIS przedsiębiorca, dyrektor kilku firm fonograficznych, między innymi Columbii, Arista
Records, BMG oraz Sony North America, podpisał kontrakt z Patti Smith

MICHAEL DAVIS malarz, basista zespołów MC5 i Destroy All Monsters, zmarł z powodu niewydolności
wątroby w 2012 roku

MILES DAVIS muzyk, ojciec „cool jazzu”, fan zespołu The Stooges, zmarł w wyniku udaru mózgu,
zapalenia płuc oraz niewydolności nerek w 1990 roku

TOMMY DEAN przedsiębiorca, w latach siedemdziesiątych kupił od Mickeya Ruskina klub Max’s Kansas
City

TONY DEFRIES przedsiębiorca, manager, były dyrektor MainMan (spółki zajmującej się managementem
Davida Bowiego), były manager Davida Bowiego, zespołu Mott the Hoople oraz Iggy’ego Popa

ARI DELON (WŁAŚCIWIE CHRISTIAN AARON PÄFFGEN, VEL AR I BOULOGNE) fotograf,


aktor, nieślubny syn Nico i francuskiej gwiazdy filmowej Alaina Delona

PAMELA DES BARRES (WŁAŚCIWIE PAMELA ANN MILLER, VEL MISS PAMELA)
pisarka, autorka książki I’m with the Band, była członkini zespołu The GTOs

JIMMY DESTRI (WŁAŚCIWIE JAMES MOLLICA) klawiszowiec zespołu Blondie

GED DUNN (WŁAŚCIWIE GEORGE EDGAR DUNN) przedsiębiorca, były wydawca pisma „Punk”,
zmarł na atak serca w 2015 roku

BOB DYLAN (WŁAŚCIWIE ROBERT ZIMMERMAN): wokalista, kompozytor, poeta

ERIC EMERSON współtwórca sceny punkowej, aktor, główny wokalista zespołu Eric Emerson and
the Magic Tramps, zmarł po zderzeniu z samochodem podczas jazdy na rowerze w 1975 roku

BRIAN ENO kompozytor, producent, były członek zespołu Roxy Music, producent pierwszej taśmy demo
zespołu Television

MICK FARREN pisarz, główny wokalista zespołu The Deviants, występował w rock-operze The Last Days
of Dutch Schultz (wraz z Wayne’em Kramerem), autor książek Szalona Apokalipsa, Elvis and the Colonel
oraz Black Leather Jacket, zmarł na atak serca w 2013 roku

BILLY FICCA perkusista zespołów The Neon Boys i Television

DANNY FIELDS były „firmowy freak” na etacie w wytwórni płytowej Elektra Records, były dyrektor
Atlantic Records, były redaktor „16 Magazine”, były felietonista „SoHo Weekly News”, podpisał kontrakty
z zespołami MC5 i The Stooges, były manager The Stooges, były manager (wraz ze Stevem Paulem)
zespołu Jonathan Richman and the Modern Lovers, były manager (wraz z Lindą Stein) zespołu
The Ramones oraz Steve’a Forberta, autor książki Linda McCartney. A Portrait, oraz współautor (wraz
z Cyrindą Foxe-Tyler) książki Dream On. Livin’ on the Edge with Steven Tyler and Aerosmith

TOM FORCADE (WŁAŚCIWIE GARY GOODSON, VEL THOMAS KING FORCADE)


radykalny przedsiębiorca, przemytnik narkotyków, założyciel i wydawca pisma „High Times”, były sponsor
pisma „Punk”, współproducent filmu o zespole The Sex Pistols D.O.A. A Right of Passage, Abbie
Hoffman i Allen Ginsberg oskarżali go o bycie agentem CIA i doprowadzili do procesu w wyniku
pozwania go przez działaczy ruchu yippiesów (Abbie Hoffman przegrał i przeprosił), popełnił samobójstwo
w 1978 roku

JANE FORTH supergwiazda Warhola, wdowa po Ericu Emersonie

KIM FOWLEY producentka, kompozytorka, twórczyni i producentka pierwszego żeńskiego zespołu


punkowego The Runaways, zmarła na raka pęcherza moczowego w 2015 roku

CYRINDA FOXE (WŁAŚCIWIE KATHLEEN VICTORIA HETZEKIAN, VEL CYRINDA


FOXE-TYLER) aktorka, modelka, współautorka (wraz z Dannym Fieldsem) książki Dream On. Livin’ on
the Edge with Steven Tyler and Aerosmith, matka modelki Mii Tyler, zmarła z powodu guza mózgu w 2002
roku

CHRIS FRANTZ perkusista zespołów Talking Heads i Tom Tom Club, mąż Tiny Weymouth

DENNIS FRAWLEY pisarz, DJ, były felietonista (wraz z Bobem Rudnickiem) „The East Village Other”
i „The SoHo Weekly News”

ED FRIEDMAN poeta, były dyrektor artystyczny The Poetry Project w kościele św. Marka (St. Mark’s
Church-in-the-Bowery)

JANE FRIEDMAN była managerka The Patti Smith Group oraz Johna Cale’a

GYDA GASH (WŁAŚCIWIE GYDA BRAVEMAN) basistka zespołu The Transistors

PATTI GIORDANO fotografka, była współlokatorka Johnny’ego Thundersa, zmarła wskutek powikłań
wywołanych przez AIDS w latach dziewięćdziesiątych

JOHN GIORNO poeta, performer, obecny właściciel „The Bunker”, niesławnego poddasza Williama
Burroughsa przy Bowery, autor książek, między innymi You Got to Burn to Shine

DAVID GODLIS (VEL GODLIS) fotograf-rezydent w CBGB w latach 1976–1979, autor książki History
Is Made at Night

JEFF GOMBI licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

MICHAEL GOODRICH licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

TOMMY GORDON licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

BILL GRAHAM promotor, były właściciel lokali The Fillmore West i Winterland Ballroom w San Francisco
oraz The Fillmore East na Manhattanie, zginął w katastrofie helikoptera w 1991 roku

JAMES GRAUERHOLZ pisarz, kompozytor, producent, były manager Williama Burroughsa, obecnie
zarządca jego spuścizny literackiej, wokalista i gitarzysta zespołu Tank Farm

ALBERT GROSSMAN przedsiębiorca, manager Boba Dylana, zespołu The Band oraz Janis Joplin, zmarł
na atak serca w 1986 roku

BOBBY GROSSMAN fotograf, oficjalny fotograf programu telewizyjnego TV Party prowadzonego przez
Glenna O’Briena
BOB GRUEN fotograf, twórca filmowy, reżyser dokumentalnego filmu wideo o zespole The New York Dolls
Looking for a Kiss, autor książek Listen to These Pictures, Chaos! The Sex Pistols, Sometime in New York
City (wraz z Yoko Ono) oraz Rock Seen

BRION GYSIN artysta, pisarz, były współpracownik Williama Burroughsa, zmarł na raka płuc w 1986 roku

ERIC HADDIX były road manager The Stooges

DUNCAN HANNAH malarz, aktor, były przewodniczący fanklubu zespołu Television, gwiazda filmów
Amosa Poego Unmade Beds i The Foreigner, laureat stypendium Guggenheima

STEVE HARRIS przedsiębiorca, producent teatralny, manager, były wicedyrektor firmy fonograficznej
Elektra Records, były szef działu artystów i repertuaru firmy Columbia Records, były manager Carly Simon

MARY HARRON pisarka, twórczyni filmów, dziennikarka, była publicystka pisma „Punk”, reżyserka
filmów Strzelałam do Warhola i American Psycho

DEBBIE HARRY (WŁAŚCIWIE DEBORAH ANN HARRY) aktorka, wokalistka zespołu Blondie,
artystka solowa, wystąpiła w takich filmach, jak Union City i Wideodrom, współautorka książki (wraz
z Chrisem Steinem i Victorem Bockrisem) Making Tracks. The Rise of Blondie

BILL HARVEY były wicedyrektor firmy fonograficznej Elektra Records, zmarł w 1978 roku

TOM HEARN fotograf, przyjaciel z dzieciństwa założycieli pisma „Punk”

RICHARD HELL (WŁAŚCIWIE RICHARD MEYERS) poeta, pisarz, aktor, basista, wokalista,
kompozytor w zespołach The Neon Boys, Television, The Heartbreakers oraz Richard Hell and
the Voidoids, wystąpił między innymi w filmach Smithereens i Rozpaczliwie poszukując Susan, autor
książek Go Now, Godlike i I Dreamed I Was a Very Clean Tramp

GAIL HIGGINS (VEL GAIL HIGGINS SMITH) managerka, była asystentka Leee Black Childersa,
managerka The Heartbreakers, była współlokatorka Johnny’ego Thundersa

ABBIE HOFFMAN radykał, pisarz, uciekinier, założyciel (wraz z Jerrym Rubinem) Youth International
Party (partii yippisów), członek „Siódemki z Chicago” oskarżonej o spisek w celu wywołania zamieszek
podczas Krajowej Konwencji Partii Demokratycznej w Chicago w 1968 roku, popełnił samobójstwo
w 1990 roku

JOHN HOLMSTROM twórca komiksów, pisarz, redaktor, wydawca, współzałożyciel i redaktor pisma
„Punk”, założyciel i redaktor pism „Stop” i „Comical Funnies”, były wydawca pism „High Times” oraz
„Nerve”, twórca pisma komiksowego „The Scholastic”, autor książki The Best of Punk Magazine

JAC HOLZMAN przedsiębiorca, założyciel i były dyrektor firmy fonograficznej Elektra Records

TONY INGRASSIA (WŁAŚCIWIE ANTHONY INGRASSIA) pisarz, reżyser filmowy i teatralny,


zmarł wskutek zatrzymania akcji serca w 1995 roku

DAVID JOHANSEN (VEL BUSTER POINDEXTER) wokalista, kompozytor, aktor, wokalista zespołu
The New York Dolls, artysta solowy
BRIAN JONES gitarzysta, multiinstrumentalista, współzałożyciel zespołu The Rolling Stones, utonął w 1969
roku

MICK JONES gitarzysta zespołu The Clash, lider zespołu Big Audio Dynamite, współpracuje z zespołami
Carbon/Silicon oraz Gorillaz (wraz z innym byłym członkiem zespołu The Clash – Paulem Simononem)

STEVE JONES gitarzysta zespołu The Sex Pistols, gospodarz programów radiowych w Los Angeles

PETER JORDAN techniczny i basista zespołu The New York Dolls (czasowo zastąpiony przez Arthura
Kane’a), wycofał się z rock’n’rolla po tym, jak pod koniec lat siedemdziesiątych został zaatakowany nożem
na Upper West Side i cudem uniknął śmierci

IVAN JULIAN gitarzysta zespołu Richard Hell and the Voidoids

ARTHUR KANE (VEL KILLER KANE) basista zespołów The New York Dolls i The Corpse Grinders,
zmarł na białaczkę w 2004 roku

LENNY KAYE pisarz, producent, gitarzysta prowadzący w zespole The Patti Smith Group, skompilował
autorski album Nuggets, współautor książek: Waylon. An Autobiography (wraz z Waylonem Jenningsem)
oraz Rock 100 (wraz z Davidem Daltonem)

SCOTT KEMPNER (VEL TOP TEN) gitarzysta rytmiczny zespołu The Dictators, gitarzysta, wokalista,
kompozytor w zespołach The Del Lords i Little Kings (z Dionem)

ELIOT KIDD (WŁAŚCIWIE ELLIOT COHEN) wokalista i gitarzysta zespołu The Demons, zmarł
wskutek niewydolności wątroby w 1998 roku

IVAN KRAL gitarzysta zespołu The Patti Smith Group oraz Iggy’ego Popa

WAYNE KRAMER (WŁAŚCIWIE WAYNE KAMBES) gitarzysta prowadzący zespołów MC5 i Gang
War (wraz z Johnnym Thundersem), autor nagrań solowych

HILLY KRISTAL (WŁAŚCIWIE HILLEL KRISTAL) właściciel klubu CBGB, były manager
zespołów The Dead Boys i The Shirts, zmarł wskutek powikłań wywołanych przez raka płuc w 2007 roku

HARVEY KURTZMAN twórca komiksów, twórca pisma „Mad”, twórca publikowanej przez wiele lat
w „Playboyu” serii komiksowej Little Annie Fannie, zmarł na raka wątroby w 1994 roku

ALLEN LANIER gitarzysta rytmiczny, klawiszowiec zespołu Blue Öyster Cult, były chłopak Patti Smith,
zmarł wskutek powikłań wywołanych przez przewlekłą obturacyjną chorobę płuc w 2013 roku

SAM LAY legendarny perkusista bluesowy, mentor Iggy’ego Popa

A RLENE L EIGH była dziewczyna Johnny’ego Ramone, żona Mickeya Leigha


MICKEY LEIGH (WŁAŚCIWIE MITCHELL HYMAN) gitarzysta zespołów Tangerine Puppets (wraz
z Johnnym Ramone), Birdland (wraz z Lesterem Bangsem), The Rattlers i Stop, były techniczny zespołu
The Ramones, młodszy brat Joeya Ramone, współautor (wraz z Legsem McNeilem) książki I Slept with
Joey Ramone.
NEON LEON (WŁAŚCIWIE LEON MATTHEWS) współtwórca sceny punkowej, wokalista i gitarzysta
zespołu The Neon Leon Band, jeden z ostatnich widział żywą Nancy Spungen

RICHARD LLOYD gitarzysta prowadzący zespołu Television, artysta solowy, muzyk sesyjny, z jego
udziałem powstał między innymi album Matthew Sweeta Girlfriend

MATT LOLYA były techniczny zespołu The Ramones

CHARLES LUDLAM dramaturg, aktor, reżyser, założyciel The Theater of The Ridiculous, zmarł w 1987
roku na zapalenie płuc, które rozwinęło się w wyniku AIDS

