Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 404

Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
Spis treści

Karta redakcyjna

Dedykacja
Motto

Playlista

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Epilog

Podziękowania
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
Tytuł oryginału: Playing with Fire

Copyright © 2020 by L.J. Shen


Copyright © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2022
Copyright for the Polish Translation © by Sylwia Chojnacka 2022

Wydawca: NATALIA GOWIN


Redakcja: EWA CHARITONOW
Korekta: ANNA SKÓRA, BEATA TURSKA
Projekt okładki i stron tytułowych: MAGDALENA ZAWADZKA
Zdjęcie na okładce: iStock
Skład i łamanie: JS Studio

Warszawa 2022
Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-67262-93-4

Wydawnictwo Luna
Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o.
ul. Mierosławskiego 11a
01-527 Warszawa
www.wydawnictwoluna.pl
facebook.com/wydawnictwoluna
instagram.com/wydawnictwoluna

Konwersja: eLitera s.c.


===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
Dla Chele i Lulu
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
Nigdy nie jest za późno, by stać się kimś, kim chcemy być
– George Elliot
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
PLAYLISTA

• My Chemical Romance – Helena


• Bikini Kill – Rebel Girl
• Blondie – Atomic
• Sufjan Stevens – Mystery of Love
• Rag’n’Bone Man – Human
• Healy – Reckless
• Powfu – Death Bed
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
PROLOG
GRACE

Jedyną rzeczą, która przetrwała pożar w stanie nienaruszonym, był należący


do mojej mamy pierścionek z płomieniem. Tani, z rodzaju tych, które
znajduje się w wyciągniętym z automatu po włożeniu dolara plastikowym
jajku. Babcia Savvy zawsze twierdziła, że mama chciałaby, abym go
zachowała.
„Ogień symbolizuje piękno, furię i odrodzenie”, wyjaśniła. Jaka szkoda,
że w moim przypadku oznaczał wyłącznie upadek.
Babcia opowiadała mi na dobranoc bajki o feniksach odradzających się
z popiołów. Mówiła, że właśnie tego życzyłaby sobie mama – żebym
wzniosła się ponad problemy i przetrwała.
Mama pragnęła umrzeć i zacząć od nowa.
Niestety, udało się jej osiągnąć tylko jeden z wyznaczonych celów.
Natomiast ja zaliczyłam oba.

17 listopada 2015
16 lat

Kiedy po raz pierwszy obudziłam się w szpitalnym łóżku, natychmiast


poprosiłam pielęgniarkę, by pomogła mi włożyć na palec ten pierścień.
Przysunęłam go do ust i wymamrotałam życzenie. Tak jak nauczyła mnie
babcia.
Nie marzyłam, że szybko dostanę pieniądze z ubezpieczenia albo
sprawię, że świat przestanie głodować.
Chciałam odzyskać urodę.
Wkrótce potem znów zemdlałam ze zmęczenia. W trakcie snu docierały
do mnie urywki rozmów osób, które odwiedzały mój pokój.
– ...najładniejsza dziewczyna w Sheridan. Elegancki nosek. Pełne usta.
Blond włosy i niebieskie oczy. Co za tragedia, Heather.
– Mogła zostać modelką.
– Biedactwo. Nie wie, co ją spotka po przebudzeniu.
– Teraz całe jej życie się zmieni.
Powoli wybudzałam się ze śpiączki farmakologicznej, nie do końca
wiedząc, co mnie czeka po drugiej stronie. Czułam się tak, jakbym pływała
w szklanych okruchach. Nawet najmniejszy ruch skutkował bólem.
Odwiedzający – koledzy i koleżanki z klasy, najlepsza przyjaciółka Karlie,
chłopak Tucker – przychodzili i odchodzili. Klepali mnie po ramieniu,
mówili czułe słówka i wydawali okrzyki zdumienia, podczas gdy ja cały
czas miałam zamknięte oczy.
Płakali, piszczeli, jąkali się, zupełnie nieświadomi tego, że ich słyszę.
Moje dawne życie: szkolne przedstawienia, treningi cheerleaderek,
kradzione w pośpiechu pocałunki z Tuckerem pod trybunami, wydawało się
poza moim zasięgiem, nieprawdziwe. Jak piękne zaklęcie, choć okrutne, bo
przestało działać.
Nie chciałam stawiać czoła rzeczywistości, więc nie otwierałam oczu,
nawet kiedy już mogłam.
Aż do ostatniej chwili.
Aż do momentu, gdy do szpitalnego pokoju wkroczył Tucker i wsunął
list między moje spoczywające na kocu, odrętwiałe palce.
– Przepraszam – wychrypiał. Po raz pierwszy wydał mi się wyczerpany,
załamany. – Już tak dłużej nie mogę, a nie wiem, kiedy się w końcu
obudzisz. To nie jest wobec mnie fair. Jestem zbyt młody, by... – urwał. Gdy
wstał, krzesło zaszurało po podłodze. – Po prostu przepraszam, okej?
Chciałam mu powiedzieć, żeby tego nie robił.
Chciałam wyznać, że już się obudziłam.
Że żyję.
Cóż...
Poniekąd.
Że tylko grałam na zwłokę, bo nie chciałam się mierzyć z nową wersją
siebie.
Jednak koniec końców zacisnęłam mocno powieki i przysłuchiwałam się,
jak wychodzi.
A kilka minut po tym, jak drzwi się za nim zamknęły, otworzyłam oczy
i zapłakałam.

Postanowiłam zmierzyć się z rzeczywistością tego samego dnia, gdy Tucker


zerwał ze mną listownie.
Pielęgniarka zakradła się do mojego pokoju cicho jak myszka, mimo to
poruszała się energicznie i pewnie. Przyjrzała mi się z ostrożną
ciekawością, jak przykutemu do łóżka potworowi. Wnioskując po
szybkości, z jaką się pojawiła, chyba wszyscy wyglądali tego, że w końcu
otworzę oczy.
– Dzień dobry, Grace. Czekaliśmy na ciebie. Dobrze się spało?
Spróbowałam bezgłośnie potaknąć i natychmiast pożałowałam tego
nazbyt ambitnego ruchu. Zakręciło mi się w głowie, która wydawała się
opuchnięta i rozpalona. Twarz miałam całkowicie obandażowaną; tylko
nos, oczy i usta pozostały odsłonięte. Zauważyłam to od razu, gdy tylko
obudziłam się po raz pierwszy. Pewnie wyglądałam jak mumia.
– No proszę, uznam to za potwierdzenie! Jesteś może głodna? Chyba już
czas wyciągnąć tę rurkę, żebyś coś zjadła. Mogę posłać kogoś po
prawdziwe jedzenie. Jeśli się nie mylę, dzisiaj stołówka serwuje bitki
wołowe z ryżem i ciasto bananowe. Masz ochotę, złotko?
Zdeterminowana, by powstać z popiołów, zebrałam w sobie wszystkie
siły.
– Byłoby świetnie – odparłam.
– To zaraz dostaniesz. I mam dla ciebie dobre wieści. Dziś jest ten dzień.
Doktor Sheffield w końcu zdejmie ci opatrunki! – Pielęgniarka usiłowała
mówić z entuzjazmem, ale jej głos brzmiał fałszywie.
Roztargniona bawiłam się pierścionkiem na palcu. Wcale nie byłam
gotowa na to, by się oglądać. Ale najwyższa pora. Byłam przytomna,
świadoma. No i czas wziąć byka za rogi.
Pielęgniarka zapisała coś w karcie i zniknęła. Godzinę później zjawili się
doktor Sheffield i babcia, która wyglądała okropnie – zaniedbana mimo
eleganckiej sukienki i zmęczona, jakby w nocy nie zmrużyła oka.
Wiedziałam, że od pożaru sypia w hotelu i z całych sił walczy
z ubezpieczalnią. Bolało mnie, że musi przechodzić przez to zupełnie sama.
Zazwyczaj to ja załatwiałam wszystko.
Babcia złapała mnie za rękę i przycisnęła ją do piersi. Jej serce biło jak
szalone.
– Cokolwiek się stanie... – Otarła łzy zgrubiałą, drżącą dłonią. – ...wiedz,
że jestem przy tobie. Słyszysz, Gracie-Mae?
Jej palce zamarły, wymacawszy pierścionek.
– Założyłaś go – zauważyła ze zdziwieniem.
Pokiwałam głową. Bałam się, że jeśli otworzę usta, zacznę płakać.
– Dlaczego?
– Na znak odrodzenia – odparłam po prostu.
Nie umarłam jak mama. I w przeciwieństwie do niej powstałam
z własnych popiołów.
Doktor Sheffield odchrząknął i stanął między nami.
– Gotowa? – Posłał mi pocieszający uśmiech.
Pokazałam mu uniesione kciuki.
W tym momencie zaczyna się nowy etap mojego życia...
Powoli, stopniowo odwijał bandaże. Jego oddech owiewał moją twarz;
pachniał kawą, bekonem, miętą i szpitalną wonią kojarzącą się
z gumowymi rękawiczkami i środkami odkażającymi. Jego mina nie
zdradzała żadnych uczuć, chociaż wątpiłam, by w tej chwili odczuwał
cokolwiek. Dla niego byłam tylko kolejną pacjentką.
Patrzyłam, jak długa kremowa wstążka się rozwija, ale on nie pocieszył
mnie w żaden sposób. Wraz z bandażem odzierał mnie z nadziei i marzeń.
Z każdym ruchem jego ręki mój oddech stawał się płytszy.
Próbowałam przełknąć gulę w gardle. Przeniosłam wzrok na babcię
w poszukiwaniu wsparcia. Stała u mojego boku i trzymała mnie za rękę,
wyprostowana jak struna, z wysoko zadartą głową.
Starałam się dopatrzyć w jej minie jakichkolwiek wskazówek.
Kiedy bandaże opadły na podłogę, na twarzy babci odmalowały się
przerażenie, ból i litość. Wyglądała tak, jak gdyby chciała się skulić
i zniknąć. A ja miałam ochotę pójść w jej ślady. Łzy piekły mnie pod
powiekami. Instynktownie z nimi walczyłam, wmawiając sobie, że to nic
takiego. Że piękno jest przemijające. Kiedyś wszyscy je stracą. A ono nie
wróci, nawet gdy będziesz tego potrzebować.
– Powiedz coś. – Mój głos zabrzmiał nisko, ochryple, boleśnie. – Proszę,
babciu, powiedz coś.
Od dziecka czerpałam korzyści ze swojej urody. W Sheridan High byłam
pępkiem świata. Gdy odwiedzałyśmy Austin, mnie i babcię zatrzymywali
przedstawiciele agencji modelek. Byłam najwybitniejszą aktorką
w szkolnych przedstawieniach i należałam do drużyny cheerleaderek.
Wiedziałam, że uroda wiele mi w życiu ułatwi. Byłam przekonana, że gęste,
złote jak toskańskie słońce włosy, zadarty nosek i kuszące usta zafundują
mi bilet w jedną stronę pozwalający na ucieczkę z zadupia.
– Jej matka była nic niewarta, ale na szczęście Grace odziedziczyła po
niej wyłącznie urodę. – Podsłuchałam kiedyś rozmowę pani Phillips z panią
Contreras w sklepie spożywczym. – Pozostaje mieć nadzieję, że nie podąży
śladami tej lafiryndy.
Babcia odwróciła wzrok.
Jest aż tak źle?
Lekarz zdjął już wszystkie bandaże. Przekrzywił głowę, przyglądając się
mojej twarzy.
– Po pierwsze pragnę zaznaczyć, że jesteś prawdziwą szczęściarą. To,
przez co przeszłaś w ciągu ostatnich dwóch tygodni... Cóż, zabiłoby
większość ludzi. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem, że wciąż tu
z nami jesteś.
Dwa tygodnie? Leżałam w tym łóżku przez całe czternaście dni?
Popatrzyłam na doktora beznamiętnie. Czekałam na opinię.
– Miej na uwadze, że poparzone miejsca wciąż nie są zagojone.
Z czasem blizny zbledną. Później będzie można rozważyć operację
plastyczną, więc się nie załamuj. Chcesz zobaczyć?
Skinęłam lekko głową. Niech to już będzie za mną. Muszę wiedzieć,
z czym przyjdzie mi się mierzyć.
Doktor wstał i ruszył przez pokój do szafki, skąd wziął niewielkie
lusterko. Babcia wtuliła się w moją szyję, a jej wątłym ciałem wstrząsnął
dreszcz. Mocno zacisnęła palce na mojej dłoni.
– I co ja teraz pocznę, Gracie-Mae? Chryste Panie...
Poczułam przypływ takiego gniewu, jak jeszcze nigdy w życiu. To moja
tragedia. Moje życie. Moja twarz. To ja potrzebuję pocieszenia, nie ona.
Z każdym krokiem lekarza truchlałam coraz bardziej. Kiedy Sheffield
dotarł w końcu do łóżka, bicie serca było ledwie wyczuwalne.
Podał mi lusterko.
Z zamkniętymi oczami podniosłam je do twarzy. Policzyłam do trzech
i otworzyłam powieki.
Nie krzyknęłam.
Nie rozpłakałam się.
Nie wydałam najmniejszego nawet dźwięku.
Zwyczajnie patrzyłam na odbicie. Na obcą osobę, której nie znałam
i z którą najpewniej nigdy się nie zaprzyjaźnię. To właśnie przewrotność
losu.
A oto brzydka i niewygodna prawda: moja matka zmarła
z przedawkowania, gdy miałam trzy lata. Nie przeżyła odrodzenia, na
którym tak jej zależało. Nigdy nie powstała z popiołów.
Ja natomiast spoglądałam na swoją nową twarz absolutnie pewna, że
także mnie się to nie uda.

WEST

17 listopada 2015
17 lat

Okazja do samobójstwa nadarzyła się w środku nocy na drodze.


Panowały egipskie ciemności. Na ulicy szklanka. Wracałem właśnie od
cioci Carrie, gryząc zieloną cukrową laskę. Ciocia co tydzień posyłała
moim rodzicom zakupy spożywcze i inne, a także się za nich modliła.
Niestety, mimo żarliwych modłów moi starzy nie potrafili nawet wstać
z łóżka.
Pobocze przy drodze na naszą farmę porastały sosny. Silnik rzęził, gdy
samochód próbował wtoczyć się na strome wzniesienie.
Wiedziałem, że wyglądałoby to na okropny wypadek.
Nikt by się nie domyślił prawdy.
Zwyczajna tragedia. Tuż po innej tragedii, która spadła na dom rodziny
St. Claire.
Oczami wyobraźni widziałem już nagłówki w jutrzejszej gazecie:
Siedemnastolatek ginie w zderzeniu z jeleniem na Willow Pass Road.
Zwierzak stał naprzeciwko, pośrodku drogi, i gapił się jak
zahipnotyzowany na mój pędzący z zawrotną prędkością samochód.
Nie błysnąłem światłami. Nie dałem po hamulcach.
Jeleń stał nieruchomo, a ja wcisnąłem gaz do dechy. Knykcie mi
pobielały od kurczowego zaciskania ich na kierownicy.
Nie miała żadnego wpływu na koła. Straciłem panowanie nad autem.
Dalej, dalej, dalej!
Mocno zacisnąłem powieki, zgrzytnąłem zębami i odpuściłem.
Silnik zaczął się krztusić, obroty spadały, mimo że docisnąłem pedał
gazu.
Otworzyłem oczy.
Nie.
Samochód zwalniał. Kolejne metry pokonywał coraz bardziej mozolnie.
Nie, nie, nie, nie, nie!
Pick-up zatrzymał się dosłownie metr od jelenia.
Głupie zwierzę w końcu zamrugało i prysnęło na pobocze, stukając
kopytami po oblodzonej powierzchni.
Głupi, pieprzony jeleń.
Głupi, pieprzony samochód.
Sam jestem głupi, bo mogłem zjechać w przepaść wcześniej, dopóki
jeszcze miałem okazję.
Przez chwilę w kabinie panowała absolutna cisza. Tylko ja, zepsuty pick-
up i dziko bijące serce. A potem z mojego gardła wydobył się krzyk:
– Kurrrrwa!
Przyjebałem pięścią w kierownicę. Raz, drugi, trzeci, aż krew trysnęła
z kostek. Zaparłem się stopą o deskę rozdzielczą, wyrwałem kierownicę
i cisnąłem ją na siedzenie pasażera. Przesunąłem dłonią po twarzy.
W płucach mnie paliło, krew kapała na tapicerkę, a ja zawzięcie
rozwalałem auto od środka. Wyszarpnąłem radio i wyrzuciłem je przez
okno. Kopnięciem wybiłem przednią szybę. Wyrwałem drzwiczki od
schowka.
Zniszczyłem samochód zamiast jelenia.
Wciąż żyłem.
Serce wciąż biło.
Nagle odezwał się mój telefon. Wesoła melodyjka zagrała mi na
nerwach.
I nie przestawał dzwonić.
„Podejrzenie spamu”.
No jasne.
Ludzie mieli mnie w dupie, nawet jeśli twierdzili inaczej.
Wyrzuciłem komórkę do lasu, wysiadłem z auta i podjąłem
piętnastokilometrową wędrówkę na farmę rodziców.
Miałem szczerą nadzieję, że po drodze zaatakuje mnie niedźwiedź
i dokończy robotę.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 1
Obecnie
GRACE

– Najlepszy wynalazek lat dziewięćdziesiątych: grzywka na boki czy


bransoletki odblaskowe? Liczę do pięciu. Pięć.
Karlie upiła łyk mrożonej margarity, nie odrywając wzroku od
wyświetlacza telefonu.
Pod sufitem food trucka zbierały się kłęby pary. Moja różowa bluza
z kapturem przesiąkła potem. Mimo że do lata było jeszcze kilka miesięcy,
Teksas właśnie zaatakowała fala upałów.
Mój ciężki makijaż spływał pomarańczowymi strugami na białe trampki.
Nie wychodziłam z domu bez przynajmniej dwóch grubych warstw
podkładu. Jak dobrze, że zamknęłyśmy pięć minut temu!
Marzyłam o zimnym prysznicu, gorącym posiłku i klimie ustawionej na
full.
– Cztery – odliczała Karlie za mną, gdy pisałam ogłoszenie o pracy.
Potrzebowałyśmy pracownika.
Stałam bokiem do okna, w razie gdyby zjawili się ostatni klienci.
Karlie musiała zrezygnować z części zmian. Jej mama, pani Contreras,
zarazem właścicielka food trucka, nie była z tego zadowolona. Oczywiście
ja również rozpaczałam, że będę rzadziej pracować z przyjaciółką.
Znałyśmy się od dziecka, nawet bawiłyśmy się w swoich piaskownicach,
kiedy jeszcze nosiłyśmy pieluchy. Zdjęcie z tego okresu najpewniej
znajdowało się w salonie pani Contreras. Przestawiało nas obie, siedzące na
identycznych fioletowych odwróconych doniczkach, zupełnie nagie,
i szczerzące się do aparatu, jakbyśmy właśnie odkryły tajemnicę
Wszechświata.
Obawiałam się, że osoba, która zastąpi Karl – jak ją nazywałam – nie
załapie mojego sarkastycznego poczucia humoru i gorzkiego podejścia do
życia. Ale rozumiałam, że moja przyjaciółka musi mieć więcej luzu. Jej
plan zajęć był zapchany po brzegi. A na dodatek, żeby pochwalić się w CV
doświadczeniem, dostała się na kilka różnych praktyk dziennikarskich.
– Trzy. Istnieje tylko jedna właściwa odpowiedź. I od niej zależy nasza
przyjaźń, Shaw.
„That Taco Truck szuka PRACOWNIKA!
Potrzebna pomoc.
Cztery razy w tygodniu.
W tym weekendy.
16 $ za godzinę + napiwki.
Zainteresowanych prosimy o kontakt z menedżerką”.
Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, i w tym momencie podniosłam
wzrok.
Zesztywniałam.
Każdą komórkę mojego ciała zalały przerażenie i niepokój.
Cholera.
W stronę food trucka kierowała się banda VIP-ów z Sheridan University.
Łącznie osiem sztuk. Ale nie chodziło o to, że studiujemy na tej samej
uczelni. Zdążyłam przywyknąć, że obsługuję rówieśników.
Tak naprawdę wzdrygałam się na myśl o tym, kim oni na tej uczelni są.
Najpopularniejsi studenci czwartego roku. Śmietanka towarzyska.
W skład grupy wchodził Easton Braun, gorętszy niż sam Hades
rozgrywający drużyny futbolowej. W zwolnionym tempie przeczesał
idealne włosy w kolorze pszenicy (jak z reklamy szamponu
przeciwłupieżowego). Wyglądał do bólu perfekcyjnie; nawet umięśnione
ramiona były doskonałe. Piękny jak facet z Pinteresta.
Drugim był Reign De La Salle, obrońca w drużynie futbolowej,
o czarnych jak smoła lokach i pełnych wargach. Członek bractwa Sig Ep,
który sypiał ze wszystkim, co miało puls (chociaż i to nie było konieczne,
jeżeli tylko odpowiednio się nawalił).
Świętej męskiej trójcy dopełniał West St. Claire. Kompletnie niepodobny
do kumpli. Chodząca tajemnica Sher U. Prawdziwa legenda.
Nie był atletą. I z tych tutaj miał najgorszą reputację. Uchodził za
porywczego dręczyciela i najlepszego zawodnika w miejscowym samczym
światku. Jak do tej pory nikt go jeszcze nie zdetronizował. Był wredny,
chamski i nie zadawał się z ludźmi, którzy nie należeli do kręgu jego
najbliższych przyjaciół.
Nawet ja, chociaż nie interesowałam się lokalnymi plotkami tak jak
kiedyś, wiedziałam, że z tym gościem się nie zadziera. Nikt mu nie mógł
podskoczyć: ani rówieśnicy, ani mieszkańcy, ani wykładowcy czy
przyjaciele.
West St. Claire był jak ucieleśnienie stereotypowego boga seksu.
Jego ciemne włosy tworzyły artystyczny nieład, a złowrogi błysk
w szmaragdowych oczach obiecywał, że po przejażdżce na motocyklu
Westa twoje życie już nigdy nie będzie takie samo. Nieco ponad metr
dziewięćdziesiąt, złota skóra, twarde mięśnie. Szeroki w barach,
wysportowany i niesprawiedliwie piękny dzięki wyrazistym ciemnym
brwiom, gęstym rzęsom, za które celebrytki dałyby się pokroić, oraz
wąskim ustom wiecznie zaciśniętym w groźnym grymasie. Zazwyczaj
w dżinsach, wyblakłych koszulkach i ciężkich motocyklowych butach. Ze
zwisającą z kącika ust – jak papieros – zieloną cukrową laską. W Sher
U uchodził za najlepszą partię, której nikomu nigdy nie udało się usidlić.
I nie dlatego, że brakowało chętnych.
Towarzyszące facetom dziewczyny również znałam. Choćby Tess,
kruczowłosą piękność o kształtach klepsydry. Studiowała teatr i sztukę, jak
ja.
– Dwa! Potrzebuję odpowiedzi w tej chwili, Shaw. – Karlie pomachała
mi przed twarzą niewidzialnym mikrofonem.
Dziwaczny trans sprawiał, że nie potrafiłam wykrztusić słowa.
– Jeden. Poprawna odpowiedź to grzywka na boki, Grace. Taka, jaką
nosiła Kate Moss około tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego
roku. Ikona mody.
Grupka studentów wyłoniła się właśnie z Sheridan Plaza, opuszczonego
centrum handlowego po drugiej stronie ulicy. Ten goły szkielet betonowych
ścian kilku inwestorów postawiło przed pięciu laty, ale zarzuciło projekt,
gdy dotarło do nich, że na nim nie zarobią. Wszyscy dzisiaj kupują
w internecie, a już zwłaszcza studenci. A dwie rafinerie, które planowano
otworzyć w okolicy, zostały przeniesione do Azji i do Sheridan nie
sprowadziły się takie tłumy ludzi, na jakie liczono.
Więc teraz w środku miasta sterczał monstrualny pustostan.
Tyle że tylko teoretycznie pusty. Studenci urządzali sobie tam dzikie
imprezy, organizowali nielegalne walki. I traktowali go jak darmową
bzykalnię, gdzie nie muszą płacić za wynajem.
Ta grupka najpewniej wracała właśnie z jakiejś walki.
Tess roześmiała się, odrzuciła włosy za ramię i wskoczyła Reignowi na
plecy, zarzucając mu ręce na szyję.
– Żelki? W mrożonym napoju? Przecież to jakby obleśne.
– Przecież to jakby orgazm w gębie – odparował Easton, wciskając dłoń
w dżinsowe spodenki jakiejś blondi. – Nie do wiary, że nigdy dotąd tu nie
trafiłem.
– Miejscowi lgną tutaj jak pszczoły do ula. Przychodzi nawet Bradley,
a on ma pierdolca na punkcie idealnych tacosów – wtrąciła inna laska.
Spuściłam głowę i przesunęłam kciukiem po pierścionku, odmawiając
cichą modlitwę.
Nie znosiłam, gdy ludzie gapili mi się prosto w twarz.
Szczególnie ludzie w moim wieku.
A tym bardziej Easton Braun, Reign De La Salle i West St. Claire.
Wiedziałam, że tacy jak oni reagują na moją szpetotę ukrytą pod warstwą
makijażu na dwa sposoby: albo obrzydzeniem albo gorzej. Litością.
Chociaż najpewniej będzie to coś pomiędzy.
Opuściłam czapkę z daszkiem niżej na czoło.
Ich głosy przybrały na sile. Słyszałam zachrypnięty śmiech i melodyjny
chichot dziewczyn. Włoski na moim karku stanęły dęba.
– Kurde! – bąknął Reign, bez wysiłku niosący Tess na barana. – Byłbym
zapomniał. Kiedy dotrzemy do food trucka, obczajcie laskę, która przyjmie
zamówienie. Gail, Gill... Czy jak jej tam. Na lewym policzku skóra jest
fioletowa jak winogrono i pomarszczona. Chociaż to aż tak nie rzuca się
w oczy, bo dziunia nakłada kilka warstw tapety. Podobno ludzie mówią
o niej Grzanka.
Reign nie powiedział tego celowo. Nie chciał, żebym usłyszała. Po
prostu był wyraźnie napruty. Co jednak nie miało znaczenia.
Ścisnęło mnie w gardle. W ustach poczułam kwaśny posmak. Oto
kolejna chwila z rodzaju tych, na które nie bywam gotowa. Taka jak wtedy,
gdy ściągano mi bandaż.
Tess zdzieliła go w potylicę.
– Ona ma na imię Grace, ty zakuta pało. I jest bardzo miła.
Easton zgromił Reigna wzrokiem.
– Ty tak na serio? Co z tobą nie tak, debilu?
– Ale on ma trochę racji. – Tess ściszyła głos, kompletnie nieświadoma,
że dźwięki niosą się po pustej przestrzeni. – Jesteśmy na tym samym
kierunku, więc często ją widuję. To przykre, bo to bardzo ładna
dziewczyna, gdyby nie te blizny. Wyobraźcie sobie, jak ona musi się czuć.
Tak bardzo wstydzi się swojej twarzy, że nie jest nawet w stanie
wykonywać ćwiczeń na zajęciach.
Tess mówiła o sytuacji, gdy na pierwszym roku rozpłakałam się na
próbie przedstawienia, bo reżyser poprosił mnie o odczytanie kwestii.
Wszyscy z mojej grupy to widzieli, potem całe miasto mówiło o tym przez
pół roku. A ja dawno nie czułam się tak upokorzona.
– Och! – westchnęła stojąca przy Eastonie blondi i przyłożyła dłoń do
serca. – To takie przykre, Tess. Aż mam ciarki.
– Ciekawe, co się jej przydarzyło – zastanowiła się na głos inna laska.
– Ziemia do Shaw. Odbiór. – Karlie wyjrzała ponad moim ramieniem,
żeby zobaczyć, z jakiego powodu zmieniłam się w słup soli.
Grupka zatrzymała się przed nami.
Moja wyćwiczona twarz wyrażała spokój i znudzenie, podczas gdy serce
dziko waliło w piersi. Bałam się, że przebije się przez kości i wydostanie na
zewnątrz.
Uszczypnęłam pod ladą nadgarstek przyjaciółki, dając jej znać, że
towarzystwo zjawiło się po czasie. Modliłam się, żeby ich spławiła.
Karlie teatralnie zakryła usta dłonią, jak gdyby przed food truckiem
zatrzymał się cały klan Kardashianek.
– Laska, musimy ich obsłużyć. Mamy nadmiar składników. Dobrze
wiesz, że mama Contreras nie lubi marnować jedzenia. Poza tym... –
Odwzajemniła uszczypnięcie. – ...przecież to oni!
Mieszkałyśmy w małym uniwersyteckim miasteczku, gdzie wszyscy się
znali. Uczelnianą drużynę futbolową traktowano z niemal religijną czcią, na
mecze chodziło się jak do kościoła. Easton Braun i Reign De La Salle byli
świętymi, a West St. Claire bogiem. Nie mogłyśmy im odmówić, nawet
gdyby przyjechali o trzeciej w nocy i zapłacili ludzkimi włosami.
– Siemka, Grace! – Tess uwolniła się od Reigna i zabębniła palcami
w jaskrawoturkusową furgonetkę, przyglądając się menu pod oknem.
– Cześć, Tess. Jak wam mija wieczór?
– Bosko, dzięki, że pytasz. Reign słyszał, że macie mrożone margarity
z żelkami. To prawda?
Wielu klientów czuło się rozczarowanych faktem, że nazywamy te drinki
margaritami, bo nie było w nich grama tequili.
– Tak. Ale w wersji virgin.
– Po tobie nie spodziewałbym się innej. – Regin czknął, a dziewczyny
zaniosły się śmiechem.
Zignorowałam przytyk. Nie chciałam stracić pracy i trafić do więzienia.
Tess zdzieliła go w rękę.
– Nie zwracaj na niego uwagi. Możemy wziąć dziesięć na wynos?
I dwadzieścia tacosów, por favor. – Odrzuciła na plecy błyszczące włosy. –
O, cześć, Charlie.
Stojąca za mną Karlie pomachała do niej. Nawet jej nie poprawiła.
Nie znosiłam pracować przy oknie, ale pani Contreras i Karlie się uparły.
Chciały, bym wyszła ze swojej skorupy, bym zmierzyła się ze światem, bla,
bla, bla.
– Muszle miękkie czy chrupiące? – zapytałam.
– Pół takich, pół takich.
– Robi się.
Włożyłam czarne elastyczne rękawiczki i przystąpiłam do pracy.
Zaczęłam od chrupiących, bo z nimi było najwięcej roboty. Łatwo się
łamały, więc chciałam mieć je z głowy. Babcia zawsze powtarzała, że
ludzie są jak tacos – im twardsi, tym łatwiej się łamią. Człowiek miękki,
elastyczny szybciej dostosowuje się do sytuacji.
–Kiedy jesteś miękka, możesz przyjąć na siebie więcej. A jeśli
pomieścisz w sobie dużo wszystkiego, będziesz nie do złamania.
Kiedy wpychałam do gotowych kieszonek sałatę, kremowy serek
i domowe guacamole pani Contreras, czułam na sobie spojrzenia. Karlie
obracała na grillu rybę, podrygując z ekscytacji.
Kątem oka zauważyłam, że Reign dźga łokciem bok którejś z dziewczyn
i wskazuje na mnie głową.
– Pssst. Przemoc domowa?
– Podpalenie – zasugerowała inna, usiłując domyślić się źródła moich
blizn.
– Nieudana operacja plastyczna. – Trzecia kaszlnęła w pięść.
Wszyscy prychnęli pod nosem.
Rumieniec wspiął się po mojej szyi.
Jeszcze pięć minut i koniec. Masz za sobą lata fizjoterapii, operacji
i rehabilitacji. Dasz radę wytrzymać towarzystwo tych idiotów.
Kiedy już myślałam, że gorzej być nie może, West St. Claire w końcu
postanowił sprawdzić, o co tyle krzyku. Zrobił krok w stronę food trucka
i zawiesił spojrzenie na lewej stronie mojej twarzy. Zauważył moje istnienie
po raz pierwszy od dwóch lat, a przecież studiowaliśmy na tej samej uczelni
i nawet mieliśmy razem trzy wykłady.
Mdłości podeszły mi do gardła. Przełknęłam ślinę.
Skończyłam kruche tacosy i wzięłam się do miękkich.
West wykonał kolejny krok, nie kryjąc zafascynowania moją blizną. Pod
jego wzrokiem czułam się naga, obnażona. Niemal westchnęłam z ulgi,
kiedy przeniósł spojrzenie na ogłoszenie o pracy.
Zerknęłam na niego. Nie byłam pewna, czy dzisiaj się bił. Sprawiał
wrażenie zrelaksowanego, spokojnego. Niewzruszonego.
– Szukasz pracy? – prychnął Reign.
– Gościu, poważnie, zamknij w końcu jadaczkę! – warknął Easton.
Wydał mi się najmilszy z całej męskiej trójki.
West zerwał kartkę z furgonetki, zgniótł w pięści i wcisnął do kieszeni
dżinsów.
– Ostro! – zawył Reign i zrobił krok w tył z twarzą zwróconą ku niebu.
– To już przesada, West. – W głosie Tess zabrzmiała ta sama karcąca
nuta, którą przed chwilą poczęstowała Reigna. – Dlaczego to zrobiłeś?
West zignorował oboje i spojrzał na mnie. Obracał cukrową laskę
w ustach jak wykałaczkę. W jego oczach czaiło się pytanie.
I co z tym zrobisz, Grzanko?
W rekordowym tempie rozlałam do kubków mrożoną margaritę
i podliczyłam rachunek. Tymczasem Reign, Easton i dziewczyny ruszyli na
drugi koniec parkingu, żeby wziąć się do jedzenia. West dalej tkwił u boku
Tess, nie odrywając spojrzenia od mojego policzka.
Przygotowałam się na krytykę. Moja skorupa stwardniała jak muszla
tacosa.
– Wiesz, chciałam cię zapytać... – wymruczała Tess, łapiąc Westa za
rękę. Obróciła ją tak, by odsłonić wewnętrzną stronę bicepsa. – Jaki
przekaz niesie ten tatuaż? I co oznacza litera A?
Zdradziły mnie oczy, gdy zerknęłam, by sprawdzić, o czym mowa.
Tatuaż rzeczywiście przedstawiał tylko literę A. Zwyczajną, bez
udziwnień. Jedną literę napisaną czcionką Times New Roman.
– Pewnie „arogancki” – wymamrotałam pod nosem.
Spojrzeli na mnie jednocześnie.
Chryste. Powiedziałam to na głos. Jestem idiotką, która wkrótce skończy
martwa. Co ja sobie myślałam?
Pomyślałaś, że jest arogancki. Bo to prawda.
– Grace. – Tess cmoknęła. – Wstydź się.
West zjeżył się i wypluł cukrową laskę na ziemię.
Wrzała we mnie krew. Miałam wrażenie, że zaraz eksploduje mi głowa.
Po długim milczeniu West w końcu wetknął w dłoń Tess dwa banknoty
studolarowe, żeby zapłaciła za napoje i jedzenie, odwrócił się i odszedł
z kocią gracją. Tess wywróciła oczami i podała mi pieniądze.
– Przepraszam za ogłoszenie. West bywa trochę złośliwy. Ale pracuję
nad nim.
– To nie twoja wina.
Zdjęłam gumowe rękawiczki i wydałam resztę.
Nagle Tess złapała mnie za rękę i wydała okrzyk zdziwienia. Zadrżałam
od dotyku jej skóry. Odzwyczaiłam się od kontaktu z drugim człowiekiem.
– Ale fajny pierścionek! Skąd go masz?
– Należał do mojej mamy. Proszę, twoja reszta.
– Zatrzymaj ją.
Sceptycznie uniosłam brew. Napiwek był spory.
– Jesteś pewna?
Pokiwała głową.
– Na złość Westowi. Za to, jak się zachował. Wiesz, on ma złą reputację,
ale tak naprawdę w środku jest mięciutki. Potrafi być słodki, kiedy chce.
Mnie kojarzył się bardziej z agresywnym psychopatą, ale nie
zamierzałam drążyć. Zależało mi wyłącznie na tym, by w końcu stąd wyjść,
wymazać z pamięci dzisiejszy wieczór i oglądać Przyjaciół tak długo, aż
odzyskam wiarę w ludzkość.
– No dobrze – odparłam machinalnie. – Dziękujemy za wizytę
i zamówienie w That Taco Truck.
Tess posłała mi olśniewający uśmiech, odwróciła się na pięcie i ruszyła
do przyjaciół.
Śledziłam ją wzrokiem. Kroczyła między złotymi kupkami piasku
okalającymi parking, a gdy dotarła do celu, reszta wzniosła napoje
i stuknęła się kubkami. Wszyscy jedli, śmiali się i rozmawiali.
Ścisnęło mnie w żołądku.
Mogłam być taką Tess.
Poprawka: kiedyś nią byłam.
I chyba tego najbardziej nie lubiłam w swoim obecnym życiu. Kiedyś
byłam jak Tess. Nosiłam odsłaniające nogi spodenki, trzymałam z takimi
chłopakami, jak West, Easton i Reign. Byłam pasażerką ich motocykli, gdy
oni ścigali się po starej żwirowej ścieżce przy wieży ciśnień. Wyjaśniałam
zwykłym śmiertelnikom, jak działa umysł i dusza chłopaka w typie Westa
St. Claire’a, jakbym zdradzała im jakąś wielką tajemnicę.
Zamknęłam okno food trucka. Kiedy się odwróciłam, Karlie pisnęła, nie
mogąc pohamować ekscytacji. Przybiła ze mną piątkę. Moja przyjaciółka
mierzyła metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Miała śniadą skórę, niezłe kształty
i ładną, okrągłą twarz upstrzoną piegami. Jeszcze jako królowa liceum
zaprosiłam ją do elitarnego kręgu popularnych dzieciaków. Ale to było
cztery lata temu. Już nie mogłam jej tego zaoferować.
– Kurde, Easton Braun i Reign De La Salle. Marzy mi się taki
trójkącik. – Powachlowała się. – Ale to West St. Claire byłby prawdziwą
wisienką na torcie. Chyba dzisiaj walczył.
– Nie wydawał się poobijany.
Wyłączyłam grill. Wyjęłam środki do czyszczenia z szafki koło lodówki.
– To dlatego, że on wyciera przeciwnikami podłogę. Chociaż podobno od
czasu do czasu pozwala im zadać cios lub dwa, żeby ludzie stawiali kasę na
innych. Boże, jakie on ma oczy! – Karlie wyzerowała swój napój i wrzuciła
kubek do śmieci. – Mają taki, hm, radioaktywny odcień zieleni. A jego
kości policzkowe? Jak naostrzony nóż. Serio, mógłby zniszczyć mi życie,
a ja na koniec powiedziałabym: „Dziękuję”.
Westchnęłam i polałam grill wodą. Para buchnęła mi w twarz.
– Dalej, rzuć mi jakieś ochłapy. Grill skwierczał i nic nie słyszałam.
Powiedzieli coś ciekawego? Usłyszałaś jakieś ploteczki? – Szturchnęła
mnie łokciem.
Tylko to, że jestem odmieńcem.
– Byli dość narąbani, więc nie mówili nic sensownego. Ale zachwycali
się margaritami. – Zaczęłam szorować grill.
– Wow. Też mi nowina. – Karlie wywróciła oczami. – Myślisz, że Tess
i West ze sobą spali?
– Pewnie tak. Ale tworzą kiczowatą parę. Przecież ich imiona się rymują,
na litość boską.
– Parę? Tess może tylko pomarzyć. West nigdy nie sypia z tą samą
dziewczyną dwa razy. Wszyscy o tym wiedzą.
Wzruszyłam ramionami. Karlie dźgnęła mnie palcem.
– Boże, ty naprawdę nie potrafisz plotkować. Nie wiem, dlaczego ciągle
mam nadzieję. Ostatnie pytanie: hipotetycznie wolałabyś stalkować
w internecie wszystkich ludzi z teledysku Black or White Michaela
Jacksona i schizować się, jacy są dzisiaj starzy, czy zrobić Barbie fryzurę à
la Joe Exotic?
– To drugie – odparłam, siląc się na zmęczony uśmiech. Właśnie do mnie
dotarło, jak bardzo będę tęsknić za Karlie, kiedy większość jej godzin
przejmie nowy pracownik. – Ja bym zrobiła Barbie fryzurę jak od garnka,
a potem przebrała ją za kowbojkę, wsadziła w brokatowy kabriolecik
i nakręciła Tik-Toka, jak śpiewa „Bratz Dolls zjadły mi pieska”.
Karlie odrzuciła głowę do tyłu i ryknęła śmiechem. Zerknęłam do jej
lusterka leżącego na parapecie, żeby sprawdzić makijaż.
Blizna była niemal niewidoczna.
Odetchnęłam z ulgą.
Chrupiące taco przeżyło kolejny dzień. Pękło, ale nie rozpadło się na
kawałki.

