Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 459

Detektyw Jade Phillips przegrała grę i wylądowała

powrotem

okrutnych

szponach swojego oprawcy. Teraz jednak nie

jest już małą dziewczynką, którą porwał przed laty.

Nowa Jade jest silna. Twarda. A co najważniejsze, w akademii policyjnej


nauczono ją, jak radzić sobie z psychopatami.

Niestety Jade nie jest sama. Porywacz wie, że może

nią manipulować, wykorzystując do tego najbliższe jej osoby. W ulubionej


grze Benny’ego (znanego

także jako Benjamin Stanton) pojawiają się więc nowi

gracze. Poprzeczka jest ustawiona bardzo wysoko.

Czy Jade zdoła ją przeskoczyć? Czy da radę uratować

siostrę, którą psychopata doprowadził już na skraj szaleństwa, i która sama


powoli staje się

psychopatką?

Dillon Scott, partner i kochanek Jade, zrobi

wszystko, by dopaść Benny’ego. Nie zatrzyma się

przed niczym. Ma tylko jeden cel – uratować

ukochaną. Zbiera kolejne poszlaki i kontynuuje dziką


gonitwę, by wyrwać kobietę, którą kocha, z rąk

potwora… Nie jest jednak jedynym, który rozpoczął

polowanie. Kiedy próbuje dopaść psychopatę,

psychopata próbuje dopaść jego.

Wydaje się, że potwór nie ma najmniejszych szans

z dwojgiem świetnych policjantów. Zwłaszcza, kiedy pani detektyw czai się


na niego w jego własnej piwnicy. Szybko jednak wychodzi na jaw, że ktoś
mu

pomaga. Ktoś, kto nie powinien.

Choć zasady gry się zmieniają, Jade musi odnaleźć

sposób, by wymierzyć sprawiedliwość mordercom i

przechytrzyć ich, by odzyskać wolność. Tym razem już na zawsze.


Tytuł oryginału

Pretty Stolen Dolls

Copyright © 2016 by Ker Dukey & K. Webster

All rights reserved


Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2018

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Barbara Marszałek

Korekta:

Dariusz Marszałek

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

K. Webster

Przygotowanie okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl

Numer ISBN: 978-83-7889-737-8

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Spis treści
Kilka słów od Ker i K.

Deadykacja

Rozdział pierwszy. ~ Czarny ~

Rozdział drugi. ~ Oleista czerń ~

Rozdział trzeci. ~ Krucza czerń ~

Rozdział czwarty. ~ Ciemnografitowy ~

Rozdział piąty. ~ Noir ~

Rozdział szósty. ~ Północ ~

Rozdział siódmy. ~ Smar ~

Rozdział ósmy. ~ Obsydian ~

Rozdział dziewiąty. ~ Hebanowa czerń ~

Rozdział dziesiąty. ~ Sadza ~

Rozdział jedenasty. ~ Metal ~

Rozdział dwunasty. ~ Skóra ~

Rozdział trzynasty. ~ Smoła ~

Rozdział czternasty. ~ Pająk ~

Rozdział piętnasty. ~ Wrona ~

Rozdział szesnasty. ~ Heban ~

Rozdział siedemnasty. ~ Noc ~

Rozdział osiemnasty. ~ Lukrecja ~

Rozdział dziewiętnasty. ~ Rodzynki ~


Rozdział dwudziesty. ~ Onyks ~

Epilog. ~ Najczarniejsza czerń ~

Playlista

Kilka słów od Ker Dukey

Kilka słów od K. Webster

O Autorce K. Webster

KILKA SŁÓW OD KER I K.

Książka Zaginione Laleczki porusza tematy, które mogą być uznane za


obraźliwe. Jeśli jesteś wrażliwym czytelnikiem, bardzo prosimy, czytaj z

rozwagą.

Prosimy także o nie spojlerowanie książki w

komentarzach oraz recenzjach. Dziękujemy, że

zechciałeś sięgnąć po naszą powieść. Mamy

nadzieję, że Ci się spodoba.

DEADYKACJA

Naszym czytelnikom…

Jesteśmy przeszczęśliwe, że spodobali Wam się

nasi

bohaterowie i razem z nami żyjecie ich historią.

Wasz entuzjazm jest dla nas ogromną motywacją.

Mamy nadzieję, że kontynuacja naszej powieści


sprosta Waszym oczekiwaniom.

Tak więc powracamy znów… znów… znów…

Do Benny’ego strasznych snów… snów… snów…

Że to psychopata każdy wie… wie… wie…

Lecz jak historia Jade zakończy się… się… się…?

Kontynuacji nadszedł czas… czas… czas…

Łapcie za książkę, zapraszamy Was…

Przytulić misia dla odwagi możecie,

bo oto jesteście w Benny’ego chorym świecie.

„Chcę, by ktoś mnie zrozumiał – i pokochał –

pomimo chaosu, który mnie otacza.

Nikt jednak nie może poznać kogoś naprawdę,

o ile nie spojrzy na świat jego oczami.

O ile nie pochłonie go ten sam mrok.

O ile nie popełni tych samych czynów.

Aby nie być samotnym w swoich koszmarach,

musisz pokazać je drugiej osobie.

Inaczej zostaniesz sam.

Z pustką w duszy”.

– Benjamin (Benny)

ROZDZIAŁ PIERWSZY
~ Czarny ~

Benny

SPOGLĄDAM PRZEZ KRATY W DRZWIACH

celi i widzę, że lalka się budzi. Jej ciało sztywnieje.

Żyła na szyi pulsuje. Gdy tylko odzyskuje

świadomość, zaczyna się bać.

Panikuje. Dyszy.

Jest zagubiona. Nic nie rozumie.

Idealna.

Idealna laleczka.

Kiedy wynosiłem ją na rękach z mieszkania,

które nazywała domem, jej zapach niemal mnie

obezwładnił. Jeszcze chwila, a po policzkach

pociekłyby mi łzy radości.

Tak strasznie chciałem ją mieć z powrotem, że

stałem się zbyt wrażliwy. Zdradzieckie emocje

walczą z twardym jak kamień sercem.

Ona. Mnie. Kurwa. Zostawiła.

I zapłaci za to.

W tamtym mieszkaniu była tylko gościem. Jej

prawdziwy dom jest tutaj. W celi. Muszę jej o tym


przypomnieć.

– Co… dlaczego… skąd się tu wzięłam? –

szepcze cichutko, wytrzeszczając oczy i z

niedowierzaniem kręcąc małą główką. Laleczka jest

w szoku. Nie wie, czy jest tutaj naprawdę, czy to jeden z jej koszmarów,
które co noc oplatają jej zmęczony umysł obślizgłymi, czarnymi łapskami. –

O Boże!

Jej głos odbija się echem w mojej głowie. Mam

ochotę sam zacząć płakać. Byłem bez niej taki

samotny. Czy ona w ogóle wie, jak ją kochałem?

Jak bardzo za nią tęskniłem?

Patrzenie na to, jak szamota się w swojej celi niczym krab złapany w sieć,
wcale nie przynosi mi

takiej satysfakcji, jak zakładałem. Serce mi się kurczy. Ledwo bije,


zamknięte w klatce. Gdybym

mógł bez niego przeżyć, chętnie wyrwałbym je z

piersi i wyrzucił, by pozbyć się ogromnego bólu, który lalka zostawiła w


nim po swojej ucieczce.

Uciekła od nas. Nie, nie od nas. Ode mnie.

Miłość to dzika bestia uwięziona w moim wnętrzu. Teraz rośnie w siłę.


Rozkoszuje się

pożądaniem, które niedługo zaspokoi. Wkrótce

wszystko będzie dobrze. Laleczka potrzebuje tylko czasu, by zrozumieć


swoją sytuację.
Już nigdy nie pozwolę jej uciec.

Jest.

Tylko.

Moja.

Wcześniej naiwnie wierzyłem, że zostanie w tym

pokoju na zawsze. Że będzie posłusznie czekać,

kiedy zechcę ponownie w nią wejść. Ale pewnego

dnia… już jej nie było.

Moja niegrzeczna laleczka.

Przechytrzyła mnie i uwolniła się z więzów mojej

ogromnej miłości.

Próbowałem się zmienić. Być kimś innym. Ale

nigdy nie zdołałem pozbyć się tego bólu.

A teraz bezbronna lalka napina mięśnie i otwiera

usta, by wydać z siebie głośny krzyk. Dostaję gęsiej

skórki.

Boże, jak ja za nią tęskniłem. Znów będzie moja.

Moja niegrzeczna lalka. Muszę tylko ją złamać.

Przypomnieć jej, że jestem jej panem. A ona moją

własnością.

– Macy… – pochlipuje. – Nie… To nie może być


prawda. Jak… Skąd… Dlaczego tu jestem?

Ślinka mi cieknie na myśl o jej cierpieniu. Mam

ochotę go posmakować.

Gdy zaczynam mówić, zamiera w bezruchu.

– Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi,

niegrzeczna laleczko.

Już od dawna nie słyszała mojego głosu.

Nie czuła mojego twardego ciała ocierającego się

o jej miękką skórę.

Nie kuliła się przed moim gniewem.

Już od bardzo, bardzo dawna.

Zaczyna histerycznie płakać. Unoszę w górę

kąciki ust. Tak strasznie tęskniłem za słodkim

głosem jej rozpaczy.

– Dlaczego to robisz? – pyta, mocząc gorącymi

łzami żywoczerwone policzki. – Dlaczego?!

Drapię się po podbródku i unoszę brwi.

– To długa historia – odpowiadam, posyłając

lalce złośliwy uśmiech. – Na całe szczęście mamy baaardzo dużo czasu.

Wsłuchany w żałosne pochlipywanie, pozwalam

sobie na ucieczkę w przeszłość. Do niej.


Do mojej siostry.

Bethany.

Budzę się w środku nocy. Za drzwiami słyszę kroki i nerwowe szepty. Mój
żołądek skacze w brzuchu niczym ryba, którą wyjęto z wody.

Odsuwam kołdrę i powoli schodzę ze starego,

niewygodnego materaca. Niepewnym krokiem

ruszam w stronę korytarza.

Dlaczego akurat tej nocy nabrałem odwagi, by wyjść z pokoju?!

Stare zawiasy skrzypią. Jeśli tata zobaczy, że nie śpię, ukarze mnie swoją pałką.
Mam już siedem lat.

Nie raz przekonałem się, jak bolą te uderzenia. Tej samej pałki tata używa w
pracy, kiedy łapie przestępców. Tak mówi.

Po szarych ścianach korytarza tańczą ciemne

cienie. Moja klatka piersiowa szybko unosi się i opada. Słyszę w uszach
dźwięk swojego mocno

bijącego serca. Jest głośniejszy niż kiedykolwiek.

Nieświadomie rozmasowuję ręką pośladki, które

wciąż bolą po ostatnim laniu. Dostałem je, bo

obudziłem tatę w środku nocy. Nie powinienem znów ryzykować. Ale


muszę. Jakaś nadludzka siła woła mnie, bym opuścił bezpieczny pokój i
poszedł

w stronę odgłosów.
Ciekawość zabiła kota. Tata ciągle to powtarza.

Wysuwam głowę za futrynę i patrzę w głąb

korytarza. Od razu zauważam białą, zwiewną

koszulę nocną. Materiał wiruje wokół szczupłego ciała mojej matki. Wygląda,
jakby do mnie machał.

Hej, Benjaminie – zdaje się mówić. – Jak miło cię

widzieć.

Mama krąży wokół wejścia do pokoju mojej

starszej siostry. Porusza ustami, chociaż nic nie mówi.

Długie ciemne włosy zasłaniają jej twarz.

Gdybym nie wiedział, że to ona, uznałbym ją za ducha.

Ale duchy nie są prawdziwe.

To żywi prześladują żywych.

Nie martwi.

Moja starsza siostra, Bethany, ma jedenaście lat.

I nawet ja, naiwny siedmiolatek, widzę, że zawsze jest smutna. Wydaje się
pusta w środku; jak ciało bez duszy, poruszające się po świecie wbrew swojej

woli.

Raz powiedziała mi, że nienawidzi tych rzeczy, które zrobił jej tata.

Ciosy zadane policyjną pałką bolały jak diabli, ale tata karał nas tylko
wtedy, kiedy robiliśmy coś złego. W dzieciństwie myślałem, że siostra
musiała ciągle być niegrzeczna, bo nigdy nie potrafiła usiąść na krześle, nie
krzywiąc się przy tym z bólu.
Kiedy zacząłem dorastać, zrozumiałem, że tata nie karał jej za złe
zachowanie. Karał ją, bo był

chory.

I to ona go zaraziła.

To przez nią miał w oczach ten złowieszczy blask.

Zatruła jego umysł.

– Mamo? – szepczę cichutko, kuląc się w miejscu.

Mam nadzieję, że moje słowa dotrą jedynie do niej.

Nikt inny nie może ich usłyszeć.

Mama podskakuje. Odwraca głowę, zaskoczona.

– Benny, chodź do mamusi – prosi, rozkładając szeroko ramiona. To te


same ramiona, w których często szukam pocieszenia po karach, które

wymierza mi tata.

Kolana uginają się pode mną. Mimo to biorę

głęboki oddech i zaczynam iść. Spoglądam jeszcze

za siebie, by upewnić się, że drzwi sypialni rodziców są zamknięte. Jeśli tata


się obudzi, będzie wściekły.

Mama przyklęka na progu pokoju siostry i ściska

moje małe dłonie w swoich. Dotyk stwardniałych opuszków na mojej


skórze wydaje się dziwny. Jak sama mówi, ma dłonie szwaczki. To dlatego
skóra na jej palcach jest starta i popękana.

Zajmuje się tworzeniem lalek. Takich pięknych, porcelanowych.

Takich,
które

podobają

się

wszystkim dziewczynkom na targowisku. Ich

rodzicielki zawsze chwalą pracę mamy. Mówią, że jej lalki są wyjątkowe.


Śliczne. Jedyne w swoim rodzaju. Mama jest bardzo dumna ze swoich
dzieł.

Zawsze z przejęciem ogląda, jak stają się dla dziewczynek ukochanymi,


małymi laleczkami.

– One muszą być idealne, Benny – powtarza,

kiedy pozwala mi malować ich usta na czerwono. I

ma rację. Jeśli choć jedna rzęsa odstaje w złym kierunku, klienci tracą
zainteresowanie. Nie chcą nieidealnej lalki. Żądają innej.

Mama zawsze dąży do perfekcji. To dlatego

ludzie tak uwielbiają jej zabawki.

Klęczy przede mną z wytrzeszczonymi oczami. Jej

usta są blade, niemal sine. Delikatnie potrząsa głową.

– Kocham cię, Benny. Kocham ciebie i twoją

siostrę. Ona też była idealną laleczką, ale tata ją zniszczył. – Z jej ust
wyrywa się zdławiony płacz.

– Ale jak to? – Marszczę brwi. Niczego nie rozumiem. Jestem zaspany i
nieco oszołomiony.

– Bethany była jak jedna z laleczek mamusi. Była

piękna. I nie wolno było jej zniszczyć.


Jej słowa nie mają sensu. Robię się coraz

bardziej zmęczony. Kiwam więc głową i szepczę tylko:

– Okej.

Mam nadzieję, że to chciała usłyszeć.

Twarz mamy oświetla lampka nocna z pokoju

Bethany. Dla niewinnych oczu wygląda jak anioł.

Ale zza jej pleców dochodzi odgłos daleki od anielskich śpiewów. Brzmi
demonicznie.

Brzmi jak ryk zarzynanej świni stłamszony

poduszką.

Potwornie.

Obscenicznie.

Obrzydliwie.

Powoli podnoszę głowę. Patrzę na pokój znad

ramienia rodzicielki. Powietrze jest gęste. Nie jestem w stanie nabrać pełnego
oddechu.

W rogu sypialni widzę jakąś zgarbioną postać.

Trzęsie się.

Jęczy.

Syczy.

Jest nago.

Nagle uświadamiam sobie, że to tata.


Moje ciało paraliżuje lodowaty strach. Będzie wściekły, kiedy zobaczy, że nie
śpię!

Spoglądam z powrotem na mamę. Nie siedzi już przy mnie. Podchodzi


powoli do łóżka Bethany.

W sypialni siostry czuć słodki zapach. I coś metalicznego. W ustach mam


przedziwny posmak.

Zupełnie, jakbym polizał baterię. Chce mi się wymiotować. O nie, nie


mogę tego zrobić. Jeśli pobrudzę wymiocinami dywan Bethany, tata na

pewno mnie ukaże. A mama go nie powstrzyma.

Nienawidzi bałaganu.

Niespodziewanie słyszę matczyny śpiew; łagodny,

uspokajający.

Lalka panny Polly była chora, chora, chora,

Polly się zmartwiła, zadzwoniła po doktora.

Przyszedł więc pan doktor. Wziął kapelusz swój i

teczkę

I do drzwi zapukał, chociaż za głośno

troszeczkę.

Śpiewała nam tę piosenkę zawsze, kiedy byliśmy chorzy. Teraz bierze jedną
z poduszek siostry i mruczy pod nosem słowa, które nabierają

złowieszczego charakteru.

Spoglądam na Bethany leżącą na posłaniu.

Czerwień.
Czerwień.

Czerwień.

Taka sama jak na ustach porcelanowych lalek

mamy.

Pościel nie jest już biała. Jest czerwona.

Na twarzy siostry widzę ciemne siniaki. Od

kącika jej oka aż do ust ciągnie się głęboka, cięta rana. Śliczne, brązowe
oczy, takie same jak moje, są smętne i bez życia. Kiedyś zawsze świeciły

radosnym blaskiem. Ale to było dawno, bardzo dawno temu. Teraz bledną.
Zupełnie, jakby z siostrą działo się coś złego… Coś nieuchronnego.

– Bethany – szepczę cicho jej imię, a bolesny ucisk w moim żołądku


przenosi się do gardła. Mój język

jest

gorzki.

Chciałbym

go

połknąć.

Powstrzymać wymioty. Ale zaraz… zaraz nie będę w stanie. Zataczam się do
tyłu i uderzam plecami w ścianę.

Mama siada na łóżku. Ignoruje mokre,

karmazynowe plamy, które brudzą jej nocną

koszulę. Pochyla się nad Bethany. W dłoniach wciąż ściska poduszkę.

– Mamo? – wyduszam z trudem, ale ona tego nie


słyszy. Nie słyszy nawet okropnych dźwięków, które wydaje z siebie tata,
wyrywając z głowy kępki włosów.

Mama przyciska poduszkę do twarzy Bethany.

Przez jedną, krótką chwilę cieszę się, że nie muszę już oglądać tych
pustych, brązowych oczu i

okropnych ran. Małe, dziewczęce ciałko wierzga pod ciężarem dorosłej


kobiety. Stoję w miejscu jak zamurowany, w milczeniu błagając, by mama

zostawiła ją w spokoju. Jednak ona tylko śpiewa.

Podszedł do laleczki, by dokładnie ją obejrzeć.

„Ależ panno Polly, ona w łóżku musi leżeć!”.

W końcu odnajduję głos w gardle i krzyczę:

– Mamo, przestań! Mamo!

Wypisał receptę. Leków dużo, dużo, dużo.

– Mamo, nie. – Płaczę. – Mamo, proszę,

przestań!

Trzask.

Do apteki Polly leci chyżo, chyżo, chyżo.

Pokój Bethany rozmazuje mi się przed oczami.

Nic nie widzę przez łzy. Mrugam szybko, by się ich pozbyć, ale jest już za
późno. Siostra przestała się poruszać.

– Bethany – chlipię.

Nie odpowiada. W pokoju słychać już tylko

zbolałe jęki taty.


Mama spokojnie do niego podchodzi. Policzkuje go. Szybko i celnie. Jego
głowa odwraca się raz w jedną, raz w drugą stronę z każdym kolejnym
uderzeniem. Nigdy nie widziałem, by mama wpadła

w taką furię.

– Zboczeniec! Jesteś obrzydliwym zboczeńcem!

To była moja mała, śliczna laleczka! A ty ją zniszczyłeś!

Jeden cios.

– Chory zboczeniec!

Drugi.

– Obrzydliwy zboczeniec!

Trzeci.

Nagle, bez ostrzeżenia, tata łapie ją za ręce i

prostuje zgarbione plecy. Znów jest tak wysoki jak zwykle. Wielki i silny.
Władza promieniuje od niego niczym ciepło od rozpalonego ogniska. Cały drżę.

– Dosyć tego – warczy, ale zaraz potem jego twarz łagodnieje. –


Przepraszam, okej? Nie

powinienem jej dotykać. To był wypadek. Nie

chciałem jej skrzywdzić.

– Ostrzegałam cię, co się stanie – odpowiada mama. Jej głos jest


całkowicie wyprany z emocji.

Taki ton zupełnie do niej nie pasuje.

Ta scena przyprawia mnie o dreszcze. Choć tak naprawdę nie rozumiem, co


się dzieje.

Czasami widzimy coś, ale nie wiemy, co.


W pokoju siostry nie widzę potworów – tylko rodziców.

Wracaj

do

łóżka

rozkazuje

tata

roztrzęsionym, ale stanowczym głosem.

Odchodzę bez słowa sprzeciwu, na miękkich

nogach. Nie jestem tak głupi, by protestować.

Odczuwam dziwny ból. Wszędzie. Zimny strach

przeszywa mi na wskroś klatkę piersiową.

Dlaczego moje serce wydaje się teraz takie

puste?

Mrugam, powracając ze świata wspomnień do

rzeczywistości.

Boli

mnie

gardło.
Właśnie

opowiedziałem niegrzecznej lalce o Bethany.

Następnego dnia po tej przerażającej nocy, pokój

siostry był idealnie czysty. Wyglądał tak samo jak zwykle.

Tylko jej w nim nie było.

Zniknęła. Na zawsze.

Już nigdy nie wróciła.

Przez jakiś czas żyliśmy we trójkę.

Aż któregoś dnia to również się zmieniło.

– Och biedny, chory Benny – Jade drwi w swojej

klatce. Jej ciało dygocze. – Twoi rodzice byli

dokładnie tak samo pojebani jak ty.

Słowa lalki odpędzają resztki wspomnień o

siostrze. Są niczym werbalny cios. Pieką. Duszą

uczucia, które do niej żywię.

Jej bezczelność wywołuje we mnie niesamowitą

złość. Gniew wibruje pod powierzchnią mojej

skóry. Żąda upustu. Natychmiast.

Uderzam pięścią w drewniany panel w jej celi.

Moje ramię boli. Powieki drżą.

Jade prawie nie reaguje. Napina mięśnie i wygląda na gotową do walki.


– Zadałaś pytanie, laleczko, więc dałem ci

pieprzoną odpowiedź – warczę. Bestia, która się we

mnie ukrywa, drapie pazurami i otwiera paszcze.

Chce zaatakować. Tracę kontrolę.

A ona nawet się nie wzdryga.

Trzeba to naprawić.

Przechylam głowę. Ślinię się na samą myśl o

tym, na ile sposobów mogę ją ukarać.

Na ile sposobów mogę ją zranić.

Chcę, by znów trzęsła się na mój widok.

Niegrzeczna laleczka musi sobie przypomnieć,

co to strach.

Przewrócę jej świat do góry nogami. Odbiorę

wszystko, do czego tak bardzo się przywiązała.

Wypełnię każdą część jej umysłu i ciała… sobą.

ROZDZIAŁ DRUGI

~ Oleista czerń ~

Jade

MOJE KOSZMARY…

Mroczne wspomnienia o potworze, który mnie

więził, powracają jak żywe.


Minęło całe osiem lat. To bardzo długo.

Wystarczająco długo, by choć po części wyprzeć

z pamięci to okropne miejsce.

By zagłuszyć poczucie winy spowodowane

zostawieniem siostry w sidłach mordercy.

By zapomnieć.

Ale ja nigdy nie zapomniałam.

Nieważne, jak usilnie próbowałam, moje

wspomnienia zawsze pozostawały tak świeże, jak

gdyby to wszystko działo się teraz.

Tutaj.

Od początku wiedziałam, że kiedyś jeszcze się

spotkamy. Odkąd stąd uciekłam, poświęciłam życie poszukiwaniom. Polowałam.


Czekałam.

Poświęciłam życie jemu – na zawsze.

Może i uwolniłam się ze swojej celi, ale

pozostawałam zamknięta w klatce własnego umysłu

– w którym on wciąż był moim panem.

Bezwzględnym. Nieustępliwym.

I tylko przy Dillonie zdołałam na chwilę uwolnić

się z więzów potwora.


Przy Bo nigdy nie czułam tego, co przy nim.

Dillon był ze mną, gdy zachowywałam się jak suka,

trzymał mnie w ramionach, kiedy opadałam z sił, a

co najważniejsze – walczył przy moim boku w

poszukiwaniu zemsty. Ale Bo…

Bo?

Przez płacz zaschło mi w gardle. Cała się trzęsę.

Kiedyś nagość oznaczała dla mnie słabość. Naga

byłam bardziej podatna na zranienie.

Nie miałam na sobie zbroi.

Później to moja odznaka stała się zbroją.

Walczyłam, by ją zdobyć. I mam ją. Więc teraz, choć znów mnie rozebrał…

Nie jestem już słaba. Jestem tylko kurewsko

wkurzona.

Benny porwał małą Jade, kiedy miała zaledwie czternaście lat.

Była naiwna i głupia.

Zwabił ją do furgonetki. Poszła za nim

posłusznie.

Wpadła w pułapkę razem z młodszą siostrą.

Potwór ją ranił.

Gwałcił.
Torturował. Głodził.

Tak długo, aż uciekła.

Ale teraz…

Teraz Benny nie porwał małej Jade.

Porwał detektyw Jade Phillips.

Najbardziej bezwzględną policjantkę w rejonie.

Sukę.

Podobno lesbę.

Chodzący koszmar.

Zamiast kulić się w łóżku, wspominając okrutną

przeszłość, staję więc na nogi.

Obserwuję go.

Teraz patrzę na niego inaczej. Strach przed karą,

którą z pewnością dla mnie przygotował, ukrywam

głęboko w sobie. Trzęsące dłonie zdradzają nieco moją wewnętrzną walkę.


W głowie wyświetlają mi

się obrazy tego, jak mnie bije, gwałci i torturuje.

Przeżyłam już to wszystko, wszystko, co najgorsze.

I przeżyję to po raz kolejny. Przez lata uczyłam się,

jak radzić sobie z takimi psychopatami jak on.

Marzyłam o szansie, by znów spotkać właśnie


JEGO.

Oto moja szansa.

Odczuwam coraz mniejszy strach. Ciężko

pracowałam, by stać się kobietą, którą teraz jestem.

Silną. Twardą. Taką, która nie da dojść do głosu małej, przerażonej


dziewczynce, która kryje się

gdzieś w głębi mojej duszy. Użyję wszystkiego,

czego się nauczyłam. Mam doświadczenie w

radzeniu sobie z psycholami. Poznam słabe strony potwora. Przejrzę go na


wylot. I pokonam.

Już raz z nim wygrałam. Uciekłam. Tym razem

nie będę biec. Wezmę Macy za rękę i spokojnie

stąd wyjdę.

Macy.

Psychol twierdzi, że przez osiem lat usychał z

tęsknoty za mną.

Ja w tym czasie również miałam obsesję na jego

punkcie.

Analizowałam każdą pieprzoną rzecz, jaką mi

zrobił.

I wszystko, co zrobił innym.

Co zrobił Macy.
Serce mnie boli, kiedy zastanawiam się, czy ten psychopata zepchnął ją w
pieprzoną króliczą norę?

Czy wyprał jej mózg? Zamienił w tę…

posłuszną, małą laleczkę?

Jako policjantka, chciałabym przeniknąć do jej

umysłu. Rozłożyć go na maleńkie części,

przeanalizować i złożyć z powrotem.

Ale jestem też jej siostrą. Siostrą, która ją

zostawiła. Pozwoliłam potworowi namieszać jej w

głowie i zrobić z niej swoją uległą zabawkę. Macy

nie miała wyjścia. Musiała współpracować.

Pomogła mu mnie porwać… Może po prostu też za

mną tęskniła?

Macy.

Poczucie winy płynie w moich żyłach i zatruwa

każdą komórkę. Dreszcze tną mi skórę niczym ostre

żyletki. Chcę krzyczeć, ale nie mogę.

Cokolwiek Macy zrobiła, to ja jestem za to

odpowiedzialna. Czy kiedykolwiek mi to wybaczy?

Nieważne, jak bardzo Benny ją zniszczył. Muszę

sprowadzić siostrę do domu.


Sprowadzę ją do domu.

A on zginie.

– To ci się nie uda. Nie tym razem, Benjamin –

oznajmiam bez cienia emocji, ocierając z policzka ostatnią łzę.

Mój wstyd.

Jeśli zamierzam przechytrzyć tego dupka, muszę

przestać myśleć jak przerażona dziewczynka i

zacząć zachowywać się jak policjantka.

Jestem wściekła, że zdołał tak długo pozostać w ukryciu. A na dodatek


złapał mnie w pułapkę!

Jednak wiem, że potrafię go przechytrzyć. Choć

powinnam zrobić to wcześniej. Mogłam zauważyć,

w co ze mną pogrywa i już dawno zakończyć tę grę.

Słyszę znajomy brzdęk kluczy. Potwór otwiera

drzwi do celi. Ogromny strach pcha moje serce na granicę szaleństwa.


Jednak gdy tylko ją przekracza,

łapię je natychmiast i sprowadzam z powrotem.

Po skołowanym mózgu krąży milion myśli.

Moja dusza umiera z każdym kolejnym

oddechem, a świat coraz szybciej wiruje.

Podłoga osuwa mi się spod nóg, kiedy dociera do

mnie świadomość, że tak – ja naprawdę znów


znalazłam się w środku koszmaru. W brzuchu

mrocznej, krwiożerczej bestii. Przygryzam wargę, by powstrzymać jej


drżenie i biorę głęboki wdech.

Usiłuję skupić uwagę wyłącznie na oddychaniu. I

modlę się, by drżące nogi zdołały utrzymać mnie w

pionie.

Powietrze staje się gęste i gorące. Dźwięki i

obrazy są wyraźne i jaskrawe. Ja jednak widzę i słyszę je tylko z góry.


Lewituję nad koszmarem, nie

chcąc stać się jego częścią. To jak śnienie na jawie

lub oglądanie sztuki zza sceny. Z wysokości, hałasy

są zaledwie cichymi pomrukami, a obrazy stają się

rozmazane i niewyraźne.

Mój mózg nie dopuszcza do siebie świadomości,

że znów wpadłam w łapy Benny’ego. Że ponownie

jestem w klatce z tym potworem, który samą swoją

obecnością zatruwa powietrze, którym próbuję

oddychać.

Szybko rozglądam się po pomieszczeniu, ale

wiem, że nie znajdę w nim żadnej broni.

Cholera. Doświadczenie już mnie tego nauczyło.

Wszystko, czego mogłabym użyć, jest albo za


drzwiami, albo stoi przykręcone do podłogi.

Gdy olbrzymie cielsko Benny’ego wypełnia

przestrzeń niewielkiej celi, głośno nabieram

powietrze i przygotowuję się do walki.

Jest ogromny. Większy niż pamiętałam.

Nigdy go nie pokonam…

Przynajmniej nie fizycznie.

Będę musiała walczyć za pomocą umysłu.

Przechytrzyć go.

Zamyka za sobą drzwi i patrzy na mnie

przymrużonymi, pełnymi nienawiści oczami.

Zaciska szczękę, mierząc wzrokiem moje nagie

ciało. Czarna koszulka opina się wokół umięśnionej

klatki piersiowej i wielkich bicepsów. Przez te lata

musiał ciężko pracować nad muskulaturą.

Nienawidzę go.

Wkłada

klucze

do

kieszeni

dżinsów
i

sfrustrowany przeczesuje palcami skołtunione,

ciemnobrązowe włosy. Kiedy nabiera powietrza,

jego pierś wędruje w górę. Wygląda jak goryl, który

zaznacza swoje terytorium.

– Zostawiłaś mnie – mamrocze.

Zamieram w miejscu. Marszczę brwi i gapię się

na niego, ogłupiała.

No pewnie, że go zostawiłam!

Ale powiedzenie mu prosto w twarz, że to

przecież oczywiste, nie byłoby mądre. Unoszę więc

podbródek i patrzę w jego ciemne oczy.

– Przywłaszczyłeś sobie to, co nie należało do

ciebie.

Cela wydaje się jeszcze mniejsza, kiedy Benny

znów staje się potworem. Podnosi powoli głowę,

przez co wygląda na wyższego. Napina mięśnie. I przeszywa mnie


wzrokiem na wylot.

Jego ręka podryguje. Wiem, co za chwilę nastąpi.

Przygotowuję się już na przyjęcie ciosu, ale… On tylko niepewnie stawia


krok w moją stronę.

Opuszcza napięte ramiona i odwraca głowę w


bok. Wzdycha, a następnie spogląda na mnie spod zmarszczonych brwi.
Ma w oczach coś dziwnego.

Zagubienie?

Wygląda, jakby nie wiedział, co ze mną zrobić.

– Musiałem cię mieć. Byłaś moja. Byłaś moją

małą laleczką, ale uciekłaś. – Spuszcza wzrok i na zmianę zaciska i


rozprostowuje pięści, po czym

mocno zagryza zęby.

– Krzywdziłeś mnie – oznajmiam spokojnie,

choć mam ochotę krzyczeć: Jesteś pierdolnięty!

– Byłaś niegrzeczna – wyjaśnia. – Niegrzeczne

lalki muszą ponieść karę.

Przyglądam się jego twarzy. Nie wygląda już na

wściekłego. Teraz w jego oczach dostrzegam tęsknotę. To mnie zaskakuje.


Chyba naprawdę mu

mnie brakowało… Mnie albo lalki, którą chciałby, żebym była.

Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego wybrał

akurat mnie?

Dlaczego nikt inny nie spełniał jego wymagań?

Dlaczego zamordował te wszystkie dziewczyny? Za

to, że nie były mną?

Analizuję jego postawę, pozycję i próbuję


przewidzieć, z której strony nastąpi ewentualny

atak. Benny drapie się po klatce piersiowej, a w celi

jest bardzo duszno. Na moim czole zbierają się

kropelki potu. To z nerwów. Zmuszam się, by

zachować spokój i nie odrywam wzroku od jego

oczu. Chcę przeniknąć do głowy potwora,

dogłębnie poznać umysł psychopaty i w końcu

poznać odpowiedź na to pytanie. Dlaczego ja?

Choć może nigdy nie zrozumiem jego motywów.

Tej nieludzkiej obsesji. W niektórych przypadkach nawet

badania

tworzenie

portretów

psychologicznych

morderców

nie

przynoszą

odpowiedzi.

Dotychczas nie zdołałam go rozgryźć ani jako

ofiara, ani jako detektyw. Może będzie mi łatwiej, kiedy odkryję, co się
stało, że mały chłopiec został

seryjnym zabójcą?

W oczach Benny’ego lśnią łzy. Smutek łagodzi

przepełnioną nienawiścią bestię. I teraz już wiem, że nie powinnam była


przerywać opowiadanej

przez niego historii. Znajomość jego przeszłości

pomogłaby mi zrozumieć teraźniejszość. W końcu

dowiedziałam się o nim czegoś ważnego. To

ogromny

postęp!

Niestety,

najmniej

odpowiednim momencie, znów stałam się tą

wściekłą, mściwą Jade, która pragnie jedynie go

zabić. Próbuję poskromić tę część siebie, ale nie jest to łatwe.

Otwieram usta. Ciepłe powietrze ucieka z nich

powoli, gdy rozmyślam, czy zapytać go o więcej

szczegółów.

Kiedy dowiem się, przez co przeszedł jako mały

chłopiec, poznam go lepiej jako dorosłego


mężczyznę. Może nawet zdołam zmusić go, by

zrobił coś głupiego. By popełnił błąd. Zostawił

otwarte drzwi celi albo nie schował kluczy…

Benny wciąż się nie porusza. Czekanie, aż rzuci się na mnie niczym
diabeł, który pragnie porwać

duszę do piekła, jest wykańczające. Coraz trudniej mi myśleć. Nie wiem,


dlaczego wszedł do celi, ale

cokolwiek ma zamiar zrobić… Muszę go

powstrzymać.

Opowiadał o swojej zmarłej siostrze. Czy to z

uwagi na nią nie zabił Macy? Powiedział mi, że zachował ją specjalnie dla
mnie.

Może to jest jego słabość?

Spoglądam znów w jego skupione oczy, których

ani na chwilę nie odrywa od mojej twarzy.

Benjamin

odzywam

się

łagodnym,

przymilnym głosem. Specjalnie używam imienia,


którym kazał nam się do siebie zwracać. – Przecież

ja zawsze byłam grzeczna. Jak Bethany. –

Wykorzystuję jego relację z siostrą, może to

przyniesie mi jakąś korzyść?

Jego ciało nagle sztywnieje. Żyła na karku

pulsuje, wyraźnie zaznaczona pod napiętą skórą.

Zaciska pięści i podchodzi bliżej. Na twarzy ma skruszony wyraz.

Ze wszystkich sił zmuszam się, by nie zrobić

kroku w tył. Mała Jade z pewnością uciekłaby na łóżko. Prowokowałaby.


Próbowała walczyć, ale

detektyw Phillips czeka, aż to on wykona pierwszy

ruch.

– Nie jesteś taka jak ona – syczy. W jego oczach

widzę teraz strach, przez który Benny wydaje się o

wiele młodszy. – Ona jest martwą laleczką.

Jego głos jest wyższy niż zazwyczaj. Kiedy

mówi o siostrze, ucieka wzrokiem. To dziecinne

zachowanie.

Przełykam ślinę i unoszę głowę. Nigdy nie byłam

zbyt

dobra
w

tych

głupich,

uczuciowych

sprawach… Przez Benny’ego. Ale teraz muszę posłużyć się psychologią,


aby pokonać Benny’ego.

To będzie naprawdę ciężka praca.

– Nie jestem martwa – przypominam mu

spokojnie. – Ale jestem grzeczna. Tak jak ona. Nie

zasłużyła na to, co ją spotkało.

Ściąga brwi. Potworne oczy błyszczą od łez,

które usiłuje powstrzymać.

Znalazłam jego słaby punkt. Bethany.

Zapisuję to w pamięci i stawiam pierwszy krok w

kierunku oprawcy. Garbię się, próbując wyglądać

na niższą niż w rzeczywistości.

– On ją skrzywdził. Twój ojciec ją skrzywdził.

Benny uchyla pełne wargi. Spomiędzy nich

uwalnia się zrozpaczony szloch, a gdy odpowiada,

jego słaby głos brzmi jak głos zranionego dziecka.

– Była niegrzeczna.
Mam ochotę zwymiotować. Ale nie, nie mogę

tego zrobić. Nie ma czasu na panikę. Skup się, Jade.

Skup się, kurwa.

– Bethany nie zasłużyła na to, żeby ją pobito. I uduszono.

Próbuję dojrzeć w nim zagubionego chłopca,

który wciąż pamięta tamtą koszmarną noc. Benny

szybko odwraca twarz.

– Nie zasłużyła, by zgwałcił ją jakiś zboczeniec.

– Ryzykuję. Wiem, że jego ból w sekundę może

przerodzić się w furię.

Na dźwięk słowa: „zboczeniec”, przechodzi go

dreszcz. Prostuje zgarbione plecy i unosi głowę, a kosmyk kręconych


włosów opada na jedno z

brązowych oczu. W drugim, tym niezakrytym,

dostrzegam morderczy błysk. Drży mu powieka, a z

jego twarzy promieniuje ogromne ciepło. Parzy

mnie. Topi moją skórę, która powoli odchodzi od ciała, ukazując to, co
ukrywam pod skorupą odwagi

– strach. Czysty strach.

– Nie jestem zboczeńcem! – warczy. Wokół

zaciśniętych ust pojawiają się zmarszczki. Kręci

głową i głośno ryczy. Ten krzyk zdaje się dodawać mu sił. Zalewa go falą
okrutnego szaleństwa.

Wielkimi łapskami szarpie swoje długie włosy,

po czym zaczyna chodzić po celi. Raz w jedną, raz

w drugą stronę. Obudziłam w nim bestię.

– Nie – próbuję przybrać uspokajający ton,

którego jego mama mogła używać, kiedy był chory.

Mój głos drży. – Ty nigdy nie skrzywdziłbyś małej

dziewczynki. Nie rozebrałbyś jej. Nie zranił. Nie torturował, aż nic by z niej
nie zostało.

Kłamstwo!

Bezwiednie krąży wzrokiem po pomieszczeniu.

Wygląda,

jakby

szukał

związku

pomiędzy

przeszłością i teraźniejszością. I nagle zaczyna iść w moją stronę. Ja


również stawiam krok w przód.

Chcę pokazać, że się nie boję. Jednak to tylko pozory, tak naprawdę
strach ściska mi gardło tak mocno, że ledwo mogę oddychać. Stajemy
blisko

siebie i czuję jego zapach. Długo nie mogłam się od

niego uwolnić, zbyt dobrze go znam.


Słony od potu.

Metaliczny od mojej krwi… lub krwi innych

dziewczyn.

Ma w sobie delikatny aromat farby, która zawsze

brudziła jego palce, gdy malował śliczne twarzyczki swoich lalek.

To zapach typowy dla Benny’ego.

Kiedyś mnie przerażał.

Ale teraz…

Teraz nie mam czasu na strach.

– Benjamin – szepczę, stawiając kolejny krok. –

Bethany była taka jak ja.

– Nie jestem jak on! – wrzeszczy. W ułamku

sekundy dostrzegam jego dłoń. Zbliża się do mojej

szyi z prędkością atakującego węża. Benny zaciska

mi palce na gardle. Popycha mnie w tył. Ten ból jest silniejszy niż
zapamiętałam.

Próbuję wbić paznokcie w jego dłonie.

Potrzebuję powietrza. Drapię. Walczę… Jego

uścisk jest jednak coraz mocniejszy.

Nigdy nie wybaczy mi tego, że uciekłam.

Nie będzie szczęśliwy, dopóki mnie nie ukarze.


Myśl, Jade.

Skup się, kurwa.

Zamykam oczy, opuszczam ręce i rozluźniam

wszystkie mięśnie. Gorący oddech uderza mnie w

twarz niczym gorąca fala z otwartego piekarnika.

Instynkt każe mi się bronić.

Walczyć z tym sukinsynem!

Już nie jestem głupią, małą dziewczynką.

Unoszę roztrzęsioną dłoń i delikatnie odsuwam

kosmyk włosów z jego oka. W nagrodę dostaję

haust chłodnego powietrza, kiedy potwór nieco

rozluźnia morderczy uścisk.

– Benjamin – szepczę zachrypniętym głosem.

Psychol jest zdezorientowany. Nie wie, co zrobić. –

Przepraszam.

Przestaje wbijać kciuk w moją szyję. Teraz

zatacza nim niewielkie kręgi. Delikatnie. Niemal z szacunkiem.

– Nie jestem taki jak on – warczy. – Rozumiesz?

W ogóle go nie przypominam.

Po policzku ścieka mi łza. Jestem wściekła, że

okazałam przy nim strach.


Teraz pewnie mnie wyśmieje.

Albo uderzy. Skrytykuje.

Jak dawniej.

Ale nie. On nachyla nade mną twarz i wdycha

mój zapach, jakby nigdy w życiu nie wąchał

niczego piękniejszego. Zupełnie się tego nie

spodziewałam. Łkam cichutko.

Jest tak blisko.

To naprawdę on.

A ja naprawdę tutaj jestem.

Wysuwa język. Czuję na policzku jego mokrą,

szorstką powierzchnię, kiedy zlizuje łzy. Moje ciało

dygocze. Próbuję to powstrzymać, by nie zniszczyć

tej chwili. Benny trąca nosem mój nos, po czym przysuwa ciepłe usta do
moich.

Mam gulę w gardle. Język zalewa mi żrący kwas.

Potwór wciąż trzyma dłonie na mojej szyi, ale teraz

ich ucisk jest słaby, ostrożny. Przełykam cierpienie

i uspokajam oddech. Patrzę mu prosto w oczy.

– Jesteś lepsza niż Bethany, laleczko – oznajmia

z dumą. – Kiedy mi się nie sprzeciwiasz, jesteś idealna.


Całuje mnie bardzo delikatnie. Zapomniałam, że

potrafi być delikatny. Nie mogę się poruszyć. Serce

wali mi mocno i głośno, a mózg podpowiada, że

niełatwo będzie mi nim manipulować…

Ale uda mi się to.

Nie mogę od razu odkryć przed nim wszystkich

kart. Benny jest na to zbyt mądry i wyczuje

podstęp. A kiedy tak się stanie, moje ciało posłuży

mu za worek treningowy.

– Jestem zmęczona… – mamroczę prosto w jego

wargi, które ledwie dotykają moich.

Śmieje się cicho, a ja dostaję gęsiej skórki.

– Więc prześpij się trochę, moja mała, śliczna

laleczko. To był długi dzień.

Robi krok w tył, po czym spogląda w moje oczy.

Chce sprawdzić, czy nie kłamię. Przymykam

powieki i rozluźniam mięśnie. Opadam z sił. Musi mi uwierzyć. Gdy mnie


puszcza, z trudem

powstrzymuję się przed dotknięciem obolałego

gardła. Posłusznie idę do łóżka.

Przechodzą mnie dreszcze.


– Włóż to na siebie – rozkazuje, ściągając

koszulkę z umięśnionego ciała. Każdy centymetr

klatki piersiowej potwora jest idealnie wyrzeźbiony.

Wygląda jeszcze potężniej niż dawniej. Na jego

skórze zauważam kilka nowych blizn. Ciekawe,

skąd je ma?

Niektóre lalki się bronią.

Mała, śliczna laleczka.

Rzuca we mnie koszulką. Gapię się na nią i nie wiem, co powiedzieć.

– Dziękuję – wyduszam w końcu, po czym ją

zakładam. Śmierdzi tak samo jak on. W przeszłości

uznawałam noszenie jego ciuchów za obrzydliwe.

Teraz widzę to jako kolejny krok do zwycięstwa.

To maleńka rysa na twardej, stalowej zbroi

oprawcy.

Zniszczę ją. Rysa po rysie. Aż pęknie.

Materac się ugina. Benny kładzie się na łóżku.

Moje mięśnie natychmiast sztywnieją. Usiłuję je

rozluźnić, ale to na nic. Nienawidzę go. Nienawidzę

wszystkiego, co z nim związane. Przestaję myśleć i

zdaję się na instynkt.


Kiedy napiera na moje pośladki nabrzmiałym,

ukrytym pod materiałem dżinsów penisem, z

trudem powstrzymuje szloch. Nie jestem w stanie

przygotować się psychicznie na to, co nastąpi. Na to, że on znowu mnie


zgwałci… Błagam, tylko nie

teraz. Mój umysł jest zbyt przytłoczony całą

sytuacją i nadmiarem rozpaczliwych myśli. Nie

zdołam znaleźć w sobie siły, by mentalnie stąd

uciec, wyrwać się z tej okropnej celi i własnego, zhańbionego ciała.

W tym momencie Benny jest jednak łagodny.

Leży spokojnie tuż obok, tuląc do siebie moje ciało.

W takich chwilach mogłabym pewnie zapomnieć,

że jest potworem… Jednak wspomnienia brutalnego

morderstwa rodziców, obłąkanego głosu Macy i

zaginięcia Bo natychmiast przywracają mnie do rzeczywistości. To nie daje


mi spokoju. Muszę

znaleźć odpowiedzi. Chcę je z niego wyrwać,

choćbym miała rozszarpać to umięśnione ciało na

strzępy, aż potwór padnie na ziemię; zakrwawiony,

wykończony, bezbronny.

– Benjamin?

– Hmm? – Dyszy głośno i wtula nos w moje


włosy.

– Czy to tutaj mieszkałeś z Bethany?

Znów ryzykuję, próbując tak szybko wyciągnąć

od niego kolejne informacje. Chcę jednak

wykorzystać te chwile, kiedy jest łagodny, a

dowiedzenie się, gdzie nas przetrzymuje, jest

kluczowe dla sprawy.

– Ten dom należy do mnie. Chociaż prawnie to

mój tata wciąż jest właścicielem ziemi. Jest zbyt uparty, żeby oddać mi
akt własności. Wiesz,

podobno mój dziadek był trochę szalony. Uważał,

że potrzebuje kryjówki, bo rząd nas wszystkich

szpieguje. Wybudował więc ten dom z daleka od

cywilizacji. Nie ma go w żadnych rejestrach. Ta ziemia to teren prywatny,


otoczony lasami, których

nikt nie ma prawa wyciąć.

To dlatego nie mogliśmy go odnaleźć?

– Czy twój ojciec też tu mieszka?

– Nie. – Zniża głos o oktawę.

Wycofuję się więc z tematu ojca i pytam:

– Kochałeś Bethany?

Gdy jego ciało sztywnieje, gryzę się w język i krzywię z bólu. Modlę się
cichutko, by bestia

pozostała uśpiona.

– Którą? – Ton jego głosu jest zachrypnięty i

ostry.

Którą?

Odwracam twarz, by na niego spojrzeć.

– Co masz na myśli?

Zaciska szczękę i znów drgają mu powieki, co

zazwyczaj

oznacza

nadchodzący

wybuch

wściekłości.

– Myślałem, że jesteś zmęczona? – warczy.

Przyciska mnie do siebie mocniej. Cała się trzęsę. –

Kochałaś go? – pyta, napinając mięśnie w wyraźnej

złości. – Kochałaś tego nic niewartego śmiecia?

Czy kochałam? W czasie przeszłym? O nie.

Bo?

Gwałtownie kręcę głową.

– Oczywiście, że nie.
A co, jeśli ma na myśli Dillona? Nie. Na pewno mówi o Bo. Tak czy owak,
wiem, co muszę

odpowiedzieć.

Potwór wzdycha z ulgą.

– To dobrze.

Ściąga buty, które lądują z hukiem na podłodze, i

rozpina pasek spodni. Niemal mdleję ze strachu, ale

mrugam szybko, by pozostać przytomną.

Skup się, Jade.

Nie może mi zrobić nic gorszego niż dotychczas.

Muszę go osłabić.

Zdejmuje dżinsy. Nabrzmiały penis wypycha

materiał czarnych bokserek. Uda Benny’ego,

niegdyś raczej smukłe, teraz są wielkie, silne i umięśnione. To już nie


człowiek. To bestia.

Potwór.

Mój potwór.

Nienawidzę cię.

Gorąco mi. Piekielnie gorąco. Z trudem

powstrzymuję się, by nie uciec przed jego niemal nagim ciałem. Jest tak
blisko… Ale pozostaję w

miejscu. Z trudem.
– Tęskniłem za tobą, niegrzeczna laleczko.

Z prędkością błyskawicy łapie mnie za ramiona i

odwraca. Uderzam głową w materac. Nim jestem w stanie go powstrzymać,


kładzie się na moim ciele i

przygniata je swoim ciężarem. Chwyta moje

nadgarstki i jedną ręką unieruchamia je nad moją głową. Boję się tak
bardzo, że serce zaraz wypadnie

mi z piersi. Czekam na cios.

Czekam, aż zrobi mi krzywdę.

Będzie mnie torturował.

Ale tak się nie dzieje.

Wolną dłonią głaska mój policzek, a palcem

dotyka rozchylonych ust, mrucząc przy tym z

przyjemności.

– Idealna. Taka cudownie idealna. – Zjeżdża

palcem na obolałe gardło i obojczyki. – Żadna z nich nie mogła się z


tobą równać – szepcze tak cicho, że ledwo go słyszę. Mówi do siebie,
nie do mnie.

– Proszę, opowiedz mi coś jeszcze o Bethany –

błagam, zdesperowana. Chcę tylko, by ze mnie

zszedł.

– Ty nie jesteś Bethany – syczy.

Nagle słyszę zza drzwi celi znajomy jęk. Na


ustach zamiera mi krzyk. W osłupieniu gapię się na

Benny’ego. Jego pożądanie natychmiast znika, a

zastępuje je nienawiść. Złość przejmuje kontrolę nad jego ciałem z


prędkością jeźdźca galopującego

na szalonym rumaku.

Wściekłość.

Furia.

Huragan, który pochłonie wszystko na swojej

drodze.

– Bo – jęczę. – On żyje?

– Jak śmiesz wspominać jego imię, kiedy jestem

w twoim łóżku?

– To nie jest moje łóżko – sprzeciwiam się. – To

moja klatka. Nie powinno mnie tu być, Benny. –

Choć próbuję powstrzymać tę waleczną, zranioną

część mnie, w końcu to ona przejmuje nade mną

kontrolę. Nie jestem w stanie przezwyciężyć

ogromnego

strachu

przed

gwałtem.
Każdy

centymetr mojej skóry piecze. Gorąca krew parzy

moje żyły. Instynkt podpowiada, by go z siebie

zrzucić. Walczyć. Jedno z nas musi przegrać. I to nie mogę być ja.

– Należysz do mnie – odburkuje. – Jesteś, kurwa,

moja. Twoja twarz. – Przesuwa dłonią po

czerwonym policzku. Rzucam się w miejscu,

próbując uwolnić się spod jego ciężaru. Bez skutku.

– Twoje ciało. – Ociera się o nie, by to podkreślić. –

I twoja dusza. To wszystko należy do mnie.

Smutek, panika i złość wylewają się z mojego

wnętrza niczym lawa podczas erupcji wulkanu.

Całe pozorne opanowanie znika. Teraz jestem już

tylko kobietą owładniętą nienawiścią. Jego dzieło, dzieło potwora, wychodzi


na światło dzienne. To ja,

ale nie do końca. To ta wściekła, pokręcona, pełna nienawiści część mnie.

– Złaź ze mnie, skurwysynu! – krzyczę. Gdy

puszcza moje nadgarstki, zaciskam dłonie w pięści i

celuję prosto w jego twarz. Psychol łapie mnie za ramiona, ale nim to
robi, mam czas, by zadać mu kilka porządnych ciosów. – Nienawidzę cię!

Kurwa! Nienawidzę! Zabiję cię! Złaź! Złaź ze

mnie!
Wpadam w histerię.

Nic nie mogło przygotować mnie na sytuację, w

której właśnie się znalazłam.

Ani lata nauki w szkole policyjnej.

Ani prywatne śledztwo, które prowadziłam, by

złapać swojego prześladowcę.

Ani terapia, na którą uczęszczałam po ucieczce.

Ten potwór ma Bo. Mojego Bo. Skurwysyn

zabrał kolejną osobę, na której mi zależy. I zachowuje się, jak gdyby miał
do tego prawo. Jak gdyby miał prawo robić wszystko, na co ma, kurwa,

ochotę! Wykorzystał moją siostrę, by znów porwać

mnie do piekła. Zamordował tyle niewinnych

kobiet. I moich rodziców. Boże… Ten psychopata

jest zły do szpiku kości. A teraz leży nade mną i czule patrzy mi w oczy.

Nienawidzę go.

Nienawidzę tego, kim się przez niego stałam.

W tym momencie nienawidzę też samej siebie.

– Raaa, raaaaa, raaaaa – ryczy. Nie przestaję go bić. Nie powstrzymuje


mnie. Puszcza moje

ramiona, siada mi na biodrach i sam zaczyna bić się

po twarzy. Zamieram w bezruchu. Nie mam

pojęcia, co się dzieje. Tylko patrzę.


– Jade! –Słyszę nagle wołanie Bo. Wytrzeszczam

oczy. Nie mogę w to uwierzyć.

Jest tak blisko. Tuż obok. Chyba… chyba w

dawnej celi Macy?

Benny zamiera.

– A więc twierdzisz, że mnie nienawidzisz,

laleczko? No cóż. Pozwól, że ci coś powiem. –

Nachyla twarz tak blisko, że dzieli go ode mnie

zaledwie kilka milimetrów. – Granica pomiędzy miłością i nienawiścią jest


bardzo cienka. Cieszy mnie, że ciągle na niej tańczysz. Dzięki temu

smakujesz jeszcze słodziej. Ale jedno musisz

zapamiętać. Pamiętaj, do kogo należysz. – Krople jego śliny spadają na


moją twarz. Benny oddycha coraz ciężej. Krąży dłońmi po moim ciele,
ociera się kroczem o moją cipkę…

Nie. Proszę, nie.

Wkłada w nią palec. Szybko i brutalnie. Krzyczę

zarówno z bólu, jak i upokorzenia.

To tempo… Bestialsko szybkie… Za szybkie. Na

pewno krwawię.

– Przestań – błagam. Po policzkach ciekną mi

łzy.

– Nie przestanę, dopóki nie wypieprzę z twojego


dziwkarskiego ciała myśli o tym skurwielu! Nie

przestanę, dopóki nie przypomnisz sobie, do kogo należysz!

Nie.

Nie.

Nie.

Nieruchomieję. Usiłuję zapomnieć o bólu.

Myśleć wyłącznie o Dillonie. O tym, jak

krzyczałam na niego za to, ile jadł pączków. I za to, że nalewał mi za mało


śmietanki do kawy. On

zawsze pił swoją okropnie mocną.

Moje próby mentalnej ucieczki z piekła spełzają

jednak na niczym, kiedy z celi obok ponownie

słyszę krzyk Bo. Natychmiast powracam do

rzeczywistości.

– Jade? Jade?! – Przerażenie w jego głosie łamie

mi serce.

Jest tu przeze mnie. Wszystko, co zrobił mu

Benny, to tylko moja wina.

– Bo, ciii – płaczę, próbując go uciszyć. Wiem, że jeśli nie zamilknie,


potwór zaraz wyładuje na nim swoją złość.

Psychol wydaje z siebie jakieś dziwne,

niezrozumiałe odgłosy i przeinaczone słowa.


Wyjmuje ze mnie palec i od razu wkłada go sobie do ust.

– Mmm… o tak – mruczy.

Smakuje mnie.

Delektuje się moim smakiem.

Pierdolnięty psychopata.

Bo krzyczy coraz głośniej. Tylko pogarsza tym

sytuację.

– Zostaw ją! Jade!

Nagle Benny otwiera oczy i wybucha, ogarnięty

straszliwą furią.

– Ten pierdolony skurwiel – syczy. – Macy!

Zajmij się swoją pieprzoną lalką, zanim sam to, kurwa, zrobię!

Macy?

Gdy ze mnie schodzi, szybko siadam i wyciągam

ręce w jego stronę. Jeśli pozwolę mu teraz wyjść z

celi, z pewnością ukarze Bo.

– Proszę, wróć do mnie – błagam. Te słowa są

gorzkie jak trucizna. Jeśli pozwolę mu teraz wejść w swoje ciało… To


zabije moją duszę.

Być może Dillon już nigdy nie spojrzy na mnie w

ten sam sposób… Jeśli w ogóle stąd ucieknę.


To znaczy, kiedy stąd ucieknę.

Nie mam jednak wyjścia. Zrobię wszystko, by

ochronić ludzi, których kocham. Kiedy ucieknę,

muszę zabrać ich ze sobą. Ale teraz nie pora o tym

myśleć.

– Proszę – mamroczę, choć potwór chyba tego

nie słyszy.

Napina wszystkie mięśnie i przeradza się w

bestię. Ryczy głośno i wstaje z łóżka, by założyć na

siebie dżinsy.

– Benjamin, proszę – pochlipuję. Próbuję stanąć,

ale moje nogi są zbyt słabe. Padam na kolana. Czuję

ostry ból. Na udach również. I w podbrzuszu.

– Błagam, nie.

Krzyki, które słyszę zza ściany, są nie z tego świata.

Pokój wiruje. Dostaję spazmów i dławię się.

– Zapłaci za to, że cię dotknął! – wrzeszczy

Benny.

Jeszcze

raz

próbuję
utrzymać

się

na

roztrzęsionych nogach. Gdy chcę coś powiedzieć,

potwór unosi dłoń i uderza mnie w policzek.

Upadam na twardą podłogę z głośnym hukiem.

Moja czaszka odbija się od posadzki.

Później widzę już tylko czerń…

ROZDZIAŁ TRZECI

~ Krucza czerń ~

Benny

– CHODŹ TU. POPATRZ NO TYLKO. To

prezent… no cóż, właściwie to prezent dla mnie, ale

jest tu z twojego powodu.

Choć jej nagie, leżące na podłodze ciało się nie porusza, wzrok lalki
wędruje w górę. Przez lata naszej rozłąki bardzo się zmieniła. Stwardniała.
Jej

twarz ma teraz surowszy wyraz, a charakterek jest jeszcze

bardziej

wybuchowy.

Zabaweczka

prowokuje mnie każdym spojrzeniem.


Gdy powiedziała, że mnie nienawidzi, sprawiła

mi ogromny ból.

Przecież ja tak bardzo za nią tęskniłem. Po jej ucieczce, przez osiem


pieprzonych lat walczyłem z

bólem. Pozwoliłem jej mieć swoją „wolność”. Choć

tak naprawdę ona już nigdy nie będzie wolna.

Zagubiona i słaba, dała się wykorzystać Bo – temu durnemu, nudnemu


skurwielowi. Nie wiedziała, jak

to jest żyć bez pana. Dlatego pozwoliła mu

zamknąć się w innej klatce.

Ostatecznie jednak postanowiłem okazać łaskę.

Sprowadziłem ją do domu. Ona też za mną

tęskniła… Jeszcze się o tym przekona.

– Co ty zrobiłeś?! Ty sukinsynu – syczy.

Jej ciało nabrało bardziej kobiecych kształtów.

Ma płaski brzuch, ale większe, okrągłe cycki. Tylko

jej twarz wciąż jest taka jak dawniej. Niewinna.

Nawet kiedy lalka usiłuje być wredna. Nadal jest najśliczniejszą laleczką,
jaką widziałem.

I to uczucie… Boże, to uczucie, kiedy włożyłem

w nią palec… Wciąż jest tam taka sama. Ciasna, gorąca, moja. Choć
pieprzył ją ten bezwartościowy

śmieć, jej cipa nadal pozostaje idealna. Smakuje tak


dobrze jak za pierwszym razem. Muszę wymazać z

pamięci tego skurwiela i fakt, że odważył się

zbliżyć do mojej lalki. Ona jest moja. Tylko moja.

