Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 193

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Nieautoryzowane rozpowszechnianie
całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci
jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną,
a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym
lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami


firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych


postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych
zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra


Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock

Helion SA
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63
e-mail: editio@editio.pl
WWW: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
http://editio.pl/user/opinie/obronc_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-283-8309-8

Copyright © Helion SA 2021

• Poleć książkę na Facebook.com • Księgarnia internetowa


• Kup w wersji papierowej • Lubię to! » Nasza społeczność
• Oceń książkę

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Prolog

Jedno spojrzenie na zapełnioną windę perfekcyjnie rozwiało moje na-


dzieje na ukradkową ucieczkę z biurowca. Stałam tam z opuszczoną
głową i trzymałam mocno karton, który wypełniłam wcześniej swoimi
rzeczami. Jadący razem ze mną mężczyźni zerkali dyskretnie w stronę
brązowej tektury, bo zapewne domyślali się doskonale, co ona ozna-
czała. Każdy zwolniony wyglądał zawsze tak samo. Czułam buzujące
emocje i z trudem hamowałam łzy, nie chciałam jednak odstawić ja-
kiejś sceny przy obcych. Cierpliwie wytrzymałam wszystkie piknięcia
i wybiegłam od razu, gdy tylko cyfrowy wyświetlacz oznajmił, że w końcu
dotarliśmy na parter. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać nad tym,
czy Thomas byłby w stanie odrzucić moje wypowiedzenie, i natychmiast
poczułam pieczenie w okolicy oczu. Łzy powoli zamazywały mi widok,
a szloch uparcie próbował wydrzeć się z gardła, dlatego dodatkowo przy-
spieszyłam kroku. Drzwi wyjściowe były już dosłownie na wyciągnię-
cie ręki, gdy nagle boleśnie zderzyłam się z twardym męskim ciałem,
przez co wysunęła mi się ramka i upadła na posadzkę.
— Bardzo przepraszam, zapatrzyłem się na telefon — powiedział
mężczyzna, a ja z przerażeniem zauważyłam, że to Douglas. — Felicia?
Wszystko w porządku?
Pokiwałam głową twierdząco, a łzy spływające po moich policzkach
były największym dowodem na to, że kłamię. Z żalem zobaczyłam, że
ramka przedstawiająca moją rodzinę pękła, a szkło pokryło się gęstą
siecią rys. Na całe szczęście ostre odłamki nie rozsypały się po podło-
dze i zostały na swoim miejscu.
— Co się stało? — zapytał ponownie, kładąc mi swoje ciepłe dłonie
na ramiona.

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Dbaj o niego — wychrypiałam, a następnie odwróciłam się na pię-
cie i ruszyłam przed siebie.
Szybko wybiegłam na zewnątrz, gdzie ciepłe powietrze podziałało
na mnie orzeźwiająco. Poszłam żwawym krokiem w stronę stacji metra,
zastanawiając się nad własną, jakże niepewną w tamtej chwili przyszło-
ścią. Zostałam bez pracy, moja umowa z Alexandrem Rosso miała wy-
gasnąć za miesiąc, a wszystkie pieniądze, które mogłam odłożyć przez mi-
nione półtora roku, oddałam rodzicom na spłatę ich długu. Byłam
świadoma tego, że w ekspresowym tempie muszę zorganizować sobie
nowe, o wiele tańsze mieszkanie, nie mówiąc już o rozesłaniu własnego
życiorysu do jakichś sensownych miejsc. Mój żenująco mały mają-
tek ograniczał się do garstki rzeczy w kartonowym pudle i drobiazgów
z mieszkania. Nie mogłam oszukiwać samej siebie. Byłam najzwy-
czajniej w świecie spłukana, a jak zwykle winowajcą było moje zbyt mięk-
kie serce.
Postawiłam pudło na ławce, gdy dźwięk dzwonka mojego telefonu
przeciął ciszę niczym błyskawica. Jęknęłam głośno na widok zdjęcia
mojej mamy i odrzuciłam połączenie, naciskając szybko czerwoną słu-
chawkę. Zdecydowanie nie byłam gotowa na taką rozmowę. Usiadłam
i zaczęłam zastanawiać się nad tym, jakie właściwie zostały mi możli-
wości, a z pewnością nie było ich zbyt wiele. Mój dom rodzinny nie
został nam odebrany, ale co to było za pocieszenie? I tak nie chciałam
w nim mieszkać. Mogłam co najwyżej sprzedać nerkę i pół wątroby.
W tym momencie byłam bardzo słaba, a zdolność racjonalnego myślenia
zniknęła gdzieś razem z moim rozumowym podejściem do Thomasa.
Gorączkowo zaczęłam stukać w ekran dotykowy. Przesuwałam szybko
listę kontaktów, szukając tego jednego jedynego, który mógł być moją
ostatnią deską ratunku. Wiara w pomoc tej konkretnej osoby być może
była głupotą z mojej strony, ale trzeba było spróbować. Całe moje życie
praktycznie legło w gruzach, a ja tonęłam, dlatego musiałam złapać się
brzytwy, nim nie było za późno na ratunek. Nie czas na marudzenie i wy-
brzydzanie. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i czekałam cierpliwie, aż
rozmówca odbierze.
— Halo? Felicia?
Odchrząknęłam, słysząc głos, który kiedyś tak bardzo chciałam za-
pomnieć. Wciąż pamiętałam o długu, który miał wobec mnie, i mia-
łam nadzieję, że ten drobny fakt przekona go do tego, by mi pomóc.

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Najchętniej uniosłabym się dumą, ale musiałam być szczera z samą
sobą. Prawda była taka, że wyczerpały mi się inne możliwości, a ta była
ostatnia.
— Evan? — zapytałam cicho, przełykając łzy. — Musimy się spo-
tkać. Potrzebuję twojej pomocy.
Liście szumiały na wietrze, a ja zamknęłam oczy, próbując przyszy-
kować się na kolejny rozdział w swoim życiu, który być może miał być
tym najtrudniejszym. W moich marzeniach wszystko potoczyło się kom-
pletnie inaczej.

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 1.
(Felicia)

Gdyby ktoś podczas mojej prawniczej kariery powiedział mi, że pew-


nego dnia usiądę z własnej woli w towarzystwie swojego byłego faceta,
na pewno bym mu nie uwierzyła. Prędzej przyjęłabym do wiadomości
sprzedaż lewej nerki niż to, że będę płaszczyć się przed Evanem,
do którego nadal czułam żal. Dawna sympatia mieszała się ze scepty-
cyzmem i świadomością zdrady, o której nigdy nie zapomniałam. Cóż,
byłam pamiętliwa i nawet z tym nie dyskutowałam. Siedzieliśmy na
czarnych fotelach w Toby’s Estate Coffee i zagryzaliśmy kanapki z awo-
kado, spoglądając na siebie z pewną dozą niepewności. To nie była dla
mnie komfortowa sytuacja, ale palił mi się grunt pod nogami, a tylko
głupiec nie upomniałby się o spłatę długu. Tak przynajmniej sobie
wmawiałam.
— Właśnie straciłam pracę — mruknęłam cicho, nagryzając kawa-
łek chrupiącego pieczywa.
Jego czekoladowe oczy spoglądały na mnie z zaciekawieniem, wy-
czuwał jednak, że nie byłam w nastroju na głupie żarty. Wyglądał, jakbym
dosłownie wyrwała go z jego bogatego giełdowego świata. Perfekcyjnie do-
brany garnitur jedynie podkreślał szczupłą sylwetkę. Zawsze zazdrości-
łam mu fantastycznej przemiany materii, a już szczególnie w latach,
gdy razem chodziliśmy do liceum. W przeciwieństwie do Thomasa
raczej nie był bywalcem siłowni, choć może jego mięśnie skrywały się
pod warstwą ubrań. Evan to człowiek w czepku urodzony i wystarczyło
jedno spojrzenie, by się o tym przekonać.

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Widzę, że zaczynamy z grubej rury. — Parsknął szczerym śmiechem,
upijając kilka łyków kawy ze spienionym mlekiem. — Nie ukrywam,
że twój telefon kompletnie mnie zaszokował. Myślałem, że już nigdy
się do mnie nie odezwiesz.
Spoglądał na mnie z zaciekawieniem, odpuszczając sobie jakiekol-
wiek udawanie. Dobrze wiedział, że tego nienawidziłam. Najwyraźniej
zdał sobie sprawę, że przyszła pora na szczerą rozmowę.
— Widziałam, że wrzuciłeś na Instagram zdjęcie ze Stevenem
Larsonem. Dobrze się znacie? — zapytałam, kierując na niego swoje
spojrzenie.
Wyraźnie zdziwiłam go swoim pytaniem. Zmarszczył brwi, odłożył
filiżankę na spodeczek i zamyślił się na chwilę, by za moment udzielić
mi niezwykle satysfakcjonującej odpowiedzi.
— Mówisz o tej fotce z pola golfowego? — Uśmiechnął się, gdy po-
kiwałam twierdząco głową. — Znamy się całkiem dobrze, pracował
kiedyś z jednym moim znajomym z Wall Street i tak na niego trafiłem.
Powiesz mi, co jest grane?
Westchnęłam, czując, jak krew napływa mi do twarzy. Wbrew swoim
uczuciom podniosłam na niego wzrok. Starałam się sprawiać wrażenie,
jakbym była pewna tego, co robię.
— Przyjęli mnie kiedyś do swojej kancelarii, ale zrezygnowałam.
Właśnie straciłam pracę — szepnęłam cicho. — Zorientowałbyś się,
czy nie szukają kogoś?
Evan zaśmiał się i odgarnął z oczu kosmyk swoich miodowych wło-
sów. Nie było w tym ani krztyny złośliwości, w przeciwnym razie pew-
nie wylałabym mu latte na głowę. Mogłam przecież zadzwonić do tej cho-
lernej kancelarii sama, ale oboje wiedzieliśmy, że skutek mógłby być
marny. Jeśli kiedykolwiek naprawdę potrzebowałam protekcji jakiegoś
znajomego, to była to właśnie ta chwila.
— A więc o to chodzi — skwitował wesoło, opierając swoje zadbane
dłonie na drewnianym stoliku. — Ale mam jeden warunek! — Podniósł
palec wskazujący do góry, jakby zgłaszał się w klasie do odpowiedzi.
Oparłam głowę na dłoniach i zerknęłam na niego przerażona, bojąc
się tego, co mógł dla mnie wymyślić. Nawet głośny dźwięk pracującego
ekspresu do kawy nie mógł ukoić moich nerwów.
— Dawaj.

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Opowiesz mi całą historię w najdrobniejszych szczegółach, a ja
załatwię ci robotę. — Uśmiechał się zdecydowanie bardziej, niż wymagała
tego sytuacja. — Przyznaj się, miałaś romans z tym ciemnowłosym
ogierem?
Przewróciłam z wrażenia pudełko na serwetki, a białe kawałki ma-
teriału rozsypały się po całym stoliku. Byłam zaszokowana jego bezpo-
średnim tonem, choć jednocześnie chciało mi się śmiać. Jeśli to była
kwestia, która trapiła go najbardziej, to o czym ten facet właściwie my-
ślał przez resztę czasu?
— Miałam — burknęłam.
Jego chłopięcy urok rozbawił mnie. Na pewno jednak musiał do-
strzec moje przekrwione i zasinione od płaczu oczy, mimo to nie ko-
mentował tego w żaden sposób.
— Ha! Wiedziałem — wrzasnął, uśmiechając się szeroko. — Proszę
pani? — Zaczepił kelnerkę, która zbierała puste naczynia ze stolika
obok. — Miałem rację, ona naprawdę się z nim umawiała!
Kobieta posłała mu pobłażliwy uśmiech i skierowała wzrok raz
na mnie, raz na Evana.
— Proszę napluć mu do kolejnej kawy — oznajmiłam cierpko. —
Rzucił mnie kiedyś, bo byłam dla niego za mało rozrywkowa! — Wska-
załam na Evana oskarżycielsko.
Kelnerka widocznie miała ubaw na całego.
— I czyją stronę pani wybierze? — zapytał, biorąc do ręki kolejną
grzankę.
— Biorę stronę pana koleżanki. Przykro mi, kobieca solidarność.
— Wzruszyła ramionami i oddaliła się z pełną tacą w stronę baru.
Przez chwilę milczeliśmy, spoglądając nieśmiało na siebie. Nie wiem,
czy kiedykolwiek wcześniej przeżyliśmy tak niezręczny moment. Evan
zrozumiał, że zachował się zwyczajnie głupio i szczeniacko. W końcu
odezwał się, gładząc nerwowo swój jasny krawat.
— Opowiedz mi całą historię. Wszystko od naszego rozstania aż
do teraz.
Wzięłam głęboki, uspokajający oddech i wróciłam pamięcią do trud-
nych chwil, które rzadko przywoływałam do pamięci. Nie miałam ochoty
uzewnętrzniać się w tak beznadziejnym momencie swojego życia, ale
zarazem chciałam spełnić jego prośbę. Ten jeden raz wybrałam kompro-
mis, zamiast unieść się dumą i pozostać na bezrobociu. Brnęłam

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
przez naszą wspólną i niezwykle burzliwą historię, nie pomijając drama-
tycznej nocy, gdy zostałam zaatakowana. Wpatrywałam się w ludzi wi-
docznych za witryną kawiarni, nie przerywając opowieści nawet na se-
kundę w obawie, że nie mogłabym jej kontynuować.
— Brak mi słów — skomentował, gdy dotarłam ze swoją opowieścią
do najnowszych wydarzeń. — A co ze śpiewaniem w Rosso’s? Czemu
został ci jeszcze tylko miesiąc umowy?
Nerwowo zaczęłam stukać paznokciem o blat. Wiedziałam, że zagłę-
bianie się w ten wątek może przynieść mi jedynie dodatkowy ból. Zda-
wałem sobie jednak sprawę, że proszę Evana o wielką przysługę, uzna-
łam więc, iż szczerość jest najważniejszą rzeczą, jaką jestem mu winna.
— Powiedzmy, że nie jestem z Alexem w najlepszych stosunkach.
Nie rozmawiamy od jakiegoś czasu.
Zamknęłam oczy, próbując odgonić z pamięci wspomnienie grilla,
gdzie Alex pozwolił sobie na niewybredne komentarze. Wciąż czułam
z tego powodu ogromne rozczarowanie.
— Pieprzony Rosso — warknął Evan, upijając gwałtownie kolejny
łyk napoju. — Zawsze odgrywał rolę wspaniałego przyjaciela tylko
wtedy, kiedy jemu było to na rękę.
Zmarszczyłam brwi, nieco zaskoczona jego emocjonalnym wybu-
chem. Byliśmy parą przez kilka lat, nigdy jednak nie pozwolił sobie na
tak bezpośrednią opinię na temat Alexa. Evan zawsze pod maską per-
fekcyjnie miłego gościa skrywał swoją bardziej porywczą twarz, która nie-
gdyś mnie tak fascynowała. Zdziwiło mnie jednak, że pomimo tylu lat
bez kontaktu i niezbyt miłego pożegnania w jakiś sposób potrafiliśmy
się dogadać. Pierwsze spotkanie w kancelarii nie było zbyt udane, tym
razem jednak znów dostrzegłam w nim mężczyznę, który potrafił
wzbudzić moją sympatię. Nie był jednak Thomasem, a ja czułam tego
bolesną świadomość.
— Szanuję go tylko za to, że po naszym rozstaniu wziął całkowicie
twoją stronę — kontynuował, podczas gdy ja wciąż milczałam. — Cho-
ciaż raz mnie nie zawiódł. — Parsknął, kiwając lekko głową pod wpły-
wem wspomnień.
— Gwyneth naprawdę cię lubiła, zanim to wszystko się stało. —
Spojrzałam na niego, trzymając kubek w dłoniach. — Stwierdziła, że
nikt nigdy jej tak nie rozczarował.

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Mężczyzna spuścił wzrok, wstydząc się swojego dawnego zachowa-
nia. Chciał wszystko obrócić w żart, ale miałam wrażenie, że akurat to
dość mocno go dotknęło.
— Do diabła, miała dwadzieścia lat. Do teraz na pewno ktoś mnie
przebił. — Uśmiechnął się blado, lecz nie wyglądał na przekonanego.
— Pamiętasz, jak dałaś mi ściągać na egzaminach końcowych?
Potaknęłam, wracając do tamtych wspomnień. Oczami wyobraźni
widziałam młodego Evana walczącego zaciekle o każdy punkt. Mnie
rozwiązywanie testów przychodziło z dużo większą łatwością.
— Gdyby nie ty, pewnie nie dostałbym się na żaden uniwerek.
— Jesteś moim dłużnikiem — mruknęłam zamyślona.
Odwrócił się w moją stronę i położył rękę na oparciu ciemnego fotela.
Jego czekoladowe oczy śledziły każdy mój ruch, a ja miałam wrażenie, że
bardzo chciał mi powiedzieć coś jeszcze. Ten pełen przejęcia wzrok
Evana sprawił, że poczułam dziwną niezręczność. Miałam wrażenie,
że przeszłość spotkała się z przyszłością w jednej krótkiej chwili.
— Obiecuję ci, że teraz spłacę swój dług.
Uparł się, żeby uregulować nasze zamówienie, a ja w końcu uległam,
mając świadomość, że i tak na jakiś czas będę musiała zapomnieć
o wyjściach na miasto. Wolnym krokiem opuściliśmy kawiarnię i udali-
śmy się wprost na zatłoczoną ulicę. Pożegnaliśmy się cicho, po czym
ruszyłam w kierunku mieszkania. Nie zdążyłam przejść nawet kilku
metrów, gdy poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię. Przestraszyłam
się nie na żarty, ale z ulgą odkryłam, że był to Evan.
— Muszę ci coś powiedzieć, zanim się pożegnamy — wysapał. —
Okłamałem cię wtedy w szpitalu, mówiąc, że jesteś dla mnie za mało
rozrywkowa. Po prostu nie potrafiłem do ciebie dotrzeć i wiedziałem,
że nie zmienię niczego, skoro i tak nie chciałaś mojej pomocy. — Uciekł
wzrokiem gdzieś w bok. — Wstydziłem się pokazać światu, że naprawdę
cię kocham. Żałuję tego.
Jego wyzwanie mnie poruszyło. Po tylu latach wyrzucania samej
sobie rzeczy, na które nie miałam większego wpływu, te słowa w jakiś
sposób mnie uwolniły. Zdjęły ze mnie poczucie winy, którą obarczałam
latami samą siebie. Sprawiły, że poczułam ulgę, jakiej potrzebowałam.
— Zawsze próbowałem trzymać świat na dystans przez kłamstwo
i wiem, że to błąd. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

10

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Uśmiechnęłam się lekko, odwzajemniając spojrzenie jego czekola-
dowych oczu.
— Już dawno ci wybaczyłam.
— Dzwoń do mnie czasem — powiedział, po czym pocałował mnie
w policzek na pożegnanie.
Nadal czułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce, chciałam jednak jak
najdłużej zachować w sobie to przyjemne uczucie, jakie przyniosła ta
oczyszczająca rozmowa. Widziałam światełko w tunelu. Małe i wątłe,
ale jednak tam było.

***
Bolesne fakty nigdy nie docierają do nas od razu. Mogłabym przysiąc,
że początkowo czułam się zaledwie nieco rozchwiana i smutna, a otępie-
nie przysłaniało mi wszystko inne. Dopiero wieczorem, gdy słońce
schowało się za wysokimi budynkami, a moje skromne mieszkanie ską-
pało się w ciemnościach, poczułam ból, jakiego nie doświadczyłam nigdy
wcześniej. Nawet najmniejszy drobiazg kojarzył mi się z nim, sprawiając,
że z każdą chwilą czułam się gorzej. Leżałam na miękkim materacu i ci-
cho łkałam, nie chcąc, by dźwięk ten dotarł do moich sąsiadów przez
cienkie ściany. Łzy moczyły delikatny materiał poduszki, tworząc na niej
plamę tuż obok mojej twarzy. To była ta chwila, gdy samotność, po-
czucie porażki i rozczarowanie uderzyły we mnie z pełną siłą. Ciągle
miałam nadzieję, że mnie zatrzyma, zadzwoni, przyjdzie. Powalczy
o mnie.
Czemu o mnie nie walczysz, Tom?
Do moich uszu doszło wściekłe pukanie. Drgnęłam niespokojnie.
Ktoś ewidentnie próbował zwrócić na siebie moją uwagę, bowiem niemal
bez przerwy rozbrzmiewał donośny dźwięk naciskanego dzwonka. Jego
odgłos przyprawiał mnie o ból głowy, tak że odechciało mi się płakać.
Wstałam powoli i nie zważając na to, że byłam ubrana w piżamę, udałam
się do wejścia. Poczułam ukłucie w sercu, skrycie marząc o tym, że to
Thomas przyszedł mnie przeprosić. Jakież było moje zdziwienie, gdy
zobaczyłam zdenerwowaną Gwyneth z rozwianymi włosami.
— Czemu nie odbierasz telefonu? — zapytała oskarżycielskim tonem
i zamknęła za sobą drzwi na wszystkie możliwe zamki. — I dlaczego
o ważnych rzeczach muszę się dowiadywać od kogoś takiego?! Od razu
powinnaś powiedzieć, że mnie potrzebujesz!

11

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rzuciła swoją torebkę na podłogę, a ja miałam wrażenie, że cała jej
zawartość rozsypała się na panele. Pospiesznie starłam wilgotne ślady
łez ze swoich policzków i patrzyłam, jak moja przyjaciółka po ciemku
próbuje odnaleźć włącznik światła. Zmrużyłam oczy, gdy blask lamp
nagle oświetlił dotychczas panujący mrok. Minęło dobre kilka minut,
nim mój wzrok na nowo przyzwyczaił się do ostrego blasku żarówek.
— O matko, jak ty wyglądasz — stwierdziła z przejęciem Gwyneth,
zmierzając do mnie w ekspresowym tempie. Nagle zmarszczyła brwi
i badawczo zlustrowała mój nietypowy strój. — Kiedy ostatnio brałaś
prysznic?
W końcu podniosłam na nią wzrok i w milczeniu przyglądałam się
temu, jak zaczynała składać wszystkie elementy układanki w całość.
Dosłownie w sekundę zmieniła się z żartobliwej i gadatliwej Gwen w Ma-
dani, przyjaciółkę, która potrafiła wyciągnąć człowieka nawet z najgor-
szego kryzysu.
— Chyba wczoraj po tym, jak… — urwałam gwałtownie, przypo-
minając sobie seks na blacie.
Znów poczułam palące łzy pod powiekami. Pozwoliłam jej zacią-
gnąć się na malutką kanapę i opadłam na miękki materiał, szlochając
cicho w kolorowy rękaw swojej piżamy. Zostawiła mnie samą i zniknęła
gdzieś w odmętach kuchni. Coś stuknęło, a następnie do moich uszu
dobiegł dźwięk przelewania jakiegoś płynu.
— Trzymaj — mruknęła, wpychając mi do ręki szklankę, z której
unosił się mocny alkoholowy aromat.
Spróbowałam się jakoś uspokoić i zerknęłam na swoje szczupłe
palce, które zaciskały się mocno na gładkim szkle.
— Co miałaś na myśli, mówiąc, że musiałaś się dowiedzieć od ko-
goś takiego? — zapytałam cicho. — Thomas do ciebie dzwonił? —
Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia.
Słyszałam, jak sapnęła z poirytowaniem, majstrując żywo przy mo-
jej lodówce.
— Dzwonił do mnie Pipers! Nie mam pojęcia, skąd wytrzasnął mój
służbowy numer, ale w sumie jestem mu wdzięczna. — Niedbale kroiła
warzywa, a każde zetknięcie noża z deską było niezwykle głośne. —
Przynajmniej raz zachował się porządnie.
Położyła z hukiem talerz pełen krzywych kanapek na małym kwadra-
towym stoliku i usiadła obok mnie na kanapie. Ciszę zakłócały jedynie

12

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
przejeżdżające samochody i tykanie zegara. Zamknęłam swoje napuch-
nięte powieki, próbując jednocześnie w końcu się uspokoić.
— Naprawdę oddałaś wszystkie pieniądze rodzicom? — zapytała,
a ja w odpowiedzi pokiwałam głową. — Ile ci zostało?
Zamyśliłam się, upijając mały łyk ostrego alkoholu. Poczułam cie-
pło rozlewające się po moim obolałym gardle. Odłożyłam na chwilę
szklankę i uciekłam wzrokiem gdzieś w bok.
— Pięćset dolarów w banku, dwieście w portfelu — oznajmiłam,
uświadamiając sobie, jak nędzne były moje oszczędności.
W chwilach takich jak tamta uzmysłowiłam sobie, że faktycznie było
trochę prawdy w syndromie zbawicielki, który zdiagnozowali u mnie
przyjaciele. Gdybym nie oddała prawie wszystkiego rodzicom na spłatę
ich długu, prawdopodobnie dorobiłabym się niezłej sumy. Co prawda
ocaliłam rodzinne gospodarstwo, byłam za to tak spłukana jak po stu-
diach. Właśnie tyle dostałam od losu za nadgorliwe czynienie dobra.
Praktycznie debet na koncie i złamane serce.
— Evan ma dzwonić jutro — burknęła, częstując się jedną z kana-
pek. Odgryzła spory kawałek i znów spojrzała na mnie. — Do kiedy
masz umowę najmu?
— Do końca miesiąca, czyli zostały dwa tygodnie.
Przeszły mnie dreszcze przerażenia, gdy uświadomiłam sobie, jak
mało czasu miałam.
— Ile trwa wypowiedzenie? Myślisz, że będzie cię nadal stać na to
lokum? — dopytywała.
Wypiłam prawie całą szklankę alkoholu na raz, krzywiąc się przy
tym przez dłuższą chwilę.
— Wypowiedzenie to dwa tygodnie, a mnie zapewne nie będzie stać.
Nie wiem, czy Evan dotarł ze swoją opowieścią do tego, że za miesiąc
kończy się mój kontrakt w Rosso’s.
Zaśmiałam się gorzko i zaczęłam wyjadać przygotowane kanapki,
rozkoszując się połączeniem cebuli z pomidorem. Najwyraźniej moje
wymagania zaczynały się drastycznie obniżać. Cebulowy aromat był
intensywny i ostry, ale prawdę mówiąc, było mi już wszystko jedno.
Gwyneth nagle wstała i dosłownie pobiegła w stronę mojej małej sy-
pialni, która kryła się za przesuwanymi drzwiami. Chwilę później wróciła,
trzymając w dłoni mój telefon, którym praktycznie rzuciła we mnie.

13

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Dzwoń do właściciela — powiedziała, trzymając się za boki. —
Niczym się nie przejmuj. Mój loft ma trzy pokoje, więc bez problemu
się pomieścimy, a przynajmniej nie będziesz musiała płacić za hotele
i spokojnie coś znajdziesz.
— Jesteś pewna? — zapytałam cicho.
— Nigdy nie byłam bardziej. — Położyła w pocieszającym geście
rękę na moim ramieniu.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu, a ja dziękowałam
opatrzności za tak dobrą przyjaciółkę. Dopiero chwilę później zrozu-
miałam, jak fatalna była moja sytuacja. Po raz pierwszy od opuszcze-
nia apartamentu Thomasa poczułam, że moje serce zostało zdeptane.
Z oczu znów popłynęły mi łzy, a ja przytuliłam się do krótkowłosej
przyjaciółki, marząc o tym, by nie czuć już niczego.

***

Zgodnie z radą Gwen wypowiedziałam umowę mieszkania, po czym


wszystkie swoje rzeczy po raz kolejny spakowałam w szare kartony, któ-
rych na całe szczęście nie wyrzuciłam. Schowałam w nie dorobek nieca-
łych dwóch lat, pozwalając sobie od czasu do czasu na płacz. Wszyscy
chodzili wokół mnie na palcach, a ja najzwyczajniej w świecie nie mogłam
tego znieść. Ignorowałam nieodebrane połączenia, nie odpisywałam na
dziesiątki wiadomości i próbowałam zachować w swoich myślach pustkę,
która koiła tamten nieopisany ból. Na całe szczęście nigdy nie chomi-
kowałam rzeczy, toteż miałam ich mniej, niż sądziłam.
W tamtym czasie praktycznie mieszkałam już u Gwen, która nie
chciała mnie zostawiać samej nawet na sekundę. Od razu po pracy pukała
natarczywie do moich drzwi, by wyciągać mnie do siebie. Gdzieś
w środku byłam jej za to wdzięczna, choć jednocześnie sama chciałam
tonąć we własnym bólu.
Aż do tamtego wieczoru nie zdawałam sobie sprawy z tego, że miałam
naprawdę dużo śmieci. Na koniec zgarnęłam wszystkie produkty z lo-
dówki wprost do czarnego worka, a później zawiązałam czerwonym
sznureczkiem, by nie zgubić niczego po drodze. Chciałam dziarsko
dźwignąć go jedną ręką, lecz nagle odkryłam, że ledwo starczało mi sił,
by unieść go nad ziemię.
— Brawo Felicio, trzeba było nazbierać więcej śmieci — mruknę-
łam sama do siebie.

14

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Zarzuciłam ciemny wór na plecy i sapnęłam, gdy moje mięśnie na-
pięły się w bolesny sposób. Takie właśnie były konsekwencje spędzenia
kilku dni na wypłakiwaniu się w poduszkę zamiast chodzenia na si-
łownię. Ucieszyłam się, widząc, że winda była pusta, czułam bowiem roz-
ciągający się wokół bogaty bukiet aromatów, jakie roztaczały moje
resztki. Wcisnęłam przycisk oznaczający parter i zamyśliłam się, ciszę
jednak przerwał dźwięk mojego telefonu. Przesunęłam palcem po zielonej
słuchawce, szykując się wewnętrznie na udawanie dobrego humoru.
— Cześć, Felicio. — Usłyszałam w słuchawce głos Evana. — Mam
dobrą wiadomość.
Wyszłam z windy i skierowałam swoje kroki w stronę wyjścia prowa-
dzącego do śmietników. Zarzuciłam sobie na ramię wątłe sznurki od
worka, które wpijały się boleśnie w moją skórę. Na zewnątrz przywitało
mnie chłodne, wieczorne powietrze, a dookoła wszędzie dało się słyszeć
głośne dźwięki żyjącego miasta. Uparcie szłam w stronę kontenerów,
dociskając telefon ramieniem do ucha.
— Evan — odpowiedziałam. — Niech zgadnę, zostałeś nowym wil-
kiem z Wall Street? — Pozwoliłam sobie na nieco sceptyczny ton.
Z ulgą odkryłam, że moja złość wobec niego zmalała. Życie bez nie-
nawiści i chowanych żalów było lepsze niż karmienie się negatywną
energią.
— Lepiej! — krzyknął głośno. — Jutro o piętnastej masz rozmowę
kwalifikacyjną ze Stevenem Larsonem. Wbij się w najlepszą garsonkę,
złotko, bo tylko jedno spotkanie dzieli cię od solidnej posady.
Z ogromną ulgą zrzuciłam worek z ramienia, po czym wyciągnęłam
z kieszeni bluzy klucz do kontenerów. Mimowolnie chciałam odpowie-
dzieć, że dobrze się składa, bo zostawiłam na wierzchu conversy i ko-
szulkę z sową. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że tylko Thomas
byłby w stanie zrozumieć ten żart.
— Halo? — Usłyszałam w słuchawce nieco zmartwiony głos Evana. —
Dostałaś zawału z radości albo coś? Mam do ciebie jechać?
Kaszlnęłam, chcąc dać mu znać, że żyję i mam się dobrze.
— Wszystko w porządku, po prostu zobaczyłam szczura i trochę
odjęło mi mowę — skłamałam bez zająknięcia, podczas gdy siłowałam
się z zardzewiałym zamkiem. — Dziękuję ci, naprawdę. Jeśli tylko będę
mogła, to bez wahania ci się odwdzięczę.
Po drugiej stronie usłyszałam męski śmiech.

15

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Dzwoń do mnie czasem — powtórzył słowa, którymi pożegnał
mnie kilka dni wcześniej.
Gdzieś w głębi serca nadal chciałam się na niego wściekać, nie mo-
głam jednak powstrzymać głupkowatego uśmiechu, jaki pojawił się
na mojej twarzy.
— Masz to jak w banku — mruknęłam.
Krata w końcu uległa i otworzyła się z przeraźliwym skrzypnię-
ciem, umożliwiając mi wyrzucenie tamtego przeklętego wora, który
ważył pewnie z dziesięć kilogramów.
— Umów się ze mną czasem. — Usłyszałam i przewróciłam oczami.
Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że przecież nie mógł mnie
widzieć.
— Przeginasz, Pipers.
— Jasne, rozpędziłem się. Już to wycofuję, nie umawiaj się ze mną
czasem — paplał szybko, a mnie znów zachciało się śmiać.
W mojej głowie pojawiła się myśl, że Evans był przeciwieństwem
Thomasa, a w moich oczach znów zebrały się łzy. Szybko pożegnałam
swojego rozmówcę i wcisnęłam telefon do tylnej kieszeni miękkich dżin-
sów. Już miałam opuścić śmietnik z poczuciem spełnionej misji, gdy
w ciemności ujrzałam lśniącą parę kocich oczu, które wpatrywały się
we mnie z mieszanką strachu i nadziei.
Zwierzak powoli wychodził spod ogromnego pojemnika i zaczął
zbliżać się do mnie, a ja zaczęłam się bać. Co, jeśli chorował na wściekli-
znę i chciał mnie zaatakować? Dopiero po chwili zorientowałam się, że
prawdopodobnie przyciągał go do mnie zapach suszonej wołowiny
z naderwanego opakowania, które pospiesznie schowałam do kieszeni
bluzy. Ten kot był prawdopodobnie najbardziej zaniedbanym zwierzę-
ciem, jakie widziałam w życiu. Miał matową sierść, a widoczne żebra
tworzyły prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Naderwane ucho dosłow-
nie błagało o dezynfekcję, jednak największe wrażenie zrobił na mnie
ogon, który wyglądał, jakby ktoś dosłownie obciął go w połowie czymś
ostrym. Zwierzak zbliżył się jeszcze odrobinę, a ja pomyślałam, że był
idealnym zobrazowaniem tego, jak wielkie bywało ludzkie okrucieństwo.
Wyjęłam z bluzy ledwo rozpoczętą paczkę suszonych pasków woło-
winy i rzuciłam mu kawałek. Kocur obwąchał go, co najmniej jakby
myślał, że próbuję go otruć. Ostatecznie jednak zabrał się za jedzenie
i pochłonął błyskawicznie wołowinę. Wysypałam resztę na betonowe

16

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
podłoże, tworząc swego rodzaju ścieżkę, która kończyła się na mojej
wyciągniętej ręce.
— Nikt cię nie kochał, prawda? — powiedziałam sama do siebie,
przysiadając na wciąż nagrzanym betonie. — Nie przejmuj się — kon-
tynuowałam. — Możemy zostać przyjaciółmi.
Uśmiechnęłam się, gdy kocur w końcu dotarł do mojej ręki. Zawa-
hał się, aż wreszcie skubnął z niej kawałek, obwąchawszy dokładnie
moje wyciągnięte palce. Na koniec spojrzał na mnie, jakby liczył, że
mam przy sobie więcej smakołyków.
— Przykro mi, stary — mruknęłam. — Nic już nie mam.
Podniosłam się na równe nogi, a futrzak miauknął, jakby bał się, że
znów zostanie sam.
— Myślisz, że Gwyneth zabije nas, jeśli zabiorę cię ze sobą do domu?
Spojrzałam na niego i prawie uśmiechnęłam się na wspomnienie
jej słów sprzed paru miesięcy. Stwierdziła wtedy, że być może zraniony
zwierzak byłby lepszy na początek od zranionego faceta. Nie musiałam
się zastanawiać dwa razy, bo po prostu nie mogłam zostawić tego nie-
winnego stworzenia samego.

***

Od rana drżałam z nerwów, ponieważ wiedziałam, że nadszedł dla


mnie kolejny sądny dzień. Ten jeden, konkretny, który powtarzał się raz
w tygodniu i przynosił ze sobą coś, na co nie mogłam już sobie pozwo-
lić. Przelew do rodziców. Przez cały dzień krążyłam wokół telefonu i co
rusz brałam go w swoje drżące palce tylko po to, by zaraz znów wylą-
dował na stosie dokumentów. „Zrobię to później” — powtarzałam so-
bie naiwnie. To odsuwanie problemu trwało aż do osiemnastej, a wtedy
zrozumiałam, że nie mogę już czekać. Musiałam zadzwonić.
Zresztą co mogła mi powiedzieć moja własna matka? Przecież by-
łam dorosła, a dług został uregulowany. Nie miałam obowiązku płacić
im za wygodę i spokój. Tylko z drugiej strony dlaczego tak się tym przej-
mowałam? Odpowiedź była bardzo prosta. Wiedziałam, że to nie mogło
pójść gładko. Nie, gdy przyzwyczaiłam ich do czegoś tak wygodnego.
Nie, gdy miałam ich tego pozbawić w jednej chwili.
— Felicia? — powiedziała matka, nawet się nie witając. — Wszystko
w porządku? W tym tygodniu nie dotarły pieniądze.
— Właśnie w tej sprawie dzwonię. Nie będzie już pieniędzy.

17

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Po drugiej stronie zapadła kompletna cisza, a jedynym dźwiękiem,
który do mnie docierał, był przyspieszony oddech mojej matki. Prze-
czuwałam, że ta dyskusja zakończy się źle. Czułam to w kościach.
— Jak to nie będzie? O czym ty mówisz?
Moje nerwy balansowały na granicy wytrzymałości i coraz trudniej
było mi respektować swoje postanowienie. Naiwnie uznałam, że nie będę
krzyczeć nawet wtedy, gdy pójdzie źle. Byłam głupią optymistką, ot co.
— Straciłam pracę. Muszę znaleźć coś nowego, a zresztą nie stać
mnie na to! Mamo, pracuję od dwóch lat i nie zdołałam nic odłożyć.
Co z moją przyszłością? Dług jest spłacony, więc musisz mi odpuścić.
— A co z twoją siostrą? Przecież ona też zaraz idzie na studia!
— Da radę — wycedziłam przez zęby. — Ja dałam radę, więc ona
też da.
— Nie tak cię wychowaliśmy — wyjęczała teatralnie.
Najchętniej rzuciłabym telefonem o podłogę, ale jak łatwo się domy-
ślić, nie było mnie stać na ewentualną wymianę.
— Wiesz co?! Nie jest moim pieprzonym obowiązkiem was utrzymy-
wać. Mam już tego wszystkiego dość, więc nie zachowuj się jak pijawka
i dorośnij — powiedziałam chłodno. — Nie życzę sobie na przyszłość ta-
kiego traktowania. Zapamiętaj to.
A potem rzuciłam słuchawką z myślą, że kiedyś nigdy nie pozwoli-
łabym sobie na taką szczerość. W tamtym momencie puściły wszystkie
moje hamulce. Zniknęła przerażona Felicia, a zamiast tego pojawiła
się kobieta, którą skrycie zawsze chciałam być. Miałam już dość zado-
walania całego świata. Przyszedł czas na odnalezienie własnego szczęścia
i tym chciałam się zająć w pierwszej kolejności.

18

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 2.
(Thomas)

Siedziałem przy biurku i wsłuchiwałem się w miarowe tykanie zegara


ustawionego na jednej z półek, wiedząc, że zapewne nadal czeka na
windę. Piknięcie oznaczało, że metalowe drzwi rozsunęły się, a moja
ostatnia szansa na zawołanie Felicii znikała. Schowałem twarz w dłoniach
i przekręciłem się przodem w kierunku ogromnego okna, za którym roz-
pościerał się widok na tętniące życiem wielkie miasto. Słońce odbijało
się w lustrzanych oknach, tak jakby piękna pogoda kpiła sobie z mojego
nastroju. Nie miałem innego wyjścia. Musiałem pozwolić jej odejść.
Czułem w każdej cząstce siebie, że to nie był nasz czas.
Poczucie winy spadło na mnie niczym najsilniejszy cios i doznałem
przerażenia, które było efektem wszystkiego tego, co zrobiłem. Zabrnę-
liśmy za daleko w łamaniu zasad, a na tak chwiejnym fundamencie nie
dało się zbudować niczego, co przetrwałoby dłużej niż kilka chwil.
Podniosłem się, wywołując tym ruchem głośne skrzypienie obitego
skórą fotela. Byłem nieobecny duchem, pozwalając jednocześnie ciału na
podejmowanie niezależnych decyzji. Nogi same zaniosły mnie do jej ga-
binetu, a ja nie zdobyłem się nawet na najmniejszą reakcję, gdy panującą
w poczekalni ciszę zagłuszyły nawoływania Anne. Z tamtą kobietą
chciałem się rozprawić nieco później, choć wtedy jeszcze nie wiedzia-
łem, jak bardzo moja niechęć do niej była uzasadniona.
Pomieszczenie było puste, od razu jednak dało się zauważyć, że tylko
dwa stanowiska były wykorzystywane. Powolnym krokiem zbliżyłem
się do najbardziej oddalonego biurka, którego blat był kompletnie pusty.
Z nerwów wstrzymywałem oddech. Opadłem na jej krzesło i oparłem
twarz na złączonych dłoniach, wyczuwając unoszący się w powietrzu
charakterystyczny zapach jej perfum. Przymknąłem oczy i siedziałem

19

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
tak przez chwilę, wyobrażając sobie, że wcale nie zachowałem się jak
pieprzony głaz bez uczuć, a ona czekała na mnie w mieszkaniu. Nie
mogłem jednak trwać wiecznie w tej sielance, rozchyliłem więc powieki
i powiodłem dookoła przekrwionymi oczami. Poczułem w środku jakiś
dziwny impuls i zacząłem po kolei odsuwać liczne szuflady, nie wie-
dząc po co. Jeśli czegoś zapomniała, zawsze mogłem jej to oddać.
„Przestań idioto” — zganiłem siebie samego w myślach.
Nagle otworzyły się drzwi i do środka wpadł Landon, trzymając
w ręku aktówkę, a pod pachą kilka teczek. Podszedł do swojego biurka,
rozbierając się jednocześnie. W końcu jednak podniósł wzrok i zauwa-
żył mnie z tyłu pomieszczenia.
— Thomas — powiedział, podchodząc do mnie z wyciągniętą dłonią.
— To prawda? — zapytał, ja jednak nie byłem pewien, o czym mówił.
— Landon — mruknąłem, ujmując jego rękę. — O czym mówisz?
Spojrzał mi głęboko w oczy — wiedziałem, że pytał o nią.
— O Felicii. — Podrapał się po ogolonej brodzie. — Anne mówi,
że odeszła.
Uciekłem wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc wprost wyznać jed-
nemu ze swoich ulubionych kolegów z pracy, że zrobiła to przeze mnie.
Wiedziałem, że się lubili, i już sam ten fakt sprawiał, iż czułem się zo-
bligowany do pewnej ostrożności. Nie chciałem, by wszystko jej powtó-
rzył. Jeszcze nie teraz.
— To prawda — oznajmiłem cicho i znów usiadłem na jej krześle.
Dopiero wtedy zrozumiałem, że wcale nie przesadzała, a tamten ka-
wałek drewna na czterech nogach naprawdę był cholernie twardy.
Mimowolnie zajrzałem do ostatniej szuflady i dostrzegłem kolo-
rową karteczkę, którą ktoś przykleił do jej dna. Był to jeden z tych ja-
snych kwadracików używanych często w biurach, niczym prawdziwy
korporacyjny must have razem ze spinaczami, pinezkami, dziurkaczem
i zszywaczem. Zdziwiło mnie dopiero to, że z oddali zauważyłem tam
napisane własne imię.
Zakląłem cicho pod nosem i wyciągnąłem rękę po swoje znalezisko,
żałując przy tym, że zostawiłem okulary we własnym gabinecie zamiast
w kieszeni marynarki. Kiedy w końcu odczytałem słowa napisane staran-
nym i równym pismem, poczułem, jak całe moje ciało doznało paraliżu.

Kurwa Köstera

20

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Co, do jasnej cholery?! — wrzasnąłem, prawie mnąc z nerwów
dowód zbrodni.
Gdy Landon zauważył, co właściwie trzymam w ręce, od razu pod-
biegł do mnie i wciągnął głośno powietrze.
— Poznajesz to pismo? — zapytałem.
Pokręcił przecząco głową, nadal wpatrując się w dwa słowa, które
wyrażały tak dużo treści.
— Kto mógł zostawić jej coś tak podłego? — zapytał głucho.
W głowie usłyszałem kliknięcie, które przywołało odległe wspo-
mnienia, i nagle doznałem olśnienia. Znałem ten charakter pisma,
bo widziałem go w życiu wielokrotnie.

***

Kilka lat wcześniej…

— Chodź do mnie, gówniarzu. Tyle razy mówiłem ci, że jesteś śliczny. Nie
mógłbyś chociaż raz się odwdzięczyć i być posłuszny?
Pachniał alkoholem, który pewnie zabrał z pełnego barku mojego taty.
Razem z mamą ciągle coś stamtąd wynosili i zapijali nim dziwne pigułki,
a ja wolałem trzymać się od tego z daleka.
Znów wyglądał, jakby był po części nieobecny, dlatego mogłem mu ucie-
kać. Byłem szybki jak błyskawica — tak zawsze mówił mój trener z drużyny
baseballowej. Odurzony dorosły nie mógł ze mną konkurować.
Schowałem się w garderobianej szafie i siedziałem w niej najciszej, jak
tylko potrafiłem. Przez kratki doskonale widziałem, jak zdjął z wysokiej
półki fotografię, która przedstawiała całą naszą rodzinę przed domem. Beł-
kotał coś niezrozumiale sam do siebie, w końcu jednak otrząsnął się z transu
i powiedział podniesionym głosem:
— Jesteś do niego taki podobny… — zawiesił się, jakby nie wiedział,
co powiedzieć. — To dlatego własna matka nie może na ciebie patrzeć.
Powtarzał drugie zdanie kilkukrotnie, a ja zwinąłem dłonie w pięści,
próbując powstrzymać łzy, które nagle zapiekły mnie pod powiekami.
— Nieprawda! — krzyknąłem z oburzeniem, na jakie było stać jedena-
stoletniego chłopca.
Odrzucił niedbale ramkę i ruszył chwiejnym krokiem w stronę szafy.
Chwilę później rozsunął drzwi, a mnie oślepił snop jasnego światła dzien-
nego, który wdarł się do bezpiecznej ciemności.

21

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Tu jesteś. Już ja ci pokażę, co się dzieje, jak się przede mną chowasz.
Zamachnął się i spoliczkował mnie, po czym wyciągnął siłą z bezpiecznej
kryjówki.

Obudziłem się z krzykiem, czując, jak całe moje ciało lepi się od zimnego
potu. Usiadłem powoli i zacząłem przecierać spiętą twarz, próbując
jednocześnie odgonić mdłości, jakie czasem towarzyszyły mi po sen-
nych koszmarach. Byłem wtedy świeżo po egzaminie i nadal średnio
radziłem sobie z własnymi nerwami, a moja kariera prawnicza dopiero
raczkowała. Byliśmy już na etapie poszukiwania odpowiedniego
miejsca do wynajęcia, mając za sobą godziny rozmów kwalifikacyj-
nych z potencjalnymi sekretarkami. Dla Douglasa zawsze było to pro-
ste. Wystarczająco ładna, by reprezentować kancelarię sygnowaną na-
szymi nazwiskami? Może być.
Taka właśnie była jego pokrętna logika. „Co na to Josephine” —
pytałem czasem. Zawsze twierdził, że ona nie ma z tym nic wspólnego.
To była prawda, chociaż i tak wolałbym usłyszeć nieco bardziej roz-
budowaną odpowiedź.
Podskoczyłem, gdy usłyszałem za sobą odgłos gwałtownie wykona-
nego ruchu. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłem sobie, że wylądo-
wałem w różowym pokoju Anne, czyli dziewczyny, którą wytypował
Doug. Była w miarę ładna i nieskomplikowana, a ja niezbyt wymaga-
jący i napalony. Mogłem mieć tylko żal do samego siebie.
— Strasznie się darłeś — usłyszałem jej cichy głos. — Bałam się, że
mnie uderzysz, jeśli zacznę cię budzić.
Nie wiedziałem, gdzie podziać wzrok.
— Kto to… — zapytała, a ja gwałtownie jej przerwałem.
— Nie wypowiadaj tego imienia. — Wstałem, a sprężyny zaskrzy-
piały złowrogo, przeszywając względną ciszę. — Pójdę już.
Wychodząc, zobaczyłem powieszony na lodówce kalendarz, który
był rozświetlony jedynie jasnym blaskiem księżyca. Mimowolnie podsze-
dłem do niego i dostrzegłem, że w kratce oznaczającej tamten dzień zapi-
sała sobie nową nazwę naszej kancelarii, oznaczając w ten sposób roz-
mowę kwalifikacyjną. Pismo pokrywało się w stu procentach z tym na
karteczce znalezionej w biurku Felicii.

***

22

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Wstałem gwałtownie niczym tygrys gotowy do ataku i otworzyłem
drzwi gabinetu z taką siłą, że prawdopodobnie odcisk klamki zostawił
swój ślad na ścianie. Byłem wściekły i żądny krwi, bo miarka, która napeł-
niała się stopniowo przez długie lata, w końcu się przebrała. Po zrobieniu
kilku długich kroków stanąłem przed nią, a na kontuarze zauważyłem
wciąż leżącą kopertę z wypowiedzeniem Felicii.
— Co to jest, do jasnej cholery, wytłumaczysz mi? — wrzasnąłem,
aż dziewczyna podskoczyła ze strachu na krześle.
Podsunąłem jej pomięty świstek prawie pod sam nos. Jej mina spra-
wiła, że nabrałem pewności: to naprawdę była ona.
— Ja… Ja… — dukała, rozglądając się nerwowo po całej poczekalni.
Prawda była taka, że żadna wymówka nie usprawiedliwiłaby ta-
kiego zachowania.
— Mam już dość ciebie i tego jadu, którym opluwasz cały cholerny
świat. Zwalniam cię! — krzyczałem nadal.
Postronny obserwator bez wątpienia mógłby stwierdzić, że to ja by-
łem agresywną stroną tamtego konfliktu.
— Co tu się dzieje? — zapytał Douglas przyglądający nam się
z przerażeniem. Spoglądał na nas oboje z miną wyrażającą czysty szok.
Położył kilka kopert na blacie i podsunął je w stronę Anne.
— Dlaczego Felicia wybiegła zapłakana z budynku? — zapytał
nieco ciszej, zwracając się bezpośrednio do mnie. — Z kartonem w dło-
niach? — Drugie pytanie zawierało w sobie o wiele większą dawkę
niepokoju.
Ruchem głowy wskazałem Douglasowi swój gabinet, łapiąc w ostat-
niej chwili kopertę, która czekała na mnie od rana. Pchnąłem zimną
klamkę i ujrzałem doskonale znane mi wnętrze, które tamtego dnia
było wyjątkowo mroczne ze względu na duże zachmurzenie. Opadłem
na skórzany fotel, a mój partner zajął miejsce naprzeciwko, śledząc bez
słów każdy ruch moich dłoni. Powoli wysunąłem dwa egzemplarze
wypowiedzenia z natychmiastowym skutkiem, na których widniał już
wyraźny podpis Felicii Andrews. Do jednego z nich przyklejono
małą karteczkę samoprzylepną, która prawdopodobnie miała być wia-
domością skierowaną do mnie. Przełknąłem ślinę, czując w gardle
wielką gulę.

Jesteś mi to winien

23

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Bała się, że mógłbym jej robić problem. Czy miała jakąś pracę? Co
chciała zrobić? Może zamierzała wynieść się z miasta? Czułem, jak moje
czoło pokryło się zimnym potem. Karteczka opadła powoli na drew-
niany blat. Wiedziałem, że po tym wszystkim mogłem zrobić tylko
jedną rzecz, by nie utrudnić jej nowego życia. Wyjąłem z marynarki
pióro, które kiedyś należało do mojego ojca, i złożyłem dwa podpisy.
— Tylko mi nie mów, że chodzi o to, o czym myślę — powiedział
Douglas.
Podniosłem na niego wzrok, czując, jak nagle zaczyna ogarniać mnie
wściekłość.
— Teraz cię to obchodzi? — warknąłem, wkładając pospiesznie
pióro do wewnętrznej kieszeni.
Wsadziłem kartki do koperty, w której zostały przyniesione. Dopi-
sałem na niej polecenie, by odesłać jeden egzemplarz Felicii.
— Thomas, nie bądź taki — powiedział dziwnie zranionym tonem.
— Wiem, że wtedy przesadziłem. Przepraszam cię. Nadal jesteśmy
przyjaciółmi.
Nie byłem gotów na rozmowę o takich sprawach. Chciałem po pro-
stu ciszy i samotności, a przede wszystkim możliwości nurzania się we
własnym bólu.
— Tam są drzwi. — Wskazałem mu wyjście jedną ręką, drugą otwie-
rając mój skórzany terminarz.
Nie patrzyłem w jego kierunku, czułem jednak na sobie jego palący
wzrok.
— Porozmawiajmy.
Zatrzasnąłem notes z hukiem i w końcu zaszczyciłem go lodowatym
spojrzeniem. Próbowałem przekazać mu bez słów, że dotkliwie potrze-
bowałem samotności.
— Czy na tym cholernym krześle są jakieś haki? — Skinąłem głową
w stronę miejsca, gdzie siedział. — A może Anne rozlała tam klej? Wyjdź
Douglas.
Westchnął zrezygnowany i podniósł się z zajmowanego miejsca, po
czym pozbierał z podłogi dokumenty, które wcześniej przyniósł ze sobą.
Skierował się ku wyjściu, a gdy jedna z jego nóg znalazła się już na ko-
rytarzu, ponownie odwrócił się w moją stronę.
— Dlaczego za nią nie pobiegłeś?

24

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
To pytanie wybrzmiewało w mojej głowie przez wiele kolejnych
dni, a ja ciągle nie znałem na nie odpowiedzi.
Dlaczego za nią nie pobiegłem?
Dlaczego?

***

Kilka dni później siedziałem w swoim gabinecie nad stosem pism proce-
sowych, a słońce drwiło ze mnie, rozświetlając wszystko swoimi ja-
snymi promieniami. Cały świat wyglądał dzięki temu niezwykle opty-
mistycznie, co boleśnie kontrastowało z moim fatalnym nastrojem.
Właśnie składałem podpis w wyznaczonym do tego miejscu, gdy roz-
dzwonił się telefon stacjonarny, przerywając błogą ciszę. Zdziwiłem się
tym mocno, ponieważ zgłosiliśmy już tamten numer do usunięcia,
musiał więc to być ktoś, to korzystał z usług kancelarii kilka lat wcze-
śniej. Wszyscy i tak używali telefonów komórkowych, a my obcinaliśmy
zbędne wydatki.
— Kancelaria Köster & Thompson, z tej strony Thomas. W czym
mogę pomóc? — zapytałem wyuczoną formułką, szykując jednocze-
śnie swój czarny terminarz do ustalenia ewentualnego spotkania.
Zwykle to Anne zajmowała się takimi sprawami, wolałem jednak
nie płoszyć ewentualnego klienta swoją gburowatością, tym bardziej że
dzwonił bezpośrednio do mnie.
— Jak zawsze oficjalny — odpowiedział mi głos po drugiej stronie,
a ja dosłyszałem w nim nutę rozbawienia. Już nawet to wystarczyło, by
wnerwić mnie jeszcze bardziej. — Cześć Tom, tutaj Steven Larson. Nie
miałem twojego prywatnego numeru, dlatego dzwonię na ten.
Tak jakby nie mógł znaleźć aktualnego numeru w internecie. Po-
wstrzymałem wszystkie bluzgi, jakie chciały wypłynąć z moich ust,
i przeszedłem w tryb służbowy.
— Kopę lat, Steve — odpowiedziałem bez cienia wesołości. —
Czyżbyś potrzebował pomocy? W końcu jakaś spółka skarbu państwa
postanowiła dla odmiany pozwać ciebie?
Nawiązywałem swoją wypowiedzią do naszej burzliwej przeszłości,
która nie była naznaczona wrogością, ale nie była też sympatią. Znali-
śmy się dość dobrze ze studiów, choć nigdy nie nazwałbym go serdecz-
nym kolegą.