WALTER LURE gitarzysta i wokalista zespołów The Heartbreakers i The Demons, obecnie gra w zespole
The Waldos

STEVE MACKAY saksofonista zespołu The Stooges, zmarł na sepsę w 2015 roku

LORI MADDOX groupie, współtwórczyni sceny punkowej, przyjaciółka Sable Starr

JEFF MAGNUM basista zespołu The Dead Boys

GERARD MALANGA poeta, fotograf, twórca filmowy, archiwista, były asystent Andy’ego Warhola, w The
Exploding Plastic Inevitable Andy’ego Warhola wykonywał taniec z biczem

HANDSOME DICK MANITOBA (WŁAŚCIWIE RICHARD BLUM, VEL TH E HANDSOMEST


MAN IN ROCK & ROLL) wokalista zespołów The Dictators i Manitoba’s Wild Kingdom

CHARLES MANSON wynalazca kwasowego faszyzmu

RAY MANZAREK (WŁAŚCIWIE RAYMOND MANCZAREK JR.)


producent, klawiszowiec zespołu The Doors, współpracował z Iggym Popem, producent nagrań X,
punkowego zespołu z Los Angeles, zmarł na raka w 2013 roku

ROBERT MAPPLETHORPE fotograf, autor zdjęć, które znalazły się na okładkach debiutanckich albumów
Patti Smith i Television, centralna postać bestsellerowej książki Patti Smith Poniedziałkowe dzieci, zmarł
wskutek powikłań wywołanych przez AIDS w 1989 roku

PHILIPPE MARCADÉ główny wokalista zespołu The Senders, perkusista zespołu Gang War

JIM MARSHALL (VEL TH E HOUND) pisarz, historyk rocka, były DJ rozgłośni WFMU, mąż pisarki
Gillian McCain

STEVE MASS przedsiębiorca, były właściciel The Mudd Club

GLEN MATLOCK basista zespołu The Sex Pistols, autor książki I Was a Teenage Sex Pistol

MALCOLM MCLAREN impresario, właściciel butiku, nieoficjalny manager i projektant strojów zespołu
The New York Dolls, manager zespołów The Sex Pistols, Bow Wow Wow oraz Adama Anta, artysta
solowy, były mąż Vivienne Westwood, zmarł na międzybłoniaka opłucnej w 2010 roku

LEGS MCNEIL (WŁAŚCIWIE RODERICK MCNEIL, VEL EDDIE MCNEIL, VEL SWAMP
RAT) pisarz, były punk-rezydent pisma „Punk”, były redaktor pisma „Spin”, były redaktor naczelny pisma
„Nerve”, współautor (wraz z Jennifer Osborne) książki The Other Hollywood. The Uncensored Oral
History of the Porn Film Industry

JONAS MEKAS twórca filmowy, poeta, artysta, założyciel The Anthology Film Archive, były dyrektor
The Film-Makers’ Cooperative

MONTE MELNICK były road manager zespołu The Ramones, autor książki On the Road with The Ramones

GERI MILLER aktorka, groupie, supergwiazda Warhola, członkini obsady spektaklu Pork

NOEL MONK road manager amerykańskiego tournée zespołu The Sex Pistols, autor książki Twelve Days on
the Road with The Sex Pistols

JIM MORRISON wokalista zespołu The Doors, zmarł przypuszczalnie na atak serca w 1971 roku

STERLING MORRISON (WŁAŚCIWIE HOLMES STERLING MORRISON JR.) członek


oryginalnego składu i gitarzysta zespołu The Velvet Underground, zmarł na chłoniaka nieziarniczego
w 1995 roku

PATRICIA MORRISROE autorka książki Mapplethorpe. A Biography

PAUL MORRISSEY twórca filmowy, były współpracownik Andy’ego Warhola przy licznych projektach
filmowych, reżyser filmów Trash i Heat

JAY MOSKOVICH licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

BILLY MURCIA (VEL BILLY DOLL) perkusista zespołu The New York Dolls, zmarł z powodu
przedawkowania narkotyków w 1972 roku

IRA NAGEL licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

BILLY NAME (WŁAŚCIWIE WILLIAM LINICH, VEL KRONK)


artysta, fotograf, twórca filmowy, archiwista, nieoficjalny manager Warholowskiej The Factory (gdzie
przez dwa lata mieszkał w ciemni), autor albumu Stills from the Warhol Films

BOBBY NEUWIRTH współtwórca sceny punkowej, muzyk, malarz, występował w filmie Dont Look Back,
legendarnym dokumencie dotyczącym Boba Dylana w stylu cinéma vérité, autorstwa D. A. Pennebakera,
wydał album Last Day on Earth, dokumentujący współpracę z Johnem Cale’em

NICO (WŁAŚCIWIE CHRISTA PÄFFGEN) modelka, aktorka (najsłynniejsza rola w filmie Felliniego
Słodkie życie), wokalistka zespołu The Velvet Underground, artystka solowa, zmarła na atak serca
i w wyniku obrażeń powstałych na skutek upadku z roweru w 1988 roku

NITEBOB (WŁAŚCIWIE ROBERT CZAYKOWSKI) dźwiękowiec zespołów The Stooges i The New
York Dolls, producent, miał pseudonim Nitebob („Nocny Bob”), ponieważ w studio pracował również inny
Robert o pseudonimie Daybob („Dzienny Bob”)

JERRY NOLAN perkusista zespołów The New York Dolls (zastąpił Billy’ego Murcię) i The Heartbreakers,
zmarł na zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych w 1992 roku
ANDREW LOOG OLDHAM przedsiębiorca, manager, producent, były manager i producent zespołu
The Rolling Stones, producent pierwszego singla Nico

ONDINE (WŁAŚCIWIE ROBERT OLIVO) „amfetaminowy świr”, aktor, supergwiazda Warhola, zmarł
wskutek niewydolności wątroby w 1989 roku

TERRY ORK (WŁAŚCIWIE NOAH FORD) przedsiębiorca, były dyrektor Ork Records, były manager
Television, były manager księgarni Cinemabilia, zmarł na raka w 2004 roku

ANDI OSTROWE (VEL MIDGE) muzyk, osobisty asystent Patti Smith

PATTI PALLADIN muzyk, współpracowała z Johnnym Thundersem

ANYA PHILLIPS managerka, przedsiębiorczyni, domina, stylistka, była managerka zespołu James Chance
and the Contortions, zmarła na raka w 1981 roku

SUSAN PILE była asystentka Gerarda Malangi i Andy’ego Warhola w The Factory, opiekunka Ariego
Delona, pracowała w przemyśle filmowym

AMOS POE twórca filmowy, reżyser filmów Blank Generation, Unmade Beds, The Foreigner i Alphabet City

BRIGID POLK (WŁAŚCIWIE BRIGID BERLIN) artystka, supergwiazda Warhola, występowała


w filmie Warhola Chelsea Girls

EILEEN POLK (VEL EILEEN REVENGE) fotografka, była współlokatorka Anyi Phillips

IGGY POP (WŁAŚCIWIE JAMES OSTERBERG) aktor, pisarz, wokalista zespołu The Stooges, artysta
solowy, autor książki I Need More (wraz z Ann Wehrer), wystąpił między innymi w filmach Kolor
pieniędzy i Kruk 2. Miasto Aniołów

HOWIE PYRO basista zespołów The Blessed, D Generation i Danzig

ROBERT QUINE gitarzysta prowadzący zespołu Richard Hell and the Voidoids oraz Lou Reeda, jako
muzyk sesyjny współpracował między innymi z Matthew Sweetem, Brianem Eno, Marianne Faithfull, autor
nagrań solowych, popełnił samobójstwo w 2004 roku

RACHEL (PRAWDZIWE NAZWISKO NIEZNANE) transwestyta, była dziewczyna Lou Reeda,


przyczyna i data śmierci niepotwierdzone

C. J. RAMONE (WŁAŚCIWIE CHRISTOPHER JOSEPH WARD) basista zespołu The Ramones


(w 1989 roku zastąpił Dee Dee Ramone)

CONNIE RAMONE (VEL CONNIE GRIPP) groupie, prostytutka, podawała się za byłą członkinię
zespołu The GTOs, dziewczyna Arthura Kane’a i Dee Dee Ramone, zmarła z powodu przedawkowania
narkotyków w 1990 roku

DEE DEE RAMONE (WŁAŚCIWIE DOUGLAS COLVIN, VEL DEE DEE KING) basista,
wokalista i kompozytor piosenek zespołu The Ramones, artysta solowy, malarz, wystąpił w filmie
Rock‘n’Roll High School, autor książek Lobotomy. Surviving The Ramones i Chelsea Horror. A Novel,
zmarł z powodu przedawkowania narkotyków w 2002 roku
JOEY RAMONE (WŁAŚCIWIE JEFFREY HYMAN) wokalista i kompozytor w zespole The Ramones,
wystąpił w filmie Rock‘n’Roll High School, zmarł na chłoniaka w 2001 roku

JOHNNY RAMONE (WŁAŚCIWIE JOHN CUMMINGS) gitarzysta zespołu The Ramones, wystąpił
w filmie Rock‘n’Roll High School, zmarł na raka prostaty w 2004 roku

MARKY RAMONE (WŁAŚCIWIE MARC BELL) perkusista zespołów Dust, Wayne County and
the Backstreet Boys, Richard Hell and the Voidoids oraz The Ramones

RICHIE RAMONE (WŁAŚCIWIE RICHARD REINHARDT) perkusista zespołów The Velveteen


i The Ramones (1983–1986)

TOMMY RAMONE (WŁAŚCIWIE ERDÉLYI TAMÁS, VEL TOMMY ERDELYI) producent,


pierwszy perkusista zespołu The Ramones (1974–1976), zmarł na raka dróg żółciowych w 2014 roku

VERA RAMONE (WŁAŚCIWIE VERA BOLDIS, VEL VERA COLVIN)


była żona Dee Dee Ramone, autorka książki Poisoned Heart. I Married Dee Dee Ramone

GENYA RAVAN (WŁAŚCIWIE GENYUSHA ZELKOWITZ, VEL GOLDIE) producentka,


wokalistka zespołów Goldie and the Gingerbreads i Ten Wheel Drive, artystka solowa, wyprodukowała
debiutancki album The Dead Boys Young Loud and Snotty

LOU REED gitarzysta, wokalista, kompozytor piosenek zespołu The Velvet Underground, autor nagrań
solowych, zmarł wskutek powikłań po przeszczepie wątroby w 2013 roku

SYLVIA REED (WŁAŚCIWIE SYLVIA MORALES) managerka, pisarka, przedsiębiorczyni, była żona
i była managerka Lou Reeda

MARCIA RESNICK fotografka, była żona Wayne’a Kramera, autorka książki Punks, Poets &
Provocateurs. New York City Bad Boys 1977–1982

MARTY REV (WŁAŚCIWIE MARTIN REVERBY, VEL MARTY SUICIDE) klawiszowiec zespołu
Suicide, artysta solowy

DANIEL REY (WŁAŚCIWIE DANIEL RABINOWITZ) producent, główny gitarzysta zespołu


Shrapnel, wyprodukował płyty The Ramones Halfway to Sanity i Adios Amigos!

LISA ROBINSON pisarka, redaktorka, felietonistka, żona Richarda Robinsona

RICHARD ROBINSON producent, pisarz, redaktor, magik, producent debiutanckiego, solowego albumu
Lou Reeda, mąż Lisy Robinson

ROSEBUD (VEL ROSEBUD FELIU-PETTET) współtwórczyni sceny punkowej, „duchowa małżonka”


zmarłego twórcy filmowego Harry’ego Smitha

BOB ROLAND licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

JOHNNY ROTTEN (WŁAŚCIWIE JOHN LYDON) główny wokalista zespołów The Sex Pistols
i Public Image Ltd. (PiL), współautor (wraz z Keithem i Kentem Zimmermanami) książki Rotten. No Irish,
No Blacks, No Dogs
BARBARA RUBIN twórczyni filmowa, współtwórczyni sceny punkowej, była asystentka Jonasa Mekasa
w The Film-Makers’ Cooperative, reżyserka filmu Christmas on Earth, klasyki kina podziemnego, jedna
z pierwszych orędowniczek zespołu The Velvet Underground, zmarła podczas porodu w 1980 roku

BOB RUDNICK (VEL BOB „RIGHTEOUS” RUDNICK) poeta, pisarz, komik, DJ, były felietonista
(wraz z Dennisem Frawleyem) „The East Village Other” i „The SoHo Weekly News”, zmarł na raka
w 1995 roku

TODD RUNDGREN producent, wyprodukował debiutancki album zespołu The New York Dolls oraz trzecią
płytę Patti Smith Wave, artysta solowy

MICKEY RUSKIN restaurator, właściciel klubów nocnych, w 1965 roku otworzył klub Max’s Kansas City,
który prowadził do 1974 roku, był również właścicielem The Ninth Circle (1968), The Lower Manhattan
Ocean Club (1976–1978) oraz klubu Chinese Chance, znanego również jako One University Place (1978–
1982), zmarł w 1983 roku na atak serca spowodowany uzależnieniem od narkotyków

STUEY SALZMAN licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

ED SANDERS poeta, pisarz, wokalista, kompozytor w zespole The Fugs, artysta solowy, między innymi
autor książki The Family, nowatorskiej pracy na temat Charlesa Mansona

EDIE SEDGWICK modelka, aktorka, supergwiazda Warhola, gwiazda filmu Ciao! Manhattan, bohaterka
ustnej biografii Edie. American Girl (autorstwa Jean Stein i George’a Plimptona), zmarła z powodu
przedawkowania narkotyków w 1971 roku

STEVE SESNICK były manager zespołu The Velvet Underground (w 1968 roku zastąpił go Andy Warhol)