Do domu wróciłam o dwudziestej trzeciej. Babcia siedziała przy


kuchennym stole, w kwiecistej podomce. Z radia stojącego obok leciał
Willie Nelson.
Babcia Savvy była ekscentryczną kobietą. Na Halloween szalała
z kostiumami, w których prezentowała się dzieciakom przychodzącym po
cukierki. Na doniczkach stojących na zewnątrz, przed domem, malowała
zabawne i często niestosowne obrazki. Na weselach tańczyła tak, jakby nikt
nie patrzył. Płakała przy grających na uczuciach reklamach.
Zawsze była dziwna, ale ostatnio zrobiła się roztargniona.
Do tego stopnia, że nie można było zostawić jej samej na dłużej niż
dziesięć minut. To dlatego po pracy zawsze szybko wracałam do domu,
kiedy znikała jej opiekunka Marla.
Gdy moja mama, Courtney Shaw, przedawkowała, miałam zaledwie trzy
lata. Jakiś licealista znalazł ją na ławce w centrum Sheridan. Szturchnął ją
gałęzią, a kiedy nie drgnęła, spanikował i zaczął się wydzierać na całe
gardło. Wtedy zleciały się inne dzieciaki. A nawet kilkoro rodziców.
Plotki szybko się rozniosły, ludzie porobili zdjęcia, a rodzina Shawów
stała się czarną owcą miasta. Babcia była dla mnie jak matka, bo własnej
nie pamiętałam. Courtney zmieniała mężczyzn jak rękawiczki. Któryś
z nich musiał być moim ojcem, choć nie poznałam go nigdy.
Babcia nie zapytała jej, kto mnie spłodził. Pewnie bała się otworzyć
puszkę Pandory i walczyć o opiekę z nie wiadomo kim. Szanse na to, że
mój ojciec ciężko pracował albo wierzył, więc co niedziela uczestniczył
w mszy, nie były zbyt wysokie.
Babcia wychowała mnie jak własną córkę. Właśnie dlatego czułam się
w obowiązku zostać z nią i się nią opiekować, gdy przestała sobie radzić.
Poza tym przecież nie zalewały mnie oferty pracy z Hollywood, więc nie
mogłam powiedzieć, że poświęcam karierę.
Reign De La Salle był podły, ale się nie mylił. Z taką twarzą jak moja
mogłam liczyć tylko na rolę potwora.
Weszłam do kuchni i pocałowałam babcię w białe, przypominające watę
cukrową włosy. Złapała mnie za rękę i przytuliła. Westchnęłam
z wdzięcznością.
– Cześć, babciu.
– Gracie-Mae. Upiekłam ciasto.
Wsparła się o stół i podniosła z jękiem. Pamiętała moje imię. To dobry
znak. Pewnie dlatego Marla nie zaczekała do mojego przyjazdu.
Nasz dom wyglądał jak cmentarz lat siedemdziesiątych. Można było
w nim znaleźć wszystkie okropieństwa z tamtych czasów: szafki kuchenne
z zielonymi frontami, drewnianą boazerię, rattanowe meble i sprzęty
elektroniczne, które ważyły tyle, co rodzinny samochód.
Po pożarze wyremontowałyśmy wnętrze, ale babcia i tak poszła do
sklepu z używanymi rzeczami i kupiła najstarsze, najbardziej niepasujące
do siebie meble, jakie udało się jej znaleźć. Jak gdyby miała alergię na
dobry gust. Mimo to człowiek uczył się kochać przedmioty należące do
bliskiej osoby.
– Nie jestem głodna – skłamałam.
– Ale to nowy przepis. Znalazłam go w czasopiśmie u dentysty. Marlę
dopadło jakieś choróbsko, biedactwo. Nie mogła przełknąć nawet kawałka.
A taką miała ochotę.
Posłusznie usiadłam przy stole, a babcia podsunęła mi talerz z plackiem
wiśniowym i widelec. Poklepała mnie po dłoni.
– No, nie krępuj się, Courtney. Przy mamusi nie ma co. Wcinaj.
Courtney.
Cóż, chwilowa poprawa.
Babcia często nazywała mnie imieniem swojej córki. Na początku
zabrałam ją do lekarza, żeby przeprowadził badania i sprawdził, skąd te
zaniki pamięci. Lekarz stwierdził, że to nie alzheimer, ale kazał wrócić na
kontrolę za rok, jeśli babci się pogorszy.
Od tego czasu minęły dwa lata, a ona uparła się, że więcej na badania nie
pójdzie.
Włożyłam do ust kawałek ciasta. Gdy tylko poczułam smak, moje gardło
się zacisnęło i przesłało wiadomość do mózgu. W tył zwrot!
Babcia znów pomyliła cukier z solą. I wiśnie z suszonymi śliwkami. Kto
wie, co dalej. Trutka na szczury zamiast mąki?
– Smaczne, prawda? – Nachyliła się nad stołem i oparła podbródek na
złączonych dłoniach.
Pokiwałam głową i sięgnęłam po szklankę z wodą, żeby popić.
Zerknęłam na telefon leżący na stole. Pojawiła się nowa wiadomość.

Marla: Z góry ostrzegam – ciasto twojej babci smakuje dzisiaj


paskudnie.

Oczy zaszły mi łzami.


– Wiedziałam, że ci posmakuje. Uwielbiasz placek z wiśniami.
Nieprawda. To Courtney go uwielbiała. Tyle że ja nie miałam serca tego
powiedzieć.
Przełykałam każdy kęs, do ostatniego okruszka, usiłując nie skupiać się
na smaku, chociaż nie było łatwo. Następnie zagrałam z babcią
w planszówkę i odpowiedziałam na pytania o znajomych Courtney,
o których tak naprawdę nie miałam pojęcia. Później położyłam babcię do
łóżka i pocałowałam ją na dobranoc.
Kiedy chciałam wyjść, złapała mnie za nadgarstek. Jej oczy błyszczały
w mroku jak świetliki.
– Courtney. Moje kochane dziecko.
Jedyna osoba, która mnie kochała, myślała, że jestem kimś innym.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 2
GRACE

Następnego dnia przyjechałam do food trucka skoro świt. W soboty


odbywał się w Sheridan targ rolny, co oznaczało konkurencję, czyli więcej
food trucków, więcej interakcji międzyludzkich (i tak dalej), a w związku
z tym więcej barw wojennych. W sobotę nakładałam na twarz tyle
makijażu, że klaun mógłby się przy mnie schować.
Na szczęście dzisiaj nie było rodeo. Odkąd pewien klient przyrównał
moją twarz do końskiej i oznajmił, że w konkursie piękności wygrałoby
zwierzę, nie zamierzałam pracować w trakcie zawodów.
Karlie się spóźniła, jak zawsze zresztą. Mimo że była jedną z najbardziej
zmotywowanych i pracowitych osób, jakie znałam, przespałaby wszystko,
nawet kolejną wojnę światową. Nie przeszkadzało mi to, że się obija. Jej
rodzina dobrze mi płaciła, miałam elastyczny grafik, a Karlie przez ostatnie
cztery lata była przyjaciółką idealną.
Umyłam i przygotowałam ryby, pokroiłam warzywa, zrobiłam mrożone
margarity i napisałam kolejne ogłoszenie, które wywiesiłam na furgonetce.
Moja najlepsza przyjaciółka wtoczyła się do food trucka piętnaście po
dziewiątej. Na głowie miała ogromne różowe słuchawki. Założyła dzisiaj
koszulkę z Bartem Simpsonem.
– Hola! Jak tam? – Strzeliła mi w twarz arbuzową gumą i zdjęła
słuchawki. Zanim wyłączyła aplikację, usłyszałam dudniącą Rebel Girl
zespołu Bikini Kill.
Wcisnęłam jej szczypce do ręki.
– Dzisiaj obudziłam się z poczuciem, że wydarzy się coś złego.
Nie kłamałam. Kiedy wstałam, zauważyłam, że ognisty pierścień rozpadł
się w końcu ze starości. Została tylko obrączka i połowa płomienia.
Na zewnątrz było czterdzieści stopni – można by smażyć jajka na
betonie – a w furgonetce panowała temperatura o jakieś dziesięć stopni
wyższa. Czułam w kościach, że dzisiaj nastąpi coś ważnego. Jak gdyby
moja przyszłość wisiała mi nad głową i zaraz miała na mnie spaść.
– Nic się nie stanie. – Karlie rzuciła na podłogę plecak i pacnęła mnie
szczypcami. – Będzie dużo roboty, ale sobie poradzimy. Na zewnątrz już
czeka kolejka. Lepiej podejdź do okienka, Julio.
– Jeśli Romeo zajada się rybnymi tacosami od dziewiątej, to wolę być
sama – roześmiałam się.
Dzisiaj czułam się bardziej dawną sobą, a nie żałosną ofiarą losu, jak
potraktował mnie wczoraj West St. Claire.
Pani Contreras uparła się, by sprzedawać wyłącznie rybne tacosy, według
jej sekretnej receptury. Żadnej teksańsko-meksykańskiej kuchni. Dlatego
przyrządzałyśmy jeden ich rodzaj, za to byłyśmy w tym najlepsze.
– O, i to jest motyw, którego Szekspir nie wziął pod uwagę: Romeo mógł
umrzeć od rybnego oddechu Julii.
– A co ze sztyletem? – Posłałam przyjaciółce rozbawione spojrzenie.
Udała, że dźga się szczypcami jak mieczem. Złapała się za gardło, jakby
zaraz miała paść trupem.
– Szczypce też mogą być niebezpieczne.
Z uśmiechem otworzyłam okno, gotowa zapomnieć o wczorajszym
wieczorze.
– Dzień dobry, witamy w That Taco Truck! W czym mogę po...
Na widok jego twarzy ostatnie słowo stanęło mi w gardle. Za Westem St.
Clairem ciągnęła się kolejka ludzi.
Uśmiech spłynął mi z twarzy.
Po co tu wrócił?
– Chodzi o napiwek, który wczoraj zostawiła Tess? Mogę ci go oddać.
Tylko kup sobie za niego trochę dobrych manier.
Kiedy zajarzyłam, że mój język nie skonsultował się z mózgiem, ścisnęło
mnie w dołku.
Dlaczego tak się uparłam, żeby popełnić towarzyskie samobójstwo?
Naprawdę mam takie zapędy? Mimo to nie żałowałam tego, co padło
z moich ust. Wątpiłam, by West zechciał zamówić tacosy albo prowadzić
cywilizowaną pogawędkę. Wiedziałam, że słowne potyczki z takim facetem
jak on to kiepski pomysł. Ale wczoraj był dla mnie wredny, więc musiałam
się odegrać.
Wyglądał tak, jakby w nocy w ogóle nie spał. Wciąż miał na sobie te
same dżinsy i tę samą spraną koszulkę co wczoraj. A jego przeszywające
i znudzone spojrzenie sprawiło, że poczułam się jak śmieć. Zauważyłam, że
ma przekrwione oczy.
Bez słowa podał mi kulkę papieru.
Od razu ją rozpoznałam i rozwinęłam, marszcząc brwi. To było moje
ogłoszenie, które wczoraj tak bezceremonialnie zerwał z furgonetki.
– Już napisałam nowe – wycedziłam, wrzucając papier do kosza przy
nogach. – Mogę coś dla ciebie zrobić?
– Wezwij menedżera – warknął krótko.
Stanęłam jak wryta. Po pierwsze dlatego, że w ogóle się odezwał. Chyba
jeszcze nigdy nie słyszałam jego głosu, który pasował do wyglądu
właściciela. Miał niskie, ochrypłe, niebezpieczne brzmienie. Po drugie
zdziwiłam się, że West odezwał się do mnie. Ale przede wszystkim byłam
w szoku, że ma czelność mną pomiatać.
– Że co proszę? – Uniosłam brew.
Prawą, bo lewa nie istniała. Rysowałam ją kredką, więc nikt się nie
zorientował, bo zawsze nosiłam szarą bejsbolówkę.
Ludzie w kolejce zaczynali tracić cierpliwość. Kręcili głowami,
podrygiwali. Oczywiście nikt nie miał jaj, by zwrócić Westowi uwagę.
Broń Boże.
– Menedżera – powtórzył. – Osobę, która tutaj dowodzi. Jesteś
przygłupia?
– Nie. Tylko zniesmaczona.
– Cóż, w takim razie się pośpiesz, żeby mieć już spokój. Wezwij
przełożonego.
Patrzył na mnie beznamiętnie. Z bliska jego oczy nie wydawały się
jednolicie zielone. Przypominały raczej drapieżną mieszankę odcienia
szałwii i niebieskiego, z ciemniejszą jadeitową obwódką.
Wczoraj grupka przyjaciół miała ubaw, próbując odgadnąć, co mi się
przydarzyło. A West przyglądał mi się jak cyrkowemu dziwadłu. Ja czułam
się jak zamknięte w klatce trzygłowe zwierzę. Miałam ochotę rozwalić
kraty i rozerwać ich na strzępy szpiczastymi pazurami.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i pogładziłam pokrywkę pojemnika
z guacamole.
– Wybacz szczerość, ale masz takie szanse na pracę w tym food trucku,
jak ja na angaż do Teatru Bolszoj. A teraz złóż zamówienie albo spływaj.
Klienci czekają.
– Menedżera. Ale już – powtórzył, ignorując moje słowa.
Dopadła mnie frustracja, zafalowały mi nozdrza. Słyszałam, że West jest
władczy, ale kiedy doświadczyłam tego na własnej skórze, poczułam się
tak, jakby ktoś wrzucił moje serce do blendera. I kazał mi patrzeć, jak
zostaje zmielone na papkę.
Karlie wyjrzała zza mojego ramienia.
– O Boże! – zawołała zaskoczona. – To znaczy... West, prawda?
Brawo. Rozpoznałaby go nawet w stroju kraba, uczelnianej maskotki.
Zmierzył ją spojrzeniem, ale nie odpowiedział na pytanie.
Karlie wyciągnęła do niego rękę przez okno. Udał, że tego nie widzi.
Cofnęła ją z cichym parsknięciem.
– Mam na imię Karlie. Studiujemy razem na Sher U. Jestem tutaj
menedżerką. A raczej córką menedżerki. W czym mogę pomóc?
– Przyszedłem w sprawie pracy.
– Serio?
– Jestem śmiertelnie poważny.
I śmiertelnie niebezpieczny. Odpraw go z kwitkiem, Karl.
– Fantastycznie. Właśnie zostałeś zatrudniony – zaświergotała bez chwili
wahania.
Z mojego gardła mimowolnie wyrwał się histeryczny śmiech. Karlie
i West spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Chwila... Oni nie żartują? Dreszcz
strachu pomknął wzdłuż mojego kręgosłupa.
Stojąca za Westem starsza kobieta odchrząknęła znacząco i machnęła
w moim kierunku ręką. Jakbym to ja była odpowiedzialna za opóźnienie.
– Jaja sobie robisz, tak? – zwróciłam się do przyjaciółki.
Skrzywiła się.
– No wiesz... Przecież potrzebujemy pracownika.
West skinął głową na Karlie.
– Pogadajmy o tym na osobności.
– To wskakuj do środka.
Przez kilka następnych minut miałam wrażenie, że świat wiruje. Karlie
i West debatowali z tyłu furgonetki, a ja stałam przy oknie i obsługiwałam
klientów. Po dziesięciu minutach moja przyjaciółka wyszła z food trucka,
zerwała ogłoszenie i wróciła do środka.
– Gratulacje! Masz nowego współpracownika – poinformowała mnie
śpiewnym głosem i podeszła do grilla, żeby przewrócić rybę. Zwęgloną od
dobrych dziesięciu minut.
Olałam ją i zajęłam się zamówieniami tak szybko, jak to było możliwe.
W duchu próbowałam przekonać sama siebie, że moje życie wcale się nie
skończyło. Że West St. Claire nie zabije mnie w ramach jakiegoś chorego
zakładu z kolegami.
– Shaw, słyszałaś?
Ryba, którą smażyła Karlie, rozwaliła się na małe kawałki.
Gotowałam się, pociłam, byłam wściekła jak osa i przepełniona czymś
mrocznym i gorzkim. Gdybym rozcięła sobie skórę nożem, którym właśnie
zamierzałam otworzyć pudełko z tartym serem, najpewniej zobaczyłabym
wypływającą z moich żył czarną maź.
– Bardzo wyraźnie. Po prostu sądziłam, że w tej kwestii weźmiesz moje
zdanie pod uwagę. Skoro to ja będę pracować z osobą, która cię zastąpi.
– Posłuchaj mnie. On jest największym ciachem na uczelni. Dzięki
niemu będą tu przychodzić tłumy studentów. Wiedziałam, że będziesz
niezadowolona.
– Jasne.
Wychyliłam się z okna i podałam klientowi tacosa ze spaloną rybą,
częstując go sztucznym uśmiechem.
Po liceum broniłam się przed pójściem na studia. Instynkt kazał mi kryć
się przed światem, żyć w cieniu i samotności. Szybko jednak dotarło do
mnie, że nie mam wyboru. Że muszę jakoś zarabiać. Skoro i tak zostałam
skazana na pokazywanie ludziom twarzy, stwierdziłam, że studia będą
praktycznym, choć okrutnym sposobem na zapewnienie sobie w przyszłości
porządnego stanowiska.
– Zależy mu na pracy, tak? – Rozkręciłam się na całego. – Ciekawe,
wziąwszy pod uwagę, że nieźle zarabia na zakładach w Plazie.
Wiedziałam, że West dostaje od nich procent. Chodziły plotki, że
w zeszłym roku, dzięki zakładom i sprzedaży biletów oraz rozwodnionego
piwa, zarobił osiemdziesiąt patyków.
– Pytałam go o to. Twierdzi, że musi mieć większe dochody.
– Raczej popracować nad manierami – odparłam zjadliwie.
– Dlaczego? Czy był dla ciebie niemiły? – Karlie zmarszczyła brwi.
Zżymałam się na samą myśl o wczorajszym wieczorze. Odwróciłam
wzrok i postanowiłam zmienić temat.
– W każdym razie... O co ci chodziło, gdy powiedziałaś, że spodziewałaś
się mojego niezadowolenia?
– Och, proszę. – Karlie zamachała rękami w powietrzu, jakbyśmy obie
znały odpowiedź na to pytanie.
– To znaczy?
– Serio nie wiesz? Dobra. Powiem to. Ale obiecaj, że nie będziesz zła.
– Nie będę.
Już byłam wściekła.
– Prawda jest taka, że boisz się ludzi, Shaw. Dlatego oceniasz ich z góry,
na podstawie pierwszego wrażenia.
– Wcale nie!
– Właśnie że tak! Spójrz tylko na siebie. Jesteś wściekła, bo zatrudniłam
chłopaka, o którego reputacji jedynie słyszałaś. O którym nic nie wiesz.
I wiesz co? Każdy z nas ma jakąś reputację. Przepraszam, Grace, ale taka
jest prawda. Ja uchodzę za zarozumiałą kujonkę z obsesją na punkcie lat
dziewięćdziesiątych, a ty jesteś emo, laską z blizną. Każdy ma przylepioną
jakąś etykietkę odzwierciedlającą jego słabości czy niedoskonałości. To się
nazywa życie. Jest brutalne. A potem umierasz.
Postanowiłam trzymać gębę na kłódkę. Zwyczajnie bałam się, że
wypowiem słowa, których mogę żałować.
Karlie przestała maltretować rybę na grillu, odwróciła się i złapała mnie
za ramiona. Pomasowała moje barki przez różową bluzę.
– Spójrz na mnie, Shaw. Słuchasz?
Tylko coś burknęłam.
– Może on jest miły?
– To raczej zło wcielone.
Wiedziałam, że górę wziął mój brak pewności siebie. Ale wnioskując po
wyglądzie, reputacji i statusie społecznym, West St. Claire był idealnym
kandydatem na osobę, która zrujnuje mi życie.
– Jeśli po pierwszej zmianie okaże się złem wcielonym, daj mi znać,
a wykopię go bez gadania. Nie zawaham się. – Karlie zmusiła mnie, bym
uścisnęła jej dłoń w jednostronnej obietnicy. – Masz moje słowo. Wiem, że
uważasz mnie za podjaraną fankę tego gościa, ale tak naprawdę widzę
w nim tylko studenta, który chce zarobić. Mam zaległości w nauce, a od
następnego roku najważniejsze będą moje praktyki. Muszę mieć więcej
luzu. Czy możesz przestać się boczyć?
Niestety, miała rację: teoretycznie West nie zrobił nic złego. Co więcej,
dostałam od niego ogromny napiwek i nie poprosił o jego zwrot.
– Dobra.
Karlie wyszczerzyła się i odwróciła mnie do kolejki ludzi czekających na
jedzenie.
– No i świetnie. I szybko, powiedz mi, czy widzisz go na parkingu?
Pytałam go, czy mógłby zacząć już dzisiaj i popatrzeć, jak pracuję przy
grillu, ale powiedział, że ma swoje plany. Wciąż się tu kręci?
Niechętnie wyciągnęłam szyję. Zauważyłam go od razu; wydawał się
wyższy o głowę od reszty ludzi. Opierał się o czerwone ducati M900
Monster, rocznik 2016. Jego oczy zasłaniały okulary przeciwsłoneczne.
Obok niego stała dziewczyna, którą rozpoznałam od razu, mimo że była
odwrócona do mnie plecami. Kruczoczarne włosy, długie opalone nogi
i ultrakrótkie spodenki, które ledwie zakrywały pośladki. Tess. Opowiadała
o czymś z ożywieniem, chichotała i odrzucała włosy do tyłu. Pewnie
spędzili razem noc.
West nie reagował na jej słowa. Odwrócił się, bezceremonialnie wcisnął
jej kask na głowę, zapiął pod brodą i wskoczył na siodełko. Tess zajęła
miejsce za nim i otoczyła go ramionami w talii.
Chwycił jej dłoń i położył na swoim kroczu.
– Tak. Zamierza odjechać w stronę słońca. Albo najbliższej kliniki
leczenia chorób wenerycznych. Wraz z Tess Davis.
Kiedy zniknęli z parkingu, wznosząc za sobą tumany kurzu,
nieświadomie pokruszyłam muszlę taco.
Karlie zrobiła kwaśną minę.
– Ona zawsze znajduje tych najlepszych. Ciekawe, kto będzie jego
kolejną zdobyczą.
Oby jego ręka, pomyślałam. Małe Westy nie powinny zaludnić tej
planety. Nie potrzeba nam więcej takich jak on.
Przez pięć kolejnych godzin wysłuchiwałam, jak moja przyjaciółka
rozwodzi się nad tym, w jakich kobietach gustuje West. A jednocześnie
obsługiwałam ludzi i rozmyślałam nad swoim życiem, które zmieniło się
w tragedię.
Kiedy otworzyłam drzwi furgonetki, gotowa do wyjścia, na schodach
znalazłam parę baletek. Podniosłam je zdezorientowana. Wyglądały na
nowe, były w moim rozmiarze. W jednej z nich znalazłam liścik, napisany
jakby od niechcenia.
„Lepiej zacznij trenować”.
– Co, u li...?
Przypomniałam sobie słowa, które powiedziałam dzisiejszego ranka.
„Masz takie szanse na pracę w tym food trucku, jak ja na angaż do Teatru
Bolszoj”.
West St. Claire ma poczucie humoru.
Niestety, odnosiłam wrażenie, że od teraz to ja będę głównym obiektem
jego żartów.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 3
WEST

Bzz.
Bzzz.
Bzzzz.
Mój telefon spadł z nocnej szafki i zaczął kręcić się po podłodze jak
żuczek przewrócony na grzbiet.
Pochyliłem się i przesunąłem palcem po ekranie, żeby wyłączyć alarm.
I nagle moje uszy zaatakował wrzask.
– Skarbie? To ty? Larry! Chodź szybko! Odebrał!
Ja pierniczę.
Spałem jak zabity przez dziesięć godzin. Nic dziwnego, że po
przebudzeniu nie odróżniłem dźwięku budzika od dzwonka połączenia.
Przez ułamek sekundy rozważałem jego zakończenie, ale doszedłem do
wniosku, że wczoraj osiągnąłem tygodniowy limit wredoty. Wtedy, kiedy
ukradłem Eastowi żarcie, które przygotował sobie na potreningowy posiłek.
Przygryzłem pięść tak mocno, że pociekła krew, i przycisnąłem telefon do
ucha.
Będzie, co ma być. Jestem gotów na tortury.
– Matko...
– Cześć! Witaj! – zawołała desperacko mama. – Westie, nie do wiary, że
odebrałeś!
Witam w klubie.
– Co tam? – Przeturlałem się na drugi koniec łóżka i wstałem.
Zegarek na nocnej szafce wskazywał drugą po południu. Wskazywał
również, że jestem skończonym kretynem, który znowu zaspał. Zbliżał się
koniec roku. Wiedziałem, że z moimi miernymi ocenami i tak ukończę
Sheridan University, ale jednak byłoby miło poudawać trochę, że mi zależy.
– Nic, kochanie! To znaczy, wszystko w porządku. Naprawdę.
Chcieliśmy tylko sprawdzić, co u ciebie, jak się masz. Easton nas
informuje, ale woleliśmy usłyszeć twój głos.
– To on? – W tle odezwał się tata. Usłyszałem jakieś szuranie, potem coś
chyba zleciało ze stołu. Rodzice się ucieszyli. Dopadło mnie poczucie winy,
zaraz potem wyrzuty sumienia. – Daj mi z nim pogadać. Westie? Jesteś
tam?
– Cześć, tato.
– Dobrze słyszeć twój głos, synu.
Założyłem buty leżące pod łóżkiem i zaciągnąłem dupę do łazienki.
Odlałem się i umyłem zęby. Tata w tym czasie opowiadał, że facet, który
obiecał mu użyźnić pole, jeszcze nie wrócił z Wyoming, więc w rezultacie
on stracił kolejny kontrakt.
Zrozumiałem podtekst. Mam wysłać więcej pieniędzy, zanim odetną im
prąd.
Dojmujące wyrzuty sumienia, które odczuwałem jeszcze chwilę temu,
zastąpiło otępienie.
– Zgaduję, że banki za tobą nie przepadają. – Wyplułem do zlewu
miętową pastę, przepłukałem usta i umyłem twarz. Nie spojrzałem w lustro.
Nie patrzyłem na swoje odbicie od lat. Dlaczego miałbym zacząć właśnie
teraz?
– Och, no wiesz... Sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie. Ale...
Nie pozwoliłem ojcu dokończyć.
– Do wieczora wyślę więcej pieniędzy. Pogadamy kiedy indziej. Na
razie.
Rozłączyłem się, zanim dodał cokolwiek.
Wziąłem kluczyki, wskoczyłem na motocykl i pognałem na uczelnię.
Osiem minut później wparowałem do sali na wykład z zarządzania sportem.
Zaczął się o drugiej.
Znowu byłem spóźniony, co chyba nikogo nie zaskoczyło.
Na szczęście profesor Addams (nazwisko z podwójnym D, jak rozmiar
miseczek, które powinien nosić, żeby podtrzymać męskie cyce) był zajęty
ogarnianiem magicznego przedmiotu zwanego iPadem. Stał z pochyloną
głową i walił w ekran tłustymi paluchami, próbując wyświetlić prezentację
na ekranie za jego plecami.
Zająłem miejsce na końcu sali, między Reignem a Eastem. Prezentacja
Addamsa w końcu pojawiła się na ścianie, a on zachichotał z ulgą.
– Siema. – Reign przybił ze mną żółwika.
Właśnie obmacywał się z jakąś typiarą. Ona przyssała mu się do szyi, on
wcisnął jej łapę pod spódniczkę.
East zdzielił mnie w potylicę.
– Znowu spóźniony. Przy okazji: dzięki, że zeżarłeś cały mój posiłek.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Naprawdę, smakował wyśmienicie.
– Nie waż się więcej tego robić – burknął.
– Dobrze wiesz, że uwielbiam wyzwania.
Wszyscy trzymali na stolikach laptopy lub zeszyty. Ale nie ja. Ja nawet
nie zabrałem ze sobą plecaka. Pojawiałem się na zajęciach tylko wtedy,
kiedy zagrożenie niezaliczenia przedmiotu stawało się realne.
W sali wykładowej zadudnił nagle głos Addamsa:
– Pan St. Claire. Widzę, że wreszcie raczył nas pan zaszczycić swoją
obecnością.
Rzuciłem mu chłodne spojrzenie. Nie zamierzałem połykać haczyka.
Siedząca obok Reigna dziewczyna miała na tyle przyzwoitości, że
odepchnęła jego rękę, kiedy wszyscy się na nas skupili.
Addams wsparł masywny brzuch o biurko i poprawił okulary na nosie.
– Czy ty w ogóle jesteś zainteresowany zdobyciem wyższego
wykształcenia?
Jeśli miałbym być szczery, to nie. Ale ta dziura znajdowała się
wystarczająco daleko od Maine, bym się nie wyróżniał i zarabiał pieniądze,
dzięki którym moja rodzina nie zbankrutuje.
– Polecam ci odpowiedzieć słownie – zabrzmiało z wyższością. – Chyba
potrafisz mówić, co?
Prychnąłem. Nie tak łatwo mnie rozjuszyć. Tak to już bywa, kiedy jest
się na wszystko obojętnym. Ludzie nie wzbudzają we mnie żadnych
emocji, nawet jeśli próbują.
A próbują.
I to często.
– Zrobienie dyplomu wydawało mi się świetną okazją, by wyrwać się
z zadupia, na którym mieszkałem. A Sher U to całkiem tania uczelnia jak na
placówkę w innym stanie. Ale mam zastrzeżenia co do ciała
pedagogicznego. – Rozparłem się na krześle, założywszy ramiona na piersi.
– Ale mu pojechałeś! – krzyknął ktoś.
– Cholera! – zawołał inny. – St. Claire nie patyczkuje się z ludźmi ani na
ringu, ani poza nim!
Cała sala wybuchnęła śmiechem.
Profesor Addams zacisnął usta potępiająco, jego policzki przybrały kolor
flaminga. Pozbierał się dopiero po pełnej minucie.
– Podaj mi choć jeden powód, dla którego takie zachowanie powinno ci
ujść na sucho – powiedział.
– Bo został pan tu przeniesiony z uniwersytetu Ligi Bluszczowej
w niejasnych okolicznościach i nikt się tym nie zainteresował. Ale wie pan
co? – Teatralnie rozłożyłem ramiona. – Tak się składa, że mam bardzo dużo
wolnego czasu. Czy taka pełna odpowiedź pana satysfakcjonuje?
Reign zaczął nieśpiesznie klaskać.
– Nieźle! – zachichotał East.
– Myślisz, że taki z ciebie chojrak, co? – odezwał się Addams.
– Proszę mnie posłać na dywanik albo sobie odpuścić. To się zaczyna
robić nudne. – Ziewnąłem ostentacyjnie.
Addams odwrócił się do prezentacji, kręcąc głową.
Idiota.
Pół godziny później wyszedłem z sali.
Reign obejmował swoją typiarę, a East przeglądał coś w telefonie.
Najpewniej zastanawiał się, którą dziewczynę gdzieś dzisiaj zaprosić.
Uznałem, że to dobry moment, by podzielić się z nimi sensacją.
– Od jutra będę pracować w That Taco Truck.
Teoretycznie miałem zacząć dzisiaj. Karlie chciała mi pokazać, jak
używać grilla.
Na początku żaden nie zareagował. Kiedy nie wyjaśniłem tego, co dla
mnie było proste jak drut, Reign parsknął z pogardą.
– Eee, a po jaką cholerę?
– Potrzebuję kasy.
– Za mało zarabiasz na walkach? – Zmarszczył nos.
Reign zupełnie nie musiał się przejmować pieniędzmi. Kiedy nie
trenował, uganiał się za dupami. Dla niego studia były niekończącym się
ciągiem imprez i meczów, przerywanym od czasu do czasu bzykankiem na
jedną noc, a dla większej dramaturgii – obawami przed ciążą którejś
z dziewczyn. Natomiast ja musiałem spłacać długi rodziców, bulić za
własną edukację i oszczędzać, żebym po studiach nie musiał wracać do
domu.
Bezimienna laska zareagowała zdziwieniem.
– Przecież to nie ma sensu. Wszyscy twierdzą, że jesteś dziany.
Nie odpowiedziałem. To, że ruchał ją jeden z moich tak zwanych kumpli,
nie robiło z niej specjalistki od księgowości.
– Skoro musisz, stary. Daj znać, jeśli będziesz potrzebować pomocy –
uciął temat East i założył torbę sportową na ramię.
– Może leci na Grzankę? – rzucił Reign. – Albo szuka ofiary, by zaliczyć.
Trzeba przyznać, że laska byłaby seksowna, gdyby założyć jej torbę na
głowę.
– Mówisz o tej poparzonej? – Bezimienna dziunia złapała się za serce. –
To tragiczne, prawda? Koleżanka ze stowarzyszenia chodziła z nią do
liceum. Podobno ta poparzona była kiedyś cheerleaderką i grała w kółku
teatralnym. Dopiero potem doszło do wypadku. Wcześniej była bardzo
ładna.
Kiedyś nadejdzie taki dzień, że przeleje się czara goryczy i przyłożę
Reignowi tak, że pożegna się ze wszystkimi zębami. Grabił sobie
nieustannie, czepiając się ludzi. Wredny skurwiel. Robił wszystko, żeby
bawić swoich durnych przyjaciół. Dziewczyny dobierał sobie równie durne.
Reign zarżał jak koń.
– Poważnie, stary, stul pysk! – opierniczył go Easton. Złapał go za
kołnierz i popchnął tak, że ten niemal wpadł na ścianę.
Rozdzieliliśmy się po dotarciu do dwuskrzydłowych drzwi
prowadzących do wyjścia. Chłopaki odpękali trening, bezimienna
dziewczyna zniknęła. Właśnie miałem opuścić budynek, kiedy
w pomieszczeniu przy drzwiach rozległ się krzyk.
– Pali się! Pali!
Dobiegał ze starego audytorium, w którym ostatnio ćwiczyła grupa
teatralna. Nowe miało dopiero powstać po drugiej stronie uczelni.
Dopadłem drzwi.
Uff. To tylko próba.
Sala była otwarta, więc mogłem wejść. I tak nie miałem nic lepszego do
roboty. Z Karlie miałem się spotkać przy food trucku dopiero za pół
godziny.
Wsparłem się ramieniem o framugę i skrzyżowałem ramiona na piersi.
Tess stała na scenie. Miała na sobie obszerną koszulę nocną, a pod
spodem sztuczny ciążowy brzuch. Właśnie przemieszczała się z jednej
strony na drugą, wydając dźwięki, które mogłyby ogłuszyć wieloryby.
Gonił ją jakiś aktorzyna w obcisłej koszulce i ze szlugiem zwisającym
z kącika ust. Próbował imitować południowy akcent, ale brzmiał tak, jakby
facet poparzył sobie język i seplenił.
Nie znałem się na teatrze, ale potrafiłem rozpoznać kiepskie aktorstwo,
zwłaszcza gdy dosłownie waliło po oczach. Bez obrazy dla Tess, bo była
niezłą laską, ale prędzej uwierzyłbym w teorię spiskową zakładającą, że
Hitler wciąż żyje, niż w ich aktorstwo.
Powiodłem wzrokiem po audytorium i zauważyłem blondynkę z food
trucka. Greer, Gail czy jak jej tam. Grzanka. Widziałem głównie tył jej
głowy. Siedziała w jednym z ostatnich rzędów, oparłszy białe trampki na
krześle przed sobą. Wyblakłe dżinsy opinały jej długie nogi. Miała na sobie
tę samą różową bluzę z kapturem i szarą bejsbolówkę, co w food trucku.
Długie złote włosy opadały na plecy i ramiona. Wyglądała jak gotycki
anioł.
Reign to tępa dzida, ale musiałem mu przyznać rację – Greer, czy Gail,
była naprawdę niezła. Nie żebym zamierzał ją tknąć. Nie chodziło o jej
twarz. Nie przeszkadzały mi blizny – moje serce składało się z nich w stu
procentach. To była kwestia jej wrednego nastawienia, a ja nie przepadałem
za sukami.
Zostawiłem jej baletki, żeby w ten niewybredny sposób przekazać
widomość: „Wal się”. Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, co
próbowałem osiągnąć. Kiedy je kupowałem, czułem się jak debil, a kiedy
kładłem na schodach – jak skończony idiota. Dobra, nieważne. Kto by się
przejmował tym, że to żałosne zagranie? Przecież nie zamierzałem jej
bajerować.
Reżyser sztuki, Cruz Finlay – kolejny durny student, który myślał, że
noszenie beretu i apaszki podczas teksańskich upałów przyda mu
artystycznego wyglądu – poprosił aktorów, by ci zaczęli scenę od początku.
Wszedłem do środka, żeby lepiej przyjrzeć się twarzy Greer czy Gail.
Wszyscy gadali o jej bliźnie, ale ja ledwie ją dostrzegałem. Jednak ona
chyba się jej wstydziła, więc wierzyłem na słowo, że blizna musi być
straszna.
Udało mi się tylko zobaczyć jej prawą stronę, tak zwaną normalną.
Greer-Gail nie odrywała wzroku od sceny i wypowiadała wraz z aktorami
wszystkie kwestie, zarówno Tess, jak i tego chłopaka. Najdziwniejsze było
to, że oni czytali z kartek, a ona znała wszystko na pamięć.
Widać było, że uwielbia aktorstwo, chociaż wątpiłem, by robiła coś
w tym kierunku. Nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, że wciąż miała
się za ofiarę i tkwiła w miejscu.
– Nie chcę realizmu. Chcę magii – powtarzała za trzecim aktorem
stojącym na scenie.
Miałem wrażenie, że ta kwestia przemawia do niej bardziej niż
jakakolwiek w całej sztuce. Dziewczyna wydawała się rozgoryczona
własnym losem.
Byłem tak zafascynowany tym, że recytuje całą sztukę, a nikt nie jest
tego świadomy ani nie zwraca na nią uwagi, że dopiero po chwili
zauważyłem, że to koniec próby.
– Pierwszy raz za nami i niestety wyszła totalna klapa. Jutro. O tej samej
godzinie. W tym samym miejscu. Jezu! – Finlay wzniósł ręce i twarz do
nieba, jak gdyby Wszechmogący nie miał lepszych zajęć niż oglądanie tych
bredni. – Ześlij mi tutaj porządnych aktorów!
Bardziej przydałby ci się porządny cios w łeb, pomyślałem. Możesz mu
przyłożyć, Boże, i nikt nie będzie cię za to winić. Nawet jego rodzice.
– West! – pisnęła Tess. Zeskoczyła ze sceny i rzuciła się w moją stronę.
Po drodze cisnęła sztuczny brzuch na krzesło, nawet się nie zatrzymując.
Stałem rozluźniony, nieporuszony. Wszyscy się na mnie gapili. Tess
wydarła się tak, jakbym co najmniej wrócił z Iraku. Greer-Gail się
obejrzała. Nasze oczy spotkały się w chwili, gdy Tess uwiesiła mi się na
szyi i zaczęła zasypywać pocałunkami moją twarz i szyję.
Oznajmiłem Tess, że prześpię się z nią tylko raz, i zaliczyliśmy numerek
w trakcie zeszłego weekendu. Powiedziała, że rozumie, ale taka informacja
rzadko kiedy dociera do kobiecego mózgu.
Niezwłocznie się od niej odkleiłem. Będę musiał jej później
przypomnieć, że nic nas nie łączy.
Greer-Gail obserwowała nas nieporuszona. Nie odwróciła wzroku, a jej
twarz nie wyrażała niczego. Niebieskie oczy miały odcień, który
widywałem wyłącznie na psychodelicznych obrazach – jasny jak arktyczny
lód. Odnosiłem wrażenie, że pozwoliła sobie patrzeć na tę scenę, bo nie
przywykła, że ktokolwiek ją dostrzega.
Cóż, ja dostrzegałem.
Dobrze widziałem jej złowrogi wzrok.
Podobały ci się baletki?, zapytałem spojrzeniem.
Śnij dalej, dupku, odparła w ten sam sposób.
Oczywiście sparafrazowałem, ale w jej oczach czaiła się wyraźna
niechęć.
Greer-Gail odwróciła się w stronę pustej sceny, poprawiając wsparte na
oparciu siedzenia stopy. Już chciałem do niej podejść i zapytać, z czym ma,
do cholery, problem, ale w tym samym momencie w mojej kieszeni
zawibrował telefon. Jednocześnie Tess próbowała zaciągnąć mnie do
audytorium, paplając o swojej roli w sztuce.
Wyciągnąłem komórkę.
Matka.
Poważnie? Po raz drugi tego samego dnia?
Odrzuciłem połączenie, odwróciłem się i bez słowa ruszyłem w stronę
motocykla. Tess dobrze wiedziała, że lepiej za mną nie podążać.
Otworzyłem aplikację banku, przelałem rodzicom pieniądze i pojechałem
na spotkanie z Karlie.
Przez następne dwa tygodnie będę się żywić chińskimi zupkami. Nie
pierwszy i nie ostatni raz.
Przez całą drogę pałałem niechęcią do rodziców, Tess, Reigna, profesora
Addamsa. I nawet do Greer-Gail-Genevieve.
Na każdym zakręcie kusiło mnie, by przechylić motocykl bardziej, spaść
z maszyny, rzucić się w przepaść. Ta potrzeba skręcała mnie od środka.
Jakaś część mnie wciąż chciała umrzeć.
Po prostu przestać istnieć.
Przestać się przejmować problemami rodziców.
Przestać udawać, że studia mają dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Ostatnio po prostu lepiej to ukrywałem.
Nawet jeśli wiele mnie to kosztowało.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 4
GRACE

