Professional Documents
Culture Documents
C.S. Pacat - Zniewolony Książę 02 - Książęcy Gambit
C.S. Pacat - Zniewolony Książę 02 - Książęcy Gambit
KARTA TYTUŁOWA
DEDYKACJA
MAPA
ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ II
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
ROZDZIAŁ VIII
ROZDZIAŁ IX
ROZDZIAŁ X
ROZDZIAŁ XI
ROZDZIAŁ XII
ROZDZIAŁ XIII
ROZDZIAŁ XIV
ROZDZIAŁ XV
ROZDZIAŁ XVI
ROZDZIAŁ XVII
ROZDZIAŁ XVIII
ROZDZIAŁ XIX
ROZDZIAŁ XX
ROZDZIAŁ XXI
PODZIĘKOWANIA
DODATEK: ROZDZIAŁ XIX I PÓŁ
Karta redakcyjna
Dedykuję „Książęcy gambit” wszystkim moim początkowym
czytelnikom i fanom. To dzięki Wam mogła powstać kontynuacja tej
historii.
ROZDZIAŁ I
Następny dzień rozpoczął się nie najgorzej. Damen wstał i zajął się
swoimi obowiązkami. Ogniska zostały zgaszone, namioty zapakowane
na wozy, a żołnierze zaczęli szykować się do drogi. Wiadomość, którą
Laurent pisał wieczorem, pogalopowała na wschód w towarzystwie
konia i jeźdźca.
Obelgi, którymi się przerzucano, były stonowane, nikt też nie
wylądował na ziemi, co w przypadku tej zbieraniny należało uznać za
sukces. Tak przynajmniej myślał Damen, szykując swoje siodło.
Kątem oka zauważył Laurenta, jasnowłosego i w skórzanym stroju
podróżnym. Nie tylko Damen zwrócił uwagę na księcia. Odwracały się
kolejne głowy, zaczęli się nawet gromadzić gapie. Przed Laurentem
stali Lazar i Aimeric. Damen poczuł drgnienie nieokreślonej obawy;
odłożył uprząż, którą się zajmował, i także do nich podszedł.
Aimeric, którego twarz zdradzała każdą emocję, wpatrywał się w
Laurenta z uwielbieniem i lękiem. Wyraźnie dręczyło go, że swoją
nieostrożnością zwrócił na siebie uwagę księcia. Z twarzy Lazara
niewiele dawało się odczytać.
- Wasza Wysokość... proszę o wybaczenie. Zawiniłem. To się już
nie powtórzy. - To były pierwsze słowa, które usłyszał Damen, gdy
znalazł się w zasięgu słuchu. Oczywiście wypowiedział je Aimeric.
- Co cię sprowokowało? - zapytał Laurent takim tonem, jakby
prowadził swobodną pogawędkę.
Dopiero w tym momencie Aimeric z całą mocą uświadomił sobie,
że został rzucony na głęboką wodę.
- To nie było nic ważnego. Ważne jest tylko, że nie miałem racji.
- To nie było nic ważnego? - powtórzył Laurent, który wiedział,
musiał wiedzieć. Spojrzenie błękitnych oczu spoczywało teraz na
Lazarze.
Lazar milczał. Pod jego spokojem kryły się złość i uraza, które
musiał w końcu przełknąć; z niezadowoleniem opuścił wzrok, uznając
swoją porażkę. Damen przyglądał się, jak Laurent samym spojrzeniem
przywołuje Lazara do porządku, i nagle zrozumiał, że książę zamierza
rozegrać to wszystko publicznie. Ukradkiem rozejrzał się wokół
siebie. Obserwowało ich już zbyt wielu żołnierzy.
Musiał wierzyć, że Laurent wie, co robi.
- Gdzie jest kapitan? - zapytał Laurent.
Govarta nie udało się znaleźć od razu. Wysłano po niego Orlanta,
ale ten długo nie wracał. Tak długo, że Damen przypomniał sobie, co
zastał w stajni, i w duchu złożył Orlantowi wyrazy współczucia mimo
wszystkich dzielących ich różnic.
Laurent spokojnie czekał. I czekał. Sprawy zaczynały przybierać
niekorzystny obrót. Stłumione śmiechy zgromadzonych żołnierzy
zaczęły rozchodzić się po całym obozie. Książę chciał się publicznie
rozmówić z kapitanem. Książę został zmuszony, by czekać, aż kapitan
raczy się wreszcie pojawić. Jeden z nich będzie musiał spuścić z tonu i
to będzie niezła rozrywka. To już była niezła rozrywka.
Damen poczuł zimny przypływ okropnych przeczuć. Nie o to mu
chodziło, kiedy zeszłego wieczoru udzielił Laurentowi rady. Im dłużej
książę musiał czekać, tym bardziej cierpiał na tym jego autorytet.
Gdy Govart w końcu się pojawił, podszedł do Laurenta bez
pośpiechu, zapinając po drodze pas z mieczem, demonstracyjnie dając
wszystkim do zrozumienia, że przyczyna jego opóźnienia była czysto
cielesnej natury.
To był ten moment, gdy Laurent powinien przypomnieć o swojej
władzy i przywołać Govarta do porządku, spokojnie i bez uprzedzeń.
Zamiast tego zapytał:
- Czyżbym przeszkodził ci w rżnięciu?
- Nie, już skończyłem. Czego chciałeś? - odparł Govart z obraźliwą
niefrasobliwością.
Dla Damena stało się nagle jasne, że nie wie wszystkiego o układzie
pomiędzy Laurentem a Govartem i że ten drugi nie przejmuje się
perspektywą publicznej sceny, pewien poparcia ze strony regenta.
Zanim Laurent zdążył odpowiedzieć, zbliżył się Orlant, prowadząc
za ramię kobietę w obfitej spódnicy i z długimi, kręconymi
brązowymi włosami. Czyli tym zajmował się Govart. Wśród
obserwujących całą scenę żołnierzy rozległy się szmery.
- Kazałeś mi czekać - powiedział Laurent - aż skończysz płodzić
bachory ze służącą z twierdzy?
- Mężczyzna musi ruchać - stwierdził Govart.
Wszystko było nie tak. Wszystko było zupełnie nie tak. Ta sprawa
była zbyt błaha i osobista, a Govart nie przejmie się werbalną
połajanką. Po prostu go to nie obejdzie.
- Mężczyzna musi ruchać - powtórzył Laurent.
- Wyruchałem ją w usta, nie w cipę - powiedział Govart i dopiero w
tej chwili Damen zobaczył, jak bardzo wszystko idzie nie tak, jak
pewien swojej pozycji jest Govart i jak głęboko zakorzeniona jest jego
antypatia do Laurenta. - Ty masz problem, bo jedynym facetem, który
cię kiedykolwiek kręcił, był twój brat...
Wszelkie nadzieje Damena, że Laurent panuje nad sytuacją,
rozwiały się. Twarz księcia stężała, jego oczy zrobiły się zimne. Z
ostrym szczękiem stali wyciągnął miecz z pochwy.
- Dobądź miecza — powiedział Laurent.
Nie, nie, nie. Damen instynktownie zrobił krok naprzód, ale
natychmiast się zatrzymał. Zacisnął bezsilnie pięści.
Popatrzył na Govarta. Jeszcze nie miał okazji zobaczyć, jak
posługuje się mieczem, ale pamiętał go z ringu jako doświadczonego
wojownika. Laurent był wychowanym w pałacu księciem, który przez
całe życie unikał służby na granicy i nigdy nie atakował przeciwnika
wprost, jeśli mógł to zrobić w okrężny sposób.
Gorzej. Govart mógł liczyć na pełne poparcie regenta, a chociaż
obserwujący ich żołnierze raczej tego nie podejrzewali,
prawdopodobnie dostał wolną rękę, by jeśli nadarzy się odpowiednia
sposobność, pozbyć się księcia na dobre.
Govart wyciągnął miecz. Miało się stać coś niewyobrażalnego:
kapitan gwardii, wyzwany na honorowy pojedynek, zamorduje
następcę tronu na oczach całego oddziału.
Laurent był najwyraźniej dostatecznie arogancki, by stanąć do
walki bez zbroi. Było jasne, że nie wierzy w swoją przegraną, skoro
nie przeszkadzał mu tłum gapiów. Od samego początku nie myślał
jasno. Laurent, niezeszpecony ani jedną blizną, z wypielęgnowanym
ciałem, był przyzwyczajony do pałacowych sportów, w których
przeciwnicy z grzeczności zawsze pozwalali mu wygrywać.
Zabije go - pomyślał Damen, w tym momencie z całą jasnością
widząc przyszłość.
Govart zaatakował z niedbałą swobodą. Stal zgrzytnęła o stal, gdy
miecze zderzyły się gwałtownie, a Damen poczuł, że serce podchodzi
mu do gardła. Nie chciał doprowadzić do takiej sytuacji, takiego końca,
nie do tego... Ale w tym momencie walczący odskoczyli od siebie, a
Damenowi gwałtownie przyspieszył puls. Laurent uszedł z życiem z
pierwszej wymiany ciosów. Z drugiej także. Po trzeciej był, uparcie i
niespodziewanie, nadal żywy i obserwował przeciwnika chłodnym,
taksującym spojrzeniem.
Dla Govarta było to nie do przyjęcia - im dłużej Laurent pozostawał
niedraśnięty, tym bardziej kłopotliwa stawała się sytuacja kapitana,
ponieważ miał nad księciem przewagę pod względem siły, wzrostu i
lat doświadczenia, a ponadto był zawodowym żołnierzem. Tym razem
nie pozwolił Laurentowi na odpoczynek, tylko wyprowadzał jeden
szybki i brutalny atak za drugim.
Laurent bronił się przed nimi, minimalizując wysiłek delikatnych
nadgarstków dzięki wyjątkowej technice, która wykorzystywała siłę
przeciwnika zamiast się jej przeciwstawiać. Damen przestał się
krzywić i przyglądać się patrzeć uważnie.
Laurent walczył tak samo, jak mówił. Prawdziwe
niebezpieczeństwo kryło się w jego umyśle - każde posunięcie było z
góry zaplanowane. Jednocześnie nie był przewidywalny, ponieważ w
walce, podobnie jak we wszystkim, co robił, pod jednymi zamiarami
skrywał inne i zdarzały się momenty, w których pozornie
powtarzalny wzorzec nagle okazywał się czymś zupełnie odmiennym.
Damen nauczył się już rozpoznawać oznaki pomysłowych podstępów
Laurenta. Govart nie. Przekonawszy się, że nie może zbliżyć się do
przeciwnika tak łatwo, jak się spodziewał, zrobił coś, przed czym
Damen przestrzegłby go w pierwszej kolejności. Wpadł w złość. To był
błąd. Jeśli Laurent miał jakiś szczególny talent, polegał on właśnie na
doprowadzaniu przeciwnika do furii i wykorzystywaniu tego na swoją
korzyść.
Laurent powstrzymał kolejny atak Govarta ze swobodnym
wdziękiem, wykorzystując wyjątkowo verańską paradę, która
sprawiła, że Damen nabrał ochoty, by sięgnąć po miecz.
Wściekłość i niedowierzanie teraz już wyraźnie wpływały na
sposób walki Govarta. Popełniał podstawowe błędy, tracił
niepotrzebnie siły i atakował z nieodpowiedniej strony. Laurent nie
był dostatecznie silny fizycznie, by przyjąć bezpośrednio na miecz
którykolwiek z ciosów Govarta. Musiał ich unikać lub parować je w
skomplikowany sposób, wykorzystując ukośne riposty i zmiany
położenia.
Gdyby któryś z ciosów Govarta dosięgnął celu, byłby śmiertelny.
Ale żaden nie był w stanie. Damen patrzył, jak Govart robi
wściekłe, szerokie zamachy. Nie wygra tej walki, jeśli w złości będzie
popełniać głupie błędy. To stawało się jasne dla wszystkich
obserwujących ich żołnierzy.
