Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 313

Dla mojej mamy,

która pozwoliła mi dodać kokos


do mojego tortu urodzinowego,
chociaż nikt inny za nim nie przepada.
Dla taty,
za to, że czytał mi komiksy o Garfieldzie
i oboje śmialiśmy się do łez.
Dziękuję.
Rozdział pierwszy

O
, tak.
Łup.
– O, tak.
Łup. Łup.
Co, do cholery…?
– Ooo, tak. Cudownie.
Gwałtownie wybudzona ze snu, rozglądałam się nieprzytomnie
po obco wyglądającym pokoju. Pudła na podłodze. Zdjęcia oparte o
ścianę.
Moja sypialnia w nowym mieszkaniu. Musiałam to sobie
przypomnieć. Położyłam dłonie na kołdrze i skupiłam uwagę na
wykwintnym splocie materiału. Nawet na wpół śpiąco zachwycało
mnie zdobienie mojej pościeli.
– Mmmm. Właśnie tak, skarbie. Tak mi rób. Nie przestawaj!
O, raju…
Usiadłam, przetarłam zaspane oczy i popatrzyłam na ścianę za
moimi plecami, powoli rozumiejąc, co mnie obudziło. Nadal
bezmyślnie gładziłam kołdrę – przykuło to uwagę mojego cudownego
kota Clive’a. Kocur podłożył pyszczek pod moją dłoń, domagając się
głaskania. Pieściłam go, jednocześnie rozglądając się dookoła i
próbując oswoić nową przestrzeń.
Dziś się wprowadziłam do tego wspaniałego mieszkania z
przestronnymi pokojami, drewnianymi podłogami i łukowatymi
przejściami. Był tu nawet kominek! Oczywiście nie miałam bladego
pojęcia, jak rozpala się ogień w czymś takim. Zawsze chciałam móc
postawić ozdoby na półeczce nad kominkiem. Mam taki nawyk, że
układam różne przedmioty w każdej wolnej przestrzeni, bez znaczenia,
czy należy ona do mnie, czy nie. To chyba taka choroba zawodowa
projektanta wnętrz. Czasem wkurzam moich znajomych tym ciągłym
przestawianiem ich bibelotów.
Po całym dniu spędzonym na przeprowadzce moczyłam się w
niesamowitej stylowej wannie na nóżkach tak długo, aż skóra na
dłoniach pomarszczyła mi się jak rodzynka. Później położyłam się do
łóżka i z przyjemnością wsłuchiwałam się w odgłosy nowego domu:
spokojny ruch uliczny, cicha muzyka w oddali i kojące stukanie łap
mojego ciekawskiego kota. Widzicie, Clive ma nieobcięte pazury…
„Mój nowy dom” – myślałam z zadowoleniem, kiedy zapadałam
w łagodny sen. Dlatego byłam tak zaskoczona tą pobudką o… niech no
sprawdzę… drugiej trzydzieści nad ranem.
Tępo wpatrywałam się w sufit, żeby na nowo wprowadzić się w
stan relaksu. Na darmo jednak, bo zagłówek mojego łóżka gwałtownie
poruszył się, a właściwie to uderzył w ścianę.
„To chyba jakieś żarty”.
– Ooo, Simon. Cudownie. Mmm. – Dobiegło mnie bardzo
wyraźnie.
„O, litości”.
Rozbudziłam się jeszcze bardziej, zaintrygowało mnie to, co
działo się za ścianą. Popatrzyłam na kota i mogłabym przysiąc, że
mrugnął do mnie. To pewnie przemęczenie. „Zdaje się, że mnie też
przydałoby się trochę takich atrakcji”.
Ostatnio u mnie posucha. Trwa ona już dość długo. Fatalny,
szybki i w zupełnie nieodpowiednim momencie, jednonocny wyskok
pozbawił mnie zdolności odczuwania orgazmu. Już od pół roku jest na
urlopie. To bardzo długie półrocze.
Obawiam się, że jestem bliska urazu nadgarstka od tych
wszystkich desperackich prób samozaspokojenia. Najwidoczniej O
zniknął na dobre. I nie mówię o programie Oprah.
Odgoniłam rozważania nad utraconym O i zwinęłam się w
kłębek. Wyglądało na to, że za ścianą zapadła cisza. Próbowałam
ponownie zasnąć, a obok mnie cicho pomrukiwał kot. Nagle piekło
rozpętało się na nowo.
– Tak! Tak! O, tak! Dobrze.
Obraz, który oparłam o ścianę na półce nad łóżkiem, spadł i
boleśnie uderzył mnie w głowę. Mam nauczkę – mieszkając w San
Francisco, wszystko trzeba mocno przywalić do ściany. „Skoro już o
waleniu mowa…”.
Załamując ręce i przeklinając, tak że chyba zawstydziłam Clive’a
– o ile koty potrafią się zawstydzać – popatrzyłam jeszcze raz na ścianę
za moimi plecami. Zagłówek łóżka uderzał o nią w rytm trwającej u
sąsiadów gimnastyki.
– Ooo, tak, kochanie, tak, tak, tak! – zaintonowała krzykaczka,
kończąc swoją pieśń westchnieniem pełnym zadowolenia.
I wtedy usłyszałam, z całym szacunkiem dla rzeczy świętych,
klapsy. Odgłosu wymierzanych klapsów nie można pomylić z niczym
innym. Tak więc za ścianą właśnie ktoś je dostawał.
– O, Simon. Tak. Byłam niegrzeczną dziewczynką. Tak!
„Nie do wiary…”. Usłyszałam jeszcze kilka uderzeń, a potem
męskie gardłowe pojękiwanie i posapywanie.
Wstałam z łóżka, odsunęłam je o kilka centymetrów od ściany i z
powrotem wskoczyłam pod kołdrę, nie spuszczając oka z wezgłowia.
Zasypiając, obiecałam sobie, że będę walić pięściami w ścianę,
jeśli ponownie usłyszę choćby piśnięcie. Choćby jęknięcie. Albo
odgłos klapsa.
Witajcie, sąsiedzi.
Rozdział drugi

Pierwszy poranek w nowym miejscu rozpoczęłam od wypicia


kawy i zjedzenia resztek pączka z wczorajszej parapetówki.
W duchu przeklinałam nocne popisy sąsiadów, bo nie czułam się
tak wyspana, jakbym chciała, a czekało mnie zamieszanie z
rozpakowywaniem się. Dziewczyna została porządnie przeleciana,
otrzymała kilka klapsów, miała orgazm, spała. To samo spotkało
Simona. Założyłam, że to jego imię – w końcu osóbka lubiąca klapsy
ciągle się tak do niego zwracała. Poważnie, raczej nie mogła zmyślić
tego imienia. Jest przecież wiele innych i to bardziej seksownych, które
można wykrzykiwać w ferworze uniesień.
Uniesienia. „Jezu, jak mi ich brakuje”.
– Nadal nic, co O? – Westchnęłam, patrząc w dół. Gdy mijał
czwarty miesiąc bez O, zaczęłam z nim rozmawiać, jakby był żywą
istotą. Dawno temu, kiedy jeszcze poruszał moim światem, wydawał
się bardzo realny. Teraz, po tym, jak go straciłam, nie wiem, czy w
ogóle bym go rozpoznała, gdyby wrócił. „To żałosne, kiedy
dziewczyna nie potrafi rozpoznać własnego orgazmu”. Tęsknie
patrzyłam przez okno na panoramę San Francisco.
Rozprostowałam nogi i podeszłam do zlewu, żeby umyć kubek
po kawie. Odłożyłam naczynie do wyschnięcia, zebrałam jasnoblond
kosmyki włosów w kucyk i przebiegłam wzrokiem po otaczającym
mnie rozgardiaszu. Nieważne, jak dobrze to zaplanowałam, nieważne,
jak dokładnie oznaczyłam kartony, nieważne, ile razy powtarzałam
temu idiocie od przeprowadzek, że jeśli na pudle było napisane
„kuchnia”, to nie należało go dawać do łazienki.
– To co, Clive? Zaczniemy tu czy w salonie? – Kot leżał zwinięty
w kłębek na szerokim parapecie. Muszę przyznać, że szukając nowego
mieszkania, zawsze zwracałam uwagę na parapety. Clive lubił
obserwować świat, a mnie cieszył widok kota czekającego na mój
powrót z pracy.
W tej chwili popatrzył na mnie i miałam wrażenie, że kiwnął
łebkiem w stronę salonu.
– Niech będzie salon – powiedziałam głośno, zdając sobie
sprawę, że odkąd wstałam, odezwałam się kilka razy i za każdym
razem mówiłam do kota. No tak…
Jakieś dwadzieścia minut później, kiedy Clive uważnie
przyglądał się gołębiowi, a ja układałam płyty DVD, w korytarzu
usłyszałam głosy. Moi głośni sąsiedzi! O mało co nie potknęłam się o
jedno z pudeł, biegnąc do drzwi, żeby wyjrzeć na korytarz przez wizjer.
„No naprawdę jestem nienormalna”. Nie mogłam się powstrzymać
przed podglądaniem.
Niewiele widziałam, ale słyszałam ich rozmowę. Męski, łagodny
głos w towarzystwie damskich westchnień.
– Simon, miniona noc była fantastyczna.
– Dzisiejszy poranek też był wspaniały – stwierdził, po czym
złożył na jej ustach cholernie namiętny pocałunek.
Aha. Rano musieli być w innym pokoju. Nic nie słyszałam.
Mocno przyciskałam oko do wizjera. „Zupełnie szurnięta”.
– Tak, to prawda. Zadzwonisz niedługo? – zapytała, nachylając
się po kolejny pocałunek.
– Oczywiście. Zadzwonię, gdy wrócę do miasta – obiecał i z
plaskiem położył dłonie na jej pośladkach. Dziewczyna zachichotała i
odwróciła się w stronę schodów.
Wyglądało na to, że to nic poważnego. „Pa, pa, Panno
Klapsiaro”. Simon szybko wrócił do mieszkania i nie zdążyłam mu się
przyjrzeć. „Ciekawe. Czyli, że laska z nim nie mieszka”.
Nie padły żadne czułe słówka, kiedy wychodziła, ale nie
wydawali się sobą skrępowani. Bezwiednie włożyłam koniuszek
kucyka do ust. Oczywiście, że musieli się czuć swobodnie, przy całym
tym dawaniu klapsów.
Wróciłam do alfabetycznego układania płyt, odsunąwszy na bok
myśli o klapsach i Simonie. „Niesamowity Simon. Niezła nazwa dla
zespołu”. Zajęłam się literą H.
Akurat kładłam na półce Czarnoksiężnika z Oz obok Charliego i
fabryki czekolady, gdy usłyszałam pukanie. Zza drzwi dobiegały
odgłosy szamotaniny, które sprawiły, że szeroko się uśmiechnęłam.
– Nie upuść tego, wariatko – padło siarczyście.
– Przestań się wymądrzać i w ogóle to zamknij się – odparowała
druga osoba.
Z westchnieniem otworzyłam drzwi, za którymi stały Sophia i
Mimi, moje dwie najlepsze przyjaciółki, trzymające olbrzymie pudło.
– Dziewczyny, bez kłótni. Obydwie jesteście urocze. –
Roześmiałam się głośno.
– Ha, ha, śmieszne – rzuciła Mimi, wchodząc do mieszkania.
– Co to jest, do diabła? Nie wierzę, że wniosłyście to po
schodach na czwarte piętro! – Moje przyjaciółki nie zajmowały się
czynnościami, które mógł wykonać za nie ktoś inny.
– Czekałyśmy na dole w taksówce, licząc, że ktoś się napatoczy,
ale nic z tego. Więc wtargałyśmy to same. Mamy parapetówę! –
relacjonowała Sophia. Kiedy odstawiły karton, usiadła w fotelu przy
kominku.
– Przestań się w końcu przeprowadzać. Mam dość ciągłego
kupowania ci prezentów. – Mimi zaśmiała się, wykonując teatralny gest
rękami i kładąc się na kanapie.
Lekko szturchnęłam pudło stopą.
– Co to jest? Nigdy nie oczekiwałam od was prezentów. A już na
pewno nie prosiłam o sokowirówkę z telezakupów, którą dałyście mi w
zeszłym roku.
– Okaż choć trochę wdzięczności. Po prostu otwórz to –
rozkazała Sophia, wskazując pakunek środkowym palcem, który chwilę
później wyprostowała w moją stronę.
Zrezygnowana usiadłam na podłodze obok prezentu. Wstążka z
malutkimi ananasami przywiązanymi do niej zdradziła mi, że to coś ze
sklepu Williams Sonoma. Karton był bardzo ciężki.
– Co wyście wymyśliły? – zapytałam, przyłapując Mimi na
puszczaniu oczka do Sophii. Rozwiązałam wstążkę i otworzyłam
pudło. Zobaczywszy, co w nim jest, ucieszyłam się jak głupia. –
Dziewczyny! To zbyt drogie!
– Wiemy, jak bardzo tęsknisz za poprzednim. – Uśmiechnęła się
do mnie Mimi.
Lata temu dostałam od mojej nieżyjącej już ciotki mikser marki
KitchenAid. Miał ponad czterdzieści lat, ale nadal działał bez zarzutu.
Dawniej te rzeczy robiono tak, aby służyły latami. Kilka miesięcy temu
mój robot dokonał żywota w pięknym stylu. Akurat wrzucałam do
wymieszania składniki na chleb z cukinii, kiedy z urządzenia zaczęło
się dymić. Nie miałam wyjścia i z bólem serca musiałam go wyrzucić.
Patrzyłam na nowiuteńki mikser KitchenAid w kolorze
nierdzewnej stali, a przed oczami tańczyły mi różne ciastka i
ciasteczka.
– Dziewczyny, jest piękny – piałam z zachwytu, wpatrując się z
radością w moje nowe cacko. Delikatnie wyjęłam urządzenie z
pudełka. Z podziwem przebiegłam palcami po gładkich krawędziach
obudowy. Na skórze czułam przyjemny chłód metalu. Westchnęłam
urzeczona i przytuliłam do siebie mikser.
– Zostawić was samych? – spytała Sophia.
– Nie. Chcę, żebyście były świadkami naszej miłości. Wiecie, to
chyba jedyne urządzenie mechaniczne, które będzie mi dawało
jakąkolwiek przyjemność w nadchodzącej przyszłości. Dzięki.
Wykosztowałyście się. Naprawdę jestem wam wdzięczna –
zapewniałam.
Pojawił się Clive i obwąchawszy urządzenie, zwinnie wskoczył
do pustego już pudła.
– Kochana, obiecaj tylko, że będziesz nam donosiła smakołyki.
To nam wszystko wynagrodzi. – Mimi wstała i popatrzyła na mnie
wyczekująco.
– Co? – zapytałam niepewnie.
– Caroline, czy mogę zacząć z twoimi szufladami? – rzuciła
pytanie i udała się małymi krokami w stronę sypialni.
– Czy co możesz zacząć z moimi szufladami? – odpowiedziałam
pytaniem, mocniej zaciągając pasek w talii.
– Kuchnia! Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła w niej
wszystko poukładać! – oznajmiła energicznie, przebierając w miejscu
nogami.
– O, kurczę. Jasne! Do dzieła! Baw się dobrze, wariatko –
zawołałam za nią, bo przyjaciółka pobiegła już do kuchni.
Mimi zawodowo zajmowała się zagospodarowywaniem
przestrzeni mieszkań. W czasie studiów na uniwersytecie w Berkley
doprowadzała nas do szału swoją obsesyjną dbałością o szczegóły.
Pewnego dnia Sophia zasugerowała jej, żeby zajęła się profesjonalnym
urządzaniem przestrzeni. Od ukończenia studiów Mimi nie robiła nic
innego. Pracowała chyba już w całym stanie, pomagając różnym
rodzinom zebrać ich manele do kupy. Biuro projektowe, w którym
jestem zatrudniona, czasem korzystało z jej porad. Wystąpiła nawet w
kilku odcinkach programu o planowaniu wnętrz, które kręcono w San
Francisco. Była stworzona do tej pracy.
Pozwoliłam, żeby Mimi robiła to, co chce. Wiedziałam, że będę
zachwycona efektem jej pracy. Razem z Sophią nadal obijałyśmy się w
salonie, przeglądając płyty DVD i śmiejąc się z filmów, które
obejrzałyśmy lata temu. Zatrzymywałyśmy się na każdej produkcji z lat
osiemdziesiątych, w której występowała paczka naszych ulubionych
aktorów, i usiłowałyśmy sobie przypomnieć, czy Bedner i Claire zostali
parą. Sophia twierdziła, że nie, a ponadto ja upierałam się, że Claire nie
dostała kolczyka z powrotem…
***

Wieczorem po wyjściu przyjaciółek rozsiadłam się razem z


kotem na kanapie, żeby na kanale kulinarnym obejrzeć powtórki
Bosonogiej Contessy. Fantazjowałam, że z pomocą nowego miksera
przyrządzam różne wspaniałości w kuchni podobnej do tej z programu.
Z rozmarzenia wyrwał mnie dźwięk kroków w korytarzu i czyjaś
rozmowa. Skrzywiłam się, patrząc na Clive’a. Pewnie wróciła Panna
Klapsiara.
Zerwałam się z kanapy i pobiegłam w stronę drzwi, by znowu
przylgnąć do wizjera i spróbować przyjrzeć się sąsiadowi. Tym razem
też mi się nie udało. Widziałam jedynie jego plecy, gdy wchodził do
mieszkania za dość wysoką kobietą o długich brązowych włosach.
„Ciekawe. Dwie kobiety w dwa dni. Męska dziwka”.
Drzwi sąsiada zamknęły się, a do moich stóp łasił się, cicho
pomrukując, Clive.
– Nie mogę cię tu wypuścić, głuptasku – gadałam do kota, biorąc
go na ręce. Wtuliłam się policzkiem w jego miękkie futro i
uśmiechnęłam się, gdy przekręcił się brzuszkiem do góry. Clive jest
moją prywatną męską dziwką. Oddałby się każdemu, kto pogłaskałby
go po brzuchu.
Wróciłam na kanapę, żeby zobaczyć, jak Ina Garten uczy
widzów, w jaki sposób z prostotą i elegancją przygotować kolację w
Hamptons. I z zasobnym portfelem.
Parę godzin później z odciśniętą na czole fakturą kanapy poszłam
do sypialni. Mimi poukładała wszystkie moje rzeczy tak, że jedyne, co
mi pozostało do zrobienia, to zawiesić zdjęcia i poustawiać różne
drobiazgi. Z rozmysłem zdjęłam fotki z półki nad łóżkiem. Tej nocy nie
chciałam ryzykować. Stałam na środku pokoju i nasłuchiwałam
odgłosów zza ściany. Cisza i spokój na froncie. Zapowiadało się
dobrze. Może poprzednia noc była tylko jednorazowym wybrykiem.
Szykując się do spania, popatrzyłam na oprawione fotografie
mojej rodziny i przyjaciół. Ja i rodzice w Tahoe na nartach. Ja z
przyjaciółkami przy Coit Tower. Sophia uwielbiała robić zdjęcia ze
wszystkim, co ma falliczny kształt. Była wiolonczelistką w orkiestrze
symfonicznej San Francisco i mimo że całe życie spędziła pośród
instrumentów muzycznych, nigdy nie potrafiła odpuścić sobie żartu,
kiedy widziała flet. Była pokręcona.
Obecnie żadna z naszej trójki nie była w związku. Wyjątkowa
sytuacja. Zazwyczaj przynajmniej jedna z nas z kimś się spotykała, ale
odkąd Sophia zerwała ze swoim ostatnim chłopakiem, dopadła nas
wszystkie klątwa. Na szczęście dla przyjaciółek ich przeklęcie nie było
tak silne jak moje. Z tego, co wiedziałam, utrzymywały kontakt ze
swoimi O.
Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie nocy, kiedy
O poszedł swoją drogą. Po kilku fatalnych pierwszych randkach byłam
tak wyposzczona i sfrustrowana, że zdecydowałam się pójść z facetem,
którego nie chciałabym już nigdy więcej spotkać. Nie miałam nic
przeciwko przelotnym przygodom. Przeżyłam wiele poranków
przepełnionych wstydem. Ale z nim? Powinnam była wiedzieć, jak to
się skończy. Przeklęty Cory Weinstein. Jego rodzina miała sieć pizzerii
rozsianych po całym Zachodnim Wybrzeżu. Brzmi super, co? Tylko tak
brzmi. Okazał się całkiem sympatyczny, ale nudny. Wszystko przez to,
że od dawna nie byłam z mężczyzną. Kilka drinków i pogaduchy w
samochodzie sprawiły, że uległam i pozwoliłam Cory’emu, by zrobił ze
mną, co chciał.
Do tamtej nocy byłam zwolenniczką teorii, że seks jest jak pizza.
Nawet jeśli nie smakuje, to i tak jest całkiem niezły. Teraz nie znoszę
pizzy. Z kilku powodów.
To był najgorszy rodzaj seksu. W stylu karabinu maszynowego:
bang, bang, bang. Trzydzieści sekund dla cycków, minuta poświęcona
na macanie punktu, jakiś centymetr poniżej tego właściwego, a potem
pchnięcie. I wysunięcie. I pchnięcie. I wysunięcie. I pchnięcie. I
wysunięcie.
Przynajmniej szybko było po wszystkim, no nie? Jasne, że nie.
Ten koszmar ciągnął się całe wieki. Tak naprawdę było to jakieś pół
godziny pchnięć i wysunięć. Miałam wrażenie, jakby ktoś heblował
moją biedną muszelkę.
Zanim to coś dobiegło końca i Cory, opadając na mnie, krzyknął:
„Jak dobrze!”, w myślach zdążyłam zrobić porządki w przyprawach i
właśnie zaczęłam przeglądać środki czystości pod zlewem. Ubrałam
się, co nie zabrało mi zbyt wiele czasu, bo właściwie wcale nie byłam
rozebrana, i wyszłam.
Następnego dnia po tym, jak Caroline Dolna odpoczęła,
postanowiłam zafundować jej subtelną sesję samozaspokojenia z
kochankiem ze snów każdej kobiety – George’em Clooneyem, czyli
doktorem Rossem. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu O nie pojawił
się. Pomyślałam, że może potrzeba mu jeszcze więcej czasu, żeby
otrząsnąć się z zespołu stresu pourazowego wywołanego przez
chłoptasia od pizzy.
A kolejnej nocy co? Nic. Tydzień po tygodniu, a tu ani śladu po
O. W końcu tygodnie przerodziły się w ciągnące się w nieskończoność
miesiące, a we mnie narastała nienawiść do Cory’ego Weinsteina.
Pieprzony kałasznikow.
Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się myśli o O i weszłam do
łóżka. Clive czekał, aż się ułożę, po czym usadowił się w zgięciu moich
kolan. Kiedy gasiłam światło, sennie zamruczał.
– Dobranoc, panie Clive – wyszeptałam i od razu zasnęłam.
***

Łup.
– O, tak.
Łup. Łup.
– O, tak.
„Nie do wiary…”.
Tym razem przebudziłam się szybciej, bo wiedziałam, co słyszę.
Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w ścianę za mną. Łóżko stało w
bezpiecznej odległości od niej, tak że nie czułam drgań, ale z całą
pewnością był tam jakiś ruch.
Nagle usłyszałam… syczenie?
Popatrzyłam na Clive’a, który z nastroszonym ogonem i
wygiętym grzbietem biegał wte i wewte w nogach łóżka.
– Mały, spokojnie. To tylko nasi hałaśliwi sąsiedzi – próbowałam
uspokoić kota. Wyciągnęłam rękę, żeby go pogłaskać, i wtedy
usłyszałam znajomy dźwięk.
– Miaaauuu.
Zamarłam i nasłuchiwałam, przyglądając się jednocześnie kotu,
który zdawał się mówić: „to nie ja”.
– Miaaauuu! O, tak! Miiiauuu!
Miauczała dziewczyna za ścianą. Co, do diabła, oni biorą, że się
tak zachowują?
W tym momencie Clive całkowicie oszalał i rzucił się w stronę
ściany, próbując wspiąć się po niej. Usiłował przedostać się na drugą
stronę do źródła miauczenia i jednocześnie sam przeraźliwie miauczał.
– Ooo, tak. Bardzo dobrze, Simon. Mmmm. Miau. Miau. Miau!
Panie Jezu, zostałam zaatakowana przez marcujące koty. Kobieta
miała obcy akcent, ale nie potrafiłam go określić. Z pewnością
europejski. Czeski? Może polski? Nie wierzyłam, że po pierwszej w
nocy staram się odgadnąć narodowość kobiety, którą ktoś posuwa w
mieszkaniu obok.
Próbowałam złapać i uspokoić kota, ale bez skutku. Owszem, był
wykastrowany, ale i tak pozostał chłopcem i też pragnął tego, co się
działo za ścianą. Nie przerywał swoich kocich wrzasków, które
mieszały się z miauczeniem sąsiadki. Jedyne, co mogłam zrobić, to
śmiać się z komizmu tej sytuacji. Moje życie przeistaczało się w teatr
absurdu z kocim chórem w tle.
Moją uwagę przykuło jęczenie Simona – niskie i gardłowe. Clive
i kobieta nadal się przekrzykiwali, ale ja słuchałam tylko głosu Simona.
Kiedy mruknął, ponownie zaczęło się walenie w ścianę. Zmierzał do
mety.
Kobieta miauczała coraz głośniej, zbliżając się do orgazmu.
Miauczenie przeszło w idiotyczne wrzaski, aż w końcu wykrzyknęła:
„Da! Da! Da!”.
No jasne. Była Rosjanką. Pozdrowienia z Moskwy.
Ostatni stukot, ostatni jęk i miauknięcie. Potem wszystko się
błogo uciszyło. Za wyjątkiem kota. Nie przestawał wołać za swoją
utraconą miłością aż do cudownej czwartej nad ranem.
Tak oto zaczęła się zimna wojna.
Rozdział trzeci

W końcu kot się uspokoił, ale i tak byłam porządnie rozbudzona i


zmęczona. Na domiar złego musiałam wstać za mniej więcej godzinę.
Nie miałam co liczyć na wyspanie się, więc uznałam, że będzie lepiej,
jeśli wstanę i zrobię śniadanie.
– Głupia Kicia – rzuciłam w stronę ściany za plecami. Poszłam
do salonu, włączyłam telewizor, a potem nastawiłam w kuchni kawę.
Promienie budzącego się dnia wkradały się przez okna, a Clive łasił mi
się do nóg.
– Teraz chcesz pieszczot ode mnie, tak? Po tym, jak w nocy
porzuciłeś mnie dla jakiejś Kici? Drań z ciebie, kotku – szeptałam,
głaszcząc go stopą.
Rozłożył się na podłodze i prężył przede mną. Dobrze wiedział,
że nie potrafię się temu oprzeć. Zaśmiałam się i uklękłam obok niego.
– Wiem, wiem. Przymilasz się, bo jestem twoim żywicielem. –
Westchnęłam i pogłaskałam go po brzuszku.
Clive nie przestawał się łasić, więc nasypałam mu karmy do
miseczki. Teraz, gdy dostał to, co chciał, poszłam w odstawkę. Kiedy
zmierzałam do łazienki, z korytarza dobiegły mnie głosy. Faktycznie
przerodziłam się w podglądaczkę, bo od razu przywarłam do wizjera,
żeby zobaczyć, co słychać u Simona i Kici.
Mój sąsiad stał w progu mieszkania tak głęboko, że nie
widziałam jego twarzy, a Kicia była na korytarzu. Dostrzegłam jego
dłoń, bo głaskał ją po długich włosach. Nawet przez te cholerne drzwi
słyszałam, jak dziewczyna rozkosznie mruczy.
– Mrrr, Simon. Ta noc była… mrrr – zamruczała, opierając
policzek o jego dłoń.
– To prawda. Wspaniałe podsumowanie wczorajszej nocy i
dzisiejszego poranka – powiedział cicho, a potem obydwoje się
zaśmiali.
Nieźle, kolejne dwa w jednym.
– Zadzwonisz, jak wrócisz do miasta? – zapytała kobieta. Simon
odgarnął jej włosy z twarzy. Wypoczętej twarzy. Zazdrościłam jej.
– Jasne, możesz być tego pewna – odpowiedział i przyciągnął
kochankę do siebie po to, jak się domyśliłam, żeby pocałować ją
ogniście. Kobieta zgięła jedną nogę w kolanie, unosząc ją jak w
romantycznej scenie filmowej. Prawie wybiłam sobie oko, wciskając je
z niedowierzaniem w wizjer.
– Da swidanija – wyszeptała ze wschodnim akcentem. Brzmiał
przyjemniej, kiedy nie miauczała jak kotka na gorącym dachu.
– Na razie! – Simon roześmiał się, a jego dziewczyna z
wdziękiem odeszła.
Liczyłam, że go zobaczę, zanim wejdzie do mieszkania, ale nic z
tego. Znowu się nie udało. Szczerze mówiąc, po klapsach i miauczeniu
umierałam z ciekawości, żeby zobaczyć, jak wygląda. Za tamtymi
drzwiami odbywały się interesujące schadzki erotyczne. Nie
rozumiałam tylko, czemu musieli tak wpływać na mój sen. Oderwałam
się od drzwi i poszłam pod prysznic. Zastanawiałam się, co takiego
musi zrobić facet, żeby doprowadzić kobietę do miauczenia.
O wpół do ósmej siedziałam w trolejbusie i robiłam plan dnia.
Miałam spotkanie z nowym klientem, potem chciałam dopieścić świeżo
naszkicowany projekt, a później szłam z szefową na lunch.
Uśmiechnęłam się na myśl o Jillian.
Jillian Sinclair była właścicielką biura projektowego, w którym
miałam szczęście być praktykantką na ostatnim roku studiów. Zbliżała
się do czterdziestki, ale wyglądała na mniej niż trzydzieści lat. Dość
wcześnie wypracowała sobie renomę w światku projektantów. Działała
niekonwencjonalnie. Była jednym z pierwszych projektantów, którzy
zanegowali styl shabby chic. Wyznaczała nowe trendy. Wprowadzała
stonowaną kolorystykę i geometryczne zdobienia, budząc w ten sposób
do życia nowoczesność, która stała się ostatnim krzykiem mody.
Zatrudniła mnie, kiedy skończył mi się staż. Dzięki niej zdobyłam
bezcenne doświadczenie. Wysoko stawiała poprzeczkę i była
wymagająca, ale miała także niesamowitą intuicję oraz bardzo
wyczulone oko na detale. A co okazało się najfajniejsze w pracy z nią?
Lubiła się bawić.
Wyskoczyłam z trolejbusu i popatrzyłam na budynek naszego
biura. Znajdowało się ono w uroczej dzielnicy Russian Hill z
bajkowymi posiadłościami, spokojnymi ulicami i niesamowitym
widokiem ze szczytu wzgórza. Niektóre z dużych domów zostały
przekształcone na powierzchnie handlowe, a budynek naszego biura
był najładniejszy.
Weszłam do środka nieco ociężale. Jillian kazała każdemu z
projektantów urządzić swój gabinet po swojemu. Miało to pokazywać
klientom, czego mogą się spodziewać. Długo zastanawiałam się nad
urządzeniem mojego miejsca pracy. Welurowe zasłony kontrastowały z
ciemnoszarymi ścianami. Zdecydowałam się na ciemne, hebanowe
biurko i fotel obleczony miękkim, złotym jak szampan jedwabiem.
Pomieszczenie miało wytworny charakter i wymyślne dodatki, takie jak
kolekcja reklam zup Campbell z lat trzydziestych i czterdziestych.
Znalazłam całą ich stertę na wyprzedaży garażowej. Wszystkie były
wycięte z magazynu „Life”. Oprawiłam je i zawiesiłam na ścianach.
Uśmiechałam się za każdym razem, gdy na nie patrzyłam.
Parę minut poświęciłam na wyrzucenie kwiatów z zeszłego
tygodnia i ułożenie nowych. W każdy poniedziałek kupowałam bukiety
do biura w pobliskiej kwiaciarni. Wybierałam różne gatunki, ale
trzymałam się tej samej palety barw. Najbardziej lubiłam intensywne,
pomarańczowe i różowe kolory oraz brzoskwiniowe i ciepłe złote
odcienie. Dziś wybrałam róże herbaciane o koralowych płatkach z
malinową obwódką.
Ziewnęłam i gotowa do rozpoczęcia pracy usiadłam za biurkiem.
Kątem oka zobaczyłam Jillian przemykającą obok moich drzwi, więc
pomachałam do niej. Cofnęła się, żeby zajrzeć do mnie. Wysoka,
smukła i urocza. Dzisiaj cała była ubrana na czarno. Wyjątek stanowiły
fuksjowe czółenka bez palców. Wyglądała stylowo i oszałamiająco.
– Cześć, dziewczyno! Jak mieszkanie? – zapytała, siadając
naprzeciwko mnie.
– Super. Jeszcze raz bardzo dziękuję. Nie wiem, jak ci się
odwdzięczę za to. Jesteś niezastąpiona – rozpływałam się.
Jillian podnajęła mi mieszkanie, które należało do niej, odkąd
przyjechała lata temu do San Francisco. Teraz wykańczała dom w
Sausalito. W porównaniu z wysokością czynszów, które płaciło się w
mieście, opłata za jej mieszkanie to pikuś. Dzięki regulacji czynszów
była obrzydliwie niska. Chciałam nadal wychwalać moją szefową, ale
ona przerwała mi ruchem ręki.
– Już dobrze. To nic takiego. Pewnie powinnam się pozbyć tego
mieszkania, ale to było moje pierwsze dorosłe gniazdko. Szkoda je
stracić ze względu na czynsz. Zresztą, podoba mi się to, że ktoś w nim
mieszka. No i to wspaniałe sąsiedztwo.
Uśmiechnęła się, a ja ziewnęłam. Nie umknęło to jej uwadze.
– Caroline, jest poniedziałkowy poranek, a ty już ziewasz? –
Popatrzyła na mnie z naganą.
Roześmiałam się.
– Jillian, kiedy tam ostatnio nocowałaś? – zapytałam, po czym
upiłam łyk kawy. To już trzeci kubek. Niedługo będę lewitować.
– Matko, dawno temu. Może z rok? Benjamina nie było w
mieście, a ja nadal miałam tam łóżko. Czasem, gdy pracowałam do
późna, zostawałam tutaj na noc. Czemu pytasz?
Benjamin to jej narzeczony. Milioner zawdzięczający sukces
samemu sobie, inwestor lubiący ryzykowne transakcje i zniewalający
przystojniak. Durzyłyśmy się w nim z przyjaciółkami.
– Słyszałaś kiedyś jakieś hałasy zza ściany? – pytałam dalej.
– Nie. Nie przypominam sobie. Jakie hałasy?
– Zwykłe późnonocne odgłosy.
– Nigdy. Nie wiem, kto tam teraz mieszka, ale wydaje mi się, że
ktoś się tam wprowadził właśnie mniej więcej rok temu. A może rok
wcześniej? Nigdy go nie spotkałam. O co chodzi? Co słyszałaś?
Z zakłopotaniem popijałam kawę.
– Czekaj… Późnonocne odgłosy? Caroline? Poważnie?
Słyszałaś, jak ktoś uprawia seks? – dopytywała się.
Z głuchym odgłosem wsparłam głowę o biurko. Matko. To
wywoływało złe skojarzenia. Żadnego stukania. Popatrzyłam na Jillian,
która zanosiła się śmiechem.
– Caroline, skąd mogłam wiedzieć! Mój sąsiad był po
osiemdziesiątce i jedyne dźwięki, jakie dobiegały z jego sypialni, to
muzyka z ulubionego serialu. Jak teraz o tym myślę, to zaskakująco
dobrze było słychać telewizor – przypomniała sobie.
– Widzisz, teraz to nie odgłosy serialu dobiegają zza ściany.
Słychać porządne rypanko. Nie żaden słodki czy nudny seks. Raczej…
ciekawy. – Uśmiechnęłam się.
– Co słyszałaś? – zainteresowała się żywo szefowa.
Nieważne, ile masz lat i z jakiego pochodzisz środowiska.
Każdego z nas dotyczą dwie uniwersalne prawdy. Zawsze będziemy się
śmiali z bąków puszczonych w niewłaściwym momencie i zawsze
będziemy chcieli wiedzieć, co inni robią w swoich sypialniach.
– Mówię ci, Jillian. Po raz pierwszy w życiu słyszałam coś
takiego. Pierwszej nocy ładowali w ścianę tak mocno, że spadł z niej
obraz i walnął mnie w głowę.
Patrzyła ze zdumieniem i z coraz większą ciekawością.
– Nie gadaj!
– Powaga. A później, o Jezu, usłyszałam, jak ktoś dostaje klapsy.
– Rozmawiałam z moją szefową o klapsach w łóżku. Rozumiecie,
czemu uwielbiałam moją pracę?
– Nieee – rzuciła z niedowierzaniem i zachichotałyśmy jak
licealistki.
– Taaak. Moje łóżko się poruszało. Dasz wiarę? Rano widziałam
Pannę Klapsiarę, jak wychodziła.
– Nadałaś jej ksywkę?
– Jasne! A tej nocy…
– Dwie noce z rzędu! Panna Klapsiara dostała swoje klapsy?
– Nie, zeszłą noc umiliła mi swoimi dziwactwami Rosjanka,
którą nazwałam Kicią – ciągnęłam.
– Kicią? Czemu?
– Bo sąsiad doprowadził ją do miauczenia.
Jillian zaśmiała się tak głośno, że zwabiło to do nas Steve’a z
księgowości.
– Co was tak bawi, kwoczki? – zapytał, kręcąc głową.
– Nic takiego – odpowiedziałyśmy chóralnie i ponownie
zaniosłyśmy się śmiechem.
– Dwie noce i dwie kobiety. Imponujące – westchnęła Jillian.
– Daj spokój. Nie. Męska dziwka. Tak.
– Wiesz, jak ma na imię?
– W zasadzie tak. Nazywa się Simon. Wiem, bo Panna Klapsiara
i Kicia wykrzykiwały to imię non stop. Udało mi się je wyłapać
pomiędzy walnięciami o ścianę. Głupi wallbanger1) – mamrotałam.
1) Slangowe określenie na stosunek seksualny, w czasie którego
wezgłowie łóżka głośno uderza o ścianę, co irytuje sąsiadów (przypisy
pochodzą od tłumacza).

Jillian przez chwilę siedziała cicho, a potem uśmiechnęła się od


ucha do ucha.
– Simon Wallbanger – dobre!
– Jasne. Podoba ci się, bo to nie twój kot próbował spółkować z
Kicią przez ścianę. – Zaśmiałam się żałośnie i z powrotem położyłam
głowę na biurku.
– Spoko, bierzmy się do pracy – postanowiła Jillian, przecierając
załzawione od śmiechu oczy. – Musisz dziś usidlić tych nowych
klientów. O której mają przyjść?
– A, tak. Państwo Nicholson są umówieni na pierwszą. Mam już
gotową prezentację dla nich i projekt. Myślę, że spodoba im się mój
pomysł na reorganizację ich sypialni. Zaproponuję im też wykonanie
przylegającego pokoju dziennego i nowiuteńkiej łazienki. Będzie super.
– Z pewnością. Omówisz swoje pomysły przy lunchu?
– Jasne, przygotowałam się do tego – zapewniłam, gdy już stała
w drzwiach.
– Jeśli uda ci się ich złapać, będzie to naprawdę wielka rzecz dla
firmy – powiedziała, patrząc na mnie badawczo przez okulary w
szylkretowych oprawkach.
– Poczekaj, aż zobaczysz, jak zaaranżowałam ich pokój do kina
domowego.
– Nie mają pokoju do kina domowego.
– Jeszcze nie – odparłam z diabelskim uśmieszkiem.
– Nieźle – pochwaliła i poszła do swojego gabinetu.
Nicholsonowie byli smakowitym kąskiem. W zeszłym roku Mimi
pracowała dla bogatej hrabianki Natalie Nicholson, organizując jej
biuro. Poleciła mnie, gdy na tapetę mieli wejść projektanci wnętrz. Od
razu wzięłam się do zmiany ich sypialni.
Wallbanger, pffff.
***

– Caroline, wspaniale. To naprawdę rewelacja. – Natalie


zachwycała się, gdy odprowadzałam ich do wyjścia. Prawie dwie
godziny spędziliśmy nad projektami. W kilku kluczowych sprawach
poszliśmy na kompromis i wiedziałam, że to będzie ekscytujące
zadanie.
– Sądzisz, że jesteś dla nas odpowiednim projektantem? – zapytał
Sam, obejmując żonę w talii i bawiąc się jej kucykiem.
– A jak myślisz? – droczyłam się z uśmiechem.
– Będzie się nam doskonale współpracowało – stwierdziła
Natalie, ściskając moją rękę.
W środku skakałam ze szczęścia, ale nie dałam nic po sobie
poznać.
– Doskonale. Niedługo się odezwę i będziemy mogli opracować
harmonogram – obiecałam i przytrzymałam dla nich drzwi.
Stałam w progu, odprowadzając ich wzrokiem. W końcu
weszłam do biura i popatrzyłam na recepcjonistkę Ashley. Dziewczyna
spojrzała na mnie pytająco.
– I? – zapytała w końcu.
– O, tak. Są moi. – Zaczęłyśmy piszczeć i tańczyć z radości.
Jillian, która akurat schodziła po schodach, stanęła jak wryta.
– Co wy, do diabła, wyrabiacie? – zapytała z szerokim
uśmiechem.
– Nicholsonowie zatrudnili Caroline! – wykrzyczała Ashley.
– Super. – Szefowa uściskała mnie przelotnie. – Jestem z ciebie
dumna, mała – wyszeptała. Promieniałam. Cholernie promieniałam.
Tanecznym krokiem, od czasu do czasu podskakując i
uśmiechając się, wróciłam do swojego gabinetu. Usiadłam za biurkiem,
zakręciłam się na krześle i popatrzyłam na zatokę.
„Caroline, nieźle to rozegrałaś. Naprawdę nieźle”.
***

Wieczorem wyszłyśmy z Mimi i Sophią, żeby uczcić mój sukces


i chyba wypiłam morze margarity. Potem jeszcze wlałam w siebie kilka
kieliszków tequili. Kiedy dziewczyny odprowadzały mnie do drzwi
mieszkania, zlizywałam z nadgarstka sól, której już dawno tam nie
było.
– Sophio, jesteś taka śliczna. Wiesz o tym, prawda? –
ćwierkałam, opierając się o przyjaciółkę, kiedy wchodziłyśmy po
schodach.
– Tak, Caroline, jestem śliczna. Przecież to oczywiste –
odpowiedziała. Sophia była bardzo wysoka i miała ognistorude włosy.
Zdawała sobie sprawę ze swojej urody.
Mimi zaśmiała się, czym zwróciła moją uwagę.
– A ty, Mimi, jesteś moją najlepszą przyjaciółką. I jesteś taka
malutka! Pewnie mogłabym zmieścić cię w kieszeni. – Chichotałam,
próbując włożyć dłoń do kieszeni. Mimi była niziutką Filipinką o
karmelowej cerze i kruczoczarnych włosach.
– Szkoda, że nie powstrzymałyśmy jej zaraz po tym, jak
zjadłyśmy całe guacamole – gderała Mimi. – Nie możemy jej pozwalać
pić bez przekąsek. – Wciągnęła mnie na ostatnie kilka stopni.
– Nie mówcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było – marudziłam,
ściągając kurtkę i próbując rozpiąć koszulę.
– Spoko, może wyluzuj z rozbieraniem się w korytarzu, co? –
odparowała Sophia i wyjęła klucze z mojej torebki, żeby otworzyć
drzwi. Próbowałam pocałować ją w policzek, ale mnie odepchnęła.
– Cuchniesz tequilą i seksualną desperacją. Odsuń się ode mnie.
– Śmiejąc się, otworzyła drzwi. W drodze do sypialni kątem oka
zobaczyłam Clive’a siedzącego na parapecie.
– Cześć, kotku. Jak się ma mój cudowny chłopczyk? – nuciłam.
Rzucił mi gniewne spojrzenie, zeskoczył z parapetu i poszedł do
salonu. Nie lubił, gdy piłam. Wystawiłam język w jego stronę. Padłam
na łóżko i przyglądałam się dziewczynom, które stały w drzwiach.
Uśmiechały się złośliwie, jakby chciały powiedzieć: „Jesteś zalana, a
my nie, więc mamy prawo ci dokuczać”.
– Dziewczyny, wyluzujcie. Setki razy widziałam was dużo
bardziej wstawione – wytknęłam im. Zdjęłam spodnie i bluzkę. Nie
pytajcie, dlaczego zostałam w szpilkach, bo sama nie wiem.
Przyjaciółki odchyliły kołdrę, żebym mogła pod nią wejść.
Leżąc, wpatrywałam się w nie. Opatuliły mnie tak szczelnie, że spod
przykrycia wystawały mi tylko oczy, nos i rozczochrane włosy.
– Czemu pokój się kręci? Co zrobiłyście z mieszkaniem Jillian?
Zabije mnie, jeśli z mojego powodu podniosą jej czynsz! –
wykrzyczałam. Zaczęłam jęczeć, bo cała sypialnia wirowała.
– Pokój się nie kręci. Oddychaj – powiedziała rozbawiona Mimi i
poklepała mnie po ramieniu.
– I ten stukot. Co to jest, do cholery? – wyszeptałam prosto w
pachę Mimi, którą następnie powąchałam i pochwaliłam jej wybór
dezodorantu.
– Caroline, nic nie stuka. Chryste, chyba wypiłaś więcej, niż
przypuszczałam – stwierdziła Sophia, siadając w nogach łóżka.
– Też to słyszę. A ty nie? – spytała cicho Mimi.
Sophia nie odpowiedziała. We trzy nasłuchiwałyśmy. Z oddali
dobiegł nas pojedynczy stukot, a po nim nastąpiło jęknięcie.
– Ślicznotki, usiądźcie wygodnie. Za chwilę poznacie Pana
Wallbangera – poinformowałam je. Przyjaciółki wyglądały na
zdziwione, ale o nic nie pytały.
Panna Klapsiara czy Kicia? Clive przyszedł do nas i wskoczył na
łóżko, zapewne spodziewając się tej drugiej. W napięciu gapił się na
ścianę.
Cała nasza czwórka siedziała i czekała. Nie potrafię opisać, na co
byliśmy narażeni w tym czasie.
– O, tak.
Łup.
– Tak.
Łup. Łup.
Sophia i Mimi popatrzyły na mnie i kota. Możecie nie wierzyć,
ale i ja, i on kręciliśmy z niedowierzaniem głowami. Sophia dyskretnie
uśmiechnęła się. Ja skupiłam się na dobiegającym zza ściany głosie.
Był inny. O niższej barwie i niestety nie dosłyszałam słów. To nie była
ani Panna Klapsiara, ani Kicia.
– Mmm, Simon – śmieszek – dokładnie – śmieszek – tu –
śmieszek.
Że co?
– Tak, tak – parsknięcie – tak! Kurwa, kurwa – śmiech
przypominający rżenie – tak, kurwa.
Dziewczyna chichotała. Była nieznośną Chichotką.
Wybuchnęłyśmy śmiechem, gdy kobieta, zbliżając się do
orgazmu, na zmianę rechotała i parskała. Clive szybko zrozumiał, że
jego ukochana nie pojawi się, więc pośpiesznie uciekł do kuchni.
– Co to, do diabła, ma być? – wyszeptała ze zdziwieniem Mimi.
– Erotyczna tortura, na którą jestem skazana od dwóch nocy. Nie
macie pojęcia, jak to jest – narzekałam, czując działanie tequili.
– Ktoś obraca Chichotkę w ten sposób przez dwie ostatnie noce?
– zapytała głośno Sophia i zakryła usta dłonią, kiedy zza ściany
dobiegła nas kolejna mieszanka śmiechu i pojękiwania.
– O, nie. Dziś po raz pierwszy mam przyjemność ją słyszeć.
Pierwszą noc spędziła tam Panna Klapsiara. Była bardzo, ale to bardzo
niegrzeczną dziewczynką i musiała zostać ukarana. Wczorajszej nocy
debiutowała Kicia, wielka miłość Clive’a.
– Czemu nazywasz ją Kicią? – przerwała mi Sophia.
– Ponieważ miauczy w czasie szczytowania – wyjaśniłam i
schowałam się pod kołdrę. Alkohol powoli przestawał działać. Brak
snu, który mi dokuczał, odkąd się wprowadziłam do tego przybytku
rozpusty, zaczął o sobie dawać znać.
Przyjaciółki uniosły kołdrę.
– O, tak. To takie, ha, ha, ha, ha, cudowne! – krzyczała laska za
ścianą.
– Twój sąsiad potrafi doprowadzić kobietę do miauczenia? –
spytała z niedowierzaniem Sophia.
– Najwyraźniej tak. – Stłumiłam śmiech, czując ogarniające mnie
nudności.
– Czemu ona się śmieje? Kto się śmieje w czasie takiego fajnego
bzykanka? – dociekała Mimi.
– Nie mam pojęcia, ale dobrze wiedzieć, że się dziewczyna fajnie
bawi – stwierdziła Sophia, którą wyraźnie śmieszył szczególnie głośny
chichot sąsiadki. „Śmiej się, śmiej, ciociu Fanny”.
– Widziałaś go już? – zapytała Mimi wpatrzona w ścianę.
– Nie. Ale pracuję nad tym przez moją dziurkę do podglądania.
– Cieszę się, że choć jedna dziurka ma trochę przyjemności –
wyszeptała Sophia.
Wbiłam w nią wzrok.
– Jesteś urocza. Widziałam go tylko z tyłu – odpowiedziałam,
siadając.
– Brawo, trzy noce i każda z inną. To świadczy o jego
niesamowitej kondycji – skomentowała Mimi i spojrzała na ścianę z
podziwem.
– To świadczy o jego obleśności i nic więcej. Nie mogę przez to
spać. Moja biedna ściana! – zawyłam żałośnie, słysząc gardłowe
męskie jęknięcie.
– Co twoja ściana ma… – zaczęła Sophia, ale przerwałam jej
gestem.
– Cierpliwości – powiedziałam. On zmierzał do finiszu.
Ściana zaczęła się trząść w rytm uderzeń, a chichotanie kobiety
stawało się coraz głośniejsze. Sophia i Mimi zamarły ze zdziwienia. Ja
tylko kręciłam głową.
Słyszałam jęki Simona i wiedziałam, że niedługo dojdzie. W
pewnym momencie jego pojękiwania zostały zagłuszone przez
Chichotkę.
– Och – śmieszek – właśnie – śmieszek – tak – śmieszek – nie –
śmieszek – przestawaj – śmieszek – nie przestawaj – śmieszek – ooo –
śmieszek – matko – prychnięcie – nie – śmieszek – przestawaj! –
śmieszek.
„Przestań, proszę. Proszę. Proszę”.
Prychnięcie.
Po ostatnim chichocie i jęknięciu zapanowała cisza. Dziewczyny
wymieniały spojrzenia, aż w końcu postanowiły się odezwać.
– O – zaczęła Sophia.
– Mój – dodała Mimi.
– Boże – dokończyły chórem.
– Dlatego nie sypiam – westchnęłam.
Dochodziłyśmy do siebie po występie Chichotki, podczas gdy w
rogu pokoju Clive w najlepsze bawił się piłeczką.
Chichotko, ciebie nie znoszę najbardziej…
Rozdział czwarty

Kilka kolejnych nocy minęło w błogiej ciszy. Żadnego walenia,


dawania klapsów, miauczenia ani chichotania. Wprawdzie Clive czuł
się trochę osamotniony, ale poza tym wszystko w nowym miejscu było
w porządku. Poznałam kilkoro sąsiadów. Między innymi Euana i
Antonia, którzy mieszkali pode mną. Od nocy z Chichotką Simona ani
widu, ani słychu. Byłam wdzięczna za spokojny sen, ale ciekawiło
mnie, gdzie mój sąsiad mógł zniknąć. Euani Antonio bardzo chętnie
udzielili mi informacji.
– Kochana, poczekaj, aż zobaczysz naszego drogiego Simona.
Niezły okaz z niego! – ekscytował się Euan. Antonio złapał mnie
akurat, jak wracałam z pracy, i jeszcze na korytarzu wręczył mi drinka.
– O, tak. Jest smakowity! Gdybym tylko był młodszy –
westchnął, wachlując się. Tymczasem Euan przyglądał się mu znad
kieliszka z Krwawą Mary.
– Gdybyś był młodszy, to co byś zrobił? Proszę cię. Simon to nie
twoja liga. Spójrz prawdzie w oczy, mój drogi. On jest jak najwyższej
klasy cielęcinka, a my to parówki.
– Przekonałbyś się – odburknął Antonio i zaczął prowokacyjnie
ssać kawałek selera.
– Panowie, dajcie spokój. Opowiedzcie coś o nim. Przyznam, że
facet walący w moją ścianę zaintrygował mnie po swoich
zeszłotygodniowych występach.
Podzieliłam się z nimi opowieścią o nocnych popisach Simona,
bo czułam, że nie będą chcieli współpracować, jeśli nie wyciągnę tych
brudów na światło dzienne. Pochłaniali każde słowo, jak grube
dzieciaki pączki. Opowiedziałam im o kobietach, z którymi się kochał,
a oni uzupełnili moją wiedzę.
Simon był fotografem, freelancerem podróżującym po całym
świecie. Pewnie wyjechał na kolejne zlecenie, co tłumaczyłoby mój
spokojny sen. Pracował przy projektach dla samych prestiżowych firm:
Discovery Channel, Towarzystwo Cousteau, National Geographic. Był
nagradzany za swoje prace, a nawet kilka lat temu zrobił reportaż o
wojnie w Iraku. Na wyjazdy nigdy nie zabierał swojego starego,
zdezelowanego range rovera discovery. Taki samochód można spotkać
w afrykańskim buszu. Tego typu autami jeździli zwykli ludzie, zanim
stały się popularne pośród nowobogackich.
Opowieści Euana i Antonia o samochodzie i pracy oraz istniejące
za moją ścianą międzynarodowe centrum orgazmów tworzyły coraz
bardziej kompletny obraz mężczyzny, którego jeszcze nie spotkałam.
Oszukiwałabym samą siebie, gdybym nie przyznała, że z dnia na dzień
interesował mnie coraz bardziej.
Pewnego popołudnia, po tym, jak podrzuciłam Nicholsonom
wzornik płytek ceramicznych, postanowiłam wrócić do domu na
piechotę. Mgła opadła, odsłaniając miasto. To był bardzo piękny dzień
na spacer. Podchodząc pod blok, zauważyłam, że nie było range rovera
na jego stałym miejscu parkingowym na tyłach budynku. To znaczyło,
że krążył po mieście.
Simon wrócił do San Francisco.
***

Przygotowywałam się na koleją rundę walenia w ścianę, ale kilka


następnych dni i nocy przebiegło bez specjalnych zakłóceń.
Pracowałam, spacerowałam, niańczyłam kota. Spotkałam się z
przyjaciółkami i upiekłam chleb z cukinii, używając do tego
ulubionego robota KitchenAid. Poświęciłam też trochę czasu na
rozejrzenie się za wakacjami.
Co roku brałam tydzień wolnego i wyjeżdżałam zupełnie sama
do jakiegoś egzotycznego zakątka. Nigdy nie odwiedzałam dwa razy
tego samego miejsca. Raz byłam na tygodniowym trekkingu w
Yosemite. Innym razem wybrałam się na zjazdy tyrolką pod osłoną
liści drzew lasu deszczowego Kostaryki. Nurkowałam też u wybrzeży
Belize. A w tym roku nie miałam pomysłu, dokąd pojechać. W czasach
kryzysu podróż do Europy graniczyła z bankructwem, więc ten
kierunek odpadał. Rozważałam Peru, bo zawsze chciałam zobaczyć
Machu Picchu. Miałam jeszcze sporo czasu na podjęcie decyzji, ale
szukanie miejsca na wakacje samo w sobie było częścią zabawy.
Spędziłam także niezliczoną ilość godzin przy wizjerze. Tak, to
fakt. Za każdym razem, gdy słyszałam otwieranie drzwi, biegłam do
judasza. Clive obserwował mnie z politowaniem. Dobrze wiedział, co
robiłam. Nie wiem, jakim prawem mnie oceniał, skoro sam nadstawiał
uszu, gdy tylko rejestrował odgłosy na korytarzu. Biedaczysko. Tęsknił
za swoją Kicią.
Mimo tych podchodów, nadal nie udało mi się zobaczyć Simona.
Raz złapałam go, jak wchodził do mieszkania, ale widziałam tylko
czarny T-shirt i rozmierzwione brązowe włosy. Chociaż równie dobrze
mógł to być ciemny blond. Trudno rozróżnić w mrocznym korytarzu.
Potrzebowałam lepszego oświetlenia do efektywniejszego
szpiegowania.
Kiedyś, wracając z pracy, dostrzegłam, jak właśnie odjeżdżał
spod bloku range roverem. Przejechał tuż obok mnie. Prawie udało mi
się rzucić okiem na kierowcę i przyjrzeć się owianemu legendą
mężczyźnie, kiedy potknęłam się i wylądowałam tyłkiem na chodniku.
Na szczęście Euan pomógł mi pozbierać moje zranione ego i poobijaną
pupę z betonu i zaprowadził mnie do mieszkania, gdzie poczęstował
wodą utlenioną i szklaneczką whisky.
Nocami panowała jednak cisza. Wiedziałam, że Simon był w
domu, i od czasu do czasu słyszałam go. Szuranie krzesłem po
podłodze czy cichy śmiech. Ale żadnego haremu, a co za tym idzie –
żadnego dudnienia w ścianę.
Można powiedzieć, że większość nocy spaliśmy razem. Puszczał
Duke’a Ellingtona i Glenna Millera, a ja bezwstydnie słuchałam po
swojej stronie ściany. Pamiętam, że mój dziadek lubił nocną porą
odtwarzać muzykę ze starych płyt. Trzaski i zgrzyty igły na winylowej
płycie utulały mnie przyjemnie do snu. Clive zwijał się w kłębek u
mojego boku. Trzeba Simonowi przyznać, że jeśli chodzi o muzykę,
miał dobry gust.
Spokój i cisza nie mogły jednak trwać wiecznie. Piekło rozpętało
się kilka nocy później.
Najpierw dostałam dawkę Panny Klapsiary. Znowu była bardzo
niegrzeczną dziewczynką i zapewne zasłużyła na donośne lanie, które
oczywiście otrzymała i które trwało prawie pół godziny. Zanim ściany
zaczęły się trząść, padły krzyki: „Dobrze! Właśnie tam, tak, dobrze!”.
Leżałam na łóżku i patrzyłam z frustracją na sufit.
Rano z mojego stanowiska podglądacza udało mi się dobrze
przyjrzeć Pannie Klapsiarze. Miała rumianą, lekko błyszczącą twarz.
Była pulchną dziewczyną o krągłych biodrach i pełnych udach, która
najwyraźniej wrzucała na ruszt byle co. No i była niska, i to naprawdę
niska. Musiała stanąć na palcach, żeby pocałować Simona na do
widzenia. Ponieważ patrzyłam, jak się porusza, nie udało mi się
przyjrzeć sąsiadowi. Miał zaskakujący gust, jeśli chodzi o kobiety.
Panna Klapsiara była zupełnym zaprzeczeniem Kici, która wyglądała
jak modelka.
Spodziewając się, że Kicia będzie następna w kolejności, tej nocy
dałam Clive’owi zabawkę z kocimiętką i dużą miskę tuńczyka. Miałam
nadzieję, że zmęczy się i uśnie, zanim zacznie się akcja. Smakołyki
zadziałały zupełnie na odwrót. Kiedy kwadrans po pierwszej zza ściany
zaczęły rozbrzmiewać pierwsze odgłosy wydawane przez Kicię, Clive
był gotowy do akcji.
Myślę, że gdyby szyto dla kotów małe smokingi, dziś Clive
założyłby taki.
Maszerował w jedną i drugą stronę wzdłuż ściany i udawał
obojętnego. Ale kiedy Kicia zaczęła swoją pieśń, nie mógł się
powstrzymać i zaczął szturmować ścianę. Ze stolika nocnego
przeskoczył na toaletkę, a potem na półkę. Wdrapał się na poduszki i
lampę, żeby być bliżej ukochanej. W końcu zdał sobie sprawę z tego,
że nie przebije się przez mur. Wtedy wykonał swoją serenadę, która
dziwnie przypominała utwory Barry’ego White’a. Siła jego zawodzeń
współgrała z jej wyciem.
Simon zmierzał do celu, bo ściany zaczęły się trząść. Dziwiło
mnie, że potrafią się skupić w tym harmidrze. Przecież skoro ja
słyszałam ich, to oni musieli słyszeć miauczenie Clive’a. Z drugiej
strony domyślałam się, że jeśli dymałby mnie Cudowny Penis
Wallbanger, to nic nie mogłoby mnie rozproszyć.
Jak na razie jednak nikt mnie nie dymał i robiłam się coraz
bardziej wkurzona. Byłam zmęczona, napalona bez szans na
rozładowanie napięcia, a do tego mojemu kotu wystawał z pyszczka
patyczek higieniczny, który do złudzenia wyglądał jak papieros.
Pomimo prawie nieprzespanej nocy rano zawlekłam się do
wizjera na kolejny odcinek historii haremowych. Zostało mi to
wynagrodzone widokiem profilu Simona, kiedy pochylał się, żeby
ucałować Kicię na pożegnanie. Był to krótki moment, ale wystarczył,
żeby przyjrzeć się jego mocno zarysowanej szczęce. Miał wspaniałą
szczękę. Najlepszą rzeczą, jaka mnie w tym dniu spotkała, to widok
jego szczęki. Reszta dnia okazała się do dupy.
Najpierw pojawił się problem z głównym wykonawcą prac u
Nicholsonów. Wyglądało na to, że nie tylko robił sobie bardzo długie
przerwy na lunch. W zasadzie to każdego dnia palił trawę na ich
poddaszu. Na całym piętrze pachniało jak w hipisowskiej komunie.
Później okazało się, że cała paleta płytek na podłogę do łazienki
przyjechała uszkodzona. Oczekiwanie na realizację nowego
zamówienia opóźniło prace remontowe o przynajmniej dwa tygodnie i
nie było szans, żeby skończyć na czas. Zazwyczaj, kiedy wykonuje się
duży remont, data jego zakończenia jest podawana szacunkowo.
Niemniej jednak zawsze wyrabiałam się w terminie. Ten projekt był
bardzo ważny i zrobiło mi się gorąco (bynajmniej nie w ten przyjemny
sposób), gdy zdałam sobie sprawę, że nie mogę nic zrobić, by
przyśpieszyć to zlecenie. Chyba żebym poleciała do Włoch i
własnoręcznie przywiozła te cholerne płytki.
Po szybkim lunchu, w czasie którego wylałam butelkę soku na
podłogę, wracałam do biura i po drodze zatrzymałam się w sklepie
sportowym, żeby obejrzeć buty trekkingowe. Planowałam wycieczkę w
masyw Marin w weekend.
Kiedy przyglądałam się butom, poczułam na szyi oddech i
odruchowo wzdrygnęłam się.
– Cześć. – Usłyszałam i zamarłam z przerażenia. Zalały mnie
wspomnienia i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Na zmianę było mi
zimno i gorąco. Przypomniało mi się najstraszniejsze doświadczenie
mojego życia. Obróciłam się i zobaczyłam…
Cory Weinstein. Pieprzony Karabin Maszynowy, który zabrał mi
mój O.
– Caroline, panienka z okienka – zanucił, myśląc chyba, że jest
drugim Tomem Jonesem.
Przełknęłam gulę w gardle i starałam się zachować spokój.
– Cory, dobrze cię widzieć. Jak się masz? – udało mi się
odezwać.
– Nie narzekam. Wizytuję restauracje dla starego. Co u ciebie?
Branża dekoratorska dobrze się z tobą obchodzi?
– Branża projektowa. Wszystko dobrze. Właściwie to muszę
lecieć, bo akurat wracam do pracy – bełkotałam i powoli zaczęłam
zmierzać do wyjścia.
– Po co ten pośpiech, ślicznotko? Jadłaś już lunch? Mogę dać ci
zniżkę na pizzę w knajpie kilka przecznic stąd. Co powiesz na pięć
procent? – Przemawiała przez niego zarozumiałość.
– Całe pięć procent. Brzmi bardzo atrakcyjnie, ale mimo to nie
dam się namówić. – Powstrzymałam śmiech.
– Powiedz mi, Caroline, kiedy się znowu zobaczymy? Tamta
noc… Kurde. Była całkiem niezła, co? – Puścił do mnie oczko. Nie
mogłam dłużej tego tłumić w sobie. Musiałam to z siebie wyrzucić.
– Nie. Nie i jeszcze raz nie, Cory – wylałam z siebie całą złość.
Przed oczami miałam to, jak mnie posuwa. Moja cipka zacisnęła się z
przerażenia. Wprawdzie ostatnio nie dogadywałyśmy się najlepiej, ale
wiem, jak bardzo bała się pana Pistolet Maszynowy. Muszę jej bronić.
– O, daj spokój, mała. Powtórzmy tę magię – szeptał.
Pochylił się w moją stronę i poczułam, że niedawno jadł kiełbasę.
– Cory, za chwilę zwymiotuję ci na buty. Lepiej się odsuń.
Zbladł i zrobił krok w tył.
– I jeszcze jedno. Wolę walnąć głową w mur, niż powtórzyć
magię z tobą. Ty, ja i twoje pięć procent zniżki? Nie ma szans. Cześć –
powiedziałam przez zaciśnięte zęby i wyszłam ze sklepu.
Wkurzona i smutna wparowałam do biura. Bez włoskich płytek,
bez butów górskich, bez faceta i bez O.
Miałam doła i całą noc przesiedziałam na kanapie. Nie
odbierałam telefonów. Nie przyrządziłam sobie kolacji. Zjadłam resztki
tajskiego jedzenia z pojemnika na wynos i warczałam na Clive’a, gdy
próbował ukraść krewetkę. Zdenerwowany kot uciekł w kąt i
przyglądał mi się uważnie spod krzesła.
Oglądałam Bosonogą Contessę, która zazwyczaj poprawiała mi
humor. Dziś gotowała francuską zupę cebulową, którą zjadła na plaży
ze swoim mężem Jeffreyem. Zawsze, kiedy patrzyłam na nich, robiło
mi się ciepło w środku i czułam wzruszenie. Byli uroczą parą. Dzisiaj
przyprawiali mnie o mdłości. Chciałam siedzieć opatulona kocem i jeść
zupę na plaży w South Hampton z Jeffreyem. Dobra, nie z Jeffreyem
jako takim, ale jego męskim odpowiednikiem. Moim własnym
Jeffreyem.
„Pieprzony Jeffrey. Pieprzona Bosonoga Contessa. Pieprzone
żarcie na wynos”.
W końcu zrobiło się na tyle późno, że mogłam spokojnie pójść
spać i zostawić ten koszmarny dzień za sobą. Zawlekłam mój żałośnie
smutny tyłek do sypialni. Poszłam jeszcze się wysikać i wtedy
przypomniałam sobie o praniu. Cholera. Przegrzebałam szufladę z
piżamami w poszukiwaniu czegokolwiek czystego. Miałam sporo
seksownej skąpej bielizny jeszcze z czasów, kiedy O i ja nadawaliśmy
na tych samych falach.
Wściekałam się i gderałam pod nosem, aż w końcu wyciągnęłam
różową koszulkę nocną. Była falbaniasta i wyglądała słodko. Lubiłam
spać w pięknej bieliźnie, ale ta dziś mi się nie podobała. Była
namacalnym przypomnieniem o braku O. Chociaż minęło sporo czasu,
od kiedy próbowałam go przywołać. Może dziś będzie ta noc. Z
pewnością byłam spięta i przydałoby mi się rozluźnić.
Wyrzuciłam Clive’a za drzwi i zamknęłam je. To nie było dla
jego oczu.
Puściłam płytę INXS. Dzisiaj miała się przydać każda pomoc.
Michael Hutchence zawsze na mnie działał. Usiadłam na łóżku,
poprawiłam poduszki i wsunęłam się pod kołdrę. Chłodny materiał
przykrycia ślizgał się po moich nagich nogach. Lubię czuć miękkość
kołdry na gładko ogolonej skórze nóg. Może to faktycznie był dobry
pomysł. Zamknęłam oczy i starałam się oddychać spokojnie. Byłam tak
sfrustrowana, że w czasie kilku ostatnich prób przywołania O prawie
się popłakałam.
Zaczęłam od typowej obiegówki po fantazjach. Na pierwszy
ogień poszedł młody Catalano, którego grał Jared Leto. Wsunęłam
dłonie pod materiał koszulki nocnej i wędrowałam nimi aż do piersi.
Myślałam o Jordanie Catalano całującym Angelę Chase w szkolnej
piwnicy. Wyobrażałam sobie, że jestem nią. Czułam mocne pocałunki
na ustach. To jego, nie moje, dłonie dotykały mojej skóry w okolicach
sutków. Kiedy moje, znaczy Jordana, palce rozpoczęły masaż, w dole
brzucha poczułam przypływ znajomego ciepła.
Przed oczami wyobraźni stanął mi następnie Matt Damon jako
Jason Bourne. Pieścił mnie. Razem uciekaliśmy przed agentami
rządowymi. Przy życiu trzymała nas jedynie więź fizyczna.
Wyobrażałam sobie, że Jason delikatnie wiedzie palcami po moim
brzuchu, aż w końcu wsuwa je pod majtki w kolorze koszulki. To
działało. Pod wpływem dotyku coś się we mnie budziło, odczuwałam
jakieś poruszenie. Westchnęłam z ulgą, gdy poczułam, jak bardzo
jestem gotowa na dalsze pieszczoty.
Matko. Na myśl, że Jason i Jordan pomagają doprowadzić mnie
do O, poczułam przyjemny dreszcz. Jęknęłam i sięgnęłam po grubszy
kaliber.
Najpierw Clooney. Myślałam o nim i jednocześnie ruszałam
palcami pobudzająco. Danny Ocean. George z Facts of Life.
I wtedy sięgnęłam po to.
Doktor Ross. Trzeci sezon Ostrego dyżuru, po tym, jak przestał
nosić fryzurę na Juliusza Cezara. Mmm. Jęczałam i dyszałam. Działało.
Naprawdę się podniecałam. Po raz pierwszy od miesięcy mój mózg i
reszta ciała współgrały. Przekręciłam się na bok, trzymając rękę między
udami. Zobaczyłam w wyobraźni, jak doktor Ross klęczy przede mną.
Zwilżył usta językiem i zapytał mnie, kiedy ostatnio krzyczałam z
rozkoszy.
„Nie mam pojęcia. Doprowadź mnie do krzyku, doktorze”.
Wyobrażałam sobie, jak pochyla się nade mną, zbliżając powoli
usta. Łagodnie rozsunął szerzej moje uda i całował ich wewnętrzną
stronę. Prawie czułam oddech na skórze, aż zadrżałam.
Doskonały Clooney wysunął język, żeby mnie posmakować.
Łup.
– O, tak.
Łup. Łup.
– O, tak.
„Nie. Nie. Nie!”.
– Simooon, oooo – śmieszek.
Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Nawet doktor Ross się
spłoszył.
– Tak – śmieszek – zajebiście – śmieszek – dobrze… ha, ha, ha!
Westchnęłam, czując, że doktor Ross mnie opuszcza. Byłam
wilgotna i sfrustrowana, a na domiar złego mój wyimaginowany
kochanek czuł się urażony, że ktoś się z niego śmieje. Zaczął znikać.
„Nie odchodź, doktorze Ross. Zostań!”.
– Właśnie tak! Dobrze! Ooo, ha, ha, ha!
Wraz z łomotem łóżka zaczęły się trząść ściany.
„Koniec z tym. Ja ci się pośmieję, ty suko”.
Catalano, Bourne i zawsze kochający Clooney rozmywali się w
testosteronowej mgle. Zrzuciwszy kołdrę, wstałam i z rozmachem
otworzyłam drzwi. Wypadłam z sypialni. Clive z wyrzutem wyciągnął
łapkę, żeby skarcić mnie za to, że wyrzuciłam go za drzwi, ale kiedy
zobaczył moją minę, mądrze się wycofał.
Mocno uderzając piętami o podłogę, podeszłam do drzwi
wejściowych. Nie byłam zła. Byłam wściekła. Byłam tak blisko.
Otworzyłam drzwi z siłą tysięcy wkurzonych O, którym przez wieki
nie dano ujścia. Zaczęłam łomotać pięściami w drzwi sąsiada. Waliłam
mocno i długo, prawie tak samo mógł to robić Clooney. Uderzałam bez
przerwy, z niesłabnącą siłą, bez wytchnienia. Słyszałam zbliżające się
kroki do drzwi, ale nie przestawałam się dobijać. Napięcie z całego
dnia i miesiące bez O wyzwoliły się z mocą, której do tej pory nie
znałam.
Usłyszałam otwieranie zamków, ale i tak wciąż uderzałam w
drzwi. Zaczęłam wrzeszczeć.
– Otwieraj te drzwi, dupku, albo przejdę przez ścianę!
– Spokojnie. Przestań już tłuc – powiedział Simon.
Drzwi zostały otwarte, a ja po prostu gapiłam się. Oto i on.
Simon.
Padające od tyłu miękkie światło podkreślało sylwetkę
mężczyzny, który jedną rękę położył na framudze, a drugą
podtrzymywał białe prześcieradło owinięte wokół jego bioder.
Zmierzyłam go wzrokiem od stóp do głów. Nadal miałam uniesioną,
zwiniętą w pięść dłoń. Była zaczerwieniona od mocnego łomotania w
drzwi.
Miał kruczoczarne rozczochrane włosy, które pewnie zmierzwiła
Chichotka, kiedy ją posuwał. Jego oczy były zaskakująco niebieskie, a
kości policzkowe tak samo mocno zarysowane jak szczęka. Co do
kompletu? Nabrzmiałe od pocałunków usta i trzydniowy zarost.
„Jezu, ma trzydniowy zarost. Czemu nie zauważyłam tego
rano?”.
Ześliznęłam się wzrokiem po jego smukłym ciele. Był opalony,
ale jego opalenizna była naturalna, bo dużo przebywał na zewnątrz.
Opalił się w ruchu, po męsku. Lekko dyszał i widziałam, jak jego
klatka piersiowa unosi się i opada. Skóra błyszczała mu delikatnie od
potu. Wędrowałam spojrzeniem jeszcze niżej. Tuż nad prześcieradłem
dostrzegłam delikatne ciemne owłosienie. Zaraz nad mięśniami
brzucha i tym czymś w kształcie litery V, co mają niektórzy nieźle
zbudowani faceci. U niego wyglądało to dobrze, nie jak po
nadmiernych ćwiczeniach w siłowni.
Był oszołamiający. Oczywiście, że tak. I dlaczego musiał mieć
trzydniowy zarost?
Gdy zawędrowałam oczami niżej, niż powinnam, nieświadomie
westchnęłam głęboko. Jakiś magnes przyciągał mój wzrok w jeszcze
niższe partie. Pod prześcieradłem, które i tak było nieprzyzwoicie nisko
na jego biodrach…
Nadal.
Miał.
Erekcję.
Rozdział piąty

O
, tak.
Łup.
– O, tak.
Łup. Łup.
Siła jego pchnięć sprawiała, że przesuwałam się na łóżku.
Wchodził we mnie z niesamowitą mocą, dając mi dokładnie to, co
chciałam przyjąć. Doprowadzał mnie na skraj rozkoszy. Patrzył na
mnie pewny siebie i z lekko ironicznym uśmiechem, jakby wiedział, co
się stanie. Zamknęłam oczy i zatraciłam się w odczuwaniu go w sobie,
głęboko. I to bardzo głęboko.
Chwycił mnie za nadgarstki i przeniósł moje ręce na wezgłowie
łóżka.
– Będziesz musiała trzymać się mocno – szepnął i zmieniwszy
rytm ruchów bioder, zarzucił sobie na ramię moją nogę.
– Simon! – krzyknęłam, czując zbliżający się spazm. Patrzył na
mnie tymi przeklęcie niebieskimi oczami, gdy zaciskałam się na nim.
– Mmm, Simon! – zawołałam znowu. I w tej chwili się
obudziłam. Ręce miałam za głową, a dłonie mocno zaciskałam na
oparciu łóżka.
Na chwilę zamknęłam oczy i z wysiłkiem rozplotłam palce.
Trzymałam się tak mocno, że miałam na dłoniach wgniecenia.
Ledwie wstałam. Byłam spocona i dyszałam. Naprawdę
dyszałam. Kołdra leżała na podłodze przed łóżkiem, a pod nią zakopał
się Clive. Było mu widać tylko nos.
– Clive, bawisz się w chowanego?
– Miau – padła rozzłoszczona odpowiedź i spod pościeli, za
nosem, wyłoniła się kocia mordka.
– Możesz wyjść, głuptasku. Pańcia już nie będzie krzyczała.
Chyba. – Śmiałam się sama z siebie, przeczesując palcami wilgotne
włosy.
Całe moje ciało było rozkosznie spocone, więc podeszłam pod
wylot klimatyzacji. Musiałam ochłonąć.
– Niewiele brakowało, co, O? – Uśmiechnęłam się. Zacisnęłam
uda i poczułam przyjemne napięcie między nimi.
Simon śnił mi się od naszego spotkania w korytarzu. Nie
chciałam tych snów, naprawdę nie chciałam, ale moja podświadomość
brała górę i nieźle sobie z nim poczynała. Nocą moje ciało i umysł
przestawały ze sobą współpracować. Umysł wiedział, że to bez sensu,
ale Caroline Dolna nie była przekonana.
Clive przemaszerował koło moich nóg i pobiegł do kuchni, żeby
odtańczyć swój poranny taniec przy misce.
– Już, już. Nie denerwuj się – uspokajałam go, gdy chodził
między moimi nogami. Wrzuciłam mu do miski trochę żarełka i
włączyłam ekspres do kawy. Usiadłam przy stole, próbując wziąć się w
garść. Nadal miałam przyśpieszony oddech.
Ten sen był, cóż, bardzo wyrazisty. Znowu zobaczyłam go nad
sobą, kropla potu spływała mu po nosie i skapnęła na moje piersi.
Przybliżył się i przesunął językiem od brzucha, przez piersi aż do…
Dzyń, dzyń!
Dźwięk ekspresu wybił mnie z pikantnych marzeń i byłam mu za
to wdzięczna. Ponownie zaczęłam się podniecać. „Ale czy to
problem?”.
Nalałam sobie kawy, obrałam banana i wyjrzałam przez okno.
Zignorowałam nagły odruch pieszczenia banana i wepchnęłam go do
ust. O Chryste, wpychanie! To zaszło za daleko. Za daleko, czyli do…
Uszczypnęłam się w rękę, żeby odciągnąć myśli od męskiej
dziwki, którą miałam za ścianą. Niewinne zabawy, niedorzeczne
pomysły.
Małe pieski… Na pieska.
Lody w waflu… Robienie mu loda i lizanie jego dwóch gałek.
Cholerne skojarzenia. Nie miałam ochoty się w to bawić.
Wystarczy! „W ogóle się nie starasz”.
Biorąc prysznic, śpiewałam hymn narodowy, żeby zająć się
myciem, a nie czymś innym. Musiałam pamiętać, jakim Simon był
dupkiem, a nie to, jak wyglądał okryty samym prześcieradłem.
Zamknęłam oczy i stojąc pod natryskiem, wspominałam tamtą noc.
Kiedy w końcu przestałam się gapić na jego, znaczy się na niego,
poniżej linii prześcieradła, odezwałam się:
– Słuchaj, masz pojęcie, jak bardzo jesteście głośni? Muszę się
wyspać! Zwariuję, jeśli przez choć jeszcze jedną noc, choć jedną
minutę będę zmuszona słuchać ciebie i tego twojego haremu!
Krzyczałam, żeby rozładować napięcie, które prawie udało mi się
uwolnić w towarzystwie Clooneya.
– Uspokój się. Nie może być aż tak źle. Ściany są dość grube. –
Uśmiechnął się szeroko, próbując mnie oczarować. Od razu było
widać, że przywykł do dostawania tego, co chce. Z takimi mięśniami
brzucha – nic dziwnego.
Pokręciłam głową, dodając sobie odwagi.
– Chyba zgłupiałeś. Ściany są cienkie jak prześcieradło.
Wszystko słyszę! Każdego klapsa, każde miauknięcie i rechot! Mam
tego dość! Skończ z tym! – wrzeszczałam, a twarz płonęła mi ze złości.
Nawet użyłam gestów, żeby zobrazować klapsy, miauczenie i rechot.
W czasie mojego wybuchu wyhamował z czarowaniem mnie i
zaczął ganić.
– Dość tego! – odszczeknął. – Co robię we własnym domu, to
moja sprawa. Przykro mi, jeśli zakłóciłem twój spokój, ale nie masz
prawa pojawiać się u mnie w środku nocy i rozkazywać. Czy ja
przychodzę do ciebie i walę w drzwi?
– Nie, zamiast tego walisz w moją ścianę. Nasze sypialnie się
stykają. Mam cię dokładnie za głową i nie mogę spać. Może odrobina
przyzwoitości.
– Ciekawe, dlaczego ty słyszysz mnie, a ja nie słyszę ciebie.
Czekaj, czekaj, ciebie nikt nie posuwa, co?
Uśmiechnął się złośliwie. Zbladłam. Splotłam ręce na piersiach i
dopiero wtedy przypomniałam sobie, w co byłam ubrana.
Słodka różowa koszulka nocna. Doskonały sposób na
podniesienie swojej wiarygodności.
Gotowałam się z wściekłości, a on wędrował oczami po moim
ciele. Bez skrępowania podziwiał różowe koronki i falbankę, która
odsłoniła moje biodro, gdy nerwowo tupałam nogą.
W końcu popatrzył do góry i nasze spojrzenia spotkały się. W
jego jasnoniebieskich oczach błyszczało coś figlarnego. Nagle puścił
do mnie oko.
Wpadłam w furię.
– Aaach – krzyknęłam i trzasnęłam drzwiami do mieszkania.
Pod prysznicem próbowałam zmyć z siebie upokorzenie i
frustrację. Nie widziałam go od tamtej pory. Co by było, gdybym go
spotkała? Oparłam głowę o ścianę kabiny.
Prawie godzinę później, wychodząc z mieszkania, rzuciłam ciche
pożegnanie Clive’owi, a w duchu modliłam się, żeby na korytarzu
przypadkiem nie natknąć się na którąś z dziewczyn z haremu. Na
szczęście teren był czysty.
Na ulicy nasunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne i prawie
nie zwróciłam uwagi na jego furę. I nie wymyśliłam, że fura rymuje się
z dziura, a…
„Caroline!”.
Chyba mamy problem.
***

Po południu Jillian zajrzała do mnie.