SAM SHEPARD dramaturg, aktor, reżyser, były chłopak Patti Smith

ANDY SHERNOFF producent, basista, wokalista i kompozytor w zespołach The Dictators, Manitoba’s Wild
Kingdom oraz The Master Plan

CORAL SHIELDS (VEL CORAL STARR): groupie, siostra Sable Starr

JIMMY SILVER były manager zespołu The Stooges, przedsiębiorca w branży zdrowej żywności

KATE SIMON fotografka

PAUL SIMONON malarz, były basista zespołu The Clash, członek zespołów Havana 3 a.m. oraz The Good,
the Bad, and the Queen

JOHN SINCLAIR impresario, poeta, pisarz, radykał, zwolennik legalizacji marihuany, DJ, były manager
zespołu MC5, były przewodniczący Partii Białych Panter, były mąż Leni Sinclair

LENI SINCLAIR fotografka, archiwistka, była żona Johna Sinclaira

JAMES SLIMAN publicysta, były road manager zespołu The Dead Boys

FRED SMITH basista zespołów Television i Blondie


FRED „SONIC” SMITH gitarzysta prowadzący i wokalista zespołów MC5 i Sonic’s Rendezvous Band,
mąż Patti Smith, zmarł na atak serca w 1994 roku

PATTI SMITH poetka, wokalistka zespołu The Patti Smith Group, wdowa po Fredzie „Sonicu” Smicie,
autorka książek Obłokobujanie, Seventh Heaven, The Coral Sea, Poniedziałkowe dzieci oraz Pociąg linii M

TODD SMITH brat Patti Smith, były techniczny zespołu The Patti Smith Group, Sid Vicious zaatakował go
rozbitą butelką, zmarł na atak serca w 1994 roku

RICHARD SOHL (VEL D. N. V., DEATH IN VENICE) klawiszowiec zespołu The Patti Smith Group,
zmarł na atak serca w 1990 roku

VALERIE SOLANAS aktorka, radykalna feministka, w 1968 roku postrzeliła Andy’ego Warhola, wystąpiła
w filmie Warhola I, a Man (wraz z Tomem Bakerem), autorka manifestu S.C.U.M. , zmarła na zapalenie
płuc w 1988 roku

NANCY SPUNGEN striptizerka, groupie, dziewczyna i managerka Sida Viciousa, prawdopodobnie


zamordowana przez Viciousa w Hotelu Chelsea w 1978 roku

SABLE STARR (VEL SABLE SHIELDS) groupie, siostra Coral Shields, zmarła na raka w 2009 roku

CHRIS STEIN fotograf, gitarzysta zespołu Blondie, wyprodukował album Iggy’ego Popa Zombie Birdhouse

LINDA STEIN była nauczycielka, była managerka zespołu The Ramones (wraz z Dannym Fieldsem), jedna
z ważniejszych nowojorskich agentek nieruchomości, była żona Seymoura Steina, zamordowana w 2007
roku

SEYMOUR STEIN przedsiębiorca, prezes The Sire Record Group, były mąż Lindy Stein

RICHIE STERN licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

MICHAEL STICCA były techniczny zespołów The Dead Boys i Blondie

WARNER STRINGFELLOW były detektyw z wydziału do spraw narkotyków policji w Detroit

JOE STRUMMER (WŁAŚCIWIE JOHN MELLOR) aktor, nauczyciel, były frontman zespołów
The Clash i The Mescaleros, zmarł wskutek niezdiagnozowanej wrodzonej wady serca w 2002 roku

DANNY SUGERMAN pisarz, manager, został managerem zespołu The Doors po śmierci Jima Morrisona,
próbował być managerem Iggy’ego Popa, autor książki Nikt nie wyjdzie stąd żywy (wraz z Jerrym
Hopkinsem), mąż Fawn Hall, zmarł na raka płuc w 2005 roku

SYLVAIN SYLVAIN (WŁAŚCIWIE SYLVAIN MIZRAHI) gitarzysta rytmiczny zespołu The New
York Dolls, wokalista i gitarzysta zespołu The Criminals, artysta solowy

MARTY THAU (VEL CHAIRMAN THAU) przedsiębiorca, producent, manager, były wicedyrektor
firmy fonograficznej Buddah Records odpowiedzialny za promocję, były manager (wraz ze Stevem
Leberem i Davidem Krebsem) zespołu The New York Dolls, były manager zespołu Suicide, prezes Red
Star Records
DENNIS THOMPSON (WŁAŚCIWIE DENNIS TOMICH) perkusista zespołów MC5 i New Order
(wraz z Ronem Ashetonem)

JOHNNY THUNDERS (WŁAŚCIWIE JOHN ANTHONY GENZALE JR.) gitarzysta prowadzący


i wokalista zespołów The New York Dolls, The Heartbreakers i Gang War (wraz z Wayne’em Kramerem),
autor nagrań solowych, zmarł na białaczkę w 1991 roku

TISH I SNOOKY (WŁAŚCIWIE PATRICE I EILEEN BELLOMO) siostry, przedsiębiorczynie,


śpiewały w chórkach w zespole The Sic Fucks oraz Elda and the Stilettos (wraz z Debbie Harry),
właścicielki linii kosmetyków i farb do włosów The Manic Panic

MAUREEN TUCKER (VEL MO TUCKER) perkusistka zespołu The Velvet Underground, artystka
solowa

STEVEN TYLER (WŁAŚCIWIE STEVEN TALLARICO) wokalista zespołu Aerosmith

ROB TYNER (WŁAŚCIWIE ROB DERMINER) wokalista zespołu MC5, artysta solowy, zmarł na atak
serca w 1991 roku

ULTRA VIOLET (WŁAŚCIWIE ISABELLE COLLIN DUFRESNE)


artystka, supergwiazda Warhola, zmarła na raka w 2014 roku

JOHN VACCARO reżyser teatralny, dramaturg

GARY VALENTINE (WŁAŚCIWIE GARY LACHMAN) pisarz, basista zespołu Blondie

CHERRY VANILLA (WŁAŚCIWIE KATHLEEN DORRITIE) aktorka, wokalistka, pisarka, była


szefowa działu promocji MainMain (firmy zajmującej się managementem Davida Bowiego), autorka
książki Lick Me. How I Became Cherry Vanilla

ALAN VEGA (WŁAŚCIWIE BORUCH BERMOWITZ, VEL AL A N SUICIDE) artysta, rzeźbiarz,


wokalista zespołu Suicide, artysta solowy

ARTURO VEGA artysta, rzecznik prasowy zespołu The Ramones, projektant logotypu zespołu, reżyser
oświetlenia, projektant graficzny i sprzedawca T-shirtów, często określany mianem „piątego Ramonesa”,
właściciel loftu, w którym w latach 1975–1977 mieszkali Joey i Dee Dee Ramone, zmarł na raka w 2013
roku

TOM VERLAINE (WŁAŚCIWIE THOMAS MILLER) gitarzysta prowadzący, wokalista i kompozytor


w zespołach The Neon Boys i Television, autor nagrań solowych, były kolega szkolny Richarda Hella

SID VICIOUS (WŁAŚCIWIE JOHN RITCHIE) basista zespołu The Sex Pistols (w 1977 roku zastąpił
Glena Matlocka), artysta solowy, chłopak Nancy Spungen, oskarżony o jej zamordowanie, zmarł z powodu
przedawkowania narkotyków w 1979 roku

VIVA (WŁAŚCIWIE JANET SUSAN MARY HOFFMAN) aktorka, pisarka, supergwiazda Warhola,
wystąpiła w filmach Warhola Chelsea Girls i Lonesome Cowboys, autorka książki Superstar

ANNE WALDMAN poetka, była dyrektorka artystyczna The Poetry Project w kościele św. Marka (St.
Mark’s Church-in-the-Bowery)
JACK WALLS dramaturg, scenarzysta, były kompan Roberta Mapplethorpe’a

ANDY WARHOL (WŁAŚCIWIE ANDREW WARHOLA) artysta, twórca filmowy, wydawca


magazynu „Interview”, były manager zespołu The Velvet Underground, zmarł na pooperacyjną arytmię
serca w 1987 roku

LESLIE WEST kompozytor, gitarzysta, członek wczesnej garażowej grupy The Vagrants, współzałożyciel
(wraz z Felixem Papparlardim) zespołu Mountain

VIVIENNE WESTWOOD projektantka mody, była żona Malcolma McLarena

TINA WEYMOUTH (WŁAŚCIWIE MARTINA WEYMOUTH) basistka zespołu Talking Heads,


basistka i wokalistka zespołu Tom Tom Club, żona Chrisa Frantza

JAMES WILLIAMSON muzyk, kompozytor, producent, innowator oprogramowania komputerowego,


gitarzysta prowadzący zespołu The Stooges (1972–1974), wyprodukował album Iggy’ego Popa New
Values, został wiceprezesem do spraw standardów technologicznych firmy Sony, w 2009 roku odszedł na
wczesną emeryturę i ponownie dołączył do The Stooges, w 2014 roku wydał swoją pierwszą solową płytę
długogrającą Re/Licked

ALAN WOLF licealny przyjaciel członków zespołu The Ramones

RUSSELL WOLINSKY wokalista zespołu The Sic Fucks

HOLLY WOODLAWN (WŁAŚCIWIE HAROLD AJZENBERG) aktorka, drag queen, supergwiazda


Warhola, gwiazda filmu Warhola Trash, współautorka (wraz z Jeffem Copelandem) książki A Low Life in
High Heels. The Holly Woodlawn Story, zmarła na raka mózgu i wątroby w 2015 roku

MARY WORONOV aktorka, malarka, autorka, w The Exploding Plastic Inevitable Andy’ego Warhola
wykonywała taniec z biczem, wystąpiła w filmie Rock‘n’Roll High School (z zespołem The Ramones) oraz
Eating Raoul, autorka między innymi książki Swimming Underground. My Years in the Warhol Factory

ANDREW WYLIE (VEL BILL LEE) poeta, wydawca, agent literacki, były współwłaściciel wydawnictwa
Telegraph Books (wraz z Victorem Bockrisem), były współpracownik pisma „Punk”

DORIAN ZERO muzyk, zmarł w 1984 roku wskutek powikłań wywołanych przez AIDS

JIMMY ZHIVAGO klawiszowiec zespołu Wayne County and the Backstreet Boys, producent
CZYM JEST NARRACYJNA HISTORIA MÓWIONA

Kiedy Jean Stein i George Plimpton rozpoczynali pracę nad książką American
Journey. Times of Robert Kennedy, kompilując wypowiedzi składające się na
wielogłosową opowieść, zapewne nie zdawali sobie sprawy, że dokonali właśnie
rewolucyjnego wynalazku: powołali do życia nowy gatunek literacki, który
dziesięć lat później miał uczynić z nich autorów bestsellerów – narracyjną historię
mówioną.
Formę tę udoskonaliła następna wspólna książka Jean Stein
i George’a Plimptona, wydane w 1982 roku arcydzieło Edie. American Girl.
W czasach, gdy termin „historia mówiona” stosuje się do określenia
wszystkiego, począwszy od pojedynczego zredagowanego wywiadu, na zbiorze
wywiadów opublikowanych jako antologia skończywszy, postanowiliśmy
wyjaśnić, jak my sami rozumiemy „narracyjną historię mówioną”. Używając tego
terminu, mamy na myśli książkę złożoną z poddanych redakcji fragmentów
pochodzących z serii wywiadów oraz z dodatkowych tekstów, które są ściśle ze
sobą splecione, z zachowaniem chronologii, dzięki czemu powstaje starannie
przygotowana narracja.
Jean Stein omawia to najlepiej we wstępie do American Journey. Times of
Robert Kennedy, posługując się tam terminem „narracja mówiona”, aby opisać
książkę, której jest współautorką. Stwierdza: „Mówiąc o historii mówionej,
zazwyczaj ma się na myśli zbiór transkrypcji wywiadów przechowywany
w archiwach w celu dostarczenia historykom materiałów badawczych. Nieco
rzadsze jest traktowanie takiej transkrypcji jako formy literackiej, w której surowe
wypowiedzi są poddane redakcji i porządkowane po to, by mówiły same za siebie,
bez interwencji historyka”.
Jean Stein i George Plimpton dobrze wybrali temat. Gdy w 1982 roku ukazała
się Edie. American Girl, Edie Sedgwick była stosunkowo zapomnianą celebrytką,
lecz ich praca rzucała nowe światło na chaotyczny okres amerykańskich dziejów,
posługując się formą literacką, która była radykalnie nowa, a Norman Mailer opisał
ją słowami: „Oto książka o latach sześćdziesiątych, na którą czekaliśmy”.
Jednak formę narracyjnej historii mówionej raczej ignorowano, aż do ukazania
się w 1996 roku pierwszego wydania książki Please Kill Me. The Uncensored Oral
History of Punk. Od tego momentu datuje się rozkwit tego gatunku i wysyp
nowych tytułów. W niniejszym eseju staramy się ukazać zasady, których
intuicyjnie przestrzegaliśmy podczas pracy nad naszą książką. Chcemy wyjaśnić,
dlaczego forma narracyjnej historii mówionej to zwierz tak delikatny – oraz jak ta
forma ulega osłabieniu, jeśli te zasady się narusza.