25

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Ależ nie, niemniej dziękuję, że pytasz — mruknął urażony, a ja
uśmiechnąłem się sam do siebie. Jeden punkt dla Toma, zero dla Steve’a.
— Twoja była protegowana wyraziła chęć pracy w mojej kancelarii
i dzwonię, żeby poprosić cię o referencje.
Zdziwiłem się, choć nie wpadłem od razu na najbardziej oczywistą
odpowiedź. Nasza kancelaria w tamtym okresie miała już trzy filie,
a do nas co jakiś czas przybywali nowi pracownicy, gdy inni odcho-
dzili. To mogła być każda z wcześniej zatrudnionych prawniczek.
— A o kim mowa?
— O Felicii Andrews — odpowiedział cicho, a ja prawie przewró-
ciłem kubek z kawą.
Gdyby nie lata trenowania samokontroli, mój głos z pewnością za-
drżałby z emocji.
— Nie ma sprawy. Podyktuj mi swój e-mail, a ja zaraz wszystko
wyślę.
Byłem kompletnie nieobecny, gdy zapisywałem bzdurny adres, jakim
był Steve.Larson69@gmail.com. Po skończonej rozmowie odłożyłem
słuchawkę z hukiem i gapiłem się w przestrzeń przez dobre pół go-
dziny, zachodząc w głowę, jak właściwie doszło do tego wszystkiego.
Zagryzłem wargi i zabrałem się za pisanie referencji dla tamtego kre-
tyna do potęgi sześćdziesiątej dziewiątej.

***

Kilka godzin później siedziałem w klimatycznej kawiarni, gdzie zamiast


żyrandoli porozwieszano wszędzie lampki w kształcie dużych i małych ża-
rówek. Niektóre miały w środku druciki powyginane w przeróżnych
kształtach, a ja byłem tak nieobecny, że wodziłem wzrokiem pomiędzy
tymi małymi dziełami sztuki. Wyrazisty kawowy aromat wspaniale
współgrał z dźwiękami rozmów, w tle oprócz muzyki dało się usłyszeć
pracujący ekspres. Tamta mieszanina dźwięków działała na mnie kojąco,
a szum rozmów i ludzki śmiech sprawiały, że czułem się, jakby ktoś
mnie zahipnotyzował. Siedziałem w bezruchu, trzymając lewą ręką ku-
bek z kawą, która wciąż była zbyt gorąca, by się jej napić. Wodziłem
wzrokiem po gęstej siatce blizn, którą znałem aż za dobrze.
— Tommy, przepraszam za spóźnienie. — Obok mnie znikąd po-
jawiła się starsza siostra, drgnąłem na jej widok zaskoczony.

26

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Dość szybko się zreflektowałem i wstałem z krzesła, by dać jej się
ucałować. Przytuliła mnie krótko, lecz czule, co za każdym razem wy-
woływało dziwny ból w moim sercu. Odsunąłem dla niej krzesło, by
chwilę później znów opaść na swoje miejsce. Estella wyglądała tak jak
zwykle, czyli po prostu dobrze, jednak czułem w niej jakąś zmianę.
A może tylko mi się wydawało? Nie mogłem tego jednoznacznie określić.
— Wszystko dobrze? — zapytała, patrząc na mnie z troską w oczach.
Mogłem kłamać do woli o tym, jak świetnie się miałem, ale wiedzia-
łem, że już wtedy mnie przejrzała. Nie trzeba było mieć dyplomu z psy-
chologii, by zauważyć, w jakim byłem stanie. Spędziliśmy wspólnie
dzieciństwo, więc nawet najlepiej podane ściemy i tak nie przyniosłyby
skutku.
— Nie do końca, ale dziś wszystko ci opowiem. — Pod wpływem
impulsu zdecydowałem, że nadeszła pora na bolesną szczerość. — A co
u ciebie? Podjadałaś za dużo ciastek? — powiedziałem żartobliwym to-
nem, wskazując na jej lekki brzuszek, którego nie było wcześniej.
Estella nagle pobladła jak ściana i przestała się uśmiechać. Miała
minę, jakbym co najmniej zabił jej szczeniaka, a ja nie miałem pojęcia,
co właściwie zrobiłem źle. Próbowałem żartować, a podobne łagodne
docinki były dla nas normą, co więc było nie tak? Czyżby nagle stała
się wrażliwa na takie drobnostki? Uznałem, że skoro nawet ja się zmie-
niłem, to i ona mogła. Szkoda tylko, że do odpowiednich wniosków zaw-
sze dochodziłem z opóźnieniem, jak zapłon samochodu, który stał zbyt
długo na mrozie.
— Zapomnij, przepraszam — zreflektowałem się. — Jesteś piękna
i nie przejmuj się tym, co matka mówi. Pewnie znowu ma zamiar szu-
kać sobie kolejnego męża, próbując wyżywać się na…
— Jestem w ciąży — wypaliła nagle, przerywając mój żałosny wywód.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia, a moja lewa ręka nieświa-
domie uciekła w bok, przewracając stojącą na stoliku cukierniczkę sty-
lizowaną na antyczny zabytek. Białe kryształki rozsypały się po blacie
w kolorze kawy z mlekiem i odbijały odrobinę żółtawego światła wiszą-
cych nad nami żarówek. Przez kilka sekund po prostu milczeliśmy,
wymieniając spojrzenia.
— To piąty miesiąc — kontynuowała. — Nie wie nikt poza tobą,
Tommy.

27

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Wyglądała, jakby miała za chwilę się rozpłakać. Siedziałem z szeroko
otwartymi oczami, kompletnie nie przejmując się przypadkowo zrobio-
nym bałaganem. Jej oczy wypełniły się łzami, sprawiając, że poczułem
się jeszcze bardziej zagubiony. Rzadko byłem w podobnym stanie. Być
może po raz pierwszy w życiu doznałem paraliżu spowodowanego szo-
kiem. Kiedy oddaliłem się od mojej siostry tak bardzo, że przestaliśmy
wiedzieć, co działo się w naszych życiach? Kim był ojciec jej dziecka?
— Sama byłam w szoku, że tak długo nie było widać niczego. Ponoć
niektóre kobiety tak już mają. — Pociągnęła nosem, patrząc na mnie
z nadzieją. — Nie mów, że mnie nienawidzisz. Po prostu widziałam, jak
wiele miałeś własnych problemów, i nie chciałam tego na ciebie zrzucać.
Kaszlnąłem i wypiłem pół kubka kawy na raz, zastanawiając się,
od czego właściwie powinienem zacząć.
— Jesteś z ojcem dziecka w związku? — zapytałem cicho, nawiązu-
jąc z Estellą kontakt wzrokowy.
Uśmiechnęła się blado i wyciągnęła telefon, pokazując mi zdjęcie
jasnowłosego mężczyzny przytulającego się do jej brzucha. Byłem onie-
miały z wrażenia, że dowiedziałem się tak późno czegoś równie ważnego.
— To Blake. Jesteśmy razem od jakiegoś czasu. Bardzo, bardzo bym
chciała, żebyś w końcu go poznał.
Patrzyła na mnie z ogromnym poczuciem winy.
— Blake, przyjaciel z pracy? Chyba kiedyś mi go przedstawiłaś. —
Przypomniałem sobie imprezę charytatywną sprzed kilku lat.
— Tak, ale nie jako mojego narzeczonego.
Siedziałem kompletnie oniemiały i nie wiedziałem, w którą stronę
spojrzeć. Zamknąłem oczy i potarłem dłońmi zmęczoną twarz, skupia-
jąc się na kojącym dźwięku obijających się o siebie naczyń. Estella, twier-
dząca dotąd wszem i wobec, że nie nadaje się na matkę ani żonę, nagle
oznajmiła mi coś takiego. Zawsze sądziła, że nie potrafi pokochać żad-
nego mężczyzny, i wpajała to wszystkim o wiele częściej niż ja.
— Przepraszam cię, Tom, tak bardzo cię przepraszam — powiedziała
drżącym głosem. — Nie chcę, żebyś mnie nienawidził. Kocham cię.
Zawsze powtarzałam wszystkim, że jesteś chodzącym aniołem, bo patrząc
na ciebie, mam wrażenie, że patrzy na mnie też tato.
Otworzyłem oczy, znów nawiązując z siostrą kontakt wzrokowy.

28

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Nie nienawidzę cię. Chodzi mi o to, że… — urwałem nagle, nie
wiedząc, jak dobrać słowa. — Kiedy tak bardzo się od siebie oddali-
liśmy?
Z bólem serca zobaczyłem, że z jej oczu popłynęły łzy.
— To ja cię przepraszam, Estello. Myślę, że ta fala ukrywania trud-
nych rzeczy zaczęła się ode mnie. — Wróciłem pamięcią do początku
pracy Felicii i sam przyznałem sobie rację. — Też mam ci coś do opo-
wiedzenia i ostrzegam, to o wiele mniej przyjemna historia.
Złapałem oparcie jej krzesła, przysunąłem je obok siebie i przytu-
liłem szlochającą siostrę.
Nie obchodziło mnie to, że zwracaliśmy na siebie uwagę. Ważne
było, żebym w końcu był szczery.
— Mniej więcej dwa lata temu zatrudniłem Felicię. Wtedy to
wszystko się zaczęło.
Opowiedziałem całą historię z najdrobniejszymi szczegółami, tak
jak zapewne zrobiłbym to na spowiedzi. Potrzebowałem oczyszczenia
i kogoś, kto powiedziałby mi, że zasługuję na drugą szansę.
Na wybaczenie.

29

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 3.
(Felicia)

Od samego rana czułam na sobie uważny wzrok Gwyneth, lustrującej


dokładnie moją sylwetkę od dołu do góry. Zmusiła mnie wręcz siłą do
założenia jednego z eleganckich kompletów, a ja choć długo protesto-
wałam, ostatecznie jednak uległam jej namowom. Dopasowane grana-
towe spodnie perfekcyjnie wręcz współgrały z marynarką, sprawiając,
że wyglądałam niczym prawdziwa kobieta biznesu. Nie to, żebym się
nią czuła. Gwyneth była odrobinę szczuplejsza ode mnie i sztywny ma-
teriał nieco uciskał mnie w brzuch, jednak przyjaciółka zbyła moje na-
rzekanie machnięciem ręki. W gruncie rzeczy miała trochę racji. Nie
było już czasu na użalanie się, choćbym nie wiem, jak bardzo tego chciała
i potrzebowała.
— Obiecaj, że się nim zaopiekujesz. — Wskazałam na futrzaną
kulkę nieszczęścia siedzącą u moich stóp.
— Jasne, na pewno się dogadamy. Kopnąć cię na szczęście?
Pokręciłam głową i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych, zama-
wiając jednocześnie taksówkę przez telefon. Ostatni raz zerknęłam do
tyłu i zobaczyłam przyjaciółkę, która trzymała mocno kciuki, posyłając
mi w powietrzu całusy. Obok niej siedział kot, któremu wymyślałyśmy
imię przez pół poprzedniego wieczoru. Wybrałyśmy najbardziej ary-
stokratyczne, jakie przyszło nam do głów. Cat Damon było świetnym
wyborem, a tak przynajmniej przekonywałam samą siebie.
Moje myśli ciągle uciekały w stronę Thomasa. Oprócz bólu i zranienia
zaczęłam odczuwać przeogromną tęsknotę za jego obecnością, co było
nawet jeszcze gorsze. Czułam się, jakbym była przytomna tylko w po-
łowie, ciągle łapiąc się na tym, że odpływałam gdzieś daleko. W takim

30

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
stanie zeszłam na dół i wsiadłam do samochodu. Stwierdzenie, że byłam
kompletnie nieobecna, byłoby niedopowiedzeniem roku.
— Halo? Wysiada pani? — Usłyszałam zdziwiony głos kierowcy
taksówki i zreflektowałam się.
— Oczywiście — odpowiedziałam, podając mu banknot. — Reszty
nie trzeba.
Wysiadłam, a moim oczom ukazał się imponujący budynek, który
był tak wysoki, że miałam problem z dojrzeniem jego szczytu. W pewnym
sensie przypominało mi to moje dawne miejsce pracy, ponieważ do-
skonale widziałam tłumy wchodzących i wychodzących ludzi. Wszyscy
ubrani w podobny sposób, wiecznie ponurzy i w biegu. Miałam jednak
wrażenie, że energia tamtego miejsca była kompletnie inna, choć zda-
wałam sobie sprawę, że było to dość dziwne przemyślenie. Cóż, jeśli
przy moim nowym biurku zamieszkałby jakiś pająk, to mogłabym się
tam poczuć jak na początku pracy w Köster & Thompson.
Wielkość tamtego miejsca była wprost imponująca, a naprzeciwko
drzwi wejściowych dało się dostrzec kilka wind, których drzwi na-
przemiennie otwierały się i zamykały. Przeszłam powoli po marmurowej
posadzce i przekroczyłam próg wypełnionej po brzegi kabiny. Gdy
w końcu wysiadłam z windy, moim oczom ukazał się imponujący kory-
tarz, na którego końcu można było zauważyć miejsce pracy sekretarki.
Wnętrze było szalenie kosztowne, a ściany ozdobiono obrazami lokalnych
malarzy. Kanapy współgrały kolorystycznie z eleganckimi ozdobami,
które rozstawiono gdzieniegdzie na stolikach. Czułam się sama zdecy-
dowanie za mało kosztowna, by przebywać w tamtym miejscu. Było tam
nudno, sterylnie i przewidywalnie, ale musiałabym być kretynką, by
wymagać od miejsca pracy domowej atmosfery. Mimowolnie przypo-
mniałam sobie żartobliwe docinki Alexa, twierdzącego, że jeśli pragnę
przytulności, to muszę zostać zawodową gospodynią. Twarz przyja-
ciela majacząca w moich myślach była jak finałowy kopniak od losu.
Dokładnie tego mi brakowało.
— Dzień dobry, czy była pani umówiona? — zapytała profesjonalnym
tonem sekretarka, podnosząc na mnie wzrok znad dokumentów.
Na chwilę odjęło mi mowę, szybko jednak zreflektowałam się i stara-
łem się być bardziej pewna siebie. Całe szczęście, że sekretarka prze-
rwała mój żałosny monolog prowadzony w myślach, bo pewnie stała-
bym tam do końca dnia.

31

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Tak, przyszłam na spotkanie z panem Larsonem.
Odwiesiłam płaszcz na zdobionym wieszaku i usiadłam na jednej
z kanap. Ukradkiem rozglądałam się po pomieszczeniu.
— Rozumiem, pani Felicia Andrews? — Podniosła na mnie wzrok,
a gdy pokiwałam twierdząco głową, zapisała coś w notesie. — Może na-
pije się pani wody, kawy lub herbaty?
Zastanowiłam się przez chwilę, uznając, że z moim szczęściem za-
pewne wszystko wylałabym na drogocenną garsonkę Gwen. Obstawiałam,
że na specjalną prośbę podaliby też szampana w kieliszkach na złotej tacy.
— Nie, dziękuję.
— Rozumiem. Pan Larson w tej chwili ma klienta, ale zaraz powi-
nien zawołać panią do swojego gabinetu.
Nie dało się nie zauważyć, że sekretarka była o wiele bardziej profesjo-
nalna od swojskiej Anne, która próbowała plotkować nawet z klientami.
Marmurowa posadzka była gładka i niezwykle ładna, a liczne rośliny
współgrały z eleganckim stylem, w jakim urządzono pomieszczenia.
Moje zakłopotanie powoli mijało i gdzieś w środku zaczynałam czuć bu-
dzącą się do życia wolę walki. Rozpoczęłam karierę w Köster & Thomp-
son, ale wcale nie musiałam jej tam również skończyć. Byłam ambitna,
lubiłam swoją pracę i chciałam iść naprzód, a nie mogłam tego zrobić bez
żadnego etatu. Mieszkanie z Gwyneth było wspaniałą przygodą i przy-
pominało mi nasze imprezy piżamowe z liceum, wiedziałam jednak, że
taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Nie miałam już dziewiętnastu lat,
a siedzenie na głowie nawet najwspanialszej przyjaciółce w którymś mo-
mencie stawało się uciążliwe.
— Felicia Andrews? — zapytał niski głos, wyrywając mnie z zamy-
ślenia. — Steven Larson, bardzo mi miło.
Moim oczom ukazał się mężczyzna, który zdecydowanie był bardzo
pewny siebie. To właśnie była moja pierwsza refleksja na jego temat,
choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo była słuszna. Jego proste
włosy były ułożone starannie, a serdeczny uśmiech sięgał do jasnobłękit-
nych oczu. Wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja przyjęłam ją, próbując wy-
krzesać z siebie przynajmniej odrobinę entuzjazmu. Ciągle przypomi-
nałam samej sobie o tym, że zyskanie pracy mogłoby wyciągnąć mnie
z pasma niepowodzeń, jakim stało się moje życie. Ciało jednak nie
zawsze chętnie współgrało z umysłem i nie znałam skutecznego spo-
sobu na udawanie radości.

32

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Zapraszam do mojego gabinetu. — Wskazał mi otwarte drzwi,
które prowadziły do niezwykle nasłonecznionego pomieszczenia. —
Lucy, mogłabyś zaparzyć dla nas dwie kawy?
Sekretarka odłożyła kartki, które złączyła zszywaczem dosłownie
chwilę wcześniej i spojrzała na swojego szefa. Posłała mu spojrzenie,
którego nie mogłam rozszyfrować. Zastanawiałam się, czy czasem nie
chodziło o mnie.
— Oczywiście, proszę pana.
Rozejrzałam się po gabinecie, który był o wiele bardziej minimali-
styczny niż ten, który dzieliłam z Thomasem. W środku stało sporych
rozmiarów biurko, na którym leżały jedynie pojedyncze przedmioty.
Bezpośrednio przed nim ustawiono krzesła, gdzie bez wątpienia sado-
wili się klienci. W kącie stał pojedynczy kwiat, a jedynym meblem był
ogromny regał, na którym położono zaledwie kilka teczek.
— Naprawdę cieszy mnie to, że wyraziła pani chęć pracy dla naszej
kancelarii — powiedział rzeczowo, wskazując mi miejsce do siedzenia.
Usiadł, zdejmując z siebie marynarkę, a ja mimowolnie zwróciłam
uwagę na to, że najwyraźniej miał na sobie garnitur od Armaniego. Pra-
wie parsknęłam śmiechem na wspomnienie zakupów z Gwyneth, ale
w porę zdążyłam zdusić w sobie wybuch niekontrolowanej radości, która
nie przyniosłaby niczego dobrego.
— Mnie bardziej cieszy możliwość rozmowy w tak renomowanym
miejscu — oznajmiłam, próbując zabrzmieć jak najbardziej wiary-
godnie.
W głębi serca nadal czułam się zdruzgotana i było mi komplet-
nie wszystko jedno, wiedziałam jednak, że takie beztroskie podejście
nic nie da.
— Nie wątpię — odpowiedział, z trudem powstrzymując uśmiech.
Najwyraźniej był bystrzejszy, niż wcześniej myślałam. — Od razu
wziąłem słowa Evana bardzo poważnie, ale ostateczną decyzję podjąłem,
dopiero gdy otrzymałem twoje fantastyczne referencje z Köster &
Thompson. Powinni żałować, że cię wypuścili.
Już miałam coś odpowiedzieć, gdy przerwała nam sekretarka niosąca
na małej tacy dwa kubki kawy, śmietankę oraz cukierniczkę. Ustawiła
wszystko na blacie i wyszła, a ja wróciłam do interesującego mnie wątku.
— A kto dokładnie je napisał, jeśli mogę spytać? — Zaczęłam się
niepokoić.

33

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Sięgnęłam po małą filiżankę. Pospiesznie dolałam śmietanki, pa-
trząc, jak mężczyzna słodził swój napój malutką łyżeczką.
— Thomas. Bałaś się, że zrobi coś odwrotnego? — dociekał, a moja
mina mnie zdradziła.
Zaśmiał się krótko, poluzował nieco krawat i poprawił spinkę przy
jednym ze swoich mankietów. Gładził opuszkami biały materiał ko-
szuli i milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad czymś bardzo
intensywnie. W końcu podniósł na mnie oczy, które kolorem przypo-
minały krystalicznie czystą wodę na jakiejś rajskiej wyspie, i przeszedł
do ofensywy, odpuszczając przesadną kurtuazję.
— Byliśmy już mili, a teraz możemy być szczerzy i bezpośredni —
stwierdził, upijając odrobinę swojej kawy. Odstawił naczynie na mały
spodek od kompletu i splótł dłonie, a ja zwróciłam uwagę na sygnet,
który nosił na palcu. — Twoi poprzedni pracodawcy mogą jedynie ża-
łować, że cię wypuścili. Miałaś bardzo dobre wyniki, satysfakcjonujące
osiągnięcia, a klienci byli z ciebie bardzo zadowoleni.
Uniosłam brwi w geście zaskoczenia, nim zdołałam się opanować.
— No co? To też musiałem sprawdzić. — Parsknął cicho, nawiązu-
jąc ze mną kontakt wzrokowy. — Przydzielali ci odgórnie sporo spraw.
U nas będziesz mogła w pełni rozwinąć skrzydła dzięki temu, że sama
zaczniesz wybierać klientów i to, czym będziesz się zajmować. Przemyśl
decyzję dobrze, bo raczej niechętnie przenosimy naszych prawników
między działami.
Jego słowa mnie zaintrygowały, więc przeszłam z trybu uśpienia
wprost do żywego zainteresowania rozmową.
— A o jakich działach dokładnie jest mowa?
Uśmiechnął się ponownie, słysząc mój ton.
— W Larson Corp mamy dział poświęcony sprawom potocznie
zwanym zwykłymi oraz drugi, który skupia się jedynie na wielkich kor-
poracjach i spółkach. Wybór należy do ciebie. Lojalnie też ostrzegam,
że na początku twoja pensja będzie odrobinę niższa niż tych, którzy pra-
cują tu dłużej, ale z biegiem czasu będziemy mogli rozmawiać o czymś
więcej. Myślę, że nie powinnaś narzekać na warunki.
Zastanowiłam się przez chwilę w milczeniu, próbując wyobrazić so-
bie siebie przesiadującą godzinami wśród naburmuszonych biznesme-
nów i bogaczy. W mojej głowie przez moment pojawił się obraz mnie
samej, otoczonej dziesiątkami klonów Thomasa. To było zdecydowa-
nie zbyt wiele.

34

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Nie sądzę, żeby korporacje były moim konikiem — dodałam ci-
cho, lecz stanowczo.
Z pewnością sprawdził, że nie prowadziłam wcześniej żadnej sprawy
tego typu ani też się do nich nie paliłam.
— Strata Köstera jest moim zyskiem. — Ponownie wyciągnął w moją
stronę dłoń, którą uścisnęłam.
Uśmiechnął się, jakby cała tamta sytuacja sprawiała mu jakąś dziwną
radość, której źródła nie mogłam dociec. Wtedy nie miałam pojęcia,
że wrzuciłam samą siebie w środek rywalizacji dawnych znajomych
ze studiów.
— Myślę, że będziemy zadowoleni ze współpracy — stwierdził, znów
spoglądając mi głęboko w oczy. — Poproś Lucy, żeby dała ci wszystkie
potrzebne formularze do wypełnienia. Zaczynasz w poniedziałek.
Odetchnęłam z ulgą, choć jednocześnie czułam, że czekało mnie
kolejne życiowe wyzwanie.

***

Kilka godzin później leżałam w gościnnej sypialni Gwyneth, patrząc


bez emocji na idealnie gładki sufit pomalowany na biało. Bezpośrednio
po rozmowie kwalifikacyjnej udałam się na spotkanie z Jamesem,
który wyglądał na rozczarowanego tym, że zerwałam przedwcześnie
umowę najmu mieszkania. Symboliczne zwrócenie kluczy oraz kaucji
wstrząsnęło mną zdecydowanie bardziej, niż wcześniej przewidywa-
łam. Nawet nie spodziewałam się, że opuszczenie tamtego miejsca na
zawsze mogło być tak traumatycznym przeżyciem.
— Cześć, Landon. — Usłyszałam cichy głos Gwyneth, który docho-
dził z kuchni. — Tak, mogę rozmawiać.
Moje wargi zadrżały, ponieważ od razu domyśliłam się, że przyja-
ciółka nie chciała być słyszana. Ukrywanie się zdecydowanie nie było
jej największym talentem, a jej charakterystyczny głos z pewnością
usłyszałabym nawet z sąsiedniego mieszkania. Nie zmieniłam pozycji
na łożu w rozmiarze królewskim, przekręciłam się jednak na bok, żeby
wyraźnie usłyszeć, o czym rozmawiała.
— Jest gorzej, niż myślałam — szepnęła. — Wczoraj kąpałam kota,
a dzisiaj oddała klucze do mieszkania.

35

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Domyśliłam się, co chciała opowiedzieć naszemu przyjacielowi,
jednak w jej ustach tamta historia brzmiała o wiele bardziej drama-
tycznie.
— Nie, to nie jest żaden szyfr, przysięgam ci, że kąpałam w swojej
nowej wannie bezdomnego kocura. — Urwała, najwyraźniej słuchając
odpowiedzi. — Wysłałam ją, tylko żeby wyrzuciła śmieci, a ta wróciła
ze zwierzakiem! I jeszcze wypomniała mi moje własne słowa sprzed
miesięcy! Naprawdę jest o wiele gorzej, niż myślałam. Wychodzę z siebie,
żeby poprawić jej humor, a ona tylko śpi i płacze.
W jakiś dziwny sposób jej wywód mnie rozbawił, przełamując smutek,
który nie mógł mnie opuścić od kilkunastu dni. Mój telefon zawibrował
głośno, przesuwając się delikatnie po równej powierzchni nocnego stolika
ustawionego bezpośrednio przy ogromnym łożu. Chciałam wykrzesać
z siebie choćby odrobinę energii, ale ostatecznie uznałam, że nawet nie
mam ochoty patrzeć na ekran.
— Tak, próbowałam robić drinki, ale to też nie pomogło. Za parę
dni wylatuję do Los Angeles na konferencję firmową, więc może wtedy
ty dotrzymasz jej towarzystwa? — zapytała, tłukąc przy tym niemiło-
siernie naczyniami. Miałam szczerą nadzieję, że nie zniszczyła żad-
nego talerza, gdyż niosła pod pachą co najmniej kilkanaście sztuk, jak
miała w zwyczaju. — Jutro idziemy oglądać mieszkania. — Otworzyła
szafkę, recytując przekleństwa pod nosem. Oczami wyobraźni widzia-
łam jej nieudolne próby sprzątania. — No jasne, że jej proponowałam!
Ale co z tego, skoro ona nie chce u mnie zostać? Mówi, że musi mieć
spokój!
Uśmiechnęłam się kwaśno, badając strukturę wzorów zdobiących
stonowaną tapetę, jaką pokryto większość ścian w pomieszczeniu.
— Muszę mieć miejsce do pracy, a nie spokój! — wykrzyknęłam,
nie mogąc się powstrzymać.
Do moich uszu dobiegło syknięcie, a Madani ściszyła głos jeszcze
bardziej, choć nadal rozróżniałam każde słowo. Czasem naprawdę wo-
lałabym mieć o wiele gorszy słuch.
— Kod czerwony, słyszy nas — zaszeptała nerwowo. — Zadzwonię
później.
Ciszę przecięło piknięcie, które oznaczało, że telefon stacjonarny
został ponownie ulokowany w ładowarce. Przez chwilę wsłuchiwałam
się w dźwięk kroków, który poprzedził gwałtowne otwarcie drzwi

36

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
mojego tymczasowego pokoju. Gwen wpadła niczym burza, roztaczając
wokół siebie aurę radości, co nie współgrało z moim nastrojem nawet
w najmniejszym stopniu.
Uśmiechnęła się dziarsko i nacisnęła włącznik, budząc tym samym do
życia oświetlenie. Jasne światło nieco oślepiło moje oczy, ponieważ aż
do tamtej pory siedziałam w półmroku, nie przejmując się zbytnio oto-
czeniem. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na przyja-
ciółkę, uśmiechając się blado.
— Nie musisz wychodzić z siebie, żeby poprawić mi humor — oznaj-
miłam cicho, spoglądając prosto w jej zmartwione oczy.
Zobaczyłam w twarzy Gwen przebłysk szczerości, a jej optymizm
w końcu przygasł, ustępując miejsca przerażeniu.
— Martwię się, Feli — odpowiedziała szybko, opadając na miękki
materac tuż obok mnie. — Po prostu nie mogę znieść tego, że jesteś tak
bardzo nieszczęśliwa. Czuję się winna.
Spojrzałam ze zrozumieniem na moją przyjaciółkę.
— Nie mogę już tego znieść, Gwen — mruknęłam, na co zobaczy-
łam w odpowiedzi przerażoną minę przyjaciółki. — Nie ciebie, to źle
zabrzmiało. Po prostu od tych prób poprawienia mi humoru czuję się
dwa razy gorzej. — Urwałam, zastanawiając się, jak najlepiej ubrać
w słowa swoje myśli. — Pozwól mi przeżyć ten smutek, bo bez tego nie
będzie mi lepiej.
Pokiwała głową i splotła palce w nerwowym geście. Nagle jednak
rozłożyła ręce i uścisnęła mnie z całą mocą.
— Poprawię się — szepnęła.
— To tylko przejściowy stan, obiecuję — dodałam równie cicho.
Bardzo chciałam w to wierzyć.

37

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 4.
(Thomas)

Każdy cholerny dzień od jej odejścia ciągnie się niczym stulecia, a ja


pomimo początkowego braku reakcji nagle zacząłem przeżywać kry-
zys, jakiego nie doświadczyłem jeszcze nigdy w swoim życiu. Sypiam źle,
pracuję coraz mniej efektywnie, a na siłowni wyżywam się tak wście-
kle, że zaczynam przypominać zapalonego kulturystę. Mięśnie moich
ramion rozrosły się do tego stopnia, że zaraz pękną na nich rękawy
moich drogocennych garniturów szytych na miarę. Już samo to wystar-
cza, żebym po raz pierwszy w życiu zaczął martwić się o siebie.
— Przepraszam — wydukała nieśmiało sekretarka, gdy przecho-
dziłem obok jej biurka wprost do swojego gabinetu.
Byłem kompletnie nie w nastroju i jej głos podziałał na mnie ni-
czym czerwona płachta na rozjuszonego byka. Miałem ochotę przekli-
nać, krzyczeć i przewrócić jej cholerne biurko, ale wiedziałem, że
wtedy co najwyżej trafiłbym do zakładu zamkniętego.
— Streszczaj się, daję ci trzydzieści sekund na wyjaśnienia i lepiej
żebyś miała dobry powód na zaczepienie mnie, bo nie mam nastroju
na pierdoły.
Dałem z siebie wszystko, by moje oczy były lodowate niczym zima
na Syberii. Jej przerażona mina w jakiś sposób poprawiła mi humor.
Może i byłem podły, ale nadal miałem w pamięci obrzydliwą kar-
teczkę, jaką podrzuciła Felicii. Gdyby nie miłosierdzie Douglasa już
dawno siedziałaby w kartonie pod mostem Brooklińskim i szukała no-
wej pracy. Do diabła, nie wiedziałem, dlaczego ten facet zatrudniał ją
ponownie za każdym razem, gdy kazałem jej się pakować. Odnotowa-
łem sobie w głowie, że kiedyś go o to zapytam.

38

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Przyszła do pana poczta — powiedziała drżącym głosem i wy-
ciągnęła w moją stronę niewielką kopertę, którą odebrałem pospiesz-
nym ruchem. — To wszystko. O dziesiątej jest spotkanie z panem…
Zatrzasnąłem za sobą drzwi, nie czekając na koniec jej wywodu.
Byliśmy na tyle dużą kancelarią, że musieliśmy mieć sekretarkę, ja jed-
nak sam skrupulatnie prowadziłem własny kalendarz i nie było mi po-
trzebne jej ględzenie, by wiedzieć, kiedy i z kim miałem się spotkać. Od-
wróciłem w rękach jasną kopertę i pobladłem na widok pisma pełnego
zawijasów, którym starannie nakreślono moje imię i nazwisko. Nie
musiałem zaglądać do sterty dokumentów, by wiedzieć, że to Felicia
z nieznanego mi powodu wysłała coś na adres kancelarii. Odrzuciłem
aktówkę na krzesło i gapiłem się przez chwilę na kopertę, podczas gdy
moje dłonie zaczęły się wściekle pocić. W końcu odkleiłem zabezpiecze-
nie i włożyłem do środka dłoń. Ze zdziwieniem zobaczyłem, że odesłała
mi klucze do mojego mieszkania. Z jednej strony widok dziecinnego
breloczka wraz z doczepionymi do niego elementami nie był niczym
szczególnym, z drugiej zaś wstrząsnął mną o wiele bardziej, niż chcia-
łem to przed sobą przyznać. Zdawałem sobie sprawę, że uciąłem naszą
relację w najgorszy sposób z możliwych. Naiwnie wierzyłem, że byłem
na to gotowy. To miały być lekkie rany, gojące się szybciej niż te, które
zadano w skomplikowany sposób. Tylko dlaczego to tak bardzo bolało?
Mogłeś sobie darować to bycie fiutem na koniec.
Sam już nie byłem pewien, czy bycie porządnym było warte takiego
cierpienia.

***

Wypadłem z sali sądowej jak burza, wściekły na siebie samego za to,


w jakim byłem stanie.
Przelotnie zobaczyłem Felicię z Larsonem na korytarzu przed roz-
prawą i to wystarczyło, żeby totalnie wytrącić mnie z równowagi. Nie
mogłem kompletnie skupić się na otoczeniu, mimowolnie pogrąży-
łem się we własnych myślach tak mocno, że sędzia wraz z moim klien-
tem i ławą przysięgłych byli niczym odległa rzeczywistość. Rzadko dawa-
łem ciała z tak błahego powodu i choć proces trwał, to potrzebowałem
oddechu.
Dusiłem się, byłem w fatalnym nastroju. Szeptałem pod nosem prze-
kleństwa. Rzuciłem aktówkę na siedzenie pasażera w swoim samochodzie

39

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
i pospiesznie odpaliłem silnik. Ruszyłem w stronę kancelarii, w mię-
dzyczasie ciągnąc jedną ręką za pas, który jak na złość się zaciął.
— Pieprzony samochód — warknąłem, aż martwy przedmiot w końcu
postanowił ze mną współpracować. — Pieprzony dzień.
Najłatwiej było mi zwalić winę na cały świat, ale wiedziałem, że
wszystko i tak zaczynało i kończyło się na mnie. Mój podły humor obej-
mował każdy aspekt życia. Wpadłem do kancelarii i dosłownie pobie-
głem w stronę kontuaru, za którym siedziała Anne. Wyglądała, jakby
jechał na nią rozpędzony samochód, prawdopodobnie bała się, że znów
miałem zamiar być dupkiem. Bystra dziewczyna.
— Kiedy ostatnio brałem urlop? — zapytałem, patrząc na nią wy-
czekująco.
Jej źrenice rozszerzyły się ze strachu, a ręce drżały nerwowo, gdy
wklepywała moje nazwisko na służbowym macbooku. Kilka kliknięć
później znów przeniosła na mnie swój niepewny wzrok, wyglądała przy
tym, jakby miała za chwilę zemdleć.
— Trzy lata temu, proszę pana — odpowiedziała.
Szybko przekalkulowałem w głowie liczby, ciesząc się z tego, że
kompletnie olewałem własne prawa pracownicze.
— Fantastycznie — skwitowałem chłodno. — Chcę wykorzystać
wszystkie zaległe dni począwszy od dziś. Przekaż moje sprawy Thompso-
nowi i powiedz mu, żeby do mnie nie dzwonił. Jakoś sobie beze mnie
poradzicie.
Rozpiąłem skórzaną aktówkę i wyciągnąłem z niej wszystkie po-
trzebne dokumenty, które chwilę później rzuciłem na jasny blat.
Na koniec zostawiłem służbowy telefon, który wylądował na górze
ogromnej sterty.
— Co będzie pan robił tak długo? — zapytała zdziwiona, najwyraź-
niej nie mogąc powstrzymać swojej ciekawskiej natury.
Nie dałem po sobie poznać, jak bardzo zirytowało mnie tak idiotyczne
pytanie. Poprawiłem guzik marynarki, podniosłem wzrok na dziewczynę
i uśmiechnąłem się ironicznie.
— Pojadę do sanatorium i będę przyklejał seniorom złośliwe kar-
teczki na wieczorkach zapoznawczych — oznajmiłem, otrzymując
w zamian skonsternowaną minę numer dziesięć.

40

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Szybkim krokiem opuściłem biuro i wsiadłem do samochodu. Było
tylko jedno miejsce, do którego chciałem się udać, a moja potrzeba
była tak paląca, że kusiło mnie wrzucenie trybu sportowego.
Sklep monopolowy z pewnością nie mógł czekać ani sekundy dłużej.

***

Kilka godzin później ktoś uparcie zaczął walić w drzwi wejściowe,


przerywając w ten sposób moje samotne spożywanie alkoholu. Miałem
za sobą prawie całą butelkę, a muzyka w tle leciała zdecydowanie
za głośno. Poszedłem chwiejnym krokiem w stronę zamków, szykując
się na niezręczną rozmowę z sąsiadem, jednak moim oczom ukazał się
Douglas, który wyglądał na szalenie wkurzonego. Już sam ten fakt był
mocno zaskakujący, ponieważ Thompson irytował się mniej więcej
raz na dekadę.
— Czy ty do reszty postradałeś rozum? — warknął, zamykając za
sobą drzwi z ogromnym hukiem. — Idziesz sobie na zaległy urlop? Od-
stawiasz taką żenadę w sądzie, a potem przekazujesz mi pięciu stałych
klientów i całą resztę?! Zwariowałeś, Tom? Co ja, kurwa, jestem robot?
Opróżniona butelka whisky robiła swoje, a ja uparcie walczyłem
z tym, by nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Podszedłem do ogromnej
kanapy i rozsiadłem się na niej, rozkładając szeroko ręce na oparciu.
— Dasz sobie radę — wybełkotałem niezbyt wyraźnie, uświadamiając
tym samego siebie, że byłem wstawiony mocniej, niż podejrzewałem.
Od razu zauważył, o co chodzi. Powiódł wzrokiem w stronę pustego
naczynia pozostawionego przeze mnie w kuchni i dosłownie sekundę
później pomachał mi nim przed nosem.
— Köster, jesteś kompletnie pijany — stwierdził, choć było to ra-
czej coś na kształt pytania zadanego przez osobę, która doznała szoku.
— Cholera, jest osiemnasta.
Usiadł niedaleko mnie i rozpiął marynarkę. Przybrał pozę osoby
bardzo zmartwionej. Nie było moim marzeniem, by ktokolwiek oglą-
dał mnie w takim stanie, ale najwyraźniej moje pokrętne szczęście
sprowadziło do mnie niezapowiedzianego gościa. Nie chciałem, by
ktokolwiek widział, że cierpię, a już na pewno nie przyjaciel, który kie-
dyś sam chciał przelecieć kobietę, dla której przekroczyłem własne
granice.
— W porządku — powiedziałem, uciekając wzrokiem.

41

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Uparcie wpatrywałem się w pięknie rozrośnięty kwiatek w jasnej
doniczce, który osobiście postawiłem tuż obok podłużnego stolika pod te-
lewizorem. Ze smutkiem odkryłem, że nawet wpatrywanie się w minima-
listyczne wnętrze przestało sprawiać mi przyjemność. Każde miejsce
w mieszkaniu kojarzyło mi się z nią. Z nikim innym.
— Nie jest w porządku, Tom. — Jego głos był niewiele głośniejszy
od szeptu. — Przepraszam cię za wszystko, co wtedy powiedziałem w tej
szatni. Źle zinterpretowałem wasze zachowanie w Red’s bar, kiedy was
zobaczyłem. Celowo chciałem wyprowadzić cię z równowagi. Nie po-
winienem był.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem, choć część jego wypowiedzi
mocno mnie zaintrygowała.
— Co źle zinterpretowałeś?
Zamyślił się na chwilę, jednocześnie zsuwając eleganckie buty ze
stóp. Rzucił marynarkę na drugi koniec kanapy i splótł palce swoich
dłoni, a ja od razu zauważyłem, że był zdenerwowany.
— Wiedziałem, że ona cię kocha, bo to było oczywiste. — Urwał
nagle i spojrzał mi prosto w oczy. — Ale ty też ją kochasz, a z tego nie
zdawałem sobie sprawy aż do niedawna.
Odwróciłem wzrok i chciałem zaprzeczać, nie miałem jednak sił
na taką rozmowę.
— Pracuje dla Larsona — kontynuował, nie przejmując się moim
milczeniem.
Doskonale wiedział, że w końcu nie wytrzymam i zacznę z nim roz-
mawiać.
— Wiem — burknąłem, upijając kolejny łyk palącego płynu. Chwilę
później Doug wyrwał mi butelkę z ręki i położył ją poza zasięgiem mo-
ich rąk. — Sam napisałem jej referencje.
Zmarszczył brwi, jakby nie do końca wierzył w to, co powiedziałem.
Nie mogłem mu się dziwić, bo ja też nie dopuszczałem do siebie pewnych
faktów. Z trudem zdusiłem czknięcie. Obserwowałem w milczeniu, jak
zamyślił się z głową podpartą rękoma.
— Jesteś cholernie uparty — oznajmił mi, sącząc bourbon prosto
z butelki. — Jesteś totalnym osłem, Köster. Mogłeś rozegrać to jakoś mą-
drzej, stary. I mówię to ja, a przecież sam słabo ogarniam własne życie.
Nie uraczyłem go żadną odpowiedzią. Byłem tak zdenerwowany, że
zamiast wypowiedzieć najprostsze zdanie, mogłem wydać z siebie je-
dynie bełkot.

42

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Ten urlop to tak na serio? — zapytał znów, gdy nie odpowiada-
łem od kilku dobrych minut.
Pokiwałem głową.
Miałem wrażenie, że świat zaczął wirować jeszcze mocniej, gdy
moje powieki opadły w dół. Leżałem w bezruchu, a jedynym dźwię-
kiem, jaki przerywał ciszę, był chlupot alkoholu wylewanego zawzięcie
przed Douga prosto do kuchennego zlewu.

***
Miałem wrażenie, że w którymś momencie zacząłem funkcjonować jak
zombie. Przemieszczałem się bez słowa, a otaczający mnie świat był
oddzielony od mojego ciała niczym niewidzialną ścianą. Żyłem, oddy-
chałem, a czasem nawet coś jadłem.
Ale nie czułem niczego. Nawet jednej, najdrobniejszej emocji. Bezsen-
ność uderzyła mnie ze zdwojoną siłą, przez co każdy dzień kończyłem
na wpatrywaniu się w ciemny sufit i przecieraniu wyschniętych na
wiór, przekrwionych oczu. Nie wiem, co właściwie bym ze sobą zrobił,
gdyby nie gigantyczne opakowanie nawilżających kropli.
Dobry trening zawsze był dla mnie remedium na problemy, dlatego
tamtego dnia postanowiłem udać się na zajęcia bokserskie. Darowałem
sobie zakładanie rękawic czy jakiejkolwiek innej ochrony na dłonie,
bo chciałem poczuć ból. Skinąłem jedynie głową swojemu trenerowi i za-
cząłem lekko uderzać w ciężki worek, żeby móc w końcu znaleźć ujście
emocjom.
Waliłem pięściami coraz mocniej i podskakiwałem w miejscu, jednak
nie poczułem się nawet odrobinę lepiej. Ciągle widziałem jej zranione
oczy. Byłem kompletnym kretynem. Nigdy w życiu nie czułem czegoś po-
dobnego. Nie mogłem pojąć, jakim cudem ona mogła dla mnie być jed-
nocześnie bólem i szczęściem.
Wszystkim, czym tylko mogła.
Nie miałem pojęcia, kiedy właściwie straciłem nad sobą panowa-
nie. Zacząłem walić pięściami w twardy materiał najmocniej, jak
tylko mogłem, a sił z pewnością mi nie brakowało. Czułem się dosłownie
odcięty od rzeczywistego świata i warczałem co jakiś czas wściekle,
naiwnie myśląc, że wysiłek może stać się jakimkolwiek remedium. Nie
wiem, ile minut tak spędziłem, bo straciłem kompletnie poczucie
czasu. Odpłynąłem myślami w bardzo mroczne miejsce, w końcu jednak
w oddali usłyszałem czyjś głos, który wypowiadał moje imię.

43

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Tom! — Nie zatrzymywałem się. — Thomas, do cholery!
Odpuściłem, widząc przerażony wzrok Cole’a.
— Co? — zapytałem, mimowolnie wręcz warcząc.
Spojrzał na mnie jak na zranione, agresywne zwierzę i uniósł ręce
do góry. Wykorzystałem resztki samokontroli. Oddychałem ciężko,
a krople potu powoli spływały mi po czole. Zerknąłem w dół i drgnąłem
zszokowany tym, co właściwie sobie zrobiłem. Skóra na moich kłykciach
była popękana, a z ranek zaczynała się sączyć krew. Tkanki były naru-
szone i obite. Jak to się stało, że nawet tego nie poczułem?
Co się ze mną działo?
Jeszcze nigdy w życiu nie wybiegłem z siłowni tak szybko.

***

Błąkałem się bardzo długo, podziwiając, jak przyjemny wieczór powoli


zamieniał się w noc.
Jeździłem po mieście w kółko, aż w końcu nie wiedzieć kiedy znala-
złem się pod mieszkaniem mojej siostry. Ściskałem skórzaną kierownicę
tak mocno, że z ledwo utworzonych strupków znów zaczęła płynąć krew.
W końcu wysiadłem i z sercem na dłoni skierowałem się ku drzwiom
jej mieszkania. Zapukałem, czekałem w milczeniu, aż w tle usłyszałem
dźwięk szybkich kroków. Estella wyraźnie zdziwiła się na mój widok,
jednak kilkusekundowa radość momentalnie przeszła w przerażenie,
gdy tylko przyjrzała mi się nieco dokładniej.
— Myślisz, że przestanę kiedyś wszystkich ranić? — zapytałem głu-
cho. — Czy ja w ogóle mogę się zmienić?
Nie wiem, dlaczego dręczyłem ją tymi pytaniami.
— Och, Tommy — odpowiedziała cicho i wzięła mnie w ramiona.
Utonąłem w jej uścisku i zamknąłem na chwilę oczy, próbując jedno-
cześnie opanować drżenie całego mojego ciała. Dopiero po kilku minu-
tach rozchyliłem powieki i zobaczyłem mężczyznę, przypatrującego mi
się z lekkim zdziwieniem z kuchni.
— Jutro zadzwonimy do doktora Petera, dobrze?
Pokiwałem twierdząco głową w odpowiedzi na pytanie siostry.
Być może wznowienie wizyt u psychiatry było faktycznie ostatnią
deską ratunku dla mojej zmaltretowanej duszy.

***

44

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Tygodnie powoli mijały, aż w którymś momencie przestałem odliczać
czas od naszego ostatniego spotkania. Nie widywaliśmy się w sądzie,
przestaliśmy pracować razem, a przyjacielski telefon z pewnością nie
wchodził w grę. Zrobiłem więc jedyną słuszną rzecz, jaka tylko przyszła
mi do głowy. Jak ostatni kretyn pomaszerowałem prosto pod biuro-
wiec, w którym pracowała Gwyneth, i czekałem.
Ślęczałem tam naprawdę długo.
Silny wiatr targał złowrogo moją luźną bluzą na wszystkie strony,
jakby co najmniej chciał mnie odwieść od tak głupiego pomysłu. Sie-
działem na zimnym murku naprzeciwko wielopiętrowego budynku, a ja-
kieś drobne kamienie złośliwie wbijały mi się w tyłek, choć niespecjal-
nie się tym przejmowałem. Słońce zaczęło znikać za horyzontem, gdy
w końcu przeszła przez drzwi z dwójką nieznajomych mi osób. Poże-
gnała się z nimi serdecznie i ruszyła w swoją stronę po pustym chod-
niku, a ja zerwałem się.
— Gwyneth! — mruknąłem, próbując ją dogonić.
Nie zareagowała konkretnie, dlatego postanowiłem spróbować jesz-
cze raz.
— Ej! — krzyknąłem.
Tym razem podziałało. Zerknęła pospiesznie do tyłu i otworzyła
szeroko oczy z przerażenia.
— Nie mam drobnych! — odkrzyknęła.
A potem zaczęła robić wyjątkowo szybkie kroki w swoich niebotycznie
wysokich szpilkach, sprawiając, że szczęka opadła mi ze zdziwienia.
Drobne? Było ze mną aż tak źle?
— Nie o to mi chodzi — odpowiedziałem, ponownie ją doganiając.
Sam byłem zdziwiony tym, jak bardzo ochrypnięty był mój głos. — Daj
mi sekundę!
Próbowałem złapać ją za pasek torebki, by w końcu się zatrzymała.
Ona jednak była szybsza. Błyskawicznie sięgnęła do kieszonki, wyjęła
z niej małą buteleczkę i prysnęła z niej cieczą dookoła. Jej złowroga
mina robiła wrażenie. W ostatniej chwili odskoczyłem z krzykiem —
prawie dostałem gazem pieprzowym w oczy.
— Madani, do cholery! — Sapnąłem, uciekając z pola rażenia. —
To ja! — Zrzuciłem w końcu kaptur z głowy, a ona mogła mi się lepiej
przyjrzeć.

45

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Zrobiła zniesmaczoną minę i zabezpieczyła zawleczkę gazu, by chwilę
później z pełnym opakowaniem znów schować go do kieszonki.
— Myślałam, że jesteś lumpem, który zbiera na piwo — stwierdziła
kwaśno, lustrując cierpliwie moje podkrążone oczy, fryzurę czesaną przez
wiatr i luźne dresy. — Kiepsko wyglądasz, Köster, choć nie mogę po-
wiedzieć, żebym ci współczuła.
Z reguły drażniła mnie swoim gadulstwem, jednak tamtego dnia
sprawiła, że wyrzuty sumienia zaczęły gryźć mnie jeszcze mocniej.
W zamyśleniu wytarłem opryskaną gazem rękę.
— Masz coś na to? — Uniosłem dłoń w powietrze.
Sięgnęła do zasuwanej kieszonki i wyjęła z niej zapakowaną szczelnie
chusteczkę. Rzuciła mi ją, robiąc przy tym minę, jakby miała nadzieję, że
tamta paczuszka jest co najmniej odbezpieczonym granatem.
— Czego chcesz? — Uniosła sceptycznie brwi i założyła ręce na piersi.
— Masz dziesięć sekund.
— Jak ona to znosi? — zapytałem w końcu.
Podeszła szybko i zatrzymała się tak blisko, że bez przeszkód mo-
gliśmy sobie patrzeć w oczy. Gdyby nie wysoki obcas, z pewnością się-
gałaby mi co najwyżej do ramion. Nic jednak nie mogło się równać ze
wściekłością w jej oczach. Trzeba jej było przyznać, że zachowywała się
jak prawdziwa przyjaciółka.
— Jak ona to znosi? — zapytała sarkastycznym tonem, drapiąc się
po brodzie. — Pomyślmy. Śpi, płacze, patrzy godzinami w ścianę. —
Wyliczała na palcach. — Wspominałam, że złamałeś jej serce, ty pie-
przony dupku? I pomyśleć, że zachęcałam ją do randkowania z tobą!
Zdziwiłem się mocno, słysząc jej słowa. Tamten fakt jednak nie był
istotny w kontekście całej historii.
— Tylko nie mów, że masz zamiar znowu się do niej przyczepić —
mruknęła ostro.
Zamyśliłem się na chwilę.
— Jeszcze nie teraz — odpowiedziałem z namysłem. — Dlatego
przyszedłem do ciebie, a nie do niej.
Pokiwała głową i ruszyła szybko w stronę ławki, na którą opadła.
Po chwili dołączyłem do niej. Siedzieliśmy w milczeniu na skrzypiących
deskach. Nad nami liście wirowały na wietrze, szarpane gwałtownymi
podmuchami.

46

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Przynajmniej raz postąpiłeś słusznie. — Oparła się o ławkę i spoj-
rzała gdzieś do góry. — Jeśli nie jesteś czegokolwiek pewny, to lepiej
daj jej spokój. Zrób coś z sobą, człowieku.
Uświadomiłem sobie, że strofowała mnie tak, jakbym był jej nasto-
letnim synem. Chyba zrozumiałem, dlaczego Felicia tak bardzo lubiła
jej towarzystwo.
— Zacząłem chodzić na terapię.
Parsknęła i nawet w tej niewinnej reakcji była odpowiednia porcja
niechęci.
— Musiałeś się z nią przespać, a potem odstawić taką szopkę? —
warknęła, zbliżając swoją twarz niebezpiecznie blisko do mojej. — Nie
mogłeś sobie zamówić jakiejś pani do towarzystwa, której nie obe-
szłoby, jak ją traktujesz?!
Zastanowiłem się przez chwilę.
— Nie jestem aż takim du… — powiedziałem, lecz przerwała mi,
nim dobrnąłem do końca.
— Jesteś. Nawet się nie łudź.
Odetchnęła głośno, jakby pozbyła się odrobiny jakiegoś niewidzial-
nego ciężaru. Przeczesała pospiesznie jedną ręką swoje krótkie włosy,
tak że część idealnie przystrzyżonych kosmyków powędrowała we wszyst-
kich możliwych kierunkach.
— Żałujesz w ogóle? — zapytała w końcu nieco spokojniejszym to-
nem, a ja zastanawiałem się w milczeniu, co miała na myśli. — Że ją tak
zraniłeś — dodała w końcu. — I że byłeś dupkiem. Zależało ci w ogóle?
Westchnąłem, ale jednocześnie wiedziałem, że tylko szczerość
może mi pomóc.
— Każdego dnia. — Uciekłem wzrokiem gdzieś w bok. — Uwierz
mi, Madani, że nigdy nie zrobiłbym pierwszego kroku, gdyby nie była
dla mnie ważna. Problem był tylko jeden.
— Jaki? — mruknęła, wyjmując z marynarki papierosa, którego se-
kundę później odpaliła. — Nie możesz prawdziwie dać komuś wła-
snego serca, jeśli nie kochasz samego siebie.
Zaśmiała się, patrząc gdzieś w dal. Nagle drgnęła, jakby przypo-
mniała sobie o czymś ważnym.
— Kurde, nie powinnam palić — stwierdziła, gasząc pospiesznie
niedopałek w koszu na śmieci. — Rzucam — dodała, napotykając mój
wzrok pełen zainteresowania.

