Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 345

Spis treści

KARTA TYTUŁOWA
DEDYKACJA
MAPA
ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ II
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
ROZDZIAŁ VIII
ROZDZIAŁ IX
ROZDZIAŁ X
ROZDZIAŁ XI
ROZDZIAŁ XII
ROZDZIAŁ XIII
ROZDZIAŁ XIV
ROZDZIAŁ XV
ROZDZIAŁ XVI
ROZDZIAŁ XVII
ROZDZIAŁ XVIII
ROZDZIAŁ XIX
ROZDZIAŁ XX
ROZDZIAŁ XXI
PODZIĘKOWANIA
DODATEK: ROZDZIAŁ XIX I PÓŁ
Karta redakcyjna
Dedykuję „Książęcy gambit” wszystkim moim początkowym
czytelnikom i fanom. To dzięki Wam mogła powstać kontynuacja tej
historii.
ROZDZIAŁ I

C ienie wydłużyły się o zachodzie, horyzont poczerwieniał, a oni


nadał jechali. Chastillon wyrastało przed nimi pojedynczym
kształtem, ciemnym i obłym ogromem na tle nieba. Było wielkie i
stare, tak jak zamki położone dalej na południe, Ravenel i Fortaine,
wzniesione, by przetrzymać najcięższe oblężenia. Damen przyglądał
się coraz bardziej zbliżającej się twierdzy i czuł niepokój. Nie potrafił
patrzeć na nią i nie widzieć jednocześnie zamku Marlas, odległej
warowni wśród rozległych czerwonych pól.
- To tereny myśliwskie - powiedział Orlant, który źle zrozumiał
jego zamyślenie. — Tylko spróbuj ucieczki.
Damen nic nie odpowiedział. Nie zamierzał teraz uciekać. To było
dziwne uczucie — uwolniony z łańcuchów, jechał z własnej woli wraz
z oddziałem verańskich żołnierzy.
Po całym dniu jazdy, nawet mimo powolnego tempa narzuconego
przez wozy i sprzyjającej późnowiosennej pogody, Damen był już w
stanie ocenić wartość swoich towarzyszy. Govart nie robił
praktycznie nic prócz siedzenia w niedbałej pozycji na potężnie
zbudowanym koniu, ale ktokolwiek dowodził tymi ludźmi wcześniej,
wyćwiczył ich na tyle, że jechali w nienagannej formacji nawet po
wielu godzinach drogi. Taka dyscyplina była trochę zaskakująca.
Damen zastanawiał się, czy potrafiliby utrzymać szyk także podczas
walki.
Jeśli tak, mogło to budzić pewne nadzieje, chociaż szczerze mówiąc,
jego dobry humor brał się raczej z tego, że znajdował się pod gołym
niebem, w blasku słońca, a koń i miecz dawały mu złudzenie wolności.
Nawet ciężar złotej obroży i obręczy na nadgarstkach nie mógł osłabić
tego uczucia.
Miejscowi służący wyszli im na spotkanie, witając ich tak jak
dowolnych ważnych gości. Ludzi regenta, którzy podobno
stacjonowali w Chastillon i czekali na przybycie księcia, nie było
nigdzie widać.
Mieli pięćdziesiąt koni, które należało odprowadzić do stajni,
pięćdziesiąt zbroi i kompletów uprzęży, które należało rozpiąć, a także
pięćdziesięciu ludzi, dla których należało zrobić miejsce w barakach -
i to biorąc pod uwagę samych żołnierzy, nie licząc służących i wozów.
Jednakże na gigantycznym dziedzińcu oddział księcia wydawał się
mały i nieistotny. Chastillon było na tyle wielkie, że mogło wchłonąć
pięćdziesięciu ludzi, jakby ta liczba nie miała żadnego znaczenia.
Nikt nie rozbijał namiotów. Żołnierze mieli spać w barakach, a
książę w donżonie. Laurent zeskoczył z konia, ściągnął rękawiczki i
wsunął je za pas, a następnie poświęcił całą swoją uwagę kasztelanowi.
Govart rzucił kilka rozkazów, a Damen musiał zająć się swoją zbroją i
oporządzeniem konia.
Po drugiej stronie dziedzińca kilka psów rasy alano zbiegło po
schodach i rzuciło się radośnie do Laurenta, który zrobił jednemu z
nich przyjemność i ku zazdrości pozostałych podrapał go za uchem.
Obserwacje Damena przerwał Orlant.
- Medyk chce cię widzieć - powiedział i ruchem podbródka wskazał
zadaszenie na drugim końcu dziedzińca, gdzie Damen dostrzegł
znajomą siwą głowę. Odłożył trzymany napierśnik i zrobił, co mu
kazano.
- Siadaj - polecił lekarz.
Damen usiadł, dość ostrożnie, na jedynym dostępnym miejscu,
czyli małym trójnogim stołku. Lekarz zaczął rozpinać wysłużoną
skórzaną torbę.
- Pokaż plecy.
- Nic mi nie jest.
- Po całym dniu w siodle? W zbroi? — zapytał lekarz.
- Nic mi nie jest - powtórzył Damen.
- Ściągnij koszulę - polecił lekarz.
Wzrok starszego mężczyzny był nieustępliwy. Po dłuższej chwili
Damen zdjął koszulę, odsłaniając przed lekarzem szerokie plecy. Nic
mu nie było. Plecy wygoiły się w dostatecznym stopniu, żeby rany
zostały zastąpione przez świeże blizny. Damen wykręcił głowę i
spróbował im się przyjrzeć, ale jako że nie był sową, praktycznie nic
nie zobaczył. Przestał, zanim poczuł skurcz szyi.
Lekarz pogrzebał w torbie i wyciągnął kolejną z niezliczonych
maści.
- To do masażu?
- To balsam leczniczy. Należy go nakładać co wieczór. Dzięki temu
z czasem blizny staną się trochę mniej widoczne.
Tego już naprawdę było za wiele.
- Czyli ma zastosowanie kosmetyczne?!
- Ostrzeżono mnie, że będziesz sprawiać trudności - odparł lekarz.
— Niech będzie. Im lepiej twoje plecy się wygoją, tym mniej będzie
dokuczać ci ich sztywność, zarówno teraz, jak i w przyszłości. To zaś
oznacza, że będzie ci wygodniej machać mieczem i dzięki temu
zabijesz mnóstwo ludzi. Powiedziano mi, że ten argument do ciebie
przemówi.
- Książę - stwierdził Damen. Ależ oczywiście. Cała ta czuła troska o
jego plecy przypominała kojący pocałunek złożony na policzku przez
osobę, która przed chwilą ten sam policzek uderzyła. Irytujące było
jednak to, że Laurent miał rację. Damen musiał być zdolny do walki.
Maść była przyjemnie chłodna i wonna, a przy tym pomagała na
skutki całodziennej jazdy. Mięśnie Damena rozluźniały się jeden po
drugim. Pochylił głowę, włosy częściowo zasłoniły mu twarz. Jego
oddech się uspokoił. Lekarz dotykał go z profesjonalną obojętnością.
- Nie wiem, jak się nazywasz - przyznał Damen.
- Nie pamiętasz, jak się nazywam. Kiedy spotkaliśmy się po raz
pierwszy, to traciłeś, to odzyskiwałeś przytomność. Jeszcze jedno lub
dwa uderzenia i mógłbyś nie dożyć rana.
Damen prychnął.
- Nie było tak źle.
Lekarz rzucił mu dziwne spojrzenie.
- Nazywam się Paschal - powiedział tylko.
- Paschal - powtórzył Damen. - Czy po raz pierwszy jedziesz z
oddziałem?
- Nie. Byłem królewskim lekarzem. Opatrywałem rannych pod
Marlas, jak i pod Sanpelier.
Zapadła cisza. Damen zamierzał spytać Paschala, co wie o ludziach
regenta, ale milczał, trzymając w dłoniach zmiętą koszulę. Prace na
jego plecach postępowały powoli i metodycznie.
- Walczyłem pod Marlas — powiedział Damen.
- Domyślałem się tego.
Znowu cisza. Damen patrzył na ziemię pod zadaszeniem, ubite
klepisko zamiast bruku. Przyglądał się widocznym na niej
nierównościom, poszarpanej krawędzi suchego liścia. Dłonie na jego
plecach skończyły pracę i uniosły się.
Na zewnątrz dziedziniec był prawie pusty - ludzie Laurenta działali
sprawnie. Damen wstał i narzucił koszulę.
- Skoro służyłeś królowi - powiedział — to dlaczego teraz należysz
do dworu księcia, a nie jego wuja?
- Ludzie znajdują się tam, gdzie chcą - odpowiedział Paschal i z
trzaskiem zapiął torbę.

Damen po powrocie na dziedziniec nie mógł odmeldować się


Govartowi, ponieważ ten gdzieś zniknął. Udało mu się za to znaleźć
kierującego żołnierzami Jorda.
- Dmiesz czytać i pisać? - zapytał Jord.
- Tak, oczywiście - odpowiedział Damen. Potem ugryzł się w język.
Jord niczego nie zauważył.
- Praktycznie nic nie zostało na jutro przygotowane. Książę
powiedział, że nie wyruszymy bez kompletnego uzbrojenia. Ostrzegł
także, że wyjazd nic może się opóźnić. Idź do zachodniej zbrojowni,
zrób inwentaryzację i przekaż spis temu tutaj - wskazał żołnierza. - To
Rochert.
Ponieważ pełna inwentaryzacja zabrałaby całą noc, Damen założył,
że ma tylko sprawdzić istniejące księgi inwentarzowe. Otworzył
pierwszy oprawiony w skórę wolumin w poszukiwaniu właściwych
stron i poczuł się dziwnie, gdy uświadomił sobie, że patrzy na
pochodzącą sprzed siedmiu lat listę wyposażenia myśliwskiego
przygotowanego dla księcia Auguste’a.
Przyszykowane dla Jego Wysokości Następcy Tronu Auguste'a:
komplet noży myśliwskich, jedne drzewce, osiem zaostrzonych grotów
włóczni, łuk i cięciwy.
Nie był sam w zbrojowni. Zza regałów usłyszał dystyngowany głos
młodego dworzanina:
- Słyszeliście rozkazy. Pochodzą od księcia.
- Dlaczego mam ci wierzyć? Jesteś jego nałożnikiem? - zapytał
grubiański głos.
Drugi dodał:
- Chętnie bym sobie popatrzył.
Odezwał się trzeci:
- Książę jest zrobiony z lodu. Nie rucha się z nikim. Posłuchamy
rozkazów, kiedy przyjdzie kapitan i nam je wyda.
- Jak śmiesz mówić w ten sposób o księciu! Wybierz broń. Mówię,
że masz wybrać broń. Natychmiast.
- Zrobisz sobie krzywdę, szczeniaku.
- Jeśli jesteś zbyt wielkim tchórzem, by... - zaczął dworzanin, ale
zanim doszedł do połowy zdania, Damen zacisnął dłoń na najbliższym
mieczu i ruszył w ich stronę.
Wyszedł zza regału w samą porę, żeby zobaczyć, jak jeden z trzech
żołnierzy w barwach regenta bierze zamach i uderza dworzanina z
całej siły pięścią w twarz.
Z tym że dworzanin wcale nie był dworzaninem. Okazał się
młodym żołnierzem, o którym Laurent kwaśno wspomniał Jordowi.
Powiem służącym, żeby spali ze złączonymi nogami— stwierdził Jord.
Powiedz to także Aimericowi — odparł Laurent.
Aimeric cofnął się chwiejnie, wpadł na ścianę i częściowo się po
niej osunął. Otwierał i zamykał oczy, mrugając w oszołomieniu. Z
nosa ciekła mu krew.
Trzej żołnierze zauważyli Damena.
- To powinno go zamknąć - przyznał sprawiedliwie Damen. - Może
na tym skończymy sprawę, a ja zabiorę go do baraków?
To nie wzrost Damena sprawił, że się zawahali. Nie był to także
miecz, który trzymał obojętnie w dłoni. Gdyby ci mężczyźni
naprawdę chcieli bójki, mieli tutaj dostatecznie dużo mieczy,
kawałków zbroi, którymi można było rzucać, a także chwiejnych
regałów, by przemienić tę przepychankę w długie, absurdalne starcie.
Jednak kiedy ich przywódca zobaczył złotą obrożę Damena, wyciągnął
rękę, by powstrzymać pozostałych.
W tym właśnie momencie Damen zrozumiał, jak będzie wyglądać
cała ich podróż. Żołnierze regenta będą prowokować Aimerica i
innych podwładnych księcia, a kiedy ci zwrócą się do Govarta z
prośbą o interwencję, ten zupełnie ich zlekceważy. Govart, ulubiony
bandzior regenta, został wysłany na tę wyprawę, by trzymać w szachu
ludzi księcia. Jednakże Damen był w innej sytuacji. Był nietykalny,
ponieważ odpowiadał bezpośrednio przed samym Laurentem.
Czekał. Żołnierze, którzy nie chcieli otwarcie sprzeciwiać się woli
księcia, postanowili zachować rozwagę. Mężczyzna, który uderzył
Aimerica, skinął powoli głową i cała trójka wyszła. Damen patrzył za
nimi.
Odwrócił się do Aimerica i zauważył, że chłopak ma delikatną
skórę i eleganckie nadgarstki. Nie było nic niezwykłego w tym, że
młodsi synowie arystokratów zaciągali się do gwardii pałacowej, by
zrobić karierę na własną rękę. Jednak z tego, co Damen zdążył już
zaobserwować, ludzie Laurenta byli ulepieni z innej gliny. Aimeric
najprawdopodobniej czuł się między nimi równie nie na miejscu, jak
wyglądał. Damen wyciągnął rękę, ale Aimeric zignorował ją i podniósł
się o własnych siłach.
- Ile masz lat? Osiemnaście?
- Dziewiętnaście - odparł Aimeric.
Choć rozbity nos psuł nieco ogólne wrażenie, nie można było nie
zauważyć, że chłopak ma delikatne, arystokratyczne rysy, zgrabnie
ukształtowane ciemne brwi i długie rzęsy. Z bliska okazał się jeszcze
atrakcyjniejszy. Wzrok przykuwały piękne usta, chociaż teraz ściekała
na nie krew.
- Wszczynanie walki nigdy nie jest dobrym pomysłem - powiedział
Damen. - Zwłaszcza przeciwko trzem mężczyznom, którzy mogą
powalić cię jednym uderzeniem.
- Jeśli upadnę, znowu wstanę. Nie boję się ciosów - odparł Aimeric.
- To świetnie, bo jeśli uprzesz się, by prowokować ludzi regenta,
podobne sytuacje będą się często powtarzać. Odchyl głowę do tyłu.
Aimeric patrzył na niego, przyciskając nos dłonią, w której zbierała
się krew.
- Jesteś nałożnikiem księcia. Słyszałem o tobie.
- Jeśli nie chcesz odchylić głowy, to może pójdziemy do Paschala? -
zaproponował Damen. - Zaaplikuje ci jakąś wonną maść.
Aimeric nawet nie drgnął.
- Nie potrafiłeś przyjąć chłosty jak mężczyzna. Poleciałeś z płaczem
na skargę do regenta. Próbowałeś dotykać księcia. Zszargałeś mu
reputację. A potem chciałeś uciec, a on mimo wszystko wstawił się za
tobą, ponieważ nigdy nie oddałby członka swojego dworu ludziom
regenta. Nawet kogoś takiego jak ty.
Damen znieruchomiał. Popatrzył na młodziutką, zakrwawioną
twarz chłopca i uświadomił sobie, że Aimeric był gotów dać się pobić
trzem mężczyznom w obronie honoru swojego księcia. Ktoś inny
mógłby nazwać to ślepym szczeniackim zauroczeniem, ale Damen
dostrzegał przebłyski czegoś podobnego w postawie Jorda i Orlanta, a
nawet w cichym i powściągliwym zachowaniu Paschala.
Pomyślał o powłoce zrobionej z kości słoniowej i złota, która kryła
istotę dwulicową, samolubną i niegodną zaufania.
- Jesteś wobec niego bardzo lojalny. Dlaczego?
- Nie jestem zdradzieckim akielońskim psem - odparł Aimeric.

Damen przekazał księgę inwentarzową Rochertowi,więc Gwardia


Książęca zajęła się przygotowywaniem broni, zbroi i wozów, by
można było wyruszyć rano. Praca ta powinna była zostać wykonana
przed ich przyjazdem przez ludzi regenta. Jednakże ze stu
pięćdziesięciu mężczyzn, którzy mieli jechać z księciem, do pomocy
zgłosiło się niespełna dwa tuziny.
Damen dołączył do pozostałych i jako jedyny pachniał luksusowo -
maścią i cynamonem. Na jego plecach pozostał tylko jeden zaciśnięty
węzeł mięśni, który pojawił się w związku z otrzymanym od
kasztelana rozkazem, że kiedy skończy, ma się zameldować w
donżonie.
Po jakiejś godzinie podszedł do niego Jord.
- Aimeric jest młody. Powiedział, że to się już nie powtórzy —
odezwał się.
To się na pewno powtórzy, a kiedy dwie frakcje w obozie zaczynają
się na sobie wzajemnie odgrywać, kampania wojenna jest skazana na
klęskę - pomyślał Damen, ale tego nie powiedział.
- Gdzie kapitan? - zapytał.
- W stajni, po pachy w chłopcu stajennym - odparł Jord. - Książę
czeka na niego przy barakach. Tak właściwie... Powiedziano mi, że
masz po niego iść.
- Do stajni - powiedział Damen i popatrzył na Jorda z
niedowierzaniem.
- Lepiej ty niż ja - stwierdził Jord. - Szukaj go gdzieś w głębi
budynku. Potem zgłoś się do donżonu.
Między barakami a stajnią znajdowały się dwa dziedzińce, więc
szło się tam naprawdę długo. Damen miał nadzieję, że zanim dotrze na
miejsce, Govart zdąży skończyć, ale oczywiście tak nie było. Stajnię
wypełniały ciche odgłosy odpoczywających koni, ale i tak Damen go
usłyszał — stłumione, rytmiczne dźwięki, dobiegające, jak słusznie
przepowiedział Jord, z samego końca budynku.
Damen porównał spodziewaną reakcję Govarta na to, że ktoś mu
przeszkodził, z reakcją Laurenta na to, że ktoś kazał mu czekać.
Otworzył drzwi boksu. W środku Govart bez skrępowania rżnął pod
przeciwną ścianą chłopca stajennego, którego spodnie leżały zmięte
na słomie, niedaleko Damena. Gołe nogi chłopaka były szeroko
rozstawione, a koszula rozpięta i zsunięta do tyłu. Jego twarz była
przyciśnięta do szorstkich desek przez Govarta, który trzymał go za
włosy. Kapitan był ubrany, rozsznu- rował tylko spodnie na tyle, żeby
wyjąć członek.
Znieruchomiał tylko na moment, żeby spojrzeć kątem oka na
intruza.
- Co znowu? - zapytał i ostentacyjnie wrócił do przerwanej
czynności. Chłopak stajenny na widok Damena zareagował inaczej i
zaczął się wiercić.
- Przestań - powiedział. - Przestań. Nie chcę, żeby ktoś patrzył...
- Spokojnie, to tylko nałożnik księcia.
Govart szarpnął głowę chłopaka do tyłu dla podkreślenia tych słów.
- Książę chce cię widzieć — powiedział Damen.
- Może zaczekać - stwierdził Govart.
- Nie. Nie może.
- Chce, żebym wyciągnął na rozkaz? Mam iść do niego ze
sztywnym kutasem? - Govart obnażył zęby w szyderczym uśmiechu. -
Myślisz, że tylko udaje zimnego, a tak naprawdę marzy, żeby też
spróbować?
Damen poczuł gniew, pęczniejący w jego piersi i zmieniający się w
namacalny ciężar. Rozpoznawał w tym echo bezradności, jaką
Aimeric musiał odczuwać w zbrojowni, tyle że Damen nie był
dziewiętnastoletnim żółtodziobem, niedoświadczonym w walce.
Przesunął spokojnie wzrokiem po półnagim ciele chłopca stajennego.
Uświadomił sobie, że za chwilę odpłaci Govartowi w tym małym,
zakurzonym boksie za gwałt na Erasmusie.
- Twój książę wydał ci rozkaz - powiedział.
Govart uprzedził jego reakcję i z irytacją odepchnął chłopca
stajennego.
- Kurwa, nie dojdę tutaj...
Zaczął zawiązywać spodnie. Chłopak zrobił chwiejnie kilka kroków,
wciągając gwałtownie powietrze.
- W barakach - dodał Damen, a Govart nie omieszkał uderzyć go
ramieniem, kiedy przechodził obok niego, wychodząc z boksu.
Chłopak stajenny, nadal ciężko dysząc, patrzył na Damena. Jedną
ręką opierał się o ścianę, drugą w przypływie rozpaczliwej skromności
zasłaniał to, co miał między nogami. Damen bez słowa podniósł
spodnie i mu je rzucił.
- Miał mi zapłacić miedzianego sola - powiedział nadąsany chłopak.
- Przekażę to księciu - obiecał Damen.

Później przyszedł czas, by zgłosić się do kasztelana, który następnie


zaprowadził go po schodach na piętro i dalej do komnaty sypialnej.
Nie była tak pełna ozdób jak sale pałacowe w Arles. Miała ściany z
grubo ciosanego kamienia i szyby ze szronionego szkła
poprzecinanego metalowymi kratkami. Ponieważ na zewnątrz było
ciemno, okna nie pozwalały niczego zobaczyć, odbijały tylko cienie
tego, co znajdowało się w środku. Po ścianach biegł fryz z
wyrzeźbionych splecionych winorośli. Był tu również rzeźbiony
kominek pełen żaru, lampy i gobeliny na ścianach, a także poduszki i
prześcieradła na oddzielnym posłaniu dla niewolnika, które Damen
zauważył z prawdziwą ulgą. Komnatę dominowało ciężkie, wspaniałe
łoże.
Ściany były pokryte ciemnymi drewnianymi panelami z
płaskorzeźbą przedstawiającą scenę myśliwską - dzika, któremu łowca
wbijał w szyję włócznię. Nigdzie nie było ani śladu błękitu i złotej
gwiazdy. Kotary miały barwę krwi.
- To komnata regenta - stwierdził Damen. Nocowanie w miejscu
przeznaczonym dla wuja Lau- renta wydawało się dziwnym
naruszeniem prywatności. - Czy książę często się tu zatrzymuje?
Kasztelan źle go zrozumiał i uznał, że chodzi o całą twierdzę, nie o
tę konkretną salę.
- Niezbyt często. On i jego wuj przyjeżdżali tu regularnie przez rok
czy dwa po bitwie pod Marlas, ale kiedy książę zaczął dorastać, stracił
zapał do polowań. Teraz bardzo rzadko bywa w Chastillon.
Na rozkaz kasztelana służący przynieśli Damenowi chleb i mięso.
Kiedy się posilił, zabrali talerze, przynieśli prześliczną karafkę wraz z
pucharami i — być może przez przypadek - zostawili nóż. Damen
patrzył na niego i myślał o tym, ile by dał za takie przeoczenie, kiedy
siedział uwięziony w Arles - za nóż, który mógłby mu się przydać
podczas ucieczki z pałacu.
Usiadł i czekał. Na stole przed nim leżała szczegółowa mapa Vere i
Akielos, starannie odwzorowująca każde wzgórze i grzbiet górski,
każde miasto i twierdzę. Rzeka Seraine zmierzała krętą drogą na
południe, ale wiedział już, że nie będą jechać wzdłuż niej. Dotknął
punktu oznaczającego Chastillon i przesunął palcem po jedynej drodze
do Delphy, biegnącej przez południową część Vere, aż dotarł do linii
wyznaczającej granicę jego kraju. Drażniły go zapisane po verańsku
nazwy: Achelos, Delfeur.
W Arles regent nasłał na swojego bratanka zabójców. Tam śmierć
mogła kryć się na dnie zatrutego pucharu, na czubku dobytego przez
skrytobójcę miecza. Tu natomiast nie trzeba było uciekać się do takich
metod. Dwie nieznoszące się grupy zostały złączone pod dowództwem
przysłanego z zewnątrz i wrogiego im mężczyzny, a całość oddano w
ręce niedoświadczonego księcia. Taki oddział musiał rozpaść się od
środka.
Najprawdopodobniej Damen nie mógł w żaden sposób temu
zaradzić. Podczas tej podróży morale będzie bezustannie spadać, a
zasadzka, która z pewnością czeka ich na granicy, zdziesiątkuje
oddział, pogrążony w chaosie z powodu wewnętrznych sporów i
nieudolnego dowodzenia. Laurent stanowił jedyną przeciwwagę dla
regenta i Damen zamierzał spełnić swoją obietnicę i utrzymać go przy
życiu, ale brutalna prawda wyglądała tak, że podróż na granicę była
ostatnim ruchem w grze, której wynik został już przesądzony.
Jakiekolwiek sprawy Laurent miał do omówienia z Govartem,
zatrzymały go do późna. Odgłosy w donżonie powoli cichły, trzask
płomieni w kominku stawał się coraz bardziej słyszalny.
Damen siedział i czekał z luźno splecionymi dłońmi. Obudzone w
nim poczucie wolności - złudzenie wolności - wydawało mu się
dziwne. Myślał o Jordzie, Aimericu i pozostałych ludziach Laurenta,
pracujących przez całą noc, by przygotować się do wczesnego
wyjazdu. W donżonie byli służący, a on nie cieszył się na myśl o
powrocie Laurenta. Jednakże czekając w pustej, rozświetlonej
migoczącym ogniem komnacie i przesuwając wzrokiem po starannie
wykreślonych liniach na mapie, był świadomy - jak rzadko kiedy od
chwili uwięzienia — że jest całkiem sam.
Podniósł się ze swojego miejsca, gdy Laurent wszedł do komnaty.
Za drzwiami widać było sylwetkę Orlanta.
- Możesz odejść. Nie potrzebuję strażnika przy drzwiach -
powiedział Laurent.
Orlant skinął głową. Drzwi się zamknęły.
- Zostawiłem sobie ciebie na koniec - oznajmił Laurent.
- Jesteś winny chłopcu stajennemu miedzianego sola -
poinformował go Damen.
- Chłopiec stajenny powinien nauczyć się żądać zapłaty, zanim
ściągnie spodnie.
Laurent spokojnie sięgnął po puchar i karafkę. Damen nie potrafił
powstrzymać się przed szybkim spojrzeniem na kielich; mimowolnie
przypomniał sobie, co stało się ostatnim razem, gdy znajdowali się
sami w komnatach Laurenta. Jasne brwi uniosły się odrobinę.
- Twoja cnota jest bezpieczna. To tylko woda. Prawdopodobnie. -
Laurent wypił łyk i opuścił puchar, przytrzymując go wytwornie
palcami. Spojrzał na krzesło, jak gospodarz proponujący gościowi, by
usiadł, i powiedział z niejakim rozbawieniem:
- Czuj się jak u siebie. Będziesz tu nocować.
- Niezwiązany? - zapytał Damen. - Nie uważasz, że spróbuję uciec, a
po drodze cię zabiję?
- Dopiero kiedy będziemy bliżej granicy - odparł Laurent.
Spokojnie odwzajemnił spojrzenie Damena. Ciszę zakłócał tylko
trzask ognia w kominku.
- Chyba naprawdę jesteś zrobiony z lodu - stwierdził Damen.
Laurent starannie odstawił puchar na stół i podniósł ostry nóż,
służący do krojenia mięsa. Podszedł bliżej, a Damen poczuł, że
przyspiesza mu puls. Zaledwie kilka dni temu widział, jak Laurent
poderżnął mężczyźnie gardło i wytoczył krew równie czerwoną jak
jedwabna narzuta przykrywająca łoże w ich komnacie.
Drgnął z zaskoczenia, gdy palce księcia dotknęły jego dłoni i
wsunęły w nią rękojeść noża. Laurent chwycił Damena za nadgarstek
poniżej złotej obręczy, zacisnął palce i przesunął nóż do przodu tak, że
ten dotykał pod kątem jego własnego brzucha. Czubek ostrza
przycisnął się lekko do ciemnoniebieskiego ubrania księcia.
- Słyszałeś, że oddaliłem Orlanta - powiedział Laurent.
Damen poczuł, jak dłoń Laurenta ześlizguje się z jego nadgarstka i
zaciska wokół palców.
- Nie zamierzam tracić czasu na udawanie i pogróżki. Może raz na
zawsze ustalimy twoje intencje?
Nóż był umieszczony idealnie, tuż pod żebrami. Wystarczyłoby
pchnąć do przodu i w górę. Ta pewność siebie mogła doprowadzać do
furii, zwłaszcza gdy Laurent udowadniał, że ma rację. Damen poczuł,
że ogarnia go silna pokusa - nie była to właściwie żądza krwi, ale
pragnienie, by wbić nóż w opanowanie Laurenta i zmusić go do reakcji
innej niż chłodna obojętność.
- Jestem pewien, że służba jeszcze nie śpi - powiedział. - Skąd mam
wiedzieć, że nie zaczniesz krzyczeć?
- Czy wyglądam na kogoś, kto będzie?
- Nie zamierzam użyć tego noża — oznajmił Damen. - Ale skoro
jesteś gotów włożyć mi go w dłoń, chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak
bardzo chciałbym z niego skorzystać.
- Przeciwnie - stwierdził Laurent. - Doskonale wiem, jak to jest
pragnąć kogoś zabić i czekać.
Damen cofnął się i opuścił nóż. Jego palce pozostawały zaciśnięte
na rękojeści. Patrzyli na siebie.
Laurent odezwał się pierwszy.
- Gdy ta kampania się zakończy, myślę, że - jeśli jesteś mężczyzną,
a nie robakiem - będziesz szukał pewnego rodzaju zemsty za to, co cię
spotkało. Spodziewam się tego. Gdy ten dzień nadejdzie, rzucimy
kości i zobaczymy, jak się potoczą. Do tego czasu będziesz mi służyć.
Pozwól więc, że powiem wprost: oczekuję od ciebie posłuszeństwa.
Podlegasz moim rozkazom. Jeśli będziesz mieć jakieś zastrzeżenia,
wysłucham na osobności uzasadnionych argumentów, ale jeśli
odmówisz wykonania wydanego już rozkazu, odeślę cię pod pręgierz.
— Czy odmówiłem wykonania rozkazu? — zapytał Damen.
Laurent rzucił mu kolejne z przeciągłych, dziwnie badawczych
spojrzeń.
— Nie — przyznał. — Wyciągnąłeś Govarta ze stajni, żeby zajął się
swoimi obowiązkami, i powstrzymałeś Aimerica przed wdaniem się w
bójkę.
- Pozostali mają pracować do świtu, żeby przygotować wszystko do
wyjazdu. Co ja robię tutaj? - zapytał Damen.
Znowu chwila milczenia. Laurent jeszcze raz wskazał mu krzesło, a
Damen tym razem skorzystał z zaproszenia i usiadł. Laurent zajął
miejsce naprzeciwko niego. Pomiędzy nimi, na stole, rozpościerała się
szczegółowa mapa.
- Mówiłeś, że znasz te tereny—powiedział Laurent.
ROZDZIAŁ II

N a długo zanim wyruszyli rano w drogę, stało się jasne, że regent


wybrał dla swojego bratanka najgorszych żołnierzy, jakich mógł
znaleźć. Było także oczywiste, że stacjonowali w Chastillon po to, by
ukryć ich brak umiejętności przed resztą dworu. Nie byli to nawet
wyszkoleni żołnierze, tylko najemnicy, w większości drugo- i
trzeciorzędni.
W przypadku takiej bandy uroda Laurenta w niczym nie pomagała.
Damen musiał wysłuchać dziesiątek wulgarnych komentarzy i
obleśnych domysłów, zanim jeszcze zdążył osiodłać konia. Nic
dziwnego, że Aimeric wpadł w furię. Nawet Damen, któremu
naprawdę nie przeszkadzały obelgi pod adresem Laurenta, zaczął
odczuwać irytację. Mówienie w ten sposób o jakimkolwiek dowódcy
świadczyło o absolutnym braku szacunku. Wyluzuje na dobrym
kutasie — usłyszał. Zbyt gwałtownie ściągnął popręg konia. Być może
nie był w tym momencie całkowicie sobą. Miał za sobą dziwną noc,
którą spędził nad mapą, naprzeciwko Laurenta, odpowiadając na jego
pytania.
Ogień pełgał leniwie w kominku pełnym żaru. Mówiłeś, że znasz te
tereny - powiedział Laurent, zaś Damen stanął przed perspektywą
spędzenia nocy na przekazywaniu informacji taktycznych wrogowi, z
którym będzie musiał się kiedyś zmierzyć jak król z królem, gdy ich
kraje staną ze sobą do walki.
W dodatku była to najbardziej optymistyczna wersja wydarzeń,
zakładająca, że Laurent pokona swojego wuja, a Damen wróci do
Akielos i odzyska tron.
- Masz coś przeciwko? — zapytał Laurent.
Damen odetchnął głęboko. Wzmocnienie pozycji księcia oznaczało
osłabienie regenta, a rodzinne spory o władzę w Vere były korzystne
dla Akielos. Niech Laurent i jego wuj skoczą sobie do gardeł.
Powoli, ostrożnie, zaczął mówić. Rozmawiali o ukształtowaniu
terenu na granicy i o trasie, którą powinni podróżować. Nie zamierzali
jechać w prostej linii na południe. Droga miała zająć dwa tygodnie i
przebiegała przez położone na południowym zachodzie verańskie
prowincje Varenne i Alier, u stóp pasma górskiego stanowiącego
naturalną granicę z Vaskiem. Nie była to najkrótsza trasa - trasa, którą
wybrał dla nich regent - więc Laurent wysłał już gońców, by uprzedzić
zamki po drodze. W ocenie Damena książę grał na zwłokę i starał się
przeciągnąć tę podróż tak bardzo, jak tylko to było możliwe.
Rozmawiali o walorach obronnych twierdzy Ravenel w
porównaniu z Fortaine. Laurent nie zdradzał nawet cienia senności.
Ani razu nie spojrzał na łoże.
W miarę jak mijały nocne godziny, książę porzucił wystudiowane
opanowanie na rzecz swobodniejszej i bardziej młodzieńczej pozy -
podciągnął kolano do piersi i objął je ramieniem. Damen przyłapał się
na obserwowaniu kompozycji, jaką tworzyły kończyny Laurenta, jego
nadgarstka opartego na kolanie, dłoni o długich i delikatnych kościach.
Był świadomy mglistego, ale narastającego napięcia, zupełnie jakby...
jakby na coś czekał, niepewny, co to miałoby być. Przypominało to
siedzenie w studni z jadowitym wężem - wąż mógł sobie pozwolić na
odpoczynek, ale uwięziony z nim człowiek już nie.
Laurent podniósł się z miejsca jakąś godzinę przed świtem.
- Skończyliśmy na dzisiaj — powiedział tylko, a potem, ku
zaskoczeniu Damena, wyszedł, by zacząć przygotowania do porannego
wyjazdu. Damen usłyszał szorstką informację, że w razie potrzeby
zostanie wezwany.
Wykorzystał tę okazję, by się trochę zdrzemnąć - z determinacją
położył się na posłaniu i zamknął oczy. Kasztelan przysłał po niego
parę godzin później. Laurenta zobaczył dopiero na dziedzińcu, w
świeżym ubraniu i zbroi, gotowego do drogi. Jeśli książę w ogóle tej
nocy spał, to nie w łożu regenta.
Opóźnienie było mniejsze, niż Damen się spodziewał. Pojawienie
się Laurenta przed świtem i jego lodowate uwagi - ostrzejsze niż
zwykle z powodu bezsennej nocy - wystarczyły, by wyciągnąć ludzi
regenta z łóżek i sformować coś w rodzaju szeregów. Wyruszyli.

Na razie nie nastąpiła żadna katastrofa. Jechali przez rozległe


zielone łąki, na których pachniały białe i żółte kwiaty. Na czele
Govart, z gruba ciosany i władczy, dosiadający muskularnego konia
bojowego, a obok książę - młody, elegancki i złocisty. Laurent
wyglądał jak piękna lalka, ozdobna i bezużyteczna. Govart nie został
nawet skarcony za spóźnienie spowodowane spotkaniem z chłopcem
stajennym, żadne konsekwencje nie spotkały także ludzi regenta,
którzy poprzedniego wieczora zaniedbali swoje obowiązki.
Oddział liczył w sumie dwustu żołnierzy, którym towarzyszyli
słudzy, wozy aprowizacyjne oraz dodatkowe konie. Nie prowadzili ze
sobą żywego inwentarza, jak zrobiłaby to większa armia w trakcie
kampanii wojennej. To był niewielki oddział, który mógł sobie
pozwolić na robienie po drodze przystanków w celu uzupełnienia
zapasów. Żołnierzom nie towarzyszyli markieterzy.
Mimo to oddział rozciągnął się na niemal ćwierć mili z powodu
maruderów. Govart co jakiś czas wysyłał jeźdźców z czoła kolumny,
by krzykiem ponaglili opieszałych, co płoszyło niektóre konie, ale nie
przekładało się zauważalnie na przyspieszenie tempa. Laurent
obserwował to wszystko i nic nie robił.
Rozłożenie obozu potrwało kilka godzin, czyli za długo. Dłuższy
czas pracy oznaczał krótszy odpoczynek, zaś ludzie księcia i tak byli
na nogach przez większość ubiegłej nocy. Govart wydał podstawowe
rozkazy, ale nie zawracał sobie głowy dopilnowywaniem drobiazgów.
Spośród wszystkich ludzi księcia najwięcej obowiązków kapitana
wziął na siebie Jord, podobnie jak poprzedniego dnia, więc to do niego
Damen zgłaszał się po rozkazy.
Wśród ludzi regenta znaleźli się tacy, którzy pracowali uczciwie po
prostu dlatego, że była robota do wykonania, jednakże wynikało to z
ich indywidualnych charakterów, a nie z narzuconej dyscypliny czy
rozkazów. W oddziale panował chaos, zaś brak hierarchii sprawiał, że
każdy mógł uchylać się od obowiązków, narażając się najwyżej na
niezadowolenie towarzyszy.
Czekały ich dwa takie tygodnie, po których miała nastąpić bitwa.
Damen zacisnął zęby, pochylił głowę i wziął się do zleconej mu pracy.
Oporządził konia i zajął się swoją zbroją. Rozstawił namiot dla księcia.
Wypakował zapasy i przyniósł drewno na opał i wodę. Umył się wraz
z innymi. Zjadł posiłek — jedzenie było dobre. Niektóre rzeczy
zorganizowano jak należy. Wysłano zwiadowców, a niezwłocznie
rozstawieni wartownicy zajęli swoje posterunki z takim samym
profesjonalizmem jak strażnicy, którzy pilnowali Damena w pałacu.
Miejsce rozłożenia obozu też zostało dobrze wybrane.
Damen szedł właśnie przez obóz do Paschala, kiedy po drugiej
stronie namiotu usłyszał głos Orlanta.
- Jeśli mi powiesz, kto to zrobił, zajmiemy się tym.
- Nieważne, kto to zrobił. To była moja wina, już mówiłem. -
Upartego głosu Aimerica nie dało się z niczym pomylić.
- Rochert widział trzech ludzi regenta wychodzących ze zbrojowni.
Mówił, że jednym z nich był Lazar.
- To moja wina. Sprowokowałem ich. Lazar obraził księcia...
Damen westchnął, obrócił się na pięcie i poszedł szukać Jorda.
- Może sprawdziłbyś, co robi Orlant?
- Dlaczego?
- Bo już raz widziałem, jak powstrzymałeś go od walki.
Jord oddalił się, przerwawszy rozmowę z jakimś żołnierzem; ten
zaś rzucił Damenowi nieprzyjemne spojrzenie.
- Słyszałem, że lubisz zmyślać. Co zamierzasz robić, kiedy Jord
będzie zajęty powstrzymywaniem walki?
- Pójdę na masaż - odparł krótko Damen.
Zameldował się, co było idiotyczne, u Paschala.
Stamtąd udał się do Laurenta.
Namiot był wielki. Dostatecznie duży, żeby Damen, mimo swojego
wzrostu, mógł wejść swobodnie do środka i nie sprawdzać nerwowo,
czy nie zaczepi o coś głową. Na płóciennych ścianach wisiały
ozdobione złotą nicią draperie w kolorze ciemnobłękitnym i
kremowym, zaś sufit podtrzymywały plecione jedwabne sznury.
Laurent siedział w części przy wejściu, gdzie na jego gości czekały
stół i krzesła, jak w namiocie dowódcy armii. Rozmawiał z niechlujnie
wyglądającym sługą o uzbrojeniu. Właściwie nie tyle rozmawiał, ile
słuchał. Machnął ręką, nakazując Damenowi wejść do środka i
zaczekać.
Namiot był ogrzany koszami z węglem i oświetlony świecami.
Laurent nadal rozmawiał przy wejściu ze służącym. Z tyłu znajdowała
się osłonięta część sypialna, ze stosem poduszek, jedwabnych
prześcieradeł i zwiniętych kołder. W znacznej odległości czekało
posłanie Damena.
Sługa został odprawiony, a Laurent wstał. Damen przeniósł
spojrzenie z posłania na księcia. Cisza przeciągała się, a chłodny
błękitny wzrok Laurenta świdrował Damena.
- Czekam. Powinieneś mi usługiwać - powiedział Laurent.
- Usługiwać - powtórzył Damen.
To słowo mu ciążyło. Czuł się tak, jak niedawno na arenie
treningowej, kiedy nie miał ochoty zbliżyć się do krzyża.
- Zapomniałeś, co masz robić? — zapytał Laurent.
- Poprzednio niezbyt przyjemnie się to skończyło - przypomniał
Damen.
- Wobec tego proponuję, żebyś tym razem zachowywał się lepiej -
odparł Laurent.
Odwrócił się spokojnie plecami do Damena i czekał. Sznurowanie
brokatowego kaftana zaczynało się przy szyi i biegło wzdłuż całych
pleców. Lęk przed tym wydawał się... idiotyczny. Damen zrobił krok
naprzód.
Aby rozsznurować kaftan, musiał unieść palce i musnąć końcówki
złocistych włosów, miękkich jak futro lisa. Kiedy to zrobił, Laurent
odrobinę pochylił głowę, by ułatwić mu zadanie.
Ubieranie i rozbieranie pana należało do zwykłych obowiązków
osobistego służącego. Laurent przyjmował to wszystko z obojętnością
kogoś, kto już dawno nawykł do tego, że się nim zajmowano.
Brokatowy kaftan rozchylił się, odsłaniając białą koszulę, przyciśniętą
do skóry ciężkim materiałem ubrania wierzchniego, a wcześniej także
zbroją. Skóra Laurenta i koszula miały dokładnie ten sam odcień
delikatnej bieli. Damen ściągnął kaftan z ramion Laurenta i przez
króciutki moment poczuł pod swoimi dłońmi twarde węzły napiętych
mięśni księcia.
- Wystarczy - oznajmił Laurent, odsunął się i sam rzucił kaftan na
bok. — Usiądź przy stole.
Na stole leżała znajoma mapa, obciążona trzema pomarańczami i
pucharem. Laurent, w spodniach i koszuli, usiadł swobodnie
naprzeciwko Damena, wziął pomarańczę i zaczął ją obierać. Jeden róg
mapy zawinął się.
— Kiedy Vere walczyło z Akielos pod Sanpelier, był taki manewr,
który pozwolił wojskom przedrzeć się przez naszą wschodnią flankę.
Opowiedz mi, na czym polegał - zażądał Laurent.

Rano obóz obudził się wcześnie, a Jord zaprosił Damena na


zaimprowizowany plac ćwiczeń przy namiocie mieszczącym magazyn
broni.
Teoretycznie był to dobry pomysł. Damen i verańscy żołnierze
posługiwali się różnymi stylami walki i mogli się od siebie nawzajem
wiele nauczyć. Damenowi zdecydowanie podobał się pomysł powrotu
do regularnych treningów, a skoro Govart nie zamierzał organizować
musztry, musiały wystarczyć nieformalne ćwiczenia.
Kiedy Damen pojawił się pod magazynem broni, poświęcił chwilę
na obserwację placu. Ludzie księcia ćwiczyli szermierkę - zauważył
wśród nich Jorda i Orlanta, a potem Aimerica. Dołączyli do nich
pojedynczy ludzie regenta, wśród których znalazł się Lazar.
Poprzedniego wieczora nie nastąpiła żadna eksplozja. Orlant i Lazar
znajdowali się w odległości niecałych stu kroków od siebie i nie nosili
śladów obrażeń cielesnych. To jednak oznaczało, że Orlant żywił
pretensje, którym nie miał jeszcze okazji dać ujścia. Przerwał
ćwiczenia i podszedł do Damena, który nagle stanął przed sytuacją,
którą powinien był przewidzieć.
Instynktownie złapał drewniany miecz treningowy rzucony mu
przez Orlanta.
- Umiesz cokolwiek?
- Tak - odparł Damen.
Widział w oczach Orlanta, czego ma się spodziewać. Pozostali,
przeczuwając zbliżającą się walkę, jeden po drugim zaczęli przerywać
swoje potyczki.
- To nie jest dobry pomysł - oznajmił Damen.
- Jasne. Ty nie lubisz walczyć - powiedział Orlant. - Wolisz
obgadywać ludzi za ich plecami.
Miecz był przeznaczony do ćwiczeń, od głowicy po czubek ostrza
zrobiony z drewna, z rękojeścią owiniętą skórą, by zapewnić lepszy
uchwyt. Damen zważył broń w ręce.
- Boisz się sparingu? - zapytał Orlant.
- Nie - odpowiedział Damen.
- To co? Nie umiesz walczyć? - naciskał Orlant. - Jesteś tu tylko po
to, żeby rżnąć księcia?
Damen zamachnął się, Orlant odparował; w następnej chwili
wymieniali już mocne ciosy. Drewniane miecze raczej nie byłyby w
stanie zadać śmiertelnej rany, mogły jednak zostawiać siniaki i łamać
kości. Orlant właśnie to starał się osiągnąć - uderzał z całej siły.
Damen, który wyprowadził pierwszy atak, teraz musiał się cofnąć.
To była walka jak w czasie bitwy, szybka i gwałtowna,
nieprzypominająca pojedynku, w którym pierwsze, ostrożne zwarcia
służyły zwykle rozpoznaniu przeciwnika, szczególnie takiego, o
którym nic się nie wiedziało. Tutaj miecz zderzał się z mieczem, a
grad ciosów słabł tylko chwilami, by zaraz znowu przybrać na sile.
Orlant był dobry. Należał do najlepszych żołnierzy zgromadzonych
na tym placu, podobnie jak Lazar, Jord i jeden czy dwóch gwardzistów,
których Damen pamiętał z tygodni spędzonych w niewoli. W zasadzie
powinno mu schlebiać, że do jego pilnowania Laurent wybrał swoich
najlepszych szermierzy.
Minął ponad miesiąc, odkąd Damen miał okazję po raz ostatni użyć
miecza. Wydawało się, że było to jeszcze dawniej — że upłynęło
jeszcze więcej czasu od tamtego dnia w Akielos, gdy był na tyle
naiwny, by poprosić o spotkanie z bratem. Przywykł jednak do
wielogodzinnych ciężkich treningów, które zaczęły się już we
wczesnym dzieciństwie, więc miesiąc przerwy nic dla niego nie
znaczył. Nie było to nawet dostatecznie długo, by zniknęły zgrubienia
od miecza na jego dłoniach.
Brakowało mu walki. Gdzieś w głębi duszy czuł satysfakcję, gdy
mógł poświęcić się wysiłkowi fizycznemu, skupić na konkretnej
sztuce walki, jednym przeciwniku, na ataku i obronie
wyprowadzanych z szybkością, przy której myśli zastępował instynkt.
Verański styl walki był dostatecznie odmienny, by Damen nie mógł
się zdać na wyuczone reakcje. Odczuwał coś, co było po części
swobodą, a po części czystą radością, przede wszystkim jednak starał
się hamować.
Po kolejnej minucie czy dwóch Orlant przerwał pojedynek i zaklął.
- Czy ty w ogóle zamierzasz walczyć?
- Powiedziałeś, że mamy sparować — przypomniał neutralnym
tonem Damen.
Orlant cisnął broń na ziemię, podszedł dwa kroki do jednego z
obserwujących ich żołnierzy, wyciągnął z pochwy trzydziestocalowy,
polerowany miecz, a potem bez żadnego ostrzeżenia zamachnął się z
zabójczą prędkością na Damena.
Nie było czasu na myślenie. Nie było czasu na zgadywanie, czy
Orlant zamierzał powstrzymać cios, czy też naprawdę chciał przeciąć
Damena na pół. Takiego ataku nie dało się odparować — masa Orlanta
i prędkość uderzenia przecięłyby drewniany miecz z taką łatwością,
jakby był zrobiony z masła.
Damen był szybszy od broni napastnika — wyminął gardę Orlanta i
nie zatrzymał się. W następnej chwili mężczyzna uderzył plecami o
ziemię tak mocno, że stracił na moment oddech. Czubek miecza
Damena dotykał jego gardła.
Wokół nich na placu ćwiczebnym zapadła cisza. Damen cofnął się.
Orlant powoli stanął na nogi. Jego miecz pozostał na ziemi. Nikt się
nie odzywał. Orlant przeniósł spojrzenie z leżącego miecza na
przeciwnika, a następnie z powrotem na ostrze, ale poza tym się nie
poruszył. Damen poczuł na ramieniu dłoń Jorda, więc oderwał wzrok
od pokonanego przeciwnika i spojrzał w kierunku wskazanym przez
mężczyznę ruchem podbródka.
Książę przyszedł na plac treningowy i obserwował ich, stojąc przy
namiocie z magazynem broni.
- Szuka cię - powiedział Jord.
Damen oddał swój miecz i ruszył w stronę namiotu, depcząc kępki
trawy. Laurent nie ruszył się z miejsca, by spotkać się z nim w pół
drogi - po prostu czekał. Zerwał się wiatr, flaga na namiocie
gwałtownie załopotała.
- Szukałeś mnie?
Laurent nie odpowiedział, a Damen nie potrafił odczytać wyrazu
jego twarzy.
- O co chodzi? — zapytał.
- Jesteś lepszy ode mnie.
Damen nie zdołał powstrzymać się od lekko rozbawionego
westchnienia ani też od długiego spojrzenia, jakim zmierzył Laurenta
od stóp do głów i z powrotem. Było to zapewne trochę obraźliwe. Ale
bądźmy poważni.
Laurent poczerwieniał. Jego policzki gwałtownie zmieniły kolor, a
mięśnie szczęki zacisnęły się, jakby siłą tłumił swoje emocje. To nie
przypominało żadnej z jego dotychczasowych reakcji, więc Damen nie
mógł się powstrzymać, by nie przeciągnąć odrobinę struny.
- Może masz ochotę na sparing? Czysto towarzyski - zaproponował.
- Nie - odparł Laurent.
Jakkolwiek mógłby wyglądać dalszy ciąg tej rozmowy, przerwał ją
Jord, który nadszedł zza pleców Damena wraz z Aimerikiem.
- Wasza Wysokość, proszę o wybaczenie. Jeśli chcesz zamienić
jeszcze kilka słów...
- Nie - oznajmił Laurent. - Porozmawiam z tobą. Chodźmy do
głównego obozu.
Oddalili się razem, zostawiając Damena z Aimerikiem.
- On cię nienawidzi — oznajmił radośnie młody żołnierz.

Wieczorem tego samego dnia, w nowym obozie, Jord przyszedł do


Damena. Akielończyk go lubił. Podobał mu się jego pragmatyzm i
wyraźne poczucie odpowiedzialności za oddział. Niezależnie od tego, z
której warstwy społecznej pochodził Jord, miał zadatki na doskonałego
dowódcę. Znalazł czas dla Damena pomimo wszystkich dodatkowych
obowiązków, jakie na siebie wziął.
— Powinieneś wiedzieć — zaczął Jord — że nie zaprosiłem cię na
plac po to, aby dać Orlantowi okazję...
— Wiem — przerwał Damen.
Jord powoli pokiwał głową.
- Jeśli będziesz miał kiedyś ochotę potrenować, z prawdziwą
przyjemnością się z tobą zmierzę. Jestem o wiele lepszy od Orlanta.
— To także wiem — powiedział Damen.
Został nagrodzony czymś, co było już prawie uśmiechem.
— Nie byłeś tak dobry, kiedy walczyłeś z Govartem.
— Kiedy walczyłem z Govartem - powiedział Damen - miałem w
płucach pełno chalis.
Znowu powolne skinienie głowy.
— Nie wiem, jak to jest w Akielos - powiedział Jord. - Ale... nie
powinieneś używać tego przed walką. Spowalnia refleks. Odbiera siły.
To taka przyjacielska rada.
— Dziękuję - powiedział Damen po dłuższej chwili ciszy.
W kolejnym incydencie znowu uczestniczyli Lazar i Aimeric. Było
to trzeciego wieczoru spędzonego w drodze, gdy obozowali pod
twierdzą Baillieux, której imponująca nazwa nijak miała się do stanu
budowli. Zakwaterowanie było tak podłe, że żołnierze zrezygnowali z
noclegu w barakach i nawet Laurent wolał pozostać w swoim
wytwornym namiocie niż spędzić noc pod dachem. Było tu jednak
trochę służby i przygotowane zapasy, które ich oddział mógł ze sobą
zabrać.
Nie wiadomo, jak zaczęła się bójka, ale nim ktokolwiek zdążył
zauważyć, że coś się dzieje, Aimeric leżał już na ziemi, a Lazar stał nad
nim. Chłopak miał pobrudzone ubranie, ale tym razem nie polała się
krew. Na nieszczęście interweniował Govart - postawił Aimerica na
nogi i spoliczkował go mocno za sprawianie kłopotów. Wprawdzie
Govart pojawił się jako pierwszy, ale do czasu, gdy Aimeric podniósł
się po raz drugi, trzymając się za obolałą szczękę, wokół nich zdążył
się już zgromadzić spory tłumek zwabiony hałasem. To był prawdziwy
pech, że stało się to późnym wieczorem, kiedy wszystkie prace zostały
już wykonana i żołnierze mieli czas wolny.
Jord musiał siłą przytrzymywać Orlanta, a na dodatek usłyszał od
Govarta, że powinien lepiej pilnować swoich ludzi. Kapitan oznajmił
także, że Aimeric nie może liczyć na specjalne traktowanie, a jeśli
ktoś spróbuje odegrać się na Lazarze, trafi pod pręgierz. Wściekłość
rozlewała się wśród żołnierzy jak olej czekający na podpalenie.
Wybuchłaby, gdyby Lazar wykonał choćby jeden agresywny gest, ale
on wycofał się i miał dość przyzwoitości — lub rozsądku - by wyglądać
raczej na zakłopotanego słowami Govarta niż na zadowolonego z
siebie.
Jord zdołał jakoś opanować swoich ludzi, ale kiedy tylko żołnierze
się rozeszli, całkowicie zlekceważył łańcuch dowodzenia i poszedł
prosto do namiotu Laurenta.
Damen zaczekał, aż Jord wyjdzie. Potem wziął głęboki oddech i sam
wszedł do środka.
Kiedy znalazł się w namiocie, Laurent oznajmił:
- Uważasz, że powinienem odprawić Lazara. Słyszałem to już od
Jorda.
- Lazar jest niezłym szermierzem i jednym z nielicznych ludzi
twojego wuja, którzy uczciwie wykonują swoją pracę - odparł Damen.
- Uważam, że powinieneś odprawić Aimerica.
- Co takiego? - zapytał Laurent.
- Jest zbyt młody. Zbyt atrakcyjny. Prowokuje bójki. Nie o tym
chciałem z tobą rozmawiać, ale skoro pytasz, mówię, co myślę.
Aimeric sprawia problemy. Już niedługo przestanie się za tobą oglądać
i pozwoli przelecieć się któremuś z żołnierzy, a wtedy te problemy
zrobią się jeszcze większe.
Laurent wysłuchał tego.
- Nie mogę go odprawić - powiedział jednak. - Jego ojcem jest
konsul Guion.Ten, którego poznałeś jako ambasadora w Akielos.
Damen popatrzył na niego z niedowierzaniem. Przypomniał sobie
Aimerica stającego w zbrojowni w obronie Laurenta i przyciskającego
rękę do rozbitego nosa.
- Który z przygranicznych zamków należy do jego ojca? - zapytał
spokojnie.
- Fortaine - odparł tym samym tonem Laurent.
- Wykorzystujesz chłopaka, by mieć wpływ na jego ojca?
- Aimeric nie jest dzieckiem, które można przekupić cukierkami.
Jest czwartym synem Guiona. Wie, że jego obecność tutaj stawia pod
znakiem zapytania lojalność jego ojca wobec regenta. Po części
dlatego właśnie do mnie dołączył — powiedział Laurent. - Chce
zwrócić na siebie uwagę ojca. Skoro nie przyszedłeś rozmawiać o
Aimericu, to dlaczego tu jesteś?
- Powiedziałeś mi, że jeśli mam wobec czegoś zastrzeżenia lub będę
chciał się czemuś sprzeciwić, wysłuchasz argumentów w cztery oczy -
powiedział Damen. - Przyszedłem porozmawiać o Govarcie.
Laurent powoli skinął głową.
Damen odświeżył w pamięci ostatnie dni rozluźnionej dyscypliny.
Dzisiejsza bójka byłaby doskonałą okazją dla kapitana, by podjąć
działania zmierzające do wykorzenienia problemów w oddziale.
Wymagałoby to sprawiedliwego ukarania obu stron i jasnego
komunikatu, że uciekanie się do przemocy nie będzie tolerowane w
przypadku żadnej frakcji. Tymczasem sytuacja uległa pogorszeniu.
Zamierzał mówić całkiem szczerze.
- Wiem, że z jakichś powodów dajesz Govartowi wolną rękę. Być
może masz nadzieję, że popełni o jeden błąd za dużo albo że im więcej
problemów będzie sprawiać, tym łatwiej będzie się go pozbyć. Ale to
nie działa w ten sposób. Dziś żołnierze nienawidzą jego, ale jutro będą
już nienawidzić ciebie za to, że nad nim nie panujesz. Musi jak
najszybciej zostać przywołany do porządku i ukarany za
niewykonywanie rozkazów.
- Ależ on wykonuje rozkazy - powiedział Laurent. Zauważył
reakcję Damena. - Nie moje rozkazy.
Tego Damen zdążył się sam domyślić, chociaż zastanawiał się, jakie
polecenia regent wydał Govartowi. Rób, na co masz ochotę, i nie
słuchaj mojego siostrzeńca. Pewnie coś takiego.
- Wiem, że potrafiłbyś zapanować nad Govartem w taki sposób,
żeby nie zostało to odebrane jako akt wrogości wobec twojego wuja.
Nie wierzę, żebyś się obawiał Govarta. Gdyby tak było, nie
wystawiłbyś mnie przeciwko niemu na ringu. Jeśli uważasz, że...
- Wystarczy - przerwał mu Laurent.
Damen zacisnął zęby.
- Im dłużej to trwa, tym trudniej będzie ci odzyskać posłuch wśród
ludzi twojego wuja. Już i tak gadają o tobie...
- Powiedziałem, że wystarczy — oznajmił Laurent.
Damen umilkł. Kosztowało go to wiele wysiłku. Laurent patrzył na
niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Dlaczego dajesz mi dobre rady? - zapytał.
Czy nie po to mnie ze sobą zabrałeś? Zamiast powiedzieć to na głos
Damen odparł:
- Dlaczego nie słuchasz żadnej z nich?
- Govart jest kapitanem i załatwił tę sprawę w sposób dla mnie
zadowalający - oznajmił Laurent. Nadal jednak marszczył brwi, a jego
spojrzenie było nieprzeniknione, jakby skrył swoje myśli gdzieś
głęboko. — Mam jeszcze coś do zrobienia na zewnątrz. Dzisiaj
wieczorem nie będę cię już potrzebował. Możesz udać się na
spoczynek.
Damen patrzył za wychodzącym Laurentem i tylko połowa jego
myśli dotyczyła tego, jak chętnie by czymś rzucił. Wiedział już, że
Laurent nigdy nie działa pochopnie, ale zawsze daje sobie czas do
namysłu. Pozostawało teraz czekać i mieć nadzieję.
ROZDZIAŁ III

D amen nie zasnął natychmiast, chociaż nocował w bardziej


luksusowych warunkach niż żołnierze w obozie. Jego posłanie
było wyścielone poduszkami, a przykrywał się jedwabiem.
Nie spał jeszcze, kiedy Laurent wrócił; podniósł się częściowo, nie
wiedząc, czy będzie potrzebny. Laurent zignorował go - po
cowieczornej rozmowie z reguły poświęcał mu nie więcej uwagi niż
meblowi. Tego wieczora książę usiadł przy stole, aby napisać
wiadomość przy blasku świecy. Kiedy skończył, złożył kartkę i
zapieczętował ją czerwonym woskiem oraz sygnetem - nie tym, który
nosił na palcu, ale wyjętym z kieszeni.
Potem po prostu przez chwilę siedział. Na jego twarzy malował się
ten sam nieprzenikniony wyraz, co wcześniej. W końcu podniósł się,
zgasił palcami świecę i w przytłumionym blasku żarzących się w
koszach węgli zaczął szykować się do snu.

Następny dzień rozpoczął się nie najgorzej. Damen wstał i zajął się
swoimi obowiązkami. Ogniska zostały zgaszone, namioty zapakowane
na wozy, a żołnierze zaczęli szykować się do drogi. Wiadomość, którą
Laurent pisał wieczorem, pogalopowała na wschód w towarzystwie
konia i jeźdźca.
Obelgi, którymi się przerzucano, były stonowane, nikt też nie
wylądował na ziemi, co w przypadku tej zbieraniny należało uznać za
sukces. Tak przynajmniej myślał Damen, szykując swoje siodło.
Kątem oka zauważył Laurenta, jasnowłosego i w skórzanym stroju
podróżnym. Nie tylko Damen zwrócił uwagę na księcia. Odwracały się
kolejne głowy, zaczęli się nawet gromadzić gapie. Przed Laurentem
stali Lazar i Aimeric. Damen poczuł drgnienie nieokreślonej obawy;
odłożył uprząż, którą się zajmował, i także do nich podszedł.
Aimeric, którego twarz zdradzała każdą emocję, wpatrywał się w
Laurenta z uwielbieniem i lękiem. Wyraźnie dręczyło go, że swoją
nieostrożnością zwrócił na siebie uwagę księcia. Z twarzy Lazara
niewiele dawało się odczytać.
- Wasza Wysokość... proszę o wybaczenie. Zawiniłem. To się już
nie powtórzy. - To były pierwsze słowa, które usłyszał Damen, gdy
znalazł się w zasięgu słuchu. Oczywiście wypowiedział je Aimeric.
- Co cię sprowokowało? - zapytał Laurent takim tonem, jakby
prowadził swobodną pogawędkę.
Dopiero w tym momencie Aimeric z całą mocą uświadomił sobie,
że został rzucony na głęboką wodę.
- To nie było nic ważnego. Ważne jest tylko, że nie miałem racji.
- To nie było nic ważnego? - powtórzył Laurent, który wiedział,
musiał wiedzieć. Spojrzenie błękitnych oczu spoczywało teraz na
Lazarze.
Lazar milczał. Pod jego spokojem kryły się złość i uraza, które
musiał w końcu przełknąć; z niezadowoleniem opuścił wzrok, uznając
swoją porażkę. Damen przyglądał się, jak Laurent samym spojrzeniem
przywołuje Lazara do porządku, i nagle zrozumiał, że książę zamierza
rozegrać to wszystko publicznie. Ukradkiem rozejrzał się wokół
siebie. Obserwowało ich już zbyt wielu żołnierzy.
Musiał wierzyć, że Laurent wie, co robi.
- Gdzie jest kapitan? - zapytał Laurent.
Govarta nie udało się znaleźć od razu. Wysłano po niego Orlanta,
ale ten długo nie wracał. Tak długo, że Damen przypomniał sobie, co
zastał w stajni, i w duchu złożył Orlantowi wyrazy współczucia mimo
wszystkich dzielących ich różnic.
Laurent spokojnie czekał. I czekał. Sprawy zaczynały przybierać
niekorzystny obrót. Stłumione śmiechy zgromadzonych żołnierzy
zaczęły rozchodzić się po całym obozie. Książę chciał się publicznie
rozmówić z kapitanem. Książę został zmuszony, by czekać, aż kapitan
raczy się wreszcie pojawić. Jeden z nich będzie musiał spuścić z tonu i
to będzie niezła rozrywka. To już była niezła rozrywka.
Damen poczuł zimny przypływ okropnych przeczuć. Nie o to mu
chodziło, kiedy zeszłego wieczoru udzielił Laurentowi rady. Im dłużej
książę musiał czekać, tym bardziej cierpiał na tym jego autorytet.
Gdy Govart w końcu się pojawił, podszedł do Laurenta bez
pośpiechu, zapinając po drodze pas z mieczem, demonstracyjnie dając
wszystkim do zrozumienia, że przyczyna jego opóźnienia była czysto
cielesnej natury.
To był ten moment, gdy Laurent powinien przypomnieć o swojej
władzy i przywołać Govarta do porządku, spokojnie i bez uprzedzeń.
Zamiast tego zapytał:
- Czyżbym przeszkodził ci w rżnięciu?
- Nie, już skończyłem. Czego chciałeś? - odparł Govart z obraźliwą
niefrasobliwością.
Dla Damena stało się nagle jasne, że nie wie wszystkiego o układzie
pomiędzy Laurentem a Govartem i że ten drugi nie przejmuje się
perspektywą publicznej sceny, pewien poparcia ze strony regenta.
Zanim Laurent zdążył odpowiedzieć, zbliżył się Orlant, prowadząc
za ramię kobietę w obfitej spódnicy i z długimi, kręconymi
brązowymi włosami. Czyli tym zajmował się Govart. Wśród
obserwujących całą scenę żołnierzy rozległy się szmery.
- Kazałeś mi czekać - powiedział Laurent - aż skończysz płodzić
bachory ze służącą z twierdzy?
- Mężczyzna musi ruchać - stwierdził Govart.
Wszystko było nie tak. Wszystko było zupełnie nie tak. Ta sprawa
była zbyt błaha i osobista, a Govart nie przejmie się werbalną
połajanką. Po prostu go to nie obejdzie.
- Mężczyzna musi ruchać - powtórzył Laurent.
- Wyruchałem ją w usta, nie w cipę - powiedział Govart i dopiero w
tej chwili Damen zobaczył, jak bardzo wszystko idzie nie tak, jak
pewien swojej pozycji jest Govart i jak głęboko zakorzeniona jest jego
antypatia do Laurenta. - Ty masz problem, bo jedynym facetem, który
cię kiedykolwiek kręcił, był twój brat...
Wszelkie nadzieje Damena, że Laurent panuje nad sytuacją,
rozwiały się. Twarz księcia stężała, jego oczy zrobiły się zimne. Z
ostrym szczękiem stali wyciągnął miecz z pochwy.
- Dobądź miecza — powiedział Laurent.
Nie, nie, nie. Damen instynktownie zrobił krok naprzód, ale
natychmiast się zatrzymał. Zacisnął bezsilnie pięści.
Popatrzył na Govarta. Jeszcze nie miał okazji zobaczyć, jak
posługuje się mieczem, ale pamiętał go z ringu jako doświadczonego
wojownika. Laurent był wychowanym w pałacu księciem, który przez
całe życie unikał służby na granicy i nigdy nie atakował przeciwnika
wprost, jeśli mógł to zrobić w okrężny sposób.
Gorzej. Govart mógł liczyć na pełne poparcie regenta, a chociaż
obserwujący ich żołnierze raczej tego nie podejrzewali,
prawdopodobnie dostał wolną rękę, by jeśli nadarzy się odpowiednia
sposobność, pozbyć się księcia na dobre.
Govart wyciągnął miecz. Miało się stać coś niewyobrażalnego:
kapitan gwardii, wyzwany na honorowy pojedynek, zamorduje
następcę tronu na oczach całego oddziału.
Laurent był najwyraźniej dostatecznie arogancki, by stanąć do
walki bez zbroi. Było jasne, że nie wierzy w swoją przegraną, skoro
nie przeszkadzał mu tłum gapiów. Od samego początku nie myślał
jasno. Laurent, niezeszpecony ani jedną blizną, z wypielęgnowanym
ciałem, był przyzwyczajony do pałacowych sportów, w których
przeciwnicy z grzeczności zawsze pozwalali mu wygrywać.
Zabije go - pomyślał Damen, w tym momencie z całą jasnością
widząc przyszłość.
Govart zaatakował z niedbałą swobodą. Stal zgrzytnęła o stal, gdy
miecze zderzyły się gwałtownie, a Damen poczuł, że serce podchodzi
mu do gardła. Nie chciał doprowadzić do takiej sytuacji, takiego końca,
nie do tego... Ale w tym momencie walczący odskoczyli od siebie, a
Damenowi gwałtownie przyspieszył puls. Laurent uszedł z życiem z
pierwszej wymiany ciosów. Z drugiej także. Po trzeciej był, uparcie i
niespodziewanie, nadal żywy i obserwował przeciwnika chłodnym,
taksującym spojrzeniem.
Dla Govarta było to nie do przyjęcia - im dłużej Laurent pozostawał
niedraśnięty, tym bardziej kłopotliwa stawała się sytuacja kapitana,
ponieważ miał nad księciem przewagę pod względem siły, wzrostu i
lat doświadczenia, a ponadto był zawodowym żołnierzem. Tym razem
nie pozwolił Laurentowi na odpoczynek, tylko wyprowadzał jeden
szybki i brutalny atak za drugim.
Laurent bronił się przed nimi, minimalizując wysiłek delikatnych
nadgarstków dzięki wyjątkowej technice, która wykorzystywała siłę
przeciwnika zamiast się jej przeciwstawiać. Damen przestał się
krzywić i przyglądać się patrzeć uważnie.
Laurent walczył tak samo, jak mówił. Prawdziwe
niebezpieczeństwo kryło się w jego umyśle - każde posunięcie było z
góry zaplanowane. Jednocześnie nie był przewidywalny, ponieważ w
walce, podobnie jak we wszystkim, co robił, pod jednymi zamiarami
skrywał inne i zdarzały się momenty, w których pozornie
powtarzalny wzorzec nagle okazywał się czymś zupełnie odmiennym.
Damen nauczył się już rozpoznawać oznaki pomysłowych podstępów
Laurenta. Govart nie. Przekonawszy się, że nie może zbliżyć się do
przeciwnika tak łatwo, jak się spodziewał, zrobił coś, przed czym
Damen przestrzegłby go w pierwszej kolejności. Wpadł w złość. To był
błąd. Jeśli Laurent miał jakiś szczególny talent, polegał on właśnie na
doprowadzaniu przeciwnika do furii i wykorzystywaniu tego na swoją
korzyść.
Laurent powstrzymał kolejny atak Govarta ze swobodnym
wdziękiem, wykorzystując wyjątkowo verańską paradę, która
sprawiła, że Damen nabrał ochoty, by sięgnąć po miecz.
Wściekłość i niedowierzanie teraz już wyraźnie wpływały na
sposób walki Govarta. Popełniał podstawowe błędy, tracił
niepotrzebnie siły i atakował z nieodpowiedniej strony. Laurent nie
był dostatecznie silny fizycznie, by przyjąć bezpośrednio na miecz
którykolwiek z ciosów Govarta. Musiał ich unikać lub parować je w
skomplikowany sposób, wykorzystując ukośne riposty i zmiany
położenia.
Gdyby któryś z ciosów Govarta dosięgnął celu, byłby śmiertelny.
Ale żaden nie był w stanie. Damen patrzył, jak Govart robi
wściekłe, szerokie zamachy. Nie wygra tej walki, jeśli w złości będzie
popełniać głupie błędy. To stawało się jasne dla wszystkich
obserwujących ich żołnierzy.
Oczywiste zaczęło stawać się też coś jeszcze. W przeciwieństwie do
tego, co mówił jego wuj, Laurent wcale nie zmarnował darów, którymi
obdarzył go los, i robił doskonały użytek z idealnych proporcji ciała,
dobrego zmysłu równowagi i świetnej koordynacji. Oczywiście na
pewno miał okazję uczyć się od najlepszych mistrzów, ale żeby
osiągnąć taki poziom umiejętności, musiał trenować ciężko i to od
dawna, od bardzo młodego wieku.
To już nawet nie był pojedynek. To była lekcja polegająca na
skrajnym publicznym upokorzeniu. Jednak tym, który dawał tę lekcję
- tym, który bez wysiłku deklasował przeciwnika - nie był Govart.
- Podnieś miecz — powiedział Laurent za pierwszym razem, gdy
Govart stracił broń.
Na prawej ręce Govarta pojawiła się długa czerwona linia. Został
zepchnięty do tyłu o sześć kroków, a jego pierś unosiła się szybko i
gwałtownie. Powoli podniósł miecz, nie spuszczając wzroku z
Laurenta.
Skończyły się błędy popełniane z powodu zaślepienia złością,
skończyły się ataki z niewłaściwej stopy i zamachy na oślep.
Konieczność wymusiła na Govarcie zrewidowanie opinii o
przeciwniku i wykorzystanie wszystkich wyuczonych umiejętności
szermierczych. Gdy tym razem doszło do zwarcia, Govart walczył na
serio. Nie uczyniło to żadnej różnicy. Laurent walczył z chłodną,
niezmordowaną determinacją i wynik wydawał się już przesądzony.
Tym razem strużka krwi pociekła po nodze Govar- ta, a jego miecz
ponownie znalazł się na trawie.
- Podnieś miecz - powiedział znowu Laurent.
Damen przypomniał sobie Auguste’a - siłę, która na wiele godzin
zatrzymała natarcie i na której załamywały się kolejne fale żołnierzy.
Teraz patrzył, jak walczy jego młodszy brat.
- Myślałem, że to niedołęga — powiedział jeden z ludzi regenta.
- Myślisz, że go zabije? — zastanawiał się inny.
Damen znał odpowiedź na to pytanie. Laurent nie zamierzał zabić
przeciwnika. Zamierzał go złamać. Tutaj, na oczach wszystkich.
Być może Govart wyczuwał zamiary Laurenta, ponieważ gdy za
trzecim razem stracił miecz, coś w nim pękło. Pogwałcenie zasad
rządzących pojedynkiem było lepsze od upokarzającej, rozciągniętej w
czasie porażki, więc nie próbował już nawet odzyskać broni, tylko po
prostu zaszarżował. Jego plan nie był skomplikowany: jeśli uda mu się
powalić przeciwnika, wygra. Nikt nie będzie miał czasu
interweniować. Jednakże Laurent miał dostatecznie dobry refleks, by
zareagować.
Uniósł ostrze i wbił je w ciało Govarta - nie w brzuch ani pierś, ale
w ramię. Płytkie cięcie nie wystarczyłoby, żeby zatrzymać potężnego
mężczyznę, więc Laurent zaparł się rękojeścią o własne ramię i
wykorzystał cały ciężar ciała, by wbić miecz głębiej i unieruchomić
przeciwnika. To był manewr wykorzystywany podczas polowania na
dzika - włócznia raniła zwierzę, ale nie zabijała go na miejscu. Aby
tego dokonać, trzeba było zaprzeć się drzewcem o ramię i trzymać
przyszpilonego odyńca na odległość.
Dzikowi czasem udawało się uwolnić lub złamać włócznię, ale
Govart był człowiekiem, który właśnie został przeszyty mieczem,
więc upadł na kolana. Widać było, że Laurent musiał mocno napiąć
mięśnie i ścięgna, by wyciągnąć broń.
- Rozbierzcie go - powiedział Laurent. — Zabierzcie mu konia i
rzeczy. Wyrzućcie go z twierdzy. Dwie mile na zachód jest wieś. Jeśli
będzie mu naprawdę zależało, zdoła tam dotrzeć.
Powiedział to spokojnie, w całkowitej ciszy, zwracając się do dwóch
ludzi regenta, którzy bez cienia wahania posłuchali rozkazów. Nikt
inny się nie ruszył.
Nikt inny. Damen, który miał wrażenie, że budzi się ze snu,
rozejrzał się wokół po zgromadzonych żołnierzach. Najpierw
popatrzył na ludzi księcia, spodziewając się, że zareagowali na tę
walkę podobnie jak on, ale na ich twarzach malowały się satysfakcja i
całkowity brak zaskoczenia. Zrozumiał, że nikt z nich nie brał pod
uwagę porażki księcia.
Reakcje ludzi regenta były bardziej zróżnicowane. Po żołnierzach
widać było zarówno satysfakcję, jak i rozbawienie -
najprawdopodobniej podobało im się takie widowisko, podziwiali
popis umiejętności. W ich zachowaniu widać było cień czegoś jeszcze,
a Damen wiedział, że są to ludzie, którzy utożsamiają autorytet z siłą.
Skoro książę potrafił się nią wykazać, być może zaczęli myśleć inaczej
o nim i jego urodziwej twarzy.
To Lazar przerwał ogólny bezruch, rzucając Laurentowi kawałek
szmaty. Laurent złapał ją i wytarł miecz tak, jak kuchcik mógłby
wytrzeć nóż do filetowania. Schował broń do pochwy i rzucił na
ziemię szmatę, która teraz była czerwona.
Książę zwrócił się do zgromadzonych donośnym głosem:
- Zwieńczeniem trzech dni nieudolnego dowodzenia była obraza
honoru mojego rodu. Mój wuj z pewnością nie wiedział, co kryje się w
sercu wyznaczonego przez niego kapitana. Gdyby wiedział, zakułby go
w dyby, a nie powierzał mu dowodzenia gwardią. Jutro rano nastąpią
zmiany. Dzisiaj będziemy jechać w szybszym tempie, by nadrobić
stracony czas.
Ciszę zastąpił gwar, gdy rozchodzący się żołnierze zaczęli
rozmawiać między sobą. Laurent obrócił się na pięcie, by zająć się
innymi sprawami, ale po drodze zatrzymał się koło Jorda i przekazał
mu odznakę kapitana. Położył dłoń na ramieniu Jorda i powiedział coś
na tyle cicho, by jego słów nie usłyszał nikt postronny. Nowy kapitan
skinął głową i zaczął wydawać rozkazy.
Było po wszystkim. Z ramienia Govarta płynęła krew, plamiąc na
czerwono koszulę, zanim mu ją odebrano. Bezwzględne rozkazy
Laurenta zostały wykonane co do joty.
Lazar, który rzucił Laurentowi szmatę do wytarcia miecza, nie
wyglądał, jakby zamierzał znowu ob- mawiać księcia. Wręcz
przeciwnie - spojrzenie, jakim obdarzał teraz Laurenta, nieodparcie
kojarzyło się Damenowi z Torveldem. Damen zmarszczył brwi.
Jego własna reakcja w dziwny sposób wytrąciła go z równowagi.
Chodziło głównie o to, jak bardzo to wszystko było nieoczekiwane.
Nie wiedział tego o Laurencie - nie wiedział, że książę trenował na
tyle ciężko, by być zdolnym do czegoś takiego. Nie był pewien
dlaczego, ale miał wrażenie, że właśnie zmieniło się coś bardzo
ważnego.
Brązowowłosa kobieta zebrała obfitą spódnicę, podeszła do Govarta
i splunęła na ziemię koło niego. Damen jeszcze bardziej zmarszczył
brwi.
Przypomniał sobie radę, którą usłyszał kiedyś od ojca: nigdy nie
spuszczaj z oczu rannego odyńca. Kiedy już ranisz zwierzynę na
polowaniu, musisz walczyć z nią tak długo, aż dokonasz dzieła.
Raniony dzik jest najniebezpieczniejszym ze wszystkich zwierząt.Ta
myśl nie dawała mu spokoju.