Oczywiste zaczęło stawać się też coś jeszcze. W przeciwieństwie do
tego, co mówił jego wuj, Laurent wcale nie zmarnował darów, którymi
obdarzył go los, i robił doskonały użytek z idealnych proporcji ciała,
dobrego zmysłu równowagi i świetnej koordynacji. Oczywiście na
pewno miał okazję uczyć się od najlepszych mistrzów, ale żeby
osiągnąć taki poziom umiejętności, musiał trenować ciężko i to od
dawna, od bardzo młodego wieku.
To już nawet nie był pojedynek. To była lekcja polegająca na
skrajnym publicznym upokorzeniu. Jednak tym, który dawał tę lekcję
- tym, który bez wysiłku deklasował przeciwnika - nie był Govart.
- Podnieś miecz — powiedział Laurent za pierwszym razem, gdy
Govart stracił broń.
Na prawej ręce Govarta pojawiła się długa czerwona linia. Został
zepchnięty do tyłu o sześć kroków, a jego pierś unosiła się szybko i
gwałtownie. Powoli podniósł miecz, nie spuszczając wzroku z
Laurenta.
Skończyły się błędy popełniane z powodu zaślepienia złością,
skończyły się ataki z niewłaściwej stopy i zamachy na oślep.
Konieczność wymusiła na Govarcie zrewidowanie opinii o
przeciwniku i wykorzystanie wszystkich wyuczonych umiejętności
szermierczych. Gdy tym razem doszło do zwarcia, Govart walczył na
serio. Nie uczyniło to żadnej różnicy. Laurent walczył z chłodną,
niezmordowaną determinacją i wynik wydawał się już przesądzony.
Tym razem strużka krwi pociekła po nodze Govar- ta, a jego miecz
ponownie znalazł się na trawie.
- Podnieś miecz - powiedział znowu Laurent.
Damen przypomniał sobie Auguste’a - siłę, która na wiele godzin
zatrzymała natarcie i na której załamywały się kolejne fale żołnierzy.
Teraz patrzył, jak walczy jego młodszy brat.
- Myślałem, że to niedołęga — powiedział jeden z ludzi regenta.
- Myślisz, że go zabije? — zastanawiał się inny.
Damen znał odpowiedź na to pytanie. Laurent nie zamierzał zabić
przeciwnika. Zamierzał go złamać. Tutaj, na oczach wszystkich.
Być może Govart wyczuwał zamiary Laurenta, ponieważ gdy za
trzecim razem stracił miecz, coś w nim pękło. Pogwałcenie zasad
rządzących pojedynkiem było lepsze od upokarzającej, rozciągniętej w
czasie porażki, więc nie próbował już nawet odzyskać broni, tylko po
prostu zaszarżował. Jego plan nie był skomplikowany: jeśli uda mu się
powalić przeciwnika, wygra. Nikt nie będzie miał czasu
interweniować. Jednakże Laurent miał dostatecznie dobry refleks, by
zareagować.
Uniósł ostrze i wbił je w ciało Govarta - nie w brzuch ani pierś, ale
w ramię. Płytkie cięcie nie wystarczyłoby, żeby zatrzymać potężnego
mężczyznę, więc Laurent zaparł się rękojeścią o własne ramię i
wykorzystał cały ciężar ciała, by wbić miecz głębiej i unieruchomić
przeciwnika. To był manewr wykorzystywany podczas polowania na
dzika - włócznia raniła zwierzę, ale nie zabijała go na miejscu. Aby
tego dokonać, trzeba było zaprzeć się drzewcem o ramię i trzymać
przyszpilonego odyńca na odległość.
Dzikowi czasem udawało się uwolnić lub złamać włócznię, ale
Govart był człowiekiem, który właśnie został przeszyty mieczem,
więc upadł na kolana. Widać było, że Laurent musiał mocno napiąć
mięśnie i ścięgna, by wyciągnąć broń.
- Rozbierzcie go - powiedział Laurent. — Zabierzcie mu konia i
rzeczy. Wyrzućcie go z twierdzy. Dwie mile na zachód jest wieś. Jeśli
będzie mu naprawdę zależało, zdoła tam dotrzeć.
Powiedział to spokojnie, w całkowitej ciszy, zwracając się do dwóch
ludzi regenta, którzy bez cienia wahania posłuchali rozkazów. Nikt
inny się nie ruszył.
Nikt inny. Damen, który miał wrażenie, że budzi się ze snu,
rozejrzał się wokół po zgromadzonych żołnierzach. Najpierw
popatrzył na ludzi księcia, spodziewając się, że zareagowali na tę
walkę podobnie jak on, ale na ich twarzach malowały się satysfakcja i
całkowity brak zaskoczenia. Zrozumiał, że nikt z nich nie brał pod
uwagę porażki księcia.
Reakcje ludzi regenta były bardziej zróżnicowane. Po żołnierzach
widać było zarówno satysfakcję, jak i rozbawienie -
najprawdopodobniej podobało im się takie widowisko, podziwiali
popis umiejętności. W ich zachowaniu widać było cień czegoś jeszcze,
a Damen wiedział, że są to ludzie, którzy utożsamiają autorytet z siłą.
Skoro książę potrafił się nią wykazać, być może zaczęli myśleć inaczej
o nim i jego urodziwej twarzy.
To Lazar przerwał ogólny bezruch, rzucając Laurentowi kawałek
szmaty. Laurent złapał ją i wytarł miecz tak, jak kuchcik mógłby
wytrzeć nóż do filetowania. Schował broń do pochwy i rzucił na
ziemię szmatę, która teraz była czerwona.
Książę zwrócił się do zgromadzonych donośnym głosem:
- Zwieńczeniem trzech dni nieudolnego dowodzenia była obraza
honoru mojego rodu. Mój wuj z pewnością nie wiedział, co kryje się w
sercu wyznaczonego przez niego kapitana. Gdyby wiedział, zakułby go
w dyby, a nie powierzał mu dowodzenia gwardią. Jutro rano nastąpią
zmiany. Dzisiaj będziemy jechać w szybszym tempie, by nadrobić
stracony czas.
Ciszę zastąpił gwar, gdy rozchodzący się żołnierze zaczęli
rozmawiać między sobą. Laurent obrócił się na pięcie, by zająć się
innymi sprawami, ale po drodze zatrzymał się koło Jorda i przekazał
mu odznakę kapitana. Położył dłoń na ramieniu Jorda i powiedział coś
na tyle cicho, by jego słów nie usłyszał nikt postronny. Nowy kapitan
skinął głową i zaczął wydawać rozkazy.
Było po wszystkim. Z ramienia Govarta płynęła krew, plamiąc na
czerwono koszulę, zanim mu ją odebrano. Bezwzględne rozkazy
Laurenta zostały wykonane co do joty.
Lazar, który rzucił Laurentowi szmatę do wytarcia miecza, nie
wyglądał, jakby zamierzał znowu ob- mawiać księcia. Wręcz
przeciwnie - spojrzenie, jakim obdarzał teraz Laurenta, nieodparcie
kojarzyło się Damenowi z Torveldem. Damen zmarszczył brwi.
Jego własna reakcja w dziwny sposób wytrąciła go z równowagi.
Chodziło głównie o to, jak bardzo to wszystko było nieoczekiwane.
Nie wiedział tego o Laurencie - nie wiedział, że książę trenował na
tyle ciężko, by być zdolnym do czegoś takiego. Nie był pewien
dlaczego, ale miał wrażenie, że właśnie zmieniło się coś bardzo
ważnego.
Brązowowłosa kobieta zebrała obfitą spódnicę, podeszła do Govarta
i splunęła na ziemię koło niego. Damen jeszcze bardziej zmarszczył
brwi.
Przypomniał sobie radę, którą usłyszał kiedyś od ojca: nigdy nie
spuszczaj z oczu rannego odyńca. Kiedy już ranisz zwierzynę na
polowaniu, musisz walczyć z nią tak długo, aż dokonasz dzieła.
Raniony dzik jest najniebezpieczniejszym ze wszystkich zwierząt.Ta
myśl nie dawała mu spokoju.
Droga do Nesson- Eloy nie była ani długa, ani trudna, ale kiedy
dotarli na przedmieścia, musieli zostawić konie. Przywiązali je przy
drodze, ze świadomością, że najprawdopodobniej rano już ich nie
zastaną, jako że ludzka natura pozostawała niezmienna. Jednak było to
konieczne. Otaczające twierdzę gospodarstwa ustąpiły miejsca miastu
Nesson- Eloy, które rozrastało się u wylotu górskiego szlaku i było
plątaniną gęstej zabudowy i brukowanych ulic. Stukot kopyt na bruku
obudziłby wszystkich. Laurentowi zależało zaś na ciszy i dyskrecji.
Twierdził, że zna miasto, ponieważ położona niedaleko twierdza była
często wykorzystywana jako przystanek w drodze z Arles do
Acquitartu. Prowadził ich pewnie, trzymając się mniejszych, słabo
oświetlonych ulic.
Ostatecznie jednak środki ostrożności na niewiele się zdały.
- Jesteśmy śledzeni - powiedział Damen.
Szli wąską ulicą, którą od góry osłaniały balkony i tarasy z drewna i
kamienia, tworzące gdzieniegdzie pełne sklepienie.
— Skoro jesteśmy śledzeni, to znaczy, że nie wiedzą, dokąd idziemy
— stwierdził Laurent.
Skręcił w uliczkę, niemal niewidoczną pod występami wyższych
pięter kamienic, a potem w kolejną.
Właściwie nie była to ucieczka, ponieważ śledzący ich ludzie
trzymali się na dystans i zdradzali swoją obecność tylko
okazjonalnymi przytłumionymi dźwiękami. W dzień, gdy miasto było
zasnute dymem z palenisk, pełne życia i głosów, gra toczyłaby się
wśród tłumów i dodatkowych utrudnień dla ścigających. W nocy
wszystko zwracało uwagę. Na ciemnych ulicach było niewiele
przechodniów, a Laurent i Damen rzucali się w oczy.
Ludzie, którzy ich śledzili - bo na pewno nie był to jeden człowiek -
mieli ułatwione zadanie, niezależnie od tego, jak bardzo kluczył
Laurent. Nie dawali się zgubić.
- To się robi irytujące — stwierdził Laurent. Zatrzymał się przed
drzwiami z namalowanym kolistym symbolem. - Nie mamy czasu na
zabawę w kotka i myszkę. Zamierzam spróbować twojego sposobu.
- Mojego sposobu? — zdziwił się Damen. Kiedy poprzednio widział
ten symbol, zza oznaczonych nim drzwi wyłonił się Govart.
Laurent uniósł pięść i zastukał, a potem spojrzał na Damena.
- Zakładam, że tak należy postępować? Nie mam pojęcia, jak
wygląda zwyczajowa procedura. To twoja specjalność, nie moja.
Klapka wizjera w drzwiach odsunęła się. Laurent uniósł złotą
monetę, wizjer zatrzasnął się, a w następnej chwili dał się słyszeć
zgrzyt otwieranych zasuw. Drzwi uchyliły się, a ze środka buchnął
zapach perfum. Zobaczyli młodą kobietę z włosami
wyszczotkowanymi tak, że aż lśniły. Przyjrzała się monecie trzymanej
przez Laurenta, a potem spojrzała na Damena; mruknęła coś o jego
rozmiarach i dodała z udawanym onieśmieleniem, że zaraz pójdzie po
właścicielkę. Damen i Laurent przekroczyli próg i znaleźli się w
przesyconym wonnościami burdelu.
- To nie jest moja specjalność - oznajmił z naciskiem Damen.
Z sufitu na cienkich łańcuszkach zwisały miedziane lampy, a ściany
pokryte były jedwabnymi draperiami. Pachniało mdlącą słodyczą
kadzideł, przez którą przebijała się stłumiona woń chalis. Na podłodze
leżał dywan, tak gruby, że tonęły w nim stopy. W pomieszczeniu, do
którego zostali zaprowadzeni, nie było zwykle kładzionych na
podłodze verańskich materacy z piętrzącymi się na nich poduszkami,
tylko cały ciąg niskich kanap z rzeźbionego ciemnego drewna.