47

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Zaproponowała mi prawie całą paczkę, a gdy odmówiłem, wyrzu-
ciła ją prosto do kosza.
— Najwyraźniej wszyscy próbujemy zmienić się na lepsze — po-
wiedziała.
Westchnęła i zaczęła wpatrywać się przez chwilę w jakiś nieokre-
ślony punkt.
— Chcesz o czymś porozmawiać? — zapytałem szczerze.
Z jakiegoś powodu poczułem, że mogliśmy się porozumieć.
— Chyba kpisz — stwierdziła rozbawiona. — Ty chcesz mi udzie-
lać rad?
Ponownie zlustrowała moją luźną bluzę z kapturem i sportowe dresy,
które chwilowo zastępowały mi garnitur. Schowałem ręce do luźnej kie-
szeni mieszczącej się z przodu i zacząłem mechanicznie przesuwać ka-
myczek po chodniku czubkiem buta.
— Niekoniecznie — odniosłem się do jej słów. — Ale mam czas,
żeby cię wysłuchać. Wykorzystuję zaległy urlop i tak dalej.
— Moja sytuacja jest równie patowa co twoja, ale nie chcę tego roz-
trząsać.
Uszanowałem jej słowa i nie miałem zamiaru drążyć dalej tematu
osobistego życia Gwyneth. Zapatrzyłem się przez chwilę na wieczorne
niebo, na którym dało się dostrzec pojedyncze najjaśniejsze gwiazdy.
Zmierzch przyniósł ze sobą kojący chłód i spokój, a ulica była zadzi-
wiająco pusta jak na tak wczesną porę.
— Powiedz mi coś więcej — szepnąłem w końcu. — Widziałem ją
w sądzie.
Ponownie przeczesała włosy i spojrzała na mnie bez wcześniejszej
odrazy.
— Nic jej nie łączy z Larsonem. — Podrapała się po brodzie. —
Znalazła nowe mieszkanie. Zaczęła podnosić się z załamania i dobrze
sobie radzi, ale mam wrażenie, że ukrywa przed nami smutek. Jeszcze
nie doszła do etapu złości. A ty? — Zerknęła na mnie.
— Ja? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie. — Spieprzyłem
rozprawę, wziąłem cały zaległy urlop i próbuję usunąć swojego we-
wnętrznego dupka.
Gwen poprawiła nieco pomiętą po całym dniu bluzkę i strzepnęła
z niej niewidzialny paproch.
— Wyglądasz, jakbyś pił.

48

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Już nie — odpowiedziałem szybko. — Po prostu źle sypiam.
Nie sądziłem, że faktycznie przejmowała się moim stanem. Bar-
dziej pewnie chodziło o to, że swoimi złymi nawykami po raz kolejny
mogłem zranić jej najlepszą przyjaciółkę. Nie zrobiłbym tego. Nawet
ja potrafiłem nauczyć się czegoś na własnych błędach.
— Następnym razem po prostu zadzwoń — rzuciła naprędce, wci-
skając mi do rąk wizytówkę z wyraźnie zaznaczonym numerem. —
I już nigdy więcej mnie nie strasz.
Odeszła szybkim krokiem, a ja ponownie zostałem sam ze swoimi
natrętnymi myślami.

49

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 5.
(Felicia)

— Jak sprawy z Alexem? — zapytała prosto z mostu Gwen, pchając


wózek sklepowy po szerokiej alejce.
Jego kółko piszczało wściekle, zacinając się przy każdym kolejnym
obrocie, co wyraźnie wprawiało moją przyjaciółkę w irytację. Przekli-
nała pod nosem, lustrując przydługawą listę zakupów.
— Kontrakt dobiegł końca — odpowiedziałam mechanicznie, za-
trzymując się przy koszu z przecenionymi książkami.
Jedna z nich szczególnie przykuła moją uwagę, wabiąc czarną okładką
i subtelną grafiką.
— Tyle wiedziałam już wcześniej — mruknęła, przesuwając z hu-
kiem plastikowe opakowania na jednej z półek. — Ale co dalej?
Westchnęłam, głośno zatrzaskując trzymany tom. Rzuciłam jej po-
irytowane spojrzenie na znak, że nie mam jeszcze ochoty na wałkowa-
nie tamtego tematu, ona jednak nic sobie z tego nie robiła. Wesoły
dżingiel sklepowy zagłuszył wszystkie inne dźwięki, mocno kontrastu-
jąc swoją wesołością z naszymi grobowymi nastrojami.

Zapraszamy państwa na dział mięsny! Tylko dziś dwukilogramowe


worki suszonej wołowiny sweet & hot za dziesięć dolarów!
— Jak to co? — zapytałam, wrzucając książkę do wózka. — Jutro
idę dokończyć formalności i opróżnić szafkę.
— A co z tym mieszkaniem? — Stanęła przede mną. Tamtego dnia
zdecydowanie nie była w swoim szczytowym nastroju. — Jesteś pewna,
że chcesz się tam przeprowadzić?

50

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Położyłam jej ręce na ramionach i przywołałam na twarz jedną z naj-
bardziej stoickich min, na jakie tylko było mnie stać. Obok nas przecho-
dziły dziesiątki ludzi, my jednak na chwilę zapomniałyśmy, że sklep
spożywczy wcale nie jest najlepszym miejscem na rozmowę.
— Tak. — Pokiwałam żarliwie głową. — Nie stać mnie na nic lep-
szego, pamiętaj o tym.
Jęknęła i wzniosła ręce, nie mówiąc nic więcej. Jej wargi powoli za-
czynały unosić się do góry, więc uznałam to za mały sukces. Poirytowana
Gwen była gorsza od wszystkich demonów ciemności razem wziętych.
— Dzień dobry! Może skuszą się panie na próbkę naszego nowego
batonika zbożowego? — zagadał do nas uśmiechnięty staruszek, sto-
jący przy jednej z wysp promocyjnych. — Polecam szczególnie smak
żurawinowy.
Mimowolnie pomyślałam, że pewnie musiał w ten sposób dorabiać
do swojej niezbyt wysokiej emerytury, dlatego z najszerszym uśmie-
chem, na jaki było mnie stać, podeszłam do niego i wrzuciłam kawa-
łek słodkiego ulepku do ust. Początkowo uznałam, że Madani również
była rozczulona jego siwymi włosami, okularami i zmarszczkami,
czar jednak prysł, gdy włączyła się do mojej rozmowy z mężczyzną.
— Czemu nikt nie pomyślał, żeby zrobić podobne stanowiska
z próbkami alkoholi? — zapytała poważnym tonem, krzyżując ręce
na piersi.
Nasz rozmówca zmieszał się nieco, wyraźnie zaskoczony.
— Zawsze może pani napisać o tym w ankiecie dla klientów! —
stwierdził wesoło i podsunął jej świstek razem z długopisem, który
miał ten sam odcień czerwieni co jego służbowy polar.
Oczywiście musiała to zrobić. Czasem po prostu nie wiedziała, kiedy
odpuścić, ale właśnie za to ją kochałam. Kiedy w końcu pożegnałyśmy
się z Tonym i zapełniłyśmy wózek masą produktów na nasz ostatni
wspólny wieczór, udałyśmy się do alejki, w której miało być coś, czego
Gwen bardzo potrzebowała. Dreptałam za nią bezmyślnie, ciągle my-
śląc o tym, że odcień przecenionych puchatych ręczników był tak samo
głęboki jak oczy Thomasa.
— Wolisz czarny czy biały? — wykrzyknęła, próbując zwrócić
na siebie moją uwagę.
Zerknęłam w jej stronę i prawie zapadłam się pod ziemię ze wstydu,
gdy zauważyłam, że trzymała w dłoniach dwa wibratory w rozmiarze XL,

51

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
finezyjnie opisane jako masażery do skóry głowy. Mogłabym założyć się
o sporą sumę, że nikt nie używał ich zgodnie z przeznaczeniem opisanym
na opakowaniu. Jakaś przechodząca matka zakryła swojemu dziecku
oczy, a dwie emerytki kiwały karcąco głowami, wskazując na Gwyneth
drewnianymi laskami. Ona jak zwykle nic sobie z tego nie robiła i cze-
kała na odpowiedź.
— Co to właściwie za wybór? — wydusiłam z siebie w końcu.
Pokiwała głową, jakbym powiedziała coś wybitnie mądrego.
— Masz rację. — Odwróciła się do mnie tyłem i wygrzebała kolejną
rzecz z półki. — Są jeszcze niebieskie.
Prawie parsknęłam śmiechem i już miałam rzucić w odpowiedzi coś
zaczepnego, gdy jej mina nagle zmieniła się z rozbawionej we wściekłą.
Oczy Gwyneth zaczęły ciskać piorunami, a brwi były ściągnięte. Zła-
pała się pod boki, kompletnie zmieniając ton głosu.
— Ale w sumie tego nie potrzebujesz! — wykrzyknęła. — Od tego
masz przecież Stevena!
Byłam pewna, że usłyszały nas co najmniej trzy sąsiednie stany. Jej
nagły wybuch kompletnie mnie zaskoczył, sprawiając, że szczęka opa-
dła mi praktycznie na samą podłogę. Odciągnęła mnie błyskawicznie
w stronę kas samoobsługowych, oglądając się wściekle co kilka kroków.
— Co to miało być? — wydusiłam z siebie w końcu, przyciskając
do skanera mój bloczek z kodem rabatowym. — Za dużo cukru?
Uśmiechnęła się triumfalnie, jakby nagle zrobiła coś wyjątkowo
udanego.
— To poniżenie mnie sprawiło ci taką radość?
Podała mi kilka pierwszych produktów do zeskanowania i rozej-
rzała się dyskretnie. W końcu nieco spuściła z tonu.
— Köster tam był — powiedziała, a na dźwięk tych słów sałata wy-
sunęła mi się z rąk. — Z tą młodszą siostrą.
Byłam bliska omdlenia.
— Słyszał to?
— Postarałam się, żeby tak było — mruknęła.
Ukryłam twarz w dłoniach, zastanawiając się, co właściwie mógł so-
bie pomyśleć. Nie mogłam jednoznaczne stwierdzić, dlaczego po tym
wszystkim nadal mnie to obchodziło.
— Dobrze, że ostatecznie to odłożyłaś. — Nawiązałam do dwóch
przedmiotów.

52

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Jakież było moje zdziwienie, gdy ta nagle uśmiechnęła się przebie-
gle i wskazała palcem na jedną z wyładowanych po brzegi siatek, z któ-
rych wystawały plastikowe opakowania.
— I tak je wzięłam — szepnęła. — No wiesz, coś ci się należy od życia.
Zaczęłam śmiać się jak szalona, uzmysławiając sobie, że najwyraź-
niej według Gwen należał mi się plastikowy masażer o trzech siłach wi-
bracji. „Moje życie byłoby zdecydowanie zbyt nudne bez przyjaciół” —
przemknęło mi przez myśl, gdy obładowane przemierzałyśmy parking,
próbując uciec przed siąpiącym deszczem.

***
Koniec mojej pracy w Köster & Thompson miał jedną bardzo przykrą
konsekwencję. Nie mogłam już bezkarnie ucinać sobie pogaduszek
z Landonem, bo najzwyczajniej w świecie już nie widywaliśmy się co-
dziennie. Miałam do niego lekki żal, że potajemnie z Gwyneth ciągle ko-
mentowali moją żałobę, ostatecznie jednak mu wybaczyłam. Jak mo-
głam gniewać się na kogoś tylko dlatego, że okazywał mi troskę?
— Wyglądasz, jakby dosłownie zdjęto cię z krzyża pięć minut temu
— stwierdził wesoło, kpiąc w najlepsze z mojej smutnej miny.
Złapał zwinnym ruchem sushi swoimi pałeczkami i zamoczył je
w sosie sojowym, by chwilę później zapełnić nim swoje usta. Wyglądał
trochę jak nadąsany chomik, gdy zawzięcie przeżuwał ogromny gryz,
przez co nie mogłam pohamować się od parsknięcia śmiechem. Jego
włosy znacząco urosły od naszego ostatniego spotkania i teraz były tak
długie, że bez problemu mógł spinać je w kucyk na czubku głowy. Mimo
to kilka zbłąkanych kosmyków opadało mu na czoło, co wyraźnie pod-
kreślało jego chłopięcy urok.
— I tak się czuję — odpowiedziałam, choć na dobrą sprawę czułam
się coraz lepiej. — Myślałam, że wyzionę ducha w sądzie. Ludzie chyba
nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.
Zaczęłam nakładać solidną porcję wasabi na moje sushi z tak zaciętą
miną, że mój przyjaciel ponownie wybuchnął gromkim śmiechem.
— Opowiedz mi w końcu, o co chodzi, bo zaraz nie wytrzymam.
Rozejrzałam się uważnie dookoła i odetchnęłam z ulgą, bo nikt nie
siedział blisko nas.
— Broniłam teraz klientki, która oskarżyła swojego sąsiada o za-
kłócanie ciszy nocnej i o inne tego typu brednie. — Podrapałam się po
głowie, nie wiedząc, od czego należy zacząć.

53

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Pokiwał głową i skupił się w pełni na mojej opowieści.
— Okazało się, że mieli kiedyś romans i chyba skrywała w sobie
jakiś żal — mruknęłam, nalewając odrobiny jaśminowej herbaty
z pięknego i wyjątkowo ciężkiego dzbanka. — W międzyczasie się
z nim przespała.
Wymieniliśmy z Landonem porozumiewawcze spojrzenia.
— A potem z jego prawnikiem. Mówiłam, że ze swoim poprzednim
też? — zapytałam sceptycznie, próbując darować sobie zbędne kpiny.
Jasnozielone oczy Landona wypełniły się łzami rozbawienia.
— Sędzia?
Wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu. Doskonale zrozumia-
łam, w jakim kierunku pognały jego myśli.
— Trafiła nam się kobieta.
Landon zaczął śmiać się tak mocno, że byłam gotowa przysiąc, że
odrobina herbaty jaśminowej wyszła mu nosem. Odrzucił jedną ręką
kosmyk swoich jasnych włosów, który prawie wpadł mu do oka.
— I błagam, nie pytaj mnie, skąd to wszystko wiem. — Uniosłam
ręce do góry w poddańczym geście. — Czuję się, jakbym dosłownie
zeszła z planu nowego sezonu Mody na sukces, ale za coś trzeba płacić
rachunki.
W tym wypadku oboje się zgadzaliśmy.
— A co tam w kancelarii? — zapytałam pozornie mimochodem,
udając, że mnie to nie obchodziło.
Prawda była taka, że obchodziło mnie aż za bardzo. Pozwoliłam
Landonowi w spokoju przerzuć kolejną porcję jedzenia, jednocześnie
próbując wmówić sobie, że Tom dla mnie nie istniał. W pewnym sensie
mogłam być mu wdzięczna, bo nasz kryzys wypchnął mnie siłą ze
strefy komfortu, którą z nim zbudowałam. Byłam świadoma, że w razie
kryzysu zawsze był gotów mi pomóc.
Musiałam wziąć los we własne ręce i wcale nie czułam się z tym tak
źle, jak sądziłam, że będę. Wciąż jednak myślałam o nim o wiele częściej,
niż na to zasługiwał. Mimo tego, jak bardzo ugodziły mnie jego słowa,
nadal widziałam w nim przede wszystkim skrzywdzonego i odrzuconego
chłopca, broniącego się przed wszystkim poprzez atak.
— Powiedziałbym ci co u niego, gdybym wiedział.
Jego słowa mnie zdziwiły.
— Skąd wniosek, że pytam o niego?

54

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Parsknął, jakbym próbowała wcisnąć mu największe kłamstwo
świata.
— A nie pytasz? Po raz pierwszy w życiu odstawił kompletną tragi-
komedię w sądzie i krótko po tym poszedł na urlop. Od tej pory go nie
widziałem.
Z jednej strony cieszyłam się, że nie pozostał obojętny, a z drugiej
w pewnym sensie było mi go żal. Ważne, że nie przyszedł błagać mnie
na kolanach o przebaczenie.
— Nie wiem, co powiedzieć. — Mój głos był zaskakująco pusty.
— To normalne, zranił cię — stwierdził Landon rzeczowym tonem.
— Jeśli masz mu wybaczyć, to niech się cholernie postara.
Posłałam przyjacielowi lekki uśmiech.
— Tym razem nie sprzedam swojej skóry tanio.
— I tak trzymaj, piękna! — wykrzyknął, a po chwili stuknęliśmy się
naszymi małymi szklaneczkami wypełnionymi alkoholem. — Za szczę-
ście, przede wszystkim twoje.

***

Dni mijały, a moja ciekawość pozostawała niezaspokojona. Po pracy


plątałam się bez celu po miniaturowym mieszkaniu, zręcznie lawirując
między ogromnym kocurem, towarzyszącym mi w dosłownie każdej
czynności. Cały był naznaczony cierpieniem, ale jednocześnie był do-
brym zwierzakiem, mruczącym głośno za każdym razem, gdy okazy-
wało mu się odrobinę uwagi. Któregoś wieczoru rozsiadłam się na ma-
lutkim dywaniku ubrana jedynie w sprany dresowy komplet i nerwowo
bawiłam się wyblakłymi sznurkami od kaptura.
— I co powinnam zrobić? — zapytałam głucho zwierzaka, naiwnie
licząc na znak z niebios.
Nosiłam w sobie żal i byłam zraniona, ale chyba chciałam upewnić
się, że nie tylko ja cierpię. Nie żeby to miało cokolwiek zmienić. Pod-
niosłam się z wcześniejszej pozycji i wzięłam ze sobą podwójną miskę,
która była pusta. Sypnęłam do obu pojemniczków odrobinę karmy, po-
łożyłam na podłodze i zawołałam swojego zwierzaka.
— Jak zjesz z prawego, to pojadę wybadać grunt, a jak z lewego, to
dam sobie spokój. Wybierz mądrze, kocie — oznajmiłam, parskając
co jakiś czas śmiechem.

55

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Okaleczone kocisko spojrzało na mnie smętnie, być może myśląc
sobie po cichu, że zwariowałam do reszty. W końcu zwierzak nachylił się
nad miską, powąchał po kolei oba pojemniczki, jakby nie mógł się zde-
cydować. Westchnęłam, gdy zobaczyłam, na jaką stronę padł wybór.
— Na pewno masz rację. — Uśmiechnęłam się kwaśno i znów wsta-
łam z miejsca. — Los tak chciał.
Godzinę później byłam pod adresem napisanym na poplamionej
karteczce, którą jakimś cudem nadal nosiłam przy sobie. Rozejrzałam się
niepewnie dookoła, a bogactwo, którym ociekały okoliczne aparta-
menty, dosłownie mnie przytłoczyło. Dreptałam nieco zagubiona między
alejkami otoczonymi przez trawniki wyglądające jakby przystrzygano je
z linijką. Wszystko było po prostu zbyt piękne. Gdy w końcu weszłam
do odpowiedniej klatki, doznałam kolejnego szoku. Pewnie wpatrywa-
łabym się we wszechobecne drogocenne marmury jak ostatnia kretynka,
gdyby nie podszedł do mnie portier z niepewną miną odmalowaną na sę-
dziwej twarzy. W swoich nieco wyblakłych dresach z pewnością nie wy-
glądałam jak osoba zamieszkująca w tamtym miejscu.
— Przepraszam, zgubiła się pani? — zapytał portier, jakby chciał
się dowiedzieć, czy czasem nie nawiałam właśnie z wariatkowa.
Tylko cudem nie przytaknęłam.
— Szukam… — Mój głos nieco się załamał — …mieszkania
Douglasa Thompsona. Numer trzysta osiemdziesiąt osiem.
— Och. — Zaprosił mnie gestem do swojej dyżurki. — Obawiam
się, że to niezbyt dobry moment. Czy on pani oczekuje?
Pomyślałam, że najwyraźniej coś musi się dziać.
— Nie, ale może będzie chciał ze mną porozmawiać.
Starszy mężczyzna zdjął służbową czapkę, usiadł i wziął do ręki
białą słuchawkę. Spojrzał na mnie pytająco, więc podałam mu swoje
imię i nazwisko. Na całe szczęście po kilku niezręcznych chwilach
i krótkiej rozmowie wskazał mi windę, mówiąc, że pan Thompson mnie
oczekuje.
Jakież było moje zdziwienie, gdy drzwi otworzył mi rozwichrzony
Douglas, mający na sobie jedynie luźny podkoszulek i spodenki, na
których nadal odznaczało się wybrzuszenie. Był rumiany, a wokół roz-
nosił się charakterystyczny piżmowy zapach seksu.
O cholera, to było sto razy gorsze niż nieodpowiedni moment.

56

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Felicia — wydusił z siebie w końcu, wyraźnie zaskoczony. — Za-
raz przyjdę! — wykrzyknął gdzieś za siebie i zamknął drzwi, oddziela-
jąc nas od swojej kochanki.
Nie wyglądał na kogoś, kto się tym wszystkim zbytnio przejmował,
mimo to maszerował na bosaka, ciągnąc mnie w stronę tarasu.
— Jeśli to nieodpowiedni moment, to sobie pójdę — powiedziałam,
czując wyrzuty sumienia.
Douglas tylko przeczesał niesforne i wciąż spocone włosy i za-
śmiał się.
— W porządku, nie przeszkodziłaś mi w niczym, do czego nie mógł-
bym wrócić za dwadzieścia minut. — Znów parsknął, a chwilę później
opadliśmy na dwa leżaki rozłożone obok siebie. — Co cię sprowadza?
Zawahałam się na moment, nie wiedząc, od czego powinnam zacząć.
— Chyba wiesz — szepnęłam cicho. — Tylko nie mów mu, że tu
przyszłam.
Posłał mi współczujący uśmiech.
— Jeszcze nie do końca się pogodziliśmy. — Podrapał się po jedno-
dniowym zaroście, zawieszając wzrok gdzieś między idealnie wystrzy-
żoną trawą a malutką fontanną obok placu zabaw. — Mocno to przeżył.
Teraz wykorzystuje cały zaległy urlop, a chyba sama pamiętasz, ile
razy brał wolne w ciągu tych dwóch lat.
Westchnęłam, próbując udawać, że mnie to wszystko nie obchodzi.
Było jednak odwrotnie. Łaknęłam każdego szczegółu, ale miałam w so-
bie na tyle dużo siły, że nie uległam pokusie napisania do Thomasa.
— Pamiętam. — Pokiwałam głową. — Rozmawiasz z nim w ogóle?
— Czasami — odpowiedział po chwili z wyraźnym zmieszaniem
odmalowanym na twarzy. — Chociaż ostatnio częściej muszę dowia-
dywać się wszystkiego od jego siostry. Mówiła mi, że wrócił na terapię.
Podobno próbuje stanąć na nogi.
Nie zareagowałam w żaden sposób.
— A to biedaczek — mruknęłam z żalem.
Douglas najwyraźniej nawet mimo konfliktu był przyjacielem na me-
dal, bo rzucił mi jedno ze swoich firmowych spojrzeń.
— Wiedziałaś, co przeżył, gdy zaczynałaś się do niego zbliżać —
stwierdził zgodnie z prawdą. — Nie można oczekiwać po poranionym
człowieku totalnie zdrowej reakcji. Sam widzę to po sobie.

57

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy
w jakiś sposób nie nawiązywał do swojej kochanki. Nie miałam jednak
na tyle odwagi, by dopytywać go o jej tożsamość.
— Chyba chciałam po prostu wiedzieć, czy on też to przeżył.
Douglas parsknął, jakbym powiedziała coś wyjątkowo głupiego.
— Jak on wygląda? — zapytałam, by przerwać ciszę.
— Szczerze? — Gdy pokiwałam głową, zaczął odpowiadać. — Powie-
działbym, że pięć razy gorzej niż ty. — Wstał i spojrzał w stronę drzwi. —
Daj sobie czas, Felicio. Jemu też. Chyba oboje tego potrzebujecie.
Zarzuciłam kaptur na głowę, by ochronić się przed zimnymi kro-
plami, które zaczęły spadać na nas z nieba.
— Kiedy zostałeś takim mędrcem? — zapytałam na odchodne, uśmie-
chając się do Douga z serdecznością.
Zerknął na mnie, również unosząc wargi.
— Od kiedy sam próbuję naprawić własne błędy. — Kaszlnął ner-
wowo, jakby uznał, że powiedział za dużo. — Trzymaj się, Andrews.
I zniknął, zostawiając mnie samą, otoczoną skrzypiącym dźwię-
kiem zamykanych drzwi.

***
Dwa miesiące później…

— Rozgromiłaś ich, dziewczyno! — huknął Steven, przybijając mi


piątkę na sądowym korytarzu.
Uśmiechnęłam się do niego porozumiewawczo, jednocześnie przybie-
rając pozę, którą żartobliwie określali jako ostra bizneswoman. Miałam
ochotę skakać z radości, wiedziałam jednak, że w pewnych okoliczno-
ściach tego typu wybuchy radości były po prostu nieodpowiednie. Po-
prawiłam zagięty kołnierz swojej białej koszuli wepchniętej w spodnie od
eleganckiego szarego kompletu. W tamtym stroju z pewnością nie przy-
pominałam noszącej T-shirt z sową zagubionej dziewczyny, którą byłam
zaledwie dwa lata wcześniej. Wtedy czułam się głównie zabłąkana i za-
hukana. Czyż to nie ironiczne?
— Brawa są zbędne, ale dziękuję — odpowiedziałam mu, chowając
jednocześnie dokumenty do swojej lśniącej nowością aktówki.
W rozpuszczonych włosach i z lekkim makijażem bez wątpienia by-
łam najlepszą wersją siebie, co w końcu zaczęłam doceniać. Życie kom-
pleksami mogło coś zmienić jedynie na gorsze. Ruszyliśmy w stronę

58

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
wyjścia, gawędząc w międzyczasie o bieżących sprawach kancelarii.
Steve to naprawdę miły gość. Po pierwszej rozmowie byłam wobec
niego raczej sceptyczna, jednak po czasie okazało się, że mimo swojej
elastycznej moralności był naprawdę fajnym facetem.
— Kawa w nagrodę? — zapytał, gdy wyszliśmy wprost na parny
chodnik.
Spojrzałam na niego z pewnym dystansem, ignorując jednocześnie
swój dzwoniący telefon.
— Wolałabym premię, ale nie pogardzę jakimś mocno posłodzo-
nym napojem.
Przytrzymał mi drzwi, gdy weszliśmy do kawiarni. W takich chwi-
lach jak tamta dosłownie błogosławiłam to, że były praktycznie na każ-
dym rogu.
— Jak pani Heggins? — zapytał, chowając do portfela kartę po
opłaceniu naszego zamówienia.
Usiedliśmy przy wysokich stołkach, jednocześnie zerkając, jak młody
chłopak przygotowywał nasze napoje. Wnętrze lokalu było pełne ludzi,
ale na szczęście kolejka nie była zbyt długa. Większość osób siedziała
z laptopami i książkami przy stolikach, prawdopodobnie odrabiając
w pocie czoła prace domowe.
— Fantastycznie — oznajmiłam. — Była mi tak wdzięczna po wy-
granej sprawie, że wsadziła mi dwudziestodolarówkę do kieszeni, jak
nie patrzyłam. — Dostrzegłam, że hamował rozbawienie. Wyglądał,
jakby dosłownie miał za chwilę wybuchnąć. — Och, nie krępuj się,
Stevie. Mam ci ją oddać do opodatkowania?
Zerknął na mnie kpiącym wzrokiem, a ja od razu domyśliłam się,
że chce rzucić w moją stronę coś zaczepnego.
— Nie trzeba, kochana. — Pogłaskał mnie współczująco po dłoni.
— Zachowaj sobie te pieniądze na żwirek dla kota.
Gdybym miała kawę, to z pewnością wylądowałaby na jego kroczu.
Od pewnego momentu przy okazji pracy zaczęliśmy rozmawiać ze sobą
tak często, że od fazy zakłopotania i niezręczności przeszliśmy prosto
do fazy znajomości, gdzie wzajemne przytyki stały się codziennością.
Uwielbiał kpić sobie z mojego życia uczuciowego, dosłownie i w prze-
nośni przypominającego pustynię, którą od czasu do czasu przemierzał
biegacz.

59

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Przynajmniej ktoś na mnie czeka w domu. — Posłałam mu nie-
winny uśmieszek, wprawiając go w zakłopotanie. — Uważaj, Lar-
son. Kto słowem wojuje, ten od słowa ginie.
Wstaliśmy, gdy napoje były już gotowe.
— Cóż za błyskotliwy tekst, powinnaś za to dostać Pulitzera. Chyba
powieszę to sobie w gabinecie.
Steve wyciągnął obie dłonie po kubki, chłopak jednak podniósł
do góry pisak, którym miał zamiar nabazgrać nasze imiona.
— Najlepsza prawniczka i najlepszy szef — mruknął, otrzymując
w zamian zdziwione spojrzenie barmana. — Naprawdę tak się nazy-
wamy. Dzięki!
Myślałam, że dosłownie zapłaczę z radości, gdy wlałam w siebie
pierwszy łyk przesłodzonego napoju.
— Wzniosłeś bycie dupkiem na kolejny poziom.
Ponownie wtoczyliśmy się na nowojorski chodnik, a niespodzie-
wany podmuch wiatru rozwiał moje lekko pofalowane włosy.
— To była bezproblemowa współpraca? — spytał, upijając łyk kawy.
— O tak. Na koniec usłyszałam, że prawdziwa ze mnie obrończyni.
Kto by pomyślał, prawda?
W odpowiedzi jedynie wywrócił oczami, a następnie zaserwował mi
jeden ze swoich sceptycznych uśmieszków. W pełnym skupieniu grze-
bał w kieszeni spodni, z której wyjął smartfon. Najwyraźniej coś mocno
go zainteresowało, bo automatycznie wyłączył się z rozmowy.
— Muszę lecieć, jestem umówiony — mruknął, wpatrując się ze
zmarszczonymi brwiami w ekran swojego telefonu.
Uśmiechnęłam się lekko. Wiedziałam, gdzie mogę wbić mu kolejną
szpilkę.
— Pozdrów ode mnie Gretchen. — Moja twarz przybrała słodki
wyraz.
Obserwowanie jego lekko zachmurzonej miny sprawiło mi radość.
— Mówiłem już, że ona ma na imię Gertruda! — sapnął, po chwili
jednak uśmiechnął się przebiegle, jakby dostrzegł daleko za mną coś
wybitnie interesującego.
— Super — skwitowałam bez większego zainteresowania. — Nie
zaraź jej niczym, czego sam nie chciałbyś dostać.
Przytuliliśmy się lekko i poszliśmy w przeciwnych kierunkach. Na-
gle jednak odwrócił się i krzyknął w moją stronę:

60

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Powiedziałbym ci coś, ale nie będę psuł niespodzianki! Buziaczki!
Odszedł, a ja przez chwilę stałam w miejscu, nie wiedząc, o co właści-
wie mogło mu chodzić.
Zeszłam nieco na bok, sącząc ekstremalnie słodkie latte, i wydobyłam
z kieszeni marynarki swój telefon, na którym czekał esemes od Steve’a.
Powiedz Kösterowi, że mam większego.
Sapnęłam, widząc kretyński żart własnego szefa. Prawda była taka,
że nie miałam zamiaru tego sprawdzać i szczerze cieszyłam się, że Larson
mimo swoich licznych wad jest naprawdę dobrym kumplem. Żyje
o wiele bardziej beztrosko niż większość znanych mi ludzi, ale mimo
wszystko osiąga sukces z niebywałą łatwością. Może to właśnie w jego
podejściu kryje się klucz do szczęścia? Nie miałam zbyt wiele czasu
na zastanawianie się nad tym, ponieważ drogę zaszła mi jakaś wysoka
postać.
Już chciałam skomentować sposób, w jaki ktoś zablokował mi przej-
ście, lecz dosłownie zaniemówiłam, gdy zobaczyłam, kim była ta osoba.
We wpatrujących się we mnie ciemnoniebieskich oczach mogłam do-
strzec mieszankę uczuć, których nie byłam w stanie rozgryźć.
Thomas.
Dał mi chwilę, bym pogodziła się z jego obecnością, więc zrobiłam
to, co podpowiedział mi umysł. Zręcznie go wyminęłam i ruszyłam
przed siebie.
— Felicio! — Usłyszałam za sobą, lecz jedynie przyspieszyłam
kroku. — Proszę cię.
Zatrzymałam się dopiero, gdy jego dłoń zacisnęła się na moim ra-
mieniu, wciągając nas w nieco bardziej opustoszały fragment ulicy.
— Wysłuchaj mnie, daj mi chociaż pięć minut — powiedział cicho,
patrząc na mnie, jakby od mojej odpowiedzi zależało jego życie.
Westchnęłam głęboko i ponownie zaczęłam sączyć karmelową kawę
z papierowego kubka.
Kiwnęłam głową, dając mu znak, by zaczynał. Z pewnością wyglą-
dał o wiele lepiej niż wtedy, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Pod-
czas naszej jedynej wspólnej nocy od pewnego momentu ciągle pił, tak
więc wspomnienie smaku jego ust nieodłącznie kojarzyło mi się z aro-
matem whisky.
Tego dnia jednak wyglądał świeżo, miał na sobie wyprasowaną ko-
szulę i jeden ze swoich garniturów. Włosy zdążyły urosnąć mu na tyle,

61

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
że prawdopodobnie udałoby się spiąć je w kucyk na środku głowy.
Oczy miał żywe, choć podkrążone. Najwyraźniej nie poradził sobie
z bezsennością.
— Przepraszam cię — szepnął w końcu, nachylając się w moją stronę.
— Tamta sytuacja była tylko i wyłącznie moją winą.
Pokiwałam głową.
— I to wszystko? Tak zagadujesz do kogoś, kogo nie widziałeś Bóg
wie ile?! — Złapałam się za boki i spojrzałam na niego wojowniczo. —
Brzmi bardzo skromnie. Co najmniej jakbyś już co nieco zapomniał
o wszystkim, co między nami zaszło. — Wzięłam głęboki oddech i otar-
łam łzy. — Pozwól, że przypomnę. Najpierw zafundowałeś mi najkrótszy
stosunek w moim życiu. Później przyszła pora na najlepszy seks mo-
jego życia, ale rano wykopałeś mnie po tym, jak wyznałam ci uczucia.
Krzywił się przy każdej kolejnej rzeczy, musiałam jednak przyznać,
że znosił mój nastrój z godnością.
— Masz rację — przyznał. — Chodźmy razem na kolację. Oboje
wiemy, że zasługujesz na coś więcej niż pospieszne wyjaśnienia w opusto-
szałym zaułku.
Prawie uśmiechnęłam się, słysząc jego słowa. Ostatecznie jednak
zdusiłam tamtą chęć w zarodku. Nie wiem, jak on to robił, ale jedno-
cześnie miałam ochotę go uderzyć i pocałować.
Nawet po tym wszystkim.
— Dziś? — zapytał, ponownie przerywając milczenie.
Zamyśliłam się, analizując w głowie własny grafik.
— Dziś nie mogę — oznajmiłam, miałam jednak wrażenie, że go nie
przekonałam. — Dałam się namówić na ostatni koncert w Rosso’s i raczej
nie skończę szybko. Jutro?
Pokiwał głową.
— Wyślę ci miejsce i godzinę w wiadomości.
Skinęłam w milczeniu, wyminęłam go i pobiegłam w swoją stronę,
nim zdążyłam się rozkleić.

***

Spotkanie Thomasa nie było najgorszą chwilą tego dnia. Gdybym miała
wskazać, co najbardziej odebrało mi dobry humor, to bez wątpienia
wybrałabym mój ostatni koncert w Rosso’s. Nie mam pojęcia, jak to
się właściwie stało, że dwa miesiące po rezygnacji nadal miałam tam

62

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
iść. Byłam zbyt podatna na sugestie innych, ot co. Wystarczyło, by ten
pieprzony Rosso zagrał kartą zbolałego nieszczęśnika, który nie może
znaleźć nikogo za mnie, a ja już się zgodziłam.
Przez dosłownie kilka godzin podczas koncertu byłam kompletnie
nieobecna duchem, działałam przy tym jak zaprogramowana maszyna.
W którymś momencie miałam wrażenie, że na tyłach sali miało miejsce
jakieś zamieszanie, ale nie przywiązałam do tego większej wagi. Ulgę
poczułam dopiero w momencie, gdy ostatecznie i raz na zawsze opróżni-
łam swoją szafkę.
— Dzień dobry, Felicio — powiedział do mnie jeden z menadże-
rów, zachodząc mnie od tyłu. — Pan Rosso przekazuje dokumenty ko-
nieczne do podpisania.
Podał mi kilka kartek, które szybko od niego wzięłam. Przyłożyłam
je do płaskiej powierzchni szafek i wyjęłam z tylnej kieszeni spodni
długopis, po czym na wszystkich egzemplarzach zostawiłam niezwykle
niechlujne podpisy. Anonimowy gość w służbowym stroju przyjął ode
mnie podpisane świstki, jednak nie ruszył się z miejsca, jakby nie wie-
dział, co ma z siebie wydusić.
— Coś jeszcze? — zapytałam, żeby tym samym skrócić nam obojgu
nieco męki.
Pokiwał głową.
— Pan Rosso przekazał, że jeśli chciałabyś u nas zostać, to może
pomyśleć o ewentualnej podwyżce.
Zjeżyłam się i z trudem pohamowałam wybuch. Wiedziałam, że
tamten facet był tylko pośrednikiem.
— Nie, dzięki — mruknęłam, zarzuciłam sobie torbę pełną rzeczy
na ramię i oddałam mu kluczyk wraz z moją magnetyczną kartą. —
I wiesz co? — Spojrzałam mu w oczy. — Powiedz panu Rosso, że może
się pieprzyć.
Odwróciłam się na pięcie i pospiesznie ruszyłam prosto do wyjścia.
Jeśli Alexander chciał w końcu wyciągnąć do mnie dłoń, to musiał zro-
bić to osobiście.

63

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 6.
(Thomas)

Wystarczyły jej niewinne słowa o tym, że miała wystąpić ostatni raz,


bym zapragnął się tam zjawić. Nie spodziewałem się, że jej mina na mój
widok mogła zaboleć mnie tak bardzo.
A jednak.
Miałem za swoje i z pewnością nie mogłem zrzucać winy na Felicię.
Zarezerwowałem nam stolik w kameralnej restauracji w nadziei, że
będzie zadowolona. Wysłałem jej wszystkie potrzebne dane o spotka-
niu i otrzymałem w zamian oszczędną w słowach odpowiedź.
OK.
Tylko kompletny naiwniak liczyłby na coś więcej niż jedno suche
słowo.
Poszedłem do Rosso’s w ciemnych dresach i dobranej do nich blu-
zie z kapturem, żeby ewentualnie nieco wtopić się w tłum. Naciągną-
łem kaptur nisko na głowę. Chciałem, żeby włosy i zarost nieco mnie
zamaskowały, jednocześnie czerpałem radość z muzyki. Felicia miała
naprawdę czysty i fenomenalny głos, a ja czułem się jak kretyn z myślą,
że kiedykolwiek wcześniej w to wątpiłem.
— Co ty tu, do cholery, robisz? — rozbrzmiał męski głos.
Przed okrągłym, dwuosobowym stolikiem, przy którym siedziałem,
stał Alexander Rosso w garniturze i wpatrywał się we mnie z mieszanką
irytacji i nienawiści. Wyglądał w zasadzie jak zwykle, chociaż musia-
łem przyznać, że nie wpadliśmy na siebie od bardzo dawna. Najwyraź-
niej mój pech był na tyle duży, że trafiłem na dzień, w którym wizytował
własne knajpy. Cóż, nieszczęścia zawsze chodzą parami.
— Masz tupet — syknął, gdy go zignorowałem.

64

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem mu w oczy bez cienia złości.
Może i byłem kretynem, ale wyciągałem zawsze wnioski z własnych
błędów. Wykłócanie się z nim nie mogło zmienić niczego na lepsze,
a z pewnością zadziałałoby negatywnie.
— Przyszedłem po prostu na koncert — odpowiedziałem spokoj-
nie. — Nie mam zamiaru robić scen.
Uniosłem ręce do góry w poddańczym geście, próbując zakomuni-
kować mu bez słów, że nie szukam zwady. Najwyraźniej Rosso miał to
kompletnie w dupie, bo podszedł do mnie i złapał za bluzę tuż obok kap-
tura, szarpiąc nerwowo za materiał. W tym momencie prawie straciłem
nad sobą panowanie.
Cholernie nienawidziłem, jak ktoś mną szarpał.
Czy Felicia mogła powiedzieć o tym temu padalcowi?
— Na zaplecze — warknął cicho. — Nie będę tu z tobą rozmawiał.
Puścił mnie dopiero wtedy, gdy wyszliśmy na chłodne wieczorne
powietrze. Obok nas były jedynie kontenery na resztki jedzenia, stos
kartonów i opustoszały chodnik z zepsutą latarnią, która rozjaśniała
się, by chwilę później znów gasnąć.
— To wszystko przez ciebie! — wycelował we mnie oskarżyciel-
sko. — Nie dość, że pozbawiłeś jej pracy, to jeszcze musiała się prze-
prowadzać!
Westchnąłem, ponownie unosząc ręce do góry.
— Sama zrezygnowała — odpowiedziałem cicho.
Popatrzył na mnie jak na kompletnego kretyna.
— No jasne, zostawiła dobrą pracę, dzięki której spłacała totalnie
zadłużoną rodzinę i poszukała sobie innej jakby nigdy nic.
Dostrzegłam jakieś chore zadowolenie malujące się na jego twarzy,
podczas gdy moja mina stała się niepewna. Wiedziałem o ciężkiej sy-
tuacji dziewczyny, ale nigdy nie było mowy o długach, a już w szczególno-
ści o tak dużych.
— Nie powiedziała ci. — Wyglądał na dziwnie zadowolonego z sie-
bie, uśmiechając się kwaśno. — I dobrze, ty cholerny fiucie! Zrobiłeś
to specjalnie!
W tym momencie nie wytrzymałem i resztkami sił powstrzymywa-
łem się przed tym, by mu przywalić.
— Nie zrobiłem tego specjalnie! — krzyknąłem kompletnie wyprowa-
dzony z równowagi. — Nie planowałem tego wszystkiego, przysięgam.

65

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Gdybym tylko wiedział, że to się tak potoczy… — Urwałem przytło-
czony emocjami. — Cofnąłbym czas i nie dotknąłbym jej. Poczekał-
bym do końca jej kontraktu z naszym związkiem. Nie pozwoliłbym, żeby
to tak się potoczyło.
Mówiłem szczerze. Każdego dnia zżerały mnie ogromne wyrzuty
sumienia.
— Nie dotknąłbyś jej? — zapytał mocno zaskoczony. — Co to ma
znaczyć?
Uśmiechnąłem się kwaśno, widząc jego dezorientację.
— Prawdopodobnie to, że oboje czegoś nie wiedzieliśmy.
Nie przewidziałem, że tak proste zdanie mogło wywołać w nim kom-
pletną furię. Rzucił się na mnie w swoim garniturze, a ja miałem wraże-
nie, że wszystko działo się w zwolnionym tempie. Zamachnął się pięścią
tak mocno, że materiał marynarki niebezpiecznie zatrzeszczał, być
może nawet puszczając w szwach pod wpływem napięcia.
Pierwszy cios mnie zaskoczył, choć mogłem go uniknąć, gdybym tylko
się postarał. Ból szybko rozszedł się po mojej twarzy, ale byłem na tyle
twardym zawodnikiem, że nie upadłem. Poczułem w ustach krew spływa-
jącą z nieokreślonego miejsca. Uniosłem ręce do góry, dając mu znać,
że nie miałem złych zamiarów, ale jego to nie obchodziło. Pozwoliłem
mu się bić. W pewnym sensie czułem, że to była kara, na którą zasłu-
żyłem.
Drugi cios pozbawił mnie równowagi i runąłem na twardy beton,
uderzając boleśnie plecami. Rosso walił na oślep, a ja nadal się nie broni-
łem, choć ból zaczynał być coraz dotkliwszy.
Felicia na pewno cierpiałaby, gdybym złamał nos jej przyjacielowi,
nawet jeśli sama nie darzyła go sympatią w tym momencie. Nie mo-
głem więc tego zrobić.
— Ty chuju! — Usłyszałem jakby z daleka.
Odpuścił dopiero wtedy, kiedy moja głowa opadła do tyłu, szukając
ukojenia w chłodnym betonie. Byłem półprzytomny z bólu, ale jednak
usłyszałem gdzieś w tle, jak odchodził, zostawiając mnie samego w ciem-
nościach. Sam nie wiem, ile czasu musiało minąć, nim w końcu przy-
jąłem pozycję siedzącą.
Tamtego dnia przeżyłem najbardziej krępującą podróż taksówką
w swoim życiu. Całe szczęście, że solidny napiwek załatwił dosłownie
wszystko.

66

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
***
Po obudzeniu się następnego dnia czułem wyjątkowo silny ból głowy,
poza tym miałem wrażenie, że coś z moją twarzą jest nie tak. Powoli
opuściłem stopy na chłodną podłogę i ruszyłem w stronę łazienki,
przecierając jednocześnie oczy. Zapaliłem światło, by sekundę później
stanąć twarzą w twarz ze swoim odbiciem, którym z powodzeniem
mógłbym straszyć dzieci. Coś mi mówiło, że dorosłych również.
Moja szczęka była dość opuchnięta, tak samo zresztą jak oko po tej
stronie, po której dosięgły mnie pięści Rosso. Brew przecinał krwawy
strup, który prawdopodobnie był pęknięciem, ale uznałem, że szwy ra-
czej nie są potrzebne. O ile byłem w stanie znieść niezbyt przyjemne
uczucie towarzyszące jakiemukolwiek napięciu mięśni twarzy, o tyle
wizualnie wyglądałem okropnie. Podbite oko połączone z siniakami
tworzyło makabryczny obraz, ale na dobre wnerwiłem się dopiero wtedy,
kiedy zauważyłem cholerną gumę do żucia, która zdążyła skleić wielki
kołtun w moich włosach.
— To chyba jakiś cholerny żart! — warknąłem, próbując wygrzebać
palcami kawał sklejonej brei, który zdążył się rozpaćkać na sporej części
mojej głowy. Oczywiście nie w tych miejscach, gdzie moje włosy były
skrócone prawie do zera. To musiał być czubek mojej głowy, na którym
zawsze zostawiałem dłuższe kosmyki. Przeklinałem pod nosem i pró-
bowałem uratować fryzurę, jednak moje ciepłe palce tylko pogorszyły
sytuację.
— Zabiję jak psa — burknąłem, myśląc o Alexandrze.
Chwilę później jednak wyobraziłem sobie Felicię odwiedzającą mnie
w więzieniu z pilnikiem ukrytym w chlebie i odetchnąłem głęboko, pró-
bując się uspokoić. Uszkodzenie tamtego faceta mimo wszystko sprawi-
łoby jej przykrość, a ja już nie byłem tym mężczyzną, który zraniłby
kobietę dla własnej zemsty. W każdym razie starałem się nim nie być.
W podskokach pognałem do kuchni, złapałem porzucony telefon i wybra-
łem numer Andrews. Odebrała po kilku sygnałach i brzmiała zaskaku-
jąco rześko.
— Tu telefon zaufania dla ludzi, którzy nie mogą spać o szóstej
rano — wyrecytowała, naśladując głos automatycznej sekretarki. —
W czym mogę pomóc?
Oczywiście. Musiałem jak ostatni kretyn zapomnieć, że był dopiero
blady świt.

67

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Trzeba odwołać spotkanie w restauracji — powiedziałem zrezy-
gnowanym głosem. — Mogłabyś po prostu przyjechać do mnie? Zamó-
wimy coś dobrego i porozmawiamy w spokoju.
Westchnęła, wyraźnie źle odczytując moje zamiary.
— Dlaczego?
Odruchowo przeczesałem włosy i zacząłem przeklinać pod nosem,
gdy moja ręka pokryła się rozciągliwą mazią.
— Nie mogę pokazać się publicznie — stwierdziłem, uznając, że mu-
szę jej przynajmniej nakreślić, o co mi chodzi. — Zresztą zrozumiesz
to, jak już mnie zobaczysz. Przysięgam, że tego nie planowałem i nie
mam złych zamiarów. Proszę, Felicio.
Przez chwilę milczała, prawdopodobnie zastanawiając się nad tym, co
powiedziałem, a ja zacząłem chodzić w kółko pomiędzy swoją kolekcją
roślin doniczkowych. Nacisnąłem guzik na szarym pilocie, a rolety
zewnętrzne zaczęły się odsuwać, wpuszczając promienie słoneczne
do środka.
— W porządku. — Wsłuchiwałem się w jej oddech. — Żadnych
sztuczek, Köster.
I rozłączyła się, wywołując uśmiech na mojej twarzy. Najwyraźniej
nasza separacja w pewien sposób pomagała jej w kształtowaniu wła-
snego charakteru. Wcześniej rzadko była tak stanowcza, ale nie odbie-
rałem tego jako wady. Opadłem z jękiem na kanapę i ukryłem twarz
w dłoniach. Czekało mnie jeszcze odwołanie rezerwacji, załatwienie
dobrego jedzenia i wizyta u fryzjera.

***
Po całym dniu pełnym wrażeń ponownie przechadzałem się po moim
mieszkaniu, nerwowo rozglądając się po przystrojonym wnętrzu. Czu-
łem się trochę jak stremowany nastolatek, który pragnął pokazać się
z najlepszej możliwej strony przed wymarzoną dziewczyną. Prawda
była taka, że pokazałem już swoją najgorszą stronę i chciałem jej to
wynagrodzić.
Zapalone boczne światła tworzyły przyjemny półcień, a dwa talerze
czekały na to, by zapełnić je jedzeniem. Wino było należycie schłodzone.
Ja natomiast byłem chodzącym kłębkiem nerwów. Przelotnie spojrzałem
na swoje odbicie w przesuwanych drzwiach balkonowych i uzmysłowiłem
sobie, że wyglądałem jak bardzo elegancka ofiara przemocy domowej.
Cóż, przynajmniej nie miałem kolejnego wstrząsu mózgu.

68

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Nagle rozległo się pukanie, a moje serce przyspieszyło tak bardzo,
że przez moment nie słyszałem niczego poza krwią buzującą w żyłach.
W końcu się opamiętałem i otworzyłem drzwi, za którymi zobaczyłem
Felicię ubraną naprawdę elegancko.
— Hej — powiedziałem cicho. — Wybacz, że musiałaś chwilę
czekać.
Uśmiechnęła się lekko i przekroczyła próg. Dopiero w świetle lamp
dostrzegła, jak wyglądałem. Torebka wysunęła się z jej rąk i z hukiem
opadła na podłogę.
Miała zaszokowaną minę i wodziła wzrokiem po mojej opuchliźnie.
— Kto ci to zrobił? — zapytała oburzona.
Schlebiło mi to, że najwyraźniej się tym przejęła.
Podeszła do mnie w dwóch szybkich krokach, wyciągnęła dłonie
i dotknęła delikatnie mojej twarzy. Zaczęła palcami zmuszać mnie do
kręcenia głową w różne strony, studiując jednocześnie pamiątkę, jaka
została mi po poprzednim wieczorze.
— To długa historia, nie przejmuj się — mruknąłem, chcąc jakoś
ją uspokoić. — Wcale tak bardzo nie boli.
Spojrzała na mnie sceptycznie swoimi szarymi oczami. Może i by-
łem mężczyzną stosunkowo odpornym na ból, ale opuchnięte oko trochę
mi doskwierało. Nie czułem jednak potrzeby dzielenia się tym ze świa-
tem, a już na pewno nie chciałem użalać się Felicii.
— Kto? — dociekała.
Westchnąłem. Wiedziałem, że nie było sensu jej okłamywać.
— Rosso.
Wciągnęła szybko powietrze, patrząc na mnie co najmniej tak, jakby
palma wyrosła mi na głowie.
— Jak to Rosso? — pisnęła. — Dlaczego?
Zaproponowałem jej miejsce przy stole lub na kanapie, ale spoj-
rzała na mnie, jakbym celowo chciał zmienić temat. Patrzyła na mnie tak
długo, aż w końcu zmiękłem.
— Przyszedłem posłuchać twojego ostatniego występu i powiedzmy,
że nie ucieszył się na mój widok. — Zaśmiałem się gorzko, jednak bez
cienia wyrzutu. — Nie mam mu tego za złe.
— Oddałeś mu? — zapytała przerażona.

69

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Wziąłem ją delikatnie za rękę i poprowadziłem w stronę nakrycia
przygotowanego na naszą kolację. Poprosiłem, by usiadła, a sam udałem
się po ogromny bukiet róż, który czekał w wazonie na jej przybycie.
— To dla ciebie.
Jej wargi zadrżały z emocji, nie dała jednak po sobie poznać niczego
więcej.
— Dziękuję, są piękne — powiedziała bardzo cicho, przesuwając
delikatnie palcami po czerwonych płatkach. — Ale nie myśl, że odwrócisz
moją uwagę. Oddałeś mu?
Wyglądała na przerażoną. Myślała pewnie, że zabiłem go na bruku
pod restauracją.
— Nie.
Zmarszczyła brwi, jakby nie wierzyła własnym uszom. Zdawała sobie
sprawę z mojej siły, nie mogłem jej więc winić. Prawda była taka, że
miałem niesamowitą ochotę mu przywalić.
Trenowałem boks od tak dawna, że jednym sprawnym ruchem do-
prowadziłbym go do utraty przytomności, ale powstrzymałem się tylko
ze względu na Felicię. Mogła chwilowo go nie cierpieć, jednak nadal
byli sobie bliscy. W ten czy w inny sposób.
— Wiedziałem, że byłabyś smutna, gdyby coś mu się stało, więc nie
zrobiłem mu nic. Nie broniłem się.
Po części czułem, że zasłużyłem na tamten ból. Tego jednak nie po-
wiedziałem na głos.
— Nie mogę uwierzyć, że Alexander mógł kogoś tak skrzywdzić —
powiedziała drżącym głosem, po czym podniosła się ze swojego krzesła
i znów do mnie podeszła.
Musiałem być prawdziwym smakowitym kąskiem, z podbitym
okiem, posiniaczoną szczęką i powieką opadającą przez opuchliznę.
Przymknąłem oczy, gdy przesunęła palcem po mojej brwi, nieświado-
mie sprawiając mi przyjemność.
— W pewnym sensie sobie zasłużyłem.
— Och, przestań — skwitowała. — Zraniłeś mnie i wkurzyłeś, ale
wcale nie zasłużyłeś na coś takiego. Przyłożyłeś sobie w ogóle coś
zimnego?
Zamyśliłem się na chwilę, wracając pamięcią do całego poranka.
— Nie zdążyłem.
Ponownie mi się przyjrzała i skrzyżowała ręce na piersi. Tym razem
jednak na jej ustach zagościł nieco kpiący uśmieszek.

70

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— A co to za fryzura? Zmieniasz subkulturę?
Parsknąłem, uświadamiając sobie, że nie wspomniałem jej niczego
na temat włosów.
Opowiedziałem jej w skrócie historię o nikczemnej kulce sklejo-
nych gum do żucia, czających się na moje włosy gdzieś na chodniku.
Wybuchnęła śmiechem, który doprowadził ją niemal do łez. Najwyraź-
niej moja niedola mogła innych rozbawić. Cieszyłem się z tego, że spra-
wiłem jej radość.
W tym uśmiechu, który mimowolnie pojawił się na jej twarzy, do-
strzegłem światełko w tunelu.

