Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 96

OSHO RAJ​NE​ESH

Mapy świa​do​mo​ści

Wy​daw​nic​two KOS, 2004


Wer​sja elek​tro​nicz​na: HB
Ja mogę dać ci mapę, ale to ty mu​sisz iść, ty mu​sisz po​dró​żo​wać, ty mu​‐
sisz wę​dro​wać. I jed​no pa​mię​taj – moja mapa bę​dzie tak na​praw​dę moją
mapą i nie może być two​ją mapą. Może dać ci kil​ka pod​po​wie​dzi, kil​ka wska​‐
zó​wek, ale nie może być two​ją mapą, po​nie​waż je​steś to​tal​nie in​nym czło​‐
wie​kiem. Je​steś tak nie​po​wta​rzal​ny, że ni​czy​ja mapa nie może być two​ją
mapą. Ow​szem, zro​zu​miaw​szy moją mapę sta​niesz się świa​do​my wie​lu rze​‐
czy o so​bie, ale two​im za​da​niem jest nie iść za nią na oślep – bo wte​dy sta​‐
niesz się pseu​do-czło​wie​kiem.
Słu​chaj mnie, mo​ich słów, mo​jej ci​szy, mo​je​go ist​nie​nia. Pró​buj zro​zu​‐
mieć to, co tu​taj się dzie​je, co tu​taj się zda​rza, a po​tem sam po​dej​muj de​cy​zje.
Nie zrzu​caj od​po​wie​dzial​no​ści na ni​ko​go in​ne​go.
Taka jest dro​ga wzra​sta​nia. Taka jest dro​ga, któ​rą się do​cie​ra.
Osho
WSTĘP

W ze​szłym roku je​cha​łam sa​mo​cho​dem przez Fran​cję. Są tam ogrom​ne


nowe au​to​stra​dy – ze wscho​du na za​chód moż​na do​stać się nie​mal na​tych​‐
miast.
Je​dy​nym pro​ble​mem jest to, że ja​dąc tymi no​wy​mi dro​ga​mi su​per​szyb​‐
kie​go ru​chu w ogó​le nie masz oka​zji po​sma​ko​wać kra​ju – ani jed​ne​go wi​do​‐
ku ka​mie​ni​stej wiej​skiej dro​gi z ku​szą​cy​mi ka​wia​ren​ka​mi na ro​gach, gdzie
po​da​ją sła​wet​ną świe​żą kawę i chru​pią​ce ba​giet​ki z se​rem. Ani cie​nia uciąż​‐
li​we​go ob​jaz​du wio​dą​ce​go przez cie​ka​wie wy​glą​da​ją​ce tar​go​wi​sko, cmen​‐
tarz, czy obok nie​praw​do​po​dob​nie sta​rej i pięk​nej ka​te​dry.
Po​zo​sta​je ci wy​bra​nie naj​bar​dziej do​god​nej i prak​tycz​nej au​to​stra​dy i do​‐
tar​cie na miej​sce w mgnie​niu oka albo dro​gi bar​dziej eks​pe​ry​men​tal​nej,
z wi​do​ka​mi, dźwię​ka​mi i za​pa​cha​mi, do któ​rych z ra​do​ścią bę​dziesz wra​cał
wspo​mi​na​jąc po​dró​żo​wa​nie w tej czę​ści Zie​mi. (Nie mu​szę chy​ba do​da​wać,
że nie za​wsze lu​bię to, co pro​ste i wą​skie. Wolę kie​ro​wać się wła​snym no​‐
sem.) I tak jest wła​śnie z ma​pa​mi. Po​ka​zu​ją one dro​gi dłuż​sze lub dro​gi krót​‐
sze. Mogą po​wie​dzieć ci jak do​trzeć do naj​szyb​szej tra​sy, ale ta naj​szyb​sza
nie musi być tą, któ​rą na​praw​dę bę​dziesz chciał je​chać.
Jest to kwe​stia oso​bi​ste​go wy​bo​ru.
Przed​sta​wia​my tu kil​ka map świa​do​mo​ści, któ​re mo​żesz sam eks​plo​ro​‐
wać. Jest to le​d​wie parę z tych map, któ​re Osho na​kre​ślił aby​śmy mo​gli do​‐
trzeć do wła​sne​go wnę​trza. Po​dob​nie jak z ma​pa​mi Fran​cji, nie​któ​re z nich
są dla mnie nie​po​rów​ny​wal​nie ła​twiej​sze do od​czy​ta​nia od in​nych. Nie​któ​re
wy​glą​da​ją dla mnie jak czy​sta chińsz​czy​zna. Inne są jak od​dy​cha​nie aro​ma​‐
tem brzo​skwiń kwit​ną​cych wio​sną. My​ślę, że to dla​te​go Osho przed​sta​wia
tyle róż​nych moż​li​wo​ści – dla każ​de​go coś in​ne​go.
Mam ta​kie po​czu​cie, że Osho w grun​cie rze​czy mówi, że wszyst​kie dro​gi
pro​wa​dzą do Rzy​mu. Ktoś może na​praw​dę po​czuć me​ta​fo​rycz​ne mapy wnę​‐
trza czło​wie​ka z tan​try i jogi – frag​men​ty pierw​sze​go tomu wy​kła​dów se​rii
„The Tan​tra Vi​sion”. Jest to po​dróż od cza​kry do cza​kry, od naj​bar​dziej fun​‐
da​men​tal​ne​go ośrod​ka do „ty​siąc​płat​ko​we​go lo​to​su”. Nie​mal jak wy​raź​nie
na​ma​lo​wa​ny znak na dro​dze, oto skrom​ny przed​smak tego, w jaki spo​sób
Osho opi​su​je czwar​ty ośro​dek, ser​ce, na​zy​wa​ny ana​ha​ta – „nie​wy​do​by​ty
dźwięk”. Ję​zyk to dźwięk wy​do​by​ty – mu​si​my two​rzyć go stru​na​mi gło​so​‐
wy​mi.
Musi być wy​do​by​wa​ny – to dwie klasz​czą​ce dło​nie. Ser​ce to jed​na klasz​‐
czą​ca dłoń. W ser​cu nie ma sło​wa – jest ono bez słów. (Hm!) „Dżun​gla, las,
ogród i dom” (z wy​kła​dów „Path of Love”) sta​no​wi jesz​cze inną po​dróż
z prze​wod​ni​kiem do na​szej naj​bar​dziej we​wnętrz​nej na​tu​ry. Całe to po​szu​‐
ki​wa​nie praw​dy moż​na po​dzie​lić na czte​ry eta​py – po​wia​da Osho i opi​su​je
każ​dy świę​ty, ta​jem​ny sym​bol tak tre​ści​wie jak tyl​ko mógł​byś so​bie tego ży​‐
czyć (nie​któ​re zda​ją się być bliż​sze i bar​dziej zna​jo​me od in​nych – za​leż​nie
od tego gdzie je​steś i ja​ki​mi ścież​ka​mi już kro​czy​łeś).
Cza​sem mapa po​ma​ga. Ale co to Osho mó​wił o tym, aby nie ugrzę​znąć
pa​trząc na pa​lec wska​zu​ją​cy księ​życ? W tym przy​pad​ku, jak są​dzę, cho​dzi
o ugrzęź​nię​cie na ja​kiejś jed​nej okre​ślo​nej dro​dze pro​wa​dzą​cej do celu.
Przed​sta​wia​my więc kil​ka róż​nych moż​li​wo​ści – do wy​bo​ru. Mu​szę tu
tyl​ko przy​po​mnieć, że ten we​wnętrz​ny wę​dro​wiec świa​do​mo​ści nie po​wi​‐
nien wpaść w za​sadz​kę ja​kie​goś szcze​gól​nie in​te​re​su​ją​ce​go ob​jaz​du. Kawa
może być smacz​na, ale gdzie to ja mia​łam do​je​chać?
Ma Prem Ga​ri​mo
Część 1

MAPY ŚWIADOMOŚCI

Dżungla, las, ogród, dom

Całe to po​szu​ki​wa​nie praw​dy moż​na po​dzie​lić na czte​ry eta​py. I chciał​‐


bym, byś zgłę​bił te czte​ry eta​py, gdyż bę​dziesz gdzieś w tych czte​rech eta​‐
pach: na któ​rymś z tych eta​pów albo w dro​dze z jed​ne​go eta​pu do in​ne​go…
Pierw​szy etap na​zy​wam dżun​glą, dru​gi na​zy​wam la​sem, trze​ci na​zy​wam
ogro​dem, czwar​ty na​zy​wam do​mem.
DŻUNGLA

Dżun​gla jest sta​nem głę​bo​kie​go snu – czło​wiek świa​do​mie nie po​szu​ku​je.


Więk​szość żyje w tym sta​nie. Jest pew​ne po​szu​ki​wa​nie, ale bar​dzo nie​świa​‐
do​me, jesz​cze nie roz​myśl​ne. Czło​wiek szu​ka w ciem​no​ści po omac​ku, ale
nie​zu​peł​nie jest świa​do​my celu, ani na​wet nie jest świa​do​my tego, że błą​dzi
po omac​ku – jest to bar​dzo przy​pad​ko​we. Cza​sem na​tknie się na ja​kieś okno
i może zy​skać pew​ne spoj​rze​nie, ale znów to prze​ga​pia. Po​nie​waż nie jest to
świa​do​me szu​ka​nie, tych wi​zji nie moż​na utrzy​mać. Cza​sem w snach coś ci
się wy​ja​śnia. Cza​sem w mi​ło​ści otwie​ra​ją się i za​my​ka​ją ja​kieś drzwi, ale ty
nie wiesz jak się otwo​rzy​ły i jak się znów za​mknę​ły.
Cza​sem pa​trzysz na wspa​nia​ły za​chód słoń​ca, obej​mu​je cię coś ogrom​nie
pięk​ne​go, wni​ka w cie​bie inny świat, a przy​naj​mniej cię do​ty​ka – a po​tem
od​cho​dzi. I nie mo​żesz za​ufać na​wet temu, że tak było, nie mo​żesz na​wet
uwie​rzyć, że to się sta​ło, po​nie​waż nie po​szu​ku​jesz świa​do​mie. Wie​le razy
spo​ty​kasz Boga – uwa​żaj, wie​le razy spo​ty​kasz Boga, spo​ty​kasz Go w wie​lu
miej​scach swe​go ży​cia, ale nie po​tra​fisz Go roz​po​znać, przede wszyst​kim
dla​te​go, że nie szu​kasz Go.
I pa​mię​taj, je​śli cze​goś nie szu​kasz, nie mo​żesz tego zo​ba​czyć. Mo​żesz to
zo​ba​czyć tyl​ko wte​dy, gdy tego szu​kasz. Może to przejść tuż obok cie​bie, ale
je​śli tego nie szu​kasz, nie zo​ba​czysz tego. Aby coś zo​ba​czyć, czło​wiek musi
tego szu​kać.
Pierw​szy stan przy​po​mi​na dżun​glę: głę​bo​ką, ciem​ną, gę​stą, pry​mi​tyw​ną,
pier​wot​ną. Żad​na ścież​ka nie ist​nie​je, na​wet śla​dy stóp, i czło​wiek nie zmie​‐
rza do​ni​kąd, sta​le po​ty​ka​jąc się wę​dru​je od jed​ne​go ciem​ne​go za​kąt​ka do in​‐
ne​go ciem​ne​go za​kąt​ka. Więk​szość lu​dzi żyje w dżun​gli, w nie​świa​do​mym
sta​nie umy​słu. Lu​dzie śpią głę​bo​kim snem, cza​sem są lu​na​ty​ka​mi, cza​sem
są som​nam​bu​li​ka​mi.
Tak na​ucza​ją: Bud​da, Chry​stus, Gur​djieff, Ka​bir – więk​szość lu​dzi nie
żyje, tyl​ko eg​zy​stu​je, we​ge​tu​je. Wy​glą​dasz tak, jak​byś był uważ​ny – nie je​‐
steś uważ​ny. Ży​jesz w gę​stej mgle, w chmu​rach. Two​je ży​cie jest me​cha​nicz​‐
ne. Ow​szem, róż​ne rze​czy się dzie​ją, ale dzie​ją się tak, jak dzie​je się to me​cha​‐
ni​zmom: na​ci​skasz gu​zik i za​pa​la się świa​tło, tak, po pro​stu, na​ci​skasz gu​zik
i me​cha​nizm za​czy​na funk​cjo​no​wać, tak, po pro​stu. Ktoś na​ci​ska ten gu​zik
w to​bie i przy​cho​dzi złość, ktoś na​ci​ska inny gu​zik w to​bie i je​steś bar​dzo
szczę​śli​wy, ktoś inny na​ci​ska ja​kiś inny gu​zik i ota​cza cię ja​kiś inny na​strój,
i nie ma na​wet jed​nej chwi​li prze​rwy mię​dzy na​ci​śnię​ciem gu​zi​ka i po​ja​wie​‐
niem się tego na​stro​ju. Jest to me​cha​nicz​ne. Nie je​steś pa​nem, je​steś nie​wol​‐
ni​kiem.
I ta​kie jest two​je ży​cie: two​je naj​głęb​sze cen​trum śpi głę​bo​kim snem,
a two​ja świa​do​mość jest otu​ma​nio​na. Two​je cia​ło jest ry​dwa​nem, a byle za​‐
chcian​ka, byle pra​gnie​nie wcho​dzi w cie​bie, wie​zie cię przez ja​kiś czas, za​‐
bie​ra cię do​kądś, zo​sta​wia cię tam, a po​tem ko​lej​na za​chcian​ka, ko​lej​ne pra​‐
gnie​nie… I tak wę​dru​jesz za​ko​sa​mi, po​ty​kasz się o ja​kiś ka​mień, wpa​dasz na
ja​kieś drze​wo. W ciem​no​ści ra​nisz sie​bie, przy​spa​rzasz so​bie bólu. Całe two​‐
je ży​cie to nic in​ne​go jak tyl​ko głę​bo​ki kosz​mar.
Kil​ku lu​dzi tu​taj przy​szło do mnie nie szu​ka​jąc, z sa​me​go przy​pad​ku;
zna​ją ja​kie​goś przy​ja​cie​la, któ​ry tu był i po​my​śle​li: „do​bra, po​je​dzie​my i zo​‐
ba​czy​my jak tam jest”. Prze​glą​da​li książ​ki w księ​gar​ni i na​tknę​li się na któ​‐
rąś z mo​ich ksią​żek, a moje zdję​cie ich przy​cią​gnę​ło – albo spodo​bał im się
ty​tuł książ​ki, za​cie​ka​wi​li się i przy​by​li tu​taj. Ale to po​szu​ki​wa​nie jest bar​dzo,
bar​dzo nie​świa​do​me.
Nie my​ślisz, nie me​dy​tu​jesz nad swym ży​ciem, ja​kie po​win​no być, czym
po​win​no być, do​kąd po​win​no pro​wa​dzić.
A każ​de pra​gnie​nie, gdy opa​nu​je cię, sta​je się twym pa​nem. Gdy je​steś
w zło​ści, złość sta​je się two​im pa​nem, cał​ko​wi​cie nad tobą za​pa​no​wu​je. I nie
jest tak, że je​steś w zło​ści: sta​jesz się zło​ścią, i w tej zło​ści ro​bisz coś, cze​go
bę​dziesz ża​ło​wał. I w tym tkwi iro​nia – inne „ja” bę​dzie ża​ło​wa​ło tego, co zro​‐
bi​ło tam​to „ja”, inne pra​gnie​nie, inny stan, inny na​strój. Te​raz bę​dziesz cier​‐
piał, i pój​dziesz, i bę​dziesz chciał pro​sić o wy​ba​cze​nie. Jest to ktoś inny, nie
jest to ta sama oso​ba. Gdzie są te za​czer​wie​nio​ne oczy, ta twarz peł​na prze​‐
mo​cy, ta go​to​wość za​bi​cia albo by​cia za​bi​tym? Wszyst​ko mi​nę​ło.
Na tym eta​pie, eta​pie dżun​gli, lu​dzi bar​dziej in​te​re​su​ją od​po​wie​dzi niż
py​ta​nie. Na​tych​miast za​do​wa​la​ją się ja​ką​kol​wiek głu​pią od​po​wie​dzią, jaka
zo​sta​ła im udzie​lo​na. W isto​cie rze​czy ni​g​dy nie za​da​li py​ta​nia. Jesz​cze
przed za​py​ta​niem przy​ję​li od​po​wiedź. Tak ktoś sta​je się hin​du​sem, ktoś
inny ma​ho​me​ta​ni​nem, a ktoś inny chrze​ści​ja​ni​nem, za​nim za​da​łeś py​ta​nie,
od​po​wiedź zo​sta​ła ci udzie​lo​na, a ty kur​czo​wo trzy​masz się tej od​po​wie​dzi.
Taki wła​śnie jest typ czło​wie​ka, któ​re​go na​zy​wasz „pro​stym” – ocio​sa​ny,
tra​dy​cyj​ny, kon​for​mi​sta. Ukie​run​ko​wa​ny na prze​szłość: ni​g​dy nie spo​glą​da
w przy​szłość, i ni​g​dy nie spo​glą​da w te​raź​niej​szość… Ten typ czło​wie​ka wie​‐
rzy w księ​dza, w bi​sku​pa, w pa​pie​ża, w shan​ka​ra​cha​rę. Ten czło​wiek ni​g​dy
nie idzie po​szu​ki​wać gdzie in​dziej.
Trzy​ma się kur​czo​wo tego księ​dza, tej re​li​gii, tego ko​ścio​ła, w któ​rym
przy​pad​ko​wo się na​ro​dził. Zo​sta​je tam, żyje w nim, umie​ra w nim… A praw​‐
dzi​we ży​cie jest nie​bez​piecz​ne: na to nie może so​bie po​zwo​lić.
Ży​cie jest przy​go​dą w tym, co nowe, ale on kur​czo​wo trzy​ma się sta​re​go.
Ży​cie jest nie​zna​ne i nie​po​zna​wal​ne, a on nie chce ry​zy​ko​wać swo​ją wie​dzą.
Wra​ca pocz​tą zwrot​ną bez otwar​cia ko​per​ty.
Przy​cho​dzi, żyje, umie​ra, a w rze​czy​wi​sto​ści ni​g​dy nie przy​cho​dzi, i ni​g​‐
dy nie żyje i ni​g​dy nie umie​ra. Cała jego eg​zy​sten​cja to głę​bo​ki sen. Jesz​cze
nie do​ma​ga się by​cia czło​wie​kiem.
Ten typ czło​wie​ka na​zy​wasz „głup​ko​wa​tym”. Za​wsze wy​glą​da tak, jak​by
był święt​szy od cie​bie, bar​dzo mo​ra​li​stycz​ny. My​śli, że jest bar​dzo mo​ral​ny,
ale nie zna żad​nych pod​staw mo​ral​no​ści. I kur​czo​wo trzy​ma się norm spo​‐
łecz​nych, ni​g​dy nie wy​kra​cza poza nie.
Prze​strze​ga za​sad… Ten typ czło​wie​ka jest też upar​ty: ni​g​dy się nie zmie​‐
nia, nie jest go​to​wy do zmia​ny. Jest bar​dzo prze​ciw​ny zmia​nom, jest an​ty​re​‐
wo​lu​cyj​ny. I ten typ czło​wie​ka jest fa​na​ty​kiem i fa​szy​stą; w każ​dej chwi​li
go​to​wy jest stać się peł​nym prze​mo​cy. A cała ta jego prze​moc po​ja​wia się,
gdyż nie jest prze​ko​na​ny co do sa​me​go sie​bie, nie jest pe​wien wła​snej re​li​gii.
Jego re​li​gia nie jest jego do​zna​niem – jak może być jej pew​ny? Kie​dy z nim
dys​ku​tu​jesz, na​tych​miast w dys​ku​sji wyj​mu​je miecz. Miecz jest jego ar​gu​‐
men​tem. Ten typ czło​wie​ka jest bar​dzo ir​ra​cjo​nal​ny, ale prze​ma​wia tak, jak​‐
by był bar​dzo ra​cjo​nal​ny. Jego ra​cjo​na​lizm to nic in​ne​go jak tyl​ko ra​cjo​na​li​‐
za​cja, nie jest to rze​czy​wi​sty ro​zum.
Pa​mię​taj i ob​ser​wuj – gdzieś w głę​bi du​szy mu​sisz mieć tę dżun​glę.
Nie​któ​rzy mają ją bar​dziej, inni mają ją mniej, ale róż​ni​ca do​ty​czy ilo​ści,
stop​nia. Ta dżun​gla tkwi w każ​dym czło​wie​ku. Jest to two​ja nie​świa​do​mość,
ciem​na noc we​wnątrz cie​bie. A z tej ciem​nej nocy po​wsta​je wie​le in​stynk​‐
tów, im​pul​sów, ob​se​sji, sza​leństw, i za​pa​no​wu​ją one nad twą świa​do​mo​‐
ścią. Stań się ob​ser​wu​ją​cym, stań się uważ​nym.
Na przy​kład – po​ja​wia się złość. Po​ja​wia się z nie​świa​do​mo​ści, ten dym
uno​si się z nie​świa​do​mo​ści. Po​tem obej​mu​je twą świa​do​mość i to cię otu​‐
ma​nia. Po​tem mo​żesz zro​bić coś, cze​go przy zdro​wych zmy​słach ni​g​dy byś
nie zro​bił. Cze​kaj. Nie jest to pora na mó​wie​nie ani jed​ne​go sło​wa lub ro​bie​‐
nie cze​go​kol​wiek. Za​mknij drzwi, usiądź w ci​szy, ob​ser​wuj jak ta złość po​‐
wsta​je, a znaj​dziesz klucz.
Ob​ser​wu​jąc po​wsta​wa​nie zło​ści, zo​ba​czysz – stop​nio​wo złość wy​ga​śnie.
Nie może trwać wiecz​nie, ma pew​ną ilość ener​gii, pew​ną po​ten​cjal​ność. Gdy
wy​czer​pie się ona, złość od​cho​dzi; a gdy od​cho​dzi i we​wnętrz​nie znów się
uspo​ko​isz, stwier​dzisz pew​ną zmia​nę, zmia​nę ja​ko​ści swe​go ist​nie​nia. Sta​‐
łeś się bar​dziej uważ​ny. Ener​gia, któ​ra mia​ła stać się zło​ścią i któ​ra mia​ła
być zmar​no​wa​na i któ​ra mia​ła być nisz​czą​ca, zo​sta​ła wy​ko​rzy​sta​na przez
twą świa​do​mość. A te​raz świa​do​mość pło​nie ja​śniej​szym ogniem, ko​rzy​sta​‐
jąc z tej sa​mej ener​gii.
Taka jest we​wnętrz​na me​to​da do​ko​ny​wa​nia prze​mia​ny tru​ci​zny w nek​‐
tar.
LAS

Z dżun​gli mu​sisz się wy​do​stać. Dru​gim sta​nem jest las. Przy​po​mi​na on


dżun​glę, z jed​ną małą róż​ni​cą – w le​sie jest kil​ka ście​żek, szla​ków, nie au​to​‐
strad, ale ście​żek do pie​szych wę​dró​wek. W dżun​gli nie ma na​wet jed​nej
ścież​ki. Dżun​gla jest bar​dzo pry​mi​tyw​na, w dżun​gli czło​wiek jesz​cze się nie
po​ja​wił, jest ona nie​mal zwie​rzę​ca. W le​sie po​ja​wia​ją się lu​dzie. Jest kil​ka
ście​żek, mo​żesz od​na​leźć dro​gę.
Las przy​po​mi​na śnie​nie. Dżun​gla była jak sen, las przy​po​mi​na śnie​nie.
Przy​po​mi​na pod​świa​do​mość: kra​inę brza​sku, ani nocy, ani dnia, ot, po​środ​‐
ku. Wszyst​ko jest na​dal za​mglo​ne, ale nie jest ciem​ne.
Coś moż​na zo​ba​czyć, odro​bi​nę mo​żesz się po​ru​szyć, masz pew​ną dozę
świa​do​mo​ści. Jest to na błysz​czą​cych oczu, hi​pi​sów, tak zwa​ne​go re​li​gij​ne​go
szu​ka​ją​ce​go, uza​leż​nio​ne​go od nar​ko​ty​ków, pró​bu​ją​ce​go zna​leźć ja​ką​kol​‐
wiek dro​gę, ja​ki​kol​wiek spo​sób, skró​ty po​zwa​la​ją​ce ja​koś wy​do​stać się
z tego lasu. Jest to stan, w któ​rym za​czy​na się po​szu​ki​wa​nie, bar​dzo nie​pew​‐
nie, ale przy​naj​mniej się za​czy​na. Lep​sze to niż dżun​gla.
Hi​pis jest lep​szy od czło​wie​ka tę​pe​go, lep​szy od czło​wie​ka pro​ste​go: przy​‐
naj​mniej szu​ka. Może cza​sem iść w nie​wła​ści​wym kie​run​ku.
Po​szu​ku​jąc me​dy​ta​cji sta​je się uza​leż​nio​ny od nar​ko​ty​ków, gdyż nar​ko​‐
ty​ki mogą dać coś po​dob​ne​go, pew​ne zbli​żo​ne do​zna​nie; a on przy​naj​mniej
po​szu​ku​je, przy​naj​mniej wę​dru​je. Może po​peł​nia błę​dy, ale przy​naj​mniej
wę​dru​je. Czło​wiek w dżun​gli w ogó​le nie wę​dru​je – nie po​peł​nia błę​dów, ale
i nie wę​dru​je.
A po​zo​sta​wa​nie w miej​scu jest naj​więk​szym błę​dem jaki moż​na po​peł​‐
nić. Wę​druj! W ży​ciu są pró​by i błę​dy, czło​wiek musi uczyć się na błę​dach.
Wie​le ście​żek otwie​ra się w dru​gim eta​pie; w grun​cie rze​czy zbyt wie​le,
i czło​wie​ka ogar​nia za​mie​sza​nie. Jest to bar​dzo cha​otycz​ne. Dżun​gla jest
bar​dzo spo​koj​na, wszyst​ko jest ja​sne. Choć jest ciem​no, wia​ra jest ja​sna –
ktoś jest hin​du​sem, ktoś jest ma​ho​me​ta​ni​nem, ktoś jest chrze​ści​ja​ni​nem,
i wszyst​ko jest ja​sne…
Jest ciem​no, ale wszyst​ko jest ja​sne, lu​dzie nie są w za​mie​sza​niu.
Lu​dzie są mar​twi, ale nie zmie​sza​ni. Wraz z ży​ciem po​ja​wia się za​mie​sza​‐
nie, i cha​os. Ale to z cha​osu gwiaz​dy się ro​dzą.
W dru​gim ty​pie po​ja​wia​ją się po​eci, ma​la​rze, ar​ty​ści, mu​zy​cy, tan​ce​rze.
To re​wo​lu​cjo​ni​ści. Pierw​szy typ jest or​to​dok​syj​ny, dru​gi jest re​wo​lu​cyj​ny.
Pierw​szy typ jest tra​dy​cyj​ny, dru​gi jest uto​pij​ny.
Pierw​szy jest ukie​run​ko​wa​ny na prze​szłość, dru​gi jest ukie​run​ko​wa​ny
na przy​szłość. Dla pierw​sze​go zło​ty wiek już mi​nął, dla dru​gie​go do​pie​ro na​‐
dej​dzie. Pa​trzy on przed sie​bie. Przy​po​mi​na Głup​ca z kart ta​ro​ta – pa​trzy
przed sie​bie, w nie​bo. Stoi na skra​ju ska​ły, z jed​ną nogą za​wie​szo​ną nad
prze​pa​ścią. Ale jest tak szczę​śli​wy, nie pa​trzy w dół, pa​trzy w nie​bo, na od​le​‐
głe gwiaz​dy. Jest peł​ny ma​rzeń. Jest bli​ski śmier​ci, ale jest peł​ny ma​rzeń. To
nie​bez​piecz​ne. A je​śli za​py​tasz mnie co wy​brać, po​wiem: wy​bierz to dru​gie,
bądź głup​cem, ni​g​dy nie bądź pun​di​tem. Le​piej być głup​cem i ry​zy​ko​wać
niż ni​g​dy nie ry​zy​ko​wać i po​zo​stać za​spo​ko​jo​nym fik​cyj​ną, za​po​ży​czo​ną
wie​dzą.
To dru​gie to głu​piec. Dla dru​gie​go eta​pu mam spe​cjal​ną na​zwę – na​zy​‐
wam to „Kra​ina Ka​li​for​nii”. Tak, jest to Ka​li​for​nia ludz​kiej du​szy, gdzie ist​‐
nie​je wiel​ki su​per​mar​ket, su​per​mar​ket du​cho​wy – wszel​kiej ma​ści tech​ni​ki
i wszel​kiej ma​ści prze​wod​ni​ki i mapy.
W ta​kiej chwi​li czło​wiek za​czy​na pa​trzeć. Nie jest za​spo​ko​jo​ny ko​ścio​‐
łem, w któ​rym się uro​dził, za​czy​na wę​dro​wać i pró​bu​je ob​cych ście​żek, nie​‐
zna​nych ście​żek. To jest chwi​la, gdy czło​wiek sta​je się stu​den​tem i szu​ka na​‐
uczy​cie​la. Po​szu​ki​wa​nie nie we​szło jesz​cze zbyt głę​bo​ko, ale za​czę​ło się. Na​‐
sie​nie wy​kieł​ko​wa​ło. Dro​ga do prze​by​cia jest wciąż da​le​ka. Trze​ba od​być
dłu​gą dro​gę, ale te​raz jest pew​na moż​li​wość.
Pierw​szy typ jest mar​twy, dru​gi typ jest zbyt żywy, nie​bez​piecz​nie żywy.
Pierw​szy typ jest w jed​nym eks​tre​mum, dru​gi typ wszedł w dru​gie eks​tre​‐
mum. W dru​gim też nie ma rów​no​wa​gi, rów​no​wa​ga przyj​dzie w trze​cim
eta​pie. Pierw​szy kur​czo​wo trzy​ma się mar​twych li​ter, a dru​gi kur​czo​wo
trzy​ma się ni​co​ści, ni​g​dzie nie ma miej​sca, sta​le idzie, jest wę​drow​cem.
Pierw​szy to go​spo​darz do​mo​stwa, dru​gi to wę​dro​wiec. Dru​gi przy​po​mi​na
to​czą​cy się ka​mień: nie ob​ra​sta mchem. Ni​g​dy nie do​cie​ra do cen​trum, sta​le
wę​dru​je od jed​ne​go na​uczy​cie​la do in​ne​go, od jed​nej książ​ki do in​nej.
Pierw​szy bar​dzo ła​two po​słu​gu​je się mową, dru​gi sta​je się mniej wy​ga​da​‐
ny. Roz​ma​wia​łeś kie​dyś z hi​pi​sem? Bar​dzo trud​no zro​zu​mieć co on mówi.
A gdy sam nie wie co mówi, po​wia​da: „praw​da”? Nie zna sie​bie, a pyta cie​‐
bie: „praw​da? wi​dzisz?” – a sam ni​cze​go nie wi​dzi. I za​miast wy​ra​żać się sło​‐
wa​mi, za​czy​na wy​ra​żać się dźwię​ka​mi. Za​czy​na uży​wać dźwię​ków, dzie​cin​‐
nych dźwię​ków.
Sta​je się mniej elo​kwent​ny.
Pierw​szy jest bar​dzo ro​zu​mo​wy, żyje w gło​wie. Dru​gi po​ru​sza się ku ser​‐
cu, sta​je się ty​pem bar​dziej uczu​cio​wym. Pierw​szy nie jest świa​do​my, ale
my​śli, że jego my​śle​nie jest świa​do​mo​ścią. Dru​gi jesz​cze nie do​tarł do źró​dła
uczu​cia, ale my​śli, że emo​cjo​na​lizm, sen​ty​men​ta​lizm to uczu​cie.
Hi​pis po​tra​fi pła​kać, po​tra​fi śmiać się. Jest eks​cen​trycz​ny, sza​lo​ny, ale to
lep​sze niż pierw​szy. Pierw​szy jest po​li​tycz​ny, dru​gi jest nie​po​li​tycz​ny.
Pierw​szy wie​rzy w woj​nę, dru​gi za​czy​na ufać po​ko​jo​wi. Pierw​szy gro​ma​dzi
przed​mio​ty, dru​gi za​czy​na ko​chać lu​dzi, pięk​no. Pierw​szy wie​rzy w mał​żeń​‐
stwo, dru​gi wie​rzy w mi​łość. Pierw​szy żyje w schro​nie​niu, dru​gi nie wie
gdzie bę​dzie ju​tro.
Ale jest to do​bre – wszyst​ko za​czę​ło się po​ru​szać. Może po​ru​szać się
w nie​wła​ści​wym kie​run​ku, to praw​da, ale może też po​ru​szać się we wła​ści​‐
wym kie​run​ku. Ruch jest do​bry. Te​raz po​trzeb​ny bę​dzie wła​ści​wy kie​ru​nek.
Jed​na rzecz już się sta​ła, te​raz po​trzeb​ny bę​dzie kie​ru​nek.
Pierw​szy jest bar​dzo ziem​ski: wie​rzy w kon​ta ban​ko​we i ubez​pie​cze​nie
na ży​cie. Pierw​szy jest bar​dzo chci​wy wła​dzy, pie​nię​dzy. Dru​gi nie wie​rzy
w za​bez​pie​cze​nie – bar​dziej ufa ży​ciu niż ubez​pie​cze​niu na ży​cie. Wie​rzy
w mi​łość bar​dziej niż w za​bez​pie​cze​nie ja​kie moż​na mieć z kon​ta ban​ko​we​‐
go. Nie jest opę​ta​ny pie​niędz​mi, nie gro​ma​dzi. Nie jest mo​ral​ny w ta​kim
sen​sie mo​ral​no​ści jak pierw​szy typ, za​czy​na mieć mo​ral​ność no​we​go ro​dza​‐
ju, mo​ral​ność re​wo​lu​cyj​ną, mo​ral​ność oso​bi​stą. Mo​ral​ność pierw​sze​go typu
jest spo​łecz​na, mo​ral​ność dru​gie​go typu jest oso​bi​sta. Mo​ral​ność pierw​sze​go
typu po​le​ga na uwa​run​ko​wa​niach, mo​ral​ność dru​gie​go typu po​le​ga na su​‐
mie​niu. Roz​glą​da się wo​ko​ło i co​kol​wiek ma ocho​tę zro​bić, robi to. Robi to,
co uzna​je, jest in​dy​wi​du​al​no​ścią… Pierw​szy typ jest zbio​ro​wo​ścią. Nie​świa​‐
do​mość jest zbio​ro​wa, pod​świa​do​mość jest in​dy​wi​du​al​na… Pierw​szy typ
jest do​gma​tycz​ny, teo​lo​gicz​ny – dru​gi jest fi​lo​zo​ficz​ny.
OGRÓD

A trze​cim jest ogród, trze​cim eta​pem. Ogród jest sta​nem prze​bu​dze​nia –


czło​wiek jest prze​bu​dzo​ny.
Pierw​szym jest sen, dru​gi to śnie​nie, trze​ci to prze​bu​dze​nie. Hin​du​si na​‐
zy​wa​ją pierw​szy su​shup​ti, dru​gi – swa​bha​na, trze​ci – ja​gra​ti. Te​raz jest on
świa​do​my, uważ​ny, dzień się prze​bu​dził. Książ​ki, prze​wod​ni​cy, na​uczy​cie​le
sta​li się nie​istot​ni – zna​lazł Mi​strza.
Pierw​szy wie​rzy w księ​dza. Dru​gi nie wie do​kąd iść, nie ma kom​pa​su, po​‐
gu​bił wszel​kie kie​run​ki, do ni​ko​go nie idzie. Mo​żesz wy​szko​lić psa i na​zwać
go Guru Ma​ha​ra​dżi i on pój​dzie. Zrób tyl​ko pro​pa​gan​dę i zo​ba​czysz, że ten
pies znaj​dzie swo​ich zwo​len​ni​ków. Dru​gi może iść do ja​kie​go​kol​wiek Guru
Ma​ha​ra​dżi. Go​to​wy jest upaść u stóp ko​go​kol​wiek, jest za bar​dzo go​to​wy.
Pierw​szy ni​g​dy nie jest go​to​wy, dru​gi jest zbyt go​to​wy. Dla pierw​sze​go kwe​‐
stia pad​nię​cia u stóp ko​go​kol​wiek in​ne​go niż jego wła​sny ksiądz nie ist​nie​je.
Dru​gie​mu każ​dy zda​je się być tym księ​dzem. Jego oczy są bar​dzo nie​zde​cy​‐
do​wa​ne. Może on iść do każ​de​go, do każ​de​go, kto twier​dzi, do każ​de​go, kto
po​tra​fi krzy​czeć w głos: „Tak, ja będę two​im prze​wod​ni​kiem. Ja je​stem na​‐
uczy​cie​lem świa​ta. Ja je​stem tym i tam​tym.” Kto​kol​wiek po​tra​fi to po​wie​‐
dzieć, on bę​dzie go​to​wy paść do jego stóp.
Ale trze​cie​go nie in​te​re​su​ją już na​uczy​cie​le, nie jest stu​den​tem.
In​te​re​su​je go kon​takt oso​bi​sty, in​te​re​su​je go Mistrz, on chce stać się
uczniem. Nie przej​mu​je się tym, co Mistrz mówi, bar​dziej in​te​re​su​je się tą
aurą, któ​rą Mistrz stwa​rza wo​kół sie​bie. Nie in​te​re​su​ją go jego dok​try​ny,
jego fi​lo​zo​fia – in​te​re​su​je go jego ist​nie​nie.
Gdy sta​jesz się za​in​te​re​so​wa​ny ist​nie​niem, i gdy pa​trzysz wprost do naj​‐
głęb​sze​go rdze​nia czło​wie​ka, gdy za​czy​nasz od​czu​wać obec​ność, do​pie​ro
wte​dy mo​żesz stać się uczniem. Nie po​szu​ku​jesz fi​lo​zo​ficz​nych od​po​wie​dzi,
te​raz py​ta​nie Kim je​stem sta​ło się istot​ne.
Dru​gi jest go​tów uczyć się, pierw​szy nie jest go​tów uczyć się, trze​ci jest
go​tów od​uczyć się. Po​wtó​rzę – pierw​szy nie jest go​tów uczyć się.
Dru​gi jest go​tów uczyć się skąd​kol​wiek i uczy się zbyt wie​lu rze​czy,
sprzecz​nych, głu​pich, do​brych, złych – i po​pa​da w za​męt.
Trze​ci jest go​to​wy od​uczyć się. Nie po​szu​ku​je wie​dzy. Po​wia​da: „Po​szu​‐
ku​ję ko​goś, kto do​tarł. I nie będę słu​chał tego czy to, co on mówi, jest ar​gu​‐
men​ta​cyj​nie uza​sad​nio​ne, fi​lo​zo​ficz​nie praw​dzi​we. Chcę być w in​tym​nej re​‐
la​cji.”
Re​la​cja mię​dzy na​uczy​cie​lem i stu​den​tem nie jest oso​bi​sta. Re​la​cja mię​‐
dzy Mi​strzem i uczniem jest oso​bi​sta, jest to ro​mans. Trze​ba czuć, trze​ba być
w obec​no​ści Mi​strza, trze​ba ob​ser​wo​wać. Nie trze​ba wno​sić swo​je​go umy​słu
– trze​ba od​su​nąć umysł na bok i trze​ba pa​trzeć wprost, i czuć.
Je​den z Mi​strzów zen po​wia​dał: „Gdy do​tar​łem do mo​je​go Mi​strza, przez
trzy lata sie​dzia​łem u jego boku, a on na​wet na mnie nie spoj​rzał. Po​tem, po
trzech la​tach – spoj​rzał na mnie i była to wiel​ka ra​dość. Po​tem znów mi​nę​ły
trzy lata i któ​re​goś dnia uśmiech​nął się do mnie, i było to bło​go​sła​wień​‐
stwem. Po​tem znów mi​nę​ły trzy lata, i któ​re​goś dnia po​ło​żył dłoń na mej
gło​wie, i było to ogrom​ne, było to nie​wia​ry​god​ne. Po​tem znów mi​nę​ły trzy
lata, i któ​re​goś dnia ob​jął mnie, i ja znik​ną​łem, i on znikł… i była jed​ność.”
Zna​le​zie​nie Mi​strza to zna​le​zie​nie punk​tu, z któ​re​go Bóg jest naj​bliż​szy,
zna​le​zie​nie naj​bliż​szych drzwi, za któ​ry​mi Bóg jest do​stęp​ny. Ktoś do​tarł…
A jak się o tym prze​ko​nasz? Mu​sisz od​czuć, my​śle​nie tu nie po​mo​że. My​śle​‐
nie za​pro​wa​dzi cię na ma​now​ce; mu​sisz od​czuć, mu​sisz być cier​pli​wy, mu​‐
sisz być w jego obec​no​ści, mu​sisz sma​ko​wać, mu​sisz stać się odu​rzo​ny jego
obec​no​ścią. I po​wo​li, po​wo​li wszyst​ko sta​nie się ja​sne. Gdy twój umysł wy​‐
ga​śnie, wszyst​ko sta​nie się ja​sne. Albo jest Mi​strzem, albo nie jest, i bę​dzie to
ob​ja​wie​nie. Je​śli jest, mo​żesz za​nu​rzyć się cał​ko​wi​cie. Je​śli nie jest, mu​sisz
ru​szyć w dro​gę. W obu przy​pad​kach doj​dziesz do pew​ne​go koń​ca. Cza​sem
może tak się zda​rzyć, że po​czu​jesz, że to jest Mistrz, ale nie dla cie​bie. Wte​dy
też mu​sisz ru​szyć w dro​gę, bo Mistrz może po​móc tyl​ko wte​dy, gdy ty i on
pa​su​je​cie do sie​bie, gdy wa​szym prze​zna​cze​niem jest by​cie ra​zem, gdy wa​‐
szym prze​zna​cze​niem jest by​cie dla sie​bie.
Na tym eta​pie, ogro​du, otwie​ra się to​tal​nie inna per​spek​ty​wa. Jest to
punkt, w któ​rym waż​ne sta​je się py​ta​nie Kim je​stem a ty nie do​ma​gasz się
od​po​wie​dzi. Nie je​steś go​tów przy​jąć żad​nej od​po​wie​dzi z ze​wnątrz.
A Mistrz nie da ci żad​nej od​po​wie​dzi. Tak na​praw​dę znisz​czy wszyst​kie two​‐
je od​po​wie​dzi – to wła​śnie ja tu​taj ro​bię… Za​bie​ram ci wszyst​kie two​je od​po​‐
wie​dzi, byś po​zo​stał sam ze swym py​ta​niem, czy​sty ze swym py​ta​niem,
dzie​wi​czy ze swym py​ta​niem. Gdy po​zo​sta​je py​ta​nie, a nie ma od​po​wie​dzi
z ze​wnątrz, za​czy​nasz za​pa​dać się we​wnątrz sie​bie. To py​ta​nie jak strza​ła
prze​ni​ka do sa​me​go źró​dła twe​go ist​nie​nia – i tam jest od​po​wiedź. I ta od​po​‐
wiedź nie jest wer​bal​na. Nie jest to teo​ria, któ​rą na​po​ty​kasz, jest to urze​czy​‐
wist​nie​nie. Eks​plo​du​jesz. Po pro​stu wiesz. Nie jest to wie​dza – wiesz. Jest to
do​zna​nie, eg​zy​sten​cjal​ne. Ten pierw​szy czło​wiek jest do​gma​tycz​ny, sek​ciar​‐
ski. Ten dru​gi czło​wiek jest fi​lo​zo​ficz​ny. Ten trze​ci czło​wiek jest re​li​gij​ny,
eg​zy​sten​cjal​ny.
DOM

A czwar​tym eta​pem jest dom. Hin​du​si zwą go tu​riya – czwar​ty stan.