Dwie z nich były zajęte, ale (na szczęście) nie przez zaabsorbowane
sobą pary, a trzy pracujące tu kobiety. Laurent przeszedł przez pokój,
zajął miejsce na jednej z pustych kanap i przybrał swobodną pozę.
Damen, z dużo większą rezerwą, usiadł na drugim jej końcu. Cały czas
myślał o śledzących ich ludziach, którzy albo czekali na ulicy i
obserwowali drzwi, albo w każdej chwili mogli wpaść do wnętrza
burdelu. Do głowy przychodziły mu coraz bardziej idiotyczne wersje
rozwoju wydarzeń.
Laurent przyglądał się kobietom. Nie można było powiedzieć, żeby
robił wielkie oczy, ale w jego spojrzeniu z pewnością kryło się coś
szczególnego. Damen zrozumiał, że dla Laurenta to zupełnie nowe i
całkowicie zakazane doświadczenie. Poczucie absurdalności tej
sytuacji stało się jeszcze silniejsze, gdy nagle z całą mocą uświadomił
sobie, że towarzyszy cnotliwemu następcy tronu Vere podczas jego
pierwszej wizyty w burdelu.
Z głębi domu słychać było odgłosy spółkowania.
Jedną z trzech przebywających w pokoju kobiet była ta z lśniącymi
włosami, która powitała ich przy wejściu; druga, brunetka, swobodnie
pieściła trzecią, blondynkę w rozsznurowanej sukni. Odsłonięte sutki
blondynki były różowe i nabrzmiałe pod poruszającymi się leniwie
kciukami brunetki.
- Siedzicie bardzo daleko — zauważyła blondynka.
- No to się rusz - odparł Laurent.
Blondynka wstała. Brunetka poszła w jej ślady i zbliżyła się do
Laurenta. Jasnowosa usiadła koło Damena, który kątem oka widział
także jej koleżankę i był ciekawy, jak Laurent poradzi sobie z jej
zalotami. Okazało się jednak, że sam ma co robić - jeśli można było
tak to ująć. Blondynka miała piegi na nosie i bardzo różowe usta, a jej
sukienka była rozsznurowana od szyi aż do pępka. Odsłonięte piersi
były kształtne i białe, jaśniejsze niż reszta jej skóry, poza miejscem,
gdzie tworzyły się na nich dwa miękkie pąki. Sutki miały dokładnie
ten sam odcień różu co usta dziewczyny. To była farba.
- Czy mogę jakoś umilić ci oczekiwanie, wasza miłość? — zapytała.
Damen otworzył usta, żeby odmówić, ponieważ myśli zaprzątała
mu niepewna sytuacja, w jakiej się znaleźli, śledzący ich mężczyźni, a
także siedzący obok Laurent. Pamiętał też, ile czasu minęło, odkąd był
z kobietą.
— Rozsznuruj mu kaftan - polecił Laurent.
Blondynka przeniosła spojrzenie z Damena na Laurenta. Damen
także na niego popatrzył. Laurent pozbył się towarzyszącej mu
kobiety bez słowa, być może pojedynczym skinieniem palca.
Elegancki i odprężony, przyglądał się im teraz leniwie.
Sytuacja robiła się znajoma. Damen poczuł, że puls mu przyspiesza,
przypomniał sobie ławkę w ogrodowej altanie i chłodny głos Laurenta
udzielającego precyzyjnych instrukcji: „Używaj tylko języka”, a także
„Przyłóż się bardziej”.
Damen złapał blondynkę za nadgarstek. Nie będzie powtórki z
tamtego „pokazu”. Palce dziewczyny zdążyły już rozplątać tasiemki i
odsłonić złotą obrożę pod ciemną, kosztowną tkaniną kaftana.
— Jesteś... jego nałożnikiem? — zapytała.
- Mogę zamknąć ten pokój - rozległ się głos starszej kobiety z
lekkim vaskijskim akcentem. — Jeśli panowie sobie życzą, będziecie
mogli bez przeszkód cieszyć się wdziękami moich dziewcząt.
- Ty jesteś właścicielką? - zapytał Laurent.
- Tak. To ja rządzę w tym małym przybytku - potwierdziła.
Laurent wstał z kanapy.
— Skoro płacę złotem, to ja tu rządzę.
Kobieta dygnęła nisko i opuściła wzrok.
- Wedle życzenia - powiedziała i dodała po krótkim wahaniu: -
Wasza Wysokość. Zapewniamy oczywiście pełną dyskrecję i
milczenie.
Złote włosy, wytworny strój i ta twarz - to jasne, że został
rozpoznany. Wszyscy w mieście zapewne wiedzieli już, kto obozuje
przy twierdzy. Słowa właścicielki sprawiły, że jednej z dziewczyn
wyrwał się okrzyk zaskoczenia — najwidoczniej, podobnie jak jej
koleżanki, nie miała takiej zdolności kojarzenia faktów. Damen został
uraczony widokiem dziwek z Nesson- Eloy niemalże padających na
twarz, by powitać następcę tronu.
- Chcę dostać pokój dla siebie i mojego niewolnika - oznajmił
Laurent. - Na tyłach budynku. Z łóżkiem, zasuwą w drzwiach i oknem.
Nie potrzebujemy towarzystwa. Jeśli spróbujesz przysłać nam którąś z
dziewczyn, przekonasz się w niemiły sposób, że nie lubię się dzielić.
- Oczywiście, Wasza Wysokość — powiedziała właścicielka.
Wzięła lichtarz ze świecą i poprowadziła ich na tył starego
budynku. Damen nie zdziwiłby się, gdyby zamierzała wyrzucić
jakiegoś innego klienta, żeby zrobić Laurentowi miejsce, ale pokój,
który spełniał podane wymagania, był akurat pusty. Na jego
umeblowanie składały się niska skrzynia pokryta poduszkami, łoże z
kotarami i dwie lampy. Poduszki były obciągnięte czerwonym
aksamitem, wytłaczanym w wypukłe wzory. Właścicielka zamknęła za
sobą drzwi, zostawiając ich samych.
Damen przesunął zasuwę i na wszelki wypadek zastawił drzwi
skrzynią. Pokój rzeczywiście miał okno. Było małe i zabezpieczone
osadzoną w ścianie metalową kratą.
Laurent przyglądał się temu, skonsternowany.
- Nie o to mi chodziło.
- Zaprawa jest stara — powiedział Damen. - Czekaj. - Złapał za kratę
i pociągnął. Po bokach posypały się kawałki zaprawy, ale to nie
wystarczyło, by wyjąć ją z framugi. Zmienił uchwyt, stanął pewniej i
zaparł się ramieniem.
Przy trzeciej próbie krata ustąpiła. Okazała się zaskakująco ciężka.
Damen położył ją ostrożnie na podłodze. Gruby dywan stłumił
dźwięk, podobnie jak wcześniej, kiedy Damen przesuwał po nim
skrzynię.
- Ty pierwszy - powiedział do Laurenta, który się w niego
wpatrywał. Książę sprawiał wrażenie, jakby zamierzał coś powiedzieć,
ale ostatecznie tylko skinął głową, podciągnął się do okna i bezgłośnie
wyskoczył na zewnątrz. Damen poszedł w jego ślady.
Znajdowali się w zaułku za burdelem. Przemknęli pod niskimi
okapami budynków i znaleźli wilgotną szczelinę między dwoma
domami, przez którą dało się przecisnąć. Gdy zbiegali po krótkich
schodach, ich cichym krokom nie towarzyszyło żadne echo. Siedzący
ich ludzie nie otoczyli całego budynku. Zgubili pościg.
W ten sposób zaczął się trzeci pościg tej wyjątkowo męczącej nocy.
Tak właściwie było już rano. Dwa tygodnie pochylania się nad
mapami w namiocie Laurenta sprawiły, że Damen doskonale wiedział,
którą wąską drogę przez góry wybierze posłaniec - i jak łatwo byłoby
go zabić na tym mało uczęszczanym, krętym szlaku. Ścigający
posłańca dwaj mężczyźni prawdopodobnie także to wiedzieli i
zamierzali go dogonić, zanim znajdzie się po drugiej stronie pasma
górskiego.
Charls miał naprawdę dobrego konia. Dogonienie jeźdźców na
długim dystansie nie było trudne, jeśli się wiedziało, co robić — nie
wolno było jechać tak szybko, jak się dało. Należało przyjąć stałe
tempo, które koń był w stanie wytrzymać, i mieć nadzieję, że ludzie,
których się ściga, zmęczą swoje wierzchowce galopem już na początku
drogi lub też że mają gorsze konie. Byłoby łatwiej, gdyby Damen znał
swojego konia i wiedział dokładnie, czego może się po nim
spodziewać, ale gniadosz należący do kupca Charls a poruszał się w
dobrym tempie, potrząsał muskularną szyją i pokazywał, że jest
zdolny do wszystkiego.
W miarę jak zbliżali się do gór, teren stawał się bardziej skalisty. Po
obu stronach wyrastały coraz większe granitowe głazy, jakby kości
ziemi wyłaziły spod warstwy gleby. Jednakże droga była równa,
przynajmniej tutaj, bliżej miasta - żadne odłamki granitu nie groziły
koniowi okaleczeniem lub potknięciem.
Początkowo Damen miał szczęście. Słońce nie dotarło jeszcze do
najwyższego punktu na niebie, gdy dogonił dwóch mężczyzn. Miał
szczęście, że wybrał właściwą drogę. Miał szczęście, że oni nie
oszczędzali swoich pokrytych potem wierzchowców i że na jego
widok nie rozdzielili się ani nie próbowali poganiać zmęczonych koni,
tylko zawrócili i zaczekali, gotowi do walki. Miał szczęście, że nie
mieli łuków.
Gniady wałach był koniem należącym do kupca, bez przygotowania
bojowego, więc Damen nie oczekiwał od niego, że potrafiłby
zaszarżować na ostre, machające miecze i się przy tym nie spłoszyć.
Dlatego też w ostatniej chwili skręcił. Dwaj mężczyźni byli bandytami,
a nie żołnierzami - umieli jeździć konno i używać mieczy, ale
robienie jednego i drugiego jednocześnie sprawiało im pewne
trudności - także na szczęście dla Damena. Pierwszy jeździec, trafiony
ciosem, spadł z konia i już nie wstał. Drugi stracił miecz, ale nie dał się
wysadzić z siodła i zdołał zawrócić konia, by uciec galopem.
A przynajmniej próbować ucieczki. Damen wjechał w jego konia,
co spłoszyło oba wierzchowce. Damen utrzymał się w siodle, jego
przeciwnik już nie. Spadł na ziemię, ale w odróżnieniu od swojego
towarzysza zdołał się szybko podnieść i ponownie rzucić do ucieczki
— tym razem w bok od drogi. Ktokolwiek go wynajął, nie zapłacił mu
dostatecznie dużo, żeby mężczyzna chciał zostać i walczyć w sytuacji,
gdy od początku nie miał dostatecznej przewagi.
Damen stanął przed wyborem. Mógł zostawić sprawy swojemu
biegowi. Właściwie wystarczyłoby, żeby przegonił konie. Zanim
mężczyźni zdołają je znaleźć — o ile w ogóle im się to uda — posłaniec
znajdzie się na tyle daleko, że to, czy spróbują go dalej ścigać, nie
będzie miało najmniejszego znaczenia. Jednakże Damen miał
przeczucie, że natrafił na trop poważniejszej intrygi; potrzeba
dowiedzenia się, o co tu dokładnie chodzi, była zbyt silna.
Dlatego też postanowił kontynuować pościg. Gdyby próbował
jechać konno po tak skalistym, nierównym terenie, ryzykowałby
połamanie nóg wierzchowca, więc zeskoczył na ziemię. Mężczyzna
uciekał przez dłuższą chwilę, zanim Damen zdołał go dogonić pod
jednym z rzadko rosnących, rosochatych drzew. Tam mężczyzna
spróbował bez większego powodzenia rzucić kamieniem w Damena
(który zrobił unik), a potem odwrócił się i zaczął uciekać dalej. Nie
ubiegł jednak daleko, bo na granitowym piargu skręcił kostkę i upadł
na ziemię. Damen podniósł go siłą.