71

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 7.
(Felicia)

Nadal czułam się głęboko zraniona przez Thomasa i nie wybaczyłam


mu nawet w połowie, ale widok jego twarzy w takim stanie dosłownie
wyprowadził mnie z równowagi. Śmiałam się nerwowo i choć starałem
się tego nie okazać, w środku toczyłam ze sobą nierówną bitwę. On być
może przyzwyczaił się do urazów, skoro od lat trenował boks, ale dla mnie
widok jego pokiereszowanej twarzy był czymś nowym i mimo wszystko
przywodził mi na myśl moją własną ranę.
Jeszcze nigdy nie widziałam Thomasa z taką fryzurą. Jego ciemne
włosy były ekstremalnie krótkie, miały zapewne mniej niż centymetr
długości. Twarz była mocno nabrzmiała i opuchnięta, szczególnie po
prawej stronie, a wisienką na torcie było podbite oko, okraszone pęknię-
tymi brwią i wargą. Tylko ciemnoniebieskie oczy pozostały tak samo
głębokie, choć odniosłam też wrażenie, że było w nich więcej spokoju
i zrozumienia.
— Dlaczego on to zrobił? — zapytałam znowu, nie mogąc jeść.
Prawdę mówiąc, poczułam okropny ból brzucha na samą myśl, że
Alex był zdolny do czegoś takiego. Zrobiło mi się niedobrze.
— Być może nieświadomie wspomniałem coś o naszej wspólnej
nocy — powiedział cicho, brzmiąc przy tym nad wyraz smutno.
Nie skomentowałam tego, czując, że gdybym tylko się rozkręciła,
to z pewnością polałyby się łzy. Miałam dość smutku i chciałam, żeby
ta rozmowa wniosła coś nowego i dobrego. Chociażby więcej zrozumie-
nia i szczerości, których kiedyś nam zabrakło.
— Nie wiedziałem, że twoja rodzina jest tak bardzo zadłużona —
dodał, patrząc na mnie intensywnie znad swojego talerza.

72

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Uciekłam wzrokiem w bok i zaczęłam wpatrywać się w dobrze mi
znaną kanapę. Nie zaskoczyło mnie to, że wnętrze, włącznie z ustawie-
niem kwiatów, nie zmieniło się ani na jotę.
— Mogłaś mi powiedzieć.
Westchnęłam, po czym zamknęłam na chwilę powieki. Niestety je-
dynym, co widziałam, była twarz Thomasa. Nie opuszczała mnie myśl,
że to mój przyjaciel, którego miałam za człowieka o złotym sercu, mógł
zrobić coś takiego.
Czy naprawdę go znałam?
— Ty też mogłeś mi powiedzieć wiele rzeczy — stwierdziłam cicho.
— Chociażby to, jak się czułeś.
Odłożył widelec i spojrzał na mnie z miną, która wyrażała milion
emocji jednocześnie.
— Przepraszam cię — powiedział. — Żałuję, że to wszystko nie po-
toczyło się inaczej.
— Ja też przepraszam. — Wyraźnie go zaskoczyłam, ponieważ
zmarszczył brwi, czym wyraźnie sprawił sobie ból. — Nie powinnam
była ciągle prosić o więcej i narzekać na brak wyznań. Pewne sprawy
po prostu muszą toczyć się własnym rytmem.
Ożywił się, jego wargi drgnęły. Radość nie trwała jednak długo, po-
nieważ strupek na wardze pękł, sprawiając, że jego brodę zalała krew.
— Myślisz, że możemy… — zaczął w końcu, trzymając chusteczkę
przy ustach.
Nie dałam mu jednak skończyć. Jego słowa mogły w tamtym mo-
mencie mnie tylko jeszcze bardziej zranić.
— Nie, nie możemy. — Spróbowałam się opanować. — Nie ma już
powrotu do tego, co było wcześniej. Możemy jedynie zacząć od samego
początku, ale pamiętaj. Jeśli znów zrobisz to samo, to nie będzie kolej-
nej szansy.
Skończyliśmy posiłek i nie wróciliśmy już do tych ciężkich spraw.
Thomas na całe szczęście uszanował to, że z każdą sekundą byłam co-
raz bardziej nieobecna. Być może mylnie odczytał mój nastrój, ale
prawda była taka, że w moich myślach na długo zagościł Alexander.
Zdecydowanie mieliśmy do pogadania.

***

73

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Dzień później po wszystkich sądowych bataliach wpadłam do Rosso’s
zdyszana, żeby jeszcze zdążyć dopaść Alexa. Z determinacją wymalo-
waną na twarzy przemierzyłam szybkimi krokami cały lokal, nie przej-
mując się tym, że prawdopodobnie zwróciłam na siebie uwagę. Cóż,
całe szczęście, że przynajmniej byłam ubrana stosownie. Znałam bu-
dynek jak własną kieszeń, więc od razu przeszłam przez wahadłowe
drzwi prowadzące do części wydzielonej dla pracowników.
— To pomieszczenie tylko dla personelu! — wykrzyknął za mną kel-
ner w eleganckim stroju, próbujący nadążyć za tempem moich kroków.
Zerknęłam na niego z niechęcią i przekonałam się, że go nie zna-
łam. Prawdopodobnie zatrudniono go niedawno, nie mógł więc mnie
kojarzyć.
— Nic nie szkodzi. — Nie zwolniłam nawet na sekundę. — Muszę
zamienić dwa słowa z panem Rosso.
Biedak zmartwił się nie na żarty, nadal biegnąc za mną z pustą tacą
wciśniętą pod pachę.
— On jest zaję… — Nie skończył zdania, ponieważ dopadłam
do klamki gabinetu.
Otoczona krzykami pracowników wparowałam do środka, urządza-
jąc prawdziwe wejście smoka. Drzwi uderzyły o ścianę, otwierając się
na oścież, a Alex zamilkł z telefonem przy uchu i nogami zarzuconymi
na blat biurka. Jego uśmiech szybko zgasł, gdy dojrzał furię, jaka ma-
lowała się na mojej twarzy.
— Muszę kończyć, Bill — mruknął zaskoczony do słuchawki.
— Próbowaliśmy ją powstrzymać, proszę pana!
Mój przyjaciel za wszelką cenę starał się ukryć własne emocje.
— W porządku, nic nie szkodzi — wydukał w końcu.
Zamknęłam drzwi z hukiem, zbliżyłam się do jego biurka i rzuciłam
niedbałym gestem torbę na jedno z dwóch krzeseł dla gości. Przez chwilę
miałam zamiar usiąść, ale jednak byłam zbyt nabuzowana. Uderzyłam
dłońmi o blat, wywołując u niego zdziwienie, i nachyliłam się tak, że
nasze twarze prawie się zetknęły.
— Czy ty zwariowałeś do reszty? — zapytałam w końcu.
Zrobił minę niewiniątka, czym tylko zdenerwował mnie jeszcze
bardziej.
— Masz na myśli to, że Jack proponował ci przedłużenie kontraktu?
Jęknęłam, mając ochotę nim potrząsnąć.

74

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Mam na myśli to, że chyba dalej nie radzisz sobie z cholerną
agresją!
Usiadł prosto jak struna na swoim skórzanym czarnym fotelu, a mebel
zaskrzypiał pod wpływem gwałtownego ruchu. Jego twarz okalały sta-
rannie ułożone włosy w kolorze ciemnego blondu. W jego obliczu my-
lące było to, że łagodna uroda mocno kontrastowała z nieustępliwym
charakterem.
— Thomas przyszedł ci się wypłakać? — zapytał kpiąco. — Szkoda,
że sam się tutaj nie pofatygował.
Zacisnęłam zęby tak mocno, że aż poczułam ból.
— Jak mogłeś pobić go tak dotkliwie? Widziałeś w ogóle, jak wy-
gląda jego twarz? — wykrzyknęłam pełnym emocji głosem, wywołując
u niego parsknięcie. — Ciesz się, że cię nie pozwał!
Mężczyzna podniósł się na równe nogi, czym mnie zaskoczył.
— Niech to zrobi, czekam — warknął w moją stronę. — I nie wiem,
jak wygląda, ale kiedy odchodziłem, zalał się krwią jak baba.
To było dla mnie zbyt wiele.
Cofnęłam się o parę kroków. Wiedziałam, że mój przyjaciel w młodo-
ści miał problemy z agresją ze względu na ciężką sytuację w domu. By-
łam pewna, że to już dawno minęło, najwyraźniej jednak bardzo się
myliłam.
— Jak w ogóle mogłaś z nim sypiać?!
Odwróciłam się ponownie w jego stronę zszokowana tym, co po-
wiedział.
— To nie twoja sprawa — oznajmiłam drżącym głosem. — Nie
wiem, co ostatnio się z tobą dzieje, ale mnie przerażasz. — Nagle drgnął,
w sekundę zrzucając z twarzy maskę cynizmu i obojętności. Najwyraź-
niej nie takich słów się spodziewał. — Wtedy, kiedy urządziłeś u siebie
grilla, byłeś okrutny, a przynajmniej twoje słowa takie były. Teraz nadal
taki jesteś, nawet jeśli sam tak tego nie odbierasz.
Z trudem hamowałam łzy, patrząc w jego jasne oczy. Nie dostrze-
gałam w nich tego czegoś, co niegdyś było mi tak bliskie.
— Nie ufam ci już, Alex — powiedziałam z trudem, ocierając łzę,
która spływała po moim policzku. — Powiedziałabym nawet, że się cie-
bie boję.
Zaczął okrążać swoje biurko, ale ja uniosłam ręce do góry, żeby dać
mu znać, by nie podchodził bliżej. Zatrzymał się w pół kroku, widząc
moją nerwową reakcję.

75

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Przecież ja bym cię nigdy…
W końcu jednak jakby zaczął odczuwać jakieś wyrzuty.
— Zadam ci pytanie i błagam, odpowiedz szczerze, bo już go nie
powtórzę. — Ponownie nawiązałam z nim kontakt wzrokowy. — Czy
on oddał ci chociaż raz? Bronił się, że biłeś go aż tak długo?
Jego mina była istnym ucieleśnieniem poczucia winy. Odniosłam
wrażenie, że dopiero wtedy w pełni uświadomił sobie, jak źle to wszystko
wyglądało w moich oczach.
— Nie — wydusił z siebie w końcu. — Nie.
Złapałam pasek skórzanej torebki i ruszyłam w stronę wyjścia, gdy na-
gle poczułam jego ciepłą dłoń oplatającą mój nadgarstek niczym kaj-
danki niepozwalające mi ruszyć choćby o krok dalej. Ten dotyk palił
mnie i budził wewnętrzny niepokój.
— To wszystko nie miało tak się potoczyć. — Przesunął kciukiem
w geście, który można było odebrać jako oznakę czułości. — Myślałem, że
trochę popracujesz, ułożysz sobie życie, a potem może my… Po prostu
wtedy byłaś dla mnie za młoda. A może to ja byłem za stary?
Westchnęłam zdziwiona i poruszona do głębi jego słowami. W końcu
odwróciłam się do niego przodem, bo nawet jeśli był okrutny, to zasłu-
giwał na to, by usłyszeć prawdę.
— Jeśli chciałeś, żeby między nami coś było, to zabrałeś się za to
w bardzo zły sposób. Teraz jest już za późno i to od bardzo dawna.
Puścił mnie nagle, jakbym dosłownie go oparzyła.
— Żałuję, że kiedykolwiek poprosiłem Köstera, żeby cię przyjął.
Wybiegłam, nie oglądając się za siebie, a jedynym dźwiękiem, jaki mi
towarzyszył, było trzaśnięcie drzwi rozchodzące się echem po budynku.

***

Opuściłam pospiesznie budynek, nie przejmując się nawet rozpiętą


marynarką, pod którą dostawało się chłodne, wieczorne powietrze.
Niosłam ciężką torbę wypełnioną dokumentami i skrzętnie omijałam
przechodniów, próbując przytrzymać przed ramieniem telefon, który
przed chwilą wyjęłam.
— Halo? — Usłyszałam po drugiej stronie głos Thomasa.
— Czy Alex prosił cię, żebyś mnie przyjął? To prawda?
Po drugiej stronie rozległo się głośne westchnienie.
— Tak — odpowiedział.

76

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Zaczęłam przeklinać. W ostatniej chwili złapałam torebkę, która
prawie wyślizgnęła mi się z rąk.
— Cholera, Tom — mruknęłam złowrogo.
Przebiegłam na drugą stronę i ruszyłam w bliżej nieokreślonym
kierunku, nie wiedząc, co właściwie powinnam ze sobą zrobić.
— Daj mi skończyć — dodał spokojnie, bez cienia irytacji. Zadzi-
wiał mnie ten nowy spokój, z jakim podchodził do wszystkiego. — Być
może dałem mu mylną sugestię, że zostałaś przyjęta dzięki niemu, ale to
nie była prawda. Wybrano cię przed jego wizytą i gdyby było inaczej,
to Rosso by tego nie zmienił.
To miało dla mnie już nieco więcej sensu.
— Proszę pani! — Jakiś bezdomny wyciągnął w moją stronę brudną
rękę.
Odór alkoholu był wręcz odrzucający, więc odruchowo powiedzia-
łam, że nie mam niczego przy sobie, i przeszłam na jaśniejszą stronę
chodnika. Druga jego część była spowita w mroku sączącym się spo-
między drzew.
— Wszystko w porządku? Kto to był? — zapytał Tom, wyraźnie
zmartwiony.
— Ktoś mnie zaczepiał, ale jest okej — odpowiedziałam prędko.
Nie było sensu włóczyć się po nocy, więc ruszyłam w kierunku swo-
jego mieszkania.
— Rozłącz się dopiero, jak będziesz w domu. Jeśli nie masz ochoty
ze mną rozmawiać, to możemy po prostu milczeć.
Moje obcasy stukały cicho o beton, a gdzieś w tle dało się słyszeć
klaksony połączone z odgłosami pędzących samochodów.
— Skąd właściwie wiesz o Alexie? — zapytał w końcu, jakby nie
mógł powstrzymać ciekawości.
Postawiłam na szczerość i streściłam mu mniej więcej rozmowę, po-
mijając przy tym najbardziej osobisty fragment. Nadal nie przetrawiłam
sugestii dotyczącej sympatii Alexa do mnie i nie byłam gotowa na roz-
mowę o tym.
— Poszłam zapytać, czy nie stracił wszystkich klepek gdzieś po drodze
— oznajmiłam spokojnie. — Chyba rozumiesz, dlaczego tak bardzo się
zdenerwowałam. Nadal nie mogę uwierzyć, że zdobył się na coś takiego.
Thomas westchnął po drugiej stronie, a ja oczyma wyobraźni wi-
działam, jak przechadzał się po salonie, przeczesując włosy.

77

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Nie chcę, żebyście kłócili się przeze mnie.
Parsknęłam nerwowo, w ostatniej chwili omijając ogromną dziurę
w jezdni.
— Na to jest za późno. — Westchnęłam z ulgą na widok swojej
klatki schodowej. Siłowałam się ze starym zamkiem, dociskając mocno
telefon ramieniem do ucha. — Jestem już na miejscu. Dziękuję za do-
trzymanie mi towarzystwa, Tom.
Słyszałam każdy jego oddech, co dziwnie pobudzało moją wyobraź-
nię. Najwyraźniej wystarczało mi nawet coś tak małego.
— Do usług, Felicio.

***

Siedziałam w moim skromnym, lecz wyjątkowo ładnym gabinecie i symu-


lowałam pracę, skrycie czekając, aż zegar wybije w końcu godzinę szes-
nastą. Nerwowo ruszałam długopisem trzymanym między palcem
środkowym a wskazującym i jednocześnie błądziłam myślami gdzieś
daleko. Spoglądałam przez okno na budynki po drugiej stronie ulicy,
gdzie było widać krzątających się ludzi. Niestety biurowce mają to do
siebie, że w każdym robi się praktycznie to samo. Zdecydowanie to nie
był widok, na którym dało się zawiesić oko na dłużej.
— Puk puk. — Steven wsadził głowę w drzwi, uśmiechając się we-
soło. — Robisz coś ważnego?
Spróbowałam wyglądać jak profesjonalistka, której przerwano coś
istotnego, ale miałam wrażenie, że poniosłam kompletną porażkę.
— Powiedzmy, a czemu pytasz?
Otworzył drzwi szerzej i stanął w nich, a wówczas zobaczyłam, że ma
na sobie tylko koszulę z guzikami rozpiętymi pod szyją. Najwyraźniej
gdzieś w ferworze pracy pozbył się zarówno krawata, jak i marynarki.
— Wszyscy się zawinęli, Lucy zwolniła się godzinę temu, a ja mu-
szę zakleić sam kilkadziesiąt kopert. Pomocy. — Spojrzał na mnie
z nadzieją. — Zapłacę ci za nadgodziny, jeśli zejdzie nam dłużej.
Zgodziłam się bez wahania.
W milczeniu zabraliśmy się za wkładanie wszystkich listów do kopert
po to, by chwilę później nanieść na nie adresy zapisane starannie na
poprzylepianych żółtych karteczkach. Praca była nudna, ale wolałam
kleić i adresować, niż nie robić nic.

78

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Jesteś dziś chętny do zwierzeń, Stevie? — zapytałam swojego
szefa, patrząc na niego z drugiej strony ogromnego biurka. Blat był tak
ogromny, że z pewnością zająłby połowę mojego gabinetu. — Jeśli tak,
to mam pytanie. A jeśli nie, to nadal mam zamiar je zadać.
Spojrzał na mnie oczami przymrużonymi z rozbawienia. Wyglądał,
jakby naprawdę podobało mu się to, co widział.
— Tego cię uczyłem, Andrews.
Przybiliśmy piątkę, a mnie powoli zaczął udzielać się jego dobry
humor. Wiedziałam, do czego nawiązywał. Kiedyś nie miałabym w sobie
tyle odwagi, by zadać własnemu szefowi jakieś pytanie.
Na całe szczęście wszyscy możemy się zmienić.
— Skąd właściwie znasz Thomasa? — zapytałam neutralnym tonem,
wpatrując się w białą kopertę, na którą nanosiłam adres. — I czemu
między wami jest takie napięcie?
Zatrzymał się nagle i spoważniał nieco, całkowicie pozbywając się
maski wesołka, za jaką zwykle skrywał się prawdziwy Steve. Pogładził
rozwijający się rękaw koszuli i zawinął materiał ponownie aż do łokcia,
by chwilę później spojrzeć mi w oczy.
— Sam nie wiem — odpowiedział, a byłam pewna, że nie kłamał.
— Zaczęło się w sumie niewinnie. Chyba w pewnym sensie zazdrościłem
mu za młodu, a potem niespecjalnie starałem się, żeby to zmienić.
Zmarszczyłam brwi zdziwiona i spojrzałam na niego, nim wzięłam
kolejną białą kopertę w swoje palce.
— Zazdrościłeś mu czego?
Zaśmiał się zawstydzony wspomnieniem swojej młodości.
— To ma zostać między nami. — Wycelował we mnie palcem wska-
zującym, uśmiechając się przy tym kpiąco. — Pieniędzy. Zazdrościłem
mu cholernych pieniędzy. — Oparł głowę o jedną rękę i zapatrzył się
w jakiś nieokreślony punkt. — On dostał cały spadek po osiągnięciu
pełnoletniości, a ja otrzymałem pełen dostęp do własnych pieniędzy do-
piero na dwudzieste piąte urodziny. Na swoją obronę dodam tylko, że
wtedy nie rozumiałem pewnych rzeczy. Teraz szczerze mogę powie-
dzieć, że wolę mieć żywego ojca, ale mniej siana w kieszeni.
Nie oceniałam Steve’a, byłam mu wdzięczna za szczerość. Ciekawił
mnie każdy, choćby drobny fakt z życia Toma, więc skorzystałam z naj-
lepszej furtki do wspomnień o nim, jaka była w moim zasięgu.
— Dziewczyny się za nim uganiały? — zapytałam, prawie kalecząc
się nożyczkami przez nieuwagę.

79

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Larson od razu to zauważył i posłał mi jeden ze swoich cynicznych
uśmieszków, jakby nabijał się z mojego skrytego głęboko uczucia.
— Nie pamiętam, serio! — Parsknął głośno. — Ale nadal przed
oczami mam scenę, jak prawie wpieprzył trenerowi. Nie pamiętam już,
co to była za drużyna. O, Boże, musiałabyś widzieć minę tamtego faceta!
Wyglądał, jakby popuścił w spodnie!
Zaczęłam wyobrażać sobie młodego Toma, ciemnowłosego i wyso-
kiego, sprawiającego, że barczysty trener drżał ze strachu.
Kłębiło się we mnie tak wiele myśli i emocji, że chwilami byłam
tym naprawdę przytłoczona. Fascynacja i miłość mieszały się nieu-
stannie z rozczarowaniem, jakie poczułam pamiętnej nocy. Kiedyś
myślałam, że rozstanie z Evanem mnie przybiło. Dopiero z perspek-
tywy czasu zrozumiałam, że tamten związek był niczym w porównaniu
z Tomem.
Nadal cierpiałam i chroniłam swoje serce. Jednocześnie pragnęłam
drugiej szansy.
— Znam dziewczynę, która go rozdziewiczyła — rzucił nagle, roz-
pierając się dumnie na swoim fotelu.
Ręce trzymał na blacie biurka i wypuszczając swoją przynętę, pa-
trzył na mnie wyzywająco.
Cholerny dupek dobrze wiedział, że po czymś takim musiałam po-
znać więcej szczegółów. Odrzuciłam długopis i kartki na bok, ignorując
jego cyniczne spojrzenie. Z jakiegoś powodu odczułam, że z całej tej
sytuacji miał zdecydowanie większy ubaw, niż powinien.
— Nie możesz ot tak sobie tego nie dokończyć — odparowałam.
Pragnęłam tamtej prawdy i jednocześnie nie chciałam jej znać. Jak
bardzo było to popieprzone?
— Kiedy to w ogóle było? — dociekałam niecierpliwie, czym tylko
sprawiałam, że był coraz bardziej rozbawiony.
Cholerny Steven. Zawsze idealnie wiedział, co prowokowało innych.
— W szkole średniej, tak myślę. — Podrapał się po włosach, uda-
jąc, że coś właśnie sobie przypomniał. — Chcesz posłuchać?
— A skąd w ogóle o tym wiesz?
Przybliżył się nieco, jakby chciał zdradzić mi skrzętnie skrywaną
tajemnicę.
— Bo bzyknął moją kuzynkę.
Wciągnęłam szybko powietrze, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia.

80

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Byliśmy w młodości przyjaciółmi i często mi się zwierzała, dla-
tego wiedziałem całkiem sporo. Była od nas starsza o dwa lata, więc po
części rozumiem, czemu Köster się skusił. Ponoć był nieźle rozdygotany,
bo ktoś tam kiedyś zrobił mu coś tam. Biedaczek nie wiedział, jak się
do tego zabrać!
Zerknęłam na Steve’a z przyganą.
— Cóż, najwyraźniej nadrobił już wszystkie braki.
Jego mina sugerowała, że czekał na podobną reakcję.
Ktoś tam zrobił mu coś tam.
Te słowa wciąż krążyły w mojej głowie. Uświadomiłam sobie, że być
może już poznałam prawdę. Ręka pokryta bliznami. Niezbyt troskliwa
matka i jej problemy po śmierci męża. Anonimowy dla mnie mężczyzna,
który nadal sprawiał, że Thomas budził się z koszmarami. To wszystko
sprawiło, że z nerwów zrobiło mi się niedobrze. Już wcześniej domyślałam
się prawdy, ale paradoksalnie dopiero Steven dobitnie mi ją uświadomił
swoim niezbyt konkretnym sformułowaniem. Być może Thomas każ-
dego dnia dźwigał brzydką i trudną prawdę o swojej przeszłości. Być może
nie dociekałam jej tak bardzo, bo sama się jej bałam.
— Nie rozmawiaj o tym z nikim — powiedziałam, wstając z krzesła.
Zgarnęłam swoje rzeczy i ruszyłam w stronę wyjścia. Byłam zbyt
rozdygotana, by nadal zaklejać koperty. Nie miałam wyrzutów sumie-
nia, bo moje godziny pracy i tak dawno dobiegły końca.
— Jesteś strasznie cyniczny, Steve — rzuciłam na odchodne, od-
wracając w jego stronę jedynie pół twarzy.
Uniósł brwi w geście zdziwienia. Nadal emanował typową dla siebie
pewnością, która niebezpiecznie graniczyła z arogancją.
— Uważaj, słoneczko — zaczął spokojnym tonem. — Ten cynik
daje ci zatrudnienie, ubezpieczenie i siłownię. Mówiłem już o owoco-
wych piątkach?
Mruknęłam pospiesznie na pożegnanie i opuściłam biuro, rozpacz-
liwie pragnąc zaczerpnąć świeżego powietrza. O ile można tak było oczy-
wiście określić wielkomiejskie „aromaty”.

81

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 8.
(Thomas)

— Strasznie kopie. — Estella sapnęła z wysiłku, masując się pod ukrytym


pod luźną sukienką brzuchu, który uwydatniał się coraz bardziej. —
Chcesz dotknąć?
Zerknąłem na starszą siostrę, jakby co najmniej chciała mi dać do
potrzymania coś wybitnie niestosownego. Czułem się dziwnie nieswojo
na myśl, że miałbym ot tak macać ją w sklepie pełnym ludzi, gdzie
uparcie próbowaliśmy skompletować wyprawkę.
— Sam nie wiem, Stello — mruknąłem.
Ta jednak już dawno zdążyła złapać moją prawą rękę. Przyłożyła ją
szybko do boku swojego brzucha, a ja chwilę później doznałem naj-
dziwniejszego uczucia w całym swoim życiu. Rzeczywiście dziecko
było bardzo ruchliwe. Poczułem się zaskoczony tym, jak silne było
to doznanie.
— Faktycznie — powiedziałem, a moje wargi lekko zadrżały.
Zaraz ponownie wróciliśmy do przerzucania wieszaków w poszuki-
waniu najbardziej odpowiednich ubranek. Drżałem na samą myśl, że mu-
sieliśmy obejrzeć jeszcze wózki, łóżeczka i inne tego typu akcesoria.
— Myślę, że terapia naprawdę ci pomaga. — Spojrzała na mnie znad
wieszaka i uśmiechnęła się łagodnie. Od kiedy było w niej tyle ciepła?
Najwyraźniej hormony ciążowe potrafiły zdziałać cuda. — Jesteś inny.
Parsknąłem śmiechem i zdjąłem z wieszaka piżamkę z Darthem
Vaderem, szczerząc przy tym głupio zęby. Siostra pokiwała głową na
boki i ze zdegustowaną miną odwiesiła czarny komplet na swoje miejsce.
— Miło to słyszeć — odpowiedziałem w końcu, nawiązując do jej
słów. — Byłoby kiepsko, gdyby tak kosztowny psychiatra nie był
skuteczny.

82

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Jej ciemnoniebieskie oczy o identycznym odcieniu co moje świdro-
wały mnie na wylot.
— A jak idzie ci z Felicią? — Znów spojrzała na mnie badawczo,
a jej wzrok wyrażał zaciekawienie. — Mam nadzieję, że to nie ona zosta-
wiła ci takie limo pod okiem. Chociaż nie powiem, nie winiłabym jej.
Oparłem się o wieszak. Chłodna powierzchnia rurki od wieszaków
przynosiła moim poobcieranym palcom ukojenie. Spojrzałem na siostrę,
nieświadomie robiąc nazbyt zbolałą minę. Naiwnie liczyłem, że odpo-
wiednia ilość mazideł do twarzy zamaskuje przynajmniej kolor sińców,
ale najwyraźniej się myliłem.
— Próbujemy zacząć od przyjaźni. — Skrzywiłem się mimowolnie.
— Wkurza mnie to, że ze wszystkich ludzi na tej cholernej ziemi jej
szefem musi być teraz akurat Larson.
Podniosła w moją stronę szarą piżamkę z pandą i gdy pokazałem
kciuk skierowany ku górze, wrzuciła ją do koszyka. Zdążyła nazbierać
już całkiem pokaźny stos rzeczy.
— Nie żartuj! To ten od kuzynki? — zapytała, a jej ciemne brwi
zmarszczyły się pod wpływem wspomnień.
Moja kwaśna mina była wystarczającym potwierdzeniem.
— To wszystko takie pokręcone. — Westchnęła głęboko i z trudem
podniosła wyładowany ubrankami koszyk. — Musimy wszyscy się spo-
tkać. Ty, ja, Felicia i mój narzeczony. Przestań protestować, Tom, po
prostu przestań, nie możesz unikać go do końca świata, bo za chwilę zo-
staniesz wujkiem.
Parsknąłem głośno i spojrzałem na nią.
— Co mam przestać? Wcale nie protestowałem. Nawet nie dałaś mi
dojść do słowa.
— Faktycznie — zgodziła się niechętnie. — Czasem stare przyzwy-
czajenia wygrywają. Wiesz, mam wielką nadzieję, że spędzimy święta
wszyscy razem jako jedna wielka rodzina. Ach, mama prosiła, żebyś
do niej zadzwonił.
Zerknąłem na nią niepewnie i podrapałem się po twarzy, nieświa-
domie sprawiając sobie ból. Najwyraźniej wszystko się goiło, co odczu-
wałem jako uporczywe swędzenie.
— Chyba przyszła na to pora.
Miałem zamiar pogodzić się z własną matką. A potem chciałem
przedstawić jej Felicię.
„Chyba kompletnie oszalałeś, stary”.

83

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
***

Powrót do pracy był dla mnie o wiele mniejszym szokiem, niż przewi-
dywałem. Stosunkowo szybko wróciłem do odpowiedniego rytmu, ale
pracowałem głównie z gabinetu, zajmując się najmniej przyjemną ro-
botą, czyli inaczej mówiąc, tonąłem w papierach. Tamtego popołudnia
siedziałem na swoim fotelu w blasku zachodzącego słońca i klepałem
uparcie w klawiaturę komputera, marząc o tym, by w końcu zwiać z biura.
Wszyscy inni już dawno opuścili Mirror Tower, a ja dawałem ujście
pracoholizmowi, robiąc wszystko, byle tylko nie myśleć o Felicii.
Już miałem wystukać ostatnie zdanie, gdy ciszę przerwał dźwięk
telefonu stacjonarnego. Zmarszczyłem brwi zdziwiony, a chwilę póź-
niej przypomniałem sobie, kto ostatni dzwonił na ten właśnie numer.
Skrzywiłem się na samo wspomnienie o Larsonie, ale i tak odebrałem.
Sekretarka już dawno pojechała do domu zażyć swoje proszki na uspoko-
jenie, więc nie było ani jednej osoby, której mógłbym sprzedać taki za-
szczyt.
— Kancelaria Köster & Thompson, mówi Thomas. W czym mogę
pomóc?
Ktoś po drugiej stronie zaśmiał się krótko.
— Hej, Tommy.
Moje usta rozciągnęły się pod wpływem mimowolnego uśmiechu.
— Ralph? — zapytałem, a ten od razu potwierdził. — Co tam,
znowu będą jakieś problemy z klimatyzacją?
Doskonale znałem mężczyznę zajmującego się technicznymi spra-
wami budynku. Nie tylko brał udział w ratowaniu mnie i Felicii z ze-
psutej windy, ale też często wpadał do biura, by zająć się wszelkimi
usterkami i niedogodnościami.
— Nie tym razem, ale mam dla ciebie coś niezłego — odpowiedział,
a ja nie miałem wątpliwości, że pękał ze śmiechu. — Zjedź tu do nas,
muszę ci pokazać coś na monitoringu. Padniesz chłopie! Serio!
Słyszałem wyraźnie jego gardłowy rechot nawet wtedy, gdy odkła-
dałem słuchawkę.
Co tam właściwie mogło się stać? Zamknąłem służbowy komputer,
wstałem od biurka i przy okazji wrzuciłem kubek po kawie do kosza na
śmieci. Ciągle wmawiałem sobie, że termos albo inne ustrojstwo byłoby
świetną opcją, ale niestety pracoholizm nieustannie stawał mi na dro-
dze. To było tyle, jeśli chodzi o filozofię zero waste w moim życiu.

84

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Kilka minut później zjechałem już na odpowiednie piętro i pokie-
rowany przez portiera pukałem żywo w drzwi, za którymi kryło się
pomieszczenie wypełnione obrazem z licznych kamer. Ralph skinął
na mnie prędko ręką i wskazał krzesło tuż obok siebie, po czym obaj
zaczęliśmy wodzić wzrokiem po dziesiątkach ekranów. Zerknąłem na
niego z niepewnością i ciekawością, obserwując z profilu jego siwiejące
włosy razem z przedziałkiem na środku głowy.
— Fajne miejsce — oznajmiłem w końcu, a usta wykrzywiły mi się
w kpiącym uśmieszku. — Chciałeś po prostu posiedzieć ze mną sam
na sam w ciemnym pokoju, przyznaj się.
Zaśmiał się gardłowo i spojrzał na mnie jak na kretyna, klepiąc
mnie z zadziwiającą krzepą po ramieniu. Serio, tamten niepozorny fa-
cet w średnim wieku miał tyle siły, że aż przechyliłem się do przodu
na skrzypiącym, ubitym już krześle na kółkach.
— Nie jesteś w moim typie. — Zmarszczył nos, wciąż sobie żartu-
jąc. — Patrz na to.
Kliknął kilkukrotnie myszką.
— Dwudziestka trójka. — Wskazał mi odpowiedni ekran.
Ralph zatrzymał obraz, a na ekranie falowały dwie ruchome kreski.
Od razu rozpoznałem nasz firmowy hol, gdzie mieliśmy zamonto-
waną jedyną kamerę. Po kolejnym kliknięciu obraz zaczął się cofać, aż
wróciliśmy do sytuacji na mniej więcej godzinę przed moim wyjściem
z gabinetu.
— Patrz na to, stary!
Zatrzymany w czasie obraz ponownie się ożywił, a ja od razu roz-
poznałem Anne pakującą swoje rzeczy do torebki. Nie widziałem jej
twarzy wyraźnie, bo można było co najwyżej pomarzyć o dobrej ostro-
ści, ale od razu ją rozpoznałem. Spojrzała w obie strony i zostawiła coś
na kontuarze, po czym ruszyła w przeciwległą stronę pomieszczenia.
Znów powiodła wzrokiem na boki, a potem dotknęła ogromnej do-
niczki z niezwykle dorodnym okazem monstery, będącej prezentem od
jednej z klientek. Złapała obiema dłońmi za brzeg doniczki i wyraźnie
próbowała ją podnieść. Kucała przy tym tak komicznie, że dałbym głowę,
iż jej ołówkowa spódnica puściła w szwach na tyłku.
— Zaraz będzie mój ulubiony moment! — Ralph znowu klepnął
mnie w ramię, a ja pomyślałem, że pewnie nabił mi przez przypadek
siniaka.

85

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Jak mogłem się na niego gniewać?
Wybuchnąłem gromkim śmiechem, gdy donica przeważyła Anne
i przewróciła się, a ziemia wysypała się na podłogę, tworząc szlak zbrodni.
Chichotałem w najlepsze jak ostatni kretyn, gdy zobaczyłem, że podłoże
osypało jej całe buty i stopy, nadając nieciekawy kolor rajstopom. Chwała
za to, że rano zdążyłem podlać wszystkie kwiatki. Mina zrzedła mi jed-
nak nieco bardziej, gdy przesunęła cały ten bałagan pod nasz jasny dy-
wan. Mokrą glinę, kamyki i pourywane korzenie. Wszystko mnie za-
bolało od samego patrzenia.
— Ona nie ma sumienia — stwierdziłem.
— Za grosz, stary — dodał Ralph, kiwając zawzięcie głową.
Im dalej przesuwał się zegar, tym było lepiej.
Ku mojej konsternacji, przesuwając monsterę kolistymi ruchami
po ziemi, ostatecznie wciągnęła ją do windy. W tym momencie mój
kolega skończył pokaz i powrócił do bieżącego obrazu.
— Na twoim miejscu zabrałbym jej dodatek świąteczny.
Spojrzałem na mężczyznę, próbując ukryć całą irytację, jaka we mnie
wzbierała. Nadal byłem też rozbawiony, ale to uczucie odchodziło
na drugi plan.
— Dodatek świąteczny to teraz najmniej istotna rzecz — palnąłem
w typowym dla siebie tonie, co spowodowało napad śmiechu Ralpha.
— To był ładny kwiatek. Długo go hodowałeś?
— Za długo, żeby oddać go jej bez walki.
„Witaj ponownie po urlopie” — pomyślałem.
W tej cholernej kancelarii po prostu nie dało się nudzić.

***

Leżałem na łóżku w czystej pościeli z jedną ręką przerzuconą nad głową,


podczas gdy drugą trzymałem luźno na brzuchu. Wszystkie światła
były pogaszone i mimo niezbyt późnej pory pomieszczenie było kom-
pletnie pogrążone w ciemności. Zasłoniłem zewnętrzne rolety, co tylko
spotęgowało nastrój wiszący w powietrzu. Byłem zadowolony, zadziwia-
jąco spokojny jak na siebie, ale przy tym dotkliwie samotny. Złapałem
się na myśli, że od pamiętnej nocy z Felicią czułem się tak praktycznie
każdego dnia.
Próbowałem kawałek po kawałku skleić samego siebie w coś, co
przynajmniej imitowałoby spójną całość, i musiałem przyznać, że szło mi

86

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
całkiem nieźle. Robiłem postępy i nawet mój psychiatra przyznał, że
progres nie był tylko wytworem mojej wypełnionej nadzieją jaźni.
Musisz przestać nienawidzić samego siebie Tom, a wszystko stanie się łatwiej-
sze. O tak, z pewnością, jak jego życie po każdej przelanej opłacie za wi-
zytę, ale nie to było sednem problemu. Nie istniał dobry sposób na to,
by naprawić relacje po czymś takim, więc gdy nie byłem pewny, czy
należało napisać jakąś konkretną rzecz do Felicii, odpuszczałem. Py-
tałem o rady najbliższych, a odpowiedzi były zaskakujące.
„Przeleć ją dwa razy lepiej niż ostatnio” — stwierdził z uśmiechem
Douglas.
„Przestań być chujem” — zasugerowała ostrym tonem Gwen, za-
nim rzuciła słuchawką.
„Kup jej kwiaty i dobre wino” — oznajmiła z przekonaniem moja
starsza siostra.
„Zabierz ją znowu na bubble waffle” — napisała w wiadomości
moja młodsza siostra.
Mimowolnie wręcz złapałem za telefon pozostawiony na szafce nocnej
i wybrałem numer, którego rzadko używałem. Kolejną rzeczą, o której
pomyślałem, była wymiana popękanego ekranu. Który to już miał być
raz, do cholery?
— Tom — powiedział mój rozmówca nieco zdziwionym, ale wyraź-
nie uradowanym tonem.
— Nie przeszkadzam? — zapytałem niepewnie.
Mój ojczym od razu zareagował i stanowczo zaprzeczył.
— No jasne, że nie! Wszystko w porządku?
Zastanowiłem się przez moment i uznałem, że należało od razu
przejść do sedna.
— Jak mam zacząć rozmowę z kobietą, która kiedyś mnie kochała,
a teraz prawdopodobnie nienawidzi? — zapytałem dławiony nerwami.
Słyszałem jego miarowy oddech po drugiej stronie, gdy prawdopo-
dobnie zastanawiał się nad odpowiedzią. Po chwili ciszę zakłóciło szu-
ranie, co rozpoznałem jako przesuwanie krzesła.
— Zacznij od czegoś prostego. Opowiedz o swoim dniu i zapytaj, co
u niej. Bądź po prostu szczery, mów, co czujesz, Tom. Nie ma chyba
lepszej rady.
Wargi zadrżały mi lekko.
— Pytasz o tamtą dziewczynę, która odebrała cię wtedy od nas?
Chodzi o Felicię, tak?

87

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Tak.
Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym dodać.
— Wpadnijcie do nas na obiad. Chciałbym, żebyśmy zaczęli spę-
dzać trochę więcej czasu razem. — Urwał, a ja miałem wrażenie, że
zrobił się emocjonalny. — Jak rodzina.
Doceniałem jego starania.
— Na pewno przyjadę, Jer. Dzięki.
Pożegnaliśmy się krótko, a ja od razu otworzyłem odpowiednie
okienko.
Thomas: Mogę opowiedzieć ci coś, co na pewno cię rozbawi.
Trzy kropki, które pojawiły się na ekranie po jakiejś minucie roz-
budziły niebezpiecznie moje nadzieje.
Felicia: W takim razie zamieniam się w słuch.
Uśmiechnąłem się do samego siebie.
Thomas: O nie. To jedna z tych opowieści, które są zabawne tylko
na żywo.
Felicia: To podstęp?
Thomas: Absolutnie. Po prostu miałem ochotę z tobą porozmawiać,
ale zabawna opowieść to szczera prawda.
Felicia: Gdzie i kiedy?
Thomas: Możesz przyjechać do mnie. Zawsze potrafiłaś sprawić,
że czułem się mniej samotny.
Wysłałem swoje wynurzenia, nim zdążyłem zmienić zdanie, i czułem
przy tym, jak waliło mi serce. Zachowywałem się jak rasowa nastolatka.
Felicia: OK.
Felicia: Ale będziesz musiał mi otworzyć. Wiesz, że nie mam już klucza.
Wyskoczyłem z pościeli w samych bokserkach i podskakiwałem ra-
dośnie tak jak nigdy wcześniej. To była wygrana bitwa.
Thomas: Czekam już na wycieraczce.
Czekałem.
Tak bardzo na nią czekałem.

88

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 9.
(Felicia)

Zapukałam do jego drzwi dziwnie zdenerwowana, co najmniej jakbym


była tam po raz pierwszy. Śmiałam się z własnych uczuć, choć jednocze-
śnie daleko było mi do prawdziwego rozbawienia. Nadal cierpiałam
wewnętrznie z powodu konfliktu z Alexem, a cyniczny Steve tylko do-
lewał oliwy do ognia, każdego dnia rzucając jakimś chamskim tekstem.
Nie mogłam ukryć swojej słabości do Toma, co niestety wykorzystywał
przeciwko mnie. Plusem było to, że pomiędzy drobnymi spięciami do-
gadywaliśmy się zaskakująco dobrze.
Drzwi otworzyły się szybko i stanął w nich Thomas, odziany tylko
w bokserki.
— Chyba faktycznie siedziałeś na wycieraczce — rzuciłam, żeby
nieco rozluźnić atmosferę, ale średnio mi to wyszło.
— Akurat przechodziłem obok drzwi — odpowiedział lekko, a na
jego twarz wstąpił delikatny uśmiech. — Wejdź.
Przepuścił mnie i chwilę później ponownie znalazłam się w mieszka-
niu, które znałam praktycznie jak własną kieszeń. Zrzuciłam buty
i skierowałam się prosto na kanapę, na którą opadłam z głośnym jękiem
wyrażającym ulgę. Perfekcyjnie miękki materiał przywitał mnie swoim
kojącym chłodem, a ja przymknęłam oczy, rozkoszując się tym spokoj-
nym momentem. Steve w pracy ochoczo wyrażał swoje opinie na każdy
temat, nawet wtedy, gdy nie chciałam go poznać. W takich chwilach bar-
dzo tęskniłam za Tomem, który choć też bywał trudny, to często pozosta-
wał oszczędny w słowach.
— Chyba zrozumiałam, dlaczego ten cholerny Steve tak bardzo
działa ci na nerwy — rzuciłam, nadal leżąc z zamkniętymi oczami.

89

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Poczułam, jak kanapa ugięła się pod wpływem jego ciężaru.
— Ten cholerny Steve? — zapytał rozbawiony moją skrywaną zło-
ścią. — Cieszę się, że jesteśmy zgodni. Co zrobił?
Jęknęłam, nie wiedząc, od czego zacząć.
— Robi wszystko, żeby mi dopiec, bo zna mój słaby punkt — wyre-
cytowałam cicho, żeby od razu nie przechodzić do tematu kuzynki.
— A co jest twoim słabym punktem?
Jego głos był cichy i spokojny, gdy zadawał to pytanie. Wziął deli-
katnie moje stopy na własne kolana i zaczął ugniatać obolałe podbicia,
wywołując u mnie jęki ulgi.
— Dobrze wiesz. — Zmarszczyłam brwi. — Nie każ mi mówić tego
na głos.
Rozchyliłam powieki i patrzyłam mu w oczy, podciągając się na
łokciach do pozycji półleżącej. Jego spojrzenie było spokojne i pełne
tylu sprzecznych emocji, że nie byłam pewna, na której należało się
skupić. Siniaki powoli zaczynały znikać, ale rozlane żółte ślady nadal
przyprawiały mnie o ból na wysokości serca. Jego ciemne włosy były
bardzo krótkie, a ja mimowolnie pomyślałam, że stęskniłam się za jego
długimi kosmykami, w które kiedyś tak chętnie wplatałam swoje ręce.
— Mam z nim porozmawiać? — zapytał lodowatym tonem.
Wkurzała go nawet sama myśl o moim nowym szefie.
— Nie trzeba. — Poprawiłam swoje włosy, ściągając z nich zdecydo-
wanie zbyt ciasną gumkę. — To złośnik, ale sama sobie z nim poradzę.
Łatwo było zgadnąć, jak Tom spędził miesiące, podczas których nie
utrzymywaliśmy kontaktu. Jego bicepsy urosły do naprawdę imponu-
jących rozmiarów, tak samo zresztą jak wszystkie inne mięśnie. Patrzył
na mnie, jakby nigdy nie widział niczego piękniejszego. Tak wiele się
zmieniło, od kiedy wpadłam do jego gabinetu w koszulce z sową.
Później zaczął opowiadać mi o Anne, która ukradła jego ulubioną
roślinę. Zaśmiewaliśmy się z tego razem, chociaż widziałam, że mina
nieco mu zrzedła, gdy wspominał glinę zgarniętą pod jasny dywan.
Żartowaliśmy w najlepsze, wkraczając jednocześnie na nowy poziom
swobody, na którym nie byliśmy nigdy wcześniej.
— Ostatnio dużo myślałem o tym wszystkim i muszę przyznać, że
miałaś rację. Powiedziałaś kiedyś, że nie dawałem ci niczego. To była
prawda. — Zawiesił się na moment, jakby wracanie do nieprzyjem-
nych wspomnień ciążyło mu na duszy. — Nie powiedziałem ci o sobie

90

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
wszystkiego, unikałem rozmowy na temat swojej rodziny i nie zapo-
znałem cię z nikim oprócz tych osób, na które poniekąd się natknęłaś.
Chcę to zmienić.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
Dlaczego właściwie nie przeszkadzało mi to, że był obok mnie
półnagi?
— Chcesz mnie zabrać do swojej matki? — zapytałam.
Doskonale pamiętałam jego wkurzone miny, które robił za każdym
razem, gdy tylko dzwoniła. Byłam prawie pewna, że nigdy nie odebrał.
— Najpierw chcę, żebyś pojechała ze mną do mojego wujka. To brat
bliźniak mojego ojca i jakoś tak wyszło, że nie widziałem go od dwóch
i pół roku — wyrzucał z siebie słowa w tempie karabinu maszynowego.
— Pojedź tam ze mną.
Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia.
— To gdzie on mieszka? Na drugim końcu Stanów? — zapytałam
zaszokowana.
Nawet ja widywałam się częściej z członkami rodziny, których nie
lubiłam.
Co było nie tak z tym wujkiem? Nie lubił go? Pamiętałam, że to
właśnie on sprzedał mu samochód. Jakie było drugie dno tej historii?
— W Bostonie.
— W Bostonie? — powtórzyłam za nim głucho. — Przecież to tylko
trzy godziny od Nowego Jorku!
Uciekł przed moim spojrzeniem gdzieś w bok, nadal masując moje
stopy.
— To brat bliźniak mojego ojca — rzucił w końcu, robiąc zbolałą
minę. — Trochę ciężko mi na niego patrzeć, jeśli wiesz, co mam na
myśli. Naprawdę go lubię, ale czasem spotkanie bolało bardziej niż brak
kontaktu.
Nagle zaczęłam go nieco bardziej rozumieć. Często łapałam się na
tym, że byłam gotowa bronić jego pokrętnej logiki przed innymi
ludźmi.
— Rozumiem, Tom — powiedziałam miękko. — Naprawdę ro-
zumiem.
Siedzieliśmy pogrążeni w milczeniu, po prostu patrząc sobie w oczy,
aż w końcu zrobiło się naprawdę późno. Uznałam, że jest zbyt wcześnie
na wspólną noc i zaczęłam się zbierać, bojąc się o to, czy wystarczy mi
silnej woli.

91

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Ależ pragnęłam go pocałować.
Ostatecznie jedynie musnęłam wargami jego pokryty twardym za-
rostem policzek i uciekłam, nim zdążył mnie do siebie przyciągnąć.

***

— Gwen, gdzie ty jesteś? — zapytałam, przyciskając telefon ramie-


niem do ucha. Rękoma zgarniałam wszystkie drobiazgi z biurka prosto
do torebki, bo chciałam wydostać się z kancelarii jak najszybciej. —
Nie mówiłaś, że znowu gdzieś znikasz.
Po drugiej stronie słyszałam gwar i dźwięki samochodów połączone
z jej westchnieniem.
— Znowu wysłali mnie na branżową konferencję do LA. Wracam
za parę dni, złotko.
Brzmiała, jakby coś ją gryzło.
— Jak wrócisz, to chcę, żebyś powiedziała mi, co jest nie tak.
— Skąd w ogóle wniosek, że cokolwiek jest nie tak? — zapytała to-
nem winnego.
Zarzuciłam skórzaną torebkę na ramię i pobiegłam w stronę wind.
Chciałam uniknąć konfrontacji ze Steve’em, którego nadal miałam
serdecznie dość. Skinęłam jedynie w stronę Lucy i zaczęłam atakować
przycisk przywołujący, nadal dociskając telefon do ucha.
— Przestań, Gwen. Przecież widzę, że coś cię gryzie.
Westchnęła, tym razem jednak wyczułam, że było w tym coś roz-
paczliwego.
— Chyba umrzesz na miejscu, jak wszystko ci opowiem, ale zrobię
to. Przysięgam. Wszystko tak się popieprzyło — wyjęczała głosem peł-
nym emocji. — Nie wiem, co mam robić.
Wbiegłam do windy, kiedy tylko drzwi się otworzyły, i zamknęłam
je za sobą pospiesznie, oddychając z ulgą.
— Zadzwoń, jak tylko wrócisz. Jadę teraz na lunch z Evanem, a ty
trzymaj się jakoś. Cokolwiek się dzieje, rozwiążemy to. W razie czego
zostanę twoją prawniczką, a Tom też nam pomoże.
Zaśmiała się gorzko.
— Uwierz mi, prawników mam już pod dostatkiem. Trzymaj się.
Z mieszanymi uczuciami schowałam telefon i wybiegłam z bu-
dynku na ulicę. Lawirowałam w tłumie przechodzących ludzi. Drep-
tałam po chodniku, wałkując dziwne zachowanie Gwen. Rozmyślałam też

92

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
o Thomasie, ale pod tym względem powoli się uspokajałam. Naprawdę
wziął sobie do serca moje słowa o powolnym naprawianiu relacji, lecz
jednocześnie byłam trochę rozczarowana tym, że nawet nie spróbował
mnie pocałować.
— Tutaj! — Usłyszałam znajomy głos. Zlustrowałam wszystkie sto-
liki ustawione na zewnątrz małej kawiarni, aż go dostrzegłam. — Hej,
Felicio.
Evan jak zwykle wyglądał i zachowywał się nienagannie, a ja mu-
siałam przyznać, że na nowo polubiłam jego towarzystwo. Nie żywiłam
do niego już nawet namiastki dawnych uczuć, ale jednocześnie znik-
nęła moja dawna uraza.
— Zaskoczyłeś mnie — stwierdziłam, rzucając torebkę na wolne
krzesło. Usiadłam i przebiegłam wzrokiem po bogatej karcie, nie mo-
gąc zdecydować się na nic konkretnego. — Coś się stało?
Uśmiechnął się tajemniczo i przeczesał swoje jasne włosy. Zdjął
marynarkę, miał na sobie tylko eleganckie spodnie oraz koszulę o niety-
powym kroju nieposiadającą zwykłego kołnierza. Pochwaliłam jego
wygląd, a Evans z uśmiechem odwdzięczył mi się tym samym. Byłam
prawie pewna, że kłamał, bo po pięciu godzinach ze Steve’em posta-
rzałam się zapewne o dwadzieścia lat.
— Chciałem zapytać, jak tam pracuje ci się z Larsonem.
Zerknęłam na niego sceptycznie, a ten wybuchnął gromkim
śmiechem.
— W porządku — oznajmiłam spokojnym głosem. — Płaci na czas,
mam wolną rękę co do własnych zleceń, biuro jest w fajnym miejscu.
Czasem odnosiłam wrażenie, że naprawdę nie doceniałam swojego
byłego faceta. Od razu zauważył, że częstowałam go zaledwie półprawdą.
— Nie kłam, Andrews. — Jego wargi lekko zadrżały. — Znam cię
jeszcze na tyle, żeby to widzieć.
Westchnęłam głośno. Uznałam, że może należy mu się odrobina
prawdy. W końcu gdyby nie on, to zapewne dalej byłabym bezrobotna,
czyż nie?
— To największy cynik, jakiego ziemia nosi — palnęłam zdener-
wowana. — Owszem, udaje miłego gościa, ale czasem mam ochotę
udusić go gołymi rękoma. Dobrze wie, że Thomas to moja słabość
i zręcznie to wykorzystuje! Cały czas, jakby miał z tego jakąś radość.
Evan jedynie parsknął i wziął od kelnera wcześniej zamówione dwie
kawy i zestaw śniadaniowy.

93

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Jak myślisz, dlaczego dalej chodzę do Köstera? — zapytał, za-
skakując tym mnie. — W Larsonie jest coś odrzucającego.
Przytaknęłam żarliwie. Wzięłam spore łyki kawy.
— Nie wiedziałam, że dalej korzystasz z usług Toma.
Zerknęłam na niego podejrzliwie, ponownie go rozbawiając.
— Obaj prezentują naprawdę wysoki poziom, ale jednak Tom jest
większym profesjonalistą. Steve to mimo wszystko intencjonalny dupek
i ta cecha w każdych okolicznościach pozostaje jego nadrzędną —
oznajmił, krzywiąc się lekko. — I tak musiałem się nieźle przed nim
płaszczyć, żeby w ogóle z tobą zechciał porozmawiać. Też ponabijał się
z tego i owego, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
Zrobiłam niepewną minę na samą myśl o wszystkich wstydliwych
i kompromitujących faktach, jakie ktoś mógł wygrzebać na Evana.
O cholera.
Wolałam nawet nie pytać.
— Ograł cię w golfa? — spytałam trochę zbyt złośliwie, za co otrzy-
małam w odpowiedzi kwaśny uśmiech.
— Gdybym teraz znalazł się ze Steve’em na jednym polu golfowym,
to zacząłbym od przyłożenia mu kijem.
Miał minę, jakby zrobiło mu się niedobrze, ale nie dopytywałam
o szczegóły. Najwyraźniej dynamika niektórych relacji potrafiła zmie-
niać się dosłownie w mgnieniu oka.
— Czuję się winny, bo przeze mnie pracujesz z tą kanalią — rzucił
nagle, wyraźnie przepełniony poczuciem winy. — Dlatego zadzwoni-
łem. Chciałem zobaczyć na własne oczy, że jakoś sobie radzisz.
Machnęłam ręką, jakby mówił o czymś błahym. Ufałam mu, ale nie
na tyle, by zwierzać się ze swoich najbardziej skrywanych uczuć, któ-
rych nie zdradziłam nikomu innemu.
— Nie musisz się martwić, Ev — rzuciłam, używając jego daw-
nego przezwiska. — Po dwóch latach w tym zawodzie zdecydowanie
umiem poradzić sobie z dupkiem o zawyżonym ego. Czasem nawet
z nim pożartuję i wyjdę na kawę, bo nawet jemu zdarzają się lepsze dni.
Wzruszyłam ramionami i pozwoliłam sobie przejść do lżejszych tema-
tów. Wypytywałam z umiarkowanym zainteresowaniem o jego życie,
wspomniałam o tym, że bardzo chciałam mu się jakoś odwdzięczyć. Roz-
mowę przerwało nam piknięcie. Zerknęłam na telefon w nadziei, że to
nie Steve.

94

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Thomas: Zapraszam na obiad.
Wargi zadrżały mi pod wpływem hamowanego uśmiechu.
Felicia: To ty przyjdź do mnie. Wyślę adres w kolejnej wiadomości.
Szczerze ucieszyłam się na widok jego ostatniego esemesa.
OK.
Dwie litery, które dawały radość i nadzieję.