– Grace, moja droga, musimy porozmawiać. – Profesor McGraw upiła łyk


kawy z kubka z napisem „Jedz. Śpij. Występuj w teatrze”.
Przyszłam do biura tuż po pierwszej próbie. Ze spuszczoną głową
i skulonymi ramionami czekałam na werdykt. Rzuciłam pod biurko plecak
z motywem feniksa i uśmiechnęłam się niewinnie, jak gdybym nie
wiedziała, co tutaj robię.
Niestety, wiedziałam aż za dobrze.
– Usiądź. – Wskazała na stojące przed biurkiem krzesło.
Zajęłam miejsce.
Profesor McGraw była chuda jak tyczka. Miała około pięćdziesiątki, rude
włosy i nosiła dziwaczne okulary w oprawce w groszki oraz sukienki
w stylu lat pięćdziesiątych. Uwielbiałam ją i chciałam wierzyć, że również
ona darzy mnie sympatią. Należałam do jej najbardziej sumiennych
studentów. Mogłam się pochwalić najlepszymi stopniami z wiedzy
teoretycznej, a po próbach z radością zostawałam dłużej, by posprzątać.
Kochałam teatr całym sercem.
Pani profesor zaczęła przeglądać plik dokumentów leżący na jej biurku.
Co jakiś czas lizała kciuk, by rozdzielić strony. Jej gabinet został ozdobiony
plakatami sztuk wystawionych przez Uniwersytet Sheridan. Nasza uczelnia
szczyciła się tym, że wystawia klasyczne przedstawienia, na które zjeżdżają
mieszkańcy pobliskich miasteczek. Zarobione w ten sposób pieniądze szły
na rozwój uczelni.
Przyglądałam się tym plakatom i czułam w sercu ukłucie zazdrości.
Upiór w operze.
Chicago.
Zabić drozda.
Pewnie miałam gwiazdki w oczach, gdy obserwowałam aktorów
i aktorki uśmiechających się w stronę horyzontu w trakcie jednej ze scen.
Robili elektryzujące wrażenie. Dosłownie promienieli. Wyglądali na
szczęśliwych.
Głos przebił się przez otaczającą mnie zieloną chmurę zazdrości.
Profesor McGraw postukała palcem w kartkę.
– Mam. Właśnie patrzę na listę aktorów do Tramwaju zwanego
pożądaniem. Zauważyłam, że brakuje na niej twojego nazwiska. Czy
możesz mi to wyjaśnić?
– Och. Tak. Oczywiście. – Poprawiłam się na krześle. Aktorzy z plakatu
patrzyli wprost na mnie. Pod ich oskarżycielskim spojrzeniem zrobiło mi
się gorąco. – Lauren została Blanche, a Tess Stellą. Pozostałe mniejsze role
obsadzono, kiedy musiałam wyjechać z babcią do Austin na EKG.
Zgłosiłam się jednak do pracy przy kostiumach i do funkcji asystentki
scenografa. To dwie role. – Uniosłam dwa palce, jakby kobieta przede mną
nie potrafiła liczyć.
Pani profesor zdjęła okulary do czytania, zamknęła oczy i zacisnęła palce
na grzbiecie nosa.
– Już o tym rozmawiałyśmy, Grace. Nie mogę dłużej naginać dla ciebie
zasad. Każdy student musi wystąpić na scenie i pokazać, na co go stać.
– Tak, wiem. Ale mam nadzieję, że...
– Rozumiem twoją sytuację, więc przez dwa ostatnie lata starałam się iść
ci na rękę. Ale żeby zaliczyć ten kierunek, musisz mieć również oceny
z zajęć praktycznych. Tymczasem nie wystąpiłaś na scenie ani razu, odkąd
zaczęłaś studia. Udział w przedstawieniach jest obowiązkowy, a nie
opcjonalny. Nikt nie oczekuje, że będziesz kolejną Meryl Streep, ale musisz
coś pokazać. Nie chcę, żebyś zawaliła ten semestr, ale jeśli nie zagrasz
w sztuce, nie zaliczysz przedmiotu.
– Ale wszystkie role już zostały obsadzone!
– Poproś Finlaya, by coś dla ciebie znalazł.
– Tylko że wtedy ktoś straci swoją rolę – zaoponowałam.
– Ktoś inny nie jest zagrożony oblaniem ostatniego semestru w tym
roku – odparła.
Wiedziałam, że profesor McGraw ma rację. Inni studenci drugiego roku
na kierunku teatr i sztuka już zaprezentowali swoje aktorskie umiejętności.
Ale nie ja. Za chwilę miał zacząć się trzeci rok, a ja wciąż nie postawiłam
stopy na scenie. Na próbach moje nogi dosłownie odmawiały
posłuszeństwa. Usiłowałam się zmusić, ale kończyło się na wymiotach
w łazience albo na koszmarnym płaczu w samochodzie.
W przypadku tej sztuki było tak samo. Chciałam wziąć w niej udział.
Naprawdę. Ale fizycznie nie byłam w stanie.
Nie chodziło o to, że nie potrafię grać. W liceum, przed pożarem, byłam
gwiazdą każdego przedstawienia, ale tamtej tragicznej nocy wszystko się
zmieniło. Kiedyś scena mnie kusiła, dodawała mi energii, lecz po wypadku
powrót na nią wydawał mi się równoznaczny z zaakceptowaniem mojej
twarzy i przedstawieniem jej światu, a na to jeszcze nie byłam gotowa.
I możliwe, że nigdy nie będę. Chociaż to nie miało żadnego znaczenia. I tak
już nie chciałam zostać aktorką. To marzenie spłonęło wraz z częścią mojej
twarzy. Chciałam pracować w teatrze, ale w cieniu, za kulisami.
Mogłabym być reżyserką, producentką, scenarzystką. Mogłabym nawet
pracować na stoisku z przekąskami, byleby tylko być blisko sceny.
– Pani profesor, proszę. – Zaczerpnęłam powietrza, ale nie chciało
wypełnić moich płuc. – Nie chodzi tylko o moją twarz. Są jeszcze inne
rzeczy...
Od kilku tygodni babci się pogarszało, ale nie chciałam robić z tego
kolejnej żałosnej wymówki. Byłam ostatnio zbyt zajęta utrzymywaniem jej
przy życiu, by skupiać się na uczelni.
– Co takiego? – Nachyliła się ku mnie, splatając palce.
– To, hm, osobista sprawa.
– Całe życie jest sprawą osobistą. – Na ustach McGraw zamajaczył
uśmiech. – Jeśli mam ci przełożyć termin zaliczenia praktyki, muszę znać
powód.
Nie potrafiłam się zmusić, by opowiedzieć jej o babci. O tym, że ma
paranoję, zaniki pamięci, że potrzebuje całodobowej opieki. Gdybym
przyznała się do problemu, musiałabym wysłuchać nieproszonej porady,
a nie zamierzałam umieszczać babci w domu opieki. Poza tym nie chciałam
traktować kobiety, która mnie wychowała, jak niewygodnego ciężaru.
Pokręciłam głową i wsunęłam ręce w kieszenie bluzy.
– To nie ma znaczenia. Nie powinnam była się odzywać. Przepraszam. –
Wstałam. Krzesło zaszurało tak głośno, że aż się wzdrygnęłam. –
Rozumiem, że będzie pani zmuszona mnie oblać pod koniec semestru.
Oczywiście uszanuję odmowę, ale mam nadzieję, że dostanę więcej czasu,
by wziąć udział w kolejnej sztuce, w nowym roku akademickim. Da mi
pani znać, gdy podejmie decyzję?
Patrzyła na mnie z litością. Widziałam, że jest mną rozczarowana.
Liczyła na to, że po tej rozmowie ocknę się i zacznę działać.
– Nie ma problemu. Ale czy twoja sytuacja jest naprawdę aż tak
poważna? – zapytała szeptem.
Nawet nie ma pani pojęcia.
Zarzuciłam plecak na ramię, gotowa do wyjścia.
– Grace?
Zatrzymałam się, odwrócona plecami.
– Niezależnie od tego, jak wygląda twoja droga, zadbaj o to, by mieć
w kimś oparcie w trudnych chwilach. Bo życie jest pełne takich momentów.
I nie powinna to być tylko twoja babcia, ale ktoś wybrany, nienależący do
rodziny. Ktoś, kto dla ciebie wskoczyłby w ogień.
Gorzki uśmiech wprosił się na moje usta. Znałam tylko jedną taką osobę.
Siebie.

West zjawił się w food trucku pięć minut przed czasem.


Byłam zdziwiona, że w ogóle przyszedł. Wciąż uważałam, że to jakaś
pułapka.
Nie chciałam uwierzyć w jego szczere zamiary. Na pewno miał jakiś
ukryty motyw.
Dzisiaj miałam okazję stać bliżej niego niż w piątek, gdy było ciemno,
więc zauważyłam, że jest poobijany: rozcięta warga, blednący fioletowo-
zielony siniak i paskudne rozcięcie na szyi. Ponadto wyglądał tak, jakby nie
spał od lat. Tak bardzo się różniliśmy, że aż chciało mi się śmiać.
Oddałabym wszystko, żeby odzyskać moją nienaruszoną twarz, podczas
gdy on regularnie walczył, jeździł na motocyklu i drwił sobie z losu,
kompletnie nie przejmując się tym, że może go to kosztować urodę.
Miałam na głowie babcię i profesor McGraw, więc nie zdążyłam dzisiaj
przejąć się tym, że będę pracować z Westem. Zapomniałam nawet o tych
głupich baletkach. Gdy tylko zjawił się w drzwiach furgonetki, zakasałam
rękawy bluzy. Zaczęłam kroić paprykę w cienkie paski i wskazałam na stos
kartonów czekających na zewnątrz.
– Możesz wnieść je do środka i rozpakować? – zapytałam, nie racząc
Westa spojrzeniem.
Mógłby skomentować mój brak dobrych manier albo zaświecić
przykładem i przedstawić się jak należy, ale on posłusznie podniósł
dwudziestokilogramowe kartony z guacamole, cytrynami i rybą, jakby nic
nie ważyły, i postawił je przy lodówce pod oknem.
W milczeniu przygotowywaliśmy jedzenie. Bez słowa sprzeciwu
wykonywał moje opryskliwe polecenia.
Następnie West odpalił grilla i zaczął opiekać rybę i paprykę, jakby robił
to całe życie. Wydawał się rozluźniony i zwinny jak pantera. Pomimo
postawnej sylwetki nieźle odnajdywał się w ciasnym food trucku. Starałam
się być niewidzialna na tyle, na ile to było możliwe, i trzymałam się
swojego końca pomieszczenia. Dotarło do mnie, że od szesnastego roku
życia nie przebywałam sam na sam z atrakcyjnym facetem. Brakowało mi
tej słodkiej, pełnej napięcia atmosfery, która zawsze temu towarzyszyła.
West wykazywał niebywałą umiejętność zawłaszczania przestrzeni.
Wydawało mi się, że stoi tuż obok mnie, choć w rzeczywistości znajdował
się na drugim końcu furgonetki.
Wnioskując po tym, jak nam się pracowało w trakcie przygotowań,
raczej nie miał w planach zmienić mojego życia w piekło. A nawet jeśli,
kiepsko mu szło.
Otworzyliśmy lokal i zaczęliśmy obsługiwać napływających klientów,
głównie licealistów i studentów wracających z popołudniowych zajęć
i treningów, a także kilka matek po pracy, które nie miały ochoty robić
dzisiaj kolacji. Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem, chyba że
wydawałam mu jakieś polecenia albo on chciał się dowiedzieć, gdzie
znajdują się konkretne składniki. Żadne z nas nie potrafiło przy tym
wykrzesać z siebie uprzejmego tonu.
West pracował ciężko, lecz ani razu się nie poskarżył. Stwierdziłam, że
praca z nim jest względnie do przeżycia, chociaż brakowało mi Karlie i jej
quizów na temat lat dziewięćdziesiątych.
– Czy można umrzeć z przepocenia? – zapytał zmęczony West po wielu
godzinach ciszy.
Podciągnął koszulkę, żeby otrzeć spocone czoło, a ja cała się spięłam,
jakby poraził mnie prąd. Przywykłam do noszenia obszernych bluz w tym
klimacie i nawet nie zauważałam męczącej temperatury.
Zastanowiłam się nad jego pytaniem.
– Można. Jeśli się odwodnisz.
– Nie ma tutaj klimy? – Kolejno przewracał na grillu rybne filety,
nierozpadnięte i idealnie zrumienione.
Pokręciłam głową.
– Na początku była tu stara klimatyzacja, ale naprawienie jej
kosztowałoby mnóstwo kasy, a pani Contreras twierdzi, że to niepotrzebne,
bo okno jest zawsze otwarte, więc jest przeciąg. Wolała zapłacić nam
więcej, niż kupić nowe urządzenie.
– Cóż, ja wolałbym jednak nie umrzeć. Zrzućmy się na klimę.
Poważnie? Pracuje tutaj pół dnia, a już próbuje wprowadzać zmiany?
– Jest takie powiedzenie, St. Claire: mowa jest srebrem, a milczenie
złotem. Sugeruję, byś wziął je sobie do serca.
– Dzięki za radę. Wyrzucę ją do kosza po drodze na zewnątrz. Przy
okazji: dlaczego masz na sobie bluzę? – Odwrócił się twarzą do mnie, po
raz pierwszy od początku zmiany. – Masz coś z głową?
– Nie jest mi gorąco.
– Nie dość, że drażliwa, to jeszcze kłamie. Masz niezły charakterek, co?
Czy wszystko, co mówi, musi być takie irytujące? Odnosiłam wrażenie,
że gdybym go o to zapytała, specjalnie powiedziałby coś bezczelnego.
– Okej, niech ci będzie. Jest mi trochę gorąco, ale od lat noszę bluzy i to
w ogóle nie wpływa na moją pracę. Nie moja wina, że jestem dobra w tym,
co robię – prychnęłam.
– Ja też jestem dobry w tym, co robię. – Uniósł brew i wetknął do ust
zieloną cukrową laskę, uśmiechając się przebiegle. – Tyle że moje
umiejętności nie nadawałyby się do CV.
Wyciągnął z kieszeni drugą laskę i chciał mnie poczęstować, ale
pokręciłam głową.
Atmosfera zrobiła się tak napięta od erotycznej energii, że mogłam
eksplodować w każdej chwili.
Celowo mnie drażnił, nabijał się z Grzanki, udając, że mam u niego
jakieś szanse. Rozmawiał z ofiarą pożaru o tym, że jest gorąco. Ha,
zabawne. Oczami wyobraźni niemal widziałam jego i De La
Salle’a knujących ten złośliwy plan. Dwa czarne charaktery siedzące
w futurystycznym statku kosmicznym i głaszczące czarne koty.
– Przyzwyczajaj się do upału, bo z czasem będzie tylko gorzej.
W czerwcu ocieramy twarze woreczkami z lodem. Lipiec i sierpień upłyną
na bólach głowy z przegrzania i myślach samobójczych. Sugeruję, byś
wyniósł się stąd przed wakacjami.
– Muszę cię rozczarować, bo zamierzam tu zostać. Lepiej zaopatrz się
w te woreczki z lodem i miej pod ręką numer telefonu zaufania.
Głos miał beznamiętny, oschły, niewzruszony. Ale chyba nie chciał mnie
zamordować. Dobra wiadomość.
– Jaka szkoda.
– Ja tam się cieszę. – Przesunął językiem cukierek w drugi kącik ust
i przetarł swoje stanowisko ścierką. Zauważyłam, że utrzymuje nienaganny
porządek. – Nie chcę wracać do domu.
– A gdzie to jest? – zapytałam, upiwszy łyk mrożonego napoju.
– W Maine.
– Dlaczego tam nie wracasz?
– Bo w moim Wypizdowie Górnym pracy ze świecą szukać.
– Powiedz, że to nie jest prawdziwa nazwa.
– Nie. Choć szkoda. – West potarł szczękę i cisnął szmatę na blat. –
Byłaby to jego jedyna zaleta.
Odwróciłam głowę. Miałam wyrzuty sumienia, bo z góry założyłam, że
na walkach zarabia kokosy. Kim jestem, by mu zaglądać w portfel? Dałam
się nabrać na reputację uprzywilejowanego dupka, chociaż sama się
wkurzałam, kiedy ludzie osądzali mnie na podstawie plotek.
Mieliśmy jakąś godzinę luzu, bo nastał czas między kolacją a początkiem
studenckich imprez. Pani Contreras upierała się, że w pracy nie wolno nam
używać telefonów, chyba że w nagłych sytuacjach. Nic dziwnego, że
z trudem ignorowaliśmy się nawzajem, wziąwszy pod uwagę, że
stanowiliśmy dla siebie jedyne źródło rozrywki w trakcie przerwy.
Po kilku minutach West odezwał się ponownie.
– Mogę zdjąć koszulkę?
– Hm? Co takiego? – Odwróciłam się.
– Zaraz się roztopię. A roztopiony raczej do niczego się nie przydam.
– Eee... – Obrzuciłam wzrokiem furgonetkę. – Striptiz chyba nie jest do
końca wskazany. Przede wszystkim dlatego, że to bardzo niehigieniczne.
– Przecież nie będę trzymać szczypców sutkami – odparował oschle. –
No, chyba że dzięki temu dostaniemy większe napiwki. W takim razie
mogę spróbować.
Z mojego gardła wyrwał się histeryczny śmiech zaskoczenia.
Nie miałam ochoty oglądać sutków Westa ani żadnej części jego ciała.
W ogóle nie miałam zamiaru zwracać uwagi na jego opaloną muskularną
sylwetkę, którą skrywał pod ubraniami. Wystarczy, że jego doskonałość
wali mnie po oczach przez całą zmianę.
– Chodziło mi o włosy na klacie.
Przestań mówić o jego klacie! W ogóle się zamknij, Grace.
– Nie mam żadnych – oznajmił z udawanym teksańskim akcentem, który
uznałabym za obraźliwy, gdyby nie brzmiał tak realistycznie.
West uniósł koszulkę do brązowych brodawek. Tors miał gładki, opalony
i zupełnie pozbawiony owłosienia. Sześciopak wyglądał jak u modela
z reklamy bielizny Armaniego.
Zapragnęłam przesunąć palcem po wgłębieniach między jego mięśniami.
To było do mnie kompletnie niepodobne.
Inni ludzie mnie nie kręcili.
A właściwie – już nie.
– To jak brzmi ostateczny werdykt? – Opuścił koszulkę, czekając na
odpowiedź.
Poczułam, że moja twarz robi się czerwona. Nie chciałam wyjść na
nieśmiałą lub cnotkę.
– Nie.
– Pozwól, że ujmę to inaczej: pytałem wyłącznie z uprzejmości. Mam
zamiar ściągnąć tę pieprzoną koszulkę. I ty też powinnaś ściągnąć bluzę.
Chwilę później pozbył się T-shirtu i na dobre odsłonił sześciopak,
zarysowane mięśnie klatki piersiowej, wyraźną V-kę między biodrami
i zachwycające plecy. Włączył grilla i powrócił do pracy.
W okolicy lędźwi zauważyłam blaknący fioletowo-żółty siniec.
– Patrzcie tylko, Maryja Dziewica wciąż żyje! – Drwiący uśmiech
zatańczył w kąciku ust Westa, który zauważył, że się na niego gapię.
Odchrząknęłam i odwróciłam wzrok.
Wyminął mnie i bez skrępowania poklepał po ramieniu.
– Nie martw się, kotku. Żebyś zaszła w ciążę, musielibyśmy
przynajmniej trzymać się za ręce. Przy mnie jesteś bezpieczna.
A potem West St. Claire mnie dotknął. Z własnej woli.
Niespodziewanie ścisnęło mnie w gardle. Potraktował mnie tak
normalnie, że przez chwilę poczułam się jak dawna wersja siebie. Nie
twierdzę, że ktokolwiek dręczył mnie z powodu blizny. A przynajmniej nie
robiono tego otwarcie. Ale pod pewnymi względami reakcje ludzi były
znacznie gorsze. Dziewczyny były dla mnie miłe, lecz w taki sztuczny,
przesłodzony sposób, jak gdyby chciały powiedzieć, że nic do mnie nie
mają, ale „nie podchodź zbyt blisko”. Widać było, że nie stanowię już dla
nich konkurencji. Faceci ignorowali mnie kompletnie. Wydawali się przy
mnie zmieszani. Wciąż miałam ciało cheerleaderki i długie blond włosy, ale
do tego blizny. A oni wiedzieli, że to, co widać na lewej stronie mojej
twarzy, ciągnie się również pod ubraniem.
Na początku, tuż po pożarze, miałam odwagę udawać, że wszystko jest
jak kiedyś. Próbowałam rozbić młotkiem jajo i pozwolić feniksowi
pofrunąć. Chodziłam na te same imprezy, co kiedyś, trzymałam z tymi
samymi ludźmi. Ale moi rówieśnicy wybili mi to z głowy w rekordowym
tempie – poprzez szepty za moimi plecami, chichoty, okrzyki przerażenia
i plotki. A potem mój chłopak Tucker, z którym straciłam dziewictwo,
utwierdził mnie w przekonaniu, że już nie jestem jak kiedyś, gdy
błyskawicznie zastąpił mnie Rachelle Muir, koleżanką z drużyny
cheerleaderek. Wszyscy wyparowali z mojego życia jak pot ze skóry.
Zostały mi tylko Karlie i babcia Savvy...
– Halooo? – rozległ się pod oknem rozdrażniony kobiecy głos. – Jest tam
kto?
Tak. Ja i moje nieczyste nastoletnie myśli.
Odwróciłam się do okna.
Przed furgonetką stały cztery licealistki w dżinsowych spodenkach,
kowbojkach i identycznych kapeluszach. Chichotały i szturchały się
łokciami, trzymając przy piersiach komórki. Jedna z nich zamówiła
mrożoną margaritę, a pozostałe zaglądały mi przez ramię, wyciągając szyje.
– On tam jest? – wyszeptała któraś, gdy nalewałam drinka.
– Tak, widzę go. O Boże! O Jezu, Kelly, jaki on jest boski!
Podałam napój i resztę, ale żadna z dziewczyn nawet nie drgnęła.
– Nie ma na sobie koszulki – zauważyła najładniejsza, Kelly, o długich
jasnobrązowych włosach i przebitych sutkach pod krótką białą koszulką.
– Tak.
– Zapytaj go.
– Nie, ty go zapytaj.
– Żartujesz? Idź!
– Przecież się założyłyśmy!
– Zamknij się. Powiedziałaś, że się nie boisz!
Przeskakiwałam wzrokiem od jednej do drugiej.
Plotki o tym, że West St. Claire tu pracuje, rozniosły się po mieście
z prędkością błyskawicy. Spodziewałam się, że od teraz właśnie tak to
będzie wyglądać – dziewczyny będą przychodzić po tacosy w skąpych
bikini, z idealnie wymodelowanymi włosami, jak gdyby nie było w tym nic
dziwnego.
Nie miałam ochoty mierzyć się z tłumem ludzi, ale nic z tym nie mogłam
zrobić. I przynajmniej teoretycznie nie była to wina Westa.
– Mogę w czymś pomóc? – Sięgnęłam po ścierkę i wytarłam blat.
Dziewczyny przepychały się jak kocięta, które dopiero uczą się bawić.
W końcu jedna z nich postanowiła zapytać.
– Czy możemy porozmawiać z Westem?
– Jasne. West? – Odwróciłam się i skinęłam, żeby podszedł.
Nie wyglądał na zadowolonego, ale posłuchał.
Kiedy mnie wyminął i nachylił się do okna, wsparłszy przedramiona
o parapet, poczułam niewytłumaczalną zaborczość. Po raz kolejny
przyjrzałam się jego ciału i tatuażowi po wewnętrznej stronie bicepsa.
Zastanawiałam się, skąd Tess wzięła siły, by opuścić jego łóżko.
Ciekawiło mnie również, jak to jest uprawiać z nim seks.
I to mnie wpieniło, bo przecież West St. Claire nie mógł mi się podobać.
Uosabiał wszystko, czym gardziłam: był popularny, przystojny, miał
świetlaną przyszłość. Jego problemy finansowe wcale nie oznaczały, że
cokolwiek nas łączy. On wyjedzie z tego miasta, wzbije się w niebo
i eksploduje jak supernowa, a ja będę popiołem, który pozostawi po sobie.
Gwiezdnym pyłem, który powoli opadnie na ziemię.
– No czeeeść, West. – Kelly strzeliła gumą balonową, okręcając na palcu
kosmyk włosów.
Podejrzewałam, że chodzi do trzeciej klasy liceum. Za spotykanie się
z nią West mógłby trafić do aresztu.
Ukryłam się w czeluściach food trucka, czując, że coś mnie dusi za
mostkiem. West udowodnił mi, że jest odpowiedzialną osobą, z którą
można pracować, ale w duchu czułam, że to wciąż zwykły dupek.
Posłał dziewczynie znudzone spojrzenie, czekając, aż ta przejdzie do
sedna.
– Siostra powiedziała mi, że tu pracujesz. Co polecasz? – Przesunęła po
menu szponem w oczojebnym odcieniu różu.
– To, co tam jest – odparł beznamiętnie. – Przeczytaj.
Koleżanki zarżały, a dziewczyna spłonęła rumieńcem. Zacisnęła usta,
próbując uporać się z upokorzeniem.
West przeczesał dłonią wilgotne włosy. Jego mięśnie napinały się przy
nawet najmniejszym ruchu.
– Auć. Masz dzisiaj walkę?
Popatrzył tak, jakby pytającej wyrosły druga głowa i błyszczące
kolorowe skrzydła.
– Tylko żartuję. Przecież wiem, że walczysz tylko w piątki! – Nadąsała
się i przygryzła dolną wargę. – Max twierdzi, że od nowego roku zostaniesz
profesjonalnym zawodnikiem. To prawda?
Nie odpowiedział. Wiedziałam, że tego nie zrobi, nie był zbyt
rozmownym typem. West wziął mój napój, wypluł cukrową laskę i przyssał
się do słomki. Po czym odwrócił się do grilla.
– Ja... Eee... – Dziewczyna przeczesała palcami loki.
Ucisk za mostkiem się nasilił.
Kiedy człowiekowi nieustannie nie wychodzi, łatwo o załamanie.
Właśnie dlatego nie wzięłam udziału w Tramwaju zwanym pożądaniem. Ta
dziewczyna doświadczała teraz tego samego.
– Założyłam się z przyjaciółkami, że namówię cię, byś przewiózł mnie
swoim motocyklem – wypaliła i od razu skrzywiła się, gotowa na
odrzucenie.
West zamarł. Po chwili odwrócił się powoli.
– Po kiego diabła? Co za głupi zakład. – Jego usta rozciągnęły się
w okrutnym grymasie.
Jego głos niespodziewanie przybrał inny, niemal drapieżny ton. Jak
gdyby dziewczyna popełniła ogromne faux pas, a on w końcu postanowił
przemówić jej do rozumu. I zamierzał rozkoszować się każdą chwilą jej
upokorzenia.
– Tak sobie myślałam... To znaczy, miałam nadzieję, że...
Przyjaciółki chichotały pod nosem.
– Chętnie cię przewiezie! – wtrąciłam, uśmiechając się promiennie do
dziewczyny.
Nie mogłam znieść jej cierpienia. Miałam nadzieję, że weźmie sobie tę
nauczkę do serca i nigdy więcej nie dopuści do takiej sytuacji, ale nie
potrafiłam patrzeć, jak odchodzi stąd z podkulonym ogonem.
West przeniósł na mnie wzrok, a jego mina w mgnieniu oka zmieniła się
ze znudzonej we wściekłą. Uniósł brew. Niemal słyszałam jego myśli:
„Pogrzało ją?”.
Próbowałam telepatycznie przekazać mu, że powinien to zrobić. Dla niej.
Dla siebie samego.
Mocno zacisnął szczęki, jego oczy pociemniały. Nie docenił ani mojego
zaangażowania, ani telepatycznych zdolności.
– Nie wiedziałem, że jesteś moim alfonsem, Bejsbolówko.
Nazywał mnie Maryją Dziewicą i Bejsbolówką, bo nie wiedział, jak
mam na imię. Bolesna myśl, ale wytrzymałam jego wrogie spojrzenie.
Nie wiem dlaczego, ale nie przeszkadzało mi to, że się na mnie gapi.
Może dlatego, że patrzył mi prosto w oczy, a nie na bliznę.
– Daj spokój. Pomóż jej zachować twarz – wyszeptałam. Po słowach
„zachować twarz” ścisnęło mnie w żołądku.
West odwrócił się do dziewczyny, która wyglądała tak, jakby
wstrzymywała oddech.
– Odpowiedź brzmi: nie. W gratisie masz darmowy napój. – Podał jej
moją margaritę.
Zgrzytnęłam zębami. Pokonana dziewczyna przyjęła kubek.
– Czy to dlatego, że mam siedemnaście lat? – zapytała, siląc się na lekki
i flirciarski ton.
– Szesnaście – rzuciła jej koleżanka, maskując komentarz kaszlem.
– Dlatego, że jeśli wyświadczę ci przysługę, jutro zjawi się tutaj
pięćdziesiąt innych licealistek. A mnie nie stać na benzynę. I nie chcę mieć
kłopotów z prawem i z wkurzonymi ojcami. Nie wspominając o tym, że nic
bym z tego nie miał, bo nie zamierzam dobierać się do nieletnich. Nie
jestem Netflixem, nie zostałem stworzony po to, żeby zapewniać wszystkim
rozrywkę. A teraz spadaj.
Jęknęłam i zamknęłam oczy, opierając głowę o ścianę furgonetki.
– Czy w wolnym czasie dajesz może lekcje dobrych manier?
West kopnął kratkę wentylacyjną w podłodze i odsunął się od grilla.
– To zależy. A masz zamiar się na nią umówić?
Pokręciłam głową.
– Byłeś dla nich wyjątkowo nieuprzejmy, St. Claire.
– Jestem najgorszym koszmarem ich rodziców. Powodem, dla którego
ojcowie kupują kije bejsbolowe i zakładają dodatkowe zamki w drzwiach.
Dziewczyny uważają mnie za egzotyczne zwierzę, bo mają fazę na bunt.
Nie jestem kucykiem, którego mogą ujeżdżać na zmianę – warknął.
W jego głosie brzmiało zaskakujące wzburzenie.
– Plotki świadczą o czymś innym – mruknęłam pod nosem, nie
otwierając oczu.
Teraz to ja rzucałam podteksty. Po co to powiedziałam? Jego reputacja
nie jest moją sprawą. Nie wspominając już o tym, że Karlie miała rację, jak
zaczynało do mnie docierać. Byłam wyjątkowo uprzedzona.
– Chcesz wiedzieć, co mówią plotki na twój temat? – zapytał.
Jego głos nie brzmiał szyderczo, raczej beznamiętnie.
– Nie.
– I dobrze. Bo nie jesteś wystarczająco interesująca, by ktoś o tobie
gadał.
Odpuściłam temat i odwróciłam twarz do okna, żeby nie zauważył
mojego rumieńca. Miał rację. Traktowano go jak przedmiot. Gdyby był
kobietą, na jego miejscu czułabym się urażona. Jednak był facetem, więc
założyłam, że łaknie zainteresowania płci pięknej. Przy okazji byłam mu
winna przeprosiny za to, że mu rozkazywałam. I za wiele innych rzeczy.
– Chyba przegięłam – oznajmiłam, gdy kilka minut później skończyłam
ścierać sałatkę z parapetu.
Nie odpowiedział.
Przez chwilę sądziłam, że mnie nie usłyszał albo nie chce przyjąć moich
przeprosin, ale w końcu się odezwał.
– Chyba zachowałem się po chamsku, kiedy zgłosiłem się w sprawie
anonsu o pracy. Zależało mi tylko na niej.
Odwróciłam się do niego w tej samej chwili, kiedy on rzucił mi
półuśmiech ponad ramieniem.
To przerażające, ale Karlie miała rację.
Rzeczywiście, nie chciałam z nim pracować, bo się wstydziłam.
Świat napawał mnie takim przerażeniem, że wolałam nie wyściubiać
nosa ze swojej skorupy.
– Nie wiem, jak masz na imię. – West wyłączył grill i zarzucił sobie
ścierkę na ramię.
– Grace – odchrząknęłam. – A ty jesteś Warren, prawda?
Zanieśliśmy się śmiechem.
– Wallace – poprawił.
– Super.
Nastała chwila ciszy, a potem...
– To co, rozejm, Grace? – Wyciągnął do mnie mały palec.
Jego zachrypnięty głos sprawił, że wzdłuż mojego kręgosłupa
prześlizgnęły się dreszcze. Właściwie dygotałam na całym ciele. To nie
mógł być dobry znak.
Zahaczyłam swoim palcem o jego uniesiony. Czułam się głupio,
a jednocześnie byłam cała w skowronkach.
– Rozejm.
Kiedy wsiadłam później do swojego samochodu, zobaczyłam wiadomość
od Karlie.

Karlie: I jak? Mam go zwolnić?


Grace: Może zostać.
Karlie: WIEDZIAŁAM. PRZYZNAJ. JEST MIŁY. WIEDZIAŁAM,
ŻE TAK BĘDZIE.
Przypomniałam sobie rozmowę Westa z dziewczynami. Nie nazwałabym
go miłym. Ani nawet cywilizowanym. Chyba był po prostu pewny siebie.

Grace: Jest w porządku.


Karlie: Laska, jest bardziej niż w porządku! Tylko się w nim nie
zakochaj. To by było jak z taniego romansu, bo on jest typem, który
łamie serca.
Grace: Nie musisz się o to martwić, chyba że doznałabym poważnego
uszkodzenia mózgu i zaniku pamięci. Jak zajęcia?
Karlie: Ujdą. A co u twojej babci?
Grace: Na razie się trzyma.

Chociaż ledwie.
Zamknęłam oczy i odłożyłam telefon na siedzenie pasażera.
Kiedy je otworzyłam, po drugiej stronie parkingu ujrzałam Westa.
Siedział na krawężniku sam, przy swoim motocyklu, na tle zachodu słońca
malującego niebo na wściekły pomarańcz, czerwień i złoto. Żuł tę obleśną
cukrową laskę i gapił się w przestrzeń pustym wzrokiem, pogrążony
w myślach.
Kiedy tak na niego patrzyłam, nie widziałam najpopularniejszego faceta
na uczelni.
Ani boga seksu.
Ani kickboksera biorącego udział w nielegalnych walkach.
Tylko najbardziej samotnego chłopaka, jakiego spotkałam w życiu.
Słodkiego, skołowanego i zagubionego.
I z goryczą pomyślałam, że on nawet nie wie, że po drugiej stronie
parkingu siedzi dziewczyna, która jest taka sama, jak on.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 5
GRACE

Kolejne dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił.


Byłam tak zawalona egzaminami, chodzeniem na wykłady i odrabianiem
zadań domowych, że ledwie miałam czas oddychać.
Wciąż olewałam prośbę profesor McGraw, bym wzięła udział
w Tramwaju zwanym pożądaniem, a w trakcie każdej próby obgryzałam
paznokcie do krwi, wyobrażając sobie, że ona wpada do audytorium i na
oczach wszystkich wyrzuca mnie z zajęć. Oczywiście nigdy do tego nie
doszło. W rzeczywistości profesor McGraw nie skontaktowała się ze mną
w sprawie przesunięcia terminu zaliczenia praktyki. Spodziewała się
zapewne, że sama zgłoszę się do Cruza Finlaya, żeby przydzielił mi jakąś
rolę.
Nie zrobiłam tego.
Czułam się jak zawieszona w powietrzu. Jak gdybym stała tuż nad
przepaścią i przygotowywała się na upadek.
W dodatku z babcią było coraz gorzej. Marla twierdziła, że staruszka
coraz częściej miewa luki w pamięci. Że już prawie jej nie poznaje i ciągle
źle się czuje.
O dziwo, tylko praca z Westem szła jak po maśle. Nie chodzi o to, że
zostaliśmy najlepszymi kumplami czy coś. Odkąd został zatrudniony
w That Taco Truck, klienci tłumnie przybywali po tacosy. Musieliśmy
nawet wystawić informację, że jeśli ktokolwiek chce zrobić sobie selfie
z Jego Wspaniałością St. Claire’em, musi najpierw złożyć zamówienie.
Karlie miała rację. Chętnych nie brakowało.
Dwukrotnie zamawiałam u pani Contreras więcej składników, bo się
kończyły, a w trakcie pracy nie mieliśmy nawet czasu odpocząć,
o rozmowie nie wspominając. Ale zmiany mijały szybko i kiedy wracałam
do domu, bolał mnie każdy mięsień.
West pracował bez koszulki przez cały pierwszy tydzień. W ciągu
kolejnego przyniósł przenośny klimatyzator, wyglądający na nowy
i koszmarnie drogi. Udawał, że to nic wielkiego, chociaż fakt, że go kupił
(a może ukradł?), najpewniej uratował nam życie. Ustawił go między nami,
włączył na najwyższe obroty i wziął się do roboty jak gdyby nigdy nic.
Tego dnia zrozumiałam, że nie każdy bohater musi nosić pelerynę.
Niektórzy są ubrani w brudne dżinsy, ciężkie buty i koszulkę, która lata
świetności już dawno ma za sobą.
Mimo niewytłumaczalnej potrzeby żywienia do niego niechęci
wymamrotałam pod nosem podziękowania.
– Że co proszę? – Przyłożył dłoń do ucha. W jego oczach błysnęły
szelmowskie iskierki.
Niech cię szlag, St. Claire.
– Powiedziałam: dziękuję – odburknęłam cicho.
– Proszę, proszę. Nie ma za co. A teraz możesz przestać się na mnie
gapić. Czuję się uprzedmiotowiony.
Dostałam takiego ataku śmiechu, że zaczęłam chrumkać jak prosię.
Upokarzające. Oboje wiedzieliśmy, że robiłam wszystko, by tylko nie gapić
się na jego nagą klatę.
Chryste. Chrumknęłam. W obecności Westa St. Claire’a. Zapragnęłam
zapaść się ze wstydu pod ziemię.
– Przepraszam. Zabrzmiałam jak prosiak. – Zakryłam twarz dłońmi.
Rzucił we mnie kawałkiem ryby.
– Jakim chciałabyś być zwierzęciem?
– Feniksem – odparłam bez namysłu. Okręciłam na palcu ukruszony
pierścionek z płomieniem.
West pokiwał głową, jak gdyby doskonale wiedział, o czym mówię.
– A ty? – zapytałam.
– Koalą. Mógłbym spać całymi dniami. I byłbym cholernie uroczy, więc
miałbym branie.
– Podobno koale to krwiożercze bestie. A w dodatku śmierdziele. I mają
w zwyczaju srać na ludzi – dodałam, chwaląc się wiedzą na temat fauny.
Dobrze, że nie próbowałam flirtować z Westem. Bajerowanie
seksownych facetów nie było moją mocną stroną.
Zastanowił się nad tym, co usłyszał.
– W takim razie jeszcze bardziej chciałbym być koalą.
Nie licząc tej jednej rozmowy, odnosiliśmy się do siebie uprzejmie
i profesjonalnie. Wyobraziłam sobie, że nasza wspólna egzystencja jest jak
mieszkanie w ciemnej i przerażającej piwnicy. Nie było powodu
podejrzewać, że stanie mi się krzywda, ale i tak żyłam w strachu.
Mimowolnie zauważałam coraz to nowe sińce na jego ciele, ale nigdy ich
nie komentowałam. A jeśli widywałam się z nim poza food truckiem, na
przykład na stołówce, na trawniku przy fontannie czy w sklepie, kiwaliśmy
sobie głowami i odwracaliśmy spojrzenia.
Po dwóch i pół tygodnia od momentu, gdy zaczęłam pracować z Westem,
moje życie zawaliło się w iście spektakularnym stylu. Co przypomniało mi,
że nigdy nie zaznam normalności.
Był późny wieczór. Po dwóch tygodniach nieustannych westgrzymek –
pielgrzymek do Westa – ta zmiana wydawała się nudna jak flaki z olejem.
W pobliskim miasteczku odbywał się festyn i każdy mieszkaniec Sheridan
czuł się w obowiązku skorzystać z okazji i pojechać do Foothill, żeby wziąć
udział w rodeo, poopychać się nieświeżym popcornem, zjeść watę cukrową,
pojeździć na karuzeli i pocykać fotki na tle pola chabrów.
W oddali, za ciemnozłotymi pagórkami, fajerwerki rozświetlały niebo.
West i ja oglądaliśmy je, oparci o food trucka, z dziecinną wręcz
fascynacją, zetknięci ramionami. Nagle w kieszeni bluzy zawibrował mój
telefon.
Sprawdziłam wyświetlacz. Marla. Odebrałam, wiedząc, że nie
dzwoniłaby do mnie, gdyby to nie było ważne. Odwróciłam się plecami do
fajerwerków i zaszyłam w furgonetce, przycisnąwszy palec do drugiego
ucha, żeby lepiej słyszeć.
– Hej, Marla.
– Skarbie, nie chcę cię martwić, ale nigdzie nie mogę znaleźć tej starej
prukwy. Szukam jej od dziesięciu minut i chyba nie ma jej w domu.
Marla zawsze odnosiła się do babci ze szczerą niechęcią, ale nauczyłam
się to tolerować.
Oddech uwiązł mi w gardle. Oparłam się o lodówkę, czując niepokój
ogarniający moje ciało jak stado mrówek.
– A była świadoma, kiedy ostatnio ją widziałaś?
– Cały dzień siedziała w swoim pokoju i się pindrzyła. Myślałam, że
zamierza iść na festyn, więc zostawiłam ją w spokoju, a sama poszłam
posprzątać w kuchni, czekając, aż zejdzie. W tle grało radio, więc musiał mi
umknąć moment, w którym wyszła na zewnątrz. Mój samochód stoi
w garażu, więc nie mogła odejść daleko. Właśnie jadę się za nią rozejrzeć.
Chciałam ci tylko dać znać.
– Dziękuję – odparłam łamiącym się głosem. Ogarnęła mnie mrożąca
krew w żyłach panika. – Informuj mnie na bieżąco.
Zakończyłam połączenie, z trzaskiem odłożyłam telefon na blat
i spuściłam głowę. Chciało mi się krzyczeć, rozwalić coś, wyżyć się jakoś.
Nie, babciu. Przerabiałyśmy to już dziesiątki razy.
Zaczynało się od poszukiwań, a potem znajdowałam ją w domu sąsiada
albo w centrum, bełkoczącą coś niezrozumiale. Zabierałam ją i wylewnie
przepraszałam ludzi za kłopot. Zawsze mnie to męczyło.
Wyczułam na plecach baczny wzrok Westa. Nie skomentował. Pojawiła
się para klientów, poprosili o tacosy, nachosy i margarity. West ich obsłużył,
ogarniając oba stanowiska bez narzekania.
Wróciłam do telefonu i napisałam do Marli.
Grace: Gdzie ona może być?
Grace: Czy możesz sprawdzić w szopie?
Grace: Zadzwonię do szeryfa Jonesa. Może coś wie.