Coś na powrót nas połączyło, choć minęło tak

wiele czasu… Ale ten skurwysyn to zepsuł. Tymi

swoimi pierdolonymi krzykami. Nie mogłem

utrzymać erekcji. Nie mogłem wejść w moją

ukochaną lalkę. On ją wołał. Krzyczał. Przez niego pełne uczucia oczy Jade
nagle przepełnił strach. To

było okropne. To, jak na mnie patrzyła. Bała się o niego. Skurwysyn
zepsuł nam romantyczną

atmosferę.

To już się nie powtórzy.

– Jeśli jeszcze raz mi się sprzeciwisz i powiesz coś do tej głupiej lalki, to
cię zaboli – ostrzegam ją.

Nie musi wiedzieć, że nie mam na myśli fizycznego

bólu. Znam inne sposoby, by ją skrzywdzić. Wiele różnych sposobów…

Laleczka nerwowo się wierci. Z pewnością nie

chce, żebym to zauważył. Ale ja uważnie ją

obserwuję. Widzę wszystko, co robi. Wykrzywiam

wargi w usatysfakcjonowany, złośliwy uśmieszek.

Zabaweczka już wie, kto jest jej panem. Nieważne,


jak daleko ucieknie. Ja na zawsze pozostanę w jej krwi.

W jej umyśle.

W jej mokrej piździe.

I jebanej duszy.

Zakorzeniony na amen. Nie do wyplewienia.

Ona.

Jest.

Moja.

Wstaje z podłogi i opuszcza luźno ręce.

Prezentuje przede mną swoje nagie ciało, patrząc ze

złością. Kiedy leżała nieprzytomna, zerwałem z niej

swoją koszulkę. Była niegrzeczna, więc na nią nie zasłużyła. Mierzę


wzrokiem jej kobiece ciało i

ostrym spojrzeniem spoglądam na nabrzmiałe sutki.

Są takie różowiutkie. Błagają, by je ugryźć.

Ogolona

cipka,

którą

przed

chwilą

się
zabawiałem, jest naprawdę urocza. Znów pragnę w

nią wejść, ale to może poczekać. Jeszcze chwila, a przyłożę do niej usta i
chciwie wypiję wszystkie soki z jej wnętrza, a lalka dojdzie z krzy¬kiem,
udowadniając, jak bardzo mnie kocha. I jeszcze raz.

I jeszcze.

Jej skóra jest ciemniejsza niż dawniej. Nabrała

nieco opalenizny. To jednak nie psuje idealnego

piękna. Gdy lalka do mnie podchodzi, jej gęste

włosy opadają na dziewczęcą twarz. Z każdym

krokiem serce wali mi jak szalone.

Bum.

Bum.

Bum.

Nie bije w ten sposób przy nikim innym.

Laleczka jest tak blisko. Otacza mnie jej zapach.

Czuję ją. Pamiętam, jak mama spryskiwała się

perfumami. Ich zapach osiadał na mojej skórze i uspokajał mnie.

Bez problemu mógłbym wyciągnąć rękę i złapać

lalkę, zanim byłaby w stanie uciec. Nie chcę jednak

tego robić. Nie. Teraz musi być wolna. Musi być sobą. Moją dziką laleczką.

Odsuwam się od drzwi, by mogła zobaczyć, co

jest za nimi. Wytrzeszcza oczy. Krzyk zamiera jej w gardle i mija dobrych
kilkanaście sekund, zanim

w końcu wydostaje się na zewnątrz.

– Nie!!!

Oddycha teraz bardzo szybko, zaciskając drobne

piąstki na kratach celi. Jej oczy są piękne. Wielkie i przerażone. Nie może
uwierzyć w to, co widzi.

– Bo – mamrocze. – O Boże, Bo. – Spogląda na

mnie ze złością. – Co ty mu zrobiłeś, ty sukinsynu?

– Jej głos zamienia się w krzyk.

On nie może jej odpowiedzieć. Może tylko

patrzeć na moją niegrzeczną laleczkę.

– Nie powinien się odzywać. Skurwiel znał

zasady. Ty też je znasz – oznajmiam gorzko,

podziwiając ból w jej załzawionych oczach. Wiem,

że jestem chory. Nie wiem tylko, czy ona jest moim lekarstwem, czy
przekleństwem.

Przez cały czas gapi się na usta Bo.

– Nie jest tak idealnie jak wtedy, kiedy to ty za dużo mówiłaś, co? To
dlatego, że tym razem nie ja

trzymałem igłę. Po czymś takim z pewnością

zostaną blizny. – Cmokam z dezaprobatą,

spoglądając spod przymrużonych powiek na zaszyte


wargi tego nędznego skurwiela. Na to jebane,

zdechłe mięcho.

Jak inaczej go nazwać? To pierdolony kutas.

Dotknął mojej pieprzonej laleczki. I umrze za to, powoli i w męczarniach. A


ona będzie zmuszona to

oglądać. I cierpieć razem z nim, dopóki w końcu nie

zrozumie, że nikt poza mną nie ma prawa się do niej zbliżać. Nigdy. Lalka
już mnie nie zostawi.

Macy to mały niechluj. Ćwiczyłem z nią to setki

razy, a ona nadal wyjeżdża za linie.

Na

twarzy

mojej

ulubionej

lalki

widzę

obrzydzenie. Zanosi się coraz większym płaczem.

Czyżby nie podobała jej się praca siostry?

– To co, będziesz już grzeczną dziewczynką i w

końcu mnie posłuchasz? Pamiętasz zasady? Wiesz,

że nienawidzę, kiedy z twoich ust wychodzą takie

brzydkie słowa, niegrzeczna lalko. Twoje słowa należą do mnie. Twoje


ciało należy do mnie. Cała należysz do mnie. – Powtarzam, dysząc ze
zmęczenia. – Potrzebujesz jeszcze jakiejś zachęty?

Zerkam

na

nią

spod

uniesionych

brwi,

przejeżdżając ręką po narzędziach, które przed sobą

rozłożyłem. Uśmiecham się, gdy czuję pod

opuszkami

palców

chłodną,

stalową

rączkę

skalpela. Aż mnie świerzbi, by zadać ból temu

przygłupowi.

– Benny, proszę – łka niegrzeczna lalka. Mam

coraz większą ochotę ukarać ją za używanie tego pieprzonego imienia. A


już tak dobrze jej szło

nazywanie mnie Benjaminem.

Ignoruję jej żałosne błagania i wymachuję


skalpelem przed nosem jej oprawcy, Bo. Tutaj

nazywamy go Głupią Lalką. Teraz to jest jego

dom… przynajmniej na razie.

Siadam okrakiem na kolanach półnagiego

mężczyzny i patrzę mu prosto w oczy. Dostrzegam

w nich panikę. Skurwiel jest przerażony. To dobrze.

Właśnie tego pragnę. Ma srać w gacie na sam mój widok.

Zniszczona laleczka płacze w swojej celi,

urządzonej jak pokój prawdziwej księżniczki. Ją również ignoruję. Skoro


nie potrafiła uciszyć tego dupka, jej też należy się kara. Po tym, jak
zaszyła sukinsynowi usta, zamknąłem ją w pokoju i

odebrałem jej Bo – jej ukochaną laleczkę.

Zawsze egzekwuję swoje kary.

– Polowałeś na tę dziewczynę – warczę do

skurwiela przez zaciśnięte zęby. – Polowałeś na

moją małą laleczkę.

Za plecami słyszę zawodzenie obydwu laleczek.

Niegrzeczna Lalka chce uratować Głupią Lalkę.

A Zniszczona Lalka pragnie odzyskać swoją

zabawkę.

Kiedy powoli wbijam skalpel w ciało tego

śmiecia, Niegrzeczna Laleczka zaciska zęby tak


mocno, że pewnie je kruszy. Rana nie jest głęboka,

ale wystarczająca, by pokazać mu, kto tu rządzi.

Zatracam się w swojej sztuce, tak jak wtedy, gdy

tworzę porcelanowe lalki… maluję ich śliczne

twarzyczki. Przemieniam bladą klatkę piersiową

tego skurwiela w karmazynowe dzieło sztuki. A on

stęka i jęczy. Usiłuje się uwolnić, oczywiście bez skutku. Zanim kończę,
traci przytomność.

Usatysfakcjonowany, wstaję i rozcieram krew.

Następnie usuwam się z drogi, by pokazać niegrzecznej lalce swoją pracę.

Na klatce piersiowej jej oprawcy widnieją teraz

słowa: GŁUPIA, JEBANA LALKA.

Uśmiecham się do niej, ale ona pada na ziemię

jak worek ziemniaków.

Jezu święty, co jest z tymi ludźmi? Zachowują

się, jakby nigdy nie widzieli krwi!

Słyszę, jak mamrocze coś pod nosem, więc

zaintrygowany podchodzę bliżej, by tego posłuchać.

– Co mówisz?

– Jak możesz oczekiwać, że będę cię kochać,

Benjaminie? Jesteś potworem.


Wiesz o tym, prawda? Twój ojciec był

zwierzęciem. I ty też nim jesteś.

Nagle ogarnia mnie smutek. Jej słowa przywołują

niemiłe wspomnienia i nie czuję już złości.

– Nie zawsze byłem taki jak teraz – wyjaśniam. –

Nie urodziłem się taki. Wychowała mnie obłąkana,

doszczętnie

zniszczona

kobieta

okrutny,

perwersyjny mężczyzna. Nie znałem niczego

innego. Tylko od nich mogłem się czegoś nauczyć.

– Nie jesteś głupi, Benjamin. Znasz różnicę

między dobrem a złem. Wiesz, że to, co robisz, jest

chore. Jesteś szalony i potrzebujesz pomocy.

– Nie próbuj na mnie tych swoich gliniarskich

sztuczek, niegrzeczna lalko.

Myślisz, że możesz mnie zdiagnozować?

Zanalizować albo wyleczyć?


Lalka nie odpowiada. Pociąga nosem i wraca do

swojego łóżka.

Chcę, by powiedziała coś jeszcze, ale wiem, że

tego nie zrobi.

– Znam różnicę między dobrem a złem –

przyznaję. – Po prostu czynienie zła jest o wiele przyjemniejsze. To jest


jak impuls, jak żądza,

intensywniejsza niż cokolwiek innego.

Zabaweczka milczy. Odwraca się twarzą do

ściany i podciąga kolana do klatki piersiowej. I dobrze. Niech odpoczywa


przed tym, co dla niej

zaplanowałem.

Kiedy stoję nad zlewem i zmywam z siebie krew,

nucę pod nosem ulubioną piosenkę mamy. Już od

dawna wisi tutaj nowe lustro.

Patrzę na swoje odbicie.

Odziedziczyłem po mamie ciemne oczy.

I ciemne włosy.

I miłość do pięknych lalek.

Niestety,

zawsze
gdy

wspominam,

przypominam sobie o ojcu. Ścieram zaschniętą

krew i znów wracam myślami do przeszłości.

Tata

parkuje

radiowóz

przed

domem.

Natychmiast upuszczam piłkę. Jest jeszcze wcześnie

– słońce jest wysoko na niebie.

Dlaczego wrócił o tej porze? Może pozwoli mi w

końcu przejechać się policyjnym samochodem?!

Tak bardzo chciałbym włączyć koguta na dachu!

Stoję na ganku i czekam, aż wysiądzie. W końcu to robi. A zaraz potem


podchodzi do tylnych drzwi samochodu i je otwiera. Ktoś wychodzi.

Nigdy dotąd nie mieliśmy gości.

Tata mówił, że dziadek wybudował ten dom na początku lat czterdziestych,


po powrocie z drugiej wojny światowej. Żyjemy tu odizolowani od świata.

Widuję innych ludzi jedynie wtedy, kiedy mama zabiera mnie ze sobą, gdy
jedzie sprzedawać lalki.
Moje stopy nie chcą współpracować. Nie potrafię postawić nawet kroku. Stoję
więc tylko jak

zamurowany i patrzę na młodą dziewczynę ukrytą pod dużym ramieniem taty.

Na różanych policzkach ma brzydkie pręgi.

Mokre ślady po ściekających łzach znaczą szarą, brudną skórę. Ciągną się
od oczu aż po szczękę.

Brudna laleczka.

Ma długie, ciemne włosy i bladą skórę. Jej wargi

są pełne i różowe. Jest śliczna.

– Twoja siostra wróciła – oświadcza tata,

unosząc w górę kąciki ust.

Moja siostra? Bethany nie ma z nami od dwóch lat.

Otwieram usta, by zwrócić mu uwagę, ale nagle w drzwiach pojawia się


mama. Podchodzi bliżej i staje na schodach obok mnie.

– Znalazłem ją, kochanie – chwali się tata. –

Naszą idealną, małą laleczkę.

– Bethany? – wzdycha mama. Patrzę raz na nią,

raz na nieznajomą dziewczynę, do której zwracają się imieniem mojej siostry.

Co oni w niej widzą?

Z pewnością nie to, co ja.

Mama prowadzi ją po schodach do domu. Kiedy


dziewczyna przechodzi obok mnie, na ułamek

sekundy nasze spojrzenia się spotykają. To bardzo krótka, ale nad wyraz
znacząca chwila. Nieznajoma

zdaje się pytać, czego ci ludzie od niej chcą!

– Benjamin – woła tata. Zmuszam się, by

odwrócić od niej wzrok i na niego spojrzeć.

– Tak?

– Chcesz się ze mną przejechać?

W końcu!

– Pewnie! – odpowiadam z szerokim uśmiechem.

Krople deszczu bębnią w szyby samochodu.

Pioruny rozświetlają niebo, a z każdym grzmotem, który przerywa nocną


ciszę, moje serce bije coraz mocniej.

Dzień minął mi niesamowicie szybko. Wciąż

jednak nie mogę przestać myśleć o nieznajomej, którą przyprowadził tata.

Może to tylko wytwór mojej wyobraźni?

– Tato, kim jest tamta dziewczyna?

– Jaka dziewczyna, synu? – burczy ochryple

ojciec, nie odrywając oczu od drogi. Jedziemy tak wolno, że gdybyśmy w


coś uderzyli, pewnie nawet bym tego nie zauważył. Mimo to tata jest
wyjątkowo skupiony. Wygląda, jakby próbował dostrzec kogoś,

kto czai się w ciemnościach. Jakby chciał go złapać i wyeliminować.

– Ta, którą przywiozłeś do domu – przypominam.


Tata nie lubi, kiedy go o coś pytam, ale siedzenie z nim w radiowozie dodaje
mi odwagi. Czuję się bezpiecznie.

– Masz na myśli swoją siostrę?

– Dziewczynę, którą przywiozłeś – tłumaczę.

Spogląda na mnie kątem oka, po czym znów

wbija wzrok przed siebie. Gdy odpowiada, ton jego

głosu jest bezwzględny.

– To twoja siostra, Bethany.

Zdezorientowany, mrugam kilka razy, ale strach nie pozwala mi zadawać


kolejnych pytań.

Przez kilka minut jedziemy w ciszy.

– Ach, ci gówniarze! – woła nagle tata i

natychmiast przyśpiesza.

Dłonie mi się pocą, a serce bije coraz szybciej.

Zatrzymuje samochód z piskiem opon i otwiera drzwi na oścież.

– Stać! – krzyczy do kogoś. – Nie ruszać się!

– Cholera, wiejemy!

– Biegnij!

– Nie ruszać się! Policja!

Cały się trzęsę. Krew gotuje mi się w żyłach.

– Ja wcale nie piłam – mamrocze gdzieś w

ciemności nieznany głos.


– Wygląda na to, że twoi przyjaciele cię zostawili

– warczy tata.

– To nie są moi przyjaciele.

– Wsiadaj do radiowozu – rozkazuje. – Jesteś aresztowana.

– Ale ja nic nie zrobiłam… proszę.

Podekscytowany, czekam, aż tata zacytuje

dziewczynie jej prawa. On jednak tego nie robi.

Otwiera tylko drzwi i wsadza ją na tylne siedzenie.

Oto mój tata, policjant. Łapie złoczyńców.

Wstrzymuję oddech, kiedy kątem oka dostrzegam

młodą, niziutką i szczupłą dziewczynę z blond włosami

opadającymi

na

delikatną

twarz.

Przestępczyni zakrywa oczy dłońmi i zaczyna

płakać. Wzdrygam się, gdy tata z impetem

zatrzaskuje drzwi. Blondynka odsuwa ręce i patrzy prosto na mnie.


Marszczy czoło, po czym porusza

ustami, choć nie wydostaje się z nich żaden dźwięk.

Zaczyna mówić dopiero, kiedy tata wraca do


samochodu.

– Kto to jest? – pyta.

– Pilnuj swojego pieprzonego nosa – odburkuje ojciec. – Czy ty w ogóle


wiesz, w jakie gówno wpadłaś?

– Ale ja nie piłam, przysięgam! – jąka się. – Mam

tylko piętnaście lat. Rodzice by mnie zabili, gdybym coś piła, naprawdę!

Dziewczyna patrzy na mnie dzikim wzrokiem. W

jej oczach dostrzegam tylko jedno. Strach.

– Idziesz siedzieć, młoda damo – warczy tata, a ona podskakuje.

– Co mam zrobić, żeby mi pan uwierzył?

Błagam…

Jej szloch jest coraz donośniejszy. Mam gęsią skórkę. Nagle dostrzegam
szeroki, potworny

uśmiech ojca. Uśmiech, który mrozi mi krew w żyłach.

– Wszystkie jesteście takie same. Wy małe

dziwki… – warczy, otwierając drzwi samochodu.

Przechodzi

na

tylne

siedzenie.

Dziewczyna

sztywnieje i wytrzeszcza oczy. Tata łapie ją za nogi,


przewraca i przytrzymuje delikatne ciałko.

– Nie, błagam. Nie to miałam na myśli… –

panikuje blondynka, z trudem łapiąc oddech w rozgrzanym wnętrzu


radiowozu. Z całej siły

zaciskam palce na swoim siedzeniu, aż moje kostki robią się całkowicie


białe. Nie jestem w stanie oderwać oczu od tego, czego jestem świadkiem.

Słyszę

dźwięk

rozrywanego

materiału

przerażony widzę, jak tata wkłada sobie jej majtki do kieszeni.

– Nie… proszę pana, niech pan przestanie… nie,

proszę…

Tata nachyla się nad drobną nastolatką i

przykrywa dłonią jej usta. Zaczyna ruszać

biodrami. Nawet nie zauważyłem, kiedy rozpiął

spodnie, ale teraz widzę jego nagie pośladki, napięte i poruszające się w
równym, szybkim

tempie. Dziewczyna odwraca twarz w bok. Jej słone

łzy wsiąkają w tapicerkę. Dławi się i pojękuje, podczas gdy tata wzdycha
głośno tuż nad nią.

Wszystko kończy się tak szybko, jak się zaczęło.


Mam ściśnięty żołądek. Nie rozumiem, co właśnie zobaczyłem. Co on jej
zrobił? Ukarał za popełnione przestępstwo?

Myślałem,

że

po

wszystkim

zawieziemy

dziewczynę na komisariat, ale nie. Tata otwiera drzwi i pozwala jej odejść.

– Następnym razem wylądujesz w areszcie, ty

mała zdziro! – krzyczy za nią z drwiną, kiedy blondynka ucieka.

Gdy wsiada z powrotem, nie mówi ani słowa. Nie

odzywa się do mnie przez całą drogę do domu.

Zaraz po powrocie naskakuje na niego mama.

– Gdzieś ty był?! – pyta zdenerwowana i zakłada

ręce na biodrach.

Tata odchrząkuje.

– Zabrałem go na patrol.

– Jest blady jak ściana – syczy rodzicielka. –

Widziałeś się z którąś z tych twoich szmat?

– Nie. Po prostu kogoś aresztowałem.

– Benny, kogo tata aresztował? – Mama staje tuż


przede mną, zasłaniając ojca i jego ostrzegawcze spojrzenie.

– Jakąś dziewczynę – odpowiadam szeptem.

Mama odwraca się tak szybko, że czuję na twarzy

gwałtowny

podmuch

powietrza.

Natychmiast

zaczyna okładać tatę pięściami.

– Ty pieprzony zboczeńcu! Nienawidzę cię! –

wrzeszczy. – Masz się stąd wynosić!

– A co cię to, kurwa, obchodzi, kobieto? Przecież

przywiozłem ci z powrotem twoją pieprzoną lalkę!

Ty stuknięta suko! – Zaciska pięść i uderza ją w twarz. Mama traci


równowagę i upada na mokrą, zabłoconą podłogę.

– Nie będę znowu przez to przechodzić – szlocha.

– Masz się wynosić z tego domu!

Ojciec wrzeszczy coraz głośniej. Kopie w ścianę tak mocno, że zostawia po


sobie dziurę.

– Patricia, to jest mój jebany dom!

– W takim razie to my się wynosimy! – Ciałem mamy wstrząsają dreszcze.

Tata klęka obok niej. Ma teraz na twarzy


potworny, przerażający wyraz.

– Jeśli spróbujesz odejść, zakopię cię obok

innych zniszczonych lalek. Przysięgam. No dalej.

Tylko spróbuj.

Patrzy na mnie przelotem, po czym wstaje i

szybko wychodzi z domu.

I ku mojemu zdziwieniu, pomimo swoich gróźb, nie wraca. Nie wraca aż


do…

– Co się stało z tą dziewczyną? – pyta zachrypniętym głosem moja


ulubiona laleczka.

Mrugam, próbując powrócić do rzeczywistości.

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że mówiłem coś

na głos. Zmęczone oczy lalki na chwilę uciekają w

stronę tego skurwiela. Zaraz potem jednak

zabaweczka znów skupia wzrok wyłącznie na mnie.

– Z jaką dziewczyną? – dopytuję.

– Tą nową Bethany?

– Hmm – wzdycham. – Przez miesiąc siedziała

zamknięta w pokoju. Mama próbowała zrobić z niej

swoją idealną laleczkę. Ale ja byłem zbyt

ciekawski. I w końcu otworzyłem jej drzwi. – Kręcę

głową. – Uciekła z tego domu jeszcze szybciej niż ty.


– A więc się uwolniła? – Ma taki uroczy, pełen zdziwienia głos, że niemal
mam ochotę ją okłamać.

Ale tego nie robię.

– Nie – warczę. – Złamała zasady, więc jest

martwa. Dotarła już prawie na skraj lasu, kiedy mama postrzeliła ją ze


strzelby, której tata używał

na polowaniach. – Splatam palce i podchodzę

bliżej. – A potem ukarała mnie za to, że ją

wypuściłem. Na trzy dni zamknęła mnie w pokoju

bez jedzenia, jednak ona wcale nie była odpowiednia.

– O czym ty mówisz? – Oddech lalki łaskocze

mnie w policzek. Wdycham jej cudowny zapach,

krążąc wzrokiem po idealnej twarzyczce.

– Miała za cienką górną wargę. Boże, wyglądała

z nią tak brzydko… Mama i tak nie zatrzymałaby jej na długo.

Odwracam się, żeby odejść, ale nagle czuję na

ramieniu delikatny dotyk kobiecej dłoni. Zastygam w miejscu.

– A prawdziwa Bethany… Tęsknisz za nią?

Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek za nią

tęsknił. Pamiętam tylko jej smutek. I śmierć.

Urywki wyblakłych wspomnień i gniew, który

niegdyś był pewnie bólem po jej stracie. Teraz to wszystko nie ma


znaczenia. Nie można tęsknić za kimś, kogo tak naprawdę się nie znało.
A ja nigdy nie poznałem jej koszmaru.

– Nie mam nawet pewności, czy to naprawdę

była moja siostra – odpowiadam.

Ta myśl dręczy mnie od dawna. Zakładałem, że

jest moją siostrą, bo była ze mną od zawsze. Ale co,

jeśli tata przyprowadził ją kiedyś mamie tak jak

resztę dziewczyn?

– Więc twój ojciec… – zaczyna, ale ja nie chcę już dłużej rozmawiać.
Jestem zmęczony, a wciąż

mam przed sobą dużo pracy.

– Idź spać, niegrzeczna lalko.

ROZDZIAŁ CZWARTY

~ Ciemnografitowy ~

Jade

– MUSISZ NABRAĆ TROCHĘ CIAŁKA, WIESZ? –

mruczy Dillon, a zaraz potem wbija zęby w moje biodro.

Przechodzi mnie dreszcz. Dopiero co zaczęliśmy ze sobą sypiać, a ja już


wiem, że nigdy nie będę miała dość tego mężczyzny.

– Myślałam, że faceci wolą chude dziewczyny. –

Unoszę brwi.

Skóra na jego szerokich ramionach błyszczy w porannym świetle


wpadającym przez okno. Dillon jest cudowny. Przepiękny.
– Może – odpowiada, wędrując językiem w

kierunku mojego pępka. – Ale mężczyźni wolą

kobiety, które mają krągłości. A ja jestem

mężczyzną, Phillips. Pieprzonym mężczyzną.

– Ale mówiłeś, że ja jestem koścista. Czyli co, nie jestem kobietą? No to kim?
Wiesz, strasznie trudno cię zrozumieć – przekomarzam się.

Jego tęczówki ciemnieją, gdy zaczyna składać

pocałunki coraz niżej i niżej, aż dociera do mojej niedawno ogolonej cipki.


Delikatnie skubie zębami wrażliwą skórę. Ssie i całuje moje wargi
sromowe.

Wzdycham głośno, podpierając się na łokciach, by nadal go obserwować.

Przerywa na chwilę i unosi w górę jedną brew.

– Jesteś bardzo kobiecą kobietą – mruczy tak seksownie, aż coś ściska


mnie w żołądku. – Po prostu musisz zacząć trochę więcej jeść. No wiesz,
żebym cię nie skrzywdził.

– Czy ty mnie straszysz? – żartuję.

Jęczę głośno, gdy wsuwa palec do mojego

wnętrza.

– Ależ skąd. Po prostu powinnaś mieć trochę tłuszczyku na tyłku, żeby służył
jako poduszka, kiedy ostro cię pieprzę. A wiesz, że przy twoim gorącym
ciałku nie mogę się powstrzymać. Jeśli nie

przytyjesz, będziesz miała jeszcze więcej siniaków.

Porusza dłonią szybciej. Głaszcze palcem

wszystkie wrażliwe punkty, a kiedy wsuwa język


pomiędzy nabrzmiałe wargi sromowe i liże moją łechtaczkę, podskakuję na
łóżku.

Dillon głośno dyszy. Ma taki szybki, gorący

oddech. Bolą mnie piersi. Im też brakuje pieszczot.

Dotykam ich więc, a on sprawia mi przyjemność tam na dole. Jestem


rozgrzana do czerwoności.

Oddaję się ekstazie i głośno krzyczę jego imię. Z

każdym kolejnym spazmem odczuwam niesamowitą

rozkosz, aż w końcu padam bez sił, jak kupka kości bez ciała.

– Poza tym – kontynuuje rozbawionym głosem,

wyjmując palec z mojej dziurki i kładąc się tuż obok. – Dlaczego miałbym
jeść sam? Może ciebie też trzeba raz za czas nakarmić jakąś małą

kiełbaską, co? – Jego ciemne oczy błyszczą

wariacko, gdy ociera się czubkiem penisa o moją dziurkę.

– Małą? – mruczę zaczepnie.

Dillon nie odpowiada. Zgniata ustami moje

wargi i szybko we mnie wchodzi. Jest tak hojnie obdarzony, że za każdym


razem mam wrażenie,

jakby mógł rozerwać mnie na strzępy.

– Achhh – jęczę głośno. Jego penis jest wielki. I daje mi tak wiele
przyjemności…

– Ta kiełbaska na pewno nie jest mała, kochanie

– warczy.
Wbijam palce w jego ramiona i jeszcze raz

pozwalam mu doprowadzić się do piorunującego

orgazmu. Syczę cicho, gdy czuję w sobie jego ciepłe nasienie.

– Jesteś w tym zbyt dobry – szepczę,

uśmiechnięta.

Opiera czoło o moje i odwzajemnia uśmiech.

– Wiem.

Przewracam oczami i chichoczę.

– No proszę, powrócił Detektyw Dupek.

Porusza lekko biodrami a jego penis, który zaczął

już powoli mięknąć, teraz znów jest twardy.

Rozciąga mnie. Na twarzy Dillona nie widzę już rozbawienia. Poważnieje,


przez co na chwilę moje serce zamiera.

– Jade…

– Tak?

– Czy ktoś ci już kiedyś mówił, jak pięknie wyglądasz, kiedy jesteś
szczęśliwa?

Mrugam kilka razy. Nie do końca rozumiem, co ma na myśli. Czy tak


właśnie wygląda szczęście? To dziwne uczucie, którego nie doznałam od tak

dawna.

– Raczej nie – wyduszam z trudem, bo przez nadmiar emocji coś ściska


mnie w gardle.

Dillon składa delikatny pocałunek na czubku


mojego nosa, a następnie zaczyna skubać go

zębami.

– No cóż – odpowiada zadowolony. – Więc ja to

powiem. Wyglądasz pięknie, kiedy jesteś szczęśliwa.

Patrzę na niego w osłupieniu i myślę o tym, jak cudownie byłoby


zachować ten moment na zawsze.

Zamknąć go w butelce i mieć przy sobie, kiedy życie nie będzie już takie
wspaniałe.

– Jade – mamrocze, wchodząc we mnie po raz kolejny. Powoli. Spokojnie.


– Jade, ty zawsze wyglądasz pięknie. Kiedy jesteś smutna. Albo

wkurzona. Kiedy bierzesz na barki wszystkie ciężary świata. Kiedy jesteś


zdeterminowana albo gotowa do działania. Przez cały czas bije od ciebie
niesamowity blask. Za każdym razem, gdy na ciebie

patrzę, nie mogę oderwać wzroku.

Czuję, że robię się cała czerwona.

– Zawsze, Jade. Zawsze jesteś piękna.

Mrugam szybko, próbując pozbyć się zarówno

słodkich wspomnień o Dillonie, jak i gorzkich łez.

Powinnam teraz być przy nim, a nie w celi tego psychopaty. Roztrzęsioną
dłonią dotykam brudnej

ściany. Kładę się w łóżku, którego nienawidzę.

Świadomość, że tylko drewniana ściana oddziela

mnie od siostry sprawia, że ciągle jestem napięta.

Za to na myśl o Dillonie boli mnie serce.


Spieprzyłam swój plan. Choć udało mi się

wyciągnąć od potwora pewne informacje, wciąż nie

mam nad nim kontroli, której tak bardzo pragnę. To

on prowadzi tę grę. Moje opanowanie przegrało ze

złością i strachem.

Muszę stłumić emocje.

Teraz nie mam na nie czasu.

Muszę się skupić. Zapomnieć o bólu i pamiętać,

czego uczono mnie w szkole policyjnej. Bo

przeżyje. Na pewno. Ale żeby tak się stało, nie mogę pozwolić, by emocje
mną zawładnęły. Muszę

je wyłączyć i stać się bezdusznym potworem, takim

jak Benny.

Przed oczami wciąż mam obraz przystojnej,

męskiej twarzy Dillona. Teraz został sam. Szuka

mnie i pewnie obwinia się za moje porwanie, i

odchodzi od zmysłów. Na samą tę myśl pęka mi

serce…

Na całe szczęście nie tylko on chce mnie odnaleźć.

Nikt na komisariacie nie spocznie, dopóki sprawa

nie zostanie rozwiązana. Oni mu pomogą. A razem


na pewno mnie znajdą. Na pewno.

Mam nadzieję…

Na policzkach znów czuję gorące łzy. Ścieram je

natychmiast z obawy, że Benny mógłby zobaczyć,

jak płaczę. Przełykam ogromny smutek i zwijam się

na materacu.

Dillon, błagam… Znajdź mnie…

ROZDZIAŁ PIĄTY

~ Noir ~

Dillon

Z KAŻDĄ MINUTĄ CORAZ MOCNIEJ pulsuje

mi w głowie. W kółko myślę o tym samym. O dniu,

kiedy

porwał.

poszlakach,

które

zgromadziliśmy. O losie, który ją czeka… Teraz

mieszkanie Jade to miejsce zbrodni. Wszystko jest oblepione policyjną


taśmą. Technicy przeszukują
każdy kąt i każdą pieprzoną szczelinę. Ja jednak nie

potrafię się skupić. Nie mogę pracować. Mam

pustkę w głowie. Strach odebrał mi zdolność

logicznego myślenia. Ale przecież muszę rozwiązać

tę jebaną sprawę!

Co on z nią robi? Czy tym razem uda nam się ją

odnaleźć? Czy Jade kiedykolwiek mi wybaczy, że

ją zawiodłem?

Czy ten potwór ją ukarał?

Zgwałcił? Zabił?

Tyle pieprzonych pytań. Odchodzę od zmysłów,

a moje myśli są moimi największymi wrogami.

Chcę wykrzyczeć całą złość, strach i poczucie winy.

On ma moją dziewczynę! Ten skurwiel za to

zapłaci! Zginie. Dla takiego zwierzęcia jak on,

żaden wyrok nie jest wystarczająco surowy.

Napinam mięśnie i spalam się ze złości. Płonie

we mnie gniew, który rozrywa mnie od środka.

Moja skóra jest zbyt napięta, a krew zbyt gorąca.

Bestia, którą w sobie ukrywam, nie może doczekać

się gorzkiej zemsty. Muszę odzyskać Jade i ukarać


skurwysyna za to, co jej zrobił. Ukarać w

najbardziej brutalny sposób.

Moje dłonie cały czas się trzęsą. Po części z

nerwów, a po części dlatego, że ostatnio każdy mój

posiłek składa się wyłącznie z kubka czarnej,

mocnej kawy. Odkąd porwali Jade, nie potrafię

myśleć o niczym poza nią.

Spróbuj trochę odpocząć.

Musisz coś zjeść.

Znajdziemy ją.

Wszyscy koledzy wydają mi się teraz tacy obcy.

Czy oni w ogóle mnie znają? Jak mam, kurwa, jeść

albo odpoczywać w takiej sytuacji?! Nie mogę zostawić tej sprawy innym.
Nie, to ja muszę

odnaleźć Jade i sprowadzić ją do domu.

Kiedy Delaney została zamordowana przez

swojego pierdolonego faceta, Chipa, zupełnie mi

odbiło. Nie mogłem się skupić ani myśleć.

Przez cały czas miałem w głowie wyłącznie

obraz tego sukinsyna.

I zemstę, którą dla niego przygotowałem.


Pragnąłem go dopaść. Zamordować gołymi

rękami.

Odciąłem

się

od

rodziny

przyjaciół.

Śledztwami, które mi przydzielano, zajmowałem się

na pół gwizdka. Ignorowałem wszystkich i

wszystko, co przeszkadzało mi w pogoni za

sprawiedliwością.

Teraz też nie potrafię się skupić. Stanton i Wallis

zwołali zebranie. Przydzielają ludziom zadania.

Opracowują plan. Ja jednak nie patrzę w

dokumenty, które mi dali. A już tym bardziej w cudowne, piwne oczy


kobiety, którą tak bardzo

pokochałem, a której zdjęcie wisi teraz przypięte do

korkowej tablicy. Nie jest już detektywem, ale

pieprzoną ofiarą.

Nie…
Przenoszę

wzrok

na

portret

pamięciowy

Benny’ego.

Skurwiel porwał moją dziewczynę.

Ten szkic powstał osiem lat temu, tuż po

ucieczce Jade. Wpatrywałem się w niego tak długo,

że pamiętam już każdą kreskę, każde pociągnięcie ołówka, smugę i każdy


pieprzony cień.

– Detektywie Scott – warczy nagle Stanton. –

Zapraszam do mojego biura. Natychmiast.

Od porwania Jade minęło dwanaście godzin.

Mam wrażenie, że zmarnowaliśmy już zbyt wiele

cennego, jebanego czasu. Powinienem być w

terenie.

Sprawdzać

poszlaki.

Przesłuchiwać

świadków. A zamiast tego muszę siedzieć na


komisariacie, nie robiąc zupełnie nic!

– Dlaczego? – pytam, wyraźnie zirytowany.

Komendant posyła szybkie, zniecierpliwione

spojrzenie komisarzowi Wallisowi, po czym patrzy

mi prosto w oczy.

– Bo jestem twoim przełożonym, a to jest mój

rozkaz. Ruchy.

Wstaję więc, mrucząc gniewnie pod nosem.

Przewracam przy tym krzesło. Ktoś coś do mnie

mówi, ale ignoruję to i czym prędzej wychodzę z sali konferencyjnej.


Kiedy Stanton wchodzi za mną

do gabinetu, zatrzaskuje drzwi tak mocno, aż ramki

na ścianach zaczynają się kołysać. Jedna z nich zastyga przechylona w


bok. Skupiam na niej całą swoją uwagę, dopóki nie dociera do mnie głos

szefa.

– Zatracasz się, detektywie – komentuje,

obchodząc biurko i siadając na krześle. – Musisz się

skupić. Współpracuj z nami.

Mam wrażenie, że w moich żyłach nie płynie już

krew, ale czysta złość. Jestem jak tykająca bomba zegarowa, która w każdej
chwili może wybuchnąć.

Spuściłem z oczu moją Jade tylko na krótką


chwilę, a Benny, ten zasrany psychopata, zdołał mi

ją ukraść.

Płuca mnie palą. Żebra się zaciskają i nie mogę oddychać. Moją skórę
pokrywa zimny pot. Mam

wrażenie, jakby stała nade mną kostucha. Jeśli ten sukinsyn ją skrzywdzi,
umrę.

Zapłaci za to, co jej zrobił!

– Szefie, możemy się kłócić, ale tak naprawdę

tylko marnujemy na to kolejne cenne minuty!

Mógłbym w tym czasie być w terenie i wykonywać

swoją jebaną pracę – syczę przez zęby.

Stanton kręci głową, zdenerwowany. Jego skóra

przybrała już ten czerwonawy odcień, który

przybiera zawsze, kiedy jest wściekły.

– Nie marnujemy czasu. Zbieramy ludzi.

Analizujemy

poszlaki.

Studiujemy

dokładnie

pierwszą sprawę porwania Jade. Przyglądamy się

dowodom znalezionym w jej mieszkaniu i

mieszkaniu terapeutki. Mówiłeś, że nie zamierzasz odpoczywać, więc


pozwoliłem ci zostać –

przypomina. – Ale to twoja praca, a ty ją zawalasz.

Natychmiast podnoszę na niego wzrok.

– Zawalam?! Czy ty sobie, kurwa, żartujesz,

człowieku?! Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by

ją odnaleźć. Przecież ją, kurwa, kocham!

Mruży

powieki

przybiera

swoją

charakterystyczną

minę,

która

ma

pokazać

podwładnym, że to on tutaj rządzi.

– Odsuwam cię od sprawy.

Uderzam plecami w oparcie krzesła. Otwieram

szeroko usta i wytrzeszczam oczy.

– Słucham?!
– Mówię, że odsuwam cię od sprawy, detektywie

– powtarza bezwzględnym tonem. – Jesteś z nią

zbyt mocno związany. Widzę tu konflikt interesów.

Marcus obejmie dowodzenie, a ty zajmiesz się

zabójstwem, które zgłoszono mi godzinę temu. –

Rzuca w moją stronę jakąś teczkę, ale ja strącam ją

z biurka.

– Chyba, kurwa, ocipiałeś, jeśli myślisz, że będę

pracował nad jakąś inną sprawą! To jest moja

sprawa! Jestem najlepszą osobą do tej roboty! –

wybucham. – Tylko ja zrobię wszystko, by ją

odzyskać!

Czerwona twarz szefa robi się jeszcze o kilka

odcieni ciemniejsza, a kostki jego palców bieleją, gdy zaciska pięści.

– Ta sprawa dotyczy cię osobiście, Scott. Masz w

sobie zbyt wiele złości. Wiem, jak to się skończy.

Będziesz ignorował procedury, nie przestrzegał

protokołu, nie zważał na poszlaki i tylko biegł na oślep za tym


pieprzonym, kicającym króliczkiem.

Odsuwam cię.

– Stanton, nie możesz…


– Posłuchaj – przerywa mi w pół słowa. Jego

głos łagodnieje. – Sam wiesz, jak wyglądała

sytuacja z Jade, kiedy to wszystko się zaczęło. Nie

była w stanie wykonywać dobrze swojej pracy i…

Mrużę oczy i głośno wypuszczam powietrze.

– Sugerujesz, że to jej wina, że ją porwano?

Mieliśmy przed jej domem pieprzoną ochronę! Nie,

Stanton, to my ją zawiedliśmy, rozumiesz?

Komendant podnosi się z miejsca i wskazuje

palcem drzwi.

– Masz trzy pieprzone sekundy, żeby stąd wyjść,

zanim zabiorę ci odznakę i wywalę na zbity pysk!

Patrzę mu prosto w oczy.

– Jeden…

Zaciskam szczękę ze złości. Czy on mówi

poważnie? Znów czuję to pulsowanie w głowie.

Jeszcze chwila, a czaszka mi wybuchnie i jej

zawartość rozbryzga się po ścianach.

– Dwa…

Kiedy tylko otwiera usta, by powiedzieć „trzy”,

szybko wstaję z krzesła i ruszam w stronę drzwi.


Zanim wychodzę, odwracam się jeszcze i posyłam

szefowi mordercze spojrzenie.

– Lepiej, żebyś ją, kurwa, znalazł – grożę.

Jeśli nie zrobi wszystkiego, co w jego w mocy, żeby Jade znów była z
nami – ze mną – nigdy mu nie wybaczę. I zapłaci za to. Pozna mój gniew.
Nie

uwierzył jej, kiedy mówiła, że to wszystko ma

związek z przeszłością. Że Benny powrócił, by ją dopaść. Miała rację.


Miała kurewską rację.

Zawiedliśmy ją.

Komendant macha ręką i siada z powrotem, po

czym wzdycha z irytacją.

– Rób to, co do ciebie należy, a ja zrobię to, co należy do mnie.

Jasne. Niech się pierdoli.

– Masz dokładnie pięć minut, żeby przekazać mi

wszystkie szczegóły tej sprawy – warczę do

Marcusa. – Ani sekundy dłużej. Mam w chuj

roboty.

– Myślałem, że komendant odsunął cię od

sprawy? – pyta, patrząc na mnie ponuro znad sterty

papierów.
– A ja myślałem, że jesteś moim przyjacielem.

Co się z wami wszystkimi dzieje? Zaczęliście coś ćpać, czy jak?!


Naprawdę sądzicie, że będę sobie siedział, machał nóżkami i nic, kurwa, nie
robił?!

Marcus głośno wzdycha, ale grzecznie kiwa

głową.

– Niech ci będzie. Tylko siadaj i zamknij pysk, zanim Stanton przyczepi


się też do mnie. Powiem ci, co i jak, ale masz zachować spokój, jasne?

Niby jak? Już nigdy nie będę spokojny. A

przynajmniej dopóki ten psychopata nie zdechnie, a

Jade znów nie znajdzie się w moich ramionach.

Posłusznie opadam jednak na krzesło i unoszę

brwi.

– Gadaj.

– Okej. Po pierwsze, musisz wiedzieć, że nie

tylko ty odczułeś tę stratę, Dillon. Ludziom bardzo

na niej zależało.

Stratę? Zależało?

Moja dusza wrzeszczy w agonii, a ciało

przechodzi fala obezwładniającego bólu.Dlaczego

on mówi o niej tak, jakby już nie żyła? Przecież żyje. Czuję to. Skoro
moje serce nadal bije, to jej również musi.

– Była jedną z nas – kontynuuje. – Dlatego


wszyscy chcieliśmy zobaczyć miejsce zbrodni… –

Przerywa nagle i wykrzywia twarz. Widzieliśmy co

najmniej setki, jeśli nie tysiące pieprzonych miejsc zbrodni, ale to jedno z
pewnością pozostanie z nami

na zawsze. – Z tego zamieszania wynikło kilka

problemów…

– Co ty, kurwa, mówisz?!

– Niektóre dowody gdzieś się zapodziały.

Jesteśmy pewni, że w końcu je znajdziemy, więc

nie wpadaj w ten swój pieprzony szał, okej?

Niestety, dowody czasami się gubią. Jednak taki

błąd nigdy nie powinien mieć miejsca! Przez

podobne zaniedbania nawet złapani skurwiele

wychodzą na wolność!

– To jest, kurwa, niedorzeczne – warczę. –

Pokaż, co mamy.

Przysuwa teczkę w moją stronę.

– Terapeutka przyjmowała pacjentów w domu.

Nazywała się Judy Morrison. Była sąsiadką Jade, a

przed krótki okres również jej psycholożką.

Przejrzeliśmy komputer i notesy Morrison, ale nie znaleźliśmy


niczego

interesującego.

Jade

uczęszczała na jej sesje dawno. I bardzo krótko.

Mówiła głównie o swoim ówczesnym facecie, Bo

Adamsie. O tym, że nie rozumiał, dlaczego tak

bardzo zależy jej na poszukiwaniach siostry. –

Marszczy nos i kręci głową, po czym wskazuje

długopisem na inne imię i nazwisko wpisane na

dokumencie. – Przez kilka ostatnich tygodni

Morrison leczyła niejaką Macy Dahl. Nie znaleźliśmy o niej żadnych


informacji. Ustaliliśmy,

że to fałszywe nazwisko. Ślady DNA zebrane na

miejscu zbrodni wskazują na Macy Phillips,

młodszą siostrę Jade. Tak jak mówiłeś, na pewno była w to zamieszana, ale
dopóki nie skończą badać

ciała, nie będziemy wiedzieć, jaka była jej rola.

Kiwam głową i czekam, aż zacznie mówić dalej.

– O tym „Bennym” nic nie wiemy. Nie

znaleźliśmy śladów DNA. Żadnych włosów, krwi…

Sprawca jest sprytny.

– A to nazwisko, którego używała Macy?


– Nic nie wiemy.

Warczę raz jeszcze i przeczesuje palcami

skołtunione, ciemne włosy, które teraz wyglądają

raczej jak stary mop. Zaraz potem uderzam teczką w biurko.

– To wszystko?

– Tak. Wiemy tylko tyle, że sprawcy

wykorzystali terapeutkę, żeby być blisko Jade aż do

czasu jej porwania – odpowiada, drapiąc się po

brodzie. – Ale znaleźliśmy coś dziwnego. W łóżku

Jade.

Natychmiast prostuję plecy i siadam sztywno na

miejscu.

Przewraca

mi

się

żołądku.

Nieświadomie zaciskam pięści.

– To ma coś wspólnego z Bennym? Proszę,

powiedz, że macie coś na tego skurwysyna.

I proszę, niech to nie będzie nic, co świadczyłoby o tym, że ją skrzywdził.


Marcus ściąga usta w cienką linię.

– Niezupełnie. Technicy mówią, że włosy, które

znaleźli na poduszce, należały do człowieka. To

znaczy, kiedyś należały. Początkowo zakładaliśmy,

że to syntetyczne włosy dla lalek, bo była do nich doszyta taka specjalna


siateczka. Kazałem jednak

sprawdzić to dokładnie w laboratorium, by znaleźć

producentów i zawęzić pole poszukiwań…

– Mów dalej – burczę.

Zauważam ciemne cienie pod jego oczami. Przez

to, że porwano jedną z nas, wszyscy jesteśmy

niesamowicie zestresowani i nerwowi. Na dodatek

straciliśmy też Littletona – a on przecież tylko ochraniał Jade. Znaleziono


go martwego, z

poderżniętym gardłem, w wannie tej terapeutki.

Wszyscy czują się tak, jakby to był osobisty atak na

nasz

komisariat.

ja

odczuwam

to
dziesięciokrotnie mocniej. Czuję się tak, jakby ktoś

przez cały czas grzebał w moich wnętrznościach.

Straciłem jedyną osobę, którą kocham…

– To ludzkie włosy – oświadcza Marcus. – Ale

nie należały do Macy ani do Jade, ani

nieuchwytnego Benny’ego.

– Więc mamy tu potencjalnego trzeciego

sprawcę? – dopytuję.

Kręci głową i rzuca mi kolejną teczkę.

– To ofiara. Destiny Roberts. Szesnastolatka.

Włosy należały do niej.

Marszczę brwi.

– Okej…?

– Kilka lat temu znaleźliśmy jej szczątki

porzucone w szczerym polu.

Znów buzuje we mnie złość.

– Chcesz mi powiedzieć, że…

– Mamy powody, żeby przypuszczać, że ten

„Benny”, i być może jego wspólniczka, Macy, która

póki co jest naszą jedyną podejrzaną, używali

ludzkich włosów do produkcji peruk dla lalek.


Mrugam oczami, przypominając sobie wszystkie

te akta, które przeglądaliśmy razem z Jade. Niektóre

dotyczyły jej przeszłości, ale większość zawierała informacje na temat


innych zaginionych i

zamordowanych dziewczyn – ewentualnych ofiar Benny’ego.

– Jade nie mogła go odnaleźć. Szukała

producentów peruk. A oni robili swoje własne… Z

włosów ofiar. Kurwa mać!

– Tak. – Marcus odwraca się na krześle i

poklepuje dłonią komputer. – I właśnie dlatego

wysłałem ludzi z kilkoma technikami do tego

sklepu z lalkami, w którym doszło do zabójstwa.

Mają zbadać włosy sprzedawanych tam zabawek.

Wiruje mi w głowie.

– Przeszukałem też Google pod kątem lalek z

ludzkimi włosami – kontynuuje. – I wierz lub nie, ale takie, kurwa, istnieją.
Okazuje się, że niektórzy

traktują swoje hobby śmiertelnie poważnie. Chcą

czegoś prawdziwego. Problem w tym, że ci zapaleni

kolekcjonerzy są pewni, że włosy pochodzą od

osób, które oddały je dobrowolnie. A nie od

pieprzonych zwłok. Jezu.


Pączek, który wcisnąłem w siebie wcześniej, by

dodać sobie chociaż trochę energii, przewraca mi się w żołądku.

– Czy te lalki są drogie?

Drogie zazwyczaj oznacza ekskluzywne. A to

zawęża pole poszukiwań.

– Bardzo. Zwykle ceny takich lalek są

trzykrotnie, a czasem nawet pięciokrotnie wyższe

niż zwykłych. – Stuka palcem ekran. – Na nasze szczęście są tylko trzy


strony internetowe, które oferują takie drogie lalki. Nasi informatycy

przeszukują je w poszukiwaniu czegokolwiek, co

może się przydać. Znajdą adresy IP, może nawet

fizyczne adresy sprzedawców…

– Wydrukuj dla mnie listę tych stron. – Ściskam

mocno grzbiet nosa i głośno wypuszczam

powietrze. – To już coś. Mamy więcej poszlak niż miała Jade.

Marcus kiwa głową z pocieszającym uśmiechem.

– Robimy wszystko, co w naszej mocy, by ją

znaleźć. Każdy z nas odczuwa tę stratę – mówi, po

czym wskazuje mi drzwi machnięciem ręki. – A

teraz… Nie masz przypadkiem innej sprawy do

rozwiązania? Davis i Jacobs są już na miejscu


zbrodni. Może powinieneś tam pojechać?

A może nie…

Marcus daje mi wymówkę. Jego oczy świecą i

widzę, że gramy w jednej drużynie. Mogę mu

zaufać. Będzie mnie informował na bieżąco i zrobi

wszystko, by odnaleźć Jade.

– Jasne. Masz mnie o wszystkim informować,

nawet o tym, co uznasz za nieważne. Chcę znać

każdy pieprzony szczegół, a Stanton nie musi o

niczym wiedzieć. Czy to jasne? – mruczę.

Potakuje i rozluźnia krawat.

– Jak słoneczko.

Przy drzwiach Marcus woła mnie raz jeszcze.

– Znajdziemy ją, Dillon – zapewnia.

Odpowiadam mu skinieniem głowy.

– No pewnie, kurwa, że tak.

Wypuszczam powietrze i szybko łapię za

wydrukowaną listę, po czym wychodzę z jego

gabinetu.

Znajdziemy ją.

Nie biorę pod uwagę żadnej innej opcji.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

~ Północ ~

Jade

– MOGĘ PUŚCIĆ PIOSENKĘ? – PYTA MACY,

trzymając w małych rączkach szkatułkę z

pozytywką. – Proszę.

Podnoszę wzrok znad podręcznika i marszczę

brwi.

– Ostatnim razem przekręciłaś pokrętło za mocno

i tatuś musiał to naprawiać.

Jej dolna warga zaczyna drżeć, a mnie

natychmiast dopada poczucie winy.

– Uch – wzdycham w końcu, odrzucając książkę na łóżko. – Niech ci


będzie. Przekręć trzy razy.

Kiedy poczujesz opór, nie kręć na siłę, okej?

Siostra uśmiecha się od ucha do ucha i zaczyna nakręcać starą pozytywkę.


Jej oczy błyszczą z podekscytowania, gdy odkłada pudełeczko na nocną

szafkę, która stoi pomiędzy naszymi łóżkami.

– Gotowa?

– Gotowa.

Podnosi wieczko i obydwie słyszymy słodkie

dźwięki muzyki. Mała baletnica w jasnoróżowym stroju obraca się w


rytmie piosenki. Macy nie odrywa od niej wzroku, radosna i uśmiechnięta.

Budzę się nagle. Mam wrażenie, że wciąż słyszę

tę melodię. Kiedy tylko przypominam sobie, gdzie jestem, natychmiast


pragnę powrócić do krainy

snów. Na jawie przeżywam jedynie koszmary.

Widzę, jak coś wpada przez okno mojej celi i

cicho upada na podłogę. To koperta. Podchodzę do

niej na słabych, rozdygotanych nogach. Jest

zaadresowana do Niegrzecznej Laleczki.

Marszczę czoło i rozrywam papier, by przeczytać

list napisany różową, świecową kredką.

Niegrzeczna Laleczko,

zapraszam Cię na herbaciane przyjęcie.

Ubierz się ładnie i bądź na czas!

Całuski,

Zniszczona Laleczka.

Ten liścik… Wydaje się, jakby był napisany

przez dziecko. Wciąż gapię się na niego z

rozdziawionymi ustami, kiedy nagle przez kraty wpada

kawał

jasnoniebieskiego
materiału.

Falbaniasta sukienka spada na ziemię.

– Przyjęcie zaczyna się za dziesięć minut –

szepcze Macy po drugiej stronie drzwi. – Goście już

się schodzą.

Nagle w moim sercu rodzi się nadzieja. Jeśli

siostra mnie wypuści, zdołam uratować całą naszą trójkę. Od zeszłej nocy
nie widziałam ani nie

słyszałam Benny’ego. To może być nasza szansa na

ucieczkę.

Szybko wkładam sukienkę przez głowę. Pasuje

niemal idealnie. Głęboki dekolt odsłania sporą

część mojego biustu. Dół jest falbaniasty i sięga mniej więcej do połowy
uda. Rękawy są długie i zakrywają moje ręce aż po nadgarstki. Ktoś spędził

sporo czasu, przyszywając do nich koronkowe

ozdoby.

– Macy – szepczę najciszej jak potrafię, z obawy,

że Benny może jednak być gdzieś w pobliżu. –

Macy, jeśli możesz, otwórz drzwi. Zabiorę nas stąd.

– Okej – mruczy.

Gdy drzwi się otwierają, od razu wyglądam na

zewnątrz. Zerkam w stronę korytarza, który


prowadzi do naszego piekła. A kiedy odwracam głowę, widzę swoją
siostrę, stojącą przede mną w pięknej, różowej sukience. Posyła mi
promienny

uśmiech, po czym wyciąga białą szmatkę w

kierunku mojej twarzy. Nagle wszystko przechodzi

w czerń.

Budzi mnie ta sama melodia ze starej pozytywki,

którą słyszałam wcześniej. Tym razem jest jednak głośniejsza. Próbuję


uchylić powieki, choć oczy

strasznie mnie pieką. Z ich kącików wypływa jakaś

ciecz. Mrugam kilka razy, by pozbyć się łez i

dopiero wtedy zauważam, gdzie jestem. Siedzę w

różowym pokoju. Są tu różowe ściany, różowe

pluszowe zabawki i różowa kołdra na niewielkim

łóżku. To pomieszczenie wygląda jak idealny pokój

dla małej dziewczynki.

Czuję w nadgarstkach jakiś tępy ból. Gdy

próbuję je podnieść, zauważam, że są związane. Nie

mogę poruszyć rękami. W ogóle nie mogę się

ruszać. Siedzę przywiązana do krzesła przy

niedużym stoliku. Na blacie stoją szklane filiżanki i

talerze. A na talerzach leżą stosy smakowitych


ciastek.

Zauważam trzy nakrycia.

Szybko spoglądam w lewo. Kiedy widzę obok siebie Bo, czuję zarówno
przerażenie, jak i ulgę. Ma

na sobie jedynie parę białych bokserek i czarną muszkę. Jego usta wciąż
są zaszyte. Na ten widok przewraca mi się w żołądku. Mam ochotę
płakać,

ale tego nie robię. Mój były chłopak ma zamknięte

oczy… Ale oddycha. To najważniejsze. Słowa,

które Benny wyciął na jego klatce piersiowej,

przykrywają teraz ciemne strupy.

Żyje.

Dzięki Bogu. Żyje.

– Bo – syczę cichutko z łzami w oczach. Mrugam

kilka razy, by się ich pozbyć. Muszę zachować

spokój. – Bo, obudź się.

Powoli otwiera oczy. Gdy mnie widzi, na jego

twarzy dostrzegam ulgę. Zaraz potem przypomina

sobie, gdzie jest i blednie ze strachu. Jest

przerażony. Zaczyna głośno jęczeć.

– Ciii – błagam, próbując go uciszyć. – Zabiorę cię stąd. Obiecuję. Tak


strasznie cię przepraszam.

Kiwa głową i z trudem przełyka ślinę.


Wyciągam szyję, by spojrzeć za siebie. Nigdzie

nie widzę ani Benny’ego, ani Macy. Kiedy muzyka

przestaje grać, przechodzą mnie lodowate dreszcze.

– O proszę – piszczy Macy głosem tak wysokim, że równie dobrze mógłby


należeć do małego

dziecka. – Goście przybyli!

Podchodzi bliżej. Oprócz różowej sukienki ma na

sobie białe podkolanówki z koronką i czarne,

skórzane lakierki z zapięciem, na których nie ma ani jednej, najmniejszej


rysy. Siostra aż promienieje

z radości. Falbany różowej sukienki wirują wokół

jej talii. Ciemne włosy zaplotła w dwa warkoczyki.

– Podoba ci się moja śliczna sukienka? – pyta, obracając się w kółko i


popiskując jak mała

dziewczynka. – To Benjamin ją dla mnie uszył!

Słowa stają mi w gardle. Nie jestem w stanie nic

z siebie wydusić.

Macy ma na policzkach jaskrawy róż, a na

oczach długie, sztuczne rzęsy. Trzepocze nimi

zalotnie, spoglądając w stronę Bo.

– Niegrzeczna Laleczko – zaczyna uroczyście,

jak gdyby przedstawiała sobie nawzajem swoich


gości. – To jest Głupia Laleczka. Jest moją ulubioną

lalką.

Kręcę z niedowierzaniem głową. Moja siostra

oszalała.

– Macy – wyduszam z trudem. – Macy,

posłuchaj. Musimy stąd uciec.

Ściąga usta w dziubek. Przez chwilę chyba to

rozważa.

– Hmm, ale przecież przyjęcie dopiero się

zaczęło!

Ignoruje moją prośbę i nalewa gorącą herbatę do

trzech małych filiżanek. Dodaje do każdej trochę cukru i śmietanki, po


czym siada prosto i uważnie na mnie patrzy.

– Czyż to nie cudowny dzień? – zagaduje. W jej

oczach czai się coś złowieszczego. – O tak, to cudowny dzień, by pobawić


się moimi laleczkami.

Bo nie potrafi nabrać oddechu. Zaczyna się dusić.

Jego klatka piersiowa unosi się i opada o wiele za szybko. Teraz jest
jeszcze bledszy niż wcześniej, o

ile to w ogóle możliwe… Kurwa mać! Jeśli nie

przestanie

hiperwentylować,
to

zaraz

straci

przytomność!

– Spokojnie. Bo, uspokój się – proszę.

Macy przyciska filiżankę do ust i wypija

pierwszy łyk.

– Mmm, ta herbatka jest wprost wyśmienita.

Histeria. Wpadam w histerię. Ale nie, nie mogę

panikować. Jakim cudem Macy popija sobie tę

pieprzoną herbatkę i zachowuje się, jakby to była najnormalniejsza w


świecie sytuacja?!

Nic. Tu. Nie. Jest. Normalne.

– Ja też chciałabym spróbować – mówię

roztrzęsionym głosem. – Ale najpierw musisz mnie

rozwiązać.

Macy marszczy brwi.

– Hmm… Nie wiem, czy mogę ci zaufać. A co,

jeśli zepsujesz nasze przyjęcie? – Pochyla się nad stołem i podnosi moją
filiżankę. – Pomogę ci –

proponuje. Choć czuję w brzuchu bolesny ucisk,

pozwalam siostrze napoić się ciepłą herbatą.


– Może powinnaś poczęstować też Bo – sugeruję,

próbując przybrać spokojny ton głosu.

– Och. Benjamin kazał, żeby Głupia Lalka była

cicho – odpowiada po namyśle. – Jeśli przetnę jego

szwy, może zacząć krzyczeć. I zdenerwować

naszego Benjamina.

To nie jest mój Benjamin.

Posyłam

Bo

porozumiewawcze

spojrzenie.

Bezgłośnie proszę, by ze mną współpracował. Z

wyrazu jego twarzy odczytuję, że zrozumiał.

– Macy. – Przenoszę wzrok z powrotem na nią. –

Bo nie zacznie krzyczeć. Obiecuję. To będzie nasz

mały sekret.

Jej oczy błyszczą. Widzę, że ma ochotę być

niegrzeczna.

Przybiera

taką

minę
jak

dzieciństwie, kiedy zakradała się do kuchni i

wyjmowała z pudełka dwa ciastka, gdy mama nie

patrzyła. To będzie nasz mały sekret, powtarzała zawsze, podając mi jedno z


nich.

Macy wstaje z krzesła i idzie gdzieś powolnym

krokiem. Na chwilę znika mi z pola widzenia, ale kiedy wraca, ma w


rękach parę ostrych nożyczek. Z

jednej strony odczuwam ulgę, ale z drugiej jestem przerażona. Wstrzymuję


oddech, śledząc każdy jej

ruch.