W czwar​tym sta​nie do​tar​łeś, do​tar​łeś do sa​me​go rdze​nia swe​go ist​nie​nia
– dom, oświe​ce​nie, sa​ma​dhi, sa​to​ri, nir​wa​na. Do​tar​łeś do miej​sca, w któ​rym
zni​ka Mistrz i uczeń, w któ​rym zni​ka od​da​ny i Bóg, w któ​rym zni​ka po​szu​‐
ku​ją​cy i to, co po​szu​ki​wa​ne, w któ​rym zni​ka​ją wszel​kie du​ali​zmy. Wy​kro​‐
czy​łeś po​nad dwa, do​tar​łeś do jed​ne​go.
To jest to miej​sce, któ​re​go wszy​scy szu​ka​my, a jego pięk​no po​le​ga na
tym, że ono już tu jest. Gdy do​trzesz do domu, stwier​dzisz, że do​tar​łeś tam,
gdzie za​wsze by​łeś. Pa​trząc za sie​bie z tego domu, ro​ze​śmie​jesz się. Zo​ba​‐
czysz, że tej dżun​gli nie było na ze​wnątrz, była to two​ja wła​sna nie​świa​do​‐
mość. Lasu nie było na ze​wnątrz, było to two​je wła​sne śnie​nie. Ogro​du nie
było na ze​wnątrz, była to two​ja wła​sna uważ​ność. A tym do​mem jest two​je
wła​sne ist​nie​nie, sat​chi​ta​nand. To ty, two​ja naj​bar​dziej we​wnętrz​na na​tu​ra,
swa​bha​va, tao – na​zy​waj to jak tyl​ko chcesz. Jest to bez na​zwy. Ta​kie są te
czte​ry eta​py.
Wielbłąd, lew, dziecko

Za​ra​tu​stra dzie​li ewo​lu​cję świa​do​mo​ści na trzy sym​bo​le: wiel​błąd, lew


i dziec​ko.
Wiel​błąd to zwie​rzę jucz​ne go​to​we od​dać się w nie​wo​lę, ni​g​dy się nie
bun​tu​je. Nie po​tra​fi na​wet po​wie​dzieć: nie. Jest isto​tą wie​rzą​cą na sło​wo,
wy​znaw​cą, zwo​len​ni​kiem, wier​nym nie​wol​ni​kiem. To naj​niż​szy po​ziom
ludz​kiej świa​do​mo​ści.
Lew jest re​wo​lu​cją. Po​cząt​kiem re​wo​lu​cji jest świę​te nie. W świa​do​mo​ści
wiel​błą​da za​wsze jest po​trze​ba ko​goś, kto bę​dzie pro​wa​dził i kto bę​dzie mó​‐
wił: „po​wi​nie​neś…” Po​trze​ba mu dzie​się​cior​ga przy​ka​zań. Po​trzeb​ne mu są
wszyst​kie re​li​gie, wszy​scy księ​ża i wszyst​kie świę​te pi​sma, bo sam so​bie nie
po​tra​fi za​ufać. Nie ma od​wa​gi i nie ma du​szy i nie ma tę​sk​no​ty do wol​no​ści.
Jest po​słusz​ny.
Lew jest tę​sk​no​tą do wol​no​ści, pra​gnie​niem znisz​cze​nia wszyst​kich wię​‐
zień. Lew nie po​trze​bu​je żad​ne​go li​de​ra – sam so​bie wy​star​cza.
Ni​ko​mu nie po​zwo​li na​ka​zy​wać: „bę​dziesz…” – jest to ura​zą dla jego
dumy. Może on tyl​ko po​wie​dzieć: „ja to zro​bię”. Lew jest od​po​wie​dzial​no​ścią
i ogrom​nym wy​sił​kiem wy​zwo​le​nia się z wszel​kich łań​cu​chów.
Ale i lew nie jest naj​wyż​szym szczy​tem ludz​kie​go wzra​sta​nia.
Naj​wyż​szy szczyt jest wte​dy, gdy lew tak​że prze​cho​dzi me​ta​mor​fo​zę
i sta​je się dziec​kiem. Dziec​ko jest nie​win​no​ścią. Nie jest po​słu​szeń​stwem,
nie jest nie​po​słu​szeń​stwem. Nie jest wia​rą, nie jest nie​wia​rą – jest czy​stą uf​‐
no​ścią, jest świę​tym tak, mó​wio​nym eg​zy​sten​cji i ży​ciu i temu wszyst​kie​‐
mu, co się w nim za​wie​ra.
Dziec​ko jest sa​mym szczy​tem czy​sto​ści, szcze​ro​ści, au​ten​ty​zmu, chłon​‐
no​ści i otwar​to​ści na eg​zy​sten​cję. Te sym​bo​le są bar​dzo pięk​ne.
Zgłę​bi​my im​pli​ka​cje tych sym​bo​li w mia​rę jak Za​ra​tu​stra bę​dzie je opi​sy​‐
wał – je​den po dru​gim.
WIELBŁĄD

Wiel​błąd jest chy​ba naj​brzyd​szym zwie​rzę​ciem ca​łej eg​zy​sten​cji. Nie


moż​na po​głę​bić jego brzy​do​ty. Co jesz​cze moż​na zro​bić? Taka z nie​go ka​ry​‐
ka​tu​ra. Wy​glą​da tak, jak​by wy​szedł pro​sto z pie​kła.
Wy​bór wiel​błą​da jako naj​niż​szej świa​do​mo​ści jest ide​al​nie traf​ny.
Naj​niż​sza świa​do​mość w czło​wie​ku jest ka​le​ka – chce być znie​wo​lo​na.
Boi się wol​no​ści, bo boi się od​po​wie​dzial​no​ści. Go​to​wa jest dać się ob​ju​czyć
ta​kim cię​ża​rem, jak to tyl​ko moż​li​we. Cie​szy się, gdy jest obar​cza​na cię​ża​‐
rem. I taka jest naj​niż​sza świa​do​mość – ob​ła​do​wa​na wie​dzą, któ​ra jest za​po​‐
ży​czo​na. Ża​den god​ny czło​wiek nie po​zwo​li so​bie na ob​cią​ża​nie się za​po​ży​‐
czo​ną wie​dzą. Ta ob​ła​do​wu​je cię mo​ral​no​ścią, któ​rą umar​li prze​ka​zu​ją ży​‐
wym, któ​ra jest do​mi​na​cją mar​twych nad ży​wy​mi. Ża​den god​ny czło​wiek
nie po​zwo​li, żeby rzą​dzi​li nim umar​li.
Naj​niż​sza świa​do​mość czło​wie​ka tkwi w igno​ran​cji i nie​świa​do​mo​ści,
nie​uważ​no​ści, w głę​bo​kim śnie – gdyż sta​le po​da​wa​na jest jej tru​ci​zna wie​‐
rze​nia na sło​wo, wia​ry, ni​g​dy nie do​pusz​cza się wąt​pie​nia, na​wet mó​wie​nia:
nie. A czło​wiek, któ​ry nie po​tra​fi po​wie​dzieć: nie, tra​ci swo​ją god​ność. I czło​‐
wiek, któ​ry nie po​tra​fi po​wie​dzieć: nie… jego: tak, nic nie zna​czy. Czy wi​‐
dzisz te im​pli​ka​cje? Tak – ma zna​cze​nie tyl​ko wte​dy, gdy wcze​śniej po​tra​fi​‐
łeś po​wie​dzieć: nie. Je​śli nie umiesz po​wie​dzieć: nie, two​je: tak, jest bez​sil​ne,
nic nie zna​czy.
LEW

Dla​te​go wiel​błąd musi zmie​nić się w pięk​ne​go lwa, go​to​we​go umrzeć, ale
nie go​to​we​go dać się znie​wo​lić. Nie mo​żesz z lwa uczy​nić zwie​rzę​cia jucz​ne​‐
go. Lew ma taką god​ność jaką żad​ne inne zwie​rzę nie może się po​szczy​cić.
Nie ma skar​bów, nie ma kró​lestw – jego god​ność tkwi tyl​ko w spo​so​bie by​‐
cia – bez lęku, bez oba​wy przed nie​zna​nym, go​tów po​wie​dzieć: nie, na​wet
ry​zy​ku​jąc śmierć.
Ta go​to​wość po​wie​dze​nia nie, ta bun​tow​ni​czość, zmy​wa​ją z nie​go wszel​‐
ki brud po​zo​sta​wio​ny przez wiel​błą​da – wszel​kie śla​dy i od​ci​ski ko​pyt, ja​kie
zo​sta​wił wiel​błąd. I do​pie​ro po lwie, po wiel​kim: nie, moż​li​we jest świę​te:
tak, dziec​ka.
Dziec​ko mówi: tak, nie dla​te​go, że się boi. Mówi: tak, dla​te​go, że ko​cha,
dla​te​go, że ufa. Mówi: tak, bo jest nie​win​ne, nie może so​bie wy​obra​zić, że
może być oszu​ka​ne. Jego tak to ogrom​na uf​ność. Nie – wy​ni​ka z lęku, wy​ni​‐
ka z głę​bo​kiej nie​win​no​ści. Tyl​ko to – tak – może je za​pro​wa​dzić na naj​wyż​‐
szy szczyt świa​do​mo​ści, do tego, co na​zy​wam bo​sko​ścią… Te​raz po​szu​ku​je
ono swo​jej naj​wyż​szej bo​sko​ści. Ża​den bóg nie bę​dzie mu wro​giem. Nie bę​‐
dzie się kła​niać żad​ne​mu bogu – samo so​bie bę​dzie pa​nem. Taki jest duch
lwa – ab​so​lut​na wol​ność z pew​no​ścią ozna​cza wol​ność od boga, wol​ność od
tak zwa​nych przy​ka​zań, wol​ność od świę​tych pism, wol​ność od ja​kiej​kol​‐
wiek mo​ral​no​ści na​rzu​co​nej przez in​nych lu​dzi.
Oczy​wi​ście po​ja​wi się też coś w ro​dza​ju cno​ty, ale bę​dzie to coś, co po​‐
cho​dzi z twe​go wła​sne​go, ci​che​go, ma​łe​go gło​su. Two​ja wol​ność przy​nie​sie
od​po​wie​dzial​ność, ale ta od​po​wie​dzial​ność nie bę​dzie na​rzu​co​na przez ko​‐
goś in​ne​go… Te​raz nie ma kwe​stii ko​go​kol​wiek, kto mógł​by nim rzą​dzić.
Na​wet Bóg nie jest już tym, kogo by słu​chał.
Czło​wiek o du​chu bun​tow​ni​czym – a bez bun​tow​ni​cze​go du​cha me​ta​‐
mor​fo​za nie może na​stą​pić – musi rzec: „nie, to moja wola – zro​bię wszyst​ko,
co moja świa​do​mość uzna za słusz​ne, i nie zro​bię nic, co moja świa​do​mość
uwa​ża za nie​wła​ści​we. Poza mym wła​snym ist​nie​niem nie ma dla mnie in​‐
ne​go prze​wod​ni​ka. Prócz wła​snych oczu, nie będę wie​rzył żad​nym in​nym
oczom – nie je​stem śle​py i nie je​stem idio​tą. Wi​dzę. My​ślę. Me​dy​tu​ję i sam
od​naj​du​ję dla sie​bie co jest słusz​ne, a co jest nie​wła​ści​we. Moja mo​ral​ność
bę​dzie je​dy​nie cie​niem mo​jej świa​do​mo​ści.”
DZIECKO

Dziec​ko jest naj​wyż​szym szczy​tem ewo​lu​cji pod wzglę​dem świa​do​mo​ści.


Ale dziec​ko to tyl​ko sym​bol – nie zna​czy to, że dzie​ci są naj​wyż​szym sta​nem
ist​nie​nia. Dziec​ko po​da​no tu sym​bo​licz​nie, gdyż dziec​ko nie jest wy​uczo​ne.
Jest nie​win​ne, a je​śli jest nie​win​ne, jest peł​ne za​dzi​wie​nia, jego du​sza tę​sk​ni
do tego, co ta​jem​ni​cze. Dziec​ko to po​czą​tek, przy​go​to​wa​nie – i ży​cie za​wsze
po​win​no być po​cząt​kiem, i za​wsze ucie​chą i za​ba​wą, za​wsze śmie​chem, ni​g​‐
dy po​wa​gą.
Świę​te: tak, jest po​trzeb​ne, ale to świę​te tak może przyjść do​pie​ro po
świę​tym nie. Wiel​błąd za​wsze mówi tak, ale jest to tak nie​wol​ni​ka.
On nie po​tra​fi po​wie​dzieć nie. Jego tak nie ma żad​nej war​to​ści.
Lew mówi nie! Ale nie po​tra​fi po​wie​dzieć tak. Sprze​ci​wia się to jego wła​‐
snej na​tu​rze. Przy​po​mi​na mu wiel​błą​da. Ja​koś wy​zwo​lił się od wiel​błą​da
i po​wie​dze​nie: tak znów mu przy​po​mi​na – zro​zu​mia​łe – tak wiel​błą​da i nie​‐
wo​lę. Nie, to zwie​rzę w wiel​błą​dzie nie po​tra​fi po​wie​dzieć: nie. W lwie –
może po​wie​dzieć: nie, ale nie jest w sta​nie po​wie​dzieć: tak. Dziec​ko nic nie
wie o wiel​błą​dzie, nic nie wie o lwie. To dla​te​go Za​ra​tu​stra po​wia​da: „Dziec​‐
ko jest nie​win​no​ścią i za​po​mnie​niem…”
Jego oczy są czy​ste i ma ono wszel​ki po​ten​cjał, by po​wie​dzieć: nie. Sko​ro
tego nie mówi, to dla​te​go, że ufa – nie dla​te​go, że się boi. Nie z lęku, ale z uf​‐
no​ści. A gdy tak po​cho​dzi z uf​no​ści, jest to naj​więk​sza me​ta​mor​fo​za, naj​‐
więk​sza prze​mia​na, na jaką moż​na mieć na​dzie​ję.
Te trzy sym​bo​le są pięk​ne i war​to je pa​mię​tać. Pa​mię​taj, że je​steś tu,
gdzie wiel​błąd, i że mu​sisz stać się lwem, i pa​mię​taj, że nie wol​no ci za​trzy​‐
mać się na lwie. Mu​sisz pójść jesz​cze da​lej, ku no​we​mu po​cząt​ko​wi, ku nie​‐
win​no​ści i świę​te​mu: tak – ku dziec​ku. Praw​dzi​wy mę​drzec na po​wrót sta​je
się dziec​kiem.
Krąg się za​my​ka – od dziec​ka, znów po dziec​ko. Ale róż​ni​ca jest ogrom​na.
Dziec​ko jako ta​kie jest w igno​ran​cji. Bę​dzie mu​sia​ło stać się wiel​błą​dem,
lwem, i wró​cić po​tem do dziec​ka – ale to dziec​ko nie jest tym sa​mym daw​‐
nym dziec​kiem, gdyż nie jest w igno​ran​cji. Musi przejść przez wszyst​kie do​‐
zna​nia ży​cia – nie​wo​lę, wol​ność, bez​sil​ne: tak, dzi​kie: nie – a jed​nak wszyst​‐
ko to za​po​mni. Nie jest to igno​ran​cja, ale nie​win​ność. Tam​to pierw​sze dziec​‐
ko było po​cząt​kiem po​dró​ży.
Dru​gie dzie​ciń​stwo jest do​peł​nie​niem po​dró​ży. Pierw​sze na​ro​dzi​ny są
na​ro​dzi​na​mi cia​ła, dru​gie są na​ro​dzi​na​mi świa​do​mo​ści. Pierw​sze na​ro​dzi​ny
czy​nią cię czło​wie​kiem, dru​gie na​ro​dzi​ny czy​nią cię bo​giem.
Student, uczeń, oddany, mistrz

Są ta​kie czte​ry eta​py, któ​re trze​ba zro​zu​mieć.


Pierw​szy – stu​dent – przy​cho​dzi do mi​strza, ale ni​g​dy do mi​strza nie do​‐
cie​ra. Do​cie​ra tyl​ko do na​uczy​cie​la. Może to być ten sam czło​wiek, ale stu​‐
dent nie jest go​tów do prze​mia​ny, do od​ro​dze​nia się. Przy​szedł, by po​siąść
nie​co wię​cej wie​dzy. Chce stać się nie​co bar​dziej wy​uczo​nym. Ma py​ta​nia,
ale te py​ta​nia są je​dy​nie in​te​lek​tu​al​ne, nie są eg​zy​sten​cjal​ne. Nie do​ty​czą
jego ży​cia, nie są kwe​stią ży​cia i śmier​ci. Czło​wiek tego ro​dza​ju może wę​dro​‐
wać od jed​ne​go mi​strza do dru​gie​go zbie​ra​jąc sło​wa, teo​rie, sys​te​my, fi​lo​zo​‐
fie. Może stać się bar​dzo efek​tyw​ny, może stać się wiel​kim pun​di​tem, ale nie
wie nic.
Jest to coś, co trze​ba zro​zu​mieć. Jest wie​dza – mo​żesz jej mieć tyle, ile
chcesz, a na​dal po​zo​sta​niesz igno​ran​tem. I jest igno​ran​cja, któ​ra tak na​‐
praw​dę jest nie​win​no​ścią – nic nie wiesz, a jed​nak do​tar​łeś do ta​kie​go miej​‐
sca, gdzie wszyst​ko jest zna​ne. Jest więc wie​dza, któ​ra jest igno​ran​cją, i jest
igno​ran​cja, któ​ra jest mą​dro​ścią.
Stu​den​ta in​te​re​su​je wie​dza.
Ale cza​sem tak jest, mo​żesz przyjść do mi​strza jako stu​dent, ot, z sa​mej
cie​ka​wo​ści, i mo​żesz zo​stać po​chwy​co​ny jego cha​ry​zmą, mo​żesz zo​stać po​‐
chwy​co​ny jego ocza​mi, mo​żesz zo​stać po​chwy​co​ny bi​ciem jego ser​ca. Przy​‐
sze​dłeś jako stu​dent, ale prze​cho​dzisz do dru​gie​go eta​pu – sta​jesz się
uczniem.
Stu​dent nie​po​trzeb​nie wę​dru​je z miej​sca na miej​sce, od jed​ne​go świę​te​go
pi​sma do in​ne​go. Wie​le zbie​ra, ale wszyst​ko to są śmie​ci.
Kie​dy wyj​dzie z tego ko​ko​nu by​cia stu​den​tem i sta​nie się uczniem, błą​‐
dze​nie usta​je – har​mo​ni​zu​je się z mi​strzem. Sam tego nie wie​dząc, ule​ga
prze​mia​nie. Do​wie się o tym do​pie​ro póź​niej, że wszyst​ko się zmie​nia. Te
same sy​tu​acje, wo​bec któ​rych sta​wał w prze​szło​ści, te​raz przyj​mu​je cał​kiem
ina​czej.
Wąt​pli​wo​ści zni​ka​ją, ra​cjo​nal​ność zda​je się być dzie​cin​ną za​ba​wą.
Ży​cie jest o wie​le głęb​sze, tak bar​dzo, że nie moż​na tego za​wrzeć w sło​‐
wach. Gdy stu​dent sta​je się uczniem, za​czy​na sły​szeć coś, co nie zo​sta​ło wy​‐
po​wie​dzia​ne – po​mię​dzy sło​wa​mi… po​mię​dzy zda​nia​mi… w prze​rwach,
gdy mistrz na​gle się za​trzy​mu​je… ale po​ro​zu​mie​nie trwa.
Uczeń to wiel​ki krok na​przód w po​rów​na​niu ze stu​den​tem.
W prze​szło​ści, w cza​sach Upa​ni​sza​dów, szko​ły ta​jem​ne ist​nie​ją​ce w In​‐
diach na​zy​wa​ne były gu​ru​ku​la. Sło​wo bar​dzo zna​czą​ce – ozna​cza ono: „ro​‐
dzi​na mi​strza”. Nie jest to zwy​kła szko​ła, stu​dium czy uni​wer​sy​tet. Nie jest
to kwe​stia je​dy​nie ucze​nia się, jest to kwe​stia by​cia w mi​ło​ści. Nie ocze​ku​je
się od cie​bie, abyś był w mi​ło​ści ze swo​im na​uczy​cie​lem na uni​wer​sy​te​cie.
Ale w gu​ru​ku​la, gdzie roz​kwi​ta​ły Upa​ni​sza​dy, była to ro​dzi​na mi​ło​ści.
Kwe​stia ucze​nia się była dru​go​rzęd​na, istot​na była kwe​stia ist​nie​nia. Nie
jest waż​ne ile wiesz, waż​ne jest na ile je​steś. A mistrz nie jest za​in​te​re​so​wa​‐
ny do​kar​mia​niem two​je​go bio​kom​pu​te​ra, umy​słu. Nie bę​dzie po​więk​szał
two​jej pa​mię​ci, bo jest to bez​u​ży​tecz​ne. To może do​ko​nać ma​szy​na, a ma​‐
szy​na może to zro​bić na​wet le​piej od cie​bie.
Kom​pu​ter może ro​bić to, cze​go ludz​ka pa​mięć nie po​tra​fi do​ko​nać.
Je​den kom​pu​ter może po​mie​ścić całą bi​blio​te​kę. Nie mu​sisz czy​tać – wy​‐
star​czy, że za​py​tasz kom​pu​ter, a on da ci od​po​wiedź. I bar​dzo rzad​ko zda​rza
się, aby coś sta​ło się nie tak, gdy wy​sią​dzie elek​trycz​ność lub wy​czer​pią się
ba​te​rie.
Mi​strza nie in​te​re​su​je uczy​nie​nie z cie​bie kom​pu​te​ra. In​te​re​su​je go uczy​‐
nie​nie z cie​bie świa​tła dla cie​bie sa​me​go, au​ten​tycz​ne​go ist​nie​nia, ist​nie​nia
nie​śmier​tel​ne​go – nie tyl​ko wie​dzy, nie tyl​ko tego, co inni po​wie​dzie​li, ale
two​je​go prze​ży​cia.
Gdy uczeń zbli​ża się do mi​strza co​raz bar​dziej, na​sta​je pe​wien punkt
prze​mia​ny: uczeń sta​je się, w pew​nej chwi​li, od​da​nym. Każ​dy z tych eta​pów
ma w so​bie pew​ne pięk​no.
Sta​nie się uczniem było wiel​ką re​wo​lu​cją, ale to nic wo​bec sta​nia się od​‐
da​nym. W ja​kim mo​men​cie uczeń prze​mie​nia się i sta​je się od​da​nym? Tak
bar​dzo żywi go ener​gia mi​strza, jego świa​tło, jego mi​łość, jego śmiech, sama
jego obec​ność – a on nic nie może dać w za​mian. Przy​cho​dzi chwi​la, gdy za​‐
czy​na od​czu​wać tak ogrom​ną wdzięcz​ność, że po pro​stu chy​li gło​wę do stóp
mi​strza. Nie ma nic in​ne​go, co mógł​by dać, oprócz sie​bie. Od tej chwi​li jest
on nie​mal czę​ścią mi​strza. Jest w głę​bo​kiej syn​chro​nicz​no​ści z ser​cem mi​‐
strza.
Jest to wdzięcz​ność, by​cie peł​nym po​dzię​ko​wa​nia.
A czwar​ty etap przy​cho​dzi wte​dy, gdy sta​je się on jed​nym z mi​strzem.
Jest taka opo​wieść o Rin​zai. Nie​mal dwa​dzie​ścia lat żył on ze swym mi​‐
strzem, a pew​ne​go dnia przy​szedł i usiadł na miej​scu mi​strza.
Przy​szedł mistrz – spoj​rzał na Rin​zai sie​dzą​ce​go na jego miej​scu. Po pro​‐
stu pod​szedł i usiadł tam, gdzie zwykł był sia​dać Rin​zai. Nic nie zo​sta​ło po​‐
wie​dzia​ne, ale wszyst​ko zo​sta​ło zro​zu​mia​ne. Wszy​scy byli za​dzi​wie​ni – „Co
się dzie​je?” W koń​cu Rin​zai rzekł do mi​strza: Czy nie czu​jesz się ura​żo​ny?
Czy nie znie​wa​ży​łem cię? Czy w ja​kiś spo​sób nie oka​za​łem nie​wdzięcz​no​ści?
Mistrz ro​ze​śmiał się.
– Te​raz sta​łeś się mi​strzem. Do​tar​łeś do domu – rzekł. – Od stu​den​ta do
ucznia, od ucznia do od​da​nia, a od od​da​nia do by​cia mi​strzem. Ogrom​nie się
cie​szę, że mo​żesz mieć udział w mo​jej pra​cy. Te​raz nie mu​szę przy​cho​dzić tu
co​dzien​nie, wiem, że jest ktoś jesz​cze z tą samą aurą, tym sa​mym aro​ma​tem.
– A na​praw​dę to by​łeś bar​dzo le​ni​wy. To po​win​no stać się trzy mie​sią​ce
temu, nie mo​żesz mnie oszu​kać. Od trzech mie​się​cy czu​ję, że ten czło​wiek
nie​po​trzeb​nie trzy​ma moje sto​py. Może usiąść na tym miej​scu, a dla od​mia​‐
ny te​raz ja mogę trzy​mać jego sto​py. Ze​bra​nie od​wa​gi za​ję​ło ci trzy mie​sią​ce.
– Mój Boże – rzekł Rin​zai – a ja my​śla​łem, że nikt o tym nie wie, że to było
tyl​ko we​wnątrz mnie. A ty po​da​jesz mi do​kład​ną porę kie​dy to się sta​ło. Tak,
to było trzy mie​sią​ce temu. By​łem le​ni​wy i nie mia​łem dość od​wa​gi. Za​wsze
my​śla​łem, że to jest nie​wła​ści​we, że wy​glą​da to nie​od​po​wied​nio.
– Gdy​byś za​cze​kał jesz​cze je​den dzień – od​rzekł mistrz – ude​rzył​bym cię
w gło​wę. Trzy mie​sią​ce to dość cza​su na pod​ję​cie de​cy​zji, a ty nie za​de​cy​do​‐
wa​łeś… eg​zy​sten​cja za​de​cy​do​wa​ła.
By​łem na​uczy​cie​lem na uni​wer​sy​te​cie. Opu​ści​łem uni​wer​sy​tet z tego
tyl​ko po​wo​du, że za​trzy​mu​je się on na pierw​szym eta​pie. Ża​den uni​wer​sy​‐
tet nie wy​ma​ga byś stał się uczniem, kwe​stia by​cia od​da​nym czy mi​strzem
po pro​stu nie ist​nie​je. I są świą​ty​nie, któ​re nie czy​niąc cię stu​den​tem czy
uczniem, po pro​stu na​rzu​ca​ją ci od​da​nie – któ​re bę​dzie fał​szy​we, nie bę​dzie
mia​ło ko​rze​ni. A na ca​łym świe​cie, w ko​ścio​łach, sy​na​go​gach, świą​ty​niach,
są od​da​ni – nic nie wie​dząc o by​ciu uczniem, sta​li się ucznia​mi, sta​li się od​‐
da​ny​mi.
Szko​ła ta​jem​na jest bar​dzo sys​te​ma​tycz​nym spo​tka​niem z cu​dow​no​ścią.
A cu​dow​ność jest wszę​dzie wo​kół cie​bie, i we​wnątrz, i na ze​wnątrz. Po​trze​‐
ba tyl​ko pew​ne​go sys​te​mu. Mistrz po pro​stu do​star​cza pew​ne​go sys​te​mu,
abyś mógł po​wo​li wejść na głęb​sze wody, a w koń​cu przejść do tego eta​pu,
w któ​rym zni​kasz w oce​anie – sam sta​jesz się oce​anem.
Siedem czakr – jedność