– Puk, puk – powiedziała z uśmiechem.
– Cześć. Co słychać? – Oderwałam się od pracy.
– Zapytaj mnie o dom w Sausalito.
– Jillian, jak twój dom w Sausalito? – Zrobiłam, o co prosiła.
– Gotowy – wyszeptała i wyrzuciła z radości ręce w górę.
– Poważnie? – zapytałam, także szeptem.
– Całkowicie, zupełnie, totalnie gotowy – zapiszczała i usiadła
naprzeciwko mnie.
Stuknęłyśmy się pięściami – na żółwika.
– To naprawdę dobra wiadomość. Musimy to oblać. – Sięgnęłam
do szuflady.
– Caroline, jeśli wyciągniesz butelkę whisky, będę musiała to
zgłosić do działu kadr – ostrzegła mnie, próbując ukryć uśmiech.
– Po pierwsze, ty jesteś działem kadr. Po drugie, akurat
trzymałabym whisky w biurku! Oczywiście, że takie trunki noszę w
piersiówce przyczepionej podwiązką do uda. – Zachichotałam i
wyciągnęłam lizaki.
– Super. Arbuzowy. Mój ulubiony. – Ucieszyła się i obydwie
zaczęłyśmy ssać.
– Opowiadaj – zachęciłam ją.
Jillian trochę korzystała z moich rad przy wyborze elementów
wykończenia domu, który odnawiała razem z Benjaminem. To był
dom, o jakim sama marzyłam od lat. O ciepłym, eleganckim wnętrzu,
zapraszającym i wypełnionym światłem. Tak jak Jillian.
Pogadałyśmy też chwilę o pracy, ale w końcu szefowa pozwoliła
mi wrócić do obowiązków.
– Przy okazji, parapetówa w następny weekend. Jesteś
zaproszona ze swoją świtą – rzuciła w drzwiach.
– Powiedziałaś „świtą”? – upewniłam się.
– Możliwe, że tak. To jak?
– Doskonale. Mamy coś przynieść? Będziemy mogły gapić się na
twojego narzeczonego?
– Ani mi się waż i właśnie tego się spodziewałam – odparła.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Impreza w Sausalito. Brzmiało
obiecująco.
***

– Chyba się w nim nie zadurzyłaś, co? Znaczy, wiesz. Ile razy już
ci się śnił? – dopytywała się Mimi, przygryzając rurkę.
– Zadurzyć? Nie. To idiota. Czemu miałabym…
– Oczywiście, że się nie zadurzyła. Kto wie, gdzie ten fagas
bywał? Caroline nie zrobiłaby tego – odpowiedziała za mnie Sophia,
odgarniając włosy z ramienia i wprowadzając tym w zachwyt cały
stolik biznesmenów, którzy nie spuszczali z niej oczu, odkąd weszła.
Jadłyśmy lunch w naszym ulubionym bistro w North Beach.
Mimi rozsiadła się wygodnie na krześle i kopnęła mnie pod
stołem w kostkę, śmiejąc się.
– Odczep się, wredna babo. – Patrzyłam na nią, rumieniąc się ze
złości.
– Właśnie, odczep się, wredna babo. Caroline dobrze wie, że
nie… – Sophia wybuchnęła śmiechem. Gdy przestała się śmiać, zdjęła
okulary przeciwsłoneczne i wbiła we mnie spojrzenie.
Wiolonczelistka i wredna baba obserwowały mnie, jak wiercę się
na krześle. Jedna uśmiechnęła się, a druga przeklęła.
– Kurde, Caroline. Nie mów, że się w nim zakochujesz. Nie
zakochujesz się, prawda? – naburmuszyła się Sophia. Akurat kelner
stawiał na stoliku butelkę pellegrino. Patrzył uważnie na moją
przyjaciółkę, gdy przeczesywała włosy palcami, aż w końcu
mrugnięciem dała mu do zrozumienia, że może odejść. Zdawała sobie
sprawę z tego, jakie robiła wrażenie na facetach. Miałyśmy ubaw,
patrząc, jak się przed nią wiją.
Mimi była inna – taka malutka i słodka, że z początku mężczyzn
przyciągał jej wrodzony urok. Potem zdawali sobie sprawę z jej
niezwykłej urody. Miała w sobie coś, co sprawiało, że chcieli się nią
opiekować i ją chronić. Dopóki nie znaleźli się z nią w sypialni. Tak
przynajmniej słyszałam. Istna wariatka z niej.
Mówiono mi, że jestem ładna, i czasem w to wierzyłam. Jak
miałam dobry dzień, to nawet tak się czułam. Co prawda nigdy nie
uważałam się za tak seksowną jak Sophia, ani tak ułożoną jak Mimi,
ale z pewnością byłam atrakcyjna. Kiedy wychodziłyśmy we trójkę,
potrafiłyśmy zwrócić na siebie uwagę i jeszcze do niedawna
korzystałyśmy z tego.
Na szczęście każda z nas miała swój ulubiony typ mężczyzny.
Rzadko interesowali nas ci sami faceci.
Sophia była bardzo wybredna. Lubiła wysokich, szczupłych i
ładnych mężczyzn. Wysokich, ale nie wyższych od niej. Chciała faceta
uprzejmego i mądrego. Najlepiej, żeby był blondynem. To była jej
wielka słabość. Jej fetyszem był też południowy akcent. Naprawdę! Jak
facet zwracał się do niej „złotko”, wilgotniała. Sprawdziłam to na
własnej skórze. Kiedyś się spiła i trochę narozrabiałyśmy, bo mówiłam
z akcentem z Oklahomy. Nie mogłam się od niej opędzić przez pół
nocy. Teraz twierdzi, że w czasach studiów chciała tylko
poeksperymentować.
Mimi z kolei była wybredna, ale nie co do wyglądu. Zwracała
uwagę na całokształt. Facet musiał być duży, wysoki i silny.
Uwielbiała, gdy mężczyźni podnosili ją do pocałunku albo stawiali na
taborecie, żeby nie dostać skurczu szyi. Lubiła mężczyzn
sarkastycznych i nie znosiła protekcjonalnych. Przez to, że była mała,
miała tendencję do przyciągania typów, którzy chcieli ją chronić.
Ponieważ od dziecka trenowała karate, nie potrzebowała niczyjej
ochrony. Twardziel w spódnicy.
Mnie nie było łatwo się określić. Wiedziałam, że to ten, gdy tylko
go zobaczyłam. Nabierałam pewności, jak Sąd Najwyższy wydający
wyrok. Najczęściej wybierałam aktywnych facetów – ratowników,
nurków albo wspinaczy. Lubiłam, gdy prezentowali się elegancko, ale
musieli być choć trochę niechlujni. Takie połączenie dżentelmena z
niegrzecznym chłopcem. I powinni zarabiać wystarczająco dobrze,
żebym nie musiała ich utrzymywać. Kiedyś spędziłam lato z
przystojnym jak cholera surferem, którego nie było stać nawet na masło
orzechowe. Nie pomogła mu umiejętność doprowadzania mnie do
orgazmu na zawołanie, gdy odkryłam, że za depilację woskiem stref
erotyczny zapłacił moją kartą American Express. I za rachunek
telefoniczny. I za wyjazd na Fidżi, na który nie dostałam zaproszenia.
Na bruk, dzieciaku. Na bruk.
Trzeba było wziąć sobie chociaż jeszcze jeden orgazm na
pożegnanie. Ach, to były czasy, zanim O zniknął. Dochodziłam na
okrągło. Ech.
– Moment, widziałaś go od spotkania w korytarzu? – zapytała
Sophia po tym, jak złożyłyśmy zamówienie, czym wybiła mnie ze
wspomnień o surferze.
– Nie – odparłam z jękiem.
Mimi poklepała mnie po ramieniu.
– Jest niezły, co?
– Pewnie, że tak! Cholernie przystojny. I jest strasznym dupkiem!
– Uderzyłam ręką o blat stolika tak mocno, że aż sztućce podskoczyły.
Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, więc pokazałam
im środkowy palec.
– Rano widziałam, jak całuje Kicię! To jakaś piekielna
wylęgarnia orgazmów i nie chcę na to patrzeć. – Gryząc sałatę, z
wściekłością opowiadałam dziewczynom o trzeciej nocy Simona.
– Nie do wiary, że Jillian nie uprzedziła cię o tym. – Sophia
zamyśliła się, bawiąc się grzankami na talerzu. Twierdziła, że przytyła
dwa kilo w ciągu roku, co ją tak wystraszyło, że przestała jeść
pieczywo. Była uparta i tłumaczenie, że jest inaczej, nie miało sensu.
– Nie mogła. Mówi, że go nie zna – relacjonowałam. – Musiał się
wprowadzić po tym, jak Jillian już tam nie mieszkała. Znaczy, czasem
tam bywała, ale rzadko. Nie pozbyła się mieszkania, żeby mieć gdzie
się zatrzymać, jak będzie w mieście. Z tego, co mówią sąsiedzi, Simon
mieszka tam od około roku. Ciągle wyjeżdża. – Uświadomiłam sobie,
że uzbierałam o nim dość sporo informacji.
– Czy w tym tygodniu także walił w ścianę? – spytała Sophia.
– Właściwie to było dość cicho. Albo posłuchał mnie i stał się
porządnym sąsiadem, albo odpadł mu penis i teraz szuka pomocy
lekarskiej – powiedziałam trochę zbyt głośno. Wyglądało na to, że
grupa biznesmenów przy stoliku obok słuchała nas dość uważnie, bo
wszyscy zakasłali nieznacznie i poprawili się na krzesłach. Może pod
stołem podświadomie krzyżowali nogi, łącząc się w bólu z bohaterem
mojej opowieści. Roześmiałyśmy się i zajęłyśmy się jedzeniem.
– À propos Jillian, to mamy od niej zaproszenie na parapetówkę
w Sausalito w następny weekend – poinformowałam przyjaciółki.
Podgrzałam tym emocje. Benjamin był jedynym facetem, który
podobał się nam wszystkim. Zawsze, kiedy spoiłyśmy Jillian
odpowiednią ilością alkoholu, wyznawałyśmy jej nasze zauroczenie
nim i zmuszałyśmy ją do opowiadania o narzeczonym. A jak udało się
nam wlać w nią jedno martini więcej… cóż, powiedzmy, że dobrze
wiedzieć, że seks ma sens, nawet gdy twój mężczyzna jest już dobrze
po czterdziestce. To, że Benjamin zabrał ją do restauracji Tonga Room
w hotelu Fairmont? Super. Jillian była szczęśliwą kobietą.
– Świetnie. Może spotkajmy się wcześniej u ciebie, żeby się
razem wyszykować jak za dawnych dobrych czasów? – Mimi tak
zapiszczała, że musiałyśmy z Sophią zakryć uszy.
– Tak, jasne. Zrobimy tak, tylko już nie piszcz, bo zostawimy cię
z rachunkiem do zapłacenia. – Sophia zbeształa przyjaciółkę, która była
cała w skowronkach.
Po lunchu Mimi miała w pobliżu umówione spotkanie, a Sophia i
ja razem wzięłyśmy taksówkę.
– Masz sprośne sny z sąsiadem w roli głównej? Opowiadaj –
zaczęła, ku ogromnej radości kierowcy.
– Proszę patrzeć na drogę – poinstruowałam go, gdy zobaczyłam,
że spogląda na nas we wstecznym lusterku.
Odpłynęłam myślami do marzeń sennych, które od tygodnia
każdej nocy dochodziły do mojej świadomości. Ja jednakże nie
mogłam dojść, przez co moja frustracja osiągnęła punkt krytyczny.
Było w porządku, póki mogłam ignorować O. Brak O daje się mocniej
we znaki, odkąd mam sny z Simonem. Clive przeniósł się na noc na
komodę. Tam nic mu nie grozi ze strony moich wierzgających nóg,
rozumiecie?
– Sny? Są przyjemne, ale on jest dupkiem! – wykrzyknęłam,
uderzając pięścią w fotel.
– Wiem. Powtarzasz to w kółko – powiedziała i popatrzyła na
mnie uważnie.
– Co? Czemu masz taką minę?
– Nic. Przyglądam ci się tylko. Jesteś megapodekscytowana
kimś, kto jest dupkiem – dodała.
– Wiem – westchnęłam i zapatrzyłam się w przestrzeń za oknem.
***

– Kłujesz mnie.
– Wcale, że nie.
– Serio. Mimi, co ty masz w tej cholernej kieszeni? –Dziewczyny
szykowały się na imprezę. – Pakujesz się? – krzyknęła do mnie Sophia,
jednocześnie szarpiąc głową, gdy Mimi operowała lokówką w jej
włosach.
Siedziałam na łóżku i zapinałam sandały. Uśmiechnęłam się, bo
zanim Sophia i Mimi dotarły do mnie, nawinęłam włosy na wałki, żeby
uniknąć części zabiegów upiększających. Mimi uważała się za
niespełnioną uczennicę szkoły kosmetycznej. Z pewnością chętnie
otworzyłaby salon kosmetyczny we własnej sypialni.
Mimi wyjęła z kieszeni szczotkę i pokazała ją Sophii, zanim
zaczęła zabieg.
Zrobiłyśmy sobie rozgrzewkę przed imprezą, zupełnie jak w
czasach studenckich. Miałyśmy nawet mrożone daiquiri. Co prawda
przerzuciłyśmy się na alkohol dobrej jakości i świeżo wyciskany sok z
limonki, ale atmosfera była tak samo beztroska i radosna.
– Oj, daj spokój. Nie wiadomo, kogo możesz dziś spotkać!
Chyba nie chcesz, żeby książę z bajki zobaczył cię z przyklapniętymi
włosami, co? – argumentowała Mimi, zmuszając Sophię do
opuszczenia głowy, żeby dodać jej włosom objętości u nasady. Nie
było dyskusji. Musiała się godzić na to wszystko.
– Nic mi nie oklapuje. Jak książę zobaczy moje dwie jędrne
perły, w ogóle nie będzie go obchodziło, czy mam włosy – odparowała
Sophia, rozśmieszając mnie po raz kolejny. Nagle usłyszałam
przebijające się przez nasze śmiechy odgłosy zza ściany. Wstałam i
podeszłam do niej, żeby lepiej słyszeć. Z głębi mieszkania, oprócz
głosu Simona, było słychać dwa inne męskie głosy. Nie mogłam
rozróżnić słów, ale nagle huknęła piosenka Guns N’ Roses, i to tak
głośno, że aż dziewczyny przerwały swoje czynności upiększające.
– Co to ma być? – warknęła Sophia, rozglądając się ze złością po
pokoju.
– Może Simon jest fanem Guns N’ Roses. – Wzruszyłam
ramionami. Tak naprawdę, to spodobała mi się ta rockowa serenada.
Założyłam opaskę na czoło i wykonałam taniec Axla, czym wywołałam
śmiech u Mimi i wzbudziłam pogardę u Sophii.
– Nie, nie. To nie tak, głupia – skarciła mnie przyjaciółka,
przekrzykując muzykę i sięgając po bandanę. Mimi zanosiła się
śmiechem, patrząc, jak toczymy z Sophią taneczny pojedynek. Ale
szybko jej przeszło, kiedy Sophia zaczęła czochrać włosy. Rzuciła się
w jej stronę. Sophia wskoczyła na łóżko, próbując od niej uciec.
Przyłączyłam się do niej i razem skakałyśmy po materacu, wrzeszcząc
słowa piosenki. Mimi w końcu się poddała i dołączyła do szalonego
tańca. Czułam, jak łóżko porusza się i radośnie uderza o ścianę, ścianę
Simona.
– A masz! I jeszcze raz. I jeszcze! Nikt tu nie wali, co? Ha, ha,
ha! – wrzeszczałam jak głupia, a przyjaciółki patrzyły na mnie ze
zdumieniem. Sophia zeszła z łóżka. Dziewczyny obejmowały się i
zataczały ze śmiechu. Ja waliłam. Bujałam łóżkiem tam i z powrotem,
jakbym była na desce surfingowej, i uderzałam wezgłowiem o ścianę.
Nagle muzyka ucichła. Opadłam na łóżko, jakbym została
postrzelona. Mimi i Sophia zakryły usta rękami, a ja zaciskałam zęby
na pięści, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Miałyśmy niezły ubaw.
Prawie jak przy wyrządzaniu psikusa sąsiadom i rozwinięciu im
dookoła domu papieru toaletowego albo śmianiu się w kościele. Nie
dało się tego szaleństwa opanować.
Łup. Łup. Łup.
Nie wierzyłam. Walił do mnie?
Łup. Łup. Łup.
Naprawdę walił do mnie.
Łup. Łup. Łup.
Łup. Łup. Łup. Odpłaciłam pięknym za nadobne. Miał tupet,
żeby mnie uciszać. Słyszałam męskie śmiechy.
Uderzył ponownie, co doprowadziło mnie do furii.
On naprawdę jest dupkiem.
Rzuciłam dziewczynom zachęcające spojrzenie, a one dołączyły
do mnie na łóżko.
Łup. Łup. Łup. – Sześć wkurzonych pięści bębniło w ścianę.
Łup. Łup. Łup. – Usłyszałyśmy w odpowiedzi, ale tym razem
dużo głośniej. Jego kumple pewnie się przyłączyli.
– Daj sobie spokój, bracie! Zero seksu dla ciebie – wrzasnęłam
przez ścianę, a dziewczyny dusiły się ze śmiechu.
– Dużo seksu dla mnie, siostro. Zero dla ciebie! – odkrzyknął
bardzo wyraźnie.
Uniosłam dłonie, żeby ponownie uderzyć. Wybiłam rytm o
ścianę. W odpowiedzi dostałam krótkie uderzenie tylko jednej pięści i
wszystko ucichło.
– Ooo! – zawołałam. Słyszałam, jak Simon z kolegami się
śmieją.
Mimi, Sophia i ja zaskoczone patrzyłyśmy na siebie. Za plecami
usłyszałyśmy cichutkie westchnienie. Obróciłyśmy się. Na komodzie
siedział Clive. Popatrzył na nas, westchnął ponownie i zajął się
lizaniem swojego kociego tyłka.
***

– Co za tupet! Ma czelność walić w ścianę? W moją ścianę? Jaki


z niego…
– Dupek. To już wiemy – powiedziały jednocześnie dziewczyny,
a ja nie przerywałam mojej tyrady.
– Tak, właśnie. Dupek! – Kiedy zmierzałyśmy do Jillian, nadal
cała byłam w nerwach. Taksówka przyjechała po nas dokładnie o wpół
do dziewiątej i właśnie przejeżdżałyśmy przez most.
Patrząc na migotające światła Sausalito, zaczęłam się uspokajać.
Nie pozwolę, żeby ten palant popsuł mi nastrój. W towarzystwie dwóch
najlepszych przyjaciółek idę na niesamowitą imprezę do domu
najfajniejszej szefowej na świecie. A jak się nam poszczęści, jej
narzeczony pokaże nam swoje pływackie zdjęcia z uniwerku. Wtedy
jeszcze pływacy nosili takie małe spodenki do pływania. Będziemy
wzdychały i robiły maślane oczy, dopóki Jillian nie odbierze nam
zdjęć. Wtedy też zabierze nam Benjamina.
– Mówię wam, mam naprawdę dobre przeczucia co do
dzisiejszego wieczoru. Czuję, że coś się wydarzy – rozmarzyła się
Mimi.
– Pewnie, że coś się wydarzy. Będziemy się świetnie bawiły.
Wypijemy zdecydowanie za dużo i wracając do domu, znowu
obmacam Caroline w taksówce – przewidywała Sophia, puszczając do
mnie oczko.
– Mrrr, kotku – zażartowałam, a ona posłała mi buziaka.
– Jezu, zapomnijcie już o tym waszym pseudolesbijskim
romansie, dobra? Mówię poważnie. – Mimi wpadła w ten swój
omdlewający ton, jakby czytała harlequina na głos.
– Kto wie, może spotkasz swojego księcia z bajki – wyszeptałam
z uśmiechem, patrząc na pełną nadziei twarz przyjaciółki. Była
największą romantyczką z naszej trójki. Mocno wierzyła, że każdy ma
swoją bratnią duszę.
Mnie wystarczyłby bratni O.
Wzdłuż krętej ulicy przed domem Jillian i Benjamina
zaparkowane było mnóstwo samochodów, a dojście do bramy
oświetlono japońskimi latarniami i lampionami. Tak jak w przypadku
większości domów usytuowanych na wzgórzu, od strony ulicy nie było
nic ciekawego do oglądania. Ze śmiechem przeszłyśmy przez bramę.
Dziewczyny stanęły jak wryte na widok konstrukcji przed nami.
Wcześniej widziałam jej plany, ale nigdy na żywo.
– Co to za w kosmos odjechana riksza? – wykrzyknęła Sophia, na
co wybuchnęłam śmiechem. Jillian i Benjamin zaprojektowali i
zamontowali swego rodzaju windę, która poruszała się w górę i w dół
wzgórza. Bardzo praktyczne rozwiązanie, biorąc pod uwagę liczbę
stopni, które trzeba było pokonać, żeby dostać się do domu. Na zboczu
przed budynkiem zorganizowali ogrody tarasowe z ławkami i różnymi
dekoracjami. Wszystko zostało pomysłowo zaaranżowane wzdłuż
ścieżek wyłożonych kostką brukową i oświetlonych pochodniami,
które wskazywały drogę do drzwi. Winda była przydatna, zwłaszcza
gdy wracało się z zakupów spożywczych albo z mało poręcznymi
pakunkami.
– Drogie panie, czy mają panie ochotę przejechać się windą, czy
pójść ścieżką? – Zza wagonika wyłonił się ktoś z obsługi.
– Mamy jechać tym czymś? – pisnęła Mimi.
– Jasne. Po to tu jest. Chodźcie – zachęcałam, wchodząc przez
drzwiczki, które mężczyzna otworzył od środka. Wyglądało to jak
wyciąg narciarski, z tą różnicą, że miałyśmy jechać w dół wzgórza, a
nie do góry.
– Dobra, zróbmy to – powiedziała Sophia i usiadła za mną. Mimi
wzdrygnęła się, ale poszła w nasze ślady.
– Na dole będzie ktoś na panie czekał. Udanej zabawy. –
Człowiek z obsługi uśmiechnął się, a my ruszyłyśmy.
Zjeżdżając, zbliżałyśmy się coraz bardziej do budynku. Jillian
stworzyła tu prawdziwie magiczny świat. Dom miał olbrzymie okna,
przez które w czasie jazdy mogłyśmy obserwować imprezę.
– Kurczę, sporo tam ludzi. – Mimi kiwnęła głową w stronę okien.
Dobiegały nas dźwięki muzyki jazzowej granej na jednym z kilku
tarasów.
Poczułam podekscytowanie, kiedy winda zatrzymała się i
otworzono nam drzwiczki. Idąc brukowaną alejką w stronę domu,
stukałyśmy obcasami. Ze środka dolatywał mnie głos Jillian.
Uśmiechnęłam się na jego dźwięk.
– Dziewczęta! Jesteście! – zawołała, kiedy weszłyśmy.
Powoli obracałam się wokół własnej osi, żeby obejrzeć wnętrze.
Dom wyglądał jak mocno rozwarty trójkąt wbity w zbocze wzgórza.
Ciemne mahoniowe podłogi kontrastowały z jasnymi ścianami. Jillian
lubiła nowoczesny, ale wygodny styl. Kolory we wnętrzu
harmonizowały z barwami natury otaczającej dom – ciepłe zielenie,
głębokie brązy, delikatne beże i lekkie ciemnoniebieskie akcenty.
Niemal cała jedna ściana dwupiętrowego budynku była zrobiona
ze szkła, żeby pokazać oszałamiający widok. Blask księżyca odbijał się
w wodzie zatoki, a w oddali migotały światła miasta.
Do oczu napłynęły mi łzy, gdy patrzyłam na nich i dom, jaki dla
siebie stworzyli. Jillian emanowała szczęściem.
– Jest doskonały – wyszeptałam, a ona uściskała mnie mocno.
Kelner częstował nas szampanem, a dziewczyny żarliwie witały
się z moją szefową. Po chwili Jillian poszła się pokręcić między
gośćmi, a nasza trójka ruszyła w stronę tarasów, żeby się rozejrzeć po
posiadłości. Kelnerzy podsuwali nam pod nos tace, więc zajadałyśmy
się smażonymi krewetkami i sączyłyśmy szampana. Przy okazji
szukałyśmy w tłumie znajomych twarzy. Rzecz jasna, było tu sporo
klientów Jillian, co oznaczało, że będę łączyła pracę z przyjemnością.
Na razie jednak cieszyłam się wyrafinowanym smakiem krewetek i
słuchałam, jak dziewczyny oceniają facetów.
– Ooo, Sophia. Tam stoi kowboj dla ciebie. Nie, czekaj. Jest tu z
innym kowbojem. Szukamy dalej – westchnęła Mimi, rozglądając się
dookoła.
– Mam go! Mimi, znalazłam ci faceta na dziś – szepnęła Sophia.
– Gdzie? Pokaż – dopytywała się przyjaciółka, wsadzając
krewetkę do ust. Pokręciłam głową i sięgnęłam po kolejny kieliszek
szampana.
– W środku. Widzisz? Czarny sweter, spodnie w kolorze khaki.
Stoi w kuchni przy wyspie. Jezu, prawdziwy adonis. Włosy też ma
super – wychwalała Sophia.
– Kręcone brązowe włosy? O tak, widzę w nim potencjał –
zgodziła się Mimi, oznaczając w ten sposób swój cel. – Widzisz, jaki
jest wysoki? A ta ślicznotka, z którą rozmawia, to kto? Niech ta lalunia
się przesunie – mamrotała i wpatrywała się w nieznajomą, aż w końcu
dziewczyna zmieniła miejsce, odsłaniając obgadywanego faceta w całej
jego okazałości.
Też spojrzałam w stronę domu. Teraz widziałyśmy dwóch
rozmawiających ze sobą mężczyzn. Postawny facet był, cóż…
postawny. Wysoki i barczysty, prawie jak zawodowy futbolista. Sweter
ładnie opinał mu mięśnie, a kiedy się uśmiechał, jego twarz
promieniała. Tak, zdecydowanie był w typie Mimi.
Drugi mężczyzna miał kręcone blond włosy, które cały czas
poprawiał. Nosił twarzowe okulary w ciemnych oprawkach. Był
wysoki i szczupły. Klasyczna uroda. Bez pudła – facet o uroku kujona
mógł zaprzeć dech w piersi Sophii.
Czekałyśmy na rozwój sytuacji, kiedy dołączył do nich trzeci
mężczyzna, na którego widok wszystkie się uśmiechnęłyśmy.
Benjamin.
Od razu poszłyśmy do kuchni, żeby się przywitać z naszym
ulubionym facetem na tej planecie. Sophia i Mimi z pewnością
ucieszyły się, że zostaną przy okazji przedstawione jego znajomym.
Patrzyłam z rozbawieniem na przyjaciółki, które w pośpiechu się
upiększały. Mimi ukradkiem uszczypała się w policzki, prawie jak
Scarlett O’Hara, a Sophia dyskretnie poprawiła cycki. Ci biedni faceci
nie mieli żadnych szans.
Benjamin zobaczył, że idziemy w jego stronę, i na jego twarzy
pojawił się uśmiech. Mężczyźni rozstąpili się, żeby zrobić dla nas
miejsce obok siebie. Narzeczony mojej szefowej objął nas wszystkie
trzy jednocześnie.
– Moja ulubiona trójca! Zastanawiałem się, kiedy się pojawicie.
Jak zawsze uroczo spóźnione – droczył się z nami, a my chichotałyśmy
niczym licealistki. Benjamin potrafił sprawić, że czułyśmy się jak
niewinne uczennice.
– Cześć – przywitałyśmy się chórem. Przyszło mi do głowy, że w
tej chwili wyglądałyśmy jak Aniołki Benjamina.
Duży Koleś i Okularnik stali obok i szczerzyli się. Chyba czekali
na przedstawienie się, a my tymczasem wpatrywałyśmy się w
gospodarza. Pięknie się starzał. Jego brązowe włosy nad skroniami
były lekko oprószone siwizną. W dżinsach, ciemnoniebieskiej koszuli i
kowbojkach wyglądał jak model na pokazie Ralpha Laurena.
– Pozwólcie, że was przedstawię. Caroline pracuje z Jillian, a
Mimi i Sophia są jej… Jak to powiedzieć? Najlepszymi psiapsiółkami?
– Benjamin z uśmiechem wskazywał na mnie.
– Psiapsióły? Skąd się urwałeś, tatuśku? – Roześmiałam się i
wyciągnęłam rękę do Dużego Kolesia.
– Cześć. Caroline. Miło cię poznać.
Moja dłoń utonęła w jego łapie. Bo to była łapa. Mimi zwariuje
na jego punkcie. W jego oczach widać było radość.
– Witaj, Caroline. Jestem Neil. A ten głupek to Ryan. – Kiwnął
głową w stronę Okularnika.
– Dzięki. Przypomnę sobie o tym, jak następnym razem
zapomnisz hasło do swojej poczty. – Ryan roześmiał się swobodnie i
podał mi dłoń. Zauważyłam, że ma nieziemsko zielone oczy. Jeśli
Sophia będzie miała z nim dzieci, będą zabójczo piękne.
Benjamin zostawił nas, więc przejęłam pałeczkę dalszego
przedstawiania się. Zaczęliśmy rozmawiać o pogodzie, a potem
uśmiechałam się do siebie, patrząc, jak ich czwórka rozpoczęła swój
pierwszy zapoznawczy taniec.
– Hej, Parker. Przyprowadź tutaj swój lalusiowaty tyłek i poznaj
nasze nowe koleżanki – krzyknął Neil, wypatrzywszy kogoś za moimi
plecami.
– Już idę. – Usłyszałam głos i odwróciłam się, żeby zobaczyć,
kto do nas dołączy.
Pierwsze, co zobaczyłam, to kolor niebieski. Niebieski sweter,
niebieskie oczy. Niebieskie. Cudownie niebieskie. I wtedy zapaliła mi
się czerwona lampka, bo rozpoznałam mężczyznę w niebieskim.
– Pieprzony Wallbanger – wysyczałam i zamarłam.
Z jego ust zniknął uśmiech, gdy w sekundę skojarzył, skąd mnie
zna.
– Pieprzona Dziewczynka w Różowej Piżamce – powiedział po
chwili, krzywiąc się.
Gotowaliśmy się ze złości. W powietrzu było czuć napięcie jak
przed burzą.
Pozostała czwórka w ciszy przysłuchiwała się naszej wymianie
słów. W końcu skumali.
– To jest Wallbanger? – pisnęła Sophia.
– Moment, to jest Dziewczynka w Różowej Piżamce? – Neil się
roześmiał, a Mimi i Ryan prychnęli.
Zrobiłam się cała czerwona, gdy dotarł do mnie sens tej
rozmowy. Simon uśmiechał się tak samo ironicznie jak tamtej nocy w
korytarzu, kiedy waliłam w jego drzwi i krzyczałam, żeby przestał
posuwać Chichotkę. Miałam wtedy na sobie…
– Dziewczynka w Różowej Piżamce? – wydusiłam z siebie
wkurzona. Bardziej niż wkurzona. Byłam bliska ataku szału. Kipiała ze
mnie cała nagromadzona złość. I te wszystkie nieprzespane noce, i
utracone O, i zimne prysznice, i wpychanie banana, i erotyczne sny.
Chciałam go zmiażdżyć spojrzeniem. Chciałam, żeby błagał o
litość. Ale nie. Na niego to nie działało. Cholerny Dyrektor
Międzynarodowego Centrum Orgazmów.
Nadal.
Uśmiechał się.
Ironicznie.
Rozdział szósty

Staliśmy naprzeciwko siebie, piorunując się spojrzeniami ze


złością i irytacją. On patrzył z wyższością, a ja z pogardą. W końcu
zauważyłam, że zarówno nasza mała prywatna widownia, jak i
pozostałe zgromadzone w kuchni osoby zamilkły. Jillian stała obok
Benjamina, a na jej twarzy malowało się zaciekawienie. Nic dziwnego,
przecież jej podwładna robiła burdę w samym środku jej imprezy.
Chwileczkę. Skąd, do cholery, ona zna Simona? Skąd on się tu w
ogóle wziął?
Poczułam malutką dłoń Mimi na ramieniu. Odwróciłam się w jej
stronę.
– Spokojnie, tygrysico. Nie rób sobie ringu z kuchni Jillian, okej?
– szepnęła, uśmiechając się nieśmiało do Simona. Rzuciłam jej
gniewne spojrzenie. Kiedy ponownie spojrzałam na mojego sąsiada,
gospodarze imprezy stali obok niego.
– Caroline, nie wiedziałam, że znasz Simona. Ależ ten świat jest
mały – powiedziała energicznie Jillian, klaszcząc przy tym w dłonie.
– Nie mogę powiedzieć, że go znam. Jestem raczej zaznajomiona
z jego talentem – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Mimi kręciła się
koło nas jak dziecko, które próbuje utrzymać coś w tajemnicy.
– Jillian, nie uwierzysz w to – zaczęła, nie kryjąc rozbawienia.
– Mimi! – rzuciłam ostrzegawczo.
– Simon to Simon zza ściany! Simon Wallbanger! – Sophia nie
wytrzymała. Wyrzucając z siebie słowa, złapała Benjamina za ramię.
Założę się, że to był tylko pretekst, żeby go dotknąć.
– Kurde – westchnęłam i czekałam na reakcję Jillian.
– Chyba, kurwa, żartujesz – powiedziała, po czym zasłoniła usta
dłonią, jakby zawstydziło ją użycie przekleństwa. Moja szefowa
zawsze zachowywała się jak dama. Benjamin wyglądał na
zmieszanego, a Simon miał na tyle przyzwoitości, żeby choć trochę się
zarumienić.
– Dupek – rzuciłam bezgłośnie, poruszając ustami.
– Przyzwoitka – odpowiedział w ten sam sposób, uśmiechając się
z pogardą.
Z oburzenia zachłysnęłam się powietrzem. Zacisnęłam dłonie w
pięści i właśnie miałam wykrzyczeć, co myślę o jego epitecie, kiedy
wtrącił się Neil.
– Benjamin, słuchaj. Ta laseczka to Dziewczynka w Różowej
Piżamce. Dasz wiarę? – Śmiał się do rozpuku. Tylko Ryan próbował
zachować powagę. Narzeczony mojej szefowej popatrzył na mnie ze
zdziwieniem, a Simon zdusił śmiech.
– Dziewczynka w Różowej Piżamce? – zdziwiła się Jillian.
Benjamin pochylił się jej do ucha i cicho obiecał, że wyjaśni to później.
– Dość tego! – wrzasnęłam i palcem wskazałam na Simona. – Ty,
pozwól na słówko – warknęłam i złapałam go za ramię, po czym
wyciągnęłam na zewnątrz i prowadziłam ścieżką za dom. Ze złością
stukałam obcasami po kostce brukowej.
– Chryste, zwolnij.
W odpowiedzi wbiłam mu paznokcie w ramię z taką siłą, że aż
zawył. Dobrze mu tak.
Oddaliliśmy się od budynku na tyle, żeby nikt z towarzystwa nie
słyszał, jak Simon będzie krzyczał, kiedy urwę mu jaja. Zwolniłam
uścisk i stanęłam na wprost niego. Wyglądał na zdziwionego.
– Ty dupku, ale masz tupet! Żeby opowiadać wszystkim o mnie!
Dziewczynka w Różowej Piżamce? To jakiś cholerny żart! – Na wpół
krzyczałam, na wpół szeptałam, wymachując mu palcem wskazującym
przed oczami.
– Kto tu jest plotkarzem? – zripostował także pół krzykiem, pół
szeptem.
– Żartujesz sobie? Przyzwoitka? To, że nie miałam ochoty
spędzić kolejnej nocy na słuchaniu ciebie i twojego haremu, nie znaczy,
że jestem przyzwoitką – odparłam ze złością.
– Biorąc pod uwagę, że twoje walenie w drzwi przerwało mi akt
seksualny, to tak, jesteś gorsza niż przyzwoitka! – wysyczał mi w
twarz. Nasza kłótnia zaczynała przypominać sprzeczkę dzieciaków w
podstawówce, pomijając wstawki o koszulkach nocnych i penisach.
– Teraz mnie posłuchaj. – Spróbowałam przybrać bardziej
dorosłą postawę. – Nie mam zamiaru słuchać każdej nocy, jak
penetrując swoją laskę, próbujesz przebić jej głową moją ścianę. Nie
ma takiej opcji! – Pogroziłam mu palcem. Złapał mnie za niego.
– Co robię po mojej stronie ściany, to moja prywatna sprawa.
Zaakceptuj to. Czemu tak bardzo interesuje cię mój członek? – zapytał
z ironicznym uśmieszkiem.
Ten cholerny uśmieszek doprowadził mnie do furii. I fakt, że
nadal trzymał mnie za palec.
– To, że każdej nocy stukasz w moją ścianę, to także moja
sprawa!
– Ależ ci to nie daje spokoju. Może chciałabyś znaleźć się po
mojej stronie ściany? Chcesz pojechać na erotyczną przejażdżkę,
Różowa Dziewczynko? – Kiwał mi palcem przed oczami, śmiejąc się.
– Wystarczy! – ryknęłam. Odruchowo chwyciłam go za palec.
Utworzyła się dźwignia i zaczęliśmy się kołysać w przód i w tył.
Musieliśmy wyglądać jak drwale, którzy ścinają drzewo. To było
niepoważne. Oboje dyszeliśmy i sapaliśmy, próbując utrzymać swoją
dłoń na górze. Żadne z nas nie chciało ustąpić.
– Musisz być takim dupkiem i męską dziwką? – zapytałam,
stojąc z nim twarzą w twarz.
– Musisz być taką pruderyjną suką? – odpowiedział pytaniem.
Miałam gotową ripostę, ale nie zdążyłam się odezwać, bo mnie
skurwiel pocałował.
Pocałował mnie.
Przylgnął ustami do moich warg i pocałował. W blasku księżyca i
gwiazd, przy dźwiękach fal rozbijających się o brzeg i
akompaniamencie cykad. Nie przymknęłam powiek, tylko ze złością
patrzyłam w jego niebieskie oczy, przez co czułam się, jakbym
spoglądała na wzburzone morze.
Przestał mnie całować, ale nadal mieliśmy mocno splecione
palce. Wyswobodziłam dłoń z jego uścisku i spoliczkowałam go.
Wyglądał na zszokowanego, tym bardziej że złapałam go za sweter i
przyciągnęłam do siebie. Całowałam go, tym razem z zamkniętymi
oczami. Pod dłońmi czułam miękkość jego swetra, a w nozdrzach
zapach męskości.
A niech to, pachniał tak dobrze.
Położył mi ręce na plecach i gdy tylko mnie dotknął,
oprzytomniałam i dotarło do mnie, co robiłam.
– Cholera – powiedziałam, odsuwając się. Patrzyliśmy na siebie.
Wytarłam usta i ruszyłam przed siebie, ale na chwilę zatrzymałam się.
– To się nie wydarzyło, jasne? – Znowu groziłam mu palcem.
– Skoro tak mówisz. – Uśmiechnął się z ironią, czym podsycił
moją złość.
– I wyluzuj z Dziewczynką w Różowej Piżamie, dobra? –
wycedziłam dobitnie i poszłam w dół ścieżki.
– Będę cię tak nazywał, dopóki nie dasz mi szansy obejrzeć
innych swoich piżamek – krzyknął za mną. O mało co nie
przewróciłam się. Poprawiłam sukienkę i weszłam do domu.
Nie do wiary.
***

– Więc mówię facetowi, że nie ma mowy, żebym zorganizowała


mu pokój zabaw. Sam niech sobie kupuje pejcze! – relacjonowała
Mimi, a wszyscy się śmiali. Miała dar opowiadania. Potrafiła zebrać
grupę, zwłaszcza gdy ludzie dopiero się poznawali.
Impreza zbliżała się do końca, a moje dziewczyny i koledzy
Simona siedzieli na jednym z tarasów przy palenisku. Było wkopane
głęboko i wyłożone kamieniami, a dookoła ustawiono ławki.
Śmialiśmy się głośno i opowiadaliśmy różne historie przy wesoło
tańczącym ogniu. Dokładnie rzecz biorąc, to Mimi, Sophia, Neil i Ryan
rozmawiali, bo Simon i ja patrzyliśmy na siebie ze złością ponad
płomieniami. Gdy zmrużyłam oczy, wyobrażałam sobie, że mój sąsiad
smaży się w ogniach piekielnych.
– To jak? Przestaniemy ignorować ten smrodek? – zapytał Ryan,
podciągając kolana pod podbródek i stawiając piwo na ławce.
– O jakim smrodku mówisz? – zapytałam słodko, sącząc wino.
– O, weź, dziewczyno! Chodzi o to, że koleś, który wali w twoją
ścianę, siedzi na wprost ciebie i na dodatek okazuje się niezłym
przystojniakiem – zaszczebiotała Mimi energicznie i o mało co nie
wylała drinka na Neila. Obydwoje zaśmiali się, ale Neil na wszelki
wypadek zabrał jej kieliszek z dłoni.
– Naprawdę nie ma o czym mówić – odezwał się Simon. – Mam
nową sąsiadkę. Ma na imię Caroline. I tyle. – Kiwnął głową i popatrzył
na mnie wyzywająco. Delektowałam się winem, udając, że nic nie
zauważyłam.
– Dobrze wiedzieć, że Dziewczynka w Różowej Piżamce ma
imię. To, jak cię opisał, ufff. Sądziłem, że zmyśla, ale jesteś równie
atrakcyjna, jak mówił! – chwalił mnie żarliwie Neil. Jednocześnie
próbował szturchnąć Simona ponad płomieniami, zanim poczuł, jak
parzą.
Przeniosłam wzrok na Simona. Miał dziwną minę. „Ciekawe…”.
– Czyli to wy dziś dudniliście do nas przez ścianę w rytm Guns
N’ Roses? – zapytała Sophia, szturchając Ryana.
– W takim razie to wy śpiewałyście, tak? – oddał jej kuksańca z
uśmiechem.
– Mały świat, co? – westchnęła Mimi, wpatrując się w Neila.
Puścił do niej oko i od razu domyśliłam się, co to oznacza. Mimi
znalazła swojego olbrzyma, Sophia słodkiego chłopca, a ja miałam
wino. Które kończyło się w mgnieniu oka.
– Zaraz wracam – wymamrotałam i poszłam rozejrzeć się za
kelnerem.
W przerzedzającym się tłumie skinęłam kilku znajomym
osobom. Złapałam kolejny kieliszek wina i z powrotem wyszłam na
zewnątrz. Szłam w stronę paleniska, ale zatrzymał mnie głos Mimi.
– Szkoda, że nie słyszałeś, jak Caroline opowiadała nam o tej
nocy, kiedy łomotała do jego drzwi. – Przyjaciółki przysunęły się do
siebie.
– Nadal mu stał! – powiedziały równocześnie z
podekscytowaniem.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jutro dziewczyny zginą w
boleściach.
Publicznie upokorzona, jęknęłam i odwróciłam się na pięcie,
żeby ciężkim krokiem oddalić się od tego grona. W pewnej odległości
zobaczyłam Simona. Chciałam uciec, zanim mnie wypatrzy, ale nie
zdążyłam.
– Chodź, nie gryzę – droczył się.
– Mam nadzieję – odpowiedziałam, idąc w jego stronę.
Staliśmy w milczeniu. Cieszyłam się ciszą i widokiem zatoki. Po
chwili on odezwał się pierwszy.
– Tak sobie myślę, że skoro jesteśmy sąsiadami… – zaczął
powoli.
Spojrzałam na niego. Uśmiechał się do mnie flirciarsko. Musiał
wiedzieć, że pod wpływem tego uśmiechu dziewczynom spadały
majtki z wrażenia. Ha! Dobrze, że nie wie, że dziś nie mam na sobie
majtek.
– Co sobie pomyślałeś? Że dołączę do ciebie którejś nocy? Że
sprawdzę, o co tyle zamieszania? Dam się zabrać na powitalną jazdę?
Kotku, nie mam ochoty zostać jedną z twoich dziewczyn – rzuciłam
mu prosto w twarz.
Nic nie powiedział.
– Więc? – zapytałam z irytacją. Ależ on ma charakterek!
– W zasadzie, to chciałem zaproponować rozejm, skoro jesteśmy
sąsiadami – odparł cicho, ale z lekkim rozdrażnieniem.
– Aha. – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
– Głupi pomysł – podsumował i zaczął się oddalać.
– Simon, poczekaj – zawołałam, w ostatniej chwili chwytając go
za nadgarstek.
Zatrzymał się i patrzył na mnie.
– Tak. Zgoda. Zawrzyjmy pokój. Musimy jednak ustalić pewne
zasady – dodałam. Splótł ręce na piersi.
– W tym momencie powinienem cię ostrzec, że nie lubię, kiedy
kobiety mówią mi, co mam robić – oznajmił zdecydowanym tonem.
– Słyszałam coś innego – wymamrotałam pod nosem, ale i tak to
usłyszał.
– To inna kwestia – odpowiedział z pewnością siebie.
– Okej, jest tak, że dobrze się bawisz, w co tam lubisz, może
huśtasz się na żyrandolach. Nie moja sprawa. Ale w środku nocy?
Może mógłbyś być trochę ciszej? Muszę czasem się wyspać.
Zastanawiał się przez chwilę.
– Rozumiem, czemu jest to dla ciebie problematyczne. Tyle że
tak naprawdę nic o mnie nie wiesz. A już z pewnością nie masz pojęcia
o, jak to nazywasz, moim haremie. Nie muszę się przed tobą
usprawiedliwiać z trybu życia, jaki prowadzę, ani tłumaczyć, z kim się
spotykam. Dlatego koniec ze złośliwymi komentarzami. Zgoda?
Teraz ja musiałam się zastanowić.
– Zgoda. Przy okazji dzięki za spokój w tym tygodniu. Coś się
stało?
– Co się miało stać? Co masz na myśli? – spytał, gdy wracaliśmy
do znajomych.
– Pomyślałam, że zostałeś ranny na polu walki. Może złamałeś
penisa czy coś – zażartowałam z dumą, że mój cięty dowcip powrócił.
– Niewiarygodne. Myślisz, że tylko tym jestem, prawda? –
oburzył się.
– Złamasem? W zasadzie, tak – odcięłam się.
– Posłuchaj – zaczął, ale przed nami znienacka pojawił się Neil.
– Miło widzieć, że gołąbeczki się pogodziły – naśmiewał się.
– Odczep się, prezenterze – odburknął Simon, kiedy dołączyli do
nas nasi świeżo połączeni w pary towarzysze.
– Daj spokój z tym prezenterem, dobra? – Neil powiedział to w
momencie, gdy podeszła do niego Sophia.
– Prezenter! No co ty? Jesteś kolesiem od lokalnych wiadomości
sportowych w NBC? Mam rację? – dopytywała się.
Aż mu się oczy zaświeciły. Sophia była wielbicielką muzyki
klasycznej, ale przy okazji żarliwie kibicowała zespołowi San
Francisco 49ers. Byłam prawie pewna, że to drużyna futbolowa.
– Tak, to ja. Interesujesz się sportem? – zapytał, podchodząc
bliżej do Sophii i przy okazji zagarniając Mimi. Nie można było tego
uniknąć, bo tak mocno wisiała na jego ramieniu. Mimi lekko się
potknęła, ale Ryan ją podtrzymał. Uśmiechnęli się do siebie, a Sophia i
Neil zagłębili się w rozmowę o sporcie. Chrząknęłam, żeby zwrócić im
uwagę na swoją obecność.
– Caroline, zbieramy się! – Sophia zachichotała, tym razem
wsparta na Ryanie. Rzuciłam gniewne spojrzenie Simonowi i
podeszłam do dziewczyn.
– To dobrze. Wystarczy mi zabawy na ten wieczór. Zadzwonię po
taksówkę i możemy spadać za kilka minut. – Ucieszyłam się i
sięgnęłam do torebki po telefon.
– Właściwie to Neil opowiadał nam o takim fajnym barze i
planujemy tam pójść. Chcecie dołączyć? – przerwała Mimi, łapiąc
mnie za rękę. Ścisnęła mi dłoń i prawie niezauważenie kręciła głową.
– Nie? – powiedziałam pytająco i ze zdziwieniem.
– Super! Panie Wallbanger, proszę ją bezpiecznie odstawić do
domu – rzucił Neil i mocno poklepał Simona po plecach.
– Taaa, jasne – wycedził.
Nie zdążyłam zareagować, a ich czwórka już szła do windy, w
pośpiechu żegnając się i przybijając piątki z rozbawionymi
gospodarzami.
Długo patrzyliśmy z Wallbangerem na siebie. Nagle poczułam
znużenie.
– Zgoda? – zapytałam apatycznie.
– Zgoda – potaknął.
Razem wyszliśmy z imprezy. Otworzył dla mnie drzwi rovera –
nawyk pewnie wpojony przez mamę. Pomógł mi wsiąść, kładąc dłoń
na moich plecach. Szybko przeszedł na stronę kierowcy, więc nie
zdążyłam tego uszczypliwie skomentować. Może tak lepiej. Przecież
zawarliśmy pokój. Nawet dwa w ciągu kilku minut. To musi się
skończyć źle. Wiem to, ale i tak będę się starała. Przecież potrafię być
przyjacielska. Pogrążeni w ciszy i nocnej mgle, jechaliśmy przez most.
Przyjacielska. Pewnie. Ten pocałunek był megaprzyjacielski. Z
całej mocy starałam się nie myśleć o nim, ale powracał w pamięci jak
bumerang. Bezwiednie dotknęłam palcami ust. Pamiętałam ciepło jego
warg. Całował mnie śmiało, jakby sprawdzał moje granice. Była to
obietnica tego, co mogło nastąpić, gdybym tylko pozwoliła.
Mój pocałunek? Zupełnie zaskakujący odruch. Czemu go
pocałowałam? Nie miałam pojęcia, ale to zrobiłam. Cała scena musiała
wyglądać żenująco. Spoliczkowałam go, jakbym odgrywała rolę w
czarno-białym romansie. Całowałam go całą sobą, przywierając do
jego muskularnego ciała moimi krągłościami. Szukałam jego warg. To
był gorący pocałunek. Może nie bajkowy, ale z pewnością coś w nim
było. I to coś twardniało między jego nogami.
Wróciłam z powrotem na ziemię, gdy Simon próbował ustawić
jakąś stację radiową. Wydawał się bardzo skupiony na tym, co robił, za
to mnie mocno to rozdrażniło.
– Może ci pomóc? – zapytałam, nerwowo patrząc na wodę za
szybą.
– Nie, dzięki. Poradzę sobie – odpowiedział i zerknął na mnie.
Chyba zauważył, że przyglądam się krajobrazom, bo zaśmiał się. –
Zresztą, masz. Skoro znasz na pamięć każdy wers Welcome to the
Jungle, to z pewnością wybierzesz coś dobrego – rzucił mi małe
wyzwanie.
Ponownie skupił się na jeździe. Kątem oka widziałam, że
uśmiecha się z uznaniem. Z niechęcią przyznałam, że z takim wyrazem
twarzy przypominał pięknego młodego greckiego boga.
– Na pewno coś znajdę – zapewniłam go i sięgnęłam dłonią do
radia, jednocześnie pochylając się w stronę Simona. Jego dłoń lekko
musnęła moją pierś i obydwoje zamarliśmy. – Co, na macanki cię
wzięło? – warknęłam, szukając odpowiedniej stacji.
– Sama podłożyłaś mi cycki pod rękę.
– Wydaje mi się, że twoja dłoń weszła w trajektorię moich piersi.
Nie przejmuj się. Nie jesteś jedynym, którego te niebiańskie stworzenia
przyciągnęły na swoją orbitę – westchnęłam teatralnie i popatrzyłam na
niego kątem oka, żeby sprawdzić, czy załapał żart. Uśmiechnął się
szeroko, więc i ja pozwoliłam sobie na dyskretny grymas.
– Tak, niebiańskie. Tego słowa chciałem użyć. Są nie z tej ziemi.
Jak gwiazdy na niebie. Jak reklama Victoria’s Secret. – Śmiał się, a ja
udawałam, że jestem oburzona.
– O, rany. Znasz Victoria’s Secret? A my, głupiutkie dziewczyny,
myślimy, że to nasza tajna broń. – Ze śmiechem rozsiadłam się
wygodnie w fotelu. Przejechaliśmy w końcu most i byliśmy już w
mieście.
– Nie daję się tak łatwo nabrać, zwłaszcza płci przeciwnej –
oznajmił. Kiwnął głową z aprobatą, gdy usłyszał muzykę z radia. – Too
Short?2) Ciekawy wybór. Niewiele kobiet zdecydowałoby się na hip-
hop.
2) Wł. Todd Anthony Shaw. Amerykański raper, jeden z twórców
hip-hopu w stylu West Coast. Jest reprezentantem tej muzyki dla
regionu zatoki San Francisco.

– Cóż mogę powiedzieć? Po prostu wspieram lokalnych artystów.


I musisz wiedzieć, że jestem inna niż większość kobiet – dodałam z
promiennym uśmiechem.
– Zaczyna to do mnie docierać – przyznał się.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, a potem nagle
odezwaliśmy się równocześnie.
– A co myślisz o… – zaczęłam.
– Pomyślałabyś, że oni… – powiedział Simon.
– Mów ty – zaproponowałam przyjaznym tonem.
– Nie. Co chciałaś powiedzieć?
– Chciałam zapytać, co myślisz o dzisiejszym spotkaniu naszych
przyjaciół?
– Dokładnie to samo zacząłem mówić. Nie wierzę, że nas tak po
prostu zostawili! – Śmialiśmy się razem. Podobał mi się jego śmiech.
– Właśnie. Moje przyjaciółki wiedzą, czego chcą. Nie
zaprojektowałabym lepszych facetów dla nich. Są dokładnie tacy,
jakich szukają – wyznałam i oparłam się o drzwi, żeby obserwować,
jak Simon prowadzi samochód po górzystych drogach.
– No, Neil ma słabość do Azjatek i przysięgam, że nie mam nic
zboczonego na myśli. Ryan za to uwielbia długonogie rudzielce. –
Ponownie się roześmiał i rzucił mi badawcze spojrzenie, jakby
sprawdzał moją reakcję na „długonogiego rudzielca”.
Nie miałam nic przeciwko. Sophia też nie.
– Jestem pewna, że jutro wszystkiego się dowiem. Zwłaszcza
jakie wrażenie panowie wywarli na dziewczynach. Dostanę pełny
raport, spokojna głowa. – Westchnęłam. Telefon będzie dzwonił jak
najęty.
Ponownie wdarło się między nas milczenie i zastanawiałam się,
co jeszcze mogę powiedzieć.
– Skąd znasz Jillian i Benjamina? – zapytał, ratując mnie od
paniki myślowej.
– Pracuję w biurze Jillian. Jestem projektantką wnętrz.
– Co? Moment. To ty jesteś tą Caroline? – zdziwił się.
– Nie wiem, co masz na myśli – odpowiedziałam, zastanawiając
się, dlaczego tak mi się przygląda.
– Cholera, ten świat jest naprawdę mały – wykrzyknął i
potrząsnął głową z niedowierzaniem.
Zamilkł, a ja siedziałam jak skamieniała.
– Ej, może by tak jaśniej? O co ci chodzi z „tą Caroline”? –
spytałam w końcu, klepiąc go w ramię.
– Chodzi o to, że… Widzisz… Ech. Jakiś czas temu Jillian
mówiła mi o tobie. Zostawmy to – powiedział.
– Nie zostawimy tego tak! Co ci powiedziała? – naciskałam i
znowu uderzyłam go w ramię.
– Przestaniesz? Jesteś naprawdę ostra – skomentował.
Zbyt wiele skojarzeń mi się nasunęło do jego komentarza,
dlatego najmądrzej było się nie odezwać.
– Co Jillian powiedziała ci o mnie? – powtórzyłam cicho pytanie.
Zmartwiłam się, że to coś na temat mojej pracy. Miałam już trochę
zszargane nerwy i niełatwo było trzymać je na postronku.
Simon przyjrzał mi się.
– Nie martw się – rzucił szybko. – To nic złego. Jillian cię
uwielbia. I oczywiście mnie także, tak?
Westchnęłam, ale słuchałam dalej.
– No więc wydaje mi się, że tak jakby sugerowała kilka razy,
żebym cię poznał – mówił przeciągle i puścił do mnie oczko.
– Ooo. – Dotarło do mnie, co miał na myśli. Poczułam
zakłopotanie. Jillian i te jej idiotyczne pomysły ze swataniem. – Czy
ona wie o haremie? – zainteresowałam się.
– Dasz wreszcie spokój? Przestań je nazywać haremem, bo brzmi
to niemoralnie. Uwierzysz, jak ci powiem, że te trzy kobiety są dla
mnie niezwykle ważne? Że bardzo mi na nich zależy? Układ, który nas
łączy, odpowiada wszystkim i nikt inny nie musi tego rozumieć. Jasne?
– powiedział ze złością, parkując samochód przed naszym budynkiem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc głupio patrzyłam na
swoje dłonie. Kątem oka widziałam, jak Simon przeczesywał palcami i
tak już rozczochrane włosy.
– Masz rację. Nie mnie oceniać, co dla kogo jest dobre. Jeśli
tobie takie coś odpowiada, to świetnie. Wielkie szczęście. Gratuluję.
Dziwi mnie tylko, że Jillian chciała nas umówić. Przecież ma
świadomość, że jestem raczej tradycjonalistką – wyjaśniłam.
Uśmiechnął się i popatrzył na mnie całą mocą swoich niebieskich
oczu.
– Tak się składa, że nie wie o mnie wszystkiego. Moje prywatne
sprawy zachowuję dla siebie. Wyjątek stanowi sąsiadka, która ma
bardzo cienkie ściany i zabójczą bieliznę – powiedział to takim tonem,
że zrobiło mi się gorąco.
Miałam wrażenie, że cała płonę.
– Z wyjątkiem jej – wymamrotałam cała roztrzęsiona.
Śmiejąc się, wysiadł z samochodu. Nie spuszczał ze mnie
wzroku, kiedy podchodził do moich drzwi.
Podał mi rękę, żebym wysiadła. Kciukiem delikatnie zarysował
kółko na mojej dłoni, ale udawałam, że nic się nie stało. „Jasne, nic się
nie stało”. Dostałam gęsiej skórki, a Caroline Dolna stała w gotowości.
Nerwy? Szalały jak orkiestra na paradzie.
Kiedy wchodziliśmy do budynku, po raz kolejny otworzył przede
mną drzwi. Muszę przyznać, że naprawdę był uroczy.
– A Ty? Skąd znasz Jillian i Benjamina? – zapytałam, idąc przed
nim po schodach. Byłam pewna, że przyglądał się moim nogom.
Czemu miałby tego nie robić? Przecież mam wspaniałe nogi, które dziś
podkreślała zwiewna krótka sukienka.
– Benjamin od lat jest zaprzyjaźniony z moją rodziną. Znamy się
właściwie całe życie. Do tego zarządza moimi inwestycjami –
odpowiedział, kiedy weszliśmy na pierwsze piętro.
Zerknęłam przez ramię i upewniłam się, że patrzy na moje nogi.
Trafiony, zatopiony.
– O, twoimi inwestycjami. Czyżby poniewierało ci się kilka
obligacji tu i tam, rockefellerze? – droczyłam się.
– Tak, coś w tym rodzaju. – Zaśmiał się.
Pokonaliśmy kolejne piętro.
– To dość ciekawe, nie sądzisz? – rzuciłam.
– Ciekawe? – zapytał głosem słodkim jak miód.
– Tak. To, że Jillian i Benjamin znają nas obydwoje. I to, że my
przypadkiem poznajemy się na imprezie i okazuje się, że jesteś
facetem, który od tygodni zapewnia mi nocne atrakcje. Mały świat, co?
– Dotarliśmy na nasze piętro i z torebki wyjęłam klucze od mieszkania.
– San Francisco to duże miasto, ale czasem wydaje się bardzo
małą wioską – zgodził się. – Ale tak, to faktycznie ciekawe, a nawet
intrygujące. Kto by przypuszczał, że miła projektantka, z którą Jillian
chciała mnie umówić, okaże się Dziewczynką w Różowej Piżamce?
Gdybym wiedział, wszedłbym w to od razu – odparł, a na jego
przystojnej twarzy malował się cholernie kuszący uśmiech.
Szlag by to. Czemu nie mógł nadal być dupkiem?
– Tak, ale Dziewczynka w Różowej Piżamce i tak odmówiłaby.
W końcu te cienkie ściany… – Puściłam do niego oko, formując pięść i
uderzając nią w ścianę. Słyszałam, jak Clive pomrukuje za drzwiami.
Muszę szybko je otworzyć, zanim zacznie zawodzić.
– Ach, tak. Cienkie ściany. Dobranoc, Caroline. Nadal mamy
rozejm, tak? – zapytał, obracając się do swoich drzwi.
– Tak, chyba że zrobisz coś, co mnie rozzłości – rzuciłam
swobodnym tonem i oparłam się o framugę.
– Tego możesz być pewna. Caroline? Jeszcze jedno, skoro mowa
o cienkich ścianach – dodał, przekręcając klucz w zamku i patrząc na
mnie. Też zatrzymał się w progu i uderzył pięścią w ścianę.
– Tak? – spytałam troszkę zbyt rozmarzonym tonem.
Wrócił jego ironiczny uśmiech.
– Słodkich snów – powiedział.
Jeszcze raz uderzył w ścianę, mrugnął i wszedł do mieszkania.
Co? Słodkie sny i cienkie ściany. Słodkie sny i cienkie ściany…
Niech to diabli. Słyszał mnie.
Rozdział siódmy

S
zturchnięcie.
– Wrrr.
Szturchnięcie. Ugniatanie, ugniatanie. Szturchnięcie.
– Dość.
Ugniatanie. Ugniatanie. Stuknięcie głową.
– Wiem, że nie znasz się na kalendarzu, ale powinieneś wiedzieć,
kiedy wypada niedziela. Ogarnij się, Clive.
Mocniejsze stuknięcie głową.
Odwróciłam się od kota i jego natarczywych stuknięć i
naciągnęłam kołdrę na głowę. Powracały do mnie wspomnienia zeszłej
nocy. Przywitanie z Simonem w kuchni Jillian, które słyszało chyba pół
świata. Jego koledzy przezywający mnie Dziewczynką w Różowej
Piżamce. Benjamin, który złożył całą historię do kupy, słysząc moje
przezwisko. Pocałunek Simona. Mrrr. Pocałunek Simona.
Nie, żadnych pocałunków Simona! Wcisnęłam się jeszcze
bardziej pod kołdrę.
Słodkie sny i cienkie ściany. Przeszył mnie zimny dreszcz na
wspomnienie słów, które wypowiedział na pożegnanie. Zakopałam się
jeszcze głębiej w pościeli. Serce biło mi mocno. Poczułam się
zawstydzona. Serducho, nie zwracaj uwagi na tę dziewczynę pod
kołdrą.
Tej nocy nic mi się nie śniło, ale żeby mieć pewność, że nikt
(czyli Simon) nie usłyszy mnie krzyczącej w uniesieniu, spałam przy
włączonym telewizorze. Świadomość, że Simon słyszał, jak
wykrzykuję jego imię przez sen, nakręciła mnie tak, że skakałam po
kanałach, dopóki nie znalazłam czegoś, co nie brzmiało, jakbym
ponownie przeżywała erotyczny sen z Simonem w roli głównej. W
końcu trafiłam na kanał z telezakupami, przez który oczywiście
zasnęłam później, niż chciałam. Ich oferta była niesamowita. Niewiele
brakowało, a o trzeciej nad ranem zamówiłabym maszynkę do krojenia
warzyw. Nawet nie wspomnę o bezpowrotnie straconych trzydziestu
minutach na oglądaniu jakiejś postaci z gry komputerowej, która
chciała sprzedać mi kolekcję płyt z piosenkami z lat pięćdziesiątych.
Wszystko to działo się w towarzystwie orkiestry Tommy’ego
Dorseya, której dźwięki dobiegały zza ściany. Nie ukrywam, że się
uśmiechnęłam.
Leniwie wyciągnęłam się pod kołdrą. Stłumiłam śmiech,
obserwując starania Clive’a, żeby dostać się pod przykrycie. Próbował
pod każdym kątem, ale odpierałam jego ataki. W końcu wrócił do
szturchania i ugniatania. Roześmiałam się na głos.
Poradzę sobie z tą sytuacją. Nie muszę czuć zażenowania. Zgoda,
mój O zniknął, być może na zawsze. Zgoda, miałam erotyczne sny z
moim zbyt atrakcyjnym i zbyt pewnym siebie sąsiadem. I jasne, że
wspomniany sąsiad słyszał moje uniesienia związane ze snami, o czym
dał znać na zakończenie i tak już dość dziwacznego wieczoru.
Ale zniosę to wszystko. Oczywiście, że tak. Muszę tylko jakoś
zaburzyć jego pewność siebie. Ostatnie zdanie nie zawsze musi należeć
do niego. Podniosę się po tym upokorzeniu i utrzymam zgodę między
nami.
„Jestem nieźle pokręcona”.
Nagle usłyszałam dźwięk budzika. Zamarłam. Po chwili
odzyskałam zdolność ruchu i wślizgnęłam się głęboko pod kołdrę.
Wystawały mi tylko oczy.
Chwileczkę, czemu się chowam? Przecież on mnie nie widzi.
Słyszałam, jak wyłącza budzik i jego kroki na podłodze.
Dlaczego wstał tak wcześnie? Kiedy panowała idealna cisza, przez
ściany można było usłyszeć dosłownie wszystko. Dlaczego wcześniej
nie wpadłam na to, że skoro ja słyszę jego, to i on słyszy mnie?
Oblałam się rumieńcem na wspomnienie moich snów. Ale opanowałam
się, w czym pomógł mi Clive, który uderzał pyszczkiem w moje plecy,
jakby chciał mnie zepchnąć z łóżka. Żebym dała mu w końcu
śniadanie.
– Dobra, dobra. Wstaję. Jezu, Clive. Jesteś czasem taki
upierdliwy.
Kot w odpowiedzi głośno miauknął i pomaszerował do kuchni.
Po nakarmieniu Clive’a i szybkim prysznicu byłam gotowa do
lunchu z przyjaciółkami. Właśnie wychodziłam z budynku zajęta
pisaniem esemesa do Mimi, kiedy wpadłam na spoconego, rozgrzanego
Simona.
– Uwaga – wykrzyknęłam, chwiejąc się. Simon złapał mnie w
ostatniej chwili, dzięki czemu nie wyłożyłam się jak długa.
– Gdzie tak pędzisz z rana? – zapytał, a ja chłonęłam go
wzrokiem. Mokry od potu biały T-shirt, czarne sportowe szorty,
wilgotne kręcone włosy, iPod i uśmiech.
– Jesteś spocony – wymsknęło mi się.
– Tak. Zdarza mi się to – odpowiedział, ścierając wierzchem
dłoni pot z czoła. Włożyłam wręcz heroiczny wysiłek, żeby nie
posłuchać głowy, która nakazywała palcom unieść się i pomierzwić
jego włosy. Unieść się i pomierzwić.
Patrzył na mnie rozpromienionymi niebieskimi oczami.
Zaczęłam czuć skrępowanie, więc postanowiłam się odezwać.
– Co do zeszłej nocy – zaczęłam.
– Której jej części? Kiedy czepiałaś się mojego życia
erotycznego? A może gdy opowiedziałaś o moim życiu seksualnym
swoim przyjaciołom? – pytał wyzywająco. Zadarł koszulkę do góry,
żeby przetrzeć twarz. Na widok jego mięśni brzucha mocno
wciągnęłam powietrze, co zabrzmiało jak świst wiatru w tunelu.
Mogłyby służyć jako progi zwalniające na jezdni. Czemuż nie jest
pulchniutkim, grubiutkim sąsiadem?
– Nie. Mam na myśli aluzję, którą zrobiłeś o słodkich snach.
Widzisz, cienkie ściany – mówiłam nieporadnie, unikając kontaktu
wzrokowego i z fascynacją wpatrując się w kolor lakieru na
paznokciach u stóp. Był bardzo ładny…
– A, tak. Cienkie ściany. Zdradzę ci, że to działa w dwie strony. I
gdyby ktoś pewnej nocy miał, na przykład, bardzo ciekawy sen, to
powiedzmy, że mogłoby to być niezwykle zajmujące – szepnął. Ugięły
się pode mną kolana. Niech go cholera weźmie z tym voodoo.
Musiałam się ogarnąć. Zrobiłam krok w tył.
– Możliwe, że dotarło do twoich uszu coś, czego wolałabym,
żebyś nie słyszał, ale w życiu sprawy nie zawsze toczą się po naszej
myśli. Czyli przyłapałeś mnie. Ale ponieważ nigdy mnie nie będziesz
miał, zapomnijmy o tym. Zrozumiałeś? Na lunch, tak przy okazji.
Wyglądał na skołowanego i równocześnie rozbawionego.
– Na lunch, tak przy okazji? – powtórzył.
– Lunch. Pytałeś, dokąd idę, więc odpowiadam ci, że na lunch.
– A, rozumiem. Spotykasz się z koleżankami, które wczoraj były
na randce z moimi kumplami, zgadza się?
– Tak i chętnie podzielę się informacjami, jeśli okażą się dość
gorące. – Zaśmiałam się, okręcając kosmyk włosów wokół palca.
„Pięknie. Flirt na sto dwa. O co biega?”.
– Jestem pewny, że będą bombowe. Te dwie wyglądały na
modliszki – powiedział, kołysząc się w przód i w tył. Zaczął się
delikatnie rozciągać.
– Podejrzewasz, że są jak Hannibal?
– Nie, raczej jak Hall i Oates3). – Teraz on się śmiał i patrzył na
mnie, rozciągając uda.
3) Duet rockowy popularny w latach osiemdziesiątych. Jedną z
ich najbardziej popularnych piosenek jest Maneater, co oznacza
modliszkę lub ludożercę.

„Chryste, jego uda”.


– Cóż, dziewczyny potrafią przygruchać sobie odpowiednie
towarzystwo – pochwaliłam koleżanki i zaczęłam odchodzić.
– A ty? – zapytał, prostując się.
– A ja co?
– Założę się, że Dziewczynka w Różowej Piżamce może sobie
wyrwać, kogo chce. – W jego oczach widać było rozbawienie.
– Ech, spadaj – odpaliłam, odwróciłam się i ruszyłam
uwodzicielskim krokiem.
– Ładnie – skomentował.
– Och, proszę. Wiem, że jesteś zainteresowany – zawołałam,
będąc już kawałek od niego.
– Jestem zainteresowany – przyznał i klaskał, kiedy szłam,
poruszając biodrami.
– Szkoda, że nie dzielę się z innymi. Nie mogę należeć do
haremu! – odkrzyknęłam, gdy byłam już na rogu ulicy.
– Nadal mamy pokój? – wrzasnął.
– Nie wiem, a co mówi Simon?
– Simon mówi: jasne, że tak! – wykrzyczał, kiedy znikałam za
rogiem.
Zakręciłam się wokół własnej osi. Szłam, lekko podskakując, z
pełnym uśmiechem na ustach i myślałam, że zgoda to naprawdę fajna
rzecz.
***

– Omlet z samych białek z pomidorami, grzybami, szpinakiem i


cebulą.
– Naleśniki, cztery sztuki, i poproszę bekon osobno. Chrupiący,
ale nieprzypieczony.
– Dwa jajka sadzone, żytni tost z masłem i sałatka owocowa.
Zamówiłyśmy i mogłyśmy rozpocząć ploteczki przy porannej
kawie.
– Opowiadaj, co się wydarzyło po naszym wyjściu – rozkazała
Mimi, wsparłszy podbródek na dłoniach i mrugnąwszy zalotnie.
– Po waszym wyjściu? Masz na myśli to, jak zostawiłyście mnie
na pastwę sąsiada idioty, który miał mnie odwieźć do domu? Co wy
sobie myślałyście? Musiałyście na dodatek opowiedzieć wszystkim
historię pod tytułem „nadal mu stał”? Zwariowałyście? Wykreślam was
obie z mojego testamentu – trajkotałam, popijając kawę, która była tak
gorąca, że parzyła moje kubki smakowe. Wystawiłam język, żeby go
schłodzić.
– Po pierwsze, opowiadałyśmy tę historię, bo jest zabawna, a
śmiech to zdrowie – zaczęła Sophia, wyławiając dla mnie kostkę lodu
ze szklanki z wodą.
– Cienkuje – wymamrotałam, przykładając lód. Kumpela skinęła
głową.
– A po drugie, i tak nie posiadasz nic, co mogłabyś dla mnie
zapisać, bo mam już cały zestaw książek kucharskich Bosonogiej
Contessy. Sama mi je kupiłaś. Śmiało, skreśl mnie z testamentu. I po
trzecie, obydwoje byliście tak zdołowani, że nie chciałyśmy waszego
towarzystwa na wyjście z naszymi nowymi chłopakami – skończyła z
szelmowskim uśmiechem.
– Nowe chłopaki. Uwielbiam nowych chłopaków. – Mimi
klasnęła w dłonie, kojarząc mi się z postacią z kreskówki Disneya.
– Jak minęła droga powrotna do domu? – zapytała Sophia.
– Powrót do domu. Było ciekawie – westchnęłam, ssąc
zapamiętale kostkę lodu.
– Ciekawie dobrze? – dopytywała się Mimi.
– Jeśli bzykanie się na moście Golden Gate brzmi ciekawie, to
tak – odpowiedziałam ze spokojem, bębniąc palcami o stół. Mimi
otworzyła usta ze zdziwienia, a Sophia chwyciła ją za dłoń, w której
mocno zaciskała widelec, prawie go deformując.
– Kotku, ona żartuje. Wiedziałybyśmy, gdyby Caroline została
bzyknięta zeszłej nocy. Miałaby lepszy kolor skóry – uspokajała ją
Sophia.
Mimi kiwnęła głową i wypuściła z ręki widelec. Szkoda mi
faceta, który rozzłości ją w czasie ręcznej stymulacji.
– To co? Gadamy? – spytała Sophia.
– Znasz zasady. Ty gadasz, to i ja gadam – odparłam i ucieszyłam
się na widok kelnera nadchodzącego ze śniadaniem. Mimi jako
pierwsza wypaliła z rewelacją.
– Wiecie, że Neil grał w futbol w Stanfordzie? I zawsze marzył,
żeby zostać komentatorem sportowym? – Mówiąc, starannie oddzielała
kawałki melona od borówek.
– Dobrze wiedzieć, dobrze wiedzieć. A wiecie, że jak Ryan miał
dwadzieścia trzy lata, sprzedał jakiś fantastyczny program
komputerowy Hewlettowi Packardowi? Całą kasę wpłacił do banku,
rzucił pracę i spędził dwa lata, ucząc dzieci angielskiego w Tajlandii –
pochwaliła się Sophia.
– To też dobrze wiedzieć. A wiecie, że Simon nie uważa swoich
kobiet za harem, a Jillian kiedyś mówiła mu o mnie jako o potencjalnej
dziewczynie?
Wszystkie powzdychałyśmy, a potem jadłyśmy. W końcu
przyszła pora na rundę drugą.
– Wiecie, że Neil uwielbia windsurfing? I ma bilety na koncert
charytatywny na przyszły tydzień… Sophio, jak mu powiedziałam, że
też idziemy, zaproponował podwójną randkę.
– Mhm, brzmi super. Myślałam, żeby zaprosić Ryana. Przy
okazji, on też uwielbia surfować. Wszyscy surfują w zatoce, gdy tylko
mają czas. A, i jeszcze donoszę, że Ryan prowadzi organizację
charytatywną, która przekazuje komputery i materiały edukacyjne do
biednych szkół w Kalifornii. Organizacja nazywa się… – relacjonowała
Sophia.
– No Child Left Offline4)? – dokończyła za nią Mimi, a Sophia
przytaknęła.
4) Program działający w niektórych stanach USA, który ma
zapewnić dostęp do komputerów i internetu w każdej szkole.

– Uwielbiam tę organizację. Co roku ich wspieram. Ryan ją


prowadzi? Niesamowite, jaki ten świat mały. – Ucieszyła się Mimi,
krojąc jajka.
Zapadła cisza, bo wróciłyśmy do śniadania. Chciałam powiedzieć
o Simonie coś, co nie miało związku z całowaniem się czy moimi
nocnymi emisjami głosu.
– Simon ma utwory Too Shorta na odtwarzaczu – oznajmiłam, co
spotkało się z dość mizernymi pomrukami aprobaty. Wiem, że moja
ciekawostka była słaba.
– Muzyka jest ważna. Kim był ten facet, który wydał własny
album i z którym się spotykałaś? – zapytała Mimi.
– Nie. Nie wydał płyty. Sprzedawał z samochodu swoje nagrania
na CD. To trochę co innego. – Roześmiałam się.
– Spotykałaś się z piosenkarzem, pamiętasz? Kawiarniany Joe –
prychnęła Sophia.
– Tak, spóźnił się jakieś piętnaście lat z debiutem, ale miał za to
piątkę z fobii. I był całkiem dobry w łóżku – westchnęłam, patrząc w
przeszłość.
– Kiedy w końcu skończy się ta bessa randkowa? – zapytała
Mimi.
– Nie wiem. Choć mnie jakoś pasuje to nierandkowanie.
– Och, proszę cię. Kogo chcesz oszukać? – prychnęła Sophia.
– Podać ci chusteczkę, Panno Piggy? Poważnie. Miałam zbyt
wielu Kawiarnianych Typów i innych Pieprzonych Karabinów
Maszynowych. Nie interesuje mnie samo randkowanie. To zwykłe
zawracanie głowy. Nie chcę już poświęcać czasu i energii na coś, co nie
ma przyszłości. Poza tym, skoro w tej krainie bez mężczyzn nawet O
się nie pokazuje, to i ja mogę – dodałam, po czym łyknęłam kawy,
unikając spojrzeń przyjaciółek.
One miały swoje O, a teraz jeszcze znalazły nowych chłopaków.
Nie oczekiwałam, że któraś z nich dołączy do mojego randkowego
urlopu. Miały takie smutne miny. Musiałam sprowadzić rozmowę na
ich temat.
– Dobrze się wczoraj bawiłyście, dziewczyny? Jakieś pocałunki
na dobranoc? Wymiana płynów? – zapytałam z promiennym
uśmiechem.
– Tak! Znaczy, Neil mnie pocałował – przyznała się Mimi.
– Ooo, założę się, że dobrze całuje. Objął cię mocno i gładził po
plecach? Ma cudowne dłonie. Zauważyłyście? Cholernie piękne dłonie
– rozgadała się Sophia zza sterty naleśników. Wymieniłyśmy z Mimi
zdziwione spojrzenia i czekałyśmy na ciąg dalszy. Kiedy Sophia
popatrzyła na nas, zarumieniła się lekko.
– Co? Że przyjrzałam się jego dłoniom? Są olbrzymie. Jak
mogłyście nie zauważyć? – wyrzuciła z siebie i wepchnęła do ust kawał
naleśnika, dając nam w ten sposób znak, że nic już nie powie.
Zachichotałam i spojrzałam w stronę Mimi.
– To jak? Pan Wspaniałe Dłonie użył swoich cudownych rąk?
Tym razem przyjaciółka spłonęła rumieńcem.
– Właściwie to był bardzo miły. Tylko delikatnie mnie pocałował
w usta i przytulił – odpowiedziała cała rozpromieniona.
– Wasza wysokość, jak u was? Czy geniusz komputerowy hojnie
obdarzył cię pocałunkami na dobranoc? – zażartowałam.
– O, tak. Wspaniale mnie pocałował na doranoc – odparła Sophia
i oblizała ściekający po jej dłoni sos. Chyba nie zauważyła, jak oczy
Mimi delikatnie zapłonęły, w momencie gdy mówiła o swoim
pocałunku. Ale mnie to nie umknęło.
– Rozumiem, że wczorajszą noc przeżyłaś nietknięta – spytała
mnie Mimi, siorbiąc kawę. Nadal piekł mnie język, więc wybrałam
sok.
– Tak. Doszliśmy do porozumienia i spróbujemy być bardziej
sąsiedzcy.
– Co to właściwie znaczy? – spytała.
– Że on postara się ograniczyć swoją aktywność do wczesnych
godzin wieczornych, a ja będę bardziej wyrozumiała co do jego
bujnego życia erotycznego – wyjaśniłam, grzebiąc w torebce za
portfelem.
– Tydzień – wybełkotała Sophia.
– Powtórz.
– Tydzień. Tyle według mnie potrwa wasza zgoda. Nie potrafisz
powstrzymać się od komentarzy, a on nie uciszy Chichotki. Tydzień –
powtórzyła. A Mimi się zamyśliła.
Się zobaczy.
***

W piękny poniedziałkowy poranek Jillian weszła tanecznym


krokiem do mojego pokoju.
– Puk, puk – zawołała. Była przykładem swobodnej elegancji.
Włosy zaczesała do tyłu i spięła w luźny kok. Na lekko opalone ciało
założyła małą czarną, a na sięgających nieba nogach miała czerwone
czółenka. Pantofelki pewnie kosztowały tyle, ile wynosiła moja
tygodniówka. Jillian była moją mentorką pod każdym względem.
Postanowiłam, że wypracuję w sobie taką spokojną pewność siebie,
jaka z niej emanowała.
Uśmiechnęła się na widok kwiatów we flakonie na moim biurku.
Na ten tydzień wybrałam pomarańczowe tulipany, prawie czterdzieści
sztuk.
– Dzień dobry. Widziałaś, że Nicholsonowie dodali kino
domowe? Wiedziałam, że dadzą się przekonać. – Oparłam się z
zadowoleniem na krześle. Jillian usiadła z uśmiechem naprzeciwko
mnie.
– Mimi przychodzi dziś na kolację. Mam nadzieję, że
dokończymy planowanie systemu szaf, który im zaprojektowała. Teraz
chce jeszcze dodać dywan – powiedziałam i sięgnęłam po kubek z
kawą. Język już mnie prawie nie bolał.
Jillian nie przestawała się uśmiechać. Zaczęłam się zastanawiać,
czy przypadkiem nie mam na twarzy przylepionego płatka cheerio.
– Mówiłam ci, że dogadałam się z firmą szklarską z Murano co
do cen na elementy, które zamówiłam na żyrandol do łazienki? –
kontynuowałam. – Będzie piękny. Myślę, że powinniśmy wykorzystać
ten pomysł w przyszłości – dodałam, uśmiechając się niepewnie.
W końcu szefowa westchnęła i pochyliła się w moją stronę.
Miała bardzo zadowolony wyraz twarzy, jak kotka, która wypiła
śmietanę i wróciła oblizać miseczkę.
– Jillian, czy miałaś dziś rano wizytę u dentysty i chcesz się
pochwalić nowymi implantami? – zapytałam w końcu.
– Też mi pomysł, nigdy nie będę potrzebowała implantów.
Czekam, aż opowiesz mi o swoim sąsiedzie, panu Parkerze. A może
powinnam pytać o Simona Wallbangera? – Wybuchnęła śmiechem i
odchyliła się na krześle. Wiedziałam, że nie wyjdzie z mojego gabinetu,
dopóki nie powiem jej wszystkiego.
– Hmm, Wallbanger. Od czego zacząć? Przede wszystkim nie
wmówisz mi, że nie wiedziałaś, że jesteśmy sąsiadami. Jakim cudem
mogłaś mieszkać tam tak długo i nie mieć pojęcia, że to on łupie co noc
o ścianę? – Popatrzyłam na nią badawczo.
– Wiesz przecież, że rzadko tam zostawałam. Zwłaszcza przez
kilka ostatnich lat. Nie było dla mnie tajemnicą, że mieszka w okolicy,
ale nie wiedziałam, że na tym samym piętrze, na którym
wynajmowałam mieszkanie. Zawsze spotykamy się we trójkę z
Benjaminem i najczęściej wychodzimy na drinka albo zapraszamy go
do nas. Zresztą nieważne. To świetny początek, nie sądzisz? –
podpuszczała mnie.
– Ech, ty i to twoje swatanie. Simon wspominał, że opowiadałaś
mu o mnie. Masz przechlapane.
Wyciągnęła ręce w moją stronę.
– Czekaj, czekaj. Nie miałam pojęcia, że jest taki, cóż, aktywny.
Nigdy bym nie podsuwała mu ciebie, gdybym zdawała sobie sprawę,
że ma tyle kobiet. Benjamin pewnie wiedział. Ale to zapewne męska
solidarność – broniła się.
Teraz ja pochyliłam się w jej stronę.
– Powiedz mi, skąd on zna Benjamina.
– Cóż, Simon nie pochodzi z Kalifornii. Dorastał w Filadelfii, a
tu przeniósł się, gdy zaczął studia na Stanfordzie. Benjamin zna go
prawie całe swoje życie. Był bardzo blisko z jego ojcem. I tak jakby
opiekował się Simonem. Ulubiony wujek, starszy brat, ojciec
zastępczy. Tego typu relacja – mówiła, a jej twarz łagodniała.
– Był blisko? Pokłócili się? – drążyłam temat.
– Skądże. Benjamin zawsze przyjaźnił się z tatą Simona.
Wspierał go na początku kariery. Był blisko z całą rodziną – wyjaśniła.
W jej oczach dostrzegłam smutek.
– A teraz? – naciskałam.
– Rodzice Simona zginęli, kiedy jeszcze był w szkole średniej –
powiedziała cicho.
– Ojej – szepnęłam, a serce wypełniło mi się współczuciem dla
kogoś, kogo prawie nie znałam.
– Wypadek samochodowy. Benjamin mówił, że odeszli bardzo
szybko. W ułamku sekundy – dorzuciła.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, pogrążone w swoich myślach.
Nie umiałam sobie wyobrazić, co Simon przeżył.
– Po pogrzebie został na trochę w Filadelfii. Benjamin zaczął z
nim rozmawiać o studiowaniu na Stanfordzie – kontynuowała Jillian.
Rozczuliłam się, myśląc o Benjaminie, który robił, co mógł, żeby
pomóc.
– Zmiana otoczenia pewnie była dla niego dobrym rozwiązaniem
– skomentowałam. Jednocześnie zastanawiałam się, jakbym sobie
poradziła w takiej sytuacji.
– Jasne. Simon dostrzegł szansę i ją wykorzystał. To, że
Benjamin był pod ręką, gdyby czegoś potrzebował, ułatwiło podjęcie
decyzji – dodała.
– Kiedy poznałaś Simona? – zapytałam.
– Jak był na ostatnim roku studiów. Lato spędził w Hiszpanii i w
sierpniu po powrocie umówiliśmy się z nim na kolację. Z Benjaminem
spotykaliśmy się już od jakiegoś czasu, więc wiedział o moim istnieniu,
ale jeszcze mnie nie poznał osobiście – opowiadała Jillian.
Nieźle, Simon jeździł do Hiszpanii. Biedne te tancerki flamenco.
Pewnie żadnej nie przepuścił.
– Spotkaliśmy się na kolacji. Simon oczarował kelnerkę,
składając zamówienie po hiszpańsku. A potem powiedział
Benjaminowi, że jeśli będzie na tyle głupi, żeby mnie zostawić, to on
chętnie… Czekaj, jak on to ujął? A, już wiem. On chętnie sprawdzi,
czy mam wygodne łóżko. – Zachichotała i lekko się zarumieniła.
Westchnęłam. To dobrze pasowało do tego, co już o nim
wiedziałam. Chociaż przyganiał kocioł garnkowi, patrząc jak
bezczelnie razem z dziewczynami flirtowałam z Benjaminem.
– W ten sposób poznałam Simona – skończyła, lekko odpływając
myślami. – Caroline, on naprawdę jest super. Pomijając walenie.
– Tak, pomijając walenie. – W zamyśleniu wodziłam opuszkami
palców po płatkach kwiatów.
– Mam nadzieję, że poznasz go trochę lepiej – powiedziała Jillian
z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy. Swatka.
– Spokojnie. Zawarliśmy pokój i tyle. – Ze śmiechem pogroziłam
jej palcem.
– Jesteś dość opryskliwa jak na pracownika – rzuciła z udawaną
groźną miną, idąc do drzwi.
– Zrobiłabym dużo więcej, gdybyś pozwoliła mi pracować,
zamiast zawracać głowę tymi bzdurami! – odparłam z równie srogim
wyrazem twarzy.
Jillian roześmiała się i popatrzyła w stronę recepcji.
– Maggie, kiedy straciłam panowanie nad moją własną firmą? –
krzyknęła.
– Jillian, właściwie to nigdy go nie miałaś! – usłyszała w
odpowiedzi.
– Idź, zrób kawę czy coś! A ty – zwróciła się do mnie, grożąc
palcem – zaprojektuj dla Nicholsonów fantastyczną piwnicę.
– Miałam się tym zająć, ale ty cały czas paplasz mi za uchem –
marudziłam i pokazałam na zegarek.
Jillian westchnęła.
– Caroline, on naprawdę jest słodki, serio. Myślę, że bylibyście
świetnymi przyjaciółmi – stwierdziła, opierając się o framugę.
„Czemu ostatnio wszyscy opierają się o drzwi?”.
– Zawsze mogę znaleźć innego przyjaciela, prawda? – rzekłam
sama do siebie.
Przyjaciele. Przyjaciele, którzy ogłosili rozejm.
***

– Dobra, czyli podłogi w sypialni zostaną wymienione na drewno


w kolorze miodowym. Jesteś pewna, że chcesz dywan w garderobie? –
zapytałam i usiadłam obok Mimi na kanapie, by wypić drugą Krwawą
Mary. Od godziny przeglądałyśmy projekt i próbowałam wytłumaczyć
jej, że nie tylko ja będę musiała pójść na kompromis. Jej także to
dotyczyło. Odkąd znam Mimi, zawsze wierzyła, że wygrywa każdą
kłótnię. Uważała, że jest twardzielką, która potrafi siłą przekonać
każdego do swoich racji. Nie miała pojęcia, że razem z Sophią
wpadłyśmy na to, że wystarczyło stworzyć pozory ustępowania jej.
Dzięki temu była bardziej znośna.
Prawda jest taka, że od początku wiedziałam, że chcę dywan w
garderobie. Tylko że z zupełnie innych powodów niż ona.
– Tak, tak, tak! Musi tam być dywan. Gruby i drogi! Miło będzie
postawić na nim rano zmarznięte stopy. – Prawie trzęsła się z
podekscytowania. Miałam nadzieję, że Neil uwiedzie ją, jak należy.
Potrzebowała uwolnienia tego nadmiaru energii.
– Zgoda. Chyba masz rację. Dywan w garderobie. Ale w zamian
musisz mi oddać dwa metry z łazienki, które chciałaś na obrotowy
stojak na buty – przekonywałam ją, ważąc słowa. Ciekawe, czy pójdzie
na to.
Przez chwilę zastanawiała się, spojrzała w plany, wzięła duży łyk
drinka i kiwnęła głową.
– Tak, oddaję ci te dwa metry. Będę mieć dywan i to mi
wystarczy. – Podała mi dłoń.
Uścisnęłam ją uroczyście i zaproponowałam przyjaciółce
kawałek selera. Clive przechadzał się leniwie, gdy nagle podbiegł pod
drzwi i zaczął je drapać.
– Pewnie nasze tajskie jedzonko przyszło. Idę po pieniądze. –
Głową wskazałam na drzwi i udałam się do kuchni po torebkę. Na
schodach usłyszałam kroki.
– Mimi, otwórz. To na pewno facet z jedzeniem – zawołałam,
grzebiąc w torebce.
– Jasne – odkrzyknęła. Słyszałam, jak otwiera drzwi. – O, Simon.
Cześć! – powiedziała. Wtedy dobiegł mnie bardzo dziwny dźwięk.
Mogłabym przysiąc przed sądem na tuzin Biblii, że słyszałam,
jak mój kot mówi: „Kiiiciiia”.
W ciągu pięciu sekund wydarzyło się milion rzeczy: w korytarzu
dostrzegłam Simona z Kicią, trzymane w rękach torby ze sklepu
spożywczego, klucz w zamku. Zobaczyłam Mimi w drzwiach, bosą i
opartą o framugę (znowu to opieranie). Zarejestrowałam też, jak Clive
szykuje się do skoku, który zrobił wcześniej tylko raz w życiu, gdy
schowałam kocimiętkę na lodówce. Rodziły się dzieci, staruszkowie
umierali, handlowano akcjami i ktoś udawał orgazm. Wszystko to stało
się w pięć sekund.
Pobiegłam do drzwi w zwolnionym tempie jak na filmie akcji.
– Nieee – krzyknęłam. Na twarzy Kici malowała się panika, a na
mordce zalecającego się Clive’a widziałam czyste pożądanie. Gdybym
podeszła do drzwi wcześniej, choćby sekundę wcześniej, mogłabym
zapobiec pandemonium, które rozpętało się chwilę później.
Simon otworzył drzwi do swojego mieszkania i uśmiechnął się
do mnie nieco zmieszany. Bez wątpienia zastanawiał się, dlaczego
biegłam w ich stronę, wrzeszcząc. W tym właśnie momencie Clive
skoczył. Dał susa. Zaatakował. Kicia zobaczyła, że kot mierzy wprost
w nią i zrobiła najgorszą rzecz, jaką mogła wybrać. Wbiegła do
mieszkania Simona. Niesamowite, że dziewczyna, która miauczy w
czasie orgazmu, bała się kotów.
Clive pognał za nią. Simon, ja i Mimi zostaliśmy w korytarzu,
gdzie dobiegały nas piski i pomiaukiwania. Brzmiały podejrzanie
znajomo. Jak wtedy, gdy Simon doprowadzał Kicię do ekstazy.
Potrząsnęłam głową, żeby odgonić mało przyjemne wspomnienia.
– Caroline, do cholery! Co tu się dzieje? Twój kot właśnie… –
zaczął Simon, ale mijając go w pośpiechu, zakryłam mu usta dłonią.
– Nie mamy teraz na to czasu. Musimy złapać Clive’a!
Mimi weszła za mną jak asystentka detektywa. Kierowałam się w
stronę wrzasków i miauknięć dochodzących z głębi mieszkania.
Zauważyłam, że układ pomieszczeń u Simona był lustrzanym odbiciem
mojego wnętrza. Typowa kawalerka, z płaskim telewizorem i
odjazdowym systemem nagłośnienia. Nie miałam czasu na porządną
wizję lokalną, ale zakodowałam rower górski w salonie i wspaniałe
zdjęcia w ramkach, które wisiały wszędzie, a nad nimi umieszczono
kinkiety w stylu retro. Nie było mi dane podziwiać ich zbyt długo, bo z
sypialni dobiegały wrzaski Clive’a.
Stanęłam w drzwiach i słuchałam krzyków Kici. Popatrzyłam na
Simona i Mimi. Wyglądali na przestraszonych i zagubionych, chociaż
moja przyjaciółka przejawiała też odrobinę rozbawienia.
– Wchodzę – powiedziałam odważnie. Wzięłam głęboki oddech i
pchnęłam drzwi. Po raz pierwszy zobaczyłam Pokój Grzechu. Biurko w
rogu. Na jednej ze ścian komoda z porozrzucanymi na niej
drobiazgami. Dookoła czarno-białe fotografie. I ono: jego łóżko.
Fanfary.
Wielkie królewskie łoże z obitym skórą wezgłowiem stało pod
ścianą – moją ścianą. Obite skórą. Nie mogło być inaczej. Łóżko było
olbrzymie. I Simon miał taką siłę w biodrach, żeby samemu nim
poruszać? Po raz kolejny Caroline Dolna postawiła się w stan
gotowości i zapamiętała tę informację.
Skupiłam się i oderwałam spojrzenie od Centrum Orgazmów.
Skanowałam pomieszczenie wzrokiem, aż na skórzanym dużym fotelu
pod oknem namierzyłam mój cel. Kicia kucała na nim z wplecionymi
we włosy palcami i na zmianę jęczała, zawodziła i płakała. Miała
poszarpaną spódnicę, a na pończochach ślady pazurów. Z całych sił
próbowała zniknąć z oczu agresora.
A Clive?
Przechadzał się dumnie. Paradował przed dziewczyną tam i z
powrotem, pokazując swoje atuty. Robił zwrot jak model na wybiegu i
szedł przed siebie, patrząc z nonszalancją na Kicię.
Gdyby Clive nosił marynarkę, zdjąłby ją teraz i zarzuciłby
niedbale na swoje kocie ramię, jednocześnie patrząc wyzywająco na
dziewczynę. Byłam bliska ataku śmiechu. Zrobiłam krok w stronę kota,
a Kicia krzyknęła do mnie coś po rosyjsku. Zignorowałam ją i
skupiłam całą uwagę na moim pupilu.
– Cześć, Clive. Jak się ma mój kotek? – ćwierkałam, a on obrócił
się do mnie. Przyglądał mi się przez chwilę, a potem kiwnął łebkiem w
stronę Kici, jakby chciał nas sobie przedstawić.
– Kim jest twoja nowa przyjaciółka? – zaświergotałam ponownie
i gestem powstrzymałam Kicię przed odezwaniem się. Przyłożyłam
palec do ust. Akcja wymagała wyjątkowej sprawności.
– Clive, choć tutaj! – wrzasnęła Mimi, wpadając do pokoju.
Zawsze miała problem z pohamowaniem ekscytacji.
Gdy przyjaciółka rzuciła się w stronę kota, ten pobiegł do drzwi.
Kicia przeniosła się na łóżko, a ja podążyłam za Mimi, która zderzyła
się w drzwiach sypialni z Simonem, nadal trzymającym w rękach
cholerne siatki z zakupami. Akurat przebiegałam obok nich, kiedy
skrupulatnie wybrane produkty organiczne rozsypały się po podłodze.
Slalomem pomiędzy poruszającymi się ludzkimi kończynami i kostką
serka brie dopadłam drzwi. Złapałam kota tuż przed tym, jak miał dać
nura na schody. Mocno go przytuliłam.
– Clive, wiesz, że nie wolno pańci uciekać? – skarciłam go. Mimi
i Simon podeszli do nas.
– Do jasnej cholery, co ty wyprawiasz, jędzo? To jakiś zamach na
mnie? – krzyczał Simon.
Mimi stanęła w mojej obronie.
– Nie nazywaj jej tak, ty… ty… Wallbangerze! – zrewanżowała
się i uderzyła go w klatkę piersiową.
– Zamknijcie się! – wrzasnęłam. W przedpokoju pojawiła się
Kicia w jednym tylko bucie i z furią w spojrzeniu. Wykrzykiwała coś
po rosyjsku.
Mimi i Simon nadal się przekrzykiwali, Kicia wrzeszczała, a
Clive próbował się wyswobodzić z mojego uścisku, żeby się połączyć
ze swoją wybranką. Stałam w samym środku oka cyklonu, usiłując
zrozumieć, co tak właściwie się wydarzyło.
– Zapanuj nad tym piekielnym sierściuchem! – rozkazał Simon,
widząc, że kot mi się wyrywa.
– Nie krzycz na Caroline! – odwrzasnęła Mimi i znowu uderzyła
Simona.
– Moja spódnica! – jęknęła Kicia.
– Czy ktoś zamawiał pad thai? – Usłyszałam ponad harmidrem.
U szczytu schodów stał przerażony dostawca i wahał się, czy podejść
bliżej.
Wszystko się zatrzymało.
– Nie do wiary – wymamrotała pod nosem Mimi i weszła do
mojego mieszkania, prowadząc za sobą dostawcę jedzenia. Postawiłam
Clive’a tuż za progiem i zamknęłam za nim drzwi, dzięki czemu
odcięliśmy się od jego zawodzenia. Simon wepchnął Kicię do swojego
mieszkania i łagodnie poradził, żeby włożyła coś na siebie.
– Przyjdę za chwilę – powiedział i kiwnięciem głowy popędził ją
do środka. Dziewczyna spojrzała na mnie z wściekłością i
naburmuszona zatrzasnęła za sobą drzwi.
Simon odwrócił się w moją stronę. Patrząc na siebie,
równocześnie wybuchnęliśmy śmiechem.
– To się naprawdę wydarzyło? – zapytał pomiędzy salwami
śmiechu.
– Obawiam się, że tak. Powiedz Kici, że jest mi bardzo przykro –
powiedziałam, wycierając łzy z oczu.
– Jasne, ale najpierw musi ochłonąć. Moment. Jak ją właśnie
nazwałaś? – spytał.
– Daj spokój. Nie domyślasz się? – rzuciłam.
– Nie. Mów – naciskał. Przeczesał włosy palcami.
– Ojej. Serio muszę to powiedzieć? Kicia, bo ona, matko, bo
miauczy – wyrzuciłam w końcu z siebie i zaśmiałam się.
Mocno się zawstydził i kiwnął głową.
– Tak, faktycznie. Przecież wszystko słyszałaś. – Śmiał się. –
Kicia – rzekł pod nosem z uśmiechem. Słyszałam, jak Mimi kłóci się z
dostawcą, chyba o brakujące sajgonki.
– Ona jest przerażająca – stwierdził Simon, wskazując w stronę
mojego mieszkania.
– Nawet nie wiesz jak bardzo – zgodziłam się. Kot nadal
zawodził za drzwiami. Uchyliłam je troszkę i przycisnęłam twarz do
szpary.
– Cicho, Clive – syknęłam. Zza drzwi wyłoniła się łapa i mogę
przysiąc, że widziałam uniesiony środkowy palec.
– Nie znam się na kotach, ale czy to normalne zachowanie? –
zapytał Simon.
– W dość niezwykły sposób przywiązał się do twojej dziewczyny.
Już drugiej nocy. Chyba się zakochał.
– Rozumiem. Postaram się, żeby Nadia dowiedziała się o jego
uczuciach – zapewnił. – Oczywiście w odpowiednim czasie. – Zaśmiał
się i położył dłoń na klamce.
– Lepiej nie hałasuj dziś, bo naślę na was Clive’a – ostrzegłam.
– Tylko nie to – jęknął.
– Włącz muzykę w takim razie. Musisz coś wymyślić – prosiłam.
– Inaczej on znowu będzie się wspinał po ścianach.
– Muzyka może być. Jakieś życzenia? – spytał, stojąc już w
progu. Podeszłam do moich drzwi i położyłam rękę na klamce.
– Cokolwiek, byle nic big-bandowego, dobra? – odpowiedziałam
cicho. Serce biło mi mocno i niespokojnie.
Simon wydawał się zawiedziony.
– Nie lubisz big-bandów? – zapytał szeptem.
Gładziłam się delikatnie po szyi. Jego spojrzenie rozgrzewało
moją skórę. Widziałam, jak łapczywym spojrzeniem śledzi moją dłoń,
co podniecało mnie jeszcze bardziej.
– Uwielbiam – wyszeptałam, a on z zaskoczeniem spojrzał mi w
oczy. Nieśmiało uśmiechnęłam się i zniknęłam za drzwiami
mieszkania, zostawiwszy go na progu.
Weszłam do środka, żeby zbesztać kota. Mimi nadal krzyczała na
dostawcę jedzenia. Clive i ja mieliśmy tak samo rozanielone oblicza.
Chwilę później, objadając się makaronem, słyszałam, jak w korytarzu
Kicia wrzeszczy coś niezrozumiałego po rosyjsku. Potem słychać było
trzaśnięcie drzwiami. Próbowałam powstrzymać triumfalny uśmiech,
tłumacząc go szczególnie ostrym kęsem. Coś mi mówiło, że tej nocy
nici z walenia w ścianę. Clive będzie zawiedziony.
Przed północą, gdy układałam się do spania, zza naszej wspólnej
ściany dobiegła mnie muzyka. Puścił dla mnie coś ładnego, ale nie big-
bandowego. Prince. Pussy control.
Uśmiechnęłam się wbrew sobie. Podobało mi się jego szalone
poczucie humoru.
Przyjaciele? Zdecydowanie. Może. Prawdopodobnie.
Pussy control 5) – prychnęłam, zastanawiając się nad sensem
tytułu.
5) Gra słów – tytuł piosenki tłumaczony dosłownie oznacza
„zapanuj nad kotkiem”. W slangu określa mężczyznę, który kontroluje
swoją kobietę. Jest to także określenie kobiety, która korzysta z
seksapilu, żeby osiągać cele.