– Benjamin twierdzi, że jestem zniszczona –

oświadcza śpiewnym głosem, okrążając Bo i

odgarniając na bok jego krótkie, matowe włosy. –

Ale zniszczone lalki też mogą być piękne. Głupia Laleczka jest zniszczona,
a ja go kocham. To

mój ulubieniec.

Bo wytrzeszcza oczy ze strachu.

– Oczywiście, że mogą być piękne – przyznaję

posłusznie, kiwając głową w jego stronę. W duchu modlę się, by zdołał


zachować spokój.

Macy staje pomiędzy przywiązanymi do krzesła


nogami mojego byłego chłopaka i nachyla się tuż nad nim. Delikatnie
przecina kolejne szwy. Mam

wrażenie, że serce przestało mi bić. Po chwili

kończy, prostuje plecy i podziwia swoją robotę. Bo

otwiera szeroko usta i nabiera głębokiego oddechu.

Nitki zwisają z sinej skóry, a krew kapie mu z brody na podłogę.

– Dobra laleczka – chwali go siostra, poklepując

swoją zabawkę po głowie. Zaraz potem podnosi

drugą

filiżankę.

Bo

przyjmuje

herbatę

wdzięcznością, tak jak ja wcześniej.

– Macy, posłuchaj… – zaczynam, ale ona szybko

mi przerywa. Wciąż wymachuje trzymanymi w

dłoni nożyczkami.

– Chcesz pograć w grę?

Moje serce zaczyna bić szybciej. Kręcę głową.

– Nie, nie teraz. Musisz mnie rozwiązać. Zabiorę


cię do domu. Tam będziemy mogły grać w

cokolwiek zechcesz!

Macy z dumą rozgląda się po różowym pokoju.

– Ależ to jest mój dom, głuptasku. – Ściąga brwi i zaczyna chichotać. –


Czasami potrafisz mówić

takie głupoty. A przecież nie jesteś głupią lalką.

Jesteś niegrzeczną lalką!

– Macy…

– Cicho. Czas na naszą grę. Benjamin nie lubi

moich gier, za to ta lalka je uwielbia – mruczy, klękając między


rozłożonymi nogami Bo. –

Prawda?

– Nie… Tylko nie to – mamrocze pod nosem. –

Jade… – Biedak jest całkowicie przerażony. Błądzi

oszalałym wzrokiem pomiędzy mną a moją siostrą.

– Jak nazywa się ta gra? – Próbuję zwrócić na siebie jej uwagę.

Odwraca do mnie głowę i delikatnie przechyla ją

w bok. Spojrzenie piwnych oczu jest teraz odległe,

jakby nieprzytomne.

– Dobra Lalka czy Zła Lalka.

Bo jęczy żałośnie, czym natychmiast zwraca na

siebie uwagę Macy.


– Jesteś dobrą laleczką czy złą laleczką? – pyta siostra, grożąc mu
nożyczkami.

– Dobrą – odpowiada natychmiast roztrzęsionym

głosem.

– No cóż, zaraz się przekonamy. – Unosi jedną

brew.

Wytrzeszczam oczy. Nie jestem w stanie

powiedzieć ani słowa. Mogę tylko patrzeć, kiedy

siostra przesuwa ostrzem wzdłuż miękkiego penisa ukrytego pod materiałem


bokserek. Bo drży. Z jego

ust

wydostaje

się

dźwięk

przypominający

zawodzenie zranionego zwierzęcia. – Dobre

laleczki dostają erekcji – mruczy Macy.

Bo zaciska powieki i mocno zagryza szczękę.

– Macy… – wzdycham.

Spogląda na mnie nagle błyszczącymi w dzikiej

furii oczami.

– Albo będziesz cicho, albo on będzie cierpiał!


Bezwiednie zaczynam płakać. Nie chcę tego,

ale…

– Macy…

Krzyk Bo przerywa mi w pół słowa. Jest taki

głośny, taki przerażający… Patrzę na niego. Ma

nożyczki wbite w udo. Głęboko. Co najmniej trzy centymetry. Zaraz


zwymiotuję.

Gdzie

się

podziała

moja

mała,

słodka

siostrzyczka?

– Nie będę więcej ostrzegać – syczy w moją

stronę, po czym znów odwraca wzrok do swojej

lalki.

Wyrywa nożyczki z jego nogi. Bo krzyczy

jeszcze głośniej. Nie chcę na to patrzeć, ale nie

mogę odwrócić wzroku. Macy wysuwa język i zlizuje krew z brudnego


ostrza. Kręcę szybko

głową. Nie potrafię w to uwierzyć. Przyciskam


plecy do oparcia krzesła. Kurwa mać! Moja siostra

straciła rozum. Ona potrzebuje pieprzonej pomocy!

– Nie ruszaj się – mamrocze do niego. – Nie

chciałabym przez przypadek odciąć ci czegoś

ważnego. Wtedy byłbyś zepsutą laleczką. A zepsute

laleczki nigdy z nami nie zostają.

Rozcina jego bieliznę. Zrywa resztki materiału,

po czym ostrzem nożyczek wskazuje na wciąż

oklapłego penisa.

– Nie masz erekcji – zauważa spokojnie.

– Po-poczekaj chwilę – szepcze Bo. – Daj mi

sekundę. – Spogląda prosto na mnie. Całe policzki ma mokre od łez.

– Och, a co, na jej widok ci staje? – W tonie jej

głosu wyraźnie słychać zazdrość. – Proszę, proszę.

Najwyraźniej przy niej każdemu staje! – wrzeszczy nagle na całe gardło, przez
co zarówno ja, jak i Bo,

podskakujemy w miejscu.

– N-nie, nie – zapewnia, roztrzęsiony. – Po

prostu kiedyś była moją dziewczyną. Mamy

wspólną przeszłość.

Siostra stuka paznokciem w podbródek i przez chwilę wygląda na


zamyśloną.
– Masz rację – oświadcza w końcu, po czym

podchodzi

do

mnie

podskokach,

dziko

wymachując nożyczkami.

– Błagam, nie krzywdź mnie – proszę. – Macy, ja

cię kocham!

Te słowa chyba ją denerwują. Zirytowana,

przewraca oczami, a następnie zaczyna rozcinać

materiał jasnoniebieskiej sukienki pomiędzy moimi

piersiami. Kiedy kończy, od pasa w górę jestem

całkowicie naga.

– Proszę bardzo – prycha. – Głupia Laleczka

dostała, czego chciała. A teraz masz być twardy.

Już!

Patrzę na niego błagalnym wzrokiem. Proszę, daj

jej to, czego pragnie, myślę. Bo zamyka oczy. Jest mi go tak strasznie
żal. Biedak próbuje dostać
erekcji pomimo bólu, który z pewnością jest

niewyobrażalny.

– Och! – piszczy Macy. – Zaczyna się ruszać!

Ale z ciebie grzeczna laleczka! –Podchodzi do

niego, wyraźnie kręcąc przy tym biodrami. Łapie

jego na wpół twardego penisa w dłoń i zaczyna nią

przesuwać w górę i w dół. Z każdym ruchem Bo twardnieje coraz


mocniej. – Bardzo, bardzo

grzeczna lalka.

Mój były narzeczony patrzy prosto na mnie. Z

całych sił usiłuję powstrzymać płacz. Próbuję nie okazywać, jak bardzo
jestem przerażona. Kiwam

głową na zachętę. Jeśli nie będzie współpracował, ona może go nawet zabić.

Macy widzi, gdzie zerka jej lalka. Posyła mi

mordercze spojrzenie, po czym siada mu na

kolanach. Gdy podciąga sukienkę, zamieram z

przerażenia. Nie ma pod nią bielizny.

Bo głośno warczy, gdy Macy wsuwa w siebie

jego penisa. Jeszcze raz zamyka oczy i gwałtownie

kręci głową. Nie chce tego. Na pewno nie.

Mam ochotę wrzeszczeć. Nakrzyczeć na nią. Czy

ona nie wie, że to gwałt?! Jestem jednak zbyt


przerażona, by coś powiedzieć. Nie chcę, by zrobiła

mu jeszcze większą krzywdę.

– Pamiętasz, jak się w to gra? – pyta go, ocierając

się ustami o jego zakrwawione wargi.

– Tak, Śliczna Laleczko.

O Boże. Więc grali w to już wcześniej.

Siostra głośno jęczy.

– Och, Benjamin – wzdycha. – Jesteś taki cudowny! Kochaj mnie!

Szczęka mi opada. Nie mogę w to uwierzyć. Nie

czuję już swojego ciała… Tylko te dreszcze.

Lodowate dreszcze.

Macy porusza się coraz szybciej. Z każdym jej

ruchem oddech przywiązanego do krzesła Bo jest

coraz płytszy. Znam to jego spojrzenie. Wiem, że za

chwilę dojdzie. Wciąż na mnie patrzy. A ja nadal kiwam głową. Niemo


zapewniam go, że wszystko

jest w porządku.

Nic tu nie jest w porządku.

Ale Bo musi udawać. Musi jej ulec, inaczej…

Inaczej nie wiem, co z nim będzie.

– Powiedz to – nalega Macy, odchylając głowę w


spazmie przyjemności.

– Kocham cię, Śliczna Laleczko.

Siostra upuszcza nożyczki na podłogę i sama

zaczyna się dotykać. Mija zaledwie kilka sekund, kiedy dochodzi i głośno
krzyczy imię Benny’ego.

Twarz Bo jest całkowicie czerwona. Jego mięśnie

się napinają. Mocno zaciska powieki. Chwilę

później się rozluźnia. On również miał orgazm.

Kiedy jest już po wszystkim, znów na mnie

spogląda. Na jego twarzy dostrzegam obrzydzenie i ogromną nienawiść do


samego siebie.

To wina mojej siostry. To ona mu to zrobiła.

– Ja też cię kocham, Benjamin – szepcze,

składając delikatny pocałunek na czubku nosa Bo.

Gdy wstaje z jego kolan, widzę, że penis Bo jest

cały

mokry.

Ledwo

powstrzymuję

się

od

wymiotów. Macy zaczyna chichotać.


– Co się z tobą stało?! – wyduszam z trudem. –

Jesteś chora. To był gwałt!

Siostra przymruża powieki i ponownie przechyla

głowę na bok w tym dziwacznym, potwornym

geście. Opuszkiem palca stuka w swoją dolną

wargę.

– Benjamin mówi, że nie jesteśmy chorzy. Nie

jesteśmy zboczeni, jeśli kochamy nasze laleczki. O

ile są one pełnoletnie, oczywiście. Zabaweczki

uwielbiają nasze gry!

Podnosi z ziemi nożyczki i przez chwilę gapi się

na mnie w całkowitej ciszy. Nagle zrzuca ze stołu całą zastawę. Wskakuje


na blat z głośnym

krzykiem, a ja trzęsę się ze strachu. Wygląda jak potwór z nocnego


koszmaru, kiedy pełznie w moją

stronę, przez cały czas głośno sycząc. Gdy jest tuż

obok, przyciska mi ostrze do gardła.

– Uwielbiałaś jak Benjamin się z tobą bawił –

stwierdza z wyrzutem. – Każdej nocy słyszałam

twoje jęki! Nie jesteśmy zboczeni. Wy to lubicie.

Dochodził w tobie tak, jak moje lalki dochodzą we

mnie. Chcecie tego. Kochacie nas. Oni to lubią.


Oni? Jej lalki? Liczba mnoga?

– Ile już miałaś tych lalek? – pytam

zachrypniętym głosem.

– Ale ty jesteś ciekawska. Hmm, może

powinnam pozwolić wam się rżnąć? Zawsze każę

swoim chłopcom pieprzyć moje brzydkie laleczki. –

Posyła mi złośliwy uśmiech. – A on tak bardzo za tobą tęsknił. Wzdychał


po nocach. Powtarzał twoje

imię. Nigdy nie pokochał mnie tak, jak kochał

ciebie – mówi cicho ze stoickim spokojem. Przez chwilę

wygląda,

jakby

była

transie.

Niespodziewanie wyrywa się jednak z odrętwienia i

ponownie celuje we mnie nożyczkami.

– Macy, on nie musi cię kochać. Ja cię kocham –

zapewniam.

Wykrzywia twarz z obrzydzeniem. Blizna, którą

ma od lat, sprawia, że skóra na policzku jakby się zapada.


– Zostawiłaś mnie! Nawet mamusia i tatuś mieli gdzieś, że nie wróciłam! Byli
tacy szczęśliwi, że odzyskali swoją niegrzeczną lalkę!

Przejeżdża ostrzem po mojej skórze. To boli…

– Co ty do kurwy nędzy wyprawiasz?! –

słyszymy nagle męski, niski głos.

Macy cicho piszczy i natychmiast się ode mnie

odsuwa. Benny spogląda na nią z zabójczą furią. Po

raz pierwszy, i pewnie ostatni, cieszę się, że widzę

Benny’ego.

– Właź na łóżko! – rozkazuje, zdejmując

skórzany pasek.

Siostra spuszcza głowę i wykonuje polecenie.

Zaraz potem oglądam z łzami w oczach, jak na jej pośladkach lądują


kolejne uderzenia.

Trzask!

Trzask!

Trzask!

– Niegrzeczna lalka! – krzyczy Benny,

wyładowując na niej swój gniew. Jestem pewna, że

przez co najmniej tydzień Macy nie będzie w stanie

usiąść.

– Błagam, przestań – proszę.


Siostra odwraca się i posyła mi gniewne

spojrzenie spod przymrużonych powiek. W jej oczach dostrzegam czystą


nienawiść.

Cholera jasna. Kim jest ta dziewczyna?!

Kiedy kończy ją karać, Benny uspokaja się i

przez chwilę na mnie spogląda. Zaraz jednak znów

zwraca się do niej.

– Dlaczego ona tak wygląda?! – Wskazuje

palcem rozerwaną sukienkę.

Siostra wzrusza ramionami.

Potwór przenosi wzrok na Bo. Jego penis jest już

całkowicie miękki, ale nadal pozostaje na widoku.

– Grałaś w te swoje gierki z moją niegrzeczną

laleczką?! – Cały się trzęsie. Jestem pewna, że za chwilę wybuchnie.

– Kurwa mać, ona nie jest twoja! – przerywa mu

Bo.

Głośno nabieram powietrza. Macy zaczyna się

śmiać.

– Niegrzeczna lalka – karci go wesołym tonem.

Po jej agonii nie został nawet ślad. – Siedź cicho, głupia lalko!

Benny napina mięśnie. Podchodzi do Bo. Chwyta


za krzesło, do którego jest przywiązany i ciągnie je

w stronę drzwi. Przerażony Bo kręci głową na boki,

usiłując zobaczyć, gdzie go zabiera.

– Nie krzywdź go! – krzyczę, choć mam

wrażenie, że tylko pogarszam tym sytuację. Benny posyła w moją stronę


mrożące krew w żyłach

spojrzenie. Robi mi się słabo.

Jest taki wściekły.

Chwilę później wraca też po mnie.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem – zwraca się do

Macy, a siostra posłusznie kiwa głową i wchodzi pod kołdrę. Zamyka


oczy i wygląda, jakby

usiłowała zasnąć.

Benny przecina liny nożyczkami, po czym

przyciska ich czubek do mojego gardła.

– Wstawaj. I nie rób głupot. Mówię poważnie.

Nie masz pojęcia, jak ogromną mam ochotę

poderżnąć gardło temu skurwielowi. Lepiej mnie

nie prowokuj.

Czuję jego gorący oddech na uchu. Przyciska

swoje ciało do moich pleców. Jest ciepłe i napięte.

Benny obejmuje mnie ramieniem w pasie.


Ból wbijanych nożyczek przypomina mi, bym

była uległa. Nie mogę go zdenerwować. Myślę o

Bo. O przerażeniu w jego oczach.

Potwór prowadzi mnie do mojej celi. Krzesło, na

którym wciąż siedzi Bo stoi tuż przed nią.

Mężczyzna próbuje się uwolnić, ale bez skutku.

– Czego ty od nas chcesz?! – krzyczy. Jego silna

wola jest coraz słabsza.

– Już dobrze, Bo – próbuję go uspokoić. Lepiej, żeby siedział cicho.


Może ten psychol o nim

zapomni.

– Jeśli jeszcze raz wypowiesz jego imię, zaszyję

ci te pierdolone usta – wybucha Benny, wpychając

mnie do środka. Potykam się i prawie upadam.

Kutas.

Głośno przełykam ślinę, gdy Benny podchodzi

bliżej i zamyka za sobą drzwi. Jego policzki są czerwone, powieki drgają,


a szczęka i pięści są mocno zaciśnięte. Doskonale wiem, że czeka mnie

kara.

– Zostawiłaś mnie dla takiego ścierwa – warczy

przez zęby, jakby z niedowierzaniem. – Ten śmieć jest niczym! Ten śmieć
pieprzył jakąś kurwę! –
Stawia kolejny krok. – A teraz mówi mi, że nie jesteś moja! W moim
własnym domu!

– Benjamin… – szepczę.

Jest już tak blisko. Wyciąga ręce, by mnie złapać.

Ja jednak je odtrącam. Spogląda zdziwiony.

Przyjmuję pozycję obronną. Nie. Nie dam mu się ukarać. Benny patrzy na
mnie przez chwilę, po

czym wybucha głośnym śmiechem. Podskakuję.

– Myślisz, że możesz ze mną walczyć? –

podchodzi jeszcze bliżej. Robię krok w tył i zadaję

pierwszy cios. Nie zamierzam poddać się bez walki.

Jestem to winna Dillonowi i sobie.

Głowa leci mu w bok. Sekundę później prostuje

ją jednak i patrzy mi prosto w oczy. Otwartą dłonią

ściera krew z kącika ust. I uśmiecha się. W tym swoim szaleństwie


wygląda niemal pięknie.

Wysuwa prawą nogę do przodu i próbuje zadać

mi cios lewą ręką. Blokuję go. Unoszę łydkę. Chcę

kopnąć potwora w udo. Chcę, by stracił

równowagę. Niestety, nie doceniłam go. Jego nogi są umięśnione i twarde


jak skała. Kopnięcie nie sprawia mu bólu, ale mi tak. Zanim mam czas
się wycofać, on łapie moją łydkę i kopie w drugą nogę,

przez co z hukiem upadam na ziemię. Wzdłuż


kręgosłupa odczuwam ogromny, promieniujący ból.

W ostatniej chwili chowam głowę, by nie uderzyć czaszką o twardą


posadzkę.

Benny nachyla się nade mną i zrywa z mojego

ciała resztki sukienki, którą kazała mi założyć

Macy.

Próbuję

odepchnąć

jego

dłonie.

Bezskutecznie. Używa przez to jeszcze więcej siły.

Chwyta mocniej. Szarpie brutalniej.

Leżę naga na podłodze i usiłuję uspokoić oddech.

Wbijam wzrok w jego twarz.

– Skończyłaś? – pyta, unosząc brwi.

– Zawsze lubiłeś swoją waleczną laleczkę. –

Przywołuję na usta fałszywy uśmiech.

– Tęskniłem za tobą. – Jego gniew wyraźnie

słabnie. Teraz patrzy na mnie niemal z uczuciem.

– Zostaw ją w spokoju, ty chory pojebie! –

wrzeszczy Bo zza drzwi celi.


Zamykam oczy.

Bo, dlaczego?

– Skurwysyn – warczy Benny. Wstaje.

– Benjamin, jestem twoja – mówię szybko.

Potwór zatrzymuje się w pół kroku. Rzuca mi

przelotne spojrzenie.

– Zostaw go. Chodź tutaj. Zostań ze mną –

błagam.

Obserwuję z nadzieją, jak przymruża powieki.

Rozważa moją propozycję. Zaraz potem podchodzi,

łapie mnie za ramię i siłą stawia na nogi. Wszystko

mnie boli, ale to nic w porównaniu z cierpieniem,

którego doświadczyłam przy nim w przeszłości.

– Dlaczego pozwalasz Macy bawić się z lalkami

w ten sposób?! – pytam. Potwór mierzy mnie

pożądliwym spojrzeniem. Usiłuję to ignorować.

– Ona też ma swoje potrzeby – odpowiada z

niewielkim uśmieszkiem. Wojowniczka, którą

jestem w głębi duszy, ma ochotę pieprznąć go w twarz. Ale nie. Nie


mogę tego zrobić. – A skoro mowa o potrzebach. – Oblizuje wargi w

obrzydliwym geście. – Chcę teraz pokochać się z moją laleczką – szepcze.


Jego tęczówki ciemnieją.
Jest podniecony. Wygłodzony. – Tak bardzo za tobą

tęskniłem.

Kładzie rękę na moim ramieniu, po czym

wędruje nią w dół, na klatkę piersiową. Skóra

swędzi mnie i piecze w każdym miejscu, którego

dotyka. Czuję się, jakby rozprowadzał po niej bród,

jakby zakrywał moją duszę grubą warstwą

obrzydliwej mazi. Jestem brudna. Zużyta. Poniżona.

Serce bije mi wolniej. Nie mogę pozwolić, by

odebrał mi wszystkie te cudowne rzeczy, których

nauczył mnie Dillon. By pozbawił mnie własnej

wartości i uczuć. Prawdziwych uczuć.

Nie potrafię powstrzymać złości. Nie umiem

uciec w nicość. Moje emocje są zbyt gwałtowne.

Kładzie mi dłoń na piersi. Pieści i drażni twardą

brodawkę. Czuję coś w sobie. Moje ciało, wbrew

woli, reaguje na dotyk oprawcy. Nie mogę być na siebie zła. To tylko
impuls. Fizyczność. Instynkt.

To jest w porządku. Nic na to nie poradzę. Myślami

jestem przy Dillonie. Tego ten psychol nie zdoła mi

odebrać. To jest święte. Naszego uczucia nie można


zniszczyć, pobić, zgwałcić, ani zabić.

– Benjamin – szepczę. – Proszę, nie krzywdź

mnie.

– Jeśli czasem cię krzywdzę, to tylko z twojej winy. – Marszczy brwi.

– Potrafię być grzeczna! – zapewniam. –

Widzisz? Możemy po prostu porozmawiać?

Nie odpowiada. Przesuwa rękę niżej. Gdy dotyka

mojego podbrzusza, z trudem powstrzymuję

dreszcze. Wiem już, że nie uniknę najgorszego.

Zamykam oczy i myślę o Dillonie. O tym, jak się

uśmiechał, gdy żartowałam sobie z jego miłości do

słodyczy. O tym, jak obiecywał, że ze wszystkim sobie poradzimy. Razem.


Nasza więź była

wyjątkowa.

Coraz trudniej jest mi nie płakać. Ale będę

walczyć.

Wrócę do ciebie, Dillon.

Kiedy Benny wsuwa dłoń pomiędzy moje uda,

po policzku ścieka mi łza.

Czuję na sobie twarde opuszki jego palców. Nie

myślę o tym. Myślę o swoim partnerze. Przyjacielu.


Kochanku. Myślę o tym, z jaką łatwością mnie

zaspokajał. Uwielbiałam jego dotyk. Sprawiał mi

taką nieziemską przyjemność…

Gorące

wargi

pieszczą

moją

szyję.

Doświadczone palce masują łechtaczkę. Jeśli się

skupię, może zdołam zapomnieć o tym, kto mnie

dotyka. Być gdzieś indziej. Oddawać się komuś,

kogo tutaj nie ma.

– Jesteś taką cudowną laleczką – Benny

przygryza wrażliwą skórę na moim karku. – Ty też

za mną tęskniłaś.

Zaciskam mocniej powieki. Próbuję nie słuchać

jego głosu. Mój umysł usuwa dźwięki, zapachy i

atmosferę więzienia.

Zastępuje potwora nim.

Dillonem.

Jego siłą. Stanowczością. Delikatnością. I…


Ciało znów mnie zdradza. Benny wie, jak nim

manipulować, by dostać to, czego pragnie. Tylko on jest w stanie sprawić, że


tak bardzo siebie

nienawidzę. Obrzydzenie walczy z zachłanną

potrzebą zaspokojenia cielesnych potrzeb.

Już dobrze, Jade.

Wszystko jest okej.

Naciska mocniej na moją łechtaczkę. Nogi mi

drżą. Nie wytrzymam.

– O Boże! – krzyczę w spazmie niechcianej

przyjemności. To uczucie jest tak intensywne, że niemal zmusza mnie, bym


otworzyła oczy. Ale nie.

Nie zniosę tego widoku. Usiłuję wrócić myślami do

szczęśliwych wspomnień.

Kiedyś nic nie sprawiało mi szczęścia.

W tym więzieniu cierpiałam w samotności.

Ale teraz mam Dillona. On nigdy mnie nie

zostawi.

Sama ta myśl sprawia, że czuję się o wiele lepiej.

Rozluźniam mięśnie. Ostatnie spazmy orgazmu

powoli przechodzą. Wyrzucam z głowy poczucie

winy.
Tak musi być.

To część planu.

Planu, który zadziała.

Pozwolę Benny’emu myśleć, że mnie zdobył – że go pragnę. I wykorzystam


jego słabość przeciwko

niemu.

W przeszłości próbowałam walczyć. Teraz wiem,

że nie mam z nim szans. Prowokowanie go oznacza

karę. Dla mnie albo dla Bo. Muszę spróbować innej

strategii. Muszę tańczyć tak, jak mi zagra. Do

czasu.

Gdy otwieram powieki, widzę zachwyt w jego

oczach. Przestał poruszać dłonią, ale wciąż trzyma ją pomiędzy moimi


nogami.

– No widzisz, laleczko? Widzisz, jak może ci być

przy mnie dobrze? On też już to wie. Słyszał nas.

Słyszał, co robiliśmy. – Ciemne oczy potwora są teraz łagodne.


Dostrzegam w nich miłość… O

Boże. Miłość.

– To sobie przypominałaś, kiedy jęczałaś jego

imię?! – wrzeszczy Bo z ogromnym obrzydzeniem

w głosie.
Bo.

Wszystko, o czym myślałam wcześniej, traci

sens. Odczuwam ogromny, przeogromny wstyd.

Zaczynam płakać. Słone łzy parzą moje policzki.

Teraz rozumiem, jakie to straszne… Jakie to

okropne, że pozwalam swojemu ciału reagować w ten sposób na dotyk


psychopaty. Mam ochotę

umrzeć.

Nagle czuję na gardle mocny ucisk męskiej dłoni.

Benny ciągnie mnie w stronę wyjścia z celi.

O nie…

Chcę protestować, ale słowa stają mi w gardle.

Mój umysł przesłania chmura niewyobrażalnego

strachu.

Benny pcha mnie na drzwi. Uderzam o nie

brzuchem. Ignoruję ból i łapię za kraty, by ochronić

twarz przed zderzeniem z twardym metalem.

Nie.

Proszę, nie.

Nie wiem, co robić. Przeszukuję umysł w

poszukiwaniu wyjścia z sytuacji, ale… Ale jest już


za późno.

Nie.

Kopnięciem w kostkę rozsuwa mi nogi. Syczę z

bólu, choć to nic w porównaniu z tym, co zaraz nastąpi.

– Proszę, Benny, nie – wyrywa mi się.

Kurwa mać.

Bo wbija we mnie wzrok. Nie ma wyjścia. Siedzi

dokładnie naprzeciwko drzwi. Jestem pewna, że Benny przywlókł go tam


właśnie z tego powodu.

Przepraszam

próbuję

mu

przekazać

spojrzeniem zapłakanych oczu.

Nie powinien tego oglądać.

– Nie przy nim, proszę. Błagam, zabierz mnie do

łóżka – łkam. – Benny, proszę.

O nie. Dlaczego tak go nazwałam?!

– Co ci mówiłem o używaniu tego pieprzonego

imienia?! – krzyczy. Stoi tuż za mną, ale wciąż się


nie porusza. – Co on powiedział, lalko?! Jęczałaś moje imię?

– Nie, to nic.

Benny rozpina rozporek i wsuwa penisa

pomiędzy moje pośladki. Jest gorący, gruby i

twardy.

– Proszę, nie…

– Musi wiedzieć, do kogo należysz.

– Ale on wie! – zapewniam. – On wie. Jestem

twoja, Benjamin! – krzyczę. – Tylko twoja!

To mu nie wystarcza. Z impetem wchodzi we

mnie tak głęboko, jak to tylko możliwe.

Instynktownie usiłuję się wyrwać, uciec przed

bólem, ale jest zbyt silny.

– Zasługujesz na karę, niegrzeczna laleczko! –

ryczy, poruszając biodrami w szybkim, niemal

brutalnym tempie. Zaraz rozerwie moje ciało na

strzępy! – Zasługujesz na karę za to, że mnie dla niego zostawiłaś!

Uderzam twarzą o kraty w drzwiach celi. Kość

policzkowa promieniuje bólem. Ale żaden ból nie

może się równać z upokorzeniem, którego

doświadczam.
Nie!

Nie!

Nie!

Mój umysł chce krzyczeć, ale z ust wydostają się

tylko żałosne postękiwania. Kątem oka widzę, że

Bo płacze. Ja też chciałabym płakać. Nad jego

losem, nad swoim losem… nad losem Dillona.

Ten potwór za to zapłaci. Zanim umrę, dokonam

swojej zemsty. Benny’ego również czeka kara.

Moja kara.

Próbuję odwrócić głowę, by spojrzeć oprawcy w

oczy i być może nieco go tym uspokoić, ale ten mocno zaciska powieki.
Ma napiętą twarz. Zagryza

zęby. Jest brudny. Brudny i obrzydliwy. I jest we mnie.

Wbija opuszki palców w moje biodra, a gdy się nachyla, jego pot miesza
się z moim. – Czujesz mnie w środku, niegrzeczna laleczko? – pyta

zachrypniętym głosem. – Czujesz, jak biorę sobie to, co jest moje?


Czujesz to? Wypieprzę cię za wszystkie czasy. Do kogo należysz?

Przyciśnięte do twardych drzwi sutki bolą coraz

bardziej. W głowie mi pulsuje. Tak samo jak

pulsuje mi wszystko tam, na dole…

– Powiedz, do kogo należysz – nalega, gryząc


mnie w ucho. Krzyczę.

– Jestem twoja!

– Powiedz to jemu! – rozkazuje i wchodzi

jeszcze głębiej. Odgłos naszych uderzających o

siebie ciał odbija się echem po pustej celi.

Benny zaciska ręce po obu stronach mojej głowy.

Zmusza mnie, bym patrzyła przed siebie. Prosto na

Bo. Biedak siedzi zgarbiony, ze spuszczoną głową i

cichutko przełyka kolejne łzy.

– Jestem jego – mówię mu, pokonana, tuż przed

tym jak z moich ust wyrywa się głośny krzyk. –

Aaach!

– O tak, krzycz, lalko, krzycz! – Potwór puszcza

mnie i zsuwa dłonie w dół. Ściska obolałe piersi. –

Wydoroślałaś, laleczko. Zakwitłaś. Czy ten skurwiel cię tu dotykał? – Pyta,


zaciskając dłonie i

pocierając kciukami nabrzmiałe sutki.

Nawet mu nie odpowiadam. Nie potrafię. Jestem

zbyt upokorzona. Skóra mnie pali. Cała się palę ze

wstydu, obrzydzenia, nienawiści i poczucia winy.

Nagle Benny zabiera ręce z moich piersi i mocno


rozchyla nimi moje pośladki.

– A tutaj? – pyta. – Pieprzył cię tutaj?

Nie… Nie!

Usiłuję się wyrwać, ale on jest zbyt silny. I nie czeka na odpowiedź. Bez
ostrzeżenia wchodzi w

mój tyłek, usilnie przeciskając się penisem przez zaciśnięte mięśnie. Fala
bólu, który mnie zalewa, jest nie do opisania. On nie zważa na moje

cierpienie. Wchodzi jeszcze głębiej.

Wydaję z siebie nieludzki wręcz wrzask.

Ściskam dłońmi kraty tak mocno, że bieleją mi

kostki.

Nie mogę oddychać. Błagam o tlen.

– Krwawisz, niegrzeczna laleczko.

Wysuwa się i robi krok w tył. Ze wszystkich sił

próbuję nie upaść. Moje nogi są jednak zbyt słabe.

Sekundę później uderzam z hukiem o ziemię.

Biorę głęboki oddech i przełykam gęstą ślinę.

Każdy

centymetr

mojego

ciała

pulsuje
w

niewyobrażalnym bólu. Przed oczami tańczą mi

białe punkty, których nie mogę się pozbyć. Nogi mi

się trzęsą. Cała się trzęsę.

Kiedy porwał mnie, gdy byłam dzieckiem…

Byłam dzieckiem. Wiedziałam, że to, co ze mną

robił, było złe. Ale nie mogłam się bronić. A teraz,

jako dorosła kobieta – silna, wytrenowana w walce i

nosząca broń policjantka – wciąż jestem równie

bezbronna co wtedy. Bezbronna wobec jego

przemocy. Przemocy, która niszczy moją duszę.

Gdybym tylko miała możliwość, podcięłabym sobie

żyły. Nigdy nie czułam się taka bezwartościowa.

Moje samobójstwo byłoby dla niego najlepszą karą.

Odeszłabym na swoich własnych warunkach.

Odebrałabym

mu

jedyną

rzecz,

na

której
najwyraźniej mu zależy.

Szybko jednak przeganiam te myśli. A raczej

przegania je Dillon – wspomnienie jego twarzy,

uśmiechu, zapachu i poczucia bezpieczeństwa,

które mi dawał. Muszę przeżyć. Muszę do niego

wrócić. Samobójstwo byłoby zbyt samolubne. Nie

mogłabym mu tego zrobić.

Jestem silna. Nie jestem tą słabą, zniszczoną szmatą, którą ten psychol ze
mnie zrobił. Ta cela to

nie moje miejsce. Niedługo stąd zniknę. Uwolnię

się od tego potwora i go zabiję. Już nigdy nie zdoła

wyrządzić mi krzywdy.

Nagle oślepia mnie błysk światła, który

przypomina błyskawicę. Moje ciało bezwiednie

podskakuje, gdy czuję, jak jakaś ciepła ciecz

rozlewa się po obolałych pośladkach.

Syczę z bólu. To tak okropnie piecze.

– Pozwól mi cię umyć, moja brudna, niegrzeczna

lalko.

Nie walczę z nim. Leżę bez życia.

Nienawidzę go.
Nienawidzę siebie.

Nienawidzę tego, że nie byłam zbyt silna, by go powstrzymać.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

~ Smar ~

Benny

PRZEZ JAKIŚ CZAS BĘDZIE NA mnie wściekła.

Skrzywdziłem ją. I nawet patrzenie jak krwawi nie

sprawiło mi takiej przyjemności jak dawniej. Przez

cały czas myślałem tylko o tym, że ją kocham. I że

w niej jestem. Pochłaniałem swoją lalkę w całości –

jej zapach, smak, duszę. Wszystko, o czym

marzyłem od tak dawna. Odkąd ode mnie odeszła.

Kiedy wróciłem do domu i zobaczyłem, że jej

cela jest pusta, serce prawie wyskoczyło mi z piersi.

Sparaliżował mnie ból, którego nigdy dotąd nie

znałem. Przeniknął przez kości prosto do mojego

serca.

Zostawiła mnie.

Ale wtedy usłyszałem jej głos. Dochodził z celi Zniszczonej Laleczki.

Przez te wszystkie lata Zniszczona Lalka sprawiła mi więcej kłopotów niż


przyjemności.
Mimo to, z jakiegoś dziwnego powodu, zdążyłem

się do niej przywiązać. Była dla Niegrzecznej

Laleczki tym, kim pierwsza Bethany była dla mnie.

A przez to nie mogłem patrzeć na nią tak, jak na inne zabawki.


Zatrzymałem Zniszczoną Laleczkę,

bo dzięki temu czułem się bliższy mojej ulubionej lalce.

Ale gdy zobaczyłem, jak urządza sobie jedno z

tych swoich herbacianych przyjęć z moją

Niegrzeczną Laleczką, poczułem niesamowitą

wściekłość.

Przecież wie, że nie ma prawa dotykać tego, co moje! Uczyłem ją tego


od tylu pieprzonych lat!

Sama prosiła się o karę. Kocha mnie. Wiem o tym. I

pragnie mojej uwagi bardziej niż czegokolwiek na świecie. Nieważne, czy


ją nagradzam, czy karzę.

Dla jej zniszczonego umysłu to nie ma

najmniejszego znaczenia.

W przeszłości usiłowała się do mnie zalecać.

Zawsze robiło mi się przez to niedobrze. Musiałem

zamykać ją samą w pokoju na całe dnie, zanim w końcu do niej dotarło,


że nie jest swoją siostrą i

nigdy nie zdobędzie mojej miłości.

Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że po Bethany w


ogóle będę zdolny kogoś pokochać. Uznałem

odnalezienie idealnej laleczki za niemożliwe, aż…

Aż do czasu, kiedy to ona podeszła do mojego

stoiska. Miała taką świeżutką cerę. I niewinność w oczach. Była czysta.


Bez skazy. To mnie

zauroczyło. Była młoda, ale nie za młoda. Nie

jestem jak mój ojciec. Nie jestem zboczeńcem.

Moje lalki to kobiety, nie dziewczynki.

Mama się myliła.

– Zimno mi – szepcze niegrzeczna laleczka.

Nadal leży na podłodze. Cała drży. Chyba

potraktowałem ją zbyt ostro. Nie była ze mną od tak

dawna, a ten mikroskopijny kutas Bo nie może się nawet równać z moim
dużym i grubym penisem.

Ciało laleczki już się ode mnie odzwyczaiło.

Dlatego krwawiła.

Zbieram ją z ziemi. Jest taka słaba. Kiedy kładę ją na materacu, od razu


pełznie w kierunku ściany,

by ode mnie uciec.

Ale znów mnie pokocha.

Po prostu jest obolała. Nic nie szkodzi.

Jeśli ma się czegoś nauczyć, muszę ją karać.


Wychodzę z celi i idę po koc. Kiedy wracam, lalka cichutko szlocha.
Kładę się obok niej i

pomagam się jej przykryć.

– Coś ty zrobił mojej siostrze? – szepcze

zachrypniętym głosem.

Przez chwilę w celi panuje cisza. W końcu

jednak spoglądam w sufit i odpowiadam.

– Nauczyłem ją wielu rzeczy. Dałem jej książki,

żeby mogła się z nich uczyć i wydorośleć.

Zostawiłaś ją tu jako małą dziewczynkę, ale teraz jest kobietą.

– Do końca życia będę żałować, że ją zostawiłam

– płacze.

Zmienia pozycję. Jej skóra ociera się o moją.

– Pytałem, czy chce odejść – oświadczam. – Ale

nie chciała.

Lalka kładzie się przodem do mnie.

– Bo namieszałeś jej w głowie. Sprawiłeś, że jest

teraz tak samo szalona jak ty!

Tym razem nie pozwolę wyprowadzić się z

równowagi jej gniewnym docinkom. Uśmiecham

się.
– Nie jestem szalony, niegrzeczna lalko. –

Unoszę brwi. – Oczywiście większość ludzi nie

nazwałaby mnie też normalnym… Ale normalność jest jak piękno, prawda?
To pojęcie względne.

– Nie, Benjamin. Nieprawda.

Próbuję powstrzymać śmiech.

– Mam pewne problemy z opanowaniem złości,

to fakt. Ale chcę tylko jednego. Laleczki, której nikt by mi nie odebrał.

Myślami znów wracam do Bethany.

– Wszystkiego najlepszego! – woła mama,

rozsypując wokół mnie konfetti. Przez chwilę

obserwuje z zachwytem, jak maleńkie, kolorowe papierki opadają na moje


włosy, ale zaraz potem marszczy brwi, a jej uśmiech zamienia się w
grymas.

– Benny, posprzątaj to. Wiesz, że nienawidzę bałaganu.

– Jasne, mamo. – Jestem już przyzwyczajony do tych nagłych zmian


nastroju. Często nawet nie zwracam na nie uwagi.

– Nie uwierzysz, jaki mamy dla ciebie prezent! –

Rodzicielka klaszcze w dłonie i obraca się w miejscu, po czym znów


wskazuje rozsypane konfetti.

– Posprzątaj to, a potem wyjdź na zewnątrz.

W głowie aż mi wiruje. Co to może być? Jest tyle

opcji! Mam tyle pomysłów! Ale mama powiedziała:


„mamy”. „Mamy prezent”.

Już od tak dawna w domu nie było nikogo poza naszą dwójką.

Wychodzę przez frontowe drzwi i mrużę powieki,

oślepiony ostrym światłem porannego słońca.

Zakrywam oczy dłonią i rozglądam się wokoło.

Nasz podjazd zwykle jest pusty. Dom stoi daleko od drogi i jest odgrodzony od
niej wysokimi drzewami, dlatego samochody nigdy się przy nim nie

zatrzymują. Ale dzisiaj jeden tu stoi. Jest duży, czarny i ma koguta na


dachu.Wysiada z niego tata.

Z szerokim uśmiechem na ustach.

– Hej, dzieciaku!

Nie widziałem go od tamtej nocy, kiedy jednym uderzeniem powalił mamę


na zabłoconą podłogę.

To było zaraz po tym, jak zabrał mnie ze sobą na patrol.

– No, nie stercz tam jak jakiś przygłup. Chodź

tutaj – nakazuje. Mama stoi tuż przy nim. Kiwa głową i przywołuje mnie
ruchem dłoni.

powietrzu

czuję

zapach

gorącego,

zaschniętego błota. Nienawidzę tej pory roku. Jest zbyt upalnie. Powietrze
jest parne i duszne i

wszystko umiera.

– Tatuś przywiózł do domu twoją siostrę.

Ojciec szczerzy zęby i głową wskazuje tylne

siedzenie samochodu. Stawiam powolne, maleńkie kroczki. Spoglądam do


środka przez szybę i nagle staję w miejscu jak wryty. Moje serce bije jak
oszalałe.

Zza szyby patrzą na mnie zagubione oczy

ciemnowłosej dziewczyny.

– No, wypuść ją – zachęca rodzicielka. Ale ja nie

jestem w stanie się poruszyć.

A co, jeśli ucieknie?

Czy mama zastrzeli ją tak, jak tą poprzednią?

– Cholera, chłopie. – Tata odsuwa mnie sobie z drogi i otwiera na oścież


drzwi. – No chodź, Bethany.

Mija dłuższa chwila, ale w końcu dziewczyna

wychodzi.

Od razu zauważam, że jest niższa ode mnie. Przez

lato sporo urosłem i mama mówi, że jestem bardzo

duży jak na swój wiek.

– Wszystkiego najlepszego – życzy mi tata. –

Zabierz siostrę do środka i pokaż jej, który pokój jest jej, co?
Trzepie mnie dłonią w tył głowy, przywracając tym samym czucie w nogach.

– Jezus, no! Czyś ty niczego go nie nauczyła, kobieto? – warczy za


moimi plecami, gdy

odchodzimy.

– Gdybyś nie był ohydnym zboczeńcem, mógłbyś

tutaj być i sam go uczyć! – odgryza się mama.

Słyszę trzask, więc szybko odwracam głowę i

widzę, jak przyciska dłoń do swojego policzka. Tata grozi jej palcem.

– Kurwa mać! Nie mam pojęcia, po co ja się w ogóle z tobą użeram,


kobieto! To ostatnia lalka.

Zrozumiałaś? Nie zepsuj jej tym razem, bo to koniec. Mam tego dość. Więcej
nie będzie.

– Jak masz na imię? – pytam nieznajomej,

prowadząc ją do środka.

Patrzy na mnie uważnie, po czym wbija małe, białe ząbki w swoją dolną
wargę. Zaciska dłonie i wzrusza ramionami.

– Ma na imię Bethany. – Słowa mamy są tak głośne, że niemal


podskakuję. Nie zauważyłem, kiedy weszła do środka. – Jak masz na
imię? –

zadaje pytanie raz jeszcze, ale dziewczynka

ponownie wzrusza ramionami.

Zdenerwowana rodzicielka chwyta ją za rękę i szarpie za sobą do pokoju,


który niegdyś należał do prawdziwej Bethany.

Wrzuca dziewczynkę do środka i zatrzaskuje


drzwi. A potem patrzy mi prosto w oczy i wskazuje

starą, ciężką zasuwę.

– Jeśli tego dotkniesz, czeka cię kara.

Zrozumiałeś?

Przytakuję ruchem głowy, ale to jej nie

wystarcza. Dostaję w twarz. Mój policzek piecze, choć nie bardziej niż
zwykłe użądlenie pszczoły.

– Zadałam ci pytanie, Benny. Odpowiadaj

słowami, jak człowiek.

– Tak, mamo. – Głośno przełykam ślinę.

– Świetnie. A teraz chodź ze mną na strych –

nakazuje o wiele spokojniej. – Jest tam kilka lalek, którymi musisz się zająć.

Spędziliśmy razem całe popołudnie. Robiliśmy

śliczne, porcelanowe laleczki. Kiedy nastał wieczór, mama przyniosła ciasto.

– Czy mogę poczęstować Bethany? – proszę.

Na dźwięk tego pytania mama odkłada kieliszek z

winem i posyła mi znaczące spojrzenie.

– Bethany była niegrzeczna, Benny – wyjaśnia.

Minęły całe trzy dni, nim ponownie otworzyła drzwi do pokoju mojej
nowej siostry. Pozwoliła mi zanieść jej coś do jedzenia.

Wchodzę do środka. Dziewczynka leży bezsilnie na łóżku. Jej włosy są


skołtunione, a sukienka brudna od potu i moczu. Mama będzie wściekła,
myślę. Biegnę po wodę i gąbkę, po czym pomagam
nowej siostrze się umyć. Na końcu daję jej jedną ze starych sukienek Bethany.

– Ile masz lat? – pyta po chwili słabym,

zachrypniętym głosem.

– Dwanaście. A ty?

– Jedenaście. – Przez cały czas ucieka wzrokiem

w kierunku zamkniętych drzwi za moimi plecami. –

Od jak dawna tu jesteś?

Nie rozumiem. Marszczę brwi, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– No… Od zawsze. Mieszkam tu.

– Myślałam, że ten mężczyzna jest policjantem –

łka.

– Bo jest – oświadczam z dumą.

Tęczówki dziewczynki ciemnieją.

– Więc dlaczego tutaj jestem?

– Jesteś śliczną laleczką mamy.

I tym właśnie była. Małą, śliczną laleczką. Na początku grzecznie


przestrzegała wszystkich zasad, ale z czasem dostawała coraz więcej kar.
Niekiedy z powodu nieposłuszeństwa, ale częściej dlatego, że mama była w
złym humorze. Bethany szybko stała się częścią naszego życia. Czasami
mogła nawet wychodzić ze swojego pokoju. Ale tylko wtedy, gdy mama
miała „super dni”. Sam je tak nazwałem. To

dni, kiedy była niesamowicie radosna i pełna energii. Tańczyła wtedy w


miejscu i gotowała przepyszne posiłki.

Ale takich dni było niewiele i zdarzały się bardzo rzadko.


Znalazłem w Bethany oparcie. Ona rozumiała,

jak ogromny wpływ miała na mnie niespokojna

natura mamy. Kochałem swoją nową siostrę. I nie wiedziałem, że


potrzebowała pomocy – nie wtedy.

Jeszcze nie. Zrozumiałem to dopiero, kiedy sam zacząłem żyć w prawdziwym


świecie. Mama uczyła

mnie w domu. Nie chodziłem do szkoły. Kiedy miałem czternaście lat,


pokazała mi, jak prowadzić samochód. A gdy skończyłem piętnaście, kazała
mi jeździć po zakupy. Na początku uwielbiałem

przebywać wśród innych ludzi, ale im częściej to

robiłem, tym wyraźniej widziałem, jak strasznie się od nich różnię.

Moi rówieśnicy byli aroganccy i dziecinni.

Dziewczyny uśmiechały się zbyt słodko i nosiły zbyt odważne ubrania. Nie były
ślicznymi laleczkami.

Były brzydkimi lalkami – brudnymi i zniszczonymi.

Pewnego dnia po powrocie do domu zastałem

mamę płaczącą w swoim łóżku. Miała jeden ze swoich gorszych dni i


potrzebowała odpoczynku.

Gdy wpadała w taki nastrój, czasami spała przez cały czas.

Poszedłem do pokoju i wziąłem ciasteczka, które

kupiłem wcześniej w sklepie – ulubione ciasteczka Bethany. Mama rzadko


pozwalała jej je jeść, ale ponieważ byliśmy już starsi, a ja miałem więcej
swobody, często przemycałem słodycze do pokoju siostry.

Otworzyłem po cichu drzwi i wślizgnąłem się do środka.

– Hej – szepczę do kształtu pod kołdrą. – Mam coś dla ciebie. – Potrząsam
ciastkami z nadzieją, że ich zapach skusi siostrzyczkę.

Odpowiada mi jednak cisza.

– Bethany?

Jej nagły jęk sprawia, że upuszczam torebkę ciastek na podłogę.


Podchodzę szybko do łóżka i odrzucam kołdrę na bok. Bethany jęczy
jeszcze głośniej. Jej skóra jest gorąca i śliska od potu.

– Co ci jest?

– Jestem chora, Benjamin – odpowiada

zachrypniętym głosem.

Tylko ona zwraca się do mnie pełnym imieniem.

Podoba mi się to.

Wybiegam z jej sypialni po ściereczkę i miskę z wodą. Kiedy wracam,


Bethany ściąga z siebie

sukienkę. Zostaje w samych majtkach. Jej ciało zaczęło się już rozwijać i
nie jestem pewien, czy powinienem być z nią w pokoju, kiedy jest tylko w
bieliźnie.

– Pomóż mi, Benjamin – prosi, więc podchodzę bliżej. Ochładzam


rozgrzaną skórę chłodną wodą, ignorując przy tym nagość siostry. – Połóż się
przy mnie. – Ciągnie za moją koszulkę tak długo, aż jej ulegam.

– Wszystko mnie boli, Benjamin. Co mi jest?

– Myślę, że masz grypę. – Marszczę brwi, nieco zmartwiony jej stanem.

Siostra zamyka oczy. Niedługo później, ja

również zamykam swoje.

– No proszę! Co za obrzydliwy zboczeniec!


Ze snu wyrywa mnie nagle głos matki i

szturchnięcie w krocze. Serce zamiera mi w piersi.

Mama stoi tuż nade mną. Ma w ręce jedną ze starych, policyjnych pałek
ojca. Czerwienię się ze wstydu. Mój nieco nabrzmiały penis natychmiast
mięknie pod jej wściekłym spojrzeniem.

– Nie, mamo! To nie tak! Czasem tak się dzieje…

rano… Ale to nic nie znaczy

– próbuję ją udobruchać.

Jest głucha na moje wyjaśnienia.

– Zwabiła cię tu – przerywa mi z obrzydzeniem. –

Patrz, jak na tobie leży… Przynieś sznurek!

– Nie, proszę, nie każ mi… Mamo, ona jest

chora! – Nawet nie wiem, po co usiłuję ją

przekonać. Kiedy jest w takim stanie, nie warto się z nią kłócić.

– Przynieś sznurek, Benny. Już!

– Benjamin? – mamrocze zaspana Bethany.

Na rozchwianych nogach wstaję z łóżka i idę do

szafki po sznurek.

– Ona nie jest do zabawy, Benny – upomina mnie

mama. – Nie możesz kochać mojej laleczki w ten

sposób.

Bethany nawet się nie opiera. Mama odwraca ją


na brzuch. Przywiązujemy jej ręce i nogi do kolumn łóżka. Nie chcę skrzywdzić
siostry. Ani oglądać, jak dzieje jej się krzywda.

Ale mama wkłada mi do ręki policyjną pałkę.

– Ukaż tę niegrzeczną lalkę, Benny – rozkazuje.

Nie potrafię tego zrobić. Pałka upada na ziemię,

a mama wykrzywia twarz w mieszance irytacji i wstrętu. Kiedy jest taka


wkurzona, nie przypomina nawet człowieka.

– Ty mały draniu. Tata miał co do ciebie rację!

Szybko podnosi pałkę i uderza mnie nią w

przedramię. Mierzę ponad metr osiemdziesiąt i jestem od niej silniejszy,


więc mógłbym ją

powstrzymać, ale… Ale tego nie robię.

Ból, który mi sprawia, jest nie tylko fizyczny. Pali moją skórę niczym mocny
kwas. I wnika głębiej.

Wypala blizny na mojej duszy.

Psuje mnie.

Niszczy mnie.

Mama odwraca się przodem do zapłakanej

Bethany. Przez lata przyzwyczaiłem się już do bycia karanym, ale wciąż ciężko
mi przyjmować ciosy

mamy. Nienawidzę sprawiać jej zawodu. A teraz czuję, że zasłużyłem na


karę.

– Kara ma cię nauczyć, żebyś następnym razem zachowywał się lepiej –


usłyszałem od niej po tym, jak ukarała mnie po raz pierwszy w życiu.
I miała rację.

Popełniłem wtedy błąd. Brzydko pomalowałem

usta jednej z jej pięknych laleczek. Mamusia wpadła w szał. Wyrwała mi


zabawkę i biła mnie nią po głowie tak długo, aż po porcelanie pozostały
jedynie maleńkie kawałeczki, które rozsypały się po podłodze, czerwone od mojej
krwi.

Następnym razem robiłem wszystko, żeby

stworzyć idealną lalkę. Nie mogłem zepsuć kolejnej.

Zepsute lalki są nic niewarte.

Niegrzeczne lalki trzeba karać. Bethany i ja zapamiętamy tę lekcję.

– Nikt nie chce niegrzecznych laleczek! – syczy mama. – Jesteś przecież


śliczną laleczką!

Krzyki siostry niemal mnie ogłuszają. Niszczą mój wewnętrzny opór. Patrzę
na nią i zbiera mi się na

wymioty.

Mama

zaraża

mnie

swoim

szaleństwem. Niszczy mnie. Zmienia. Tworzy na nowo.

Ten mały chłopiec zna tylko zło. Nie ma wyjścia.

Sam musi mu w końcu ulec.


Pozwalam mamie, by krzywdziła nas oboje.

Powinniśmy przecież być grzeczni.

– Bądź grzeczną dziewczynką, Bethany – mówię jej na odchodne, kiedy bicie


dobiega końca.

Przez kolejnych kilka lat moje uczucia stale się zmieniają. Mącą mi w
głowie niczym potężna

wichura. Spychają raz w jedną, raz w drugą stronę.

To moja siostra. A mimo to, za każdym razem, kiedy nalega, bym spał z
nią w łóżku, moje ciało reaguje podnieceniem. Bethany wie, jaka czeka nas

kara, jeśli mama się o tym dowie. Ja również to wiem. I mimo to


zakradam się do jej sypialni.

Bethany pachnie wanilią. To zapach, którym mama

psika swoje lalki. Nigdy nie przyznam tego głośno, ale nienawidzę zapachu
wanilii. Chociaż przynosi mi poczucie bezpieczeństwa, nie jestem w stanie go
znieść.

– Ja lubię zapach róż – oświadcza Niegrzeczna

Lalka w swojej ciemnej celi.

Gdy powracam do teraźniejszości, serce szybko wali mi w piersi. Sądziłem,


że lalka już zasnęła.

– Dlaczego róż?

– Kojarzą mi się z moją mamą. To ta kobieta,

którą zabiłeś i przywiązałeś do łóżka jak kukiełkę, pamiętasz? – W tonie


jej głosu wyczuwam urazę.

Urazę i nienawiść. – Odebrałeś mi wszystko,

Benjamin.
– Tamtego dnia byłem tylko obserwatorem,

Niegrzeczna Laleczko – mamroczę. – Twoja siostra

ma w sobie ogromne pokłady złości.

– To przez ciebie – odpowiada z wyrzutem.

Widzę jednak, że powoli dochodzi do niej to, co powiedziałem. Teraz już


wie, że to nie ja, ale jej siostra zamordowała ich rodziców.

– Albo przez to, że ją opuściłaś – odgryzam się,

siadając na brzegu łóżka. – Idź spać.

– Nienawidzę cię za to, co mi zrobiłeś – szepcze,

kiedy odchodzę w stronę drzwi.

– Wiem, laleczko. Ale się przyzwyczaisz.

Przywykniesz do tego, że znów jesteś moja. I już nigdy cię nie stracę.

Zamykam drzwi z głośnym trzaskiem. Pieprzona

Głupia Lalka gapi się prosto na mnie.

– Nie straciłeś jej, ty pierdolony psycholu! Ona od ciebie, kurwa, uciekła!


Nigdy cię nie pokocha!

Miałeś ją przez cztery pierdolone lata, a ona nadal cię nienawidzi!


Nienawidzi tak bardzo, że

postanowiła uciec! – krzyczy. – Tak, wiem. Ta

świadomość boli – dodaje zaraz z pogardą.

– Gówno wiesz – odwarkuję. Powinienem go

zabić. Jego słowa działają mi na nerwy.


– Och, wręcz przeciwnie. Wiesz, powiem ci coś.

Zjebałeś, chuju. Mnie też zostawiła – prycha. –

Porwałeś nie tego gościa, co trzeba.

– O czym ty, kurwa, mówisz? – Podchodzę do

niego, a on wybucha szaleńczym śmiechem.

– Pieprzy się ze swoim partnerem. To z nim teraz

jest. Zostawiła mnie dla tego dupka!

– Kłamiesz.

Jego śmiech jest coraz głośniejszy. Mimo to,

słyszę za sobą jak lalka wstrzymuje oddech.

Przechodzi mnie lodowaty dreszcz.

– Bo… Błagam, nie – prosi.

– Uważasz, że to zabawne? – pytam go, ale on

tylko się szczerzy.

Cwel.

Biorę skalpel z suszarki przy zlewie, gdzie

wcześniej go zostawiłem, po czym podchodzę do Bo. Teraz się miota.


Dyszy, kiedy szarpię jego

włosy. Jednym, szybkim ruchem odchylam mu

głowę w tył. Mruży oczy i ciężko oddycha. Z jego

nosa wypływają ohydne gluty.


Pieprzone zwierzę.

Przejeżdżam mu ostrzem po policzku. Rozcinam

dolną wargę, a potem drugi policzek. Rysuję

uśmiech. Skurwiel wrzeszczy z bólu. Miota się i wierci. A lalka wyciąga


ręce przez kraty i płacze za

tą swoją pizdą.

Czerwona krew spływa strumieniem na podłogę.

– I co, dalej będziesz się szczerzył? No cóż, teraz

już chyba nie masz wyboru – żartuję.

W środku wciąż czuję jednak gniew. Nie

rozumiem, jak lalka może rozpaczać za tym nic

niewartym kutasem?!

– Nienawidzę cię! Kurwa! Nienawidzę! –

wrzeszczy. – Zabiję cię! Nigdy ci się nie poddam, Benny! Nie będę już
twoją jebaną laleczką! Nigdy w życiu!

Zaczyna uderzać głową o kraty. Oddech mi

przyśpiesza, a serce zamiera. Po jej twarzy spływa cienka strużka krwi.

– Zniszczę ci lalkę! Sama się zniszczę! – grozi.

Wyjmuję skalpel i szarpię głowę Bo do przodu.

Przyciskam mu ostrze do krtani.

– W tej chwili przestań, albo go, kurwa, zajebię!

– Mój krzyk odbija się echem po pomieszczeniu.


Lalka zatacza się w tył. Kręci tą swoją śliczną główką.

Śliczna laleczka.

Spoglądam na jej ranę i wzdycham z ulgą. To

tylko lekkie skaleczenie. Samo się zagoi, nie trzeba

nawet zakładać szwów.

– Jeśli jeszcze raz spróbujesz zrobić sobie

krzywdę, to go zamorduję.

Rozumiesz?

Cisza.

– Rozumiesz?! – powtarzam z wrzaskiem, po

czym odcinam ucho Bo. Od środka wygląda

obrzydliwie. Kutas płacze.

– Człowieka nie trzeba zabijać od razu. Można to

robić powoli. A ja mam głowę pełną pomysłów –

ostrzegam, rzucając odciętym uchem w kierunku

celi. Jade głośno krzyczy i ucieka od drzwi.

– Przepraszam! Przepraszam! Błagam, nie

krzywdź go!

Przywoływanie odległych wspomnień nie jest proste. Ale robię to, dla niej.
Dla swojej lalki. Jeśli zrozumie, dlaczego jestem taki, jaki jestem,

zrozumie też moje potrzeby i zostanie tu ze mną na


zawsze.

Ale na razie ma przede mną tajemnice. Kim jest

ten pieprzony facet, o którym mówiła głupia lalka?

– Pierdolisz się z tym swoim partnerem?

– Nie. Nie, przysięgam! Błagam, Benjamin,

przestań. Już dość!

Bestia, która we mnie siedzi, jest zazdrosna. Nie

mogę tak tego zostawić. Czy lalka kłamie, by

chronić ukochanego?

Czy ona kocha swojego partnera?

Czy on jej dotknął?

Muszę się tego dowiedzieć.

ROZDZIAŁ ÓSMY

~ Obsydian ~

Dillon

Z KAŻDYM MRUGNIĘCIEM OCZU POKÓJ SIĘ

obraca. Pulsujący ból w mojej czaszce jest coraz intensywniejszy. Obawiam


się, że zaraz dostanę

ogromnej migreny, która całkowicie oderwie mnie

od świata. Telefon wciąż dzwoni. Nieważne. To

tylko ludzie, którym zależy na moim samopoczuciu.


Nie mówią nic o Jade. Po raz kolejny ignoruję

telefon od mamy. Nie mam dziś siły z nią

rozmawiać. Ani z nią, ani z Jasmine.

Od porwania Jade minęło dwadzieścia osiem

godzin.

Nadal nie śpię. Nadal nic nie jem.

Od dwudziestu ośmiu godzin planuję, jak będę

rozrywał Benny’ego na strzępy. Co mu oderwę

najpierw? Rękę czy nogę?

Czuję się, jakbym umierał. Jakbym powoli zapadał się w ruchomych


piaskach i nie miał szansy

na ratunek, a z każdą samotną sekundą coraz

mocniej dusi mnie rozpacz.

Tik.

Tak.

Tik.

Tak.

Przeglądam dokumenty, które zgromadziła Jade i

porównuję je z aktami, które w tajemnicy przekazał

mi Marcus. Nagle dzwoni dzwonek do drzwi. Raz.

Drugi. Trzeci. Przez ten okrutny dźwięk boli mnie jeszcze bardziej głowa.
Zrywam się z kanapy i z gniewnym warknięciem

ruszam w tamtą stronę. Nie patrzę przez wizjer. Po

prostu otwieram drzwi na oścież.