Wybrałam jego numer, krążąc w tę i we w tę.


– Grace?
Po hałasach w tle domyśliłam się, że pojechał ze swoją rodziną na festyn.
– Szeryfie, przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale babcia
Savvy znów zaginęła.
– Kiedy?
– Kilka godzin temu. – Pewnie mniej, ale wiedziałam, że inaczej nie
weźmie zgłoszenia poważnie. Babcia nieustannie znikała, a potem
odnajdowaliśmy ją kilka kilometrów od domu.
– Zadzwonię do swoich ludzi, Grace. – Zawahał się i westchnął. – Nie
przejmuj się za bardzo. Zawsze jest tak samo, prawda? Znajdujemy ją przed
wschodem słońca.
– Tak. Racja. Dziękuję za pomoc.
Rozłączyłam się. Łzy piekły mnie pod powiekami, ale jak zwykle nie
pozwoliłam im popłynąć. Nie znosiłam błagać ludzi o pomoc. Nie mogłam
winić Marli. Babcia wymykała się z domu wielokrotnie, także gdy była pod
moją opieką.
Opadłam na odwróconą skrzynkę, łapiąc się za głowę.
– Czy to kryzys z rodzaju tych, o których chcesz z kimś porozmawiać,
czy mam nie wtykać nosa w nie swoje sprawy? – mruknął West nad moją
głową. W jego głosie brzmiała irytacja, nie troska.
To pierwsze, pomyślałam.
– To drugie – padła odpowiedź.
– Zajebiście.
– Palant.
– Daj znać, gdy to się zmieni.
– To, że jesteś palantem? Raczej marne szanse.
– Nie obrażaj szans. Nic złego ci nie zrobiły. – Rąbkiem koszulki otarł
pot z czoła, przyglądając mi się kątem oka.
Byłam dziwną, tajemniczą istotą, z którą nie potrafił się obchodzić –
nieszczęśliwą kobietą.
– Ta obraza była skierowana do ciebie.
– Wciąż jesteś sarkastyczna. To dobry znak.
Powinnam szukać teraz babci, ale cała rodzina Contrerasów bawiła się na
festynie. Zanim przyjedzie tutaj ktoś na zastępstwo, moja zmiana dobiegnie
końca.
Minęło pół godziny, a ja wciąż nie miałam wieści o babci. Panikowałam
do tego stopnia, że West położył mi rękę na ramieniu. Była ciężka i ciepła.
I – o dziwo – jej dotyk podniósł mnie na duchu. Czułam się tak, jakbym
dryfowała w powietrzu, a on ściągnął mnie na ziemię. Jak kotwica.
– Skończ z tym dołowaniem się – powiedział. – Dawaj kluczyki. Zamknę
food trucka i zostawię ci je w skrzynce na listy. Nie wiem, co cię dręczy, ale
powinnaś się tym zająć, bo tutaj do niczego się nie nadajesz.
Pokręciłam głową. Chciało mi się płakać po raz pierwszy od wyjścia ze
szpitala; wystarczyło, że West zauważył, że coś mnie dręczy. Ludzie
przestali się mną interesować. W Sheridan byłam tylko liczbą, kolejnym
mieszkańcem. Miałam stukniętą babcię i matkę ćpunkę. Dlatego szeryf
Jones nie próbował nawet udawać, że ma zamiar opuścić festyn.
Nikomu na mnie nie zależało.
Po mojej twarzy spłynęły gorące łzy. Otarłam policzki rękawami,
przerażona myślą, że się rozpłakałam przy Weście. Ale jeszcze większym
strachem napawało mnie to, że mogłam rozmazać sobie makijaż.
West przyjrzał mi się z zaciekawieniem. Czułam w trzewiach, że nie
przywykł do pocieszania kobiet. Zazwyczaj miał z nimi kontakt, gdy były
wesołe i próbowały go zadowolić.
Pokręciłam głową.
– Nic mi nie jest. Naprawdę. I tak zostało nam tylko pół godziny.
– No właśnie – wycedził. – Trzydzieści minut to nic. Odkąd do ciebie
zadzwoniono, jesteś równie przydatna, co zakonnica w burdelu. Daruj mi
ten płacz i zmykaj stąd.
Patrzyłam na niego, wciąż siedząc na skrzynce. Czy zachowam się
nieodpowiedzialnie, jeżeli rozważę jego ofertę? Wiedziałam, że gdyby
Karlie i pani Contreras były świadome problemu, kazałyby mi zostawić mu
klucz. Co do tego nie miałam wątpliwości. Ale gdyby cokolwiek poszło nie
tak...
West jęknął, jakby czytał w moich myślach.
– Nie zrobię nic złego. Daj mi swój adres.
Patrzyłam na niego otępiała, mrugając.
Przygryzł wnętrze policzka i syknął.
– Nie zakradnę się do twojego pokoju w środku nocy.
– Dlaczego mam ci zaufać?
– Nie powinnaś – odparł rzeczowo. – Pokładanie zaufania w drugiej
osobie jest przejawem głupoty. Powinnaś mi jednak uwierzyć, bo kradzież
kasy zaprowadziłaby mnie donikąd. A jako że mieszkamy w Teksasie,
w twoim domu na pewno jest przynajmniej jeden skurwiel z naładowaną
bronią, gotów odstrzelić mi łeb, gdybym postanowił nieproszony zakraść
się do twojego pokoju przez okno.
Czy byłam gotowa zrobić coś tak szalonego? Czy naprawdę potrafiłabym
wręczyć mu klucze? Pracował tu od niecałego miesiąca. Ale to jest
podbramkowa sytuacja, a ja jestem naprawdę zdesperowana.
Musiałam odnaleźć babcię. Robiło się już późno, a im więcej czasu
mijało, tym dalej mogła odejść. Zmiana Marli już się skończyła, więc
opiekunka na pewno nie będzie biegać w nocy po mieście i szukać
podopiecznej, bo nikt jej za to nie zapłaci.
– Okej. – Wzięłam kartkę i nabazgrałam swój adres. – Zostaw pieniądze
w skrzynce Karlie, a potem odnieś mi klucze. Będę ci dozgonnie
wdzięczna.
Wziął papier i wcisnął go do tylnej kieszeni spodni. Kopnięciem
otworzył mi drzwi i bezceremonialnie machnął ręką, wskazując na wyjście.
Chwiejnym krokiem ruszyłam do swojego chevroleta, z całych sił
usiłując kontrolować roztrzęsione kończyny.
Dopiero po zaparkowaniu samochodu w garażu dotarło do mnie, jaki dziś
dzień.
Dokładnie dziesięć lat wcześniej zmarł dziadek Freddie.
Babcia dobrze wiedziała, co robi.
I dokąd zmierza.
Chciała go odnaleźć.

Kiedy skończyłam piąte okrążenie wokół osiedla, ktoś zamrugał za mną


światłami, dając znać, bym się zatrzymała. Szłam dalej, podtrzymując
ramionami brzuch.
Szukałam babci w całym Sheridan. Najpierw pojechałam na cmentarz, bo
pomyślałam, że chciała odwiedzić grób dziadka. Potem udałam się do
centrum, obeszłam park, a nawet zadzwoniłam do pani Serle ze sklepu
spożywczego z pytaniem, czy babcia złożyła jej wizytę. Zatrzymałam się
u wszystkich sąsiadów i znajomych, ale miałam wrażenie, że zaginiona
rozpłynęła się w powietrzu.
Usłyszałam za sobą warkot motocykla. Chwilę później po mojej lewej
pojawił się West i zwolnił, by dopasować się do mojego tempa.
– Zostawiłem klucze w skrzynce. – Kask tłumił głos. Boki czarnej
kopuły zdobiły czerwone płomienie.
Ścisnęłam swój pierścionek i wypowiedziałam życzenie, tak jak nauczyła
mnie babcia.
Proszę, oby udało mi się ciebie znaleźć!
Powietrze paliło mnie w płucach. Kusiło mnie, by paść na chodnik
i zignorować wszystkie moje problemy.
– Doceniam to. A teraz życzę dobrej nocy, St. Claire.
Nie odjechał. Przyglądał mi się leniwie, od niechcenia.
– Kryzys nie został zażegnany?
Zmuszany do powolnej jazdy motocykl protestował cichymi
warknięciami. Było już wpół do jedenastej w nocy i West na pewno miał
jakieś plany związane z innymi ludźmi. Z kimś takim jak Tess –
wyluzowanym, nieskomplikowanym, bez problemów. Nie to co ja.
– Radzę sobie.
– Nie o to pytałem.
– Ale taka jest odpowiedź.
– Zawsze bywasz tak cholernie uparta?
– Tylko w dni tygodnia kończące się na K i A.
Dał po hamulcach, zeskoczył z motocykla ze zwinnością tygrysa
i ściągnął kask. Jego przydługie wilgotne włosy sterczały każdy w inną
stronę.
Przystanęłam, bo tak wypadało.
Jakaś część mnie przeczuwała, że dzisiaj będzie inaczej. Że może jednak
nie uda mi się odnaleźć babci. Jeszcze nigdy nie szukałam jej tak długo i po
całym mieście.
– Dość tego. Pogadaj ze mną, Teksas.
– Teksas?
Czy on właśnie wymyślił mi ksywkę, czy postradałam zmysły?
Wzruszył ramionami.
– Masz teksański akcent.
– Bo stąd pochodzę. Co w tym złego?
– Jesteś dziewczyną z małego miasteczka, która w wolnym czasie
najpewniej oskórowuje wiewiórki, siedząc na bujanym krześle na ganku
i żując tabakę. Przyznaj, Teksas... Jesteś ucieleśnieniem teksańskości.
– Nie podoba mi się ta ksywka.
– To lipa. Bo od tej chwili tak cię będę nazywać. A teraz gadaj, co ci nie
daje spokoju.
Westchnęłam, tracąc wolę walki.
– Moja babcia zaginęła. Po prostu wyszła z domu i nie powiedziała
opiekunce, dokąd się wybiera. Ostatnio nie myśli jasno i... – Uparła się, by
przyprawić mnie o zawał serca. – ...ma skłonności do wypadków. Próbuję
ją odnaleźć.
– Widzisz?
– Ale co?
– Próbujesz – powiedział z naciskiem.
– Wyznałam ci tyle rzeczy, a ty musiałeś się uczepić akurat tej? –
Zmrużyłam oczy.
Tak naprawdę próbowałam powstrzymać się od płaczu. Miałam
przemożną ochotę się rozryczeć. I zrobię to, gdy tylko odnajdę babcię.
West wetknął kask pod pachę.
– A gdzie mogłaby być? Postaraj się zawęzić teren.
– Dzisiaj przypada dziesiąta rocznica śmierci mojego dziadka, więc
pomyślałam, że pójdzie do kawiarni, w której pracowali, na cmentarz, gdzie
został pochowany, albo że odwiedzi starych znajomych... – urwałam, bo
nagle zaświtał mi w głowie pewien pomysł. – Och.
– Och? – Przyglądał się mojej twarzy w poszukiwaniu jakiejkolwiek
wskazówki.
– Knajpa przy autostradzie. Tam mogła się udać. Poznali się w tym
miejscu. Pracowała tam jako kasjerka. A dziadek Freddie obsługiwał grill.
– Zakładam, że nie robił tego półnagi – cmoknął West.
Byłam tak przejęta nowym pomysłem, że nie zwróciłam uwagi na zbieg
okoliczności. Pstryknęłam palcami.
– Byli tam na pierwszej randce. Tak. – Pokiwałam głową. Babcia mi
o tym opowiadała. Któregoś razu zostali po zmianie dłużej, a ona
zaciągnęła go na zaplecze i całowała do utraty zmysłów. – Ona na pewno
tam jest. Oczywiście.
– W takim razie lepiej tam jechać.
– Dobry pomysł.
Odwróciłam się, żeby pójść do domu po swój samochód, i nagle
stanęłam jak wryta.
– Niech to szlag.
– Hm? – Niemal słyszałam, jak West się uśmiecha. Nawet się nie ruszył,
jak gdyby doskonale wiedział, że ma mnie w garści.
– Knajpa znajduje się kilka kilometrów za Sheridan, ale przejazd został
zamknięty, zanim rozpoczął się jarmark. Teraz można się tam dostać
wyłącznie starą żwirową drogą, którą nie przejadę szerokim pick-upem.
Mój chevrolet miał już swoje lata i podobnie jak ja nie mógł się
poszczycić dobrą kondycją. Poza tym to nawet nie była droga, raczej
ścieżka. Pick-up nie miał szans.
– To pojedziemy motocyklem. – West zatrzymał się obok mnie.
– Od kiedy to występujemy w liczbie mnogiej? – Odwróciłam się do
niego i pytająco uniosłam brew.
– A jechałaś kiedyś motocyklem?
– Nie.
– Stąd ta liczba mnoga. Kurde, Teks, jak na tak bystrą dziewczynę nie
grzeszysz inteligencją.
Wcisnął mi kask w dłonie.
Ważył swoje. Trzymałam go, ale nie zakładałam. Oszołomiona patrzyłam
na Westa. Otworzyłam usta, żeby wytknąć mu szaleństwo tej propozycji,
skądinąd bardzo miłej, ale powstrzymał mnie gestem.
– Daruj sobie. Nie możesz sobie pozwolić na odrzucenie mojej
propozycji, a ja nie jestem aż takim dżentelmenem, żeby się upierać.
– Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty.
– Nie. Mam fajniejsze rzeczy do roboty – prychnął. – Ale nic nie jest
ważniejsze od pomocy przyjaciółce.
Przyjaciółce.
Powiedział to w taki sposób, że mnie zamurowało.
Poczułam się słaba. Obnażona. Nie chciałam przyjmować od niego
pomocy, ale byłam zmuszona.
Jeśli mamy to zrobić, muszę go uprzedzić.
– Moja babcia to, hm, niezłe ziółko – poinformowałam go ostrożnie.
– I całe szczęście. Bo odnoszę wrażenie, że wszyscy w tym mieście to
skończeni nudziarze. Wskakuj. – West poklepał skórzane siedzenie
motocykla.
– Masz jeszcze jeden kask? Dla siebie?
Płynnym ruchem zdjął moją bejsbolówkę i rzucił ją na ziemię,
a następnie wziął ode mnie kask, włożył mi go na głowę i zapiął.
Wsiadł na motor, wskazując podbródkiem, bym zrobiła to samo.
– Wskakuj, do cholery.
Szybko wcisnęłam czapkę do kieszeni i spuściłam głowę. Ciężki kask
uciskał moje policzki.
– Nie chcę, żebyś jeździł bez kasku.
Nie powinien ryzykować dla mnie życia. Już i tak brał udział
w nielegalnych walkach i poruszał się na motocyklu, więc ściągał na siebie
ryzyko. Nie potrzebował mojej pomocy w tej kwestii.
Zignorował mnie. Wyraźnie rozdrażniony przycisnął palce do oczu
i pokręcił głową.
– Jeśli zaraz nie wsiądziesz, przerzucę cię przez siedzenie jak worek
ziemniaków. I ostrzegam: nie będę delikatny.
Zrobiłam krok w jego stronę, postanowiwszy odpuścić.
– Tylko uważaj na lakier Christiny – warknął.
– Christiny?
– Nazwałem ją tak. Po Christinie Hendricks. – Szorstką dłonią poklepał
czerwoną błyszczącą ramę. – Tylko takie rudzielce lubię.
– Dobrze, że tylko ta jest na tyle głupia, że daje ci się poklepywać. To
pewnie dlatego, że nie ma pulsu – odparłam niewzruszona.
Patrzył na mnie przez chwilę, a potem odrzucił głowę do tyłu i ryknął
śmiechem. Jego radość była tak czysta i elektryzująca, że aż przeszył mnie
prąd. A widok idealnie białych zębów Westa potwierdził moje początkowe
przypuszczenia, że jego uśmiech potrafiłby zniewolić każdą kobietę.
I pewnie niektórych mężczyzn.
Dygocząc z niepokoju i od adrenaliny, przełożyłam nogę przez siedzenie.
Jeszcze nigdy nie czułam się tak przerażona i pobudzona jednocześnie.
– Pochyl się! – rozkazał.
Posłuchałam. Silnik pode mną zawarczał jak dzikie zwierzę.
– A teraz przytul się do moich pleców.
– Dla mnie to czynność odpowiednia dopiero na trzeciej randce.
Ponownie wybuchnął śmiechem, który wydał mi się gardłowy,
zachrypnięty, niemal obcy... Jak gdyby West nie przywykł do bycia
radosnym.
– Albo przylgniesz do uczelnianego dupka, albo odfruniesz jak balon,
z którego uchodzi powietrze. Twój wybór, Teks. Ja będę zadowolony
niezależnie od twojej decyzji.
Niechętnie przywarłam do jego pleców i ułożyłam głowę między jego
łopatkami. Zamknęłam oczy i westchnęłam, upominając samą siebie, że
w tej chwili nie mogę wybrzydzać.
– Mocno obejmij mnie w pasie.
Wykonałam polecenie.
Pod palcami mogłam wymacać niemal każdy mięsień na jego brzuchu.
Byłam pewna, że West jest w stanie poczuć moje walące serce przez cienki
materiał koszulki.
Pomknęliśmy ulicą jak strzała, przecinając gęste, parne powietrze.
West pochylił się nad kierownicą, a ja ścisnęłam go jeszcze mocniej,
przestraszona balansowaniem na maszynie, nawet wtedy, kiedy asfalt pod
nami zmienił się w żwir, a żwir w wyboistą ścieżkę. Koszulka Westa
powiewała jak flaga, uderzenia wiatru odbierały mi oddech. Moje ciało
pokryła gęsia skórka.
– Nie pogrążaj się w negatywnych myślach. To nic nie da – rozległ się
niewyraźny głos. Na szczęście West zwolnił już na tyle, że w ogóle coś
słyszałam.
– Gdybym szybciej przypomniała sobie, jaki jest dzisiaj dzień, babcia już
byłaby w domu, bezpieczna – wymamrotałam. Otaczał mnie intensywny
zapach: męski, mydlany, słodki, uderzająco niebezpieczny. Mogłabym się
w nim zatracić, gdybym tylko sobie na to pozwoliła. Zastanawiałam się,
czy babcia tak samo czuła się przy dziadku. Czy w jego obecności ogarniała
ją upajająca euforia?
– Czy ty zawsze jesteś wobec siebie taka krytyczna? Tylko nie
odpowiadaj, że w dni zakończone na A i K.
– Opiekowanie się nią jest moim obowiązkiem. Babcia mnie wychowała.
– Można się kimś opiekować, nie obwiniając się jednocześnie o jego
problemy.
– Widać, że nigdy się nikim nie opiekowałeś.
– Widać, że twoje wnioski są z dupy wzięte – odpysknął West głosem
zimnym jak arktyczny lód.
Chyba trafiłam w czuły punkt.
– I tak są bardziej sensowne niż to, co mówisz ty – wycedziłam.
Ponownie skwitował mój sarkazm śmiechem. To, że mu się odgryzłam.
– Nie powiedziałbym, skarbie. Ale skoro już mowa o dupie, to twoja jest
boska.
West okazał się inny, niż się spodziewałam. Jakby specjalnie ukrywał
głęboko swoje poczucie humoru i wyluzowaną osobowość, żeby trzymać
ludzi na dystans.
– Przystopuj trochę, kowboju. Jeśli chcesz mi pomagać w ten sposób,
możesz mnie tu zostawić i zawrócić. Nie jestem tego typu dziewczyną.
– Czyli jaką? – zapytał zmysłowo chrapliwym głosem.
– Z rodzaju tych, które rozkładają przed tobą nogi tylko dlatego, że
poświęciłeś im ułamek swojej uwagi.
– Gdybyś była na górze, też bym nie narzekał.
– Jeżeli nie skończysz z tymi tekstami, to jedynym ciężarem, jaki na
sobie poczujesz, będzie mój pick-up, gdy po tobie przejadę.
– Tylko się z tobą droczę, Teksas. Nie mam zamiaru do ciebie uderzać.
Nie lubię mieszać pracy z przyjemnością. A poza tym ze mną nie można
liczyć na coś więcej niż jedna noc. I bez obrazy, ale mam wrażenie, że ze
względu na twój trudny charakterek tobie trzeba poświęcić nieco więcej
czasu. To zwykła altruistyczna przysługa dla przyjaciółki.
No i znów nazwał mnie przyjaciółką. Już drugi raz.
– Naprawdę?
– Słowo skauta. Nie oczekuję niczego w zamian, poza twoim dozgonnym
uwielbieniem.
– Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
Wiedziałam, że West nie jest życzliwym i pomocnym człowiekiem, bo
już trochę zdążyłam go poznać. I to nie poprzez plotki, bo na uczelni
uchodził wyłącznie za gburowatego jaskiniowca.
– Miły to lekka przesada. – Dotarliśmy do skrzyżowania, które zostało
zablokowane. Rozejrzałam się w prawo i lewo, próbując dojrzeć babcię. –
Po prostu nie jestem dla ciebie skończonym dupkiem. Widzę, że się tego
nie spodziewałaś.
– Ludzie przeważnie nie bywają wobec mnie aż tak złośliwi –
zaprotestowałam.
– Mów, co chcesz, ja wiem swoje.
– Jeśli chodzi ci o Reigna i dziewczyny, które wtedy wam towarzyszyły,
to ich wina, nie moja.
– Ich wina, że są wredni. Ale to ty pozwalasz się tak traktować.
– Z tego, co pamiętam, ty też nie byłeś uprzejmy.
– To prawda – zgodził się, chociaż w jego głosie nie usłyszałam krztyny
wyrzutów sumienia. – Masz moje pozwolenie, by następnym razem wylać
mi na głowę kubek mrożonej margarity i kopnąć Reigna w jaja.
Już chciałam mu odpowiedzieć, ale w tym samym momencie
zobaczyłam babcię. Nie dało się jej nie zauważyć, bo miała na sobie
niebiesko-czerwoną cekinową suknię do ziemi, pantofle na obcasie i usta
pociągnięte różową szminką. Natapirowała włosy i spryskała je lakierem –
im wyższa fryzura, tym bliżej Boga, jak mawiała – a w dłoni trzymała małą
torebkę, którą zawsze w niedziele nosiła do kościoła, gdy jeszcze
chodziłyśmy na msze. Przemierzała jezdnię, kierując się do knajpy.
– Stój! – wrzasnęłam.
West posłuchał i natychmiast zwolnił, rozpryskując błoto wokół.
Wpadłam na jego plecy, a on niezdarnie złapał mnie za nadgarstek, żebym
nie spadła.
– Znalazłam ją! – rzuciłam, nie mogąc złapać powietrza. Zeszłam
z motoru. Nogi mi się trzęsły. – Dziękuję. To ta kobieta w cekinowej sukni.
Zabiorę ją do domu. – Zdjęłam kask i oddałam go Westowi, wiedząc, że
wewnątrz zostały ślady podkładu. Włożyłam czapkę z daszkiem. – Dobrej
nocy, West.
Ruszyłam biegiem.
Kiedy babcia usłyszała moje kroki, odwróciła się powoli. Uśmiech
spłynął z jej ust, zastąpiony grymasem zdziwienia.
– A niech mnie. Co ty tutaj robisz, Gracie-Mae? Powinnaś być już
w łóżku. Jutro masz zajęcia.
Poklepała wiszącą przy udzie torebkę. Czoło miała wilgotne od długiego
spaceru, a buty upaprane błotem.
Ile ja mam lat według niej?
– Chciałam ci towarzyszyć. – Zatrzymałam się, błyskając anielskim
uśmiechem.
– Złotko, idę właśnie na randkę z twoim dziadkiem. Może umówimy się
na jutro?
Pokręciłam głową z rezygnacją. Babcia myślała, że dziadek wciąż żyje.
– Proszę. Naprawdę chciałabym ci towarzyszyć, babciu.
Już otwierała usta, gotowa znów mnie zbesztać, ale wytrzeszczyła oczy,
zauważywszy coś za mną. Odwróciłam się na pięcie i mina mi zrzedła.
Chryste, tylko nie to.
– Dobry wieczór, pani Shaw. Jak samopoczucie? – West kroczył w naszą
stronę z cukrową laską pomiędzy ustami wykrzywionymi w zadziornym
uśmieszku. Jego oczy w kolorze koniczyny otaczały zmarszczki kojarzące
mi się ze Scottem Eastwoodem.
Zastanawiałam się, o co chodzi z tą cukrową laską. W dodatku West
zawsze wybierał ten sam smak – jabłkowy.
– Przyjemny wieczór, prawda?
– Cudowny. – Babcia poprawiła sztywne od lakieru włosy. – Chyba nie
mieliśmy przyjemności się poznać.
Babcia Savvy wyciągnęła rękę do Westa. Pochylił się i musnął jej dłoń
ustami, na chwilę wyciągając z buzi lizaka.
– Niestety nie. Nazywam się West St. Claire. Pracuję razem z Grace.
– Obawiam się, że o tobie nie wspominała.
Posłał mi takie spojrzenie, że niemal zwinęłam się ze śmiechu. Wyglądał
na szczerze zdziwionego, że po raz pierwszy kobieta nie ogłosiła go
centrum swojego świata.
– Naprawdę? – Zmrużył oczy, wkładając cukierek do ust. Odgryzł
kawałek, aż chrupnęło.
Wzruszyłam ramionami.
– Czy zechcecie dołączyć do mnie i Freddiego i coś przekąsić? –
zapytała babcia.
Było już wpół do dwunastej, a babcia kiepsko wyglądała; nie przywykła
do tak długich spacerów. Poza tym nie chciałam, by największy bad boy na
uczelni spędzał czas ze mną i moją niezrównoważoną babcią. Nawet jeśli
miałabym wyjść przy tym na płytką i niewdzięczną.
– Nie! – zawołałam w tej samej chwili, gdy West rzucił: „Niezły plan”.
Babcia popatrzyła na nas, unosząc brew.
– Potrzebujecie chwili na decyzję?
Policzki mi zapłonęły, głowa zaraz mogła eksplodować. Trochę słabo
byłoby umrzeć z upokorzenia, ale teraz nie miałam nic przeciwko.
– West dopiero co skończył zmianę. Na pewno chce wrócić do domu.
– West może mówić sam za siebie. I ma ochotę na steka i dobre
towarzystwo. – Odepchnął mnie ostentacyjnie, seksownie przesunął
cukierek z jednego kącika ust w drugi i posłał mojej babci wyćwiczony
zawadiacki uśmiech.
– Gdzie twoje maniery, Gracie-Mae? Mężczyzna jest głodny i ładnie
prosi, by mógł się przyłączyć. Przysięgam, usiłowałam lepiej ją wychować.
– Nie śmiałbym w to wątpić, proszę pani.
West otworzył przed nami drzwi knajpy. Babcia weszła pierwsza, a on
posłał mi drwiący uśmieszek, sugestywnie poruszając brwiami.
– Panie przodem.
– Co jest z tobą nie tak? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Westchnął boleśnie.
– Wymienienie wszystkiego zajęłoby całe wieki.
Trzepnęłam go w ramię i wkroczyłam do lokalu.
Roześmiał się.
On naprawdę się roześmiał.
Jakby bawiło go to, że sprawiam mu ból.
– Przegrałeś jakiś zakład? – zapytałam oburzona, gdy mnie dogonił.
– A ty przegrałaś w jakimś zakładzie mózg? – odparował. W jego oczach
tliło się niebezpieczeństwo. Nie rozumiałam, dlaczego babcia tego nie
widzi. – To tylko posiłek i nie ty będziesz głównym daniem.
– Chcesz spędzić czas ze mną i moją babcią? Nie mów, że to normalne.
Byłam Grzanką, a babci brakowało piątej klepki. Wiedzieli o tym
wszyscy, a jeśli on nie, to przez ostatnie dziesięć minut musiał się domyślić.
Dlaczego próbuje się ze mną zaprzyjaźnić?
– Nie zawsze musi chodzić od ciebie, Teksas. Właściwie wcale nie
chodzi o ciebie. Człowiek nie jest pępkiem świata. To jednocześnie
dołujące i wyzwalające. Czasami facet ma po prostu ochotę na stek.
– Ale...
– Jestem głodny – przerwał mi. – A teraz złaź mi z drogi. – Skinął głową,
dając mi znać, bym się przesunęła.
Babcia zatrzymała się w półokrągłym boksie z kanapami ze sztucznej
czerwonej skóry. Ruszyłam w jej kierunku. Po chwili zmaterializowała się
przy nas kelnerka w średnim wieku. Miała na sobie różowy mundurek
z kołnierzykiem w kratkę i tlenione włosy.
Ronda’s Roost to całodobowa knajpa odwiedzana głównie przez
tirowców. W tej chwili w lokalu znajdowała się tylko garstka osób pijących
kawę i pochłaniających ciastka. Babcia chciała mrożoną herbatę i chili,
a West wybrał kanapkę z pikantnym kurczakiem, podwójne frytki, szejka
i krwisty stek. Wielkości połowy krowy, jak się miało okazać. Ja
zamówiłam tylko dietetyczną colę i poprosiłam o cud. Kelnerka roześmiała
się z mojego żartu i strzeliła gumą balonową.
– Ciężka noc, mała?
– Można tak powiedzieć – mruknęłam, obserwując przez zmrużone
powieki Westa po drugiej stronie stołu.
Błysnął uśmiechem, a jego oczy zapłonęły. Domyśliłam się, że moje
wrogie nastawienie nie przeszkadza mu w najmniejszym stopniu.
Dobrze wiedziałam, że nie przeszedł w ciągu nocy przeszczepu
osobowości. Może miał jakieś załamanie nerwowe albo coś, bo w ogóle nie
przypominał chłopaka, którego przez ostatnie dwa lata widywałam na
uczelni.
Zawsze był skwaszony, cichy i ponury. Miał w sobie jakiś mrok. Chodził
po uczelnianych korytarzach, po placu, bibliotece i kampusie, jak gdyby
tylko czekał, że porazi go piorun.
Dlatego uważałam, że siedzący przede mną w tej chwili West kompletnie
nie pasuje do wizerunku brutalnego, złośliwego, mrukliwego i wiecznie
niezadowolonego typa.
Babcia nie zachowywała się tak, jakby miał nam towarzyszyć dziadek,
więc chyba jednak wydarzył się cud, o który prosiłam. Pochyliła się,
włożyła monetę do szafy grającej i wybrała At Last Etty James. Widać było,
że cieszy ją uwaga mężczyzny, bo opowiadała Westowi o swojej pracy
w tej knajpie.
– Powiem ci, że nie miałam wówczas nawet chwili wytchnienia. Ale i tak
nigdy bym nie zmieniła tej roboty. To tutaj poznałam swojego męża.
– Musiał być wyjątkowy. – West uśmiechnął się.
Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy widziałam go na uczelni w tak
dobrym humorze. Mieliśmy razem zajęcia z techniki mixed media, więc
widywałam go dosyć często, ale nie pamiętałam ani jednego takiego razu.
Niepokojące.
– Chłopcze... – Babcia nachyliła się do niego i poklepała go po grzbiecie
dłoni. – Był bystry, niebezpieczny jak sam diabeł i dwa razy
przystojniejszy.
Widok szczęśliwej staruszki mnie cieszył, więc rozparłam się na
siedzeniu ze sztucznej skóry i pozwoliłam im gawędzić.
– To jak, panie St. Claire, zalecasz się do mojej małej Gracie-Mae? –
zapytała po jakimś czasie babcia, przyglądając się bacznie Westowi znad
oprawek okularów o kocim kształcie.
Zakrztusiłam się colą, która trysnęła prosto na stół.
West prychnął i nachylił się tak, że ich twarze znalazły się niemal
naprzeciw siebie.
– A mogę być z panią szczery? – zapytał szeptem.
– Szczerość jest najlepsza.
– Nie nadaję się do związków. A Grace zasługuje na kogoś lepszego,
więc nie będę się za nią uganiać. Poza tym pani córka nie jest moją fanką.
– Córka? – Babcia przyłożyła dłoń do serca i roześmiała się kpiąco. –
Mój drogi, coś ci się pomyliło. Jestem jej babcią.
– Naprawdę? – West posłał mi łobuzerski uśmiech. Miałam ochotę go
zamordować. Dobrze wiedział, że to moja babcia. – A niech mnie! Wygląda
pani jak jej siostra.
– Może na dodatek młodsza, co? – mruknęła, przysysając się do słomki.
West roześmiał się szczerze.
Jego kłamstwo było tak ewidentne jak mój makijaż.
Babcia i West jedli, ciągnąc pogawędkę. Rozmawiali o pogodzie
w Maine (która według niego była do kitu), jedzeniu (również słabe, nie
licząc owoców morza), jego rodzinie (West był najwyraźniej dobrze
wychowany, bo nie stwierdził otwarcie, że jest do kitu, choć odpowiadał na
pytania niechętnie; domyśliłam się, że nie łączy go z rodzicami bliska
więź). Po posiłku West obiecał babci, że wkrótce znów zabierze ją na
kolację, a ona zobowiązała się upiec mu swoje słynne ciasto (a raczej
niesłynne).
Nie brałam udziału w tej rozmowie, poszłam do łazienki poprawić
makijaż. Kiedy wróciłam do stolika, zauważyłam, że West już zajął się
rachunkiem i chce wychodzić. Babcia rozmawiała z ożywieniem
z kelnerką, opowiadając jej o pracy w tym miejscu.
Skrzywiłam się.
– Nie musiałeś płacić. Ale dziękuję.
Schował portfel do tylnej kieszeni spodni i pociągnął za łańcuszek przy
szlufce. Wylizał oba talerze, a nawet pochłonął resztki po babci. Pewnie
umierał z głodu.
– Zamówiłem dla was taksówkę. – Zignorował moje podziękowania i na
powrót sposępniał. – Pamiętaj, żeby zamknąć drzwi na klucz i zostawić go
w miejscu, do którego babcia nie zajrzy.
– Przecież wolno jej wychodzić z domu – zaprotestowałam dla zasady.
Opierałam się jego poleceniom, nawet jeśli miał rację.
Miał nieugiętą minę.
– Schowaj klucz tam, gdzie nikt nie będzie mógł zajrzeć.
– Niby gdzie? – Skrzyżowałam ramiona i przeszyłam go wzrokiem.
– Może w swoim łóżku?
Wziął z siedzenia kask i wsunął go pod pachę. Pocałował babcię
w policzek na do widzenia, po czym zniknął, nie zaszczyciwszy mnie
spojrzeniem.
Obserwowałam go przez okno. Przerzucił nogę przez ramę, uruchomił
silnik. Babcia stanęła obok mnie i razem patrzyłyśmy, jak jego motocykl
w postaci czerwonej smugi robi się coraz mniejszy i mniejszy, aż w końcu
znika w ciemności.
– Bądź przy nim ostrożna, kochanie. Jest niebezpieczny jak gniazdo
węży.
Objęła mnie i poklepała po ramieniu. Znowu zachowywała się jak
kochana i normalna babcia Savvy. Pragnęłam, żeby zostało tak na dłużej.
Żebym mogła opowiedzieć jej o swoim życiu, problemach, relacjach.
Pragnęłam usłyszeć zdanie stanowczej niezależnej kobiety z południa.
Myślałam o dziewczynach, które tłumnie odwiedzały nasz food truck.
O zasadzie jednej nocy Westa. O jego reputacji, rozwalonych kostkach,
drapieżnych uśmiechach, zielonych bezdennych oczach, które na człowieka
zawsze patrzyły bez emocji.
Babcia miała rację.
Nie mogłam wpuścić do swojego serca Westa St. Claire’a.
I zadbam o to, by reszta mojego ciała również posłuchała.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 6
WEST

– West, mój przyjacielu, co tam?