Czło​wiek ro​dzi się prze​bu​dzo​ny, a po​tem za​sy​pia. Czło​wiek ro​dzi się jed​‐
no​ścią, a po​tem sta​je się wie​lo​ścią. Czło​wiek ro​dzi się jako in​dy​wi​du​al​ność,
a po​tem za​sy​pia i śni, że jest tłu​mem. To jest cały pro​blem, całe za​da​nie, całe
wy​zwa​nie ży​cia. Trze​ba to zro​zu​mieć.
Ta​kie jest to po​szu​ki​wa​nie: szu​ka​my tego, czym pier​wot​nie by​li​śmy.
Szu​ka​my tego czym na​praw​dę je​ste​śmy. Szu​ka​my tego, cze​go ani na jed​‐
ną chwi​lę nie za​gu​bi​li​śmy, tyl​ko za​po​mnie​li​śmy; prze​sta​li​śmy o tym pa​mię​‐
tać. Być może jest to ta​kie oczy​wi​ste, i dla​te​go prze​sta​li​śmy o tym pa​mię​tać.
Je​zus po​wia​da: „Do​pó​ki znów nie sta​nie​cie się jak dzie​ci nie wej​dzie​cie do
mo​je​go Kró​le​stwa Bo​że​go.” Jego wska​za​nie jest wy​raź​ne. Do​pó​ki nie od​zy​‐
skasz swej pier​wot​no​ści, do​pó​ki znów nie po​dą​żysz do pier​wot​ne​go źró​‐
dła… Pew​ne​go wie​czo​ru po​szu​ku​ją​cy za​py​tał Je​zu​sa: „Co mam ro​bić, by po​‐
znać Boga?” I Je​zus rzekł: „Do​pó​ki nie na​ro​dzisz się na nowo, nie po​znasz
go.” Trze​ba dojść do tego pier​wot​ne​go źró​dła w któ​rym by​li​śmy wte​dy, gdy
się uro​dzi​li​śmy.
Le​gen​da po​wia​da, że Je​zus od​mó​wił ucze​nia się al​fa​be​tu, li​ter. Nie po​‐
zwo​lił na​uczy​cie​lom oma​wiać beta – dwa, do​pó​ki nie mo​gli wy​ja​śnić zna​‐
cze​nia alfa – jed​no​ści, tak, by był za​spo​ko​jo​ny. A oni, rzecz ja​sna, nie po​tra​fi​‐
li go wy​ja​śnić. Je​den jest licz​bą, na któ​rej opie​ra się cała aryt​me​ty​ka; je​den
jest licz​bą, na któ​rej opie​ra się każ​dy czło​wiek, cały wszech​świat, kon​cep​cja
Boga, rze​czy​wi​sto​ści. I dziec​ko Je​zus żą​da​ło: „Do​kąd nie wy​ja​śni​cie zna​cze​‐
nia jed​no​ści, nie zaj​mę się ko​lej​ną li​te​rą al​fa​be​tu. Naj​pierw po​wiedz​cie mi
czym jest alfa, do​pie​ro wte​dy będę go​to​wy, aby przejść do dwoj​ga, beta.”
Po​nie​waż nie zdo​ła​no mu wy​ja​śnić, od​mó​wił pój​ścia do szko​ły.
Za​pi​sków tego nie ma w ewan​ge​liach chrze​ści​jań​skich, po​nie​waż wie​le
rze​czy nie zo​sta​ło za​pi​sa​nych w ewan​ge​liach chrze​ści​jań​skich.
Ale to jest jed​na z naj​star​szych tra​dy​cji es​seń​skich. Prze​ka​zy​wa​na była,
ta opo​wieść, z mi​strza na ucznia, przez stu​le​cia. Jest to jed​na z naj​bar​dziej
zna​czą​cych opo​wie​ści o Je​zu​sie: jego na​le​ga​nie, że naj​pierw trze​ba po​znać
jed​ność, bo jed​ność jest pod​sta​wą wszyst​kie​go.
Gdy je​steś prze​bu​dzo​ny, je​steś jed​no​ścią. Gdy za​sy​piasz, sta​jesz się wie​lo​‐
ścią. Za​uwa​ży​łeś to? We śnie tyle ról od​gry​wasz jed​no​cze​śnie.
Ran​kiem, gdy się bu​dzisz, je​steś jed​no​ścią. We śnie je​steś tym, któ​ry śni,
je​steś tym, co jest śnio​ne; je​steś kie​row​ni​kiem snu, je​steś ak​to​rem, je​steś
opo​wie​ścią, je​steś sce​ną i je​steś też pu​blicz​no​ścią.
Sta​jesz się wie​lo​ścią, ule​gasz roz​pa​do​wi, sta​jesz się tłu​mem. We śnie
prze​sta​jesz być jed​no​ścią. Gdy bu​dzisz się, na​gle kie​row​nik, ak​tor, opo​wieść,
sce​na, dra​mat, pu​blicz​ność, to, co jest śnio​ne i ten, kto śni, wszyst​ko zni​ka
w jed​nej jed​no​ści. Hin​du​si na​zy​wa​ją cały ten świat kra​iną snu, maya. Śpi​my
bar​dzo głę​bo​ko. Dla​te​go po​szu​ki​wa​nie jed​no​ści, albo po​szu​ki​wa​nie uważ​no​‐
ści jest tym sa​mym; bo sta​jąc się uważ​nym, sta​jesz się jed​no​ścią – albo, sta​‐
jąc się jed​no​ścią sta​jesz się uważ​ny.
Wy​ja​śnię ci te​raz jak na tyle spo​so​bów, na mi​lio​ny spo​so​bów po​szu​ku​je​‐
my jed​no​ści. Ro​dzi się dziec​ko. Jego pierw​sze funk​cjo​no​wa​nie w świe​cie jest
przez je​dze​nie, jego pierw​sze funk​cjo​no​wa​nie w świe​cie jest przez wchło​nię​‐
cie ma​te​rii.
Po​szu​ki​wa​nie za​czę​ło się: ma​te​ria chce spo​tkać się z ma​te​rią. Ma​te​ria
chce być w or​ga​nicz​nej jed​no​ści z inną ma​te​rią; ma​te​ria przy​cią​ga ma​te​rię,
ścią​ga ma​te​rię. To pierw​sza mi​łość: je​dze​nie. Je​dze​nie daje dziec​ku pierw​szy
or​gazm. Gdy po zje​dze​niu po​sił​ku lub wy​pi​ciu wody czu​jesz za​spo​ko​je​nie, to
za​spo​ko​je​nie jest uczu​ciem jed​no​ści.
Ma​te​ria z ze​wnątrz zo​sta​ła wchło​nię​ta do we​wnątrz, wnę​trze spo​tka​ło
się z ze​wnę​trzem. To spo​tka​nie nie jest bar​dzo głę​bo​kie, nie może być, jest
spo​tka​niem ma​te​rii; jest bar​dzo po​wierz​chow​ne – a jed​nak jest.
Hin​du​si na​zy​wa​ją to pierw​szą cza​krą, mu​la​dhar. Wie​lu jest lu​dzi, któ​rzy
żyją w pierw​szej cza​krze. Po pro​stu sta​le je​dzą i wy​da​la​ją. Całe ich ży​cie to
nic in​ne​go, tyl​ko wchła​nia​nie ma​te​rii i wy​rzu​ca​nie ma​te​rii na ze​wnątrz, ich
ży​cie jest bar​dzo me​cha​nicz​ne. Jest bar​dzo, bar​dzo wą​skie, mały tu​nel. Mu​‐
la​dhar jest naj​mniej​szym otwo​rem w two​im ist​nie​niu, przez któ​ry świa​tło
wcho​dzi w cie​bie, a ty wcho​dzisz do eg​zy​sten​cji. Naj​mniej​szym otwo​rem
jest mu​la​dhar, pierw​szy ośro​dek. Za​czy​na on funk​cjo​no​wać, bo dziec​ko
musi prze​żyć; naj​pierw musi przy​jąć po​karm, ina​czej by umar​ło. Jest to śro​‐
dek za​pew​nia​ją​cy prze​trwa​nie, ale czło​wiek nie po​wi​nien żyć aby jeść.
Je​że​li ży​jesz tyl​ko po to, aby jeść, w ogó​le nie ży​jesz. Po pro​stu cze​kasz na
śmierć. I wy​bra​łeś bar​dzo małą przy​jem​ność, bar​dzo zwy​czaj​ną przy​jem​‐
ność, je​dy​nie drob​ne po​cie​sze​nie, i na tej ma​łej przy​jem​no​ści koń​czysz.
A wo​ko​ło są ogrom​ne moż​li​wo​ści…
Przyj​rzyj się swe​mu ży​ciu. Je​śli je​steś zbyt przy​wią​za​ny do je​dze​nia, stań
się nie​co uważ​niej​szy. To pierw​sze po​szu​ki​wa​nie jed​no​ści. Te​raz na​wet fi​zy​‐
cy, kil​ku sza​lo​nych fi​zy​ków mówi, że ato​my są ra​zem, bo ko​cha​ją się. Sło​wo
mi​łość nie jest do​bre, wy​glą​da na an​tro​po​mor​ficz​ne; te​raz jed​nak kil​ku fi​zy​‐
ków ma dość od​wa​gi, by po​wie​dzieć, że coś ono wy​ja​śnia. I trze​ba je sto​so​‐
wać, bo wy​glą​da na to, że in​ne​go wy​ja​śnie​nia nie ma. Dla​cze​go elek​tro​ny,
neu​tro​ny i pro​to​ny są ra​zem? Skąd to by​cie ra​zem? Musi ist​nieć ja​kiś ro​dzaj
wię​zi, pew​ne przy​cią​ga​nie. Musi być pew​na jed​ność, musi trwać pe​wien ro​‐
mans, na naj​niż​szym po​zio​mie, ale musi być ja​kiś ro​mans, ina​czej dla​cze​go
one się nie ro​zej​dą? Moż​na na​zwać to gra​wi​ta​cją, moż​na na​zwać to ma​gne​‐
ty​zmem, moż​na na​zwać to po​lem ma​gne​tycz​nym, jak tyl​ko chcesz, ale mi​‐
łość wy​da​je się być naj​lep​szym sło​wem, bo może wy​ja​śnić cały za​kres, od
naj​niż​sze​go do naj​wyż​sze​go.
Mi​łość wy​da​je się być sło​wem naj​bar​dziej eko​no​micz​nym, za​wie​ra się
w nim cały za​kres. Kie​dy jesz i za bar​dzo ule​gasz ob​se​sji je​dze​nia, trzy​masz
się po pro​stu pierw​szej lek​cji mi​ło​ści: elek​tro​ny, pro​to​ny, neu​tro​ny przy​cią​‐
ga​ją się wza​jem​nie, two​je cia​ło przy​cią​ga inne cia​ło – ma​te​rię z ze​wnątrz.
Oczy​wi​ście jest pew​ne speł​nie​nie, bo za​wsze, gdy jest jed​ność, jest speł​nie​‐
nie, jest za​do​wo​le​nie, ale jest ono bar​dzo ni​skie, naj​niż​sze. Czło​wiek po​wi​‐
nien na​uczyć się wy​cho​dzić poza nie.
Dla​te​go wszyst​kie re​li​gie uczą zna​cze​nia po​stu.
Post nie ozna​cza gło​do​wa​nia, post nie ozna​cza, że mu​sisz za​bić swo​je cia​‐
ło, że mu​sisz być nisz​czą​cy, nie. Post ozna​cza je​dy​nie: daj tyl​ko tyle, ile trze​‐
ba, nie wię​cej, abyś mógł być do​stęp​ny na dru​giej płasz​czyź​nie; bę​dziesz
mógł stać się do​stęp​ny dru​gie​mu ośrod​ko​wi.
Je​śli je​steś zbyt opa​no​wa​ny ob​se​sją je​dze​nia, je​dze​nie za​mknie cię; bę​‐
dziesz tyl​ko ma​te​rią. Nie trze​ba zbyt przy​wią​zy​wać się do je​dze​nia, i nie
trze​ba też zbyt przy​wią​zy​wać się do po​stu. Wte​dy osią​ga się rów​no​wa​gę.
A wzra​sta​nie na​stę​pu​je tyl​ko po​przez rów​no​wa​gę.
Dru​gim ośrod​kiem jest sva​dhi​sthan. Kie​dy dziec​ko jest zdro​we, szczę​śli​‐
we, i jego cia​ło jest całe, za​czy​na do​mi​no​wać. W dziec​ku po​ja​wia się pra​gnie​‐
nie do​mi​no​wa​nia, dziec​ko sta​je się po​li​ty​kiem.
Za​czy​na uśmie​chać się do lu​dzi, bo po​zna​je, że gdy uśmie​chasz się, lu​dzie
ule​ga​ją two​je​mu wpły​wo​wi. Za​czy​na pła​kać, krzy​czeć, bo po​zna​je, że pła​‐
czem i krzy​kiem mo​żesz ma​ni​pu​lo​wać mat​ką, oj​cem, ro​dzi​ną. Gdy po​trze​by
fi​zycz​ne dziec​ka zo​sta​ną za​spo​ko​jo​ne, po​ja​wia się nowa po​trze​ba, któ​ra jest
ży​cio​wo waż​ną po​trze​bą – do​mi​no​wa​nie.
To znów jest dą​że​nie do wpro​wa​dze​nia jed​no​ści, jed​no​ści tego, co pod​le​‐
ga do​mi​na​cji, i tego, któ​ry do​mi​nu​je.
Za​wsze, gdy nad kimś pa​nu​jesz, sta​jesz się w pe​wien spo​sób jed​no​ścią
z nim. Za​wsze, gdy ktoś pod​da​je się to​bie, albo ty pod​da​jesz się ko​muś, w pe​‐
wien spo​sób sta​je​cie się jed​no​ścią. Dla​te​go na ca​łym świe​cie lu​dzie pró​bu​ją
pa​no​wać nad in​ny​mi: żony chcą pa​no​wać nad mę​ża​mi, mę​żo​wie pró​bu​ją
pa​no​wać nad żo​na​mi, ro​dzi​ce pró​bu​ją pa​no​wać nad dzieć​mi, dzie​ci usi​łu​ją
pa​no​wać nad ro​dzi​ca​mi, każ​dy na swój spo​sób. Cały świat pró​bu​je pa​no​wać.
Je​że​li wła​ści​wie to zro​zu​miesz, to rów​nież jest po​szu​ki​wa​niem jed​no​ści.
Za​wsze, gdy ko​goś po​ko​nasz i sta​jesz się oso​bą dys​po​nu​ją​cą mocą po​sia​‐
da​nia, wchło​ną​łeś tego czło​wie​ka do swo​je​go ist​nie​nia. Jego ży​cio​wość zo​‐
sta​ła wchło​nię​ta, jego ży​cio​wa ener​gia sta​ła się jed​no​ścią z tobą. Ten otwór
jest nie​co więk​szy niż pierw​szy, jest to więk​sze otwar​cie. Czło​wiek z ob​se​sją
je​dze​nia jest bar​dziej za​mknię​ty niż czło​wiek z ob​se​sją wła​dzy: przy​naj​mniej
prze​by​wa z ludź​mi.
Bę​dzie miał w ży​ciu re​la​cje mię​dzy​ludz​kie pew​ne​go typu: nie​zbyt do​bre,
gdyż re​la​cja opar​ta na do​mi​no​wa​niu nie może być bar​dzo do​bra, przede
wszyst​kim jest peł​na prze​mo​cy, agre​syw​na, brzyd​ka, ale jed​nak jest to pe​‐
wien ro​dzaj re​la​cji.
Po​li​ty​cy żyją w dru​gim ośrod​ku. Żar​ło​ki żyją w pierw​szym, po​li​ty​cy
w dru​gim, a po​tem jest trze​ci, ma​ni​pu​ra; męż​czy​zna i ko​bie​ta chcą spo​tkać
się, stać się jed​no​ścią. W Bi​blii po​wie​dzia​no: Bóg stwo​rzył Ada​ma na swój
ob​raz. Trze​ba zro​zu​mieć pew​ną kwe​stię. Adam mu​siał być oboj​giem, Adam
mu​siał być i Ada​mem i Ewą, ina​czej Ewa nie mo​gła​by być wy​ję​ta z Ada​ma.
W pier​wot​nym tek​ście he​braj​skim uży​to ta​kich słów, któ​re wszyst​ko wy​‐
raź​nie ob​ja​śnia​ją: Bóg stwo​rzył Ada​mo-Ewę w jed​nym ist​nie​niu. To pier​‐
wot​nie stwo​rzo​ne ist​nie​nie nie było ani męż​czy​zną, ani ko​bie​tą, było jed​‐
nym i dru​gim. Nie było to ani „on”, ani „ona”, była jed​ność. Tyl​ko z tej jed​no​‐
ści Bóg mógł wziąć od​dziel​ną ko​bie​tę.
Je​śli spy​tasz na​ukow​ców, po​wie​dzą, że gdy dziec​ko do​ra​sta w ło​nie mat​‐
ki, przez parę mie​się​cy nie jest ani chłop​cem, ani dziew​czyn​ką, jest cia​łem.
Stop​nio​wo po​ja​wia​ją się ce​chy roz​róż​nia​ją​ce, sta​je się ono albo chłop​cem,
albo dziew​czyn​ką. Pier​wot​na ko​mór​ka, ame​ba, jest za​ra​zem mę​ska i żeń​ska,
nie jest jesz​cze po​dzie​lo​na. Za​tem po​wie​dze​nie, że Bóg stwo​rzył Ada​ma, nie
jest wła​ści​we. Moja su​ge​stia jest taka: Bóg stwo​rzył Ada​mo-Ewę, a po​tem po​‐
dzie​lił ich na dwie od​dziel​ne isto​ty. Wraz z tym po​dzia​łem po​ja​wi​ło się wiel​‐
kie pra​gnie​nie spo​tka​nia tej dru​giej oso​by.
Każ​dy męż​czy​zna szu​ka ko​bie​ty, i każ​da ko​bie​ta szu​ka męż​czy​zny Szu​ka​‐
my prze​ci​wień​stwa, bie​gu​no​we​go prze​ci​wień​stwa. Bez tej dru​giej oso​by,
zda​je się, jak​by cze​goś bra​ko​wa​ło; bez tej dru​giej oso​by, ży​cie wy​da​je się być
nie​speł​nia​ją​ce; bez tej dru​giej oso​by, zda​je się, że je​steś po​ło​wą, nie ca​ło​ścią.
Stąd jest tyle po​go​ni za mi​ło​ścią, ko​cha​niem i by​ciem ko​cha​nym. Jest to
trze​cia cza​kra, ma​ni​pu​ra: po​trze​ba spo​tka​nia męż​czy​zny z ko​bie​tą i sta​nia
się jed​no​ścią.
Je​śli cho​dzi o niż​szą na​tu​rę, jest to naj​wyż​szy ośro​dek. W trzech niż​szych
ośrod​kach, seks to naj​wyż​szy ośro​dek. Żar​ło​ki tyl​ko gro​ma​dzą, to naj​gor​si
lu​dzie w świe​cie. Ni​g​dy nie dzie​lą się, skąp​cy, bo​ga​ci, gro​ma​dzą​cy, wy​zy​‐
sku​ją​cy. Lep​si od nich są po​li​ty​cy, oni przy​naj​mniej wcho​dzą w re​la​cje mię​‐
dzy​ludz​kie. Ale i oni są nie​bez​piecz​ni, gdyż ich re​la​cje są opar​te na pa​no​wa​‐
niu. Zna​ją tyl​ko jed​no: albo ule​gasz ko​muś, albo nad kimś pa​nu​jesz. Cały ich
ję​zyk jest nie​ludz​ki. Nie zna​ją żad​nych re​la​cji ludz​kich, zna​ją woj​nę, zna​ją
prze​moc, zna​ją agre​sję. Ca​łym ich sta​ra​niem jest sta​nie się tak do​mi​nu​ją​‐
cym, by każ​de​go móc wchło​nąć. Tak ro​bił Alek​san​der Wiel​ki, tak ro​bił Adolf
Hi​tler. Lep​sze jest to od pierw​sze​go, przy​naj​mniej two​rzą ja​kieś re​la​cje mię​‐
dzy​ludz​kie. Na​wią​zu​ją te re​la​cje nie​wła​ści​wie, ale przy​naj​mniej je na​wią​zu​‐
ją.
Pierw​szy wcho​dzi w re​la​cje tyl​ko z przed​mio​ta​mi: pie​niędz​mi, je​dze​‐
niem, do​mem, sa​mo​cho​dem. Dru​gi wcho​dzi w re​la​cje z ludź​mi.
Jego re​la​cje nie są jesz​cze wie​le war​te, ale jed​nak są to re​la​cje mię​dzy​ludz​‐
kie; pry​mi​tyw​ne, z sa​me​go po​cząt​ku, bar​dzo pier​wot​ne, ale jed​nak są to re​‐
la​cje mię​dzy​ludz​kie. Trze​ci wcho​dzi w re​la​cje opar​te na sek​sie, dwoj​gu ko​‐
chan​kach: po​eci, ar​ty​ści, ma​la​rze, ist​nie​ją z trze​cim ośrod​kiem, es​te​ty​ką.
Trze​ci jest naj​wyż​szy w niż​szych ośrod​kach, czło​wiek za​czy​na dzie​lić się.
A gdy ko​goś ko​chasz, nie chcesz do​mi​no​wać. Pa​mię​taj: je​śli chcesz do​mi​no​‐
wać, two​ja mi​łość ska​żo​na jest dru​gim ośrod​kiem, nie jest jesz​cze mi​ło​ścią.
Je​śli na​praw​dę ko​chasz, chcesz wol​no​ści dla sie​bie i chcesz też wol​no​ści dla
tej ko​cha​nej oso​by. Mi​łość daje wol​ność, daje nie​za​leż​ność, bo pięk​no mi​ło​ści
jest tyl​ko wte​dy, gdy wy​ni​ka ona z wol​no​ści. Nie jest to do​mi​no​wa​nie, jest
to dzie​le​nie się, od​po​wie​dzial​ne dzie​le​nie się, je​steś szczę​śli​wy dzie​ląc się
swo​imi ener​gia​mi. Ale i to jesz​cze nie jest ludz​kie, zwie​rzę​ta też po​tra​fią to
ro​bić, ro​bią to bar​dzo do​brze, le​piej niż lu​dzie. Ale to po​szu​ki​wa​nie pro​wa​dzi
wy​żej.
Gdy męż​czy​zna i ko​bie​ta na​praw​dę się spo​ty​ka​ją i na​stę​pu​je or​gazm, bę​‐
dziesz miał pierw​szy prze​błysk, da​le​ki prze​błysk bo​sko​ści. Stąd atrak​cyj​ność
sek​su, stąd to głę​bo​kie pra​gnie​nie or​ga​zmu sek​su​al​ne​go, bo jest w nim od​‐
zwier​cie​dlo​na jed​ność – tyl​ko na chwi​lę, może na​wet nie na chwi​lę, na uła​‐
mek se​kun​dy… je​dy​nie umy​ka​ją​cy prze​błysk… ale to Bóg prze​cho​dzi obok.
Czło​wiek uza​leż​nio​ny od je​dze​nia jest bar​dzo da​le​ko, nie ma na​wet prze​‐
bły​sku. Czło​wiek uza​leż​nio​ny od wła​dzy jest bar​dzo brzyd​ki, bar​dzo agre​‐
syw​ny, jest w wiel​kim za​mie​sza​niu – ten prze​błysk nie jest moż​li​wy. W głę​‐
bo​kim ro​man​sie sek​su​al​nym Bóg może po raz pierw​szy prze​nik​nąć do cie​‐
bie. Pierw​szy pro​myk sa​ma​dhi po​ja​wia się w or​ga​zmie sek​su​al​nym. Tak na​‐
praw​dę, czło​wiek za​czął my​śleć o sa​ma​dhi tyl​ko wsku​tek or​ga​zmu sek​su​al​‐
ne​go, gdy stał się świa​do​my w tej chwi​li bło​go​sła​wień​stwa, gdy dwie oso​by
spo​ty​ka​ją się tak głę​bo​ko, że roz​ta​pia​ją się w so​bie, że ich gra​ni​ce prze​sta​ją
być gra​ni​ca​mi, że ja​koś w cu​dow​ny spo​sób za​czy​na​ją tęt​nić w jed​nym
ośrod​ku, że nie są dwoj​giem serc, że nie są dwoj​giem od​dy​cha​ją​cych ciał,
sta​ją się jed​no​ścią. Po​ja​wia się pe​wien rytm, har​mo​ni​zu​ją się ze sobą. A ten
rytm jest tak ogrom​ny, tak po​tęż​ny, że obo​je za​tra​ca​ją się w tym ryt​mie, że
obo​je po​wie​rza​ją się mu.
Pa​mię​taj, w dru​gim ośrod​ku chcesz ko​goś pod​po​rząd​ko​wać so​bie, a ten
ktoś usi​łu​je pod​po​rząd​ko​wać so​bie cie​bie. W trze​cim ośrod​ku obo​je po​wier​‐
za​cie się cze​muś, co jest poza wami. Obo​je po​wier​za​cie się bogu mi​ło​ści.
Obo​je po​wier​za​cie się or​ga​zmicz​nej jed​no​ści ener​gii sek​su; w tym po​wie​rze​‐
niu, obo​je zni​ka​cie. Na jed​ną chwi​lę je​ste​ście Ada​mem i Ewą ra​zem.
I Bi​blia mówi: Bóg stwo​rzył Ada​ma na swój ob​raz. Gdy Adam i Ewa na​‐
praw​dę się spo​ty​ka​ją, ob​raz Boga znów jest od​zwier​cie​dlo​ny w sta​nie twej
świa​do​mo​ści. W twym je​zio​rze świa​do​mo​ści od​bi​ja się księ​życ Boga… wciąż
jest od​le​gły, ale ten pierw​szy prze​błysk wszedł w cie​bie.
Mu​la​dhar jest ma​te​rial​nym, pierw​szym ośrod​kiem. Sva​dhi​sthan, dru​gi
ośro​dek, jest istot​ny dla ży​cia. Trze​ci, ma​ni​pu​ra, psy​cho​so​ma​tycz​ny, jest
naj​wyż​szą jed​no​ścią w niż​szym świe​cie; ja​sne, chwi​lo​wą, a jed​nak ma
ogrom​ne zna​cze​nie.
Czwar​ty to ana​ha​ta; wy​kra​cza poza sek​su​al​ność, sta​je się czy​stą mi​ło​‐
ścią. Kie​dy wi​dzisz kwiat, kwiat róży, i two​je ser​ce tęt​ni ra​zem z nim, nie ma
sek​su​al​no​ści. Nie ma męż​czy​zny i ko​bie​ty, nie ma bie​gu​no​wo​ści, ot, je​steś
po​ru​szo​ny pięk​nem. To pięk​no nie ma żad​ne​go związ​ku z męż​czy​zną i ko​‐
bie​tą, to pięk​no jest poza męż​czy​zną i ko​bie​tą. Pa​trzysz w noc, całe nie​bo
peł​ne jest gwiazd, i na​gle je​steś po​ru​szo​ny do sa​me​go rdze​nia swo​je​go ist​‐
nie​nia. Po​ja​wia się ogrom​na ra​dość… za​czy​nasz spo​ty​kać się z gwiaz​da​mi.
Nie ma kwe​stii męż​czy​zny i ko​bie​ty, nie ma yin i yang, w ogó​le nie jest to
kwe​stia bie​gu​no​wo​ści.
Mi​łość wy​cho​dzi poza bie​gu​no​wość, seks zo​sta​je po​ni​żej bie​gu​no​wo​ści.
Seks po​trze​bu​je prze​ci​wień​stwa, mi​łość nie po​trze​bu​je prze​ci​wień​stwa. Dla​‐
te​go w sek​sie za​wsze jest ja​kiś sub​tel​ny kon​flikt: po​nie​waż har​mo​nia z prze​‐
ci​wień​stwem ni​g​dy nie może być to​tal​na.
Przez kil​ka chwil, może… i zno​wu wkra​da się kon​flikt. Ko​chan​ko​wie sta​‐
le ze sobą wal​czą. Psy​cho​lo​dzy twier​dzą, że gdy dwo​je ko​chan​ków prze​sta​je
się kłó​cić, uka​zu​je to po pro​stu, że mi​łość znik​nę​ła.
Ko​chan​ko​wie są in​tym​ny​mi wro​ga​mi. Cią​gle się kłó​cą, do​ku​cza​ją so​bie.
Tak, są chwi​le, gdy są cał​ko​wi​cie w so​bie roz​pusz​cze​ni, ale są to rzad​kie
chwi​le, nie​licz​ne i od​le​głe od sie​bie.
W mi​ło​ści bie​gu​no​wość zni​ka. Mi​łość bar​dziej przy​po​mi​na przy​jaźń.
Mo​żesz ko​chać drze​wo, mo​żesz ko​chać ka​mień, mo​żesz ko​chać gwiaz​dy,
mo​żesz ko​chać tra​wę, mo​żesz ko​chać co​kol​wiek. Mi​łość nie ma nic wspól​ne​‐
go z bie​gu​no​wo​ścią męż​czy​zna-ko​bie​ta. Mi​łość jest po​nad prze​ci​wień​stwa​‐
mi, stąd ta jed​ność jest głęb​sza. To jest czwar​ta cza​kra, ana​ha​ta, cza​kra ser​‐
ca. I w tej czwar​tej na​praw​dę sta​jesz się czło​wie​kiem. Aż do trze​ciej by​łeś
czę​ścią kró​le​stwa zwie​rząt, by​łeś jed​nym ze zwie​rząt, ni​czym wię​cej, ni​‐
czym spe​cjal​nym. Ale w czwar​tej sta​jesz się kimś spe​cjal​nym, nie​po​wta​rzal​‐
nym – ro​dzi się ludz​kość, sta​łeś się czło​wie​kiem.
Pa​mię​taj, samo wy​glą​da​nie na czło​wie​ka nie ozna​cza, że je​steś czło​wie​‐
kiem. Do​pie​ro wte​dy, gdy za​czy​na funk​cjo​no​wać czwar​ty ośro​dek, sta​jesz
się czło​wie​kiem. Wie​lu lu​dzi umie​ra jak zwie​rzę​ta, ni​g​dy nie wzno​szą się
oni po​nad sek​su​al​ność. Ni​g​dy nie po​zna​ją, że jest pe​wien ro​dzaj mi​ło​ści, któ​‐
ry jest po​nad prze​ci​wień​stwa​mi i któ​ry jest ogrom​nie speł​nia​ją​cy, gdyż nie
ma w nim kon​flik​tu. Mi​łość jest bez​wa​run​ko​wa, seks jest wa​run​ko​wy.
W sek​sie jest da​wa​nie i przyj​mo​wa​nie. W mi​ło​ści po pro​stu wy​le​wasz sie​‐
bie. Nie do​ma​gasz się, nie ma za​po​trze​bo​wa​nia. Nie cho​dzi o to, że nic nie
do​sta​jesz – do​sta​jesz po ty​siąc​kroć wię​cej, ale nie do​ma​gasz się tego. Dzie​je
się to po pro​stu samo z sie​bie, cała eg​zy​sten​cja ob​sy​pu​je cię we wza​jem​no​‐
ści, od​po​wia​da echem.
W czwar​tym ośrod​ku znów jest jed​ność, spo​ty​ka​ją się to, co niż​sze, i to,
co wyż​sze. Pa​mię​taj o tych jed​no​ściach, gdyż stop​nio​wo po​ru​sza​my się co​‐
raz bar​dziej ku sta​niu się jed​no​ścią. Na pierw​szej płasz​czyź​nie ma​te​ria spo​‐
ty​ka ma​te​rię. Na dru​giej płasz​czyź​nie ży​cie spo​ty​ka się z ży​ciem. Na trze​ciej
płasz​czyź​nie spo​ty​ka​ją się prze​ci​wień​stwa, męż​czy​zna spo​ty​ka się z ko​bie​tą,
yin spo​ty​ka się z yang. Na czwar​tej, ana​ha​ta, niż​sze spo​ty​ka się z wyż​szym.
Trzy ośrod​ki są po​ni​żej ana​ha​ty i trzy ośrod​ki są wy​żej od ana​ha​ty; ana​ha​ta
to drzwi mię​dzy jed​ny​mi i dru​gi​mi, po​most.
W twym ser​cu Bóg spo​ty​ka się ze świa​tem, nie​prze​ja​wio​ne spo​ty​ka się
z prze​ja​wio​nym, nie​zna​ne spo​ty​ka po​zna​ne, go​spo​darz spo​ty​ka go​ścia,
umysł spo​ty​ka nie-umysł. Ser​ce jest naj​bar​dziej ta​jem​ni​czym ośrod​kiem
czło​wie​ka. I do​pó​ki ser​ce nie za​cznie funk​cjo​no​wać, nie po​znasz celu ży​cia.
W ser​cu, pierw​szy po​czą​tek wyż​sze​go, otwie​ra​ją się roz​le​głe prze​strze​nie…
wy​cho​dzisz z tu​ne​lu.
Ana​ha​ta jest wiel​kim oknem, czy​ni cię ono do​stęp​nym dla nie​ba i czy​ni
nie​bo do​stęp​nym dla cie​bie. Mo​żesz też po​wie​dzieć to w inny spo​sób: w ana​‐
ha​ta, w mi​ło​ści, spo​ty​ka​ją się nie​świa​do​mość z nad​świa​do​mo​ścią. Albo jesz​‐
cze ina​czej moż​na to wy​ra​zić: w ana​ha​ta, w mi​ło​ści, spo​ty​ka​ją się seks i mo​‐
dli​twa. Seks jest niż​szy od mi​ło​ści, mo​dli​twa jest wyż​sza od mi​ło​ści. A mi​‐
łość jest wiel​ką ta​jem​ni​cą. Jest w niej coś z sek​su, na pew​no, i jest w niej coś
z mo​dli​twy. Dla​te​go nie ma in​nej ta​jem​ni​cy po​rów​ny​wal​nej z mi​ło​ścią. Jest
w niej coś z sek​su; je​śli pój​dziesz i ko​chasz drze​wo, chcesz je ob​jąć; chciał​byś
je do​ty​kać tak, jak do​ty​kał​byś twa​rzy uko​cha​nej oso​by. Je​śli ko​chasz ska​łę,
chciał​byś ca​ło​wać ją tak, jak ca​ło​wał​byś usta uko​cha​nej oso​by; coś z sek​su,
coś cią​gnie się z prze​szło​ści. A jed​nak, gdy ca​łu​jesz ska​łę, jest po​sza​no​wa​nie,
wiel​kie zdu​mie​nie, wiel​ki cud. Je​steś pe​łen sza​cun​ku, masz na​strój mo​dli​‐
twy, jest to coś w ro​dza​ju wiel​bie​nia.
W mi​ło​ści spo​ty​ka​ją się mo​dli​twa i seks. Je​śli nie je​steś uważ​ny, mi​łość
może spaść i stać się sek​su​al​ną. Je​śli je​steś do​sta​tecz​nie uważ​ny, mi​łość
może wznieść się wy​so​ko i stać się peł​ną mo​dli​twy.
Trze​ba o tym pa​mię​tać. Mi​łość jest bar​dzo kru​cha. Bar​dziej praw​do​po​‐
dob​ne jest, że mi​łość zej​dzie do niż​szej rze​czy​wi​sto​ści i sta​nie się sek​sem.
Gdy za​ko​chu​jesz się pierw​szy raz w ko​bie​cie lub w męż​czyź​nie, może nie
być w tym nic z sek​su. Wcze​śniej czy póź​niej seks po​ja​wi się. Gdy pierw​szy
raz pa​trzysz na pięk​ną ko​bie​tę, może być po​sza​no​wa​nie, wiel​kie zdu​mie​nie,
jak​byś w jej twa​rzy uj​rzał twarz Boga. Gdy spoj​rzysz w oczy ko​bie​ty, na​gle
otwie​ra​ją się drzwi do ta​jem​ni​czo​ści. Nie my​ślisz ka​te​go​ria​mi sek​su i cia​ła
i fi​zycz​no​ści, w ogó​le cię to nie ob​cho​dzi. Przy​zy​wa cię coś wyż​sze​go. Ale po​‐
tem za​ko​chu​jesz się i stop​nio​wo za​po​mi​nasz to, co wyż​sze i wcho​dzisz w to,
co niż​sze.
Mi​łość pra​wie za​wsze spa​da do tego, co niż​sze, gdyż nie je​ste​śmy świa​do​‐
mi. I dla​te​go we wszyst​kich ję​zy​kach, gdy ktoś wcho​dzi w mi​łość, mówi się
o nim: „wpadł po uszy, za​ko​chał się.” Lu​dzie wpa​da​ją w mi​łość, bar​dzo rzad​‐
ko wzno​szą się w mi​ło​ści. Pa​mię​taj, to sfor​mu​ło​wa​nie jest bar​dzo pra​wi​dło​‐
we. Mi​łość za​czy​na się jako coś bar​dzo wy​so​kie​go, ro​man​tycz​ne​go, po​etyc​‐
kie​go, bo​skie​go, a po​tem stop​nio​wo go​dzi się na coś bar​dzo zwy​czaj​ne​go, fi​‐
zycz​ne​go, ze​psu​te​go.
Mi​łość za​czy​na się jako mo​dli​twa, po​czą​tek mi​ło​ści jest re​li​gij​ny, ale mi​‐
łość koń​czy się w kosz​ma​rze. Pa​mię​taj o tym: je​śli je​steś czuj​ny, mo​żesz po​‐
móc so​bie, by nie spaść, mo​żesz po​móc so​bie i pod​dać się dys​cy​pli​nie wzno​‐
sze​nia się. Wte​dy mi​łość może stać się mo​dli​twą.
W ana​ha​ta, ośrod​ku ser​ca, spo​ty​ka​ją się niż​sze i wyż​sze. Jest to wiel​kie
do​zna​nie jed​no​ści, bar​dzo kru​che, rzecz ja​sna, trzę​są​ce się, drżą​ce, nie​zbyt
pew​ne; przy​po​mi​na pro​ces, idzie na​przód, cofa się; ale je​śli je​steś czuj​ny,
mo​żesz wy​ko​rzy​stać ją jako punkt wyj​ścia do jesz​cze wyż​szych moż​li​wo​ści.
Pią​tą cza​krą jest vi​sud​dhi. To cza​kra mo​dli​twy, cza​kra gar​dła, cza​kra mo​‐
dli​twy, śpie​wa​nia, po​ro​zu​mie​nia z Bo​giem. W pią​tej cza​krze spo​ty​ka​ją się
we​wnętrz​ne z ze​wnętrz​nym. Pa​mię​taj, w czwar​tej spo​ty​ka​ją się niż​sze
z wyż​szym. W pią​tej spo​ty​ka​ją się we​wnętrz​ne z ze​wnętrz​nym. „Bóg” ozna​‐
cza po pro​stu całą eg​zy​sten​cję, któ​ra jest poza tobą, a „ty” eg​zy​sten​cję, któ​ra
jest w to​bie; ja-Ty jest for​mą mo​dli​twy. To mówi Mar​tin Bu​ber: Ja – to jest
do​zna​niem świa​ta, Ja-Ty jest do​zna​niem mo​dli​twy i Boga i mi​ło​ści.
W ośrod​ku gar​dła, vi​sud​dhi – sło​wo vi​sud​dhi ozna​cza „czy​sty, naj​czyst​‐
szy” – w pią​tym, mi​łość sta​ła się naj​czyst​sza. Jest po pro​stu eks​ta​zą, ra​do​‐
ścią. Spo​tka​ły się wnę​trze z ze​wnę​trzem. Gdy wier​ny skła​da po​kłon przed
swo​im bó​stwem, to wnę​trze skła​da po​kłon ze​wnę​trzu. Gdy ktoś śpie​wa
pieśń słoń​cu lub księ​ży​co​wi, to wnę​trze śpie​wa pieśń ze​wnę​trzu. I pa​mię​taj,
by​łeś świad​kiem tyl​ko jed​ne​go, wi​dzia​łeś jak to wier​ny śpie​wał pieśń swo​je​‐
mu bó​stwu. Nie wi​dzia​łeś cze​goś in​ne​go, bo jest to bar​dzo sub​tel​ne: bó​stwo
śpie​wa pieśń temu wier​ne​mu. To też na​stę​pu​je, ale jest bar​dzo sub​tel​ne.
Tego do​znasz do​pie​ro wte​dy, gdy do​świad​czysz mo​dli​twy.
Cza​sem mo​dlisz się do Boga, a cza​sem to Bóg mo​dli się do cie​bie.
Po​wiem to tak, bo za​zwy​czaj nie mówi się tego, po​nie​waż po​wie​dze​nie,
że Bóg mo​dli się do cie​bie wy​glą​da na świę​to​kradz​two, choć tak jest. Tak
samo, jak mat​ka, któ​ra śpie​wa dziec​ku ko​ły​san​kę… tak, Bóg tak​że śpie​wa
ko​ły​san​kę. Ale ty mu​sisz na nią za​pra​co​wać.
Gdy two​ja mo​dli​twa zo​sta​ła wy​słu​cha​na, gdy na​praw​dę otwo​rzy​łeś swo​‐
je ser​ce, cał​ko​wi​cie za​po​mnia​łeś sie​bie, wte​dy na​gle mo​dli​twa nie jest już
eks​pre​sją z two​jej stro​ny. Za​czy​nasz słu​chać… Bóg za​czy​na się mo​dlić. Spo​‐
ty​ka​ją się wnę​trze z ze​wnę​trzem.
Po​tem jest szó​sta cza​kra, cza​kra me​dy​ta​cji, cza​kra trze​cie​go oka, cza​kra
ajna. Spo​ty​ka się pra​we z le​wym, spo​ty​ka się ro​zum i in​tu​icja, spo​ty​ka​ją się
mę​skość i ko​bie​cość, yin i yang. Trze​ba tu coś zro​zu​mieć. W trze​ciej męż​czy​‐
zna i ko​bie​ta spo​ty​ka​ją się na pla​nie fi​zycz​nym, ze​wnętrz​nie. W szó​stej
znów spo​ty​ka się mę​skość i ko​bie​cość, ale już nie na ze​wnątrz, a we​wnątrz.
Trze​cia to ośro​dek sek​su, a szó​sta to ośro​dek tan​try. We​wnątrz je​steś oboj​‐
giem. Po​ło​wa twe​go ist​nie​nia jest ko​bie​ca, po​ło​wa twe​go ist​nie​nia jest mę​‐
ska. W trze​cim oku, tam jest spo​tka​nie. To trze​cie oko jest sym​bo​licz​ne,
ozna​cza, że twe pra​we oko i lewe oko roz​pły​wa​ją się w jed​nym oku: to sta​je
się trze​cim okiem. Te​raz masz dwo​je oczu, dwa ist​nie​nia.
Po​tem bę​dziesz miał jed​no oko.
Jest ta​kie po​wie​dze​nie Je​zu​sa, o ogrom​nym zna​cze​niu. Po​słu​chaj go, me​‐
dy​tuj nad nim. Je​zus po​wia​da: „Gdy tak oko twe jed​nym się sta​nie, całe cia​ło
twe peł​ne świa​tła bę​dzie.” Mówi on o trze​cim oku. Gdy oko twe jed​nym się
sta​nie, całe cia​ło twe peł​ne świa​tła bę​dzie.
Jed​no oko łą​czy się z lewą pół​ku​lą mó​zgu, dru​gie łą​czy się z pra​wą pół​ku​‐
lą mó​zgu. Oba są po​dzia​łem two​je​go ist​nie​nia, nie je​steś jesz​cze sym​fo​nią.
Two​ja lewa i pra​wa stro​na są asy​me​trycz​ne. Przyj​rza​łeś się kie​dyś swej twa​‐
rzy? Po​ło​wy two​jej twa​rzy, pra​wa i lewa, nie są sy​me​trycz​ne. Po​patrz raz
jesz​cze w lu​stro, po​patrz uważ​nie: lewa część two​jej twa​rzy jest inna od pra​‐
wej czę​ści two​jej twa​rzy. Twój we​wnętrz​ny umysł po​dzie​lo​ny jest na pra​wą
i lewą pół​ku​lę, i funk​cjo​nu​ją one na róż​ne spo​so​by. Lewa pół​ku​la ro​zu​mu​je,
a pra​wa pół​ku​la dzia​ła in​tu​icyj​nie. Po​ezja ro​dzi się z pra​wej pół​ku​li, lo​gi​ka
ro​dzi się z le​wej pół​ku​li. Je​śli lewa pół​ku​la po​ety zo​sta​nie usu​nię​ta, nic on
nie stra​ci, na​wet nie bę​dzie tego świa​do​my. Je​śli pra​wa pół​ku​la ma​te​ma​ty​ka
zo​sta​nie usu​nię​ta, zu​peł​nie on znik​nie, nie bę​dzie wie​dział co ro​bić. Znik​nie
całe jego do​świad​cze​nie.
Wy​obraź​nia po​cho​dzi z pra​wej, ro​zu​mo​wa​nie z le​wej. Pra​wa pół​ku​la jest
żeń​ska, a lewa pół​ku​la jest mę​ska, a obie po​łą​czo​ne są bar​dzo ma​łym po​mo​‐
stem, le​d​wie są złą​czo​ne. W szó​stym ośrod​ku, w cza​krze ajna, w ośrod​ku
trze​cie​go oka, te dwie pół​ku​le spo​ty​ka​ją się i sta​ją się jed​no​ścią. Wte​dy twój
ro​zum nie jest prze​ciw​ny two​jej in​tu​icji, a two​ja wy​obraź​nia nie jest prze​‐
ciw​na two​jej lo​gi​ce. Wte​dy two​ja lo​gi​ka i two​ja wy​obraź​nia dzia​ła​ją ra​zem.
Po​patrz: co​kol​wiek mó​wię, za​wsze mó​wię lo​gicz​nie, ale co​kol​wiek mó​‐
wię, za​wsze jest to nie​lo​gicz​ne. Treść jest nie​lo​gicz​na, opa​ko​wa​nie jest bar​‐
dzo lo​gicz​ne. Je​że​li będę chciał z tobą dys​ku​to​wać, mogę dys​ku​to​wać, nie
ma z tym żad​ne​go pro​ble​mu. Ale to, co mó​wię, jest czymś, co jest poza dys​‐
ku​sją. Je​śli two​ja wia​ra jest prze​ciw​na lo​gi​ce, nie do​tar​łeś jesz​cze do we​‐
wnętrz​nej jed​no​ści. Two​ja wia​ra po​win​na być poza lo​gi​ką, a nie prze​ciw​na
lo​gi​ce. Pa​mię​taj o tym roz​róż​nie​niu.
Two​ja wia​ra po​win​na być poza lo​gi​ką, po​win​na być wspie​ra​na przez lo​‐
gi​kę, do pew​ne​go mo​men​tu lo​gi​ka może iść ra​zem z nią. Może być ra​cjo​nal​‐
na, może być bar​dzo sen​sow​na. Nie ma po​trze​by, aby wia​ra była prze​ciw​na
lo​gi​ce. Je​śli wia​ra jest prze​ciw​na lo​gi​ce, je​steś na​dal po​dzie​lo​ny, to jed​no oko
jesz​cze nie zda​rzy​ło ci się.
Naj​więk​si mi​sty​cy świa​ta za​wsze byli też naj​więk​szy​mi lo​gi​ka​mi.
Shan​ka​ra, Na​gar​ju​na, wiel​cy lo​gi​cy, a jed​nak nie​lo​gicz​ni. Szli z lo​gi​ką tak
da​le​ko, jak tyl​ko zdo​ła​li, a po​tem na​gle do​ko​ny​wa​li kwan​to​we​go prze​sko​‐
ku… i mó​wi​li: „Do tej chwi​li lo​gi​ka po​ma​ga, da​lej, lo​gi​ka nie ma pra​wa ist​‐
nie​nia.” Je​śli chcesz dys​ku​to​wać z Shan​ka​rą, zo​sta​niesz po​ko​na​ny w tej dys​‐
ku​sji.
Shan​ka​ra po​dró​żo​wał po ca​łym tym kra​ju; wiel​ki mi​styk, a po​ko​nał ty​‐
sią​ce uczo​nych. Dzie​łem ca​łe​go jego ży​cia było: iść i po​ko​ny​wać lu​dzi, a jed​‐
nak był bar​dzo nie​lo​gicz​ny. Rano dys​ku​to​wał tak lo​gicz​nie, że naj​więk​si lo​‐
gi​cy wy​glą​da​li przy nim dzie​cin​nie. A wie​czo​rem mo​dlił się i tań​czył
w świą​ty​ni, i pła​kał i łkał jak dziec​ko.
Nie​wia​ry​god​ne. Na​pi​sał jed​ną z naj​pięk​niej​szych mo​dlitw, i ktoś spy​tał
go: „Jak mo​żesz pi​sać tak pięk​ne mo​dli​twy? Je​steś ta​kim lo​gi​kiem, jak mo​‐
żesz być tak emo​cjo​nal​ny, że pła​czesz i łkasz i łzy ci lecą?” Rzekł: „Moja in​tu​‐
icja nie jest prze​ciw​na mo​jej lo​gi​ce, moja in​tu​icja jest poza moją lo​gi​ką. Moja
lo​gi​ka ma pew​ną funk​cję, któ​rą ma wy​peł​nić: idę ra​zem z nią, idę z nią z ca​‐
łe​go ser​ca, ale po​tem przy​cho​dzi taka chwi​la, gdy nie może ona przejść
poza… a ja mu​szę przejść tak​że poza…”
Pa​mię​taj, jest to naj​więk​sza jed​ność. A gdy na​stę​pu​je to w szó​stym, gdy
spo​tka​ły się two​ja ko​bie​cość z two​ją mę​sko​ścią, two​je we​wnętrz​ne yin
i yang, sta​jesz się jed​no​ścią. Przed tą jed​no​ścią jest jesz​cze je​den krok. Sta​łeś
się jed​no​ścią we​wnątrz sie​bie. Te​raz siód​mą cza​krą jest sa​ha​srar. Oto cza​kra
sa​ma​dhi, osta​tecz​nej eks​ta​zy, to​tal​ne​go or​ga​zmu. Te​raz spo​ty​ka się część
z ca​ło​ścią, spo​ty​ka się du​sza i Bóg, spo​ty​ka się ty i wszyst​ko… zni​kasz w to​‐
tal​nym or​ga​zmie.
Może tak o tym nie my​śla​łeś, ale po​wiem ci to: wszyst​kie sie​dem czakr to
sie​dem spo​so​bów do​zna​wa​nia or​ga​zmu. Jest pe​wien sub​tel​ny or​gazm, gdy
czu​jesz za​spo​ko​je​nie je​dze​niem, pew​ne głę​bo​kie za​do​wo​le​nie. Jest pe​wien
sub​tel​ny or​gazm, gdy masz nad kimś wła​dzę; po​li​ty​cy wy​glą​da​ją na bar​dzo
szczę​śli​wych i zdro​wych – je​śli im się uda​je. Gdy są u wła​dzy, wy​glą​da​ją bar​‐
dzo pro​mien​nie. Ener​gia zda​je się ich wy​peł​niać, wy​glą​da​ją na nie​wy​czer​‐
py​wal​nych, ni​g​dy nie są zmę​cze​ni, bie​ga​ją z jed​ne​go miej​sca w dru​gie, ro​bią
ty​sią​ce rze​czy, ni​g​dy nie są zmę​cze​ni, są bar​dzo pro​mien​ni. Hi​tler miał taką
ma​gne​tycz​ną siłę, ten cha​ry​zmat. Skąd po​cho​dzi ta pro​mien​ność? Jest to or​‐
gazm wła​dzy.
Wi​dzia​łeś to kie​dyś? Gdy po​li​tyk stoi i ota​cza​ją go mi​lio​ny lu​dzi, i pa​trzą
na nie​go, dzie​je się sub​tel​ny or​gazm. On czu​je się bar​dzo szczę​śli​wy, tylu lu​‐
dzi zwra​ca na nie​go uwa​gę, tyle ży​wot​no​ści na​pły​wa do nie​go, tyle wi​bra​cji
na​pły​wa do nie​go, sty​ka się z jego tęt​nie​niem i jest wiel​ki or​gazm. Sta​je się
pro​mien​ny. Eks​plo​du​je. Gdy po​li​tyk prze​gry​wa, oka​zu​je się fia​skiem, zni​ka
cała jego pro​mien​ność, zni​ka cały jego cha​ry​zmat. Gdy wi​dzisz po​li​ty​ka, któ​‐
re​mu nie uda​ło się, na przy​kład idź te​raz i zo​bacz Ri​char​da Ni​xo​na, bę​dziesz
po pro​stu za​sko​czo​ny jak ten czło​wiek, któ​ry miał taką wła​dzę, stał się tak
bez​sil​nym. Znikł cały cha​ry​zmat. Bied​ny Ni​xon… I to ten sam czło​wiek był
tak po​tęż​ny – co się sta​ło? Ener​gia, któ​ra na​pły​wa​ła do nie​go, już nie na​pły​‐
wa. Ten or​gazm już nie na​stę​pu​je. Utra​cił on swo​ją uko​cha​ną; jego uko​cha​‐
ną był tłum, miał on ro​mans z tłu​mem, i to zo​sta​ło utra​co​ne. Po​li​ty​cy, gdy
prze​gry​wa​ją, wy​glą​da​ją na bar​dzo pu​stych; gdy im się po​wo​dzi, wy​glą​da​ją
na tak peł​nych. Na tych sied​miu płasz​czy​znach jest sie​dem ty​pów or​ga​zmu.
A przez or​gazm ro​zu​miem do​zna​nie jed​no​ści. Osta​tecz​ne na​stę​pu​je w sa​ha​‐
srar, siód​mej cza​krze, gdy in​dy​wi​du​al​ne ego cał​ko​wi​cie roz​pły​wa się w ko​‐
smicz​nej ca​ło​ści. Jest to or​gazm to​tal​ny, cel, źró​dło.
Chrze​ści​ja​nie uczy​ni​li krzyż swo​im sym​bo​lem. Gdy pa​trzę na krzyż, są​‐
dzę, że chrze​ści​ja​nie zgu​bi​li jego praw​dzi​we zna​cze​nie. Dla mnie krzyż nie
jest sym​bo​lem śmier​ci, ale aryt​me​tycz​nym zna​kiem plus. I ja tak to wi​dzę,
a wte​dy ma on to​tal​nie inne zna​cze​nie, ten aryt​me​tycz​ny znak plus. Po​nie​‐
waż Je​zus po​łą​czył się z ca​ło​ścią w tam​tej chwi​li na krzy​żu, Je​zus stał się
„plus”, Je​zus znikł w Bogu.
Je​zus prze​stał ist​nieć, tyl​ko jed​ność zo​sta​ła.
Mó​wi​łem wam o tej le​gen​dzie, że Je​zus nie chciał uczyć się dru​giej li​te​ry,
beta, bo po​wie​dział: „Naj​pierw mu​szę zro​zu​mieć alfa, jed​ność.”
Ża​den na​uczy​ciel nie mógł go na​uczyć. Trze​ba było zre​zy​gno​wać z jego
na​uki w szko​le. Ale na krzy​żu na​uczył się zna​cze​nia alfa. Tyl​ko Bóg może
tego na​uczyć, gdyż tyl​ko Bóg może być Mi​strzem. Co sta​ło się na krzy​żu?
Krzyż ozna​cza plus; przed krzy​żem Je​zus żył ży​ciem mi​nus, tak, jak każ​dy.
Po​wiem to tak: ego to mi​nus, po​nie​waż ego nie ist​nie​je. Ego jest tym, cze​go
nie ma, jest czymś mi​nus. Bóg to plus, Bóg jest tym, co jest. Na krzy​żu, plus
Boga spo​tkał mi​nus Je​zu​sa. Ten mi​nus roz​pu​ścił się w plu​sie, Je​zus stał się
Chry​stu​sem. Je​zus stał się jed​no​ścią, te​raz nie jest już dwoj​giem czy wie​lo​‐
ścią, stał się alfą. To jest źró​dło i to jest cel. Źró​dło jest ce​lem, po​nie​waż po​‐
czą​tek jest koń​cem. Alfa jest ome​gą.
Na​ukow​cy zaj​mu​ją​cy się ato​ma​mi twier​dzą, że każ​dy atom ma ła​du​nek
do​dat​ni i ujem​ny. Je​śli roz​dzie​li​my ła​dun​ki do​dat​nie i ujem​ne, na​stę​pu​je
eks​plo​zja; na tym po​le​ga wy​buch ato​mo​wy. Każ​dy mały atom, nie​wi​dzial​ny
atom, ma dwie ener​gie: do​dat​nią i ujem​ną, mi​nus i plus. Są one ra​zem, są
złą​czo​ne w głę​bo​kim or​ga​zmie, w głę​bo​kim sto​sun​ku sek​su​al​nym, mi​nus
z plu​sem, do​dat​nie z ujem​nym. Je​śli je ode​rwiesz od sie​bie, je​śli do​ko​nasz
ich roz​wo​du, na​stę​pu​je wiel​ka eks​plo​zja ener​gii. To sta​ło się w Hi​ro​shi​mie
i Na​ga​sa​ki: mały atom roz​bi​ty na czę​ści może stać się tak nisz​czą​cy.
To samo dzie​je się w sa​ha​srar, ale z dru​giej stro​ny. Mi​nus łą​czy się z plu​‐
sem, nie są one od​su​wa​ne od sie​bie, łą​czą się; nie na​stę​pu​je roz​wód, ale mał​‐
żeń​stwo. To mał​żeń​stwo jest jed​no​ścią, jogą.
Za​zwy​czaj ist​nie​je​my jako mi​nus; Bóg jest ener​gią plus, ego jest ener​gią
mi​nus. W dniu, w któ​rym po​sta​no​wi​my wrzu​cić swój mi​nus w plus, na​stą​‐
pi mał​żeń​stwo. To mał​żeń​stwo na​stę​pu​je w sa​ha​srar, w siód​mej cza​krze.
Te cza​kry to tyl​ko ale​go​rie. Są tyl​ko po to, aby dać ci mapę, abyś zro​zu​‐
miał jak to po​szu​ki​wa​nie, od je​dze​nia do Boga, jest jed​no​ścią. To po​szu​ki​wa​‐
nie zmie​rza do zna​le​zie​nia jed​no​ści. Je​ste​śmy za​gu​bie​ni w wie​lo​ści, je​ste​‐
śmy za​gu​bie​ni w tłu​mie, je​ste​śmy roz​bi​ci; a całe po​szu​ki​wa​nie po​le​ga na
zna​le​zie​niu jed​no​ści, na sta​niu się nie​po​dziel​nym, na sta​niu się in​dy​wi​du​al​‐
no​ścią.
Siedem czakr – joga

Sło​wo cza​kra tak na​praw​dę nie ozna​cza „ośro​dek”, sło​wo „ośro​dek” nie
jest w sta​nie ob​ja​śnić czy opi​sać czy prze​ło​żyć tego po​praw​nie, po​nie​waż
gdy mó​wi​my „ośro​dek” ozna​cza to coś sta​tycz​ne​go. A cza​kra ozna​cza coś
dy​na​micz​ne​go. Sło​wo cza​kra zna​czy: „koło”; po​ru​sza​ją​ce się koło. Cza​kra jest
więc dy​na​micz​nym ośrod​kiem two​je​go ist​nie​nia, przy​po​mi​na​ją​cym nie​mal
wir wod​ny, trą​bę po​wietrz​ną, oko cy​klo​nu. Jest dy​na​micz​ny, wy​twa​rza wo​‐
kół sie​bie pole ener​ge​tycz​ne.
Sie​dem czakr…
Pierw​szy ośro​dek, ośro​dek sek​su, daje pew​ną in​te​gra​cję. Dla​te​go tyle jest
pra​gnie​nia sek​su. Jest to na​tu​ral​ne, samo w so​bie jest ko​rzyst​ne i do​bre, ale
je​śli tu po​prze​sta​niesz, za​trzy​ma​łeś się u wej​ścia do pa​ła​cu.
Wej​ście jest do​bre, pro​wa​dzi do pa​ła​cu, ale nie jest miej​scem, z któ​re​go
moż​na uczy​nić swą sie​dzi​bę, nie jest to miej​sce, gdzie moż​na na za​wsze się
za​trzy​mać… a bło​gość, cze​ka​ją​ca na cie​bie na wyż​szych in​te​gra​cjach in​nych
ośrod​ków zo​sta​nie prze​ga​pio​na. A w po​rów​na​niu z tą bło​go​ścią i szczę​ściem
i ra​do​ścią, pięk​no sek​su jest ni​czym, przy​jem​ność sek​su jest ni​czym. Daje ci
on po pro​stu chwi​lo​wy wgląd.
Dru​gą cza​krą jest hara. W ośrod​ku hara spo​ty​ka się ży​cie i śmierć.
Je​śli do​trzesz do dru​gie​go ośrod​ka, do​trzesz do wyż​sze​go or​ga​zmu in​te​‐
gra​cji. Ży​cie spo​ty​ka śmierć, słoń​ce spo​ty​ka księ​życ. I to spo​tka​nie jest te​raz
we​wnętrz​ne, dla​te​go to spo​tka​nie może być bar​dziej trwa​łe, bar​dziej sta​bil​‐
ne, po​nie​waż nie je​steś za​leż​ny od ni​ko​go in​ne​go. Te​raz spo​ty​kasz swo​ją
wła​sną we​wnętrz​ną ko​bie​tę lub swe​go wła​sne​go we​wnętrz​ne​go męż​czy​znę.
Trze​ci ośro​dek to pę​pek. Tu spo​ty​ka się to, co po​zy​tyw​ne z tym, co ne​ga​‐
tyw​ne, elek​trycz​ność do​dat​nia z elek​trycz​no​ścią ujem​ną. Ich spo​tka​nie jest
jesz​cze wyż​sze niż spo​tka​nie ży​cia i śmier​ci, gdyż ener​gia elek​trycz​na, pra​‐
na, bio​pla​zma, czy bio​ener​gia, jest głęb​sza niż ży​cie i śmierć. Ist​nie​je przed
ży​ciem, ist​nie​je po śmier​ci. Ży​cie i śmierć ist​nie​ją dzię​ki bio​ener​gii. To spo​‐
tka​nie bio​ener​gii w pęp​ku, na​bhi, daje jesz​cze wyż​sze do​zna​nie by​cia jed​nią,
zin​te​gro​wa​ną jed​no​ścią.
Po​tem jest ser​ce. W ośrod​ku ser​ca spo​ty​ka się to, co niż​sze i to, co wyż​sze.
W ośrod​ku ser​ca: pra​kri​ti i pu​ru​sha, sek​su​al​ność i du​cho​wość, to, co świa​to​‐
we i to, co nie z tego świa​ta… moż​na też na​zwać to spo​tka​niem nie​ba i zie​‐
mi. Jest to jesz​cze wyż​sze, bo po raz pierw​szy zja​wia się coś spo​za – wi​dzisz
słoń​ce wzno​szą​ce się znad ho​ry​zon​tu.
Na​dal je​steś za​ko​rze​nio​ny w zie​mi, ale twe ga​łę​zie się​ga​ją do nie​ba.
Sta​łeś się spo​tka​niem. To dla​te​go ośro​dek ser​ca daje naj​wyż​sze i naj​bar​‐
dziej wy​sub​tel​nio​ne do​zna​nie, ja​kie jest za​zwy​czaj moż​li​we: do​zna​nie mi​ło​‐
ści. Do​zna​nie mi​ło​ści jest spo​tka​niem zie​mi i nie​ba; dla​te​go mi​łość w pew​nej
mie​rze jest ziem​ska, w in​nej jest nie​biań​ska…
Po​nad ser​cem jest ośro​dek gar​dła. Tu zno​wu na​stę​pu​je ko​lej​na in​te​gra​‐
cja, jesz​cze wyż​sza, jesz​cze bar​dziej sub​tel​na. Ośro​dek ten jest ośrod​kiem da​‐
wa​nia i przyj​mo​wa​nia. Kie​dy ro​dzi się dziec​ko, przyj​mu​je przez ośro​dek gar​‐
dła. Ży​cie wcho​dzi w nie naj​pierw przez ośro​dek gar​dła – dziec​ko wcią​ga po​‐
wie​trze, od​dy​cha; po​tem ssie mle​ko mat​ki. Dziec​ko dzia​ła z ośrod​ka gar​dła,
ale on funk​cjo​nu​je po​ło​wicz​nie i wkrót​ce dziec​ko o nim za​po​mi​na. Ono tyl​‐
ko przyj​mu​je.
Jesz​cze nie po​tra​fi da​wać. Jego mi​łość jest bier​na. A je​śli żą​dasz mi​ło​ści,
po​zo​sta​jesz w wie​ku dzie​cię​cym, po​zo​sta​jesz dzie​cin​ny.
Do​pó​ki nie doj​rze​jesz, gdy bę​dziesz mógł da​wać mi​łość, nie sta​niesz się
do​ro​sły…
Po​tem jest ośro​dek trze​cie​go oka… Dwie pół​ku​le mó​zgu spo​ty​ka​ją się
w trze​cim oku, to jest do​kład​nie mię​dzy dwoj​giem oczu. Jed​no oko re​pre​zen​‐
tu​je pra​wą, dru​gie oko re​pre​zen​tu​je lewą, a to jest do​kład​nie po​środ​ku. Te
pół​ku​le mó​zgu, lewa i pra​wa, spo​ty​ka​ją się w trze​cim oku, jest to bar​dzo wy​‐
so​ka syn​te​za. Lu​dzie po​tra​fią opi​sy​wać aż do tej chwi​li. To dla​te​go Ra​ma​kri​‐
sh​na mógł opi​sy​wać aż do trze​cie​go oka.
A kie​dy za​czął mó​wić o tym, co fi​nal​ne, o osta​tecz​nej syn​te​zie, któ​ra na​‐
stę​pu​je w sa​ha​srar, raz po raz za​pa​dał w ci​szę, w sa​ma​dhi. Za​ta​piał się
w niej, było to zbyt wie​le… Ostat​nia syn​te​za jest syn​te​zą przed​mio​tu i pod​‐
mio​tu, ze​wnętrz​ne​go i we​wnętrz​ne​go, zno​wu. W or​ga​zmie sek​su​al​nym
spo​ty​ka​ją się to, co ze​wnętrz​ne z tym, co we​wnętrz​ne, ale na chwi​lę. W sa​‐
ha​srar spo​ty​ka​ją się na trwa​łe.
To dla​te​go po​wia​dam, że trze​ba od​być tę po​dróż od sek​su do sa​ma​dhi…
Seks to tyl​ko prze​błysk sa​ha​srar. Sa​ha​srar da ci bło​gość ty​siąc razy, mi​‐
lion razy więk​szą, da ci do​bro​dziej​stwo.
Siedem czakr – sufi

Czło​wiek jest tę​czą, wszyst​ki​mi sied​mio​ma ko​lo​ra​mi na​raz. W tym jest


jego pięk​no ale i jego pro​blem. Czło​wiek ma wie​le ob​li​czy, wie​le wy​mia​rów.
Jego ist​nie​nie nie jest pro​ste, jest wiel​ką zło​żo​no​ścią. I z tej zło​żo​no​ści ro​dzi
się har​mo​nia, któ​rą na​zy​wa​my Bo​giem – bo​ska me​lo​dia.
Za​tem pierw​szym, co trze​ba zro​zu​mieć o czło​wie​ku, jest to, że czło​wie​ka
jesz​cze nie ma. Czło​wiek to tyl​ko moż​li​wość, po​ten​cjal​ność. Czło​wiek może
być, czło​wiek to obiet​ni​ca. Pies jest, ska​ła jest, słoń​ce jest… czło​wiek może
być. Stąd nie​po​kój i nie​do​la: moż​na prze​ga​pić, nie ma pew​no​ści. Może roz​‐
kwit​niesz, może nie roz​kwit​niesz. Stąd drże​nie, dy​go​ta​nie, roz​trzę​sie​nie we​‐
wnątrz: „Kto wie czy zdo​łam tego do​ko​nać czy nie?” Czło​wiek jest po​mo​‐
stem mię​dzy zwie​rzę​ciem i tym, co bo​skie.
Zwie​rzę​ta są ogrom​nie szczę​śli​we; rzecz ja​sna nie są świa​do​me, nie są
świa​do​mie szczę​śli​we, są jed​nak ogrom​nie szczę​śli​we, bez zmar​twień, bez
neu​ro​ty​ki. Bóg jest ogrom​nie szczę​śli​wy i świa​do​my. Czło​wiek jest mię​dzy
jed​nym a dru​gim, w ot​chła​ni, za​wsze nie​zde​cy​do​wa​ny – być czy nie być?
Czło​wiek jest tę​czą, po​wia​dam, gdyż tę​cza da ci to​tal​ną per​spek​ty​wę,
w ja​kiej moż​na czło​wie​ka zro​zu​mieć – od tego, co naj​niż​sze, do tego, co naj​‐
wyż​sze. Tę​cza ma sie​dem ko​lo​rów, czło​wiek ma sie​dem ośrod​ków ist​nie​nia.
Ale​go​ria sió​dem​ki jest bar​dzo sta​ra. W In​diach ale​go​ria ta przy​bra​ła for​mę
sied​miu czakr: naj​niż​szą jest mu​la​dhar, naj​wyż​szą jest sa​ha​srar, a po​mię​dzy
nimi jest pięć stop​ni, pięć dal​szych czakr. I czło​wiek musi przejść przez
wszyst​kich tych sie​dem czakr, sie​dem stop​ni pro​wa​dzą​cych do tego, co bo​‐
skie.
Zwy​kle je​ste​śmy uwię​zie​ni na naj​niż​szym. Pierw​sze trzy (mu​la​dhar, sva​‐
dhi​sthan i ma​ni​pu​ra) to cza​kry zwie​rzę​ce. Je​że​li ży​jesz w pierw​szych trzech,
nie róż​nisz się od zwie​rząt, a przez to po​peł​niasz zbrod​nię. Nie cho​dzi o to, że
w rze​czy​wi​sto​ści po​peł​niasz zbrod​nię – po​peł​niasz zbrod​nię, gdyż nie zdo​‐
łasz być tym, czym od po​cząt​ku mia​łeś być; prze​ga​pisz tę moż​li​wość. Je​śli
ziar​no nie wzra​sta i nie sta​je się kwia​tem, po​peł​nia zbrod​nię – nie prze​ciw​ko
ko​muś, prze​ciw​ko sa​me​mu so​bie. I ten grzech, któ​ry czło​wiek po​peł​nia wo​‐
bec sa​me​go sie​bie, jest naj​więk​szym. Tak na​praw​dę grze​chy wo​bec in​nych
po​peł​nia​my do​pie​ro wte​dy, gdy po​peł​ni​li​śmy ten pierw​szy, pod​sta​wo​wy
grzech prze​ciw​ko sa​mym so​bie.
Pierw​sze trzy cza​kry od​no​szą się do je​dze​nia, pie​nię​dzy, wła​dzy, do​mi​no​‐
wa​nia, sek​su. Je​dze​nie jest naj​ni​żej, seks jest naj​wy​żej w trzech naj​niż​szych
cza​krach. Trze​ba to zro​zu​mieć. Je​dze​nie jest naj​niż​sze – czło​wiek z ob​se​sją
je​dze​nia na​le​ży do zwie​rząt naj​niż​szej ka​te​go​rii. Chce po pro​stu prze​żyć. Nie
ma żad​ne​go celu, chce po pro​stu prze​żyć po to, żeby prze​żyć. Je​że​li za​py​tasz
go po co, nie ma żad​nej od​po​wie​dzi, któ​rej mógł​by ci udzie​lić.
*****
Któ​re​goś dnia Muł​ła Na​sred​din po​wie​dział do mnie:
– Chciał​bym mieć wię​cej zie​mi.
– Ale po co? Tak jak te​raz, masz jej dość – spy​ta​łem go.
– Mógł​bym ho​do​wać wię​cej krów – od​rzekł.
– A co byś z nimi zro​bił? – za​py​ta​łem.
– Sprze​dał​bym je i za​ro​bił pie​nią​dze – od​po​wie​dział.
– A po​tem? Co byś po​tem zro​bił z tymi pie​niędz​mi? Ku​pił​bym wię​cej zie​‐
mi.
– Po co? – za​py​ta​łem go.
– Żeby ho​do​wać jesz​cze wię​cej krów.