Laurent wysłał czterech jeźdźców, by galopem zanieśli wieści do


Arles. Dwóch z nich należało do jego gwardii, jeden był człowiekiem
regenta, zaś ostatni - służącym z twierdzy Baillieux. Wszyscy czterej
byli naocznymi świadkami porannych wydarzeń: Govart znieważył
rodzinę królewską, książę - w swojej nieskończonej prawości i
wspaniałomyślności — wyzwał go na honorowy pojedynek, zaś
Govart, rozbrojony w uczciwej walce, złamał zasady i zaatakował
księcia z najgorszymi zamiarami, co było praktycznie aktem zdrady.
Govart został sprawiedliwie ukarany.
Innymi słowy, regent miał zostać poinformowany, że jego kapitan
nieodwołalnie stracił swoje stanowisko w okolicznościach, których
nie dało się przedstawić jako książęcy bunt przeciwko władzy regenta,
nieposłuszeństwo lub płynącą z lenistwa niekompetencję. Punkt dla
Laurenta.
Jechali w kierunku wschodniej granicy Vere i Vasku, przebiegającej
wzdłuż pasma górskiego. Mieli rozłożyć obóz na przedgórzu, przy
twierdzy Nesson, a potem skręcić i pojechać zygzakiem na południe.
Połączenie porannej dawki oczyszczającej przemocy i
pragmatycznych rozkazów Jorda zaczęło działać na żołnierzy. Nie
było już żadnych maruderów.
Musieli jechać w szybkim tempie, by dotrzeć do Nesson na czas
mimo porannego opóźnienia, ale żołnierze utrzymywali je z własnej
woli, więc kiedy znaleźli się pod twierdzą, zachód zaczął dopiero
przygasać na niebie.
Damen zameldował się u Jorda i został wciągnięty w rozmowę, na
którą nie czuł się gotowy.
— Widziałem twoją minę. Nie wiedziałeś, że on potrafi walczyć.
— Nie — przyznał Damen. — Nie wiedziałem.
- Ma to we krwi.
- Ludzie regenta wyglądali na tak samo zaskoczonych jak ja.
— Książę się tym nie chwali. Widziałeś jego osobistą arenę
treningową w pałacu. Od czasu do czasu ćwiczy z ludźmi z Gwardii
Książęcej, ze mną albo z Orlantem. Rozbroił mnie już kilka razy. Nie
jest tak dobry jak jego brat, ale wystarczy być w połowie tak dobrym
jak Auguste, żeby być dziesięć razy lepszym od wszystkich
pozostałych.
Ma to we krwi. To nie była do końca prawda. Pomiędzy braćmi
istniało tyle samo różnic, co podobieństw - Laurent był drobniej
zbudowany, a jego styl walki opierał się na zwinności i inteligencji.
Przypominał żywe srebro, podczas gdy Auguste był szczerym złotem.
Nesson różniło się od Baillieux pod dwoma względami. Po
pierwsze, leżało obok całkiem sporego miasta, znajdującego się przy
jednej z nielicznych dróg prowadzących przez góry, co oznaczało, że
mogło w lecie handlować z vaskijską prowincją Ver- Vassel. Po drugie,
było na tyle dobrze utrzymane, by żołnierze mogli nocować w
barakach, a Laurent w donżonie.
Damen został skierowany do sypialni, do której prowadziły niskie
drzwi. Laurent był jeszcze na zewnątrz, nadal w siodle, i wydawał
jakieś polecenia zwiadowcom. Dla Damena zostały obowiązki
służącego - zapalenie świec i rozpalenie ognia - które wykonywał,
zastanawiając się nad innymi sprawami. Podczas długiej drogi z
Baillieux miał dużo czasu na przemyślenia.
Najpierw przeanalizował ze wszystkimi szczegółami pojedynek,
którego był świadkiem. Przypomniał sobie też, w jaki sposób regent
wymierzył Laurentowi karę i pozbawił go posiadłości. Można było to
załatwić prywatnie, ale regent wolał publiczny spektakl. Obejmij
niewolnika na zgodę — polecił na koniec. To była dodatkowa ozdoba
przedstawienia i akt niepotrzebnego upokorzenia.
Następnie Damen pomyślał o ringu, wokół którego zbierał się dwór,
by oglądać intymne akty odgrywane publicznie, upokorzenia i
symulowane gwałty zamienione w widowisko dla oczu dostojników.
Potem pomyślał o Laurencie. O uczcie, podczas której zorganizował
wymianę niewolników. To była długa, rozegrana publicznie batalia z
regentem, szczegółowo zaplanowana i wprowadzona w życie z
najwyższą precyzją. Damen przypomniał sobie Nicaise’a, posadzonego
koło niego przy stole, a także ostrzeżonego wcześniej Erasmusa.
On zwraca uwagę na wszystkie drobiazgi — powiedział wtedy
Radel.
Damen zdążył rozpalić ogień, kiedy do komnaty wszedł Laurent,
nadal w stroju podróżnym. Wydawał się odprężony i zadowolony,
jakby poranny pojedynek, zwycięstwo nad kapitanem gwardii, a
następnie całodzienna jazda konna nie zrobiły na nim żadnego
wrażenia.
Damen znał go już za dobrze, żeby dać się na to nabrać. Żeby dać
się nabrać na cokolwiek.
- Zapłaciłeś tej kobiecie, żeby podłożyła się Govartowi? - zapytał.
Laurent przerwał ściąganie rękawiczek do jazdy konnej, ale zaraz
ostentacyjnie wrócił do tej czynności. Metodycznie zsuwał skórzane
rękawiczki z poszczególnych palców. Jego głos był całkowicie
spokojny.
- Zapłaciłem jej, by się do niego zbliżyła. To on wsadził jej członka
w usta - odparł.
Damen przypomniał sobie, jak kazano mu przeszkodzić Govartowi
w stajni, i to, że oddziałowi nie towarzyszyli żadni markieterzy.
- Miał wybór - zauważył Laurent.
- Nie - powiedział Damen. - Chciałeś tylko, żeby mu się wydawało,
że go ma.
Laurent popatrzył na niego tak samo chłodno, jak wcześniej na
Govarta.
- Zamierzasz mi robić wyrzuty? Miałeś rację. To się musiało stać
teraz. Chciałem poczekać, aż okazja do konfrontacji nadarzy się sama,
ale to trwało zbyt długo.
Damen patrzył na niego. Domyślać się to jedno, ale zupełnie inaczej
było usłyszeć to wypowiedziane na głos.
- Jak to: „Miałeś rację”? Nie chodziło mi o... - urwał w pół słowa.
- Mów dalej - polecił Laurent.
- Złamałeś dzisiaj człowieka. Czy to nie robi na tobie żadnego
wrażenia? To ludzie, a nie pionki na szachownicy, nad którą siedzisz
ze swoim wujem.
- Mylisz się. Znajdujemy się na szachownicy mojego wuja, a ci
wszyscy ludzie są jego pionkami.
- W takim razie za każdym razem, gdy przesuniesz jedną z figur,
możesz sobie gratulować, jak bardzo zaczynasz przypominać regenta.
Te słowa po prostu mu się wyrwały. Nadal starał się ochłonąć po
zaskoczeniu, że potwierdziły się wszystkie jego podejrzenia. Z całą
pewnością nie spodziewał się, że jego uwaga zrobi na Laurencie takie
wrażenie. Książę znieruchomiał. Damen nie widział chyba nigdy
wcześniej, żeby Laurent całkowicie zaniemówił, a ponieważ nie
przypuszczał, by taki stan miał potrwać długo, pospiesznie
wykorzystał tę okazję.
- Jeśli przywiążesz do siebie ludzi podstępem, to czy będziesz mógł
im kiedykolwiek zaufać? Masz przymioty, które wzbudzają podziw.
Dlaczego nie pozwolisz, by żołnierze w naturalny sposób nabrali do
ciebie zaufania, i wtedy...
- Nie ma czasu — powiedział przez zęby Laurent.
Słowa zostały wypchnięte siłą pomimo szoku, w jakim wyraźnie się
znajdował.
- Nie ma czasu — powtórzył Laurent. - Na granicę dotrzemy za dwa
tygodnie. Nie wmawiaj mi, że przez ten czas zdołam zaskarbić sobie
sympatię tych ludzi ciężką pracą i pięknym uśmiechem. Wbrew temu,
jak przestawia mnie wuj, nie jestem niedoświadczonym żółtodziobem.
Walczyłem zarówno pod Marlas, jak i Sanpelier. Nie mam czasu na
konwenanse. Nie chcę, żeby żołnierze, którymi dowodzę, zostali
wymordowani przez to, że nie będą słuchać rozkazów lub nie zdołają
utrzymać szyku. Zamierzam przeżyć, zamierzam pokonać wuja i będę
walczyć każdą bronią, jaką mam pod ręką.
- Mówisz szczerze.
- Chcę zwyciężyć. Naprawdę myślisz, że jestem tutaj, by
altruistycznie rzucić się na miecz?
Damen zmusił się, by przyjrzeć się temu problemowi, odrzucić to,
co niemożliwe, i skoncentrować się na tym, co realistycznie było do
zrobienia.
- Dwa tygodnie nie wystarczą - powiedział. - Potrzebujesz około
miesiąca, żeby cokolwiek z tymi ludźmi osiągnąć, choć zapewne i tak
najgorszych trzeba będzie się pozbyć.
- Rozumiem - powiedział Laurent. - Coś jeszcze?
- Tak - przyznał Damen.
- W takim razie mów otwarcie - zachęcił go Laurent. - Chociaż nie
przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek się od tego powstrzymywał.
- Pomogę ci na tyle, na ile będę mógł - powiedział Damen. - Ale
czeka nas ciężka praca, a ty nie możesz popełnić żadnych błędów.
Laurent uniósł podbródek i odpowiedział z całą chłodną, irytującą
arogancją, na jaką potrafił się zdobyć:
- Patrz, jak to się robi.
ROZDZIAŁ IV

L aurent, który niedawno skończył dwadzieścia lat i był obdarzony


wyjątkowym umysłem oraz talentem do planowania, przestał
wykorzystywać swoje przymioty w małostkowych dworskich
intrygach i zaczął myśleć na szerszą skalę, po raz pierwszy jako
dowódca.
Damen obserwował początki tej zmiany. Wszystko zaczęło się,
kiedy po długiej nocnej rozmowie na tematy taktyczne Laurent
wygłosił przemowę do żołnierzy, wytykając im wszystkie słabości.
Przemawiał z końskiego grzbietu, donośnym głosem słyszalnym
nawet w ostatnich rzędach zgromadzonych. Wysłuchał wszystkiego,
co Damen powiedział tej nocy. Wysłuchał też wielu innych rzeczy.
Kiedy przemawiał, w jego słowach pojawiały się okruchy wiadomości,
które mógł zdobyć tylko od służących, płatnerzy oraz żołnierzy — na
nich przez ostatnie trzy dni także zwracał uwagę.
Laurent zestawił te informacje w sposób równie błyskotliwy, jak i
miażdżący. Kiedy skończył, dał żołnierzom cień nadziei — być może
przyczyn problemu należało upatrywać w kiepskim dowodzeniu.
Dlatego też zatrzymają się tutaj, w Nesson, na dwa tygodnie, by
przywyknąć do nowego kapitana. Laurent osobiście będzie
nadzorował musztrę, która wystawi ich na próbę, postawi do pionu i
stworzy z nich coś na kształt oddziału zdolnego do walki.
O ile zdołają dotrzymać mu tempa.
Najpierw jednak, jak dodał ze słodyczą w głosie, rozładują wozy i na
nowo rozłożą obóz, od kuchni polowej do namiotów i końskich
padoków. W niecałe dwie godziny.
Żołnierze jakoś to przełknęli. Wpłynął na nich nie tylko fakt, że
dzień wcześniej Laurent wyzwał na pojedynek i pokonał ich lidera - w
końcu i tak mogliby się opierać rozkazom wydawanym przez
nieudolnego dowódcę; posłuchali Laurenta przede wszystkim dlatego,
że od pierwszego dnia pracował ciężko bez narzekania i zbędnych
komentarzy. To także było skalkulowane do ostatniego szczegółu.
Dlatego też wzięli się do pracy. Postawili namioty, wbili słupy i
kołki, rozsiodłali wszystkie konie. Jord wydawał zwięzłe, praktyczne
rozkazy. Rzędy namiotów - po raz pierwszy, od kiedy wyruszyli z
Arles - były równe.
Wreszcie wszystko zostało zrobione. W dwie godziny. To i tak
trwało zbyt długo, ale stanowiło znaczącą poprawę w porównaniu z
wszechogarniającym chaosem poprzednich wieczorów.
Pierwszym rozkazem było powtórne osiodłanie koni, potem zaś
nastąpiła musztra przygotowana tak, by jak najmniej zmęczyć
wierzchowce, a jak najbardziej ich jeźdźców. Damen i Laurent
zaplanowali ćwiczenia ubiegłej nocy, uwzględniając także uwagi Jorda,
który dołączył do nich przed świtem. Szczerze mówiąc, Damen nie
spodziewał się, że Laurent osobiście weźmie udział w musztrze, ale
zrobił to i na dodatek narzucił tempo pozostałym.
W pewnym momencie Laurent podjechał do Damena.
- Masz swoje dwa dodatkowe tygodnie - powiedział. - Zobaczmy, co
uda nam się zrobić przez ten czas.
Po południu przeszli do ćwiczenia ustawiania szyku. Ten
załamywał się raz za razem, aż w końcu przestał, być może dlatego, że
wszyscy byli zbyt zmęczeni, by robić cokolwiek poza machinalnym
wykonywaniem rozkazów. Musztra tego dnia była męcząca nawet dla
Damena, ale kiedy skończyli, po raz pierwszy od dłuższego czasu
poczuł, że udało mu się coś osiągnąć.
Żołnierze wrócili do obozu wyczerpani, ledwo powłócząc nogami.
Nie mieli nawet siły narzekać, że ich dowódca to jasnowłosy,
błękitnooki demon, niech go szlag trafi. Damen zobaczył Aimerica
wyciągniętego przy jednym z ognisk, z zamkniętymi oczami, jak
biegacz, który rzucił się na ziemię po zakończeniu wyścigu. Tkwiący
w chłopaku upór, który popychał go do prowokowania bójek z
mężczyznami dwa razy od niego potężniejszymi, pozwolił mu
przetrwać musztrę mimo wszystkich barier bólu i zmęczenia, które
musiał pokonać. Aimeric przynajmniej w tym stanie nie mógł
sprawiać problemów. Tego wieczora nikt nie miał sił prowokować
bójek, wszyscy byli zbyt zmęczeni.
Damen zobaczył, jak chłopak otwiera oczy i patrzy pustym
wzrokiem w ogień. Pomimo wszystkich trudności, jakie stwarzała
obecność Aimerica, Damen poczuł do niego cień sympatii. Ten
młodzieniec miał tylko dziewiętnaście lat i po raz pierwszy znalazł się
w warunkach polowych. Wydawał się zagubiony i samotny. Damen
podszedł do niego.
- Pierwszy raz wyjechałeś z oddziałem? - zapytał.
- Poradzę sobie - odparł Aimeric.
- Widziałem, jak się starałeś - przyznał Damen. - Jestem pewien, że
kapitan także to widział. Dobrze się dzisiaj spisałeś.
Aimeric nie odpowiedział.
- Będziemy utrzymywać takie tempo przez następne tygodnie,
dopóki nie znajdziemy się na granicy. Nie musisz się tak forsować już
pierwszego dnia.
Powiedział to raczej życzliwym tonem, ale Aimeric powtórzył
sztywno:
- Poradzę sobie.
Damen westchnął, wstał i zrobił dwa kroki w kierunku namiotu
Laurenta, gdy usłyszał za sobą głos Aimerica.
- Zaczekaj. Naprawdę myślisz, że Jord to zauważył? - zapytał
chłopak, a potem zarumienił się, jakby się z czymś zdradził.
Damen odchylił klapę namiotu i znalazł się na linii chłodnego
błękitnego spojrzenia, które dla odmiany niczego nie zdradzało. Jord
był już w środku, więc Laurent gestem zaprosił Damena, by do nich
dołączył.
- Czas na analizę - powiedział Laurent.
Wydarzenia tego dnia zostały poddane szczegółowej sekcji.
Damena poproszono o szczere wyrażenie swojej opinii, więc to
uczynił: jego zdaniem żołnierze nie byli całkowicie beznadziejni.
Wprawdzie w miesiąc nie uda się z nich zrobić wzorowego oddziału,
ale da się im wpoić podstawy. Można będzie nauczyć ich, jak trzymać
szyk i radzić sobie w razie zasadzki. Można będzie nauczyć ich
podstawowych manewrów. Damen wymienił to, co uważał za
realistyczne. Jord zgodził się z nim i dodał kilka własnych propozycji.
Jord powiedział wprost, że jeden miesiąc to cholernie mało i że
przydałyby się co najmniej dwa.
- Niestety, mój wuj nakazał nam służbę na granicy i jakkolwiek
wolałbym, żeby to nie nastąpiło, musimy tam w końcu dotrzeć -
powiedział Laurent.
Jord prychnął lekceważąco. Rozmawiali o poszczególnych
żołnierzach i wprowadzili poprawki w planie musztry. Jord miał talent
do identyfikowania przyczyn problemów dręczących obóz. Wydawało
się, że uznał udział Damena w tej dyskusji za coś oczywistego.
Kiedy skończyli, Laurent pozwolił Jordowi odejść, po czym usiadł
przy dającym ciepło koszu z węglami i utkwił w Damenie spokojne
spojrzenie.
- Powinienem obejrzeć zbroję, zanim się położę, chyba że jestem ci
jeszcze do czegoś potrzebny - powiedział Damen.
- Przynieś ją tutaj - polecił Laurent.
Damen wykonał rozkaz. Usiadł na swoim miejscu i zaczął
drobiazgowo sprawdzać każdy element zbroi, wszystkie paski i
sprzączki - ten nawyk miał wpojony od dziecka.
- Co myślisz o Jordzie? — zapytał Laurent.
- Lubię go - odparł Damen. - Powinieneś być z niego zadowolony.
Wyznaczenie go na kapitana to dobry wybór.
Nastąpiła chwila swobodnej ciszy. Poza szczękiem metalu, który
rozległ się, gdy Damen podniósł zarękawie, w namiocie panowała
cisza.
- Nie - powiedział Laurent. - Ty byłbyś lepszy.
- Co takiego? - zdziwił się Damen. Spojrzał na Laurenta z
zaskoczeniem, które pogłębiło się jeszcze bardziej na widok jego
spokojnej twarzy. - Nikt tutaj nie słuchałby rozkazów Akielończyka.
- Wiem o tym. To jeden z dwóch powodów, dla których wybrałem
Jorda. Musiałbyś przełamać opór żołnierzy, udowadniając im swoją
wartość. Nawet z dodatkowymi dwoma tygodniami nie mielibyśmy
dość czasu, żeby to odpowiednio rozegrać. Irytuje mnie, że nie mogę
cię w pełni wykorzystać.
Damen, który w ogóle nie rozpatrywał siebie w kategoriach
kandydata na stanowisko kapitana, poczuł się trochę zażenowany
własną pychą, ponieważ uświadomił sobie, że podświadomie widział
siebie tylko na miejscu Laurenta. Pomysł, że mógłby awansować w
hierarchii wojskowej, jakby był zwykłym żołnierzem, w ogóle nie
zaświtał mu w głowie.
- Nie spodziewałem się, że powiesz coś takiego — przyznał
odrobinę cierpko.
- Uważasz, że jestem zbyt dumny, by zauważyć twoje zalety?
Zapewniam cię, że pragnienie pokonania mojego wuja jest o wiele
silniejsze niż wszelkie inne uczucia, jakie mogę do kogokolwiek
żywić.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś - stwierdził Damen. - Czasem wydaje
mi się, że cię rozumiem, ale są też momenty, kiedy kompletnie nie
wiem, o co ci chodzi.
- Możesz mi wierzyć, że miewam podobne wątpliwości wobec
ciebie.
- Powiedziałeś, że miałeś dwa powody - przypomniał Damen. - Jaki
był ten drugi?
- Żołnierze myślą, że włazisz na mnie w namiocie - powiedział
Laurent. Mówił z takim samym spokojem, jak wcześniej. Damen omal
nie upuścił zarękawia. - To by podkopało mój autorytet. Mój starannie
umacniany autorytet. Teraz naprawdę udało mi się ciebie zaskoczyć.
Być może gdybyś nie był o stopę wyższy i tak szeroki w barach.
- To zdecydowanie mniej niż stopa - stwierdził Damen.
- Doprawdy? - zapytał Laurent. - A wydaje się, że nawet więcej,
kiedy wykłócasz się ze mną o punkty honoru.
- Powinieneś wiedzieć — zaczął ostrożnie Damen - że nie zrobiłem
niczego, co mogłoby nasuwać przypuszczenia, że ja... że ty i ja...
- Gdybym sądził, że tak jest, kazałbym cię przywiązać do pręgierza i
chłostać tak długo, aż z przodu wyglądałbyś tak samo jak z tyłu.
Milczenie się przeciągało. Na zewnątrz śmiertelnie zmęczony obóz
spał w ciszy, którą zakłócało jedynie łopotanie poszycia namiotów i
pojedyncze nieokreślone dźwięki, gdy coś się poruszało. Palce
Damena wbijały się w zarękawie, aż w końcu zmusił się, by rozluźnić
uścisk.
Laurent podniósł się z krzesła i położył lekko rękę na oparciu.
- Zostaw to. Pomóż mi - polecił.
Damen wstał. To był nieprzyjemny obowiązek, a on czuł się
poirytowany. Kaftan, który miał dzisiaj na sobie Laurent, był
sznurowany z przodu, a nie z tyłu. Damen rozsznurował go
niezgrabnie.
Materiał rozchylił się pod jego dłońmi, więc Damen obszedł
Laurenta i stanął za jego plecami, żeby ułatwić sobie zadanie. Czy mam
też pomóc z resztą ?- otworzył usta, żeby to powiedzieć, kiedy odłożył
kaftan na bok. Czuł jakąś potrzebę, by zadać to pytanie, ponieważ do
tej pory jego pomoc ograniczała się do zdejmowania wierzchniego
ubrania, a z tym Laurent doskonale poradziłby sobie sam.
Ale stojący teraz tyłem Laurent uniósł rękę do ramienia i
pomasował je, najwyraźniej starając się pozbyć lekkiej sztywności.
Oczy miał półprzymknięte. Jego rysujące się pod koszulą ramiona
wydawały się ociężałe. Damen uświadomił sobie, że książę jest
wykończony.
Nie odczuwał żadnego współczucia. Zamiast tego, całkowicie bez
powodu, poczuł nowy przypływ irytacji. Laurent, który znużonym,
powolnym gestem przeczesywał palcami złote włosy, z jakiegoś
powodu przypomniał mu, że za jego uwięzieniem i chłostą stał
konkretny człowiek z krwi i kości.
Damen ugryzł się w język. Dwa tygodnie tutaj i dwa tygodnie
podróży na granicę. Jego zadanie będzie wykonane, kiedy Laurent
bezpiecznie dotrze na miejsce.

Rano powtórzyli wszystko od nowa. I jeszcze raz. Nakłonienie


żołnierzy, by wykonywali rozkazy obliczone na przetestowanie
granic ich wytrzymałości, było prawdziwym osiągnięciem. Niektórzy
z nich lubili ciężko pracować lub też rozumieli, że jest to potrzebne,
by mogli stać się lepsi, ale nie wszyscy.
Laurentowi udało się ich zmobilizować.
Tego dnia wydawało się, że tylko siła jego woli sprawiała, iż oddział
ćwiczył i był kształtowany, by móc wkrótce spełniać swoje zadania.
Laurenta nie łączyło z podwładnymi braterstwo broni. W zachowaniu
żołnierzy nie dało się wyczuć ani odrobiny ciepłego, szczerego
uczucia, jakim akielońska armia darzyła ojca Damena. Laurent nie był
kochany. Laurent nie był lubiany. Nawet członkowie jego gwardii,
którzy poszliby za nim w ogień, jednogłośnie zgadzali się, że Laurent
jest - jak ujął to kiedyś Orlant - zimnym skurwysynem i że naprawdę
lepiej mu nie podpadać, kiedy ma zły dzień, a dobrych dni nie ma w
ogóle.
To nie miało znaczenia. Laurent wydawał rozkazy, a te były
wykonywane. Nawet jeśli żołnierze starali się im przeciwstawiać,
nagle orientowali się, że nie mają takiej możliwości. Damen, który
sam nie tak dawno został wmanewrowany w całowanie stopy
Laurenta i jedzenie mu słodyczy z ręki, rozumiał mechanizm
pozwalający wykorzystać ukryte wady i zalety każdego z żołnierzy i
narzucający wszystkim ćwiczącym wolę księcia.
Być może jako skutek uboczny tego wszystkiego cienka nitka
szacunku stawała się coraz mocniejsza. Stawało się jasne, dlaczego wuj
trzymał Laurenta z dala od jakiejkolwiek realnej władzy - Książę był
dobrym przywódcą. Nie tracił z oczu celu i był gotów na wszystko, aby
go osiągnąć. Trzeźwo podchodził do czekających go wyzwań.
Problemy dostrzegał z wyprzedzeniem, dzięki czemu mógł je
sprawnie rozwiązać lub ominąć. Było też widać, że sprawowanie coraz
większej kontroli nad tak trudnymi żołnierzami sprawia mu niemałą
przyjemność.
Damen był świadomy, że jest świadkiem początków panowania
Laurenta, pierwszych kroków księcia, który urodził się, by zostać
królem, chociaż styl dowodzenia Laurenta — w równym stopniu
perfekcyjny, co niepokojący - w niczym nie przypominał stylu
Damena.
Co było nieuniknione, część żołnierzy nie chciała słuchać
rozkazów. Już pierwszego popołudnia doszło do incydentu, gdy jeden z
najemników regenta odmówił wykonania polecenia Jorda. Kilku jego
towarzyszy wyraziło zrozumienie dla jego pretensji, a kiedy pojawił
się Laurent, rozległy się wyraźnie wrogie pomruki. Najemnik cieszył
się sporym poparciem swoich towarzyszy, więc gdyby Laurent skazał
go na pręgierz, istniała groźba niewielkiego buntu. Zebrał się tłumek.
Laurent nie skazał go na pręgierz. Wychłostał go werbalnie. W
niczym nie przypominało to jego rozmowy z Govartem. Tym razem
było to zimne, wulgarne, odrażające i zmiażdżyło reputację tego
człowieka na oczach całego oddziału równie skutecznie, jak zrobiłoby
to pchnięcie miecza.
Żołnierze wrócili potem do swoich zajęć. Damen usłyszał, jak jeden
z nich mówi z głębokim podziwem:
- W życiu nie spotkałem nikogo, kto miałby tak niewyparzoną gębę
jak ten chłopak.
Wieczorem wrócili do obozu i przekonali się, że obozu nie ma,
ponieważ służba z Nesson wszystko zwinęła. Na rozkaz Laurenta.
Powiedział, że będzie łaskawy. Tym razem na rozłożenie obozu mają
półtorej godziny.

Musztra trwała przez niemal całe dwa tygodnie, które spędzili w


obozie w pobliżu Nesson. Oddział nie miał szans stać się precyzyjnym
instrumentem ale stopniowo zmieniał się w ciężkie, funkcjonalne
narzędzie. Żołnierze potrafili jechać i walczyć w formacji, a także
trzymać szyk. Potrafili wykonywać nieskomplikowane rozkazy.
Ich luksus polegał na tym, że mogli ćwiczyć do upadłego, i Laurent
w pełni to wykorzystywał. Tutaj nie groziła im zasadzka. Nesson było
bezpieczne. Leżało zbyt daleko od granicy z Akielos, by winą za atak
można było obarczyć południowego sąsiada Vere, za to dostatecznie
blisko granicy z Vaskiem, aby ewentualny atak miał kłopotliwe
konsekwencje polityczne. Jeśli dla regenta cel stanowiło Akielos, nie
miał żadnych powodów, by budzić z uśpienia Imperium Vaskijskie.
Poza tym Laurent poprowadził ich drogą na tyle zmienioną, że jeśli
na trasie zaplanowanej pierwotnie przez regenta rzeczywiście były
jakieś pułapki, marnowały się teraz w próżnym oczekiwaniu na
oddział, który dawno już je ominął.
Damen zastanawiał się, czy rosnące w oddziale przekonanie, że
systematyczna ciężka praca do czegoś prowadzi, jest zaraźliwe. Kiedy
dziesiątego dnia ćwiczący żołnierze zaczęli sprawiać wrażenie, jakby
mieli jakieś szanse przeżyć ewentualną zasadzkę, on sam poczuł
pierwszy, nieśmiały przypływ nadziei.
Tego wieczora, w rzadkiej chwili wolnej od obowiązków, zawołał
go Jord, który siedział samotnie przy ognisku i rozkoszował się
spokojem. Zaproponował Damenowi wino w pogiętym cynowym
kubku.
Damen przyjął poczęstunek i usiadł na kłodzie, która służyła za
ławę. Byli dostatecznie zmęczeni, by wystarczało im siedzenie w
milczeniu. Wino smakowało okropnie. Damen przepłukał nim usta i
przełknął. Ciepło ognia było przyjemne. Po dłuższej chwili Damen
zauważył, że Jord przygląda się czemuś na obrzeżach obozu.
Aimeric siedział przed jednym z namiotów i sprawdzał swoją
zbroję, co oznaczało, że zdążył już nabrać dobrych nawyków.
Prawdopodobnie nie dlatego Jord na niego patrzył.
- Aimeric - powiedział Damen i uniósł brwi.
- O co chodzi? Już go przecież widziałeś — odparł Jord, ale jego
wargi drgnęły w uśmiechu.
- Widziałem go. Przez niego w zeszłym tygodniu pół obozu o mało
nie skoczyło sobie do gardeł.
- Jest w porządku — stwierdził Jord. - Wszystko przez to, że
pochodzi z arystokratycznej rodziny i nie przywykł do takiego
nieokrzesanego towarzystwa. Uważa, że robi właściwe rzeczy, ale
tutaj obowiązują inne zasady. Z tobą jest podobnie.
Damen poczuł się skarcony. Wypił jeszcze jeden łyk ohydnego
wina.
- Jesteś dobrym kapitanem. Mogło być z nim znacznie gorzej.
- Mamy tutaj trochę szumowin i taka jest prawda - powiedział Jord.
- Wydaje mi się, że jeszcze kilka takich dni jak dzisiaj, a ci najgorsi
sami uciekną.
- Jeszcze kilka minut takich jak dzisiaj - odpowiedział Jord.
Damen prychnął z rozbawieniem. Ogień był hipnotyzujący, chyba
że miało się coś ciekawszego do obserwowania. Jord znowu spojrzał
na Aimerica.
- Wiesz — powiedział Damen. — On w końcu komuś pozwoli. Dla
wszystkich byłoby lepiej, żebyś to był ty.
Nastąpiła długa cisza.
- Nigdy nie brałem do łóżka żadnego arystokraty - odezwał się
dziwnie nieśmiało Jord. - Czy to jest... jakoś inaczej?
Damen poczerwieniał, gdy uświadomił sobie, co sugeruje Jord.
- On... My tego nie robimy. On tego nie robi. Z tego, co wiem, z
nikim.
- Z tego, co wiemy - przyznał Jord. — Gdyby nie był wyszczekany
jak dziwka w kantynie gwardii, pomyślałbym, że jest prawiczkiem.
Damen milczał. Opróżnił kubek i lekko zmarszczył brwi. Nie
interesowały go te niekończące się spekulacje. Nie obchodziło go, kogo
Laurent bierze do łóżka.
Przed koniecznością odpowiedzi uratował go Aimeric. Jego
nieoczekiwany wybawca przyniósł ze sobą kilka elementów zbroi i
zajął miejsce po drugiej stronie ogniska. Rozebrał się do koszuli, która
była częściowo rozsznurowana.
- Nie przeszkadzam wam? Przy ogniu jest trochę jaśniej.
- Pewnie, że nie. Usiądź bliżej — zaproponował Damen, odstawił
swój kubek i zmusił się, by nie spojrzeć na Jorda.
Aimeric nie przepadał za Damenem, ale Damen i Jord, z różnych
powodów, byli najwyższymi rangą członkami oddziału, więc nie mógł
nie przyjąć takiego zaproszenia. Skinął głową.
- Przepraszam, jeśli się wtrącam w nie swoje sprawy - zaczął
Aimeric, który albo dostał w zęby wystarczająco dużo razy, żeby
nabrać rozsądku, albo też zachowywał się z naturalnym szacunkiem w
obecności Jorda - ale wychowywałem się w Fortaine. Spędziłem tam
większość życia. Wiem, że od czasu bitwy pod Marlas służba na
granicy to czysta formalność. Ale... książę przygotowuje nas do
prawdziwej walki.
- Książę po prostu chce być gotowy na każdą okoliczność -
powiedział Jord. - Gdyby przyszło do walki, chce móc polegać na
swoich ludziach.
- To mi odpowiada — odparł szybko Aimeric. - To znaczy
odpowiada mi, że należę do oddziału, który potrafi walczyć. Jestem
czwartym synem. Podziwiam ciężką pracę tak samo jak... podziwiam
ludzi, którzy potrafią do czegoś dojść pomimo niskiego urodzenia.
Przy tych ostatnich słowach popatrzył na Jorda. Damen roztropnie
znalazł jakąś wymówkę i wstał, żeby zostawić ich samych.

Kiedy Damen wszedł do namiotu, Laurent siedział zamyślony nad


rozłożoną mapą. Podniósł głowę, gdy usłyszał kroki, a potem oparł się
wygodniej i gestem zaprosił Damena, żeby zajął miejsce.
- Skoro mamy dwie setki konnych, a nie dwa tysiące piechoty,
zakładam, że liczebność jest mniej istotna od jakości żołnierzy. Jestem
pewien, że podobnie jak Jord masz nieoficjalną listę ludzi, których
wciąż trzeba się pozbyć z oddziału. Jutro chcę ją od ciebie dostać.
- To najwyżej dziesięć osób - powiedział Damen, sam dziwiąc się
swoim słowom, ponieważ przed postojem w Nesson podałby liczbę
pięciokrotnie wyższą.
Laurent skinął głową.
- Skoro mowa o ludziach sprawiających kłopoty, chciałbym o coś
zapytać - powiedział po chwili Damen.
- Słucham.
- Dlaczego darowałeś Govartowi życie?
- Dlaczego miałbym tego nie zrobić?
- Dobrze wiesz dlaczego.
Laurent przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Sięgnął po stojącą
obok mapy karafkę. Damen zobaczył, że nie było to tanie, obrzydliwe
wino, które pił Jord. To była woda.
- Wolę nie dawać wujowi żadnych podstaw do narzekań, że
przekroczyłem swoje uprawnienia - oznajmił Laurent.
- Miałeś pełne prawo zabić Govarta, kiedy zaatakował cię po
rozstrzygnięciu pojedynku. Miałeś tez mnóstwo świadków. Chodzi o
coś jeszcze.
- Chodzi o coś jeszcze - przyznał Laurent, patrząc spokojnie na
Damena. Podniósł kubek i wypił łyk wody.
Niech mu będzie.
- Ta walka robiła wrażenie.
- Tak, wiem o tym - powiedział Laurent.
Nie uśmiechnął się przy tych słowach. Siedział teraz wygodnie
rozparty, trzymał swobodnie kubek w długich palcach i nie spuszczał
wzroku z Damena.
- Musiałeś poświęcić wiele czasu na trening — stwierdził Damen i
ku swojemu zaskoczeniu usłyszał poważną odpowiedź.
- Nie zapowiadałem się na wojownika - powiedział Laurent. - W
tym celował Auguste. Ale po Marlas miałem obsesję...
Urwał w pół słowa. Damen zaobserwował moment, w którym
Laurent zdecydował się mówić dalej. To była świadoma decyzja.
Patrzył Damenowi w oczy, a ton jego głosu odrobinę się zmienił.
- Damianos z Akielos w wieku siedemnastu lat dowodził wojskiem.
W wieku dziewiętnastu lat wyjechał na pole bitwy, przedarł się przez
naszych najlepszych ludzi i odebrał życie mojemu bratu. Mówi się, że
jest... że był najlepszym wojownikiem w Akielos. Stwierdziłem, że
jeśli mam zabić kogoś takiego, muszę być bardzo, bardzo dobry.
Damen nic już nie odpowiedział. Chęć rozmowy zgasła jak
zduszone płomienie świec, jak ostatnie węgle żarzące się w koszu.

Następnego wieczora Damen wciągnął w rozmowę Paschala.


Namiot lekarza, podobnie jak namiot Laurenta i kuchnia polowa,
był dostatecznie duży, by wysoki człowiek mógł wejść do środka bez
schylania się. Paschal miał tu wszystko, czego mógłby potrzebować, a
na rozkaz Laurenta zostało to starannie wypakowywane. Ponieważ
Damen był tu jedynym pacjentem, ogromne ilości środków
medycznych wydawały mu się zabawne. Przestaną być takie zabawne,
kiedy wyruszą z Nesson i będą musieli z kimś walczyć. Jeden lekarz
na dwustu ludzi wystarczał dopóty dopóki nie doszło do bitwy.
- Czy służba u boku księcia bardzo różni się od służby u boku jego
brata?
- Powiedziałbym - odparł Paschal - że wszystko to, co starszemu
bratu przychodziło naturalnie, u młodszego jest wyuczone.
- Jaki był Auguste? Opowiedz mi. — poprosił Damen.
- O księciu? O czym tu opowiadać? Był jak złota gwiazda. - Paschal
skinieniem głowy wskazał gwiaździsty herb następcy tronu.
- Wydaje się, że Laurent darzył go uwielbieniem większym niż
rodzonego ojca.
Nastąpiła chwila milczenia. Paschal odstawił szklane flakony na
półkę, a Damen podniósł koszulę.
- Powinieneś coś zrozumieć: Auguste był dumą swojego ojca. Nie
żeby między Laurentem a królem były jakieś nieporozumienia, po
prostu... król nie widział świata poza Auguste'em i nie poświęcał
większej uwagi młodszemu synowi. Pod wieloma względami król był
bardzo prostolinijny. Przemawiała do niego biegłość w sztuce
wojennej. Laurent miał przenikliwy umysł, doskonale radził sobie z
rozwiązywaniem złożonych zagadek. Auguste był mniej
skomplikowany. To był dowódca, następca tronu, urodzony władca.
Możesz sobie wyobrazić, co czuł do niego Laurent.
- Nienawidził go - powiedział Damen.
Paschal rzucił mu dziwne spojrzenie.
- Nie, kochał go z całego serca. Podziwiał jak bohatera, tak jak
inteligentni chłopcy potrafią uwielbiać starszych kolegów, którzy
imponują im sprawnością fizyczną. W przypadku tych braci podziw
był obustronny. Byli sobie nawzajem oddani. Auguste był obrońcą
swojego młodszego brata. Zrobiłby dla niego wszystko.
Damen w duchu uważał, że książęta wymagają hartowania, a nie
obrony. W szczególności Laurent.
Widział, jak Laurent otwiera usta i mówi rzeczy, od których tynk
odpada ze ściany. Widział, jak Laurent bierze nóż i z zimną krwią, bez
mrugnięcia okolonym złotymi rzęsami okiem, podcina człowiekowi
gardło. Laurent nie potrzebował żadnego obrońcy.
ROZDZIAŁ V

D amen początkowo nic nie zobaczył, zwrócił jednak uwagę na


reakcję Laurenta, który ściągnął wodze konia i płynnym łukiem
podjechał do Jorda.
- Wracaj z oddziałem do obozu - polecił. - Na dzisiaj koniec.
Niewolnik zostaje ze mną. - Tu rzucił Damenowi spojrzenie.
Było późne popołudnie. Z uwagi na charakter manewrów oddalili
się tego dnia od twierdzy Nes- son. Ze szczytu wzniesienia widać było
pobliskie miasto Nesson- Eloy, położone na wzgórzach. Na powrót do
obozu potrzeba było sporo czasu, ponieważ trasa prowadziła po
nierównych trawiastych pagórkach i wymagała omijania granitowych
ostańców. Mimo wszystko było jednak za wcześnie, by kończyć
musztrę.
Oddział, który zawrócił na rozkaz Jorda, sprawiał przyzwoite
wrażenie - działał jak pojedyncza sprawna jednostka, a nie jak
przypadkowy zbiór niedopasowanych części. Widać było efekty
dwutygodniowej ciężkiej pracy. Satysfakcję Damena osłabiała tylko
świadomość tego, jaki mógłby być ten oddział, gdyby służyli w nim
lepsi żołnierze.
Damen podjechał do Laurenta. Przez ten czas zdążył już
zorientować się, o co chodzi - na skraju rzadkiego lasu pasł się koń bez
jeźdźca.
Damen uważnie rozejrzał się dookoła. Nie zobaczył nic
podejrzanego. Mimo to nie tracił czujności. Kiedy spostrzegł w oddali
zwierzę, instynkt podpowiedział mu, że Laurent powinien zostać z
oddziałem. Książę zrobił coś przeciwnego.
- Trzymaj się blisko - powiedział Laurent i szturchnął konia
łydkami. Damen nie miał innego wyboru, jak tylko pojechać za nim.
Laurent ściągnął wodze swojego wierzchowca, kiedy znaleźli się
dostatecznie blisko, by przyjrzeć się samotnemu koniowi. Nie spłoszył
się na ich widok, nadal spokojnie skubał trawę. Widać było, że
stanowili dla niego znajome towarzystwo. Co prawda nie miał na
sobie już siodła i ogłowia, ale wypalony znak księcia wciąż był dobrze
widoczny.
Tak właściwie Damen rozpoznawał nie tylko znak, ale także konia,
rzadko spotykanej sroka- tej maści. Laurent wysłał na nim posłańca w
dniu, w którym pojedynkował się z Govartem - i to przed
pojedynkiem. To nie był jeden z koni, które wysłał do Arles, by
powiadomić regenta o odprawieniu Govarta. Ten musiał mieć inną
misję.
Ale to było prawie dwa tygodnie temu, a posłaniec wyjechał z
Baillieux, nie z Nesson.
Damen poczuł, jak nieprzyjemnie skręca mu się żołądek. Wałach
był wart co najmniej dwieście srebrnych lei. Każda stajnia pomiędzy
Baillieux a Nesson chciałaby go złapać, by zwrócić właścicielowi i
otrzymać nagrodę lub wypalić własny znak w miejscu poprzedniego.
Naprawdę trudno było uwierzyć, że ten wierzchowiec przez dwa
tygodnie wędrował niezatrzymywany, a teraz znów znalazł się w
pobliżu znajomego oddziału.
- Ktoś chciał pokazać, że twój posłaniec nie dotarł do celu -
powiedział Damen.
- Złap go — polecił Laurent. - Wracaj do obozu i powiedz Jordowi,
że dołączę do was jutro rano.
- Co takiego? - zapytał Damen. — Ale...
- Mam coś do załatwienia w mieście.
Damen natychmiast szturchnął konia, by zajechać Laurentowi
drogę.
- Nie. Twojemu wujowi właśnie o to chodzi. Jeśli odłączysz się od
oddziału, będzie mu łatwiej się ciebie pozbyć. Wiesz o tym. Nie
możesz jechać sam do miasta, nawet tutaj jesteś w niebezpieczeństwie.
Musimy wracać do oddziału. Natychmiast.
Laurent rozejrzał się po okolicy.
- To nie jest dobre miejsce na zasadzkę - stwierdził.
- Ale miasto już tak — przypomniał Damen. Na wszelki wypadek
złapał konia Laurenta za uzdę. - Zastanów się nad innym wyjściem.
Czy możesz powierzyć to zadanie komuś innemu?
- Nie - powiedział Laurent.
Mówił spokojnie, jakby stwierdzał oczywisty fakt. Damen siłą
stłumił przypływ frustracji i napomniał sam siebie, że Laurent został
obdarzony przenikliwym umysłem, więc za jego „nie” kryje się coś
więcej niż tylko czysty upór. Najprawdopodobniej.
- W takim razie działaj ostrożniej. Wróć ze mną do obozu i zaczekaj
do zmroku. Potem wymknij się potajemnie, z jednym strażnikiem. Nie
myślisz jak dowódca. Jesteś za bardzo przyzwyczajony do tego, że
robisz wszystko sam.
- Puść mojego konia — powiedział Laurent.
Damen posłuchał. Nastąpiła chwila milczenia, podczas której
Laurent przyglądał się najpierw pasącemu się koniowi, potem pozycji
słońca na niebie, a w końcu samemu Damenowi.
- Ty będziesz mi towarzyszyć - zdecydował Laurent. - Zamiast
strażnika. Wyjedziemy, kiedy tylko zacznie zmierzchać. Na tyle
jestem skłonny ustąpić w tej sprawie, ale jakiekolwiek dalsze naciski z
twojej strony nie spotkają się z życzliwym przyjęciem.
- Niech będzie - powiedział Damen.
- Niech będzie - powtórzył po kolejnej chwili milczenia Laurent.

Wykorzystali zaimprowizowany uwiąz — Laurent po prostu odpiął


wodze swojego konia, zrobił z nich pętlę i zarzucił ją na łeb srokacza.
Schwytanego konia prowadził Damen, ponieważ Laurent musiał
poświęcić całą uwagę kierowaniu swoim wierzchowcem bez pomocy
wodzy. Książę nie udzielił dalszych informacji w związku ze
sprawami, jakie miał do załatwienia w Nesson- Eloy, a chociaż
Damenowi cały ten pomysł ani trochę się nie podobał, miał dość
rozumu, żeby o nic nie dopytywać.
W obozie Damen zajął się końmi. Kiedy wrócił do namiotu, Laurent
był ubrany w wytworniejszą wersję stroju podróżnego, a drugi
komplet ubrań leżał na łóżku.
- Przebierz się w to - polecił Laurent.
Ubranie, które Damen podniósł z łóżka, było miękkie, w noszonych
przez arystokrację ciemnych kolorach i doskonałej jakości.
Przebrał się. Zajęło mu to dużo czasu, jak zawsze w przypadku
verańskich ubrań, choć na szczęście tym razem był to strój podróżny,
a nie dworski. Mimo to i tak wydawał się bardziej kłopotliwy niż
wszystko, co Damen do tej pory nosił w życiu, i zdecydowanie
najbardziej wytworny ze wszystkiego, w co musiał się ubierać, odkąd
przyjechał do Vere. To nie był ubiór żołnierza, tylko arystokraty.
Damen miał teraz okazję na własnej skórze przekonać się, że
verańskie ubrania były znacznie trudniejsze do zasznurowania na
sobie niż na kimś innym.
Kiedy skończył, czuł się dziwacznie, miał wrażenie, że jest
nadmiernie wystrojony. Nawet krój tego ubrania był inny,
przemieniał go w kogoś obcego, wpisywał w rolę, w której nie umiał
sobie siebie wyobrazić. Prosty, verański strój żołnierski i zbroja, które
nosił do tej pory, nie wywierały na nim takiego wrażenia.
- To do mnie nie pasuje - powiedział. Noszenie takiego stroju nie
było w jego stylu.
- Nie, nie pasuje. Wyglądasz jak jeden z nas - przyznał Laurent.
Zmierzył Damena nieżyczliwym spojrzeniem błękitnych oczu. — Już
zmierzcha. Idź do Jorda, powiedz mu, żeby oczekiwał na mój powrót
późnym rankiem i żeby pod moją nieobecność wydawał zwykłe
rozkazy. Spotkamy się przy koniach. Wyjedziemy, kiedy tylko
będziesz gotowy.

Problem z namiotami polegał na tym, że nie można było do nich


zapukać. Damen oparł się ciężko o jedną z tyczek i zawołał Jorda.
Nastąpiła wyraźnie przeciągnięta chwila zwłoki. W końcu Jord
wyszedł, bez koszuli na szerokich ramionach. Zamiast tracić czas na
zawiązywanie tasiemek, przytrzymywał spodnie jedną ręką.
Uniesiona klapa namiotu zdradziła przyczynę tej opieszałości.
Owinięty kołdrą Aimeric podpierał się na łokciu, a na jego jasnej
skórze widać był rumieniec obejmujący całą twarz i szyję.
- Książę ma do załatwienia sprawy poza obozem - powiedział
Damen. - Planuje powrót przed południem. Chce, żebyś pod jego
nieobecność wydawał zwykłe rozkazy.
- Jak sobie życzy. Ilu ludzi zabiera ze sobą?
— Jednego — odparł Damen.
— Powodzenia - powiedział tylko Jord.

Droga do Nesson- Eloy nie była ani długa, ani trudna, ale kiedy
dotarli na przedmieścia, musieli zostawić konie. Przywiązali je przy
drodze, ze świadomością, że najprawdopodobniej rano już ich nie
zastaną, jako że ludzka natura pozostawała niezmienna. Jednak było to
konieczne. Otaczające twierdzę gospodarstwa ustąpiły miejsca miastu
Nesson- Eloy, które rozrastało się u wylotu górskiego szlaku i było
plątaniną gęstej zabudowy i brukowanych ulic. Stukot kopyt na bruku
obudziłby wszystkich. Laurentowi zależało zaś na ciszy i dyskrecji.
Twierdził, że zna miasto, ponieważ położona niedaleko twierdza była
często wykorzystywana jako przystanek w drodze z Arles do
Acquitartu. Prowadził ich pewnie, trzymając się mniejszych, słabo
oświetlonych ulic.
Ostatecznie jednak środki ostrożności na niewiele się zdały.
- Jesteśmy śledzeni - powiedział Damen.
Szli wąską ulicą, którą od góry osłaniały balkony i tarasy z drewna i
kamienia, tworzące gdzieniegdzie pełne sklepienie.
— Skoro jesteśmy śledzeni, to znaczy, że nie wiedzą, dokąd idziemy
— stwierdził Laurent.
Skręcił w uliczkę, niemal niewidoczną pod występami wyższych
pięter kamienic, a potem w kolejną.
Właściwie nie była to ucieczka, ponieważ śledzący ich ludzie
trzymali się na dystans i zdradzali swoją obecność tylko
okazjonalnymi przytłumionymi dźwiękami. W dzień, gdy miasto było
zasnute dymem z palenisk, pełne życia i głosów, gra toczyłaby się
wśród tłumów i dodatkowych utrudnień dla ścigających. W nocy
wszystko zwracało uwagę. Na ciemnych ulicach było niewiele
przechodniów, a Laurent i Damen rzucali się w oczy.
Ludzie, którzy ich śledzili - bo na pewno nie był to jeden człowiek -
mieli ułatwione zadanie, niezależnie od tego, jak bardzo kluczył
Laurent. Nie dawali się zgubić.
- To się robi irytujące — stwierdził Laurent. Zatrzymał się przed
drzwiami z namalowanym kolistym symbolem. - Nie mamy czasu na
zabawę w kotka i myszkę. Zamierzam spróbować twojego sposobu.
- Mojego sposobu? — zdziwił się Damen. Kiedy poprzednio widział
ten symbol, zza oznaczonych nim drzwi wyłonił się Govart.
Laurent uniósł pięść i zastukał, a potem spojrzał na Damena.
- Zakładam, że tak należy postępować? Nie mam pojęcia, jak
wygląda zwyczajowa procedura. To twoja specjalność, nie moja.
Klapka wizjera w drzwiach odsunęła się. Laurent uniósł złotą
monetę, wizjer zatrzasnął się, a w następnej chwili dał się słyszeć
zgrzyt otwieranych zasuw. Drzwi uchyliły się, a ze środka buchnął
zapach perfum. Zobaczyli młodą kobietę z włosami
wyszczotkowanymi tak, że aż lśniły. Przyjrzała się monecie trzymanej
przez Laurenta, a potem spojrzała na Damena; mruknęła coś o jego
rozmiarach i dodała z udawanym onieśmieleniem, że zaraz pójdzie po
właścicielkę. Damen i Laurent przekroczyli próg i znaleźli się w
przesyconym wonnościami burdelu.
- To nie jest moja specjalność - oznajmił z naciskiem Damen.
Z sufitu na cienkich łańcuszkach zwisały miedziane lampy, a ściany
pokryte były jedwabnymi draperiami. Pachniało mdlącą słodyczą
kadzideł, przez którą przebijała się stłumiona woń chalis. Na podłodze
leżał dywan, tak gruby, że tonęły w nim stopy. W pomieszczeniu, do
którego zostali zaprowadzeni, nie było zwykle kładzionych na
podłodze verańskich materacy z piętrzącymi się na nich poduszkami,
tylko cały ciąg niskich kanap z rzeźbionego ciemnego drewna.
Dwie z nich były zajęte, ale (na szczęście) nie przez zaabsorbowane
sobą pary, a trzy pracujące tu kobiety. Laurent przeszedł przez pokój,
zajął miejsce na jednej z pustych kanap i przybrał swobodną pozę.
Damen, z dużo większą rezerwą, usiadł na drugim jej końcu. Cały czas
myślał o śledzących ich ludziach, którzy albo czekali na ulicy i
obserwowali drzwi, albo w każdej chwili mogli wpaść do wnętrza
burdelu. Do głowy przychodziły mu coraz bardziej idiotyczne wersje
rozwoju wydarzeń.
Laurent przyglądał się kobietom. Nie można było powiedzieć, żeby
robił wielkie oczy, ale w jego spojrzeniu z pewnością kryło się coś
szczególnego. Damen zrozumiał, że dla Laurenta to zupełnie nowe i
całkowicie zakazane doświadczenie. Poczucie absurdalności tej
sytuacji stało się jeszcze silniejsze, gdy nagle z całą mocą uświadomił
sobie, że towarzyszy cnotliwemu następcy tronu Vere podczas jego
pierwszej wizyty w burdelu.
Z głębi domu słychać było odgłosy spółkowania.
Jedną z trzech przebywających w pokoju kobiet była ta z lśniącymi
włosami, która powitała ich przy wejściu; druga, brunetka, swobodnie
pieściła trzecią, blondynkę w rozsznurowanej sukni. Odsłonięte sutki
blondynki były różowe i nabrzmiałe pod poruszającymi się leniwie
kciukami brunetki.
- Siedzicie bardzo daleko — zauważyła blondynka.
- No to się rusz - odparł Laurent.
Blondynka wstała. Brunetka poszła w jej ślady i zbliżyła się do
Laurenta. Jasnowosa usiadła koło Damena, który kątem oka widział
także jej koleżankę i był ciekawy, jak Laurent poradzi sobie z jej
zalotami. Okazało się jednak, że sam ma co robić - jeśli można było
tak to ująć. Blondynka miała piegi na nosie i bardzo różowe usta, a jej
sukienka była rozsznurowana od szyi aż do pępka. Odsłonięte piersi
były kształtne i białe, jaśniejsze niż reszta jej skóry, poza miejscem,
gdzie tworzyły się na nich dwa miękkie pąki. Sutki miały dokładnie
ten sam odcień różu co usta dziewczyny. To była farba.
- Czy mogę jakoś umilić ci oczekiwanie, wasza miłość? — zapytała.
Damen otworzył usta, żeby odmówić, ponieważ myśli zaprzątała
mu niepewna sytuacja, w jakiej się znaleźli, śledzący ich mężczyźni, a
także siedzący obok Laurent. Pamiętał też, ile czasu minęło, odkąd był
z kobietą.
— Rozsznuruj mu kaftan - polecił Laurent.
Blondynka przeniosła spojrzenie z Damena na Laurenta. Damen
także na niego popatrzył. Laurent pozbył się towarzyszącej mu
kobiety bez słowa, być może pojedynczym skinieniem palca.
Elegancki i odprężony, przyglądał się im teraz leniwie.
Sytuacja robiła się znajoma. Damen poczuł, że puls mu przyspiesza,
przypomniał sobie ławkę w ogrodowej altanie i chłodny głos Laurenta
udzielającego precyzyjnych instrukcji: „Używaj tylko języka”, a także
„Przyłóż się bardziej”.
Damen złapał blondynkę za nadgarstek. Nie będzie powtórki z
tamtego „pokazu”. Palce dziewczyny zdążyły już rozplątać tasiemki i
odsłonić złotą obrożę pod ciemną, kosztowną tkaniną kaftana.
— Jesteś... jego nałożnikiem? — zapytała.
- Mogę zamknąć ten pokój - rozległ się głos starszej kobiety z
lekkim vaskijskim akcentem. — Jeśli panowie sobie życzą, będziecie
mogli bez przeszkód cieszyć się wdziękami moich dziewcząt.
- Ty jesteś właścicielką? - zapytał Laurent.
- Tak. To ja rządzę w tym małym przybytku - potwierdziła.
Laurent wstał z kanapy.
— Skoro płacę złotem, to ja tu rządzę.
Kobieta dygnęła nisko i opuściła wzrok.
- Wedle życzenia - powiedziała i dodała po krótkim wahaniu: -
Wasza Wysokość. Zapewniamy oczywiście pełną dyskrecję i
milczenie.
Złote włosy, wytworny strój i ta twarz - to jasne, że został
rozpoznany. Wszyscy w mieście zapewne wiedzieli już, kto obozuje
przy twierdzy. Słowa właścicielki sprawiły, że jednej z dziewczyn
wyrwał się okrzyk zaskoczenia — najwidoczniej, podobnie jak jej
koleżanki, nie miała takiej zdolności kojarzenia faktów. Damen został
uraczony widokiem dziwek z Nesson- Eloy niemalże padających na
twarz, by powitać następcę tronu.
- Chcę dostać pokój dla siebie i mojego niewolnika - oznajmił
Laurent. - Na tyłach budynku. Z łóżkiem, zasuwą w drzwiach i oknem.
Nie potrzebujemy towarzystwa. Jeśli spróbujesz przysłać nam którąś z
dziewczyn, przekonasz się w niemiły sposób, że nie lubię się dzielić.
- Oczywiście, Wasza Wysokość — powiedziała właścicielka.
Wzięła lichtarz ze świecą i poprowadziła ich na tył starego
budynku. Damen nie zdziwiłby się, gdyby zamierzała wyrzucić
jakiegoś innego klienta, żeby zrobić Laurentowi miejsce, ale pokój,
który spełniał podane wymagania, był akurat pusty. Na jego
umeblowanie składały się niska skrzynia pokryta poduszkami, łoże z
kotarami i dwie lampy. Poduszki były obciągnięte czerwonym
aksamitem, wytłaczanym w wypukłe wzory. Właścicielka zamknęła za
sobą drzwi, zostawiając ich samych.
Damen przesunął zasuwę i na wszelki wypadek zastawił drzwi
skrzynią. Pokój rzeczywiście miał okno. Było małe i zabezpieczone
osadzoną w ścianie metalową kratą.
Laurent przyglądał się temu, skonsternowany.
- Nie o to mi chodziło.
- Zaprawa jest stara — powiedział Damen. - Czekaj. - Złapał za kratę
i pociągnął. Po bokach posypały się kawałki zaprawy, ale to nie
wystarczyło, by wyjąć ją z framugi. Zmienił uchwyt, stanął pewniej i
zaparł się ramieniem.
Przy trzeciej próbie krata ustąpiła. Okazała się zaskakująco ciężka.
Damen położył ją ostrożnie na podłodze. Gruby dywan stłumił
dźwięk, podobnie jak wcześniej, kiedy Damen przesuwał po nim
skrzynię.
- Ty pierwszy - powiedział do Laurenta, który się w niego
wpatrywał. Książę sprawiał wrażenie, jakby zamierzał coś powiedzieć,
ale ostatecznie tylko skinął głową, podciągnął się do okna i bezgłośnie
wyskoczył na zewnątrz. Damen poszedł w jego ślady.
Znajdowali się w zaułku za burdelem. Przemknęli pod niskimi
okapami budynków i znaleźli wilgotną szczelinę między dwoma
domami, przez którą dało się przecisnąć. Gdy zbiegali po krótkich
schodach, ich cichym krokom nie towarzyszyło żadne echo. Siedzący
ich ludzie nie otoczyli całego budynku. Zgubili pościg.

- Masz, weź to — powiedział Laurent, gdy znaleźli się w zupełnie


innej części miasta. Rzucił Damenowi swoją sakiewkę. — Lepiej, żeby
nas nie rozpoznano. Zasznuruj kołnierz kaftana.
- To nie ja muszę ukrywać swoją tożsamość - zauważył Damen, ale
posłusznie zasznurował ubranie, by ukryć złotą obrożę. - Nie tylko
dziwki wiedzą, że zatrzymałeś się przy twierdzy. Każdy, kto zobaczy
młodego jasnowłosego arystokratę, domyśli się, że to ty.
- Zabrałem przebranie — powiedział Laurent.
- Przebranie... - powtórzył Damen.
Stali teraz pod okapem jednego z budynków sąsiadujących z
gospodą, która, jak twierdził Laurent, była ich celem. Nie było tu
żadnego dogodnego miejsca, żeby się przebrać, a nawet gdyby było,
niewiele dałoby się zrobić z charakterystycznymi blond włosami
Laurenta. Poza tym książę nie miał ze sobą żadnego pakunku.
A przynajmniej tak się wydawało, bo Laurent sięgnął do kieszeni i
wyciągnął z niej coś delikatnego i lśniącego. Damen popatrzył na niego
dziwnie.
- Ty pierwszy - powiedział Laurent.
Damen otworzył usta. Zamknął je. Podszedł do drzwi gospody i
mocno je popchnął. Laurent dołączył do niego po krótkiej chwili, jakiej
potrzebował, by przypiąć do ucha należący dawniej do Nicaise’a długi
kolczyk z szafirami.
Dźwięki głosów i muzyki mieszały się z zapachem pieczonej
dziczyzny i dymem świec. Damen rozejrzał się po obszernej sali ze
stołami na kozłach, zastawionymi talerzami i dzbanami. Nad ogniem
pod przeciwległą ścianą obracano pieczeń na rożnie. W
pomieszczeniu znajdowało się sporo gości, mężczyzn i kobiet, ale nikt
nie był ubrany tak wytwornie jak Damen czy Laurent. Z boku
drewniane schody prowadziły na antresolę, wzdłuż której ciągnęły się
prywatne pokoje.
Podszedł do nich właściciel gospody, ubrany w koszulę z
zawiniętymi rękawami. Rzucił przelotne spojrzenie na Laurenta i
poświęcił całą uwagę Damenowi, którego przywitał z szacunkiem.
- Witamy, miłościwy panie. Czy wy i wasz nałożnik poszukujecie
pokoju na noc?
ROZDZIAŁ VI

- Chcę dostać najlepszy pokój, jaki macie - oznajmił Laurent. - Z


wielkim łóżkiem i oddzielną łazienką, a jeśli spróbujesz przysłać nam
swojego chłopaka, przekonasz się w niemiły sposób, że nie lubię się
dzielić. Obdarzył właściciela gospody długim, chłodnym spojrzeniem.
- Jest bardzo kosztowny - wyjaśnił Damen w ramach przeprosin.
Widział, że właściciel gospody zdążył już oszacować wartość
ubrania Laurenta oraz szafirowego kolczyka - iście królewskiego
podarunku dla ulubieńca — a zapewne także i wartość samego
Laurenta z taką twarzą i ciałem. Damen uświadomił sobie, że łączny
rachunek za pobyt w gospodzie prawdopodobnie będzie trzykrotnie
zawyżony.
Nie popsuło mu to szczególnie humoru, ponieważ uznał, że skoro
płaci z kieszeni Laurenta, nie musi na niczym oszczędzać.
— Może zajmiesz nam miejsca przy stole, nałożniku? — Damen
dobrze się w tej chwili bawił. Szczególnie dzięki określeniu, jakiego
mógł użyć.
Laurent zrobił, co mu polecono. Damen bez pośpiechu zapłacił
bajońską sumę za pokój i podziękował właścicielowi.
Kątem oka obserwował Laurenta, który nawet w najbardziej
sprzyjających okolicznościach był kompletnie nieprzewidywalny.
Podszedł prosto do najlepszego stołu, na tyle blisko ognia, by ogrzać
się jego ciepłem, ale dostatecznie daleko, by nie wędzić się w zapachu
pieczonej dziczyzny. Stół oczywiście był zajęty. Wystarczyło jednak
jedno spojrzenie, jedno słowo albo sama obecność Laurenta, by
miejsce zostało zwolnione.
Kolczyk trudno było nazwać dyskretnym przebraniem. Wszyscy
mężczyźni na sali odwracali się, by przyjrzeć się Laurentowi.
Nałożnikowi. Chłodne spojrzenie i arogancja oznajmiały światu, że
nikt nie powinien ważyć się go dotknąć. Kolczyk świadczył o tym, że
wolno to robić jednemu mężczyźnie. W ten sposób Laurent z
nieosiągalnego celu stał się towarem luksusowym, wyjątkową
przyjemnością, na jaką nie byłoby stać nikogo z obecnych.
To wszystko było jednak tylko iluzją. Damen usiadł naprzeciwko
Laurenta na długiej drewnianej ławie.
— Co teraz? - zapytał.
— Teraz będziemy czekać - odparł Laurent.
Następnie wstał, obszedł stół i usiadł tuż obok
Damena, jak kochanek.
- Co ty robisz?
- Zachowuję pozory - wyjaśni! Laurent. Kolczyk zamigotał. —
Cieszę się, że cię ze sobą zabrałem. Nie spodziewałem się, że będzie
trzeba wyrywać okna ze ścian. Czy często odwiedzasz burdele?
- Nie - odparł Damen.
- Czyli nie burdele. Korzystasz z usług markieterów? —
zainteresował się Laurent. Zaraz jednak domyślił się prawdy. -
Niewolnicy. - Następne słowa padły dopiero po pełnej satysfakcji
pauzie: - Akielos, ogród rozkoszy. Czyli nie przeszkadza ci sam
koncept niewolnictwa. O ile nie dotyczy ciebie.
Damen usiadł wygodniej i przyjrzał mu się uważnie.
- Nie musisz silić się na odpowiedź — zapewnił Laurent.
- Mówisz więcej — zauważył Damen — kiedy czujesz się niepewnie.
- Wasza miłość? - odezwał się oberżysta. Damen odwrócił się.
Laurent się nie poruszył. — Pokój będzie za chwilę gotowy. Po
schodach na górę, trzecie drzwi. Jehan przyniesie panom tymczasem
wino i jedzenie.
- Spróbujemy znaleźć sobie jakąś rozrywkę. Kto to jest? — zapytał
Laurent.
Patrzył na siedzącego po drugiej stronie sali starszego mężczyznę,
którego przypominające pęk słomy włosy wystawały spod brudnej
wełnianej czapki. Mężczyzna zajmował miejsce przy pogrążonym w
półmroku stole w samym rogu i tasował karty. Chociaż były
pozaginane na rogach i zatłuszczone, traktował je jak najcenniejsze
skarby.
— To Volo. Nie grajcie z nim. Nie zna umiaru. Wystarczy mu jeden
wieczór, żeby przepić całe wasze złoto, klejnoty i kaftan.
Po udzieleniu tej dobrej rady właściciel oddalił się. Laurent
obserwował Vola z takim samym wyrazem twarzy, jak wcześniej
kobiety w burdelu. Volo próbował namówić usługującego gościom
chłopaka, by nalał mu wina, a potem do czegoś zupełnie innego.
Chłopak bez szczególnego zachwytu patrzył na zaprezentowaną mu
magiczną sztuczkę, która polegała na tym, że trzymana przez Vola
drewniana łyżka zniknęła nagle bez śladu.
— No dobrze, daj mi trochę pieniędzy. Chcę zagrać z nim w karty.
Laurent wstał i oparł się o stół. Damen sięgnął po sakiewkę, ale jego
palce znieruchomiały.
— Czy nie powinieneś zasłużyć na podarunki swoimi usługami?
— Masz jakieś życzenia? — zapytał Laurent.
W jego głosie kryła się zawoalowana obietnica, ale spojrzenie było
nieruchome jak wzrok kota. Damen, który wolał nie zostać
wypatroszony, rzucił mu sakiewkę. Laurent złapał ją jedną ręką i wyjął
garść miedzianych i srebrnych monet. Odrzucił sakiewkę z powrotem
Damenowi, a potem przeszedł przez salę i usiadł naprzeciwko Vola.
Rozegrali partię kart. Laurent postawił srebro, Volo wełnianą
czapkę. Damen obserwował ich ze swojego miejsca przez kilka minut,
po czym rozejrzał się po pozostałych gościach, by sprawdzić, czy
któryś z nich chociaż w przybliżeniu dorównuje mu statusem, co
pozwoliłoby mu w naturalny sposób zaprosić go do towarzystwa.
Najbardziej godny szacunku wydawał się mężczyzna w eleganckim
stroju, z przerzuconą przez oparcie krzesła peleryną obszytą futrem -
być może był to kupiec bławatny. Damen zaprosił mężczyznę, by —
jeśli zechce — dotrzymał mu towarzystwa. Zaproszenie zostało
natychmiast przyjęte, a kupiec pod zawodową grzecznością starał się
ukryć wyraźne zaciekawienie osobą Damena. Nazywał się Charls i był
partnerem handlowym znamienitej rodziny kupieckiej. Rzeczywiście
specjalizował się w handlu tkaninami. Damen przedstawił się
niezrozumiałym imieniem i oznajmił, że pochodzi z Patras.
- Ach, Patras. Rzeczywiście, da się rozpoznać akcent — powiedział
Charls.
Rozmawiali o handlu i polityce, czyli sprawach interesujących dla
kupców. Damenowi nie udało się pozyskać żadnych informacji o tym,
co się dzieje w Akielos. Charls nie popierał nowo zawartego
przymierza. Miał nadzieję, że Vere zajmie twarde stanowisko w
negocjacjach z akielońskim królem- bękartem, i pod tym względem
ufał bardziej księciu niż jego wujowi, regentowi. Następca tronu Vere
obozował obecnie pod twierdzą Nesson i miał udać się na granicę, by
przeciwstawić się Akielos.
Był młodzieńcem poważnie traktującym swoje obowiązki — a
przynajmniej tak uważał Charls. Damen, kiedy to usłyszał, musiał
pilnować się, by nie spojrzeć na zajętego hazardem Laurenta.
Przyniesiono jedzenie. W gospodzie podawano dobry chleb i
półmiski z mięsiwem, chociaż Charls zmierzył swój talerz krzywym
spojrzeniem, gdy okazało się, że właściciel najlepsze kąski przeznaczył
dla Damena. Na sali było coraz mniej gości. Charls po pewnym czasie
też udał się na spoczynek do drugiego pod względem standardu pokoju
na górze.
Damen wrócił do obserwacji Laurenta i Vola, ciekawy, jakim
wynikiem skończy się gra. Jak się okazało, Laurent stracił wszystkie
monety, ale zyskał brudną wełnianą czapkę. Volo uśmiechnął się
szeroko ze współczuciem, głośno poklepał Laurenta po plecach i
zamówił dla niego wino. Potem zamówił wino dla siebie. Potem
zamówił dla siebie usługującego chłopaka, który oferował bardzo
korzystne stawki - jeden miedziak za szybką rundę, trzy miedziaki za
noc — i który zdecydowanie przekonał się do Vola, gdy zobaczył przed
nim stosik monet należących wcześniej do Laurenta.
Laurent zabrał wino i przeszedł z powrotem na drugą stronę sali,
gdzie postawił przed Damenem kubek z nietkniętą zawartością.
— Poczęstuj się cudzymi łupami.
Chociaż gospoda już prawie opustoszała, dwóch czy trzech gości w
pobliżu kominka mogło znajdować się w zasięgu słuchu.
- Skoro aż tak zależało ci na winie i starej czapce, mogłeś je po
prostu od niego kupić - powiedział Damen. - Byłoby taniej i szybciej.
- Ale to gra sprawia mi przyjemność. - Laurent sięgnął do sakiewki
przy pasie Damena i przywłaszczył sobie jeszcze jedną monetę.
Położył ją na otwartej dłoni. - Popatrz, nauczyłem się sztuczki. -
Zamknął dłoń, a kiedy ją otworzył, była magicznie pusta. Sekundę
później moneta wypadła mu z rękawa na podłogę. Laurent popatrzył
na nią ze zmarszczonymi brwiami. - No cóż, jeszcze nie do końca ją
opanowałem.
- Jeśli sztuczka miała polegać na tym, że nasze monety znikną, to
poszło ci całkiem nieźle.
- Jakie tu mają jedzenie? — zapytał Laurent, przyglądając się
talerzom na stole.
Damen oderwał kawałek chleba i podał go Laurentowi tak, jakby
podawał przysmak domowemu kotu.
- Spróbuj.
Laurent popatrzył na chleb, potem na gości przy kominku, a w
końcu obdarzył Damena długim, zimnym spojrzeniem, które byłoby
trudne do wytrzymania, gdyby ten nie zdążył już nabrać dużej
odporności.
Potem oznajmił:
- Niech będzie.
Potrzeba było chwili, by te słowa dotarły do Damena. Przez ten
czas Laurent usiadł na długiej ławie okrakiem, twarzą w jego stronę.
Naprawdę zamierzał to zrobić.
Nałożnicy w Vere robili z podobnych gestów kuszący spektakl,
flirtowali ze swoimi panami i łasili się do ich rąk. Laurent, gdy Damen
podniósł chleb do jego ust, nie zrobił niczego takiego. Ograniczył się
tylko do tego, co było absolutnie niezbędne. Nic w ich zachowaniu nie
przypominało nałożnika i jego pana, poza tym, że Damen przez
króciutką chwilę poczuł na opuszkach palców ciepło oddechu
Laurenta.
Zachowanie pozorów — pomyślał Damen.
Jego wzrok przykuły wargi Laurenta. Gdy zmusił się, by odwrócić
spojrzenie, przeniósł swoją uwagę na kolczyk. Płatek ucha Laurenta
był ozdobiony klejnotem, który regent podarował swojemu
kochankowi. Kolczyk pasował do księcia w najbardziej przyziemnym
znaczeniu — dobrze podkreślał jego karnację. W każdym innym
znaczeniu wydawał się niestosowny, podobnie jak niestosowne
wydawało się oderwanie kolejnego kęsa chleba od płaskiego bochenka
i podniesienie go, by nakarmić nim Laurenta.
Książę zjadł chleb. To przypominało karmienie drapieżnika. Był tak
blisko, że można by z łatwością położyć mu dłoń na karku i
przyciągnąć bliżej. Damen pamiętał dotyk włosów Laurenta, dotyk
jego skóry i musiał zwalczyć chęć, by przycisnąć jego wargi
opuszkami palców.
To przez ten kolczyk. Laurent zawsze ubierał się z surową prostotą.
Kolczyk pokazywał go w innym świetle. Nadawał pozory
zmysłowości, wyrafinowanej i subtelnej. Jednakże to były tylko
pozory. Lśniące szafiry były niebezpieczne, tak samo jak Nicaise. Nic
w Vere nie było takie, jakim się wydawało.
Jeszcze jeden kawałek chleba. Usta Laurenta musnęły czubki
palców Damena. Dotyk był przelotny i delikatny. Nie o to mu
chodziło, kiedy sięgnął po chleb. Miał przeczucie, że jego plan został
obrócony przeciwko niemu, że Laurent doskonale wiedział, co robi.
Dotyk przypominał pierwsze muśnięcie warg w zmysłowym
pocałunku, który rozpoczyna się serią leciutkich pieszczot, powoli się
wydłużających. Damen poczuł, że zmienia się rytm jego oddechu.
Przypomniał sobie dla otrzeźwienia, kto siedzi koło niego.
Znajdował się w niewoli u Laurenta. Próbował przypomnieć sobie
każde uderzenie bicza, ale jego umysł zbuntował się i zamiast tego
podsunął mu obraz mokrej skóry księcia w łaźni, jego idealnie
ukształtowanych kończyn, dopasowanych do siebie jak pochwa do
doskonale wyważonego miecza.
Laurent dojadł kęs chleba, położył dłoń na udzie Damena i powoli
przesunął ją wyżej.
- Panuj nad sobą — powiedział.
Po czym przysunął się tak, że niemal się obejmowali. Jasne włosy
połaskotały policzek Damena.
- Zostaliśmy tu już prawie sami — mruknął mu do ucha Laurent.
- No to co?
Szept musnął delikatnie ucho Damena, który niemalże czuł kształt
poszczególnych słów, formowanych przez wargi i oddech księcia.
— No to zabierz mnie na górę - powiedział Laurent. — Nie wydaje ci
się, że już dość długo czekamy?
To Laurent ruszył przodem, wspiął się po schodach, a Damen
poszedł w jego ślady. Był świadomy każdego kroku, czuł, że jego puls
pod skórą gwałtownie przyspieszył.
Trzecie drzwi od schodów. Pokój był ogrzewany ogniem palącym
się jasno w dużym kominku. Były tu grube tynkowane ściany i
niewielki balkon. Pojedyncze wielkie łoże z zagłówkiem z ciemnego
drewna, rzeźbionym w przeplatające się romby, przykrywała
zachęcająco miękka pościel. Poza tym nie było tu zbyt wielu mebli -
niska skrzynia i krzesło przy drzwiach.
Był za to mężczyzna około trzydziestki, z ciemną, krótko
przystrzyżoną brodą, który siedział na łóżku, ale na widok Laurenta
natychmiast podniósł się i przykląkł na jedno kolano.
Damen usiadł z rozmachem na krześle przy drzwiach.
— Wasza Wysokość — powiedział mężczyzna, nie podnosząc głowy.
— Wstań - polecił Laurent. — Cieszę się, że cię widzę. Musiałeś
przychodzić tu co wieczór, czekając na odpowiedź, która powinna
była nadejść już wiele dni temu.
— Pomyślałem, że istnieje szansa, iż posłaniec się pojawi, skoro
Wasza Wysokość obozuje pod Nesson — odparł mężczyzna i wstał.
— Posłaniec został zatrzymany. Byliśmy śledzeni od samej
twierdzy aż do wschodniej dzielnicy Wydaje mi się, że drogi wokół
miasta są obserwowane.
- Znam inną drogę. Mogę wyjechać, kiedy tylko wiadomość będzie
gotowa.
Mężczyzna wyjął z zanadrza zapieczętowany pergamin. Laurent
wziął go, skruszył pieczęć i zaczął czytać. Chłonął jego treść powoli,
więc Damen zdołał rzucić okiem na list i zauważyć, że jest pisany
szyfrem. Laurent wrzucił przeczytaną wiadomość do kominka;
pergamin skręcił się i poczerniał. Następnie książę zdjął sygnet i
włożył go w dłoń mężczyzny.
- Oddaj mu to - polecił. - Powiedz, że będę na niego czekać w
Ravenel.
Mężczyzna skłonił się i wyszedł z pokoju, a potem opuścił śpiącą
gospodę. Spotkanie zostało zakończone.
Damen wstał i rzucił Laurentowi przeciągłe spojrzenie.
- Wydajesz się zadowolony.
- Jestem człowiekiem, któremu małe zwycięstwa sprawiają
ogromną przyjemność — odparł Laurent.
- Nie byłeś pewien, czy on tu przyjdzie — zauważył Damen.
- Nie sądziłem, że przyjdzie. Dwa tygodnie to długi czas na
oczekiwanie. — Laurent odpiął kolczyk. — Wydaje mi się, że jutro
będziemy mogli bezpiecznie wrócić do obozu. Ludzie, którzy nas
śledzili, byli bardziej zainteresowani wytropieniem mojego posłańca
niż zamachem na mnie. Nie zaatakowali nas dzisiaj, mimo że mieli
okazję. — Rozej- rzał się. - Czy to są drzwi do łazienki? - W połowie
drogi dodał jeszcze: - Nie obawiaj się, obejdę się bez twojej pomocy.
Kiedy Laurent zniknął za drzwiami, Damen bez słowa zabrał część
pościeli i rzucił ją na podłogę przy kominku.
Potem nie miał już nic do roboty. Zszedł na dół. Z gości pozostał już
tylko Volo, który siedział z chłopakiem z gospody i nie zwracał uwagi
na nic innego. Piaskowe włosy chłopaka były kompletnie potargane.
Damen wyszedł z gospody i przez chwilę stał na zewnątrz —
chłodne nocne powietrze działało na niego kojąco. Ulica była pusta.
Posłaniec zniknął. Było już bardzo późno.
Panowały cisza i spokój. Nie mógł tu zostać przez całą noc. Damen
przypomniał sobie, że Laurent nie jadł niczego poza kilkoma kęsami
chleba, więc po drodze na górę zajrzał do kuchni i poprosił o talerz
pieczywa i mięsa.
Gdy wrócił do pokoju, Laurent wyszedł już z łazienki i - na wpół
ubrany — siedział przy kominku, czekając, aż wyschną mu włosy.
Zajmował większość miejsca na zaimprowizowanym łóżku Damena.
- Proszę. - Damen podał mu talerz.
- Dziękuję. — Laurent popatrzył na talerz i zamrugał. - Łazienka jest
wolna. Jeśli jesteś zainteresowany.
Damen umył się. Laurent zostawił mu dość czystej wody. Wytarł
się ręcznikami wiszącymi kolo miedzianej balii, ciepłymi i miękkimi.
Kiedy był już suchy, znów włożył spodnie. Powiedział sobie, że ta
sytuacja nie różni się niczym od kilkunastu nocy, które spędzili razem
w namiocie obozowym.
Kiedy wrócił, Laurent zdążył zjeść połowę wszystkiego, co było na
talerzu, i odstawić resztę na skrzynię, żeby jego towarzysz także mógł
się poczęstować. Damen, który najadł się już wcześniej, a teraz uznał,
że Laurent nie ma żadnego prawa zajmować jego posłania i gardzić
szerokim luksusowym łożem, zignorował talerz i zajął miejsce obok
niego na kocach przy kominku.
- Myślałem, że to Volo jest twoim posłańcem - przyznał.
- Chciałem tylko zagrać z nim w karty — odpowiedział Laurent.
Ogień palił się jasno. Damen rozkoszował się uczuciem ciepła na
odsłoniętej skórze piersi. Po chwili Laurent odezwał się:
- Nie sądzę, żeby udało mi się tu dotrzeć bez twojej pomocy, na
pewno nie tak, żeby zgubić pogoń. Cieszę się, że jesteś tu ze mną.
Naprawdę. Miałeś rację. Nie jestem przyzwyczajony do... — urwał, nie
kończąc zdania.
Wilgotne włosy, odgarnięte do tyłu, odsłaniały eleganckie i
regularne rysy twarzy. Damen popatrzył na niego.
- Jesteś w dziwnym nastroju - stwierdził. - Dziwniejszym niż
zwykle.
- Powiedziałbym, że jestem w dobrym humorze.
- W dobrym humorze?
- No cóż, Volo pewnie jest w jeszcze lepszym - przyznał Laurent. -
Ale jedzenie było przyzwoite, przy ogniu jest ciepło, a przez ostatnie
trzy godziny nikt nie próbował mnie zabić. Czemu nie miałbym być
zadowolony?
- Wydawało mi się, że masz bardziej wyrafinowane upodobania -
powiedział Damen.
- Doprawdy? - spytał Laurent.
- Widziałem twój dwór - przypomniał ostrożnie Damen.
- Widziałeś dwór mojego wuja - odparł Laurent.
Czy twój wyglądałby inaczej? Damen nie zadał tego pytania. Może
nie musiał znać odpowiedzi. Laurent zostanie królem, z każdym
dniem stawał się nim coraz bardziej, ale w przyszłości wiele będzie
musiało się zmienić. Laurent nie będzie siedzieć leniwie przy
kominku w gospodzie, podparty na rękach, i czekać, aż wyschną mu
włosy, ani też wyłazić przez okno z burdelu. Nie będzie tego robić
także Damen.
- Powiedz mi jedną rzecz - odezwał się Laurent.
Przerwał w ten sposób długą i zaskakująco swobodną chwilę ciszy.
Damen popatrzył na niego.
- Za co tak naprawdę Kastor przysłał cię tutaj? Wiem, że nie
chodziło o sprzeczkę kochanków - powiedział Laurent.
Damen miał wrażenie, że przyjemne ciepło ognia zmienia się w
lodowaty chłód. Wiedział, że musi kłamać. Poruszanie tego tematu w
rozmowie z Laurentem było niewyobrażalnie ryzykowne. Wiedział o
tym. Nie wiedział tylko, dlaczego przeszłość wydaje mu się w tym
momencie tak bliska. Musiał stłumić słowa podchodzące mu do gardła.
Tak samo, jak tłumił wszystkie emocje od tamtej nocy.
Nie wiem. Nie wiem dlaczego. Nie wiem, co takiego zrobiłem, że
znienawidził mnie do tego stopnia. Dlaczego nie mogliśmy jak bracia
opłakiwać...
... naszego ojca...
- Miałeś częściowo rację. — Usłyszał własne słowa, jakby dobiegały
z oddali. — Żywiłem uczucia do... Była pewna kobieta.
- Jokasta - domyślił się z rozbawieniem Laurent.
Damen milczał. Odpowiedź ugrzęzła mu boleśnie w gardle.
- Chyba nie mówisz poważnie? Zakochałeś się w królewskiej
metresie?
- On nie był wtedy królem. A ona nie była jego metresą. Jeśli była,
to nikt o tym nie wiedział - wyjaśnił Damen. Kiedy już słowa zaczęły
płynąć, nie potrafił ich powstrzymać. - Była inteligentna, pewna siebie
i piękna. Miała wszystko, czego mógłbym oczekiwać od kobiety. Ale
miała też królewskie ambicje. Pragnęła władzy. Najwidoczniej uznała,
że jedyna droga na tron prowadzi przez Kastora.
- Mój ty szlachetny barbarzyńco. Nie spodziewałbym się, że ktoś
taki będzie w twoim typie.
- W moim typie?
- Piękna twarz, przebiegły umysł i bezwzględna natura.
- Nie. To nie tak... Nie wiedziałem, że ona... Nie wiedziałem, jaka
ona jest.
~ Naprawdę? — zapytał Laurent.
- Możliwe, że... Wiedziałem, że zawsze kieruje się głosem umysłu,
nie serca. Wiedziałem, że jest ambitna, a czasem nawet bezwzględna.
Przyznaję, że coś mnie w tym... pociągało. Ale nigdy bym nie
podejrzewał, że zdradzi mnie dla Kastora. Tego dowiedziałem się zbyt
późno.
- Auguste był podobny do ciebie - powiedział Laurent. - Był
niezdolny do podstępów, a przez to nie potrafił dostrzec, że ktoś go
oszukuje.
- A co z tobą? - zapytał Damen, któremu oddychanie zaczęło
sprawiać trudność.
- Ja jestem całkowicie zdolny do podstępów.
- Nie, chodziło mi o to...
- Wiem, o co ci chodziło.
Damen miał nadzieję, że dzięki temu uda mu się uniknąć kolejnych
dociekliwych pytań. Zrobiłby wszystko, byle zamknąć ten temat.
Teraz, po nocy pełnej kolczyków i burdeli, zaczął dochodzić do
wniosku, że właściwie mógłby zapytać wprost. Laurent nie wydawał
się skrępowany. Siedział wygodnie, spokojny i zrelaksowany. Jego
miękkie wargi, tak często zaciskające się w surową, pozbawioną
wszelkiej zmysłowości linię, w tym momencie nie zwiastowały
żadnego niebezpieczeństwa i nie wyrażały niczego poza lekkim
zainteresowaniem. Bez wahania odwzajemnił spojrzenie Damena. Nie
udzielił jednak odpowiedzi.
- Jesteś taki nieśmiały? — zapytał Damen.
- Jeśli chcesz odpowiedzi, musisz zadać pytanie - poinformował go
Laurent.
- Połowa oddziału jest przeświadczona, że jesteś prawiczkiem.
- Czy to było pytanie?
- Tak.
- Mam dwadzieścia lat — przypomniał Laurent. - I składano mi
propozycje, odkąd pamiętam.
- Czy to była odpowiedź? — zapytał Damen.
- Nie jestem prawiczkiem — stwierdził Laurent.
- Zastanawiałem się - zaczął ostrożnie Damen - czy obdarzasz
swoimi uczuciami tylko kobiety
- Nie, ja... - W głosie Laurenta zabrzmiało zaskoczenie. W następnej
chwili uświadomił sobie, że zdradził w ten sposób coś ważnego;
odwrócił spojrzenie i wymamrotał coś pod nosem. Kiedy ponownie
spojrzał na Damena, uśmiechał się kwaśno, ale odpowiedział
spokojnie: — Nie.
- Czy powiedziałem coś, co cię uraziło? Nie chciałem...
- Nie. To prawdopodobna, nieobraźliwa i nieskomplikowana teoria.
Bardzo do ciebie pasuje.
- To nie moja wina, że w twoim kraju wszyscy myślą tak pokrętnie.
- Damen zmarszczył lekko brwi.
- Powiem ci, dlaczego Jokasta wybrała Kastora — stwierdził
Laurent.
Damen popatrzył w ogień. Wpatrywał się w nadpalone polano,
którego jeden koniec lizały płomienie, a drugi przemienił się w
dogasający żar.
- Był księciem — powiedział. — Był księciem, a ja tylko...
Nie potrafił tego powiedzieć. Mięśnie jego ramion napięły się tak,
że zaczęły boleć. Przeszłość stanęła mu żywo przed oczami, a on nie
chciał jej oglądać.
Kłamiąc, musiał sam przed sobą przyznać się do prawdy — do tego,
czego nie wiedział. Nie wiedział, co takiego zrobił, że pociągnęło to za
sobą zdradę nie jednej, ale dwóch osób - ukochanej i brata.
— Nie o to chodzi. Wybrałaby go, nawet gdyby w twoich żyłach
płynęła królewska krew, nawet gdybyś był równy Kastorowi. Nie
rozumiesz, w jaki sposób działa taki umysł. Ja rozumiem. Gdybym był
Jokastą i miał królewskie ambicje, także wybrałbym Kastora zamiast
ciebie.
— Jak rozumiem, teraz z przyjemnością wyjaśnisz mi dlaczego -
powiedział Damen. Czuł, że jego dłonie zaciskają się w pięści, słyszał
gorycz we własnym głosie.
— Ponieważ ktoś, kto ma królewskie ambicje, zawsze wybierze
osobę obdarzoną słabszym charakterem. Im słabszy ktoś ma
charakter, tym łatwiej go kontrolować.
Damen, całkowicie zaskoczony, popatrzył na Laurenta, który
odwzajemnił spojrzenie bez cienia wrogości. Milczenie przeciągało
się. To nie było... Nie spodziewał się, że Laurent powie coś takiego.
Patrzył na niego i czuł, że jego słowa oddziałują na niego w najbardziej
nieoczekiwany sposób, że dotykają jakiejś ostrej, poszarpanej
krawędzi w jego duszy i poruszają odrobinę coś, co utkwiło w nim tak
głęboko, że wydawało się nie do ruszenia.
— Dlaczego uważasz, że Kastor ma słabszy charakter? - zapytał. —
Nie znasz go.
— Ale zaczynam poznawać ciebie — odparł Laurent.
ROZDZIAŁ VII