– O kurwa – przeklinam.

Z korytarza patrzą na mnie dwie pary

zszokowanych oczu. Natychmiast żałuję swojej

reakcji.

– Wujku Ogórku? – Jasmine marszczy swój

mały, piegowaty nosek. – Jesteś zły?

Głośno wypuszczam powietrze i kręcę głową,

zapraszając gości do środka.

– Nie, Kumkwatku. Jestem po prostu zmęczony.

Wchodźcie.

Zwykle przechodzenie z roli twardego policjanta

do roli kochającego wujka nie sprawia mi żadnych problemów. Ale dziś nie
jestem policjantem. Jestem

psychotycznym, tracącym rozum chłopakiem…

Chłopakiem.

Czy właśnie tym dla niej byłem? Nie.

Zdecydowanie nie. Tego, kim dla siebie byliśmy,

nie sposób określić prostymi słowami. Kurwa mać.


Nie byliśmy, tylko jesteśmy.

Mama unosi posiwiałe brwi i krzywi usta w

wyrazie irytacji. Kiedy obok mnie przechodzi,

mamroczę pod nosem swoje marne przeprosiny, po

czym do moich nozdrzy dociera zapach jedzenia.

Zaczyna mi burczeć w brzuchu.

– Dzwoniłam na komisariat i rozmawiałam z tym

twoim kolegą… Markym, czy jakoś tak? Mówił, że

potrzebujesz teraz opieki – oznajmia, po czym

kładzie na kuchennym blacie kilka torebek z

żarciem na wynos.

Przewracam oczami i notuję w pamięci, żeby

przy pierwszej okazji kopnąć Marcusa w jaja za to niepotrzebne wsparcie.

– Jestem teraz trochę zajęty – marudzę, idąc za nią do kuchni. Zwykle


wizyta Jasmine i darmowe

jedzenie sprawiłyby mi nieziemską radość, ale

dzisiaj jest inaczej.

Mama marszczy czoło.

– Synu, wyglądasz okropnie. Co się stało?

Zaciskam mocno zęby i kręcę głową.

– Nic. Mam migrenę. – Przez chwilę masuję


skronie, po czym zerkam na nią z wyrzutem. –

Mam w pracy ostatnio istne piekło. Możemy

przełożyć te odwiedziny na kiedy indziej?

Spojrzenie mamy natychmiast łagodnieje.

– Kiedy ty ostatnio coś jadłeś? I nie mam na

myśli tych niezdrowych, gliniarskich pączków.

Pączki są przepyszne, a nie niezdrowe, ale nie

zamierzam się kłócić. Wzruszam ramionami.

Szczerze mówiąc, już nie pamiętam, kiedy miałem

w ustach coś poza gorzką kawą i twardymi,

wczorajszymi pączkami.

Rodzicielka wyjmuje z torebki pudełko tabletek.

Wsadza mi je w dłoń, po czym zaczyna wyciągać z

szafek talerze.

– Potrzebujesz urlopu, synku. Musisz wziąć sobie

trochę wolnego. Może pojedziecie gdzieś z tą miłą

dziewczyną, o której ostatnio opowiadałeś? Jane, zgadza się?

– Jade – warczę, sięgając do lodówki po butelkę

wody. Popijam pigułki, po czym głośno wzdycham.

– Mamo, stało się coś strasznego.

Mama natychmiast przestaje nakładać na talerz


tłuczone ziemniaki z pojemnika i patrzy na mnie z konsternacją.
Zmarszczki wokół jej oczu są teraz jeszcze wyraźniejsze.

– O co chodzi?

Zastanawiam się, co jej powiedzieć. Nie chcę

zdradzać wszystkich szczegółów. Wolałbym nie

wyjawiać, kto porwał Jade, ani co może jej

zrobić… Ona nie musi tego słuchać. Przeszła już w

życiu wystarczająco wiele. Z drugiej strony, nie mogę też udawać, że


jestem tylko zmęczony.

Potrafi przejrzeć mnie na wylot i od razu zorientuje

się, że to pieprzone kłamstwo.

– Jade została porwana. Przez bardzo, bardzo

złego człowieka.

Rodzicielka wytrzeszcza oczy.

– O mój Boże! Tak mi przykro. Ale jak? Gdzie?

– Bez wytchnienia pracuję, żeby ją odnaleźć.

Niestety nadal nic nie mamy. – Przecieram twarz

dłońmi, zauważając, że zapomniałem się ogolić. –

Tak strasznie się o nią martwię. Nie potrafię się skupić. Ani spać. Ani
jeść. Nic nie mogę zrobić, mamo. Jestem bezsilny.

– Skarbie, przecież ją odnajdziesz – zapewnia,

mrużąc powieki z poważnym wyrazem twarzy. –


Jesteś

najlepszym

policjantem

całym

komisariacie. Chodź no tu. – Odkłada łyżkę i

szeroko rozkłada ramiona.

Przełykam ślinę wraz z wszystkimi emocjami i

przytulam się do mamy. Pachnie cynamonem.

Pewnie piekła coś wcześniej razem z Jasmine.

– Kocham ją – przyznaję ledwie słyszalnym,

zachrypniętym głosem. – Nie chcę nawet myśleć,

co ten kutas może jej zrobić.

Mama odsuwa się i uważnie na mnie patrzy.

– Więc nie myśl. Myślenie o tych okropnych

rzeczach w niczym ci nie pomoże. Raczej

zaszkodzi. Skup się na poszlakach i działaj. Nie żartowałam,

mówiąc,

że

jesteś

najlepszym
detektywem. Znajdziesz ją, synu. A jeśli myślisz o niej poważnie, to zaraz
potem musisz nas sobie

przedstawić. Całe życie czekałam na ten moment.

Mój ukochany synek w końcu odnalazł bratnią

duszę.

Opieram się o kuchenną szafkę i patrzę, jak

mama przekłada jedzenie na talerze. Moje myśli

krążą wokół zebranych dotąd poszlak. Tego

poranka odwiedziłem dwa miejsca, gdzie sprzedają

lalki z ludzkimi włosami. Jedno z nich to malutki sklep w sąsiednim


mieście. Drugie znajduje się w prywatnym domu ponad trzydzieści
kilometrów

stąd. Przesłuchałem obydwu sprzedawców i szybko

zrozumiałem, że nie mają nic wspólnego ze sprawą.

– Nałożyć ci nóżkę czy pierś? – pyta mama.

Ani to, ani to.

– Poproszę i to, i to.

Nadal tonę w morzu myśli, kiedy do kuchni

przybiega moja siedmioletnia siostrzenica.

– Wujku Ogórku?

Patrzę na nią z wymuszonym uśmiechem. Ma

brązowe oczy po swojej matce i malutki nosek,


który ledwo utrzymuje ciężkie okulary w

niebieskich oprawkach. Ciemne włosy związane ma

w krzywy kucyk. Z trudem powstrzymuję śmiech,

przypominając sobie, jak mama chwaliła Jaz za to, że ta teraz sama się
czesze.

– Co tam, Kumkwacie? – Przyklękam tuż przy

niej. Mała obejmuje moją szyję i podnosi w górę zdjęcie.

– Czy to twoja przyjaciółka? Mogę się z nią

pobawić?

Kiedy spoglądam na fotografię, cały się pocę. To

zdjęcie Jade, kiedy miała czternaście lat. Ale ja jestem głupi! Zostawiłem
wszystkie papiery na

wierzchu. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że

Jasmine nie widziała żadnych zdjęć z miejsca

zbrodni.

– Umm… – Odchrząkuję głośno, zabierając

zdjęcie z jej małych rączek. – To stara fotografia.

Teraz Jade jest już dorosła.

Jazzy ponownie marszczy uroczy nosek.

– Nie polubi mnie?

Ostatnio mama wspominała, że dzieci śmieją się

z Jaz, bo nosi okulary. Kiedy tylko to usłyszałem, od razu chciałem


pobiec do szkoły, wymachując

odznaką. Powiedziałem rodzicielce, że pójdę do

tych małych dupków i postraszę ich, że jeśli nie przestaną być wrednymi
gówniarzami, zamknę ich

wszystkich w więzieniu. Ona jednak stwierdziła, że

Jazzy sama musi się nauczyć walczyć o swoje.

Co nie zmienia faktu, że wciąż kusi mnie zrobić

porządek z tymi mendami…

– Jade by cię pokochała – zapewniam ją z

uśmiechem. – Jest silną, odważną policjantką. Tak jak ja.

Oczy Jasmine błyszczą zza szkieł okularów.

– A bawi się jeszcze lalkami?

Natychmiast przechodzą mnie dreszcze.

– Nie. Obawiam się, że nie.

– Och, to szkoda – odpowiada cichutko. –

Dostałam dzisiaj nową lalkę.

Chciałabym, żeby ktoś się nią ze mną pobawił!

Wygląda teraz tak smutno. Wyciągam palec i

delikatnie unoszę jej mały podbródek, by skupić na

sobie wzrok siostrzenicy.

– Ja się z tobą pobawię, maluchu.


Jazzy przewraca oczami.

– Ty jesteś chłopakiem. Chłopcy bawią się

pistoletami na kulki i grają w piłkę. Nie lubią lalek.

Benny kocha lalki.

Pierdolony, kurwa, psychopata.

– No dobrze. Wygrałaś. Kiedy przedstawię cię

Jade, ona na pewno pobawi się z tobą lalkami.

Kiedy. Nie: „jeśli”.

– Hej, wy dwoje. Czas na obiad – woła nas

mama.

Gdy zasiadamy przy czteroosobowym stole, nie

mogę się powstrzymać, by nie spojrzeć na puste

miejsce. Tak bardzo chcę, żeby pewnego dnia Jade

usiadła tutaj z nami. Mama pokochałaby ją za to, jaka jest silna i


energiczna. Przypuszczam, że Jade też chętnie by ją poznała. Zwłaszcza
po tym, jak straciła swoją matkę. No a Jazzy? Wszyscy kochają

Jasmine. No, poza tymi dzieciakami ze szkoły,

które zamierzam zastraszyć.

Obiad pachnie cudownie, ale nie mam na niego

czasu. Każda minuta, którą tu marnuję, to minuta cierpienia mojej


ukochanej.
Tik.

Tak.

Tik.

Tak.

– Dziś moja kolej, żeby zmówić modlitwę! –

piszczy Jasmine, składając malutkie dłonie.

Opuszczam głowę i w myślach wypowiadam

własną modlitwę.

Panie Boże, pomóż mi odnaleźć moją dziewczynę.

– Kurwa mać – warczę głośno, przeczesując palcami mokre włosy.

Po

tym

jak

mama

Jasmine

wyszły,

postanowiłem w końcu wziąć prysznic. No cóż,

najwyższa pora. Pod gorącym strumieniem wody

raz jeszcze rozważałem w myślach wszystkie

poszlaki. Teraz było to o wiele prostsze, bo w końcu pozbyłem się tej


przeklętej, mieszającej mi w

głowie migreny.

Przejrzałem ponownie akta sprawy Silvii Collins;

studentki, która boso uciekała przed tym potworem.

Zupełnie jak Jade. Pamiętam, jak razem badaliśmy ten trop. Jade zapisała
na papierach wielkimi,

czerwonymi literami: DWADZIEŚCIA JEDEN

KILOMETRÓW.

Pamiętam też naszą rozmowę tamtego dnia.

– Może on daje ci wskazówkę. Chce, żebyś go odnalazła.

Pieprzyć to. Pojadę tam. Tam, gdzie Jade potrącił

samochód. Przeszukam cały teren. Na nogach.

Wzdłuż i wszerz. Całe dwadzieścia jeden

kilometrów. Tylko w ten sposób będę mieć

pewność, że nie wpadliśmy wtedy w jakąś paranoję

sądząc, że to znak od Benny’ego. Że skurwiel dał

jej wskazówkę, by Jade mogła go odnaleźć. Może uda mi się pogadać z


Marcusem, żeby namówił

Stantona na przeszukanie tego terenu policyjnym

śmigłowcem…

Wkładam właśnie luźne, krótkie spodenki, kiedy

słyszę trzask frontowych drzwi. Za każdym razem, kiedy Jasmine


przychodzi z wizytą, zostawia u

mnie co najmniej jedną zabawkę. Trwa to od tak dawna, że cały dodatkowy


pokój przerobiłem już na

jej bawialnię. Zapomniała w tym mieszkaniu tyle

zabawek, że spokojnie byłem w stanie wypełnić

nimi całe pomieszczenie. Mama okropnie ją

rozpieszcza. Woli kupować jej nowe maskotki niż

szukać, gdzie zostawiła te stare. Zwykle mnie to bawi, ale dziś nie.

Dziś jestem zirytowany, bo znowu tracę czas.

Pieprzony zegar tyka. A ja słyszę to tykanie w sercu. Nie powinienem był


jeść obiadu, gadać o

głupotach i udawać, że świat wcale, kurwa, nie wali

mi się na głowę. Moje zdrowie psychiczne wisi na włosku. Zwykle bycie


dla Jaz odważnym, twardym

wujaszkiem jest moim ulubionym zajęciem, ale

tego dnia okazało się być również najtrudniejszym ze wszystkich. Nie czuję
się twardy. Ani odważny.

Jestem kurewsko słaby i bezradny. Mam wrażenie, że moje serce rdzewieje


i jeszcze chwila a

rozpadnie się w pył.

– Czego tym razem zapomniała? – pytam od

razu, kiedy wchodzę do salonu.

Wymuszony uśmiech natychmiast znika z moich


ust.

Nad stolikiem stoi jakiś ciemnowłosy skurwiel.

Przegląda sobie otwarte akta sprawy.

– Kim ty, kurwa, jesteś i co robisz w moim

domu?! – warczę. Jestem na siebie wściekły, bo nie

zamknąłem frontowych drzwi. A na dodatek

zostawiłem swoją broń na komodzie w sypialni!

Skurwiel podnosi wzrok i posyła mi złośliwy

uśmiech.

– Wpadłem cię odwiedzić. Wcześniej nie

sądziłem, że jesteś tego warty, ale teraz… teraz muszę się dowiedzieć.
Muszę zobaczyć, co czyni

cię tak wyjątkowym. – Przez jego syk włosy na

karku stają mi dęba.

– Benny. Pierdolony Benny.

Kręci mi się w głowie. Pokój wiruje, ale ja

skupiam wzrok wyłącznie na facecie, którego tyle razy widziałem w


swoich myślach. Widziałem, jak

brutalnie go morduję. Czy on naprawdę stoi w moim jebanym salonie i


tak po prostu się na mnie gapi?

Gdy unosi brwi, nagle dostrzegam w nim coś

znajomego. Znam tego skurwysyna. Już kiedyś


widziałem ten przeklęty, nadęty wyraz twarzy.

Tylko gdzie?

Kurwa mać, skąd ja go znam?!

Zaciskam dłonie w pięści i ruszam w jego stronę,

ale nagle psychol wyciąga zza paska broń.

– Nie tak szybko, bohaterze – drwi. – Stój tam, gdzie, kurwa, stoisz.
Kojarzysz to cacko? – Potrząsa

lekko pistoletem. – Zabrałem je temu imbecylowi, który stał tu i pilnował


mojej niegrzecznej laleczki.

Zagryzam zęby. Usiłuję choć trochę pozbyć się

wściekłości, która zaraz pochłonie mnie do reszty.

– Ani się waż ją tak, kurwa, nazywać, ty chory pojebie. Gdzie jest Jade?!
Gdzie, do kurwy nędzy, jest Jade?!

Gdy słyszy jej imię, krzywi się i kręci głową.

Zaraz potem podnosi to samo zdjęcie, które

wcześniej przyniosła mi Jasmine. Wciąż celuje

bronią w moją pierś.

– Jest tam, gdzie jej miejsce – odpowiada

rozbawiony, spoglądając na fotografię. – Mmm.

Taka idealna.

Z gardła wyrywa mi się głośny pomruk. Nie

zważając na pistolet, robię jeden, pieprzony krok w


przód.

– Wypuść ją, a nikomu nic się nie stanie.

Kłamstwo.

Pieprzone kłamstwo.

Kiedy tylko ją wypuści, wyrwę mu serce.

Benny marszczy brwi i wykrzywia usta w

nieszczery uśmiech. W gniewie jego twarz jest o kilka tonów ciemniejsza.


Gdy się odzywa, w niskim

głosie słyszę niedowierzanie.

– Ona nie jest twoja. To moja niegrzeczna laleczka. MOJA.

Zastanawiam się, czy zdołam pobiec po broń

szybciej niż ten skurwiel właduje mi kulkę w tył

głowy.

– Głupia lalka twierdziła, że pieprzyłeś moją

lalkę. Czy to prawda? – Ciało psychola dygocze w

furii.

Skąd ja, kurwa, znam tego gościa?

I ten nerwowy tik.

Brązowe oczy, które ze złości wydają się świecić.

Znam tę twarz.

Nie tylko ze szkicu. Portrety pamięciowe nigdy


nie oddają mimiki poszukiwanego. I chociaż

wpatrywałem się w tamten rysunek całymi

godzinami, facet, który teraz stoi przede mną w moim mieszkaniu, to nie
ta sama osoba, co

narysowany złoczyńca.

Znów mam migrenę. To przez nią nie mogę

myśleć logicznie i przypomnieć sobie, skąd go

znam.

– Benny, jaka lalka? Masz jeszcze inne? Powiedz

mi tylko, gdzie ona jest – nalegam, wyciągając

przed siebie dłonie w uspokajającym geście.

Skurwiel jest tak blisko. Wcześniej bałem się, że

nigdy nie zdołam go odnaleźć. Ale proszę, oto on.

Tuż przede mną. Mogę nawet poczuć jego

pieprzony zapach.

Wiedziałem, że Benny nie jest jakimś starym,

obleśnym zjebem, ale teraz, kiedy widzę go na

żywo, zauważam jego wyraźnie zaznaczoną

szczękę, pełne usta i… No cóż, psychol z

pewnością zwraca na siebie uwagę zarówno kobiet,

jak i mężczyzn. Przypomina jakiegoś aktora z tych


głupich filmów dla nastolatek. Wygląda inaczej niż

na rysunku. Zmienił się. Ma dojrzalszą, bardziej męską twarz. A to


oznacza, że kiedy porwał

dziewczynki, sam musiał być od nich niewiele

starszy.

Jakim cudem ktoś tak młody, inteligentny i

przystojny jest zarazem taki popierdolony? Jade

zawsze mi mówiła, że najbardziej popieprzeni

seryjni mordercy byli atrakcyjni i nad wyraz

czarujący. To wcielone diabły, ale wszystkie w

idealnych

przebraniach.

Tworzenie

profili

przestępców było specjalnością mojej Jade. Dla

mnie natomiast szumowina to szumowina, a ten

cwel to najgorsza szumowina z możliwych. Jego

piękna, jebana buźka nie złagodzi mojego gniewu, a

urok osobisty nie uratuje skurwiela od okrutnej

zemsty.

Kiedy kręci głową, ciemne loki wirują wokół


jego twarzy. Gość jest dobrze zbudowany, ale w

walce mógłbym go, kurwa, zabić. Jestem wyższy,

silniejszy i mam za co walczyć. Prędzej bym umarł,

niż dał mu się pokonać.

Gdybym tylko mógł do niego podejść… Gdyby

nie miał broni…

– Nigdy jej nie odnajdziesz. Ukryłem ją w

bezpiecznym miejscu. Nikt jej nie znajdzie –

oświadcza. – Nikt. Ona jest moja. Dlaczego ludzie tego nie rozumieją?

– Skąd ja cię znam? – przerywam mu.

Potwór wzdryga się nieco, ale zaraz ponownie

wyszczerza zęby.

– Nie znasz. Nie widziałeś mnie nigdy wcześniej

w swoim parszywym życiu. A teraz odpowiedz mi

na to jebane pytanie. Wsadzałeś swojego brudnego

kutasa w moją laleczkę?

każdą

sekundą

jest

coraz
bardziej

zdenerwowany.

Mam

nadzieję,

że

zdołam

wyprowadzić

go

równowagi.

Że

straci

koncentrację. Przysuwam się jeszcze o centymetr.

Mimo to, nadal dzieli nas co najmniej dwadzieścia.

Jego lalka… Boże, wiedziałem, że ten skurwiel

jest popierdolony, ale nie sądziłem, że okaże się aż

tak przerażająco szalony. Jakim cudem ktoś taki

uciekł nam sprzed nosa? Taki psychopata musiał

mieć przecież jakieś zatargi z prawem. Może miał

problemy

w
szkole,

albo

konflikty

współpracownikami… Cokolwiek. Jak on żył? Jak

teraz żyje? Ubrany jest czysto i schludnie. Musi mieć pieniądze. Ale skąd?
Gdyby sprzedawał swoje

lalki, zostawiłby po sobie jakiś ślad. A on jest dla nas niewidoczny. Jak to
możliwe?

– Jeśli nie odpowiesz na moje pytanie, rozwalę ci

czaszkę i wyjebię cię w dziurę po kuli. – Zagryza zęby.

Co za obrzydliwy skurwiel.

– Nie wiem, o czym ty pierdolisz. Jestem jej

partnerem.

Benny wkłada zdjęcie do kieszeni, po czym

przeczesuje włosy wolną ręką. Ani na chwilę nie spuszcza mnie z oka.

– Bo twierdził, że jest inaczej. – Krzywi się, wypowiadając to imię, jakby


właśnie zjadł coś

wyjątkowo kwaśnego.

Natychmiast się spinam. Próbuję utrzymać

kontakt wzrokowy.

– Bo Adams. On nadal żyje?


Sukinsyn

wybucha

cichym

śmiechem.

Mrocznym. Złowrogim. Aż przewraca mi się w

żołądku.

– Już niedługo. Ja i moja Zniszczona Laleczka

nieźle się z nim zabawiliśmy. Niegrzecznej Lalce nie spodobał się bałagan.
– Wbija we mnie

mordercze spojrzenie. – Chcesz zobaczyć?

– Zabierz mnie tam – domagam się, zarówno zaskoczony, jak i


poddenerwowany tą możliwością.

Jeśli z nim pójdę, znowu ją spotkam. Choć będę na

jego łasce. Skurwiel na sto procent mnie zamorduje.

Albo i nie. Nie, jeśli zdołam go przechytrzyć,

kiedy tylko dotrzemy na miejsce.

Potwór kręci głową. Jego oczy są ciemniejsze niż

wcześniej.

– Nie ma potrzeby. Mogę pokazać ci tutaj.

– Zrobiłeś zdjęcia?

Chory sukinsyn.

Potakuje i wyjmuje z tylnej kieszeni kilka


polaroidów. Rzuca nimi we mnie, ale ja nawet się nie wzdrygam. Sześć
czy siedem zdjęć upada na

podłogę. Jedno, które spada mi na bosą stopę,

przedstawia Jade. Ignoruję wycelowaną w siebie

broń, klękam i podnoszę fotografię.

– W czerwieni lalka wygląda najpiękniej –

oznajmia z tęsknotą w głosie. – Lubię ją

fotografować

tych

najcudowniejszych

momentach.

Mój Boże.

Moja słodka, piękna, zniszczona kobieta.

Złość, która dotychczas wrzała pod powierzchnią

mojej skóry, teraz przeradza się w nieokiełznaną furię. Płonie we mnie


prawdziwy ogień. Mam

ochotę uwolnić z siebie bestię, która w ułamku

sekundy unicestwi tego potwora stojącego tuż

przede mną.

Na zdjęciu Jade leży skulona na brudnej

podłodze. Jest naga. I posiniaczona. Ma poszarpane,


brudne włosy i krew rozmazaną na udach i plecach.

Ja go, kurwa, zapierdolę.

Już nie myślę. W ułamku sekundy rzucam się na

skurwiela. Pada strzał, który przez chwilę mnie

ogłusza. Kula przelatuje blisko mnie. Słyszę dźwięk

rozbitego szkła, ale mam gdzieś, w co uderzyła.

Jestem zbyt skupiony na swoim celu. Uderzam go

brzuch i powalam na ziemię. Upadamy na stolik,

przewracając lampę. W końcu skurwiel z głośnym

„uch” ląduje na dywanie.

– Ty pierdolony psycholu! – wrzeszczę, usiłując

wyrwać mu broń.

Jest

ode

mnie

mniejszy,

ale

nadrabia

szaleństwem i ma zaskakująco dużo siły. Obydwaj

głośno stękamy, walcząc o wygraną pozycję. W

końcu mam szansę wyrwać pistolet z jego ręki, ale


wcześniej sukinsyn strzela jeszcze raz. Kiedy

rzucam się na broń, ten odtrąca ją w bok.

– Już jesteś martwy, skurwysynie!

Udaje mi się uwolnić dłoń i walę go pięścią w szczękę. Najpierw jęczy,


ale zaraz potem wybucha śmiechem. Boli mnie ręka, ale pomimo to

wymierzam kolejny cios. Skurwiel robi unik i

uderzam w dywan.

– Pieprzyłeś ją! – wrzeszczy, dziko pode mną

wierzgając. – Nie zależałoby ci na niej tak bardzo, gdyby twój miękki kutas
nie był w środku tego, co

moje! Ach! – Ogarnięty szałem kretyn sam uderza się pięścią w głowę.
Mam dzięki temu czas, by

odzyskać równowagę.

Kątem oka dostrzegam na stoliku pustą flaszkę

po piwie. Wyciągam po nią rękę. Przeciwnik to

zauważa. Chce znów mnie zaatakować, ale w

ostatniej chwili rozbijam szkło i przyciskam

rozwaloną butelkę do jego gardła.

– Czas umierać, śmieciu!

Nie czuję już niczego poza nieposkromioną

wściekłością. Ach, gdyby tylko Jade mogła tu być i

zobaczyć, jak kończę z tym skurwielem…


Komendant miał rację. Jestem zbyt wkurwiony,

żeby przestrzegać jebanego protokołu.

– Czekaj! – wrzeszczy nagle. – Jeśli mnie zabijesz, oni wszyscy zginą!

Coraz mocniej przyciskam rozbite szkło do jego

krtani. Ostatkiem sił powstrzymuję się, by nie

poderżnąć nim jebanego gardła.

– O czym ty, kurwa, mówisz?

Oczy potwora ciemnieją z zadowolenia.

– Są takie spragnione. Wszystkie moje laleczki.

Jeśli mnie zabijesz, umrą z głodu i pragnienia. Nie zdążysz ich odnaleźć.

Gdy tak na niego patrzę, każdy centymetr, każdy

pieprzony por mojej skóry wypełnia ogromna

nienawiść. Powoli jednak dochodzi do mnie to, co powiedział. Jeśli go


zabiję, być może już nigdy nie

odzyskam ukochanej.

Kurwa mać!

– Mów, gdzie ona, kurwa, jest!

Skurwiel parska śmiechem.

– Pewnie. Złaź ze mnie, a zaraz ci powiem.

Musiałbym być skończonym idiotą, żeby

uwierzyć temu dupkowi. Otwieram już usta, by mu


powiedzieć, że ma się pieprzyć, kiedy nagle

sukinsyn nabiera jakiejś niesamowitej siły i z

impetem zrzuca mnie z siebie, po czym wymierza

mi cios w nerkę. Nie mogę oddychać. On za to pełznie w przód. Broń


leży niedaleko, ale gdybym chciał po nią sięgnąć, musiałbym na chwilę

odwrócić od niego wzrok…

Ryzykuję.

Chwytam za pistolet, ale gdy unoszę go, by

wycelować w Benny’ego, on już trzyma mnie na

muszce.

– Miałem zapasową broń – śmieje się. –

Powiedziałbym, że spotkanie z tobą to czysta

przyjemność, ale przyjemność to ja będę miał w

domu, jak wrócę do Jade. Nie martw się, już nigdy

mnie nie zobaczysz.

Jej prawdziwe imię w jego ustach brzmi jeszcze

gorzej niż to chore, obrzydliwe przezwisko, którym

zwykle ją nazywa.

Psychol stoi już przy samym wyjściu. Nie mogę

pozwolić mu uciec. Strzelam. Kula rozwala szybę w

drzwiach na werandę, ale skurwiel jest już na


zewnątrz.

Nie mam czasu szukać telefonu. Szybko wstaję i

biegnę przez rozbite szkło. Ignoruję piekący ból, kiedy drobne odłamki
wbijają mi się w stopy.

Biegnę za nim. Benny dociera do furgonetki.

Zaparkował kilka domów dalej. Strzelam jeszcze raz, ale w ciemności


trudno jest trafić w ruchomy cel. Kula odbija się od drzwi jego
samochodu.

Pudło. Skurwiel wchodzi do środka i odjeżdża z

piskiem opon.

Mimo zakrwawionych stóp, biegnę za nim w dół

ulicy. Kiedy brązowa furgonetka przejeżdża pod

latarnią, odczytuję numery z tablicy rejestracyjnej.

Teraz cię mam, ty sukinsynu.

Choć wciąż mam migrenę, jestem pewien, że

akurat tę rejestrację zapamiętam do końca życia.

Trzymaj się, Jade.

Idę po ciebie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

~ Hebanowa czerń ~

Jade

– MOJE MAŁE ŚWIATEŁKO – ŚPIEWA


SŁODKI głosik. – Niechaj jasno świeci. Moje małe

światełko… – Dziewczęcy głos powoli zanika. Tak

jak moja świadomość. Mam wrażenie, jakby mój

umysł rozpadł się na pół. Z jednej strony dręczą mnie myśli o


okrucieństwie Benny’ego, z drugiej

koją mnie cudowne wspomnienia o chwilach

spędzonych w ramionach Dillona.

To wszystko jest coraz trudniejsze.

Jestem słaba.

Wygłodzona.

Spragniona.

Wykończona.

Chcę wrócić do domu.

Nie do swojego głupiego mieszkania. Ale do

niego. Dillon jest moim domem.

– Pssst, Niegrzeczna Laleczko.

Odwracam wzrok od pustej ściany i spoglądam

na kraty w oknie tej piekielnej celi.

Widzę za nimi psotne spojrzenie siostry.

Przez cały poranek w więzieniu panowała cisza.

Usiłowałam porozmawiać z Macy przez ścianę, ale


Bo pokręcił głową i wskazał podbródkiem jej

drzwi. Zrozumiałam, że były otwarte, a Macy

wyszła z celi.

Benny pozwala jej chodzić swobodnie po domu.

Pozwala jej nawet wychodzić na zewnątrz, ale ona zawsze wraca.

Macy, która wsiadła razem ze mną do furgonetki,

umarła w dniu, w którym zostałyśmy porwane.

Teraz to zupełnie obca osoba.

– Masz ochotę zagrać w grę? – pyta.

Nie!

Z trudem podnoszę się do pozycji siedzącej.

Jestem słaba i obolała, szczególnie w miejscach, o których nie chcę nawet


myśleć.

– Tak – szepczę zachrypniętym głosem. – Chcę z

tobą zagrać.

Oczy Macy świecą z podekscytowania.

– Super! Miałam nadzieję, że się zgodzisz!

Głupia Lalka jest zbyt śpiąca, żeby się bawić.

Gdy to mówi, odczuwam w piersi ogromny ból.

Benny pociął Bo jak jakąś dynię na pieprzone

Halloween. Patrzyłam jak go rani. Niszczy.


Myślałam, że zwymiotuję.

Jednak świadomość, że Bo wydał Dillona, wciąż

rani moje serce mocniej niż chciałabym to przed sobą przyznać.

Ale to przez to więzienie. Przy takich torturach ludzie zatracają samych


siebie.

To nie wina Bo.

Przecież ja też kiedyś sprzedałabym drugą osobę

samemu diabłu, gdyby tylko obiecał mi za to

wyjście na wolność.

Sprzedałaś mu Macy. Oddałaś ją.

To Benny jest tutaj potworem, nie Bo.

– Masz jeszcze jedną taką sukienkę? – Ledwo

jestem w stanie wydobyć z siebie choć kilka słów.

Tak strasznie zaschło mi w gardle. – Chcę wyglądać

ślicznie, kiedy będziemy się bawić.

Macy piszczy z podekscytowania i na chwilę

dokądś odbiega.

Nie mam pojęcia, gdzie jest Benny, ale wiem, że

to moja kolejna szansa. I tym razem jej nie zmarnuję. Tym razem nie
pozwolę Macy się

przechytrzyć ani uśpić pieprzonym chloroformem.

Kiedy ona szuka sukienki, ja podchodzę do drzwi


i wyglądam na zewnątrz. Bo siedzi bez ruchu,

wpatrzony w sufit. Przez chwilę myślę, że nie żyje,

ale nagle spuszcza głowę i patrzy mi prosto w oczy.

Jego wzrok jest martwy.

Jego dusza opuściła ciało, ale płuca oddychają, a

serce wciąż bije.

Macy i Benny ukradli całe dobro, które miał w

sobie. Zdeptali je. Zgnietli na krwawą miazgę.

Zabrali jego jestestwo. Bo nie jest już Bo. Teraz ma

w sobie jedynie pustkę i nie pozostało w nim nic, co

mogliby mu jeszcze odebrać.

Wiem dokładnie, jak się czuje.

– Bo – syczę cichutko. – Wydostaniemy się stąd.

Mruga do mnie, a po jego policzku spływa łza.

Może jednak jeszcze go nie straciłam.

– Proszę bardzo! – krzyczy Macy śpiewnym

tonem. Zaskoczona, podskakuję w miejscu i

przyciskam dłoń do bijącego szybko serca. –

Możesz założyć tę śliczną, białą sukienkę. Benny uszył ją specjalnie dla


ciebie. Teoretycznie nie

możemy jej dotykać, ale przecież on nigdy się nie dowie, prawda? – Na
ustach znów ma ten
porozumiewawczy, łobuzerski uśmieszek.

Boże, co ten potwór zrobił z moją siostrą?

– Dziękuję – odpowiadam szeptem, biorąc od

niej sukienkę. Jest uszyta z jedwabiu i koronek. Jest

przepiękna. Och, jaka szkoda, że z pewnością ją zniszczę.

Chcę zniszczyć wszystko, na czym zależy

Benny’emu.

– No więc w co chcesz się bawić?

Wciągam sukienkę przez głowę. Z tyłu jest

zamek. Serce bije mi coraz mocniej. Ze strachu, ale

i z podekscytowania. Mam swoją szansę.

– A ty w co chcesz? – odpowiada pytaniem

Macy. Jej głos jest teraz łagodny i cichy. Tak jak ten, który pamiętam z
dzieciństwa.

– Hmm, może w chowanego? – proponuję.

Macy chichocze, po czym cmoka z dezaprobatą.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł. Jeśli nie zdołam cię znaleźć,
Benjamin będzie wściekły.

Wzdycham głośno, po czym odwracam się do

niej plecami.

– Masz rację – przyznaję. – Nie chcemy go

przecież zdenerwować. Pomożesz mi zapiąć sukienkę?


Gdy słyszę znajomy brzdęk kluczy, mam

wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.

Sekundę później drzwi otwierają się z głośnym

łoskotem. Napinam wszystkie mięśnie. To będzie

bolało. Bardzo. Macy podchodzi do mnie

powolnym krokiem. Łapie za zamek. Skupiam całą

uwagę na tym, by ani drgnąć. Kiedy siostra zapina go mniej więcej do


połowy, odwracam się tak

szybko, aż wiruje mi w głowie. Jednym, mocnym

ciosem powalam Macy na podłogę. Uderza głową o

drzwi. Słyszę trzask.

– Aaał – jęczy, rozcierając dłonią bolącą czaszkę.

– Ała!

Choć od razu odczuwam ogromne poczucie

winy, nie mogę teraz martwić się tym, że ją

zraniłam. W tej dziewczynie nie ma już mojej

siostry. Pod jej skórą ukrywa się Benny.

Przeskakuję nad otumanioną Macy i szybko

wybiegam na korytarz. Desperacko poszukuję

sznura. Znając Benny’ego, nie będę musiała długo szukać, myślę.


Rzeczywiście. Kilka sekund później

znajduję go na szafce. Chwytam w ręce nożyczki i


wracam do celi akurat w momencie, kiedy siostra staje na nogach.

– To nie było miłe. – Uderza mnie w twarz.

Nawet się nie wzdrygam. Odpycham jej rękę, by

pokazać, że to ja jestem silniejsza.

– Nie chcę cię zranić. – Proszę, nie każ mi się zranić.

Kłapie zębami niczym wściekły aligator.

– Odwróć się. Daj ręce do tyłu – rozkazuję

drżącym z nerwów głosem.

Siostra mnie nie słucha. Szczerzy tylko te swoje kły. Nie mamy na to
czasu. Cholera wie, kiedy

Benny wróci. Uderzam ją w twarz. Jest mi tak

strasznie wstyd…

W pierwszej chwili Macy ani drgnie, choć na jej

policzku zostaje czerwony ślad w kształcie mojej dłoni. Kilka sekund


później zaczyna jednak płakać.

Pociąga nosem, a krople łez spływają w dół po jej twarzy.

– Proszę, Jade. Nie związuj mnie. Ja chcę tylko wrócić do domu.

Zamieram w bezruchu. Patrzę na zrozpaczone

oczy siostry i jej nabrzmiałe, drżące usteczka. Teraz

przypomina mi tą Macy, którą była na pchlim targu,

kiedy tak bardzo pragnęła dostać porcelanową lalkę.

– Ona jest pierdolnięta – warczy za mną Bo. –


Tej suce nie można ufać!

Macy nagle sztywnieje. Mała dziewczynka, którą

przed chwilą udawała, znika bezpowrotnie. Na jej miejscu

pojawia

się

rozszalały

potwór.

wrzaskiem, jaki może wydobywać się tylko z

najgłębszych otchłani piekieł, siostra rusza prosto na mnie. Jest już dorosła.
I całkiem silna. Ale ja jestem jebaną policjantką.

Łapię ją za włosy i przewracam na brzuch.

Wciskam kolano w jej krzyż, przez co nie ma szans,

by się podnieść. Łapię ją za nadgarstki i związuję je

za jej plecami.

– To boli! Ranisz mnie! Obiecałaś, że tego nie zrobisz! – krzyczy. Znowu


brzmi jak mała

dziewczynka. Albo raczej jak rozpieszczona

gówniara, która sprawdza, na ile może sobie

pozwolić.

– Powiedziałam, że nie chcę cię zranić – warczę.

– A nie, że tego nie zrobię.


– Benjamin będzie na mnie wściekły. Nie

powinnam otwierać twojej celi – płacze. – Mogę

używać tego klucza tylko w nagłych przypadkach…

– To akurat jest pierdolony nagły przypadek.

Macy krzyczy jeszcze głośniej. Próbuje się

uwolnić, ale z pomocą sznura szybko udaje mi się ją unieruchomić. Zaraz


potem biegnę do drzwi i

zaczynam rozwiązywać Bo.

– Jade – syczy. – Tak strasznie cię przepraszam,

że powiedziałem mu o Dillonie. Chciałem tylko,

żebym stąd wyszedł… O Boże. – Zaczyna się

dławić, jakby jego słowa miały ohydny posmak. –

Co ja narobiłem?! – Mówi bardzo niewyraźnie, a

jego język wydaje się za duży w stosunku do ust.

Potrząsam

szybko

głową.

Zdążyłam

już

wybaczyć mu tę zdradę.

– To nieważne. Wydostaniemy się stąd. – Unoszę


roztrzęsioną dłoń w kierunku jego pokaleczonej

twarzy i głaszczę pocięty policzek. – Musisz tylko robić dokładnie to, co


ci każę. Ruszajmy.

Natychmiast.

Entuzjastycznie kiwa głową. Gdy go uwalniam, z

ust wyrywa mu się jęk przyjemności i ulgi.

Pomagam biedakowi wstać, a on od razu rusza w

stronę drzwi. Zauważam, że strasznie kuleje. To

przez nóż, który Macy wbiła mu w udo.

– Stój – szepczę.

Wracam do celi, a Bo zaczyna krzyczeć.

– Co ty wyprawiasz?!

– Nie możemy jej tu zostawić!

– Kotku – upomina poważnym tonem. Po jego

twarzy spływa krew i ślina. – Ona jest pierdolnięta.

Ignoruję go i stawiam siostrę na nogi. Gdy ją

popycham, by szła przede mną, wydaje się dziwnie

spokojna.

– Ona idzie z nami – oświadczam surowo,

patrząc

na
niego

spod

uniesionych

brwi.

Spodziewam się protestów, ale Bo jest na tyle

rozsądny, że kręci tylko głową i mruczy pod nosem:

– Niech ci, kurwa, będzie.

Pcham Macy w stronę korytarza, którym raz już

kiedyś uciekłam. Nie mogę w to uwierzyć.

Spadamy z tego piekła! Nikt z moich bliskich już nigdy tutaj nie wróci.

– Ruchy – poganiam siostrę szeptem, na

wypadek, gdyby Benny był gdzieś w pobliżu.

Macy potyka się na schodach. Muszę mocno

ciągnąć za linę, którą jest związana, by

przypadkiem nie upadła. Bo idzie za nami. Cały

czas pojękuje z bólu. Gdy go rozwiązywałam,

starałam się trzymać emocje na wodzy, ale prawda

jest taka, że wygląda jak ofiara z najgorszego, krwawego horroru. Kiedy


zobaczyłam go z bliska,

naprawdę trudno było mi powstrzymać wymioty.

Jest cały we krwi. I aż boję się myśleć, jak będzie wyglądał, gdy ją z
siebie zmyje. Te blizny, zarówno
na ciele, jak i w sercu, zostaną z nim już do końca

życia.

Docieramy do kuchni. Kiedy uciekałam po raz

pierwszy, pokonałam tę drogę biegiem. Teraz idę

powoli, więc usiłuję przy tym zapamiętać jak

najwięcej szczegółów. To pomieszczenie wygląda

całkiem normalnie. W misce leży kiść brązowych,

nakrapianych bananów, a w zlewie zalegają brudne

naczynia.

– Muszę je umyć – krzyczy nagle Macy, a ja

niemal podskakuję.

– Nie dzisiaj – warczę.

Przekazuję sznurek Bo i gestem nakazuję mu

zostać na miejscu. Gdy tak na nich patrzę,

przypominają mi aktorów z jakiegoś przerażającego

filmu porno dla fetyszystów. Bo ma oszalały wzrok,

jest nagi, zakrwawiony i pokryty obrzydliwymi

bliznami. Na dodatek trzyma na uwięzi dziewczynę

przebraną za pieprzoną lalkę.

Szybko potrząsam głową i przechodzę do salonu.

W kącie świeci się mała lampka. Tutaj również


wszystko wygląda normalnie. Pokój jest nieco

zagracony, ale to nic specjalnego. Ponownie zbiera

mi się na wymioty. Niczego nie rozumiem. Benny

jest przecież tak daleki od normalności!

Gdy przechodzę obok niewielkiego stolika,

zauważam na blacie zdjęcie. Natychmiast się

zatrzymuję.

Fotografia przedstawia rodzinę.

Córkę. Syna. Matkę. Ojca.

Jest mi jeszcze bardziej niedobrze. Wyrywam

zdjęcie z ramki i chowam je pod dekoltem sukienki.

Wracam do kuchni i zabieram stamtąd dwa ostre

noże. Podaję jeden z nich Bo. Mam wrażenie, że z

bronią w ręku jest o wiele spokojniejszy. Ściska mocno rękojeść i wyciąga


ostrze przed siebie.

– Chodźmy – nakazuję.

Niczym stado zepsutych lalek maszerujemy w

stronę frontowych drzwi. Zawiasy trzeszczą, a ja się

krzywię. Usiłuję zamknąć je jak najciszej. Jeśli Benny jest w domu, nie
może nas usłyszeć. We

trójkę schodzimy z ganku na wysypany żwirem

podjazd. Wysokie drzewa zasłaniają księżyc, ale


mroczne cienie tańczą wokół nas jak przerażające duchy.

– Dokąd teraz? – pyta Bo.

Wskazuję ręką pokrytą błotem, ledwie widoczną

drogę. Dostrzegam na niej ślady opon. To musi być

dojazd do domu.

– Pójdziemy wzdłuż tej drogi. Jeśli zobaczymy

światła samochodu, schowamy się w zaroślach.

Bo potakuje i kuśtyka w tamtym kierunku. Nasze

stopy toną pod grubą warstwą błota. Ostre kamienie

przecinają nam skórę.

Przystaję na chwilę i po raz pierwszy oglądam z

zewnątrz swoje więzienie, które okazuje się być

wiekowym,

wiejskim

domem.

Po

latach

zaniedbania, biała farba schodzi ze ścian, a

wszystko wokół porastają chwasty. Pomimo

półmroku, zauważam, że z dachu odpadło sporo

dachówek. To tłumaczy, dlaczego do mojej celi


wpadał deszcz. Cała posiadłość otoczona jest

rosnącymi gęsto drzewami. Jeśli ktoś nie wie, gdzie

jej szukać, nigdy jej nie odnajdzie. Nic dziwnego, że nie widziałam tego
domu na Google Earth.

Policja przeszukała pobliski teren tyle razy, że zaczynałam już wątpić, czy
dom na pewno jest

prawdziwy.

W ogrodzie, wśród przerośniętej trawy, stoi stara,

zardzewiała huśtawka. Obok domu postawiono też

dziesiątki krzyży. Nie pamiętam, bym zauważyła je

osiem lat temu. Wtedy widziałam tylko drzewa i

samochód tej pani, która mnie potrąciła. Mam

ochotę płakać. Gdybym tylko wcześniej dostrzegła

te szczegóły… Jestem taka bezużyteczna!

W mojej głowie złość, strach, rozczarowanie i

rozpacz łączą się w jedno. Zatruwają nie tylko moje

myśli, ale i serce. To tylko dom. Pieprzony, stary, rozwalający się dom, a
nikt nie potrafił nas tu odnaleźć!

Nagle odczuwam niepokój. Uciszam emocje i

ruszam biegiem za Macy i Bo. Mój były chłopak

idzie szybko i pewnie, nawet pomimo swojego

okropnego stanu. Tak bardzo chce się wydostać z tego pierdolonego piekła.
Tak samo jak ja.
Maszerujemy już od dobrych piętnastu minut. Ja

i Bo jesteśmy cicho, ale Macy przez cały czas nuci

tę durnowatą pioseneczkę, którą śpiewał Benny.

Dostaję przez nią dreszczy, ale wolę się nie

odzywać.

Przynajmniej

siostra

nami

współpracuje. Gdybym musiała radzić sobie z jej

protestami i krzykiem, to byłoby o wiele trudniejsze. Mimo to, wcale nie


jest łatwo.

Nerwowe myśli nie dają mi spokoju. Każdy nawet

najmniejszy hałas zwiastuje zagrożenie. Kolejne

minuty w lesie mogą zaprowadzić nas ku

wolności… albo zwabić w pułapkę.

W końcu docieramy do skrzyżowania. Droga

dojazdowa do domu Benny’ego łączy się tutaj z

inną, asfaltową. W moim sercu zakwita nadzieja.

Ale jestem zbyt zdenerwowana, by ją odczuć.

Musimy iść naprzód.


Rozglądam się po okolicy. Obok drogi stoi

czarna, metalowa, nieco przekrzywiona skrzynka na

listy. Ktoś napisał coś na niej ładnym, równym

pismem. Choć napis pokryła rdza, wciąż można go

odczytać.

Domek dla lalek Pat.

– Jade – szepcze zdenerwowany Bo, kiedy nogi

same prowadzą mnie do skrzynki. Otwieram ją

roztrzęsionymi dłońmi i sięgam po zdjęcia, które leżą w środku.

Dokładnie w tym momencie dociera do nas jasne

światło reflektorów.

– Kurwa mać! – syczę. – Zwiewamy!

– Chcecie zagrać w grę? – pyta Macy, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Nawet o tym nie myśl – warczy Bo. Kładzie

rękę na jej ustach i przysuwa nóż do jej szyi.

– Bo – ostrzegam, a on nieco odsuwa ostrze.

Samochód się zbliża. Wymijam ich z nadzieją, że

Bo pobiegnie moimi śladami. Słyszę za sobą dwa

głośne oddechy i dźwięki podeszw uderzających o

asfaltową drogę. Uciekamy w przeciwnym kierunku

do tego, z którego nadjeżdża samochód. Zanim


zanurkujemy w las, musimy oddalić się od

potwornego domu.

Światła są coraz jaśniejsze. Auto jest coraz bliżej.

Asfalt znów zamienia się w kamienistą, zabłoconą,

leśną drogę. Wygląda, jakby ktoś zapomniał jej

dokończyć. Pokazuję Bo i Macy, żeby pobiegli za mną pomiędzy drzewa.


Ostre patyki i szyszki

wbijają mi się w stopy, ale ignoruję ból i biegnę dalej. W końcu chowam
się za jednym z ogromnych

pni. Bo i Macy znajdują inne duże drzewo i również

stają w jego cieniu.

Nasze oddechy są głośne, wykończone. Czekamy

na samochód. W końcu go widzimy. Gdy podjeżdża

do skrzyżowania, wyraźnie zwalnia.

– Mój Benjamin będzie taki wściekły – ogłasza Macy, na co Bo mocniej


przyciska dłoń do jej ust.

Nie spuszczam oczu z tego auta. Czekam, co

zrobi kierowca. Skręci na podjazd, czy będzie

jechał dalej?

Jedzie dalej.

Wypuszczam z ust westchnienie ulgi. To ktoś

obcy. Ktoś, kto może nam pomóc. Kiedy podjeżdża


bliżej, wybiegam na pobocze i zaczynam

wymachiwać rękami.

– Stop! Zatrzymaj się! – krzyczę, a furgonetka

hamuje z piskiem opon.

Furgonetka.

Pieprzona furgonetka.

Kurwa mać!

– Uciekajcie! – krzyczę przez ramię. Za szybą

dostrzegam niewyraźną twarz kierowcy, który

wytrzeszcza oczy.

Rusz się!

Krzyczę na siebie w myślach, a mimo to stoję jak

zamurowana. Moje nogi są ciężkie niczym z

ołowiu. Nie zdołam wykonać własnego rozkazu.

Wszystko dzieje się tak szybko. Benny

wyskakuje z furgonetki. Nie wyłącza silnika. Rzuca

się biegiem w moją stronę.

Uciekaj!

Przechodzi mnie mocny, elektryczny dreszcz. W

ułamku sekundy zaczynam biec w drugą stronę, w

przeciwnym kierunku do Bo. Ciężkie kroki


Benny’ego dają mi zastrzyk adrenaliny. Uciekam

ile sił w nogach i skupiam uwagę wyłącznie na

drodze. Droga przede mną. Tylko to się liczy.

Nagle Benny gwałtownie staje. Oboje słyszymy

głośny, rozdzierający wrzask.

O nie.

Zatrzymuję się.

Bo krzyczy z bólu.

Spoglądam

przez

ramię.

świetle

samochodowych reflektorów stoi teraz nagi Bo, a

moja siostra stoi tuż obok. Z nożem w dłoni. Z

nożem, który dałam mu w kuchni.

Bum.

Moje serce wali jak szalone. Dzwoni mi w

uszach. Mimo to, na rozchwianych nogach, robię

krok w przód i wyciągam przed siebie ręce.

Błagam.
Benny pozostaje pomiędzy mną, a nimi. Porusza

ustami. Chyba coś do mnie krzyczy. Nie jestem

tego pewna. Dzwonienie w uszach powoli przechodzi w słabe pulsowanie.


Słyszę tylko

brzęczenie. Nie wiem, co mówi. Ale jedno słyszę wyraźnie. Śpiew. Śpiew
Macy.

Macy!

Teraz mam gdzieś swoją wolność. Przełykam

gorycz porażki i biegnę, mocno ściskając swój nóż.

Cała się pocę. Zaciskam uścisk, by nóż nie wypadła

mi z dłoni. Jestem tak blisko Benny’ego. Cała drżę.

Nie wiem, co robić. Zaatakować go? Czy

powstrzymać siostrę? Tak strasznie chciałabym

wbić mu nóż w klatkę piersiową, która unosi się z każdym wdechem. Kusi
mnie. Mogłabym go zabić.

Mogłabym skończyć z tym wszystkim, zanim

zdążyłby zareagować, ale odwracam wzrok od

Benny’ego, patrzę na Macy i tracę nadzieję.

Szaleństwo w oczach siostry sprawia, że w

żołądku czuję ostry kwas. Kwas, który podchodzi

mi do gardła. Usiłuję ją błagać.

– Macy, proszę, nie rób mu…


Zanim jestem w stanie dokończyć, ona w

podskokach podbiega do Bo.

– Pograjmy w moją grę! – krzyczy, wbijając

ostrze prosto w jego gardło.

O mój Boże. Jak… to? Nie mogę w to uwierzyć.

Nie chcę. Nóż wszedł w ciało tak gładko, jakby wbiła go w kawałek ciasta.

Tak łatwo.

Tak kurewsko okrutnie.

Wrzeszczę tak głośno, że mam wrażenie, jakby

mój krzyk poruszył powietrzem. Z drzewa zrywa

się do lotu stado ptaków. Bo upada na ziemię. Macy

wciąż jest przy nim. Siada mu okrakiem na

biodrach i wbija nóż raz jeszcze. I jeszcze. I jeszcze. Dźga go raz po raz,
jak gdyby w ogóle nie

był człowiekiem…

Nie mogę oddychać.

Nie mogę się poruszyć.

Nie mogę go uratować.

Siostra jest cała w jego krwi. Chcę do niej

podejść, ale moje stopy poruszają się w

zwolnionym tempie. Zmuszam się, by iść dalej.


– Lalka panny Polly była chora, chora, chora… –

śpiewa, wbijając nóż coraz głębiej w jego szyję, po

czym odrzuca narzędzie zbrodni na ziemię i

zaczyna ciągnąć za głowę Bo, jak gdyby chciała ją

oderwać. – I odpadła jej główeczka!

– Nieee! – wrzeszczę, kiedy tylko odzyskuję

głos. Jestem już tak blisko. Mogę ją powstrzymać, ale nagle ktoś
przytrzymuje mnie w pasie. Nie! Nie

pozwolę na to. Nie czuję już bólu. Chcę walczyć.

Wierzgam, kopię, uderzam na oślep.

– Przestań się wyrywać – warczy Benny. –

Uspokój się.

W świetle księżyca jego oczy są całkowicie

czarne. Zauważam to, kiedy się odwracam i próbuję

zranić go nożem. Trzyma mnie z całej siły. Jestem niedźwiedziem, który


wpadł w sidła myśliwego, ale

na jego nieszczęście, jestem bardzo silnym

niedźwiedziem. Nie dzisiaj, Benny. Teraz nie mam już nic do stracenia.
Pozostało mi tylko szaleństwo.

– Wszyscy jesteście bardzo niegrzecznymi

lalkami! – krzyczy. – Przestań ze mną walczyć!

Przejeżdżam ostrzem po twarzy potwora.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

~ Sadza ~

Dillon

WBIEGAM DO DOMU TYLKO PO klucze i broń.

Nie mam nawet czasu włożyć butów ani koszulki.

Kilka sekund później z hukiem zamykam drzwi.

Zapomniałem telefonu, ale to nieważne. Jeśli będę potrzebował pomocy,


wezwę ją przez policyjne

radio.

Nie mogę zgubić tego skurwiela.

Wsiadam do swojego forda i błyskawicznie

wyjeżdżam z osiedla. Mieszkam w małym domku

na obrzeżach miasta. Okolica jest cicha i spokojna –

dokładnie tak, jak lubię. Ale co najważniejsze, do mojego domu można


dojechać tylko jedną drogą.

Na końcu ulicy jest ślepy zaułek.

Wciskam gaz do dechy. Jadę ponad sto

sześćdziesiąt kilometrów na godzinę po ciemnej

drodze. Wokół jest tak czarno jak w moim sercu. W

oddali nie widzę świateł żadnego samochodu, więc

jeszcze mocniej wciskam pedał gazu. Ciekawe jaką

prędkość wytrzyma ten gruchot. Raz patrzę na


licznik, raz na drogę. Serce bije mi tak głośno, że moje ciało wydaje się
trząść w jego rytmie.

Sekundy mijają. Obrazy za oknem są coraz bardziej

rozmazane. Myślę tylko o tym, by go dorwać. Gdy

wyjeżdżam zza zakrętu, w końcu zauważam za

zaroślami dwa reflektory.

Mam cię.

Odbieram teraz wszystko o wiele intensywniej.

Słyszę więcej, widzę więcej, czuję więcej. W

żyłach płynie mi czysta adrenalina. Moja skóra

wibruje. Na zmianę zaciskam i rozprostowuję palce

na kierownicy. Złość szaleje we mnie tak, jak burza

szaleje na zewnątrz samochodu. Kurwa. Udało się.

Już go mam!

Samochód przede mną skręca w otoczoną

drzewami ulicę. Jeśli mnie pamięć nie myli, ta trasa

prowadzi przez gęsty las. To prywatny teren. Stoi tam tylko kilka domów.
Albo ten skurwiel mieszka

w jednym z nich, albo wie, że go śledzę i usiłuje mnie zgubić.

Nie masz szans, sukinsynu.

Blask księżyca oświetla korony drzew. Wiatr

kołysze
nimi

tak,

że

przypominają

fale

wzburzonego oceanu.

Uderzam pięścią w kierownicę. Jadę dalej. Jeśli

on

naprawdę

tu

mieszka,

dostanę

chyba

pieprzonego

zawału.

Jak

mam

żyć

ze

świadomością, że przez cały ten czas Jade była tak

blisko?!
W lesie jest ciemno, ale nie włączam świateł. Nie

chcę ryzykować. Od razu by mnie zauważył.

Mijamy jedyne domy w tej okolicy. Nagle

zauważam w oddali czerwony błysk świateł stopu.

Moja pierś unosi się i opada zdecydowanie zbyt

szybko. Jade jest blisko. Wiem to. Czuję to w

pieprzonej duszy. Zwalniam i zjeżdżam na pobocze.

Obserwuję go i czekam, co zrobi. Tak strasznie

mam ochotę strzelić mu w łeb. Zastanawiam się,

czy bym stąd trafił. Próbuję obliczyć, jaka dzieli nas odległość.

A co, jeśli Jade wcale tutaj nie ma? Całkiem

możliwe, że gdybym go zamordował, straciłbym

szansę na jej odnalezienie…

Choć moja wewnętrza walka trwa nadal,

zmuszam się, by pozostać w samochodzie. Przez tę bezczynność

mam

coraz

większą

migrenę.

Nieważne. Czekam. Muszę czekać.

Kilka minut później furgonetka rusza. Zjeżdża z


głównej drogi prosto do lasu.

Co jest, kurwa?

Przecież tam nie ma przejazdu.

Wciąż nie zapalam świateł, ale przyśpieszam, by

go dogonić.

O kurwa.

Mam przed sobą rozmokłą, błotnistą, leśną drogę.

Jest wystarczająco szeroka, by mógł przejechać po niej samochód… ale leży


na niej zwalone drzewo.

Pierdolony sukinsyn.

Wyskakuję z samochodu i z całej siły próbuję

przepchać pieprzony pień na pobocze. Zastanawiam

się, czy nie pokonać reszty drogi pieszo, ale nie mam pojęcia, jak daleko
odjechał. Wsiadam więc z

powrotem do samochodu i zjeżdżam na inną

błotnistą drogę, jakieś trzy kilometry od tej, którą odjechał ten psychol.

Krew w moich żyłach wydaje się teraz lodowata.

Ignoruję to. Muszę jechać dalej.

Po kilku minutach jazdy skręcam i dostrzegam na

środku drogi zaparkowaną furgonetkę. W świetle jasnych świateł stoją


ludzie. Nagle nabieram

niesamowitej wręcz energii.


Bingo! Pieprzone bingo! Teraz cię mam i ni

chuja mi nie uciekniesz!

Przyglądam

się

wszystkim

po

kolei.

Niespodziewanie serce zaczyna bić mi jak szalone.

Wali w moje żebra, jakby chciało je połamać i

polecieć prosto do niej. To Jade. Stoi tu, tak blisko, w zasięgu wzroku.
Gdybym tylko mógł, padłbym

teraz na kolana i dziękował Bogu. Znalazłem ją!

Kurwa! Znalazłem! Jestem taki szczęśliwy, że oczy

zachodzą mi łzami.

Parkuję forda i wybiegam z bronią w ręku. Ten

sukinsyn dzisiaj zginie. Twój czas dobiegł końca, Benny.

Nocną ciszę przecinają uniesione, nerwowe

głosy. Krzyczą na siebie tak głośno, że nawet nie zauważają, kiedy się
zbliżam.

Już idę, skarbie. Jestem tu.

– Wszyscy jesteście bardzo niegrzecznymi

lalkami! – wrzeszczy Benny, przytrzymując moją


dziewczynę. – Przestań ze mną walczyć!

Palec drży mi na spuście. Mam ochotę strzelić

mu prosto w łeb, a potem wpakować cały magazynek w klatkę piersiową,


żeby mieć pewność,

że skurwiel zdechł. Ale nie mogę tego zrobić.

Między mną a nim stoi moja kochana Jade.

Sukinsyn trzyma na niej swoje obrzydliwe

łapska.

– On nie żyje! – krzyczy Benny, na co ona

wierzga jeszcze mocniej w jego uścisku. Wygląda

dziko. Szaleńczo. Jakby coś ją opętało. Z jej

słodkich warg wydostają się potworne krzyki.

Nigdy w życiu nie słyszałem tak okropnych

odgłosów. Serce mi staje, a w żołądku się

przewraca. Kto zginął? Kto nie żyje? Jade

wrzeszczy. Płacze. Moje ręce się trzęsą. Tak bardzo

chcę jej dotknąć. Uspokoić ją, przytulić, uratować.

Jestem tu, kotku. Teraz już wszystko będzie

dobrze.

Tej nocy potwór zginie.

Uspokajam drżące dłonie i mierzę prosto w


Benny’ego. Jade przejeżdża paznokciami po jego

twarzy. Skurwiel głośno syczy. Nie, moment. To

nie paznokcie. Blask księżyca odbija się od czegoś

w jej dłoni. Benny ma na twarzy ciemną ciecz.

Krew. Jade trzyma w ręce nóż. Rwie się w jego

ramionach i próbuje zaatakować raz jeszcze. Ale on jest zbyt silny. Jej jęki są
teraz cichsze, a ciało zaczyna opadać z sił. Wykończona i zniszczona

traci całą energię. Stawiam ostrożny krok w przód.