Gnałem na stołówkę, a Max próbował za mną nadążyć. Dyszał jak
utuczony psiak, który nie jest w stanie pokonać dystansu od kuchni do
jadalni. Był niski i tęgi. Jego szczękę pokrywał trądzik, a niesforne rude
włosy zawsze traktował dużą ilością produktów do stylizacji.
W takim wydaniu był nieatrakcyjny dla wszystkich ludzi ze sprawnym
wzrokiem, którzy – ku jego nieszczęściu – stanowili jakieś dziewięćdziesiąt
osiem procent studentów.
Ten głąb był znany z organizacji walk w Sheridan Plaza i obracania
dziewczyn, które nie odpowiadały mnie, Eastowi i Reignowi. Dostawał
działkę z mojej nielegalnej działalności. On pracował mózgiem, ja –
pięściami.
Co tydzień sprowadzał na arenę swoich kumpli ze stowarzyszeń Pike,
Beta Theta Pi i Sig Ep i zachęcał ich do wydawania kasy na zakłady, bilety
i piwo.
Nie miałem nic przeciwko, skoro za każdym razem dobrze na tym
wychodziłem.
– Przejdź do rzeczy, Max. Nie mam czasu na gadanie o bzdurach –
warknąłem.
Właśnie szedłem na stołówkę, żeby spotkać się z Eastem, gdy w mojej
kieszeni zawibrował telefon. Ostatnio często dzwonił, lecz go
zignorowałem. Nie musiałem patrzeć na ekran, bo domyślałem się, kto
usiłuje się ze mną skontaktować i czego chce.
Matka błagała o więcej pieniędzy.
Max klasnął, niemal się potykając. Miał na sobie buty vintage marki
Jordan Airs, pasek od projektanta, a na włosach tyle żelu, że można by
z niego ulepić bałwana. Miałem haj od samego odurzającego aromatu tych
kosmetyków.
– No dobra. Bez owijania w bawełnę – zaskrzeczał. Wszedłem już na
stołówkę, ale on ciągnął się za mną jak stęchły pierd. – Mam dla ciebie
nową walkę. Może być grubo. Taka okazja nie trafia się codziennie.
I można na niej nieźle zarobić. Ale to akcja dosłownie na ostatnią chwilę.
– Wykrztusisz to w końcu? – Rozejrzałem się po pomieszczeniu,
szukając Easta.
Mój najlepszy przyjaciel każdego ranka robił mi kanapki, jak oddana,
zakochana po uszy żona. Pewnie bał się, że pozbawiony jego opieki padnę
z głodu. A może po prostu wiedział, że mam w sobie jakąś małą cząstkę,
której nie przeszkadza śmierć i która z otwartymi ramionami powita
pośmiertną pustkę. Jeśli spojrzeć na mój obecny styl życia... Cóż, robię
wszystko, by umrzeć.
– Dobra, już dobra. Słyszałeś o Kadzie Appletonie? – zapytał Max.
Appleton był pochodzącym z Sheridan profesjonalnym zawodnikiem
MMA, który jakieś pięć lat temu przeprowadził się do Vegas.
Niejednokrotnie zawieszano go za łamanie zasad na ringu. Zasługiwał, by
ktoś mu wpierdolił za sam fakt, że oddycha. Ludzie w Sheridan do tej pory
powtarzali historie o psie, którego zadręczył na śmierć, o tym, jak celował
w kogoś ze strzelby albo jak pobił jakiegoś biedaka tak, że ten wylądował
w szpitalu.
Kade Appleton był najzwyklejszym dzikusem.
– Okazuje się, że zawitał do miasta i jest gotowy dzisiaj się z tobą
zmierzyć, jeśli chcesz. Oczywiście walka ze studentem z Penn State wciąż
jest aktualna, ale możemy ją na jakiś czas odłożyć. Jeśli jednak zdecydujesz
się stanąć przeciwko Appletonowi... Pozornie jesteś bez szans. Nawet
zrobiłem tabelkę. – Max wyciągnął telefon i pokazał mi arkusz w Excelu.
Na widok liczb gwizdnąłem cicho i zatrzymałem się w pół kroku.
Odkąd dla pieniędzy zacząłem mielić ludzi na papkę, napotykałem jeden
kluczowy problem: rozkładałem na łopatki każdego. Nawet jeśli
pozwalałem im zadać cios lub dwa, żeby widownia się zainteresowała,
wciąż byłem wystarczająco ambitny i uczciwy, by nie przegrywać celowo.
A ponieważ wszyscy wiedzieli, że wygram, zakłady szły kiepsko, a ja
miałem coraz mniej pieniędzy.
Kade Appleton był jednak profesjonalnym zawodnikiem, zwycięzcą
w kilku zawodach. I dlatego był świetnym przeciwnikiem, dzięki któremu
mogłem zgarnąć niezłą kasę.
Nagle ktoś rzucił bananem, który uderzył Maxa w klatkę piersiową
i upadł na ziemię.
Oderwałem wzrok od telefonu i na drugim końcu pomieszczenia
zobaczyłem Easta i Reigna rozpartych wygodnie przy stole. Machali do
mnie, bym podszedł.
Ruszyłem w ich kierunku.
– No i? – Max podążył za mną. – Co ty na to?
– Piszę się.
Usiadłem na ławce naprzeciwko Easta, a on podał mi ociekającą
tłuszczem kanapkę z jajkiem. Życzyłem mu, by jego dziewczyny były
równie wilgotne, jak robione przez niego żarcie, ale nawet dla mnie była to
trochę przesada.
– Na co się piszesz? – East uniósł brew. – Na randkę? Na imprezę? Na
terapię, bo masz coś z głową?
– Będzie dzisiaj walczyć z Kade’em Appletonem – pochwalił się Max
z roziskrzonym wzrokiem.
East pokręcił głową. Jego ciemne brwi zmieniły się w kreskę nad oczami.
– Pojebało cię? To podstępny skurwiel, i wszyscy o tym wiedzą! W ogóle
cały jest podejrzany. Nie warto, Westie.
Nie znosiłem, gdy mówił do mnie Westie. Byłem jednak świadomy tego,
że East to jedyna osoba na świecie, którą jestem w stanie znieść, a co
ważniejsze – on wytrzymywał ze mną. Razem przyjechaliśmy studiować na
Sher U z naszej małej mieściny w Maine i jakoś nie mieliśmy ochoty się
rozstawać po tym wszystkim, przez co przeszliśmy.
Mieszkaliśmy razem. Dzieliliśmy ze sobą wszystko: przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość.
Aktualnie nic nie mogło nas rozdzielić.
Od zawsze byliśmy Eastem i Westem, cudownymi dzieciakami.
Aż jeden z nas zszedł na złą drogę.
Zignorowałem słowa przyjaciela, wziąłem kęs kanapki i wskazałem na
Maxa.
– Zarezerwuj walkę.
– Stary! – East zrobił wielkie oczy.
Reign zakończył połączenie, rzucił telefon na stół i ugryzł kawałek
grillowanego sera.
– Dzień dobry, panienki. Mogę zapytać, czemu jesteście tacy pospinani,
jakby wam ktoś gorset ścisnął?
– West ma zamiar walczyć dziś z Kade’em Appletonem. – East wskazał
na mnie kciukiem, jak gdyby chciał powiedzieć: „Widzisz tego idiotę?”.
Reign uniósł brwi aż po linię włosów.
– Ja pierdzielę. Wiesz, gdybym miał zapędy samobójcze, wolałbym
odpłynąć po przedawkowaniu leków. Ale co kto lubi, gościu.
– Jeśli kiedyś zmienisz zdanie, chętnie ci w tym pomogę. – Po raz
kolejny ugryzłem wilgotną kanapkę z jajkiem i zatęskniłem za włoskim
jedzeniem matki. Może i była zła, ale potrafiła nieźle gotować. Nie licząc
ostatniej niespodziewanej kolacji w knajpie, od lat nie miałem w gębie
domowego posiłku.
– West wcale nie ma samobójczych zapędów – oznajmił East. Powiedział
to bardziej do siebie niż do obecnych przy stole. Posłał mi pytające
spojrzenie, ale pokręciłem głową. Nie zamierzałem zginąć, ale gdybym...
Cóż, można by to nazwać niespodziewanym zwrotem akcji.
Reign się roześmiał.
– Ale tak na poważnie, naprawdę chcesz się bić z Appletonem? Czy
mogę dostać w spadku twoje airpodsy? Bo moje są tak zawalone
woskowiną, że gdyby ją wydłubać, można by wypełnić słoik po
musztardzie.
East kopnął go pod stołem. Zaraz potem mnie również dostało się
w piszczel.
– East, daruj sobie. Reign, ciebie w ogóle nie mam ochoty słuchać. Max,
spadaj stąd. Stawię się na miejscu wieczorem. Poinformuj ludzi. Mają się
zejść tłumy. Oby było warto.
– To samo mówi każda, która kończy w moim łóżku.
Tym razem obaj z Eastem przywaliliśmy mu w ramię.
Kiedy zgłosiłem się do pracy w food trucku, powiedziałem Karlie, że nie
zamierzam pracować w piątki i że to nie podlega dyskusji. Ona dobrze
wiedziała, o co chodzi, mimo że razem z Teksas były jedynymi
dziewczynami na uczelni, które nie przychodziły na moje walki. Podobało
mi się to, że moja praca przy tacosach i walki się ze sobą nie mieszają.
Max uciekł, a przy stole zapadła cisza. W końcu Reign odchrząknął.
– Żarty na bok. Nie bez powodu Appleton został ostatnio zawieszony
przez ligę. W zeszłym roku aresztowano go za znęcanie się nad
dziewczyną, matką jego dziecka. Nie chcielibyście oglądać przy jedzeniu
zdjęcia jej twarzy po tym, jak ją urządził, więc daruję wam ten widok.
– A jego menedżer jest znany z tego, że urządza walki psów. Siedział za
to przez jakieś trzy lata – wtrącił East.
– Zgadza się. Shaun Picker. Ich wspólna kartoteka jest dłuższa niż Wojna
i pokój. – Reign wskazał na mnie ręką, w której wciąż trzymał grillowany
ser. – Dla jasności: nie czytałem tej książki, ale podobno jest gruba i trudna
do przełknięcia. Jak ja.
– Przecież nie zamierzam się z nim chajtać, tylko rozsmarować go na
ziemi. – Ściągnąłem gniewnie brwi. – Posłuchajcie, wszystko już
uzgodnione, więc równie dobrze możemy zmienić temat.
Straciłem zainteresowanie rozmową i rozejrzałem się po stołówce, nie
wiedząc, czego dokładnie szukam.
Potrzebowałem pieniędzy.
I to na już.
Ironia to okrutna suka.
Jako nastolatek zawsze sobie obiecywałem, że nigdy nie stanę się jednym
z tych nieszczęśliwców, którzy żyją, by pracować. Wolałem pracować, żeby
móc cieszyć się życiem. Ale z drugiej strony dotrzymywanie obietnic nigdy
nie było moją mocną stroną.
A potem dorosłem, wszystko zjebałem, popełniłem wiele błędów
i musiałem za nie beknąć.
Teraz harowałem jak wół, jak te wszystkie ofiary losu, których kiedyś
było mi żal. I nic z tego nie miałem.
Nie mogę zrezygnować z walki z Appletonem. I zamierzam wygrać.
Nawet jeśli będę musiał zabić drania.
Mój telefon zawibrował w kieszeni po raz setny. Wyciągnąłem go,
odrzuciłem połączenie i napisałem do matki.

West: Wyślę kasę w poniedziałek. Odczep się ode mnie.

Dostałem powiadomienie o wiadomości na poczcie głosowej, ale


skasowałem ją, żeby nie kusiło mnie odsłuchać. Uniosłem głowę
i popatrzyłem na przyjaciół. Obaj wydawali się zatroskani.
– Przestańcie – rzuciłem z naciskiem.
– Pokonanie Appletona może się dla wszystkich źle skończyć – ostrzegł
mnie Easton. – Ten gość jest niebezpieczny. Zachowuje się jak gangus.
– Jeśli zrobi się zbyt niebezpiecznie, to wiesz, gdzie są drzwi. –
Spokojnie przyjąłem jego spojrzenie, choć z zaciśniętymi szczękami, bo
ledwie hamowałem gniew. – W każdym razie zamierzam walczyć.
Reign wstał i przeciągnął się leniwie.
– Dobra, ja spadam. East, widzimy się na treningu. West, miło było cię
poznać. Postawię na twoim grobie kwiaty i pocieszę panienki, które będą za
tobą tęsknić. – Skinął mi głową, wziął torbę sportową i zniknął.
East odprowadził go wzrokiem.
– W domu jest aż tak źle? – zapytał.
Dobrze wiedział, dlaczego co piątek pojawiam się w ringu. Nie robiłem
tego dla chwały. Oczywiście uwielbiałem wyzwania, miałem to we krwi.
Kiedy wietrzyłem okazję, nie potrafiłem odpuścić. Ale gdyby nie to, co się
wydarzyło kiedyś, nigdy nie zajmowałbym się walkami.
Wepchnąłem do ust resztkę kanapki i przeżułem.
– Znasz mojego ojca. Kiepski z niego biznesmen. Nie mogę pozwolić, by
stracili farmę. Nic by im wtedy nie zostało.
East pokiwał głową.
– Jeśli będziesz potrzebować pomocy, daj znać.
To najbardziej banalny tekst na świecie, ale wiedziałem, że akurat East
mówi szczerze. Nie był w stanie mi pomóc, mimo to ciut podniósł mnie na
duchu.
– Gdzie wczoraj byłeś? – Zmienił temat.
– Ta laska z food trucka, Grace, miała mały kryzys. Musiała wcześniej
wyjść z pracy, więc zostałem do końca, żeby zamknąć.
Nie zamierzałem dzielić się z Eastem jej problemami. Nie dlatego, że
taki ze mnie porządny facet, broń Boże, po prostu nie byłem
zainteresowany plotkowaniem. Poza tym gdybym to ja był na jej miejscu,
a ktoś rozpowiadałby plotki o mojej stukniętej babce na prawo i lewo,
wybebeszyłbym go i porozwieszał jego flaki na bożonarodzeniowej choince
w ramach ostrzeżenia.
Teksas nie miała w życiu łatwo.
– Zapodaj inną wymówkę. Wróciłeś o pierwszej trzydzieści. Jeszcze nie
spałem. – East postukał palcami w blat i rzucił mi spojrzenie, jakby chciał
powiedzieć: „Mam cię!”.
– Potem pojechałem coś zjeść. Nie wiedziałem, że czekasz na mnie, żeby
poprzytulać się na łyżeczkę.
– Ty nie jadasz w knajpach. Jesteś tak oszczędny, że nawet nie kupujesz
sobie nowych skarpetek.
Szczera prawda. Kiedy ostatnio postawiłem wszystkim tacosy
i margarity, zrobiłem to w drodze wyjątku. Jedna z towarzyszących nam
dziewczyn była siostrą gościa, który po walce ze mną trafił do szpitala.
Chciał mnie pozwać, więc musiałem się jej podlizać, żeby przekonała go do
odpuszczenia sprawy. I rzeczywiście zrezygnował.
– Powiedzmy, że potem spędziłem trochę czasu z Grace. – Wzruszyłem
ramionami. – Co z tego? Bardziej mi zależało na wylizaniu do czysta
talerza ze stekiem niż jej cipki.
– Ale przecież ty nigdy nie liżesz cipki – zauważył East.
Prawda. Wylizywanie intymnej strefy obcej osoby kojarzyło mi się
z szorowaniem publicznej toalety językiem. Nie wiedziałem, czy są tam
jakieś zarazki, ale wziąwszy pod uwagę fakt, że studiowaliśmy na uczelni,
i to niezbyt dobrej, zgadywałem, że są wszędzie.
– I nigdy nie zabierasz dziewczyn na randki. – Easton nie przestawał truć
mi dupy. Nachylił się, gotowy do kolejnego przytyku. – A kolacja wydaje
się poważną sprawą.
– Nie zabrałem jej na kolację. Tylko jej pomogłem.
– Zabawne. Jakoś nie przypominam sobie, żebyś miał syndrom
Supermana.
– Raz w miesiącu, podczas pełni księżyca, mam ochotę się nad kimś
zlitować. No i co z tego?
– Pierdolisz, St. Claire. Upatrzyłeś sobie tę laskę. Obaj wiemy dlaczego.
Miarka się przebrała. Rąbnąłem pięścią w stół.
– O co ci chodzi? I lepiej mów teraz, bo wolałbym to usłyszeć jeszcze
w tym stuleciu.
Przecież to była tylko pieprzona kolacja. Przez większość czasu Teksas
sztyletowała mnie arktycznym wzrokiem i modliła się, by na knajpę spadła
bomba.
– Myślę, że ona cię intryguje. – East posłał mi zarozumiały uśmieszek. –
Powiedz, że ci przy niej nie staje.
– Nie staje – odparłem obojętnie. – A nawet gdyby, nigdy bym jej nie
tknął.
Teksas była atrakcyjną kobietą, ale podobnie miało osiemdziesiąt procent
lasek na uczelni. Dziewczyny wiązały się z dramatami, komplikacjami
i wygórowanymi wymaganiami, a to nie było mi na rękę. Nie chciałem się
bzykać z osobą, z którą widuję się cztery razy w tygodniu.
Nie wspominając już o tym, że najpewniej jest kiepska w łóżku.
– I właśnie to mnie martwi. – East podrapał się po gładkiej szczęce. –
Nie dawaj jej nadziei, którą potem zniszczysz. Jeśli okażesz jej specjalne
traktowanie, zacznie liczyć na coś więcej. Łapiesz?
Teksas była zbyt zafiksowana na punkcie swoich blizn, by marzyć
o numerku. To przecież oczywiste. Mój kumpel nie musiał się tym martwić.
Była jedyną kobietą na uniwersytecie, której nie uda mi się zaciągnąć do
łóżka. I wcale mi to nie przeszkadzało, chociaż lubię wyzwania.
Tak to już jest, gdy człowiek czuje się jak na rozdrożu: przestaje mu
zależeć, przestaje gonić za rzeczami, których w normalnej sytuacji by
pragnął. Życie traci smak i kolory.
Nic mnie nie cieszyło. Przyjemność i ból zastąpiło całkowite otępienie.
– Mam to pod kontrolą. – Otarłem usta wierzchem dłoni. – Ona nie jest
w moim typie.
– Ty nie masz typu. Nienawidzisz wszystkich po równo. – East zgniótł
w ręce papier po kanapce i cisnął mi nim w twarz.
Złapałem kulkę w powietrzu. Zajebisty refleks. Odrzuciłem i trafiłem go
w oko.
– No właśnie.

– St. Claire. Zaczekaj – odezwał się za mną cichy głosik.


A potem usłyszałem lekkie, kobiece kroki.
Nie zatrzymałem się, nie odwróciłem, żeby zobaczyć, kto za mną
podąża. Właśnie szedłem na siłownię. Jeszcze nigdy nie skopano mi dupy
na ringu i nie zamierzam pozwolić, by to się zmieniło.
East i Reign we mnie nie wierzyli, ale po ostrym treningu będę gotów
zniszczyć Appletona, trzymając jedną rękę za plecami.
– Jezu, co ci jest? – prychnął za mną głos.
Teksas nigdy wcześniej nie rozmawiała ze mną na uczelni. Nie była
osobą, która chciałaby ze mną trzymać tylko dlatego, że razem pracujemy.
Miło było spędzać czas w towarzystwie dziewczyny, która nie leciała na
mój status, blizny po walkach czy trudny charakter.
Dogoniła mnie, wciskając ręce do kieszeni bluzy. Jej zimowy strój
wyróżniał się na tle krótkich spodenek i spódniczek. Znowu miała na
głowie znoszoną szarą bejsbolówkę, a długie blond włosy opadały na jej
plecy jak wodospad.
– Ignorujesz mnie. – Zmrużyła oczy.
Nie odpowiedziałem i szedłem dalej. Musiałem dać jej jasno do
zrozumienia, że nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. To, że wczoraj
wyświadczyłem jej przysługę, nie oznaczało, że mi na niej zależy. Chętnie
jej pomogę, gdy znowu będzie potrzebować pomocy, ale nie będziemy
śpiewać razem przy ognisku i nie kupimy sobie bransoletek przyjaźni. East
ma rację. Muszę zadbać o to, żeby na mnie nie poleciała, w razie gdyby coś
takiego strzeliło jej do głowy.
– Czy możesz się na chwilę zatrzymać? – Pomachała ramionami
w powietrzu.
– Kiedyś to zrobię – odparłem szorstko. – Jak dotrę do celu.
– Czyli gdzie? Mam nadzieję, że do piekła.
– A po co miałbym tam iść, skoro taka sama aura czeka mnie w food
trucku. A na dokładkę mogę liczyć na twoje wątpliwe towarzystwo –
zastanowiłem się na głos.
Przyniesiony przeze mnie klimatyzator pomógł niewiele, ale dzięki
niemu przestałem pracować bez koszulki, bo Teksas nie mogła na mnie
patrzeć, gdy paradowałem półnago. A ja miałem już dosyć tego, że za
każdym razem zwracała się do moich butów.
Nie miałem w zwyczaju przekomarzać się z ludźmi, a już tym bardziej
z laskami – i zdecydowanie nie z takimi, które nie zamierzały zrobić mi
loda – ale z jakiegoś powodu przy niej zachowywałem się jak dzieciak
z liceum. Teksas była skora do niedojrzałych sarkastycznych uwag, zawsze
gotowa mi pocisnąć. Najpewniej dlatego, że żadne z nas nie przejmowało
się opinią drugiego i nie zależało nam na robieniu dobrego wrażenia.
– Bo byłbyś tam gościem honorowym – syknęła.
Widzicie? Wredna do bólu.
Nagle szturchnęła mnie łokciem w żebra, dokładnie w siniaka po
piątkowej walce. Przystanąłem odruchowo, ale nie z powodu bólu –
chociaż bolało jak skurwysyn – tylko dlatego, że zrobiła to celowo, a ja
dobrze o tym wiedziałem. Podłe z jej strony, szczególnie po wczoraj.
Następnie dźgnęła mnie w nerki. Tam również miałem sińca i o tym
również wiedziała. Błyskawicznie stanęła przede mną, blokując mi
przejście.
– Porąbało cię? – zapytałem oschle. Spojrzałem na nią jak na puszkę,
którą powinienem był wyrzucić do kosza na recykling, ale mi się nie
chciało.
Zacisnęła usta. Jej oczy ciskały gromy. Wyglądała jak pięciolatka, która
próbuje być twarda. Poniekąd chciałem, by zdjęła tę brzydką czapkę
i pokazała mi twarz.
Było aż tak źle?
Najwyraźniej, skoro nazywali ją Grzanką.
Przyjrzała się mojemu torsowi, a potem uderzyła mnie w ramię.
– Przestań.
Walnęła w drugie.
I w brzuch.
Ta mała menda próbowała ze mną walczyć!
Przed uczelnią, w otoczeniu siedzących na ławkach i trawniku ludzi,
którzy się nam przyglądali. Gapiły się na nas nawet osoby tkwiące
w budynku, wyglądające przez ogromne okna.
Klepnęła mnie w pierś i brzuch. Nie dość, że sarkastyczna, to jeszcze
stuknięta. Tego się nie spodziewałem.
Złapałem ją za bluzę, jak mysz za ogonek, i uniosłem nad ziemię. Była
lekka jak piórko i tak samo niebezpieczna. Próbowała mnie kopnąć
w powietrzu, uderzyć w twarz, ale jej nie wyszło. Wyglądała komicznie.
Zaciekawiony tłum przylgnął do nas jak plama po spermie do gaci
nastolatka. Nie znosiłem być w centrum uwagi. Tolerowałem to tylko
wtedy, gdy ludzie sypali hajsem, żeby zobaczyć mnie na ringu. A ona
właśnie sprawiła, że staliśmy się główną atrakcją piątkowego popołudnia.
Cofam wszystkie miłe rzeczy, jakie miałem do powiedzenia na jej temat.
Okazała się wielkim wrzodem na dupie.
– Puszczaj! – wrzasnęła, zaciskając drżące pięści wymierzone w moją
twarz.
– A jeśli to zrobię, przestaniesz zachowywać się jak dzikie zwierzę,
a zaczniesz jak na kobietę przystało? – Uniosłem brew. Mówiłem powoli
i dosadnie, żeby jeszcze bardziej ją wkurzyć.
– Nie traktuj mnie jak dziecko! – warknęła.
– Zła odpowiedź.
– Ale z ciebie dupek!
– Bzzzt. Znowu źle.
– Pieprz się!
Ogarniały mnie zniecierpliwienie i znudzenie.
– To jakaś propozycja, Teksas? Nie musiałaś być tak agresywna.
Wystarczyło poprosić – rzuciłem przekornie.
Teksas była jak Troja – otoczona grubymi, wysokimi, dobrze
strzeżonymi murami, niewarta podboju. Nie zamierzałem się do niej
zakradać ani próbować jej zdobyć, bo to kłóciło się z moimi zasadami
wobec kobiet.
– Nigdy nie będziesz mnie miał, St. Claire.
– Poczekaj, daj mi chwilę, żebym uporał się z odrzuceniem. – Uniosłem
palec, odczekałem parę sekund. – Okej, już. Czy jeśli cię postawię,
wyjaśnisz mi w pokojowy sposób, dlaczego zachowujesz się jak naćpany
borsuk?
Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, ale pokiwała głową. Puściłem
ją.
Wszyscy przyglądali się nam z bezpiecznej odległości. Doskonale
wiedzieli, że nie powinni się zbliżać i przysłuchiwać otwarcie. Nie
zamierzałem wytykać Teksas, że mamy widownię. Nie lubiłem być
w centrum uwagi, ale ona nie znosiła tego jeszcze bardziej.
Dlatego nie rozumiałem, dlaczego studiuje teatr i sztukę. To bez sensu.
W każdym razie nie mogłem dopuścić, by zemdlała z upokorzenia. Coś
mi mówiło, że nie oparłbym się pokusie, by ją wyminąć i udać się
pośpiesznie na siłownię, nie oglądając się za siebie.
– Posłuchaj... – Zaczerpnęła powietrza. – Nie chcę wyjść na
niewdzięczną, ale...
– Jak na razie świetnie ci idzie...
Warknęła pod nosem.
– Przysięgam na Boga, St. Claire, jeśli powiesz komuś o tym, co się
wczoraj wydarzyło... O babci Savvy...
– Wystarczy – wciąłem się. – Nie powiem.
Patrzyła na mnie sceptycznie.
– Obiecujesz?
– Niczego nie zamierzam obiecywać. Taką mam zasadę – zaznaczyłem
stanowczo. – Nie będę prać publicznie twoich brudów, ale nie wyryję sobie
tej obietnicy na czole ku twojemu zadowoleniu.
– To byłby widok. – Przygryzła dolną wargę. – Na pewno nie jesteś
skłonny?
Zacisnąłem usta, powstrzymując zakradający się uśmiech.
Ta dziewczyna była dziwna. A w dodatku, co ciekawe, cholernie mnie
drażniła. I miała dupę, o której współcześni poeci, tacy jak Lil Wayne,
mogliby pisać wiersze.
– Nikomu nie zdradzę twojej tajemnicy.
Cisza. Z rodzaju tych pełnych napięcia. Rozejrzałem się, gotów
zakończyć rozmowę.
– Wciąż tu jesteś. Dlaczego?
Odetchnęła jeszcze głębiej, butnie zadzierając głowę. Słońce padało
bezpośrednio na jej twarz; sylwetka wyglądała jak spowita ogniem. Miałem
okazję przyjrzeć się fragmentowi jej blizny. Skóra po lewej stronie twarzy
była nie tylko ciemniejsza – w kolorze między fioletem a różem – ale miała
również inną od reszty fakturę. Bardziej chropowatą. I była cieńsza.
Miałem wrażenie, że ledwie opina kości.
Teksas się nie myliła. Ta część jej osoby nie należała do najładniejszych.
– Zamieniam się w słuch. – Nachyliłem się i wsparłem ramieniem
o ceglaną ścianę biblioteki.
– Przestań mi pomagać. Nie chcę twojej litości.
– Wcale się nad tobą nie lituję – sarknąłem.
– Nie masz powodu, by być dla mnie miłym.
– Jeszcze raz powiem, że wcale nie jestem. Skąd pomysł, że nie
zrobiłbym tego samego dla Tess, Hailey czy Lary, gdyby znalazły się
w podobnej sytuacji?
Dwa ostatnie imiona zmyśliłem. Nie znałem żadnej Hailey czy Lary, ale
byłem pewien, że na uczelni są dziewczyny o takich imionach.
Rzadko zapamiętywałem imiona lasek, które przetaczały się przez moje
łóżko. Prędzej kojarzyłem twarz. Albo dupę.
– Jesteś niemiły dla wszystkich. – Jej oczy zapłonęły. – Chciałabym,
żebyś dla mnie też taki był. W przeciwnym razie nie będę czuć się tobie
równa.
Miałem wrażenie, że zacisnęła mi dłoń na gardle. Nie chodziło o to, że
jestem niemiły dla ludzi – bo to akurat była prawda. Bolała mnie jej
nieustanna potrzeba normalności.
W tej chwili zapragnąłem wbić jej nieco rozumu do głowy. Niestety, nie
mogłem przekroczyć tej granicy, chociaż Grace Shaw zasługiwała na kilka
siarczystych klapsów.
Nachyliłem się i przykleiłem do twarzy swój najlepszy uśmiech, pod
tytułem: „Gówno mnie to obchodzi”.
– Zapamiętaj jedno, Teksas. Nie jestem dobrym facetem. Ratowanie
ciebie nie jest misją mojego życia. Nie zamierzam wyciągać cię ze skorupy,
żebyś wyszła z tego doświadczenia silniejsza czy co tam pierdolą terapeuci.
To, że nie kopię leżącego, nie oznacza, że jestem przyzwoitym facetem,
i powinnaś o tym pamiętać. Czy to dla ciebie wystarczająco okrutna
odpowiedź?
Patrzyła na mnie z obrzydzeniem. W sumie takie samo widywałem
wielokrotnie na twarzach rodziców. Kolejny zwykły piątek, co
przypomniało mi... Czekała mnie dzisiaj walka i musiałem wziąć się
w garść.
Złapałem ją za ramiona, przestawiłem jak stożek drogowy
i pomaszerowałem na siłownię.
– Jesteś potworem! – krzyknęła za mną z furią.
Zignorowałem ją i popchnąłem drzwi od siłowni.
Nie myliła się.
Nie można powiedzieć, że walka z Kade’em Appletonem była bułką
z masłem.
Raczej że bułką z trucizną.
Żeby nie przegrać, nieustannie łamał obowiązujące na ringu zasady,
w skutek czego skończyłem bardziej pokiereszowany niż kiedykolwiek
w ciągu ostatnich trzech lat.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że mi to przeszkadzało.
W pomieszczeniu cisnął się tłum ludzi; z daleka wyglądali jak robaki
wijące się po zgniłym mięsie. Zaśmiecona czerwonymi kubkami betonowa
podłoga lepiła się od piwa, kurzu, krwi i innych ludzkich wydzielin. Odkąd
zacząłem studia w Sher U, jeszcze nie widziałem tu takiej ludzkiej chmary.
Wszyscy krzyczeli i gwizdali. Dziewczyny siedziały facetom na ramionach,
żeby mieć lepszy widok.
W którymś momencie chłopakom sprzedającym bilety skończyły się
stempelki do oznaczania wejściówek, więc musieli podpisywać ludzi
markerami. Max był w siódmym niebie. Zboczuch. Zapewne wyobrażał
sobie, że wygląda jak ubrany w czerwony szlafrok Hugh Hefner.
Na ringu trwała prawdziwa rzeźnia. W ciągu pierwszych dziesięciu
sekund rozwaliłem Kade’owi nos, żeby zrobić wrażenie na widowni,
a potem kopnąłem go w twarz tak, że z ust trysnęła krew jak z fontanny do
fondue. Kilka minut później udało mu się dwukrotnie przywalić w moją
twarz i rozwalić mi brew oraz wargę. Wyściełająca podłogę mata była
śliska od krwi i skrzypiała przy każdym ruchu.
Reign i East stali z tyłu, udzielając mi nieproszonych rad. Oczy piekły
mnie od krwi i potu. Bardzo możliwe, że straciłem ząb. Zachwiałem się
i wpadłem na jeden z otaczających ring kartonów.
Kade i ja krążyliśmy wokół siebie. Właśnie miała się zacząć piąta
runda – w trakcie mojej amatorskiej kariery kickboksera jeszcze nigdy
żaden przeciwnik nie wytrwał ze mną tak długo. Jednak Appleton nie był
żółtodziobem. Z drugiej strony jego rozmiar i technika nie stanowiły dla
mnie wyzwania. Mogłem śmiało powiedzieć, że dorównywał mi
umiejętnościami. Chyba też na to wpadł, kiedy w pierwszej rundzie
kopnąłem go tak, że poleciał jak latawiec. I chyba złamałem mu żebro.
Dlatego wbijał mi palce w oczy, uderzał w jaja i stosował inne dziecinne
zagrywki, by mnie spowolnić.
Może i byłem ranny, ale i tak potrafiłem zmasakrować skurwiela.
– St. Claire! St. Claire! St. Claire!
Ludzie krzyczeli tak głośno, że pod stopami czułem wibracje maty.
Kade skupił na mnie spojrzenie. Pod jego oczami zaczęły już wychodzić
siniaki. Był tak szpetny, że chyba nawet rodzona matka nie mogła na niego
patrzeć (chyba że była ślepa): wielokrotnie złamany nos, wyłupiaste oczy
i niemal nieistniejące wargi. Gruba szyja przypominała pień drzewa.
Obecnie znajdowaliśmy się po przeciwnych stronach prowizorycznego
ringu.
Max dmuchnął w gwizdek.
– Piąta runda! Obyśmy wyłonili zwycięzcę, panowie.
Zbliżyliśmy się do siebie, trzymając gardę. Uniknąłem kilku płynnych
ciosów, pochylając się i balansując na piętach, aż wreszcie zaatakowałem.
Zadałem perfekcyjny prawy sierpowy i trafiłem go w skroń. Stracił
przytomność i padł jak długi na materac ukradziony przez Maxa
z uczelnianej siłowni.
Leżał nieruchomo, z zamkniętymi oczami.
Ludzie zaczęli wiwatować. Odwróciłem się na pięcie i przesunąłem ręką
po gołej klacie, ścierając z niej pot i krew. Reign złapał moją twarz
w dłonie, krzycząc coś w zachwycie.
Max wtoczył się na ring i podniósł moje ramię, ogłaszając zwycięstwo.
Wrzaski. Oklaski. Gwizdy. Nie przepadałem za byciem w centrum
uwagi, więc od razu zszedłem z ringu. I nagle usłyszałem za sobą krzyk.
– Co za oszustwo! – Menedżer Kade’a, mięśniak Shaun, wyminął
skrzynki i wycelował we mnie palcem. – Kade nie był przygotowany!
– Mówi się trudno. – Wziąłem butelkę wody od nieznajomej laski, która
mi ją zaproponowała, wypiłem połowę, a resztę wylałem na twarz. –
Następnym razem prześlę wam mejlem swój plan treningowy.
Easton dźgnął mnie łokciem.
– Zadałeś ostateczny cios, zanim zaczęła się piąta runda! – wrzasnął
Shaun i kopnął coś na swojej drodze. Kiedy wbił palec w klatkę piersiową
Maxa, wyczułem jego oddech palacza. – Pippi Pończoszanka nie
dmuchnęła w gwizdek!
– Gościu, tak się składa, że gwizdałem. – Max stanął między nami. – I to
Kade pierwszy rzucił się na Westa. Usiłował zadać przynajmniej kilka
ciosów, zanim stracił przytomność.
Shaun nie chciał słuchać. Podobnie jak Kade. Gdy tylko mój przeciwnik
odzyskał przytomność i podniósł się z maty, zaczął się wydzierać, że
wszystko było ukartowane. Że Max nie zagwizdał, że pokonałem go
podstępem. Zarzucał mnie wymówkami i sprawdzał, która się przyjmie.
Otoczył nas tłum ludzi zainteresowanych kolejną walką, tym razem
darmową.
Nie zamierzałem tam sterczeć i użerać się z tymi kretynami, więc
powiedziałem Maxowi, że spotkamy się w jego „biurze” na drugim piętrze.
Zaś Kade’owi uprzejmie zasugerowałem, by szedł do diabła, bo tam jest
jego miejsce, a po drodze zbadał sobie słuch i kupił okulary, jeśli naprawdę
wierzy, że ta walka była w jakiś sposób ustawiona.
Gabinet Maxa znajdował się na górze, tam, gdzie miał urzędować
kierownik centrum handlowego, które nigdy nie powstało.
– Nie ujdzie ci to na sucho. – Appleton przesunął palcem po grdyce. –
Jesteś trupem, St. Claire.
– Martwy czy żywy i tak rozłożyłem cię na łopatki. To nie ja wychodzę
stąd, kuśtykając.
Przebiłem się przez grupę krzyczących radośnie, poklepujących mnie po
plecach ludzi. Nieznajoma laska, która wcześniej podała mi wodę,
pomachała do mnie, uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami. Jasne włosy
sięgały niemal jej tyłka. Drobne ciało kojarzyło mi się z inną wkurzającą
blondyną.
– Jesteś pełnoletnia? – zapytałem, mijając ją.
Koleżanki popchnęły ją w moją stronę, chichocząc jak opętane.
– Szóstego sierpnia skończę dwadzieścia lat!
Po co te szczegóły? Nie dostaniesz kwiatów na urodziny.
Skinąłem głową w stronę schodów.
– Poważnie? – pisnęła zaskoczona.
– Tylko masz milczeć.
– Okej. Jasne. Nie ma sprawy.
Powiedziała o pięć słów za dużo, ale przymknąłem na to oko.
– Cicho! – ostrzegłem.
– Wiem. Jesteś West St. Claire. Rozumiem. Mam na imię...
Utkwiłem w niej miażdżące spojrzenie. Wciąż nie łapała.
– Jezu. Dobra.
Pół godziny później w gabinecie zjawił się Max, kręcąc głową
i przepraszając. Odesłałem blondynę na dół. W trakcie seksu nie potrafiłem
się skupić, ale zadbałem o to, by nieźle się bawiła.
Myślałem o innych rzeczach. O nieustających telefonach od rodziców,
o Teksas, która ciągle truła mi dupę bez powodu, i o Appletonie, który
zepsuł mi całą zabawę i przysporzył problemów.
Max wyjaśnił, że Kade, Shaun i paru ich przydupasów dopadli go po
walce i czepiali się przegranej. Powiedział, że pozbył się ich dzięki temu, że
zaproponował im część swojej działki w ramach porozumienia.
Głupota jakich mało. Wszyscy widzieli, że Max dmuchnął w gwizdek.
Ale jeśli chciał im zapłacić za milczenie, to jego problem, nie mój.
Max wręczył mi moją działkę. Dostałem tyle, ile zazwyczaj zarabiałem
przez dwa miesiące. Pochwalił mnie za formę i dobry gust w kwestii kobiet
(„Przeleciałeś Melanie? Jest niezła”), a potem kazał wrócić do domu.
Cieszyłem się, że ta noc już się kończy. Było późno i bolało mnie we
wszystkich miejscach, w które przyłożył mi Kade. Poza tym od rana
czekała mnie praca w food trucku na targu rolnym.
Nie miałem pojęcia, jaki humor będzie mieć jutro Teksas. Ale jeśli sądzi,
że będę znosić jej dąsy tylko dlatego, że inni jej współczują, to grubo się
myli.
Poczłapałem w stronę swojego ducati, które zaparkowałem po drugiej
stronie centrum handlowego, z dala od głównego wejścia i ludzi. Na
początku mojej nielegalnej kariery zorientowałem się, że Christina
przyciąga fanki i licealistów, którzy wskakują na nią, żeby zrobić sobie
zdjęcia.
Christina była jedyną drogą rzeczą, na jaką sobie pozwoliłem. Kupiłem
ją na pokaz, żeby wyjść na faceta przy kasie. Nie mogłem sobie pozwolić
na to, by ludzie zaczęli grzebać w historii mojej rodziny, wyłowili na mój
temat jakieś brudy i dowiedzieli się, że w rzeczywistości jestem spłukany.
Dlatego udawałem kogoś innego.
Człowieka siejącego postrach.
Człowieka, który ma zajebistą maszynę i uwielbia walczyć.
Ironia polegała na tym, że przez udawanie kogoś innego jeszcze bardziej
męczyło mnie to, kim byłem w rzeczywistości.
Wskoczyłem na motocykl i nagle usłyszałem za sobą szelest. Obejrzałem
się, w krzakach nie było nikogo. Cisza. Ponownie odwróciłem się do
Christiny.
Znów szelest.
Miałem wrażenie, że ktoś coś szepcze za gałęziami.
Odwróciłem się i uniosłem brew.
– Jeśli macie mi coś do powiedzenia, zapraszam – powiedziałem. –
Zobaczymy, czy pod koniec waszej przemowy zostaną wam jakieś zęby.
Cisza.
– Tak właśnie myślałem.
Doszedłem do wniosku, że nie mam ochoty na kolejną walkę, więc
uruchomiłem silnik i odjechałem.
W domu wczołgałem się do łóżka, nie wziąwszy nawet prysznica.
Podniosłem poduszkę, wyciągnąłem spod niej ramkę i ucałowałem szkło.
A potem przesunąłem palcem po osobie na zdjęciu.
– Dobranoc, A. Śpij dobrze. – Złożyłem kolejny pocałunek.
Schowałem fotografię pod poduszkę, zdołowany tym, że wciąż
oddycham, żyję, walczę, pieprzę się z innymi.
A ona nie odpowiadała.
Jak zwykle.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 7
GRACE

– Chryste Panie, jestem niezdarna, ale to nie oznacza, że mam alzheimera. –


Siedząca na szpitalnym łóżku babcia pomachała nogami.
Zachowywała się jak skarcone dziecko i łypała na lekarkę tak, jakby to
jej należało zbadać głowę.
Lekarka, kobieta w średnim wieku, z krótkimi kasztanowymi włosami
i kolczykiem w nosie, zapisała coś w karcie i zmarszczyła brwi.
– Nikt tak nie twierdzi. Ale skoro już tu pani jest, a wnuczka
poinformowała mnie, że nie zjawiła się pani na dwóch ostatnich wizytach,
badanie tomografem nie zaszkodzi. Będziemy mieć wyniki szybciej, niż
gdyby umówiła się pani we własnym zakresie.
– Przesadza pani. – Babcia pokręciła głową. Jej głos zabrzmiał ostrzej niż
zazwyczaj. Patrzyła na nas urażona i podejrzliwie mrużyła oczy. – Nic się
nie stało. Oparzyłam rękę o kuchenkę. Każdy może popełnić taki błąd.
Traktujecie mnie jak niepełnosprawną, ale to nic nie da. Z moją głową
wszystko jest w porządku! – Postukała się pięścią w skroń, jak gdyby ten
gest miał potwierdzić jej poczytalność.
Wymieniłyśmy z lekarką spojrzenia. Opowiedziałam jej o objawach
wskazujących na alzheimera, ale babcia Savvy nie godziła się na
tomografię, a ja nie mogłam jej zmusić.
Do babci nie docierało to, że rozgrzanej kuchenki dotykała nie przez
chwilę, ale przez przynajmniej pół minuty. Wpadłam do kuchni, gdy
wyczułam znajomą woń palonej skóry. Kiedy zrozumiałam, co się stało,
odciągnęłam kopiącą i wydzierającą się wniebogłosy babcię.
Nie docierało do niej również to, że skóra pod bandażami jest zwęglona,
tkanka zaczerwieniona, opuchnięta i pokryta pęcherzami.
Nie chciała nawet uwierzyć, że dzień wcześniej straciła świadomość
faktu, że byłyśmy z Westem na kolacji. Gdy wspomniałam jej o tym
następnego ranka, stwierdziła, że wymyśliłam sobie chłopaka.
– Jesteś ładną, bystrą dziewczyną, Gracie-Mae – powiedziała, szczypiąc
mnie w policzki. – Kiedyś znajdziesz jakiegoś kawalera. Nie musisz go
zmyślać.
Marla powiedziała, że babcia płakała pod moją nieobecność. I że ostatnio
znacznie się jej pogorszyło. Czułam się koszmarnie bezradna i żałowałam,
że nie mogę opowiedzieć doktor Diffie całej historii i błagać jej, by
zarządziła, co mam zrobić.
Zamiast tego postanowiłam sprawdzić telefon. Dochodziła dziewiąta;
spóźnię się na zmianę na targu rolnym. Cholera. Napisałam do Marli
z prośbą, by odebrała babcię ze szpitala. Wystukałam też szybko
wiadomość do Karlie, żeby przesłała mi numer Westa.