D amen siedział oparty plecami o ścianę, na posłaniu, które


przygotował dla siebie przy kominku. Szum płomieni stał się
teraz mniej rytmiczny, ogień dawno już przygasł, pozostawiając
niemal wyłącznie żar. Pokój wypełniała cisza i ciepła senność. Damen
był całkowicie przytomny.
Laurent spał na łóżku. Nawet w ciemności Damen widział zarys
jego sylwetki. Blask księżyca wciskający się przez żaluzje na drzwiach
balkonowych oświedał jasne włosy rozsypane na poduszce. Laurent
spał, jakby obecność Damena nie miała znaczenia, jakby był dla niego
równie niegroźny, jak dowolny mebel.
To nie było zaufanie. To była chłodna ocena intencji Damena,
połączona z bezwstydną arogancją płynącą z pewności, że ten ma
więcej powodów, by utrzymywać Laurenta przy życiu, niż by go zabić.
Na razie. Tak samo było wtedy, gdy Laurent podał mu nóż. Albo gdy
wezwał go do łaźni i spokojnie się przy nim rozebrał. Wszystko było
starannie wykalkulowane. Laurent nie ufał nikomu.
Damen nie rozumiał go. Nie rozumiał, dlaczego książę miałby
powiedzieć mu coś takiego ani też dlaczego słowa te tak na niego
podziałały. Przeszłość ciążyła mu jak ołów. W nocnej ciszy nie było
nic, na czym mógłby skupić uwagę, więc pozostało mu tylko myśleć,
czuć i wspominać.
Jego brat Kastor, nieślubny syn królewskiej metresy
Hypermenestry, przez dziewięć lat swojego życia był szykowany do
objęcia tronu. Po niezliczonych poronieniach wszyscy uznali za rzecz
pewną, że królowa Egeria nie zdoła donosić dziecka. Jednakże królowa
— choć przypłaciła poród życiem - w swoich ostatnich godzinach
wydała na świat prawowitego następcę tronu.
Damen od dziecka wpatrzony był w Kastora. Starał się go
przewyższyć właśnie dlatego, że go podziwiał i że w tych chwilach,
gdy udawało mu się nad nim zatriumfować, widział, jak dumny jest
jego ojciec.
Nikandros odwołał go z komnaty, w której spoczywał złożony
chorobą król, i powiedział przyciszonym głosem: Kastor uważa, że to
on powinien zasiąść na tronie. Że ty mu to prawo odebrałeś. Nie potrafi
przegrywać, zawsze upiera się, że po prostu nie dostał odpowiedniej
„szansy”. Wystarczy, że ktoś szepnie mu do ucha, iż powinien sięgnąć
po to, czego pragnie, siłą.
Nie chciał w to wierzyć. W ani jedno słowo. Nie chciał słuchać
głosów podburzających go przeciwko bratu. Jego ojciec, leżący na łożu
śmierci, kazał przywołać Kastora i powiedział mu, jak bardzo go kocha
i jak bardzo kocha Hypermenestrę, zaś uczucia starszego syna w tym
momencie wydawały się tak samo szczere, jak przysięga, że będzie
wspierać nowego króla, Damianosa.
Widziałem Kastora pogrążonego w żałobie, całkowicie szczerej —
powiedział Torveld. Damen także tak myślał. Wtedy.
Przypomniał sobie, jak rozpuścił jasne włosy Jokasty po raz
pierwszy, co czuł, gdy spływały mu przez palce. To wspomnienie
wywołało falę podniecenia, ale szybko ochłonął, kiedy uświadomił
sobie, że na długie jasne włosy z jego wspomnienia nakładają się
krótsze, i przypomniał sobie moment w sali na dole, gdy Laurent
niemalże siedział mu na kolanach. Obraz rozwiał się w jednej chwili,
gdy Damen usłyszał — stłumione przez ściany i odległość - walenie w
drzwi na dole.
Niebezpieczeństwo poderwało go na nogi; potrzeba chwili nakazała
odsunąć wszystkie wcześniejsze myśli. Narzucił koszulę i kaftan, a
potem przysiadł na krawędzi łóżka. Bardzo lekko położył dłoń na
ramieniu Laurenta.
Książę, przykryty kołdrą, był ciepły od snu. Dotyk sprawił, że
obudził się natychmiast, chociaż nie zareagował gwałtownie,
zaskoczeniem lub paniką.
— Musimy uciekać — powiedział Damen. Z dołu dobiegły kolejne
odgłosy; właściciel gospody obudził się i właśnie otwierał drzwi.
- Niedługo wejdzie nam to w nawyk - stwierdził Laurent, ale
wstawał już z łóżka.
Podczas gdy Damen otwierał okiennice balkonu, Laurent zdążył
włożyć koszulę i kaftan - ale nie zdążył zawiązać licznych tasiemek,
ponieważ, szczerze mówiąc, verańskie ubrania kompletnie nie
sprawdzały się, gdy trzeba było się pospieszyć.
Okiennice otworzyły się, wpuszczając chłodną nocną bryzę.
Znajdowali się na wysokim piętrze, a poniżej mieli tylko gładką
ścianę.
Ucieczka z gospody nie była tak prosta jak z burdelu. Nie mieli
szans stąd zeskoczyć. Upadek na ulicę może i nie skończyłby się
śmiercią, ale z pewnością wystarczył, by połamać sobie kości. Teraz
już wyraźnie słyszeli głosy, dobiegające chyba ze schodów. Obaj
spojrzeli w górę. Zewnętrzne ściany gospody były otynkowane, bez
żadnych występów, których można byłoby się złapać. Damen
rozejrzał się w poszukiwaniu drogi ucieczki i jednocześnie z
Laurentem zauważył, że koło sąsiedniego balkonu kawał tynku odpadł,
odsłaniając wystające cegły, których można by się było przytrzymać.
To była wygodna droga na dach.
Jednakże od sąsiedniego balkonu dzieliło ich jakieś osiem stóp - za
dużo, by bez wahania zdecydować się na skok, zwłaszcza bez rozbiegu.
Laurent już chłodno szacował dystans.
— Uda ci się przeskoczyć? — zapytał Damen.
— Chyba tak - odparł Laurent.
Obaj podciągnęli się na balustradę balkonu. Damen skoczył
pierwszy. Był wyższy, co dawało mu przewagę, i umiał dobrze oceniać
odległość. Wylądował pewnie, złapał się balustrady i na moment
znieruchomiał, by upewnić się, że nie usłyszeli go goście w pokoju.
Potem szybko zeskoczył z balustrady na balkon.
Zrobił to wszystko tak cicho, jak tylko się dało. Okiennice balkonu
były zamknięte, ale nie dźwiękoszczelne. Damen spodziewał się, że
usłyszy chrapanie handlarza bławatnego, Charlsa, ale dobiegły go
stłumione, całkowicie jednoznaczne dźwięki, świadczące o tym, że
Volo dobrze wykorzystywał wydane pieniądze.
Odwrócił się. Laurent marnował cenne sekundy, na nowo szacując
odległość. Damen nagle zrozumiał, że „chyba” nie oznacza „na pewno”
i że w odpowiedzi na jego pytanie Laurent chłodno i szczerze ocenił
swoje możliwości. Poczuł, że żołądek gwałtownie mu się zaciska.
Laurent skoczył. Odległość była duża, a takie rzeczy jak wzrost
miały znaczenie, podobnie jak siła wybicia, zależna od masy
mięśniowej.
Wylądował niezgrabnie, więc Damen instynktownie go złapał.
Poczuł, że Laurent opiera się na nim całym ciężarem ciała i mocno się
go czepia. Uderzenie o balustradę musiało pozbawić Laurenta tchu,
ponieważ nie stawiał oporu, gdy Damen przeciągnął go na balkon. Nie
wyrwał się też od razu, tylko stał, oddychając ciężko, w jego
ramionach. Dłonie Damena przytrzymywały talię Laurenta, serce biło
mu jak młotem. Zamarli bez ruchu, ale było już za późno.
Odgłosy w pokoju ucichły.
- Coś słyszałem - powiedział stanowczo chłopak. - Na balkonie.
- To wiatr - odparł Volo. - Zaraz cię rozgrzeję.
- Nie, coś tam było - upierał się chłopak. - Idź, sprawdź...
Rozległ się szelest pościeli, skrzypnięcie łóżka... Tym razem to
Damenowi zabrakło tchu, kiedy Laurent popchnął go z całej siły. Plecy
Damena uderzyły o mur tuż obok okna. Szok z powodu zderzenia ze
ścianą był tylko odrobinę słabszy niż osłupienie wywołane tym, że
Laurent przycisnął się do niego, przytrzymując go w miejscu całym
ciężarem ciała.
Zrobił to w samą porę. Okiennice otworzyły się z impetem, a oni
zostali uwięzieni w ciasnej trójkątnej przestrzeni pomiędzy ścianą a
skrzydłem okiennicy. Byli ukryci równie niepewnie jak gach
chowający się za otwartymi drzwiami. Żaden z nich się nie poruszył.
Żaden z nich nie odważył się głośniej odetchnąć. Gdyby Laurent
cofnął się choćby odrobinę, uderzyłby o skrzydło okiennicy. Aby to
nie nastąpiło, przylgnął do Damena tak mocno, że ten czuł każdą
fałdkę ubrania, przez które promieniowało ciepło jego ciała.
- Nikogo tu nie ma - oznajmił Volo.
- Jestem pewny, że coś słyszałem - stwierdził chłopak.
Włosy Laurenta łaskotały szyję Damena, który znosił to ze stoickim
spokojem. Volo zaraz usłyszy bicie jego serca. Dziwne, że nie
wprawiało w drżenie ścian gospody.
- To pewnie tylko kot. Możesz mi teraz podziękować za fatygę -
powiedział Volo.
- Mmm, niech będzie - odparł chłopak. - Wracaj do łóżka.
Volo wycofał się z balkonu, ale oczywiście nie był to ostatni akt tej
farsy. Ponieważ spieszył się, by powrócić do przerwanego zajęcia,
zostawił otwarte okiennice, co unieruchomiło Damena i Laurenta.
Damen zmusił się, żeby nie jęknąć z irytacją. Przyciskało się do
niego całe ciało Laurenta, uda dotykały ud, pierś dotykała piersi.
Oddychanie było ryzykowne. Damen coraz silniej odczuwał potrzebę
zachowania bezpiecznego dystansu między sobą a Laurentem,
gwałtownego odepchnięcia księcia, ale nie mógł tego zrobić.
Nieświadomy tego Laurent przesunął się lekko, żeby się obejrzeć i
sprawdzić, w jakiej odległości znajduje się okiennica. Przestań się
wiercić — omal nie wyrwało się Damenowi, ale dzięki ostatniemu
cieniowi instynktu samozachowawczego zdołał ugryźć się w język.
Laurent przesunął się jeszcze raz, ponieważ zobaczył to, co widział
Damen - nie mieli szans wymknąć się z kryjówki tak, by nie zdradzić
swojej obecności.
- To nie jest... idealna sytuacja - powiedział Laurent ostrożnie i
bardzo cicho.
To zdecydowanie nie oddawało rzeczywistości. Byli ukryci przed
wzrokiem Vola, ale doskonale widoczni z sąsiedniego balkonu, a
mężczyźni, którzy ich ścigali, znajdowali się teraz w gospodzie.
Istniały też inne palące problemy.
- Spójrz w górę — powiedział szeptem Damen. — Jeśli jesteś w
stanie się wspiąć, możemy uciec tą drogą.
- Zaczekaj, aż zaczną się pieprzyć - odparł Laurent równie cicho,
tuż przy szyi Damena. - Wtedy będą zajęci.
„Pieprzyć się” zawirowało w głowie Damena, zwłaszcza że z pokoju
zaczęły dobiegać całkowicie jednoznaczne jęki chłopaka.
- Dobrze... Tutaj... Wsadź mi teraz...
To był zdecydowanie najwyższy czas, żeby ruszyć dalej...
...ale drzwi pokoju Vola otworzyły się z trzaskiem.
- Są tutaj! — zawołał obcy męski głos.
Nastąpiło chwilowe zamieszanie, rozległ się oburzony kwik
chłopaka z gospody, okrzyk protestu Vola, żeby puszczać jego
partnera... Wszystko to nabrało sensu, gdy Damen uświadomił sobie,
co mogłoby się wydarzyć, gdyby ktoś został wysłany z poleceniem
złapania Laurenta i dostał tylko jego rysopis, ale nigdy nie widział
księcia na własne oczy.
- Odsuń się, dziadu. To nie twoja sprawa. To jest książę Vere.
- Ale... ja zapłaciłem za niego tylko trzy miedziaki - oznajmił Volo,
kompletnie oszołomiony.
- A ty powinieneś chyba włożyć jakieś spodnie - powiedział
mężczyzna i zaraz dodał niezręcznie: - Wasza Wysokość.
- Co takiego? - zapytał chłopak.
Damen poczuł, że Laurent zaczyna się trząść, i zrozumiał, że książę
nie może powstrzymać bezgłośnego śmiechu.
Sądząc po odgłosach kroków, do pokoju weszły jeszcze co najmniej
dwie osoby.
- Tutaj jest - oznajmił pierwszy mężczyzna. - Znaleźliśmy go, jak
udawał miejscową dziwkę i rżnął się z tym degeneratem.
- To jest miejscowa dziwka. Ty durniu, książę Vere jest tak
wstrzemięźliwy, że pewnie dotyka się raz na dziesięć lat. Słuchaj no.
Szukamy dwóch mężczyzn. Jeden to barbarzyński wojownik, ogromne
bydlę. Drugi jest blondynem. Nie takim jak ten chłopak. Ładnym.
- W sali na dole był blondyn, nałożnik jakiegoś lorda - odparł Volo.
— Głupi jak but, bez trudu dał się oszukać. Nie sądzę, żeby to był
książę.
- Nie powiedziałbym, że miał blond włosy. Raczej myszate. I wcale
nie był aż tak ładny - oznajmił nadąsany chłopak.
Dygotanie stawało się coraz mocniejsze.
- Przestań się tak dobrze bawić — mruknął Damen. - Zaraz nas tu
zabiją.
- Ogromne bydlę — powiedział Laurent.
- Cicho.
- Sprawdźcie inne pokoje — dobiegł głos ze środka. - Muszą gdzieś
tutaj być.
Kroki oddaliły się.
- Możesz mnie podsadzić? - zapytał Laurent. - Musimy wydostać
się z tego balkonu.
Damen splótł dłonie tak, że Laurent mógł wykorzystać je jako punkt
podparcia, by dosięgnąć pierwszego uchwytu. Laurent był drobniejszy
od Damena, ale górną połowę ciała miał umięśnioną dzięki
regularnym treningom z bronią, więc teraz wspinał się szybko i po
cichu. Damen ostrożnie odwrócił się w ciasnej przestrzeni, by znaleźć
się twarzą do ściany, i po chwili poszedł w jego ślady.
Wspinaczka nie była trudna, więc zaledwie minutę później
podciągnął się na dach; w dole widać było uliczki Nesson- Eloy, a w
górze niebo rozjaśnione nielicznymi gwiazdami. Zaczął się śmiać,
trochę bez tchu, i zobaczył podobny wyraz rozbawienia na twarzy
Laurenta. Błękitne oczy księcia były pełne psotnej radości.
- Chyba jesteśmy bezpieczni - powiedział Damen. - Jakimś cudem
nikt nas nie zauważył.
- Mówiłem ci przecież, że to gra sprawia mi przyjemność — odparł
Laurent i czubkiem buta zepchnął obluzowaną dachówkę, tak że
ześlizgnęła się w dół i rozbiła się na bruku.
- Są na dachu! - rozległo się z dołu.
Tym razem rozpoczął się prawdziwy pościg. Uciekali po dachach,
omijając kominy. Przypominało to bieg z przeszkodami; dachówki pod
ich stopami pojawiały się i znikały, nagle otwierały się przed nimi
wąskie zaułki, przez które musieli przeskakiwać. Niewiele widzieli
przed sobą. Wszystkie płaszczyzny były pochylone i nierówne.
Wspinali się po skosie dachu z jednej strony, a potem ześlizgiwali z
drugiej.
Na dole ścigający ich mężczyźni także biegli, tylko że po równych
ulicach, gdzie żadna obluzowana dachówka nie groziła skręceniem
nogi ani upadkiem. Ponieważ w każdej chwili mogli zostać wzięci w
kleszcze, Laurent strącił jeszcze jedną dachówkę, tym razem celując
starannie. Z dołu rozległ się okrzyk przerażenia. Gdy chcąc przedostać
się przez wąską ulicę, skoczyli na kolejny balkon, Damen zepchnął z
balustrady doniczkę. Laurent przez ten czas odwiązał sznur, na
którym suszyło się pranie, i zrzucił go na dół. Zanim pobiegli dalej,
zobaczyli, jak białe płachty spadają na któregoś ze ścigających; spętany
nimi mężczyzna zaczął się rozpaczliwie szamotać.
Zeskoczyli z krawędzi dachu na następny balkon i przecięli kolejną
wąską uliczkę. Niebezpieczna ucieczka po dachach wymuszała na
Damenie wykorzystanie wszystkich umiejętności, które zdobył przez
lata, wymagała refleksu, szybkości i wytrzymałości. Laurent, lekki i
zwinny, dotrzymywał mu kroku. Ponad nimi niebo zaczynało jaśnieć.
Pod nimi budziło się miasto.
Nie mogli w nieskończoność biegać po dachach - groziło im, że
połamią kończyny, zostaną otoczeni lub znajdą się w miejscu, z
którego nie będzie ucieczki. Dlatego kiedy udało im się zyskać cenną
minutę lub dwie przewagi, wykorzystali ten czas, żeby spuścić się po
rynnie na ulicę.
Kiedy ich stopy dotknęły bruku, w zasięgu wzroku nie było nikogo,
mogli więc uciekać bez przeszkód. Laurent, który znał miasto, pobiegł
przodem i po pokonaniu dwóch zakrętów znaleźli się w kolejnej
dzielnicy. Książę poprowadził ich wąskim przesmykiem między
domami, pod łukowatym sklepieniem, gdzie mogli zatrzymać się na
chwilę, żeby złapać oddech. Damen zobaczył, że pasaż wychodzi na
jedną z głównych ulic Nesson, teraz pełną ludzi. W każdym mieście ta
szara godzina przed świtem była porą ożywionej aktywności.
Damen oparł się dłońmi o ścianę, a jego pierś unosiła się i opadała.
Stojący koło niego Laurent nadal był zadyszany, ale zachwycony
ucieczką.
- Tędy - powiedział i skierował się w stronę ulicy. Damen złapał go
za ramię i przytrzymał.
- Czekaj. Będziemy za bardzo rzucać się w oczy. Nawet w tym
świetle zwracasz na siebie uwagę. Te twoje myszate włosy są jak
latarnia.
Laurent bez słowa wyciągnął zza pasa czapkę Vola. W tym właśnie
momencie Damena ogarnął pierwszy przypływ jakiegoś niejasnego
uczucia, które sprawiło, że puścił Laurenta i cofnął się jak od krawędzi
przepaści. Mimo to nie zdołał się tego uczucia pozbyć.
- Nie możemy - powiedział Damen. - Nie słyszałeś ich wcześniej?
Rozdzielili się.
- Co sugerujesz?
- Sugeruję, że jeśli chciałeś ganiać się z nimi po całym mieście, żeby
nie śledzili twojego posłańca, to twój plan nie zadziałał. Po prostu się
rozdzielili.
- To... - zaczął Laurent. Popatrzył na Damena. — Masz bardzo dobry
słuch.
- Powinieneś uciekać - powiedział Damen. - Ja się tym zajmę.
- Nie — odparł Laurent.
- Gdybym chciał uciec - przypomniał Damen - mogłem to zrobić w
nocy. Kiedy byłeś w łazience albo kiedy spałeś.
- Wiem o tym — stwierdził Laurent.
- Nie możesz być w dwóch miejscach jednocześnie - nalegał
Damen. — Musimy się rozdzielić.
- To zbyt ważne — powiedział Laurent.
- Zaufaj mi - poprosił Damen.
Laurent przez bardzo długą chwilę patrzył na niego bez słowa.
- Zaczekam na ciebie przez jeden dzień w Nesson - odezwał się w
końcu. — Potem będziesz musiał nas dogonić.
Damen skinął głową i odepchnął się od ściany, podczas gdy Laurent
wyszedł już na główną ulicę — nadal nie miał zawiązanych wszystkich
tasiemek kaftana, a jasne włosy schował pod brudną wełnianą czapką.
Damen patrzył za nim, dopóki nie zniknął mu z oczu. Potem odwrócił
się i ruszył w stronę, z której przyszli.

Bez większego trudu wrócił do gospody. Nie obawiał się o Laurenta.


Był całkowicie pewien, że dwaj mężczyźni, którzy ścigali księcia, będą
bezskutecznie przeszukiwać miasto przez większość przedpołudnia,
podążając dokładnie tą trasą, którą obmyśli dla nich pokręcony umysł
Laurenta.
Problem - co Laurent przyznał wprost — polegał na tym, że
pozostali mężczyźni mogli odłączyć się od pościgu, by zlikwidować
posłańca. Posłańca, który miał przy sobie książęcą pieczęć. Posłańca,
który był na tyle ważny, że Laurent zaryzykował własne życie, by
sprawdzić, czy ten człowiek jeszcze tu na niego czeka, dwa tygodnie
po umówionym spotkaniu. Posłańca, który miał krótką brodę
przystrzyżoną w stylu patryjskim.
Damen mógł obserwować, tak jak wcześniej w pałacu, nieubłaganą
precyzję planów regenta. Po raz pierwszy miał też okazję przekonać
się, jakiego wysiłku i planowania wymagało powstrzymanie tego
mężczyzny. Myśl o tym, że Laurent, który miał umysł niczym wąż,
jest jedyną siłą stojącą pomiędzy regentem a Akielos, zmroziła
Damenowi krew w żyłach. Jego ojczyzna była bezbronna. Wiedział, że
jego powrót na pewien czas osłabi ją jeszcze bardziej.
Ostrożnie zbliżył się do gospody, ale panował w niej spokój,
przynajmniej na pozór. Chwilę potem zobaczył znajomą twarz —
Charlsa, który, jak na kupca przystało, wstał wcześnie i wyszedł na
zewnątrz, by porozmawiać ze stajennym.
- Milordzie! - wykrzyknął Charls na widok Damena. - Jacyś ludzie
cię szukali.
- Czy nadal tu są?
- Nie. W gospodzie panuje zamieszanie, krąży pełno plotek. Czy to
prawda, że towarzyszącym ci mężczyzną był - Charls zniżył głos —
książę Vere? Przebrany za - zapytał jeszcze ściszej - prostytutkę?
- Co się stało z ludźmi, którzy tu byli?
- Wyszli, a potem dwóch z nich wróciło, żeby zadać kilka pytań.
Musieli zdobyć informacje, których potrzebowali, ponieważ odjechali,
chyba jakiś kwadrans temu.
- Odjechali? - zapytał Damen z okropnym przeczuciem.
- Kierowali się na południowy zachód. Milordzie, jeśli mógłbym
zrobić coś dla naszego księcia, jestem do twoich usług.
Na południowy zachód, w stronę granicy z Patras.
- Masz może konia? — zapytał Damen.

W ten sposób zaczął się trzeci pościg tej wyjątkowo męczącej nocy.
Tak właściwie było już rano. Dwa tygodnie pochylania się nad
mapami w namiocie Laurenta sprawiły, że Damen doskonale wiedział,
którą wąską drogę przez góry wybierze posłaniec - i jak łatwo byłoby
go zabić na tym mało uczęszczanym, krętym szlaku. Ścigający
posłańca dwaj mężczyźni prawdopodobnie także to wiedzieli i
zamierzali go dogonić, zanim znajdzie się po drugiej stronie pasma
górskiego.
Charls miał naprawdę dobrego konia. Dogonienie jeźdźców na
długim dystansie nie było trudne, jeśli się wiedziało, co robić — nie
wolno było jechać tak szybko, jak się dało. Należało przyjąć stałe
tempo, które koń był w stanie wytrzymać, i mieć nadzieję, że ludzie,
których się ściga, zmęczą swoje wierzchowce galopem już na początku
drogi lub też że mają gorsze konie. Byłoby łatwiej, gdyby Damen znał
swojego konia i wiedział dokładnie, czego może się po nim
spodziewać, ale gniadosz należący do kupca Charls a poruszał się w
dobrym tempie, potrząsał muskularną szyją i pokazywał, że jest
zdolny do wszystkiego.
W miarę jak zbliżali się do gór, teren stawał się bardziej skalisty. Po
obu stronach wyrastały coraz większe granitowe głazy, jakby kości
ziemi wyłaziły spod warstwy gleby. Jednakże droga była równa,
przynajmniej tutaj, bliżej miasta - żadne odłamki granitu nie groziły
koniowi okaleczeniem lub potknięciem.
Początkowo Damen miał szczęście. Słońce nie dotarło jeszcze do
najwyższego punktu na niebie, gdy dogonił dwóch mężczyzn. Miał
szczęście, że wybrał właściwą drogę. Miał szczęście, że oni nie
oszczędzali swoich pokrytych potem wierzchowców i że na jego
widok nie rozdzielili się ani nie próbowali poganiać zmęczonych koni,
tylko zawrócili i zaczekali, gotowi do walki. Miał szczęście, że nie
mieli łuków.
Gniady wałach był koniem należącym do kupca, bez przygotowania
bojowego, więc Damen nie oczekiwał od niego, że potrafiłby
zaszarżować na ostre, machające miecze i się przy tym nie spłoszyć.
Dlatego też w ostatniej chwili skręcił. Dwaj mężczyźni byli bandytami,
a nie żołnierzami - umieli jeździć konno i używać mieczy, ale
robienie jednego i drugiego jednocześnie sprawiało im pewne
trudności - także na szczęście dla Damena. Pierwszy jeździec, trafiony
ciosem, spadł z konia i już nie wstał. Drugi stracił miecz, ale nie dał się
wysadzić z siodła i zdołał zawrócić konia, by uciec galopem.
A przynajmniej próbować ucieczki. Damen wjechał w jego konia,
co spłoszyło oba wierzchowce. Damen utrzymał się w siodle, jego
przeciwnik już nie. Spadł na ziemię, ale w odróżnieniu od swojego
towarzysza zdołał się szybko podnieść i ponownie rzucić do ucieczki
— tym razem w bok od drogi. Ktokolwiek go wynajął, nie zapłacił mu
dostatecznie dużo, żeby mężczyzna chciał zostać i walczyć w sytuacji,
gdy od początku nie miał dostatecznej przewagi.
Damen stanął przed wyborem. Mógł zostawić sprawy swojemu
biegowi. Właściwie wystarczyłoby, żeby przegonił konie. Zanim
mężczyźni zdołają je znaleźć — o ile w ogóle im się to uda — posłaniec
znajdzie się na tyle daleko, że to, czy spróbują go dalej ścigać, nie
będzie miało najmniejszego znaczenia. Jednakże Damen miał
przeczucie, że natrafił na trop poważniejszej intrygi; potrzeba
dowiedzenia się, o co tu dokładnie chodzi, była zbyt silna.
Dlatego też postanowił kontynuować pościg. Gdyby próbował
jechać konno po tak skalistym, nierównym terenie, ryzykowałby
połamanie nóg wierzchowca, więc zeskoczył na ziemię. Mężczyzna
uciekał przez dłuższą chwilę, zanim Damen zdołał go dogonić pod
jednym z rzadko rosnących, rosochatych drzew. Tam mężczyzna
spróbował bez większego powodzenia rzucić kamieniem w Damena
(który zrobił unik), a potem odwrócił się i zaczął uciekać dalej. Nie
ubiegł jednak daleko, bo na granitowym piargu skręcił kostkę i upadł
na ziemię. Damen podniósł go siłą.
- Kto cię wysłał?
Mężczyzna milczał. Jego ziemista skóra pobladła ze strachu. Damen
zastanowił się, jak najskuteczniej skłonić go do mówienia.
Uderzenie przechyliło głowę mężczyzny na bok; z rozciętej wargi
pociekła krew.
- Kto cię wysłał? - powtórzył Damen.
- Puść mnie — powiedział mężczyzna. — Puść mnie, to może jeszcze
zdążysz uratować księcia.
- Jego nie trzeba ratować przed bandytami - odparł Damen. -
Szczególnie jeśli są tak nieudolni jak ty i twój kompan.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. W następnej chwili Damen
uderzył nim o drzewo tak mocno, że zęby tamtego zagrzechotały.
- Gadaj, co wiesz - polecił.
Kiedy mężczyzna zaczął mówić, Damen zrozumiał, że wcale nie
miał szczęścia. Popatrzył w górę, na pozycję słońca, a potem rozejrzał
się po rozległej, pustej okolicy. Znajdował się o pół dnia jazdy szybkim
tempem od Nesson, a jego koń nie był już wypoczęty.
Zaczekam na ciebie przez jeden dzień w Nesson - powiedział
Laurent. Damen wiedział, że się spóźni.
ROZDZIAŁ VIII

D amen pozostawił za sobą złamanego mężczyznę, pustą skorupę, z


której wyciągnął wszystkie sekrety. Szarpnięciem obrócił konia i
pojechał tak szybko, jak tylko mógł, do obozu.
Nie miał innego wyboru. Było zbyt późno, by pomóc Laurentowi w
mieście. Musiał skoncentrować się na tym, co dało się zrobić,
ponieważ stawką było coś więcej niż tylko życie Laurenta.
Mężczyzna należał do grupy najemników, którzy ukrywali się
wśród wzgórz Nesson. Zaplanowali trzystopniową operację: po ataku
na Laurenta w mieście miała nastąpić rebelia w oddziale księcia. Jeśli
oba ataki zostaną jakimś cudem udaremnione, osłabiony oddział ruszy
dalej na południe i wpadnie w zasadzkę najemników.
Wydarcie tych informacji nie było łatwe, ale Damen dostarczał
najemnikowi stałej, metodycznej i nieubłaganej zachęty do mówienia.
Słońce sięgnęło już zenitu i zaczęło opuszczać się w dół. Aby mieć
jakąkolwiek szansę na powrót, zanim planowana rebelia pogrąży obóz
w chaosie, Damen musiał opuścić wytyczoną drogę i jechać na przełaj,
po linii prostej jak lot ptaka. Bez wahania skierował konia w górę
zbocza.
Jazda była czystym szaleństwem, ryzykownym wyścigiem po
osypujących się piargach. Wszystko to trwało zbyt długo. Nierówny
teren spowalniał konia. Granitowe skały były zdradliwe i ostre jak
brzytwa, zaś wierzchowiec Damena był zmęczony, co zwiększało
ryzyko upadku. Kiedy tylko było to możliwe, Damen wybierał
najrówniejszą drogę sam, a jeśli nie było innego wyjścia, pozwalał, by
to koń decydował, jaką trasą pokonać wyboisty teren.
Wokół rozciągał się milczący krajobraz - granitowe skały, grudy
ziemi i sztywna trawa. W głowie Damena cały czas krążyły myśli o
trójstopniowym zagrożeniu. Taka taktyka od razu nasuwała na myśl
intrygi regenta. Od samego początku: skomplikowana pułapka
obliczona na oddzielenie księcia od jego oddziału i posłańca w taki
sposób, żeby Laurent musiał coś poświęcić, by coś ocalić. Ten zaś
dowiódł jej skuteczności — aby uratować posłańca, naraził się na
niebezpieczeństwo i odesłał jedynego towarzyszącego mu obrońcę.
Damen spróbował przeanalizować sytuację Laurenta i przewidzieć,
co zrobi, by uciec przed ścigającymi go mężczyznami. Szybko
uświadomił sobie jednak, że nie ma pojęcia. Nie potrafił nawet
zgadywać. Laurent był nieprzewidywalny.
Laurent, uparty i potrafiący doprowadzić człowieka do szału, był
całkowicie i kompletnie nieobliczalny. Czy od początku spodziewał
się tego ataku? Jego arogancja była nieznośna. Jeśli celowo wystawił
się na niebezpieczeństwo, jeśli powinęła mu się noga w jego własnej
grze... Damen zaklął i skoncentrował całą uwagę na powrocie do
obozu.
Laurent był żywy. Potrafił uniknąć wszystkiego, na co zasługiwał.
Był śliski i przebiegły, więc na pewno wymknął się napastnikom w
mieście w jakiś pokrętny i bezczelny sposób. Jak zwykle.
Niech go diabli porwą. Laurent, który rozmawiał z nim, siedząc
rozleniwiony i odprężony przy ogniu, wydawał się teraz bardzo
odległy. Damen uświadomił sobie, że to wspomnienie splata się
nierozerwalnie z błyskiem szafirowego kolczyka Nicaise’a, ze
ściszonym głosem Laurenta w jego uchu, z zapierającą dech w
piersiach, wspaniałą ucieczką po dachach. Wszystko to składało się na
jedną szaloną, niekończącą się noc.
Grunt stał się równiejszy, więc Damen wbił pięty w boki
osłabionego konia i pogalopował przed siebie.
Nie napotkał żadnych zwiadowców, co sprawiło, że serce zaczęło
mu walić jak młotem. Widział słupy dymu - czarnego dymu o ostrym,
nieprzyjemnym zapachu. Pogonił konia drogą prowadzącą do obozu.
Równe linie namiotów zostały zniszczone, tyczki były połamane, a
płótno wisiało pod różnymi kątami. Ziemia była poczerniała w
miejscach, gdzie zdążył rozprzestrzenić się ogień. Zobaczył żołnierzy
— żywych, ale brudnych, zmęczonych i ponurych. Zobaczył Aimerica,
bladego jak ściana; na bandażach na jego ramieniu widać było ciemne
plamy zaschniętej krwi.
Było jasne, że walka już się zakończyła. Ogień, który widział z
oddali, płonął na stosach pogrzebowych.
Damen zeskoczył z siodła. Pozostawiony przez niego koń był
kompletnie wyczerpany, oddychał ciężko przez rozszerzone nozdrza,
a jego boki gwałtownie unosiły się i opadały. Szyję miał błyszczącą i
ciemną od potu, poprzecinaną siatką widocznych teraz żył i tętnic.
Damen przyjrzał się żołnierzom. Jego przybycie wzbudziło
zainteresowanie. Nie zauważył jednak żadnego blond księcia w
wełnianej czapce.
Kiedy Damen już zaczął obawiać się najgorszego, kiedy wszystko to,
w co nie pozwalał sobie wierzyć w drodze do obozu, zaczęło tłoczyć
się w jego umyśle, zobaczył Laurenta, który wyszedł z jednego z
najporządniej wyglądających namiotów, oddalonego dosłownie o
sześć kroków, i znieruchomiał na widok Damena.
Nie miał na głowie wełnianej czapki. Włosy w kolorze kutego złota
były odsłonięte, a książę wyglądał równie świeżo jak w chwili, gdy
zeszłej nocy wrócił z łazienki — jak w chwili, gdy obudził się,
dotknięty przez Damena. Odzyskał jednak chłodne opanowanie, jego
kaftan był zasznurowany, a wyraz twarzy nieżyczliwy, poczynając od
wyniosłego profilu, a kończąc na nieprzyjaznych błękitnych oczach.
- Żyjesz - powiedział Damen. To słowo wyrwało mu się w
przypływie ulgi, od której zrobiło mu się niemal słabo.
- Żyję - potwierdził Laurent. Popatrzyli na siebie. - Nie byłem
pewien, czy wrócisz.
- Wróciłem - potwierdził Damen.
Wszystko, co mógłby jeszcze powiedzieć, musiało zaczekać,
ponieważ pojawił się Jord.
- Ominęła cię cała zabawa - stwierdził Jord. - Ale jesteś w porę,
żeby pomóc posprzątać. Już po wszystkim.
- Jeszcze nie jest po wszystkim — powiedział Damen.
Po czym powtórzył im, czego się dowiedział.

- Nie musimy jechać przez tę przełęcz - powiedział Jord. - Możemy


wybrać okrężną drogę na południe. Ci najemnicy zostali opłaceni, by
zastawić zasadzkę, ale wątpię, żeby próbowali ścigać oddział
poruszający się w głębi własnego kraju.
Siedzieli w namiocie Laurenta. Wprawdzie Jord powinien nadal
zajmować się usuwaniem szkód po rebelii, ale przekazana przez
Damena wiadomość o zasadzce była dla niego prawdziwym ciosem.
Próbował to ukrywać, ale był zaskoczony i zniechęcony. Damen starał
się nie patrzeć na Laurenta. Miał setki pytań. Jak książę uciekł
śledzącym go ludziom? Czy przyszło mu to z łatwością? Z trudem? Czy
został ranny? Czy nic mu się nie stało?
Damen nie mógł zadać żadnego z tych pytań. Zamiast tego zmusił
się, żeby patrzeć na rozłożoną na stole mapę. Walka miała
pierwszeństwo. Przesunął dłonią po twarzy, ścierając z niej
zmęczenie, i spróbował zorientować się w sytuacji.
— Nie - powiedział. - Uważam, że nie powinniśmy jechać okrężną
drogą. Trzeba się z nimi zmierzyć. Teraz. Dzisiaj wieczorem.
— Dzisiaj wieczorem? Ledwie ochłonęliśmy po porannej rzezi —
przypomniał Jord.
— Wiem o tym. Najemnicy też o tym wiedzą. Jeśli chcemy mieć
jakąkolwiek szansę, by ich zaskoczyć, to musi być dzisiaj.
Usłyszał już od Jorda krótką, brutalną relację z wydarzeń w obozie.
Wieści były złe, ale nie tak złe, jak się obawiał. Sytuacja okazała się
lepsza, niż wydawało mu się, kiedy wjeżdżał do obozu.
Rebelia zaczęła się późnym rankiem, przed powrotem Laurenta.
Wszczęła ją garstka podżegaczy. Z punktu widzenia Damena było
jasne, że bunt został zaplanowany, a prowokatorzy opłaceni. Ich plan
opierał się na założeniu, że pozostali ludzie regenta — awanturnicy,
bandyci i najemnicy — tylko szukają okazji, by się wyładować, więc
wystarczy im byle pretekst, by zaatakować ludzi księcia.
Tak byłoby dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie temu oddział był
zbieraniną żołnierzy podzielonych na dwie frakcje. Wówczas jeszcze
nie istniało między nimi porozumienie, które łączyło ich teraz. Nie
padali co wieczór na swoje posłania wykończeni zmaganiami w
obłąkańczych, wydawałoby się niemożliwych do wykonania
ćwiczeniach. Nie wiedzieli jeszcze, że kiedy już przestaną przeklinać
księcia, ku własnemu zaskoczeniu odkryją, jaką satysfakcję sprawia im
taki wysiłek.
Gdyby Govart nadal nimi dowodził, nastąpiłoby pandemonium.
Jedna frakcja stanęłaby przeciwko drugiej, ludzie byliby podzieleni,
skłóceni i pełni tłumionej urazy, zaś na ich czele stałby kapitan nie-
zainteresowany przetrwaniem oddziału.
Teraz jednak bunt został szybko stłumiony. Walka była krwawa, ale
krótka. Zginęło nie więcej niż dwa tuziny ludzi. Namioty i zapasy nie
doznały poważniejszego uszczerbku. Mogło być znacznie, znacznie
gorzej.
Damen myślał o tym, jak mogłyby się potoczyć sprawy: Laurent
zginąłby lub zastał po powrocie zdziesiątkowany oddział, a jego
posłaniec zostałby zabity w drodze do celu.
Laurent żył. Oddział nadal był zdolny do walki. Posłańcowi nic nie
zagrażało. Ten dzień okazał się zwycięski, ale żołnierze tego nie czuli.
A musieli to poczuć. Musieli stanąć do walki i wygrać. Damen postarał
się otrząsnąć z ogarniającej go mgły senności i ubrać swoje myśli w
słowa.
- Ci ludzie mogą walczyć. Muszą tylko w to uwierzyć. Nie ma
potrzeby, żebyś uciekał przed groźbą ataku na drugą stronę gór.
Możesz zostać i walczyć - powiedział. - To nie jest armia, to grupa
najemników, na tyle nieduża, że mogą ukrywać swój obóz wśród
wzgórz.
- To rozległe tereny - przypomniał Jord. Dodał jeszcze: - Jeśli masz
rację, rozbili obóz i wystawili wartowników, by nas obserwowali.
Natychmiast dowiedzą się, że wyruszamy
- Dlatego właśnie mamy największe szanse, jeśli zrobimy to teraz.
Nie spodziewają się nas, a my będziemy mogli walczyć pod osłoną
nocy.
Jord potrząsnął głową.
- Lepiej uniknąć tej walki.
Laurent, który do tej pory pozwalał im swobodnie dyskutować,
teraz ledwie widocznym gestem nakazał im umilknąć. Damen
zobaczył, że książę patrzy na niego - spojrzenie było przeciągłe i
nieprzeniknione.
- Do wydostawania się z pułapek wolę wykorzystywać rozum —
powiedział Laurent. — A nie używać brutalnej siły, by po prostu je
zniszczyć.
W tych słowach kryło się postanowienie. Damen skinął głową i już
zaczął podnosić się z miejsca, gdy zatrzymał go zimny głos Laurenta.
- Dlatego właśnie uważam, że powinniśmy stanąć do walki -
oznajmił książę. - To ostatnia rzecz, jaką bym zrobił, i ostatnia rzecz,
jakiej ktokolwiek, kto mnie zna, by się po mnie spodziewał.
- Wasza Wysokość... - zaczął Jord.
- Nie - powiedział Laurent. - Podjąłem decyzję. Wezwij Lazara. I
Hueta, on zna te wzgórza. Przygotujemy się do walki.
Jord posłuchał, więc Damen i Laurent na krótką chwilę zostali sami.
- Nie sądziłem, że się zgodzisz - powiedział Damen.
- Nauczyłem się ostatnio - odparł Laurent - że czasem lepiej jest po
prostu wybić dziurę w ścianie.

Potem nie było już czasu na nic oprócz przygotowań. Mieli


wyruszyć o zmierzchu - tak zapowiedział Laurent swoim żołnierzom.
Aby zaatakować i mieć szansę na zwycięstwo, musieli działać szybciej
niż kiedykolwiek wcześniej. Musieli sobie wiele udowodnić. Dopiero
co przeszli krwawy chrzest bojowy, a teraz nastąpiła chwila wyboru.
Mogli uciec stąd z płaczem albo pokazać, że są mężczyznami, potrafią
oddać cios i stanąć do walki.
To była zwięzła mowa, w równym stopniu zagrzewająca do walki,
co doprowadzająca do furii, ale z całą pewnością wywarła zamierzony
efekt i skłoniła żołnierzy do działania. Ponure, nerwowe napięcie
panujące w oddziale zostało przekute w coś bardziej użytecznego i
skierowane na nowy cel.
Damen miał rację. Żołnierze chcieli walczyć. Determinacja, jaka
ogarnęła większość z nich, wyparła zmęczenie. Damen usłyszał, jak
któryś z żołnierzy mamrocze pod nosem, że bandyci oberwą, zanim
zorientują się, co się dzieje. Inny przysięgał, że pomści zabitego
towarzysza.
Damen, zajęty przygotowaniami, przy okazji poznał całkowitą skalę
zniszczeń spowodowanych przez buntowników. Niektórych rzeczy
się nie spodziewał. Kiedy zapytał, gdzie jest Orlant, usłyszał tylko: „Nie
żyje”.
- Nie żyje? — zapytał Damen. - Został zabity przez któregoś z
buntowników?
- Był jednym z nich - powiedziano mu krótko. - Chciał zaatakować
wracającego do obozu księcia. Na miejscu był Aimeric, to on go zabił.
Sam został przy tym ranny.
Damen przypomniał sobie bladą, stężałą twarz Aimerica i pomyślał,
że zanim wyruszą do walki, dobrze będzie sprawdzić, co dzieje się z
chłopakiem. Zaniepokoił się, gdy usłyszał od któregoś z ludzi księcia,
że Aimeric opuścił obóz. Damen skierował się w stronę, którą mu
wskazano.
Przecisnął się między drzewami i zobaczył Aimerica, który stał,
przytrzymując się jedną ręką sękatej gałęzi drzewa, jakby potrzebował
oparcia. Damen już miał go zawołać, kiedy nagle zobaczył Jorda, który
przyszedł w ślad za chłopakiem krętą ścieżką pomiędzy drzewami.
Damen nie odezwał się i nie zdradził swojej obecności. Jord położył
dłoń na plecach Aimerica.
- Po pierwszych paru razach przestaniesz wymiotować -
powiedział.
- Nic mi nie jest - powiedział Aimeric. - Nic mi nie jest... Po prostu
jeszcze nigdy nikogo nie zabiłem. Nic mi nie będzie.
- To nie jest łatwe - odparł Jord. - Dla nikogo. - Po chwili dodał: -
On był zdrajcą. Mógł zabić księcia. Albo ciebie. Albo mnie.
- Zdrajcą - powtórzył głucho Aimeric. - Czy ty byś go za to zabił?
Był twoim przyjacielem. - Powtórzył to jeszcze raz, innym tonem: —
Był twoim przyjacielem.
Jord mruknął coś zbyt cicho, by Damen mógł to usłyszeć, a Aimeric
pozwolił się objąć. Przez długą chwilę stali tak pod kołyszącymi się
gałęziami; potem Damen zobaczył, jak dłonie Aimerica wsuwają się
we włosy Jorda.
- Pocałuj mnie. — Usłyszał. — Proszę. Chcę...
Damen wycofał się, by dać im chwilę dla siebie.
Jord uniósł podbródek Aimerica, a kołyszące się gałęzie zasłoniły
ich jak delikatny, poruszający się na wietrze woal.

Walka w nocy nie jest najlepszym rozwiązaniem. W ciemności


przyjaciel i wróg wyglądają tak samo, a ukształtowanie terenu ma
większe znaczenie niż za dnia. Wzgórza Nesson były skaliste i pełne
szczelin, o czym Damen doskonale wiedział, ponieważ wcześniej tego
dnia przez wiele godzin jechał na przełaj i musiał wypatrywać każdej
przeszkody, by móc wybrać odpowiednią drogę dla konia. W dodatku
wtedy było jasno.
Jednakże pod pewnymi względami była to typowa misja dla
niewielkiego oddziału. Najazdy rabunkowe z Gór Vaskijskich
zagrażały wielu miejscowościom, nie tylko w Vere, ale także w Patras
i na północy Akielos. Nie tak rzadko zdarzało się, że dowódca musiał
wysłać grupę żołnierzy, by przepędziła napastników z pogórza.
Nikandros, kyros Delphy, połowę swojego czasu poświęcał właśnie na
takie działania, a drugą połowę na pisanie petycji do króla z prośbą o
ich sfinansowanie. Uzasadniał to tym, że vaskijscy rabusie, z którymi
musiał walczyć, mogli liczyć na zaopatrzenie i fundusze z Vere.
Sam manewr był bardzo prosty.
Najemnicy mogli obozować w jednym z kilku miejsc. Zamiast
szacować prawdopodobieństwo, lepiej było po prostu wywabić ich z
ukrycia. Damen wraz z grupą pięćdziesięciu żołnierzy miał stanowić
przynętę. Jadące z nimi wozy pozwalały stwarzać pozory, że cały
oddział próbuje pod osłoną nocy przemknąć niepostrzeżenie na
południe.
Po ataku wroga grupa Damena miała udać, że się wycofuje, i
poprowadzić przeciwnika do reszty oddziału, czekającego pod
dowództwem Laurenta. Obie grupy miały wziąć nieprzyjaciela w
kleszcze i odciąć mu drogę ucieczki. Proste.
Część żołnierzy miała doświadczenie w tego typu walce. Wszyscy
zdążyli się też choć trochę oswoić z nocnymi misjami. Podczas
treningu w Nesson niejednokrotnie byli wyciągani z łóżek w środku
nocy i musieli ćwiczyć musztrę w ciemności. To wszystko dawało im
przewagę oraz element zaskoczenia, na który liczyli, a który powinien
sprawić, że wyprowadzony w pośpiechu atak najemników będzie źle
przygotowany.
Nie było jednak czasu, by wysyłać zwiadowców, a spośród ludzi w
oddziale tylko Huet znał - i to też nie najlepiej - okolicę.
Nieznajomość ukształtowania terenu od początku stanowiła
największy problem. Grupa Damena wyruszyła, a za nią potoczyły się
wozy; wszyscy ochoczo pilnowali odpowiedniego poziomu
stłumionego hałasu, który pozwoliłby obserwatorom zauważyć ich
obecność. Teren zaczął się zmieniać, po obu stronach wyrosły
granitowe ściany. Jechali typową górską drogą, początkowo łagodnie
nachyloną, potem coraz bardziej stromą. Po lewej mieli górskie
zbocze, po prawej litą ścianę.
Teren okazał się na tyle różny od nieprecyzyjnych opisów Hueta,
że Damen zaczął się niepokoić. Popatrzył znowu na urwisko, ale
poczuł, że trudno mu się skoncentrować. Uświadomił sobie, że to już
druga jego bezsenna noc z rzędu. Potrząsnął głową, by trochę
oprzytomnieć.
To nie był odpowiedni teren na zasadzkę, w każdym razie nie na
taką, jaką planowali. Ponad nimi nie było dość miejsca, by mogła się
tam zaczaić wystarczająco duża grupa łuczników, a urwisko nie
pozwalało na szarżę jeźdźców z góry. Nikt przy zdrowych zmysłach
nie próbowałby atakować od dołu. Coś było nie tak.
Ściągnął gwałtownie konia, ponieważ nagle uświadomił sobie, na
czym polega prawdziwe zagrożenie.
— Stać! — rozkazał. — Musimy zjechać z drogi. Zostawcie wozy i
jedźcie do linii lasu. Natychmiast.
Zobaczył błysk zaskoczenia w oczach Lazara i przez krótką chwilę
spodziewał się, z mocno bijącym sercem, że jego rozkaz nie zostanie
wykonany. Wprawdzie Laurent wyznaczył go na dowódcę grupy na
czas tej misji, ale Damen był tylko niewolnikiem. Jednakże
posłuchano go. Jako pierwszy ruszył Lazar, inni poszli w jego ślady -
najpierw zaczął zakręcać ogon kolumny, potem jej środkowa część, aż
wreszcie czoło. Z.byt wolno - myślał Damen, gdy kolejni żołnierze
wymijali porzucone wozy.
W następnej chwili coś usłyszał. Nie był to świst strzały ani
metaliczny szczęk mieczy. Ledwie słyszalne głuche dudnienie było
dobrze znane Damenowi, który dorastał wśród klifów los — wysokich
białych urwisk, których wielkie fragmenty od czasu do czasu
odłamywały się i spadały do morza.
To była lawina.
- Galopem! — padł rozkaz, a żołnierze i konie utworzyli zwartą,
ruchomą masę, pędzącą w kierunku drzew.
Pierwsi jeźdźcy dotarli do ściany lasu na moment przed tym, jak
dudnienie stało się trzaskiem i łoskotem zderzających się kamieni i
granitowych głazów, na tyle wielkich, by kruszyć skały urwiska i tym
samym jeszcze bardziej powiększać rozmiary lawiny. Grzmot odbił
się echem od górskich ścian i przeraził konie niemal w takim samym
stopniu, jak kamienie sypiące się tuż za nimi. Wydawało się, że cała
wierzchnia warstwa urwiska uwolniła się i zmieniła w napierającą
falę kamieni. Żołnierze manewrowali końmi i na wyścigi wpadali
pomiędzy drzewa. Nie wszyscy zdążyli zauważyć, że lawina zasypała
drogę, na której przed chwilą się znajdowali, i odcięła ich od wozów,
ale zgodnie z przewidywaniami Damena nie dotarła do linii drzew.
Kiedy pył zaczął opadać, żołnierze, kaszląc, uspokoili konie i znów
wsunęli stopy w strzemiona. Rozejrzeli się i stwierdzili, że nadal są w
komplecie. Zostali wprawdzie odcięci od wozów, ale nie od księcia i
drugiej części oddziału - co by nastąpiło, gdyby nie zjechali z
zatarasowanej teraz lawiną drogi, tylko pojechali prosto. Damen wbił
pięty w boki konia i zmusił go, by wrócił na krawędź drogi. Wydał
rozkaz powrotu do księcia.
To była szybka i trudna jazda. Gdy dotarli do odległej grani,
porośniętej poczerniałymi drzewami, zobaczyli strumień jeźdźców,
którzy wyłonili się zza górskiego grzbietu, by zaatakować konwój
księcia. Manewr miał na celu podzielenie książęcego oddziału na dwie
części, ale został udaremniony przez Damena i jego pięćdziesięciu
żołnierzy, którzy wjechali w środek atakujących, co załamało ich szyk
i wymusiło wytracenie pędu.
Chwilę później Damen znalazł się w samym środku walki. W
gęstwinie pchnięć i ciosów zdążył zaobserwować, że napastnikami
rzeczywiście byli najemnicy i że poza pierwszą szarżą nie mieli
opracowanej żadnej taktyki, która kierowałaby ich grupą. Nie wiedział,
czy ten brak organizacji wynikał z pośpiechu, w jakim musieli
przygotować atak, ale z całą pewnością przybycie Damena i jego ludzi
naprawdę ich zaskoczyło.
Żołnierze księcia utrzymali szyk, dyscyplina nie rozluźniła się.
Damen wysunął się naprzód i zobaczył w pierwszej linii, niedaleko od
siebie, Jorda i Lazara. Zauważył także przelotnie Aimerica, bladego i
przestraszonego, ale walczącego z taką samą determinacją, jaką
wykazywał się podczas musztry, gdy potrafił zmusić się do wysiłku
niemal ponad własne siły, by dotrzymać tempa innym żołnierzom.
Atakujący uciekali lub padali martwi. Damen wyciągnął miecz z
najemnika, który przed chwilą próbował zaatakować go nożem, i
zobaczył, że napastnik po prawej stronie ginie od precyzyjnego ciosu.
— Wydawało mi się, że miałeś być przynętą - powiedział Laurent.
— Nastąpiła zmiana planów — odparł Damen.
Walka na chwilę stała się bardziej zacięta. Damen wyraźnie wyczuł
jednak moment, w którym sytuacja się zmieniła, a starcie zostało
wygrane.
— Przegrupować się! W szeregu zbiórka! - rozkazał Jord. Większość
napastników zginęła. Niektórzy się poddali.
Było po wszystkim. Odnieśli zwycięstwo na tym górskim zboczu.
Rozległy się wiwaty i nawet Damen, który pod tym względem miał
wysokie wymagania, uznał przebieg walki za satysfakcjonujący, jeśli
wziąć pod uwagę wyszkolenie oddziału i warunki, w jakich musieli
działać. To była dobrze wykonana robota.
Kiedy zarządzono zbiórkę i policzono obecnych, okazało się, że
stracili tylko dwóch ludzi. Poza tym nieliczni odnieśli pomniejsze
obrażenia. Żołnierze stwierdzili, że Paschal wreszcie będzie miał
jakieś zajęcie. Zwycięstwo uskrzydliło wszystkich. Nawet wiadomość,
że muszą teraz odkopać zapasy i rozłożyć obóz, nie zdołała popsuć
nikomu humoru. Z dumy pękali zwłaszcza ci, którzy pojechali z
Damenem - poklepywali się nawzajem po plecach i przechwalali
przed pozostałymi ucieczką spod lawiny Kiedy wrócili na miejsce, by
zająć się wydobyciem wozów, wszyscy musieli przyznać, że osypisko
było imponujące.
Jak się okazało, tylko jeden wóz został zmiażdżony w sposób
wykluczający naprawę. Nie był to żaden z wozów wyładowanych
zapasami jedzenia lub cierpkiego wina, co stało się kolejnym
powodem do wiwatów. Tym razem to Damena poklepywano po
plecach. Zdobył szacunek żołnierzy dzięki szybkiemu myśleniu, które
pozwoliło ocalić połowę oddziału i całe wino. Obóz rozłożono w
rekordowym czasie, a kiedy Damen popatrzył na równe rzędy
namiotów, nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

Nie nastąpiły hulanki i swawole, ponieważ trzeba było


przeprowadzić inwentaryzację, rozpocząć naprawy, wysłać
zwiadowców i rozstawić wartowników. Jednakże ogniska się paliły,
wino krążyło, a nastrój był jowialny. Zajęty różnymi obowiązkami
Damen zobaczył Laurenta rozmawiającego z Jordem na skraju obozu.
Podszedł do księcia, gdy ich dyskusja dobiegła końca.
— Nie świętujesz — zauważył Damen.
Oparł się o drzewo koło Laurenta i poczuł, że kończyny ma ciężkie
jak z ołowiu. Dobiegały ich okrzyki rozbawienia i euforii, żołnierze
byli pijani zwycięstwem, brakiem snu i kiepskim winem. Już prawie
świtało. Znowu.
— Nie jestem przyzwyczajony do tego, że mój wuj popełnia błędy —
powiedział po chwili Laurent.
— To dlatego, że działa na odległość - podsunął Damen.
— To dlatego, że ty tu jesteś — stwierdził Laurent.
- Jak to?
— Nie potrafi przewidzieć twojego zachowania - wyjaśnił Laurent.
— Po tym, co zrobiłem z tobą w Arles, spodziewał się, że będziesz...
taki jak Go- vart. Taki jak wszyscy jego ludzie. Gotów w dowolnej
chwili się zbuntować. To właśnie miało nastąpić dzisiejszej nocy.
Chłodne, krytyczne spojrzenie Laurenta przesunęło się po
żołnierzach i znowu skierowało się na Damena.
— Tymczasem ty uratowałeś mi życie, i to nie jeden raz. Zrobiłeś z
tych ludzi wojowników, wyszkoliłeś ich i wyszlifowałeś ich
umiejętności. Dzisiaj to tobie zawdzięczam swoje pierwsze
zwycięstwo. Wuj w najśmielszych snach nie przypuszczał, że staniesz
się dla mnie tak cenny. Gdyby to podejrzewał, nigdy w życiu nie
pozwoliłby ci opuścić pałacu.
Damen widział w jego oczach i słyszał w głosie pytanie, na które nie
chciał odpowiadać.
- Powinienem pójść pomóc przy naprawach - powiedział.
Odepchnął się od drzewa. Czuł zawroty głowy i miał dziwne
wrażenie oderwania od rzeczywistości. Ku swojemu zaskoczeniu
został zatrzymany przez Laurenta, który zacisnął dłoń na jego
ramieniu. Damen popatrzył na niego. Przez chwilę miał wrażenie, że
Laurent dotyka go po raz pierwszy, choć oczywiście tak nie było. Ten
gest wydał mu się bardziej intymny niż muśnięcie wargami opuszków
palców, piekący policzek czy dotyk całego ciała Laurenta,
przyciskającego się do Damena w ciasnej przestrzeni.
- Zostaw te naprawy - Głos Laurenta był miękki. - Idź się przespać.
- Poradzę sobie - odparł Damen.
- To rozkaz — oznajmił Laurent.
Poradziłby sobie, ale nie miał innego wyboru, jak tylko zrobić, co
mu kazano. Kiedy padł na swoje posłanie i zamknął oczy po raz
pierwszy od dwóch ciężkich dni i nocy, natychmiast zmorzył go sen,
ciężki i nieubłagany, który pociągnął go w otchłań i stłumił to dziwne,
nowe uczucie w jego piersi.
ROZDZIAŁ IX

- Jakie to uczucie - zapytał Lazar Jorda - kiedy obciąga ci arystokrata?


Był już wieczór, od lawiny w Nesson dzielił ich dzień jazdy na
południe. Wyruszyli wcześnie, po wstępnym oszacowaniu szkód i
naprawieniu wozów. Damen siedział teraz wraz z kilkoma
żołnierzami przy jednym z ognisk i rozkoszował się chwilą
odpoczynku. Aimeric, którego przybycie skłoniło Lazara do
postawienia tego pytania, usiadł koło Jorda i popatrzył obojętnie na
Lazara.
- Cudowne - odpowiedział za Jorda.
No to masz szczęście — pomyślał Damen. Jord pozwolił, by jego
wargi drgnęły w leciutkim uśmiechu, ale podniósł tylko kubek i napił
się bez słowa.
— A jakie to uczucie, kiedy obciąga ci książę? - zapytał Aimeric, a
Damen zorientował się, że uwaga wszystkich skoncentrowała się teraz
na nim.
- Nie zerżnąłem go - oznajmił z celową wulgarnością. Powtórzył to
już chyba ponad sto razy, odkąd dołączył do grupy Lazara. Mówił
stanowczym tonem, żeby uciąć temat. Ale oczywiście to się nie udało.
- Chętnie bym mu w tę buźkę wsadził - oznajmił Lazar. - On mi
rozkazuje przez cały dzień, a wieczorem to ja mogę go zamknąć.
Jord tylko prychnął.
- Jasne, tylko by na ciebie spojrzał, a posikałbyś się w portki.
Rochert pokiwał głową.
- Mnie nawet by nie stanął. Jak widzisz panterę otwierającą
paszczę, to nie wyciągasz kutasa.
Z tym wszyscy się zgodzili, a rozmowa zeszła na nowy temat.
- Jeśli jest oziębły i w ogóle się nie rżnie, to nie byłaby żadna
przyjemność. Zimne dziewice to najgorsze, co może ci się trafić.
- No to chyba żadnej takiej nie miałeś. Te na zewnątrz zimne są
najgorętsze, jak już się do nich dobrać.
- Ty służysz mu najdłużej - powiedział Aimeric do Jorda. - Czy on
naprawdę nigdy nie miał kochanka? Na pewno starało się o niego
mnóstwo konkurentów. Żaden z nich niczego nie mówił?
- Jesteś ciekawy dworskich plotek? - zapytał z rozbawieniem Jord.
- Przyjechałem na północ dopiero na początku tego roku. Przedtem
całe życie mieszkałem w Fortaine. Nie docierają tam żadne
wiadomości poza tym, że był kolejny napad, mury wymagają naprawy,
a mój brat doczekał się następnego dziecka. - To była odpowiedź na
pytanie Jorda.
- Miał konkurentów - przyznał Jord. - Ale żaden nie zaciągnął go do
łóżka. Nie żeby nie próbowali. Jeśli wydaje wam się, że teraz jest
ładny, powinniście byli zobaczyć go, kiedy miał piętnaście lat. Był dwa
razy piękniejszy od Nicaise’a i dziesięć razy bardziej inteligentny. Nie
było takiego, który by go nie próbował skusić. Gdyby komuś się to
udało, przechwalałby się przed wszystkimi, a nie siedział cicho.
Lazar wydał pomruk żartobliwego niedowierzania.
- A tak serio - odezwał się do Damena - to kto jest na wierzchu, ty
czy on?
- Oni się nie rżną - odpowiedział Rochert. - Przecież wystarczyło,
że trochę zmacał księcia w łaźni, a ten kazał gwardzistom zedrzeć mu
z pleców skórę. Dobrze mówię?
- Dobrze mówisz - powiedział Damen. Wstał i zostawił ich przy
ognisku.
Po walce pod Nesson oddział był w szczytowej formie. Wozy
zostały naprawione, Paschal opatrzył rannych, zaś Laurent nie został
zmiażdżony pod lawiną. A to jeszcze nie było wszystko. Nastrój z
poprzedniego wieczora towarzyszył im przez cały dzień, przeżyte
niebezpieczeństwo zbliżyło ludzi. Nawet Aimeric i Lazar zaczęli się
dogadywać. Jako tako. Nikt nie wspominał Orlanta, nawet Jord i
Rochert, którzy się z nim przyjaźnili.
Wszystkie figury szachowe stały na swoich miejscach. Oddziałowi
uda się bez szwanku dotrzeć na granicę. Tam nastąpi kolejny atak i
bitwa, podobna do tej pod Nesson, ale prawdopodobnie większa i
brutalniejsza. Laurent przeżyje ją lub nie, zaś Damen, wypełniwszy
swój obowiązek, powróci do Akielos. To było wszystko, czego życzył
sobie Laurent.
Damen zatrzymał się na skraju obozu i oparł plecami o poskręcany
pień drzewa. Ze swojego miejsca widział całe obozowisko. Proporce
powiewały nad namiotem Laurenta, oświetlonym lampami i
przypominającym owoc granatu, którego całe bogactwo kryło się we
wnętrzu.

Kiedy rano Damen przebudził się z otulającego go jak kokon snu,


usłyszał swobodne i rozbawione:
- Dzień dobry. Nie, niczego nie potrzebuję. — Zaraz potem Laurent
dodał: - Ubierz się i zamelduj u Jorda. Wyruszymy, kiedy tylko
skończą się naprawy.
- Dzień dobry - odpowiedział tylko Damen. Usiadł i przesunął ręką
po twarzy. Uświadomił sobie, że wpatruje się w Laurenta, ubranego już
w strój podróżny.
Książę uniósł brwi.
- Czy mam cię może zanieść? Do wejścia namiotu jest co najmniej
pięć kroków.
Damen czuł pod plecami gruby pień drzewa. Odgłosy dobiegające z
obozu niosły się w chłodnym nocnym powietrzu - uderzenia młotków
kończących naprawy, stłumione głosy, rytmiczny stukot końskich
kopyt. Żołnierzy w obliczu wspólnego wroga połączyło braterstwo
broni i nic dziwnego, że Damen miał podobne odczucia po całej nocy
pościgów, ucieczek i walki ramię w ramię z Laurentem. Taka
mieszanka uderzała do głowy, ale nie mógł pozwolić, by go oszołomiła.
Był tutaj ze względu na Akielos, nie ze względu na Laurenta. Jego
obowiązki były ściśle określone. Miał własną wojnę, własny kraj,
własną walkę.

Posłaniec, który przybył następnego dnia rano jako pierwszy,


wyjaśnił przynajmniej jedną tajemnicę. Od wyjazdu z pałacu Laurent
regularnie przyjmował i wysyłał posłańców. Niektórzy przynosili listy
od lokalnej verańskiej szlachty, oferującej zapasy lub gościnę. Inni
byli zwiadowcami lub przywozili informacje z daleka. Tego dnia
Laurent zdążył już wysłać człowieka z powrotem do Nesson, z
pieniędzmi i podziękowaniem, by zwrócić Charlsowi jego konia.
Ten posłaniec był zupełnie inny, ubrany w skórzany strój bez
żadnego herbu czy znaku i dosiadający dobrego, ale zwyczajnie
wyglądającego konia.
Najbardziej zaskakujące jednak było to, że kiedy zdjął kaptur
grubego płaszcza, okazał się kobietą.
- Zaprowadźcie ją do mojego namiotu - polecił Laurent. - Niewolnik
będzie przyzwoitką.
Przyzwoitką. Kobieta ta, co najmniej czterdziestoletnia i z twarzą
niczym wyciosaną z kamienia, nie wyglądała w najmniejszym stopniu
uwodzicielsko. Jednakże verańska odraza do bękartów oraz aktu ich
płodzenia była tak silna, że Laurent nie mógł rozmawiać z żadną
kobietą w cztery oczy, bez obstawy.
W namiocie kobieta skłoniła się i wyjęła owinięty materiałem
pakunek. Laurent skinął na Damena, polecając mu zabrać paczkę i
położyć ją na stole.
- Powstań — powiedział Laurent. Zwracał się do niej w dialekcie
vaskijskim.
Rozmawiali krótko — była to szybka wymiana zdań, którą Damen
starał się zrozumieć. Wyłapywał pojedyncze słowa: bezpieczeństwo,
przejazd, przywódca. Znał oficjalny język, jakiego używano na dworze
cesarskim, i potrafił się nim posługiwać, ale to był dialekt pospólstwa z
Ver- Vassel wymieszany z gwarą góralską, a tego nie umiał
przeniknąć.
- Możesz to rozpakować, jeśli chcesz - powiedział Laurent do
Damena, kiedy znowu zostali sami w namiocie. Podejrzany pakunek
leżał na stole.
Na pamiątkę poranka spędzonego z nami. Może będziesz jeszcze
kiedyś potrzebować przebrania. Damen przeczytał wiadomość
zapisaną na kawałku pergaminu, który wyleciał z paczki.
Zaciekawiony rozwinął materiał i zobaczył inny: błękitną,
haftowaną tkaninę, która lała się przez ręce. Suknia była znajoma -
widział ją, rozsznurowaną i ze zwisającymi luźno tasiemkami, na
blondynce. Miał okazję dotykać tych haftów, kiedy dziewczyna
prawie wpakowała mu się na kolana.
- Wróciłeś do burdelu — powiedział. I nagle zrozumiał, co może
znaczyć „jeszcze kiedyś”. - Nie włożyłeś chyba...?
Laurent usiadł wygodniej na krześle. Jego chłodne spojrzenie nie
zdradzało żadnej odpowiedzi na to pytanie.
- To był interesujący poranek. Zazwyczaj nie mam okazji
przebywać w tego rodzaju towarzystwie. Wiesz, że mój wuj ich nie
lubi.
- Prostytutek? — zapytał Damen.
- Kobiet - odparł Laurent.
- W takim razie negocjacje z Cesarstwem muszą być dla niego
trudne - zauważył Damen.
- Naszą wysłanniczką jest Vannes. Wuj jej potrzebuje. Nienawidzi
jej za to, a ona o tym wie - wyjaśnił Laurent.
- Minęły dwa dni - powiedział Damen. - Wiadomość, że przeżyłeś,
jeszcze do niego nie dotarła.
- To nie koniec intrygi - odparł Laurent. - Jego plan sięga tego, co
ma się stać na granicy.
- Wiesz, co on zamierza zrobić - stwierdził Damen.
- Wiem, co ja zamierzam zrobić — powiedział Laurent.

Krajobraz wokół nich zaczął się zmieniać. Rozsiane wśród wzgórz


miasteczka i wsie, które mijali, były w odmiennym niż wcześniejsze
stylu - długie, niskie dachy i inne elementy architektoniczne
zdecydowanie kojarzyły się z Vaskiem. Wpływ kontaktów
handlowych z Cesarstwem był większy, niż Damen przypuszczał. Jord
powiedział mu, że to była norma - handel ożywiał się w ciepłych
miesiącach i zamierał zimą.
- Poza tym na wzgórzach rezydują klany, a z nimi także można
handlować - wyjaśnił Jord. - Albo też po prostu rabują ci to, co masz.
Wszyscy, którzy tędy jeżdżą, zatrudniają zbrojną eskortę.
Dni i noce stawały się coraz cieplejsze. Przemieszczali się równym
tempem na południe. Jechali teraz zwartą kolumną, forpoczta
skutecznie oczyszczała drogę i polecała pojawiającym się od czasu do
czasu wozom zjechać na bok i ich przepuścić. Od Acquitartu dzieliły
ich dwa dni drogi. Ludzie w tym regionie znali księcia i czasem
wychodzili na drogę, by powitać go ciepłymi, radosnymi uśmiechami,
czyli tak, jak nie witałby Laurenta nikt, kto zdążył go poznać.
Damen zaczekał, aż Jord zostanie sam. Dopiero wtedy podszedł do
niego i usiadł na kłodzie przyciągniętej do ogniska.
- Naprawdę służysz w Gwardii Książęcej już pięć lat? - zapytał.
- Tak - potwierdził Jord.
- I tak samo długo znałeś Orlanta?
- Znałem go już wcześniej - powiedział Jord po chwili. Damen nie
spodziewał się, że usłyszy coś więcej, ale po chwili Jord dodał: - To nie
zdarzyło się pierwszy raz. Książę wyrzucał już ludzi ze swojej gwardii
za to, że byli oczami i uszami jego wuja. Wydawało mi się, że
zdążyłem już przywyknąć do myśli, iż pieniądze są ważniejsze od
lojalności.
- Przykro mi. To trudne, gdy chodzi o kogoś, kogo znasz... o
przyjaciela.
- Już raz chciał cię załatwić - przypomniał Jord. - Prawdopodobnie
uznał, że bez ciebie będzie mu łatwiej dorwać księcia.
- Zastanawiałem się nad tym - przyznał Damen.
Znowu zapadła cisza.
- Do tamtego momentu tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy,
że to zabójcza gra — powiedział Jord. - Wydaje mi się, że połowa
oddziału tego nie rozumiała. Ale on wiedział. Od samego początku. -
Jord ruchem podbródka wskazał namiot Laurenta. To była prawda.
Damen również spojrzał w tamtym kierunku.
- Książę jest bardzo skryty. Trudno go za to obwiniać.
- Nie obwiniam go. Nie walczyłbym dla nikogo innego. Jeśli istnieje
ktokolwiek, kto byłby w stanie policzyć się raz na zawsze z regentem,
to tylko on. A jeśli mu się nie uda... Teraz jestem już tak wściekły na
regenta, że z przyjemnością zginę w walce z nim - oznajmił Jord.
Kolejna Vaskijka przyjechała do obozu następnego dnia wieczorem
i tym razem nie po to, by dostarczyć suknię. Damen dostał listę
rzeczy, które miał zabrać z wozów, zapakować i włożyć do juków przy
siodle kobiety: trzy srebrne puchary zdobione filigranem, szkatułkę
wypełnioną przyprawami, kilka sztuk jedwabiu, komplet kobiecej
biżuterii oraz misternie rzeźbione grzebienie.
- Co to ma być?
- Podarunki — wyjaśnił Laurent.
- Chyba łapówki... — powiedział później Damen, marszcząc brwi.
Wiedział, że Vere jest w lepszych stosunkach z górskimi klanami
niż Akielos czy nawet Patras. Jeśli wierzyć Nikandrosowi, Vere
podtrzymywało te stosunki dzięki skomplikowanemu systemowi opłat
i łapówek. W zamian za fundusze otrzymywane z Vere Vaskijczycy
rabowali to, co im wskazano. Damen przyjrzał się pakunkom i
pomyślał, że zapewne odbywało się to właśnie w ten sposób. Jeśli
łapówki przekazywane przez wuja Laurenta były choćby w części tak
szczodre, mogły sfinansować dostatecznie dużo napadów
rabunkowych, by bez końca trzymać Nikandrosa w szachu.
Damen przyglądał się, jak kobieta przyjmuje królewski dar w
srebrze i biżuterii. Bezpieczeństwo. Przejazd. Przywódca. Wymieniono
słowa podobne jak ostatnim razem. Damenowi zaczęło świtać, że
poprzednia wysłanniczka także nie przyjechała tylko po to, by
przywieźć sukienkę.
Następnego wieczora, kiedy byli sami w namiocie, Laurent
oznajmił:
- Ponieważ zbliżamy się do granicy, wydaje mi się, że byłoby
bezpieczniej... bardziej poufnie... gdybyśmy prowadzili rozmowy w
twoim języku, nie w moim.
Powiedział to po akielońsku, starannie wymawiając słowa.
Damen patrzył na niego i czuł się tak, jakby porządek całego świata
właśnie uległ zmianie.
- O co chodzi? - zapytał Laurent.
- Masz ciekawy akcent — odparł Damen, ponieważ niezależnie od
wszystkiego kącik jego ust zaczął mimowolnie unosić się w uśmiechu.
Laurent zmrużył oczy.
- Chcesz to robić, na wypadek gdyby podsłuchiwał nas jakiś szpicel
— powiedział Damen, głównie po to, żeby sprawdzić, czy Laurent zna
słowo „szpicel”.
- Tak - padła spokojna odpowiedź.
Zaczęli więc rozmawiać. Laurentowi brakowało słownictwa
związanego z wojskowością i manewrami, ale Damen wypełniał te
luki. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie zaskoczyło go, że
Laurent dysponuje bogatym zasobem eleganckich frazesów i
kąśliwych uwag, ale nie umie poprowadzić głębszej konwersacji o
niczym przydatnym.
Damen musiał raz za razem napominać się w duchu, że nie
powinien się uśmiechać. Nie wiedział, dlaczego słuchanie, jak Laurent
zmaga się z językiem akielońskim, wprawiało go w doskonały humor,
ale tak właśnie było. Książę rzeczywiście mówił z wyraźnym
verańskim akcentem, zmiękczając spółgłoski i utrudniając słuchaczowi
ich odróżnienie, a jednocześnie przeciągał niektóre sylaby, zmieniając
nieoczekiwanie akcent w zdaniu. To zniekształcało akielońskie słowa,
nasycało je egzotyką i wyrafinowaniem, które było bardzo verańskie,
chociaż efekt przynajmniej po części niweczyła staranność, z jaką
wyrażał się książę. Laurent mówiący po akielońsku przywodził na
myśl pedantycznie schludnego mężczyznę, który podnosi dwoma
palcami brudną chusteczkę do nosa.
Jeśli chodziło o Damena, możliwość rozmawiania swobodnie w
ojczystym języku sprawiała, że czuł się tak, jakby ktoś zdjął mu z
ramion ciężar, o którego istnieniu nawet nie wiedział. Było już późno,
gdy Laurent postanowił zakończyć dyskusję, odsunął częściowo
opróżniony puchar z wodą i przeciągnął się.
- Wystarczy na dzisiaj. Chodź i zajmij się mną.
Damen powoli wstał, a słowa Laurenta grzechotały mu w głowie.
Rozkaz, który padł w jego własnym języku, wydawał się bardziej
poniżający.
Zobaczył znajomy widok — wyprostowane plecy zwężające się do
smukłej talii. Był przyzwyczajony do zdejmowania z Laurenta zbroi i
wierzchniego ubrania. To stanowiło część wieczornego rytuału.
Damen zrobił krok naprzód i położył dłonie na materiale ponad
łopatkami Laurenta.
- O co chodzi? Zaczynaj - polecił Laurent.
- Nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowali do tego innego języka -
powiedział Damen.
- Nie podoba ci się to? - zapytał Laurent.
Damen miał dość rozsądku, żeby nie mówić, co mu się podoba, a co
nie. W głosie Laurenta pobrzmiewał cień zainteresowania jego
skrępowaniem co zawsze było niebezpieczne. Nadal rozmawiali po
akielońsku.
- Być może nie jestem w swojej roli dostatecznie wiarygodny -
stwierdził Laurent. - W jaki sposób właściciel rozkazuje osobistemu
niewolnikowi w Akielos? Naucz mnie tego.
Palce Damena, zaplątane w tasiemki, znieruchomiały nad dopiero
zaczynającą się odsłaniać białą tkaniną koszuli.
- Mam cię nauczyć, jak rozkazuje się osobistemu niewolnikowi?
- Powiedziałeś w Nesson, że miałeś niewolników - przypomniał
Laurent. — Nie uważasz, że powinienem znać stosowne słowa?
Damen zmusił dłonie, by wróciły do pracy.
- Jeśli jesteś właścicielem niewolnika, możesz mu rozkazać, jak
tylko zechcesz.
- Przekonałem się, że to nie zawsze musi być prawda.
- Wolę, kiedy rozmawiasz ze mną jak z mężczyzną. - Damen
usłyszał własny głos. Laurent obrócił się pod jego dłońmi.
- Rozsznuruj przód - powiedział.
Damen zrobił to. Ściągnął kaftan z ramion Laurenta, ale w tym celu
musiał zrobić krok naprzód.
Jego dłonie wślizgnęły się pod ubranie. Bardziej poczuł niż usłyszał,
jak w reakcji na tak intymny dystans zmienił się jego głos.
- Jeśli jednak wolisz...
- Cofnij się - powiedział Laurent.
Damen cofnął się. Laurent, w samej koszuli, wydawał się jeszcze
bardziej sobą: elegancki, opanowany i niebezpieczny.
Patrzyli na siebie.
- Jeśli to już wszystko — powiedział Damen - pójdę i przyniosę
więcej węgli do koszy.
- Idź - odparł Laurent.