Wybór tematu

Bez niesamowitych osób, które potrafią snuć frapujące opowieści, tego rodzaju
książka nie mogłaby powstać. Osoby te nie tylko muszą przejawiać chęć do
mówienia, lecz również muszą znać się nawzajem (a przynajmniej wiedzieć coś
o sobie) – im bliżej, tym lepiej. Ludzie lubią przedstawiać się w możliwie
najlepszym świetle i ukrywać zawstydzające chwile, dlatego ważne jest, aby inne
osoby wtrącały się w ich narrację, uzupełniając ją zdrową dawką realizmu.
Osoby mówiące powinny w końcu zderzać się ze sobą, a kiedy to się dzieje,
ważne jest, aby ukazać, jak wcześniejsze wydarzenia w opowieści zmieniają
przyszłe incydenty lub na nie wpływają. Innymi słowy, każdy element opowieści
powinien prowadzić do następnego wydarzenia, jak rozpędzona lokomotywa, aż do
zakończenia.
Wielu historyków zajmujących się historią mówioną nie zdaje sobie sprawy
zarówno z tego, jak ważne jest, aby poszczególne osoby wchodziły ze sobą
w interakcje, jak i z potrzeby, by wyróżniająca się osoba z rozdziału trzeciego
pojawiła się ponownie w rozdziale trzydziestym siódmym. To właśnie ten zabieg
nadaje książce rozmach i flow.
Narracyjna historia mówiona wydaje się sprawdzać najlepiej, gdy główny temat
zawiera w sobie liczne pomniejsze opowieści i „tajemne historie”. W książce
o Edie Sedgwick pojawiły się wątki: Andy’ego Warhola i The Factory,
mieszkańców niesławnego Hotelu Chelsea, tragizmu „przeciętnej” arystokratycznej
rodziny, a także obraz życia na Uniwersytecie Harvarda na początku lat
sześćdziesiątych. Czytelnik zapoznaje się również pokrótce z nowojorską
podziemną sceną muzyczną, filmową i artystyczną, z biznesem rock’n’rollowym
i światem mody, z najznamienitszymi szpitalami psychiatrycznymi Ameryki,
uzyskuje ponadto wgląd w tak mało znane zjawiska jak „Załoga A” – quasi-
kryminalna grupa uzależnionych od amfetaminy mieszkańców Lower East Side.
Jeśli niektórzy z bohaterów opowieści są osobami publicznymi, ważne jest, aby
rozmawiać ze wszystkimi ich mniej znanymi współpracownikami. Jak to ujęła Jean
Stein: „Faktem jest, że najświeższy, najbardziej pouczający materiał pochodził, jak
się zdaje, nie tyle od osób publicznych, ile od osób, z którymi nikt nigdy dotąd nie
przeprowadzał wywiadów. […] W odróżnieniu od osób publicznych, które są
bardziej powściągliwe, rzadziej pozwalają sobie na osobisty ton i wolą się
wypowiadać raczej ogólnie niż dobitnie, wkład [osób nieznanych] ukazuje, czym
jest technika historii mówionej w najlepszym wydaniu”.
Oczywiście – ponieważ ludzie pamiętają zdarzenia w sposób nieliniowy,
zniekształcony upływem czasu – jedni będą zaprzeczać drugim, omawiając
poszczególne tematy. Jean Stein uznała te różnice za coś przytłaczającego
i stwierdziła: „Poszczególne głosy są niekiedy rozbieżne, sprzeczne lub też
powtarzają się i trudno je ze sobą powiązać. Jeśli istnieją różnice poglądów lub
rozbieżności co do faktów, nie da się ich uzgodnić przez redakcję tekstu”.
W Please Kill Me wykorzystaliśmy te sprzeczności, umieszczając jeden opis
konkretnego zdarzenia po innym, odmiennym opisie, co często dawało efekty
humorystyczne. Ufaliśmy czytelnikom, że sami są gotowi ustalić, co było
„prawdą”. Jean Stein miała rację – rozbieżnych opinii nie da się uzgodnić przez
redakcję tekstu, można jednak wyjaśnić tę sprzeczność integralnością
poszczególnych głosów. Jeśli narrator, który przeczy innym, wykazuje skłonność
do wypowiadania sądów ogólnych, jeśli podaje nieprawdziwe fakty lub zawsze
przedstawia siebie samego w heroicznym świetle, łatwo jest uznać, że nie opisuje
rzetelnie danego zdarzenia.
Warto również pamiętać o „tragicznych skazach” bohaterów, gdyż opowieści
ludzi, których życie odbiegało od normy – na przykład trafili do więzienia,
uzależnili się od narkotyków lub doświadczali innych strasznych rzeczy – są
z reguły znacznie bardziej wciągające dzięki autentyzmowi ich dramatu niż
opowieści ludzi, którzy „żyli długo i szczęśliwie”. Im bardziej zmienne jest
zachowanie danej osoby, tym lepiej, ponieważ narracyjna historia mówiona to
jeden z najlepszych sposobów ukazania istot ludzkich w tym, co w nich najbardziej
bezbronne, bohaterskie lub tragiczne – a to stanowi warunek konieczny, by książka
była udana.

Świadomość wątków głównych i pobocznych


Prolog Please Kill Me kończy się pytaniem Lou Reeda, czy warto umrzeć za
muzykę.
Innymi słowy: jak dalece jednostka pragnie włączyć swój gniew, swoje
wyobcowanie i swoją namiętność w proces tworzenia swojej sztuki? W kolejnych
rozdziałach książki poszczególni bohaterowie udzielają własnych odpowiedzi na to
pytanie; jedni trzeźwieją i przestają brać narkotyki – i zaczynają wieść zwyczajne
życie – inni zaś decydują się skierować swój samochód w stronę urwiska.
W pracy nad historią mówioną trzeba nie tylko mieć na względzie utrzymanie
zwartego strumienia narracyjnego w każdym rozdziale, lecz również starać się
scalać ze sobą poszczególne rozdziały książki. Kiedy autor lub autorzy ukończą już
prace redakcyjne nad każdym z rozdziałów, czeka ich trudne zadanie edycji tych
fragmentów w celu stworzenia z nich spójnej całości. Jean Stein opisuje wynik tej
pracy następująco: „Stosowana w tym procesie technika ma niekiedy charakter
zbliżony do migotliwej, kalejdoskopowej metody wykorzystywanej w filmie, gdy
efekt całości zapewnia seria szybkich i zróżnicowanych obrazów. Sukces takiej
techniki zależy oczywiście od jakości poszczególnych głosów”.
Jak zwykle, wszystko sprowadza się do jakości głosów.
A jednak, nawet jeśli dysponujemy dużą liczbą wywiadów, z których można
czerpać i po poddaniu pracom redakcyjnym tworzyć z nich rozdziały – splatanie
wątków głównych i pobocznych tak, aby dało się je czytać jak mającą szybkie
tempo powieść, może być zadaniem trudnym, jeśli nie pozornie niemożliwym do
wykonania. Uprzednie doświadczenie w budowaniu strumienia narracji może być
pomocne, lecz nie jest niezbędne. Historyk zajmujący się historią mówioną musi
niekiedy myśleć o swojej książce jak o filmie, włączając do niej pozornie
przypadkowe zdarzenia, które mogą pomóc posunąć opowieść do przodu, lecz
zdarzenia te muszą być przy tym równie zabawne i bogate w informacje, jak te
najważniejsze fragmenty.

Historia to zawsze ciąg przyczyn i skutków

Wielu głównych bohaterów występujących w Please Kill Me przed założeniem


rock’n’rollowych zespołów próbowało swoich sił na scenie „podziemnego teatru”.
Musieliśmy zatem uwzględnić różne aspekty tej sceny teatralnej, aby wytłumaczyć,
w jaki sposób charakterystyczny dla niej eksces wpłynął na scenę glitter rockową
początku lat siedemdziesiątych, która przekształciła się w styl glam, ostatecznie
doprowadzając do powstania punk rocka. Nie ma nic bardziej porównywalnego
z „doświadczaniem” przez czytelnika wyborów poszczególnych osób niż słuchanie
ich opowieści, a narracyjna historia mówiona – jeśli jest odpowiednio
przekazywana – umożliwia „odczuwanie” emocji licznych bohaterów.
Jak to zwięźle ujęła Jean Stein, „interwencja redaktorska ogranicza się
wyłącznie do aranżacji materiału, dzięki czemu [w narracji] nie ma innych głosów
poza głosami osób, z którymi przeprowadzono wywiady”.
Zatem historyk zajmujący się historią mówioną, dokonując edycji rozdziałów,
musi być świadom kilku czynników, takich jak: potoczystość narracji, emocje osób
i chronologia wydarzeń, a także tematów, które wyłonią się z całości projektu.
Warto udzielić tu jeszcze jednej rady: rozdziały powinny być krótkie. To
zdumiewające, jak duży wpływ na cały strumień narracji może mieć jeden rozdział
liczący zaledwie pięć stron.

To nie pisanie, to rzeźbienie

Narracyjna historia mówiona jest niezwykłą formą, czerpie bowiem ze wszystkich


dziedzin sztuki: rozdziały mają rytm pieśni, cięcia kojarzą się z filmem, ciąg
narracji można naszpikować nagłówkami gazet, uznaniem cieszy się slang,
a relacje z pierwszej ręki ujawniają poetycki charakter słowa mówionego. Nie brak
w niej żadnej formy sztuki – można dostrzec w niej elementy malarstwa, tkactwa,
a nawet sztuki piktografii – bo każda wielka sztuka opowiada wielką opowieść.
Prowadzi nas to ku najważniejszej ze sztuk: rzeźbiarstwu. Surowy szkic historii
mówionej jest niczym olbrzymi blok marmuru. Wraz z każdą obróbką staje się
wyrazistszy i nabiera kształtów. Nieustanne odcinanie i odłupywanie fragmentów
ujawnia wreszcie arcydzieło, gdyż proces redakcyjny dowodzi prawdziwości
powiedzenia, że „mniej znaczy więcej”.
Gdy historyk ma już przygotowany surowy szkic całej książki i gotów jest
przedrzeć się przez całą opowieść – nadchodzi najważniejszy etap. To czas, by
wyciąć wszystko, co nie jest absolutnie niezbędne.
W naszym tandemie Gillian McCain, która ma skłonność do anegdot,
nienawidzi tej części pracy, z kolei Legs McNeil doświadcza podczas niej
sadystycznej przyjemności towarzyszącej unicestwianiu patosu.
Aby narracyjna historia mówiona mogła zadziałać, na kościach nie może zostać
nawet odrobina tłuszczu. Historycy mogą zebrać wiele niesamowitych anegdot,
lecz jeśli te incydenty nie posuwają opowieści naprzód ani nie łączą ze sobą
wyrazistych wątków, nie należy ich dodawać, bez względu na to, jak bardzo
seksowne czy pociągające mogłyby się wydawać. Dobra zasada obowiązująca przy
pozbywaniu się wszelkiego „tłuszczu” brzmi: jeśli nie brak ci tego, co zostało już
odcięte, to znaczy, że nie było niezbędne. Należy podkreślić, że w Please Kill Me
wykorzystaliśmy nie więcej niż dziesięć procent materiału złożonego z setek
wywiadów, które przeprowadziliśmy.
Co należy zostawić, co zaś wyrzucić – podobnie jak w wypadku większości
naszych sugestii – pozostawiamy intuicji historyków. Naszym zdaniem jest ważne,
aby przynajmniej jeden z autorów miał doświadczenia literackie, bo umiejętności
wykorzystywane w opowiadaniu historii można również zastosować w narracyjnej
historii mówionej. Techniki te – na przykład jak rozpocząć lub zakończyć
rozdział – mają podstawowe znaczenie dla formy narracyjnej historii mówionej.
Jedna z technik edytowania, którą lubimy porównywać ze wstęgą Möbiusa, polega
na tym, że dana sekcja zaczyna się od jakiegoś konkretnego tematu, a kończy się
zupełnie innym.
Przykłady „techniki wstęgi Möbiusa” można często zobaczyć w serialu
animowanym Simpsonowie. Na przykład jeden z odcinków rozpoczyna się od
narzekania Homera na obowiązek wyrzucania śmieci (co ustanawia temat
„wyrzucania śmieci”), lecz kończy się jego wywołanym przez magiczne grzybki
tripem, w których duchem-przewodnikiem jest kojot przemawiający doń głosem
Johnny’ego Casha. Każdy rozdział musi zawierać element nieoczekiwanej radości
lub tragedii, bez względu na to, jak mało jest istotna. Te zwroty akcji zapobiegają
grzęźnięciu narracji i przykuwają uwagę czytelnika.
Warto też nadmienić w tym miejscu, że aby narracyjna historia oralna była
udana, udział więcej niż jednego autora to niemal konieczność. Potrzeba dwóch par
oczu, aby wyłapać popełniane przez drugą osobę błędy i nawzajem inspirować się
do wykraczania poza to, do czego – jak myślimy – jesteśmy zdolni.
Pomocna jest przy tym poważna „mówiona edycja” rękopisu, to jest
odczytywanie książki na głos przez osobę trzecią, podczas gdy historycy słuchają
i robią notatki. Ten proces „mówionej edycji” jest istotny w odniesieniu do
każdego utworu literackiego, lecz szczególnie ważny w tworzeniu narracyjnej
historii mówionej, aby móc usłyszeć te części, które nie brzmią, gdyż głosów jest
tak wiele.
Konstruując Please Kill Me, Gillian McCain skupiała się na integralności
głosów i rozwijaniu tematu książki, z kolei Legs McNeil koncentrował się na
strukturze. Jeśli jeden element nie zostanie wykonany prawidłowo, inne nie będą
miały już znaczenia, bo cała konstrukcja rozpadnie się niczym domek z kart.
Wspaniała struktura narracyjna jest bezużyteczna, jeśli czytelnik wątpi
w wiarygodność narratora. A mocne głosy nie są w stanie zaciekawić, jeśli nie
przedstawia się ich w możliwie najbardziej czytelny sposób. Jeden historyk nie jest
w stanie sprostać wszystkim obowiązkom niezbędnym do wykonania tej pracy na
najwyższym poziomie.
Jak to ujęła Jean Stein: „Historyk, pracując metodą bardziej zwyczajną, może
uformować materiał źródłowy w sposób odpowiadający jego celowi, może usunąć
rozbieżności, gdy są jakieś luki, może spekulować, może uzupełnić ten materiał
własną opowieścią i swoimi opisami. Z drugiej strony redaktor lub historyk
pracujący nad narracją mówioną muszą pozwolić głosom przemawiać za siebie”.
Jean Stein zapomniała przy tym dodać, że na koniec ostateczna redakcja należy
do kierunku obranego przez samą narrację.