*****
I tak to trwa, ot, błęd​ne koło, z któ​re​go ni​g​dy nie wy​cho​dzisz; jesz po to,
żeby żyć, ży​jesz po to, żeby jeść. To naj​niż​sza moż​li​wość.
Naj​niż​szą for​mą ży​cia jest ame​ba. Ame​ba tyl​ko je, to wszyst​ko.
Ame​ba nie ma ży​cia płcio​we​go, ame​ba zja​da wszyst​ko, co tyl​ko może;
ame​ba jest do​kład​nym sym​bo​lem czło​wie​ka naj​niż​sze​go.
Ame​ba nie ma in​nych na​rzą​dów, tyl​ko usta – całe jej cia​ło funk​cjo​nu​je
jako usta. Po​chła​nia wszyst​ko, co tyl​ko znaj​dzie się w po​bli​żu; co​kol​wiek
zbli​ży się, po pro​stu to wchła​nia. Wchła​nia to ca​łym cia​łem, całe jej cia​ło jest
usta​mi. Sta​je się co​raz więk​sza, co​raz więk​sza; po​tem przy​cho​dzi chwi​la,
gdy jest zbyt wiel​ka i nie może so​bie po​ra​dzić, wte​dy dzie​li się na dwo​je.
Wte​dy za​miast jed​nej są dwie ame​by; i za​czy​na​ją one ro​bić to samo. Ame​ba
po pro​stu je i żyje, a żyje po to, żeby jeść wię​cej.
Nie​któ​rzy lu​dzie żyją na tym naj​niż​szym po​zio​mie. Strzeż się go – ży​cie
ma coś wię​cej, co może ci dać. Nie jest to tyl​ko prze​trwa​nie, jest to prze​trwa​‐
nie dla cze​goś zna​czą​ce​go. Prze​ży​cie jest ko​niecz​ne, ale samo w so​bie nie jest
ce​lem, jest tyl​ko środ​kiem.
Dru​gi typ, nie​co wyż​szy niż opę​ta​ny ob​se​sją je​dze​nia, to ma​niak wła​dzy,
po​li​tyk. Chce do​mi​no​wać nad ludź​mi. Po co? W głę​bi sie​bie czu​je się bar​dzo,
bar​dzo gor​szy, chce po​ka​zać świa​tu, że „Je​stem kimś, po​tra​fię do​mi​no​wać,
mogę usta​wić was na wła​ści​wym miej​scu.” Nie usta​wił sie​bie na wła​ści​‐
wym miej​scu, a pró​bu​je cały świat usta​wić na wła​ści​wym miej​scu. Jest to
czło​wiek opę​ta​ny przez ego. Może po​ru​szać się w do​wol​nym kie​run​ku; je​śli
zaj​mie się pie​niędz​mi, bę​dzie gro​ma​dził pie​nią​dze, pie​nią​dze sta​ną się sym​‐
bo​lem wła​dzy. Je​śli zaj​mie się po​li​ty​ką, nie może nad sobą za​pa​no​wać do​pó​‐
ki nie do​trze do sa​me​go koń​ca – a tam nic nie ma.
Mia​łem kie​dyś kota – bar​dzo głu​pie​go kota, pra​wie po​li​ty​ka.
Wcho​dził na drze​wa, i był w tym do​sko​na​ły. I wcho​dził na naj​wyż​szą ga​‐
łąź drze​wa, a po​tem tkwił tam i nie wie​dział jak zejść. I było to pro​ble​mem
nie​mal co dnia: ktoś mu​siał wejść na drze​wo i znieść go na dół. Tkwił tam
i wrzesz​czał i ha​ła​so​wał w ago​nii. I ni​g​dy się nie na​uczył. Na​zy​wa​łem więc
tego kota „po​li​ty​kiem”.
Wcho​dzi, pre​mier, pre​zy​dent, Adolf Hi​tler, Ri​chard Ni​xon, wcho​dzi na
samą górę, a po​tem nie ma już gdzie iść i nie wie jak zejść na dół.
Ża​den po​li​tyk nie wie jak zejść na dół. Uczy się tyl​ko jed​nej sztu​ki – jak
wcho​dzić do góry, co​raz wy​żej. I po​tem przy​cho​dzi taka chwi​la, gdy nie ma
już „wy​żej”… Wte​dy – wiel​ka fru​stra​cja.
Po​wia​da​ją, że Alek​san​der po​ra​dził się kie​dyś astro​lo​ga. Astro​log po​pa​‐
trzył na jego dłoń i rzekł: „Alek​san​drze, wszyst​ko jest do​brze, sta​niesz się
naj​więk​szym zdo​byw​cą w świe​cie. Ale pa​mię​taj – jest tyl​ko je​den świat, któ​‐
ry moż​na pod​bić.” I po​dob​no Alek​san​dra ogar​nął wiel​ki smu​tek. Astro​log
za​py​tał: „Cze​mu sta​łeś się taki smut​ny, tak na​gle?” Od​parł: „Co in​ne​go mi
zo​sta​je? Sko​ro jest tyl​ko je​den świat, gdy go pod​bi​ję, co będę ro​bił? To spra​‐
wia, że czu​ję wiel​ki smu​tek.”
Wspi​nacz… U zwie​rząt moż​na ob​ser​wo​wać „ko​lej​ność dzio​ba​nia”. Je​śli
po​pa​trzysz na gru​pę małp, stwier​dzisz, że jed​na jest pre​zy​den​tem albo pre​‐
mie​rem, czy jak​kol​wiek na​zwiesz kró​la małp, a wszyst​kie mał​py go słu​cha​‐
ją. On jest przy​wód​cą, on do​mi​nu​je. Je​śli na​po​tkasz ty​gry​sy, stwier​dzisz, że
je​den do​mi​nu​je nad ca​łym sta​dem.
Do​mi​no​wa​nie nad kimś in​nym, usi​ło​wa​nie zdo​by​cia ko​goś in​ne​go – to
bar​dzo zwie​rzę​cy in​stynkt.
Praw​dzi​wy czło​wiek chce zdo​być sie​bie, nie in​nych. Chce po​znać sie​bie.
Nie chce za​py​chać ja​kiejś we​wnętrz​nej dziu​ry do​mi​no​wa​niem nad kimś in​‐
nym. Praw​dzi​wy czło​wiek ko​cha wol​ność dla sie​bie i tak​że dla in​nych.
A trze​ci jest seks; i twier​dzę, że jest czymś lep​szym niż je​dze​nie, niż po​li​‐
ty​ka, gdyż ma w so​bie pew​ną ce​chę nie​co wyż​szą – wspól​no​tę. Ma w so​bie
coś wyż​sze​go. Przy je​dze​niu po pro​stu wchła​niasz, nie dzie​lisz się. W do​mi​‐
no​wa​niu nisz​czysz, nie two​rzysz. Seks jest naj​wyż​szą moż​li​wo​ścią na tej
niż​szej płasz​czyź​nie – dzie​lisz się, dzie​lisz się swo​ją ener​gią, i sta​jesz się
twór​czy. Je​śli cho​dzi o eg​zy​sten​cję zwie​rzę​cą, seks jest naj​wyż​szą war​to​ścią.
I lu​dzie są uwię​zie​ni gdzieś w ob​rę​bie tych trzech.
Czwar​tą jest cza​kra ana​ha​ta. Pierw​sze trzy są zwie​rzę​ce, ostat​nie trzy są
bo​skie, a mię​dzy nimi jest czwar​ta, ana​ha​ta, cza​kra ser​ca, lo​tos ser​ca, cza​kra
mi​ło​ści. I to jest po​most. Mi​łość jest po​mo​stem mię​dzy tym, co zwie​rzę​ce,
i tym, co bo​skie. Spró​buj zro​zu​mieć to tak głę​bo​ko, jak to jest tyl​ko moż​li​we,
po​nie​waż to jest całe prze​sła​nie Ka​bi​ra, prze​sła​nie mi​ło​ści. Po​ni​żej ser​ca
czło​wiek jest zwie​rzę​ciem, po​nad ser​cem sta​je się bo​ski. Tyl​ko w ser​cu czło​‐
wiek jest ludz​ki. To dla​te​go czło​wiek, któ​ry po​tra​fi od​czu​wać, któ​ry po​tra​fi
ko​chać, któ​ry po​tra​fi mo​dlić się, któ​ry po​tra​fi pła​kać, któ​ry po​tra​fi śmiać
się, któ​ry po​tra​fi dzie​lić się, któ​ry po​tra​fi mieć współ​czu​cie, jest na​praw​dę
isto​tą ludz​ką. Po​ja​wia się w nim ludz​kość, wni​ka​ją do nie​go pierw​sze pro​‐
mie​nie słoń​ca.
A pią​tą jest vi​sud​dhi, szó​stą jest ajna, a siód​mą jest sa​ha​srar. W pią​tej mi​‐
łość sta​je się co​raz bar​dziej na​peł​nio​na me​dy​ta​cją, co​raz bar​dziej na​peł​nio​na
mo​dli​twą. W szó​stej mi​łość nie jest już re​la​cją z in​nym czło​wie​kiem. Nie jest
na​wet mo​dli​twą, sta​ła się sta​nem ist​nie​nia. Nie jest to tak, że ko​goś ko​chasz,
nie. Te​raz przy​po​mi​na to coś ta​kie​go, jak​byś był mi​ło​ścią. Nie jest to kwe​stia
ko​cha​nia, sama two​ja ener​gia jest mi​ło​ścią. Nie mo​żesz dzia​łać ina​czej. Te​‐
raz mi​łość to na​tu​ral​ny prze​pływ; tak, jak od​dy​chasz, tak ko​chasz; jest to
stan bez​wa​run​ko​wy. A w siód​mej jest sa​ma​dhi, sa​ha​srar – do​tar​łeś do
domu.
W teo​lo​gii chrze​ści​jań​skiej zna​leźć moż​na tę samą ale​go​rię w opo​wie​ści,
że Bóg stwo​rzył świat w sześć dni, siód​me​go zaś od​po​czy​wał. Tych sześć dni
to sześć czakr, sześć ośrod​ków ist​nie​nia.
Siód​my jest od​po​czyn​kiem: czło​wiek do​tarł do domu, od​po​czy​wa. Tej
ale​go​rii nie zro​zu​mia​no. Chrze​ści​ja​nie, a szcze​gól​nie teo​lo​dzy chrze​ści​jań​‐
scy, ni​g​dy nie wcho​dzą bar​dzo głę​bo​ko. Ich ro​zu​mie​nie po​zo​sta​je po​wierz​‐
chow​ne, co naj​wy​żej lo​gicz​ne, teo​re​tycz​ne, ale ni​g​dy nie do​ty​ka tego, co
istot​ne. Bóg stwo​rzył świat – naj​pierw stwo​rzył ma​te​rię, a na koń​cu stwo​‐
rzył czło​wie​ka. Przez pięć dni stwa​rzał wszyst​ko inne w świe​cie, ma​te​rię,
zwie​rzę​ta, pta​ki, a po​tem szó​ste​go dnia stwo​rzył czło​wie​ka. A w ostat​niej
chwi​li szó​ste​go dnia stwo​rzył ko​bie​tę. I jest to bar​dzo sym​bo​licz​ne – ko​bie​ta
jest ostat​nim stwo​rze​niem, na​wet męż​czy​zna nie jest ostat​ni. I ta ale​go​ria
jest jesz​cze pięk​niej​sza, bo po​wia​da, że stwo​rzył on ko​bie​tę z męż​czy​zny.
Ozna​cza to, że ko​bie​ta jest ulep​sze​niem męż​czy​zny, for​mą czyst​szą.
Przede wszyst​kim – ko​bie​ta ozna​cza in​tu​icję, po​ezję, wy​obraź​nię.
Męż​czy​zna ozna​cza wolę, pro​zę, lo​gi​kę, ro​zum. Są to sym​bo​le – męż​czy​‐
zna ozna​cza ce​chę agre​syw​ną, ko​bie​ta ozna​cza przyj​mo​wa​nie.
Przyj​mo​wa​nie jest naj​wyż​sze. Męż​czy​zna ozna​cza lo​gi​kę, ro​zu​mo​wa​nie,
ana​li​zę, fi​lo​zo​fię; ko​bie​ta ozna​cza re​li​gię, po​ezję, wy​obraź​nię; bar​dziej płyn​‐
na, bar​dziej ela​stycz​na. Męż​czy​zna wal​czy z Bo​giem. Na​uka jest czy​stym
pro​duk​tem ubocz​nym męż​czy​zny, męż​czy​zna wal​czy, zma​ga się, usi​łu​je
zdo​by​wać. Ko​bie​ta nie wal​czy, po pro​stu wita, cze​ka, ule​ga.
A ta chrze​ści​jań​ska ale​go​ria po​wia​da, że Bóg naj​pierw stwo​rzył męż​czy​‐
znę. Męż​czy​zna jest naj​wyż​szy w kró​le​stwie zwie​rząt – ale je​śli cho​dzi
o ludz​kość, ko​bie​ta jest wyż​sza. Teo​lo​dzy chrze​ści​jań​scy zin​ter​pre​to​wa​li to
ab​so​lut​nie nie​wła​ści​wie, zin​ter​pre​to​wa​li to we​dle sam​cze​go szo​wi​ni​zmu.
My​ślą, że męż​czy​zna jest waż​niej​szy, dla​te​go Bóg naj​pierw stwo​rzył męż​czy​‐
znę. Sko​ro tak, to zwie​rzę​ta mu​szą być jesz​cze waż​niej​sze! Ta lo​gi​ka jest fał​‐
szy​wa. My​ślą, że męż​czy​zna jest sed​nem, ko​bie​ta jest tyl​ko za​łącz​ni​kiem.
W ostat​niej chwi​li Bóg po​czuł, że cze​goś bra​ku​je, wziął więc jed​ną z ko​ści
męż​czy​zny i stwo​rzył ko​bie​tę. Ko​bie​ty nie uwa​ża się za zbyt istot​ną – ot, po​‐
moc​nik, po to tyl​ko, żeby męż​czy​zna czuł się do​brze, w prze​ciw​nym ra​zie
był​by sa​mot​ny. Ta opo​wieść ana​li​zo​wa​na jest tak, że wy​da​je się jak​by to ko​‐
bie​ta była mniej waż​na od męż​czy​zny, za​baw​ka, któ​rą męż​czy​zna może się
ba​wić, bo gdy​by nie to, był​by sa​mot​ny. Bóg ko​chał męż​czy​znę tak bar​dzo, że
po​my​ślał, że był​by on smut​ny i osa​mot​nio​ny… Nie, to nie jest praw​dą.
Wy​obraź​nia przy​cho​dzi tyl​ko wte​dy, gdy wola zo​sta​nie pod​da​na. Ta
sama ener​gia, któ​ra jest wolą, sta​je się wy​obraź​nią, i ta sama ener​gia, któ​ra
sta​je się agre​sją, sta​je się przyj​mo​wa​niem, i ta sama ener​gia, któ​ra wal​czy,
sta​je się współ​dzia​ła​niem. Ta sama ener​gia, któ​ra jest zło​ścią, sta​je się
współ​czu​ciem. Współ​czu​cie wy​wo​dzi się ze zło​ści, jest to złość udo​sko​na​lo​‐
na, jest to wyż​sza sym​fo​nia wy​wo​dzą​ca się ze zło​ści. Mi​łość wy​wo​dzi się
z sek​su – jest wyż​szym do​stą​pie​niem, czyst​szym.
Siedem czakr – tantra

W tan​trze i jo​dze jest pew​na mapa wnę​trza czło​wie​ka. Do​brze bę​dzie je​śli
zro​zu​miesz tę mapę – to ci po​mo​że, ogrom​nie ci to po​mo​że.
Tan​tra i joga za​kła​da​ją, że w fi​zjo​lo​gii czło​wie​ka, w sub​tel​nej fi​zjo​lo​gii,
nie w cie​le, jest sie​dem ośrod​ków. W rze​czy​wi​sto​ści są to me​ta​fo​ry. Ale są
one bar​dzo, bar​dzo po​moc​ne w zro​zu​mie​niu cze​goś z wnę​trza czło​wie​ka.
Oto tych sie​dem czakr.
MULADHAR

Pierw​szą i naj​bar​dziej pod​sta​wo​wą jest mu​la​dhar – dla​te​go na​zy​wa​na


jest mu​la​dhar – mu​la​dhar ozna​cza „naj​bar​dziej fun​da​men​tal​ny, pod​sta​wo​‐
wy”. Mul zna​czy pod​sta​wo​wy, od​no​szą​cy się do ko​rze​ni.
Cza​kra mu​la​dhar jest ośrod​kiem, w któ​rym obec​nie do​stęp​na jest ener​gia
sek​su, ale spo​łe​czeń​stwo wy​rzą​dzi​ło wie​le szko​dy tej cza​krze.
Seks tak bar​dzo jest po​tę​pia​ny, nie moż​na się nim cie​szyć. Dla​te​go ta
ener​gia po​zo​sta​je gdzieś zwią​za​na – oral​na, anal​na, ge​ni​tal​na. Nie może
przejść wy​żej.
Tan​tra po​wia​da, że czło​wie​ka na​le​ży prze​bu​do​wać za​czy​na​jąc od tych
trzech kwe​stii. Dla​te​go tan​tra mówi, że pierw​sza wiel​ka pra​ca musi na​stą​pić
w mu​la​dha​rze. Dla wol​no​ści oral​nej bar​dzo po​ma​ga wrzesz​cze​nie, śmia​nie
się, krzy​cze​nie, pła​ka​nie, łka​nie. Dla​te​go wy​bie​ram en​ko​un​ter, ge​stalt, pri​‐
mal i inne gru​py tego ro​dza​ju – wszyst​kie one po​ma​ga​ją uwol​nić za​blo​ko​‐
wa​nie oral​ne. A dla uwol​nie​nia cię od za​blo​ko​wa​nia anal​ne​go bar​dzo przy​‐
dat​ne jest pra​nay​am, ba​stri​ka – szyb​kie od​dy​cha​nie cha​otycz​ne – gdyż ude​‐
rza ono bez​po​śred​nio w ośro​dek anal​ny i umoż​li​wia uwol​nie​nie i roz​luź​nie​‐
nie me​cha​ni​zmu anal​ne​go. Dla​te​go me​dy​ta​cja dy​na​micz​na ma ogrom​ną
war​tość.
A po​tem jest ośro​dek sek​su – ośro​dek sek​su musi zo​stać po​zba​wio​ny
brze​mie​nia winy, po​tę​pia​nia. Mu​sisz za​cząć uczyć się go na nowo, do​pie​ro
wte​dy ten uszko​dzo​ny ośro​dek sek​su może funk​cjo​no​wać w zdro​wy spo​sób.
Mu​sisz za​cząć na nowo uczyć się cie​sze​nia się nim – bez żad​ne​go po​czu​cia
winy.
Cza​kra mu​la​dhar musi zo​stać uwol​nio​na – uwol​nio​na od za​twar​dze​nia,
uwol​nio​na od bie​gun​ki. Cza​kra mu​la​dhar musi funk​cjo​no​wać opty​mal​nie,
w stu pro​cen​tach – wte​dy ener​gia za​czy​na się po​ru​szać.
SVADISTHAN

Dru​gą cza​krą jest sva​di​sthan – to hara, ośro​dek śmier​ci. Te dwa ośrod​ki są


bar​dzo znisz​czo​ne, gdyż czło​wiek boi się sek​su i czło​wiek boi się śmier​ci.
Dla​te​go uni​ka się śmier​ci – nie mówi o śmier​ci!
Za​po​mnij o niej! Ona nie ist​nie​je. Na​wet je​śli cza​sa​mi ist​nie​je, nie za​uwa​‐
żaj jej, nie zwra​caj na nią uwa​gi. Myśl da​lej, że bę​dziesz żył wiecz​nie – uni​kaj
śmier​ci!
Tan​tra po​wia​da: nie uni​kaj sek​su i nie uni​kaj śmier​ci. To dla​te​go Sa​ra​ha
cho​dził me​dy​to​wać na pole kre​ma​cyj​ne – by nie uni​kać śmier​ci. I cho​dził
tam z ko​bie​tą, któ​ra uczy​ła łucz​nic​twa – aby prze​ży​wać ży​cie zdro​we​go, peł​‐
ne​go sek​su, sek​su opty​mal​ne​go. Na polu kre​ma​cyj​nym, gdy żył z ko​bie​tą, te
dwa ośrod​ki mu​sia​ły zo​stać uwol​nio​ne – śmierć i seks. Gdy już za​ak​cep​tu​‐
jesz śmierć i nie bo​isz się jej, gdy już za​ak​cep​tu​jesz seks i nie bo​isz się go, te
dwa dol​ne ośrod​ki zo​sta​ją uwol​nio​ne.
MANIPURA

Trze​ci ośro​dek, ma​ni​pu​ra, jest ośrod​kiem wszyst​kich sen​ty​men​tów,


emo​cji. W ma​ni​pu​rze cią​gle tłu​mi​my emo​cje. Ozna​cza to dia​ment.
Ży​cie jest cen​ne ze wzglę​du na sen​ty​men​ty, emo​cje, śmiech, płacz, łzy
i uśmie​chy. Wszyst​ko to spra​wia, że ży​cie jest cen​ne. Na tym po​le​ga chwa​ła
ży​cia – dla​te​go cza​kra ta na​zy​wa​na jest ma​ni​pu​ra, cza​krą dia​men​to​wą.
Tyl​ko czło​wiek może po​siąść ten cen​ny dia​ment. Zwie​rzę​ta nie mogą
śmiać się; ja​sne, nie mogą też pła​kać. Łzy mają pe​wien wy​miar dany tyl​ko
czło​wie​ko​wi. Pięk​no łez, pięk​no śmie​chu, po​ezja łez i po​ezja śmie​chu dane są
tyl​ko czło​wie​ko​wi. Wszyst​kie inne zwie​rzę​ta mają tyl​ko dwie cza​kry – mu​la​‐
dhar i sva​di​sthan. Ro​dzą się i umie​ra​ją – nie​wie​le jest mię​dzy jed​nym i dru​‐
gim. Je​śli i ty ro​dzisz się i umie​rasz, je​steś zwie​rzę​ciem – jesz​cze nie je​steś
czło​wie​kiem. A wie​lu, mi​lio​ny lu​dzi, żyje tyl​ko z tymi dwo​ma cza​kra​mi. Ni​‐
g​dy nie wy​cho​dzą poza nie.
Na​uczo​no nas tłu​mić sen​ty​men​ty. Na​uczo​no nas nie być sen​ty​men​tal​‐
ny​mi. Na​uczo​no nas, że sen​ty​men​tal​ność nie po​pła​ca – bądź prak​tycz​ny,
bądź twar​dy – nie bądź mięk​ki, nie daj się zra​nić!
Wte​dy moż​na cię wy​ko​rzy​stać. Bądź twar​dy! Przy​naj​mniej po​każ, że je​‐
steś twar​dy, przy​naj​mniej uda​waj, że je​steś groź​ny, że nie je​steś ła​god​ną
isto​tą. Stwórz wo​kół sie​bie strach. Nie śmiej się, bo gdy się śmie​jesz, nie zdo​‐
łasz stwo​rzyć wo​kół sie​bie stra​chu. Nie płacz – gdy pła​czesz, po​ka​zu​jesz, że
bo​isz się sam sie​bie. Nie po​ka​zuj swych ludz​kich ogra​ni​czeń. Uda​waj, że je​‐
steś do​sko​na​ły.
Tłum trze​ci ośro​dek, a sta​niesz się żoł​nie​rzem, nie czło​wie​kiem, ale żoł​‐
nie​rzem – czło​wie​kiem ar​mii, czło​wie​kiem fał​szy​wym.
Wie​le pra​cy jest w tan​trze dla uwol​nie​nia trze​cie​go ośrod​ka. Emo​cje trze​‐
ba uwol​nić, roz​prę​żyć. Gdy masz ocho​tę na płacz, mu​sisz pła​kać; gdy masz
ocho​tę śmiać się, mu​sisz się śmiać. Mu​sisz po​rzu​cić non​sens tłu​mie​nia, mu​‐
sisz na​uczyć się eks​pre​sji, bo tyl​ko przez swo​je sen​ty​men​ty, swo​je emo​cje,
swo​ją wraż​li​wość, do​cie​rasz do tej wi​bra​cji, dzię​ki któ​rej moż​li​we jest po​ro​‐
zu​mie​nie.
Trze​ba uczy​nić trze​ci ośro​dek co​raz bar​dziej do​stęp​nym. Jest on prze​ciw​‐
ny my​śle​niu, je​śli więc do​pu​ścisz trze​ci ośro​dek do gło​su, ła​twiej od​prę​żysz
się w swym spię​tym umy​śle. Bądź au​ten​tycz​ny, wraż​li​wy, wię​cej do​ty​kaj,
wię​cej od​czu​waj, wię​cej się śmiej, wię​cej płacz. I pa​mię​taj – nie mo​żesz zro​‐
bić wię​cej niż po​trze​ba, nie mo​żesz prze​sa​dzić. Nie mo​żesz wy​zwo​lić na​wet
jed​nej łzy wię​cej niż jest to po​trzeb​ne, i nie mo​żesz śmiać się wię​cej niż jest
to po​trzeb​ne. Nie bój się więc, i nie ża​łuj so​bie.
Tan​tra po​zwa​la ży​ciu na wszyst​kie jego emo​cje. Ta​kie są te trzy dol​ne
ośrod​ki – dol​ne nie w sen​sie oce​nia​nia – są to trzy dol​ne ośrod​ki, trzy dol​ne
szcze​ble dra​bi​ny.
ANAHATA

Po​tem przy​cho​dzi czwar​ty ośro​dek, ośro​dek ser​ca, zwa​ny ana​ha​ta. To


sło​wo jest pięk​ne – ana​ha​ta ozna​cza nie​wy​do​by​ty dźwięk. Ozna​cza do​kład​‐
nie to, co lu​dzie zen mają na my​śli wte​dy, gdy mó​wią: „Czy sły​szysz dźwięk
jed​nej klasz​czą​cej dło​ni?” – nie​wy​do​by​ty dźwięk.
Ser​ce jest do​kład​nie po​środ​ku, trzy ośrod​ki są po​ni​żej nie​go, trzy ośrod​ki
po​wy​żej. I ser​ce jest drzwia​mi od niż​sze​go do wyż​sze​go, albo od wyż​sze​go
do niż​sze​go. Ser​ce jest jak skrzy​żo​wa​nie dróg.
A ser​ce jest zu​peł​nie po​mi​ja​ne. Nie uczo​no cię żyć z głę​bi ser​ca.
Na​wet nie po​zwo​lo​no ci wejść do kró​le​stwa ser​ca, gdyż jest to bar​dzo nie​‐
bez​piecz​ne. Jest to ośro​dek bez​dź​więcz​ne​go dźwię​ku, jest to ośro​dek nie​lin​‐
gwi​stycz​ny, dźwię​ku nie​wy​do​by​te​go. Ję​zyk jest dźwię​kiem wy​do​by​tym,
mu​si​my two​rzyć go stru​na​mi gło​so​wy​mi.
Musi być wy​do​by​ty – to dwie klasz​czą​ce dło​nie. Ser​ce to jed​na klasz​czą​ca
dłoń. W ser​cu nie ma sło​wa – jest ono bez słów.
Zu​peł​nie uni​ka​my ser​ca, omi​ja​my je. Ży​je​my tak, jak​by ser​ce nie ist​nia​ło
– albo, co naj​wy​żej, jak​by było me​cha​ni​zmem pom​py słu​żą​cym od​dy​cha​niu,
tyle tyl​ko. Tak nie jest. Płu​ca to nie ser​ce.
Ser​ce jest ukry​te głę​bo​ko za płu​ca​mi. I nie jest ono czymś fi​zycz​nym.
Jest miej​scem, w któ​rym po​wsta​je mi​łość. Dla​te​go mi​łość nie jest sen​ty​‐
men​tem. A mi​łość sen​ty​men​tal​na mie​ści się w trze​cim ośrod​ku, nie
w czwar​tym.
Mi​łość nie jest tyl​ko sen​ty​men​tal​na. Mi​łość ma wię​cej głę​bi niż sen​ty​‐
men​ty, mi​łość jest waż​niej​sza niż sen​ty​men​ty. Sen​ty​men​ty są chwi​lo​we.
Mniej czy bar​dziej, sen​ty​ment mi​ło​ści jest błęd​nie poj​mo​wa​ny jako do​zna​‐
nie mi​ło​ści. Jed​ne​go dnia za​ko​chu​jesz się w ja​kimś męż​czyź​nie czy ko​bie​cie,
na​stęp​ne​go dnia już tego nie ma – a ty na​zy​wasz to mi​ło​ścią. To nie jest mi​‐
łość. To sen​ty​ment. Spodo​ba​ła ci się ta ko​bie​ta, spodo​ba​ła się, pa​mię​taj, nie
wy​wo​ła​ła w to​bie mi​ło​ści – było to „po​lu​bie​nie” tak, jak lu​bisz lody. Było to
upodo​ba​nie. Upodo​ba​nia przy​cho​dzą i od​cho​dzą, upodo​ba​nia są chwi​lo​we,
nie mogą dłu​go trwać, nie mają żad​nej moż​li​wo​ści trwa​nia.
Spodo​ba​ła ci się ja​kaś ko​bie​ta, po​ko​cha​łeś ją, i ko​niec! To upodo​ba​nie jest
skoń​czo​ne. Tak samo gdy po​lu​bisz lody, zja​dłeś je i już wca​le nie pa​trzysz na
lody. A je​śli ktoś bę​dzie da​wał ci wię​cej lo​dów, po​wiesz: „To po​wo​du​je mdło​‐
ści – dość! Wię​cej już nie mogę.”
Upodo​ba​nie nie jest mi​ło​ścią. Ni​g​dy nie po​myl upodo​ba​nia z mi​ło​ścią, bo
wte​dy całe two​je ży​cie bę​dzie tyl​ko drew​nem nie​sio​nym przez fale… Bę​‐
dziesz dry​fo​wał od jed​ne​go czło​wie​ka do dru​gie​go, ni​g​dy nie roz​wi​nie się in​‐
tym​ność.
Czwar​ty ośro​dek, ana​ha​ta, jest bar​dzo istot​ny, po​nie​waż to w ser​cu po
raz pierw​szy na​wią​za​łeś kon​takt z mat​ką. To przez ser​ce by​łeś po​łą​czo​ny ze
swo​ją mat​ką, nie przez gło​wę. W głę​bo​kiej mi​ło​ści, w głę​bo​kim or​ga​zmie,
znów je​steś po​łą​czo​ny przez ser​ce, nie przez gło​wę. W me​dy​ta​cji, w mo​dli​‐
twie, dzie​je się to samo – je​steś po​łą​czo​ny z eg​zy​sten​cją po​przez ser​ce, ser​ce
z ser​cem. Tak, jest to dia​log ser​ca z ser​cem, nie gło​wy z gło​wą. Jest to nie​lin​‐
gwi​stycz​ne.
A ośro​dek ser​ca jest tym ośrod​kiem, w któ​rym po​wsta​je bez​dź​więcz​ny
dźwięk. Gdy od​prę​żysz się w ośrod​ku ser​ca, usły​szysz: Omkar, Aum. Jest to
wiel​kie od​kry​cie. Ci, któ​rzy wstą​pi​li do ser​ca, sły​szą we​wnątrz swo​je​go ist​‐
nie​nia cią​głe śpie​wa​nie, któ​re brzmie​niem przy​po​mi​na aum. Czy kie​dy​kol​‐
wiek sły​sza​łeś śpie​wa​nie, któ​re na​stę​pu​je samo z sie​bie? Ty go nie ro​bisz…
Dla​te​go nie za​le​cam mantr. Moż​na sta​le śpie​wać: aum, aum, aum i moż​‐
na stwo​rzyć men​tal​ny sub​sty​tut ser​ca. To nie po​mo​że. To oszu​ki​wa​nie sie​‐
bie. A śpie​wać moż​na la​ta​mi, i mo​żesz stwo​rzyć we​wnątrz fał​szy​wy dźwięk,
jak​by prze​ma​wia​ło two​je ser​ce – tak nie jest. Je​śli chcesz po​znać ser​ce, nie
na​le​ży śpie​wać: aum, mu​sisz po pro​stu być w ci​szy. Pew​ne​go dnia, na​gle,
jest ta man​tra. Pew​ne​go dnia, gdy za​pad​niesz się w ci​szy, na​gle sły​szysz
dźwięk do​bie​ga​ją​cy zni​kąd. Po​wsta​je on w two​im naj​głęb​szym wnę​trzu. Jest
to dźwięk two​jej we​wnętrz​nej ci​szy. Tak, jak w ci​chą noc jest pe​wien
dźwięk, dźwięk ci​szy, do​kład​nie tak samo po​ja​wia się w to​bie pe​wien
dźwięk na znacz​nie głęb​szym po​zio​mie.
Po​ja​wia się, będę po​wta​rzał to raz po raz – nie wy​wo​łu​jesz go, nie po​wta​‐
rzasz: aum, aum. Nie, nie wy​po​wia​dasz ani jed​ne​go sło​wa.
Je​steś po pro​stu w po​ko​ju. Je​steś po pro​stu w ci​szy. A on wy​bu​cha jak
wio​sna… na​gle za​czy​na pły​nąć, jest. Sły​szysz go – nie wy​po​wia​dasz go, sły​‐
szysz go.
W ośrod​ku ser​ca, w cza​krze ana​ha​ta, sły​szysz. A ty ni​g​dy nie sły​sza​łeś
w so​bie ni​cze​go, żad​ne​go dźwię​ku, żad​ne​go omkar, żad​nej man​try. To zna​‐
czy tyle tyl​ko, że uni​ka​łeś ser​ca. Ten wo​do​spad ist​nie​je, i dźwięk pły​ną​cej
wody ist​nie​je, ale ty go uni​ka​łeś, omi​ja​łeś go, po​sze​dłeś ja​kąś inną dro​gą, po​‐
sze​dłeś ja​kimś skró​tem. Ten skrót wy​cho​dzi z trze​cie​go ośrod​ka i uni​ka
czwar​te​go. Czwar​ty ośro​dek jest naj​bar​dziej nie​bez​piecz​ny, gdyż z tego
ośrod​ka ro​dzi się uf​ność, ro​dzi się wia​ra. A umysł musi go uni​kać. Gdy​by
umysł go nie uni​kał, nie by​ło​by moż​li​wo​ści ist​nie​nia wąt​pli​wo​ści. Umysł
żyje dzię​ki wąt​pli​wo​ściom.
To jest czwar​ty ośro​dek. A tan​tra po​wia​da, że przez mi​łość po​znasz ten
czwar​ty ośro​dek.
VISUDDHI

Pią​ty ośro​dek na​zy​wa​ny jest vi​sud​dhi. Vi​sud​dhi ozna​cza czy​stość.


Ja​sne, po na​stą​pie​niu mi​ło​ści jest czy​stość i nie​win​ność, ni​g​dy wcze​śniej.
Mi​łość oczysz​cza i tyl​ko mi​łość – nic in​ne​go nie oczysz​cza. Na​wet naj​brzyd​‐
szy czło​wiek w mi​ło​ści sta​je się pięk​ny.
Mi​łość jest nek​ta​rem. Oczysz​cza wszyst​kie tru​ci​zny. Dla​te​go pią​ty ośro​‐
dek na​zy​wa​ny jest vi​sud​dhi – vi​sud​dhi ozna​cza czy​stość, czy​stość ab​so​lut​ną.
Jest to ośro​dek gar​dła.
A tan​tra po​wia​da: mów tyl​ko wte​dy, gdy do​tar​łeś do pią​te​go ośrod​ka
przez czwar​ty, mów tyl​ko przez mi​łość, ina​czej nie mów. Mów po​przez
współ​czu​cie, ina​czej nie mów! Po co mó​wić? Je​śli do​tar​łeś przez ser​ce i je​śli
usły​sza​łeś Boga tam prze​ma​wia​ją​ce​go, albo Boga, któ​ry pły​nie tam jak wo​‐
do​spad, je​śli usły​sza​łeś dźwięk Boga, dźwięk jed​nej klasz​czą​cej dło​ni, do​pie​‐
ro wte​dy wol​no ci mó​wić, wte​dy twój ośro​dek gar​dła zdo​ła prze​ka​zać to
prze​sła​nie, wte​dy coś moż​na wlać na​wet w sło​wa. Gdy to masz, moż​na wlać
to na​wet w sło​wa.
Bar​dzo nie​licz​ni lu​dzie do​cie​ra​ją do pią​te​go ośrod​ka, bar​dzo rzad​ko, gdyż
nie do​cie​ra​ją na​wet do czwar​te​go, jak więc mogą do​trzeć do pią​te​go? Jest to
bar​dzo rzad​kie. Gdzieś jest ja​kiś Chry​stus, ja​kiś Bud​da, ja​kiś Sa​ra​ha, oni do​‐
cie​ra​ją do pią​te​go. Na​wet pięk​no ich słów jest ogrom​ne – a co do​pie​ro mó​wić
o ich ci​szy. Na​wet ich sło​wa za​wie​ra​ją ci​szę. Mó​wią oni, a jed​nak nie mó​wią.
Mó​wią, i mó​wią to, co nie​wy​po​wia​dal​ne, nie​wy​sło​wio​ne, nie da​ją​ce się wy​‐
ra​zić.
Ty też uży​wasz gar​dła, ale to nie jest vi​sud​dhi. Ta cza​kra jest zu​peł​nie
mar​twa. Gdy ta cza​kra oży​wa, w twych sło​wach jest miód, two​je sło​wa mają
aro​mat, w two​ich sło​wach jest mu​zy​ka, ta​niec. Wte​dy wszyst​ko, co mó​wisz,
jest po​ezją, wszyst​ko, co wy​po​wia​dasz, jest czy​stą ra​do​ścią.
AJNA

A szó​sta cza​kra to ajna: ajna ozna​cza po​rzą​dek. W szó​stym ośrod​ku je​steś


upo​rząd​ko​wa​ny, ni​g​dy wcze​śniej. W szó​stej cza​krze sta​jesz się pa​nem, nie
wcze​śniej. Wcze​śniej by​łeś nie​wol​ni​kiem. W szó​stej cza​krze, co​kol​wiek wy​‐
po​wiesz, sta​nie się to. Cze​go​kol​wiek za​pra​gniesz, sta​nie się to. W szó​stej cza​‐
krze masz wolę, ni​g​dy wcze​śniej. Wcze​śniej wola nie ist​nie​je. Ale jest w tym
pe​wien pa​ra​doks.
W czwar​tej cza​krze zni​ka ego. W pią​tej cza​krze zni​ka​ją wszel​kie nie​czy​‐
sto​ści i wte​dy masz wolę, nie mo​żesz więc tą wolą ra​nić. W isto​cie rze​czy nie
jest to już two​ja wola, jest to wola Boga, gdyż ego zni​ka w czwar​tym ośrod​‐
ku, wszyst​kie nie​czy​sto​ści zni​ka​ją w pią​tym.
Te​raz je​steś naj​czyst​szym ist​nie​niem, sa​mym no​śni​kiem, na​rzę​dziem,
po​słań​cem. Te​raz masz wolę, po​nie​waż cię nie ma – te​raz wola Boga jest
two​ją wolą.
Bar​dzo rzad​ko czło​wiek do​cie​ra do szó​stej cza​kry, po​nie​waż jest ona
ostat​nia, w pew​nym sen​sie. W tym świe​cie jest ostat​nia. Poza nią jest siód​‐
ma, ale wte​dy wkra​czasz w to​tal​nie inny świat, od​ręb​ną rze​czy​wi​stość. Szó​‐
sta jest ostat​nią li​nią gra​nicz​ną, po​ste​run​kiem kon​tro​l​nym.
SAHASRAR

Siód​mą jest sa​ha​srar – sa​ha​srar ozna​cza ty​siąc​płat​ko​wy lo​tos. Gdy two​ja


ener​gia prze​cho​dzi do siód​mej – sa​ha​srar – sta​jesz się lo​to​sem.
Te​raz nie po​trze​bu​jesz już szu​kać mio​du in​nych kwia​tów – te​raz psz​czo​ły
za​czy​na​ją przy​cho​dzić do cie​bie. Te​raz przy​cią​gasz psz​czo​ły z ca​łej zie​mi,
a cza​sem na​wet za​czy​na​ją do cie​bie przy​cho​dzić psz​czo​ły z in​nych pla​net.
Two​ja sa​ha​srar otwo​rzy​ła się, twój lo​tos roz​kwitł peł​nią kwie​cia. Ten lo​tos
to Ni​rva​na.
Naj​niż​szą jest mu​la​dhar. W naj​niż​szej ro​dzi się ży​cie, ży​cie cia​ła i zmy​‐
słów. W siód​mej ro​dzi się ży​cie, ży​cie wiecz​ne, nie cia​ła, nie zmy​słów. Taka
jest fi​zjo​lo​gia tan​try. Nie jest to fi​zjo​lo​gia ksią​żek me​dycz​nych. Nie szu​kaj jej
w księ​gach me​dycz​nych, nie ma jej tam.
Jest to me​ta​fo​ra, jest to pe​wien spo​sób prze​ka​zu. Oto mapa, któ​ra ma
wszyst​ko uczy​nić zro​zu​mia​łym.
Dziesięć byków Zen