Niezły wybór, Simonie. Całkiem niezły.


Rozdział ósmy

Następnego wieczoru, idąc na jogę, na schodach ponownie


stanęłam twarzą w twarz z Simonem. On szedł w górę, ja w dół.
– Jeśli powiem, że musimy przestać wpadać na siebie w ten
sposób, to zabrzmi to tak banalnie, jak przypuszczam? – zapytałam.
– Trudno powiedzieć. Spróbuj. – Roześmiał się.
– Okej. Musimy przestać wpadać na siebie w ten sposób! –
powiedziałam głośno.
Odczekaliśmy chwilę, a potem wybuchnęliśmy śmiechem.
– Taaa, straszny banał – podsumował Simon.
– Może opracujemy jakiś grafik okupowania korytarza? –
Przestępowałam z nogi na nogę. „Świetnie, pomyśli, że chce mi się
siku”.
– Gdzie się wybierasz? Zawsze, kiedy cię spotykam, gdzieś
lecisz – stwierdził, opierając się o ścianę.
– Cóż, nie mogę ci powiedzieć, to tajemnica. – Wskazałam na
moje spodnie do jogi i bluzkę na ramiączkach. Pokazałam butelkę z
wodą i matę.
Udawał, że mocno się zastanawia.
– Idziesz na zajęcia z garncarstwa!
– Tak, dokładnie tam idę, matołku.
Posłał mi ten swój piękny szeroki uśmiech. Odwzajemniłam się
tym samym.
– Nie podzieliłaś się ze mną ploteczkami, które usłyszałaś w
czasie lunchu. Jak się mają sprawy naszych przyjaciół? – zapytał, a ja
w ogóle nie poczułam motyli w brzuchu na dźwięk słowa „naszych”.
Wcale a wcale…
– Mówię ci, dziewczyny są pod wrażeniem twoich kolegów.
Wiesz, że w przyszłym tygodniu całą czwórką idą na koncert
dobroczynny? – palnęłam chyba trochę za wcześnie.
– Słyszałem o tym. Neil każdego roku dostaje bilety. To pewnie
dodatek do pensji. Sprawozdawcy sportowi często chadzają na
koncerty muzyki klasycznej, prawda?
– Tak przypuszczam. Zwłaszcza gdy próbują utrzymać wizerunek
obytego w świecie – potwierdziłam, puszczając oczko.
– Zauważyłaś, co? – Też do mnie mrugnął i znowu
uśmiechaliśmy się do siebie.
„Przyjaciele? Mamy zdecydowanie większy potencjał”.
– Później porównamy notatki i sprawdzimy, jak się ma
Fantastyczna Czwórka. Wiesz, że cały tydzień chodzą na podwójne
randki? – powiedziałam. Sophia zwierzyła mi się, że non stop się
spotykają, ale zawsze we czwórkę. Hmmm…
– Coś słyszałem. Wszyscy mają ze sobą świetny kontakt. To
chyba dobrze, co?
– Tak. Pewnie, że tak. W przyszłym tygodniu dołączam do nich.
Też powinieneś pójść – rzuciłam od niechcenia. „Chodzi mi tylko o
zgodę między nami, tylko zgodę…”.
– Kurczę, bardzo bym chciał, ale wyjeżdżam za granicę. Jutro
mam lot. – Wyglądał na zawiedzionego, ale może tylko mi się zdawało.
– Naprawdę? Na sesję? – W połowie pytania wiedziałam, że to
błąd. Zemściło się to na mnie pod postacią kpiarskiego uśmiechu.
– Sesja? Sprawdzasz mnie?
Czułam, jak moja twarz nabierała mocno czerwonego koloru.
– Jillian wspominała, czym się zajmujesz. No i widziałam twoje
zdjęcia w mieszkaniu. Wtedy jak mój kotek ganiał za twoją Rosjanką?
Kojarzysz?
Moje słowa wywołały w nim dyskomfort, bo lekko się
wzdrygnął. „Aha, słaby punkt”.
– Zwróciłaś uwagę na moje zdjęcia? – zdziwił się.
– Pewnie. Masz świetne kinkiety. – Uśmiechnęłam się słodko i
spojrzałam na jego krocze.
– Kinkiety? – wymamrotał, lekko pokasłując.
– Zboczenie zawodowe. Gdzie dokładnie zmierzasz? Znaczy
wyjeżdżasz? – Wyzywająco uniosłam spojrzenie na jego twarz. On
bynajmniej nie patrzył na moją. „No, no, no”.
– Co? A, do Irlandii. Fotografuję kilka miejsc na wybrzeżu i parę
wiosek dla magazynu „Condé Nast” – odpowiedział i ponownie
popatrzył mi w oczy.
Fajnie było widzieć go lekko skołowanego.
– Irlandia. Super. Przywieź mi sweter.
– Załatwione. Coś jeszcze?
– Garniec złota i koniczynę.
– Doskonale. Wszystko znajdę w sklepie z suwenirami na
lotnisku – mamrotał.
– Jak wrócisz, wykonam dla ciebie taniec irlandzki! – rzuciłam
spontanicznie. Rozbawił mnie poziom abstrakcji tej rozmowy.
– O, Dziewczynko w Piżamce, czyżbyś właśnie obiecała mi
taniec? – rzekł uwodzicielsko i podszedł bliżej.
Zmienił się rozkład sił, tak po prostu.
– Simon, Simon, Simon – westchnęłam, kręcąc głową.
Próbowałam w ten sposób strząsnąć z siebie wrażenie, jakie
wywoływała jego bliskość. – Już o tym rozmawialiśmy. Nie mam
najmniejszego zamiaru dołączyć do twojego haremu.
– Skąd pomysł, że mógłbym ci to zaproponować?
– Skąd pomysł, że nie zrobiłbyś tego? Zresztą myślę, że mogłoby
to źle wpłynąć na nasz rozejm. Zgodzisz się ze mną? – mówiłam ze
śmiechem.
– Aaa, rozejm – przypomniał sobie.
Piętro niżej słychać było kroki.
– Simon? To ty? – spytał damski głos.
W tym momencie mój rozmówca odsunął się ode mnie. Dopiero
teraz zorientowałam się, że w czasie rozmowy stopniowo
przybliżaliśmy się do siebie.
– Cześć, Katie. Choć do góry – zawołał.
– Kurtyzana? Będę mieć oko na moje ściany tej nocy –
zapowiedziałam łagodnym tonem.
– Przestań. Miała ciężki dzień w pracy i po prostu idziemy do
kina.
Uśmiechnął się z zakłopotaniem, co mnie rozśmieszyło. A niech
to. Skoro mamy się przyjaźnić, to mogę poznać ten jego harem.
Po chwili dołączyła do nas Katie, w której rozpoznałam Pannę
Klapsiarę. Stłumiłam śmiech.
– Katie, to moja sąsiadka Caroline – przedstawił nas Simon. –
Caroline, to Katie.
Podałam jej rękę, a ona z zaciekawieniem patrzyła to na mnie, to
na Simona.
– Cześć, Katie. Miło cię poznać.
– Ciebie też, Caroline. To ty masz kota? – zapytała z figlikami w
oczach. Popatrzyłam na Simona, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Przyznaję się. Chociaż Clive zapewne upierałby się, że jest
żywym człowiekiem.
– Rozumiem. Moja sunia lubiła oglądać telewizję i szczekała, jak
ubrałam coś, co się jej nie podobało. Była wkurzająca. – Uśmiechnęła
się.
Staliśmy tak przez chwilę i zaczynało się robić niezręcznie.
– Dobra, dzieciaki. Lecę na jogę. Simon, bezpiecznej podróży.
Opowiem ci ploteczki o nowych parach, jak wrócisz.
– Świetnie. Nie będzie mnie długo, ale mam nadzieję, że podczas
mojej nieobecności będą grzeczni. – Śmiał się, gdy szli po schodach.
– Będę ich pilnowała. Miło było cię poznać, Katie –
powiedziałam i ruszyłam w dół.
– Ciebie także, Caroline. Dobranoc! – krzyknęła za mną.
Szłam po schodach dużo wolniej, niż było to konieczne, ale
dzięki temu usłyszałam, co mówili.
– Dziewczynka w Różowej Piżamce jest ładna.
– Katie, cicho bądź – uciął i przysięgam, że dał jej klapsa, co
potwierdził jej okrzyk.
Pokręciłam głową i wyszłam na ulicę. Gdy dotarłam do fitness
clubu, postanowiłam zamienić zajęcia z jogi na kick-boxing.
***

– Poproszę martini z trzema oliwkami. – Barman zaczął


przygotowywać drinka, a ja rozglądałam się po zatłoczonej restauracji.
Musiałam odpocząć od Fantastycznej Czwórki. Po dwóch tygodniach
wysłuchiwania o cudownych podwójnych randkach zgodziłam się
spotkać z nimi i stworzyć Fantastyczną Piątkę. Było wesoło, dobrze się
bawiłam, ale potrzebowałam przerwy od dwóch świeżo zakochanych
par. Obserwowanie ludzi przy barze było doskonałym relaksem. Po
mojej lewej stronie miałam ciekawy duet: siwowłosy mężczyzna z
kobietą młodszą ode mnie i jej nowiutkimi cycuszkami. Zuch
dziewczyna! Dostałaś, co chciałaś. Gdybym miała patrzeć na
zwiotczałe pośladki staruszka, to pewnie też bym pragnęła mieć
większe cycki.
Nigdy nie sądziłam, że polubię bycie singielką, ale ostatnio
świetnie sobie radziłam bez mężczyzny u mego boku. Byłam sama, ale
nie samotna. Oprócz orgazmów brakowało mi czasem towarzystwa
chłopaka, ale i tak lubiłam wychodzić w pojedynkę. Przecież w te
wszystkie moje podróże nikt ze mną nie jeździł. Mimo to, gdy pierwszy
raz sama wybrałam się do kina, miałam obawy, że będzie mi z tym
dziwnie. Prawdopodobieństwo spotkania kogoś znajomego w dżungli
Kostaryki było zbliżone do zera, ale wpadnięcie na kogoś w kinie w
dżungli San Francisco – tu szanse rosły. Wyjście do kina wyłącznie we
własnym towarzystwie okazało się super! Pójście do restauracji też
było w porządku. Byłam świetną towarzyszką dla samej siebie.
Dzisiejsza kolacja z przyjaciółmi także stanowiła niezłą
rozrywkę. Zabawnie było patrzeć, jak te dwie pary współgrają ze sobą.
Mimi i Sophia złapały facetów, którzy idealnie pasowali do ich
wyobrażeń o mężczyźnie doskonałym. Nagle w tłumie wypatrzyłam
Sophię. Jej wzrost i wspaniały ognisty kolor włosów zawsze
wyróżniały ją spośród setek ludzi. Niezła restauracja i jeszcze lepszy
bar. To miejsce było przepełnione ludźmi i emanowało
pretensjonalnością.
Widziałam, że Sophia z kimś rozmawia. Na wprost niej
zobaczyłam Mimi i Ryana. Coś mnie zastanowiło. Neil, a nie Ryan, był
rozmówcą Sophii. Ryan wydawał się całkowicie pochłonięty przez
Mimi, która żywo gestykulowała, podkreślając swoją wypowiedź
wymachami wykałaczki z oliwką. On słuchał zafascynowany. Z
odległości, w której stałam od nich, miałam doskonały punkt
obserwacyjny. Uśmiechnęłam się. Dziewczyny w końcu znalazły
wymarzonych facetów, ale wyglądało na to, że wymieniły się
obiektami zainteresowania. No cóż, cudze zawsze smakuje lepiej.
Sophia uniosła głowę i zauważyła mnie przy barze. Chwilę
później zobaczyłam, jak wstała i skierowała się w moją stronę.
– Dobrze się bawisz? – zapytałam, kiedy oparła się o barowy
stołek.
– Wspaniale – odrzekła rozmarzonym głosem. Potem bardzo
precyzyjnie opisała barmanowi, jak ma przyrządzić jej drinka.
– Jak tam Neil?
Oczy jej się rozświetliły, ale szybko się opanowała.
– Neil? Chyba dobrze. Ryan wygląda oszałamiająco, co nie? –
zmieniła temat, patrząc na Mimi i Ryana nadal mocno pogrążonych w
rozmowie. Ryan naprawdę wyglądał świetnie w dżinsach i koszuli
podkreślającej kolor jego jasnozielonych oczu, które z uwielbieniem
były wpatrzone w Mimi.
„Czemu oni tego nie widzą?”.
– Neil też wygląda super – prowokowałam, przenosząc uwagę na
wysportowanego reportera. Antracytowy sweter, luźne spodnie,
bywalec wielkiego świata w każdym calu.
– Tak – przytaknęła lodowato i zlizała sól z brzegu kieliszka.
Ze śmiechem położyłam dłoń na jej ramieniu.
– Chodź, ślicznotko, zaprowadzę cię do twojego idealnego
mężczyzny. – Wróciłyśmy do grupy.
Zmęczona, ale szczęśliwa wyszłam z pubu nieco przed moimi
przyjaciółmi. Przeżyłam kolejny wieczór solo. Ciekawe, czy inne
singielki rozumieją przyjemność, którą czerpię z bycia piątym kołem u
wozu. Nie musisz odbębniać rozmowy wstępnej z jakimś facetem, z
którym na siłę cię umówiono. Nie martwisz się, że jakiś idiota
śmierdzący cebulą będzie chciał wepchnąć ci swój ruchliwy język aż
do migdałków. I nie masz obowiązku tłumaczyć temu samemu idiocie,
dlaczego wolisz wrócić do domu taksówką, a nie jego superszybkim
camaro, który stoi zaparkowany niedaleko.
Od liceum miałam przyjemność (zazwyczaj) być w kilku
związkach, ale od bardzo dawna nie byłam tak naprawdę zakochana.
Od ostatniego roku studiów. Od kiedy tamto się skończyło, zaliczyłam
kilka przelotnych romansów, ale w żaden nie zaangażowałam się
emocjonalnie. Stąd też moja obecna niechęć do randek. Im więcej
miałam lat, tym trudniej było mi się na to przygotować, a cały proces
randkowania mnie wykańczał. Caroline Dolna może i była chętna, ale
mózg i serce zawsze miały jakieś zastrzeżenia. No i teraz, gdy mój O
był już tak długo nieobecny, taki pustelniczy tryb życia coraz bardziej
do mnie przemawiał.
Tak pogrążona w myślach jechałam taksówką do domu. Nagle
piknęła moja komórka. Dostałam wiadomość od nieznanego numeru.

Dobrze się dziś bawiłaś?

„Kto, do cholery, do mnie pisze?”.


Kto, do cholery, do mnie pisze?

Czekając na odpowiedź, pochyliłam się i zdjęłam buty.


Fantastyczne szpilki, ale cholernie bolały mnie w nich stopy. Ponownie
usłyszałam sygnał wiadomości.
Niektórzy mówią na mnie Wallbanger.

Nie podobało mi się, że miałam pozwijane palce u stóp. Głupie


buty.

Wallbanger, mówisz? Moment, skąd masz mój numer?

„Pewnie od Mimi albo Sophii. Wredne baby. Ostatnio


przeginały”.

Nie mogę ujawnić swojego informatora. To jak? Dobrze się dziś


bawiłaś?

„Dobra, wchodzę w tę grę”.

Tak. W drodze do domu. Jak tam na Zielonej Wyspie? Samotnie?


Jest przepięknie. Właśnie jem śniadanie. Nigdy nie jestem
samotny.
Wierzę. Masz dla mnie sweter?
Pracuję nad tym. Chcę znaleźć dobry.
Tak, proszę, zrób mi dobrze.
Nie skomentuję tego… Jak twoja kicia?
Nie odpowiem na to. Coś chciałeś ode mnie?
Odmawiasz udzielenia odpowiedzi... ktoś tu chce być twardy.
Wiem, co masz na myśli. Dotykamy czułych miejsc.
OK, niniejszym ogłaszam koniec tej rundy. Grubo poszliśmy z
podtekstami erotycznymi.
O, czy ja wiem. Grubość ma znaczenie.
Nooo. Nasz rozejm podobał mi się bardziej, niż przypuszczałem.
Przyznaję, że mnie też satysfakcjonuje.
Jesteś już w domu?
Tak, właśnie podjeżdżam pod budynek.
Dobra, poczekam, aż wejdziesz do środka.
Założę się, że sam chciałbyś wejść.
Jesteś potworem, wiesz o tym?
Mówiono mi to już. OK, jestem. Przy okazji, kopnęłam w twoje
drzwi.
Dzięki.
Staram się być dobrą sąsiadką.
Dobranoc, Caroline.
Dzień dobry, Simon.

Śmiałam się, gdy przekręcałam klucz w drzwiach i wchodziłam


do mieszkania. Jak siadałam na kanapie, nadal nie mogłam przestać się
śmiać. Clive wskoczył mi na kolana. Głaskałam jego miękkie futro, a
on przyjemnie mruczał na powitanie. Raz jeszcze piknął mój telefon.

Naprawdę kopnęłaś w moje drzwi?


Daj spokój. Jedz śniadanie.

Znowu się roześmiałam. Wyciszyłam dźwięki telefonu i


położyłam się na kanapie. Przez chwilę się relaksowałam, a Clive
wyciągnął się na mnie. W głowie miałam piekielnego Wallbangera.
Byłam zaskoczona, jak dokładnie mogłam go sobie wyobrazić. Jasne
sprane dżinsy, górskie buty à la Jake Ryan z Szesnastu świeczek,
wełniany irlandzki golf w kolorze złamanej bieli, włosy w nieładzie.
Stał na skalnym brzegu, w tle miał ocean. Z lekką, już blednącą
opalenizną, trzymał ręce w kieszeniach. I ten uśmiech…
Rozdział dziewiąty

E
semesy pomiędzy Caroline i Simonem

Przyszła do Ciebie paczka. Czeka u mnie.


Dzięki. Odbiorę po powrocie. Jak się masz?
Dobrze. Dużo pracy. Jak Irlandczycy?
Szczęśliwi. Jak szalony kot?
Szczęśliwy. Przyłapałam go, jak próbował wspinać się po
ścianach. Nadal wyczekuje Kici. Tęskni za nią.
Tym dwojgu nie jest pisane być razem.
Na to wygląda. Chyba nie przejdzie mu szybko. Będę musiała
zwiększyć dawkę kocimiętki.
Nie przedawkuj. Kicia z zaburzoną percepcją jest nieatrakcyjna.
Przerażasz mnie trochę.
LOL. Nie bój się. Dam Ci cukierka.
Jak zobaczę Cię w trenczu, ucieknę. Kiedy wracasz?
Stęskniłaś się?
Nie, chciałam zawiesić nowe zdjęcia na ścianie za łóżkiem i
zastanawiam się, ile mam czasu.
Będę za dwa tygodnie. Jak możesz, to poczekaj. Pomogę.
Przynajmniej tyle mogę.
Tak, przynajmniej tyle. Poczekam. Zorganizuj młotek, ja zajmę
się drinkami.
Intryguje Cię mój młot, co?
Idę skopać Twoje drzwi.
Esemesy pomiędzy Mimi i Caroline:

Dziewczyno, nie uwierzysz. W przyszłym miesiącu dom


dziadków Sophii jest wolny. Jedziemy do Tahoe, kochana!
Cudnie! Będzie fajnie. Nie mogę się doczekać wyprawy z moimi
dziewczynami.
Chciałyśmy zaprosić chłopaków… Pasuje Ci to?
Spoko. Będziecie się świetnie bawić we czwórkę.
Głupia, też jesteś zaproszona.
O, dzięki. Marzę o romantycznym weekendzie w towarzystwie
dwóch par. REWELACJA!
Nie bądź suką. Jedziesz i już. Nie będziesz piątym kołem. Będzie
super. Wiesz, że Ryan gra na gitarze? Weźmie ją. Pośpiewamy.
Co to ma być? Kolonia? Nie, dzięki.
Esemesy pomiędzy Mimi i Neilem:

Hej, olbrzymie. Co robisz w połowie przyszłego miesiąca?


Cześć, kruszynko. Nie mam planów. Co się kroi?
Rodzice Sophii udostępnią nam dom w Tahoe. Zainteresowany?
Zapytaj Ryana.
Jasne, że tak! Jadę. Zapytam okularnika, czy dołączy.
Próbuję przekonać Caroline, żeby też pojechała.
Super! Im więcej, tym weselej. Wieczorne wyjście z Sophią i
Ryanem nadal aktualne?
Tak, do zobaczenia.
Na razie, dziecinko.
Esemesy pomiędzy Simonem i Neilem:

Przestań mnie ciągle pytać o cholerne skrzaty.


Te małe stworki mnie rozbrajają. Kiedy będziesz? W przyszłym
miesiącu wybieramy się na weekend do Tahoe.
Wracam w następnym tygodniu. Kto jedzie?
Sophia i Mimi, Ryan i ja. Może Caroline. Fajna jest.
O, tak. Jak nie przerywa mi stosunków. Tahoe, mówisz?
No, dziadkowie Sophii mają tam dom.
Nieźle.
Esemesy pomiędzy Simonem i Caroline:

Jedziesz do Tahoe?
Skąd, do cholery, już o tym wiesz?
Wieści szybko się rozchodzą. Neil bardzo się cieszy.
O, z pewnością. W końcu Sophia to gorąca laska.
Chwila. Myślałem, że spotyka się z Mimi.
Tak, ale bez wątpienia gorąco myśli o Sophii. Uwierz mi.
Co jest grane, do cholery?
Niebawem wydarzą się dziwne rzeczy w San Francisco. Źle się
dobrali.
Co?
To niesamowite. Mimi ciągle mówi o Ryanie, który robi do niej
maślane oczy. Sophia rozpływa się nad olbrzymimi dłońmi Neila, ale
nie widzi, że on odwzajemnia zainteresowanie. Dość zabawne.
Czemu się nie zamienią?
Zapytał facet z haremem… To nie takie proste.
Zajmę się tym, jak wrócę.
OK, panie złota rączka. Przed czy po tym, jak zawiesisz moje
zdjęcia?
Nie martw się, Dziewczynko w Piżamce. Zrobię wszystko, żeby
dostać się do twojej sypialni.
Ech.
Nie wierzę, że napisałaś „ech”.
Ech…
Jedziesz do Tahoe?
Nie, jeśli mam jakiś wybór. Chociaż ciekawie byłoby zobaczyć
zamieszanie, jakie powstanie, gdy w końcu zorientują się, co jest grane.
Zdecydowanie tak.
Esemesy pomiędzy Sophią i Caroline:

Co to ma znaczyć, że nie jedziesz do Tahoe?


Grrr. W czym problem?
Spokojnie, nerwusie. Co Cię ugryzło?
Po prostu nie wiem, czemu to takie ważne, żebym pojechała z
Wami na romantyczny weekend. Chętnie Wam potowarzyszę innym
razem. Wieczorne wyjście z Wami to jedno, ale wlec się aż do Tahoe?
Nie, dzięki.
To nie będzie tak. Obiecuję.
Wystarczy mi, że słyszę, jak Simon wali za ścianą. Nie muszę
dodatkowo słuchać, jak Ryan posuwa Ciebie albo jak ktoś obraca
Mimi.
Myślisz, że on ją obraca?
Co?
Neil. Myślisz, że ją obraca?
Że co robi?
O! Wiesz, co mam na myśli.
Pytasz mnie, czy nasza droga przyjaciółka Mimi uprawia seks ze
swoim nowych chłopakiem?
Tak! O to pytam.
Tak się składa, że nie. Jeszcze się nie posuwają. Właściwie czemu
pytasz? Przecież spałaś z Ryanem? Tak?
Muszę lecieć.
Esemesy pomiędzy Sophią i Ryanem:

Czy to nie dziwne, że zawsze chodzimy na randki we czwórkę?


Co?
Czy to nie dziwne?
Nie wiem. A dziwne?
Tak. Dziś przyjdziesz do mnie. Sam. Obejrzymy film.
Tak jest, prze pani.
I przy okazji, powiedz Simonowi, żeby pojechał do Tahoe.
Jakiś konkretny powód, dla którego mam to zrobić?
Tak.
Zdradzisz?
Nie. Kup popcorn.
Wymiana esemesowa pomiędzy Ryanem i Simonem:

Masz już dość zielonego?


Tak, mogę już wracać. Ląduję jutro późno w nocy. Albo dzisiaj.
Kurde, nie wiem.
Sophia prosiła, żebym oficjalnie zaprosił Cię na wspólny wyjazd
do Tahoe. Jedziesz?
Tahoe, co?
Tak. Caroline chyba też będzie.
Myślałem, że nie jedzie.
Czyżbyś rozmawiał z panną przyzwoitką?
Trochę. Jest bardzo fajna. Nasz rozejm nadal trwa.
Hmmm. To co? Tahoe?
Zastanowię się. Windsurfing w weekend?
Jasne.
Wymiana esemesowa pomiędzy Simonem a Caroline:
Dostałem zaproszenie do Tahoe. Wybierasz się?
Zaproszenie? Ech…
Nadal nie jesteś przekonana co do wyjazdu?
Sama nie wiem. Lubię tam jeździć. Dom jest niesamowity.
Jedziesz?
A ty jedziesz?
Pierwsza zapytałam.
Co z tego?
Dzieciak. Pewnie tak to się skończy, że pojadę.
Super! Mnie się tam na pewno spodoba.
O, jednak jedziesz?
Czemu nie? Będzie wesoło.
Hmmm, zobaczymy. Jutro wracasz?
Tak, bardzo późno, więc będę pewnie odsypiał cały dzień.
Daj znać, jak wstaniesz. Mam dla Ciebie paczkę.
Pewnie.
Piekę chleb cukiniowy. Zostawię Ci kawałek. Pewnie nie masz
nic w lodówce.
Robisz chleb cukiniowy?
Tak.
Ech…
***

Obudziła mnie muzyka grająca za ścianą. Duke Ellington.


Popatrzyłam na zegarek. Było po drugiej. Clive wystawił mordkę spod
kołdry i zamruczał.
– Cicho. Nie bądź zazdrosny – syknęłam do niego.
Wpatrywał się we mnie, a potem odwrócił się tyłkiem w moją
stronę i schował pod kołdrą.
Też opatuliłam się mocniej i z uśmiechem słuchałam muzyki.
Simon był w domu.
***

Obudziłam się bardzo zadowolona, że jest sobota. Ze wszystkim


byłam odrobiona: żadnego prania, żadnych obowiązków domowych.
Cały dzień na relaks. Cudownie.
Postanowiłam zacząć od długiej kąpieli, a później zastanowić się,
co zrobić z resztą dnia. Może po południu przebiegnę się do parku
Golden Gate. Jesień w San Francisco była piękna, gdy dopisywała
pogoda. A może po prostu wezmę książkę i posiedzę w parku.
Puściłam wodę do wanny, a Clive towarzyszył mi przy tym.
Krążył między moimi nogami, kiedy zrzucałam piżamę na podłogę.
Miauczał, łażąc po krawędzi wanny. Uwielbiał balansować na jej
brzegach, gdy się kąpałam. Nigdy nie wpadł do wody, ale czasem
zanurzał w niej ogon. Głupiutki kot. Któregoś dnia zamoczy się cały.
Moja wielka wanna była już prawie napełniona wodą, kiedy
zachciało mi się kawy. Poszłam do kuchni, naga jak mnie Pan Bóg
stworzył. Ziewnęłam, wrzucając ziarna do młynka.
Nasypałam kawę do ekspresu i odwróciłam się do kranu, żeby
nalać wodę. Wtedy zaczęły się piski.
Najpierw usłyszałam Clive’a miauczącego jak nigdy dotąd.
Później dobiegł mnie plusk. Uśmiechnęłam się, bo pomyślałam, że w
końcu wpadł do wanny. I właśnie w tej chwili siknęła na mnie woda.
Nie wiedziałam, co się dzieje. W końcu dotarło do mnie, że z
kranu tryskał gejzer i zalewał całą kuchnię.
– Kurde! – wrzasnęłam, próbując zakręcić kurki. Bez rezultatu.
Przeklinając, pobiegłam do łazienki. Cały mokry Clive siedział
za toaletą. Z kranu nad wanną lała się woda.
– Co się…? – zaczęłam, próbując ją zakręcić. Wpadłam w
panikę. Miałam wrażenie, że wszystko w mieszkaniu ożyło. Wszędzie
było pełno wody, a Clive darł się na całe kocie gardło.
Byłam naga, cała mokra i przerażona.
– Ja–cię–kurwa–pierdolę–a–niech–to–szlag! – krzyczałam,
sięgając po ręcznik. Próbowałam się uspokoić i pomyśleć. Musiał tu
gdzieś być zawór zamykający. Na litość boską! Przecież projektowałam
łazienki! „Myśl, dziewczyno, myśl!”.
Dopiero teraz usłyszałam łomotanie dobiegające z innej części
mieszkania. Od razu pomyślałam, że pewnie z sypialni. Ale nie. Ktoś
walił w drzwi.
Owinęłam się ręcznikiem i przeklinając jak marynarz i uważając,
żeby się nie pośliznąć, poszłam do drzwi. Wkurzona, otworzyłam je
zamaszyście.
Oczywiście stał za nimi Simon.
– Czyś ty całkiem oszalała? Co to za wrzaski?
W zasadzie nie zauważyłam jego kraciastych bokserek,
rozczochranych włosów i perfekcyjnych mięśni brzucha. W zasadzie.
Zadziałał instynkt samozachowawczy. Przecierał zaspane oczy,
kiedy złapałam go za ramię i siłą wciągnęłam do środka.
– Gdzie w tych mieszkaniach zamontowano cholerny zawór
zamykający dopływ wody? – krzyczałam.
Popatrzył na panujący dookoła chaos. Z kuchni tryskał gejzer,
podłoga w łazience była cała zalana, a ja stałam owinięta ręcznikiem z
wizerunkiem Snoopy’ego. Tylko taki miałam pod ręką.
Nawet w sytuacji awaryjnej mój sąsiad zdołał wygospodarować
kilka sekund na obejrzenie mojego ciała. No dobra, też mu się
przyjrzałam. Przelotnie.
Ruszyliśmy do akcji. Simon pobiegł do łazienki niczym żołnierz
na misji. Słyszałam, jak coś przewrócił. Clive z sykiem wybiegł prosto
do kuchni. Ponieważ tam było równie mokro, wykonał akrobatyczny
skok i wylądował na lodówce. Ruszyłam w stronę łazienki, żeby
pomóc Simonowi, ale po drodze zderzyłam się z nim. Niewzruszony,
przykucnął i otworzył szafkę pod zlewem. Wyrzucał butelki ze
środkami czystości. Pewnie chciał się dostać do zaworu. Starałam się
nie zwracać uwagi na to, że bokserki opinały się na jego pośladkach.
Bardzo się starałam. Też był już cały mokry. Nagle rozjechały mu się
nogi i upadł na podłogę.
– Au – jęknął. Leżał z nogami rozrzuconymi na mokrych
kafelkach. Obrócił się na plecy. Był całkiem mokry i taki boski.
– Chodź tu i pomóż mi. Nie mogę tego zakręcić – przekrzykiwał
lejącą się wodę i miauczącego kota.
Pamiętałam, że mam na sobie tylko ręcznik. Dlatego ostrożnie
uklęknęłam obok niego i próbowałam nie patrzeć na jego ciało. Jego
mokre smukłe ciało, które znajdowało się niebezpiecznie blisko
mojego. Chluśnięcie wodą prosto w twarz ocuciło mnie i wróciłam
myślami na ziemię.
– Co mam robić? – krzyknęłam.
– Masz francuza?
– Tak!
– Przyniesiesz go?
– Jasne!
– Czemu wrzeszczysz?
– Nie wiem! – Siedziałam na podłodze i próbowałam zajrzeć pod
zlew.
– Na litość boską! Idź po klucz!
– Idę! Idę! – odkrzyknęłam i pobiegłam do szafy w przedpokoju.
Wracając, pośliznęłam się na mokrych płytkach i upadłam obok
Simona.
– Trzymaj! – wrzasnęłam znowu, podając mu klucz.
Patrzyłam, jak pracował. Wsadził głowę pod zlew. Naprężał
mięśnie ramion. Był bardzo silny. Z zachwytem przyglądałam się, jak
napina mięśnie brzucha, które formują się w kaloryfer. A potem
zobaczyłam V. Witaj V.
Stękał i jęczał, a jego ciało naprężało się, kiedy siłował się z
zaworem. Obserwowałam, jak toczył z nim bój i w końcu zwyciężył.
Jednocześnie miałam oko na kraciaste bokserki, które przylepiły się do
jego skóry. Mokrej i zapewne ciepłej skóry i…
– Udało się!
– Jupi! – Klasnęłam w dłonie, kiedy woda w końcu przestała się
lać. Simon wydał z siebie jeszcze jedno sapnięcie, które zabrzmiało
dziwnie znajomo. Rozluźnił się i wysunął spod zlewu.
Leżał obok mnie, w samych bokserkach, cały mokry.
Usiadłam obok niego, w samym ręczniku, cała mokra.
Clive siedział na lodówce, rozdrażniony, cały mokry.
Kot na zmianę miauczał i zawodził, a my patrzyliśmy na siebie,
ciężko oddychając – Simon, bo walczył z zaworem, a ja… ze względu
na jego walkę. Po chwili Clive zeskoczył z lodówki, przebiegł po blacie
i pośliznął się w kałuży wody. Uderzył w radio, odbił się i spadł na
podłogę. Następnie otrząsnął się i wybiegł do salonu, a w kuchni
rozległ się głos Marvina Gaye’a.
Let’s Get It on6)… – śpiewał Marvin z całego serca. Spojrzeliśmy
z Simonem po sobie, obydwoje zawstydzeni.
6) W mowie potocznej – uprawiać seks.

– To chyba jakieś żarty – stwierdziłam.


– Własnym uszom nie wierzę – skomentował Simon i
wybuchnęliśmy śmiechem. Rozbawiła nas niedorzeczność sytuacji i
czyste szaleństwo, które właśnie miało miejsce, oraz to, że na wpół
nadzy i mokrzy leżeliśmy na podłodze, słuchając piosenki, która
zachęcała do zbliżenia.
Po chwili obydwoje usiedliśmy wygodniej, ale nadal zanosiliśmy
się śmiechem.
– Scena jak z kiepskiego odcinka Three’s Company7) –
zażartował Simon.
– Dokładnie. Mam nadzieję, że pojawi się pan Furley8). –
Zachichotałam i szczelniej opatuliłam się ręcznikiem.
7) Amerykański serial komediowy typu sitcom, wyświetlany w
latach 1977–1984.

8) Fikcyjna postać, administrator budynku z serialu Three’s


Company, grany przez Dona Knottsa.

– Posprzątamy tu? – zapytał, wstając.


Jego bokserki z całą ich zawartością znajdowały się teraz na
wysokości moich oczu. „Caroline, spokojnie”.
– Tak, chyba trzeba. – Roześmiałam się. Simon podał mi rękę,
żebym wstała. Nie mogłam złapać równowagi na mokrej podłodze,
więc mocno się go trzymałam.
– Tak to się nie uda – powiedział pod nosem, po czym podniósł
mnie i zaniósł do salonu. – Uważaj. Snoopy ci się ześlizguje –
zauważył, wskazując na ręcznik, który przykrywał moje piersi.
– Ucieszyłbyś się, co? – odpyskowałam, poprawiając okrycie.
– Idę się przebrać i przyniosę kilka suchych ręczników. Postaraj
się w międzyczasie nie narozrabiać. – Puścił oczko i wyszedł.
Roześmiałam się na głos. Poszłam do sypialni, gdzie Clive zwinął się w
kłębek pod kołdrą.
Kiedy grzebałam w komodzie za czymś do ubrania, popatrzyłam
do lustra. Byłam rozpromieniona. Hmmm. To pewnie przez zimną
wodę.
***

Po godzinie sytuacja była opanowana. Starliśmy wodę,


poinformowaliśmy sąsiadów z dołu, że może być jakiś przeciek, i
zadzwoniliśmy do administratora budynku.
Simon wspaniałomyślnie przyniósł ręczniki, którymi
wycieraliśmy ostatnie krople wody z podłogi w przedpokoju.
– Katastrofa! – wykrzyknęłam, podnosząc się z klęczek, po czym
opadłam na kanapę.
– Mogło być gorzej. Mogłaś stawiać temu czoło po trzech
godzinach snu, obudzona przez rozdzierające wrzaski jakiejś kobiety –
skomentował i usiadł na oparciu kanapy.
Zgromiłam go wzrokiem, więc szybko zmienił ton.
– Dobra, głupi żart. Zresztą ten scenariusz znasz z autopsji. Jakie
masz plany na resztę dnia?
– Nie wiem. Muszę poczekać na faceta z administracji, żeby
naprawił zawór. Tymczasem nie mam wody, co oznacza brak kawy i
prysznica. Do bani – żaliłam się.
– W takim razie, jeślibyś czegoś potrzebowała, to będę popijał
kawę i rozmyślał o moim prysznicu po drugiej stronie korytarza –
powiedział, wstając.
– Bardzo śmieszne, robisz mi kawę.
– Dasz się także namówić na prysznic?
– Wiesz, że nie będziesz go brał ze mną?
– Mimo to możesz z niego skorzystać. Chodź, wredna
przyzwoitko. – Naburmuszył się i pociągnął mnie za ręce z kanapy w
stronę swojego mieszkania. Clive rzucił mi gniewne spojrzenie, więc
pogroziłam mu palcem.
– Poczekaj, wezmę jeszcze śniadanie. – Chwyciłam ze stołu
zawiniątko z folii aluminiowej.
– Co to? – zapytał Simon.
– Twój chleb cukiniowy.
Chyba bardzo go lubił, bo prawie się oblizał.
***

Pół godziny później siedziałam przy kuchennym stole Simona,


piłam kawę z francuskiej prasy i wycierałam głowę ręcznikiem. Simon
wyglądał na bardzo odprężonego i zadowolonego. Pochłonął prawie
cały chleb z cukinii. Udało mi się załapać na malutki kęs, zanim
wyrwał mi kawałek z rąk i wsadził sobie do ust.
Odsunął się od stołu, mrucząc, i poklepał się po pełnym brzuchu.
– Chcesz jeszcze? Upiekłam tego więcej, prosiaczku. –
Zmarszczyłam nos, nabijając się z niego.
– Przyjmę wszystko, co chcesz mi dać, Dziewczynko w Piżamce.
Nie masz pojęcia, jak bardzo lubię chleb pieczony w domu. Od lat nikt
nie przygotował dla mnie czegoś takiego – powiedział i cicho beknął.
– O, to było sexy. – Skrzywiłam się i z kubkiem w ręku poszłam
do salonu, zerknąwszy w stronę korytarza, czy nie nadchodził
konserwator.
Simon udał się za mną i zasiadł na dużej wygodnej kanapie.
Chodziłam po pokoju, oglądając jego zdjęcia. Na jednej ścianie wisiała
seria fotografii z tą samą kobietą, pozującą na plaży. Ręce, stopy,
brzuch, ramiona, plecy, nogi, palce u stóp i jedno z samą twarzą. Była
piękna.
– Śliczna. Jeszcze jedna z haremu? – spytałam, odwracając się w
jego stronę.
Z westchnieniem przeczesał włosy palcami.
– Nie każda kobieta ląduje w moim łóżku.
– Przepraszam. Żartuję. Gdzie je zrobiłeś? – Usiadłam obok
niego.
– Na Bora-Bora. Robiłem sesję podróżniczą w stylu retro na
najpiękniejszych plażach południowego Pacyfiku. Któregoś dnia
spotkałem ją na plaży. Dziewczyna stamtąd. Światło było doskonałe,
więc zapytałem, czy mogę zrobić jej kilka ujęć. Wyszły wyśmienicie.
– Jest piękna – powiedziałam i łyknęłam kawy.
– Tak – zgodził się ze mną i uśmiechnął się z rozmarzeniem.
W milczeniu popijaliśmy kawę. Cisza zupełnie nas nie
krępowała.
– Jakie miałaś plany na dziś? – spytał.
– Zanim moje rury się zbuntowały?
– Tak, przed atakiem. – Uśmiechnął się, patrząc niebieskimi
oczami znad kubka.
– Nic specjalnego nie planowałam. Co okazało się dobrym
pomysłem. Myślałam, żeby się przebiec albo posiedzieć w parku i
poczytać. – Westchnęłam bez cienia irytacji. Czułam się bezpiecznie i
przyjemnie. – A ty?
– Miałem zamiar przespać cały dzień, a później planowałem
zająć się stertą prania.
– Możesz się położyć. Śmiało. Poczekam u siebie. – Podniosłam
się. Biedaczysko. Przyjechał późno, a ja nie dawałam mu się wyspać.
Gestem kazał mi usiąść z powrotem.
– Dobrze wiem, że jeśli położę się teraz, to będę mieć jet lag
przez cały tydzień. Muszę jak najszybciej wrócić do czasu
pacyficznego. Wybuch twoich rur wyświadczył mi przysługę.
– Hmm, chyba tak. Jak było w Irlandii? Dobrze się bawiłeś? –
spytałam, rozsiadając się wygodnie.
– Zawsze świetnie się bawię, gdy podróżuję.
– Matko, ale super praca. Chciałabym móc tyle podróżować, żyć
na walizkach, oglądać świat. Wspaniale. – Rozmarzyłam się i
ponownie przyjrzałam się fotografiom. Na końcu pokoju wypatrzyłam
wąską półkę z malutkimi buteleczkami.
– Co to? – Z ciekawości podeszłam do półki. Każda butelka była
wypełniona czymś, co przypominało piasek. Zawartość niektórych była
biała, innych szara, czasem różowa, a w jednym prawie kruczoczarna.
Wszystkie były oznakowane. Wiedziałam, że Simon stał za mną.
Czułam na szyi jego ciepły oddech.
– Z każdej plaży, którą odwiedzam po raz pierwszy, przywożę
trochę piasku, żeby pamiętać, gdzie i kiedy byłem – odpowiedział
melancholijnym tonem.
Uważniej przyjrzałam się ekspozycji, a nazwy na etykietkach
zachwyciły mnie: wyspa Harbour – Bahamy, Zatoka Księcia Williama
– Alaska, Punalu’u – Hawaje, Vik – Islandia, Sanur – Bali, Patara –
Turcja, Galicia – Hiszpania.
– I byłeś w tych wszystkich miejscach?
– Mhm.
– Dlaczego akurat piasek? Czemu nie pocztówka albo po prostu
zdjęcia? To nie jest fajna pamiątka? – Odwróciłam się do niego.
– Fotografuję, bo to moja pasja i przy okazji moja praca. A to? To
coś namacalnego, realnego. Mogę to poczuć. Na tym piasku stawiałem
stopy, na każdym kontynencie ziemi. Od razu przenoszę się w tamte
miejsca – tłumaczył z rozmarzonym spojrzeniem.
Gdyby mówił to inny facet, w innych okolicznościach,
uznałabym to za banał. Ale w jego ustach słowa te brzmiały naprawdę
głęboko. Cholera.
Palcami wodziłam po buteleczkach. Była ich cała masa.
Zatrzymałam się na kilku, które pochodziły z Hiszpanii. Simon od razu
to zauważył.
– Hiszpania, co? – spytał.
Popatrzyłam na niego.
– Tak, Hiszpania. Zawsze chciałam tam pojechać. Kiedyś to
zrobię. – Z westchnieniem wróciłam na kanapę.
– Dużo podróżujesz? – zapytał i usiadł obok mnie.
– Staram się wyjechać gdzieś każdego roku. Nie tak egzotycznie
i nie tak często jak ty, ale zawsze w nowe miejsce.
– Z dziewczynami? – Uśmiechnął się.
– Czasem, ale przez kilka ostatnich lat jeździłam sama. Jest coś
pociągającego w tym, że samemu ustala się tempo i cel. Nie trzeba
zwoływać zebrania, żeby pójść na kolację. Wiesz, co mam na myśli?
– Rozumiem. Chociaż jestem trochę zaskoczony – powiedział,
nieco się zachmurzając.
– Zaskoczony, że lubię podróżować sama? Żartujesz? To jest
ekstra! – zapewniłam go.
– Mnie nie musisz przekonywać. Dziwię się, bo większość ludzi
nie lubi jeździć w pojedynkę – że zbyt przytłaczające, zbyt
onieśmielające. I boją się, że będą osamotnieni.
– Czujesz się czasem samotny? – zapytałam.
– Już ci mówiłem, że nigdy nie jestem samotny – odparł, kręcąc
głową.
– Tak, tak, wiem. Mówiłeś, ale jakoś nie chce mi się w to
wierzyć. – Owinęłam pukiel prawie już suchych włosów wokół palca.
– A ty czujesz się czasem samotna? – zadał mi takie samo
pytanie.
– Kiedy podróżuję? Nie, jestem świetnym towarzyszem –
odpowiedziałam szybko.
– Muszę przyznać, że się z tym zgadzam – potwierdził i uniósł
kubek z kawą w moją stronę.
Zarumieniłam się i nieśmiało uśmiechnęłam, co mi się nie
spodobało.
– O, czyżbyśmy się stawali przyjaciółmi? – zażartowałam.
– Hmmm, przyjaciele… – Przyglądał się uważnie mojej
zarumienionej twarzy i głęboko się nad czymś zastanawiał. – Tak,
myślę, że nimi jesteśmy.
– Ciekawe. Od przyzwoitki do przyjaciółki. Super. – Zaśmiałam
się i stuknęłam jego kubek moim.
– O, czy status przyzwoitki zostanie ci odebrany, to się jeszcze
zobaczy – skomentował.
– Dobra, tylko daj mi znać, zanim następnym razem odwiedzi cię
Panna Klapsiara. Okej, przyjacielu? – Rozbawiło mnie jego
zmieszanie.
– Klapsiara?
– Ano, tak. Dla ciebie to Katie. – Znów się roześmiałam.
W końcu wykazał się odrobiną przyzwoitości – oblał się
rumieńcem i uśmiechnął z zakłopotaniem.
– Tak się składa, że panna Katie nie jest już częścią tego, co tak
uroczo nazywasz haremem.
– O, nie! Lubiłam ją. Klepnąłeś ją za mocno? – droczyłam się i
trochę mnie poniosło.
– Powiem szczerze, że to najdziwniejsza rozmowa, jaką odbyłem
z kobietą.
– Wątpię w to. A tak serio, to co się stało z Katie?
Na twarzy Simona pojawił się delikatny uśmiech.
– Poznała kogoś i wydaje się szczęśliwa. Dlatego zakończyliśmy
nasz związek erotyczny. Oczywiście nadal jest moją dobrą
przyjaciółką.
– To fajnie. – Skinęłam głową i przez chwilę się nie odzywałam.
– Właściwie jak to działa?
– Jak co działa?
– Musisz przyznać, że wasz związek jest nieco
niekonwencjonalny. Jak to robisz, że wszyscy są zadowoleni? –
dociekałam.
– Żartujesz sobie, czy poważnie chcesz wiedzieć, w jaki sposób
zaspokajam swoje kobiety? – Uśmiechnął się szeroko.
– Jasne, że nie. Słyszałam, jak to robisz, i nie muszę o to pytać.
Chodzi mi raczej o to, jak to jest, że nikt nie czuje się zraniony.
Zamyślił się.
– Dzięki temu, że jesteśmy ze sobą szczerzy. Nikt nie planuje, jak
stworzyć ten mały wszechświat. To się po prostu dzieje. Z Katie
zawsze dobrze się rozumieliśmy, zwłaszcza w łóżku, więc łatwo było
wejść w taką relację.
– Lubię Pannę Klapsiarę. To znaczy Katie. Czyli ona była
pierwsza? W haremie?
– Przestań z tym haremem. To brzmi, jakbym robił coś
obleśnego. Studiowaliśmy razem, spotykaliśmy się przez jakiś czas, ale
nie wyszło. Jest cudowna i tak. Na pewno chcesz tego wszystkiego
słuchać?
– Zamieniam się w słuch. Chciałam zgłębić tę tajemnicę, od
kiedy dostałam w głowę zdjęciem, które zrzuciłeś z mojej ściany –
zapewniłam, kokosząc się wygodnie na kanapie.
– Zrzuciłem zdjęcie ze ściany? – Wyglądał na rozbawionego i
dumnego z siebie. Co za facet.
– Simon, skup się. Opowiedz mi o damach swego dworu. Nie
szczędź pikantnych szczegółów. To ciekawsze niż oglądanie HBO.
– No dobra. Zaczęło się od Katie. Nie byliśmy dobrą parą, ale
gdy kilka lat temu wpadliśmy na siebie przypadkiem i poszliśmy na
kawę, to kawa zamieniła się w lunch, lunch w drinki, a drinki… no
cóż… skończyliśmy w łóżku. Obydwoje byliśmy wolni, więc gdy tylko
przebywałem w mieście, spotykaliśmy się. Katie jest wspaniała, tylko
że… Nie wiem, jak to powiedzieć. Jest delikatna.
– Delikatna?
– Tak. Jest łagodna, ciepła i słodka. Po prostu delikatna.
Wspaniała.
– A Kicia?
– Nadia. Ma na imię Nadia.
– Mój kot twierdzi inaczej.
– Nadię poznałem w Pradze. Miałem tam zimową sesję. Rzadko
zajmuję się fotografią modową, ale „Vogue” zaproponował mi bardzo
artystyczną, kreatywną sesję. Miała dom poza miastem. Spędziliśmy
razem upojny weekend, a kiedy przeniosła się do Stanów, odszukała
mnie. Pisze magisterkę ze stosunków międzynarodowych. To dziwne,
że w wieku dwudziestu pięciu lat już skończyła karierę. Jako modelka,
oczywiście. Dlatego ciężko pracuje nad tym, żeby zająć się czymś
innym. Jest bardzo inteligentna. Zjechała cały świat. Mówi pięcioma
językami. Studiowała na Sorbonie. Wiedziałaś?
– Skąd miałam to wiedzieć?
– Łatwo jest pochopnie osądzać ludzi, kiedy się ich nie zna,
prawda? – zapytał, wpatrując się we mnie.
– Touché. – Kiwnęłam głową i szturchnęłam go stopą, żeby
kontynuował.
– I jeszcze Lizzie. O rany, ta babka jest szalona! Poznałem ją w
londyńskim pubie, pijany w trupa. Podeszła do mnie, chwyciła za
kołnierzyk, pocałowała namiętnie i zaciągnęła do swojego domu. Ta
kobieta wie, czego chce, i nie boi się po to sięgnąć.
Dość dobrze pamiętałam szczegóły jej głośniejszych epizodów.
Miała specyficzne pragnienia, gdy tylko nie chichotała.
– Jest radcą prawnym i adwokatem, jeden z jej większych
klientów mieszka w San Francisco. Siedzibę ma w Londynie, ale
spotykamy się zawsze, gdy jesteśmy w tym samym mieście. To tyle.
Koniec historii.
– Tylko tyle? Trzy kobiety i nic więcej? Nie są zazdrosne? Żadnej
to nie przeszkadza? Nie chcesz czegoś więcej? One nie chcą?
– Na razie nie. Każdy dostaje dokładnie to, czego pragnie.
Wszystko gra. Tak, wiedzą o sobie, a ponieważ nikt nie jest zakochany,
nikt nie ma większych oczekiwań niż przyjaźń z dodatkowymi
atrakcjami. Nie zrozum mnie źle. Uwielbiam każdą z nich i kocham na
swój sposób. Jestem szczęściarzem. Te dziewczyny są niesamowite.
Ale teraz jestem za bardzo zajęty, żeby spotykać się z kimś na
poważnie. Większość kobiet nie chce mieć faceta, który więcej czasu
spędza w samolocie niż w domu.
– Tak, ale nie wszystkie kobiety chcą tego samego. Nie każda z
nas marzy o domku z białym płotkiem.
– Każda kobieta, z którą się spotykałem, twierdziła, że tego nie
chce, ale później to się zmieniało. W porządku, rozumiem to. Z moim
chaotycznym grafikiem bardzo trudno jest się z kimś związać.
Zwłaszcza jak ktoś ma inne potrzeby.
– Nigdy nie byłeś zakochany?
– Tego nie powiedziałem.
– Byłeś kiedyś w związku z tylko jedną kobietą?
– Oczywiście, ale jak już wspominałem, moje życie zaczęło
wyglądać, jak wygląda. Ciągłe wyjazdy – nie jest łatwo kochać takiego
faceta. Tak przynajmniej powiedziała mi moja była, gdy zaczęła się
spotykać z jakimś księgowym. Rozumiesz, chodzi w garniaku, z
teczką, zawsze wraca do domu przed szóstą. Wygląda na to, że kobiety
właśnie tego oczekują. – Westchnął, odstawił kubek i oparł się
wygodnie. Z jego wypowiedzi wnioskowałam, że odpowiada mu ten
stan, ale smutny wyraz twarzy zaprzeczał jego słowom.
– Nie wszystkie kobiety tego chcą – stwierdziłam.
– Sprostowanie. Tego chciała każda kobieta, z którą się
spotykałem. Jak do tej pory. Dlatego to, co mam, świetnie się
sprawdza. A te panie, które mnie odwiedzają? Są świetne. Są
szczęśliwe. Ja jestem szczęśliwy. Po co to psuć?
– Teraz już i tak zostały ci dwie z nich. Myślę, że gdybyś trafił na
odpowiednią kobietę, zmieniłbyś podejście. Właściwa kobieta nie
chciałaby nic zmieniać w twoim życiu. Nie wywróciłaby ci życia do
góry nogami, tylko dzieliłaby je z tobą.
– Jesteś romantyczką, co? – Pochylił się i lekko szturchnął mnie
w ramię.
– Jestem praktyczną romantyczką. Według mnie facet, który dużo
podróżuje, jest pociągający, bo szczerze powiedziawszy, lubię swoją
przestrzeń. Uwielbiam też rozwalać się na łóżku, więc jest mi
niewygodnie spać z kimś. – Potrząsnęłam głową ze smutkiem,
przypominając sobie, jak szybko pozbywałam się facetów na jedną noc.
Moja przeszłość niewiele różniła się od doświadczeń Simona. Jego
poczynania w łóżku były tylko trochę bardziej wyszukane.
– Praktyczna romantyczka. Interesujące. A ty? Spotykasz się z
kimś? – zapytał.
– Nie i dobrze mi z tym.
– Serio?
– Tak trudno uwierzyć, że piękna i seksowna kobieta, która ma
udaną pracę, nie potrzebuje mężczyzny do szczęścia?
– Po pierwsze, super słyszeć, jak mówisz tak o sobie. Zresztą to
wszystko prawda. Lubię, gdy kobieta zna swoją wartość i nie poluje na
komplementy. Po drugie, nie mam na myśli małżeństwa, tylko randki.
Wiesz, spędzanie czasu razem? Tak zwyczajnie.
– Pytasz mnie, czy pieprzę się z kimś aktualnie? – wypaliłam,
zaskakując go, bo wypluł kawę do kubka.
– Zdecydowanie najdziwniejsza rozmowa, jaką odbyłem z
kobietą – wymamrotał.
– Piękną i seksowną – przypomniałam mu.
– To wiadomo. To jak? Byłaś kiedyś zakochana?
– Gadamy jak w serialu romantyczno-komediowym. Kawa i
rozmowy o miłości – skomentowałam, grając na zwłokę.
– Śmiało, uczcijmy tę chwilę naszego życia. – Wzniósł toast
kubkiem z kawą.
– Czy byłam zakochana? Tak. Zdarzyło się.
– I?
– I nic. Nie skończyło się najlepiej, ale czy zakończenia w ogóle
bywają dobre? On się zmienił, ja się zmieniłam, więc odeszłam.
Koniec.
– Jak odeszłaś?
– Bez specjalnych dramatów. Okazał się inny, niż myślałam –
wyjaśniłam, odstawiając kubek na stolik. Zaczęłam się bawić
kosmykiem włosów.
– Co się stało?
– Wiesz, jak to jest. Byłam na ostatnim roku w Berkley, a on
kończył prawo. Zaczęło się świetnie, a później się zepsuło, więc go
zostawiłam. Nauczył mnie wspinaczki i jestem mu za to wdzięczna.
– Prawnik, co?
– Tak. Szukający dobrej żonki. Powinnam była się tego domyślić,
kiedy mówił, że moje plany zawodowe to taki biznesik dekoratorski.
Chciał być z kobietą, która jest ładna i będzie odbierała jego koszule z
pralni, to nie było dla mnie.
– Jeszcze nie znam cię za dobrze, ale jakoś nie widzę cię
mieszkającej na przedmieściach.
– Fuj, nie mam nic do przedmieść, ale taki styl życia po prostu mi
nie odpowiada.
– Nie możesz się tam przenieść. Kto będzie dla mnie piekł?
– Jasne, chcesz mnie zobaczyć w fartuszku.
– Nie wiesz, jak bardzo. – Puścił do mnie oczko.
– Rzadko kiedy dostajemy wszystko od jednej osoby. Wiesz, co
mam na myśli? No przecież wiesz! Zupełnie się nie zastanowiłam. –
Roześmiałam się.
Obydwoje wzdrygnęliśmy się na odgłos pukania do drzwi. W
końcu pojawił się konserwator.
– Dzięki za kawę, prysznic i pomoc przy powodzi –
powiedziałam i przeciągnąwszy się, ruszyłam do wyjścia. Skinęłam
głową mężczyźnie w korytarzu i unosząc palec wskazujący, dałam mu
do zrozumienia, że zaraz przyjdę.
– Nie ma problemu. To nie była najprzyjemniejsza pobudka, ale
chyba sobie na nią zasłużyłem.
– Żebyś wiedział. Dziękuję i tak.
– Nie ma za co. Dzięki za chleb. Był bardzo smaczny. Jeśli
kolejny bochenek zawędrowałby do mnie, nie pogniewam się.
– Zobaczę, co da się zrobić. A przy okazji, gdzie jest sweter dla
mnie?
– Wiesz, ile one kosztują?
– I? Chcę sweter! – powiedziałam głośno i pacnęłam go dłonią w
pierś.
– Tak się składa, że coś ci przywiozłem. Taki prezent w podzięce
za kopanie w moje drzwi.
– Wiedziałam. Możesz to podrzucić później. – Wyszłam na
korytarz do konserwatora i wskazałam mu drogę do mojej kuchni. W
progu odwróciłam się w stronę Simona. – Przyjaciele, co?
– Na to wygląda.
– Jakoś się z tym pogodzę. – Uśmiechnęłam się i zamknęłam za
sobą drzwi.
Konserwator zajął się naprawą, a ja poszłam do sypialni, żeby
zobaczyć, co robi Clive. W chwili, kiedy weszłam do pokoju, mój
telefon zapikał. Czyżby Simon przysłał tak szybko wiadomość?
Uśmiechnęłam się i rzuciłam na łóżko, przyciągając nadal
przerażonego kota do boku. Od razu zaczął mruczeć z przyjemności.

Nie odpowiedziałaś mi na pytanie…

Skojarzyłam, o co mu chodziło, i zrobiło mi się gorąco.


Nieoczekiwanie poczułam mrowienie w całym ciele. Przyjemny
dreszczyk. Cholera, ten to ma talent pisarski.
Czy rżnę się z kimś?
Jezu, ale jesteś wulgarna. Tak. Przyjaciele mogą pytać o takie
rzeczy, prawda?
Tak, mogą.
Więc?
Jesteś jak wrzód na tyłku. Wiesz o tym?
Powiedz. Nie krępuj się.
Tak się składa, że nie.

Usłyszałam głuchy stuk zza ściany, a potem lekkie, ale ciągłe


uderzanie w nią.

Cholera jasna, co ty robisz? Walisz głową?


Dobijasz mnie, Dziewczynko w Piżamce.

Ledwie skończyłam czytać esemes, kiedy walenie zaczęło się na


nowo. Śmiałam się na głos, a on nie przestawał łomotać. Przyłożyłam
dłoń do ściany w epicentrum uderzeń. „Co za dziwaczny poranek…”.
Rozdział dziesiąty

Siedziałam w biurze i patrzyłam przez okno. Przede mną leżała


lista zadań, całkiem spora lista. Musiałam podskoczyć do Nicholsonów.
Remont zbliżał się do końca. Sypialnia i łazienka były wykończone i
zostało do dodania tylko kilka drobiazgów. Potrzebowałam załatwić
sobie nowe wzorniki od dostawców. Miałam spotkanie z klientem,
którego przekazała mi Mimi, a na dodatek musiałam przejrzeć całą
teczkę faktur.
Mimo natłoku obowiązków gapiłam się przez okno. Myślałam o
Simonie. I to nie bez powodu. Pęknięte rury, walenie głową i liczne
esemesy w niedzielę z prośbami o chleb cukiniowy sprawiły, że nie
mogłam wyrzucić go z myśli. A do tego wieczorem sięgnął po większy
kaliber: odurzył mnie Glennem Millerem. Chcąc upewnić się, że
słucham, zapukał w ścianę.
Wsparłam czoło na biurku i parę razy uderzyłam nim o blat, żeby
sprawdzić, czy to pomoże. Simonowi chyba służyło…
***

Od razu po pracy poszłam na jogę. Wracałam późno. Kiedy


wchodziłam po schodach, usłyszałam otwieranie drzwi.
– Caroline? – wołał ktoś z góry.
Uśmiechnęłam się, robiąc kolejny krok.
– Tak, Simon? – odkrzyknęłam.
– Późno wracasz.
– A ty co? Pilnujesz mnie? – Zaśmiałam się, zadzierając głowę,
żeby popatrzeć na niego. Przechylał się przez poręcz i włosy opadały
mu na twarz.
– Pewnie. Czekam na chleb. Kobieto! Nasyć mnie cukinią.
– Jesteś szurnięty. Masz tego świadomość? – Stanęłam na wprost
niego.
– Ktoś mi już to mówił. Ładnie pachniesz. – Pochylił się w moją
stronę.
– Powąchałeś mnie? – zapytałam z niedowierzaniem i
otworzyłam sobie drzwi.
– Mmm, bardzo ładnie. Wracasz z treningu? – spytał, wchodząc
za mną do mieszkania.
– Joga. A co?
– Cudownie pachniesz po wysiłku. – Patrzył na mnie z
diablikami w oczach.
– Na serio takie gadki stosujesz, żeby podrywać dziewczyny? –
Odwróciłam się od niego, by zdjąć kurtkę i przy okazji mocno
napięłam mięśnie ud.
– To nie gadka. Naprawdę pachniesz cudownie. – Zamknęłam
oczy, żeby nie poddać się czarom Simona, które w tej chwili działały
mocno na Caroline Dolną.
Słysząc mój głos, Clive wybiegł z sypialni, ale na widok Simona
gwałtownie się zatrzymał. Niestety na twardych deskach podłogi nie
miał w ogóle przyczepności, więc ślizgiem wjechał pod stół w salonie.
Próbując zachować resztki godności, wykonał trudne odbicie z czterech
łap i wskoczył na półkę z książkami, skąd machnął na mnie ogonem.
Pewnie chciał, żebym do niego przyszła. Typowy facet.
Odstawiłam torbę i podeszłam do niego.
– Cześć, słodziaku. Jak ci minął dzień? Bawiłeś się? Wyspałeś
się? – Drapałam go za uchem, a on mruczał głośno. Patrzył na mnie
rozmarzonymi kocimi oczami, a potem rzucił spojrzenie na Simona.
Przysięgam, że było to wymowne kocie spojrzenie.
– Chleb z cukinii, co? Domyślam się, że chcesz więcej –
skomentowałam, rzucając kurtkę na krzesło.
– Wiem, że masz go dla mnie. Simon mówi „dawaj”. – Zrobił
śmiertelnie poważną minę, a palce złożył w pistolet.
– Jesteś podejrzanie mocno zainteresowany wyrobami
piekarskimi. Leczy się to jakoś? – zapytałam, idąc do kuchni po
bochenek, który odłożyłam dla niego.
– Tak. Należę do ACh, Anonimowych Chleboholików.
Spotykamy się w piekarni przy ulicy Pine – odrzekł i usiadł przy
kuchennym stole.
– Fajna grupa?
– Całkiem. Jest też inna, lepsza, ale w tamto miejsce nie mogę
chodzić – powiedział smutno i pokręcił głową.
– Wyrzucili cię. – Pochyliłam się nad blatem w jego stronę.
– Tak, zgadłaś. – Kiwnął palcem, żebym się zbliżyła. – Wpadłem
w kłopoty przez zabawę bułeczkami – wyszeptał.
Roześmiałam się i uszczypnęłam go lekko w policzek.
– Zabawa bułeczkami.
Prychnął i odepchnął moją dłoń.
– Podaj talerz z chlebem, a nikomu nic się nie stanie – rzucił
ostrzegawczo.
Podniosłam ręce do góry w geście poddania się i z szafki nad
głową Simona wyjęłam kieliszek do wina. Popatrzyłam na gościa
pytająco, a on kiwnął głową.
Podałam mu butelkę merlota i korkociąg, a z lodówki wyjęłam
kiść winogron. Simon nalał wino, stuknęliśmy się kieliszkami i bez
słowa zabrałam się do przyrządzania kolacji.
Wieczór mijał naturalnie. Nie wiem nawet, jak to się stało, że w
jednej chwili rozmawialiśmy o kieliszkach, które niedawno kupiłam w
sklepie Williams Sonoma, a niedługo potem siedzieliśmy przy stole w
jadalni, a przed nami stały talerze z makaronem. Nadal miałam na sobie
sportowy strój. Simon był w dżinsach, T-shircie i skarpetkach. Zdjął
bluzę z logo Stanfordu, zanim odcedził makaron. Nie prosiłam go o to.
Po prostu wszedł do kuchni i wyłożył makaron na durszlak, podczas
gdy ja kończyłam przygotowywać sos.
Rozmawialiśmy o mieście, jego i mojej pracy oraz o zbliżającym
się wyjeździe do Tahoe. Po kolacji, z kawą, przenieśliśmy się na
kanapę.
Oparłam się o poduszki i podkuliłam nogi. Simon opowiadał o
swojej wyprawie do Wietnamu sprzed lat.
– Nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi. Górskie wioski,
cudowne plaże, jedzenie. Och, Caroline. Jedzenie! – Westchnął i
rozpostarł ramiona wzdłuż oparcia kanapy. Wywołał tym mój uśmiech.
Próbowałam zignorować motyle, które poczułam w brzuchu, słysząc,
jak wypowiada moje imię z przeciągłym westchnieniem. Och, jej. Och,
rany.
– Brzmi wspaniale, ale nie cierpię wietnamskiego jedzenia.
Wprost nie znoszę. Mogę zabrać ze sobą masło orzechowe?
– Poznałem takiego faceta. Mieszka na łodzi w zatoce Ha Long i
przyrządza najlepszy makaron na świecie. Jeden kęs i wyrzuciłabyś
swoje masło orzechowe.
– Też bym tak chciała podróżować. Nudzi ci się to czasem? –
dociekałam.
– Hmm. I tak, i nie. Dobrze być w domu. Kocham San Francisco,
ale jak jestem tu za długo, zaczyna mnie ciągnąć do wyruszenia w
drogę. I bez skojarzeń z ciągnięciem. Powoli poznaję twój tok
myślenia, dziewczynko. – Poklepał mnie czule po ramieniu.
Udałam obrażoną, ale prawda jest taka, że miałam sobie z tego
zażartować. Simon ciągle jeszcze trzymał rękę na moim ramieniu i
bezwiednie kreślił opuszkami palców kółeczka na mojej skórze.
Naprawdę minęło tak dużo czasu, odkąd dotykał mnie mężczyzna, że
nawet tak lekki dotyk palcami wywoływał u mnie gorączkę myśli?
Może to dlatego, że dotykał mnie właśnie ten mężczyzna? „O, rany,
jego palce”. Tak czy siak, działało to na mnie. Gdy zamknęłam oczy,
czułam bliskość O. Nadal był daleko, ale bliżej niż dotychczas.
Popatrzyłam na Simona, który przyglądał się swojej dłoni, tak
jakby zaintrygował go kontakt naszych ciał. Wzięłam głęboki wdech, a
on popatrzył mi w oczy. Obserwowaliśmy się. Oczywiście Caroline
Dolna reagowała na niego, ale także serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
W tym właśnie momencie Clive wskoczył na oparcie kanapy i
wsadził swój koci tyłek prosto w twarz Simonowi, zabijając magię
chwili. Wybuchnęliśmy śmiechem. Simon odsunął się ode mnie, a ja
tłumaczyłam kotu, że nieładnie tak się zachowywać wobec gości. Clive
był podejrzanie zadowolony z siebie, więc zapewne coś jeszcze
kombinował.
– O, prawie dziesiąta! Zająłem ci cały wieczór. Mam nadzieję, że
nie pokrzyżowałem ci planów – powiedział Simon, po czym wstał i
przeciągnął się. Gdy to zrobił, koszulka zadarła się mu trochę do góry i
zobaczyłam kawałek jego ciała, tuż nad paskiem od spodni. Musiałam
zagryźć zęby, żeby zwalczyć pokusę polizania go w tamtym miejscu.
– Cóż, miałam zaplanowany fascynujący wieczór z kanałem
kulinarnym, więc niech cię cholera, Simon! – Pogroziłam mu pięścią i
stanęłam obok niego.
– A na dodatek przygotowałaś dla mnie kolację, która była
wyśmienita. – Rozglądał się za bluzą.
– Nie ma sprawy. Miło jest gotować dla kogoś, a nie tylko dla
samej siebie. Robię to dla każdego faceta, który zjawia się u mnie i
domaga chleba. – Podałam mu przygotowany dla niego bochenek.
Rozpromienił się, podnosząc jednocześnie bluzę z podłogi.
– Następnym razem ja ugotuję coś dla ciebie. Robię
niesamowite… Hmm, to dziwne. – Przerwał i skrzywił się.
– Co jest dziwne? – zapytałam, patrząc jak rozkłada bluzę.
– Jest wilgotna. W zasadzie to jest… mokra? – powiedział
pytająco i zmieszany popatrzył na mnie. Odszukałam wzrokiem kota,
który siedział jak niewiniątko na oparciu kanapy.
– O, nie – szepnęłam ze zgrozą. – Clive, ty gnojku! – zgromiłam
mojego pupila wzrokiem.
Zeskoczył z kanapy i szybko przemknął pomiędzy moimi nogami
w stronę sypialni. Wiedział, że nie dosięgnę go za komodą, więc
zawsze jak coś przeskrobał, chował się za nią. Takiego psikusa nie
zrobił od bardzo dawna.
– Simon, zostaw mi tę bluzę. Upiorę ją albo zaniosę do pralni.
Tak mi przykro – przepraszałam okropnie zażenowana.
– Czyli że on? Kurczę, nie. Nie zrobił tego. – Skrzywił się, gdy
brałam od niego bluzę.
– Tak, zrobił to. Przykro mi. Znaczy swój teren. Jak facet
zostawia ciuchy na podłodze, to sika na nie. Przepraszam.
– Caroline, nic się nie stało. Znaczy, to ohydne, ale spoko. Gorsze
rzeczy mnie w życiu spotykały. Wszystko w porządku. Przyrzekam. –
Chciał położyć dłoń na moim ramieniu, ale rozmyślił się, bo pewnie
dotarło do niego, czego przed chwilą dotykał.
– Przepraszam – ponowiłam.
– Przestań. Jak przeprosisz mnie jeszcze raz, to wezmę jakąś
twoją rzecz i na nią nasikam. Przysięgam.
– Fuj! – W końcu się odprężyłam i roześmiałam. – To był taki
miły wieczór, a zakończył się w siuśkach – żaliłam się, otwierając
drzwi.
– Mimo to wieczór było udany. Będą kolejne. Nie martw się,
Dziewczynko w Piżamce. – Mrugnął do mnie i wyszedł na korytarz.
– Puść mi dziś coś ładnego, dobra? – poprosiłam.
– Załatwione. Śpij dobrze – powiedział i równocześnie
zamknęliśmy drzwi do swoich mieszkań.
Oparłam się o drzwi i przycisnęłam bluzę Simona do piersi.
Wspomnienie dotyku jego palców na moim ramieniu wywołało u mnie
głupkowaty uśmiech. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że tulę
osikaną bluzę.
– Clive, ty cholero! – wrzasnęłam i pobiegłam do sypialni.
***

Dłonie, palce, ciepła skóra ocierające się o moją, żeby być jak
najbliżej. Słyszałam jego oddech i zmysłowy głos.
– Mmm, Caroline. Jak to możliwe, że smakujesz tak wspaniale?
Jęknęłam i obróciłam się. Nogi splecione z nogami, ramiona
obejmujące ramiona. Wsunęłam język w jego wyczekujące usta.
Ssałam jego dolną wargę. Czułam smak mięty i gorącą obietnicę tego,
co się wydarzy, gdy wejdzie we mnie po raz pierwszy. Pojękiwałam, a
on sapał. Nagle znalazłam się pod nim.
Liżąc i ssąc, prowadził usta od moich warg do szyi, aż znalazł
punkt, którego dotknięcie wywołało eksplozję rozkoszy. Głęboki
śmiech zapowiadał mój koniec.
Teraz ja byłam na górze. Nie czułam jego ciężaru na sobie, ale za
to otulałam go nogami tak, że dotykał mnie i pulsował dokładnie tam,
gdzie chciałam. Odgarnął mi włosy z twarzy i patrzył w oczy w taki
sposób, że mogłabym w zapomnieniu krzyczeć jego imię.
– Simon! – zawołałam, czując, jak obejmuje moje biodra dłońmi
i zagłębia się we mnie.
Ostatnie obrazy senne zniknęły i usiadłam na łóżku z sercem
bijącym jak oszalałe. Zdawało mi się, że zza ściany, pomiędzy tonami
Milesa Davisa, słyszę cichy śmiech.
Położyłam się. Mrowiła mnie skóra. Szukałam ukojenia w
chłodzie pościeli. Myślałam o tym, co mam za ścianą, na wyciągnięcie
ręki. Ale wpadłam.
***

Rano czekałam w biurze na nowego klienta, który zażyczył sobie


współpracować właśnie ze mną. Będąc jeszcze młodą projektantką,
większość moich zleceń dostawałam z polecenia. Ktokolwiek
zarekomendował mnie temu facetowi, byłam jego dłużnikiem. Zmiana
aranżacji wnętrza luksusowego apartamentu. Właściwie całkowita
przeróbka. Zlecenie marzeń. Na spotkanie z nowym klientem zawsze
przygotowywałam rysunki i zdjęcia moich wcześniejszych projektów.
Ale dziś zrobiłam to ze szczególną dbałością. Jeśli chociaż na chwilę
traciłam skupienie, moje myśli od razu wracały do snu z tej nocy.
Rumieniłam się, przypominając sobie, na co pozwoliłam Wyśnionemu
Simonowi i co Wyśniona Caroline wyczyniała z nim.
Wyśniona Caroline i Wyśniony Simon to niegrzeczne dzieciaki.
– Hm. – Usłyszałam zza pleców. Obróciłam się w stronę drzwi.
Stała w nich Ashley. – Caroline, pan Brown już jest.
– Wspaniale. Zaraz będę. – Wstałam i wygładziłam spódnicę.
Przyłożyłam dłonie do policzków, mając nadzieję, że nie jestem
zbytnio zarumieniona.
– Jest przystojny! – szepnęła, kiedy szłyśmy korytarzem.
– O, naprawdę? Chyba mam dobry dzień. – Roześmiałam się i
weszłam do recepcji.
Zdecydowanie był przystojny i nie powinno mnie to dziwić.
Przecież to mój były chłopak.
***

– Nieprawdopodobne! – ekscytowała się Jillian w czasie lunchu.