95

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 10.
(Thomas)

Przez dwa lata zdążyłem w pewnym sensie przyzwyczaić się do mieszka-


nia Felicii. Było nieduże, ale bardzo funkcjonalne i nowoczesne, dzięki
czemu łatwiej dało się znieść ograniczoną przestrzeń. Spodziewałem
się czegoś w podobnym klimacie. Jakież było moje zdziwienie, gdy GPS
zaprowadził mnie na ulicę, na której królowały ceglane bloki mieszkalne
w dawnym stylu, z drabinkami przeciwpożarowymi przyspawanymi do
każdego przerdzewiałego balkonu. Straciłem trochę pewności siebie
i szedłem z kwiatami pod pachą, rozglądając się czujnie w poszukiwa-
niu morderców. Rzut oka na okolicę wystarczył, by właśnie ich się tam
spodziewać.
Złapałem klamkę od drzwi, z których gęsto odłaziła farba. Przekrę-
ciłem ją i znalazłem się w ciemnym korytarzu, w którym unosił się
dziwny zapach. Jęknąłem ze zdziwienia, kiedy okrągła gałka została mi w
rękach, a jedyna śruba trzymająca zamek w drzwiach spadła z meta-
licznym hukiem na betonową podłogę.
— Cholera — jęknąłem i przykucnąłem z naręczem kwiatów, które
zasłaniały mi połowę świata.
Nieudolnie próbowałem pozbierać całą konstrukcję, lecz na próżno.
Najwyraźniej po utracie tej jednej śrubki całość straciła swoje wła-
ściwości.
Jak więc inni wchodzili tam do środka?
— Się pan nie przejmuje — odezwał się jakiś tubalny głos tuż za
mną, a ja siarczyście zakląłem zaskoczony czyjąś obecnością. — Zgła-
szałem to do spółdzielni trzy lata temu i dalej się nie pofatygowali,
skurwysyny. A kasę to biorą!

96

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Mężczyzna w średnim wieku minął mnie i poszedł dalej. Posiwiałe
kręcone włosy wystawały mu spod koszulki, nieudolnie zakrywającej
jego ogromny brzuch. Zrobiło mi się słabo.
Jak w ogóle Felicia mogła tam mieszkać?
Totalnie zaszokowany powędrowałem w górę po schodach. Zatrzy-
małem się przed numerem, który miałem zapisany w telefonie. Klatka
była tak ciemna, że ledwo cokolwiek widziałem, a gdy w końcu Felicia
otworzyła drzwi, oślepiło mnie światło.
— Trafiłeś — stwierdziła z odrobiną rozbawienia. — Wejdź.
Wszedłem.
Moje pierwsze wrażenia były dość sprzeczne ze sobą. O ile po-
przedni apartament był nieduży, to ten był najzwyczajniej w świecie
miniaturowy. Przestrzeń miał tak ograniczoną, że przy moim wzroście
i gabarytach ledwie mogłem się swobodnie poruszać między meblami.
Zmierzałem do pojedynczego krzesła ustawionego w kącie, ale potknąłem
się o coś lekkiego i futrzastego, co syknęło na mnie złowrogo.
Chwila.
Syknęło?
— Co to? — zapytałem zaniepokojony, patrząc na włochatą kulę
chowającą się pod staromodnym stołem w kształcie kwadratu.
— To jest kot — rzuciła, podchodząc do mnie. — Widziałeś kiedyś
takie zwierzę?
Kpiła sobie, a moje wargi drgnęły w powstrzymywanym rozbawieniu.
Kot sprawiał wrażenie starego, a naderwane ucho i matowa sierść
dodawały mu dodatkowej dramaturgii. Patrzył na mnie ze znużeniem,
jakby wiedział o wszystkim, co zrobiłem. Na szczęście był czysty.
— Uroczy — mruknąłem.
Wręczyłem jej kwiaty i przez moment patrzyliśmy na siebie z nie-
odgadnionymi minami.
— Wykąpałam go u Gwyneth — powiedziała z poważną miną.
Nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem, łapiąc się za brzuch.
Później zrobiła coś, czym mocno mnie zaskoczyła. Przestała się śmiać,
a jej mina była mieszanką zmęczenia i smutku. Wyciągnęła ręce, a potem
przytuliła się do mnie mocno, opierając twarz na mojej klatce piersiowej.
Szybko dopasowałem się do nowej sytuacji i zacząłem przesuwać palcami
po jej plecach. W odpowiedzi otrzymałem pełne wdzięczności pomruki.

97

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Jestem taka zmęczona, Tom. — Jej głos wyrażał wyjątkowe udrę-
czenie. — Chciałabym po prostu spędzić trochę czasu w milczeniu, nie
myśląc o całym tym bagnie, jakie się za nami ciągnie. Myślisz, że to
możliwe?
Pocałowałem ją w czoło i przez chwilę trzymałem jej twarz w dłoniach.
— Oczywiście.
Ruszyliśmy w stronę sypialni, która była równie mała jak reszta
mieszkania. Wyglądała względnie dobrze, ale daleko jej było do wyso-
kiego standardu. Odstawała mocno nawet od poprzedniego mieszkania
Felicii. Łóżko było niezbyt szerokie i zaskrzypiało przeraźliwie, gdy
oboje położyliśmy się na materacu.
Ułożyła głowę na mojej klatce piersiowej i objęła mnie ręką, jedno-
cześnie zarzucając mi nogę zgiętą w kolanie na biodra. Przez kilka
chwil leżeliśmy w kompletnym milczeniu, a jedynym dźwiękiem zakłó-
cającym ciszę były nasze mieszające się oddechy.

***

W głębi serca niespecjalnie paliłem się do odwiedzin rodzinnego domu,


ale w życiu często następowały sytuacje, których nie dało się uniknąć.
Moja siostra spodziewała się dziecka, a ja chciałem w końcu przedstawić
Felicię ojczymowi i matce w sposób, na jaki zasłużyła. Nie jako moją
wybawicielkę, kiedy byłem pijany.
Dlatego właśnie przystałem na zaproszenie Estelli i zjawiłem się na
ganku ogromnej posiadłości, trzymając w dłoniach bukiet kwiatów.
Pod pachą taszczyłem też jakąś butelkę drogiego wina, wybraną kom-
pletnie na chybił trafił. Cóż, miałem nadzieję, że matka nie była pod
tym względem wybredna.
Zadzwoniłem do drzwi i już po chwili usłyszałem stukot obcasów.
— Thomasie — powiedziała głosem tak pełnym niedowierzania,
jakby nadal wątpiła w to, że stałem tam z własnej woli. — Cieszę się,
że jesteś.
Była nienagannie ubrana, a śnieżnobiała koszula z luźnymi ręka-
wami idealnie pasowała do ołówkowej spódnicy w kolorze brudnego
różu. Lisa Köster zawsze miała wyczucie stylu i tego nic nie mogło jej
odebrać. Wszystko to trwało zaledwie sekundy, ale w mojej głowie cią-
gnęło się niczym lata.

98

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Niezgrabnie zrobiła krok do przodu i spróbowała mnie objąć.
W ostatniej chwili powstrzymałem nogi, które rwały się do tyłu. Obję-
liśmy się niczym para obcych, którzy koniecznie chcieli sobie okazać
odrobinę sympatii, i wróciliśmy do wcześniejszej odległości.
— Ja też… — urwałem nagle i kaszlnąłem ze zdenerwowaniem. —
…się cieszę.
O tak. Skakałem z radości.
— To dla ciebie. — Wręczyłem jej przyniesione prezenty.
Przyjęła kwiaty i wino z westchnieniem.
— Wiesz, że nie musisz być taki oficjalny — powiedziała z przeko-
naniem. — To był twój dom i zawsze taki będzie. Nikt nie miałby
za złe, gdybyś przyszedł niezapowiedziany i bez prezentów.
Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc po prostu przekroczyłem próg
i stanąłem na drewnianej podłodze przedpokoju, po czym zamknąłem
za sobą drzwi. Studiowałem wnętrze, rozpoznając elementy, które nie
zmieniły się od lat. Poprzednim razem wszedłem od strony tarasu
i w zasadzie jedynym pomieszczeniem, jakiemu się przyjrzałem, była
spiżarnia, w której samotnie wypiłem zdecydowanie za dużo alkoholu.
— Wiesz… — zacząłem cicho, ale nie dokończyłem zdania. Prze-
rwał mi entuzjastyczny okrzyk starszej siostry, która znienacka rzuciła
mi się na szyję.
Doprawdy, sam czasem się zastanawiałem, co właściwie te ciążowe
hormony z nią robiły. Jeszcze nigdy wcześniej nie była tak wylewna czy
uczuciowa. To nie była zła zmiana, choć musiało minąć trochę czasu,
bym się z nią oswoił.
— Hej, Tommy. — Cmoknęła mnie w policzek. — Wystroiłeś się
jak do kościoła.
Zlustrowała mój jasnoszary garnitur i białą koszulę wraz z dobra-
nymi butami oraz krawatem. Cóż, pewne rzeczy pozostawały nie-
zmienne. Ta uwaga była o tyle nietrafiona, że nie miałem po drodze
z religią, o czym doskonale wiedziała.
— Za to ty wyglądasz jak… — zacząłem, po czym przyjrzałem się
jej ubraniu. Miała na sobie jedynie cienką materiałową sukienkę z krót-
kim rękawem, pokrytą pionowymi paskami. — Jakbyś wróciła z wy-
przedaży w Forever 21. Ewentualnie jak kobieta, która mieści się już
tylko w ubrania z elastanu.
Zaśmiała się, a potem posłała mi ciepły uśmiech, jakby cieszyło ją
to, co zobaczyła. Nie chciałem otwarcie pytać o to, jak mnie odbierała, ale

99

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
miałem nadzieję, że było lepiej. Siniaki prawie odeszły w zapomnienie,
ubranie było czyste, a ja przestałem się nad sobą użalać. Odpuściłem al-
kohol i wróciłem do pracy, poświęcając wolny czas na pielęgnowanie swo-
jego zdrowia psychicznego. Tylko krótkie włosy doprowadzały mnie do
szału, bo czułem się jak jakiś cholerny kibic z Bronxu, ale cóż.
Życzyłem Alexandrowi, by ktoś wkleił mu gumę w miejsce, gdzie
nie docierało światło dzienne.
— Nie przyprowadziłeś Felicii? — zapytała Lucille, gdy pojawiła
się przy moim boku. — Szkoda. Dawno już jej nie widziałam.
Poczułem dziwny ból na wysokości serca. Nie wtajemniczałem swo-
jej młodszej siostry w każdy dramat swojego życia i cieszyłem się, że
najwyraźniej inni też tego nie robili. Jer przywitał się ze mną ciepło jak
zawsze, a jego pełen uczuć wzrok wprawiał mnie w pewien rodzaj za-
kłopotania. Spędziliśmy kilka dobrych lat pod jednym dachem, ale
z jakiegoś powodu nigdy wcześniej nie zauważyłem, że bez wątpienia
był do mnie bardzo przywiązany.
— Kto pomoże mi w gotowaniu? — Estella klasnęła w dłonie i roz-
dzieliła nam szczodrze obowiązki. — Tom, idź odpal grilla na tarasie.
Jak mięso się zrobi, to wróć z nim do środka.
Z ochotą się zgodziłem i podreptałem na taras, gdzie wszystko było już
przygotowane. Rodzinna atmosfera dusiła mnie niczym za ciasny kra-
wat, więc musiałem dawkować sobie tę przyjemność. Usiadłem obok
ogromnego grilla na tarasie, moszcząc się wygodnie w wiszącym fotelu.
Na zewnątrz było już kompletnie ciemno. Choć słońce dawno zniknęło za
horyzontem, gorące powietrze owiewało moją twarz, nie przynosząc ani
krztyny ulgi. Nalałem sobie odrobinę whisky do szklanki i zapaliłem
papierosa, a moją prowizoryczną popielniczką została puszka po moun-
tain dew. Pojedyncze gwiazdy świeciły na ciemnym niebie, a odgłosy
zwierząt przynosiły ukojenie. To zdecydowanie był plus bliskości lasu
i posiadania ogromnego ogrodu. Spokój.
— Podejrzewałam, że nie wytrzymasz za długo tej rodzinnej atmos-
fery — powiedziała Lisa Köster, dołączając do mnie na tarasie.
Opadła na jedno z krzeseł kilka metrów dalej, a w rękach trzymała
swoją szklankę, która w przeciwieństwie do mojej była wypełniona al-
koholem praktycznie aż po sam brzeg.
— Dawkuję sobie przyjemności — odpowiedziałem dyplomatycz-
nie, zaciągając się dymem.

100

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Czasem dziwiłem się, że miałem z matką tak zły kontakt, skoro łą-
czyło nas wspólne ogniwo. Nikt inny nie mógł tak dobrze rozumieć jej
tęsknoty za tragicznie zmarłym mężem jak ja. Oczywiście była też
Estella, ale z naszej trójki to ona najszybciej się otrząsnęła. Dla Jera
mój tato był jedynie mglistym wspomnieniem faceta, który dał mu
staż. Dla Lucille był tylko twarzą ze starych zdjęć.
— Wiesz, że przeżyłem go o rok? — zapytałem zamyślony, śledząc
wzrokiem sarny, które w oddali przebiegały między drzewami. —
To niewiarygodne. Kiedy byłem dzieckiem, myślałem, że w tym wieku
wie się wszystko. Teraz jestem starszy i czuję się szczeniakiem, a on
nawet nie dożył tych urodzin.
Pokiwała głową, jakby mimo wszystko zgadzała się ze mną. W skinie-
niu Lisy Köster czaiło się o wiele więcej emocji, ale nie chciałem ich
wydzierać na siłę. Jeśli mieliśmy dojść do porozumienia po tych wszyst-
kich latach, musieliśmy dawać sobie tyle, ile byliśmy w stanie. Nie wię-
cej i nie na siłę.
— Jesteś do niego taki podobny, Tom — powiedziała z przejęciem, za-
trzymując na mnie wzrok. — Szczególnie teraz, jak siedzisz ze szklanką
i papierosem.
Zaśmiałem się, słysząc jej słowa.
— Ojciec nie palił.
Wtedy dla odmiany ona zaśmiała się lekko.
— Myślisz, że dorośli zwierzają się ze wszystkiego swoim dziesięciolet-
nim synom? — Musiałem przyznać jej rację. — Niedawno mi się śnił.
Upiłem łyk alkoholu, ale z jakiegoś powodu kompletnie nie czułem
smaku.
— I co mówił? — spytałem tak, jakby wytwór jej zbolałej wyobraźni
mógł nam cokolwiek przekazać.
— Nic — jęknęła z rozpaczą. — Ani słowa. Tylko patrzył, tak jak
ty teraz, ale milczał. Był mną rozczarowany.
— Też bym był — mruknąłem bez zastanowienia i zobaczyłem, że
wyglądała, jakbym chlusnął jej w twarz alkoholem.
Poczułem wyrzuty sumienia, ale byłem zbyt wielkim tchórzem, by
wycofać się z pochopnie wypowiedzianych słów.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję tego wszystkiego, Tom — po-
wiedziała, odkładając szklankę na stolik obok. — Myślisz, że nie mam wy-
rzutów sumienia? To ja nieświadomie przyprowadziłam do własnego

101

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
domu potwora, który tak bardzo cię skrzywdził! Jakby nie wystarczyło
to, że chwilę wcześniej straciłeś ojca. — Urwała na moment, wycierając
łzy, które popłynęły po jej twarzy. — Muszę z tym żyć i mam nadzieję,
że któregoś dnia przestaniesz mnie nienawidzić. Kiedyś może nawet mi
przebaczysz. Wyobraź sobie, że miłość twojego życia umiera, a ty zosta-
jesz sam z dwójką dzieci. To nigdy nie jest proste.
Spróbowałem wyobrazić sobie, że Felicia po prostu znika. Jednego
dnia jesteśmy razem, a potem odchodzi. Na zawsze. Zrobiło mi się słabo.
— Nie nienawidzę cię — powiedziałem zgodnie z prawdą. — Ale
jeśli chodzi o okazywanie uczuć, to mogłaś postarać się bardziej.
Coś w tonie mego głosu sprawiło, że zaśmiała się przez łzy. Usiadła
na kanapie, która była między naszymi fotelami, a ja poszedłem w jej
ślady. Spotkaliśmy się w połowie drogi.
— Tak bardzo mi przykro, Tommy. — Przytuliła mnie mocno, nim
zdążyłem się odsunąć. — Gdyby to tylko było możliwe, oddałabym
swoje życie, żeby on mógł wrócić.
Odwzajemniłem uścisk i odpowiedziałem coś niezrozumiałego,
a potem rozpłakałem się jak dziecko w ramionach własnej matki.

102

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 11.
(Felicia)

Skłamałabym, gdybym jeszcze kilka tygodni wcześniej powiedziała, że


w stu procentach wierzyłam w przemianę Thomasa. Był co prawda sza-
lenie przekonujący, a delikatne zmiany w jego zachowaniu nie mogły po-
zostać niezauważone, wciąż jednak nosiłam w sercu urazę. Patrzyłam na
niego i widziałam wściekłą minę, słuchałam jego głosu, a gdzieś z tyłu
głowy słyszałam ostre słowa, jakimi pożegnał mnie po pamiętnej
wspólnej nocy. Otwarcie się na nową szansę zajmowało mi sporo czasu,
ale czułam, że nie należało się spieszyć. Pewne rzeczy w życiu wyma-
gają czasu i budowanie zaufania z pewnością do nich należało. Które-
goś dnia ze zdumieniem odkryłam, że Thomas wrócił do mojego życia na
dobre. Pojawiał się rano, trzymając w dłoniach kubki parującej kawy, ale
przychodził też popołudniami i podwoził mnie do domu z pracy. Żar-
tował, kiedy byłam w dobrym humorze, i solidarnie milczał, gdy moje
oczy ciskały piorunami w stronę całego świata. Cholera, był w tym
wszystkim cierpliwy i ostrożny. Był Tomem, jakiego nigdy wcześniej nie
znałam. Może to banalna myśl, ale widziałam w nim pozytywne skutki
terapii i otwarcia się ze swoimi problemami. Ktoś zdjął z niego ten nie-
widzialny ciężar, który dźwigał na co dzień.
Pewnego dnia wpadłam na wystającą kostkę brukową, a resztka
kawy chlusnęła prosto na jego białą koszulę i wsiąkając w materiał,
utworzyła na niej fantazyjne wzory. Jego ciemnoniebieskie oczy pa-
trzyły na mnie z nutą zdziwienia i gdy już obawiałam się, że znów na
mnie krzyknie, wybuchnął głośnym śmiechem. Trząsł się, jakby od lat
nic nie ubawiło go tak mocno, a moje pełne skruchy przeprosiny skwi-
tował jedynie machnięciem ręki.

103

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Zobacz, ta plama wygląda trochę jak Batman. — Naciągnął
przód koszuli, eksponując coś, co faktycznie przypominało popularny
nadruk z koszulek.
Cała tamta sytuacja była dla mnie czymś nowym. To właśnie wtedy,
stojąc na zatłoczonym chodniku w miejscu, gdzie mijały nas setki prze-
chodniów, podjęłam w głębi serca decyzję, nad którą głowiłam się od
dawna. Udzielałam mu co prawda odpowiedzi, ale aż do tamtej chwili
nie miałam pewności. Dały mi ją jego roześmiane oczy wpatrzone we
mnie tak, jakby nigdy nie widziały niczego piękniejszego.
— Jedziemy razem do twojego wujka — palnęłam nagle, mocno go
przy tym zaskakując. — Jestem tego pewna.
Jego uśmiech powoli ustąpił wzruszeniu, które wyraźnie próbował
ukryć. Staliśmy tak przy przerdzewiałym koszu na śmieci, prawdopo-
dobnie blokując przy tym połowę przejścia, ale żadne z nas nie chciało
tego zmienić. Przeżywaliśmy jeden z tych specjalnych momentów,
podczas których krucha i nadwerężona więź tworzyła się na nowo i nic
nie mogło temu przeszkodzić. Wiatr rozwiał moje kasztanowe włosy, a je-
den ze złośliwych kosmyków wylądował w moim oku, kłując mnie we
wrażliwą tkankę. Tom szybko zareagował i delikatnie przesunął zbłą-
kany pukiel, czym rozbroił mnie do końca. Rzuciłam się na niego i przy-
tuliłam mocno do jego torsu. Zachodziłam w głowę, czy nie przesadziłam
z wylewnością. Przez chwilę trwał w bezruchu, potem jakby odzyskał
nad sobą panowanie i jego silne ręce otoczyły moje ramiona. Poczułam
się bezpieczna. To było moje miejsce.
— Dziękuję — odpowiedział drżącym głosem.
Oboje wiedzieliśmy, że miał na myśli o wiele więcej.

***
Siedzieliśmy przy stole w ogromnym domu należącym do wujostwa
Thomasa. Ciszę przerywała wszechobecna wrzawa rozmów, zakłócana
muzyką płynącą z radia. Gdzieś dookoła ciągle przemieszczały się zwie-
rzęta, a ich liczba wprawiła mnie w zdumienie. Naliczyłam trzy koty
i dwa małe psy, ale byłam gotowa się założyć, że musiało ich być więcej.
Thomas siedział napięty jak struna i sztywną ręką nabijał sobie wa-
rzywa na widelec, z trudem maskując przy tym drżenie dłoni. Co jakiś
czas wodził wzrokiem między bratem bliźniakiem swojego ojca a mną,
robiąc przy tym minę podobną do tej, którą zobaczyłam u niego na se-
kundę przed pamiętnym omdleniem.

104

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Praktycznie od początku pracy w Köster & Thompson wysłuchiwa-
łam licznych anegdotek o tym, jak bardzo Thomas przypominał wyglą-
dem swojego ojca. Gdzieś po drodze widziałam stare zdjęcia nieżyjącego
mężczyzny, ale mogłam powiedzieć tylko to, że nie oddawały sprawie-
dliwości. Jonas Köster musiał mieć około pięćdziesięciu lat, choć aku-
rat tego nie byłam pewna, ponieważ nigdy o to nie dopytywałam. Wyglą-
dał o wiele młodziej ze swoimi włosami, które były równie gęste
i czarne co Toma.
Tommy był ubrany w zwykłą koszulkę i dżinsy. Siedział rozluźniony
na bosaka przy drewnianym stole w jadalni i prawą ręką wystukiwał
rytm piosenki. Gdy nawiązałam z nim kontakt wzrokowy, dostrzegłam
najwyższy ze wszystkich możliwych stopień podobieństwa do ojca.
— Jak tam lexus? — spytał wuj, spoglądając to na Tommy’ego, to
na mnie. — Dobrze się sprawuje?
Ten drgnął na dźwięk swojego imienia. Po chwili otrząsnął się nieco
i ponownie spojrzał w stronę wuja.
Delikatnie złapałam go za rękę pod stołem, żeby jakoś dodać mu
otuchy, a on ochoczo splótł palce z moimi. Rzuciłam mu pełne przeję-
cia spojrzenie, po czym przeniosłam wzrok na Josie Köster, która przy-
patrywała się nam ze znaczącym uśmiechem.
— Naprawdę dobrze — odpowiedział wręcz mechanicznym tonem. —
To świetny samochód.
— Ha! — wykrzyknął mężczyzna, nabijając sobie groszek na wide-
lec. — Badziewia bym ci nie sprzedał.
Piętnastoletni bracia bliźniacy, słysząc nietypowy komentarz ojca,
wybuchnęli gromkim śmiechem. Ich włosy również były kruczoczarne,
ale oczy w przeciwieństwie do ojcowskich jasnozielone jak pierwsze
wiosenne liście. Byli wyjątkowo dobrze wychowani i zaskakująco
zabawni.
Doskonale rozumiałam, dlaczego Thomas tak bardzo unikał podob-
nych rodzinnych spędów. Miał ograniczoną tolerancję dla nadmiaru
emocji, a to było po prostu za dużo. Cholera, chwilami nawet ja miałam
wrażenie, że zbliżał się kres jego wytrzymałości. A w końcu nawet nie
byłam żadną rodziną.
— Rzadko nas odwiedzasz — dodała kobieta, robiąc przy tym zna-
czącą minę. — Ile to już będzie, dwa lata? — Uniosłam brew do góry.
Tom podrapał się po głowie, udając, że się zastanawia. Doskonale
wiedziałam, jaka będzie odpowiedź. On również.

105

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Co najmniej dwa i pół. Za parę miesięcy będzie trzy.
Wszyscy obecni kiwali głowami, więc poszłam w ich ślady. Na mo-
ment kompletnie odcięłam się od prowadzonej rozmowy i zaczęłam
przesuwać wzrokiem po ich domu, który umeblowali w niezwykle no-
woczesny sposób. Wystarczyło spojrzeć na sprzęty AGD, by domyślić
się, że interes Jonasa przynosił spore zyski. Moją uwagę przyciągały też
koty, które podkradały się coraz bliżej stołu, ponieważ doskonale wie-
działy, że to właśnie na nim kryły się najlepsze kąski. Jeden z nich był
czarny i puchaty jak maskotka. Nawet jego wąsy przypominały swoim
kolorem smołę, a w tych ciemnościach odróżniały się jedynie błysz-
czące oczy. Kolejny z nich był cały rudy, trzeci zaś wyglądał jak pers,
aczkolwiek nie miałam pewności. Był biały jak śnieg. Cóż, wolałam nie
wiedzieć, jak wyglądał, kiedy na zewnątrz było błoto.
— Tak, Felicio? — Usłyszałam, czując jednocześnie zaciskającą się
rękę Toma.
Wróciłam wzrokiem do obecnych, którzy wpatrywali się we mnie
z wyrazem zniecierpliwienia i ciekawości zarazem. Uznałam, że kłam-
stwo nie jest dobrym wyjściem z sytuacji.
— Przepraszam, zamyśliłam się — powiedziałam pojednawczym
tonem, poprawiając serwetkę przy swoim talerzu, choć wiedziałam, że
była idealnie prosta. — Ciężki dzień w pracy. — Wzruszyłam ramio-
nami, jakby to było wystarczające usprawiedliwienie mojej nieuwagi.
Tak naprawdę mój dzień był całkiem w porządku, a z pewnością nie
zaliczał się do tych gorszych. Połowa biura poszła na chorobowe z powodu
epidemii grypy żołądkowej, ja zaś spędziłam większość dnia razem ze
Steve’em na uzupełnianiu akt w towarzystwie palety donutów i kawy.
— Pytałam po prostu, jak pracuje ci się w nowej kancelarii — zre-
flektowała się ciotka Toma.
Tom ścisnął mocno moją dłoń, prawdopodobnie lekko tracąc nad
sobą panowanie. Jego palce zakleszczyły się wokół moich, a ja lekko się
skrzywiłam, celowo odwracając głowę w bok. Atmosfera była naprawdę
miła, ale przy tym wszystkim ciągle czułam się niezręcznie. Mieliśmy
za sobą bite trzy godziny podróży, z której przeszliśmy bezpośrednio
do rodzinnego obiadu.
— W porządku — stwierdziłam zgodnie z prawdą. — To nie ten
sam rygor co u Thomasa, ale na pewno trzymają poziom.

106

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Wszyscy zaczęli się śmiać, a ja z perfekcyjnym wręcz wyczuciem
zaczęłam mimowolnie ziewać, zakrywając wręcz w ostatniej chwili
swoje rozwarte szczęki.
— Ojej, gdzie moje maniery! — wykrzyknęła kobieta, zrywając się
ze swojego krzesła. — Na pewno jesteście zmęczeni po całej podróży.
— Wbrew protestom złapała za rączkę mojej walizki i ruszyła w stronę
korytarza. — Ty sam weź sobie swoją. — Wskazała na Toma z uśmie-
chem. — Chodźcie. Potrzebujecie prysznica i snu. Za mną!
Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i nie protestowaliśmy. Chyba na-
prawdę potrzebowałam oddechu.
Josie zaprowadziła nas do oddzielnej części domu, będącej czymś
w rodzaju gościnnego apartamentu, który był umiejscowiony tuż nad
garażem. Mieliśmy tam salon z kominkiem i telewizorem, osobną sypial-
nię i przynależącą do niej łazienkę, co gwarantowało poziom prywat-
ności porównywalny do własnego mieszkania. Cóż, najwyraźniej wszy-
scy Kösterowie uwielbiali duże przestrzenie.
— Może zapalimy później w kominku? — spytałam, oglądając do-
kładnie ozdobny kosz, który napełniono kawałkami drewna.
Thomas zaśmiał się krótko, a ja nadal podziwiałam salon. Do mo-
ich uszu doszedł dźwięk zamka błyskawicznego od jego walizki. Mo-
głam sobie wyobrazić, jak klęczy nad upchaną z trudem jej zawartością,
wygrzebując jakiś zaginiony drobiazg pokroju ładowarki do telefonu
lub szczoteczki do zębów.
— Za oknem jest chyba ponad dwadzieścia stopni — usłyszałam
tłumione rozbawienie w jego głosie. — Jesteś pewna?
Przysiadłam na drewnianej podłodze i objęłam kolana dłońmi.
Czułam, jak moja skóra lepi się od upału, w którym przyszło nam po-
dróżować. Do szyi przylgnęły mi wilgotne kosmyki włosów, które ja-
kimś cudem wydostały się z ciasnego koka upiętego na czubku mojej
głowy. Marzyłam jedynie o kąpieli i o świętym spokoju, a szczęśliwie
jedną z tych rzeczy osiągnęłam.
— Po prostu budzi we mnie dobre wspomnienia — szepnęłam, nie-
pewna tego, czy mój głos w ogóle do niego dotarł.
Zerknęłam w bok i odkryłam, że za oknem świat powoli zaczyna
znikać w mroku. Doskonale widziałam, jak wiatr kołysał lekko gałęziami
rosnących nieopodal drzew, i wyobrażałam sobie ich szum. Bez wątpienia

107

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
dało się słyszeć cykanie świerszczy i innych stworzeń budzących się do
życia właśnie podczas ciepłych nocy.
Thomas usiadł obok mnie na podłodze i również objął swoje nogi
ramionami, po czym spojrzał mi w oczy. Jedna chwila wystarczyła,
bym nabrała pewności, że usłyszał to, co wcześniej powiedziałam. Ko-
minek budził we mnie wspomnienia pierwszych wspólnych świąt i na-
szych intymnych chwil, które z perspektywy czasu były dla mnie jak
nieprawdziwe wspomnienie. Czasem miałam wrażenie, że od tamtych
dni dzieliły nas lata świetlne.
— Pamiętam — powiedział, patrząc przed siebie.
Zerknęłam na niego i w końcu pozwoliłam sobie na emocje, które
dusiłam w zarodku przez cały posiłek przy jego rodzinie. Twarz Toma
znów nabrała blasku. Jego włosy powoli odrastały, choć wciąż daleko
im było do czasów dawnej świetności. Jeszcze większa muskulatura bu-
dziła podziw i jednocześnie trochę mnie smuciła, bo wiedziałam, co ona
oznaczała. Znosił coś na tyle ciężko, że musiał zagłuszyć własne myśli.
Nadal gdzieś głęboko w sercu czułam się zraniona, ale z ulgą odkry-
łam, że najgłębsza uraza powoli odchodzi w zapomnienie. Nie byłam już
tak bardzo zła i uznałam, że szczerze odpokutował swoje winy. Zależało
mi na nim, ale nie byłam gotowa na ponowne wyznanie uczuć. Gdy po-
przednim razem porwałam się na to jako pierwsza, wszystko potoczyło
się kompletnie nie tak. Teraz kolej na niego.
A ja żyłam nadzieją.
— Chyba w końcu przechodzi mi złość — rzuciłam niby od nie-
chcenia, choć tak naprawdę były to jedne z ważniejszych słów, od kiedy
odnowiliśmy kontakt.
Świdrował mnie swoimi ciemnoniebieskimi oczami i darował sobie
sztuczny uśmiech. Perfekcyjne opanowanie Toma było na swój sposób
kojące i stanowiło dobrą odskocznię od zachowania Steve’a, który glę-
dził bez przerwy i o wszystkim. Czasem naprawdę miałam go serdecz-
nie dość.
— Widzę. — Drgnął lekko. — Naprawdę jest mi przykro, Felicio.
— Wziął głęboki oddech, wyraźnie szykując się do kolejnego wy-
znania. — Myślę, że wybaczę sobie w pełni dopiero wtedy, kiedy i ty
mi wyba…
Wściekłe wibrowanie mojego telefonu brutalnie zniszczyło powstającą
między nami intymną atmosferę. Zirytowana wydobyłam urządzenie

108

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
i rzuciłam przekleństwem, gdy dostrzegłam, że to najwyraźniej szef
dobijał się do mnie po godzinach pracy.
— Miej litość, Steve — jęknęłam w słuchawkę, wyraźnie przyciągając
tym uwagę Toma. — Jeśli to nie sprawa życia i śmierci, to na pewno
może poczekać do końca mojego urlopu, czyli do środy. W innym wy-
padku się rozłączam!
Thomas zaciskał nerwowo pięści, jego złość była aż zanadto wi-
doczna. Ciemnoniebieskie oczy ciskały piorunami, tak że mogłam się
założyć, że wypchnąłby Larsona prosto pod rozpędzony samochód,
gdyby tylko miał ku temu stosowną okazję. Tej dwójce bez wątpienia
nie była pisana przyjaźń aż do grobowej deski.
— Rozwiedź mi kumpla, Andrews — palnął nagle, czym wprawił
mnie w zdziwienie.
Zmarszczyłam brwi i zaczęłam nerwowo stukać palcami w drew-
nianą podłogę, tworząc nieświadomie jakiś nieregularny, niezbyt przy-
jemny rytm.
— Nie ma mowy! — warknęłam pospiesznie. — Wiesz, że nie cier-
pię rozwodów.
Zaśmiał się, a ja zacisnęłam palce mocniej na złotych ściankach
swojego telefonu.
— Wiem — mruknął zrezygnowany. — Sam bym go obsłużył, ale
znam żonkę aż za dobrze. — Gdzieś w tle trzasnęły drzwi, jakby ucie-
kał przed niespodziewanymi podsłuchiwaczami. — Może nawet prze-
leciałem ją raz czy dwa sto lat temu.
Wydałam z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk pełen obrzydzenia.
— Wiem, wiem. Mea culpa — ciągnął dalej niezrażony. — Chodzi
o to, że Miles to naprawdę porządny gość i życzę mu wszystkiego do-
brego. Obiecuję, że się dogadacie! Prowadziłaś rozwody u Köstera,
więc się nie wymiguj.
Wystarczająco dużo razy moje nerwy wymknęły się spod kontroli
przy nowym szefie. Wolałam trzymać je teraz na wodzy, więc uznałam,
że więcej zyskam na zgodzie.
— Dorzuć mi coś do premii i go wezmę.
— Załatwione — odpowiedział szybko, zaskakując mnie.
Ponownie zaczęłam intensywnie myśleć o tym, że najwyraźniej ten
Miles musi być dla niego ważny. Z lekkim niesmakiem odłożyłam te-
lefon gdzieś na bok, napotykając przy okazji nachmurzone spojrzenie

109

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Thomasa. Znałam go już tak dobrze, że słyszałam w głowie jego myśli,
zanim wypowiedział je na głos.
— Cholerny palant — wydukał w końcu, ale nie ciągnął tematu.
Najwyraźniej on też czuł, że zdecydowanie zbyt często dyskutowaliśmy
o Larsonie, a za rzadko o nas. — Przygotować ci kąpiel?
Moją pierwszą reakcją było zmarszczenie brwi. Dopiero później
zdobyłam się na westchnienie połączone z lekkim uśmiechem i poki-
wałam głową.
— Kąpiel i kominek — mruknęłam, wpatrując się w brykiet bar-
dziej intensywnie, niż na to zasługiwał. — A o reszcie podyskutujemy
później.

110

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 12.
(Thomas)

Wieczór mijał nam naprawdę miło do czasu, aż telefon Felicii zadzwo-


nił po raz pierwszy. Najpierw cholerny szef, a później rodzina. Rozmo-
wom nie było końca, więc po kilkunastu minutach wymknąłem się,
żeby dać jej odrobinę przestrzeni i prywatności. Zaszyłem się na ob-
szernym tarasie, gdzie królował rustykalny styl. Nie musiałem się spe-
cjalnie wysilać, by zgadnąć, że najwyraźniej żona mojego wuja maczała
w tym palce.
Wpatrywałem się w znikające za horyzontem słońce i niebo, ubar-
wione na kilka kolorów jednocześnie. Czerwień płynnie przechodziła
w pomarańcz, a ta zamieniała się w złotą poświatę, oddzielającą jasny
błękit od jasnego okręgu. Zawiesiłem swoje oczy gdzieś na poziomie
gęstych drzew, których gałęzie szumiały kojąco pod wpływem wiatru.
To było jedno z tych miejsc, w których mogłem przebywać godzinami,
jednocześnie nie odczuwając choćby najmniejszego znużenia. Opar-
łem się biodrem o balustradę i palcami prawej ręki trzymałem szklaną
popielniczkę, podczas gdy w lewej miałem odpalonego papierosa.
— To zabrzmi jak szaleństwo, ale czasem wyglądasz dokładnie jak
on. — Drgnąłem zaskoczony, słysząc głos Jonasa Köstera. — Przyglą-
dałem ci się dobre kilka minut, a potem przypomniałem sobie, że na-
wet mam takie zdjęcie. Zobacz, przyniosłem je. Resztę też mam.
Podszedł bliżej i podał mi fotografię, na której mój ojciec bez dwóch
zdań musiał być o kilka lat młodszy niż ja w tym momencie. Stał w tej
samej pozycji, ubrany w białą koszulę, z rozwiązanym krawatem oplata-
jącym jego szyję. Rękawy miał podgięte, a w dłoni trzymał papierosa
i uśmiechał się w sposób, który dla mnie był czymś odległym.

111

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Wygląd to tylko pozory — mruknąłem, wciąż wlepiając wzrok
w podobiznę taty. — Nie jestem nim i nie sądzę, bym kiedykolwiek
mógł być.
Jonas zerknął na mnie swoimi oczami, które tak bardzo przypomi-
nały oczy jego nieżyjącego bliźniaka, a ja odwróciłem wzrok, ponieważ
ta myśl boleśnie mnie zakuła. Dotknął pokrzepiająco dłonią mojego
ramienia i uścisnął mocno, jakby wiedział, co przeżywałem.
Przecież nie mógł tego dostrzec. A może mógł? A może dzięki
Felicii stałem się otwartą księgą? Nadal nie zdecydowałem, czy mi to
przeszkadza.
— I dobrze, Tom — powiedział z pokrzepiającą pewnością, nieco
mnie zaskakując. — Nie masz być nim, nikt nie może tego od ciebie ocze-
kiwać. Bądź tym, kim chcesz, i żyj w zgodzie z własnym sumieniem.
Moje wargi drgnęły, ale nie mogłem zmusić się do tego, by ponownie
spojrzeć na swojego rozmówcę. Być może właśnie tak wyglądała każda
rozmowa z członkami rodziny, których unikało się przez wiele lat. W tym
domu czułem melancholię. Gdy zerkałem na Jonasa, mimowolnie my-
ślałem, że właśnie tak mógł wyglądać w jego wieku mój ojciec.
Cholera, lada chwila zostałby dziadkiem. A ja już byłem starszy niż
on w dniu, w którym umarł.
— Nawet nie wiedziałem, że palił. — Zerknąłem z niezręcznym
uśmiechem na zdjęcie.
Chciałem oddać je wujowi, ale powstrzymał mnie gestem ręki.
Oparł się o balustradę obok mnie i zawiesił wzrok na słońcu, które
praktycznie zniknęło już za czubkami drzew.
— Nieczęsto, ale zdarzało mu się. Nie był ideałem, ale radził sobie
z trudnymi sytuacjami o wiele lepiej niż ja.
Zerknąłem w bok zaciekawiony.
— I o dwieście procent lepiej niż ja — mruknąłem, uśmiechając się
kpiąco.
Na całe szczęście wuj docenił moje poczucie humoru i lekko par-
sknął.
— Kiedy mówisz, mam wrażenie, że go słyszę. Masz identyczną
barwę głosu.
Rozmowa o podobieństwach była trochę jak sztylety wbijane prosto
w serce, ale nie miałem sumienia, by się tym z nim podzielić. Unikałem
przyjazdu do Bostonu tak długo, że należała mu się możliwość wygadania,

112

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
bo nikt inny nie mógł dzielić z nim tego żalu i poczucia straty. Tylko
ja, moja matka i Estella.
— W ogóle już nie pamiętam jego głosu, wiesz? — zacząłem drżąco,
zaciągając się dymem. — Mam wrażenie, że wszystkie te wspomnienia
uciekają, chociaż tak rozpaczliwie chcę je zatrzymać.
Trwaliśmy przez kilkanaście minut w kojącym milczeniu, czując
jedność. Nie mam pojęcia, dlaczego wcześniej się do tego przed sobą
nie przyznałem, ale naprawdę za nim tęskniłem.
— Żyjesz, więc czasem czujesz ból, ale nie pozwól, żeby ból stał się
całym twoim życiem.
Poklepał mnie, a potem odszedł, zostawiając te słowa wiszące w po-
wietrzu między nami.
Być może Jonas był o wiele bystrzejszy, niż przewidywałem, i do-
strzegał to, co chciałem ukryć. Definitywnie był na bieżąco z moim ży-
ciem, a to mnie lekko wzruszyło. Nadszedł czas, by po tylu latach osta-
tecznie zakończyć żałobę. Musiałem ruszyć dalej. W końcu powód tych
zmian brał kąpiel z bąbelkami piętro wyżej.

***
Zastałem Felicię leżącą w wannie wypełnionej tak bardzo, że gdyby
do środka wlać choćby kubek więcej, to ciecz niewątpliwie spłynęłaby
na jasne płytki. Rozsiadłem się wygodnie na puchatym dywaniku tuż
obok niej. Sączyła sobie jakiś musujący alkohol z kieliszka, uśmiecha-
jąc się zadziornie.
— To prezent od twojej cioci — powiedziała, dostrzegając moją
lekko skonsternowaną minę. — Jest bardzo miła, prawda?
Pokiwałem głową jak robot.
— O tak — mruknąłem głucho. — Ciekawe, co nam przyniesie
w następnej kolejności. Może jakiś afrodyzjak w tabletkach?
Zaśmiałem się pod nosem, ale momentalnie spoważniałem, gdy zo-
baczyłem, że się zawstydziła. Cholera, sam poczułem dziwną nieśmiałość
na myśl, że znów mogłoby między nami do czegoś dojść. Od kiedy wła-
ściwie taki byłem? Co sprawiło, że taki się stałem?
— To chyba nigdy nie było nam potrzebne — stwierdziła cicho,
uciekając przed moim wzrokiem.
Pstryknęła palcami, a wszechobecna piana wystrzeliła w powietrze
i zatrzymała się gdzieś na moim nosie. Musiałem wyglądać przekomicz-
nie, bo widziałem, jak przygryzła wargi, ale zdobyłem się jedynie na kwaśny

113

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
uśmiech. Patrzyłem, jak leżała rozłożona w białej wannie, opierając ręce
za głową, podczas gdy nogi miała wyciągnięte na jedną z krawędzi.
— To było tak dawno, że prawie o tym zapomniałem — mruknąłem.
Na moment utonąłem w jej szarych oczach. Stwierdziłem, że kłamstwa
i tak nie miały sensu. — Nie, to nieprawda. Pamiętam wszystko dosko-
nale i wystarczy byle pierdoła, żebym znowu w tym utonął. Wspomnienia
są wszędzie.
— Skąd ja to znam. — Usiadła w wodzie i objęła rękoma kolana.
Większość jej ciała pozostawała ukryta pod gęstą białą pianą, ale
wystawały z niej chociażby krągłości jej piersi, co wystarczyło, bym na-
gle stał się niespokojny. Skupienie przychodziło mi z trudem, ale zna-
lazłem świetne wyjście. Wpatrywałem się w toaletę.
Ostatecznie nie wytrzymałem i wyciągnąłem przed siebie dłoń, by
dotknąć chociaż przelotnie jej skóry. Moje palce sunęły delikatnie po
śliskiej powierzchni i zatrzymały się na wilgotnym przedramieniu.
Wyczuwałem pod palcami gęsią skórkę, lecz zatrzymałem się dopiero
wtedy, gdy dotarłem do ucha.
— Thomas — powiedziała lekko drżącym głosem. — Wiem, że cały
czas próbujesz być ostrożny, ale możesz już przestać.
Łagodnym gestem odwróciłem twarz Felicii w swoją stronę i pró-
bowałem dostrzec odpowiedź w jej oczach.
— Co mogę przestać?
— Obchodzić się ze mną jak z jajkiem — burknęła szybko, mocno
mnie zaskakując.
Faktycznie, tak bardzo wziąłem sobie do serca całą naszą pogma-
twaną sytuację, że dosłownie wzbiłem się na wyżyny bycia porządnym
gościem. Nie było w tym krztyny kłamstwa czy udawania, ale z całą
pewnością zużyłem na to wszystkie swoje życiowe zapasy samokontroli.
Było mi łatwiej tylko dlatego, że w kryzysowych momentach przywo-
ływałem wspomnienia i przeżywałem na nowo każdą chwilę naszego
niecodziennego związku. W innym wypadku pękłbym już dawno, tak
jak ponad rok wcześniej, całując ją w bibliotece.
— Chciałem, żebyś wiedziała, że podchodzę do tego poważniej niż
wcześniej. — Usiadłem w takiej samej pozycji jak ona, odruchowo
wręcz obejmując kolana rękoma. — Zresztą nie ufałaś mi wcześniej,
sama to przyznałaś.

114

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— To prawda. — Westchnęła. — Długo chowałam żal i złość, to
wszystko chyba już przechodzi. Ten nowy początek był dla mnie nie-
złym kopem od życia, ale ten wstrząs był mi potrzebny.
Uniosłem prawą dłoń, by przeczesać włosy, i dopiero wtedy przy-
pomniałem sobie, że nadal były zbyt krótkie. Znacznie odrosły od fe-
ralnego dnia, gdy zlepiona guma pozbawiła mnie ulubionej fryzury,
ale to wciąż nie było to. Pieprzony Alex. Może i byłem dupkiem, ale
szczerze i z pasją życzyłem mu wszystkiego najgorszego.
— A teraz? — dociekałem. — Teraz czego chcesz?
Oparła ręce na gładkiej krawędzi wanny, a na nich złożyła swoją
głowę. Kasztanowe włosy zwijały się wokół jej twarzy w wilgotne loki,
jednak zdusiłem w sobie chęć ich dotknięcia. Wykorzystałem już dzisiaj
każdy pretekst do tego, by móc jej niby przypadkowo dotknąć.
— Zawsze chciałam ciebie. Nawet wtedy, kiedy byłam wściekła
i zraniona.
Atmosfera między nami uległa delikatnej zmianie, a w powietrzu
zawisła nuta melancholii, której nie było wcześniej. W pamięci odżyły
wspomnienia wszystkich tych dni, kiedy byłem totalnym dupkiem, co
zwiększyło jeszcze moje wyrzuty sumienia.
— Nie udawaj, że nie wiedziałeś.
— Nie wiedziałem — wyznałem zgodnie z prawdą. — Nawet wtedy…
— Zawiesiłem się nagle, nie mogąc wydobyć z siebie nic sensownego
— Nawet wtedy myślałem, że chciałaś tylko tego. — Zarysowałem wo-
kół siebie jakąś nieokreśloną linię, mającą symbolizować wygląd ze-
wnętrzny. — Nie przyjmowałem do wiadomości, że mogło chodzić też
o to. — Tym razem wskazałem swoje serce, a w odpowiedzi otrzyma-
łem pełne bólu spojrzenie jej szarych oczu.
To fakt, mogłem sobie darować trudne tematy podczas wizyty u mojej
rodziny. Czułem jednak, że czara przelała się już bardzo dawno i że
potrzebowaliśmy dobrej komunikacji tak mocno, jak jeszcze nigdy
wcześniej. Inaczej oddalilibyśmy się od siebie bezpowrotnie, a to by-
łoby zbyt wiele.
— Zawsze chodziło o to, ty głuptasie — stwierdziła z wyrzutem,
a mnie wydało się, że słyszę w jej głosie jakąś płaczliwą nutę.
— Jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie głuptasem.
Uśmiechnąłem się jak kretyn, wciąż siedząc na łazienkowym dy-
waniku.

115

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Doprawdy? — Uniosła brew do góry. — To całe szczęście, że tu
jestem, bo mogę ci o tym przypominać.
— Całe szczęście — odpowiedziałem, ciągle się uśmiechając.
Zaskoczyłem ją mocno, gdy podniosłem się na kolana i podszedłem
tak blisko, że nasze twarze były prawie na równi. Objąłem dłońmi jej
szyję, a potem odchyliłem głowę delikatnie, nie mogąc nad sobą zapa-
nować. Granica została przekroczona. Gdybym wstrzymał się choćby
o sekundę, pewnie wybuchnąłbym na tej podłodze, patrząc na Felicię
maślanymi oczami.
Może byłem dupkiem, ale bez wątpienia mogłem nazwać się też
człowiekiem czynu.
— Całe — wymruczałem, a potem dotknąłem ustami jej szyi, składa-
jąc w tamtym miejscu wilgotny i możliwie jak najbardziej namiętny
pocałunek — szczęście.
Jeden przepełniony erotyzmem jęk wystarczył, bym stwardniał do
granic możliwości. Spodenki uwierały mnie boleśnie, ale nic sobie
z tego nie robiłem. Ponownie przekręciłem jej twarz, tym razem nakie-
rowując ją tak, że nasze wargi otarły się o siebie. Mogłem wspinać się na
wyżyny bycia miłym, ale trochę władczych gestów we mnie zostało.
Moje serce przyspieszyło i nie wiadomo kiedy zacząłem praktycznie
dyszeć z podniecenia oczarowany bliskością Felicii.
— Myślałam, że nigdy się nie zdecydujesz — wyszeptała cicho,
mrużąc oczy.
Zaśmiałem się lekko, nadal ocierając wargami o jej skórę.
— Może ostatecznie nie zmieniłem się aż tak bardzo. — Mimo-
wolny uśmiech rozciągnął boleśnie moje usta.
— Całe szczęście — stwierdziła z błyskiem w oku.
Nie mam pojęcia, kiedy to wszystko się wydarzyło, ale oto staliśmy
boso na drewnianej podłodze sypialni, podczas gdy woda obficie spły-
wała z wilgotnego ciała Felicii. Całowaliśmy się tak, jakby dosłownie ktoś
miał rozdzielić nas na zawsze. Pochłanialiśmy nawzajem nie tylko swoje
usta, ale też dusze. Ścisnąłem jej jędrny pośladek, śledząc drugą ręką
krzywiznę talii.
Schudła. Odnotowałem w głowie, że należy ją lepiej karmić.
— Za dużo ubrań — wychrypiała, odpychając mnie na moment.
Rozchyliłem powieki i patrząc jej w oczy, zrzuciłem z siebie jed-
nokolorową koszulkę. Już miałem pozbywać się całej reszty, gdy mi

116

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
przeszkodziła. Najwyraźniej zdzieranie ze mnie bokserek sprawiało Fe-
licii jakąś perwersyjną radość, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało.
— Nie próżnowałeś — stwierdziła z uznaniem, lustrując moje mięśnie.
Faktycznie, wyżywałem się na treningach tak mocno, że być może
przesadziłem. Zrobiłem się napakowany jak jeszcze nigdy w życiu i trochę
mnie to wkurzało, bo garnitury podczas zakładania nagle zaczęły nie-
bezpiecznie trzeszczeć.
— Musiałem coś zrobić z całym tym czasem, gdy moja dziewczyna
miała mnie dość.
— To tak się da, panie Köster? — spytała, jawnie szydząc z tego,
jak niegdyś kazałem się do siebie zwracać. — Jestem pewna, że ta dziew-
czyna nie mogła żyć bez pańskiego paskudnego charakteru.
Uśmiechnąłem się przebiegle, a potem złapałem jej szczupłe ciało
tak, że oplotła mnie nogami w pasie. Wspólnie opadliśmy na łóżko,
które przywitało nas lekkim skrzypnięciem. Zawisłem nad jej ciałem
i wpatrywałem się w jej szaroniebieskie oczy, które uważnie śledziły
każdy mój ruch.
— Paskudnego charakteru? — droczyłem się, udając urażonego. —
Pani jeszcze nie wie, jak bardzo paskudny mogę być.
Jej mina pozostała poważna.
— Więc proszę mi pokazać, bo jeszcze się rozmyślę.
Później wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Kiedy nasze języki ponownie się zetknęły, oboje jęknęliśmy, jakby
to był pierwszy raz. Całe to czekanie, nieporozumienia i wyboista droga,
którą doszliśmy do tego miejsca, sprawiły, że przeżywaliśmy to wyjąt-
kowo mocno. Bez przerwy wodziłem dłońmi po jej ciele, podczas gdy ona
wplatała swoje palce w moje włosy, ciągnąc za nie lekko. Nie miałem po-
jęcia, skąd brał się ten pośpiech, ale nie mogłem go opanować. To był już
drugi raz w moim życiu.
Kiedy w końcu zanurzyłem się w jej wilgotnym wnętrzu, opuściły
mnie wszystkie złe myśli. Na chwilę zostaliśmy tylko my. Nieziemska
przyjemność. Jej paznokcie na moich plecach. Moje usta na jej szyi. I ten
znajomy ból w sercu, który nie opuszczał mnie, od kiedy pierwszy raz ją
zobaczyłem. Ruszałem się gwałtownie, nie mogąc odnaleźć spokojnego
rytmu, i patrzyłem głęboko w jej oczy, które zawsze były dla mnie ostoją.
— Nikt nie mógłby cię zastąpić, Felicio — wyjęczałem na moment
przed tym, nim oboje osiągnęliśmy spełnienie.

117

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Tamtego wieczoru leżeliśmy bardzo długo w ciemnościach, zatra-
cając się we wzajemnej czułości. Wsłuchiwałem się w jej oddech łasko-
czący moje nagie ramiona. Z pewnością myślała, że spałem.
— Kocham cię, Tom — szepnęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.
Pogładziła delikatnie moje włosy.
— Ja też cię kocham — odpowiedziałem nagle, zaskakując samego
siebie.
Tych kilka słów wystarczyło, by wywołać między nami kolejną bu-
rzę. Nie muszę chyba dodawać, że tamtej nocy praktycznie nie zmru-
żyliśmy oczu.