Na pa​stwi​sku tego świa​ta, bez koń​ca od​su​wam na boki wy​so​kie tra​wy,


po​szu​ku​jąc byka. Idąc z bie​giem nie​na​zwa​nych rzek, gu​bić się na krzy​żu​ją​‐
cych się ścież​kach po​śród od​le​głych gór, siły mnie za​wo​dzą, ży​cio​wość wy​‐
czer​pu​je się, byka nie mogę zna​leźć. Sły​szę tyl​ko ra​ci​ce bie​gną​ce nocą przez
las.
1. Po​szu​ki​wa​nie byka.
Wy​ru​sza​my na nie​zwy​kłą piel​grzym​kę. Dzie​sięć by​ków Zen to coś uni​‐
kal​ne​go w hi​sto​rii ludz​kiej świa​do​mo​ści.
Praw​dę wy​ra​ża​no na wie​le spo​so​bów i za​wsze stwier​dza​no, że po​zo​sta​je
nie​wy​ra​żo​ną, bez wzglę​du na to, co ro​bisz.
Obo​jęt​ne jak bar​dzo byś ją wy​ra​żał, umy​ka, wy​my​ka się. Po pro​stu wy​‐
my​ka się opi​som. Sło​wa, któ​rych dlań uży​wasz, nie mogą jej za​wrzeć. A z
chwi​lą, gdy wy​ra​zi​łeś, na​tych​miast od​czu​wasz fru​stra​cję; tak jak​by to, co
istot​ne zo​sta​ło opusz​czo​ne, a tyl​ko to, co nie​istot​ne zo​sta​ło wy​ra​żo​ne.
Dzie​sięć by​ków zen sta​no​wi je​dy​ny w swo​im ro​dza​ju wy​si​łek zmie​rza​ją​‐
cy do wy​ra​że​nia tego, co jest nie​wy​ra​żal​ne.
Byk jest sym​bo​lem ener​gii, wi​tal​no​ści, dy​na​mi​zmu. Byk ozna​cza samo
ży​cie. Byk ozna​cza two​ją we​wnętrz​ną moc, two​ją po​ten​cjal​ność. Byk jest
sym​bo​lem, pa​mię​taj o tym. Ty je​steś, masz też ży​cie, ale nie wiesz czym jest
ży​cie. Masz ener​gię, ale nie wiesz skąd ta ener​gia po​cho​dzi i do ja​kie​go celu
ta ener​gia zmie​rza.
Je​steś tą ener​gią, a jed​nak je​steś nie​świa​do​my tego, czym jest ta ener​gia.
Nie​świa​do​my ży​jesz. Nie za​da​łeś pod​sta​wo​we​go py​ta​nia: Kim je​stem? To
py​ta​nie jest tym sa​mym co po​szu​ki​wa​nie byka. Kim je​stem? A do​pó​ki nie
zo​sta​nie to po​zna​ne, jak mo​żesz żyć? Wte​dy wszyst​ko bę​dzie próż​ne, bo to
pod​sta​wo​we py​ta​nie nie zo​sta​ło za​da​ne, nie od​po​wie​dzia​no na nie. Do​pó​ki
nie po​znasz sie​bie, co​kol​wiek ro​bisz, bę​dzie to próż​ne. Naj​bar​dziej pod​sta​‐
wo​wą spra​wą jest po​zna​nie sie​bie. Ale dzie​je się tak, że sta​le prze​ga​pia​my to,
co naj​bar​dziej pod​sta​wo​we, i sta​le przej​mu​je​my się bła​host​ka​mi.
Czym są wy​so​kie tra​wy? Sym​bo​lem. Po​ezja mówi sym​bo​la​mi. Ma​lar​stwo
ma​lu​je sym​bo​le, po​ezja mówi sym​bo​le. Pra​gnie​nia są tymi wy​so​ki​mi tra​wa​‐
mi, w któ​rych za​gu​bił się twój byk.
Je​śli zdo​łasz zro​zu​mieć ja​kość swej ener​gii, bę​dziesz mógł zro​zu​mieć co
sta​no​wi dla cie​bie speł​nie​nie. Ina​czej, nie po​znaw​szy sie​bie, sta​le bie​gniesz.
Ten bieg jest pra​wie sza​lo​ny. Za​trzy​maj się przy dro​dze, po​me​dy​tuj chwi​lę,
za​sta​nów się nad tym, co ro​bisz, po co to ro​bisz.
Nie bie​gnij go​rącz​ko​wo, bo to bie​gnię​cie zmu​si cię do jesz​cze szyb​sze​go
bie​gu.
To po​szu​ki​wa​nie jest trud​ne, po​nie​waż praw​da jest nie tyl​ko nie​zna​na –
jest nie​po​zna​wal​na. To po​szu​ki​wa​nie jest trud​ne, po​nie​waż po​szu​ku​ją​cy
musi za​ry​zy​ko​wać dla nie​go całe swo​je ży​cie.
Je​śli słu​chasz świę​tych pism, idziesz z bie​giem rzek na​zwa​nych. Je​śli je​‐
steś wy​znaw​cą ja​kiejś re​li​gii, sek​ty, ko​ścio​ła, masz mapę – a dla praw​dy nie
może być żad​nej mapy. Nie może być żad​nej mapy, po​nie​waż praw​da jest
pry​wat​na, nie pu​blicz​na.
I przy​cho​dzi w tym po​szu​ki​wa​niu chwi​la, gdy czu​jesz się kom​plet​nie
wy​czer​pa​ny, zmę​czo​ny. Za​czy​nasz my​śleć, że le​piej by​ło​by, gdy​byś ni​g​dy
tego po​szu​ki​wa​nia nie roz​po​czął. Czu​jesz się tak sfru​stro​wa​ny, że za​czy​nasz
od​czu​wać za​zdrość wo​bec tych, któ​rzy ni​g​dy ta​ki​mi spra​wa​mi się nie przej​‐
mo​wa​li. Jest to na​tu​ral​ne, ale jest to do​kład​nie ta chwi​la, gdy za​czy​na się
praw​dzi​we po​szu​ki​wa​nie.
Ta wy​czer​pa​na ener​gia, to zmę​cze​nie, po​cho​dzą z umy​słu. Umysł czu​je
się zmę​czo​ny, bo umysł za​wsze jest szczę​śli​wy, gdy może ko​rzy​stać z map.
Wo​bec zna​ne​go, umysł po​zo​sta​je pa​nem; wo​bec nie​zna​ne​go, dziw​ne​go,
umysł jest cał​ko​wi​cie za​gu​bio​ny…
Ta chwi​la przy​cho​dzi w po​szu​ki​wa​niu każ​de​go czło​wie​ka. Jest to zna​czą​‐
cy mo​ment. A je​śli zdo​łasz wy​ru​szyć, na​wet czu​jąc się wy​czer​pa​ny, zmę​czo​‐
ny, sfru​stro​wa​ny, je​śli mimo tego zdo​łasz wy​ru​szyć i iść i iść, umysł zo​sta​je
po​rzu​co​ny i po​ja​wia​ją się pierw​sze prze​bły​ski me​dy​ta​cji.
Na brze​gu rze​ki, pod drze​wa​mi, od​kry​wam śla​dy ko​pyt! Na​wet pod pach​ną​‐
cą tra​wą wi​dzę jego śla​dy. Głę​bo​ko w od​le​głych gó​rach moż​na je zna​leźć. Te
śla​dy nie mogą być bar​dziej ukry​te niż nos czło​wie​ka zwró​co​ny ku nie​bu.
2. Od​kry​cie śla​dów.
Umysł zo​sta​je po​rzu​co​ny do​pie​ro wte​dy, kie​dy ty trwasz i trwasz, pod​‐
czas gdy umysł każe ci za​prze​stać. Je​śli nie po​słu​chasz umy​słu i po​wiesz:
„Będę zgłę​biał, będę szu​kał – je​śli ty je​steś zmę​czo​ny, mo​żesz od​paść” –
umysł bę​dzie trzy​mał się cie​bie jesz​cze nie​co dłu​żej. Ale je​śli nie po​słu​chasz
i po​zo​sta​niesz z dy​stan​sem i bez przej​mo​wa​nia się, twe oczy sku​pio​ne na
celu, na byku, od​kry​ją śla​dy.
Za​wsze tu były, tyl​ko ty by​łeś zbyt za​tło​czo​ny my​śla​mi, zbyt za​chmu​rzo​‐
ny umy​słem. Dla​te​go nie wi​dzia​łeś tych sub​tel​nych śla​dów.
A te​raz, na​wet pod tra​wą, na​wet pod tymi sa​my​mi pra​gnie​nia​mi, znaj​‐
du​jesz te same śla​dy byka. Na​wet pod pra​gnie​nia​mi znaj​du​jesz ukry​te​go
Boga. Na​wet pod tak zwa​ny​mi ziem​ski​mi spra​wa​mi, od​szu​ku​jesz coś z tego
spo​za.
Byk ni​g​dy nie za​gu​bił się – po​nie​waż tym by​kiem je​steś ty. Ten byk jest
two​ją ener​gią, to two​je ży​cie. Za​sa​dą two​jej dy​na​mi​ki jest byk.
Byk ni​g​dy nie za​gi​nął. Je​śli zdo​łasz to zro​zu​mieć, po​szu​ki​wać nie po​trze​‐
ba. Wte​dy samo to zro​zu​mie​nie wy​star​cza. Ale je​śli to zro​zu​mie​nie nie przy​‐
szło do cie​bie, po​szu​ki​wa​nie jest po​trzeb​ne.
Po​szu​ki​wa​nie nie po​mo​że ci do​trzeć do celu, bo cel ni​g​dy nie zo​stał za​gu​‐
bio​ny. Po​szu​ki​wa​nie po​mo​że ci tyl​ko po​rzu​cić chci​wość, lęk, chęć po​sia​da​‐
nia, za​zdrość, nie​na​wiść, złość. Po​szu​ki​wa​nie po​mo​że ci tyl​ko po​rzu​cić prze​‐
szko​dy, a gdy tych prze​szkód już nie bę​dzie, na​gle zda​jesz so​bie spra​wę: „Za​‐
wsze tu ist​nia​łem! Ni​g​dy ni​g​dzie nie po​sze​dłem!” Byk tu jest. Po​szu​ku​ją​cy
jest po​szu​ki​wa​nym. Tyl​ko parę nie​po​trzeb​nych rze​czy tło​czy się w to​bie, po​‐
rzuć je, a od​kry​jesz sam sie​bie w ca​łej swo​jej chwa​le.
To po​szu​ki​wa​nie jest in​dy​wi​du​al​ne, jest peł​ne nie​bez​pie​czeństw.
Sa​me​mu trze​ba wę​dro​wać. Ale na tym po​le​ga jego pięk​no. W głę​bo​kiej
sa​mot​no​ści, tyl​ko w głę​bo​kiej sa​mot​no​ści, gdy na​wet jed​nej my​śli nie ma,
Bóg wcho​dzi w cie​bie, lub ina​czej, opusz​cza cię. W głę​bo​kiej sa​mot​no​ści, in​‐
te​li​gen​cja sta​je się pło​mie​niem, ja​snym. W głę​bo​kiej sa​mot​no​ści, ci​sza i bło​‐
gość ota​cza​ją cię. W głę​bo​kiej sa​mot​no​ści, otwie​ra​ją się two​je oczy, otwie​ra
się two​je ist​nie​nie. To po​szu​ki​wa​nie jest in​dy​wi​du​al​ne.
Sły​szę śpiew sło​wi​ka. Słoń​ce jest cie​płe, wiatr jest lek​ki, wierz​by nad brze​‐
giem są, zie​lo​ne. Ża​den byk nie może się tu ukryć! Ja​kiż ar​ty​sta zdo​ła na​ma​lo​‐
wać tą ma​syw​ną, gło​wę, te ma​je​sta​tycz​ne rogi?
3. Uj​rze​nie byka.
Trze​cia su​tra mówi o wraż​li​wo​ści… Gdy sta​jesz się wraż​li​wy, wraż​li​wy
na wszyst​ko to, co dzie​je się wo​kół – śpiew sło​wi​ka – gdy sta​jesz się wraż​li​‐
wy na wszyst​ko, co ci się przy​tra​fia, i ota​cza cię, słoń​ce jest cie​płe, wiatr jest
lek​ki, wierz​by nad brze​giem są zie​lo​ne.
W ta​kiej wraż​li​wo​ści, jak może ukryć się byk? Byk może ukryć się, je​śli je​‐
steś skon​cen​tro​wa​ny w jed​nym kie​run​ku; wte​dy jest wie​le kie​run​ków,
gdzie byk może się ukryć. A gdy nie je​steś skon​cen​tro​wa​ny w żad​nym kie​‐
run​ku, po pro​stu otwar​ty na wszyst​kie kie​run​ki, jak byk zdo​ła się ukryć?
Pięk​na su​tra. Te​raz nie ma tej moż​li​wo​ści, po​nie​waż nie ma ani jed​ne​go
miej​sca, któ​re by​ło​by poza two​ją świa​do​mo​ścią. Nie ma miej​sca, w któ​rym
moż​na by​ło​by się ukryć.
Przez kon​cen​tra​cję mo​żesz uni​kać. Sta​jesz się uważ​ny na jed​ną spra​wę
kosz​tem ty​sią​ca in​nych rze​czy.
W me​dy​ta​cji je​steś po pro​stu świa​do​my, bez żad​ne​go za​wę​ża​nia. Ni​cze​go
nie od​su​wasz na bok. Po pro​stu je​steś otwar​ty i do​stęp​ny.
Gdy śpie​wa sło​wik, je​steś do​stęp​ny. Gdy od​czu​wa​ne jest słoń​ce, do​ty​ka
two​je​go cia​ła i czu​jesz cie​pło, je​steś do​stęp​ny. Gdy wie​je wiatr, czu​jesz go, je​‐
steś do​stęp​ny. Dziec​ko pła​cze, pies szcze​ka – po pro​stu je​steś uważ​ny. Nie
masz żad​ne​go przed​mio​tu (swo​jej uważ​no​ści)..
Kon​cen​tra​cja jest przed​mio​to​wa. W me​dy​ta​cji nie ma przed​mio​tu. A w
uważ​no​ści bez wy​bie​ra​nia umysł zni​ka, bo umysł może po​zo​stać tyl​ko wte​‐
dy, gdy świa​do​mość jest wą​ska. Gdy świa​do​mość jest sze​ro​ka, sze​ro​ko
otwar​ta, umysł nie może ist​nieć. Umysł może ist​nieć tyl​ko wraz z wy​bo​ra​‐
mi…
Po​wiem to w ten spo​sób: umysł jest za​wę​żo​nym sta​nem świa​do​mo​ści,
świa​do​mo​ścią pły​ną​cą bar​dzo wą​skim ka​na​łem, tu​ne​lem. Me​dy​ta​cja to po
pro​stu sta​nie pod go​łym nie​bem, by​cie do​stęp​nym dla wszyst​kie​go…
I na​gle wi​dzisz byka! W wiel​kiej wraż​li​wo​ści, na​gle je​steś świa​do​my
swo​jej ener​gii, czy​stej ener​gii, sama roz​kosz.
To tego do​ty​czy wraż​li​wość – two​ich zmy​słów sto​pio​nych w jed​ną wraż​‐
li​wość. Nie cho​dzi tu o to, że masz oczy i uszy i nos, nie; je​steś oczo-uszo-no​‐
sem jed​no​cze​śnie. Nie ma prze​rwy. Wi​dzisz i sły​szysz i czu​jesz i sma​ku​jesz
na raz, rów​no​cze​śnie. Nie wy​bra​łeś żad​ne​go kon​kret​ne​go zmy​słu.
Praw​dzi​wy czło​wiek ro​zu​mie​ją​cy żyje przez zmy​sły, jego do​tyk jest to​tal​‐
ny. Gdy do​ty​ka cię praw​dzi​wy czło​wiek ro​zu​mie​ją​cy, na​tych​miast od​czu​‐
wasz prze​pływ ener​gii. Na​gle czu​jesz, że coś we​wnątrz cie​bie zo​sta​ło prze​‐
bu​dzo​ne, jego ener​gia do​tknę​ła two​jej śpią​cej ener​gii. Coś w to​bie po​wsta​je.
Tu zen jest naj​lep​szy. Żad​na inna re​li​gia, ża​den inny roz​wój, nie do​tarł
tak głę​bo​ko do wła​ści​wej ścież​ki. Zmy​sły po​win​ny po​zo​stać żywe, i jesz​cze
coś – two​je zmy​sły po​win​ny wpaść w głę​bo​ki we​wnętrz​ny rytm i har​mo​nię,
po​win​ny stać się or​kie​strą. Do​pie​ro wte​dy praw​da może być po​zna​na, do​‐
pie​ro wte​dy mo​żesz po​chwy​cić byka.
Chwy​tam go w za​cię​tej wal​ce. Jego wiel​ka wola i moc są nie​wy​czer​pa​ne. Ru​‐
sza na wy​so​ki pła​sko​wyż, da​le​ko po​nad mgła​mi chmur, albo stoi w nie​prze​‐
nik​nio​nym wą​wo​zie.
4. Zła​pa​nie byka.
Bę​dzie wal​ka, bo umysł nie tak ła​two odda swą moc. Tak dłu​go umysł był
dyk​ta​to​rem, te​raz chcesz, by dyk​ta​tor zszedł z tro​nu; jest to nie​moż​li​we.
Umysł przy​zwy​cza​ił się do kie​ro​wa​nia i po​py​cha​nia cię na wszyst​kie stro​ny.
Sto​czy z tobą za​cię​tą po​tycz​kę. Bę​dzie cię ści​gał, i bę​dzie znaj​dy​wał chwi​le
sła​bo​ści, w któ​rych znów może za​pa​no​wać nad tobą.
Ale, kie​dy zo​ba​czysz byka, ener​gię swo​je​go ist​nie​nia, mo​żesz go po​chwy​‐
cić. Oczy​wi​ście, bę​dzie wal​ka, po​nie​waż tak dłu​go umysł po​zo​sta​wał u wła​‐
dzy..
A ta ener​gia, ten byk, jest nie​wy​czer​pa​na. Cza​sem stoi na szczy​cie wzgó​‐
rza, na szczy​cie ja​kie​goś prze​ży​cia. Cza​sem w do​li​nie, w głę​bo​kim wą​wo​zie.
Gdy sta​niesz się wraż​li​wy na ota​cza​ją​cy cię świat, two​ja wraż​li​wość
może być zwró​co​na do we​wnątrz, ku twe​mu we​wnętrz​ne​mu do​mo​wi.
Jest to ta sama wraż​li​wość, dzię​ki któ​rej sły​sza​łeś śpiew sło​wi​ka, dzię​ki
któ​rej od​czu​wa​łeś cie​pło słoń​ca, dzię​ki któ​rej czu​łeś aro​mat kwia​tu. Jest to
ta sama wraż​li​wość, któ​ra te​raz zo​sta​ła zwró​co​na do we​wnątrz. Dzię​ki tej
sa​mej wraż​li​wo​ści bę​dziesz sma​ko​wał Sie​bie, od​czu​wał Sie​bie, wi​dział Sie​‐
bie, do​ty​kał Sie​bie.
Wy​ko​rzy​staj świat jako szko​le​nie wraż​li​wo​ści. Za​wsze pa​mię​taj: je​że​li
zdo​łasz stać się bar​dziej i bar​dziej wraż​li​wy, wszyst​ko bę​dzie ab​so​lut​nie
wła​ści​we. Za każ​dym drze​wem, i pod każ​dym ka​mie​niem, ukry​wa się byk.
Do​ty​kaj z mi​ło​ścią, a na​wet ka​mień od​po​wie, i tam mo​żesz po​czuć byka.
Patrz z mi​ło​ścią na gwiaz​dy, a gwiaz​dy od​po​wia​da​ją – byk tam się ukry​wa.
Byk jest ener​gią To​tal​no​ści. Je​steś jej czę​ścią. Je​śli je​steś żywy i wraż​li​wy,
mo​żesz od​czuć ca​łość.
Byk za​wsze na cie​bie cze​ka. Byk nie jest gdzieś poza tobą. Byk jest two​im
naj​bar​dziej we​wnętrz​nym rdze​niem. Mię​dzy by​kiem i tobą jest ogrom​na
ścia​na umy​słu, my​śli. My​śli są ce​gła​mi, zro​bio​ny​mi ze szkła. Mo​żesz więc
przez nie wi​dzieć i mo​żesz nie zda​wać so​bie spra​wy, że mię​dzy tobą i rze​czy​‐
wi​sto​ścią jest ścia​na.
Wal​ka bę​dzie nie​co trud​na, po​nie​waż umysł nie da się ła​two prze​ko​nać –
bo dla umy​słu bę​dzie to śmierć…
Śmierć umy​słu jest two​im ży​ciem. A ży​cie umy​słu to two​ja śmierć.
Je​śli wy​bie​rasz umysł, po​peł​niasz sa​mo​bój​stwo, je​śli cho​dzi o two​je we​‐
wnętrz​ne ist​nie​nie. Je​śli wy​bie​rasz sie​bie, mu​sisz po​rzu​cić umysł – i to wła​‐
śnie jest me​dy​ta​cja.
Bat i po​wróz są po​trzeb​ne, ina​czej może on za​błą​dzić w ja​kąś za​py​lo​ną dro​‐
gę. Bę​dąc do​brze wy​ćwi​czo​nym, sta​je się na​tu​ral​nie ła​god​ny. Po​tem, nie pę​ta​‐
ny, słu​cha swe​go pana.
5. Po​skro​mie​nie byka.
Bat jest sym​bo​lem uważ​no​ści, a po​wróz jest sym​bo​lem we​wnętrz​nej dys​‐
cy​pli​ny. Uważ​ność i dys​cy​pli​na są naj​bar​dziej fun​da​men​tal​ne dla po​szu​ku​‐
ją​ce​go. Je​śli pod​dasz się dys​cy​pli​nie bez uważ​no​ści, sta​niesz się hi​po​kry​tą.
Je​śli pod​dasz się dys​cy​pli​nie bez uważ​no​ści, sta​niesz się zom​bi, ro​bo​tem.
Może ni​ko​mu nie wy​rzą​dzisz krzyw​dy, może bę​dziesz zna​ny jako do​bry
czło​wiek, albo na​wet świę​ty, ale nie zdo​łasz żyć swo​im praw​dzi​wym ży​‐
ciem, nie bę​dziesz mógł go świę​to​wać. Nie bę​dzie w nim roz​ko​szy. Sta​niesz
się zbyt po​waż​ny, go​to​wość do za​ba​wy odej​dzie na za​wsze. A po​wa​ga jest
cho​ro​bą.
Je​śli dys​cy​pli​na jest bez uważ​no​ści, na​rzu​casz ją siłą – i bę​dzie to prze​‐
moc, gwałt na two​im wła​snym ist​nie​niu. Nie da ci to wol​no​ści, stwo​rzy wię​‐
cej i wię​cej, więk​szych i więk​szych wię​zień. Dys​cy​pli​na jest słusz​na, je​śli
opie​ra się na uważ​no​ści. Dys​cy​pli​na zu​peł​nie tra​ci słusz​ność, sta​je się za​tru​‐
ta, gdy jest prze​strze​ga​na bez uważ​no​ści, przez śle​py, wie​rzą​cy umysł.
Pierw​szą rze​czą jest więc bat – uważ​ność. A dru​gą jest po​wróz – dys​cy​pli​‐
na. Po co jest dys​cy​pli​na po​trzeb​na? Je​śli je​steś uważ​ny, wy​da​je się, że uważ​‐
ność wy​star​cza. W koń​cu wy​star​czy, ale nie na po​cząt​ku, bo umysł ma głę​‐
bo​kie wzor​ce, a ener​gia po​ru​sza się zgod​nie ze sta​ry​mi na​wy​ka​mi i sta​ry​mi
wzor​ca​mi. Nowe ka​na​ły trze​ba stwo​rzyć.
Mo​żesz stać się uważ​ny, ale na po​cząt​ku samo w so​bie nie bę​dzie to wy​‐
star​cza​ło, po​nie​waż umysł, zna​la​zł​szy nową oka​zję do wej​ścia w ja​kiś sta​ry
wzo​rzec, na​tych​miast wśli​zgu​je się w nie​go, w ułam​ku se​kun​dy. Wpad​nię​‐
cia w złość do​ko​nu​je na​tych​miast. Za​nim sta​niesz się tego świa​do​my, gniew
już się po​ja​wił. Póź​niej, gdy two​ja uważ​ność sta​nie się to​tal​na, gdy two​ja
uważ​ność sta​nie się z tobą jed​no​ścią ab​so​lut​ną, wte​dy za​nim co​kol​wiek się
sta​nie, uważ​ność za​wsze jest, a prio​ri. Je​śli przy​cho​dzi złość, przed zło​ścią
jest uważ​ność; je​śli owład​nie tobą sek​su​al​ność, za​nim to na​stą​pi, jest uważ​‐
ność. Gdy uważ​ność sta​je się czymś na​tu​ral​nym, spon​ta​nicz​nym, jak od​dy​‐
cha​nie, kie​dy jest na​wet we śnie, dys​cy​pli​nę moż​na po​rzu​cić.
Ale na po​cząt​ku – nie. Na po​cząt​ku, gdy uważ​ność two​rzy się, dys​cy​pli​na
bę​dzie bar​dzo po​moc​na.
Dys​cy​pli​na po​trzeb​na jest do stwo​rze​nia no​wych szla​ków. Dla​te​go uważ​‐
ność i dys​cy​pli​na po​win​ny iść ra​zem.
Są lu​dzie mó​wią​cy, że wy​star​czy sama uważ​ność. W pew​nej mie​rze mają
ra​cję, ale do​tar​cie do tego punk​tu uważ​no​ści, gdy wszyst​kie​go jest dość, gdy
jest jego wła​sna dys​cy​pli​na, jest bar​dzo, bar​dzo trud​ne. Rzad​ko to na​stę​pu​je.
Są też inni, któ​rzy sta​le mó​wią, że dys​cy​pli​na wy​star​cza, nie po​trze​ba
uważ​no​ści. Oni też mó​wią o dru​gim eks​tre​mum. Sama dys​cy​pli​na nie może
wy​star​czyć. Wte​dy czło​wiek, któ​ry sta​le na​rzu​ca so​bie dys​cy​pli​nę, stop​nio​‐
wo sta​je się me​cha​nicz​nym ro​bo​tem.
Wie​le re​li​gii na​ucza​ło je​dy​nie dys​cy​pli​ny, mo​ral​no​ści, do​brych dzia​łań
i do​brych uczyn​ków – świa​tu to nie po​mo​gło. Lu​dzie przez to nie sta​li się
uważ​ni, żywi. Oba prze​ci​wień​stwa są tyl​ko po​ło​wą i po​ło​wą. Zen po​wia​da,
że trze​ba rów​no​cze​śnie prze​strze​gać uważ​no​ści i dys​cy​pli​ny. Mię​dzy tymi
dwo​ma prze​ci​wień​stwa​mi trze​ba stwo​rzyć pe​wien rytm. Na​le​ży za​cząć od
bata, a skoń​czyć na po​wro​zie…
Byk do​brze zna za​py​lo​ne dro​gi, i je​śli nie uży​je się bata i po​wro​zu, ist​nie​je
wiel​kie praw​do​po​do​bień​stwo, że byk, któ​re​go po​chwy​ci​łeś, znów się za​gu​‐
bi.
Po​trzeb​ne jest ćwi​cze​nie, ale ćwi​cze​nie nie jest ce​lem. Ćwi​cze​nie jest tyl​‐
ko środ​kiem. W koń​cu trze​ba wyjść z ćwi​cze​nia, trze​ba za​po​mnieć o wszel​‐
kiej dys​cy​pli​nie. Je​śli mu​sisz kon​ty​nu​ować swo​ją dys​cy​pli​nę, po​ka​zu​je to po
pro​stu, że ta dys​cy​pli​na nie jest jesz​cze na​tu​ral​na.
Na po​cząt​ku po​zo​sta​jesz uważ​ny, two​rzysz nowe szla​ki dla ener​gii swo​‐
je​go umy​słu. Stop​nio​wo, nie bę​dzie po​trze​by, stop​nio​wo, na​wet po​zo​sta​wa​‐
nie w uważ​no​ści nie bę​dzie po​trzeb​ne. Po pro​stu je​steś uważ​ny, nie usi​łu​jesz
być uważ​ny. Do​pie​ro wte​dy jest roz​kwit, gdy uważ​ność jest na​tu​ral​na, gdy
me​dy​ta​cji nie trze​ba ro​bić, ona po pro​stu sama się dzie​je. Sta​ła się two​im kli​‐
ma​tem, ży​jesz w niej. Je​steś nią.
Do​siadł​szy byka, po​wo​li wra​cam do domu. Głos mo​je​go fle​tu prze​ni​ka wie​‐
czór. Na​da​jąc tem​po ude​rze​nia​mi dło​ni, pul​su​ją​ca har​mo​nia, kie​ru​ję nie​skoń​‐
czo​nym ryt​mem. Kto​kol​wiek sły​szy tę me​lo​dię, przy​łą​czy się do mnie.
6. Jaz​da na byku z po​wro​tem do domu.
Je​śli nie je​steś pa​nem, od​cho​dzisz, da​le​ko od domu. Gdy je​steś pa​nem, za​‐
czy​nasz wra​cać do pier​wot​ne​go źró​dła. Je​śli nie je​steś pa​nem, ta ener​gia od​‐
cho​dzi od cie​bie, ku przed​mio​tom, lu​dziom, wła​dzy, pre​sti​żo​wi, sła​wie. Ta
ener​gia sta​le od​cho​dzi od cie​bie, ku pe​ry​fe​riom. Gdy je​steś pa​nem, ener​gia
za​czy​na po​ru​szać się w kie​run​ku domu.
Gdy je​steś pa​nem, umysł idzie za tobą ni​czym cień. Gdy nie je​steś pa​nem,
mu​sisz jak cień iść za umy​słem. Umysł ozna​cza ener​gię po​ru​sza​ją​cą się na
ze​wnątrz, a me​dy​ta​cja ozna​cza ener​gię po​ru​sza​ją​cą się do we​wnątrz, tę
samą ener​gię. Je​dy​nie kie​ru​nek jest inny.
I pa​mię​taj: je​śli two​je po​szu​ki​wa​nie nie pro​wa​dzi cię do sta​nów co​raz
więk​szej i więk​szej bło​go​ści, kie​dy mo​żesz śpie​wać i tań​czyć, coś jest nie tak,
coś jest ab​so​lut​nie nie​wła​ści​we​go. Je​steś na ja​kiejś nie​wła​ści​wej dro​dze.
Two​ja bło​gość, twój śpiew i ta​niec, są wska​za​nia​mi. Nie mu​szą być eks​tro​‐
wer​tycz​ne, nie mu​sisz śpie​wać tak, by inni mo​gli to sły​szeć, ale bę​dziesz sły​‐
szał śpiew sta​le we​wnątrz sie​bie. Je​śli chcesz, mo​żesz śpie​wać i dzie​lić się
tym, ale we​wnątrz cie​bie bę​dzie pe​wien ta​niec. Im bli​żej je​steś domu, tym
czu​jesz się szczę​śliw​szy. Szczę​ście jest pew​ną ce​chą ener​gii po​wra​ca​ją​cej,
kie​ru​ją​cej się z po​wro​tem do domu…
Tak wła​śnie mi​lio​ny lu​dzi przy​łą​cza​ły się do Bud​dy, Je​zu​sa, Kri​sh​ny – ich
pieśń, ich bło​gość, ich eks​ta​za, są za​raź​li​we. Gdy raz usły​szysz, nie mo​żesz
zro​bić nic in​ne​go, jak tyl​ko do​łą​czyć.
Na Wscho​dzie na​zy​wa​my to sat​sang. Ozna​cza to by​cie w obec​no​ści mi​‐
strza, by​cie w har​mo​nii mi​strza, złą​cze​nie się z mi​strzem. Mistrz jest, po
pro​stu przy nim sie​dzisz, nic nie ro​bisz. Ale stop​nio​wo chło​niesz ten kli​mat,
to śro​do​wi​sko. Stop​nio​wo ener​gia mi​strza za​czy​na cię prze​peł​niać, a ty sta​‐
jesz się dla niej otwar​ty. Stop​nio​wo od​prę​żasz się, i nie sta​wiasz opo​ru, i nie
wal​czysz, i za​czy​nasz sma​ko​wać, i za​czy​nasz czuć coś z tego, co Nie​zna​ne,
ten po​smak, ten aro​mat. Im wię​cej tego sma​ku​jesz, tym po​ja​wia się wię​cej
uf​no​ści.
Tyl​ko dzię​ki by​ciu w obec​no​ści czło​wie​ka oświe​co​ne​go otwie​ra​ją się
ogrom​ne moż​li​wo​ści, twój po​ten​cjał za​cznie funk​cjo​no​wać, dzia​łać.
Moż​na od​czuć dźwięk, szu​mią​cy dźwięk no​wo​ści, któ​ra do cie​bie przy​‐
cho​dzi. Ale jest to dzie​le​nie się pie​śnią, dzie​le​nie się tań​cem, dzie​le​nie się
świę​to​wa​niem.
Sie​dząc okra​kiem na byku, do​cie​ram do domu. Je​stem spo​koj​ny. Byk też
może od​po​cząć. Nad​szedł świt. W peł​nym bło​go​ści wy​po​czyn​ku, w moim
domu, kry​tym strze​chą, po​rzu​ci​łem bat i po​wróz.
7. Wy​kro​cze​nie po​nad byka.
Gdy sta​niesz się pa​nem swe​go umy​słu, wy​kra​czasz po​nad umysł. Z chwi​‐
lą, gdy sta​jesz się pa​nem swe​go umy​słu, umysł prze​sta​je ist​nieć.
Po​zo​sta​je tyl​ko wte​dy, gdy je​steś nie​wol​ni​kiem. Gdy po​chwy​cisz byka
i je​dziesz na nim, byk zni​ka. Byk ist​nie​je jako coś od​dziel​ne​go od cie​bie tyl​ko
wte​dy, gdy nie je​steś pa​nem. Trze​ba to zro​zu​mieć.
Po​zo​sta​jesz po​dzie​lo​ny je​śli nie je​steś pa​nem, po​zo​sta​jesz schi​zo​fre​nicz​‐
ny, w ka​wał​kach. Gdy po​ja​wia się w to​bie by​cie pa​nem, gdy są uważ​ność
i dys​cy​pli​na, bat i po​wróz, po​dzia​ły zni​ka​ją, sta​jesz się jed​no​ścią. W tej jed​‐
no​ści na​stę​pu​je wy​kro​cze​nie po​nad byka.
Wte​dy nie wi​dzisz sie​bie od​dzie​lo​ne​go od umy​słu. Wte​dy nie wi​dzisz sie​‐
bie od​dzie​lo​ne​go od cia​ła. Wte​dy nie wi​dzisz sie​bie od​dzie​lo​ne​go od ca​ło​ści.
Sta​jesz się jed​no​ścią. Wszy​scy pa​no​wie są w jed​no​ści z eg​zy​sten​cją, tyl​ko
nie​wol​ni​cy są od​dzie​le​ni.
Gdy wszyst​ko har​mo​ni​zu​je się i jest w jed​no​ści, na​stę​pu​je wy​kro​cze​nie
po​nad wszyst​kie po​dzia​ły.
Ener​gia nie po​ru​sza się w ja​kimś jed​nym kie​run​ku, ty nie po​ru​szasz się
w in​nym kie​run​ku. Te​raz obo​je po​ru​sza​cie się w tym sa​mym kie​run​ku. Nie
ma już wal​ki. Po​dział znikł. Nie wal​czysz z rze​ką, pły​niesz, uno​sisz się na fa​‐
lach rze​ki. Na​gle, nie je​steś od​dzie​lo​ny od rze​ki.
Wejdź do rze​ki. Naj​pierw spró​buj iść pod prąd – walcz, zma​gaj się, a zo​ba​‐
czysz, że rze​ka wal​czy z tobą. I po​wiesz, że rze​ka pró​bu​je cię po​ko​nać. I zo​ba​‐
czysz, w koń​cu rze​ka po​ko​na cię… po​nie​waż przyj​dzie taka chwi​la, gdy zmę​‐
czysz się, i zo​ba​czysz, że rze​ka wy​gry​wa, a ty prze​gry​wasz.
Po​tem spró​buj in​ne​go spo​so​bu: płyń z bie​giem rze​ki, po​zwól, by dzia​ło
się to, co ma się dziać, a stop​nio​wo zro​zu​miesz, że te​raz rze​ka z tobą nie wal​‐
czy. W isto​cie rze​czy rze​ka wca​le z tobą nie wal​czy​ła, na​wet wte​dy, gdy po​‐
ru​sza​łeś się pod prąd, rze​ka z tobą nie wal​czy​ła.
To tyl​ko ty by​łeś w wal​ce, tyl​ko ty by​łeś w ego​istycz​nym na​stro​ju, ty,
któ​ry pró​bo​wa​łeś wy​grać, zwy​cię​żyć, któ​ry pró​bo​wa​łeś coś udo​wod​nić, że
„Je​stem kimś”. Ta myśl o by​ciu kimś two​rzy cały pro​blem.
Te​raz je​steś ni​kim, pły​niesz z bie​giem rze​ki, w głę​bo​kim przy​zwo​le​niu.
Rze​ka nie jest już ci prze​ciw​na – ni​g​dy nie była!
Zmie​ni​ły się tyl​ko two​je na​sta​wie​nia, a ty czu​jesz, że to rze​ka cał​ko​wi​cie
się zmie​ni​ła. Ta rze​ka za​wsze była taka sama. Te​raz uno​sisz się na fa​lach
rze​ki.
Wte​dy je​steś w or​ga​nicz​nej jed​no​ści z rze​ką. Wte​dy od​czu​wasz do​zna​nie
or​ga​zmicz​ne. Gdy je​steś jed​no​ścią z rze​ką, na​gle na​stę​pu​je wy​kro​cze​nie po​‐
nad wszyst​kie ogra​ni​cze​nia. Nie je​steś już mały, nie je​steś już duży – je​steś
ca​ło​ścią.
I taka jest dro​ga do​tar​cia do domu, bo dom jest źró​dłem, tym źró​dłem,
z któ​re​go przy​sze​dłeś. Ten dom nie jest gdzieś in​dziej! Ten dom jest tu, skąd
przy​by​łeś, skąd po​wsta​łeś. Dom jest źró​dłem. Je​śli po​zwo​lisz so​bie być
w głę​bo​kim przy​zwo​le​niu, do​cie​rasz do domu. Dom ozna​cza, że do​cie​rasz do
sa​me​go źró​dła ży​cia i ist​nie​nia, do​ty​kasz sa​me​go po​cząt​ku.
I w ża​den inny spo​sób nie mo​żesz być spo​koj​ny. Je​dy​nym spo​so​bem by​‐
cia spo​koj​nym jest nie by​cie. Je​dy​nym spo​so​bem by​cia spo​koj​nym jest by​cie
w głę​bo​kim przy​zwo​le​niu, po​wie​rze​niu się, w jed​no​ści z ener​gią ży​cia.
I nie tyl​ko ty mo​żesz od​po​czy​wać, byk tak​że. Nie tyl​ko ty mo​żesz od​po​‐
czy​wać, ale i rze​ka. Gdy kon​flikt trwa, ani ty nie mo​żesz od​po​czy​wać, ani
Bóg.
A te​raz nie po​trze​ba uży​wać bata i po​wro​zu. Gdy do​tar​łeś do miej​sca,
w któ​rym czu​jesz, że je​steś jed​no​ścią z rze​ką ży​cia, nie po​trze​ba uważ​no​ści
czy dys​cy​pli​ny. Wte​dy me​dy​to​wa​nie nie jest po​trzeb​ne!
Wte​dy nic nie jest po​trzeb​ne. Wte​dy ży​cie wszyst​ko robi dla cie​bie.
Wte​dy mo​żesz od​prę​żyć się, po​nie​waż mo​żesz to​tal​nie za​ufać. Wte​dy na​‐
wet uważ​ność nie jest po​trzeb​na, pa​mię​taj.
Na po​cząt​ku uważ​ność jest po​trzeb​na. Na po​cząt​ku na​wet dys​cy​pli​na
jest po​trzeb​na. Ale w mia​rę du​cho​we​go wzra​sta​nia, na​stę​pu​je wyj​ście po​‐
nad tę dra​bi​nę. Mo​żesz ją od​rzu​cić.
Bat, po​wróz, oso​ba i byk – wszyst​ko zle​wa się w jed​no w Nic-ości. To nie​bo
jest tak ogrom​ne, że żad​ne prze​sła​nie nie może go spla​mić. Jak pła​tek śnie​gu
może ist​nieć w sza​le​ją​cym ogniu? Oto są śla​dy pa​triar​chów.
8. Wyj​ście po​nad byka i jaźń.
Naj​pierw na​stę​pu​je wyj​ście po​nad byka – wyj​ście po​nad umysł, ener​gię
umy​słu, ży​cie, ener​gię ży​cia. A po​tem, kie​dy wy​sze​dłeś po​nad ży​cie, wy​cho​‐
dzisz po​nad sie​bie sa​me​go.
W chwi​li, gdy zni​ka umysł, ty tak​że zni​kasz – po​nie​waż ist​nie​jesz w wal​‐
ce. Ego ist​nie​je w na​pię​ciu. Dla ego po​trzeb​ny jest du​alizm. Nie może ono ist​‐
nieć w rze​czy​wi​sto​ści nie​du​ali​stycz​nej. A za​tem po pro​stu ob​ser​wuj: za​‐
wsze, gdy wal​czysz, two​je ego sta​je się bar​dzo ostre. Ob​ser​wuj dwa​dzie​ścia
czte​ry go​dzi​ny na dobę, a zo​ba​czysz wie​le szczy​tów i wie​le do​lin swe​go ego,
i wie​le razy od​czu​jesz, że go nie ma. Je​śli z ni​czym nie wal​czysz, nie ma go.
Za​le​ży to od wal​ki…
Ego jest cu​dem: naj​bar​dziej ilu​zo​rycz​ną rze​czą, a wy​da​je się być naj​bar​‐
dziej kon​kret​ną i rze​czy​wi​stą. Lu​dzie dla nie​go żyją i dla nie​go umie​ra​ją. Ale
po​trze​bu​je ono cią​głe​go pe​da​ło​wa​nia, a tym pe​da​ło​wa​niem jest two​ja wal​‐
ka. Znaj​dziesz taki czy inny spo​sób. Je​śli nie znaj​dziesz ni​ko​go in​ne​go, za​‐
czniesz wal​czyć ze swo​imi dzieć​mi.
Za​czniesz wal​czyć ze swo​ją żoną lub ze swo​im mę​żem – cza​sem w ogó​le
bez żad​ne​go po​wo​du. A na​praw​dę, żad​ne​go po​wo​du nie po​trze​ba, wszyst​kie
po​wo​dy są uza​sad​nie​nia​mi. Ale ty mu​sisz wal​czyć, ina​czej za​czy​nasz zni​‐
kać, za​czy​nasz top​nieć, za​czy​nasz za​pa​dać się, jak​byś był w prze​pa​ści, prze​‐
pa​ści bez dna.
Ego jest moż​li​we tyl​ko w kon​flik​cie, w wal​ce. Je​śli nie masz o co wal​czyć,
stwo​rzysz taki czy inny spo​sób pod​ję​cia wal​ki.
Wal​ka jest po​trzeb​na, praw​dzi​wa, nie​praw​dzi​wa, nie o to cho​dzi. Je​śli
jest wal​ka, mo​żesz być. Je​śli nie ma wal​ki, zni​kasz. Dla​te​go naj​więk​szym
prze​sła​niem, ja​kie mogę ci dać, jest to – za​pa​mię​taj – że mu​sisz do​trzeć do ta​‐
kie​go punk​tu, w któ​rym wszel​ka wal​ka zo​sta​je po​rzu​co​na. Do​pie​ro wte​dy
wy​kra​czasz po​nad sie​bie. Do​pie​ro wte​dy ni​g​dy nie bę​dziesz tym ma​łym ja,
drob​ną, brzyd​ką jaź​nią, któ​rą je​steś.
Wy​kro​czysz po​nad nią i sta​niesz się jed​no​ścią z ca​ło​ścią.
Po​ja​wia się wiel​ka ni​cość, w któ​rej wszyst​ko zo​sta​je za​tra​co​ne. Ta pust​ka
nie jest ne​ga​tyw​na, jest sa​mym źró​dłem wszel​kie​go ist​nie​nia.
Ale nie ma ogra​ni​czeń.
Tak, jak pła​tek śnie​gu zni​ka w sza​le​ją​cym ogniu, w tej ogrom​nej ener​gii
ca​ło​ści wszyst​ko zni​ka – bat, po​wróz, oso​ba i byk.
Tu po raz pierw​szy znaj​du​jesz miej​sce, do któ​re​go wę​dru​ją bud​do​wie.
Tu znaj​du​jesz, pierw​szy raz, aro​mat oświe​co​nych, istot​ność ich ist​nie​‐
nia, ich urze​czy​wist​nie​nia. Tu słu​chasz ich pie​śni. Nowy wy​miar otwie​ra
swe drzwi. Na​zwij ten wy​miar ni​rva​na, mok​sha, Kró​le​stwo Boże, jak tyl​ko
chcesz – ale otwie​ra się coś ab​so​lut​nie róż​ne​go od tego świa​ta, któ​ry zna​łeś
do tej pory. Oto są śla​dy pa​triar​chów – wszyst​kich wiel​kich, któ​rzy wę​dro​‐
wa​li do ni​co​ści i znik​nę​li w niej.
Trze​ba wyjść po​nad me​dy​ta​cję. Trze​ba wyjść po​nad uważ​ność.
Trze​ba wyjść po​nad dys​cy​pli​nę. Przy​cho​dzi taka chwi​la, gdy trze​ba żyć
spon​ta​nicz​nie – rą​bać drew​no, no​sić wodę ze stud​ni, jeść w chwi​lach gło​du,
spać, gdy czu​jesz się sen​ny, żyć cał​ko​wi​cie zwy​czaj​nie. Nie z tego świa​ta, nie
z tam​te​go świa​ta. Nie ma​te​ria​li​stycz​nie, nie re​li​gij​nie. Ot, po pro​stu, zwy​‐
czaj​nie.
Praw​dzi​we​go czło​wie​ka o ta​kiej ce​sze nie moż​na za​kwa​li​fi​ko​wać do żad​‐
nej ka​te​go​rii. Nie moż​na okre​ślić go jako świa​to​we​go czy re​li​gij​ne​go – jest on
poza ka​te​go​ria​mi. Wy​szedł poza lo​gi​kę.
Zbyt wie​lu kro​ków do​ko​na​no po​wra​ca​jąc do ko​rze​ni i do źró​dła. Le​piej by​ło​‐
by być śle​pym i głu​chym od sa​me​go po​cząt​ku! Miesz​ka​jąc w swym praw​dzi​‐
wym domu, nie przej​mu​jąc się tym, co na ze​wnątrz – rze​ka da​lej pły​nie w po​‐
ko​ju i kwia​ty są czer​wo​ne.
9. Do​tar​cie do źró​dła.
Zbyt wie​lu kro​ków do​ko​na​no… W isto​cie rze​czy nie było po​trze​by do​ko​‐
ny​wa​nia tak wie​lu kro​ków. Ale uświa​da​mia​ne jest to do​pie​ro wte​dy, gdy
do​tar​łeś do dzie​wią​te​go punk​tu. Gdy do​tar​łeś do domu, uświa​da​miasz so​‐
bie, że moż​li​we to było w jed​nym kro​ku.
Nie było po​trze​by po​dej​mo​wa​nia tylu kro​ków, nie było po​trze​by po​ru​‐
sza​nia się tak stop​nio​wo, eta​pa​mi. Moż​li​wy był skok…
Skok nie jest z ego – zro​bie​nie cze​goś, co nie zo​sta​ło po​sta​no​wio​ne przez
ego. Skok jest po​zwo​le​niem ca​ło​ści, by nad tobą za​wład​nę​ła.
Czy kie​dyś o tym my​śla​łeś – że two​je na​ro​dzi​ny nie były two​ją de​cy​zją?
Two​je na​ro​dzi​ny po​ja​wi​ły się z nie​zna​ne​go, z ni​co​ści się na​ro​dzi​łeś.
Nie była to two​ja de​cy​zja. Pew​ne​go dnia znów znik​niesz w ni​co​ści, bę​dzie
to two​ja śmierć. Nie bę​dzie to two​ja de​cy​zja. A po​mię​dzy tymi dwo​ma punk​‐
ta​mi, cza​sem będą prze​bły​ski mi​ło​ści – wszyst​kie one będą z tego nie​zna​ne​‐
go. Albo, je​śli masz dość szczę​ścia i spró​bu​jesz me​dy​ta​cji i mo​dli​twy, znów
bę​dzie parę prze​bły​sków tego nie​zna​ne​go. Nie bę​dzie to coś, co wy​ni​ka
z two​je​go dzia​ła​nia. Tak na​praw​dę, two​je dzia​ła​nie jest ba​rie​rą… Są ta​kie
rze​czy, któ​re moż​na do​ko​nać tyl​ko w głę​bo​kim nie-dzia​ła​niu: na​ro​dzi​ny,
śmierć, mi​łość, me​dy​ta​cja. Wszyst​ko to, co jest pięk​ne, przy​tra​fia ci się – pa​‐
mię​taj!
Niech bę​dzie to cią​głym przy​po​mnie​niem. Tego nie mo​żesz ro​bić!
Po​patrz na rze​kę: nie przej​mu​je się ni​czym tym, co dzie​je się wo​kół, da​lej
pły​nie w głę​bo​kiej ci​szy, w głę​bo​kim spo​ko​ju, nie roz​pra​sza​na czym​kol​wiek,
co dzie​je się na brze​gach. Nie roz​pro​szo​na, pły​nie da​lej. Po​zo​sta​je zhar​mo​ni​‐
zo​wa​na ze swą wła​sną na​tu​rą, ni​g​dy nie wy​kra​cza poza swą na​tu​rę. Po​zo​‐
sta​je wier​na so​bie. Co​kol​wiek dzie​je się w tym świe​cie wo​kół, rze​ka da​lej jest
rze​ką – wier​na so​bie, da​lej pły​nie… A ci​sza jest cie​niem, gdy je​steś wier​ny
so​bie.
Ża​den kwiat w ża​den spo​sób nie pró​bu​je imi​to​wać żad​ne​go in​ne​go kwia​‐
tu. Nie ma imi​to​wa​nia, nie ma kon​ku​ro​wa​nia, nie ma za​zdro​ści.
Czer​wo​ny kwiat jest po pro​stu czer​wo​ny, i jest ogrom​nie szczę​śli​wy
z tego, że jest czer​wo​ny. Ni​g​dy nie my​ślał o tym, aby być kimś in​nym.
Czło​wiek prze​ga​pia swą na​tu​rę z po​wo​du pra​gnie​nia, imi​to​wa​nia, za​‐
zdro​ści, ry​wa​li​za​cji. Czło​wiek jest je​dy​nym ist​nie​niem na zie​mi, któ​re nie
jest wier​ne so​bie, któ​re​go rze​ka nie jest w har​mo​nii z sobą, któ​re za​wsze wę​‐
dru​je gdzieś in​dziej, któ​re za​wsze pa​trzy na ko​goś in​ne​go, któ​re za​wsze chce
być kimś in​nym – i to jest nie​do​la, ka​ta​stro​fa. Mo​żesz być tyl​ko sobą. Nie ma
in​nej moż​li​wo​ści, po pro​stu nie ist​nie​je. Im szyb​ciej to zro​zu​miesz, tym le​‐
piej.
Nie mo​żesz być Bud​dą, nie mo​żesz być Je​zu​sem – i nie ma ta​kiej po​trze​by.
Mo​żesz być tyl​ko sobą. Ale każ​dy usi​łu​je być kimś in​nym. Dla​te​go od​cho​dzi​‐
my, co​raz da​lej i da​lej od pier​wot​ne​go źró​dła.
A ta neu​ro​za po​ja​wia się, gdy chcesz zro​bić coś dla sie​bie nie​na​tu​ral​ne​go
– wte​dy po​ja​wia się neu​ro​za. Gdy masz ja​kiś ide​ał, bę​dziesz neu​ro​tycz​ny. Ty
je​steś ide​ałem, ty je​steś prze​zna​cze​niem.
Je​śli je​steś po pro​stu na​tu​ral​ny, sta​jesz się świad​kiem. Po​ja​wia się pra​‐
gnie​nie, in​te​gru​je się, po​zo​sta​jesz świad​kiem. Tak jak się to in​te​gru​je, tak
samo się dez​in​te​gru​je. Nic nie po​trze​ba ro​bić. Tak samo, jak fala wzbie​ra na
oce​anie i opa​da – nic nie po​trze​ba ro​bić. Nie trze​ba wal​czyć, nie trze​ba zma​‐
gać się. For​my po​ja​wia​ją się i zni​ka​ją.
Po​zo​sta​jesz ob​ser​wa​to​rem. I do​brze wiesz, że żad​na for​ma nie jest iden​‐
tycz​na to​bie, nie utoż​sa​miasz się z żad​ną for​mą.
Bosy i z pier​sią ob​na​żo​ną, łą​czę się z ludź​mi tego świa​ta. Sza​ty moje w strzę​‐
pach, ku​rzem są okry​te, ci ja wiecz​nie je​stem szczę​śli​wy. Żad​nych cza​rów nie
sto​su​ję, aby prze​dłu​żyć swo​je ży​cie; te​raz, przede mną, drze​wa na​bie​ra​ją ży​‐
cia.
10. W świe​cie.
Za​wsze, gdy Bud​da przej​dzie peł​ny krąg, wra​ca znów do świa​ta. Stąd każ​‐
dy za​czy​na, i tu każ​dy po​wi​nien za​koń​czyć. Tam​ten świat nie jest gdzieś in​‐
dziej – jest tu i te​raz.
Czło​wiek, któ​ry do​stą​pił naj​bar​dziej we​wnętrz​ne​go rdze​nia swo​je​go ist​‐
nie​nia, jest tak peł​ny ży​cia, że gdzie​kol​wiek wę​dru​je, wszyst​ko ob​sy​pu​je
swo​im ży​ciem.
Doznania potwierdzające