– Biorąc pod uwagę, że obecnie moim życiem rządzi zbieg
dziwnych przypadków, to nie ma w tym nic osobliwego. – Ułamałam
kawałek pity i zaczęłam jeść.
– Daj spokój! Co za przypadek? – zastanawiała się, nalewając do
kieliszków pellegrino.
– To żaden przypadek. Ten człowiek nic nie pozostawia
przypadkowi. Doskonale wiedział, co robi, gdy w zeszłym miesiącu
zagadnął cię na imprezie charytatywnej.
– Nie. – Była zaskoczona.
– Tak. Powiedział mi to. Widział mnie i jak dowiedział się, że
pracuję dla ciebie, bach, szuka projektanta wnętrz. – Przypomniało mi
się, że wszystko organizował dokładnie tak, jak tego chciał. Chociaż
nie, prawie wszystko.
– Nie martw się. Przejmie go inny projektant. Mogę nawet sama
się nim zająć. Nie musisz z nim współpracować – stwierdziła,
głaszcząc moją dłoń.
– Absolutnie nie! Już mu powiedziałam, że się nim zajmę.
Zdecydowanie mam zamiar to zrobić. – Splotłam ręce przed sobą.
– Jesteś pewna?
– Tak. To nie problem. Nasze rozstanie nie było dramatyczne.
Właściwie to, patrząc na inne zerwania, przebiegło łagodnie. Nie chciał
się pogodzić z tym, że odchodzę, ale w końcu to zrozumiał. Nie sądził,
że odważę się na ten krok i bardzo był tym zaskoczony. – Bawiłam się
serwetką.
Spotykałam się z Jamesem przez prawie cały ostatni rok na
Berkeley. Studiował prawo, powoli przecierając sobie drogę do
świetlanej przyszłości. Jezuniu, był cudowny – dobrze zbudowany,
przystojny i czarujący. Poznaliśmy się w bibliotece i kilka razy
wybraliśmy się na kawę, a w końcu zaprzyjaźniliśmy się.
Seks? Nieziemski.
Był moim pierwszym poważnym chłopakiem i wiedziałam, że w
końcu będzie chciał się ze mną ożenić. Miał bardzo konkretny pomysł
na życie, który uwzględniał mnie jako jego żonę. Odznaczał się
wszystkimi cechami, których oczekiwałam od przyszłego męża.
Zaręczyny były nieuniknione. Ale zaczęłam zauważać niepokojące
sygnały – najpierw drobnostki, które z czasem utworzyły pełny obraz
jego osoby. Na kolacje chodziliśmy tam, gdzie on chciał. Nigdy nie
mogłam wybrać miejsca. Słyszałam, jak mówił komuś, że nie
przypuszcza, żeby moja dekoratorska fanaberia trwała długo, ale to
dobrze mieć żonę, która pięknie urządzi dom. Seks nadal był
wspaniały, ale on coraz bardziej mnie irytował i przestałam zgadzać się
na wszystko.
Kiedy zrozumiałam, że to nie jest to, czego chcę, sytuacja zrobiła
się dość napięta. Cały czas się kłóciliśmy. Gdy postanowiłam
zakończyć związek, on próbował udowodnić mi, że podejmuję złą
decyzję. Swoje zrobiłam, a on w końcu pogodził się z tym, że
odeszłam. Zrozumiał, że to nie był jeden z damskich fochów, jak to
określał. Od tamtej pory nie mieliśmy kontaktu, ale przez długi czas był
ważną częścią mojego życia i ceniłam to, co nas łączyło. Byłam
wdzięczna za to, czego się nauczyłam o sobie.
Nie udało się nam stworzyć dobrej pary, ale to nie znaczyło, że
nie mogliśmy współpracować, prawda?
– Jesteś pewna? Chcesz z nim pracować? – spytała po raz kolejny
Jillian, ale czułam, że w końcu odpuści.
Zastanowiłam się nad tym ponownie, przypominając sobie nasze
dzisiejsze spotkanie w biurze. Jasnoblond włosy, przeszywające
spojrzenie i uwodzicielski uśmiech. Poczułam przypływ nostalgii i
uśmiechnęłam się promiennie, gdy podszedł do mnie.
– Cześć, nieznajoma – przywitał się, podając mi dłoń.
– James! – Szybko opanowałam zaskoczenie. – Świetnie
wyglądasz. – Uściskaliśmy się, a Ashely prawie opadła szczęka.
– Tak, jestem pewna – odpowiedziałam szefowej. – Dobrze mi to
zrobi. Takie doświadczenie rozwojowe. Poza tym, nie chcę rezygnować
z prowizji. Zobaczymy, co się stanie dziś wieczorem.
Jillian aż podniosła wzrok znad menu.
– Dziś wieczorem?
– Nie powiedziałam ci? Idziemy na drinka, żeby pogadać.
***

Stałam przed lustrem, układałam włosy i sprawdzałam, czy na


zębach nie odbiła mi się szminka. Dzień pracy zleciał szybko i teraz
byłam już w domu, żeby przygotować się na wieczorne wyjście.
Umówiliśmy się na drinka, bardzo na luzie, ale byłam otwarta na
ewentualną wspólną kolację. Obcisłe dżinsy, czarny golf i krótka szara
skórzana kurtka stanowiły maksimum ekstrawagancji na dziś.
Rozmowa z Jamesem w biurze przebiegła sympatycznie. Dlatego
gdy zaproponował spotkanie, żeby nadrobić zaległości w tym, co u nas
słychać, zgodziłam się bez wahania. Byłam ciekawa, co się z nim
działo, a przy okazji chciałam się upewnić, że damy radę ze sobą
pracować. Kiedyś odgrywał ważną rolę w moim życiu, a perspektywa
współpracy z kimś, kto był mi tak bliski, podobała mi się. Dla mnie
było to takie dojrzałe. Domknięcie? Nie wiem, jak to nazwać, ale
wydawało mi się to zupełnie naturalne.
Miał przyjechać po mnie o siódmej. Zdecydowałam, że
poczekam na niego przed blokiem, bo znalezienie miejsca do
parkowania w tej okolicy było praktycznie niemożliwe. Według
zegarka powinnam się zbierać do wyjścia, więc pogłaskałam na
pożegnanie Clive’a, który był bardzo grzeczny od incydentu z
sikaniem, i wyszłam na korytarz.
I to prosto na Simona, który stał przed moimi drzwiami.
– Dobra, oficjalnie stwierdzam, że jesteś natrętny! Nie mam
więcej chleba z cukinii, proszę pana. Zakładam, że nie zjadłeś
ostatniego kawałka naraz, bo nie mam nic dla ciebie – ostrzegłam go,
wbijając mu jednocześnie palec wskazujący w klatkę, żeby się
przesunął z przejścia.
– Wiem, wiem. Przyszedłem tu w innej sprawie. – Zaśmiał się i
machnął ręką w geście poddania się.
– Zejdziesz ze mną? – spytałam, pokazując w stronę schodów.
– Też wychodzę. Idę wypożyczyć film – wyjaśnił, gdy
schodziliśmy.
– Ludzie nadal wypożyczają filmy? – zażartowałam.
– Tak, ciągle to robią. Za karę będziesz musiała obejrzeć to, co
wybiorę – odpowiedział.
– Dzisiaj?
– Tak, czemu nie? Szedłem do ciebie, żeby zapytać, czy masz
ochotę zrobić coś razem. Chcę się odwdzięczyć za kolację i chętnie
obejrzę coś upiornego. – Zaintonował muzykę ze Strefy mroku.
Rozśmieszył mnie, robiąc zeza i formując dłonie w szpony.
– Ostatnim razem, kiedy zaproponowano mi wypożyczenie
filmu, okazało się, że to kryptonim akcji „pomigdalmy się na kanapie”.
Czy mogę ci zaufać?
– Zapomniałaś, że zawarliśmy pokój? Nie chcę go niszczyć. To
jak? Film wieczorem?
– Chciałabym, ale na dziś mam już plany. Jutro? – Byliśmy już
na dole i szliśmy do wyjścia.
– Może być jutro. Wpadnij po pracy. Ale ja wybieram film i
gotuję kolację. Chociaż tyle mogę zrobić dla mojej słodkiej
przyzwoitki. – Uśmiechnął się znacząco, więc uderzyłam go lekko w
ramię.
– Proszę, przestań mnie tak nazywać, bo nie przyniosę deseru –
zagroziłam cicho i zamrugałam kokieteryjnie.
– Deser? – zapytał, przytrzymując dla mnie drzwi.
– Mhm. Kupiłam wczoraj trochę jabłek, a od tygodnia mam
ochotę na ciasto. Co ty na to? – Mówiąc to, jednocześnie rozglądałam
się po ulicy za Jamesem.
– Szarlotka? Domowej roboty szarlotka? Chryste, kobieto, chcesz
mnie wykończyć? Mmm… – cmoknął i popatrzył na mnie
wygłodniałym wzrokiem.
– Proszę pana, wygląda pan, jakby zobaczył coś bardzo
apetycznego. – Próbowałam wejść w teatralny ton.
– Przyjdź jutro z szarlotką, a mogę cię już nie wypuścić –
wyszeptał. Miał zarumienione policzki, a jego rozczochrane włosy
rozwiewał chłodny wiatr.
– To byłoby straszne – odpowiedziałam tym samym tonem.
Nieźle! – Okej, idź po film – powiedziałam, z rozbawieniem
odpychając przystojniaka przede mną. „Pamiętaj o haremie!” –
powtarzałam sobie.
– Caroline? – Usłyszałam za sobą zaniepokojony głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam podchodzącego do nas Jamesa.
– Cześć, James – przywitałam się i z chichotem odsunęłam się od
Simona.
– Możemy iść? – zapytał, przyglądając się uważnie Simonowi.
Ten wyprostował się i spojrzał z uwagą na Jamesa.
– Tak, jestem gotowa. Simon, to James. James, Simon. – Podali
sobie dłonie i uścisnęli je mocniej, niż powinni. Żaden z nich nie chciał
jako pierwszy zwolnić uścisku. Tak, chłopcy. Możecie oznaczyć swój
teren jak pieski. Ciekawe, który z was obsika więcej drzew.
– Miło cię poznać, James. Dobrze pamiętam imię, tak? Nazywam
się Simon Parker.
– Zgadza się. Jestem James Brown.
Zauważyłam, że Simon jest bliski wybuchu śmiechem.
– James, musimy już iść. Simon, pogadamy później –
przerwałam ten uścisk stulecia.
James ruszył w stronę samochodu, a Simon wpatrywał się we
mnie.
– Brown? James Brown? – mówił bezgłośnie, poruszając tylko
ustami. Pohamowałam śmiech.
– Ciii – odpowiedziałam także samym ruchem warg i
uśmiechnęłam się do Jamesa.
– Miło było, Simon. Do zobaczenia – powiedział i pokierował
mnie do samochodu, kładąc dłoń na moich plecach. Nie zastanawiałam
się nad tym zbytnio, bo tak zazwyczaj mnie traktował, ale Simon
wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
Hmmm…
James otworzył mi drzwi, wsiadł za kierownicę i ruszyliśmy, a
Simon nadal stał przed wejściem do naszego budynku. Pocierałam
zmarznięte dłonie i przystawiłam je do wylotu powietrza, kiedy mój
były chłopak włączał się do ruchu.
– To gdzie jedziemy?
***

James wybrał elegancki bar, co było bardzo w jego stylu –


wyszukany, luksusowy i podszyty erotyzmem. Usadowiliśmy się na
ciemnoczerwonej ławie wyłożonej cienkimi skórzanymi poduszkami i
zajęliśmy się poznawaniem siebie na nowo po kilku latach rozłąki.
Kiedy czekaliśmy na kelnera, przyglądałam się twarzy Jamesa.
Nic się nie zmienił – krótko przystrzyżone blond włosy, zdecydowane
spojrzenie i smukłe, gibkie ciało, jak u kota. Z wiekiem wyprzystojniał,
a jego płowe dżinsy i czarny kaszmirowy sweter podkreślały
wysportowaną sylwetkę. James uwielbiał się wspinać. Był
hiperaktywny. Każdy głaz, każdą górę postrzegał jako przeszkodę do
pokonania, jako coś do zdobycia.
Kilka razy, tuż przed rozstaniem, wspinałam się z nim, mimo że
od dziecka przerażała mnie wysokość. Obserwowanie, jak się poruszał,
jak balansował ciałem w nienaturalnych pozach, jak naprężał mięśnie,
było pobudzającym doświadczeniem. Wieczorami w namiocie
rzucałam się na niego jak opętana.
– O czym myślisz? – spytał, wybijając mnie z zamyślenia.
– Przypomniało mi się, jak często uprawiałeś wspinaczkę. Nadal
to robisz?
– Tak, ale nie mam tyle wolnego czasu, co kiedyś. Jestem dość
zajęty w pracy. Staram się jak najczęściej jeździć do Big Basin – dodał
i uśmiechnął się do kelnerki.
– Co podać? – zapytała, kładąc przed nami serwetki.
– Dla pani wytrawne martini z trzema oliwkami, a dla mnie
macallan na trzy palce – zamówił. Kelnerka kiwnęła głową i poszła
zrealizować nasze zamówienie.
Obserwowałam, jak rozsiadał się wygodnie, aż w końcu
popatrzył na mnie.
– Kurczę, Caroline, przepraszam. To nadal twój ulubiony drink?
– Tak się składa, że owszem. Ale może dziś miałam ochotę na
coś innego? – spytałam oschle.
– Mój błąd. Czego się napijesz? – Gestem przywołał kelnerkę.
– Poproszę wytrawne martini z trzema oliwkami – zwróciłam się
do kobiety. Była trochę zdezorientowana. James zaśmiał się na głos, a
ona pokręciła głową, kiedy odchodziła od nas.
– Touché, Caroline. Touché – powiedział, patrząc na mnie
badawczo.
– Opowiadaj, co porabiałeś przez te lata. – Oparłam łokcie na
stoliku i wsparłam podbródek na dłoniach.
– Hmm, jak streścić lata w kilku zdaniach? Skończyłem prawo,
zatrudniłem się w firmie w San Francisco i przez ostatnie dwa lata
harowałem jak wół. Ostatnio jest trochę luźniej. Tylko sześćdziesiąt
pięć godzin w tygodniu. Muszę przyznać, że miło jest kończyć pracę za
dnia. – Uśmiechnęliśmy się do siebie. – Oczywiście pracując tak dużo,
w ogóle nie mam czasu na życie towarzyskie. To, że zobaczyłem cię na
tej imprezie charytatywnej, było prawdziwym zrządzeniem losu –
zwierzył się i także wsparł łokcie o stół. Jillian brała udział w wielu
imprezach towarzyskich, które odbywały się w mieście, i czasem jej
towarzyszyłam. To dobrze wpływało na wizerunek firmy. Mogłam się
spodziewać, że wcześniej czy później spotkam Jamesa na jednym z
takich przyjęć.
– Czyli zobaczyłeś mnie, ale nie podszedłeś, żeby pogadać. A
teraz, parę tygodni później, chcesz, żebym urządziła ci mieszkanie.
Właściwie dlaczego? – Upiłam duży łyk martini, które podała mi
kelnerka.
– Uwierz, że chciałem cię zagadnąć. Tylko jakoś nie mogłem.
Minęło tyle czasu. Później dowiedziałem się, że pracujesz u Jillian,
którą polecił mi znajomy. Pomyślałem więc, że to wspaniała okazja. –
Uniósł drinka do toastu.
Stuknęliśmy się kieliszkami.
– Mówisz poważnie o pracy ze mną? To nie żadna intryga, żeby
zaciągnąć mnie do łóżka, co?
Popatrzył na mnie spokojnie.
– Bezpośrednia, jak zawsze. Nie, to czysty biznes. Przyznaję, że
nie podobało mi się to, jak zakończyły się sprawy między nami, ale
pogodziłem się z twoją decyzją. No i teraz potrzebuję dekoratora. Ty
jesteś dekoratorką. Dobrze się składa, nie sądzisz?
– Projektantką – szepnęłam.
– Słucham?
– Projektantką – powiedziałam nieco głośniej. – Jestem
projektantką wnętrz, nie dekoratorką. To są różne rzeczy, panie
adwokacino. – Pociągnęłam łyk z kieliszka.
– Jasne, jasne – przytaknął i gestem ręki przywołał kelnerkę.
Mój kieliszek był już pusty, co mnie zaskoczyło.
– Jeszcze jeden? – zapytał, a ja przytaknęłam.
Gadaliśmy o wszystkim i o niczym, ale też poruszyliśmy temat
jego oczekiwań co do wystroju mieszkania. Jillian miała rację. Chciał,
żebym urządziła całą powierzchnię – od dywaników po oświetlenie,
wraz ze wszystkimi innymi dodatkami. Miałam dostać dużą prowizję, a
na dodatek James zgodził się, żebym sfotografowała zaprojektowane
wnętrze do lokalnego pisma dla projektantów, z którym Jillian chciała
nawiązać współpracę.
James pochodził z zamożnej rodziny. Wiecie, ci Brownowie z
Filadelfii. Pewnie zapłacą za ten remont. Młodzi prawnicy nie zarabiali
tyle, żeby było ich stać na mieszkanie w jednym z najdroższych miast
w Ameryce. Fundusze powiernicze miały się dobrze, a on posiadał
całkiem pokaźny. Jednym z przywilejów spotykania się z nim w
czasach studenckich było to, że mogliśmy sobie pozwolić na
prawdziwe randki, a nie tanie jedzenie na wynos. Nie będę kłamać.
Lubiłam ten aspekt naszego związku.
I podobały mi się też pewne aspekty tego projektu. Niemal
nieograniczony budżet? Nie mogłam się doczekać, kiedy wezmę się do
pracy.
W sumie wieczór się udał. Miniona namiętność pozostawiła w
nas uczucie bliskości i przywołała nostalgię, którą dzieli się tylko z
tymi osobami, z którymi łączyła nas intymna relacja, zwłaszcza na
etapie kształtowania się charakteru. Świetnie było go znowu spotkać.
James miał silną osobowość. Był zasadniczy i pewny siebie.
Przypomniałam sobie, co mnie w nim od początku pociągało.
Wspominaliśmy, co robiliśmy razem, będąc parą, i śmialiśmy się z tych
wspólnych historii. Nadal był pełen uroku. Potrafiliśmy się super
dogadywać na stopie koleżeńskiej. Nie było w tym żadnej
niezręczności.
Nasze spotkanie dobiegło końca i kiedy odwoził mnie do domu,
zadał w końcu pytanie, którego się spodziewałam przez cały wieczór.
Zatrzymał samochód przed wejściem i popatrzył na mnie.
– Spotykasz się z kimś? – spytał cicho.
– Nie, nie widuję się z nikim. Takiego pytania nie zadałby mi
klient – droczyłam się z nim, obserwując okna w bloku. Widziałam
Clive’a, który siedział na swoim ulubionym miejscu. To miłe uczucie,
gdy ktoś na mnie czekał. Popatrzyłam też na okna obok, żeby
sprawdzić, czy się świeciło u Simona. Ucieszyłam się, widząc jego cień
na ścianie i jasnoniebieską poświatę od ekranu telewizora.
– W takim razie, panno Reynolds, jako pani klient nie będę już
więcej pytał o takie sprawy – oświadczył swobodnym tonem.
Odwróciłam się w jego stronę.
– W porządku, James. Wyszliśmy już poza relację projektant–
klient. – Poczułam satysfakcję, widząc, jak jego nienaganne oblicze się
rumieni.
– Będziemy się dobrze bawić. – Puścił do mnie oko, więc
roześmiałam się.
– Zadzwoń jutro i bierzemy się do pracy. Oskubię cię do zera,
kolego. Szykuj swoją kartę kredytową – dokuczałam mu, po czym
wysiadłam z samochodu.
– Na to liczę. – Pomachał mi na do widzenia.
Poczekał, aż wejdę do budynku. Stojąc już w drzwiach, też mu
pomachałam. Byłam zadowolona, że czułam się przy nim swobodnie.
Kiedy przekręcałam klucz w drzwiach, wydawało mi się, że usłyszałam
jakiś odgłos. Popatrzyłam przez ramię, ale nic nie zwróciło mojej
uwagi. Clive nawoływał mnie z mieszkania, więc kiedy weszłam,
wzięłam go na ręce i czule szeptałam mu do ucha. Kot położył mi
swoje miękkie łapki na piersiach.
***

Następnego wieczoru akurat wałkowałam ciasto, kiedy Simon


przysłał esemes.

Przyjdź, kiedy Ci pasuje. Zacznę gotować, jak już będziesz.


Będę niedługo. Jeszcze robię ciasto.
Potrzebujesz pomocy?
Jaki masz stosunek do obierania jabłek?

W odpowiedzi usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam do nich


z rękami całymi w mące i otworzyłam je łokciem.
– Witaj – powiedziałam, przytrzymując drzwi stopą.
– Scenografia jak na planie Człowieka z blizną – zauważył i
dotknął czubka mojego nosa, pokazując mi, że mam na nim mąkę.
– Zupełnie się zatracam, kiedy mam do czynienia z ciastem –
wyjaśniłam i zamknęłam za nim drzwi.
– Zapamiętam. To bardzo przydatna informacja – zapewnił,
łapiąc mnie za dłonie, kiedy brałam zamach, żeby go uderzyć.
Przy okazji dokładnie mi się przyjrzał. Wodził wzrokiem po
całym moim ciele.
– Hmm, nie żartowałaś z fartuszkiem. Nie wiem, czy będę mógł
się powstrzymać przed łapaniem cię za tyłek.
– Lepiej łap się za jabłka – rzuciłam, a idąc do kuchni, specjalnie
mocniej kołysałam biodrami. Simon westchnął głęboko. Popatrzyłam
na swój strój. Bluzka na ramiączkach, stare dżinsy, bose stopy i
kuchenny fartuch z napisem „Posmakuj moich bułeczek”…
– Jak mówiłaś „łap się za jabłka”, to co konkretnie miałaś na
myśli? – spytał, zdejmując sweter.
Pokręciłam głową, widząc go w czarnym T-shircie i spranych
dżinsach. Na nogach miał skarpetki. Podobało mi się, jak swobodnie
poruszał się po mojej kuchni.
Sięgnęłam po wałek.
– Dobrze wiesz, że jak nie skończysz z tym słownym
molestowaniem seksualnym, to nie zawaham się użyć tego. Zdzielę cię
po głowie – ostrzegłam, sugestywnie przesuwając dłonią w górę i w dół
wałka.
– Bardzo cię proszę, nie wykonuj takich gestów, jeśli serio
chcesz, żebym obrał jabłka – powiedział zaskoczony moim
zachowaniem.
– Simon, nigdy nie żartuję na temat ciasta. – Nasypałam trochę
mąki na blat.
W milczeniu obserwował, jak wałkuję masę. Oddychał bardzo
powoli.
– Hm, co z tym zrobisz? – spytał cicho.
– Z tym? – Pochyliłam się nad blatem i przy okazji nieco
wypchnęłam piersi do przodu.
– Mmmhmmm – padło w odpowiedzi.
– Będę wałkowała. O, tak. Widzisz? – droczyłam się z nim.
Przesuwając wałek w przód, wypinałam piersi w jego stronę, a potem,
prowadząc wałek ku sobie, ściskałam je między ramionami tak, że się
stykały.
– O, raju – wyszeptał, a ja uśmiechnęłam się zalotnie.
– Wszystko w porządku, stary? To dopiero górna warstwa. Muszę
jeszcze popracować nad dolną – rzuciłam przez ramię.
Simon mocno trzymał się krawędzi blatu.
– Jabłka, jabłka. Będę obierał jabłka – powtarzał i odwrócił się w
stronę zlewu, gdzie stał durszlak z jabłkami.
– Już ci daję obieraczkę. – Stanęłam za nim i przylgnąwszy do
niego, szukałam obieraczki w drugiej komorze zlewu. Ale ubaw.
– Obieranie jabłek, to tylko obieranie jabłek. Nie czułem na sobie
twoich cycków. Nie, absolutnie nie – powtarzał, a ja bez skrępowania
śmiałam się z niego.
– Masz, obieraj – powiedziałam i odsunęłam się, robiąc mu
przestrzeń do pracy. I tak, powąchałam jego koszulkę.
– Czy powąchałaś moją koszulkę? – spytał i odwrócił się.
– Być może – przyznałam. Wróciłam do wałkowania ze
zdwojoną siłą.
– Tak myślałem.
– Hej, skoro ty wąchasz, to ja też – odparowałam, a całe moje
napięcie seksualne przelałam na bezbronne kruche ciasto.
– Brzmi fair. I jak wypadam?
– Dobrze. A nawet bardzo dobrze. Downy9)?
– Bounce10). Zgubiłem dozownik do Downy’a – wyznał.
9) Płyn do płukania tkanin dostępny na amerykańskim rynku.

10) Zmiękczacz do tkanin, stosowany w suszarkach


automatycznych.

Ze śmiechem wróciłam do wałkowania, a Simon obierał jabłka.


Po kwadransie miska zapełniła się obranymi i pokrojonymi owocami,
spód do ciasta był rozwałkowany, a my kończyliśmy pierwszą lampkę
wina.
– Co teraz? – zapytał Simon, ścierając mąkę i porządkując
kuchnię.
– Teraz doprawiamy i dodajemy trochę soku z cytryny –
poinstruowałam go i ustawiłam na stole cynamon, gałkę muszkatołową,
cukierniczkę i cytrynę.
– Dobra, co mam zrobić? – Pomachał białymi od mąki rękami.
Przyszło mi do głowy kilka pomysłów, ale powstrzymałam
pokusę pokazania mu tego, co tak naprawdę chciałabym, żeby zrobił.
– Zacznij od wytarcia rąk, a potem mi pomożesz. Będziesz moim
asystentem.
Rozglądał się za ręcznikiem kuchennym. Przypomniałam sobie,
że zostawiłam go na blacie i sięgnęłam po niego. Poczułam wtedy dwie
silne dłonie bardzo specyficznie umiejscowione na moich pośladkach.
– Ym, cześć – powiedziałam i zamarłam w miejscu.
– Cześć – odpowiedział przeciągle, nadal trzymając ręce na
moim tyłku.
– Wytłumacz się, proszę – domagałam się. Nie zwracałam uwagi
na to, że serce chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej.
– Kazałaś mi wytrzeć o coś dłonie – wyjaśnił. Jąkał się przy tym,
bo powstrzymywał wybuch śmiechu, kiedy na zmianę lekko ściskał
moje półdupki.
– I zrozumiałeś, że chodzi o moją pupę? – Odwróciłam się ze
śmiechem do niego i sama zdjęłam z siebie jego dłonie.
– Cóż mogę powiedzieć? Lubię się spoufalać z moimi sąsiadami
– odparł, patrząc to na moje usta, to w moje oczy.
– Hola, proszę pana. Mamy ciasto do upieczenia. Będę
wdzięczna, jeśli będziesz się zachowywał. Nikt nie dotyka mojego
tyłka bez zaproszenia. – Zachichotałam, nie puszczając jego rąk.
Kciukiem kreślił kółka na wewnętrznej stronie mojej dłoni, co
przyprawiło mnie o zawrót głowy. Ten facet mnie wykończy.
– Stań tam, panie Lepkie Rączki, i bądź grzeczny – rozkazałam.
Uśmiechnął się drwiąco, ale posłuchał.
– Jezu najświętszy – powiedziałam bardziej do siebie niż do
niego. Nasze spojrzenia spotkały się nad miską z jabłkami.
– Robisz to, co ci każę. Jasne? – Wsypałam cukier do miski.
– Jasne.
Zaczęłam wrzucać jabłka, a Simon podążał za moimi
wskazówkami. Kiedy prosiłam o więcej cukru – sypał. Kiedy prosiłam
o dosypanie cynamonu – dosypywał. Kiedy prosiłam o sok z cytryny –
wyciskał, i to tak, że miałam ochotę rzucić się na niego.
Wymieszałam składniki i spróbowałam. Były przyprawione, jak
trzeba, więc podałam Simonowi ćwiartkę jabłka.
– Otwieraj – poleciłam. Pochylił się w moją stronę. Wsunęłam
mu do ust kawałek jabłka, a on zamknął je, zanim zdążyłam zabrać
palce. Jego język delikatnie i celowo pląsał po moich dwóch palcach
zatrzaśniętych w jego ustach. Bardzo powoli wyjęłam je z zaciśniętych
warg.
– Pyszne – powiedział łagodnie.
– Pfff. – Tylko tyle wydobyłam z siebie, przymykając oczy na
widok wulkanu seksu, który stał przede mną.
– Słodka Caroline.
– Pfff – powtórzyłam. Rozsądek podpowiadał mi, że to kiepska
sytuacja. Serce za to skakało z radości.
– Przyjemnie? – zapytał i rzucił mi ten swój lekko złośliwy,
znaczący uśmiech.
– Przyjemnie – przyznałam. Płonęłam po palcellatio. Zgoda
szmoda, harem szarem. Co z tego, że nie miałam O? Potrzebowałam
kontaktu z tym mężczyzną, i to jak najbardziej lubieżnego.
Zakołatano w moje erotyczne wrota. Właśnie miałam zamiar
zedrzeć z niego ubranie, powalić go na podłogę i ujeżdżać pośród
jabłek i cynamonu, kiedy zadzwonił telefon.
„Wybawienie”.
Popatrzywszy w oczy niebieskookiego diabła, poszłam po
komórkę, byle dalej od lasujących mózg czarów. Wydawało mi się, że
wyglądał na zawiedzionego.
– Dziewczyno, co porabiasz? – zapiszczała Mimi w słuchawce.
Odsunęłam telefon od ucha, żeby nie ogłuchnąć. Mimi miała trzy
stopnie głośności: głośny normalny, głośny podekscytowany i głośny
podpity. Właśnie była w końcowej fazie podekscytowanego i
przechodziła w podpity.
– Szykuję się do kolacji. Gdzie jesteś? – spytałam i jednocześnie
dałam Simonowi znak głową, że dobrze robi, przekładając jabłka do
formy na ciasto.
– Jesteśmy z Sophią na drinku. Co robisz? – krzyczała.
– Już mówiłam, że szykuję się do kolacji. – Bawiła mnie ta
rozmowa.
Simon wszedł do salonu, trzymając formę z ciastem.
– Włożyć to do piekarnika? – spytał.
– Mimi, poczekaj. Jeszcze nie. Muszę dodać śmietankę –
wyjaśniłam, więc wrócił do kuchni.
– Caroline Reynolds, to był mężczyzna! Kim on jest? Z kim jesz
kolację? I co smarujesz śmietanką? – wystrzeliła całą serię pytań,
jeszcze bardziej podnosząc głos.
– Uspokój się. Ależ ty krzyczysz! Jem kolację z Simonem i
pieczemy szarlotkę – zaspokoiłam jej ciekawość. Od razu przekazała to
Sophii.
– Cholera – wymamrotałam, słysząc szamotaninę po drugiej
stronie.
– Reynolds, co ty wyprawiasz? Pieczesz ciasta z sąsiadem?
Jesteście nadzy? – Teraz Sophia krzyczała, biorąc mnie w obroty.
– Nie, a wy musicie się uspokoić. Rozłączam się –
odkrzyknęłam. Słyszałam Mimi, która mówiła sprośne rzeczy o
ciastach i śmietankach. Sophia była wpół zdania, zakazując mi
odkładania słuchawki, ale i tak to zrobiłam.
Westchnęłam i wróciłam do Simona, którego przyłapałam z
rękami pełnymi ciasta. Wbrew sobie prychnęłam.
***

– O matko, ale cudowne – rozkoszowałam się z przymkniętymi


oczami. Całkowicie poddałam się smakowaniu.
– Wiedziałem, że będziesz zadowolona. Nie przypuszczałem
jednak, że aż tak – szepnął i z zachwytem patrzył na mnie.
– Nic nie mów. Zepsujesz ten moment – jęknęłam i
przeciągnęłam się. Akceptowałam wszystko, co mi dawał.
– Chcesz jeszcze? – zaproponował.
– Nie będę mogła się jutro ruszać.
– Dalej, bądź niegrzeczna, zasłużyłaś na to. I wiem, że tego
pragniesz – droczył się ze mną, pochylając się w moją stronę.
– Zgoda – powiedziałam i przygotowałam się na kolejny raz.
Zamknęłam oczy. Słyszałam, jak szykuje się, by go włożyć. Gdy tylko
go poczułam, westchnęłam i zacisnęłam wargi.
– Jesteś jedyną kobietą, która potrafi znieść tak wiele naraz –
zachwycał się, obserwując, jak ponownie mu się poddaję.
– Widocznie do tej pory nie spotkałeś kobiety, która lubiłaby
pulpety tak bardzo jak ja – zamruczałam przy kolejnym kęsie. Byłam
najedzona do granic możliwości, ale nie chciałam, żeby ten posiłek się
skończył.
Simon przygotował dla mnie doskonałą kolację, która była
pieszczotą dla mojego podniebienia. Nauczył się przyrządzać te
wspaniałe pulpety w Neapolu od pewnej kobiety. Obiecywał, że będą
to najlepsze pulpety, jakie w życiu jadłam. Faktycznie, nigdy nie
miałam nic lepszego w ustach. Oczywiście, przyznałam to po kilku
sprośnych żartach na temat wkładania tego i owego do ust.
Rany, robił genialne pulpety.
Zjadłam prawie cały makaron, do tego całą porcję swoich
pulpetów i część jego. Nalegałam, żeby wziął ostatniego, ale odmówił i
podał ten cud kulinarny prosto do moich ust.
Simon był dobrym gospodarzem. Kazał mi siedzieć, pić wino i
patrzeć zamiast pomagać. Przygotowując danie, zabawiał mnie
opowieściami o swoich podróżach. Posiłek był prosty, ale bardzo
smaczny.
– Nonni kazała mi obiecać, że jeśli nauczy mnie, jak robić
polpette, będę je podawał tylko z jej specjalnym sosem. Jeśli ośmielę
się dodać do nich słoik kupnego sosu, przepłynie ocean i zdzieli mnie
chochlą.
– Mówiłeś do niej Nonni? – Oparłam się na krześle i rozpięłam
guzik od spodni. Byłam bezwstydna. Pochłonęłam nieprzyzwoitą ilość
jedzenia.
– Wiesz, co znaczy Nonni? – Był zaskoczony.
– Moja prababka była Włoszką. Chciała, żeby wszyscy zwracali
się do niej Nonni. – Zaśmiałam się, bo zauważyłam, że patrzy, jak
masuję się po brzuchu.
– Nic ci nie będzie? – Wstał i zaczął sprzątać.
– Nie, muszę tylko troszkę odsapnąć – jęknęłam, wstając od
stołu.
– Nie, nie musisz pomagać. – Podbiegł do mnie i wyjął mi talerz
z rąk.
– O, nie miałam zamiaru. Chciałam to odnieść i paść na kanapę.
– Gestem wskazałam w stronę salonu.
– Idź i odpocznij. Ktoś, kto tyle się napracował ustami, zasługuje
na odpoczynek – dogryzał mi, więc pociągnęłam go za ucho.
– Koniec z aluzjami! Miałeś swój kabaret, teraz pozwól mi
umrzeć w spokoju. – Poczłapałam do salonu. Naprawdę zrobiłam dziś z
siebie prosiaczka, ale to było takie smaczne. Położyłam się wygodnie
pomiędzy poduszkami i odpięłam jeszcze jeden guzik od spodni.
Analizowałam co ciekawsze punkty wieczoru.
Obserwowanie gotującego Simona było dosłownie apetyczne. W
kuchni czuł się jak ryba w wodzie. Pomijając jego niezdarność przy
pieczeniu ciasta. Nawet prosta sałatka z zielonych warzyw skropiona
sosem z oliwy i cytryny, z dodatkiem soli i pieprzu, posypana odrobiną
dobrej jakości parmezanu była doskonała.
– Różowa himalajska sól, bardzo proszę – powiedział z dumą,
pokazując torebeczkę z przyprawami. Przywiózł ją z jednej z wielu
wypraw i dał mi odrobinę do spróbowania, zanim dodał do sałatki.
Mogłam uznać to za pretensjonalne, ale u Simona wyszło to zupełnie
naturalnie. Niesamowite są te jego różne oblicza. Moje wcześniejsze
podejrzenia okazały się zupełnie niesłuszne. Tak to zresztą z ocenami
bywa.
Słyszałam, jak Simon bierze się do zmywania i pewnie
powinnam była mu pomóc, ale nie dałam rady podnieść się z kanapy.
Obróciłam się na bok i rozglądałam po salonie. Mój wzrok przykuły
buteleczki wypełnione piaskiem z plaż z różnych zakątków na świecie.
Zachwycało mnie to, jak wiele miejsc zwiedził i jak bardzo cieszyły go
podróże. Patrzyłam na zdjęcia kobiety z Bora-Bora, na jej piękną,
gładką i ciemną skórę. Przyszło mi do głowy, że to niesamowite, jak
bardzo różnią się od siebie trzy dziewczyny z haremu Simona. Och,
teraz już tylko dwie, bo Katie Klapsiara miała nowego faceta.
Nagle poczułam zapach szarlotki i usłyszałam dźwięk
zamykanych drzwiczek do piekarnika. Włożyłam ciasto do pieczenia,
jak tylko przyszliśmy do Simona, żeby było gotowe zaraz po obiedzie.
– Nawet się nie waż częstować mnie teraz ciastem. Jestem pełna.
Powtarzam, jestem pełna! – krzyknęłam.
– Cisza, musi najpierw ostygnąć – skarcił mnie i wyszedł z
kuchni. – Posuń się, siostro. Czas na film – rozkazał, szturchając mnie
palcem, kiedy gramoliłam się, żeby usiąść.
– Co będziemy oglądać?
– Egzorcystę – szepnął i wyłączył lampkę stojącą na stole, przez
co w pokoju zrobiło się dość ciemno.
– Chyba sobie ze mnie żartujesz – pisnęłam i pochyliłam się,
żeby zapalić z powrotem światło.
– Cykor. Oglądamy – nabijał się ze mnie, wyłączając światło
ponownie.
– Nie jestem cykorem, ale są rzeczy głupie i niegłupie. Oglądanie
Egzorcysty po ciemku należy do tych pierwszych. To sprowadzanie
kłopotów na samego siebie – syknęłam i włączyłam lampkę.
Zrobiliśmy sobie małą dyskotekę…
– Mam propozycję. Światło zgaszone, ale – chciałam mu
przerwać, lecz uciszył mnie, przykładając palec do ust – zapalę je, jeśli
będziesz się za bardzo bała. Zgoda?
Nadal pochylałam się w stronę lampki, żeby pstryknąć
wyłącznik. Byłam bardzo blisko jego twarzy. Zorientowałam się, że
jestem wygięta, tak jakbym prosiła się o klapsy. Wiem, że chętnie by
mi je wymierzył.
– Niech będzie. – Usiadłam z naburmuszoną miną. Simon
uśmiechnął się i podniósł kciuki do góry.
– Jak pokażesz mi te palce jeszcze raz, to je odgryzę –
warknęłam, zdejmując koc z oparcia kanapy i opatulając się nim
szczelnie. Film dopiero co się zaczął, a ja już czułam przerażenie.
Od napisów początkowych byłam cały czas spięta. Zmieniłam
zdanie na temat dziewczyn, które według mnie robiły z siebie
pośmiewisko, oglądając horror z chłopakiem, gdy zobaczyłam scenę, w
której Regan zsikała się na przyjęciu.
Zanim ksiądz złożył jej wizytę, praktycznie siedziałam Simonowi
na kolanach, miażdżąc żelaznym uściskiem jego udo, i zerkałam na
ekran zza koca, którym zakryłam się całkowicie.
– Właściwie nienawidzę cię za to, że zmusiłeś mnie do oglądania
tego filmu – wyszeptałam mu prosto do ucha, które znajdowało się tuż
przy mojej twarzy, bo nie pozwalałam mu odsunąć się choćby na
milimetr. W czasie przerwy poszłam z nim nawet do łazienki. Chciał,
żebym została w przedpokoju, ale stałam tuż przy drzwiach i i
przykryta kocem nerwowo rozglądałam się dookoła.
– Mam zatrzymać film? Nie chcę, żebyś miała koszmary –
odszepnął wpatrzony w ekran.
– Proszę tylko, żebyś nie walił w ścianę przez kilka nocy. Nie
wytrzymałabym tego – powiedziałam, patrząc na niego przez dziurę w
kocu.
– A słyszałaś ostatnio jakieś walenie? – spytał i zrobił śmieszną
minę, widząc mnie z kocem na głowie.
– Właściwie to nie. Czemu? – zainteresowałam się.
Zrobił głęboki wdech.
– Widzisz, ja… – zaczął i wtedy z głośników wydobył się
przeraźliwy dźwięk, aż obydwoje podskoczyliśmy z przerażenia.
– No dobra, ten film chyba faktycznie jest trochę straszny.
Chcesz siąść bliżej? – zapytał i wcisnął „stop”.
– Już myślałam, że nie zapytasz. – Ucieszyłam się i usadowiłam
między jego nogami. – Chcesz kawałek koca? – zaproponowałam,
wywołując u niego salwę śmiechu.
– Nie. Zniosę to jak mężczyzna. Ale ty tam sobie siedź – droczył
się.
Zgromiłam go spojrzeniem przez dziurkę w kocu i wystawiłam
jeden z palców spod materiału.
– Zgadnij, który palec widzisz? – zapytałam.
– Ciii, film – padło w odpowiedzi. Simon objął mnie i
przyciągnął do siebie, tak żebym wsparła się o jego klatkę.
Był ciepły, silny i pewny siebie, ale zupełnie nie nadawał się na
towarzysza seansu spod znaku horroru. Co myśmy sobie wyobrażali?
Nie mogłam myśleć o waleniu w ściany. Jedyne, co zajmowało moje
myśli, to Regan rzygająca grochówką. Resztę cholernego Egzorcysty
obejrzeliśmy owinięci wokół siebie jak precle. W końcu Simon poddał
się i skorzystał z pozornej ochrony, jaką dawał koc.
***

Klap. Klap. Klap.


„Co to za cholerny dźwięk?”.
Klap. Klap. Klap.
„O, nie”.
Leżałam jak sparaliżowana. W całym mieszkaniu świeciło się
światło.
Klap. Klap. Klap.
Naciągnęłam kołdrę mocniej na siebie, tak że widać było mi spod
niej tylko oczy. Dzięki temu mogłam cały czas obserwować sypialnię.
Głowa wiedziała, że jestem bezpieczna, ale jednocześnie ciągle
odtwarzała sceny z tego okropnego, okropnego filmu. Dlatego nie
mogłam zgasić światła i zasnąć. Mój system nerwowy stał na baczność,
a w żyłach buzowała adrenalina. W tym momencie nie cierpiałam
Simona z całego serca. Z drugiej strony chciałam, żeby był teraz ze
mną.
Klap. Klap. Klap.
„Co to?”.
Klap. Klap.
Nic.
Nagle Clive wskoczył na łóżko, przez co wrzasnęłam jak
opętana. Kot nastroszył ogon i syknął na mnie. Pewnie się zastanawiał,
czemu pańcia tak się na niego wydarła. To dziwne klapanie to jego
pieprzone nieobcięte pazury.
Chwilę później zawibrowała moja komórka, wstrząsając
stolikiem nocnym, co sprowokowało mnie do kolejnego wrzasku.
Dzwonił Simon.
– Co się dzieje? Czemu krzyczysz? Wszystko dobrze? – wołał do
słuchawki, a słyszałam go i w telefonie, i przez ścianę.
– Natychmiast rusz tu dupsko, ty cholerny kinomaniaku –
wysyczałam ze złością i rozłączyłam się. Zapukałam w ścianę i
pognałam otworzyć drzwi. Bardzo podobnie wbiegałam do domu z
piwnicy, jak byłam mała. Szybko wróciłam do sypialni i wskoczyłam
do łóżka. Owinęłam się szczelnie kołdrą. Czekałam. Zapukał i
usłyszałam otwieranie drzwi.
– Caroline? – zawołał.
– Jestem tutaj – odpowiedziałam. Szkoda, że byłam w takim
stanie, ale cieszyłam się, że przyszedł.
– Przyniosłem ciasto – powiedział z zakłopotaniem. – I to –
dodał, wyciągając koc zza pleców.
– Dzięki. – Uśmiechnęłam się spod okrycia.
Z talerzykami i szklanką mleka rozsiedliśmy się na łóżku.
Najpierw byliśmy za bardzo najedzeni, a później zbyt przestraszeni,
żeby zjeść szarlotkę. Clive nerwowo machał ogonem na widok Simona,
ale w końcu zabrał siebie i te swoje straszące pazury do innego
pomieszczenia.
– Ile masz lat? – zapytałam, biorąc kawałek ciasta.
– Dwadzieścia osiem. A ty?
– Dwadzieścia sześć. Stare konie z nas, a przeraził nas film –
skomentowałam, wgryzając się w kawałek szarlotki. Była dobra.
– Nie powiedziałbym, że jestem przerażony – sprostował. –
Przestraszony? Tak. A przyszedłem tylko dlatego, że krzyczałaś.
– I żeby zjeść ciasto – dodałam, puszczając oczko.
– Milcz – uciął i sięgnął po placek. – Chryste, ale pyszne – mówił
z pełnymi ustami i zamkniętymi oczami.
– Wiem. Co takiego ma w sobie domowej roboty ciasto? Jest coś
lepszego?
– Byłoby jeszcze lepiej, gdybyśmy je jedli nadzy. – Wyszczerzył
zęby i otworzył jedno oko.
– Nikt się nie będzie tu rozbierał. Po prostu jedz szarlotkę. –
Wysunęłam w jego stronę widelec.
Zajadał się.
– Lepiej mi – powiedziałam po chwili i łyknęłam mleka.
– Mnie też. Mniej strasznie.
Zabrałam od Simona talerz i odstawiłam go na stolik nocny.
Westchnęłam z zadowoleniem. Zaspokojona i mniej wystraszona,
ułożyłam się na poduszkach.
– Muszę zapytać… James Brown? Naprawdę James Brown? –
Śmiał się. Kopnęłam go lekko, gdy kładł się obok mnie. Leżeliśmy na
boku, zwróceni twarzami do siebie, a ręce mieliśmy schowane pod
poduszkami.
– Wiem, wiem. I tak podziwiam, że wytrzymałeś tak długo.
Czułam, że od wczoraj aż cię skręcało, żeby się ponabijać.
– A tak serio, to kim on jest? – spytał.
– Nowy klient.
– A, rozumiem – powiedział z ulgą.
– I mój dawny chłopak – dorzuciłam, obserwując jego reakcję.
– Nowy klient, ale stary chłopak. Ej, czyżby prawnik? –
dopytywał się, próbując utrzymać pogodny ton. Nie wychodziło mu to.
– Tak. Nie widziałam go od lat.
– Jak się wam będzie pracowało?
– Jeszcze nie wiem. Zobaczymy.
Naprawdę nie miałam pojęcia, jak się potoczą sprawy z
Jamesem. Cieszyłam się ze spotkania, ale wiedziałam, że trudno będzie
zachować relacje zawodowe, jeśli oczekiwał ode mnie czegoś więcej.
Intuicja podpowiadała mi, że tak właśnie było. W przeszłości miał nade
mną olbrzymią kontrolę, spod której nie potrafiłam się wyrwać.
Wsysało mnie pole grawitacyjne prawnika Jamesa Browna, a nie króla
rhythm and bluesa.
– W każdym razie łączy nas tylko praca. A dla mnie to świetne
zlecenie. James chce zmienić całe swoje mieszkanie. – Westchnęłam.
W myślach dobierałam paletę kolorystyczną. Przekręciłam się na plecy
i wyciągnęłam się. Porządnie rozepchałam dziś żołądek i w końcu
robiłam się śpiąca.
– Nie lubię go – oznajmił Simon po chwili milczenia.
Odwróciłam się do niego i napotkałam jego gniewne spojrzenie.
– Nawet go nie znasz. Jakim cudem możesz go nie lubić? –
Roześmiałam się.
– Nie lubię i już – potwierdził i popatrzył na mnie tymi swoimi
czarująco niebieskimi oczami.
– O, daj spokój, śmierdziuszku. – Śmiejąc się, rozmierzwiłam mu
włosy. Zły pomysł. Były takie miękkie…
– Nie śmierdzę. Sama mówiłaś, że pachnę świeżo jak wiosenny
deszcz – zaprotestował i podniósł rękę, żeby powąchać się pod pachą.
– Tak, Simonie, pachniesz cudownie – potwierdziłam ze
śmiertelną powagą, wciągnąwszy powietrze.
Położył rękę nieco wyżej na poduszce i wiedziałam, że
wystarczyłoby się trochę przekręcić na bok, żeby wtulić się w niego.
Patrzył na mnie w zamyśleniu. Czyżby chodziło mu po głowie to samo,
co mnie?
Chciał mnie przytulić?
Chciałam się wtulić?
„A, do diabła z tym”.
– Będę się tulić – oznajmiłam i przytuliłam się na całego. Głowę
ułożyłam mu pod ramieniem, lewą rękę przerzuciłam przez jego klatkę,
a prawą wsunęłam pod poduszkę. Nogi trzymałam przy sobie. Całkiem
jeszcze nie oszalałam.
– Ooo, witaj. – Udawał zaskoczonego, ale od razu otulił mnie
sobą. Westchnęłam otoczona męskim czarem.
– Co cię do tego pchnęło, przyjaciółko? – szepnął mi nad głową,
wywołując u mnie ciarki.
– Opóźniona reakcja na Lindę Blair. Potrzebuję utulenia.
Przyjaciele mogą się przytulać, prawda?
– Jasne. Tylko czy jesteśmy przyjaciółmi, którzy mogą się
przytulać? – zapytał, rysując palcem kółka na moich plecach. On i te
jego demoniczne palce.
– Jakoś to zniosę. A ty? – Wstrzymałam oddech.
– Zniosę prawie wszystko, ale… – Urwał nagle.
– Co? Co chciałeś powiedzieć? – ponagliłam go i odchyliłam się
trochę, żeby na niego popatrzeć. Z mojego kucyka wysunął się kosmyk
włosów i opadł mi na twarz. Powoli, z dużą czułością Simon wsunął mi
go za ucho.
– Powiedzmy, że gdybyś miała na sobie tę różową koszulkę, to
byłabyś w niezłych tarapatach.
– W takim razie to bardzo dobrze, że jesteśmy przyjaciółmi, co?
– Zmusiłam się, żeby wydobyć z siebie to stwierdzenie.
– Taaa, przyjaciele.
Wpatrywał mi się w oczy.
Robiłam wdech, on wydech. Jak byśmy dokonywali wymiany
powietrza.
– Simon, po prostu mnie przytul – szepnęłam, a on się
rozpromienił.
– Chodź tu – powiedział i przyciągnął mnie. Zsunęłam się tak, że
mogłam słyszeć bicie jego serca. Narzucił na nas koc, który bardzo się
przydał tej nocy. Był taki miękki.
– Uwielbiam twój koc. Chociaż, szczerze powiedziawszy, to on
w ogóle nie pasuje do twojego mieszkania w stylu luzacki koleś –
wyznałam. Okrycie było pomarańczowo-zielone i dość staromodne.
Simon nic nie odpowiedział i pomyślałam, że zasnął.
– Należał do mojej mamy – oznajmił po chwili cicho i
jednocześnie nieznacznie mocniej przytulił się do mnie.
Nic więcej nie pozostało do powiedzenia.
Tej nocy spaliśmy z Simonem przy wszystkich światłach
włączonych.
Clive i jego pazury trzymały się z daleka.
Rozdział jedenasty

Po kilku godzinach snu obudziłam się zaskoczona ciepłem, które


biło od leżącego obok mnie, zdecydowanie większego niż mój kot,
osobnika. Przekręciłam się na plecy i odsunęłam trochę od Simona,
żeby mu się przyjrzeć. Mogłam go obejrzeć bardzo dokładnie, bo
wszystkie możliwe lampy w mieszkaniu nadal były włączone. Miały
odstraszać demony wywołane przez ten okropny film.
Przetarłam oczy i lustrowałam mojego towarzysza. Leżał na
plecach, ręce miał nadal zgięte, jakby mnie obejmował. Wspaniale było
tulić się do Simona.
Chociaż nie powinnam tego robić. Rozsądek tak podpowiadał, a
emocje się z nim zgadzały. To była równia pochyła. Odgoniłam niezbyt
grzeczne wizje, które pojawiły mi się w głowie na myśl o pochylaniu
się nad Simonem. Pomiędzy jego i moimi nogami leżał niezastąpiony
koc ochronny.
Należał do jego mamy. Serce krwawiło mi za każdym razem,
kiedy pomyślałam, z jaką nieśmiałością i czułością podzielił się ze mną
tą cenną informacją. Nie wiedział, że rozmawiałam z Jillian o jego
przeszłości i że wiem o śmierci jego rodziców. To, że zachował koc
mamy, było niesłychanie urocze i jednocześnie łamało mi serce.
Byłam blisko z moimi rodzicami. Nadal mieszkali w małym
mieście na południu Kalifornii, w domu, w którym dorastałam. Byli
wspaniałymi rodzicami. Odwiedzałam ich tak często, jak mogłam, czyli
na święta i od czasu do czasu na jakiś weekend. Typowa
dwudziestoparolatka ciesząca się swoją niezależnością. Rodzice zawsze
mnie wspierali. Myśl, że kiedyś będę szła przez życie bez ich
wartościowych wskazówek, wywoływała kłucie w sercu. Zupełnie nie
wyobrażałam sobie, jakby to było, gdybym straciła ich obydwoje,
mając niespełna osiemnaście lat.
Cieszyłam się, że Simon miał grono dobrych przyjaciół i
troskliwego anioła stróża w osobie Benjamina. Przyjaciele i partnerzy
mogą nam być bardzo bliscy, ale nic nie zastąpi uczucia totalnej
przynależności do kogoś, kto cię ukształtował i dał ci korzenie,
niezbędne, gdy świat staje przeciwko tobie.
Simon poruszył się przez sen, ale nie przestawałam się mu
przyglądać. Zaczął coś mamrotać – nie usłyszałam dokładnie co, ale
brzmiało to jak pulpety. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po
aksamitnych włosach.
Matko, ale on potrafi przyrządzić pulpety.
Głaszcząc go, myślałam o pulpetowym raju, gdzie pulpety i
ciasto nigdy się nie kończą. Zaśmiałam się do siebie. Na nowo
poczułam senność, więc z powrotem wtuliłam się w Simona. Takie
poczucie bezpieczeństwa dają tylko męskie ramiona. Jednak w mojej
głowie zaświeciła się lampka kontrolna, która ostrzegała przed zbytnim
zbliżeniem się do niego. Musiałam być ostrożna.
Bez wątpienia podobaliśmy się sobie i w innym miejscu i czasie
łączyłby nas ognisty i długodystansowy seks. Ale on miał swój harem,
a ja byłam na urlopie od facetów. O braku O nawet nie wspominałam.
Tak więc mieliśmy pozostać przyjaciółmi.
Przyjaciółmi, którzy jedzą pulpety. Przyjaciółmi, którzy się
przytulają. Przyjaciółmi, którzy niedługo pojadą do Tahoe.
Wyobraziłam sobie Simona w ogrodowym jacuzzi z
rozpościerającą się za jego plecami panoramą jeziora Tahoe. Ciekawe,
który widok okaże się bardziej imponujący. Ucieszyłam się, kiedy w
półśnie poczułam, że Simon przytulił mnie mocniej.
Ciszej niż szeptem wypowiedział moje imię.
Uśmiechając się, zasnęłam.
***

Rano obudziło mnie natarczywe szturchanie w ramię.


Próbowałam zrzucić je z siebie, ale ciągle wracało.
– Clive, przestań, ty upierdliwcze – jęknęłam i schowałam się
pod kołdrę. Wiedziałam, że nie da mi spokoju, dopóki go nie nakarmię.
Kierował nim żołądek. Nagle usłyszałam cichy i wyraźnie ludzki
śmiech. To zdecydowanie nie był Clive.
Otworzyłam gwałtownie oczy i dopiero wtedy dotarły do mnie
wydarzenia zeszłej nocy. Horror, ciasto, tulenie. Prawą stopą sięgnęłam
za siebie i przesuwałam ją po łóżku, aż natrafiłam na coś ciepłego i
włochatego. Wiedziałam, że to nie był mój kot, jednak lekko kopnęłam
to coś i powiodłam stopą nieco wyżej. Usłyszałam kolejny śmiech.
– Wallbanger? – szepnęłam, nie chcąc się odwrócić. Leżałam po
skosie z rozrzuconymi rękami i nogami, zajmując prawie całą
powierzchnię łóżka.
– Jedyny w swoim rodzaju – usłyszałam rozkoszny szept.
Caroline Dolna zapulsowała.
– Kurde. – Obróciłam się na plecy, żeby ocenić straty.
Leżał skulony w jedynym miejscu, którego nie zajmowałam.
Moje zwyczaje dzielenia się łóżkiem nic a nic się nie polepszyły.
– Wiesz, jak zagospodarować przestrzeń – zauważył i uśmiechnął
się spod kawałka koca, który mu zostawiłam. – Jeśli mamy to
powtórzyć, musimy ustalić parę zasad.
– To się już nie powtórzy. To był wynik fatalnego filmu, który
wybrałeś chyba za karę. Koniec z przytulaniem – powiedziałam
stanowczo, jednocześnie zastanawiając się, jak bardzo nieprzyjemnie
pachnie mi z ust. Przyłożyłam dłoń do warg i zrobiłam wydech, a
potem szybko powąchałam.
– Róże? – spytał.
– Oczywiście – potwierdziłam ironicznie.
Popatrzyłam na niego, cudownie zmierzwionego i leżącego w
moim łóżku. Uśmiechnął się do mnie. Westchnęłam. Pozwoliłam sobie
na chwilę fantazji, w której zostałam szybko przeleciana i
doprowadzona do szaleństwa. Na szczęście w porę okiełznałam moją
wewnętrzną dziwkę.
– Co jeśli tej nocy też się będziesz bała? – zapytał, kiedy
usiadłam wyprostowana na łóżku.
– Nie będę – rzuciłam przez ramię.
– A jak ja się wystraszę?
– Dorośnij, lalusiu. Chodź na kawę. Muszę się zbierać do pracy. –
Uderzyłam go poduszką.
Wyszedł spod koca i ostrożnie go złożył, a potem zabrał ze sobą
do kuchni i tam położył na stole. Uśmiechnęłam się, bo przypomniałam
sobie, jak mówił przez sen moje imię. Dałabym wszystko, żeby
wiedzieć, co mu chodziło po głowie.
Poruszaliśmy się po kuchni w ciszy i przy minimum gestów:
mielenie ziaren, odmierzanie kawy, nalewanie wody. Postawiłam
cukier i śmietankę na stole, a on obrał i pokroił banana. Do miseczki
nasypałam płatki, on wlał mleko i dodał plasterki owocu. Chwilę
później siedzieliśmy obok siebie na krzesłach barowych i jedliśmy
śniadanie, tak jakbyśmy robili to od lat. Zaskakiwała mnie ta prostota i
swoboda. Przy okazji nieco niepokoiła.
– Plany na dziś? – spytałam, grzebiąc w miseczce.
– Muszę wdepnąć do biura „Chronicle”.
– Pracujesz nad czymś dla nich? – Zaskoczyło mnie moje
zaciekawienie. Zostawał w mieście na jakiś czas? Czemu mnie to
obchodziło? O jejku.
– Będę robił materiał o krótkich wypadach w rejon zatoki.
Weekendy za miastem, tego typu rzeczy. Zajmie mi to kilka dni –
odpowiedział z ustami pełnymi jedzenia.
– Kiedy zaczynasz? – Przyglądałam się uważnie rodzynkom w
miseczce, próbując w ten sposób ukryć przed Simonem ciekawość.
– W przyszłym tygodniu. Wyjeżdżam we wtorek – dodał, a mnie
zrobiło się niedobrze. W przyszłym tygodniu mieliśmy jechać do
Tahoe. Dlaczego tak bardzo się przejmowałam tym, że on nie pojedzie?
– Rozumiem – rzuciłam nadal zajęta rodzynkami.
– Ale wrócę przed wyjazdem do Tahoe. Planowałem pojechać
tam prosto po sesji – powiedział i popatrzył na mnie znad kubka z
kawą.
– O, to fajnie – skwitowałam, ignorując rewolucję w żołądku.
– A wy kiedy jedziecie? – Dla odmiany teraz on przyglądał się
swoim płatkom.
– Dziewczyny z Neilem i Ryanem jadą w czwartek, ale ja muszę
zostać w pracy do południa w piątek. Wynajmę samochód i dołączę do
nich po południu.
– Nie wynajmuj. Zgarnę cię w drodze powrotnej – zaproponował.
Ustaliliśmy to, a potem skończyliśmy śniadanie i patrzyliśmy, jak
Clive goni jakiś puszek dookoła stołu. Mało się odzywaliśmy, ale za
każdym razem, gdy spojrzeliśmy na siebie, uśmiechaliśmy się szeroko.
***

Esemesy między Mimi i Sophią:

Wiesz, że Caroline pracuje z Jamesem?


Jakim Jamesem?
Jamesem Brownem, oczywiście. Jakiego jeszcze znasz?
Nie! Czemu, do cholery?
Pamiętasz, jak wspominała o nowym kliencie? Zapomniała
powiedzieć, kim on jest.
Skopię jej tyłek, jak tylko się z nią spotkam. Lepiej, żeby nie
odwołała wyjazdu. Ryan mówił, że bierze gitarę?
Tak, mówił. Podobno zachciało Ci się jakichś idiotycznych
przyśpiewek.
Naprawdę? Ha, ha. Pomyślałam, że będzie weselej.
Esemesy pomiędzy Neilem i Mimi:

Hej, kruszynko. Kręgle z Sophią i Ryanem aktualne?


Tak i lepiej postaraj się dziś wieczorem! Jesteśmy niezłe w te
klocki.
Sophia umie grać w kręgle? Nieźle.
Czemu nieźle?
Nie spodziewałem się, że potrafi grać w kręgle i tyle. Do
wieczora.
Esemesy między Neilem i Simonem:

Nadal planujesz dołączyć do nas w weekend?


Tak, ale będę późno. Mam sesję.
Kiedy dotrzesz?
Pt. w nocy, zahaczam jeszcze o miasto.
Po cholerę wracasz do miasta? Sesję masz w Carmel, tak?
Muszę spakować parę dupereli na weekend.
Pakuj swoje duperele i przyjeżdżaj do Tahoe.
Tak zrobię, ale odbieram Caroline.
Rozumiem.
Nic nie rozumiesz.
Wszystko rozumiem.
Jesteś tego pewien, olbrzymie? Co z Sophią?
Czemu wszyscy mnie pytają o nią?
Do zoba w Tahoe.
Wymiana wiadomości pomiędzy Mimi i Caroline:

Masz mi coś do wyjaśnienia, młoda damo.


No nie, nie znoszę, jak przybierasz rodzicielski ton. Co
przeskrobałam?
Wyjaśnij, dlaczego nie powiedziałaś mi o swoim nowym
kliencie.
Caroline, nie ignoruj moich wiadomości. CAROLINE!!!
Weź się uspokój. Właśnie dlatego Ci nie powiedziałam.
Caroline Reynolds, powinnam o tym wiedzieć!
Słuchaj, poradzę sobie z tym. Jasne? To mój klient, nikt inny.
Wyda obrzydliwą ilość pieniędzy na ten projekt.
Mam gdzieś, ile wyda. Nie chcę, żebyś z nim pracowała.
Czy Ty się słyszysz? Będę współpracowała z kim mi się żywnie
podoba! Wszystko pod kontrolą.
Zobaczymy. Doszły mnie plotki, że jedziesz do Tahoe z
Wallbangerem. Prawda?
Ooo, zmiana tematu. Tak, jadę.
Dobrze. Wybierz dłuższą drogę.
Co to ma, do cholery, znaczyć?
Mimi??? Jesteś tam???
Niech Cię szlag, Mimi! Halo!!!
Esemesy między Caroline i Simonem:

Wallbanger, zgłoś się. Wallbanger.


Wallbangera tu nie ma. Jest tylko egzorcysta.
To nie jest śmieszne.
Co tam?
O której będziesz po mnie?
Myślę, że przed południem. Jak uda Ci się urwać z pracy,
zdążymy przed godzinami szczytu.
Już powiedziałam Jillian, że biorę pół dnia wolnego. Gdzie teraz
jesteś?
W Carmel, na klifie wpadającym do oceanu.
No, no, skryty romantyk z Ciebie.
Jestem fotografem. Biorę zlecenia, za które dostaję twardą
gotówkę.
Chłopaku, nie rozmawiamy o niczym twardym.
Zresztą, wydaje mi się, że to ty jesteś romantyczką.
Tłumaczyłam ci, że praktyczną romantyczką.
W takim razie, praktycznie rzecz ujmując, nawet ty
zachwyciłabyś się tym widokiem: fale rozbijają się o skały, słońce
zachodzi. Pięknie tu.
Jesteś sam?
Tak.
Założę się, że chciałbyś być z kimś.
Nawet nie wiesz jak.
Pfff, ale jesteś miękki.
Caroline, daleko mi do miękkości.
I wracamy do…
Caroline?
Mhm.
Do jutra.
Mhm.
Esemesy między Caroline i Sophią:

Podasz mi jeszcze raz adres w Tahoe, żebym mogła go wpisać w


GPS?
Nie.
Nie?
Nie. Chyba że powiesz, czemu ukrywasz Jamesa Browna.
Chryste, jakbym miała dwie matki…
Tu nie chodzi o trzymanie się prosto albo jedzenie warzyw, ale
musimy porozmawiać o twojej postawie.
Nie do wiary.
Poważnie, Caroline, martwimy się.
Poważnie, Sophia, wiem. Poproszę o adres.
Zastanowię się nad tym.
Drugi raz nie poproszę.
Poprosisz. Chcesz zobaczyć Simona w jacuzzi. Przyznaj się.
Nie lubię cię.
Rozmowa pomiędzy Simonem i Caroline:

Już po pracy?
Tak, czekam na Ciebie w domu.
To ciekawy obrazek…
Przygotuj się. Wyciągam chleb z piekarnika.
Nie drocz się ze mną, kobieto. Cukiniowy?
Żurawinowo-pomarańczowy. Mmm…
Żadna kobieta przed Tobą nie prowadziła tak apetycznej gry
wstępnej.
Ha! Za ile będziesz u celu?
Nie będę. Prowadzę. Prosto.
Czy możemy porozmawiać jak dorośli?
Przepraszam. Będę za pół godziny.
Super. Mam czas, żeby zamrozić moje bułeczki.
Słucham?
O, nie mówiłam? Przy okazji zrobiłam bułki cynamonowe.
Będę za kwadrans.
***

– Nie będę tego słuchać.


– Będziesz. To mój samochód. Kierowca wybiera muzykę.
– Mylisz się, co do tego. Zawsze pasażer to robi. Jak rezygnujesz
z przywileju prowadzenia, to dostajesz taki bonus.
– Caroline, ty nawet nie masz samochodu. Jak mogłabyś mieć
przywilej prowadzenia?
– No właśnie. Dlatego słuchamy tego, co wybiorę – postawiłam
na swoim i usiadłam wygodnie w fotelu po tym, jak po raz setny
zmieniłam stację. Włączyłam iPoda i przewijałam listę utworów,
dopóki nie znalazłam czegoś, co podobałoby się nam obojgu.
– Dobry kawałek – przyznał i razem nuciliśmy.
Jak dotąd podróż mijała nam wspaniale. Kiedy spotkałam –
usłyszałam – Simona po raz pierwszy, nie przypuszczałam, że tak
szybko stanie się jedną z moich ulubionych osób. Myliłam się co do
niego.
Rzucałam mu ukradkowe spojrzenia. Podśpiewywał pod nosem i
bębnił palcami po kierownicy. Był skupiony na jeździe, dzięki czemu
mogłam skatalogować jego oszałamiające cechy.
Szczęka? Silna.
Włosy? Ciemne i rozczochrane.
Zarost? Ładny, na oko dwudniowy.
Usta? Kuszące do polizania, ale samotne. Może powinnam je
wypróbować, zasięgnąć języka…
– Co u ciebie, Dziewczynko w Piżamce? Masz rumieńce.
Potrzebujesz więcej powietrza? – Zaczął kręcić coś przy klimatyzacji.
– Nie, wszystko dobrze – odpowiedziałam dziwnym tonem.
Popatrzył na mnie uważnie, po czym wrócił do bębnienia.
– Myślę, że nadeszła pora na połamanie się żurawinowo-
pomarańczowym chlebem. Zapodaj. – Usłyszałam w chwili, kiedy
akurat zamyśliłam się nad tym, jak wskoczyć mu na kolana, tak aby nie
spowodować wypadku.
– Się robi! – zameldowałam, nurkując na tylne siedzenie, czym
zaskoczyłam nas obydwoje. Nogi miałam w powietrzu, a pupę na
widoku. Zwisałam głową za siedzeniami. Ujęłam swoją twarz w dłonie.
Czułam, że mam bardzo czerwone policzki. Musiałam się uszczypnąć,
żeby zejść z powrotem na ziemię.
– Bardzo urocza pupcia, moja przyjaciółko. – Westchnął i wsparł
głowę o mój zadek, jakby był poduszką.
– Hej, miłośniku pośladków. Lepiej skup się na drodze, a nie na
moim tyłku. Bo nie dostaniesz chleba. – Odbiłam jego głowę
półdupkiem, a chwilę później, gdy Simon wszedł w zakręt, straciłam
równowagę.
– Caroline, powinnaś panować nad sobą albo będę musiał zjechać
na pobocze.
– O, zamknij się. Masz ten swój cholerny chleb – warknęłam,
rzucając w niego jedzeniem, i usiadłam na swoim miejscu.
– Co ty wyprawiasz? Nie rzucaj nim. A jak zrobisz mu krzywdę?
– zajęczał i delikatnie pogłaskał foliowe opakowanie bochenka.
– Martwię się o ciebie, Simon. Naprawdę się martwię. –
Roześmiałam się, kiedy próbował rozpakować zawiniątko. – Ukroić ci
kawałek? Aha, tak też możesz to zrobić. – Skrzywiłam się, widząc, jak
wgryza się w piętkę chleba.
– Saly je nój, tak? – wybełkotał, krusząc dookoła.
– Jak się odnajdujesz w społeczeństwie? – spytałam i pokręciłam
głową, kiedy odgryzł kolejny olbrzymi kęs. Z uśmiechem zjadł cały
chleb w kilka minut.
– Będzie ci niedobrze. To się powinno jeść kawałek po kawałku,
a nie pochłaniać w całości – wyjaśniłam. W odpowiedzi beknął głośno i
poklepał się po brzuchu.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu.
– Jesteś pokręcony – zarechotałam.
– I tak cię to intryguje, co nie? – Uśmiechał się szeroko, patrząc
na mnie tymi niebieskimi oczami.
Praktycznie spadły mi majtki z wrażenia.
– Dziwne, ale tak – przyznałam i poczułam, że się rumienię.
– Wiem. – Rzucił mi dumny uśmiech i skupił się na jeździe.
***

– Powinniśmy skręcić tu za rogiem. Pamiętam ten dom! –


wykrzyknęłam, podskakując na fotelu. Minęło trochę czasu, odkąd
byłam tutaj ostatnio, i prawie zapomniałam, jaka to piękna okolica.
Uwielbiałam Tahoe latem, sporty wodne i inne atrakcje, ale jesień?
Jesień była przepiękna.
– Dzięki Bogu. Muszę siku – marudził Simon, i tak już od
półgodziny.
– Sam jesteś sobie winien. Trzeba było nie pić tyle coli –
wytknęłam mu, cały czas podskakując na siedzeniu.
– Wow, to tu? – zapytał po tym, jak skręciliśmy na podjazd.
Lampiony oświetlały drogę do rozległego, dwupiętrowego cedrowego
domu z kamiennym kominem z lewej strony. Na podjeździe stały już
samochody, a z wnętrza dobiegała muzyka, której akompaniowały
odgłosy rozmów i śmiechy.
– Wygląda na to, że nasi przyjaciele już rozkręcają imprezę –
zauważył Simon.
– O, z pewnością. Obstawiam, że pili od kolacji i teraz, na wpół
nadzy, siedzą w jacuzzi. – Podeszłam do bagażnika po moją torbę.
– Będziemy musieli to nadgonić, zgodzisz się ze mną? – zapytał,
mrużąc oko i wyciągając butelkę galliano z torby. – Pomyślałem, że
możemy zrobić wallbangera11).
11) Koktajl alkoholowy z wódką, likierem galliano i sokiem
pomarańczowym, serwowany w wysokich szklankach.

– Bardzo ciekawe. Myślałam o tym samym – odpowiedziałam i


wyjęłam ze swojego worka podróżnego identyczną butelkę likieru.
– Wiedziałem, że cała się palisz, żeby poczuć mnie w sobie. –
Zachichotał i wziął mój bagaż.
– O, proszę cię. Wymyśliłbyś drinka i nazwał go Dziewczynka w
Różowej Piżamce, żeby tylko posmakować mnie w swoich ustach. Nie
zaprzeczaj – droczyłam się z nim, dając mu przy okazji kuksańca.
Simon zatrzymał się wpół kroku i popatrzył na mnie z ogniem w
oczach.
– Czy to zaproszenie? Jestem zajebistym barmanem –
poinformował mnie.
– Nie wątpię. – Wzięłam głęboki wdech. Nie dało się ignorować
napięcia, które wytworzyło się między nami. Simon także oddychał
głęboko.
– Chodź, pora się upić i rozpocząć weekend. – Roześmiał się i
trącił mnie lekko ramieniem, zdejmując w ten sposób czar.
– Kieliszki w górę – rzuciłam do siebie i udałam się za nim.
Drzwi były otwarte. Simon rzucił nasze torby przy wejściu i
poszliśmy na tył domu. Przed nami rozpościerał się widok na jezioro.
Ścieżki, które wiodły na jego brzeg i do portu, były oświetlone tylko
kilkoma latarniami. Na tyłach budynku znajdował się olbrzymi
wyłożony kostką brukową taras. Tam też znaleźliśmy naszych
przyjaciół.
– Caroline! – zapiszczała Mimi z jacuzzi, w którym pluskała się z
Ryanem. I proszę, już osiągnęła poziom głośny podpity.
– Mimi! – odkrzyknęłam, rozglądając się za Sophią. Razem z
Neilem wyłożyli się na ławce przy palenisku i smażyli pianki cukrowe.
Pomachali do nas radośnie, a Neil wykonał dość obsceniczny ruch ręką
na patyku.
– Pokazanie im, że dokonali złych wyborów, może się okazać
łatwiejsze, niż przypuszczamy, współswacie – szepnęłam do Simona,
który wziął się do przygotowywania koktajli w zaaranżowanym na
patio barze.
– Myślisz, że to będzie takie proste? – odszepnął i wykonał
jednocześnie głową gest w stronę kolegów, który mówił: „Hej, co tam,
chłopie?”.
– Jasne, że tak. Już prawie to widzą i bez naszej pomocy. Musimy
jedynie pokazać im, że mają to tuż przed oczami.
Podał mi koktajl.
– I jaki jestem? – zapytał, puszczając oczko.
– To jest wallbanger?
– Tak.
Wzięłam łyczek i chwilę potrzymałam napój w ustach.
– Jesteś tak dobry, jak przypuszczałam, że będziesz –
powiedziałam cicho i napiłam się haustem ze szklanki.
– Za to, co tuż przed oczami. – Wzniósł toast i stuknął swoją
szklanką o moją, a potem upił duży łyk drinka.
– Za to, co tuż przed oczami – powtórzyłam i popatrzyłam mu w
oczy.
Cholerne czary Wallbangera.
Rozdział dwunasty

C
zyja to stopa?
– Moja, Neil. Przestań ją pocierać.
– Ryan! Przestań mnie macać stopą.
– To ty trzymasz mnie za stopę.
Ryan i Neil starali się zachować obojętne wyrazy twarzy podczas
rozplątywania się z macanki stopami w buzującej wodzie. Śmiałam się
z nich i kiedy napotkałam wzrok Simona, on także się roześmiał.
– Jeszcze jeden? – zapytał bezgłośnie, ruszając tylko ustami, i
wskazał na moją pustą szklankę.
– Już dość dziś wypiłam, nie sądzisz? – odpowiedziałam w ten
sam sposób, bo nasze towarzystwo trajkotało bardzo głośno.
– Myślałem, że jesteś kobietą, która zawsze chce więcej – ciągnął
ten pozbawiony głosu dialog, po czym uśmiechnął się w
charakterystyczny dla siebie sposób.
Przyglądałam się mu. Obraz Simona w jacuzzi, który stworzyłam
w głowie przed przyjazdem tutaj, bladł w porównaniu z
rzeczywistością. Rozpostarł swoje silne ręce wzdłuż brzegu wanny, a
wilgotne włosy zaczesał do tyłu. Myślałam, że widok nagiego i
mokrego Simona w mojej kuchni był kuszący, ale nie dało się tego
porównać z podziwianiem go w świetle lampionów i po dużej dawce
procentów.
Wydawał mi się teraz szczególnie przystojny i, o ile się nie mylę,
próbował mnie upić. W głowie mi już szumiało. Serce śpiewało
piosenki Etty James.
– Chcesz mnie upić? – wyraziłam na głos swoje przypuszczenia i
podśmiechując się, odsunęłam pustą szklankę na bok, co miało
oznaczać, że odmawiam przyjęcia większej ilości alkoholu.
– Nie. Pijana Dziewczynka w Różowej Piżamce jest dla mnie
bezużyteczna.
Uśmiechał się szelmowsko, gdy chlapałam go wodą. Nasi
przyjaciele zamilkli i obserwowali nas z nieskrywanym
zaciekawieniem.
Po przyjeździe Simon przygotował dla nas drinki, a potem
oprowadziłam go po całym domu. Bagaże zostawiliśmy przy wejściu,
bo nie wiedziałam, jak zostały rozdysponowane sypialnie. W jacuzzi na
patio zastaliśmy Sophię i Neila razem z Ryanem i wstawioną Mimi.
Szybko przebrałam się w zielone bikini i z uśmiechem dołączyłam do
towarzystwa. Simon wskoczył do nich wcześniej. Obserwowaliśmy się
nawzajem. Wśliznęłam się do wody i sączyłam koktajl, jednocześnie
upajałam się widokiem mojego całego mokrego sąsiada w
kąpielówkach. Dobrze, że Sophia szturchnęła mnie, wyrywając z tego
zapatrzenia.
Teraz siedzieliśmy w samym środku erotycznej potrawki i
przyprawieni odurzającą ilością feromonów, gotowaliśmy się w
towarzystwie źle dobranych par.
Czy chciałam jeszcze jeden koktajl? Nie mogłam sobie na niego
pozwolić.
Musiałam się jakoś otrząsnąć. Zaczęłam obserwować moich
towarzyszy. Mimi zrobiło się za ciepło, więc rozłożyła się na boku.
Wymachiwała nogą, przez co kopała Neila, który rozpieszczał ją tak,
jak starszy brat rozpieszcza siostrę. Sophia i Ryan umiejscowili się
obok nich. Sophia drapała Ryana po plecach, rozmawiając w kółko z
Neilem o drużynie 49ersów, linii obrony czy czymś innym związanym
z futbolem i szczerze mówiąc, nudnym.
– Co będziemy porabiać w ten weekend? – spytałam,
koncentrując się na całej grupie, a nie tylko na niebieskich,
wpatrzonych we mnie oczach. Przeklęte oczy! Będą dla mnie zgubą.
– Chcieliśmy pójść jutro na trekking. Kto dołącza? – spytał Ryan.
Sophia pokręciła głową.
– Beze mnie. Nie ma szans, żebym gdzieś szła.
– Czemu? – zainteresował się Neil.
Wymieniliśmy z Simonem znaczące spojrzenia na to nagłe
zainteresowanie Sophią ze strony Neila.
– Nie mogę. Ostatni raz, jak poszłam na taką wyprawę,
zaliczyłam glebę i skręciłam nadgarstek. Nie mogę ryzykować w
sezonie – wyjaśniła, machając rękami dla przypomnienia, że to
narzędzie jej pracy. Dzięki temu, że była wiolonczelistką, wiele
uchodziło jej na sucho. Kiedyś przez całą zimę unikała prac ręcznych.
Minister gospodarki nie był zadowolony.
– A ty, kruszynko? – Neil pociągnął Mimi za stopę.
– Hmmm, nie. Mimi nie chadza w góry – odpowiedziała i
poprawiła prawie niewidoczne bikini. Jej oficjalny chłopak tego nie
zauważył, ale za to Ryanowi oczy niemal wyszły z orbit, gdy prawie
odsłoniła swoje piersi.
– Ty też zrezygnujesz? – Simon kiwnął głową w moją stronę.
– Pewnie, że nie! Idę na trekking z chłopakami! – Dziewczyny
westchnęły, co mnie rozbawiło. Nigdy nie rozumiały mojego
uwielbienia dla męskich wypadów górskich, jak to nazywały.
– Fajnie. – Ucieszył się Simon. Przez chwilę zastanawiałam się
nad odległością, która dzieliła nas od siebie. Potem zapadła cisza, bo
każdy był pochłonięty swoimi myślami. Postanowiłam przystąpić do
dekonspiracji naszej czwórki.
– A zatem, Ryan. Wiesz, że Mimi co roku przekazuje datki na
twoją fundację? – zapytałam, czym zaskoczyłam ich obydwoje.
– Naprawdę?
– Tak, każdego roku – potwierdziła Mimi. – Wiem, ile może
zdziałać dostęp do komputera. Zwłaszcza dla dzieciaków, które nie
mają zbyt wiele. – Popatrzyła nieśmiało na Ryana, po czym zaczęli
rozmawiać o sposobie wyboru szkół, którym przyznawane są fundusze.
Obydwoje z Simonem szczerzyliśmy się do siebie. Simon
uderzył jako drugi.
– Hej, Neil. Ile biletów na koncert symfoniczny kupiłeś tym
razem? – zagadnął.
Zapytany speszył się.
– Kupiłeś bilety? – zainteresowała się Sophia.
– Na cały sezon – dodał Simon, a Neil potwierdził kiwnięciem
głowy. Sophia i Neil wdali się w rozmowę na temat wykupionych przez
niego miejsc. Simon uniósł stopę nad powierzchnię wody.
– No dalej, nie każ mi tak wisieć.
– Co?
– Przybij piątkę. Nie sięgnę do twojej ręki – wytłumaczył i
pomachał do mnie nogą. Zachichotałam i obniżyłam się na siedzisku,
żeby wyjąć stopę z wody, i lekko pacnęłam jego.
– Ech, lebiega. – Roześmiał się.
– Ja ci dam lebiegę – ostrzegłam i z impetem zanurzyłam nogę w
wodzie, ochlapując Simona.
***

– Jest mi bardzo wygodnie. Poważnie. Jest mi przytulnie, jakbym


siedziała w środku słodkiej pianki – mówiłam trochę niewyraźnie, bo
popijałam kawę z baileysem. Umościłam się na stercie poduszek przed
olbrzymim kominkiem, który miał szerokie na trzy metry palenisko i
komin wysoki na ponad dwa piętra. Wykonano go z kamienia
wydobywanego w pobliskim kamieniołomie. Stanowił punkt centralny
domu. Pokoje odchodziły od niego promieniście. Naturalnie, był
doskonałym źródłem ciepła.
Przemarzliśmy do szpiku kości, zanim w końcu weszliśmy do
domu. Kolejno każdemu robiło się za gorąco w jacuzzi, więc
wychodziliśmy z niego, żeby trochę ochłonąć. Zanim dotarło do nas,
jak bardzo wieczorem spadła temperatura, dygotaliśmy z zimna,
marząc o cieple kominka. Musieliśmy jeszcze wybrać pokoje. Razem z
dziewczynami poszłam do głównej sypialni, żeby przebrać się w
piżamy. Dołączyłyśmy do chłopaków ubranych w T-shirty i spodnie do
spania. Zaparzyliśmy dzbanek kawy, pokroiłam chleb żurawinowy,
który wcześniej schowałam przed Simonem. Po kilku baniach z
baileysa, serwowanych w kubkach po kawie, leżeliśmy przy kominku,
wyglądając jak na litografiach Currier and Ives.
Simon zaległ po królewsku przed paleniskiem i znacząco
poklepał znajdującą się obok stertę poduszek. Ułożyłam się na nich, a
kilka drobnych piór, które przy okazji uleciały, wirowało nad naszymi
głowami. Odkryliśmy, że każdy z chłopaków miał swój sposób na
rozpalenie ognia. Podpałka lub gazety albo podpałka i gazety. W końcu
Sophia popatrzyła w górę i oznajmiła, że przewód kominowy jest
zamknięty. Docinając sobie, chłopcy w końcu oddali pole Ryanowi.
Chyba tylko dlatego, że to on trzymał zapałki. Po kilku minutach udało
się im rozpalić ogień i teraz, senni i zadowoleni, rozkoszowaliśmy się
jego ciepłem.
Wzięłam głęboki wdech. Zapach żywego ognia był niesamowity.
Nie gazowego paleniska, żadnych świeczek, ale kominka z
prawdziwego zdarzenia – takiego, który trzaska i w którym pękające
drewno wydaje świszczące dźwięki.
– Caroline, prosiłaś Simona o naukę windsurfingu? – zapytała
znienacka Mimi, wyciągając się na kanapie. Przez jakiś czas nikt się
nie odzywał, wszyscy zrobili się półsenni i zrelaksowani. Dlatego jej
pytanie spłoszyło mnie trochę.
– Słucham, że co? – spytałam wyrwana z zamyślenia.
– Widzisz, chłopcy uprawiają windsurfing. Chcesz się nauczyć
tego sportu i założę się, że Simon chętnie ci pomoże. Prawda, Simon? –
Zachichotała, po czym dopiła kawę i wśliznęła się Ryanowi na kolana.
Uśmiechnęli się do siebie, ale po chwili dotarło do nich, co robią, więc
Ryan żartobliwie przesunął ją na kolana Neila. Wcześniejsze pytanie
Mimi nie zwróciło jego uwagi, ale teraz wydawał się mocno poruszony
siedzącą mu na kolanach intrygantką.
– Chcesz się nauczyć windsurfingu? – zapytał Simon i popatrzył
w moją stronę.
– W sumie to tak. Zawsze chciałam spróbować.
– To niełatwe, nie będę ściemniał, ale naprawdę warte wysiłku. –
Uśmiechnął się, a Ryan potwierdził jego słowa.
– Pewnie. Simon cię nauczy. Z przyjemnością to zrobi – wtrącił
się. Mimi puściła do niego oczko, a ja zgromiłam ją spojrzeniem.
– Możemy zaplanować coś na kolejny weekend –
zaproponowałam.
– Koniec pogaduch na dziś. Mam dość – powiedziała Sophia. –
Jestem sterana. Gdzie śpimy? – Wsparła głowę o oparcie fotela, na
którym siedziała zwinięta w kłębek.
– Ile mamy tu pokoi? – zapytał Simon, a ja podniosłam się,
ziewając.
– Są cztery sypialnie, więc jest w czym wybierać –
poinformowała go Sophia, a potem duszkiem wypiła prawie całą
butelkę wody. Mądrze.
– Śpimy chłopak i dziewczyna? – spytałam i zaśmiałam się,
widząc zaskoczoną minę Simona.
– Jasne, że tak – odpowiedziała Mimi i popatrzyła trochę
nerwowo na Neila.
Sophia i Ryan wymienili podobne przestraszone spojrzenia.
Simon także to zauważył.
– Tak, pewnie! Nie chcielibyśmy z Caroline stać wam na drodze
do szczęścia, gołąbeczki. Mimi i Neil, wybierzcie sobie pokój. Sophia i
Ryan – wy też. Caroline i ja zajmiemy te, które zostaną. I wszystko gra.
Tak, Caroline?
– Dla mnie bomba. Umyję kubki. A wy wszyscy do spania!
Natychmiast! No już! – Rozganiałam towarzystwo. Wzięliśmy się z
Simonem do sprzątania i jednocześnie patrzyliśmy, co robiła pozostała
czwórka. Wyglądali jak skazańcy idący na szafot.
– O, matko. Oby to zadziałało. Dla mojego dobra. – Stałam za
Simonem i patrzyłam, jak nasi przyjaciele parami rozchodzili się do
pokoi.
– Dla twojego dobra? – szepnął, obróciwszy nieco głowę w moją
stronę.
– Bo w tej chwili, za tamtymi drzwiami dziewczyny zastanawiają
się, jak mnie skrzywdzić. Fizycznie zadać ból – westchnęłam i poszłam
opłukać pozostałe kubki i wstawić je do zmywarki.
Simon włożył kostkę do mycia i włączył zmywarkę. Kręciliśmy
się jeszcze, żeby pogasić światła, i przy okazji rozmawialiśmy o
jutrzejszej wycieczce.
– Nie będziesz mnie spowalniała, co? – dokuczał mi.
Pchnęłam go na ścianę.
– Będziesz oglądał tylko kurz za mną, chłoptasiu – ostrzegłam,
biorąc torbę z podłogi.
– Jeszcze zobaczymy, Dziewczynko w Piżamce. A przy okazji,
spakowałaś jakąś koszulkę dla mnie? – Szedł za mną korytarzem i
wsadził rękę do mojej torby.
– Łapy precz. Nic tam dla ciebie nie ma. – Zatrzymałam się przed
wejściem do mojego pokoju.
Minął mnie i stanął w drzwiach do swojej sypialni.
– Popatrz, znowu mamy wspólną ścianę. – Uśmiechnął się
szelmowsko.
– Cóż, wiem, że jesteś za nią sam, więc lepiej, żebym nie słyszała
żadnego walenia – rzuciłam mu ostrzeżenie, wchodząc do pokoju.
– Żadnego walenia. Dobranoc, Caroline – powiedział łagodnie i
wszedł do sypialni.
– Dobranoc, Simon. – Pomachałam mu ręką i zamknęłam za sobą
drzwi. Położyłam bagaż na łóżku, po czym uśmiechnęłam się do siebie.
***

– No, dalej chłopaki. Już niedaleko – krzyknęłam za siebie,


pokonując ostatni odcinek szlaku. Szliśmy od ponad dwóch godzin. Na
początku wędrowaliśmy w grupie, ale pod koniec Ryan znacznie
zwolnił, a Neil wlókł się za nim. Simon i ja trzymaliśmy wspólne
tempo i już prawie dotarliśmy na szczyt.
Udało mi się uniknąć konfrontacji sam na sam z Sophią i Mimi.
Zapuchnięte oczy i zmęczone twarze i tak zdradzały, że nikt nie spał tej
nocy dobrze. Oprócz Simona i mnie.
Po śniadaniu uciekłam plutonowi egzekucyjnemu, bo szybko
przebrałam się i czekałam na chłopaków przed domem. Wiedziałam, że
dostanie mi się, jak wrócę z wycieczki. Musiałam jednak przyznać, że
byłam ciekawa, w jaki sposób chcą mi zrobić awanturę, pomijając fakt,
że spały z chłopakami, z którymi widują się od tygodni, choć tak
naprawdę ich nie chcą.
Oby toast wzniesiony wczoraj przez Simona za to, co tuż przed
oczami, spełnił się. Dzisiejszy wieczór zapowiadał się bardzo ciekawie.
Wspinałam się dalej. Wreszcie, pokonawszy ostatnie wzniesienie,
stanęłam na szczycie. Simon był kilka kroków za mną. Słyszałam, jak
idzie. Oddychałam szybko, a świeże powietrze wypełniało mi płuca.
Dzień był chłodny, ale czułam się rozgrzana od wysiłku. Dawno nie
wyjeżdżałam za miasto i stęskniłam się za takim zmęczeniem. Bolały
mnie nogi, kapało mi z nosa, byłam spocona jak świnia, a mimo to nie
pamiętam, kiedy było mi lepiej. Zaśmiałam się na głos, gdy
popatrzyłam na jezioro w oddali. Przy okazji dostrzegłam kilka
szybujących jastrzębi. Stalowy kolor wody, głęboka zieleń lasu, białe i
kremowe odcienie skał – wszystko było takie piękne.
A do tego pojawił się mój ulubiony odcień niebieskiego. Obok
mnie stanął Simon, który oddychał tak samo głęboko jak ja. Rozpostarł
ramiona i podziwiał dolinę. W czasie wspinaczki ściągał z siebie
kolejne warstwy ubrania i teraz miał na sobie tylko biały T-shirt, a w
pasie przewiązaną koszulę flanelową. Szorty w kolorze khaki, buty
trekkingowe i szeroki uśmiech podsycały i tak już wystarczająco
podniecający widok. Zamiast zachwycać się cudami natury, pożerałam
go spojrzeniem. I te niebieskie oczy. Widziałam, jak chłoną krajobrazy.
– Piękne – wydyszałam, a on popatrzył na mnie. Przyłapał mnie
na tym, że się w niego wpatruję. – Znaczy, czyż nie jest tu pięknie? –
Ratowałam się, pokazując na przestrzeń przed nami.
Wydawało mi się, że dobrze wiedział, co miałam na myśli, więc
oblałam się rumieńcem. Na szczęście byłam jeszcze zgrzana po
wspinaczce, więc i tak moje policzki były czerwone.
– Tak, pięknie tu. Bardzo pięknie. – Patrzyliśmy na siebie. Zrobił
kilka kroków w moją stronę. Wyczułam zmianę energii między nami.
Przygryzłam wargę. On przeczesał palcami włosy. Uśmiechaliśmy się.
Nic nie mówiliśmy, ale nawet dzikie zwierzęta odgadłyby, że za chwilę
coś się wydarzy. Pewnie dlatego nie wychylały się ze swoich norek.
– Cześć – powiedział cicho.
– Cześć – odparłam.
– Cześć – powtórzył, robiąc jeszcze jeden krok w moją stronę.
Jeden krok więcej i zdeptałby mnie.
– Cześć – odrzekłam ponownie. Odchyliłam głowę na bok,
zachęcając go do podjęcia ostatecznego kroku.
Simon pochylił się prawie niezauważalnie, ale w taki sposób, że
moglibyśmy się…
– Parker! – zagrzmiało z dołu. Odskoczyliśmy od siebie. –
Parker! – Znowu krzyk à la Tarzan, w którym rozpoznałam głos Ryana.
– Ryan – powiedzieliśmy chórem z lekkim smutkiem.
Teraz, gdy czar nie działał tak mocno, mogłam spojrzeć trzeźwo
na sytuację. Powtarzałam w myślach słowo „harem”.
– Tutaj! – wrzasnął Simon i zza zakrętu wyłonił się Ryan.
– Słuchajcie. Neil jest nieżywy. Kaput. Rzucił ręcznik w
narożnik. Krótko mówiąc. Wracamy? – mówił, przeskakując z
kamienia na kamień, prawie jak kozica górska. Nawet nie był zziajany.
Hmm.
– Tak. Właśnie mieliśmy zawrócić i szukać was – oznajmiłam,
rozciągając nogę.
– Serio? Wymięka tak blisko szczytu? – zapytał Simon i zaczął
schodzić ścieżką.
– Leży na środku szlaku, jakby był jego panem, i odmawia
dalszej wspinaczki. – Ryan roześmiał się i ruszył przed siebie,
wrzaskiem powiadamiając Neila, że nadchodzimy.
– Nie chcesz posiedzieć tu dłużej? W końcu włożyliśmy trochę
wysiłku w ten spacer. – Simon złapał mnie za ramię, zanim ruszyłam
biegiem w dół za Ryanem.
Pod wpływem ciepła jego dłoni zawrzały we mnie hormony.
– Nie. Powinniśmy wracać. Chyba nadciąga burza. – Kiwnęłam
głową w stronę horyzontu, na którym gromadziły się ciemne chmury.
Podążył za moim wzrokiem.
– Masz rację. Nie chcielibyśmy, żeby złapała nas tutaj, gdy
będziemy całkiem sami – rzekł cicho.
– Poza tym, jak się pośpieszymy, będziemy mogli dokuczać
Neilowi, że dziewczyna pokonała go w górach – zażartowałam, a
Simon wybuchnął śmiechem.
– Chodźmy, tego nie możemy odpuścić.
I ruszyliśmy w dół.
***