118

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 13.
(Felicia)

Poranek był dla mnie trochę surrealistyczny, bo gdy obudziłam się bla-
dym świtem, otulona nie tylko zapachem Thomasa, ale też jego ciałem,
nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie mogliśmy spać, więc zeszliśmy
na najdziwniejsze śniadanie, jakie przeżyłam w całym swoim życiu.
Rozsiadłam się wygodnie przy prostokątnej wyspie, pokrytej jakimś
drogocennym marmurem w różowym odcieniu i oparłam o niego łokcie,
wzdrygając się od bijącego stąd chłodu. Thomas w tym czasie nastawiał
ekspres do kawy, a pierwsze promienie słońca odbijały się w jego ciem-
noniebieskich oczach. Ze zmarszczonymi brwiami przeszukiwał szafki.
Parsknęłam głośno śmiechem, gdy zobaczyłam, co dla mnie wybrał.
— Napój bogów? — przeczytałam napis na kubku i zaśmiałam się.
Nasze spojrzenia się spotkały, a jego wesoła mina sprawiła, że moje
serce ścisnęło się jeszcze mocniej. Ani razu nie widziałam go aż tak
szczęśliwego podczas dwóch lat naszej wspólnej pracy.
— Narzekasz? — spytał, wyciągając talerze z kolejnej szafki. —
Spójrz na mój.
Parsknęłam śmiechem tak mocno, że krople napoju obryzgały moją
twarz i koszulkę. Cóż. W końcu niecodziennie widywałam Toma z kub-
kiem „Żona najlepszego dilera w mieście”.
— Nigdy nie pomyślałabym, że dzięki kubkowi będę mogła poczuć
się jak baron narkotykowy.
Chciałam się nieco podroczyć, a Thomas od razu podjął grę, rzucając
mi typowe dla siebie spojrzenia pomiędzy rozbijaniem jajek do naszego
śniadania. Gapiłam się leniwie na jego muskularne plecy schowane pod
białą koszulką i mimowolnie zastanawiałam się, czy moje paznokcie

119

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
mogły zostawić na nich jakiś ślad. Istotnie, nie była to nasza pierwsza
wspólna noc w ciągu tego nieco dysfunkcyjnego związku, ale na pewno
była najbardziej wyjątkowa.
Nie łamaliśmy już żadnych zasad. Nie groziła nam hańba. Pozbyli-
śmy się sekretów. To był nowy grunt, po którym nie stąpaliśmy jeszcze
nigdy wcześniej.
— To diler samochodowy, nie narkotykowy — rzucił, udając, że
jest urażony.
— Jak dobrze, że tu jesteś, żeby mi wszystko wytłumaczyć — po-
wiedziałam rozmarzonym głosem, trochę sobie z niego kpiąc. — Nie
mam pojęcia, jak ja w ogóle mogłam żyć bez ciebie.
Zapach smażonych jajek i bekonu atakował moje nozdrza, podczas
gdy Tom nadal odstawiał swój nietypowy taniec radości nad patelnią.
Nie mieliśmy jakichś szczególnych planów wobec Bostonu poza tym,
by w końcu Tom mógł pobyć trochę z rodziną. Chcieliśmy przejść się
po mieście, może pojechać nad wodę, ale najważniejsze było to, że by-
liśmy razem. Tak jak jeszcze nigdy wcześniej.
— Musimy spędzać ze sobą więcej czasu — wyrecytował szalenie
służbowym tonem, stawiając przede mną śniadanie.
Uniosłam brew w geście zdziwienia, z trudem utrzymując powagę
na twarzy.
— Doprawdy? — Zabrałam się za jedzenie, zerkając na niego od
czasu do czasu. — Myślę, że tym razem będzie musiał się pan trochę
bardziej postarać, panie Köster.
Oparł się tuż przede mną i rozłożył płasko dłonie na chłodnym blacie.
Koszulka z krótkim rękawem odsłaniała blizny pokrywające jego lewą
rękę, ale niespecjalnie się tym przejmował. Zazwyczaj chował je o wiele
bardziej, ale od jakiegoś czasu odnosiłam wrażenie, że przestał się tym
tak bardzo przejmować.
— Niech będzie — stwierdził z udawanym sceptycyzmem. —
Randki i czekoladki. Zobaczymy, co da się zrobić.
Zaśmiałam się.
— Chyba zapomniałeś o kwiatkach i o jednej najważniejszej rzeczy.
Obszedł wyspę kuchenną, stanął za mną i zaczął masować mi ra-
miona swoimi zręcznymi palcami.
— O czym? — zapytał autentycznie zdumiony.
— Muszę oficjalnie przedstawić cię rodzinie jako mojego faceta.

120

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Ojej — wydusił tylko. — No tak.
— Cały czas chodzi mi po głowie ten rozwód, który wcisnął mi
Steve — powiedziałam niewyraźnie, z ustami wypchanymi jajecznicą
z bekonem. — Napisał mi w wiadomości, że chodzi o jakiegoś prawnika.
— Naprawdę? — zdziwił się.
Opadł na krzesło obok mnie i zabrał się za posiłek, cały czas mając
jedną ze swoich zamyślonych min.
— Może go znam. Jak się nazywa?
Zastanowiłam się przez moment, próbując usilnie wyłowić nazwi-
sko z odmętów pamięci.
— Miles… — Zawiesiłam się, nie mogąc skojarzyć niczego więcej.
— Nie pamiętam jaki. Potem sprawdzę, bo zostawiłam telefon przy
łóżku.
Thomas wyglądał trochę tak, jakby nagle zaczęło go dręczyć poczu-
cie winy.
— O co chodzi? — spytałam.
— Twój dziadek mnie chyba zamorduje — rzucił zdenerwowanym
tonem.
Roześmiałam się jedynie, co wyraźnie go rozbawiło, a potem przy-
glądałam się promieniom wschodzącego słońca rozświetlającym prze-
stronną kuchnię swoim ciepłym blaskiem. Nie musiałam zerkać w bok,
by wiedzieć, że wstał ze stołka. Ustawił się za mną i przygarnął mnie
prawą ręką do swojego boku, drugą opierał nonszalancko o blat. Lekko
uśmiechnięty utkwił wzrok w oddalonych koronach drzew. To był je-
den z tych momentów, który mógłby trwać lata, a i tak nie miałoby się
go dość.
— Cześć, gołąbeczki!
Głos wujka wyrwał nas gwałtownie z sielanki. Drgnęliśmy zasko-
czeni. Mężczyzna z szerokim uśmiechem wymalowanym na ustach
podszedł bliżej, a potem parsknął jeszcze głośniej, dostrzegając, jak
podzieliliśmy się jego kubkami. Włożył do ekspresu nową kapsułkę,
a potem odwrócił się do nas przodem, opierając nonszalancko biodra
na krawędzi blatu, wokół której zacisnął dłonie.
— Chyba mamy plagę szkodników w domu — rzucił nagle, a w jego
oczach zapaliły się szelmowskie ogniki.
— Czemu tak mówisz? — spytał Tom, zachowując kamienną twarz.

121

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Jonas ewidentnie miał z nas niezły ubaw, a ja w mig domyśliłam się,
do czego zmierza. Już miałam coś rzucić, ale skupiłam się na piciu
kawy. Tylko to mi zostało.
— Poszedłem wczoraj do garażu po śrubokręt, bo zapowietrzył się
nam grzejnik w pokoju, i nagle usłyszałem jedno wielkie łup! A potem
kolejne! — opowiadał historię z takim zaangażowaniem, że całe moje
ciało od stóp do głów oblał rumieniec. — Słyszałem to w garażu pod
waszym apartamentem. Nie chciałem was budzić, bo pewnie byliście
zmęczeni, ale może dziś rozłożymy pułapki.
Zerknęłam w bok i prawie wybuchnęłam śmiechem na widok skon-
sternowanej miny Thomasa. Najwyraźniej pan czołowy prawnik z wiel-
kiego miasta zapominał języka w gębie, kiedy chodziło o przekomarza-
nie się z rodziną.
Jonas wodził swoimi ciemnoniebieskimi oczami między naszą
dwójką, aż w końcu zaniósł się śmiechem tak gwałtownym i głośnym,
że aż łzy zebrały się pod jego powiekami. Podskoczyłam z wrażenia.
— Przecież tylko żartuję, Tom. — Klepnął Toma po ramieniu, wy-
wołując u niego niezręczny uśmiech. — Ale z grzejnikiem to akurat
prawda.
O tak. Ten drobny fakt zmieniał bardzo wiele w naszym położeniu.
Cóż, przynajmniej mieliśmy niezły ubaw.

***

Przebywanie w domu rodziny Thomasa z wielu powodów było do pew-


nego stopnia niezręczne. Przede wszystkim ciągle miałam wrażenie, że
nawet on nie czuł się tam w pełni swobodnie. Nie było w tym żadnej
niechęci, nie kryła się też za tym żadna szalona historia, która w jakiś
sposób wyjaśniałaby te luźne rodzinne więzi. Nie musiałam z kolei być
geniuszem, by dostrzec, że nawet stoik Tom chwilami zachowywał się,
jakby kompletnie improwizował.
Był zdenerwowany. To nie ulegało wątpliwości.
Stałam przy ogromnych przesuwanych drzwiach, które prowadziły
na taras. Przez ogromną taflę szkła doskonale widziałam, jak Thomas
w podartej koszulce z Simpsonami, którą niewątpliwie pożyczył od
wuja, pochylał się nad otwartą maską samochodu. Z ciekawością przy-
patrywałam się ich rozmowie, jednocześnie opierając się o jeden z fila-
rów. W ręce trzymałam kubek z moją trzecią tego dnia kawą, co jakiś

122

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
czas sącząc napój. Mój stan prawdopodobnie dało się określić jako ko-
feinowy nałóg, ale pracoholizm zawsze miał jakąś cenę, taką czy inną.
— Ładnie razem wyglądają, prawda?
Drgnęłam zaskoczona, gdy nagle usłyszałam wesoły głos Josie tuż
przy swoim uchu. Kobieta podeszła do mnie niespiesznie i podążyła za
moim wzrokiem, mrużąc oczy pod wpływem promieni słonecznych
wlewających się do środka.
— Trochę jak ojciec z synem — odpowiedziałam zgodnie z prawdą,
jednak po chwili zawstydziłam się własnymi słowami. To nie było nic
wielkiego, ale czułam, jakbym zdradziła zbyt wiele. — Ale może tylko
mi się wydaje.
— Nie mam pojęcia, czy Thomas kiedykolwiek o tym wspominał,
ale gdy wydarzyło się to wszystko… — Zarysowała w powietrzu jakiś
nieokreślony kształt — Chcieliśmy, żeby on i Estella zamieszkali
z nami. Zaproponowaliśmy to wprost ich matce i dopiero wtedy otrzą-
snęła się z tej stagnacji, w którą popadła po śmierci męża. — Kobieta
westchnęła głęboko i zawiesiła wzrok gdzieś na widocznych w oddali
drzewach. — Poniekąd ją rozumiem. Nawet nie chcę sobie wyobrażać,
jak wielką rozpacz czuje osoba, która traci miłość swojego życia w tak
młodym wieku.
Zdobyłam się jedynie na kiwnięcie głową, niezdolna do jakiego-
kolwiek innego sensownego komentarza. Ciotka Toma nagle przypo-
mniała sobie o czymś i zostawiła mnie samą. Znów zapatrzyłam się na
mężczyznę, którego prawie w całości zasłaniała maska samochodu.
Tom wyglądał na o wiele bardziej rozluźnionego niż wtedy, gdy po
raz pierwszy przekroczyliśmy wspólnie próg ogromnej posiadłości.
Choć znaliśmy się już od dwóch lat, to nadal powoli i mozolnie skła-
dałam te drobne kawałki historii i wspomnień, które współtworzyły
jego przeszłość. Wypowiedź Josie rzuciła trochę światła na temat, o któ-
rym nadal wiedziałam mniej, niż bym chciała. Nie dało się jednak mieć
wszystkiego.
Udałam się do naszego pokoju w poszukiwaniu choćby chwilowej
samotności.

123

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 14.
(Thomas)

Moje poranki zmieniły się diametralnie w momencie, w którym Felicia


na nowo wpuściła mnie do swojego życia. Przez te wszystkie lata po-
niekąd przywykłem do swojej chłodnej postawy, przychodzącej mi tak
naturalnie. Nagle zacząłem się uśmiechać i chodzić przy tym spręży-
stym krokiem jak zakochany młokos. Gdyby się dało, pewnie pofrunął-
bym kilka centymetrów nad zatłoczonym nowojorskim chodnikiem, ale
na szczęście nie posiadłem takiej umiejętności. Przepychałem się
przez tłumy pędzących ludzi, chyba po raz pierwszy w życiu nie wście-
kając się na to, że było tak tłoczno. Ubrany w jeden ze swoich ulubionych
garniturów, do którego zestawiłem krawat w szaroniebieskim kolorze
przypominającym mi tak bardzo oczy Felicii, wpadłem przez obrotowe
drzwi do Mirror Tower i odetchnąłem. Przynajmniej tam było względnie
pusto.
Cały czas myślałem o wilgotnych pocałunkach, które o poranku po-
czułem na swoim brzuchu. Miałem nadzieję, że moja twarz nie zdradzała
tego zbyt otwarcie, ale czy to miało znaczenie?
— Dzień dobry, Anne — powiedziałem tonem tak serdecznym,
że zaskoczyłem samego siebie.
Widziałem, jak patrzyła na mnie podejrzliwie zza kontuaru, jak-
bym co najmniej był jakimś waranem z Komodo, który w zoo podszedł
zdecydowanie za blisko szklanej szyby. Swoimi szeroko otwartymi oczami
nachalnie lustrowała mój uśmiech. Nie mogłem jej winić za ostrożność.
Bóg mi świadkiem, że dałem jej nieźle popalić za tamtą karteczkę pod-
rzuconą Felicii.

124

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Machinalnie podpisywałem wszystkie pokwitowania i przesyłki,
które bez końca mi podsuwała.
— Douglas już jest? — Pokiwała głową. — A reszta? Hannah? —
Zaprzeczyła.
Wyjąłem z kieszeni cienkiego płaszcza pieczątkę i podbiłem ostatni
dokument. Brakowało tylko podpisu, bym mógł uwolnić się od jej towa-
rzystwa. Nawet w takich przypływach euforii była dla mnie niczym
brzęczenie muchy w cichym pokoju. Niby nic, a jednak instynktownie
chciało się złapać za packę.
— Miał pan udany urlop? — zagaiła typowym dla siebie ciekaw-
skim tonem.
„Nie potrzebujesz wiele, by pokazać, że jesteś wścibska” — po-
myślałem.
— Anne — zacząłem równie miło, nie mogąc pozbyć się tej wesołej
maniery. — Moje udane bądź nieudane urlopy nie są twoją pieprzoną
sprawą. — Zdjąłem aktówkę z blatu i odwróciłem się w kierunku swojego
gabinetu. W ostatniej chwili dodałem jeszcze: — I nigdy nie były.
Chyba wprawianie jej w osłupienie stało się moim nowym hobby.
Mój humor był niczym przebity balon, gdy wpadłem do pomiesz-
czenia. Ze zmarszczonym nosem podszedłem prosto do okna, które na-
tychmiast uchyliłem. W powietrzu unosił się dziwny zapach, którego
nie mogłem porównać z niczym innym. Podczas wypakowywania akt
rzuciłem okiem na ścianę i w momencie zamarłem. Z klimatyzatora
służącego nam w zimie za ogrzewanie sączyła się woda, spływając wart-
kim strumieniem prosto na podłogę, gdzie utworzyła już spore kałuże.
Plama była wyjątkowo ciemna, co znaczyło, że musiało to się dziać już od
dawna. Nadal nie było w pracy Hannah, czyli naszej trzeciej wspólniczki,
więc ruszyłem do jej gabinetu. Tam sprawa wyglądała o wiele gorzej,
bo gdy tylko otworzyłem drzwi, strumyczek wypłynął prosto na kory-
tarz, mocząc przy tym obficie moje eleganckie buty.
— Kurwa — zakląłem cicho.
W największym pomieszczeniu, gdzie lokowaliśmy całą resztę pra-
cowników, sprawa wyglądała dokładnie tak samo, z tym że dywan,
który chłonął wodę prawdopodobnie przez cały weekend, nabrał zapa-
chu tak intensywnego, jakby zaczął żyć własnym życiem.
— Jasna cholera.
Pognałem szybko do recepcji i rozejrzałem się dokładnie. Na całe
szczęście w tym jednym pomieszczeniu było sucho. Ale czy na długo?

125

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Anne, w tej chwili dzwoń do wszystkich i powiedz im, że jeśli nie
mają tu żadnych ważnych dokumentów, to niech jadą pracować do na-
szego budynku przy Bryant Park. Niech Janet ich tam jakoś ulokuje,
do niej też zadzwoń. — Wyrzucałem z siebie polecenia w tempie karabinu
maszynowego. — Ach, zadzwoń też migiem do administracji budynku.
Mamy pieprzoną powódź, bo prawie wszystkie klimatyzatory ciekną.
Kiwała głową tak energicznie, że zapewne cudem nie odpadła jej od
reszty ciała. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że oprócz archiwum
nadal nie zajrzałem do gabinetu Douglasa. Pognałem tam czym prędzej,
a to, co zastałem, wprawiło mnie w niemałe zdumienie. Mój wspólnik
siedział z beznamiętnym wyrazem twarzy i gapił się prosto na popla-
mioną ścianę. Bez dwóch zdań był nieobecny duchem i choć patrzył, to
raczej nie widział niczego. Od razu skojarzył mi się z typowym zombie
z popularnego serialu, ale darowałem sobie wypowiedzenie tej myśli.
To było naprawdę niepodobne do Douglasa.
Sprawa wyglądała lepiej niż w dwóch wcześniejszych pomieszcze-
niach, ale zapach był wyczuwalny praktycznie od razu. Dziwiło mnie,
że mój przyjaciel w ogóle nie zareagował.
— Douglas? — zapytałem, żeby zwrócić jego uwagę.
— O, hej Tommy — powiedział zaskoczony, jakby dopiero mnie
zauważył.
Douglas Thompson był idealnym przykładem tego, jak sinusoi-
dalne bywały ludzkie nastroje. Potrafił wręcz ekspresowo przejść ze
swojej wyuczonej radosnej postawy do głębokiego smutku i zamienić się
w ludzkie zombie. Wyglądał, jakby nie spał od paru dobrych dni, a wy-
mięta koszula była wymownym świadectwem jego stanu. Nie chcia-
łem być zbyt nachalny ze swoimi pytaniami, bo sam przez jakiś czas
nie traktowałem go najlepiej.
Podszedłem do niego szybkim krokiem, a potem wciągnąłem po-
wietrze. Nie czułem alkoholu.
— Naćpałeś się? — spytałem bez ogródek, próbując dostrzec w pół-
mroku jego źrenice.
Niepokojący był już sam fakt, że siedział w ciemnościach przy za-
słoniętych roletach, paląc jedynie jakąś starą ozdobną lampę świecącą
wyjątkowo nieprzyjemnym żółtym blaskiem.
— Co? — W końcu spojrzał na mnie, robiąc skonsternowaną minę.
— Zwariowałeś?! — Jego głos był ochrypnięty, jakby wcześniej bardzo
długo krzyczał. — Nie przyszedłbym do pracy naćpany.

126

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Sprawiał wrażenie urażonego, ale nadal mnie nie przekonał.
— W takim razie dlaczego nie zgłosiłeś nigdzie cieknących klima-
tyzatorów?
— Ach, to — mruknął. — Miałem to właśnie zrobić, tylko się za-
myśliłem.
Potem przeniósł wzrok na swoje splecione dłonie, które zaciskał
nerwowo co kilka sekund.
— Znowu coś z ojcem? — zaciekawiłem się, przysiadając obok niego.
Douglas czasem doprowadzał mnie do szewskiej pasji, ale nie mogłem
go zostawić w potrzebie. On zawsze był dla mnie, więc chciałem odwdzię-
czyć się tym samym, nawet jeśli kosztowało mnie to sporo nerwów.
Pokiwał głową, a jego zmierzwione brązowe włosy opadły do przodu.
Ten niewinny gest wyeksponował splątane kosmyki, które nie widziały
się od dawna z grzebieniem. Kto jak kto, ale taki pedant jak Douglas
rzadko pozwalał sobie na coś podobnego. Thompson zwykle walczył do
ostatniej kropli krwi, więc nieporadnie zaproponowałem mu ostatnią
rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
— Może jakiś pozew o miliony? Zawsze możemy kogoś oskarżyć
o oddanie budynku w złym stanie, skoro klimatyzatory powodują u nas
powódź.
Nic. Nie drgnęło mu nawet oko.
— Weź wolne — palnąłem w końcu. — Idź do domu.
— Na pewno? — mruknął tylko, jakby czekał na te słowa od samego
początku.
W końcu spojrzał mi w oczy.
— Bez dwóch zdań. — Wstałem i wygładziłem koszulę. — Zresztą, do
cholery, to nasza kancelaria. Po prostu jedź i odpocznij, a ja pogadam
z Hannah, jak przyjedzie. Niczym się nie przejmuj.
Wtedy spojrzał na mnie i zobaczyłem wyraźniej niż kiedykolwiek
wcześniej, że coś naprawdę ciążyło mu na duszy. Dostrzegałem tam
rozpacz, zagubienie i bezdenny smutek, jakby cały świat mojego przyja-
ciela legł w gruzach. Myślałem, że zbierało mu się na szczerość, ale moje
nadzieje były płonne.
— Okej — odpowiedział tylko.
A potem zakończył naszą rozmowę, odcinając się na nowo.

***

127

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Cały dzień zajęło nam wynoszenie dokumentów z archiwum, gdzie kli-
matyzator również zrobił nam małą rzekę. Na całe szczęście nie trzymali-
śmy niczego na podłodze. Wszystkie dokumenty znajdowały się na me-
talowych półkach z kółkami. Wieczorem wychodziłem stamtąd tak
wyczerpany, jakbym co najmniej przebiegł maraton. Moje buty były
przemoczone, a koszula pachniała okropnie, bo przypadkiem oparłem
się o ścianę, kiedy odsuwaliśmy meble z newralgicznych miejsc.
Jak postarzeć się o dziesięć lat w jeden dzień? Wystarczy samodziel-
nie ogarnąć kryzys.
Podskoczyłem, gdy jakaś ręka złapała mnie nagle przy samocho-
dzie, do którego właśnie chciałem wsiąść. Wręcz odruchowo zamach-
nąłem się na napastnika, a w odpowiedzi dotarł do mnie damski pisk,
który przecież tak dobrze znałem.
— Zwariowałeś?! — ryknęła Madani, odskakując w ostatniej chwili
przed moją pięścią.
Stała na parkingu podziemnym w jednej z tych swoich absurdalnie
ciasnych garsonek, mając na nogach niebotycznie wysokie szpilki. Jej
krótkie włosy były idealnie wystylizowane, a oczy patrzyły na mnie tak,
jakby Gwyneth nie wiedziała, czy bardziej chciała mi przywalić, czy się
przytulić.
— Nie zakradaj się do ludzi po całym dniu pracy — mruknąłem,
po czym wrzuciłem utytłaną marynarkę na tylne siedzenie.
Przeczesałem włosy, prawdopodobnie jednak stworzyłem sobie na
głowie jeszcze większy bałagan, niż był tam do tej pory. Ze zdumie-
niem odkryłem, że zapomniałem też pozbyć się okularów z nosa, więc
czym prędzej je zdjąłem i rzuciłem na fotel kierowcy.
— Felicia chyba jest w moim mieszkaniu — mruknąłem do Gwyneth.
— Zadzwoń do niej.
Dziewczyna przez moment stała z założonymi rękoma, a potem jakby
nigdy nic władowała się prosto na siedzenie pasażera i rzuciła mi zna-
czące spojrzenie. Westchnąłem ze znużeniem i również wsiadłem do
środka, prawie rozgniatając pośladkami okulary, o których zdążyłem za-
pomnieć. Praktycznie nie rozmawiałem z nią od dnia, gdy widzieliśmy się
pod jej pracą, dlatego ewentualny cel wizyty Gwen pozostawał dla
mnie mocno niejasny.
— Chciałam pogadać z tobą.
Zerknąłem na nią, marszcząc brwi.

128

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Doprawdy? — Zapiąłem pas, a potem gestem nakazałem jej to
samo. — A dlaczego?
— Bo jesteś jedynym emocjonalnym inwalidą, jakiego znam — po-
wiedziała cicho. — Ja też nie jestem idealna.
— Domyśliłem się — burknąłem, odbijając kartę przy wyjeździe
z parkingu.
Wnioskując po cichych przekleństwach, jakie skierowała pod
moim adresem, najwyraźniej trafiłem w czuły punkt.
— Jestem w ciąży.
W ostatniej chwili ominąłem krawężnik, w który prawie wjechałem.
— I dlaczego przychodzisz z tym do mnie? — spytałem, przełykając
nerwowo ślinę. — Przecież nie mam z tym nic wspólnego.
— Przecież wiem, idioto — warknęła. Dosłownie dwie sekundy
później zalała się łzami. — N-nie mam z-z kim p-porozmawiać! — Pocią-
gnęła żałośnie nosem. — A szczególnie nie z Felicią. Zabije mnie, jak
dowie się, kto jest ojcem.
Czym prędzej ominąłem korek i wbiłem się na ostatnie wolne miejsce
pod kawiarnią, za co otrzymałem bluzgi od faceta, któremu sprzątnąłem
je sprzed nosa. Bałem się zapytać, kto był sprawcą tego zamieszania, ale
uznałem, że skoro Gwyneth potrzebowała mojej poturbowanej duszy,
byłem jej winien chociaż tyle.
— Najpierw zamówimy coś do picia — powiedziałem spokojnie,
odpinając pas. — A potem opowiesz mi wszystko. I błagam, zacznij
od samego początku.
Jak właściwie skończyłem w samochodzie z Gwyneth, zapłakaną
szaloną przyjaciółką mojej dziewczyny? To było jedno z tych pytań,
na które nie istniała dobra odpowiedź. Posłałem przygnębioną kobietę
do stolika, a sam zamówiłem nam po herbacie. Nie chciało mi się pić,
ale wolałem uniknąć krzywych spojrzeń obsługi. Kiedy czekałem na
nasze zamówienie, zastanawiałem się, co właściwie mógłbym jej po-
wiedzieć. Cholera, nie znałem się na związkach, a co dopiero na dzie-
ciach! Z drugiej strony zapewne oszalałbym, gdyby nie informowała mnie
chociaż w małym stopniu, jak czuła się Felicia. Byłem więc jej coś
dłużny.
— Owocowa herbata z miodem — oznajmiłem, wręczając jej kubek.
Nic nie powiedziała, jednak jej warga drgnęła w niekontrolowany
sposób.
— Mów, co się stało.

129

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Wzrok, jakim mnie poczęstowała, był wprost przerażający.
— Zaszłam w ciążę z nieodpowiedzialnym palantem poznanym
na imprezie. To się stało!
— I ze wszystkich ludzi na świecie uznałaś, że to właśnie ja jestem
najlepszym słuchaczem?
Gwen westchnęła żałośnie. To był gest pełen rezygnacji, jakiej nie
widziałem u niej nigdy wcześniej. Z pustym wzrokiem sączyła swój na-
pój, by odezwać się dopiero po kilku minutach milczenia.
— Na razie nie mogę powiedzieć o tym nikomu innemu, a czuję się
po prostu źle. Tylko ze mną posiedź, Köster. Nie chcę być sama.
Spełniłem jej prośbę i po prostu tam byłem. Tyle mogłem dla niej
zrobić.

130

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 15.
(Felicia)

Rozwód, który tak ochoczo wcisnął mi Steve, był czymś, z czym normalnie
nie chciałabym mieć nic wspólnego. Paradoksalnie to, że przespał się
z żoną mojego klienta, było jedynie tanią wymówką. Za psi grosz w po-
staci żenującego dodatku do premii dałam się wciągnąć w potyczki no-
wobogackich rodzin, gdzie przysięga małżeńska jest tylko przyjemnym
tłem dla scalonych biznesów. Wystarczyło spojrzeć na zdjęcia obu ta-
tusiów, by dostrzec dolary migoczące w ich srogich, nieznoszących
sprzeciwu spojrzeniach. Zdjęcie ich uściśniętych rąk przed kościołem
było wręcz boleśnie wymowne. Dobre kilka godzin studiowałam wszyst-
kie informacje, które przekazał mi wcześniej podczas rozmowy Miles.
Ten facet był naprawdę miły i wyglądał dobrze, ale według mnie zwy-
czajnie brakowało mu jaj. Dał się zapędzić w kozi róg, a wyciąganie go
z tego bagna będzie odbywać się na wyboistej drodze.
Rozsiadłam się wygodniej na ogromnej kanapie Thomasa, a na-
stępnie uśmiechnęłam się z rozrzewnieniem, wracając w myślach do
wspomnień. To właśnie tam zażartował kiedyś, że kupił tę kanapę, by
pomieściła wszystkich jego przyjaciół. To było dziwne, ale miałam wra-
żenie, jakby od tamtej chwili dzieliły nas lata świetlne. Po drodze wy-
darzyło się więcej, niż mogłabym przypuszczać. Mój telefon zawibro-
wał, a ja na widok imienia Thomasa na ekranie uśmiechnęłam się.
Mam w pracy armagedon. Będę w domu późno. Tęsknię.
Pospiesznie wystukałam kilka słów i zapewniłam, że tęsknię. Musiało
stać się coś naprawdę poważnego, skoro o takiej porze nadal musiał sie-
dzieć w biurze. Ciekawość dosłownie zżerała mnie od środka, ale za-
wracanie mu głowy przez telefon nie było najlepszym pomysłem.

131

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Wolałbym być w łóżku z tobą, zamiast wysłuchiwać tych głupot,
którymi teraz się zajmuję.
Uśmiechnęłam się szeroko, widząc odpowiedź Toma.
Trzymam cię za słowo. Zachowaj swoją frustrację na później, Panie Köster.
Chichotałam jak nastolatka, gdy ponownie mi odpisał.
Nazywaj mnie dalej Panem, a zobaczysz, do czego to doprowadzi…
Zapewne flirtowałabym z nim dalej, gdyby nie to, że usnęłam wy-
godnie rozłożona pomiędzy miękkimi poduszkami. Obudziły mnie do-
piero gorące usta, które przesuwały się powoli wzdłuż mojej szyi, zo-
stawiając na niej wilgotny ślad. Język zataczał koła, doprowadzając
mnie do jęku, który wydarł mi się wręcz wbrew mojej woli. Po tym do
wędrówek dołączyła dłoń, masująca moje udo przez materiał eleganckich
spodni, których nie zdążyłam z siebie zdjąć.
— Thomas — wymruczałam sennie, rozciągając zesztywniałe
kończyny.
— Lepiej, żebyś naprawdę miała nadzieję, że to ja — odpowiedział
wesoło.
Uśmiechałam się szeroko z zamkniętymi oczami, nagle jednak wyczu-
łam okropny zapach i skrzywiłam się, marszcząc nos. To by było na
tyle, jeśli chodzi o bujanie w obłokach. Rozchyliłam powieki i dostrzegłam
Toma, który wyglądał na tak przemęczonego, jakby co najmniej uratował
nas przed końcem świata. Włosy miał oklapnięte i dziwnie wilgotne,
a koszula roztaczała wokół siebie aromat czegoś, co najbardziej przy-
pominało mi stęchliznę. A może to był zapach kanału? Nie mogłam się
zdecydować.
— Nigdy nie czułam czegoś takiego — stwierdziłam zszokowana,
bezpowrotnie zabijając atmosferę. — Myślę, że rozpaczliwie potrzebu-
jesz kąpieli.
Na szczęście mój ukochany był w dobrym humorze, bo zaśmiał się,
a potem rozwiązał krawat, na którym dostrzegłam wilgotną plamę.
Następnie pozbył się swojej koszuli i został jedynie w białej koszulce,
po czym usiadł po turecku na podłodze obok kanapy.
— Co za dzień — mruknął, pocierając dłońmi o twarz. — Zalało
nam całe biuro w Mirror Tower. Musieliśmy wszystko stamtąd wy-
nosić, bo nawaliły klimatyzatory, a na koniec miałem jeszcze nerwową
klientkę.

132

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Wsadź te ubrania do jakiegoś worka — powiedziałam zaspanym
głosem i usiadłam. — Rano zawieziemy je do pralni chemicznej.
Ledwo stłumiłam ziewnięcie, a potem dostrzegłam, że za oknem
panowały już kompletne ciemności. Przelotnie zerknęłam na zegarek
i zmarszczyłam brwi, widząc, że było już po dwudziestej pierwszej.
— Prysznic? — spytał, wyciągając do mnie dłoń.
— Zdecydowanie tak — odpowiedziałam szybko.
Nie minęło wiele czasu i staliśmy nadzy pod ogromnym pryszni-
cem, obmywani przez gorącą wodę. Wilgotna para wypełniała szczelnie
całe pomieszczenie, osadzając się nie tylko na szybie, ale też na wszystkich
lustrach. To było to samo miejsce, w którym staliśmy kilka miesięcy
wcześniej, po pierwszej wspólnej nocy. Chyba robiłam się naprawdę
sentymentalna, skoro bez przerwy wracałam w myślach do wspomnień.
Zerknęłam w bok i uśmiechnęłam się, widząc, jak z zamkniętymi
oczami nanosił szampon na swoje ciemne włosy. Wkrótce wszystko po-
kryła piana, a ja bezwstydnie wpatrywałam się w jego bicepsy i pracujące
mięśnie, podczas gdy on myślami najwyraźniej był w kompletnie in-
nym świecie. Bez przerwy marszczył brwi, jakby w myślach wciąż od-
twarzał niezbyt przyjemną rozmowę. Nie byłam stuprocentowo przeko-
nana do jego wersji o trudnej klientce, miałam wrażenie, że chodziło
o coś więcej. Co tam właściwie się stało? Nie chciałam naciskać, bo
to i tak nigdy na niego nie działało. Thomasa nie dałoby się zmusić
do czegoś, czego sam nie chciał.
— Doceniasz widoki? — zapytał, szczerząc złośliwie zęby.
Najwyraźniej utonęłam we własnych myślach tak mocno, że nawet
on to dostrzegł.
— Oczywiście — zreflektowałam się szybko. — Są przyzwoite.
Zmrużył oczy tak, jakbym właśnie trafiła w wyjątkowo czuły punkt.
Jego ręce ponownie opadły wzdłuż ciała, po którym obficie spływały
strużki gorącej wody. W dwóch krokach pokonał dzielącą nas odle-
głość, a potem podszedł tak blisko, że mimowolnie musiałam oprzeć
się o płytki za sobą. Pisnęłam, gdy rozgrzane ciało zetknęło się z nieco
chłodniejszą ścianą, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Oparł
dłonie tak, że moja głowa znajdowała się dokładnie między nimi, a po-
tem po prostu patrzył, świdrując mnie swoimi ciemnoniebieskimi
oczami.
— Tylko przyzwoite? — zapytał chłodnym tonem, jakby był na-
prawdę wkurzony. Ja jednak znałam go na tyle, by wiedzieć, że udawał.

133

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— One są fan-ta-sty-czne. — Celowo przeciągał litery w ostatnim sło-
wie, przez co parsknęłam śmiechem. W odpowiedzi jedynie uniósł
brew. — Jeśli tego potrzebujesz, to przypomnę ci, jak należycie doce-
nia się męską urodę.
— A jak to nie pomoże? — wychrypiałam, zerkając na niego
ze śmiałością.
Jego głowa nachyliła się nieco niżej, tak że wilgotne włosy połasko-
tały mnie w policzek. Ustami delikatnie dotknął zgięcia między moją
szyją a ramieniem, by później wręcz boleśnie wolno powędrować w górę.
Sam jego oddech, który czułam wyraźnie na skórze, wystarczał, by po-
zbawić mnie zdrowego rozsądku.
— To wtedy każę ci rozwiązać wszystkie kazusy tego świata — rzu-
cił nagle.
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, który wstrząsnął całym
moim ciałem.
— Według ciebie jestem śmieszny? — spytał absurdalnie poważ-
nym tonem. — Bawię cię, tak?
Gdybym go nie znała, to pomyślałabym, że jest naprawdę wku-
rzony. Wbrew pozorom Thomas lubił się droczyć i stał się o wiele bar-
dziej znośnym człowiekiem, od kiedy korzystał z fachowej pomocy. Nie
mogłam się powstrzymać i pocałowałam jego szczękę, pokrytą twardym
zarostem, a później skupiłam się na szyi, ssąc delikatnie wrażliwą skórę.
Wtedy w końcu zdjął swoje ręce ze ściany, umieścił je na moim ciele
i zaczął zręcznie ugniatać moje pośladki. Prawą rękę położył mi na po-
liczku, a następnie pogładził kciukiem, nim ostatecznie wpił się w moje
usta. Nasz pocałunek był powolny i zmysłowy, stanowił idealną zapo-
wiedź przyjemnego wieczoru. Gdy oderwaliśmy się od siebie zdyszani,
przesunęłam opuszkami po jego lewej ręce pokrytej bliznami. Jego
ciemnoniebieskie oczy podążyły za moim wzrokiem, spoglądając smęt-
nie na okrutną pamiątkę z przeszłości.
— Myślisz, że powinienem się ich pozbyć? — spytał nagle, nieco
mnie zaskakując.
Zamyśliłam się na sekundę, a potem przytuliłam się do jego klatki
piersiowej.
— Tylko jeśli sam tego chcesz. — Moja odpowiedź była całkowicie
szczera. — Nie przeszkadzają mi, jeśli o to pytasz. Prawdę mówiąc,
często o nich zapominam. — Wzruszyłam ramionami.

134

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— I o czym jeszcze zapominasz? — wyszeptał prosto do mojego
ucha, sprawiając, że całe moje ciało pokryło się gęsią skórką.
Nie uratował mnie przed tym nawet ukrop, ciągle sączący się na nas
z prysznica.
— O tym, jak wielkim jesteś dupkiem — mruknęłam zadziornie.
— Zaraz ci pokażę, jaki potrafię być okropny.
Udawałam, że jestem niezainteresowana jego grą, podczas gdy
w środku płonęłam. Ze względu na naszą historię nie mieliśmy wcze-
śniej zbyt wielu okazji przebywać razem w ten sposób. Nadal uczyłam
się bliskości Thomasa i łapczywie korzystałam z każdej sposobności.
To było takie zwyczajne, normalne. Do tego dążyliśmy. Zapewne dalej
tonęłabym w swoich przemyśleniach, gdyby mężczyzna ponownie nie
zbliżył się do mojego wilgotnego ciała. Tym razem jednak złapał mnie
za pośladki i posadził na wbudowanej półce, znajdującej się na ideal-
nej wysokości.
— Byłaś dziś grzeczna?
Zaśmiałam się, jednak szybko ucichłam, bo ten dupek ugryzł mnie
w ucho.
— Ja? Grzeczna? — spytałam drżącym głosem. Nie mogłam nie za-
reagować na jego język pieszczący moją szyję. — Zapytał facet, który
wrócił późno do domu.
— Już mówiłem — mruknął lekceważąco. — Upierdliwa klientka.
Prychnęłam.
— Oczywiście.
— Koniec dyskusji. — Spojrzał mi głęboko w oczy. — Nie chcę
o tym myśleć. Teraz jesteśmy razem, Felicio. — Przysunął się tak, że
nasze czoła się zetknęły. — Pozwól mi się w tym zatracić.
To wystarczyło, bym po raz kolejny poczuła dreszcze. Cała nasza
przepychanka słowna była swego rodzaju grą wstępną, a ja dosłownie
płonęłam. Byłam głodna jego dotyku, choć jak mi się wydawało, świet-
nie to ukrywałam.
On również nie potrzebował niczego więcej i nie przeciągał tej nie-
pewności. Nakierował swojego penisa w pełnym wzwodzie prosto na
moje wnętrze i wbił się w nie jednym, stanowczym ruchem. Oboje gło-
śno jęknęliśmy, jednak niespecjalnie się tym przejęliśmy. W tamtej
chwili ważniejsze było dla nas co innego. Każdy ruch Thomasa, jego
przyspieszony oddech i pieszczoty wygłodniałych ust były dla mnie jak
najcudowniejszy narkotyk.

135

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Jesteś moją kotwicą, Felicio — wydusił pomiędzy jednym a drugim
gorączkowym pchnięciem. — Tylko dzięki tobie nie zwariowałem.
To jego słowa płynące z głębi serca doprowadziły mnie na granicę
rozkoszy. Doszłam mocno z jego imieniem na ustach, a niedługo później
on również poszedł w moje ślady.
Jedno było pewne. Thomas zawsze dotrzymywał danego słowa.

***
Miałam wrażenie, że kolejny poranek był jednym wielkim chaosem.
Do sypialni poszliśmy grubo po północy, a gdy budzik wyrwał mnie ze
snu po szóstej rano, czułam, jakbym dopiero co się położyła. Biegałam
po całym apartamencie Toma niczym kurczak z obciętą głową, próbu-
jąc robić zdecydowanie zbyt wiele rzeczy naraz. Jedną ręką piłam sty-
gnącą kawę, podczas gdy drugą wpychałam do aktówki teczkę, która
jak na złość nie chciała się w niej zmieścić. Co jakiś czas nabijałam
widelcem wielkie kęsy śniadania, które ładowałam sobie do ust. Czas
zdecydowanie nie był moim sprzymierzeńcem, a cyfrowy zegar uloko-
wany w piekarniku wesoło kpił, gdy w biegu zapinałam guziki eleganc-
kiej białej koszuli.
Thomas z kolei wyglądał trochę tak, jakby nic go nie obchodziło, co
już samo w sobie było czymś niespotykanym. Siedział w samych bok-
serkach na wysokim stołku i opierał głowę na dłoniach, uśmiechając
się głupkowato z ciągle zamkniętymi oczami. Byłam przekonana, że jego
mózg wcale się nie obudził. Zapewne jego ciało przeszło w tryb auto-
matyczny.
Kto by pomyślał? Siódma dwadzieścia, a szanowany prawnik Thomas
Köster praktycznie spał z głową na blacie.
— Zaraz się spóźnisz — burknęłam do niego, zapinając spodnie
od kompletu. — Słyszysz?
Nawet nie drgnął.
— Mhm — odmruczał, wyszczerzając zęby.
— Nie poznaję cię — rzuciłam, zakładając marynarkę. — Kiedyś
biegałeś jak maratończyk o piątej, szóstej rano, a teraz wyglądasz jak
dziecko, które nie chce iść do szkoły. Już prawie wpół do ósmej, ty ośle.
Podbiegłam do niego szybko, żeby jedynie dać mu buziaka, ten jed-
nak przyszpilił mnie do siebie mocno i ukrył głowę w moim biuście. Pró-
bowałam mu się wyrwać, lecz na próżno, a argument o spóźnieniu i tak
na niego nie działał. Być może mój chichot też miał coś wspólnego z tym,

136

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
że kompletnie nie wziął moich protestów na poważnie. Co tu dużo mó-
wić, ten facet doskonale wiedział, jak rozgrzać moje serce.
— Spanie samemu nie było przyjemne — powiedział, ziewając
ostentacyjnie. — Ale spanie z tobą? To coś fantastycznego. Chyba już
wiem, dlaczego ludzie tak lubią leżeć całymi dniami.
— Idź pobiegaj. — Przeczesałam jego gęste włosy, na co odpowie-
dział pełnymi wdzięczności pomrukami.
— Sama sobie idź. — Zmarszczył brwi, a potem w końcu rozchylił
oczy. — Nie mam ochoty, tu mi dobrze. — Zlustrował mnie szybko,
a potem skrzywił się jeszcze bardziej. — Założyłaś bluzkę na lewą
stronę, kotku.
Zaśmiewał się do rozpuku, podczas gdy ja przeklinałam siarczyście
pod nosem. Zrzuciłam z siebie wszystko tylko po to, by na nowo ubrać
bluzkę. Tym razem zrobiłam to dobrze. Słońce wpadało do środka i ocie-
plało swoim blaskiem nowoczesne wnętrze, co tworzyło przytulny kli-
mat. Zbyt przytulny, by od tak stamtąd wyjść. Najchętniej zostałabym
z flirciarskim Thomasem, ale niestety obowiązki wzywały. Nigdy mu
tego nie wyznałam, ale uwielbiałam, gdy był w tym frywolnym i rado-
snym nastroju.
— Ubieraj się.
— Felicio, w jakiej kancelarii pracuję?
Zgarnęłam z ziemi aktówkę i puściłam się biegiem w stronę drzwi
wyjściowych, gdzie leżały moje buty na obcasie. Nie cierpiałam ich, ale
dla dobra własnego wizerunku nauczyłam się poruszać na tych szczu-
dłach. Dobrze, że przynajmniej były ładne, bo inaczej już dawno wy-
rzuciłabym je z bojowym okrzykiem przez okno.
— Köster & Thompson — wymamrotałam.
— No właśnie, a ja to ten pierwszy — stwierdził wesoło, stojąc obok
mnie w samych bokserkach. — I wiesz, co myślę o spóźnieniu? — Roz-
łożył ręce, jakby przemawiał do wielotysięcznego tłumu. — Mam to
w dupie.
Sama jego intonacja wystarczyła, by ponownie mnie rozbawić.
— Miłego dnia, proszę pana.
Na pożegnanie przyparł mnie do drzwi i pocałował tak, że zakręciło
mi się w głowie.

137

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Miłego dnia, kochana — szepnął mi do ucha, nim oddalił się,
zabierając ze sobą magnetyczne ciepło swojego ciała. — Idź zbawiać
świat.
Miałam nadzieję, że moja mina była nieprzenikniona.
Nic jednak nie mogło ukryć tego, że szalałam za tym facetem.

138

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 16.
(Thomas)

— Nie mam pojęcia, dlaczego ze wszystkich ludzi na świecie to właśnie


ja muszę tu z tobą siedzieć — syknąłem do Madani tak cicho, żeby
tylko ona mnie usłyszała.
Siedziała zgarbiona na plastikowym krześle w przedziwnej kurtce
z jakiegoś puchatego pluszowego materiału, która ledwo opinała jej
brzuch. To nie tak, że był wyjątkowo duży. Po prostu ta nieszczęśniczka
najwyraźniej zaczęła wyrastać z rozmiaru XS, a nadal nie zaopatrzyła
się w ciążowe ubrania. Według mnie Gwyneth cierpiała na klasyczny
syndrom wyparcia, ale nie chciałem jej zbyt srogo oceniać. Prawdę mó-
wiąc, głębia jej rozpaczy wyzwalała we mnie jakieś nieznane dotąd po-
kłady współczucia. Stała się dla mnie jak dziwaczna siostra, ale prędzej
odciąłbym sobie rękę, niż przyznał to na głos. Wiedziałem, że bardzo
długo broniła mojego związku z Felicią, nawet wtedy, gdy Rosso otwar-
cie go sabotował. Już nawet za to byłem jej winien jakąś przysługę.
Choćby tak niewielką, jaką oddawałem tamtego dnia w gabinecie
u ginekologa.
Wokół nas siedziały zarówno kobiety w zaawansowanej ciąży, jak
i młode pary, które zapewne czekały na dobrą wiadomość. Nie czułem
się komfortowo, nadal ubrany w garnitur i krawat, w tym sterylnym
otoczeniu, gdzie dominowała biel i pastele.
— Bo nie ma innych chętnych — odpowiedziała mi zbolałym głosem.
Wolałem, by nie płakała po raz kolejny, więc po prostu się za-
mknąłem.
— Sprawca nie chciał z tobą przyjść? — szepnąłem półgębkiem.

139

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Jestem z nim trochę pokłócona, więc nawet nie wie, że tu przy-
szłam. — Wzruszyła ramionami. — A Felicia jeszcze nie wie, więc zo-
stałeś mi tylko ty. Dzięki, że się zgodziłeś. Dobry z ciebie człowiek.
Zerknąłem na nią kątem oka, trochę zaskoczony obrotem, jaki
przybrała ta rozmowa.
— Jesteś przyjaciółką mojej kobiety. Czy to automatycznie czyni
nas przyjaciółmi?
— A nie? — spytała zdziwiona. — Oczywiście, że tak. Zresztą nie
marudź, Köster. Kiedy to ty nachodziłeś mnie pod pracą, okazywałam
ci litość i mówiłam, co z Felicią.
Tu musiałem przyznać jej rację.
— Kiedy z nią porozmawiasz? — Zerknąłem na Gwen wymownie.
— Wiesz, że nie możemy tego ukrywać w nieskończoność. Już teraz
fatalnie się czuję z tymi tajemnicami.
Widziałem, jak spąsowiała. Cała energia momentalnie uleciała z jej
ciała, a ramiona powędrowały nieznacznie w dół. Madani zwykle try-
skała pozytywną energią, jednak szczerze mówiąc, nie dostrzegałem
w niej już tej zadziorności. Wyglądała na pokonaną i zrezygnowaną.
— Niedługo, przysięgam. — Pokiwała głową. — Albo wiesz co?
Zrobię to jeszcze w tym tygodniu. Naprawdę byłeś ostatnio pomocny
i nie chcę, żeby Fel wściekała się na kogokolwiek poza mną.
Myślałem, że nic gorszego poza siedzeniem w poczekalni u gineko-
loga nie mogło mnie spotkać. Ależ ja się, cholera, myliłem. Cała zabawa
zaczęła się dopiero w momencie, gdy zapłakana czterdziestolatka wy-
biegła zza drzwi z matową białą szybą.
— Znów się nie udało — wyjęczała, po czym zaczęła się ubierać.
O dziwo, wszyscy zaczęli ją pocieszać. Aż do tamtej chwili nie wiedzia-
łem, że w tego typu miejscach panowało takie wsparcie. Cóż.
— Zapraszam teraz panią Gwyneth Madani.
Gwen podniosła się niezdarnie i ruszyła w stronę gabinetu. Gdy zła-
pała już za klamkę, prawie odetchnąłem z ulgą, ona jednak jeszcze
obejrzała się do tyłu. Nie wiem, na co właściwie liczyła, ale posłała mi
przerażone spojrzenie.
— Chodź ze mną, Thomas. Błagam.
Wszystkie oczy powędrowały w moją stronę. Poczułem się jak bez-
duszny bandyta.
— Przecież nie mam z tym nic wspólnego — wydusiłem tylko.

140

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Nie mogłem nie usłyszeć tych jęków dezaprobaty.
— Nie zostawiaj mnie samej — pisnęła.
— Nie bój się stary, też tak miałem za pierwszym razem — stwierdził
jakiś koleś tuż obok i poklepał mnie po ramieniu.
W drzwiach nadal stała kobieta, która wywoływała pacjentów. Rzu-
ciła mi spojrzenie, którego nie mogłem rozgryźć.
— To normalne, że się pan boi. Proszę wejść, to ważne, żeby ojco-
wie byli obecni w takich chwilach.
— Ale to nie moje… — zacząłem, ale przerwało mi chrząknięcie.
Mężczyzna, który trzymał za rękę swoją żonę, wyglądał, jakby chciał
mi przywalić.
— Po prostu tam idź, stary, blokujesz kolejkę.
Więc poszedłem.
Udawałem, że po plecach wcale nie spływa mi zimny pot, gdy za-
mykały się za nami drzwi do gabinetu.
Cholera, w co ja właściwie dałem się wmanewrować?!
Cholera…

***

Siedziałem rozparty na kanapie w domu mojej matki i ojczyma. Na fo-


telu tuż obok rozłożyła się moja starsza siostra Estella, której mina su-
gerowała, że była mocno zszokowana opowieścią o Gwen. Jej brzuch był
o wiele bardziej widoczny. Nic dziwnego, w końcu już zaledwie tygo-
dnie dzieliły ją od porodu.
— Może daj jej mój numer — powiedziała z typową dla siebie em-
patią. — Porozmawiam z nią. Wiesz, kto lepiej zrozumie ciężarną ko-
bietę niż druga ciężarna?
Kiwnąłem głową i upiłem odrobinę herbaty.
— Nieźle. — Jeremiah zaśmiał się na całego. Aż do tamtego mo-
mentu nie wydał z siebie żadnego dźwięku. — Wzięli cię za ojca? —
Nagle spoważniał. — W sumie to nic dziwnego. Dalej widzę w tobie
słodkiego chłopca, a lata jednak przemijają.
Parsknąłem, posyłając mu powłóczyste spojrzenie.
— Chyba zapominasz, że dzieli nas mniej lat, niż mogłoby się
wydawać.
— Ależ pamiętam, Tom. Wiesz? To dobrze, że masz takie relacje
z przyjaciółmi. Cieszę się też, że oboje nas odwiedzacie.

141

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozumiałem to, że odczuwał ulgę. Kiedy spędzaliśmy tam czas we
troje, ten dom przestał wydawać się już tak pusty i zimny. Po raz pierwszy
od bardzo wielu lat wyszedłem z inicjatywą spotkania. Po raz pierwszy
od bardzo wielu lat wygadałem się mojej rodzinie tak, jak zrobiłbym
to w rozmowie z Douglasem.
Czułem się z tym dobrze, inaczej, ale nie żałowałem tej decyzji.
Nigdy wcześniej nie miałem takiego zwyczaju, ale mój psychiatra
zachęcał mnie do budowania zdrowych nawyków i relacji z bliskimi.
— Przyniosę ci więcej herbaty — zaoferował Jer, gdy tylko zoba-
czył, że kubek Estelli był już pusty.
Zacząłem dość intensywnie myśleć o pracy, a dodatkowo rozpra-
szało mnie przetarcie na skarpetce, którego wcześniej nie zauważyłem.
Zmarszczyłem brwi, napotkawszy znaczący wzrok starszej siostry, która
spytała konspiracyjnie:
— Masz coś dla Jera na Dzień Ojca?
Z jakiegoś powodu jej słowa sprawiły, że na moment zamarłem.
— Co? — spytałem, choć przecież doskonale zrozumiałem, co
mówiła.
— Dzień Ojca. — Wywróciła oczami. — Pewnie zapomniałeś,
prawda? Myślałam o tym, żebyśmy zorganizowali coś dla niego we troje,
razem z Lucille. Co myślisz?
Doskonale wiedziałem, do czego dążyła ta przeklęta zołza Estella.
Z rozmysłem latami ignorowałem starania Jera, choć tak naprawdę
w głębi serca mi na nim zależało. Byłem jednak prawie pewien, że on nie
zdawał sobie z tego sprawy. Ale to nigdy nie było przeszkodą. Zawsze
starał się ze wszystkich sił, żebym czuł się tutaj jak w domu, nawet
wtedy, kiedy mojej matce się nie chciało, bo była zbyt zajęta własnym
smutkiem.
— Myślisz, że on oczekuje ode mnie laurki? — zapytałem pozornie
sceptycznym tonem. Tak naprawdę byłem wręcz przytłoczony wła-
snymi emocjami.
— Nie bądź śmieszny. — Parsknęła. — Ale wiesz? Nieważne, co mu
dasz, to właśnie twój prezent ucieszy go najbardziej. Nawet jeśli tylko
wyrecytujesz dwie linijki z internetu i go uściśniesz.
Machnąłem ręką, a potem przeczesałem odrastające włosy.
— Nie jestem już dzieckiem.

142

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— No właśnie — podkreśliła złowrogo. — Ale nie bądź też upar-
tym dupkiem i przestań udawać, że go nie kochasz. Robimy wspólny
prezent, koniec kropka i lepiej zorganizuj coś od siebie. Zrób to dla
mnie. I dla siebie. Przede wszystkim dla Jera, bo zasłużył.
Jej słowa przyprawiły mnie o palpitacje serca. Pewnie próbował-
bym dalej przywdziewać maskę nieczułego prawnika, gdyby Jer nie
wrócił do pomieszczenia z nową herbatą i przekąskami.
Ostatni Dzień Ojca obchodziłem chwilę przed tym, nim mój ojciec
zginął w wypadku.
Cholera. Jak to się właściwie robiło?!

143

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 17.
(Felicia)

Siedziałam przy swoim biurku i analizowałam w skupieniu dokumenty.