Rano niebo miało odcień nierzeczywistego błękitu. Słońce świeciło


jasno i wszyscy byli ubrani w stroje podróżne. Były wygodniejsze od
zbroi, w których do południa zdążyliby się upiec żywcem. Damen
trzymał naręcze sprzętu i rozmawiał z Lazarem o planie dnia, kiedy
zauważył na drugim końcu obozu Laurenta. Patrzył, jak książę
podciąga się na siodło i siada, wyprostowany jak struna, trzymając
wodze jedną dłonią w rękawiczce.
Poprzedniego wieczora dosypał węgli do koszy, zajął się wszystkimi
swoimi obowiązkami, a potem poszedł do pobliskiego strumienia, żeby
się umyć. Strumień miał żwirowe brzegi i wartki nurt, nie był jednak
na tyle bystry, by kąpiel stanowiła zagrożenie. Na środku koryto
robiło się głębsze. Pomimo panujących ciemności dwóch służących
nadal prało prześcieradła, które przy tej pogodzie miały szansę
wyschnąć do rana. Woda w cieple nocy wydawała się orzeźwiająco
zimna. Damen zanurzył głowę, pozwolił, by omywała jego pierś i
ramiona, a potem wyszorował się i wyszedł na brzeg, wyżymając po
drodze włosy. Dopiero teraz usłyszał za sobą głos Lazara:
- Mamy jeszcze dzień drogi do Acquitartu, a Jord mówi, że to
będzie ostatni postój przed Ravenel. Nie wiesz może, czy...
Laurent był zgrabnie zbudowany i obdarzony licznymi
przymiotami, zaś Damen był takim samym mężczyzną jak każdy inny.
Połowa żołnierzy w obozie chciałaby przycisnąć Laurenta. Reakcję
ciała można było ignorować, tak jak Damen robił to z determinacją w
gospodzie. Każdy mężczyzna poczułby podniecenie, gdyby Laurent
łasił się do niego w taki sposób. Mimo że jasne było, co takiego kryje
się pod kolczykiem.
- No dobra - usłyszał znowu Lazara.
Zapomniał w ogóle o jego obecności. Po dłuższej chwili oderwał
wzrok od Laurenta i z powrotem spojrzał na Lazara, który wpatrywał
się w niego z dość ironicznym, ale wyrozumiałym uśmiechem.
- Co „no dobra”? - zapytał Damen.
- No dobra, nie rżniesz się z nim. — przyznał Lazar.
ROZDZIAŁ X

- Witaj w siedzibie moich przodków - powiedział kwaśno Laurent.


Damen spojrzał na niego kątem oka, a potem przyjrzał się
kruszejącym murom Acquitartu.
Nie posiada żadnych własnych oddziałów i ma znikomą wartość
strategiczną — takimi słowami Laurent opisał Acquitart w dniu, gdy
regent na oczach całego dworu pozbawił go wszystkich posiadłości z
wyjątkiem tej jednej.
Acquitart był małym i starym zamkiem, a otaczająca go wieś
składała się z ubogich kamiennych chałup, stłoczonych u podstawy
murów. Nie było tu terenów rolnych, a celem polowań mogły być
tylko nieliczne, kryjące się wśród skał kozice, które — gdy tylko
wypatrzyły człowieka - niemal pionowymi susami wspinały się poza
zasięg jeźdźców.
Jednak z bliska zamek okazał się dobrze utrzymany. Baraki były w
przyzwoitym stanie, podobnie jak wewnętrzny dziedziniec.
Przygotowano odpowiednie zapasy jedzenia, broni i materiałów, by
naprawić uszkodzone wozy. Damen na każdym kroku dostrzegał
oznaki planowania z odpowiednim wyprzedzeniem. Zasoby nie
pochodziły z Acquitartu ani z najbliższej okolicy — musiały zostać tu
przywiezione z daleka przed przybyciem Laurenta i jego oddziału.
Zarządca zamku, starszy mężczyzna imieniem Arnoul, zaczął
wydawać rozkazy służącym, którzy zajmowali się wozami. Jego
pomarszczona twarz rozjaśniła się radością na widok Laurenta. Potem
zaś z powrotem spochmurniała na widok Damena.
- Mówiłeś swojego czasu, że wuj nie mógłby ci odebrać Acquitartu.
Dlaczego? - zapytał Damen Laurenta.
- To terytorium autonomiczne. Oczywiście brzmi to absurdalnie,
ten skrawek ziemi jest ledwie widoczny na mapie. Mimo wszystko
jestem zarówno księciem Acquitartu, jak i Vere, a zgodnie z tutejszym
prawem nie muszę mieć dwudziestu jeden lat, by odziedziczyć zamek.
Należy teraz do mnie. Wuj nie może mi go odebrać - wyjaśnił Laurent.
Dodał jeszcze: - Przypuszczam, że mógłby go najechać. — Po chwili
uzupełnił: - Jego ludzie mogliby się szarpać z Arnoulem na schodach.
- Zdaje się, że Arnoul ma mieszane uczucia co do naszego pobytu
tutaj.
- Nie będziemy tu nocować. Nie dzisiaj. Po zmroku, kiedy
skończysz swoje obowiązki, spotkamy się w stajniach. Dyskretnie —
polecił Laurent. Mówił po akielońsku.
Było ciemno, gdy Damen skończył wszystko, co miał do zrobienia.
Ludzie, którzy zazwyczaj zajmowali się zapasami, wozami i końmi,
dostali wolny wieczór. Żołnierze także otrzymali pozwolenie, by się
trochę zabawić. Otworzono beczki z winem, a w barakach panował
harmider. Nie wystawiono żadnych wartowników przy stajniach ani
po wschodniej stronie zamku.
Damen miał właśnie skręcić za róg korytarza w donżonie, gdy
usłyszał głosy. Laurent wymagał dyskrecji, więc Damen nie zdradził
swojej obecności.
- Wolałbym chyba spać w barakach - powiedział Jord.
Damen zobaczył, że mężczyzna jest prowadzony za rękę przez
wyraźnie zdeterminowanego Aimerica. Widać było, że Jord czuje się
odrobinę skrępowany na myśl o nocowaniu w komnatach
arystokratów - podobnie jak speszony był zawsze Aimeric, kiedy
usiłował kląć.
- To dlatego, że nigdy nie spałeś w królewskich apartamentach w
donżonie - odparł Aimeric. - Daję słowo, że będzie ci znacznie
wygodniej niż na posłaniu w namiocie czy zapadniętych materacach
w gospodzie. Poza tym... - Ściszył głos i przysunął się bliżej do Jorda,
ale jego słowa nadal były słyszalne: - Naprawdę chciałbym to zrobić w
łóżku.
- W takim razie chodź tutaj - odparł Jord.
Pocałował niespiesznie Aimerica, podtrzymując dłonią jego głowę.
Chłopak wygiął się uwodzicielsko i poddał pocałunkowi, obejmując
ramionami szyję Jorda. Najwidoczniej jego wojowniczy charakter nie
objawiał się w sypialni. Wydawało się, że Jord jest w stanie wydobyć z
niego to, co najlepsze. Byli zajęci, podobnie jak służący, podobnie jak
żołnierze w barakach. Wszyscy w Acquitarcie byli zajęci. Damen
prześlizgnął się za ich plecami i poszedł do stajni.

Wyprawa była bardziej dyskretna i lepiej zaplanowana niż


poprzednio — pod tym względem dostali już bolesną nauczkę. Damen
nadal niepokoił się myślą, że oddalają się od oddziału, ale niewiele
mógł na to poradzić. Wszedł do cichych stajni, gdzie wśród
stłumionych końskich prychnięć i szelestu słomy znalazł Laurenta,
który zdążył już osiodłać wierzchowce. Pojechali na wschód.
Wokół nich rozbrzmiewało monotonne brzęczenie cykad. Noc była
ciepła. Zostawili za sobą dźwięki i światła Acquitartu i jechali pod
nocnym niebem. Podobnie jak w Nesson, Laurent potrafił znaleźć
drogę nawet w ciemności.
W końcu zatrzymał się. Znajdowali się u podnóża góry, otoczeni
skalnymi szczelinami.
- Widzisz? Są miejsca bardziej zaniedbane od Acquitartu —
powiedział Laurent.
Wydawało się, że góruje nad nimi niezdobyta forteca, jednak blask
księżyca przeświecał pomiędzy kamiennymi łukami i rozjaśniał
nierównej wysokości mury, które w wielu miejscach zawaliły się
całkowicie. Były to ruiny niegdyś imponującej budowli, teraz
składającej się tylko ze stosów kamieni i pojedynczych ścian z
łukowatymi oknami. Wszystko porastały mech i pnącza. Zamek musiał
być starszy od Acquitartu, i to znacznie; został wzniesiony przez
jakiegoś władcę na długo przed panowaniem dynastii Laurenta czy też
Damena. Rozkwitające w nocy pięciopłatkowe, białe kwiaty, które
właśnie zaczęły się otwierać i uwalniać swój zapach, tworzyły na
ziemi dywan.
Laurent zeskoczył z siodła i podprowadził konia, żeby przywiązać
go do jednego ze starożytnych ociosanych kamieni. Damen zrobił to
samo, a potem w ślad za Laurentem przeszedł pod jednym z
kamiennych łuków.
Czuł się nieswojo w tym miejscu. Przypominało, jak łatwo mogą
upaść królestwa.
- Co my tutaj robimy?
Laurent oddalił się o kilka kroków, depcząc kwiaty. Teraz opierał
się o jeden z kruszących się kamieni.
- Przyjeżdżałem tutaj, kiedy byłem młodszy — powiedział. — Razem
z bratem.
Damen zamarł bez ruchu i poczuł, że ogarnia go chłód. Jednakże w
następnej chwili stukot kopyt sprawił, że odwrócił się i wyciągnął
miecz z pochwy.
- Nie trzeba. Czekałem na nich — powiedział Laurent.

To były kobiety. Towarzyszyło im kilku mężczyzn. Dialekt


vaskijski był jeszcze trudniejszy do zrozumienia, kiedy mówiło nim
jednocześnie i szybko kilka osób.
Zabrano Damenowi miecz, a także nóż, który nosił przy pasie. Nie
spodobało mu się to. Ani trochę. Laurentowi pozwolono zatrzymać
broń, być może z szacunku dla książęcego statusu. Kiedy Damen
rozejrzał się, stwierdził, że tylko kobiety są uzbrojone.
Potem Laurent powiedział coś, co nie spodobało się Damenowi
jeszcze bardziej:
- Nie wolno nam poznać drogi do ich obozu. Zostaniemy tam
zabrani z zawiązanymi oczami.
Z zawiązanymi oczami. Damen nie miał czasu zastanowić się nad
tym pomysłem, bo już w następnej chwili Laurent pochylił się do
najbliższej kobiety. Damen zobaczył, że na oczach księcia zostaje
zawiązana opaska. Ten widok trochę go oszołomił. Materiał
zasłaniający oczy Laurenta podkreślał rysy jego twarzy i elegancką
linię szczęki, a także opadające na czoło jasne włosy. Trudno było też
nie patrzeć na jego usta.
Chwilę później Damen poczuł, jak ktoś z mocnym szarpnięciem
zakłada opaskę również na jego oczy. Przestał widzieć cokolwiek.
Poszli dalej pieszo. Nie była to skomplikowana, kręta ścieżka
obliczona na ich zmylenie, tak jak wtedy, gdy Damena prowadzono z
zawiązanymi oczami przez pałac w Arles. Szli po prostu do celu, przez
jakieś pół godziny, aż usłyszeli rytmiczne odgłosy bębnów,
początkowo ciche, a potem coraz głośniejsze. Opaski na oczach
wydawały się raczej symbolem podporządkowania niż środkiem
ostrożności, ponieważ najprawdopodobniej obaj potrafiliby odtworzyć
drogę - zarówno Damen, dzięki wojskowemu przygotowaniu, jak i
Laurent ze swoim matematycznym umysłem.
Gdy opaski zostały zdjęte, zobaczyli obóz składający się z długich
namiotów z garbowanej skóry, ogrodzonego palami padoku oraz
dwóch ognisk. Wokół płomieni poruszały się sylwetki, a wybijany
przez bębniarzy rytm odbijał się echem w ciemnościach nocy Obóz
był pełen życia, ale i dzikości.
Damen popatrzył na Laurenta.
- Tutaj mamy spędzić noc?
- To dowód zaufania - wyjaśnił Laurent. - Czy znasz ich obyczaje?
Jeśli zaproponują ci jedzenie lub picie, musisz przyjąć poczęstunek. Ta
dziewczyna koło ciebie to Kashel, ma się tobą zajmować. Kobieta na
podwyższeniu nazywa się Halvik. Kiedy zostaniesz jej przedstawiony,
przyklęknij. Potem możesz usiąść na ziemi. Nie wchodź ze mną na
podwyższenie.
Damen pomyślał, że okazali już dostatecznie dużo zaufania,
przychodząc tu we dwóch, z zawiązanymi oczami i bez broni.
Podwyższenie było drewnianą konstrukcją przykrytą futrami i
ustawioną niedaleko ogniska. Przypominało po części tron, a po części
łoże. Siedziała na nim Halvik, obserwująca ich przybycie czarnymi
oczami, przywodzącymi Damenowi na myśl oczy Arnoula.
Laurent spokojnie wszedł na podwyższenie i wyciągnął się
wygodnie koło Halvik. Tymczasem Damen został popchnięty na
kolana, a chwilę potem pociągnięty na bok, gdzie kazano mu usiąść.
Przynajmniej mieli tu futra do siedzenia, piętrzące się wokół ogniska.
Kashel zajęła miejsce koło niego i podała mu kubek. Damen nadal czuł
się poirytowany, ale pamiętał radę Laurenta. Ostrożnie uniósł
naczynie do ust. Płyn był mlecznobiały, piekący i mocno
alkoholizowany. Jeden niewielki łyk wystarczył, by Damen poczuł
gorąco spływające mu przez gardło do żył.
Zobaczył, że Laurent na podwyższeniu machnięciem ręki
podziękował, gdy zaproponowano mu podobny napój — pomimo rady,
której dopiero co udzielił Damenowi.
No jasne. No jasne, że Laurent nie zamierzał pić. Laurent otaczał się
wystawnym przepychem dworu królewskiego, ale pędził żywot
ascety. Damen nie potrafił pojąć, jak ktokolwiek mógł uważać, że ze
sobą sypiają. Nikomu, kto znałby Laurenta, nie przyszłoby to do głowy.
Damen opróżnił kubek.
Obejrzeli pokazową walkę zapaśniczą - kobieta, która ją wygrała,
była naprawdę dobra, unieruchomiła przeciwniczkę wyćwiczonym
chwytem, a sam pojedynek rzeczywiście było warto zobaczyć.
Damen po trzecim kubku doszedł do wniosku, że napój jest całkiem
smaczny.
Alkohol był mocny i pobudzający, zaś Damen z nowym
zainteresowaniem patrzył na Kashel, która napełniała mu kubek. Była
naprawdę atrakcyjna, mniej więcej w wieku Laurenta, obdarzona
dojrzałymi, bujnymi kształtami. Miała ciepłe brązowe oczy i długie
rzęsy. Czarne włosy zaplotła w pojedynczy warkocz, który zarzuciła
na ramię tak, że jego koniec muskał jędrny pagórek jej piersi.
Damen pomyślał, że może przyjście tutaj nie było aż tak okropnym
pomysłem. Znajdowali się wśród prostolinijnych ludzi, kobiety były
bezpośrednie, a jedzenie proste, ale smaczne - świeży chleb i pieczone
na rożnie mięso.
Laurent i Halvik pogrążyli się w rozmowie. Ich wymiana zdań
przypominała kupieckie dobijanie targu. Na twardy wzrok Halvik
Laurent odpowiadał obojętnym błękitnym spojrzeniem. To
przywodziło na myśl negocjacje dwóch kamieni.
Damen przestał zwracać na nich uwagę i zajął się czymś
przyjemniejszym, czyli towarzystwem Kashel, Słowa zastępowała
wymiana przeciągłych spojrzeń. Gdy dziewczyna wzięła od niego
kubek, ich palce splotły się na chwilę.
Kashel wstała i podeszła do podwyższenia, by coś powiedzieć
Halvik szeptem na ucho. Po wysłuchaniu jej słów kobieta
wyprostowała się i przyjrzała uważnie Damenowi. Powiedziała kilka
zdań do Laurenta, który odwrócił się do Damena.
- Halvik zapytuje grzecznie, czy zechcesz wyświadczyć
dziewczętom przysługę — powiedział po verańsku.
- Jaką przysługę?
- Tradycyjną przysługę - odparł Laurent - o którą Vaskijki proszą
najlepszych mężczyzn.
- Jestem niewolnikiem. Przewyższasz mnie rangą.
- Ranga nie ma w tym przypadku znaczenia.
Do rozmowy wtrąciła się Halvik, mówiąca po verańsku z mocnym
akcentem.
- On jest mniejszy i gada jak kokota. Nie spłodzi silnych kobiet.
Laurent nie wydawał się w najmniejszym stopniu urażony jej
słowami.
- Szczerze mówiąc, mój ród w ogóle nie wydaje na świat dziewcząt.
Damen patrzył na Kashel, która wróciła do niego. Słyszał dźwięk
bębnów przy drugim ognisku - niski, nieustający rytm.
- Czy to... Rozkazujesz mi to zrobić?
- Potrzebujesz rozkazów? - zapytał Laurent. - Mogę tobą
pokierować, jeśli brak ci biegłości.
Kashel znowu usiadła koło Damena i patrzyła na niego z
nieskrywaną intensywnością. Jej tunika rozchyliła się trochę i zsunęła
z jednego ramienia - wydawało się, że nie spada tylko dzięki krągłości
piersi, które unosiły się i opadały przy każdym oddechu.
- Pocałuj ją - polecił Laurent.
Damen nie potrzebował podpowiedzi, żeby wiedzieć, co i jak ma
robić — udowodnił to długim, namiętnym pocałunkiem. Kashel wydała
słodki, uległy jęk, a jej palce podążyły już ścieżką, którą chwilę
wcześniej wytyczyły jej oczy. Dłonie Damena wślizgnęły się pod jej
tunikę i niemal zdołały objąć wąską talię.
- Możesz powtórzyć Halvik, że będzie dla mnie zaszczytem położyć
się z jedną z jej dziewcząt — powiedział Damen niskim, pełnym
zadowolenia głosem, gdy pocałunek się zakończył. Musnął kciukiem
wargi Kashel, a ona posmakowała jego palec językiem. Oboje
oddychali ciężko i niecierpliwie.
- Jeleń jest najszczęśliwszy w stadzie łani - powiedziała Halvik do
Laurenta po verańsku. - Chodźmy, dalsze negocjacje możemy
prowadzić z dala od ognia weselnego. Niewolnika przyprowadzimy do
ciebie później.
Damen był świadomy, że Laurent i Halvik oddalili się, podobnie jak
zdawał sobie sprawę z obecności innych par, które zajęły miejsca na
futrach wokół ogniska. Ta mglista wiedza została przytłumiona falą
pożądania, gdy ciała jego i Kashel skoncentrowały się na tym samym
celu.
Pierwsze zbliżenie było gwałtowne i gorące. Kashel była dorodną,
urodziwą kobietą i dorównywała mu namiętnością, która mieszała się
ze śmiechem, gdy dziewczyna szarpała się z jego ubraniem. Wiele
czasu minęło, od kiedy Damen mógł w podobny sposób swobodnie
dawać i czerpać rozkosz. Kashel okazała się lepsza od niego w
zdejmowaniu verańskich ubrań. Lub też bardziej zdeterminowana.
Była niezwykle zdeterminowana. Przetoczyła się i dosiadła go tuż
przed nadejściem wszechogarniającego dreszczu szczytowania,
pochylając głowę tak, że jej włosy, uwolnione z warkocza i
poruszające się wraz z nią, spłynęły jak kurtyna i zasłoniły ich oboje.
Za drugim razem była pełna miękkiej słodyczy. Pozwoliła mu
eksplorować swoje ciało, a on pobudził ją do tego stopnia, że zatraciła
się w gorącej, oszałamiającej rozkoszy, co spodobało mu się bardziej
niż wszystko dotąd.
Po wszystkim Kashel leżała na futrach zadyszana i zmęczona, a
Damen wyciągnięty koło niej, podparty na łokciu, z przyjemnością
patrzył na jej wyczerpane ciało.
Być może w mlecznobiałym napoju było coś poza alkoholem.
Damen szczytował dwa razy, ale nie ogarnęło go jeszcze zmęczenie.
Był z siebie bardzo zadowolony i pomyślał, że Vaskijki nie mają
jednak przypisywanej im wytrzymałości. Wtedy właśnie podeszła do
nich druga dziewczyna; powiedziała coś żartobliwym tonem do
Kashel, a następnie ulokowała się w ramionach zdumionego Damena.
Kashel usiadła, żeby ich lepiej widzieć, i powiedziała coś, co brzmiało
jak słowa pogodnej zachęty.
Gdy Damen sprostał nowemu wyzwaniu, a bębny znad pobliskiego
ogniska dudniły mu w uszach, poczuł, że do jego pleców przytula się
nowe ciało, i przekonał się, że dołączyła do nich więcej niż jedna
dziewczyna.

Ubranie sprawiało Damenowi trudności. Tasiemki go przerastały.


Po kilku próbach zdecydował, że nie potrzebuje koszuli. Całą swoją
uwagę musiał poświęcać podtrzymywaniu spodni.
Laurent spał już, kiedy Damen znalazł drogę do właściwego
namiotu, jednak gdy klapa się odchyliła poruszył się, a jego złote rzęsy
zadrżały i uniosły się.
Na widok Damena podparł się na łokciu i zamrugał szybko.
Potem wybuchnął bezgłośnym, niepohamowanym śmiechem,
zatykając usta grzbietem dłoni.
- Przestań - powiedział Damen. - Jeśli zacznę się śmiać, to się
przewrócę.
Zmrużył oczy, zobaczył drugi stos futer niedaleko posłania
Laurenta, a potem, nadludzkim wysiłkiem, zdołał tam chwiejnie dojść i
upaść jak długi. Wydawało się, że to największe osiągnięcie w jego
życiu. Przewrócił się na plecy i uśmiechnął się.
- Halvik ma mnóstwo dziewcząt - powiedział.
Ton głosu oddawał to, jak Damen się czuł - nasycony i zaspokojony,
wyczerpany i szczęśliwy. Futra były ciepłe, a on, cudownie ociężały,
znajdował się o krok od granicy snu.
- Przestań się śmiać — powiedział.
Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Laurent leży na boku, opiera głowę
na ręku i patrzy na niego rozjaśnionymi oczami.
- To bardzo pouczające. Wiem, że potrafisz powalić na ziemię pół
tuzina ludzi i nawet się przy tym nie spocić.
- Nie teraz. Teraz to niemożliwe.
- Właśnie widzę. Możesz czuć się zwolniony z porannych
obowiązków.
- To miło z twojej strony Nie mogę wstać. Będę tak sobie tutaj leżał.
Czy może czegoś potrzebujesz?
- O, już myślałem, że nie zapytasz - odparł Laurent. — Weź mnie do
łóżka.
Damen jęknął i zaczął się śmiać wbrew sobie, a zaraz potem
naciągnął futra na głowę. Usłyszał jeszcze rozbawione prychnięcie
Laurenta i to było wszystko, co do niego dotarło, zanim zawładnął nim
sen.

Droga powrotna o świcie była łatwa i przyjemna. Nieba nie


przesłaniała ani jedna chmura, a wschodzące słońce świeciło jasno -
dzień zapowiadał się pięknie. Damen był w dobrym humorze i
odpowiadało mu, że mogą jechać obok siebie i milczeć. Znajdowali się
w połowie drogi do Acquitartu, gdy przyszło mu do głowy, by zadać
pytanie:
- Negocjacje poszły dobrze?
- Z całą pewnością dysponujemy teraz znacznymi zasobami ich
życzliwości.
- Powinieneś częściej robić interesy z Vaskijkami.
Z tego stwierdzenia przebijało zadowolenie. Nastąpiła chwila ciszy.
W końcu, z nietypowym dla siebie wahaniem, Laurent zapytał:
- Czy to jest inaczej niż z mężczyzną?
- Tak - odparł Damen.
Z każdą osobą było inaczej. Damen nie powiedział tego na głos, bo
wydawało mu się to całkiem oczywiste. Przez moment myślał, że
zaraz usłyszy kolejne pytanie, ale Laurent tylko patrzył na niego bez
cienia zażenowania przeciągłym, badawczym spojrzeniem i nic nie
powiedział.
- Jesteś ciekawy? - zapytał Damen. - Czy to nie powinno być tabu?
- To jest tabu - przyznał Laurent.
Znowu nastąpiła chwila ciszy.
- Bękarty są przekleństwem dla rodu, sprawiają, że mleko
kwaśnieje, zboże usycha, a słońce ucieka z nieba. Ale mnie nie
przeszkadzają. Wszyscy moi wrogowie pochodzą z prawego łoża.
Kiedy wrócimy - dodał Laurent - powinieneś się chyba wykąpać.
Damen, który z całego serca zgadzał się z ostatnim zdaniem,
skierował się do łaźni, gdy tylko znaleźli się w Acquitarcie. Weszli do
komnaty Laurenta przez częściowo ukryte przejście, tak wąskie, że
Damen miał poważne trudności, by się przez nie przecisnąć. Kiedy
otworzył od środka drzwi komnaty i wyszedł na korytarz, znalazł się
twarzą w twarz z Aimerikiem.
Aimeric stanął jak wryty i zagapił się na Damena. Potem popatrzył
na drzwi komnaty Laurenta. Potem znowu na Damena. Damen
uświadomił sobie, że nadal promieniuje wyśmienitym humorem i
zapewne wygląda, jakby pieprzył się całą noc, a potem przepełznął
tajnym przejściem. Co zresztą było prawdą.
- Pukaliśmy, ale nikt nie odpowiadał — powiedział Aimeric. — Jord
wysłał ludzi, żeby cię znaleźli.
- Czy nastąpiło jakieś opóźnienie? - zapytał Laurent, który stanął
właśnie w drzwiach komnaty.
Laurent od stóp do głów był chłodny i nieskazitelnie ubrany. W
odróżnieniu od Damena wyglądał na odświeżonego i wypoczętego, a
jego włosy były zaczesane tak idealnie, że z jego fryzury nie wymykał
się ani jeden kosmyk. Aimeric znowu zaczął się gapić.
Potem jednak oprzytomniał i skoncentrował się na tym, co miał do
przekazania.
- Godzinę temu przyszły wieści. Na granicy miał miejsce atak.
ROZDZIAŁ XI

R avenel nie zostało wzniesione po to, by gościnnie witać obcych.


Gdy przejeżdżali przez bramę, Damen czuł dostojeństwo i potęgę
tej twierdzy. Jeśli obcym był książę obibok, który zaszczycił swoją
obecnością granicę tylko dlatego, że został do tego nakłoniony prośbą i
groźbą przez swojego wuja, powitanie było jeszcze chłodniejsze.
Dworzanie, którzy zgromadzili się na podwyższonej trybunie na
wielkim dziedzińcu Ravenel, wyglądali równie nieprzystępnie jak
kamienne blanki na murach. Jeśli obcym był Akielończyk, powitanie
było wrogie; gdy Damen wszedł za Laurentem na podwyższenie, fala
gniewu i niezadowolenia z powodu jego obecności wydała się niemal
fizycznie wyczuwalna.
W najśmielszych snach nie przypuszczał, że kiedyś postawi stopę
we wnętrzu Ravenel, że ogromna krata uniesie się, a drewniane
skrzydła bramy zostaną odryglowane i otwarte, by wpuścić go w
obrębs, zaszczepił w nim szacunek dla potężnych verańskich fortec.
Sam zakończył kampanię wojenną pod Marlas. Zdobycie Ravenel i
wkroczenie na północ wymagałoby długotrwałego oblężenia, a także
zużycia gigantycznych zasobów. Theomedes był zbyt doświadczony,
by wikłać się w kosztowną, czasochłonną wyprawę wojenną, przez
którą mógłby stracić poparcie kyrosów i która mogła doprowadzić do
destabilizacji Akielos.
Fortaine i Ravenel pozostały niewzruszone i stanowiły dominującą
siłę militarną w tym regionie.
Rzucające się w oczy i potężne, wymusiły na Akielończykach
wzniesienie równie dobrze uzbrojonych i licznie obsadzonych
budowli obronnych. W efekcie na granicy roiło się od garnizonów i
żołnierzy obu stron, które teoretycznie nie pozostawały w stanie
wojny, ale nigdy nie osiągnęły prawdziwego pokoju. Zbyt wielu
żołnierzy i zbyt mało walk - kumulującej się agresji nie były w stanie
rozładować pojedyncze wypady i potyczki, za które żadna ze stron nie
zamierzała brać odpowiedzialności. Nie były w stanie jej rozładować
także oficjalnie zorganizowane, formalne wyzwania i turnieje,
podczas których obowiązywały jasne zasady, a obecność widzów i
poczęstunku pozwalała obu stronom z uśmiechem zabijać się
nawzajem.
Roztropny władca powierzyłby nadzorowanie tego kruchego
impasu doświadczonemu dyplomacie, a nie Laurentowi, którego
obecność była jak pojawienie się osy podczas uczty pod gołym niebem
- irytująca dla wszystkich.
- Wasza Wysokość, spodziewaliśmy się, że przy- będziesz dwa
tygodnie temu. Słyszeliśmy jednak, że zatrzymały cię gospody w
Nesson - powiedział lord Touars. - Mam nadzieję, że uda nam się
zapewnić ci równie przyjemne rozrywki.
Touars, lord Ravenel, miał szerokie bary żołnierza i bliznę biegnącą
od kącika powieki aż do ust. Kiedy mówił te słowa, patrzył na Laurenta
z całkowitą obojętnością. Stojący koło niego jego najstarszy syn,
Thevenin, blady i pulchny chłopiec mający może dziewięć lat,
wpatrywał się w Laurenta z takim samym wyrazem twarzy.
Czekający za nimi dworzanie, którzy także uczestniczyli w
powitaniu, stali całkowicie nieruchomo. Damen czuł na sobie ich
wzrok, twardy i nieżyczliwy. To byli mieszkańcy terenów
przygranicznych, którzy przez całe życie walczyli z Akielos. Ponadto
wszyscy tutaj słyszeli już wiadomość, która dotarła do Laurenta o
poranku — akieloński atak zmiótł z powierzchni ziemi wieś Breteau.
Wojna wisiała w powietrzu.
- Nie przybyłem tutaj, by szukać rozrywki, ale by usłyszeć raporty
o ataku, który dziś rano miał miejsce na granicy mojego kraju —
powiedział Laurent. - Zwołaj swoich dowódców i doradców w wielkiej
sali.
Obyczaj nakazywał, by pozwolić gościom odpocząć i się przebrać,
ale lord Touars tylko skinął dłonią, a zgromadzeni dworzanie wycofali
się do wnętrza zamku. Damen odwrócił się, by dołączyć do reszty
oddziału, ale został zaskoczony zwięzłym rozkazem Laurenta:
- Nie. Chodź ze mną.
Damen popatrzył znowu na potężne mury. To nie był właściwy
moment, by Laurent dawał upust swoim despotycznym zapędom. Przy
wejściu do wielkiej sali sługa w liberii zastąpił im drogę i skłonił się
lekko.
- Wasza Wysokość, lord Touars wolałby, żeby akieloński niewolnik
nie wchodził do sali.
- Ja wolałbym, żeby wszedł - oznajmił krótko Laurent i ruszył dalej,
a Damen musiał pójść w jego ślady.
To wszystko nie przypominało spektaklu, jakim zwykle był wjazd
księcia do miasta; nie było parady, widowiska ani wielodniowej uczty
wyprawionej przez lorda. Laurent jechał na czele swojego oddziału
bez żadnej pompy, ale mimo to ludzie wychodzili na ulice i wyciągali
szyje, by zobaczyć choćby błysk złotych włosów. Wszelka niechęć,
którą prości ludzie mogliby żywić do Laurenta, znikała na jego widok,
zastąpiona ekstatycznym uwielbieniem. Tak było w Arles i we
wszystkich mijanych miastach. Złoty książę prezentował się najlepiej
oglądany z odległości sześćdziesięciu kroków, spoza zasięgu jego
toksycznej natury.
Damen od przyjazdu przyglądał się fortyfikacjom Ravenel. Teraz
oszacował rozmiary wielkiej sali - obszernej i także mogącej pełnić
funkcje obronne, z drzwiami sięgającymi wysokości piętra. Można tu
było wezwać cały garnizon, by wydać rozkazy, a potem rozesłać
żołnierzy sprawnie i szybko na obwód forteczny. Mogło to być także
schronienie, gdyby wrogowi udało się sforsować mury. Damen
zgadywał, że w fortecy stacjonuje jakieś dwa tysiące wojska. To było
więcej niż trzeba, by zmiażdżyć oddział Laurenta, liczący stu
siedemdziesięciu pięciu konnych. Jeśli wjechali w pułapkę, było już po
nich.
Następna osoba, która zastąpiła im drogę, nosiła ciężkie
naramienniki i płaszcz. Okrycie wyglądało arystokratycznie. Odziany
w nie mężczyzna odezwał się:
- Akielończyk nie ma czego szukać wśród prawdziwych mężczyzn.
Wasza Wysokość z pewnością to zrozumie.
- Czy obecność mojego niewolnika cię niepokoi? - zapytał Laurent.
— Mogę to zrozumieć. Tylko prawdziwy mężczyzna potrafiłby sobie z
nim poradzić.
- Potrafię sobie radzić z Akielończykami, ale nie zapraszam ich do
domu.
- Ten Akielończyk jest członkiem mojego dworu - poinformował
Laurent. — Zejdź nam z drogi, kapitanie.
Mężczyzna cofnął się. Laurent zajął miejsce przy długim
drewnianym stole, a lord Touars usiadł po jego prawej ręce. Damen
rozpoznawał część osób na podstawie opisów, jakie dawniej słyszał.
Mężczyzną w naramiennikach i płaszczu był Enguerran, dowódca
wojsk lorda Touarsa. Nieco dalej przy stole siedział doradca Hestal.
Dołączył do nich także dziewięcioletni Thevenin.
Damenowi nie zaproponowano miejsca. Stanął za Laurentem, po
lewej stronie, i zobaczył, że do sali wchodzi jeszcze jeden mężczyzna -
mężczyzna którego Damen znał doskonale, chociaż teraz po raz
pierwszy miał okazję powitać go z podniesionym czołem, a nie
związany jak prosiak.
To był ambasador w Akielos, a także członek Rady Konsulów przy
regencie, lord Fortaine i ojciec Aimerica.
- Konsulu Guionie - powitał go Laurent.
Guion nie powitał Laurenta, pozwolił tylko, by na jego twarzy
odmalował się wyraźny niesmak na widok Damena.
- Widzę, że przyprowadziłeś do stołu dziką bestię. Gdzie jest
kapitan powołany przez twojego wuja?
- Przebiłem mu ramię mieczem, a potem kazałem go rozebrać i
wygnać z oddziału — odparł Laurent.
Nastąpiła chwila ciszy. Konsul Guion zmienił taktykę.
- Twój wuj wie o tym?
- Że wykastrowałem jego psa? Tak. Nie wydaje ci się, że mamy
teraz ważniejsze tematy?
Przeciągającą się ciszę przerwał kapitan Enguerran.
- Słuszna uwaga — powiedział tylko.
Zaczęła się dyskusja na temat ataku.

Damen usłyszał pierwszy raport dopiero rano, w Acquitarcie.


Akielończycy starli z powierzchni ziemi verańską wioskę. To nie
wzbudziło jego gniewu. Atak był odwetem, ponieważ dzień wcześniej
verański wypad zrujnował jedną z akielońskich wsi. Damen był
przyzwyczajony do uczucia złości, które towarzyszyło mu w trakcie
rozmów z Laurentem, więc udało mu się zachować spokój podczas
późniejszej dyskusji. Wuj Laurenta zapłacił bandytom, żeby zniszczyli
akielońską wieś. Tak. Zginęli ludzie. Tak. Czy Laurent wiedział, że tak
się stanie? Tak.
Laurent mówił to wszystko z całkowitym spokojem.
- Wiedziałeś, że mój wuj chce sprowokować konflikt na granicy.
Niby jak inaczej miałby to zrobić?
Po tamtej rozmowie Damenowi nie pozostawało nic innego, jak
tylko wsiąść na konia i jechać do Ravenel, a przez całą drogę wbijać
wzrok w złocistą głowę przed nim i wiedzieć, że jakkolwiek by tego
pragnął, nie może obarczać Laurenta winą za te ataki.
Pierwsze raporty w Acquitarcie nie przekazywały informacji o
skali akielońskiego odwetu. Atak rozpoczął się przed świtem. To nie
była mała grupka zbrojnych, nikt nie próbował udawać, że to
przypadkowa napaść rabunkowa. To był pełny akieloński oddział,
uzbrojony po zęby i przybyły, by wziąć odwet za najazd na jedną z
akielońskich wsi. Zanim wstało słońce, zdążyli zamordować kilkuset
mieszkańców Breteau, wśród nich Adrica i Charrona, przedstawicieli
pomniejszej szlachty, którzy przybyli wraz z niewielką obstawą z
obozu oddalonego o jakąś milę, by walczyć w obronie wieśniaków.
Akielończycy podpalili domy i zaszlachtowali zwierzęta gospodarskie.
Zabijali mężczyzn i kobiety. Także dzieci.
To właśnie Laurent po pierwszej rundzie rozmów w wielkiej sali
zadał pytanie:
- Została zaatakowana także akielońska wieś?
Damen popatrzył na niego z zaskoczeniem.
- Miał miejsce atak. Na mniejszą skalę. Nie odpowiadamy za niego -
padła odpowiedź.
- Kto go przeprowadził?
- Bandyci, górskie klany, jakie to ma znaczenie? Akielończycy
wykorzystają każdą wymówkę, by przelać krew.
- Czyli nie staraliście się ustalić sprawców tamtego ataku? - upewnił
się Laurent.
Odpowiedział mu lord Touars:
- Gdybym wiedział, kto za tym stoi, uścisnąłbym mu rękę i
odesłałbym go do domu z podziękowaniem.
Laurent odchylił się na krześle i popatrzył na syna Touarsa,
Thevenina.
- Czy wobec ciebie też jest tak pobłażliwy? — zapytał.
- Nie — odparł nieostrożnie Thevenin i natychmiast poczerwieniał,
gdy ojciec spojrzał na niego czarnymi oczami.
- Książę ma gołębie serce — oznajmił konsul Guion, nie odrywając
wzroku od Damena — i najwyraźniej nie ma ochoty obwiniać o nic
Akielończyków.
- Nie obwiniam os za to, że roją się, gdy ktoś kopnie ich gniazdo —
odparł Laurent. — Zastanawiam się natomiast, kto chciał, żebym został
pożądlony.
Znowu zapadła cisza. Lord Touars przeniósł na chwilę zimne
spojrzenie na Damena.
- Nie będziemy dyskutować dalej o tych sprawach w obecności
Akielończyka. Odeślij go.
- Zrób uprzejmość lordowi Touarsowi i opuść nas - powiedział
Laurent, nie odwracając się.
Wcześniej Laurent pokazał, że umie postawić na swoim. Teraz mógł
zyskać jeszcze więcej, demonstrując, że Damen wykonuje jego
rozkazy. To było spotkanie, które mogło zapoczątkować wojnę - lub
też jej zapobiec. Damen wiedział, że ta narada może zadecydować o
przyszłości Akielos. Skłonił się i zrobił, co mu polecono.

Po wyjściu z sali ruszył wzdłuż murów twierdzy, starając się


otrząsnąć z lepkiej sieci verańskich intryg i manewrów politycznych.
Lord Touars chciał walczyć. Konsul Guion otwarcie podżegał do
wojny. Damen starał się nie myśleć o tym, że przyszłość jego kraju
zależała teraz od talentów negocjacyjnych Laurenta.
Rozumiał, że pograniczni lordowie byli najzagorzalszymi
zwolennikami regenta. Pochodzili z jego pokolenia. Przez ostatnie
sześć lat mogli liczyć na jego łaskę. Poza tym ich przygraniczne
posiadłości mogłyby najwięcej stracić, gdyby krajem zaczął rządzić
młody, niepewny i niedoświadczony książę.
Damen szedł przed siebie i przyglądał się murom. Kapitan Ravenel
utrzymywał je w nienagannym stanie. Damen widział w regularnych
odstępach posterunki wartowników oraz dobrze zorganizowane
zabezpieczenia.
- Ty tam! Co tu robisz?
- Jestem z Gwardii Książęcej. Dostałem rozkaz, by wrócić do
baraków.
- Jesteś po przeciwnej stronie fortu.
Damen uniósł brwi i otworzył szeroko oczy, po czym wyciągnął
rękę.
- Tam jest zachód?
- Nie, tam jest zachód - poprawił go żołnierz i skinął na jednego ze
swoich kolegów. — Odprowadź go do baraków, w których stacjonują
ludzie księcia.
W następnej chwili Damen poczuł mocny uścisk na przedramieniu.
Był sterowany w ten sposób aż do wejścia do baraków, gdzie
zostawiono go przed stojącym na warcie Huetem.
- Pilnujcie go, żeby znowu się gdzieś nie włóczył.
Huet uśmiechnął się.
- Zabłądziłeś?
- Tak.
Uśmiech stał się jeszcze szerszy
- Zbyt zmęczony, żeby się skoncentrować?
- Nikt nie pokazał mi drogi.
- Jasne. - Znowu wymowny uśmiech.
Oczywiście było jeszcze i to. Rano Aimeric uraczył innych bardzo
osobliwą opowieścią, która robiła się coraz ciekawsza z każdym
powtórzeniem. Damen cały dzień był obdarzany uśmiechami i
klepany po plecach. Laurenta z kolei obdarzano spojrzeniami pełnymi
nowego podziwu. Podwładni nabrali do niego jeszcze większego
szacunku, gdy stało się jasne, że cokolwiek wcześniej sądzono o jego
obyczajach w łożu, książę wyraźnie trzymał swojego barbarzyńskiego
niewolnika bardzo krótko.
Damen ignorował to. To nie była pora na tak trywialne sprawy.
Jord wydawał się zaskoczony jego szybkim powrotem, ale
powiedział, że Paschal prosił o przydzielenie mu kogoś do pomocy.
Damen powinien mieć trochę wolnego czasu, ponieważ książę
najprawdopodobniej będzie siedział na naradzie przez całą noc,
starając się wlać trochę oleju do tych zakutych przygranicznych łbów.
Damen powinien był się domyślić, jeszcze zanim wszedł do długiej
komnaty, o co może chodzić.
- Jord cię przysłał? - zapytał Paschal. - Ma niezłe wyczucie ironii.
- Mogę sobie pójść — zaproponował Damen.
- Nie, prosiłem o kogoś silnego. Zagotuj mi wodę.
Damen zagotował wodę i przyniósł ją Paschalowi, który właśnie
zajmował się opatrywaniem rannych żołnierzy.
Damen nie odzywał się i po prostu wykonywał polecenia Paschala.
Jeden z mężczyzn miał rozpiętą koszulę, odsłaniającą ranę na
ramieniu, blisko szyi. Damen rozpoznał ukośne cięcie, które
Akielończycy ćwiczyli, by wykorzystać słabe punkty verańskiej zbroi.
Paschal pracował i jednocześnie udzielał wyjaśnień.
- Kilku niskiego stanu służących Adrica przeżyło. Zostali tutaj
przywiezieni, ale musieli pokonać kilka mil na trzęsącym się wozie.
Zaprowadzono ich do miejscowych medyków, którzy, jak sam widzisz,
niewiele zrobili. Nisko urodzeni, którzy nie są żołnierzami, są
opatrywani w ostatniej kolejności. Podaj mi tamten nóż. Czy masz
żołądek równie silny jak ramiona? Przytrzymaj tego człowieka. W ten
sposób.
Damen widział już wcześniej lekarzy przy pracy. Jako dowódca
robił obchód szpitala polowego. Sam także miał na ten temat
podstawową wiedzę - wpojono mu ją, na wypadek gdyby
kiedykolwiek został ranny i oddzielony od swoich podwładnych.
Kiedy był chłopcem, taka perspektywa wydawała mu się ekscytująca,
chociaż wtedy była niezwykle mało prawdopodobna. Dzisiaj po raz
pierwszy w życiu pracował u boku lekarza starającego się zatrzymać
uchodzące ludzkie życie. To była niekończąca się, absorbująca i ciężka
praca fizyczna.
Raz czy dwa spojrzał na nosze, stojące w cieniu na końcu sali i
przykryte prześcieradłem. Po kilku godzinach zasłona na drzwiach
została odsunięta i przywiązana, a do pomieszczenia weszło kilka
osób.
Byli niskiego stanu, trzech mężczyzn i kobieta, a ten, który
przywiązał zasłonę, zaprowadził ich do noszy. Kobieta usiadła przy
nich ciężko i wydała stłumiony jęk.
Była to służąca, być może praczka, sądząc po przedramionach i
czepku. Wyglądała na dość młodą, więc Damen zastanawiał się, czy
był to jej mąż, czy też może krewny, kuzyn lub brat.
- Wracaj do kapitana — powiedział cicho Paschal do Damena.
- Zostawiam cię tutaj - odparł Damen, kiwając głową.
Kobieta obejrzała się. Miała mokre oczy. Damen domyślił się, że
usłyszała jego akcent. Wiedział, że wygląda jak typowy Akielończyk z
południowych prowincji, ale sam wygląd nie musiałby świadczyć o
jego narodowości tutaj, na granicy. Zdradził się dopiero wtedy, gdy się
odezwał.
- Co tu robi jeden z nich? - zapytała kobieta.
- Idź - powiedział Paschal, ale było już za późno.
- Ty to zrobiłeś. Twoi ludzie. — Kobieta wyminęła Paschala, który
próbował zastąpić jej drogę.
To nie było przyjemne. Kobieta była silna, w kwiecie wieku, z
mięśniami wyrobionymi czerpaniem wody i używaniem kijanek do
prania pościeli. Damen musiał się naprawdę postarać, żeby
przytrzymać ją za nadgarstki, a jeden ze stołów Paschala został przy
tym przewrócony. Potrzeba było dwóch z towarzyszących kobiecie
mężczyzn, by w końcu ją odciągnąć. Damen uniósł dłoń do policzka,
zadrapanego jej paznokciem. Na palcach zobaczył smugę krwi.
Zabrali ją z sali. Paschal bez słowa zaczął podnosić swoje przyrządy.
Niedługo potem mężczyźni wrócili po ciało leżące na drewnianych
noszach.
Jeden z nich zatrzymał się przed Damenem i popatrzył na niego
nieruchomym wzrokiem. Potem splunął mu pod stopy. Mężczyźni
wyszli.
Damen czuł w ustach nieprzyjemny smak. Z całkowitą jasnością
pamiętał herolda, który splunął na ziemię przed jego ojcem w
namiocie pod Marlas. Tamten mężczyzna miał taki sam wyraz twarzy.
Popatrzył na Paschala. Wiedział, jacy są Veranie.
- Nienawidzą nas.
- A czego się spodziewałeś? - zapytał Paschal. - Najazdy zdarzają się
regularnie, a zaledwie sześć lat temu ci ludzie zostali wygnani ze
swoich domów, ze swoich gospodarstw. Widzieli, jak z rąk
Akielończyków giną ich przyjaciele i rodziny, a dzieci są zabierane w
niewolę.
- Oni także nas zabijali - przypomniał Damen. - Delpha została
odebrana Akielos za czasów króla Euandrosa. To słuszne, że znowu
jest pod akielońskim panowaniem.
- Zaiste, jest — powiedział Paschal. — Na razie.

Chłodne błękitne spojrzenie Laurenta nie zdradzało, co wydarzyło


się podczas spotkania. Nie wyrażało nawet zmęczenia jego długością —
czterema godzinami rozmów. Książę nadal miał na sobie kaftan i buty
do jazdy konnej. Popatrzył wyczekująco na Damena.
- Czekam na raport.
- Nie udało mi się obejść całej twierdzy, zatrzymano mnie po
zachodniej stronie. Powiedziałbym jednak, że stacjonuje tu jakieś
tysiąc pięćset, tysiąc siedemset wojska. Wydaje się, że to zwykły
rozmiar garnizonu Ravenel. Magazyny są w miarę pełne, ale nie
całkowicie wypełnione. Nie widziałem żadnych przygotowań do
walki, poza zwiadowcami i podwojonymi od rana wartami. Wydaje mi
się, że ten atak ich zaskoczył.
- Na naradzie było to samo. Lord Touars nie zachowywał się jak
człowiek, który spodziewał się walki, nawet jeśli naprawdę by jej
chciał.
- Czyli przygraniczni lordowie nie współdziałają z twoim wujem,
by wywołać wojnę — stwierdził Damen.
- Nie wydaje mi się, żeby współdziałał z nim lord Touars -
potwierdził Laurent. - Pojedziemy do Breteau. Zyskałem nam dwa czy
trzy dni. To nie było łatwe. Ale tyle czasu trzeba, żeby dotarły jakieś
wiadomości od mojego wuja, a lord Touars nie zaryzykuje wywołania
wojny z Akielos w pojedynkę.
Dwa czy trzy dni. Wojna zbliżała się szybko, była już widoczna na
horyzoncie. Damen odetchnął głęboko. Na długo zanim oddziały
zgromadzą się po obu stronach granicy, on powróci, by walczyć po
stronie Akielos.
Popatrzył na Laurenta i spróbował sobie wyobrazić, że stają
naprzeciwko siebie na polu bitwy. Dał się porwać energii
skoncentrowanej na tworzeniu czegoś. Determinacja Laurenta była
zaraźliwa, wydawało się, że potrafi on wygrywać mimo wszelkich
przeciwności. Ale to nie była ucieczka przez miasto ani gra w karty.
To byli najpotężniejsi lordowie Vere rozwijający sztandary wojenne.
- W takim razie pojedziemy do Breteau - powiedział Damen.
Wstał i zajął się ostatnimi wieczornymi obowiązkami, nie patrząc
na Laurenta.

Nie pojawili się w Breteau jako pierwsi. Lord Touars wysłał oddział
żołnierzy, którzy mieli ochraniać to, co pozostało, a także pochować
lub spalić ciała, by uniknąć wybuchu zarazy i nie przyciągać
padlinożerców.
To był nieduży oddział, a jego członkowie ciężko pracowali.
Wszystkie chaty, stodoły i inne budynki gospodarcze zostały
sprawdzone w poszukiwaniu ocalałych. Nieliczni, których udało się
znaleźć, zostali zabrani do namiotu lekarza.
Powietrze było przesiąknięte zapachem palonego drewna i słomy,
ale ogień się nie rozprzestrzeniał. Pożary zostały ugaszone. Doły były
już częściowo wykopane.
Wzrok Damena przesuwał się po opuszczonych chatach, złamanym
drzewcu włóczni sterczącym z nieruchomej sylwetki na ziemi,
pozostałościach biesiady i przewróconych kubkach wina. Wieś
walczyła z napastnikami. Tu i ówdzie można było dostrzec zabitych
Veran, którzy nadal trzymali motyki, kamienie, nożyce do strzyżenia
owiec lub inne improwizowane bronie, jakie wieśniacy mogli mieć
pod ręką.
Ludzie Laurenta okazali szacunek, pracując ciężko i w milczeniu.
Metodycznie zbierali ciała, obchodząc się z nimi łagodniej, jeśli
zabitym było dziecko. Wydawało się, że nie pamiętają, kim jest
Damen. Dostawał takie same zadania jak oni i pracował u ich boku.
Czuł się skrępowany, miał świadomość, że jest tu intruzem, a jego
obecność uchybia szacunkowi dla poległych. Zobaczył, że Lazar
przykrywa płaszczem ciało kobiety i wykonuje nad nim pożegnalny
gest, tak jak to było w zwyczaju na południu. Aż do kości przenikała go
świadomość, jak bezbronne było to miejsce.
Powtarzał sobie, że był to odwet za napad na Akielos. Oko za oko.
Rozumiał nawet, jak i dlaczego mogło do tego dojść.
Atak na akielońską wieś wymagał reakcji, ale verańskie garnizony
na granicy były zbyt silne. Nawet sam Theomedes, ze wsparciem
wszystkich kyrosów, nie rzuciłby wyzwania Ravenel. Ale mniejszy
oddział akielońskich żołnierzy mógł przekroczyć granicę w punkcie
pomiędzy dwiema twierdzami, wedrzeć się w głąb Vere, znaleźć
niebronioną wieś i ją zniszczyć.
Laurent podszedł do niego.
- Niektórzy przeżyli — powiedział. - Chciałbym, żebyś ich
przesłuchał.
Damen pomyślał o praczce, z którą się szamotał.
- Nie powinienem...
- To Akielończycy - wyjaśnił krótko Laurent.
Damen odetchnął głęboko. Nie podobało mu się to ani trochę.
- Gdyby Veranie zostali schwytani po takim ataku na wieś w
Akielos, zostaliby straceni - powiedział ostrożnie.
- Zostaną straceni - odparł Laurent. - Sprawdź, co wiedzą o ataku w
Akielos, który był przyczyną tego najazdu.
Damen spodziewał się, że akieloński więzień będzie skuty, jednak
gdy podszedł do posłania w ciemnym wnętrzu chaty, przekonał się, że
żadne zabezpieczenia nie były potrzebne. Mężczyzna był
półprzytomny, oddychał głośno, a rana na jego brzuchu została
opatrzona. Nie było jednak szans, by mogła się zagoić.
Damen usiadł przy posłaniu. Nieznany mu mężczyzna miał gęste,
kręcone, ciemne włosy, a także ciemne oczy z długimi rzęsami. Włosy
były posklejane od potu, który pokrywał też czoło. Oczy miał otwarte
i przyglądał się Damenowi.
Damen zapytał w ojczystym języku:
- Czy możesz mówić?
Mężczyzna odetchnął z nieprzyjemnym rzężeniem.
- Jesteś Akielończykiem - powiedział.
Był młodszy, niż Damen w pierwszej chwili sądził. Miał jakieś
dziewiętnaście albo dwadzieścia lat.
- Jestem Akielończykiem — przyznał Damen.
- Czy... odbiliśmy tę wieś?
Ten człowiek zasługiwał na szczerość. Był rodakiem Damena i leżał
na łożu śmierci.
- Służę księciu Vere - powiedział Damen.
- Przynosisz hańbę swojej krwi - oznajmił żołnierz głosem ciężkim
od nienawiści. Włożył w te słowa całą siłę, jaka mu jeszcze pozostała.
Damen poczekał, aż spazm bólu, który ogarnął rannego, przejdzie, a
oddech znów podejmie ciężki rytm, jaki słyszał wcześniej, wchodząc
do chaty. Potem zapytał:
- Czy ten atak został sprowokowany najazdem w Akielos?
Znowu cięższy oddech.
- Czy twój verański pan kazał ci o to zapytać?
- Tak.
- Powiedz mu... że jego tchórzliwy najazd w Akielos zabił mniej niż
my. — W tych słowach brzmiała duma.
Gniew nie był do niczego przydatny. Nadciągnął całą falą, więc
przez długą chwilę Damen nie odzywał się, patrzył tylko nieruchomo
na umierającego mężczyznę.
- Gdzie miał miejsce tamten atak?
Mężczyźnie wyrwało się coś, co przypominało pełen goryczy
śmiech. Damen uznał, że nie usłyszy nic więcej, ale po chwili padło:
- Tarasis.
- Zrobili to bandyci z górskich klanów?
Tarasis leżało u podnóża gór.
- Byli opłaceni.
- Czy przyjechali zza gór?
- Co to obchodzi... twojego pana?
- Stara się powstrzymać tego, który zaatakował Tarasis.
- Tak ci powiedział? Kłamie.To Veranin. On... wykorzysta cię do
własnych celów, tak jak wykorzystuje cię teraz, przeciwko twoim
pobratymcom.
Słowa padały z coraz większym trudem. Damen przyjrzał się
wymęczonej twarzy, przesiąkniętym potem włosom. Odezwał się
innym tonem:
- Jak masz na imię?
- Naos.
- Czy walczyłeś w oddziałach Makedona? - Damen zauważył pas
naznaczony nacięciami. - On zawsze niechętnie przyjmował rozkazy,
nawet od Theomedesa. Ale zawsze był lojalny wobec swoich ludzi.
Musiał uznać, że spotkała ich ogromna niesprawiedliwość, skoro
zdecydował się złamać przymierze zawarte przez Kastora.
— Kastor to fałszywy król — odpowiedział Naos. - Damianos...
powinien był zostać władcą. On był księciobójcą. On wiedział, jacy są
Veranie. To kłamcy. Oszuści. On nigdy... nie pchałby się do ich łożnic...
tak jak zrobił to Kastor.
— Masz rację — powiedział po dłuższej chwili Damen. — No cóż,
Naosie, Vere mobilizuje swoje oddziały. Niewiele już można zrobić, by
powstrzymać wojnę, której pragniesz.
— Niech przyjdą... verańscy tchórze, kryjący się w twierdzach...
bojący się otwartej walki... Niech wyjdą stamtąd... a my ich
usieczemy... tak jak na to zasługują.
Damen nic nie odpowiedział, myślał tylko o bezbronnej wsi, w
której się znajdowali, teraz już milczącej i nieruchomej. Został z
Naosem, dopóki nie ucichł rzężący oddech. Potem podniósł się,
wyszedł z chaty, przeszedł przez wieś i wrócił do verańskiego
obozowiska.
ROZDZIAŁ XII

D amen przekazał to, czego dowiedział się od Naosa, w krótkich


słowach i bez zbędnych komentarzy. Kiedy skończył, Laurent
odezwał się głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji:
- Niestety słowo martwego Akielończyka nie jest nic warte.
- Zanim jeszcze mnie do niego wysłałeś, wiedziałeś, że odpowiedzi
będą prowadziły na pogórze. Te ataki wyliczono tak, żeby zbiegły się z
twoim przyjazdem. Chcą cię odciągnąć od Ravenel.
Laurent rzucił Damenowi przeciągłe, zamyślone spojrzenie.
- Tak - powiedział w końcu. - Pułapka się zatrzaskuje i nie można
na to nic poradzić.
Na zewnątrz namiotu Laurenta wciąż trwały ponure porządki.
Damen, idąc osiodłać konie, minął Aimerica, który ciągnął poszycie
namiotu, trochę zbyt ciężkie dla niego. Damen popatrzył na zmę-
czoną twarz Aimerica i jego zakurzone ubranie. Ten chłopak bardzo
oddalił się od luksusów domu rodzinnego. Damen po raz pierwszy
zastanowił się, co musiał czuć, sprzymierzając się z przeciwnikiem
swojego ojca.
- Wyjeżdżasz z obozu? - Aimeric popatrzył na niesione przez
Damena pakunki. - Dokąd się wybierasz?
- Nie uwierzyłbyś, nawet gdybym ci powiedział - zapewnił go
Damen.

W tym przypadku dodatkowi ludzie nie przydaliby się do niczego,


liczyły się tylko szybkość, dyskrecja i znajomość terenu. Jeżeli chciało
się znaleźć dowody na to, że wśród wzgórz kryje się oddział
odpowiedzialny za atak, trzeba było unikać tętentu kopyt i lśniących,
wypolerowanych hełmów, które mogłyby zdradzić ich obecność.
Gdy poprzednio Laurent postanowił oddalić się od swoich ludzi,
Damen się temu sprzeciwiał. Twojemu wujowi właśnie o to chodzi.
Jeśli odłączysz się od oddziału, będzie mu łatwiej się ciebie pozbyć —
powiedział pod Nesson. Tym razem nawet nie próbował się kłócić,
chociaż Laurent zaproponował wyprawę na jeden z najgęściej
obsadzonych siłami zbrojnymi fragmentów granicy.
Wybrali trasę, która wymagała jechania przez cały dzień na
południe, a potem skręcenia na pogórze. Zamierzali znaleźć
jednoznaczne ślady obozu wojskowego. Jeśliby się to nie udało, chcieli
spróbować spotkania z lokalnymi klanami. Mieli na to dwa dni.
Po godzinie od reszty oddziału księcia dzieliło ich dobre kilka mil.
Wtedy właśnie Laurent ściągnął wodze i objechał konia Damena.
Przyglądał się Damenowi, jakby na coś czekał.
- Myślisz, że zamierzam cię sprzedać najbliższemu akielońskiemu
oddziałowi? — zapytał Damen.
- Jestem niezłym jeźdźcem — odparł Laurent.
Damen popatrzył na odległość dzielącą ich konie - jakieś trzy
długości. Nie dawało to zbytniej przewagi na starcie. Okrążali się teraz
nawzajem.
Był przygotowany na moment, gdy Laurent szturchnął piętami
konia. Ziemia przemykała pod nimi, a tak szybka jazda utrudniała
oddychanie.
Nie mogli utrzymać takiego tempa. Nie mieli koni na zmianę, a
najbliższy stok był porośnięty rzadkim lasem, który wymuszał
kluczenie wśród drzew i w którym galop ani cwał nie wchodziły w
rachubę. Zwolnili, szukając ścieżki wśród leżących na ziemi liści. Było
wczesne popołudnie, słońce stało jeszcze wysoko na niebie, a jego
promienie sączyły się przez wysokie drzewa, tworząc plamy na ziemi
i oświetlając liście. Do tej pory Damen zawsze jeździł na dłuższe
wyprawy w dużej grupie, nigdy nie wybierał się na misję z jednym
kompanem.
Przekonał się, że to przyjemne uczucie, patrzeć na beztrosko
jadącego przed nim Laurenta. Dobrze było wiedzieć, że wynik tej
wyprawy zależy od jego własnych umiejętności, a nie od tego, co
zrobią inni.
Domyślał się, że pograniczni lordowie, niechętnie zbaczający z raz
obranej drogi, znajdą jakiś sposób, by odrzucić lub zignorować
wszelkie dowody, które nie będą pasować do ich planów. On jednak
był tutaj, by po nici, której koniec znajdował się w Breteau, dotrzeć do
kłębka, niezależnie od wszystkiego. Był tutaj, aby poznać prawdę. Ta
myśl przynosiła mu satysfakcję.
Po kilku godzinach Damen wyłonił się spomiędzy drzew i wjechał
na polanę nad potokiem. Laurent już tam czekał, dając odpocząć
swojemu wierzchowcowi. Potok miał bystry, przejrzysty nurt. Książę
poluzował wodze o jakieś sześć cali i pozwolił koniowi wyciągnąć
szyję. Siedział swobodnie w siodle, podczas gdy jego wierzchowiec
pochylił łeb i sięgał do wody, prychając nad powierzchnią strumienia.
Zrelaksowany w słońcu Laurent patrzył na zbliżającego się Damena
jak na wyczekiwanego znajomego. Za jego plecami słońce lśniło na
wodzie. Damen pozwolił swojemu koniowi napić się trochę, zanim
skierował go dalej.
Ciszę przeszył odgłos akielońskiego rogu. Dźwięk był nagły i głośny.
Ptaki na pobliskich drzewach także zaczęły hałasować i poderwały się
z gałęzi. Laurent gwałtownie obrócił konia w kierunku źródła dźwięku
- granie rogu dobiegało zza grzbietu wzgórza, co można było poznać
także po spłoszonych ptakach. Laurent rzucił Damenowi tylko jedno
spojrzenie i pogonił swojego wierzchowca naprzód, na wzgórze.
Kiedy jechali pod górę, w szum wartkiego potoku zaczął wdzierać
się kolejny odgłos, tak jakby wiele stóp maszerowało w różnym
tempie. Damen znał ten dźwięk. Jego źródłem nie były skórzane buty
uderzające o ziemię, ale końskie kopyta zmieszane ze skrzypieniem
kół i szczękiem zbroi, które łączyły się w nierytmiczną kakofonię.
Laurent ściągnął konia, kiedy wraz z Damenem jednocześnie
znaleźli się na szczycie wzgórza, ukryci za granitowymi skałami.
Damen wyjrzał zza nich ostrożnie. Żołnierze maszerowali przez
dolinę w dole - idealnie równe szeregi czerwonych płaszczy. Z tej
odległości Damen widział trębacza dmącego w róg, skręcony
instrument z kości słoniowej wykończonej brązem. Łopoczące na
wietrze sztandary należały do generała Makedona.
Damen znał Makedona. Ten szyk militarny, waga zbroi, ciężar
drzewca włóczni w dłoni - wszystko to było znajome. Wspomnienie
domu i tęsknota za nim niemal go obezwładniły. Byłoby cudownie
dołączyć do nich, wyplątać się szarego labiryntu verańskiej polityki i
powrócić do tego, co Damen rozumiał. Wystarczyłoby wiedzieć, kim
jest wróg, i stanąć do walki.
Obejrzał się. Laurent patrzył na niego.
Przypomniał sobie Laurenta oceniającego odległość pomiędzy
balkonami i mówiącego: „Chyba tak”, co, po oszacowaniu szans na
powodzenie, wystarczyło, żeby skoczył. Teraz Laurent patrzył na
Damena z takim samym wyrazem twarzy.
- Najbliższy akieloński oddział jest bliżej, niż się spodziewałem -
powiedział Laurent.
- Mógłbym cię przewiesić z tylu przez konia - stwierdził Damen.
Nawet nie musiałby tego robić. Wystarczyłoby poczekać.
Zwiadowcy na pewno przeczesywali te wzgórza.
Granie rogu znowu rozdarło powietrze, a każda cząstka ciała
Damena wydawała się wibrować wraz z tym dźwiękiem. Dom był tak
blisko. Mógłby zabrać Laurenta na dół i przekazać jako więźnia
Akielończykom. Pragnienie, by to zrobić, pulsowało w jego krwi. Nic
nie stało mu na przeszkodzie. Damen na moment zacisnął powieki.
- Musisz się schować - powiedział. - Jesteśmy w zasięgu ich
zwiadowców. Ja mogę ich wypatrywać, dopóki nas nie miną.
- Niech będzie - powiedział Laurent po chwili potrzebnej na jedno
uderzenie serca. Nadal obserwował Damena nieruchomym wzrokiem.

Ustalili miejsce i czas ponownego spotkania, po czym Laurent


odjechał z powściąganym pośpiechem człowieka, który musi znaleźć
sposób na schowanie w krzakach mierzącego szesnaście dłoni
gniadego wałacha.
Damen miał trudniejsze zadanie. Po zaledwie dziesięciu minutach
od chwili, gdy Laurent zniknął mu z oczu, usłyszał niemożliwe do
pomylenia z niczym innym wibracje podków. Miał tylko czas
zeskoczyć z konia i przytrzymywać go w zaroślach kiedy tuż obok
przemknęło dwóch jeźdźców.
Musiał uważać - nie tylko ze względu na Laurenta, ale także ze
względu na siebie. Miał na sobie verańskie ubranie. W zwykłych
okolicznościach spotkanie z akielońskim zwiadowcą nie byłoby dla
Veranina szczególnie niebezpieczne. W najgorszym razie padłyby
jakieś nieprzyjemne pogróżki. Ale to był Makedon, a w jego armii
służyli żołnierze, którzy zniszczyli Breteau. Dla kogoś takiego Laurent
stanowiłby bezcenną zdobycz.
Ponieważ jednak były rzeczy, których Damen musiał się
dowiedzieć, zostawił konia ukrytego tak dobrze, jak to było możliwe -
w ocienionym, zacisznym przesmyku pod skalnymi nawisami - i
poszedł dalej pieszo. Potrzebował może godziny, żeby przyjrzeć się
lepiej oddziałom i dowiedzieć o nich wszystkiego, czego chciał —
poznać ich liczebność, zamiary i kierunek marszu.
Oddział liczył co najmniej tysiąc żołnierzy, uzbrojonych i z
odpowiednimi zapasami. Kierował się na zachód, co oznaczało, że
mieli stanowić uzupełnienie jednego z garnizonów. To były
przygotowania, jakich nie zaobserwował w Ravenel — wypełnianie
magazynów i wzmacnianie sił zbrojnych. W ten sposób zaczynały się
wojny, od planowania obrony i strategii. Wiadomość o atakach na
przygraniczne wsie nie dotarła jeszcze do Kastora, ale północni
lordowie wiedzieli doskonale, co należy zrobić.
Makedon, którego napaść na Breteau była w tym konflikcie jak
rzucenie rękawicy, najprawdopodobniej prowadził ten oddział do
swojego kyrosa, Nikandrosa, który rezydował gdzieś na zachodzie,
może nawet w Marlas. Inni północni dowódcy zapewne zrobią to
samo.
Damen wrócił do swojego wierzchowca, dosiadł go i ostrożnie
ruszył szerokim, kamienistym brzegiem potoku do płytkiej groty,
która na pierwszy rzut oka wydawała się całkowicie pusta. To było
dobrze wybrane miejsce - wejście niewidoczne pod większością
kątów, a ryzyko zostania znalezionym niewielkie. Zadanie
zwiadowców polegało tylko na upewnianiu się, że teren nie kryje
jakichś przeszkód, które mogłyby spowolnić przemarsz armii. Nie
mieli polecenia, by przeszukiwać każdą szczelinę i zakamarek, gdyż
istniał cień prawdopodobieństwa, że mógłby się tam ukrywać jakiś
książę.
Rozległ się głuchy stukot kopyt na kamieniach. Laurent wyjechał z
cienia jaskini na koniu. Zachowywał się z wystudiowaną obojętnością.
- Myślałem, że będziesz już w połowie drogi do Breteau -
powiedział Damen.
Laurent nadal promieniował nonszalancją, chociaż gdzieś pod tym
krył się cień czujności, jak u mężczyzny szykującego się do walki -
jakby był w każdej chwili gotów ruszyć galopem.
- Wydaje mi się, że ryzyko, iż zostałbym zabity przez tych ludzi,
jest raczej niskie. Byłbym zbyt cenny jako pionek w rozgrywkach
politycznych. Nawet gdyby wuj mnie wydziedziczył - a zrobiłby to na
pewno. Swoją drogą, naprawdę chciałbym zobaczyć jego minę w
chwili, gdy dotarłaby do niego taka wiadomość.
To nie byłaby dla niego korzystna sytuacja. Myślisz, że udałoby mi
się dogadać z Nikandrosem z Delphy?
Wizja Laurenta poruszającego się swobodnie w politycznym
krajobrazie północnego Akielos nie była szczególnie zachęcająca.
Damen zmarszczył brwi.
- Nie musiałbym im mówić, że jesteś księciem, żeby chcieli cię
kupić.
Laurent nie spuścił z tonu.
- Doprawdy? Wydawałoby mi się, że dwudziestolatek jest już
trochę na to za stary. Czy to dzięki tym jasnym włosom?
- To dzięki temu czarującemu temperamentowi - odparł Damen.
Jednak ta myśl uparcie do niego wracała. Gdyby Damen zabrał
Laurenta do Akielos, ten stałby się więźniem Nikandrosa. Stałby się
więźniem Damena.
- Zanim mnie tam zawleczesz, powiedz mi coś o Makedonie —
powiedział Laurent. — To były jego sztandary. Działa z rozkazu
Nikandrosa? Czy też złamał rozkazy, kiedy zaatakował mój kraj?
Damen odpowiedział po chwili zgodnie z prawdą:
- Przypuszczam, że złamał rozkazy. Myślę, że wpadł w gniew i
zaatakował Breteau z własnej inicjatywy. Nikandros nie zareagowałby
w taki sposób, zaczekałby na rozkazy królewskie. To jego styl rządów
jako kyrosa. Teraz jednak, gdy już doszło do agresji, możesz
spodziewać się, że Nikandros poprze Makedona. W pewien sposób
przypomina Touarsa. Wybuch wojny bardzo by go ucieszył.
- Cieszyłby się, dopóki by nie przegrał. Sytuacja w północnych
prowincjach nie jest stabilna. W najlepszym interesie Kastora byłoby
poświęcić Delphę.
- Kastor nie zrobiłby... - Damen urwał. Tego rodzaju taktyka,
zrodzona w umyśle Laurenta, zapewne nie od razu przyszłaby do
głowy Kastorowi, ponieważ oznaczałaby poświęcenie czegoś, na co w
swoim czasie ciężko pracował. Ale gdyby tego rodzaju taktyka nie
przyszła do głowy Kastorowi, z pewnością przyszłaby do głowy
Jokaście. Oczywiście Damen już od dawna był świadomy, że jego
powrót dodatkowo zdestabilizuje ten region.
- Aby dostać, czego chcesz, musisz wiedzieć dokładnie, ile jesteś
gotów poświęcić - powiedział Laurent. Patrzył spokojnie na Damena.
— Myślisz, że urocza lady Jokasta o tym nie wie?
Damen odetchnął głęboko, żeby się uspokoić.
- Możesz już nie grać na czas — powiedział. - Zwiadowcy nas
minęli. Droga jest czysta.

A przynajmniej powinna być. Damen był naprawdę ostrożny.


Obserwował trasy, po których poruszali się zwiadowcy, i był pewien,
że ci zdążyli się już wycofać, podążając za armią. Nie wziął jednak pod
uwagę pomyłek lub przeszkód; nie przewidział pojawienia się
pojedynczego zwiadowcy, który stracił konia i starał się powrócić do
swojego oddziału na piechotę.
Laurent zbliżał się już do przeciwnego brzegu, ale Damen był
dopiero w połowie potoku; właśnie wtedy zobaczył błysk czerwieni w
zaroślach niedaleko wierzchowca Laurenta.
To było wszystko, co go ostrzegło. Laurent nie zdążył niczego
zauważyć. Mężczyzna uniósł kuszę i posłał pojedynczy bełt prosto w
niechronione ciało Laurenta. Zaraz potem kilka rzeczy stało się
jednocześnie. Koń Laurenta, spłoszony nagłym ruchem i świstem w
powietrzu, szarpnął się gwałtownie. Nie było słychać odgłosu bełtu
wbijającego się w ciało, zresztą i tak zagłuszyłby go kwik wierzchowca,
którego kopyta poślizgnęły się na wygładzonych kamieniach w
potoku, tak że zwierzę zachwiało się i upadło gwałtownie.
Odgłos towarzyszący uderzeniu końskiego ciała o mokre kamienie
był ciężki i okropny. Laurent miał dużo szczęścia lub też umiał dobrze
upadać, ponieważ nie został przygnieciony ciężarem swojego
wierzchowca, mogącego z łatwością zmiażdżyć mu nogę lub kręgosłup.
Nie miał jednak czasu wstać. Zanim jeszcze Laurent upadł na ziemię,
mężczyzna dobył miecza.
Damen był za daleko. Za daleko, żeby stanąć między
Akielończykiem a Laurentem - wiedział o tym już w momencie, gdy
sam dobył miecza, gdy obrócił konia i poczuł prężące się pod nim
mięśnie zwierzęcia. Mógł zrobić tylko jedno. Spod kopyt jego konia
trysnęły fontanny wody, a on uniósł miecz, zmienił chwyt i rzucił.
Miecz, co należy podkreślić, nie jest bronią miotaną. Było to sześć
funtów verańskiej stali, wykute do walki oburącz. Damen siedział na
galopującym koniu, w znacznym oddaleniu od napastnika. Mężczyzna
także się przemieszczał, nieuchronnie zbliżając do Laurenta.
Miecz poszybował w powietrzu i trafił żołnierza w pierś,
przewracając go i przyszpilając do ziemi. Damen zeskoczył z konia i
przykląkł na jedno kolano na mokrych kamieniach koło Laurenta.
- Widziałem, jak spadałeś. - Słyszał swój własny ochrypły głos. —
Nic ci nie jest?
- Nie - powiedział Laurent. - Nie, zabiłeś go. - Podniósł się na tyle,
żeby podeprzeć się ciężko i usiąść. — Zanim zdążył.
Damen przesunął dłonią po szyi i ramionach Laurenta, a potem po
jego piersi. Zmarszczył czoło, chociaż nie znalazł żadnego śladu krwi,
wystającego grotu ani lotki bełtu. Czy Laurent został ranny podczas
upadku? Wydawał się oszołomiony. Damen całkowicie koncentrował
się na jego stanie fizycznym. Pochłonięty szukaniem obrażeń, nie
zwracał większej uwagi na to, że Laurent na niego patrzy. Ciało księcia
było całkowicie nieruchome pod jego dłońmi, woda z potoku
przesiąkała mu ubranie.
- Możesz wstać? Musimy się stąd oddalić. Nie jesteś tutaj
bezpieczny. Zbyt wielu ludzi chce cię zabić.
- Wszyscy na południu, ale tylko połowa na północy - odpowiedział
po chwili Laurent.
Nie odrywał spojrzenia od Damena. Złapał go za przedramię, kiedy
ten wyciągnął do niego rękę, i podniósł się na nogi, ociekając wodą.
Jedynym dźwiękiem wokół nich był szum potoku i ciche
chrobotanie kamieni w wodzie. Gniadosz Laurenta, który chwilę
wcześniej podniósł się potężnym pchnięciem tylnych nóg, kuśtykał
teraz z przekrzywionym siodłem o kilka kroków od nich, niepokojąco
oszczędzając lewą przednią nogę.
- Przykro mi - powiedział Laurent. - Nie możemy go tu tak
zostawić.
Nie mówił o koniu.
- Zajmę się tym - odparł Damen.
Kiedy skończył, wyszedł z zarośli i znalazł miejsce, by wyczyścić
miecz.
- Musimy jechać - powiedział tylko, kiedy wrócił do Laurenta. -
Zauważą, że się nie zameldował.