- Kto cię wysłał?
Mężczyzna milczał. Jego ziemista skóra pobladła ze strachu. Damen
zastanowił się, jak najskuteczniej skłonić go do mówienia.
Uderzenie przechyliło głowę mężczyzny na bok; z rozciętej wargi
pociekła krew.
- Kto cię wysłał? - powtórzył Damen.
- Puść mnie — powiedział mężczyzna. — Puść mnie, to może jeszcze
zdążysz uratować księcia.
- Jego nie trzeba ratować przed bandytami - odparł Damen. -
Szczególnie jeśli są tak nieudolni jak ty i twój kompan.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. W następnej chwili Damen
uderzył nim o drzewo tak mocno, że zęby tamtego zagrzechotały.
- Gadaj, co wiesz - polecił.
Kiedy mężczyzna zaczął mówić, Damen zrozumiał, że wcale nie
miał szczęścia. Popatrzył w górę, na pozycję słońca, a potem rozejrzał
się po rozległej, pustej okolicy. Znajdował się o pół dnia jazdy szybkim
tempem od Nesson, a jego koń nie był już wypoczęty.
Zaczekam na ciebie przez jeden dzień w Nesson - powiedział
Laurent. Damen wiedział, że się spóźni.
ROZDZIAŁ VIII
Nie pojawili się w Breteau jako pierwsi. Lord Touars wysłał oddział
żołnierzy, którzy mieli ochraniać to, co pozostało, a także pochować
lub spalić ciała, by uniknąć wybuchu zarazy i nie przyciągać
padlinożerców.
To był nieduży oddział, a jego członkowie ciężko pracowali.
Wszystkie chaty, stodoły i inne budynki gospodarcze zostały
sprawdzone w poszukiwaniu ocalałych. Nieliczni, których udało się
znaleźć, zostali zabrani do namiotu lekarza.
Powietrze było przesiąknięte zapachem palonego drewna i słomy,
ale ogień się nie rozprzestrzeniał. Pożary zostały ugaszone. Doły były
już częściowo wykopane.
Wzrok Damena przesuwał się po opuszczonych chatach, złamanym
drzewcu włóczni sterczącym z nieruchomej sylwetki na ziemi,
pozostałościach biesiady i przewróconych kubkach wina. Wieś
walczyła z napastnikami. Tu i ówdzie można było dostrzec zabitych
Veran, którzy nadal trzymali motyki, kamienie, nożyce do strzyżenia
owiec lub inne improwizowane bronie, jakie wieśniacy mogli mieć
pod ręką.
Ludzie Laurenta okazali szacunek, pracując ciężko i w milczeniu.
Metodycznie zbierali ciała, obchodząc się z nimi łagodniej, jeśli
zabitym było dziecko. Wydawało się, że nie pamiętają, kim jest
Damen. Dostawał takie same zadania jak oni i pracował u ich boku.
Czuł się skrępowany, miał świadomość, że jest tu intruzem, a jego
obecność uchybia szacunkowi dla poległych. Zobaczył, że Lazar
przykrywa płaszczem ciało kobiety i wykonuje nad nim pożegnalny
gest, tak jak to było w zwyczaju na południu. Aż do kości przenikała go
świadomość, jak bezbronne było to miejsce.
Powtarzał sobie, że był to odwet za napad na Akielos. Oko za oko.
Rozumiał nawet, jak i dlaczego mogło do tego dojść.
Atak na akielońską wieś wymagał reakcji, ale verańskie garnizony
na granicy były zbyt silne. Nawet sam Theomedes, ze wsparciem
wszystkich kyrosów, nie rzuciłby wyzwania Ravenel. Ale mniejszy
oddział akielońskich żołnierzy mógł przekroczyć granicę w punkcie
pomiędzy dwiema twierdzami, wedrzeć się w głąb Vere, znaleźć
niebronioną wieś i ją zniszczyć.
Laurent podszedł do niego.
- Niektórzy przeżyli — powiedział. - Chciałbym, żebyś ich
przesłuchał.
Damen pomyślał o praczce, z którą się szamotał.
- Nie powinienem...
- To Akielończycy - wyjaśnił krótko Laurent.
Damen odetchnął głęboko. Nie podobało mu się to ani trochę.
- Gdyby Veranie zostali schwytani po takim ataku na wieś w
Akielos, zostaliby straceni - powiedział ostrożnie.
- Zostaną straceni - odparł Laurent. - Sprawdź, co wiedzą o ataku w
Akielos, który był przyczyną tego najazdu.
Damen spodziewał się, że akieloński więzień będzie skuty, jednak
gdy podszedł do posłania w ciemnym wnętrzu chaty, przekonał się, że
żadne zabezpieczenia nie były potrzebne. Mężczyzna był
półprzytomny, oddychał głośno, a rana na jego brzuchu została
opatrzona. Nie było jednak szans, by mogła się zagoić.
Damen usiadł przy posłaniu. Nieznany mu mężczyzna miał gęste,
kręcone, ciemne włosy, a także ciemne oczy z długimi rzęsami. Włosy
były posklejane od potu, który pokrywał też czoło. Oczy miał otwarte
i przyglądał się Damenowi.
Damen zapytał w ojczystym języku:
- Czy możesz mówić?
Mężczyzna odetchnął z nieprzyjemnym rzężeniem.
- Jesteś Akielończykiem - powiedział.
Był młodszy, niż Damen w pierwszej chwili sądził. Miał jakieś
dziewiętnaście albo dwadzieścia lat.
- Jestem Akielończykiem — przyznał Damen.
- Czy... odbiliśmy tę wieś?
Ten człowiek zasługiwał na szczerość. Był rodakiem Damena i leżał
na łożu śmierci.
- Służę księciu Vere - powiedział Damen.
- Przynosisz hańbę swojej krwi - oznajmił żołnierz głosem ciężkim
od nienawiści. Włożył w te słowa całą siłę, jaka mu jeszcze pozostała.
Damen poczekał, aż spazm bólu, który ogarnął rannego, przejdzie, a
oddech znów podejmie ciężki rytm, jaki słyszał wcześniej, wchodząc
do chaty. Potem zapytał:
- Czy ten atak został sprowokowany najazdem w Akielos?
Znowu cięższy oddech.
- Czy twój verański pan kazał ci o to zapytać?
- Tak.
- Powiedz mu... że jego tchórzliwy najazd w Akielos zabił mniej niż
my. — W tych słowach brzmiała duma.
Gniew nie był do niczego przydatny. Nadciągnął całą falą, więc
przez długą chwilę Damen nie odzywał się, patrzył tylko nieruchomo
na umierającego mężczyznę.
- Gdzie miał miejsce tamten atak?
Mężczyźnie wyrwało się coś, co przypominało pełen goryczy
śmiech. Damen uznał, że nie usłyszy nic więcej, ale po chwili padło:
- Tarasis.
- Zrobili to bandyci z górskich klanów?
Tarasis leżało u podnóża gór.
- Byli opłaceni.
- Czy przyjechali zza gór?
- Co to obchodzi... twojego pana?
- Stara się powstrzymać tego, który zaatakował Tarasis.
- Tak ci powiedział? Kłamie.To Veranin. On... wykorzysta cię do
własnych celów, tak jak wykorzystuje cię teraz, przeciwko twoim
pobratymcom.
Słowa padały z coraz większym trudem. Damen przyjrzał się
wymęczonej twarzy, przesiąkniętym potem włosom. Odezwał się
innym tonem:
- Jak masz na imię?
- Naos.
- Czy walczyłeś w oddziałach Makedona? - Damen zauważył pas
naznaczony nacięciami. - On zawsze niechętnie przyjmował rozkazy,
nawet od Theomedesa. Ale zawsze był lojalny wobec swoich ludzi.
Musiał uznać, że spotkała ich ogromna niesprawiedliwość, skoro
zdecydował się złamać przymierze zawarte przez Kastora.
— Kastor to fałszywy król — odpowiedział Naos. - Damianos...
powinien był zostać władcą. On był księciobójcą. On wiedział, jacy są
Veranie. To kłamcy. Oszuści. On nigdy... nie pchałby się do ich łożnic...
tak jak zrobił to Kastor.
— Masz rację — powiedział po dłuższej chwili Damen. — No cóż,
Naosie, Vere mobilizuje swoje oddziały. Niewiele już można zrobić, by
powstrzymać wojnę, której pragniesz.
— Niech przyjdą... verańscy tchórze, kryjący się w twierdzach...
bojący się otwartej walki... Niech wyjdą stamtąd... a my ich
usieczemy... tak jak na to zasługują.
Damen nic nie odpowiedział, myślał tylko o bezbronnej wsi, w
której się znajdowali, teraz już milczącej i nieruchomej. Został z
Naosem, dopóki nie ucichł rzężący oddech. Potem podniósł się,
wyszedł z chaty, przeszedł przez wieś i wrócił do verańskiego
obozowiska.
ROZDZIAŁ XII
Nie mieli godziny. Mieli zaledwie połowę tego czasu. Nie było też
żadnego ostrzeżenia - Touars liczył, że dzięki elementowi zaskoczenia
zniweluje przewagę, jaką siłom Laurenta dawała pozycja.
Jednakże Damen widział już wcześniej, jak Veranie lekceważą
toczące się negocjacje, i był na to przygotowany, zaś Laurenta
oczywiście trudniej było zaskoczyć, niż większość ludzi mogłaby
przypuszczać.
Początkowe manewry, tak jak zawsze, były płynne i geometryczne.
Zagrały trąbki i ruszyła pierwsza fala: Touars starał się otworzyć drugi
front i napotkał konnicę Laurenta szarżującą na niego na wprost.
Damen wydawał rozkazy: utrzymać równe tempo. Od utrzymania
szyku zależało wszystko, ich formacja nie mogła się rozpaść w
ferworze szarży Ludzie Laurenta jechali galopem, ściągając wodze,
chociaż konie potrząsały łbami i rwały się do cwału. Tętent kopyt
wypełniał uszy i stawał się coraz głośniejszy, krew szumiała w żyłach,
napięcie przypominało iskrę wywołującą pożar stepu. Utrzymać
tempo.
Impet zderzenia przywodził na myśl głazy spadające z lawiną pod
Nesson. Damen poczuł znajomy dreszcz napięcia towarzyszący nagłej
zmianie skali, gdy panoramę widoczną podczas szarży zastąpił widok
ciał zderzających się z metalem, koni i ludzi wpadających na siebie z
pełnym impetem. Nie dało się usłyszeć niczego poza wrzaskami ludzi i
łoskotem, szyk po obu stronach skręcił i wszystko wskazywało na to,
że zaraz się załamie, równe szeregi i wzniesione pionowo chorągwie
zastąpiła skłębiona masa walczących ciał. Konie potykały się i
odzyskiwały równowagę; inne upadały, przeszyte mieczami lub
włóczniami.
Nie zatrzymujcie się, żeby walczyć z pierwszą linią wroga —
powiedział Damen. Zabijał, jego miecz kosił ludzi, tarcza i koń
stanowiły taran pozwalający mu przedzierać się coraz dalej i dalej,
czystą siłą otwierający przejście dla żołnierzy jadących za nim. Kolo
niego ktoś upadł z gardłem przeszytym włócznią. Po lewej rozległ się
koński kwik, a wierzchowiec Rocherta przewrócił się na ziemię. Przed
Damenem przeciwnicy metodycznie padali, padali i padali.
Damen starał się dzielić swoją uwagę. Pochwycił cios miecza na
tarczę, zabił żołnierza, który go zaatakował, i jednocześnie przez cały
czas wyczekiwał chwili, gdy linia obrony Touarsa się załamie. To
właśnie był najtrudniejszy moment, jeśli się dowodziło z pierwszej
linii - nie dać się zabić i jednocześnie analizować w myślach całą
walkę. A jednak było to także uskrzydlające - miał wrażenie, że
walczy w dwóch osobach, na dwóch różnych płaszczyznach.