Próbuję ponownie wycelować w potwora. Ryzyko

jest jednak zbyt wielkie. Psychol łapie dłoń Jade i wbija w nią lśniące
zęby. Nóż spada na ziemię.

Krzyk ukochanej przenika mnie na wskroś. Budzi

moją wewnętrzną bestię, która chce rozszarpać

Benny’ego na strzępy. Tłuc go tak długo, aż stanie

się jedynie bezkształtną plamą na zabłoconej

drodze. Jade wyciąga ręce w stronę kogoś, kto leży

u stóp jej siostry.

– Błagam. Bo. Nie zabijaj go – prosi. Od razu spoglądam na to, na co


patrzy. Z ziemi wpatrują się

we mnie nieruchome oczy Bo. Mija dobrych kilka

sekund, nim orientuję się, że on wcale mnie nie widzi. Nie żyje i
wytrzeszcza martwe oczy w

wyrazie wiecznego szoku. Krew, ta pierdolona,


szkarłatna ciecz, ścieka mu po niemal do końca

oderwanej głowie. Nie ma najmniejszych szans, by

wciąż oddychał. Jade musi być w szoku.

Dopiero teraz dostrzegam też Macy. Macy, która

cała umazana jest czerwoną esencją życia biednego,

pierdolonego Bo.

– Kurwa mać – wyrywa mi się z ust. Nagle

wszystkie spojrzenia skupiają się wyłącznie na

mnie. Benny puszcza Jade i sięga po broń.

Ukochana natychmiast biegnie w stronę siostry.

Macy kroczy jej na powitanie. Idzie powoli,

wrzeszcząc w niebogłosy. Serce zaraz wypadnie mi

z piersi.

Bum.

Bum.

Bum!

W ostatniej chwili zauważam w dłoni Macy

błyszczący nóż. Zbliża się do Jade. Jest coraz bliżej.

I bliżej. O kurwa.

Nieee!

Benny

ja

wrzeszczymy

równocześnie. Ale jest już za późno. Jade

sztywnieje. Unoszę broń i celuję. Przymrużam

oczy, biorę Macy na muszkę… Nie. Stąd nie oddam

czystego strzału.

Tracę już nadzieję, że wyjdziemy z tego cało.

Razem. Ja i moja ukochana. Panika. uderza we

mnie z siłą pędzącej ciężarówki.

Zakradam się bliżej. Przekładam pistolet z prawej

ręki do lewej. To na nic. Moja kobieta zasłania

swoją siostrę.

Nie zdołam jej obronić.

Nagle Benny krzyczy. Jego wrzask odbija się

echem wśród ciemnych drzew. Ogrom uczucia,

które w niego wkłada, mrozi mi krew w żyłach.

Celuje w stronę obydwu kobiet i – BUM!

Strach oplata moje serce niczym pnącze


trującego bluszczu.

Macy odskakuje od Jade i upada na ziemię.

Dzięki Bogu.

Zaczynam iść. Moje nogi same stawiają kolejne

kroki. Nasza więź… Nasza więź przywołuje mnie

do ukochanej.

– Ani, kurwa, drgnij! – wrzeszczę do Benny’ego,

trzymając go na celowniku. Nie patrzę jednak w

jego stronę. Nie odrywam oczu od Jade. Jest jakby

nieobecna. Jej ciało chwieje się raz w przód, raz w

tył.

– Jade, kotku – szepczę, wyciągając przed siebie

wolną rękę. Zbliżam się bardzo powoli, nie chcąc jej

przestraszyć

nagłym

dotykiem.

Mierzę

wzrokiem ukochane ciało… i zamieram. Zauważam

nóż. Nóż wbity w podbrzusze. Tuż nad biodrem.

Jade utrzymuje w pionie tylko szok.

Ma oczy błyszczące od łez i szeroko otwarte usta.


– Dillon, znalazłeś mnie. – Nieprzytomnie sięga

po nóż. Wyjmuje go z rany i nagle pada na ziemię.

Jeśli mam ją złapać, będę musiał opuścić broń…

Ale nie mogę pozwolić jej upaść.

Łzy zasłaniają mi cały widok, a głośny wrzask

rozrywa moje gardło, gdy łapię ukochaną w swoje ramiona. Benny gapi się
na nas bezmyślnie.

– Odsuń się od niej! – rozkazuje. – Ona jest

moja!

Już po raz drugi tego wieczora celuje w moją

głowę. Biorę Jade na ręce i podchodzę jeszcze

bliżej. Opieram skroń o lufę jego pistoletu i patrzę mu prosto w


rozwścieczone oczy.

– Jeśli nie zabiorę jej do szpitala, ona umrze, Benny – warczę przez
zaciśnięte zęby. Kropelki

mojej śliny lądują na Jade. – Możemy pozabijać się

później. – Żaden z nas ani na moment nie odwraca

wzroku. – To jak? Nie mam czasu. Albo mnie zabij,

albo złaź mi z drogi.

Nagle potwór jakby wyrywa się z transu. Rysy

jego twarzy łagodnieją. Jeszcze raz spogląda na

Jade, po czym cofa broń i zaczyna uderzać nią we własną skroń.


– Zabierz ją! Zabierz! – krzyczy. Po jego twarzy spływa krew.

Sekundę później podchodzi chwiejnym krokiem

do Macy. Podnosi ją i przerzuca sobie przez ramię jak worek ziemniaków.


Wydaje przy tym z siebie

niemal agonalne jęki. Zaciskam mocno powieki,

walcząc z odruchem wymiotnym. Kręcę głową i

głośno odchrząkuję. To nie fair. Jak mogę

zmarnować taką okazję? Jak mogę stąd odejść,

skoro serce tego potwora nadal bije? Zostawiam go

tu – zostawiam go, by mógł dalej zadawać ludziom

cierpienie i ich zabijać.

Ale mam w swoich rękach życie Jade. Więc

życie Benny’ego będzie musiało poczekać. Tak,

odbiorę mu je, ale dopiero, kiedy ona będzie

bezpieczna. To jeszcze nie ten dzień. Ale nadejdzie.

Niedługo.

Wracam do samochodu, cicho błagając:

– Jade, kochanie, zostań ze mną. Boże, Jade,

wytrzymaj. Wszystko będzie dobrze.

W pierwszym odruchu chcę najpierw ocenić jej

stan, ale ilość krwi, która przesiąkła przez tę jebaną, białą sukienkę pokazuje,
że nie mam na to czasu.
Muszę zawieźć ją do szpitala. Natychmiast.

Otwieram więc drzwi i kładę ukochaną na siedzeniu pasażera, a następnie od


razu wsiadam za

kierownicę. Przyciągam jej głowę na swoje kolana i

uciskam krwawiącą ranę. Po jej policzkach płyną

łzy, a z mojej piersi tak bardzo chce uciec żałosny szloch. Z piskiem
opon odjeżdżam z tego

potwornego miejsca.

– Macy – bełkocze Jade. Ma zamknięte oczy. Jej

usta zaczynają sinieć. Mimo to, wciąż powtarza

imię siostry.

– Wszystko z nią w porządku. Z tobą też będzie

w porządku – zapewniam, choć nie mam pojęcia,

czy to prawda.

Moje myśli powracają do zmasakrowanego ciała

Bo. Gwałtownie kręcę głową. Skup się, Dillon. W

świetle księżyca krew błyszczy na moich palcach, kiedy mocniej zaciskam


je na kierownicy. Drugą

ręką usiłuję tamować krew, która ucieka z Jade

razem z jej życiem.

Zostań ze mną.

Przeżyj.
Zostań.

Jadę tak szybko, jak tylko pozwala mi na to ten pieprzony samochód.


Syrena wyje. Światła migają.

Wchodzę gwałtownie w zakręt i mocno naciskam klakson. Zatrzymuję się na


szpitalnym parkingu, tuż

obok wejścia na intensywną terapię. Wyskakuję z

samochodu i okrążam go, by wyciągnąć Jade.

– Hej, wy, pomóżcie mi! – krzyczę do kilku

pielęgniarek, które wyszły przed oddział na

papierosa.

Przybiegają do mnie, prowadząc nosze na

kółkach.

– Proszę ją położyć – mówi któraś z nich.

– Może nam pan powiedzieć, co się stało? – pyta

inna.

Gdy tylko ją kładę, tracę resztki opanowania.

Zaczynam płakać. Jade leży tak bezwładnie. Jej

ręce opadają po bokach i nie ma w niej życia.

Przybiegają lekarze. Okrążają nosze. Wiozą ją do środka. Zasłaniają mi jej


widok. Próbuję biec, by dotrzymać im kroku. Ignoruję pytania pielęgniarek.

Przepycham się do Jade. Łapię za jej bladą dłoń i ściskam, ściskam ją w


mojej. Chłód, który czuję, mrozi moje ciało. Jest lodowata. Błagam, ogrzejcie

ją.
Zostań ze mną, proszę!

Pokonujemy kolejne drzwi i korytarze. Ludzie się

rozmazują, hałas przechodzi w pomruk. W końcu docieramy do sali, w której


jest odpowiedni sprzęt.

Lekarze natychmiast podłączają kabelki i rurki do mojej biednej Jade.


Włączają maszyny. Hałas jest coraz większy. Ludzie rozkazują sobie
nawzajem w

lekarskim żargonie. Gdy rozcinają jej sukienkę, coś

spada na ziemię. Schylam się, by to podnieść. To zdjęcie, ale w tym


momencie mam gdzieś, co

przedstawia. Szybko chowam fotografię do

kieszeni, nawet na nią nie patrząc.

– Kiepsko to wygląda – mamrocze jedna z

pielęgniarek. Nogi dosłownie się pode mną uginają.

– Powie nam pan, co się stało? – nalega druga.

– Wbito jej nóż w brzuch – odpowiadam z

trudem.

Ostrze

miało

jakieś

piętnaście

centymetrów.
Siostra kiwa głową, po czym wskazuje mi drzwi.

– Proszę poczekać na zewnątrz.

– Jestem detektywem. Odpowiadam za tę sprawę

i byłem świadkiem na miejscu zbrodni.

Lekarze mają to gdzieś. Mężczyzna w niebieskim

kitlu niemal siłą wyciąga mnie na korytarz, a ja mam ochotę rzucić mu się
do gardła.

– Jest pan ranny? Czy to krew pacjentki?

Przeczesuję dłonią włosy i zaczynam chodzić w kółko.

– To jej krew. To jej pieprzona krew.

Gość tylko kiwa głową.

– Może znajdziemy dla pana jakieś czyste

ubrania? Mógłby pan też umyć nogi.

Z tego wszystkiego zapomniałem, że jestem boso

i nie mam na sobie koszuli.

– Potrzebuję telefonu.

– To też da się załatwić – zapewnia. – Proszę usiąść. Zaraz do pana wrócę.

Kiedy odchodzi, wsuwam dłoń do kieszeni i

wyjmuję fotografię, którą miała przy sobie Jade.

Patrzę na nią i…

O kurwa.
Drzwi znów się otwierają, a do pokoju ostrożnie

wchodzi pielęgniarka.

– Ta kobieta, którą pan przywiózł… Zna ją pan?

– Tak. Jestem policjantem, a to moja partnerka –

informuję.

Kobieta mierzy z góry na dół moje półnagie ciało

i marszczy brwi. Tak, wiem. Wyglądam jak

pierdolnięty psychol, a nie policjant. Nie dość, że jestem cały we krwi, to na


dodatek nie mam butów.

– Błagam, proszę mi powiedzieć, że wszystko będzie z nią w porządku –


mamroczę.

Pielęgniarka posyła mi ponury uśmiech.

– Lekarze się tym zajmują. Proszę mi wierzyć,

jest naprawdę w dobrych rękach. Wie pan, od razu

rozpoznałam tę kobietę. Jej zdjęcie pokazywali w Wiadomościach. To


ofiara tego porywacza, który powrócił po nią po latach, prawda?

Wyczuwam, że pielęgniarka nie mówi tego po to,

by poplotkować. Nie. Ona jest tutaj by sprawdzić, czy naprawdę jestem tym,
za kogo się podaję.

– Tak. To Jade Phillips. Ale jej porywacz wciąż pozostaje na wolności,


dlatego musimy utrzymywać

w tajemnicy to, gdzie się znajduje. Jestem jej

partnerem. Detektyw Dillon Scott.


Siostra kiwa głową.

– Kiedy trafia do nas pacjent z raną postrzałową

albo raną po dźgnięciu nożem, mamy obowiązek to

zgłaszać. Ma pan przy sobie odznakę? Musimy

potwierdzić, że naprawdę jest pan policjantem.

Dopiero w tym momencie zauważam dwóch

pracowników ochrony stojących tuż przy drzwiach.

– Przykro mi – dodaje łagodnym głosem. – To ze

względów bezpieczeństwa.

Cieszę się, że gdybym naprawdę był porywaczem

Jade, szpital by ją ochronił. Ta myśl dodaje mi otuchy. Dlatego nie jestem


zły na tę kobietę. Moje wyniosłe, przerośnięte ego tym razem pozostaje

ukryte. Poza tym, jestem chyba zbyt załamany, by czuć złość.

– W porządku – odchrząkuję. – Nie mam przy

sobie żadnego dowodu tożsamości… Zresztą, sama

pani widzi, ale jeśli dacie mi telefon, zadzwonię na

komisariat i poproszę, żeby ktoś tu przyjechał.

– Tak, bardzo bym prosiła – odpowiada z

uśmiechem. – Ale do tego czasu niestety muszę

prosić, żeby poszedł pan z tymi panami.


Spoglądam najpierw na drzwi, za którymi walczy

o życie moja dziewczyna, a potem na ochroniarzy.

Kiwam głową. Nie przeszkadza mi to. Nic mi nie przeszkadza, dopóki


jestem pomiędzy swoją

ukochaną a wejściowymi drzwiami, przez które

mógłby wejść Benny. Jeśli skurwiel spróbuje się do

niej zbliżyć, zabiję go.

Pielęgniarz przynosi mi telefon, ale ja jeszcze

przez dłuższą chwilę zastanawiam się, do kogo zadzwonić. To nie jest łatwa
decyzja. Zwłaszcza po

tym, jak zobaczyłem zdjęcie, które Jade miała pod sukienką. Mój mózg
wciąż próbuje przetworzyć

nadmiar informacji. Nie wiem, co z nimi zrobić. Jak

je wykorzystać. Przez to wszystko moja migrena

jest jeszcze dziesięć razy mocniejsza. Nic w

sprawie Benny’ego i tych wszystkich morderstw nie

miało sensu… aż do teraz. Przez tyle lat nie

mogliśmy go znaleźć. Ale zagubione kawałki

pieprzonej układanki zaczynają w końcu powracać

na swoje miejsce. Niedługo wszyscy zobaczymy, co

przedstawia obrazek. Problem w tym, że ten

obrazek
jest

wiele

ohydniejszy

niż

przypuszczaliśmy.

Wpisuję numer telefonu i dzwonię. Riley odbiera

dosłownie kilka sekund później.

To jedna z kobiet, z którymi spędzałem czasem

noce, jeśli akurat naszła mnie ochota. Ale to już przeszłość. Odkąd
poszedłem do łóżka z Jade…

wpadłem po uszy. Kiedyś sądziłem, że takie historie

miłosne są dobre dla nastolatków i lekkomyślnych kobiet. Myliłem się. I


to bardzo. Jade całkowicie mną zawładnęła. Tylko ona potrafi sprawić, że

brakuje mi tchu. Przy niej moje pokryte rdzą serce zaczęło znowu bić.

– Halo – słyszę w słuchawce słabiutki głosik

Riley. Pewnie ją obudziłem.

– Tu Dillon.

– Och. – Głośno wypuszcza powietrze. – O nie,

nie wyszło ci z nią?

– Nie dlatego dzwonię. – Zniżam głos. – Musisz

wyświadczyć mi pewną przysługę.


Przez chwilę na linii panuje całkowita cisza.

– Dillon, dlaczego tak dziwnie brzmisz?

Wszystko w porządku?

– Jesteś w domu? – pytam. Jeśli tak, pewnie nie

będzie mogła przyjechać ze względu na synka,

Marvina.

– Nie. Właśnie wyszłam z pracy. Dlaczego

pytasz? Co się dzieje?

Przecieram dłonią twarz i rozglądam się po

recepcji.

– Mogłabyś skoczyć do mojego mieszkania?

Drzwi są otwarte. Potrzebuję ubrań. Mój portfel i odznaka leżą na nocnym


stoliku. Przepraszam, że

muszę cię o to prosić, ale w tym momencie

naprawdę nie mam nikogo innego.

W tle słyszę ludzi mówiących sobie „do

widzenia”. Oddech Riley jest coraz cięższy.

– Dillon, gdzie ty jesteś?

– W szpitalu. Tylko nie panikuj. Miałem drobny

wypadek i potrzebuję swoich rzeczy.


– Okej – zgadza się, choć wciąż brzmi raczej

niechętnie.

– Proszę, zrób to dla mnie. Odwdzięczę ci się.

– Na pewno wszystko jest w porządku?

Nie.

– Oczywiście.

Sześćdziesiąt dziewięć minut.

Lekarze zajmują się nią już od pieprzonych

sześćdziesięciu dziewięciu minut i żaden z nich

nawet raz nie podszedł, żeby powiedzieć mi, w

jakim jest stanie.

– Dillon – odzywa się znajomy głos.

– Riley. Tutaj jestem.

Wypuszcza głośno powietrze i podbiega szybko,

by rzucić mi się na szyję.

– Mój Boże! Spójrz na siebie!

– To nie moja krew – usiłuję ją uspokoić.

Gdy odsuwa się, żeby na mnie spojrzeć, na jej

ślicznej buźce widzę wyraźne zmartwienie.

– Jeśli nie twoja, to czyja?

– Nieważne. – No cóż, przynajmniej dla niej to nie jest ważne. Im mniej


ludzi wie, że Jade tutaj jest, tym lepiej. – Sprawy zawodowe.

Riley nie nalega na odpowiedź. Podaje mi

gimnastyczną torbę.

– Twoje stopy krwawią.

– Nic mi nie jest – zapewniam. Kładę torbę na jednym z wolnych krzeseł w


korytarzu i wyjmuję z

niej czystą koszulkę, którą szybko na siebie

zakładam. Riley przyniosła mi cały gotowy strój.

Nawet bokserki i skarpetki.

Jak idealna mama.

Moja odznaka błyszczy w świetle jarzeniówek.

Bez niej czuję się bardziej nagi niż bez ubrań.

Wyjmuję ją szybko i cmokam Riley w policzek.

– Dziękuję. Jestem twoim dłużnikiem.

Pokazuję odznakę dwóm ochroniarzom, a oni od

razu spuszczają głowy jak posłuszne szczeniaki.

– Wybacz, detektywie – mówią niemal

jednocześnie.

Nie muszą przepraszać za to, że są ostrożni. Jeśli to ma zapewnić Jade


bezpieczeństwo, mogą być tak

przewrażliwieni, jak tylko im się podoba.

– Mogę teraz dowiedzieć się, co z nią? – proszę lekarza, choć ta prośba


brzmi raczej jak gburowaty

rozkaz.

– Pójdę to sprawdzić. Czy w tym czasie możemy

zająć się pana stopami? – pyta, wskazując na młodą

pielęgniarkę,

która

stoi

tuż

obok.

Ma

krwistoczerwoną szminkę na ustach i uśmiecha się do mnie z prawdziwą


ekscytacją. Musi być

stażystką. Pewnie nie może się doczekać swoich

pierwszych pacjentów. Czy to nie pojebane?

Często

oglądam

Chirurgów.

Wiem,

że

praktykanci praktycznie walczą o pacjentów…

Oczywiście nigdy nie przyznam się Jade, że lubię takie babskie seriale. O tej
niewinnej przyjemności
nikt nie musi przecież wiedzieć. Praca w wydziale zabójstw potrafi
namieszać człowiekowi w głowie.

Czasami tylko nocny maraton seriali pomaga mi

wyłączyć się na ludzkie okrucieństwo.

Kurwa.

Jade nie da mi spokoju, kiedy się dowie, jak

bardzo lubię te naiwne tasiemce.

Ale oddałbym wszystko, żeby usłyszeć, jak się z tego nabija. By zobaczyć jak
unosi tylko jeden

kącik ust, gdy próbuje ukryć uśmiech, a jej oczy łobuzersko błyszczą.
Żartowanie sobie ze mnie to jedna z ulubionych rozrywek Jade.

Boże, mam nadzieję, że z tego wyjdzie.

– Proszę pana? – nalega lekarz.

– Jasne.

– Świetnie. W takim razie proszę usiąść na

tamtym łóżku, za zasłoną – instruuje, choć

pielęgniarka łapie mnie za rękę i sama prowadzi we

właściwą stronę.

– Chce pani być przy badaniu? – pyta Riley, ale

ona od razu kręci głową.

– Wielkie dzięki za przywiezienie mi ciuchów.

Wracaj do domu, do Marvina. Zadzwonię do ciebie


później – zapewniam.

Dziewczyna przestępuje z nogi na nogę. Ma na

sobie sportowe buty i długi trencz. Jestem pewien, że wciąż ma pod nim
swój strój do pracy.

– Jesteś pewny?

– Tak. Idź. Zadzwonię.

Marszczy nos i przez chwilę spogląda raz na

mnie, raz na pielęgniarkę.

– Okej. Tylko zadzwoń. Nie zapomnij, okej?

Kiedy w końcu odchodzi, siostra sadza mnie na

łóżku i zasłania wokół niego zasłonę.

– Pana dziewczyna?

– Nie.

Kiedy zaczyna wycierać moje stopy, czuję lekkie

pieczenie. To prawie nie boli, ale jest irytujące.

– Cóż to się stało, że zapomniał pan włożyć

butów?

O nie. Dlaczego musiała mi się trafić taka

gadatliwa siostrzyczka? Chcę już ją poprosić, żeby przestała mówić, kiedy


zasłona ponownie się

rozsuwa. Widzę za nią jednego z lekarzy i

pielęgniarkę, która podeszła do mnie na początku.


– Detektywie Scott – mówi kobieta. – Bardzo

przepraszam, że kazaliśmy panu się legitymować.

W takich sytuacjach najważniejsze jest dla nas

bezpieczeństwo ofiary.

– Nie ma problemu. Wykonywała pani swoją

pracę.

– Tak. – Bierze głęboki oddech. – A więc

pacjentka ma ranę w brzuchu, tuż nad biodrem. –

Kładzie rękę na własnym biodrze, by mi

zademonstrować, gdzie usytuowana jest rana. Tak,

jakbym nie wiedział… Przecież to ja tamowałem krwawienie przez całą


drogę do szpitala. Wiem,

gdzie miała wbity ten pierdolony nóż.

– Hmm, może wytłumaczę to w ten sposób:

biodro to staw kulowy. – Zaciska pięść i otacza ją drugą dłonią. – A ten


staw otacza torebka stawowa.

Wierzchnie warstwy stanowią ścięgna i mięśnie.

Okej… Pan doktor McDreamy mnie tego nie

nauczył.

– Ostrze przebiło się przez mięśnie, uderzyło w torebkę stawową i


odskoczyło w bok. Pacjentka

miała dużo szczęścia. Nóż wszedł po skosie, a kość


biodrowa jest bardzo twarda. Nie użyto tyle siły, by

przebić ją na wylot, dlatego zniszczenia tkanek są głównie powierzchowne.


Zostanie jej po tym

niewielka blizna.

– Moment, czyli wszystko z nią okej? –

Rozluźniam zaciśniętą na kołdrze pięść. Wcześniej nawet nie zauważyłem, że


ją ściskam. Moje szybko

bijące serce zaczyna zwalniać. – Straciła tyle

krwi… – Trzęsę głową z niedowierzania.

– W biodrze znajduje się wiele naczyń

krwionośnych, a rana jest bardzo rozległa jak na dźgnięcie nożem.


Uważamy, że ostrze poruszało się

w jej ciele.

– Jak to poruszało?

Marszczy brwi, wyraźnie zmartwiona.

– Ktoś nim poruszał. W górę i w dół.

Całe moje ciało przechodzi lodowaty dreszcz. Ta

chora, pierdolona suka machała ostrzem wbitym w

brzuch własnej siostry.

– Czy jest przytomna?

– W tym momencie śpi. Ma też wiele innych

obrażeń, które musimy zbadać. Możliwe, że


doświadczyła psychicznej traumy.

– Może pani mówić jak do laika? – warczę.

Łeb wciąż mnie napieprza, a serce chyba zaraz

się zatrzyma.

– Sądzimy, że ofiara została pobita i zgwałcona.

Przechodzi mnie ogromna fala wściekłości. Ten

skurwiel ją zranił… Wiedziałem, że ją zranił.

Widziałem przecież zdjęcie, ale nie chciałem

wierzyć, że zrobił to… w ten sposób. Czuję ucisk w

płucach i cały sztywnieję. W moich żyłach zamiast

krwi płynie coś lodowatego.

Oddychaj. Kurwa! Nie mogę złapać oddechu.

Uderzam pięścią we własną pierś. Poczucie winy

dusi mnie niczym gęsty smog. To moja wina. Nie

chroniłem jej. On ją porwał. Porwał i pobił. Kurwa mać. Zgwałcił ją. Mam
ochotę coś zniszczyć.

Wrzeszczeć. Wyć do jebanego księżyca. To

wszystko jest takie niesprawiedliwe. Mój wstyd i wyrzuty sumienia


sprawiają, że złość pozostaje

głęboko ukryta. To moja kara. Nie zasługuję na to,

by dać ujście wściekłości. Gdybym mógł rozerwać

własną skórę i uciec z tego cholernego ciała, to bym


to zrobił. Jestem bezradny. Bezwartościowy. I

bardziej zagubiony niż kiedykolwiek. Czy Jade

zdoła wyjść z traumy po czymś tak cholernie

brutalnym?

Zajęty własnymi myślami, nawet nie zauważam,

kiedy obydwie pielęgniarki wołają moje imię.

Dotykają mnie. Pokój wiruje. Wszyscy się gapią.

Powietrze ucieka mi z płuc. Podłoga się przechyla.

Znika. Moja skóra jest za ciasna. Ociera się o kości.

Nie mogę się na niczym skupić. Ale nie. Coś

przykuwa moją uwagę. Ukłucie. Ukłucie w ramię.

– Przepraszam – szepcze pielęgniarka, kiedy

moje ciało zamienia się w ciecz i rozlewa po łóżku.

Wpadam do ciemnej otchłani, z którą walczyłem.

Wpadam w nicość.

Czerń.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

~ Metal ~

Jade

PIECZENIE.

Obolałe mięśnie.
Pulsowanie.

Boże, wszystko mnie boli.

Pod powiekami przelatują mi obrazy Benny’ego,

Macy, Bo i Dillona. Niczym strony z jakiejś

popierdolonej książeczki z obrazkami z gatunku

krwawego horroru. Otwieram oczy, by pozbyć się

tych wspomnień. Oślepia mnie jaskrawe światło,

więc natychmiast z powrotem je zamykam. Usiłuję

oszacować swoje położenie. Gdzie jestem? Mam

coś na twarzy. Coś, co dmucha mi w nos chłodnym

powietrzem. Próbuję podnieść rękę, by tego

dotknąć. Nie mogę, ponieważ coś ją blokuje. Rurki.

Rurki przyczepione do mojej dłoni. Całe ciało pali

mnie, a skóra swędzi. Jest taka wrażliwa. Chcę wysunąć nogi spod
drapiącego koca, ale rezygnuję z tego natychmiast, kiedy przerażający ból

przeszywa na wskroś moje biodro.

Kurwa mać, jak to kurewsko boli.

Ponownie próbuję otworzyć oczy, tym razem

wolniej. W końcu jestem w stanie zobaczyć, gdzie jestem.

W szpitalu. Leżę w szpitalu.

Zupełnie jak osiem lat temu. Dostrzegam za


drzwiami mężczyznę w mundurze, a przy łóżku

wątłą pielęgniarkę. Siedzi na krześle i zapisuje coś na małej tabliczce.

– Dillon – udaje mi się wycharczeć. Kobieta

natychmiast podnosi wzrok. W kącikach jej ust

zauważam cień uśmiechu.

– Proszę się nie ruszać. Jest pani ranna.

Przed oczami znów przelatują mi wspomnienia

tej nocy. Nie ma od nich ucieczki. Nawet kiedy mam otwarte powieki. To
był mój koszmar. Ale nie

senny. Prawdziwy koszmar na jawie.

Macy dźgnęła mnie nożem. Moja mała

siostrzyczka. Krew z krwi, kość z kości.

Ta myśl wywołuje większe cierpienie niż otwarta

rana. Na dodatek nie zraniła tylko mnie. Zraniła Bo…

Bo zginął.

Zginął przeze mnie.

Boże, ona jest pierdolnięta.

Gdy przypominam sobie panikę w oczach

Dillona,

trudem
powstrzymuję

łzy.

Rozwiązywaliśmy

razem

dziesiątki

spraw.

Widzieliśmy

tyle

miejsc

zbrodni.

Okrutne

morderstwa, brutalne gwałty, śmiertelne ofiary

wypadków drogowych… Ale ani razu nie

widziałam

go

tak

zrozpaczonego.

Tak

zniszczonego.

Mój biedny Dillon.

– Dillon – usiłuję wołać raz jeszcze.


– Czy to ten policjant, który panią przywiózł? –

pyta pielęgniarka.

Dzięki Bogu. Przywiózł mnie tu. Więc nic mu

nie jest.

– Tak. – Odchrząkuję. – Gdzie jest?

Kobieta podchodzi bliżej. Ma na twarzy

pocieszający uśmiech.

– Z tego co wiem, pielęgniarki zajmują się teraz

jego poranionymi stopami.

– Przywiózł tu kogoś jeszcze?

Próbuję usiąść, ale kłujący ból tuż nad biodrem nakazuje mi pozostać w
pozycji leżącej.

– Nie, nikogo więcej. Bardzo się o panią martwił.

Napędziła mu pani niezłego stracha. Pamięta pani, co się stało?

Usiłuję zmienić pozycję, choć moje mięśnie

boleśnie protestują. Delikatnie przyciskam dłoń do miejsca, w które wbił się


nóż Macy.

– Wbito mi nóż.

– Tak, przywieziono panią z raną kłutą.

Oczyściliśmy ją i założyliśmy opatrunek. W takie rany często wdaje się


zakażenie. Dlatego wolimy je

przykrywać i pozwolić im goić się od środka.


– Może pani powiedzieć Dillonowi, żeby tu

przyszedł? – proszę, bo w tym momencie mam

kompletnie gdzieś, jakie mam obrażenia.

– Znaleźliśmy u pani także inne rany… –

oznajmia, podchodząc bliżej i niespodziewanie

łapiąc mnie za rękę. Od razu się wzdrygam. To

narusza moją osobistą przestrzeń. Wyrywam jej

dłoń, a kobieta blednie.

– Przepraszam – mamrocze. Unosi obie ręce i

robi krok w tył. – Nasza pani psycholog chciałaby z

panią porozmawiać…

Przerywam jej głośnym, pełnym złości jękiem.

– Nie, nie potrzebuję psychologa. Dillon.

Zabierzcie mnie do Dillona.

– Pójdę sprawdzić, gdzie teraz jest – zapewnia, po czym w pośpiechu


wychodzi z sali.

W moim umyśle panuje chaos. Mam tyle pytań.

Gdzie są Benny i Macy?

Czy Bo naprawdę nie żyje?

Czy Dillon zdołał zabić Benny’ego?

I jak on w ogóle mnie znalazł?


Czy wyjdziemy z tego żywi? Razem? Jako para?

Unoszę rękę do klatki piersiowej. Dopiero w tej chwili zauważam, że


mam na sobie szpitalną

piżamę, a nie białą sukienkę. Rozglądam się po sali,

ale nigdzie jej nie widzę…

Natychmiast wyrywam z dłoni przezroczyste

rurki i ściągam z twarzy to dziwne urządzenie z tlenem. Z cichym jękiem


odsuwam z siebie koc, po

czym delikatnie stawiam stopy na podłodze.

Wszystko mnie boli, ale to bardzo tępy ból, ukryty

pod zasłoną przeciwbólowych prochów. Moje nogi

wyglądają strasznie. Siniak na siniaku, rana na

ranie. Dwie spuchnięte stopy, które w ogóle nie

wyglądają jak moje, z trudem utrzymują wagę osłabionego ciała, gdy


usiłuję na nich stanąć.

Podchodzę do drzwi, ale kiedy tylko je otwieram, ochroniarz

natychmiast

blokuje

mi

drogę.

Wytrzeszcza zdziwione oczy i unosi ogromne

dłonie.
– Proszę pani, pani nie powinna wychodzić z

łóżka…

Proszę pani. Co za nonsens. Dlaczego ludziom wydaje się, że mogą mi


mówić, co powinnam, a

czego nie powinnam robić?

– Nie jestem żadną panią. Jestem detektyw

Phillips – poprawiam go najbardziej surowym

tonem, na jaki potrafię się teraz zdobyć. – A ty masz mi zejść z drogi!

Skonsternowany, wykrzywia twarz i rozgląda się

po korytarzu. Na pewno szuka wzrokiem lekarza,

który wziąłby jego stronę i wpakował mnie do

łóżka jak grzeczną dziewczynkę.

Przyciskam dłoń do zabandażowanej rany i

wymijam ochroniarza, ignorując ciche „kurwa”,

które szepcze pod nosem. Słyszę, że za mną idzie.

Chwilę później wchodzimy do dużego pokoju na

końcu korytarza. Naprzeciwko drzwi stoi długie

biurko. To chyba recepcja. Wszędzie kręcą się lekarze i pielęgniarki.


Sprawdzają dokumenty,

rozmawiają, plotkują.

– O nie – odzywa się nagle stara pielęgniarka o siwych włosach


związanych w elegancki kok. –
Skarbie, nie powinnaś wychodzić z łóżka.

Dwie inne siostry od razu do mnie podchodzą.

Mierzą

wściekłymi

spojrzeniami

biednego

ochroniarza. Pewnie nieźle mu się dostanie.

– Sukienka, w której tu przyjechałam – kwękam.

– Miałam pod nią zdjęcie. Gdzie jest?

Starsza pielęgniarka marszczy czoło. Z taką miną

wygląda jeszcze o dziesięć lat starzej.

– Pani ubrania zostały przekazane policji jako

dowody w sprawie. Jeśli było tam jakieś zdjęcie, proszę się nie martwić,
będzie w pani rzeczach

osobistych.

Wypuszczam powietrze z płuc. Natychmiast się

rozluźniam.

– A mężczyzna, który mnie tu przywiózł… –

Wykrzywiam twarz, kiedy nagle zaczyna wirować

mi w głowie. – Możecie mnie do niego

zaprowadzić?
Zataczam się do tyłu, prosto na rząd pustych

krzeseł. Siadam na jednym z nich. Nogi zaraz odmówią mi


posłuszeństwa… Umysł rozkazuje

ciału działać. Mamy tyle do zrobienia! Mój żołądek

jednak zwija się z bólu. Czuję dziwne ssanie i jest mi strasznie niedobrze.
Nagle zauważam na blacie biurka miskę z owocami. Kiedy wstaję, by do
niej sięgnąć, obie pielęgniarki natychmiast biorą mnie pod ramiona.
Podchodzimy razem bliżej biurka.

Łapczywie sięgam po jabłko i od razu zatapiam w nim zęby. Wzdycham


głośno, kiedy słodki sok

rozlewa mi się po ustach, w końcu zwilżając język,

który wcześniej był suchy jak pieprz.

– Umieram z pragnienia – oświadczam,

przeżuwając kolejne kęsy. Ktoś śmieje się cicho

pod nosem, co nieco rozluźnia napiętą atmosferę.

– Przyniesiemy pani coś do jedzenia i picia –

zapewnia stara pielęgniarka. – Proszę tylko wrócić do łóżka.

– Tutaj są! – słyszymy nagle gdzieś zza drzwi.

Wszyscy unoszą głowy i patrzą w głąb korytarza. Ja

również to robię, choć w sercu czuję panikę.

– Kurwa mać, Phillips! Wyglądasz strasznie! –

krzyczy Marcus, podchodząc do mnie z uśmiechem.

Panika natychmiast mija. Marcus kręci głową i


rozkłada szeroko ramiona, jednak gdy tylko zauważa moje słabe, poranione
ciało, natychmiast

zmienia zdanie. Zamiast mnie przytulić, kładzie mi

dłonie na ramionach. – Nieźle nas, kurwa,

wystraszyłaś. Szukaliśmy cię, kobieto!

– A gdzie Dillon?

Mężczyzna marszczy brwi.

– Trochę się przegrzał i dostał od lekarzy

przymusową drzemkę. Musieli mu coś wstrzyknąć,

żeby w końcu odpoczął. Nie spał od dnia, kiedy cię

porwano – odpowiada komendant Stanton zza

pleców Marcusa.

– No proszę, zasłużyłam na odwiedziny samego

szefa? – żartuję z wymuszonym uśmiechem, choć

czuję się naprawdę niezręcznie.

– A pewnie, że zasłużyłaś, dzieciaku. –

Komendant podchodzi bliżej i patrzy na mnie ze

zdziwieniem. – Jak ty się stamtąd wydostałaś? Co się tam, kurwa, stało?

– To długa historia.

Której nie mam ochoty teraz opowiadać.

– No, a co z tym facetem, który cię porwał? Z


tym Bennym? Czy… on…?

Wzruszam ramionami.

– Nie wiem. Macy dźgnęła mnie nożem i straciłam przytomność.

Mam nadzieję, że skurwiel zdechł.

– Musimy zabrać pacjentkę z powrotem do łóżka

– przerywa nam mężczyzna w krótkim, białym

kitlu. Prowadzi przed sobą wózek inwalidzki. Każe

mi na nim usiąść, po czym odwozi w stronę mojej sali. Marcus, Stanton i


większość policjantów z

komisariatu maszeruje za nami niczym mała parada.

A myślałam, że ludzie mnie nie lubią.

Kiedy wjeżdżamy do pokoju, z którego uciekłam,

lekarz każe wszystkim zebranym poczekać na

korytarzu. Przy łóżku stoi jakaś kobieta w tak samo

krótkim kitlu, jaki miał ten doktor, który mnie przywiózł. Mam wrażenie,
że skądś ją kojarzę…

Tak. To ta sama doktorka, którą przysłali do mnie za pierwszym razem,


kiedy uciekłam Benny’emu.

To psycholożka. Psycholożka, która pracuje z

ofiarami gwałtu.

Nie chcę jej teraz widzieć. Nie chcę rozmawiać o

tym, co zrobił mi ten potwór. Zanim dopuszczę do siebie okrutne


wspomnienia, potrzebuję trochę
czasu dla siebie. Kiedy tylko do tego wrócę,

mentalnie znów znajdę się w swojej celi. Moje

demony połączą się z demonami potwora. Nie chcę tego. Jeszcze nie. Muszę o
wszystkim zapomnieć

choćby na krótką chwilę… Przesunąć w czasie

zderzenie z rzeczywistością przynajmniej do

momentu, kiedy dowiem się, czy psychol nadal

żyje.

– Witaj, Jade. Pamiętasz mnie? – pyta lekarka.

Głośno

odchrząkuję.

Staram

się

brzmieć

spokojnie i naturalnie.

– Tak, pamiętam. I wiem, dlaczego pani przyszła,

ale nie chcę teraz o tym rozmawiać.

Kobieta ignoruje moje żądanie.

– Kiedy cię przywieziono, lekarze zauważyli

siniaki na twoich udach i rozerwaną skórę wokół

odbytu. Wiemy, że padłaś ofiarą przestępstwa na tle


seksualnym…

– Gwałtu – warczę. – Zostałam zgwałcona, pani

doktor. Nie musi się pani cenzurować. Wiem, co mi

zrobił. Byłam tam, wie pani?

– Musimy przeprowadzić badanie ginekologiczne

– oświadcza już bez ogródek, przez co cała moja złość natychmiast mija.

Nagle słyszymy za drzwiami jakieś zamieszanie.

Obydwie odwracamy głowy akurat, kiedy do sali

wchodzi on.

Dillon.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

~ Skóra ~

Dillon

MOJE IMIĘ WYPOWIADANE PRZEZ JADE

brzmi jak błaganie o pomoc. Nic nie mogło mnie powstrzymać przed
zobaczeniem ukochanej. Ani te

pieprzone prochy, które wstrzyknęli mi na

uspokojenie, ani cały jebany komisariat zebrany na

korytarzu.

Zupełnie nic.

Robię tylko trzy kroki, po czym padam na kolana


przed jej wózkiem i ściskam Jade w swoich

ramionach. Jej ciało jest takie słabe… ale łączy się

z moim w jedną, nierozerwalną całość. Nareszcie

mogę oddychać i natychmiast przenoszę ukochaną

na łóżko. Mam wrażenie, że w ogóle nic nie waży.

Kładę ją na materacu, po czym przytulam jeszcze mocniej. Tak cholernie za


nią tęskniłem.

– Mam to zdjęcie – szepczę w jej włosy.

Sztywnieje w moim uścisku, ale w sekundę później

się rozluźnia. – Musiałem postępować zgodnie z

protokołem, ale ten mały szczegół póki co

zostawiłem wyłącznie dla nas.

– A co z Bo? – pyta, odsuwając się, by spojrzeć

mi w oczy. Na jej twarzy nie widzę łez, ale

spojrzenie Jade jest przerażające. Puste. Być może to z powodu leków


przeciwbólowych… A być

może dlatego, że zablokowała w sobie wszystkie

emocje, by poradzić sobie z tym, co ją spotkało.

– Tak mi przykro, skarbie – mamroczę. – Bo nie

żyje.

– A Macy?

Kurwa. Nie jestem gotowy na to pytanie. Czy to


źle, że życzę tej małej suce jebanej śmierci?! Macy

jest szalona. Dopóki żyje, stanowi dla Jade

zagrożenie.

– Benny strzelił do niej, żeby cię uratować –

wyjaśniam. – Nie wiem, czy ją zabił, czy nie.

Jade marszczy brwi.

– A Benny?

– Pozwolił mi cię zabrać…

Nadal nie mogę pogodzić się z tym, że nie

władowałem mu kuli między oczy. Jade jednak nie wydaje się wzburzona tą
informacją. Jest blada.

Przerażająco blada.

– Więc on nadal gdzieś tam jest? – Przechyla się

w tył, po czym opiera głowę na poduszce.

Zagryzam zęby i sfrustrowany patrzę jej prosto w

oczy.

– Już nigdy się do ciebie nie zbliży.

– Ostatnim razem też tak mówiłeś – mamrocze.

Te słowa ranią mnie tak mocno jak nóż wbity

prosto w serce. Ale na nie zasłużyłem. Zasłużyłem na jej złość.

– Przepraszam – powtarzam, bo jest mi naprawdę


kurewsko przykro.

Jade przykrywa swoją ranę roztrzęsioną ręką.

Głośno dyszy i z trudem oddycha. Lekarz

podchodzi do niej, by ulżyć jej w bólu.

Muszę zabić Benny’ego. Dopóki tego nie zrobię,

ona nigdy nie odzyska spokoju.

– Jestem strasznie zmęczona – szepcze,

powstrzymując

szloch.

Czuję

się

okropnie,

oglądając ją w takim stanie. Jest słaba. Krucha.

Mam ochotę ukryć ją w ramionach i trzymać tam

tak długo, aż na powrót stanie się dawną, silną Jade.

Wymazać z jej pamięci wszystko, co przeszła i

czego była świadkiem.

Spóźniłem się, by ją uratować.

Jade podciąga kołdrę aż pod podbródek.

– Chciałabym teraz odpocząć.


– Niech nikt tutaj nie wchodzi – warczy lekarz. –

Nawet policjanci, którzy stoją na zewnątrz.

Gdy kiwa do mnie głową, posłusznie wychodzę.

Na korytarzu wszyscy patrzą na mnie w

niecierpliwym oczekiwaniu.

– Co tam się, kurwa, wydarzyło? – pytają niemal

jednocześnie Marcus i Stanton.

Przeczesuje palcami włosy i kręcę głową.

– Skurwiel przyszedł do mojego domu. Ma jaja z

pierdolonej stali, to mu trzeba przyznać, ale

spierdolił sprawę. Myślał, że mnie zgubił, ale ja jechałem za nim aż do tej


jego piekielnej kryjówki.

– Co?! – Policjanci zaciskają zęby. Wszystkie

spojrzenia wbite są teraz we mnie.

– Wiem, gdzie mieszka. Wiem, gdzie ją

przetrzymywał. Jesteście gotowi?

Patrol powietrzny wykonał swoją część zadania.

Ich radar nie zarejestrował żadnych źródeł ciepła w

pobliżu domu Benny’ego, co oznacza, że albo Bóg

jest po naszej stronie i skurwiel postanowił się zabić prędzej, niż ja to zrobię,
albo po prostu nie wrócił

do swojej kryjówki.
– Wchodzimy – słyszymy w słuchawkach rozkaz

Hannity’ego, naszego dowódcy. Z uniesionymi

pistoletami zakradamy się na miejsce zbrodni. Choć

teoretycznie nikogo tu nie ma, musimy wziąć pod uwagę, że radar nie jest
niezawodny. Kto wie, być może Benny ma jeszcze kilka sztuczek w

pieprzonym rękawie… Kiedy natrafiamy na

porzucone ciało Bo, serce wali mi jak szalone.

– Mamy trupa. Na wschód od posesji, jakieś

osiemset metrów od drogi dojazdowej – oznajmia

Wade.

– Przyjąłem – odpowiada Hannity. – Wade,

zostań z ciałem. Pozostali idą dalej.

Bum.

Bum.

Bum.

W lesie panuje ciemność, ale rezygnuję z

okularów na podczerwień. Te pieprzone gogle

cholernie przekłamują obraz, a ja muszę być w stanie trafić w cel, jeśli


natknę się tu na tego sukinsyna. Grupa przy frontowych drzwiach posyła

nam sygnał. Tyły domu są zabezpieczone.

Bum!

Wyważamy drzwi i wchodzimy do środka.


Rozdzielamy się. Po trzech policjantów na jeden

pokój. Poziom adrenaliny w moim ciele sięga

zenitu.

– Wszystko, co tu widzicie, to dowody w

sprawie. Starajcie się nie nabałaganić – rozkazuje Hannity.

W słuchawce rozlega się chór głosów. Czysto, czysto, czysto.

Lider przywołuje gestem kilku z nas. Idziemy w

stronę schodów. Wchodzimy na górę. Bum.

Bum.

Bum.

Rozglądam

się

dokładnie

po

zatęchłym

pomieszczeniu. To strych, ale nie taki zwyczajny strych. Zazwyczaj nikt


nie buduje na poddaszu

dwóch pieprzonych, drewnianych celi.

To cele Jade i Macy.

Robi mi się niedobrze.

– Czysto – mówi ktoś przede mną. – Nikogo tu nie ma.


– Ale jest krew. Świeża! Tutaj – krzyczy Marcus.

– Tu również – dodaje inny oficer.

Wbijam wzrok w kałużę krwi na podłodze, tuż

obok krzesła, z którego zwisa kawałek liny.

– Okej – warczę. – Wszyscy musimy się stąd

wynosić. Niech nikt niczego nie dotyka. Przyślemy

tu śledczych, niech zbiorą dowody.

To miejsce przyprawia mnie o dreszcze. Na

podłodze leżą zniszczone lalki, a rozbita porcelana trzeszczy mi pod


podeszwami, kiedy zaglądam do

pierwszej z dwóch cel. Wygląda jak wielka,

drewniana skrzynia z drzwiami i metalowymi

prętami zamiast okna.

Żeby mógł ją obserwować.

– Scott, stary, nie powinieneś tam wchodzić… –

ostrzega Marcus.

Nie ma racji. Muszę tu być, żeby lepiej

zrozumieć, co jej się stało. W celi wciąż czuć charakterystyczny zapach


Jade. Materac jest brudny

od krwi. Przewraca mi się w żołądku.

Skurwysyn.

– Detektywie, muszę zrobić zdjęcia. Byłoby


lepiej, gdyby niczego pan nie przesuwał – odzywa się nieśmiało ktoś za
mną.

Dopiero w tym momencie orientuję się, co robię.

Siedzę na jej łóżku. Wbijam paznokcie w koc.

Znam procedury i nie chcę nikomu przeszkadzać.

Kiwam więc głową i wychodzę z celi, wskazując

jeszcze na rozbitą porcelanę.

– Upewnijcie się, że zbierzecie wszystkie włosy

tych pieprzonych lalek.

– Znalazłem ubrania. Damskie. Nie są w

rozmiarze Jade – krzyczy głos z sąsiedniej celi.

– Scott! – Marcus podbiega do mnie, trzymając

przed sobą swój telefon. – Znaleźli furgonetkę z tą

rejestracją, którą zapamiętałeś! Porzucono ją sześć kilometrów stąd. Na


siedzeniu jest świeża krew, ale

w środku nikogo nie ma.

Kurwa mać.

Kiedy w końcu złapiemy tego psychola, w

nagrodę zafunduję sobie dużo żarcia i tydzień

pierdolonego snu. W środku nocy na komisariacie

zazwyczaj jest cicho i spokojnie, ale dzisiaj panuje


tu ogromne zamieszanie.

Zmierzam właśnie do pomieszczenia, gdzie

znajdują się wszystkie akta sprawy, kiedy drogę

zagradza mi jakaś kobieta.

– Możesz mi pomóc? – pyta ze zmartwioną miną.

Spuszczam wzrok, by na nią spojrzeć i

uświadamiam sobie, że to wcale nie kobieta. To

dziecko.

– Roberts – wołam do stażysty stojącego przy

dystrybutorze wody. Dzieciak ze strachu niemal

upuszcza na ziemię swój kubek.

– Tak, detektywie? – Dyskretnie usiłuje zetrzeć z

koszuli mokrą plamę.

– Pomóż tej pani – rozkazuję opryskliwym

tonem. – Proszę.

Dziewczyna podnosi na mnie wzrok, a w jej

oczach widzę strach. Szybko przenosi spojrzenie na

zdenerwowanego stażystę aż w końcu spogląda na

Stantona, który właśnie zmierza w naszą stronę.

Natychmiast potrząsa głową i powoli się wycofuje.

– Już nieważne. Zapomnijmy o tym.


Marszczę

brwi,

niczego

nie

rozumiejąc.

Zastanawiam się, czy może pomogłem jej już w

przeszłości, ale zanim jestem w stanie ją o coś

zapytać, nieznajoma wychodzi z budynku.

– Detektywie Scott, zapraszam na zebranie. Nie

mamy całego pieprzonego dnia – warczy

komendant, wyrywając mnie tym samym z

zamyślenia.

Zgrzytam zębami, bo aż mnie świerzbi, żeby

powiedzieć coś, przez co na pewno odsunąłby mnie

od sprawy. Atmosfera jest napięta. Stanton wie, że w każdej chwili mogę


wybuchnąć, jeśli znowu

spróbuje mnie wykopać.

Idę za nim do pokoju, usiłując zignorować

zdjęcie Jade przypięte na tablicy obok fotografii innych zaginionych kobiet.


I portret pamięciowy

Benny’ego, który wisi tuż przy jej zdjęciu.

– I co z tym jego domem? – pytam, od razu


przechodząc do sedna.

– Nie widnieje w ewidencjach gruntów –

odpowiada

Marcus.

Nigdy

nie

wydano

pozwolenia, by go postawić. W archiwum nie ma

nic na temat podłączenia tam wody czy prądu. Nie

wiemy, od jak dawna tam stoi, ale wezwaliśmy

eksperta, który jutro to ustali.

– A co z ziemią? – dopytuję. – Kto jest

właścicielem?

– To własność prywatna niejakiego Bruce’a Rogersa, który mieszka w


innym stanie i posiada jeszcze kilka ziem i nieruchomości. Nawiązaliśmy z

nim kontakt. Swoją fortunę dostał w spadku i

wydzierżawił tę ziemię, ale nie ma żadnych

dokumentów, które by to potwierdzały. – Marcus

rzuca mi teczkę. – Przyjedzie na przesłuchanie i przywiezie wszystkie


papiery, które ma. Póki co, kazał swojemu adwokatowi przesłać nam
faksem
zaświadczenie, że na tym terenie nie znajduje się żaden

budynek.

Ktokolwiek

go

dzierżawi,

wybudował dom bez pozwolenia.

Przeglądam dokumenty, ale widzę w nich tylko

to, co Marcus sam mi właśnie powiedział.

– A te nagrobki?

– Dotychczas odnaleziono trzynaście ciał

pochowanych w ogrodzie przed posesją – zniża

głos.

Mój Boże. Od jak dawna ten potwór morduje?!

– Zakopywanie swoich ofiar kłóci się z jego

sposobem działania – dodaje Judith, nasza

profilerka. Kiedyś pracowała dla samego FBI, ale odkąd założyła rodzinę,
woli pozostać na miejscu.

Technicznie rzecz biorąc, pracuje u nas jako

detektyw, ale specjalizuje się w tworzeniu profili morderców. – Jestem


pewna, że sekcje zwłok

potwierdzą moją teorię. Uważam, że w tym

przypadku to nie on był zabójcą. Nasz psychopata nie chowa swoich ofiar.
Zostawia je na widoku. To

daje mu satysfakcję. Lubi ten dreszczyk emocji.

Urządza

przedstawienie,

którego

jesteśmy

publicznością. Sądzę, że te ciała zakopał ktoś inny.

Przez cały czas zgrzytam zębami. Judith ma

rację. Ja też uważam, że te groby nie pasują do pierdolniętego Benny’ego.


Przeraża mnie jednak to,

że ktoś je tam postawił. Ktoś zakopał swoje ofiary i

być może ten sam ktoś nauczył potwora mordować.

Choć mam ochotę wrzeszczeć, usiłuję opanować

złość.

Ostatnie,

czego

mi

potrzeba,

to

niekontrolowany wybuch wściekłości. Zwłaszcza

teraz, kiedy w końcu mam szansę poskładać w


całość kawałki układanki. Jestem już pewien, że do

siebie pasują, ale potrzebuję więcej dowodów…

Minęło trzydzieści sześć godzin odkąd weszliśmy

do domu Benny’ego. Nim zdołamy przeszukać

każdy jego kąt, miną kolejne tygodnie. Bóg wie, ile

ciał jeszcze przy tym znajdziemy.

Kiedy Judith i Marcus przynudzają, snując swoje

teorie, powracam myślami do niej.

Do Jade.

Muszę pojechać do szpitala. Jade nie jest w

najlepszym stanie… zwłaszcza psychicznym. Nie

wyraziła zgody na dalsze badania i z każdą godziną

stawała się coraz bardziej apatyczna. W końcu

lekarze postanowili podać jej coś, żeby zasnęła.

Kiedy ostatni raz ją odwiedzałem, wyglądała za

bardzo spokojnie. Gdy się obudzi, będzie wściekła.

Przede wszystkim dlatego, że kazałem Jeffersonowi

pilnować drzwi do jej sali. No cóż, nie mogę

przecież zostawić ukochanej bez opieki. Muszę

mieć pewność, że ktoś z nią zostanie i zawiadomi mnie, jeśli ktokolwiek


będzie usiłował się do niej zbliżyć… Nawet jeśli będzie to policjant.
Porucznik Wallis również obstawił szpital

swoimi ludźmi. Mają wypatrywać Benny’ego, ale

nie sądzę, żeby ten skurwiel się tam pojawił. Na swój pojebany sposób,
Benny kocha Jade. Choć nie

ma problemu, by zadać jej ból, nie narażałby życia

swojej zabaweczki. To zbyt wielkie ryzyko.

Zrozumiałem to, widząc jego panikę po tym, jak

Macy dźgnęła ją nożem.

Potwór wciąż gdzieś się czai. Liże swoje rany.

Gdzieś.

Ale my go odnajdziemy.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

~ Smoła ~

Jade

LEŻĘ W SZPITALU JUŻ OD trzech pieprzonych

dni. I myślę. Ciągle myślę, łącząc w całość

elementy układanki. Nie chcę widzieć w tym

wszystkim sensu… Ale widzę. To przerażające,

obleśne… i prawdziwe. Boję się o tym

komukolwiek powiedzieć, bo po tym, co przeżyłam,

ciężko mi komuś zaufać…


Ale Dillonowi?

Czuję ukłucie w klatce piersiowej. Dillon jest

taki kochany. Nie zostawił mnie. Ciepło jego

silnych ramion wypełnia dziury w mojej duszy.

Tak. To jedyna osoba, której mogę zaufać. Tylko on

zdołał przebić się przez ściany mojego twardego jak

kamień serca, w którym na zawsze pozostanie.

Żałuję, jaka byłam dla niego niemiła, kiedy

przywiózł mnie do szpitala. Nie powinnam była oskarżać

go

to,

że

nie

zapewnił

mi

bezpieczeństwa. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego

twarzy. Poczułam, jak jego serce przestaje bić.

Po tamtej rozmowie rzucił się w wir pracy, a

mimo to, każdej nocy przychodzi do szpitala i

wykończony kładzie się na twardej kanapie. Rano


znika zanim zdążę się obudzić, ale i tak wyczuwam

przy sobie jego obecność. Obietnica, którą mi

złożył, wypełnia szpitalną salę. Otacza mnie aurą spokoju i bezpieczeństwa.


Już nigdy nie wpadnę w

łapy Benny’ego. Dillon na to nie pozwoli.

Moje uczucia są teraz tak chaotyczne… To one

nas rozdzieliły. Ale rozłąka boli jeszcze mocniej!

Nie mogę winić Dillona. Tylko Benny jest tutaj

winny. Ten skurwiel wciąż pozostaje na wolności.

Jak tylko dojdę do siebie, załatwię go. Oboje go załatwimy. Razem.

Siadam na łóżku akurat w momencie, kiedy

drzwi się otwierają. Instynktownie napinam mięśnie

i gwałtownie odwracam głowę, by upewnić się, że to nie Benny. Pewnie


już do końca życia będę ze strachem

oglądała

się

przez

ramię…

przynajmniej dopóki ten psychol nie zdechnie albo

nie będzie gnił w celi.

Gdy napotykam spojrzeniem brązowe, smutne


oczy, od razu się relaksuję. Dillon wchodzi do sali z

ponurą miną. Trzyma w dłoni papierową, białą

torebkę ubrudzoną tłustymi plamami. Z trudem

powstrzymuję uśmiech. Cały Dillon. Przysięgam,

że ten gość żyje samymi pączkami i kawą. No i może jeszcze… seksem.

Na samą myśl o seksie przechodzi mnie lodowaty

dreszcz. Razem z Dillonem stworzyliśmy idealny

związek. Odnaleźliśmy w sobie coś pięknego.

Nasza relacja była cudowna, nasze zbliżenia były cudowne… Jednak to już
przeszłość. Benny odebrał

mi wszystko. Teraz na samo wspomnienie seksu

mocno zaciskam uda. Jestem pewna, że Dillon

nigdy by mnie nie zranił, ale… Po prostu nie chcę o

tym myśleć. Nie teraz.

Bo jeśli Dillon znów zburzy moje obronne mury,

Benny zakradnie się przez ruiny i pochłonie moje myśli, zatruje serce i
ukradnie duszę.

Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek jeszcze

zapragnę intymności.

– Kupiłem twoje ulubione pączki – oświadcza,

odkładając torebkę na szafkę przy łóżku. – Z

nadzieniem cytrynowym i cukrem pudrem.


Wykrzywiam usta, na co on wybucha śmiechem.

– Żartowałem. Mam dla ciebie kilka oblanych

lukrem. – Puszcza mi oko. Przez ten prosty gest moje serce nieco topnieje.

Od razu rzucam się na pączki. Są o wiele bardziej

apetyczne niż ta papka, którą karmią mnie

pielęgniarki. Dillon przez cały czas uważnie mnie obserwuje. Atmosfera jest
napięta. Żadne z nas nic

nie mówi. W końcu, kiedy kończę jeść, on patrzy mi nieśmiało w oczy.

– Przepraszam.

Szybko potrząsam głową.

– Nie, nie przepraszaj! To ja powinnam cię

przeprosić. Zachowałam się nie fair, Dillon.

Patrzę na niego. Stoi obok łóżka, z rękami

założonymi na piersiach. Jego niemal czarne włosy

odstają w kilkunastu różnych kierunkach. Ma

ciemne cienie wokół zaczerwienionych oczu i

kilkudniowy zarost na policzkach.

Wygląda tak, jak ja się czuję.

Jest wykończony.

Na skraju wytrzymałości.

Zdesperowany, by zabić Benny’ego i raz na


zawsze zakończyć ten koszmar.

Pamiętam, jak jeszcze niedawno obiecywał, że

go pokonamy. Razem. Te słowa pomogły mi

przeżyć najgorsze chwile w piekle. I nadal w nie wierzę. Bo Dillon nadal


jest przy mnie. Choć

wygląda na wykończonego, jest pewny siebie i

zdeterminowany. To dzięki niemu wciąż mam

nadzieję, że to wszystko dobrze się skończy.

– Jade – zaczyna, rzucając mi szybkie spojrzenie.

Jego nozdrza się rozszerzają. Widzę, jak bardzo ma

ochotę mi coś powiedzieć. Przełyka ślinę. Jest pełen

emocji. Do moich oczu napływają łzy.

Łkam cichutko i wyciągam do niego rękę.

Bariera, którą między sobą wytworzyliśmy, znika

natychmiast, gdy ukochany łapie mnie za dłoń.

Ciepło Dillona trafia prosto do mojego serca,

spalając wszystkie złe wspomnienia. Z moją słabą ręką w jego silnym


uścisku znów czuję się

kompletna.

Jestem

bezpieczna.

Chroniona.
Kochana.

Siada na łóżku i przytula moją dłoń do swojej

piersi. Czuję bicie jego serca; tak słabe, ale zarazem tak mocne.

Kiedy jesteśmy razem, nasze serca biją w jednym

rytmie. Nasze dusze wzmacniają się nawzajem.

– Czujesz to? – pyta, wbijając we mnie

spojrzenie ciemnych oczu.

Kiwam głową i mrugam szybko, by powstrzymać

łzy.

– Ono należy do ciebie, moja piękna. Kiedy cię przy mnie nie było,
zabrałaś moje serce ze sobą.