– Caroline, jak tam wasza orgietka? – zapytała słodko Sophia,


gdy natknęła się na naszą czwórkę pijącą wodę w kuchni. Chłopaki z
zaskoczenia prychnęli, każdy w swoim stylu, a ja sączyłam wodę
spokojnie jak dama.
– Wspaniale. Dzięki. Neil był najlepszy. Tak go wykończyłam, że
musieliśmy go znosić – zdałam jej relację równie słodkim głosem.
Faceci odzyskali równowagę, ale Neil nie mógł oderwać oczu od
Sophii w obcisłej bluzce. A jej oficjalny adorator? Grał w „kto wie,
gdzie jest Mimi”. Tak zapalczywie rozglądał się za nią, że o mało co
nie ukręcił sobie głowy. Westchnęłam i postanowiłam wybawić go z tej
tortury.
– Gdzie jest Mimi? – zapytałam.
– Pod prysznicem, który wam też by się przydał. Jest zimno na
zewnątrz. Jakim cudem tak się spociliście? – dopytywała się Sophia,
marszcząc nos.
– Mocno się napracowaliśmy, żeby zdobyć szczyt. Trekking jest
bardziej wymagający, niż przypuszczasz – prychnął Neil, a my
przezornie milczeliśmy na temat zawału serca, którego omal nie dostał
kilkadziesiąt metrów przed szczytem.
Wzięłam jabłko i poszłam w stronę pokoju. Jak się
spodziewałam, Sophia ruszyła za mną. Uśmiechnęłam się złośliwie, ale
postanowiłam, że będę dla niej łagodna. Po prostu zapytam ją, o co
chodzi, i pozwolę się wygadać.
– Caroline, te szorty źle na tobie leżą – zauważyła, wchodząc za
mną do pokoju.
Nie. Nie pozwolę na to. Nie będzie dróg na skróty.
– Dziękuję ci, kochana. Może powinnam była przywieźć ci
trochę kociego jedzenia? – Posłałam jej szyderczy uśmiech.
Przyjaciółka rzuciła się na łóżko i przytuliła się do wielkiej
poduszki.
– Tak w ogóle, to gdzie on teraz jest? Kto się nim zajmuje?
– Został u wujka Euana i wujka Antonia. Wyleguje się na
jedwabnych poduszkach i jest karmiony z ręki kawałkami tuńczyka.
Cieszy się życiem.
– To z pewnością – powiedziała i nagle zachmurzyła się. Chyba
poczuła się nieswojo.
Zrzuciłam z siebie przepocone ubranie i owinęłam się
szlafrokiem frotté, który wisiał na drzwiach. Sophia pochwaliła mój
stanik sportowy i zaśmiała się, widząc, że do kompletu założyłam
majtki w leopardzie łatki. A potem ponownie przybrała smętny wyraz
twarzy.
– Co się dzieje? – zapytałam, kładąc się obok niej na łóżku i
także wtulając się w olbrzymią poduszkę.
– Nic. Czemu? – spytała.
– Wyglądasz żałośnie.
– Hmm, pewnie dlatego, że nie spałam za dobrze.
– O, naprawdę? Pan Ryan nie dał ci spać, co? W górach nie miał
specjalnie siły. – Szturchnęłam ją łokciem.
– Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu. Sama nie wiem. Nie
mogłam znaleźć sobie wczoraj miejsca. Zazwyczaj nie mam tu
problemów ze snem, ale wczoraj było tak cicho i… – Delikatnie
uderzyła dłonią w poduszkę, żeby nadać jej inny kształt.
– Rozumiem. Ja w każdym razie się wyspałam. – Śmiałam się, bo
Sophia próbowała ugniatać moją głowę, tak jak poduszkę.
– Chcesz się dziś upić? – zapytała w końcu.
– Cholera, pewnie! A ty?
– Tak jest, prze pani.
Ktoś zapukał do drzwi. Do pokoju wsunęła się owinięta
ręcznikiem głowa Mimi.
– Czy to prywatna sesja, czy nie-lesbijka też może dołączyć? –
spytała.
Zaczęłyśmy machać rękami, żeby weszła. Ona tymczasem wzięła
rozbieg i wskoczyła na nas.
– Co tu się dzieje, dziewczyny? Gra wstępna czy tylko wygłupy?
– przekomarzała się.
– Proszę, powiedz gra wstępna – usłyszałyśmy męski głos.
Obróciłyśmy się i zobaczyłyśmy w drzwiach trzech facetów z
rozanielonymi minami, które mówiły „o rany, dziewczyny razem w
łóżku”.
– Ogarnijcie się. Jakbyśmy kiedykolwiek słuchały faceta, czy
potrzebujemy gry wstępnej, czy nie. – Sophia chichotała, wymachując
w ich stronę nogą nade mną. Wybałuszali na nas oczy i wzdychali.
Jakież to przewidywalne.
– Planujemy upić się dzisiaj. Wchodzicie w to? – krzyknęła
Mimi. Mimo że stężenie alkoholu w jej krwi było teraz zerowe, poziom
głośności podpitej Mimi uaktywnił się.
– Jasne – odpowiedział Ryan i zasalutował, co nas rozbawiło.
– A teraz uciekajcie, chłopcy. Dziewczyny potrzebują czasu na
ploteczki – rzuciła Sophia przez ramię. Uniosła rąbek mojego szlafroka
i dała mi szybkiego klapsa. Pisnęłam i próbowałam się zasłonić, ale
było za późno.
– Kurde, cętki leoparda – szepnął Neil do Simona zdecydowanie
za głośno.
– Wiem, wiem – przytaknął Simon i przetarł dłonią czoło, jakby
chciał usunąć ten obrazek z pamięci.
Simon lubił zwierzęce wzorki. Zapamiętane.
– Panowie, chodźmy. Dziewczyny poprosiły o czas dla siebie,
więc dajmy im go. – Ryan wyciągnął chłopaków do przedpokoju i
zamknął za nimi drzwi. Przy okazji mrugnął tak, że Mimi przybrała
pąsowy kolor twarzy, a Sophia przyglądała się paznokciom.
Będę wieczorem mieć naprawdę niezły ubaw.
***

– Gdzie nauczyłaś się tak gotować? Matko, jakie to dobre! –


chwalił mnie Neil, biorąc z olbrzymiego garnka, który stał na środku
stołu, trzecią dokładkę paelli.
– Dzięki, Neil. – Zaśmiałam się, widząc, jak ponownie wwierca
się w kupkę ryżu.
Simon pokazał mój kieliszek po winie. Kiwnęłam głową na tak.
Miałam zrobić prosty wariant paelli, ale na targu zobaczyłam
świeże owoce morza i do tego hiszpańskie wina rosé i cavę, więc moje
plany kulinarne zmieniły się. W czasie przygotowywania posiłku
piliśmy cavę, doskonale pasującą do koziego sera. Kupiłam ser
manchego i do tego oliwki w słonej zalewie. Ponownie Simon został
moim pomocnikiem i razem krzątaliśmy się po kuchni. Pozostali
usadowili się na krzesłach barowych i patrzyli, jak gotujemy. Ktoś
włączył gramofon i puścił stare nagrania Otisa Reddinga. Imprezka się
rozkręcała.
Wino i rozmowy płynęły swobodnie. Pomyślałam, że zaczynamy
się zżywać ze sobą. Mieliśmy podobne zainteresowania i poczucie
humoru, ale byliśmy na tyle różni, żeby się nie nudzić.
W miarę spożycia alkoholu mury zaczynały kruszeć. Mimi i
Sophia prawie nie kryły swoich źle ulokowanych uczuć. A chłopcom to
raczej nie przeszkadzało. Nawet je zachęcali. Ryan oglądał nogę Mimi,
bo twierdziła, że ugryzł ją pająk. To, że poświęcił temu kilka minut i że
przy okazji zrobił jej masaż, nie umknęło mojej i Simona uwadze.
Z uśmiechem przywołał mnie do siebie. Przesunęłam się na
ławce i pochyliłam głowę w jego stronę. Przyłożył usta do mojego
ucha, a ja zrobiłam wdech. W nozdrzach poczułam zapach wina, ciepła
i seksu. Zakręciło mi się od tego w głowie.
– Kiedy się pocałują? – szepnął. Jego wargi prawie dotykały
mojego ucha.
– Co? – zapytałam, chichocząc tak, jak to robię po wypiciu za
dużej ilości alkoholu i przy zbyt sporej dawce erotyzmu.
– Kiedy? Kiedy pocałują niewłaściwą osobę? – powtórzył
pytanie, gdy popatrzyłam mu w oczy.
Ach, te oczy. Przyzywały mnie.
– Masz na myśli właściwą osobę – sprostowałam cicho.
– Tak, właściwą – poprawił się i przysunął jeszcze bliżej do mnie.
– Nie wiem, ale jak nie pocałują się niedługo, to wybuchnę –
wyznałam, nie mając już na myśli naszych znajomych. Miałam
świadomość, że on wiedział, iż nie mówiłam o nich.
– Hmm, nie chciałbym, żebyś wybuchnęła. – Nasze twarze były
teraz tak blisko.
„Harem. Harem. Harem” – powtarzałam mantrę.
– Chcę do jacuzzi.
Jęczenie wyrwało mnie spod działania czaru i wróciłam do
kuchni. Tu, gdzie byli też inni ludzie.
– Chcę do jacuzzi. – Usłyszałam ponownie i odwróciłam się,
żeby powiedzieć coś Mimi, ale ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu
to Sophia marudziła, wisząc na Neilu jak plecak.
– To idź. Nikt cię nie zatrzymuje – poradziłam jej i odsunęłam się
od Simona, by wrócić do talerza, na którym oddzielałam groszek od
homara. Byłam najedzona, ale nie potrafiłam zostawić homara na
talerzu. W końcu miałam swoje zasady.
– Też musisz pójść – zajęczała znowu Sophia. Wtedy
zrozumiałam. Była pijana. I w takim stanie przylepiała się do ludzi. O,
rany.
– Idź. Posprzątam tu trochę i dołączę do was – powiedział Simon
i chciał zabrać ode mnie talerz.
– Ej, ej. Uwaga! Mój homar – zaprotestowałam, łapiąc widelec.
– Proszę, nigdy nie mógłbym stanąć między kobietą i jej
homarem. – Uśmiechnął się i podał mi kawałek mięsa na widelcu.
Przyjęłam poczęstunek i wstałam. Byłam bardziej pijana, niż myślałam.
Zdradziła mnie figlarna grawitacja.
– Hej, wszystko w porządku? – zapytał Simon, podtrzymując
mnie.
– Tak, tak. Nic mi nie jest – zapewniłam, łapiąc równowagę.
– Może powinnaś trochę zwolnić tempo? – Wyjął mi kieliszek z
dłoni.
– O, wyluzuj. Jest impreza – oznajmiłam i zachichotałam.
Wszystko wydawało mi się w tej chwili przezabawne.
– No tak, bawmy się – zgodził się ze mną.
Poszłam do swojego pokoju, żeby przebrać się w kostium, co
okazało się dość trudnym zadaniem. Niełatwo zawiązać sznurki od
bikini, jak się jest trochę bardziej niż wstawionym.
***

– Teraz kolej Caroline. Prawda czy wyzwanie? – wrzasnęła


Mimi, przypominając w ten sposób, że podpita Mimi ma jeden poziom
głośności.
– Prawda – odkrzyknęłam i niechcący ochlapałam Sophię prosto
w twarz, gdy sięgałam po kieliszek z winem. Wzięliśmy do jacuzzi
ostatnią butelkę cavy i powoli zbliżaliśmy się do jej dna. Alkohol
stopniowo podsycał atmosferę gry, czyniąc ją coraz bardziej
niebezpieczną. Nasze śmiechy i pluski zagłuszały rozbrzmiewające w
oddali grzmoty, a niebo raz po raz przeszywały pioruny.
Jak tylko wyszliśmy na zewnątrz i rozsiedliśmy się w gorącej
wodzie, Neil zaproponował grę w prawdę czy wyzwanie, a Sophia
zgodziła się na nią w okamgnieniu. Najpierw wyśmiałam pomysł
brania udziału w takiej dziecinnej zabawie, ale gdy Simon wytknął mi
tchórzostwo, przez alkoholowe zaćmienie zdecydowałam się wziąć w
tym udział, krzycząc coś w stylu: „Zagram w prawdę czy wyzwanie, ty
palancie, i to tak, że nie odróżnisz prawdy od wyzwania!”.
W moich uszach ta groźba miała sens. Musiała także wydać się
logiczna dla Mimi i Sophii, bo kazały mi przybić piątkę i gratulowały
riposty. Ale zdaje mi się, że Simon kręcił głową. Ponieważ uśmiechał
się przy tym, dałam spokój. I wypiłam kolejny kieliszek bąbelkowego
trunku.
– Gdzie jeszcze nigdy nie byłaś, a chciałabyś pojechać? –
zapytała Mimi i zanuciła pod nosem melodię, która dobiegała do nas z
domu.
Sophia znalazła starą kolekcję płyt dziadka, przez co Simon
prawie posikał się z radości. Wybrał album Tommy’ego Dorseya,
którego orkiestra doskonale komponowała się z nastrojem nocy.
– Nuda. Rzuć jej wyzwanie! – powiedział Simon śpiewnym
głosem, więc wystawiłam mu język.
– Wcale, że nie nuda. Wybrała prawdę. Niech mówi prawdę.
Caroline, nazwij miejsce na ziemi, które chciałabyś zobaczyć –
poleciła.
Oparłam głowę o rant wanny. Popatrzyłam na gwiazdy i od razu
przyszła mi do głowy wizja: lekki wiatr, ciepło słońca na mojej twarzy,
morze ze skalistym brzegiem. Uśmiechnęłam się na samą myśl.
– Hiszpania – powiedziałam z namaszczeniem i wyobraziłam
sobie, że jestem na jednej z hiszpańskich plaż.
– Hiszpania? – zapytał Simon.
Popatrzyłam w jego stronę. Posyłał mi uśmiech.
– Hiszpania. Tam chcę pojechać. Na razie jest dla mnie za droga,
więc muszę z tym poczekać. – Uśmiechałam się do swojego marzenia.
– Ej, Simon. Czy ty nie jedziesz do Hiszpanii w przyszłym
miesiącu? – spytał Ryan. Wybałuszyłam na niego oczy.
– Hmm, w zasadzie tak – odpowiedział Simon.
– Świetnie. Caroline pojedzie z nim – zdecydowała Mimi i
przyklasnęła w dłonie, patrząc na Ryana.
– Ryan, twoja kolej.
– Nie, moment. Po pierwsze, nie mogę tak po prostu pojechać z
Simonem do Hiszpanii. A po drugie, to moja kolej – zaprotestowałam,
a Simon akurat wstał.
– Właściwie to możesz tak po prostu pojechać z Simonem do
Hiszpanii – wypalił, stojąc naprzeciwko mnie. Pozostali w wannie
ucichli.
– Hmm. Nie, nie mogę. Będziesz pracował, a mnie nie stać na
taki wyjazd. No i nie wiem, czy mogę wziąć wolne w przyszłym
miesiącu. – W duchu jednak bardzo się ucieszyłam, gdy dotarło do
mnie, co Simon właśnie zaproponował.
– W sumie to przecież Jillian powiedziała ci, że byłoby dobrze
wziąć urlop, zanim zacznie się sezon – zaszczebiotała Mimi, ale pod
moim gromiącym spojrzeniem skuliła się w sobie.
– Może i tak, ale nie mam kasy na taki wyjazd. Koniec dyskusji.
A teraz, moja kolej. Kogo by tu wybrać? – rozejrzałam się po
znajomych.
– Nie byłoby drogo. Wynajmuję dom, więc nocleg masz
zapewniony. Przelot i kieszonkowe, tylko to musiałabyś sobie
zapewnić – kontynuował Simon, nie odpuszczając tematu.
– Caroline, to bardzo dobra propozycja – wyrzuciła z siebie Mimi
z taką energią, że wywołała fale wokół siebie.
– No dobra, Mimi. Prawda czy wyzwanie? – zapytałam przez
zaciśnięte zęby.
– Halo, rozmawiamy tu o czymś. Nie zmieniaj tematu – oburzyła
się.
– Skończyłam tę rozmowę. Prawda czy wyzwanie, mała? –
powtórzyłam pytanie, dając jej do zrozumienia, że byłam śmiertelnie
poważna.
– Dobra, wyzwanie – sapnęła.
– Świetnie. Wyzywam cię do pocałowania Neila – wypaliłam
jednym tchem.
– Co? – krzyknęła, a pozostali głośno westchnęli zszokowani.
– Przecież tylko się bawimy, no nie? Zresztą, Mimi, nie powinno
cię aż tak dziwić to, że każę ci pocałować faceta, z którym spotykasz
się od tygodni.
– Nie lubię takiego publicznego okazywania uczuć – odparła
niemrawo, prawie cała zanurzając się w wodzie. I to padło z ust
dziewczyny, którą prawie aresztowano za obnażanie się na
akademickim stadionie w Berkeley.
– O, daj spokój. W czym problem? – wtrącił się Simon, a ja
popatrzyłam na niego z wdzięcznością.
– Nie ma problemu, tylko… – zaczęła Mimi, ale Neil przerwał
jej.
– Chodź tu, kruszynko – powiedział i przyciągnął ją do siebie.
Przez chwilę patrzyli na siebie. W końcu Neil odgarnął jej włosy z
twarzy i uśmiechnął się. Kiedy zaczęli się całować, Sophia i Ryan
wstrzymali oddechy.
Dziwnie to wyglądało.
Oderwali się od siebie i Mimi podpłynęła z powrotem na swoje
miejsce. Obok Ryana. Przez moment nikt się nie odzywał. Niepewnie
patrzyliśmy na siebie z Simonem. Przechytrzono nas. Wkurzam się,
gdy ktoś mnie przechytrza. Zaczęłam się gotować w środku. To, że
byłam wstawiona, z pewnością nie miało wpływu na moją
nadpobudliwą reakcję.
– Taaa. Chyba teraz moja kolej. Hmmm. Ryan. Prawda czy
wyzwanie? – przerwał ciszę Neil. W tym czasie wstałam, ochlapując
wszystkich dookoła.
– Nie, nie, nie! Nie tak to miało być! – emocjonowałam się.
Niestety pośliznęłam się i wpadłam cała pod wodę. Simon silnym
chwytem wyciągnął mnie na powierzchnię, a ja kontynuowałam swój
pijacki wywód. Coraz bliżej nas błyskawice przeszywały niebo.
– Miałeś mu nie pozwolić ją pocałować! – bełkotałam,
wypluwając wodę z ust i pokazując palcem na Ryana, a potem na
Mimi. Na koniec odwróciłam się w stronę Sophii. – A ty miałaś
wkurzyć się na nią!
– Czemu miałabym wkurzać się na Mimi? Bo pocałowała
swojego chłopaka? – wymamrotała Sophia, ale nie patrzyła przy tym na
mnie.
– Aaa! – wrzasnęłam i spojrzałam na Mimi.
– Mimi, czy Neil interesuje cię chociaż trochę? – spytałam
prowokacyjnie, wynurzywszy się z wody i położywszy dłonie na
biodrach.
– Neil ma wszystko, czego zawsze pragnęłam w mężczyźnie. To
mój ideał – wyrecytowała jak regułkę z pamięci. Skuliła się w sobie,
gdy Ryan popatrzył na nią z boleścią.
– Ble-ble. Rżnęłaś się już z Neilem? – ryknęłam, machając
rękami, jak to mam w zwyczaju, gdy jestem pijana.
– Dobra, Caroline. Dałaś im do myślenia. – Simon chciał
załagodzić sytuację, jednocześnie próbował posadzić mnie z powrotem
w jacuzzi.
– Do myślenia? O co wam chodzi? – zapytała Sophia.
– O, daj spokój! Jesteście żałośni. Cała wasza czwórka. W teorii
wydaje się wam, że wiecie, czego chcecie. Ale mam to gdzieś, bo tak
naprawdę jesteście w błędzie! – odpowiedziałam i z impetem, dla
podkreślenia swoich słów, uderzyłam ręką w wodę. Czemu nie mogli
tego pojąć? Nie wiem, dlaczego się aż tak nakręciłam. Byłam niemal
doprowadzona do białej gorączki.
– Jaja sobie robisz? – zapiszczała Mimi i zerwała się na równe
nogi.
– Mimi, ogarnij się! Tylko ślepy nie zauważyłby, co czujecie do
siebie z Ryanem. Po co tracić czas na kogoś innego? – kontynuowałam.
Simon pociągnął mnie w dół, sadzając na swoich kolanach, i
próbował mnie uciszyć.
– Posunęłaś się za daleko – skomentował Neil i zaczął wychodzić
z jacuzzi.
– Nie, nie! Neil, popatrz na Sophię. Nie widzisz, że jest w tobie
zakochana? Czemu, do cholery, wszyscy jesteście tacy niekumaci?
Tylko Simon i ja myślimy tu trzeźwo? – krzyczałam nadal i na dodatek
wmieszałam w to Simona, czy tego sobie życzył, czy nie.
Neil popatrzył na Ryana, a potem na Simona.
– Chłopie! – powiedział głośno.
– Chłopie – odpowiedział Simon, pokazując na Sophię, która
wstała, jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale Neil położył jej dłoń na
ramieniu, więc usiadła z powrotem. Neil kiwnął do Ryana.
– Chłopie? – zapytał, na co ten potaknął ruchem głowy. Neil
wziął głęboki wdech i popatrzył na Sophię.
– Sophia, prawda czy wyzwanie? – zapytał.
– Nie gramy już w to – zaczęłam, ale Simon położył mi dłoń na
ustach.
– Teren zabezpieczony – oznajmił i oplótł mnie ręką w talii dla
pewniejszego chwytu. Burza zbliżała się do nas, elektryzując
złowieszczo powietrze.
– Sophia? – ponaglił ją Neil. Dziewczyna milczała. Nie patrzyła
na nikogo.
– Wyzwanie – wyszeptała z zamkniętymi oczami.
Wszystko wydawało się nam bardzo dramatyczne, ale to pewnie
przez wypity alkohol.
– Wyzywam cię do pocałowania mnie – powiedział Neil. Było
słychać tylko śpiew ptaków nad jeziorem, bo w wannie wszystkie
głuptaki zamilkły. Patrzyliśmy, jak Sophia obejmuje Neila i przyciąga
go do siebie. Pocałowała go. Spokojnie, ale zdecydowanie. Był to długi
pocałunek. Uśmiechnęłam się za parawanem z dłoni Simona, a on
poklepał mnie po brzuchu, co wywołało gęsią skórkę.
Kiedy w końcu Sophia i Neil oderwali się od siebie, obydwoje
wybuchnęli radosnym śmiechem.
– No, w końcu – powiedział Simon i odsłonił moje usta.
– Mimi, ja… – zaczęła Sophia, ale Mimi nie było już w jacuzzi.
Zniknęła razem z Ryanem. Dostrzegłam tylko fragment ręcznika
Ryana i jego samego znikającego za drzwiami domku basenowego z
mokrą towarzyszką u swego boku.
– Cóż, chyba możemy powiedzieć dobranoc – powiedziała
Sophia i wzięła Neila za rękę.
– Dobranoc – odpowiedziałam i zachichotałam, patrząc, jak
znikają w domu. Obejmowali się mocno, co zapowiadało ciąg dalszy.
Popatrzyłam w stronę domku basenowego, w którym nie świeciło się
ani jedno światło. Zapewne nieprędko miałam je tam zobaczyć.
– Bardzo udane swatanie, chociaż twoja metoda na słonia w
składzie porcelany pozostawia sporo do życzenia – nabijał się ze mnie
Simon i oparł czoło o moje plecy. Ciągle siedziałam mu na kolanach.
Zdjął rękę z moich ust i teraz prowadził ją w dół, jednocześnie drugą
obejmował mnie mocno w talii.
– Tak, zazwyczaj pozostawiam sporo do życzenia –
skomentowałam cierpko. Nie chciałam przerywać tej niesamowitej
chwili, ale musiałam, i to szybko. Simon zamilkł, więc zaczęłam się
zsuwać z jego kolan.
– Caroline, nie można by sobie życzyć więcej – powiedział
łagodnie. Znieruchomiałam. Przez moment było cicho. Trwaliśmy w
bezruchu, a mimo to przyciągaliśmy się.
Nie odwracając się, zaśmiałam się lekko.
– Wiesz, nigdy nie rozumiałam tego zdania. To znaczy, że jestem
wszystkim, czego by można sobie życzyć, czy…
Palcami rysował kółka na mojej skórze.
– Dobrze wiesz, co to znaczy – szepnął mi do ucha. Otaczające
nas powietrze było naelektryzowane. Od napięcia między nami i od
nadciągającej burzy. Więcej kółek. W końcu złamałam się.
Straciłam kontrolę. Ostrożność i mantrę o haremie wyrzuciłam na
wiatr. Szybko odwróciłam się do Simona i objęłam go nogami w pasie,
co go zupełnie zaskoczyło. Wplotłam palce w jego włosy, ciesząc się
ich dotykiem. Przyciągnęłam go do siebie.
– Czemu pocałowałeś mnie wtedy na imprezie? – zapytałam,
trzymając usta milimetry od jego warg. W odpowiedzi przycisnął mnie
mocniej do swoich bioder. Tak blisko jeszcze nie byliśmy ze sobą.
– Dlaczego ty pocałowałaś mnie? – odpowiedział pytaniem,
gładząc moje plecy, aż w końcu objął mnie dłońmi w talii i przysunął
jeszcze bliżej do siebie.
– Bo musiałam – odparłam szczerze. Pamiętam, jak instynktowna
była wtedy moja reakcja. Mimo że całowanie go było ostatnią rzeczą,
której chciałam. – Dlaczego mnie pocałowałeś? – ponowiłam pytanie.
– Bo musiałem – odrzekł i uśmiechnął się ironicznie. Na
szczęście nie widziałam tego uśmiechu zbyt długo. W końcu odkryłam
tajemnicę świata.
Co zrobić, żeby Wallbanger przestał uśmiechać się ironicznie?
Pocałować go.
Rozdział trzynasty

Zaczęło padać i zimne krople deszczu mieszały się z ciepłą wodą,


w której siedzieliśmy, chłodząc nasze ciała. Patrzyłam na rozgrzanego i
mokrego Simona. Niczego bardziej w tej chwili nie pragnęłam niż
dotyku jego ust. Mimo że w głowie słyszałam syreny alarmowe,
ciaśniej oplotłam go nogami i parzyłam mu prosto w oczy.
– Mmm, Caroline. Co chcesz zrobić? – Uśmiechnął się, mocno
zacisnąwszy ręce na mojej talii. Dotyk jego skóry sprawiał, że traciłam
zdrowy rozsądek. Czułam bardzo wyraźnie jego mięśnie brzucha. Był
tak silny i nieziemsko apetyczny, że wyłączyłam myślenie i wszystkie
decyzje podejmowało za mnie moje ciało.
Nawet O wychylił się na chwilę ze swojej norki. Rozejrzał się
dookoła i po raz pierwszy od wielu miesięcy ożywił się jak na wiosnę.
Przebiegłam językiem po wargach, a Simon zrobił to samo.
Widziałam go niewyraźnie w oparach mgiełki wodnej zmieszanej z
feromonami, które unosiły się w tym kotle pożądania.
– Z pewnością coś niegrzecznego – wyszeptałam, unosząc się
nieco do góry. Zetknięcie moich piersi z jego ciałem oszołomiło mnie.
Kiedy ponownie usiadłam na nim, poczułam jego bardzo oczywistą
reakcję. Obydwoje mruknęliśmy z zadowoleniem.
– Coś niegrzecznego, tak? – powiedział stłumionym głosem,
którego słodycz oblała mnie całą.
– Niegrzecznego – szepnęłam mu do ucha. Simon dotknął ustami
mojej szyi.
– Chcesz pobroić ze mną? Jesteś tego pewna? – wysapał. Czułam
na plecach rozkoszny dotyk jego silnych dłoni.
– Simon, powalmy w ściany – odpowiedziałam i wysunęłam
język, żeby polizać go po podbródku. Krótki zarost drapał mnie i nie
mogłam się doczekać, kiedy bardziej delikatne części mojego ciała
będą mogły się z nim spotkać.
O wysunął się z norki jeszcze śmielej i posłał impuls do mózgu,
który zdecydowanie pokierował moimi rękami.
Stanowczym gestem położyłam dłoń z tyłu głowy Simona i
patrzyłam prosto w jego roznamiętnione oczy, które działały na mnie
hipnotyzująco.
Był podniecony.
Pochyliłam się i zębami chwyciłam jego dolną wargę. Lekko ją
przygryzłam, a potem przyciągnęłam go bliżej do siebie. Poddał się
pieszczocie bez protestu, oddając mi kontrolę. Wplotłam palce w jego
włosy i całowałam go z języczkiem. Cały świat zawęził się do tego
doznania, do dotyku tego wspaniałego mężczyzny. Poczułam to
wszystko pomiędzy udami. Całowałam Simona, jakby świat miał się za
chwilę skończyć.
Nie było w tym nic słodkiego i nieśmiałego. Przemawiała przeze
mnie zwierzęca frustracja zmieszana z niepojętym pożądaniem.
Chciałam, aby usta tego faceta na długo należały tylko do mnie. Nasze
wargi tańczyły taniec tak stary jak wzgórza, które nas otaczały. Nasze
języki, zęby i usta zderzały się, dając upust napięciu, które kumulowało
się, odkąd stanęłam w progu jego mieszkania ubrana w koszulkę, od
której powstało moje przezwisko.
Zadrżałam, czując, jak poprowadził dłonie niżej, złapał mnie za
pośladki i przyciągnął do siebie. Oddychałam szybko niczym
grzesznica w kościele. Sanktuarium Simona. Pragnęłam paść przed nim
na kolana.
Całowałam go z zamkniętymi oczami, pomrukując przy tym jak
rozpalona kotka. Niesamowite, że sam pocałunek doprowadził mnie do
wrzenia. Wiedziałam, że jeśli pożądanie nie osłabnie, to zaproszę go od
razu do mojego Tahoe. „Świetny pomysł”.
– Simon, wejdź do mojego Tahoe – wymamrotałam, nie
przerywając pocałunków.
Zatrzymał się.
– Caroline, mam wejść do twojego czego? O matko. – Tyle udało
mu się powiedzieć, zanim zepchnęłam nas na środek jacuzzi,
wywołując w nim tsunami i wychlapując prawie całą wodę. Przycisnął
mnie do brzegu i pchnął na siedzisko. Szybkim ruchem zmienił splot
moich nóg, a ja w tym czasie zapalczywie przywarłam ustami do jego
warg. Nie miałam zamiaru go puścić. Całowałam go tak mocno, że w
końcu musiał odsunąć się ode mnie, żeby złapać oddech.
– Oddychaj, Simon, oddychaj. – Zaśmiałam się, głaszcząc go po
twarzy.
– Jesteś szalona, kobieto – dyszał. Wsunął mi ręce pod pachy i
położył dłonie na ramionach. Trzymał mnie mocno i blisko. Kierowana
rozkazami Caroline Dolnej, przypuściłam kolejny atak i wbiłam pięty
w jego plecy, przysuwając go dokładnie tam, gdzie pragnęłam go czuć.
Zamknął oczy i przygryzł wargę, wydając z siebie zwierzęcy pomruk.
– Smakujesz nadzwyczaj dobrze – wyszeptałam, ponownie go
całując. Składałam pocałunki na jego ustach i policzkach. Simon,
poddając się mojej napaści, odchylił głowę do tyłu, dzięki czemu
mogłam przygryzać i ssać skórę na jego szyi. Szybko i mocno wodził
dłońmi po moich plecach, zahaczając o wiązanie od bikini i
poluzowując je. Myśl, że moje nagie piersi zetkną się z jego ciałem,
rozpaliła mnie jeszcze bardziej. Sięgnęłam na plecy do sznurków od
kostiumu, żeby pociągnąć za kokardkę. Przy okazji przewróciłam jedną
z butelek po winie, co zapoczątkowało efekt domino. Butelka po
butelce spadały na ziemię. Zaśmiałam się, kiedy Simon skamieniał
zaskoczony hałasem.
Jego niebieskie oczy były zamglone od żądzy, ale kiedy popatrzył
na mnie, odzyskały swój zwykły blask. W końcu udało mi się
dosięgnąć wiązania. Czułam wodę, która wirowała wokół mnie.
Zaczęłam odwiązywać kostium, ale Simon złapał mocno za sznurki.
Kontakt został zerwany.
– Hej, nie, nie! – zaprotestowałam. Spojrzał na mnie. – Gdzie
zniknąłeś? – szepnęłam.
Przesunął ręce na moje plecy, nie puszczając sznurków. Powoli
zawiązał je. Oblałam się rumieńcem. Reakcje mojego ciała zawodziły
mnie.
– Caroline – zaczął, oddychając ciężko i patrząc na mnie
łagodnie.
– Co się stało? – spytałam niecierpliwie.
Położył dłonie na moich ramionach, co stworzyło pewien dystans
między nami.
– Jesteś wspaniała, ale ja… nie mogę – powiedział.
Teraz ja zamknęłam oczy. Targały mną emocje. Głównie wstyd.
Prawie przestało mi bić serce. Czułam, że Simon mi się przyglądał.
Pewnie chciał, żebym też popatrzyła na niego.
– Nie możesz – powtórzyłam, otwierając oczy, ale nie byłam w
stanie spojrzeć mu w twarz.
– Nie. Ja… To znaczy… – jąkał się, wyraźnie zakłopotany.
Odsunął się ode mnie.
Zaczęłam się trząść.
– Nie możesz? – zapytałam, nagle czując przejmujące zimno,
mimo że woda w jacuzzi była gorąca. Rozplotłam nogi, pozwalając mu
wyswobodzić się z uścisku.
– Nie, Caroline. Nie ty. Nie jak…
– Dzięki, czuję się jak kompletna idiotka. – Zaśmiałam się
smutno i usiadłam na brzegu jacuzzi.
– Co? Nie, nie rozumiesz. Po prostu nie mogę… – Ruszył w moją
stronę, ale wyciągnęłam przed siebie nogę, by przycisnąć stopę
dokładnie na środku jego klatki piersiowej, żeby nie przysunął się za
blisko.
– Spoko, Simon. Rozumiem. W porządku. Ale szalona noc, co? –
Znowu się zaśmiałam i wyszłam z wanny. Chciałam wejść do domu,
żeby ukryć przed nim łzy, które za chwilę miały popłynąć. Rzecz jasna,
próbując utrzymać pion, pośliznęłam się i upadłam z głuchym
tąpnięciem. Czułam, że lada moment wybuchnę płaczem. W panice
zbierałam się z upadku tak szybko, jak tylko mogłam. Nie chciałam się
rozpłakać przy nim. Teraz dopiero poczułam działanie alkoholu, który
wlałam w siebie, i zbliżający się ból głowy.
– Caroline! Nic ci się nie stało? – krzyknął Simon i zaczął
wychodzić z jacuzzi.
– Nic mi nie jest. Tylko… – mówiłam, powstrzymując szloch.
Wyciągnęłam rękę w jego stronę, dając mu do zrozumienia, że nie
potrzebuję jego pomocy. – Wszystko dobrze, Simon.
Nadal nie mogłam popatrzeć na niego. Po prostu szłam przed
siebie. Z gramofonu ciągle leciała muzyka pieprzonego big-bandu.
Simon jeszcze raz zawołał coś do mnie. Zignorowałam go. Kierowałam
się w stronę domu, czując się idiotycznie w skąpym bikini, które
najwidoczniej nie było tak pociągające, jak przypuszczałam.
Nawet nie pomyślałam o tym, żeby się owinąć ręcznikiem.
Otworzyłam szklane drzwi z impetem i pobiegłam do swojej sypialni.
Słyszałam, jak głośno zamykają się za mną. Na kamiennej posadzce
holu zostawiłam mokre ślady stóp. Udawałam, że nie słyszę śmiechów
dobiegających z pokoju Sophii. W końcu po policzkach popłynęły mi
łzy. Zamknęłam za sobą drzwi i zdjęłam kostium. Wpadłam do
łazienki, włączyłam światło i stanęłam przed lustrem. Patrzyłam na
siebie nagą, z mokrymi włosami przylepionymi do pleców, z
formującym się na udzie siniakiem po moim pijackim upadku i
opuchniętymi od pocałunków ustami.
Owinęłam włosy ręcznikiem i zbliżyłam twarz do lustra.
– Moja droga Caroline. Właśnie zostałaś odtrącona przez
mężczyznę, który kiedyś doprowadził kobietę do miauczenia. Jak się z
tym czujesz? – zapytała mnie naga kobieta w lustrze, podstawiając mi
pod usta kciuk udający mikrofon. Wskazywała palcem w moją stronę.
– Cóż, wypiłam tyle wina, ile mała hiszpańska wioska wypija w
rok. Od niepamiętnych czasów nie miałam orgazmu i pewnie umrę
stara i samotna w pięknie urządzonym mieszkaniu, otoczona
nieślubnymi dziećmi Clive’a… Jak mogę się czuć? – odpowiedziałam,
podstawiając kciuk Caroline w lustrze.
– Głupiutka Caroline. Wykastrowałaś Clive’a – odpowiedziała mi
dziewczyna z lustra, kręcąc z politowaniem głową.
– Pieprz się, Caroline z lustra. Ja nawet tego nie mogę –
zakończyłam wywiad i poszłam do sypialni. Założyłam T-shirt i pijana
jak bela padłam na łóżko. Byłam zmęczona po wycieczce, kolacji,
winie i muzyce oraz po najlepszym migdaleniu, jakiego kiedykolwiek
zaznałam. Na wspomnienie tego ponownie zaczęłam płakać. Sięgnęłam
po chusteczki, ale pudełko okazało się puste. Rozpłakałam się jeszcze
bardziej.
Głupie czary Wallbangera.
Czy może stać się jeszcze coś gorszego?
W tym momencie zadzwonił telefon.
***

– Naleśniczka, kochanie?
– Chętnie. Dzięki, złotko.
„Chryste”.
– Jest mleko do kawy?
– Już ci podaję, skarbie.
„Chryste Panie”.
Słuchanie rozmów szczęśliwej pary – co gorsza, dwóch
szczęśliwych par – przyprawiało mnie o odruch wymiotny. Do tego
kac. To miał być bardzo długi poranek.
W nocy rozmawiałam z Jamesem, a potem zasnęłam. Pewnie
pomogło mi w tym wypite wino. Obudziłam się z przejmującym bólem
głowy, kapciem w ustach i mdłościami, które nasiliły się, gdy
pomyślałam, że niebawem zobaczę Simona i odbędziemy dziwaczną
rozmowę o wczorajszym obściskiwaniu się.
Szczerze mówiąc, rozmowa z Jamesem poprawiła mi nastrój.
Rozbawił mnie. Przypomniałam sobie, jak się kiedyś o mnie troszczył.
To miłe wspomnienie, a uczucie jeszcze przyjemniejsze. Zadzwonił,
żeby pogadać o kolorze farby, ale szybko zorientowałam się, że to tylko
pretekst. Sam później przyznał, że po prostu chciał ze mną
porozmawiać. Pomógł mi na chwilę zapomnieć o wielkim odrzuceniu
w jacuzzi. Ucieszyłam się, że mogę pogadać z kimś, kto potrzebował
mojej uwagi. Niech cię szlag, Simonie. Kiedy James zaproponował
kolację w przyszły weekend, bez wahania się zgodziłam. Będziemy się
dobrze bawić. Ponieważ O wrócił do swojej kryjówki, wieczorne
wyjście dobrze mi zrobi.
Siedziałam przy stole w towarzystwie par wypełniających
kuchnię seksualną energią, od której chciało mi się krzyczeć.
Powstrzymałam się jednak. Stłumiłam w sobie tę niechęć, patrząc, jak
Mimi radośnie zasiadła na kolanach Ryana, a Neil karmił Sophię
melonem, jak gdyby właśnie po to się urodził.
– Panno Caroline, jak zakończył się wczorajszy wieczór? –
dociekała Mimi. Przyłożyłam widelec do jej dłoni i kazałam się jej
zamknąć.
– Maruda. Zdaje się, że ktoś tu spędził noc samotnie –
wyszeptała Sophia do Neila.
Popatrzyłam na nią z zaskoczeniem. Zaczęła irytować mnie
swoboda, z jaką traktowali całą sytuację.
– Oczywiście, że spędziłam noc sama. Z kim, do cholery,
miałabym ją spędzić, co? – spytałam i energicznie wstałam od stołu,
przewracając szklankę z sokiem pomarańczowym. – Pieprzyć to
wszystko – wymamrotałam i poszłam na taras, czując napływające do
oczu łzy.
Usiadłam w fotelu ogrodowym i patrzyłam na jezioro. Chłód
ranka studził moją rozognioną twarz. Usłyszałam nadchodzące
dziewczyny, więc niezdarnie wytarłam załzawione oczy.
– Nie chcę o tym rozmawiać, dobra? – poinformowałam je, gdy
usiadły na fotelach obok.
– Zgoda, ale coś musisz nam powiedzieć. Przecież jak się
wczoraj rozchodziliśmy, to ty i Simon, no wiesz. Wy byliście… –
zaczęła Mimi, ale powstrzymałam ją.
– Simon i ja nic nie byliśmy. Nie ma mnie i Simona. Co?
Myślałyście, że też będziemy parą, bo wy w końcu się dogadaliście?
Tak przy okazji, nie musicie mi dziękować – wyrzuciłam z siebie i
naciągnęłam czapkę na twarz, żeby ukryć przed przyjaciółkami łzy.
– Caroline, myślałyśmy tylko, że… – wtrąciła Sophia, ale jej
także nie dopuściłam do słowa.
– Pomyślałyście, że skoro zostaliśmy sami, to w jakiś magiczny
sposób staniemy się parą? Jak książkowo, trzy doskonale dobrane pary.
Jakby takie rzeczy naprawdę się zdarzały. To nie jest powieść
romantyczna.
– No proszę cię. Przecież jesteście dla siebie idealni. Nam
zarzucałaś ślepotę. Cześć, kotle, tu ja, garnek – odgryzła się Sophia.
– Cześć, garnku, za chwilę kocioł ci przywali. Nic się nie
wydarzyło. Nic się nie wydarzy. Przypominam wam, moje drogie, że
on ma harem. Harem! Nie mam zamiaru być jedną z jego dziwek.
Dajcie spokój, dobra? – wrzasnęłam, zrywając się z fotela. Obróciłam
się w stronę drzwi balkonowych i wpadłam prosto na Simona.
– Świetnie! Ty też tu jesteś! Was, głupki za zasłonami, też widzę!
– krzyczałam, a Neil i Ryan uciekli od okien.
– Caroline. Porozmawiajmy, proszę – odezwał się Simon,
chwytając mnie za ramiona.
– Jasne, czemu nie? Niech się upokorzę do końca. Wiem, że
wszystkich was zżera ciekawość. Zeszłej nocy rzuciłam się na tego
faceta, a on mnie odtrącił. No, to sekret ujawniony. Możemy to już
zostawić? – Wyrwałam się z uścisku Simona i ruszyłam ścieżką nad
jezioro. Za plecami słyszałam absolutną ciszę. Odwróciłam się i
zobaczyłam całą piątkę, mocno zdziwioną i niepewną, co teraz zrobić.
– Hej, Simon. Chodź ze mną – strzeliłam palcami. Wyglądał na
lekko przestraszonego, ale ruszył w moją stronę.
Szłam ścieżką energicznie, próbując uspokoić oddech. Serce
waliło mi szaleńczo. Nie chciałam prowadzić rozmowy, będąc tak
nakręconą. Nic dobrego by z tego nie wyniknęło. Oddychając głęboko,
rozglądałam się dookoła i próbowałam znaleźć ukojenie w pięknie
poranka. Musiałam bardziej komplikować i tak już pokręconą sytuację?
Nie. Przecież panowałam nad wszystkim, pomijając zeszłą noc.
Mogłam przecież udawać, że nic się nie wydarzyło. Z pewnością
mogłam spróbować.
Wzięłam kolejny wdech i z wydechem poczułam, że napięcie
częściowo mnie opuściło. Pomimo tego, co się stało, lubiłam
towarzystwo Simona. Myślałam o nim jak o przyjacielu. Nadal
maszerowałam nerwowo, ale stopniowo zwalniałam, aż w końcu
przeszłam do łagodnego tempa niedzielnego spacerowicza.
Minęłam las i zatrzymałam się na przystani. Po wczorajszej
burzy słońce wyjrzało zza chmur i rzucało srebrzyste refleksy na
wodzie.
Słyszałam za sobą Simona. Stanął tuż za mną. Wzięłam jeszcze
jeden głęboki wdech. Simon milczał.
– Nie wrzucisz mnie do wody, co? To nie byłoby mądre
posunięcie. – Roześmiał się.
Mnie też nie udało się opanować uśmiechu.
– Caroline, chciałbym ci wyjaśnić, co się wczoraj wydarzyło.
Chcę, żebyś wiedziała…
– Nie rób tego. Możemy zrzucić to na wino? – zapytałam,
obracając się w jego stronę.
Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby
ubierał się w pośpiechu. Biała sportowa koszulka, mocno znoszone
dżinsy i niezawiązane buty trekkingowe. Sznurowadła miał całe
ubłocone po spacerze przez las. Mimo to wyglądał zachwycająco.
Promienie słońca oświetlały mocne rysy jego twarzy i ten uroczy
kilkudniowy zarost.
– Żałuję, że nie mogłem, ale… – próbował się tłumaczyć.
Pokręciłam głową.
– Naprawdę, Simon. Daj… – zaczęłam, ale położył mi palce na
ustach.
– Musisz być cicho, okej? Jak będziesz mi nadal przerywała, to
wylądujesz w jeziorze – ostrzegł, a w jego oczach migotały figlarne
ogniki, które zdążyłam polubić.
Kiwnęłam głową, a on zabrał dłoń z moich warg. Starałam się nie
zwracać uwagi na przyjemne mrowienie, które poczułam na ustach pod
jego delikatnym dotykiem.
– Niewiele brakowało, a popełnilibyśmy wczoraj wielki błąd –
powiedział i pogroził mi palcem, widząc, że chcę coś powiedzieć.
Gestem pokazałam, że zamykam usta na zamek, a klucz wrzucam
do jeziora. Uśmiechnął się smutno i kontynuował:
– Nie będę ukrywał, że mnie pociągasz. Jakby mogło być
inaczej? Jesteś wspaniała, ale byłaś wstawiona. Ja też. I byłoby to
cudowne, ale… ale… wszystko by się zmieniło. Rozumiesz mnie? Nie
mogłem, Caroline. Nie mogłem sobie pozwolić na… Ja po prostu… –
męczył się, dobierając słowa. Przeczesywał włosy palcami. Zaczęłam
rozumieć, że robił tak, kiedy był sfrustrowany. Patrzył na mnie
wyczekująco, jakby chciał, żebym go zapewniła, że wszystko będzie
dobrze. Że między nami będzie dobrze.
Czy warto było tracić przyjaciela przez takie coś? Absolutnie nie.
– Hej, tak jak mówiłam. Wszystko gra, tylko za dużo wina.
Zresztą, masz swoje zobowiązania, a ja… Poniosło mnie wczoraj –
wyjaśniłam, licząc, że to kupi.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w końcu tylko westchnął
i kiwnął głową.
– Nadal jesteśmy przyjaciółmi? Nie chciałbym, żeby zrobiło się
dziwnie między nami. Naprawdę cię lubię – powiedział. Wyglądał,
jakby właśnie walił mu się świat.
– Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi. Kim innym moglibyśmy
być dla siebie? – Zmusiłam się do uśmiechu. Simon też się uśmiechnął.
Ruszyliśmy w stronę domu. W końcu nie było tak źle. Może się uda.
Simon zatrzymał się i schylił po piasek, który wsypał do małej
plastikowej torebki.
– Butelki?
– Butelki – przytaknął i poszliśmy szlakiem.
– Wygląda na to, że nasz plan wypalił – zaczęłam rozmowę.
– Mówisz o nich? O, tak. Udał się bardzo dobrze. Chyba znaleźli
to, czego potrzebują.
– Chyba każdy z nas tego chce, prawda? – spytałam, kiedy
wchodziliśmy z tarasu do kuchni. Cztery głowy zniknęły za zasłoną i
nasi przyjaciele próbowali obojętnie zająć miejsca przy stole.
Stłumiłam śmiech.
– Najlepiej, gdy to, czego potrzebujesz, jest tym, czego pragniesz
– skomentował Simon, przytrzymując przede mną drzwi.
– O, co za złota myśl. – Na nowo ogarnął mnie smutek, ale na
widok szczęśliwych przyjaciół mimowolnie uśmiechnęłam się.
– Masz ochotę na śniadanie? Chyba jeszcze zostały bułeczki
cynamonowe – zaproponował Simon, podchodząc do stołu.
– Hmm, nie. Pójdę się spakować. Zebrać wszystko do kupy –
powiedziałam. Zauważyłam cień zawodu malujący się na jego twarzy,
ale chwilę potem uśmiechnął się dzielnie.
No dobra, nie było super. Ale tak się dzieje, gdy przyjaciele się
całują. Nigdy nie będzie już jak dawniej. Pomachałam dziewczynom i
poszłam do pokoju.
***

Tak naciskałam na powrót do miasta, że w ciągu dwóch godzin


wszyscy byli spakowani i zastanawiali się, kto będzie z kim wracał. Nie
chciałam jechać sama z Simonem, więc odciągnęłam Mimi na bok i
zmusiłam ją i Ryana, żeby pojechali razem z nami. Wynosiliśmy
bagaże do samochodów i Simon właśnie pakował nasze torby do range
rovera. Cała drżałam z zimna, ale uświadomiłam sobie, że kurtkę
wrzuciłam do torby ułożonej już na dnie bagażnika. Simon odwrócił się
w moją stronę.
– Zimno ci? – zauważył.
– Trochę, ale nic mi nie będzie. Moja torba leży na samym
spodzie. Nie chcę, żebyś wszystko wypakowywał – odpowiedziałam,
przestępując z nogi na nogę, żeby się rozgrzać.
– Ach, przypomniałem sobie, że mam coś dla ciebie –
wykrzyknął i zaczął grzebać w swoim bagażu, który leżał na wierzchu.
Wręczył mi miękki pakunek, owinięty brązowym papierem.
– Co to jest? – zapytałam, a on oblał się rumieńcem. Simon się
rumienił? Rzadki widok.
– Myślałaś, że zapomniałem, co? – odpowiedział z delikatnym
uśmiechem. Włosy wpadały mu do oczu. Wyglądał tak chłopięco. –
Miałem dać ci to wczoraj, ale…
– Hej, Parker! Potrzebna mi pomoc! – zawołał Neil, który
usiłował załadować do samochodu wszystkie torby Sophii. Jeszcze
wczoraj byłoby to zadanie Ryana. Od teraz zajmował się tym Neil.
Wczoraj. Jak bardzo zmienił się świat w jeden dzień.
Mimi i Ryan rozsiedli się na tylnym siedzeniu, a Simon poszedł
pomóc Neilowi.
Rozpakowałam zawiniątko, w którym znalazłam puszysty i
miękki irlandzki sweter. Rozłożyłam go i przyjrzałam się grubemu
wzorowi. Wtuliłam twarz w wełnę, wdychając jej zapach, bez
wątpienia zmieszany z zapachem Simona. Uśmiechnęłam się do swetra
i szybkim ruchem narzuciłam go na siebie. Podobało mi się, że był
długi i luźny, a mimo to otulał mnie łagodnie. Podniosłam głowę i
zobaczyłam, jak Simon stoi przy ciężarówce Neila i przygląda mi się.
Uśmiechnął się, gdy zrobiłam obrót wokół własnej osi.
– Dziękuję – powiedziałam, poruszając tylko ustami.
– Proszę bardzo – odpowiedział w ten sam sposób.
Powąchałam sweter, mocno zaciągając się jego zapachem, z
nadzieją, że nikt tego nie zauważył.
Rozdział czternasty

W
drodze powrotnej do San Francisco, na pokładzie czarnego range
rovera…
CAROLINE: Dobra, dam radę. To tylko parę godzin i będziemy z
powrotem w mieście. Będę tą mądrzejszą. Będę zachowywała się tak,
jakby wczoraj nie odmówił kontaktu z moimi balonami. A w ogóle to,
co to ma być? Który facet wzbrania się przed cyckami? Przecież to
fajne cycki, ładnie podkreślone przez kostium. No i były mokre, na
litość boską… Czemu ich nie chciał? Caroline, uspokój się. Uśmiechaj
się do niego i udawaj, że wszystko jest dobrze. Uważaj, patrzy w twoją
stronę. Uśmiech! Ufff, też się uśmiechnął. Głupi ignorant cycków. O co
chodzi? Przecież mu stanął!
SIMON: Uśmiecha się do mnie… Chyba mogę odwzajemnić
uśmiech, co? W końcu mamy zachowywać się naturalnie, tak? Dobra.
Udało się. Mam nadzieję, że wypadło naturalnie, bo z pewnością tak
się nie czułem. Chryste, kto by przypuszczał, że wielki sweter będzie tak
dobrze wyglądał na dziewczynie… Chociaż na Caroline wszystko
pięknie leży. Zwłaszcza zielone bikini. Naprawdę ją wczoraj
odrzuciłem? Matko, to byłoby takie proste. Ale nie, nie mogłem. Czemu
nie mogłem??? Jezu, Simon, byliśmy pijani. Poprawka, ona była
pijana. Żałowałaby tego? Możliwe. Wolałem tego nie sprawdzać?
Mogłoby to mieć opłakane skutki. A może chodziło mi o dziewczyny?
Nie powinienem im tego robić. Chociaż z nimi ostatnio też się jakoś nie
układa, prawda? Hmmm, ani razu o nich nie pomyślałem w ten
weekend, bo… nie mogłem przestać myśleć o Caroline. Znowu na mnie
patrzy… O czym, do diabła, będziemy rozmawiali przez całą drogę?
Ryan w ogóle nie zwraca na nas uwagi. Gnojek. Mówiłem mu, że musi
mi pomóc, a tymczasem jest pochłonięty Mimi. Chyba żałuję, że tak
bardzo staraliśmy się z Caroline, żeby się zeszli. Hmmm… Caroline i
ja… Caroline i ja w jacuzzi, gdzie bikini powinno być zakazane. Matko,
nie do wiary. Tak, zaczyna mi stawać…
CAROLINE: Czemu on się tak kręci? Może chce mu się sikać?
Może ja chcę siku. Może pora zaproponować przerwę na toaletę…
Będę mogła dorwać Mimi i upewnić się, że rozumie powód, dla którego
jadą z Ryanem z nami, i że nie chodzi o to, żeby cały czas się lizali,
tylko zajmowali rozmową Bojącego się Cycków. Dobra, poproszę go,
żeby zjechał na najbliższą stację. O, chyba naprawdę musi iść do
toalety. Mam nadzieję, że na stacji będą mieli gardetto12).
12) Rodzaj przekąski do chrupania, coś w rodzaju paluszków lub
krakersów.

SIMON: Dobrze, że chciała się zatrzymać. Mogę się poprawić,


żeby nie wyjść na zboczeńca. Grrr, kogo chcę nabrać? Jestem
zboczony. Jadę samochodem z kobietą, która zeszłej nocy oplatała mnie
nogami, i na samo wspomnienie robię się twardy. Zboczek, zboczek,
zboczek. Mam nadzieję, że na stacji będą mieli gardetto.
MIMI: Ooo! Zatrzymujemy się! Mam nadzieję, że kupię na stacji
gumę do żucia!
RYAN: O, kurczę. Już postój? Nie wrócimy do miasta przed
nocą. Mimi chce, żebym wpadł obejrzeć jej mieszkanie. Mam nadzieję,
że będzie chodziła nago i pozwoli mi patrzeć. Oby na stacji mieli
prezerwatywy.
CAROLINE: Zgoda. Mogłam lepiej sobie z tym poradzić. W
końcu sugestia Mimi, że mogę podzielić się z Simonem paczką gardetto,
nie była taka zła. Czyżbym była dziś nieco przewrażliwiona? Tak,
chyba jestem. Wiem na pewno, że Simon obczajał mój tyłek, gdy
wyszłam z samochodu. Po jaką cholerę przygląda się mojej pupie?
Przecież wczoraj nie chciał zajrzeć pod bikini. Możliwe, żeby był aż tak
skomplikowany? Czemu się tak na mnie gapi? Wyciągnął rękę.
Spokojnie, Caroline, nie ruszaj się. O, ziarnko sezamu na policzku.
Cóż, gdybyś nie patrzył mi na usta, panie sprzeczne informacje, nawet
byś go nie zauważył. Nigdy nie dostaniesz tego ziarenka! Kurde! Czy
ten sweter musi tak ładnie pachnieć? Mam nadzieję, że nie widział, że
co chwila wącham sweter.
SIMON: Ależ ona dziś pociąga nosem. Chyba się nie
przeziębiła? Dużo przebywaliśmy na zewnątrz w ten weekend. Nie
chciałbym, żeby się rozłożyła. Znowu pociągnęła nosem. Podać jej
chusteczkę?
MIMI: Przyłapana. Caroline, wiedziałam, że będziesz wąchała
sweter.
RYAN: Ciekawe, czy Mimi ma jeszcze jakieś gumy? Mam
nadzieję, że nie widziała, jak kupuję prezerwatywy. Nie chciałbym
wyjść na bezczelnego. Ale zdecydowanie chcę ją znowu czuć na sobie, i
to niebawem. Kto by przypuszczał, że ktoś tak malutki potrafi być aż
tak głośny. No i stanął mi.
MIMI: Ryan Hall… Mimi Reyes Hall… Mimi Reyes-Hall…
CAROLINE: Dobra, Caroline. Pora na poważną rozmowę z
samą sobą. Czemu tak naprawdę rzuciłaś się wczoraj na Simona?
Przez wino? Przez muzykę? Jego urok? Czy wszystko naraz? Bez
owijania w bawełnę. Zrobiłam to, bo… Kurwa. Potrzebuję więcej
krakersów.
SIMON: Jest taka ładna. Chodzi o to, że kobieta może być albo
ładna, albo ładna. Mięczak ze mnie. Jakie, kurde, ładna? Jest piękna.
Mięczak. I pachnie cudownie. Mięczak. Czemu jedne dziewczyny
pachną lepiej od innych? Niektóre mają zapach kwiatów i cholernych
owoców. Po jaką cholerę laska chce pachnieć jak mango? Czemu
miałaby pachnieć jak mango? Może jak będę myślał o mango, to
przestanę myśleć o cipce. Caroline… mango… Caroline… cipka. W
mordę. Znowu mi stanął.
CAROLINE: Chyba znowu chce mu się sikać… Pije za dużo
kawy. Wypił chyba z sześć kubków z tego termosu. Dziwne. W domu
nigdy nie pije więcej niż jedną. Kurde, skąd wiem, ile on pija kawy?
Caroline, spójrz prawdzie w oczy. Wiesz o nim tak dużo, bo… bo…
RYAN: Znowu się zatrzymujemy? Nigdy nie dojedziemy do
domu. Mój kumpel ma dziś poważny problem… Chyba powinienem mu
zaproponować piwko czy coś po powrocie. Może chce pogadać o tym,
co się wczoraj wydarzyło. Zapytać go? O, Mimi fantastycznie wygląda
w tych spodniach. Może kupi więcej gumy do żucia.
MIMI: Caroline, przestań wąchać sweter. Powaga, dziewczyno.
Gdybyśmy mogły na chwilę zostać same… O, super. Simon chyba idzie
do toalety. Dorwę ją przy półce z przekąskami.
CAROLINE: Wrrr, nie wierzę, że Mimi zorientowała się, że
wącham sweter. Ciekawe, czy Simon też to zauważył.
SIMON: Chyba jej lepiej. Już nie pociąga nosem.
MIMI: Poślę esemesa do Sophii. Musi wiedzieć, że sytuacja
Simon/Caroline nie polepsza się. Co my, do cholery, z nimi zrobimy?
Serio, ludzie czasem nie widzą tego, co mają tuż przed nosem. Mmm,
Ryan chce, żebym go podrapała po plecach. Uwielbiam go. I te jego
piekielnie długie palce…
RYAN: Mmm, drapanie po plecach… mmm.
CAROLINE: Dobra, Reynolds. Koniec z unikaniem tematu.
Sprawa jest poważna, skoro zwracam się sama do siebie po nazwisku.
Słuchaj, Reynolds. Ha, ha, ha. Brzmi, jakbym była bandytą.
SIMON: Co? Chichocze? Powiedziała, że to taki wewnętrzny
żart. Może w takim razie pogodziła się z tym, jak sprawy… Ups.
Wziąłem nie tę torebkę krakersów. Chyba zgromiła mnie wzrokiem.
CAROLINE: Najpierw odtrąca moje cycki, a teraz kradnie
krakersy? Nic z tego, kolego. Reynolds, koniec z chichotaniem. Nie
możesz tego unikać do końca życia. Nawet we własnych myślach. Lista
pytań: Jeden. Czemu wczoraj rzuciłaś się na Simona? I nie zwalaj tego
ani na alkohol, ani na muzykę, ani na wakacyjny nastrój, ani na emocje
i serce czy cokolwiek innego. Dwa. Czemu cię odtrącił? Jeśli tego nie
chciał, to po co tygodniami z tobą flirtował, i to wcale nie po
przyjacielsku? Na litość boską, przecież ma harem. Nie jest
świętoszkiem. Grrr! Trzy. Czy to, że zgodziłaś się iść na randkę z
Jamesem, ma jakiś związek z faktem, że Simon cię nie chciał? Cztery.
Jakim cudem mamy wrócić na stopę przyjacielską, skoro poznaliśmy
smak naszych warg? Jego usta smakują bardzo, bardzo, bardzo dobrze.
No, tak. Możesz powąchać sweter jeszcze raz. Tylko tak, żeby nikt nie
zobaczył.
SIMON: Muszę jakoś naprawić tę gównianą sytuację z Caroline.
Ta dziewczyna jest wspaniała. Bardzo wspaniała. Czy którakolwiek z
kobiet ma w sobie te cechy, które cenię? Oczywiście pomijając Natalie
Portman. A Caroline? Powinienem przestać oglądać programy dla
kobiet. Ilu facetów potrafi w ogóle sformułować zdanie: „Czy
którakolwiek z kobiet ma w sobie te cechy, które cenię”? Jak to?
Szukałem takiej kobiety? Nie. Nie mam na to ani czasu, ani miejsca.
Moje dziewczyny nie potrzebują domku z białym płotkiem. Nie marzą o
nim. Caroline twierdzi, że nie jest typem domatorki. Katie znalazła
swojego domatora i cieszę się jej szczęściem. Kiedy ostatnio
rozmawiałem z Nadią i Lizzie? Może ten układ już mi nie odpowiada.
Nie chcę od nich tego, czego mógłbym pragnąć… czego pragnę od
Caroline. Ale z ciebie mięczak, Parker. Zlituj się. Z Caroline można
spędzić całe pieprzone życie. Chwila. Co, do cholery? Poważnie
rozważasz pomysł wejścia w… głośne przełknięcie… związek?
Popieprzyło mnie z tym „głośne przełknięcie”? Parker, to takie
teatralne. Weź się w garść i pomyśl. O ile się nie mylę, to zaprosiłeś ją
do Hiszpanii! Nie uciekaj przed tym. Kurde, powąchała sweter?
RYAN: Mmm, moja dziewczyna lubi przekąski z suszonej
wołowiny. Nie mogłem lepiej trafić. Drapie mnie po plecach i je
suszoną wołowinę. Umarłem i poszedłem do nieba.
MIMI: Nie wierzę, że zjadł wszystkie kawałki suszonej wołowiny.
Co za osioł. He, he, he.
CAROLINE: Pytanie pierwsze jest za trudne. Nie zacznę od
niego. Odpowiem na pytania w odwrotnej kolejności. Cztery. Nie wiem,
czy możemy się przyjaźnić, ale bardzo bym tego chciała. I to nie w
udawany sposób. Naprawdę lubię Simona. Pomimo że wczoraj sprawy
potoczyły się do bani, myślę, że się dogadamy… Trzy. OCZYWIŚCIE,
ŻE ZGODZIŁAM SIĘ NA RANDKĘ Z JAMESEM PRZEZ TO, CO
ZASZŁO MIĘDZY MNĄ A SIMONEM. Śmieszne, że nawet w
wyobraźni widzę to zapisane wersalikami. Dwa. Gdybym wiedziała,
dlaczego mnie odtrącił, dostałabym pieprzonego Nobla. Wali mi z ust?
Nie. Bo byłam pijana? Możliwe… Jeśli to dlatego, że byliśmy
wstawieni, to był to najgorszy w dziejach ludzkości moment na
rycerskość. Powtarzał ciągle, że nie może i że to błąd. No tak, pewnie i
błąd. Ale może wart popełnienia. Może chciał być wierny haremowi?
Co w jakiś pokręcony sposób było dość urocze. Wiem, że zależy mu na
tych dziewczynach. Cholera. Jest wspaniały nawet wobec nich. Z
pewnością wiem, że „nie mogę” było nieadekwatne do sytuacji.
Zazwyczaj oznacza problemy z erekcją, a ja czułam ją na swoim udzie.
Ajć. Co za pech. Ten sweter miesza mi w głowie. Niuch…
SIMON: Znowu go powąchała. Po co ona to robi? Jak miałem
go na sobie, to nie zauważyłem, żeby pachniał czymś innym niż wełna.
Dziewczyny są dziwne. Dziwacznie cudowne. Cipka. Cipka Caroline. I
znowu mi stanął. Do diabła, czemu udaję, że nie odbiło mi na punkcie
tej dziewczyny? I nie ma to żadnego związku z jej cipką. No i stoi
jeszcze bardziej.
CAROLINE: Przestań uciekać od odpowiedzi na to pytanie.
Staw temu czoło! Czemu rzuciłaś się na Simona, zapominając o
przyjaźni i haremie, i zaniku O, i wszystkich innych powodach, dla
których wolałaś trzymać się od niego i jego czarodziejskiej pały z
daleka??? No dalej, Caroline. Weź się w garść i przyznaj to. Co
takiego odpowiedział, gdy zapytałaś go, dlaczego pocałował cię tej
nocy, kiedy się poznaliście? „Bo musiałem”. Matko, nawet teraz brzmi
to niesamowicie. Oto i twoja odpowiedź, Caroline: bo musiałaś. I teraz
musisz się z tym uporać. Pocałowałam go, a on mnie, bo musieliśmy to
zrobić. To był wyłącznie nasz wybór. A to, że przerwał pieszczoty,
mówiąc, że nie może? Po tylu tygodniach niedorzecznego flirtowania?
Po tym, jak zaprosił mnie do Hiszpanii? Pieprzona Hiszpania! Chcę
jechać do pieprzonej Hisz… Moment, ale czy ja chcę tam jechać z nim?
Grrr. Głupia Hiszpania. Tak czy siak, lepiej, żeby miał cholernie dobry
powód, bo jestem zajebistą laską – z O czy bez O jestem fantastyczna.
Tak, Reynolds, jesteś. Ciekawe jest to, jak przeskakujesz z pytania
pierwszego do trzeciego i z powrotem w tym wewnętrznym monologu.
Dzięki Bogu, most! Koniec introspekcji…
SIMON: Kurde, most. Prawie jesteśmy na miejscu, a nie mam
pojęcia, co dalej z Caroline. Właściwie nie rozmawialiśmy w drodze.
Chociaż cieszę się, że jestem w domu. Cały śmierdzę suszoną
wołowiną, a do tego muszę zwalić konia, jak nie wiem co.
MIMI: Hura! Most! Ciekawe, czy Ryan będzie chciał zostać u
mnie na noc!
RYAN: Zajebiaszczo, most. Już prawie w domu. Ciekawe, czy
Mimi wie, że zostaję u niej na noc i planuję ją przekonać, żeby wzięła
jutro urlop na żądanie. Malutka, to, co zamierzam z tobą zrobić… Już
nigdy nie tknę tej wołowiny. To była najcichsza podróż, w jakiej brałem
udział.
***

Podrzuciliśmy zakochanych do Mimi, czego chyba nawet nie


zakodowali, tak byli zajęci swoim własnym światem z gumy
balonowej. Pojechaliśmy do naszych mieszkań. Byliśmy pogrążeni w
swoich myślach, a napięcie, które wytworzyło się między nami, było
teraz, gdy zostaliśmy sami, jeszcze bardziej odczuwalne. Zawsze
mieliśmy o czym rozmawiać, ale w tej chwili, mając tyle do
omówienia, milczeliśmy. Nie chciałam, żeby sprawy się
skomplikowały. Musiałam się postarać i pokazać mu, że nic się nie
stało. On już swoje zrobił, próbując odbyć ze mną dojrzałą rozmowę.
Tyle że po raz kolejny mój wdzięk słonia w składzie porcelany położył
sprawę.
Wyobraziłam sobie, jak musiało brzmieć moje zbyt głośne
wyznanie o tym, że dobierałam się do Simona. Ogarnął mnie wstyd, ale
też śmiałam się z siebie. To wyglądało pewnie bardzo dziwacznie.
Wyrzucanie ramion w powietrze i słowa padające jak pociski z moich
ust. A później warczenie na przestraszonego Simona i zmuszenie go do
towarzyszenia mi podczas spaceru nad brzeg jeziora. Pewnie bał się, że
go rozerwę na strzępy i wrzucę do wody.
Patrzyłam na jego dłonie ułożone na kierownicy – te same dłonie,
które w bardzo jednoznaczny sposób dotykały mnie wczoraj – i
podziwiałam jego silną wolę, to, że zdołał się pochamować. Wiem z
całą pewnością, że miał na to ochotę. Jeśli nie jego głowa, to
przynajmniej jego ciało tak mówiło.
Chociaż jego umysł też tego chciał. Tak przypuszczam, bo zaczął
za dużo myśleć. Spojrzałam na niego jeszcze raz. Akurat skręciliśmy w
naszą ulicę. Zatrzymał samochód i popatrzył na mnie, przygryzając
wargę, którą niespełna dobę temu miałam szczęście ssać.
Wystrzelił ze swojego miejsca i podbiegł do moich drzwi, zanim
zdążyłam odpiąć pas.
– Hmm, ja tylko… wezmę bagaże – wymamrotał, a ja
przyglądałam mu się uważnie. Lewą ręką przeczesał włosy, a prawą
bębnił po karoserii. Był zdenerwowany?
– Tak, zatem – rzucił niewyraźnie i zniknął za samochodem.
O, tak. Był zdenerwowany, tak samo jak ja. Wyjął moją torbę z
bagażnika. Trzy piętra do naszych mieszkań pokonaliśmy w
prawdziwych mękach. Nie chciałam tego tak zostawić. Musiałam się z
nim pogodzić. Zrobiłam wdech i odwróciłam się w jego stronę.
– Simon, ja…
– Caroline, posłuchaj…
Zaśmialiśmy się.
– Ty pierwszy.
– Nie, ty – stwierdził.
– Nie. Co chciałeś powiedzieć?
– Co ty chciałaś powiedzieć?
– Ej, wykrztuś to, chłopaku. Muszę odbić kotka z rąk dwóch
królowych z dołu – poinformowałam go, słysząc miauczenie Clive’a z
mieszkania poniżej.
Simon prychnął i oparł się o drzwi.
– Chciałem tylko powiedzieć, że naprawdę dobrze się bawiłem w
ten weekend.
– Do zeszłej nocy, co? – Też się oparłam o drzwi i obserwowałam
jego reakcję na moje słowa. Znowu poruszyłam drażliwy temat.
– Caroline – westchnął, zamykając oczy i odchylając głowę do
tyłu.
Wyglądał na faktyczne zranionego. Poczułam żal, chociaż nie
powinnam była.
– Możemy po prostu zapomnieć o tym? – zaproponowałam. – To
znaczy, wiem, że nie możemy, ale przynajmniej udawajmy, że to się nie
stało. Ludzie często mówią, że nic się nie zmieni, a potem wszystko się
zmienia. Skąd mam mieć pewność, że między nami nie będzie teraz
dziwnie?
Otworzył oczy i popatrzył na mnie pewnym wzrokiem.
– Myślę, że nie możemy na to pozwolić. Zrobimy wszystko, żeby
nie było dziwnie. Zgoda?
– Zgoda. – Kiwnęłam głową i jakby w nagrodę Simon obdarzył
mnie pierwszym szczerym uśmiechem od chwili rozpakowania swetra
w Tahoe. Podniósł swoje torby z podłogi.
– Zagraj mi coś ładnego dziś, okej? – poprosiłam, otwierając
drzwi.
– Mówisz i masz – zapewnił i zniknęliśmy w swoich
mieszkaniach.
Ale tej nocy nie puścił dla mnie żadnej muzyki.
Nie rozmawialiśmy przez cały tydzień.
***

– Kto ci napluł do talerza?


Podniosłam głowę znad biurka i zobaczyłam Jillian, jak zawsze
elegancko uczesaną w pięknego koka, ubraną w czarne rurki, białą
jedwabną bluzkę i malinowy wiązany sweter z kaszmiru. Skąd
wiedziałam, że to kaszmir? Bo to była Jillian.
Wyjęłam jeden z pięciu ołówków wbitych w mój trochę
rozczochrany kok i wróciłam do bałaganu biurku. Była środa. Tydzień
jednocześnie leciał szybko i ciągnął się w nieskończoność. Ani słowa
od Simona. Żadnych esemesów. Żadnych piosenek.
Ale ja też nie próbowałam się z nim skontaktować.
Byłam pochłonięta wykańczaniem domu Nicholsonów i
zamawianiem drogich pierdółek do apartamentu Jamesa. Zaczęłam też
rysunki do projektu komercyjnego, który miałam skończyć w
przyszłym miesiącu. Mogło to sprawiać wrażenie chaosu, ale czasem
tylko w taki sposób potrafiłam uporać się z pracą. Miewałam dni, że
potrzebowałam porządku i harmonii, ale były też takie chwile, kiedy
nieporządek na biurku odzwierciedlał bałagan w mojej głowie. Właśnie
to był taki dzień.
– Jak leci, Jillian? – spytałam i sięgając po kawę, przewróciłam
pojemnik z kolorowymi ołówkami.
– Ile kawy wypiłaś dzisiaj, panno Caroline? – Śmiejąc się,
usiadła naprzeciwko mnie. Podała mi ołówki, które rozsypały się po
podłodze.
– Trudno powiedzieć. Ile filiżanek mieści się w dzbanku i
połowie? – odpowiedziałam, przesuwając papiery, żeby Jillian mogła
postawić filiżankę z herbatą. Ta kobieta pijała herbatę z porcelanowej
filiżanki. Pasowało to do niej.
– Nooo, rozumiem, że dziś nie masz spotkań z klientami –
stwierdziła i pochyliwszy się nad biurkiem, zabrała mi kubek z kawą.
Syknęłam na nią, więc odstawiła go na miejsce.
– Nie, zero klientów – powiedziałam. Wrzuciłam nowe projekty
do teczek z kolorowymi przegródkami i włożyłam je do odpowiedniej
szuflady.
– Dobra, siostro, co się dzieje?
– O co ci chodzi? Pracuję. Za to mi płacisz. Pamiętasz? –
warknęłam, a kiedy wyciągnęłam rękę po wzornik z materiałami,
przewróciłam wazon z kwiatami. Na ten tydzień wybrałam
ciemnofioletowe, prawie czarne tulipany, które teraz leżały na
podłodze. Westchnęłam ciężko i postanowiłam zwolnić tempo. Ręce
trzęsły mi się z nadmiaru kofeiny we krwi, a kiedy przyglądałam się
bałaganowi w biurze, do oczu napłynęły mi łzy.
– Cholera – mruknęłam pod nosem, zakrywając twarz dłońmi.
Siedziałam tak przez chwilę i wsłuchiwałam się w tykanie starego
zegara. Czekałam, aż Jillian coś powie. Nie odezwała się, więc
popatrzyłam na nią przez palce. Stała przy drzwiach, trzymając w
rękach moją kurtkę i torebkę.
– Wyrzucasz mnie? – szepnęłam, a łzy same zaczęły płynąć mi
po policzkach. Przywołała mnie gestem ręki. Wstałam, ociągając się.
Narzuciła mi kurtkę na ramiona i podała torebkę.
– Chodź, kochana. Postawisz mi lunch. – Puściła do mnie oko i
wyciągnęła na korytarz.
***

Dwadzieścia minut później siedziałyśmy w zdobionej czerwonej


budce za częściowo zasłoniętymi złotymi kotarami. Jillian
przyprowadziła mnie do swojej ulubionej restauracji w Chinatown.
Zamówiła dla mnie herbatę rumiankową i w ciszy czekała, aż wyjaśnię
moje załamanie nerwowe. Właściwie to nie było całkiem cicho, bo
poprosiłyśmy o skwierczącą zupę ryżową.
– To jak? Weekend w Tahoe chyba był megaudany, co? –
zapytała w końcu.
Zaśmiałam się, jedząc zupę.
– Można tak powiedzieć.
– Co się stało?
– Sophia i Neil w końcu się zeszli i…
– Poczekaj, Sophia i Neil? Myślałam, że ona jest z Ryanem.
– No tak, ale od początku była przeznaczona Neilowi. W końcu
wszystko dobrze się skończyło.
– Biedni Mimi i Ryan. Musiało im być dziwnie.
– Ha! O, tak. Biedactwa. Na litość boską, zrobili to w domku
basenowym – wyrzuciłam z siebie.
Jillian nie kryła zdziwienia.
– W domku basenowym… nieźle – skomentowała, a ja skinęłam
głową.
Jadłyśmy.
– Simon przyjechał do Tahoe, tak? – spytała kilka minut później,
nie patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się smętnie do tych jej podchodów.
Jillian miała wiele zalet, ale subtelność do nich nie należała.
– Taaa, Simon też przyjechał.
– I jak było?
– Super, a potem przestało być super, a teraz jest dziwnie –
wyznałam, odstawiając zupę i sięgając po herbatę. Nie zawierała
kofeiny i działała kojąco, na czym zależało zwłaszcza Jillian.
– Czyli nie odwiedziliście razem domku basenowego? – Mówiąc
to, rozglądała się po restauracji, jakby pytała mnie o coś zupełnie bez
znaczenia.
– Nie, Jillian. Żadnego domku basenowego. Było jacuzzi, ale nie
domek – powiedziałam wymownie, a potem wyżaliłam się,
opowiadając jej całą idiotyczną historię.
Jillian słuchała, potakiwała i pomrukiwała w odpowiednich
momentach. Czasem także oburzała się. Kończąc opowieść, ponownie
zanosiłam się płaczem, co zaczynało mnie strasznie wkurzać.
– A najgorsze jest to, że nie powinnam była w ogóle tego robić.
Tymczasem on to przerwał, chociaż sądzę, że tak naprawdę to chciał! –
Naburmuszyłam się i ze złością wycierałam łzy w serwetkę.
– Jak myślisz, dlaczego przerwał?
– Jest gejem? – zgadywałam, a Jillian uśmiechnęła się. Wzięłam
głęboki wdech, żeby się opanować.
Moja szefowa popatrzyła na mnie z sympatią i przysunęła się
trochę.
– Wiesz, że jesteśmy mądrymi kobietami, które zachowują się
teraz trochę głupio? – stwierdziła.
– Co?
– Dobrze wiemy, że nie ma sensu rozkminiać, o co chodzi
facetowi. Wszystko wyjaśni się w odpowiednim czasie. A twoje łzy? To
z nerwów i frustracji, nic więcej. Jedno ci powiem.
– Co takiego?
– Odkąd znam Simona, nigdy nie słyszałam, żeby kogokolwiek
poprosił, by pojechał z nim na zdjęcia. Zaproszenie do Hiszpanii? To
nie w jego stylu.
– Nawet nie wiem, czy nadal jestem zaproszona. – Westchnęłam
dramatycznie.
– Ciągle jesteście przyjaciółmi, tak? – spytała Jillian. – Czemu go
po prostu nie zapytasz? – Nic nie odpowiedziałam. – Weź się w garść i
chwyć jelenia za rogi.
– Chyba byka, Jillian. Chwyć byka za rogi.
– Ach, byka, jelenia. Nieistotne. Zjedz ciasteczko z wróżbą,
kochana. – Uśmiechnęła się i przysunęła do mnie ciasteczko. Złamałam
je na pół i wyjęłam wróżbę.
– Co masz? – spytałam.
– Zwolnij pracowników, którzy mają więcej niż jeden ołówek
wpleciony we włosy – oznajmiła z pełną powagą. Wybuchnęłyśmy
śmiechem. Czułam, że napięcie w moim ciele zmniejsza się.
– A ty? – zapytała Jillian.
Rozwinęłam papierek, przeczytałam przepowiednię i znów
westchnęłam.
– Głupia wróżba – powiedziałam, podając jej karteczkę.
Jillian przeczytała ją i zrobiła zaskoczoną minę.
– O rany. Chyba czeka cię trudny okres. Chodź, wracamy do
pracy.
Roześmiała się, wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z restauracji.
Oddała mi moją wróżbę. Miałam ją wyrzucić, ale rozmyśliłam się i
wsunęłam ją do torebki:
UWAŻAJ NA ŚCIANY, KTÓRYMI SIĘ OTACZASZ. I NA TO,
CO MOŻE BYĆ PO ICH DRUGIEJ STRONIE.
Dobijały mnie mądrości chińskie.
***

Esemesy pomiędzy Jamesem i Caroline:

Cześć.
Witaj.
Widzimy się w piątek?
Tak, jasne. Gdzie idziemy na kolację?
Jest taka nowa wietnamska restauracja, którą chciałbym
wypróbować.
Zapomniałeś, że nie przepadam za kuchnią wietnamską?
Daj spokój, wiesz, że to moja ulubiona. Możesz zamówić zupę!
Niech będzie wietnamska. Coś znajdę dla siebie. Tak przy okazji,
w poniedziałek powinny przyjść pozostałe meble. Przyjdę je odebrać i
ustawić.
Ile potrzebujesz jeszcze czasu, żeby zakończyć projekt?
Brakuje kilku rzeczy do sypialni, ale za tydzień wszystko powinno
być gotowe. Zaznaczę, że przed terminem…
Bardzo dobrze. Pojawisz się też w sypialni, żeby tam dokończyć
sprawy?
Przestań, Jamie.
Nie cierpię, jak mnie tak nazywasz.
Wiem, Jamie. Do piątku.
***

Byłam wykończona. Dosłownie wyssana z energii. Planowałam


pójść na jogę, naprawdę, ale po pracy chciałam po prostu wrócić do
domu. Tęskniłam za Clive’em i nie mogłam już udawać, że nie
tęskniłam także za Simonem. Może był w domu? Kiedy stanęłam na
naszym piętrze, usłyszałam zza jego drzwi odgłos telewizora. Akurat
przekręcałam klucz w drzwiach, gdy przypomniałam sobie o ciasteczku
z wróżbą. Mogłabym zapukać do niego, prawda? Mogłabym po prostu
się przywitać, tak? W czasie, kiedy prowadziłam wewnętrzny monolog,
u Simona zadzwonił telefon. Przez drzwi słyszałam jego głos.
– Nadia? Cześć, jak się masz? – Jego słowa ułatwiły mi podjęcie
decyzji. Miał swój harem, a ja nie mogłam wejść w taki układ. Jeśli
chciałam Simona, to całego. Obiecałam sobie, że koniec z owijaniem w
bawełnę. Wchodząc do mieszkania, po raz setny tego dnia poczułam
łzy napływające do oczu. Clive czekał na mnie, więc mimo wszystko
uśmiechnęłam się. Wzięłam kota na ręce i tuliłam do siebie, a on po
kociemu opowiadał mi, jak mu minął dzień – z tego, co zrozumiałam,
składał się z lekkiej przekąski, drzemki, pielęgnacji futerka, jeszcze
jednej przekąski i kolejnej drzemki. Popołudnie i wieczór spędził na
obserwowaniu okolicy. Usiadłam na kanapie i zjadłam jakieś resztki w
towarzystwie Iny i Jeffreya. Szybki prysznic. Wcześnie do łóżka. Nie
chciałam, żeby ten dzień ciągnął się dłużej.
Zasypiałam z Clive’em pomiędzy nogami i ponownie bez muzyki
zza ściany.
***

Następnego wieczoru stałam przed lustrem, przymierzając różne


buty na randkę – nie randkę, oczywiście, że randkę – z Jamesem. Dwa
razy chciałam do niego zadzwonić i wycofać się, ale w końcu
postanowiłam pójść. Dziewczyna czasem musi się wystroić. Dziś
ubrałam się zabójczo: cienka, dopasowana czarna bluzka, obcisła i
prosta czerwona spódnica, niebezpiecznie wysokie szpilki.
Przez cały tydzień targały mną sprzeczne uczucia, co do tego
spotkania, czymkolwiek miało ono być. I tak chciałam pójść.
Wykorzystywałam Jamesa? Trochę chyba tak. Z drugiej strony, dobrze
się z nim bawiłam i może nie byłby to najgłupszy pomysł na świecie,
żebyśmy się zeszli.
– Caroline Reynolds, jesteś modliszką – szepnęłam do swojego
odbicia w lustrze. Zaśmiałam się. Clive zakrył mordkę łapą,
zawstydzony moją postawą. Nadal się śmiałam, kiedy usłyszałam
pukanie. Włożyłam szpilki i podeszłam do drzwi. Kot szedł tuż za mną.
Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam.
– Cześć, James.
– Caroline, świetnie wyglądasz – powiedział, wchodząc do
mieszkania. Objął mnie i wtedy już miałam pewność – to była randka.
Pachniał korzennie. Nie wiem, czemu dziewczyny często mówią,
że chłopcy pachną korzennie, ale czasem faktycznie tak bywa. Zresztą
ciepło i korzennie to przyjemnie. Ale nie jak potpourri…
Uścisnęłam go, ciesząc się, że nasze ciała nadal pasowały do
siebie. Przytulanie się zawsze dobrze nam wychodziło.
– Gotowa do wyjścia?
– Tak, tylko wezmę torebkę. – Schyliłam się, żeby cmoknąć
Clive’a. Ten nastroszył ogon i patrzył na Jamesa, nie pozwalając mi na
pieszczotę.
– O co ci chodzi? – zapytałam kota po tym, jak obrócił się tyłem
w moją stronę. – To staje się brzydkim nawykiem, panie Clive –
rzuciłam ostrzegawczo, biorąc torebkę ze stołu. Pokazałam mu język i
zamknęłam drzwi za sobą i Jamesem.
– Czyli kolacja? – zapytałam.
– Tak, kolacja – potwierdził. Stał bardzo blisko mnie.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez krótką chwilę, ale zdawało mi się, że
trwało to wieki. Podszedł jeszcze bliżej. Wstrzymałam oddech.
Oczywiście, akurat w tym momencie Simon wyszedł ze swojego
mieszkania.
– Cześć, Caroline. O, cześć. James? Zgadza się? – Przestał się
uśmiechać, domyślając się, że wybieram się na randkę. Randkę,
randkę, randkę.
– Sheldon, tak? – zapytał James, wyciągając dłoń.
– Właściwie to Simon. – Nie podał mu ręki, bo obydwie miał
zajęte przez torby ze śmieciami. – Idźcie przodem. – Kiwnął głową w
stronę schodów i we trójkę zaczęliśmy schodzić po stopniach.
– Gdzie się wybieracie, dzieciaki? – zapytał Simon.
Czułam na plecach jego spojrzenie. Gdy byłam na półpiętrze,
odwróciłam się. Miał przylepiony do twarzy sztuczny uśmiech, a w
głosie słyszałam nieznany mi dotąd chłód.
– Idziemy na kolację – odpowiedział James.
Rzuciłam uśmiech w stronę Simona.
– Tak, do uroczej wietnamskiej restauracji – zaszczebiotałam,
udając podekscytowaną.
– Nie lubisz wietnamskiego jedzenia – stwierdził Simon,
marszcząc czoło.
Uśmiechnęłam się.
– Wezmę zupę – wyjaśniłam.
Obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem. James przytrzymał dla
mnie drzwi, ale puścił je tuż przed Simonem niosącym worki ze
śmieciami. Udało mi się je złapać w odpowiednim momencie.
– W takim razie, dobrej nocy – powiedziałam, gdy James objął
mnie i skierował w stronę samochodu.
– Dobranoc – odparł Simon przez zaciśnięte zęby. Widziałam, że
był wkurzony.
Dobrze.
James pomógł mi wsiąść do samochodu i ruszyliśmy.
***