Wyczuwał, że szeregi ludzi Touarsa zaczynają słabnąć, szyk
ustępuje pod naporem nabierającej nowego impetu szarży, co
oznaczało, że żołnierze wroga musieli się wycofać lub zginąć. Musieli
zginąć. Damen zamierzał zmiażdżyć siły Touarsa na oczach człowieka,
któremu lord z Ravenel rzucał wyzwanie.
Usłyszał, że przeciwnik wydaje rozkazy przegrupowania.
Przełamać linię obrony. Przełamać ją.
On także wezwał ludzi Laurenta, by przegrupowali się wokół niego.
Dowódca wykrzykujący rozkazy mógł liczyć, że w najlepszym razie
usłyszą go najbliżsi żołnierze, ale jego słowa były powtarzane przez
kolejne głosy, a potem dźwięki rogu. Żołnierze, którzy ćwiczyli ten
manewr pod Nesson raz za razem, zgromadzili się wokół Damena w
idealnym szyku, w znakomitej większości cali i zdrowi.
W tym właśnie momencie oddziałami Touarsa, nadal starającymi
się przegrupować, zachwiał z boku impet drugiej szarży Patryjczyków.
Pierwsze pęknięcia w szeregach przeciwnika, nagły wybuch
chaosu. Damen był świadomy obecności Laurenta obok siebie — nie
mogło być inaczej. Zobaczył, że koń Laurenta potyka się, krwawiąc z
długiego cięcia na łopatce, zaś koń przed nim upada na ziemię.
Zobaczył, że Laurent zaciska uda, zmienia dosiad i spina wierzchowca
do skoku nad wierzgającą przeszkodą, ląduje po drugiej stronie już z
obnażonym mieczem i oczyszcza wokół siebie pole dwoma
precyzyjnym ciosami, obracając jednocześnie konia. Nie dało się nie
pamiętać, że ten sam człowiek wyprzedził podczas polowania
Torvelda na umierającym koniu.
Laurent miał też najwyraźniej rację w jeszcze jednej sprawie:
otaczający go żołnierze odrobinę się cofali, ponieważ widzieli przed
sobą swojego księcia, w złotej zbroi i pod lśniącą gwiazdą. W miastach
i na paradach budził zawsze zachwyt i był postrzegany jako symbol
władzy Zwykli żołnierze wahali się przed zaatakowaniem go
bezpośrednio.
Ale tylko zwykli żołnierze. Guion wie, że jakakolwiek decyzja, która
zaprowadzi mnie na tron, jego samego zaprowadzi na szafot -
powiedział Laurent. Gdy szala zwycięstwa w bitwie zaczęła
przechylać się na stronę sił księcia, zabicie Laurenta stało się dla
Guiona priorytetem.
Damen zobaczył najpierw, że chorągiew Laurenta upada, co zawsze
stanowiło zły znak. To kapitan wroga, Enguerran, zaatakował księcia i
— jak pomyślał Damen — miał się zaraz boleśnie przekonać, że regent
mijał się z prawdą, gdy opisywał umiejętności swojego bratanka.
- Do księcia! — zawołał Damen, ponieważ wyczuł, że zamieszanie
wokół Laurenta nabiera nowego charakteru. Jego ludzie zaczęli się
gromadzić, ale zbyt późno. Enguerran był częścią grupy przeciwników,
wśród których znajdował się sam lord Touars. Touars, mający otwartą
drogę do Laurenta, zaszarżował. Damen spiął własnego konia.
Wierzchowce zderzyły się ciężko, masywne ciała wpadły na siebie
z takim impetem, że oba konie poleciały na ziemię, wierzgając i
rzucając się gwałtownie.
Upadek był bolesny, mimo że Damen miał na sobie zbroję.
Przetoczył się, żeby uniknąć uderzających na oślep kopyt
rozpaczliwie starającego się wstać konia. Doświadczenie
podpowiedziało mu, że powinien przetoczyć się jeszcze raz.
Poczuł, że ostrze miecza Touarsa wbija się w ziemię, przecina
rzemienie przytrzymujące hełm i - tam, gdzie powinno natrafić na
szyję - ześlizguje się z metalicznym zgrzytem po złotej obroży Damen
podniósł się i stanął naprzeciwko Touarsa. Czuł, że ma przekrzywiony
hełm, co stanowiło zagrożenie. Drugą ręką odrzucił tarczę, rezygnując
z niej.
Spojrzał prosto w oczy lordowi Touarsowi.
- Niewolnik - stwierdził pogardliwie lord Touars, wyciągnął swój
miecz z ziemi i spróbował wbić go w Damena.
Damen odparł jego atak ripostą i wyprowadzeniem ciosu, który
strzaskał tarczę przeciwnika. Touars był dostatecznie dobrym
szermierzem, by nie ulec w trakcie tej pierwszej wymiany ciosów. Nie
był nieopierzonym rekrutem, tylko doświadczonym bohaterem wielu
wojen. Był także mniej zmęczony, ponieważ nie musiał przed chwilą
walczyć na samym froncie prowadzonej szarży Odrzucił tarczę, uniósł
miecz i zaatakował. Gdyby był młodszy o piętnaście lat, mogłoby to
być dla Damena wyzwanie. Druga wymiana ciosów udowodniła, że
nie było. Jednakże zamiast zaatakować ponownie Touars cofnął się o
krok. Jego twarz zmieniła wyraz.
Nie była to, jak można by się spodziewać, reakcja na poziom
umiejętności przeciwnika ani też spojrzenie człowieka, który
wiedział, że przegrał walkę. To było coraz wyraźniejsze
niedowierzanie i zrozumienie.
- Znam cię — odezwał się lord Touars urywanym głosem, jakby to
wspomnienie wyrwało się siłą z jego pamięci. Rzucił się do ataku.
Damen pomimo szoku zareagował instynktownie, odparował cios, a
potem wyprowadził pchnięcie od dołu, wykorzystując widoczną lukę
w obronie przeciwnika.
- Znam cię — powtórzył lord Touars.
Miecz Damena zagłębił się w ciało, instynkt nakazał Damenowi
zrobić krok naprzód i wbić ostrze mocniej.
- Damianos - powiedział Touars. - Księciobójca.
To były jego ostatnie słowa. Damen wyciągnął miecz i cofnął się o
krok.
Uświadomił sobie, że obok nich znajduje się jeszcze jeden człowiek,
znieruchomiały, jakby skamieniał w środku bitwy. Damen zrozumiał,
że to, co się właśnie wydarzyło, zostało zobaczone i usłyszane.
Odwrócił się, nie zamierzając ukrywać prawdy. Zdemaskowany w
ten sposób, nie miał żadnej możliwości, by się ukryć. Laurent —
pomyślał i podniósł wzrok, by spojrzeć w oczy człowiekowi, który był
świadkiem ostatnich słów lorda Touarsa.
To nie był Laurent. To był Jord. Wpatrywał się ze zgrozą w
Damena, bezwiednie ściskając miecz.
- Nie - powiedział Damen. - To nie...
Wokół toczyły się ostatnie starcia tej bitwy, ale Damen przestał
zwracać na nie uwagę, ponieważ z całą mocą uświadomił sobie, co
zobaczył Jord. Jak to wyglądało w oczach Jorda — po raz drugi tego
dnia.
- Czy on o tym wie? — zapytał gwałtownie Jord.
Damen nie zdążył odpowiedzieć. Ludzie Laurenta przechwycili
sztandary Touarsa, obalili chorągwie Ravenel. To się działo naprawdę:
żołnierze Ravenel poddawali się na prawo i lewo, a sam Damen został
porwany przez ciżbę ludzi, którzy zaczęli triumfalnie skandować na
cześć księcia. Bliżej słyszał także powtarzane swoje imię: „Damen,
Damen”.
- Kapitanie.
Damen zdążył zrobić trzy kroki po wyjściu z komnaty w wieży, gdy
pozdrowił go Guymar, który najwyraźniej zamierzał wejść do środka.
- Aimeric jest już pod strażą, a żołnierze się uspokoili. Mogę złożyć
raport księciu i...
Damen bez namysłu zastąpił Guymarowi drogę.
- Nie. Niech nikt tam nie wchodzi.
Poczuł przypływ irracjonalnego gniewu. Znajdujące się za jego
plecami zamknięte drzwi do komnaty w wieży stanowiły jedyną
barierę oddzielającą ich od kataklizmu. Guymar powinien być na tyle
mądry, by nie pchać się do środka i nie pogarszać Laurentowi humoru.
Guymar powinien był być na tyle mądry, by w ogóle nie psuć
Laurentowi humoru.
- Czy są jakieś rozkazy, co mamy zrobić z więźniem?
Zrzucić z murów.
- Trzymajcie Aimerica pod strażą w jego komnatach.
- Tak jest, kapitanie.
- Nikt nie ma się tutaj zbliżać. Guymarze?
- Słucham, kapitanie?
- Tym razem naprawdę nikt nie ma się tutaj zbliżać. Nie obchodzi
mnie, kto mógłby zostać zmolestowany. Nikt nie może tutaj wejść. Czy
to jasne?
- Tak jest, kapitanie. - Guymar skłonił głowę i oddalił się.
Damen oparł się rękami na kamiennych blankach, nieświadomie
powtarzając pozycję Laurenta. Wyprostowane plecy Laurenta były
ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, zanim położył dłoń na drzwiach, by je
zamknąć.
Serce waliło mu jak młotem. Chciał wznieść barierę, która
ochroniłaby Laurenta przed każdym, kto mógłby mu przeszkadzać.
Zamierzał dopilnować, by nikt się tutaj nie zbliżał, nawet gdyby miało
to oznaczać, że sam będzie musiał patrolować mury.
Znał już Laurenta na tyle, by wiedzieć, że jeśli ten będzie miał czas
pomyśleć w samotności, zdoła nad sobą zapanować. Rozsądek
zwycięży.
Ta część jego umysłu, która nie miała ochoty znokautować
Aimerica, zdawała sobie sprawę, że zarówno Jord, jak i Aimeric
przeszli właśnie piekło. Wszystko to nie musiało się w ogóle
wydarzyć. Gdyby tylko... trzymali się z daleka. Przyjaciele -
powiedział Laurent, wysoko na szczycie muru. Czy tym właśnie
jesteśmy ? Damen zacisnął dłonie w pięści. Aimeric notorycznie
stwarzał problemy w najgorszym możliwym momencie.
Damen zszedł po schodach na sam dół i wydał stojącym tam
wartownikom ten sam rozkaz co Guymarowi, odsyłając wszystkich z
tej sekcji.
Było już dawno po północy. Damena ogarnęło uczucie ciężkiego
zmęczenia i nagle uświadomił sobie, ile godzin minęło od świtu.
Żołnierze wycofywali się, jego otoczenie opustoszało. Myśl o tym, że
miałby odpocząć, pozwolić sobie na chwilę do namysłu, była okropna.
Na zewnątrz nie było niczego, tylko ostatnie godziny ciemności i długa
podróż, która miała się zacząć o świcie.
Złapał za ramię jednego z żołnierzy, zanim jeszcze to sobie
uświadomił, i powstrzymał go przed oddaleniem się wraz z innymi.
Przytrzymywany mężczyzna stanął.
— Kapitanie?
— Czekaj na rozkazy księcia. — Damen usłyszał własny głos. -
Dopilnuj, żeby dostał wszystko, czego tylko zechce. Zajmij się nim. —
Zdawał sobie sprawę, że jego słowa brzmią absurdalnie, a jego dłoń
zaciska się jak imadło na ramieniu żołnierza. Spróbował go wypuścić,
ale tylko wzmocnił chwyt. - On zasługuje na waszą lojalność.
— Tak jest, kapitanie.
Skinienie głowy wyrażało pełną zgodę. Damen patrzył, jak żołnierz
wspina się po schodach, by zająć jego miejsce.
Damianos. Księciobójca.
Za plecami usłyszał zamykające się drzwi. Kiedy się odwrócił,
zobaczył Laurenta.