Znaczenie slangu, gramatyki, interpunkcji i integralności głosu

Wiele narracyjnych historii mówionych, z jakimi się zetknęliśmy, oczyszczono


z indywidualnych cech wypowiadania się poszczególnych osób, przez co wszystkie
głosy brzmią podobnie. Nasz cel jest odwrotny: chcemy, aby każdy głos dokładnie
odzwierciedlał unikalny sposób mówienia każdego z bohaterów. W miarę
możliwości dążymy do zachowania stylu naszego rozmówcy w stanie
nienaruszonym, nie tylko dlatego, że dzięki temu książka jest ciekawsza
i wierniejsza prawdzie, lecz również z tego powodu, że mówi to znacznie więcej
o ludziach, z którymi przeprowadzono wywiady, co z kolei pozwala nam uzyskać
wskazówki, do jakiego stopnia możemy traktować ich jako wiarygodnych
informatorów.
Przekleństwa – podobnie jak slang i niepoprawna gramatyka – to niezbywalny
element narracyjnej historii mówionej. Brak przeklinania w niektórych historiach
oralnych jest naszym zdaniem nie tylko szokujący, lecz wręcz bluźnierczy wobec
tego gatunku literackiego. Nawet książki, które pozwalają na wszechobecne
„damn” [cholera] są nieuczciwe. Z emocji, jaka emanuje zza słów mówcy, każdy
może stwierdzić, że to słowo po prostu nie pasuje. Przykład ten jak na dłoni
ukazuje protekcjonalny stosunek danego historyka zajmującego się historią
mówioną do czytelników i mówi nam więcej o autorach niż o poszczególnych
jednostkach przemawiających w książce.
Na przykład w Please Kill Me ze wszystkich rozmówców najobficiej przeklinał
Peter Jordan, który w The New York Dolls przez krótki czas zastępował Arthura
Kane’a jako basista. Wulgaryzmy w jego wypowiedziach są tak wszechobecne, że
nabierają wręcz komicznego charakteru:
„Jeśli chodzi o Johnny’ego i Sable, to było, kurwa, tak, że Johnny’emu totalnie
odjebało z powodu wciągania jakichś zajebiście monstrualnych ilości, kurwa,
spida”.
Oczyszczona wersja tego cytatu nigdy nie miałaby wydźwięku porównywalnego
z oryginałem.
Tworzenie narracyjnych historii mówionych bez przekleństw stanowi obrazę dla
inteligencji czytelników. Zadanie historyka nie polega na ocenianiu
wypowiadanych słów, tylko na zachowaniu autentyczności głosu rozmówcy. Jeśli
historycy mają jakiekolwiek rozterki moralne związane z tym, czy powinni
cenzurować pewne słowa w swoich transkrypcjach, to powinni zastanowić się nad
zmianą ścieżki zawodowej.
Piękno historii mówionej polega na tym, że ukazuje ona poezję słowa
mówionego – to, jak ludzie naprawdę mówią – pozostawiając bez ingerencji
wszystkie wyrażenia slangowe i błędy gramatyczne. Obraz osoby mówiącej jest
bez tego fałszywy. Wiele mówionych historii, jak czytaliśmy, składa się
z „czystego tekstu”. Nie ma w nich przeklinania, pauz i śmiechu oraz
współczesnych konwencji językowych. Większość ludzi używa słów lub zwrotów
typu: „like” [~powiedzmy] czy „ya know” [~no wiesz] lub innych indywidualnych
wzorców mowy, charakterystycznych dla danej osoby. Bez uczciwego ukazania
naturalnych wzorców mowy historycy wyświadczają sobie niedźwiedzią przysługę
i ograniczają rozmach swojej pracy.
Niekiedy historyk otrzymuje nadzwyczajny prezent: interlokutora, który nadaje
opowieści rytm, dostarcza szczegółowych opisów, buduje napięcie, spina
poszczególne zdarzenia, zapewnia ostre obserwacje, a czasem nawet przesłanie
filozoficzne i poezję, co ogranicza prace redakcyjne do minimum. Takich
rozmówców jest jednak niewielu.

Sugestie dla osób przeprowadzających wywiady

Zachowaliśmy jeden z najważniejszych aspektów tworzenia narracyjnej historii


mówionej: proces przeprowadzania wywiadu nie ma żadnych zasad. Istotne jest,
aby ciekawość historyka skłoniła go do tego, by nie pozostawiać żadnego pytania
bez odpowiedzi.
Dla osób przeprowadzających wywiady mamy następujące sugestie: 1) nie
rozmawiajcie o sobie (chyba że wymaga tego pytanie), 2) utrzymujcie kontakt
wzrokowy, 3) zacznijcie od prostych pytań. Koszt nagrań audio jest znikomy,
warto więc niekiedy poświęcić dodatkową godzinę, aby zapewnić rozmówcy
komfort, zanim zacznie się mu zadawać istotne pytania.
Większość osób, z którymi przeprowadza się wywiady, zazwyczaj chętnie
opowiada o swojej przeszłości, lecz czasami, gdy w grę wchodzą delikatne tematy,
ktoś może odmówić udziału w nagrywanej rozmowie. Nie należy się tym
przejmować, lecz uszanować tę decyzję. Do wszystkich potencjalnych tematów
powinno się podchodzić uczciwie i wnikliwie. Wszystkich potencjalnych
rozmówców trzeba przekonać, że szczegóły opowieści są nam znane, a ich
jednostkowe głosy są niezbędne do właściwego ich uchwycenia.
Historycy zajmujący się historią mówioną muszą tak gruntownie, jak to tylko
możliwe, rozumieć opisywane przez siebie wydarzenia. W historii, którą
opowiadamy, trzeba odtworzyć chronologię konkretnych wydarzeń, aby wiedzieć,
które poprzedzały które. Pomoże to ustalić, z kim należy rozmawiać i o co go
pytać.
Koniec końców sprowadza się to do intuicji. Mimo że Edie i Please Kill Me
spopularyzowały formę narracyjnych historii mówionych w kolejnym pokoleniu
pisarzy, wciąż wierzymy, że prawdziwej wartości tego niezwykłego gatunku nie
rozpoznano jeszcze w pełni.
Znaczenie narracyjnej historii mówionej polega na tym, że odbiera ona
dokumentowanie historii z rąk elity i pozwala przemawiać jej przez głosy
zwykłych ludzi (za pośrednictwem obsesyjno-kompulsywnych pisarzy). Wierzymy,
że pewnego dnia narracyjna historia mówiona będzie szanowanym i powszechnie
akceptowanym literackim medium służącym dokumentowaniu dziejów, które
dzięki niemu będą ożywać przed oczami czytelników.
O to bowiem tak naprawdę chodzi.
A teraz pora na słowo od naszego sponsora…
Legs McNeil i Gillian McCain
PODZIĘKOWANIA

Całkiem sporo ludzi przeżywało fakt powstawania tej książki i zachęcało nas do
pracy, dzieląc się z nami miłością, wsparciem i humorem. Autorzy chcieliby
wyrazić swoją wdzięczność następującym osobom.

L EGS M C N EIL I G ILLIAN M C C AIN Susan Lee Cohen, nasza agentka literacka,
której zaangażowanie zawsze wykraczało poza zakres jej zawodowych
obowiązków, Dawn Manners, nasza pełnoetatowa asystentka w zakresie badań
i redakcji, zajmująca się również transkrybowaniem tekstów, która troszczyła się
o nas przez cały okres prac nad książką i której inteligencja i intuicja zawsze
stanowiły dla nas inspirację. Szczególne podziękowania składamy na ręce
wszystkich innych osób zajmujących się transkrypcją. Są to: Liz McKenna, Ann
Kottner, David Vogen, Nora Greening, Filiz Swenson i Allie Morris.
Dziękujemy Mickeyowi Leighowi, Jamesowi Marshallowi i Jamesowi
Williamsonowi za zgodę na wykorzystanie ich wywiadów w nowym wydaniu
niniejszej książki, jak również Megan Cump i Arielli Thornhill za ich niezwykłą
dbałość o szczegóły.
Szczególne podziękowania należą się Richardowi Hellowi, który pozwolił,
abyśmy ukradli z jego T-shirtu tytuł naszej książki.
Wielkie podziękowania kierujemy do naszych przyjaciół, którzy zaprosili nas do
swojego życia. Są to: Mariah Aguiar, Laura Allen, Billy Altman, Callie Angell,
Penny Arcade, Al Aronowitz, Kathy Asheton, Ron Asheton, Scott Asheton, Bobby
Ballderama, Roberta Bayley, Victor Bockris, Angela Bowie, Pam Brown, Bebe
Buell, William Burroughs, John Cale, Jan Carmichael, Jim Carroll, James Chance,
Bill Cheatham, Leee Black Childers, Cheetah Chrome, Ira Cohen, Tony Conrad,
Jayne County, David Croland, Rosana Cummings, Ronnie Cutrone, Jay Dee
Daugherty, Maria Del Greco, Liz Derringer, Willie DeVille, Ged Dunn, David
Essex, Mick Farren, Rosebud Feliu-Pettet, Danny Fields, Jules Filer, Cyrinda Foxe,
Ed Friedman, Gyda Gash, John Giorno, David Godlis, Jeff Gombi, Michael
Goodrich, Tommy Gordon, James Grauerholz, Bob Gruen, Eric Haddix, Steve
Hagar, Duncan Hannah, Steve Harris, Mary Harron, Debbie Harry, Richard Hell,
Gail Higgins-Smith, John Holmstrom, Mark Jacobson, Urs Jakob, Abbi Jane,
Garland Jeffreys, David Johansen, Betsey Johnson, Peter Jordan, Ivan Julian,
Lenny Kaye, Scott Kempner, Eliot Kidd, Wayne Kramer, Liz Kurtzman, Arlene
Leigh, Mickey Leigh, Richard Lloyd, Matt Lolya, Jeff Magnum, Gerard Malanga,
Handsome Dick Manitoba, Ray Manzarek, Philippe Marcadé, Jim Marshall,
Malcolm McLaren, Jonas Mekas, Allen Midgette, Paul Morrissey, Jay Moskovich,
Ira Nagel, Billy Name, Bobby Neuwirth, Nitebob, Judy Nylon, Pat Olesko, Terry
Ork, Andi Ostrowe, Andy Paley, Patti Palladin, Fran Pelzman, Susan Pile, Dustin
Pittman, Eileen Polk, Iggy Pop, Howie Pyro, Bob Quine, Dee Dee Rarnone, Joey
Ramone, Johnny Ramone, Genya Ravan, Lou Reed, Sylvia Reed, Marty Rev,
Daniel Rey, Bob Roland, Stuey Salzman, Ed Sanders, Jerry Schatzberg, Andy
Shernoff, Kate Simon, John Sinclair, Leni Sinclair, James Sliman, Patti Smith,
Chris Stamp, Sable Starr, Linda Stein, Seymour Stein, Richie Stern, Michael
Sticca, Syl Sylvain, Kevin Teare, Marty Thau, Dennis Thompson, Lynne Tillman,
Tish & Snooky, Maureen Tucker, Alan Vega, Arturo Vega, Holly Vincent, Ultra
Violet, Jack Walls, Leslie West, James Williamson, Alan Wolf, Russell Wolinsky,
Mary Woronov, La Monte Young, Marian Zazeela, Jimmy Zhivago oraz Paul
Zone.
Pięć osób z grona tych, z którymi przeprowadzaliśmy wywiady, zmarło podczas
prac nad Please Kill Me. Pragniemy wyrazić nasze kondolencje rodzinom
i przyjaciołom Sterlinga Morrisona, Patti Giordano, Todda Smitha, Freda „Sonica”
Smitha oraz Rockin’ Boba Rudnicka. Mamy nadzieję, że dzięki nam ożyją na
niniejszych stronach i że ci, którzy nie mieli przyjemności ich poznać, dowiedzą
się, jak szczególnymi ludźmi byli.
Specjalne podziękowania należą się naszemu wydawcy (i naszemu bohaterowi),
Morganowi Entrekinowi, oraz wszystkim wspaniałym ludziom w wydawnictwie
Grove Press: Carli Lalli, Colinowi Dickermanowi, Judy Hottensen, Amy Hundley,
Erice Nuńez, Julii Berner-Tobin, Salowi Destrowi, Charlesowi Woodsowi
i Johnowi Gallowi.
Dziękujemy również szczególnie Ginie Bone, Dougowi Simmonsowi, Mary
Harron, Victorowi Bockrisowi i Jeffowi Goldbergowi, którzy wyrazili zgodę na
wykorzystanie przez nas swoich materiałów.
Za pomoc techniczną dziękujemy Tomowi Hearnowi, Stephenowi Seymourowi,
Drey Hobbs, Kristinie Berg i Osako Kitaro.
Za nieustające wsparcie, jesteśmy również wdzięczni Chrisowi Cushowi
i Arlene, właścicielom sklepu Mojo Guitars przy St. Marks Place 102 w Nowym
Jorku, gdzie liczni bohaterowie Please Kill Me spędzali czas, gdy tylko mogli.