Kolacja minęła całkiem przyjemnie. Zamówiłam przysmażany


ryż z karty z daniami kuchni fusion. Gdy mi go podano, w wyobraźni
na chwilę przeniosłam się na łódź mieszkalną do zatoki Ha Long, gdzie
jadłam kluski z Simonem.
Ale jak już mówiłam, kolacja przebiegła w porządku. Rozmowa
– też w porządku. Mężczyzna, z którym byłam – również w porządku.
Był przystojny, ze świetlaną przyszłością, z przygodami do przeżycia, z
własnymi górami do zdobycia. I tej nocy ja byłam taką górą. Chciałam,
żeby się na nią wspiął.
Odprowadził mnie pod drzwi, chociaż mogłam mu to wybić z
głowy. Szukając kluczy w torebce, usłyszałam dzwonek telefonu u
Simona.
– Nadia? Cześć. Tak. Jeśli jesteś gotowa, to ja też – mówił
wesoło.
Poczułam ucisk w sercu. Dobra. Odwróciłam się, żeby pożegnać
Jamesa, oszałamiająco przystojnego i obecnego. Tuż przede mną.
Mojego O nie było już tak długo, a kiedyś z Jamesem byli całkiem
blisko. Mógłby? Chciałby? Zamierzałam się przekonać, więc
zaprosiłam go do środka.
Wyjęłam wino z lodówki i patrzyłam, jak James rozgląda się po
pokoju, skanując moje mienie: między innymi system dźwiękowy Bose
i fotel Eamesa przy biurku. Obejrzał nawet kieliszek, który mu
podałam. Podziękował i gdy nasze dłonie otarły się o siebie, popatrzył
mi w oczy.
Natura wzięła górę. Ręce pamiętały, skóra rozpoznawała, usta
tańczyły ze sobą i na nowo się odkrywały. Było to jednocześnie stare i
nowe. Skłamałabym, mówiąc, że mi się nie podobało. Jego koszula –
zdjęta. Moja spódnica – zsunięta. Zrzuciłam szpilki. Opletliśmy się
ramionami i przytuliliśmy się. W końcu, co było nieuniknione,
poszliśmy do sypialni.
Usiadłam na łóżku i mętnym wzrokiem patrzyłam, jak James
klęka przede mną na podłodze.
– Tęskniłem za tobą.
– Wiem. – Przyciągnęłam go do siebie. Wszystko było w
porządku, dokładnie tak, jak być powinno, więc automatycznie
oplotłam go w pasie nogami. Na udzie czułam zimny dotyk klamry od
paska jego spodni. James z uśmiechem patrzył mi głęboko w oczy.
– Tak się cieszę, że potrzebowałem dekoratorki.
I nagle, ot tak, „w porządku” przestało wystarczać.
– Nie, James – westchnęłam i odepchnęłam go za ramiona.
– Co, maleńka?
Nie cierpiałam, gdy nazywał mnie maleńką.
– Nie, nie. Po prostu nie. Wstań – westchnęłam ponownie, kiedy
całował mnie po szyi. Do oczu napłynęły mi łzy, bo zrozumiałam, że
to, co kiedyś mnie poruszało, teraz nie daje żadnych doznań.
– Żartujesz, prawda? – jęknął mi do ucha, a ja go ponownie
pchnęłam.
– James, wstań – powtórzyłam, tym razem głośniej.
Zrozumiał. Nie był zadowolony, słysząc to. Podniósł się, a ja
wygładziłam bluzkę, która na szczęście pozostała właściwie
nierozpięta.
– Musisz już iść – powiedziałam przez łzy, które leciały mi po
policzkach.
– Caroline, co, do…
– Idź, dobra? Po prostu idź! – krzyknęłam. To nie było fair wobec
niego, ale musiałam być wierna sobie. Nie mogłam się cofać, nie teraz.
Zakryłam twarz dłońmi. Słyszałam, jak James wzdycha, a potem
wychodzi, trzaskając drzwiami. Nie miałam mu tego za złe. To musiało
być dla niego erotyczne piekło. Byłam smutna i zła, generalnie mocno
podminowana. Wkurzałam się na mój O. Na podłodze dostrzegłam
jeden z butów, który mówił: „Chodź i zerżnij mnie”. Rzuciłam nim z
całej siły w stronę salonu.
– Łoł! – Usłyszałam męski okrzyk, który nie pochodził od
Jamesa Browna. To był głos mężczyzny, którego pragnęłam w swoim
łóżku i na którego byłam teraz najbardziej zła. W drzwiach, w
spodniach od piżamy i na bosaka, trzymając bucik dla zdzirowatego
Kopciuszka bez O, jak spóźniony książę z bajki, stał Simon. Na widok
jego pięknie wyrzeźbionych mięśni brzucha złość przerodziła się w
furię.
– Co tu robisz, do cholery? – zapytałam, nerwowo wycierając łzy.
Nie chciałam, żeby zobaczył, że płakałam.
– Hmm, słyszałem ciebie i Jamesa… Znaczy, usłyszałem cię,
krzyczałaś, no i chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku – jąkał
się.
– Chyba nie przyszedłeś mnie ratować, co? – odszczeknęłam,
robiąc znak cudzysłowu palcami w powietrzu.
Zrobił krok w tył, gdy wstałam z łóżka. Chyba obawiał się
mojego nadciągającego wybuchu. Nawet ja wiedziałam, że to będzie
paskudne.
– Czemu wszyscy faceci uważają, że kobiety trzeba ratować?
Czyżbyśmy nie potrafiły same sobie radzić? Czemu mam być
ratowana? Nie chcę, żeby mnie ratował mężczyzna, a już na pewno nie
potrzebuję, żeby robił to walący w ściany, posuwający Kicię,
podsłuchujący mnie przez ścianę psychol! Zrozumiałeś?
Wytykałam go palcami i machałam rękami, jakbym odganiała
niewidzialnego wroga. Miał pełne prawo się mnie bać.
– Co, do diabła, jest z wami nie tak? – wrzeszczałam. – Jeden
chce mnie odzyskać, a drugi nie chce mieć ze mną nic wspólnego!
Jeden chce być moim chłopakiem, ale nawet nie potrafi zapamiętać, że
jestem projektantką wnętrz. Projektantką! A nie pieprzoną dekoratorką!
Wpadłam w trans. W tej chwili prowadziłam monolog, jasny i
prosty. Chodziłam wokół Simona, przyśpieszając i krzycząc, a on
próbował za mną nadążyć. Aż w końcu zatrzymał się i zdziwiony
patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami.
– Bo nie powinniście zmuszać nikogo do jedzenia wietnamskich
dań, jeśli ktoś nie lubi wietnamskich dań, prawda? Nie powinnam była
tego jeść, prawda, Simon?
– Nie, Caroline. Sądzę, że nie powinnaś była – zgodził się ze
mną.
– Nie, jasne, że nie. Dlatego wzięłam przysmażany ryż.
Przysmażany ryż, Simon! Nigdy już nie tknę wietnamskiego żarcia.
Ani dla Jamesa, ani dla ciebie, ani dla nikogo innego! Jasne?
– Cóż, Caroline, myślę…
– I żebyś wiedział – ciągnęłam – to nie potrzebowałam dziś
ratunku! Sama zadbałam o siebie. Poszedł sobie. Wiem, że masz
Jamesa za wariata, ale nim nie jest – powiedziałam, tracąc rozpęd.
Zadrżały mi wargi. Próbowałam z tym walczyć, ale w końcu poddałam
się. – To nie jest zły facet. On… tylko… on po prostu nie jest facetem
dla mnie – westchnęłam i opadłam na podłogę przed łóżkiem,
podtrzymując głowę rękami.
Przez chwilę płakałam, a Simon stał jak skamieniały nade mną.
Popatrzyłam do góry.
– Halo. Dziewczyna płacze! – wybełkotałam.
Powstrzymał uśmiech i usiadł przede mną. Uniósł mnie z podłogi
i objął. Pozwoliłam mu na to. Posadził mnie na kolanach i trzymał
blisko, a ja płakałam. Był ciepły i łagodny. Mimo że rozsądek
podpowiadał co innego, wtuliłam się w niego i pozwoliłam się
pocieszać. Szlochałam, a on głaskał mnie po plecach i kreślił malutkie
kółka na moich łopatkach. A ja wdychałam jego zapach. Bardzo dawno
żaden facet nie przytulał mnie w ten sposób. Traciłam zmysły w
ramionach mężczyzny, który pachniał płynem do tkanin i kreślił kółka
na moim ciele.
Simon siedział po turecku i nie wypuszczał mnie z objęć, aż moje
szlochy zaczęły się stopniowo wyciszać.
– Czemu przez cały tydzień nie puszczałeś mi muzyki? –
Pociągnęłam nosem.
– Igła się złamała. Musiałem naprawić gramofon.
– Och, myślałam, że może… Po prostu stęskniłam się za tym –
powiedziałam nieśmiało.
Odgarnął mi włosy z twarzy, chwycił za podbródek i uniósł mi
głowę, tak żebym spojrzała na niego.
– Stęskniłem się za tobą. – Uśmiechnął się łagodnie.
– Ja za tobą też – szepnęłam, a jego spojrzenie zaczęło mnie
hipnotyzować. O, nie. Żadnych czarów. – Jak Kicia? Dobrze? Założę
się, że też za tobą tęskniła – mówiłam, obserwując jego reakcję.
– Czemu nagle wspominasz o Nadii?
– Słyszałam, jak rozmawiałeś z nią przez telefon. Chyba się
umawialiście.
– Tak, spotkałem się z nią na piwie.
– O, proszę. Mam uwierzyć, że nie przyszła później do ciebie? –
zapytałam, nadal siedząc mu na kolanach.
– Spytaj kota. Szalał tej nocy? – Simon pokazał palcem Clive’a,
który obserwował nas z kanapy.
– Właściwie, to nie.
– Bo nie przyszła do mnie. Spotkaliśmy się, żeby się pożegnać. –
Popatrzył na mnie uważnie.
Serce zabiło mi tak mocno, że na pewno je usłyszał. Dlaczego
serce musi być tak bardzo w to zaangażowane?
– Pożegnać?
– Tak. Wraca do Moskwy, żeby skończyć studia.
Serce trochę się uspokoiło.
– O, czyli pożegnaliście się, bo wyjeżdża, a nie z żadnego innego
powodu. Jaka jestem głupia. – Chciałam podnieść się z jego kolan, ale
przytrzymał mnie mocno. Zaczęłam się kręcić.
– Wyjeżdża. Ale nie dlatego się pożegnaliśmy.
Ciągle się wierciłam.
– O, to została już tylko Chichotka. Czyli jedna. Technicznie
rzecz biorąc, jedna dziewczyna nie czyni haremu. Będzie dźwigać cały
ciężar na swoich barkach czy zorganizujesz casting na nowe kobiety?
Właściwie, jak to działa? – ironizowałam.
– Z Lizzie też będę niedługo rozmawiał. Myślę, że od teraz
będziemy tylko przyjaciółmi – wyjaśnił, nadal przyglądając mi się z
uwagą. – To, co kiedyś było dla mnie dobre, teraz już takie nie jest.
Wszystko się zatrzymało. „Co?”.
– Już nie jest dla ciebie dobre? – spytałam z niedowierzaniem.
– Mhmmm – odpowiedział, przysuwając nos do mojej szyi i
biorąc głęboki wdech.
„Zauważy, jeśli poliżę go po ramieniu? Tylko małe liźnięcie?”.
– Caroline?
– Tak, Simon?
– Przepraszam, że nie puszczałem ci muzyki. Przepraszam, że…
Powiedzmy, że chciałbym cię przeprosić za wiele rzeczy.
– Dzięki – wyszeptałam.
– Mogę cię o coś spytać?
– Nie, nie mam chleba cukiniowego – odszepnęłam, a on
roześmiał się głośno. Też się śmiałam. Brakowało mi naszego
wspólnego śmiechu.
– Pojedź ze mną do Hiszpanii – powiedział cicho.
– Słucham? Co? – spytałam drżącym głosem. „Co? Co? Co?” –
Mówisz poważnie?
– Bardzo poważnie.
Skupiłam się na oddychaniu. Byłam upojona jego urokiem i
zapachem. Musiałam ochłonąć. Chciał być ze mną w Hiszpanii?
Dobrze, że jego uwagę przykuło moje ucho, bo wątpię, żeby
spodobała mu się moja mina. Potrzebowałam chwili dla siebie.
Odsunęłam się i wstałam.
– Pójdę opłukać twarz. Nigdzie nie odchodź – przykazałam mu.
– Słodka Caroline. Nigdzie się nie wybieram – odpowiedział,
uśmiechając się seksownie.
Zmusiłam się do wyjścia. Każdy krok, każde uderzenie piętą o
podłogę brzmiało jak śpiew: Hiszpania, Hiszpania, Hiszpania. W
łazience pochlapałam twarz wodą, której większość lądowała w moich
ustach, bo nie mogłam przestać się uśmiechać. Nowe obliczanie składu
osobowego haremu: dwie wypadły, jedna na wylocie? Są chwile w
życiu, kiedy trzeba być ostrożnym, ale bywają też takie momenty, w
których po prostu musisz mieć jaja i zaryzykować. Potrzebowałam
wsparcia. Przypomniałam sobie, co mi dziś powiedziała Jillian, i
poszłam za ciosem. Uspokoiłam się, zabrałam moje metaforyczne jaja i
wyszłam z łazienki.
– Słuchaj, Simon. Już późno. Czas na ciebie. – Wzięłam go za
rękę i pociągnęłam, żeby wstał. Zaprowadziłam go pod drzwi.
– Hm, naprawdę? Chcesz, żebym poszedł? Nie chcesz, sam nie
wiem, pogadać dłużej? – zapytał. – Zamierzałem powiedzieć ci, jak…
Nie przestawałam go ciągnąć.
– Nie. Na dziś koniec z gadaniem. Jestem zmęczona. –
Otworzyłam drzwi i wypchnęłam go na korytarz. Zaczął coś mówić,
ale przerwałam mu, unosząc dwa palce.
– Muszę powiedzieć ci dwie rzeczy, dobra? Tylko dwie.
Kiwnął głową.
– Po pierwsze, zraniłeś mnie w Tahoe – zaczęłam, a on próbował
mi przerwać. – Milcz, Simon. Nie chcę się powtarzać, ale po prostu
musisz wiedzieć, że mnie zraniłeś. Nie rób tego więcej – skończyłam.
Musiałam się uśmiechnąć, kiedy zobaczyłam jego reakcję.
Stał ze wzrokiem wbitym w podłogę i każdym gestem okazywał
skruchę.
– Caroline, naprawdę bardzo mi przykro. Wiedz, że chciałem
tylko…
– Przeprosiny przyjęte. – Ponownie na mojej twarzy pojawił się
uśmiech i zaczęłam zamykać drzwi.
Szybko jednak wsunął w nie głowę.
– Czekaj, czekaj. A druga rzecz? – zapytał, stojąc w progu.
Podeszłam bliżej, tak że nasze ciała prawie się zetknęły. Czułam ciepło
jego skóry. Zamknęłam oczy i doświadczyłam nagłego przypływu
emocji. Oddychałam głęboko. Podniosłam powieki, żeby spotkać jego
namiętne spojrzenie.
– Pojadę z tobą do Hiszpanii – powiedziałam i zamknęłam drzwi,
zostawiając go za nimi zaskoczonego.
Rozdział piętnasty

J
ajka sadzone, bekon, tosty zbożowe z dżemem malinowym.
– Owsianka z rodzynkami, porzeczkami, cynamonem i
brązowym cukrem, do tego kiełbaski.
– Gofry z polewą owocową, bekon i kiełbasa – powiedziała
Sophia, kończąc nasze zamówienie i skupiając na sobie nasze
zdziwione spojrzenia.
– No co? Jestem głodna.
– Dobrze widzieć, że dla odmiany jadasz prawdziwe śniadania.
Noc z panem Mitchellem musiała zaostrzyć ci apetyt, hmmm? –
dokuczyłam jej i puściłam oko do Mimi, pijąc sok pomarańczowy.
Spotkałyśmy się we trójkę na niedzielnym śniadaniu. Nie
robiłyśmy tego od powrotu z Tahoe. Dziewczyny były zajęte
układaniem nowego życia z ich nowymi, niedawno wymienionymi
chłopakami, przez co zostałam trochę odstawiona na bok. Kiedy
spotykały się z niewłaściwymi facetami, ochoczo zapraszały mnie na
ich wspólne randki – im więcej, tym weselej, mówiły. Działało, bo nie
było między nimi chemii. Ale teraz? Mimi i Sophia z pewnością
związały się z odpowiednimi mężczyznami i cieszyły się każdą chwilą
spędzoną z nimi.
Na początku martwiłam się, że przez to zamieszanie niczym z
serialu brazylijskiego sytuacja stanie się niezręczna. Byłam jednak
dumna z dziewczyn. Odnalazły się w tym i od kiedy były ze swoją
lepszą połową, mogłam przestać się przejmować.
Śmiałyśmy się, opowiadając sobie najnowsze ploteczki i czekając
z ważnymi wiadomościami, aż podadzą nam jedzenie. Tak nakazywała
etykieta tych spotkań.
– Kto pierwszy? Kto ma jakieś wieści? – zapytała Mimi i
zaczęłyśmy nasz rytuał. Sophia przerwała wsuwanie gofrów, dając tym
znak, że chce puścić pierwszą piłkę.
– Neil musi pojechać do LA na konferencję dla dziennikarzy
sportowych i zaproponował, żebym mu towarzyszyła – podzieliła się
informacją. Kiwałyśmy z Mimi głowami.
– Ryan zastanawia się, czy nie pozwolić mi na
przeorganizowanie mu biura. Szkoda, że tego nie widziałyście. Jego
system przechowywania dokumentów przyprawia mnie o gęsią skórkę
– donosiła Mimi, wzdrygając się.
– Natalie Nicholson poleciła mnie dwóm nowym klientom: Nob
Hill, bardzo wytwornie, dziękuję bardzo – dodałam swoje i zrobiłam
dolewkę kawy, przyjmując gratulacje od koleżanek.
Jadłyśmy.
– Neil mówi przez sen. To takie słodkie. Wykrzykuje wyniki
meczów.
– Ryan dał sobie wczoraj pomalować paznokcie u stóp.
– Powiedziałam Simonowi, że pojadę z nim do Hiszpanii.
Prychanie napojami ma to do siebie, że na filmach wydaje się
zabawne lub dramatyczne, a w realnym życiu jest po prostu niechlujne.
– Poczekaj chwilę, poczekaj pieprzoną chwilę… Co? – mówiła
Sophia, dławiąc się. Po podbródku spływał jej sok.
– Co mu powiedziałaś? – wydusiła z siebie Mimi i krztusząc się,
machała na kelnera, żeby przyniósł więcej serwetek.
– Powiedziałam mu, że pojadę. Wielkie mi rzeczy. –
Uśmiechnęłam się szeroko. Tak naprawdę, to była wielka rzecz.
– Jak mogłaś siedzieć tu spokojnie, paplać o bzdetach i nie
powiedzieć nam tego od razu? Kiedy się to stało? – dopytywała się
Sophia, wspierając głowę na rękach.
– Tego wieczoru, kiedy poszłam na randkę z Jamesem. – Nie
przestawałam się uśmiechać.
– Dobra, starczy. Koniec z takim pieprzeniem się. Opowiadaj –
zażądała Mimi i zagroziła mi nożem do masła.
– Do cholery, Caroline! Czemu zataiłaś to wszystko przed nami?
Kiedy byłaś na randce z Jamesem? I niczego nie pomijaj. Powiedz nam
wszystko albo poszczuję cię Mimi! – ostrzegła Sophia. Mimi w bardzo
teatralny sposób ponownie pogroziła mi nożem. Wyobraziłam sobie
bójkę z nią – pewnie nie obyłoby się bez wykopów i półobrotów…
Wzięłam głęboki wdech i opowiedziałam im o wszystkim.
Dosłownie o wszystkim. O powodach, dla których umówiłam się z
Jamesem, o uczuciach, które wibrują między mną a Simonem. O tym,
że James nazwał mnie dekoratorką i jak go wyrzuciłam za drzwi.
Dziewczyny słuchały w skupieniu. Przerywały tylko wtedy, gdy
potrzebowały wyjaśnień.
– Jestem z ciebie dumna – pochwaliła mnie Sophia, gdy
skończyłam. Mimi przytaknęła.
– Dlaczego?
– Caroline, kiedyś James mówił „skacz”, ty skakałaś, cholera
jasna, skakałaś. Martwiłyśmy się, że jego powrót do twojego życia
wskrzesi tamtą dziewczynę – wyjaśniła Sophia.
– Wiem, że się martwiłyście. Jesteście kochane. Nikt nie troszczy
się o mnie tak jak wy. Chociaż zamartwiacie się niczym stare kwoki. –
Uśmiechnęłam się do moich szalonych przyjaciółek.
– Co się stało po tym, jak odesłałaś Jamesa Browna do
wszystkich diabłów? – chciała wiedzieć Sophia. Dokończyłam swoją
opowieść: wejście Simona, jego przeprosiny, odejście Kici, jego
zaproszenie…
– Więc tak po prostu doznałaś objawienia w łazience? Pojechać
do Hiszpanii z Simonem? – zapytała Mimi.
– Tak. W zasadzie to nie przemyślałam tej decyzji. Nie potrafię
tego wytłumaczyć, ale po prostu wiem, że powinnam pojechać. Zawsze
chciałam zobaczyć Hiszpanię. Simon będzie doskonałym
przewodnikiem. No i wiecie, jak będzie fajnie? Będziemy się świetnie
bawić razem!
– Gówno prawda – stwierdziła Sophia.
– Możesz powtórzyć?
– Gówno prawda, Caroline. Jedziesz, bo chcesz, żeby między
wami do czegoś doszło. Nie zaprzeczaj. – Patrzyła na mnie surowo.
– Niczemu nie zaprzeczam – powiedziałam żartobliwie i
poprosiłam kelnera o rachunek.
– Koniec z haremem, tak? – spytała Mimi.
– Na to wygląda. Nie jestem naiwna. Wiem, że taki facet nie
zmienia się przez noc, ale jeśli Chichotka zniknie przed wyjazdem do
Hiszpanii? Cóż, wtedy będzie to zupełnie nowy Simon, nieprawdaż? –
Ucieszyłam się i dwuznacznie popatrzyłam na dziewczyny.
– Caroline Reynolds, jestem przekonana, że planujesz uwieść
tego mężczyznę – wyraziła swoje zdanie Sophia, a uradowana Mimi
klasnęła w dłonie.
– Simon na nowo sprowadzi O! – zawołała radośnie, zwracając
na nas uwagę.
– Och, ciszej. Zobaczymy. Jeśli, i to jest ogromne „jeśli”,
dopuszczę do tego, że cokolwiek zajdzie między mną a Simonem,
będzie to na moich warunkach. Czyli żadnego haremu, żadnego
alkoholu, żadnego jacuzzi.
– Sama nie wiem, Caroline. Żadnego alkoholu? Uważam, że to
zbrodnia być w Hiszpanii i nie cieszyć się smakiem sangrii –
zauważyła Mimi.
– Owszem, z przyjemnością będę popijała sangrię. –
Rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, jak sączymy z Simonem wino i
obserwujemy zachód słońca. Hmm…
***

Esemesy pomiędzy Simonem i Caroline:

Jesteś typem dziewczyny, która nosi duże słomkowe kapelusze na


plaży?
Słucham?
No wiesz, te śmieszne wielkie kapelusze plażowe? Masz taki?
Tak się składa, że owszem. Czy to jakiś problem?
Nie, żaden problem. Próbuję wyobrazić sobie Ciebie na plaży w
Hiszpanii…
I jak ci idzie?
Przednio.
Przednio? Używasz słowa „przednio”?
Chyba poprawnie je napisałem. Masz coś przeciwko „przednio”?
Już rozumiem, skąd zamiłowanie do starych nagrań…
Hej!
Bardzo lubię ich słuchać. Przecież wiesz…
Wiem…
Naprawdę jedziemy razem do Hiszpanii?
Tak.
Jesteś w domu? Nie widziałam dziś rano rovera.
Szpiegujesz mnie?
Być może… Gdzie jesteś, Simon?
Na sesji w LA. Wracam za parę dni. Zobaczymy się, jak wrócę.
Się zobaczy…
Puszczę ci jakąś płytę.
Przednio.
***

– Więc skoro projekt Nicholsonów jest już sfinalizowany, tak


sobie pomyślałam… że skoro zaczęłam już pracę nad nowym
projektem, a ty wspominałaś wcześniej, że mogłabym wziąć trochę
wolnego przed nawałem pracy w sezonie, to… Cóż, może mogłabym…
– Wyduś to w końcu, Caroline. Pytasz mnie, czy możesz
pojechać z Simonem do Hiszpanii? – zapytała Jillian, nie próbując
ukryć uśmiechu.
– Możliwe. – Skrzywiłam się i położyłam czoło na blacie biurka.
– Jesteś dorosłą kobietą, która potrafi samodzielnie podejmować
decyzje. Wiesz, że moim zdaniem teraz jest dobra pora na urlop, więc
dlaczego mam ci mówić, czy masz wyjechać z Simonem?
– Jillian, żeby wszystko było jasne, to ja nie wyjeżdżam z
Simonem. Zabrzmiało to, jakbyśmy chcieli uciec potajemnie.
– Jasne, przecież jesteście tylko dwojgiem młodych ludzi, którzy
chcą się nacieszyć hiszpańską kulturą. Jak mogłabym pomyśleć coś
innego? – mówiła, wyraźnie i sugestywnie akcentując każde słowo. Na
jej twarzy malowała się satysfakcja. Cieszyły ją moje męczarnie.
– Dobrze, już dobrze. Mogę jechać? – spytałam z pełną
świadomością, że usłyszę długi wywód.
– Oczywiście, że możesz. Ale mogę powiedzieć ci tylko jedną
rzecz?
– I tak nie wybiję ci tego z głowy – wymamrotałam.
– Naturalnie, że nie. Chcę, żebyś się dobrze bawiła, poszalała, ale
też zaopiekowała się nim. Zgoda? – poprosiła z powagą, którą rzadko u
niej obserwowałam.
– Zaopiekować się nim? Czy on ma siedem lat? – Roześmiałam
się, ale od razu spoważniałam, widząc, że Jillian nie żartowała.
– Caroline, ta wycieczka wszystko zmieni. Musisz to wiedzieć.
Uwielbiam was obydwoje. Nie chcę, żeby którekolwiek z was
cierpiało, bez względu na to, co się wydarzy między wami –
powiedziała łagodnie. Już miałam zażartować, ale rozmyśliłam się.
Wiedziałam, o co mnie prosiła.
– Jillian, nie do końca rozumiem, co się dzieje między mną a
Simonem. Tym bardziej nie wiem, co się wydarzy w Hiszpanii. Mogę
jednak powiedzieć ci, że bardzo się cieszę na ten wyjazd. I mam
wrażenie, że on także – dodałam.
– O, moja droga, zdecydowanie się cieszy. Tylko… Och,
nieważne. Jesteście dorośli. Zaszalejcie w Hiszpanii.
– Najpierw każesz mi być delikatną, a teraz namawiasz do
szaleństw? – mamrotałam.
Z czułością poklepała mnie po dłoni. Zrobiła głęboki wdech i
nastrój w pokoju całkowicie się zmienił.
– A teraz opowiedz, na jakim etapie prac jesteśmy u Jamesa
Browna. Co zostało do zrobienia?
Z uśmiechem przerzuciłam kartki kalendarza na koniec tygodnia,
kiedy to na dobre skończę z Jamesem Brownem.
***

Kilka wieczorów później rozsiadłam się na kanapie z panem


Clive’em i Bosonogą Contessą, kiedy usłyszałam jakieś odgłosy w
korytarzu. Popatrzyliśmy po sobie z kotem, który zeskoczył z moich
kolan i poszedł wybadać sprawę. Wiedziałam, że Simona ma nie być
przynajmniej do jutra. Tak wynikało z jego esemesów. Poszłam więc za
Clive’em i zajęłam swoją dawną pozycję przy wizjerze.
Gdy wyjrzałam na korytarz, przed drzwiami Simona stała jakaś
blondynka. Kto składał mu wizytę? Czy źle robiłam, podglądając? Co
to za paczka, którą trzymała? Kobieta zapukała raz, potem drugi, a
następnie, zanim się zorientowałam, obróciła się w stronę moich drzwi,
z ciekawością wpatrując się prosto w wizjer. Zamarłam. Ani drgnęłam,
gdy patrzyła na moje drzwi. Przeszła przez niewielki korytarz i głośno
zapukała do mnie. Odskoczyłam zaskoczona, wpadając na stojak na
parasole. Poinformowałam ją w ten sposób, że ktoś był w domu.
Krzyknęłam za siebie „już idę” i zaczęłam maszerować w miejscu,
jakbym zbliżała się do wyjścia. Clive przyglądał mi się z
zainteresowaniem i kręcił łebkiem, dając do zrozumienia, że nie byłam
taka mądra, za jaką się uważałam.
Hałasowałam, odryglowując zamki, i w końcu otworzyłam drzwi.
Oceniłyśmy się nawzajem, jak to kobiety zazwyczaj robią. Była
wysoka. Reprezentowała chłodny, arystokratyczny typ urody. Miała na
sobie czarną, schludnie skrojoną i zapiętą pod samą szyję garsonkę.
Kręcone blond włosy upięła z tyłu, ale jeden kosmyk wymknął się spod
kontroli i wisiał jej przy twarzy. Wsunęła go za ucho. Zacisnęła
wiśniowe usta i cierpko uśmiechnęła się do mnie.
– Caroline, tak? – spytała z silnym brytyjskim akcentem, który
rozdzierał powietrze tak samo, jak jej nastawienie. Od razu poczułam,
że nie lubię tej kobiety.
– Tak. W czym mogę pomóc? – W bokserkach z Garfieldem i
bluzce na ramiączkach poczułam się nieodpowiednio ubrana. Do tego
na stopach miałam olbrzymie skarpety. Przestępując w nich z nogi na
nogę, pomyślałam sobie, że wygląda to, jakby chciało mi się siku.
Uświadomiłam sobie też, że denerwowałam się przy tej kobiecie, ale
nie wiedziałam dlaczego. Wyprostowałam się, przyjmując wyraz
twarzy wytrawnego pokerzysty. Wszystko to wydarzyło się w ciągu
kilku sekund. Cała wieczność w świecie kobiety, która lustrowała inną
kobietę.
– Mam coś dla Simona. Powiedział, że jeśli go nie będzie, mogę
zostawić to w mieszkaniu po drugiej stronie i że Caroline przechowa to
dla niego. Ty jesteś Caroline, więc masz – skończyła, wciskając mi
kartonowe pudło. Wzięłam paczkę i na chwilę przestałam gapić się jej
prosto w oczy.
– Co on sobie myśli? Że jestem skrzynką pocztową? –
wymamrotałam pod nosem, stawiając pakunek na stoliku tuż przy
drzwiach. Następnie odwróciłam się z powrotem do kobiety.
– Przekazać mu od kogo to, czy będzie wiedział? – spytałam.
Dziewczyna nadal przyglądała mi się badawczo, jakbym była wielką
zagadką.
– O, będzie wiedział – odparła chłodno. Brzmiała śpiewnie, ale
jednocześnie szorstko. Byłam Amerykanką, ale zawsze zachwycał mnie
brytyjski akcent. Chociaż uważałam, że ta charakterystyczna
wyniosłość była zbyteczna.
– Jasne. W takim razie dopilnuję, żeby to dostał. – Skinęłam
głową i położyłam dłoń na drzwiach. Lekko je przymknęłam, ale
dziewczyna ani drgnęła.
– Coś jeszcze? – zapytałam. W drugim pokoju słyszałam, że Ina
przygotowuje kruche ciasto i nie chciałam przegapić pornola z
KitchenAid w roli głównej.
– Nie, to wszystko – odpowiedziała, ale nadal nie wykonała
żadnego ruchu.
– Dobra, w takim razie dobranoc? – rzuciłam prawie pytająco i
zaczęłam zamykać drzwi. Wtedy ona zrobiła krok w przód, tak że
musiałam je złapać, żeby jej nie uderzyły.
– Tak? – Zaczynały puszczać mi nerwy. Przez tę Angolkę nie
zobaczę końcówki przygotowywania ciasteczek z orzeszków pekan, a
czekałam na to cały odcinek.
– Chciałam tylko, cóż. Cieszę się, że cię poznałam – odrzekła. Jej
spojrzenie złagodniało, a przez chłodną maskę przebijał się lekki
uśmiech. – I naprawdę jesteś dość ładna – dodała. Gapiłam się na nią.
Jej głos brzmiał dziwnie znajomo, ale nie potrafiłam go z niczym
skojarzyć.
– Hmm, dziękuję? – odpowiedziałam, a ona poszła w stronę
schodów. Trochę się zachwiała na obcasach i lekko potknęła. Kiedy
zamknęłam drzwi, dziewczyna, poprawiając buta, zaczęła chichotać.
Wtedy uświadomiłam sobie, kto mnie odwiedził.
Ze zdziwienia zrobiłam wielkie oczy i z rozmachem otworzyłam
drzwi. Wpatrywałam się w nią. Uśmiechała się od ucha do ucha.
Zarumieniłam się, a ona puściła mi oczko. Byłam świadkiem kilku
najlepszych chwil w życiu tej damy.
Pomachała mi i zeszła po schodach. Z osłupienia zostałam
wyrwana przez Clive’a, który ugryzł mnie w łydkę. Zamknęłam drzwi.
Usiadłam na kanapie i całkowicie zapomniałam o ciasteczkach z
orzeszków pekan, bo moja głowa analizowała ostatnie wydarzenia.
Chichotka stwierdziła, że jestem ładna.
W zasadzie to powiedziała mi, że Simon jest takiego zdania.
Simon uważał mnie za ładną.
Czy Chichotka też wyleciała z haremu?
Czy on w ogóle jeszcze istniał?
Co to oznacza?
Czy będę teraz myślała tylko pytaniami?
Jeśli tak, to kto był ojcem Erica Cartmana13)?
13) Postać z animowanego serialu South Park.

***

Wymiana esemesów między Simonem i Caroline:


Co robisz?
A ty co robisz?
Pierwszy zapytałem.
To z pewnością.
Czekam…
Ja też…
Chryste, ale z ciebie uparciuch. Jestem w drodze z LA.
Zadowolona?
Tak, dziękuję. Piekę chleb dyniowy.
Dobrze, że jestem w tej chwili na stacji, bo nie dałbym rady
utrzymać samochodu na drodze…
Czyli pieczenie cię rozpala, tak?
Nawet nie wiesz, jak bardzo.
W takim razie nie powinnam ci mówić, że pachnę cynamonem i
imbirem?

Caroline.
W tej chwili moczę rodzynki w brandy.
Dość…
***

Znowu wyjrzałam przez okno, obserwując ulicę w dole. Rovera


nadal nie było widać. Mgła zrobiła się dość gęsta i pomimo że nie
chciałam być nachalna, zaczynałam się martwić, że go jeszcze nie ma.
Siedziałam w towarzystwie stygnących bochenków i żaden Simon nie
pojawiał się, by je powąchać. Sięgnęłam po telefon, żeby posłać mu
wiadomość, ale w końcu zadzwoniłam. Nie chciałam, żeby pisał
esemesy, kiedy prowadził. Po kilku dzwonkach odebrał.
– Cześć, mój ulubiony piekarzu. – Ucieszył się, a mnie zmiękły
kolana. Był doskonałym trenerem mięśni Kegla.Wywoływał
natychmiastowy zacisk.
– Jesteś blisko?
– Słucham? – Zaśmiał się.
– Blisko domu. Czy jesteś już niedaleko? – zapytałam,
wzdychając i rozluźniając się.
– Tak. Czemu?
– Chyba jest spora mgła. Znaczy, większa niż zazwyczaj…
Uważaj, dobrze?
– To miłe, że się troszczysz o mnie.
– Cicho. Zawsze troszczę się o przyjaciół – zbeształam go,
szykując się do spania. Zawsze byłam wielozadaniowa. Dałam radę
liczyć podatki w trakcie depilacji woskiem i nawet nie mrugnąć okiem.
Zdecydowanie mogłam się rozebrać, rozmawiając z Simonem. Hmm.
– Przyjaciele? Tym dla siebie jesteśmy? – zapytał.
– A czym innym moglibyśmy być, do cholery? – wypaliłam,
zdejmując spodenki i biorąc do ręki grube wełniane skarpety. Było dziś
dość chłodno.
– Hmm – mruczał, gdy ściągałam koszulkę i narzucałam na
siebie piżamę zapinaną z góry na dół na guziki.
– Cóż, ty sobie pomrukuj, a ja opowiem ci o wizycie, którą
złożyła mi w tym tygodniu twoja przyjaciółka.
– Moja przyjaciółka? Jestem zaintrygowany.
– Taa, akcent Julie Andrews, zapięta na guziki po samą szyję
Brytyjka? Coś ci się kojarzy? Zostawiła dla ciebie pudło.
Zareagował wybuchem śmiechu.
– Akcent Julie Andrews – świetne! Poznałaś Lizzie! – Bawiło go
to, jak najlepszy żart.
– Lizzie, nie-Lizzie. Dla mnie zawsze będzie Chichotką –
rzuciłam złośliwie i usiadłam na skraju łóżka, żeby wmasować w skórę
balsam.
– Czemu nazywasz ją Chichotką? – zapytał, udając niewiniątko.
Czułam, że był rozbawiony do granic możliwości.
– Naprawdę muszę ci to powiedzieć? Daj spokój, nie możesz być
aż tak grubo… Cofam to. Źle zabrzmiało. – Ucięłam, zanim mógł się
tym i owym pochwalić. Czułam tę grubość na sobie w jacuzzi, więc
wiem. Kegel. Kolejny zacisk mięśni Kegla.
– Lubię się z tobą droczyć, Dziewczynko w Piżamce. Wpadam w
kaskady śmiechu.
– Najpierw przednio, a teraz kaskady śmiechu? Martwię się o
ciebie, Simonie. – Poszłam do salonu, żeby zgasić światła i
przygotować wszystko na noc. Oznaczało to nalanie kotu świeżej wody
do miseczki i schowanie kilku smakołyków w różnych zakamarkach
mieszkania. Clive uwielbiał bawić się w myśliwego, gdy spałam.
Czasem brały w tym udział poduszki, wstążki do włosów, sznurówki i
wszystko inne, co wydawało się interesujące o drugiej nad ranem. Moje
mieszkanie często wyglądało, jakby kręcono w nim serial przyrodniczy.
– Spoko, nie martw się. Odbiorę, jak wrócę. Miło sobie
porozmawiałyście?
– Raczej krótko. Żadne wstydliwe tajemnice nie zostały
ujawnione. Chociaż przez te cienkie ściany sporo wiem. Jak się ma
samotna członkini haremu? Tęskni za siostrami? – Wyłączyłam światła
i poszłam do kuchni po smakołyki dla kota. Miałam wielką ochotę
zapytać, czy zerwał z Chichotką. Zrobił to, czy nie?
– Tak, może czuć się odrobinę samotna – powiedział bardzo
ostrożnie. Hmmm…
– Samotna, bo… – podsunęłam i przerwałam układanie
smakołyków.
– Samotna, bo, powiedzmy, że po raz pierwszy od dawna
jestem… wiesz… – plątał się i jąkał, unikając odpowiedzi.
– Dalej, powiedz to – zażądałam, wstrzymując oddech.
– Bez towarzystwa kobiet. Albo, jak ty byś to powiedziała, bez
haremu. – Jego słowa padły nagle, aż ugięły się pode mną nogi.
Smakołyki Clive’a zagrzechotały w pudełeczku, dając mu znać, że
polowanie zaczęło się wcześniej.
– Bez haremu, tak? – powtórzyłam. Oczami wyobraźni
widziałam tańczącego słodkiego Simona. Słodki Simon Singiel. Słodki
Simon Singiel w Hiszpanii…
– Tak – szepnął i przez chwilę milczeliśmy, choć wydawało się,
że trwało to całą wieczność. Tak naprawdę cicho było na tyle długo, że
Clive zdążył sięgnąć po swoją pierwszą ofiarę ukrytą w moim adidasie.
Podeszłam do niego do drzwi, żeby pogratulować mu zdobyczy.
– Powiedziała coś interesującego – przerwałam ciszę.
– O, tak? Co takiego? – zainteresował się.
– Stwierdziła, że jestem, cytuję, dość ładna.
– Naprawdę? – Roześmiał się swobodnie.
– Tak, i powiedziała to w taki sposób, jakby potwierdzała czyjąś
opinię. Nie należę do dziewczyn, które domagają się komplementów,
ale wydaje mi się, Simonie, że rozmawiałeś z nią na mój temat. –
Uśmiechnęłam się ze świadomością, że oblałam się lekkim rumieńcem.
Zaczęłam iść w stronę sypialni, kiedy rozległo się ciche pukanie do
drzwi. Odryglowałam zamki i bez patrzenia w wizjer otworzyłam je.
Miałam silne przeczucie, co do tego, kto stoi po ich drugiej stronie.
Oto i on, z telefonem przyciśniętym do ucha, torbą podróżną w
ręce i z szerokim, radosnym uśmiechem.
– Powiedziałem jej, że jesteś ładna, ale tak naprawdę, to jesteś
bardziej niż ładna – powiedział, zbliżając się do mnie tak, że prawie
zetknęliśmy się nosami.
– Jesteś zachwycająco piękna – dorzucił.
I słysząc to, zaprosiłam go do środka. Ubrana w zapinaną na
guziki piżamę. Gdzieś w głębi mnie O cieszył się…
***

Godzinę później siedzieliśmy razem przy kuchennym stole, a


przed nami leżał zdziesiątkowany bochenek. Udało mi się ugryźć go
może dwa razy pomiędzy żarłocznymi kęsami Simona. Reszta chleba
znajdowała się teraz w jego brzuchu, a on z zadowoleniem klepał się po
nim jak po piłce. Rozmawialiśmy i jedliśmy, nadrabialiśmy zaległości i
obserwowaliśmy polującego Clive’a. Teraz relaksowaliśmy się,
czekając, aż kawa się zaparzy. Torba Simona leżała przy drzwiach.
Nawet nie zajrzał do siebie. Nadal miałam na sobie piżamę i siedząc z
podkulonymi nogami, wpatrywałam się w Simona. Tak swobodnie
czuliśmy się w swoim towarzystwie. Jednocześnie, docinając sobie,
kontynuowaliśmy elektryzującą grę.
– Niesamowite wykonanie. Rodzynki? Bardzo smaczne. –
Uśmiechnął się do mnie i włożył jeszcze jeden kawałek chleba do ust.
– Jesteś okropny. – Pokręciłam głową, wstałam z krzesła i
pozbierałam talerze oraz zgarnęłam okruchy, których Simon nie
pochłonął. Czułam, że obserwuje mnie, kiedy krzątam się po kuchni.
Sięgnęłam po dzbanek z kawą i popatrzyłam na niego pytająco. Kiwnął
głową. Stanęłam obok niego, żeby nalać mu kawy do kubka.
Przyłapałam go, jak gapił się na moje nogi.
– Widzisz coś, co ci się podoba? – Pochyliłam się, żeby podać
mu cukier.
– Tak – odpowiedział, przybliżając się do mnie i sięgając po
cukierniczkę.
– Cukier?
– Tak.
– Mleczko?
– Tak.
– Nic więcej nie powiesz?
– Nie.
– Opowiedz mi coś, cokolwiek. – Zaśmiałam się i wróciłam na
swoje miejsce przy stole. Tym razem też mnie obserwował.
– Może w takim razie to – odezwał się w końcu, wspierając
głowę na dłoniach i przybierając poważny wyraz twarzy. – Jak ci już
wspominałem, zerwałem z Lizzie.
Patrzyłam na niego, prawie nie mrugając. Próbowałam udawać
obojętną, ale nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu, który
pojawił mi się na twarzy.
– Widzę, że w ogóle cię to nie poruszyło – żachnął się i
wyprostował się na krześle.
– Nie za bardzo. Chcesz usłyszeć prawdę? – zapytałam w nagłym
przypływie pewności siebie.
– Prawda nie będzie zła.
– Mam na myśli prawdziwą prawdę, nagą prawdę. Bez
żartobliwych komentarzy, bez ciętych ripost. Chociaż świetni jesteśmy
w ripostach.
– Owszem, ale dziś wybieram prawdę – powiedział cicho,
wbijając we mnie szafirowe spojrzenie.
– W takim razie, prawda. Cieszę się, że skończyłeś układ z
Lizzie.
– Cieszysz się, naprawdę?
– Tak. Czemu to zrobiłeś? Mów szczerze – przypomniałam mu.
Przez chwilę obserwował mnie, łyknął kawy, nerwowo przeczesał
włosy palcami i głęboko zaczerpnął powietrza.
– Prawda, zatem. Rzuciłem Lizzie, bo nie chciałem już z nią być.
W zasadzie to nie chcę być z żadnymi kobietami – wyznał, odstawiając
kubek z kawą. – Wiem, że pozostaniemy przyjaciółmi. Prawdę mówiąc,
odkryłem ostatnio, że bycie z trzema kobietami… Cóż, to za dużo jak
dla mnie. Rozważam ograniczenie się do jednej na jakiś czas. –
Uśmiechał się, a błękit jego oczu niebezpiecznie mnie przyciągał.
Czułam, że jeszcze jeden uśmiech i zacisk mięśni Kegla, a znajdę
się w kłopotliwej sytuacji. Wstałam gwałtownie, żeby odłożyć kubek
do zlewu. Zatrzymałam się przy nim na chwilę, tylko na chwilę. W
głowie kłębiło mi się od myśli. Był singlem. Był… sam. Matko droga,
Wallbanger był sam.
Słyszałam, jak wstaje i podchodzi do mnie. Zamarłam, gdy
odgarniał mi włosy z ramion i prowadził dłonie do bioder. Jego usta,
cudownie rozkoszne usta prawie dotykały mojego ucha, kiedy szeptał:
– Powiedzieć ci prawdę? Nie mogę przestać o tobie myśleć.
Z wrażenia rozdziawiłam usta. Nadal stałam odwrócona do niego
plecami. Byłam rozdarta pomiędzy wykonaniem triumfalnego gestu
rękami a odbyciem stosunku w kuchni. Zanim podjęłam decyzję,
Simon śmielej poruszył wargami, dotykając skóry tuż za moim uchem.
Zakręciło mi się w głowie, a kobiece części mojego ciała zatańczyły
kankana.
Chwycił mnie za biodra i obrócił w swoją stronę. Stałam blisko
niego. Uśmiechał się szeroko. Starałam się nie stracić kontroli.
– Powiedzieć ci prawdę? Myślę o tobie, odkąd zastukałaś w moje
drzwi – wyszeptał, a potem pochylił się i pocałował mnie w szyję.
Zrobił to z doskonałą precyzją. Jego włosy łaskotały mnie w nos i z
trudem trzymałam ręce przy sobie. Odepchnął mnie lekko na bok i ku
mojemu zaskoczeniu uniósł w górę i posadził na blacie. Odruchowo
rozszerzyłam uda, żeby mógł stanąć między nimi. Uniwersalne Prawo
Wallbangera polegało na całkowitym wyparciu myślenia. Na szczęście
moje nogi wiedziały, co robić.
Jedną dłonią powędrował na dół moich pleców, a drugą położył
mi na karku.
– Powiedzieć ci prawdę? – spytał po raz kolejny, przesuwając
mnie na skraj blatu, przez co musiałam odchylić się do tyłu. Moje nogi,
jakby miały autopilota, oplotły się wokół jego talii. – Chcę cię mieć w
Hiszpanii – powiedział cicho i przycisnął usta do moich warg.
Gdzieś zawodziła kicia i… O w końcu rozpoczął podróż
powrotną do domu.
***

– Panie Parker, jeszcze wina?


– Nie, dziękuję. Caroline?
– Nie, dziękuję. – Wyciągnęłam się wygodnie w fotelu. Pierwsza
klasa do LaGuardii, a potem pierwsza klasa aż do Malagi w Hiszpanii.
Stamtąd mieliśmy jechać samochodem do Nerji, małej miejscowości na
wybrzeżu, w której Simon wynajął dom. Nurkowanie, łażenie po
jaskiniach, piesze wycieczki, piękne plaże, góry i urocze miasteczko.
Simon wiercił się na fotelu i rzucił gniewne spojrzenie do tyłu.
– Co? Co się stało? – zapytałam i obróciłam się, ale nie
zobaczyłam nic dziwnego.
– Ten dzieciak wali w moje oparcie – powiedział przez zaciśnięte
zęby.
Śmiałam się przez następne kilkadziesiąt minut.
Rozdział szesnasty

Z
robiliśmy to za wcześnie. Trzeba było poczekać.
– Chyba żartujesz. Czekaliśmy wystarczająco długo. To był
odpowiedni moment.
– Odpowiedni moment? Gadasz głupoty! Gdybyśmy poczekali
trochę dłużej, nie mielibyśmy teraz problemu.
– Nie słyszałem, żebyś narzekała w trakcie. Sprawiałaś wrażenie
dość zadowolonej, jak dobrze pamiętam.
– Nie mogłam narzekać, bo miałam pełne usta. Ale
przeczuwałam to. Wiedziałam, że niedobrze robimy, że to jest
dogłębnie złe.
– Dobra. Poddaję się. Powiedz mi, jak to naprawić.
– Zacznijmy od tego, że trzymasz mapę do góry nogami –
stwierdziłam.
Od pięciu minut staliśmy przy drodze, próbując zgadnąć, jak
dojechać do Nerji.
Po lądowaniu w Maladze, przedarciu się przez odprawę i
przebrnięciu przez system wynajmu samochodów, w końcu udało nam
się wydostać z centrum miasta. A teraz się zgubiliśmy. Simon
prowadził, więc ja byłam odpowiedzialna za nawigowanie. W praktyce
oznaczało to, że co pięć minut Simon wyrywał mi mapę, patrzył na nią,
wzdychał i mruczał, a potem rzucał ją w moją stronę. W ogóle nie
słuchał, co do niego mówiłam. W zamian polegał na swoim
wrodzonym zmyśle nawigacyjnym. Odmówił także skorzystania z
GPS-u, który dostaliśmy razem z samochodem. Za wszelką cenę chciał
nas doprowadzić do celu w staromodny sposób.
Dlatego się zgubiliśmy. Podróż pociągiem byłaby zbyt łatwym
rozwiązaniem. Zresztą Simon potrzebował samochodu, żeby jeździć na
zdjęcia, co było głównym celem naszego pobytu tutaj. Byliśmy
wykończeni po nocnym locie, ale podobno najlepszym sposobem na
zmianę strefy czasowej jest jak najszybsze dostosowanie się do czasu
lokalnego. Postanowiliśmy więc nie robić drzemki i położyć się spać,
gdy nadejdzie noc.
Sprzeczaliśmy się o to, w którym miejscu skręciliśmy nie tam,
gdzie trzeba. Akurat kiedy do tego doszło, zajadałam kupione na
przydrożnym straganie churrosy. Teraz bawiliśmy się w szukanie
winnego.
– Mówię tylko, że gdyby ktoś się nie opychał, zamiast patrzeć na
trasę, to nie…
– Opychałam się? Słucham? Podjadałeś moje churrosy.
Mówiłam, żebyś też sobie kupił, jak się zatrzymaliśmy!
– Na początku nie byłem głodny, ale ciamkałaś i zlizywałaś
czekoladę z warg, no i, cóż, rozkojarzyłem się. – Popatrzył znad mapy,
którą rozłożył na masce, i uśmiechnął się, czym rozluźnił atmosferę.
– Rozkojarzyłeś się? – Odwzajemniłam uśmiech i przysunęłam
się bliżej. Przyglądałam się mu, kiedy analizował mapę. Jak ktoś, kto
spędził tyle czasu w samolocie, może wyglądać tak dobrze? W
spranych dżinsach, czarnym T-shircie i granatowej kurtce North Face.
Kilkudniowy zarost proszący się o polizanie. Kto liże zarost? Ja, oto
kto. Splótł ramiona na piersi i patrzył na mapę, lekko poruszał ustami,
próbując ją rozgryźć. Bezwstydnie jak dziewczyna z kalendarza
wyciągnęłam się na masce samochodu.
– Mogę coś zaproponować?
– Czy to wulgarna propozycja?
– Dziwne, ale nie. Czy możemy włączyć GPS? Chciałabym
dotrzeć na miejsce, zanim skończy się mój urlop – marudziłam. Ze
względu na to, że kupowałam bilet w ostatniej chwili, musiałam wrócić
dzień przed Simonem. Ale pięć dni w Hiszpanii… nie ma na co
narzekać.
– Caroline, tylko cipki używają GPS-u – obruszył się i ponownie
zaczął studiować mapę.
– Cóż, ta cipka zabiłaby za kolację i prysznic, i łóżko, i za
pozbycie się jet lag. Jeśli nie chcesz, żebym odegrała tu hiszpańską
wersję Ich nocy, lepiej włącz GPS. – Chwyciłam go za kurtkę i
przyciągnęłam do siebie. – Czy zabrzmiało to zbyt szorstko? –
szepnęłam i pocałowałam go delikatnie w podbródek.
– Tak, boję się ciebie.
– Czy to oznacza włączenie GPS-u?
– Tak – westchnął z rezygnacją, odchylił się do tyłu i ściągnął
mnie z maski. Ucieszyłam się i poszłam w stronę drzwi samochodu.
– Nie, nie, nie. Byłaś szorstka, Dziewczynko w Piżamce.
Potrzebuję czegoś na osłodę – poinformował mnie.
– Potrzebujesz słodyczy? – spytałam.
Przyciągnął mnie za rękę do siebie.
– Tak, domagam się ich.
– Jesteś pokręcony. – Zarzuciłam mu ręce na szyję, przysuwając
się bliżej.
– Nie wiesz, jak bardzo. – Oblizał się i poruszał brwiami w górę i
w dół, jak gangster z innej epoki.
– Chodź po swoją słodycz – powiedziałam wyzywająco, kiedy
zbliżył usta do moich.
Nigdy nie znudzi mi się całowanie Simona. Jak mogłoby? Od
tego wieczoru w mojej kuchni, kiedy zaskoczył mnie swoją prawdą i
posadził na blacie, powoli odkrywaliśmy nowy aspekt naszej relacji.
Pod przykrywką przekomarzania się i docinania sobie, od miesięcy
wytwarzało się między nami mocne napięcie seksualne. Dawaliśmy
temu upust, ale bardzo powoli. Jasne, że tamtej nocy mogliśmy od razu
pobiec do sypialni i oddać się seksualnemu maratonowi. Ale okazało
się, że obydwoje zgadzaliśmy się ze sobą i bez słowa uzgodnień, z
zadowoleniem stopniowo rozwijaliśmy tę nić.
Flirtował ze mną, a ja mu na to pozwalałam. Chciałam być
uwodzona. Zasługiwałam na to. Potrzebowałam tego dreszczyku, który
zawsze pojawiał się po fazie zalotów. Na razie dostarczało mi to
niezłych doznań.
Mówiąc o zalotach…
Wplotłam dłonie w jego włosy, ciągnęłam i czochrałam je,
próbując przysunąć Simona do siebie, tak aby nasze ciała zespoliły się.
Jęknął, całując mnie. Czułam jego język w ustach. Rozpadłam się na
kawałeczki. Westchnęłam, cicho zajęczałam i nie mogłam go już dłużej
całować, bo na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
Simon odsunął się trochę ode mnie i roześmiał się.
– Wyglądasz na bardzo szczęśliwą.
– Całuj mnie dalej, proszę – nalegałam, przyciągając go znów do
siebie.
– Czuję się, jakbym całował lampion z dyni. Skąd ten uśmiech? –
Patrzył na mnie, uśmiechając się tak samo szeroko.
– Jesteśmy w Hiszpanii, Simon. Uśmiechanie się jest wskazane. –
Westchnęłam z zadowoleniem i rozczochrałam mu włosy.
– Patrz, a ja myślałem, że to przez moje pocałunki –
odpowiedział i pocałował mnie jeszcze raz, delikatnie i słodko.
– Dobra, kowboju. Gotowy, żeby sprawdzić, gdzie zaprowadzi
nas GPS? – spytałam i odsunęłam się od niego. Nie mogłam dotykać go
za długo w obawie, że nigdy stąd nie odjedziemy.
– Zobaczmy, jak bardzo się zgubiliśmy. – Uśmiechnął się i
ruszyliśmy.
***

– Myślę, że to ten skręt. Tak, to tu – powiedział.


Podskoczyłam na siedzeniu. Okazało się, że byliśmy bliżej, niż
przypuszczaliśmy, co nas lekko zirytowało. Skręciwszy, popatrzyliśmy
na siebie, a ja aż zapiszczałam.
Ostatnie kilka kilometrów pokonaliśmy bardzo blisko morza,
które wyglądało gdzieś zza drzew albo pojawiało się pod nami, w dole
klifu. Jechaliśmy podjazdem wyłożonym drobnymi kamyczkami.
Uświadomiłam sobie, że Simon wynajął dom nie blisko plaży, ale tuż
na niej. Zabrakło mi słów na ten widok.
Simon podjechał przed dom, a kamyczki zatrzeszczały pod
kołami samochodu. Kiedy zgasił silnik, usłyszałam fale rozbijające się
o skalisty brzeg, który znajdował się kilkadziesiąt metrów od nas. Przez
chwilę siedzieliśmy i chłonęliśmy to, co nas otaczało, uśmiechając się
do siebie. W końcu wysiadłam.
– To tutaj się zatrzymamy? Cały dom jest twój? – spytałam
podekscytowana, podczas gdy Simon wyciągał nasze bagaże.
– Tak. Jest nasz. – Uśmiechnął się i puścił mnie przodem.
Dom był jednocześnie uroczy i wspaniały. Miał białe otynkowane
ściany, dach pokryty glinianą dachówką, proste wykończenie i łagodnie
sklepione przejścia. Wzdłuż chodnika rosły drzewka pomarańczowe, a
jedną ze ścian porastała bugenwilla. Budynek odznaczał się
klasycznym wiejskim stylem. Był zbudowany tak, żeby wytrzymać
bliskość morza i jednocześnie chronić swoich mieszkańców. Simon
szukał klucza pod doniczkami, a ja wdychałam cytrusowe zapachy i
morskie powietrze.
– Aha! Mam. Gotowa zobaczyć wnętrze? – Szarpał się z
drzwiami przez chwilę, a potem popatrzył na mnie.
Sięgnęłam po jego dłoń, dotknęłam jego palców i pocałowałam
go w policzek.
– Dziękuję.
– Za co?
– Za zabranie mnie tutaj. – Posłałam mu uśmiech i pocałowałam
go prosto w usta.
– Mmm, jeszcze więcej słodkości, którą mi obiecałaś. – Odstawił
bagaże i przyciągnął mnie do siebie.
– Słodkości później! Obejrzyjmy dom! – powiedziałam,
wyrwałam się z jego objęć i pierwsza przekroczyłam próg. Ledwo
weszłam do holu, stanęłam jak wryta. Simon szedł tuż za mną, więc
wpadł na mnie, gdy podziwiałam wnętrze.
Na kuchnię otwierał się obniżony salon, z miękkimi białymi
kanapami i wyglądającymi na wygodne fotelami. Przeszklone drzwi na
tyłach domu wychodziły na kaskadowy taras, który schodził prosto na
kamienistą plażę. Ale tym, co zatrzymało mnie w miejscu, było morze.
Za olbrzymimi oknami rozpościerał się błękit spokojnego Morza
Śródziemnego. Linia brzegowa wiła się w stronę Nerji, gdzie zaczynały
migotać światła, bo wieczór powoli spowijał wybrzeże. Ostatnie
promienie słońca oświetlały stojące na klifach białe domy. Podbiegłam
do oszklonych drzwi i pozwoliłam, żeby łagodne powietrze wpłynęło
do środka i otuliło mnie zapachem wieczoru wraz ze wszystkim
dookoła.
Podeszłam do metalowej balustrady okalającej wyłożony
terakotowymi płytkami taras, wzdłuż którego rosły drzewka oliwne.
Położyłam dłonie na ciepłym metalu i patrzyłam, patrzyłam, patrzyłam.
Czułam, jak Simon staje za mną i bez słowa obejmuje mnie w talii.
Wtulił się we mnie, kładąc głowę na moim ramieniu. Oparłam się o
niego, żeby poczuć, jak kształty naszych ciał dopasowują się do siebie.
Znacie te chwile, gdy czujecie, że wszystko jest dokładnie tak,
jak powinno? Kiedy jesteście w doskonałej harmonii z wszechświatem
i wypełnia was szczęście? Dla mnie to był właśnie taki moment i
zdawałam sobie z tego sprawę. Zaśmiałam się cicho, kiedy Simon
przycisnął usta do mojej szyi.
– Jest dobrze, prawda? – szepnął i uśmiechnął się.
– Jest bardzo dobrze – odpowiedziałam i razem, w zupełnym
milczeniu, patrzyliśmy na urokliwy zachód słońca.
***

Gdy słońce całkiem się schowało, poszliśmy obejrzeć resztę


domu. Każdy pokój wydawał się piękniejszy od poprzedniego.
Zapiszczałam z zachwytu na widok kuchni. Wyglądała, jakby
przewieziono ją tutaj prosto z domu Iny w Hampton, ale dodano
hiszpańskie akcenty. Była tu lodówka Sub-Zero, wspaniałe granitowe
blaty i kuchenka Vikinga. Wolałam nie wiedzieć, ile Simon płacił za
wynajęcie tego domu. Postanowiłam się nim po prostu cieszyć.
Obydwoje byliśmy uszczęśliwieni, biegając tam i z powrotem i śmiejąc
się jak dzieci na widok bidetu w jednej z łazienek.
A potem znaleźliśmy główną sypialnię. Szłam korytarzem za
Simonem i zobaczyłam, jak stanął w drzwiach.
– Co tam takiego znalazłeś, że nagle uci… O, cholercia. Tylko
popatrz. – Stanęłam obok niego i z progu podziwiałam pomieszczenie.
Gdyby moje życie miało mieć ścieżkę dźwiękową, to w tym
momencie rozbrzmiałby motyw z 2001: Odysei kosmicznej.
Na środku narożnego pokoju, który miał oddzielny taras z
widokiem na najpiękniejsze morze świata, stało największe,
najcudowniejsze łóżko, jakie w życiu widziałam. Było wykonane z
drewna tekowego i miało rozmiar boiska. Miękkie, jedwabne białe
poduszki leżały oparte o wezgłowie i poukładane na białej narzucie,
złożonej tak, że odsłaniała gęsto tkaną pościel, która błyszczała się, i to
naprawdę błyszczała, jakby była podświetlona od środka. Z drążków
zawieszonych nad łóżkiem zwisały śnieżnobiałe zasłony, tworząc
baldachim. W otwartych oknach, wychodzących na morze, wisiały
firany, za sprawą lekkich podmuchów wiatru wydęte jak żagle.
Przy tym łożu inne gasły. Wszystkie małe łóżka chciały być
takim łożem, gdy dorosną. To było niebiańskie posłanie.
– Och. – Tylko tyle mogłam z siebie wydusić, nadal stojąc w
progu z Simonem.
Widok był hipnotyzujący. Jak łoże syren, przyzywające nas ku
naszej zgubie.
– Możesz to powiedzieć jeszcze raz – szepnął, nie odrywając
wzroku od łóżka.
– Och – powtórzyłam, ciągle zapatrzona.
Nie mogłam przestać się gapić, a do tego nagle poczułam
obezwładniające zdenerwowanie. Dopadł mnie cudowny przypadek
tremy solistki.
Simon zaśmiał się z mojego słabego żartu, co przywróciło mnie
na ziemię.
– Bez nacisku, co? – powiedział nieśmiało.
„Co? Nerwy? Duet?”. Miałam wybór. Mogłam pójść tradycyjną
drogą, czyli kiedy dwie dorosłe osoby spędzają razem wakacje w
pięknym domu z łóżkiem, które było wcieleniem erotyki, to zazwyczaj
uprawiają seks przez cały pobyt. Mogłam też wyłamać się i po prostu
cieszyć się byciem ze sobą i pozwolić, żeby sprawy toczyły się swoim
rytmem. Mhm, wolałam ten wariant.
Mrugnęłam, po czym rozpędziłam się i wskoczyłam na łóżko,
rozrzucając poduszki po pokoju. Popatrzyłam na Simona, który stał
oparty w drzwiach. Widok, który oglądałam już wielokrotnie. Wyglądał
na podenerwowanego, ale i tak był przystojny.
– To gdzie śpisz? – spytałam, a on rozpogodził się.
***

– Wina?
– Czy potrzebuję powietrza?
– Będzie wino. – Parsknął i z bogato zaopatrzonej lodówki
wybrał butelkę różowego trunku. Zanim tu przyjechaliśmy, Simon
postarał się o dostawę podstawowych produktów spożywczych do
domu. Nie było to nic wyszukanego, ale wystarczyło na smaczną
przekąskę. Zrobiło się już całkiem ciemno i wszelkie pomysły o
wyjściu do miasta przyćmił czający się na nas jet lag. Postanowiliśmy
zostać dziś w domu, porządnie się wyspać i jutro rano zwiedzić miasto.
Mieliśmy pieczonego kurczaka, oliwki, kawałek sera menchego, trochę
wspaniale wyglądającej szynki serrano i kilka dodatków, co pozwoliło
nam skomponować posiłek. Rozkładałam talerze, a Simon nalewał
wino. Chwilę potem siedzieliśmy na tarasie. Wyłożona drewnem
ścieżka, która prowadziła na plażę, była oświetlona drobnymi białymi
lampkami. W dole szumiało morze.
– Powinniśmy pójść na plażę, zanim położymy się spać, zrobić
chociaż krótki spacer.
– Jasne. Co chcesz robić jutro?
– To zależy od tego, kiedy musisz zacząć pracę.
– Znam kilka z tych miejsc, które mam w planie odwiedzić, ale
będę też musiał zrobić małe rozpoznanie terenu. Chcesz mi
towarzyszyć?
– Pewnie. Zaczniemy rano od miasteczka i zobaczymy, gdzie nas
to zaprowadzi? – spytałam, rozgryzając oliwkę.
– Za sprawdzanie, gdzie nas to zaprowadzi. – Uniósł kieliszek do
toastu.
– Zgadzam się. – Stuknęliśmy się kieliszkami, nie odrywając od
siebie oczu. Uśmiechaliśmy się tajemniczo. W końcu byliśmy sami,
tylko ze sobą, i nie chciałabym być nigdzie indziej. Zjedliśmy kolację,
rzucając sobie ukradkowe spojrzenia. Sączyliśmy wino, które
wywołało u mnie senność i czułostkowość.
Idąc na plażę, bardzo ostrożnie wybieraliśmy drogę na skalistym
brzegu. Złapaliśmy się za ręce, żeby łatwiej było pokonać stromy
odcinek, ale nie puściliśmy ich później. Staliśmy teraz na krańcu
świata, a mocny, słony wiatr rozwiewał nam włosy i ubrania i trochę
nami szarpał.
– Dobrze być z tobą – powiedziałam, czując przypływ odwagi po
winie. – Hm, lubię trzymać cię za rękę – dodałam. Przekomarzanie się
było fajne, ale czasem warto powiedzieć prawdę. Simon nie
odpowiedział, tylko uśmiechnął się, przyciągnął moją dłoń do ust i
pocałował ją delikatnie.
Patrzyliśmy na fale. Simon pociągnął mnie w swoją stronę i
przytulił. Oddychałam powoli. Czy naprawdę minęło tak dużo czasu,
od kiedy ostatnio czułam, że – o, co czułam? – że komuś na mnie
zależy?
– Jillian powiedziała mi, że wiesz, co spotkało moich rodziców –
powiedział tak cicho, że ledwie go słyszałam.
– Tak, opowiedziała mi o tym.
– Zawsze trzymali się za ręce. Nie na pokaz, rozumiesz?
Kiwnęłam głową i wdychałam jego zapach.
– Czasem patrzę na te pary, które trzymają się za ręce i robią z
tego takie przedstawienie, zwracając się do siebie cukiereczku,
dzióbeczku czy kotku. W jakiś sposób wydaje się to, sam nie wiem,
sztuczne. Czy robią to samo, gdy nikt nie patrzy?
Znowu pokiwałam głową.
– Moi rodzice? Dawniej niewiele się nad tym zastanawiałem, ale
gdy teraz o tym myślę, uświadamiam sobie, że ich dłonie były
właściwie zrośnięte, zawsze razem. Nawet jak nikt nie patrzył.
Wracałem do domu i zastawałem ich przed telewizorem. Siedzieli na
dwóch końcach kanapy, ale dłonie trzymali podparte na poduszce tak,
żeby mogły się stykać. To było… po prostu miłe.
Uścisnęłam mocniej jego dłoń i poczułam, jak jego silne palce
odwzajemniają ten gest.
– Wygląda na to, że byli parą, a nie tylko mamą i tatą –
powiedziałam. Simon oddychał szybciej.
– Tak, dokładnie.
– Tęsknisz za nimi.
– Oczywiście.
– Może to zabrzmi dziwnie, bo ich nie znałam, ale czuję, że
byliby z ciebie bardzo dumni.
– Owszem.
Przez chwilę milczeliśmy, otoczeni przez noc.
– Chcesz wracać do domu? – spytałam.
– Tak. – Pocałował mnie w czubek głowy i zaczęliśmy iść z
powrotem, a nasze ręce trzymały się razem, jakby ktoś posmarował je
klejem.
***

Zostawiłam Simona z porządkami po kolacji. Chciałam wziąć


prysznic przed położeniem się do łóżka. Po zmyciu z siebie zapachu
lotniska i trudu podróży włożyłam stary T-shirt i chłopięce szorty.
Byłam zbyt zmęczona, żeby zakładać bieliznę, którą spakowałam. Tak,
przywiozłam ładną bieliznę. No przecież nie byłam zakonnicą.
Wysuszyłam włosy suszarką i stałam przed lustrem w sypialni
(tak, zdecydowanie zażądałam tej dużej), kiedy w drzwiach pojawił się
Simon. Szedł do siebie po kąpieli. Miał na sobie spodnie od piżamy i
ręcznik zarzucony na ramiona. Byłam zmęczona, ale nie aż tak, żeby
nie ucieszyć się na jego widok. Patrzyłam na jego odbicie w lustrze, a
on przyglądał się mnie.
– Jak prysznic? – zapytał.
– Cudownie.
– Gotowa do spania?
– Oczy same mi się zamykają – odpowiedziałam, ziewając dla
potwierdzenia.
– Przynieść ci coś? Wodę? Herbatę? Cokolwiek?
Wszedł do pokoju, a ja obróciłam się w jego stronę.
– Żadnej wody ani herbaty. Ale jest jedna rzecz, którą chcę przed
pójściem spać – powiedziałam zmysłowo, podchodząc do niego.
– Co to jest?
– Pocałunek na dobranoc.
– A, do diabła. Tylko tyle? Mogę ci to dać. – Zbliżył się i oplótł
mnie ramionami w talii.
– Pocałuj mnie, głuptasie – drażniłam się z nim, zapadając się w
jego uścisku jak w starym melodramacie.
– Nadchodzi pocałunek od głuptasa. – Zaśmiał się, ale chwilę
potem obydwoje spoważnieliśmy. A po upływie kolejnej chwili żadne z
nas nie stało.
Spadliśmy na morze poduszek i obściskiwaliśmy się, ręce i nogi
wędrowały tu i tam, a pocałunki stawały się coraz bardziej zapamiętałe.
Koszulka zadarła mi się do góry, a jego ptaszek dotykał mojej muszelki
i było to uczucie nie do opisania. Lawinowo całował moją szyję, liżąc i
ssąc, a ja jęczałam jak grzesznica w kościele.
Szczerze powiedziawszy, nigdy nie słyszałam jęczącej grzesznicy
w kościele, ale wyobrażałam sobie, że brzmiałaby właśnie tak lubieżnie
jak ja teraz.
Simon wysunął mnie spod siebie, jakbym była szmacianą lalką.
Siedziałam na nim okrakiem. Od dawna chciałam znaleźć się w takiej
pozycji. Westchnął, patrząc, jak odgarniam włosy z twarzy, żeby w
pełni docenić piękno, które miałam pod sobą.
Nasze ruchy słabły, aż w końcu całkiem ustały. Bez zażenowania,
z zachwytem patrzyliśmy na siebie.
– Niesamowite – wyszeptał, łagodnie kładąc mi dłonie na
policzkach, a ja gładziłam go po ręce.
– Dobre określenie. Niesamowite. – Pocałowałam go w palce.
Patrzył mi w oczy, a jego szafirowe spojrzenie czarowało mnie i
sprawiało, że cała się rozpływałam, dając się uwodzić. Co on ze mną
robił?
– Nie chcę tego schrzanić – powiedział nagle, wyrywając mnie z
zamyślenia.
– Co? – zapytałam i potrząsnęłam głową dla rozjaśnienia myśli.
– Tego. Ciebie, mnie. Nie chcę tego schrzanić – powtórzył,
siadając pode mną. Oplatałam go nogami.
– Dobra, więc nie schrzań – podjęłam wyzwanie, nie wiedząc,
dokąd zmierza ta rozmowa.
– Chodzi o to, żebyś wiedziała, że nie mam doświadczenia w
tych sprawach.
Zdziwiłam się.
– Moja ściana w sypialni nie zgodzi się z tobą… – Roześmiałam
się, a on przycisnął mnie niesłychanie mocno do siebie. – Hej, co się
dzieje? – próbowałam go uspokoić, gładząc po plecach.
– Caroline, ja, matko, jak to powiedzieć, żeby nie zabrzmieć jak
Dawson z Jeziora marzeń – wyrzucił z siebie, zacinając się.
Nie mogłam się powstrzymać i zaśmiałam się na wspomnienie
tego serialu. Simon ochłonął trochę. Odsunęłam się tak, żeby móc na
niego patrzeć. Uśmiechał się smutno.
– Niech szlag trafi Jezioro marzeń. Naprawdę cię lubię. Ale od
liceum nie miałem dziewczyny i nie mam pojęcia, jak się zachować.
Chcę, żebyś wiedziała, że to, co czuję do ciebie… Jest inne, jasne?
Cokolwiek powie ci ściana w sypialni, chcę, żebyś o tym pamiętała. To,
co nas łączy albo będzie łączyło, jest czymś innym. Rozumiesz, tak?
Mówił mi, że byłam dla niego kimś innym, że nie byłam
zastępstwem haremu. Rozumiałam to. Patrzył na mnie tak żarliwie, z
taką powagą, że jeszcze bardziej otworzyłam dla niego serce.
Pocałowałam go delikatnie w usta.
– Po pierwsze, rozumiem, a po drugie, radzisz sobie lepiej, niż
myślisz. – Uśmiechnęłam się i musnęłam wargami jego zamknięte
powieki. – A tak w ogóle, to uwielbiałam Jezioro marzeń. – Otworzył
oczy i zobaczyłam w nich ulgę. Przytuliłam się mocno do niego i
kołysaliśmy się w przód i w tył, a wcześniejsza burza hormonów
uspokajała się. Nowa przestrzeń, ta spokojna intymność była równie
uzależniająca.
– Podoba mi się to, że się nie śpieszymy. Bardzo ładnie mnie
uwodzisz – szepnęłam.
Czułam, że jego ciało napięło się, a potem zaczęło się trząść.
– Ładnie uwodzę? – Śmiał się szczerze.
– O, zamknij się – powiedziałam i uderzyłam go poduszką. Przez
chwilę śmialiśmy się, aż w końcu opadliśmy na wspaniałe łoże, bo
zmęczenie wzięło górę, i ułożyliśmy się przy sobie. Nie przyszło mi
nawet do głowy, że moglibyśmy spać w osobnych pokojach. Chciałam,
żeby tu był. Ze mną. Otoczeni poduszkami w Hiszpanii tuliliśmy się do
siebie. Ostatnia myśl, jaka przyszła mi do głowy przed zaśnięciem w
silnych, obejmujących mnie ramionach… Być może zakochuję się w
moim Wallbangerze.
Rozdział siedemnasty

Rano obudziły mnie głośne pomruki. Na ułamek sekundy


zapomniałam, gdzie jestem, i odruchowo założyłam, że w domu, i że
mamy trzęsienie ziemi. Jedną nogą znalazłam się już poza łóżkiem,
kiedy zauważyłam, że widok za oknem był zdecydowanie bardziej
niebieski i śródziemnomorski niż na co dzień. A pomruki? To nie
trzęsienie ziemi, to chrapanie Simona. Dźwięki, które emitował, były
głośne jak orkiestra dęta. Zatkałam sobie usta rękami, żeby
powstrzymać wybuch śmiechu, i z powrotem wsunęłam się do łóżka,
by lepiej przyjrzeć się sytuacji.
Jak zwykle zajęłam większą część posłania, a Simon został
zepchnięty do rogu, gdzie teraz leżał zwinięty w kłębek z poduszką
pomiędzy nogami. Niedostatki powierzchni rekompensował sobie
dźwiękiem. Odgłosy, które wydobywały się z jego gardła, można było
umiejscowić pomiędzy rykiem niedźwiedzia i warkotem silnika
traktora. Przeniosłam się na drugą stronę szerokiego łóżka i
przyjrzałam się twarzy Simona. Był uroczy nawet wtedy, kiedy
wydawał tak przeraźliwe dźwięki. Ostrożnie przyłożyłam palce do jego
dziurek od nosa i zatkałam je. A potem czekałam.
Po dziesięciu sekundach zrobił wdech i potrząsnął głową,
rozglądając się w panice. Uspokoił się, widząc mnie rozciągniętą obok
niego na poduszkach. Zaspany uśmiechnął się.
– Hej, hej. Co tam? – wymamrotał i przekręcił się w moją stronę,
oplatając mnie ręką i kładąc głowę na moim brzuchu. Przeczesałam
jego włosy palcami, rozkoszując się swobodą, z jaką się dotykaliśmy.
– Właśnie się obudziłam. Ktoś strasznie hałasował po tej stronie
łóżka.
Zamknął jedno oko i popatrzył na mnie.
– Nie sądzę, żeby ktoś tak rozmaszysty jak ty mógł narzekać.
– Rozmaszysty? Nie istnieje takie słowo – zaprotestowałam,
ciesząc się jego bliskością bardziej, niż chciałam to przyznać.
– Rozmaszysty to ktoś, kto się rozpycha z rozmachem. Ten, kto,
pomimo że śpi w łóżku rozmiarów Alcatraz, zajmuje cały materac,
żeby się wyciągnąć i kopać – tłumaczył. Niby przypadkiem odchylił
moją koszulkę, żeby położyć głowę na moim gołym brzuchu.
– Rozpychanie się jest lepsze niż chrapanie, chrapaczu – nadal
się droczyłam, próbując nie zwracać uwagi na to, że jego zarost
rozkosznie drapie moją skórę.
– Ty się rozpychasz, ja chrapię. Co z tym zrobimy? – Posłał mi
pogodny, na wpół śpiący uśmiech.
– Zatyczki do uszu i ochraniacze dla hokeistów?
– Tak, to bardzo seksowne. Możemy też każdej nocy siadać przed
łóżkiem – westchnął i pocałował mój brzuch.
Wyrwał mi się z ust dźwięk, który niestety zabrzmiał jak
jęknięcie. Zrobiło mi się ciepło, gdy dotarło do mnie, że powiedział
„każdej nocy”. Jakbyśmy mieli spać razem każdej nocy. O, rany.
Zjedliśmy szybkie śniadanie i wyruszyliśmy do miasta. Od razu
zakochałam się w tym miejscu. Stare, kamienne ulice, bielone mury
odbijające słońce i piękno emanujące z każdych otwartych drzwi.
Zauroczyło mnie migotanie błękitnego morza i uśmiechy na twarzach
miłych ludzi, którzy nazywali to cudowne miejsce domem.
Był dzień targowy, więc krążyliśmy pomiędzy stoiskami,
wybierając na później świeże owoce. Widziałam różne malownicze
zakątki na świecie, ale to miasteczko było dla mnie rajem. Nigdy nie
doświadczyłam czegoś podobnego.
Wcześniej podróżowałam sama i dobrze się czułam w swoim
towarzystwie. Ale zwiedzanie z Simonem? Było… super. Po prostu
super. Zachowywał się tak jak ja, gdy eksplorowałam nowe miejsce.
Nigdy nie próbował wypełnić ciszy zbędną paplaniną. Z przyjemnością
chłonęliśmy widoki. Odzywaliśmy się po to, żeby pokazać coś godnego
uwagi, jak na przykład szczeniaki leżące przed wejściem do domu albo
parę staruszków rozmawiającą ze sobą z balkonów. Simon był
świetnym towarzyszem.
Wróciliśmy do auta. Popołudniowe słońce paliło mi ramiona
przez cienką bluzkę. Nasze dłonie były subtelnie splecione. Kiedy
otwierał dla mnie drzwi, pochylił się, żeby mnie pocałować w
promieniach hiszpańskiego słońca. Potrzebowałam tylko jego ust i
zapachu drzew oliwnych.
Z naszej dotychczasowej znajomości szczególnie zapamiętałam
kilka obrazów. Simon widziany po raz pierwszy. Simon z ironicznym
uśmiechem, owinięty tylko w prześcieradło. Simon w drodze powrotnej
z parapetówki u Jillian, gdy jadąc przez most, zawarliśmy pokój.
Rozmyty i zniekształcony Simon widziany przez dziurki w kocu.
Simon w jacuzzi, w świetle lampionów, mokry i diabelsko przystojny.
A ostatnio dodane obrazy do kolekcji Najlepsze Chwile Simona? On
pode mną, gdy mnie przytulał, oraz dotyk jego skóry i ciepło oddechu,
kiedy wtulaliśmy się w siebie na olbrzymim łożu.
Ale i tak nic, podkreślam nic, nie było tak pociągające, jak Simon
przy pracy. Serio. Musiałam się wachlować od czasu do czasu. Na
szczęście nie zauważył tego, bo kiedy pracował, był niesamowicie
skupiony.
Właśnie siedziałam i przyglądałam się, jak Simon oddawał się
pracy. Pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża, żeby mógł zrobić zdjęcia
próbne w miejscu, które polecił mu lokalny przewodnik.
Niebezpiecznie przystojny Simon był teraz mocno skoncentrowany na
swoim zadaniu. Tłumaczył mi, że to nie chodziło o zdjęcia, które miał
zrobić, ale o sprawdzenie światła i kolorów. Kiedy przeskakiwał z
kamienia na kamień, siedziałam na kocu znalezionym w bagażniku i go
obserwowałam. Ze wznoszących się wysoko klifów mieliśmy
niesamowity widok. Skaliste wybrzeże rozciągało się i wiło, a tysiące
fal przelewało się w głębokim morzu. Okolica była przepiękna, ale
moją uwagę przykuwał czubek języka Simona, który ten wystawiał,
przyglądając się krajobrazowi. Albo sposób, w jaki przygryzał wargę,
kiedy się nad czymś zastanawiał. Albo to, jaka radość malowała się na
jego twarzy, gdy przez obiektyw dojrzał coś nowego.
Cieszyłam się, że miałam na czym skupić myśli, bo dzięki temu
nie poddawałam się wewnętrznej walce. Od momentu, w którym
zrozumieliśmy, jakie napięcie powstało między nami na widok tego
wielkiego łóżka, mogłam myśleć jedynie o tym uczuciu. I przy okazji
pojawiło się zdenerwowanie związane z nieobecnym od dawna O,
który czekał cierpliwie – czasem niecierpliwie – na swoje uwolnienie.
Napięcie było tak intensywne, że czułam je w całym ciele.
Aktualnie w wewnętrznej debacie pomiędzy rozumem, Caroline
Dolną (skoro mowa o nieobecnym O) i odwagą – chociaż ta ostatnio
milczała, przekazując kontrolę głowie i emocjom – serce brało górę.
Warto zauważyć, że CD (Caroline Dolna chciała modne, ale
dające się skrócić imię) w jakiś sposób przyciągała penisa Simona i
pomimo że nie miał on jeszcze do niej bezpośredniego dostępu, to CD
czuła za konieczne przemówić w jego imieniu. Nie przepadałam za
słowem „penis”, ale miałam opory przed nazywaniem go członkiem
lub fiutem. Dlatego na razie miał pozostać penisem.
Odwaga i głowa umiejscowiły się w obozie „poczekajmy z
seksem”, uważając to za istotną podwalinę kiełkującego związku. CD,
a więc także i penis Simona znajdowali się oczywiście w obozie „idź z
nim jak najszybciej do łóżka”. O, który chwilowo nie miał prawa głosu,
mógł zostać uznany za sprzymierzeńca CD. Miałam poczucie winy
przez niego, bo razem z sercem, które śpiewało piosenki o wiecznej
miłości i ciepłych, puszystych rzeczach, przemieszczał się z jednego
obozu do drugiego.
Jeśliby popatrzeć na to wszystko, co wychodziło? Całkowicie
zagubiona Caroline. Caroline rozbita. Nic dziwnego, że
zrezygnowałam z chodzenia na randki. To było cholernie trudne. Czy
cieszyłam się, że mam o czym myśleć poza beznadziejnym,
wynikającym z desperacji seksem? Tak. Czy mogłabym poświęcić
więcej czasu na wymyślenie bardziej wyszukanego przezwiska dla
penisa Simona? Pewnie tak. Zasługiwał na to. Członek Mamuta? Nie.
Pulsujący Filar Namiętności? Nie. Bandycki Pies Na Baby? W życiu.
Pyton? Brzmi ciekawie…
Kilka razy powiedziałam to na głos, zaśmiewając się pod nosem.
– Pyton, Pyton, Pyyyton – szeptałam.
– Hej, Dziewczynko w Piżamce! Choć no tu – zawołał Simon,
wyrywając mnie z moich rozważań. Przerwałam mój strumień myśli i
ostrożnie poszłam kamienistą ścieżką do niego.
– Potrzebuję cię.
– Tu? Teraz? – zdziwiłam się.
Opuścił aparat i popatrzył na mnie.
– Potrzebuję cię do kompozycji. Stań tam – wskazał skraj klifu.
– Co? O nie, nie. Żadnych zdjęć. – Ruszyłam z powrotem na koc.
– Tak, tak. Robimy zdjęcia. Daj spokój. Muszę mieć coś na
pierwszym planie. Ustaw się tam.
– Jestem rozczochrana i czerwona od słońca. – Odsłoniłam trochę
dekolt, żeby pokazać mu zaróżowioną skórę.
– Lubię, jak pokazujesz mi piersi, ale tym razem, siostro,
oszczędź sobie. To tylko dla mnie, żebym złapał perspektywę. I nie
jesteś rozczochrana. No, może trochę.
– Każesz mi pozować z różą w zębach, tak? – westchnęłam, idąc
niechętnie w stronę brzegu.
– A masz różę? – spytał z powagą, której przeczył rozbrajający
uśmiech.
– Odczep się. Rób te zdjęcia.
– Zachowuj się naturalnie. Nie pozuj, tylko stań tam. Twarzą w
stronę wody – polecił.
Zastosowałam się do wskazówek. Poruszał się dookoła mnie,
próbując ujęć pod różnymi kątami. Słyszałam, jak mówił pod nosem,
które mu się podobały. Byłam onieśmielona tym, że robił mi zdjęcia.
Przez obiektyw czułam jego wzrok na sobie. Nie trwało to długo, ale
mnie się ciągnęło. Na nowo zaczęłam toczyć wewnętrzną walkę.
– Kończysz już?
– Nie możesz poganiać artysty. Muszę to zrobić dobrze –
oświadczył. – Ale tak, już prawie skończyłem. Zgłodniałaś?
– Chcę klementynkę. Są w koszyku. Rzucisz mi jedną? Czy
zburzy to twoje arcydzieło?
– Nie zburzy. Nazwę te zdjęcia „Rozczochrana dziewczyna z
klementynką na klifie”. – Zaśmiał się i podszedł do samochodu.
– Jesteś taki zabawny – powiedziałam cierpko. Złapałam cytrusa,
którego rzucił w moją stronę, i zaczęłam go obierać.
– Podzielisz się?
– Chyba tak. Przynajmniej tyle mogę zrobić dla mężczyzny, który
mnie tu przywiózł. Prawda? – zażartowałam i wgryzłam się w owoc, aż
po twarzy pociekł mi sok.
– Masz dziurawe usta? – spytał, uwieczniając tę chwilę.
– Naprawdę myślisz, że jesteś zabawny, czy tylko tak ci się
wydaje? – odcięłam się, machając na niego skórką z klementynki.
Śmiejąc się, wziął cząstkę i ugryzł, nie brudząc się przy tym sokiem.
Zrobił zachwyconą minę, a ja rozgniotłam trochę miąższu na jego
twarzy. Kropla soku spłynęła mu po nosie.
– Brudasek – powiedziałam, a on po prostu patrzył na mnie.
Nagle przycisnął usta do moich, rozcierając sok na naszych twarzach.
– Słodka Caroline – szepnął i uśmiechnął się szeroko. Odwrócił
nas tak, żeby morze było za naszymi plecami, podniósł aparat do góry i
zrobił zdjęcie. My oblepieni owocowym miąższem.
– A tak z ciekawości, to czemu wcześniej powtarzałaś „pyton”? –
zapytał.
Wybuchnęłam śmiechem.
***