Teraz znów jesteśmy razem. Jesteśmy jednością,

Jade. Nieważne, jaka dzieli nas odległość, zawsze masz w sobie cząstkę
mnie. Mnie, nie jego –

podkreśla, składając na zimnej dłoni gorący

pocałunek. – Gdy mi cię odebrał, zostałem z

niczym. Pragnąłem odzyskać swoje serce… ale

przede wszystkim odzyskać ciebie, Jade. Bo bez

ciebie ono nie jest nic warte. To dzięki tobie bije.

Tylko dzięki tobie. Moja dusza należy do ciebie.

Ciągle o tobie myślę. Potrzebuję cię. – Zamyka

oczy i głośno wzdycha. – Kocham cię i tak strasznie


przepraszam, że nie mogłem cię obronić. To mnie zabija… Świadomość
tego, co przeszłaś… Ciągle

jestem wściekły i nie czuję niczego poza złością! –

Otwiera powieki i nagle łagodnieje. – Poza

chwilami, kiedy jesteśmy razem. Gdy trzymam cię

w ramionach, nic na świecie nie ma znaczenia. Nic

poza tym, że żyjesz i znów jesteś bezpieczna.

Zrobię wszystko, by on już nigdy cię nie zranił.

Ochronię cię. Rozumiem, jeśli potrzebujesz czasu, żeby w to uwierzyć…


żeby mi zaufać… Ale to

prawda.

Dopiero,

kiedy

podaje

mi

chusteczkę,

uświadamiam sobie, że płaczę. Delikatnym ruchem

ociera moje policzki, a zaraz potem całuje mnie w czoło.

Z gardła wyrywa mi się zduszony jęk. Świat

wokół jest rozmyty, niewyraźny… Emocje i ból,

które czułam przez ostatnie dni, zbierają się wokół

mnie niczym toksyczna mgła. Wspomnienia


makabrycznych przeżyć przelatują mi przed

oczami, a ja nie potrafię ich powstrzymać. To mnie

całkowicie

pochłania.

Trzęsę się, płacząc coraz głośniej. Na szczęście Dillon łagodzi tę rozpacz


swoim ciepłem. Kładzie się na łóżku i chwyta mnie w ramiona. Jego
ciało również drży. Mój piękny, silny, nieustraszony

Dillon płacze.

Jak to się stało?

Dwójka najtwardszych detektywów w rejonie

wylewa teraz łzy w szpitalną pościel. Są zniszczeni.

Zranieni. Rozdarci.

Jesteśmy tylko cieniami ludzi, którymi niegdyś

byliśmy, jednak kiedy tak leżę w jego silnym

uścisku, wciąż mam wrażenie, że to przetrwamy.

Dopóki mamy siebie, nic nam nie grozi. Dillon

mnie uratował. Węszył, tropił, i jakimś cudem

odnalazł dom Benny’ego. Dokonał czegoś, czego

nikt nie zrobił przez całe pieprzone osiem lat. I chociaż nie powstrzymał
potwora na zawsze, to

przynajmniej wyrwał mnie z tego koszmaru.

Naprawiamy się nawzajem abyśmy ponownie


mogli oddychać.

Kochać.

Żyć.

Czasami twarda, niezależna kobieta potrzebuje

bohatera.

Czasami bohater potrzebuje kobiety, która go

uratuje.

Uda nam się.

Przetrwamy to.

Ja i Dillon.

Razem.

– Dillon – szepczę cichutko zachrypniętym

głosem. – Ja też cię kocham.

Głaszcze moje włosy i całuje mnie w skroń.

– Wiem, kochanie. Zawsze to wiedziałem.

Długo milczymy. Dillon trzyma mnie w

objęciach, a ja wylewam z siebie morze łez. Wiem,

że pewnie chciałby poznać wszystkie szczegóły…

Dowiedzieć się, co zrobił mi ten psychopata,

chociaż tak naprawdę już to wie. Przecież czytał


moje zeznania sprzed lat. Nie powiem mu nic

nowego. Benny zaczął dokładnie tam, gdzie wtedy

skończył. Wziął sobie to, co nie należało do niego i

odebrał mi kolejną część siebie.

Najgorsze było jednak coś innego – oglądanie,

jak

moja

siostra

morduje

mojego

byłego

narzeczonego, a potem rzuca się na mnie z nożem.

Od razu dostaję dreszczy.

– Zimno ci? – pyta Dillon niskim, zachrypniętym

głosem.

– Wszystko w porządku – zapewniam.

Sięga do kieszeni i wyjmuje z niej zdjęcie. Gdy tylko je widzę, moje serce
na chwilę zamiera.

– Porozmawiamy o tym?

Głośno przełykam ślinę, ale odważnie spoglądam

mu w oczy.
– Zabrałam to podczas ucieczki z domu

Benny’ego. Dillon, to jest kurewsko ważna

informacja. Jak mamy ją wykorzystać, żeby to

wszystko nie wybuchło nam w dłoniach?

Jeszcze przez chwilę spogląda na fotografię, po

czym szybko ją składa i chowa bezpiecznie do

kieszeni.

– Coś wymyślimy, ale póki co musimy znaleźć

więcej dowodów.

– Tak. I powinniśmy zacząć od razu – nalegam,

siadając. – Muszę wyjść z tego cholernego szpitala.

Zaczynamy polowanie! Wiem, że pewnie chciałbyś

ukryć mnie w jakiejś dziurze, ale…

Kiedy kładzie mi palec na ustach, natychmiast

przestaję mówić. W jego brązowych oczach

błyszczy coś łobuzerskiego. Tak bardzo tęskniłam

za tym zawadiackim spojrzeniem.

– Już nigdy nie zostawię cię samej. Reszta

wydziału może mnie za to wyśmiewać, ale od teraz

wszędzie cię ze sobą zabieram, jasne? Kiedy

obiecywałem, że załatwimy go razem, mówiłem


całkiem serio.

Odsuwa rękę, a ja od razu się uśmiecham.

– Tęskniłam za tym twoim władczym tonem –

żartuję.

– A ja za twoimi docinkami – odpowiada ze

śmiechem.

Gdy znów patrzymy sobie w oczy, mam

wrażenie, że nasza więź jest coraz silniejsza. Benny

zniszczył moje ciało. Usiłował pozostawić bliznę na

duszy, ale mojego serca nigdy nie mógł dotknąć.

Ono należy do Dillona.

– Gdzie jedziemy? – To pytanie nie daje mi

spokoju. Zupełnie nie rozpoznaję tej okolicy.

Dillon spogląda na mnie kątem oka.

– W bezpieczne miejsce.

Kiedy znów patrzy na drogę, ja wykrzywiam

twarz. Chyba miałam nadzieję, że wrócimy do

mojego mieszkania. Z drugiej strony, na samą myśl

o położeniu się w swoim łóżku, robi mi się

niedobrze. Teraz to już nie jest moje łóżko. To łóżko, do którego Macy
przyniosła wydłubane oczy

taty. Znów mam ochotę płakać.

Stara Jade kłóciłaby się z decyzją Dillona, ale ta

nowa jest zbyt zniszczona, by udawać odważną.

Nie jestem odważna.

Jestem wkurwiona na Benny’ego.

Zrozpaczona tym, co stało się z Macy.

I załamana śmiercią Bo.

Ale nie odważna.

Strach otacza mnie niczym ogrodzenie pod

napięciem z zepsutym wyłącznikiem. Jeśli spróbuję

się go pozbyć, porazi mnie.

– Jedziemy do twojego domu?

– Nie. Benny wie, gdzie mieszkam. Zabieram cię

do mojego przyjaciela ze szkoły. Nazywa się Brent

i znamy się od lat. Kiedy ja poszedłem na

akademię, on wstąpił do piechoty morskiej. Teraz zakończył służbę i


naprawia maszyny rolnicze. Jego

dom znajduje się na uboczu. To najbezpieczniejsze

miejsce na ziemi, bo koleś ma świra na punkcie teorii spiskowych.


Wszędzie zainstalował kamery, a

oprócz tego ma tyle broni, że sam mógłby rozpętać


trzecią wojnę światową. Będziesz tam bezpieczna.

– Powiedziałeś mu o mnie? – pytam szeptem. Nie

mogę uwierzyć, że mój głos jest taki słaby.

Dillon kręci głową.

– Powiedziałem mu tylko, że muszę kogoś ukryć.

Brent nie zadaje pytań. Ufa mi i wie, że nie

prosiłbym go bez powodu.

Kilkanaście kilometrów dalej skręcamy w leśną

drogę. Dojeżdżamy nią do uroczego, wiejskiego

domu z zielonym, blaszanym dachem. Na

podwórku stoi jedna z tych maszyn, które

wydobywają z ziemi ropę. Jest cała zardzewiała.

Obok obory stoi czerwony pickup.

Kiedy się zatrzymujemy, Dillon wychodzi z auta

i szybko je okrąża, by pomóc mi wysiąść.

Chciałabym machnąć na niego ręką i pokazać, że

sama dam sobie radę, ale prawda jest taka, że leki,

które biorę, bardzo mnie osłabiają.

Pozwalam

więc

silnemu,
przystojnemu

bohaterowi po raz kolejny uratować mnie z opresji.

– Ej, dupku! – wrzeszczy Dillon tak głośno, że natychmiast się wzdrygam.


Na całe szczęście on

tego nie widzi. – Przyjechaliśmy!

Z obory wychodzi mężczyzna cały ubrudzony

smarem. Jego twarz w większości zakrywa gęsta,

czarna broda, ale gdy na mnie spogląda, zauważam,

że ma oczy w najczystszym odcieniu błękitu, jaki w

życiu widziałam. Choć wygląda dość groźnie, wydaje się być łagodny jak
baranek. Dillon i jego przyjaciel przytulają się w jednym z tych typowo
męskich uścisków i wybuchają śmiechem. Miło jest

oglądać ich radość… Ale nagle coś sobie

uświadamiam.

Ja nie mam przyjaciół; nie takich.

Nie mam nikogo, kogo mogłabym poprosić o

przysługę.

Moim jedynym przyjacielem jest Dillon.

Policzki palą mnie z gorąca. Benny ukradł mi

wszystko. Przez niego nie mam przyjaciół. Nie

umiem się z nikim zaprzyjaźnić, bo w młodości,

kiedy razem z Macy powinnyśmy były zawierać


nowe znajomości, Benny przetrzymywał nas w

klatkach niczym pieprzone zwierzęta. Skrzywdził

nas na każdy możliwy sposób. To jego wina.

– Przedstawiam ci swoją dziewczynę, Jade

Phillips – mówi Dillon z wyraźną dumą w głosie.

Moje pełne irytacji myśli natychmiast odchodzą. Od

razu czuję się lepiej, bo chociaż wyglądam jak

chodząca śmierć, Dillon patrzy na mnie, jakby w życiu nie widział


niczego piękniejszego. I co

więcej, nazwał mnie swoją dziewczyną.

Bo nią jestem, prawda?

Teraz oficjalnie jesteśmy parą?

– Brent Calhoun – przedstawia mi się wielki

mężczyzna. – Aleś ty malutka. Przypominasz mi

najmniejszego szczeniaka, którego parę miesięcy

temu urodziła moja bassetka. Maleńką i słabiutką suczkę, która w oczach ma


ogień.

Posyłam Dillonowi niepewne spojrzenie, ale on

tylko się uśmiecha. Widzę, że bezgranicznie ufa

temu olbrzymowi, więc ja bez wahania robię to

samo.

– A wiesz, co ty mi przypominasz? Wielkiego,


starego niedźwiedzia. Mówił ci to ktoś kiedyś? –

pytam zaczepnie, unosząc jedną brew.

Brent zaczyna się śmiać.

– A pewnie! Moja żona, Cassy, mówiła mi to nie

raz. Już widzę, że znajdziecie wspólny język.

Dillon staje obok mnie, a ja chwytam go pod

ramię, żeby nie upaść. Lekarz kazał mi oszczędzać

siły. Przynajmniej do czasu, kiedy rana się nie zagoi.

Kiedy wchodzimy na ganek, drzwi otwiera nam

wysoka, bardzo krągła, czarnoskóra kobieta o

ogromnych piersiach. Ma oczy koloru miodu i

uśmiech promienny jak słońce. Od razu zauważam

pierścionek z wielkim kamieniem na jej palcu.

Przypomina mi ten, który dał mi Bo. Kiedy cały ten

chaos przeminie, muszę oddać go jego matce. Może

nawet na pogrzebie… Ma się odbyć za kilka dni.

– Jestem Cassy Calhoun – przedstawia się

kobieta. – A ty jak się nazywasz, skarbie?

– Jade Phillips – odpowiadam z nieśmiałym

uśmiechem. – Dziękuję, że mnie przyjęliście.


Kobieta macha ręką, jakbym powiedziała coś

niedorzecznego.

– Nie bądź głupia! Przyjaciele Dillweeda są

naszymi przyjaciółmi! Wchodźcie do środka, zaraz

wam wszystko pokażę. Matko, dziewczyno,

wyglądasz, jakbyś miała nam tu paść. Przygotuję ci

coś przepysznego. Trzeba cię trochę dokarmić.

Ich szczerość i ciepło ogrzewają moje zimne,

złamane serce.

– Będę ci bardzo wdzięczna – odpowiadam. Nie

wiem, jak inaczej mogłabym im dziękować.

Sypialnia dla gości, w której śpimy, ma swoją

prywatną łazienkę. Po kolacji Dillon wychodzi z niej w samym ręczniku.


Patrzę jak kropelki wody spływają po jego umięśnionej klatce piersiowej i nie

mogę powtrzymać uśmiechu. Tęskniłam za jego

idealnym ciałem i nieidealnym, ale uroczym

uśmiechem.

Potrzebujesz

czegoś?

Wyglądasz
na

wygłodniałą – żartuje, śmiejąc się z własnego

dowcipu.

– Po tej uczcie, którą zafundowała nam Cassie,

będę pełna chyba jeszcze przez dobrych parę dni.

Naprawdę nie musiała gotować dla mnie tyle

jedzenia.

Dillon zrzuca z siebie ręcznik. Przez kilkanaście cennych sekund mam


idealny widok na jego tyłek, ale zaraz potem wsuwa na niego dżinsy i kładzie
się

na łóżku obok mnie.

– No co ty, nie widziałaś, jak wygląda Brent?

Cassy musi przyrządzać wielkie uczty co wieczór, żeby nakarmić taką bestię.

Chwytam jego dłoń i spoglądam mu prosto w

oczy.

– Dillon, dziękuję ci za to wszystko. Nie

musiałeś…

– Jedyne, co się dla mnie liczy, to zapewnienie ci bezpieczeństwa.

Uśmiecham się, ale szybko przypominam sobie,

że podczas kolacji rozmawiał z kimś w kuchni

przez telefon. Muszę go o to zapytać.

– Z kim wcześniej gadałeś?


Dillon całuje mnie w dłoń.

– Z Marcusem. W końcu oddzwonił do niego ten

prawnik w sprawie dzierżawy ziemi…

– I co?

– Nasze podejrzenia się potwierdziły.

Od razu dostaję dreszczy. Chyba gdzieś w głębi

duszy żywiłam jeszcze nadzieję, że to tylko

pomyłka… że ten mężczyzna ze zdjęcia to wcale

nie ktoś, kogo szanowałam. Komu ufałam.

– Porucznik Wallis naciska na Marcusa. Chce

znać nowe szczegóły w sprawie. Na całe szczęście Marcus to dobry glina.


Wie, jak wysoka jest stawka

i jak daleko możemy z tym zabrnąć. Zaangażował

federalnych, którzy działają w tajemnicy. Jeden z ich ludzi współpracuje z


Marcusem. Na razie tylko

my czworo wiemy o zdjęciu i dzierżawcy ziemi.

Jeśli Wallis wyczuje, że coś przed nim

ukrywamy, to nie będzie miał najmniejszych

skrupułów przed rozerwaniem całego naszego oddziału na strzępy. Zrobi


wszystko, żeby

dowiedzieć się prawdy. Nie możemy do tego

dopuścić.
– Federalni mają oko na Wallisa. Upewniają się,

że nie wie zbyt wiele – uspokaja mnie.

– A co z…

– Nie ma o niczym pojęcia, ale na pewno sra w gacie. Obserwowałem go


wcześniej, bo byłem

ciekawy jego reakcji… Znam gościa na tyle długo,

że wiem, kiedy czuje się niekomfortowo. Ma nam

sporo do wyjaśnienia, co? Ale jeszcze nie teraz.

Musimy mieć lepsze dowody. Jeśli źle to

rozegramy, mogą uciszyć sprawę, zanim w ogóle

zaczniemy ją roztrząsać… Ech, niezły burdel się z tego zrobił. –


Przeczesuje palcami włosy. – To

kolejny powód, dlaczego nie spuszczę cię z oka.

Nie możemy ufać nikomu poza Marcusem. Nie

wiem, kto z kim trzyma. I nie zamierzam

ryzykować.

Mimo tysiąca myśli, moje powieki zaczynają

opadać. Leki przeciwbólowe, które wzięłam

wcześniej,

okazują

się

być
silniejsze

niż

przypuszczałam. Kiedy ponownie otwieram oczy,

leżę wtulona w silne ramiona Dillona. Musiałam zasnąć. Wokół panuje


ciemność. Po raz pierwszy od

dawna mogę spać spokojnie.

Jestem bezpieczna.

A kiedy przesunę dłonią w dół po umięśnionym,

męskim brzuchu, wiem, że znajdę tam twardy

kawałek metalu ukryty za paskiem spodni.

Jeśli Dillon nie zdoła sam mnie obronić, broń z pewnością nam pomoże.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

~ Pająk ~

Benny

SIEDZĘ NA GANKU OPUSZCZONEGO DOMU

kilka kilometrów za miastem i ignoruję jęki Macy dochodzące z tylnego


siedzenia samochodu. Moja

złość jest coraz większa, nie czuję już niczego poza

nią. Mógłbym zabić tę zniszczoną sukę. Zacisnąć

dłonie na jej gardle i z przyjemnością oglądać, jak skóra lalki blednie, a


usta sinieją. Puls Macy byłby

coraz słabszy i słabszy… Zasługuje na to. Zasługuje


tylko na to.

A ja, zamiast ją zabić, zabrałem ją do domu i wyjąłem z niej tę


pieprzoną kulę. Mój gniew i

smutek połączyły się w ogromną, desperacką

rozpacz.

Pozwoliłem

temu

cwelowi

zabrać

Niegrzeczną Laleczkę, a przecież tak długo

czekałem, by ją odzyskać… A teraz znów jej nie

mam.

I co gorsze, nie ma również naszego domu.

Dostałem telefon, że samochód już na mnie

czeka, więc wziąłem Zniszczoną Lalkę na ręce i

zawiozłem

na

parking

dla

ciężarówek.
Opatrzyłem ranę w kiblu na stacji i ją

zabandażowałem. Właściwie nic się nie stało, kula utkwiła w ramieniu. A


już myślałem, że nie żyje, kiedy tak padła na ziemię jak szmaciana lalka.
Mała

uwielbia dramatyzować.

Mogłem pozwolić jej umrzeć, bo przywożąc ją

tutaj, sporo ryzykuję. W końcu nie wiem jeszcze, co

zrobię, a ona jest nieprzewidywalna.

Zaglądam przez tylną szybę. Lalka wierzga na

siedzeniu. Wiem, że cierpi, ale nie zasłużyła na żadne środki


przeciwbólowe. Ten ból to jej kara.

Powinna być za nią kurewsko wdzięczna, bo

wszystko zepsuła!

Cholera, powinienem strzelić suce prosto w

serce. Jest dla mnie tylko ciężarem. Jednak czy potrafiłbym pogodzić się z
jej stratą tuż po tym, jak

straciłem Niegrzeczną Laleczkę? Ta myśl nie daje mi spokoju. Macy jest


ze mną od tak dawna. Bez niej i bez jej siostry… co by mi w życiu
pozostało?

Póki co, nie mogę wrócić po Jade. Nie teraz, kiedy Zniszczona Lalka jest
ranna, a mój dom

przeszukują gliniarze. Serce mnie boli, bo tak

bardzo chcę znów przy niej być.

Być
przy

mojej

ulubionej,

niegrzecznej

zabaweczce.

Dlaczego ona nie chce, żebym ją kochał?

– Sama nadziała się na nóż – powtarza w kółko Macy, odkąd kilka


godzin temu wsadziłem ją do

samochodu. – Moja rana jest gorsza niż jej.

Próbowała uciec. Obie byłyśmy niegrzeczne.

Na wiadomość, że muszę opuścić dom,

zareagowałem zarówno irytacją, jak i radością.

Policja złapała trop – to źle. Ale Niegrzeczna Lalka

żyje – to cudownie.

Nie lubię tak jeździć bez celu. Brak planu

sprawia, że robię się nerwowy. Nie chciałem

opuszczać miasta. Nigdy dotąd nie mieszkałem

nigdzie poza tym domem, w którym teraz węszą

pierdolone psy. To wszystko dlatego, że moja

pieprzona, męska duma kazała mi zobaczyć tego

Dillona na własne oczy. Chciałem sam ocenić, czy głupia, nieżywa lalka
kłamała na temat jego
związku z moją ukochaną.

Biedna, mała Jade. Obudziłem w niej seksualne pragnienia, ale kiedy


uciekła, nie mogłem ich

zaspokoić. To dlatego związała się z głupim Bo, a potem znalazła kogoś,


kto lepiej do niej pasuje –

Dillona Scotta. Skurwiela, który wkrótce zdechnie.

Na samą myśl aż drżę z nieposkromionej

wściekłości.

– Benjamin – jęczy zła lalka z samochodu.

– Zamknij się, bo ukarzę cię tak, że nie będziesz

mogła chodzić! – warczę.

W jej oczach płonie żywy ogień.

– A jak mnie ukarzesz? Znów dasz mi klapsa?

Ignoruję ją i zamykam powieki, wspominając

swoją śliczną laleczkę. Wyglądała tak pięknie w tej

białej sukience, którą uszyłem na specjalne okazje.

Kiedy tylko ją zobaczyłem, od razu miałem ochotę

podciągnąć materiał w górę, przygnieść lalkę do

ziemi i pieprzyć ją, aż zabraknie nam tchu.

Zniszczona Lalka wszystko zepsuła.

Naprawdę powinna dostać karę. Jeśli teraz jej nie

ukarzę, nigdy się nie nauczy.


– Benjamin – woła śpiewnym głosem. Prowokuje

mnie. Wiem, że robi to specjalnie.

Mam gdzieś, że jest ranna. Muszę dać jej

nauczkę. Kiedy otwieram drzwi samochodu, ona już na mnie czeka. Jej
sukienka jest podarta i zwisa

luźno z owiniętego bandażem ramienia, ukazując

nagą pierś i sterczącą brodawkę. Aż mnie ręka

świerzbi, żeby walnąć ją w tę pierś z otwartej dłoni.

Raz, drugi, trzeci.

Tak długo, aż cała zsinieje.

– Byłam taka niegrzeczna – przypomina,

rozkładając nogi.

Jest mi niedobrze. Ta lalka mnie obrzydza. Jak

mam jej nie zabić? Jest taka brzydka, zniszczona.

W głębi duszy wiem, że do niczego już się nie nadaje. Jest zepsuta, więc
trzeba ją wyrzucić, ale dzięki niej czuję się bliżej mojej ukochanej lalki.

– Chodź tu – warczę, łapiąc ją za nadgarstek. Nie

opiera się, kiedy wchodzę z nią do starego domu, którego okna są


powybijane. Wpycham lalkę do

środka i od razu oboje kaszlemy. Tyle tu kurzu…

W zatęchłym powietrzu unosi się zapach pleśni, a wokół nas panuje


całkowita ciemność.

Lalka krąży palcami po moim ramieniu,


szepcząc:

– Jestem twoją śliczną laleczką. – Chichocze. – I

mogę być twoją niegrzeczną laleczką. Zrobię, co

tylko zechcesz, Benjamin.

– Zamknij się! – krzyczę, po czym przewracam ją

na podłogę i uderzam pięścią w głowę. Usiłuję się skupić, ale w moim


umyśle panuje chaos. Plan.

Potrzebuję planu. Rozpacz po stracie ukochanej jest

ogromna… Kocham ją i nienawidzę wszystkiego

poza nią.

Więc jeśli to nie miłość ma mi dziś przynieść

ulgę… zrobi to nienawiść.

Kopię tę brudną szmatę, a gdy ta jęczy z bólu…

jęczy identycznie jak jej siostra. Kiedy Macy nie szczebiocze jak
pierdolona pacjentka szpitala

psychiatrycznego, ton jej głosu jest słodki i

melodyjny – zupełnie jak głos Jade. Mój penis

sztywnieje. Zaślepiony złością i pożądaniem,

ruszam za pełzającą po podłodze laleczką. Kładę

buta na jej kurewskim tyłku i przygniatam dziwkę do ziemi.

– Brudna lalka na brudnej podłodze – syczę,

rozpinając pasek spodni. Chcę ją bić, aż zacznie krwawić… aż w końcu


zamknie pieprzony pysk.

Chcę, by straciła przytomność i cierpiała. Muszę ukarać ją za to, co zrobiła.

Wszystko zepsuła.

Nienawidzę jej!

Nagle jednak lalka wydaje z siebie kolejny, długi

jęk. Brzmi tak podobnie do mojej ulubionej

zabaweczki. Zanim zdążę pomyśleć, rozpinam już

guziki dżinsów, po czym wyjmuję ze spodni

twardego penisa. Podnoszę jej brudną sukienkę. Na

całe szczęście w domu jest tak ciemno, że prawie nic nie widzę. Nie chcę
widzieć, co robię.

Chcę tylko to zrobić.

Łapię ją mocno za włosy i ciągnę jej głowę w tył.

Drugą ręką ściskam pulsującego penisa. Suka

wypina tyłek, błagając, żebym ją pieprzył. Dziwka.

Tylko tego zawsze pragnęła. Obrzydliwa szmata.

Muszę dać jej nauczkę. Podskakiwanie na miękkich

kutasach ledwo żywych, męskich laleczek to nie

pieprzenie, a ona chce być pieprzona.

– No to się pieprz – ryczę jej do ucha.

Kiedy jęczy, brzmi inaczej niż zwykle.


– Chciałaś być moją Niegrzeczną Laleczką, co? –

warczę, wchodząc w jej ociekającą śluzem cipę.

Krzyk, który z siebie wydaje, brzmi tak znajomo.

O tak! W końcu odczuwam przyjemność.

Uwielbiam jej wrzaski. Są surowe, prawdziwe,

moje. Mógłbym ich słuchać w nieskończoność.

Kiedy mój penis jest już mokry, wyjmuję go, a lalka jęczy głośniej i
wierci się, w milczeniu

błagając o więcej. No to się pieprz.

Póki co to dla niej nagroda, nie kara. Tak być nie

może, prawda?

Przesuwam

penisem

pomiędzy

miękkimi

pośladkami. To jest jedyne ostrzeżenie. Chwilę

potem wchodzę w jej dupę. Chciała być jak swoja cholerna siostra? No to
teraz ma okazję. Tym razem

wrzaski zabaweczki są obce, przepełnione strachem

i cierpieniem. Dobrze. Bardzo dobrze. Głupie,

męskie lalki nigdy nie pieprzyły jej w ten sposób.

Nikt jej nie pieprzył w ten sposób.


– Benjamin! – płacze, usiłując się wyrwać.

– Zasłużyłaś na to! – krzyczę, walcząc z goryczą.

Nienawidzę jej, nienawidzę siebie.

Wchodzę jeszcze głębiej. Tak szybko i mocno,

jak tylko jestem w stanie. Ciągnę ją za włosy, po czym

wyrywam

je,

poruszając

się

coraz

gwałtowniej.

Krew z jej rozerwanej skóry służy mi za

pieprzoną wazelinę. Mój penis jest gruby i rozrywa

ją na strzępy. Oczami wyobraźni widzę swoją

Niegrzeczną Laleczkę.

Taką piękną.

Taką idealną.

Taką brudną.

Łzy.

Łzy.

Pieprzone, cudowne łzy spływają po policzkach


Zniszczonej Lalki, która nigdy nie płacze.

– Płacz, płacz dla mnie, obrzydliwa laleczko!

To sprawia mi ogromną satysfakcję, że niemal

tracę kontrolę. Z krzykiem wściekłości na ustach puszczam włosy zabawki


i zrywam z jej ramienia

opatrunek. Kiedy wsadzam kciuk w dziurę po kuli,

dziwka zawodzi jak dziki kot złapany w sidła. Chcę

sprawić jej ból, który sam odczuwam. Chcę jej

pokazać, jak to jest mieć w duszy pierdoloną dziurę,

którą ktoś usiłuje się bawić.

– Ty to zrobiłaś! – krzyczę. – Ty!

Zanosi się płaczem, ale mimo to przyznaje mi

rację.

– Tak, ja…

Moje jaja nie chcą współpracować. Stękam z

obrzydzeniem, kiedy czuję, że mój penis mięknie w

jej zmaltretowanej dupie. Nie dostanę orgazmu,

jeśli wiem, kogo pieprzę. A nie mogę zapomnieć,

kogo pieprzę, kiedy ta suka tak mi ulega.

– Jestem niegrzeczną lalką – jęczy. – Musisz

mnie ukarać, Benjamin.


Wychodzę z niej i wsadzam ubrudzonego krwią,

niezaspokojonego penisa z powrotem w spodnie.

Macy leży na podłodze, śmiejąc się jak wariatka.

Wszystkie moje myśli o Jade znikają. Ten śmiech wkurwia mnie bardziej
niż cokolwiek na świecie.

Kocham

cię,

Benjamin

wyznaje

zachrypniętym głosem.

Nienawidzę cię.

I nienawidzę siebie.

Nienawidzę tego, do czego sprowokowała mnie

Zniszczona Lalka. I chcę nienawidzić jej pieprzonej

siostry, bo nas zostawiła i doprowadziła do tej sytuacji.

Uderzam się w skroń. Jeszcze raz. I jeszcze.

Próbuję wyrzucić z głowy potworne wspomnienia

tego, co właśnie zrobiłem.

Jesteś zboczeńcem, Benny.


Skręca

mnie

żołądku.

Chyba

zaraz

zwymiotuję. Co ja najlepszego narobiłem?

– Benny i Macy siedzą na drzewie – podśpiewuje

w rytm dziecięcej rymowanki. – Cały czas się P-I-

E-P-R-Z-Ą!

Dostaję szału. Łapię ją za gardło i ciągnę w górę.

Światło księżyca wpadające przez dziurę w dachu

odbija

się

jej

szalonych

oczach.

Po

wspomnieniach Jade pozostał już tylko kurz.

– Nie jestem zboczeńcem. – Trzęsę się w furii.


Powinienem ją zabić. Zabić i przesyłać kawałki jej

ciała

Niegrzecznej

Laleczce.

To

byłaby

odpowiednia kara dla nich obydwu.

Jednak jakoś nie mogę się na to zdobyć.

Uśmiecha się do mnie, a ja warczę i ściskam jej gardło tak długo, aż w


końcu traci przytomność.

Rozluźniam więc uścisk, po czym Macy upada na

podłogę.

– Nie jestem zboczeńcem – powtarzam.

Jesteś zboczeńcem, Benny. To jeszcze dziecko.

Mała dziewczynka. Jesteś

chory. Chory, jak twój tata.

Uderzam pięścią w skroń.

– Nie jestem zboczeńcem!

Nie.

Jestem.

Zboczeńcem.
– On mnie dotknął – wyznaje roztrzęsiona

Bethany.

Od razu napinam wszystkie mięśnie.

– Co?! – Nie odrywam od niej wzroku. Siostra siedzi skulona na swoim


pojedynczym łóżku. Tego dnia

tata

zjawił

się

domu

zupełnie

niespodziewanie. Usiadł sobie z nami przy kolacji, jakby to, że nie było go
przez kilka lat tylko mi się śniło.

– Spójrz no na siebie. – Zagwizdał, kiedy Bethany

podeszła do stołu w nowej sukience, którą dla niej uszyłem. Szycie ubrań
dla ludzi nie jest tak łatwe jak szycie dla lalek. Bethany ciągle się
wierciła i raz po raz musiałem dawać jej klapsa w nogę.

– Chodź tutaj, usiądź tatusiowi na kolankach! –

zagruchał ojciec. Jedyne, na co miałem wtedy ochotę, to uderzyć go prosto


w uśmiechniętą gębę.

Odkąd ostatni raz się widzieliśmy, sporo urosłem.

Teraz jestem od niego dużo wyższy. Ojciec się zaniedbał i przytył.


Przerażona Bethany popatrzyła wytrzeszczonymi

oczami najpierw na mamę, a potem na mnie. Tata

uderzył pięścią w stół. Napoje się rozlały, a talerze głośno zabrzęczały.

Przeszedł mnie dreszcz. Usiłowałem wmawiać

sobie, że to chłodne powietrze, ale wiedziałem, że to nieprawda. Nienawidzę


swojego ojca i tego strachu, który wywołuje w małym chłopcu zamkniętym w

ciele dorosłego mężczyzny.

– Nie każ tatusiowi czekać.

Bethany podeszła do niego, powłócząc nogami.

Nie odrywała ode mnie wzroku, gdy ojciec przytulił

ją do siebie i przyciągnął na swoje kolana.

Obrzydliwy zboczeniec.

Niedługo później wyszedł, ale wcześniej zażądał

od mamy rozwodu, a ona rzuciła w niego

gotowanymi ziemniakami.

– Już go nie ma. Już tu nie wróci – zapewniam.

Bethany podnosi głowę. Jej wielkie, zielone,

pełne uczucia oczy przeszywają mnie na wskroś.

– Powiedział, że wpadnie w przyszły weekend i zabierze

mnie

na
przejażdżkę

policyjnym

radiowozem. – Gdy to mówi, cała się trzęsie. –

Przejażdżkę na tylnym siedzeniu, bo byłam bardzo niegrzeczna.

Łza spływa jej po policzku, a do mnie powracają

wspomnienia tamtej nocy, kiedy pojechałem z nim na patrol. Wtedy tego


nie rozumiałem, ale teraz wiem, że zgwałcił tamtą dziewczynę na tylnym
siedzeniu. Pytanie, ile innych dziewczynek zdążył

już w ten sposób „ukarać”?

– Nie chcę stracić dziewictwa w ten sposób, Benjamin. Wiem, co on planuje.

Oddycham coraz szybciej. Nienawidzę tego

skurwiela najbardziej na świecie.

– To się nie stanie – warczę. – Powiem mu, że nigdzie z nim nie pojedziesz.

– Chcę, żebyś ty to zrobił. – Opuszcza głowę i łapie mnie za zaciśnięte w


pięści dłonie.

Zboczeniec.

To słowo zabija całe pożądanie. Gdy o tym

myślę, moja skóra swędzi i pali. Mam wrażenie, jakby była dla mnie za
ciasna. Szybko potrząsam głową.

– Nie wiesz, co mówisz. Nie jestem zboczeńcem, Bethany – odpowiadam na


jednym wdechu, a ona wzdryga się, jakby te słowa ją zabolały.

– Mam siedemnaście lat, Benjamin – protestuje.

– Już od dawna nie jestem dzieckiem.


Toczę wojnę z samym sobą. Z jednej strony chcę

ulec pragnieniu, które męczy mnie odkąd po raz pierwszy zasnąłem z


Bethany w ramionach, ale z drugiej przestrogi matki wciąż odbijają się
echem po moim pustym umyśle.

– To moja śliczna laleczka. Twoja siostra.

Tak. Tylko że Bethany wcale nie jest moją

prawdziwą siostrą… A poza tym, to moja śliczna laleczka i to ja się nią


zajmuję. Należy do mnie, nie do mamy.

– Proszę, pozwól, żebym choć raz to ja podjęła decyzję. Kochasz mnie,


prawda?

Czy kocham?

Tak.

Bardziej niż powinienem.

– Więc kochaj mnie. – Składa na moich dłoniach

kilka słodkich pocałunków. Zaraz potem staje na palcach. – Nigdy sobie


tego nie mówiliśmy, ale wiedzieliśmy to od zawsze, prawda, Benjamin?

Więc kochaj mnie tak, jak ja ciebie kocham. –

Zanim jestem w stanie zaprotestować, przyciska wargi do moich i wsuwa


mi język do ust. Czuję ciepło w podbrzuszu, a mój penis sztywnieje.

– Dobrze – zgadzam się szeptem.

Robi krok w tył i posyła mi szeroki uśmiech.

Rozmazana, czerwona szminka na porcelanowej


cerze rozpala mnie do czerwoności, a jednocześnie

sprawia, że aż mnie ręka świerzbi… Powinienem ją

ukarać, czy kochać?

– Wrócę w nocy, kiedy mama już zaśnie –

obiecuję.

Ludzie mnie irytują. Przechodzą obok mnie, są zbyt blisko. Ich nudna
egzystencja dotyka mnie i czuję, że zaraz oszaleję. Usiłuję zachować dystans i
próbuję ignorować dwie dziewczyny, które przez cały czas się na mnie
gapią i chichoczą. Mogłyby się nauczyć porządnie robić makijaż. Te ich marne

próby wyglądają żałośne. Szczególnie tej z dwoma tłustymi ślimakami


zamiast brwi. Ciekawe, czy ona uważa się za piękną?

– Powiedz swojej dziewczynie, żeby brała tabletki

– piszczy w moją stronę blondynka.

Gdy na nią spoglądam, od razu wyobrażam

sobie, że szoruję czymś ostrym jej twarz. Trę tak mocno, aż zaczyna
krwawić, po czym zrywam

kolejne warstwy naskórka. Ten, który zostałby na jej

twarzy byłby świeży, zupełnie nowy. Tak, to z pewnością by jej pomogło.

– O Boże, patrz jak się na ciebie gapi. Może jednak nie ma dziewczyny –
śmieje się ruda.

– Przecież kupuje prezerwatywy – odpowiada

blondyna.

– No i? – Wzrusza ramionami.

– Ja biorę pigułki – oświadcza blondyna,


ignorując swoją przyjaciółkę. – I nie muszę używać tego ohydztwa. –
Przygryza wargę, a ja mam

nadzieję, że jej zęby przebiją skórę na wskroś.

Nie przebijają.

Gdy do mnie podchodzi, włosy na karku stają mi

dęba. Śmierdzi tanimi perfumami i narusza moją osobistą przestrzeń. Cały


sztywnieję, a ona nachyla się i szepcze:

– Wpadnij czasem do Ace Roller Shack, co?

Nałożyła na loki tyle lakieru, że jej włosy są niemal sztywne. Czuję coś
dziwnego. To niepokój.

W moich żyłach płynie silna i niespodziewana żądza. Pragnę umyć tę dziwkę


w rzece jej własnych

łez i krwi.

– Jess, chodźmy – nalega ruda. – Ten gość mnie

przeraża. – Ton jej głosu jest delikatny, ale słyszę w

nim wyraźną kpinę.

Dziewczyny wychodzą ze sklepu i ja też chcę jak

najszybciej stąd uciec. Za dużo tu małych pudełek z mnóstwem gównianych


napisów. Są dla zdzir,

takich jak te dwie. Prążkowane; dla jej

przyjemności, super cienkie, smakowe.

Wychodzę z pustymi rękami. Zastanawiam się,

czy nie iść za tymi dwoma dziwkami i nie dać im nauczki, ale nagle
zauważam jak tata parkuje swój
samochód tuż obok mojej furgonetki. Od razu

ruszam w tamtą stronę.

– Trzymaj się od nas z daleka! – wrzeszczę, kiedy

wysiada.

– Słucham?

– Słyszałeś, co powiedziałem. Nie waż się tknąć Bethany. Ona nie będzie
obiektem twoich chorych perwersji!

Zaciska mocno zęby i drgają mu powieki. Kiedyś

byłbym przerażony, ale nie jestem już małym

chłopcem. Kary, które może mi wymierzyć,

przestały robić na mnie wrażenie. Mógłbym skręcić

mu kark i nawet się przy tym nie zmęczyć.

– Twoja mama podpisała papiery rozwodowe.

Właśnie od niej wracam. – Posyła mi triumfalny

uśmiech. Przez tę radosną minę jego pulchne policzki wydają się jeszcze
pełniejsze.

– Jeśli ją dotknąłeś, zabiję cię – ostrzegam.

Tata natychmiast przestaje się szczerzyć. Trąca palcem moją klatkę


piersiową, jakby próbował

wzbudzić we mnie strach.

– Chyba zapomniałeś, do kogo mówisz, chłopcze!

– Zaciska wargi. – A Bethany i tak jest za stara jak na mój gust i na dodatek
pyskata. Potrzebuje ostrzejszych kar.
– Pierdol się – warczę. – I zostaw nas w spokoju!

Odpina klamrę przy kaburze, a jego oczy świecą

ze złości.

– Będę robił to, na co mam, kurwa, ochotę. Nie zapominaj, kto jest
właścicielem tego pierdolonego domu. Jeśli jeszcze raz odezwiesz się do mnie w
taki sposób, to wrócę po twoją śliczną laleczkę i będę ją pieprzył tak długo, aż
matka pochowa ją obok innych! – Unosi dłoń i posyła mi cwany uśmiech. –

Ta mała strasznie wrzeszczy. Nie przywykła do przyjmowania ciosów, co?

Skurwysyn.

Nie odpowiadam mu. Od razu wsiadam za

kierownicę i jadę do domu, wciskając gaz do dechy.

Żwir rozsypuje się wokoło, kiedy hamuję z piskiem opon na


prowizorycznym podjeździe. Czym prędzej biegnę do domu. Nerwy zjadają
mnie od środka, kiedy popycham drzwi i słyszę czyjś płacz.

Mama.

Bum.

Bum.

Bum.

Idę jakby w zwolnionym tempie prosto do pokoju

Bethany. Mama krąży od ściany do ściany. Ta scena

już raz się wydarzyła. Lata temu, gdy przebudziłem się w środku nocy…

– Mamo? – Nie rozpoznaję własnego głosu.

Przestraszyłem
ją.

Podskakuje,

po

czym

przygryza paznokcie.

Bum.

Bum.

Bum.

Serce wali mi jak szalone. Odpycham rodzicielkę

i wchodzę do środka, by zobaczyć Bethany.

Mam wrażenie, że dusza ulatuje z mojego ciała.

Ściany zamykają się wokół mnie, sufit spada mi na

głowę, a podłoga mnie wciąga. Tonę w ciemnych otchłaniach.

– Uderzył ją – mamrocze matka. – Zniszczył jej śliczną twarz, Benny.

Bethany leży na łóżku z szeroko otwartymi

oczami. Patrzy na mnie, ale jej oczy już nie błyszczą.

– Mówił do mnie takie okropne rzeczy… a potem

ją uderzył i pociął jej twarz.

Jest zepsuta.

Czuję w sobie dziką furię, która coraz

gwałtowniej rośnie i chce się wydostać na zewnątrz.


Rozrywa moją skórę. Spala ją. Parzy.

Ta kobieta zabrała mi Bethany.

Zabiła ją – znowu.

Chaos w mojej głowie przypomina rozszalały

sztorm. Odwracam się szybko i łapię matkę za gardło, przyciskając ją do


ściany. Próbuje się bronić i wyciąga pazury niczym rozwścieczony

kocur. Jej oczy są coraz większe, a zaniedbane włosy wirują wokół blednącej
twarzy.

Umrzyj.

Kurwa mać, umrzyj.

Umrzyj, pieprzona suko. Umrzyj!

Nienawidzę cię.

Nienawidzę siebie.

I nienawidzę jej, bo zostawiła mnie samego.

Stękanie mojej zepsutej lalki przywraca mnie do

rzeczywistości.

Mamy ze sobą coś wspólnego – oboje

zamordowaliśmy nasze matki. Wszyscy w moim

życiu mnie zostawili, ale wiem, że Zniszczona

Lalka tego nie zrobi. To dlatego ją przy sobie trzymam. Ona naprawdę
chce ze mną być.
Wypełnia pustkę w moim sercu przynajmniej na

tyle, że ból po stracie jej siostry jest odrobinę bardziej znośny.

Nigdy nie będziemy wolni. Moja Niegrzeczna

Laleczka nigdy się nie zmieni i nadal będzie ze mną

walczyć i uciekać. Nie zmieni się, więc muszę po raz kolejny ją odnaleźć…
a po śmierci… Po śmierci

naprawdę będziemy wolni. Razem.

Nie ucieknie mi, jeśli zabiję nas oboje.

– Boli. Wszystko boli… – jęczy Zniszczona

Lalka.

Tak, boli. Wszystko kurewsko boli, a ja chcę,

żeby w końcu przestało.

To musi się skończyć.

To ostatnia prosta.

– Idź spać. Trochę tu pobędziemy… Muszę

pomyśleć.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

~ Wrona ~

Dillon

SŁYSZĘ SZUM WODY spod prysznica i walczę z

samym sobą, by nie otworzyć przeszklonych drzwi


i nie zerknąć na ukochaną… a może nawet do niej

dołączyć. Ale nie, nie mogę tego zrobić. Obawa, że

mógłbym

przestraszyć,

przeważa

nad

pożądaniem. Jade musi dojść do siebie; zarówno

fizycznie, jak i psychicznie. To wymaga dużo czasu

i cierpliwości. Dam jej wszystko, czego będzie

potrzebowała. Czasami po prostu chciałbym

wiedzieć, czego potrzebuje. Wczoraj w nocy

pozwoliła mi się przytulać. Nie uciekła z łóżka, nie

drżała… Kilka razy otarła się tyłkiem o mojego

penisa i musiałem stoczyć ze sobą naprawdę trudną

walkę, by nie dostać erekcji.

W końcu znalazłem na to okrutny sposób.

Przypomniałem sobie komisarza Wallisa jedzącego kanapkę z tuńczykiem i


porównującego ją do swojej

byłej kobiety, z którą nadal sypiał. Tak,

poświęciłem się tak bardzo, byle tylko mój członek


nie stwardniał i nie napierał na miejsce, które Benny tak brutalnie
skrzywdził.

Moja biedna dziewczynka.

Zanurkowałbym w najgłębszą przełęcz i poleciał

na najdalszą gwiazdę, byle tylko ją ochronić. Byle dorwać jej prześladowcę.

Jeszcze nigdy na niczym tak mi nie zależało.

No… może poza tym, żeby włożyć obrączkę na jej

palec i na zawsze zatrzymać ją przy sobie.

Drzwi prysznica się otwierają, a z pary wyłania się jej piękna postać.

– O Boże! – Podskakuje, przytrzymując ręcznik

tak mocno, aż bieleją kostki jej palców. –

Przestraszyłeś mnie na śmierć! Co ty tu robisz?

Jej mokre włosy przyklejają się do miękkiej

skóry, a kropelki wody spływają po klatce

piersiowej. Mam ochotę je zlizać i z trudem

powstrzymuję pragnienie. Przez chwilę stoję tak

bez słowa jak pieprzony idiota, ale w końcu

odzyskuję język w gębie i wskazuję palcem

prysznic.

– Ja… właśnie… miałem…

– Co miałeś?
– Iść pod prysznic – kłamię. To słaba wymówka,

ale nie może przecież myśleć, że ją podglądałem.

– Zdjęłam opatrunek. – Przygryza dolną wargę i

spogląda na mnie spod długich rzęs.

– Okej… – Z każdą sekundą mój penis jest coraz

twardszy i nieważne już, ile razy próbuję wyobrazić

sobie Wallisa pożerającego tę pieprzoną kanapkę,

nie mogę tego powstrzymać.

– Została blizna – szepcze.

Spodziewałem się tego. W końcu lekarze

powiedzieli, że tak będzie. Jednak Jade wygląda, jakby chciała mnie za to


przeprosić. Wytrzeszczam

oczy i wstrzymuję oddech, kiedy rozchyla ręcznik i

pokazuje mi swoje piękne, nagie ciało. W pierwszej

kolejności spoglądam na jej śliczne, okrągłe piersi ze stojącymi, różowymi


sutkami, a potem zjeżdżam

wzrokiem w dół na jej idealnie gładką, pokrytą

błyszczącymi kropelkami wody cipkę…Kurwa

mać. Czy ona chce mnie wykończyć?

– Dillon – upomina mnie rozbawionym głosem.

Podnoszę wzrok z powrotem na jej twarz i kręcę

głową, żeby wyrzucić z umysłu niegrzeczne, ale smakowite sceny rodem z


filmu porno z naszą

dwójką w rolach głównych.

– Wybacz. Co mówiłaś?

– Pokazuję ci bliznę.

Och, no tak… blizna.

Jeszcze raz patrzę więc na jej ciało. Nie śpieszę się, pożerając wzrokiem
każdy centymetr. Dlaczego

czuję się tak, jakbym oglądał je po raz pierwszy?

Cholera.

Rana wciąż jest świeża i nieco wypukła.

Czerwona skóra otacza ją niczym płatki kwiatu.

Samo rozcięcie jest długie; ma jakieś osiem

centymetrów. Macy, ta pieprzona, szalona suka,

próbowała rozpruć brzuch swojej siostrze! I nadal gdzieś jest. Nadal żyje,
a ja nie mogę się z tym pogodzić.

– Nawet po zagojeniu będzie wyglądać brzydko

– oświadcza Jade. W jej oczach dostrzegam

przerażenie.

– Skarbie, ta blizna nie jest brzydka. To część twojej historii zapisanej na


skórze. Historia jest zła… kurewsko, kurewsko brutalna, ale jednak

twoja – podkreślam, zniżając głos.

– A tobie to nie przeszkadza? – Marszczy brwi.


Czy ona sobie żartuje?!

Nienawiść i odraza, jaką czuję w stosunku do

tego cwela, Benny’ego, zalewają mnie po brzegi.

Bezwiednie zaciskam pięści, wciąż winiąc się za to,

że go nie zabiłem. Ten skurwiel tak mocno ją

zranił…

– Jade, twoje ciało mogłyby pokrywać same

blizny, a ja nadal kochałbym cię tak samo mocno…

i tak samo mocno pożądał. – Podchodzę bliżej i uginam kolana, by


dorównać jej wzrostem.

Patrzymy sobie prosto w oczy. – Jesteś przepiękną kobietą. Nie da się


temu zaprzeczyć, ale to tutaj. –

Kładę rękę na jej sercu. – I tutaj. – Stukam palcem

w jej czoło. – I w swojej niesamowitej duszy masz

najwięcej piękna. Bo tym właśnie jesteś, Jade. Nie ślicznym ciałem, ale
przepięknym sercem, umysłem

i duszą.

Jej uśmiech jest tylko przelotny, ale i tak cieszę się, że go zobaczyłem.

– Czasami wolałabym, żeby nikt mnie nie

zauważał – wyznaje z posępną miną. – Wolałabym

nie zwracać na siebie uwagi. Nie dostawać żadnych

komplementów. I… Benny sprawił, że chciałabym


być tak samo brzydka na zewnątrz, jak jestem w środku – szepcze, trzęsąc
się.

– Blizny nie są w stanie cię oszpecić – protestuję,

opierając czoło o jej. – A to, co ci zrobił, nie sprawia, że w środku jesteś


brzydka. To on jest brzydki, ale jego brzydota nie zdoła odebrać ci
twojego piękna.

Delikatnie głaszczę jej pokryte gęsią skórką

ramiona.

– Nie jesteś tym, kim on chciałby cię widzieć, Jade. Kurwa, on zupełnie cię
nie rozumie…

– O czym ty mówisz? – Jej długie rzęsy

trzepoczą niczym delikatne skrzydełka motyli.

– On chce mieć śliczną, nudną, posłuszną

laleczkę. Ty jesteś inna i nie jesteś nudna. Jesteś jak dziki kwiat rosnący wśród
chaosu, który mimo to wypuszcza nowe pędy.

Zakładam jej kosmyk włosów za ucho, a ona

przytula policzek do mojej ręki.

– Jesteś zbyt bystra, żeby ktoś miał ci dyktować,

co masz robić. Jesteś zbyt odważna, żeby siedzieć zamknięta z daleka od


świata, który cię potrzebuje –

kontynuuję, głaszcząc kciukiem jej usta. – Płonie w

tobie ogień, którego ten psychopata nie jest w stanie

zgasić.

Gdy patrzy mi w oczy, jej oddech przyśpiesza.


– To twoja miłość pozwoliła mi uciec z tamtej

celi. Byłeś moim jedynym pewnym punktem, moją

grawitacją.

Z radości mimowolnie wybucham nerwowym

śmiechem; słabym i delikatnym, bo sam w tym

momencie jestem słaby i delikatny. Zależy mi

wyłącznie na bezpieczeństwie Jade, ale trochę się boję, że patrzy na mnie


w ten sposób, bo przecież już raz ją zawiodłem…

– Jaka ładna metafora – przyznaję z szerokim

uśmiechem. Gdy nie odpowiada, ostrożnie ją do

siebie przyciągam. Czuję na sobie miękkie, kobiece

krągłości. Ciepło i zapach Jade zostaną ze mną na zawsze; niczym tatuaż


wykonany na moich

zmysłach.

– Kiedy on nadal gdzieś tam jest, przez cały czas

się boję – przyznaje, wtulona w moją klatkę

piersiową.

Prędzej umrę niż pozwolę temu sukinsynowi

znowu ją dotknąć.

– Dopadniemy go. Obiecuję.

Tym razem nie złamię obietnicy.


– Nie chcę tylko, żeby tonąc wciągnął mnie pod

wodę i kazał ci oglądać, jak fale zabierają mnie razem z nim. – Ton jej
głosu jest zrozpaczony, błagalny. Moje serce pęka. Boże, tak strasznie ją
kocham i tak strasznie chciałbym ją ochronić przed

tymi strasznymi myślami i uczuciami…

– Nie. Tak nie będzie. Utopię tego skurwiela, a dla nas zbuduję
największą, pieprzoną łódkę na

świecie

odpłyniemy

na

niej

stronę

zachodzącego słońca – usiłuję żartować. – Nie

mogę znowu cię stracić. Już nigdy nie pozwolę mu

cię dotknąć. Nawet gdybyś była zaledwie kroplą

wody w oceanie, i tak bym cię odnalazł, kotku.

Jesteś moja, a ja jestem twój – zniżam głos. To prawda. Oboje wiemy, że to


prawda.

Nagle rozmowę przerywa nam pukanie do drzwi.

– Wasz kolega przyjechał! – woła Cassy. –

Wstawiłam wodę na kawę. Chodźcie, kiedy


będziecie gotowi!

Gdy odchodzi, Jade patrzy mi prosto w oczy.

– Lepiej się ubiorę.

Marcus siedzi naprzeciwko mnie. Ma przed sobą cały stos papierów, a na


twarzy zmartwiony

grymas. Jade zajęła miejsce po mojej prawej

stronie. Przysunęła swoje krzesło tak blisko, że praktycznie siedzi mi na


kolanach i wplotła swoje drobne palce między moje.

Wiem, że przy mnie czuje się bezpieczna. To

sprawia mi przeogromną radość.

No

więc?

ponaglam.

Jestem

już

wystarczająco zdenerwowany i nie potrzebuję tej

dramatycznej ciszy.

Marcus odchrząkuje.

– Znaleźliśmy akt małżeństwa, więc znamy już

imię matki Benny’ego. Badania DNA potwierdziły,


że ciało kobiety, które znaleźliśmy, należało do niej.

– Przysuwa w naszą stronę zdjęcie, a ja cały

sztywnieję. To ta sama kobieta, którą widziałem na

rodzinnej fotografii tego psychola.

– Mieli dwójkę dzieci: Benjamina i Bethany –

dodaje z odrazą.

– Ile on ma lat? – pytam.

– Trzydzieści cztery.

Głośno wypuszczam powietrze.

– Więc kiedy porwał Jade i Macy, miał

dwadzieścia dwa…

– Znalazłam plik zdjęć w skrzynce na listy. Co na

nich było? – wtrąca Jade, kręcąc się niespokojnie na

krześle.

– Kobiety i… dziewczynki. Niektóre z nich były

ubrane jak lalki. – Przeciera dłonią twarz. – Ale to

nie wszystko.

– No mów – warczę.

Marcus wyjmuje kolejną fotografię. Dziewczyna

wydaje mi się znajoma… Tak, to ona przyszła

wtedy na komisariat. Mówiła, że potrzebuje


pomocy, ale zaraz potem zmieniła zdanie i uciekła.

– Złożyła zeznania. Przeciwko niemu –

oświadcza Marcus.

Przeciwko zdegenerowanemu gliniarzowi, który

przez tyle jebanych lat krył swojego pierdolniętego

syna.

– Co zeznała? – pyta Jade roztrzęsionym głosem.

Puszcza moją dłoń i obejmuje się rękami w pasie.

Robi mi się zimno.

– Twierdzi, że aresztował ją za zakłócanie

spokoju i zgwałcił na tylnym siedzeniu radiowozu.

Skurwysyn.

– Benny opowiadał mi podobną historię. Robił to już wcześniej. – Jade


wzdryga się, zaciskając

ramiona jeszcze mocniej.

– Ma czternaście lat – dodaje cicho Marcus.

Mimowolnie zaciskam pięści, czując w sobie

przeogromną wściekłość.

– Siedzi?

Gdy o to pytam, Marcus blednie.

– Nie. Zniknął.
Kurwa mać!

ROZDZIAŁ SZESNASTY

~ Heban ~

Jade

MINĘŁO KILKA DNI ODKĄD MARCUS

przekazał nam nowe informacje. Chociaż tylko

potwierdził to, o czym już wcześniej wiedzieliśmy,

naprawdę trudno było tego słuchać. Człowiek,

któremu ufałam, kłamał mi prosto w oczy przez

osiem pieprzonych lat. Czy przez cały ten czas

wiedział, że to jego syn mnie potrwał i tylko

udawał, że pomaga w poszukiwaniach? Podobało

mu się, że zostałam policjantką i pracowałam na jego komisariacie? Los


bywa kapryśną szmatą, ale karma zawsze powraca. Ten skurwiel wbił mi
nóż

w plecy, ale niech nie myśli, że moje milczenie oznacza słabość. To


dopiero początek zemsty. Nie spocznę, dopóki nie przyłożę mu lufy do skroni.

Mój żołądek boli coraz mocniej, ale usiłuję to

ukryć.

– Wszystko w porządku? – pyta Dillon zza

kierownicy.

Kiwam głową. Powinnam teraz skupić się na


pogrzebie Bo. Jestem mu to winna. Poza tym Benny

zapadł się pod ziemię. Już raz tak zrobił i nie wychodził spod niej przez
kilka lat. Czy teraz

będzie tak samo? Nie. Jego ojciec już go nie chroni,

ponieważ oboje uciekają. Jestem pewna, że w

końcu popełnią błąd. Razem z Dillonem mamy

tylko

jeden

cel:

dopaść

Benny’ego.

Nie

spoczniemy, dopóki tego nie dokonamy. Nie

wyluzujemy się nawet na chwilę, dopóki potwór nie

zniknie z tego świata. Śmierć to jedyne rozwiązanie

dla kogoś tak szalonego jak on.

– Gotowa? – Dillon chwyta mnie za rękę i

otwiera drzwi samochodu.

Moje szpilki wbijają się w trawnik, gdy stoimy

tam i słuchamy, jak kolejni żałobnicy wspominają życie Bo. Ich słowa są
takie proste i miłe…

zupełnie jak on. Zmarnowałam mu życie – to przeze


mnie je stracił.

Jego mama musiała wydać na pogrzeb jedynego

syna fortunę. Tak trudno jest mi patrzeć, jak

rozpacza nad jego ciałem. Chciałabym ją pocieszyć, ale sama ledwo trzymam
się na nogach. Zresztą,

czy ja w ogóle mam do tego prawo? Jej syn gnije w

trumnie dlatego, że mnie pokochał. Gdyby Dillon

nie trzymał mnie w ramionach, najpewniej

rozpadłabym się w pył. Pył pełen nienawiści do

samej siebie. Wspomnienia tego, czego byłam

świadkiem, pełzają pod moją skórą niczym

cmentarne robaki. Czy ludzie naprawdę są w stanie

żyć z tak potwornymi wspomnieniami?

Wiatr unosi z ziemi jesienne liście. Owiewa moją

skórę, niosąc zapach kwiatów, które złożono na

grobie Bo. Zasługiwał na o wiele więcej, niż

mogłam mu dać, a teraz mogę podarować mu już

tylko jedno: sprawiedliwość. Benny zapłaci swoim

życiem, a Macy wyląduje w psychiatryku.

Dopilnuję tego. Dillon zebrał dla mnie informacje na temat placówki o


nazwie Blue Water. To szpital

psychiatryczny dla przestępców. Powiedział, że ma


przyjaciela w policji – Blake’a, czy jakoś tak –

który musiał wsadzić tam własnego brata. To nie będzie proste, ale wolę
zamknąć ją w szpitalu niż odebrać jej życie. Wiem, że dla Macy nie ma
już ratunku. Jest zupełnie szalona, ale przecież nie

mogę jej zabić! Nawet jeśli ona zamordowałaby

mnie bez mrugnięcia okiem. Wciąż pamiętam tę

małą, radosną dziewczynkę, która pragnęła jedynie nowej lalki.


Dziewczynkę, którą była, zanim ten

psychol nas porwał. Jej niewinny obraz nagle znika,

a na jego miejsce pojawia się zniszczona lalka z szaleństwem w oczach,


która podskakuje na

kolanach Bo, gwałcąc go. Boże, nie możemy

pozwolić, by skrzywdziła kogoś jeszcze.

Obserwuję dom należący do mężczyzny, który

oszukiwał nas przez tyle pieprzonych lat. To

miejsce sprawia mi ból i nie mogę pojąć, jakim cudem mógł tu sobie tak
spokojnie mieszkać… ze

swoimi dzieciakami, jak normalny człowiek!

Przecież to nie jest normalny człowiek tylko

pierdolony psychopata! To jakiś okrutny żart. Na podwórku stoją dziecięce


huśtawki. Zupełnie jak

przed domem Benny’ego. Potwór rozpoczął nowe


życie. Opuścił swojego bezdusznego syna, który

odziedziczył po nim okrucieństwo, i pozwolił, by ten zarażał nim innych.

Skurwiel.

Tak po prostu wyprowadził się i zaczął wszystko

od nowa. Zostawił swoją popieprzoną, pierwszą

żonę, by mogła dalej zabijać. Nie jestem w stanie opisać

złości,

którą

czuję.