To oznaczało, że musieli jechać razem. Gniadosz okulał, chociaż


Laurent, który przy nim przyklęknął i zdążył przesunąć dłonią po jego
nodze, zanim koń gwałtownie cofnął kopyto, orzekł, że to tylko
nadwyrężone więzadło. Stwierdził, że koń może iść z nimi, niosąc
pakunki, ale na pewno nie jeźdźca. Damen przyprowadził swojego
wierzchowca i zastanowił się.
— Będzie wygodniej jeśli to ja będę jechać z tyłu - stwierdził
Laurent. — Wsiadaj. Usiądę za tobą.
Damen podciągnął się na siodło, a chwilę później poczuł na udzie
dłoń Laurenta. Jego stopa wsunęła się w strzemię. Książę poprawił się
za nim tak, żeby siedzieć wygodnie. Jego biodra naturalnie przyciskały
się do Damena, a rękami objął go w pasie. Damen wiedział, że
wierzchowcowi łatwiej unieść dwóch jeźdźców, jeśli ci usiądą blisko
siebie.
- To do ciebie niepodobne, żeby oddać komuś wodze - powiedział
Damen, zanim zdążył się powstrzymać.
- Cóż, i tak nic nie widzę zza twoich pleców.
- Możemy spróbować czegoś innego.
- Masz rację. Ja powinienem siedzieć z przodu, a ty mógłbyś nieść
konia.
Damen zamknął na moment oczy, a potem szturchnął wierzchowca.
Cały czas był świadomy obecności Laurenta, który w mokrym ubraniu
musiał czuć się bardzo niekomfortowo. Mieli szczęście, że włożyli
skórzane stroje podróżne, bo gdyby byli w zbrojach, poszturchiwaliby
się i obijali o siebie. Wyciągnięty krok konia sprawiał, że ich ciała
przyciskały się do siebie rytmicznie.
Musieli jechać wzdłuż potoku, by nie zostawić śladów. Minie
zapewne jakaś godzina, zanim ktoś zauważy, że jeden ze zwiadowców
nie wrócił. Potem, po jakimś czasie, żołnierze znajdą konia. Nie znajdą
samego jeźdźca. Nie będą mieli żadnej ścieżki, którą mogliby się
kierować, ani żadnego oczywistego miejsca rozpoczęcia poszukiwań.
Będą musieli zdecydować, czy warto je kontynuować czy też powinni
ruszyć dalej. Gdzie szukać i czego? Na takie decyzje także potrzeba
było czasu. Dzięki temu Damen i Laurent mieli szansę na ucieczkę,
nawet jadąc we dwóch na jednym koniu i prowadząc ze sobą drugiego.
W tym celu musieli jednak wybrać bardzo okrężną drogę. Damen
kilka godzin później zdecydował, że mogą porzucić koryto strumienia,
ponieważ gęste zarośla ukryją ich trasę.
O zmierzchu wiedzieli już, że nie tropi ich akielońska armia, więc
mogli zwolnić.
- Jeśli zatrzymamy się tutaj, możemy rozpalić ognisko i nie obawiać
się, że zostaniemy znalezieni - powiedział Damen.
- W takim razie zatrzymajmy się - zdecydował Laurent.
Książę zajął się końmi, a Damen rozpalaniem ognia. Był świadomy,
że oporządzenie wierzchowców zajmuje Laurentowi więcej czasu, niż
było to konieczne. Zignorował to. Ułożył ognisko, oczyścił grunt,
zebrał suche gałęzie i połamał je na odpowiedniej wielkości kawałki.
Potem usiadł bez słowa przy ogniu.
Nie miał się już nigdy dowiedzieć, co sprowokowało tego
Akielończyka do ataku. Może myślał, że bliskość oddziału zapewniała
mu bezpieczeństwo. Może to, co przeżył w Tarasis lub Breteau,
wyzwoliło w nim najgorsze instynkty. Może po prostu chciał zabrać
konia.
Trzeciorzędny żołnierz z prowincjonalnej jednostki nie mógł
spodziewać się, że spotka swojego księcia, dowódcę całej armii, i
zmierzy się z nim w walce.
Minęło dużo czasu, zanim Laurent przyniósł bagaże do ogniska i
zaczął zdejmować mokre rzeczy. Powiesił kaftan na niskiej gałęzi,
ściągnął buty i nawet częściowo rozsznurował koszulę i spodnie, by
poluzować ubranie. Potem usiadł na zrolowanym kocu, na tyle blisko
ognia, żeby się wysuszyć - na pół rozebrany, ze zwisającymi luźno
tasiemkami i lekko parujący. Dłonie splótł swobodnie na kolanach.
- Myślałem, że zabijanie przychodzi ci z łatwością - powiedział
zaskakująco cichym głosem. - Uważałem, że robisz to bez namysłu.
- Jestem żołnierzem — odparł Damen. — Już od dawna. Zabijałem
na arenie. Zabijałem w bitwie. Czy to masz na myślisz, mówiąc o
łatwości?
- Wiesz, że nie — powiedział Laurent tym samym ściszonym
głosem.
Ogień palił się teraz równym blaskiem. Pomarańczowe płomienie
zaczęły podgryzać nasadę najgrubszego polana na samym środku.
- Wiem, co myślisz o Akielos - odezwał się Damen. - To, co
wydarzyło się w Breteau... było barbarzyństwem. Wiem, że na pewno
nie będzie dla ciebie wiele znaczyło, jeśli powiem, że mi z tego
powodu przykro. I może cię nie rozumiem, ale wiem, że podczas
wojny będzie jeszcze gorzej, a ty jesteś jedyną znaną mi osobą, która
stara się jej zapobiec. Nie mogłem pozwolić mu cię zabić.
- W mojej kulturze obyczaj nakazuje nagradzać za wierną służbę —
stwierdził Laurent po dłuższej chwili. - Czy jest coś, czego byś chciał?
- Wiesz, czego bym chciał - odpowiedział Damen.
- Nie zamierzam cię uwolnić - oznajmił Laurent. - Poproś o
cokolwiek innego.
- To może zdejmiesz mi kajdany z jednej ręki? - zaproponował
Damen, który ku własnemu zaskoczeniu zaczynał rozumieć, co lubi
Laurent.
- Pozwalam ci na zbyt wiele - powiedział Laurent.
- Myślę, że każdemu pozwalasz dokładnie na tyle, na ile chcesz
pozwolić - odparł Damen, ponieważ w głosie Laurenta nie brzmiał
nawet cień niezadowolenia.
Potem odwrócił spojrzenie.
- Jest coś, czego bym chciał.
- Mów.
- Nie próbuj mnie wykorzystywać przeciwko moim rodakom —
powiedział Damen. — Gdyby było trzeba... nie mógłbym tego
powtórzyć.
- Nigdy nie żądałbym od ciebie czegoś takiego - oznajmił Laurent.
Damen popatrzył na niego z całkowitym niedowierzaniem. — Nie z
dobroci serca. Po prostu nie ma najmniejszego sensu kazać komuś
wybierać pomiędzy większym a mniejszym zobowiązaniem. Żaden
przywódca nie mógłby w takich warunkach liczyć na lojalność
podwładnych.
Damen nic nie odpowiedział, popatrzył tylko znowu w ogień.
- Jeszcze nigdy nie widziałem takiego rzutu - powiedział Laurent. —
Nigdy nie widziałem niczego podobnego. Za każdym razem, kiedy
widzę cię w walce, zastanawiam się, jakim cudem Kastor zdołał cię
zakuć w kajdany i wysłać do Vere.
- Było... - Damen urwał. Chciał powiedzieć, że było zbyt wielu
napastników, by mógł sobie z nimi poradzić, ale prawda była znacznie
prostsza, a dzisiaj starał się być ze sobą szczery. Odpowiedział więc: -
Nie spodziewałem się tego.
Nigdy, przez cały ten czas, nie próbował spojrzeć na całą sprawę z
punktu widzenia Kastora, z punktu widzenia otaczających Kastora
ludzi. Nie próbował przeniknąć ich ambicji ani motywacji - zakładał,
że ci, którzy nie są otwarcie jego wrogami, są tacy jak on sam.
Popatrzył na Laurenta, na jego wystudiowaną pozę i chłodne,
nieprzeniknione błękitne oczy.
- Jestem pewien, że ty zdołałbyś tego uniknąć — powiedział Damen.
- Pamiętam tamtą noc, kiedy zaatakowali cię ludzie nasłani przez
twojego wuja. Kiedy po raz pierwszy spróbował cię zabić. Nie byłeś
nawet zaskoczony.
Zapadła cisza. Damen wyczuwał, że siedzący całkowicie
nieruchomo Laurent zastanawia się, czy powinien coś powiedzieć.
Wokół nich robiło się coraz ciemniej, ale ogień pozostawał źródłem
światła i ciepła.
- Byłem zaskoczony — przyznał Laurent. — Za pierwszym razem.
- Za pierwszym razem? — powtórzył Damen.
Znowu chwila ciszy
- Otruł moją klacz - powiedział Laurent. - Widziałeś ją w dniu
polowania. Czuła się źle, zanim jeszcze wyjechaliśmy.
Damen pamiętał polowanie. Pamiętał konia, nerwowego i mokrego
od potu.
- To... była wina twojego wuja?
Cisza przeciągała się.
- To była moja wina - powiedział Laurent. - Zmusiłem go do reakcji,
kiedy namówiłem Torvel- da, by zabrał niewolników do Patras.
Spodziewałem się... Do mojej koronacji było wtedy już tylko dziesięć
miesięcy. Mojemu wujowi kończył się czas, w którym mógłby
wykonać przeciwko mnie zdecydowane posunięcie. Wiedziałem o
tym. Sprowokowałem go. Chciałem zobaczyć, co zrobi. Ale...
Laurent urwał. Jego wargi wygięły się w lekkim uśmiechu,
pozbawionym choćby cienia wesołości.
- Nie spodziewałem się, że naprawdę spróbuje mnie zabić —
przyznał. — Mimo wszystko... Mimo tego, co było wcześniej. Jak
widzisz, można mnie zaskoczyć.
- Nie jest naiwnością ufać swojej rodzinie - powiedział Damen.
- Zapewniam cię, że jest — odparł Laurent. - Zastanawiam się tylko,
czy większą naiwnością nie byłoby nagle stwierdzić, że ufam obcemu,
wrogiemu barbarzyńcy, którego nie traktowałem łaskawie.
Przez długą chwilę patrzył prosto na Damena.
- Wiem, że chcesz odjechać, kiedy skończy się ta próba sił na
granicy — powiedział. — Zastanawiam się tylko, czy nadal zamierzasz
użyć noża.
- Nie - odparł Damen.
- Zobaczymy — powiedział Laurent.
Damen odwrócił wzrok i zapatrzył się w ciemność otaczającą ich
obóz.
- Naprawdę myślisz, że da się powstrzymać tę wojnę?
Kiedy znowu spojrzał na Laurenta, ten skinął głową, lekko, ale
stanowczo. Odpowiedź była jasna, jednoznaczna i nieprawdopodobna:
tak.
- Dlaczego nie przerwałeś polowania? - zapytał Damen. - Dlaczego
pojechałeś z innymi i nie wyjawiłeś zdradzieckich zamiarów swojego
wuja, skoro wiedziałeś, że twój koń został otruty?
- Cóż... Zakładałem, że zostało to zaplanowane w taki sposób, by
obciążyć winą jednego z niewolników- wyjaśnił Laurent z lekkim
zdziwieniem, jakby odpowiedź była tak oczywista, że miał
wątpliwości, czy dobrze zrozumiał pytanie.
Damen spuścił wzrok i odetchnął z czymś, co mogłoby być
śmiechem, chociaż nie do końca był pewien, jakie emocje wywołały
taką reakcję. Pomyślał o Naosie, który miał całkowitą pewność. On
sam pragnął obciążyć winą za to, co czuł, Laurenta, ale na to uczucie
nie było oczywistej nazwy. Ostatecznie nie powiedział nic; w
milczeniu przygasił ognisko, a później owinął się kocem i zasnął.

Obudził się z kuszą wycelowaną w głowę. Laurent - który miał


pełnić wartę - stał o kilka kroków od niego, a wojownik z górskiego
klanu przytrzymywał go mocno za ramię. Błękitne oczy były
przymrużone, ale książę nie wygłosił żadnego zjadliwego komentarza.
Damen znał teraz dokładną liczbę strzał, które trzeba było wycelować
w Laurenta, żeby się zamknął. Sześć.
Mężczyzna stojący nad Damenem wydał mu krótkie polecenie w
dialekcie vaskijskim. Grube palce trzymały kuszę w gotowości.
Polecenie mogło brzmieć: „Wstawaj”. Damen, w obozie pełnym
klanowych wojowników, skoncentrowany na wycelowanej w niego
kuszy, uświadomił sobie, że będzie musiał zaryzykować życie, by
sprawdzić, czy dobrze ten rozkaz zrozumiał.
- Wstawaj — powtórzył Laurent wyraźnie po verańsku.
Laurent zachwiał się, gdy przytrzymujący go wojownik brutalnie
wykręcił mu ramię na plecy, chwycił w garść złote włosy i popchnął
jego głowę w dół. Laurent nie stawiał oporu, gdy skórzanym
rzemieniem związano mu ręce za plecami, a szerszy pasek zaciśnięto
mu na oczach jako opaskę. Stał po prostu z opuszczoną głową. Złote
włosy, z wyjątkiem tych przytrzymywanych w garści przez
napastnika, opadały mu na twarz. Pozwolił także założyć sobie knebel,
chociaż to go zaskoczyło — Damen widział, jak głowa Laurenta drgnęła
odruchowo, gdy wepchnięto mu szmatę do ust.
Damen wstał, ale nie mógł niczego zrobić. Była w niego
wycelowana kusza. Pozostałe mierzyły w Laurenta. Zabił człowieka,
by nie zostać w ten sposób pojmany przez własnych rodaków. Teraz
nie mógł niczego zrobić, jego kończyny zostały mocno związane, a
jego oczy zasłonięte.
ROZDZIAŁ XIII

P rzywiązany mocno do grzbietu kosmatego konika Damen znosił


długą jazdę w ciemności, wypełnioną tylko dźwiękami: równym
stukotem kopyt, końskimi prychnięciami, skrzypieniem uprzęży.
Napinające się pod nim mięśnie konia podpowiadały mu, że przez
większość czasu wspinali się coraz wyżej - oddalali się od Akielos i
Ravenel - w góry pełne wąskich ścieżek, po bokach których otwierała
się przyprawiająca o zawroty głowy pustka.
Domyślał się, kim są ci, którzy ich schwytali, i rozpaczliwie starał
się znaleźć jakąś okazję do wykorzystania. Napinał mięśnie tak
mocno, że rzemienie wrzynały mu się w skórę, ale był zbyt porządnie
związany. Grupa nie zatrzymywała się. Koń pod nim potknął się i
pochylił, a potem wybił się z tylnych nóg, by wstać, więc Damen
musiał poświęcić całą uwagę utrzymaniu się na jego grzbiecie. Nie
miał jak się uwolnić. Gdyby zaczął się szarpać lub też spróbował
zsunąć się na bok z konia, ryzykowałby upadek z wysokości równej
kilku piętrom lub też - co bardziej prawdopodobne, biorąc pod uwagę
pętające go rzemienie - dłuższą chwilę ciągnięcia po ostrych piargach.
Ani jedno, ani drugie nie pomogłoby Laurentowi.
Wydawało się, że minęły całe godziny, zanim Damen poczuł
wreszcie, jak koń zwalnia, a potem staje. Chwilę później Damen został
ściągnięty z grzbietu i wylądował ciężko na ziemi. Wyciągnięto mu
knebel i zdjęto opaskę z oczu. Ręce nadal miał związane z tyłu, ale
zdołał się podnieść na kolana.
Obozowisko w pierwszej chwili zamigotało mu przed oczami. Po
prawej stronie płomienie wielkiego ogniska strzelały wysoko na
lekkim wieczornym wietrze, rzucając czerwono- złoty blask na
twarze siedzących przy nim osób. Wokół klęczącego Damena
mężczyźni zsiadali z koni, a poza kręgiem ciepła i światła bijącego z
ogniska górski zmrok był zimny i nieprzenikniony.
Widok obozowiska potwierdził najgorsze przeczucia Damena.
Wiedział, że górskie klany to wędrowne plemiona, nieprzynależące do
żadnego państwa. Rządzone przez kobiety, żyły z polowania na
zwierzynę w lasach, łowienia ryb w strumieniach i zbierania dzikich
roślin, a resztę potrzeb zaspokajały, napadając na wsie.
Ci ludzie byli inni. To był oddział złożony z samych mężczyzn,
którzy musieli podróżować razem już od jakiegoś czasu i potrafili
posługiwać się bronią.
To byli ludzie, którzy zniszczyli Tarasis - ludzie, których Damen i
Laurent szukali, ale którzy znaleźli ich jako pierwsi.
Musieli natychmiast stąd uciekać. W takim miejscu śmierć Laurenta
nabrałaby wiarygodności nieosiągalnej chyba w żadnych innych
warunkach. Damen miał także wywołującą mdłości świadomość
wszystkich powodów, dla których mogli zostać przywiezieni do obozu
- ale jakiekolwiek rozrywki z ich udziałem urządzono by sobie przy
ognisku, i tak nieuchronnie musiały się one zakończyć ich śmiercią.
Rozejrzał się odruchowo w poszukiwaniu jasnej głowy. Zobaczył ją
po lewej stronie - Laurent został pociągnięty do przodu przez tego
samego mężczyznę, który kazał go związać. Upadł na ziemię, tak samo
jak wcześniej Damen, uderzając w nią ramieniem.
Damen obserwował, jak Laurent podciąga się, żeby usiąść, a potem -
chwiejąc się lekko, ponieważ trudniej jest utrzymać równowagę ze
związanymi z tyłu rękami - przyklęka. Laurent zdążył mu rzucić
błękitne spojrzenie, a Damen znalazł w jego stalowych oczach
potwierdzenie wszystkich swoich obaw.
- Tym razem nie wstawaj — powiedział tylko.
Sam podniósł się na nogi i zawołał coś do przywódcy wojowników.
To był szalony, ryzykowny blef, ale nie mieli czasu. Akielos
gromadziło oddziały na granicy. Posłaniec regenta jechał na południe,
do Ravenel. Od tego wszystkiego dzieliły ich teraz prawie dwa dni
drogi i podczas gdy sytuacja na granicy coraz bardziej wymykała się
spod kontroli, oni znajdowali się na łasce tych ludzi.
Przywódcy wojowników nie spodobało się, że Laurent wstał, więc
podszedł do niego i wydał ostry rozkaz. Ten jednak nie posłuchał.
Odpowiedział mu po vaskijsku, ale - zapewne po raz pierwszy w życiu
- zdążył rzucić zaledwie dwa słowa, zanim przywódca zrobił to, na co
z pewnością miała ochotę większość ludzi rozmawiających z
Laurentem: uderzył go.
Taki cios posłał Aimerica na ścianę, a potem na podłogę. Laurent
cofnął się chwiejnie o krok, zastanowił się, a potem spojrzał lśniącymi
oczami na mężczyznę i powiedział coś jednoznacznego w
melodyjnym vaskijskim dialekcie. Kilku najbliższych świadków
zwinęło się ze śmiechu i zaczęło klepać się wzajemnie po ramionach,
a mężczyzna, który uderzył Laurenta, odwrócił się do nich i zaczął
wrzeszczeć.
Prawie się udało. Mężczyźni przestali się śmiać. Także podnieśli
głosy. Uwaga wszystkich skupiła się na nich. Kusze zostały
opuszczone.
Ale nie wszystkie. Damen nie miał wątpliwości, że za dzień lub dwa
Laurent doprowadziłby do tego, że ci ludzie wzięliby się za łby. Nie
było jednak na to czasu.
Damen wyczuł moment, w którym napięcie mogło przerodzić się w
wybuch przemocy, ale wiedział, że nie było na to dostatecznie duże.
Nie mieli czasu na stracone szanse. Damen spojrzał pytająco na
Laurenta. Jeśli to miała być ich jedyna okazja, musieli spróbować
teraz, pomimo skrajnie niekorzystnej dysproporcji sił. Laurent ocenił
jednak ryzyko i najwidoczniej doszedł do innego wniosku, bo ledwie
dostrzegalnie potrząsnął głową.
Damen poczuł, jak w żołądku skręca mu się frustracja, ale w tym
momencie i tak było już za późno. Przywódca zamilkł i ponownie
przeniósł całą uwagę na Laurenta, który stał samotny i bezbronny.
Jego jasne włosy rzucały się w oczy nawet tutaj, w półmroku przy
koniach, z dala od głównej grupy ludzi przy ognisku.
Tym razem to nie miał być pojedynczy cios. Damen poznał to po
sposobie, w jaki przywódca zbliżał się do Laurenta. Książę miał
oberwać jak jeszcze nigdy w życiu.
Padł ostry rozkaz i Laurent został pochwycony przez dwóch
mężczyzn, z których każdy przytrzymywał go za jedno ramię. Laurent,
którego ręce wciąż były związane za plecami, nie próbował wyrwać
się z uścisku ani w żaden inny sposób uwolnić. Po prostu czekał na to,
co miało nastąpić, z napiętymi wszystkimi mięśniami ciała.
Przywódca podszedł bliżej, zbyt blisko, by uderzyć Laurenta - na
tyle blisko, że ten musiał czuć na sobie jego oddech, gdy mężczyzna
przesunął powoli dłonią po jego ciele.
Damen poderwał się, zanim uświadomił sobie, co robi, usłyszał
uderzenie i poczuł opór, a w żyłach zapłonął mu ogień. Wszystkie
zmysły przytłumiła mu wściekłość. Nie myślał o taktyce. Ten
człowiek położył ręce na Laurencie i Damen zamierzał go za to zabić.
Kiedy doszedł do siebie, trzymało go kilku mężczyzn. Nadgarstki
wciąż miał związane za plecami, ale wokół niego panował chaos i
nieład, a dwóch wojowników leżało martwych. Jeden został
wepchnięty na miecz innego. Drugi upadł na ziemię, a stopa Damena
zmiażdżyła mu gardło. Teraz już nikt nie zwracał uwagi na Laurenta.
Ale to nie wystarczyło - Damen miał związane ręce, a przeciwników
było zbyt wielu. Czuł teraz żelazny uchwyt przytrzymujących go
mężczyzn, a także opór rzemieni pętających jego napięte ręce i
ramiona.
W następnej chwili - nadal napinając mięśnie i ciężko oddychając -
uświadomił sobie, co właśnie zrobił. Regent chciał śmierci Laurenta. Ci
ludzie mieli inne cele. Prawdopodobnie będą chcieli zachować go przy
życiu, dopóki nie przestanie być im potrzebny. Tutaj, na południu, jak
Laurent sam niefrasobliwie zauważył, przynajmniej częściowo
zawdzięczał to jasnym włosom. Wszystko to nie dotyczyło Damena.
Nastąpiła szorstka wymiana zdań po vaskijsku, a Damen nie musiał
rozumieć dialektu, by wiedzieć, jaki rozkaz właśnie padł: „Zabić go”.
Był głupcem. Sam do tego doprowadził. Zginie tutaj, na pustkowiu, a
Kastor zostanie prawowitym władcą. Damen pomyślał o Akielos, o
widoku rozciągającym się z pałacu na białych klifach. Naprawdę
wierzył, mimo całego tego chaosu na granicy, że uda mu się wrócić do
domu.
Szarpnął się, ale niewiele tym osiągnął. Ostatecznie miał związane
ręce, a mężczyźni wykorzystywali całą swoją siłę, żeby go
przytrzymywać. Usłyszał po lewej szczęk miecza wyciąganego z
pochwy. Ostrze dotknęło lekko jego szyi, a potem uniosło się...
W ciszę wdarł się głos Laurenta, który powiedział coś po vaskijsku.
Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca Damen czekał, aż miecz
spadnie - co nie nastąpiło. Metal nie wbił się w ciało, a głowa Damena
pozostała na swoim miejscu, przymocowana do szyi.
W dzwoniącej ciszy Damen czekał. Nie wydawało się w tym
momencie możliwe, by jakiekolwiek słowa mogły poprawić ich
sytuację — a co dopiero sprawić, że miecz cofnie się od szyi Damena,
przywódca zmieni rozkazy, a Laurent zyska cień uznania
wojowników. Ale choć było to nieprawdopodobne, tak właśnie się
stało.
Damen w oszołomieniu zaczął zastanawiać się, co takiego mógł
powiedzieć Laurent, ale nie musiał myśleć o tym długo. Przywódcy
tak bardzo spodobały się te słowa, że postanowił podejść do Damena i
mu je przetłumaczyć. Kwestia padła po verańsku, z ciężkim,
gardłowym akcentem:
- On mówi: „Szybka śmierć nie boli”.
W następnej chwili pięść trafiła Damena w żołądek.

Lewy bok Damena był w najgorszym stanie i promieniował tępym


bólem. Próba wyrwania się sprawiła, że dostał w głowę pałką, a obóz
zaczął falować mu przed oczami. Starał się nie stracić przy- tomności,
co ostatecznie się opłaciło. Kiedy pastwienie się nad więźniem zaczęło
odrywać pozostałych wojowników od obowiązków w obozie,
przywódca rozkazał, by zakończyć sprawę w jakimś innym miejscu.
Czterech mężczyzn postawiło Damena na nogi, a potem prowadziło,
szturchając czubkami mieczy, aż wreszcie światła obozowiska
zniknęły im z oczu, a dźwięk bębnów przycichł.
Nie podejmowali szczególnych środków ostrożności, by
uniemożliwić mu ucieczkę. Uznali, że wystarczą rzemienie, którymi
miał związane ręce. Nie wzięli pod uwagę rozmiarów Damena ani
tego, że w tym momencie czuł się naprawdę poirytowany i dawno już
dotarł do granicy tego, co byłby gotów znosić. Poza tym to, co byłby
gotów znosić w obozie liczącym pięćdziesięciu ludzi, kiedy musiał
brać też pod uwagę dobro drugiego jeńca, bardzo różniło się od tego,
co zamierzał znosić, gdy został sam z czterema mężczyznami.
Ponieważ Laurent nie kontynuował już swojego ryzykanckiego
blefu, Damenowi pozostała przyjemność wydostania się z niewoli na
własną rękę.
Aby uwolnić się z więzów, wystarczyło wepchnąć mężczyznę po
lewej w skalną szczelinę i przeciągnąć rzemieniem po jego
unieruchomionym mieczu. Damen chwycił rękojeść i szarpnął ją do
tyłu, uderzając przeciwnika w żołądek, tak że mężczyzna zwinął się i
zaczął się dławić.
W ten sposób Damen uzyskał wolność i broń. Wykorzystał tę
ostatnią, unosząc ramię, by odparować cios miecza drugiego z
wojowników, a potem wykonał pchnięcie i przeszył mężczyznę na
wylot. Poczuł, jak ostrze przebija skórę i filc, a potem mięśnie. Poczuł
ciężar ciała na swoim ostrzu. To nie była dobra metoda zabijania,
ponieważ traciło się cenne sekundy na wyciągnięcie miecza. Jednakże
Damen miał czas, ponieważ pozostali dwaj przeciwnicy się cofnęli.
Wyciągnął ostrze.
Jeśli do tej pory miał jakiekolwiek wątpliwości, czy to oni
zaatakowali Tarasis, wszystkie zniknęły, gdy zobaczył, jak dwaj
wojownicy ustawiają się w sposób, który pozwalał wykorzystać
słabości akielońskiego stylu walki mieczem. Damen przymrużył oczy.
Pozwolił trzymającemu się za brzuch mężczyźnie wstać, żeby
przeciwnicy - mając przewagę trzech do jednego - poczuli się pewniej
i postanowili zaatakować, zamiast uciec do obozu. Potem zabił ich
mocnymi, brutalnymi ciosami i zabrał najlepszy miecz i nóż, by
zastąpić nimi broń, którą zdobył na początku starcia.
Bez nadmiernego pośpiechu przeszukał mężczyzn, rozejrzał się po
najbliższej okolicy i zbadał własny stan fizyczny — lewy bok był
osłabiony, ale nie uniemożliwiał walki. Nie przejmował się przesadnie
tym, że Laurent przez ten czas pozostaje uwięziony w obozie. Książę
sam wybrał taką metodę ucieczki; nie był bezbronnym prawiczkiem, z
drżeniem serca oczekującym rozdziewiczenia.
Szczerze mówiąc, Damen spodziewał się, że Laurent zdążył
wykorzystać ten czas, by na własną rękę pozbyć się kilku
wojowników. Jak się okazało, tak właśnie było.

Damen wrócił w samą porę, by stać się świadkiem chaosu. Tak


samo musieli czuć się wieśniacy w Tarasis, gdy zostali napadnięci.
Najpierw deszcz śmierci z ciemności, a potem tętent kopyt.
Atak nastąpił bez uprzedzenia, ale tak właśnie wyglądały klanowe
potyczki. Jeden z mężczyzn spojrzał w dół i zobaczył, że z jego piersi
wystaje strzała. Inny upadł na kolana, powalony kolejną. Zaraz potem
pojawili się jeźdźcy. Damen uznał, że to bardzo satysfakcjonująca
ironia losu - obóz tych wojowników, którzy napadli i wymordowali
przygraniczną wieś, został najechany przez inny klan.
Damen patrzył, jak przybysze płynnie rozdzielają się - pięciu
jeźdźców wpadło na środek obozu, a dwudziestu okrążyło go z obu
stron. Początkowo widział tylko ciemne sylwetki w ruchu. Potem
nagle zrobiło się jasno - dwóch jeźdźców pochwyciło nadpalone
gałęzie z ogniska i rzuciło je na skórzane namioty, które zajęły się
ogniem. Teraz było widać, że napastnikami są kobiety — tradycyjne
wojowniczki klanowe - na krępych konikach, potrafiących skakać jak
kozice i poruszać się w szyku jak ryby w czystej wodzie strumienia.
Mężczyźni także pochodzili z górskich klanów, więc znali tę
taktykę. Nie wpadli w panikę i po chwilowym zamieszaniu kilku z
nich oddzieliło się i wbiegło między skały, wymachując w
ciemnościach mieczami i poszukując ukrytych łuczników. Pozostali
rzucili się do koni i w jednej chwili znaleźli się na ich grzbietach.
Ta walka różniła się od wszystkich, jakie Damen widział do tej
pory. Gwałtowne cięcia mieczy, styl jazdy konnej, nierówny teren,
skomplikowana taktyka w ciemności - wszystko było inne. To była
nocna bitwa górskich klanów. W takich warunkach ludzie Laurenta
ulegliby napastnikom w jednej chwili, podobnie jak oddział akieloński.
Klany wiedziały więcej o walce w górskim terenie niż ktokolwiek
inny.
Ale Damen nie przyszedł tu, żeby obserwować. Miał własne
zadanie. Laurent był łatwy do zauważenia dzięki jasnym włosom.
Zdążył już znaleźć się na obrzeżu obozu i w czasie, gdy inni wyręczali
go w walce, spokojnie szukał sposobu, by uwolnić ręce.
Damen wyszedł z ukrycia, złapał go pewnym chwytem i obrócił.
Potem wyciągnął nóż i przeciął mu więzy.
- Nie spieszyłeś się - powiedział Laurent.
- Ty to zaplanowałeś? — zapytał Damen. Nie wiedział, dlaczego w
ogóle zadaje takie pytanie. Oczywiście, że Laurent to zaplanował.
Dalsze słowa były już po prostu stwierdzeniem faktów. - Umówiłeś się
z kobietami, że zaatakują, a potem przyjechałeś tutaj, żeby stać się
przynętą i wywabić mężczyzn z ukrycia. Skoro wiedziałeś, że
zostaniemy uratowani... - Ostatnie zdanie zabrzmiało ponuro.
- Myślałem, że przez ominięcie oddziału akielońskiego znaleźliśmy
się zbyt daleko od umówionej trasy i że nie uda nam się spotkać z
kobietami. Mnie także uderzono - powiedział Laurent.
- Raz - przypomniał Damen, po czym zamachnął się mieczem na
mężczyznę, który do nich podbiegł. Wojownik myślał, że zadaje
śmiertelny cios, był więc zaskoczony, gdy jego cięcie zostało
odparowane. Zaraz potem był już martwy. Laurent wyciągnął ostrze
noża spomiędzy żeber mężczyzny i nie próbował dłużej dyskutować z
Damenem, ponieważ w tym momencie znaleźli się w środku walki.
Laurentowi nie brakowało bystrości. Podniósł krótki miecz zabitego
wojownika i ulokował się po lewej stronie Damena, co sprawiło, że
ten musiał wziąć na siebie większą część walki. Właściwie nie było to
nic zaskakującego, aż do chwili, gdy jeden z wojowników zaatakował z
lewej, a Damen zacisnął zęby, by zmusić do pracy obolałe mięśnie. W
tym momencie Laurent pojawił się we właściwym miejscu, by
odparować cios mężczyzny i z gracją się go pozbyć, jednocześnie
skutecznie osłaniając słabszy bok Damena. Ten zaś, choć lekko
zdeprymowany, pozwolił mu na to.
Od tej chwili walczyli ramię w ramię. Miejsce, które wybrał dla
nich Laurent, nie było przypadkowym punktem na obrzeżu
obozowiska — tutaj odchodziła na północ ścieżka, którą wcześniej
wyprowadzono Damena. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego,
można byłoby podejrzewać, że skierował się w tę stronę, żeby znaleźć
Damena. Ponieważ Laurent był Laurentem, miał odmienne powody.
To była jedyna droga z obozowiska, której nie zagrodziły kobiety.
Uciekający mężczyźni atakowali ich pojedynczo lub dwójkami.
Byłoby lepiej dla wszystkich, żeby żaden z nich nie zdołał zbiec i zdać
relacji regentowi, więc Damen i Laurent walczyli wspólnie, zabijając
ze zdeterminowaną skutecznością. Wszystko szło dobrze do chwili,
gdy pojawił się wojownik galopujący na koniu.
Trudno jest zabić rozpędzonego konia mieczem. Jeszcze ciężej jest
uśmiercić jeźdźca znajdującego się wysoko i poza zasięgiem ostrza.
Damen zobaczył, że Laurent stoi na drodze szarży wojownika i
rozważa sytuację jak matematyczny problem, więc całą garścią
chwycił go od tyłu za ubranie i przeciągnął energicznie na bok. Chwilę
później jeździec został zabity przez kobietę, która konno ruszyła za
nim w pościg. Mężczyzna upadł bezwładnie do przodu, zaś jego
wierzchowiec zwolnił, a potem się zatrzymał.
Namioty zdążyły się spalić niemal całkowicie, ale wciąż dawały
dostatecznie dużo światła, by można było zobaczyć, że wynik bitwy
jest już przesądzony. Połowa wojowników z obozu zginęła. Druga
część poddała się, chociaż nie było to chyba właściwe słowo. Zostali
obezwładnieni, jeden po drugim, i związani jako jeńcy.
W blasku księżyca i wciąż dogasających pożarów pojawiła się
kolejna kobieta na koniu. Razem z dwoma towarzyszkami została
poprowadzona prosto do Laurenta.
- Jeden z nas musi przyjrzeć się zabitym i więźniom, żeby mieć
pewność, że nikt nie uciekł - powiedział Damen, nie odrywając od niej
wzroku.
- Ja się tym zajmę. Później - odparł Laurent.
Damen poczuł, że dłoń księcia zaciska się mocno na jego ramieniu i
ciągnie go w dół.
- Uklęknij - polecił.
Damen wykonał to polecenie, a Laurent położył mu dłoń na
ramieniu, by powstrzymać go przed ruszeniem się z miejsca.
Klanowa wojowniczka zeskoczyła z krępego konia. O jej statusie
świadczył obfity futrzany płaszcz. Była starsza od reszty kobiet o co
najmniej trzydzieści lat, czarnooka i o rysach twarzy jak wyciosanych
z kamienia. Damen rozpoznał ją. To była Halvik.
Kiedy widział ją poprzednio, siedziała na wyściełanym futrami
podwyższeniu jak na tronie i wydawała rozkazy. Jej stanowczy głos
był dokładnie taki, jak Damen zapamiętał, chociaż tym razem mówiła
po verańsku, z mocnym akcentem.
- Rozpalimy na nowo ognie. Dzisiaj będziemy tu obozować.
Mężczyźni będą pod strażą. To była dobra walka, wielu jeńców.
- Czy przywódca nie żyje? - zapytał Laurent.
- Nie żyje - potwierdziła Halvik i spojrzała na Laurenta. — Dobrze
walczysz. Wielka szkoda, że nie masz stosownej postury, by płodzić
silne wojowniczki. Ale nie jesteś zdeformowany. Twoja kobieta nie
będzie rozczarowana. — A potem dodała jeszcze, wyraźnie
wielkodusznie: - Twoja twarz ma dobre proporcje. - Poklepała
Laurenta pokrzepiająco po plecach. - Masz bardzo długie rzęsy. Jak
jałówka. Chodź, usiądziemy razem, napijemy się i zjemy mięso. Twój
niewolnik jest krzepki. Później posłuży przy ogniu weselnym.
Damen przy każdym oddechu czuł obolały lewy bok. Jego ręce, jeśli
nie starał się tego powstrzymywać, drżały leciutko, ponieważ mięśnie
najpierw były długo spętane, a potem musiały zdobyć się na większy
niż zwykle wysiłek.
Laurent odparł stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem:
- Ten niewolnik będzie spać tylko w moim łóżku.
- Zwyczajem Veran parzysz się z mężczyznami? - zapytała Halvik. -
W takim razie zostanie zabrany i przygotowany dla ciebie. Dostanie
najlepsze mięso i hakesz, więc kiedy później będzie cię dosiadał, jego
wytrzymałość przyniesie ci wiele rozkoszy. Widzisz? Na tym polega
vaskijska gościnność.

Damen zebrał pozostałe mu jeszcze siły, by przygotować się na to,


co miało go czekać, ale z niejakim zdziwieniem przekonał się, że nie
otwarto mu siłą ust, by wlać do gardła hakesz. Nie został do niczego
zmuszony. Był traktowany jak gość, a przynajmniej jak jego własność,
którą należało wyczyścić i wypolerować, a następnie zabrać tam, gdzie
właściciel będzie mógł z niej skorzystać.
Zaprowadzono go na drugi koniec obozu, by zmyć z niego brud,
będący nieuniknioną konsekwencją całodziennej podróży; bądź co
bądź, podczas tej wyprawy parę razy został ciśnięty na ziemię, a
później zabił kilku swoich porywaczy.
Kobiety polały go wiadrami wody i wyszorowały szczotkami, a
potem szybko wytarły. Następnie założyły mu vaskijską przepaskę
biodrową, pojedynczy rzemień na biodrach i między nogami, ze
zwisającym z przodu pasem materiału, który można było w
odpowiednim momencie odsunąć na bok, jak uczynnie
zademonstrowała jedna z kobiet. Damen zniósł ten pokaz z godnością.
Przez ten czas obóz został posprzątany, a nowo postawione
namioty wyglądały jak kule miękkiego światła, rozjaśnione
ustawionymi w środku lampami, które nadawały skórzanym płachtom
kolor ciepłego złota. Więźniowie znajdowali się pod strażą, ognisko
zostało na nowo rozpalone, wzniesiono także podwyższenie dla
Halvik. Ku swojemu zaskoczeniu Damen został też obficie i uprzejmie
nakarmiony.
Nie przypuszczał, żeby miał zostać zaprowadzony do ogniska, by
położyć się tam z Laurentem. Jeśli już tam trafi, to tylko po to, by
patrzeć, jak książę znajduje pomysłowe wymówki.
Nie został jednak zaprowadzony do ogniska. Zabrano go do niskiego
namiotu, w którym czekał już hakesz, nalany do dzbanka, koło którego
stał rzeźbiony kubek, by Damen mógł się napić, kiedy tylko zechce.
Kobieta uniosła klapę namiotu takim samym oszczędnym ruchem, jak
wcześniej przepaskę Damena. Laurenta nie było w środku. Jak
przekazano na migi Damenowi, książę miał dołączyć do niego później.
Już znalazł wymówkę.
Namiot był bardzo mały — wąskie i niskie wnętrze sprawiało
przytulne wrażenie dzięki warstwom futer - skór kozic, a na nich
lisów, wyprawionych i miększych niż futro na brzuchu królika.
Zatroszczono się o to, by namiot został wyposażony we wszystko,
czego mógł potrzebować mężczyzna. U wejścia, oświetlonego wiszącą
lampą, stały dwa dzbany: jeden z hakeszem, drugi zaś z wodą;
przygotowano też ręczniki i trzy małe, zakorkowane buteleczki z
olejkami, które nie były przeznaczone do lampy.
Damen mógł w środku usiąść, ale jego głowę od sufitu dzieliła
niecała stopa. Gdyby wstał, pociągnąłby za sobą cały namiot. Ponieważ
nie miał nic innego do roboty, położył się na futrach w swoim skąpym
przyodziewku.
Futra były ciepłe, a namiot stanowił zaciszną kryjówkę, w której
można by leżeć z partnerem, ale ponieważ Damen był sam, nie
potrafił nie myśleć o tym, gdzie się znajduje i co mogłoby się dzisiaj
wydarzyć, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Pozwolił, by jego
obolałe ciało rozluźniło się trochę i spróbował się wyciągnąć.
Uderzył stopami o koniec namiotu, mimo że jeszcze nie
wyprostował kolan. Spróbował położyć się po skosie. To także nie
działało. Kiedy leżał na boku, żerdź namiotu wbijała mu się w plecy.
Rozejrzał się, by znaleźć jakieś miejsce dla lewej nogi, i nie potrafił
nie uśmiechnąć się z rozbawieniem. Mimo znużenia dostrzegał
komizm tej sytuacji. Biorąc pod uwagę rozmiary namiotu, miał
szczęście, że Laurent nie zamierzał do niego dołączyć aż do rana.
Zwinął się, znalazł odpowiednie ułożenie wszystkich kończyn i
pozwolił, by zapadły się ciężko w miękkie futra i poduszki.
Wtedy właśnie klapa uniosła się, a w wejściu namiotu pojawiła się
złocista głowa.
Widoczny w otworze wejściowym Laurent także został umyty,
wytarty i ubrany. Jego skóra wyglądała świeżo, a na sobie miał
vaskijski futrzany płaszcz, podobny do tego, który nosiła Halvik. W
blasku pojedynczej lampy płaszcz wyglądał jak kosztowny strój,
odpowiedni dla zasiadającego na tronie księcia.
Damen uniósł się na łokciu i podparł głowę dłonią, wplatając palce
we włosy. Laurent patrzył na niego. Nie obserwował go, jak to miał
czasem w zwyczaju, ale patrzył na niego, tak jak można by patrzeć na
przykuwającą uwagę rzeźbę.
W końcu spojrzał Damenowi w oczy.
- Doceniamy vaskijską gościnność — powiedział.
- To tradycyjny strój. Wszyscy mężczyźni to noszą - odparł Damen,
z zaciekawieniem przyglądając się futrzanemu płaszczowi Laurenta.
Laurent pozwolił, by płaszcz zsunął mu się z ramion. Pod spodem
miał jakiś rodzaj vaskijskiego stroju nocnego, tunikę i spodnie z bardzo
cienkiego białego lnu, zasznurowane luźno z przodu.
- Ja dostałem trochę więcej do ubrania. Czujesz się rozczarowany?
- Czułbym się - przyznał Damen, znowu zmieniając ułożenie nóg -
gdyby nie znajdowała się za tobą lampa.
To sprawiło, że Laurent znieruchomiał na moment z jednym
kolanem i dłonią na futrach, zanim zajął miejsce obok Damena.
W odróżnieniu od niego nie położył się na futrach, tylko usiadł,
podpierając się rękami.
- Dziękuję, że... - zaczął Damen, ale nie było sposobu, by delikatnie
przekazać, co ma na myśli, więc wskazał tylko wnętrze namiotu.
- Że skorzystałem z prawa pierwszej nocy? W jakim jesteś stanie?
- Przestań. Nie piłem hakeszu.
- Nie wydaje mi się, żebym o to pytał — stwierdził Laurent. W jego
głosie było coś podobnego jak wcześniej w spojrzeniu. — Tu jest
naprawdę ciasno.
- Na tyle ciasno, że widzę twoje rzęsy - przyznał Damen. - Cóż za
szczęście, że nie masz stosownej postury, by płodzić silne
wojowniczki. — W tym miejscu urwał.
Nastrój robił się dziwny. Byłby odpowiedni, gdyby znajdował się
tutaj z pełnym ciepła, chętnym partnerem, z którym mógłby się
drażnić, a potem przyciągnąć go do siebie, a nie z Laurentem,
powściągliwym jak lodowy sopel.
- Moja postura - oznajmił Laurent — jest zupełnie stosowna. Nie
jestem miniaturowy. To tylko problem skali porównawczej, kiedy
stoję koło ciebie.
Damen czuł się tak, jakby cieszył się z towarzystwa kolczastego
krzewu i z czułością traktował każde ukłucie. Wiedział, że jeszcze
moment, a powie coś równie głupiego na głos.
Miękkie futro rozgrzewało jego skórę, więc patrzył na Laurenta,
senny i odprężony. Wiedział, że kącik jego ust uniósł się leciutko w
uśmiechu.
Po krótkiej chwili Laurent powiedział niemalże z ostrożnością:
- Zdaję sobie sprawę z tego, że służąc mi, nie masz wielu okazji do...
szukania zaspokojenia. Jeśli chciałbyś skorzystać z weselnego ognia...
- Nie - powiedział Damen. - Nie chcę kobiety.
Bębny na zewnątrz wygrywały niski, nieprzerwany rytm.
- Usiądź — powiedział Laurent.
Wykonanie polecenia oznaczało, że Damen zajął resztę wolnej
przestrzeni w namiocie. Popatrzył z góry na Laurenta, powoli
przesuwając spojrzenie po delikatnej skórze, ciemniejszych w świetle
lampy błękitnych oczach i eleganckiej krzywiźnie kości
policzkowych, przysłoniętej pojedynczym puklem jasnych włosów.
Niemal nie zauważył, że Laurent wyciąga coś spod płaszcza.
Laurent trzymał w ręku zmięty pakunek przypominający okład i
przyglądał się Damenowi, jakby miał zamiar osobiście go opatrywać.
- Co ty... - zaczął Damen.
- Nie ruszaj się - powiedział Laurent i rozwinął materiał.
Damen poczuł lodowate dotknięcie, gdy coś mokrego przycisnęło
się do jego żeber, tuż pod mięśniami klatki piersiowej. Mięśnie
brzucha napięły się.
- Spodziewałeś się maści leczniczej? - zapytał Laurem. -
Przyniesiono to dla ciebie z wyższych partii gór.
Lód. To był lód zawinięty w kawałek materiału, przyciśnięty mocno
do posiniaczonego lewego boku Damena. Jego pierś unosiła się i
opadała w oddechu. Laurent trzymał kompres nieruchomo. Po
pierwszym nieprzyjemnym wrażeniu Damen poczuł, że lód zaczyna
chłodzić rozpalone siniaki, a rozprzestrzeniające się chłodne
odrętwienie sprawiło, że spięte mięśnie zaczęły się rozluźniać.
- Powiedziałem im, że ma cię boleć - odezwał się Laurent.
- Uratowałeś mi tym życie — odparł Damen.
Po chwili Laurent dodał:
- Ponieważ nie umiałbym rzucić mieczem.
Damen sam przytrzymał kompres, więc Laurent cofnął rękę.
- Wiesz już, że to ludzie, którzy zaatakowali Tarasis - powiedział
Laurent. - Halvik i jej wojowniczki odeskortują wraz z nami dziesięciu
z nich do Breteau, a potem do Ravenel, gdzie spróbuję ich
wykorzystać, by przełamać impas na granicy. — Dodał jeszcze, niemal
przepraszająco: — Halvik dostanie resztę jeńców i całą broń.
Damen doszedł do oczywistych wniosków.
- Zgodziła się, że wykorzysta tę broń, by robić wypady na południe,
do Akielos, a nie na terytorium twojego kraju.
- Coś w tym rodzaju.
- A w Ravenel chcesz ujawnić, że to twój wuj stoi za tym atakiem.
- Tak - przyznał Laurent. - Sądzę... że niebawem zrobi się naprawdę
niebezpiecznie.
- Dopiero niebawem? - zapytał Damen.
- Touars musi zostać przekonany — powiedział Laurent. - Gdybyś
nienawidził Akielos ponad wszystko i dostałbyś okazję, by zaatakować
je jak nigdy wcześniej, co mogłoby cię powstrzymać? Co sprawiłoby,
że odłożyłbyś miecz?
- Nic - przyznał Damen. - Może gdybym był bardziej wściekły na
kogoś innego.
Laurent westchnął i odwrócił wzrok. Na zewnątrz bębny
rozbrzmiewały niezmordowanie, ale wydawało się, że są daleko od
spokojnego wnętrza namiotu.
- Nie tak zamierzałem spędzać ostatnie dni przed wojną -
powiedział.
- Ze mną w twoim łóżku?
- Z tobą jako kimś, komu ufam - powiedział Laurent.
Mówiąc to, patrzył prosto na Damena. Przez moment wydawało się,
że powie coś więcej, ale tylko odsunął przeszkadzający płaszcz i
położył się. Ta zmiana pozycji oznaczała koniec rozmowy, chociaż
Laurent oparł nadgarstek na czole, jakby nadal się nad czymś
zastanawiał.
- Jutro czeka nas ciężki dzień — powiedział. — Trzydzieści mil
przez góry, z więźniami. Powinniśmy się wyspać.
Lód roztopił się, pozostawiając mokrą szmatę. Damen podniósł ją.
Na jego boku były kropelki wody, więc wytarł je i rzucił szmatę w kąt
namiotu. Był świadomy tego, że Laurent znowu na niego patrzy.
Książę leżał spokojnie, jasne włosy rozsypały się na miękkich
futrach, a przez luźne sznurowanie tuniki prześwitywała lekko
delikatna skóra. Po chwili jednak Laurent odwrócił wzrok, a potem
zamknął oczy. Obaj zapadli w sen.
ROZDZIAŁ XIV

- Wasza Wysokość! - powitał ich Jord, na koniu. Towarzyszyło mu


dwóch konnych z rozjaśniającymi ciemność pochodniami. -
Wysłaliśmy już zwiadowców na poszukiwania.
- Odwołaj ich - polecił Laurent.
Jord ściągnął wodze i skinął głową. Trzydzieści mil przez góry, z
więźniami. Zajęło im to dwanaście godzin, podczas których wlekli się
noga za nogą, a pojmani mężczyźni szamotali się w siodłach. Od czasu
do czasu któryś z nich musiał zostać ogłuszony i zmuszony do
posłuszeństwa przez kobiety. Damen pamiętał, jakie to uczucie.
To był ciężki dzień, chociaż zaczął się niepozornie. Damen obudził
się zesztywniały, całe jego ciało protestowało przeciwko zmianie
pozycji. Stos futer koło niego był zdecydowanie pusty. Laurent
zniknął, a wszelkie ślady, że niedawno tu przebywał, znajdowały się w
odległości co najmniej dłoni od Damena, co oznaczało noc spędzoną w
intymnej bliskości, ale bez naruszania granic personalnych. Instynkt
samozachowawczy najwyraźniej powstrzymał Damena od
przetoczenia się na środek, objęcia Laurenta i przyciągnięcia go do
siebie, żeby lepiej wykorzystać ograniczoną przestrzeń w namiocie.
Dzięki temu Damen nadal miał sprawne wszystkie kończyny i
nawet odzyskał swoje ubranie. Powinien być wdzięczny Laurentowi.
Jazda w dół po stromym stoku na grzbiecie konia nie była czymś, co
miałby ochotę robić w przepasce biodrowej.
Całodzienna podróż była niemalże niepokojąco monotonna.
Wczesnym popołudniem znaleźli się wśród łagodniejszych wzgórz i -
choć raz dla odmiany - nie natrafili na żadne zasadzki ani przeszkody.
Rozciągające się jak okiem sięgnąć na południe i zachód wzgórza były
ciche, a spokój zakłócała tylko dziwaczność ich procesji: Laurent na
czele bandy vaskijskich kobiet na kosmatych konikach, eskortujący
dziesięciu więźniów, spętanych i przywiązanych do końskich
grzbietów.
Wkrótce zapadła noc, a wyczerpane konie pochylały nisko łby.
Więźniowie dawno przestali stawiać opór. Jord dołączył do Damena i
Laurenta.
- Breteau jest już czyste — powiedział. - Ludzie lorda Touarsa
odjechali rano do Ravenel. My postanowiliśmy zostać i zaczekać. Nie
przyszły żadne wieści, ani z granicy, ani z twierdzy... ani od Waszej
Wysokości. Nasi ludzie zaczęli się niepokoić. Ucieszą się z waszego
powrotu.
- Chcę, żeby o świcie byli gotowi do drogi - powiedział Laurent.
Jord skinął głową. Nie potrafił powstrzymać się od spojrzenia na
grupę wojowniczek i więźniów.
- Tak, to są ludzie odpowiedzialni za ataki na granicy. - Laurent
odpowiedział na niezadane jeszcze pytanie.
- Nie wyglądają na Akielończyków - zauważył Jord.
- Nie - przyznał Laurent.
Jord skinął ponuro głową. Wspięli się na ostatnie wzgórze i
zobaczyli przed sobą pogrążony w cieniach i rozjaśniony punktami
światła obóz.

Historia, z każdym powtórzeniem coraz bardziej podkoloryzowana,


krążyła wśród żołnierzy w obozie i zaczynała żyć własnym życiem.
Książę pojechał w samo serce gór z tylko jednym towarzyszem, by
znaleźć szczury odpowiedzialne za tę masakrę. Wyciągnął ich siłą z
kryjówek i walczył z nimi, chociaż mieli przewagę co najmniej
trzydziestu do jednego. Przywiózł ich tutaj pobitych, związanych i
pokornych. Taki jest ten nasz książę - przebiegły, krwiożerczy drań,
któremu nigdy, przenigdy nie wolno się narazić, chyba że chce się
dostać swoją tchawicę na talerzu. Słyszeliście, że kiedyś zajechał konia
na śmierć tylko po to, żeby wyprzedzić Torvelda z Patras podczas
polowania?
W oczach żołnierzy książę dokonał szaleńczego, śmiałego czynu -
zniknął na dwa dni, a potem pojawił się w środku nocy z bandą jeńców
przewieszoną przez ramię, rzucił ich pod nogi swojemu oddziałowi i
oznajmił: „Chcieliście ich dostać? Proszę bardzo”.
- Mocno oberwałeś - zauważył później Paschal.
- Było co najmniej trzydziestu do jednego - stwierdził Damen.
Paschal parsknął z rozbawieniem.
- Naprawdę dobrze, że przy nim jesteś - powiedział. - Ze wspierasz
go, chociaż nie żywisz ciepłych uczuć do tego kraju.
Damen nie przyjął zaproszenia, by usiąść przy ognisku, i
powędrował na obrzeża obozu. Głosy za nim stawały się coraz cichsze;
Rochert mówił coś o blond włosach i temperamencie, Lazar
wspominał pojedynek Laurenta z Govartem.
Breteau wyglądało zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy Damen
widział je po raz ostatni. Zamiast stosów palącego się drewna była goła
ziemia. Częściowo wykopane doły zostały zasypane. Połamane
włócznie i inne ślady walki zniknęły. Chaty, których nie można było
naprawić, rozebrano, a nadające się do wykorzystania materiały
budowlane ułożono w równe stosy.
Obóz, położony na zachód od wioski, składał się z równych rzędów
namiotów, których pokrycie było naciągnięte tak, że tworzyło idealnie
proste linie. Na końcu obozu rozstawiono namiot Laurenta,
przygotowany pomimo nieobecności księcia. Pomiędzy szeregami
namiotów, po bardziej swobodnie wytyczonych ścieżkach, krążyli
żołnierze, idący do ognisk lub wracający od nich.
To nie było zwycięstwo. Jeszcze nie. Od Ravenel wciąż dzielił ich
dzień drogi, co oznaczało, że ich nieobecność potrwa jeszcze co
najmniej cztery dni. Jeśli posłaniec od regenta będzie miał dobre
konie i sprzyjającą pogodę, na pewno zdąży przez ten czas dotrzeć na
miejsce, wyprzedzając ich powrót o co najmniej jeden dzień.
To najprawdopodobniej wydarzyło się już rano - kiedy Damen
budził się w pustym namiocie, posłaniec od regenta wpadł galopem na
ogromny dziedziniec i został pospiesznie zaprowadzony do wielkiej
sali, gdzie wszyscy lordowie Ravenel zgromadzili się, by wysłuchać
jego wiadomości. Wydarzyło się to pod nieobecność marnotrawnego
księcia, który wymknął się z twierdzy pomimo kryzysowej sytuacji i
nie powrócił w obiecanym terminie. Zabrakło go w momencie, kiedy
najbardziej powinno mu zależeć na tym, by potraktowano go
poważnie, kiedy powinien mieć wpływ na podejmowane decyzje i
dalszy kształt wydarzeń. Pod tym względem już byli spóźnieni.
Jednakże dzisiejsza niecodzienna procesja przez góry była owocem
planowania na poziomie, o jaki Damen wcześniej Laurenta nie
podejrzewał. Laurent wynegocjował kontratak z Halvik podczas
poprzedniego spotkania, zanim jeszcze dowiedział się o atakach na
granicy Wiadomości i łapówki przekazywane klanowi Halvik zaczęły
przepływać już wiele dni wcześniej. Laurent musiał domyślić się, w
jaki sposób jego wuj sprowokuje konflikt na granicy, i z dużym
wyprzedzeniem zaczął przygotowywać swoją odpowiedź.
Damen przypomniał sobie pierwszą noc w Chastillon, niedbale
rozłożony obóz, bójki, nieudolne wypełnianie obowiązków
wojskowych. Regent podrzucił swojemu bratankowi niepozbieraną
bandę ludzi, a Laurent uporządkował ich w równe szeregi. Regent dał
mu niesłuchającego rozkazów kapitana, a Laurent się tego człowieka
pozbył. Regent wprawił w ruch niebezpieczne siły na granicy, a
Laurent je unieszkodliwił i sprowadził z powrotem, związane. Kolejne
pozycje na liście zostawały odhaczone, wszystkie elementy chaosu
znalazły się pod nieprawdopodobną kontrolą Laurenta.
Ci ludzie sercem, ciałem i umysłem byli oddani księciu. Ich ciężką
pracę i dyscyplinę było widać w każdym zakątku obozu i w
przylegającej do niego wiosce.
Damen pozwalał, by chłodziło go wieczorne powietrze, i dał sobie
chwilę na zachwyt nad wirtuozerią podróży, w której brał udział, a
także nad tym, jak daleko ich ta wyprawa zaprowadziła.

W tym chłodnym wiosennym powietrzu spojrzał w oczy prawdzie,


której przez dłuższy czas starał się nie zauważać. Jego ojczyzna.
Jego ojczyzna znajdowała się na wyciągnięcie ręki od Ravenel.
Zbliżała się chwila, w której opuści Vere. Kolejne kroki, jakie będzie
musiał podjąć, były mu równie znajome jak uderzenia serca. Po
ucieczce przekroczy granicę Akielos, gdzie pierwszy lepszy kowal bez
żadnych oporów zdejmie mu złote kajdany i obrożę. Złoto pozwoli mu
kupić sprzymierzeńców na północy, z których najpotężniejszy był
Nikandros, od dawna żywiący nieugiętą niechęć do Kastora. W ten
sposób Damen zyska armię, by ruszyć na południe.
Popatrzył na spowity w jedwabie namiot Laurenta, powiewające na
wietrze flagi ze złotą gwiazdą. Odległe głosy z obozu na moment
przybrały na sile, a potem znowu przycichły. To będzie wyglądało
zupełnie inaczej. Czeka go długotrwała kampania, w trakcie której
będzie posuwał się na południe, w stronę los, wykorzystując po drodze
poparcie, jakie miał wśród kyrosów. Nie będzie wymykać się z obozu
po nocy, by wcielać w życie obłąkańcze plany, nie będzie nosić ubrań,
do których nie był przyzwyczajony, zawierać przymierzy z
wędrownymi klanami ani walczyć ramię w ramię z wojowniczkami
na górskich konikach, by w nieprawdopodobny sposób wyłapać
bandytów.
To już nigdy się nie powtórzy

Gdy Damen wszedł do namiotu, Laurent siedział z łokciami


opartymi na stole i przyglądał się mapie. Kosze z węglami ogrzewały
wnętrze, lampy rozjaśniały namiot blaskiem płomieni.
- Jeszcze jedna noc - powiedział Damen.
- Utrzymać więźniów przy życiu, utrzymać kobiety na uboczu,
utrzymać moich ludzi z dala od kobiet - powiedział Laurent, jakby
odczytywał zapisany listę. - Chodź tu i porozmawiajmy o geografii.
Damen podszedł i zajął miejsce naprzeciwko Laurenta, ponad mapą.
Książę chciał omówić - jak zwykle z najdrobniejszymi szczegółami -
każdy cal terenu dzielący ich od Ravenel, a także północno- -
wschodni fragment granicy Damen przywołał całą swoją wiedzę, więc
rozmawiali przez kilka godzin, porównując stromość stoków i
ukształtowanie terenu ze wzgórzami, przez które wcześniej jechali.
Obóz na zewnątrz ogarnęła nocna cisza, gdy Laurent w końcu
oderwał się od mapy i stwierdził:
- Wystarczy. Jeśli nie przerwiemy teraz, będziemy nad tym
siedzieć do rana.
Damen patrzył, jak Laurent wstaje. Zazwyczaj nie okazywał
żadnych oczywistych oznak zmęczenia. Żelazna kontrola, jaką zdobył
i utrzymywał nad oddziałem, była rozszerzeniem żelaznej kontroli,
jaką miał nad samym sobą. Zdradzało go kilka drobiazgów, słowa,
które padły chwilę wcześniej. Na podbródku miał siniec,
koncentryczny odcisk w miejscu, gdzie trafiła go pięść przywódcy
wojowników klanowych. Laurent miał delikatną skórę arystokraty, na
której ślady zostawały jak na skórce miękkiego owocu. W blasku
lampy machinalnie sięgnął do nadgarstka i zaczął rozsznurowywać
tasiemki.
- Czekaj - powiedział Damen. - Ja to zrobię.
To było przyzwyczajenie - Damen wstał i podszedł do Laurenta,
jego palce rozplątały tasiemki przy nadgarstkach, a potem na plecach.
Kaftan rozchylił się jak strąk groszku i Damen mógł go ściągnąć.
Uwolniony od ciężaru okrycia wierzchniego Laurent poruszył
ramionami, tak jak miał to czasem w zwyczaju po ciężkim dniu w
siodle. Damen odruchowo uniósł dłoń i lekko ścisnął ramię Laurenta -
po czym znieruchomiał. Laurent także zamarł bez ruchu, a Damen
uświadomił sobie, co właśnie zrobił i że nadal przytrzymuje jego
ramię. Pod palcami czuł mięśnie napięte i twarde jak drewniane sęki.
- Zesztywniałe mięśnie? - zapytał obojętnym tonem.
- Trochę - odparł Laurent po chwili, podczas której serce Damena
zdążyło uderzyć dwa razy
Damen położył drugą rękę na drugim ramieniu Laurenta, przede
wszystkim po to, by książę nie mógł się gwałtownie obrócić ani go
odepchnąć. Stał za plecami Laurenta i nadal go przytrzymywał, tak
obojętnie, jak tylko potrafił.
- Czy żołnierze w armii Kastora są uczeni sztuki masażu? - zapytał
Laurent.
- Nie - przyznał Damen. — Ale wydaje mi się, że podstawy są proste
do opanowania, jeśli się chce.
Nacisnął lekko kciukami.
- Wczoraj w nocy przyniosłeś mi lód - powiedział.
- To - zaczął Laurent — jest trochę bardziej... — Następne słowo
wydawało się kanciaste: — ...intymne niż lód - dokończył.
- Zbyt intymne? - zapytał Damen. Powoli ugniatał ramiona
Laurenta.
Raczej nie uważał się za kogoś poddającego się impulsom
samobójczym. Laurent nie odprężył się ani trochę, stał tylko
nieruchomo.
Aż wreszcie pod opuszkami palców Damen poczuł ruch mięśni,
rozluźniających się po kolei wzdłuż całych pleców Laurenta.
- To... tutaj - powiedział niechętnie Laurent.
- Tutaj?
- Tak.
Damen czuł, że Laurent odrobinę poddaje się jego dłoniom — a
jednak, tak jak w przypadku mężczyzny stojącego z zamkniętymi
oczami nad urwiskiem, było w tym stałe napięcie, a nie uległość.
Instynkt podpowiadał Damenowi, że jego ruchy muszą pozostawać
miarowe i praktyczne. Nawet oddychał ostrożnie. Czuł teraz całą
rzeźbę pleców Laurenta - krzywiznę łopatek, a pomiędzy nimi, pod
swoimi dłońmi, gładkie płaszczyzny mięśni, które pracowały, gdy
Laurent walczył mieczem.
Powolne ugniatanie trwało dalej. Ciało Laurenta znowu poruszyło
się w ledwie dostrzegalnej, stłumionej reakcji.
- W ten sposób?
- Tak.
Głowa Laurenta pochyliła się odrobinę do przodu. Damen nie
rozumiał, co właściwie robi. Miał mglistą świadomość tego, że już
kiedyś dotykał ciała Laurenta. Nie mógł w to uwierzyć, ponieważ teraz
wydawało mu się to nieprawdopodobne. A jednak tamta chwila
łączyła się z tą, chociażby poprzez kontrast między jego obecną
ostrożnością a nierozwagą, z jaką przesuwał wtedy dłońmi po mokrej
skórze Laurenta.
Damen spojrzał w dół i zobaczył, że biała tkanina przesunęła się
lekko pod jego palcami. Koszula osłaniała ciało Laurenta jak
dodatkowa warstwa ochronna. Wzrok Damena ześlizgnął się na
proporcjonalną nasadę szyi i pasma złocistych włosów wsunięte za
ucho. Poruszał dłońmi tylko na tyle, na ile było to konieczne, by
znaleźć nowe mięśnie do rozmasowania. Ciało Laurenta bezustannie
pełne było podskórnego napięcia.
- Aż tak trudno ci się odprężyć? - zapytał cicho Damen. -
Wystarczy, że przejdziesz się na zewnątrz, a zobaczysz, co osiągnąłeś.
Ci ludzie są tobie oddani. - Nie zwracał uwagi na znaki, na lekkie
zesztywnienie. - Cokolwiek wydarzy się jutro, zrobiłeś więcej niż
ktokolwiek...
- Wystarczy - oznajmił Laurent i odepchnął go nieoczekiwanie.
Gdy Laurent odwrócił się, jego oczy wydawały się ciemniejsze, a
wargi miał rozchylone, jakby z lekką niepewnością. Uniósł dłoń do
ramienia, jakby czuł jeszcze widmowy dotyk. Nie wydawał się
odprężony, ale ten ruch przyszedł mu z odrobinę większą łatwością.
- Dziękuję — odezwał się Laurent, jakby właśnie sobie to
uświadomił, niemalże z zakłopotaniem. Zaraz jednak zauważył
kwaśno: - Te pęta naprawdę robią wrażenie. Nie zdawałem sobie
sprawy, że bycie więźniem jest tak niewygodne.
- No cóż, jest. — Te słowa brzmiały niemalże zwyczajnie.
- Obiecuję, że nigdy nie przywiążę cię do konia - powiedział
Laurent.
Nastąpiła chwila ciszy. Sarkastyczne spojrzenie Laurenta
świdrowało Damena.
- Masz rację, ja nadal jestem więźniem - stwierdził Damen.
- Twoje oczy mówią: „Na razie” - zauważył Laurent. - Twoje oczy
od początku mówiły: „Na razie”. — Dodał: — Gdybyś był nałożnikiem,
podarowałbym ci już tyle, że byłbyś w stanie kilka razy wykupić swój
kontrakt.
- Nadal byłbym tutaj, z tobą - powiedział Damen. — Mówiłem ci, że
chcę zaczekać, aż zakończy się ten kryzys na granicy. Myślisz, że
złamałbym słowo?
- Nie - przyznał Laurent, zupełnie jakby uświadomił to sobie
dopiero teraz. — Nie sądzę, żebyś to zrobił. Ale wiem, że ci się to nie
podoba. Pamiętam, jak w pałacu złościło cię, że jesteś skuty i bezsilny.
Wczoraj przekonałem się, jak bardzo pragnąłeś kogoś uderzyć.
Damen poruszył się i zanim się zorientował, jego palce musnęły
siniak na szczęce Laurenta.
- Mężczyznę, który ci to zrobił - przypomniał. Te słowa po prostu
mu się wymknęły. W tym momencie całą jego uwagę przykuwało
ciepło skóry pod palcami, ale w następnej chwili Laurent szarpnął się
do tyłu i spojrzał na niego z rozszerzonymi źrenicami błękitnych oczu.
Damen uświadomił sobie, jak bardzo stracił panowanie nad tym, co
robi - co czuje - i gwałtownie spróbował przywołać do porządku swoje
zmysły, by przerwać... to, co się działo.
- Przepraszam. Ja... powinienem być mądrzejszy. - Zmusił się, by
zrobić krok do tyłu. - Wydaje mi się... - zaczął - że lepiej będzie,jeśli
zgłoszę się na wartę. Mogę dzisiaj kogoś zastąpić.
Odwrócił się i podszedł do wejścia namiotu. Kiedy zaczął unosić
klapę, zatrzymał go głos Laurenta.
- Nie. Zaczekaj... Zaczekaj.
Damen zatrzymał się i odwrócił. W spojrzeniu Laurenta był ślad
jakichś niedających się zidentyfikować emocji, a mięśnie szczęki miał
wyraźnie zaciśnięte. Cisza przeciągnęła się tak długo, że słowa, które
w końcu padły, całkowicie zaskoczyły Damena.
- To, co Govart mówił o moim bracie i o mnie... to nie była prawda.
- Nigdy nie przypuszczałem, żeby mogła być - odparł skrępowany
Damen.
- Chodzi mi o to, że jakakolwiek... Jakakolwiek skaza jest w mojej
rodzinie, Auguste był od niej wolny.
- Skaza?
- Chciałem ci to powiedzieć, ponieważ... — Wydawało się, że
Laurent zmusza się do wypowiedzenia każdego słowa. — Ponieważ mi
go przypominasz. Był najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek
znałem. Zasługujesz na to, żeby to wiedzieć, i zasługujesz przynajmniej
na uczciwe... W Arles traktowałem cię ze złośliwością i
okrucieństwem. Nie będę ci uwłaczać i próbować zadośćuczynić za
czyny słowami, ale już nigdy więcej cię tak nie potraktuję. Czułem na
twój widok gniew. Gniew... To nie jest właściwe słowo. - Myśl została
urwana, zapadła nieprzyjemna cisza.
Laurent odezwał się pewniejszym głosem:
- Dałeś mi słowo, że zaczekasz, aż skończy się ten konflikt na
granicy. Ja także dam ci słowo: zostań ze mną, dopóki nie będzie po
wszystkim, a wówczas zdejmę ci kajdany i obrożę. Wypuszczę cię z
własnej woli. Będziemy mogli stanąć twarzą w twarz jak wolni ludzie.
Cokolwiek ma się wydarzyć pomiędzy nami, niech się wydarzy
właśnie wtedy.
Damen wpatrywał się w niego. Czuł dziwaczny ucisk w piersi.
Światło lampy migotało i wydawało się, że faluje.
- To nie jest podstęp — powiedział Laurent.
- Wypuścisz mnie — powtórzył Damen.
Tym razem to Laurent wpatrywał się w niego w milczeniu.
- A... zanim to nastąpi? - zapytał Damen.
- Zanim to nastąpi, jesteś moim niewolnikiem, ja jestem twoim
księciem i tak właśnie wygląda nasza relacja. — Laurent przybrał
bardziej typowy dla siebie ton: — Nie musisz stać na warcie. Potrafisz
spać spokojnie.
Damen przestudiował uważnie jego twarz, ale nie znalazł niczego,
co potrafiłby odczytać, chociaż to akurat - jak pomyślał,
rozsznurowując własny kaftan - było normalne.
ROZDZIAŁ XV

D amen obudził się na długo przed świtem. Czekały na niego


obowiązki, zarówno w namiocie, jak i na zewnątrz. Zanim wstał,
by się nimi zająć, przez dłuższą chwilę leżał z ręką opartą na czole, w
rozsznurowanej koszuli i wśród rozrzuconej pościeli na swoim
posłaniu. Wpatrywał się w opadające fałdy jedwabnej tkaniny.
Kiedy już wyszedł z namiotu, nie zastał na zewnątrz ludzi, którzy
dopiero co wstali, tylko tych, którzy zajmowali się swoją pracą przez
całą noc — żołnierzy pilnujących pochodni i podsycających ogniska,
wartowników, a także zwiadowców, którzy po powrocie składali
raport oficerom z nocnej zmiany.
Sam Damen zaczął przygotowania od naszykowania zbroi Laurenta
— rozłożenia wszystkich jej elementów, szarpnięcia mocno za każdy
pasek, obejrzenia każdego nitu. Ozdobione skomplikowanymi
wzorami metalowe części z zawiniętymi krawędziami i dodatkowymi
ozdobami na brzegach były mu teraz doskonale znajome. Wiedział już,
jak należy obchodzić się z verańską zbroją.
Następnie zajął się inwentaryzacją broni. Musiał sprawdzić, czy
każde ostrze jest całkowicie pozbawione szczerb lub wygięć, czy
rękojeści i głowice są gładkie i o nic nie zaczepią, czy nie zmieniło się
wyważenie broni, co mogłoby choćby na moment odwrócić uwagę
posługującego się nią żołnierza.
Po powrocie zastał pusty namiot. Laurent poszedł już zająć się
jakimiś porannymi sprawami. Obóz nadal był pogrążony w półmroku,
namioty stały zamknięte, a żołnierze błogo spali. Damen wiedział, że
spodziewają się w Ravenel takiego samego przyjęcia jak to, które
poprzedniego dnia czekało Laurenta po powrocie do obozu - wiwatów
na cześć tych, którzy przyprowadzili uwięzionych zbrodniarzy.
W gruncie rzeczy Damen nie potrafił sobie wyobrazić, jak
właściwie Laurent zamierza wykorzystać swoich więźniów, by
odwieść lorda Touarsa od dążenia do wojny. Laurent był zręcznym
mówcą, ale ludzie pokroju Touarsa nie mieli cierpliwości do gadania.
A nawet gdyby verańscy lordowie dali się przekonać, podwładni
Nikandrosa rwali się do działania. Mało tego - po obu stronach granicy
miały miejsce ataki, zaś Laurent na własne oczy widział
przemieszczające się oddziały akielońskie, tak samo jak Damen.
Miesiąc temu Damen spodziewałby się - tak jak teraz spodziewali
się tego żołnierze — że więźniowie zostaną rzuceni Touarsowi pod
nogi, padną słowa prawdy, zaś intryga regenta wyjdzie na jaw. Teraz...
Damen nie zdziwiłby się ani trochę, gdyby Laurent oznajmił, że nie
ma pojęcia, kto za tym stoi, by pozwolić Touarsowi na własną rękę
dojść do udziału regenta w tych wydarzeniach. Doskonale umiał sobie
wyobrazić, jak Laurent z szeroko otwartymi błękitnymi oczami
wyraża swoje zaniepokojenie, a następnie z tym samym wyrazem
twarzy demonstruje najgłębsze zdumienie ujawnioną prawdą. Same
poszukiwania tej prawdy pozwoliłby zagrać na zwłokę, przeciągnąć
sprawy i zyskać na czasie.
Podstępy i oszustwa — to było całkowicie verańskie. Damen
pomyślał nawet, że jeśli Laurent się postara, ten plan może się
powieść.
Ale co potem? Ujawnienie knowań regenta zakończone wieczorem,
w który Laurent przyjdzie do swojego niewolnika i własnoręcznie go
uwolni?
Damen znalazł się teraz za rzędami namiotów. Za nim leżało
Breteau, na zawsze już pogrążone w ciszy. Niebawem nadejdzie świt,
rozlegną się pierwsze ptasie głosy, niebo się rozjaśni, a gwiazdy
zgasną, przyćmione blaskiem wschodzącego słońca. Damen zamknął
oczy i czuł, jak jego pierś unosi się i opada w oddechu.
Ponieważ to było niemożliwe, pozwolił sobie wyobrazić - ten
jeden, jedyny raz — jak by to było, gdyby mógł stanąć naprzeciwko
Laurenta jako wolny człowiek... Gdyby ich krajów nie dzieliła
wrogość, gdyby Laurent przybył do Akielos wraz z poselstwem, a
uwagę Damena początkowo zwróciłyby jego jasne włosy. Razem
uczestniczyliby w ucztach i oglądaliby zmagania sportowe, a Laurent...
Damen widział już, jaki Laurent jest wobec ludzi, z którymi chce
utrzymywać dobre stosunki - czarujący i o ciętym języku, ale nie tak
śmiertelnie groźny. Damen umiał sam przed sobą przyznać,
całkowicie szczerze, że gdyby poznał Laurenta właśnie takiego, te
złote rzęsy i kąśliwe uwagi mogłyby sprawić, że znalazłby się w
poważnym niebezpieczeństwie.
Otworzył oczy, ponieważ usłyszał zbliżających się jeźdźców.
Poszedł w stronę źródła odgłosów, przedarł się pomiędzy drzewami i
stwierdził, że stoi na obrzeżach vaskijskiego obozu. Dwie kobiety
przyjechały właśnie na spienionych koniach, a trzecia wyjeżdżała.
Damen pamiętał, że Laurent zeszłego wieczora spędził sporo czasu na
negocjacjach i układach z Vaskijkami. Przypomniał sobie także, że
żaden mężczyzna nie powinien się tutaj zbliżać, i właśnie w tym
momencie naprzeciwko siebie zobaczył grot włóczni.
Uniósł ręce w geście poddania się. Kobieta trzymająca włócznię nie
przeszyła go na wylot. Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów, a
potem gestem kazała mu się zbliżyć. Damen wszedł do obozu, mając
włócznię tuż za plecami.
W odróżnieniu od obozu ludzi Laurenta tutaj panował ruch. Kobiety
już wstały i zajęły się odwiązywaniem zabezpieczonych na noc
czternastu więźniów i wiązaniem ich z powrotem na resztę dnia. Coś
jeszcze zajmowało ich uwagę. Damen zobaczył, że jest prowadzony do
Laurenta pogrążonego w rozmowie z dwiema nowo przybyłymi
kobietami, które zsiadły już z wyczerpanych koni i stały teraz koło
nich. Gdy Laurent zauważył Damena, zakończył rozmowę i zbliżył się
do niego. Kobieta z włócznią zniknęła.
- Obawiam się, że nie masz dość czasu - oznajmił Laurent.
Ton jego głosu jasno wskazywał, o co może chodzić.
- Dziękuję, ale przyszedłem tutaj, ponieważ usłyszałem konie -
odparł Damen.
- Lazar mówił, że przyszedł tutaj, ponieważ źle skręcił - zauważył
Laurent.
Nastąpiła chwila ciszy, w trakcie której Damen odrzucił kilka
możliwych odpowiedzi. W końcu odezwał się takim samym tonem:
- Rozumiem. Wolisz mieć chwilę prywatności?
- Nie mógłbym, nawet gdybym chciał. Stadko złotowłosych
Vaskijczyków naprawdę sprawiłoby, że zostałbym wydziedziczony —
powiedział Laurent. — Nigdy nie robiłem tego... z kobietą.
- To bardzo przyjemne.
- Ty to wolisz.
- Zazwyczaj.
- Auguste wolał kobiety. Powiedział mi, że jeszcze do tego dorosnę.
Ja mu odpowiedziałem, że on może zatroszczyć się o potomków rodu,
a ja będę czytać książki. Miałem wtedy.. dziewięć lat? Dziesięć?
Wydawało mi się, że jestem już dorosły. To pułapki nadmiernej
pewności siebie.
Damen już miał coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał. Wiedział,
że Laurent potrafi tak mówić bez końca. Nie zawsze było jasne, co
kryje się za jego słowami, ale czasami dawało się to odgadnąć.
- Możesz być spokojny — powiedział Damen. - Jesteś gotów, by
zmierzyć się z lordem Touarsem.
Zobaczył, że Laurent nieruchomieje. Ciemność nabrała teraz
granatowego odcienia i stawała się coraz jaśniejsza. Damen widział
jasne włosy, ale nie wyraz twarzy Laurenta.
Uświadomił sobie, że jest pytanie, które chciał zadać od bardzo
dawna.
- Nie rozumiem, jakim cudem twój wuj do tego stopnia zapędził cię
w pułapkę. Potrafisz go przechytrzyć. Widziałem, jak to robisz.
- Może teraz wydaje się, że potrafię go przechytrzyć - odpowiedział
Laurent. — Ale kiedy ta gra się zaczęła, byłem... młodszy.
Wrócili do obozu, gdzie z namiotów zaczęły już dobiegać głosy.
Niebo szarzało, a żołnierze się budzili.
Młodszy. W czasie bitwy pod Marlas Laurent miał czternaście lat. A
może... Damen przeliczył w myślach miesiące. Bitwa została stoczona
wczesną wiosną. Laurent miał osiągnąć pełnoletniość późną wiosną.
Czyli jednak był wtedy młodszy. Miał trzynaście lat, prawie
czternaście.
Damen spróbował wyobrazić sobie trzynastoletniego Laurenta, ale
okazało się to całkowicie niewykonalne. Tak samo niemożliwe było
wyobrażenie sobie Laurenta biorącego w tym wieku udział w bitwie i
wyobrażenie go sobie, jak towarzyszy wszędzie starszemu i
podziwianemu przez siebie bratu.
Nie był w stanie wyobrazić sobie Laurenta podziwiającego
kogokolwiek.
Namioty zostały zwinięte, żołnierze dosiedli koni. Damen miał
przed sobą wyprostowane plecy i jasne włosy, jaśniejsze niż ciemne
złoto włosów księcia, z którym zmierzył się kilka lat temu.
Auguste. Jedyny człowiek honoru na zdradzieckim polu bitwy
Ojciec Damena w dobrej wierze zaprosił verańskiego posłańca do
swojego namiotu. Proponował Veranom korzystne warunki: mogli
oddać swoje ziemie i zachować życie. Posłaniec splunął na ziemię i
powiedział: „Vere nigdy nie ulegnie Akielos” i w tym właśnie
momencie na zewnątrz rozległy się pierwsze odgłosy verańskiego
ataku. Atak przed zakończeniem rokowań był olbrzymią ujmą na
honorze, szczególnie w sytuacji, gdy na polu bitwy znajdowali się
królowie.
Walcz z nimi — powiedział ojciec Damena. Nie ufaj im. Ojciec
Damena miał rację. Był też przygotowany na wszystko.
Veranie byli tchórzami i oszustami, więc ich siły powinny były
pójść w rozsypkę, gdy podstępny atak został odparty przez pełne siły
akielońskiej armii. Jednakże z jakiegoś powodu nie rzucili się do
ucieczki, gdy rozpoczęła się prawdziwa walka. Utrzymali szyk,
wykazali się determinacją i przez długie godziny walczyli odważnie,
aż w końcu szeregi akielońskie zaczęły słabnąć.
Nie dowodził nimi sam król, generałem na polu bitwy był
dwudziestopięcioletni książę.
Ojcze, mogę go pokonać— powiedział Damen.
W takim razie ruszaj i przynieś nam zwycięstwo - odparł jego ojciec.