– To jest zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką miałam w ustach –


oznajmiłam, po czym zamknęłam oczy i jęknęłam z zadowoleniem.
– Mówiłaś tak przy każdej potrawie, którą dziś jadłaś.
– Wiem, ale to jest zabójczo dobre. Szturchnij mnie, uszczypnij,
wyrzuć za burtę. To jest przepyszne. – Znowu zajęczałam. Siedzieliśmy
przy małym stoliku w rogu niewielkiej restauracji w miasteczku.
Chciałam spróbować wszystkiego. Simon zamawiał, chwaląc się
znajomością języka. Wiedziałam, że byłam w dobrych rękach i że nie
wybierze źle. I faktycznie się spisał. Ucztowaliśmy.
Wzięliśmy tapas, tradycyjne przystawki, no i oczywiście wino.
Co kilka minut na stole pojawiały się małe miseczki i talerze: drobne
wieprzowe pulpety, plasterki szynki, marynowane grzyby, wspaniałe
kiełbaski, grillowane kałamarnice polane miejscową oliwą. Każdy kęs
wydawał mi się lepszy od poprzedniego. Potem dostaliśmy kolejną
dawkę nieziemskiego jedzenia, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że
jadłam najlepsze rzeczy na świecie. I wtedy podano krewetki.
Niesamowite. Usmażone w oliwie z dużą ilością czosnku, natki
pietruszki i papryką, chrupiące. Byłam zachwycona.
Simon? Bardzo mu smakowało. Pochłaniał wszystko. Zarówno
jedzenie, jak i moje reakcje.
– Naprawdę nie zmieszczę nic więcej – protestowałam, maczając
chrupiące pieczywo w oliwie. Uśmiechnął się i patrzył, jak
bezwstydnie rozkoszuję się kolejnym kawałkiem chleba, a potem
odsuwam się od stołu z jęknięciem.
– Najlepszy posiłek w życiu?
– Myślę, że tak. To było oszałamiające – westchnęłam i
pogłaskałam się po brzuchu. Maniery, szmaniery. Pożerałam jedzenie,
tak jakby ktoś miał mi je za chwilę zabrać. Kelner podał nam w małych
kieliszkach wino produkowane w okolicy. Słodkie i orzeźwiające. Było
doskonałym deserem. Sączyliśmy je powoli. Wiał lekki wiatr, który
niósł zapach morza.
– Simon, to naprawdę była wspaniała randka. Idealna wręcz –
podkreśliłam, rozkoszując się winem.
– To była randka? – zapytał.
Zmroziło mnie.
– To znaczy nie. Chyba nie. Miałam na myśli…
– Caroline, spokojnie. Wiem, co miałaś na myśli. Po prostu to
zabawne nazywać to randką. Dwoje ludzi podróżuje razem i dopiero
teraz to jest randka. – Uśmiechnął się, a ja się rozluźniłam.
– Hmmm, do tej pory nie przestrzegaliśmy zwyczajowo
przyjętych zasad, co nie? Technicznie rzecz ujmując, to jest nasza
pierwsza randka.
– Technicznie rzecz ujmując, co składa się na randkę? – zapytał.
– Chyba kolacja. Ale już kiedyś jedliśmy razem kolację –
zaczęłam.
– I film. To też już robiliśmy – przypomniał mi.
Przeszedł mnie przyjemny dreszczyk.
– Tak i to z pewnością był chwyt, żeby się do mnie poprzytulać.
Straszny film, przecież to oczywiste – docięłam mu.
– Zadziałało, prawda? I wydaje mi się, że tamtej nocy spałem z
tobą, Dziewczynko w Piżamce.
– Tak. Jestem tania i łatwa. Przyznaję. Chyba wszystko
zrobiliśmy od tyłu. – Uśmiechnęłam się i przesunęłam stopę pod
stołem, kopiąc go delikatnie.
– Podoba mi się od tyłu. – Zaśmiał się szelmowsko.
– Tego tematu nie poruszamy. – Zrobiłam srogą minę.
– A tak poważnie, to jak już mówiłem, nie mam doświadczenia w
tym wszystkim – powiedział. – Jak to się odbywa? Gdybyśmy nie
robili tego od tyłu? Co byłoby kolejnym krokiem?
– Przypuszczam, że byłaby następna randka, a potem jeszcze
jedna – odparłam z nieśmiałym uśmiechem.
– I bazy. Powinienem zdobywać bazy, prawda? – zapytał z
powagą.
Wyplułam wino.
– Bazy? Mówisz serio? Obmacać przez bluzkę, pod bluzką. Takie
bazy? – Roześmiałam się z niedowierzaniem.
– Tak, dokładnie. Co ujdzie mi na sucho? Oczywiście jako
dżentelmenowi. Gdyby to naprawdę była nasza pierwsza randka, to nie
poszlibyśmy razem do domu, co nie? Randkowanie, ale bez seksu.
Chyba faktycznie jestem świetny w uwodzeniu – stwierdził.
– Tak, jesteś. I to prawda, że nie poszlibyśmy razem do domu.
Ale jeśli mam być szczera, to nie chcę, żebyś spał w osobnej sypialni.
Czy to dziwne? – Zarumieniłam się.
– To nie jest dziwne – odpowiedział cicho. Zrzuciłam sandał i
przycisnęłam stopę do jego nogi, lekko ją pocierając.
– Tulenie się jest fajne, tak?
– Tulenie się jest bardzo fajne – zgodził się, także dotykając mnie
pod stołem.
– Co do baz, to skoro tak cię to interesuje, zdecydowanie możesz
zrobić akcję pod bluzką – zaproponowałam. Rozsądek i odwaga
ucieszyły się. CD i Pyton nie mogli się doczekać, a cycki były
zadowolone, że choć raz ktoś bierze je pod uwagę, a nie traktuje
jedynie jako przystanek w drodze na południe. Serce? Cóż, ono nadal
wahało się i nuciło piosenkę.
– Czyli robimy się trochę bardziej tradycyjni, ale nie do końca.
Bez pośpiechu? – upewnił się, hipnotyzując mnie spojrzeniem.
– Bez pośpiechu, ale bez przesady. Jesteśmy dorośli, na litość
boską.
– Za akcję pod bluzką – wzniósł toast.
– Chętnie za to wypiję. – Roześmiałam się i stuknęliśmy się
kieliszkami.
Pięćdziesiąt siedem minut później znaleźliśmy się w łóżku.
Simon rozpinał ciepłymi palcami guziki mojej bluzki. Jego ruchy były
powolne i zdecydowane. Leżałam pod nim, a on wpatrywał się we
mnie, przesuwając opuszkami palców po mojej skórze od szyi aż po
pępek. To się działo naprawdę. Równocześnie westchnęliśmy.
Nie potrafię tego wyjaśnić, ale dzięki temu, że tego wieczoru
wyznaczyliśmy pewne granice, jego dotyk – choć może to zabrzmi
głupio – wydawał mi się dużo bardziej zmysłowy. Chwila warta
smakowania. Wodził ustami po mojej szyi, składając delikatne jak
szept pocałunki. Za uchem, pod podbródkiem, w zagłębieniu przy
obojczyku. Kierował się w dół, do moich piersi. Muskał mnie lekko
palcami, z podziwem. Kiedy gładził moją skórę, wstrzymywałam
oddech.
Gdy delikatnie zacisnął palce na moim sutku, wydawało mi się,
że wszystkie impulsy nerwowe biegną do tego punktu. Zrobiłam
wydech, czując, jak miesiące frustracji równocześnie rozmywają się i
narastają. Słodkimi pocałunkami i subtelnym dotykiem uczył się mapy
mojego ciała. Właśnie tego potrzebowałam. Wargi, usta, język –
wszystko to na mojej skórze, smakujące, pobudzające, badające i
kochające.
Kiedy całował moje piersi, łaskotał mnie w podbródek włosami.
Oplotłam go ramionami i trzymałam blisko siebie. Dotyk jego skóry na
mojej był idealny. Nigdy nie zaznałam czegoś takiego. Czułam się…
wielbiona.
To, co zaczęło się zabawowo i uroczo, z docinaniem sobie, dzięki
temu zbliżeniu przerodziło się w coś więcej. Prostacko nazywana
„akcja pod bluzką” stała się częścią romansu. Nasza więź mogła być
czysto fizyczna, ale okazała się szczera i pełna emocji. Trzymał mnie w
ramionach, tulił i czule całował. Czasem śmialiśmy się cicho, aż w
końcu, zadowoleni, zapadliśmy w sen.
Rozmaszysta i Chrapacz.
Przez kolejne dwa dni pławiłam się w luksusach. Serio, żadne
inne określenie nie odda tego, co przeżywałam. Dla niektórych osób
definicją luksusowych wakacji będą zakupy bez końca, zabiegi w SPA,
drogie restauracje czy wyszukane przedstawienia. Ale nie dla mnie. Dla
mnie luksusem była dwugodzinna drzemka na słońcu na tarasie przy
domu. Pławienie się w luksusie oznaczało jedzenie fig ociekających
miodem z dodatkiem sera tutejszej produkcji, podczas gdy Simon
nalewał mi kolejny kieliszek cavy. A wszystko to przed dziesiątą rano.
Za luksus uważałam także samotną wycieczkę po małych rodzinnych
sklepach w Nerji i oglądanie pięknych koronkowych wyrobów, a nawet
gubienie się z Simonem w podziemnym kolorowym świecie pobliskich
jaskiń. Simon robił zdjęcia, a ja patrzyłam, jak chwieje się bez koszuli
na kamieniach, szukając dobrego wsparcia dla stóp. Wspomniałam, że
był bez koszuli?
I z pewnością do luksusu zaliczałam każdą noc spędzoną w łóżku
z Simonem. Tego zazwyczaj nie oferują biura podróży. W trakcie
naszych spotkań w bieliźnie doszliśmy do drugiej, a może i trzeciej
bazy, bawiąc się sobą nawzajem. Byliśmy śmieszni, bo chcieliśmy
poczekać ze skonsumowaniem „tego” do ostatniej nocy w Hiszpanii?
Pewnie tak, ale kogo to, do cholery, obchodziło? Jednej nocy Simon
poświęcił prawie godzinę na całowanie moich nóg, centymetr po
centymetrze, a ja spędziłam tyle samo na rozmowie z jego pępkiem. Po
prostu czerpaliśmy z tego przyjemność.
Jednak w całej tej radości czuło się kroplę, jakby to powiedzieć,
podenerwowania.
Przez kilka miesięcy prowadziliśmy werbalną grę wstępną. Ale
teraz? Właściwą grę wstępną? Trudno było w to uwierzyć. Moje ciało
zsynchronizowało się z jego ciałem. Kiedy wchodził do pokoju,
dokładnie wiedziałam, wyczuwałam, w którym momencie mnie
dotknie. Atmosfera między nami była naelektryzowana seksem.
Energia wibrowała z taką siłą, że starczyłoby jej do oświetlenia całego
miasta. Chemia? Była. Napięcie? Wzrastało do punktu krytycznego.
A niech mnie. Powiem to. Byłam N–A–P–A–L–O–N–A.
Dlatego też po popołudniu spędzonym w jaskiniach całowaliśmy
się jak opętani. Obydwoje byliśmy trochę zmęczeni wrażeniami
minionego dnia, mimo to planowałam przetestować wspaniałą
kuchenkę Viking. Właśnie przygotowywałam warzywa na grilla i
mieszałam ryż szafranowy, kiedy tuż po prysznicu Simon przyszedł do
kuchni. Brak mi słów, żeby opisać, jak wyglądał. Znoszony biały T-
shirt, sprane dżinsy, bose stopy. Wycierał włosy ręcznikiem.
Uśmiechnął się, a mnie wszystko się rozmyło przed oczami. Dosłownie
zaślepiło mnie pożądanie. Poczułam płynącą przez moje ciało falę
żądzy. Musiałam go dotknąć, i to natychmiast.
– Mmm, coś ładnie pachnie. Mam rozpalić grill? – zapytał,
podchodząc do blatu, przy którym kroiłam warzywa. Zatrzymał się
bardzo blisko mnie. Coś trzasnęło. I to nie tylko strączek grochu, który
miałam w dłoni…
Obróciłam się, a moja kobiecość zafalowała na jego widok.
Cholernie zafalowała. Przyłożyłam rękę do jego piersi, czując przez
koszulkę ciepło jego skóry i siłę mięśni. Zdrowy rozsądek pomachał na
do widzenia. To, co teraz poczułam, było czysto fizyczne. Pragnienie,
które musiało być cały czas zaspokajane. Położyłam mu dłoń na szyi i
przyciągnęłam go do siebie. Moje usta zetknęły się z jego wargami. W
pocałunku zawarłam całą palącą potrzebę bycia z nim. Zrzuciłam
klapki i bezwstydnie pocierałam stopami o jego nogi. Chciałam czuć na
sobie jego skórę, i to w tej chwili.
Odpowiedział mi równie zapalczywymi pocałunkami. Jęczałam,
czując, jak dotyka moich pleców. Szybkim gestem odwróciłam go tak,
żeby oparł się o blat.
– Ściągaj! Chcę, żebyś był bez tego, teraz – wyszeptałam
pomiędzy pocałunkami, szarpiąc go za podkoszulek. Jego T-shirt został
gwałtownie rzucony przez pokój, a ja westchnęłam, czując kontakt z
jego ciałem. Równocześnie usiłowałam przytulić go i wejść na niego. Z
siłą pędzącego pociągu toczyło się przeze mnie pożądanie. Żeby
poczuć go przez spodnie, wsunęłam dłoń między nas i położyłam ją na
jego kroczu. Popatrzył mi w oczy. Wiedziałam, że byłam na dobrej
drodze. Czułam, jak twardnieje pod moim dotykiem. Nagle jedyne,
czego pragnęłam i potrzebowałam, żeby funkcjonować normalnie, to
on. W moich ustach.
– Hej, Dziewczynko w Piżamce, co ty… o Jezu…
Działałam instynktownie. Rozpięłam mu spodnie, uklękłam i
wyjęłam go. Tętno miałam przyśpieszone i krew we mnie zawrzała,
gdy go zobaczyłam. Patrzyłam na niego z zapartym tchem.
Oszałamiający widok obramowany wyblakłymi dżinsami.
Chciałam być delikatna. Chciałam być czuła i słodka, ale za
bardzo go pragnęłam. Popatrzyłam w górę na Simona. Miał
przymknięte, roznamiętnione oczy. Odgarnął mi włosy z twarzy.
Chwyciłam go za dłonie i poprowadziłam je na blat.
– Będziesz musiał się wesprzeć – powiedziałam. Rozkosznie
jęknął i odchylił się trochę w tył. Wypchnął biodra i cały czas patrzył
mi w oczy. Cały czas.
Mruknęłam, wsuwając go w usta. Simon odchylił głowę, kiedy
pieściłam go językiem, wprowadzając jednocześnie głębiej do ust. Jego
reakcja na mój dotyk była dla mnie obezwładniającą przyjemnością.
Wyjęłam go z ust, lekko muskając jego wrażliwą skórę zębami. Simon
mocniej zacisnął dłonie na blacie. Masowałam wewnętrzną stronę jego
ud, ściągając mu spodnie niżej, żeby ułatwić sobie dostęp do ciepłej
skóry. Całowałam jego czubek, przytrzymując go dłońmi. Zaciskałam i
masowałam go. Był doskonały – gładki i coraz bardziej napięty, gdy
wsuwałam go ponownie i ponownie, i ponownie. Oszołamiał mnie jego
zapach i smak.
Simon, jęcząc, w kółko powtarzał moje imię, a jego słowa
działały na mnie podniecająco, jak słodka płynna czekolada. Cała moja
uwaga, każdy zmysł skierowałam na niego. Tylko na niego. Nie
przerywałam pieszczot, doprowadzając go do szaleństwa. Samą siebie
wiodłam do obłędu. Liżąc, ssąc, smakując, drocząc się, zatracając się w
tym zmysłowym szaleństwie. Mieć go tu, w ten sposób, doskonale
definiowało słowo „luksus”.
Nabrzmiał jeszcze bardziej. Simon ponownie dotknął mnie,
próbując odsunąć od siebie.
– Caroline. O, Caroline. Jestem… ty… pierwsza… O Chryste –
próbował coś powiedzieć. Na szczęście umiałam to sobie
przetłumaczyć. Chciał, żebym też coś dostała. Nie zdawał sobie jednak
sprawy z tego, że potrzebowałam właśnie tego zapomnienia, które w tej
chwili mi dawał. Uwolniłam go z uścisku, ale tylko na chwilę, żeby z
powrotem położyć jego dłonie na blacie.
– Nie, Simon. Ty – powiedziałam i ponownie wzięłam go
głęboko w usta. Poczułam, jak je wypełnia. Dłońmi pieściłam tę część,
której nie wsunęłam do buzi. Simon poruszył biodrami raz, a potem
kolejny, a następnie z drżeniem i z najwspanialszym jęknięciem, jakie
kiedykolwiek słyszałam, doszedł.
To było cudowne.
Chwilę później osunął się ze mną na podłogę i westchnął z
rozkoszą.
– Chryste, Caroline. To było niespodziewane.
Zaśmiałam się i pocałowałam go w czoło.
– Nie mogłam się opanować. Wyglądałeś tak apetycznie, że, cóż,
poniosło mnie.
– Faktycznie. Ale uważam, że to nie całkiem fair, że leżę tu
obnażony, a ty jesteś w ubraniu. Możemy szybko temu zaradzić. –
Pociągnął za wiązanie moich spodni.
Powstrzymałam go.
– Po pierwsze, nie jesteś obnażony, tylko dyndasz luźno, co mi
się bardzo podoba. Tu nie chodziło o mnie, choć przyznam, że sprawiło
mi to olbrzymią przyjemność.
– Niemądra dziewczynka, teraz ja chcę zaznać takiej
przyjemności – nalegał, biegnąc palcami wzdłuż gumki od spodni i
głaszcząc odsłoniętą tam skórę.
Moje nerwy tańczyły flamenco, domagając się więcej czasu –
więcej czasu! Nie byłam gotowa! CD postawiła na swoim.
– Nie, nie dziś. Chcę ugotować ci pyszną kolację. Pozwól mi
zająć się sobą. Mogę? – Chwyciłam go za ręce i ucałowałam je.
Miał rozczochrane włosy i uśmiechnął się do mnie błogo.
Westchnął z rezygnacją i kiwnął głową. Zaczęłam podnosić się z
podłogi, kiedy objął mnie w talii i ściągnął z powrotem w dół.
– Pozwól na słówko, zanim mnie opuścisz. Co powiedziałaś? Że
dyndam luźno?
– Tak, najdroższy? – Popatrzyłam na niego pytająco.
– Zatem, używając słownictwa związanego z bejsbolem, które
stosujemy w odniesieniu do wydarzeń tego tygodnia, powiedziałbym,
że właśnie przeskoczyliśmy kilka randek, co?
– Myślę, że można tak powiedzieć. – Roześmiałam się,
poklepując go lekko po głowie.
– W takim razie będzie uczciwie, jak cię ostrzegę. Jutrzejsza noc?
Twoja ostatnia w Hiszpanii? – mówił z roziskrzonym wzrokiem.
– Tak? – szepnęłam.
– Spróbuję skraść bazę domową.
Uśmiechnęłam się.
– Głupiutki Simon. To nie kradzież, skoro cię tam zapraszam –
mruknęłam i mocno pocałowałam go w usta.
***

W nocy, kiedy leżałam otulona mocno Simonem, CD zaczęła się


przygotowywać. Rozsądek i odwaga skandowały: „O… O… O”.
Pyton? No cóż, wiemy gdzie się znajdował. Mocno przylegał do moich
lędźwi.
Serce unosiło się ponad tym wszystkim i było coraz bliżej domu.
Pojawiły się jednak dodatkowe jednostki, które starały się wywrzeć
wpływ na inne. Ich ciche podszepty podkolorowały moje sny.
Witajcie, nerwy.
Mój sen był wyjątkowo rozmaszysty.
Rozdział osiemnasty

O
d zawsze wiedziałeś, że chcesz żyć z fotografowania?
– Co? A skąd to pytanie? – Simon rozsiadł się wygodnie na
krześle i pijąc kawę, patrzył na mnie.
Mojego ostatniego dnia w Hiszpanii jedliśmy leniwe śniadanie.
Czarna kawa, cytrynowe tartoletki, świeże jagody ze śmietaną i
słoneczne wybrzeże. Ubrana w koszulę Simona uśmiechałam się.
Czułam się jak w niebie. Tego ranka nerwy były spokojne.
– Chodzi mi o to – ciągnęłam – czy zawsze chciałeś to robić?
Wydajesz się bardzo zaangażowany w swoją pracę. Jakbyś naprawdę to
kochał.
– Bo tak jest. To praca, więc bywa nużąca, ale tak, uwielbiam to.
Chociaż nie planowałem takiej kariery. Właściwie to plan był zupełnie
inny – dodał i nagle zasmucił się.
– Co masz na myśli?
– Przez długi czas myślałem o pracy z ojcem w jego firmie. –
Westchnął i uśmiechnął się smętnie.
Nie zastanawiając się, chwyciłam go za rękę. Ścisnął ją i napił się
kawy.
– Wiesz, że Benjamin pracował dla mojego ojca? – spytał. – Tata
zatrudnił go zaraz po szkole, był jego mentorem. Nauczył go
wszystkiego. Można by pomyśleć, że kiedy Benjamin zdecydował się
zacząć swój biznes, tato się wkurzył, ale nie. On był z niego dumny.
– Benjamin jest super. – Uśmiechnęłam się szeroko.
– Dobrze wiem, że wszystkie jesteście nim zauroczone. Mam
tego świadomość. – Popatrzył na mnie surowo.
– Mam nadzieję. Nie jesteśmy zbyt subtelne w okazywaniu
naszego uwielbienia.
– Doradztwo finansowe Parkera rozrastało się, i to bardzo. Tata
chciał, żebym dołączył do firmy, jak tylko skończę szkołę. Szczerze
mówiąc, nigdy nie przypuszczałem, że wyjadę z Filadelfii. Miałbym
wspaniałe życie. Praca z tatą, przynależność do śmietanki towarzyskiej,
duży dom na przedmieściach. Kto by tego nie chciał?
– Cóż… – wymamrotałam pod nosem. Z pewnością był to
idylliczny obrazek, ale nie widziałam w nim Simona.
– W liceum robiłem zdjęcia do szkolnej gazetki. Łatwy sposób na
dodatkową piątkę. Wiesz, dobrze wyglądała na świadectwie. Ale
dostawałem też inne zlecenia. Na przykład kwalifikacje kobiecych
drużyn w hokeju na trawie. Podobało mi się to. Naprawdę lubiłem to
zajęcie. Stwierdziłem, że będzie ciekawym hobby. Nigdy nie
rozważałem fotografowania jako zawodu. Rodzice wspierali mnie w
tym, a mama nawet kupiła mi aparat pod choinkę tego roku… w
którym… wiesz… – Zamilkł na chwilę. – W każdym razie po tym, co
się stało z mamą i tatą, Benjamin przyjechał do Filadelfii na, ym,
pogrzeb. Został na dłużej, uporządkował sprawy. Był wykonawcą
testamentu moich rodziców. Ponieważ mieszkał na Zachodnim
Wybrzeżu, nie pasowało mi pozostanie w Filadelfii. Krótko mówiąc,
zostałem przyjęty na Stanford i zacząłem studiować dziennikarstwo.
Miałem sporo szczęścia do staży dla fotoreporterów. W odpowiednim
czasie trafiałem we właściwe miejsca i bach! Tak wkręciłem się do tej
roboty – skończył opowiadać, zamoczył ciastko w kawie i zjadł je.
– I uwielbiasz ją.
– I uwielbiam ją – przyznał.
***

– A co się stało z firmą twojego taty? Z doradztwem


finansowym? – zapytałam, biorąc łyżeczką trochę jagód.
– Niektórych klientów przejął Benjamin, a z biegiem czasu
powoli zwinął interes. Majątek, zgodnie z testamentem, przeszedł na
mnie i Benjamin zarządza nim teraz w moim imieniu.
– Majątek?
– Tak. Nie mówiłem ci tego, Caroline? Jestem nadziany. –
Skrzywił się i popatrzył na morze.
– Wiedziałam, że nie bez powodu się z tobą zadaję. – Dopiłam
jego kawę.
– Serio. Nadziany.
– Dobra, teraz brzmisz jak dupek – powiedziałam, chcąc
rozładować napięcie, które się zrodziło między nami.
– Ludzie dziwnie reagują, jeśli chodzi o kasę. Nigdy nie
wiadomo – skomentował.
– Po powrocie do San Francisco wykupisz nasz budynek i
zamontujesz jacuzzi na półpiętrze. I już – zażartowałam, a on lekko się
uśmiechnął.
Patrzyliśmy na siebie, zagłębieni we własnych myślach. Tak dużo
rzeczy robił sam. Nic dziwnego, że wydawał mi się taki zagubiony.
Życie na walizkach, nieprzywiązywanie się do nikogo, brak
prawdziwej więzi. Mogło to być aż tak oczywiste? Wallbanger miał
harem, bo bał się znowu kogoś stracić? Jak u doktora Freuda.
Psychologia psychologią, ale miało to sens. Interesował się mną
od samego początku. Ale na czym polegała różnica? Ewidentnie
pociągały go też inne kobiety. O, żadnej presji… Postanowiłam
zmienić temat.
– Nie wierzę, że jutro wyjeżdżam. Mam wrażenie, że dopiero co
przyjechaliśmy. – Oparłam łokcie na stole. Simon uśmiechnął się na tę
moją mało subtelną zmianę tematu. Wydawało mi się, że przyjął ją z
ulgą.
– To zostań ze mną. Możemy spędzić tu kilka dni dłużej, a potem
kto wie. Gdzie jeszcze chcesz pojechać?
– Pfff. Zapomniałeś, że wyjeżdżam wcześniej, bo tylko ten lot
był dostępny? Zresztą, w poniedziałek muszę wrócić do pracy, ogarnąć
się i wejść w nową strefę czasową. Wiesz, ile zleceń przygotowała mi
Jillian?
– Zrozumie. Uwielbia dobre romanse. No, dalej. Zostań ze mną.
Włożę cię do schowka na bagaż podręczny w samolocie. – Patrzył na
mnie śmiejącymi się oczami.
– Schowek, też mi pomysł. I to właśnie mamy? Romans? Nie
powinieneś w takim razie obściskiwać się ze mną na plaży? I zdzierać
ze mnie stanik? – Położyłam mu gołe nogi na kolanach, a on skorzystał
z okazji i masował mi je ciepłymi dłońmi.
– Masz szczęście, bo jestem wytrawnym rozpruwaczem
staników. Mogę nawet postarać się o kostium piracki, jeśli to cię kręci
– odpowiedział, patrząc na mnie żarliwie.
– To jest całkiem romantyczna historia, prawda? Gdyby ktoś mi
ją opowiedział, nie wiem, czy bym w nią uwierzyła. – Zamyśliłam się.
Skończyłam jeść jagody i mruknęłam z zadowoleniem.
– Czemu nie? Nie poznaliśmy się w aż tak dziwnych
okolicznościach, co?
– Ile znasz kobiet, które dobrowolnie pojechałyby do Europy z
mężczyzną, który tygodniami walił w ich ściany, aż tynk z nich leciał?
– Słusznie, ale możesz też opisać mnie jako faceta, który
puszczał ci te wszystkie piękne utwory albo przygotował dla ciebie, jak
sama mówiłaś, najlepsze pulpety w życiu?
– Myślę, że rozmiękczyłeś mnie Glennem Millerem. To mnie
wzięło. – Zatopiłam się w fotelu, a Simon wyczyniał cuda, dotykając
palcami moich stóp ubranych w skarpetki. Te ostatnie również
przywłaszczyłam sobie od niego.
– Złapałem cię, co? – Uśmiechnął się szelmowsko i nachylił w
moją stronę.
– O, cicho bądź. – Odepchnęłam go, ale uśmiechnęłam się
szeroko, rozważając, co przed chwilą powiedział. Faktycznie mnie
wzięło? Tak. Miał mnie. A wieczorem będzie miał jeszcze bardziej.
Wraz z tą myślą poczułam przypływ zdenerwowania i mój
uśmiech trochę osłabł. Nerwy wkraczały do akcji na całego. Nieważne,
co myślała głowa. Zdenerwowanie zawładnęło każdą myślą o tym, jak
skończy się dzisiejszy wieczór. Byłam gotowa. Byłam w stu procentach
gotowa, ale też cholernie przejęta. O wróci, prawda? Wiedziałam, że
tak. Czy mówiłam już, że się denerwuję?
– Kończysz już pracę? Dużo masz jutro do zrobienia? –
Ponownie zmieniłam temat. Simonowi zabłyszczały oczy, jak zawsze,
kiedy mówił o pracy. Opowiedział mi o zdjęciach akweduktu z czasów
rzymskich, które miał jeszcze zrobić.
– Myślałam, że pójdziemy ponurkować. Szkoda, że brakło nam
na to czasu. – Zmarszczyłam czoło.
– Nie byłoby tego problemu, gdybyś jednak została. – Też się
skrzywił, naśladując mój wyraz twarzy.
– Ktoś tu ma pracę od dziewiątej do piątej. Muszę wrócić do
domu!
– Dom, no tak. Wiesz, że staniemy przed plutonem
egzekucyjnym po powrocie? Wszyscy będą ciekawi, co zaszło między
nami – powiedział z powagą.
– Wiem. Poradzimy sobie z tym. – Wzdrygnęłam się na myśl o
przesłuchaniu, jakie zafundują mi dziewczyny. Nie wspominając o
Jillian. Ciekawe, czy mówiąc, żebym zaopiekowała się Simonem w
Hiszpanii, miała na myśli zrobienie mu laski w kuchni.
– My?
– Co? My co? – zapytałam.
– Mógłbym z tobą stanowić „my”. – Uśmiechnął się.
– Już nie jesteśmy takim „my”?
– Tak, na wakacjach. To zupełnie co innego niż być „my” w
domu, w prawdziwym świecie. Cały czas podróżuję, a to ma
negatywny wpływ na wzajemne relacje – stwierdził i zachmurzył się.
Dużo wysiłku włożyłam w to, żeby nie zażartować na temat
członka.
– Simon, spokojnie. Wiem, że podróżujesz. Doskonale zdaję
sobie z tego sprawę. Przywoź mi ładne rzeczy z odległych miejsc, a nie
będę mieć z tym problemu, jasne? – Poklepałam go po dłoni.
– Ładne rzeczy mogę ci zagwarantować.
– A tak przy okazji, to gdzie jedziesz w kolejną podróż?
– Przez kilka tygodni będę w domu, a potem udaję się nieco na
południe.
– Na południe? Do Los Angeles?
– Nie, bardziej na południe.
– San Diego?
– Jeszcze bardziej.
– Wykształcony w Stanfordzie, tak? Gdzie jedziesz?
– Obiecujesz, że się nie rozzłościsz?
– Wykrztuś to z siebie.
– Peru. Andy. A dokładnie to Machu Picchu.
– Co? O, nie. Nienawidzę cię za to. Będę zajmowała się
projektowaniem choinek bożonarodzeniowych dla bogaczy, a ty
jedziesz w takie miejsce?
– Przyślę ci pocztówkę? – Wyglądał jak dzieciak, który chce się
wywinąć z kłopotów. – Zresztą nie wiem, czemu się tak tym irytujesz?
Przecież uwielbiasz to, co robisz. Nawet nie próbuj zaprzeczyć.
– Tak, kocham swoją pracę, ale też chciałabym zmierzać na
południe – żachnęłam się i zdjęłam nogi z jego kolan.
– Hmm, jak chcesz skierować się na południe, to mogę coś
wymyślić.
Położyłam mu palce na ustach.
– Nic z tego, kolego. Nie mam zamiaru teraz wspinać się na
twoje Machu Picchu – rzekłam stanowczo, a kiedy zaczął całować
moje dłonie, nawet nie drgnęłam.
– Caroline – szepnął.
– Tak?
– Pewnego dnia – zaczął, po czym subtelnie pocałował
wewnętrzną część mojego przedramienia. – Pewnego dnia – cmok –
obiecuję – cmok, cmok – zabrać cię do Peru – cmok – i nadal uwodzić
– cmok, cmok – skończył, klęcząc przede mną i całując moje ramię.
Odsunął materiał bluzki na bok, żeby sięgnąć głębiej. Pieszczoty
rozpalały mnie i przyprawiały o dreszcze.
– Chcesz oddawać się uwodzeniu w Peru? – upewniłam się
rozanielonym głosem. Simon dobrze wiedział, jak na mnie działał.
– Bez bajeru. – Wplótł palce w moje włosy i przyciągnął moje
usta do swoich. Chciałam znaleźć rym do „bajeru”, ale zrezygnowałam
i oddałam pocałunek z całym zaangażowaniem. W ten sposób
pozwoliłam, aby obściskiwał mnie na tarasie z widokiem na morze.
Niebieskie morze. Hmmm.
***

W mieście przez cały tydzień trwały przygotowania do


zbliżającego się festynu. Miał się zacząć dziś wieczorem, jakby
specjalnie na moje pożegnanie. Chcieliśmy pójść na kolację do miejsca
nieco bardziej eleganckiego niż te, które wybieraliśmy do tej pory.
Zauważyłam, że lubiliśmy z Simonem wiele podobnych rzeczy. Od
czasu do czasu chętnie stroiłam się na wyjście, ale zazwyczaj wolałam
jadać w małych, zwykłych knajpkach, tak jak i on. Dzisiaj ubieraliśmy
się elegancko, bo mieliśmy iść do bardziej wyszukanej restauracji. A
potem może na festyn. Było w tym coś wyjątkowego. Nie mogłam się
doczekać tego wieczoru. Z wielu powodów.
Podobno gdy żołnierz straci nogę w walce, czasem późno w nocy
czuje silny ból w utraconej kończynie – ból fantomowy, tak to się
nazywa. Straciłam mój O w bitwie z Corym Weinsteinem, Pieprzonym
Karabinem Maszynowym, i nadal czułam jej skutki. A był nimi
całkowity brak odczuć. Ale nadchodził tego kres. Przez cały tydzień
czułam bóle fantomowe mojego O i z niecierpliwością czekałam na
jego powrót tej nocy. Powrót O. To brzmiało jak tytuł filmu akcji. Jeśli
O wróci, wszystko będę pisała wielkimi literami. Wszystko.
Bo tej nocy miałam zaliczyć małe co nieco. Mówiąc bez ogródek,
byłam gotowa na Pytona Simona.
Przeczesałam włosy palcami i zauważyłam, że silne słońce
wydobyło ich naturalny miodowy kolor. Poprawiłam lekko falującą
sukienkę z białego lnu. Założyłam turkusową biżuterię, którą kupiłam
w miasteczku, i sandały z wężowej skóry. To był najbardziej elegancki
strój, jaki miałam na sobie w tym tygodniu. Pomijając nerwy, czułam
się bardzo dobrze. Jeszcze raz popatrzyłam na siebie w lustrze.
Zauważyłam, że moje policzki były nieco zaróżowione, choć nie
nakładałam dziś pudru.
Poszłam do kuchni, żeby napić się wina i poczekać na Simona.
Kiedy napełniałam kieliszek, zobaczyłam go stojącego na tarasie i
zapatrzonego w morze. Uśmiechnęłam się, widząc, że ma na sobie
białą lnianą koszulę. Będziemy dziś bardzo do siebie dopasowani. Jego
strój uzupełniały spodnie w kolorze khaki. Odwrócił się w moją stronę
akurat wtedy, gdy szłam do niego. Sączyłam wino musujące, a obcasy
moich butów zgrzytały na kamieniach. Simon oparł się o balustradę.
Byłam pewna, że doskonale wiedział, jaki tworzy obrazek. Dla
fotografa musiało to być oczywiste. Stojąc tam, emanował seksem.
Miałam nadzieję, że nie przewrócę się na kamieniach. Emanowanie
seksem może bowiem zaburzać równowagę.
Zaproponowałam mu wino, a on poprosił, żebym zbliżyła
kieliszek do jego ust. Pił powoli, patrząc na mnie. Kiedy przestał,
szybkim ruchem objął mnie w talii, przyciągnął do siebie i mocno
pocałował. W ustach miał jeszcze posmak wina.
– Dobrze wyglądasz – wyszeptał i musnął wargami moją szyję.
Jego kilkudniowy zarost niesamowicie mnie łaskotał.
– Dobrze? – spytałam, przechylając głowę w tył, żeby zachęcić
go do dalszych pieszczot.
– Dobrze. Na tyle dobrze, żeby cię zjeść – odszepnął, lekko
kąsając mnie po szyi.
– O… – Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Zarzuciłam mu
ręce na szyję i zatopiłam się w jego ramionach.
Słońce zaczynało zachodzić, rzucając ciepły pomarańczowy
blask na okolicę i odbijając od ścian czerwonopomarańczowe refleksy.
Mój wzrok przykuł chłodny niebieski kolor morza, które w dole
rozbijało się o skały. Na języku czułam smak soli. Wtuliłam się w
Simona, pozwalając sobie czuć i doświadczać wszystkiego. Jego silne,
rozgrzane ciało przy moim. Dotyk jego rozczochranych włosów na
moim policzku. Ciepło balustrady przylegającej do mojego biodra. Pęd,
z którym każda komórka mojego ciała wyrywała się do kontaktu z tym
mężczyzną, i oczekiwanie na przyjemność, którą z pewnością
niebawem mnie obdarzy.
– Gotowa? – zapytał ochryple.
– Jak nigdy – jęknęłam, rozkoszując się jego bliskością.
A potem Simon zabrał mnie do miasta.
***

Całując mnie na tarasie, niemal doprowadził mnie do ekstazy.


Teraz siedzieliśmy w restauracji z widokiem na morze, co nie było
niczym dziwnym w mieście położonym na wybrzeżu. Przez cały
tydzień odwiedzaliśmy knajpki, które rozmiarami przypominały dziury
w ścianach, ale były przytulne i miały swój urok. Natomiast ta
restauracja była romantyczna, wprost idealna do romansów. Romans
podawano tu na talerzu. Było go czuć w winie, widniał na wiszących
na ścianach obrazach i szeleścił na podłodze pod stopami. A gdyby ktoś
to przeoczył, na wszelki wypadek unosił się także w powietrzu. Kiedy
mrużyłam oczy, widziałam falujący na morskim wietrze napis
„romans”. Co prawda musiałam mocno przymykać powieki, ale
naprawdę tam był. Uwierzcie mi.
Rolety na dużych, sięgających od podłogi aż po sufit oknach były
zwinięte, żeby wpuścić do wnętrza słoną bryzę. Setki małych świeczek
migotało w marynarskich lampach. Stoły były nakryte białymi
obrusami, a w niskich flakonach stały rozkwitnięte dalie w mocnych
odcieniach pąsów, czerwieni i głębokiej fuksji. Drobne choinkowe
lampki przytwierdzone do drewnianych belek na suficie nadawały
wnętrzu magiczny sepiowy odcień. W tej restauracji nie było dzieci ani
stolików dla czworga czy sześciorga. Nie. To miejsce pełne było
kochanków. Młodych i starych.
Siedzieliśmy przy imponującym mahoniowym barze i mocno do
siebie przyciśnięci leniwie sączyliśmy wino w oczekiwaniu na nasz
mały stolik. Simon położył mi dłoń nisko na plecach, spokojnie i
pewnie, jakby chciał podkreślić, że należę do niego.
Barman położył przed nami talerz z ostrygami. Były pozwijane i
chropowate, a między nimi poukładano plasterki cytryny. Simon
popatrzył na mnie pytająco, na co ja kiwnęłam głową. Wycisnął cytrynę
i długimi zadbanymi palcami wykonał kilka zmysłowych ruchów, żeby
wydobyć ze skorupki ostrygę. Wyciągnął jedną i małym widelcem
podał mi ją do ust.
– Otwórz buzię, Dziewczynko w Piżamce – powiedział, a ja
zrobiłam, co mi kazał.
Przekąska była zimna i orzeźwiająca, prawie jak morska woda.
Pojękiwałam, kiedy wyciągał widelczyk spomiędzy moich warg. Drugą
ostrygę przygotował dla siebie i wrzucił ją sobie do ust tak, jak robią to
mężczyźni. Oblizywał wargi, a ja patrzyłam na tę kulinarną grę
erotyczną. Puścił do mnie oczko. Odwróciłam wzrok, bo nie chciałam,
żeby widział, jak bardzo byłam pobudzona. Cały dzień był jak
gigantyczny balon wypełniony seksualnym napięciem. Teraz mały
płomień rozpalał się coraz mocniej i w sposób niekontrolowany. Simon
wessał jeszcze dwa kawałki przystawki. Obserwowałam, jak wysuwa
język, by oblizać wargi, i poczułam gwałtowną ochotę, żeby mu
pomóc. Bez skrępowania i poszanowania społecznych norm
przysunęłam się do niego i mocno go pocałowałam.
Był zaskoczony, ale odwzajemnił pieszczotę z taką samą siłą.
Słodycz i czułość, w których pławiliśmy się przez cały tydzień, nagle
przeistoczyły się w intensywną żądzę dotyku, tu i teraz. Cała tego
chciałam. Siedziałam zwrócona w stronę Simona. Nogi ułożyłam
pomiędzy jego udami, a on dotykał mojej skóry tuż nad rąbkiem
sukienki. Całowaliśmy się w stylu hollywoodzkim. Powoli.
Zapamiętale. Z języczkiem. Wspaniale. Odchyliłam głowę, żeby
pogłębić pocałunek. Pieściłam go językiem, nadając ton, a potem
pozwoliłam, żeby to on prowadził. Smakował solą i cytryną. Miałam
ochotę złapać go za jego śliczną lnianą koszulę i obściskiwać się z nim
na kontuarze baru. Oczywiście w bardzo kobiecym stylu.
Nagle usłyszałam ciche chrząknięcie i otworzyłam oczy.
Zobaczyłam przed sobą seksowny błękit, a potem zażenowanego
kelnera.
– Przepraszam, señor, państwa stolik jest gotowy – oznajmił i
dyskretnie odwrócił od nas wzrok. Bądź co bądź, pozwoliliśmy sobie
na taką demonstrację uczuć w jego romantycznej restauracji, która
mimo wszystko była miejscem publicznym.
Zdaje się, że jęknęłam cicho, kiedy Simon zabrał ręce z moich ud
i obrócił krzesło tak, żebym mogła wstać. Chwycił mnie za dłonie i
pociągnął za sobą. Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy zachwiałam się na
nogach. Wymienił znaczące spojrzenia z barmanem.
– Ostrygi, człowieku, te ostrygi. – Roześmiał się i podeszliśmy
do naszego stolika. Już miałam się oburzyć, ale zobaczyłam, że
dyskretnie poprawia spodnie. Nie tylko ja czułam ten ogień.
Powstrzymałam dąsy i uśmiechnęłam się pogodnie, opuszczając
wzrok, tak żeby dać mu znać, że wiem. Simon odsunął dla mnie
krzesło, a kiedy przysuwał mnie do stołu, niby przypadkiem dotknęłam
go w kroku i poczułam, jak bardzo był rozgrzany. Ze świstem nabrał
powietrza, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Dotknęłam go po raz drugi,
a wtedy on złapał mnie mocno za rękę i przycisnął ją do swojego
przyrodzenia. Wstrzymałam oddech, czując jak twardnieje pod moją
dłonią.
– Czy powinienem zmienić ci przezwisko na Niegrzeczna
Dziewczynka? – mruknął mi do ucha. Zamknęłam oczy, próbując się
opanować. Uśmiechnął się diabelsko i usiadł na wprost mnie. Kelner
krzątał się koło nas, wygładzając obrus i podając karty dań, ale ja
widziałam tylko pewnego siebie i przystojnego Simona, który siedział
naprzeciwko. Ten posiłek będzie trwał wieki.
***

Kolacja ciągnęła się w nieskończoność. Chciałam zostać z


Simonem sam na sam i pragnęłam, żeby ta noc nigdy się nie skończyła.
Zaserwowano nam wspaniale wyglądającą paellę w stylu nadmorskim,
z kawałkami krewetek i homara, chorizo i groszkiem. Danie
przyrządzono w tradycyjny, niepowtarzalny sposób. Ugotowano je w
tym samym płytkim naczyniu, w którym zostało podane, dzięki czemu
ryż szafranowy był chrupiący i miał orzechowy posmak. Nieziemsko
smaczne. Wypiliśmy butelkę lekkiego wina, a następnie leniwie
sączyliśmy z małych kieliszków ponche caballero. To hiszpańskie
brandy miało w swoim smaku nutkę pomarańczy i cynamonu.
Alkohol był aromatyczny. Przyjemnie mnie rozgrzewał, a jeszcze
przyjemniej szedł do głowy. Nie byłam pijana, ale delikatnie
wstawiona, tak że wszystko dookoła wydawało mi się nadzwyczaj
zmysłowe. To, jak brandy łagodnie wypełniało moje usta. Dotyk rąk
Simona na moich udach. Wibracje mojego ciała. Miałam wrażenie, że
dziś wszyscy wyszli z domów, żeby w odświętnych nastrojach bawić
się na festynie, który zaczynał się w centrum miasta. W powietrzu dało
się wyczuć dziką i szaloną energię. Rozsiadłam się na krześle, a pod
stołem drażniłam Simona stopą. Wpatrywał się we mnie, a ja
uśmiechałam się do niego rozanielona.
– Jadłem kiedyś twoją paellę – powiedział znienacka.
– Słucham? – wymamrotałam, wycierając kroplę brandy z ust,
zanim spadła na sukienkę.
– W Tahoe. Pamiętasz? Zrobiłaś dla nas paellę.
– Tak, faktycznie. Nie taką jak ta, którą zjedliśmy przed chwilą,
ale była całkiem smaczna. – Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtej
nocy. – Pamiętam też, że wlaliśmy w siebie dość dużo wina.
– Tak. Jedliśmy paellę i piliśmy wino. Spiknęliśmy dwie pary ze
sobą, a potem pocałowałaś mnie.
– Tak, spiknęliśmy, i tak, pocałowałam cię. – Zawstydziłam się.
– A ja zachowałem się jak dupek – odpowiedział, również
zażenowany.
– Tak – zgodziłam się z nim i uśmiechnęłam się.
– Wiesz dlaczego. Prawda? To znaczy, chcę, żebyś wiedziała, że
pragnąłem cię. Wiesz o tym, tak?
– Wiem, Simon, bo czułam to na swoim udzie. – Zaśmiałam się,
próbując obrócić rozmowę w żart, ale nie mogłam zapomnieć, jak się
poczułam, kiedy uciekłam od niego z jacuzzi.
– Caroline, daj spokój – skarcił mnie z poważnym wyrazem
twarzy.
– Sam daj spokój. Naprawdę czułam go na udzie. – Tym razem
zaśmiałam się nieco słabiej.
– Tamtej nocy, kurde. To byłoby takie proste, wiesz? Sam nie
byłem pewien, dlaczego nas powstrzymałem. Chyba wiedziałem, że…
– Co wiedziałeś? – ponaglałam go.
– Że z tobą to będzie gra o wszystko.
– Wszystko? – zdziwiłam się.
– Wszystko, Caroline. Chcę ciebie całą. Tamta noc byłaby
wspaniała, ale za wcześnie. – Pochylił się w moją stronę i chwycił mnie
za rękę. – Teraz jesteśmy tutaj – powiedział i uniósł moją dłoń do
swoich ust. Całował jej wierzch, potem odwrócił ją i na wewnętrznej
stronie złożył siarczysty pocałunek, a następnie dokończył: – …gdzie
mogę cieszyć się tobą bez pośpiechu. – Po tych słowach ponownie
ucałował moją dłoń.
– Simon?
– Tak?
– Bardzo się cieszę, że poczekaliśmy.
– Ja też.
– Ale nie chcę czekać już dłużej.
– Dzięki Bogu. – Posłał mi uśmiech i przywołał kelnera.
Zapłaciliśmy rachunek i śmiejąc się jak nastolatki, szliśmy ulicą
pod górę. Festyn był już rozkręcony na całego. W drodze do auta
minęliśmy część jego uczestników. Nad głowami wisiały nam
rozświetlone lampiony, ktoś wybijał ciężki, pulsujący rytm na bębnach.
Widzieliśmy ludzi tańczących na ulicach. Znowu można było wyczuć
tę energię i atmosferę zapomnienia. Brandy w połączeniu z tym
wszystkim obezwładniła nerwy, spychając je w głąb mnie, gdzie CD i
Pyton mieli się nimi zająć. CD i Pyton. To brzmiało jak raperski duet.
Dotarliśmy do samochodu i akurat sięgałam do klamki od drzwi,
kiedy pan Parker bardzo stanowczo obrócił mnie do siebie, oparł o
maskę i popatrzył mi w oczy. Mocno przywarł do mnie biodrami, a
rękami szaleńczo wędrował po moim ciele i czochrał mi włosy. Jedną
dłonią przesuwał po moim udzie, aż chwycił je i uniósł, zarzucając
sobie na biodro. Pojękiwałam i sapałam pod naporem siły, która
niedługo miała obezwładnić moje ciało i duszę.
Powstrzymałam go nieco, lekko pociągając za włosy, tak że też
zaczął posapywać.
– Simon, zabierz mnie do domu – wyszeptałam i pocałowałam go
w usta. – I to szybko.
Nawet serce zdawało się zadowolone, bo lekko się kołysało.
Nadal śpiewało, ale tym razem piosenka była zdecydowanie bardziej
wulgarna.
Rozdział dziewiętnasty

Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze, próbując zachować


obiektywizm. W dzieciństwie, szczególnie w uroczym okresie
dojrzewania, postrzegałam się zupełnie inaczej. Widziałam wypłowiałe
blond włosy i bladą, nieatrakcyjną cerę, nudne zielone oczy, chude jak
u ptaka nogi z wystającymi, kościstymi kolanami, a także lekko zadarty
nos i dolną wargę, która była tak duża, że przez nieuwagę mogłabym
się o nią potknąć.
Pewnego dnia, kiedy miałam piętnaście lat, babcia powiedziała
mi, że ładnie wyglądam w różowej sukience, którą miałam wtedy na
sobie. Nadąsałam się i od razu zaprzeczyłam: „Dzięki, babciu, ale
spałam niecałe trzy godziny i ostatnią rzeczą, którą powiedziałabym o
sobie, jest to, że ładnie wyglądam. Zmęczona i blada, ale ładna na
pewno nie”.
Przewróciłam oczami, jak to nastolatki lubią robić, a babcia
chwyciła mnie za rękę.
– Caroline, zawsze przyjmij komplement. Odbieraj go tak, jak go
słyszysz. Młode dziewczyny często za szybko przekręcają słowa
innych. Po prostu podziękuj i przejdź nad tym do porządku dziennego.
– Babcia uśmiechnęła się łagodnie, a z jej słów przebijała mądrość,
która zawsze jej towarzyszyła.
– Dziękuję – odrzekłam i zajęłam się jedzeniem spaghetti, a
potem popatrzyłam w inną stronę, żeby babcia nie zauważyła, że się
zawstydziłam.
– Serce mi krwawi, gdy dziewczyny same siebie nie doceniają.
Zawsze myślą, że nie są wystarczająco dobre. Obiecaj mi, że nigdy nie
zapomnisz, że jesteś dokładnie taka, jaka masz być. Dokładnie taka.
Jeśli ktoś twierdzi inaczej, cóż, opowiada pierdoły. – Zachichotała, a
ostatnie słowo wypowiedziała ściszonym głosem. To było najbardziej
niecenzuralne określenie, jakiego kiedykolwiek użyła. Babcia miała
listę brzydkich i naprawdę brzydkich słów. „Pierdoły” kwalifikowało
się do tych drugich.
Następnego dnia powiedziałam koleżance, że ma świetne włosy,
a ona w odpowiedzi z obrzydzeniem przeczesała je palcami.
– Chyba żartujesz. Nawet nie zdążyłam ich dziś umyć.
Mimo to wyglądały rewelacyjnie.
Później, po WF-ie zobaczyłam, jak koleżanka maluje usta
błyszczykiem.
– Ładny. Co to za kolor? – spytałam, kiedy ona wydęła wargi
przed lustrem.
– Słodkie jabłuszko. Okropnie na mnie wygląda. Matko, już
prawie całkiem zeszła mi opalenizna z wakacji!
Babcia miała rację. Dziewczyny naprawdę nie potrafią
przyjmować komplementów. Nie będę ściemniała, że od tamtego dnia
w magiczny sposób zniknęły z mojego życia kiepskie dni i że nigdy nie
kupiłam źle dobranej szminki. Za to na pewno z większą świadomością
dostrzegałam swoje zalety, zamiast wytykać sobie wady. Zaczęłam
widzieć siebie prawdziwą. Obiektywnie. Życzliwie. Moje ciało
zmieniało się, a ja byłam coraz bardziej świadoma jego atrybutów, na
które patrzyłam przychylnie, a nie krytycznie. Nigdy nie uważałam się
za zabójczo piękną, ale przyznam, że wyrosłam na ładną kobietę.
I teraz, patrząc w lustro w łazience ze świadomością, że Simon
czeka na mnie, poświęciłam chwilę na przeprowadzenie spisu
inwentarza.
Wypłowiałe blond włosy? Nie tak znowu wypłowiałe. Były
błyszczące i miały złotawe refleksy. Nawet trochę się pofalowały i
gdzieniegdzie mocniej skręciły od wody morskiej, w której pławiłam
się przez cały tydzień. Blada skóra? Ładnie opalona i, musiałam
przyznać, nieco promienista. Puściłam do siebie oko i powstrzymałam
szalony śmiech. Moja dolna warga faktycznie była trochę wydęta.
Miała na tyle pełny kształt, żebym mogła schwytać nią Simona i nigdy
nie puścić. A nogi wystające spod koronki, która okrywała uda? Cóż,
już nie tak bardzo ptasie. Właściwie to sądziłam, że będą wyglądały
zachwycająco, kiedy oplotę nimi Simona w… gdziekolwiek będę miała
ochotę go opleść.
Ponownie przeczesałam włosy palcami i w myślach
przeanalizowałam sytuację. Nie mogłam doczekać się tej nocy.
Wpadliśmy do domu, zdzierając z siebie nawzajem ubrania w
korytarzu. Teraz miałam kilka chwil dla siebie i byłam gotowa sięgnąć
po mojego Simona. Kogo próbowałam oszukać? Pragnęłam tego
mężczyzny. Chciałam go tylko dla siebie i nie miałam zamiaru z nikim
się nim dzielić.
Rozsądek w końcu przyznał rację CD. Zwłaszcza po tym, jak
dała mu pstryczka w nos i wytłumaczyła, że było to nam naprawdę
potrzebne. Zasługiwaliśmy na to i byliśmy gotowi. Nerwy kumulowały
się, ale spodziewałam się tego. W końcu minęło sporo czasu. Odrobina
stresu to naturalna rzecz. Tak mi się wydawało. Czy zwodziłam Simona
przez cały tydzień? Może.
Tak jakby.
Trochę.
Wykazał się wyjątkową cierpliwością, odpowiadało mu
nieprzyśpieszanie niczego, dostosował się do mojego tempa. Ale, na
litość boską, był przecież tylko człowiekiem.
Stanowczo postanowiłam, że nie pozwolę, żeby przez
zdenerwowanie kolejna hiszpańska noc przeistoczyła się w słodkie
przytulanki i gruchanie. Obróciłam się dookoła własnej osi i
popatrzyłam na siebie oczami Simona. Uśmiechnęłam się
uwodzicielsko (tak przynajmniej mi się wydawało), wyłączyłam
światło i robiąc głęboki wdech, wyszłam z łazienki.
Sypialnia wyglądała jak z bajki. Na komodzie i stolikach
nocnych migotały świece, nadając wnętrzu ciepłą barwę. Okna i drzwi
wychodzące na mały balkon z widokiem na morze były otwarte.
Słyszałam, jak fale rozbijają się o brzeg. Jak w romantycznej powieści.
Pośrodku tego stał on – rozczochrany, pięknie zbudowany – i patrzył na
mnie pożądliwie.
Chłonął mój widok. Wodził wzrokiem w górę i w dół,
uśmiechając się z uznaniem dla wyboru stroju.
– Mmm, przyszła moja Dziewczynka w Różowej Piżamce –
westchnął i wyciągnął do mnie rękę. Na ułamek sekundy zawahałam
się, ale rozsądek zadziałał i popchnął mnie w jego stronę.
Staliśmy w półmroku, w niewielkiej odległości od siebie,
połączeni tylko splecionymi palcami. Czułam szorstkość jego skóry,
kiedy wodził kciukiem po wnętrzu mojej dłoni. Takie same kółka
kreślił kilka tygodni temu, kiedy po raz pierwszy mnie oczarował.
Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy.
– Zabójczo w tym wyglądasz – powiedział i przyciągnął mnie do
siebie, obracając tak, żeby dokładnie obejrzeć skąpą różową koszulkę
nocną. Kiedy się okręcałam, falbanki uniosły się lekko, odsłaniając
dopasowane do reszty koronkowe majtki. Z ust Simona wydobył się
gardłowy, głęboki pomruk. Cholera…
Okręcił mnie jeszcze raz, chwycił mocno za biodra i przycisnął
do siebie. Piersiami stykałam się z jego torsem. Simon musnął
czubkiem języka moją skórę tuż za uchem. Taka mała pieszczota.
– Jest kilka rzeczy, które chcę ci powiedzieć – wyszeptał,
dotykając mnie nosem. Zadarł do góry koronki i złapał mnie za
pośladki. Zaskoczona sapnęłam.
– Słuchasz mnie? Skup się – szeptał, liżąc moją szyję.
– Ciężko się skupić, bo rozprasza mnie coś, co przyciskasz do
mojego uda – wydyszałam. Simon odchylił mnie trochę do tyłu, tak że
stykaliśmy się biodrami. Czułam, jaki był twardy, i wiedziałam, że jego
męskość nie może doczekać się, kiedy obejmie go moja kobiecość.
Zachichotał i składając krótkie pocałunki na mojej szyi, schodził coraz
niżej.
– Po pierwsze, musisz wiedzieć, że jesteś wspaniała – wyznał,
przesuwając dłonie w dół moich pleców. – Po drugie, jesteś
niesamowicie seksowna – dodał przeciągle.
Pośpiesznie rozpięłam mu koszulę i zsunęłam ją z jego ramion.
Nasze gesty z powolnych i łagodnych przerodziły się w szybkie i
gwałtowne. Simon drapał mnie delikatnie po brzuchu, a następnie
podniósł moją koszulkę tak, że zetknęliśmy się ciałami. Nic nas już nie
dzieliło. Przebiegłam dłońmi po jego plecach, energicznie wbijając w
nie paznokcie. Chciałam zagarnąć go jeszcze bliżej do siebie.
– A po trzecie, ta różowa piżamka jest powabna, ale jedyne, co
chcę oglądać przez resztę nocy, to moja słodka Caroline. Chcę patrzeć
na ciebie – szeptał mi prosto do ucha, unosząc mnie lekko. Odruchowo
położyłam mu jedną nogę na biodrze.
Po raz kolejny sprawdziło się Uniwersalne Prawo Wallbangera,
które mówi, że nogi same oplatają biodra, gdy nadarzy się taka okazja.
Podprowadził mnie do łóżka i posadził na nim. Pochylając się
nade mną, popchnął mnie do tyłu, tak że wsparłam się na łokciach.
Nadal miał na sobie koszulę, która luźno opadała mu na ramiona.
Wsunęłam jeden palec za guzik jego spodni, żeby go rozpiąć. Nie było
widać gumki od bokserek, więc delikatnie rozpinałam zamek, aż
zobaczyłam włosy, które formowały ścieżkę prowadzącą tam, gdzie
znajdowały się same dobre rzeczy. O, miejcie nade mną litość. Nie miał
nic pod spodem.
– Masz coś przeciwko noszeniu bielizny? – szepnęłam, unosząc
jedno kolano, i siłą przyciągnęłam go między uda. Siłą. „Jasne”.
– Mam coś przeciwko twoim majtkom. Czyż to nie szkoda, że
nadal masz je na sobie? – Uśmiechnął się łobuzersko i przywarł do
mnie biodrami, tak żebym poczuła go mocno.
Odchyliłam głowę i uspokoiłam nerwy, które zaczęły odrobinę
buzować. Odwalcie się, nerwy. To się działo.
– Nie szkoda. Mam przeczucie, że niedługo stąd znikną. – Z
westchnieniem wyciągnęłam ręce za głowę, zachęcając go do dalszego
całowania mojej szyi. Czułam, jak liże i ssie moją skórę pomiędzy
piersiami. Wypięłam zachłannie piersi do przodu, chcąc poczuć więcej.
Potrzebowałam więcej. Simon zaczął zdejmować ze mnie koszulkę,
robiąc sobie dostęp do tych miejsc na moim ciele, których dotykanie
miało mnie zaprowadzić na orbitę.
Dotyk jego gorących ust, łaskoczących i pieszczących moje
piersi, był nieziemski.
Powiedziałam mu to.
– To nieziemskie uczucie – jęknęłam tuż nad jego głową, kiedy
przyjemnie drapał mnie swoim zarostem. Zacisnął usta na jednym z
sutków, a ja z dzikością uniosłam biodra i oplotłam go nogami w pasie.
Ustami, językiem i zębami, z równomierną uwagą i czułością,
namiętnie pieścił moje piersi, które wyłoniły się spod koszulki. Byłam
otoczona Simonem. Podniecał mnie nawet jego zapach – mieszanka
perfum i hiszpańskiego brandy.
Z moich ust padały bezsensowne słowa. Wiem, że kilka razy
wypowiedziałam jego imię i raz czy dwa „O, tak. Tak dobrze”.
Najczęściej jednak artykułowałam coś w rodzaju „mmff” i „grrr” oraz
dość głośne „heeejeeech”, które trudno oddać zapisem fonetycznym.
Simon wzdychał raz po raz, wydychając powietrze na moją
skórę, co było dodatkowym bodźcem. Miałam wolne ręce, więc
mogłam buszować w cudownym gąszczu jego włosów. Kiedy
odgarnęłam je do tyłu, w nagrodę usłyszałam wspaniałe westchnienie.
Simon miał zamknięte oczy, a na jego twarzy widziałam uwielbienie.
Delikatnie wbijał zęby w moją skórę. Szaleńczo czochrałam jego
włosy. Czułam się wspaniale.
Simon wodził ręką po mojej nodze, zachęcając, żebym mocniej
zacisnęła na nim uda i przyciągnęła go jeszcze bliżej do siebie. Jego
czarodziejskie palce zbliżały się do skraju koronki. To była ostatnia
granica, której jeszcze nie przekroczył. Granica koronkowa.
Wstrzymałam oddech, gdy poczułam, jak delikatnie wsuwa palce
pod majtki. On także przestał oddychać, kiedy dotykał mnie łagodnie.
Spojrzał na mnie i przez chwilę, w zupełnej ciszy, po prostu
patrzyliśmy na siebie. Zachwyt to jedyne słowo, które oddaje to, co
czułam, gdy mnie dotykał delikatnie i z uwielbieniem. Nie
spuszczaliśmy z siebie wzroku, kiedy wędrował ręką głębiej pod
koronki i z niesamowitą precyzją mnie pieścił.
Zamknęłam oczy. Przez moje ciało przebiegły dreszcze. Oddech
mi przyśpieszył, a napięcie, które kumulowało się we mnie, zaczęło
teraz stopniowo rozpuszczać się tuż pod moją skórą. Poruszałam się
razem z Simonem. Czułam, jak penetruje mnie palcami. Cicho
westchnęłam. Doznania były tak silne, o rany, tak bardzo silne.
Byłam pewna, że Simon nie zdaje sobie sprawy z tego, jak
złożone emocje przepływały przeze mnie. Jego pieszczoty stawały się
coraz bardziej pewne i zwinne. Nagle coś niesamowitego zaczęło się
dziać. Ten maleńki zwitek nerwów, który tak długo był uśpiony, zaczął
się budzić do życia. Gwałtownie otworzyłam oczy, czując znajome
ciepło rozpływające się po moim ciele. Zaczynało się w brzuchu i
rozprzestrzeniało szerzej.
Simon także czerpał dużą przyjemność z pieszczot. Miał
zamglone i pełne pożądania oczy, a ja wiłam się pod nim. Wiem, że
przedtem zauważył moje napięcie, a teraz wyczuwał pobudzenie.
– Chryste, Caroline. Jesteś taka piękna – mruczał, a w jego
oczach pojawiło się coś więcej niż pożądanie i wprawiło mnie to w
lekkie wzruszenie.
Zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam się mocno, próbując
zedrzeć z niego koszulę, żeby czuć go bliżej. Uniósł się trochę i sam
pozbył się ubrania teatralnym gestem, który rozbawił mnie i mocniej
rozpalił.
Całował moje ciało, zmierzając w dół, w stronę pępka. Wiódł
językiem wokół niego, a w pewnym momencie roześmiał się głośno.
– Z czego się pan śmieje? – Zachichotałam i pociągnęłam go za
ucho. Nie widziałam jego twarzy, bo miał ją schowaną pod moją
koszulką. Wysunął spod niej głowę i uśmiechnął się do mnie tak, że
prawie oszalałam.
– Caroline, twój pępek jest tak apetyczny, że ja pieprzę. Nie
mogę się doczekać, aż posmakuję twojej cipki.
Są takie rzeczy, które kobieta chce usłyszeć w różnych
momentach swojego życia:
Dostałaś pracę.
Twój tyłek wygląda świetnie w tej spódnicy.
Chętnie poznam twoją matkę.
A w pewnych sytuacjach i odpowiednim otoczeniu kobieta musi
czasem usłyszeć słowo na C.
To miało być przyjemniejsze niż fantazje.
Słysząc to określenie, wydałam z siebie jęk, który był tak głośny,
że cóż, mógłby obudzić umarłych. Simon przesunął językiem po mojej
skórze od pępka aż do skraju falbanek. Potem z czułością wsunął
kciuki pod koronkę i zdjął mi majtki.
Leżałam rozpostarta przed nim na poduszkach, z różową
koszulką zadartą do góry, odsłaniającą brzuch i wszystkie inne części
ciała, które były istotne w tych okolicznościach. Bardzo mi się to
podobało. Simon pociągnął mnie za biodra na skraj łóżka i uklęknął.
Słodki Jezu.
Kiedy gładził mnie po udach, uniosłam się na łokciach, żeby
patrzeć, jak ten wspaniały mężczyzna zajmował się mną i dbał o moje
zadowolenie. Klęcząc między moimi nogami, z częściowo rozpiętymi
spodniami i niesamowicie rozczochranymi włosami, wyglądał
oszałamiająco. Zaczął działać.
Ponownie użył języka do pieszczot. Całował wnętrza moich ud,
najpierw jedno, a potem drugie, i z każdym cmoknięciem zbliżał się do
miejsca, w którym pragnęłam go najbardziej. Delikatnie uniósł moją
lewą nogę i położył ją sobie na ramieniu, a ja, spragniona jego dotyku,
wygięłam się mocniej w jego stronę.
Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, a może trwało to tylko
kilka sekund.
– Piękna – wyszeptał po raz kolejny i przywarł do mnie ustami.
Żadnych szybkich liźnięć czy drobnych cmoknięć. Czułam tylko
niesamowity nacisk, gdy objął moją kobiecość ustami. To wystarczyło,
żebym bezsilnie opadła na łóżko. Doznanie było obezwładniające i
ledwie mogłam oddychać. Pieścił mnie powoli i precyzyjnie. Ręką
otworzył mnie szerzej, tak żeby ustami, palcami i wprawnym językiem
delikatnie i stopniowo prowadzić mnie na orbitę, rozbudzać i
wypełniać rozkoszą. Tak bardzo za tym tęskniłam.
Sięgnęłam ręką w jego stronę i wplotłam mu palce we włosy.
Głaskałam go, wkładając w to tyle uczucia, ile mogłam z siebie dać. A
druga dłoń? Zaciskała się w pięść na prześcieradle.
Simon podniósł głowę tylko raz, żeby pocałować mnie w udo.
– Doskonała, po prostu doskonała. – Jego szept ledwie przebił się
przez moje jęki i westchnienia. Wznowił pieszczotę, ale tym razem z
pewną gwałtownością w ruchach. Wwiercał się we mnie językiem i
napierał ustami, jęcząc głośno. Czułam wibracje przepływające przez
moje ciało.
Na ułamek sekundy otworzyłam oczy i wydawało mi się, że
pokój błyszczy, jakby wypełniało go jasne światło. Wszystkie moje
zmysły były ożywione. Wyraźnie słyszałam rozbijające się o brzeg fale
i widziałam płomienie świec migoczące na naszych ciałach. Dostałam
gęsiej skórki. Nawet powietrze pieściło mnie, zapowiadając nadejście
tego, czego brakowało mi od miesięcy, a może i lat.
Ten mężczyzna być może będzie mnie kochał. A za chwilę
przywróci mi O.
Zamknęłam oczy. W wyobraźni widziałam, jak stoję na skraju
klifu i patrzę w dół, prosto na wzburzone morze. Gdzieś za mną
powstawała olbrzymia energia, która pchała mnie w stronę krawędzi,
tak żebym mogła spaść i swobodnie poddać się temu, co na mnie
czekało. Zrobiłam pierwszy krok, potem kolejny. Byłam coraz bliżej i
bliżej, kiedy Simon mocniej chwycił mnie za biodra. Ale chwila. Skoro
O nadchodził, to chciałam czuć Simona w sobie. Potrzebowałam go w
środku.
Szarpiąc mojego kochanka za ramię, podciągnęłam go na siebie,
jednocześnie stopami zrzucając z niego spodnie na podłogę.
– Simon, potrzebuję. Proszę. We mnie. Teraz – wysapałam
niespójnie, opętana pożądaniem. Znał już moje skróty myślowe, więc
doskonale zrozumiał, co chciałam mu przekazać, i ułożył się między
moimi udami, przyciskając swoje biodra do moich. Pochylił się i
pocałował mnie namiętnie. Miał na sobie mój smak. Podobało mi się
to.
– We mnie, we mnie, we mnie – powtarzałam, wyprężając ciało
w jego stronę w desperackim poszukiwaniu tego, czego
potrzebowałam, co musiałam dostać, żeby zacząć spadać. Simon
odsunął się ode mnie na chwilę i szperał w kieszeniach spodni, które
poleciały prawie na drugi koniec pokoju. Wymowny szelest był dla
mnie znakiem, że byłam bezpieczna. Że my byliśmy bezpieczni.
W końcu poczułam go tam, gdzie przynależał. Uczucie, że we
mnie wchodził, było boskie. Na chwilę wyciszyłam swoje potrzeby i
obserwowałam Simona, kiedy po raz pierwszy wsuwał się do mojego
wnętrza. Patrzył mi w oczy, a ja objęłam dłońmi jego twarz. Sprawiał
wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć. Jakie słowa mogłyby teraz
paść? Jak wyrazić czułość zawartą w tej pamiętnej chwili?
– Cześć – szepnął, uśmiechając się, jakby całe jego życie zależało
od tego.
– Cześć – odpowiedziałam i odwzajemniłam uśmiech.
Zachwycało mnie uczucie ciężaru jego ciała na moim.
Łagodnie wsunął się we mnie. Z początku moje ciało stawiało
opór. Dawno tego nie robiłam, więc przyjęłam ten lekki ból. To był
dobry ból, który informował o tym, że ma nadejść coś wspanialszego.
Odprężyłam się i mocno objęłam Simona nogami w pasie. Kiedy
wszedł we mnie głębiej, uśmiechnął się jeszcze bardziej zmysłowo.
Przygryzł wargę i zmarszczył czoło. Zrobiłam wdech, chłonąc jego
zapach. Patrzyłam, jak wysuwa się ze mnie, żeby ponownie wykonać
pchnięcie. Teraz cały był zanurzony we mnie. Przywitałam go w jedyny
możliwy w tej chwili sposób. Wykonałam wewnętrzny uścisk, a on
otworzył szeroko oczy i popatrzył na mnie z uwagą.
– Moja kobieta – wymruczał i zrobił wyzywającą minę,
jednocześnie ponownie robiąc pchnięcie. Tym razem z większą siłą. Na
chwilę zaparło mi dech. Jęknęłam, bezwiednie wprawiając biodra w
ruch, który był tak stary, jak fale rozbijające się za oknem.
Simon wykonywał powolne, posuwiste ruchy. Doznania płynące
z każdego nowego pchnięcia uwalniały coś więcej niż tylko mrowienie,
które pojawiało się w moich stopach i dłoniach. Nie potrafię oddać
słowami, co czułam, gdy Simon był we mnie. Pojękiwałam, a on
postękiwał. Sapał, a ja mruczałam. Oddychaliśmy razem. Przesuwał
mnie w stronę zagłówka. Nasze ciała były wilgotne od potu.
Ocieraliśmy się o siebie. Mierzwiłam mu włosy i wierciłam się pod
jego ciężarem.
– Caroline, jesteś taka piękna – westchnął, całując mnie w czoło i
nos.
Zamknęłam oczy i znowu zobaczyłam siebie ma skraju klifu,
gotową do skoku. Ponownie poczułam rosnącą energię, która nabierała
szalonego i nieokiełznanego rozpędu. Wszystko pulsowało coraz
mocniej, z każdym pchnięciem, z każdym ruchem jego bioder. Simon
wsuwał się we mnie i wysuwał z powrotem.
Zrobiłam ostatni krok. Jedną stopą byłam już poza krawędzią i
wtedy zobaczyłam go… O. Był w dole, na wodzie, z rozwianymi na
wietrze włosami. Pomachał do mnie, więc odmachałam. I wtedy, ot tak,
Simon położył dłoń pomiędzy nami, tuż nad miejscem, w którym
stykaliśmy się, i zaczął kreślić swoje małe kółka.
Nieduże kółka rysowane doskonałą ręką. Skoczyłam. Skoczyłam
śmiało i swobodnie, z dumą i krzykiem, oznajmiając swoją zgodę
głośnym, pożądliwym „tak”.
Spadałam.
Spadałam.
Spadałam.
I upadłam. Upadłam, rozbijając się o bezlitosną powierzchnię
wody, a następnie zanurzyłam się pod jej taflą. Wydawało mi się, że
spadanie trwało całą wieczność. Zamiast powitać O z rozpostartymi
ramionami, walczyłam. Każdy mięsień mojego ciała, każdy zmysł był
skupiony na powrocie O, tak jakbym mogła go przywołać siłą woli.
Gdy tylko zobaczyłam O znikający na horyzoncie, jak ogień w wodzie,
spięłam całe ciało. Był tak blisko, tak bardzo blisko, ale nie do końca.
Nie tu.
Biegłam za nim, próbując z całych sił przywołać go, ale nic się
nie działo. Zniknął, a ja zostałam pod wodą. Z najcudowniejszym
mężczyzną na świecie, który teraz był we mnie.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą piękną twarz Simona,
który kochał się ze mną. I tym to właśnie było. To nie był seks, tylko
miłość, a ja nie mogłam podarować mu całej siebie. Simon miał
przymrużone i roznamiętnione oczy. Z czubka jego nosa spłynęła
kropla potu, która rozbiła się leniwie na moich piersiach. Zauważyłam,
że mocniej przygryzał wargę. Na jego twarzy malowało się napięcie,
bo powstrzymywał swój własny zasłużony orgazm.
Był wszystkim, o czym marzyłam. Miałam wrażenie, że serce
wyskoczy mi z piersi, żeby tylko być z nim bliżej, żeby go kochać. Był
dla mnie wszystkim, nie tylko czułym kochankiem.
Wyjęłam jego dłoń spomiędzy nas i pocałowałam opuszki
palców, a potem owinęłam mocniej nogi wokół jego pasa i położyłam
mu ręce na plecach. Czekał na mnie. Oczywiście, że tak. Uwielbiałam
go. Znowu zamknęłam oczy, szykując się na podarowanie mu
wszystkiego, co tylko mogłam.
– Simon, tak mi dobrze – powiedziałam, bo tak naprawdę
czułam. Poruszałam biodrami i zaciskając to, co trzeba,
wykrzykiwałam jego imię.
– Caroline, popatrz na mnie. Proszę. – Jego głos był przepełniony
przyjemnością. Otworzyłam oczy, a po jednym policzku pociekła mi
łza. Na chwilę jego twarz się zmieniła, spojrzał na mnie, a potem?
Doszedł. Bez żadnych fajerwerków ani fanfar, ale i tak było to
zachwycające.
Simon opadł na mnie, a ja przytuliłam go do piersi. Cały czas go
całowałam, głaskałam po plecach, a nogami nadal obejmowałam z
całych sił. Kiedy położył mi głowę na ramieniu, szeptałam jego imię.
Dawałam mu proste pieszczoty.
Serce usiadło z boku i cicho westchnęło. Nerwy? Spadajcie,
nawet nie myślcie, żeby się tu pokazywać.
Przez chwilę leżeliśmy, słuchając morza, w naszym małym
niebie, tej romantycznej bajce. Gdy Simonowi uspokoił się oddech,
podniósł głowę i pocałował mnie bardzo delikatnie.
– Słodka Caroline. – Uśmiechnął się, a ja zrobiłam to samo.
Serce zabiło mi mocniej.
Seks może być niesamowity nawet bez O.
– Zaraz wrócę – powiedział, wyplątując się z mojego uścisku.
Poszedł do łazienki, a widok jego nagich pośladków był godny
zapamiętania. Jak tylko zniknął za drzwiami, usiadłam szybko na łóżku
i poprawiłam ramiączka od koszulki. Położyłam się po mojej stronie
łóżka, odwrócona plecami do łazienki, i przytuliłam się do poduszki.
To było najwspanialsze doświadczenie seksualne w całym moim życiu.
Kropka nad „i” została postawiona. A mimo to, nadal nie miałam O.
Co, do cholery, było ze mną nie tak?
Nie będę płakała.
Nie będę płakała.
Nie będę płakała.
Simona nie było tylko przez kilka minut, a jak wrócił, wpadłam
w panikę i postanowiłam udawać, że śpię. Dziecinne? Tak. Całkowicie
dziecinne.
Poczułam, jak ugięło się pod nim łóżko. Wtulił się w moje plecy i
czułam bliskość jego ciepłego, nadal nagiego ciała. Objął mnie, a
potem szeptał mi do ucha.
– Mmm, Dziewczynka w Piżamce z powrotem założyła piżamkę.
Czekałam, nic nie mówiąc. Starałam się oddychać spokojnie.
Potrząsał mną lekko i śmiał się cichutko.
– Hej, śpisz?
Powinnam zachrapać? W komediach ktoś, kto udaje, że śpi,
zawsze wydaje taki dźwięk. Cicho chrapnęłam. Simon pocałował mnie
w szyję, a moja skóra pokryła się gęsią skórką. Westchnęłam przez mój
udawany sen i przysunęłam się bliżej do niego, mając nadzieję, że
jakoś mi się upiecze. Los był życzliwy tej nocy, bo Simon po prostu
przytulił mnie mocniej do siebie i pocałował jeszcze raz.
– Dobranoc, Caroline – wyszeptał i zapadliśmy się w noc.
Udawałam pochrapywanie, dopóki on nie zaczął chrapać naprawdę.
Wtedy westchnęłam ciężko.
Zdezorientowana i otępiała nie spałam do rana.
Rozdział dwudziesty

U
dawałam.
Udawałam przed Simonem. Powinno być gdzieś zapisane, może
nawet wyryte na kamiennej płycie: „Nie będziesz udawać przed
Wallbangerem”. Stało się. Udawałam i ściągnęłam na siebie
przekleństwo – nigdy już nie doznam O.
Przesadnie dramatyzowałam? Jasne, że tak. Ale jeśli to nie był
powód do dramatyzowania, to co mogło nim być?
Rano wstałam, zanim Simon się obudził. Wcześniej nie zrobiłam
tego ani razu podczas naszego pobytu tutaj. Zazwyczaj czekaliśmy w
łóżku, aż to drugie się obudzi, a potem razem leniuchowaliśmy, śmiejąc
się i rozmawiając. I całując się.
Mmm, całowanie.
Dziś wzięłam szybki prysznic i poszłam przygotować śniadanie.
Akurat byłam w kuchni, kiedy wszedł do niej zaspany Simon. Szurał
po podłodze stopami ubranymi w skarpety, bokserki miał zsunięte
nisko na biodra. Kroiłam melona i układałam jagody, a on uśmiechnął
się i przytulił do mnie.
– Co tu robisz? Czułem się trochę samotny. Duże łóżko bez
Caroline. Gdzie sobie poszłaś? – zapytał i pocałował mnie przelotnie w
ramię.
– Muszę się zbierać. O dziesiątej przyjeżdża po mnie samochód,
pamiętasz? Chciałam zrobić ci śniadanie przed wyjazdem. – Posłałam
mu uśmiech i obróciłam się, żeby go szybko pocałować.
Powstrzymał mnie przed natychmiastowym zwrotem, całując
dłużej. Nie pozwolił, żebym się śpieszyła. Czułam, że zamykam się na
niego i było to silniejsze ode mnie. Potrzebowałam czasu, żeby
zrozumieć, jak się czuję oprócz tego, że byłam przygnębiona. Ponieważ
uwielbiałam Simona, a on nie zasłużył na takie traktowanie, przyjęłam
pocałunek. Pozwoliłam, żeby ponownie ugięły się pode mną kolana.
Pocałowałam go namiętnie i ogniście, a potem odsunęłam się, zanim
zagalopowalibyśmy się w tej pieszczocie.
– Owoce?
– Co?
– Owoce? Zrobiłam sałatkę owocową. Chcesz?
– O, tak. Pewnie. Brzmi nieźle. Kawa gotowa?
– Woda się gotuje. Kawiarka czeka. – Poklepałam go po policzku
i popchnęłam w stronę kawiarki. Wspólnie krzątaliśmy się po kuchni,
spokojnie rozmawiając. Simon ukradkiem pocałował mnie raz czy dwa.
Starałam się nie pokazywać mu, jak bardzo byłam rozbita. Próbowałam
zachowywać się jak najbardziej naturalnie. Chyba wyczuwał, że coś
było nie tak, ale zostawił sprawy w moich rękach.
Usiedliśmy na tarasie, żeby zjeść razem ostatnie śniadanie,
obserwując morskie bałwany.
– Cieszysz się, że przyjechałaś? – zagadnął.
Przygryzłam wargę. Przecież to oczywiste.
– Tak. Bardzo. Ten wyjazd był cudowny. – Uśmiechnęłam się i
uścisnęłam jego dłoń.
– A teraz?
– Co teraz? Powrót do rzeczywistości. O której jutro
przylatujesz? – zapytałam.
– Późno. Bardzo późno. Zadzwonić do ciebie czy… – urwał w
połowie zdania. Chyba chciał mnie zapytać, czy może do mnie przyjść.
– Zadzwoń, jak przyjedziesz. Bez względu na porę. Dobrze? –
odpowiedziałam, pijąc kawę i patrząc na morze. Simon zamilkł. Znowu
przygryzłam wargę, ale tym razem, żeby powstrzymać płacz.
***

Spakowałam się wcześniej, więc kiedy przyjechał kierowca,


byłam gotowa do wyjścia. Simon próbował skusić mnie na wspólny
prysznic, ale wymigałam się, udając, że muszę znaleźć paszport.
Wpadłam w panikę i wycofywałam się akurat teraz, gdy tak bardzo
zbliżyliśmy się do siebie. Byłam bardzo skołowana.
Zrzuciłam wszystko na O, ale problem nie leżał w Simonie, tylko
we mnie. Seks był nieziemski, wspaniały. Nawet z prezerwatywą
okazał się doskonały, a mimo to nadal nic.
Simon zaniósł moje torby do bagażnika. Chwilę porozmawiał z
kierowcą i wszedł po mnie do budynku. Na pożegnanie rozglądałam się
po domu. To faktycznie był bajkowy wyjazd i podobała mi się każda
jego chwila.
– Już czas? – spytałam, gdy podszedł do mnie na tarasie.
Oparłam się o niego. Lubiłam czuć go blisko siebie.
– Już czas. Masz wszystko, czego ci potrzeba?
– Chyba tak. Szkoda tylko, że nie mogę zabrać ze sobą krewetek.
– Zaśmiałam się. Wtulony we mnie Simon też wybuchnął śmiechem.
– Myślę, że znajdziemy coś podobnego w San Francisco. Może
zaprosimy całe towarzystwo w przyszły weekend i przygotujemy dla
nich te potrawy, które jedliśmy tutaj?
Odwróciłam się, żeby na niego popatrzeć.
– Zadebiutujemy? – Uśmiechnęłam się szeroko.
– Tak, pewnie. Oczywiście, jeśli chcesz – dodał z zakłopotaniem,
spoglądając na mnie z uwagą.
– Chcę – odpowiedziałam. Naprawdę chciałam. Pragnęłam być z
Simonem, nawet bez głupiego, błogiego O.
– Zatem debiutanckie krewetki. Brzmi zabawnie.
Śmiałam się, a on przytulał mnie mocno. Kierowca zatrąbił,
akurat jak szliśmy w stronę auta.
– Zadzwonię po powrocie, okej? – powiedział.
– Będę czekała. Zrób jakieś dobre zdjęcia – poleciłam.
Odgarnął mi włosy z twarzy i pocałował mnie.
– Pa, Caroline.
– Pa, Simon. – Wsiadłam do samochodu i opuściłam bajkową
krainę.
***

Rozsiadałam się w pierwszej klasie ze świadomością, że miałam


przed sobą długie godziny na rozważania. Cofam to. Miałam przed
sobą długie godziny na użalanie się i narzekanie. Płakałam w drodze na
lotnisko, zapewniając kierowcę, że wszystko w porządku i nie
oszalałam. Płakałam, bo w moim ciele skumulowało się cholernie dużo
napięcia, które musiało znaleźć ujście. I tak zrobiło. Przez moje
kanaliki łzowe. Byłam smutna i sfrustrowana. Ale już koniec z
płaczem.
Próbowałam czytać. Na lotnisku w Maladze zaopatrzyłam się w
brukowce. Kartkowałam je, a przed oczy wskakiwały mi takie tytuły
artykułów, jak:
„Skąd wiesz, że przeżywasz najlepszy z orgazmów”.
„Ćwiczenie mięśni Kegla sposobem na wielokrotne orgazmy”.
„Nowy plan odchudzania: chudnij przez orgazm”.
Caroline Dolna, rozsądek, odwaga i serce ustawiły się w rzędzie,
żeby obrzucić kamieniami nerwy, które za wszelką cenę chciały się
schować.
Odłożyłam gazety na siedzenie przede mną. Sięgnęłam po laptop
i włączyłam go, a do uszu włożyłam słuchawki. Przed wylotem do
Hiszpanii wgrałam sobie kilka filmów. Miałam nadzieję, że może się
odprężę, oglądając coś. Tak, postanowiłam spróbować. Przeglądałam
tytuły filmów, które miałam na dysku. Kiedy Harry poznał Sally?
Odpada ze względu na tę scenę w cukierni. Top Gun? Odpada przez
scenę, w której robią to, wszystko dookoła ma niebieską poświatę, a
wiatr rozwiewa cienkie zasłony. Nie, za bardzo przypominało to moją
bajkę.
W końcu znalazłam film, który mogłam spokojnie obejrzeć.
Wzięłam trzy tabletki przeciwbólowe i zasnęłam, zanim Luke nauczył
się używać świetlnego miecza.
***

Gdzieś pomiędzy przesiadką na LaGuardii a lotem nad Stanami


smutek zmienił się w złość. Nadrobiłam niedobory snu, skończyłam z
idiotycznym płaczem i byłam wkurzona. Chodzenie tam i z powrotem
po samolocie nie było wskazane. Musiałam więc siedzieć na miejscu i
spróbować znaleźć sposób na tę złość oraz zastanowić się, jak mam
dalej żyć bez nadziei na O. Znowu dramatyzowałam? Może, ale bez O
na widoku nietrudno o zawężone pole widzenia.
W końcu wylądowaliśmy w San Francisco. Fizycznie i
psychicznie zmęczona szłam za tłumem po odbiór bagażu i kiedy nagle
podniosłam wzrok, ujrzałam twarz, której nie chciałam już nigdy
więcej oglądać.
Cory Weinstein. Pieprzony Karabin Maszynowy.
Na stojaku z gazetami widniała jego głupia twarz, reklamująca
pizzerie Slice o’Love. Pozował do zdjęcia z gigantycznym plastrem
salami w ręce. Stałam przed jego wielkim obliczem, na którym
malował się lizusowaty uśmiech, i zagotowało się we mnie. Moja złość
miała teraz twarz. Twarz o durnym wyrazie. Chciałam w nią walnąć,
ale przecież było to tylko zdjęcie.
Mimo to nie powstrzymałam się.
Atak złości na międzynarodowym lotnisku nie był zbyt dobrym
pomysłem. Okazało się, że nie lubią tu takich wybryków. Dlatego też
po dobitnie sformułowanym pouczeniu przez ochronę obiecałam, że
nigdy nie będę atakować reklam. Wsiadłam do taksówki i pachnąca
nieświeżo po podróży pojechałam do domu. Tym razem kopnęłam w
swoje drzwi i rzuciłam walizki w przedpokoju. Zobaczyłam dwie
rzeczy, które teraz mogły wywołać u mnie uśmiech.
Clive i KitchenAid.
Kot przybiegł do mnie, głośno miaucząc, i wskoczył mi na ręce.
Takie okazywanie uczuć zachowywał na specjalne okazje. Jego mały
koci mózg wiedział, że w tym momencie było mi to potrzebne. Nie
szczędził mi uwagi. Potrząsał ogonem i mruczał nieustannie, wtulał
głowę w mój podbródek i kładł swoje duże łapy na mojej szyi. Takie
kocie przytulanie. Trzymałam go mocno i śmiałam się. Dobrze wrócić
do domu.
– Wujkowie Euan i Antonio dobrze się tobą zajmowali? Tak? Jak
się ma mój mały? – ćwierkałam, odstawiając go na podłogę. Sięgnęłam
po puszkę z tuńczykiem. To był smakołyk, który dostawał w czasie
mojej nieobecności. Zostawiłam Clive’a, który skupił się teraz
całkowicie na swojej misce. Wpatrywałam się w mój KitchenAid.
Postawiłam wziąć prysznic, a potem coś upiec. Musiałam coś upiec.
***

Minęła bliżej nieokreślona ilość czasu, chociaż przysięgłabym, że


słońce zachodziło i wschodziło, kiedy mieszając składniki, usłyszałam
pukanie do drzwi. Produkowałam wypieki tak długo, że kiedy
oderwałam się od krojenia niesamowitego murzynka według przepisu
Iny, strzeliło mi w plecach. Przy jego pieczeniu trzeba było wykonać
kilka dodatkowych czynności, ale wart był zachodu. Cholera, która
mogła być godzina? Rozejrzałam się za Clive’em, ale nigdzie go nie
było.
Podeszłam do drzwi, po drodze zauważając, że na podłodze był
rozsypany biały i brązowy cukier. Zaczęłam iść na palcach jak
baletnica. Ktoś ponownie zapukał do drzwi, ale tym razem bardziej
stanowczo.
– Już idę! – krzyknęłam. Kiedy sięgałam do klamki, zobaczyłam
na ręce roztopioną czekoladę. Nic nie mogło się zmarnować, dlatego
oblizałam dłoń i dopiero wtedy otworzyłam drzwi.
Stał za nimi Simon, wyglądający na wykończonego.
– Co ty tu robisz? Miałeś wrócić dopiero…
– Miałem wrócić dopiero późno w nocy, wiem. Złapałem
wcześniejszy lot. – Wszedł do mieszkania.
Zamknęłam drzwi i zanim odwróciłam się w stronę Simona,
wygładziłam fartuch. Gdzieniegdzie był oblepiony ciastem.
– Złapałeś wcześniejszy lot. Czemu? – zapytałam i podeszłam na
palcach do niego.
Rozbawiony rozejrzał się dookoła. Zauważył sterty ciasteczek i
różnych rodzajów ciast poustawiane na parapecie. Spostrzegł też
bochenki chleba cukiniowego owinięte w folię aluminiową, chleb
dyniowy i pomarańczowo-żurawinowy, które ułożone na stole
wyglądały jak fundamenty domu. Uśmiechnął się i obrócił w moją
stronę. Odkleił mi z czoła rodzynkę. Nawet nie wiedziałam, że tam
była.
– Powiesz mi, dlaczego udawałaś?
Rozdział dwudziesty pierwszy