W gabinecie panowała względna cisza, ale wyraźnie słyszałam roz-
mowy pracujących i dźwięki drukarki, których nie stłumiłyby chyba
żadne drzwi. Gdy tylko pomyślałam o Thomasie, uśmiech rozciągnął
szeroko moje usta. Tamtego poranka znowu był w wyśmienitym na-
stroju, a jego wygibasy podczas przygotowywania śniadania wyjątkowo
mnie ubawiły.
Pewnie odpłynęłabym w niebyt razem ze swoimi myślami, jednak
nagle z hukiem otworzyły się drzwi. Do środka wpadł Steve, trzymając
nonszalancko pod pachą naręcze teczek. Jedną rękę ukrył w kieszeni spo-
dni od garnituru, drugą zaś zatrzasnął drzwi. Jego kpiący uśmieszek zwia-
stował kłopoty, ale nie powiedziałam tego na głos. Prawdę mówiąc,
w ogóle się nie odezwałam. Jedynie obserwowałam w milczeniu, jak
mościł się wygodnie na krześle przed biurkiem.
— Jak tam sprawa mojego kolegi, Andrews? — zapytał bez ogródek,
parskając.
Pieprzony dupek bez sumienia doskonale wiedział, w co mnie włado-
wał. Dwa spotkania z klientem uświadomiły mi, że romans Steve’a
z jego żoną był najmniejszym problemem.
— Fantastycznie — westchnęłam, rozpierając się wygodniej w fo-
telu. — Jego była żona jest w ciąży ze swoim kochankiem, a on spo-
dziewa się dziecka ze swoją dawną miłością, z którą spotyka się obecnie.
Dodatkowo najgorsze w tym wszystkim są koneksje tych dwóch rodzin.
Żrą się między sobą o kasę władowaną w ten sakrament. — Wywróciłam
teatralnie oczami. — Nieźle mnie władowałeś. Piękne dzięki, Steve.

144

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Mężczyzna zaśmiał się, jakby dokładnie to wszystko przewidział.
Nawet nie musiałam pytać, bo wiedziałam, że taka jest prawda. Naj-
zwyczajniej w świecie sam nie chciał babrać się w gównie, więc pod-
rzucił mi je w zamian za skromną premię. Cały kochany Steven. Du-
pek, który z rzadka okazywał ludzką twarz — tylko wtedy, kiedy miał
wyjątkowo dobry humor. To niestety nie zdarzało się zbyt często.
— Nie ma za co, złotko.
Wyobraziłam sobie, jak rzucam w niego metalowym przyciskiem
do papieru. Jaka szkoda, że nie wchodziło to w grę.
— Faktycznie, wiedziałem, że tak to będzie wyglądać. Jak będziesz po-
trzebowała pomocy, to dorzucę ci jeszcze kogoś. Wiesz, nawet żal mi
Milesa. Oczywiście nie na tyle, żebym zaprzątał sobie głowę jego idio-
tycznymi decyzjami.
Zmarszczyłam brwi. Chciałam udawać obojętną, ale jego słowa roz-
budziły we mnie ciekawość.
— Co jeszcze wiesz? — spytałam przebiegle.
Zaśmiał się.
— Cały ten ślub to była kompletna ustawka. Trochę jak teatralny
spektakl zaplanowany w szczegółach od początku do końca. Może na-
wet bym go bronił, ale kto normalny zostawia dla kasy dziewczynę,
w której jest beznadziejnie zakochany? Gdybym ja kogoś kochał, to trzy-
małbym się tej osoby. Niezbyt szanuję jego decyzje, dlatego nie chcia-
łem go bronić.
— Ale trochę mu kibicujesz — dodałam z kpiącym uśmiechem.
Kiwnął głową, a jego perfekcyjnie ułożone pasma włosów nawet nie
drgnęły.
— Trochę tak. Wszyscy możemy się zmienić, czyż nie?
Wyjął ze stosu dwie teczki i kilka pozszywanych dokumentów,
a następnie przysunął je w moją stronę. Poprawił krawat oraz koszulę
i rzucił mi jedno ze swoich spojrzeń. Skinął głową, jakby chciał poże-
gnać się bez słów.
— Nawet ty?
Zatrzymał się, a jego dłoń drgnęła na klamce.
— Może kiedyś.

***

145

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Życie z Tomem miało jedną wielką zaletę. Dzięki niemu zaczęłam
dbać nie tylko o kondycję, ale też o zdrowe odżywianie, a zajadanie
nerwów zastąpiłam bieganiem. Po całym dniu spędzonym w towarzy-
stwie Steve’a udałam się na solidny jogging, który zmył ze mnie cały
stres. Wróciłam do swojego mieszkania spocona, ale wyjątkowo szczę-
śliwa. Wilgotne kosmyki przyklejały się do mojej wciąż zarumienionej
twarzy, gdy siłowałam się z przestarzałym zamkiem. W słuchawkach
nadal płynęła muzyka, dlatego początkowo nie zauważyłam, że nie by-
łam sama.
— O matko! — krzyknęłam przerażona, gdy zobaczyłam postać sie-
dzącą na krześle.
Złapałam się za serce i odetchnęłam z ulgą, gdy rozpoznałam zna-
jomą sylwetkę. To Gwyneth ubrana w jakąś naciągniętą bluzę siedziała
z moim kotem na kolanach. Miała wyjątkowo przygnębioną minę,
a zwykle idealnie ułożone włosy zastąpił niedbały kucyk na czubku
głowy. Sińce pod oczami były wyjątkowo wymowne, a ja nie wiedzia-
łam, od czego zacząć rozmowę.
— Przepraszam — mruknęła skruszona. — Myślałam, że może znowu
jesteś u Köstera.
— Tak? — zapytałam sceptycznie.
Zdjęłam z siebie bluzę i podreptałam do łazienki po ręcznik z mi-
krofibry, którym otarłam pot z czoła. Kiedy wróciłam do ciasnej
kuchni, moja przyjaciółka nalewała drugą kawę do kubka. Cóż, przy-
najmniej znała mnie na tyle, że wiedziała, czym mnie ułaskawić.
— Ostatnio wszystko strasznie się skomplikowało.
Obie parsknęłyśmy, gdy krzesła zaskrzypiały żałośnie pod naszym
ciężarem.
— Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.
Moje słowa były szczere i niewymuszone. To właśnie Gwyneth wycią-
gnęła mnie z najgorszego dołka, udzieliła mi schronienia i wspierała,
kiedy tak tego potrzebowałam. Ja również byłam tam dla niej, ale z ja-
kiegoś powodu nie chciała z tego skorzystać. Doskonale zdawałam so-
bie sprawę, że coś przede mną ukrywa. Kłamstwa powoli się piętrzyły,
tworząc między nami jakiś niewidzialny mur, którego nie było tam
wcześniej. Martwiło mnie też to, że Gwyneth ochoczo zaczęła nocować
w moim mieszkaniu. To nie tak, że miałam coś przeciwko, o nie. Po pro-
stu ta skromna kawalerka o średnim standardzie była totalną ruderą

146

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
w porównaniu z mieszkaniem kupionym przez Madani. Jej jednak naj-
wyraźniej wcale to nie przeszkadzało i zawsze, gdy prosiłam o nakar-
mienie kota, zostawała też na noc.
— Masz długi? — wypaliłam zmartwiona. — Ktoś cię śledzi? Nar-
kotyki? Mafia? Powiedz Gwen, zajmiemy się tym. Uwierz mi, Larson
wyprał już u siebie w kancelarii nie takie brudy.
Gwen zakrztusiła się kawą i zaczęła kaszleć nerwowo, a po jej twa-
rzy zaczęły płynąć łzy.
Kiedy w końcu po kilku dobrych minutach udało jej się zaczerpnąć
tchu, nabrałam pewności, że coś było na rzeczy.
— Nie jest aż tak źle.
Jej twarz wyrażała czyste przerażenie.
— To jak?
Westchnęła głęboko i spojrzała mi w oczy.
— Jestem w ciąży.
Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia. W ostatniej chwili po-
wstrzymałam się przed palnięciem czegoś głupiego, bo Madani z pewno-
ścią nie potrzebowała żadnych komentarzy. Nawet takich żartobliwych.
Ostatni raz widziałam ją w podobnej rozpaczy, gdy umarła jej babcia,
jak miałyśmy trzynaście lat. Dobrze wiedziałam, że moja przyjaciółka
zawsze marzyła o rodzinie, ale wszystko wskazywało na to, że okolicz-
ności były raczej niesprzyjające.
— Gratuluję — wydukałam wciąż zszokowana.
Gwen jedynie uśmiechnęła się łagodnie i podciągnęła nosem.
— Dziękuję — Jej głos był wyjątkowo cichy. — Wiesz, jesteś chyba
pierwszą osobą, która to powiedziała.
Ogarnął mnie smutek zmieszany ze współczuciem. Od razu pod-
niosłam się ze swojego miejsca i podeszłam do niej. Zamknęłam ją
w silnym uścisku, próbując w ten sposób przekazać przyjaciółce choć
odrobinę pozytywnej energii.
— Będzie dobrze, Gwen. Zobaczysz. Możesz tu zostać, ile chcesz.
Kot na pewno się ucieszy.
Zaśmiałyśmy się łagodnie, ale poważna atmosfera wciąż szczelnie
nas otaczała.
— A co z ojcem?
Machnęła ręką.
— Ponawiam pytanie. Kryminalista? Powiedziałaś mu o tym?

147

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rzuciła mi mordercze spojrzenia.
— Już nie przesadzaj, Andrews! Czy ja ci wyglądam na taką, co gu-
stuje w kryminalistach?! — krzyknęła, przypominając dawną, żywio-
łową siebie. — Przepraszam, ostatnio jestem strasznie emocjonalna i wy-
bucham z byle powodu. Chodzi o to, że raczej nie będziesz dumna, jak
w końcu powiem ci, kto to. Wie, ale chyba nie jest zachwycony. Nie
mam pojęcia, jak my to pogodzimy. W ogóle nie potrafimy się dogadać,
dlatego przesiaduję tutaj. Nie zna tego adresu, więc przynajmniej mam
spokój.
— Nie będę dumna? — Zaczął mnie ogarniać niepokój. — Znam go?
Kiwnęła głową.
— Ale jeszcze mi nie powiesz?
— Nie, Felicio. Najpierw sama się z nim uporam, a potem wam go
przedstawię. Będzie ci przeszkadzać, jeśli dziś tu zostanę?
— Oczywiście, że nie — powiedziałam.
Martwiło mnie tylko to, jaka tajemnica kryła się za jej rozpaczą.
To nie mogło być nic dobrego.

148

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 18.
(Thomas)

Moja siostra, jak na kobietę w zaawansowanej ciąży, była zaskakująco


zaangażowana w zorganizowanie prezentu dla Jera. We trójkę, w towarzy-
stwie Lucille zrobiliśmy kolaż z naszych zdjęć. Cholera, byłem dorosłym
i niezależnym facetem, a mimo to krępowałem się jak dziecko, gdy przy-
klejaliśmy kwadratowe polaroidy do staromodnego albumu. Najwięcej
frajdy miała przy tym wszystkim właśnie Lucy, a ja nie mogłem się jej
dziwić. Przez zacieśnienie rodzinnych kontaktów spełniliśmy jej nasto-
letnie marzenie, o czym niezwłocznie nas poinformowała. Gdy stwier-
dziła, że co roku na gwiazdkę błagała o to, żebyśmy znów spotykali się
jak rodzina, poczułem niebywałe wyrzuty sumienia. To ja byłem tym
samotnikiem, który unikał własnej rodziny, i to przeze mnie jej pra-
gnienie spełniło się dopiero po takim czasie.
Nie miałem wprawy w obchodzeniu Dnia Ojca, bo po pierwsze, mój
biologiczny ojciec nie żył od przeszło dwudziestu lat, a po drugie, pie-
lęgnowałem w sobie nieuzasadnioną dumę, która nie pozwalała mi okazać
Jerowi uczuć. Byłem zbyt wielkim tchórzem, by przyznać na głos, że
przecież na to zasługiwał. I że był dla mnie dobry nawet wtedy, kiedy
dawałem mu zaledwie najgorszą wersję samego siebie.
— A co robiłeś ze swoim ojcem? — zapytał któregoś dnia Jeremiah,
gdy wierciłem mu dziurę w brzuchu o prezent.
Odpowiedziałem mu szczerze, nim przemyślałem konsekwencje
tych słów.
I właśnie w taki sposób wylądowaliśmy wspólnie na pomoście nad
jeziorem Wallenpaupack, gdzie jechaliśmy przez dobre dwie godziny.
To Jer wybrał nam miejsce, więc nawet nie śmiałem pytać, czy nie było

149

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
innych zbiorników wodnych bliżej Nowego Jorku. Kiedy nie byłem pe-
wien, jak ktoś mógłby odebrać moje słowa, trzymałem gębę na kłódkę.
Przynajmniej taką taktykę stosowałem wobec swoich bliskich, bo
na sali sądowej byłem dawnym sobą. Czasem miałem nawet wrażenie,
że płynę na fali szczytowej formy. Kto by powiedział, że stałe związki
tak zbawiennie działają na zadowolenie z życia?
— Jesteś pieprzonym królem palestry, Köster — mówił do mnie
Douglas. — Czy to sprawka jakichś magicznych ziółek?
— Już dawno nie był pan taki miły — recytowała z przerażeniem
Anne. — Może odwiesi pan moją premię?
Odpowiedź w obu przypadkach brzmiała „nie”. Może ostatecznie
nie zmieniłem się aż tak bardzo?
— Świetne miejsce — stwierdził dziarsko Jer, gdy stanęliśmy
na pomoście z całym rynsztunkiem.
Z jego czoła spływały gęste krople potu, a spod czapki z daszkiem
wystawały ciemne pasma wilgotnych włosów. Z nieba lał się niebywały
żar, który był tak intensywny, że nawet chłód płynący od wody nie
przynosił nam dostatecznej ulgi. Miałem dziwne przeczucie, że mój oj-
czym jedynie robił dobrą minę do złej gry, bo w życiu nie widziałem go
tak spoconego. Cholera, nie wiem, co właściwie przyszło mi do głowy
z tym wypadem na ryby. Istotnie, ostatni Dzień Ojca naprawdę spędzi-
łem na rybach, pływając łódką po niezmąconej tafli jeziora. Trzyma-
łem wtedy rękę za burtą i dotykałem gładkiej wody, a roześmiana
Estella ochlapywała mnie zimnymi kroplami.
To było tak dawno temu.
— Piękna pogoda — rzucił Jer, przywołując mnie do rzeczywistości.
W odpowiedzi uśmiechnąłem się, a następnie sprawnym gestem
rozłożyłem nasze krzesła.
Nieudolnie zacząłem grzebać w całym tym wędkarskim sprzęcie.
Kiedy prawie wbiłem sobie haczyk pod skórę, skapitulowałem z siar-
czystym przekleństwem na ustach i opadłem na prowizoryczne krze-
sło. Materiał zaskrzypiał pod moim ciężarem, jakby nie był przystoso-
wany do aż tak wysokich osób.
— Jesteś pewien, że chcesz łowić ryby? — spytałem sceptycznie.
Już sam widok zwykle eleganckiego Jera trzymającego w ręce pu-
dełko z robakami wywoływał u mnie lekkie rozbawienie. Te emocje
musiały odmalować się na mojej twarzy, bo Jeremiah również parsk-
nął, nim odłożył na ziemię przezroczyste pudełko.

150

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Robiłeś to już kiedyś? — zapytałem jeszcze raz.
Wtedy ojczym westchnął, jakby nagle poczuł skrępowanie.
— Nie — przyznał z rozbrajającą szczerością. — Po prostu kiedy
zacząłeś wspominać, to pomyślałem, że może poprawię ci tym hu-
mor, Tom.
Moje serce zaczęło szybko walić na samą myśl o tym, co ten facet
zrobił, byle tylko dać mi namiastkę wspomnień. To było poruszające
do głębi. Nadal średnio radziłem sobie z panowaniem nad emocjami,
ale oswajałem się z ich mnogością i akceptowałem ich obecność. A Jer
zasługiwał na dobre słowo.
Zawiesiłem więc wzrok na odległym horyzoncie, gdzie majaczyła
linia gęstych drzew, i starannie przemyślałem swoje kolejne słowa.
— To twoje święto — stwierdziłem zgodnie z prawdą. — Powinni-
śmy skupić się na tym, co ty lubisz.
Odchrząknął i zdjął z głowy czapkę, odsłaniając przepocone włosy.
Cóż, najwyraźniej nie był w swoim żywiole, ale wcale tego nie oceniałem.
— Lubię, jak spędzamy razem czas. — Zaczął przeczesywać swoje
kosmyki. — Prawdę mówiąc, nie wiem, co zrobić z tym wszystkim.
Głową wskazał na naręcze kosztownego sprzętu. Nawet nie chcia-
łem pytać, skąd właściwie to wytrzasnął.
— W porządku, Jer.
— Nawet nie lubię ryb — rzucił zachęcony moimi słowami.
Ponownie rozejrzałem się dookoła, jednak nie dostrzegłem żadnych
wędkarzy.
— A tu właściwie wolno łowić ryby? — spytałem, uśmiechając się
półgębkiem.
— Nie mam pojęcia. — Jer również się uśmiechnął. — Powinienem
był to sprawdzić.
Mimo tych dość zabawnych okoliczności bawiłem się tam naprawdę
dobrze. Towarzystwo Jera było kojące, bo on jako jeden z niewielu wie-
dział, kiedy należało milczeć. Nigdy nie był nachalny ze swoim towarzy-
stwem, a wobec moich humorów zachowywał dystans. Nie miałem poję-
cia, czemu właściwie nie doceniałem tego, jak przez długie lata stawał
w mojej obronie. Podejrzewałem, że mnie kochał, ale nie chciałem jego
uczuć. Wiecznie dopatrywałem się w jego intencjach litości, ale zapewne
projektowałem w ten sposób własne uczucia. Jak ktoś, kto uważał,
że nie zasługuje na uczucia, mógłby uwierzyć w intencje innych?

151

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Nienawiść do samego siebie zaślepiała latami mój osąd. A przecież
prawda była na wyciągnięcie ręki.
— Wszystko w porządku, Jer? — zapytałem z troską.
Zauważyłem, że od jakiegoś czasu zachowywał się trochę inaczej
niż zwykle. Nie tryskał typową dla siebie radością, a wokół jego oczu
pojawiło się więcej zmarszczek. Byłem kłamcą z zawodu, więc od razu
wyłapałem, że często udaje entuzjazm przy Lucille.
— Zauważyłeś?
Wzruszyłem ramionami z lekkim uśmiechem.
— Straciłbym robotę, gdybym nie był uważny — rzuciłem pozornie
lekkim tonem. — Co się dzieje? Pokłóciłeś się z Lisą?
Moje relacje z matką były coraz lepsze, ale wciąż nie byłem gotów
nazwać ją mamą.
Miałem w sobie zbyt wiele nagromadzonego żalu, ale chciałem się
uporać z tym we własnym tempie. Jer jakby przygasł. Splótł dłonie, po
czym zapewne nieświadomie zaczął nerwowo bawić się obrączką. Wy-
jąłem dwie zimne butelki wody z naszej przenośnej chłodziarki i po-
dałem mu jedną z nich.
— Pytasz jako mój syn czy jako facet?
Zerknął na mnie ze znużeniem i zmęczeniem. Jego słowa ponownie
mnie poruszyły, ale nie dałem tego po sobie poznać nawet w najmniej-
szym stopniu.
— Jako facet. Możesz być szczery, Jer.
Upił łyk wody i skupił swój wzrok na odległym horyzoncie. Do-
okoła nas roślinność była gęsta i wyjątkowo bogata. Krzewy porastały
praktycznie całą linię brzegową, tworząc coś na kształt naturalnego żywo-
płotu. Cisza przedłużała się coraz bardziej, ale nie chciałem go poganiać.
Jeśli to było coś okropnego, to miał prawo wyrazić myśli wtedy, kiedy
chciał. Cholera, zrobiłem się niezłym filozofem od początku terapii,
ale chyba właśnie za to im płaciłem.
— To twój ojciec był miłością życia Lisy — powiedział nagle, a jego
głos był boleśnie pusty. — Nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domy-
ślić. Ostatnio złapałem ją na tym, jak bez przerwy oglądała jego zdjęcia.
To normalne, był jej mężem, ojcem jej dzieci. Ale to i tak boli, wiesz?
— Nie mogę skłamać, że wiem. — Spojrzałem na niego ze współ-
czuciem. — Jedynie się domyślam.

152

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Jer pokręcił głową tak, że jego włosy wysychające od parzących pro-
mieni rozsypały się na wszystkie strony.
— Ona jest miłością mojego życia, a tak naprawdę nie wiem, na ile
właściwie mnie kocha. Nawet po tylu latach małżeństwa.
— Cóż, Lisa raczej nigdy nie była otwartą księgą — rzuciłem scep-
tycznie, czym wprawiłem go w rozbawienie.
Jego uśmiech był szczery.
— W rzeczy samej. — Błysnął zębami i rozsiadł się wygodniej. —
Więcej można było wyczytać z ciebie niż z niej.
— Więc czemu jej po prostu nie zapytasz?
Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, Jer znów zaczął nerwowo ob-
racać obrączkę na swoim palcu. Patrzył prosto w białe chmury, które
płynęły leniwie po błękitnym niebie. Musiałem przyznać, że jeszcze
nigdy nie widziałem go tak nieobecnego.
— Boję się tego, co mogę usłyszeć. Co innego domyślać się prawdy,
a co innego rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie wiem, co bym zrobił,
gdybym usłyszał, że jestem nikim.
Nieszczęśliwy Jeremiah to było zbyt wiele nawet dla mnie, dlatego
natychmiast zareagowałem.
— Nie jesteś nikim. Jesteś najlepszym tatą dla Lucille. Zastąpiłeś
ojca mnie i Estelli. Znosiłeś to, że latami cię odtrącałem. Wyciągnąłeś
moją matkę z nałogów. Zawsze byłeś dobrym mężem, spoiłeś naszą ro-
dzinę na nowo, więc wybacz, ale nie masz racji.
Całe szczęście, że wtedy mnie przytulił, bo w ten sposób lśniące
ze wzruszenia oczy mogły pozostać moją tajemnicą.

153

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 19.
(Felicia)

— Co z tym kotem jest nie tak? — zapytał Tom, patrząc z grobową


miną na transporter.
Stał na boso w samych dresach, które trzymały się nisko na jego bio-
drach i wpatrywał się intensywnie w miejsce, gdzie ukrywał się syczący
od czasu do czasu kot. Mężczyzna miał ręce skrzyżowane na piersi i wę-
drował wzrokiem między mną a zwierzęciem.
— Nic. — Wzruszyłam ramionami. — Po prostu jest wrażliwy.
— Wrażliwy? — wypalił z powątpiewaniem. — Wrażliwy?! Buczy
na mnie tak, jakby chciał powiedzieć, że zabije mnie w trakcie snu.
Przebieg tej rozmowy zaczął mnie autentycznie bawić, ale jedno-
cześnie nie chciałam dać Thomasowi tej satysfakcji. Zamiast tego rzuci-
łam mu kolejne spojrzenie pełne niedowierzania i pokręciłam głową.
Jego odsłonięty tors i umięśniony brzuch skutecznie odciągały moją
uwagę od wystraszonego zwierzęcia. Mimo to okazałam na tyle silną
wolę, że odwróciłam wzrok od tego pięknego ciała. Wciąż mieliśmy
ważniejsze tematy do obgadania.
— Kot może co najwyżej wydrapać ci oko, ale nie oszukujmy się,
raczej i tak byś to przeżył. On zostaje z nami, Tom.
— Skąd go właściwie wzięłaś?
— Ze śmietnika — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Thomas przeczesał włosy ręką i zerknął na mnie z konsternacją.
— A czemu tym razem nie mógł zostać z Gwen?
— Bo Gwen jest kompletnie załamana, a poza tym ma dziś się spotkać
z tym swoim tajemniczym facetem. To mój zwierzak i nie mogę go co
chwilę odsyłać. Pamiętaj tylko, że jeśli nie chcesz jego, to mnie też.

154

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Thomas podszedł do mnie powolnym krokiem, nie spuszczając
mnie z oczu. Jego ciemnoniebieskie tęczówki spoglądały na mnie z iryta-
cją, ale wewnętrznie czułam, że wcale nie był aż taki zły. Po prostu
lubił się droczyć i dyskutować, ale to był jego styl bycia. Prawdziwy
prawnik, chciałoby się rzec. Ulżyło mi, bo nie zareagował tak źle, jak to
sobie wyobrażałam. Spodziewałam się zdecydowanie większego oporu,
ale było całkiem okej. Oddanie tego zabiedzonego zwierzaka nie wcho-
dziło w grę. Przyzwyczaił się do mnie, a do tego miał już swoje lata
i narażanie go na niepotrzebny stres byłoby istnym okrucieństwem.
Ten biedak zasłużył na coś więcej niż klatka w schronisku.
— Wiedziałaś, że się zgodzę — burknął, a potem mnie przytulił.
Pozwoliłam mu na to i przylgnęłam z entuzjazmem do jego ciepłej
skóry, zatracając się w tym geście. Obejmował mnie i gładził czule, a jego
palce co jakiś czas uciskały moje spięte barki. Coraz rzadziej czułam już
niepokój i zaczęłam planować z rosnącą pewnością naszą wspólną
przyszłość.
Ona zaczynała się tu i teraz, o czym oczywiście należało dyskutować.
— Być może, ale i tak chciałam, żebyś powiedział to na głos.
Westchnął.
— Jesteś pewna, że na pierwszego zwierzaka nie chcesz jakiegoś mi-
niaturowego pieska?
Pokręciłam głową, a jego klatka piersiowa zatrzęsła się pod wpły-
wem wstrzymywanego śmiechu.
— Okej. W takim razie futrzak zostaje.
Nie mogłam pohamować uśmiechu pełnego triumfu. Cóż, najwy-
raźniej miałam nad tym facetem większą władzę, niż podejrzewałam.

***

Zmiany, które zaszły we mnie od odejścia z Köster & Thompson się-


gały o wiele głębiej, niż mogłoby się wydawać. Może faktycznie nie zo-
stałam zwolniona, a odeszłam z własnej woli, ale nie było innej opcji.
Przynajmniej ja żadnej nie widziałam, skoro przecież na początku
pracy podpisałam ten głupi aneks o zakazie związków między pracow-
nikami. Wtedy myślałam, że ten świstek jest świętością, dlatego za-
gwizdałam z wrażenia, gdy usłyszałam, że Tom zagłosował za zniesieniem
tego. Cóż, według mnie to był krok w dobrą stronę. Jaka normalna firma
ingerowała aż tak w życie prywatne pracowników? To było raczej pytanie

155

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
retoryczne. Żadna. Żałowałam jedynie, że nie poszedł szybciej po ro-
zum do głowy, bo to swego czasu oszczędziłoby mi wielu nerwów. Nie-
mniej jednak rozpamiętywanie przeszłości raczej nie miało sensu.
Była za to inna sprawa, która tłukła się po mojej głowie wciąż i wciąż
niczym echo, którego nic nie mogło zagłuszyć. Alex. Mój przyjaciel
z dzieciństwa i sąsiad, który zawsze tak chętnie bronił mnie przed nie-
chcianymi zalotami kolegów ze szkoły. Był łagodny, troskliwy i najwyraź-
niej bardzo głęboko ukrył swoje prawdziwe „ja”, o którego istnieniu nawet
nie miałam pojęcia. Mogłam udawać, że jego zachowanie z poprzednich
miesięcy mnie nie ruszało, ale to było wierutne kłamstwo. Wystarczyła
drobnostka, bym przypomniała sobie o tym wszystkim, co automatycz-
nie psuło mi nastrój. Matka zawołała swojego syna, który też miał na imię
Alex? Para przyjaciół śmiała się w kawiarni? Ktoś rozdawał ulotki z re-
klamą Rosso’s? Każda z tych rzeczy wystarczała.
Chyba właśnie dlatego nogi zaniosły mnie prosto pod restaurację,
a nim się spostrzegłam, stałam już pod wejściem dla personelu. Cen-
tymetry dzieliły mnie od złapania za klamkę, gdy w polu widzenia po-
jawił się ten sam młodziak, który kilka tygodni wcześniej przyniósł mi
wypowiedzenie. Westchnęłam zrezygnowana i rzuciłam mu sceptyczne
spojrzenie. Miałam szczerą nadzieję, że nie przyszedł mnie tam po-
wstrzymywać, bo to i tak nic by nie dało.
— I tak tam wejdę — mruknęłam.
— Dobrze. Pan Rosso kazał w razie czego wpuścić panią prosto
do siebie, pani Felicio.
Skwitowałam to jedynie zaskoczonym spojrzeniem, a następnie ru-
szyłam prosto do celu.
Moja ręka zadrżała, gdy zatrzymałam się przed drzwiami gabinetu
przyjaciela. Wzięłam drżący oddech i ledwo opanowałam piekące od
łez oczy, gdy uświadomiłam sobie, jak wiele między nami się zmieniło.
Mogłam udawać, że nic mnie to nie obchodzi, ale jego przykre słowa
z pamiętnego grilla były dla mnie niczym sztylet wbity prosto w serce.
Alex był zawsze wzorem kulturalnego faceta, ale najwyraźniej nie do-
strzegłam w nim tej drugiej strony. Wulgarnej i skłonnej do agresji.
Czy to znaczyło, że byłam głupia? Czy może to, że on po prostu był do-
brym aktorem? Czas mijał, a ja nadal nie mogłam rozwikłać tej zagadki.
W końcu otrząsnęłam się z letargu i zapukałam. Byłam pewna, że jesz-
cze kilka sekund zwłoki zaowocowałoby raczej ucieczką.
— Proszę — powiedział cicho.

156

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Gdy weszłam do środka, zrobił naprawdę zaskoczoną minę. Nie spo-
dziewał się mnie tam.
— Felicia — Jego głos był pełen zaskoczenia i nostalgii. — To na-
prawdę ty. Myślałem, że już nigdy tu nie przyjdziesz.
— Lubię zaskakiwać — rzuciłam bez cienia wesołości.
Podeszłam powoli do jego biurka i usiadłam na jednym z krzeseł,
dzięki czemu mogliśmy sobie patrzeć prosto w oczy. Moja torebka wy-
lądowała na podłodze, a ja splotłam nerwowo dłonie na kolanach.
Przez chwilę unikałam jego wzroku, ale doskonale wiedziałam, że nie
po to tam przyszłam. Ta relacja wymagała oczyszczenia albo defini-
tywnego zamknięcia. Nie mogłam już tak dłużej żyć.
— Dobrze cię widzieć — stwierdził ze szczerością w głosie.
W końcu przełamałam się, po czym podniosłam na niego wzrok.
Zmienił się od naszego ostatniego spotkania, ale nie na tyle, bym nie
poznała go na ulicy. Włosy w kolorze brudnego blondu były przycięte
bardzo krótko, a jasne oczy patrzyły ze zmieszaniem. W końcu dostrzega-
łam w nich coś, co przynajmniej przypominało wyrzuty sumienia.
A może tylko mi się wydawało? Nie miałam pewności.
— Nie mogę już tak żyć, Alex. — Mój głos był pełen skrywanych
tak długo emocji. — Przeszła mi już cała złość, ale został szok, zaskoczenie
i niedowierzanie. Co się z nami stało, Rosso? Czemu to wszystko tak
wygląda? — Ledwo panowałam nad własnymi uczuciami. — Czy to
wszystko musi się tak skończyć? Naprawdę nasza przyjaźń była tak
słaba i nic niewarta, a ja tego nie zauważyłam?
Nie zaśmiał się cynicznie jak wtedy, gdy przyszłam do niego po-
przednim razem. Nie uraczył mnie też kpiącym tonem ani podłymi
słowami. Zamiast tego tylko patrzył, a jasna zieleń jego oczu mąciła się od
powstrzymywanych łez i czerwonych żyłek. To spojrzenie w końcu
było pełne czegoś, czego nie widziałam w nim od dawna.
— Nie byłem dobrym przyjacielem.
— Nie, nie byłeś.
Pociągnęłam nosem.
— Byłem zazdrosny, wkurzony i… sam nie wiem jaki jeszcze.
To zawsze była moja wina, nie twoja. Nie wyrzucaj sobie tego, Felicio. Na-
prawdę jest mi przykro, ale chyba byłem zbyt dumny, by wcześniej to
przyznać.

157

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
W tym wszystkim nadal był jeden szczegół, który mnie dręczył.
Ta niewypowiedziana prawda, której nie chciał mi zdradzić Tom, choć
najwyraźniej ją znał. Byłam rozdarta, bo jednocześnie chciałam ją po-
znać i nie chciałam tego.
— Czemu tak bardzo go nienawidzisz? Czemu, Alex? Błagam, bądź
szczery.
— Zmienisz po tym zdanie na mój temat — powiedział szybko, po-
ruszony. — Będziesz mną gardzić.
— Tego nie wiesz.
— Okej.
Ukrył twarz w dłoniach i zaczął nimi mocno pocierać po zaczerwie-
nionej skórze.
— Powiem ci — dodał cicho. — Od samego początku miałem takie
wrażenie, że znam Köstera nie tylko dzięki jego renomie. Nie mogłem
sobie przypomnieć skąd, aż w którymś momencie mnie olśniło. Kie-
dyś… kiedyś, dawno temu zeznawałem na pewnej rozprawie na ko-
rzyść mojego kolegi, którego uniewinniono. On tam był. Thomas, ma
się rozumieć. Na tej rozprawie. Na początku chyba też mnie nie rozpo-
znał, ale potem… wiem, że to sobie przypomniał.
Nie mogłam wprost uwierzyć własnym uszom.
— No, ale jaki w tym problem, skoro uniewinniono tego kolegę?
Bo obawiam się, że nie rozumiem.
Rzucił mi zmęczone spojrzenie i zaśmiał się tak gorzko, że zmroziło
mi krew w żyłach.
— Skłamałem wtedy, Felicio. On wcale nie był niewinny, a ja o tym
wiedziałem.
Oczy prawie wypadły mi z orbit, bo to kolejna rzecz, jakiej nigdy
nie spodziewałabym się po Rosso. Jak mogłabym kiedyś w ogóle pomy-
śleć, że ten chłopak z problematycznej rodziny wybierze taką drogę?
Zawsze podkreślał, jak bardzo brzydził się podobnym stylem życia.
Najwyraźniej to trwało tylko do czasu.
— Powiedz, że nie brałeś udziału w tym, co on robił. Cokolwiek by
to było.
— Brałem.
Ręce zaczęły mi się pocić i drżeć w niekontrolowany sposób.
— Czy to legalne? — spytałam głucho.
— Już się domyśliłaś, że nie. Musiałem spłacić mój dług i nadal to ro-
bię. Nie zrozumiesz tego. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie, Felicio.

158

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Nadal to robisz?
Jego znużone spojrzenie było wystarczającym potwierdzeniem.
Serce biło mi tak mocno, że o mało nie wypadło mi z piersi, podczas
gdy siedziałam nieruchomo jak słup soli. Nie mogłam uwierzyć w to,
co mówił
— Tak strasznie cię przepraszam, Felicio. Bałem się, że on ci powie
i mnie znienawidzisz! Nie chciałem, żebyś kiedykolwiek się dowie-
działa. Jesteś moją przyjaciółką. Tęsknię za tobą. Tak bardzo mi przy-
kro, że wszystko zniszczyłem. Wybaczysz mi kiedyś?
Wstałam jak robot i złapałam z ziemi torebkę, a następnie odwró-
ciłam się w stronę drzwi. Sztywnym krokiem pomaszerowałam w ich
stronę, wolną ręką ocierając gorące łzy.
— Felicio?
Nie zdobyłam się na odpowiedź. Po prostu wyszłam, bo w środku
czułam tylko pustkę.

159

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 20.
(Thomas)

Maszerowałem żwawo po podziemnym parkingu należącym do Mirror


Tower i usilnie próbowałem skupić się na pracy, jednak kompletnie
mi to nie wychodziło. Oprócz aktówki dźwigałem naręcze teczek, które
praktycznie zasłaniały mi całe pole widzenia. Douglas dosłownie rzucił
we mnie własnymi niedokończonymi sprawami i jak to dobrodusznie
stwierdził, poszedł troszczyć się o swoje zdrowie psychiczne. Musiałem
mu oddać, że miał do tego cholernie dobre wyczucie. Zostawił mnie sa-
mego z tłumem upierdliwych klientów, kompletnym bałaganem w kan-
celarii i całą resztą. Wspominałem o bataliach z firmą ubezpieczeniową
i zarządcami Mirror Tower? Sama myśl o tych ludziach o mało nie do-
prowadziła mnie do osiwienia.
— Dzień dobry, panie Köster. Hannah prosiła, żeby to panu prze-
kazać.
Anne wysunęła w moją stronę kolejną porcję teczek. Do najgrubszej
z nich była doczepiona żółta karteczka z notatką.

Mam ich dość. Wypowiedzmy umowę i znajdźmy jedno duże biuro.


Pytałam Douglasa i stwierdził, że ma to w dupie.
Ostatnie słowo należy do ciebie. H.
— Będziemy zmieniać miejsce pracy? To już pewne?
Zerknąłem na nią z taką irytacją, że dosłownie skuliła się w sobie.
— Zawsze czytasz wiadomości, które nie są skierowane do ciebie?
Nie czekając na odpowiedź, wparowałem do swojego gabinetu. Mu-
siałem przyznać, że okropny zapach zdecydowanie odbierał mu odrobinę
godności, jednocześnie godząc w moje ego. Jeszcze tego mi, kurwa,

160

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
brakowało, by pracować w smrodzie i syfie. Już wcześniej pozbyli-
śmy się większości rzeczy, ale nadal uparcie przychodziłem w tamto
miejsce, jakby moja obecność miała cokolwiek poprawić. Wymamro-
tałem kilka przekleństw, a następnie rzuciłem cały ten stos na biurko.
Zrobiłem to trochę za mocno, bo wszystko się rozsypało.
Wypowiadam umowę. Masz zielone światło na przeglądanie ogłoszeń.
Wysłałem wiadomość do Hannah, jednocześnie zerkając na stos pe-
łen obowiązków. Czym prędzej zabrałem się za ich realizację, bo mia-
łem wielką ochotę wrócić do domu.

***

Kiedy wchodziłem do ciasnego mieszkania Felicii, czułem się trochę


tak, jakby dopiero co przeciśnięto mnie przez wyżymaczkę. Miałem
poczucie, jakby ten dzień dłużył mi się bez końca, a to była nowość.
Kiedyś potrafiłem wisieć nad pozwami i aktami przez długie godziny,
ale było tak tylko do czasu. Potem w moim życiu pojawiła się Felicia,
a ja zapragnąłem całej reszty. Pracoholizm przestał być już moim spo-
sobem na zapełnianie wolnych chwil.
— Masz już dość zbawiania świata na dziś, Tom? — zapytała mnie
z uśmiechem Felicia.
Gdy tylko zauważyłem jej zadziorne spojrzenie, uniosłem wargi do
góry. Jej szare oczy błądziły po mojej zmęczonej twarzy. Byłem pewien,
że trochę się ze mnie nabijała, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało.
— Ależ ty mnie dobrze znasz — burknąłem, zdejmując z nóg ele-
ganckie buty.
Prawie jęknąłem z ulgi, gdy w końcu moje bose stopy dotknęły pod-
łogi. Brakowało mi jeszcze prysznica, jedzenia i snu do pełni szczęścia.
Cholera, czy ja się zaczynam starzeć?
— Musisz mniej pracować — powiedziała do mnie z przyganą,
krzyżując dłonie na piersi. — Zobacz, która jest godzina. Zamęczysz
się tym, a wybacz, ale nie jestem pewna, czy to jest tego warte.
— Wiem, Felicio. Mam zamiar odpuścić to szaleńcze tempo, jak
tylko zamienimy biura.
— Zamienicie biura? — spytała, obracając się w stronę ekspresu
do kawy. Nalała mi ciemnego płynu do kubka, a następnie włożyła go
prosto w moje dłonie. Ta kobieta dosłownie czytała mi w myślach. —
Co to oznacza?

161

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Usiadłem na jednym z dwóch krzeseł przy miniaturowym blacie
i zdjąłem marynarkę. Cholera, miałem przy tym wrażenie, że moje
ręce dotykają obu krawędzi ścian jednocześnie. Nowe lokum Felicii
zdecydowanie nie nadawałoby się dla ludzi z klaustrofobią.
— Wypowiadamy umowę w Mirror Tower. To biuro już nie spełnia
naszych oczekiwań.
— Jak zawsze oficjalny.
Uśmiechnęła się do mnie tak, że na moment zapomniałem języka
w gębie.
— Trochę szkoda — ciągnęła zamyślonym tonem. — W końcu
mamy tyle wspomnień z tym budynkiem.
Prawie zakrztusiłem się czarną kawą, gdy zrozumiałem, co dokład-
nie miała na myśli.
— Zawsze możemy się pożegnać. Jest jeszcze trochę czasu, zanim
oddamy klucze. Na pewno łatwo się rozmarzymy, gdy będzie nam to-
warzyszyć zapach stojącej wody.
Wtedy moja kochana Felicia odwróciła się i odgrzała obiad, podczas
gdy ja milczałem i rozglądałem się dookoła. Odpowiadałem zdawkowo
na każde pytanie, a tak naprawdę myślałem w kółko tylko o jednym. Nie
przepadałem za tą ciasną klitką, którą jakiś szalony właściciel fantazyj-
nie nazwał kawalerką z osobną sypialnią. Nie wiem, kto stwierdził, że
łóżko otoczone szczelnie ścianką działową zasługiwało na miano osobnej
sypialni, ale na pewno miał nierówno pod sufitem. Co tu dużo mówić, to
mnie wkurzało.
Denerwowało mnie też to, że nie miałem odwagi przejść do sedna.
Rozwiązanie tej układanki było bardzo proste. Felicia zwyczajnie mo-
głaby się przeprowadzić do mojego ogromnego mieszkania. Tylko jak
jej to zaproponować? Nie miałem pojęcia. Chciałem to zrobić roman-
tycznie i z taktem. Szkoda tylko, że najwyraźniej w obu tych kwestiach
miałem niezłe braki.
— Musisz się do mnie przeprowadzić — palnąłem w nerwach.
Na pewno zrobiłem tym na niej wrażenie, bo talerz z jedzeniem
o mało nie wypadł jej na podłogę.
— Co powiedziałeś? — spytała zszokowana.
Czemu ona właściwie tak bardzo się zdziwiła? Nie powiem, trochę
mnie to zabolało.

162

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Musisz się do mnie przeprowadzić. — Zatoczyłem ręką krąg
w powietrzu. — To mieszkanie jest za małe, żebyś się tu cisnęła. A ta
klatka? Nie przespałem jeszcze spokojnie ani jednej nocy, gdy tu byłaś.
Cholera, przecież klamka od drzwi wejściowych zostaje tu w rękach.
A domofon? To jakiś żart.
— I dlatego mam się do ciebie przeprowadzić? — Jej ton wyrażał
irytację. — Bo nie odpowiada ci metraż i standard? Nie.
— Co „nie”?
— Nie przeprowadzę się do ciebie.
Szczęka opadła mi praktycznie do samej ziemi. Byłem pewien, że
Felicia zgodzi się od razu, gdy tylko dobrodusznie wyskoczę z taką prośbą,
ale najwyraźniej srogo się pomyliłem. Nie mogłem też nie zauważyć,
jak mocno trzasnęła talerzem, na którym był mój obiad.
— Nie? — zapytałem głupio jeszcze raz, choć przecież i tak znałem
odpowiedź.
— Wybacz, ale jak na jednego z najlepszych prawników w mieście
masz strasznie kiepskie argumenty.
A potem zwyczajnie zostawiła mnie oniemiałego w tej absurdalnie
małej kuchni.
— Jeśli kiedykolwiek się przeprowadzę, to kot jedzie ze mną! —
krzyknęła tylko.
Jeszcze nikomu nie puściłem płazem takiej zniewagi wobec moich
argumentów, ale oczywiście Felicii wybaczyłem to z automatu. Cho-
lerne kobiety.

163

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 21.
(Felicia)

Od paru dni nerwowo zerkałam w stronę milczącego telefonu, oczeku-


jąc znaku życia od Evana. Umówiliśmy się na niezobowiązującą kawę
w piątek, by zwyczajnie porozmawiać o pracy i powspominać dawne
czasy. Ciągle czułam wobec niego lekką irytację, która mieszała się
z wdzięcznością za wybawienie. Gdy przemierzałam na piechotę East
Village, lekki wiatr rozwiewał moje rozpuszczone włosy. Uśmiech-
nęłam się lekko, gdy zobaczyłam na ekranie imię najlepszej przyja-
ciółki.
— Siedzisz? — zapytała Gwen, kompletnie ignorując moje po-
witanie.
— Co? — Mój ton podskoczył o oktawę. — Stoję na środku chodnika.
Po jej nierównomiernym oddechu rozpoznałam, że prawdopodob-
nie płacze.
— Coś ci jest?
— Nie mi — wyjęczała z przejęciem. — Evan nie żyje.
Ziemia praktycznie usunęła mi się spod nóg, gdy dotarł do mnie
sens jej słów. Pospiesznie usiadłam na ławce i próbowałam przetwo-
rzyć tę informację.
— Co? Ale jak to możliwe?
— Rodzice do mnie przed chwilą zadzwonili z informacją o pogrze-
bie. Podobno spadł z dwudziestego piętra na jakiejś imprezie. Nikt nie
wie, czy to był wypadek, czy samobójstwo.
Wymamrotałam jakieś pospieszne pożegnanie, a swoje kroki skie-
rowałam prosto do kancelarii. Niczym duch przemykałam po koryta-
rzu kompletnie głucha na wszelkie wołania i prośby. Mój wzrok był

164

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
niewidzący, a gdy w końcu zatrzasnęłam się w łazience, zwymiotowa-
łam z nerwów. Telefon dzwonił praktycznie bez przerwy, ja jednak nie
byłam gotowa na zmierzenie się z kolejnymi rozmowami. Musiałam
najpierw się uspokoić. To było dla mnie najważniejsze.
— Uspokój się, uspokój — mamrotałam do własnego odbicia
w lustrze.
Wyglądałam wprost fatalnie i nie pomogły nawet krople zimnej
wody, którymi ochlapywałam swoją twarz. Miałam do odbębnienia
jedno, ostatnie spotkanie i chciałam to sfinalizować. Na sam koniec
zamierzałam wziąć kilka dni urlopu, bo nie byłam pewna, co właściwie
się ze mną działo. Jak to w ogóle było możliwe?
Evan nie żyje. Nie ma go.
Pomaszerowałam jak robot i zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy
Steve złapał mnie za ramię. Od razu zorientował się, że coś jest nie tak.
Miał zmarszczone brwi, jakby naprawdę przejął się moim stanem.
— Co z tobą? — spytał konkretnie. — Wyglądasz, jakbyś miała za-
raz się przekręcić.
— Evan Pipers nie żyje. — Mój głos był pusty.
— Chwila, co? — Przeczesał dłońmi włosy. — Ja pierdolę. Kurwa
mać. Naprawdę?
Kiwnęłam głową, bo to była jedyna czynność, do jakiej byłam teraz
zdolna.
— Jasna cholera. Miles czeka na ciebie w gabinecie. Mam go ode-
słać? Przekazać go chwilowo komuś innemu?
Zaprzeczyłam.
— Załatwię to dziś, ale potem potrzebuję urlopu, Steve. Proszę.
Położył mi obie dłonie na ramionach i ścisnął je pocieszająco.
— Weź tyle, ile będziesz potrzebowała.
Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę tego dnia, było wysłuchi-
wanie wynurzeń Milesa, ale to moja praca. W pewnym wieku należało
traktować obowiązki priorytetowo i właśnie tego się trzymałam. Po wej-
ściu do swojego dość małego gabinetu zauważyłam, że Miles siedzi
sztywno na fotelu, patrząc w stronę sąsiednich budynków.
— Dzień dobry.
Drgnął wyrwany z głębokich rozmyślań.
— Dzień dobry, Felicio. — Przesunął wzrokiem po mojej twarzy
i najwyraźniej dało mu to do myślenia. — Wszystko w porządku?

165

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Byłam pewna, że moje naciągane potwierdzenie raczej go nie prze-
konało.
— Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie, jeśli spiszę wszystkie naj-
ważniejsze fakty. Może to ci się jakoś przyda przed kolejną rozprawą.
Przesunął po blacie teczkę, w której — jak się domyślałam — zostawił
swoje notatki. „Skrupulatny jak typowy prawnik” — przemknęło mi
przez myśl. Czasem zastanawiałam się nad tym, dlaczego nie poprosił
żadnego ze swoich przyjaciół o poprowadzenie tej sprawy. Nim jednak
zadałam to pytanie, ugryzłam się w język. To nie była moja sprawa ani
moje zadanie. Nie miałam go rozliczać ani osądzać. Moim zadaniem było
doprowadzenie tego burdelu do końca i właśnie tym chciałam się zająć.

***
Godzinę później byłam w swojej mikrokawalerce, ubrana w najzwy-
czajniejszy na świecie dresowy komplet. Siedziałam po turecku na ma-
teracu i drapałam kota rozpartego na moich kolanach. Prychnęłam
wściekle, gdy tylko przypomniałam sobie znaczący wzrok Toma, jakim
częstował mojego zwierzaka za każdym razem, gdy ten pojawiał się
w jego polu widzenia. Fakt, ta dwójka najwyraźniej średnio za sobą
przepadała, ale sytuacja nie mogła tak wyglądać. Przy najbliższej okazji
chciałam przedstawić Thomasowi swój punkt widzenia co do posiada-
nia kota. Wzięłam tego biedaka z ulicy i dałam mu dom. Przyzwyczaiłam
go do siebie, więc nie było opcji, bym zaniosła go do obskurnego schro-
niska, tym bardziej że wcale nie musiałam tak zrobić. Przede wszyst-
kim nie miałam na to najmniejszej ochoty, bo po odkarmieniu, wy-
czyszczeniu i odpchleniu zwierzak wyglądał tak dobrze jak jeszcze
nigdy. Nawet mruczał.
Lekki uśmiech zszedł mi z twarzy, gdy telefon piknął cicho, sygnali-
zując wiadomość.
Zobaczymy się później?
Wiedziałam, że powinnam porozmawiać z Thomasem, ale nie miałam
na to sił ani ochoty. Konfrontacja z nim przypominała czasem kopanie
się z koniem, a nie byłam pewna, na jaki jego humor trafię. Potrzebo-
wałam przede wszystkim pięciu minut oddechu i jednego wieczoru
spędzonego w samotności.
Nie jestem dziś w nastroju. Odezwę się jutro.

166

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Odpowiedź nadeszła o wiele szybciej, niż mogłam się tego spo-
dziewać.
??????????????
Wyłączyłam telefon i odłożyłam go na parapet, który stanowił moją
prowizoryczną półkę. Miałam zamiar pójść wcześniej spać. Nie zdążyłam
jednak nawet opaść na miękki materac, gdy ciszę przerwało natarczywe
walenie do moich drzwi. Zaklęłam cicho pod nosem i odłożyłam kota
do jego ulubionego pudełka. Sama pomaszerowałam w stronę intruza,
a następnie otworzyłam z impetem drzwi, podświadomie spodziewając się
tam Thomasa. Tymczasem zobaczyłam przed sobą Gwen.
Przyjaciółka nawet nie czekała na zaproszenie i wparowała jak do
siebie. Ubrana tylko w luźną bluzkę i przylegające spodnie wyglądała
dość uroczo, głównie ze względu na coraz bardziej widoczny brzuszek.
Opadła na jedno z dwóch kuchennych krzeseł, jednocześnie świdrując
mnie wzrokiem.
— Wiem, że mówiłam o nim różne rzeczy. Mimo to nie dociera
do mnie, że jego już nie ma.
Wtedy zauważyłam wokół oczu Gwen ciemne smugi, których naj-
wyraźniej nie dała rady doczyścić. Płakała.
— Do mnie też. — Nie rozpoznałam własnego głosu. — Evan. Mój
były i nasz najlepszy licealny przyjaciel. Tak po prostu zniknął.
— Ledwo się trzymam — wychrypiała Gwyneth. — Wiesz, aż do
tego zdarzenia nigdy nie myślałam o kruchości życia. Teraz robię
to bez przerwy. — Utkwiła we mnie swoje zaszklone oczy. — Szczegól-
nie w tym stanie.
— Ustaliłaś już coś z ojcem dziecka?
Pokręciła głową.
— Zostawmy ten temat na później.
— Pojedźmy razem na pogrzeb — powiedziałam złamanym głosem.
Kiwnęła głową, po czym padłyśmy sobie w ramiona.

167

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 22.
(Thomas)

Zmierzałem akurat na niespodziewaną kolację z Ivy i jednocześnie


próbowałem skontaktować się z Felicią. Spodziewałem się chłodnej re-
akcji, ale raczej nie tego, że kompletnie mnie oleje.
Nie jestem dziś w nastroju. Odezwę się jutro.
Zakląłem cicho na widok tych słów, niezamierzenie zwracając na
siebie uwagę przechodniów. Z ulgą wszedłem do kameralnej restaura-
cji, gdzie czekała na mnie istna kobieta zagadka. Dawna przyjaciółka
i kochanka, a jednocześnie wciąż klientka. Nasza relacja zawsze łączyła
w sobie wiele sprzeczności, ale z biegiem czasu jakoś się do tego przy-
zwyczaiłem. Ivy miała w sobie coś z histeryczki, choć jeśli chciała, to
potrafiła być naprawdę miła. Szkoda tylko, że bardzo rzadko pokazy-
wała innym tę wersję siebie.
— Köster spóźniony? — Jawnie sobie ze mnie kpiła. — I w końcu
wkurzony. Wybacz, ale ta radość wymalowana na twarzy trochę do cie-
bie nie pasuje.
— Doprawdy? — warknąłem.
Dobre kilka minut mierzyliśmy się wzrokiem, aż w końcu prze-
rwała to, wybuchając śmiechem.
— Musimy dziś załatwić parę ważnych spraw.
Nie skomentowałem tego w żaden sposób i po prostu wyjąłem swój
terminarz w skórzanej obwolucie, z długopisem wepchniętym tuż obok
zapięcia.
— Mów.
— Odsuwam się.

168

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Podniosłem brew, zdziwiony i zaskoczony jej słowami.
— A co, przysunęłaś się za blisko do stołu i brzuch cię rozbolał? —
zakpiłem sobie.
Jej zęby błysnęły w uśmiechu równie złośliwym co mój własny.
Chyba wracałem do formy i zaczynałem być typowym Thomasem.
— Mam na myśli firmę, Tom. Jestem w trakcie rekrutowania no-
wego menadżera na moje miejsce. Mam już trochę dość tego wszystkiego,
wiesz? Tego pędu, zrywania się o świcie i nadgodzin, które właściwie nie
prowadzą do niczego konkretnego.
Szczęka opadła mi prawie do samej podłogi, gdy dotarło do mnie
to, co właśnie wyznała Ivy. Byłem tak zdumiony, że aż wyjąłem okulary
z kieszonki marynarki, by lepiej się jej przyjrzeć.
— Czy ja się przesłyszałem?
Prychnęła, jakbym sobie z niej żartował.
— Chciałam cię też zaprosić na mój ślub. Mam nadzieję, że przyjdzie-
cie z Felicią.
— Co? — zapytałem zaszokowany. — Co?
Moja mina musiała nieźle ją rozbawić, bo już sekundę później bły-
snęła zębami i wybuchnęła śmiechem na całego.
— Jestem też w ciąży. — Nagle spoważniała. — Jesteś ojcem.
Zerknąłem na nią sceptycznie i potarłem dłońmi twarz tak mocno,
że prawie złamałem okulary.
— Kurwa, Ivy. Nie spaliśmy ze sobą od jakichś dwóch lat.
Zachichotała jak mała dziewczyna i zatopiła widelec w sałatce,
która stała przed nią od samego początku naszego spotkania.
— Oj wiem, ale nie mogłam się powstrzymać, jak zobaczyłam twoją
minę. Liczy się nie tylko praca, Tom, musisz o tym pamiętać. Na-
prawdę warto skupić się na życiu poza biurem. — Nachyliła się, zniża-
jąc głos do szeptu. — Uwierz mi, ono naprawdę istnieje.
Od lat nie byłem równie zmieszany jak w czasie tamtej kolacji. Czu-
łem się tak z tego powodu, że to akurat Ivy zgrywała mądralińską, ale
nie mogłem jej odmówić racji.