Do​zna​nie po​twier​dza​ją​ce ozna​cza, że zbli​żasz się do domu. Mu​sisz ro​zu​‐


mieć, mu​sisz być świa​do​mym do​znań po​twier​dza​ją​cych, bo daje to od​wa​gę,
na​dzie​ję. Daje to siły ży​cio​we. Za​czy​nasz czuć, że szu​kasz nie na dar​mo, że
po​ra​nek jest już bar​dzo bli​ski. Może na​dal jest noc i ciem​ność, ale pierw​sze
do​zna​nie po​twier​dza​ją​ce za​czę​ło prze​ni​kać.
Gwiaz​dy za​czy​na​ją zni​kać, wschód na​bie​ra czer​wie​ni. Słoń​ce nie wze​‐
szło, jest wcze​sny świt; to do​zna​nie po​twier​dza​ją​ce, że słoń​ce nie jest da​le​ko.
Gdy wschód sta​je się czer​wo​ny, wkrót​ce, lada chwi​la, słoń​ce wznie​sie się
po​nad ho​ry​zont. Pta​ki za​czę​ły śpie​wać, pta​ki wy​sła​wia​ją nad​cho​dzą​cy po​ra​‐
nek. Drze​wa wy​glą​da​ją na oży​wio​ne, sen zni​ka, lu​dzie się bu​dzą. To są do​‐
zna​nia po​twier​dza​ją​ce.
Do​kład​nie tak samo na ścież​ce du​cho​wej są do​zna​nia, któ​re są bar​dzo po​‐
twier​dza​ją​ce. Przy​po​mi​na to sy​tu​ację, gdy wę​dru​jesz w kie​run​ku pięk​ne​go
ogro​du, któ​re​go nie wi​dzisz, ale im bli​żej je​steś tego ogro​du, tym chłod​niej​‐
szy jest wiatr, któ​ry mo​żesz po​czuć. Im da​lej od​cho​dzisz, tym bar​dziej chłód
zni​ka, im bar​dziej się zbli​żasz, tym bar​dziej chłód zno​wu się po​ja​wia. Im bar​‐
dziej się zbli​żasz, tym bar​dziej wiatr nie jest tyl​ko chłod​ny, ale jest i aro​mat,
aro​mat wie​lu kwia​tów. Im da​lej od​cho​dzisz, tym bar​dziej aro​mat za​ni​ka. Im
bar​dziej się zbli​żasz, tym le​piej sły​szysz pta​ki śpie​wa​ją​ce po​śród drzew.
Drzew nie mo​żesz do​strzec, ale śpiew pta​ków… da​le​kie wo​ła​nie ku​kuł​ki…
pew​nie las man​gow​ców. Zbli​żasz się. To są do​zna​nia po​twier​dza​ją​ce. Do​‐
kład​nie to samo dzie​je się, gdy wę​dru​jesz w kie​run​ku we​wnętrz​ne​go ogro​‐
du, w kie​run​ku we​wnętrz​ne​go źró​dła ży​cia, ra​do​ści, ci​szy, bło​go​ści. Gdy za​‐
czniesz po​ru​szać się w kie​run​ku cen​trum, kil​ka rze​czy znik​nie i po​ja​wi się
kil​ka rze​czy no​wych.
I pa​mię​taj – gdy do​zna​nia po​twier​dza​ją​ce za​czy​na​ją się po​ja​wiać, nie
bądź zbyt szyb​ko za​spo​ko​jo​ny. Chłod​ny wie​trzyk nad​szedł, a ty sie​dzisz
i my​ślisz, że do​tar​łeś. Ten chłód jest pięk​ny, ten chłód jest peł​ny bło​go​ści, ale
mu​sisz iść da​lej. Nie za​do​wa​laj się dro​bia​zga​mi.
Od​czu​waj za​do​wo​le​nie, że za​czę​ły one dziać się, trak​tuj je jako ka​mie​nie
mi​lo​we, ale nie są one ce​lem. Ciesz się nimi, dzię​kuj Bogu, czuj wdzięcz​ność,
ale idź da​lej w tym sa​mym kie​run​ku, z któ​re​go przy​cho​dzą do​zna​nia po​‐
twier​dza​ją​ce.
Utrzy​muj to w sa​mej głę​bi swe​go ser​ca, nie za​do​wa​laj się dro​bia​zga​mi.
Wie​le rze​czy dzie​je się w dro​dze, wie​le cu​dow​nych rze​czy dzie​je się w dro​‐
dze, ale nie za​do​wa​laj się czym​kol​wiek.
Pa​mię​taj, masz stać się świa​do​mo​ścią Chry​stu​sa, Bo​dhi​sat​tvą – nic
mniej​sze​go nie da ci za​spo​ko​je​nia.
Cały świat sta​je się do​li​ną.
Ci, któ​rzy wę​dru​ją – a wszy​scy wę​dru​je​cie w kie​run​ku me​dy​ta​cji – na​‐
tkną się na te dziw​ne, choć ogrom​nie pięk​ne prze​strze​nie.
Pierw​szym zna​kiem, że me​dy​ta​cja za​czę​ła sta​wać się w to​bie zja​wi​skiem
skry​sta​li​zo​wa​nym jest: cała eg​zy​sten​cja sta​je się do​li​ną, a ty je​steś na szczy​‐
cie wzgó​rza. Za​czy​nasz się wzno​sić. Cały świat sta​je się do​li​ną, da​le​ko, tam,
głę​bo​ko po​ni​żej, a ty sie​dzisz na oświe​tlo​nym słoń​cem szczy​cie wzgó​rza.
Me​dy​ta​cja uno​si cię do góry – nie fi​zycz​nie, ale du​cho​wo. I to zja​wi​sko jest
bar​dzo wy​raź​ne gdy na​stę​pu​je – ta​kie będą ozna​ki.
Gdy w me​dy​ta​cji wę​dru​jesz do we​wnątrz, na​gle wi​dzisz, że mię​dzy tobą
i zgieł​kiem wo​ko​ło po​wsta​je wiel​ki dy​stans. Mo​żesz sie​dzieć na tar​go​wi​sku
i na​gle zo​ba​czysz prze​rwę po​ja​wia​ją​cą się mię​dzy tobą i ha​ła​sem. Le​d​wie
przed chwi​lą te ha​ła​sy były nie​mal toż​sa​me z tobą, by​łeś w nich; te​raz od​da​‐
lasz się od nich. Je​steś tam fi​zycz​nie, tak, jak przed​tem. Nie po​trze​ba od​cho​‐
dzić w góry – to jest dro​ga do od​na​le​zie​nia rze​czy​wi​stych gór we​wnątrz, to
jest dro​ga do zna​le​zie​nia Hi​ma​la​jów we​wnątrz. Za​czy​nasz wcho​dzić w głę​‐
bo​ką ci​szę, i na​gle wszyst​kie te ha​ła​sy, któ​re były tak bli​sko cie​bie – a było
ta​kie za​mie​sza​nie – za​czy​na​ją się od​da​lać, od​cho​dzić w dal. Na ze​wnątrz
wszyst​ko jest ta​kie, jak było wcze​śniej, nic się nie zmie​ni​ło: sie​dzisz w tym
sa​mym miej​scu, w któ​rym za​czy​na​łeś me​dy​to​wać. Ale wraz z po​głę​bia​niem
się me​dy​ta​cji bę​dziesz to od​czu​wał, po​czu​jesz na​ra​sta​ją​cy dy​stans do rze​czy
ze​wnętrz​nych.
Każ​da nuta sta​je się kry​sta​licz​nie czy​sta.
Po dru​gie, co​kol​wiek bę​dzie wy​po​wie​dzia​ne na ze​wnątrz, jest cał​ko​wi​cie
wy​raź​ne, w isto​cie rze​czy wy​raź​niej​sze niż było wcze​śniej.
To są cza​ry me​dy​ta​cji. Nie sta​jesz się nie​świa​do​my, gdyż w nie​świa​do​‐
mo​ści też wi​dzisz, że ha​ła​sy zni​ka​ją. Gdy na przy​kład po​da​ny ci bę​dzie chlo​‐
ro​form, po​czu​jesz, że dzie​je się to samo zja​wi​sko, ha​ła​sy za​czy​na​ją się od​da​‐
lać, da​lej, da​lej… i ode​szły – ale ty za​pa​dłeś w nie​świa​do​mość. Ni​cze​go nie
mo​żesz usły​szeć wy​raź​nie.
Do​kład​nie to samo dzie​je się w me​dy​ta​cji, ale z pew​ną róż​ni​cą: ha​ła​sy za​‐
czy​na​ją się od cie​bie od​da​lać, a każ​dy ha​łas sta​je się zde​cy​do​wa​nie wy​raź​ny,
wy​raź​niej​szy niż wcze​śniej, gdyż te​raz po​ja​wia się by​cie świad​kiem.
Po​cząt​ko​wo ty też by​łeś ha​ła​sem po​śród tych wszyst​kich ha​ła​sów, by​łeś
w nich za​gu​bio​ny. Te​raz je​steś ob​ser​wa​to​rem, a po​nie​waż je​steś tak wy​ci​‐
szo​ny, wszyst​ko mo​żesz wi​dzieć ja​sno, wy​raź​nie. Choć ha​ła​sy są od​le​głe, są
wy​raź​niej​sze niż kie​dy​kol​wiek do​tąd. Każ​da po​je​dyn​cza nuta jest sły​sza​na.
Świat jest sły​sza​ny jak echo.
I trze​cia rzecz bę​dzie od​czu​wa​na: że nie są one sły​sza​ne bez​po​śred​nio,
a jak​by po​śred​nio, jak​by były echem fak​tycz​nych dźwię​ków, nie sa​my​mi
dźwię​ka​mi. Sta​ją się bar​dziej bez​po​sta​cio​we, ich po​sta​cio​wość za​ni​ka. Sta​ją
się mniej ma​te​rial​ne, ich ma​te​ria zni​ka – nie są już cięż​kie, są lek​kie. Mo​żesz
zo​ba​czyć ich lek​kość, są jak echo. Cała eg​zy​sten​cja sta​je się echem.
Dla​te​go mi​sty​cy hin​du​scy na​zy​wa​ją świat: maya – ilu​zja. Ilu​zja nie ozna​‐
cza nie-rze​czy​wi​sto​ści, ozna​cza je​dy​nie po​do​bień​stwo do cie​nia, po​do​bień​‐
stwo do echa. Nie ozna​cza nie​eg​zy​sten​cjal​no​ści, ozna​cza tyl​ko po​do​bień​‐
stwo do snu. Po​dob​ne do cie​nia, po​dob​ne do snu, po​dob​ne do echa, ta​kie bę​‐
dzie to uczu​cie. Nie mo​żesz od​czuć, że te zja​wi​ska są rze​czy​wi​ste. Cała eg​zy​‐
sten​cja sta​je się snem, bar​dzo wy​raź​nym, wi​docz​nym, po​nie​waż ty je​steś
uważ​ny. Naj​pierw by​łeś za​gu​bio​ny we śnie – nie by​łeś czuj​ny, i my​śla​łeś, że
to rze​czy​wi​stość.
By​łeś utoż​sa​mio​ny ze swym umy​słem. Te​raz nie utoż​sa​miasz już się
z umy​słem, po​wsta​ło w to​bie coś od​ręb​ne​go – uważ​ność, sak​shi.
Bę​dziesz sły​szał wszyst​ko oprócz sie​bie.
I czwar​ta rzecz w tym bę​dzie od​czu​wa​na: sły​szysz całą eg​zy​sten​cję wo​‐
ko​ło – lu​dzi roz​ma​wia​ją​cych, spa​ce​ru​ją​cych, śmie​ją​ce się dzie​ci, ktoś krzy​‐
czy, woła ja​kiś ptak, sa​mo​chód prze​jeż​dża, sa​mo​lot, po​ciąg.
Bę​dziesz sły​szeć wszyst​ko. Jed​no tyl​ko: nie bę​dziesz w sta​nie sły​szeć sie​‐
bie, zu​peł​nie znik​ną​łeś. Je​steś pust​ką. Po pro​stu w ogó​le cię nie ma. Nie mo​‐
żesz od​czuć sie​bie jako isto​ty. Są wszyst​kie ha​ła​sy, znik​nę​ły tyl​ko two​je we​‐
wnętrz​ne ha​ła​sy. Zwy​kle we​wnątrz cie​bie jest wię​cej ha​ła​sów niż na ze​‐
wnątrz. Praw​dzi​we za​mie​sza​nie jest we​wnątrz cie​bie, jest tam praw​dzi​we
sza​leń​stwo. A kie​dy spo​ty​ka się ze​wnętrz​ne sza​leń​stwo z we​wnętrz​nym
sza​leń​stwem, po​wsta​je pie​kło.
Ze​wnętrz​ne sza​leń​stwo bę​dzie trwa​ło da​lej, bo nie ty je stwo​rzy​łeś i nie
ty mo​żesz je znisz​czyć, ale bar​dzo ła​two mo​żesz znisz​czyć swe we​wnętrz​ne
sza​leń​stwo. Jest to w two​ich moż​li​wo​ściach. Kie​dy we​wnętrz​ne​go sza​leń​‐
stwa nie ma, ze​wnętrz​ne sza​leń​stwo sta​je się nie​istot​ne. Tra​ci re​al​ność, sta​‐
je się ilu​zo​rycz​ne. Nie mo​żesz zna​leźć swe​go daw​ne​go gło​su, nie po​ja​wia się
w to​bie żad​na myśl, nie ma więc dźwię​ku. Sta​łeś się pu​sty, i wszyst​ko ze​szło
głę​bo​ko w do​li​nę, sły​chać tyl​ko echa. A kie​dy sły​szysz echa, na pew​no nie
ma to na cie​bie wpły​wu. I tak, po​wo​li, po​wo​li wzra​stasz w me​dy​ta​cję.
Wszyst​ko sta​je się nie​istot​ne. Wszyst​ko mo​żesz zo​ba​czyć.
Po​ja​wia się wiel​kie świa​tło.
Do​pó​ki nie sta​niesz się pu​sty, po​zo​sta​niesz ciem​ny, po​zo​sta​niesz ciem​‐
no​ścią. Gdy je​steś cał​ko​wi​cie pu​sty, gdy nie ma ni​ko​go we​wnątrz cie​bie,
wte​dy na​stę​pu​je świa​tłość. Obec​ność ego stwa​rza ciem​ność. Ciem​ność i ego
są sy​no​ni​ma​mi. Nie-ego i świa​tło są sy​no​ni​ma​mi.
Dla​te​go wszyst​kie me​to​dy me​dy​ta​cji, bez wzglę​du na ich orien​ta​cję,
w koń​cu zbie​ga​ją się w tej pu​stej kom​na​cie two​je​go we​wnętrz​ne​go ist​nie​‐
nia. Po​zo​sta​je tyl​ko ci​cha prze​strzeń i w tej ci​chej prze​strze​ni stwier​dzasz
po​ja​wia​ją​ce się świa​tło, nie ma​ją​ce żad​ne​go źró​dła. Nie przy​po​mi​na świa​tła,
któ​re wi​dzia​łeś gdy wscho​dzi słoń​ce, po​nie​waż świa​tło po​cho​dzą​ce ze słoń​‐
ca nie może być wiecz​ne – w nocy znów znik​nie. Nie przy​po​mi​na ono świa​‐
tła, któ​re​mu po​trze​ba pa​li​wa, bo kie​dy pa​li​wo się skoń​czy, to świa​tło znik​‐
nie.
To świa​tło ma bar​dzo ta​jem​ni​czą ce​chę – nie ma źró​dła, nie ma przy​czy​‐
ny. Nie jest ni​czym spo​wo​do​wa​ne, gdy się po​ja​wi, po​zo​sta​je więc – ni​g​dy nie
zni​ka. Tak na​praw​dę już ono jest, po pro​stu nie je​steś do​sta​tecz​nie pu​sty by
je zo​ba​czyć.
A gdy to świa​tło za​czy​na w to​bie na​ra​stać, ta​kie będą te do​zna​nia.
W chwi​li, kie​dy sia​dasz w mil​cze​niu i sta​jesz się spo​koj​ny, nie​ru​cho​my, bez
ru​chu we​wnątrz i na ze​wnątrz, na​gle wi​dzisz, że twy​mi ocza​mi wy​le​wa się
two​je świa​tło.
Jest to do​zna​nie, któ​re​go na​uka jesz​cze nie po​zna​ła. Na​uka są​dzi, że świa​‐
tło do​sta​je się do oczu, ale ni​g​dy na od​wrót. Świa​tło przy​cho​dzi z ze​wnątrz,
do​sta​je się do oczu, wcho​dzi w cie​bie – to tyl​ko po​ło​wa opo​wie​ści. Dru​gą po​‐
ło​wę zna​ją tyl​ko mi​sty​cy i lu​dzie me​dy​tu​ją​cy. To tyl​ko jed​na część – świa​tło
wcho​dzi do cie​bie. Jest jesz​cze dru​ga część – świa​tło wy​le​wa się twy​mi ocza​‐
mi. A gdy świa​tło za​czy​na wy​le​wać się ocza​mi, świa​tło oczu za​czy​na pło​nąć
pło​mie​niem, tak, że wszyst​ko przed tobą sta​je się cał​kiem ja​sne.
Wte​dy roz​ja​śnia się cała eg​zy​sten​cja. Wte​dy wi​dzisz, że drze​wa są zie​leń​‐
sze niż kie​dy​kol​wiek do​tąd, a ich zie​lo​ność ma pew​ną ja​sność.
Wte​dy wi​dzisz, że róże są bar​dziej ró​ża​ne niż kie​dy​kol​wiek do​tąd. Te
same róże, te same drze​wa, ale na​pły​wa w nie coś z cie​bie, uka​zu​jąc je wy​‐
raź​niej niż kie​dy​kol​wiek do​tąd. Wte​dy dro​bia​zgi mają tyle pięk​na, ko​lo​ro​we
ka​my​ki są dla bud​dy pięk​niej​sze niż dia​ment Koh-i-noor dla kró​lo​wej Elż​‐
bie​ty. Dla kró​lo​wej Elż​bie​ty na​wet Koh-i-noor, naj​więk​szy dia​ment świa​ta,
nie jest tak pięk​ny jak zwy​czaj​ny ka​myk dla bud​dy. Dla​cze​go? Po​nie​waż
oczy bud​dy mogą wy​le​wać świa​tło, i w tym świe​tle zwy​czaj​ne ka​my​ki sta​ją
się koh-i-no​ora​mi. Zwy​czaj​ni lu​dzie sta​ją się bud​da​mi. Dla bud​dy wszyst​ko
jest peł​ne sta​nu bud​dy.
Dla​te​go Bud​da po​wie​dział: „W dniu, gdy sta​łem się oświe​co​ny, cała eg​zy​‐
sten​cja sta​ła się oświe​co​na. Drze​wa i góry i rze​ki i ska​ły, wszyst​ko sta​ło się
oświe​co​ne.” Cała eg​zy​sten​cja zo​sta​ła wy​nie​sio​na ku wyż​szej ob​fi​to​ści.
Za​le​ży to od tego ile mo​żesz dać eg​zy​sten​cji – tyl​ko tyle do​sta​niesz.
Je​śli nic nie dasz, nic nie do​sta​niesz. Naj​pierw mu​sisz dać, by do​stać.
To dla​te​go lu​dzie twór​czy zna​ją wię​cej pięk​na, wię​cej mi​ło​ści, wię​cej ra​‐
do​ści niż lu​dzie, któ​rzy nie są twór​czy – bo lu​dzie twór​czy dają coś eg​zy​sten​‐
cji. Eg​zy​sten​cja przyj​mu​je… i hoj​nie od​po​wia​da.
Twe oczy są pu​ste, nic nie dają, tyl​ko bio​rą. Są skąp​ca​mi, nie dzie​lą się.
Za​wsze, gdy spo​tkasz oczy, któ​re po​tra​fią się dzie​lić, uj​rzysz ogrom​ną róż​ni​‐
cę, ogrom​ne pięk​no, ci​szę, moc, po​ten​cjał. Je​śli po​tra​fisz zo​ba​czyć oczy, któ​‐
re mogą wy​lać swe świa​tło w cie​bie, całe twe ser​ce bę​dzie po​ru​szo​ne.
Zo​ba​czysz to! Two​je oczy za​czy​na​ją pło​nąć. A gdy oczy za​czy​na​ją pło​nąć,
cała eg​zy​sten​cja przyj​mu​je nowe za​bar​wie​nie, nową głę​bię, nowy wy​miar,
jak​by wszyst​ko nie było już trój​wy​mia​ro​we, ale czte​ro​wy​mia​ro​we. Nowy
wy​miar zo​stał do​da​ny, wy​miar świe​tli​sto​ści.
Tak, jak słoń​ce świe​ci nad chmu​rą i cała chmu​ra pło​nie, i ty je​steś
w chmu​rze i chmu​ra jest tyl​ko ogniem od​zwier​cie​dla​ją​cym słoń​ce.
Za​czy​nasz żyć w tej chmu​rze świa​tła. Śpisz w niej, cho​dzisz w niej, sie​‐
dzisz w niej, ta chmu​ra jest sta​le. Tą chmu​rę wi​dzi się jako aurę.
Ci, któ​rzy mają oczy, by to wi​dzieć, będą wi​dzieć świa​tło wo​kół głów
świę​tych, wo​kół ich ciał. Ota​cza ich sub​tel​na aura.
Nie mo​żesz od​na​leźć swe​go cia​ła.
W tej chwi​li, gdy je​steś peł​ny świa​tła we​wnątrz i oczy ci pło​ną i cała eg​‐
zy​sten​cja pło​nie no​wym ży​ciem, je​że​li otwo​rzysz oczy i spró​bu​jesz od​na​leźć
swe cia​ło, nie znaj​dziesz go. W tych chwi​lach ma​te​ria zni​ka.
Gdy zy​skasz zdol​ność wi​dze​nia du​cha, zo​ba​czysz, że ma​te​ria znik​nę​ła.
Obu na raz nie mo​żesz wi​dzieć.
Te zna​ki trze​ba zro​zu​mieć, bo zda​rzą się one i to​bie, i to zro​zu​mie​nie po​‐
mo​że. Ina​czej, je​że​li któ​re​goś dnia otwo​rzysz oczy i nie znaj​dziesz swe​go cia​‐
ła, mo​żesz zwa​rio​wać. Z pew​no​ścią po​czu​jesz, że coś jest nie w po​rząd​ku,
albo nie ży​jesz albo zwa​rio​wa​łeś. I co się sta​ło z cia​łem? A je​śli zro​zu​miesz te
su​try, we wła​ści​wym mo​men​cie przy​po​mną ci one. Dla​te​go mó​wię o tylu
świę​tych pi​smach: by uczy​nić cię świa​do​mym wszyst​kie​go, co jest moż​li​we,
byś, gdy to na​stą​pi, nie zo​stał za​sko​czo​ny, abyś wie​dział, abyś ro​zu​miał,
abyś już miał mapy. Mo​żesz od​czy​tać gdzie je​steś i w tym ro​zu​mie​niu mo​‐
żesz się od​prę​żyć.
Doznanie unoszenia się

To na​stę​pu​je bar​dzo szyb​ko, za​czy​na się dziać w bar​dzo wcze​snych fa​‐


zach. Gdy sie​dzisz nie​ru​cho​mo, na​gle czu​jesz, że je​steś nie​co wy​żej niż pod​‐
ło​że, może pięt​na​ście cen​ty​me​trów wy​żej. Z wiel​kim za​sko​cze​niem otwie​‐
rasz oczy i stwier​dzasz, że sie​dzisz na pod​ło​żu, my​ślisz więc, że pew​nie śni​‐
łeś.
Nie, nie śni​łeś, two​je cia​ło fi​zycz​ne po​zo​sta​wa​ło na pod​ło​żu. Ale masz
inne cia​ło, cia​ło świa​tła ukry​te we​wnątrz nie​go; na​zwij je cia​łem astral​nym,
cia​łem sub​tel​nym, cia​łem ży​cio​wym, jak chcesz; to cia​ło za​czy​na wzno​sić
się wy​żej. Od we​wnątrz moż​na czuć tyl​ko to cia​ło, bo jest to two​je wnę​trze.
Gdy otwie​rasz oczy, two​je ma​te​rial​ne cia​ło sie​dzi pew​nie na pod​ło​żu, tak,
jak sie​dzia​ło przed​tem. Nie myśl, że mia​łeś ha​lu​cy​na​cje, ani odro​bi​nę. To
fakt rze​czy​wi​sty, nie​co się uno​si​łeś, ale w swym dru​gim cie​le, nie w pierw​‐
szym cie​le.
Te zna​ki po​twier​dza​ją​ce trze​ba zro​zu​mieć, a nie chwa​lić się nimi. Ni​ko​‐
mu ich nie opo​wia​daj, bo ego zno​wu wej​dzie i za​cznie wy​ko​rzy​sty​wać te do​‐
zna​nia. A kie​dy ego wcho​dzi, do​zna​nia zni​ka​ją.
Ni​g​dy o nich nie mów. Je​śli na​stą​pią, po pro​stu je zro​zum, za​uważ, i zu​‐
peł​nie o nich za​po​mnij.
I to też trze​ba pa​mię​tać: wszyst​kie one mogą ci się zda​rzyć lub nie, albo
mogą zda​rzyć się w in​nej ko​lej​no​ści, albo mogą się zda​rzyć w inny spo​sób.
A jest ty​siąc i jed​na rzecz, któ​ra jest moż​li​wa, bo lu​dzie są tak róż​ni.
Ko​muś te do​zna​nia mogą się nie zda​rzyć tak, jak zo​sta​ły opi​sa​ne. Na
przy​kład ko​muś może się nie zda​rzyć, że uno​si się ku gó​rze; może się zda​‐
rzyć, że sta​je się więk​szy i więk​szy i więk​szy, cały po​kój jest go peł​ny. A po​‐
tem da​lej sta​je się więk​szy i więk​szy, te​raz dom jest we​wnątrz nie​go. I jest to
bar​dzo za​gad​ko​we. Chce się otwo​rzyć oczy i zo​ba​czyć co się dzie​je: „Czy wa​‐
riu​ję?” I moż​li​wa jest chwi​la, gdy wi​dzisz, że: „Cała eg​zy​sten​cja jest we​‐
wnątrz mnie. Nie je​stem poza nią. Ona nie jest poza mną, jest we​wnątrz
mnie. I gwiaz​dy po​ru​sza​ją się we​wnątrz mnie.”
A ko​muś może się zda​rzyć, że sta​je się mniej​szy i mniej​szy, sta​je się czą​‐
stecz​ką, pra​wie nie​wi​dzial​ną, po​tem ato​mem, i po​tem zni​ka. Tak może być.
Pa​tań​ja​li ska​ta​lo​go​wał wszyst​kie do​zna​nia, któ​re są moż​li​we. Lu​dzie mają
róż​ne pre​dys​po​zy​cje, róż​ne ta​len​ty, róż​ne po​ten​cjal​ne moż​li​wo​ści, każ​de​mu
więc przy​da​rzą się one ina​czej. To tyl​ko wska​zu​je jak to się bę​dzie dzia​ło –
nie myśl, że wpa​dasz w sza​leń​stwo albo coś się dzie​je dzi​wacz​ne​go.
I te do​zna​nia nie są prze​ra​ża​ją​ce, ale two​ja in​ter​pre​ta​cja może je uczy​nić
prze​ra​ża​ją​cy​mi.
Radość bez żadnego powodu

Wiel​ki znak po​twier​dza​ją​cy jest wte​dy, gdy, w ogó​le bez żad​ne​go po​wo​‐
du, na​gle czu​jesz się ra​do​snym. W zwy​kłym ży​ciu je​steś ra​do​sny, gdy jest ja​‐
kiś po​wód. Spo​tka​łeś pięk​ną ko​bie​tę i je​steś ra​do​sny, albo masz pie​nią​dze,
któ​rych za​wsze chcia​łeś, i je​steś ra​do​sny, albo ku​pi​łeś dom z pięk​nym ogro​‐
dem i je​steś ra​do​sny, ale te ra​do​ści nie mogą trwać dłu​go. Są chwi​lo​we, nie
mogą po​zo​sta​wać cią​gle i nie​prze​rwa​nie. Je​śli two​ja ra​dość jest czymś spo​‐
wo​do​wa​na, znik​nie, bę​dzie chwi​lo​wa. Wkrót​ce po​zo​sta​wi cię w głę​bo​kim
smut​ku; wszyst​kie ra​do​ści po​zo​sta​wia​ją cię w głę​bo​kim smut​ku. Ale jest
inny ro​dzaj ra​do​ści, któ​ry jest zna​kiem po​twier​dza​ją​cym: na​gle je​steś ra​do​‐
sny w ogó​le bez żad​ne​go po​wo​du. Nie moż​na wska​zać dla​cze​go. Gdy ktoś
pyta: „Dla​cze​go je​steś ra​do​sny?” nie po​tra​fisz od​po​wie​dzieć.
Nie mogę po​wie​dzieć dla​cze​go je​stem ra​do​sny. Nie ma po​wo​du. Po pro​‐
stu tak jest. Tej ra​do​ści nie moż​na te​raz za​kłó​cić. Co​kol​wiek te​raz się sta​nie,
bę​dzie trwa​ła. Jest ona dzień w dzień, noc w noc. Mo​żesz być mło​dy, mo​żesz
być sta​ry, mo​żesz być żywy, mo​żesz umie​rać, ona za​wsze jest. Gdy zna​la​złeś
ra​dość, któ​ra po​zo​sta​je, oko​licz​no​ści się zmie​nia​ją, a ona trwa, wte​dy z pew​‐
no​ścią zbli​żasz się do sta​nu by​cia bud​dą.
Jest to znak po​twier​dza​ją​cy. Je​śli ra​dość przy​cho​dzi i od​cho​dzi, nie ma to
zbyt wiel​kiej war​to​ści – jest to zja​wi​sko świa​to​we. Gdy ra​dość trwa, po​zo​sta​‐
je nie​prze​rwa​na, sta​le – jak​byś był odu​rzo​ny, bez żad​ne​go nar​ko​ty​ku je​steś
stuk​nię​ty; jak​byś wła​śnie wziął ką​piel, świe​ży jak kro​ple rosy o po​ran​ku,
świe​ży jak nowe li​ście wio​sną, świe​ży jak li​ście lo​to​su w sta​wie; jak​byś wła​‐
śnie wziął ką​piel; gdy po​zo​sta​jesz sta​le w tej świe​żo​ści, któ​ra po​zo​sta​je i po​‐
zo​sta​je i nic jej nie za​kłó​ca, wiedz, że zbli​żasz się do domu.
Brak reakcji – brak lęku

Gdy two​ja ci​sza i ra​dość po​głę​bia​ją się, za​czy​nasz od​czu​wać, że dla cie​bie
śmier​ci nie ma. W śmier​ci umie​ra tyl​ko per​so​na, oso​bo​wość; esen​cja ni​g​dy
nie umie​ra. Gdy wiesz, że coś w to​bie trwa, coś, co ni​g​dy się nie zmie​nia, ra​‐
dość, któ​ra trwa bez wzglę​du na oko​licz​no​ści, po raz pierw​szy wiesz, że jest
w to​bie coś nie​śmier​tel​ne​go, jest w to​bie coś wiecz​ne​go. I ta chwi​la jest
chwi​lą siły, po​ten​cjal​nych moż​li​wo​ści, nie​ustra​szo​no​ści. Wte​dy nie bo​isz
się.
Wte​dy drże​nie zni​ka. Po raz pierw​szy pa​trzysz w rze​czy​wi​stość bez lęku.
Te​raz nic nie za​sła​nia, nic nie może cię ob​jąć i znie​kształ​cić twej wy​ra​zi​‐
sto​ści. Two​je wi​dze​nie po​zo​sta​je nie​tknię​te. Ktoś cię ob​ra​ża, ale to nie sta​je
się chmu​rą. Ktoś jest w zło​ści, wi​dzisz to na wy​lot, na​praw​dę czu​jesz współ​‐
czu​cie dla tego czło​wie​ka w zło​ści, bo nie​po​trzeb​nie spa​la się w ogniu. Ob​le​‐
wasz go swą bło​go​ścią, swym po​ko​jem, swą mi​ło​ścią. Jest on głup​cem, po​‐
trze​ba mu wszel​kie​go współ​czu​cia.
Część 2

DROGI DO MIŁOŚCI

Cztery kroki do miłości

Mi​łość jest spo​tka​niem, or​ga​zmicz​nym spo​tka​niem śmier​ci i ży​cia.