Grace: Z tej strony Grace. Spóźnię się jakieś dwadzieścia minut i nie
będę w stanie przygotować składników. Wynagrodzę ci to.
Przepraszam.
Nie odpowiedział.
Nie zdziwiło mnie to.
Był w końcu chamskim skurczybykiem.
Z drugiej strony przecież poprosiłaś go, by traktował cię tak źle jak
wszystkich. Nawet po tym, jak ci pomógł i kilkukrotnie nazwał
przyjaciółką.
Nieważne. Wiedziałam, że postąpiłam słusznie. West i ja nie mogliśmy
się przyjaźnić. Było mu mnie żal, lecz nie powinna nas łączyć żadna bliższa
relacja. Tak będzie najlepiej.
Szkoda tylko, że miał okazję poznać moją kiepską sytuację rodzinną,
o bliźnie nie wspominając.
Dziesięć minut później do szpitalnego pokoju wparowała Marla.
Tlenione blond włosy wciąż miała luźno zawinięte na wałki. Wyglądała na
wykończoną. I nic dziwnego. W trakcie dwóch lat sprawowania przez nią
opieki nad babcią stan zdrowia podopiecznej pogarszał się
w zastraszającym tempie. Marla, która sama dobiegała sześćdziesięciu
pięciu lat, nie pisała się na doglądanie kobiety o specjalnych potrzebach.
Zeskoczyłam z łóżka i podeszłam do Marli.
– Dzięki Bogu, że tu jesteś.
– Przyjechałam tak szybko, jak się dało, kochanieńka. Co ta stara prukwa
znowu odwaliła?
– Słyszę cię! – Babcia zagroziła Marli pięścią.
– Dziś rano docisnęła dłoń do rozgrzanej kuchenki. Musiałam ją siłą
wyciągać z kuchni, chociaż kopała i krzyczała. A teraz nie chce zgodzić się
na tomografię. – Ściszyłam głos do szeptu i wbiłam wzrok w podłogę. –
I co ja mam teraz zrobić, Marl? – zapytałam.
– Chyba obie dobrze znamy odpowiedź – odparła łagodnie Marla,
ściskając moje ramię.
Razem z Karlie próbowały mnie przekonać, że babcia powinna trafić do
domu opieki. Ale mnie się wydawało, że jeśli się postaram, poprawię
jakość życia staruszki bez posyłania jej do tamtego miejsca. Zasługiwała na
to, by spędzić resztę życia w domu, który zbudowała razem z dziadkiem
Freddiem i gdzie wychowała Courtney i mnie. W mieście, w którym
dorastała.
– Zajmę się nią, a ty jedź do pracy. – Marla wcisnęła mi w dłoń
styropianowy kubek z kawą.
Pokiwałam głową, upiłam łyk i zasalutowałam.
– Dzięki. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
– Najpewniej to samo, tyle że mniej efektywnie. A teraz zmykaj.
Dwadzieścia pięć minut później zaparkowałam samochód pod domem
i pobiegłam ulicą do food trucka.
Kiedy tam dotarłam, byłam tak bardzo spocona, że ubrania kleiły się do
mojej skóry. W furgonetce zastałam Westa pracującego przy obu
stanowiskach. Pod oknem ciągnęła się piętnastoosobowa kolejka, a dwóch
klientów czekało z boku i narzekało, że pomylono ich zamówienia.
Rozgrzana upałem i paniką zdjęłam bluzę i rzuciłam ją w kąt,
rozkoszując się chłodnym powietrzem na skórze. Pod bluzą miałam tylko
białą koszulkę z krótkim rękawem i dekoltem w serek. Biodrem
odepchnęłam Westa spod okna i przejęłam pałeczkę.
– Jestem ci winna przysługę – oznajmiłam szeptem.
– Dwie.
– Co...?
– Uratowałem cię dwukrotnie, a nawet nie minął miesiąc, odkąd się
znamy. Twój dług rośnie w błyskawicznym tempie, Teksas, i wkrótce się
o niego upomnę. – Odwrócił rybę na grillu i przepchnął zieloną cukrową
laskę w drugi koniec ust. Dzięki niej zawsze pachniał apetycznie, jak
zielone jabłka i zima.
– Jest szansa, że dzisiaj przestaniesz być takim gburem? – warknęłam,
zakładając rękawiczki.
– Możesz pomarzyć – odparł nonszalancko.
Wydawał się zrelaksowany, ale chyba coś się pod tym kryło. Może
wyczerpanie? Wyglądał jak wtedy, gdy zobaczyłam go na parkingu
patrzącego w przestrzeń, czekającego na schyłek dnia.
– Świetna rozmowa, doprawdy.
– Komunikacja to klucz do sukcesu, dziecinko.
– Nie jestem twoją dziecinką.
– Co za ulga! Wyszedłbym na niezaangażowanego ojca, mimo dobrych
chęci.
Dobrych chęci? Też mi coś!
Na szczęście przez kolejne cztery godziny nie mieliśmy czasu, by sobie
dogryzać. Pracowaliśmy nieustannie, aż skończyły się produkty. West St.
Claire był może bad boyem, ale miał rękę do interesów.
Kiedy w końcu obsłużyliśmy niekończącą się kolejkę klientów,
odwróciłam się od okna i wsparłam o kontuar, żeby odsapnąć.
Wtedy po raz pierwszy przyjrzałam się Westowi uważniej i moje serce
stanęło.
– Jasna cholera! Co ci się stało?
Całą twarz miał pokiereszowaną, jakby ktoś poharatał ją nożyczkami.
Zadrapania wskazywały na to, że ktoś próbował wydłubać mu oczy. Szyję
pokrywały okropne fioletowe sińce, jak po duszeniu, a dolna warga
podwoiła objętość.
Musiał stracić wczoraj dużo krwi. Powinien był trafić do szpitala, tak
samo jak babcia.
– Spadłem ze schodów – odparł ponuro, sarkastycznie. Dlaczego miałam
nadzieję usłyszeć od tego faceta szczerą odpowiedź? – A ty jaką masz
wymówkę? – Jego wzrok powędrował ku mojej poparzonej ręce.
Przekrzywiłam głowę, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Dopiero po
chwili dotarło do mnie, że stoję w koszulce z krótkimi rękawami, a on
patrzy na moje fioletowe ramię.
Krzyknęłam i rzuciłam się po bluzę. Po drodze przewróciłam kilka
patelni oraz szpatułek i potknęłam się o pustą puszkę po napoju. Walczyłam
z bluzą, usiłując założyć ją tak szybko, jak było to możliwe. Ale im bardziej
próbowałam odgadnąć, gdzie góra, a gdzie dół, tym większa ogarniała mnie
frustracja.
W końcu West się zlitował. Wziął ode mnie bluzę, wywrócił ją na drugą
stronę i założył mi przez głowę. Powoli, niemal od niechcenia.
– Masz. – Obciągnął ją, jakby ubierał dziecko. – Nie ma jak polar
w środku teksańskiego lata.
– To nie jest polar. – Otoczyłam się ramionami, drżąc na całym ciele.
Nie mogłam oddychać.
Zobaczył moje blizny.
Zobaczył moje blizny.
Zobaczył moje blizny.
Zobaczył moje brzydkie, głupie blizny.
Czerwone, chropowate blizny rzucały się w oczy. Zaczęłam się
zastanawiać, ilu klientów straciło apetyt na ich widok.
Byłam zdziwiona, że nie zwymiotowałam na Westa, kiedy na nie
wskazał. Może dlatego, że nie wydawał się poruszony ich widokiem i sporo
już o mnie wiedział?
– Teksas... – zaczął niskim, spokojnym tonem.
– Muszę... Muszę iść – wymamrotałam i odwróciłam się na pięcie,
gotowa prysnąć z food trucka.
West złapał mnie za ramię i przyciągnął bez trudu. Wyrywałam się,
koniecznie chciałam stamtąd wyjść i już nigdy więcej nie patrzeć mu
w twarz, ale mocno trzymał mnie za rękę. Chyba zostaną mi siniaki.
Musiałam się podporządkować i pogodzić z tym, że nie wyjdę, dopóki
nie przegadamy tej kwestii. Mimo to ponownie spróbowałam kopniaków
i uderzeń. Ale nie wyszło. Stał teraz tak blisko, że jego oddech owiewał
moją twarz.
Zaczęłam krzyczeć ile sił w płucach, jakby mnie gwałcił albo robił mi
inną krzywdę.
– Uspokój się, do kurwy nędzy. – Unieruchomił mnie przy lodówce.
Teraz już nie brzmiał jak ktoś pozbierany. – Albo będę musiał ci przyłożyć,
żeby przemówić ci do rozumu.
Natychmiast się zamknęłam. Raczej nie podniósłby na mnie ręki – chyba
nie jest tego typu facetem – ale mógłby ukarać mnie w inny sposób.
Próbowałam głęboko oddychać. Im szybciej będziemy mieć to z głowy,
tym szybciej wyjdę.
Uniósł brew.
– Skończyłaś już panikować?
– Jasne. Osiągnęłam zen – wycedziłam, gwałtownie wciągając powietrze
nosem i wypuszczając ustami. – Czy możesz się teraz ode mnie odsunąć?
West zrobił krok do tyłu. Oparł się o szafkę i skrzyżował ramiona na
klacie.
– No więc?
– O co ci chodzi? – wysyczałam.
– Widzę, że masz paskudne blizny.
Powiedział to. On naprawdę miał czelność powiedzieć to na głos! Jak
nikt nigdy wcześniej, a przynajmniej nie prosto w twarz. Ludzie zazwyczaj
je ignorowali, udawali, że nie zauważają. A to, o dziwo, jeszcze bardziej
mnie dołowało.
– Czemu się zakrywasz? Wszyscy mamy blizny. Te twoje są tylko
bardziej widoczne.
– Bo są szpetne. – Wbiłam wzrok w sufit, unikając jego spojrzenia.
Nie chciałam się rozpłakać po raz drugi w tym tygodniu. A już na pewno
nie zamierzałam pozwolić, by on to zobaczył.
– Kto tak twierdzi? – nacisnął.
– Wszyscy. Zwłaszcza ludzie, którzy znali mnie wcześniej.
Kiedy byłam jeszcze ładna.
– Według mnie brzmi to jak użalanie się nad sobą. Mam dołączyć do
kółeczka wzajemnego współczucia? Przynieść przekąski? Piwo? Dmuchane
sekslalki?
– A kto powiedział, że jesteś zaproszony? – Nie przestawałam skupiać się
na podsufitce furgonetki.
Parsknął śmiechem. Kątem oka zauważyłam, że uderza ścierką w kolano.
West często się przy mnie śmiał, czego nie robił na uczelni.
Zrozumiałam, że chyba musi być zdrowo stuknięty, bo nie wydawał się
zaniepokojony swoimi ranami.
– Robisz z igły widły. To tylko blizny.
– Nie są atrakcyjne.
– Gdyby były tak brzydkie, jak twierdzisz, nie miałbym ochoty cię
zaliczyć.
Opadła mi szczęka. Zamrugałam pośpiesznie, próbując znaleźć
odpowiednie słowa.
Od czasu do czasu West wspominał, że na mnie leci, ja jednak sądziłam,
że to czysty sarkazm albo zwyczajna chęć poprawienia biednej Grzance
samopoczucia. Ale przynajmniej już nie myślałam, że przysłał go tu De La
Salle, by zasiać we mnie naiwną nadzieję. West nie sprawiał wrażenia typa,
który się kogokolwiek słucha, a tym bardziej przyjmuje od niego polecenia.
– To miał być komplement? – wysyczałam.
– Nie – odparł ze śmiertelną powagą. – To prawda. O co ci chodzi?
Euforia chwyciła mnie za serce. Po raz pierwszy zaczęłam wierzyć, że on
może mówić prawdę.
Patrzyliśmy na siebie bez słowa. Czekałam, aż West wyjaśni mi,
dlaczego wygląda tak, jakby zaatakowała go sfora wilków. Nie zrobił tego,
więc uniosłam brew.
– A skoro mowa o szpetnym wyglądzie...
Złapał się za serce, udając, że moja opinia w tym temacie go zabolała.
– Zraniłaś mnie.
– Chyba nie ja jedna. Walczyłeś wczoraj?
West odwrócił dwie puste skrzynki i ustawił je naprzeciwko siebie po
dwóch stronach food trucka. Usiadł. Zrobiłam to samo. Ta furgonetka była
poniekąd naszą bańką. Przytulnym konfesjonałem. Tutaj panowały inne
zasady. Jakbyśmy pozbywali się naszej skóry, uprzedzeń, reputacji i statusu
społecznego. Tutaj byliśmy zwyczajnie sobą.
– Walczę w każdy piątek. – Strzelił kostkami w palcach. Bicepsy zagrały
pod krótkim rękawem jego koszulki.
Odwróciłam oczy i odchrząknęłam.
– Bez obrazy, ale chyba nie chcesz powiedzieć, że w trakcie sezonu
futbolowego ludzie przychodzą w piątki, żeby cię oglądać?
– Ludzie przychodzą do Plazy prosto ze stadionu, piją na umór,
a następnego dnia budzą się i oglądają kolejny mecz. Czy Teksańczycy nie
wiedzą, że istnieją inne sporty poza futbolem?
– Wolimy nie zachęcać ludzi do uprawiania innych dyscyplin, bo
zabierają nam czas i odwracają uwagę od futbolu. Zawsze walczysz? Nawet
w wakacje?
– Nawet kiedy mam zapalenie płuc i ze złamanym żebrem.
To nie zabrzmiało jak wyolbrzymienie. Raczej jak przyznanie się do
tego, co już się kiedyś zdarzyło. On naprawdę potrzebował pieniędzy.
A może po prostu nie przejmował się śmiercią? Miałam złe przeczucia, że
chodzi zarówno o jedno, jak i drugie.
– Zazwyczaj nie wyglądasz tak tragicznie. – Przygryzłam dolną wargę.
Moje serce z każdą minutą zwalniało.
Widział moje blizny i wiedział o babci. Wielkie mi halo.
– Zazwyczaj walczę ze zdrowymi na umyśle. Ale tym razem moim
przeciwnikiem był pojebany tchórzliwy skurwiel, który stosował każdą
nieczystą zagrywkę. Nie wyciągnął tylko broni. Nazywał się Kade
Appleton. – West pokręcił głową. – Chuj jakich mało.
– Walczyłeś z Kade’em Appletonem? – zawołałam przerażona.
Wszyscy w Sheridan wiedzieli, co to za typ. Nigdy nie poznałam go
osobiście, ale słyszałam o nim niejedną historię. W liceum znęcał się nad
innymi dzieciakami, więc szybko wyleciał ze szkoły, spakował się
i przeprowadził do Vegas, żeby walczyć. Podobno dołączył tam do gangu.
– Pogrzało cię? W tych stronach jest nazywany Zabijaką. Chcesz
skończyć martwy?
– Aktualnie nie, choć to nie byłaby tragedia. Wszyscy spoko ludzie tak
kończyli. Kurt Cobain, Abraham Lincoln, doktor Seuss...
– West! – opieprzyłam go, klepiąc się w udo.
– Dobra. Zamienię doktora Seussa na Buddy’ego Holly’ego. Ale tylko
dlatego, że na mnie naciskasz.
Kiedy spiorunowałam go wzrokiem, żeby dać mu znać, że jego
komentarze wcale nie są zabawne, skinął na mnie głową.
– Dlaczego się dzisiaj spóźniłaś?
– Przez babcię – wychrypiałam, zaskoczona tym, z jaką łatwością mówię
mu prawdę. – Oparzyła się o kuchenkę, rana była bardzo poważna.
Zabrałam ją do szpitala i poczekałam na Marlę, jej opiekunkę.
– Zdiagnozowano u niej chorobę?
Pokręciłam głową.
– Kiedy byłam z nią u lekarza dwa lata temu, nie postawił diagnozy. Ale
babcia nie chce zgodzić się na tomografię, a od tamtego czasu jest z nią
coraz gorzej.
– Powinna brać leki.
– Wiem.
Co więcej, powinna więcej ćwiczyć, wychodzić na słońce i ogólnie być
bardziej aktywna. Marla nie jest w stanie jej tego zapewnić, a kiedy ja
wracam wieczorami po pracy i zajęciach, jestem zbyt wyrąbana, by zająć
się babcią tak, jak na to zasługuje.
West wstał i przygotował nam mrożone margarity. Dodał więcej żelków
i wręczył mi kubek. Gdy usiadł, stuknęliśmy się plastikiem i łapczywie
przyssaliśmy do słomek.
– Wróćmy do twojej blizny. – Wskazał na swoją twarz. – Czy to przez
nią nie chcesz występować na scenie? Bo nie podoba ci się to, jak
wyglądasz?
Odnosił się do tamtego dnia, gdy widział mnie na przesłuchaniu, a ja
z dala od sceny powtarzałam z pamięci wszystkie kwestie.
Końcówki moich uszu zaczerwieniły się błyskawicznie.
– To skomplikowane.
– Jestem bystrym facetem. Dawaj.
– Nie zawsze taka byłam. Uchodziłam za najpopularniejszą dziewczynę
w liceum. Ciężko pracowałam, by osiągnąć ten status. Moja mama ćpała
i umarła, gdy byłam dzieckiem, a ojciec... nawet nie wiem, kim jest.
Zabrzmi to płytko, ale uroda była jedynym, co wtedy miałam. –
Roześmiałam się nerwowo. – Należałam do drużyny cheerleaderek.
Występowałam w kółku teatralnym. Byłam dziewczyną, która miała
wszystko. Nosiłam ładne sukienki, uśmiechałam się szeroko, błyskając
dołeczkami w policzkach, zawsze miałam nienaganny makijaż. Nauczyłam
się grać kartami, które dostałam. Sądziłam, że rozgryzłam zasady gry.
A potem...
– ...w połowie rozgrywki ktoś wywrócił stół do góry nogami i wszystkie
zasady się zmieniły? – Zamyślony West ugryzł słomkę. – To samo
przydarzyło się mnie, więc dobrze wiem, jak to boli.
– Co ty nie powiesz?
O dziwo, czułam się przy nim wyjątkowo swobodnie. To głupie. Byłam
jak kociak, który myśli, że może zaprzyjaźnić się z tygrysem tylko dlatego,
że oba należą do rodziny kotowatych.
– Zaprzepaściłeś marzenie o aktorstwie, bo doświadczyłeś tragedii
i traumy, które całkowicie i nieodwracalnie zmieniły twój wygląd?
Czubkiem buta popchnął skrzynkę, na której siedziałam, i podrapał się
po skroni środkowym palcem. Wybuchłam śmiechem.
– Chodzi mi o to, że u mnie zasady również zmieniły się w połowie
rozgrywki – wyjaśnił.
– Nie rozumiem. Przecież wciąż jesteś popularny.
– Kiedyś byłem tak popularny jak Easton Braun. Grałem w drużynie
futbolowej. Zostałem królem licealnego balu. Byłem obrzydliwie,
niezaprzeczalnie doskonały. Byłem jednym z tych aż nazbyt idealnych
ludzi, których podejrzewa się o bycie seryjnymi mordercami.
Obrzuciłam wzrokiem jego poranione ciało. Nigdy bym się nie
domyśliła, że West grał kiedyś w drużynie futbolowej. I że kiedykolwiek
był zwyczajnym, popularnym nastolatkiem.
– Co sprawiło, że przeszedłeś na ciemną stronę mocy?
– Stałem się jedynym żywicielem rodziny. Cóż, teraz moi rodzice już
pracują, ale głównie spłacają długi.
– Och.
Czy ja naprawdę to powiedziałam? Mogłam skomentować tę kwestię na
tak wiele sposobów, a postanowiłam powiedzieć tylko to? Serio? Przecież
stać mnie na więcej!
– Musiało być ci ciężko.
Wzruszył ramionami.
– Nic z tym nie zrobię.
– Masz rodzeństwo?
Pokręcił głową.
– Nie. Tylko ja, moi rodzice i nieustannie rosnąca góra niespłaconych
rachunków. A ty?
– Jestem tylko ja, babcia i moje wypaczone poczucie własnej wartości. –
Uśmiechnęłam się ze zmęczeniem. – Brawo my.
Stuknęliśmy się kubkami.
Nastała cisza, rozciągnięta między nami jak guma balonowa, które zaraz
pęknie. West przerwał ją pierwszy, klepnąwszy się w twarde jak stal udo.
– Skoro już jesteśmy kwita, to weźmy się do sprzątania i spadajmy stąd.
Mam coś do zrobienia. – Wstał i wrzucił kubek do kosza.
Odwrócił się do grilla i zaczął go szorować. Patrzyłam na niego
oszołomiona.
– Co to, u diabła, miało znaczyć?
– Odkąd zobaczyłem twoją rękę, nie potrafiłaś spojrzeć mi w oczy. Więc
uznałem, że muszę przyznać się przed tobą do czegoś wstydliwego, żebyś
ponownie poczuła, że jesteśmy sobie równi. Dlatego podzieliłem się z tobą
sekretem, o którym wie tylko East. Ale on się nie liczy. Dorastaliśmy w tym
samym mieście i urodziliśmy się w odstępie dwóch dni. Jest dla mnie
praktycznie jak brat bliźniak. Moja rodzina jest spłukana, a ja walczę po to,
by miała dach nad głową. Nie dla dziewczyn czy innych korzyści. Poza tym
moja matka potrzebuje leków antydepresyjnych, a jak zapewne dobrze
wiesz, opieka medyczna jest cholernie droga.
Przełknęłam ślinę i spuściłam wzrok. Przy jego problemach moje –
z babcią cierpiącą na demencję i szpecącą mnie blizną – wypadały blado.
Gdy dowiedziałam się, że jego rodzina jest biedna, a matka cierpi na
depresję, życie Westa przestało wydawać mi się godne pozazdroszczenia.
Wcale nie był już tak nietykalny, nieosiągalny i doskonały.
– Twoi rodzice muszą być z ciebie dumni – wymamrotałam pod nosem.
– Wręcz przeciwnie. – Roześmiał się ponuro i rzucił we mnie ścierką,
dając mi znać, że mam wziąć się do roboty. – Ale to historia na inny raz.
A jeśli chcesz ją usłyszeć, będziesz musiała podzielić się ze mną czymś
więcej niż blizny, Teks.

Kiedy wróciłam do domu, Marla już położyła babcię spać. Była


wykończona po dzisiejszej wizycie w szpitalu. Odwykła od tak długich
wycieczek.
Wzięłam szybki prysznic, a Marla ogarnęła dom. Przy drzwiach
uściskałam ją mocniej niż zazwyczaj.
– Dzięki, Marl. Jesteś najlepsza.
– Nie dziękuj. Lepiej powiedz, co zamierzasz zrobić, kochanieńka.
– Pewnie obejrzę coś na Netflixie i nieco odsapnę.
– Nie rób ze mnie idiotki, złotko. Chodzi mi o tę starą prukwę.
Trzymanie jej w domu nie jest najlepszym rozwiązaniem. Na pewno to
wiesz. Nie jesteś w stanie dłużej się nią opiekować. Doceniam, że robiłaś to
przez całe liceum, ale twoja babcia wymaga całodobowej opieki. Stanowi
zagrożenie dla samej siebie. I dla innych – wytknęła Marla. Uniosła brew
i spojrzała na lewą stronę mojej twarzy.
Spuściłam głowę i podrapałam się po karku.
– Zastanowię się – skłamałam.
Nie było nad czym się zastanawiać. Babcia mnie wychowała. Każdej
nocy tuliła mnie do snu i całowała podrapane kolana, kiedy się
przewracałam. Na szkolny bal uszyła mi replikę sukni, bo oryginał był za
drogi. Poświęciła mi całe życie, dlatego nie zamierzałam rezygnować
z opieki nad nią w obliczu problemów.
Będę musiała postarać się bardziej. Spędzać z nią więcej czasu, lepiej jej
pilnować.
Właśnie chciałam zamknąć za Marlą drzwi, gdy ktoś wcisnął but
w szczelinę. Osoba po drugiej stronie jęknęła boleśnie, ale nie wycofała
stopy. Moje serce stanęło.
W pierwszej kolejności zmartwiło mnie to, że jestem bez makijażu,
chociaż powinnam się raczej bać mordercy z siekierą, który chce wtargnąć
do mojego domu.
– Kto tam? – zapytałam ostro. Szczelina była zbyt wąska, żeby
cokolwiek zobaczyć.
– Karlie. Hasło brzmi: Ryan Phillippe. Otwieraj.
Nie miałyśmy żadnego hasła, ale gdybyśmy się umówiły na
jakiekolwiek, najpewniej brzmiałoby właśnie tak. Lubiłam lata
dziewięćdziesiąte.
Rozluźniona otworzyłam drzwi.
Moja najlepsza przyjaciółka uniosła brwi i posłała mi olśniewający
uśmiech, pokazując torbę z jedzeniem na wynos. W naszym mieście były
tylko knajpa z domowymi obiadami, food truck i pizzeria, więc stawiałam
na włoskie.
Karlie wiedziała, że miałam dzisiaj ciężki dzień, bo opowiedziałam jej
pokrótce o babci, kiedy prosiłam o numer Westa. I dlatego się pojawiła.
Wciągnęłam ją do środka i zamknęłam w duszącym uścisku, niezdarnie
klepiąc po plecach.
– Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś niesamowitą przyjaciółką? –
Mój oddech rozwiał jej gęste, ciemne loki.
– Wszyscy, i to wiele razy. Przynoszę dary. Makaron, tanie wino
i ploteczki. Zacznijmy od jedzenia, pasuje?
– I to jak!
Godzinę później leżałyśmy na kanapie w salonie, błogo objedzone. W tle
grał telewizor.
Poklepałam się po twardym, wypiętym brzuchu. Byłam smukła i drobna,
ale w wyniku ciąży spożywczej mój brzuch się zaokrąglał. Czasami
stawałam przed lustrem i wyobrażałam sobie, że jestem jak Demi Moore
z okładki magazynu „Vanity Fair” (to kolejna rzecz, którą kochałam
w latach dziewięćdziesiątych). Robiłam to dla beki, ale dzisiaj, po
uderzającym do głowy winie i całym dniu zamartwiania się babcią pewna
myśl nie dawała mi spokoju – czy kiedykolwiek zajdę w ciążę? Czy
spotkam mężczyznę, z którym spędzę życie?
Zazwyczaj spychałam te rozważania do znajdującej się na samym dnie
mojego umysłu szufladki, ale odkąd West wparował do mojego życia z tym
swoim poobijanym ciałem i duszą, otworzył tę szufladę i ujawnił jej
zawartość.
Pożądanie.
Romans.
Tęsknota.
I najniebezpieczniejsza z całej szajki – nadzieja.
Nie wiedziałam, czy to, co we mnie rozbudził, było dobre i optymistyczne,
czy katastrofalne i wyniszczające. W każdym razie pokładanie nadziei
w osobie, która nie chce jakiegokolwiek związku i wolałaby nie istnieć,
było głupie i ryzykowne.
– To jakimi ploteczkami chciałaś się ze mną podzielić? – Szturchnęłam
Karlie stopą w ramię, gdy przypomniałam sobie, z czym tu przyszła.
Pokręciła głową na oparciu sofy. Jej ciemne włosy zafalowały wokół
twarzy w kształcie serca.
– Ach, no tak. Kojarzysz Melanie Bush? Drobną blondynkę z niebieskimi
oczami?
– Opisałaś właśnie jakieś sześćdziesiąt procent dziewczyn na uczelni –
roześmiałam się. – I co z nią?
– Moja koleżanka Michelle olała w piątek wspólną naukę z naszymi
znajomymi, żeby zobaczyć walkę Westa z Kade’em Appletonem. Podobno
była rzeź. Maty dosłownie spływały krwią i musiano je później spalić na
wysypisku. W każdym razie po walce niemal doszło do kolejnej bijatyki.
Ludzie Appletona naszli Westa, ale on ich totalnie olał i zniknął. I wiesz, co
zrobił po drodze?
– Co takiego?
Modliłam się, by w moim głosie nie było słychać zainteresowania,
i usiadłam prosto, bo nagle całe jedzenie podeszło mi do gardła. Nie trzeba
było geniuszu, by połapać się, dokąd zmierza ta historia.
– Dosłownie zaciągnął Mel na górę i cały zakrwawiony wziął ją przy
pustym szybie windy. Podobno wydawał się przy tym jakiś nieobecny.
Michelle powiedziała, że Mel nawet nie była pewna, czy on był... No wiesz,
świadomy tego, co robi. Mel określiła ten seks mianem szalonego,
zwierzęcego i boskiego. On nawet nie spojrzał jej w twarz, za to zapewnił
aż dwa orgazmy.
– Wow.
Nie miałam pojęcia, jak to skomentować, więc postawiłam na słowo,
które mogło wyrażać wszystko i nic jednocześnie. Mogło mieć pozytywny
i negatywny wydźwięk. Mogło oznaczać szok albo sarkazm. „Wow”
oznaczało również, że moje serce zostało zmiażdżone na pył.
– Ale słuchaj tego! Podobno jest dziwny. Mel twierdzi, że dotykał jej
włosów w trakcie seksu i ciągle gadał o Teksasie. – Karlie zmarszczyła
nos. – Jak myślisz, co nasz kolega ma do Teksasu? Przecież wymyśliliśmy
Dr. Peppera, corn dogi i silikonowe implanty. Jesteśmy najlepszym stanem
w całym kraju!
– Racja. To dziwne – wymamrotałam.
Nie potrafiłam wykrztusić niczego więcej, żeby nie załamał mi się głos.
Teksas.
Mówił o Teksasie.
Wiedziałam, że nie chodziło mu o stan. Dlatego zalały mnie paląca
zazdrość i euforia. Jednocześnie.
– Hej, masz może lody? – usłyszałam.
– Sprawdzę – zaproponowałam, ucieszona, że mogę zaszyć się w kuchni
i uspokoić serce.
Zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie mam powodu do zazdrości.
Przecież West nie był moim chłopakiem. Jego zachowanie wcale nie
wskazywało na to, że kiedykolwiek zaprosi mnie na randkę. Co więcej,
powiedział mi jasno i wyraźnie, że nigdy by ze mną nie kręcił, nawet jeśli
uważa mnie za atrakcyjną.
Ta historia dowodziła wyłącznie tego, że chciał dobrać się do moich
majtek – a nie do serca – i powinnam mieć to na uwadze.
Chryste, muszę uporać się z tym głupim zauroczeniem, i to migiem!
Wyciągnęłam z zamrażarki pudełko lodów, a potem dwie łyżeczki
z szuflady. Jedną z nich dźgnęłam zamrożoną masę, czując podchodzący do
gardła krzyk.
Wkurzała mnie własna głupota. Co z tego, że West nie był wobec mnie
wredny? To jeszcze nie oznaczało, że nie był chamski. Źle potraktował
Melanie. Powinnam zapamiętać, żeby lepiej trzymać się od niego z daleka.
Teksas.
Jak można myśleć o mnie, będąc w innej? Co za tupet!
Miałam ochotę go zabić. Udusić. Chciałam...
– Shaw, co ty wyprawiasz? Produkujesz te lody? – wrzasnęła Karlie
z salonu.
Spuściłam oczy i dotarło do mnie, że powierzchnię lodów pokrywają
czerwone krople mojej krwi. Powoli przechodziły w róż, spływając po
śnieżnych waniliowych górach. Spojrzałam na swoją dłoń i zacisnęłam
zęby. Nie użyłam łyżeczki – z szuflady wyciągnęłam nóż.
Szybko zebrałam skażoną wierzchnią warstwę, wyrzuciłam do śmieci
i wyjęłam dwie czyste łyżeczki.
– Już idę.
Niech to szlag.
Wróciłam na kanapę z plastrem na dłoni, którego Karlie nie zauważyła.
Wepchnęła do ust porcję lodów i przymknęła oczy, jęcząc z rozkoszy.
– Wiesz, co powinnyśmy zrobić? – zapytała.
Przedstawiającą Westa laleczkę voodoo, którą zadźgamy na śmierć?
– Kolejny quiz z lat dziewięćdziesiątych? – podjęłam z udawanym
zachwytem.
Przyjaciółka zmroziła mnie wzrokiem. Wyczuła mój sztuczny entuzjazm.
– No jasne, ale to akurat oczywiste. Powinnyśmy pójść obejrzeć walkę
Westa. W następny piątek. Mama i Viktor mają wtedy zmianę. Będzie fajnie
porobić coś razem. Ostatnio rzadko się widujemy.
To prawda. Karlie była zajęta nauką i praktykami, a ja pracowałam albo
opiekowałam się babcią. Ale pójście na walkę Westa było najgorszą
z możliwych opcji.
– Chyba jednak spasuję. – Wetknęłam do ust łyżkę lodów, nawet nie
czując ich smaku. Mój wieczór nafaszerowany był Westem pieprzącym
Melanie opartą o ścianę przy windzie, chociaż nawet nie wiedziałam, jak
dziewczyna wygląda. – Nie przepadam za przemocą.
– Ale lecisz na seksownych rozebranych facetów, którzy się naparzają,
co? No, chyba że jesteś aseksualna. Albo podobają ci się kobiety.
– Raczej to pierwsze.
Kobiety mnie nie podniecały.
– Daj spokój. Znałam cię, zanim wydarzyło się sama-wiesz-co. Miałaś
obsesję na punkcie chłopaków, tak jak inne dziewczyny. Pamiętasz
Tuckera?
Ach, Tucker. Jeden z powodów, dla których obiecałam sobie nie zbliżać
się więcej do mężczyzn. Odrzucił mnie w chwili, gdy straciłam urodę, co
wciąż bolało.
Oznajmiłam Karlie, że prędzej wyczyszczę sobie uszy śrubokrętem, niż
pójdę na walkę. Jakiś czas później moja przyjaciółka wróciła do siebie. Jej
dom znajdował się dosłownie po drugiej stronie ulicy.
Gdy weszłam do łóżka, schowałam klucze od domu pod poduszkę – jak
zasugerował mi wcześniej West – żeby babcia nigdzie nie wyszła. Jak do tej
pory to rozwiązanie zdawało egzamin.
Zasypiając, myślałam o walczącym na ringu chłopaku, który przekreślił
samego siebie.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 8
WEST

W niedzielę postanowiłem upomnieć się o jedną z miliona przysług, które


wisiała mi Teksas, i przyszedłem na swoją zmianę później niż zazwyczaj.
Zeszłej nocy zorganizowano w bractwie dziki melanż. Dla mnie imprezy
to istne piekło, ale od czasu do czasu daję się namówić, kiedy East czepia
się, że zbyt długo zachowuję się jak odludek. Wierzy, oczywiście
niesłusznie, że zapadnę na depresję, jak moja matka. Czasami wydaje mi
się, że on wie o moich myślach samobójczych – że chcę wjechać
motocyklem prosto w drzewo albo rzucić się z wieży ciśnień.
Przez całą noc głównie milczałem, trzymając w ręce butelkę piwa.
A kiedy ktoś podchodził zagadać, posyłałem mu spojrzenie mówiące:
„Wolałbym się napić wody z toalety niż z tobą rozmawiać”. Najgorszym
momentem całego wieczoru był ten, w którym jakaś laska podeszła do mnie
i zapytała, czy wiem, jak ma na imię.
Podobno w piątek uprawialiśmy seks.
I uznała, że można powiedzieć o tym całemu światu.
– Melanie! – zawołała. – Mam na imię Melanie. Pamiętałbyś, gdybyś
pozwolił mi się przedstawić!
Jęczała, że na pewno nie jest aż tak słaba w łóżku, żeby o niej
zapomnieć. Dziwiło mnie to zachowanie, ponieważ wszyscy wiedzieli, że
nie interesuje mnie poznawanie imion takich dziewczyn.
– A przy okazji, nie jestem z Teksasu, jak twierdziłeś. Pochodzę
z Oklahomy!
Co ja takiego mówiłem?
Laski to niekończąca się rzeka problemów, w której nie miałem ochoty
zanurzać nawet małego palca.
Zignorowałem Melanie i podszedłem do stołu bilardowego, przy którym
chłopaki rozmawiały o National Football League. Ale ona nie odpuszczała
i jęczała mi nad uchem. W którymś momencie podeszła Tess i odciągnęła
Melanie (a może Melody?), żeby ją pocieszyć po przedwczesnym końcu
naszej miłosnej historii.
W niedzielę Teksas okazała się zaskakująco cicha i chłodna,
w porównaniu z sobotnim wieczorem, gdy wylewaliśmy swoje żale na
podłodze furgonetki. Mnie męczył kac, więc nie miałem ochoty sprawdzać,
co ją ugryzło. Odnosiłem wrażenie, że ona zawsze znajduje jakiś powód, by
pałać do mnie nienawiścią. Zamieniliśmy zaledwie pięć zdań – co mi nie
przeszkadzało – ale jej emocjonalne rozchwianie zaczynało mi działać na
nerwy.
W poniedziałek moja cierpliwość się wyczerpała. Na dodatek dopadła
mnie przytłaczająca potrzeba, by przyłożyć każdemu w zasięgu wzroku.
Nie dość, że East znalazł rano w naszym koszu siedemnaście listów, które
wysłała do mnie matka („Pogięło cię, stary? Odpisz jej, przecież to twoja
matka!”), to jeszcze miałem wrażenie, że wszyscy zjawili się na uczelni
wciąż narąbani po ostatnim melanżu. Imprezy w bractwie często trwały aż
do poniedziałku, co oznaczało, że połowa studentów miała na sobie togi
i sandały.
Wyglądali jak współcześni greccy bogowie, którzy wrócili z wakacji all
inclusive na Olimpie z dodatkowymi kilogramami. Co za dno! Połowa
z tych młotków nie wskazałaby Grecji na mapie, nawet gdyby zakreślono ją
pięcioma różnymi kolorami.
Poszedłem na pierwszy wykład, starając się nikogo po drodze nie zabić.
Weekendowe wydarzenia wciąż nie dawały mi spokoju.
Wyminąłem Reigna, jego kumpli z Sig Ep, Tess, walniętą laskę
z Oklahomy – Jęczącą Mel, jak nazwał ją Reign po sobotniej imprezie –
i parę innych dziewczyn. Wszyscy stali na korytarzu ściśnięci, mieli
zaczerwienione oczy i plotkowali. Właśnie zamierzałem skręcić w drugi
korytarz, żeby udać się na zajęcia Addamsa, gdy usłyszałem za sobą
wołanie Reigna.
– Siema, Grzanka! Spadłaś z nieba? Bo coś ci się stało w twarz.
Wszyscy na korytarzu ryknęli ogłuszającym śmiechem.
Zatrzymałem się i zacisnąłem dłonie w pięści.
– Tylko żartuję. Wyglądasz bosko, mała!
Kolejna fala śmiechu.
Teksas nie odpowiedziała.
Z całych sił starałem się nie odwrócić i nie spojrzeć jej w twarz.
Tylko nie wybuchnij. Ona nie chce twojej litości.
– Ale wiesz, Grzanko, mówię serio, w trakcie seksu ze mną stanęłabyś
w ogniu.
Kolejne chichoty.
Błysk flesza, bo ktoś robi zdjęcia.
Podśmiechujki, zasłanianie ust dłońmi, wyciąganie telefonów.
Coś we mnie pękło.
Sorry, Teksas. Nie mogę się powstrzymać.
Odwróciłem się i ruszyłem w kierunku Reigna, który wciąż miał na sobie
tę głupią togę i wieniec przypominający ptasie gniazdo. Kiedy mnie
zauważył, jego uśmiech spłynął jak roztopione lody.
Nie sprawdziłem, gdzie stoi Teksas. Ani czy w ogóle tutaj jest.
Popchnąłem Reigna ramieniem, wbiłem go w ścianę i zacisnąłem pięść na
jego szacie. Szarpnąłem, aż tkanina opadła na ziemię; chłopak miał teraz na
sobie wyłącznie szarfę przewieszoną przez tors i bokserki. Złapałem go za
gardło i uniosłem nad podłogą. Czułem, że od zaciskania szczęk zaraz
popękają mi zęby.
– Jezu, stary! – zawołał. Moja dłoń, zaciskająca się na jego tchawicy,
zniekształciła słowa. Próbował się wyrywać, ale bezskutecznie.
Wyjąkał coś niezrozumiałego, plując śliną.
Obnażyłem zęby, warcząc jak zwierzę. Chciałem go przestraszyć na
śmierć. Musi wiedzieć, że jeśli jeszcze raz przypierdoli się do Teksas,
będzie cierpieć.
– Może lepiej popracuj nad tekstami, ośle.
– Przecież jej to nie rusza! – Oczy Reigna wyszły na wierzch, gdy
ścisnąłem jeszcze mocniej. Delikatne kości i chrząstki skrzypiały pod
moimi palcami.
– Ale mnie tak – odparłem cicho.
Mógłbym go zabić. Wiedziałem o tym. Byłem do tego zdolny. Nie byłby
pierwszą osobą, która skończyłaby przeze mnie w worku na zwłoki.
Ale nie śpieszno mi było dzielić się tym sekretem z całym światem.
Zbliżyłem twarz do jego gęby.
– Masz ją szanować, Reign. Jeśli tak nie będzie, połamię ci wszystkie
kości i spuszczę je w klopie. Poniekąd marzę o tym, żebyś ubliżył jej
ponownie, bo wtedy wreszcie będę mógł cię wykończyć.
– Stary, dusisz go – odezwał się ktoś po lewej.
– On się robi fioletowy! – zauważyła kolejna osoba.
– Szybko, zróbcie coś!
Krzyki odbijały się ode mnie, nie zwracałem na nie uwagi.
Obserwowałem, jak twarz Reigna zmienia kolory, a w jego oczach pojawia
się świadomość, że może nie przeżyć.
Ktoś złapał mnie za koszulkę i East, Grayson i Bradley przycisnęli mnie
do przeciwległej ściany, z dala od Reigna. Odepchnąłem ich rozdrażniony,
ponownie zamierzając się na Reigna.
East popchnął mnie mocniej.
– Niemal go udusiłeś. Pogięło cię? – wydyszał, wbijając mnie w ścianę.
Spojrzałem na Reigna z nienawiścią. Kucał na podłodze, oddychał
łapczywie i masował szyję, która przybrała fioletową barwę.
Wokół nas zebrało się więcej ludzi; od ich szeptów buczało mi w uszach.
Teksas stała daleko z tyłu, mocno zaciskając ręce na szelkach plecaka
z feniksem.
Patrzyła na mnie jak na zdrajcę.
Miałem wszystkiego dosyć.
Jej.
Swojej rodziny.
Całego świata.
Odwróciłem się na pięcie i pomaszerowałem w przeciwnym kierunku.
Gra była niewarta świeczki. Zrobiłem wszystko, co mogłem, by pomóc, ale
oficjalnie miałem dość. Nie mogłem sobie pozwolić na przyjaźń z Grace
Shaw, nawet jeśli lubiłem jej towarzystwo.
Tyle że już nie miałem ochoty spędzać z nią czasu.
Przysparzało mi to zbyt wielu problemów. Pora spasować.
Wparowałem do sali Addamsa. Poniekąd liczyłem na to, że Teksas za
mną pobiegnie, podziękuje mi, przeprosi za swoje zachowanie.
Że będzie mnie błagać i płaszczyć się przede mną jak wszyscy.
Że będzie szukać w moich oczach uznania.
Zatrzymałem się w drzwiach i rozejrzałem po korytarzu, oczekując
widoku jej twarzy.
Ale Teksas zniknęła.