Poczuł zaciskający wnętrzności nagły szok - nie spodziewał się, że
Laurent tu przyjdzie. Potem nagle zrozumiał; rozmiary i przepych
tych komnat nabrały sensu. Laurent nie był tutaj intruzem.
Stali naprzeciwko siebie. Laurent zatrzymał się cztery kroki od
drzwi, ostro zarysowana sylwetka w ascetycznym, ciasno
zasznurowanym stroju. Tylko pojedyncza ozdoba na ramieniu
zdradzała jego rangę. Damen poczuł, że puls przyspiesza mu z
zaskoczenia i z powodu obecności Laurenta.
- Przepraszam - powiedział. - Twoi słudzy pomylili komnaty.
- Nie pomylili - powiedział Laurent.
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
- Aimeric jest w swoich komnatach, pod strażą - powiedział Damen.
Starał się, by jego ton brzmiał normalnie. - Nie będzie już sprawiać
problemów.
- Nie chcę rozmawiać o Aimericu — oznajmił Laurent. - Ani o
moim wuju.
Laurent zrobił krok w stronę Damena, który był świadomy jego
obecności, tak samo jak był świadomy tego, że zdjął przed chwilą
odznakę, jakby pozbył się przedwcześnie zbroi.
- Wiem, że zamierzasz jutro wyjechać — powiedział Laurent. —
Przekroczyć granicę i nigdy tu nie wracać. Powiedz to.
- Ja...
- Powiedz to.
- Zamierzam jutro wyjechać — powiedział Damen tak spokojnie, jak
potrafił. - Nie zamierzam nigdy tu wracać. - Odetchnął, chociaż
zabolało go w piersi. - Laurencie...
- Nie. Nie obchodzi mnie to. Jutro wyjedziesz, ale teraz należysz do
mnie. Przez tę noc jesteś nadal moim niewolnikiem.
Damen poczuł te słowa jak uderzenie, ale to wrażenie zostało
wchłonięte przez uczucie szoku, gdy dłoń Laurenta popchnęła go do
tyłu. Damen oparł się o brzeg łóżka. Świat się przechylił, odbite
światło pod baldachimem było różowawe. Czuł kolano Laurenta na
swoim udzie, dłoń Laurenta na swojej piersi.
- Nie rozumiem...
- Myślę, że rozumiesz — powiedział Laurent.
Jego kaftan zaczął otwierać się pod palcami Laurenta. Laurent nie
wahał się, a jakaś odległa część umysłu Damena to zauważyła: książę
był zręczny jak służący, lepszy od Damena, jakby specjalnie się tego
nauczył.
- Co ty robisz? — Oddech Damena był nierówny.
- Co robię? Nie jesteś chyba zbyt spostrzegawczy.
- Nie jesteś sobą — stwierdził Damen. — A nawet gdybyś był, nie
robisz niczego bez tuzina powodów.
Laurent znieruchomiał, w cichych słowach zabrzmiała stłumiona
gorycz:
- Nie robię? Cóż, najwyraźniej czegoś chcę.
- Laurencie - powtórzył Damen.
- Zachowujesz się zbyt swobodnie — oznajmił Laurent. - Nie
upoważniłem cię, żebyś zwracał się do mnie po imieniu.
- Wasza Wysokość - powiedział Damen, ale te słowa skręciły się,
pozostawiając niesmak w jego ustach. Powinien powiedzieć: „Nie rób
tego”, ale nie potrafił myśleć o niczym poza Laurentem znajdującym
się tak nieprawdopodobnie blisko. Był świadomy każdego cala
zmniejszającej się odległości pomiędzy ich ciałami, ulotnego uczucia
czegoś zakazanego. Zamknął oczy, by się przed tym obronić, ale czuł,
że całe jego ciało zalewa fala bolesnego pragnienia. - Nie wydaje mi
się, żebyś mnie pragnął. Wydaje mi się, że chcesz tylko, żebym poczuł
to, co teraz czuję.
- W takim razie poczuj to - powiedział Laurent.
Wsunął dłoń pod rozsznurowany kaftan Damena, pod jego koszulę,
na brzuch.
W tej chwili Damen nie był w stanie odczuwać niczego poza
dotykiem Laurenta na skórze. Damen odetchnął nierówno, dłoń
Laurenta pozostawiła gorący ślad wokół pępka i przesunęła się niżej.
Damen był tylko częściowo świadomy jedwabnej pościeli, skłębionej i
pogniecionej wokół niego, kolan i drugiej dłoni Laurenta,
przytrzymujących go w miejscu, jakby przypiętego do jedwabnej
tkaniny Kaftan został rzucony w kąt, koszula na wpół ściągnięta.
Sznurowanie spodni ustąpiło posłusznie pod palcami Laurenta, a
Damen został całkowicie obnażony.
Gdy spojrzał na Laurenta, zobaczył to w jego wyrazie twarzy.
Dopiero teraz zauważył spojrzenie jego oczu, lekko przyspieszony
oddech. Plecy Laurenta były naprężone, ciało pod całkowitą kontrolą.
Damen pamiętał płaszczyznę pleców Laurenta pochylonego nad
stołem w wieży Usłyszał nowy ton w głosie Laurenta.
- Jak widzę, jesteś bardzo proporcjonalny.
- Już widziałeś mnie podnieconego - powiedział Damen.
- I pamiętam, co lubisz.
Laurent zamknął dłoń na członku Damena i przesunął kciukiem po
jego czubku, przyciskając leciutko wgłębienie.
Ciało Damena wygięło się. Dotyk Laurenta przypominał raczej
potwierdzenie własności niż pieszczotę. Laurent nachylił się, jego
kciuk zakreślił małe, wilgotne kółko.
- Podobało ci się, gdy robił to Ancel.
- Wtedy nie chodziło o Ancela. - Słowa Damena wyrwały się,
szczere i otwarte. - Chodziło tylko o ciebie, a ty o tym wiesz.
Nie chciał myśleć o Ancelu. Jego ciało naprężyło się jak zbyt mocno
naciągnięty rzemień. Wykonał gest, który dla niego był naturalny, ale
Laurent powiedział: „Nie”, więc nie mógł go dotknąć.
- Wiesz, Ancel zrobił to ustami - powiedział Damen niemalże
nonsensownie, rozpaczliwie starając się odwrócić uwagę Laurenta,
odwrócić własną uwagę. Walczył ze sobą, by nie ruszyć się z miejsca.
- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne - stwierdził Laurent.
Jego dłoń poruszała się gładko jak jego słowa, jak każda frustrująca
dyskusja, jaką prowadzili, trudna i zaplątana w słowa Laurenta. Damen
wyczuwał jego napięcie, równie mocne jak jego własne uderzenia
serca. Poprzedni nastrój nie opuścił Laurenta, został tylko ukryty
wewnątrz, uwięziony i przemieniony w coś innego. Damen walczył z
tym, co nabrzmiewało wewnątrz niego, wyciągnął rękę, by
przytrzymać się pościeli nad głową. Druga dłoń Laurenta udaremniła
ten ruch, unieruchomiła Damena jak gorący, stanowczy rozkaz.
Damen nieoczekiwanie spojrzał Laurentowi prosto w oczy i nagle
uderzyło go to, co widzi: pochylonego nad nim, całkowicie ubranego
Laurenta, księcia w pełni świetności, z błyszczącymi butami
przytrzymującymi uda Damena. Damen poczuł pierwszy dreszcz
przenikający jego ciało i wiedział, że nastrój chwili zaczyna się
zmieniać, że zbyt wiele przed sobą nawzajem odsłaniają. Wiedział, że
powinien to przerwać albo odwrócić głowę. Nie potrafił tego zrobić.
Oczy Laurenta były pociemniałe, szeroko otwarte i przez krótką
chwilę patrzyły tylko na niego.
Poczuł, że Laurent wycofuje się, odsuwa, zatrzaskuje i stara się, nie
do końca skutecznie, by w jego głosie zabrzmiał chłodny dystans.
- Ujdzie - powiedział Laurent.
Oddech Damena był cięższy, nadal drżał po szczytowaniu. Uniósł
się na łokciach, by odszukać ten wyraz w oczach Laurenta, nim
zniknie bezpowrotnie.
Zanim Laurent zdążył wstać z łóżka, Damen złapał go za nadgarstek,
poczuł pod palcami delikatne kości i puls.
- Pocałuj mnie - powiedział.
Jego głos był ochrypły od przyjemności, którą pragnął się podzielić.
Czuł przypływ ciepła przenikającego jego skórę. Podparł się na rękach,
tak że jego ciało wygięło się łuk, mięśnie brzucha się napięły. Laurent
instynktownie przesunął po nim wzrokiem, a potem spojrzał mu w
oczy.
Damen złapał już kiedyś Laurenta za nadgarstek, by powstrzymać
go od zadania ciosu nożem. Teraz znowu go trzymał. Wyczuwał
rozpaczliwą chęć wycofania się. Wyczuwał także coś jeszcze; Laurent
nie zbliżał się do niego, jakby po zakończeniu poprzedniego aktu nie
miał wzorca, według którego mógłby działać.
- Pocałuj mnie — powtórzył Damen.
Laurent, z pociemniałymi oczami, nie ruszał się z miejsca, jakby
walczył z niewidzialną barierą. Jego napięte ciało nadal sygnalizowało
chęć ucieczki, więc Damen poczuł przenikający go do głębi szok, gdy
spojrzenie Laurenta przesunęło się na jego usta.
Przymknął oczy, gdy zrozumiał, że Laurent naprawdę zamierza to
zrobić, i starał się w ogóle nie poruszać. Laurent pocałował go z
leciutko rozchylonymi wargami, jakby nie był świadomy, o co
poprosił Damen, a Damen ostrożnie odwzajemnił pocałunek.
Zaszumiało mu w głowie na myśl o tym, że ten pocałunek może stać
się bardziej namiętny.
Ale zanim to nastąpiło, odsunął się - tylko na taką odległość, by
zobaczyć, jak Laurent otwiera oczy. Serce biło mu mocno. Przez
krótką chwilę wymiana spojrzeń przypominała pocałunek, intymne
połączenie zacierające granicę między nimi. Damen pochylił się
powoli, uniósł palcami podbródek Laurenta i pocałował go lekko w
szyję.
Laurent nie spodziewał się tego. Damen wyczuł lekkie drgnienie
zaskoczenia, Laurent zesztywniał, jakby nie rozumiał, dlaczego Damen
miałby to robić. Wyczuł jednak także moment, gdy zaskoczenie
przemieniło się w coś innego. Damen pozwolił sobie na drobną
przyjemność skubnięcia wargami szyi Laurenta, którego puls
przyspieszył do lekkiego crescendo.
Tym razem, kiedy Damen znowu się cofnął, nie rozdzielili się
całkowicie. Uniósł drugą rękę, by musnąć policzek Laurenta, i wsunął
z zachwytem palce w jego włosy, które rozsypały się jak nitki złota.
Wreszcie delikatnie wziął głowę Laurenta w dłonie i obdarzył go
pocałunkiem, jakim pragnął go obdarzyć, długim, niespiesznym i
pełnym namiętności. Usta Laurenta otworzyły się pod jego wargami.
Damen nie potrafił powstrzymać rozprzestrzeniającej się powoli fali
żaru, która zaczęła go ogarniać, gdy poczuł dotyk języka Laurenta,
poczuł, jak jego własny język wślizguje się w usta Laurenta.
Całowali się. Damen czuł to w całym ciele jak dreszcz, którego nie
był w stanie opanować. Dławiła go siła tego wszystkiego, czego
pragnął, więc zamknął oczy, by z tym walczyć. Przesunął dłonią po
ciele Laurenta i napotkał wypukłe szwy kaftana. On sam był już nagi,
podczas gdy Laurent pozostawał całkowicie ubrany, nietykalny.
Po pamiętnym zajściu w pałacowej łaźni, Laurent zawsze uważał,
by nigdy nie rozbierać się przy nim całkowicie. Damen pamiętał
jednak, jak Laurent wtedy wyglądał: arogancko idealne proporcje,
przezroczysta woda spływająca po białej skórze. Nie doceniał tego
wtedy. W pałacu nie wiedział jeszcze, jak rzadko Laurent pojawiał się
przed kimś bez kompletnie zasznurowanego, nienagannego ubrania.