Je​że​li nie po​zna​łeś mi​ło​ści, wie​le stra​ci​łeś. Uro​dzi​łeś się, ży​łeś i umar​łeś,
ale wie​le stra​ci​łeś. Stra​ci​łeś ogrom​nie, stra​ci​łeś cał​ko​wi​cie, stra​ci​łeś ab​so​lut​‐
nie, stra​ci​łeś tę prze​rwę po​środ​ku. Ta prze​rwa jest naj​wyż​szym szczy​tem,
szczy​to​wym prze​ży​ciem.
Aże​by ją osią​gnąć, na​le​ży pa​mię​tać o czte​rech kro​kach. Pierw​szy krok:
bądź tu i te​raz – bo mi​łość jest moż​li​wa tyl​ko tu i te​raz. Nie mo​żesz ko​chać
w prze​szło​ści. Wie​lu lu​dzi żyje je​dy​nie we wspo​mnie​niach, oni ko​cha​ją
w prze​szło​ści. A są i tacy, któ​rzy ko​cha​ją w przy​szło​ści: to też jest nie​moż​li​‐
we. Są to spo​so​by na uni​ka​nie mi​ło​ści; prze​szłość i przy​szłość to spo​so​by
uni​ka​nia mi​ło​ści.
Ko​chasz więc w prze​szło​ści albo ko​chasz w przy​szło​ści – a mi​łość jest
moż​li​wa tyl​ko w te​raź​niej​szo​ści, bo tyl​ko w tej chwi​li na​stę​pu​je spo​tka​nie
śmier​ci i ży​cia… W tej prze​rwie, któ​ra jest w to​bie. Ta prze​rwa za​wsze jest
w te​raź​niej​szo​ści, za​wsze w te​raź​niej​szo​ści, za​wsze w te​raź​niej​szo​ści. Ni​g​dy
nie jest w prze​szło​ści i ni​g​dy nie jest w przy​szło​ści.
Je​śli bę​dziesz za dużo my​śleć (a my​śle​nie za​wsze do​ty​czy prze​szło​ści lub
przy​szło​ści), two​je ener​gie będą od​cią​gnię​te od uczu​cia. Uczu​cie jest tu i te​‐
raz. Je​śli two​je ener​gie po​ru​szać się będą we​dług wzor​ców my​śle​nia, nie bę​‐
dziesz mieć dość ener​gii, by wejść w uczu​cia – i mi​łość bę​dzie nie​moż​li​wa.
A za​tem pierw​szy krok to by​cie tu i te​raz. Przy​szłość i prze​szłość pro​wo​‐
ku​ją my​śle​nie; my​śle​nie nisz​czy uczu​cie. I czło​wiek zbyt​nio owład​nię​ty my​‐
śle​niem stop​nio​wo za​po​mi​na, że ma tak​że i ser​ce.
Czło​wiek, któ​ry jest zbyt za​an​ga​żo​wa​ny w my​śle​nie, stop​nio​wo za​czy​na
żyć tak, że uczu​cie nie bę​dzie mia​ło nic do po​wie​dze​nia. Nie słu​cha swe​go
uczu​cia, a ono stop​nio​wo za​czy​na od nie​go od​pa​dać. W tym sta​nie są mi​lio​‐
ny lu​dzi, któ​rzy nie wie​dzą co to jest ser​ce. My​ślą, że ser​ce to tyl​ko pom​pa.
Cała ich kon​cen​tra​cja jest w gło​wie. Gło​wa jest krań​cem, jest po​trzeb​na, jest
do​brym na​rzę​dziem, ale musi być uży​wa​na jako słu​ga. Nie może stać się pa​‐
nem. Gdy gło​wa sta​je się pa​nem i ser​ce zo​sta​nie w tyle, bę​dziesz żyć,
umrzesz, ale nie po​znasz czym jest Bóg, po​nie​waż nie bę​dziesz znać mi​ło​ści.
Ta sama prze​rwa przy pierw​szym ze​tknię​ciu wy​glą​da jak mi​łość… a gdy
zgu​bisz się w niej to​tal​nie, sta​je się Bo​giem. Mi​łość to po​czą​tek Boga – albo
ina​czej, Bóg to osta​tecz​ny szczyt mi​ło​ści.
Dru​gim kro​kiem pro​wa​dzą​cym do mi​ło​ści jest na​ucze​nie się prze​mie​nia​‐
nia swych tru​cizn w sło​dycz, po​nie​waż wie​lu lu​dzi ko​cha, ale ich mi​łość jest
bar​dzo ska​żo​na tru​ci​zna​mi: nie​na​wi​ścią, za​zdro​ścią, zło​ścią, chę​cią po​sia​da​‐
nia. Ty​siąc i jed​na tru​ci​zna ota​cza​ją twą mi​łość. Mi​łość to coś de​li​kat​ne​go.
Po​myśl tyl​ko o zło​ści, nie​na​wi​ści, chę​ci po​sia​da​nia, za​zdro​ści – jak może mi​‐
łość prze​trwać?
Przede wszyst​kim, lu​dzie zmie​rza​ją ku gło​wie i za​po​mi​na​ją o ser​cu; tych
jest więk​szość. Jest też pew​na mniej​szość, któ​ra na​dal odro​bi​nę żyje w ser​cu,
ale i ta mniej​szość czy​ni inne zło: małe świa​tło mi​ło​ści jest u nich oto​czo​ne
za​zdro​ścią, nie​na​wi​ścią, zło​ścią, ty​sią​cem i jed​ną tru​ci​zna​mi. Wte​dy cała
po​dróż sta​je się peł​na go​ry​czy. Mi​łość to dra​bi​na mię​dzy nie​bem i pie​kłem,
ale dra​bi​na za​wsze pro​wa​dzi w dwie stro​ny – mo​żesz wejść do góry, mo​żesz
zejść na dół. Je​śli będą tru​ci​zny, dra​bi​na spro​wa​dzi cię w dół: wej​dziesz do
pie​kła, nie do nie​ba. Za​miast do​stą​pić pew​nej me​lo​dii, twe ży​cie sta​nie się je​‐
dy​nie ha​ła​sem przy​pra​wia​ją​cym o mdło​ści, po​mie​sza​nym ha​ła​sem ru​chu
ulicz​ne​go, ha​ła​sem do​pro​wa​dza​ją​cym je​dy​nie do sza​leń​stwa, na​tło​kiem
wie​lu ha​ła​sów bez żad​nej har​mo​nii. Bę​dziesz trwać na sa​mej kra​wę​dzi sza​‐
leń​stwa.
Dru​gą rze​czą, o któ​rej trze​ba pa​mię​tać, jest więc na​ucze​nie się prze​mie​‐
nia​nia swych tru​cizn w sło​dycz. Jak się je prze​mie​nia? Jest to bar​dzo pro​sty
pro​ces. W grun​cie rze​czy na​zwa​nie go pro​ce​sem nie jest wła​ści​we, bo ty ni​‐
cze​go nie ro​bisz, po​trze​bu​jesz je​dy​nie cier​pli​wo​ści. To, co ci mó​wię, jest jed​‐
nym z naj​więk​szych se​kre​tów.
Wy​pró​buj to. Gdy przyj​dzie złość, nic nie rób; usiądź tyl​ko w mil​cze​niu
i ob​ser​wuj ją. Nie bądź jej prze​ciw​ny, nie opo​wia​daj się po jej stro​nie. Nie
współ​dzia​łaj z nią, nie tłum jej. Po pro​stu ją ob​ser​wuj, bądź cier​pli​wy, po
pro​stu zo​bacz co się dzie​je… niech na​ra​sta.
Pa​mię​taj o jed​nym: ni​g​dy ni​cze​go nie rób je​śli owład​nę​ła tobą tru​ci​zna,
po pro​stu cze​kaj. Gdy tru​ci​zna za​cznie prze​mie​niać się w to dru​gie… Jest to
jed​no z pod​sta​wo​wych praw ży​cia, że wszyst​ko bez prze​rwy prze​mie​nia się
w swo​je prze​ci​wień​stwo. Tak, jak wam po​wie​dzia​łem, że męż​czy​zna zmie​‐
nia się w ko​bie​tę, a ko​bie​ta zmie​nia się w męż​czy​znę, tak samo wy​stę​pu​ją
w to​bie pew​ne okre​so​we zmia​ny – do​bry czło​wiek sta​je się złym, zły czło​‐
wiek sta​je się do​brym, świę​ty ma chwi​le grzesz​ni​ka, a grzesz​nik ma chwi​le
świę​to​ści. Trze​ba je​dy​nie cze​kać.
Nie dzia​łaj wte​dy, gdy górą jest złość, bo bę​dziesz tego ża​ło​wać, i stwo​‐
rzysz łań​cuch re​ak​cji, i wpad​niesz w kar​mę. To jest całe zna​cze​nie wpa​da​nia
w kar​mę. Zrób co​kol​wiek, gdy je​steś w chwi​li ne​ga​tyw​nej, a znaj​dziesz się
w pew​nym łań​cu​chu, i nie bę​dzie temu koń​ca. Kie​dy coś ro​bisz wte​dy, gdy
je​steś na​sta​wio​ny ne​ga​tyw​nie, ten dru​gi czło​wiek jest go​tów coś uczy​nić,
ne​ga​tyw​ność two​rzy wię​cej ne​ga​tyw​no​ści. Ne​ga​tyw​ność pro​wo​ku​je wię​cej
ne​ga​tyw​no​ści, złość spro​wa​dza wię​cej zło​ści, wro​gość spro​wa​dza wię​cej
wro​go​ści, i to trwa i trwa i trwa… i lu​dzie są ze sobą uwi​kła​ni przez całe ży​‐
wo​ty. I da​lej to ro​bią!
Cze​kaj. Gdy znaj​dziesz się w zło​ści, jest to chwi​la do​bra do me​dy​ta​cji. Nie
zmar​nuj tej chwi​li: złość wy​twa​rza w to​bie tak wiel​ką ener​gię… Może ona
nisz​czyć. A ener​gia jest neu​tral​na; ta sama ener​gia, któ​ra może nisz​czyć,
może być twór​cza. Cze​kaj. Ta sama ener​gia, któ​ra może roz​nieść w pył, może
ob​sy​pać ży​ciem – tyl​ko cze​kaj. Kie​dy bę​dziesz cze​kać i nic nie bę​dziesz ro​bić
w po​śpie​chu, któ​re​goś dnia za​sko​czy cię, gdy uj​rzysz we​wnętrz​ną zmia​nę.
By​łeś peł​ny zło​ści, a po​tem ta złość na​ra​sta​ła i na​ra​sta​ła do punk​tu szczy​to​‐
we​go… a po​tem koło się ob​ró​ci​ło. I mo​żesz zo​ba​czyć jak to koło się ob​ra​ca,
i złość opa​da, i ener​gia jest uwal​nia​na, i te​raz je​steś w po​zy​tyw​nym na​stro​‐
ju, na​stro​ju two​rze​nia. Te​raz mo​żesz coś zro​bić.
Te​raz dzia​łaj. Za​wsze cze​kaj na to po​zy​tyw​ne.
I to, co mó​wię, nie jest tłu​mie​niem. Nie mó​wię, abyś tłu​mił ne​ga​tyw​‐
ność. Mó​wię, abyś ob​ser​wo​wał ne​ga​tyw​ność. Pa​mię​taj tę róż​ni​cę, jest to
ogrom​na róż​ni​ca. Nie mó​wię, abyś sie​dział na sa​mym szczy​cie ne​ga​tyw​no​‐
ści, za​po​mi​nał o tej ne​ga​tyw​no​ści, ro​bił coś wbrew niej; nie, tego nie mó​wię.
Nie mó​wię, abyś uśmie​chał się wte​dy, gdy je​steś w zło​ści, nie. Taki uśmiech
jest fał​szy​wy, obrzy​dli​wy, sztucz​ny. Gdy je​steś w zło​ści, nie uśmie​chaj się.
Za​mknij się wte​dy w po​ko​ju, po​staw przed sobą lu​stro i sam zo​bacz swo​ją
ogar​nię​tą zło​ścią twarz. Nie trze​ba ni​ko​mu jej po​ka​zy​wać. To two​ja spra​wa,
to two​ja ener​gia, to two​je ży​cie, i mu​sisz cze​kać na od​po​wied​nią chwi​lę.
Patrz cały czas w lu​stro, zo​bacz tę czer​wo​ną twarz, te czer​wo​ne oczy, tego
mor​der​cę, któ​ry tam jest.
Czy kie​dy​kol​wiek my​śla​łeś o tym, że każ​dy ma w so​bie ta​kie​go mor​der​‐
cę? Ty też masz w so​bie ta​kie​go mor​der​cę. Nie sądź, że mor​der​ca jest gdzieś
in​dziej, że mor​der​cą jest ktoś inny, kto do​ko​nu​je mor​der​stwa. Nie, każ​dy ma
moż​ność po​peł​nie​nia mor​der​stwa. No​sisz w so​bie taki sa​mo​bój​czy in​stynkt.
Spójrz tyl​ko w lu​stro, to są two​je na​stro​je – mu​sisz za​po​znać się z nimi.
Jest to frag​ment wzra​sta​nia ku po​zna​niu sie​bie.
Tyle sły​sza​łeś, od So​kra​te​sa aż po dziś: „Po​znaj sie​bie” – i to jest ta dro​ga
wio​dą​ca do po​zna​nia sie​bie. „Po​znaj sie​bie” nie ozna​cza sie​dze​nia w mil​cze​‐
niu i po​wta​rza​nia: „Je​stem Brah​mą, je​stem Du​szą, je​stem Bo​giem, je​stem
Tym”, wszyst​ko to bzdu​ra. „Po​znaj sie​bie” ozna​cza po​zna​nie wszyst​kich
swo​ich na​stro​jów, wszyst​kich moż​li​wo​ści: mor​der​cy, grzesz​ni​ka, prze​stęp​‐
cy, świę​te​go, świę​te​go czło​wie​ka we​wnątrz cie​bie, cno​ty, Boga, dia​bła. Po​‐
znaj wszyst​kie te na​stro​je, cały ich za​kres, a po​znaw​szy je, bę​dziesz w sta​nie
od​kry​wać ta​jem​ni​ce, klu​cze.
Zo​ba​czysz, że złość nie może ist​nieć cały czas – chy​ba że może? Nie
spraw​dzi​łeś tego. Spró​buj, ona nie może ist​nieć cały czas. Je​śli ni​cze​go nie
bę​dziesz ro​bić, co się sta​nie? Czy złość może tak utrzy​my​wać się po wsze
cza​sy? Nic nie może utrzy​my​wać się na za​wsze. Szczę​ście przy​cho​dzi i od​‐
cho​dzi, nie​szczę​ście przy​cho​dzi i od​cho​dzi. Nie mo​żesz zo​ba​czyć tego pro​‐
ste​go pra​wa? – że wszyst​ko się zmie​nia, nic nie po​zo​sta​je trwa​łe. Po co się
więc spie​szyć? Złość przy​szła, i odej​dzie. Po pro​stu po​cze​kaj, miej odro​bi​nę
cier​pli​wo​ści.
Patrz po pro​stu w lu​stro i cze​kaj. Niech ta złość bę​dzie, niech two​ja twarz
sta​nie się brzyd​ka i mor​der​cza – ale cze​kaj, ob​ser​wuj.
Nie tłum i nie dzia​łaj po​wo​do​wa​ny zło​ścią, a wkrót​ce prze​ko​nasz się, że
twarz sta​je się ła​god​niej​sza, oczy sta​ją się spo​koj​niej​sze, ener​gia zmie​nia się
– męż​czy​zna prze​mie​nia się w ko​bie​tę… i wkrót​ce cały bę​dziesz ema​no​wać.
Ta sama czer​wień, któ​ra była zło​ścią, te​raz bę​dzie pew​nym ema​no​wa​niem,
pięk​nem na twej twa​rzy, w two​ich oczach. Te​raz idź – nad​szedł czas dzia​ła​‐
nia.
Dzia​łaj wte​dy, gdy je​steś w po​zy​tyw​nym na​stro​ju. Nie wy​mu​szaj po​zy​‐
tyw​no​ści, cze​kaj, aż po​zy​tyw​ność sama przyj​dzie. Oto ta ta​jem​ni​ca. Gdy mó​‐
wię: „Na​ucz się prze​mie​niać swo​je tru​ci​zny w sło​dycz”; to wła​śnie mam na
my​śli.
I trze​cie – dziel się. Gdy tyl​ko jest coś ne​ga​tyw​ne​go, za​trzy​maj to dla sie​‐
bie. Gdy tyl​ko jest coś po​zy​tyw​ne​go, dziel się. Zwy​kle lu​dzie dzie​lą się ne​ga​‐
tyw​no​ścia​mi, nie dzie​lą się po​zy​tyw​no​ścia​mi. Lu​dzie są po pro​stu głu​pi.
Gdy są szczę​śli​wi, nie dzie​lą się, są bar​dzo ską​pi.
Gdy są nie​szczę​śli​wi, sta​ją się bar​dzo, bar​dzo roz​rzut​ni; wte​dy są bar​dzo
go​to​wi do dzie​le​nia się. Kie​dy lu​dzie się uśmie​cha​ją, uśmie​cha​ją się bar​dzo,
bar​dzo oszczęd​nie, tyle tyl​ko, odro​bi​nę. Ale kie​dy są w zło​ści, są w zło​ści to​‐
tal​nie. Trze​cim kro​kiem jest dzie​le​nie się po​zy​tyw​no​ścią. To spra​wi, że two​‐
ja mi​łość pły​nąć bę​dzie ni​czym rze​ka, wzbie​ra​ją​ca z twe​go ser​ca. Kie​dy bę​‐
dziesz się dzie​lić, twój dy​le​mat ser​ca za​cznie zni​kać.
Znam ta​kie bar​dzo dziw​ne po​wie​dze​nie Jor​ge Lu​isa Bor​ge​sa. Po​słu​chaj
go: Psom da​waj to, co świę​te jest, Per​ły swe rzu​caj przed wie​prze. Tym bo​‐
wiem, co li​czy się, jest da​wa​nie.
Sły​sza​łeś po​wie​dze​nie od​wrot​ne: nie rzu​caj psom, nie rzu​caj pe​reł przed
wie​prze, bo nie zro​zu​mie​ją. Waż​ne jest nie to, co da​jesz – per​ły i świę​tość
i mi​łość – i to komu da​jesz; nie o to cho​dzi. Cho​dzi o to, że da​jesz. Gdy masz,
da​waj.
Gur​dżi​jew ma​wiał: „Wszyst​ko, co gro​ma​dzi​łem, stra​ci​łem, a wszyst​ko,
co da​wa​łem, moim jest. Wszyst​ko, co da​wa​łem, na​dal jest ze mną, a wszyst​‐
ko, co gro​ma​dzi​łem, za​gi​nę​ło, zo​sta​ło stra​co​ne.” To praw​da – masz tyl​ko to,
czym się dzie​lisz. Mi​łość nie jest wła​sno​ścią, któ​rą trze​ba gro​ma​dzić; jest
ema​no​wa​niem, jest aro​ma​tem, któ​rym trze​ba się dzie​lić. Im bar​dziej się
dzie​lisz, tym masz wię​cej. Im mniej się dzie​lisz, tym mniej bę​dziesz mieć. Im
wię​cej się dzie​lisz, tym wię​cej bę​dzie się po​ja​wiać z naj​głęb​sze​go twe​go rdze​‐
nia; jest to nie​skoń​czo​ne, wię​cej bę​dzie się jesz​cze po​ja​wiać i gro​ma​dzić.
Wy​cią​gaj wodę ze stud​ni, a na​pły​wać do niej bę​dzie jesz​cze wię​cej świe​‐
żej wody. Nie czerp wody, za​mknij stud​nię, stań się skąp​cem, a źró​dła prze​‐
sta​ną funk​cjo​no​wać. Stop​nio​wo źró​dła za​czną wy​sy​chać, za​mkną się, zaś
woda, któ​ra jest w stud​ni, umrze, sta​nie się zgni​ła, brud​na. Woda pły​ną​ca
jest świe​ża… mi​łość pły​ną​ca jest świe​ża.
Tak więc trze​cim kro​kiem pro​wa​dzą​cym do mi​ło​ści jest dzie​le​nie się po​‐
zy​tyw​no​ścia​mi, dzie​le​nie się swo​im ży​ciem, dzie​le​nie się tym, co masz. Co​‐
kol​wiek jest w to​bie pięk​ne, ni​g​dy tego nie gro​madź. Two​ja mą​drość, dziel
się nią; two​ja mo​dli​twa, dziel się nią; two​ja mi​łość, two​je szczę​ście, two​ja
roz​kosz, dziel się nimi. Tak, je​śli nie mo​żesz ni​ko​go zna​leźć, dziel się nią
z psa​mi – ale dziel się. Dziel się nią ze ska​ła​mi – ale dziel się. Kie​dy masz per​‐
ły, rzu​caj je, nie przej​muj się czy pa​da​ją przed wie​prze czy przed świę​tych,
po pro​stu je rzu​caj.
Tym bo​wiem, co li​czy się, jest da​wa​nie.
Gro​ma​dze​nie za​tru​wa ser​ce. Wszel​kie gro​ma​dze​nie jest tru​ją​ce. Je​śli się
dzie​lisz, twój or​ga​nizm bę​dzie wol​ny od tru​cizn. A kie​dy da​jesz, nie przej​muj
się czy wy​wo​ła to ja​kąś re​ak​cję, czy nie. Na​wet nie cze​kaj na po​dzię​ko​wa​nie.
Od​czu​waj wdzięcz​ność do oso​by, któ​ra po​zwo​li​ła ci dzie​lić się czymś ze
sobą. Nie ina​czej; nie cze​kaj, w głę​bi swe​go ser​ca mó​wiąc, że to on po​wi​nien
być ci wdzięcz​ny, bo dzie​li​łeś się z nim. Nie, ty sam od​czu​waj wdzięcz​ność
za to, że był on go​tów cię wy​słu​chać, dzie​lić z tobą pew​ną ener​gię, że był go​‐
tów wy​słu​chać two​jej pie​śni, że był go​tów obej​rzeć twój ta​niec, że kie​dy
przy​sze​dłeś do nie​go, żeby mu da​wać, nie od​mó​wił, a mógł od​mó​wić.
Dzie​le​nie się jest jed​ną z naj​bar​dziej du​cho​wych cnót, jed​ną z naj​więk​‐
szych du​cho​wych cnót.
I czwar​te: bądź ni​czym. Gdy za​czy​nasz my​śleć, że je​steś kimś, za​trzy​maj
się; wte​dy mi​łość nie pły​nie. Mi​łość pły​nie tyl​ko z ko​goś, kto jest ni​kim. Mi​‐
łość znaj​du​je swo​ją sie​dzi​bę w ni​co​ści.
Kie​dy je​steś pu​sty, jest mi​łość.
Kie​dy je​steś peł​ny ego, mi​łość zni​ka.
Mi​łość i ego nie mogą ist​nieć ra​zem.
Mi​łość może ist​nieć ra​zem z Bo​giem, ale nie może ist​nieć ra​zem z ego, bo
mi​łość i Bóg to sy​no​ni​my. Mi​łość i ego nie mogą ra​zem ist​nieć. Bądź więc ni​‐
czym. Ni​cość jest źró​dłem wszyst​kie​go, ni​cość jest źró​dłem nie​skoń​czo​no​‐
ści… ni​cość jest Bo​giem. Ni​cość to Ni​rva​na.
Bądź ni​czym – a bę​dąc ni​czym, do​stą​pisz ca​ło​ści. Bę​dąc czymś, prze​ga​‐
pisz; bę​dąc ni​czym, do​trzesz do domu.
Seks, miłość, modlitwa

Opisz nam du​cho​we zna​cze​nie ener​gii sek​su. Jak mo​że​my wy​sub​tel​nić


seks i uczy​nić go du​cho​wym? Czy moż​li​we jest prak​ty​ko​wa​nie sek​su, ko​‐
cha​nia się, jako me​dy​ta​cji, jako od​skocz​ni ku wyż​szym po​zio​mom świa​do​‐
mo​ści?
Nie ma cze​goś ta​kie​go jak ener​gia sek​su. Ener​gia jest jed​na i ta sama.
Seks jest jed​nym z jej ujść, jed​nym z jej kie​run​ków, jed​nym z za​sto​so​wań
tej ener​gii. Ener​gia ży​cia jest jed​na, a prze​ja​wiać się może w wie​lu kie​run​‐
kach. Seks jest jed​nym z nich. Gdy ener​gia ży​cia sta​je się bio​lo​gicz​na, sta​je
się ener​gią sek​su.
Seks to tyl​ko za​sto​so​wa​nie ener​gii ży​cia. Nie ma kwe​stii wy​sub​tel​nie​nia.
Gdy ener​gia ży​cia pły​nie w in​nym kie​run​ku, nie ma sek​su. Ale to nie jest
wy​sub​tel​nie​nie, jest to prze​mia​na.
Seks jest na​tu​ral​nym, bio​lo​gicz​nym prze​pły​wem ener​gii ży​cia i jej naj​‐
niż​szym za​sto​so​wa​niem. Jest to na​tu​ral​ne, bo ży​cie bez nie​go nie może ist​‐
nieć, i naj​niż​sze, bo jest on pod​sta​wą, nie szczy​tem. Gdy seks sta​je się to​tal​‐
no​ścią, całe ży​cie zo​sta​je po pro​stu zmar​no​wa​ne.
Przy​po​mi​na to po​ło​że​nie fun​da​men​tu i dal​sze kła​dze​nie fun​da​men​tu,
bez bu​do​wa​nia domu, dla któ​re​go ten fun​da​ment prze​zna​czo​no.
Seks jest po pro​stu oka​zją do wyż​szej prze​mia​ny ener​gii ży​cia. Pod tym
wzglę​dem wszyst​ko jest w po​rząd​ku, ale gdy seks sta​je się wszyst​kim, gdy
sta​je się je​dy​nym uj​ściem dla ener​gii ży​cia, sta​je się de​struk​tyw​ny. Może on
być tyl​ko środ​kiem, nie ce​lem. A środ​ki mają sens tyl​ko wte​dy, gdy cele zo​‐
sta​ją osią​gnię​te. Gdy czło​wiek robi nie​wła​ści​wy uży​tek ze środ​ka, cały cel
ule​ga znisz​cze​niu. Gdy seks sta​je się cen​trum ży​cia, jak to się sta​ło, środ​ki
za​mie​nia się w cele.
Seks two​rzy bio​lo​gicz​ną pod​sta​wę ist​nie​nia, trwa​nia ży​cia. Jest środ​kiem
– nie po​wi​nien stać się ce​lem.
Gdy seks sta​je się ce​lem, gi​nie wy​miar du​cho​wy. A gdy seks sta​je się me​‐
dy​ta​cyj​ny, kie​ru​je się ku wy​mia​ro​wi du​cho​we​mu. Sta​je się stop​niem, od​‐
skocz​nią.
Nie ma po​trze​by wy​sub​tel​nia​nia, gdyż ener​gia jako taka nie jest ani sek​‐
su​al​na, ani du​cho​wa. Ener​gia za​wsze jest neu​tral​na. Sama w so​bie nie ma
na​zwy. Na​zwa po​cho​dzi od drzwi, przez któ​re pły​nie. Ta na​zwa nie jest na​‐
zwą ener​gii, jest na​zwą for​my przyj​mo​wa​nej przez ener​gię. Gdy mó​wisz
„ener​gia sek​su​al​na” ozna​cza to ener​gię, któ​ra pły​nie uj​ściem sek​su​al​nym,
uj​ściem bio​lo​gicz​nym. Gdy ta sama ener​gia pły​nie ku bo​sko​ści, jest ener​gią
du​cho​wą.
Ener​gia jako taka jest neu​tral​na. Wy​ra​ża​na bio​lo​gicz​nie, jest sek​sem.
Wy​ra​ża​na emo​cjo​nal​nie, może stać się mi​ło​ścią, może stać się nie​na​wi​‐
ścią, może stać się zło​ścią. Wy​ra​ża​na in​te​lek​tu​al​nie, może stać się na​uko​wa,
może stać się li​te​rac​ka. Gdy po​ru​sza się przez cia​ło, sta​je się fi​zycz​na. Gdy
prze​miesz​cza się przez umysł, sta​je się men​tal​na. Róż​ni​ce nie są róż​ni​ca​mi
ener​gii jako ta​kiej, ale jej uży​tych prze​ja​wień.
Stąd mó​wie​nie o „wy​sub​tel​nie​niu ener​gii sek​su” nie ma pod​sta​wy.
Kie​dy nie ko​rzy​sta się z uj​ścia sek​su, ener​gia zno​wu sta​je się czy​sta.
Ener​gia za​wsze jest czy​sta. Gdy prze​ja​wia się drzwia​mi bo​sko​ści, sta​je się
du​cho​wa, ale ta for​ma to tyl​ko prze​jaw ener​gii. Sło​wo „wy​sub​tel​nie​nie” wy​‐
wo​łu​je bar​dzo nie​wła​ści​we sko​ja​rze​nia.
Wszyst​kie teo​rie wy​sub​tel​nia​nia to teo​rie tłu​mie​nia. Za​wsze, gdy mó​‐
wisz: „wy​sub​tel​nie​nie sek​su” sta​jesz się mu prze​ciw​ny. Two​je po​tę​pie​nie za​‐
wie​ra się w sa​mym sło​wie.
Py​tasz co moż​na zro​bić z sek​sem. Wszyst​ko, co robi się wprost z sek​sem,
jest tłu​mie​niem. Ist​nie​ją tyl​ko po​śred​nie me​to​dy, w któ​rych nie zaj​mu​jesz
się w ogó​le ener​gią sek​su​al​ną, ra​czej zmie​rzasz do otwar​cia drzwi do bo​sko​‐
ści. Gdy drzwi do bo​sko​ści będą otwar​te, wszyst​kie ener​gie w to​bie za​czy​na​‐
ją pły​nąć ku tym drzwiom. Seks jest wchło​nię​ty. Gdy tyl​ko moż​li​wa jest
wyż​sza bło​gość, niż​sze for​my bło​go​ści sta​ją się nie​istot​ne. Nie masz ich tłu​‐
mić, ani wal​czyć z nimi.
One po pro​stu za​ni​ka​ją. Seks nie jest wy​sub​tel​nia​ny, zo​sta​je prze​kro​czo​‐
ny. Co​kol​wiek czy​ni się z sek​sem ne​ga​tyw​nie, nie zmie​ni to tej ener​gii.
Wręcz prze​ciw​nie, stwo​rzy w to​bie kon​flikt, któ​ry bę​dzie de​struk​tyw​ny.
Wal​cząc z ener​gią, wal​czysz sam ze sobą. Tej wal​ki nikt nie może wy​grać.
W jed​nej chwi​li czu​jesz, że wy​gra​łeś, w na​stęp​nej chwi​li czu​jesz, że to seks
wy​grał. Sta​le tak bę​dzie. Cza​sa​mi nie bę​dzie sek​su i bę​dziesz czuł, że nad nim
za​pa​no​wa​łeś, a w na​stęp​nej chwi​li znów czu​jesz przy​cią​ga​nie sek​su
i wszyst​ko, co zy​ska​łeś, zo​sta​je utra​co​ne. Nikt nie może wy​grać wal​ki to​czo​‐
nej prze​ciw swo​jej wła​snej ener​gii.
Gdy two​ich ener​gii po​trze​ba gdzie in​dziej, gdzieś, gdzie jest wię​cej bło​go​‐
ści, seks za​nik​nie. I nie jest tak, że ener​gia zo​sta​ła wy​sub​tel​nio​na, nie jest
tak, że coś z nią zro​bi​łeś. Ra​czej otwo​rzy​ła się przed tobą nowa dro​ga wio​dą​‐
ca ku więk​szej bło​go​ści i ener​gia au​to​ma​tycz​nie, spon​ta​nicz​nie za​czy​na pły​‐
nąć ku tym no​wym drzwiom.
Gdy trzy​masz w dło​niach ka​mie​nie i na​gle na swej dro​dze na​po​ty​kasz
dia​men​ty, na​wet nie za​uwa​żysz, że upu​ści​łeś ka​mie​nie. Same upad​ną, jak​‐
byś ich nie trzy​mał. Na​wet nie bę​dziesz pa​mię​tał wy​rze​cze​nia się ich, tego,
że je wy​rzu​ci​łeś. Na​wet nie bę​dziesz tego świa​do​my. I nie jest tak, że coś zo​‐
sta​ło wy​sub​tel​nio​ne. Otwo​rzy​ło się więk​sze źró​dło szczę​ścia, a mniej​sze źró​‐
dła same z sie​bie od​pa​dły.
Jest to tak au​to​ma​tycz​ne, spon​ta​nicz​ne, że nie po​trzeb​ne jest żad​ne po​zy​‐
tyw​ne dzia​ła​nie prze​ciw sek​so​wi. Za​wsze, gdy ro​bisz coś prze​ciw​ko ja​kiej​‐
kol​wiek ener​gii, jest to ne​ga​tyw​ne. Praw​dzi​we, po​zy​tyw​ne dzia​ła​nie, na​wet
nie do​ty​czy sek​su – do​ty​czy me​dy​ta​cji.
Na​wet nie po​znasz, że seks od​szedł. Po pro​stu zo​stał wchło​nię​ty przez to,
co nowe. Wy​sub​tel​nie​nie jest brzyd​kim sło​wem. Ma w so​bie nutę an​ta​go​ni​‐
zmu, kon​flik​tu. Seks trze​ba przyj​mo​wać ta​kim, jaki jest. Jest je​dy​nie bio​lo​‐
gicz​ną pod​sta​wą umoż​li​wia​ją​cą ist​nie​nie ży​cia. Nie nada​waj mu żad​ne​go
du​cho​we​go czy anty-du​cho​we​go zna​cze​nia. Zro​zum po pro​stu fakt jego ist​‐
nie​nia.
Gdy trak​tu​jesz go jako fakt bio​lo​gicz​ny, w ogó​le się nim nie zaj​mu​jesz.
Zaj​mu​jesz się nim tyl​ko, gdy na​da​jesz mu ja​kieś du​cho​we zna​cze​nie. Nie
nada​waj mu więc żad​ne​go zna​cze​nia, nie stwa​rzaj wo​kół nie​go żad​nej fi​lo​‐
zo​fii. Tyl​ko zo​bacz fak​ty. Nie rób nic prze​ciw nie​mu, ani na jego ko​rzyść.
Niech bę​dzie taki, jaki jest; za​ak​cep​tuj go jako coś nor​mal​ne​go. Nie przyj​muj
ja​kie​goś nie​nor​mal​ne​go na​sta​wie​nia do nie​go.
Tak samo jak masz oczy i dło​nie, tak samo po​wi​nie​neś mieć seks. Nie je​‐
steś prze​ciw​ny swo​im oczom czy dło​niom, nie bądź więc prze​ciw​ny sek​so​‐
wi. Wte​dy kwe​stia co masz zro​bić z sek​sem sta​je się nie​istot​na.
Two​rze​nie roz​dwo​je​nia: za czy prze​ciw sek​so​wi nie ma sen​su. Jest on
fak​tem. Przy​sze​dłeś do eg​zy​sten​cji przez seks i masz wbu​do​wa​ny pro​gram
da​wa​nia ży​cia da​lej przez seks. Je​steś czę​ścią wiel​kiej cią​gło​ści. Two​je cia​ło
umrze, ma więc wbu​do​wa​ny pro​gram stwo​rze​nia in​ne​go cia​ła, któ​re je za​‐
stą​pi.
Śmierć jest pew​na. Dla​te​go seks jest taki ob​se​syj​ny. Nie bę​dziesz na za​‐
wsze, mu​sisz więc zo​stać za​stą​pio​ny now​szym cia​łem, re​pli​ką. Seks jest tak
waż​ny, bo cała na​tu​ra go pod​kre​śla – ina​czej czło​wiek nie mógł​by ist​nieć.
Gdy​by seks był do​bro​wol​ny, na zie​mi nikt by nie po​zo​stał. Seks jest tak ob​se​‐
syj​ny, tak nie​od​par​ty, po​pęd sek​su​al​ny jest tak sil​ny, gdyż cała na​tu​ra opo​‐
wia​da się po jego stro​nie. Bez nie​go ży​cie nie może ist​nieć.
Seks jest tak istot​ny dla re​li​gij​nych po​szu​ku​ją​cych, gdyż jest tak przy​mu​‐
so​wy, tak nie​od​par​ty, tak na​tu​ral​ny. Stał się wy​znacz​ni​kiem po​zna​nia czy
ener​gia ży​cia w kon​kret​nym czło​wie​ku do​tar​ła do bo​sko​ści. Nie mo​że​my
po​znać wprost, że ktoś na​po​tkał bo​skość, nie mo​że​my po​znać wprost, że
ktoś ma dia​men​ty, mo​że​my jed​nak bez​po​śred​nio po​znać czy ten ktoś wy​‐
rzu​cił ka​mie​nie, bo ka​mie​nie są nam zna​ne. Mo​że​my po​znać wprost, że ktoś
wy​kro​czył poza seks, po​nie​waż seks jest nam zna​ny.
Seks jest tak kom​pul​syw​ny, tak przy​mu​so​wy, jest taką wiel​ką siłą, że nie
moż​na wyjść poza nie​go póki nie do​stą​pi się bo​sko​ści. Dla​te​go brah​ma​cha​‐
rya sta​ło się kry​te​rium po​zna​nia czy ja​kiś czło​wiek do​tarł do bo​sko​ści. Dla
nie​go seks taki, jak ist​nie​je w nor​mal​nych lu​dziach, nie ist​nie​je.
Nie zna​czy to, że po​rzu​ca​jąc seks do​stą​pisz bo​sko​ści. Od​wrot​ność jest fał​‐
szem. Czło​wiek, któ​ry zna​lazł dia​men​ty, rzu​ca ka​mie​nie, któ​re niósł. Ale od​‐
wrot​na sy​tu​acja nie jest praw​dą. Mo​żesz wy​rzu​cić ka​mie​nie, ale nie zna​czy
to, że do​sta​niesz coś od nich więk​sze​go.
Wte​dy bę​dziesz po​środ​ku. Umysł bę​dziesz miał stłu​mio​ny, nie taki, któ​‐
ry wy​kro​czył po​nad. Seks bę​dzie się w to​bie go​to​wał i wy​wo​ła we​wnątrz
pie​kło. Nie bę​dzie to wyj​ście poza seks. Gdy seks sta​je się stłu​mio​ny, sta​je się
brzyd​ki, cho​ro​bli​wy, neu​ro​tycz​ny. Sta​je się per​wer​syj​ny.
Tak zwa​ne re​li​gij​ne na​sta​wie​nie do sek​su stwo​rzy​ło sek​su​al​ność per​wer​‐
syj​ną, kul​tu​rę, któ​ra sek​su​al​nie jest zu​peł​nie neu​ro​tycz​na. Nie opo​wia​dam
się po jej stro​nie. Seks to fakt bio​lo​gicz​ny, nie ma w nim nic złe​go. Nie walcz
więc z nim, bo ule​gnie per​wer​sji – a seks per​wer​syj​ny nie jest kro​kiem na​‐
przód. Jest spad​nię​ciem po​ni​żej nor​mal​no​ści, kro​kiem ku sza​leń​stwu. Gdy
stłu​mie​nie sta​je się tak in​ten​syw​ne, że nie mo​żesz dłu​żej z nim trwać, eks​‐
plo​du​je i w tej eks​plo​zji ty zo​sta​niesz za​tra​co​ny.
Je​steś wszyst​ki​mi ce​cha​mi ludz​ko​ści, je​steś wszyst​ki​mi moż​li​wo​ścia​mi.
Nor​mal​ny fakt sek​su jest zdro​wy, ale kie​dy sta​je się nie​nor​mal​nie stłu​mio​‐
ny, sta​je się nie​zdro​wy. Przejść od nor​mal​no​ści do bo​sko​ści mo​żesz bar​dzo
ła​two, ale przej​ście do bo​sko​ści od umy​słu neu​ro​tycz​ne​go jest żmud​ne i w
pew​nej mie​rze nie​moż​li​we. Naj​pierw mu​sisz stać się zdro​wy, nor​mal​ny.
Wte​dy, w koń​cu, jest taka moż​li​wość, że moż​na wy​kro​czyć po​nad seks.
Co więc trze​ba ro​bić? Po​znaj seks! Wejdź w nie​go świa​do​mie! Oto se​kret
otwar​cia no​wych drzwi. Wcho​dząc w seks bez świa​do​mo​ści, bę​dziesz je​dy​‐
nie in​stru​men​tem w rę​kach ewo​lu​cji bio​lo​gicz​nej – ale je​śli zdo​łasz być
świa​do​my w ak​cie sek​su, sama ta świa​do​mość sta​je się głę​bo​ką me​dy​ta​cją.
Akt sek​su jest tak przy​mu​so​wy i tak kom​pul​syw​ny, że trud​no jest być
w nim świa​do​mie, ale nie jest to nie​moż​li​we. A je​śli zdo​łasz być świa​do​my
w ak​cie sek​su, nie bę​dzie w ży​ciu żad​ne​go ta​kie​go fak​tu, w któ​rym nie bę​‐
dziesz mógł być świa​do​my, bo ża​den akt nie jest tak głę​bo​ki jak seks.
Je​śli zdo​łasz być świa​do​my w ak​cie sek​su, bę​dziesz świa​do​my na​wet
w śmier​ci. Głę​bia aktu sek​su i głę​bia śmier​ci są ta​kie same, ana​lo​gicz​ne. Do​‐
cie​rasz do tego sa​me​go punk​tu. Je​śli więc zdo​łasz być świa​do​my w ak​cie
sek​su, osią​gną​łeś coś wiel​kie​go. Jest to bez​cen​ne.
Użyj więc sek​su jako aktu me​dy​ta​cji. Nie walcz z nim, nie wy​stę​puj prze​‐
ciw nie​mu. Nie mo​żesz wal​czyć prze​ciw na​tu​rze – je​steś jej nie​roz​dziel​ną
czę​ścią. Mu​sisz wo​bec sek​su mieć na​sta​wie​nie przy​jaź​ni, sym​pa​tii. Jest to
naj​głęb​szy dia​log mię​dzy tobą i na​tu​rą.
Tak na​praw​dę akt sek​su w rze​czy​wi​sto​ści nie jest dia​lo​giem mię​dzy męż​‐
czy​zną i ko​bie​tą. Jest to dia​log męż​czy​zny z na​tu​rą, przez ko​bie​tę, i ko​bie​ty
z na​tu​rą, przez męż​czy​znę. Jest to dia​log z na​tu​rą. Przez chwi​lę je​steś w ko​‐
smicz​nym prze​pły​wie, je​steś w nie​biań​skiej har​mo​nii, je​steś w har​mo​nii
z ca​ło​ścią. Tak męż​czy​zna jest speł​nio​ny dzię​ki ko​bie​cie, a ko​bie​ta dzię​ki
męż​czyź​nie.
Męż​czy​zna nie jest ca​ło​ścią i ko​bie​ta nie jest ca​ło​ścią. Obo​je są dwo​ma
frag​men​ta​mi ca​ło​ści. Dla​te​go za​wsze, gdy tyl​ko sta​ją się jed​no​ścią w ak​cie
sek​su​al​nym, mogą zna​leźć się w har​mo​nii z naj​głęb​szą na​tu​rą wszyst​kie​go,
z Tao. Ta har​mo​nia może być bio​lo​gicz​ny​mi na​ro​dzi​na​mi no​we​go ist​nie​nia.
Je​śli je​steś nie​świa​do​my, jest to je​dy​na moż​li​wość. Ale je​śli je​steś świa​do​my,
ten akt może stać się na​ro​dzi​na​mi dla cie​bie, du​cho​wy​mi na​ro​dzi​na​mi.
Dzię​ki nie​mu sta​niesz się „dwa​kroć na​ro​dzo​ny”.
Gdy bie​rzesz w tym udział świa​do​mie, sta​jesz się świad​kiem. A je​śli sta​‐
niesz się świad​kiem w ak​cie sek​su, wy​kro​czysz po​nad seks, bo w by​ciu
świad​kiem sta​jesz się wol​ny. Te​raz nie bę​dzie kom​pul​sji. Nie bę​dziesz już
nie​świa​do​mym uczest​ni​kiem. Gdy w tym ak​cie sta​niesz się świad​kiem, wy​‐
kro​czysz po​nad nie​go. Te​raz wiesz, że nie je​steś je​dy​nie cia​łem. Siła by​cia
świad​kiem po​zna​ła coś spo​za tego aktu.
To „poza” moż​na po​znać tyl​ko wte​dy, gdy je​steś głę​bo​ko we wnę​trzu.
Nie jest to po​wierz​chow​ne spo​tka​nie. Gdy tar​gu​jesz się na ryn​ku, two​ja
świa​do​mość nie może wejść bar​dzo głę​bo​ko, gdyż sam ten akt jest po​wierz​‐
chow​ny. Je​śli cho​dzi o czło​wie​ka, akt sek​su jest je​dy​nym ak​tem, przez któ​ry
może on stać się świad​kiem we​wnętrz​nych głę​bi.
Im bar​dziej wcho​dzisz w me​dy​ta​cję przez seks, tym seks bę​dzie miał
mniej​sze od​dzia​ły​wa​nie. Po​wsta​nie z nie​go me​dy​ta​cja, a z tej po​wsta​ją​cej
me​dy​ta​cji otwo​rzą się nowe drzwi i seks za​nik​nie. Nie bę​dzie to wy​sub​tel​‐
nie​nie. Przy​po​mni to sy​tu​ację, gdy su​che li​ście opa​da​ją z drze​wa. Drze​wo
nie po​zna, że li​ście opa​da​ją. Tak samo i ty nie po​znasz, że od​cho​dzi me​cha​‐
nicz​na po​trze​ba sek​su.
Uczyń z sek​su me​dy​ta​cję, uczyń seks przed​mio​tem me​dy​ta​cji. Trak​tuj go
jak świą​ty​nię, a wte​dy wy​kro​czysz po​nad nie​go i do​ko​na się two​ja prze​mia​‐
na. Wte​dy sek​su nie bę​dzie, i nie bę​dzie tłu​mie​nia, wy​sub​tel​nia​nia. Seks bę​‐
dzie po pro​stu nie​istot​ny, bez zna​cze​nia.
Wy​ro​słeś po​nad nie​go. Dla cie​bie nie ma on sen​su.
Przy​po​mi​na to sy​tu​ację do​ra​sta​ją​ce​go dziec​ka. Za​baw​ki nie mają te​raz
sen​su. Ono ni​cze​go nie wy​sub​tel​nia​ło, ni​cze​go nie tłu​mi​ło. Po pro​stu do​ro​‐
sło, sta​ło się doj​rza​łe. Za​baw​ki nie mają te​raz zna​cze​nia.
Są dzie​cin​ne, a te​raz dziec​ko nie jest już dziec​kiem.
Tak samo, im wię​cej me​dy​tu​jesz, tym seks bę​dzie sła​biej na cie​bie od​‐
dzia​ły​wał. I stop​nio​wo, spon​ta​nicz​nie, bez świa​do​me​go wy​sił​ku ma​ją​ce​go
wy​sub​tel​nić seks, ener​gia znaj​dzie nowe źró​dło, do któ​re​go bę​dzie pły​nąć.
Ta sama ener​gia, któ​ra pły​nę​ła przez seks, te​raz bę​dzie pły​nąć przez me​dy​ta​‐
cję. A kie​dy pły​nie ona przez me​dy​ta​cję, otwie​ra​ją się drzwi bo​sko​ści.
Jesz​cze jed​no. Uży​wasz słów „seks” i „mi​łość”. Zwy​kle uży​wa​my tych
dwóch słów tak, jak​by mia​ły ja​kieś we​wnętrz​ne po​wią​za​nie. Nie mają. Mi​‐
łość przy​cho​dzi do​pie​ro wte​dy, gdy seks od​szedł. Wcze​śniej mi​łość to tyl​ko
przy​nę​ta, gra wstęp​na i nic in​ne​go. Jest tyl​ko przy​go​to​wa​niem grun​tu do
aktu sek​su. Jest tyl​ko wpro​wa​dze​niem do sek​su, przed​mo​wą, ni​czym in​‐
nym. Dla​te​go im wię​cej sek​su mię​dzy dwoj​giem lu​dzi, tym mniej mi​ło​ści, bo
przed​mo​wa jest nie​po​trzeb​na.
Gdy dwo​je lu​dzi jest w mi​ło​ści i nie ma mię​dzy nimi sek​su, bę​dzie wiel​ka
mi​łość ro​man​tycz​na. Ale gdy wkro​czy seks, mi​łość zni​ka.
Seks jest taki na​gły. Sam w so​bie jest taki gwał​tow​ny. Po​trze​ba mu wpro​‐
wa​dze​nia, po​trze​ba gry wstęp​nej. Mi​łość, jak my ją zna​my, jest tyl​ko okry​‐
ciem na​gie​go fak​tu sek​su. Je​śli wej​rzysz głę​bo​ko w to, co na​zy​wasz mi​ło​ścią,
znaj​dziesz seks cza​ją​cy się do sko​ku. Za​wsze jest tuż za ro​giem. Mi​łość prze​‐
ma​wia. Seks się przy​go​to​wu​je.
Ta tak zwa​na mi​łość łą​czy się z sek​sem, ale jest tyl​ko przed​mo​wą.
Gdy seks przy​cho​dzi, ta mi​łość od​pad​nie. Dla​te​go mał​żeń​stwo za​bi​ja mi​‐
łość ro​man​tycz​ną, i za​bi​ja ją ab​so​lut​nie. Dwo​je lu​dzi za​po​zna​je się ze sobą
i gra wstęp​na, mi​łość, sta​je się nie​po​trzeb​na.
Praw​dzi​wa mi​łość nie jest przed​mo​wą, jest aro​ma​tem. Nie przy​cho​dzi
przed sek​sem, a po nim. Nie jest pro​lo​giem, a epi​lo​giem. Je​śli przej​dziesz
przez seks i od​czu​wasz do tej oso​by współ​czu​cie, roz​wi​ja się mi​łość. A je​śli
me​dy​tu​jesz, bę​dziesz czuł się współ​czu​ją​cy. Gdy me​dy​tu​jesz w ak​cie sek​su,
twój part​ner sek​su​al​ny nie bę​dzie tyl​ko przed​mio​tem słu​żą​cym two​jej fi​‐
zycz​nej przy​jem​no​ści. Bę​dziesz czuł wdzięcz​ność do nie​go czy do niej, po​nie​‐
waż obo​je do​szli​ście do głę​bo​kiej me​dy​ta​cji.
Je​śli me​dy​tu​jesz w sek​sie, po​wsta​nie mię​dzy wami nowa przy​ja​zność,
gdyż do​tar​li​ście dzię​ki so​bie do ko​mu​nii z na​tu​rą. Dzię​ki so​bie ma​cie chwi​‐
lo​wy wgląd w nie​zna​ne głę​bi​ny rze​czy​wi​sto​ści. Bę​dzie​cie czu​li dla sie​bie
wdzięcz​ność i współ​czu​cie – współ​czu​cie dla cier​pie​nia, współ​czu​cie dla po​‐
szu​ki​wa​nia, współ​czu​cie dla to​wa​rzy​sza lub to​wa​rzysz​ki, kom​pa​na po​dró​‐
ży, współ​czu​cie dla błą​dzą​ce​go po omac​ku przy​ja​cie​la.
Gdy seks sta​je się me​dy​ta​cyj​ny, do​pie​ro wte​dy zja​wia się idą​cy za nim
aro​mat, uczu​cie nie bę​dą​ce grą wstęp​ną sek​su, ale doj​rza​ło​ścią, wzra​sta​‐
niem, me​dy​ta​cyj​nym urze​czy​wist​nie​niem. Dla​te​go, gdy akt sek​su sta​je się
me​dy​ta​cyj​ny, od​czu​jesz mi​łość. Mi​łość jest po​łą​cze​niem wdzięcz​no​ści, przy​‐
ja​zno​ści i współ​czu​cia. Gdy są te trzy uczu​cia, je​steś w mi​ło​ści.
Gdy roz​wi​nie się ta mi​łość, wyj​dziesz po​nad seks. Mi​łość roz​wi​ja się po​‐
przez seks, ale wy​kra​cza poza nie​go. Jest jak kwiat – wy​cho​dzi z ko​rze​ni, ale
wy​kra​cza poza nie. I nie wró​ci, po​wro​tu nie ma. Gdy roz​wi​nie się mi​łość, nie
bę​dzie sek​su. Tak na​praw​dę jest to je​den ze spo​so​bów po​zna​nia, że roz​wi​nę​‐
ła się mi​łość. Seks jest jak sko​rup​ka jaj​ka, sko​rup​ka, z któ​rej ma wyjść mi​‐
łość. Gdy wyj​dzie, sko​rup​ki nie bę​dzie. Bę​dzie roz​bi​ta, wy​rzu​co​na.
Seks może dojść do mi​ło​ści tyl​ko wte​dy, gdy jest me​dy​ta​cja, ni​g​dy ina​‐
czej. Gdy nie ma me​dy​ta​cji, ten sam seks bę​dzie po​wta​rza​ny i znu​dzi cię to.
Seks bę​dzie co​raz bar​dziej nu​żą​cy i nie bę​dziesz czuł wdzięcz​no​ści do tam​tej
oso​by. Ra​czej po​czu​jesz się oszu​ka​ny, po​czu​jesz do niej wro​gość. Ona nad
tobą do​mi​nu​je. Do​mi​nu​je przez seks, bo stał się on dla cie​bie po​trze​bą. Sta​łeś
się nie​wol​ni​kiem, gdyż nie mo​żesz żyć bez sek​su. A nie mo​żesz po​czuć przy​‐
jaź​ni do ko​goś, wo​bec kogo sta​łeś się nie​wol​ni​kiem.
I obo​je czu​ją to samo – że dru​gi czło​wiek jest pa​nem. Ta do​mi​na​cja bę​dzie
ne​go​wa​na i zwal​cza​na, ale seks na​dal bę​dzie po​wta​rza​ny. Sta​je się ru​ty​ną
dnia. Wal​czysz z part​ne​rem w sek​sie, po​tem wszyst​ko na​pra​wiasz. Po​tem
znów wal​czysz, po​tem znów na​pra​wiasz. Mi​łość w naj​lep​szym przy​pad​ku
jest le​d​wie do​sto​so​wa​niem. Nie mo​żesz czuć przy​jaź​ni, nie ma współ​czu​cia.
Za​miast tego jest okru​cień​stwo i prze​moc, czu​jesz się oszu​ka​ny. Sta​łeś się
nie​wol​ni​kiem. Seks nie zdo​ła roz​wi​nąć się w mi​łość. Po​zo​sta​nie tyl​ko sek​‐
sem.
Przejdź przez seks! Nie bój się go, bo lęk do​ni​kąd nie pro​wa​dzi. Je​śli czło​‐
wiek ma się bać cze​go​kol​wiek, to tyl​ko sa​me​go lęku. Nie bój się sek​su i nie
walcz z nim, bo to też jest pew​ne​go ro​dza​ju lęk. „Wal​ka lub uciecz​ka”, wal​ka
lub odej​ście, to dwie dro​gi lęku. Nie ucie​kaj więc od sek​su, nie walcz z nim.
Za​ak​cep​tuj go, przyj​mij go za fakt ży​cia.
Wejdź w nie​go głę​bo​ko, po​znaj go to​tal​nie, zro​zum go, me​dy​tuj w nim,
a wyj​dziesz po​nad nie​go. Je​śli w ak​cie sek​su me​dy​tu​jesz, otwie​ra​ją się nowe
drzwi. Na​po​ty​kasz nowy wy​miar, bar​dzo nie​zna​ny, nie​sły​sza​ny, i prze​pły​‐
wa więk​sza bło​gość.
Na​po​tkasz coś tak bło​gie​go, że seks sta​nie się nie​istot​ny i sa​mo​ist​nie wy​‐
ga​śnie. Te​raz two​ja ener​gia prze​sta​je pły​nąć w tym kie​run​ku.
Ener​gia za​wsze pły​nie ku bło​go​ści. Po​nie​waż bło​gość po​ja​wia się w sek​‐
sie, ener​gia pły​nie ku nie​mu, ale je​że​li szu​kasz wię​cej bło​go​ści – bło​go​ści,
któ​ra wy​kra​cza po​nad seks, któ​ra wy​cho​dzi po​nad seks, bło​go​ści, któ​ra daje
więk​sze speł​nie​nie, głęb​sze – wte​dy, sama z sie​bie, ener​gia prze​sta​nie pły​nąć
w kie​run​ku sek​su.
Kie​dy seks sta​je się me​dy​ta​cją, roz​kwi​ta w mi​łość, i ten roz​kwit jest ru​‐
chem ku bo​sko​ści. To dla​te​go mi​łość jest bo​ska. Seks jest fi​zycz​ny, mi​łość
jest du​cho​wa. A gdy zja​wi się kwiat mi​ło​ści, przyj​dzie mo​dli​twa, przyj​dzie
za nim. Te​raz nie je​steś już da​le​ko od bo​sko​ści.
Je​steś bli​sko domu.
Te​raz za​cznij me​dy​to​wać z mi​ło​ścią. To jest dru​gi krok. Gdy jest ta chwi​la
ko​mu​nii, gdy jest ta chwi​la mi​ło​ści, za​cznij me​dy​to​wać.
Wejdź w nią głę​bo​ko, bądź jej świa​dom. Te​raz nie spo​ty​ka​ją się cia​ła.
W sek​sie spo​ty​ka​ją się cia​ła, w mi​ło​ści spo​ty​ka​ją się du​sze. Na​dal jest to
spo​tka​nie, spo​tka​nie dwoj​ga osób.
Zo​bacz te​raz mi​łość tak, jak wi​dzia​łeś seks. Zo​bacz tę ko​mu​nię, to we​‐
wnętrz​ne spo​tka​nie, ten we​wnętrz​ny sto​su​nek sek​su​al​ny. Wte​dy wy​kro​‐
czysz na​wet po​nad mi​łość i doj​dziesz do mo​dli​twy. Ta mo​dli​twa jest drzwia​‐
mi. Na​dal jest to spo​tka​nie, ale nie spo​tka​nie dwoj​ga osób. Jest to ko​mu​nia
cie​bie i ca​ło​ści. Te​raz ta dru​ga stro​na, jako czło​wiek, od​pa​dła. Jest to stro​na
bez​oso​bo​wa – cała eg​zy​sten​cja – i ty. Ale mo​dli​twa na​dal jest spo​tka​niem,
więc w koń​cu też musi zo​stać prze​kro​czo​na. W mo​dli​twie wier​ny i bo​skość
są od​dziel​ni, bhak​ta i bha​gwan są od​dziel​ni. Na​dal jest to spo​tka​nie. To dla​‐
te​go Me​era czy Te​re​sa, opi​su​jąc swo​je do​zna​nia mo​dli​tew​ne, mo​gły uży​wać
okre​śleń sek​su​al​nych.
W chwi​lach peł​nych mo​dli​twy trze​ba me​dy​to​wać. Znów bądź temu
świad​kiem. Zo​bacz tę ko​mu​nię sie​bie z ca​ło​ścią. Wy​ma​ga to naj​sub​tel​niej​‐
szej z moż​li​wych świa​do​mo​ści. Je​śli zdo​łasz być świa​do​my spo​tka​nia sie​bie
z ca​ło​ścią, wyj​dziesz po​nad sie​bie i po​nad ca​łość, jed​no i dru​gie. Wte​dy je​‐
steś ca​ło​ścią. A w tej ca​ło​ści nie ma du​ali​zmu, jest tyl​ko jed​ność.
Tej jed​no​ści po​szu​ku​je się w sek​sie, w mi​ło​ści, w mo​dli​twie. Wła​śnie ta
jed​ność jest tym, do cze​go tę​sk​ni​my. Na​wet w sek​sie, ta tę​sk​no​ta do​ty​czy
jed​no​ści. Bło​gość przy​cho​dzi, bo na jed​ną chwi​lę sta​je​cie się jed​no​ścią. Seks
po​głę​bia się w mi​łość, mi​łość po​głę​bia się w mo​dli​twę, a mo​dli​twa po​głę​bia
się w to​tal​ne wy​kro​cze​nie po​nad, to​tal​ną jed​ność.
To po​głę​bie​nie za​wsze przy​cho​dzi z me​dy​ta​cji. Me​to​da jest za​wsze taka
sama. Po​zio​my się róż​nią, wy​mia​ry się róż​nią, kro​ki się róż​nią, a me​to​da za​‐
wsze jest ta sama. Wejdź w seks, a znaj​dziesz mi​łość.
Wejdź głę​bo​ko w mi​łość, a doj​dziesz do mo​dli​twy. Wejdź w mo​dli​twę,
a eks​plo​du​jesz w jed​ność. Ta jed​ność jest to​tal​na, ta jed​ność jest bło​go​ścią, ta
jed​ność jest eks​ta​zą.
Dla​te​go tak waż​ne jest, by nie przyj​mo​wać na​sta​wie​nia wal​ki. W każ​dym
fak​cie obec​na jest bo​skość. Może być wy​stro​jo​na, może być ubra​na; mu​sisz
ją ro​ze​brać, zdjąć jej ubra​nie. Znaj​dziesz jesz​cze wię​cej sub​tel​nych ubrań.
Znów, zdej​mij je. Do​pó​ki nie na​po​tkasz jed​no​ści w jej to​tal​nej na​go​ści, nie
znaj​dziesz za​spo​ko​je​nia, nie po​czu​jesz się speł​nio​ny.
Gdy do​cho​dzisz do nie​ubra​nej jed​no​ści, jed​no​ści po​zba​wio​nej szat, sta​‐
jesz się z nią jed​nym, bo gdy po​znasz tę na​gość, nie bę​dzie to nikt inny, tyl​ko
ty sam. W isto​cie rze​czy każ​dy po​szu​ku​je sam sie​bie przez in​nych lu​dzi. Pu​‐
ka​jąc do cu​dzych drzwi, trze​ba zna​leźć swój wła​sny dom.
Gdy z rze​czy​wi​sto​ści zdję​te zo​sta​ną okry​cia, je​steś z nią jed​nym, bo róż​‐
ni​cą są tyl​ko sza​ty. Ubra​nia są ba​rie​rą, nie mo​żesz więc ro​ze​brać rze​czy​wi​‐
sto​ści do​pó​ki sam się nie roz​bie​rzesz. Dla​te​go me​dy​ta​cja jest bro​nią obo​‐
siecz​ną, roz​bie​ra rze​czy​wi​stość i rów​no​cze​śnie roz​bie​ra cie​bie. Rze​czy​wi​‐
stość sta​je się naga i ty sta​jesz się nagi. A w chwi​li to​tal​nej na​go​ści, to​tal​nej
pust​ki, sta​jesz się jed​no​ścią.
Nie je​stem więc prze​ciw sek​so​wi. Nie zna​czy to, że opo​wia​dam się za sek​‐
sem. Zna​czy to, że opo​wia​dam się za głę​bo​kim wej​ściem w nie​go i od​kry​‐
ciem tego, co jest poza nim.
To poza za​wsze jest, ale zwy​kły seks jest sek​sem do​ryw​czym, nikt więc
nie wcho​dzi głę​bo​ko. Je​śli zdo​łasz wejść głę​bo​ko, po​czu​jesz wdzięcz​ność do
bo​sko​ści za to, że dzię​ki sek​so​wi otwo​rzy​ły się inne drzwi. A je​śli seks jest
tyl​ko do​ryw​czy, nie po​znasz, że by​łeś bli​sko cze​goś więk​sze​go.
Je​ste​śmy tak spryt​ni, że stwo​rzy​li​śmy fał​szy​wą mi​łość któ​ra nie przy​‐
cho​dzi po sek​sie, ale przed nim. Jest czymś kul​ty​wo​wa​nym, sztucz​nym. Mi​‐
łość była tyl​ko przed​mo​wą, ale te​raz ta przed​mo​wa nie jest już po​trzeb​na.
A praw​dzi​wa mi​łość za​wsze jest poza sek​sem – kry​je się za sek​sem. Wejdź
w nie​go głę​bo​ko, me​dy​tuj w nim re​li​gij​nie, a roz​kwit​niesz w mi​łu​ją​cy stan
umy​słu.
Nie je​stem prze​ciw​ny sek​so​wi i nie opo​wia​dam się za mi​ło​ścią. Mu​sisz
wy​kro​czyć na​wet poza nią. Me​dy​tuj na niej, wyjdź poza nią.
Przez me​dy​ta​cję ro​zu​miem, że mu​sisz przejść przez nią w peł​nej uważ​no​‐
ści, świa​do​mo​ści. Nie wol​no przejść przez nią śle​po, nie​świa​do​mie. Jest wiel​‐
ka bło​gość, a ty mo​żesz przejść na śle​po i prze​ga​pić ją. Tą śle​po​tę trze​ba prze​‐
mie​nić. Mu​sisz stać się czło​wie​kiem ma​ją​cym otwar​te oczy. Gdy masz
otwar​te oczy, seks może za​pro​wa​dzić cię na ścież​kę jed​no​ści.
Kro​pla może stać się oce​anem. W ser​cu każ​dej kro​pli jest to pra​gnie​nie.
W każ​dym dzia​ła​niu, w każ​dym pra​gnie​niu, znaj​dziesz tę samą tę​sk​no​tę.
Od​kryj ją, idź za nią. To wiel​ka przy​go​da! Tak, jak dzi​siaj prze​ży​wa​my na​sze
ży​cia, je​ste​śmy nie​świa​do​mi. Ale choć tyle moż​na zro​bić. Jest to żmud​ne, ale
nie nie​moż​li​we. Było moż​li​we dla Je​zu​sa, dla Bud​dy, dla Ma​ha​vi​ra, i jest
moż​li​we dla każ​de​go in​ne​go.
Je​że​li wcho​dzisz w seks z in​ten​syw​no​ścią, z uważ​no​ścią, z wraż​li​wo​ścią,
wy​kra​czasz po​nad nie​go. Nie bę​dzie w tym żad​ne​go wy​sub​tel​nie​nia. Gdy
wy​kra​czasz po​nad, nie bę​dzie sek​su, na​wet wy​sub​tel​nio​ne​go. Bę​dzie mi​łość,
mo​dli​twa i jed​ność.
Ta​kie są trzy eta​py mi​ło​ści: mi​łość fi​zycz​na, mi​łość psy​chicz​na i mi​łość
du​cho​wa. A gdy te trzy eta​py zo​sta​ną prze​kro​czo​ne, jest bo​skość. Gdy Je​zus
rzekł: „Bóg jest mi​ło​ścią”; była to naj​bliż​sza moż​li​wa de​fi​ni​cja, po​nie​waż
ostat​nim, co zna​my na dro​dze do Boga, jest mi​łość. Poza tym jest nie​zna​ne,
a nie​zna​ne​go nie moż​na zde​fi​nio​wać. Mo​że​my je​dy​nie wska​zać na bo​skość
przez na​sze ostat​nie urze​czy​wist​nie​nie: mi​łość. Poza punk​tem mi​ło​ści nie
ma już do​zna​wa​nia, gdyż nie ma do​zna​ją​ce​go. Kro​pla sta​ła się oce​anem!
Idź krok po kro​ku, ale z przy​ja​znym na​sta​wie​niem. Bez na​pię​cia, bez wal​‐
ki. Po pro​stu idź uważ​nie. Uważ​ność to je​dy​ne świa​tło w ciem​nej nocy ży​cia.
Ma​jąc to świa​tło, wejdź w nią. Szu​kaj w każ​dym ką​cie.
Bo​skość jest wszę​dzie, nie bądź więc prze​ciw​ny ni​cze​mu. Ale i nie po​zo​‐
sta​waj po któ​rej​kol​wiek stro​nie. Idź da​lej, bo cze​ka cię jesz​cze więk​sza bło​‐
gość. Ta po​dróż musi trwać. Je​śli je​steś bli​sko sek​su, użyj sek​su. Je​śli je​steś
bli​sko mi​ło​ści, użyj mi​ło​ści. Nie myśl ka​te​go​ria​mi tłu​mie​nia lub wy​sub​tel​‐
nia​nia, nie myśl ka​te​go​ria​mi wal​ki. Bo​skość może kryć się we wszyst​kim;
nie walcz więc, nie ucie​kaj przed ni​czym.
Tak na​praw​dę, jest ona ukry​ta we wszyst​kim, gdzie​kol​wiek więc je​steś,
wejdź naj​bliż​szy​mi drzwia​mi i idź przed sie​bie. Nie za​trzy​muj się, a do​trzesz
– bo ży​cie jest wszę​dzie.
Je​zus rzekł: „Pod każ​dym ka​mie​niem znaj​dziesz Pana” – a ty wi​dzisz tyl​ko
ka​mie​nie. Mu​sisz przejść przez ka​mien​ny stan umy​słu. Gdy wi​dzisz seks jak
wro​ga, sta​je się on ka​mie​niem. Sta​je się nie​prze​zro​czy​sty, nie wi​dzisz tego,
co jest za nim. Użyj go, me​dy​tuj na nim, a ka​mień sta​nie się jak szkło. Zo​ba​‐
czysz co jest za nim, i za​po​mnisz o szkle. Bę​dziesz pa​mię​tał o tym, co jest za
szkłem. Je​śli coś sta​je się prze​zro​czy​ste, zni​ka. Nie czyń więc z sek​su ka​mie​‐
nia, uczyń go prze​zro​czy​stym. A prze​zro​czy​stym sta​je się on dzię​ki me​dy​ta​‐
cji.
Medytacja i miłość