Stałam jak wryta, a Simon wszedł do kuchni i podziwiał moje


wypieki. Cukier zgrzytał mu pod stopami. Zatrzymał się przy misce z
resztką roztopionej czekolady i wsadził do niej palec. Westchnęłam
ciężko i podeszłam do blatu, żeby spojrzeć w oczy i prawdzie, i jemu.
Z kolejnej miski wyjęłam wyrastające ciasto.
Skąd wiedział? Jak się domyślił? Obracałam i ugniatałam ciasto.
Puszysta, lepka masa na brioche. Czułam, że się rumienię. Wydawało
mi się, że dobrze udawałam. W końcu odważyłam się popatrzeć na
Simona. Oblizywał palec z czekolady, a na jego twarzy coraz wyraźniej
malowało się zaniepokojenie, bo moje ugniatanie przerodziło się w
boksowanie. Myśląc o życiu bez O, wyładowywałam frustrację na
brioche. Niech to szlag.
Czystymi już palcami odgarnął mi kosmyk włosów za ucho, a ja
nie przestawałam gnieść, walić i przewracać ciasto. Zadrżałam, kiedy
mnie dotknął. Nie mogłam zapomnieć widoku jego wyprężonego ciała
nade mną.
– Pogadamy o tym? – spytał cicho i szturchnął nosem moją szyję.
Oparłam się o niego na ułamek sekundy, ale się opanowałam.
– O czym chcesz rozmawiać? Nawet nie wiem, o czym mówisz.
Masz zwidy przez zmianę czasu? – powiedziałam wesoło, unikając
jego spojrzenia i zastanawiając się, czy sobie z tym poradzę. Zdołam go
przekonać, że to on był stuknięty, a nie ja? Cholera jasna, skąd
wiedział?
– Dziewczynko w Piżamce, porozmawiaj ze mną – nalegał,
wciąż pocierając nosem moją szyję. – Jeśli ma się nam udać, musimy
ze sobą rozmawiać.
Rozmawiać? Jasne, mogę rozmawiać. Pewnie powinien
wiedzieć, że ma przechlapane, że przez resztę moich dni będzie
skazany na wędrówkę po tym padole bez mojego O. Podniosłam
zagniecione ciasto i rzuciłam nim o ścianę. Zsunęło się, lepiąc się do
ściany tak, jak te obleśne galaretowate pajączki, którymi się bawiłam w
dzieciństwie. Odwróciłam się w jego stronę. Płonęłam na twarzy, ale
miałam to gdzieś.
– Co to miało być? – zapytał spokojnie, kiwając głową w stronę
ciasta.
– Brioche. Chciałam zrobić brioche – odpowiedziałam szybko
wzburzonym tonem.
– Na pewno byłoby smaczne.
– Wymaga sporo pracy. W zasadzie to za dużo.
– Możemy spróbować je zrobić jeszcze raz. Chętnie pomogę.
– Nie masz pojęcia, w co się pakujesz. Wiesz, jakie to
skomplikowane? Ile jest kolejnych czynności? Jak długo może to
trwać?
– Dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy czekają.
– Jezu, Simon. Masz rację. Tak bardzo tego chcę. Może nawet
bardziej niż ty.
– Robi się z tego grzanki, tak?
– Chwila. Co? O czym ty, do cholery, mówisz?
– Brioche. To taki jakby chleb, prawda? Hej, nie wal głową o
blat.
Granit chłodził moją rozpaloną skórę. W głosie Simona
usłyszałam nutę paniki, więc uderzyłam czołem o blat trochę lżej.
Wiedział, a mimo to był tutaj. W mojej kuchni, w tym niebieskim
swetrze North Face, który podkreślał kolor jego oczu i sprawiał, że
chciało się go przytulić. Wydawał się taki ciepły, seksowny, męski i tak
przystojny, że aż trudno w to uwierzyć. A ja, umazana miodem i
oblepiona rodzynkami, uderzałam głową w stół po tym, jak
zniszczyłam brioche.
Zniszczyłam brioche. Wspaniały tytuł dla… – „skup się,
Caroline!”.
Niewiele brakowało, a serce wyskoczyłoby mi z piersi, kiedy
zobaczyłam go w drzwiach. CD także zareagowała, zaciskając się na
jego widok. Z zaskoczenia przestałam na chwilę myśleć i próbowałam
negować to, co się działo, ale teraz analizowałam sytuację, szukając
winnego. Wyprostowałam plecy, bo wiedziałam, że dzięki
odpowiedniej postawie wyglądałam na bardziej pewną siebie. Nerwy…
drgały.
Po co, no po co on chciał to wiedzieć. Przyglądałam się mu
pomiędzy uderzeniami i zauważyłam, że zaczynał się martwić. Ja też,
bo zaczęła mnie boleć głowa. Byłam zmęczona, przytłoczona i
niewystarczająco zaspokojona. I trochę zdezorientowana.
Uderzyłam w blat po raz ostatni, złapałam równowagę i
zrobiwszy wdech, zebrałam się na odwagę.
– Chcesz wiedzieć dlaczego?
– Tak. Skończyłaś już z waleniem?
– Chwała Bogu, koniec z waleniem. Dobra, a teraz powody… A
więc… – Chodziłam w kółko, rozgniatając kawałki czekolady i
orzechów, które leżały przy szafkach na podłodze. W rogu kuchni
zobaczyłam Clive’a, który bawił się orzeszkami, turlając nimi w różne
strony.
– Simon, wiesz coś o pizzeriach?
Doceniałam, że słuchał. Opowiadałam głośno i ze złością,
spacerując w kółko po kuchni, a on słuchał. Mówiłam zupełnie bez
sensu.
– Weinstein, pewnej nocy. Karabin Maszynowy. Zniknął!
Straszna noc. Jordan Catalano. Nawet Clooney nie! Impas. Oprah.
Samotna. Sama. Nawet Clooney nie! Jason Bourne. Clooney prawie.
Różowa koszulka. Walenie.
Po jakimś czasie mojej tyrady Simon wyglądał na
oszołomionego. Zresztą sama też się tak czułam, ale byłam
zdeterminowana, żeby wyrzucić to wszystko z siebie. W trakcie
jednego okrążenia chciał mnie złapać, ale odepchnęłam jego ręce i
prawie pośliznęłam się na orzechach, które chwilę wcześniej
rozgniotłam. Wydeptałam ścieżkę w tym bałaganie.
Podjęłam ostatnią próbę, tym razem mamrocząc „hiszpańska
bajka z krewetkami”, kiedy potknęłam się na mufince i wpadłam prosto
w ramiona Simona.
Objął mnie mocno i pocałował w czoło.
– Caroline, kochanie. Musisz powiedzieć mi, co się dzieje.
Mamrotanie jest słodkie i w ogóle, ale w ten sposób się nie dogadamy.
– Położył mi dłonie na plecach, przytrzymując mnie w miejscu. Na siłę
odsunęłam się trochę od niego i popatrzyłam mu prosto w oczy.
– Skąd wiedziałeś? – zapytałam.
– Daj spokój. Faceci po prostu czasem to wiedzą.
– Dobra, ale tak naprawdę to skąd wiedziałeś? – powtórzyłam
pytanie.
Delikatnie pocałował mnie w nos.
– Bo nagle przestałaś być moją Caroline.
– Udawałam, bo nie miałam orgazmu od nie pamiętam kiedy –
oświadczyłam rzeczowo.
– Możesz powtórzyć?
– Idę skopać twoje drzwi – westchnęłam i wyrwałam się mu z
objęć.
– Poczekaj, poczekaj. Czego nie miałaś? – Chwycił mnie za rękę,
kiedy odwróciłam się do niego plecami. Wszystko było teraz jasne.
– Orgazmu, Simon, orgazmu. Wielkiego O, szczęśliwego
zakończenia, szczytowania. Bez orgazmów. To nie dla Dziewczynki w
Piżamce. Mam pięcioprocentową zniżkę na pizzę od Cory’ego
Weinsteina, ale kosztowało mnie to O. – Pociągnęłam nosem, a do oczu
napływały mi łzy. – Możesz wrócić do swojego haremu. Niedługo
wstąpię do zakonu! – Tama w końcu puściła i rozpłakałam się.
– Zakon? Co? Proszę, podejdź tu. Przyprowadź swój
dramatyzujący tyłek do mnie. – Wbrew mojej woli przyciągnął mnie do
siebie i wziął w ramiona. Kołysał mnie, a ja wydawałam z siebie
żałosne szlochy i jęki.
– Jesteś taki wspaniały, a ja nie mogę. Nie mogę. Jesteś taki
dobry w łóżku i wszędzie, a ja nie mogę. No nie mogę. Matko. Byłeś
taki seksowny, kiedy szczytowałeś. Taki sexy. I przyjechałeś do mnie. I
zniszczyłam brioche. I… i… myślę, że cię kocham.
Wszystko stanęło w miejscu. Oddychaj. „Co ja właśnie
powiedziałam?”.
– Caroline, hej. Przestań płakać, wspaniała dziewczyno. Możesz
powtórzyć ostatnie zdanie?
Właśnie wyznałam mu miłość. Wycierając nos w jego bluzę,
zaciągnęłam się jego zapachem, po czym odkleiłam się od niego i
podeszłam do ściany, żeby zdrapać resztki ciasta, które na niej zostały.
Nerwy obudziły się do życia, choć raz współpracując ze mną. Mogłam
się jeszcze z tego wykręcić?
– Które zdanie? – spytałam obrócona do ściany, a Clive przestał
się bawić orzeszkami i znieruchomiał, nasłuchując.
– Ostatnie zdanie – odrzekł zdecydowanie.
– Zniszczyłam brioche? – Zwlekałam z odpowiedzią.
– Poważnie myślisz, że o to pytam?
– Hmm, nie?
– Spróbuj jeszcze raz.
– Nie chcę.
– Caroline. Jak masz na drugie?
– Elizabeth.
– Caroline Elizabeth – powiedział poważnym, ostrzegawczym
tonem, który niespodziewanie mnie rozbawił.
– Brioche jest naprawdę smaczne, ale bez dodatku gipsu –
wypaliłam. Stopień zmęczenia i wyznanie wywoływały dziwnie
przyjemny dreszczyk. Właściwie to czułam ulgę.
– Odwróć się w moją stronę, proszę. – Posłuchałam jego prośby.
Opierał się o blat i rozpinał zamek usmarkanej bluzy. – Jestem
zmęczony zmianą czasu, więc będę wdzięczny za szybkie
podsumowanie. Po pierwsze, chyba straciłaś zdolność doznawania
orgazmów, tak?
– Tak – wymamrotałam, patrząc, jak zdejmuje bluzę i rzuca ją za
siebie na krzesło.
– Po drugie, brioche jest bardzo trudno zrobić, tak?
– Tak – wyszeptałam, nie mogąc oderwać od niego oczu. Został
w białej koszuli zapinanej na guziki, która sama w sobie zasługiwała na
uwagę, ale w połączeniu ze sposobem, w jaki powoli podwijał
rękawy… byłam zauroczona.
– I po trzecie, myślisz, że mnie kochasz? – zapytał głosem
słodkim i ciepłym jak melasa i miód, i jak jego koc.
– Tak – szeptem potwierdziłam coś, co w stu procentach było
prawdą. Kochałam Simona. Też mi wielkie odkrycie.
– Myślisz czy wiesz?
– Wiem.
– To chyba warto się nad tym zastanowić, co? – odpowiedział i
patrząc na mnie z radością w oczach, przysunął się bliżej. – Naprawdę
nie domyślasz się? – Kciukami masował mój mostek, tuż nad
piersiami.
Zaczęłam oddychać szybciej, aż przeszył mnie przyjemny prąd.
– Czego się nie domyślam? – zapytałam cicho, pozwalając, żeby
oparł mnie o ścianę.
– Jak bardzo mną zawładnęłaś, Dziewczynko w Piżamce –
wyszeptał mi wprost do ucha. – I wiem, że kocham cię na tyle, żeby
dać ci twoje szczęśliwe zakończenie.
A potem pocałował mnie, a moje serce było w siódmym niebie,
pomimo że w tej bajce występowałam cała oblepiona ciastem, a mój
kot bawił się orzeszkami. Odwzajemniłam pocałunek z taką siłą, jakby
świat miał się skończyć.
– Wiesz, że tej nocy, kiedy waliłaś w moje drzwi, zacząłem się w
tobie zakochiwać? – zapytał, całując moją szyję. – I że odkąd zacząłem
poznawać cię lepiej, z nikim innym nie byłem?
Westchnęłam z niedowierzaniem.
– Ale myślałam, to znaczy, przecież widziałam cię z…
– Wiem, co myślałaś, ale mówię prawdę. Jak mógłbym być z
inną, kiedy zakochiwałem się w tobie?
Kochał mnie! Moment, ale co to miało być? Wycofywał się.
Gdzie on się wybierał?
– A teraz zrobię coś, czego bym się nigdy po sobie nie
spodziewał – westchnął ponuro, patrząc na stertę chlebów na stole.
Wziął głęboki wdech, skrzywił się i jednym zamaszystym ruchem ręki
zepchnął je wszystkie na podłogę. Zawinięte w folię bochenki spadały
dookoła nas jak deszcz. Nie byłam pewna w stu procentach, ale Simon
chyba cicho jęknął na ten widok. Szybko jednak popatrzył na mnie
mrocznym i niebudzącym zaufania wzrokiem. Chwycił mnie i położył
na stole, rozsuwając moje uda tak, żeby stanąć między nimi.
– Masz pojęcie, jak dobrze będziemy się bawić? – zapytał,
wsuwając mi ciepłe i zachłanne dłonie pod fartuch.
– Co chcesz zrobić?
– Zaginął O, a ja lubię wyzwania. – Uśmiechnął się szeroko i
zsunął moje biodra na skraj stołu, tak żebym mocno się z nim stykała.
Chwycił mnie pod kolanami i owinął sobie moje nogi w pasie.
Pocałował mnie namiętnie i przeciągle, z języczkiem.
– Nie będzie łatwo. On bardzo się zagubił – protestowałam
pomiędzy pocałunkami, rozpinając mu koszulę i odsłaniając hiszpańską
opaleniznę.
– Łatwizna mnie nie interesuje.
– Dobre hasło na pocztówki.
– Może, ale pytanie brzmi, czemu nadal jesteś w ubraniu.
Położył mnie na plecach, a ja szczerzyłam się do niego.
Kopnęłam w pudełko z mąką, które spadło na podłogę, przy okazji
pokrywając nas pyłem. Włosy Simona wyglądały jak ciastko posypane
cukrem pudrem. Zakasłałam, wzbudzając tuman kurzu, co go
rozbawiło. Przestał się śmiać, gdy sięgnęłam w stronę jego krocza.
Przez dżinsy wyczułam, że był podniecony. Jęknął, wydając z siebie
mój ulubiony dźwięk.
– Kurwa, Caroline. Uwielbiam, gdy mnie dotykasz – powiedział
przez zaciśnięte zęby i zaczął namiętnie całować moją szyję,
zostawiając mi na skórze ślady po gorących pocałunkach. Wiódł
językiem po moim ciele aż pod fartuch. Rękami szybko namacał dół
mojej koszulki i w sekundzie ściągnął ją ze mnie i odrzucił.
Wylądowała w zlewie. Za bluzką poleciały spodenki, a potem dżinsy i
biała koszula.
Fartuch? Cóż, z nim mieliśmy trochę kłopotów.
– Jesteś marynarzem? Kto tak wiąże supły, Popeye14)? – nabijał
się ze mnie, próbując rozplątać węzeł. W trakcie prób przewrócił miskę
z marmoladą pomarańczową, która teraz skapywała ze stołu na
podłogę. Mój wkład w bałagan polegał na wywróceniu opakowania
rodzynek, kiedy przekrzywiłam głowę, żeby popatrzeć na węzeł na
plecach.
14) Marynarz, bohater komiksu i filmu animowanego o tym
samym tytule (przyp. red.).

– O, chrzanić fartuch. Simon, popatrz – powiedziałam, zdejmując


stanik przez głowę i rzucając go na podłogę. Obniżyłam górną część
fartucha tak, żeby odsłonić dekolt. Simon spojrzał szeroko otwartymi
oczami na moje nagie piersi i rzucił się do swojego zadania. Mocno
pchnął mnie na plecy i zapalczywie całował po szyi, tak jakbym zrobiła
mu jakąś osobistą krzywdę i teraz się za nią mścił. I była to lubieżna
zemsta.
Zamoczył palec w marmoladzie i wyznaczył nią ścieżkę od
jednej piersi do drugiej, rysując lepkie kółka na mojej skórze. Pochylił
się nade mną i posmakował ich. Równocześnie jęknęliśmy z
przyjemności.
– Mmm, smakujesz wybornie.
– Dobrze, że nie robiłam pikantnych skrzydełek. To byłaby
zupełnie inna historia. Ooo, to jest fajne. – Westchnęłam, kiedy w
odpowiedzi na moje wymądrzanie się ukąsił mnie.
– Byłyby jeszcze bardziej ogniste.
Zaśmiał się, a ja pokręciłam głową.
– Mogę ci dać selera na ostudzenie. Chcesz? – zaproponowałam.
– W najbliższym czasie nikt tu nie będzie stygnął – obiecał i
sięgnął po słoik z miodem, który stał w pobliżu. Odsunął mój fartuch
na bok. Bez problemu sprawił, że miałam wilgotno w majtkach. I nie w
ten sposób, w jaki myślicie, chociaż…
Patrzyłam, kiedy polewał miodem moje majtki. Potem wstał i z
zachwytem popatrzył na swoje dzieło.
– No zobacz, są zniszczone. Trzeba będzie je zdjąć – oznajmił i
ponownie stanął blisko mnie. Powstrzymałam go umazaną w
marmoladzie stopą.
– Panowie przodem – powiedziałam, wskazując gestem na jego
pokryte mąką bokserki. Zrobił zdziwioną minę i zsunął majtki.
Wyglądał zabójczo na środku mojej zdemolowanej kuchni.
W sekundzie Serce, Głowa, Odwaga i CD zgromadziły się w
jednym rzędzie, jak do przeciągania liny, i przywoływały Nerwy.
Popatrzyłam na wspaniałego, nagiego, obsypanego mąką Simona i
westchnęłam, uśmiechając się szeroko. Nerwy na szczęście podbiegły
do pozostałych i w końcu byłam jednością.
– Cholernie cię kocham, Simon.
– Też cię kocham, Dziewczynko w Piżamce. A teraz ściągaj
majtki i daj mi trochę miodu.
– Chodź i weź sobie. – Roześmiałam się, usiadłam i zsunęłam
majtki po umazanych miodem nogach. Rzuciłam nimi w Simona,
trafiając prosto w jego klatkę. Plasnęły z głuchym dźwiękiem, a miód
rozbryznął się dookoła.
– Będziemy potem potrzebowali długiej kąpieli – zauważyłam,
kiedy obejmował mnie lepkimi ramionami.
– To będzie runda druga. – Uśmiechnął się i wziął mnie na ręce,
żeby zanieść do sypialni. Przylegaliśmy do siebie ciałami i dzielił nas
tylko fartuch. Choć na pewno nie na długo.
Czy potrzebowałam O? To znaczy, czy był on niezbędny do
życia? Czy bliskość Simona, uścisk jego ramion i czucie go w sobie nie
wystarczały?
Teraz tak. Wiecie, kochałam go.
Posadził mnie na łóżku. Podskoczyłam kilka razy, przekręcając
się z jednej strony na drugą, przez co zagłówek uderzył w ścianę.
– Simon, będziesz walił w moje ściany? – Zaśmiałam się.
– Nawet nie wiesz jak mocno – obiecał i przekręcił fartuch na
bok, a ja z westchnieniem zarzuciłam ręce za głowę. Położyłam się na
plecach, a radosny uśmiech nie schodził mi z twarzy. Simon przebiegł
palcami po moim brzuchu i biodrach, aż w końcu dotknął muszelki.
Lekko ją ucisnął, a ja rozłożyłam nogi. Simon oblizał się i uklęknął.
Dotykał mnie i smakował podobnie, jak robił to w Hiszpanii, ale
odczucie było nieco inne. Tak samo cudowne, ale ja czułam się inaczej.
Byłam odprężona. Wodził i kręcił palcami, aż znalazł ten punkt,
którego dotknięcie powodowało, że wyginałam ciało i głośniej
jęczałam. Pomrukiwał, przyciskając usta do mojej skóry, a ja unosiłam
biodra. Ustami i językiem celowo pobudzał ten punkt. Położyłam ręce
na piersiach i kiedy Simon popatrzył na mnie, zaczęłam pieścić sutki,
aż stały się twarde.
Po raz kolejny miałam przyjemność czuć dotyk jego cudownych,
całujących mnie ust. Spięłam się, a całe moje ciało naprężyło się, gdy
poczułam wypełniającą mnie gorącą energię. A potem znowu się
rozluźniłam. Zaczynałam czuć, naprawdę czuć to, co działo się w moim
wnętrzu. Miłość. Czułam miłość. I czułam się kochana.
Teraz, w blasku dnia, kiedy niczego nie dało się ukryć, bo
wszystko było wystawione na pokaz i otoczone bałaganem, kochał
mnie mężczyzna. Żadnych bajek, żadnych szumiących fal ani
migoczących świec. Prawdziwe życie. Bajkowe życie, w którym ten
mężczyzna mnie kochał. I to kochał przez duże K.
Język. Wargi. Palce. Dłonie. Wszystko oddane mnie i mojej
rozkoszy. Mogłabym się do tego przyzwyczaić.
Słodkie napięcie narastało, ale teraz odbierałam to inaczej. Moje
ciało, tym razem doskonale nastrojone, było gotowe. A w myślach, za
zamkniętymi oczami, widziałam, jak ponownie zbliżam się do urwiska.
Uśmiechnęłam się do siebie, bo wiedziałam, że tym razem dorwę
drania. I wtedy pomiędzy moimi udami zaczęły się dziać niesamowite
rzeczy. Długie cudowne palce Simona wsunęły się we mnie. Wwiercały
się do środka, aż natrafiły na tajemne miejsce. Usta i język pieściły
drugi punkt. Lizały i ssały, napierając i przyciskając go. Pod powiekami
tańczyły mi świetliste promienie.
– Och, Simon. Tak dobrze. Nie… przestawaj… nie przestawaj.
Jęczałam głośno, coraz głośniej. Nie rozpoznawałam swojego
własnego głosu. Było mi tak dobrze, tak doskonale i coraz bliżej…
I wtedy usłyszałam krzyk. Ale to nie ja krzyczałam.
Kątem oka zobaczyłam coś, jakby kudłatą torpedę pędzącą po
podłodze.
Niczym żywy pocisk samonaprowadzający, Clive wskoczył na
Simona, wbijając mu w plecy pazury.
Simon wybiegł z sypialni do przedpokoju, a potem wrócił z nadal
przyczepionym do jego pleców wściekłym kotem. Wyglądał, jakby
miał na sobie traperską czapkę z ogonem szopa pracza. Clive objął
Simona za szyję ramionami – czy koty mają w ogóle ramiona? W
innych okolicznościach byłby to słodki koci uścisk, ale w tej chwili to
nie były żarty.
W samym fartuchu pobiegłam za nimi, próbując skłonić Simona,
by się zatrzymał. Tymczasem kot wbijał w niego pazury coraz głębiej i
Simon nie przestawał biegać od pomieszczenia do pomieszczenia.
Groteskowość sytuacji nie umknęła mojej uwadze. Gdybym
obserwowała tę scenę z zewnątrz, nie będąc w nią zaangażowana,
posikałabym się ze śmiechu. Nie było mi łatwo powstrzymać się,
słuchając krzyków Simona. To musiała być miłość.
W końcu zagoniłam ich do kąta, obróciłam Simona plecami do
siebie i powstrzymując pokusę pomacania go po pośladkach, zdjęłam
Clive’a z jego pleców. Szybko przeszłam do salonu, postawiłam kota
na kanapie i poklepałam go po głowie w podziękowaniu za tę
niespodziewaną obronę. Clive miauknął dumnie i zabrał się do lizania
futerka.
Wróciłam do kuchni, gdzie zastałam Simona nadal stojącego pod
ścianą. Pochłaniałam go wzrokiem. Stał oparty o ścianę, krzywiąc się z
bólu. Zeszłam wzrokiem nieco niżej. Niewiarygodne.
Nadal.
Miał.
Wzwód.
Zauważył, gdzie patrzyłam, i przypomniał sobie nasze pierwsze
spotkanie.
Kiwnął głową z zakłopotaniem.
– Ciągle ci stoi – wypaliłam, szarpiąc się z węzłem na fartuchu.
– Tak.
– Niesamowite.
– Ty jesteś niesamowita.
– Pieprzyć to – wkurzyłam się i zrezygnowałam z walki z
supłem.
– Ależ proszę bardzo.
Zatrzymałam się na chwilę, a potem jednym szybkim ruchem
przekręciłam fartuch na plecy. Przebiegłam przez pokój, a fartuch
powiewał za mną jak peleryna. Wpadłam na Simona, przyciskając go
mocno do ściany. Chwycił mnie, gdy oplotłam go sobą, jakbym była
szalonym bluszczem. Całowałam go ogniście. Wbijałam mu paznokcie
w skórę na piersiach, a on posapywał.
– W porządku z twoimi plecami? – zapytałam pomiędzy
pocałunkami.
– Przeżyję. Ale twój kot…
– Jest opiekuńczy. Myślał, że robisz mi krzywdę.
– A robiłem?
– O, nie. Wręcz przeciwnie.
– Serio?
– Cholera, tak – wykrzyknęłam, ocierając się coraz mocniej o
niego. Lepiliśmy się od miodu, a drobinki cukru trzeszczały między
nami.
Stopniowo ześlizgiwałam się w dół jego ciała. Zatrzymałam się,
żeby pocałować czubek jego członka. Pociągnęłam Simona za sobą na
podłogę i z impetem przewróciłam na plecy, wzniecając przy tym
tumany mąki. Dosiadłam go tu, na środku kuchni, naga, z piersiami
umazanymi marmoladą. Uniosłam się odrobinę, żeby chwycić go za
ręce i położyć je sobie na biodrach.
– Musisz się przytrzymać – szepnęłam i wsunęłam go w siebie.
Równocześnie westchnęliśmy. To było wspaniałe uczucie mieć go
ponownie w sobie. Odchyliłam się w tył i na próbę poruszyłam
biodrami. Raz… drugi i trzeci. To faktycznie prawda, co mówią o
jeździe na rowerze. Moje ciało od razu wszystko sobie przypomniało.
Z głupim fartuchem powiewającym na plecach poruszałam się na
Simonie. Czułam go w sobie, jak odpowiada na moje ruchy i
nieustępliwie wbija się we mnie. Wykonując pchnięcia i posunięcia,
poruszaliśmy się razem. A właściwie to nawet przemieszczaliśmy się
po podłodze. Simon usiadł i wszedł we mnie głębiej, aż krzyknęłam.
Szaleńczo czochrałam mu włosy, które stały na irokeza między moimi
palcami. Zamknęłam oczy i ruszyłam.
Ruszyłam na długi spacer do krawędzi klifu.
Widziałam jego brzeg unoszący się wysoko ponad wzburzoną
wodą. Gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam go. O pomachał mi i dał nura
pod wodę, jak erotyczny mors. Przebiegły drań.
Simon całował mnie po szyi, lizał i ssał, co doprowadzało mnie
do szaleństwa.
Wysunęłam jedną nogę za krawędź, wskazując palcami na O, i
kręciłam stopą małe kółka w powietrzu, machając do niego.
Małe kółka.
Popchnęłam Simona na plecy, złapałam jego rękę i wsunęłam ją
sobie pomiędzy nogi. Ujeżdżałam go ostro, przyciskając swoją dłoń do
jego ręki. Im szybciej się poruszaliśmy, tym głośniej krzyczałam.
Nasze ruchy były zgrane, dotykaliśmy właściwych miejsc. Właściwych
miejsc. Właściwych, właściwych, właściwych… miejsc…
– Caroline, Chryste, jesteś… wspaniała… kocham… bardzo…
wykończysz mnie…
I tego właśnie potrzebowałam.
W wyobraźni zrobiłam krok w tył, żeby się wybić i polecieć. Nie
skoczyłam, ale pofrunęłam. Wykonałam doskonały skok prosto do
wody z szeroko rozpostartymi rękami. Kiedy wśliznęłam się pod
powierzchnię, chwyciłam O i nie miałam zamiaru puścić.
O powrócił.
W uszach słyszałam szum, a palce u stóp i rąk doświadczyły go
jako pierwsze. Czułam w nich mrowienie, delikatne łaskotanie i małe
iskry energii rozpływające się po mnie, ożywiające każdą wyposzczoną
część mojego ciała. Za zamkniętymi powiekami rozbłysła mi cała
feeria barw, formując jaśniejące, zmysłowe fajerwerki. Uczucie to
rozprzestrzeniało się po całym ciele. Czysta przyjemność przebiegała
przeze mnie, pulsowała i wypełniała mnie, a ja drżałam i falowałam,
siedząc okrakiem na Simonie, który wytrzymywał to wszystko.
Nie wiem, czy widział zastępy śpiewających, upadłych aniołów,
ale to bez znaczenia. Ważne, że ja je zobaczyłam. To była moja
definicja błogości.
O wrócił i przyprowadził przyjaciół.
Nie przestawaliśmy się wić i poruszać, kiedy przechodziła przeze
mnie fala za falą. Zagłębiałam się mocniej w każdą z nich. Odchyliłam
głowę do tyłu i krzyczałam lubieżnie, nie przejmując się tym, że ktoś
usłyszy moją Arię Orgazmu.
W pewnym momencie otworzyłam oczy, żeby zobaczyć pod sobą
Simona, rozpalonego i szczęśliwego, z radosnym uśmiechem na ustach
i wyraźnie widocznym na twarzy wytężonym wysiłkiem. Wytrzymał to
wszystko, a mąka w jego włosach przybrała postać interesującej papki.
Simon przeistaczał się w papier mâché.
Ciągle pompowałam go, przechodząc przez krainę wielokrotnych
orgazmów. Zmierzałam do zatracenia. Pomiędzy szóstym a siódmym
szczytowaniem moje ciało stało się bezwładne od ekstazy.
Ale O zwołał jeszcze więcej przyjaciół. Przyprowadził też G –
Świętego Graala.
Telepałam się jak wariatka, więc kiedy nadciągnęło największe
miłosne tsunami i uderzyło mnie swoją siłą, chwyciłam się Simona.
Trafił w najbardziej ukryty we mnie punkt i wsunął się głębiej.
Wchodził we mnie cały czas, a ja wstrzymałam oddech i trzymałam się
mocno.
W końcu znowu otworzyłam oczy. Widziałam jasne błyski w
pokoju, kiedy zaczęłam oddychać. Mówiłam coś bez ładu, tuląc się do
piersi Simona, a on nadal kołysał się we mnie, aż w końcu znalazł
swoje zaspokojenie.
Mocno się w niego wtuliłam, czując słabnącą rozkosz. Teraz
obydwoje drżeliśmy. Byliśmy zdyszani, a przyjemność zaczynała się
rozpływać i w jej miejsce przyszło uczucie miłości, które wypełniło
mnie w całości. Byłam zbyt zmęczona, żeby mówić. Simon zaparł mi
dech w piersi. Mogłam tylko położyć jego dłoń na moim sercu i
pocałować go słodko. Chyba zrozumiał gest i odwzajemnił pocałunek.
Wibrowało we mnie szczęście. Uczucie to nie wymagało aż tyle
wysiłku.
Kompletnie wykończona, oszołomiona i cudownie spocona,
położyłam się na jego nogach. Nie obchodziło mnie, jak śmiesznie
wyglądałam, leżąc tak powykrzywiana. Po policzkach płynęły mi łzy
skumulowanego napięcia i wpadały do uszu. Simon wyczuł, że nie była
to najwygodniejsza dla mnie pozycja, więc wysunął się spode mnie i
rozplótł moje zawiązane na nim prawie na kokardkę nogi, a potem
wziął mnie w ramiona.
Leżeliśmy w ciszy, nic do siebie nie mówiąc. Zauważyłam
Clive’a siedzącego w drzwiach do sypialni i spokojnie oblizującego
swoje łapki.
Wszystko było dobrze.
Kiedy w końcu mogłam się ruszyć, wstałam, ale kuchnia
zawirowała mi przed oczami. Simon obejmował mnie jedną ręką, kiedy
rozglądaliśmy się po pobojowisku, ogarniając wzrokiem
poprzewracane miski i butelki, porozrzucany chleb i cały ten kuchenny
chaos. Cicho się roześmiałam i popatrzyłam na niego. Przyglądał mi się
z wesołością w oczach.
– Posprzątamy to? – zapytał.
– Nie, najpierw prysznic.
– Okej – zgodził się i pomógł mi wstać.
Wyprostowałam się, podtrzymując się za plecy jak staruszka.
Całe ciało przyjemnie mnie bolało. Zaczęłam iść do łazienki, ale nagle
zmieniłam kierunek i podeszłam do lodówki. Wyjęłam z niej butelkę
gatorade’a i rzuciłam ją Simonowi.
– Będzie ci potrzebny. – Puściłam do niego oko. Teraz, kiedy O
wrócił, nie miałam zamiaru tracić ani chwili. Chciałam go przywołać
ponownie.
Biorąc łyk napoju, Simon poszedł za mną do łazienki. Wtedy
nagle Clive położył się na podłodze i przewrócił na plecy. Wyglądało to
tak, jakby machał do Simona łapami. Simon spojrzał na mnie, a ja
wzruszyłam ramionami. Obydwoje popatrzyliśmy na kota, który nadal
leżąc na plecach, wiercił się i machał łapkami. Simon uklęknął przy
nim i ostrożnie wysunął jedną rękę. Przyrzekam, że Clive mrugnął do
mnie i przysunął się bliżej do Simona. Podejrzewając, że może to być
pułapka, Simon niepewnie sięgnął w dół i pogłaskał go po brzuchu. Kot
pozwolił mu na to. Nawet nieśmiało zamruczał.
Zostawiłam chłopaków samych i poszłam odkręcić wodę pod
prysznicem, żeby kabina się nagrzała. W końcu udało mi się rozsupłać
węzeł fartucha, więc rzuciłam go na podłogę. Wchodząc pod prysznic,
jęknęłam z przyjemnością, czując rozkoszne ciepło wody na mojej
pobudzonej skórze.
– Dojdziesz? Bo ja z pewnością doszłam – zawołałam przez
szum lejącej się wody, śmiejąc się z własnego żartu. Po chwili Simon
wsunął głowę za zasłonę prysznica i popatrzył na moje nagie ciało, całe
pokryte kropelkami. Wszedł do kabiny, uśmiechając się diabelsko.
Trochę się przestraszyłam na widok dziesięciu małych ranek na jego
plecach, ale on zbył to śmiechem.
– Jest dobrze między nami. Myślę, że właśnie się
zaprzyjaźniliśmy – zapewnił mnie i przyciągnął do siebie, wchodząc
pod strumień wody.
Westchnęłam z ulgą.
– Jak miło – wyszeptałam.
– Tak.
Omywała nas woda. Znalazłam się w objęciach mojego Simona.
Było cudownie.
Simon odsunął się trochę ode mnie. Wyglądał, jakby chciał o coś
zapytać.
– Caroline?
– Mhm?
– Czy któryś z bochenków zrzuconych na podłogę jest… no
wiesz…
– Tak?
– Któryś z nich jest cukiniowy?
– Tak, Simonie. Jest tam chleb cukiniowy.
Zapadła cisza, którą zakłócała lejąca się woda.
– Caroline?
– Mhm?
– Myślałem, że nie mogę kochać cię bardziej, ale chyba jednak
tak jest.
– Cieszę się, Simon. A teraz daj mi trochę słodyczy.
Rozdział dwudziesty drugi

G
odzina szesnasta trzydzieści siedem tego samego dnia.
– Czy to mydło? Nie pośliźnij się na nim.
– Nie pośliznę się.
– Nie chcę, żebyś się pośliznął. Uważaj.
– Nie pośliznę się. Odwróć się i bądź cicho.
– Cicho? Niemożliwe, kiedy… mmm… kiedy mi… oooch… i
jak ty… aua. To bolało. Wszystko w porządku?
– Pośliznąłem się na mydle.
Obracałam się, żeby sprawdzić, czy nic mu się nie stało, kiedy
gwałtownie przycisnął mnie do ściany w kabinie, przytrzymując moje
dłonie płasko na płytkach. Woda spływała mi po twarzy i po
ramionach, a Simon oparł się o mnie. Szybko porzuciłam myśli o
kostce mydła, która wyśliznęła mi się z rąk, kiedy twardy, nabrzmiały i
niesamowity Simon wsunął się we mnie. Pod naporem ściany głośno
wciągnęłam powietrze. Potem znowu wyrwało mi się westchnienie,
kiedy Simon zaczął wchodzić we mnie. Robił to nielitościwie powoli i
z rozmysłem, jednocześnie mocno trzymając mnie za biodra.
Obróciłam głowę do tyłu, tak żeby popatrzeć na nagiego i
mokrego kochanka. Miał zmarszczone czoło i otwarte usta, kiedy
posuwał mnie w zapomnieniu i bez pardonu. Szybko dochodziłam.
Świadomość i jasność umysłu skierowane były na jeden punkt. Przed
finiszem padały z moich ust nieartykułowane dźwięki i razem z wodą
znikały w odpływie brodzika.
Teraz, kiedy O wrócił, nie tracił czasu. Jak na razie przychodził
szybko i bez wahania, przekreślając długie tygodnie, a nawet i miesiące
wyczekiwania, płaczu i błagania. Nagradzał mnie za to nieustającym
karnawałem. Byłam wstrząśnięta, oszołomiona i nie czułam swojego
ciała, a mimo to chciałam jeszcze więcej.
Simonowi nie udało się spowolnić jego reakcji i teraz, pojękując
mi do ucha, drżał i pulsował. Obydwoje wiedzieliśmy, że jego kobieta
była gotowa na kolejne doznania. Dlatego z wyjątkową zręcznością
pocałował mnie w szyję, wysunął się ze mnie, szybko odwrócił
przodem do siebie i wszedł z powrotem, zanim zdążyłam dokończyć
pytanie.
– Hej, gdzie idziesz?
– Nigdzie, dziewczyno. W najbliższym czasie nie wybieram się
nigdzie – powiedział, mocno łapiąc mnie za pośladki i unosząc do góry.
Musiał użyć sporo siły, żeby oprzeć mnie plecami o ścianę, trzymać w
objęciach i poruszać się we mnie. Napinał ciało, napierając na moje.
Nie potrafię opisać tego uczucia, kiedy nasze mokre ciała stykały się.
Jak mogłam tak długo opierać się temu mężczyźnie? Nie miało to teraz
znaczenia. Był tutaj, był we mnie o krok od doprowadzenia mnie do
kolejnej serii O. Mocniej oparłam się o ścianę, tak żeby zrobić trochę
przestrzeni między nami, bo chciałam popatrzeć w dół. Pożądanie
przysłaniało mi rzeczywistość, ale udało mi się zobaczyć, jak Simon
wchodzi we mnie i wysuwa się, i tak w kółko, wypełniając mnie jak
żaden mężczyzna dotąd.
Zaciekawiony, co tak przykuło moją uwagę, też spojrzał w dół.
On także był oczarowany i wyrwało mu się z ust coś podobnego do
„mmhym”. Przyśpieszył ruchy, goniąc za tym doznaniem, za tym
małym punktem, którego dotykanie dawało odczucie na granicy bólu i
doskonałości. W jego niebieskich oczach płonęło pożądanie i palił
ogień. Popatrzył na mnie i ponownie razem skoczyliśmy z klifu.
Zatrzymaliśmy się. Znieruchomieliśmy. Spleceni i bezbronni.
Razem skończyliśmy, pojękując i posapując. Moja muszelka była
zachwycona.
Zachwycona Muszelka. To doskonała nazwa dla… mmm…
***

Godzina osiemnasta czterdzieści jeden.


Widok Simona owiniętego tylko w ręcznik, omijającego kupki
mąki i grudki rodzynek w mojej kuchni, wart był zapamiętania. Kiedy
pośliznął się na plamie marmolady i wpadł na blat, śmiałam się tak
bardzo, że musiałam usiąść na kanapie. Teraz stał przede mną z kromką
chleba cukiniowego i rozbawieniem na twarzy. Nie przestawałam się
śmiać. Opadł mi ręcznik, odsłaniając sporą część moich atrybutów. Na
widok obnażonych piersi Simonowi wyszły nie tylko oczy z orbit –
wyskoczyło mu coś jeszcze. Zaskoczył mnie taki obrót wydarzeń.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że staję się przy tobie jakąś
maszyną – zauważył, patrząc na swoją męskość wystającą spod
ręcznika. Ostrożnie odłożył kromkę na stolik.
– Ale to urocze. Jakby wystawiał główkę zza zasłony! –
Klasnęłam w dłonie.
– Może tego nie wiesz, ale ogólna zasada mówi, że żaden
mężczyzna nie lubi określenia „uroczy” w zestawieniu z jego sprzętem.
– Ale on jest uroczy. Och, gdzie się schował?
– Onieśmielił się. Nie jest uroczy, tylko nieśmiały.
– Nieśmiały, jasne. Pod prysznicem nie był taki skromny.
– Jego ego musi zostać połechtane.
– O!
– Serio. Myślę, że szybko się zorientujesz, jak bardzo reaguje na
łechtanie.
– Widzisz, myślałam, że może potrzebuje porządnego masażu
językiem, ale skoro łechtanie wystarczy…
– Nie, nie. Masaż językiem jest jak najbardziej na miejscu. On…
A niech to, Caroline!
Pochyliłam się w jego stronę, sięgnęłam pod ręcznik i od razu
otoczyłam go ustami. Usiadłam na skraju kanapy i oplotłam Simona
ramionami, pozbywając się ręcznika. Czułam, jak staje się coraz
twardszy. Przyciągnęłam go bliżej, a przez to wsunęłam głębiej w usta.
Zamruczałam z zadowoleniem, czując, jak Simon wplata palce w moje
włosy i gładzi mnie po twarzy. Z czułością dotykał moich powiek,
policzków, skroni, a w końcu jedną rękę położył mi na głowie, a drugą,
wow, przytrzymywał swojego członka. Skupiłam całą uwagę na jego
czubku, a Simon pobudzał się u nasady. Chyba w życiu nie widziałam
bardziej podniecającej rzeczy. Widok jego poruszającej się dłoni i to,
jak się wsuwał i wysuwał z moich ust… o rany.
Seksowne to za słabe słowo. Nie pasuje w zestawieniu z tą czysto
erotyczną sceną, która rozgrywała się przed moimi oczami. Ponownie
zamruczałam z zachwytem, czując się coraz bardziej podniecona
pieszczotą, w której brały udział moje usta. Szczęśliwe usta.
Oparłam się o kanapę i pociągnęłam Simona za sobą. Poddał się
temu i wsparł obydwie ręce na oparciu, stanowczo wbijając się w moje
usta i wysuwając się z nich. Pod tym kątem mógł penetrować je głębiej,
a mnie było łatwiej objąć go jeszcze bardziej. Chwyciłam go za
pośladki i poczułam dreszczyk podniecenia, bo wiedziałam, że tylko ja,
i nikt inny, nie zajmował się nim w ten sposób.
Czułam, że był bliski orgazmu. Stopniowo uczyłam się jego
intymnych sygnałów. Pragnęłam go ponownie. Pod tym względem
byłam egoistką. Wykonując ostatnie mocne pociągnięcie, uwolniłam go
i odepchnęłam na kanapę, po czym usiadłam na nim okrakiem. Czułam
go pod sobą. Wyrzucił biodra w górę, a ja opadłam na niego. To była ta
chwila. Znacie ją? Kiedy wszystko było rozciągnięte i naprężone w
najbardziej cudowny sposób? Wasze ciało reaguje, a to, co nie powinno
być wewnątrz, znajduje się teraz w środku i przez ułamek sekundy
wydaje się ciałem obcym, nieznanym. A potem wasza skóra wyczuwa
powracającego mistrza. Pamięć komórkowa bierze górę i doznajecie
wtedy wspaniałego uczucia spełnienia, zachwytu i zauroczenia.
I zaczynacie się poruszać.
Dla utrzymania równowagi złapałam Simona za ramiona i
wypchnęłam biodra w jego stronę. Nie po raz pierwszy zauważyłam, że
był idealnie dopasowany do moich kształtów. Doskonale pasował do
mojego wnętrza. Dwie połówki złączone w całość. Jak erotyczne lego.
Simon też to wyczuwał.
Położył mi dłoń na piersi, tam gdzie jest serce.
– Zachwycające – wyszeptał, kiedy ujeżdżałam go namiętnie i
zapamiętale. Kołysałam się na nim rytmicznie, a on nie przestawał
dotykać mojego serca. Drugą rękę położył mi na biodrze, żeby
prowadzić, nadawać kierunek. Zbliżał się do zaspokojenia i z całych sił
próbował zostać ze mną, chciał patrzeć. Zdjęłam jego rękę z piersi i
położyłam ją na dole, między nami, żeby kreślił te cholernie wspaniałe
kółka.
– Jezu, Simon. Och, matko. Taaak dobrze… Mmm…
– Uwielbiam patrzeć, jak rozpadasz się na kawałeczki – jęknął
razem ze mną. A potem znowu on. I ponownie razem.
Opadłam na niego i obserwowałam go, dopóki pokój nie przestał
wirować, a ja nie odzyskałam czucia w kończynach. Kiedy trzymał
mnie w ramionach, przez moje ciało przepływało przyjemne ciepło.
– Masaż językiem. Niezły pomysł – parsknął, a ja roześmiałam
się.
***
Godzina dwudziesta siedemnaście.
– Myślałaś o zmianie koloru ścian?
– Pytasz poważnie?
– A co? Może jaśniejsze odcienie zieleni? Albo niebieski?
Pasowałby tu niebieski. Chciałbym zobaczyć cię otoczoną błękitem.
– Czy ja mówię ci, jak robić zdjęcia?
– No, nie.
– W takim razie nie mów mi, jak dobierać kolory. Tak się składa,
że planuję zmienić kolorystykę, ale na ciemniejszą. Głębszą, można by
powiedzieć.
– Głębszą, mówisz? I jak?
– Całkiem fajnie. Mmm. Naprawdę dobrze. W każdym razie,
mówiłam o kolorach. Zastanawiam się nad mocnym szarym z
odcieniem fioletu. Do tego marmurowe blaty w kolorze kremowym i
szafki nieco bardziej mahoniowe, ciemniejsze. Kurde, ale dobrze.
– Zapamiętane. Głęboko jest dobrze, a bardzo głęboko jest
jeszcze lepiej. Możesz oprzeć stopę o moje ramię?
– W ten sposób?
– Chryste, Caroline. Tak, w ten sposób. A więc, nowe blaty,
powiadasz? Marmur może być trochę zbyt chłodny, nie sądzisz?
– Tak, tak, tak! Co? Chłodny? Cóż, zazwyczaj nie leżę rozłożona
na blacie jak bułka z masłem, więc chłód nie będzie dla mnie
problemem. Poza tym marmurowe blaty są najlepsze do ugniatania
ciasta.
– Nie – ostrzegł, odwracając głowę tak, żeby pocałować mnie w
kostkę.
– Co, nie? – mruknęłam. Poczułam, że Simon przyśpieszył ruchy,
co było zauważalne tylko przeze mnie, bo to właśnie mnie penetrował.
– Nie próbuj odwrócić mojej uwagi gadką o cieście. To nie
zadziała – poinformował mnie. Zdjął rękę z blatu i lekko pogładził
mnie po piersiach, pobudzając sutki, aż nabrzmiały pod jego palcami.
Szalona energia kumulowała się w dole mojego ciała, czułam ją
w biodrach i między udami. Była w moim podbrzuszu i w jeszcze kilku
miejscach.
– Żadnego gadania o cieście? Simon nie chce świntuszyć na
temat ciasta? Mmm. Nie sądzisz, że od czasu do czasu potrzeba trochę
rozkojarzenia? Możesz sobie wyobrazić, jak pochylam się nad blatem i
ciężko pracuję nad… – urwałam i przeczesałam palcami jego włosy.
Przyciągnęłam go do siebie, żeby go pocałować namiętnie, z
języczkiem, przygryzając jego wargi i chcąc wciągnąć go jeszcze
głębiej w siebie.
Siedziałam na blacie mojej wyspy kuchennej, tak samo naga jak i
wspaniały pan Parker, który był we mnie i z determinacją starał się
przedłużyć tę akcję. Chciał sprawdzić, jak długo będziemy mogli
rozmawiać w czasie, no, w trakcie stosunku. Do tej pory trwało to
siedemnaście bardzo intensywnych, zmysłowych i porywczych minut.
Nie wliczając w to gry wstępnej. O tańczył na peryferiach i zastanawiał
się, dlaczego nie był witany od razu. Jednak teraz to ja kontrolowałam
skurczybyka. To była niesamowicie rozkoszna tortura. Warta tego, żeby
ją znieść.
Do chwili, w której Simon kazał mi położyć stopę na swoim
ramieniu. Cholera jasna, wykańczał mnie. Jedną nogę miałam opartą o
niego, a drugą trzymał rozpostartą na bok. Wykonywał okrężne ruchy
biodrami, zwiększając w ten sposób doznania, co doprowadzało mnie
do szaleństwa. To on upierał się przy rozmowie. Nadążałam za nią do
chwili, kiedy moja stopa znalazła się na jego ramieniu. Jakimś trafem
stymulowane były takie zakamarki, które do tej pory nie uczestniczyły
w tym wszystkim. Coraz trudniej było mi zachować cięty język. Ale tak
naprawdę komu był potrzebny cięty język? Da się żyć bez niego.
Dopóki mogłam leżeć pod Simonem, było mi dobrze bez trafnych
ripost.
Na razie, zachowując resztki bystrości umysłu, nadal mogłam
uczestniczyć w tej grze.
– Nie drocz się ze mną, kobieto. Zmiotę cię świntuszeniem z tego
blatu.
– Mmm, Simon. Możesz po prostu wyobrazić sobie, jak w
skąpym fartuszku i bez niczego pod spodem pochylam się, trzymając
wałek w ręce, a obok stoi miska pełna jabłek.
– Jabłka. O, rany. Uwielbiam jabłka – jęknął i przeniósł moją
drugą stopę na swoje ramię. Stanowczo prowadził mnie coraz bliżej
spełnienia, ponownie nieco zwiększając tempo pchnięć.
– Wiem, że uwielbiasz. Z cynamonem? Mogłabym upiec ci
ciasto, Simonie. Cała szarlotka tylko dla ciebie. Z kruszonką domowej
roboty. Specjalnie dla ciebie, olbrzymie. Wystarczy, że mnie poprosisz.
– Uśmiechnęłam się figlarnie. Simon znowu przyśpieszył. Wraz z
odgłosem plaśnięcia skóry o skórę opuściła mnie kolejna część
poczucia humoru.
– Caroline, jakie to uczucie? Dobre? – zapytał, zaskakując mnie.
– Dobre? Cudowne.
– Cudowne? Serio? – Wysunął się ze mnie prawie całkiem, żeby
jednym pchnięciem na nowo się zagłębić. Czułam całą jego długość.
– Wiesz, że tak. Ale wróćmy do jabłek. Chciałbyś szarlotkę na
ciepło z lodami waniliowymi? Ciepła i roztapiające się… O mój
Boże…
– Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać? Jeśli tak, to też będę
musiał sięgnąć po wulgarne historyjki.
– Bardziej wulgarne niż opowieść o szarlotce? – spytałam,
rozciągając palce u stóp i kierując je w stronę sufitu, co zaowocowało
nowym doznaniem.
– Może zróbmy tak, że jeśli nie przestaniesz gadać o szarlotce…
– zaczął i pochylił się w stronę mojego ucha, przyprawiając mnie o
dreszcze. Jedną dłoń położył mi na piersi i mocno ścisnął sutek. Druga
ręka powędrowała w dół i odnalazła ten punkt, którego dotknięcie
sprawiło, że krzyknęłam. – Jeśli nie przestaniesz gadać – powtórzył –
to przestanę cię rżnąć. A uwierz mi, że jeszcze nie miałem cię na
wszystkie sposoby, o których marzyłem.
Wyprostował się i zrobił pchnięcie. Mocne.
Żegnaj trzeźwości umysłu. Schowałam dumę i błagałam.
– Simon, poddaję się. Po prostu mnie rżnij.
– Szarlotka dla mnie.
– Tak, tak! Szarlotka dla ciebie. O Jezu…
– Właśnie, szarlotka dla mnie, szarlotka… Matko, w tej pozycji
jesteś bardzo wąska – jęknął. Przeniósł obie moje nogi na jedną stronę i
przytrzymując je w górze, posuwał mnie. Raz za razem wchodził we
mnie, nie wysuwając się. Cały czas szedł głębiej. Patrzył, jak
wyprężam ciało, a moja skóra nabiera koloru. Ogarnęło mnie ciepło,
gdy szczytowałam. Orgazm zaskoczył mnie swoją siłą, wstrząsając
mną całą.
– Caroline, kocham cię. Kocham. Kocham – powtarzał,
wykonując nieregularne pchnięcia, śpiesząc po swoje zaspokojenie. Na
jego czole pojawiły się krople potu. Zacisnął palce na moich biodrach,
a ja ścisnęłam wewnętrzne mięśnie na jego męskości i trzymałam ją w
uścisku tak długo, jak mogłam. Poczułam na sobie jego ciężar, kiedy
położył mi głowę na piersiach. Jak to możliwe, że ucisk ten był tak
słodki? Powinno mi się trudno oddychać, w końcu zgniatał mi płuca.
Ale tak się nie działo. Przytulanie go, głaskanie po twarzy i odgarnianie
z niej włosów dawało mi poczucie lekkości.
– Wykończysz mnie. To pewne, jak to, że tu jestem – jęknął
przeciągle i pocałował mnie.
– Też cię kocham – powiedziałam, wzdychając i patrząc na sufit
kuchni. Miałam na twarzy uśmiech tak szeroki jak cała zatoka. O miał
mi towarzyszyć przez bardzo długi czas.
Nie było szans, żebym pomalowała kuchnię na niebiesko.
***

Godzina dwudziesta pierwsza trzydzieści jeden.


– Już drugi raz zmywamy z siebie mąkę i cukier. Nie do wiary.
Coś z nami nie tak?
– Cukier pomaga w złuszczaniu – wyjaśniłam. – Nie wiem
jednak, jakie w tym wypadku właściwości ma mąka.
– Złuszczanie?
– Tak, przypuszczam, że za każdym razem, kiedy uprawiamy tu
seks, cukier pomaga usunąć martwe komórki naskórka.
– Mówisz serio? Martwe komórki naskórka? To mało
podniecające.
– Wcześniej nie narzekałeś.
– Jasne, że nie. Jak mógłbym, skoro obiecałaś upiec dla mnie
szarlotkę. Pamiętaj o tym.
– Będę pamiętała, chociaż byłam w pewnym sensie pod presją.
– Byłaś pode mną, a nie pod presją. Pode mną.
– Tak, Simonie. Byłam pod tobą.
– Umyć ci plecy?
– Tak, poproszę.
Leżeliśmy na przeciwległych końcach wanny, relaksując się i
odmaczając kolejne warstwy kuchennej brei. W końcu będę musiała
posprzątać ten bałagan, ale teraz chciałam poświęcić całą uwagę
mężczyźnie, który leżał przede mną. Był zanurzony prawie po szyję w
pachnącej pianie i wyciągał swoje silne ramiona, żeby przysunąć mnie
bliżej siebie. Kiwałam się w wodzie jak boja ratunkowa, kiedy
sadowiłam się przed nim. Gąbką zmył resztki lepkiej mazi, którą
miałam na sobie. Potem, opierając się o wannę, przyciągnął mnie ku
sobie. Zagarnął mnie ramionami, objął i otoczył ciepłą wodą i jeszcze
cieplejszym sobą. Zamknęłam oczy, rozkoszując się tą chwilą.
Poczucie bezpieczeństwa, słodkie zapomnienie, erotyzm. Podniosłam
się, żeby zbliżyć się do niego jeszcze bardziej, i poczułam go na
pośladkach. Rósł.
– Ooo, witaj przyjacielu – zamruczałam. Wodząc ręką w wodzie,
znalazłam go, gotowego i nieokiełznanego.
– Caroline… – powiedział ostrzegawczo Simon i wsparł głowę o
brzeg wanny.
– Tak? – spytałam niewinnie, przesuwając palcami wzdłuż jego
członka. Czułam, jak reaguje na mój dotyk.
– Nie mam już siedemnastu lat. – Zaśmiał się. W jego głosie
słyszałam podniecenie i pragnienie.
– Na szczęście. Inaczej musiałabym odpowiedzieć za swoje
czyny. Deprawacja nieletniego i tym podobne – wyszeptałam, powoli
obracając się, żeby pocierać się o jego męskość. Moja skóra była śliska
od mydła i piany.
Syknął nieznacznie i uśmiechnął się.
– Zamęczysz mnie, wiesz o tym? Przysięgam na wszystkie
świętości, że nie jestem robotem. Chryste, nie przestawaj – pojękiwał i
bezwiednie wypychał biodra w stronę mojej ręki.
– Ach, pierdu sierdu. Chcę cię rżnąć tak, żebyś ledwo na oczy
widział – mruczałam, zaciskając uścisk, a on rozchlapał trochę wody.
– I tak już chyba mam omamy. Wydaje mi się, że jest nas troje –
jęknął, rozsuwając mi nogi i unosząc mnie nad siebie.
– Celuj w tego na środku – poinstruowałam go i osunęłam się.
Tak, teraz mam jeszcze łazienkę do posprzątania.
***

Godzina dwudziesta trzecia zero dziewięć.


– Idę tylko po coś do jedzenia. Potrzebuję pożywienia, kobieto!
– Idź, ale zaraz wracaj do mnie. Potrzebuję cię, Simon. Dlaczego
idziesz na czworakach?
– Chyba nie mam siły stać. Robot potrzebuje przerwy. Robot
będzie potrzebował też regeneracji. Robot… Chwila. Co ty tam robisz,
Caroline?
– Co? To?
– Tak, tak. Wygląda na to, że… Ooo, często się tak sama
dotykasz?
– Ostatnio nie. Czemu pytasz? Wygląda dobrze, co?
– Tak, to jest… ooo… hmm… Dzwonek do drzwi. Dostawca
tajskiego jedzenia przyszedł. Jaj… i… taj… jaj…
– Rymujesz w takiej chwili? To bardzo przyjemne…
– Halo! Jest tu ktoś? Było zamówienie na… Niby jak mam
wydać ci resztę?
– Zatrzymaj resztę.
– Facet, wsunąłeś pod drzwiami pięćdziesiątkę. Wiesz, że to
jakieś trzydzieści dolarów napiwku, tak?
– Zatrzymaj resztę. Jedzenie zostaw na wycieraczce. Caroline,
wracaj do łóżka.
– Mmm, tak blisko, Simon. Na pewno nie chcesz, żebym…
mmm… skończyła… Och. Uwielbiam, gdy to robisz.
– Mhm, mrrr, hah, huuu…
– Simon, nie mów z pełnymi ustami. Simon. Simon. Siiimooon…
– Dobra koleś, zdecydowanie zostawiam tu jedzenie. Hmm,
dzięki za napiwek.
***

Godzina pierwsza czternaście.


Obolali i rozluźnieni, leżeliśmy w łóżku. Mój biedny Simon.
Zajechałam go prawie na śmierć. Nie był nastolatkiem, ale sam był
zaskoczony swoją, hmmm, wytrzymałością. Po ostatniej rundce
szaleństw poszedł na czworakach do drzwi, wziął jedzenie i teraz
zajadaliśmy się tajskimi smakołykami. Szybko zdjęłam pościel, bo były
do niej poprzylepiane rodzynki i mąka z wcześniejszych wyczynów.
Ogrom pracy, która mnie czekała jutro w kuchni, był przerażający. Ale
niczego nie żałowałam. Wszystko było tego warte.
Odpoczywaliśmy, ale nadal byliśmy aktywni – przytuleni do
siebie, ubrani w różową koszulkę nocną i spodnie od dresu. Żeby była
jasność, ja miałam na sobie różową koszulkę. Leżeliśmy na boku,
twarzą do siebie, ze splecionymi nogami, i trzymaliśmy się za ręce.
– Kiedy musisz być w pracy?
– Powiedziałam Jillian, że wrócę w poniedziałek, chociaż to
ostatnia rzecz, o której jestem w stanie teraz myśleć.
– A o czym myślisz?
– O Hiszpanii.
– Tak?
– Owszem. Było cudownie. Dziękuję ci bardzo, że mnie tam
zabrałeś, a potem mnie wziąłeś. – Szturchnęłam go łokciem.
– Przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że mogłaś… dojść –
parsknął.
Teraz, kiedy O wrócił, mogliśmy o tym żartować. Przez chwilę
nic nie mówiliśmy, wsłuchując się w muzykę. Jakiś czas temu Simon
skoczył do siebie, żeby włączyć płytę. Właściwie to pokuśtykał, ale
nawet pokraczny był seksowny.
– Kiedy wyjeżdżasz do Peru? Dupek. Nadal cię nienawidzę za to,
że jedziesz, ale i tak chcę wiedzieć, kiedy wylatujesz.
– Za około dwa tygodnie. I proszę bez nienawiści wobec
fotografa. Muszę jechać. Zawsze będę wracał.
– O, żeby było jasne, to nie nienawidzę cię za to, że wyjeżdżasz.
Po prostu też chciałabym pojechać. Ale odbiegam od tematu. Kocham
cię bardziej, niż cię nie lubię, czyli wszystko w porządku.
– W porządku?
– Tak, oczywiście. Musisz podróżować ze względu na swoją
pracę. Przecież wiem o tym.
– No, ale wiedzieć to jedno, a być opuszczonym, to zupełnie inna
sprawa – powiedział i zasmucił się. Pogładziłam go po policzku. Pod
dłonią czułam jego szorstki zarost i ciepło skóry. Poddał się tej
pieszczocie, zamykając oczy i mrucząc z zadowoleniem.
– Nie opuszczasz mnie. Obydwoje mamy zabiegany tryb życia i
nadal tak będzie. Nie zmienimy się tylko dlatego, że możesz wsadzać
we mnie swojego kutasa – odpowiedziałam.
Uśmiechnął się, ale nie otworzył oczu.
– Czasem kutasy zmieniają ludzi – oznajmił pogodnie.
– Czasem zmieniają to, co wymaga zmiany. Czasami kutasy coś
ulepszają.
– Czasami kutasy coś ulepszają. Dziwnie to brzmi.
– Trzymaj się blisko, bo kto wie, co jeszcze powiem.
– Trzymam się.
– Zatrzymany.
– Teraz cię pocałuję.
– Dzięki Bogu. – Zachichotałam, kiedy otoczył mnie swoimi
silnymi ramionami. Pocałowaliśmy się spokojnie i z czułością.
Umościłam się w jego uścisku. Nasze ciała idealnie do siebie pasowały.
– Uwielbiam ten kącik.
– To dobrze.
– Nikt inny nie ma do niego dostępu.
– Cały jest twój.
– Owszem, jest. Masz to mówić tym wszystkim pięknym
peruwiańskim kobietom, które będą chciały uwieść przystojnego
Amerykanina.
– Na pewno powiem im, że moje uściski są zarezerwowane.
Uśmiechnęłam się, a potem ziewnęłam. Ostatnie dni były
męczące. Odczuwałam skutki zmiany czasu, a do tego zostałam
przerżnięta do ostatka sił. Simon, który wiedział, jak zmęczyć
dziewczynę, pochylił się nade mną, żeby wyłączyć lampkę, a potem
ponownie mnie przytulił.
***

Godzina pierwsza dwadzieścia trzy.


– Simon?
– Mhm?
– Śpisz?
– Mmmhm.
– Chciałam tylko powiedzieć, że naprawdę się cieszę, że
przyjechałeś wcześniej.
– Mmmhmmm, ja też.
– I jestem w tobie bardzo zadurzona.
– Mhm, a ja w tobie.
– Zadurzona, niczym kocica szalona.
– Mhm, ja też.
– W końcu zaspokojona.
– Zaspokojona. Mmmhmmm.
– Simon?
– Mhm?
– Śpisz?
– Mmmhmmm.
– Kocham cię.
– Też cię kocham.



– Caroline?
– Mmmhmmm.
– Też się cieszę, że przyjechałem wcześniej do domu.
– Mmmhmmm.
– I bardzo się cieszę, że doszłaś.
– Wystarczy.
– Dobranoc, Caroline.
– Dobranoc, Simon.
Ukołysani do snu przez Counta Basie’ego i jego orkiestrę,
wtuleni w siebie, zasnęliśmy.
***

Wtorkowe esemesy pomiędzy Simonem i Caroline:

Rozmawiałem z kumplem. Chyba wiem, jak przygotować


krewetki, na których punkcie oszalałaś w Hiszpanii.
Cudnie. Będą pasowały do hiszpańskiej uczty, którą planuję na
sobotę. Będą wszyscy. Nawet Jillian i Benjamin.
Na pewno nie chcesz zrobić tego u mnie?
Nie. Będzie wygodniej u mnie. Łatwiej przygotować wszystko na
wyspie, a ja ją mam. Ale za to przejmuję twój piekarnik.
Mogę przejąć na wyspie ciebie?
To nie brzmi poprawnie gramatycznie.
Daj spokój, wiesz, co mam na myśli.
Wiem. Tak, możesz.
Wspaniale. Widziałaś gdzieś moje buty do biegania?
Tak, zostawiłeś je w mojej łazience. Potknęłam się o nie dziś
rano.
Ten łomot, który słyszałem, to byłaś ty?
Słyszałeś?
Tak, obudziło mnie to.
I mimo to nie przyszedłeś sprawdzić, czy nic mi nie jest?
Nie chciałem przeszkadzać Clive’owi.
Nie wierzę, że śpi po twojej stronie łóżka. Zdradzieckie zwierzę.
Teraz jesteśmy przyjaciółmi. No, prawie. Znowu nasikał na moją
bluzę.
Ha! Muszę wracać do pracy, złodzieju kotów. Oglądamy dziś
film?
Skoro tak chcesz to nazwać.
Brzmi, jakbyś miał pewne plany.
O, tak. Poczyniłem pewne plany.
To tak jak i ja.
Siedzę tu sobie i jem twoją szarlotkę. Pomyśl o tym.
Cały czas o tym myślę i nienawidzę cię.
Nie nienawidzisz mnie.
To prawda. Wracaj do jedzenia.
…krztuszę się…
Czwartkowe esemesy pomiędzy Mimi i Caroline:

Na pewno nic nie przynieść w sobotę?


Na pewno. Sophia zajęła się drinkami, a my całą resztą.
Dobrze słyszeć, że znowu jesteś w stanie „my”.
Tak, też się z tego cieszę.
A ten tego?
Czy my mamy siedem lat? Tak, ten tego jest fantastyczne.
To dobrze. Spałaś już w łożu grzechu?
Nie, na razie spędzamy czas u mnie. Chyba źle bym się czuła w
tamtym łóżku.
Wiele razy walono na nim o ścianę…
Dokładnie o to chodzi. Dziwne uczucie.
Może byłoby dobrze, żebyś zostawiła swój ślad w jego łóżku.
Nowa epoka, nowa dziewczyna, nowe walenie?
No, nie wiem. Zobaczymy. Kiedyś będę tam spała, ale jeszcze nie
teraz. Zresztą Simon ma sporo frajdy z nawiązywaniem więzi z
Clive’em.
CO? Ten kot nie cierpi facetów. Chyba że są gejami.
Nawiązali dziwne kocio-męskie porozumienie. Nie będę tego
podważała.
To jakby nowy porządek świata.
Wiem.
Przyjść w sobotę wcześniej i pomóc?
Znowu chcesz się dorwać do moich szuflad.
Wymagają reorganizacji.
Przyjdź wcześniej.
Huuurrraaa!
I poszukaj pomocy…
***

Czwartkowy wieczór upływał spokojnie. Siedzieliśmy z


Simonem na kanapie. Pracowałam nad szkicem czyjejś sali balowej.
Właśnie tak, sali balowej. Byłam gościem takiego świata, ale nie żyłam
w nim. Nadal miałam na sobie strój do jogi. Simon gotował w mojej
kuchni, w której czuł się coraz bardziej jak u siebie. Stwierdził, że tak
będzie wygodniej, zwłaszcza że i tak wylądujemy u mnie. Przyłapałam
go na tym, jak bierze Clive’a z podłogi i sadza na blacie, żeby kot mógł
„obserwować”. Dokładnie to do niego powiedział. Cała wypowiedź, o
ile się nie mylę, brzmiała: „Proszę, kolego. W ten sposób będziesz
mógł obserwować, co się dzieje. Założę się, że z podłogi niewiele
widzisz, tak? Mam rację?”.
A Clive odpowiedział mu. Wiem, że to fizycznie niemożliwe, ale
miauknięcie, które z siebie wydał, przypominało „dzięki”.
Moi chłopcy zaprzyjaźniali się.
Tak więc, siedzieliśmy sobie. Ja szkicowałam, a Simon przez
Internet planował swój wyjazd do Peru. Miał chyba z biliard mil
zebranych w programie dla często podróżujących pasażerów i cieszyło
go pokazywanie mi ich liczby.
Było cicho, pomijając chrobot moich kolorowych ołówków na
kartce i odgłos klikania na klawiaturze Simona. No i stukot pazurów
Clive’a na podłodze. Najbardziej irytujące kocie pazury na świecie.
Simon skończył i zamknął laptop. Wyciągnął ręce za głowę,
odsłaniając brzuch. Chyba wyszłam za linię. Wsparł głowę o oparcie
kanapy i zamknął oczy. Kilka sekund później usłyszałam ciche
chrapanie i uśmiechnęłam się. Wróciłam do rysunku.
Dziesięć minut później Simon wyciągnął rękę na poduszkach i
poczułam, jak chwyta mnie za dłoń.
Do rysowania i tak potrzebowałam tylko jednej ręki.
***

– Kurde, Caroline. Te krewetki są odjazdowe. – Mimi pojękiwała


w taki sposób, że Ryan nie mógł usiedzieć spokojnie.
Był sobotni wieczór i wszyscy zgromadziliśmy się w mojej
jadalni przy stole zastawionym hiszpańskim jedzeniem i winem.
Świetnie się bawiłam, odtwarzając wspaniałe potrawy, które jedliśmy z
Simonem na wyjeździe. Z pewnością nie były tak dobre, jak tam, ale
niewiele im brakowało. Oczywiście nie byliśmy otoczeni klimatem
wybrzeża, ale w zamian mieliśmy przytulny jesienny wieczór, jaki
zapewniało zamglone San Francisco. Światła miasta migotały za
oknami, dzięki Benjaminowi w kominku trzaskał ogień, a mieszkanie
wypełniał śmiech.
Siedziałam na krześle, wtulona w bok Simona, i śmiałam się
razem z naszymi przyjaciółmi. Trochę martwiłam się, że będziemy
przedmiotem docinków. W końcu nasze spiknięcie się od dawna było
tematem rozmów. Ale oszczędzono nam tego i wieczór mijał
sympatycznie, tylko z odrobiną złośliwych uwag. Przez większość
czasu siedzieliśmy z Simonem bardzo blisko siebie, ale czułam, że
staniemy się jedną z tych par, które tak naprawdę nie potrzebują tego.
Nigdy nie chciałam być w związku, w którym obie strony są od
siebie całkowicie uzależnione i szukają ciągłego potwierdzenia uczuć.
Kochałam Simona. To było pewne. Jedno z nas podróżowało, więc, na
litość boską, jakoś sobie z tym musieliśmy poradzić. I wiedziałam, że
tak będzie. Czułam go obok siebie i przysunęłam się jeszcze bliżej.
Objął mnie w pasie, a drugą rękę trzymał na moim ramieniu, zaciskając
ją, dzięki czemu byłam jeszcze bardziej świadoma jego obecności.
Palcami rysował małe kółka nad moim łokciem. Westchnęłam, kiedy
przelotnie pocałował mnie w czoło.
Nigdy nie będzie mi brakowało określeń typu „kochanie” czy
„maleńka”. Potrzebowałam tylko jego i tych małych kółek. Chciałam
jedynie czuć go obok, jak tylko tu będzie. Z przeciwległego końca stołu
Jillian puściła do mnie oko.
– A to, co miało znaczyć? – spytałam, sącząc drugi kieliszek
brandy. Simon nie będzie miał kłopotu z położeniem mnie później do
łóżka. Zresztą nigdy nie miał.
– Sprawy dobrze się ułożyły, prawda? – zainteresowała się
Jillian, przenosząc spojrzenie to na mnie, to na Simona.
– Nie mogło być lepiej. Wynajęcie mi mieszkania to najlepsza
decyzja, jaką podjęłaś. – Uśmiechnęłam się i wsparłam na Simonie,
który głaskał mnie po ramieniu.
– Podanie mi twojego numeru telefonu, żebym mógł do ciebie
napisać z Irlandii, było najlepszą decyzją Jillian – dodał Simon i
mrugnął do Benjamina.
– No, nie wiem. Udawanie, że nie znam twojego tajemniczego
sąsiada też okazało się świetnym pomysłem – powiedziała Jillian z
figlarnym uśmiechem, a Simon zakrztusił się brandy.
– Chwila! Że co? Wiedziałaś, że mieszkam obok? – spytał,
parskając. Podałam mu serwetkę. – Nigdy nawet u mnie nie byłaś!
– Ona nie, ale ja tak – odezwał się Benjamin, stukając się
kieliszkiem ze swoją narzeczoną.
Patrzyliśmy na nich mocno zdziwieni, kiedy zaśmiewali się,
gratulując sobie nawzajem.
Nieźle rozegrane…
***

– To już ostatni. Koniec z garami – oznajmił Simon, zamykając


zmywarkę. Kiedy towarzystwo rozeszło się, postanowiliśmy posprzątać
bałagan, zamiast odkładać to na rano.
– Na szczęście. Jestem wykończona.
– A ja mam odmoczone dłonie. – Skrzywił się, pokazując mi
poczerwieniałą skórę.
– To znak dobrej gospodyni domowej. – Wymknęłam się z jego
zachłannych rąk.
– Mów do mnie Madge15) i przyprowadź tu ten swój wspaniały
tyłeczek – odpowiedział, rzucając ścierką w moją stronę.
15) Postać z amerykańskiej reklamy jednego z bardziej
popularnych środków do mycia naczyń.

– Ten tyłeczek? Tutaj? – zapytałam, wsparłszy się na łokciach o


blat wyspy.
– Teraz chcesz się bawić, tak? Myślałem, że jesteś wykończona –
powiedział cicho i złapał mnie za pupę odmoczonymi dłońmi, a potem
lekko ją klepnął.
– Może łapię nowy wiatr w żagle. – Zaśmiałam się, kiedy
wprawnym ruchem przerzucił mnie sobie przez ramię jak strażak i
trzymając do góry nogami, zaniósł do sypialni. Uderzałam pięściami w
jego pośladki i wierzgałam nogami w powietrzu. Nie na tyle mocno
jednak, żeby się naprawdę wyswobodzić. Simon zatrzymał się na progu
sypialni.
– Zapomniałaś dziś o czymś? – zapytał, obracając się tak, żebym
mogła zobaczyć wnętrze pokoju: rozebrane łóżko, zero pościeli.
– Cholera, zapomniałam włożyć pościel do suszarki. Będzie
mokra – narzekałam.
– Nie ma problemu. Nocleg u Simona – oświadczył i otworzył
szufladę z bielizną. – Wybierz koszulkę, jakąkolwiek.
– Chcesz, żebyśmy nocowali dziś u ciebie?
– Tak, czemu nie? Śpimy tu, odkąd wróciliśmy z Hiszpanii. Moje
łóżko jest takie puste. – Grzebał w stercie koronek i przeźroczystości.
Hmmm, pewnie nigdy wcześniej nie było tak puste.
– No, wybieraj. – Znowu dał mi klapsa.
– Ech, wybierz coś, co ci się podoba. Będę twoją modelką –
zażartowałam, próbując przekonać się do jego pomysłu. Przecież mogę
spędzić noc w jego łóżku. Będzie fajnie. Widziałam, jak wyjmuje z
szuflady coś znajomego, różowego i koronkowego. I poszliśmy na
korytarz. Jakimś trafem kopnęłam w jego drzwi, co było sporym
wyczynem, zważywszy na to, że byłam do góry nogami.
***

Ponownie znajdowałam się w łazience i zakładałam bieliznę dla


Simona. Lubił wszystko, co nosiłam, nawet jeśli była to jego stara
koszula. Nie miało to dla niego znaczenia. Zresztą rzadko kiedy
ubranie pozostawało na mnie na dłużej.
Wbrew sobie pomyślałam o tych wszystkich kobietach, które
były tu przede mną, którym dawał przyjemność i które ją
odwzajemniały. Ale teraz byłam tutaj ja i to mnie pragnął. Wygładziłam
materiał bielizny i wzięłam głęboki wdech. Już drżałam z tęsknoty za
jego dotykiem.
Słyszałam, jak majstruje coś przy gramofonie. Charakterystyczny
chrobot i dźwięk igły opadającej na płytę winylową działały kojąco.
Glenn Miller. Serenada księżycowa. Ach.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go. Stał przy olbrzymim łożu
grzechu Wallbangera. Objął mnie spojrzeniem, wodząc oczami w górę i
w dół.
– Wspaniale wyglądasz – powiedział cicho.
– Ty też.
– Caroline, mam na sobie to samo, co przed chwilą.
Uśmiechnął się zalotnie, gdy objęłam go za szyję. Głaskał mnie
po ramionach, łaskocząc w zgięciach łokci.
– Wiem – odpowiedziałam i pocałowałam go w szyję. –
Wcześniej też dobrze wyglądałeś.
– Niech ci się przyjrzę dokładniej – wyszeptał i pocałował mnie
głośno w szyję. Dostałam dreszczy, choć w pokoju nie było zimno.
Okręcił mną jak na parkiecie i przez chwilę trzymał na
wyciągnięcie ręki. Różowa koszulka, jego ulubiona. Zapomniał zabrać
pasujące majtki, a ja udawałam, że nie zauważyłam ich braku.
Przyciągnął mnie z powrotem do siebie. Od razu wzięłam się do
rozpinania guzików jego koszuli.
– Wspaniały wieczór – stwierdził.
Dwa guziki odpięte.
– Nie musisz tego mówić. Nie wierzę, że od samego początku
nas swatali! Z pewnością pozostałe pary to już nie ich zasługa. To
nasza sprawka.
– Kto by przypuszczał, że twoje walenie do moich drzwi skończy
się zakochaniem.
Kolejny guzik odpięty.
– To było nieuniknione. Tak bardzo zauroczył cię mój wdzięk.
– To ta koszulka, Caroline. To ona mnie ujęła. Twój urok to tylko
dodatek. Nie sądziłem, że w pakiecie będzie też dziewczyna.
Koszula rozpięta i gotowa do zdjęcia.
– Naprawdę? A ja myślałam, że tylko się ze sobą zabawiamy! –
Zaśmiałam się, próbując rozpiąć klamrę jego paska.
– Cóż, w takim razie za zabawianie się z moją dziewczyną! –
Pasek rozpięty, guziki dżinsów rozpięte. Dobrze, że to rozporek na
guziki. Simon podniósł mnie, dodam, że chwytając za nagie pośladki, i
zaniósł do łóżka, a ja zrzuciłam z niego koszulę. Wisiała na nim,
zahaczona o nadgarstki.
– Lubię te słowa – szepnęłam mu do ucha, kiedy kładł mnie na
pościeli.
Pochylił się nade mną i całując moje piersi, powtarzał w kółko
dwa słowa. Moja dziewczyna. I całował mnie. Moja dziewczyna, moja
dziewczyna. I pocałunek.
– Słyszałeś, że Mimi i Ryan chcą zamieszkać razem? Czy to nie
za wcześnie? Mam nadzieję, że wiedzą, w co się pakują –
relacjonowałam, wyprężając ciało w kierunku jego ust.
– Ja wiem, w co się pakuję.
– Słucham?
– Głuptasku – powiedział, a ja usłyszałam znajomy dźwięk
uderzającej o podłogę klamry od paska. – Interesuje mnie tylko nasze
szczęśliwe zakończenie. Albo dwa, a może trzy. Wypiłem tę herbatę
imbirową, którą zostawiłaś mi rano. Lepiej uważaj. – Roześmiał się i
uniósł moją nogę do góry, całując mnie w łydkę.
– Szczęśliwe zakończenie, tak?
– Nie uważasz, że zasłużyliśmy na nie? – spytał, klękając i
całując górną część moich ud. Zaczęłam szybciej oddychać.
– Jasne, że tak. – Zaśmiałam się i położyłam ręce za głową,
wyginając biodra w jego stronę. Witaj O! Miło znowu cię widzieć.
Doprowadził mnie do szczytu ustami. Językiem, do następnego. Kiedy
wśliznął się we mnie i przeniósł wyżej na łóżku, prawie doszłam po raz
kolejny.
Ubrania zrzucone, skóra dotykająca spoconej skóry, nogi ciasno
oplatające go w pasie i jego biodra wbijające się we mnie. Czułam w
sobie każdy jego centymetr. Oczy Simona płonęły pożądaniem.
Wejście. Wyjście. Powtórka.
– O matko – pojękiwałam. I nagle usłyszałam ten dźwięk.
Łup.
– O matko – jęknęłam ponownie.
Łup. Łup.
Zaśmiałam się, słysząc to. Waliliśmy w ścianę.
Simon popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
– Co cię tak rozbawiło? – zapytał, przestając się ruszać. Po czym
wsunął się we mnie powoli, bardzo, ale to bardzo powoli.
– Walimy w ścianę. – Znowu zachichotałam.
– Faktycznie, walimy – przyznał i też się roześmiał. – Wszystko
dobrze?
Objęłam go mocniej nogami, upewniając się, że byłam najbliżej,
jak tylko się dało.
– Do celu, Wallbangerze – mruknęłam, a on posłuchał komendy.
Siła jego pchnięć przesuwała mnie w górę łóżka. Wchodził we
mnie z niesłabnącą mocą, dając mi przyjemność, której chciałam, aż
doprowadził mnie do granicy rozkoszy. Przyglądał mi się, uśmiechając
się z satysfakcją. Zamknęłam oczy, żeby lepiej poczuć głębię doznań. A
głębia ta była niemal bez dna.
Simon chwycił mnie za dłonie i przeniósł je na wezgłowie łóżka.
– Będziesz chciała się czegoś przytrzymać – szepnął i położył
sobie moją nogę na ramieniu, jednocześnie zmieniając ułożenie swoich
bioder.
– Simon! – pisnęłam, czując ogarniające mnie spazmy. Kiedy
drżałam pod nim, patrzył mi prosto w twarz tymi swoimi cholernie
niebieskimi oczami.
Potem on wykrzyknął moje, i tylko moje, imię.
***

Prawie już zasypiałam, kiedy poczułam, że materac ugina się pod


wstającym Simonem. Słyszałam, że zmienił płytę. Wtuliłam się
mocniej w poduszkę. Miałam cudownie zmęczone ciało, byłam niemal
wycieńczona. Waliliśmy w ścianę. O tak. Teraz posiadałam obydwie
strony ściany.
Słyszałam, jak idzie do przedpokoju i w półśnie zastanawiałam
się, co kombinował. Poprzez zmęczenie i senność stwierdziłam, że
pewnie poszedł po wodę, i prawie od razu zasnęłam.
Po krótkiej chwili obudził mnie. Obejmował mnie ramionami i
przyciągał do swojego ciepłego ciała. Pocałował mnie w szyję, potem
w policzek i czoło. W końcu ułożył się, a ja usłyszałam mruczenie.
– Co to? – zapytałam, rozglądając się dookoła.
– Pomyślałem, że może czuć się samotny – przyznał
zawstydzony. Patrząc przez ramię, zobaczyłam najpierw Simona, a
potem Clive’a. Simon poszedł po niego. Kot miauczał głośno, bardzo
zadowolony z uwagi, którą ostatnio mu poświęcano. Szturchnął mnie
nosem i ułożył się pomiędzy nami.
– Niewiarygodne – szepnęłam miło zaskoczona.
– Nie możesz być aż tak zdziwiona. Wiesz, jak bardzo lubię kicię
– powiedział Simon ze śmiertelną powagą, a potem łóżko zaczęło się
trząść od jego śmiechu.
– Masz szczęście, że cię kocham – skomentowałam, pozwalając,
żeby objął mnie mocniej.
– Wiem.
Zasypiając, zastanawiałam się, jaka przyszłość czeka mnie i
mojego Wallbangera.
Wiedziałam, że nie zawsze będzie tak kolorowo. Z pewnością
jednak będzie to cholernie dobry czas.
***

Wyruszyłem na patrol, by się upewnić, że teren był bezpieczny.


Dookoła panował spokój. Obchodziłem nowy obszar, szukając
pozostawionych patyczków do uszu. Trzeba się będzie nimi zająć w
razie braku subordynacji. Jeśli pozostawić je samym sobie, będą się
mnożyły. Już to widziałem.
Natrafiłem na interesującą półkę z samymi szklanymi butelkami.
Zepchnąłem jedną i patrzyłem, jak spada na podłogę. Będę musiał
wrócić do tej lokalizacji, bo teraz miałem obchód.
Sprawdziwszy widok z okna, przekonałem się, że będzie to dobry
punkt obserwacyjny, dający pełną kontrolę nad sąsiedztwem. Zrobiłem
także rozpoznanie w drugim oknie o południowej ekspozycji,
zakładając tam tymczasowe miejsce drzemek. Później zatrzymałem się
na konfrontację z sową, która siedziała za oknem. Żadne z nas nie
chciało odpuścić. Minął kwadrans, zanim wróciłem do sprawdzania
moich ludzi. W końcu po kilku rundach zapanował spokój. Naprawdę.
Żywicielka zajmowała, co było do przewidzenia, większą część
kwadratu do spania. Wysoki, nazwany tak, bo był wyższy niż
Żywicielka, znowu wydawał ten dźwięk, którego nie znosiłem.
Żywicielka zaczynała się wiercić i rzucać. Miała niespokojny sen. Bez
wystarczającej ilości snu jutro wieczorem nie będzie chciała się ze mną
bawić. Trzeba będzie coś na to zaradzić. Lubiła nasze zabawy, więc po
raz kolejny musiałem wziąć sprawy w swoje łapy.
Z podłogi wskoczyłem na łóżko z wrodzonym wdziękiem, który,
jak mi się wydaje, nie do końca był doceniany przez moich ludzi.
Wyznaczyłem sobie trasę pomiędzy kolanami, nogami, rękami i
łokciami, aż dotarłem do celu. Położyłem się tuż pod jego
podbródkiem. Wyciągnąłem jedną łapę i przyłożyłem mu ją do dziurek
od nosa. Momentalnie dźwięk ustał. Wysoki odgonił mnie, ale kiedy
przewrócił się na bok, hałas nie powrócił. Zwinął się w kłębek w rogu
łóżka, który Żywicielka pozostawiła wolny. Gdy się układał, zdołałem
zachować stojącą pozycję, z całych sił utrzymując równowagę i
wykonując mozolne manewry. Moi ludzie nadal niewiele rozumieli.
Na spoczynek ułożyłem się pomiędzy nimi. Nasz dom był
bezpieczny, bo ja pilnowałem Żywicielki i Wysokiego. Mogłem więc
teraz pozwolić sobie na chwilę rozmarzenia. O niej. Tej, która
odeszła…
Podziękowania

Chciałabym podziękować wielu osobom, dzięki którym historia


ta mogła ujrzeć światło dzienne: Lauren, która redagowała ją od
samego początku i zwracała uwagę na wszystkie dobre momenty. Sarah
M. Glover, za jej podpowiedzi na temat życia w San Francisco oraz
wiarę we mnie i w to, że mam coś do powiedzenia. Elizabeth, za to, że
pozwoliła mi zaszaleć, Brittany i Angie, bo uznały mnie za swoją i
umożliwiły występ w programie Go Curvy. Oraz Deb – najbardziej
nieprzyzwoitej cheerleaderce na świecie.
Moim życiowym mentorkom, Staci i Janet, na których
wzorowana jest postać Jillian, a także fantastycznym dziewczynom z
Banger Nation, które towarzyszyły mi od pierwszego rozdziału,
świetnie się razem ze mną bawiąc. A także Filets za pomoc bladym
świtem i ciągłe poddawanie mnie próbom oraz wszystkim
niezastąpionym przyjaciołom i czytelnikom z Twittera, dzięki którym
komunikacja w 140 znakach jest dla mnie ogromną przyjemnością.
Pisarkom: Laury Kaye, Ruthie Knox, Jennifer Probst, Michelle
Leighton, Tiffany Reisz, Karen Marie Moning i Jennifer Crusie, za to,
że stworzyły jedne z moich ulubionych powieści. Jestem przede
wszystkim czytelniczką, a dopiero potem pisarką, dlatego nic nie
sprawia mi większej radości, jak podzielenie się z przyjaciółmi
wrażeniami o świetnej książce, którą właśnie skończyłam czytać i o
której nie jestem w stanie przestać myśleć.
Internetowej społeczności twórców, którzy przyjęli mnie do
swego grona i umożliwili napisanie czegoś, z czego mogę być dumna.
Keili i Ashley, za dobrą zabawę i wspólne występy w Not Your
Mother’s Podcast. Mojej nowej redaktorce, Micki Nuding, nie tylko za
to, że zaufała szerzej nieznanej dotąd pisarce, ale była też na tyle
szalona, że zdecydowała się pomóc mi w wydaniu moich powieści. A
także mojej agentce, Jennifer Schober, z którą przypadłyśmy sobie do
gustu już od pierwszej rozmowy telefonicznej i która twierdzi, że to
zupełnie normalne, gdy pisarz nieustannie szuka potwierdzenia swojej
wartości.
Mojej redaktorce i serdecznej przyjaciółce Jessice, za jej
przenikliwość, a jednocześnie bezpośredniość. Jesteś moim ideałem,
moją wyrocznią, moją kropką nad i.
Mojemu rzecznikowi prasowemu i współtowarzyszce niedoli,
Enn, za to, że nieustannie kieruje mnie na właściwą drogę. Dzięki, że
wysłuchiwałaś moich peror, znosiłaś moje pauzy i harowałaś dla mnie
jak wół. I że zawsze mnie ochraniasz. Za to będzie na ciebie czekało w
niebie taco z twoim własnym imieniem.
I na koniec, rzecz jasna, ogromne podziękowania dla Petera,
który tak wspaniale o mnie dba. Uwielbiam, gdy pokazujesz mi
podniesione w górę kciuki.
Dziękuję wszystkim czytelnikom i czytelniczkom, wszystkim
Nuts Girls, Bangers oraz chickens.

Alice
xoxo

You might also like