Teraz już to wiedział. Pomyślał o służącym, którego widział wcześniej
u Laurenta, o tym, jak bardzo Laurent nie lubił, by się nim zajmowano.
Uniósł palce do węzła na kołnierzu Laurenta. Został tego nauczony,
znał każde skomplikowane sznurowanie. Tkanina rozchyliła się, palce
Damena przesunęły się po delikatnej linii obojczyka Laurenta,
odsłaniając skórę tak jasną, że naczynia krwionośne na szyi wydawały
się błękitne jak żyłki na marmurze. Jedwabie i namioty, dające cień
zasłony, i wysokie kołnierze sprawiły, że nieskazitelna delikatność tej
skóry przetrwała nawet po miesiącu podróży. W kontraście do niej
skóra Damena, pociemniała od słońca, wydawała się brązowa jak
łupina orzecha.
Oddychali w zgodnym rytmie. Laurent pozostawał całkowicie
nieruchomy. Gdy Damen rozsznuro- wał jego kaftan, pierś Laurenta
unosiła się i opadała pod cienką białą koszulą. Dłonie Damena
przesunęły się po delikatnej tkaninie, a potem rozchyliły ją na boki.
Odsłonięte brodawki piersi były twarde i nabrzmiałe, stanowiły
pierwszy namacalny dowód pożądania, a Damen poczuł
niepowstrzymany przypływ satysfakcji. Popatrzył Laurentowi w oczy.
- Myślałeś, że jestem z kamienia? - zapytał Laurent.
Damen nie potrafił powstrzymać fali zadowolenia, jaka go ogarnęła.
- Nic, czego byś nie chciał — powiedział.
- Myślisz, że tego nie chcę?
Damen zobaczył wyraz oczu Laurenta i bez pośpiechu popchnął go
na pościel.
Patrzyli teraz na siebie. Laurent leżał wyciągnięty na plecach, lekko
potargany, z jedną nogą podciągniętą i opartą trochę z boku, nadal w
błyszczącym bucie. Damen pragnął przesunąć dłonią po żebrach i
piersi Laurenta, przycisnąć jego nadgarstki do materaca, nakryć jego
usta swoimi. Zamknął oczy i heroicznym wysiłkiem zmusił się do
opanowania. Otworzył oczy.
Laurent swobodnie oparł rękę nad głową, dokładnie w tym miejscu,
w którym Damen mógłby ją przycisnąć. Odwzajemniał jego spojrzenie
spod przymrużonych rzęs.
- Lubisz być na wierzchu, prawda?
- Tak.
Nigdy jeszcze tak bardzo jak w tym momencie. Uczucie, że ma
Laurenta pod sobą, uderzało Damenowi do głowy. Nie potrafił
powstrzymać się przed przesunięciem dłonią po twardych mięśniach
brzucha Laurenta, po jego bokach unoszących się i opadających w
oddechu. Dotknął czubkami palców ledwie widocznej linii włosków.
Jego palce zatrzymały się w miejscu, gdzie ta linia znikała pod
symetrycznym sznurowaniem. Damen podniósł głowę.
Został odepchnięty z nieoczekiwaną siłą, która sprawiła, że usiadł
między nogami Laurenta i na moment stracił oddech. Laurent oparł
but na piersi Damena i popchnął. Nie zmienił pozycji, przytrzymywał
Damena w miejscu, jakby ten stanowczy nacisk stopy miał stanowić
ostrzeżenie, że powinien się trzymać z daleka.
Płomień podniecenia, który w tym momencie ogarnął Damena,
musiał być widoczny w jego oczach.
- Czekam - powiedział Laurent.
To było polecenie, nie ostrzeżenie. Nagle stało się całkowicie jasne,
na co czeka Laurent. Damen przytrzymał jedną ręką jego łydkę, a
drugą ujął obcas, żeby ściągnąć but.
Kiedy but poleciał na podłogę koło łóżka, Laurent cofnął stopę i
postawił zamiast niej drugą. Ruch był tak samo niespieszny jak
poprzednio.
Widział boki Laurenta unoszące się i opadające w oddechu ponad
kośćmi biodrowymi. Był świadomy tego, jak wiele, pomimo chłodnego
tonu, kosztuje Laurenta to, by nie ruszać się z miejsca, pozwolić się
dotykać. Napięcie ciała Laurenta przypominało błysk ostrza, które
może rozpłatać, jeśli wykona się niewłaściwy ruch.
Damen czuł się rozchwiany wszystkim tym, czego pragnął.
Walczące ze sobą impulsy sprawiały, że wirowało mu w głowie. Chciał
być delikatny. Chciał zacisnąć dłoń. Znowu się całowali, a Damen nie
potrafił przestać go dotykać, nie potrafił zatrzymać dłoni
przesuwających się powoli po skórze Laurenta. Przez chwilę istniał
tylko ten dotyk, a potem Damen pocałował go delikatniej, czulej. Pod
palcami wyczuwał twarde szwy tkaniny i krzyżujące się tasiemki.
Wsunął palec pomiędzy sznurowanie a materiał, na oślep wyciągał
powoli tasiemki, coraz dłuższe, aż dotarł do ich nasady.
Kierowany nagłą potrzebą odsunął się i pochylił, a Laurent
częściowo podążył za jego ruchem, podpierając się na jednej ręce -
być może niepewny celu tej chwili zwłoki - aż do momentu, gdy
Damen zacisnął palce i ściągnął jego spodnie do połowy uda, a potem
dalej.
Zsunął spodnie do końca i zdjął je, a potem pogładził udo Laurenta i
poczuł naprężające się mięśnie. Wsunął czubek kciuka w zagłębienie
pomiędzy nogą a biodrem i wyczuł puls bijący gorączkowym rytmem
pod najdelikatniejszą w tym miejscu skórą. Damenowi na nowo
zakręciło się w głowie, gdy zastanawiał się, jak bardzo podoba mu się
myśl o tym, że opanowany Laurent może eksplodować słona- wym
spełnieniem w jego ustach. Jego dłoń napotkała fakturę
przypominającą gorący jedwab.
Laurent podniósł się; kaftan i koszulę miał ściągnięte aż do łokci, co
sprawiało, że jego ręce były częściowo skrępowane z tyłu.
- Nie zamierzam się zrewanżować.
Damen uniósł głowę.
- Słucham?
- Nie zamierzam tego zrobić — powiedział Laurent.
- No i?
- Chcesz, żebym ci obciągnął? - zapytał Laurent, nie pozostawiając
miejsca na domysły. - Nie mam zamiaru tego robić. Jeśli twoim
postępowaniem kieruje oczekiwanie wzajemności, powinieneś czuć
się uprzedzony, że...
To było zbyt pokręcone jak na grę wstępną. Damen wysłuchał go,
zadowolił się tym, że w całej tej gadaninie nie znalazł ani słowa
faktycznego sprzeciwu, po czym zaprzągł swoje usta do pracy.
Laurent mógł się wydawać doświadczony, ale na rozkosz
zareagował jak ktoś zupełnie niewinny. Wyrwał mu się cichy dźwięk
zaskoczenia, a jego ciało zwinęło się wokół miejsca, którym zajmował
się teraz Damen. Damen położył mu ręce na biodrach, by go
zatrzymać, i pozwolił sobie cieszyć się lekkimi, bezwiednymi
poruszeniami Laurenta, jego całkowitym zaskoczeniem, a potem próbą
gwałtownego pohamowania tych reakcji i wyrównania oddechu.
Damen pragnął tego. Pragnął każdej stłumionej reakcji. Był
świadomy własnego podniecenia, na pół zapomnianego,
przyciśniętego do pościeli. Cofnął się do samego czubka i owinął go
językiem, co sprawiło mu taką przyjemność, że przez chwilę
zadowalał się tą pieszczotą, zanim wziął Laurenta głębiej w usta.
Laurent był bez porównania najbardziej wyhamowanym
partnerem, z jakim Damen kiedykolwiek dzielił łoże. Potrząsanie
głową, swobodne, niepowstrzymane okrzyki dawnych kochanków
kryły się w pojedynczym drżeniu, we wstrzymanym na moment
oddechu Laurenta. A jednak Damen pozostawał wyczulony na każdą
reakcję, napięcie mięśni brzucha, najlżejsze drżenie ud. Wyczuwał
pod sobą cykl reakcji i tłumienia, gdy bodźce stawały się coraz
silniejsze, coraz wyraźniej dostrzegalne w liniach ciała Laurenta.
Nagle wszystko to się urwało. Pod wpływem narastającego rytmu
ciało Laurenta zatrzasnęło się, jego reakcje zostały zahamowane.
Damen podniósł głowę i zobaczył dłonie Laurenta zaciśnięte na
prześcieradle, zamknięte oczy, odwróconą na bok głowę. Laurent na
samej krawędzi wszechogarniającej rozkoszy powstrzymywał się od
szczytowania wyłącznie swoją nieprawdopodobną siłą woli.
Damen odsunął się i usiadł, by przyjrzeć się uważniej Laurentowi.
Własnemu ciału, całkowicie gotowemu do działania, poświęcał
zaledwie ułamek swojej uwagi.
Laurent otworzył oczy i po dłuższej chwili powiedział z bolesną
szczerością:
- Ja... nie potrafię tak łatwo przestać nad sobą panować.
- Czego ty nie powiesz — odparł Damen.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy, przerwana słowami:
- Chciałbyś mnie wziąć, tak jak mężczyzna chłopca.
- Tak jak mężczyzna mężczyznę — poprawił Damen. - Chcę czerpać
rozkosz z twojego ciała i dać mu w zamian rozkosz.
Mówił cicho, z całkowitą szczerością.
- Chcę dojść wewnątrz ciebie. — Słowa wzbierały w nim tak samo
jak uczucia. — Chcę, żebyś doszedł w moich ramionach.
- Mówisz, jakby to było proste.
- To jest proste.
Laurent zacisnął szczękę, kształt jego ust się zmienił.
- Ośmielę się podejrzewać, że łatwiej jest grać rolę mężczyzny, niż
się poddać.
- W takim razie powiedz, co sprawiłoby ci rozkosz. Czy sądzisz, że
mam zamiar po prostu odwrócić cię i wejść?
Wyczuł reakcję Laurenta na te słowa i nagle wszystko zrozumiał,
jakby ten przekaz był całkowicie jednoznaczny.
- Czy tego właśnie chcesz? — zapytał.
Po tych słowach wszystko znieruchomiało. Laurent oddychał
płytko, miał zarumienione policzki, zamknął oczy, jakby chciał się
odciąć od całego świata.
- Chcę... - powiedział. - Chcę, żeby to było proste.
- Odwróć się — powiedział Damen.
Te słowa wyrwały się z samej jego głębi, cichy i miękki rozkaz,
pełen wewnętrznej pewności. Laurent znowu zamknął oczy, jakby
starał się podjąć decyzję. Potem się poruszył.
Jednym płynnym, jakby wyćwiczonym ruchem przewrócił się na
brzuch, odsłaniając przed oczami Damena gładką krzywiznę pleców i
pośladków, które rozchyliły się lekko, gdy rozsunął uda.
Damen nie był gotowy na widok Laurenta ofiarowującego w ten
sposób swoje ciało, na olśniewająco piękne rozłożone kończyny. Nie
spodziewał się, że Laurent zechce kiedykolwiek... Tego właśnie
Damen pragnął i miał nadzieję - chociaż ledwie się na nią ośmielał —
że obaj tego pragnęli, ale słowa, które miały stanowić zaledwie
preludium, doprowadziły ich do tego punktu, zanim zdążył się
przygotować. Nieoczekiwanie poczuł się nerwowy, niedoświadczony
jak wtedy, kiedy miał trzynaście lat - był niepewny tego, co czeka na
nich po drugiej stronie tej chwili, ale pragnął okazać się tego godny.
Przesunął lekko dłonią po boku Laurenta, którego oddech stał się
nierówny. Wyczuwał niepokój przepływający przez Laurenta jak fale.