Ta​kie są dwie bie​gu​no​wo​ści ży​cia – me​dy​ta​cja i mi​łość. Jest to naj​wyż​sza


po​la​ry​za​cja. Całe ży​cie skła​da się z bie​gu​no​wo​ści: po​zy​tyw​ne i ne​ga​tyw​ne,
na​ro​dzi​ny i śmierć, męż​czy​zna i ko​bie​ta, dzień i noc, lato i zima. Całe ży​cie
skła​da się z bie​gu​no​wych prze​ci​wieństw, ale te bie​gu​no​we prze​ci​wień​stwa
nie są je​dy​nie bie​gu​no​wy​mi prze​ci​wień​stwa​mi, są też kom​ple​men​tar​no​‐
ścia​mi.
Wspo​ma​ga​ją się wza​jem​nie, wspie​ra​ją się wza​jem​nie, przy​po​mi​na​ją ce​‐
gły w łuku bu​dow​li.
W łuku bu​dow​li ce​gły uło​żo​ne są na​prze​ciw sie​bie. Wy​glą​da to tak, jak​by
były uło​żo​ne na​prze​ciw sie​bie, ale dzię​ki ich bie​gu​no​we​mu prze​ci​wień​stwu
łuk może zo​stać zbu​do​wa​ny i trwa. Siła łuku opie​ra się na bie​gu​no​wo​ści ce​‐
gieł uło​żo​nych na​prze​ciw sie​bie.
To jest naj​wyż​sza bie​gu​no​wość: me​dy​ta​cja ozna​cza sztu​kę by​cia w sa​‐
mot​no​ści, a mi​łość ozna​cza sztu​kę by​cia ra​zem. Ca​łym czło​wie​kiem jest ten,
kto zna jed​no i dru​gie, i kto po​tra​fi moż​li​wie naj​ła​twiej prze​miesz​czać się
z jed​ne​go do dru​gie​go. Przy​po​mi​na to wdech i wy​dech, nie jest to trud​ne. Są
to prze​ci​wień​stwa: gdy wdy​chasz, pro​ces prze​bie​ga w jed​nym kie​run​ku,
gdy wy​dy​chasz, jest to do​kład​ne jego prze​ci​wień​stwo. Ale wdech i wy​dech
ra​zem two​rzą peł​ny od​dech.
W me​dy​ta​cji wdy​chasz, w mi​ło​ści wy​dy​chasz, a gdy mi​łość i me​dy​ta​cja
są ra​zem, twój od​dech jest do​peł​nio​ny, cały, peł​ny…
Moje ro​zu​mie​nie nie opie​ra się na jed​nym bie​gu​nie, moje ro​zu​mie​nie jest
płyn​ne. Po​sma​ko​wa​łem praw​dy z obu stron, ko​cha​łem to​tal​nie i me​dy​to​wa​‐
łem to​tal​nie. I to jest moje do​świad​cze​nie, że czło​wiek jest peł​ny tyl​ko wte​‐
dy, gdy po​znał jed​no i dru​gie; ina​czej po​zo​sta​je po​ło​wą, cze​goś w nim na​dal
bra​ku​je.
Bud​da jest po​ło​wą, tak jak i Je​zus. Je​zus wie czym jest mi​łość, Bud​da wie
czym jest me​dy​ta​cja, ale gdy​by się spo​tka​li, po​ro​zu​mie​nie mię​dzy nimi by​‐
ło​by nie​moż​li​we. Nie ro​zu​mie​li​by ję​zy​ka tego dru​gie​go czło​wie​ka. Je​zus
opo​wia​dał​by o Kró​le​stwie Bo​żym, a Bud​da za​czął​by się śmiać: „O ja​kich
bzdu​rach opo​wia​dasz, kró​le​stwo Boga?” Bud​da po​wie​dział​by po pro​stu:
„Usta​nie jaź​ni, znik​nię​cie jaź​ni.” A Je​zus rzekł​by: „Znik​nię​cie jaź​ni? Usta​nie
jaź​ni? To do​ko​na​nie sa​mo​bój​stwa, osta​tecz​ne​go sa​mo​bój​stwa. Co to za re​li​‐
gia, z tym ga​da​niem o naj​wyż​szej jaź​ni?” Nie ro​zu​mie​li​by słów tego dru​gie​‐
go czło​wie​ka.
Gdy​by kie​dy​kol​wiek się spo​tka​li, po​trze​bo​wa​li​by ko​goś ta​kie​go jak ja, do
tłu​ma​cze​nia, ina​czej po​ro​zu​mie​nie mię​dzy nimi by​ło​by nie​moż​li​we. A ja
mu​siał​bym tłu​ma​czyć w taki spo​sób, że nie był​bym wier​ny ani jed​ne​mu,
ani dru​gie​mu! Je​zus po​wie​dział​by: „Kró​le​stwo Boże”, a ja prze​tłu​ma​czył​bym
to jako ni​rva​na. Wte​dy Bud​da by zro​zu​miał. Bud​da rzekł​by ni​rva​na a Je​zu​so​‐
wi po​wie​dział​bym: „Kró​le​stwo Boże”, wte​dy zro​zu​miał​by.
Ludz​kość po​trze​bu​je te​raz to​tal​nie no​we​go spoj​rze​nia. Za dłu​go ży​li​śmy
z po​ło​wicz​ny​mi spoj​rze​nia​mi. W prze​szło​ści było to ko​niecz​no​ścią, ale te​raz
czło​wiek doj​rzał. Moi san​ny​asi​ni mu​szą wy​ka​zać, że po​tra​fią rów​no​cze​śnie
me​dy​to​wać i mo​dlić się, że po​tra​fią rów​no​cze​śnie me​dy​to​wać i ko​chać się,
że po​tra​fią być tak samo w ci​szy jak w tań​cu i świę​to​wa​niu. Ich ci​sza ma
stać się ich świę​to​wa​niem, a ich świę​to​wa​nie ma stać się ich ci​szą. Daję im
naj​trud​niej​sze za​da​nie dane kie​dy​kol​wiek ja​kim​kol​wiek uczniom, po​nie​waż
jest to spo​tka​nie prze​ci​wieństw. A w tym spo​tka​niu wszel​kie prze​ci​wień​‐
stwa sto​pią się i zle​ją się w jed​ność, Wschód i Za​chód, męż​czy​zna i ko​bie​ta,
ma​te​ria i świa​do​mość, ten świat i tam​ten świat, ży​cie i śmierć. Wszyst​kie
prze​ci​wień​stwa spo​tka​ją się i zle​ją się w jed​ność w tym jed​nym spo​tka​niu,
po​nie​waż jest to naj​wyż​sza bie​gu​no​wość, za​wie​ra ona w so​bie wszyst​kie
bie​gu​no​wo​ści.
To spo​tka​nie stwo​rzy no​we​go czło​wie​ka – Zor​bę Bud​dę. To jest moje imię
dla no​we​go czło​wie​ka. I każ​dy z mo​ich san​ny​asi​nów musi po​czy​nić wszel​‐
kie moż​li​we sta​ra​nia, aby stać się taką płyn​no​ścią, stru​mie​niem, aby oba
bie​gu​ny były two​je. Wte​dy po​sma​ku​jesz ca​ło​ści, a po​zna​nie ca​ło​ści jest je​dy​‐
nym spo​so​bem po​zna​nia tego, co jest świę​to​ścią. In​ne​go spo​so​bu nie ma.
MAPY ŚWIATA WEWNĘTRZNEGO

– Czy​li po czym po​znać do​kąd zmie​rzasz gdy nie ma do​kąd zmie​rzać.


Ogrom​na ro​dzi​na Osho, mi​łu​ją​cych go i jego przy​ja​ciół, jest może jed​ną
z nie​licz​nych kie​dy​kol​wiek ist​nie​ją​cych spo​łecz​no​ści du​cho​wych, któ​re nie
mają jed​nej ści​śle okre​ślo​nej mapy ma​ją​cej pro​wa​dzić po​szu​ku​ją​ce​go do
oświe​ce​nia. O ile To​wa​rzy​stwo Teo​zo​ficz​ne opra​co​wa​ło kil​ka „ini​cja​cji”;
a pierw​si tan​try​cy wę​dro​wa​li krok w krok tymi sa​my​mi do​brze ozna​ko​wa​‐
ny​mi szla​ka​mi, Osho dzie​li się z nami wie​lo​ma ma​pa​mi i me​ta​fo​ra​mi z wie​‐
lu tra​dy​cji, nie pro​po​nu​jąc jed​nej, któ​ra by​ła​by wy​łącz​nie jego dro​gą.
Re​dak​cja Osho Ti​mes In​ter​na​tio​nal prze​pro​wa​dzi​ła wy​wia​dy z róż​ny​mi
me​dy​tu​ją​cy​mi z ca​łe​go świa​ta, py​ta​jąc ich ja​kie mapy Osho po​mo​gły im
w wę​drów​ce po nie​zna​nym te​re​nie ich we​wnętrz​nych ście​żek wio​dą​cych
do prze​mia​ny. Py​ta​li​śmy tak​że jak po​ra​dzi​li oni so​bie z fak​tem, że gdy ta wę​‐
drów​ka sta​je się spra​wą istot​nie zna​czą​cą, nie ma żad​nej hie​rar​chii, na któ​‐
rej moż​na by​ło​by się było oprzeć – co ma zwią​zek z tym, że Osho nie daje
żad​nych ze​wnętrz​nych oznak po​stę​pów na dro​dze du​cho​we​go wzra​sta​nia
i nie two​rzy hie​rar​chii za​kon​nej. Od​po​wie​dzi były za​ska​ku​ją​ce!
Mapy szcze​gó​ło​we.
Co to jest mapa świa​do​mo​ści? Czy jest to au​to​ry​ta​tyw​ne ozna​ko​wa​nie
po​wszech​nie ist​nie​ją​ce​go we​wnętrz​ne​go te​ry​to​rium, przez któ​re wszy​scy
jako szu​ka​ją​cy na ścież​ce mamy przejść? Czy też jest to jed​na z wie​lu me​ta​‐
for, któ​re je​dy​nie sy​gna​li​zu​ją zmien​no​ści we​wnętrz​ne​go kra​jo​bra​zu?
Osho ob​sy​pał nas ma​pa​mi z róż​nych tra​dy​cji re​li​gij​nych, a każ​da z nich
zda​je się zu​peł​nie ina​czej współ​brz​mieć z róż​ny​mi po​szu​ku​ją​cy​mi. Przy​kła​‐
do​wo, Ma Puja Mo​ha​ni, ko​rzy​sta​ją​ca z me​dy​ta​cji Osho od po​nad dzie​się​ciu
lat, za​py​ta​na czy ja​ka​kol​wiek mapa świa​do​mo​ści szcze​gól​nie zwró​ci​ła jej
uwa​gę, opo​wie​dzia​ła o tym, jak pew​ne​go razu, wy​kład Osho, w trak​cie któ​‐
re​go opo​wia​dał on o sied​miu cza​krach mapy jogi po​mógł jej gdy czu​ła, że
tra​ci kon​takt z rze​czy​wi​sto​ścią.
– Pa​mię​tam, że Osho mó​wił wte​dy o tym, że kie​dy ener​gia prze​miesz​cza
się z jed​nej cza​kry do dru​giej, cza​sem po​ja​wia się wiel​ki lęk, czę​sto lęk przed
zu​peł​nym sza​leń​stwem! – wy​ja​śnia Mo​ha​ni. – Wie​dząc to, mo​głam od​prę​żyć
się i ob​ser​wo​wać to, co się dzia​ło. Mo​głam za​ufać, że ten lęk nie jest jed​nak
czymś ne​ga​tyw​nym, ale sta​no​wi część pro​ce​su, któ​ry po​ma​ga mi wejść
w świa​do​mość.
Ko​rzy​sta​nie z mapy jako po​twier​dze​nia swe​go we​wnętrz​ne​go do​świad​‐
cze​nia jest też udzia​łem Ma Anand Anu​pa​mo, 39-let​niej Niem​ki, me​dy​tu​ją​‐
cej od dzie​wię​ciu lat i pro​wa​dzą​cej za​ję​cia Uzdra​wia​ją​cej Pul​sa​cji Ty​be​tań​‐
skiej.
– Mapa Osho opi​su​ją​ca Osiem Od​nóg Jogi, z któ​rej in​ten​syw​nie ko​rzy​sta​‐
my w gru​pach me​dy​ta​cyj​nych Fresh Air, jest dla mnie naj​lep​sza, gdyż łą​czy
me​dy​ta​cję uważ​no​ści ob​ser​wu​ją​cej ze sty​lem pra​cy z cia​łem, któ​ry sto​su​ję –
wy​ja​śnia. – Łą​czy​my na przy​kład mapę czakr z tymi ob​sza​ra​mi cia​ła, któ​re
Osho opi​su​je jako „od​no​gi”.
Pierw​szą od​no​gą jest to, co jo​gi​ni na​zy​wa​ją samo-po​ha​mo​wa​niem; my
łą​czy​my to z pod​sta​wą krę​go​słu​pa, gdzie znaj​du​je się pierw​sza cza​kra. Tak
zaj​mu​je​my się ja​kąś kon​kret​ną kwe​stią – w tym przy​pad​ku z po​czu​ciem
spo​ko​ju i od​prę​że​nia – pra​cu​jąc z cia​łem w jego okre​ślo​nym punk​cie. Uwa​‐
żam, że jest to bar​dzo po​moc​ne.
A jed​nak taka szcze​gó​ło​wa mapa, któ​ra jed​ne​mu ty​po​wi du​cho​we​go szu​‐
ka​ją​ce​go po​ma​ga, in​ne​mu czę​sto wpro​wa​dza za​męt. 35-let​ni Ho​len​der,
Swa​mi Anand Ali, miał trud​no​ści z jo​gicz​nym mo​de​lem czakr, czy​li roz​wi​ja​‐
nia się ener​gii.
– Ła​two jest za​cząć okre​śla​jąc miej​sce, w któ​rym je​stem, ale za​wsze, gdy
to ro​bię, na​tych​miast ogar​nia mnie za​mie​sza​nie – przy​zna​je. – Przy​po​mi​na
to tro​chę co​dzien​ne li​cze​nie pie​nię​dzy, gdy chcesz stwier​dzić ile ich jest – to,
że je po​li​czy​łeś, nie zna​czy, że sta​łeś się bo​gat​szy. Te​raz wi​dzę więc, że dla
mnie nie ma to sen​su. Te​raz są po pro​stu ta​kie dni, kie​dy czu​ję się świet​nie,
i są ta​kie dni, kie​dy je​stem wy​trą​co​ny ze swe​go cen​trum i nic nie wiem. I tak
to zo​sta​wiam.
Swa​mi Deva Sam​ri​dhi, 35-let​ni Nie​miec od sied​miu lat ko​rzy​sta​ją​cy
z me​dy​ta​cji Osho, tak​że czu​je, że cza​sem mapy go ogra​ni​cza​ły – za​miast być
po​mo​cą.
– To dziw​ne, ale na​wet gdy wi​dzę ja​kąś pięk​ną mapę, czu​ję się psy​cho​lo​‐
gicz​nie uwię​zio​ny w pu​łap​ce, bo mój umysł od razu pró​bu​je do​pa​so​wać się
do tego mo​de​lu – mówi. – Praw​do​po​dob​nie wsku​tek mo​je​go do​tych​cza​so​‐
we​go uwa​run​ko​wa​nia od​czu​wam mapę jako in​struk​taż okre​śla​ją​cy co mu​‐
szę zro​bić, żeby „do​brze” wy​paść. Czu​ję to pra​wie tak, jak​bym mu​siał za​ry​‐
zy​ko​wać czymś no​wym i za​po​mnieć o wszyst​kim – obej​mu​je to i mapy
świa​do​mo​ści! Gdy po​rzu​cam wszel​kie my​śli na ten te​mat, za​czy​na się po​ja​‐
wiać coś świe​że​go i pięk​ne​go.
Mapy pro​ste.
Trzy eta​py ewo​lu​cji Fri​dri​cha Nie​tz​sche – wiel​błąd, lew i dziec​ko – są tym
mo​de​lem ewo​lu​cji we​wnętrz​nej, któ​ry py​ta​ni naj​bar​dziej chwa​li​li. Jest tak
być może dla​te​go, że Osho naj​czę​ściej się od​wo​ły​wał wła​śnie do tej „mapy”,
a być może dla​te​go, że jest ona i żywa ob​ra​zo​wo, i pro​sta.
– Te trzy kro​ki dały mi po​łą​cze​nie z cia​łem, umy​słem i du​chem – mówi
Ma Ji​van Mary, 72-let​nia san​ny​asin​ka z No​wej Ze​lan​dii, któ​ra me​dy​tu​je
w obec​no​ści Osho od dzie​się​ciu lat. – W moim wła​snym ży​ciu ener​gią sym​‐
bo​li​zo​wa​ną przez wiel​błą​da był na pew​no po​czą​tek mo​je​go mał​żeń​stwa,
ener​gia lwa wy​ra​ża zaś isto​tę mo​je​go ży​cia ro​dzin​ne​go i ka​rie​ry w te​atrze.
Gdy po raz pierw​szy przy​szłam do Osho, uświa​do​mi​łam so​bie, że to wszyst​‐
ko był tyl​ko ryk lwa – cen​ny, ale tyl​ko ryk. Im bar​dziej me​dy​tu​ję, tym bar​‐
dziej ten ryk, ten me​sjań​ski aspekt mnie sa​mej, zmniej​sza się, a gdy uświa​‐
da​miam so​bie pro​sto​tę ca​łe​go mo​je​go ist​nie​nia, czu​ję po​ja​wia​ją​ce się dziec​‐
ko.
Nie ma ono od​po​wie​dzi ani py​tań – po pro​stu to jest to! Te​raz zbli​żam się
do kre​su mo​ich dni i czu​ję, że prze​szłam całą dro​gę, z po​wro​tem do po​cząt​‐
ku, po​wró​ci​łam do swe​go źró​dła i je​stem go​to​wa na po​czą​tek no​we​go ży​‐
cia…
Swa​mi Prem Ad​va​it, 46-let​ni An​glik me​dy​tu​ją​cy od je​de​na​stu lat, opo​‐
wia​da jak do​świad​cza mo​de​lu wiel​błąd-lew-dziec​ko bar​dziej jako we​wnętrz​‐
ne​go ob​ra​zu swo​ich na​stro​jów, w któ​rych cią​gle po​ru​sza się tam i z po​wro​‐
tem, niż jako wę​drów​kę i sta​ły po​stęp na​przód.
– Sta​nie się bar​dziej dziec​kiem jest dość dra​ma​tycz​ne dla męż​czy​zny –
stwier​dza. – Czę​sto znaj​du​ję w so​bie ja​kieś ka​wał​ki wiel​błą​da, o któ​rych za​‐
po​mnia​łem, któ​re wciąż po​trze​bu​ją być wy​ra​żo​ny​mi, na​wet te​raz, gdy już
za​czą​łem do​zna​wać swo​je​go dziec​ka. Te eta​py nie mają we mnie ja​kichś
ostrych roz​gra​ni​czeń, ra​czej zle​wa​ją się ze sobą w je​den wiel​ki zbior​nik prze​‐
miesz​cza​ją​cych się ener​gii.
Ma Deva Anu​po, więk​szość cza​su spę​dza​ją​ca w Fre​man​tle (Au​stra​lia),
pra​cu​je w za​rzą​dza​niu fir​ma​mi. Mówi, że dziec​ko naj​czę​ściej przy​cho​dzi jej
na myśl sym​bo​licz​nie w chwi​lach roz​luź​nie​nia i „pły​nię​cia” w stre​su​ją​cej
pra​cy w świe​cie ze​wnętrz​nym.
– Gdy po​ga​nia mnie chęć by​cia waż​ną i ukie​run​ko​wa​ną na osią​ga​nie ce​‐
lów, ko​ja​rzę to z lwem, by​ciem w gło​wie, a to nie jest to, co na​praw​dę chcia​‐
ła​bym mieć – wy​zna​je. – Pod​sta​wo​wą kwe​stią na Za​cho​dzie jest dla mnie to,
że są pew​ne spra​wy, któ​re przy​po​mi​na​ją mi prze​strzeń dziec​ka i po​ma​ga​ją
do niej wró​cić nie​za​leż​nie od me​dy​ta​cji, któ​re prak​ty​ku​ję.
Bez map, bez hie​rar​chii.
Kie​dy nie ma po​le​ga​nia na ja​kiejś jed​nej okre​ślo​nej ma​pie, nie może być –
to oczy​wi​ste – wi​docz​nych po​zio​mów du​cho​we​go za​awan​so​wa​nia i kle​ru.
Wie​lo​krot​nie w prze​szło​ści Osho usta​na​wiał te​ra​peu​tów, ko​or​dy​na​to​rów,
lu​dzi bę​dą​cych „ka​na​ła​mi” lub za​rzą​dza​ją​cych dzia​ła​mi jako od​po​wia​da​ją​‐
cych w umy​słach lu​dzi sta​no​wi​skom kle​ru. Za​wsze jed​nak po ja​kimś cza​sie
roz​bi​jał ten sys​tem. Na​wet człon​ko​wie We​wnętrz​ne​go Krę​gu (gru​pa stwo​‐
rzo​na przez Osho do ko​or​dy​na​cji pra​cy po jego śmier​ci) – co Osho pod​kre​śla
wy​raź​nie – ma zaj​mo​wać się tyl​ko kwe​stia​mi ad​mi​ni​stra​cyj​ny​mi.
Taki re​wo​lu​cyj​ny edykt daje ogrom​ną wol​ność każ​de​mu szu​ka​ją​ce​mu,
ale cza​sa​mi taka nie​okre​ślo​na wol​ność, bez wy​raź​nie wi​docz​nych oznak
tego, kto jest w przo​dzie, a kto jest z tyłu, może wpro​wa​dzać lęk w na​szych
ma​te​ria​li​stycz​nie i du​cho​wo am​bit​nych umy​słach. A jed​nak wszy​scy ci,
któ​rzy po​sma​ko​wa​li świę​to​ści i od​po​wie​dzial​no​ści ta​kiej wol​no​ści, czu​ją, że
nie za​mie​ni​li​by tej ko​mu​ny du​cho​wych bun​tow​ni​ków na ja​ki​kol​wiek cer​ty​‐
fi​kat po​stę​pu du​cho​we​go.
– Je​stem z tego bar​dzo za​do​wo​lo​na – mówi Anu​pa​mo iro​nicz​nie się śmie​‐
jąc, kpiąc z no​sze​nia czar​nych szat i bia​łe​go pasa, ozna​cza​ją​cych te​ra​peu​tów
i pro​wa​dzą​cych me​dy​ta​cje Osho. – Ta wol​ność spra​wia, że Osho jest je​dy​‐
nym mi​strzem, z któ​rym mo​gła​bym być. Te hie​rar​chie po pro​stu nie spraw​‐
dza​ją się. Rzecz ja​sna, pro​wa​dze​nie se​sji i no​sze​nie czar​nej sza​ty, i nie wy​su​‐
wa​nie się na pro​wa​dze​nie i nie cho​wa​nie się tak, jak przez dłuż​szy czas to ro​‐
bi​łam, jest dla mnie wy​zwa​niem. Ale nie wi​dzę sie​bie jako ko​goś wyż​sze​go
czy niż​sze​go, na​wet dla tego, kto do​pie​ro co przy​jął san​ny​as. A to – śmie​jąc
się chwy​ta swo​ją czar​ną sza​tę – jest jesz​cze jed​na z tych gier, w któ​re tu gra​‐
my!
– Jest to po pro​stu pięk​ne – wtó​ru​je jej Ad​va​it, za​har​to​wa​ny san​ny​asin,
bę​dą​cy z Osho od pierw​szych lat Puny. – Oczy​wi​ście, ule​gło to nie​wia​ry​god​‐
nej zmia​nie. Gdy po raz pierw​szy przy​sze​dłem do Osho, byli ko​or​dy​na​to​rzy
spra​wu​ją​cy wła​dzę i wy​ma​ga​ją​cy „pod​da​nia”, a w okre​sie Ran​cza były
„mamy”, ale ci lu​dzie ra​czej tyl​ko pro​wo​ko​wa​li moje wła​sne uśpio​ne chę​ci
wła​dzy. By​łem wte​dy za​uro​czo​ny au​to​ry​te​tem, a za​ra​zem an​ty​au​to​ry​tar​ny
– te​raz wi​dzę, że obie te po​sta​wy po​cho​dzi​ły z tej sa​mej prze​strze​ni. W cza​sie
Raj​ne​esh​pu​ram by​łem za​szo​ko​wa​ny wi​dząc u wie​lu z nas uza​leż​nie​nia od
daw​nych spo​so​bów na​wią​zy​wa​nia re​la​cji z ludź​mi, w aspek​cie au​to​ry​te​tu
i wła​dzy. Lu​dzie do​sta​wa​li mnó​stwo prze​strze​ni, w któ​rej mo​gli pra​co​wać
z wła​dzą, do​mi​no​wa​niem i wła​sny​mi gra​mi by​cia ofia​rą. Ale w moim przy​‐
pad​ku stop​nio​wo prze​sta​łem roz​dzie​lać mój po​dziw dla au​to​ry​te​tu i moje
an​ty​au​to​ry​tar​ne od​czu​cia, i wszyst​ko to za​czę​ło się zmie​niać.
– A te​raz nie ma ja​kichś spe​cjal​nych po​zy​cji, któ​re wska​zy​wa​ły​by gdzie
na ścież​ce znaj​du​ją się dani lu​dzie i to zmu​sza mnie do ko​rzy​sta​nia z wła​snej
in​tu​icji – do​da​je. – Wi​dzę, że te róż​ni​ce są bar​dzo małe. Ale i z ła​two​ścią roz​‐
po​zna​ję lu​dzi, któ​rzy dla mnie są bar​dziej scen​tro​wa​ni, żywi i mają kon​takt
z wła​sną ener​gią. Moż​na po​wie​dzieć, że nie​któ​rzy są „prze​peł​nie​ni Osho”;
bar​dziej pro​mie​ni​ści. Nie jest to spo​strze​że​nie in​te​lek​tu​al​ne, ja tak to czu​ję.
Moja wraż​li​wość po​więk​szy​ła się. A szcze​rze mó​wiąc nie jest to dla mnie
już nic waż​ne​go. Jest aż zbyt wie​le in​nych spraw, któ​re dzie​ją się wo​kół
mnie – mam się czym zaj​mo​wać!
W przy​pad​ku Mo​ha​ni ta zmia​na z ze​wnętrz​ne​go au​to​ry​te​tu ku we​‐
wnętrz​nej wraż​li​wo​ści na​stą​pi​ła przez przej​ścio​wą fazę uzna​nia te​ra​peu​tów
za ko​goś, kogo za​ję​cie au​to​ma​tycz​nie sta​wia go da​lej na ścież​ce niż ona
sama.
– Był czas, gdy czu​łam, że są oni przede mną, i to od​czu​cie było wte​dy dla
mnie po​ży​tecz​ne – za​uwa​ża. – Byli na​uczy​cie​la​mi, kimś, od kogo mo​głam się
uczyć, ale ja​kimś tra​fem już nie oce​niam ich w ten sta​ry, hie​rar​chicz​ny spo​‐
sób. Te​raz czu​ję, że nie za​le​ży to od tego, czy są oni bar​dziej świa​do​mi czy
mniej świa​do​mi, bo mogę uczyć się od nich bez wzglę​du na to kim są. Te​raz
mogę uczyć się z każ​dej sy​tu​acji.
Nie ma do​kąd iść – tyl​ko do we​wnątrz.
Do kogo więc zwra​ca się nowa oso​ba me​dy​tu​ją​ca, gdy za​pa​da ciem​na
noc, jego czy jej du​szy? Sko​ro nie ma kle​ru czy hie​rar​chii, na któ​rych moż​na
by​ło​by się oprzeć, do kogo moż​na zwró​cić się po pro​wa​dze​nie, gdy ścież​ka
zda​je się wieść wko​ło?
– Ja idę do sie​bie – obo​jęt​ne co to jest! – żar​tu​je Swa​mi Kran​ti Aadhar,
mło​dy Ame​ry​ka​nin z Por​t​land (Ore​gon), któ​ry przy​jął san​ny​as nie​co po​nad
dwa lata temu. – Pró​bu​ję od​na​leźć sło​wa okre​śla​ją​ce to, co od​czu​wam – ale
wte​dy je​stem kimś, kto przy​po​mi​na ra​czej ko​goś bę​dą​ce​go w gło​wie. Naj​‐
więk​sze trud​no​ści mam wte​dy, gdy przede wszyst​kim nie po​tra​fię zro​zu​‐
mieć pro​ble​mu. Ale nie​daw​no do​wie​dzia​łem się od zna​jo​me​go te​ra​peu​ty, że
Osho kła​dzie na​cisk nie na znaj​do​wa​nie roz​wią​zań, a na zro​zu​mie​nie sy​tu​‐
acji, w któ​rej je​steś.
Ra​czej na sie​dze​nie i wi​dze​nie tego, co się dzie​je, niż na ana​li​zę. I te​raz
z tym pra​cu​ję!
Więk​szość in​nych osób rów​nież pra​cu​je w ten spo​sób. Wie​lu, tak jak
Swa​mi Deva Akar​mo, dzien​ni​karz, któ​ry me​dy​tu​je z Osho od czter​na​stu lat,
do​tar​ło do punk​tu, gdy w cza​sach kry​zy​su po pro​stu cze​ka​ją.
– Cze​ka​nie jest ma​gicz​ne! – Akar​mo ujaw​nia swój wła​sny al​che​micz​ny
pro​ces roz​wią​zy​wa​nia pro​ble​mów na ścież​ce. – To wkrót​ce samo się roz​ja​‐
śnia. Je​śli utrzy​mu​je się da​lej, być może utoż​sa​mi​łem się z tym i to mnie
wście​ka, ale gdzieś w głę​bi sie​bie wiem, że to tyl​ko kwe​stia cze​ka​nia. Ob​ser​‐
wu​ję więc tyle, ile tyl​ko zdo​łam. Je​że​li jest to ja​kiś kon​tro​wer​syj​ny pro​blem,
roz​wią​za​nie sta​je się oczy​wi​ste. A je​że​li jest to je​dy​nie ja​kiś eg​zy​sten​cjal​ny
koan, stwa​rza on we mnie prze​mia​nę, a po​tem po pro​stu prze​sta​je być istot​‐
ny.
Gdy Anu​po po​trze​bu​je we​wnętrz​ne​go wspar​cia lub wglą​du na ścież​ce,
po pro​stu idzie do daw​no zna​nych przy​ja​ciół-san​ny​asi​nów i otwie​ra przed
nimi swo​je ser​ce. Dla niej spo​łecz​ność san​ny​asi​nów, gdzie dzie​le​nie się sobą
zda​je się oświe​tlać po​ło​wę po​dró​ży, sama w so​bie sta​no​wi pew​ne​go ro​dza​ju
mapę. To zna​czy, ra​zem z me​dy​ta​cją dy​na​micz​ną.
– Dy​na​micz​na jest naj​pierw – mówi. – Tam, na ze​wnątrz, w świe​cie biz​‐
ne​su we Fre​man​tle, sta​ram się ro​bić dy​na​micz​ną, przy​naj​mniej przez więk​‐
szość po​ran​ków. To jest to, co na​praw​dę utrzy​mu​je moje po​łą​cze​nie z samą
sobą – przy​zna​je. – Gdy choć przez kil​ka dni jej nie ro​bię, na​tych​miast za​‐
uwa​żam róż​ni​cę.
– Me​dy​ta​cja dy​na​micz​na jest za​wsze naj​lep​sza gdy spra​wy nie ukła​da​ją
się gład​ko – zga​dza się Ad​va​it. – Chcąc po​ru​szyć ener​gię bra​łem rów​nież se​‐
sje od​de​cho​we i se​sje po​rad​nic​twa, bo aby zo​ba​czyć co się dzie​je za​wsze
mogę sko​rzy​stać z ko​goś, kto ma do​świad​cze​nie w po​ma​ga​niu. Ale za każ​‐
dym ra​zem za​czy​nam od dy​na​micz​nej. Od​prę​żyć się w tym, co nie​po​zna​‐
wal​ne. A jed​nak więk​szość me​dy​tu​ją​cych przy​zna​ło, że za​gu​bie​nie się samo
w so​bie nie jest pro​ble​mem, któ​ry na​le​ży roz​wią​zać, ale na wie​le spo​so​bów
cen​ną sy​tu​acją, któ​rą na​le​ży prze​żyć. W grun​cie rze​czy we wszyst​kich ma​‐
pach świa​do​mo​ści ozna​czo​ny jest czas, któ​ry zda​je się nad​cho​dzić wte​dy,
gdy mapa jako taka musi zo​stać za​po​mnia​na.
Ostat​nim ka​mie​niem mi​lo​wym wy​da​je się być od​prę​że​nie w tej prze​‐
strze​ni nie​po​zna​wal​no​ści, dla któ​rej nie ma mapy.
– Te pory, gdy prze​sta​ję wie​dzieć co się dzie​je, sta​ły się dla mnie bar​dzo
cen​ny​mi sta​na​mi – mówi Mo​ha​ni. – Po​nie​waż wiem, że po​czu​cie za​gu​bie​nia
za​pro​wa​dzi mnie do no​we​go wy​mia​ru, w któ​rym nie mam się na czym
oprzeć. A to już samo w so​bie jest cen​ne!
Ma Yoga Bhak​ti, An​giel​ka, san​ny​asin​ka od dzie​więt​na​stu lat, ze śmie​‐
chem mówi, że „po​rzu​ce​nie du​cho​wej stro​ny wszyst​kie​go” opi​su​je jej ewo​‐
lu​cję jako jed​no​eta​po​we uwie​dze​nie przez to, co nie​zna​ne – aż wresz​cie nie
mia​ła ni​cze​go, na czym mo​gła​by się oprzeć.
– Gdy pierw​szy raz by​łam z Osho, a on opo​wia​dał o ma​pie, na​tych​miast
mó​wi​łam: „O, tak, to jest to!” I za​czy​na​łam za tym biec – wy​zna​je. – Ale zda​je
mi się, że w cią​gu na​stęp​nych lat on od​szedł od tego i po​rzu​cił to wszyst​ko!
Gdy przez ostat​nie lata Osho mó​wił o przy​po​wie​ściach zen, czu​łam, że po​‐
wo​li, po​wo​li cią​gnie nas przez nowy ze​staw eta​pów – ce​le​bro​wa​nia, od​prę​‐
że​nia, a po​tem mówi nam, by​śmy po pro​stu po​bie​gli jak „strza​ła do celu”. To
tyle je​śli o mnie cho​dzi – do​da​je ra​do​śnie. – Te​raz po​zo​sta​je mi ci​sza Osho!
Ma Anand Sau​ita

Wer​sja elek​tro​nicz​na: HB
Table of Contents
Stro​na ty​tu​ło​wa
WSTĘP
Część 1 MAPY ŚWIA​DO​MO​ŚCI
Dżun​gla, las, ogród, dom
DŻUN​GLA
LAS
OGRÓD
DOM
Wiel​błąd, lew, dziec​ko
WIEL​BŁĄD
LEW
DZIEC​KO
Stu​dent, uczeń, od​da​ny, mistrz
Sie​dem czakr – jed​ność
Sie​dem czakr – joga
Sie​dem czakr – sufi
Sie​dem czakr – tan​tra
MU​LA​DHAR
SVA​DI​STHAN
MA​NI​PU​RA
ANA​HA​TA
VI​SUD​DHI
AJNA
SA​HA​SRAR
Dzie​sięć by​ków Zen
Do​zna​nia po​twier​dza​ją​ce
Do​zna​nie uno​sze​nia się
Ra​dość bez żad​ne​go po​wo​du
Brak re​ak​cji – brak lęku
Część 2 DRO​GI DO MI​ŁO​ŚCI
Czte​ry kro​ki do mi​ło​ści
Seks, mi​łość, mo​dli​twa
Me​dy​ta​cja i mi​łość
MAPY ŚWIA​TA WE​WNĘTRZ​NE​GO

You might also like