Równina nazywała się Hellay, zaś Damen znał ją jako półcalową


odległość na mapie, którą studiował w blasku lampy, naprzeciwko
pochylonej jasnej głowy. Kiedy poprzedniego wieczora omawiali z
Laurentem ukształtowanie terenu, powiedział:
- Lato było tutaj łagodne. Łąki będą porośnięte trawą i jeśli
zostaniemy zmuszeni do opuszczenia traktu, powinno dać się po nich
wygodnie jechać konno.
Jego słowa sprawdziły się co do joty. Trawa po bokach drogi była
gęsta i miękka. Przed nimi piętrzyły się wzgórza, które łączyły się i
przechodziły jedno w drugie. Wzgórza wznosiły się także na
wschodzie.
Słońce wspinało się coraz wyżej. Wyruszyli przed świtem, jednak
gdy dotarli na pola Hellay, było dostatecznie dużo światła, by odróżnić
wzgórza od równiny, trawę od nieba, a niebo od tego, co leżało pod
nim.
Słońce świeciło na nich z góry, gdy grzbiet południowego wzgórza
poruszył się. Zbliżająca się do nich linia rosła i zaczynała lśnić
srebrem i czerwienią.
Jadący na czele kolumny Damen ściągnął wodze i skręcił. Laurent
zrobił to samo, nie odrywając spojrzenia od południowego wzgórza.
Linia przestała być już linią, zamieniła się w pojedyncze kształty -
dające się rozpoznać kształty - a Jord nakazał zatrzymać się całemu
oddziałowi.
Czerwień. Czerwień, barwa regenta, poprzetykana chorągwiami
przygranicznych fortów, coraz większymi i łopoczącymi na wietrze.
Były to chorągwie Ravenel - nie tylko chorągwie, lecz także piechota i
konie, wypływające zza wzgórza jak wino z przepełnionego kielicha,
plamiące zbocze kolorem, ciemniejące i zajmujące coraz większą
powierzchnię.
Teraz już widać było kolumny, co umożliwiło oszacowanie z
grubsza liczebności: pięciuset lub sześciuset konnych, dwa oddziały
piechoty po stu pięćdziesięciu ludzi. Jeśli sądzić po tym, co Damen
widział w kwaterach wewnątrz twierdzy, musiała to być cała konnica
Ravenel i może nie połowa, ale znaczna część stacjonującej tam
piechoty. Koń poruszył się pod nim niespokojnie.
Chwilę później na zboczu po prawej stronie, znacznie bliżej, także
wyrosły ludzkie sylwetki. Znajdowały się na tyle blisko, że można
było rozpoznać barwy i twarze żołnierzy Był to wysłany przez
Touarsa do Breteau oddział, który poprzedniego dnia ruszył w drogę
powrotną. Jak widać, postanowił tu na nich zaczekać. Do poprzednich
oszacowań należało dodać jeszcze dwustu ludzi.
Damen wyczuwał nerwowe napięcie czekających za nim ludzi,
otoczonych przez barwy, do których połowa z nich nie miała nawet
cienia zaufania, i stojących twarzą z twarz z przeciwnikiem
przewyższającym ich liczebnością dziesięciokrotnie.
Oddziały Ravenel na wzgórzu rozdzieliły się, tworząc coraz szerszą
literę V.
- Zamierzają nas oskrzydlić. Czyżby pomylili nas z oddziałem
wroga? — odezwał się zaskoczony Jord.
- Nie — powiedział Laurent.
- Mamy jeszcze wolną drogę na północ - zauważył Damen.
- Nie — powiedział Laurent.
Grupa jeźdźców oddzieliła się od głównej kolumny sił Ravenel i
ruszyła prosto w ich stronę.
- Wy dwaj - polecił Laurent i wbił pięty w boki swojego konia.
Damen i Jord poszli w jego ślady. We trójkę wyjechali na
wydłużoną łąkę, by spotkać się z lordem Touarsem i jego ludźmi.
Jeśli wziąć pod uwagę zasady sztuki wojennej i protokół, od samego
początku nie był to dobry pomysł. Zdarzało się czasem, że gdy
spotykały się dwie armie, dochodziło do pewnych negocjacji
pomiędzy posłańcami bądź spotkań przywódców w celu ostatecznego
omówienia warunków starcia lub po prostu popisania się odwagą.
Damen, galopując przez łąkę, myślał o tym, jak bardzo obecna sytuacja
przypominała wojnę, i czuł przenikający go do szpiku kości niepokój.
Niepokój potęgowały rozmiary jadącej im na spotkanie grupy oraz
ludzie wchodzący w jej skład.
Laurent ściągnął konia. Na czele grupy jechał lord Touars, a po jego
bokach znajdowali się konsul Guion oraz kapitan Enguerran.
Towarzyszyło im dwunastu żołnierzy na koniach.
- Lordzie Touarsie - odezwał się Laurent.
Nie nastąpiły żadne zbędne wstępy.
- Widzisz nasze siły. Pojedziesz z nami.
- Jak mniemam, zdążyłeś pod moją nieobecność otrzymać
wiadomość od mojego wuja - stwierdził Laurent.
Lord Touars nie odpowiedział, czekał obojętnie, podobnie jak
okryci płaszczami zbrojni jeźdźcy za jego plecami, więc to Laurent
musiał nietypowo dla siebie pierwszy przerwać milczenie.
- W jakim celu mam z wami jechać?
Na poznaczonej bliznami twarzy lorda Touarsa malowała się zimna
pogarda.
- Wiemy, że opłacasz vaskijskich bandytów. Wiemy, że uległeś
Akielończykowi i że spiskowałeś z Vaskijczykami, by osłabić nasz kraj
najazdami i atakami na granicy. Ofiarą jednego z takich ataków stała
się zacna wieś Breteau. W Ravenel zostaniesz osądzony i stracony za
zdradę stanu.
- Zdradę stanu — powtórzył Laurent.
- Czy zaprzeczysz, że udzieliłeś schronienia ludziom
odpowiedzialnym za te ataki i przekupiłeś ich, by obciążyli winą
twojego wuja?
Te słowa padły jak cios topora. Potrafisz go przechytrzyć—
powiedział Damen, ale minęły długie tygodnie, od kiedy miał do
czynienia z potęgą regenta. Zmroziła go myśl, że pojmani bandyci
rzeczywiście mogli zostać przekupieni z myślą o tej chwili, ale nie
przez Laurenta. Laurent natomiast dostarczył w ten sposób Touarsowi
stryczek, na którym sam miał zawisnąć.
- Mogę zaprzeczyć, czemu tylko zechcę - oznajmi! Laurent. - Jako
że nie masz żadnych dowodów.
- Ma dowody. Ma moje zeznania. Wszystko widziałem.
Jeden z jeźdźców przepchnął się gwałtownie do przodu i odrzucił
kaptur płaszcza. W zbroi arystokraty wyglądał zupełnie inaczej, jego
ciemne pukle były wyszczotkowane i starannie ułożone, ale pięknie
zarysowane usta pozostawały znajome, podobnie jak zaczepny głos i
wojownicze spojrzenie. To był Aimeric.
Cały świat się zakołysał. Setki pozornie niewinnych scen ukazały
się teraz w zupełnie nowym świetle. Gdy Damen z lodowatym
uczuciem w żołądku zaczął wszystko rozumieć, Laurent już się
poruszył. Nie po to, by udzielić jakiejś gładkiej odpowiedzi - wykręcił
łeb swojego konia tak, by zagrodzić drogę Jordowi.
- Wracaj do oddziału - powiedział. - Natychmiast.
Jord był blady jak ściana, jakby właśnie przyjął cios miecza.
Aimeric obserwował ich z uniesionym podbródkiem, ale nie poświęcił
Jordowi szczególnej uwagi. Na twarzy Jorda malowały się ból zdrady i
poczucie winy, gdy w końcu oderwał wzrok od Aimerica i spojrzał w
twarde, nieustępliwe oczy Laurenta.
Poczucie winy — zawiedzione zaufanie, które niczym nóż wbiło się
w serce ich oddziału. Jak dawno temu wyjechał Aimeric i jak długo
Jord to ukrywał, kierując się źle pojętym poczuciem lojalności?
Damen zawsze uważał Jorda za dobrego kapitana i Jord
rzeczywiście nim był, nawet w tej chwili. Pobielały na twarzy, nie
próbował wymyślać żadnych wymówek i nie żądał wyjaśnień od
Aimerica, tylko w milczeniu zrobił to, co mu rozkazano.
To sprawiło, że Laurent został sam, tylko w towarzystwie swojego
niewolnika, zaś Damen był świadomy każdego ostrza miecza, każdego
grotu strzały, każdego żołnierza na wzgórzu. Był także świadomy
obecności Laurenta, który spojrzał lodowato na Aimerica, jakby w tym
momencie nie istniało nic innego.
- W ten sposób zrobiłeś sobie ze mnie wroga - oznajmił Laurent. -
Nie wyjdziesz na tym dobrze.
- Poszedłeś do łóżka z Akielończykiem - stwierdził Aimeric. -
Pozwoliłeś, żeby cię zerżnął.
- Tak jak ty pozwoliłeś Jordowi, żeby zerżnął ciebie? - zapytał
Laurent. — Z tą różnicą, że ty naprawdę to zrobiłeś. Czy wykonywałeś
polecenie ojca, czy też była to z twojej strony pomysłowa
improwizacja?
- Nie zdradziłem swojej rodziny Nie jestem taki jak ty - odparł
Aimeric. — Ty nienawidzisz swojego wuja. Żywiłeś sprzeczne z naturą
uczucie do swojego brata.
- W wieku trzynastu lat? — Laurent, poczynając °d spojrzenia
lodowatych błękitnych oczu, a kończąc na wypolerowanych czubkach
butów, sprawiał wrażenie niezdolnego do jakichkolwiek ciepłych
uczuć. — Najwidoczniej zacząłem dojrzewać jeszcze wcześniej od
ciebie.
Wydawało się, że te słowa dodatkowo rozwścieczyły Aimerica.
- Myślałeś, że wszystko ci ujdzie na sucho. Miałem ochotę
roześmiać ci się w twarz. Zrobiłbym to, gdyby żołądek nie wykręcał
mi się na myśl o służbie u ciebie.
Lord Touars przerwał tę wymianę zdań.
- Pojedziesz z nami dobrowolnie albo pojedziesz z nami, gdy
pokonamy twoich ludzi. Możesz wybierać.
Laurent przez chwilę milczał. Jego wzrok przesunął się po
rozstawionych na pozycjach oddziałach, oskrzydlającej go z obu stron
konnicy uzupełnionej siłami piechoty, z którymi jego własny
niewielki oddział nie miał szans stoczyć wyrównanej walki.
Sąd, podczas którego słowa Aimerica zostaną przeciwstawione
słowom Laurenta, będzie farsą, ponieważ Laurent nie miał wśród tych
ludzi dobrej opinii, która dawałaby mu wiarygodność. Znajdował się w
rękach frakcji swojego wuja. W Arles byłoby jeszcze gorzej, gdyż sam
regent mógłby do reszty zszargać mu reputację. Tchórz. Nieudacznik.
Niezdolny do sprawowania władzy.
Laurent nie zażąda od swoich ludzi, by za niego zginęli. Damen o
tym wiedział i uzmysłowił sobie, z uczuciem przypominającym ból w
piersi, że zrobiliby to, gdyby książę tylko poprosił. Ta zbieranina
żołnierzy, niedawno jeszcze podzielona, gnuśna i nielojalna, teraz
walczyłaby do ostatniego tchu za swojego księcia, gdyby wydał taki
rozkaz.
- Jeśli poddam się twoim żołnierzom i stanę przed sądem mojego
wuja — zaczął Laurent - co stanie się z moimi ludźmi?
- Twoje zbrodnie nie ciążą na nich. Nie są winni niczego poza źle
ulokowaną lojalnością, dlatego darujemy im życie i nie odbierzemy
wolności. Oddział zostanie rozwiązany, zaś kobiety odeskortowane do
granicy vaskijskiej. Oczywiście niewolnik zostanie stracony.
- Oczywiście - powtórzył Laurent.
Teraz odezwał się konsul Guion.
- Twój wuj nigdy by ci tego nie powiedział - oznajmił, podjeżdżając
do swojego syna, Aimerica. - Dlatego ja to zrobię. Lojalność wobec
twojego ojca i brata sprawiły, iż wuj traktował cię z pobłażliwością, na
jaką nigdy nie zasługiwałeś. Odpłaciłeś mu się lekceważeniem i
pogardą, zaniedbywaniem swoich obowiązków i całkowitą
obojętnością dla wstydu, jaki przyniosłeś swojej rodzinie. Nie
zaskakuje mnie, że twoja samolubna natura popchnęła cię do zdrady
stanu, ale jak mogłeś zawieść zaufanie swojego wuja, który zawsze
traktował cię z życzliwością i dobrocią?
- Bezgraniczna życzliwość mojego wuja — stwierdził Laurent. —
Zapewniam cię, że to nie było trudne.
- Nie okazujesz nawet cienia skruchy — powiedział Guion.
- A skoro mowa o zaniedbywaniu obowiązków — zaczął Laurent.
Uniósł rękę. W oddali dwie Vaskijki odłączyły się od oddziału i
ruszyły konno w ich stronę. Enguerran poruszył się, zaniepokojony,
ale Touars gestem nakazał mu spokój - obecność dwóch kobiet nie
stanowi- ła praktycznie żadnej różnicy. Kiedy znajdowały się w
połowie drogi, można było dostrzec, że jedna z nich wiezie za siodłem
jakiś pakunek; gdy zbliżyły się jeszcze bardziej, można było dostrzec,
co to za pakunek.
- Mam tu coś twojego. Skarciłbym cię za taką nieostrożność, ale
sam właśnie miałem okazję przekonać się, że obozowe szumowiny
potrafią przekraść się z jednego oddziału do drugiego.
Laurent powiedział coś po vaskijsku. Kobieta zrzuciła pakunek z
konia na ziemię, jakby pozbywała się niechcianej przesyłki.
To był brązowowłosy mężczyzna, ze związanymi nadgarstkami i
kostkami, jak upolowany dzik, który ma zostać przeniesiony na drągu.
Twarz miał pokrytą brudem, włosy na skroni posklejane zaschniętą
krwią. To nie był wojownik klanowy.
Damen wrócił myślami do vaskijskiego obozu. Rano zastał tam
czternastu więźniów, podczas gdy wczoraj było ich dziesięciu.
Popatrzył przenikliwie na Laurenta.
- Jeśli sądzisz — odezwał się Guion — że niezdarne próby
wykorzystania zakładnika nas powstrzymają lub opóźnią oddanie cię
w ręce sprawiedliwości, głęboko się mylisz.
- To jeden z naszych zwiadowców - powiedział Enguerran.
- To czterech z waszych zwiadowców - poprawił go Laurent.
Jeden z żołnierzy zeskoczył z konia i przyklęknął koło więźnia.
Touars spojrzał na Enguerrana, marszcząc brwi.
- Nie otrzymaliśmy części raportów? - zapytał.
- Ze wschodu. Opóźnienia to nic nadzwyczajnego przy tak
rozległym terenie - wyjaśnił Enguerran.
Żołnierz przeciął więzy krępujące nadgarstki i stopy więźnia, a
kiedy wyciągnął knebel, zwiadowca usiadł szybko, chociaż jego ruchy
były sztywne, jak zwykle u człowieka, którego dopiero co uwolniono z
ciasnych sznurów.
Jego słowa były niewyraźne:
- Panie... siły zbrojne na południu, jadą w tę stronę, by zatrzymać
cię na polach Hellay...
- Jesteśmy na polach Hellay - oznajmił konsul Guion ostro i
niecierpliwie. Kapitan Enguerran popatrzył na Laurenta z zupełnie
innym wyrazem twarzy.
- Jakie siły? — głos Aimerica zrobił się wyższy niż zwykle i pełen
napięcia.
Damen przypomniał sobie pościg po dachach, zrzucanie sznurów z
suszącym się praniem na ludzi w dole, podczas gdy w górze na niebie
wirowały gwiazdy...
- Bez wątpienia zbieranina sojuszników z górskich klanów albo
najemnicy z Akielos.
...przypomniał sobie brodatego posłańca, który ukląkł na widok
Laurenta w pokoju w gospodzie...
- To by wam się spodobało, prawda? — zapytał Laurent.
...przypomniał sobie Laurenta rozmawiającego poufale,
przyciszonym głosem z Torveldem na pachnącym perfumami
balkonie, ofiarowującego patryjskiemu księciu królewski dar w
postaci niewolników.
Zwiadowca mówił dalej:
- ...niosą chorągwie księcia i żółte sztandary patryjskie...
Raniącemu uszy dźwiękowi rogu jednej z Vaskijek odpowiedział
podobny dźwięk, jak odległe echo. Niska, żałobna nuta odezwała się
znowu, a potem jeszcze raz i jeszcze raz ze wschodu. Nad
wydłużonym wzgórzem po stronie wschodniej jak grzywa wyrosły
chorągwie, a potem lśniąca broń i sylwetki żołnierzy.
Spośród wszystkich obecnych tylko Laurent nie spojrzał na szczyt
wzgórza. Nie spuszczał wzroku z lorda Touarsa.
- Mogę wybierać?
Zaplanowałeś to sobie! — Nicaise rzucił te słowa w twarz
Laurentowi. Chciałeś, żeby on zobaczył!
- Czy sądziłeś — zapytał Laurent - że jeśli rzucisz mi wyzwanie, to
go nie przyjmę?
Oddziały patryjskie rozciągnęły się wzdłuż horyzontu po
wschodniej stronie, jaśniejąc w blasku południowego słońca.
- Moje lekceważenie i pogarda - odezwał się Laurent - nie muszą
liczyć na twoją łaskę. Lordzie Touarsie, stoisz przede mną w moim
własnym królestwie, mieszkasz na mojej ziemi i oddychasz, ponieważ
ci na to pozwalam. Teraz ty dokonaj wyboru.
- Atakujcie. - Aimeric patrzył na przemian na Touarsa i swojego
ojca. Zaciskał dłonie na wodzach tak mocno, że zbielały mu kłykcie. —
Zaatakujcie go teraz, zanim przybędą tamci ludzie. Nie znacie go, on
potrafi... wykręcić wszystko na swoją korzyść...
- Wasza Wysokość - powiedział lord Touars. - Otrzymałem rozkazy
od twojego wuja. Stoi za nimi cały autorytet regenta.
- Regencja została ustanowiona, by zabezpieczyć moją przyszłość -
przypomniał Laurent. - To zaś oznacza, że władza, jaką ma nad tobą
mój wuj, podlega mojej władzy nad nim. Jeśli wyniknie z tego
sprzeczność, twoim obowiązkiem jest odmówić wykonania jego
rozkazów.
- Potrzebuję czasu, aby się nad tym zastanowić i ponownie omówić
sprawy z moimi doradcami. Daj mi godzinę — powiedział lord Touars.
- Jedź - odparł Laurent.
Na rozkaz lorda Touarsa towarzysząca mu grupa zawróciła i ruszyła
w stronę swoich oddziałów.
Laurent zawrócił konia i spojrzał prosto na Damena.
- Chcę, żebyś dowodził moimi ludźmi. Przejmij dowodzenie od
Jorda. Należy ci się to. Od początku ty powinieneś to robić —
powiedział. Jego następne słowa były twarde i nieubłagane: — Touars
stanie do walki.
- On się waha - zauważył Damen.
- On się waha, ale Guion nie da mu możliwości odwrotu. Guion
postawił wszystko na mojego wuja i wie, że jakakolwiek decyzja, która
zaprowadzi mnie na tron, jego samego zaprowadzi na szafot. Nie
pozwoli Touarsowi wycofać się z tej walki — powiedział Laurent. —
Przez ostatni miesiąc prowadziłem z tobą gry wojenne nad mapą. Na
polu bitwy jesteś lepszym strategiem ode mnie. Czy jesteś lepszy
także od przygranicznych lordów w moim kraju? Czekam na twoją
radę, kapitanie.
Damen znowu popatrzył na wzgórza. Przez tę chwilę, pomiędzy
dwiema armiami, on i Laurent byli całkowicie sami.
Laurent dzięki przybyłym ze wschodu oddziałom patryjskim miał
teraz siły dorównujące liczebnością armii wroga i ustawione na
korzystniejszych pozycjach. Zdobycie przewagi w walce wymagało
utrzymania tych pozycji, zaś porażkę mogły na nich ściągnąć
nadmierna pewność siebie lub ulegnięcie strategii obranej przez
przeciwnika.
Jednakże lord Touars znajdował się tutaj, na polu bitwy, a Damen
czuł, że zaczyna się w nim gotować akielońska krew. Pomyślał o
setkach traktatów tłumaczących, dlaczego niemożliwe jest
wywabienie Veran z ich fortec.
- Mogę wygrać dla ciebie tę bitwę. Ale jeśli chcesz dostać Ravenel...
- zaczął Damen. Czuł, że jego instynkt bitewny buzuje na myśl o tak
śmiałym planie, jakim było zajęcie jednej z najpotężniejszych fortec
na verańskiej granicy. Nie porwał się na to nawet jego ojciec, w
najśmielszych snach nie uznawał tego za możliwe. - Jeśli chcesz
zdobyć Ravenel, musisz ich odciąć od twierdzy i nie możesz pozwolić,
by ktokolwiek przedostał się w jedną lub drugą stronę. Żadnych
posłańców, żadnych gońców, szybkie i czyste zwycięstwo
niepozwalające im na odwrót. Jeśli do Ravenel dotrze, co tu się stało,
zdążą przygotować się do obrony. Musisz wykorzystać część
oddziałów patryjskich, by otoczyć przeciwnika, mimo że uszczupli to
nasze główne siły, a następnie przełamać linię obrony, najlepiej jak
najbliżej miejsca, w którym będzie się znajdować lord Touars. To
będzie trudniejsze.
- Masz godzinę - powiedział Laurent.
- Byłoby łatwiej - stwierdził Damen - gdybyś uprzedził mnie, czego
się mogę spodziewać, w górach albo w obozie vaskljskim.
- Nie wiedziałem, kto to jest — przyznał Laurent.
Te słowa rozwinęły się w głowie Damena jak mroczny kwiat.
- Miałeś co do niego rację - mówił dalej Laurent. - Przez pierwszy
tydzień prowokował bójki, a kiedy to się nie sprawdziło, poszedł do
łóżka z moim kapitanem. — Głos Laurenta był całkowicie wyprany z
emocji. — Jak myślisz, co takiego odkrył Orlant, że skończył przeszyty
mieczem Aimerica?
Orlant - pomyślał Damen i poczuł nagły przypływ mdłości.
Laurent zdążył już jednak spiąć konia i ruszył galopem w stronę
swojego oddziału.
ROZDZIAŁ XVI

K iedy wrócili, w oddziale panowała napięta atmosfera. Żołnierze,


otoczeni chorągwiami regenta, byli niespokojni. Godzina nawet w
części nie wystarczała na wszystkie przygotowania. Nikt nie był
zadowolony. Odesłali wozy, służących i luzaki. Uzbroili się i wzięli
tarcze. Vaskijki, z którymi zawarto tylko tymczasowy sojusz,
odjechały razem z wozami — z wyjątkiem dwóch kobiet, które zostały,
by walczyć, pod warunkiem, że otrzymają konie wszystkich zabitych
przez siebie przeciwników.
— Ludzie regenta sądzili, że mają nad nami przewagę liczebną —
oznajmił Laurent, zwracając się do oddziału. — Spodziewali się, że
poddamy się bez walki.
— Nie damy im się zastraszyć, nie pozwolimy, żeby nas pokonali i
zmusili do ucieczki - powie dział Damen. - Przyjcie naprzód. Nie
zatrzymujcie się, by walczyć z pierwszą linią wroga. Zetrzemy ich w
proch. Jesteśmy tutaj, żeby walczyć za naszego księcia!
- Za księcia! — rozległy się okrzyki. Żołnierze ścisnęli miecze,
nasunęli na oczy przyłbice i ryknęli na całe gardło.
Damen, galopujący na koniu wzdłuż całej długości oddziału, wydał
rozkaz, a kolumna posłusznie zmieniła szyk z podróżnego na bojowy.
Żołnierze wyzbyli się już niedbalstwa i nieposłuszeństwa. Nadal
brakowało im doświadczenia, ale mieli za sobą ponad pół miesiąca
bezustannej musztry.
Jord podjechał do Damena.
- Cokolwiek stanie się ze mną później, chcę walczyć - oznajmił.
Damen skinął głową, a potem odwrócił się i przesunął szybko
wzrokiem po oddziałach Touarsa.
Znał pierwszą zasadę wojny: bitwy wygrywali żołnierze. Jeśli żadna
strona nie miała znaczącej przewagi liczebnej, kluczowe było to, kto
ma lepiej wyszkolone oddziały. Wydawane przez dowódcę rozkazy
były bezużyteczne, jeśli podwładni wahali się przed ich wykonaniem.
Bez cienia wątpliwości mieli przewagę taktyczną. Czoło armii
Touarsa znajdowało się naprzeciwko oddziału Laurenta, ale teraz z
boku pojawili się Patryjczycy. Gdyby Touars kazał swoim ludziom
ruszyć naprzód, musieliby skręcić, by utworzyć drugi front przeciwko
Patryjczykom, lub też zostaliby zaatakowani od tyłu. Jednakże
żołnierze Touarsa byli weteranami wyćwiczonymi w manewrach na
wielką skalę. Doskonale potrafiliby rozdzielić oddziały na dwa fronty.
Ludzie Laurenta nie umieli wykonywać złożonych manewrów na
polu bitwy. Kluczowe było, żeby nie zmuszać ich do rzeczy zbyt
trudnych, ale skoncentrować się na utrzymaniu szyku, czyli jedynej
rzeczy, którą bezustannie ćwiczyli podczas musztry, i jedynej rzeczy,
której się nauczyli. Musieli przedrzeć się przez linię obrony Touarsa,
bo w przeciwnym razie ta bitwa zostanie przegrana, a Laurent
wpadnie w ręce swojego wuja.
Damen uświadomił sobie, że odczuwa gniew - mniej z powodu
Aimerica i jego zdrady, a bardziej z powodu regenta i
rozpowszechnianych przez niego nikczemnych plotek. Regent naginał
prawdę, zwodził innych, sam zaś pozostawał nieskazitelnie czysty i
nietykalny, chociaż wysłał podwładnych, by walczyli przeciwko
własnemu księciu.
Linia obrony zostanie przełamana. Damen zamierzał tego
dopilnować.
Kątem oka zobaczył konia Laurenta. Unoszący się w powietrzu
zapach zieleni i zgniecionej trawy już niedługo miał przemienić się w
coś innego. Laurent milczał przez długą chwilę, zanim się odezwał.
— Ludzie Touarsa będą mniej jednomyślni, niż się wydają.
Niezależnie od tego, jakie plotki rozsiewał o mnie wuj, tutaj na granicy
chorągiew z gwiazdą ma swoje znaczenie.
Nie wspomniał imienia swojego brata. To on miał teraz zająć
miejsce na pierwszej linii, gdzie zawsze walczył Auguste, ale w
odróżnieniu od swojego brata Laurent stawał do bitwy, by zabijać
własnych ludzi.
- Wiem — odezwał się Laurent - że większość pracy kapitana musi
zostać wykonana przed bitwą. Byłeś moim kapitanem przez te
wszystkie godziny, kiedy planowaliśmy musztrę i trenowaliśmy
żołnierzy. To ty zdecydowałeś, że musztra ma być jak najprostsza i
musi koncentrować się na utrzymywaniu i łamaniu szyku.
- Popisywanie się jest dobre na parady. Bitwy wygrywa się dzięki
dobrze opanowanym podstawom.
- Moja strategia wyglądałaby inaczej.
- Wiem. Ty nadmiernie wszystko komplikujesz.
Po drugiej stronie rozległych pól Hellay szeregi ludzi Touarsa stały
w idealnie równym szyku.
Laurent wyrażał się całkowicie jasno.
- „Szybkie i czyste zwycięstwo niepozwalające im na odwrót”.
Chodziło ci o to, że musimy to zrobić szybko i że nie mogę sobie
pozwolić na stratę połowy moich sił. Dlatego mam dla ciebie rozkazy:
kiedy przełamiemy ich linię obrony, ty i ja odszukamy ich dowódców.
Ja się zajmę Guionem, a jeśli znajdziesz przede mną lorda Touarsa —
oznajmił Laurent - zabij go.
- Co takiego? — zapytał Damen.
Każde słowo było jednoznaczne.
- W ten sposób Akielończycy wygrywają wojny, prawda? Po co
walczyć z całą armią, skoro można po prostu ściąć jej głowę?
Po dłuższej chwili Damen odpowiedział:
- Nie będziesz musiał ich szukać. Oni także będą chcieli cię znaleźć.
— W takim razie odniesiemy szybkie zwycięstwo. Mówiłem
całkowicie poważnie. Jeśli dzisiaj będziemy nocować w Ravenel, rano
zdejmę ci obrożę z szyi. To jest bitwa, którą miałeś stoczyć.

Nie mieli godziny. Mieli zaledwie połowę tego czasu. Nie było też
żadnego ostrzeżenia - Touars liczył, że dzięki elementowi zaskoczenia
zniweluje przewagę, jaką siłom Laurenta dawała pozycja.
Jednakże Damen widział już wcześniej, jak Veranie lekceważą
toczące się negocjacje, i był na to przygotowany, zaś Laurenta
oczywiście trudniej było zaskoczyć, niż większość ludzi mogłaby
przypuszczać.
Początkowe manewry, tak jak zawsze, były płynne i geometryczne.
Zagrały trąbki i ruszyła pierwsza fala: Touars starał się otworzyć drugi
front i napotkał konnicę Laurenta szarżującą na niego na wprost.
Damen wydawał rozkazy: utrzymać równe tempo. Od utrzymania
szyku zależało wszystko, ich formacja nie mogła się rozpaść w
ferworze szarży Ludzie Laurenta jechali galopem, ściągając wodze,
chociaż konie potrząsały łbami i rwały się do cwału. Tętent kopyt
wypełniał uszy i stawał się coraz głośniejszy, krew szumiała w żyłach,
napięcie przypominało iskrę wywołującą pożar stepu. Utrzymać
tempo.
Impet zderzenia przywodził na myśl głazy spadające z lawiną pod
Nesson. Damen poczuł znajomy dreszcz napięcia towarzyszący nagłej
zmianie skali, gdy panoramę widoczną podczas szarży zastąpił widok
ciał zderzających się z metalem, koni i ludzi wpadających na siebie z
pełnym impetem. Nie dało się usłyszeć niczego poza wrzaskami ludzi i
łoskotem, szyk po obu stronach skręcił i wszystko wskazywało na to,
że zaraz się załamie, równe szeregi i wzniesione pionowo chorągwie
zastąpiła skłębiona masa walczących ciał. Konie potykały się i
odzyskiwały równowagę; inne upadały, przeszyte mieczami lub
włóczniami.
Nie zatrzymujcie się, żeby walczyć z pierwszą linią wroga —
powiedział Damen. Zabijał, jego miecz kosił ludzi, tarcza i koń
stanowiły taran pozwalający mu przedzierać się coraz dalej i dalej,
czystą siłą otwierający przejście dla żołnierzy jadących za nim. Kolo
niego ktoś upadł z gardłem przeszytym włócznią. Po lewej rozległ się
koński kwik, a wierzchowiec Rocherta przewrócił się na ziemię. Przed
Damenem przeciwnicy metodycznie padali, padali i padali.
Damen starał się dzielić swoją uwagę. Pochwycił cios miecza na
tarczę, zabił żołnierza, który go zaatakował, i jednocześnie przez cały
czas wyczekiwał chwili, gdy linia obrony Touarsa się załamie. To
właśnie był najtrudniejszy moment, jeśli się dowodziło z pierwszej
linii - nie dać się zabić i jednocześnie analizować w myślach całą
walkę. A jednak było to także uskrzydlające - miał wrażenie, że
walczy w dwóch osobach, na dwóch różnych płaszczyznach.
Wyczuwał, że szeregi ludzi Touarsa zaczynają słabnąć, szyk
ustępuje pod naporem nabierającej nowego impetu szarży, co
oznaczało, że żołnierze wroga musieli się wycofać lub zginąć. Musieli
zginąć. Damen zamierzał zmiażdżyć siły Touarsa na oczach człowieka,
któremu lord z Ravenel rzucał wyzwanie.
Usłyszał, że przeciwnik wydaje rozkazy przegrupowania.
Przełamać linię obrony. Przełamać ją.
On także wezwał ludzi Laurenta, by przegrupowali się wokół niego.
Dowódca wykrzykujący rozkazy mógł liczyć, że w najlepszym razie
usłyszą go najbliżsi żołnierze, ale jego słowa były powtarzane przez
kolejne głosy, a potem dźwięki rogu. Żołnierze, którzy ćwiczyli ten
manewr pod Nesson raz za razem, zgromadzili się wokół Damena w
idealnym szyku, w znakomitej większości cali i zdrowi.
W tym właśnie momencie oddziałami Touarsa, nadal starającymi
się przegrupować, zachwiał z boku impet drugiej szarży Patryjczyków.
Pierwsze pęknięcia w szeregach przeciwnika, nagły wybuch
chaosu. Damen był świadomy obecności Laurenta obok siebie — nie
mogło być inaczej. Zobaczył, że koń Laurenta potyka się, krwawiąc z
długiego cięcia na łopatce, zaś koń przed nim upada na ziemię.
Zobaczył, że Laurent zaciska uda, zmienia dosiad i spina wierzchowca
do skoku nad wierzgającą przeszkodą, ląduje po drugiej stronie już z
obnażonym mieczem i oczyszcza wokół siebie pole dwoma
precyzyjnym ciosami, obracając jednocześnie konia. Nie dało się nie
pamiętać, że ten sam człowiek wyprzedził podczas polowania
Torvelda na umierającym koniu.
Laurent miał też najwyraźniej rację w jeszcze jednej sprawie:
otaczający go żołnierze odrobinę się cofali, ponieważ widzieli przed
sobą swojego księcia, w złotej zbroi i pod lśniącą gwiazdą. W miastach
i na paradach budził zawsze zachwyt i był postrzegany jako symbol
władzy Zwykli żołnierze wahali się przed zaatakowaniem go
bezpośrednio.
Ale tylko zwykli żołnierze. Guion wie, że jakakolwiek decyzja, która
zaprowadzi mnie na tron, jego samego zaprowadzi na szafot -
powiedział Laurent. Gdy szala zwycięstwa w bitwie zaczęła
przechylać się na stronę sił księcia, zabicie Laurenta stało się dla
Guiona priorytetem.
Damen zobaczył najpierw, że chorągiew Laurenta upada, co zawsze
stanowiło zły znak. To kapitan wroga, Enguerran, zaatakował księcia i
— jak pomyślał Damen — miał się zaraz boleśnie przekonać, że regent
mijał się z prawdą, gdy opisywał umiejętności swojego bratanka.
- Do księcia! — zawołał Damen, ponieważ wyczuł, że zamieszanie
wokół Laurenta nabiera nowego charakteru. Jego ludzie zaczęli się
gromadzić, ale zbyt późno. Enguerran był częścią grupy przeciwników,
wśród których znajdował się sam lord Touars. Touars, mający otwartą
drogę do Laurenta, zaszarżował. Damen spiął własnego konia.
Wierzchowce zderzyły się ciężko, masywne ciała wpadły na siebie
z takim impetem, że oba konie poleciały na ziemię, wierzgając i
rzucając się gwałtownie.
Upadek był bolesny, mimo że Damen miał na sobie zbroję.
Przetoczył się, żeby uniknąć uderzających na oślep kopyt
rozpaczliwie starającego się wstać konia. Doświadczenie
podpowiedziało mu, że powinien przetoczyć się jeszcze raz.
Poczuł, że ostrze miecza Touarsa wbija się w ziemię, przecina
rzemienie przytrzymujące hełm i - tam, gdzie powinno natrafić na
szyję - ześlizguje się z metalicznym zgrzytem po złotej obroży Damen
podniósł się i stanął naprzeciwko Touarsa. Czuł, że ma przekrzywiony
hełm, co stanowiło zagrożenie. Drugą ręką odrzucił tarczę, rezygnując
z niej.
Spojrzał prosto w oczy lordowi Touarsowi.
- Niewolnik - stwierdził pogardliwie lord Touars, wyciągnął swój
miecz z ziemi i spróbował wbić go w Damena.
Damen odparł jego atak ripostą i wyprowadzeniem ciosu, który
strzaskał tarczę przeciwnika. Touars był dostatecznie dobrym
szermierzem, by nie ulec w trakcie tej pierwszej wymiany ciosów. Nie
był nieopierzonym rekrutem, tylko doświadczonym bohaterem wielu
wojen. Był także mniej zmęczony, ponieważ nie musiał przed chwilą
walczyć na samym froncie prowadzonej szarży Odrzucił tarczę, uniósł
miecz i zaatakował. Gdyby był młodszy o piętnaście lat, mogłoby to
być dla Damena wyzwanie. Druga wymiana ciosów udowodniła, że
nie było. Jednakże zamiast zaatakować ponownie Touars cofnął się o
krok. Jego twarz zmieniła wyraz.
Nie była to, jak można by się spodziewać, reakcja na poziom
umiejętności przeciwnika ani też spojrzenie człowieka, który
wiedział, że przegrał walkę. To było coraz wyraźniejsze
niedowierzanie i zrozumienie.
- Znam cię — odezwał się lord Touars urywanym głosem, jakby to
wspomnienie wyrwało się siłą z jego pamięci. Rzucił się do ataku.
Damen pomimo szoku zareagował instynktownie, odparował cios, a
potem wyprowadził pchnięcie od dołu, wykorzystując widoczną lukę
w obronie przeciwnika.
- Znam cię — powtórzył lord Touars.
Miecz Damena zagłębił się w ciało, instynkt nakazał Damenowi
zrobić krok naprzód i wbić ostrze mocniej.
- Damianos - powiedział Touars. - Księciobójca.
To były jego ostatnie słowa. Damen wyciągnął miecz i cofnął się o
krok.
Uświadomił sobie, że obok nich znajduje się jeszcze jeden człowiek,
znieruchomiały, jakby skamieniał w środku bitwy. Damen zrozumiał,
że to, co się właśnie wydarzyło, zostało zobaczone i usłyszane.
Odwrócił się, nie zamierzając ukrywać prawdy. Zdemaskowany w
ten sposób, nie miał żadnej możliwości, by się ukryć. Laurent —
pomyślał i podniósł wzrok, by spojrzeć w oczy człowiekowi, który był
świadkiem ostatnich słów lorda Touarsa.
To nie był Laurent. To był Jord. Wpatrywał się ze zgrozą w
Damena, bezwiednie ściskając miecz.
- Nie - powiedział Damen. - To nie...
Wokół toczyły się ostatnie starcia tej bitwy, ale Damen przestał
zwracać na nie uwagę, ponieważ z całą mocą uświadomił sobie, co
zobaczył Jord. Jak to wyglądało w oczach Jorda — po raz drugi tego
dnia.
- Czy on o tym wie? — zapytał gwałtownie Jord.
Damen nie zdążył odpowiedzieć. Ludzie Laurenta przechwycili
sztandary Touarsa, obalili chorągwie Ravenel. To się działo naprawdę:
żołnierze Ravenel poddawali się na prawo i lewo, a sam Damen został
porwany przez ciżbę ludzi, którzy zaczęli triumfalnie skandować na
cześć księcia. Bliżej słyszał także powtarzane swoje imię: „Damen,
Damen”.

Wśród wiwatów Damen dostał nowego konia i wskoczył na siodło.


Jego ciało pokrywał pot po bitwie, na bokach jego konia widać było
ciemne plamy. Damen czuł się tak samo jak w tamtym momencie,
zanim szarża dosięgła pozycji wroga.
Laurent podjechał do niego, wciąż na tym samym koniu, mającym
teraz na łopatce smugę zaschniętej krwi.
- No cóż, kapitanie — odezwał się. - Teraz zostaje nam tylko zająć
niezdobytą twierdzę. - Jego oczy lśniły jasno. - Ci, którzy się poddali,
mają być dobrze traktowani. Później dam im szansę, by przyłączyli się
do mnie. Zrób to, co uważasz za stosowne, w sprawie rannych i
poległych, a potem wróć do mnie. Chcę, żebyśmy w ciągu pół godziny
wyruszyli do Ravenel.
Zająć się żywymi. Rannych należało odesłać do patryjskich
namiotów, gdzie zajmą się nimi Paschal i i jego patryjscy koledzy.
Wszyscy mają otrzymać pomoc. To nie będzie łatwe zadanie —
Veranie wysłali dziewięciuset ludzi, ale nie towarzyszyli im lekarze,
ponieważ nikt nie spodziewał się, że dojdzie do walki.
Zająć się poległymi. Zwyczajowo strona zwycięska zabierała swoich
poległych, a potem, jeśli była dostatecznie wspaniałomyślna,
pozwalała na to samo stronie pokonanej. Jednakże wszyscy ci ludzie
byli Veranami, więc zabitych po obu stronach należało traktować z
takim samym szacunkiem.
Następnie mieli jechać do Ravenel bez żadnych opóźnień i zwłoki.
W Ravenel powinni być lekarze, których nie zabrał ze sobą Touars.
Poza tym ważne było, by wykorzystać element zaskoczenia, na który
tak ciężko zapracowali. Damen ściągnął wodze konia i znalazł
mężczyznę, którego szukał, popchniętego jakimś impulsem do
poszukiwania samotności na samym krańcu pola walki. Damen
zeskoczył na ziemię.
- Czy zamierzasz mnie teraz zabić? — zapytał Jord.
- Nie - powiedział Damen.
Zapadła cisza. Dzieliły ich dwa kroki. Jord wyciągnął nóż i trzymał
go nisko, ściskając rękojeść pobielałymi palcami.
- Nie powiedziałeś mu - stwierdził Damen.
- Nie próbujesz nawet zaprzeczać? — zapytał Jord. Roześmiał się
ochryple, ponieważ Damen milczał. - Od samego początku tak bardzo
nas nienawidziłeś? Nie wystarczyło nas zaatakować, zabrać nasze
ziemie? Musiałeś bawić się w tę... w tę chorą grę?
- Jeśli mu powiesz, nie będę mógł mu służyć ~ powiedział Damen.
- Jeśli mu powiem? — powtórzył Jord. - Powiem mu, że człowiek,
któremu ufał, bezustannie go okłamywał, oszukał go i poniżył
najbardziej, jak to możliwe?
- Nie skrzywdziłbym go - oznajmił Damen. Miał wrażenie, że te
słowa spadają jak kawałki ołowiu.
- Zabiłeś jego brata, a potem położyłeś się na nim.
Ujęte w ten sposób, zabrzmiało to ohydnie. Damen powinien
powiedzieć, że nic takiego ich nie łączyło, ale nie mógł, nie potrafił.
Poczuł ogarniającą go falę gorąca, a potem zimna. Pomyślał o
wyszukanych, kąśliwych uwagach Laurenta, lodowatych ripostach,
jeśli Damen za bardzo naciskał. Jeśli jednak tego nie robił - jeśli
dostosowywał się do subtelnego rytmu i ukrytego nurtu - rozmowa
stawała się coraz bardziej poufała, aż mógł się tylko zacząć
zastanawiać, czy wiedział - czy obaj wiedzieli, co czynią.
- Wyjadę - powiedział. - Od samego początku zamierzałem to
zrobić. Zostałem tylko dlatego, że...
- Owszem, wyjedziesz. Nie pozwolę, żebyś nas zniszczył.
Poprowadzisz nas do Ravenel, nie powiesz mu ani słowa, a gdy
zdobędziemy twierdzę, wsiądziesz na konia i odjedziesz. On będzie
żałował twojego zniknięcia i nigdy się o niczym nie dowie.
Właśnie to planował Damen. Właśnie to planował od samego
początku. Uderzenia serca w jego piersi przypominały ciosy miecza.
- Rano — powiedział. — Dam mu tę twierdzę i wyjadę rano. To
właśnie mu obiecałem.
- Wyjedziesz, zanim słońce znajdzie się pośrodku nieba, albo sam
mu to powiem - zapowiedział Jord. - A wtedy to, co zrobił ci w pałacu,
będzie jak pocałunek kochanka w porównaniu z tym, co się z tobą
stanie.
Jord był lojalny. Damen zawsze go za to lubił, za nieugięte zasady,
które przypominały mu ludzi z jego ojczyzny. Wokół nich rozciągał
się krajobraz po bitwie, zwycięstwo upamiętnione ciszą i stratowaną
trawą.
- On się dowie. — Damen usłyszał własne słowa. - Kiedy dotrą do
niego wieści o moim powrocie do Akielos. Dowie się. Chciałbym,
żebyś mu wtedy powiedział, że...
- Przerażasz mnie — oznajmił Jord. Zaciskał dłonie na nożu. Obie
dłonie.
- Kapitanie! - rozległ się czyjś głos. - Kapitanie!
Damen nie odrywał wzroku od twarzy Jorda.
- Wołają cię - powiedział Jord.
ROZDZIAŁ XVII

D amen zaciskał dłoń na ramieniu Enguerrana i wlókł rannego


kapitana oddziałów Ravenel do jednego z okrągłych patryjskich
namiotów na skraju pola bitwy, gdzie mieli zaczekać na Laurenta.
Jeśli zachowywał się z większą brutalnością, niż było to konieczne,
to dlatego, że nie aprobował tego planu. Kiedy usłyszał o nim po raz
pierwszy, miał wrażenie, że na jego barki złożono ogromny ciężar,
przygniatający całe jego ciało. Teraz wypuścił Enguerrana w namiocie
i patrzył, jak mężczyzna wstaje; Damen nie próbował mu jednak
pomagać. Z rany na boku kapitana nadal sączyła się krew.
Laurent wszedł do namiotu, ściągnął hełm, a Damen wiedział, co w
tym momencie zobaczył Enguerran: złotego księcia w zakrwawionej
zbroi, z włosami wilgotnymi od potu i bezlitosnym wzrokiem. Rana
Enguerrana została zadana mieczem Laurenta, krew na książęcej zbroi
była krwią Enguerrana.
- Uklęknij — polecił Laurent.
Enguerran z brzękiem zbroi opadł na kolana.
- Wasza Wysokość — powiedział.
- Zwracasz się do mnie jako do swojego księcia? - zapytał Laurent.
Nic się nie zmieniło. Laurent był taki sam jak zawsze - najbardziej
neutralne komentarze były najbardziej niebezpieczne. Enguerran
najwyraźniej to rozumiał. Nadal klęczał w płaszczu spływającym
wokół niego na ziemię. W jego szczęce poruszył się mięsień. Nie
podnosił oczu.
- Przysięgałem wierność lordowi Touarsowi. Służyłem mu od
dziesięciu lat. Konsul Guion miał uprawnienia wynikające z
pełnionego urzędu oraz upoważnienie twojego wuja.
- Guion nie ma uprawnień pozwalających odsunąć mnie od tronu.
Jak się okazało, nie ma również takiej praktycznej możliwości. -
Wzrok Laurenta przesunął się po pochylonej głowie Enguerrana, jego
ranie, jego verańskiej zbroi z ozdobnymi naramiennikami. - Jedziemy
do Ravenel. Zostawiłem cię przy życiu, ponieważ chciałbym, żebyś
przysiągł mi wierność. Spodziewam się, że to zrobisz, gdy spadną ci z
oczu łuski i zrozumiesz motywy mojego wuja.
Enguerran spojrzał na Damena. Kiedy poprzednio się spotkali,
Enguerran próbował zabronić Damenowi wstępu do zamku Touarsa.
Akielończyk nie ma czego szukać wśród prawdziwych mężczyzn.
Damen poczuł, że napinają mu się mięśnie. Nie miał ochoty brać
udziału w tym, co miało za chwilę nastąpić. Enguerran patrzył na
niego z taką samą wrogością.
- Pamiętam - odezwał się Laurent. - Nie lubisz go. Poza tym,
oczywiście, udowodnił właśnie, że na polu bitwy jest lepszym
dowódcą od ciebie. Jak sądzę, to ci się nie podoba jeszcze bardziej.
- Nie dostaniecie się do wnętrza Ravenel - powiedział spokojnie
Enguerran. - Guion ze swoją świtą przedarł się przez wasze okrążenie.
Jedzie teraz do Ravenel, żeby uprzedzić ich, że się zbliżasz.
- Wątpię, by to zrobił. Sądzę, że jedzie do Fortaine, żeby w
samotności lizać swoje rany tam, gdzie ani mój wuj, ani ja nie
będziemy go zmuszać do dokonywania trudnych wyborów.
- Kłamiesz. Dlaczego miałby wycofywać się do Fortaine, skoro ma
okazję, by cię pokonać tutaj?
- Ponieważ mam jego syna — wyjaśnił Laurent.
Enguerran szybko podniósł na niego spojrzenie.
- Tak. Aimerica. Związanego jak prosiak i plującego jadem.
- Rozumiem. Potrzebujesz mnie, żeby się dostać do Ravenel.
Właśnie dlatego zostawiłeś mnie przy życiu. Oczekujesz, że zdradzę
ludzi, którym służyłem przez dziesięć lat.
- Żeby się dostać do Ravenel? Mój miły Enguerranie, obawiam się,
że mylisz się całkowicie.
Laurent ponownie zmierzył kapitana Ravenel spojrzeniem
zimnych błękitnych oczu.
- Nie potrzebuję ciebie - oznajmił. - Wystarczy mi twoje ubranie.

Właśnie w ten sposób mieli wkroczyć do Ravenel: w przebraniu, w


cudzych zbrojach. Od samego początku było w tym coś odrealnionego:
założenie naramienników Enguerrana, poruszenie palcami w
rękawicach Enguerrana. Damen wstał, a płaszcz zawirował wokół
niego.
Nie wszyscy znaleźli pasujące zbroje, ale odszukali sztandary
Touarsa i podnieśli je do góry, włożyli takie same czerwone płaszcze i
hełmy. Można było pomylić ich z ludźmi Touarsa z odległości
czterdziestu sześciu stóp, a tyle wynosiła wysokość murów Ravenel.
Rochert dostał hełm z pióropuszem. Lazar dostał strój chorążego i
tunikę w krzykliwych kolorach. Wraz z czerwonym płaszczem i
zbroją Damen dostał miecz i hełm Enguerrana, więc teraz oglądał
świat przez wąską szczelinę. Enguerran dostąpił wątpliwego zaszczytu
towarzyszenia im, nie rozebrany do bielizny jak oskubany kurczak
(czego można by się było spodziewać), ale przywiązany do konia i
ubrany w nierzucający się w oczy strój verański.
Żołnierze dopiero co stoczyli bitwę, ale wyczerpanie przemieniło
się w entuzjazm płynący z uderzającej do głowy mieszaniny triumfu,
zmęczenia i adrenaliny. Podobała im się taka szalona przygoda. A
może chodziło o perspektywę nowego zwycięstwa,
satysfakcjonującego, ponieważ kompletnie innego rodzaju. Najpierw
zmiażdżyli siły regenta, a teraz mieli je skutecznie oszukać.
Damen czuł odrazę dla tej maskarady. Sprzeciwiał się temu
stanowczo. Podstęp i udawanie przyjaciół były czymś złym.
Tradycyjna sztuka walki zasadzała się na dawaniu przeciwnikowi
uczciwej szansy.
- Dzięki temu my będziemy mieć uczciwą szansę — stwierdził
Laurent.
Tego rodzaju bezczelna zuchwałość była bardzo typowa dla
Laurenta, chociaż przebranie całego oddziału było działaniem na
zupełnie inną skalę niż wejście do małomiasteczkowej gospody w
szafirowym kolczyku i trzepotanie rzęsami. Czym innym było
przebrać siebie, a czym innym zmusić do tego całą swoją armię. Przez
tak wyszukany podstęp Damen sam czuł się, jakby był w pułapce.
Patrzył, jak Lazar próbuje się wcisnąć w tunikę. Patrzył, jak Rochert
porównuje swój pióropusz z tymi noszonymi przez Patryjczyków.
Damen wiedział, że jego ojciec nigdy nie zgodziłby się uznać
dzisiejszej wyprawy za działania militarne. Pogardzałby takim
postępowaniem jako niehonorowym i niegodnym jego syna.
Jego ojcu nigdy nie przyszłoby do głowy zdobyć Ravenel w taki
sposób. W przebraniu. Bez rozlewu krwi. Przed południem następnego
dnia.
Damen owinął wodze na ręce i szturchnął piętami konia. Minęli
pierwszą bramę. Jego naramienniki migotały. Przy drugiej bramie
wartownik na murze zamachał flagą na boki, dając sygnał, by
podniesiono kratę, a na rozkaz Damena Lazar w odpowiedzi zamachał
niesionym przez nich sztandarem. Enguerran (zakneblowany)
szamotał się na siodle.
Damen wiedział, że śmiałość tego planu powinna uderzyć mu do
głowy, był mgliście świadomy tego, że tak właśnie odbierają to
żołnierze - że świetnie bawili się podczas jazdy tutaj, którą on ledwie
pamiętał. Kiedy minęli drugą bramę, ludzie Laurenta z trudem
maskowali radość i utrzymywali kamienne twarze w długich,
przeciągających się chwilach pomiędzy uderzeniami serca, w
oczekiwaniu na gwizdek i świst bełtów z kuszy, które nie nastąpiły.
Gdy ciężka żelazna krata uniosła się nad ich głowami, Damen
poczuł, że chciałby tego, chciałby zamieszania, okrzyków zgrozy lub
wyzwania, potrzebował ich, by uwolnić się od tego... uczucia. Zdrajca.
Stój. Ale nic się nie wydarzyło.
Oczywiście, że się nie wydarzyło. Oczywiście, że ludzie z Ravenel
ich powitali, uznali za przyjaciół. Oczywiście, że okazali im zaufanie i
dali się podejść, odsłaniając się całkowicie.
Damen zmusił się, żeby wrócić myślami do tego, co miał zrobić. Nie
przybył tutaj, żeby się wahać. Znał tę twierdzę. Znał jej systemy
obronne i pułapki. Zamierzał je unieszkodliwić. Kiedy tylko znaleźli
się za murami, wysłał ludzi na blanki, do magazynów, na spiralne
schody prowadzące na wieże.
Główna część oddziału dotarła na wewnętrzny dziedziniec. Laurent
wjechał na koniu po schodach na trybunę i arogancko odsłonił złociste
włosy, jego ludzie zajęli miejsca w wielkiej sali za jego plecami. Nie
było już wątpliwości, kim są — załopotały błękitne proporce,
chorągwie Touarsa zostały ciśnięte na bok. Laurent obrócił konia, aż
kopyta zadźwięczały na wygładzonych kamieniach. Był teraz
całkowicie odsłonięty, pojedyncza świetlista sylwetka na łasce strzał,
które mogłyby zostać posłane z murów.
To była chwila, w której dowolny z żołnierzy Ravenel mógłby
zakrzyknąć: „Zdrada! Dmijcie w rogi!”.
Ale w tej właśnie chwili ludzie kierowani rozkazami Damena byli
już wszędzie, a gdyby któryś z żołnierzy Ravenel sięgnął po miecz lub
kuszę, czyjaś broń przekonałaby go, że to nie jest dobry pomysł. Błękit
otoczył czerwień.
Damen usłyszał własny donośny głos:
- Lord Touars został pokonany na polach Hellay. Ravenel znajduje
się teraz pod władzą księcia następcy tronu.
Nie obyło się całkowicie bez rozlewu krwi. W apartamentach
mieszkalnych wywiązała się prawdziwa walka, najbardziej zaciekła z
prywatną strażą doradcy lorda Touarsa, Hestala, który zdaniem
Damena nie okazał się w wystarczającym stopniu prawdziwym
Veraninem, by udawać, że cieszy się z powodu zmiany władzy.
Odnieśli zwycięstwo. Damen powtarzał to sobie. Żołnierze cieszyli
się tym w pełni, w klasycznej sekwencji wypadków: rosnące napięcie
towarzyszące przygotowaniom i zwieńczone bitwą, złamanie sił
przeciwnika, oszałamiające uczucie triumfu. W doskonałych
humorach i z poczuciem sukcesu wdarli się do Ravenel, a zajęcie
fortecy pozwoliło przedłużyć uniesienie, jakiego doświadczyli po
zwycięstwie na polach Hellay. Walki w korytarzach wydawały im się
teraz łatwe. Czuli, że mogą wszystko.
Bitwa została wygrana, twierdza została zdobyta, co
przygotowywało grunt pod dalsze działania, zaś Damen był żywy i po
raz pierwszy od miesięcy czuł, że perspektywa wolności jest na
wyciągnięcie ręki.
Wokół niego trwało świętowanie, hałaśliwa zabawa, na którą
pozwolił, ponieważ żołnierze tego potrzebowali. Jakiś chłopak grał na
piszczałce, tańczono także do rytmu dudnienia bębnów. Ludzie byli
zarumienieni i szczęśliwi. Do fontanny na dziedzińcu wlano kilka
beczek wina, tak że można było z niej czerpać trunek, kiedy tylko się
chciało. Lazar podał Damenowi pełny kufel. Pływała w nim mucha.
Ten odstawił kufel, uprzednio opróżniwszy go na ziemię szybkim
ruchem nadgarstka. Czekało go dużo pracy.
Wysłał ludzi, żeby otworzyli bramy przed powracającą armią -
najpierw jechali ranni, za nimi Patryjczycy oraz Vaskijki ze swoim
łupem, dziewięcioma spętanymi końmi. Wysłał ludzi do magazynów i
zbrojowni, by przeprowadzili inwentaryzację, a także do prywatnych
apartamentów, by uspokoili mieszkańców.
Wysłał ludzi, by zabrali dziewięcioletniego syna Touarsa,
Thevenina, i zatrzymali go w areszcie domowym. Laurent
najwyraźniej zaczynał kolekcjonować synów.
Ravenel było klejnotem na verańskiej granicy, a skoro Damen nie
mógł z czystym sercem świę- tować wraz z innymi, mógł
przynajmniej dopilnować, by forteca była dobrze zarządzana i miała
przygotowaną odpowiednią strategię obronną. Mógł dopilnować, by
Laurent zyskał solidną bazę pod dalszą kampanię. Damen rozstawił
wartowników na murach i wieżach, wyznaczając każdemu zadanie
odpowiednie do jego możliwości. Wykorzystał i wprowadził na nowo
niektóre elementy systemu Enguerrana, inne zaś pozmieniał tak, by
dopasować je do swoich wymagań. Dowodzenie powierzył dwóm
osobom: Lazarowi z ich własnego oddziału i najlepszemu z ludzi
Enguerrana, Guymarowi. Zamierzał przygotować działającą
infrastrukturę, na której Laurent będzie mógł polegać.
Praca wokół niego wrzała, gdy został odwołany z murów, gdzie
wydawał rozkazy, i wezwany do Laurenta. Wewnątrz twierdza była
urządzona w starszym stylu, przywodzącym na myśl Chastillon.
Ozdobne verańskie wzory były odlane w żelazie i wyrzeźbione w
ciemnym drewnie, bez warstwy pozłoty czy elementów z kości
słoniowej i macicy perłowej. Damena zaprowadzono do
wewnętrznych komnat, które zajął Laurent, oświetlonych
płomieniami i umeblowanych równie wystawnie jak namiot książęcy.
Odgłosy świętowania były przytłumione i ledwie słyszalne przez
wiekowe kamienne mury. Laurent stał na środku komnaty, częściowo
odwrócony plecami do drzwi, a służący zdejmował z jego ramion
ostatni fragment zbroi. Damen stanął w drzwiach.
Zatrzymał się. Zajmowanie się zbroją Laurenta należało ostatnio do
jego obowiązków. Poczuł ucisk w piersi. Wszystko to było znajome, od
naciągniętych pasków po ciężar zbroi i ciepło koszuli w miejscach,
gdzie przyciskały ją ochraniacze.
W tym momencie Laurent odwrócił się i go zobaczył; ściskanie w
piersi Damena stało się niemal bolesne, gdy Laurent powitał go, na
wpół rozebrany i z błyszczącymi oczami.
- Jak ci się podoba moja forteca?
- Bardzo mi się podoba. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś
sprawił sobie jeszcze kilka - odpowiedział Damen. - Na północy. -
Zmusił się, żeby podejść bliżej. Laurent zmierzył go przeciągłym
spojrzeniem.
- Gdyby naramienniki Enguerrana na ciebie nie pasowały, miałem
zaproponować, żebyś przymierzył napierśnik jego konia.
- Ja się zajmę Guionem”? — zapytał Damen.
- Bądź sprawiedliwy. Wygrałeś tę bitwę, zanim zdążyłem go dopaść.
Myślałem, że będę miał przynajmniej cień szansy Czy wszystkie
twoje podboje są tak zdecydowane?
- Czy sprawy zawsze układają się tak, jak zaplanujesz?
- Tym razem się ułożyły Tym razem wszystko się ułożyło. Wiesz,
właśnie zajęliśmy niezdobytą twierdzę.
Patrzyli na siebie. Ravenel, klejnot na verańskiej granicy
Wyczerpująca walka na polach Hellay i szalony podstęp w
niedopasowanych ubraniach.
- Wiem — powiedział Damen wbrew sobie.
- Mam dwa razy więcej żołnierzy, niż się spodziewałem. I dziesięć
razy większe zapasy. Mam być z tobą szczery? Myślałem, że będę
musiał zająć pozycje obronne...
- W Acquitarcie - dokończył Damen. - Przygotowałeś tam zapasy
pozwalające na przetrwanie oblężenia. - Słyszał swój głos jakby
dobiegający z daleka, ale brzmiący całkowicie normalnie. - Ravenel
będzie troszkę łatwiejsze do obrony. Powiedz tylko swoim ludziom,
żeby zanim otworzą bramę, zaglądali przybyszom pod hełmy.
- Dobrze - powiedział Laurent. - Widzisz? Zaczynam słuchać twoich
rad. — Mówił to ze swobodnym uśmiechem, całkowicie dla niego
nowym.
Damen zmusił się, by odwrócić wzrok. Pomyślał o pracach
toczących się na zewnątrz. Zbrojownie były pełne, wręcz
przepełnione równymi rzędami gładkiego metalu i zaostrzonych
szpiców. Większość ludzi Touarsa stacjonujących w forcie przeszła na
stronę Laurenta.
Mury były obsadzone wartownikami, a procedury obronne zostały
wstępnie wdrożone. Broń i zbroje zostały przygotowane do użycia.
Ludzie znali swoje obowiązki, a twierdza była przygotowana od
magazynów po dziedziniec i wielką salę. Damen osobiście tego
dopilnował.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał.
- Wykąpać się - odparł Laurent tonem podpowiadającym, że
doskonale rozumie, o co chodziło Damenowi. - I przebrać się w coś, co
nie jest zrobione z metalu. Ty powinieneś zrobić to samo. Kazałem
służącym przygotować dla ciebie ubrania stosowne do twojej nowej
pozycji. Bardzo verańskie, nie spodobają ci się. Mam też dla ciebie coś
jeszcze.
Damen odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak Laurent robi
kilka kroków i podnosi ze stolika pod ścianą półkolisty metalowy
przedmiot. Miał wrażenie, że w jego ciało powoli wbija się włócznia,
gdy uświadomił sobie, że okropna, nieuchronna konsekwencja tego, co
działo się wcześniej, musi rozegrać się tutaj, na oczach służących, w tej
niewielkiej, prywatnej komnacie.
- Nie zdążyłem dać ci tego przed bitwą - powiedział Laurent.
Damen zamknął oczy, otworzył je znowu.
- Jord był kapitanem przez większość drogi na granicę.
- Ale ty jesteś nim teraz. Wydaje mi się, że niewiele brakowało. —
Spojrzenie Laurenta przesunęło się na szyję Damena i obrożę
wyszczerbioną ostrzem Touarsa. Żelazo zostawiło głęboki ślad w
miękkim złocie.
- Niewiele brakowało — przyznał Damen.
Przełknął gwałtownie to, co podchodziło mu do gardła, i odwrócił
głowę. Laurent uniósł odznakę kapitana. Damen widział, jak ta
odznaka już raz zmieniła miejsce — została zabrana Govartowi i
znalazła się na ramieniu Jorda. Teraz Laurent odebrał ją Jordowi.
Damen nadal miał na sobie zbroję, w odróżnieniu od Laurenta,
który stał przed nim z jasnymi włosami sklejonymi od potu po walce.
Widział lekko zaczerwienione ślady w miejscach, gdzie zbroja
Laurenta, pomimo ochraniaczy, zbyt mocno wrzynała się w delikatną
skórę. Oddychanie było trudne i bolesne.
Dłonie Laurenta uniosły się do piersi Damena, do metalowej
klamry spinającej płaszcz. Zapinka pod palcami Laurenta przebiła
tkaninę i nasunęła się równo na klamrę.
Drzwi do komnaty otworzyły się. Damen odwrócił się,
nieprzygotowany. Do środka wpadła grupa ludzi, przynosząc ze sobą
radosną atmosferę panującą na zewnątrz. Zmiana była zbyt nagła,
uderzenia serca Damena nie potrafiły się do niej dostosować. Ale
nawet jeśli nastrój nowo przybyłych nie odpowiadał jego własnemu,
to na pewno odpowiadał nastrojowi Laurenta. Damenowi wciśnięto do
ręki kolejny kufel.
Niezdolny do walki z zalewającą go falą świętowania Damen został
porwany przez służących i swoich sympatyków. Ostatnią rzeczą, jaką
usłyszał, były słowa Laurenta:
— Zajmijcie się moim kapitanem. Dziś ma dostać wszystko, czego
tylko zapragnie.
Tańce i muzyka całkowicie odmieniły wielką salę. Ludzie stali w
grupkach, śmiali się i klaskali entuzjastycznie nie do rytmu, czerwoni
od alkoholu, ponieważ wino poprzedzało posiłek, który zaczęto
wnosić dopiero teraz.
W kuchni zmobilizowano wszystkie siły. Kucharze gotowali,
posługacze nosili. Służba zamkowa, początkowo zaniepokojona zmianą
władzy, uspokoiła się, a poczucie obowiązku ustąpiło otwartej
życzliwości. Książę był młodym bohaterem wykutym ze złota -
spójrzcie tylko na te rzęsy, spójrzcie na ten profil. Pospólstwo zawsze
kochało Laurenta. Jeśli lord Touars miał nadzieję, że mężczyźni i
kobiety pracujący w twierdzy będą stawiać księciu opór, całkowicie
się pomylił. Szarzy ludzie woleli przewrócić się na grzbiet i czekać, aż
ktoś ich podrapie po brzuchach.
Damen wszedł do sali, opierając się chęci poprawienia rękawów.
Nigdy jeszcze nie czuł się tak zasznurowany. Jedną z konsekwencji
jego nowego statusu był strój arystokraty, jeszcze trudniejszy do
włożenia i zdjęcia. Ubranie się zajęło Damenowi prawie godzinę, a
poprzedziły je kąpiel i najrozmaitsze zabiegi kosmetyczne. Między
innymi przystrzyżono mu włosy. Był zmuszony wysłuchiwać
raportów i wydawać rozkazy ponad głowami służących, metodycznie
pracujących nad tasiemkami. Ostatni raport pochodził od Guymara i
sprawił, że Damen przyglądał się teraz uważnie zgromadzonym.
Powiedziano mu, że wraz z ostatnimi Patryjczykami przybył z
niewielką świtą Torveld, książę Patras. Był tutaj, by towarzyszyć
swoim ludziom, mimo że sam nie wziął udziału w bitwie.
Damen szedł przez salę, a ludzie Laurenta gratulowali mu ze
wszystkich stron, klepali go po plecach i ściskali jego ramiona. Nie
odrywał wzroku od jasnej głowy przy długim stole, więc niemalże ku
swojemu zaskoczeniu zastał grupkę Patryjczyków w innym miejscu
sali. Kiedy Damen widział Torvelda ostatnim razem, patryjski książę
szeptał Laurentowi do ucha słodkie słówka na pogrążonym w
półmroku balkonie, a z nocnego ogrodu w dole unosił się zapach
jaśminu i plumerii. Damen spodziewał się teraz, że ponownie zastanie
go pogrążonego w intymnej rozmowie z Laurentem, ale Torveld stał w
otoczeniu swojej świty. Patryjski książę spojrzał na zbliżającego się do
niego Damena.
- Kapitanie — odezwał się Torveld. — W pełni zasłużyłeś na ten
tytuł.
Rozmawiali o patryjskich żołnierzach i systemach obronnych
Ravenel. W końcu Toryeld w krótkich słowach wyjaśnił swoją
obecność:
- Mój brat nie jest zadowolony. Jestem tutaj wbrew jego woli,
ponieważ na własną rękę postanowiłem włączyć się w waszą
kampanię przeciwko regentowi. Chciałem stanąć twarzą w twarz z
twoim księciem i powiedzieć mu to osobiście. Jutro jednak wracam do
Bazal i nie możecie liczyć na dalszą pomoc ze strony Patras. Nie mogę
dłużej działać wbrew rozkazom mojego brata. To wszystko, co mogłem
wam ofiarować.
- Mieliśmy szczęście, że posłaniec księcia przedostał się wraz z jego
sygnetem - zauważył Damen.
- Jaki posłaniec? - zapytał Torveld.
Damen uznał tę odpowiedź za powściągliwość polityka, ale Torveld
dodał zaraz:
- Książę poprosił mnie o pomoc zbrojną w Arles. Zgodziłem się na
to dopiero sześć tygodni po opuszczeniu pałacu. Jak sądzę, przyczyny
mojej decyzji muszą być ci znane. - Torveld gestem przywołał do
siebie jednego z członków swojej świty.
Jego dworzanin, smukły i pełen wdzięku, odłączył się od grupy pod
ścianą, przykląkł przed Damenem i ucałował posadzkę przed jego
stopami. Damen zobaczył z góry poskręcane pukle w kolorze
ciemnego złota.
- Powstań — powiedział po akielońsku.
Erasmus uniósł głowę, ale nie wstał z kolan.
- Czemu jesteś tak uniżony? Jesteśmy sobie równi.
- Niewolnik klęka przed kapitanem.
- Jestem kapitanem dzięki twojej pomocy. Wiele ci zawdzięczam.
Erasmus odpowiedział nieśmiało i po dłuższej chwili:
- Mówiłem, że postaram ci się odwdzięczyć. Tyle zrobiłeś, żeby mi
pomóc w pałacu. Poza tym... — Erasmus zawahał się i spojrzał na
Torvelda. Gdy książę skinieniem głowy zachęcił go, by mówił dalej,
chłopak nietypowym dla siebie gestem uniósł podbródek. - Poza tym
nie lubiłem regenta. Pozwolił, żeby przypalono mi nogę.
Torveld obdarzył go spojrzeniem pełnym dumy, a Erasmus
zarumienił się i ponownie dotknął czołem posadzki z niezrównaną
gracją.
Damen zdusił w sobie chęć powiedzenia mu, żeby wstał. To było
dziwne, że znajome obyczaje jego ojczyzny wydawały mu się teraz
obce. Być może dlatego, że spędził kilka miesięcy w towarzystwie
aroganckich, bezczelnych nałożników i nieprzewidywalnych
verańskich wolnych ludzi. Popatrzył na Erasmusa, jego skromnie
ułożone kończyny i spuszczone rzęsy. Sypiał z takimi niewolnikami,
uległymi tak samo w łożu, jak i poza nim. Pamiętał, że podobało mu się
to, ale wspomnienie było odległe, jakby należało do kogoś innego..
Erasmus był śliczny, Damen to dostrzegał. Przypomniał sobie, że
Erasmusa przygotowywano dla niego. Chłopak byłby całkowicie
chętny, posłuszny wszystkim rozkazom, odgadywałby każde życzenie.
Damen przeniósł spojrzenie na Laurenta.
Zobaczył człowieka chłodnego, trudnego i pełnego rezerwy.
Laurent był pogrążony w niezobowiązującej rozmowie, opierał się
nadgarstkiem o brzeg stołu, a jego palce obejmowały dno pucharu. Od
formalnej postawy z wyprostowanymi plecami do obojętnej gracji, z
jaką pochylał jasną głowę, od nieprzeniknionych błękitnych oczu do
aroganckich kości policzkowych Laurent był skomplikowany i pełen
sprzeczności, a Damen nie potrafił oderwać od niego wzroku.
Laurent uniósł głowę, jakby podpowiedział mu to jakiś instynkt, i
zobaczył, że Damen na niego patrzy. Wstał ze swojego miejsca i ruszył
w jego stronę.
- Nie zamierzasz usiąść przy stole i czegoś zjeść?
- Powinienem zająć się obowiązkami. Systemy obronne Ravenel
muszą działać wzorowo. Chciałbym... chciałbym to zrobić dla ciebie -
odparł Damen.
- To może zaczekać. Właśnie zdobyłeś dla mnie fortecę -
powiedział Laurent. - Pozwól, żebym ja też zrobił coś dla ciebie.
Stali pod ścianą, Laurent opierał się plecami o ociosane kamienie.
Jego słowa, poufałe i niespieszne, były głośne tylko na tyle, by
pokonać dzielący ich dystans.
- Pamiętam. Małe zwycięstwa sprawiają ci ogromną przyjemność. -
Damen zacytował Laurentowi jego własne słowa.
- To nie jest małe zwycięstwo — stwierdził Laurent. - To pierwszy
raz, kiedy udało mi się wygrać w rozgrywce z wujem.
Powiedział to tak po prostu. Blask pochodni oświetlał jego twarz.
Rozmowy wokół nich unosiły się i cichły jak fale, mieszały się ze
stonowanymi kolorami, czerwieniami, brązami i przyćmionym
błękitem, widocznymi w świetle płomieni.
- Wiesz, że to nieprawda. Wygrałeś z nim w Arles, kiedy sprawiłeś,
że Torveld zabrał niewolników do Patras.
- To nie była rozgrywka pomiędzy mną a wujem. To była
rozgrywka pomiędzy mną a Nicaise'em. Chłopców można łatwo
oszukać — powiedział Laurent. - Kiedy miałem trzynaście lat, nawet ty
mógłbyś mnie wodzić za nos.
- Nie wierzę, żeby można było cię aż tak łatwo oszukać.
- Wyobraź sobie najbardziej niedoświadczonego młodzika, jakiego
kiedykolwiek zaciągnąłeś do łóżka - powiedział Laurent. Ponieważ
Damen milczał, dodał: — Zapomniałem, ty nie robisz tego z chłopcami.
Po drugiej stronie sali stłumiony wybuch śmiechu skwitował jakieś
pomniejsze zabawne wydarzenie. Wnętrze sali stało się rozmytym
tłem dźwięków i kształtów. Światło pochodni zatapiało wszystko w
ciepłym blasku.
- Czasem robię to z mężczyznami — powiedział Damen.
- Jeśli nie masz kobiety?
- Jeśli ich pragnę.
- Gdybym o tym wiedział, być może odczuwałbym dreszczyk
niepokoju, śpiąc koło ciebie.
- Wiedziałeś o tym — stwierdził Damen.
Obaj zamilkli. W końcu Laurent odepchnął się od ściany.
- Chodź i coś zjedz — powiedział.
Damen zajął miejsce przy stole. Jak na verańskie stosunki uczta
przebiegała w wyjątkowo nieformalnej atmosferze, biesiadnicy jedli
chleb rękami, a mięso nadziewali na czubki noży. Jednakże stół uginał
się od najlepszych potraw, jakie kucharze byli w stanie przygotować w
tak krótkim czasie: pieczeni przyprawionej korzeniami, bażantów z
jabłkami, drobnego ptactwa nadziewanego rodzynkami i gotowanego
w mleku. Damen bez namysłu sięgnął po kawałek mięsa, ale Laurent
złapał go za nadgarstek i cofnął jego rękę od stołu.
- Torveld powiedział mi, że w Akielos to niewolnicy karmią swoich
panów.
- To prawda.
- W takim razie nie powinieneś narzekać - oznajmił Laurent, wziął
kawałek mięsa i uniósł go.
Laurent patrzył na niego spokojnie, nie było mowy o skromnym
spuszczaniu oczu. W niczym nie przypominał niewolnika, Damen
nawet nie mógł sobie tego wyobrazić. Pamiętał Laurenta
przysuwającego się do niego na długiej drewnianej ławie w gospodzie
w Nesson, by starannie zjeść chleb z jego ręki.
- Nie zamierzam narzekać — powiedział.
Nie ruszył się z miejsca. Nie uchodziło, żeby pan wyciągał szyję do
jedzenia przytrzymywanego na odległość wyciągniętej ręki.
Złote brwi uniosły się lekko. Laurent zmienił pozycję i uniósł
kawałek mięsa do ust Damena.
Akt jedzenia wydawał się pełen wyrachowania. Mięso było
soczyste i ciepłe, przyrządzone na sposób południowy, bardzo
przypominające jedzenie z ojczyzny Damena. Gryzł je powoli, aż za
bardzo świadomy, że Laurent go obserwuje. Gdy książę wziął
następny kawałek mięsa, Damen nachylił się do niego.
Zjadł drugi kęs. Nie patrzył na jedzenie, patrzył na Laurenta i także
go obserwował, zawsze opanowanego tak, że wszystkie reakcje
pozostawały ledwie zauważalne. Błękitne oczy były nieprzeniknione,
ale pozbawione chłodu. Damen widział, że Laurentowi się to podoba,
że sprawia mu przyjemność ta nietypowa, rzadka uległość. Wydawało
mu się, że jest o krok od zrozumienia Laurenta, jakby teraz właśnie
zobaczył go po raz pierwszy.
Damen odsunął się i to była właściwa decyzja. Dzięki temu to
wszystko wypadło naturalnie - króciutki moment intymności przy
stole, niezauważony niemal przez nikogo z siedzących przy nim gości.
Wokół nich w rozmowach przewijały się różne tematy: wieści znad
granicy, wspomnienia z samej bitwy, dyskusje o taktyce na polu walki.
Damen nie odrywał wzroku od Laurenta.
Ktoś przyniósł kitarę, a Erasmus wydobył z niej ciche, dyskretne
nuty. W popisach artystycznych w Akielos - jak we wszystkim w
Akielos - ceniono sobie umiar. Występ powinien wywrzeć wrażenie
prostoty. W ciszy, jaka zapadła pomiędzy pieśniami, Damen usłyszał
własny głos.
- Zagraj Zdobycie Arsacesa. — Ta prośba padła bez żadnego
namysłu. Chwilę później usłyszał znajome drżące nuty.
Pieśń była stara, a Erasmus miał piękny głos. Dźwięki pulsowały,
przenikały salę, a chociaż słowa w ojczystym języku Damena były
niezrozumiałe dla większości Veran, Damen pamiętał, że Laurent zna
akieloński.