L EGS M C N EIL Pragnę podziękować Mary C. Greening za jej miłość, cierpliwość


i uwagę. Za miłość, cierpliwość i zainteresowanie moją pracą wyrazy wdzięczności
niech przyjmą również: Carol Overby, Patrice Adcroft, Gary Kott, Jonathan
Marder, pani Ellen McNeil, Craig McNeil, Rudy Langlais, Adam Roth, Michael
Siegal, Tom i Judy Greening (dziękuję im także za gościnę w Los Angeles), Jeff
i Susan Goldbergowie, John Mauceri, Danny Alterman, Jim Tynan, Kevin Kurran,
Jack Walls, Yvan Fitch, Lynn Tenpenny, Mim Udovitch, Chris Maguire, Julia
Murphy, Kathy Silberger, Susan Dooley, Carl Geary, Shane Doyle i Jennifer Smith.
Jestem również niezwykle wdzięczny nieżyjącej już Maggie Estep, która
poznała mnie z Gillian.

G ILLIAN M C C AIN Przede wszystkim chciałabym podziękować mojej rodzinie za


miłość, wsparcie i zachętę. Kieruję moją miłość i wdzięczność do H.H., mojej
zmarłej matki, Billie, Marka, Ann, mojego zmarłego brata Petera, Laury, Gail,
Chrisa, Joyce, Luke’a i Johna.
Wielkie dzięki należą się też wszystkim moim przyjaciołom, którzy wspierali
mnie przez cały okres pisania tej książki. Są to: Chris Simunek, David Vogen, Jo
Ann Wasserman, Janice Johnson, Eric i Filiz Swenson, Diana Rickard, Trinity
Dempster i David Hughes, Joan Lakin, Douglas Rothschild, Larry Fagin, Michael
Gizzi, Steve Levine, Nancy McCain, Patrick Graham oraz moi zmarli wujostwo,
państwo P. T. Johnsonowie.
Dziękuję także za serdeczną pomoc i wsparcie okazywane mi na różne sposoby
przez Iana Wrighta, Brada Sullivana, Yvana Fitcha, Gorana Anderssona, Chrisa
Maguire’a, Coyote Shiversa, Ann Sheroff, Tracy Truran, Carla Geary’ego, Marka
Jacobsona, Mayę Mavjee, Bobby’ego Grossmana oraz The Poetry Project.
Dziękuję również zmarłej Maggie Estep za poznanie mnie z Legsem.
Zachowuję w pamięci nieżyjących Dave’a Schellenberga, Mario Mezzacappę
i Toma Komarka.
ŹRÓDŁA
Autorzy pragną wyrazić swoją wdzięczność następującym wydawcom i osobom, które udzieliły im zgody na
wykorzystanie fragmentów z ich książek, wywiadów oraz niepublikowanych dotąd prac.

John Cale – wywiad udzielony Mary Harron (s. 34, 88). Za zgodą Mary Harron
Rosana Cummings – wywiad udzielony Mickeyowi Leighowi i Legsowi McNeilowi (s. 238–249). Za zgodą
Mickeya Leigha
Damita – wywiad udzielony Victorowi Bockrisowi (s. 424, 442–445). Za zgodą Victora Bockrisa
Michael Goodrich – wywiad udzielony Mickeyowi Leighowi i Legsowi McNeilowi (s. 131). Za zgodą Mickeya
Leigha
Arlene Leigh – wywiad udzielony Mickeyowi Leighowi i Legsowi McNeilowi (s. 129–130, 133, 238). Za
zgodą Mickeya Leigha
Ira Nagel – wywiad udzielony Mickeyowi Leighowi i Legsowi McNeilowi (s. 78–80, 129, 133–135, 238, 249).
Za zgodą Mickeya Leigha
Nico – wywiad przeprowadzony przez Mary Harron (s. 18, 21, 24, 32, 48). Za zgodą Mary Harron
Jerry Nolan – wywiad przeprowadzony przez Douga Simmonsa (s. 178, 180–182, 198–199, 202–203, 229, 297,
301–302, 329, 388–390, 393, 395, 401, 567, 578–581). Za zgodą Douga Simmonsa / „The Village Voice”
Johnny Ramone – wywiad udzielony Mickeyowi Leighowi i Legsowi McNeilowi (s. 77–79, 80, 129–136, 238–
250, 274–275, 278, 283–286, 329, 331). Za zgodą
Tommy Ramone – wywiad udzielony Mickeyowi Leighowi i Legsowi McNeilowi (s. 81, 242). Za zgodą
Mickeya Leigha
Patti Smith – wywiad udzielony Victorowi Bockrisowi (s. 158, 161, 168–169, 171, 176, 253, 255–257). Za
zgodą Victora Bockrisa
Nancy Spungen – wywiad udzielony Jeffowi Goldbergowi (s. 229, 329, 509–510). Za zgodą Jeffa Goldberga
Sable Starr – wywiad udzielony Mary Harron (s. 211–214, 229–230, 233–234, 330). Za zgodą Mary Harron
Richie Stern – wywiad udzielony Mickeyowi Leighowi i Legsowi McNeilowi (s. 77–82, 131–135, 239, 241,
243, 248). Za zgodą Mickeya Leigha
John Vaccaro – wywiad udzielony Eugenii Bone (s. 142–143). Za zgodą Eugenii Bone
James Williamson – wywiad udzielony Jamesowi Marshallowi (s. 56–57, 90, 116–122, 189–192, 194, 196–
197, 208–211, 217, 338–340, 342, 344). Za zgodą Jamesa Marshalla
Fragmenty z książki The Velvet Underground Dave’a Thompsona (Sterling Morrison: s. 11; Lou Reed: s. 23,
31; John Cale: s. 12) copyright © 1989 by Dave Thompson. Przedruk za zgodą Omnibus Press
Fragmenty z książki I Need More Iggy’ego Popa (s. 52, 59–60, 85, 87, 385) copyright © 1996. Przedruk za
zgodą 2.13.61 Publications, Inc
Fragmenty z książki Nico. The Life and Lies of an Icon (Nico: s. 18, 24, 48; Ari Delon: s. 575–576; John Cale:
s. 20) copyright © 1993 by Richard Witts. Przedruk za zgodą Virgin Publishing
Fragmenty z książki Up-Tight. The Velvet Underground Story Victora Bockrisa i Gerarda Malangi (John Cale:
s. 35; Sterling Morrison: s. 39) copyright © 1983 by Victor Bockris and Gerard Malanga. Przedruk za zgodą
Omnibus Press
Fragmenty z „The New York Post” (s. 509, 512, 514, 518) copyright © 1978 i 1979 by „The New York Post”.
Przedruk za zgodą „The New York Post”
Autorzy pragną również poinformować o wykorzystaniu w niniejszej pracy fragmentów poniższych
tekstów:

Tom Baker, Jim Morrison. When The Music Is Over, „High Times”, czerwiec 1981 (Tom Baker: s. 44)
Lester Bangs, Psychotic Reactions and Carburetor Dung, red. Greil Marcus (Vintage, Nowy Jork 1988) (Lester
Bangs: s. 420–421)
Punk Magazine, Punk. The Original, red. Johna Holmstroma. Z wywiadu przeprowadzonego przez Pam Brown
An Afternoon With Iggy Pop (Trans-High Corporation 1996). (Iggy Pop: s. 73–75, 92 [drugi cytat], s. 93,
123–124, 193, 339–340 [pierwszy cytat], 341)
Debbie Harry, Chris Stein, Victor Bockris, Making Tracks. The Rise of Blondie (Dell, Nowy Jork 1982)
(Debbie Harry: s. 320)
Lenny Kaye, recenzja The Stooges w piśmie „Rock Scene”, marzec 1974 (Lenny Kaye: s. 223–224)
Legs McNeil, Richard Hell w: „Punk”, vol. 1, no. 3, kwiecień 1976 (Richard Hell: s. 420–421 [pierwszy cytat])
Norman Mailer: z czwartej strony okładki książki Jean Stein Edie. American Girl, red. George Plimpton (Grove
Press, Nowy Jork 1982) (s. 603–604)
Per Nilsen, Dorothy Sherman, The Wild One. The True Story of Iggy Pop (Omnibus Press, Londyn 1988) (Iggy
Pop: s. 189, 343–344; Leee Childers: s. 216)
Frank Rose, Real Men. Sex and Style in an Uncertain Age, fot. George Bennett (Doubleday, Nowy Jork 1980)
(Linda Stein: s. 413–414 [trzeci i czwarty akapit cytatu])
„Aspen”, vol. 1, no. 3, grudzień 1966 (Lou Reed: s. 3 [pierwszy cytat])
Lou Reed, Fallen Knights and Fallen Ladies z książki The Penguin Book of Rock & Roll Writing, red. Clinton
Heylin (Penguin Books, 1992). © Lou Reed (Lou Reed: s. 39 [ostatnie dwa akapity cytatu])
Intransit. The Andy Warhol-Gerard Malanga Monster Issue (Lou Reed: str. 15, 26, 39 [pierwsze dwa akapity
cytatu])
Jean Stein, American Journey, The Times of Robert Kennedy, red. George Plimpton (Harcourt Brace
Jovanovich, Inc., Nowy Jork 1970) (s. 605–606, 610)
Andy Warhol, Pat Hackett, POP ism. The Warhol Sixties (Harcourt Brace Jovanovich, Nowy Jork 1980) (Andy
Warhol: s. 29–30)
John Wilcock i in., The Autobiography & Sex Life of Andy Warhol. Devised, created, and produced by Other
Scenes, Inc. (Nowy Jork, 1971) (Lou Reed: s. 36)
Michael Wrenn, Glen Marks (współpraca), Lou Reed. Between The Lines (Plexus Publishing, Londyn 1993)
(Lou Reed: s. 11–12, 17, 34, 38)
PODZIĘKOWANIA OD TŁUMACZA

Dla patriarchów linii przekazu:


Roberta Brylewskiego,
Macieja „Magury” Góralskiego,
Piotra Bratkowskiego
i Filipa Łobodzińskiego
z wdzięcznością
tłumacz
PRZYPISY
[1] Marian Zazeela – nowojorska artystka wizualna, członkini eksperymentalnego kolektywu Theatre of
Eternal Music (jeśli nie zostało to inaczej oznaczone, wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
[2] Young Men’s Hebrew Association (Hebrajskie Stowarzyszenie Młodych Mężczyzn) – organizacja służąca
społeczności żydowskiej, obecnie działająca pod nazwą Jewish Community Center (Żydowski Ośrodek
Kulturalny).
[3] Delaware Water Gap – przełom rzeki Delaware przez Appalachy, wyznaczający granicę między
Pensylwanią i stanem New Jersey.
[4] Bohaterowie kultowego sitcomu I Love Lucy, wyświetlanego przez stację telewizyjną CBS w latach 1951–
1957.
[5] Aluzja do tekstu utworu Sister Ray z drugiej płyty The Velvet Underground White Light/White Heat,
wydanej w 1968 roku.
[6] W wolnym tłumaczeniu: Towarzystwo na rzecz Wytrzebienia Mężczyzn. Polski przekład manifestu,
zatytułowany „GNUJ – Gińcie Nędznicy Ukręcamy Jaja”, opublikowano w 1994 roku w numerze 23/24
pisma „bruLion”.
[7] „Fatty” Arbuckle – amerykański aktor epoki kina niemego, jedna z największych gwiazd komedii
slapstickowej.
[8] Pomarańczowe tabletki, zwane Orange Sunshine, były pierwszą szeroko dostępną formą LSD po
delegalizacji tej substancji w Stanach Zjednoczonych w 1967 roku.
[9] Tuinal – nazwa handlowa mieszanki dwóch barbituranów: sekobarbitalu i amobarbitalu, którą leczono
bezsennoś i niepokój. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych stosowano
tuinal również rekreacyjnie.
[10] The Cavern Club – klub nocny w Liverpoolu, centrum miejscowej sceny rock’n’rollowej w latach
sześćdziesiątych. W 1961 roku na jego scenie debiutował zespół The Beatles.
[11] Greasers – amerykański odpowiednik brytyjskich rockersów, subkultura młodzieży z klasy robotniczej
powstała w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, związana z rock’n’rollem i rockabilly. Charakterystyczną
cechą greasersów była fryzura pompadour – włosy zaczesywane do góry i utrwalone brylantyną.
[12] W oryginale dragster – rodzaj samochodów wyścigowych stosowanych w zawodach na krótkie dystanse,
na przykład 400 metrów.
[13] „MC” w nazwie zespołu to skrót od „Motor City”, jednego z przydomków Detroit, nawiązujący do
przemysłowego charakteru miasta. MC5 znaczy po prostu „piątka z Detroit”.
[14] Brytyjska inwazja – kilkuletni okres w dziejach rocka, zapoczątkowany pierwszą wizytą Beatlesów
w Stanach Zjednoczonych (w 1964 roku), gdy na amerykańskich listach przebojów dominowały brytyjskie
zespoły rockowe: The Dave Clark Five, Herman’s Hermits, The Rolling Stones, The Animals i wiele innych.
[15] The Loop – centralna dzielnica biznesowa Chicago.
[16] Płacz w nocy (A Cry in the Night) – film z 1956 roku, w reżyserii Franka Tuttle’a.
[17] W oryginale: stooges – aluzja do nazwy zespołu. Słowo to ma również kilka innych znaczeń: pachołki,
frajerzy, popychadła.
[18] Roger Daltrey – założyciel i wokalista brytyjskiej grupy The Who.
[19] „The East Village Other” – podziemny dwutygodnik wychodzący w Nowym Jorku w latach 1965–1972.
[20] The Detroit Artists Workshop – galeria założona w 1964 roku przez grupę awangardowych poetów,
artystów wizualnych i muzyków. Kolektyw prowadził również działalność wydawniczą, warsztatową
i impresaryjną. John Sinclair był autorem manifestu grupy i jej spiritus movens.
[21] Utwór The Human Being Lawnmower, który w 1970 roku trafił na pierwszą studyjną płytę MC5, wyraża
otwarty sprzeciw wobec wojny wietnamskiej.
[22] The Up – protopunkowa grupa z Detroit, aktywna w latach 1967–1973. Podobnie jak MC5 i The Stooges,
była blisko związana z The Grande Ballroom, lecz nie zdobyła popularności porównywalnej z tymi zespołami.
[23] SDS (Students for a Democratic Society) – największa amerykańska organizacja studencka wywodząca
się z nurtu nowej lewicy, działająca w latach 1960–1974.
[24] Thorazyna – nazwa handlowa chloropromazyny, leku psychotropowego o działaniu uspokajającym,
stosowanym w leczeniu schizofrenii.
[25] Stelazyna – nazwa handlowa trifluoperazyny, neuroleptyku stosowanego w leczeniu psychoz.
[26] Dilaudid – nazwa handlowa hydromorfonu, opioidu o działaniu zbliżonym do morfiny.
[27] Numorfan – nazwa handlowa oksymorfonu, półsyntetycznego środka przeciwbólowego z grupy opioidów.
[28] W oryginale nieprzetłumaczalna gra słów „[I have] TV Eye” – „[I have] Twat Vibe Eye”, co z pewnym
przybliżeniem można przetłumaczyć jako „Mam pizdę w miejscu oczu”, a mniej dosłownie: „Gapię się na nią
(na niego), jakbym oglądał (oglądała) pornola”.
[29] Sears Roebuck – przedsiębiorstwo będące właścicielem sieci sklepów dyskontowych Kmart i Sears.
[30] STP – skrót od Serenity, Tranquility and Peace (łagodność, wyciszenie, spokój), potoczna nazwa 2,5-
dimetoksy-4-metyloamfetaminy – pochodnej amfetaminy o działaniu psychodelicznym.
[31] Poza doliną lalek (Beyond the Valley of Dolls) – komedia w reżyserii Russa Meyera z 1970 roku, parodia
Doliny lalek (z 1967 roku), filmu ukazującego ciemne strony amerykańskiego show-biznesu. Z-Man to
ekscentryczny manager i producent muzyczny, który ostatecznie okazuje się kobietą w męskim przebraniu.
[32] Ojcem François de Ménila był John de Ménil, urodzony we Francji amerykański biznesmen, filantrop
i mecenas sztuki.
[33] Pełna nazwa grupy, „Up Against The Wall Motherfuckers” [„Pod ścianę, skurwysyny”], to cytat z wiersza,
którego autorem był Amiri Baraka, czarnoskóry poeta z kręgu bitników.
[34] Kip Cohen – w latach 1968–1971 dyrektor zarządzający The Fillmore East.
[35] Zwrot „kick out the jams” najczęściej interpretuje się jako wezwanie do rezygnacji z długiego
jammowania i powrót do krótkich, dobitnych form staroświeckiego rock’n’rolla.
[36] Nadia Comăneci – rumuńska gimnastyczka, sensacja igrzysk olimpijskich w Montrealu w 1976 roku,
wielokrotna mistrzyni Europy i świata w wieloboju.
[37] Chodzi o The Green Room, niewielki pokój na parterze Białego Domu, w prywatnym apartamencie
amerykańskich prezydentów, w którym organizowane są przyjęcia i podwieczorki.
[38] W oryginale: ’ludes – skrót od Quaalude, handlowej nazwy tej substancji na rynku amerykańskim. Jest to
środek sedatywny i hipnotyczny o działaniu zbliżonym do barbituranów, powodujący spowolnienie akcji serca.
[39] Internal Revenue Service – amerykańska agencja rządowa odpowiedzialna za ściąganie podatków.
[40] Terminem „pre-CBS” określa się sprzęt muzyczny wykonany przez Fender Musical Instrument przed
1965 rokiem, a więc przed sprzedażą firmy nowemu właścicielowi, korporacji Columbia Broadcasting System
(CBS), co zaowocowało obniżeniem jakości produkowanych instrumentów.
[41] W oryginale: „They looked just like The Three Stooges” – aluzja do tria amerykańskich komików z lat
dwudziestych, słynących z ekstremalnego slapsticku, do których nawiązywała nazwa zespołu. Por. przyp. na s.
63.
[42] W oryginale: reds (nazwa wywodząca się od koloru kapsułek) – slangowe określenie seconalu.
[43] Steamsfitters Union – potoczna nazwa The United Association, związku zawodowego zrzeszającego
hydraulików i instalatorów rur w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
[44] Le Cage Aux Folles – sztuka francuskiego dramaturga Jeana Poireta z 1973 roku, której akcja rozgrywa się
w gejowskim klubie w Saint-Tropez. Na jej podstawie zrealizowano dwa filmy, włosko-francuski Klatka
szaleńców z 1978 roku i amerykański Klatka dla ptaków z 1996 roku, oraz broadwayowski musical z 1983
roku, wystawiany w Polsce pod tytułem Klatka wariatek.
[45] W oryginale: guido – stosowane w Stanach Zjednoczonych slangowe określenie Włocha, stereotypowo
kojarzone z maczyzmem.
[46] Jayne County przed zmianą płci znana była jako Wayne County. Niektóre osoby cytowane w książce
określają ją męskim imieniem Wayne, inne zaś żeńskim imieniem Jayne (przypis autorów).
[47] Fire Island – wąska wyspa barierowa długości około 59 kilometrów, położona równolegle wzdłuż
południowego brzegu Long Island w pobliżu Nowego Jorku.
[48] David Cassidy – amerykański aktor i piosenkarz pop, w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych słynny
z roli w sitcomie The Partridge Family, która uczyniła z niego androginicznego idola nastolatek.
[49] The GTOs (skrót od Girls Together Outrageously) – działająca pod koniec lat sześćdziesiątych żeńska
grupa rockowa z Los Angeles, związana z Frankiem Zappą. Wszystkie jej członkinie przyjmowały pseudonimy
zaczynające się od „Miss” (Miss Pamela, Miss Mercy, Miss Cynderella).
[50] Za: P. Smith, Tańczę boso, przeł. F. Łobodziński, Stronie Śląskie: Biuro Literackie, 2017, s. 5.
[51] Brigid „Polk” Berlin, jedna z Warholowskich supergwiazd, zbierała tuszowe odciski blizn swoich
znajomych z kręgów The Factory i Hotelu Chelsea. Wersja książkowa tej kolekcji, zatytułowana Scars,
opatrzona jest komentarzami „autorów”, w których opisują oni okoliczności (od banalnych po wysoce
traumatyczne), w jakich blizny te powstały.
[52] Nolanowi chodziło zapewne o Bowiego – Jimi Hendrix zmarł we wrześniu 1970 roku, ponad rok przed
pierwszym koncertem The New York Dolls w grudniu 1971 roku. Sam Nolan dołączył do zespołu pod koniec
1972 roku.
[53] Ciao! Manhattan – awangardowy film amerykański z 1972 roku, oparty na biografii Edie Sedgwick, z nią
samą w roli głównej.
[54] The Harlots of 42nd Street – efemeryczne trio z nurtu glam-punk, działające w latach 1972–1974,
w estetyce zbliżonej do The New York Dolls. David Johansen opisywał ich jako „gości o wyglądzie kierowców
ciężarówek, noszących siatkowe pończochy na włochatych, muskularnych nogach”.
[55] Mews house – dom przerobiony z dawnych stajni, charakterystyczny dla siedemnasto-
i osiemnastowiecznej zabudowy londyńskiej.
[56] Aluzja do tekstu utworu Search and Destroy, otwierającego album Raw Power.
[57] Heart Full of Soul – jeden z najpopularniejszych utworów brytyjskiej grupy The Yardbirds z 1965 roku.
[58] Mandrax – nazwa handlowa metakwalonu stosowana w Wielkiej Brytanii. Na rynku amerykańskim jego
odpowiednikiem był środek o nazwie Quaalude (por. przypis na s. 120).
[59] Ahmet Ertegün – założyciel i wieloletni dyrektor firmy Atlantic Records, przyczynił się do sukcesów
takich zespołów jak Led Zeppelin czy ABBA.
[60] Olivia de Havilland – aktorka amerykańska, jedna z najsłynniejszych gwiazd „złotej ery” Hollywood.
[61] Pamela Des Barres grała w żeńskiej grupie rockowej The GTOs, której członkinie przyjmowały
pseudonimy zaczynające się od „Miss” (por. przypis na s. 162).
[62] Silverhead – brytyjski zespół glam rockowy, założony przez Michaela Des Barresa, przyszłego męża
Pameli.
[63] The J. Geils Band – amerykański zespół blues-rockowy działający w latach 1968–1985.
[64] Crystal Gayle – amerykańska piosenkarka country popularna w latach siedemdziesiątych, słynąca
z długich, sięgających niemal podłogi włosów.
[65] Niedokładny cytat z utworu Open Up and Bleed – w oryginale: „I been hurt. I been shut inside / I’ve even
tried to fix and die” [Byłem zraniony. Zamknąłem się wewnątrz / próbowałem to nawet naprawić i umrzeć].
[66] Aluzja do piosenki Back Door Man autorstwa Williego Dixona, znanej między innymi z repertuaru
Howlin’ Woolfa i The Doors.
[67] Texas Rangers – elitarne formacje ochotniczej milicji teksańskiej, powstałe w latach trzydziestych XIX
wieku, podległe stanowej jurysdykcji, lecz niezależne od policji stanowej.
[68] Nobody’s Bar and Grill – klub nocny przy Bleecker Street w Greenwich Village na Manhattanie.
[69] Angel dust – potoczne określenie PCP (fencyklidyny), substancji psychoaktywnej o niespecyficznym
działaniu (może zarówno pobudzać, znieczulać, jak i wywoływać halucynacje), najczęściej przyjmowanej
w postaci nasączonych nią papierosów z tytoniem lub marihuaną.
[70] Mackenzie Philips – amerykańska aktorka, słynna z roli w filmie Amerykańskie graffiti w reżyserii
George’a Lucasa z 1973 roku. W czasie opisywanych wydarzeń miała trzynaście lat.
[71] Billy Graham – amerykański pastor i kaznodzieja z nurtu protestantyzmu ewangelikalnego, najsłynniejszy
„teleewangelista”, duchowy doradca kilku amerykańskich prezydentów. Obyczajowo konserwatywny, wyrażał
poparcie dla zaangażowania militarnego Stanów Zjednoczonych w Wietnamie.
[72] W oryginale: hootenanny nights – w szkockim dialekcie języka angielskiego termin oznaczający biesiady
bądź potańcówki. W Stanach Zjednoczonych określano nim folkowe jam sessions, w których uczestnicy mogą
swobodnie prezentować swoje umiejętności muzyczne.
[73] Aluzja do postaci bohatera dziewiętnastowiecznej powieści Trilby George’a du Mauriera. Svengali to
demoniczny hipnotyzer, który zniewala i wyzyskuje młodą dziewczynę, czyniąc z niej słynną śpiewaczkę. We
współczesnej angielszczyźnie słowo to oznacza bezdusznego manipulatora, który żeruje na młodym,
utalentowanym artyście.
[74] Mr. Machine – zabawka mechaniczna bijąca rekordy popularności w Stanach Zjednoczonych w latach
sześćdziesiątych, jedna z pierwszych wykonanych w całości z plastiku.
[75] W oryginale: nod out – slangowe określenie stanów chwilowej utraty przytomności po przyjęciu zbyt
dużej ilości heroiny lub innego opioidu.
[76] Nasiona powoju – poprawna nazwa systematyczna rośliny: wilec (Ipomoea) – zawierają erginę, substancję
psychoaktywną o działaniu zbliżonym do LSD.
[77] W wolnym przekładzie: „Country, bluegrass, blues i inna muzyka ku uciesze żarłoków”.
[78] The Shangri-Las – dziewczęca grupa pop działająca w latach 1964–1968. Tematyka ich piosenek
dotyczyła głównie sercowych problemów nastolatek.
[79] Poppers – slangowa nazwa substancji z grupy azotynów, przyjmowanych drogą wziewną, głównie w celu