– O czym tak rozmyślasz? – Reign szturchnął mnie w ramię.


Był wieczór, siedziałem przy basenie w kształcie nerki. Usiadł obok
mnie, pociągnął skręta i wypuścił nosem dwie grube smugi dymu.
To chyba jakaś wersja jego przeprosin za to, co wydarzyło się rano?
Wziąłem łyk piwa, mocząc stopę w letniej wodzie. Zerknąłem na szyję
Reigna i dotarło do mnie, że również ja będę musiał przeprosić.
To prawda, był dupkiem, ale dzisiaj niemal go zabiłem. I to z powodu
dziewczyny, która nawet nie chciała zostać uratowana.
Niech cię szlag, Teksas.
– O tym, że mam włochate palce – odparłem zgodnie z prawdą, patrząc
na swoje wąskie, długie stopy.
Ramiona Reigna zadrżały od śmiechu. Pokręcił głową i kopnął moją
nogę pod wodą.
– Kurde, stary. Nie przesadzałeś.
Nastała chwila ciszy. Wciąż byłem wściekły, bo pamiętałem, jak czepiał
się Teksas. Nie miałem pojęcia, skąd ta reakcja. Przecież powiedziała mi
jasno i wyraźnie, że nie jesteśmy przyjaciółmi. A ja obiecałem sobie, że jej
nie tknę.
Nie pierwszy raz Reign zachował się jak skończony kutas, tyle że
wcześniej odpuszczał zdecydowanie szybciej.
– Żałuję, że nie potrafię być taki jak ty. – Zaczął zataczać stopą okręgi na
wodzie. Jego długie paznokcie wymagały przycięcia. – Jesteś pewnym
siebie, mrukliwym typem. Nie kłapiesz ozorem, żeby cię zauważono. A ja
muszę zapewniać ludziom rozrywkę. Oni oczekują ode mnie, że będę
pierdolić od rzeczy.
– Jeśli w ten sposób próbujesz przeprosić za dzisiejszy poranek, to lepiej
zrób w tył zwrot i odejdź, zanim cię utopię. – Wziąłem kolejny łyk piwa.
Byliśmy na imprezie urodzinowej, na którą zaciągnął mnie East. Błagała
nas o to mieszkająca poza miastem jubilatka – o wizytę zarówno u niej, jak
i w niej samej. Jej ojciec zbił kasę na ropie naftowej. Pod nieobecność
rodziców urządziła imprezę, której te organizowane przez bractwo nie
dorastały do pięt. Wszyscy przynieśli dmuchane zabawki i tańczyli przy
basenie. Od dudniącej muzyki drżała ziemia. Załatwiono nawet bar
i barmana.
Jubilatka kręciła się przy basenie w biało-różowym bikini i szpilkach oraz
przewieszonej przez ramię szarfie z napisem „21 lat”. Przyszedłem tu po to,
by się odstresować i zaliczyć, ale gdy tylko przekroczyłem żelazną bramę,
dotarło do mnie, że wolę siedzieć przy basenie i przyglądać się włochatym
palcom, niż grzmocić nieznajomą, która potem będzie na mnie narzekać.
Ostatnio szybkie numerki miały więcej minusów niż plusów.
– Nie zamierzasz zapytać, dlaczego potraktowałem Złotowłosą w ten
sposób? – zapytał Reign.
Kiedy dotarło do niego, że nie doczeka się odpowiedzi, postanowił sam
się wytłumaczyć.
– Zrobiłem to, ponieważ wiem, że Grzanka ci się podoba. Nawet mój
pies to wie, a przebywa teraz w Indianie, w domu rodziców. To dlatego
przeleciałeś Melanie, prawda? Od tyłu wygląda niemal jak Grzanka.
Jeśli jeszcze raz nazwie ją Grzanką, kopnę go tak, że wyląduje
w Chinach.
– Długie blond włosy. Ładny okrągły tyłek – wyliczał na palcach
podobieństwa. – Jesteś przewidywalny, St. Claire. A chciałem, żebyś poczuł
na własnej skórze to, co ja.
Upiłem łyk piwa. Odbiło mu, jeśli sądził, że lecę na Teksas. Zgoda, kilka
razy doprowadziła mnie do śmiechu, ale poza tym była nieznośna.
East klapnął przy basenie po mojej drugiej stronie i wyrwał Reignowi
skręta.
– Rozmawiamy od serca? Reign, w końcu zamierzasz zrobić coming-
out? – Wyszczerzył się do kumpla, który zdzielił go w tył głowy.
– Właśnie mówiłem, że czepiałem się Grzanki, bo on przeleciał Tess.
– Poważnie? – Uniosłem pięść do jego twarzy. Reign skulił się ze
strachu. – Sorry. Ciężko pozbyć się starych nawyków.
– Jeśli dalej będziesz tak odpierdalać, to ciebie trzeba będzie się pozbyć.
– Nie znoszę, gdy mama i tata się kłócą. – East wziął bucha i oddał skręta
kumplowi. – Ale poważnie, Reign. Zachowałeś się wobec Grzanki jak
dzieciak z podstawówki. Jeśli jeszcze raz będziesz się z niej nabijał, sam
dopilnuję, żeby trener się o tym dowiedział. I wyrzuci cię z drużyny
szybciej niż zużyty kondom.
– Już powiedziałem Westowi, że nie zamierzam więcej jej wyzywać –
odparł naburmuszony Reign. – Źle zrobiłem, dobra? Ostatnio mam ciężki
okres.
– Czyli Westie już wie, że lecisz na Tess?
– Teraz już tak. Dzięki za spoiler. – Reign wywrócił oczami.
Że co? On mówił o Tess Davis?
– Możesz ją sobie wziąć. – Dokończyłem drinka.
W tym momencie nachyliła się nad nami jakaś studentka pierwszego
roku. Jej cycki wylewały się z kostiumu kąpielowego w stylu Słonecznego
patrolu. Wyciągnęła w naszą stronę tacę pełną shotów. East wziął trzy
i rozdał nam po jednym.
– Nic nie stoi ci na drodze. Poza twoją szpetną gębą i mózgiem wielkości
orzeszka. – Okazałem Reignowi wsparcie na swój własny popieprzony
sposób.
Reign pokręcił głową.
– To nie jest teraz takie proste. Żałuję, że złamałeś braterski kodeks.
Stuknęliśmy się kieliszkami i wychyliliśmy po shocie.
Nie pamiętałem, żeby Reign wspominał, że leci na Tess, ale wierzyłem
mu, bo rzadko zwracałem uwagę na to, co mówią ludzie. I dla jasności –
Reign w tym miesiącu zaliczył jakieś sześćdziesiąt procent dziewczyn
z uczelni, więc jego deklaracja miłości do Tess była równie poruszająca, co
reakcja Melanie na to, że nie zamierzam drukować zaproszeń na nasz ślub.
– A to dlaczego? – zapytał East.
– Bo ona leci teraz na tego dupka. – Reign wskazał na mnie
podbródkiem.
– Cóż, ja nie lecę na nikogo, więc nie widzę problemu.
– Chcesz mi powiedzieć, że w ogóle nie interesujesz się laską z food
trucka? – East dźgnął mnie palcem w żebra.
Ktoś wpadł do basenu na bombę i opryskał nas wodą. Jakaś dziewczyna
dla jaj pociągnęła nas za palce pod wodą, a potem wypłynęła na
powierzchnię jak zdzirowata nimfa. Reign ją ochlapał. I on był zakochany?
To chyba jakiś żart. Nie rozpoznałby miłości, nawet gdyby sam kupidyn na
niego nasikał i zepchnął jego alfę romeo z mostu.
East i ja powróciliśmy do rozmowy.
– Ona ma na imię Grace – wycedziłem, bo o dziwo, nie chciałem, by te
głąby zwracały się do niej w kontekście blizny lub pracy. – I nie, wcale jej
nie pragnę.
Szczególnie nie po tym, jak na naszej ostatniej zmianie traktowała mnie
jak powietrze i olała przy całej szkole, kiedy nadstawiłem za nią karku.
East się zamyślił.
– Po prostu nigdy nikomu nie groziłeś z powodu dziewczyny. To się
zmieniło, gdy poznałeś...
– Tak? – ponagliłem.
– Ją.
Mój najlepszy przyjaciel był pizdą jakich mało.
Roześmiałem się gardłowo. A to dobre! Że niby zmieniłem się z powodu
dziewczyny? Komiczne.
– Po raz ostatni mówię: Grace Shaw mnie nie interesuje.
– Naprawdę?
Kolejne dziewczyny podpłynęły, żeby połaskotać nas po stopach
i zwrócić na siebie uwagę. Zignorowaliśmy je.
– Ile razy trzeba to jeszcze, kurwa, powtarzać? – Spiorunowałem
przyjaciela wzrokiem. – Mam to wyrazić poprzez szamański taniec, alfabet
Morse’a czy nakopanie ci do dupy?
– Skoro ci na niej nie zależy, nie będziesz miał nic przeciwko, gdy
zaproszę ją na randkę, prawda? – East przyjrzał mi się uważnie.
Drgnęła mi powieka. Tyle dziewczyn na uczelni, a on chce przelecieć tę,
z którą pracuję.
Reign przestał chlapać się z dziewczynami w basenie i obserwował moją
reakcję.
Wzruszyłem ramionami.
– Droga wolna. Tylko nie zapomnij o gumce. Laska wygląda tak, jakby
chciała cię usidlić na dziecko.
A tak w ogóle, to jakie to miało znaczenie? Teksas nie umówiłaby się
z nim, nawet gdyby został jedynym mężczyzną na ziemi. Pewnie była
dziewicą. Z nikim się nie spotykała i nie przepadała za drużyną futbolową.
I zapewne jej sympatia do facetów zmalała jeszcze po tym, jak Reign
pochwalił się dobrymi manierami na poziomie skrzydełka z kurczaka.
– Sprawdźmy, czy dobrze rozumiem. – Reign się wyszczerzył.
Ewidentnie bawiła go ta rozmowa. – Zabiłbyś za to, że ktoś ją dręczy, ale
nie chcesz się z nią spotykać?
Wsunąłem się do wody i przemyłem twarz.
– Brawo. Jaki mądry piesek! Chcesz smaczka w nagrodę? – prychnąłem.
– Mhm, to ma sens – podsumował moje zachowanie Reign.
East dołączył do mnie w basenie. Nie miałem ochoty rozmawiać o Grace
Shaw. Już i tak pochłaniała zbyt dużo moich myśli, czasu i życia.
– A słyszałeś, że Appleton pieprzy na twój temat głupoty? Max tak
twierdzi. – East zmrużył oczy, patrząc w słońce.
To akurat była nowość. Ale z drugiej strony nigdy nie interesowałem się
tym, co ludzie mówią na mój temat.
– Powinien powiedzieć mi to w twarz, ale nie ma jaj.
– Idę o zakład, że Max będzie chciał ustawić walkę rewanżową – wtrącił
Reign. Zanurzył się, wypłynął na powierzchnię i otrząsnął jak pies. –
Zgodziłbyś się?
– Ani się waż! – ostrzegł East, posyłając mi wymowne spojrzenie.
– Za odpowiednią cenę zabiłbym Appletona, jego napakowanego
menedżera i samego Maxa.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
Nawet ja.
Nie wiedzieli jednak, że wcale nie żartuję.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 9
GRACE

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami.


W moim przypadku przez ostatni tydzień chodziły gęsiego.
Moje życie zmieniło się w prawdziwą katastrofę, od której nie mogłam
się uwolnić.
– Kochanieńka, tak mi przykro. Wiem, że to najgorszy moment, ale
muszę zrezygnować – oznajmiła Marla pod koniec tygodnia.
Jechałam na oparach. Na zmianach nie odzywaliśmy się do siebie
z Westem, babcia urządziła strajk głodowy, bo miała do mnie żal
o tomografię, do której nawet nie doszło. A odkąd West wstawił się za mną
przy wszystkich, ludzie nieustannie szeptali za moimi plecami i rzucali mi
współczujące spojrzenia.
Nie byliśmy parą, więc założyli, że jest mu żal biednej Grzanki, nowej
koleżanki, a zrobił to, żeby się nie załamała i ze sobą nie skończyła.
To on nienawidzi życia!, chciałam wykrzyczeć im w twarz. To on chce
umrzeć, nie ja! Mnie zależy wyłącznie na świętym spokoju.
– Rezygnujesz? – Popatrzyłam z niedowierzaniem na opiekunkę,
wysiliwszy się na obojętny ton.
Marla pokiwała głową, wzięła moje dłonie w swoje, opuchnięte
i pomarszczone, i przysunęła je do ust.
– Odchodzę na emeryturę. Wyprowadzam się. Pete znalazł dla nas
przyzwoite lokum na Florydzie, na obrzeżach Miami. Jest ładne, a cena
całkiem korzystna. Dzięki temu będziemy bliżej Joanne, mojej córki, i jej
małych szkrabów. Długo nosiłam się z tą decyzją. Mam już swoje lata.
Chcę się bawić z wnukami, chodzić na spacery i roztyć się razem z mężem.
Jej plany mnie nie zdziwiły, mimo to czułam irracjonalną złość.
Oczywiście nie na Marlę – nie mogłam jej winić za to, że chce korzystać
z życia. Miałam żal do całego świata. Polegałam na Marli, która z czasem
stała się dla mnie bardziej jak rodzina niż pracownica. Często zostawała po
godzinach i była pod telefonem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Babcia jako tako się z nią dogadywała, a Marla nie obrażała się, gdy
słyszała od niej coś niemiłego. Jak mam znaleźć kogoś nowego? Marla
pochodzi z Sheridan, a mało kto będzie chętny przyjeżdżać na to zadupie do
pracy. A ci, którzy się zdecydują, będą się domagać zwrotu pieniędzy za
dojazdy.
Miałam odłożonych trochę pieniędzy na rachunki za leczenie babci,
a dzięki jej emeryturze nie brakowało nam kasy. Ale nie mogłam
powiedzieć, że żyjemy w luksusie.
– Och, Marlo, to wspaniale. – Wstałam, przełknęłam panikę i przytuliłam
opiekunkę. W jej ramionach walczyłam z goryczą i szczypaniem pod
powiekami. – Zasługujesz na to. Przez wiele lat ciężko pracowałaś. Cieszę
się, że zamierzacie z mężem wyjechać.
Odsunęła się i poklepała mnie po policzkach, żeby sprawdzić, czy są
suche.
Skrzywiłam się, kiedy dotknęła blizny. Skóra w tym miejscu była
znacznie cieńsza niż po prawej stronie i nie lubiłam, gdy ktoś mnie tam
dotykał.
– Nie przejmuj się, Gracie-Mae. Składam wypowiedzenie
z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Masz mnóstwo czasu, by znaleźć
kogoś na moje miejsce.
Odetchnęłam z ulgą. Dwa miesiące to rzeczywiście bardzo dużo czasu.
– Dzięki. Zacznę szukać od razu.
– Chociaż zapewne znasz moje zdanie w tej kwestii. – Wykrzywiła usta,
jak gdyby chciała powstrzymać słowa, które aż cisnęły się na język.
– Wiem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę strajk głodowy – odparłam.
– Skoro już o tym mowa... Zauważyłam, że babcia przemyca do swojego
pokoju przekąski, kiedy nikt nie patrzy. Udaję, że tego nie widzę, żeby
zjadła cokolwiek.
Pokręciłam głową.
– Ona jest niemożliwa. Co ja mam teraz zrobić?
– Wyślij ją do domu opieki! – nakazała Marla. – Będzie ci wdzięczna.
Babcia chyba wyczuła, że ją obgadujemy, bo weszła do kuchni. Miała na
sobie podomkę i włochate papcie.
– Co to za hałasy? – Podeszła do szuflady ze sztućcami i spróbowała ją
otworzyć, ale się nie dało. Zainstalowałam zabezpieczenia jak dla dzieci,
żeby się nie skaleczyła. Po wypadku z kuchenką nie mogłam ryzykować.
– Babciu, Marla właśnie mówiła, że za dwa miesiące wyjeżdża.
Przeprowadza się na Florydę, żeby być bliżej córki i wnuków.
Babcia wciąż stała plecami do mnie.
– Kurczaki! Co to ma być? – Szarpnęła za uchwyt. – Nie mogę
otworzyć!
– Babciu, słyszałaś, co powiedziałam? – zapytałam.
– Co, do...! – wymamrotała pod nosem, wciąż ignorując wieści. A także
mnie.
– Czego szukasz? – Rzuciłam się na pomoc, pragnąc wynagrodzić jej
wizytę w szpitalu. – Wyjmę.
– Chciałabym wiedzieć, dlaczego we własnym domu nie mogę otworzyć
szuflady, żeby wziąć łyżeczkę do herbaty? – Babcia odwróciła się na pięcie
i pomachała ręką. – Robisz to specjalnie, Courtney? To twój chytry plan?
Chcesz przekonać ludzi, że mam kuku na muniu? Że nie potrafię nawet
otworzyć szuflady? Chcesz mnie wysłać do wariatkowa? O to ci chodzi?
Tym razem nie miałam ochoty na zabawę w jej martwą córkę. Zbyt mnie
to bolało.
– Babciu, nie jestem Courtney, tylko Gracie-Mae. I nie zamierzam
posyłać cię do wariatkowa.
– Chcesz, żebym kopnęła w kalendarz, bo wtedy będziesz mogła przejąć
mój dom i pieniądze! Będziesz ćpać do oporu! Widziałam cię, młoda damo.
Ostatnio zależy ci wyłącznie na chłopakach i narkotykach.
– Zależy mi na tym, żebyś wydobrzała – wycedziłam. Zaczynały mnie
męczyć te przepychanki.
– Oczywiście! Najpierw coś u mnie zdiagnozują, a potem nafaszerują
mnie lekami. Nie każdy chce chodzić otumaniony. To, że ty lubisz łykać
tabletki, nie oznacza jeszcze, że ja będę robić to samo.
– Babciu. – Położyłam rękę na jej ramieniu. – Jestem Grace.
Odepchnęła mnie z całej siły, aż uderzyłam plecami o ścianę po drugiej
stronie pomieszczenia. Zdjęcie przedstawiające mnie i mamę – jedyne
w całym domu – spadło na podłogę i się potłukło.
Bardziej jednak zabolały upokorzenie, złość i bezradność.
Przyłożyłam pierścionek z płomieniem do ust i wyszeptałam życzenie.
Marla zerwała się z krzesła i podbiegła do babci.
– Savannah! – Od jej ostrego tonu włoski na moich rękach stanęły
dęba. – Nie poznajesz własnej wnuczki?
Babcia odwróciła się do niej, a jej gniewna mina przeszła w słodki
uśmiech.
– Co? Nie bądź śmieszna. Dobrze wiem, kim jest.
– Nazwałaś ją Courtney – wypomniała Marla.
– Cisza! – Babcia podniosła głos. – Przestańcie się mnie czepiać na
każdym kroku!
Marla podeszła do mnie.
– Idź na zajęcia, kochanieńka. Zostanę z nią dzisiaj dłużej. Obiecałam
twojej babci, że pomogę jej posprzątać w garderobie. W porządku?
Zerknęłam na babcię i pokiwałam głową. Wzięłam swój plecak, klucze
oraz portfel i wypadłam z domu. Dopiero w samochodzie pozwoliłam sobie
na pierwszą łzę.
Przypomniałam sobie Tramwaj zwany pożądaniem. Dokuczliwą
samotność Blanche, która wsiąkła w nią tak bardzo, że już nawet nie
wiedziała, dlaczego jest samotna. Blanche – podobnie jak babcia – całymi
dniami siedziała w domu, mając za towarzyszy wyłącznie swoje demony.
Myślałam o tym, jakim okrucieństwem jest obdarzenie kogoś wolnością,
jeśli ta osoba nie wie, co z nią zrobić.
Babcia Savvy zawsze powtarzała: „Jeśli się nie boisz, to nie jesteś
odważna”.
Jak na razie głównie się bałam, ale musiałam być również odważna. Dla
niej.

Siedziałam na widowni w tylnym rzędzie i obserwowałam, jak Tess


i Lauren masakrują role Stelli i Blanche w trakcie próby.
Tess ogólnie nie była zła, ale przesadzała z reakcją na stratę w rozmowie
z Lauren, która grała postać Blanche.
I ciągle narzekała.
– Blanche jest znacznie bardziej konkretna! Stella to taka słaba
i nieśmiała panienka.
– Dorośnij, Tess, i naucz się przegrywać z godnością! – prychnęła
Lauren.
– Ja nigdy nie przegrywam – odparła Tess zaciętym tonem. Nie
słyszałam go u niej nigdy przedtem.
Lauren odrzuciła włosy na plecy i uśmiechnęła się anielsko.
– Naprawdę? W takim razie dlaczego nie wisisz teraz na ramieniu Westa
St. Claire’a?
Grający Stanleya Aiden też radził sobie całkiem nieźle, ale powinien
darować sobie te gniewne spojrzenia. Wyglądał tak, jakby dokuczało mu
zatwardzenie. Obawiałam się, że pod koniec sztuki ludzie, zamiast zasypać
go kwiatami, rzucą mu tabletki na rozluźnienie stolca.
W połowie próby ktoś wślizgnął się na fotel obok mnie. Zastanawiające,
wziąwszy pod uwagę, że wszystkie miejsca były wolne. Nie musiałam się
nawet odwracać, bo doskonale wiedziałam, kto do mnie dołączył.
Przerażające, z jaką łatwością go rozpoznawałam.
Pachniał zimą, zielonymi jabłkami i samcem alfa. Niebezpieczna
i niepodrabialna woń.
Zmieniłam ułożenie nóg na oparciu przede mną, ponownie starając się
skupić na aktorach.
Wciąż byłam zła na Westa. Między innymi dlatego, że w zeszły piątek
obracał jakąś pannę, jednocześnie mamrocząc moją ksywkę. Ale
najbardziej bolało to, że upokorzył mnie na oczach wszystkich, gdy Reign
mi ubliżył. Do tej pory radziłam sobie, ignorując docinki. Reign De La
Salle był kolejnym idiotą, którego należało olewać. Tymczasem dzięki
Westowi ponownie znalazłam się w centrum uwagi i teraz wszyscy o mnie
gadali – o mojej historii, twarzy i beznadziejnej przyszłości.
Znów czułam się jak w liceum.
West oparł muskularne ramię na oparciu za moimi plecami. Językiem
ciała wyrażał obojętność i pewność siebie. Nagle wyciągnął coś z kieszeni
i rzucił to na moje kolana. Niewielki planer.
– Zaznacz datę.
Wciąż go ignorowałam. Patrzyłam na scenę.
– Kiedy na powrót pozwolisz mi wkraść się w swoje łaski – dodał tonem
wyjaśnienia.
Zacisnęłam usta, walcząc z nikłym uśmiechem. Oblałam lawą
metaforyczne motyle w moim brzuchu, które chciały wzlecieć wyżej, do
serca.
Właśnie dlatego powinnam trzymać się od niego z dala.
Facet zwiastował ból serca.
– Mowy nie ma. Planer nie sięga połowy następnego roku – odparłam,
symulując znudzenie, bez odrywania wzroku od sceny. Notesy zazwyczaj
kończyły się w grudniu.
Tess odrzuciła głowę w tył z głośnym jękiem, usiłując wytrącić Lauren
z równowagi. Scena została przerwana, bo Lauren pomyliła swoje kwestie.
– Niech to! Ona mnie rozprasza. – Tupnęła nogą, zgniatając w dłoni
scenariusz.
Tess wsparła pięści na biodrach i nadęła policzki.
– Powinnaś być w pełni skupiona. Ja jestem dobrą aktorką, Lauren. Gdy
już wejdę w rolę, nic mnie z niej nie wyciągnie. Od tygodnia powtarzam
profesor McGraw, że powinnam być Blanche. Zostałam do tego stworzona.
Lauren próbowała zapamiętać kolejne linijki tekstu, więc Tess przesunęła
kocim wzrokiem po siedzeniach. Kiedy nas zauważyła, przez jej twarz
przemknął błysk ekscytacji. Pomachała ze sceny.
– West! Grace! Hejka!
Odmachałam. West skinął głową w ledwie widocznym powitaniu
i powrócił do mnie spojrzeniem.
– A mogę liczyć na warunkowe? – zapytał. – To moje pierwsze
wykroczenie.
Pokręciłam głową.
– Trzecie. Działasz mi na nerwy, odkąd cię poznałam.
– A niech cię, kobieto! Myślisz, że praca z tobą to czysta przyjemność? –
zadrwił.
– Raczej nie. Ale ja nie wtrącam się w twoje sprawy i nie stawiam cię
w trudnych sytuacjach – wytknęłam.
– To jak brzmią zarzuty? – Poprawił potężną sylwetkę w fotelu
i odwrócił się do mnie bokiem.
– Rozdmuchałeś sprawę, kiedy De La Salle mnie obraził. I teraz wyszłam
na żałosną emolaskę, nad którą się litujesz. Wyglądam na bezbronną, słabą.
Na taką, która potrzebuje pomocy.
Napotkałam spojrzenie Westa i poczułam bolesny skurcz w sercu.
Zmarszczył brwi.
– Jesteś na mnie zła, bo cię broniłem?
– Sama potrafię toczyć swoje wojny.
– Gówno prawda. Nigdy nie pojawiasz się na polu bitwy.
– To cię akurat nie powinno interesować.
– Ale mnie interesuje. – Przyjrzał mi się uważnie, wyraźnie zadowolony
z tego, że moja twarz pod makijażem przybrała odcień czerwieni.
– Tyle się domyśliłam. Zastanawiam się jednak, dlaczego tak jest. Od
kiedy udzielasz się w wolontariacie? Sądziłam, że masz wystarczająco dużo
na głowie.
– Robię to, ponieważ jesteś moją przyjaciółką. – Zmrużył oczy, jakby
chciał powiedzieć, że tak zdecydował, a ja nie mam w tej kwestii nic do
dodania. – Kiedy ktoś obraża moich przyjaciół, obraża również mnie.
A mnie nikt nie ma prawa traktować w ten sposób. Mamy tu jasność?
Odwróciłam głowę do sceny, ale tylko dlatego, że dopadła mnie ochota,
by go wyściskać. Do tej pory nikt nie wparował do mojego życia, po drodze
wyważywszy drzwi, żeby dobrowolnie w nim zostać, kiedy okazało się,
jaka jestem porąbana w rzeczywistości.
West jako pierwszy uparł się, by zostać moim przyjacielem, nie
przejmując się tym, czy jestem zainteresowana taką relacją. A dla mnie było
to niezbadane terytorium. Instynkt nakazywał mi go odepchnąć, zanim on
zrobi to pierwszy, ale każda komórka mojego ciała krzyczała, żebym
pozwoliła mu zostać.
Rozdrażniony machnął ręką.
– Dobra. Mam się odwalić? Spoko. Przy okazji: Reign nie będzie już
więcej cię dręczyć.
– Ju-hu! Dzięki, kapitanie St. Claire – odparłam szyderczo i triumfalnie
uniosłam pięść.
Obietnica Westa, że nie będzie wtrącać się w moje życie, wcale mnie nie
cieszyła. Właściwie kiedy minęła pierwsza ekscytacja tym, że w ogóle
odszukał mnie na widowni, wściekłam się jeszcze bardziej.
Dobrze wiedziałam, jaki był tego powód – Melanie – ale nie
zamierzałam mu go zdradzać.
– Wiesz, że zachowujesz się jak suka, prawda? Na pewno wiesz.
Zachowywałam się nieznośnie, przyznaję, ale – niestety – nie potrafiłam
przestać. Wcisnęłam czerwony guzik autodestrukcji i zamierzałam walić
w niego nieustannie, aż nic nie zostanie z przyjaźni z Westem. Wtedy będę
mogła zostać na powrót sama, niewidzialna i bezpieczna w mojej pustej
bańce.
W jego dłoni zawibrował telefon. West wyciszył go, zanim zdążyłam
dostrzec imię.
Może to Melanie prosi o drugą rundkę? Ciekawe, czy powiedział jej, że
nigdy nie sypia z tą samą dziewczyną dwa razy?
– O co ci tak naprawdę chodzi, Teksas? – Obrzucił spojrzeniem moją
twarz.
Cruz Finley, dyrektor przedstawienia, odwrócił się na krześle pod sceną
i pomachał do nas scenariuszem.
– Przepraszam, możecie być ciszej? Przeszkadzacie moim aktorom!
– To twoi aktorzy przeszkadzają nam – wymamrotałam pod nosem.
West parsknął śmiechem.
– Grace! West! – Tess wskazała na nas dłonią. – Co się dzieje?
Przyszliście tu dla mnie?
Lubiłam Tess, ale ona sądziła, że cały świat obraca się wokół niej.
Kiedyś byłam dokładnie taka jak ona i pewnie dlatego tak mnie to teraz
irytowało.
Mój żołądek zwinął się w supeł. Jeśli będę się zżymać za każdym razem,
gdy jakaś kobieta poświęca uwagę Westowi, będę zaliczać trzy załamania
nerwowe dziennie.
West wstał, złapał mnie za rękę i szarpnął.
– Przyszedłem po Teksas. A skoro już ją mam, zejdę ci z oczu.
Zasalutował oniemiałej Tess i wyciągnął mnie z sali jak jakiś
jaskiniowiec. Nie chciałam robić sceny, więc nie odepchnęłam jego ręki.
Po wyjściu z widowni przycisnął mnie do ściany i unieruchomił między
swoimi ramionami. Jego telefon zapiszczał znowu. West zignorował go
i pochylił głowę tak, że jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko moich.
Ziemisty męski zapach przeniknął do moich nozdrzy. Moje serce biło tak
dziko, że chciało mi się wymiotować.
– Spróbujmy jeszcze raz. Dlaczego jesteś na mnie zła, Teksas? I nie
wyskakuj mi tu z Reignem. Nie urodziłem się wczoraj.
– Wszedłeś na widownię i nazwałeś mnie przy wszystkich Teksas. Teraz
ludzie będą gadać. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony.
Wzruszył ramionami.
– Gówno mnie to obchodzi. „Gówno” znaczy „wcale”, gdybyś się
zastanawiała. I nie zmieniaj tematu.
– Nie przeszkadza ci, co ludzie pomyślą? Że bzykasz się z kimś z nie
swojej ligi? – zapytałam zdumiona.
– Nawet gdybym bzykał się z krową, miałbym gdzieś, co ludzie pomyślą.
I wcale nie jesteś gorsza ode mnie. A teraz zapytam cię po raz trzeci
i ostatni: dlaczego jesteś na mnie zła? Zastanów się dobrze, bo nie dam ci
czwartej szansy. Jeśli będzie trzeba, złapię cię za nogi i potrząsnę tak, że
zaczniesz śpiewać.
– Nie odważyłbyś się! – prychnęłam.
Uniósł znacząco brwi. W kąciku jego ust zatańczył wyzywający uśmiech.
Cholera. Odważyłby się.
Westchnęłam pokonana.
– Nie jestem na ciebie zła. Po prostu chciałabym, żebyś przestał się nade
mną litować. Do tej pory radziłam sobie sama i nie podoba mi się, że przez
ciebie ludzie zaczęli zwracać na mnie uwagę.
Przyjrzał mi się, próbując ocenić, czy mówię prawdę.
W końcu odpuścił i odepchnął się od ściany. Natychmiast zaczęło mi
brakować jego bliskości.
– Jeśli przestanę ściągać na ciebie uwagę innych, zaczniesz się
zachowywać jak zdrowa na umyśle osoba?
– Jestem zdrowa na umyśle.
– Oponowałbym.
– Świetnie. W takim razie wymień choć jedną rzecz, która według ciebie
świadczy o mojej niepoczytalności.
– Nosisz bluzy z kapturem, gdy na zewnątrz jest prawie czterdzieści
stopni, wykazujesz niezdrową obsesję na punkcie lat dziewięćdziesiątych,
myślisz, że jesteś nieatrakcyjna, ciągle...
– Dobra. Rozumiem. Miała być jedna.
Wsunął między zęby cukrową laskę i uśmiechnął się jak sam diabeł.
– Jestem bardzo ambitnym gościem. Jak już zacznę, nie potrafię przestać.
To co, rozejm? – Wyciągnął w moją stronę mały palec.
Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak całuje Melanie, jak rozpina jej
spodnie i jednocześnie mamrocze moją ksywkę. Usta mnie mrowiły, ale
zahaczyłam swoim palcem o jego uniesiony. Ubawiła mnie różnica
w wielkości; robiliśmy tak już po raz drugi. Podobało mi się to, że
zaczynamy mieć własne rytuały.
Szturchnął mnie.
– Gotowa się urwać?
– Ale dokąd?
– Austin. Karlie napisała, że furgonetka się zepsuła i nie mamy zmiany.
A ja jestem dzisiaj wolny.
Zdziwiona sprawdziłam telefon i okazało się, że czeka tam na mnie
wiadomość. Mimo to... Miałabym spędzać z Westem czas po pracy? Nigdy
w życiu!
– Nie mogę. Muszę wrócić na próbę.
– Przykro mi, że to mówię, ale nic nie uratuje tej sztuki. To najgorsza
rzecz, jaka przydarzyła się Teksasowi, od czasu Jonas Brothers. – West
zrobił uroczą minę, coś pomiędzy szczerym obrzydzeniem a drwiną.
– Nie waż się krytykować Jonas Brothers! To skarb narodowy. –
Pogroziłam mu palcem, czując śmiech podchodzący do gardła.
– Kto by się spodziewał? – Złapał mnie za palec i przyciągnął. –
Myślałem, że wolisz raczej My Bloody Valentine.
– Znam zespoły, które powstały po latach dziewięćdziesiątych –
zaprotestowałam.
– Udowodnij. Ale najpierw jedźmy.
Ostatnio tyle się działo, że byłoby miło trochę odsapnąć. Poza tym
postanowiłam, że nie zakocham się w Weście. Jak do tej pory świetnie mi
szło unikanie uczuć do innych facetów.
Wycieczka do miasta chyba nie zaszkodzi, prawda?
– Zgadzam się tylko dlatego, że na mnie naciskasz.
– Kobiety nie narzekają, gdy na nich leżę.
Zmarszczyłam nos i odepchnęłam Westa, rozkoszując się dotykiem
twardej klatki piersiowej pod palcami.
– Fuj. Pójdę po swój plecak.
– O nie. Bo jeszcze nie wrócisz. Poza tym Cruz Finlay zejdzie na zawał,
jeśli ktoś mu znowu przeszkodzi. Pójdę po twój plecak i zgarnę go
niepostrzeżenie.
Pomaszerował na widownię i po chwili wrócił z moją własnością.
Zawiesił plecak na ramieniu, bawił się kółkiem od kluczy. Podrygiwałam
na piętach i przyglądałam się jego zamaszystym krokom.
– Urywasz się z zajęć. Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że odczuwasz
słowo na S.
– Strach? – zapytałam, nie przestając podrygiwać.
Przestań. Nie rób sobie wstydu.
Roześmiał się i rzucił mi spojrzenie z ukosa.
– Nie, głupolu. Szczęście.
– Wcale nie jestem szczęśliwa.
– Szeroki uśmiech na twojej twarzy mówi co innego. – Wskazał na moje
usta.
– Jesteś niemiły.
– A ty rozpromieniona.
Odrzuciłam włosy na plecy.
Niespodziewanie poczułam się piękna. Moje serce nabrzmiało, jak gdyby
ktoś wrzucił je do wody i czekał, aż napęcznieje. Na całym ciele czułam
mrówki.
– O kuuurwa! – rzucił z uznaniem. – To czysta radość. Kim ty w ogóle
jesteś? Czyżbym dał się nabrać? – Zatrzymał się, wziął mnie w ramiona
i odwrócił tyłem. Udawał, że próbuje odczytać coś z moich pleców, jakąś
instrukcję albo opis. Zagwizdał pod nosem.
Zaczęłam go kopać, żeby mnie puścił, ale nie mogłam przestać się śmiać.
Dzisiaj nieustannie się dotykaliśmy – właściwie od czterech lat nikt mnie
aż tak często nie dotykał – więc motyle w moim brzuchu oszalały.
– Tak. Oto prawdziwa Teksas. Dostałem wersję 2.0. Jesteś może
wodoodporna?
– Nie tym razem.
– Jaka szkoda! Idę o zakład, że w dwuczęściowym stroju wyglądasz
zarąbiście.
– Lepiej zamilknij, bo zaraz ty skończysz w częściach, ale dwudziestu.
Znowu poczułam się jak kiedyś. Odnosiłam wrażenie, że on ma
podobnie.
Z jakiegoś powodu przywoływaliśmy w sobie nawzajem dawne wersje
siebie, za którymi tęskniliśmy.
Zatrzymaliśmy się przy motocyklu. West wyciągnął dwa kaski i jeden
z nich wepchnął mi w ramiona. Zdjęłam bejsbolówkę, stojąc tyłem do
niego, i ostrożnie założyłam ochraniacz.
Odwróciłam się.
– Dwa kaski?
Wzruszył ramionami.
– Wiedziałem, że w ten sposób roztopię twoje zamarznięte serce.
– Zawsze jesteś taki pewny siebie?
– W każdej sekundzie dnia. – Wypluł cukrową laskę i też założył kask. –
Zawsze jesteś taka wścibska?
– Tylko kiedy coś mnie zainteresuje na tyle, że chcę to zbadać. –
Wzruszyłam ramionami. – A skoro już mowa o byciu wścibskim... O co
chodzi z tym jabłkowym cukierkiem? Nie sądzisz, że to trochę dziecinne?
– Nie według mnie. A ty nie masz niczego, co budzi twój sentyment?
Czegoś, co jest związane z jakąś ważną dla ciebie historią?
Odruchowo przesunęłam palcem po płomieniu na pierścionku
i przełknęłam ślinę.
– Tak się składa, że mam. Ten pierścionek... – Uniosłam rękę. –
...należał do mojej mamy.
– Jest... – Wziął moją drobną miękką dłoń w swoją dużą i szorstką
i przyjrzał się biżuterii. – ...okropny. W każdym razie tak samo mam
z jabłkowymi laskami.
Odważnie zanurzyłam dłoń w tylnej kieszeni jego spodni, bo tam trzymał
cukierki. Włożyłam jednego do ust przez otwarty wizjer kasku.
– Jest... bez smaku.
Do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać, z jakiego powodu West
nieustannie powraca do tego rodzaju cukierka. Oczywiście, gdyby chciał mi
o tym powiedzieć, już by to zrobił.
West uśmiechnął się od ucha do ucha i leniwie pokręcił głową.
Poczekałam, aż wsiądzie na motocykl, a potem wskoczyłam na siodełko
za nim. Zacisnął moje ręce na swoim brzuchu.
Silnik obudził się do życia z warkotem. Popędziliśmy autostradą,
wymijając korki; pustynny wiatr chłostał nasze ciała. Przycisnęłam się do
Westa i zaciągnęłam jego zapachem. Lubiłam mieć na sobie kask. Zakrywał
mnie całkowicie i dawał poczucie, że mogę być kimkolwiek. Kiedy
siedziałam na motocyklu, trzymałam się przystojnego mężczyzny, a moje
długie blond włosy powiewały na wietrze, ludzie widzieli wyłącznie moje
ciało, które wydawało się normalne. Byłam zwykłą dziewczyną.
Nikt nie mógł się domyślić, że mam blizny na twarzy i pod ubraniami.
Nikt nie wiedział, że mam chorą babcię i w tym roku zawalę semestr.
W trakcie jazdy telefon Westa wibrował nieustannie. Czułam go przy
swoim udzie, ale nie chciałam psuć idealnej chwili dociekliwymi
pytaniami.
Dotarliśmy do 2nd Street District, kupiliśmy mrożone kawy i poszliśmy
na spacer. Po zatłoczonych, ozdobionych kwiecistymi donicami ulicach
kręcili się studenci i zakupowicze. W kawiarni szumiało od rozmów.
Rozmawialiśmy o uczelni, o piątkowych walkach i moich występach
w teatrze, gdy nagle West stanął jak wryty i pociągnął mnie za bluzę,
doprowadzając do korka na chodniku.
– Bingo.
Spojrzałam na szyld.
Staliśmy przed sklepem z bejsbolówkami. Odruchowo poprawiłam swoją
szarą, znoszoną. Ściągałam ją tylko w domu albo kiedy musiałam włożyć
kask Westa.
Złapał mnie za rękę i zaciągnął do środka.
– Jeśli chcesz do końca życia ukrywać twarz, to przynajmniej nie męcz
mnie ciągle logo Nike. Rutyna zabija związki.
– Dobra, ale będziesz musiał się odwrócić, gdy zacznę przymierzać.
Muszę chronić swoją cnotę – zażartowałam, wciskając pięści w kieszenie
bluzy.
Przechadzaliśmy się między rzędami czapek. Tutaj panował spokój, nie
to, co na ulicy. Byliśmy sami, nie licząc nastoletniego kasjera za kontuarem.
– Naprawdę aż tak ci zależy na tym, by nikt cię nie zobaczył? – West
przesunął dłonią po czapkach.
Dotknęłam stosu bejsbolówek z logo uniwersytetów i wzruszyłam
ramionami.
– Cenię sobie prywatność.
– Raczej lubisz być niewidzialna.
– Masz z tym jakiś problem?
– Tak, bo wcale niewidzialna nie jesteś. – Zatrzymał się i przesunął
kciukiem po mocno zarysowanej szczęce. – Zrobimy tak: będę zamykać
oczy za każdym razem, gdy będziesz przymierzać czapkę, i otworzę je,
kiedy będziesz już gotowa. Ufasz mi?
– Co cię to w ogóle obchodzi? – Przystanęłam obok niego, a mój wzrok
powędrował do pudroworóżowej czapki z wisienką.
Byłam typową dziewczyną i przed pożarem się tego nie wstydziłam.
A bejsbolówka wyglądała uroczo. Ciekawe, dlaczego wcześniej nie
wpadłam na to, by kupić nową. Odpowiedź była oczywista – nie sądziłam,
że ktokolwiek mnie obserwuje. A jeśli już, ludzi, którzy zwracali na mnie
uwagę, raczej nie interesował mój ubiór.
– Teksas, nawet nie wiem, od czego zacząć. Wnętrze tego nakrycia
głowy pachnie jak zużyta nić dentystyczna. A ja chciałbym, żebyś miała
kilkanaście czapek i nosiła je na zmianę. Bejsbolówki na śluby, pogrzeby,
imprezy, do pracy, na uczelnię... – Zauważył różową, która mnie
zainteresowała, chwycił ją i przycisnął do mojego mostka. – Przymierz.
– Zamknij oczy.
– Jeśli to zrobię, nie będziesz mogła się odwrócić.
– Hej, nie taka była umowa! – zaprotestowałam.
– Byłaś kiedyś cheerleaderką, prawda?
– Tak, zanim...
– Jaka jest pierwsza rzecz, której uczycie się na treningu?
Zmrużyłam powieki, próbując sobie przypomnieć.
– Hm... Kontrolowany upadek?
– No właśnie. I to będzie nasze ćwiczenie na zaufanie. Musisz mi zaufać,
że nie otworzę oczu.
– Wcześniej mówiłeś, że pokładanie zaufania w innych ludziach jest
głupie – wytknęłam.
Skrzywił się.
– Nie słuchaj mojego pierdolenia. Jestem porąbanym buntownikiem,
któremu tylko w walkach idzie dobrze.
– Ale...
Przyłożył palce do moich ust. Kiedy się uśmiechnął, wokół jego oczu
pojawiły się zmarszczki.
Wiedziałam, że moje zaufanie jest dla niego ważne. Tylko nie
rozumiałam dlaczego.
– Nie pozwolę ci upaść, Teks – zapewnił cicho.
– Obiecujesz?
– Ja nigdy nie obiecuję. – Cmoknął. Ale chyba właśnie mi coś obiecał,
prawda? Ciekawe, dlaczego tak się uparł, by nie składać nawet drobnych,
trywialnych zapewnień. – Sprawdź mnie.
Gdy rozważałam jego prośbę, czułam ciężar powietrza między nami.
West mocno zacisnął powieki.
Powoli zdjęłam szarą czapkę; adrenalina mknęła moimi żyłami.
Patrzyłam na Westa zszokowana, rozkoszując się krótką wyzwalającą
chwilą. Niemal czułam na sobie jego ramiona, kiedy w nie opadałam –
mówiąc w przenośni.
Złapał mnie.
Dotrzymał słowa i nawet nie zerknął.
Sięgnęłam po różową bejsbolówkę z prostym daszkiem – zatem West
zobaczy więcej mojej twarzy, niżbym chciała – wcisnęłam ją głęboko na
głowę, wzięłam głęboki oddech i poklepałam Westa po ramieniu, dając mu
znać, że może spojrzeć.
– Już się pozakrywałaś? – zażartował.
– Jak dla mnie niewystarczająco – burknęłam.
Otworzył oczy.
– I co myślisz? – Mimo że zmieniłam tylko czapkę, wskazałam na swoje
ciało i zrobiłam pozę à la Carrie Bradshaw z Seksu w wielkim mieście.
Pytanie zabrzmiało głupio, ale czułam się tak, jakbym przymierzała co
najmniej suknię ślubną.
Zagwizdał z uznaniem i posłał mi krzywy, szelmowski uśmiech, od
którego zmiękły mi kolana.
Wyciągnął dłoń, a moje serce zamarło. Przez chwilę byłam pewna, że
mnie puści, a moje ciało upadnie na podłogę, ale nie. Nie zdjął mi czapki.
Zagiął boki daszka tak, jak lubiłam, żeby osłaniały moją twarz z obu stron.
– Jesteś piękna – powiedział z niskim pomrukiem. – Czapka też jest
w porządku.
– Dziękuję. – Poruszył mnie mój własny rozedrgany głos. – Ale nie
powinieneś był tego robić, kolego. Jeśli coś niszczysz albo wykorzystujesz,
nie można tego zwrócić.
– Bzdura! Zapytaj każdą dziewczynę, którą zaliczyłem.
Roześmiałam się ponuro. Wcale nie bawił mnie fakt, że West sypia,
z kim popadnie.
– Poza tym i tak ją kupimy – dodał niewzruszony.
Odwróciłam się, żeby włożyć starą czapkę, i zauważyłam cenę.
– Pięćdziesiąt pięć dolców? To chyba jakieś żarty!
– Ja stawiam.
– Nie. – Pokręciłam stanowczo głową. – Wcześniej postawiłeś mi
kolację. Nie możesz tak robić, bo jeszcze się przyzwyczaję.
West już szedł do kasy, obracając na palcu różową czapkę z wisienką.
Kompletnie mnie olał.
Podążyłam za nim z jękiem. Wiedziałam, że i tak zrobi to, co będzie
chciał.
– To nie jest przysługa, tylko wymiana. Kupiłem ci potrzebną rzecz,
a teraz ty mi się odwdzięczysz. Co ty na to? – Szarpnął za łańcuszek przy
portfelu (co bardzo mi się podobało, bo moje serce kochało lata
dziewięćdziesiąte), wyciągnął go i rzucił kilka banknotów na ladę.
– O w mordę! Ty jesteś West St. Claire z Sher U, no nie? – Twarz
chłopaka przy kasie pojaśniała. Po męsku uścisnęli sobie dłonie. –
W zeszłym roku widziałem twoją walkę z Williamsem. Dosłownie go
zmiażdżyłeś. On jeszcze żyje?
– Nie byłbym tego pewien. – West wetknął do ust zieloną cukrową laskę
i na powrót wszedł w rolę aroganckiego zadziornego typa.
– Powinieneś zostać profesjonalnym kickbokserem. Dawno nie
widziałem kogoś tak dobrego jak ty. Dajesz czadu.
– Dobry z ciebie dzieciak – oznajmił West.
– Podpiszesz mi czapkę?
West złożył swój autograf i nawet zgodził się na selfie. Wyszliśmy ze
sklepu podbudowani.
– To co chciałabyś mi kupić? – zaczął, nawiązując do gadki o umowie.
Postukałam palcem w usta i zastanowiłam się.
– Ochraniacz na jądra.
West ryknął śmiechem.
– Aleś ty dowcipna, Teksas!
– Hej, to ty zostawiłeś mi baletki, zanim w ogóle poznałeś moje imię!
West schował portfel do tylnej kieszeni spodni i wręczył mi reklamówkę
z nową czapką.
– Ani razu o tym nie wspomniałaś. Zastanawiałem się, czy rzeczywiście
do tego doszło. Zacząłem kwestionować własną poczytalność.
– Wcale się nie dziwię, że ją kwestionujesz. Ale tak, dostałam je
i trzymam w domu. Jeszcze nie wiem, co z nimi zrobię, ale mój kompleks
biedaczki nie pozwala mi ich wyrzucić – przyznałam ze śmiechem. –
Chcesz je odzyskać?
– Zatrzymaj je. Balet to chyba nie moja działka. Jestem na to za dużą
dziewczynką – oznajmił piskliwym, nieśmiałym głosikiem.
Wyobraziłam go sobie w tutu.
Po szybkiej zmianie bejsbolówki w alejce wróciłam do Westa
w różowym nakryciu głowy. Gwizdnął z uznaniem, kiedy
przemaszerowałam obok niego, kręcąc biodrami jak jakaś femme fatale.
Jego telefon znów zawibrował. West odrzucił połączenie.
– Nie zamierzasz odebrać? – Szłam tyłem, patrząc pytająco. – Jeśli masz
coś lepszego do roboty, to nic nie szkodzi.
– Nie mam – warknął.
Jego dobry humor nagle wyparował.
– Może to coś ważnego?
Im bardziej nad tym myślałam, tym bardziej utwierdzałam się
w przekonaniu, że nawet napalona dziewczyna nie dzwoniłaby kilkanaście
razy. Poczułam w żołądku bolesny skurcz. To musiało być coś o wiele
poważniejszego.
– Sam to ocenię. Teraz twoja kolej, Teks! – zawołał, gdy odwróciłam się
do niego plecami i ruszyłam przed siebie. – Gdzie chcesz iść?
– Jadłeś kiedyś frito pie, Maine?
Na jego twarzy pojawił się najsłodszy, najbardziej głupkowaty uśmiech,
jaki w życiu widziałam. Jego oczy błyszczały jak szmaragdy.
Kiedyś oglądałam dokument o upadku muru berlińskiego i tysiące ludzi,
które zjawiły się na miejscu, by go niszczyć niemal gołymi rękami. Gdy
West posłał mi ten swój szczery uśmiech, z moim murem obronnym stało
się to samo – rozpadał się kamień po kamieniu, jak gdyby tysiące małych
Westów uderzało w niego pięściami.
– Chyba nie. – Przekrzywił głowę zaciekawiony.
– To chodźmy do Christiny. Musimy tam pojechać. Frito pie samo się nie
zje.
Skinął głową i roztrzaskał ostatni kamień w moim murze.
– Prowadź.