Bogowie przemawiają do niego


Spiżowymi głosami
Pod jego spojrzeniem klękają mężowie
Westchnienie wystarczy, by zniszczyć miasto
Czy on śni czasem o tym, że mi ulega
Na łożu z białego kwiecia?
Czy też podobnie płonną nadzieję żywi
Każdy z jego zalotników?
Świat nie został stworzony
dla kogoś tak pięknego jak on

Pieśń umilkła, a mimo obcego języka bezpretensjonalny występ


niewolnika zmienił odrobinę atmosferę panującą w sali. Rozległy się
ogłuszające brawa. Damen całą swoją uwagę poświęcał Laurentowi w
kolorze złota i kości słoniowej, nadmiernie delikatnej skórze z ledwie
widocznymi śladami po sznurach i uderzeniu. Wzrok Damena
przesuwał się cal po calu po dumnie uniesionym podbródku,
nieprzeniknionych oczach, łukach kości policzkowych, aż wreszcie
znowu po ustach Laurenta. Ustach pełnych słodyczy i okrucieństwa.
Pragnienie zapulsowało, nadeszło wraz z dreszczem, który
przeniknął krew i ciało, zmienił widzenie świata. Damen bez namysłu
wstał. Wyszedł z sali na główny dziedziniec.
Wokół niego wznosił się mroczny, oświetlony pochodniami masyw
twierdzy. Na murach pełnili straż ich ludzie; wartownicy od czasu do
czasu krzyczeli coś do siebie, chociaż dzisiaj wszystkie latarnie przy
bramach były zapalone, a rozkazy mieszały się ze śmiechem i
głośnymi rozmowami dobiegającymi z wielkiej sali.
Odległość powinna była pomóc, ale ból tylko się nasilił. Damen
stanął na szczycie grubego, zwieńczonego blankami muru, odprawił
żołnierzy, którzy stali w pobliżu na warcie, oparł się plecami o kamień
i czekał, aż to uczucie przeminie.
Wyjedzie. Bardzo dobrze się składało, że wyjedzie. Opuści twierdzę
o świcie, przed południem będzie już po drugiej stronie granicy. Nie
było potrzeby zostawiać żadnej wiadomości — gdy jego nieobecność
zostanie zauważona, Jord złoży raport Laurentowi. Veranie przejmą
obowiązki Damena i wykorzystają stworzoną przez niego organizację
obrony twierdzy. Zrobił wszystko, by im to ułatwić.
Rano wszystko będzie proste. Jord z pewnością poczeka
wystarczająco długo, by Damen znalazł się poza zasięgiem
zwiadowców Laurenta, i dopiero wówczas powiadomi księcia, że jego
kapitan nieodwołalnie zniknął. Damen skoncentrował się na sprawach
praktycznych: będzie potrzebować konia, zapasów oraz drogi, na
której nie napotka zwiadowców. O detale obrony Ravenel mogli się
teraz martwić inni. Batalia, którą będą toczyć w najbliższych
miesiącach, nie była jego walką. Mógł to zostawić za sobą.
Swoje życie w Vere, człowieka, którym był tutaj - wszystko to mógł
zostawić za sobą.
Usłyszał kroki na kamiennych schodach, więc podniósł głowę. Mur
ciągnął się do południowej wieży — kamienny łącznik z krenelażem
po lewej stronie, oświetlony rozmieszczonymi w regularnych
odstępach pochodniami. Damen wydał rozkaz, by nikt się tutaj nie
zbliżał. Po spiralnych kamiennych schodach wchodziła jedyna osoba,
która mogła tego rozkazu nie posłuchać.
Damen patrzył na Laurenta, który sam, bez żadnego towarzystwa,
opuścił ucztę wyprawioną na swoją cześć, by przyjść tutaj za nim,
wspiąć się po wysłużonych schodach aż na blanki. Laurent ulokował
się koło niego swobodnie i naturalnie, a jego obecność sprawiła, że w
piersi Damena zaczęło brakować miejsca. Stali na obrzeżach fortecy,
któ- rą zdobyli razem. Damen starał się, by jego słowa brzmiały
niezobowiązująco.
- Wiesz, niewolnicy, których podarowałeś Torveldowi, są warci
prawie tyle samo, co żołnierze, których ci użyczył.
- Powiedziałbym, że dokładnie tyle samo.
- Myślałem, że pomogłeś im z miłosierdzia.
- Nie, nie myślałeś - stwierdził Laurent.
Oddech, który wyrwał się Damenowi, był nie do końca śmiechem.
Popatrzył w ciemność poza kręgiem pochodni, w niewidoczne
przestrzenie na południu.
- Mój ojciec nienawidził Veran - powiedział. - Nazywał ich
tchórzami i krętaczami. Tego właśnie mnie nauczył. On
zachowywałby się tak samo jak przygraniczni lordowie, Touars i
Makedon. Dążyłby do wojny. Mogę sobie wyobrazić, co by pomyślał o
tobie.
Popatrzył na Laurenta. Znał charakter swojego ojca, jego
przekonania. Wiedział doskonale, jaką reakcję wywołałby Laurent,
gdyby kiedykolwiek stanął przed obliczem Theomedesa w los. Gdyby
Damen próbował się z ojcem spierać, próbował go przekonać, żeby
zobaczył w Laurencie... Nie mógłby liczyć na zrozumienie. Walcz z
nimi. Nie ufaj im. Nigdy nie sprzeciwił się swojemu ojcu w żadnej
sprawie. Nigdy nie czuł takiej potrzeby, tak podobnie obaj patrzyli na
świat.
- Twój ojciec byłby dzisiaj z ciebie dumny.
- Dlatego, że wziąłem do ręki miecz i włożyłem niepasujące ubranie
mojego brata? Z pewnością — odparł Laurent.
- Nic chccsz zasiąść nu tronie - powiedział Damen po chwili,
przyglądając się uważnie twarzy Laurenta.
- Chcę zasiąść na tronie — oznajmił Laurent. - Po tym wszystkim, co
widziałeś, naprawdę uważasz, że nie sięgnąłbym po władzę albo po
szansę, by ją zdobyć?
Damen poczuł, że jego wargi się wykrzywiają.
- Nie.
- Nie.
Jego własny ojciec rządził mieczem. Wykuł z Akielos zjednoczone
państwo i wykorzystał tę nową potęgę swojego kraju, by z
bezwzględną dumą poszerzać jego granice. Poprowadził kampanię
wojenną na północ i po dziewięćdziesięciu latach verańskiej władzy
na powrót przyłączył Delphę do swojego królestwa. Ale to już nie było
jego królestwo. Ojciec Damena, który nigdy nie postawiłby stopy w
Ravenel,już nie żył.
- Nigdy nie kwestionowałem spojrzenia mojego ojca na świat.
Wystarczyło mi, że byłem synem, z którego mógł być dumny. Nigdy
nie zhańbiłbym jego pamięci, ale po raz pierwszy uświadomiłem
sobie, że nie chcę być...
Takim królem jak on. Takie słowa brzmiałyby jak obelga. A jednak
Damen widział wieś Breteau, która nie dopuściła się żadnej agresji,
wymordowaną akielońskimi mieczami.
Ojcze, mogę go pokonać — powiedział, wyruszył na pole bitwy i
powrócił jako bohater. Słudzy zdjęli z niego zbroję, ojciec powitał go z
najwyższą dumą.
Pamiętał tamten wieczór, jak wszystkie inne wieczory, ożywczą
silę płynącą z podbojów terytorialnych jego ojca, aprobatę, sukcesy
rodzące nowe sukcesy. Nie zastanawiał się nad tym, jak to wyglądało
po przeciwnej stronie pola walki. Kiedy ta gra się zaczęła, byłem
młodszy.
- Przykro mi - powiedział.
Laurent spojrzał na niego dziwnie.
- Dlaczego miałbyś mnie przepraszać?
Damen nie potrafił odpowiedzieć. Nie mógł powiedzieć prawdy.
- Nie rozumiałem, co dla ciebie znaczy bycie królem - powiedział
tylko.
- Co takiego?
- Koniec walki.
Wyraz twarzy Laurenta zmienił się, subtelne oznaki zaskoczenia
nie zostały całkowicie stłumione, a Damen poczuł własną reakcję,
nowe ściskanie w piersi, gdy spojrzał w pociemniałe oczy Laurenta.
- Chciałbym, żeby sprawy między nami mogły się ułożyć inaczej.
Chciałbym móc zachowywać się wobec ciebie honorowo od samego
początku. Chcę, byś wiedział, że będziesz mieć przyjaciela po drugiej
stronie granicy, niezależnie od tego, co wydarzy się jutro, co się stanie
z nami oboma.
- Przyjaciele — powiedział Laurent. — Czy tym właśnie jesteśmy?
Jego głos był stłumiony i pełen napięcia, jakby odpowiedź była
oczywista, jakby to było tak oczywiste jak to, co działo się teraz
pomiędzy nimi. Powietrze znikało, oddech po oddechu.
Damen odpowiedział z bezradną szczerością:
- Laurencie, jestem twoim niewolnikiem.
Te słowa odsłoniły go, odsłoniły łączącą ich prawdę. Damen pragnął
jakiegoś dowodu, jakby bez słów mógł zadośćuczynić za to, co ich
dzieliło. Był świadomy tego, że Laurent oddycha płytko, podobnie jak
on sam. Oddychali tym samym powietrzem. Damen wyciągnął dłoń,
wypatrując choćby śladu wahania w oczach Laurenta.
Jego dotyk, odmiennie niż poprzednio, został zaakceptowany. Jego
palce przesunęły się lekko po szczęce Laurenta, kciuk musnął miękko
kość policzkową. Opanowane ciało Laurenta było teraz sztywne z
napięcia, szybki puls mógł zwiastować chęć ucieczki, ale Laurent w
ostatniej chwili zamknął oczy. Dłoń Damena przesunęła się na ciepły
kark Laurenta. Nie chciał, by jego przewaga wzrostu wydała się
zagrożeniem. Powoli, bardzo powoli, jakby ofiarowywał podarunek,
pochylił się i pocałował Laurenta w usta.
Pocałunek był zaledwie cieniem samego siebie, naprężone mięśnie
Laurenta nie rozluźniły się ani odrobinę, ale ten pierwszy pocałunek
przeszedł w drugi po najkrótszej przerwie, w której Damen poczuł na
swoich wargach muśnięcie płytkiego oddechu Laurenta.
Wydawało się, że w plątaninie kłamstw pomiędzy nimi to jedno jest
prawdziwe. Nie miało znaczenia, że Damen jutro wyjeżdżał. To było
całkowicie nowe pragnienie, by podarować Laurentowi właśnie to: dać
mu wszystko, na co tylko pozwoli, i nie żądać niczego w zamian. Ten
starannie wybrany punkt równowagi był bezcenny, ponieważ to było
wszystko, na co Laurent zamierzał pozwolić sobie samemu.
- Wasza Wysokość...
Odsunęli się od siebie na dźwięk głosu, nagłego echa zbliżających
się kroków. Czyjaś głowa pojawiła się na szczycie kamiennych
schodów. Damen cofnął się o krok i poczuł, że żołądek mu się skręca.
To był Jord.
ROZDZIAŁ XVIII

D amen, nieoczekiwanie rozdzielony z Laurentem, stał


naprzeciwko niego w kręgu światła rzucanego przez jedną z
pochodni. Mur obronny rozciągał się w obie strony od nich, a Jord,
oddalony o kilkanaście stóp, zatrzymał się na ich widok.
— Wydałem rozkaz, by nikt się nie zbliżał do tej sekcji — powiedział
Damen. Jord był tutaj intruzem. W domu, w Akielos, Damen
przerwałby tylko na chwilę to, co robił, by spojrzeć na nowo
przybyłego i powiedzieć: „Zostaw nas samych”. To by wystarczyło, a
on mógłby wrócić do tego, czym zajmował się wcześniej.
Do tej cudownej rzeczy, którą zajmował się wcześniej. Całował
Laurenta i nikt nie powinien w tym przeszkadzać. Przeniósł
spojrzenie pełne ciepła i zachłanności na Laurenta, wyglądającego
teraz jak każdy młodzieniec, który został oparty o blanki muru i
pocałowany. Lekko potargane włosy u nasady karku były
zachwycające. Tam właśnie spoczywała dłoń Damena.
— Nie przyszedłem do ciebie — powiedział Jord.
— W takim razie mów, jaką masz sprawę, i odejdź.
— Mam sprawę do księcia.
Dłoń Damena spoczywała tam i wsuwała się w miękkie, ciepłe,
złote włosy. Przerwany pocałunek trwał pomiędzy nimi w
pociemniałych oczach i biciu serca. Damen znowu popatrzył na
intruza. Zagrożenie, jakie stanowił dla niego Jord, wywoływało
dreszcz emocji. Temu, co się wydarzyło, nikt i nic nie mogło zagrozić.
Laurent odepchnął się od ściany.
— Zamierzasz mnie ostrzec przed podejmowaniem decyzji o
zmianie dowództwa w łożu? — zapytał.
Nastąpiła krótka chwila pełnej napięcia ciszy. Szum płomieni
pochodni, świst wiatru uderzającego w mury wydawały się zbyt
głośne. Jord stał całkowicie nieruchomo.
— Masz coś do powiedzenia? — zapytał Laurent.
Jord nie zbliżał się do nich. W jego głosie nadal brzmiał uparty
niesmak.
— Nie w jego obecności.
- Jest twoim kapitanem — przypomniał Laurent.
— Wie doskonale, że powinien stąd iść.
— Żebyśmy mogli porównać doświadczenia z sypiania z wrogiem?
— spytał Laurent.
Ta cisza była gorsza. Damen w całym ciele wyczuwał odległość
dzielącą go od Laurenta, cztery nieskończenie długie kroki w poprzek
muru.
— Słucham — powiedział Laurent.
Jord przeniósł wzrok pełen nieukrywanej furii na Damena. Ale nie
powiedział: „To jest Damianos z Akielos”, chociaż wydawało się, że to,
czego był świadkiem, wzbudziło w nim odrazę w stopniu niemalże nie
do wytrzymania. Milczenie przeciągało się, gęste i ciężkie od tego, co
się pod nim kryło. Damen zrobił krok naprzód.
- Może...
Nowe kroki na schodach, odgłosy więcej niż jednej szybko
zbliżającej się osoby. Jord odwrócił się. Guymar wraz z jeszcze
jednym żołnierzem zbliżał się do miejsca, do którego Damen zakazał
się zbliżać. Damen przesunął dłonią po twarzy. Wszyscy w tej
twierdzy postanowili pojawić się w miejscu, do którego zakazał się
zbliżać.
- Kapitanie, przepraszam, że łamię rozkazy, ale na dole mamy
pewien incydent.
- Incydent?
- Kilku żołnierzy wpadło na pomysł zabawienia się kosztem
jednego z więźniów.
Świat nie zamierzał zostawić go w spokoju. Natrętny świat
powracał wraz z problemami dyscyplinarnymi, mechanizmami
władzy kapitańskiej.
- Więźniowie mają być dobrze traktowani - przypomniał Damen. -
Jeśli jacyś żołnierze za dużo wypili, wiesz chyba, jak ich przywołać do
porządku. Moje rozkazy były jednoznaczne.
Guymar zawahał się. Był jednym z ludzi Enguerrana, zawodowym
żołnierzem, doskonale wyszkolonym i profesjonalnym. Damen
awansował go właśnie ze względu na te cechy.
- Kapitanie, twoje rozkazy były jednoznaczne, ale... - zaczął
Guymar.
- Ale?
- Część żołnierzy chyba sądzi, że Jego Wysokość poprze ich
działania.
Damen zastanowił się. Ze słów Guymara można było jasno
wywnioskować, o jaką zabawę może chodzić. Od tygodni podróżowali
bez żadnych markieterów. A jednak wydawało mu się, że pozbyli się z
oddziału ludzi zdolnych do takich czynów.
Twarz Guymara nie wyrażała niczego, ale nie potrafił całkowicie
ukryć dezaprobaty: w ten sposób postępowali najemnicy przebrani w
barwy księcia. Ludzie księcia udowadniali, że są gorzej wyszkolonymi
żołnierzami.
Jak łucznik wypuszczający strzałę prosto w cel Laurent powiedział
spokojnie i dobitnie:
- Aimeric.
Damen odwrócił się. Laurent nie spuszczał wzroku z Jorda, którego
wyraz twarzy utwierdził Damena w przekonaniu, że książę miał rację.
Było jasne, że Jord przyszedł tu właśnie ze względu na Aimerica.
Spojrzenie Laurenta było twarde i niebezpieczne. Jord ukląkł.
- Wasza Wysokość — powiedział. Nie patrzył na żadnego z nich,
wbijał wzrok w ciemne kamienie pod sobą. — Wiem, że postąpiłem
źle. Pogodzę się z każdą karą. Ale Aimeric był lojalny wobec swojej
rodziny. Był lojalny wobec tego, w co wierzył. Nie zasługuje na to, by
krążyć między żołnierzami w taki sposób. - Jord trzymał opuszczoną
głowę, ale dłonie zacisnął w pięści. - Jeśli moje lata służby są
cokolwiek warte, niech to właśnie będzie zapłatą.
- Jord - odezwał się Laurent. - On pozwolił ci się zerżnąć właśnie
dlatego. Właśnie dla tej chwili.
- Wiem o tym - odparł Jord.
- Orlant - stwierdził Laurent - nie zasługiwał na to, by umrzeć w
samotności, od miecza samolubnego arystokraty, którego uważał za
przyjaciela.
- Wiem o tym — powiedział z naciskiem Jord. - Nie proszę, żebyś
puścił Aimerica wolno albo wybaczył mu jego czyny. Po prostu znam
Aimerica i wiem, że on wtedy...
- Powinienem kazać ci patrzeć - oznajmił Laurent. - Jak on zostaje
rozebrany i oddany wszystkim żołnierzom w oddziale.
Damen zrobił krok naprzód.
- Nie mówisz poważnie. Potrzebujesz go jako zakładnika.
- Ale nie musi kontrolować fizjologii - powiedział Laurent.
Twarz Laurenta była całkowicie obojętna, błękitne oczy zimne i
nieosiągalne. Damen poczuł, że wzdryga się lekko na takie
okrucieństwo, będące dla niego zaskoczeniem. Uświadomił sobie, że w
jakimś kluczowym momencie przestał rozumieć postępowanie
Laurenta. Miał ochotę wszystkich teraz odprawić, by na nowo znaleźć
poprzednią nić porozumienia.
A jednak trzeba się było zająć tą sprawą. Wydarzenia zaczynały
zmierzać w bardzo nieprzyjemnym kierunku.
- Jeśli Aimeric ma zostać osądzony, kara musi być sprawiedliwa,
oparta na rzeczowych przesłankach i ogłoszona publicznie. Nie można
pozwolić, by żołnierze brali sprawy w swoje ręce.
- Ależ proszę bardzo - oznajmił Laurent. — W takim razie osądźmy
go sprawiedliwie, skoro wam obu aż tak na tym zależy. Odbierzcie
Aimerica jego wielbicielom i przyprowadźcie go do mnie, do komnaty
w południowej wieży. Załatwimy to wszystko otwarcie.
- Tak jest, Wasza Wysokość.
Damen zrobił jeszcze krok, gdy Guymar skłonił się lekko i odszedł,
a pozostali poszli w jego ślady, kierując się do południowej wieży.
Chciał dosięgnąć Laurenta, jeśli nie dotykiem, to chociaż słowami.
- Co chcesz zrobić? - zapytał. - Kiedy mówiłem, że Aimeric ma
zostać osądzony, chodziło mi o to, że należy się tym zająć później, nie
teraz, kiedy ty... — Spojrzał prosto na Laurenta. — Kiedy my...
Miał wrażenie, że wpadł z impetem na ścianę. Złociste brwi uniosły
się obojętnie.
- Skoro Jord jest gotów klękać dla dobra Aimerica, powinien
zrozumieć, dla kogo zamierza się czołgać - stwierdził Laurent.

Na szczycie południowej wieży znajdowała się platforma


obserwacyjna, zwieńczona wysmukłymi lukami, a nie przydatnymi,
prostokątnymi blankami, ponieważ to było Vere i wszystko musiało
wyglądać ozdobnie. Poniżej platformy znajdowała się komnata, w
której spotkali się Damen, Laurent i Jord - niewielkie, koliste
pomieszczenie połączone z platformą prostymi kamiennymi
schodami. Podczas walki, podczas jakiegokolwiek ataku na twierdzę, w
tej komnacie odbywały się odprawy łuczników i innych żołnierzy, ale
w tej chwili stanowiła ona rodzaj nieformalnej wartowni, z solidnym
drewnianym stołem i trzema krzesłami. Żołnierze, którzy powinni
trzymać wartę tutaj i na górze, oddalili się na rozkaz Damena.
Laurent wielkopańskim gestem nakazał sprowadzić tutaj nie tylko
Aimerica, ale także poczęstunek. Jedzenie przyniesiono najpierw.
Słudzy wspięli się na wieżę, obładowani tacami z mięsiwem i
chlebem, a także karafkami z winem i wodą. Przyniesione przez nich
puchary były złote i ozdobione scenami przedstawiającymi polowanie
na jelenia. Laurent usiadł przy stole, na krześle z wysokim oparciem, i
założył nogę na nogę. Damen nie spodziewał się, by książę zamierzał
tak siedzieć naprzeciwko Aimerica i rozmawiać o pogodzie. A może
właśnie zamierzał.
Damen znał ten wyraz twarzy. Instynkt ostrzegający przed
zagrożeniem, wyczulony na zmiany nastroju Laurenta, podpowiadał
mu, że Aimeric byłby bezpieczniejszy na dole, z pół tuzinem
żołnierzy, niż tu na górze, z Laurentem. Powieki Laurenta nad
błękitnymi oczami były gładkie, plecy wyprostowane, palce zastygłe
na krawędzi pucharu.
Pocałowałem go - pomyślał Damen, ale ta myśl wydawała się
zupełnie nierzeczywista tutaj, w niewielkiej okrągłej komnacie. Pełen
ciepła i słodyczy pocałunek został przerwany w najbardziej
obiecującym momencie. Leciutkie rozchylenie warg podpowiadało, że
Laurent za chwilę mógł pozwolić na głębszy pocałunek, mimo że ciało
miał napięte jak struna.
Gdyby Damen zamknął oczy, mógłby sobie to wyobrazić: usta
Laurenta otwierające się powoli, dłonie Laurenta unoszące się
niepewnie, by dotknąć jego ciała. Byłby ostrożny, bezgranicznie
ostrożny.
Aimeric został przywleczony przez dwóch strażników. Stawiał
opór, mimo że ręce miał związane za plecami, a strażnicy
przytrzymywali go za ramiona. Zdjęto z niego zbroję, jego brudna i
przepocona koszula była częściowo rozsznurowana, a tasiemki
zwisały luźnym kłębem. Kręcone włosy były zmatowiałe, nie
błyszczące, a na lewym policzku miał skaleczenie.
W jego oczach malował się znajomy upór. Damen wiedział, że ta
wrogość stanowi część natury Aimerica. Ten chłopak miał
wojowniczy charakter.
Gdy Aimeric zobaczył Jorda, pobielał na twarzy.
- Nie - powiedział.
Strażnicy wepchnęli go do komnaty.
- Cóż za czułe powitanie - odezwał się Laurent.
Aimeric usłyszał to i przywołał na pomoc całą swoją
buntowniczość. Strażnicy brutalnie złapali go za ramiona. Aimeric
uniósł głowę, chociaż nadal był blady jak ściana.
- Sprowadziłeś mnie tutaj, żeby napawać się moją porażką? Cieszę
się, że zrobiłem to, co zrobiłem. Zrobiłem to dla mojej rodziny i dla
południa. Zrobiłbym to jeszcze raz.
- Bardzo ładnie - powiedział Laurent. - A teraz poproszę prawdę.
- To była prawda - odparł Aimeric. - Nie boję się ciebie. Mój ojciec
cię zmiażdży.
- Twój ojciec uciekł z podkulonym ogonem do Fortaine.
- Żeby się przegrupować. Mój ojciec nigdy nie odwróciłby się
plecami do własnej rodziny. Nie jest taki jak ty. Rozkładanie nóg przed
bratem to nie to samo, co lojalność wobec rodziny. - Aimeric
oddychał płytko.
- A właśnie — powiedział Laurent.
Wstał, trzymając puchar swobodnie w palcach. Przez moment
przyglądał się Aimericowi. Potem zmienił chwyt na pucharze,
podniósł naczynie i ze spokojną brutalnością uderzył nim z całej siły
na odlew w twarz chłopaka.
Aimeric krzyknął. Siła ciosu przechyliła jego głowę na bok, ciężkie
złoto uderzyło w kość policzkową z mdlącym, tępym dźwiękiem.
Aimeric zachwiał się, przytrzymywany przez strażników. Jord
gwałtownie rzucił się do przodu, a Damen napiął wszystkie mięśnie i
instynktownie poruszył się, by go zatrzymać.
— Nie wycieraj sobie gęby moim bratem — powiedział Laurent.
Damen w pierwszym odruchu popchnął Jorda niedelikatnie do tyłu,
a potem przytrzymał go unieruchamiającym chwytem. Jord przestał
się wyrywać, ale nadal napinał wszystkie mięśnie i oddychał ciężko.
Laurent z wytworną precyzją odstawił puchar na stół.
Ogłuszony Aimeric mrugał tylko zaszklonymi oczami. Zawartość
pucharu wylała się i ochlapała jego oszołomioną twarz. Na wargach
miał krew z jakiegoś przygryzienia lub pęknięcia, na policzku
czerwony ślad.
Damen usłyszał jego niewyraźny głos:
- Możesz mnie bić, ile tylko chcesz.
- Naprawdę mogę? W takim razie wydaje mi się, że obaj będziemy
się świetnie bawić. Powiedz mi, co jeszcze mogę z tobą zrobić.
- Przestań — odezwał się Jord. — To jeszcze dzieciak. Nie jest na to
dostatecznie dorosły, jest przestraszony. Myśli, że zniszczysz jego
rodzinę.
Te słowa sprawiły, że Aimeric odwrócił zakrwawioną, posiniaczoną
twarz, jakby nie potrafił uwierzyć, że Jord go broni. W tym samym
momencie Laurent odwrócił się do Jorda i uniósł wysoko złociste
brwi. Na twarzy Laurenta także malowało się niedowierzanie, ale
zimniejsze, dotyczące czegoś głębszego.
Damen potrzebował chwili, by domyślić się, o co mu chodzi. Z
nieprzyjemnym uczuciem przeniósł spojrzenie z Laurenta na
Aimerica i nagle uświadomił sobie po raz pierwszy, w jak zbliżonym
wieku są Laurent i Aimeric. Mogło być między nimi najwyżej sześć
miesięcy różnicy.
- Zamierzam zniszczyć jego rodzinę - oznajmił Laurent. - Ale on
nie walczy za swoją rodzinę.
- Oczywiście, że walczy- powiedział Jord. - Z jakiego innego
powodu mógłby zdradzić przyjaciół?
- Nie domyślasz się?
Laurent ponownie skoncentrował się na Aimericu, podszedł bliżej,
tak że stali teraz twarzą w twarz. Laurent uśmiechnął się jak czuły
kochanek, dotknął pojedynczego pukla włosów Aimerica i wsunął go
chłopakowi za ucho. Aimeric szarpnął się gwałtownie, a potem zmusił
się, by znieruchomieć, chociaż nie był w stanie opanować
przyspieszonego oddechu.
Laurent pieszczotliwie otarł palcem krew spływającą z rozciętej
wargi Aimerica.
- Cóż za śliczna twarz — powiedział. Jego palce przesunęły się niżej,
musnęły podbródek Aimerica i uniosły go jak do pocałunku. Aimeric
wydał stłumiony jęk bólu; posiniaczona skóra pod palcami Laurenta
była biała. — Założę się, że jako dziecko byłeś przeuroczy. Wprost do
schrupania. Ile miałeś lat, kiedy mój wuj cię zerżnął?
Damen znieruchomiał, wszystko w komnacie znieruchomiało.
- Czy byłeś dość duży, żeby dojść? - zapytał Laurent.
- Zamknij się - powiedział Aimeric.
- Czy powiedział ci, że znowu będziecie razem, jeśli tylko coś dla
niego zrobisz? Czy powiedział, jak bardzo za tobą tęsknił?
- Zamknij się — powtórzył Aimeric.
- Kłamał. Nie weźmie cię z powrotem. Jesteś za stary.
- Nic nie wiesz - powiedział Aimeric.
- Z tym grubym głosem i szorstkim policzkami budzisz w nim
mdłości.
- Nie masz o niczym pojęcia...
- Z tym postarzałym ciałem, przejrzałymi wdziękami jesteś dla
niego tylko...
- Mylisz się! On mnie kocha!
Aimeric rzucił te słowa z takim uporem, że zabrzmiały nadmiernie
donośnie. Damen miał wrażenie, jakby w żołądku otwarła mu się
dziura, tak silne było uczucie całkowitej niestosowności sytuacji.
Uświadomił sobie, że wypuścił przytrzymywanego Jorda, który teraz
cofnął się o dwa kroki.
Laurent patrzył na Aimerica z mrożącą krew w żyłach pogardą.
- Kocha cię? Ty śmieszny parweniuszu. Wątpię, żebyś
kiedykolwiek był jego ulubieńcem. Jak długo udało ci się utrzymać
jego zainteresowanie? Przez kilka ruchanek, kiedy nudził się na
prowincji?
- Nic o nas nie wiesz - powiedział Aimeric.
- Wiem, że nie sprowadził cię na dwór. Zostawił cię w Fortaine.
Nigdy nie zadawałeś sobie pytania dlaczego?
- Nie chciał mnie zostawiać. Sam mi to powiedział - oznajmił
Aimeric.
- Założę się, że to było łatwe. Kilka komplementów, trochę
poświęconej uwagi i dałeś mu w łożu wszystkie naiwne rozkosze,
jakie może zaoferować prowincjonalny prawiczek. Możliwe, że uznał
to za miłą odmianę. Chwilową. Co innego można robić w Fortaine? Ale
urok nowości szybko przeminął.
- Nie - powiedział Aimeric.
- Jesteś całkiem ładny i widać, że byłeś aż za bardzo chętny. Ale
używane przedmioty nie są warte uwagi, jeśli nie okażą się naprawdę
cenne. Możesz się napić taniego wina w podrzędnej tawernie, ale nie
będziesz serwować go przy swoim stole, jeśli masz jakiś wybór.
- Nie - powiedział Aimeric.
- Mój wuj jest wybredny. W odróżnieniu od Jorda - mówił dalej
Laurent — który jest gotów wziąć podrzędny towar, używany już przez
podstarzałego dziada, i traktować go, jakby był coś wart.
- Przestań - powiedział Aimeric.
- Jak myślisz, czemu mój wuj poprosił cię, żebyś się skurwił z
pospolitym żołdakiem, zanim sam raczy cię dotknąć? Uważał, że tylko
do tego się nadajesz. Żeby rżnąć się z moimi żołnierzami. A ty nawet
tego nie potrafiłeś wykorzystać.
- Wystarczy — odezwał się Damen.
Aimeric płakał. Okropny, udręczony szloch wstrząsał całym jego
ciałem. Jord był popielaty na twarzy. Zanim ktokolwiek zdążył coś
zrobić lub powiedzieć, Damen rozkazał:
- Zabierzcie stąd Aimerica.
- Ty zimny skurwysynu — powiedział Jord do Laurenta. Głos mu
się trząsł.
Laurent bez pośpiechu odwrócił się do niego.
- Oczywiście zostaje jeszcze kwestia ciebie - stwierdził.
- Nie - powiedział Damen i stanął pomiędzy nimi. Nie odrywał
wzroku od Laurenta. Jego głos był twardy - Wynoś się - powiedział do
Jorda. To był prosty rozkaz. Nie odwrócił się, by na niego spojrzeć,
sprawdzić, czy rozkaz został wykonany. Tym samym tonem odezwał
się do Laurenta: - Uspokój się.
- Jeszcze nie skończyłem — zauważył Laurent.
- Czego nie skończyłeś? Niszczyć wszystkich ludzi w tej komnacie?
Jord nie ma z tobą w tym momencie szans, a ty o tym wiesz. Uspokój
się.
Laurent rzucił mu spojrzenie, jakim szermierz może obdarzyć
nieuzbrojonego przeciwnika, zanim zdecyduje, czy rozpłata go na pół.
- Zamierzasz spróbować także ze mną? Czy może sprawia ci
przyjemność atakowanie tylko tych, którzy nie mogą się bronić? —
Damen słyszał, jak ostry jest jego głos. Nie zamierzał ustępować.
Komnata była pusta. Wszyscy pozostali już wyszli. — Pamiętam, co
stało się, kiedy poprzednio się tak zachowywałeś. Popełniłeś tak
wielki błąd, że dałeś wujowi wymówkę, by odebrał ci twoje
posiadłości.
Niewiele brakowało, a sam Damen przypłaciłby to życiem.
Pamiętał o tym i nie ruszał się z miejsca. Atmosfera gęstniała, gorąca i
śmiertelnie groźna.
Laurent odwrócił się gwałtownie. Oparł się nasadą dłoni o stół,
ścisnął brzeg blatu i stał z opuszczoną głową, zesztywniałymi
ramionami, plecami napiętymi do granic możliwości. Damen patrzył,
jak żebra Laurenta unoszą się i opadają w oddechu. Kilka razy.
Laurent przez chwilę stał nieruchomo, a potem błyskawicznie
przesunął po stole przedramieniem. Pojedynczy, gwałtowny ruch
strącił na ziemię pozłacane półmiski wraz z ich zawartością.
Pomarańcza potoczyła się w kąt. Woda z karafki kapała ze stołu na
posadzkę. Damen słyszał urywany oddech Laurenta.
Pozwolił, by cisza w komnacie przeciągała się. Nie patrzył na
powstały bałagan, rozsypane kawałki mięsa, rozrzucone półmiski i
przewróconą pękatą karafkę.
Patrzył na linię pleców Laurenta. Wiedział, że należało odesłać
pozostałych, i wiedział, że nie powinien się odzywać. Nie miał pojęcia,
ile czasu upłynęło. Nie dość dużo, by sztywne plecy Laurenta zaczęły
się rozluźniać.
Laurent nie odwracał się. Jego głos był nieprzyjemnie precyzyjny.
- Chcesz mi powiedzieć, że kiedy tracę nad sobą panowanie,
popełniam błędy. Mój wuj oczywiście wie o tym. Musiał się naprawdę
doskonale bawić, kiedy wysłał Aimerica, żeby działał przeciwko mnie.
Masz rację. Ty, z tymi swoimi barbarzyńskimi poglądami, z tą swoją
prymitywną, despotyczną arogancją, masz zawsze rację.
Dłonie Laurenta na stole były całkowicie białe.
- Pamiętam tamten jego wyjazd do Fortaine. Opuścił stolicę na dwa
tygodnie, a potem przysłał wiadomość, że pozostanie tam jeszcze
tydzień. Twierdził, że potrzebuje więcej czasu na omówienie różnych
spraw z Guionem.
Damen zrobił krok naprzód, wzywany tonem dźwięczącym w
głosie Laurenta.
- Jeśli chcesz, żebym się uspokoił, wynoś się stąd - powiedział
Laurent.
ROZDZIAŁ XIX

- Kapitanie.
Damen zdążył zrobić trzy kroki po wyjściu z komnaty w wieży, gdy
pozdrowił go Guymar, który najwyraźniej zamierzał wejść do środka.
- Aimeric jest już pod strażą, a żołnierze się uspokoili. Mogę złożyć
raport księciu i...
Damen bez namysłu zastąpił Guymarowi drogę.
- Nie. Niech nikt tam nie wchodzi.
Poczuł przypływ irracjonalnego gniewu. Znajdujące się za jego
plecami zamknięte drzwi do komnaty w wieży stanowiły jedyną
barierę oddzielającą ich od kataklizmu. Guymar powinien być na tyle
mądry, by nie pchać się do środka i nie pogarszać Laurentowi humoru.
Guymar powinien był być na tyle mądry, by w ogóle nie psuć
Laurentowi humoru.
- Czy są jakieś rozkazy, co mamy zrobić z więźniem?
Zrzucić z murów.
- Trzymajcie Aimerica pod strażą w jego komnatach.
- Tak jest, kapitanie.
- Nikt nie ma się tutaj zbliżać. Guymarze?
- Słucham, kapitanie?
- Tym razem naprawdę nikt nie ma się tutaj zbliżać. Nie obchodzi
mnie, kto mógłby zostać zmolestowany. Nikt nie może tutaj wejść. Czy
to jasne?
- Tak jest, kapitanie. - Guymar skłonił głowę i oddalił się.
Damen oparł się rękami na kamiennych blankach, nieświadomie
powtarzając pozycję Laurenta. Wyprostowane plecy Laurenta były
ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, zanim położył dłoń na drzwiach, by je
zamknąć.
Serce waliło mu jak młotem. Chciał wznieść barierę, która
ochroniłaby Laurenta przed każdym, kto mógłby mu przeszkadzać.
Zamierzał dopilnować, by nikt się tutaj nie zbliżał, nawet gdyby miało
to oznaczać, że sam będzie musiał patrolować mury.
Znał już Laurenta na tyle, by wiedzieć, że jeśli ten będzie miał czas
pomyśleć w samotności, zdoła nad sobą zapanować. Rozsądek
zwycięży.
Ta część jego umysłu, która nie miała ochoty znokautować
Aimerica, zdawała sobie sprawę, że zarówno Jord, jak i Aimeric
przeszli właśnie piekło. Wszystko to nie musiało się w ogóle
wydarzyć. Gdyby tylko... trzymali się z daleka. Przyjaciele -
powiedział Laurent, wysoko na szczycie muru. Czy tym właśnie
jesteśmy ? Damen zacisnął dłonie w pięści. Aimeric notorycznie
stwarzał problemy w najgorszym możliwym momencie.
Damen zszedł po schodach na sam dół i wydał stojącym tam
wartownikom ten sam rozkaz co Guymarowi, odsyłając wszystkich z
tej sekcji.
Było już dawno po północy. Damena ogarnęło uczucie ciężkiego
zmęczenia i nagle uświadomił sobie, ile godzin minęło od świtu.
Żołnierze wycofywali się, jego otoczenie opustoszało. Myśl o tym, że
miałby odpocząć, pozwolić sobie na chwilę do namysłu, była okropna.
Na zewnątrz nie było niczego, tylko ostatnie godziny ciemności i długa
podróż, która miała się zacząć o świcie.
Złapał za ramię jednego z żołnierzy, zanim jeszcze to sobie
uświadomił, i powstrzymał go przed oddaleniem się wraz z innymi.
Przytrzymywany mężczyzna stanął.
— Kapitanie?
— Czekaj na rozkazy księcia. — Damen usłyszał własny głos. -
Dopilnuj, żeby dostał wszystko, czego tylko zechce. Zajmij się nim. —
Zdawał sobie sprawę, że jego słowa brzmią absurdalnie, a jego dłoń
zaciska się jak imadło na ramieniu żołnierza. Spróbował go wypuścić,
ale tylko wzmocnił chwyt. - On zasługuje na waszą lojalność.
— Tak jest, kapitanie.
Skinienie głowy wyrażało pełną zgodę. Damen patrzył, jak żołnierz
wspina się po schodach, by zająć jego miejsce.

Przygotowania zajęły Damenowi dużo czasu. Kiedy skończył,


zatrzymał jednego ze służących i kazał się zaprowadzić do swojej
komnaty. Musiał minąć pozostałości po uczcie: porzucone puchary,
chrapiącego Rocherta, kilka krzeseł przewróconych przy okazji jakiejś
bójki lub zbyt żywiołowego tańca.
Jego komnata była nadmiernie wystawna, ponieważ w Vere
wszystko było nadmiernie wystawne. Przez łukowate drzwi Damen
widział jeszcze co najmniej dwa przylegające pomieszczenia z
posadzką wykładaną kafelkami i niskimi sofami charakterystycznymi
dla Vere. Przesunął spojrzeniem po dzielonych oknach, stole
szczodrze zastawionym winem i owocami oraz łożu z jedwabnym
baldachimem barwy róż, zwieszającym się po bokach tak nisko, że
jego końce ścieliły się po podłodze.
Odprawił służącego. Drzwi się zamknęły. Damen nalał sobie wina
ze srebrnego dzbana i opróżnił puchar, po czym odstawił go na stół.
Położył dłonie na blacie i oparł się o niego całym ciężarem ciała.
Potem uniósł rękę i odpiął odznakę kapitana.
Okna były otwarte. Takie pełne słodyczy, ciepłe noce zdarzały się
często na południu. Verańskie zdobienia były wszędzie, od
kunsztownych krat w oknach do skręconych sznurów
podtrzymujących baldachim nad łożem, ale w tych przygranicznych
twierdzach widać było pewne wpływy południowe — w
ukształtowaniu łuków i układzie wnętrz, dużych przestrzeniach
niepodzielonych przegrodami.
Damen popatrzył na odznakę. Bardzo krótko był kapitanem
oddziałów Laurenta. Jedno popołudnie. Jeden wieczór. Przez ten czas
wygrali bitwę i zdobyli twierdzę. Wydawało się to szalone i
nieprawdopodobne, tak samo jak kanciasty złoty przedmiot, który
trzymał w ręce.
Guymar był dobrym wyborem na okres przejściowy, zanim
Laurent zgromadzi własnych doradców i wybierze nowego kapitana.
To będzie pierwsze zadanie księcia: zebrać swoje siły tutaj, w Ravenel.
Jako dowódca Laurent był jeszcze niedoświadczony, ale dorośnie do
tej roli. Laurent znajdzie własną drogę, by z księcia- dowódcy
przemienić się w króla.
Damen odłożył odznakę na stół.
Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Widział punkciki światła
pochodni na murach, gdzie błękit i złoto zajęły miejsce barw lorda
Touarsa.
Touarsa, który się wahał, ale został przekonany przez Guiona, by
stanąć do bitwy.
W głowie Damena kłębiły się obrazy, które już na zawsze miały
łączyć się z tym dniem. Gwiazdy wirujące wysoko ponad blankami.
Przebrania i zbroja Enguerrana. Hełm z pojedynczym długim
czerwonym piórem. Stratowana ziemia i walka, i Touars, który
walczył aż do chwili, w której rozpoznał Damena i wszystko się
zmieniło.

Damianos. Księciobójca.
Za plecami usłyszał zamykające się drzwi. Kiedy się odwrócił,
zobaczył Laurenta.
Poczuł zaciskający wnętrzności nagły szok - nie spodziewał się, że
Laurent tu przyjdzie. Potem nagle zrozumiał; rozmiary i przepych
tych komnat nabrały sensu. Laurent nie był tutaj intruzem.
Stali naprzeciwko siebie. Laurent zatrzymał się cztery kroki od
drzwi, ostro zarysowana sylwetka w ascetycznym, ciasno
zasznurowanym stroju. Tylko pojedyncza ozdoba na ramieniu
zdradzała jego rangę. Damen poczuł, że puls przyspiesza mu z
zaskoczenia i z powodu obecności Laurenta.
- Przepraszam - powiedział. - Twoi słudzy pomylili komnaty.
- Nie pomylili - powiedział Laurent.
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
- Aimeric jest w swoich komnatach, pod strażą - powiedział Damen.
Starał się, by jego ton brzmiał normalnie. - Nie będzie już sprawiać
problemów.
- Nie chcę rozmawiać o Aimericu — oznajmił Laurent. - Ani o
moim wuju.
Laurent zrobił krok w stronę Damena, który był świadomy jego
obecności, tak samo jak był świadomy tego, że zdjął przed chwilą
odznakę, jakby pozbył się przedwcześnie zbroi.
- Wiem, że zamierzasz jutro wyjechać — powiedział Laurent. —
Przekroczyć granicę i nigdy tu nie wracać. Powiedz to.
- Ja...
- Powiedz to.
- Zamierzam jutro wyjechać — powiedział Damen tak spokojnie, jak
potrafił. - Nie zamierzam nigdy tu wracać. - Odetchnął, chociaż
zabolało go w piersi. - Laurencie...
- Nie. Nie obchodzi mnie to. Jutro wyjedziesz, ale teraz należysz do
mnie. Przez tę noc jesteś nadal moim niewolnikiem.
Damen poczuł te słowa jak uderzenie, ale to wrażenie zostało
wchłonięte przez uczucie szoku, gdy dłoń Laurenta popchnęła go do
tyłu. Damen oparł się o brzeg łóżka. Świat się przechylił, odbite
światło pod baldachimem było różowawe. Czuł kolano Laurenta na
swoim udzie, dłoń Laurenta na swojej piersi.
- Nie rozumiem...
- Myślę, że rozumiesz — powiedział Laurent.
Jego kaftan zaczął otwierać się pod palcami Laurenta. Laurent nie
wahał się, a jakaś odległa część umysłu Damena to zauważyła: książę
był zręczny jak służący, lepszy od Damena, jakby specjalnie się tego
nauczył.
- Co ty robisz? — Oddech Damena był nierówny.
- Co robię? Nie jesteś chyba zbyt spostrzegawczy.
- Nie jesteś sobą — stwierdził Damen. — A nawet gdybyś był, nie
robisz niczego bez tuzina powodów.
Laurent znieruchomiał, w cichych słowach zabrzmiała stłumiona
gorycz:
- Nie robię? Cóż, najwyraźniej czegoś chcę.
- Laurencie - powtórzył Damen.
- Zachowujesz się zbyt swobodnie — oznajmił Laurent. - Nie
upoważniłem cię, żebyś zwracał się do mnie po imieniu.
- Wasza Wysokość - powiedział Damen, ale te słowa skręciły się,
pozostawiając niesmak w jego ustach. Powinien powiedzieć: „Nie rób
tego”, ale nie potrafił myśleć o niczym poza Laurentem znajdującym
się tak nieprawdopodobnie blisko. Był świadomy każdego cala
zmniejszającej się odległości pomiędzy ich ciałami, ulotnego uczucia
czegoś zakazanego. Zamknął oczy, by się przed tym obronić, ale czuł,
że całe jego ciało zalewa fala bolesnego pragnienia. - Nie wydaje mi
się, żebyś mnie pragnął. Wydaje mi się, że chcesz tylko, żebym poczuł
to, co teraz czuję.
- W takim razie poczuj to - powiedział Laurent.
Wsunął dłoń pod rozsznurowany kaftan Damena, pod jego koszulę,
na brzuch.
W tej chwili Damen nie był w stanie odczuwać niczego poza
dotykiem Laurenta na skórze. Damen odetchnął nierówno, dłoń
Laurenta pozostawiła gorący ślad wokół pępka i przesunęła się niżej.
Damen był tylko częściowo świadomy jedwabnej pościeli, skłębionej i
pogniecionej wokół niego, kolan i drugiej dłoni Laurenta,
przytrzymujących go w miejscu, jakby przypiętego do jedwabnej
tkaniny Kaftan został rzucony w kąt, koszula na wpół ściągnięta.
Sznurowanie spodni ustąpiło posłusznie pod palcami Laurenta, a
Damen został całkowicie obnażony.
Gdy spojrzał na Laurenta, zobaczył to w jego wyrazie twarzy.
Dopiero teraz zauważył spojrzenie jego oczu, lekko przyspieszony
oddech. Plecy Laurenta były naprężone, ciało pod całkowitą kontrolą.
Damen pamiętał płaszczyznę pleców Laurenta pochylonego nad
stołem w wieży Usłyszał nowy ton w głosie Laurenta.
- Jak widzę, jesteś bardzo proporcjonalny.
- Już widziałeś mnie podnieconego - powiedział Damen.
- I pamiętam, co lubisz.
Laurent zamknął dłoń na członku Damena i przesunął kciukiem po
jego czubku, przyciskając leciutko wgłębienie.
Ciało Damena wygięło się. Dotyk Laurenta przypominał raczej
potwierdzenie własności niż pieszczotę. Laurent nachylił się, jego
kciuk zakreślił małe, wilgotne kółko.
- Podobało ci się, gdy robił to Ancel.
- Wtedy nie chodziło o Ancela. - Słowa Damena wyrwały się,
szczere i otwarte. - Chodziło tylko o ciebie, a ty o tym wiesz.
Nie chciał myśleć o Ancelu. Jego ciało naprężyło się jak zbyt mocno
naciągnięty rzemień. Wykonał gest, który dla niego był naturalny, ale
Laurent powiedział: „Nie”, więc nie mógł go dotknąć.
- Wiesz, Ancel zrobił to ustami - powiedział Damen niemalże
nonsensownie, rozpaczliwie starając się odwrócić uwagę Laurenta,
odwrócić własną uwagę. Walczył ze sobą, by nie ruszyć się z miejsca.
- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne - stwierdził Laurent.
Jego dłoń poruszała się gładko jak jego słowa, jak każda frustrująca
dyskusja, jaką prowadzili, trudna i zaplątana w słowa Laurenta. Damen
wyczuwał jego napięcie, równie mocne jak jego własne uderzenia
serca. Poprzedni nastrój nie opuścił Laurenta, został tylko ukryty
wewnątrz, uwięziony i przemieniony w coś innego. Damen walczył z
tym, co nabrzmiewało wewnątrz niego, wyciągnął rękę, by
przytrzymać się pościeli nad głową. Druga dłoń Laurenta udaremniła
ten ruch, unieruchomiła Damena jak gorący, stanowczy rozkaz.
Damen nieoczekiwanie spojrzał Laurentowi prosto w oczy i nagle
uderzyło go to, co widzi: pochylonego nad nim, całkowicie ubranego
Laurenta, księcia w pełni świetności, z błyszczącymi butami
przytrzymującymi uda Damena. Damen poczuł pierwszy dreszcz
przenikający jego ciało i wiedział, że nastrój chwili zaczyna się
zmieniać, że zbyt wiele przed sobą nawzajem odsłaniają. Wiedział, że
powinien to przerwać albo odwrócić głowę. Nie potrafił tego zrobić.
Oczy Laurenta były pociemniałe, szeroko otwarte i przez krótką
chwilę patrzyły tylko na niego.
Poczuł, że Laurent wycofuje się, odsuwa, zatrzaskuje i stara się, nie
do końca skutecznie, by w jego głosie zabrzmiał chłodny dystans.
- Ujdzie - powiedział Laurent.
Oddech Damena był cięższy, nadal drżał po szczytowaniu. Uniósł
się na łokciach, by odszukać ten wyraz w oczach Laurenta, nim
zniknie bezpowrotnie.
Zanim Laurent zdążył wstać z łóżka, Damen złapał go za nadgarstek,
poczuł pod palcami delikatne kości i puls.
- Pocałuj mnie - powiedział.
Jego głos był ochrypły od przyjemności, którą pragnął się podzielić.
Czuł przypływ ciepła przenikającego jego skórę. Podparł się na rękach,
tak że jego ciało wygięło się łuk, mięśnie brzucha się napięły. Laurent
instynktownie przesunął po nim wzrokiem, a potem spojrzał mu w
oczy.
Damen złapał już kiedyś Laurenta za nadgarstek, by powstrzymać
go od zadania ciosu nożem. Teraz znowu go trzymał. Wyczuwał
rozpaczliwą chęć wycofania się. Wyczuwał także coś jeszcze; Laurent
nie zbliżał się do niego, jakby po zakończeniu poprzedniego aktu nie
miał wzorca, według którego mógłby działać.
- Pocałuj mnie — powtórzył Damen.
Laurent, z pociemniałymi oczami, nie ruszał się z miejsca, jakby
walczył z niewidzialną barierą. Jego napięte ciało nadal sygnalizowało
chęć ucieczki, więc Damen poczuł przenikający go do głębi szok, gdy
spojrzenie Laurenta przesunęło się na jego usta.
Przymknął oczy, gdy zrozumiał, że Laurent naprawdę zamierza to
zrobić, i starał się w ogóle nie poruszać. Laurent pocałował go z
leciutko rozchylonymi wargami, jakby nie był świadomy, o co
poprosił Damen, a Damen ostrożnie odwzajemnił pocałunek.
Zaszumiało mu w głowie na myśl o tym, że ten pocałunek może stać
się bardziej namiętny.
Ale zanim to nastąpiło, odsunął się - tylko na taką odległość, by
zobaczyć, jak Laurent otwiera oczy. Serce biło mu mocno. Przez
krótką chwilę wymiana spojrzeń przypominała pocałunek, intymne
połączenie zacierające granicę między nimi. Damen pochylił się
powoli, uniósł palcami podbródek Laurenta i pocałował go lekko w
szyję.
Laurent nie spodziewał się tego. Damen wyczuł lekkie drgnienie
zaskoczenia, Laurent zesztywniał, jakby nie rozumiał, dlaczego Damen
miałby to robić. Wyczuł jednak także moment, gdy zaskoczenie
przemieniło się w coś innego. Damen pozwolił sobie na drobną
przyjemność skubnięcia wargami szyi Laurenta, którego puls
przyspieszył do lekkiego crescendo.
Tym razem, kiedy Damen znowu się cofnął, nie rozdzielili się
całkowicie. Uniósł drugą rękę, by musnąć policzek Laurenta, i wsunął
z zachwytem palce w jego włosy, które rozsypały się jak nitki złota.
Wreszcie delikatnie wziął głowę Laurenta w dłonie i obdarzył go
pocałunkiem, jakim pragnął go obdarzyć, długim, niespiesznym i
pełnym namiętności. Usta Laurenta otworzyły się pod jego wargami.
Damen nie potrafił powstrzymać rozprzestrzeniającej się powoli fali
żaru, która zaczęła go ogarniać, gdy poczuł dotyk języka Laurenta,
poczuł, jak jego własny język wślizguje się w usta Laurenta.
Całowali się. Damen czuł to w całym ciele jak dreszcz, którego nie
był w stanie opanować. Dławiła go siła tego wszystkiego, czego
pragnął, więc zamknął oczy, by z tym walczyć. Przesunął dłonią po
ciele Laurenta i napotkał wypukłe szwy kaftana. On sam był już nagi,
podczas gdy Laurent pozostawał całkowicie ubrany, nietykalny.
Po pamiętnym zajściu w pałacowej łaźni, Laurent zawsze uważał,
by nigdy nie rozbierać się przy nim całkowicie. Damen pamiętał
jednak, jak Laurent wtedy wyglądał: arogancko idealne proporcje,
przezroczysta woda spływająca po białej skórze. Nie doceniał tego
wtedy. W pałacu nie wiedział jeszcze, jak rzadko Laurent pojawiał się
przed kimś bez kompletnie zasznurowanego, nienagannego ubrania.
Teraz już to wiedział. Pomyślał o służącym, którego widział wcześniej
u Laurenta, o tym, jak bardzo Laurent nie lubił, by się nim zajmowano.
Uniósł palce do węzła na kołnierzu Laurenta. Został tego nauczony,
znał każde skomplikowane sznurowanie. Tkanina rozchyliła się, palce
Damena przesunęły się po delikatnej linii obojczyka Laurenta,
odsłaniając skórę tak jasną, że naczynia krwionośne na szyi wydawały
się błękitne jak żyłki na marmurze. Jedwabie i namioty, dające cień
zasłony, i wysokie kołnierze sprawiły, że nieskazitelna delikatność tej
skóry przetrwała nawet po miesiącu podróży. W kontraście do niej
skóra Damena, pociemniała od słońca, wydawała się brązowa jak
łupina orzecha.
Oddychali w zgodnym rytmie. Laurent pozostawał całkowicie
nieruchomy. Gdy Damen rozsznuro- wał jego kaftan, pierś Laurenta
unosiła się i opadała pod cienką białą koszulą. Dłonie Damena
przesunęły się po delikatnej tkaninie, a potem rozchyliły ją na boki.
Odsłonięte brodawki piersi były twarde i nabrzmiałe, stanowiły
pierwszy namacalny dowód pożądania, a Damen poczuł
niepowstrzymany przypływ satysfakcji. Popatrzył Laurentowi w oczy.
- Myślałeś, że jestem z kamienia? - zapytał Laurent.
Damen nie potrafił powstrzymać fali zadowolenia, jaka go ogarnęła.
- Nic, czego byś nie chciał — powiedział.
- Myślisz, że tego nie chcę?
Damen zobaczył wyraz oczu Laurenta i bez pośpiechu popchnął go
na pościel.
Patrzyli teraz na siebie. Laurent leżał wyciągnięty na plecach, lekko
potargany, z jedną nogą podciągniętą i opartą trochę z boku, nadal w
błyszczącym bucie. Damen pragnął przesunąć dłonią po żebrach i
piersi Laurenta, przycisnąć jego nadgarstki do materaca, nakryć jego
usta swoimi. Zamknął oczy i heroicznym wysiłkiem zmusił się do
opanowania. Otworzył oczy.
Laurent swobodnie oparł rękę nad głową, dokładnie w tym miejscu,
w którym Damen mógłby ją przycisnąć. Odwzajemniał jego spojrzenie
spod przymrużonych rzęs.
- Lubisz być na wierzchu, prawda?
- Tak.
Nigdy jeszcze tak bardzo jak w tym momencie. Uczucie, że ma
Laurenta pod sobą, uderzało Damenowi do głowy. Nie potrafił
powstrzymać się przed przesunięciem dłonią po twardych mięśniach
brzucha Laurenta, po jego bokach unoszących się i opadających w
oddechu. Dotknął czubkami palców ledwie widocznej linii włosków.
Jego palce zatrzymały się w miejscu, gdzie ta linia znikała pod
symetrycznym sznurowaniem. Damen podniósł głowę.
Został odepchnięty z nieoczekiwaną siłą, która sprawiła, że usiadł
między nogami Laurenta i na moment stracił oddech. Laurent oparł
but na piersi Damena i popchnął. Nie zmienił pozycji, przytrzymywał
Damena w miejscu, jakby ten stanowczy nacisk stopy miał stanowić
ostrzeżenie, że powinien się trzymać z daleka.
Płomień podniecenia, który w tym momencie ogarnął Damena,
musiał być widoczny w jego oczach.
- Czekam - powiedział Laurent.
To było polecenie, nie ostrzeżenie. Nagle stało się całkowicie jasne,
na co czeka Laurent. Damen przytrzymał jedną ręką jego łydkę, a
drugą ujął obcas, żeby ściągnąć but.
Kiedy but poleciał na podłogę koło łóżka, Laurent cofnął stopę i
postawił zamiast niej drugą. Ruch był tak samo niespieszny jak
poprzednio.
Widział boki Laurenta unoszące się i opadające w oddechu ponad
kośćmi biodrowymi. Był świadomy tego, jak wiele, pomimo chłodnego
tonu, kosztuje Laurenta to, by nie ruszać się z miejsca, pozwolić się
dotykać. Napięcie ciała Laurenta przypominało błysk ostrza, które
może rozpłatać, jeśli wykona się niewłaściwy ruch.
Damen czuł się rozchwiany wszystkim tym, czego pragnął.
Walczące ze sobą impulsy sprawiały, że wirowało mu w głowie. Chciał
być delikatny. Chciał zacisnąć dłoń. Znowu się całowali, a Damen nie
potrafił przestać go dotykać, nie potrafił zatrzymać dłoni
przesuwających się powoli po skórze Laurenta. Przez chwilę istniał
tylko ten dotyk, a potem Damen pocałował go delikatniej, czulej. Pod
palcami wyczuwał twarde szwy tkaniny i krzyżujące się tasiemki.
Wsunął palec pomiędzy sznurowanie a materiał, na oślep wyciągał
powoli tasiemki, coraz dłuższe, aż dotarł do ich nasady.
Kierowany nagłą potrzebą odsunął się i pochylił, a Laurent
częściowo podążył za jego ruchem, podpierając się na jednej ręce -
być może niepewny celu tej chwili zwłoki - aż do momentu, gdy
Damen zacisnął palce i ściągnął jego spodnie do połowy uda, a potem
dalej.
Zsunął spodnie do końca i zdjął je, a potem pogładził udo Laurenta i
poczuł naprężające się mięśnie. Wsunął czubek kciuka w zagłębienie
pomiędzy nogą a biodrem i wyczuł puls bijący gorączkowym rytmem
pod najdelikatniejszą w tym miejscu skórą. Damenowi na nowo
zakręciło się w głowie, gdy zastanawiał się, jak bardzo podoba mu się
myśl o tym, że opanowany Laurent może eksplodować słona- wym
spełnieniem w jego ustach. Jego dłoń napotkała fakturę
przypominającą gorący jedwab.
Laurent podniósł się; kaftan i koszulę miał ściągnięte aż do łokci, co
sprawiało, że jego ręce były częściowo skrępowane z tyłu.
- Nie zamierzam się zrewanżować.
Damen uniósł głowę.
- Słucham?
- Nie zamierzam tego zrobić — powiedział Laurent.
- No i?
- Chcesz, żebym ci obciągnął? - zapytał Laurent, nie pozostawiając
miejsca na domysły. - Nie mam zamiaru tego robić. Jeśli twoim
postępowaniem kieruje oczekiwanie wzajemności, powinieneś czuć
się uprzedzony, że...
To było zbyt pokręcone jak na grę wstępną. Damen wysłuchał go,
zadowolił się tym, że w całej tej gadaninie nie znalazł ani słowa
faktycznego sprzeciwu, po czym zaprzągł swoje usta do pracy.
Laurent mógł się wydawać doświadczony, ale na rozkosz
zareagował jak ktoś zupełnie niewinny. Wyrwał mu się cichy dźwięk
zaskoczenia, a jego ciało zwinęło się wokół miejsca, którym zajmował
się teraz Damen. Damen położył mu ręce na biodrach, by go
zatrzymać, i pozwolił sobie cieszyć się lekkimi, bezwiednymi
poruszeniami Laurenta, jego całkowitym zaskoczeniem, a potem próbą
gwałtownego pohamowania tych reakcji i wyrównania oddechu.
Damen pragnął tego. Pragnął każdej stłumionej reakcji. Był
świadomy własnego podniecenia, na pół zapomnianego,
przyciśniętego do pościeli. Cofnął się do samego czubka i owinął go
językiem, co sprawiło mu taką przyjemność, że przez chwilę
zadowalał się tą pieszczotą, zanim wziął Laurenta głębiej w usta.
Laurent był bez porównania najbardziej wyhamowanym
partnerem, z jakim Damen kiedykolwiek dzielił łoże. Potrząsanie
głową, swobodne, niepowstrzymane okrzyki dawnych kochanków
kryły się w pojedynczym drżeniu, we wstrzymanym na moment
oddechu Laurenta. A jednak Damen pozostawał wyczulony na każdą
reakcję, napięcie mięśni brzucha, najlżejsze drżenie ud. Wyczuwał
pod sobą cykl reakcji i tłumienia, gdy bodźce stawały się coraz
silniejsze, coraz wyraźniej dostrzegalne w liniach ciała Laurenta.
Nagle wszystko to się urwało. Pod wpływem narastającego rytmu
ciało Laurenta zatrzasnęło się, jego reakcje zostały zahamowane.
Damen podniósł głowę i zobaczył dłonie Laurenta zaciśnięte na
prześcieradle, zamknięte oczy, odwróconą na bok głowę. Laurent na
samej krawędzi wszechogarniającej rozkoszy powstrzymywał się od
szczytowania wyłącznie swoją nieprawdopodobną siłą woli.
Damen odsunął się i usiadł, by przyjrzeć się uważniej Laurentowi.
Własnemu ciału, całkowicie gotowemu do działania, poświęcał
zaledwie ułamek swojej uwagi.
Laurent otworzył oczy i po dłuższej chwili powiedział z bolesną
szczerością:
- Ja... nie potrafię tak łatwo przestać nad sobą panować.
- Czego ty nie powiesz — odparł Damen.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy, przerwana słowami:
- Chciałbyś mnie wziąć, tak jak mężczyzna chłopca.
- Tak jak mężczyzna mężczyznę — poprawił Damen. - Chcę czerpać
rozkosz z twojego ciała i dać mu w zamian rozkosz.
Mówił cicho, z całkowitą szczerością.
- Chcę dojść wewnątrz ciebie. — Słowa wzbierały w nim tak samo
jak uczucia. — Chcę, żebyś doszedł w moich ramionach.
- Mówisz, jakby to było proste.
- To jest proste.
Laurent zacisnął szczękę, kształt jego ust się zmienił.
- Ośmielę się podejrzewać, że łatwiej jest grać rolę mężczyzny, niż
się poddać.
- W takim razie powiedz, co sprawiłoby ci rozkosz. Czy sądzisz, że
mam zamiar po prostu odwrócić cię i wejść?
Wyczuł reakcję Laurenta na te słowa i nagle wszystko zrozumiał,
jakby ten przekaz był całkowicie jednoznaczny.
- Czy tego właśnie chcesz? — zapytał.
Po tych słowach wszystko znieruchomiało. Laurent oddychał
płytko, miał zarumienione policzki, zamknął oczy, jakby chciał się
odciąć od całego świata.
- Chcę... - powiedział. - Chcę, żeby to było proste.
- Odwróć się — powiedział Damen.
Te słowa wyrwały się z samej jego głębi, cichy i miękki rozkaz,
pełen wewnętrznej pewności. Laurent znowu zamknął oczy, jakby
starał się podjąć decyzję. Potem się poruszył.
Jednym płynnym, jakby wyćwiczonym ruchem przewrócił się na
brzuch, odsłaniając przed oczami Damena gładką krzywiznę pleców i
pośladków, które rozchyliły się lekko, gdy rozsunął uda.
Damen nie był gotowy na widok Laurenta ofiarowującego w ten
sposób swoje ciało, na olśniewająco piękne rozłożone kończyny. Nie
spodziewał się, że Laurent zechce kiedykolwiek... Tego właśnie
Damen pragnął i miał nadzieję - chociaż ledwie się na nią ośmielał —
że obaj tego pragnęli, ale słowa, które miały stanowić zaledwie
preludium, doprowadziły ich do tego punktu, zanim zdążył się
przygotować. Nieoczekiwanie poczuł się nerwowy, niedoświadczony
jak wtedy, kiedy miał trzynaście lat - był niepewny tego, co czeka na
nich po drugiej stronie tej chwili, ale pragnął okazać się tego godny.
Przesunął lekko dłonią po boku Laurenta, którego oddech stał się
nierówny. Wyczuwał niepokój przepływający przez Laurenta jak fale.
- Jesteś naprawdę spięty. Na pewno już to wcześniej robiłeś?
- Tak - odparł Laurent. Jego głos brzmiał trochę dziwnie.
- To - nalegał Damen. Położył dłoń w miejscu, które czyniło jego
słowa jednoznacznymi.
- Tak - powiedział Laurent.
- Ale... czy to...
- Możesz przestać gadać?!
Te słowa zostały rzucone przez zaciśnięte zęby. Damen był zajęty
gładzeniem pleców Laurenta, pieszczeniem jego szyi, całowaniem jej.
Gdy to usłyszał, uniósł głowę i delikatnie, ale stanowczo przewrócił
Laurenta na plecy, by się mu przyjrzeć.
Laurent był zarumieniony i oddychał płytko, a w lśniących oczach
wyraźna irytacja przysłaniała jakieś głębsze uczucie. A jednak jego
odsłonięte ciało było gorące i pobudzone, tak samo jak wcześniej w
ustach Damena. Mimo całego tego dziwacznego, nerwowego napięcia
Laurent pod względem fizycznym był całkowicie chętny. Damen
spojrzał w błękitne oczy.
- Jesteś naprawdę uparty - powiedział cicho, gładząc kciukiem
policzek Laurenta.
- Zerżnij mnie - powiedział Laurent.
- Chciałbym - odparł Damen. - Ale czy ty mi na to pozwolisz?
Powiedział to cicho i czekał, ponieważ Laurent znowu zamknął
oczy, a mięśnie jego szczęki poruszyły się. Widać było, że myśl o
odbyciu stosunku doprowadza go do szaleństwa, pożądanie ściera się z
jakimś zagmatwanym wewnętrznym sprzeciwem, którego zdaniem
Damena zdecydowanie należałoby się pozbyć.
- Pozwalam ci na to — powiedział Laurent, cedząc ochrypłe słowa. -
Zabierzesz się wreszcie do tego?
Otworzył oczy, spojrzał prosto na Damena i tym razem to on
czekał, z gorącymi policzkami, w ciszy, jaka nastąpiła po tych słowach.
W oczach Laurenta pod niecierpliwością i napięciem kryło się coś
zaskakująco młodzieńczego i bezbronnego. Damen miał wrażenie, że
jego serce zostało mu wyjęte z piersi, całkowicie odsłonięte.
Przesunął dłonią po ręce Laurenta leżącej swobodnie nad głową,
splótł palce z jego palcami i przycisnął jego dłoń do prześcieradła.
Pocałunek był ostrożny i niespieszny. Damen czuł lekkie drżenie
ciała Laurenta, gdy usta księcia otworzyły się pod jego ustami. Jego
własne dłonie stały się niepewne. Odsunął się tylko na tyle, by znów
spojrzeć Laurentowi w oczy w poszukiwaniu potwierdzenia. Znalazł je
wraz z kolejnym przypływem napięcia. Rozumiał już, że napięcie było
nieodłączną częścią tego potwierdzenia. Poczuł, że Laurent wciska mu
w dłoń szklany flakon.
Oddychanie stało się trudne. Nie potrafił oderwać wzroku od
Laurenta. Byli tu obaj, nic ich nie dzieliło, a Laurent pozwalał mu na
to. Palec wślizgnął się do środka. Wnętrze było ciasne. Damen powoli
wsuwał palec głębiej i cofał go. Obserwował Laurenta, lekki
rumieniec, ledwie widoczne zmiany wyrazu twarzy, szeroko otwarte,
pociemniałe oczy. To było intensywnie intymne doznanie. Skóra
Damena była zbyt gorąca, wydawała się za ciasna. Jego myśli o tym, co
mogłoby się dziać w łóżku z Laurentem, nie wykraczały poza bolesną
czułość, która dopiero teraz przybrała postać fizyczną. Rzeczywistość
była inna, Laurent był inny. Damen nie wyobrażał sobie, że może być
właśnie tak, cicho i spokojnie, nieznośnie intymnie.
Czuł śliskość olejku, lekkie, bezwiedne poruszenia Laurenta i
nieprawdopodobne uczucie, że ciało Laurenta zaczyna się otwierać.
Wydawało mu się, że Laurent musi słyszeć uderzenia serca w jego
piersi. Całowali się teraz; pocałunki były powolne i pełne czułości, ich
ciała idealnie dopasowane. Ramiona Laurenta obejmowały szyję
Damena, Damen wsunął wolną rękę pod jego plecy i gładził ich
napięte zagłębienie. Poczuł, że Laurent podciąga nogę; poczuł ciepło
uda Laurenta, który przycisnął piętę do jego pleców.
Damen pomyślał, że może zrobić to w ten sposób, wabić Laurenta
ustami i dłońmi, dać mu wszystko.
Pod palcami czuł ciasny, śliski żar. Nie mógłby tam wsunąć członka,
a jednak nie potrafił przestać sobie tego wyobrażać. Zamknął oczy,
wyczuwając miejsce, gdzie mieli się złączyć i dopasować.
- Chcę w ciebie wejść - powiedział. Jego głos był ochrypły z
pożądania, powstrzymywanego całą siłą woli.
Wyczuł, że napięcie Laurenta znowu narasta i zostaje stłumione.
- Dobrze - powiedział Laurent.
Damen poczuł nowy przypływ tego uczucia, które rozpierało mu
pierś. Wolno mu będzie to zrobić. Już teraz każdy dotyk skóry do
skóry wydawał się zbyt gorący i intymny, a jednak mieli się znaleźć
jeszcze bliżej. Laurent pozwalał mu na to. Znaleźć się w środku. Ta
myśl powróciła do niego, a potem stała się prawdziwa. Damen nie
potrafił myśleć o niczym poza powolnym naciskiem, gdy wsuwał się
w ciało Laurenta.
Laurent krzyknął, a świat rozsypał się w serię zatrzymanych
obrazów. Czubek członka wsuwający się w oleisty żar i jednoczesna
reakcja Laurenta; dygot jego ciała, napięte mięśnie ramion,
zarumienione policzki, jasne włosy opadające na twarz.
Damena ogarnęło uczucie, że powinien pochwycić tę chwilę,
trzymać mocno i nigdy jej nie wypuścić.
Jesteś mój- chciał powiedzieć i nie mógł. Laurent nie należał do
niego; to mogło się zdarzyć tylko raz.
Czuł w piersi ból. Zamknął oczy i zmusił, by skoncentrować się na
powolnych, płytkich ruchach; to niespieszne zagłębianie się i
wycofywanie było wszystkim, na co mógł sobie pozwolić, jedyną
obroną przed instynktem, który nakazywał mu wejść dalej niż
kiedykolwiek wcześniej, zagłębić się w ciele Laurenta i już nigdy go
nie wypuścić.
- Laurent - powiedział i poczuł, że serce mu się kraje.

Aby dostać, czego chcesz, musisz wiedzieć dokładnie, ile jesteś gotów
poświęcić.

Nigdy niczego nie pragnął tak bardzo i nie trzymał tego w dłoniach
ze świadomością, że nazajutrz musi to zostawić, zamienić na wysokie
klify los i niepewną przyszłość po drugiej stronie granicy, na szansę
stanięcia twarzą w twarz z bratem, zażądania wszystkich tych
odpowiedzi, które przestały już wydawać się istotne. Królestwo albo ta
chwila.
Głębiej - pragnienie było wszechogarniające, a Damen walczył z
nim. Walczył, żeby nad sobą panować, choć jego ciało znajdowało już
własny rytm, jego ramiona obejmowały Laurenta, jego wargi dotykały
szyi Laurenta w zaślepionej potrzebie, by znaleźć się tak blisko, jak to
możliwe.
- Laurent - powiedział; znajdował się teraz cały w środku, z każdym
pchnięciem bliższy zakończenia, które pulsowało w nim bólem, i
nadal pragnął znaleźć się głębiej.
Przyciskał Laurenta całym ciężarem ciała, poruszał się całkowicie
wewnątrz niego. Doświadczał tego wszystkimi zmysłami - stłumione
westchnienia wyrywające się Laurentowi, pełne nowej,
nieartykułowanej słodyczy, rumieniec na jego policzkach, skręcona na
bok głowa. Dźwięk i obraz stapiały się z gorącym pulsowaniem ciała
Laurenta, z pulsowaniem ciała Damena, z drżeniem jego własnych
mięśni.
W nagłej, oderwanej wizji zobaczył oczami duszy, jak mogłoby być,
gdyby znaleźli się w świecie, w którym mieliby dość czasu. Zniknąłby
pośpiech, zniknąłby punkt zakończenia, pozostawiając ciąg pełnych
czułości dni spędzanych razem; senne, niekończące się uprawianie
miłości, pozwalające im łączyć się na całe godziny.
- Nie mogę... muszę... — usłyszał własny głos wypowiadający słowa
w ojczystym języku. Jak z oddali słyszał, że Laurent odpowiedział mu
po verańsku, i w tym samym momencie poczuł, że ciało Laurenta
dotarło do granicy. Pierwszy gwałtowny dreszcz, pierwsza smuga
wilgoci gorącej jak krew. Laurent doszedł pod nim, a Damen starał się
czuć to wszystko jednocześnie, starał się zatrzymać to uczucie, ale
jego własne ciało było zbyt bliskie spełnienia, więc posłuchał tego,
czego domagał się urywanymi słowami Laurent, i szczytował, nie
wycofując się ze środka.
ROZDZIAŁ XX

L aurent od czasu do czasu poruszał się obok niego przez sen.


Damen leżał w cieple i czuł złociste włosy muskające jego szyję,
lekki nacisk w miejscach, gdzie ich ciała się stykały.
Na zewnątrz, na murach obronnych, zmieniały się warty, a służba
wstała już, by rozpalić ogień i zamieszać w garnkach. Na zewnątrz
zaczynał się dzień i wszystkie rzeczy przynależne do dnia, budzili się
strażnicy i stajenni, żołnierze wstawali, by przygotować się do walki.
Damen słyszał z daleka wykrzykiwane na dziedzińcu rozkazy Gdzieś
bliżej trzasnęły drzwi.
Jeszcze chwilę - pomyślał, a pragnienie drzemania w łóżku byłoby
całkowicie pospolite, gdyby nie ten ból w piersi. Mijający czas stawał
się coraz większym ciężarem. Damen był świadomy każdej
upływającej chwili, ponieważ pozostawało wtedy o jedną mniej.
Śpiący obok Damena Laurent odsłaniał nowy aspekt swojej
fizyczności: wąską talię, muskularne ramiona szermierza, krzywiznę
jabłka Adama. Laurent wyglądał tak jak powinien, jak młody
mężczyzna. W zasznurowanym ubraniu, pełen niebezpiecznego
wdzięku, sprawiał niemalże androginiczne wrażenie. Chociaż może
słuszniej byłoby powiedzieć, że łatwo było w ogóle zapomnieć o tym,
że Laurent ma fizyczne ciało — miało się zawsze do czynienia z jego
umysłem. Nawet gdy walczył w bitwie czy zmuszał swojego
wierzchowca do jakiegoś nieprawdopodobnego wyczynu, jego ciało
pozostawało pod kontrolą umysłu.
Damen znał teraz jego ciało. Znał zaskoczenie, jakie potrafiła
wywołać delikatna pieszczota. Znał jego leniwą, niebezpieczną
pewność siebie, jego wahanie... cudowne, pełne czułości wahanie.
Wiedział, jak Laurent uprawia miłość, łącząc ewidentne
doświadczenie z niemalże nieśmiałą powściągliwością.
Laurent poruszył się leniwie, przesunął się odrobinę bliżej i wydał
cichy, nieartykułowany pomruk zadowolenia, który Damen zamierzał
zapamiętać na resztę życia.
W następnej chwili Laurent zamrugał sennie, a Damen patrzył, jak
zaczyna być świadomy tego, gdzie się znajduje i że budzi się w jego
ramionach.
Nie był pewien, co się teraz stanie, ale kiedy Laurent zobaczył, kto
znajduje się obok niego, uśmiechnął się, odrobinę nieśmiało i
całkowicie szczerze.
Damen, który się tego nie spodziewał, poczuł pojedyncze bolesne
ukłucie w sercu. Nie przypuszczał, że Laurent potrafi tak na kogoś
patrzeć.
- Jest już rano - powiedział Laurent. - Zasnęliśmy?
- Zasnęliśmy - potwierdził Damen.
Patrzyli na siebie. Damen nie poruszył się, gdy Laurent wyciągnął
dłoń, by dotknąć płaszczyzny jego piersi. Pomimo wstającego słońca
zaczęli się całować, a powolnym, cudownym pocałunkom
towarzyszyły poruszenia rąk. Ich nogi splotły się ze sobą. Damen
zignorował wzbierające w nim uczucie i zamknął oczy.
- Jak widzę, nadal wykazujesz ten sam stopień zainteresowania.
Damen nie potrafił się powstrzymać:
- W łóżku mówisz tak samo, jak zawsze. — W tych słowach
brzmiało to, co czuł w tym momencie, bezradne zauroczenie.
- Nie umiesz tego jakoś lepiej ująć?
- Pragnę cię - powiedział Damen.
- Miałeś mnie — przypomniał Laurent. — Dwa razy. Nadal czuję...
tamto doznanie.
Laurent przysunął się odrobinę. Damen wtulił twarz w jego szyję i
wydał nieokreślony pomruk, ale był w tym także śmiech oraz coś
przypominającego szczęście — coś, co zabolało, rozpierając od środka
jego pierś.
- Przestań. Nie będziesz w stanie chodzić — powiedział.
- Bardzo chętnie trochę bym pochodził - odparł Laurent. — Będę
musiał jechać konno.
- Czy to...? Starałem się... Nie chciałem...
- Podoba mi się to uczucie - stwierdził Laurent. - Podobało mi się
tamto uczucie. Jesteś szczodrym, wspaniałomyślnym kochankiem, a ja
czuję się... - Laurent urwał i roześmiał się krótko, rozbawiony
własnymi słowami. - Ja czuję się jak cały klan vaskijski w jednej
osobie. Jak rozumiem, to częsta reakcja?
- Nie - powiedział Damen. - Nie, to...
To nigdy tak nie wygląda. Myśl o tym, że Laurent mógłby przeżyć
coś takiego z kimś innym, bolała.
- Czy zdradziłem w ten sposób swój brak doświadczenia? Wiesz, co
o mnie mówią. Raz na dziesięć lat.
- To za mało - powiedział Damen. - Jedna noc mi nie wystarczy.
- Jedna noc i jeden poranek - odparł Laurent i tym razem to Damen
został popchnięty z powrotem na łóżko.

Zdrzemnął się później w blasku wczesnoporannego słońca i obudził


w pustym łożu. Zaskoczenie, że pozwolił sobie zasnąć, i niepokój z
powodu upływu czasu sprawiły, że zerwał się na nogi. Drzwi
otworzyły się i do komnaty weszli służący, zakłócając spokój Damena
rutynowymi czynnościami. Zabrali wypalone świece i wyjęli puste
pojemniczki z lamp, w których palił się wonny olej.
Odruchowo spojrzał na pozycję słońca za oknem. Był już późny
poranek. Musiał spać przez godzinę, może dłużej. Zostało bardzo
niewiele czasu.
- Gdzie jest Laurent?
Do łoża zbliżył się kamerdyner.
- Zostaniesz zabrany z Ravenel i odeskortowany bezpośrednio na
granicę.
- Odeskortowany?
- Masz wstać i przygotować się sam. Twoja obroża i kajdany
zostaną zdjęte. Następnie opuścisz fort.
- Gdzie jest Laurent? - powtórzył Damen.
- Książę jest zajęty innymi sprawami. Masz wyjechać, zanim wróci.
Damen poczuł, że kręci mu się w głowie. Wiedział, że zasypiając,
nie przekroczył wyznaczonego mu czasu, ale stracił szansę na ostatnie
chwile z Laurentem, ostatni pocałunek, ostatnie pożegnanie. Laurenta
tu nie było, ponieważ uznał, że nie chce tu być. Kiedy Damen
pomyślał o chwili pożegnania, zdał sobie sprawę, że towarzyszyłaby
jej cisza nabrzmiała wszystkim tym, czego nie mógł powiedzieć.
Wstał z łóżka. Wykąpał się i ubrał. Zasznurowano mu kaftan, a
przez ten czas służący zdążyli już posprzątać komnatę, zebrać sztuka
po sztuce porzucone w nocy ubrania, walające się na podłodze buty,
zmiętą koszulę, kaftan, kłąb tasiemek. Zdążyli zmienić pościel.

Zdjęcie obroży wymagało pomocy kowala. Okazał się nim


mężczyzna imieniem Guerin, z prostymi ciemnymi włosami, które
okrywały jego głowę jak cienki hełm. Spotkał się z Damenem w
budynku gospodarczym, a cała sprawa została załatwiona bez
świadków i ceremoniału.
Wnętrze było pełne kurzu, na kamiennej ławie leżały rozsypane
narzędzia przyniesione z kuźni. Damen rozejrzał się po niewielkim
pomieszczeniu i powiedział sobie, że wszystko jest tak, jak być
powinno. Gdyby, tak jak zamierzał, wyjechał w tajemnicy, to samo
miałoby miejsce, bez świadków, u kowala po drugiej stronie granicy.
Obroża poszła na pierwszy ogień, a kiedy Guerin ją ściągnął, Damen
odczuł jej brak w dziwnej lekkości, prostującym się kręgosłupie,
rozluźniających się ramionach. Jak pękające i opadające z niego
kłamstwo.
Damen spojrzał na złote połówki, które Guerin położył na ławie.
Verańskie kajdany. W tych krzywiznach metalu było zaklęte każde
upokorzenie, jakiego doznał w tym kraju, każda minuta frustracji
verańskim więzieniem, całe poniżenie, jakim jest dla Akielończyka
służenie verańskiemu panu.
Tyle że to Kastor założył mu tę obrożę, a Laurent go uwolnił. Była
zrobiona z akielońskiego złota. Dotknął jej, jakby przyciągany jakąś
siłą. Nadal była rozgrzana ciepłem jego szyi, jakby stanowiła część jego
samego. Nie wiedział, dlaczego ta myśl miałaby go tak wytrącić z
równowagi. Jego palce, przesuwające się po gładkiej powierzchni,
napotkały nierówność, głęboką szczerbę w miejscu, gdzie lord Touars,
chcąc zadać mu cios w szyję, natrafił na pierścień złota.
Damen odsunął się od obroży i podał Guerinowi prawy nadgarstek.
Zawias na obroży nie sprawił kowalowi żadnych trudności, ale
obręcze na nadgarstkach wymagały użycia dłuta i młotka.
Przybył do tej twierdzy jako niewolnik. Opuści ją jako Damianos z
Akielos. To przypominało zrzucenie skóry i przekonanie się, co kryło
się pod spodem. Pierwsza z obręczy otworzyła się pod rytmicznymi
uderzeniami Guerina, a Damen spojrzał w oczy nowemu sobie. Nie
był tym samym upartym księciem, który opuścił Akielos. Człowiek,
jakim był w Akielos, nigdy nie służyłby verańskiemu panu ani nie
walczyłby ramię w ramię z Veranami za ich sprawę.
Nigdy nie poznałby Laurenta takiego, jakim był naprawdę, nigdy nie
ofiarowałby mu swojej lojalności i nie został przez moment
obdarzony przez niego zaufaniem.
Guerin przesunął się, by rozkuć złotą obręcz na lewym nadgarstku,
ale Damen cofnął rękę.
- Nie. — Usłyszał własne słowa. — Tę zostaw.
Guerin wzruszył ramionami, odwrócił się, obojętnymi ruchami
zawinął obrożę i obręcz w kawałek tkaniny, a potem podał je
Damenowi. Damen wziął prowizoryczną torbę. Jej ciężar go zaskoczył.
- Złoto jest twoje - oznajmił Guerin.
- To prezent? — zapytał, jak mógłby zapytać Laurenta.
- Książę tego nie potrzebuje - odparł Guerin.