wzmocnienia doznań seksualnych. Powodują rozluźnienie mięśni odbytu, a jednocześnie zwiększają
podniecenie i mogą przedłużyć orgazm.
[80] „Myślę, że będę im musiał powiedzieć, że nie mam móżdżku!” – cytat z piosenki Teenage Lobotomy,
która znalazła się na trzeciej płycie The Ramones, zatytułowanej Rocket to Russia.
[81] W 2004 roku Morrissey, były wokalista brytyjskiej grupy The Smiths, wieloletni fan The New York Dolls,
doprowadził do reaktywacji zespołu, który – w składzie z trzema żyjącymi muzykami, Johansenem, Sylvainem
i Kane’em – wystąpił na jednym z londyńskich festiwali. Po śmierci Kane’a zespół przez kilka lat kontynuował
działalność.
[82] Sir Walter Raleigh – angielski podróżnik, organizator pierwszych prób kolonizacji Ameryki pod koniec
XVI wieku, odpowiedzialny za popularyzację tytoniu w Anglii.
[83] Por. przyp. na s. 125.
[84] Bubblegum pop – określenie stylu muzycznego z końca lat sześćdziesiątych, opartego na prostych
akordach, chwytliwych melodiach i „pozytywnym przekazie”. Stanowił produkt przemysłu muzycznego
obliczony na popularność wśród nastolatków.
[85] W. S. Burroughs, Ćpun, przeł. A. Ziębicki, Warszawa: Amber, 2004, s. 61.
[86] W oryginale: Chinese Rocks – w latach siedemdziesiątych slangowe określenie względnie czystej heroiny.
Obecnie termin ten odnosi się raczej do cracku (krystalicznej kokainy).
[87] Por. przyp. na s. 245.
[88] Debiutancki koncert The Clash odbył się 4 lipca 1976 roku, w tym samym dniu, gdy The Ramones po raz
pierwszy wystąpili w The Roundhouse. Mick Jones i Paul Simonon grali wcześniej razem w punkowej grupie
The London SS.
[89] Krzyż Honorowy Niemieckiej Matki (Mutterkreuz) – odznaczenie przyznawane w hitlerowskich
Niemczech spełniającym „kryteria rasowe” matkom, które urodziły co najmniej czwórkę dzieci.
[90] Zęby smoka – wykonane z żelbetu ostrosłupy wysokości około jednego metra, stosowane w czasie II
wojny światowej jako bariera przeciwczołgowa.
[91] Springtime for Hitler – utwór z fikcyjnego musicalu pod tym samym tytułem, który pojawia się
w pierwszej scenie komedii Mela Brooksa Producenci z 1968 roku.
[92] Jonestown – osada w Gujanie, w latach siedemdziesiątych siedziba sekty Świątynia Ludu, której
wyznawcy wyemigrowali tam ze Stanów Zjednoczonych. W 1978 roku dziewięciuset członków sekty dokonało
zborowego samobójstwa na polecenie swojego przywódcy Jima Jonesa.
[93] Social realism (dosłownie: realizm społeczny) – nazwa kierunku zaangażowanej sztuki zachodniej XX
wieku, zwykle nietłumaczona na język polski. Realistyczne w formie dzieła tego nurtu w treści związane były
z krytyką niesprawiedliwości społecznej, wolne jednak od patosu i propagandy typowych dla
wschodnioeuropejskiego socrealizmu.
[94] W oryginale McLaren używa słowa „pistol” w jednym z jego slangowych znaczeń – atrakcyjnego,
„postrzelonego” luzaka.
[95] Aluzja do tekstu długiego, improwizowanego utworu Land z ówczesnego repertuaru The Patti Smith
Group, w którym padają słowa: „When suddenly Johnny gets The feeling he’s being surrounded by / horses,
horses, horses, horses / coming in in all directions”.
[96] Christopher Isherwood – autor dwóch noweli: Mr Norris Changes Trains (z 1935 roku) i Goodbye to
Berlin (z 1939 roku), po wojnie wydano je razem w tomie pod tytułem Berlin Stories. W języku polskim
ukazały się one osobno jako Pan Norris się przesiada (Świat Książki, 2008) i Pożegnanie z Berlinem
(Czytelnik, 1992). Sally Bowles, bohaterka drugiej z tych noweli, jest centralną postacią filmu Kabaret,
będącego adaptacją musicalu I Am a Camera powstałego na podstawie prozy Isherwooda.
[97] Gary Gilmore – kryminalista skazany na karę śmierci za podwójne zabójstwo i stracony w 1977 roku
w więzieniu stanowym w Utah. Jego rozstrzelanie było pierwszą egzekucją po zniesieniu czteroletniego
moratorium na wykonywanie wyroków śmierci w Stanach Zjednoczonych. Sprawa Gilmore’a odbiła się
szerokim echem w świecie zachodnim – Norman Mailer poświęcił jej powieść Pieśń kata, była także tematem
kilku utworów muzycznych tego okresu (między innymi zespołów The Adverts i The Police). Skazaniec chciał
dobrowolnie poddać się karze (wcześniej kilkakrotnie próbował popełnić samobójstwo), a jego ostatnie słowa
miały brzmieć: „Let’s do it!”.
[98] „Przybliż swoje słodkie usteczka do telefonu / Powiedz swojemu miłemu, że tam jesteś, lecz musisz już
iść” – fragment utworu He’ll Have to Go – jednego z największych przebojów Jima Reevesa z 1960 roku.
[99] Aluzja do filmu Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę z 1964 roku,
w reżyserii Stanleya Kubricka. Tytułowy doktor Strangelove, który w filmie nie ma nic wspólnego z bronią
biologiczną, z czasem stał się synonimem szalonego naukowca.
[100] Pigułki metakwalonu ze stemplem „714” były produkowane przez amerykańską firmę farmaceutyczną
Rorer, co gwarantowało ich dobrą jakość. W tym czasie na rynku był obecny metakwalon pochodzący z innych
źródeł, przeważnie mniejszej mocy.
[101] Co-op City (skrót od Cooperative City) – jedno z sąsiedztw nowojorskiej dzielnicy Bronx. Jest to
największe blokowisko (cooperative housing development) na świecie.
[102] The White Noise Supremacists – nieprzetłumaczalna gra słów „White Supremacists” (głosiciele wyższości
rasy białej) i „White Noise” („biały szum” – szum akustyczny o płaskim widmie).
[103] Angielski przymiotnik „blank” może w tym kontekście znaczyć: skonsternowany, obojętny, pusty.
„Blank” jako rzeczownik oznacza między innymi puste miejsce w tekście (pozostawione na przykład po
usunięciu wulgaryzmu lub do wypełniania przez czytającego). W refrenie utworu Richard Hell śpiewa kolejno:
„I belong to the Blank Generation” (Należę do Pustego Pokolenia) i „I belong to the ____ generation” (Należę
do ____ pokolenia), pozostawiając w miejscu słowa „blank” pauzę wypełnioną gitarowym akordem.
[104] Dragnet – amerykański serial kryminalny w reżyserii Jacka Webba, wyświetlany w latach 1967–1970
przez telewizję NBC.
[105] This Is Spinal Tap – amerykański „mockument” z 1984 roku, poświęcony fikcyjnej brytyjskiej grupie
heavymetalowej Spinal Tap, stanowiący satyrę na pretensjonalność ówczesnej estetyki „rocka stadionowego”
i patos cechujący biografie zespołów rockowych.
[106] Joe Theismann – piłkarz zawodowy futbolu amerykańskiego, grający w drużynie Washington Redskins.
Incydent, do którego doszło w 1985 roku, gdy dwaj zawodnicy drużyny New York Giants złamali mu nogę
podczas meczu, uznaje się za najbardziej szokujący moment w dziejach National Footbal League.
[107] Aluzja do pierwszych słów utworu Gloria, otwierającego debiutancki album The Patti Smith Group
Horses – por. przyp. na s. 166.
[108] Tom Snyder – dziennikarz prowadzący programy radiowe i telewizyjne w sieci NBC, najbardziej znany
jako gospodarz nocnych audycji The Tomorrow Show w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
[109] Percodan – nazwa handlowa leku przeciwbólowego zawierającego aspirynę i oksykodon, pochodną
kodeiny. W dużych dawkach jego działanie jest podobne do działania morfiny i heroiny.
[110] King Vidor – amerykański reżyser, scenarzysta i producent filmowy, pięciokrotnie nominowany do
Oscara. Czynny zawodowo w latach 1913–1959. Do jego najważniejszych filmów należą: Wielka parada
z 1925 roku, Człowiek z tłumu z 1928 roku, Stella Dallas z 1937 roku oraz Pojedynek w słońcu z 1946 roku.
[111] Listening party – impreza, podczas której zespół prezentuje przedpremierowy materiał.
[112] Hogan’s Heroes – amerykański sitcom o alianckich żołnierzach osadzonych w obozie jenieckim
w Niemczech w czasie II wojny światowej, wyświetlany w sieci telewizyjnej CBS w latach 1965–1971.
[113] W oryginale: The Ninth Precinct – jeden z 77 posterunków nowojorskiej policji, patrolujący obszar East
Village, Alphabet City, Loisaidy i NoHo, między Broadwayem, Czternastą, Houston Street i East River.
[114] Barney Miller – sitcom o posterunku policji nowojorskiej na Greenwich Village, wyświetlany przez sieć
ABC w latach 1975–1982.
[115] Rikers Island – niewielka wyspa na East River, między nowojorskimi dzielnicami Queens i Bronx,
siedziba zespołu instytucji penitencjarnych, jednego z największych na świecie – przebywa tam zwykle około
10 tysięcy więźniów.
[116] Divine (właściwie Harris Glenn Milstead) – amerykański aktor charakterystyczny, piosenkarz i drag
queen, słynny z występów w filmach Johna Watersa Pink Flamingos, Polyester i Hairspray.
[117] Walter Cronkite – wpływowy dziennikarz amerykański, w latach 1962–1981 prowadził wieczorny
program informacyjny w sieci telewizyjnej CBS.
[118] „Skokiem Stulecia” (The Great Train Robbery) nazwano napad na pociąg dokonany w 1963 roku
w Wielkiej Brytanii przez kilkunastoosobowy gang. Zrabowano wówczas około 2,6 miliona funtów. Sprawcy
zostali ujęci, lecz kilku zdołało zbiec z więzienia – Biggs był jednym z nich. Zrobiło się o nim głośno w 1974
roku, gdy brytyjska policja odnalazła go w Brazylii, lecz brazylijskie władze odmówiły jego ekstradycji.
[119] W oryginale: tallboy – puszka piwa dużych rozmiarów, o objętości 24 uncji (około 0,7 litra).
[120] Diana Vreeland – wpływowa dziennikarka współpracująca z pismami modowymi, takimi jak „Harper’s
Bazaar” i „Vogue”, w latach 1963–1971 redaktor naczelna „Vogue’a”.
[121] W oryginale: slumming – niemający polskiego odpowiednika termin oznaczający motywowane
ciekawością zwiedzanie ubogich dzielnic przez bogatych ludzi. Tego rodzaju „turystyka” rozwinęła się
w Londynie i Nowym Jorku już w pod koniec XIX wieku.
[122] Por. przyp. na s. 98.
[123] Brian Setzer – gitarzysta i wokalista popularnej na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych
grupy Stray Cats, wykonującej muzykę rockabilly z elementami punk rocka. Również wizualny styl członków
Stray Cats stanowił uwspółcześnioną wersję estetyki kojarzonej z subkulturą rockabilly.
[124] Pat Benatar – piosenkarka amerykańska popularna na przełomie lat siedemdziesiątych
i osiemdziesiątych, której repertuar stanowił mieszankę muzyki rockowej i popu z elementami new wave.
[125] W. S. Burroughs, Nagi lunch, przeł. E. Arden, Warszawa: Prima, 1995, s. 8.
[126] W oryginale: ward of the state – w prawodawstwie anglosaskim termin oznaczający osobę nieletnią lub
niepełnosprawną pozostającą pod kuratelą państwa.
[127] Angielskie słowo „vicious” może oznaczać między innymi bezwzględny, nienawistny, okrutny,
podstępny, wściekły, występny, zjadliwy, zły.
[128] Hell’s Kitchen – jedno z sąsiedztw nowojorskiej dzielnicy Manhattan.
[129] Festiwal rockowy zorganizowany pod koniec 1969 roku na The Altamont Speedway w północnej
Kalifornii wyznaczał kres nadziei związanych z utopią ruchu hipisowskiego. W kontraście do pokojowego
Woodstocku, który odbył się niespełna pół roku wcześniej, w Altamont doszło do aktów przemocy, a w czasie
koncertu The Rolling Stones ochroniarze zabili jednego z widzów.
[130] Jim Thompson – amerykański pisarz i scenarzysta filmowy, znany głównie jako autor popularnych
powieści kryminalnych zamieszczanych w magazynach pulpowych. Z ponad trzydziestu książek, które napisał,
kilka ukazało się w Polsce, między innymi Ucieczka gangstera, Morderca we mnie, Z piekła rodem,
Naciągacze.
[131] NyQuil – sprzedawany bez recepty popularny lek łagodzący objawy przeziębienia. Ma działanie
usypiające – jego nazwa stanowi skrót od „nighttime tranquility”.
[132] Lonnie Mack – gitarzysta wykonujący repertuar z pogranicza rocka, bluesa i country, debiutował
w połowie lat pięćdziesiątych.
[133] Magnum, P.I. – popularny serial kryminalny o przygodach prywatnego detektywa (private investigator,
P.I. ), wyświetlany w latach 1980–1988 w sieci telewizyjnej CBS.
[134] Słowo pinhead (dosłownie: główka od szpilki), slangowe określenie niezbyt bystrej osoby, może
oznaczać człowieka dotkniętego mikrocefalią. Inspiracją do powstania utworu Pinhead był film Toda
Browninga Dziwolągi, którego obsadę aktorską stanowią osoby z różnymi nietypowymi deformacjami
fizycznymi. Z tego samego filmu pochodzi słynna Ramonesowska fraza „Gabba Gabba Hey”.
[135] Jack Douglas – producent muzyczny, współpracował między innymi z Patti Smith, Blue Öyster Cult,
The New York Dolls, Aerosmith i Johnem Lennonem.
[136] Amerykański miliarder Howard Hughes, niegdyś słynny pilot i konstruktor lotniczy, w ostatnich latach
życia odseparował się od świata, zdziwaczał i prawdopodobnie zapadł na chorobę psychiczną. W chwili
śmierci w 1976 roku był nie do poznania – miał długie paznokcie u rąk i nóg, długą brodę i włosy i był skrajnie
wychudzony (ważył około 40 kilogramów przy wzroście ponad 1,90 metra). Jego zwłoki zidentyfikowano
dzięki odciskom palców.
[137] Leatherface – bohater horrorów z cyklu Teksańska masakra piłą mechaniczną. Gunnar Hansen wcielił się
w tę postać w otwierającym cykl filmie z 1974 roku.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
mateu sz@czarne.com.pl, tomasz@czarne.com.pl,
dominik@czarne.com.pl, ewa@czarne.co m.pl, edyta@czarne.com.pl
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
redakcja@czarne.com.pl
Sekretarz redakcji: malgorzata@czarne.com.pl
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel./fax +48 22 621 10 48
agnieszka@czarne.com.pl, doro ta@czarne.com.pl,
zofia@czarne. com.pl, marcjann a@czarne.com.pl,
mag da.jobko@czarne.com.pl
Dział marketingu: lukasz.sobolewski@czarne.com.pl
Dział sprzedaży: piotr.bag inski@czarne.com.pl
agnieszka.wilczak@czarne.com.pl, honorata@czarne.com.pl
Audiobooki i e-booki: anna@czarne.com.pl
Skład: d 2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, info @d2d.pl
Wołowiec 2018
Wydanie I

You might also like