Chciałabym

wykrzyczeć… ale nie mogę.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – pyta

Dillon. Dziś wygląda jeszcze przystojniej niż

zazwyczaj. Ma na sobie czarny garnitur, w którym był na pogrzebie i w


końcu zgolił swój zarost.

Wprawdzie przydałaby mu się wizyta u fryzjera, ale

podoba mi się z włosami zaczesanymi do góry.

Wygląda młodziej.

Bardziej beztrosko.

Tęsknię za jego dotykiem.


I miłością… fizyczną miłością.

Desperacko

pragnę

jego

bliskości.

Chcę

zapomnieć o Bennym i o tym, co zrobił z moim

ciałem. Pieszczoty Dillona mogłyby wymazać te

okropne wspomnienia, ale za każdym razem, kiedy

mam nadzieję, że będzie chciał się ze mną

kochać… on w ostatniej chwili rezygnuje, a ja

jestem jeszcze zbyt słaba, by zrobić ten pierwszy krok.

– To jedyny sposób. Musimy z nią porozmawiać.

Marcus próbował coś z niej wyciągnąć, ale

Maryann go unika. Musimy ją zaskoczyć. Bez

obaw, uda nam się

– przekonuję.

Znam Maryann od wielu lat. Kilka razy nawet

zaprosiła mnie na obiad. Zawsze odmawiałam, bo

nie jestem zbyt towarzyska, ale wiem, że to dobra kobieta. Nie sądzę, żeby
wiedziała, co robił jej mąż,
ale jeśli chcemy mieć pewność, musimy ją

przesłuchać. Odjeżdżamy więc spod jej domu i

jedziemy prosto pod przychodnię, w której pracuje.

– Skąd wiesz, że w ogóle będzie chciała się z tobą widzieć? – pyta


Dillon, parkując przed

budynkiem.

W odpowiedzi posyłam mu szeroki uśmiech.

– Zapisałam się u niej na wizytę pod fałszywym

nazwiskiem. Nie będzie wiedziała, że to ja, dopóki

nie wejdzie do gabinetu.

– Aleś ty podstępna. – Unosi kącik ust i posyła mi oczko.

Kiedy wysiadamy z samochodu, chichoczę pod

nosem. Jak miło jest znowu się śmiać! Przy Dillonie

życie wydaje się prostsze. Gdy podaje mi rękę, jego

światło przepędza wszystkie zgromadzone wokół

mnie cienie. W jego obecności mogę być spokojna.

To takie cudowne uczucie.

Recepcjonistka nie narzeka na mój brak

ubezpieczenia zdrowotnego, kiedy kładę na blacie

dwustudolarowy banknot i oświadczam, że zapłacę

gotówką. W sumie, dlaczego miałaby coś


podejrzewać? Ludzie zwykle nie podają fałszywych

nazwisk, by zapisać się na wizytę u ginekologa.

Dziesięć minut później siedzę już w gabinecie,

przebrana w specjalną koszulę. Razem z Dillonem

czekamy na panią doktor.

– Nie rozumiem, dlaczego kazali ci się rozebrać –

narzeka. – I po co pielęgniarka pobrała ci krew i wzięła próbkę moczu? To


głupie.

Tak, ja również nie sądziłam, że to wszystko

zabrnie tak daleko. Okazało się jednak, że będę mogła zobaczyć się z
lekarką dopiero po wykonaniu

tych wszystkich badań, więc nie miałam wyjścia.

Odmowa wzbudziłaby zbyt wiele podejrzeń.

Uśmiecham się do Dillona, usiłując podnieść go

na duchu.

– Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.

Wygląda, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze,

ale tego nie robi. Ktoś wchodzi do gabinetu.

– Miło panią poznać, pani Jones. Nazywam się

doktor Holt.

Maryann wydaje się wyjątkowo radosna, dopóki

nie dociera do swojego biurka. Kiedy tylko patrzy mi w twarz, jej


uśmiech znika. Zawsze uważałam, że jest zbyt ładna i zbyt spokojna, by
być z kimś takim jak jej mąż. Jej blond włosy są spięte w elegancki kok,
a okulary o czarnych oprawkach

spoczywają na samym czubku nosa.

Notuję w pamięci, że jako lekarka używa

swojego panieńskiego nazwiska.

– J-Jade?

Dillon stoi tuż za nią. Jego opiekuńczość jest

niemal przytłaczająca. Maryann pewnie czuje się

zagrożona.

– Chcieliśmy ci zadać kilka pytań.

Twarz kobiety blednie, kiedy siada na swoim

krześle i rzuca Dillonowi zaniepokojone spojrzenie.

– W porządku, ale ja nic nie wiem. Ja też… Ja też

strasznie martwię się zniknięciem męża. –

Marszczy brwi. – Dlaczego przychodzicie tutaj,

zamiast go szukać? – dodaje z wyrzutem.

Albo nie ma o niczym pojęcia, albo jest świetną

aktorką.

– Och, uwierz, że go szukamy – oświadczam

nieco złośliwie.

– Powiedział ci, dlaczego wyjeżdża? – dopytuje


Dillon. Boże, jak on przystojnie wygląda w tym

garniturze… Mam wrażenie, że elegancki strój

dodaje mu siły i pewności siebie. To piekielnie seksowne.

Maryann bezwiednie pociąga za stetoskop, który

ma na szyi.

– Nie. Wyjechał tak nagle. Nic mi nie mówił. Nie

zostawił nawet żadnej wiadomości! To zupełnie do

niego niepodobne. No i… widziałam, co spakował.

Nie jakieś tam kilka ubrań. Wziął prawie wszystkie,

jakby nie miał zamiaru wracać. Coś tu nie gra, rozumiecie? Coś jest
cholernie nie tak. – W jej oczach zauważam łzy, które natychmiast ściera.

Nie rozumiem, dlaczego nas zostawił. Na pewno

miał poważny powód. Tamten policjant nie chciał

mi niczego powiedzieć, więc ja też nic mu nie

mówiłam. – Prostuje plecy.

– A może powiedział coś dziewczynkom?

Gdy tylko słyszę pytanie Dillona, przechodzi

mnie lodowaty dreszcz. No tak. Przecież ten

skurwiel ma z Maryann dwie małe córeczki.

Czy krzywdził je tak samo, jak kiedyś krzywdził

Bethany?
– Nie, nic mi nie mówiły. Powiedziałam im, że

wyjechał w służbowych sprawach… Że niedługo

wróci…

Dillon wyraźnie się rozluźnia. Siada na krześle, opiera łokcie na kolanach


i nachyla się w stronę Maryann.

– Wiesz coś o jego poprzedniej rodzinie?

Kobieta głośno przełyka ślinę i kiwa głową.

– Był wcześniej żonaty i miał dwójkę dzieci.

Nigdy nie poznałam syna, który jeszcze żyje. Jego córeczka zmarła dawno
temu. Chyba na odrę.

Zakłamany sukinsyn.

– Nigdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele o jego

przeszłości. Mówił, że syn nie chce mieć z nim nic

wspólnego, więc nie naciskałam, by utrzymywał z

nim kontakt. Wzięliśmy ślub, a niedługo potem

urodziły się bliźniaczki i mieliśmy pełne ręce

roboty, więc…, ale, zaraz… Dlaczego o to pytacie?

Gdy wspomina o swoich córeczkach, znów cała

sztywnieję.

– On nigdy nie…? – urywam na sekundę, by nie

wybuchnąć płaczem. – On nigdy ich nie dotknął, prawda?

– Dotknął? – Maryann marszczy czoło.


– Molestował – wyjaśniam.

Na jej twarzy pojawia się wyraz szoku i

przerażenia.

– Boże święty, ależ skąd! Przecież bym go

zamordowała! O co dokładnie wam chodzi?

Dlaczego pytacie mnie o takie rzeczy? Co się

dzieje? Na rany boskie, mój mąż jest jednym z was!

To policjant, a nie jakiś potworny pedofil! – Ma roztrzęsione dłonie i


czerwoną szyję. To oskarżenie

wyraźnie nią wstrząsnęło.

– Maryann, spokojnie. Po prostu sprawdzamy

wszystkie poszlaki. Widzisz… – Dillon głośno

wzdycha. – Uważamy, że twój mąż molestował i

prawdopodobnie

zgwałcił

kilka

nieletnich

dziewczynek. Wiem, że to ostatnie, co chciałabyś usłyszeć, ale mamy


niepodważalne dowody…

Maryann opada bezsilnie na oparcie krzesła.

Długopis, który wcześniej trzymała w dłoniach,

spada na ziemię, a jej twarz jest całkowicie


pozbawiona kolorów. Potrząsa z niedowierzaniem

głową, jednak Dillon mówi dalej.

– Wiemy też, że jego syn jest odpowiedzialny za wiele strasznych przestępstw.


To on porwał i

gwałcił… – urywa.

Oboje wlepiają we mnie oczy. Twarz Maryann

jakby się zapada, gdy z jej gardła ucieka głośny szloch.

– O nie – szepcze przez łzy. – To pomyłka.

Pomyliliście się, prawda, Jade?

Opuszczam wzrok. Jest mi jej tak strasznie żal.

Wygląda, jakby tonęła we własnej rozpaczy i

zatapiała w niej wszystkie radosne wspomnienia,

które z pewnością miała ze swoim mężem.

– Tak mi przykro, Maryann. To nie jest pomyłka.

– Nie… – Zakrywa usta roztrzęsionymi dłońmi,

próbując powstrzymać płacz, ale to na nic.

Po

moim

policzku

również

płynie
łza.

Natychmiast ją ścieram.

– Wiem, że jest ci bardzo trudno w to uwierzyć,

ale to prawda. My też nie mogliśmy w to uwierzyć.

On przez lata krył swojego syna, a my nigdy byśmy

się o tym nie dowiedzieli, gdyby Benny znów mnie

nie porwał. Podczas ucieczki zabrałam z jego domu

rodzinne zdjęcie. Na tym zdjęciu jest twój mąż, Maryann. To tłumaczy,


dlaczego w śledztwie

dotyczącym

Benny’ego

mnóstwo

dowodów

zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach.

Bardzo mi przykro, naprawdę, ale musimy cię

prosić, żebyś pomogła nam go złapać.

Dillon pokazuje jej zdjęcie, a następnie opowiada

o dziewczynce, która niedawno zgłosiła się, by

złożyć zeznania. Gdy oni rozmawiają, ja na chwilę

się wyłączam. Wciąż nie mogę uwierzyć, że ten

człowiek jest tak samo chory jak jego pierdolnięty syn. Ten skurwiel
gwałcił małe dziewczynki! Od
tylu pieprzonych lat! I wykorzystywał swoją

pieprzoną pozycję, żeby ukryć te ohydne zbrodnie.

Nagle słyszę, jak Dillon zadaje Maryann pytanie

na temat leków. Ten temat od razu wyrywa mnie z

zamyślenia.

– Czy twój mąż prosił cię o wypisywanie jakichś

recept? Na pigułki antykoncepcyjne, środki

wczesnoporonne, albo tabletki nasenne? A może na

jakieś inne lekarstwa, o których powinniśmy

wiedzieć?

Kobieta blednie jeszcze bardziej, przez cały czas

skubiąc swoje wypielęgnowane paznokcie.

– Nam możesz powiedzieć – przekonuję,

próbując przybrać łagodny ton głosu.

– Mówię to nieoficjalnie – zaznacza. – Tak.

Dillon

kiwa

głową,

niemo

prosząc,

by
kontynuowała, ale zanim Maryann zaczyna mówić

dalej, wyciąga chusteczkę i ponownie ociera oczy.

– Mówił, że macie bardzo dużo przypadków

przestępstw na tle seksualnym, a te wszystkie

formalności trwają tak długo, zwłaszcza kiedy

ofiary są nieletnie…, i że w dziewięciu na dziesięć

przypadków jest już za późno, żeby podać tym

biednym dziewczynkom środki wczesnoporonne…,

że ofiary muszą rodzić dzieci swoich gwałcicieli.

Było

mi

ich

tak

strasznie

szkoda,

więc

wypisywałam mu recepty za każdym razem, kiedy

o to prosił i… O Boże – szlocha. – Odbiorą mi za to

prawo do wykonywania zawodu! A ja chciałam

tylko pomóc…

Pociągam nosem i szybko kręcę głową.


– Rozmawiamy nieoficjalnie – zapewniam. –

Prawda, Dillon?

– Niech będzie. – Nie wygląda na zachwyconego,

ale na całe szczęście się zgadza.

– Poza tym, gdybyś nie wypisała dla niego tych recept, los jego ofiar
mógłby być jeszcze gorszy.

Tak samo jak los ofiar Benny’ego. Mój los.

– Benny dodawał leki do mojego jedzenia i wody. Zwykle po to, żeby


pozbawić mnie

przytomności… Ale kto wie, może dawał mi też

pigułki antykoncepcyjne? To miałoby sens. Jeśli

podawał je mnie, to innym dziewczynom pewnie

też. Tak samo jak twój mąż.

Dillon marszczy czoło.

– Przecież mówiłaś, że po tym, co zrobił ci

Benny, nie możesz zajść w ciążę.

– Bo nie mogę – zapewniam. – Lekarze twierdzą,

że mam zbyt wiele blizn na szyjce macicy. Po mojej

pierwszej ucieczce powiedzieli mi, że w moim

przypadku możliwość zajścia w ciążę i jej

donoszenia jest bliska zeru.

– Bliska zeru, ale to jednak nie zero… – szepcze


Maryann.

Natychmiast podnoszę na nią wzrok.

– Co masz na myśli?

– Och, tylko tyle, że nasze ciała to cudowne

maszyny, które często same się naprawiają. – Nie wiem dlaczego, ale
kiedy tak patrzy na mnie

zapłakanymi oczami, niemal dostaję dreszczy.

Detektywie

Scott,

mam

nadzieję,

że

przekazałam wam wystraczająco wiele informacji –

mówi w końcu.

Dillon potrząsa głową, jakby chciał z niej

wyrzucić jakieś natrętne myśli.

– Hmm, tak właściwie, to mam jeszcze jedno

pytanie. Czy domyślasz się, gdzie mógł pojechać?

Może macie jakiś domek letniskowy, albo pustą

działkę?
– Nie. Ale jest zapalonym wędkarzem. Lubi

jeziora i lasy.

– Dziękujemy za rozmowę – odpowiada, wstając

z krzesła. Mam już zrobić to samo, kiedy nagle Maryann łapie mnie za
ramię.

– Czy mogę porozmawiać z tobą na osobności?

To zajmie tylko chwilkę.

Grymas niezadowolenia na twarzy Dillona

wyraźnie daje mi do zrozumienia,

jak bardzo nie podoba mu się ten pomysł. Ja za to

tylko się do niego uśmiecham.

Przez chwilę stoi w miejscu i nic nie mówi. Ta chwila trwa dłużej niż
powinna… W końcu jednak

wychodzi i zamyka za sobą drzwi.

– Proszę, usiądź. – Przez poważny ton głosu

Maryann robię się nerwowa.

A co jeśli chce mi wyznać, że jej mąż napastował

ich bliźniaczki? Mogę nie wytrzymać. Stracę nad sobą kontrolę i uderzę ją…
walnę ją prosto w twarz!

Może

powinnyśmy

jednak
przesłuchać

dziewczynki?

Nie,

to

nienajlepszy

pomysł.

Przydzielimy rodzinie kuratora. Załatwię to, kiedy tylko stąd wyjdę.

– Jade, przeprowadziliśmy badanie twojego

moczu…

Jej słowa mnie zaskakują, nie to spodziewałam

się usłyszeć.

– I jakie są wyniki?

O Boże. Czy ten potwór zaraził mnie jakimś

cholernym wirusem?! Kurwa mać! Teraz nie tylko

mam ochotę go zabić. Chciałabym go później

wskrzesić, żeby móc zamordować go po raz

kolejny. I jeszcze raz. I jeszcze…

– Zanim zobaczyłam, że to ty, chciałam ci

pogratulować.

Patrzę prosto w jej zaczerwienione oczy otoczone

ciemnymi plamami rozmazanego makijażu, a w


moim żołądku zbiera się żrący kwas.

– Poziom hormonu beta HCG jest u ciebie

wyraźnie podwyższony. Jesteś w ciąży, Jade.

Cały świat zamiera. Jedyne, co słyszę, to

charakterystyczne

skrzeczenie

halogenowych

żarówek.

Nie. To nie może być prawda.

– Przecież jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby to

stwierdzić! Nie mogę nosić w sobie jego cholernego

dziecka!

Natychmiast wstaję z krzesła. Moje nogi są

jednak zbyt słabe, by mnie utrzymać, więc upadam

z powrotem na miejsce.

Nie. Ja nie mogę mieć dzieci. Nigdy nie miałam

mieć dzieci. Nie ma szans, żebym nosiła dziecko tego potwora. Jaki ojciec,
taki syn.

Nie! Nie! Nie!

Pokój wiruje, łzy przesłaniają mi widok, a ślina blokuje gardło.

Maryann kręci głową.


– Jade, oddychaj. Wszystko w porządku. Poziom

tego hormonu wskazuje, że jesteś w ciąży już od dobrych kilku tygodni,


co najmniej trzech. Aby

poznać dokładną datę, musimy wykonać badanie

ultrasonograficzne, ale… Ile dni temu miał miejsce

stosunek z twoim porywaczem? Na pewno nie

minęły trzy tygodnie, prawda?

A więc Maryann oglądała Wiadomości.

Potakuję, przez cały czas cicho płacząc.

Wolałabym umrzeć niż nosić pod sercem dziecko

Benny’ego. Wiem, że setki kobiet rodzą dzieci

swoich gwałcicieli, ale jak miałabym pokochać

niemowlę, którego bym się bała? Strach zatrułby

wszystko. To nie fair w stosunku do dziecka ani w

stosunku do mnie.

– Gdyby twój oprawca naprawdę był ojcem,

poziom hormonu HCG byłby dużo niższy. To

niesamowite, jak wiele możemy się teraz

dowiedzieć dzięki najzwyklejszemu badaniu moczu

– zapewnia. – Jeśli wypełniłaś swój kwestionariusz

zgodnie z prawdą, to wnioskując po dacie twojej ostatniej miesiączki,


wszystko skłania się ku temu, że dziecko zostało poczęte co najmniej trzy
tygodnie temu.

W głowie mi się kręci, ale w sercu strach łączy się z nadzieją.

Jeśli to prawda, to ojcem dziecka jest Dillon.

Kiedy tylko sobie to uświadamiam, nagle czuję

spokój… choć tylko na chwilę. Słowa lekarki wciąż

do mnie nie docierają. Nigdy nawet nie brałam pod

uwagę, że mogę zajść w ciążę, a teraz, w całym tym

chaosie… czy taki cud jest w ogóle możliwy?

– Więc… to nie Benny jest ojcem? – pytam zachrypniętym

nadmiaru

emocji

głosem.

Potrzebuję potwierdzenia. Muszę to usłyszeć.

– To raczej niemożliwe. Czy masz jakiegoś

partnera? – Przechyla głowę w bok.

Och, przecież ona nie wie o moim związku z

Dillonem. Skąd miałaby wiedzieć. Spoglądam na

drzwi, przez które przed chwilą wyszedł. Maryann podąża wzrokiem za


moim i się uśmiecha. Nie

potrafię jednak tego odwzajemnić, ponieważ mam


gulę w gardle. Chyba znów jest mi… No tak. Skoro

jestem w ciąży, to już wiem, dlaczego ostatnio

ciągle jest mi niedobrze.

– Ale… ale w szpitalu pobrali mi krew i zbadali

mocz. Lekarze nic nie mówili…

– W przypadku hormonu HCG, kilka dni robi

ogromną różnicę. Jego poziom mógł wtedy wciąż

mieścić się w normie. Jeśli chcesz wiedzieć, kiedy dokładnie zostało


poczęte dziecko, mogę zrobić ci badanie ultrasonograficzne.

O Boże. Przecież lekarze w szpitalu chcieli

zrobić mi inne badania. Chcieli pobrać wymaz z

pochwy. To mogłoby doprowadzić do poronienia!

Jak dobrze, że się nie zgodziłam. Czyżby to było

przeznaczenie? Jedyna dobra rzecz, która wynikła z tragedii?

Jak zareaguje na to Dillon?

Co będzie dalej?

Nagle przypominam sobie o Bo.

– Jak myślisz, dlaczego nie zaszłam w ciążę

przez cały czas, kiedy współżyłam ze swoim byłym

narzeczonym? Dlaczego teraz?

Maryann wskazuje wzrokiem drzwi.


– Prawdopodobnie jego plemniki są lepszymi

pływakami. Możliwe też, że z nasieniem twojego

byłego narzeczonego było coś nie tak. Może

przechodził w dzieciństwie jakąś zakaźną chorobę?

Świnkę? Różyczkę?

– Hmm… Pamiętam jak przez mgłę, że kiedy

miałam jakieś siedem lat, mama zabroniła mi go

odwiedzać. Podsłuchałam, jak narzekała na

rodziców, którzy nie szczepią swoich dzieci.

Mówiła: „czego ta kobieta się spodziewała?!”.

Kilka tygodni później, kiedy znowu zobaczyłam się

z Bo, powiedział mi, że był chory na różyczkę.

– To wszystko wyjaśnia. Może był bezpłodny,

takie przypadki się zdarzają. – Podaje mi jakąś broszurkę. – Za kilka


tygodni będziemy mogli

posłuchać bicia maleńkiego serduszka. Musisz

zacząć brać witaminy dla kobiet w ciąży.

Patrzę kątem oka na tę broszurkę. Za dużo tego.

Zbyt wiele informacji jak na jeden dzień. Przede wszystkim muszę się
upewnić, że ojcem dziecka nie

jest pieprzony Benny. Dopiero później mogę


pozwolić sobie wierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Póki co,
oddaję broszurę lekarce. Nie

mogę teraz tego czytać.

– Przyjdę na badania kiedy indziej. Sama.

Dobrze? – pytam ściszonym głosem.

Maryann łapie mnie za rękę i kiwa głową.

– Oczywiście. Obydwie miałyśmy dzisiaj dzień

pełen szokujących informacji. – Puszcza moją dłoń

i jeszcze raz ociera oczy z łez. – Chyba powinnam

pojechać na komisariat i porozmawiać z Marcusem.

Chcę wiedzieć wszystko. Muszę przecież ochronić

swoje dziewczynki.

Potakuję i głośno wypuszczam powietrze. Wiem,

że to nie będzie proste ani dla niej, ani dla jej rodziny. Ale nie mam
wątpliwości, że Maryann

sobie poradzi, to silna kobieta.

Przez całą drogę do domu Brenta i Cassy oboje milczymy. Dillon z całej
siły ściska moją dłoń, a ja

zgniatam w drugiej receptę na witaminy. Co

dziwne, odkąd wyszłam z gabinetu Maryann, nie

czuję już strachu. Przy Dillonie niczego się nie boję.

Wciąż nie mogę jednak przestać myśleć o tym,


co mi powiedziała. Muszę nawilżać skórę w

okolicach blizny, bo kiedy mój brzuch zacznie

rosnąć, skóra się rozciągnie i zacznie piekielnie boleć.

Jestem dumna z Maryann. To bardzo silna

kobieta i niezwykle dobrze sobie poradziła z

wiadomością o prawdziwej naturze swojego

okrutnego męża i obiecała pomóc nam w śledztwie.

Kiedy tylko usłyszała, co zrobił tym nieletnim

dziewczynkom, nie wahała się ani przez chwilę.

Nikt nie chce być po stronie potwora. Zwłaszcza kobieta, która sama ma
dwie małe córeczki.

Gdy dojeżdżamy na miejsce, pickup Brenta nie

stoi na podjeździe. Dochodzi wieczór, więc

zapewne zabrał Cassy na kolację. Zostaliśmy sami.

Na tę myśl od razu robię się bardziej nerwowa.

Cienie znów wydają się poruszać i odnoszę

wrażenie, jakby w ciemności coś na mnie czekało…

Nagle drzwi samochodu się otwierają, a ja od razu zaczynam krzyczeć.

Przed drzwiami stoi Dillon, patrząc mi prosto w oczy.

– Nic ci nie jest?

Gdy tylko wyciąga do mnie rękę, od razu za nią


łapię i szybko zaprzeczam.

– Nie. Przepraszam, jestem przewrażliwiona.

Chyba powinnam się położyć.

Kiedy wchodzimy do środka, czuję się

bezpieczniej. Zamykamy za sobą drzwi i idziemy

do naszej sypialni. Dillon ściąga z siebie czarną marynarkę. Materiał białej


koszuli, którą ma pod spodem, naciąga się na jego napiętych mięśniach.

W tym momencie mój nastrój gwałtownie się

zmienia. Jeszcze przed chwilą byłam przerażona,

ale teraz myślę tylko o tym, żeby ten przystojniak zdjął z siebie resztę
ubrań.

– Dillon – zaczynam mówić, ale przerywam,

kiedy on stawia trzy duże kroki i staje tuż przede mną. Czuję jego ciepło na
swojej klatce piersiowej i

nie mogę powstrzymać uśmiechu, gdy wsuwa

zachłanne palce w moje włosy.

– Wiesz, nigdy specjalnie nie pragnąłem założyć rodziny… W ogóle miałem


gdzieś swoje prywatne

życie – mamrocze, oblizując usta. Ja też mam

ochotę je polizać. – Ale teraz to się zmieniło. Teraz

mam ciebie, Jade. Teraz… ty jesteś moją rodziną.

Moje serce gwałtownie przyśpiesza. Przygryzam

dolną wargę i krzyczę na niego w myślach, żeby pokonał tę niewidzialną


barierę, którą pomiędzy

nami postawił i tak po prostu się na mnie rzucił.

Żeby mnie kochał. Nie potrafię jednak powiedzieć tego na głos. Mogę
tylko mieć nadzieję, że

zrozumie, co próbuję przekazać mu maślanym

wzrokiem…

– Wyglądasz, jakbyś chciała mnie pożreć, pani

detektyw – mruczy, przysuwając usta do moich.

Na początku jest delikatny, ale zaledwie kilka

sekund później całuje mnie tak namiętnie, że

dosłownie tracę oddech. Tak strasznie za tym

tęskniłam. Chcę, by znów było jak dawniej; żeby Dillon stracił nad sobą
kontrolę i wymazał

wszystkie złe wspomnienia.

– Dillon…

Na dźwięk jego seksownego pomruku moje

majtki wilgotnieją. Gdyby nie kręciło mi się w

głowie, wspięłabym się na niego jak małpka na drzewo i rozerwała w


strzępy jego elegancką

koszulę.

– Pragnę cię, skarbie – szepcze prosto w moje

usta. – Powiedz, że ty mnie też.


Dotyk jego dłoni jest taki delikatny. Kładzie ją na

moim zdrowym biodrze, ale zaraz przesuwa niżej,

na pośladek. Powoli unosi w górę materiał czarnej sukienki… wolno,


nieznośnie wolno.

– Tak – zapewniam go, pojękując. – Pragnę cię, Dillon.

Zdejmuje ze mnie sukienkę. Jego palce głaszczą

moją skórę tak ostrożnie, jakbym była jedną z

porcelanowych laleczek Benny’ego.

Nie jestem krucha. Nie tak łatwo mnie rozbić.

– Nie jestem ze szkła – warczę nieco agresywniej

niż zamierzałam.

Dillon niemal podskakuje. Zaraz potem patrzy mi

prosto w oczy i… rozumie. Wiem, że rozumie. My

zawsze rozumiemy się nawzajem. Żałuję, że przy

Bo nigdy tak nie było.

Zaciska zęby i szybko zrywa ze mnie stanik, ale

kiedy zsuwa moje majtki, robi to jednak nieco

delikatniej. Posyła mi surowe spojrzenie, po czym

sam ściąga z siebie ubrania najszybciej jak potrafi.

– Kładź się na łóżku, twardzielko – mówi z

rozbawieniem.
Z uśmiechem kładę się na miękkiej kołdrze.

Dillon stoi nade mną jeszcze przez chwilę i mierzy

wzrokiem moje nagie ciało. Jego penis jest

twardy… taki twardy.

– Jesteś moja, Jade. Nigdy nie należałaś do

nikogo innego. Nigdy – oświadcza głosem, który aż

drży z nadmiaru emocji. – Nawet kiedy nie jesteś przy mnie… – Uderza
pięścią w swoją klatkę

piersiową, tuż nad sercem. – Zawsze jesteś ze mną.

Ma rację. Wiem, że ma rację i mówi o tym z

takim przekonaniem… Cała drżę, pragnąc już tylko

tego, żeby w końcu we mnie wszedł i złączył nasze

ciała.

Jednak gdy się na mnie kładzie, zamieram na

krótką chwilę, obawiając się powrotu tych

potwornych wspomnień. Nie chcę myśleć o tym, co

zrobił mi Benny. Gorące ciało Dillona niemal parzy

moją skórę. Pokój zaczyna wirować i odnoszę

wrażenie, że za chwilę stracę przytomność. Dillon jednak to wyczuwa i


zanim panika zdąży mnie

pochłonąć, on kładzie się obok i delikatnym, choć

silnym uściskiem przyciąga do siebie moje ciało.


Pokazuje, żebym usiadła na jego udach.

– Dzisiaj ty masz kontrolę – mamrocze, nie

odrywając ode mnie swoich ciemnych oczu. –

Bierz, co chcesz, kobieto.

Mrugam szybko, próbując powstrzymać łzy

zażenowania.

– Przepraszam – szepczę.

Dillon tylko przewraca oczami, na co reaguję

zduszonym śmiechem. Żadne z nas nie musi mówić

nic więcej. Bez słowa powoli opuszczam się na jego

twardego penisa. Oczekuję bólu albo okrutnych

wspomnień, ale nic takiego się nie dzieje. Dillon spogląda na mnie z
miłością i głaszcze opuszkami palców moje nagie uda. Robi to powoli,
leniwie, i rozpala mnie tym do czerwoności. Uwielbiam to

uczucie, kiedy wchodzi we mnie tak głęboko i

chociaż wciąż mam obolałe ciało po tym, co zrobił

mi Benny, wiem, że mogę to znieść. Przy Dillonie nie czuję bólu.

– Pobawię się teraz twoją śliczną łechtaczką,

Jade – oświadcza, ani na chwilę nie odrywając ode

mnie wzroku. – Będę ją pieścił i drażnił, aż

przeżyjesz najbardziej intensywny orgazm w swoim

życiu. Zrozumiałaś?
Kiwam szybko głową i wzdycham głośno, kiedy

zaczyna robić to, co obiecał. Przyjemność wstrząsa

mną niczym prąd.

– Cudownie, tak cudownie… – mamroczę pod

nosem.

To właśnie tego najbardziej bałam się stracić.

Tak strasznie nie chciałam, żeby Benny ukradł nam

naszą bliskość… On nie miał szans mi tego

odebrać. Przy Dillonie seks mnie nie przeraża, nie obrzydza, bo my… my
się kochamy. Łączy nas

niesamowita więź, zarówno psychiczna, jak i

fizyczna, a nasze ciała idealnie do siebie pasują.

Unosi biodra coraz wyżej i wchodzi we mnie w

szybkim, równym rytmie. Jestem mu wdzięczna, bo

sama nie mogę się poruszać – nie, kiedy jego kciuk

i palec wskazujący szczypią moją łechtaczkę w

nieco bolesny, ale za to cholernie przyjemny

sposób. Tracę równowagę i upadam w przód. W

ostatniej chwili opieram dłoń na materacu obok

jego głowy. Dillon chwyta wolną ręką moją pierś i

drażni nabrzmiałą brodawkę. Boże, tak mi dobrze…


Przyjemność, którą od niego dostaję, jest

niesamowita.

Zatracam się bez reszty. Ta chwila należy do nas.

Do mnie, do Dillona i do naszego nienarodzonego dziecka, ukrytego


bezpiecznie pomiędzy nami.

Jesteśmy rodziną.

Boże, proszę, spraw, aby to była prawda.

Straciłam rodziców. W pewnym sensie straciłam

też siostrę, ale teraz znów mam rodzinę i będę o nią

walczyć do samego końca.

– Dillon…

Porusza się coraz szybciej, czym doprowadza

mnie do szaleństwa. Podsyca płomień, ale nie

pozwala mi spłonąć w objęciach orgazmu. To nie

szkodzi. Nie chcę mieć nad tym kontroli. Chcę,

żeby to Dillon się mną zajął. Po raz pierwszy w życiu mam kogoś, komu
mogę się oddać w całości i

mieć pewność, że tego nie wykorzysta.

– Mów do mnie, skarbie – mruczy. Z każdym

ruchem bioder jego twarz jest coraz bardziej

czerwona.

Gdy zaciska palce na mojej łechtaczce, mam


gwiazdy przed oczami. Nie, nie chcę ich. Zasłaniają

mi jego idealną, męską twarz. Napinam mięśnie

wokół grubego penisa i jęczę, jęczę coraz głośniej.

– Achhh!

Jego warknięcia są takie dzikie, niemal zwierzęce. Gdy ściska mnie


mocniej i wykrzywia

twarz, wiem, że jest już blisko orgazmu. Jego

opanowanie wisi na włosku. Chciałabym podać mu

nożyczki, żeby mógł przeciąć ten pieprzony włosek.

– Pieprz mnie, Dillon – błagam. – Jestem twoja.

Kiedy przewraca nas na łóżko, świat zaczyna

wirować, a nasze usta łączą się w głębokim,

namiętnym pocałunku. Pasujemy do siebie tak

idealnie – jak dwie części jednej, pięknej całości.

Dillon wchodzi we mnie jeszcze głębiej. Podrażnia

moją nie do końca wygojoną ranę, ale pomimo bólu

nie

zamierzam

go

powstrzymywać,

wręcz
przeciwnie. Łapię go za włosy i ciągnę za nie, błagając: „szybciej!”.

W końcu traci nad sobą panowanie. Jest taki

słodki, seksowny i piękny. Nie boi się już, że mnie

zniszczy

nie

chce

zachować

mnie

nieskazitelnym stanie. Nie, Dillon taki nie jest. On ma nade mną władzę.
Przelewa w moje ciało krople

swojej miłości, a gdy tak ostro mnie pieprzy, czuję

że bardzo mnie kocha.

– Boże – jęczy, przygryzając lekko moją dolną

wargę. – Tak cholernie, cholernie cię kocham.

Jego słowa są niczym balsam na moją obolałą duszę. Są jak opatrunek na


krwawiące rany. Dillon

mnie leczy.

– Ja też cię kocham – szepczę ostatkiem sił, a sekundę później nie mogę
powiedzieć już nic

więcej. Ogromny, upragniony od tak dawna orgazm


wstrząsa całym moim ciałem.

Wiem, że Dillon wciąż przy mnie jest, bo czuję w

sobie jego ciepło. I wiem, że zostanie przy mnie na

zawsze, bo nasze serca biją w jednym rytmie.

A wkrótce będzie z nami kolejne, małe

serduszko.

– Przetrwamy razem całą wieczność, skarbie –

mamrocze mi prosto w usta. – Straciłem cię, ale odnalazłem i już nigdy nikt
mi cię nie odbierze.

Te słowa są obietnicą.

Obietnicą, której dotrzyma.

Tak potężnej miłości nie można zniszczyć.

Można ją potłuc, spalić, rozłupać na części, ale dopóki mamy siebie


nawzajem, odbudujemy to

uczucie na nowo.

Bo nasza miłość jest tego warta.

Dillon i ja jesteśmy tego warci.

Nasze dziecko jest tego warte.

Radiowóz, numer boczny 2039.

Kiedy to czytam, potrząsam z niedowierzaniem

głową. Z gardła wyrywa mi się gorzki śmiech,


przez co wszyscy zamierają w bezruchu i patrzą w moją stronę.

– Dał Benny’emu pieprzony radiowóz? – warczę,

nie wierząc w to, co widzę.

– Nie mamy pewności, ale na kamerach widać,

że zabrał go, kiedy trafiłaś do szpitala – oświadcza

Marcus.

Nie do wiary.

– Jak mógł pomyśleć, że coś takiego ujdzie mu

na sucho?

– No cóż, gdyby nie zdjęcie, które znalazłaś i to,

że dziewczyna akurat teraz złożyła przeciwko

niemu zeznania, niczego byśmy nie podejrzewali. –

Wzrusza ramionami.

Ma rację.

Bo dlaczego mielibyśmy coś podejrzewać?

Ten sukinsyn miał tu przecież władzę.

– No więc Benny jeździ sobie teraz po ulicach

policyjnym samochodem – prycham. – Cudownie.

Po prostu cudownie! Może wpakować na tylne siedzenie kogokolwiek


zechce i nikt nawet nie

mrugnie na to okiem!
Marcus odkłada kubek na biurko. Oprócz nas w

pomieszczeniu jest kilka innych osób. Wszyscy

przeszukują dokumenty i policyjne raporty zarówno

teraźniejsze, jak i te z lat osiemdziesiątych.

– Mamy nadzieję, że ten psychol pozostanie w

ukryciu. Po twojej pierwszej ucieczce nie zabijał

przez wiele lat.

– Ale wtedy było inaczej – protestuję. – Tym

razem stracił wszystko. Albo będzie się ukrywał i zbierał siły, by po mnie
wrócić, albo wręcz

przeciwnie, zacznie znów zabijać. To co się stało mogło go sprowokować.

– A co z Macy? – dopytuje Marcus. Dostaję

dreszczy na sam dźwięk imienia siostry. – Benny musi być na nią wściekły
– szepczę. – Będzie miał

nad nią kontrolę. Dillon łapie moją dłoń.

– Jeśli zdoła – dodaje, na co mój puls gwałtownie

przyśpiesza.

Ma rację. Macy może mieć już dość kontroli,

którą sprawuje nad nią ten potwór. On ją ogranicza,

a ona kocha zabijać. To jej ulubiona gra.

– Jesteśmy coraz bliżej rozwiązania. Za niedługo go znajdziemy.

Rozmowę przerywa nam skrzypienie drzwi.


Jefferson stoi w progu i macha do nas jakimś

kawałkiem papieru.

– Mamy to! – ogłasza z dumą. Krew zaczyna mi

płynąć szybciej. Jefferson zamyka za sobą drzwi i z

hukiem uderza w stół. – To adres! – Uśmiecha się od ucha do ucha.

– Adres?!

– Diamond Glitter twierdzi, że wielokrotnie

zabierał ją właśnie w to miejsce i kazał jej się przebierać za niegrzeczną


uczennicę. – Wzdryga

się.

– Przesłuchiwana nazywa się Diamond Glitter? –

prycham śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem

głową.

– Jest striptizerką – wyjaśnia Dillon, a zaraz

potem chwyta kartkę z adresem. – To adres jakiegoś

prywatnego domu. Maryann mówiła, że nie mają

żadnych innych nieruchomości.

– Nie wiedziała też, że jej mąż jest pieprzonym zboczeńcem – bronię jej.

Marcus odchrząka głośno i wskazuje drzwi.

– Jedźmy to sprawdzić.

Atmosfera w pokoju robi się nerwowa. Wszyscy


chcemy dorwać tego skurwysyna. Jego i jego

pierdolniętego syna. To osobista sprawa. Sukinsyn był jednym z nas – ale


zamiast chronić ludzi przed

zwyrodnialcami, jak każdy policjant, on krzywdził

niewinne dziewczynki i to tuż pod naszym nosem!

Dopadniemy go!

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

~ Noc ~

Dillon

TO

PIEPRZONY

SAMOCHÓD

TEGO

SKURWYSYNA. Myślałem, że po tylu latach

służby w policji będzie lepszy w zacieraniu za sobą

śladów. Diamond zdradziła jego kryjówkę za marne

pięćdziesiąt dolarów.

Zaciskam dłoń na pistolecie i opieram skroń o

boczną szybę swojego samochodu, obserwując, jak

nasi ludzie podchodzą do drzwi. Jestem tak

kurewsko szczęśliwy. Nie mogę uwierzyć, że ten


cwel tutaj jest! Zasługuje na śmierć, jednak my nie

możemy go zabić. Musimy jeszcze wyciągnąć od

niego informacje, a poza tym więzienie będzie dla niego o wiele lepszą karą.
Kiedy wejdzie do celi, to

od razu przekona się na własnej skórze, co czuły te

małe

dziewczynki,

które

gwałcił,

gdy

współwięźniowie z nim skończą, na pewno dostanie kosę w serce. Policjanci


mają przejebane za

kratkami. Nienawidzą ich dosłownie wszyscy.

– Weźcie go żywego – słyszymy w słuchawkach

głos Marcusa.

Któryś z policjantów rozbija okno i wrzuca do

domku granat dymny. Inni wyważają drzwi i

wchodzą do środka.

Strzał. Ktoś strzela.

– Ani, kurwa, drgnij!

Bum.
Nie!

– Potrzebujemy karetki!

Błyskawicznie wysiadam z samochodu i biegnę

do tej starej szopy, którą Diamond nazwała domem.

Przepycham się przez frontowe drzwi i wbiegam do

salonu, gdzie Marcus, razem z pięcioma innymi

oficerami, celuje do jęczącej postaci leżącej na podłodze. Facet trzyma się za


krwawiące ramię.

Wzdycham z ulgą.

– Scott? – mamrocze, pełzając po ziemi niczym

robal, którym jest.

Uśmiecham się do niego od ucha do ucha. Nie

wiem, które uczucie jest we mnie silniejsze – dzika

furia, czy raczej ogromna satysfakcja ze złapania tego skurwysyna.

– Jesteś aresztowany, chuju. Masz prawo

zachować milczenie, albo płakać z bólu. Twój

wybór. Wszystko, co powiesz, może być użyte

przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata w czasie

przesłuchań. Jeśli cię na to nie stać, zapewnimy ci adwokata z urzędu, ale


nawet on nie obroni cię przed moim gniewem, szmato – dodaję.

Nagle wyczuwam przy sobie jej obecność. Jade

siedziała wcześniej w samochodzie, bo nie chciała brać udziału w


aresztowaniu. Nie powiedziała,

dlaczego, a ja nie naciskałem. Może robić, co

zechce i nie musi się mi tłumaczyć.

– Ufałam ci – syczy w stronę tego skurwiela. Jej

głos jest ledwie słyszalny w harmidrze panującym w szopie.

– To mój syn. – Sukinsyn przymruża oczy.

W odpowiedzi Jade tylko wybucha śmiechem.

Głośnym, piskliwym, nienaturalnym śmiechem.

– Miałeś w dupie swojego syna! Obchodziło cię

tylko to, że gdyby go złapano, straciłbyś, kurwa, wszystko! I straciłeś.

– Kręciło mnie, że dla mnie pracujesz –

odpowiada z kpiną. – Doskonale wiedziałem, gdzie byłaś przez te pieprzone


osiem lat. – Wypluwa na podłogę krew z rozwalonej wargi. – A wiesz, że raz

cię tam nawet widziałem? Leżałaś goła i

nieprzytomna na zimnej podłodze. Z twojej cipy

lała się krew, a obok leżała butelka.

Zginie. Ten skurwiel, kurwa, zginie!

– Pozwolił mi cię wypróbować. – Gdy to mówi,

głaszcze przez spodnie swojego penisa. – Chciał

żebym się przekonał, dlaczego tak bardzo cię lubi.

Napinam wszystkie mięśnie i rzucam się do


ataku. Czyjeś silne ręce jednak mnie powstrzymują.

Zabiję tego cwela! Rozerwę go, kurwa, na strzępy!

– Dillon – szepcze Jade. Podchodzi do niego

bliżej, a ja cały sztywnieję. – Wszystko w porządku.

– Patrzy na skurwysyna spod przymrużonych

powiek. – Benny jest chorym potworem, ale nie

pozwoliłby takiemu obrzydliwemu staruchowi

nawet się do mnie zbliżyć. Mów sobie, co tylko chcesz, dupku. Prowokuj
mnie dalej, żebym

zakończyła twoje marne życie, ale ja tego nie

zrobię. Nie ulżę ci w cierpieniu. Co najwyżej mogę

zrobić to.

Unosi wysoko nogę i mocno kopie go prosto w

twarz, pozbawiając skurwiela przytomności.

Przenoszę spojrzenie z jej usatysfakcjonowanej

miny na jego marną postać.

– Zapłacisz za swoje zbrodnie – mamroczę do

nieruchomego ciała. – Panie komendancie.

Gdy tak patrzę, jak krew wypływa z ust i nosa pierdolonego Stantona, sam
mam ochotę kopnąć go

w łeb.
Ale moja ukochana tego potrzebowała i świetnie

sobie poradziła.

Sprawiedliwość jest cudownym uzdrowicielem, a

Jade w końcu się jej doczekała. Świat Benny’ego kurczy się coraz
bardziej. Wkrótce go w nim

zgnieciemy.

Minęły już dwa dni, a komendant nadal nie

pisnął ani słówka. Lekarze twierdzą, że mogą go już

wypisać, więc niech lepiej zacznie, kurwa, gadać.

– Dość już grania na zwłokę – warczę.

– Pójdę z wami na pewien układ. – Przez swój

złamany nos, Stanton brzmi jakby miał katar.

Musieli podać mu jakieś naprawdę silne leki, jeśli

skurwiel sądzi, że będziemy chcieli z nim współpracować.

Mamy

wystarczająco

wiele

dowodów, żeby wsadzić go za kratki do końca jego

pieprzonych dni. – Zwabię dla was Benny’ego, ale ja też chcę coś z tego
mieć.Serce przyśpiesza mi w

piersi. Zrobiłby to?

– Nie masz zbyt wiele kart, którymi mógłbyś to rozegrać – warczę.


– Ale mam tę jedną. – Przymyka oczy.

Namyślam się przez chwilę, gładząc swój

zarośnięty podbródek.

– Czy Benny wie, że masz też inne dzieci? –

Zwykle nie posuwam się do tak podłych zagrywek,

ale tym razem nie mam przed tym żadnych oporów.

Poza tym naprawdę jestem ciekawy, czy o nich wie.

Powieka tego chuja zaczyna drżeć. Kurwa mać.

To ten sam tik nerwowy, który odziedziczył jego pierdolony syn. To dlatego
Benny od razu wydał mi

się znajomy!

– Nie wie, co? – Posyłam mu złośliwy uśmiech.

Stanton sztywnieje.

– Nie mieszaj w to moich bliźniaczek.

Nie do wiary.

Kto by pomyślał, że mu na nich zależy? Czyżby

po tym, jak przez lata krzywdził pierworodną córkę i doprowadził do jej


śmierci, nagle zapałał

ojcowską miłością do reszty swoich dzieci?

Dlaczego? W czym Bethany była od nich gorsza?

Wciąż mam w głowie historię, którą Benny

opowiadał Jade na temat swojej siostry.


– Mam pewien pomysł. Chcesz wiedzieć, jaki?

Puścimy

telewizji

nagranie,

na

którym

dziewczynki błagają swojego brata, żeby oddał się w ręce policji.


Ubierzemy je jak śliczne laleczki.

Wtedy będziemy mieć pewność, że zwróci na nie

uwagę – grożę, uśmiechając się złośliwie od ucha do ucha.

Nigdy w życiu nie naraziłbym ich na takie

niebezpieczeństwo, ale ta świnia nie musi o tym wiedzieć.

Głośno wypuszcza powietrze.

– Nie wiem, gdzie jest. Podrzuciłem mu tylko

samochód. Nie odzywał się do mnie.

– Więc jak się z nim kontaktujesz?

Zagryza zęby i mocno ściska w pięściach kołdrę.

– Mam jego numer telefonu.

Marcus kiwa do mnie głową i otwiera swój notes,

by zapisać numer.
– Sprawdzę czy możemy go namierzyć…

– Nie możecie – warczy Stanton. – Włącza

telefon tylko raz dziennie, w południe.

Co, kurwa?

– Jestem jedyną osobą, która ma ten numer.

Dzwonimy do siebie tylko wtedy, kiedy jest to

naprawdę konieczne.

Spoglądam szybko na zegarek. Dochodzi

trzynasta trzydzieści.

– Jeszcze się do ciebie odezwiemy – zapewniam

wypranym z emocji tonem, po czym razem z

Marcusem wychodzimy ze szpitalnej sali. – Tak czy

inaczej, sprawdź ten numer. Jeśli nie uda nam się go

namierzyć, będziemy po prostu czekać – polecam

przyjacielowi.

– A co jeśli nie znajdziemy żadnego śladu? –

pyta. – Może Jade mogłaby do niego zadzwonić?

Spróbowałaby go namówić, żeby oddał się w ręce

policji.

– Nie ma szans. Znajdzie się w rękach policji

dopiero w dniu, kiedy zamkniemy jego ciało w


czarnym worku. Zabierzcie tego skurwysyna do

pierdolonego więzienia – rzucam przez ramię w

stronę dyżurujących na korytarzu policjantów.

Czas Stantona dobiegł końca. Nie ma nam już nic

do zaoferowania. Ma za to na sumieniu kurewsko

wiele zbrodni, za które musi odpokutować.

Kiedy tylko otwieram drzwi do domu Cassy i

Brenta, w moje nozdrza natychmiast uderza słodki zapach wypieków. Z


oddali słyszę czyjś wesoły

chichot.

Śmiech

mojej

Jade

brzmi

jak

najcudowniejsza muzyka.

– Moje wygląda okropnie! – piszczy.

Oj,

dziewczyno,
dobre

rzeczy

mają

najróżniejsze kształty i rozmiary. Najważniejsze, że

słodko smakują, co nie, kochanie? – mruczy Cassie

do Brenta, kiedy wchodzę do kuchni. Mój

przyjaciel stoi przy rozsuwanych drzwiach na ganek

z rękami założonymi na piersi i szerokim

uśmiechem na twarzy.

– Dobrze mówisz, kobieto!

– Co tak pięknie pachnie? – pytam, wtrącając się

do tego ich roześmianego trójkąciku. – Upiekłam

ciasto – oświadcza rozpromieniona Jade, po czym

podchodzi bliżej i zaplata mi ręce wokół pasa. –

Tęskniłam za tobą.

Zabierzemy

je

do

Jasmine?

Będzie
wniebowzięta. – Głaszczę delikatnie jej ramiona,

wchłaniając słodki zapach ukochanej.

Ta jednak odsuwa się natychmiast ze skrzywioną

miną.

– Jest strasznie brzydkie – marudzi.

Spoglądam na dwa ciasta, które stoją tuż obok

siebie. Jedno wygląda wręcz wspaniale, za to drugie

jest krzywe i pokryte zdecydowanie zbyt dużą

ilością lukru. Nie mogę powstrzymać szerokiego

uśmiechu.

– Jest zajebiście idealne, Jade.

Gdy marszczy nos, zauważam, że ma na nim

trochę lukru. Przyciągam ją więc do siebie i zlizuję

słodką polewę. Jade chichocze.

– Boże – mruczę pod nosem. – Jak ja cię, kurwa,

kocham.

Nie mogę przestać jej tego powtarzać. Na całe

szczęście ona przyjmuje te słowa z taką radością, jakby słyszała je po raz


pierwszy. A już się bałem,

że uzna mnie za mięczaka.

– Leć się przygotować, skarbie – rozkazuję, dając


jej lekkiego klapsa w pupę.

– Na nas już pora.

Wypuszczam ją ze swoich ramion i w ciszy

obserwuję, jak wychodzi z kuchni. Przez cały czas mam na twarzy


durnowaty uśmiech, a gdy

odwracam wzrok w stronę Brenta i Cassy, oboje

obserwują mnie z rozbawieniem.

– Wiem, wiem… – mamroczę pod nosem, a oni

natychmiast wybuchają śmiechem.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

~ Lukrecja ~

Jade

KIEDY PRZYTULAM SIĘ DO CASSIE, czuję

zapach migdałów, który bardzo mnie uspokaja.

Nasz uścisk nie trwa jednak długo. Przerywa go

Brent, który przyciąga ją do siebie wielkimi

ramionami i obejmuje w talii. Cassy chichocze jak zakochana nastolatka,


po czym wtula nos w jego

szyję. Calhounowie są przeuroczą parą. Bardzo się cieszę, że ich poznałam.

– Mała na pewno cię pokocha – zapewnia Cassy,

puszczając mi oczko.

Kiwam głową i odchodzę w stronę Dillona, który


obserwuje nas z samochodu.

Wsiadam na siedzenie pasażera i od razu

zaczynam poprawiać swoją bluzkę. Mam wrażenie,

że jest trochę pognieciona…

– Wyglądasz cudownie, skarbie.

Przewracam z rozbawieniem oczami, po czym

jeszcze raz spoglądam na Brenta i jego żonę, którzy

machają do nas na pożegnanie.

– Są świetną parą, co? Dziękuję, że mnie tu

przywiozłeś.

Dillon zaciska wargi w cienką linię i przez

chwilę uważnie mi się przygląda.

– Chcę tego, Jade.

Gdy podnoszę na niego wzrok, szybko łapie mnie

za rękę.

– Nigdy dotąd nie poznałem nikogo, z kim

chciałbym zbudować poważny związek… – Patrzy

mi prosto w oczy. – Ale teraz mam ciebie i chcę dać

ci wszystko, czego zapragniesz. Dom, rodzinę,

przyszłość, w której niczego nie musiałabyś się

bać… – Kiedy unosi kącik ust, moje wnętrzności


kręcą fikołki. – I swoje nazwisko.

Przez nadmiar emocji nie jestem w stanie mówić.

Ja? Miałabym zostać jego żoną? Zawsze uważałam,

że byłabym okropną żoną…, ale może nie dla

Dillona? W końcu jesteśmy ulepieni z tej samej

gliny i to on obudził we mnie coś, czego nigdy bym

się po sobie nie spodziewała.

Ale czy to nie za wcześnie?

Nie.

Jestem tego pewna.

Przez kilka miesięcy przeżyliśmy ze sobą o wiele

więcej niż większość ludzi przeżywa przez całe

życie. Byliśmy razem w piekle i razem z niego

wyszliśmy. Już nigdy nie chcę się z nim rozstawać

ani na chwilę.

– Ja też tego chcę – odpowiadam uroczystym

tonem. – Chcę zostać twoją żoną.

Dillon uśmiecha się do mnie złośliwie.

– Wiesz, my, chłopcy z Południa, wolimy

najpierw zadać oficjalne pytanie, a dopiero potem usłyszeć odpowiedź. –


Posyła mi oczko.
Jest mi tak okropnie wstyd.

On wcale nie poprosił mnie o rękę, prawda?

– O Boże… Jestem taka głu…

– Ani mi się waż teraz rozmyślić, piękna –

przerywa mi w pół słowa.

Wstrzymuję powietrze, gdy przyciąga mnie na

swoje kolana.

– Naprawdę chcesz być moją żoną? – pyta z

niedowierzaniem. Jego brązowe oczy błyszczą z

podekscytowania. – Jade, proszę, czy zostaniesz

moją żoną? – Patrzy na mnie jak błagający

szczeniaczek i… Jezu święty, jak miałabym mu

odmówić?!

– Cholera, no pewnie, że tak! – Uśmiecham się

tak szeroko, że aż bolą mnie policzki, ale to taki fantastyczny ból!

Dillon chwyta mnie delikatnie za włosy i

przyciąga do siebie moją twarz, aż nasze wargi

niemal się stykają.

– Dobra odpowiedź, pani detektyw – szepcze.

Nasz pocałunek jest długi i namiętny, a kiedy


dobiega końca, wciąż mam na ustach szeroki

uśmiech.

– Bo zadałeś dobre pytanie, detektywie.

– Jesteś pewien, że mnie polubi? – dopytuję, po raz setny przeglądając się


we wstecznym lusterku.

Dawno się nie malowałam i czuję się z nim nieco dziwnie.

– Żartujesz? Ona cię pokocha – śmieje się Dillon.

– W tym właśnie problem. Zobaczysz, że zanim

dzień dobiegnie końca, ona już będzie miała

zaplanowaną datę naszego ślubu i imiona dla naszych dzieci.

Data ślubu?

Dzieci?

– Dillon… Jeśli chodzi o tę sprawę z

oświadczynami… Chcesz powiedzieć o tym swojej

mamie? – pytam, kiedy wjeżdżamy na podjazd

niewielkiego domku z przepięknym ogródkiem.

– Mama ma szósty zmysł. Niczego nie muszę jej

mówić, ona sama będzie wiedziała.

Kiedy wysiadamy z samochodu, Dillon otacza

mnie ramieniem.

– Będzie fajnie, Jade. Obiecuję – szepcze.


Nie mam już czasu na panikę, bo nagle frontowe

drzwi stają otworem, a po schodkach zbiega słodka

dziewczynka w okularach na nosie i z włosami

zaplecionymi w dwa urocze, nierówne warkoczyki.

Kiedy tylko odsuwam się od Dillona, ona

natychmiast się w niego wtula.

– Wujku Ogórku! – piszczy.

Dillon podrzuca ją kilka razy, jak gdyby zupełnie

nic nie ważyła, po czym przytula do swojej

szerokiej klatki piersiowej.

– Hej, Kumkwacie! Co mnie ominęło?

Jasmine opowiada mu o tym, jak pomagała piec ciasteczka. Wspomina też o


jakimś dzieciaku, który

śmieje się z niej w szkole, aż w końcu oświadcza, że na święta chce dostać


nowy skuter.

Patrzę na nich jak zaczarowana. Ich relacja jest taka prosta i


niewymuszona. Wiem, że Dillon

będzie cudownym ojcem. Kiedy na nich patrzę,

mam wrażenie, że bycie rodzicem wcale nie jest

trudne. Zaczynam mieć nadzieję, że u boku takiego

partnera nawet ja mogę być dobrą matką.

– Jesteś śliczna! Jesteś księżniczką?


– Kto, ja? – niemal podskakuję.

Dziewczynka chichocze i wyrywa się z ramion

Dillona. Kiedy tylko staje na ziemi, bez wahania podbiega i przytula mnie w
pasie.

– Jestem Jasmine.

Patrzę na nią z góry i szeroko się uśmiecham. Ta

jej radość jest zaraźliwa. Moje poranione serce

znów zaczyna bić szybciej.

– Nie jestem księżniczką, raczej pogromcą

smoków – żartuję. – Nazywam się Jade.

– Rodzice cię tak nazwali z powodu tych

zielonych kamieni, jadeitów? Uczyliśmy się o nich

w szkole!

– Całkiem możliwe – przyznaję, po czym podnoszę wzrok na Dillona.


Teraz stoi w

towarzystwie starszej kobiety, która jest do niego niezwykle podobna. Oboje


obserwują mnie z takim

zainteresowaniem,

jakbym

była

kimś

wyjątkowym…
Ja.

Wyjątkowa.

Na samą myśl moje serce jeszcze bardziej

przyśpiesza.

– Pobawisz się ze mną? – prosi Jasmine,

marszcząc swój malutki nosek.

– Pobawicie się później, Jazzy – woła kobieta. –

Teraz pójdziemy zjeść kolację.

Gdy podchodzę do Dillona, ten od razu łapie

mnie za rękę i przysuwa ją sobie do piersi.

– Mamo, przedstawiam ci Jade Phillips, moją

partnerkę i dziewczynę. Jade, to jest moja mama, Brenda Scott.

Kiedy podajemy sobie ręce, pani Scott spogląda

podejrzliwie najpierw na mnie, a potem na syna.

– Dziewczyna, co? Po tym, jak się do niej kleisz,

wygląda mi to na coś poważniejszego. – Spuszcza wzrok na moją dłoń,


którą bezwiednie przesuwam

po

nadal

płaskim

brzuchu.

wiele

poważniejszego.

Nagle robi mi się potwornie gorąco. Na całe

szczęście Dillon ratuje mnie z opresji.

– No, właściwie to zamierzamy się pobrać, więc

masz rację, to poważny związek. Śmiertelnie

poważny, skoro chcemy być razem aż po grób –

żartuje, uśmiechając się do mnie tak, że niemal tracę równowagę.

Oczy Brendy błyszczą z radości. Od razu

przytula mnie w mocnym, matczynym uścisku.

– Och, jestem taka podekscytowana, że w końcu

mogę poznać tę jedyną! Dillon to dobry człowiek, naprawdę. Jesteś


prawdziwą szczęściarą – szepcze

mi do ucha.

Od razu kiwam głową.

– Tak, on jest najlepszy, Brenda.

– No pewnie, że jest! – odpowiada z głośnym

śmiechem. – A tak w ogóle, to możesz mi mówić

„mamo”.
Choć mam wrażenie, że te słowa powinny mnie

zaboleć, wcale tak nie jest. Chociaż nadal cierpię po

stracie mamy, jestem szczęśliwa, że w moim życiu

pojawiła się ta kobieta. To ona nauczyła swojego

syna miłości i akceptacji i jestem jej za to

bezmiernie wdzięczna.

– Z przyjemnością – mówię.

Bo to prawda.

Nadal siedzimy przy stole w jadalni, choć

wszystkie dania są już zjedzone, a resztki

odniesione do lodówki. Brenda wypytuje Dillona o

nasz ślub oraz plany na przyszłość, ale ja nie słucham jego odpowiedzi,
bo całą uwagę skupiam

na bawiącej się w ogrodzie Jasmine, którą widzę przez okno. Z tonu głosu
Dillona wnioskuję, że jest

szczęśliwy i to mi wystarczy. Nie przejmuję się już,

jak zareaguje na wieść o mojej ciąży. W końcu sam

powiedział, że chce dać mi wszystko.

Błagam, niech to dziecko będzie jego.

Jasmine bawi się lalką, która niemal dorównuje

jej wzrostem. Łapie ją za ręce i razem kręcą się w kółko. Choć bardzo
tego nie chcę, mimowolnie

wpadam w nostalgię. Kiedy na nią patrzę,

przypominam sobie, jak słodka i niewinna była

kiedyś Macy. Tęsknię za swoją małą siostrzyczką i

za tym, jaka była urocza, zanim Benny „zaraził ją”

okrutnym szaleństwem.

– A co z pracą w policji, Jade? Myślisz, że dasz

radę nadal tam pracować? – Pytanie Brendy

wyrywa mnie z zamyślenia.

– Jak tylko dojdę do siebie po operacji, na pewno

będę mogła wrócić – zapewniam. O tym, że już

teraz jestem zaangażowana w śledztwo, wolę na

razie nie wspominać.

Kiedy oni powracają do rozmowy, ja znów

wyglądam przez okno. Jasmine stoi teraz obok

niewielkiej, metalowej szopy. Zagląda do niej przez

uchylone drzwi.