Eskorta już czekała. Składała się z sześciu żołnierzy, a jednym z


nich, już siedzącym na koniu, był Jord, który spojrzał Damenowi
prosto w oczy.
- Dotrzymałeś słowa — powiedział.
Przyprowadzono mu konie. Nie tylko wierzchowca, ale także
jucznego konia. Dostał miecz, ubrania, zapasy. Czy jest coś, czego byś
chciał? — zapytał go kiedyś Laurent. Damen zastanawiał się, jaki
bogato zdobiony verański prezent pożegnalny może kryć się w jukach,
ale w głębi duszy wiedział, że żadnego nie znajdzie. Zawsze twierdził,
że chce tylko wolności. I dokładnie to otrzymywał.
- Od początku zamierzałem wyjechać - powiedział.
Podciągnął się na siodło. Przesunął wzrokiem po obszernym
dziedzińcu twierdzy od wielkiej bramy do trybuny z niskimi,
szerokimi stopniami. Pamiętał swoją pierwszą wizytę tutaj, lodowate
powitanie lorda Touarsa, uczucie, jakie towarzyszyło postawieniu
stopy po raz pierwszy we wnętrzu verańskiej fortecy. Zobaczył
wartowników przy bramie, jakiegoś żołnierza spieszącego się do
swoich obowiązków. Jord podjechał bliżej.
- On pojechał na przejażdżkę konną - powiedział. - W pałacu także
miał zwyczaj to robić, jeśli potrzebował chwili dla siebie. To nie jest
typ, który ceniłby pożegnania.
- Rozumiem — odparł Damen.
Chciał skierować się do bramy, ale Jord położył dłoń na wodzach
jego konia.
- Zaczekaj - powiedział. - Chciałbym... ci podziękować. Za to, że
wstawiłeś się za Aimerikiem.
- Nie zrobiłem tego dla Aimerica — stwierdził Damen.
Jord skinął głową.
- Kiedy chłopcy usłyszeli, że wyjeżdżasz, chcieli... chcieliśmy... cię
pożegnać - powiedział jeszcze. - Mamy na to czas.
Machnął ręką i na gigantyczny dziedziniec zaczęli wychodzić
żołnierze. Członkowie Gwardii Książęcej pod nieubłaganie
wznoszącym się słońcem ustawili się w szyku przed trybuną. Damen
popatrzył na idealnie równe szeregi i westchnął z czymś, co częściowo
było zaskoczeniem, a częściowo przypominało uczucie w jego piersi.
Każdy pasek został wypolerowany, każdy kawałek zbroi błyszczał.
Damen przesunął wzrokiem po twarzach żołnierzy, a potem spojrzał
w głąb dziedzińca, gdzie pracujący w twierdzy mężczyźni i kobiety
zaczęli się zbierać z ciekawości. Laurenta tutaj nie było, Damen musiał
pozwolić, by ten fakt dotarł do samego jego wnętrza.
Lazar wystąpił naprzód.
- Kapitanie — powiedział. — Służba pod twoimi rozkazami była
zaszczytem.
Służba pod twoimi rozkazami była zaszczytem. Te słowa odbiły się
echem w głowie Damena.
- Nie — powiedział. - To ja jestem zaszczycony.
W tym momencie przy mniejszej bramie nastąpiło poruszenie i na
dziedzińcu pojawił się jeździec.
To był Laurent. Nie przyjechał tutaj dlatego, że w ostatniej chwili
zmienił zdanie. Damenowi wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć,
że Laurent nie chciał wracać, dopóki Damen nie wyjedzie, i że nie był
zadowolony, iż musiał to zrobić wcześniej, niż zamierzał.
Miał na sobie strój do jazdy konnej, napięty jak łańcuchy
podnoszące kratę w bramie. Każdy rzemyk był na swoim miejscu
nawet teraz, po dłuższej przejażdżce. Laurent siedział wyprostowany
na koniu, który wygiął szyję w łuk, ściągnięty wodzami, i prychał z
rozszerzonymi po biegu nozdrzami. Laurent spojrzał chłodno na
Damena z drugiej strony dziedzińca i podjechał bliżej.
Damen domyślił się teraz przyczyny jego powrotu. Najpierw
usłyszał poruszenie na murach, okrzyki przekazywane pomiędzy
wartownikami, a potem, z końskiego grzbietu, zobaczył ruch flagi,
którą dano sygnał. Sam ustalał te sygnały, więc wiedział, kto się zbliża,
zanim jeszcze Laurent uniósł dłoń, by dać znak, że zgadza się na
wpuszczenie przybyszów.
Gigantyczna maszyneria bramy zaczęła obracać się ze
skrzypieniem drewna i zgrzytem połączonych kół zębatych,
wprawianych w ruch za pomocą kołowrotu i wysiłku ludzkich mięśni.
Dźwiękom towarzyszyły okrzyki:
- Otworzyć bramę!
Laurent nie zsiadł z konia, odwrócił go tylko tyłem do trybuny, by
stanąć twarzą w twarz z nowo przybyłymi.
Na dziedziniec wpłynęła fala czerwieni. Sztandary były czerwone,
liberia była czerwona, proporce, okucia i zbroje były złote, białe i
czerwone. Dźwięk rogów przypominał fanfarę odegraną przez
trębaczy. Do Ravenel z całym przepychem przybyli wysłannicy
regenta.
Zebrani żołnierze rozstąpili się, żeby ich przepuścić. Między
Laurentem a ludźmi jego wuja otworzyła się pusta przestrzeń, tak że
znaleźli się naprzeciwko siebie w szerokim korytarzu pustych
kamiennych płyt dziedzińca, z widownią po obu stronach.
Zapadła cisza. Koń Damena poruszył się, ale zaraz uspokoił. Na
twarzach ludzi Laurenta malowała się wrogość, jaką zawsze budzili w
nich podwładni regenta, teraz dodatkowo nasilona. Na twarzach
mieszkańców twierdzy malowały się bardziej zróżnicowane emocje:
zaskoczenie, ostrożna neutralność, nieukrywana ciekawość.
Regent przysłał dwudziestu pięciu ludzi: herolda i dwa tuziny
żołnierzy. Laurent, siedzący naprzeciwko nich na koniu, był sam.
Musiał zobaczyć zbliżające się poselstwo i najprawdopodobniej
prześcignął je, by wrócić szybciej do twierdzy. Celowo postanowił
przyjąć ich w ten sposób, jako młodzieniec siedzący na koniu, zamiast
stanąć na podwyższeniu jak arystokrata, do którego należy cała
forteca. W niczym nie przypominał lorda Touarsa, który witał nowo
przybyłych w otoczeniu świty ustawionej w pełnym pogardy
porządku na trybunie. Naprzeciwko pompatycznego wysłannika
regenta stał pojedynczy jeździec w ubraniu pozbawionym ozdób. Z
drugiej jednak strony Laurent nie potrzebował niczego poza swoimi
włosami, by dać się rozpoznać.
- Król Vere przesyła wiadomość - oznajmił herold.
Jego wyszkolony głos był doskonale słyszalny na całym dziedzińcu,
przez wszystkich zgromadzonych mężczyzn i kobiety. Herold mówił
dalej.
- Książę- uzurpator, wszedłszy w zdradzieckie konszachty z
Akielos, udzielił przyzwolenia na plądrowanie verańskich wsi i
zamordował verańskiego lorda. Z tej przyczyny zostaje bezzwłocznie
pozbawiony prawa dziedziczenia tronu i oskarżony o zdradę własnego
narodu. Wszelka władza nad ziemiami Vere oraz protektoratem
Acquitartu, jaką rościł sobie do tej pory, zostaje mu niniejszym
odebrana. Ci, którzy przyczynią się do postawienia go przed obliczem
sprawiedliwości, mogą liczyć na szczodrą nagrodę, która zostanie
przyznana tak samo szybko, jak szybko zostanie wymierzona kara
tym, którzy udzielą mu schronienia i wsparcia. Oto słowa króla.
Na dziedzińcu zapadła cisza. Nikt się nie odzywał.
- Przecież Vere nie ma króla — powiedział Laurent. Jego głos także
był doskonale słyszalny. - Król, mój ojciec, nie żyje - oznajmił. -
Powiedz, kto ośmielił się sprofanować jego tytuł.
- Królem jest twój wuj — powiedział herold.
- Mój wuj plami honor swojej rodziny. Posługuje się przynależnym
mojemu ojcu tytułem, który powinien przejść na mojego brata, a teraz
płynie w mojej krwi. Czy sądzisz, że zamierzam tolerować taką
zniewagę?
Herold wygłosił kolejną wyuczoną kwestię:
- Król jest człowiekiem honoru. Daje ci szansę zmierzenia się z nim
w uczciwej bitwie. Jeśli w twoich żyłach naprawdę płynie krew
twojego brata, spotkasz się z królem na polach pod Charcy za trzy dni.
Przekonasz się, czy twoje patryjskie oddziały zdolne są zwyciężyć w
starciu z prawdziwymi Veranami.
- Stanę z nim do bitwy, ale nie w wybranym przez niego miejscu i
czasie.
- Czy to twoja ostateczna odpowiedź?
- Tak.
- W takim razie polecono mi przekazać osobistą wiadomość od
wuja dla bratanka.
Herold skinął na żołnierza po lewej stronie, który odczepił od
siodła brudny, zakrwawiony worek.
Damen poczuł mdlący skurcz w żołądku, gdy żołnierz uniósł
wysoko zakrwawioną torbę, a herold oznajmił:
- Ten tutaj wstawiał się za tobą. Chciał stanąć po niewłaściwej
stronie. Spotkał go taki sam los, jaki spotka każdego, kto sprzymierzy
się z księciem- - uzurpatorem przeciwko królowi.
Żołnierz ściągnął worek, odsłaniając uciętą głowę.
Poselstwo podróżowało od dwóch tygodni w upale. Skóra straciła
całą świeżość, jaką dawała jej młodość. Niebieskie oczy, jego
największa ozdoba, przestały istnieć. Ale w puklach brązowych
włosów lśniły jak gwiazdy drobne perełki, a z kształtu twarzy dawało
się odczytać jej dawną urodę.
Damen przypomniał sobie widelec wbijający się w jego udo,
obraźliwe uwagi pod adresem Laurenta, niebieskie oczy lśniące od
obelg. Przypomniał go sobie, niepewnego i stojącego samotnie w
nocnym stroju w korytarzu. Chłopca u progu dojrzewania, które
napełniało go najgłębszym przerażeniem.
Nie mów mu, że tu byłem — usłyszał wtedy.
Od samego początku łączyła go z Laurentem dziwna sympatia. Ten
tutaj wstawiał się za tobą. Być może w ten sposób starał się
wykorzystać resztki swoich wpływów u regenta. Nie był świadomy,
jak niewielkie są już te wpływy.
Nikt już nie miał się dowiedzieć, czy jego uroda przetrwa wiek
dojrzewania, ponieważ Nicaise nie dożył swoich piętnastych urodzin.
W oślepiającym blasku słońca na dziedzińcu Damen widział, że
Laurent zareagował na ten widok i że zmusił się, by nie zareagować.
Jego napięcie udzieliło się koniowi, który rzucił się pod nim krótkim,
nerwowym ruchem; Laurent zapanował także nad zwierzęciem, nie
dając mu żadnej możliwości sprzeciwu.
Herold nadal demonstrował makabryczne trofeum. Nie wiedział, że
powinien uciekać, gdy zobaczył wyraz oczu Laurenta.
- Mój wuj zabił swojego nałożnika — oznajmił Laurent - aby
przekazać nam wiadomość. Jakaż to wiadomość? - Jego głos niósł się
po całym dziedzińcu. - Że jego łasce nie wolno ufać? Że nawet
chłopcy, z którymi dzieli łoże, widzą, jak bezpodstawne są jego
roszczenia do tronu? A może, że jego władza jest tak krucha, że mój
wuj obawia się słów kupionej, małoletniej dziwki? Niechaj stanie pod
Charcy uzbrojony w swoje wielkie słowa; przybędę tam, aby
zmiażdżyć go z pomocą całej potęgi mojego królestwa.
Laurent popatrzył na herolda.
- A jeśli chcesz osobistej wiadomości — oznajmił - możesz
powiedzieć mojemu wujowi dzieciobójcy, że może obciąć głowę
każdemu dziecku stąd do stolicy i nie stanie się dzięki temu królem.
Nie będzie miał tylko kogo posuwać.
Laurent obrócił swojego konia i stanął twarzą w twarz z Damenem.
Wysłannicy regenta odjechali po przekazaniu wiadomości, zaś
mężczyźni i kobiety na dziedzińcu kręcili się bez celu, zaszokowani
tym, co właśnie zobaczyli i usłyszeli.
Znaleźli się naprzeciwko siebie, a spojrzenie Laurenta było tak
lodowate, że gdyby Damen był pieszo, mógłby się cofnąć o krok.
Widział dłonie Laurenta zaciśnięte na wodzach konia tak mocno, że
kłykcie pod rękawiczkami musiały być całkowicie białe. Czuł
ściskanie w piersi.
- Nadmiernie przeciągasz swoją wizytę - powiedział Laurent.
- Nie rób tego. Jeśli bez przygotowania pojedziesz zmierzyć się z
siłami swojego wuja, stracisz wszystko, co udało ci się wywalczyć.
- Ależ będę przygotowany. Śliczny, kochany Aimeric powie mi
wszystko, co wie, a kiedy wyduszę z niego ostatnie potrzebne mi
słowo, może odeślę to, co zostanie, mojemu wujowi.
Damen otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Laurent rzucił tylko
ostry rozkaz do jego eskorty:
- Mówiłem wam, że macie go stąd zabierać.
Szturchnął obcasami konia, wyminął Damena i wjechał na trybunę,
gdzie płynnym ruchem zeskoczył z siodła i ruszył do komnat
Aimerica.
Damen znalazł się twarzą w twarz z Jordem. Nie musiał patrzeć w
górę, by wiedzieć, gdzie jest słońce.
- Zamierzam go powstrzymać — powiedział. - Co ty zamierzasz
zrobić?
- Jest już południe — rzucił Jord. Słowa brzmiały ochryple, jakby
raniły jego gardło.
- On mnie potrzebuje — oznajmił Damen. — Nie obchodzi mnie, czy
powiesz to całemu światu.
Wyminął Jorda i wjechał na podwyższenie.
Zeskoczył z konia, tak jak zrobił to Laurent, rzucił wodze
najbliższemu żołnierzowi i wszedł za Laurentem do wnętrza twierdzy.
Wbiegał po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Wartownicy
przed komnatą Aimerica przepuścili go bez słowa, a drzwi były już
otwarte.
Damen zrobił krok do środka i zatrzymał się jak wryty. Komnata
była oczywiście prześliczna. Aimeric nie był żołnierzem, ale
arystokratą, czwartym synem jednego z najpotężniejszych verańskich
lordów, więc jego apartamenty odpowiadały jego pozycji. Były tu łoże,
kanapa do wypoczynku, wzorzyste kafelki i wysokie łukowate okno z
urządzonym na parapecie dodatkowym siedzeniem, wyściełanym
poduszkami. Pod przeciwległą ścianą stał stół - Aimeric dostał
jedzenie, wino, papier i atrament. Dostał nawet ubranie na zmianę.
Wszystko zostało starannie przygotowane. Aimeric siedział przy stole
nie w brudnej koszuli, którą miał pod zbroją, ale ubrany jak
dworzanin. Wykąpał się, jego włosy były teraz czyste. Laurent stał
nieruchomo dwa kroki od niego, całkowicie zesztywniały.
Damen zmusił się, by podejść bliżej i stanąć obok Laurenta. To był
jedyny ruch w pogrążonej w ciszy komnacie. Damen na pół
świadomie zauważał drobiazgi: stłuczoną szybkę w lewym dolnym
rogu okna; nietknięte od wieczora mięso na talerzu; łóżko, w którym
nikt nie spał.
W wieży Laurent uderzył Aimerica w twarz z prawej strony, ale ta
strona była w tym momencie niewidoczna — głowa z ciemnymi
puklami opierała się na ramieniu — więc to, co Damen widział, było
nienaruszone. Nie widać było podbitego oka, sińca na policzku i
rozciętych ust, tylko nieskazitelne linie profilu Aimerica i odłamek
szkła z rozbitego okna trzymany w wyciągniętej ręce.
Krew przesiąkła rękaw, zebrała się w kałużę na stole i wykładanej
kafelkami posadzce, ale ta krew była już stara. Aimeric musiał
pozostawać w tej pozycji od kilku godzin, dostatecznie długo, by krew
pociemniała, by jego ciało zatrzymało się, by komnata pogrążyła się w
milczeniu, by stał się nieruchomy tak jak Laurent, na którego patrzył
niewidzącymi oczami.
Aimeric coś napisał - kartka spoczywała niedaleko podkurczonych
palców, a Damen zobaczył na niej dwa słowa. Nie zaskoczyło go, że
Aimeric miał schludny charakter pisma. Zawsze starał się jak najlepiej
wykonywać swoje obowiązki. Podczas podróży zmuszał się do
wysiłku niemal nad swoje możliwości, by dotrzymać kroku
silniejszym od siebie.
Czwarty syn, czekający, aż ktoś go zauważy. Kiedy nie starał się
wkupić w łaski władzy, prowokował ją, jakby negatywna reakcja
mogła stanowić substytut aprobaty, której poszukiwał — którą
otrzymał, raz jeden, od wuja Laurenta.

Przepraszam, Jord.
To były ostatnie słowa, jakie miał komukolwiek przekazać. Aimeric
odebrał sobie życie.
ROZDZIAŁ XXI

K omnata, w której leżał Aimeric, była cicha. Został zabrany ze


swoich apartamentów do mniejszego pomieszczenia, jego ciało
położono na kamiennym podeście i przykryto cienkim płótnem.
Damen myślał o nim, dziewiętnastoletnim i milczącym.
Na zewnątrz Ravenel szykowało się do wojny. Przygotowania
objęły całą twierdzę, od zbrojowni po magazyny. Zaczęły się, gdy
Laurent odwrócił się od zakrwawionego stołu i oznajmił: „Siodłajcie
konie. Jedziemy pod Charcy”. Strącił z ramienia dłoń Damena, który
próbował go powstrzymać.
Damen chciał iść za nim, ale nie pozwolono mu na to. Przez
następną godzinę Laurent wydawał zwięzłe rozkazy, a Damen nie miał
okazji się do niego zbliżyć. Później książę wycofał się do swoich
komnat i stanowczo zamknął za sobą drzwi.
Kiedy służący chciał tam wejść, Damen zagrodził mu drogę.
- Nie - powiedział. — Nikt tam nie może wchodzić.
Postawił dwóch wartowników przy drzwiach, dając im ten sam
rozkaz, i kazał wycofać się wszystkim znajdującym się w pobliżu - tak
jak wcześniej zrobił to w wieży. Kiedy miał pewność, że Laurent może
liczyć na dostateczną prywatność, poszedł dowiedzieć się wszystkiego,
co tylko mógł, o Charcy. To, czego się dowiedział, sprawiło, że poczuł
się gorzej.
Położone pomiędzy Fortaine a północnymi szlakami handlowymi
Charcy stanowiło idealne miejsce, w którym dwie armie mogły
zatrzymać trzecią. Właśnie dlatego regent starał się sprowokować
Laurenta do opuszczenia fortecy. Charcy było śmiertelną pułapką.
Damen z uczuciem frustracji odsunął mapy. To było dwie godziny
temu.
Teraz stał w małej, przypominającej celę komnacie z grubymi
kamiennymi ścianami, w której złożono Aimerica. Popatrzył na Jorda,
który go tutaj wezwał.
- Jesteś jego kochankiem - powiedział Jord.
- Byłem. - mężczyzna zasługiwał, by usłyszeć prawdę. - My... to był
pierwszy raz. Tej nocy.
- Powiedziałeś mu?
Nie odpowiedział, ale to milczenie stanowiło wystarczającą
odpowiedź. Jord odetchnął ciężko.
- Nie jestem Aimerikiem - powiedział Damen.
- Zastanawiałeś się kiedyś, jakie to uczucie dowiedzieć się, że
rozłożyło się nogi przed mordercą swojego brata? - Jord rozejrzał się
po ciasnym pomieszczeniu. Popatrzył na ciało Aimerica. - Myślę, że to
podobne uczucie.
Nieproszone, powróciły do niego zapamiętane słowa. Nie obchodzi
mnie to. Przez tę noc jesteś nadal moim niewolnikiem. Damen zacisnął
powieki.
- Tej nocy nie byłem Damianosem. Byłem po prostu...
- Po prostu mężczyzną? — przerwał Jord. — Myślisz, że Aimeric też
tak myślał? Ze jest dwiema osobami? Wiesz co: nie był. Był tylko
jeden i popatrz, co się z nim stało.
Damen milczał. W końcu zapytał:
- Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem - odparł Jord.
- Zamierzasz porzucić służbę u niego?
Tym razem to Jord nie odpowiedział.
- Ktoś musi powiedzieć Laurentowi, żeby nie próbował walczyć z
oddziałami wuja pod Charcy.
- Myślisz, że mnie posłucha? — zapytał z goryczą Jord.
- Nie... - powiedział Damen. Pomyślał o zamkniętych drzwiach i
dodał z beznamiętną szczerością: - Nie sądzę, żeby posłuchał
kogokolwiek.

Stał przed podwójnymi drzwiami, strzeżonymi przez dwóch


wartowników, i patrzył na zamknięte stanowczo panele ciężkiego
drewna. Sam postawił pod tymi drzwiami żołnierzy, żeby nie
wpuszczali tych, którzy chcieliby zasięgnąć opinii Laurenta w jakiejś
błahej sprawie - albo w jakiejkolwiek sprawie, ponieważ kiedy
Laurent chciał być sam, nikt nie powinien cierpieć konsekwencji,
jakie niosło przeszkadzanie mu.
Wyższy z żołnierzy zwrócił się do Damena:
- Dowódco, nikt tu nie wchodził pod waszą nieobecność.
Damen znowu przesunął wzrokiem po drzwiach.
- To dobrze - powiedział. Po czym otworzył drzwi.
Komnata wewnątrz wyglądała tak, jak ją zapamiętał,
uporządkowana i przywrócona do pierwotnego stanu. Nawet stół był
teraz na nowo zastawiony talerzami owoców i karafkami wody i wina.
Kiedy za Damenem zamknęły się drzwi, nadal słyszał odległe odgłosy
przygotowań na dziedzińcu. Zatrzymał się na środku pokoju.
Laurent przebrał się już i zamienił skórzany strój do jazdy konnej
na surowe i formalne ubranie księcia, zasznurowane od szyi do kostek
u nóg. Stał przy oknie, jedną dłoń opierał na kamieniach ściany, a jego
palce były zagięte tak, jakby trzymał coś w garści. Nie odrywał wzroku
od ruchu panującego na dziedzińcu, gdzie załoga twierdzy na jego
rozkaz szykowała się do wojny. Nie patrzył na Damena.
- Przyszedłeś się pożegnać? — zapytał.
Zapadła chwila ciszy, w trakcie której Laurent odwrócił się. Damen
patrzył na niego.
- Przykro mi. Wiem, ile Nicaise dla ciebie znaczył.
- Był dziwką mojego wuja - przypomniał Laurent.
- Był kimś więcej. Traktowałeś go jak...
- Brata? - zapytał Laurent. — Wiesz, jakoś nie mam szczęścia do
braci. Mam nadzieję, że nie przyszedłeś tutaj, bo liczyłeś na pokaz
ckliwych uczuć. Wyrzucę cię za drzwi.
Nastąpiło dłuższe milczenie. Stali naprzeciwko siebie.
- Ckliwych uczuć? Nie, nie spodziewałem się tego - powiedział
Damen. Z zewnątrz dobiegały rozkazy i szczęk metalu. — Ponieważ
nie masz kapitana, który mógłby ci doradzać, przyszedłem, żeby ci
powiedzieć, że nie możesz jechać pod Charcy.
- Mam kapitana. Wyznaczyłem na to stanowisko Enguerrana. Czy
to już wszystko? Jutro przybędą posiłki i wtedy wyruszę z moimi
ludźmi pod Charcy. - Laurent podszedł do stołu, jego głos jasno
wskazywał, że Damen może się już oddalić.
- W takim razie zabijesz ich tak samo, jak zabiłeś Nicaise’a —
powiedział Damen. — Wciągniesz ich w te swoje niekończące się,
dziecinne próby zwrócenia na siebie uwagi wuja, które nazywasz
walką.
- Wynoś się - polecił Laurent. Był biały na twarzy.
- Czy tak trudno jest wysłuchać prawdy?
- Powiedziałem, żebyś się wynosił.
- Czy może twierdzisz, że jedziesz pod Charcy z jakiegoś innego
powodu?
- Zamierzam walczyć o mój tron.
- Tak właśnie uważasz? Wmówiłeś to swoim lu- dziom, a oni ci
uwierzyli. Mnie tego nie wmówisz. To, co się teraz dzieje między tobą
a twoim wujem, to nie jest żadna walka.
- Mogę cię zapewnić - powiedział Laurent, bezwiednie zaciskając
prawą rękę w pięść - że to jest walka.
- W walce starasz się pokonać swojego przeciwnika. Nie wyłazisz
ze skóry, żeby zrobić to, czego on chce. Tu nie chodzi tylko o Charcy.
Ani razu nie wykonałeś żadnego ruchu przeciwko wujowi z własnej
inicjatywy. Pozwalasz, żeby to on rozdawał karty. Pozwalasz, żeby to
on określał zasady. Dajesz się wciągać w jego grę, jakbyś chciał mu
pokazać, że sobie z tym poradzisz. Jakbyś starał się zrobić na nim
wrażenie. Czy tak nie jest?
Damen zrobił krok naprzód.
- Musisz go pokonać w jego własnej grze? Chcesz, żeby zobaczył, że
jesteś do tego zdolny? Kosztem twojej pozycji i życia twoich ludzi? Aż
tak rozpaczliwie chcesz zwrócić na siebie jego uwagę?
Zmierzył Laurenta spojrzeniem od stóp do głów.
- Proszę bardzo, udało ci się. Gratuluję. Musisz być szczęśliwy, że
jego obsesja na twoim punkcie popchnęła go do zabicia własnego
chłopca, byle tylko się na tobie odegrać. To twoje zwycięstwo.
Laurent cofnął się o krok, niemalże się zachwiał, jak człowiek
ogarnięty mdłościami. Patrzył na Damena z twarzą całkowicie
pozbawioną wyrazu.
- Nie masz o niczym pojęcia — powiedział w końcu zimnym,
okropnym głosem. — Nic o mnie nie wiesz. Ani o moim wuju. Jesteś
kompletnie ślepy. Nie potrafisz zobaczyć tego, co masz... tuż przed
sobą. - Laurent nieoczekiwanie roześmiał się, cicho i drwiąco. -
Pragniesz mnie? Jesteś moim niewolnikiem?
Damen poczuł, że się czerwieni.
- Nie sprowokujesz mnie w ten sposób.
- Jesteś - oznajmił Laurent - żałosnym nieudacznikiem, który dał
się zakuć w kajdany królowi- bękartowi, ponieważ nie potrafił
zadowolić jego kochanki w łóżku.
- Nie sprowokujesz mnie - powtórzył Damen - w ten sposób.
- Chcesz usłyszeć prawdę o moim wuju? Wyjawię ci ją. - W oczach
Laurenta pojawił się nowy błysk. — Powiem ci, czego nie zdołałeś
powstrzymać. Na co okazałeś się zbyt ślepy. Zostałeś zakuty w
łańcuchy, kiedy Kastor mordował rodzinę królewską. Kastor, z
pomocą mojego wuja.
Damen słyszał to i wiedział, że nie powinien dać się w to wciągnąć.
Wiedział to, a jakaś jego część litowała się nad tym, co robił teraz
Laurent. Usłyszał jednak własny głos:
- Co twój wuj ma wspólnego z...
- Jak myślisz, gdzie Kastor znalazł wsparcie militarne pozwalające
mu powstrzymać zwolenników brata? Jak myślisz, czemu ambasador
verański przybył z traktatem pokojowym w ręku, gdy tylko Kastor
zasiadł na tronie?
Damen spróbował odetchnąć.
- Nie — powiedział.
- Myślałeś, że Theomedes zmarł z powodu naturalnej choroby? Po
tych wszystkich wizytach lekarzy które tylko pogarszały jego stan?
- Nie - powtórzył Damen. Czuł pulsowanie w głowie, a potem w
całym ciele, jakby jego ciało nie było w stanie powstrzymać siły tych
słów. Laurent jeszcze nie skończył.
- Nie domyśliłeś się, że stał za tym Kastor? Biedny, głupi
barbarzyńco. Kastor zabił króla, a potem zajął miasto z pomocą
oddziałów przysłanych przez mojego wuja. Zaś mój wuj mógł po
prostu sobie siedzieć i obserwować, co się stanie.
Damen pomyślał o swoim ojcu, złożonym chorobą i otoczonym
przez lekarzy, o jego zapadłych oczach i policzkach, komnacie
przesyconej zapachem łoju i śmierci. Pamiętał własną bezradność, gdy
patrzył, jak ojciec po trochu odchodzi. Pamiętał Kastora, tak pełnego
troski, klęczącego u boku ojca.
- Czy ty o tym wiedziałeś?
- Czy wiedziałem? — zapytał Laurent. - Wszyscy o tym wiedzieli.
Cieszyłem się z tego. Żałowałem tylko, że nie mogę tego zobaczyć
osobiście. Żałuję, że nie mogłem zobaczyć Damianosa, kiedy przyszli
po niego siepacze Kastora. Roześmiałbym mu się w twarz. Jego ojciec
dostał dokładnie to, na co zasługiwał, zdechł jak zwierzę, którym był, i
nikomu nie udało się tego powstrzymać. Z drugiej strony - zauważył
Laurent - może gdyby Theomedes pilnował kutasa zamiast wsadzać go
w kochankę...
To była ostatnia rzecz, jaką powiedział, ponieważ Damen go
uderzył. Trafił Laurenta pięścią w szczękę z całą siłą, jaką dawała mu
masa ciała. Kłykcie zderzyły się z ciałem i kością, głowa Laurenta
odchyliła się w bok, a on sam wpadł na stojący za nim stół tak
gwałtownie, że zastawa poleciała na posadzkę. Metalowe naczynia
spadły na kafelki, rozsypując jedzenie i rozlewając wino. Laurent
przytrzymał się stołu jedną ręką, którą instynktownie wyciągnął, żeby
się zatrzymać. Damen oddychał ciężko, dłonie miał zaciśnięte w pięści
.Jak śmiesz mówić w ten sposób o moim ojcu. Te słowa miał już niemal
na wargach. Głowa pulsowała mu bólem.
Laurent wyprostował się i obdarzył Damena spojrzeniem, w
którym lśnił triumf. Przesunął grzbietem prawej dłoni po ustach w
miejscu, gdzie popłynęła z nich krew.
W tym momencie Damen zobaczył coś pomiędzy talerzami
rozrzuconymi na podłodze. Lśniło na tle kafelków jak garść gwiazd. To
właśnie Laurent trzymał w ręku, kiedy Damen wszedł do komnaty.
Kolczyk Nicaise’a z niebieskich szafirów.
Drzwi za nim otworzyły się, a Damen nie musiał się oglądać, by
wiedzieć, że hałas zwabił do pokoju wartowników. Nie odrywał
wzroku od Laurenta.
- Aresztujcie mnie — powiedział. - Podniosłem rękę na księcia.
Żołnierze zawahali się. Zasługiwał na to po tym, co zrobił, ale był —
przynajmniej jeszcze do niedawna - ich kapitanem. Musiał powtórzyć:
- Ruszcie się.
Ciemnowłosy żołnierz zrobił krok naprzód, a Damen poczuł jego
dłoń na ramieniu. Laurent zacisnął zęby.
- Nie — powiedział. — Został sprowokowany - dodał.
Kolejna chwila wahania. Było jasne, że żołnierze nie mieli pojęcia,
jak powinni interpretować scenę, którą tutaj zastali. Przemoc wisiała
w powietrzu, a książę z zakrwawioną wargą stał przy stole, z którego
wszystko zrzucono na posadzkę.
- Powiedziałem, że macie go puścić.
To był jednoznaczny rozkaz wydany przez księcia, więc tym razem
żołnierze posłuchali. Damen poczuł, że go puszczają. Laurent
odprowadził wzrokiem wartowników, którzy skłonili się i wyszli,
zamykając za sobą drzwi. Potem przeniósł spojrzenie na Damena.
- A teraz się wynoś — powiedział.
Damen na króciutką chwilę zamknął oczy. Czuł się obolały od myśli
o swoim ojcu. Słowa Laurenta napierały od wewnątrz na jego powieki.
- Nie - powiedział. - Nie możesz jechać pod Charcy. Muszę cię do
tego przekonać.
Laurent roześmiał się dziwnym, zadyszanym głosem.
- Nie usłyszałeś ani słowa z tego, co właśnie powiedziałem?
- Usłyszałem - powiedział Damen. - Starałeś się mnie zranić i udało
ci się to. Szkoda tylko, że nie potrafisz dostrzec, że to, co właśnie mi
zrobiłeś, jest tym samym, co twój wuj zrobił tobie.
Zobaczył, że Laurent reaguje na te słowa jak człowiek znajdujący
się u kresu wytrzymałości i otrzymujący kolejny cios.
- Dlaczego - zaczął Laurent - ty... ty zawsze... - Zmusił się, by
umilknąć. Jego pierś unosiła się i opadała w płytkim oddechu.
- Przyjechałem tu z tobą, by powstrzymać wojnę - powiedział
Damen. - Przyjechałem tu z tobą, ponieważ tylko ty stoisz pomiędzy
Akielos a regentem. To ty przestałeś o tym pamiętać. Musisz walczyć
z wujem na własnych zasadach, nie na jego.
— Nie potrafię - przyznał Laurent z całkowitą szczerością. — Nie
jestem w stanie myśleć. - Słowa wyrywały mu się z trudem. Laurent
powtórzył je innym tonem, z szeroko otwartymi oczami,
pociemniałymi od odsłoniętej prawdy. - Nie jestem w stanie myśleć.
- Wiem - powiedział Damen.
Mówił cicho. W słowach Laurenta było przyznanie się do więcej
niż jednej rzeczy. Damen to wiedział. Przykląkł i podniósł z podłogi
lśniący kolczyk Nicaise’a. To była delikatna ozdoba, garść misternie
oprawionych szafirów. Damen wstał i położył kolczyk na stole.
Po dłuższej chwili odsunął się od miejsca, w którym Laurent
pochylał się nad stołem, zaciskając palce na jego krawędzi. Damen
odetchnął głęboko i cofnął się o kolejny krok.
— Zostań — powiedział cicho Laurent.
— Daj mi chwilę, żebym mógł ochłonąć. Powiedziałem już eskorcie,
że będę ich potrzebować dopiero rano - odparł Damen.
Cisza, która teraz zapadła, była okropna, ponieważ Damen
uświadomił sobie, o co prosi go Laurent.
— Nie. Nie chodziło mi... na zawsze. Tylko... — Laurent urwał w pół
zdania. - Trzy dni - powiedział, jakby była to starannie przemyślana
odpowiedź na rozważone ze wszystkich stron pytanie. - Poradzę sobie
z tym sam. Wiem o tym. Po prostu w tej chwili wydaje mi się, że nie
jestem w stanie... myśleć, i nie mam... nikogo, kto by mi się sprzeciwił,
kiedy... tak się zachowuję. Jeśli mógłbyś dać mi trzy dni, ja... - Zmusił
się, by umilknąć.
- Zostanę - powiedział Damen. - Wiesz, że zostanę tak długo, jak
będziesz...
- Nie rób tego — przerwał mu Laurent. - Nie okłamuj mnie. Nie ty.
— Zostanę — obiecał Damen. — Trzy dni. Potem pojadę na południe.
Laurent skinął głową. Po chwili Damen podszedł i oparł się o stół
koło Laurenta. Obserwował, jak Laurent powoli wraca do siebie.
W końcu Laurent zaczął mówić, precyzyjnie i prawie spokojnie.
- Masz rację. Zabiłem Nicaise’a, ponieważ nie dokończyłem tego, co
zacząłem. Powinienem albo trzymać się od niego z daleka, albo
całkowicie rozwiać jego złudzenia co do mojego wuja. Nie planowałem
niczego, zostawiłem sprawy własnemu biegowi. Nie zastanawiałem się
nad tym. Nie myślałem o nim w tych kategoriach. Po prostu... po
prostu go lubiłem. - Pod tą chłodną analizą kryło się także autentyczne
zdumienie.
To było okropne.
- Nie powinienem był... powiedzieć czegoś takiego. Nicaise dokonał
wyboru. Wstawił się za tobą, ponieważ uważał cię za przyjaciela, a to
nie jest coś, czego powinieneś żałować.
- Wstawił się za mną, ponieważ nie przypuszczał, że mój wuj
mógłby go skrzywdzić. Żaden z nich tego nie podejrzewa. Myślą, że on
ich kocha. To są zewnętrzne pozory miłości, przynajmniej na
początku. To nie jest miłość. To... fetysz. Trwający tylko do okresu
dojrzewania. Sami chłopcy są zastępowalni. - Laurent mówił cały czas
tym samym tonem. - On musiał to wiedzieć, gdzieś w głębi duszy. Od
początku był inteligentniejszy od innych. Wiedział, że kiedy stanie się
za stary, zostanie wymieniony.
- Tak jak Aimeric.
Laurent przerwał w końcu przedłużającą się ciszę.
- Tak jak Aimeric.
Damen przypomniał sobie bezwzględne werbalne ataki Nicaise’a.
Patrzył na idealny profil Laurenta i starał się zrozumieć tę dziwną
więź pomiędzy mężczyzną a chłopcem.
- Lubiłeś go.
- Mój wuj rozwijał w nim to, co najgorsze. Nicaise miewał od czasu
do czasu dobre odruchy. Kiedy ktoś zostaje ukształtowany tak
wcześnie, potrzeba czasu, by to odwrócić. Myślałem...
- Myślałeś, że możesz mu pomóc - powiedział cicho Damen.
Obserwował twarz Laurenta, dostrzegł przebłysk wewnętrznej
prawdy kryjący się za wystudiowaną obojętnością.
- Był po mojej stronie - powiedział Laurent. - Ale ostatecznie
okazało się, że sam po swojej stronie nie ma nikogo.
Damen wiedział, że nie może wyciągnąć ręki, spróbować go
dotknąć. Wykładana kafelkami posadzka wokół stołu była zasypana
śmieciami — przewrócone cynowe naczynie, jabłko, które potoczyło
się niemal do kąta, karafka wina, z której zawartość wylała się,
plamiąc podłogę czerwienią. Cisza przeciągała się.
Dotyk palców Laurenta na nadgarstku Damena był niemalże
szokiem. Damen pomyślał, że ma to być gest pocieszenia, czułości, ale
zaraz uświadomił sobie, że Laurent podciąga i odsuwa jego rękaw, aż
obręcz kajdan, którą Damen polecił kowalowi pozostawić, została
całkowicie odsłonięta.
- Sentymenty? — zapytał Laurent.
- Coś w tym rodzaju.
Ich oczy się spotkały, Damen czuł każde uderzenie swojego serca.
Kilka sekund ciszy, a potem kolejne, aż Laurent odezwał się znowu:
- Powinieneś dać mi tę drugą.
Damen powoli poczerwieniał, żar rozlał się z jego piersi na skórę,
uderzenia serca stały się nieznośne. Postarał się odpowiedzieć
zwykłym tonem.
- Nie wyobrażam sobie, żebyś ją nosił.
- Na pamiątkę. Nie nosiłbym jej przecież — powiedział Laurent. -
Chociaż, jak sądzę, twoja wyobraźnia bez trudu pogodziłaby się z
takim pomysłem.
Damenowi wyrwał się cichy, rozedrgany śmiech, ponieważ Laurent
miał rację. Przez chwilę siedzieli razem w przyjaznej teraz ciszy.
Laurent był już praktycznie znowu sobą, z większą swobodą opierał
się na rękach, odchylony do tyłu, i obserwował Damena, tak jak miał
to czasem w zwyczaju. Ale wydawał się jakąś nową wersją siebie,
odartą z pozorów, młodszą, trochę spokojniejszą, i Damen uświadomił
sobie, że widzi Laurenta, który opuścił bariery obronne -
przynajmniej jedną lub dwie. Odczucie, które towarzyszyło tej
świadomości, było zupełnie nowe, kruche.
- Nie powinienem był powiedzieć ci o Kastorze w taki sposób, w
jaki to zrobiłem. — Te słowa były bardzo ciche.
Czerwone wino plamiło kafelki posadzki. Damen usłyszał własne
pytanie.
- Mówiłeś szczerze? Że się z tego cieszyłeś?
- Tak — potwierdził Laurent. - Oni zabili mi rodzinę.
Palce Damena wbiły się w drewno blatu. Prawda była w tej
komnacie tak blisko, że przez moment wydawało się, że Damen powie
wszystko, zdradzi Laurentowi swoje imię. Przygniatało go poczucie
bliskości, ponieważ obaj stracili rodziny. Pomyślał o tym, co połączyło
Laurenta i regenta pod Marlas - obaj stracili starszego brata.
Ale to regent poszukał sojuszu za granicami kraju. To regent
udzielił Kastorowi wsparcia potrzebnego, by zdestabilizować sytuację
wokół akielońskiego tronu. W rezultacie Theomedes nie żył, zaś
Damianos został wysłany do...
Ta myśl — kiedy się pojawiła — sprawiła, że ziemia usunęła mu się
spod stóp, i zmieniła cały obraz. Od początku nie miało sensu to, że
Kastor pozostawił go przy życiu. Kastor z niezwykłą starannością
pozbył się wszystkich dowodów swojej zdrady. Polecił zabić
wszystkich świadków, od niewolników po wysokich rangą członków
dworu, takich tak Adrastus. Pozostawienie Damena przy życiu było
niebezpiecznym szaleństwem. Istniało nieustanne ryzyko, że Damen
zdoła uciec i powróci, by rzucić Kastorowi wyzwanie i odzyskać tron.
Ale Kastor zawarł przymierze z regentem. A w zamian za oddziały
podarował regentowi niewolników. W szczególności jednego
niewolnika. Damen poczuł przypływ gorąca, a potem zimna. Czy to
możliwe, że właśnie on był ceną wyznaczoną przez regenta? Ze regent
w zamian za swoje oddziały zażądał, by Damianos został wysłany do
jego bratanka jako nałożnik?
Jeśli bowiem doprowadziłoby się do spotkania Laurenta z
Damianosem i jeden z nich zabiłby drugiego... Albo też gdyby Damen
zdołał utrzymać swoją tożsamość w tajemnicy i jakimś cudem udałoby
im się dojść do porozumienia... Gdyby pomógł Laurentowi zamiast go
zaatakować, a Laurent, kierując się głęboko ukrytym poczuciem
przyzwoitości, pomógłby mu, żeby się za to zrewanżować... Gdyby
nawiązała się między nimi nić zaufania, pozwalająca im stać się
przyjaciółmi lub też więcej niż przyjaciółmi... Gdyby Laurent w
jakimkolwiek momencie postanowił wziąć do łóżka swojego
niewolnika...
Damen przypomniał sobie sugestie regenta, gładkie i subtelne.
Laurentowi przydałby się czyjś dobry wpływ. Wpływ kogoś, kto jest mu
bliski i komu leży na sercu jego dobro. Mężczyzna obdarzony zdrowym
rozsądkiem, zdolny poprowadzić go, zamiast mu ulegać. Powtarzające
się, nieustanne insynuacje: Czy posiadłeś mojego bratanka?
Mój wuj wie o tym, że gdy tracę nad sobą panowanie, popełniam
błędy. Musiał odczuwać perwersyjną przyjemność, kiedy wysłał
Aimerica, żeby działał przeciwko mnie — powiedział Laurent.
O ile większą chorą satysfakcję mógłby czerpać z czegoś takiego?
- Wysłuchałem wszystkiego, co miałeś mi do powiedzenia —
odezwał się Laurent. — Nie pojadę w pośpiechu pod Charcy z całą
armią, ale mimo wszystko chcę stanąć do tej walki, na własnych
zasadach. Nie dlatego, że wuj rzucił mi wyzwanie, ale dlatego, że jest
to mój kraj. Wiem, że razem znajdziemy sposób, by wykorzystać
sytuację pod Charcy na moją korzyść. Razem możemy zrobić coś,
czego nie bylibyśmy w stanie dokonać w pojedynkę.
To od początku nie pasowało do Kastora. Kastor był zdolny do
gniewu, do brutalnych czynów, ale jego działania były prostolinijne.
Za tego rodzaju pomysłowym okrucieństwem krył się ktoś inny.
- Mój wuj wszystko planuje - powiedział Laurent, jakby czytał
Damenowi w myślach. — Planuje swoje zwycięstwa i planuje swoje
porażki. Tylko ty nigdy mu nie pasowałeś... Od początku nie mieściłeś
się w jego intrygach. Niezależnie od tego, co zaplanowali mój wuj i
Kastor - oznajmił Laurent, a Damen poczuł, że robi mu się zimno —
nie mieli pojęcia, co robią, kiedy podarowali mi ciebie.

Na zewnątrz, kiedy już zmusił się, żeby wyjść, usłyszał głosy ludzi,
szczęk uprzęży i ostróg, turkot kół na kamieniach. Oddychał z trudem.
Oparł się dłonią o ścianę, by przejęła część jego ciężaru.
W twierdzy buzującej aktywnością wiedział, że jest pionkiem w
grze, i dopiero zaczynał rozumieć, jak ogromna jest plansza.
To była wina regenta, ale mimo wszystko była to także wina jego
samego. Jord miał rację. Damen był winny Laurentowi prawdę i mu jej
nie wyjawił. Teraz wiedział już, jakie mogą być konsekwencje
dokonanego wyboru. Ale nie potrafił zmusić się, by żałować tego, co
się stało - zeszła noc pozostawała jasnym punktem, którego nic nie
było w stanie przyćmić. To było słuszne. Jego serce pulsowało
uczuciem, że tamta druga prawda powinna się w jakiś sposób zmienić,
by to mogło być słuszne, chociaż wiedział, że tak się nie stanie.
Wyobraził sobie, że znowu ma dziewiętnaście lat, ale wie to, co
wiedział teraz, i zastanowił się, co by było, gdyby pozwolił, by tamtą
dawno stoczoną bitwę wygrali Veranie, gdyby pozwolił Auguste'owi
przeżyć. Gdyby w ogóle zignorował rozkazy swojego ojca i zamiast
stanąć pod bronią zakradł się do verańskich namiotów i znalazł
Auguste'a, by spróbować dojść z nim do porozumienia. Laurent miał
wtedy trzynaście lat, ale Damen widział go w wyobraźni jako trochę
starszego, szesnastolatka lub siedemnastolatka, dostatecznie dorosłego,
by dziewiętnastoletni Damen mógł, z całym młodzieńczym
entuzjazmem, zacząć zabiegać o jego względy.
Nie mógłby zrobić niczego takiego. Ale jeśli było coś, czego Laurent
pragnął, Damen mógł mu to ofiarować. Mógł zadać regentowi cios, po
którym nie zdoła się otrząsnąć.
Jeśli regent chciał, by Damianos z Akielos stanął u boku jego
bratanka, to się tego doczekał. A skoro Damen nie mógł ofiarować
Laurentowi prawdy, mógł wykorzystać wszystko, co tylko miał, by
ofiarować Laurentowi absolutne zwycięstwo nad południem.
Zamierzał dobrze wykorzystać te trzy dni.

Błękitnookie opanowanie całkowicie i zdecydowanie powróciło,


gdy Laurent wyszedł na trybunę na dziedzińcu, w zbroi i z bronią,
gotowy do drogi.
Czekali tam na koniach jego żołnierze. Damen popatrzył na stu
dwudziestu jeźdźców, którzy przybyli wraz z nim z pałacu na granicę.
Ludzi, z którymi pracował, z którymi dzielił chleb i wino przy
wieczornych ogniskach. Był także świadomy tych, których tutaj nie
było. Orlant. Aimeric. Jord.
Plan nabrał kształtów nad mapą. Damen wyjaśnił to Laurentowi
krótko i zwięźle:
- Popatrz na lokalizację Charcy. Oddziały wyruszą z Fortaine.
Charcy będzie bitwą stoczoną przez Guiona.
- Guiona i jego pozostałych synów - powiedział Laurent.
- Najlepszym posunięciem w tej chwili będzie zdobycie Fortaine. W
ten sposób podporządkujesz sobie całe południe. Ravenel, Fortaine i
Acquitart dają ci kontrolę nad południowymi szlakami handlowymi do
Akielos, a także do Patras. Kontrolujesz już południowe szlaki do
Vasku, a Fortaine zapewni ci także dostęp do portu. Będziesz miał
wszystko, czego potrzebujesz, by rozpocząć podbój północy.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Miałeś rację — powiedział w końcu Laurent. - Nie myślałem o tym
w taki sposób.
- W jaki sposób? - zapytał Damen.
- Jak o wojnie - odparł Laurent.
Teraz stali naprzeciwko siebie na trybunie, a na usta Damena
cisnęły się słowa - osobiste słowa.
Powiedział jednak tylko:
- Jesteś pewien, że chcesz zostawić swój fort w rękach wroga?
- Tak - powiedział Laurent.
Patrzyli na siebie. To było publiczne pożegnanie, na oczach
wszystkich żołnierzy. Laurent wyciągnął rękę. Nie tak, jak mógłby to
zrobić jako książę, by Damen przyklęknął i ją ucałował, ale jak do
przyjaciela. Ten gest był dowodem uznania, a kiedy Damen oficjalnie
uścisnął jego dłoń, Laurent nie odwrócił wzroku.
- Zaopiekuj się moją twierdzą, dowódco - powiedział Laurent.
Przy świadkach nie można było powiedzieć niczego więcej. Dłoń
Damena zacisnęła się odrobinę mocniej. Pomyślał o zrobieniu kroku
naprzód, ujęciu twarzy Laurenta w dłonie. Potem pomyślał o tym, kim
był, i o wszystkim, co teraz wiedział. Potem zmusił się, by wypuścić
rękę Laurenta. Ten skinął głową adiutantowi i dosiadł konia.
- Wszystko zależy od odpowiedniego rozegrania tego w czasie.
Spotkamy się za dwa dni. Ja... Nie spóźnij się.
- Zaufaj mi - powiedział Laurent. Rzucił mu jedno rozjaśnione
spojrzenie i obrócił konia jednym pociągnięciem wodzy. Zaraz potem
wydano rozkazy i książę wraz ze swoimi ludźmi odjechał.
Forteca pod nieobecność Laurenta wydawała się pusta, ale nawet
okrojony garnizon wystarczał, by odeprzeć każde poważne
zagrożenie, jakie mogło nadciągnąć z zewnątrz. Mury Ravenel
pozostawały niezdobyte od dwustu lat. Poza tym plan opierał się na
podziale sił: Laurent miał wyruszyć jako pierwszy, zaś Damen -
pozostać i zaczekać na posiłki, a następnie wyjechać z Ravenel dzień
później.
Ponieważ, niezależnie od wszystkiego, co zostało powiedziane,
Laurentowi nie można było zaufać całkowicie, cały ten poranek był
pasmem napiętych nerwów. Żołnierze szykowali się do drogi w
prawdziwie południowej pogodzie. Wysokie błękitne niebo, odcięte po
bokach blankami, było idealnie czyste.
Damen wspiął się na mury, z których rozciągał się widok ponad
wzgórzami aż po horyzont. Pejzaż, widoczny w świetle dnia, był
pozbawiony jakichkolwiek oddziałów, a Damen po raz kolejny
zdumiał się tym, że zdołali zająć fortecę bez rozlewu krwi i
stratowania całej okolicy podczas oblężenia.
Sprawiało mu przyjemność patrzenie na wszystko, co udało im się
osiągnąć, ze świadomością, że to dopiero początek. Regent zbyt długo
miał nad nimi przewagę. Fortaine upadnie, a Laurent przejmie
południe.
W tym momencie na horyzoncie pojawiła się mgiełka. Czerwień.
Coraz ciemniejsza czerwień. A potem, jak pojedyncze linie
przecinające pejzaż, sześciu jeźdźców galopujących przed zbliżającą
się czerwienią — zwiadowcy powracający do fortu.
Damen widział to przed sobą jak miniaturę: armię na tyle daleko, że
nie dobiegały od niej żadne odgłosy, zwiadowców niczym punkty na
końcu linii zbiegających się w twierdzy.
Czerwień była kolorem regenta, ale nie to sprawiło, że uderzenia
serca Damena zmieniły rytm, zanim jeszcze powietrze przeszył
odległy dźwięk rogu z kości słoniowej.
Żołnierze maszerowali, rzędy czerwonych płaszczy poruszały się w
idealnym szyku, a serce Damena waliło teraz jak młotem. Znał ich.
Kiedy widział ich poprzednio, chował się, wciśnięty pod granitowy
nawis. Jechał godzinami wzdłuż rzeki, żeby ich zgubić, z ociekającym
wodą Laurentem siedzącym z tyłu. Najbliższy oddział akieloński jest
bliżej, niż się spodziewałem - powiedział Laurent.
To nie była armia regenta. To była armia Nikandrosa, kyrosa
Delphy, i jego generała, Makedona.
Wybuch zamieszania na dziedzińcu, stukot końskich kopyt,
podniesione głosy... Damen zauważał to wszystko jak z oddali,
niemalże na oślep odwrócił się, gdy po schodach, przeskakując po dwa
stopnie naraz, wbiegł goniec i przykląkł przed nim na jedno kolano, by
przekazać zadyszanym głosem wiadomość.
Damen spodziewał się, że usłyszy: „Armia akielońska się zbliża”.
Goniec rzeczywiście to powiedział, ale zaraz potem dodał:
- Polecono mi przekazać to dowódcy twierdzy.
Pospiesznie wcisnął coś w jego dłoń. Damen popatrzył na to. Za
jego plecami akielońska armia była coraz bliżej. W jego dłoni leżała
twarda metalowa obrączka z rzeźbionym kamieniem z wyrytą
gwiazdą. Trzymał w ręku sygnet Laurenta.
Poczuł, że włoski na całym ciele zaczynają mu się jeżyć. Ostatni raz
widział ten pierścień w gospodzie w Nesson, gdy Laurent przekazywał
go posłańcowi.
Oddaj mu to. Powiedz, że? będę na niego czekać w Ravenel —
powiedział.
Jak przez mgłę był świadomy tego, że na mury przyszedł Guymar
wraz z grupą żołnierzy, że Guymar zwraca się do niego:
- Dowódco, Akielończycy zbliżają się do fortu.
Damen odwrócił się do Guymara, zaciskając dłoń na sygnecie. Ten
umilkł w pół słowa; wydawało się, że uświadomił sobie, z kim
rozmawia. Damen widział to wypisane na jego twarzy: siły akielońskie
gromadzą się na zewnątrz, a dowódcą fortu jest Akielończyk.
Guymar odsunął na bok wahanie.
- Nasze mury są zdolne przetrwać wszystko, ale ta armia zatrzyma
nasze posiłki — powiedział.
Damen pamiętał wieczór, gdy Laurent po raz pierwszy odezwał się
do niego po akielońsku, pamiętał długie rozmowy w tym języku,
Laurenta szlifującego słownictwo, mówiącego coraz płynniej na
wybrane przez siebie tematy - związane z geografią rejonów
przygranicznych, traktatami, ruchami wojsk.
Kiedy powiedział to na głos, miał wrażenie, że w jego umyśle coś
się otwiera.
- To właśnie są nasze posiłki.
Prawda maszerowała do niego. Jego przeszłość zbliżała się do
Ravenel powoli i nieustępliwie. Damen i Damianos. Jord miał rację: od
początku był tylko jednym człowiekiem.
- Otworzyć bramy - powiedział.

Akielończycy wkraczający do fortu przypominali szeroki


czerwony strumień, w którym wirowanie i falowanie wody zostały
zastąpione przez sztywność i porządek. Mieli odsłonięte ramiona i
nogi, jakby dla podkreślenia, że wojna polega na fizycznych
zmaganiach ciał. Ich broń nie była zdobiona, jakby chcieli pokazać, że
zabrali tylko to, co niezbędne do zabijania. Szereg za szeregiem,
ustawiony z matematyczną precyzją. Ta dyscyplina, maszerujące
jednym rytmem stopy, to była demonstracja siły i zdolności do
przemocy.
Damen stał na trybunie, by objąć wszystko wzrokiem. Czy zawsze
tak wyglądali? Tak pozbawieni wszystkiego poza tym, co użyteczne?
Tak głodni walki?
Mężczyźni i kobiety Ravenel tłoczyli się po bokach dziedzińca, a
ludzie Damena dostali polecenie, by ich tam zatrzymać. Tłum kłębił
się i na nich naciskał. Rozeszło się już, że Akielończycy wkraczają do
fortu. Zgromadzeni szemrali, żołnierze nie byli zadowoleni z
otrzymanych rozkazów. Ludzie mówili, że regent miał rację, Laurent
od początku działał w porozumieniu z Akielos. Dziwnie obłąkana
wydawała się myśl, że w gruncie rzeczy była to prawda.
Damen widział twarze Veran, widział strzały wycelowane z murów.
W kącie ogromnego dziedzińca jakaś kobieta przytulała czepiającego
się jej nóg synka i osłaniała mu głowę ręką. Wiedział, co kryje się w
ich oczach, widoczne teraz pod wrogością. To było przerażenie.
Wyczuwał także napięcie oddziałów akielońskich, wiedział, że
spodziewają się podstępu. Pierwszy dobyty miecz, pierwsza
wypuszczona strzała stałyby się sygnałem do masakry. Ostry dźwięk
rogu wdarł się w uszy, zbyt donośny jak na zamknięty dziedziniec.
Odbijał się od kamiennych płaszczyzn, dając znak, by zatrzymać
marsz.
Żołnierze znieruchomieli. Pozostała cisza zamiast szczęku metalu,
odgłosów stóp. Róg zamilkł i można było niemalże usłyszeć
wibrowanie napiętych cięciw łuków.
- Tak nie może być — powiedział Guymar, zaciskając dłoń na
rękojeści miecza. — Powinniśmy...
Damen wyciągnął rękę, by go powstrzymać. Pojedynczy
Akielończyk zeskoczył z konia pod głównym sztandarem, a Damen
czuł, że serce bije mu mocniej. Nieświadomie ruszył przed siebie,
zszedł po niskich stopniach z trybuny, zostawiając za sobą Guymara i
pozostałych.
Czuł, że każda para oczu na dziedzińcu obserwuje go, gdy schodził z
podwyższenia stopień za stopniem. To było wbrew zwyczajowi.
Veranie czekali na szczycie trybuny, aż goście zbliżą się do nich.
To wszystko nie miało dla niego znaczenia. Nie odrywał wzroku od
mężczyzny, który także patrzył teraz na niego. Damen miał na sobie
strój verański. Czuł go na sobie: wysoki kołnierz, ciasne sznurowanie
dopasowujące ubranie do jego sylwetki, długie rękawy, lśniące
wysokie buty. Nawet włosy miał przystrzyżone zgodnie z verańską
modą.
Wiedział, że mężczyzna, do którego się zbliżał, zobaczył to
wszystko. Dostrzegł moment, w którym mężczyzna zobaczył także
jego samego.
- Gdy rozmawialiśmy po raz ostatni, dojrzewały brzoskwinie -
powiedział Damen po akieloń- sku. - Spacerowaliśmy nocą po
ogrodzie, a ty ująłeś mnie pod ramię i udzieliłeś mi rady, której nie
chciałem słuchać.
Nikandros z Delphy wpatrywał się prosto w niego. Zaszokowanym
głosem, jakby mówił sam do siebie, oznajmił:
- To niemożliwe.
- Przyjacielu, przybyłeś do miejsca, gdzie nic nie jest takie, jakie
któremukolwiek z nas się wydawało.
Nikandros nie odzywał się. Wpatrywał się w Damena w milczeniu,
pobladły jak człowiek, któremu właśnie zadano cios. Potem, jakby
najpierw jedna, a potem druga noga odmówiła mu posłuszeństwa,
powoli opadł na kolana. Akieloński dowódca klęczał na ociosanych,
pylistych kamieniach we wnętrzu verańskiej twierdzy.
- Damianos — powiedział.
Zanim Damen zdążył mu polecić, by wstał, znów usłyszał swoje
imię, powtórzone innym głosem, a potem kolejnym. Rozchodziło się
wśród ludzi zgromadzonych na dziedzińcu, wymawiane tonem
zaskoczenia i zachwytu. Adiutant Nikandrosa także ukląkł. W jego
ślady poszło czterech żołnierzy z pierwszego szeregu. Potem byli
następni, całe tuziny, szereg za szeregiem.
Damen patrzył, jak cała armia klęka przed nim, aż dziedziniec
zamienił się w morze pochylonych głów. Ciszę zastąpiły głosy,
powtarzające cicho te same słowa:
- On żyje. Syn królewski żyje. Damianos.
PODZIĘKOWANIA

T a książka narodziła się z serii rozmów telefonicznych w


poniedziałkowe wieczory, z Kate Ramsay, która w pewnym
momencie powiedziała: „Myślę, że ta historia będzie popularniejsza,
niż ci się wydaje”. Dziękuję, Kate, za to, że byłaś wspaniałą
przyjaciółką, gdy naprawdę Cię potrzebowałam. Zawsze będę
pamiętać brzęczący dźwięk starego telefonu dzwoniącego w moim
tokijskim mieszkanku.
Mam ogromny dług wdzięczności wobec Kirstie Innes- Will, mojej
niesamowitej przyjaciółki i redaktorki, która czytała niezliczone
wersje robocze i spędzała całe godziny na niezmordowanym
poprawianiu tej historii. Nie potrafię wyrazić, ile znaczyła dla mnie ta
pomoc.
Anna Cowan nie tylko jest jedną z moich ulubionych pisarek, ale
także niezwykle pomogła mi w tworzeniu tej książki dzięki
cudownym burzom mózgów i wnikliwym komentarzom. Dziękuję z
całego serca, Anno. Ta opowieść nie powstałaby bez Ciebie.
Serdecznie dziękuję także mojej grupie pisarskiej - Isilyi, Kaneko i
Tevere - za pomysły, komentarze, podpowiedzi i wsparcie. Jestem
szczęśliwa, że natrafiłam na tak wspaniałe przyjaciółki i pisarki jak
Wy.
Mojej wspaniałej redaktorce, Sarah Fairhall, oraz pracownikom
wydawnictwa Penguin Australia dziękuję z całego serca za inspirujący
perfekcjonizm i za ciężką pracę nad poprawianiem każdego szczegółu
tej książki.
Na koniec pragnę podziękować wszystkim, którzy śledzili
Zniewolonego księcia online — dziękuję za Waszą szczodrość i
entuzjazm, a także za to, że daliście mi szansę stworzenia takiej
książki.
C.S. PACAT
DODATEK: ROZDZIAŁ XIX I PÓŁ

D amen czuł się szczęśliwy. Promieniował zadowoleniem, jego


ciało było ciężkie i nasycone. Wiedział, że Laurent wstał po cichu
z łóżka. Wrażenie sennej bliskości nie ustępowało.
Kiedy Damen usłyszał, że Laurent porusza się po pokoju, obrócił się
na bok, nadal nagi, żeby dla odmiany pozwolić sobie na przyjemność
patrzenia. Ale Laurent zniknął już w łukowatych drzwiach jednej z
komnat przylegających do tej, w której się znajdowali.
Nie miał nic przeciwko czekaniu. Jego nagie kończyny na
prześcieradle zdawały się ociężałe, jego jedynymi ozdobami były złote
kajdany i obroża niewolnika. Czuł ciepłe, cudowne
nieprawdopodobieństwo swojej sytuacji. Osobisty niewolnik. Zamknął
oczy i przypomniał sobie pierwsze, powolne wejście w ciało Laurenta,
jego pierwsze ciche westchnienia.
Ponieważ przeszkadzały mu tasiemki, wyciągnął spod siebie
porzuconą koszulę, zwinął ją i bez namysłu wykorzystał, żeby się
wytrzeć. Potem rzucił ją na podłogę. Kiedy podniósł głowę, Laurent
pojawił się już w drzwiach komnaty. Włożył swoją białą koszulę, ale
nic poza tym. Musiał ją podnieść z podłogi - Damen miał cudowne,
mgliste wspomnienie tego, jak ją ściągał, jak zaczepiała się o nadgarstki
Laurenta.
Koszula sięgała do połowy uda. Delikatna biała tkanina pasowała do
księcia. Było coś wspaniałego w oglądaniu go właśnie takiego,
częściowo ubranego, w luźno zasznurowanej koszuli. Damen podparł
głowę ręką i patrzył, jak Laurent się zbliża.
- Przyniosłem ci ręcznik, ale widzę, że wolałeś improwizować -
oznajmił Laurent. Zatrzymał się przy stole, by nalać wody do pucharu,
który postawił na niskiej ławie obok.
- Wracaj do łóżka — powiedział Damen.
- Ja... - zaczął Laurent i urwał. Damen złapał go za dłoń, ich palce
splotły się. Laurent przeciągnął wzrokiem wzdłuż ich rąk.
Damena zaskoczyło uczucie całkowitej nowości, jakby każde
uderzenie serca było pierwsze, jakby Laurent na jego oczach nabierał
nowego kształtu.
Książę odzyskał zarówno koszulę, jak i niespokojny cień zwykłej
nieprzystępności. Ale nie zasznurował z powrotem ubrania, nie
pojawił się w kaftanie z wysokim kołnierzem i w błyszczących butach,
co mógł przecież zrobić. Był tutaj, wahał się, na granicy niepewności.
Damen pociągnął go za rękę.
Laurent stawił lekki opór i ostatecznie zatrzymał się z jednym
kolanem na jedwabnym prześcieradle i dłonią opartą niezgrabnie na
ramieniu Damena. Damen patrzył na niego, na złote włosy, na
odchylającą się koszulę. Kończyny księcia były odrobinę sztywne, a
on sam przesunął się lekko, by złapać równowagę, jakby nie był
pewien, co powinien zrobić. Zachowywał się jak dobrze wychowany
młody człowiek, który dał się namówić na szczeniackie zapasy na
arenie i, pociągnięty, wylądował całym ciężarem na przeciwniku. W
drugiej ręce, opartej na łóżku, nadal ściskał ręcznik.
- Pozwalasz sobie na wiele.
- Wracaj do łóżka, Wasza Wysokość.
Za tę odpowiedź został obdarzony chłodnym spojrzeniem z bardzo
bliska. Czuł się cudownie pijany własną śmiałością. Spojrzał kątem oka
na ręcznik.
- Naprawdę przyniosłeś to dla mnie?
- Myślałem... że cię wytrę. - Usłyszał po chwili.
Czułość tego gestu zapierała dech w piersiach.
Damen uświadomił sobie, z lekkim przyspieszeniem bicia serca, że
to prawda. Był przyzwyczajony do obsługujących go niewolników, ale
myśl o tym, że miałby to zrobić Laurent, wykraczała poza jego
najbardziej dekadenckie fantazje. Usta Damena drgnęły w uśmiechu
na myśl o czymś tak nieprawdopodobnym.
- O co chodzi?
- Czyli taki właśnie jesteś w łóżku - powiedział Damen.
- Jaki? - zapytał Laurent sztywno.
- Troskliwy — odparł, zachwycony tym, co od- kryl. —
Nieuchwytny. - Popatrzył na Laurenta. - To ja powinienem usługiwać
tobie - przypomniał.
- Ja... już się tym zająłem - stwierdził Laurent po chwili. Kiedy to
mówił, jego policzki lekko pociemniały, chociaż głos, jak zawsze, był
pewny. Damen potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że Laurent ma na
myśli sprawy praktyczne. Jego palce zaciskały się na ręczniku.
Wydawał się teraz skrępowany, jakby uświadomił sobie dziwaczność
swojego postępowania - książę usługuje niewolnikowi. Damen
popatrzył na przyniesioną wodę - była dla niego.
Rumieniec Laurenta stał się ciemniejszy. Damen zmienił pozycję,
żeby przyjrzeć mu się dokładniej. Zobaczył zaciśniętą szczękę,
napięcie ramion Laurenta.
- Każesz mi teraz spać w nogach swojego łoża? Mam nadzieję, że
nie, bo to strasznie daleko.
Po chwili nadeszła odpowiedź.
- Takie właśnie obyczaje panują w Akielos? Jeśli przed świtem
zażyczę sobie, żebyś znowu wykonał swoje obowiązki, mogę cię po
prostu szturchnąć piętą?
- Obowiązki? — zapytał Damen.
- Czy to niewłaściwe słowo?
- Nie jesteśmy w Akielos. Może mi pokażesz, jak to wygląda w
Vere?
- W Vere nie trzymamy niewolników.
- Nie zgodziłbym się z tym - stwierdził Damen. Leżał na boku i
pozwalał, by Laurent patrzył na niego. Był odprężony, czuł ciepło
własnego członka na udzie.
Na nowo uderzyło go to, że obaj są tutaj, i to, co właśnie pomiędzy
nimi zaszło. Laurent zrzucił co najmniej jedną warstwę swojej zbroi i
odsłonił się - młodzieniec w samej koszuli. Białej koszuli, ze
zwisającymi luźno tasiemkami. Miękka i niezawiązana, kontrastowała
z napięciem Laurenta.
Damen celowo nie robił niczego poza odwzajemnianiem
spojrzenia. Książę rzeczywiście zajął się wszystkim, usunął wszelkie
pozostałości tego, co robili. Nie wyglądał jak ktoś, kto przed chwilą
został wzięty. Jego reakcją na stosunek wydawało się wyparcie.
Damen czekał.
- Brakuje mi - oznajmił Laurent - swobodnej maniery w
postępowaniu z... — widać było, że zmusza się do tych słów -
...kochankiem.
- Brakuje ci swobodnej maniery w postępowaniu z kimkolwiek -
stwierdził Damen.
Dzieliła ich odległość dłoni. Kolano Damena niemal dotykało nogi
Laurenta, opartej na prześcieradle. Zobaczył, że książę przymyka na
moment oczy, jakby chciał się uspokoić.
- Ty także... nie jesteś taki, jak się spodziewałem - przyznał cicho.
W komnacie nie było słychać żadnych dźwięków, blask świec
migotał.
- Spodziewałeś się tego?
- Pocałowałeś mnie — przypomniał Laurent. - Na murach.
Zastanawiałem się nad tym.
Damen nie potrafił powstrzymać uczucia zadowolenia
rozprzestrzeniającego się w środku.
- Trudno to nazwać pocałunkiem.
- Trwał całkiem długo.
- A ty się nad tym zastanawiałeś.
- Zebrało ci się na pogawędki?
- Tak - odparł Damen, a jego ciepły uśmiech także był mimowolny.
Laurent milczał, jakby toczył wewnętrzną walkę. Damen wyczuł lekką
zmianę w jego bezruchu, moment, gdy zmusił się, żeby coś
powiedzieć.
- Byłeś inny - stwierdził Laurent.
Nie powiedział nic więcej. Te słowa wydawały się pochodzić gdzieś
z głębi, wydobyte z jakiegoś jądra prawdomówności.
- Czy mam zgasić świece, Wasza Wysokość?
- Niech się palą.
Damen wyczuwał, że w nieruchomości Laurenta kryje się także
powściągliwość, że nawet jego oddech jest ostrożny.
- Możesz zwracać się do mnie po imieniu - powiedział książę. -
Jeśli chcesz.
- Laurent.
Chciał to powiedzieć, wsuwając palce w jego włosy, odchylając mu
głowę przed pierwszym muśnięciem warg. Delikatność pocałunków
sprawiała, że napięcie w ciele Laurenta falowało, skręcało się w pełen
gorącej słodyczy splot. Tak jak teraz.
Damen usiadł obok niego. Już to wywołało reakcję, mimo że nie
próbował go nawet dotknąć. Oddech Laurenta stał się płytszy. Damen
był większy, zajmował więcej miejsca na łożu.
- Nie obawiam się seksu - oznajmił Laurent.
- W takim razie możesz robić, co tylko zechcesz.
To właśnie było sedno sprawy - Damen nagle zobaczył to wyraźnie
w oczach księcia. Tym razem to on znieruchomiał. Laurent patrzył na
niego tak, od chwili, gdy wrócił do łóżka, z pociemniałymi oczami, na
krawędzi.
- Nie dotykaj mnie — powiedział Laurent.
Damen spodziewał się... Nie był pewien, czego się spodziewał.
Pierwszy nieśmiały dotyk palców Laurenta na jego skórze był dla
niego szokiem. W jego ruchach był dziwaczny brak doświadczenia,
jakby ta rola była dla niego tak samo nowa jak dla Damena. Jakby
wszystko było dla niego nowe, chociaż nie miało to wiele sensu.
Dotyk na ramionach był niepewny, badawczy, jakby były czymś
nowym do poznania - ich rozmiar, kształt zakrzywionych mięśni pod
skórą.
Spojrzenie Laurenta przesuwało się po ciele mężczyzny. Patrzył tak
samo jak dotykał, jakby Damen był nowym, niepoznanym terytorium,
jakby książę nie potrafił do końca uwierzyć, że ma go w swoim
zasięgu.
Gdy poczuł, że Laurent wsuwa dłoń w jego włosy, pochylił głowę i
poddał się temu, jak koń opuszczający głowę pod jarzmem. Poczuł
zagiętą dłoń Laurenta na szyi, palce przeczesujące jego włosy, jakby po
raz pierwszy poznawały ich ciężar.
I chyba był to pierwszy raz. Laurent nigdy nie przytrzymywał
głowy Damena w ten sposób, obejmując ją rozłożonymi palcami, gdy
ten pieścił go ustami. Miał wtedy dłonie zaciśnięte na prześcieradle.
Policzki Damena pociemniały lekko na myśl o Laurencie
przytrzymującym jego głowę, podczas gdy on daje mu rozkosz. Książę
nie zachowywał się z taką swobodą. Nie poddawał się zmysłowym
doznaniom, przez cały czas toczył wewnętrzną walkę.
Toczył ją także w tej chwili. Jego oczy były ciemne, jakby ten dotyk
był dla niego skrajnie trudny. Pierś Damena unosiła się i opadała z
najwyższą ostrożnością. Miał wrażenie, że Laurenta mógłby teraz
spłoszyć pojedynczy oddech. Usta księcia były lekko rozchylone, jego
palce przesuwały się w dół po płaszczyźnie piersi Damena. Nie było w
tym pewności siebie, jaką wykazywał wcześniej, gdy popchnął
Damena na plecy i ujął go w dłoń. W żyłach Damena pulsowała
świadomość bliskości Laurenta. Ciepło jego ciała było czymś
niespodziewanym, podobnie jak lekkie łaskotanie białej koszuli —
takie szczegóły umykały wyobraźni.
Palce Laurenta dotknęły blizny. Najpierw spoczął na niej jego
wzrok. Dotyk nastąpił później, wypełniony dziwną fascynacją,
niemalże szacunkiem. Damen drgnął, gdy smukłe palce przesunęły się
po całej długości blizny, cienkiej białej linii pozostałej w miejscu, gdzie
miecz przeszył jego ramię.
Oczy Laurenta w blasku świec wydawały się niezwykle ciemne.
Damen poczuł pierwszą falę napięcia. Palce księcia dotykały jego
skóry, serce w piersi zdawało się siniaczyć od uderzeń.
- Nie sądziłem, że ktoś był dostatecznie dobry, by ominąć twoją
gardę - powiedział Laurent.
— Tylko jeden człowiek - odparł Damen.
Laurent zwilżył wargi, jego palce przesuwały się powoli w jedną i
drugą stronę po widmie dawnej walki. Damen doświadczył uczucia
dziwnego rozszczepienia, obraz jednego brata nakładał się na obraz
drugiego, Laurent był teraz tak blisko, jak wtedy Auguste, a Damen
czuł się jeszcze bardziej bezbronny. Palce Laurenta dotykały miejsca,
w które został raniony. Przeszłość powróciła do nich nagle, zbyt
natarczywie, mimo że cios miecza był szybki i zdecydowany, a
Laurent o pociemniałych oczach nie spieszył się, powoli przesuwając
palcami po zabliźnionej tkance. Potem podniósł wzrok - ale nie
spojrzał w oczy Damena, tylko na jego obrożę. Jego palce uniosły się,
by dotknąć żółtego metalu, kciuk przycisnął się do szczerby.
- Nie zapomniałem o swojej obietnicy. Zdejmę tę obrożę.
- Powiedziałeś, że to nastąpi rano.
- To nastąpi rano. I będzie jak obnażenie szyi przed egzekucją.
Ich oczy się spotkały. Serce Damena uderzało dziwnym rytmem.
- Teraz nadal ją noszę.
- Wiem o tym.
Damen poczuł się pochwycony tym spojrzeniem, przytrzymywany
przez nie. Wcześniej Laurent wpuścił go do swojego ciała. Ta myśl
wydawała się niemożliwa, choć teraz Damen czuł się równie blisko
jak wtedy, jakby przekroczył jakąś krytyczną granicę. Tego ciepłego
miejsca pomiędzy podbródkiem a szyją dotykały jego usta. To te wargi
wcześniej całował.
Poczuł, że kolano Laurenta dotyka jego nogi, że książę przesuwa się
bliżej do niego. Serce zaczęło tłuc mu się w piersi, gdy chwilę później
Laurent go pocałował. Damen na wpół spodziewał się próby
dominacji, ale pocałunek Laurenta był wstrzemięźliwym muśnięciem
ust, lekkim i niepewnym, jakby dopiero poznawał najprostsze
odczucia. Damen walczył ze sobą, by zachować bierność. Zacisnął
palce na prześcieradle i pozwolił po prostu, by Laurent zawładnął jego
ustami.
Książę zmienił pozycję. Damen poczuł przesunięcie jego uda,
kolano oparte na pościeli. Biała tkanina koszuli musnęła jego
naprężony członek. Laurent oddychał płytko, jakby stał nad
przepaścią. Jego palce musnęły brzuch Damena, jakby z ciekawością, a
w następnej chwili Damen stracił zdolność oddychania, ponieważ
ciekawość Laurenta skierowała go w bardzo określone miejsce.
Tam dokonał nieuniknionego odkrycia.
- Nadmierna pewność siebie? - zapytał Laurent.
- To nie jest... celowe.
- Pozwolę sobie mieć inne zdanie.
Damen był w pół drogi do położenia się na plecach, Laurent klęczał
nad jego kolanami.
- Cóż za opanowanie - powiedział Laurent.
Kiedy pochylił się bliżej, Damen odruchowo uniósł rękę na jego
biodro, by pomóc mu utrzymać równowagę. Uświadomił sobie, co
właśnie zrobił.
Wyczuwał, że Laurent jest tego świadomy. Damen czuł pod dłonią
wibrujące napięcie. Na granicy tego, co dozwolone, czuł, że oddech
Laurenta staje się płytszy. Ale książę nie odsunął się, tylko przechylił
głowę. Damen pochylił się do niego powoli, a ponieważ Laurent nadal
się nie ruszał, Damen złożył pojedynczy, lekki pocałunek na jego szyi.
Potem kolejny. Szyja była ciepła, podobnie jak miejsce pomiędzy
szyją a ramieniem, podobnie jak małe, ukryte wgłębienie pod
podbródkiem. Najdelikatniejsze muśnięcie. Laurent odetchnął
nierówno. Damen wyczuwał lekkie poruszenia i przesunięcia, zdawał
sobie sprawę z wrażliwości tej aż nazbyt delikatnej skóry. Im
wolniejszy był dotyk, tym bardziej Laurent na niego reagował, jedwab
rozgrzewał się pod leciutkimi muśnięciami warg. Damen spróbował
jeszcze wolniej. Laurent zadrżał.
Pragnął przesunąć dłońmi po skórze Laurenta. Pragnął sprawdzić,
co stałoby się, gdyby tą delikatną czułością obdarzyć całe jego ciało,
kawałek po kawałku, sprawdzić, czy powoli zacznie się odprężać i
rozsypywać, czy podda się rozkoszy w sposób, na jaki dotąd sobie nie
pozwalał, może jeśli pominąć samo szczytowanie, gdy z
zarumienionymi policzkami doszedł za sprawą Damena. Ten zaś nie
ośmielił się przesunąć ręki. Wydawało mu się, że cały świat zwolnił i
ograniczył się do lekkiego drżenia oddechu, trzepotania pulsu
Laurenta, rumieńca ogarniającego twarz i szyję.
- To... przyjemne — powiedział Laurent.
Ich klatki piersiowe musnęły się. Damen słyszał w uchu oddech
Laurenta. Jego własny członek, ściśnięty pomiędzy ich ciałami,
wyczuwał nawet najdrobniejsze poruszenia, gdy Laurent bezwiednie
przycisnął się do niego. Druga dłoń Damena spoczęła na drugim
biodrze Laurenta, by lepiej wyczuwać te poruszenia, ale nie kierować
nimi. Laurent zapomniał się na tyle, że zaczął się lekko o niego
ocierać. Nie było w tym nic wystudiowanego. Raczej jak poszukiwanie
rozkoszy po omacku. Dzięki tym lekkim drżeniom i urwanym
oddechom Damen uświadomił sobie z zaskoczeniem, że Laurent jest
blisko - że jest tak bardzo blisko i że mógłby szczytować od samych
pocałunków i tych powolnych pieszczot. Damen poczuł pierwsze
powolne poruszenie, zaczątek rozkoszy jak iskry sypiące się z
krzesiwa.
Laurent miał półprzymknięte oczy. Damen nie potrafiłby dojść w
taki sposób, ale im wolniej go całował, gdy poruszali się razem, tym
bardziej Laurent się zatracał.
Może zawsze tak reagował na czułość. Wyrwało mu się pierwsze
ciche westchnienie. Jego policzki były zaczerwienione, usta
rozchylone, głowa lekko odwrócona na bok, w chłodne, spokojne
spojrzenie wkradł się leciutki zamęt.
Bardzo dobrze — chciał pochwalić go Damen, ale nie wiedział, czy
te słowa nie zabrzmią protekcjonalnie. Jego własne ciało było już
bliższe spełnienia, niż mógłby się spodziewać, tylko z powodu samej
bliskości Laurenta. Potem wszystko stało się jeszcze bardziej rozmyte,
jego dłoń przesunęła się powoli w górę pod jego koszulą. Palce
Laurenta wbiły się w jego ramiona.
Dostrzegł na twarzy Laurenta moment, gdy jego ciało zaczęło
dygotać i się poddawać. Tak — pomyślał Damen, to się zaczęło dziać,
książę ulegał rozkoszy. Damen poczuł gwałtowne drgnięcie koło
siebie, Laurent otworzył oczy niemalże z zaskoczeniem, gdy jego
wewnętrzny opór rozsypał się w chwili spełnienia. Leżeli spleceni
razem, Damen na plecach na prześcieradle, gdzie w ostatniej chwili
popchnął go Laurent.
Damen nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
- Powiedziałbym, źe ujdzie.
- Czekałeś, żeby to powiedzieć. — Te słowa były tylko odrobinę
niewyraźne.
- Pozwól, że ja to zrobię. - Damen przewrócił Laurenta na plecy i
delikatnie wytarł go ręcznikiem. Z czystej radości, że może to zrobić,
pochylił się i złożył pojedynczy pocałunek na ramieniu Laurenta.
Wyczuł kolejne drgnienie niepewności, ale nie na tyle silne, by
zdołało się utrzymać. Zniknęło, a Laurent nie odsunął się. Damen, gdy
już skończył z wycieraniem, wyciągnął się wygodnie koło niego.
- Pozwalam ci - powiedział Laurent po chwili, mając na myśli coś
całkowicie innego.
- Już prawie śpisz.
- Wcale nie.
- Mamy całą noc - powiedział Damen, chociaż już niewiele jej
zostało. — Mamy czas aż do rana.
Czuł smukłe ciało Laurenta obok siebie w łóżku. Świece kapały
woskiem i dawały przyćmione światło. Rozkaż mi pozostać - chciał
powiedzieć, ale nie mógł.
Laurent miał dwadzieścia lat i był księciem wrogiego kraju, a to
byłoby niemożliwe, nawet gdyby ich królestwa żyły w przyjaźni.
- Aż do rana - powiedział Laurent.
Po krótkiej chwili Damen poczuł, że dłoń Laurenta, z leciutko
zagiętymi palcami, unosi się, by spocząć na jego ramieniu.
KSIĄŻĘCY GAMBIT
C.S. PACAT

ISBN: 978- 83- 8001 - 371 - 1

Tłumaczenie: Małgorzata Kaczarowska


Korekta: Natalia Chycka
Redaktor naczelny: Katarzyna Godwod
Redaktor wydania: Katarzyna Burda
Projekt okładki: Joanna Sandera
Skład DTP: Joanna Sandera

Wydawnictwo Studio JG ul. Staniewicka 18,03- 310 Warszawa


http://studiojg.pl - manga@studiojg.pl
Wydanie I, Grudzień 2018 Warszawa
PRINCE'S GAMBIT

COPYRIGHT © 2013 BY C.S. PACAT


THE BERKLEY PUBLISHING GROUP,
AN IMPRINT OF PENGUIN PUBLISHING GROUP,
A DIVISION OF PENGUIN RANDOM HOUSE LLC.

You might also like