- Jesteś naprawdę spięty. Na pewno już to wcześniej robiłeś?
- Tak - odparł Laurent. Jego głos brzmiał trochę dziwnie.
- To - nalegał Damen. Położył dłoń w miejscu, które czyniło jego
słowa jednoznacznymi.
- Tak - powiedział Laurent.
- Ale... czy to...
- Możesz przestać gadać?!
Te słowa zostały rzucone przez zaciśnięte zęby. Damen był zajęty
gładzeniem pleców Laurenta, pieszczeniem jego szyi, całowaniem jej.
Gdy to usłyszał, uniósł głowę i delikatnie, ale stanowczo przewrócił
Laurenta na plecy, by się mu przyjrzeć.
Laurent był zarumieniony i oddychał płytko, a w lśniących oczach
wyraźna irytacja przysłaniała jakieś głębsze uczucie. A jednak jego
odsłonięte ciało było gorące i pobudzone, tak samo jak wcześniej w
ustach Damena. Mimo całego tego dziwacznego, nerwowego napięcia
Laurent pod względem fizycznym był całkowicie chętny. Damen
spojrzał w błękitne oczy.
- Jesteś naprawdę uparty - powiedział cicho, gładząc kciukiem
policzek Laurenta.
- Zerżnij mnie - powiedział Laurent.
- Chciałbym - odparł Damen. - Ale czy ty mi na to pozwolisz?
Powiedział to cicho i czekał, ponieważ Laurent znowu zamknął
oczy, a mięśnie jego szczęki poruszyły się. Widać było, że myśl o
odbyciu stosunku doprowadza go do szaleństwa, pożądanie ściera się z
jakimś zagmatwanym wewnętrznym sprzeciwem, którego zdaniem
Damena zdecydowanie należałoby się pozbyć.
- Pozwalam ci na to — powiedział Laurent, cedząc ochrypłe słowa. -
Zabierzesz się wreszcie do tego?
Otworzył oczy, spojrzał prosto na Damena i tym razem to on
czekał, z gorącymi policzkami, w ciszy, jaka nastąpiła po tych słowach.
W oczach Laurenta pod niecierpliwością i napięciem kryło się coś
zaskakująco młodzieńczego i bezbronnego. Damen miał wrażenie, że
jego serce zostało mu wyjęte z piersi, całkowicie odsłonięte.
Przesunął dłonią po ręce Laurenta leżącej swobodnie nad głową,
splótł palce z jego palcami i przycisnął jego dłoń do prześcieradła.
Pocałunek był ostrożny i niespieszny. Damen czuł lekkie drżenie
ciała Laurenta, gdy usta księcia otworzyły się pod jego ustami. Jego
własne dłonie stały się niepewne. Odsunął się tylko na tyle, by znów
spojrzeć Laurentowi w oczy w poszukiwaniu potwierdzenia. Znalazł je
wraz z kolejnym przypływem napięcia. Rozumiał już, że napięcie było
nieodłączną częścią tego potwierdzenia. Poczuł, że Laurent wciska mu
w dłoń szklany flakon.
Oddychanie stało się trudne. Nie potrafił oderwać wzroku od
Laurenta. Byli tu obaj, nic ich nie dzieliło, a Laurent pozwalał mu na
to. Palec wślizgnął się do środka. Wnętrze było ciasne. Damen powoli
wsuwał palec głębiej i cofał go. Obserwował Laurenta, lekki
rumieniec, ledwie widoczne zmiany wyrazu twarzy, szeroko otwarte,
pociemniałe oczy. To było intensywnie intymne doznanie. Skóra
Damena była zbyt gorąca, wydawała się za ciasna. Jego myśli o tym, co
mogłoby się dziać w łóżku z Laurentem, nie wykraczały poza bolesną
czułość, która dopiero teraz przybrała postać fizyczną. Rzeczywistość
była inna, Laurent był inny. Damen nie wyobrażał sobie, że może być
właśnie tak, cicho i spokojnie, nieznośnie intymnie.
Czuł śliskość olejku, lekkie, bezwiedne poruszenia Laurenta i
nieprawdopodobne uczucie, że ciało Laurenta zaczyna się otwierać.
Wydawało mu się, że Laurent musi słyszeć uderzenia serca w jego
piersi. Całowali się teraz; pocałunki były powolne i pełne czułości, ich
ciała idealnie dopasowane. Ramiona Laurenta obejmowały szyję
Damena, Damen wsunął wolną rękę pod jego plecy i gładził ich
napięte zagłębienie. Poczuł, że Laurent podciąga nogę; poczuł ciepło
uda Laurenta, który przycisnął piętę do jego pleców.
Damen pomyślał, że może zrobić to w ten sposób, wabić Laurenta
ustami i dłońmi, dać mu wszystko.
Pod palcami czuł ciasny, śliski żar. Nie mógłby tam wsunąć członka,
a jednak nie potrafił przestać sobie tego wyobrażać. Zamknął oczy,
wyczuwając miejsce, gdzie mieli się złączyć i dopasować.
- Chcę w ciebie wejść - powiedział. Jego głos był ochrypły z
pożądania, powstrzymywanego całą siłą woli.
Wyczuł, że napięcie Laurenta znowu narasta i zostaje stłumione.
- Dobrze - powiedział Laurent.
Damen poczuł nowy przypływ tego uczucia, które rozpierało mu
pierś. Wolno mu będzie to zrobić. Już teraz każdy dotyk skóry do
skóry wydawał się zbyt gorący i intymny, a jednak mieli się znaleźć
jeszcze bliżej. Laurent pozwalał mu na to. Znaleźć się w środku. Ta
myśl powróciła do niego, a potem stała się prawdziwa. Damen nie
potrafił myśleć o niczym poza powolnym naciskiem, gdy wsuwał się
w ciało Laurenta.
Laurent krzyknął, a świat rozsypał się w serię zatrzymanych
obrazów. Czubek członka wsuwający się w oleisty żar i jednoczesna
reakcja Laurenta; dygot jego ciała, napięte mięśnie ramion,
zarumienione policzki, jasne włosy opadające na twarz.
Damena ogarnęło uczucie, że powinien pochwycić tę chwilę,
trzymać mocno i nigdy jej nie wypuścić.
Jesteś mój- chciał powiedzieć i nie mógł. Laurent nie należał do
niego; to mogło się zdarzyć tylko raz.
Czuł w piersi ból. Zamknął oczy i zmusił, by skoncentrować się na
powolnych, płytkich ruchach; to niespieszne zagłębianie się i
wycofywanie było wszystkim, na co mógł sobie pozwolić, jedyną
obroną przed instynktem, który nakazywał mu wejść dalej niż
kiedykolwiek wcześniej, zagłębić się w ciele Laurenta i już nigdy go
nie wypuścić.
- Laurent - powiedział i poczuł, że serce mu się kraje.
Aby dostać, czego chcesz, musisz wiedzieć dokładnie, ile jesteś gotów
poświęcić.
Nigdy niczego nie pragnął tak bardzo i nie trzymał tego w dłoniach
ze świadomością, że nazajutrz musi to zostawić, zamienić na wysokie
klify los i niepewną przyszłość po drugiej stronie granicy, na szansę
stanięcia twarzą w twarz z bratem, zażądania wszystkich tych
odpowiedzi, które przestały już wydawać się istotne. Królestwo albo ta
chwila.
Głębiej - pragnienie było wszechogarniające, a Damen walczył z
nim. Walczył, żeby nad sobą panować, choć jego ciało znajdowało już
własny rytm, jego ramiona obejmowały Laurenta, jego wargi dotykały
szyi Laurenta w zaślepionej potrzebie, by znaleźć się tak blisko, jak to
możliwe.
- Laurent - powiedział; znajdował się teraz cały w środku, z każdym
pchnięciem bliższy zakończenia, które pulsowało w nim bólem, i
nadal pragnął znaleźć się głębiej.
Przyciskał Laurenta całym ciężarem ciała, poruszał się całkowicie
wewnątrz niego. Doświadczał tego wszystkimi zmysłami - stłumione
westchnienia wyrywające się Laurentowi, pełne nowej,
nieartykułowanej słodyczy, rumieniec na jego policzkach, skręcona na
bok głowa. Dźwięk i obraz stapiały się z gorącym pulsowaniem ciała
Laurenta, z pulsowaniem ciała Damena, z drżeniem jego własnych
mięśni.
W nagłej, oderwanej wizji zobaczył oczami duszy, jak mogłoby być,
gdyby znaleźli się w świecie, w którym mieliby dość czasu. Zniknąłby
pośpiech, zniknąłby punkt zakończenia, pozostawiając ciąg pełnych
czułości dni spędzanych razem; senne, niekończące się uprawianie
miłości, pozwalające im łączyć się na całe godziny.
- Nie mogę... muszę... — usłyszał własny głos wypowiadający słowa
w ojczystym języku. Jak z oddali słyszał, że Laurent odpowiedział mu
po verańsku, i w tym samym momencie poczuł, że ciało Laurenta
dotarło do granicy. Pierwszy gwałtowny dreszcz, pierwsza smuga
wilgoci gorącej jak krew. Laurent doszedł pod nim, a Damen starał się
czuć to wszystko jednocześnie, starał się zatrzymać to uczucie, ale
jego własne ciało było zbyt bliskie spełnienia, więc posłuchał tego,
czego domagał się urywanymi słowami Laurent, i szczytował, nie
wycofując się ze środka.
ROZDZIAŁ XX
Przepraszam, Jord.
To były ostatnie słowa, jakie miał komukolwiek przekazać. Aimeric
odebrał sobie życie.
ROZDZIAŁ XXI
Na zewnątrz, kiedy już zmusił się, żeby wyjść, usłyszał głosy ludzi,
szczęk uprzęży i ostróg, turkot kół na kamieniach. Oddychał z trudem.
Oparł się dłonią o ścianę, by przejęła część jego ciężaru.
W twierdzy buzującej aktywnością wiedział, że jest pionkiem w
grze, i dopiero zaczynał rozumieć, jak ogromna jest plansza.
To była wina regenta, ale mimo wszystko była to także wina jego
samego. Jord miał rację. Damen był winny Laurentowi prawdę i mu jej
nie wyjawił. Teraz wiedział już, jakie mogą być konsekwencje
dokonanego wyboru. Ale nie potrafił zmusić się, by żałować tego, co
się stało - zeszła noc pozostawała jasnym punktem, którego nic nie
było w stanie przyćmić. To było słuszne. Jego serce pulsowało
uczuciem, że tamta druga prawda powinna się w jakiś sposób zmienić,
by to mogło być słuszne, chociaż wiedział, że tak się nie stanie.
Wyobraził sobie, że znowu ma dziewiętnaście lat, ale wie to, co
wiedział teraz, i zastanowił się, co by było, gdyby pozwolił, by tamtą
dawno stoczoną bitwę wygrali Veranie, gdyby pozwolił Auguste'owi
przeżyć. Gdyby w ogóle zignorował rozkazy swojego ojca i zamiast
stanąć pod bronią zakradł się do verańskich namiotów i znalazł
Auguste'a, by spróbować dojść z nim do porozumienia. Laurent miał
wtedy trzynaście lat, ale Damen widział go w wyobraźni jako trochę
starszego, szesnastolatka lub siedemnastolatka, dostatecznie dorosłego,
by dziewiętnastoletni Damen mógł, z całym młodzieńczym
entuzjazmem, zacząć zabiegać o jego względy.
Nie mógłby zrobić niczego takiego. Ale jeśli było coś, czego Laurent
pragnął, Damen mógł mu to ofiarować. Mógł zadać regentowi cios, po
którym nie zdoła się otrząsnąć.
Jeśli regent chciał, by Damianos z Akielos stanął u boku jego
bratanka, to się tego doczekał. A skoro Damen nie mógł ofiarować
Laurentowi prawdy, mógł wykorzystać wszystko, co tylko miał, by
ofiarować Laurentowi absolutne zwycięstwo nad południem.
Zamierzał dobrze wykorzystać te trzy dni.