– Będziesz musiał nas częściej odwiedzać, synku

– mówi Brenda. – Twoja biedna dziewczyna to

sama skóra i kości, muszę ją trochę podtuczyć.

Posyłam kobiecie rozbawiony uśmiech, po czym


patrzę na Dillona i pozwalam mu złapać się za rękę.

– Poza tym powinna dostać pierścionek – dodaje

jego mama, unosząc jedną brew.

– Tak, właściwie to miałem cię o to zapytać…

Kobieta niemal podskakuje na krześle i wesoło

klaszcze w dłonie.

– Nie musisz nawet nic mówić! Przecież wiesz,

jak bardzo chciałam ci go dać! – Wstaje od stołu, a już po chwili słyszymy jak
przeszukuje szafki w sąsiednim pokoju.

Gdy dochodzi do nas cichy brzdęk biżuterii,

posyłam

Dillonowi

nieśmiały

uśmiech.

Odwzajemnia go, po czym mocno mnie do siebie

przytula. Z początku tylko delikatnie muska moje wargi, ale już po chwili
wpija się w nie w jednym z

tych swoich namiętnych pocałunków, które

odczuwam każdą komórką ciała. Kiedy się odsuwa,

nie potrafię złapać oddechu. Pragnę go tak bardzo, że to jest aż


zawstydzające.

– Potrzebujesz pomocy, mamo? – woła, po czym


spogląda na mnie z charakterystycznym błyskiem w

oku. Wiem, że pragnie mnie tak samo jak ja jego.

– Na pewno gdzieś tutaj jest! – odpowiada

Brenda z drugiego pokoju. – Och, taki tu okropny bałagan. Jasmine ma


ostatnio obsesję na punkcie

lalek. Uwielbia je przebierać w moje stare ubrania.

Śliczna laleczka.

Chwilę później kobieta wraca do jadalni z

pudełkiem na biżuterię w dłoniach.

– Ma nawet wymyśloną przyjaciółkę –

kontynuuje. – Mieszka tam, w szopie, i nazywa się

Laleczka. Myślę, że w ten sposób Jasmine radzi sobie z tym, jak dzieci
śmieją się z niej w szkole –

mówi dalej, a ja cała sztywnieję.

Natychmiast zrywam się z krzesła. Ten pokój jest

za mały i zbyt parny i wiruje, tak szybko wiruje…

– Nie – szepczę.

– Jade? – Chociaż Dillon i ja zwykle

wnioskujemy

bardzo

podobnie,

tym
razem

ukochany zdaje się jeszcze niczego nie rozumieć.

Wlekę za sobą stopy po miękkim dywanie tak

długo, aż odzyskuję czucie w nogach i zaczynam

biec.

– Jasmine! – Gdy tylko otwieram drzwi, czuję na

sobie

przyjemny

podmuch

ciepłego

wiatru.

Zaczynam biec. Muszę biec dalej! Szybciej! –

Jasmine! – Mój głos się załamuje. Muszę tam

dotrzeć. Do szopy, przy której się bawiła. Dillon coś za mną krzyczy, ale ja
tylko posyłam mu przez

ramię przerażone spojrzenie.

– Nieee! – wrzeszczę, biegnąc co sił w nogach.

Słyszę za sobą ciężkie kroki. Dillon wyprzedza

mnie i dociera do szopy przede mną. Kiedy

wybiegam zza rogu, właśnie wchodzi do niej przez

otwarte na oścież drzwi. Nagle słyszę za sobą pisk


opon.

Jestem tak oszołomiona, że nie potrafię nic

powiedzieć.

Déjà vu.

Dillon kuca na podłodze, dysząc głośno ze

zmęczenia, po czym podnosi z ziemi parę malutkich

okularów. Gdy spogląda na mnie przepełnionymi

wściekłością oczami, cała drżę.

– Porwał ją.

– Nie.

– Kurwa mać, porwał ją! – Pada na kolana i

spogląda na mnie z niedowierzaniem, przez cały

czas kręcąc głową.

– O Boże, co się dzieje? – Brenda wybucha

płaczem. – Dillon, co się dzieje?

To wszystko moja wina.

– Znajdę ją – przysięgam, choć resztki nadziei

uciekają z mojego serca, a ono samo rozbija się u stóp ukochanego.

Muszę uratować Jasmine! Nie pozwolę, by

spotkał ją mój los.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
~ Rodzynki ~

Benny

KIEDY TYLKO PATRZĘ NA WIADOMOŚĆ,

którą zostawiła mi Zniszczona Lalka, wpadam w

furię. Mimo zmęczenia, wciąż mam w sobie

ogromne pokłady agresji.

Wróć do domu, Panie. Mam dla Ciebie prezent.

Lubię się bawić, ale tylko wtedy, gdy to ja

ustalam zasady gry.

Zostawiłem ją na jakiś czas samą, żeby zacząć

realizować mój plan. Najwyraźniej lalka nie

zrozumiała,

że

skoro

przywiązałem

do

pieprzonego kaloryfera, to chciałem, żeby tu,

kurwa, została. Coraz częściej wymyka mi się spod

kontroli, stanowiąc zagrożenie. Zaczynam się

obawiać, że w końcu nas przez nią złapią.


Sfrustrowany, przeczesuję palcami swoje gęste

włosy. Muszę to wszystko przemyśleć. A co jeśli policja nadal obserwuje


nasz dom na wypadek,

gdybyśmy wrócili? Nie, nie przypuszczaliby, że

mogę być takim idiotą.

Jednak to nadal spore ryzyko.

Kurwa mać!

Biorę swoją torbę i wybiegam z meliny, w której

się ukrywamy. Gdy wsiadam do radiowozu,

uświadamiam sobie, że już dawno nie dostałem

żadnych wiadomości od taty. Ciekawe, dlaczego?

Może uznał, że kontaktowanie się ze mną w tej

sytuacji jest zbyt ryzykowne?

Tak, na pewno dlatego nie dzwoni.

To nic wielkiego i nie ma się czym denerwować.

W drodze powrotnej do rodzinnego domu niemal

wpadam w paranoję. Przez cały czas się rozglądam.

Czy na pewno nikt mnie nie śledzi? Za jakąś

godzinę będę na miejscu. Miejscu, które niegdyś

dawało mi chociaż namiastkę ukojenia, ale teraz

kojarzy mi się jedynie z porażką.


Stałem się nieostrożny i naiwnie wierzyłem, że

Zniszczona Lalka nie zrobi niczego głupiego.

To był, kurwa, największy błąd mojego życia.

Wjeżdżam na podjazd. Policyjna taśma trzepocze

na wietrze. Znajomy szum drzew nieco mnie uspakaja. Rozglądam się po


okolicy, ale szybko

nabieram pewności, że nikt nie obserwuje naszego domu.

Co teraz stanie się z tym domem?

Zostanie tu opuszczony tak długo, aż zacznie się

rozpadać jak ta rudera, w której się ukrywaliśmy?

Aż pokryje go kurz i pleśń?

Wysiadam z samochodu i wchodzę do środka.

A co, jeśli to pułapka?

Nie potrafię opanować nerwów. Gdy przechodzę

przez frontowe drzwi, ogarnia mnie przeogromny

smutek. Cała podłoga zabrudzona jest śladami

zabłoconych butów. Wszystkie moje rzeczy są

poprzewracane. Nie ma ich zbyt wiele; większość z

nich zabrano. Dom stoi teraz niemal całkowicie

pusty.

Boli mnie serce.


Słyszę nad sobą czyjeś kroki, więc od razu

ruszam na strych. Z tym miejscem wiąże się tyle przyjemnych


wspomnień…

– Jestem.

Zepsuta Lalka stoi do mnie tyłem, ale na dźwięk

mojego głosu odwraca się z szerokim, radosnym

uśmiechem. Robi krok w bok i wskazuje rękami krzesło, które wcześniej


zasłaniała.

– Tadam! – krzyczy.

Na krześle siedzi mała dziewczynka w

prześlicznej sukience. Jej włosy zaplecione są w dwa warkoczyki, a w


oczkach czają się łzy.

– Co to jest? – pytam wściekłym głosem.

Moja lalka aż promienieje dumą.

Przyprowadziłam

ci

nową

niegrzeczną

laleczkę!

Patrzę jeszcze raz na nią, a potem na tę

dziewczynkę i od razu robię krok w tył.


Czy ona jest, kurwa, niepoważna?

– Przecież to dziecko! – wybucham złością. Nie jestem zboczeńcem.

– Byłam niewiele starsza, kiedy mnie porwałeś –

odpowiada złośliwie. Patrzy mi przy tym prosto w oczy tak intensywnie,


jakby chciała wygrać ze mną

samą siłą woli.

Moment… Jak to wygrać? Przecież ona nigdy nie

była na mnie zła za to, że ją porwałem.

Zawsze chciała mnie zadowolić.

Była posłuszna.

Potrzebowała mojej miłości.

Więc dlaczego teraz jest taka wkurzona?

Aż we mnie wrze, wściekłość mnie oślepia. Nie

potrafię dłużej tego kontrolować. – Przede

wszystkim to nie ciebie chciałem porwać – warczę.

Lalka wytrzeszcza oczy, a sekundę później

mocno zaciska powieki. Jest zszokowana. – O czym

ty mówisz? – szepcze, nerwowo skubiąc materiał

sukienki.

Podchodzę do niej bliżej i wykrzywiam z

obrzydzeniem twarz.
– Wziąłem cię, kurwa, tylko dlatego, że chciałem

mieć twoją siostrę!

– To kłamstwo! – Jest niesamowicie wkurwiona.

Widzę to w jej błyszczących oczach. – Kłamca! –

krzyczy,

łapiąc

dziewczynkę

za

głowę.

Przyniosłam ci nową lalkę! – Ciągnie ją za włosy.

Mała zaczyna wrzeszczeć. – Wzięłam ją od nich.

Dla ciebie, Benjamin. Dla nas!

– O kim ty mówisz? Komu ją zabrałaś?

Uśmiecha się do mnie.

– Jade i temu seksownemu detektywowi.

Po jej minie od razu poznaję, że nazywając go

seksownym usiłowała mnie sprowokować. Ja

jednak wcale się tym nie przejmuje. Dillon wkrótce

zdechnie.

– To jego siostrzenica. – Głaszcze dziewczynkę


po pokrytej łzami twarzy. – I twoja nowa

niegrzeczna laleczka.

Dziewczyna jest młoda. Bardzo młoda. Ma

nieskazitelnie gładką skórę, która wygląda jak

porcelana.

– Nie jestem pieprzonym zboczeńcem – warczę.

– Nie chcę dziecka.

Lalka prostuje plecy i patrzy na mnie ze złością.

– Nie chcesz nikogo poza nią. Ale ona nie chce ciebie! – Przerywa, ale
sekundę później zaczyna

krzyczeć: – No dobrze! Skoro jej nie chcesz, to znajdę ci inną! – Łapie za


ostre nożyczki leżące na

stole i szybkim ruchem przysuwa je w stronę

dziecięcej szyi.

Natychmiast do niej podchodzę, łapię ją za ramię

i powstrzymuję przed zadaniem śmiertelnego ciosu.

Jeśli Macy mówi prawdę, mogę wykorzystać

siostrzenicę

Dillona,

by

odzyskać

swoją
zabaweczkę. Martwe dziecko w niczym mi nie

pomoże. Moja Niegrzeczna Lalka byłaby jeszcze

bardziej wściekła.

– Chcę wrócić do domu – płacze dziewczynka.

Macy usiłuje wyrwać się z mojego uścisku.

Obchodzę krzesło i przyciskam jej plecy do swojej

klatki piersiowej. Lalka miota się i usiłuje walczyć,

wpadając w histerię. Ze mną nie ma jednak szans.

– Jeśli jej nie chcesz, to ją zabiję! A potem zabiję

Jade! – wrzeszczy. – Zabiję każdego! Zostanę ci tylko ja! Tylko mnie


będziesz mógł kochać! –

Przytrzymuję ją mocniej, żeby mi się nie

wyśliznęła.

Ta lalka jest już zepsuta.

Z jej umysłu pozostała tylko papka. Nie naprawię

go.

Kiedy z nią walczę, czuję zarówno złość, jak i smutek. W oczach mam
łzy. Po raz pierwszy od…

nawet nie wiem, od kiedy.

– Słuchasz mnie?! – wyje. Wyrywa jedną rękę i

uderza pięścią w moją nogę. – Potnę Jade na tysiąc

jebanych kawałków i już nigdy jej nie odzyskasz!


Wiem, że jest do tego zdolna.

I nie mogę jej na to pozwolić.

– Zamknij oczy – warczę przez ramię do małej

dziewczynki.

Z gardła wyrywa mi się pełen bólu ryk, gdy

chwytam Macy za rękę, w której wciąż ściska

nożyczki, i z całej siły przysuwam ją do jej gardła.

Chcę zrobić to szybko i mocno. Muszę mieć

pewność, że ostrze wejdzie głęboko i od razu

pozbawi jej życia.

Moja Zniszczona Laleczka.

Zbyt zepsuta, by móc ją naprawić.

Jej ciało opada z sił i przestaje walczyć. Obracam

ją, by móc spojrzeć w jej piwne oczy, które przed chwilą błyszczały z
wściekłości, ale teraz są

matowe i nijakie. Macy próbuje wypowiedzieć

moje imię, ale wychodzi jej tylko niezrozumiały

bełkot. Krew błyskawicznie wypływa z jej gardła…

Kurwa, za szybko. Ta rana jest tak wielka…

To koniec i chociaż Macy była zepsuta i brzydka,

szkarłatna ciecz lejąca się z jej ciała jest naprawdę piękna. Oboje w niej
toniemy. Ta Zniszczona Lalka
zostawiła w moim umyśle ślad; ślad w kolorze

szkarłatu.

Gdy całkowicie opada z sił, w końcu dociera do mnie, co zrobiłem.

Ja to zrobiłem.

Doszczętnie zepsułem swoją lalkę i już nigdy jej

nie naprawię.

Dostaniesz nową.

Ból w klatce piersiowej przeszywa mnie na wskroś, bo choć Macy wszystko


psuła, naprawdę ją

lubiłem. Padam więc na podłogę z martwą laleczką

na kolanach i kołyszę ją w ramionach w rytm

płaczu małej dziewczynki.

Lalka panny Polly była chora, chora, chora,

Polly się zmartwiła, zadzwoniła po doktora.

Przyszedł więc pan doktor. Wziął kapelusz swój i

teczkę

i do drzwi zapukał, chociaż za głośno troszeczkę.

Podszedł do laleczki, by dokładnie ją obejrzeć.

„Ależ panno Polly, ona w łóżku musi leżeć!”.

Wypisał receptę. Leków dużo, dużo, dużo.

Polly biegnie do apteki chyżo, chyżo, chyżo.


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

~ Onyks ~

Jade

DILLON JEST CAŁKOWICIE ZAŁAMANY.

Widzę, że nawet nie słucha swojej mamy, kiedy

ta

przekazuje

nam

wszystko,

co

Jasmine

opowiadała jej o nowej przyjaciółce, Laleczce. Od porwania minęło już


całe pięć godzin, a my wciąż nic nie wiemy.

Jezu Chryste.

Macy.

Moja siostra porwała siostrzenicę Dillona.

Jesteśmy przerażeni i nie wiemy, co robić. Macy jest szalona i


nieprzewidywalna.

To wszystko moja wina, ale mogę to naprawić.

Naprawię to!

Wychodzę z pokoju i jeszcze raz dzwonię pod

numer, który podał nam Stanton. Gdy po raz


kolejny nikt nie odbiera, czuję się taka kurewsko bezradna…

Mimo to, próbuję zadzwonić raz jeszcze.

Wybieram numer i cała sztywnieję, gdy w końcu

słyszę w słuchawce sygnał połączenia. Ręce mi się

trzęsą. Szybko siadam na krześle, żeby nie upaść.

Dlaczego włączył telefon?

Kiedy odbiera, słyszę po drugiej stronie jego

świszczący oddech.

– Benjamin? – pytam nieśmiało.

– Niegrzeczna Lalka?

– Tak – szepczę.

O Boże. On naprawdę odebrał.

Tak, to jest to!

– Mam coś, co należy do twojego partnera –

oznajmia tonem głosu, w którym od razu

wyczuwam coś dziwnego…

Czyżby poczucie porażki?

– Nic jej nie jest?

Prycha.

– Nie jestem zboczeńcem. Właśnie miałem do

ciebie dzwonić. Skąd masz ten numer? Myślisz, że


bym jej dotknął? To przecież dziecko. – Jego zdania

są niespójne i poplątane, zupełnie jak jego umysł. –

Nie jestem zboczeńcem.

– Tak, wiem, wiem – zapewniam spokojnym

głosem. Muszę udobruchać tego potwora, ale na

samą tę myśl robi mi się niedobrze.

– To nie był mój plan – wyznaje ze smutkiem. –

Ja nigdy nie mógłbym cię nikim zastąpić.

Przełykam gorzki strach.

– Czego chcesz, Benjamin? Pozwól Jasmine

wrócić bezpiecznie do domu. To tylko mała

dziewczynka. Jest niewinna, zupełnie jak Bethany –

mamroczę. – Nie zatrzymałbyś jej, bo przecież ty nie jesteś zboczeńcem.

– Nie jestem zboczeńcem – powtarza. – Chcę

tylko ciebie. Jeśli wrócisz do domu, to ją

wypuszczę.

Do domu.

– Jesteś tam, Benjamin? Wróciłeś do domu? –

Kiedy tylko przywołuję z pamięci obraz tego

miejsca, od razu przechodzą mnie dreszcze.

– Zniszczyli go. – Odpowiada, roztrzęsiony.


Czyżby płakał? – Wróć do domu, proszę.

– Dobrze, wrócę – zapewniam. Zrobię wszystko,

by uratować Jasmine.

Nie mogę uwierzyć, że Benny tam jest. Chce,

żebyśmy go złapali, czy co? Może ma dość uciekania.

– Przyjedź sama – warczy. – Przyjedź sama, bo

jak nie… – Milknie na chwilę, a mnie przechodzi kolejny dreszcz. – To


ją zabiję. Zabiję ją, zanim ktokolwiek zdąży tu wejść.

Wiem, że to zrobi.

Tym razem musimy być tylko we dwoje.

To koniec.

– Gdzie jest Macy? – pytam zachrypniętym z

nadmiaru emocji głosem. – Boję się, że znowu

może mnie zranić. Przekażesz jej, że ją kocham i chcę wrócić do domu?

To duże ryzyko. Moja siostra znów może mnie

zaatakować, a ja muszę przecież chronić swoje

niewinne dziecko.

– Nigdy nie pozwoliłbym jej cię skrzywdzić. – W

to akurat jestem w stanie uwierzyć. – Ostatnio

sytuacja wymknęła mi się spod kontroli. – Benny brzmi coraz ciszej. Musi
być strasznie zmęczony. –

Byłyście kurewsko niegrzeczne i wszystko się


spieprzyło! Dlaczego żadna z was, niegrzeczne

lalki, nigdy się tego nie nauczy?

– Już nie jestem niegrzeczna – przekonuję,

mocno zaciskając powieki. – Wracam do domu,

Benjamin. Wracam do ciebie.

Bez najmniejszego problemu, udało mi się

wymknąć. Wszyscy są zbyt przejęci porwaniem

Jasmine, by zauważyć moją nieobecność.

Wiedziałam, że tak to się skończy.

Pojedynkiem pomiędzy potworem, przed którym

ostrzegał mnie tatuś… i mną.

Jade Phillips.

Panią detektyw, która przeszła przez piekło.

I przetrwała.

Benny nie ma o tym pojęcia, ale ja też mogę stać

się potworem. Sam mnie do tego doprowadził.

Najwyższa pora, by raz na zawsze się go pozbyć.

Już nigdy żadna niewinna dziewczyna nie ucierpi z

rąk któregokolwiek z członków tej chorej rodziny.

Powrót do miejsca, w którym przeżyłam tyle


koszmarów, o dziwo działa na mnie oczyszczająco.

Wiem, że nie ma już odwrotu i jest za późno, by zmienić zdanie.

Jeśli chcę przeżyć resztę życia w spokoju, muszę

go zniszczyć.

To jedyny sposób.

Inaczej już nigdy nie poczuję się bezpieczna.

Zwłaszcza z moim dzieckiem.

Benny nie dostanie kolejnej lalki.

Byłam jego pierwszą i będę jego ostatnią.

Zamiast podjechać pod dom, parkuję przy

drodze. Muszę go zaskoczyć. Gdy wysiadam z

samochodu, wiatr owiewa moją skórę, a włoski na rękach stają mi dęba.


Wszystkie moje zmysły są

teraz niesamowicie wyczulone.

Nie mogę przegrać.

Zaciskam dłoń na broni ukrytej w kaburze i

głośno wzdycham. To maleństwo mi pomoże. Uda

mi się.

Kiedy zakradam się do tego koszmarnego domu,

wszędzie wokół panuje złowroga cisza. Jedyne, co słyszę, to trzeszczenie


żwiru pod podeszwami

butów. Unoszę broń i wchodzę po schodkach na


ganek.

Zatrzymuję się i nasłuchuję, czy ktoś jest w

środku. To, że niczego nie słyszę, przeraża mnie chyba jeszcze bardziej.
Jasmine nie płacze. Moja siostra się nie śmieje. Benny nie wydaje rozkazów.

Nic.

Przełykam ślinę i naciskam klamkę. Kiedy drzwi

cicho skrzypią, od razu się wzdrygam.

Wchodzę do środka najciszej jak potrafię, po

czym rozglądam się po kolejnych pokojach,

cichutko stąpając w stronę schodów na strych.

Nie ma szans, żeby ten potwór ponownie złapał

mnie w pułapkę i omamił narkotykami. Zrobił to

już wcześniej, ale tym razem mu się nie uda. Teraz

to ja mam nad wszystkim kontrolę.

Nagle przez myśl przemyka mi obraz przystojnej

twarzy Dillona. Gdy o nim myślę, czuję się

silniejsza.

Z każdym moim krokiem schody skrzypią coraz

głośniej. Przez cały czas unoszę broń w

wyciągniętych przed sobą dłoniach i jestem pewna,

że tym razem potwór mnie nie zaskoczy.


Bum.

Bum.

Bum.

Zatęchły zapach strychu jest taki znajomy.

Kojarzy mi się ze strachem i ogromnym bólem. A teraz przyszłam tu


sama, z własnej woli. Ta

świadomość niemal mnie paraliżuje.

Nie, nie mogę o tym myśleć.

Mam nad wszystkim kontrolę.

Gdy wyglądam zza rogu, moje serce ląduje na

podłodze. Maleńka Jasmine siedzi pośrodku pokoju.

Ma rączki za plecami i nóżki przywiązane do nóg krzesła. Jej twarz jest


czerwona i zapłakana.

Dziewczynka cała się trzęsie, a Benny stoi tuż za nią, z nożyczkami w


ręce. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, z całych sił próbuję
powstrzymać

dreszcz strachu. Jego wzrok jest mroczny i

przerażający, zupełnie nie z tego świata.

Benny pochodzi z piekła i powinien jak

najszybciej tam wrócić.

Rozumiem jego niemą groźbę, więc natychmiast

opuszczam broń. Potwór wskazuje wzrokiem

podłogę, więc kładę ją tam i prostuję plecy,


wyciągając przed siebie dłonie.

– Okej, Benjamin – mamroczę. – Masz to, czego

chciałeś. – Jeszcze raz spoglądam na biedną,

przerażoną Jasmine. Dotychczas bała się tylko

szkolnych łobuzów, którzy teraz muszą wydawać

jej się równie groźni co natrętne komary. – Hej, Jasmine. – Usiłuję


zachować spokojny ton głosu. –

To ja, Jade. Wszystko będzie dobrze, skarbie. – Nie

jestem pewna, czy udało mi się zabrzmieć przekonująco, bo dziewczynka


znów wykrzywia

twarz, a kolejne spazmy płaczu wstrząsają jej

drobniutkim ciałkiem.

Benny nie odkłada nożyczek.

– Jesteś sama?

– Tak.

Bierze parę kajdanek leżących nieopodal i rzuca

nimi w moją stronę. Łapię je i zamykam jedną z bransoletek wokół


swojego nadgarstka.

– Przykuj się do kraty w drzwiach celi –

rozkazuje. Wygląda jeszcze bardziej przerażająco

niż zazwyczaj. Jego włosy są skołtunione i odstają we wszystkich


kierunkach. Pod oczami ma ciemne

cienie, które podkreślają puste spojrzenie.


Idę bokiem w kierunku celi, by ani przez chwilę

nie spuszczać go z oczu. Staję przy drzwiach i przyglądam mu się z


bliska. Nagle zauważam na

jego ciele zaschniętą krew. Ma ją wszędzie, na szyi,

brzuchu, nogach… Ciemnoczerwona ciecz pokrywa

jego skórę i skleja włosy.

Co jest, kurwa?

– Czyja to krew? – Opuszczam rękę ze

zwisającymi luźno kajdankami. W uszach słyszę

głośne bębnienie i uświadamiam sobie, że to mój puls.

– Jade – odzywa się zachrypniętym, pokonanym

głosem. Użył mojego prawdziwego imienia.

Dlaczego to zrobił?

Nie.

Robię krok do przodu. Benny również. W głowie

wciąż poszukuję odpowiedzi, ale moje serce

wyczuwa już, co się stało.

– Gdzie jest Macy? – krzyczę piskliwie. – Gdzie

jest moja siostra?!

Choć

potwór
usiłuje

mnie

powstrzymać,

przebiegam obok niego i wpadam do otwartej celi.

Kiedy tylko przekraczam jej próg, mój świat się zawala.

Nie.

Bum.

Nie.

Bum.

Nie.

Bum.

– Macy. – Wstrzymuję oddech. – Nie… – Kulę

się z bólu, spoglądając w martwe oczy mojej

młodszej siostrzyczki. Leży na łóżku, na którym nie

ma materaca. Wszystkie rzeczy z jej celi zabrała policja.

Gdy patrzę na jej nieruchome ciało, łzy same

spływają mi po policzkach. Jest taka blada i leży porzucona, jak gdyby nic
nie znaczyła.

A przecież dla mnie była najważniejsza na

świecie!

Jej sukienka jest mokra od krwi. Krwi, która


wylała się z ogromnej rany na szyi. Gdyby Macy nadal

żyła,

byłaby

wściekła,

bo

przecież

nienawidziła być brudna. Chciałabym ją umyć, ale nie mogę. Niczego nie
widzę; łzy przesłaniają mi widok. Padam na kolana przed łóżkiem bez

materaca i wyciągam rękę, by pogłaskać jej

posklejane krwią włosy.

To moja siostra.

Moja siostra nie żyje.

Niespodziewanie czuję na sobie silny uścisk i od

razu mam ogromną ochotę zwymiotować. To cud,

że jestem w stanie to powstrzymać.

– Przepraszam – mamrocze zapłakanym głosem.

Nie mogę uwierzyć, że ten skurwiel płacze. – Ona by ją zabiła, a to


przecież jeszcze dziecko. I zabiłaby ciebie. Nie miałem wyboru. Była tak

kurewsko zniszczona.

Nagle z mojego gardła wyrywa się dziki, niemal

zwierzęcy ryk. Uwalniam się z ramion Benny’ego i

szybko wstaję na nogi, po czym łapię za drzwi celi i


zatrzaskuję je z hukiem, zamykając nas w środku.

Gdy się odwracam, by na niego spojrzeć, psychol kuli ramiona.

– Co ty robisz? – pyta z niepewnością, która

rysuje się na jego przystojnej twarzy.

– A na co ci to wygląda?! Zamykam drzwi! Teraz

będziemy tu siedzieć i patrzeć na to, co zrobiliśmy!

Oboje musimy odpokutować!

Potwór zaciska powieki i znów zaczyna uderzać

ręką w skroń.

– Ale ona była zepsuta! Nie mogliśmy jej

naprawić!

– Ty jesteś, kurwa, zepsuty, Benny – warczę. –

Ty. Jesteś. Zepsuty.

Psychol sztywnieje i spogląda na mnie poważnie.

– Nawet nie waż się tak mówić.

Nie potrafię dłużej powstrzymać płaczu. Moje

nogi są takie słabe… Chciałabym znów paść na

kolana, ale nie mogę. Muszę walczyć, by

powstrzymać rozpacz, zanim ta zawładnie całą

moją duszą. To nie jest odpowiedni moment.

Smutek jest ceną, którą płacimy za miłość, ale


jeśli pozwolę mu sobą zawładnąć, zaprowadzi mnie

prosto do grobu.

– Aresztowaliśmy twojego ojca, Benny – krzyczę

do niego przez łzy. – Przez lata gwałcił małe

dziewczynki, a ty tak po prostu pozwoliłeś mu żyć!

Przecież wiesz, co zrobił Bethany i miałeś to

gdzieś! – wrzeszczę, celując w niego palcem

wskazującym.

Psychol patrzy na niego tak, jak gdyby ten głupi

palec miał jakąś moc, by go ukarać.

Kręcę gwałtownie głową, usiłując unikać

wzrokiem ciała swojej zmarłej siostry. Nie tak

wyobrażałam sobie jej los. Zawiodłam ją. Tak

strasznie ją zawiodłam… Czy w ogóle powinnam

zostać matką, skoro nie potrafiłam być dobrą

siostrą?

– Ojciec bywał pożyteczny – odwarkuje po

chwili Benny.

– Obrzydzasz mnie.

– Cóż, to się zmieni.

– Nie! – wrzeszczę, wyciągając przed siebie dłoń,


by pokazać mu, że ma się do mnie nie zbliżać. Gdy

spuszcza wzrok na mój nadgarstek, od razu marszczy brwi, bo nie mam już
na nim kajdanek.

W końcu jestem pieprzoną policjantką.

Mam w kieszeni jebany klucz!

– To wszystko się dzisiaj skończy, Niegrzeczna

Laleczko.

– Masz rację – przyznaję z głośnym śmiechem. –

To koniec.

Benny schyla się i wsuwa dłoń do swojej

skarpetki. Natychmiast wyciągam drugi pistolet,

wcześniej ukryty na moich plecach. Celuję w

skurwiela szybciej niż ten zdąży wstać. Mam przy sobie jeszcze dwa
pistolety. Przy psychopatach

trzeba być przygotowanym na wszystko.

Gdy nasze spojrzenia na powrót się spotykają,

Benny trzyma w dłoni strzykawkę.

– Co to, kurwa, jest? – pytam, zaskoczona.

Zamiast odpowiedzieć, on przymruża oczy i

podnosi wzrok na kraty w drzwiach celi. Jasmine nie jest już przywiązana
do krzesła. Wiem o tym, bo

jestem detektywem. Zwracam uwagę na każdy


szczegół, każdy dźwięk. Wiem o wszystkim, co

dzieje się w moim otoczeniu, nawet kiedy wokół

panuje chaos.

przeciwieństwie

do

biednego,

małego

Benny’ego. Biedna, głupia laleczka.

– Nie przyszłaś sama? – W jego głosie słyszę

oburzenie. Mówi to tak, jakby poczuł się oszukany.

– Już nigdy nie będę sama – odpowiadam. –

Dillon jest częścią mnie i należę do niego, a nie do

ciebie, Benjamin. Nigdy do ciebie nie należałam.

Gdy zaciska szczękę, jego oczy ciemnieją.

– Nigdy nie pozwolę ci opuścić tej celi – krzyczy

łamiącym się głosem. – Nigdy!

Macham do niego pistoletem, który nadal

ściskam w dłoni.

– A kto z nas dwojga trzyma w ręce broń? Nie oszukuj się, Benny. Nie
masz już nade mną żadnej
władzy.

Skurwiel unosi strzykawkę wyżej, a na ustach

znów ma swój złowieszczy uśmiech.

– Jak mówiłem, dzisiaj to wszystko się skończy.

Ale mam jeszcze wystarczająco dużo czasu, by

wbić w ciebie tę maleńką igiełkę. Odejdziemy stąd

oboje. Razem. A potem będziesz miała całą

wieczność, żeby uświadomić sobie, że naprawdę

mnie kochasz.

Kurwa mać.

Co jest w tej pieprzonej strzykawce?

Kiedy skurwiel robi krok w moją stronę, wiem,

że muszę działać szybko.

– Jestem w ciąży! – krzyczę bez namysłu.

Natychmiast opuszcza strzykawkę, a ja pociągam

za spust, trafiając w jego ramię.

– Kurwa mać! – wrzeszczy. – Kurwa, postrzeliłaś

mnie! – Strzykawka upada na podłogę, a Benny

zatacza się do tyłu, po czym opada na łóżko, na ciało mojej biednej siostry.

– I to jak celnie. – Podchodzę bliżej, a następnie

zgniatam strzykawkę pod podeszwą swojego buta.


Tym razem psychol nie wygra.

– Jesteś w ciąży? – Jego brązowe oczy błyszczą z

podekscytowania. – Będziemy mieli dziecko?

Zakładam

bransoletkę

kajdanek

na

jego

nadgarstek. Benny nawet nie protestuje. Kula nie mogła sprawić wiele bólu
tak potężnemu

mężczyźnie jak on, ale moje wyznanie najwyraźniej

go oszołomiło. Zapinam kajdanki na jego drugiej

ręce i spycham sukinsyna na podłogę.

Benny nadal nie odrywa ode mnie wzroku. W

jego zwykle pełnych nienawiści oczach teraz odbija

się czysta miłość. To pojebana miłość, ale jednak

miłość.

Drzwi za moimi plecami się otwierają. Czuję za

sobą obecność Dillona, który otacza mnie swoim

ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa.

Swoją miłością, która jest prawdziwa, czysta i


niezniszczalna. To miłość, którą darzymy siebie

nawzajem. Nie jest jednostronna ani wymuszona.

Jest nasza i nikt nam jej nie odbierze.

A już na pewno nie jakiś psychopata.

– Nasze dziecko – szepcze Benny, a jego oczy aż

błyszczą z dumy.

Dillon kładzie dłoń na moim ramieniu. Kiedy

kiwam do niego głową, odsuwa się i bierze na ręce

ciało mojej siostry, a następnie wychodzi z celi.

Gdy tylko znów zostaję sam na sam z potworem, od

razu patrzę mu prosto w oczy.

– To dziecko nie jest twoje, Benny. Życie nie

może zrodzić się ze śmierci. Tyle razy próbowałeś mnie zniszczyć, ale to
nigdy ci się nie uda.

Powinieneś smażyć się w piekle. Twój czas dobiega

końca. To dziecko to nowe życie, a na ciebie czeka

tylko śmierć.

Benny wykrzywia twarz. Wygląda, jakbym

właśnie wyrwała mu z piersi jego czarne serce. Nie

przestając w niego celować, powoli opuszczam celę. Zamykam drzwi na


zamek, a Dillon całuje

mnie w czoło.
– Wszystko w porządku – zapewniam. – Panuję

nad sytuacją.

– Wiem, że panujesz – odpowiada szeptem, po

czym odchodzi, pozwalając mi napawać się zemstą

w samotności.

To już koniec. To moje pierdolone, szczęśliwe

zakończenie.

Po chwili Benny otrząsa się z szoku. Napina

wszystkie mięśnie, a atmosfera gęstnieje. Na

strychu jest tak gorąco, jakby sam diabeł przybył

złożyć nam wizytę. I dobrze. Niech zabierze tego skurwiela tam, gdzie jego
miejsce.

– Kłamiesz – warczy w moją stronę. Nie

spuszczam go z oczu, kiedy usiłuje uwolnić

nadgarstki z kajdanek, ale z przestrzelonym

ramieniem to nie może być łatwe. Potwór wstaje z podłogi. – Wypuść mnie,
kurwa! – rozkazuje. – W

tej chwili!

Niespodziewanie wybucham śmiechem. To

śmiech szaleńca, który przypomina mi śmiech

mojej siostry.

– Nie będziesz mi dłużej rozkazywał. Zostawię cię tu, żebyś zgnił. Tak jak ty
zostawiłeś nas. Mam

nadzieję, że odór krwi biednej Macy będzie cię

dręczył aż do dnia, kiedy zdechniesz z głodu.

– Kurwa mać, wypuść mnie! – krzyczy, walcząc

z kajdankami.

Nawet się nie wzdrygam, gdy napiera na drzwi.

Uderza w nie całym swoim ciężarem, ale one ani drgną. Wiem, że
wytrzymają. W końcu sama byłam

więźniem w sąsiedniej celi przez cztery pieprzone lata. Tych drzwi nie da się
wyważyć.

– Słyszysz, co mówię?! Wypuść mnie!

– Ty nigdy mnie nie wypuściłeś – przypominam.

– Żegnaj, Benny.

Ignoruję jego wrzaski i szybko wychodzę z tego

okropnego domu, mając nadzieję, że robale zjedzą Benny’ego żywcem.


Gdy tylko pokonuję drzwi na

ganek, od razu widzę Dillona i ciało Macy, które położył na trawie.

– Mogłabyś zabrać Jasmine do szpitala? Lekarze

powinni ją zbadać – prosi, po czym mocno mnie do

siebie przytula. – Zajmę się ciałem Macy. Za

niedługo dołączę do was.

Wiem, że nie chodzi mu tylko o to. Dillon ma


niedokończoną sprawę, którą musi załatwić i nie chce, żeby Jasmine to
oglądała.

Unoszę brodę i spoglądam na piękną twarz

swojego mężczyzny oświetloną blaskiem księżyca.

To mój partner w pracy, wspólnik zbrodni, moja

skała i oparcie. On również zasłużył na zemstę.

Przyciska usta do moich. Nasz pocałunek jest

wyjątkowo zachłanny, ale szybki. Po kilku

sekundach Dillon robi krok w tył.

– Jedź, skarbie. Spotkamy się w szpitalu.

Posyłam mu niewyraźny uśmiech, po czym

posłusznie odchodzę w stronę samochodu. Ściągam

przy tym mikrofon, który wcześniej przypiął mi do

bluzki.

– Jade… – woła, gdy łapię za klamkę.

Odwracam się, by na niego spojrzeć. Mam tak

ogromną ochotę pobiec w jego stronę i rzucić mu się w ramiona.

– Dlaczego powiedziałaś, że jesteś w ciąży? Tego

nie było w naszym planie.

Ustaliliśmy to wszystko zaraz po mojej

rozmowie z Bennym. Ja miałam wrócić do tego


koszmarnego domu jako przynęta, a Dillon miał

zjawić się niedługo potem jako moje wsparcie. I to

właśnie zrobiliśmy. Wszystko poszło zgodnie z planem… poza wzmianką o


ciąży.

– Musiałam improwizować. – Wzruszam

ramionami.

Dillon unosi jedną brew. Widzę, że mi nie

wierzy, w końcu jest pieprzonym detektywem.

– Mówiłaś prawdę? Jesteś w ciąży?

Przygryzam dolną wargę, po czym kładę rękę na

brzuchu. Chciałabym mu odpowiedzieć, ale nie

potrafię znaleźć odpowiednich słów. Gdyby

wiedział, że jestem w ciąży, nigdy nie pozwoliłby mi tutaj przyjść.

– Jade… – ponagla surowym tonem.

– Maryann uważa, że to dziecko na pewno nie

jest Benny’ego, ale… – urywam nagle, kiedy w

moich oczach zbierają się łzy. – Ale ja i tak chciałabym się upewnić.

Dillon przeciera twarz dłońmi, po czym od razu

do mnie podchodzi. Okrąża mnie ramionami i unosi

wysoko nad ziemię.

– Kochanie – szepcze prosto w moje włosy. –


Przecież jesteśmy razem. – Jego pewny ton głosu sprawia, że nieco się
relaksuję. – Przestań się tym zadręczać. Cokolwiek się stanie, razem sobie z
tym

poradzimy, jasne?

Ściskam go za szyję tak mocno, jak gdyby

zależało od tego moje życie.

– Razem – powtarzam, cicho łkając.

Nasz uścisk wydaje się trwać całe wieki. W

ramionach Dillona wszystkie moje rozbite kawałki

wracają na swoje miejsce i dopiero kiedy odzyskuję

siły, ukochany pozwala mi odejść.

Ale nie na długo.

Nigdy więcej nie rozstaniemy się na długo.

– Benny zadzwonił do mnie, żebym po nią

przyjechała. Kiedy dotarłam na miejsce, Jasmine

błąkała się po lesie, a cały dom stał w ogniu –

zeznaję Marcusowi na szpitalnym korytarzu.Marcus

doskonale wie, że to kłamstwo. Unosi brwi ze

sceptyczną miną, ale zaraz potem kiwa głową i

posyła mi szeroki uśmiech.

– Okej. To całkiem wiarygodna historia. W


końcu wandale ciągle podpalają opuszczone domy.

Jak wrócę na komisariat, zadzwonię po straż

pożarną i poproszę, żeby się tym zajęli. Nie ma

pośpiechu.

Od razu spada mi kamień z serca.

– Jak ona się czuje? – pyta po chwili, wskazując

głową salę, w której lekarze nadal badają Jasmine.

– Na pewno będzie potrzebowała czasu i może

jakiejś terapii, żeby sobie z tym wszystkim

poradzić, ale my, dziewczyny, jesteśmy twarde –

zapewniam. – Niedługo dojdzie do siebie.

Jasmine ma wujka i babcię, którzy kochają ją

ponad życie. Razem zrobimy wszystko, co w naszej

mocy, żeby pomóc jej zapomnieć o tym koszmarze.

Dillon przyjeżdża do szpitala godzinę później.

Chociaż zdążył się przebrać w czyste ubrania, nadal

czuję od niego smród dymu.

– Powinieneś wziąć prysznic – mruczę, gdy się

przytulamy. – Wszystko dobrze?

Marcus zapisuje coś w swoim notesie i nawet nie

słucha, o czym rozmawiamy.


– Zostawiłem radiowóz Benny’ego, jakieś

półtora kilometra stąd – szepcze Dillon. – Ciało twojej siostry leży na


tylnym siedzeniu. Znajdą ją. –

Delikatnie głaszcze moje ramiona. – Jak sobie z tym wszystkim radzisz?


Tyle się wydarzyło, Jade.

Tyle straciłaś…

Ma rację, straciłam wszystko, ale zarazem bardzo wiele zyskałam. Teraz mam
Dillona, nasze dziecko,

szczęście…

Poza tym świadomość, że Macy w końcu zaznała

spokoju, przynosi mi ulgę. Zamknięcie jej w

psychiatryku byłoby okrutne. To nie jej wina, że stała się taka, jaka się stała.

– Nic mi nie będzie – zapewniam, posyłając mu

szczery uśmiech. – Chodźmy do lekarza, Dillon.

Chcę zrobić to badanie.

Ukochany głaszcze kciukiem mój policzek. Gdy

spogląda na mnie z góry, w jego brązowych oczach

widzę jedynie miłość.

– Jak sobie życzysz. Pamiętaj jednak, że ten

wynik niczego nie zmieni. Jesteśmy rodziną, Jade, bez względu na wszystko.

Kiwam głową, a mój uśmiech jest teraz jeszcze

szerszy.
– Bez względu na wszystko – powtarzam za nim.

Mimo to, na samą myśl, że to mogłoby być

dziecko Benny’ego, moje serce bije jak szalone.

– Zadzwoń do mnie, kiedy lekarze skończą badać

Jasmine, okej? – prosi Dillon Marcusa. –

Wprawdzie jest z nią moja mama, ale chciałbym

żebyś miał na nie oko dopóki nie wrócę. W

porządku?

Marcus unosi lewy kącik ust.

– Jasne, stary.

Maryann spotyka się z nami przed gabinetem.

Przez ostatnich kilka dni nie przychodziła do pracy,

ale kiedy zadzwoniłam do niej ze szpitala i

poprosiłam o wizytę, od razu zgodziła się nas

przyjąć. Ta kobieta jest niesamowita. Pomogła nam

w śledztwie i bardzo zaangażowała się w los ofiar swojego męża.


Koniecznie chciała porozmawiać z

dziewczynami, które zgwałcił i napastował. Czuła

się zobowiązana przeprosić je za to, że żyła z takim

potworem, nie zdając sobie z tego sprawy. Dręczą ją ogromne wyrzuty


sumienia, ale mam nadzieję, że
kilka sesji z doświadczonym psychologiem pomoże

jej zrozumieć, że nie jest niczemu winna.

– Bierzesz witaminy, które ci przepisałam? –

pyta, kiedy tylko wchodzimy do gabinetu.

– Miała ostatnio trochę ważniejsze sprawy na

głowie – warczy Dillon.

– Oczywiście. – Maryann rumieni się ze wstydu.

– Jade, to naprawdę może poczekać. Możemy

przeprowadzić to badanie kiedy indziej…

– Chcę to zrobić teraz. Jestem gotowa. – Głośno

przełykam ślinę i patrzę ukochanemu prosto w

oczy.

– Na pewno? – Dillon marszczy czoło. Wygląda

na zmartwionego.

– Tak. Chcę znać prawdę, jakakolwiek by nie

była – odpowiadam zdecydowanie, choć w mojej

głowie panuje chaos. A co jeśli to nie jest dziecko ani Dillona, ani
Benny’ego? Co, jeśli ojcem jest Bo? Nagle czuję się jak puszczalska szmata.

Nie. Nie spałam z Bo od tak dawna… To nie

jego dziecko. Tego mogę być pewna.

– Skarbie – mamrocze Dillon, kiedy Maryann


przygotowuje ultrasonograf. – To dziecko jest

nasze. – Jego przekonujący ton głosu od razu mnie uspokaja. – Nieważne, jakie
będą wyniki. Jesteśmy

partnerami, prawda?

Po moim policzku spływa łza. Głupie emocje!

Przez nie nawet nie jestem w stanie odpowiedzieć, więc kiwam tylko głową.

Dillon jest wspaniały. To mój partner, kochanek i

najlepszy przyjaciel. Trzyma mnie za rękę przez całe dwadzieścia minut,


kiedy Maryann pokazuje

nam na ekranie maleństwo, które noszę pod sercem.

Wygląda jak mała fasolka. Boże, ja naprawdę

jestem w ciąży! USG potwierdza słowa lekarki –

Benny nie może być ojcem dziecka. Nie potrafię

opisać, jak bardzo jestem szczęśliwa. Maryann

wskazuje nam kolejne części maleńkiego ciałka.

– Maleństwo ma cztery do pięciu tygodni. –

Uśmiecha się, a Dillon ściska mocniej moją dłoń. –

Tak jak ostatnio mówiłam, powinnaś smarować

brzuch. Wypiszę ci receptę na leki, które pomogą ci

z porannymi mdłościami. – Odkłada sprzęt. – Zaraz

wrócę z broszurkami i darmowymi próbkami

witamin. Możesz się w tym czasie ubrać.


Wychodzi z sali, a ja spoglądam w dół, na

wydrukowane zdjęcie z USG.

Na moje dziecko.

Dziecko Jade Phillips.

Te słowa wydrukowane na fotografii sprawiają,

że serce rośnie mi w piersi. Czuję też jednak coś innego. Przeogromną


potrzebę, aby chronić to, co moje. Może nie byłam w stanie obronić siebie i
na

pewno zawiodłam swoją siostrę, ale niech mnie

diabli wezmą, jeśli nie zdołam ochronić tego dziecka.

– Boże, to niesamowite. – Dillon całuje mnie w usta. – Jesteśmy


niesamowici.

Moje oczy aż błyszczą z nadmiaru emocji.

– Nie. Jeszcze lepiej. My jesteśmy najlepsi.

Ukochany uśmiecha się uwodzicielsko, po czym

puszcza mi oczko.

– Oczywiście, pani detektyw. Nigdy o tym nie

zapominaj.

Ciągnę go za rękaw, aż podchodzi na tyle blisko,

że mogę ponownie złączyć nasze usta.

– A co jeśli zapomnę? – pytam zaczepnie.

Dillon warczy i wsuwa palce w moje włosy.


– To ci przypomnę i będę ci przypominał przez

całą noc – odpowiada rozbawiony, muskając wargami moje usta. – Zacznę,


kiedy tylko wrócimy

do domu.

Dom.

To takie obce pojęcie.

Nie jestem już zaginioną laleczką.

Odnalazłam się.

Dillon mnie odnalazł i dopóki będziemy razem,

wszystko będzie dobrze.

EPILOG

~ Najczarniejsza czerń ~

Jade

Trzy lata później…

ŚCIANY DOMU, KTÓRY PRZEZ LATA był

moim więzieniem, są teraz całkowicie czarne.

Powracam w to miejsce co rok. To moja tradycja, która przypomina mi o


wszystkim, przez co

przeszłam i co przetrwałam. Dręczona przez tego

potwora, straciłam bardzo wiele, ale gdy patrzę na jego dom, usiłuję
myśleć wyłącznie o rzeczach,

które zyskałam.
Moje dzieci.

Mojego męża.

Naprawdę

szczęśliwe

życie,

przepełnione

miłością i radością.

Tamtego dnia Marcus „zapomniał” wezwać straż

pożarną, ale po czasie ogień sam się zagasił. Ciało Benny’ego na zawsze
pozostanie nieodnalezione.

Na wieki wieków będzie leżał w popiołach

więzienia, które sam stworzył.

Mimowolnie unoszę kąciki ust i głaszczę swój

wciąż całkiem płaski brzuszek.

Zanim zaczęłam być z Dillonem nigdy wcześniej

nie myślałam o dzieciach, ale teraz, kiedy nasza mała MJ ma już dwa
latka, a my oczekujemy na

narodziny jej brata lub siostry, świetnie odnalazłam

się w roli matki. Przez cały okres pierwszej ciąży towarzyszył mi strach i
dziesiątki wątpliwości,

jednak kiedy po raz pierwszy wzięłam córeczkę w ramiona, od razu


wiedziałam, że zrobię wszystko, by być dobrą mamą.

Niespodziewanie przechodzi mnie dreszcz. Za


każdym razem, gdy tu przyjeżdżamy, mam

wrażenie, że ten potwór mnie obserwuje. Czuję na sobie jego wzrok, choć
doskonale wiem, że już go nie ma. To uczucie będzie mi towarzyszyć już

zawsze.

Zawsze będę czujna.

Dla swoich dzieci, dla męża i dla siebie.

Potwory czają się wszędzie, doskonale o tym

wiem.

Gdy słyszę trąbienie, niemal podskakuję ze

strachu. Dillon czeka na mnie w samochodzie

zaparkowanym tuż za wysokimi krzewami.

Ostrożnie przechodzę przez zarośla i idę w jego stronę.

Uśmiecha się do mnie tym swoim idealnym

uśmiechem, a jego białe zęby wydają się lśnić

jaśniej niż słońce. Kiedy tylko siadam na siedzeniu

pasażera, czuję ciepło ukochanego i wiem, że

jestem bezpieczna.

MJ siedzi w dziecięcym foteliku i bawi się swoją

lalką. Ma ciemnobrązowe włosy zaplecione w dwa

warkoczyki i szeroki uśmiech, na którego widok

topnieje mi serce. Wygląda dokładnie tak samo jak


jej tatuś.

– Czy to kolejna nowa zabawka? – pytam

surowo, patrząc jak mocno ściska w rączkach swój

najnowszy prezent.

Dillon unosi dłonie w powietrze.

Nie powinien jej tak rozpieszczać.

– Ode mnie jej nie dostała! – broni się. –

Myślałem, że ty ją kupiłaś.

Oboje szybko się odwracamy, by spojrzeć na

naszą małą córeczkę. Jej brązowe oczy, identyczne jak oczy Dillona, błyszczą ze
szczęścia.

– Lalka śpiewa. – MJ piszczy swoim słodkim

głosikiem. – Lalka śpiewa! – powtarza, po czym

ściska brzuch zabawki.

Nagle samochód wypełnia muzyka, a lalka

zaczyna śpiewać swoją piosenkę.

Lalka panny Polly była chora, chora, chora.

KONIEC

PLAYLISTA

Posłuchaj na Spotify

Heathens – Twenty One Pilots


Run, Run, Run – Tokio Hotel

Everything In Its Right Place – Radiohead

Afraid – The Neighbourhood

Bloodstream – Stateless

Obsession (Cover) – Golden State

The Monster – Eminem

We’re In This Together – Nine Inch Nails

Heart Heart Head – Meg Myers

Last Goodbye – Jeff Buckley

Oh My – Big Wreck

Black Sun – Death Cab for Cutie

Crazy in Love – Eminem

Bennie and the Jets – Elton John

Freak on a Leash – Korn

Way Down We Go – Kaleo

Testosterone – Bush

Kilka słów od

Ker Dukey

Ach, ta historia to naprawdę coś! Współpraca z

Webster była niesamowita. Uwielbiam to, jak

nawzajem się inspirujemy. Czasami odnoszę


wrażenie, że nasze umysły łączą się w jeden!

Dziękuję, Kristi, że stworzyłaś ze mną tych

wspaniałych bohaterów. Niezła z nas drużyna!

Dziękuję także naszym czytelnikom, którzy są

najlepsi na świecie! Wasza miłość, pasja,

zaangażowanie i szczodrość nie znają granic.

JESTEŚCIE NIESAMOWICI!

Dziękuję grupie K&K’s Dolly’s. Macie tyle

kreatywnych pomysłów! Uwielbiam czytać Wasze

teorie na temat książki i nie mogę uwierzyć, że tak

uwielbiacie tę historię. Bardzo wam dziękuję, że zechcieliście wyruszyć z


nami w naszą mroczną

podróż. Bez Was nie byłoby to możliwe!

Dziękuję zarówno moim dziewczynom, jak i

dziewczynom Webster, za to, że nas wypromowały.

Nie macie pojęcia, jak strasznie Was uwielbiamy.

Wasza bezinteresowność w świecie pełnym

chciwości jest inspirująca.

Dziękuję wszystkim niesamowitym blogerom i

blogerkom, którzy przeczytali naszą książkę i

podzielili się opinią na jej temat. To dzięki Wam niezależni autorzy mogą
tworzyć swoje dzieła.
Dziękuję Terrie, mojej asystentce, bez której bym

nie przeżyła. Dziękuję, że zawsze mnie wspierasz.

A także Nicky Price. Jesteś nieoceniona!

Znajomość z Tobą to prawdziwy zaszczyt. Dziękuję

za zajęcie się naszymi DarKER Souls, podczas gdy

ja siedziałam ukryta w swojej jaskini.

Dziękuję Kirsty Moseley. Co ja bym zrobiła bez

naszego codziennego narzekania przez internet!

Dziękuję Monice, mojej kochanej edytorce.

BUM – skończyłyśmy! Przepraszam, że przeze

mnie zasypiałaś przy biurku.

Stacey Blake, jesteś jedyna w swoim rodzaju.

Dziękuję, że nigdy mnie nie zawodzisz, nawet

kiedy nie dotrzymuję terminów.

Dziękuję też swojej rodzinie. Kocham Was i

doceniam, że oddajecie Waszą żonę i mamę po to,

by świat mógł usłyszeć jej wewnętrzny głos.

LINKI

Authorkerdukey.com

www.facebook.com/KerDukeyauthor

KONTAKT
Ker: Kerryduke34@gmail.com

Asystentka Ker: terriesin@gmail.com

Kilka słów od

K. Webster

Serdecznie dziękuję Ker Dukey za to, że

zechciała kontynuować ze mną tę podróż!

Rozumiesz mrok, który we mnie mieszka i jak na małego potworka


przystało karmisz go i pobudzasz

do działania. Mrok jest bardzo zachłanny, ale Ty dajesz mu tak wiele.


Tworzymy razem cudowną,

pokręconą drużynę! Jesteś wspaniała, moja droga!

Dziękuję też swojemu mężowi. Matt, zawsze

mnie wspierasz i kochasz. Nie jestem w stanie

wyrazić, jak bardzo jestem Ci wdzięczna. Do końca

życia pozostanę Twoją małą, śliczną laleczką… A

czasami Twoją niegrzeczną laleczką.

Dziękuję Wam, Elizabeth Clinton i Ello Stewart,

za wsparcie oraz za to, jak szybko czytałyście

kolejne

rozdziały.

Jesteście

wspaniałymi
przyjaciółkami!

Dziękuję też Sunny Borek. Za to, że doceniasz

moje mroczne historie i tak uwielbiasz tworzone przeze mnie czarne


charaktery!

Dziękuję wszystkim, którzy czytali tę książkę od

początku jej tworzenia i na bieżąco ją poprawiali.

Daliście mi wiele cennych rad i ogromne wsparcie,

którego potrzebowałam. Jestem wdzięczna za

Wasze pomysły i rozwiązania, dzięki którym moje

książki są o wiele lepsze.

Pragnę również podziękować Vanessie Renee

Place za to, że rzuciła wszystko, by przeczytać tę książkę i zaznaczyć w


niej ostatnie błędy. Dziękuję!

Dziękuję wszystkim zaprzyjaźnionym autorom

za ich serdeczność i wsparcie. To bardzo wiele dla

mnie znaczy.

A także zaprzyjaźnionym blogerom, zarówno

tym bardzo znanym, jak i tym niszowym. Dziękuję

za to, jak bardzo mi pomagacie, dzieląc się ze swoimi czytelnikami


opiniami na temat moich

książek. Jesteście najlepsi! #AllBlogsMatter

Przede wszystkim dziękuję czytelniczkom z


grupy Krazy for K Webster’s Books. Jesteście

cudowne. Dziękuję Wam za przyjaźń i wsparcie.

Każda z Was jest niezastąpiona. To cudowne, że

możemy razem wdychać zapach nowych książek i

dzielić ze sobą swoje dziwactwa.

Jestem też bardzo wdzięczna grupie autorów, do

której należę – the COPA gals – za to, że byli przy

mnie, kiedy musiałam sobie ponarzekać. Dziękuję!

Dziękuję Monice z Word Nerd Editing za

zaopiekowanie

się

naszą

małą,

cudowną

książeczką-laleczką i dopracowanie jej do perfekcji.

Dziękuję Stacey Blake za to, że książka wygląda

CUDOWNIE! Kocham Cię!

Dziękuję też mojej kochanej asystentce, Nicole

Blanchard oraz dziewczynom z The Hype PR.

W końcu dziękuję także każdemu z Was,

cudowni czytelnicy. Za to, że chcecie czytać


wymyślone przeze mnie historie i pokochać moich

bohaterów tak mocno, jak ja ich kocham! Jestem

Wam dozgonnie wdzięczna!

O AUTORCE

K. Webster

K.

Webster

napisała

dziesiątki

książek

zaliczanych do różnych odmian romansu, takich jak

romans współczesny, romans historyczny, romans

fantastyczny, dark romance, romans kryminalny

oraz romans erotyczny. Jeśli akurat nie spędza

czasu z mężem (którego żoną jest już od trzynastu lat), albo z cudownymi
dziećmi, zazwyczaj udziela

się na portalach społecznościowych, dzięki którym ma kontakt ze swoimi


czytelnikami.

Jej pasje, poza pisaniem, to czytanie i grafika komputerowa. K zawsze


można znaleźć przy

komputerze, gdzie notuje kolejne pomysły i dąży do

ich realizacji. Nie może doczekać się dnia, kiedy obejrzy w kinie
ekranizację któregoś ze swoich
dzieł.

Zapisz się do newslettera K. Webster, aby

otrzymywać wiadomości na temat jej nowych

książek oraz ekskluzywne materiały dla fanów. W

tym celu wystarczy wejść w poniższy link:

http://authorkwebster.us10.list-

manage.com/subscribe?

u=36473e274a1bf9597b508ea72&id=96366bb08e

Facebook: www.facebook.com/authorkwebster

Blog: authorkwebster.wordpress.com/

Twitter: twitter.com/KristiWebster

Email: kristi@authorkwebster.com

Goodreads:

www.goodreads.com/user/show/10439773-k-

webster

Instagram: instagram.com/kristiwebster
Document Outline
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Kilka słów od Ker i K.
Deadykacja
Rozdział pierwszy. ~ Czarny ~
Rozdział drugi. ~ Oleista czerń ~
Rozdział trzeci. ~ Krucza czerń ~
Rozdział czwarty. ~ Ciemnografitowy ~
Rozdział piąty. ~ Noir ~
Rozdział szósty. ~ Północ ~
Rozdział siódmy. ~ Smar ~
Rozdział ósmy. ~ Obsydian ~
Rozdział dziewiąty. ~ Hebanowa czerń ~
Rozdział dziesiąty. ~ Sadza ~
Rozdział jedenasty. ~ Metal ~
Rozdział dwunasty. ~ Skóra ~
Rozdział trzynasty. ~ Smoła ~
Rozdział czternasty. ~ Pająk ~
Rozdział piętnasty. ~ Wrona ~
Rozdział szesnasty. ~ Heban ~
Rozdział siedemnasty. ~ Noc ~
Rozdział osiemnasty. ~ Lukrecja ~
Rozdział dziewiętnasty. ~ Rodzynki ~
Rozdział dwudziesty. ~ Onyks ~
Epilog. ~ Najczarniejsza czerń ~
Playlista
Kilka słów od Ker Dukey
Kilka słów od K. Webster
O Autorce K. Webster
Table of Contents
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Kilka słów od Ker i K.
Deadykacja
Rozdział pierwszy. ~ Czarny ~
Rozdział drugi. ~ Oleista czerń ~
Rozdział trzeci. ~ Krucza czerń ~
Rozdział czwarty. ~ Ciemnografitowy ~
Rozdział piąty. ~ Noir ~
Rozdział szósty. ~ Północ ~
Rozdział siódmy. ~ Smar ~
Rozdział ósmy. ~ Obsydian ~
Rozdział dziewiąty. ~ Hebanowa czerń ~
Rozdział dziesiąty. ~ Sadza ~
Rozdział jedenasty. ~ Metal ~
Rozdział dwunasty. ~ Skóra ~
Rozdział trzynasty. ~ Smoła ~
Rozdział czternasty. ~ Pająk ~
Rozdział piętnasty. ~ Wrona ~
Rozdział szesnasty. ~ Heban ~
Rozdział siedemnasty. ~ Noc ~
Rozdział osiemnasty. ~ Lukrecja ~
Rozdział dziewiętnasty. ~ Rodzynki ~
Rozdział dwudziesty. ~ Onyks ~
Epilog. ~ Najczarniejsza czerń ~
Playlista
Kilka słów od Ker Dukey
Kilka słów od K. Webster
O Autorce K. Webster

You might also like