***

Jakiś czas później siedziałem na kanapie w domu rodzinnym, rozło-


żony wygodnie gdzieś między Jerem a Estellą. Przed nami na podłodze
siedziała Lucille, jedząc z uśmiechem popcorn. Spędzaliśmy naprawdę

169

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
miło czas, mimo to liczyłem na konkretną odpowiedź od Felicii. Od tej
nieudanej próby z mojej strony ciągle zachodziłem w głowę, jak nale-
żało zrobić to dobrze. Niech mnie cholera, ale miałem nadzieję na miły
wieczór. Wspólny sen i wspólne śniadanie. Jednak moja zawoalowana
propozycja nie spotkała się z entuzjazmem, jakiego oczekiwałem.
Nie jestem dziś w nastroju. Odezwę się jutro.
Zakląłem tak, że trzy pary oczu powędrowały prosto w moją stronę.
— Przepraszam — mruknąłem cicho i wróciłem wzrokiem do
smartfona.
??????????????
Najwyraźniej to jednak był koniec naszej rozmowy, bo żadna odpo-
wiedź już nie nadeszła.
— Według mnie źle się do tego zabrałeś — zaczęła Estella, patrząc na
mnie znacząco. — Skąd w ogóle wniosek, że czymś takim mógłbyś za-
chęcić kobietę?!
— A co miałem powiedzieć? — Rzuciłem jej poważne spojrzenie.
— Chciałem być praktyczny.
Poirytowałem się jeszcze bardziej, gdy wymienili z Jerem spojrze-
nia. Kiwnęli na siebie porozumiewawczo, co tylko mocniej mnie roz-
sierdziło. I to właśnie było wsparcie rodziny.
— Thomas, czy wydaje ci się, że kobiety chcą praktycznych argu-
mentów? — spytała ironicznie moja starsza siostra. — Otóż nie. Ona
chce, żebyś jej powiedział, że ją kochasz! Powiedz Felicii, że ma z tobą
zamieszkać, bo codzienność bez niej to bezbarwna papka. Zazwyczaj
jesteś uroczy, ale czasem straszny z ciebie osioł.
— Ona ma rację — dodała pełnym zrozumienia tonem Lucille.
Zmarszczyłem brwi przerażony tym, że moja nastoletnia siostra
najwyraźniej miała większe wyczucie związków niż ja.
— A ty niby skąd to wiesz?
— No właśnie? — zawtórował mi Jer. — Żadnych chłopaków
do trzydziestki. Ja się na to nie godzę.
— Och, spadajcie — fuknęła. — Hipokryci. Jak tacy będziecie,
to nigdy go wam nie przedstawię!
Zrobiło mi się słabo na samą myśl, że gdzieś tam był już jakiś „on”,
czyhający na moją niewinną siostrę. Tego było zdecydowanie za dużo.
Pospiesznie wymigałem się służbowym telefonem i wyszedłem na taras,

170

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
który tak bardzo lubiłem. Był już wieczór, więc na zewnątrz panowała
kompletna ciemność. Przełamywało ją jedynie światło dochodzące
z głębi domu, ale nie na tyle, by oświetlić cokolwiek na podwórku. Przy-
ciągała mnie ta cisza. Brak miejskich dźwięków, ostrych klaksonów
i gwaru, który nie cichł nawet w środku nocy. Zamiast tego moje uszy
pieścił szum liści, które poruszały się kołysane lekkim wiatrem. To było
coś wspaniałego. Natura w najczystszej postaci.
— Nadal nie rzuciłeś? — spytała moja matka, nagle materializując
się gdzieś obok.
— Jak widać — mruknąłem.
Zaciągnąłem się papierosem i wlepiałem wzrok w horyzont.
To była wyjątkowo ładna noc bez pełni, jednak z wieloma widocz-
nymi gwiazdami.
— Nie jest ci zimno? — Wskazała głową na moje gołe stopy.
Zaprzeczyłem. Lubiłem odrobinę chłodu.
— Cieszę się, że ostatnio częściej nas odwiedzasz, Tom. To daje mi
nadzieję.
— Na co? — zapytałem, nim zdążyłem się powstrzymać.
— Na to, że kiedyś będzie normalnie.
Westchnąłem i zawiesiłem wzrok na papierosie, którego trzymałem
między palcem wskazującym a środkowym.
— Jeszcze nie dobijamy do tego brzegu, ale jest nadzieja — odpo-
wiedziałem zgodnie z prawdą. — Kiedyś. Chciałbym przychodzić tu
z Felicią, ale zanim to zrobię, zamierzam powiedzieć jej prawdę. Całą.
Nie musiałem patrzeć na jej minę, by wiedzieć, że odmalowało się
na niej totalne zdziwienie. Lisa zawsze była dość przewidywalna, jeśli cho-
dzi o paletę emocji. Otrzymywałem od niej głównie irytację, no i miała wo-
bec mnie wygórowane wymagania, a to niestety odniosło fatalny skutek.
Kto wie, może w innym świecie wcale nie byłbym dupkiem?
— Dziwisz się, że chcę to zrobić?
— Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiłeś.
Zaszokowała mnie.
— Naprawdę? — spytałem, a mój głos wyrażał powątpiewanie.
— Oczywiście, że tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo jest mi przykro
za wszystko, co cię spotkało. To moja wina, że dziś masz taki problem
z nawiązywaniem bliskich relacji. — Pociągnęła nosem, a ja wiedzia-
łem, co się święciło. — Czy mogę cokolwiek zrobić?

171

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Kusiło mnie, by zerknąć w bok, jednak się przed tym powstrzymałem.
Doskonale wiedziałem, jaki widok tam na mnie czekał. Moja piękna
matka, która wcale nie wyglądała na swój wiek, wystrojona w jeden z gu-
stownych i eleganckich kompletów. Do tego obrazka zapewne należa-
łoby dodać rozmazany tusz do rzęs, ale nie chciałem tego sprawdzać
na własne oczy. Nie byłem gotów.
— Musisz mi powiedzieć dlaczego. Dlaczego wiecznie mnie tak od-
pychałaś? I błagam, bądź szczera, bo nie zniosę już ani milczenia, ani
kolejnego kłamstwa.
Westchnęła głęboko i otarła pospiesznie łzy.
— Nie chciałam drugiego dziecka. Nie chciałam syna, Tom. Nie
planowaliśmy nawet Estelli.
To nie było nic zaskakującego. Przecież domyślałem się, że drugie
dziecko raczej nie było spełnieniem jej marzeń. Tylko dlaczego to
tak kurewsko bolało? Dlaczego ubodło mnie jak nóż, nawet po tym
wszystkim?
Całe szczęście, że trzymałem się balustrady, bo możliwe, że ugię-
łyby się pode mną kolana.
— Przykro mi — powiedziałem tylko zaskakująco spokojnym
głosem.
Na szczęście nie próbowała mnie przytulać. Nie byłem w nastroju.
— Powiem Felicii, jak wyglądało moje całe dzieciństwo. Będę szczery
i nie pominę niczego, więc bądź gotowa na to, co zobaczysz w jej twa-
rzy, gdy pozna prawdę. Wie o twoim uzależnionym kochasiu, ale nigdy
nie powiedziałem wprost, że tamtego finalnego dnia mnie molestował.
Koniec tajemnic, Liso. — Zdusiłem niedopałek w kryształowej popiel-
niczce, a następnie odwróciłem się na pięcie. — Ach, jeszcze jedno. Lepiej
udowodnij Jerowi, że ci na nim zależy. Boi się, że go nie kochasz, i niech
mnie trzaśnie piorun, ale ten facet nie zasługuje na niepewność.
I tak oto zakończyliśmy naszą rozmowę, bo wewnętrznie nie byłem
gotowy na większą dawkę szczerości. To jednak stanowiło zarazem po-
czątek, na jaki nigdy wcześniej nie miałem odwagi.

172

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 23.
(Felicia)

Mogłam udawać przed samą sobą, że towarzystwo Toma wcale nie jest
mi niezbędne. Nic jednak nie zmieniało faktu, że mamiłam samą sie-
bie zwykłym kłamstwem. Zignorowałam jego wiadomości, jednak spę-
dzenie popołudnia z Gwen nie przyniosło większej ulgi. Chwilę po jej
wyjściu spakowałam trochę rzeczy, zabrałam kota razem z transporte-
rem i udałam się w jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy. Tak, to
był jego apartament. Ze zdumieniem odkryłam, że w środku panowała
kompletna ciemność. Gdzieś wewnątrz poczułam ukłucie. Gdzie on
mógł być? Wiedziałam jednak, że sama byłam sobie winna. Zapaliłam
pojedyncze boczne światło, wypuściłam zwierzaka i zabrałam się za
ponowne studiowanie wszystkich informacji związanych z rozwodem
Milesa. Zrobiłam sobie herbatę i w milczeniu patrzyłam, jak para uno-
siła się nad kubkiem. Chciałam tylko na chwilę położyć się z teczką,
jednak nie wiedzieć kiedy odpłynęłam w spokojny sen.
— Felicia? — usłyszałam nad sobą.
Początkowo byłam całkowicie zdezorientowana. Nie wiedziałam,
gdzie jestem, a za oknem panowały już kompletne ciemności. Przez
dobrą minutę tylko mrugałam, aż w końcu mogłam skupić się na zmar-
twionej twarzy Thomasa.
Stał nade mną w białej koszuli i w poluzowanym krawacie. Wciąż
miał na sobie spodnie od garnituru, ale najwyraźniej pozbył się mary-
narki. Byłam ledwo przytomna, więc poprawne odczytanie jego emocji
nie należało do najłatwiejszych rzeczy.
— Od dawna tu jesteś? — spytał spokojnym głosem. Miałam wra-
żenie, że próbował trzymać się na dystans, ale średnio mu to wychodziło.

173

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Wyciągnął dłoń i przesunął kciukiem po moim policzku, a następnie
się skrzywił. — Chwila, płakałaś? Powiesz mi, co się stało?
— To długa historia. — Odłożyłam na bok rozsypane dokumenty
razem z tekturową teczką. — Gdzie byłeś?
Uśmiechnął się gorzko.
— To długa historia.
A więc był w tym zadziornym nastroju. Nie wiedziałam, czy bar-
dziej mnie to cieszy, czy jednak martwi. Siedzieliśmy ramię w ramię
na miękkim obiciu kanapy i patrzyliśmy w ciszy w jeden punkt, aż
w końcu się odezwałam.
— Chodzi o Evana.
Tom zacisnął ręce w pięści.
— Znowu się do ciebie przyczepia? W tym rzecz? Jeśli tak, to przysię-
gam, że sobie z nim porozmawiam. Może i jest moim klientem, ale
wszystko ma swoje granice.
Oczy ponownie mnie zapiekły, jednak chyba zabrakło w nich już łez.
— Evan nie żyje. Spadł z balkonu na jakiejś imprezie. Nikt nie wie,
czy to samobójstwo, czy morderstwo.
Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że jest kompletnie za-
skoczony. Ta informacja była dla wszystkich jak kubeł zimnej wody. Evan
miał swoje wady, ale jego życie zgasło zbyt szybko. To nie podlegało
żadnej dyskusji.
— O cholera — wychrypiał tylko, po czym splótł palce dłoni. —
To niewiarygodne.
— Wiem. Właśnie o to chodzi.
Ciągle miałam złudne wrażenie, że to wszystko było tylko głupim
żartem. Przepłakałam prawie cały dzień i skupiłam się na pocieszaniu roz-
chwianej Gwen, tak że poczułam zmęczenie. Zbyt wiele rzeczy spadło mi
na głowę w jednym momencie. Nie chciałam jednak, by Thomas po-
myślał, że rozpaczałam za byłym z powodu dawnych uczuć. Pozosta-
wała jedna rzecz.
— Więc gdzie byłeś? — Zerknęłam na niego. — Już bardzo późno.
— W domu — fuknął, przeczesując nerwowo włosy. — Byłem tam,
żeby pogadać ze wszystkimi o bieżących sprawach. Chciałem ustalić
pewne kwestie, zanim się tam pojawimy.
— A zrobimy to? — Chciałam spojrzeć mu w oczy, jednak nie od-
wrócił głowy.

174

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Przez chwilę milczał i jedynie wpatrywał się uparcie w zgaszony
telewizor.
— Mam taką nadzieję — mruknął w końcu. — Chciałbym, żebyś
zawsze tam ze mną chodziła. Jeśli proszę o zbyt wiele, to powiedz.
Znajdziemy jakiś kompromis.
Przetwarzanie informacji po całym tym ciężkim dniu przychodziło
mi dość trudno, toteż odpowiedziałam mu milczeniem. Chciałam sfor-
mułować w głowie jakąś sensowną odpowiedź, jednak zanim to zrobiłam,
Thomas dosłownie zerwał się z miejsca i pognał na taras. Zdziwiona nie
ruszyłam się z miejsca. Dopiero po chwili zmusiłam swoje zmęczone
kończyny do tego, by poniosły mnie w ślad za ukochanym. Z nieba
wciąż siąpił deszcz, jednak zadaszony taras skutecznie chronił nas przed
zacinającymi kroplami.
Przeszedł mnie gwałtowny dreszcz, gdy bose stopy zetknęły się
z zimnymi płytkami. Szłam powoli w stronę Thomasa i im dłużej mu
się przypatrywałam, tym bardziej miałam wrażenie, że już przeżyliśmy
coś podobnego. Wieczorna ciemność, moje przebudzenie i jego oczy,
tak chmurne, że można w nich utonąć.
— Przepraszam, że tak wyszedłem. — Ręce zaciskał na barierce,
patrząc gdzieś na widoczne w oddali wieżowce. — Emocje mnie trochę
poniosły, Felicio. Musisz mi wybaczyć.
Oparłam się tak blisko, że czułam obok ciepło jego ramienia. Gdy
moja dłoń przylgnęła do zimnego metalu, musnął palcem moją
skórę, niby przypadkiem. Mogłam się założyć, że zrobił to z pełną świa-
domością.
— Myślisz czasem o tym mężczyźnie, który cię zaatakował? Nadal
to przeżywasz? — zapytał nagle, czym kompletnie zbił mnie z tropu.
Na chwilę zamarłam. W jego nastroju było coś dziwnego. Uznałam
jednak, że jeśli potrzebował ode mnie odpowiedzi, to byłam w końcu
gotowa, by je dać.
— Rzadko — stwierdziłam zgodnie z prawdą. — Kiedyś robiłam to
non stop, ale w którymś momencie mi przeszło. Uznałam, że to zdarzenie
to już przeszłość, którą trzeba odpuścić. Trzeba żyć dalej i to właśnie robię.
Czasem wzdrygnę się, gdy idę po zmroku sama, a za sobą widzę kogoś
wysokiego. To odruch, ale coraz rzadszy. Czemu o to pytasz?
W głębi duszy najbardziej ciekawiło mnie coś innego, nie chciałam
go jednak spłoszyć.

175

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Czemu pytasz o to akurat dziś?
— Różne rzeczy chodzą mi po głowie — mruknął cicho. — Nie daje
mi to spokoju, bo chcę, żebyś wiedziała wszystko, kiedy pojedziesz
ze mną na to rodzinne spotkanie.
Te słowa nieco mnie sparaliżowały. Zimne dreszcze, które poczu-
łam, nie miały nic wspólnego z zimnymi podmuchami wiatru.
— Cokolwiek to jest, czemu nie chciałeś mi powiedzieć wcześniej?
Nadal odczuwałam żal, że tak wiele czasu musiało upłynąć, nim
Tom w ogóle zaczął mi ufać.
— Bo wypowiedzieć te słowa po raz kolejny to dla mnie jest jak po-
zwolić na to, żeby ten wykolejeniec poniżył mnie jeszcze raz. Czy to
ma sens? — Pokręcił łagodnie głową. Nim jednak zdążyłam cokolwiek
powiedzieć, Thomas znów przemówił. — Pewnie ciężko ci to zrozumieć,
ale dla mnie naprawdę go kiedyś miało. Ten facet przygniótł moją psy-
chikę butem do samej ziemi. Złamał mnie i poniżył tak, że się bardziej
nie dało. Naiwnie myślałem, że jeśli zwyczajnie to wyprę, to te emocje
znikną. Ale nie zniknęły, Felicio. Nawet na pięć minut.
W milczeniu obserwowałam, jak zapalił papierosa i zaciągnął się
dymem. Od kiedy znów zaczęliśmy się spotykać, robił to coraz rza-
dziej. Uznałam, że należało mu odpuścić ten jeden raz bez zbędnych ko-
mentarzy.
— Po śmierci mojego ojca matka z desperacji nawiązała romans
z jednym z jego współpracowników, ale to już wiesz. Lubił alkohol
i mocniejszą rozrywkę, a o tym też mówiłem. Czasem sugerowałem
pewne rzeczy i miałem wrażenie, że domyślałaś się prawdy, ale nigdy
nie powiedziałem tego wprost. Tego dnia, tego ostatniego dnia napy-
skowałem mu tak, jak nigdy w życiu. Byłem dzieciakiem i to srogo go
wnerwiło. — Zamknął oczy i ponownie się zaciągnął. — Najpierw
wpieprzył mi tak, że ledwo patrzyłem na oczy, a potem mnie molestował.
Ten śmieć nie zrobił tego dlatego, że lubił chłopców. O nie, on po prostu
chciał mnie poniżyć, a chyba nie było lepszego sposobu. Resztę tej hi-
storii już znasz. Wypadek, szpital, proces. Potem pojawił się Jer.
Stałam tam kompletnie oniemiała. Nie chodziło nawet o to, co powie-
dział, ale o sam fakt, jak mocno wciąż dotykały go te wspomnienia.
Mógł to odpychać, ukrywać, ale wiedziałam swoje. Wystarczyło jedno
spojrzenie na jego twarz pełną bólu, bym poczuła nienawiść do tego
chorego człowieka, który tak go skrzywdził.

176

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— A moja matka po prostu nie chciała mieć syna. W końcu ją zmusi-
łem, żeby przyznała to na głos. — Parsknął udawanym śmiechem. —
Na koniec rzuciła coś o tym, że nauczyła się mnie kochać i jej przykro,
ale nie jestem o tym przekonany. Wierzę, że mówi prawdę, ale chyba
jeszcze potrzebuję trochę czasu. Za wcześnie na jakąkolwiek zażyłość,
ale chyba zakończyliśmy nasz konflikt.
— A co dokładnie masz przez to na myśli?
— Że już nie jestem na nią wkurwiony — odpowiedział bez ogró-
dek. — To nie zmienia faktu, że jest między nami dystans, i trochę
minie, zanim się go pozbędziemy.
Thomas bez słowa zdusił niedopałek w popielniczce, a następnie
zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. Pachniał jak on, męsko i podnie-
cająco. Wykorzystałam ten moment i otoczyłam go rękami w pasie, prze-
syłając w ten sposób nieme wsparcie. Chciałam, by wiedział, że byłam
tam dla niego. W jego silnych ramionach wszystkie zmartwienia zni-
kały, zostawaliśmy tylko my i nic więcej.
— Przeraziłaś mnie dziś — powiedział drżącym głosem stłumio-
nym przez moje włosy.
— Dlaczego?
— Ta wiadomość… Cholera, myślałem, że znowu coś spieprzyłem.
Sprawiasz, że czuję się bezbronny.
Odsunęłam się od niego, ale tylko na tyle, by móc spojrzeć mu pro-
sto w oczy. Miał zmęczone spojrzenie, a widoczne sińce idealnie obrazo-
wały jego stan.
— Chodźmy już spać, Tom. Niech ten beznadziejny dzień się skoń-
czy. Jutro będzie lepiej.
Uśmiechnął się smutno i pogładził dłonią mój policzek.
— Oczywiście, że będzie. Nigdy nie było mi lepiej niż z tobą.

177

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Rozdział 24.
(Felicia)

Dzień pogrzebu Evana był wyjątkowo ponury, bo pogoda nie dopisała.


Stałam na uboczu i obserwowałam rodzinę mojego byłego faceta, przy
czym nie mogłam zignorować spojrzeń, jakimi mnie poczęstowali.
To by było na tyle, jeśli chodziło o zażegnanie dawnych niechęci. Ten
nieoczekiwany powrót do rodzinnego miasteczka był dla mnie dość nie-
przyjemnym przeżyciem, ale z drugiej strony musiałam się tam pojawić.
— Mogę stanąć z tobą?
Złapałam się za serce, bo męski głos wyrwał mnie z naprawdę głę-
bokiego zamyślenia. Trochę mi ulżyło, gdy dostrzegłam, że to Alex. Był
ubrany w ciemne kolory, a jasne włosy zaczesał na jedną stronę. Deszcz
siąpił obficie z nieba, co stopniowo niszczyło ten jego nienaganny wy-
gląd. Co tu dużo mówić, musiałam wyglądać dokładnie tak samo.
— Oczywiście. Wiesz, że twoi rodzice też tu są? — zapytał z auten-
tycznym zaciekawieniem.
— Ależ wiem — odparłam gorzko, uparcie poprawiając idealnie
wyprasowaną koszulę. — Zignorowali mnie.
Rosso zrobił tak zdziwioną minę, że aż parsknęłam.
— Nawet nie żartuj.
— To nie są żarty. Nie odzywają się do mnie od czasu, gdy przesta-
łam dawać im pieniądze. Moja babcia podobno wciąż liczy na to, że
wrócę tam, żeby zostać panią domu. A co u twojej rodziny?
Skrzywił się i uciekł wzrokiem w bok.
— Matka nie ćpa od dwóch tygodni. Nie mamy pojęcia, co z ojcem.
Ostatnio pokazał się z rok temu.

178

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Pokiwałam głową w udawanym zamyśleniu i ukryłam ręce w głębo-
kich kieszeniach płaszcza. Wiatr chwilami zacinał tak mocno, że lodo-
wate krople dosłownie oślepiały. A ja, głupia, oczywiście nie wzięłam
parasola.
— Nie ma drugiego takiego miejsca jak dom — mruknęłam.
— A żebyś wiedziała, cholera.
Atmosfera między nami nadal była dość niezręczna. Bądź co bądź
nie rozmawialiśmy szczerze od bardzo dawna. Nie mogłam jednak
udawać, że za nim nie tęskniłam. Rosso był pomocny i zabawny, choć
nie zawsze respektował granice innych ludzi. Przyjaciel tylko na dobre,
jak mówił o nim Evan.
— Dobrze wyglądasz. — Przesunął wzrokiem po mojej twarzy
i uśmiechnął się delikatnie. — Naprawdę. — Odchrząknął nerwowo
i rozejrzał się, jakby chciał mieć pewność, że nikt nas nie słuchał. —
Köster nie przyjechał?
— Nie. — Zawiesiłam wzrok na domu pogrzebowym. — Ma złe
wspomnienia po śmierci ojca i nie ciągnęłam go tu na siłę. Gwen z kolei
nie mogłaby się tu nie zjawić. Powinna za chwilę przyjechać.
Alexander nawiązał ze mną kontakt wzrokowy. Miałam wrażenie,
że w jego lśniących oczach dostrzegłam przeprosiny, ale równie dobrze
mogło mi się tylko wydawać.
— Czy on cię kocha?
— Tak — odpowiedziałam z pewnością, którą zaskoczyłam samą
siebie. — I ja jego też kocham. Jeśli masz zamiar znowu zaczynać, to
wybacz, ale…
— Nie — wszedł mi w słowo. — Nie, Felicio. Cieszę się, że jesteś
szczęśliwa. Chciałbym pogadać z Thomasem, bo wydaje mi się, że je-
stem mu winien przeprosiny. Żadne osobiste utarczki z przeszłości nie
są warte utraty przyjaźni. Mówię to szczerze.
Po raz pierwszy od bardzo dawna mu uwierzyłam. Miałam to we-
wnętrzne przeczucie, że tym razem nie kłamał. I niech mnie trzaśnie pio-
run, ale sama niesamowicie się za nim stęskniłam. Często wspominałam
te pierwsze dni po przeprowadzce, gdy tak ochoczo pomagał mi w akli-
matyzacji. Fakt, czasem był kompletnym chamem, ale gdyby nie otrzy-
mana od niego posada nigdy w życiu nie spłaciłabym długu rodziców.
Cóż za ironia, że odwdzięczyli mi się w tak okrutny sposób.
— Okej. — Pokiwałam głową. — To da się zrobić.

179

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Kiedy mnie przytulił, początkowo zamarłam. Później przez głowę
przemknęła mi myśl, że chowając urazy, jedynie zatruwam samą siebie.
To właśnie wtedy oddałam uścisk i włożyłam w to całą moją wolę wyba-
czenia. Naprawdę za nim tęskniłam, gdy kompletnie usunął się z mo-
jego życia.
— A co tu się dzieje?
Odsunęliśmy się od siebie, gdy tuż obok dosłownie zmaterializo-
wała się Gwen. Jej krótkie włosy były już kompletnie przemoczone od
siąpiącego deszczu, a z rozchylonego płaszcza wystawał ciążowy brzu-
szek. Dla mnie widok przyjaciółki nie był niczym szczególnym, dla
Alexa to jednak musiał być prawdziwy szok. Patrzył na nią z szeroko
otwartymi oczami i miną tak zdumioną, jakby co najmniej na głowie
wyrosła jej ręka.
— Gwen? — spytał, po czym przełknął głośno ślinę.
— Czy on cię napastuje? — drążyła moja przyjaciółka, kompletnie
go ignorując. — Mam go odpędzić?
— Hej! — oburzył się. — Wcale jej nie napastuję!
— Drzyj się głośniej. — Założyła ręce na piersi, jednocześnie rzu-
cając mu sceptyczne spojrzenie. — Niech wszyscy usłyszą.
Nie wiedziałam, jak załagodzić ich konflikt, a jednocześnie czułam,
że należy to zrobić.
— Wszystko sobie wyjaśniliśmy, Gwen. Jest w porządku. Widać
światełko w tunelu.
Po moich słowach nastąpiła niezręczna cisza, a Madani wymieniła
spojrzenie z Alexem. Jeśli ktoś zapytałby mnie, czemu właściwie sprawy
potoczyły się między nami tak fatalnie, nie byłabym w stanie podać
przyczyny. Bez dwóch zdań to było coś tak nieznaczącego, że nie mogło
zburzyć naszej przyjaźni.
— Przepraszam, Gwyneth. — Wyciągnął do niej dłoń. — Naprawdę
przepraszam ciebie i Felicię. Zachowałem się jak ostatni kretyn i bez
przerwy tego żałuję. Tęsknię za wami.
Już myślałam, że pogardzi jego gestem, ta jednak mnie zaskoczyła
i rzuciła mu się w ramiona.
— Też tęskniłam, ty palancie bez grama taktu.
— Wyjaśnisz mi, co się u ciebie działo? — Zerknął znacząco na jej
brzuch. — Bo chyba trochę mnie ominęło.
Gwen w odpowiedzi jedynie westchnęła.

180

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Później. Chodźmy, zaraz zacznie się ceremonia, a nie chcę, że-
byśmy wpadli spóźnieni na pogrzeb.
To było dziwnie uczucie zobaczyć znajomych i przyjaciół Evana,
których nie widzieliśmy od szkoły średniej. Nasza trójka stała przytu-
lona do siebie w coraz gęściej padającym deszczu. Płakaliśmy, gdy po-
woli opuszczano trumnę. To było przedwcześnie stracone życie. Evan
wciąż mógł tu być.

***

Powrót do zwyczajnej rutyny zajął mi po pogrzebie dobre kilka dni.


Nadal łapałam się na tym, że moje myśli uciekały do Evana, ale jak
przystało na pracującą osobę, zwyczajnie nie miałam czasu na użalanie
się bez końca. Chodziłam do pracy, opiekowałam się kotem, a każdą
wolną chwilę spędzałam z Thomasem. O tak, Tom. Ten facet zamienił się
w kłębek nerwów, gdy tylko wybąkał o zaproszeniu od rodziców. Mie-
liśmy zjawić się na kolacji, gdzie Estella obiecała przyprowadzić swo-
jego tajemniczego faceta. Musiałam przyznać, że pod tym względem
rodzeństwo Köster zachowywało się identycznie. Niewiele brakowało,
by przedstawiła im narzeczonego w dniu własnego ślubu.
— Ciemny błękit czy jasny błękit? — spytał Tom, stając przede
mną z dwoma krawatami.
Przewróciłam oczami, nim zdążyłam się powstrzymać.
— One są prawie identyczne.
— No właśnie, prawie — mruknął. — Który?
Zamyśliłam się na moment i pogładziłam idealnie wyprasowaną
białą koszulę, którą ubrał przed sekundą.
— Weź ten ciemny. Ten, który wygląda tak jak twoje oczy.
— To zabawne, bo ten krawat przypomina mi twoje. — Uśmiechnął
się blado. — Och, Felicio.
A potem zgniótł mnie w uścisku tak silnym, że na moment straci-
łam oddech. Jasne, mogłam stwierdzić, że Tom się denerwował. Mia-
łam jednak wrażenie, że to nie był stres. Cała atmosfera przypominała
raczej szykowanie się na ścięcie. To wszystko przerażało mnie podwój-
nie, bo zachowanie Thomasa odbiegało od normy. Gdy bywał podener-
wowany, zwykle się wyzłośliwiał, rządził albo po prostu krzyczał, ale nie
tym razem. On jedynie milczał od samego rana i właśnie to martwiło
mnie najbardziej, tak samo jak fakt, że przy śniadaniu nie odezwał się

181

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
ani słowem. W kółko patrzył szklanym wzrokiem na okno, jakby nie
docierały do niego żadne bodźce ze świata zewnętrznego.
To by było na tyle, jeśli chodzi o radość ze spotkań na łonie rodziny.
— Ja też się denerwuję.
— Ty? — Zmarszczył brwi. — Dlaczego?
— Bo mam wrażenie, że za każdym razem widywałam twoją ro-
dzinę w dziwnych okolicznościach. Ten raz, gdy upiłeś się na imprezie
rodzinnej. Albo wtedy gdy musiałam dzwonić do twojej siostry, jak trafi-
łeś do szpitala. Cholera, Tom, wtedy byłam tylko twoją podwładną,
a złapałeś mnie za tyłek na ich oczach. Co oni sobie o mnie pomyślą?
Nieźle się rozkręciłam, czego oczywiście od razu pożałowałam. Chyba
jeszcze nigdy nie podzieliłam się z nim żadnym z tych przemyśleń.
Kiedy próbowałam ukryć twarz w dłoniach, Tom powstrzymał mnie,
ekspresowo je odciągając.
— Popatrz na mnie — wychrypiał tonem nieznoszącym sprzeciwu. —
Pomyślą, że zrobiłabyś dla mnie wszystko, bo mnie kochasz pomimo
tego, jakim czasem jestem fiutem. A dziś zabieram cię tam, bo jestem
gotów pokazać im, że zrobiłbym dla ciebie to samo. Nie są tacy źli, kiedy
da im się szansę.
Od razu pomyślałam o skłonnej do wzruszeń Estelli, wesołej Lu-
cille i o ojczymie Toma, który miał serce na dłoni. Tylko jego matka
do tej pory nie wzbudziła we mnie zbyt wielu uczuć, ale chciałam jej
dać szansę. Jeśli on był na to gotów, to ja tym bardziej.
— Chodźmy tam. — Znów mnie przytulił, jednak tym razem o wiele
delikatniej. — Nie będzie tak źle.

***

Jeśli kiedykolwiek myślałam, że pierwsza oficjalna kolacja u rodziny


Thomasa nie będzie krępująca, byłam w błędzie. Napięcie, z jakim
wszyscy zerkali na siebie w przeciągającej się ciszy, było aż nazbyt wy-
mowne. To nie tak, że gospodarzom nie zależało. Matka Toma zrobiła
chyba dosłownie wszystko, co tylko się dało, żebyśmy poczuli się wy-
jątkowi. Ja z kolei obserwowałam w milczeniu interakcję tej dwójki,
wyłapując wszystkie niuanse.
— Już mówiłam, nie musisz przynosić prezentów do własnego domu
— ofuknęła go.

182

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Nie przytulili się. Lisa Köster jedynie położyła synowi ręce na ra-
mionach, ale nie zrobiła nic ponadto. Kompletnie inaczej wyglądało
z kolei jego spotkanie z ojczymem. Oczywiste było, że Jeremiah nie
czekał na żadne zachęty. Zdusił Thomasa w ojcowskim uścisku, zanim
ten cokolwiek zrobił. Byłam tak zestresowana, że mój mózg praktycz-
nie nie rejestrował wszystkich tych kurtuazyjnych uprzejmości, któ-
rymi zasypywaliśmy się bez końca. Rozmowy ucichły dopiero wtedy, gdy
znaleźliśmy się przy stole.
Starsza siostra Toma wyglądała wprost promiennie, a siedzący obok
niej mężczyzna sprawiał wrażenie serdecznego, acz równie zdenerwo-
wanego. Wymienił ze mną pełne zrozumienia spojrzenie, z którego wy-
wnioskowałam, że to był też jego pierwszy raz.
Lucille marudziła o tym, że przecież też chciała przyprowadzić
swojego chłopaka. To było całkiem zabawne, jednak zanim się zaśmia-
łam, Lisa zgromiła ją morderczym spojrzeniem.
I tak oto zamilkliśmy przy tym absurdalnie dużym stole w eksklu-
zywnym domu, gdzie najwyraźniej zabrakło kilku ważnych rzeczy,
które powinny cechować rodzinę.
— Jak nowa praca, Felicio? — spytała matka Thomasa.
Wszystkie oczy natychmiast skierowały się w moją stronę.
— Dobrze, tak myślę. Jak to praca prawnika, są lepsze i gorsze mo-
menty. — Uśmiechnęłam się nerwowo. Wolałam najgorsze starcie
w sądzie od takich rodzinnych spotkań. — Ostatnio prowadzę trochę
skomplikowanych spraw.
— Tak? A jakich?
— Trudny rozwód — odpowiedziałam.
Lisa Köster parsknęła śmiechem i upiła łyk wina. Wszyscy inni
z kolei zamarli niczym posągi.
— A co może w tym być takiego skomplikowanego?
— Mamo… — zaczęła przerażonym głosem Lucille.
— Mogłabyś sobie darować, doprawdy — fuknęła w tym samym
czasie Estella.
— Jezu, Liso — burknął Jer.
Na moment zabrakło mi słów, ale na szczęście na ratunek przyszedł
mi Thomas. Aż do tamtej pory jako jedyny jadł spokojnie swój stek, pod-
czas gdy inni tylko mierzyli się wzrokiem. Jakby nigdy nic wytarł usta
chusteczką i spojrzał na Lisę tak, że nie chciałabym być na jej miejscu.

183

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Miles O’Connor. — Jego głos był ostry jak brzytwa. — Czy to
nazwisko mówi ci cokolwiek? Nie wiem, na ile jesteś tego świadoma,
ale to syn tego O’Connora od handlu nieruchomościami. Wiesz, kim
on jest. Tu chodzi o rozwiedzenie gigantycznych majątków, więc daruj
sobie te złośliwości.
Miałam wrażenie, że niewiele brakowało, by w tej ciszy zaczęły cy-
kać świerszcze. Normalnie pomyślałabym, że to wszystko kompletnie nie
obeszło mojego ukochanego. Zdradziło go tylko drżenie ręki zwiniętej w
pięść na kolanie. Kto jak kto, ale on umiał perfekcyjnie ukryć swoje
emocje. Prawdziwy bicz sprawiedliwości, jak to kiedyś trafnie stwier-
dził Douglas.
— Masz rację, Tom, przepraszam — przyznała niechętnie.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o luźną atmosferę tego spotkania.
— Kiedy rodzisz? — wypaliłam, patrząc na Estellę.
Prawie parsknęłam, gdy zrobiła przerażoną minę. Ta kobieta ewi-
dentnie nie lubiła być w centrum uwagi.
— Za miesiąc. — Wzruszyła ramionami. — Nie mogę się już do-
czekać. Mam wrażenie, że ciągle mi niewygodnie.
— Cieszę się, że w końcu mogliśmy cię poznać, Blaise.
— Mam na imię Blake, proszę pani.
Thomas zaśmiał się, co ponownie przyciągnęło wzrok wszystkich
obecnych.
— Przepraszam — zaczął dziarskim tonem. — Tłuczone ziem-
niaczki mi zaszły, ale już wszystko w porządku.
Ucieszyło mnie to, że wymienił z Jerem porozumiewawcze spojrzenia.
Więź tych dwóch niezmiennie dostarczała mi ogromnego wzruszenia.
— Może nalejemy sobie wina? — Jeremiah wstał, nie czekając na
odpowiedź i odkorkował butelkę. — Myślę, że jak na pierwsze rodzinne
spotkanie idzie nam całkiem nieźle.
— Raczej jak krew z nosa — szepnął mi Tom do ucha.
Odpowiedziałam mu jedynie znaczącym uśmiechem. Gdy wznosi-
liśmy toast, myślałam tylko o tym, że to były niezręczne początki cze-
goś dobrego.
— Idę nalać sobie wody. — Estella wstała gwałtownie, a jej krzesło
przesunęło się z głośnym dźwiękiem po podłodze. — Ktoś idzie ze mną?
Felicia?

184

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Miałam wrażenie, że włożyłam trochę za dużo entuzjazmu w tę
małą ewakuację od stołu. Gdy w końcu drzwi kuchni zamknęły się za
nami, odczułam niebywałą ulgę, a sądząc po minie Estelli, ona przeży-
wała dokładnie to samo. Wygrzebała z lodówki karton soku pomarań-
czowego, a następnie zapełniła nim szklankę po same brzegi. Oj, zde-
cydowanie wyglądała na zdenerwowaną.
— Nie wierzę, że to zrobiła — wymamrotała, po czym upiła łyk. —
Musiała przyczepić się do twojej pracy i celowo pomylić imię Blake’a?!
To już podłe nawet jak na nią. Tom mówił, że Lisa będzie Lisą, no ale
ja, głupia, się łudziłam.
Pozostało mi tylko kiwnąć głową. Cokolwiek bym wtedy powie-
działa, byłoby zbyt niemiłe, więc wybrałam bezpieczniejszy wariant
i zachowałam milczenie.
— O cholera. — Estella zerknęła w dół, na wsiąkający sok. — Ob-
lałam się. Poczekaj chwilę, ogarnę to w łazience i zaraz wrócę.
Patrzyłam, jak odchodziła szybkim krokiem w stronę drzwi i nawet
rozważałam powrót do stołu, ale dałam sobie spokój. Stanie w samot-
ności było naprawdę uspokajające. Z sąsiedniego pomieszczenia dało się
słyszeć jedynie cichą, zdawkową rozmowę, co mocno odbiegało od moich
wspomnień z rodzinnego domu. U nas, gdy tylko zjawiali się goście, był
gwar, śmiech i wrzask dzieci. Cóż, jako wyklęta córka też już nie bywałam
u siebie na uroczystościach, a przynajmniej nie od jakiegoś czasu.
Gdy usłyszałam naciśnięcie klamki, od razu pomyślałam, że to
Estella ekspresowo poradziła sobie z plamą. Mina mi trochę zrzedła,
gdy okazało się, że to nikt inny, tylko matka Thomasa weszła do środka.
W ręce trzymała pustą lampkę, w której nadal było widać resztki wina.
Musiałam oddać jej to, że była naprawdę piękną kobietą. Trochę wynio-
słą, bardzo elegancką i w pewien sposób surową, choć na jej twarzy go-
ścił lekki uśmiech.
— Pani Köster — palnęłam wręcz odruchowo, nim zdążyłam się
powstrzymać. Dopiero po chwili zrozumiałam, co właśnie powie-
działam. — Bardzo przepraszam, pomyślałam o Tomie i jakoś tak
odruchowo…
Przerwał mi jej śmiech. Lisa jakby nigdy nic parsknęła, a jej usta
ponownie rozciągnęły się w uśmiechu. Tym razem szczerze, jak mi się
wydawało. Chociaż z nią nigdy nie było nic pewnego.

185

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Ależ nic się nie stało, Felicio. — Machnęła lekceważąco ręką. —
Pani Köster — powiedziała wesoło. — Nie pamiętam nawet, kiedy
ostatnio ktokolwiek mnie tak nazwał.
To było zwykłe zdanie, rzucone lekko, a jednak miałam wrażenie,
że kryło się za nim coś więcej. Upewniła mnie w tym mina tej kobiety,
zmieniająca się z każdą sekundą.
— Chciałam cię przeprosić, Felicio. Naprawdę jest mi przykro, bo
nie miałam na myśli niczego złego. Po prostu zdarza mi się to częściej
niż innym.
Nie do końca wierzyłam w jej skruchę, aczkolwiek trzeba było przy-
znać, że brzmiała szczerze.
— Nic się nie stało — powiedziałam odruchowo. W normalnych wa-
runkach pewnie skomentowałabym sytuację jakoś szerzej, ale ze względu
na Thomasa wolałam dać sobie spokój. — Wszystko w porządku.
Lisa rzuciła mi spojrzenie, które mówiło, że chyba nie do końca mi
wierzyła.
— Nie chcę, żebyś była na mnie zła.
— Nie jestem.
Patrzyła na mnie tak, jakby chciała odczytać moje myśli.
— Thomas bardzo cię kocha. To widać na pierwszy rzut oka. Wiesz,
że nigdy nikogo nie przyprowadził do domu? Przez chwilę bałam się,
że już nie odnajdzie szczęścia, a potem… A potem ty go znalazłaś.
Dziękuję ci za to.
Stałam tam wmurowana i kompletnie zaskoczona takim obrotem
spraw. Jeśli miała czyste intencje, to mogłam jej wybaczyć docinki na
temat rozwodu. Nie było rzeczy, której nie zrobiłabym dla Toma, a pełna
akceptacja jego rodziny nie była dla mnie wielkim poświęceniem. Na-
prawdę mogło być o wiele gorzej. Razem z Lisą wymieniłyśmy uśmie-
chy pełne zrozumienia, zwiastujące nadejście lepszych chwil. Właśnie tak
zastała nas Estella.
— To co, wracamy? — zapytała nieco podejrzliwym tonem.
Zgodziłam się z uśmiechem. Wszyscy bez przerwy zaliczaliśmy po-
tknięcia, ale w końcu zaczęliśmy się naprawdę starać, a nie było niczego
ważniejszego.

***

Nocny powrót taksówką był oczyszczającym doznaniem. Im więcej al-


koholu płynęło, tym mniej było niezręczności, jednak poczułam ulgę,

186

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
gdy w końcu ruszyliśmy do domu. Kolorowy blask neonów odbijał się
w zaparowanej szybie taksówki, podczas gdy mijaliśmy zatłoczone cen-
trum miasta. Myślałam już tylko o miękkiej pościeli. Tom z kolei milczał.
Nie okazywał żadnych emocji i patrzył w swoją szybę, przybierając
dość sztywną pozę. Zdradzało go tylko nerwowe podrygiwanie palca.
Postronna osoba pewnie nie dostrzegłaby tego drobnego gestu, ale dla
mnie odczytywanie jego zachowań było niczym przeglądanie otwartej
księgi.
Odtwarzałam w myślach przebieg całego wieczoru, gdy wjeżdżali-
śmy windą do apartamentu Thomasa. W środku wszystko wyglądało tak
jak przed naszym wyjściem. Jedyną różnicę stanowił kot, który opuścił
swoje horrendalnie drogie legowisko i zasnął na wyspie kuchennej.
Spodziewałabym się, że Tom od razu go stamtąd strąci, ale ten jedynie
uśmiechnął się kpiąco, po czym pogłaskał spłowiałe futro zwierzęcia.
— Co za klapa — stwierdził z rozbawieniem i pokręcił głową.
— Dlaczego tak mówisz?
Jego ciemnoniebieskie oczy spojrzały wprost na mnie. Szeroko się
uśmiechał, co zapewne było spowodowane ilością wypitego wina.
— Jesteś zbyt łaskawa. — Zabrał się za rozwiązywanie krawata. —
Moja matka palnęła głupstwo, a potem cały wieczór próbowała z tego
wybrnąć. Z dwojga złego przynajmniej to nie twoje imię pomyliła. To była
katastrofa, ale cieszę się, że byłaś tam ze mną.
Tu musiałam się z nim zgodzić, więc w odpowiedzi kiwnęłam głową.
Podeszłam do niego bardzo powoli, a następnie położyłam dłonie na jego
ramionach i zaczęłam masować je przez koszulę. Na samym początku mo-
jej pracy w kancelarii byłam pewna, że Tom jest dupkiem. Nie miał sła-
bości, nic go nie obchodziło, a wszystkie paskudne docinki stanowiły je-
dynie uzewnętrznienie jego okropnego charakteru. Dopiero z czasem
dostrzegłam w nim wszystkie te dobre cechy, które ukrywał.
Za oschłą powierzchownością kryły się uczucia, a tych mu z pew-
nością nie brakowało.
Zerknęłam na jego delikatnie rozchylone wargi i rozmarzyłam się
na moment. Nim zdążyłam się powstrzymać, przesunęłam po nich de-
likatnie opuszkiem, który ten przygryzł.
— Czy pani mnie uwodzi? Bo wnioskując po spojrzeniu…
Zsunęłam rękę po jego tułowiu i zatrzymałam ją na skórzanym pa-
sku spodni, który pogładziłam. Energia między nami zmieniała się

187

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
stopniowo, a ja czułam, że pragnął, bym dotknęła go jeszcze niżej. Wła-
śnie dlatego nie zrobiłam nic. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść
w stronę sypialni, modląc się, by mój krok był prosty. Powoli rozpięłam
guziki bluzki i opuściłam ją na ziemię, a w zamian otrzymałam mruk-
nięcie pełne pożądania.
Po mieszkaniu rozchodziło się ciche szuranie, gdy moje bose stopy
stykały się z podłogą. Czułam własne serce aż w gardle, bo moje ciało
drżało z podniecenia. Przez cały wieczór myślałam o tym, co zrobimy,
gdy już wydostaniemy się z tego stresującego spotkania. I oto nastała ta
chwila. Byliśmy sami, spragnieni i bliscy sobie jak jeszcze nigdy wcze-
śniej. Nim zniknęłam w otwartych drzwiach sypialni, zerknęłam prze-
lotnie w jego stronę. Stał tam, dosłownie pożerając mnie wzrokiem,
a jedną ręką mocował się z górnymi guzikami koszuli. Ten widok wy-
starczył, by przyprawić mnie o gęsią skórkę i szybsze bicie serca.
— Zgubiła pani koszulę. — Usłyszałam za sobą.
Uśmiechnęłam się lekko, bo jego ton udowodnił mi, że podjął się
tej gry.
— Czasem mi się odpina.
Drgnęłam, gdy jego dłonie spoczęły na mojej talii. Byłam tak roz-
proszona, że nawet nie usłyszałam, kiedy się zbliżył. Pocałował mnie
w zgięcie między szyją a ramieniem, w zamian otrzymując jęknięcie
pełne satysfakcji.
— Musimy panią lepiej zabezpieczyć — szepnął mi do ucha. — Nie
chciałbym, żeby ta koszula ot tak sobie spadała w nieodpowiednim
momencie.
— Na całe szczęście to dzieje się tylko przy jednym facecie.
Pozwoliłam mu się odwrócić i z radością zauważyłam, że pozbył się
koszuli. Stał przede mną w samych spodniach, z nagim torsem. Ręce
praktycznie same wystrzeliły mi w jego stronę. Z pasją dotknęłam jego
gładkiej skóry i wodziłam po niej palcami, obserwując jego reakcję.
Thomas był przystojnym mężczyzną, ale to nie jego wygląd był dla mnie
najważniejszy.
Miałam wrażenie, że on również nie mógł się już dłużej powstrzymać
przed dotknięciem mojego ciała. Wyciągnął dłoń przed siebie, położył
ją na moim policzku i zaczął przeciągać czule szorstkim kciukiem po
delikatnej skórze, aż do warg. Nie mogłam się powstrzymać przed
przygryzieniem jego palca, za co otrzymałam szelmowski uśmiech
i mruknięcie.

188

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Zdejmij mi spodnie.
Powrócił władczy ton, ale tym razem przywitałam to z zaskakują-
cym mnie samą entuzjazmem. Dopiero w połowie tej czynności zrozumia-
łam, że pośpiech nie miał sensu. Chciałam delektować się tą chwilą,
dlatego zwolniłam tempo i bardzo powoli wysuwałam pasek z klamry.
Później przyszła pora na guzik oraz odsunięcie rozporka. Najwyraźniej
Thomas miał już chyba dość tego powolnego rozpalania, bo jęknął
tylko i pchnął mnie delikatnie w stronę łóżka.
Gorączkowo pozbywaliśmy się ostatnich warstw ubrań, aż w końcu
nasze nagie ciała przylgnęły do siebie w namiętnym pragnieniu. Kiedy
Thomas całował mnie z taką pasją i zaangażowaniem, zapominałam
o całym świecie. Nie istniało nic, oprócz nas.
— Och, Felicio — jęknął.
Zanurzył się w moim wnętrzu, tak bardzo wilgotnym i spragnio-
nym jego miłości. Każdy gorączkowy ruch przybliżał nas do spełnie-
nia, jednocześnie wymazując wszystkie złe myśli. Nie było już między
nami żadnych niedomówień i jeśli miałam być szczera, nigdy w życiu
nie było mi lepiej.
— Kocham cię — wyjęczałam resztką sił, jaką w sobie znalazłam.
Thomas nie potrzebował kolejnych zachęt. Jedną rękę wspierał się
nad moją głową, a drugą sięgnął na dół i zaczął stanowczymi ruchami
pieścić łechtaczkę. Nie potrzebowałam zbyt wiele. Kilka stanowczych
pchnięć później doszłam z jego imieniem na ustach. To było wspaniałe,
wyzwalające uczucie, dające najwspanialszy rodzaj przyjemności.
— Ja ciebie też kocham — powiedział głosem pełnym uczuć.
Chwilę później doszedł z głośnym jękiem i opadł na łóżko obok
mnie. Przekręcił moje ciało zamroczone rozkoszą tak, że leżeliśmy na
łyżeczkę. Im dłużej myślałam o drodze, jaką przeszliśmy, tym trudniej
było mi w to wszystko uwierzyć. Przebyliśmy tak długą drogę od tego
pierwszego dnia, gdy on unikał uczuć, a ja bałam się być sobą. Ta myśl
pozwoliła mi podjąć bardzo ważną decyzję.
— Zamieszkam z tobą — wymruczałam sennie.
W odpowiedzi dostałam śmiech stłumiony przez poduszkę.
— Oczywiście, że to zrobisz — odpowiedział, ale wiedziałam, że
tylko sobie żartował.
To był początek czegoś wspaniałego. Nie mogłabym być bardziej
szczęśliwa niż z Thomasem u boku. Wiedziałem, że czekała nas cu-
downa przyszłość.

189

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
Epilog

Siedziałem na stołku przed zabudowanym piekarnikiem i wpatrywa-


łem się w jego szybę tak, jakby mój wzrok mógł magicznie przyspieszyć
cały ten proces. Wystukiwałem palcem nerwowy rytm o marmurowy
blat, a chłodna powierzchnia koiła nieco obolałe opuszki, które nieroz-
ważnie poparzyłem o garnek. Stwierdzenie, że byłem lekko nieobecny,
kwalifikowało się jako niedopowiedzenie stulecia.
— Myślisz, że to w ogóle dobry pomysł? — zapytałem Felicię po raz
dziesiąty tamtego poranka. — No wiesz, robić takie wielkie zapoznanie
jednego dnia. Może to za dużo?
Miałem idealny widok na jej nagi brzuch, gdy mocowała się z guzi-
kami białej koszuli. Mała blizna przypominała nam o jej przykrych
wspomnieniach, ale nie definiowała już naszego życia. Musiałem przy-
znać, że z naszej dwójki to Felicia o wiele lepiej poradziła sobie z wła-
snymi demonami. Ja nadal zostawałem gdzieś w tyle, ale podobno zrobi-
łem ogromny postęp. Na samą myśl o naszym wspaniale zwyczajnym
wspólnym życiu uśmiechnąłem się ciepło. Z tego głębokiego zamyśle-
nia wyrwało mnie dopiero jej karcące spojrzenie.
— Pękasz, Köster? — fuknęła, rozglądając się gorączkowo po salonie.
— Goście będą za piętnaście minut. Już i tak za późno na zmianę.
— Możemy zadzwonić i powiedzieć, że się rozchorowałaś.
Znów skupiłem wzrok na naczyniu żaroodpornym, byleby tylko
nie spojrzeć w jej szare oczy. Tak naprawdę nie miałem nic przeciwko
tak wielkiemu spotkaniu w naszym mieszkaniu. Zwyczajnie bałem się
o to, kogo przyprowadzi Gwyneth. Każdy, kto znał tę kobietę osobiście,
na pewno zrozumiałby mój strach o tożsamość ojca dziecka.

190

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Jasne — odpowiedziała tylko.
Dałbym głowę, że jej ton był kąśliwy.
— A może to ty się rozchorowałeś? — spytała łagodnie.
Chwilę potem jej ramiona otoczyły mnie ciasno, niosąc ze sobą cie-
pło i ukojenie. Pozwoliłem się tulić, a wolną ręką pogładziłem jej dło-
nie splecione na mojej klatce piersiowej.
— Ładnie wyglądasz w tej koszuli.
Uśmiechnąłem się na ten komplement. Zerknąłem w dół na błę-
kitny materiał wepchnięty do spodni.
— W takim razie będę zakładał ją częściej.
— Douglas też ma z kimś przyjść?
Kiwnąłem głową.
— Coś czuję, że to będzie niezła bomba — podsumowała Felicia.
— Idę przebrać spodnie. Zapomniałam pozbyć się tych dresów. —
Przewróciła oczami. — Jak ktoś przyjdzie, to otwórz. Postaw też tę sałatkę
na stół, okej, Tom?
Gdy zostawiła mnie samego, odrzuciłem ścierkę, która zmięła się
od mojego zbyt mocnego uścisku. Ogromna szklana misa była wypeł-
niona po brzegi sałatką. Kto by powiedział, że trochę jarzyn z sosem
mogło ważyć aż tyle? Już miałem odnieść to do stołu, gdy ciszę prze-
rwał natarczywy dzwonek do drzwi, połączony z pukaniem.
Przedstawienie się zaczęło.
Usłużnie podreptałem do drzwi i otworzyłem je, a po drugiej stro-
nie zobaczyłem zdenerwowaną Gwen. Jej krótkie włosy były perfekcyj-
nie ułożone, a okrągły brzuch coraz bardziej uwypuklał się spod luź-
nych ubrań, jednak to mężczyzna u jej boku wzbudził moją największą
konsternację.
— Gwen? — spytałem zaskoczony. — Nie ma z tobą ojca?
Kobieta zerknęła na mnie z taką rozpaczą, jakiej nie widziałem
chyba jeszcze nigdy wcześniej.
— To jest ojciec dziecka.
Paraliż ogarnął całe moje ciało na kilka sekund, aż szklana sala-
terka wysunęła mi się z dłoni. Oczy prawie wypadły mi z orbit, gdy
wpatrywałem się w sprawcę tego całego zamieszania. Później wszystko po-
toczyło się o wiele szybciej. Szkło z ogromnym hukiem stłukło się po
spotkaniu z ziemią, a sałatka rozbryzgała się nie tylko po naszych bu-
tach, ale też po ścianie.

191

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
— Co tu się dzieje? — spytała zdenerwowana Felicia, materializu-
jąc się gdzieś za moimi plecami.
— Poznaj — zacząłem sztywno, po czym wskazałem mężczyznę
w naszym progu. — Oto ojciec dziecka Gwen.
Moja ukochana zamilkła. Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć,
jaki wyraz przybrała jej twarz. Byłem pewien, że nie tego się spodziewała.
I, cholera, tego nie spodziewałem się nawet ja.

192

45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4
45eabc1239a9cd6e477000b4b045d25e
4

You might also like