– Hm, dziwne... – West odchylił się na siedzisku i wbił widelec w danie.


Chwyciłam się za serce.
– Żartujesz, tak? – zawołałam oburzona.
Pokręcił głową. Podniósł widelec i przyjrzał się podejrzliwie jego
zawartości.
– Co to w ogóle jest? Wołowina, fasola, ser, sos pomidorowy, nachosy,
kwaśna śmietana, kukurydza, orzechy pekan... – wymieniał składniki. –
Przychodzi mi na myśl odcinek Przyjaciół, ten, w którym Rachel skleiły się
kartki z dwoma różnymi przepisami i zrobiła obrzydliwy deser
z truskawkami i wołowiną. Mam wrażenie, że tu jest wszystko. Groch
z kapustą.
– Och. – Uśmiechnęłam się promiennie. – Groch z kapustą też się
znajdzie. Na samym dole. Pod warstwą nachosów.
Wybuchnął śmiechem. Poprosiłam o rachunek i zapłaciłam.
– Poza tym Joeyowi smakowało...
– Jemu smakowało wszystko. Właśnie na tym polegał komizm tej
postaci.
– Czyli jesteś wybredny?
– Nie do końca. Nie biorę do ust tylko obrzydliwych rzeczy. –
Zamyślony West potarł szczękę. – I cipek. Ich też nie tykam językiem.
Zakrztusiłam się dietetyczną colą. Odrobina spadła z powrotem do
kubka.
– Słucham?
– Pytałaś o moje nawyki żywieniowe. Pomyślałem, że szczerość to
podstawa.
– Dlaczego nie... – zawahałam się.
Jeszcze nigdy nie rozmawiałam z chłopakiem o seksie. Co więcej, nie
poruszałam tego tematu nawet z Karlie czy babcią. Marla również nie
wchodziła w rachubę, z oczywistych powodów. Nie chodziło o to, że nigdy
tego nie robiłam, przeciwnie. Zaliczyłam swój pierwszy raz jako
szesnastolatka. Nigdy jednak nie poruszaliśmy tego tematu z Tuckerem.
A sam stosunek okazał się mało satysfakcjonujący, łagodnie mówiąc.
– ...robię minety? – dokończył, rozkoszując się moim dyskomfortem. –
Wydaje mi się to bardzo intymnym doświadczeniem. Nie mam nic do
cipek, uwielbiam w nich przebywać. Po prostu nie chcę poznawać tych,
które widziały już pół miasta. Gdybym miał kogoś na stałe, śpiewałbym
inaczej.
– A miałeś kiedyś kogoś na stałe?
Pokiwał głową.
– W liceum. Robiłem jej dobrze rano, po południu i wieczorem. A ty?
– Też.
– I co, miałaś minetę? – zapytał bezpośrednio, bez cienia wstydu.
Końcówki moich uszu zapłonęły.
– Tak.
– Odwzajemniłaś mu się?
– Oczywiście. Równość przede wszystkim, prawda?
West odchylił się na krześle. Mięsień na jego szczęce drgnął.
– Słyszałaś kiedyś o czymś takim jak pozytywna dyskryminacja? Co się
stało z feminizmem?
Przygryzłam wargę, powstrzymując wybuch śmiechu. Czy on naprawdę
jest zazdrosny?
– Rozumiem, że nie masz nic przeciwko oralowi, kiedy to ty jesteś
odbiorcą? – Uniosłam brew.
West posłał mi szelmowski uśmieszek, jakby był dumny z tego, że
prowadzę rozmowę na ten temat i nie zapadam się ze wstydu pod ziemię.
– Zgadza się. Jeszcze nie miałem loda, który by mi się nie podobał.
– To mało feministyczne podejście.
– Ej, a wiesz, ile staników zrujnowałem w życiu?
– A ponoć romantyzm przeszedł do lamusa. – Wywróciłam oczami.
West naciągnął mi czapkę na czoło. W swoim towarzystwie czuliśmy się
bardzo swobodnie.
– To gdzie teraz, Teks?
– Mam ochotę na kolejne meksykańskie danie – odparłam bez
zastanowienia.
– Na kolejną breję? – W jego oczach zamigotało udawane przerażenie. –
Dlaczego mnie tak torturujesz?
– Nie odpuszczę ci, dopóki nie przyznasz, że frito pie to najlepsze, co
przytrafiło się ludzkości od czasu wynalezienia rolnictwa i języka.
– Frito pie to najlepsze, co przytrafiło się ludzkości od czasu
wynalezienia rolnictwa i języka – powtórzył beznamiętnie.
– Próbuj dalej! – zakpiłam.
Wyszliśmy z knajpy i udaliśmy się do kolejnej, gdzie Westowi również
nie posmakowało to boskie danie. Po trzeciej wstał i pokręcił głową.
– Koniec z tym gównem. To jak gwałt na prawach człowieka!
– Nie przesadzaj – rzuciłam, próbując za nim nadążyć. Od śmiechu
bolały mnie mięśnie twarzy. Czy to dlatego, że tak dobrze się razem
bawiliśmy, czy może już odwykłam od śmiania? – Przecież to dopiero
rozgrzewka.
– Ogłaszam protest. – Pokręcił głową, obracając na palcu breloczek
z kluczykami.
– Maine! – jęknęłam.
– Teksas.
Szarpnęłam go za rękę, ale się nie dał. Niewzruszony szedł w stronę
swojego ducati.
– Ładnie proszę. Kolejne na pewno będzie miodzio. – Mój głos był
ochryple flirciarski. Szesnastoletnia Grace przejęła nade mną władzę.
– No właśnie, miodem też byś to polała. Wpakowałabyś tam dosłownie
wszystko.
Moje serce, do tej pory nabrzmiałe od szczęścia i radości, zaczęło się
kurczyć.
Zbliżał się wieczór. Prawda była taka, że ja sama nie miałam ochoty na
kolejne frito pie. Zwyczajnie nie chciałam wracać do Sheridan. Nie
chciałam opuszczać naszej bańki. Pragnęłam pozostać beztroską
i szczęśliwą, czuć się piękną – a przynajmniej nieodpychającą – jeszcze
przez kilka godzin.
West zatrzymał się przy motocyklu i podał mi kask. Szybko zastąpiłam
nim czapkę, którą wepchnęłam do reklamówki.
Droga do Sheridan mijała nam w ciszy. Włosy chłostały mi plecy
i ramiona. Na przedmieściach West skręcił w stronę centrum.
– Dzisiaj mam urodziny – oznajmił ni stąd, ni zowąd.
– Co takiego? – wrzasnęłam mu w ucho. Wiatr i kask tłumiły mój głos. –
Naprawdę?
– Tak! – jęknął.
– Ile ci stuknęło?
– Dwadzieścia dwa.
– Cholera!
– Dzięki, Teks. Teraz czuję się o wiele lepiej z kolejnym rokiem na
karku.
– Kupiłeś mi prezent na swoje urodziny? Tak być nie może! Zatrzymaj
się. Zatrzymaj się w tej chwili!
Stanął przy sklepie spożywczym, a ja w kasku wbiegłam do środka i po
chwili wróciłam z butelką tequili w papierowej torbie i świeczkami.
Kupiłam najtańsze, ale lepsze takie niż nic. Wskoczyłam na siodełko
i owinęłam ramiona wokół brzucha Westa.
– Jedź do Sheridan Plaza! – rozkazałam.
– Zaczęłaś pić beze mnie? Dlaczego miałbym tam jechać? – Odwrócił
głowę. Patrzył chmurnie przez wizjer kasku.
– Bo nigdy tam nie byłam – przyznałam się ochryple.
Zerwał z głowy kask i przeszył mnie wzrokiem.
Silnik wciąż pracował.
Cieszyłam się, że wciąż mam na sobie kask, bo jego twarz znajdowała
się tak blisko mojej, nasze usta dzieliło zaledwie parę centymetrów, że
niemal nie mogłam wytrzymać pragnienia. Zmierzwione złotobrązowe
włosy przykleiły się do lekko spoconych skroni i czoła, a wyraziste kości
policzkowe Westa mieniły się w słońcu.
– Co ty gadasz?
Poważnie pokręciłam głową.
– Dorastałaś w Sheridan i nigdy nie byłaś w Plazie?
Potaknęłam.
– Dobra. Ale nie wolno ci tam chodzić samej. Obiecaj!
– Żadnych obietnic. – Poruszyłam sugestywnie brwiami, powołując się
na jego własną zasadę. – Skoro ty nie obiecujesz, ja też nie będę.
A dlaczego nie chcesz, bym tam chodziła?
– Bo to obleśna ruchalnia.
– A przypadkiem nie zabierasz tam swoich koleżanek? – wytknęłam
lekko.
– Właśnie dlatego jest ruchalnią. To nie miejsce dla dam. – West założył
kask i popędziliśmy ulicą.
Kiedy dotarliśmy do Plazy, zaparkował za budynkiem i zaciągnął mnie
do środka.
Parter był pusty. Na podłodze leżały wilgotne materace, niedopałki
papierosów i czerwone plastikowe kubki. Ruszyliśmy betonowymi
schodami na piętro. W lewym skrzydle miała się najpewniej znajdować
strefa restauracyjna, ale przestrzeń świeciła pustkami. Wszędzie były
porozkładane maty treningowe, otoczone skrzynkami i kartonami, które
tworzyły ring. Mogła się tutaj z powodzeniem zmieścić przynajmniej setka
osób. W prawym skrzydle zauważyłam mniejsze pomieszczenia,
przeznaczone pod wynajem dla sklepów, i tam też w każdym leżały
materace. Przywodziły na myśl obleśne pokoje motelowe. Nic dziwnego, że
ludzi tu ciągnęło. To miejsce przypominało burdel.
West szybko oprowadził mnie po piętrze, mocno trzymając za rękę, jak
gdyby Plaza miała wyssać moją biedną duszę i posłać ją do piekła.
W wolnej ręce ściskał papierową torbę z butelką tequili.
– To w sumie wszystko. Na drugim piętrze znajdują się pokoje
kierownictwa. Tam jest nasze biuro – oznajmił.
W jego głosie nie wyczułam nawet nuty sarkazmu.
– I co? Pracujesz tam grzecznie przy biureczku? – zapytałam drwiąco.
– Wolę na materacu. W pozycji horyzontalnej.
Poszliśmy schodami na drugie piętro.
Na widok szybu windy sposępniałam. West tego nie zauważył, bo stał
odwrócony do mnie plecami.
Czyli to tutaj zaciąga dziewczyny.
To tutaj on i Melanie stali się jednością.
Musiałam się odezwać, żeby przestać o tym myśleć.
Odchrząknęłam.
– W tym roku kończysz studia, prawda? Co chcesz robić później?
Przeczesał dłonią włosy. Tatuaż z literą A na jego ramieniu przypominał
mi, jak mało wiem o Weście.
– Jaka nagła zmiana tematu. Chyba jeszcze się nad tym nie
zastanawiałem.
– A masz jakieś preferencje? Pomysły, aspiracje?
– Nie, nie. I jeszcze raz nie. – Ponownie pokazał mi plecy i uniósł ręce
nad głową. – Nie chcę rozmawiać o przyszłości. Lecę, Teks. Złap mnie.
Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, już się na mnie zwalił.
Krzyknęłam, ale rozłożyłam ręce, usiłując go złapać. Cholera, zbyt mało
czasu na przygotowania, a on jest naprawdę ciężki! Osunęłam się,
przygnieciona ciężarem i przygotowana na zderzenie z zimnym betonem,
więc dopiero po chwili do mnie dotarło, że wylądowaliśmy na materacu.
Dlatego to zrobił!
Dobrze wiedział, że go nie złapię, ale upadniemy na coś miękkiego.
Chciał tylko wiedzieć, czy spróbuję go uratować.
Niech go szlag.
Rozchichotana zepchnęłam go z siebie.
West przetoczył się na bok i otworzył tequilę. Już chciał łyknąć pierwszy,
ale wyrwałam mu butelkę z ręki.
– Nie tak szybko, jubilacie! Najpierw wzniosę toast.
Usiadł i patrzył na mnie uważnie, z powagą. Nagle zobaczyłam
zaciekawione dziecko, które czeka na wykład na interesujący je temat.
Serce mi się krajało, gdy widziałam, jak łaknie moich słów, bo to
oznaczało, że normalnie nie obchodzi swoich urodzin. Nie zaplanował nic
z przyjaciółmi, a mnie powiedział o tym dopiero w ostatniej chwili.
Właściwie to zamierzał dzisiaj pracować w food trucku, zanim nie
okazało się, że mamy wolne.
Z jakiegoś powodu Westa St. Claire’a nie cieszyło życie. Ta myśl
sprawiała, że moja dusza pękła na kawałki.
– Chciałabym wznieść toast za mojego wyjątkowego, chociaż czasami
bardzo męczącego i upartego przyjaciela, który zawsze przy mnie jest.
Siliłam się na lekki ton, a mimo to się wzruszyłam. Bo dotarło do mnie,
że mówię samą prawdę.
West wywrócił oczami.
– Zacznij w końcu mówić o mnie, ty mały gnomie!
Pacnęłam go w ramię.
– Mam gdzieś, co na twój temat mówi cały świat. Nie obchodzi mnie, że
bijesz się dla pieniędzy, że jeździsz na potworze imieniem Christina i że
jesteś męską dziwką. Mam cię za fajnego gościa, który zawsze postępuje
słusznie. I to jest wystarczające. Nie... – Poczułam, jak oblewa mnie
rumieniec. – To więcej niż wystarczające. To najważniejsze. Wszystkiego
najlepszego, młotku!
Odchyliłam głowę, upiłam łyk tequili i podałam Westowi butelkę. Palący
alkohol spłynął wzdłuż mojego gardła.
Siedzieliśmy na materacu przez dwie godziny, pijąc i rozmawiając.
Poruszaliśmy wszystkie tematy, od dzieciństwa, przez futbol, aż po seriale,
muzykę i książki. Z każdym łykiem trunku nasze słowa coraz bardziej
traciły sens, aż w końcu kompletnie przestaliśmy się rozumieć.
Kiedy osuszyliśmy butelkę, na zewnątrz zapadł już zmrok. W Plazie
zrobiło się zaskakująco chłodno. Siedzieliśmy, nasze ramiona się stykały
i patrzyliśmy w sufit.
– Chcesz wiedzieć, na co mam ochotę? – zapytałam.
– Nadal odpychać mnie bez powodu, tłumacząc się jedynie swoim
chorym wstydem? – zapytał oschle.
Prychnęłam. Miał trochę racji.
– Na prawdziwe meksykańskie żarcie, które wchłonie alkohol.
Podniósł butelkę, zmrużył oczy i wbił wzrok w puste dno.
– Mówisz o rybnych tacosach i nachosach?
– Dokładnie.
– Nie mam pojęcia, gdzie można w tej okolicy dostać coś takiego.
Wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Oczywiście, to nie było w porządku,
ale miało sens. Dzisiaj złamaliśmy tyle zasad, że jedna więcej nas nie
zabije.
Poza tym pani Contreras nigdy się nie dowie.
– Myślisz o tym samym co ja, drogi jubilacie? – Mój uśmiech zrobił się
szerszy.
– Myślę, że Teksas właśnie stała się o wiele fajniejsza.
Chwiejnym krokiem weszliśmy po schodkach do food trucka, zamknęliśmy
za sobą drzwi i nie otworzyliśmy okna. Odwróciłam się i przycisnęłam
palec wskazujący do ust.
– Ciii!
– Przecież oboje jesteśmy cicho, głupolu. – West wyminął mnie,
ścisnąwszy moje ramię.
Zapalił światło i włączył grill, a ja wzięłam się do krojenia warzyw.
Przygotowałam tacosy w miękkiej muszli, wcisnęłam do nich świeczki
i podpaliłam. Furgonetka wróciła dzisiaj z naprawy, więc brakowało kilku
składników, na przykład kwaśnej śmietany czy guacamole, ale byliśmy zbyt
pijani, żeby się tym przejmować.
Fałszując, zaśpiewałam Sto lat, a West zdmuchnął świeczki.
– O co prosiłeś? – Pogładziłam go po ręce i oparłam podbródek na jego
ramieniu.
Patrzyliśmy, jak z knotów unosi się dym.
– Jeśli ci powiem, obiecujesz, że nie będziesz drążyć tematu?
– Jasne.
– Mówię poważnie, Teks. Nie chcę, żebyś się nade mną litowała.
Spędzam z tobą urodziny właśnie dlatego, że nie jesteś tego typu osobą.
– Wyduś to z siebie, facet – ponagliłam go ze śmiechem.
– Myślałem o tym, żeby nigdy więcej nie chcieć umrzeć.
Ścisnęło mnie w gardle. Zapadła grobowa cisza, ale dotrzymałam słowa
i nie dopytywałam.
– W takim razie ja też ci tego życzę – odparłam łagodnie.
Siedzieliśmy na podłodze i jedliśmy rozwalone, wilgotne tacosy, a ja
zadawałam mu pytania z quizu o latach dziewięćdziesiątych. Postanowiłam,
że już nigdy nie będę dociekać, dlaczego West postanowił się ze mną
zaprzyjaźnić. Wolałam skupić się na tym, co nas łączy, i zobaczyć, dokąd
nas to zaprowadzi.
Od lat nie czułam się tak szczęśliwa.
West właśnie mi tłumaczył, dlaczego saszetka biodrówka przekreśla
w jego oczach kobietę, gdy nagle ktoś zastukał w okno furgonetki.
– Halo? Jest tam ktoś?
Zamilkliśmy i spojrzeliśmy po sobie szeroko otwartymi oczami. Buzie
mieliśmy pełne jedzenia. Dostałam ataku śmiechu, który musiałam szybko
zdusić. Obecnie rzadko pijałam alkohol i już zapomniałam, że zawsze
wtedy dostaję głupawki.
– Hej, światła się palą – zauważył jakiś chłopak na zewnątrz. Jego buty
zaszurały na żwirze, kiedy obchodził pojazd. Pewnie próbował zajrzeć do
środka przez szpary w oknach. – Otwierajcie.
Zakryłam usta ręką, ale nie mogłam powstrzymać chrumknięcia. West
wytrzeszczył oczy i uśmiechnął się szeroko.
Było mi wstyd, że usłyszał ten dźwięk. Całe moje ciało dygotało od
tłumionego chichotu.
– Patrz na furgonetkę – odezwał się jakiś inny chłopak. – Trzęsie się.
Myślisz o tym samym co ja?
– Jeśli tak, to na pewno nam nie otworzą, Rick. I już więcej niczego tu
nie zamówię.
Myśleli, że uprawiamy seks! O Panie!
Z mojego gardła wyrwało się kolejne chrumknięcie. A potem straciłam
kontrolę nad ciałem i przewróciłam się do tyłu. West rzucił się w moją
stronę, przycisnął mnie do podłogi, siadając na mnie okrakiem, i zakrył mi
usta ręką. Wokół nas walały się tacosy.
Gdy zobaczyłam krocze Westa przy moim brzuchu, uszło ze mnie całe
powietrze. Jego reakcja nie miała podtekstu seksualnego. Chciał mnie
zwyczajnie uciszyć, żebyśmy nie mieli kłopotów. Nie powinno nas tu być.
Gdyby pani Contreras się o tym dowiedziała, zapewne wylałaby nas oboje,
nawet jeśli żywiła do mnie sympatię.
Mimo to zadrżałam, a z moich ust wydobył się jęk rozkoszy, kiedy West
docisnął mnie do podłogi. Poczułam, że moje sutki napierają na stanik,
ocierają się o materiał przy każdym ruchu. Widok jego silnych
i muskularnych ud wokół moich bioder podniecił mnie tak bardzo, że
miałam ochotę go odepchnąć, rozpiąć mu spodnie i wziąć go w usta.
West zacisnął palce na moich ustach, a ja oparłam się ochocie, by polizać
jego dłoń. Przy wargach czułam jego szorstką, lekko słonawą skórę.
Nachylił się nade mną jeszcze bardziej; jego ciężar tłamsił mnie do tego
stopnia, że nie mogłam oddychać. A gdy popatrzył w moje oczy, odeszła mi
ochota na żarty. Ludzie na zewnątrz wciąż próbowali zajrzeć do środka,
przyświecając sobie latarkami, których światło tańczyło delikatnie na
twarzy Westa.
Nasze serca biły jak szalone. Dosłownie, słyszałam je i niemal
widziałam, jak poruszają się pod ubraniami.
Cykady grały coraz głośniej, chrzęst kroków na żwirze cichł. Odchodzili.
West nachylił się jeszcze bardziej, odsunął daszek mojej czapki na lewo
i dotknął swoim czołem mojego. Nasze klatki piersiowe napierały na siebie
z każdym ciężkim oddechem. Zamknął oczy, potarł mój nos swoim.
Ogarnęło mnie dziwne, uderzające do głowy uczucie. Coś mi mówiło, że
będę latami odtwarzać ten moment w myślach.
Zabrał rękę z moich ust i pociągnął za sznurek, gasząc światło.
Bum, bum, bum, waliło moje serce.
– Teksas. – Jego szept spowił mnie jak ciepły, milutki kocyk.
– Maine. – Mój głos zabrzmiał dziwnie, gardłowo. Jakby nie należał do
mnie.
W furgonetce było tak ciemno, że nie widziałam niczego. Sięgnęłam
ustami do miejsca, gdzie – jak mi się wydawało – znajdowały się wargi
Westa. Chociaż mózg podpowiadał mi, że pocałunek będzie najgorszym, co
może przydarzyć się naszej przyjaźni, inne części mnie rozpaczliwie
chciały poczuć na sobie dotyk.
– Dzisiejszy dzień nie był do dupy. – Jego oddech połaskotał moją twarz.
W pierwszym odruchu nie mogłam wykrztusić słowa. Przełknęłam ślinę.
– Zgadzam się. – Moje usta znajdowały się centymetr od jego ust.
– A moje urodziny zazwyczaj są do dupy.
– Och.
Oficjalnie straciłam resztki szarych komórek. Winiłam za to jego
bliskość. Upajała mnie bardziej niż tequila.
– Teksas... – mruknął.
– Maine? – Zadrżałam z podniecenia.
– Pozwolenie na coś cholernie głupiego, ale w tej chwili niezaprzeczalnie
koniecznego?
Moje serce fiknęło koziołka. Nie wiedziałam, o co pyta, ale moja
odpowiedź była twierdząca.
– Przyznane.
– Wszystkiego najlepszego – pożyczył sobie.
Jego usta odnalazły w tych egipskich ciemnościach moje, a każda
komórka mojego jestestwa zapiała z radości.
Naparłam na niego piersiami i otworzyłam usta, by napotkać jego język.
Dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie, słodka krew w żyłach zgęstniała.
Warknęłam.
Telefon Westa znów się rozdzwonił, a on odskoczył, przerywając trans,
w którym trwaliśmy oboje. Wstał i zapalił światło. Podążyłam za nim
i zaczęłam zbierać z podłogi jedzenie.
Odwrócony do mnie plecami odebrał połączenie.
– Tak?
Wydawał się zdyszany. Zawstydzony. Zaczął krążyć po furgonetce.
Wyrzuciłam jedzenie do kosza, a mój wzrok dyskretnie powędrował
w stronę krocza Westa. Zauważyłam wyraźną erekcję, długą, dużą
i zachęcającą. Doprowadzał mnie do obłędu, ale miło było wiedzieć, że
mam na niego taki sam wpływ.
Nieświadomy moich zboczonych myśli West ponownie odwrócił się do
mnie plecami i przeczesał dłonią potargane włosy.
– Byłem zajęty.
Cisza.
– Z przyjaciółką.
Znowu pauza.
– Bo nie ma o czym. To tylko przyjaciółka, jak przed chwilą
wspomniałem. Może zacznij rozwiązywać jakieś łamigłówki, mamo.
Poćwiczysz przy okazji logiczne myślenie.
Auć.
– Tak samo jak rok temu. – Roześmiał się oschle, chłodno. – Muszę
lecieć. Pozdrów ode mnie tatę. Na razie.
Wepchnął telefon do tylnej kieszeni spodni i odwrócił się.
Pod jego zimnym, pozbawionym emocji spojrzeniem poczułam się jak
ktoś zupełnie obcy. Jak gdyby dzisiaj między nami do niczego nie doszło.
– Gotowa wracać? Nie mogę wsiąść na motocykl, ale odprowadzę cię do
domu. – Jadeitowe oczy Westa były twarde jak diament. Znikło z nich całe
ciepło, które widziałam tam jeszcze chwilę temu.
– To była twoja mama?
Chyba jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś zwracał się do matki tak
ozięble. Jako osoba, która dorastała bez niej, zawsze obserwowałam relacje
swoich znajomych z ich rodzicami. Dostrzegałam niewidzialną nić
podziwu, rozdrażnienia i miłości. Poziom zażyłości się różnił, ale pod
spodem zawsze kryła się czułość, której nie dostrzegłam w rozmowie
Westa.
– Tak. – Pomógł mi posprzątać podłogę. Ogarnął wszystko
błyskawicznie, unikając mojego spojrzenia. Telefon wytrącił go
z równowagi. – Przyjaciele dobrze wiedzą, że nie świętuję urodzin, ale
matka wciąż próbuje.
Dlaczego nie świętuje urodzin?
Dlaczego tym razem postanowił zrobić to ze mną?
Wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi. A przynajmniej nie dzisiaj.
Pogładziłam go uspokajająco po ramieniu.
– Chcesz się przywitać z babcią? – Uśmiechnęłam się.
– Żartujesz? – prychnął. – Trzymam z tobą tylko po to, żeby spotykać się
z babcią Savvy.

WEST

A nagroda dla debila dekady wędruje do...


Mnie.
Przywitałem ją z otwartymi ramionami.
Całowanie Teksas było najgłupszą rzeczą, jaką zrobiłem od czasu
przeprowadzki do... Cóż, do Teksasu. Była na tyle pijana, że mi na to
pozwoliła, a ja wykazałem się niezaprzeczalną głupotą i złamałem
wszystkie swoje zasady.
Moją wybawicielką okazała się matka. Kto by pomyślał? Dźwięk
telefonu natychmiast przypomniał mi o wszystkim.
Dlaczego tu jestem.
Dlaczego nigdy nie wrócę do Maine.
Dlaczego nie mam dziewczyny, poważnego związku czy planów na
przyszłość.
East miał rację – Grace Shaw mi się podoba. Jednak jeśli nie będę
trzymać rąk przy sobie, wciągnę ją w bagno, z którego sam nie potrafię się
wydostać. A ona nie zasługuje, żeby ją pochłonęło.
„Brak obietnic to brak rozczarowań”.
Moje życiowe motto.
Grace i ja kroczyliśmy ramię w ramię. Ona, wciąż wstawiona,
podrygiwała i gadała z ożywieniem. W różowej czapce na blond włosach
wyglądała uroczo; wprost nie mogłem się doczekać momentu, w którym
pokona swój brak pewności siebie i otworzy się na ludzi. Faceci zaczną
ustawiać się do niej w kolejce, gdy tylko przestanie wysyłać sygnały
ostrzegawcze. Z drugiej strony... Miałem ochotę oskórować każdego
takiego skurwiela i zrobić z jego skóry bębenek. Oni na nią nie zasługują.
Tak naprawdę nie miałem na myśli nikogo konkretnego, tylko stado
bezimiennych, pełnych nadziei i ciamajdowatych gnoi.
– ...a potem powiedziała, że mogę nie zaliczyć tego semestru. To
przerażające. Ale nie dam rady wystąpić na scenie. Wiem, że na rynku są
dostępne profesjonalne kosmetyki do makijażu, do zadań specjalnych, ale
jaki byłby w tym cel? Wszyscy i tak próbowaliby przejrzeć mój make-up.
Sztuka zeszłaby na dalszy plan, a o mojej nowej twarzy gadałoby całe
miasto. Nie mogę występować, i to bez czapki. Występ w czapce też zresztą
nie wchodzi w grę – nakręcała się Grace.
Kurwa. Znów się zamyśliłem. Tym razem próbowałem sobie wyobrazić,
jak by to było skończyć tamten pocałunek. Bo zanim przerwał nam telefon,
doszło zaledwie do krótkiego cmoknięcia.
– Ale kto? – zapytałem, kiedy dotarliśmy pod dom Teks.
– Profesor McGraw. – Zatrzymała się przed furtką. – Odpłynąłeś,
prawda? – Wyciągnęła dłoń i przygładziła moje włosy po jednej stronie,
żeby wyglądały jako tako. Obcinałem je co kilka miesięcy, i to tylko wtedy,
kiedy East dosłownie sadzał moją dupę na stołku i brał nożyczki.
Jęknąłem i odwróciłem wzrok.
Dziewczyny nieustannie mnie dotykały. Robiły mi laskę, całowały,
obmacywały, ujeżdżały mnie. Ale od chwili, kiedy ktoś dotykał mnie w ten
sposób – z uczuciem, nie z pożądaniem – minęły wieki. Właściwie od czasu
Whitley nie robił tego nikt.
Nagle drzwi się otworzyły i z domu wypadła jakaś starsza kobieta
z torebką na ramieniu.
– Kochanieńka, zobaczyłam światło na ganku! Zostawiłam ci jedzenie
w mikrofalówce, o ile ta stara prukwa jeszcze się do niego nie dobrała.
Przepraszam, ale nie mam czasu zaczekać, aż weźmiesz prysznic. Pete
złapał jakieś choróbsko. Muszę do niego wracać. Zadzwoń, jeśli będziesz
czegoś potrzebować.
– Dzięki, Mar. – Teksas stanęła na palcach, żeby uściskać kobietę.
Podeszliśmy do drzwi. Marla poklepała mnie po ramieniu w drodze do
samochodu.
– Tylko traktuj ją z szacunkiem, chłopcze – powiedziała. – Bo zapoznam
cię ze swoją strzelbą.
Pieprzony Teksas!
– Przypilnuję Pani S, gdy ty będziesz pod prysznicem – zaoferowałem,
gdy Marla odjechała swoim dodgem. Komentarz o strzelbie rzuciła takim
tonem, jakby proponowała mi herbatkę.
– Och, nie musisz. Naprawdę. – Grace spaliła cegłę pod makijażem.
– To oświadczenie, nie propozycja. A teraz rusz dupę. – Przyłożyłem
dłoń do jej lędźwi, na tyle blisko pośladków, że w mojej głowie zaczęło się
roić od niestosownych pomysłów. Erekcja napierała na spodnie i wprost nie
mogłem się doczekać, aż wrócę do domu i sobie zwalę.
Teksas pobiegła na górę, a ja wszedłem do salonu i się rozgościłem.
Wystrój zalatywał starością, ale ściany wyglądały całkiem świeżo, więc
domyśliłem się, że kiedyś był tu pożar i część domu została
wyremontowana.
Babcia Savvy siedziała w fotelu przed telewizorem i robiła na drutach
niekończący się szalik. Oczy miała puste, usta zaciśnięte w grymasie
niezadowolenia.
Usiadłem obok niej.
– Dobry wieczór. Pamięta mnie pani?
Oderwała wzrok od czterometrowego szala, spojrzała znad oprawek
okularów i powróciła do dziergania.
– Oczywiście – odparła. Jej twarz się rozluźniła. – Jesteś Freddie, mój
mąż.

Minęło dziesięć minut. Teksas wyszła spod prysznica, a ja utwierdziłem się


w przekonaniu, że jej babcia ma demencję. Przez cały ten czas Pani S
wypytywała mnie o ludzi, których nie znałem, a z którymi ponoć
pracowałem. Przytaczała rozmowy, których nie odbyliśmy, i traktowała
mnie jak swojego zmarłego męża. I to nie była gra. Ona naprawdę nie miała
pojęcia, kim jestem.
Grace zeszła po schodach, pokonując po dwa stopnie na raz. Miała na
sobie obszerną koszulkę z długim rękawem. Zachłannym spojrzeniem
obrzuciłem jej gołe nogi. Były idealne: opalone, długie, umięśnione.
Z łatwością mogłem sobie wyobrazić, jak owijają się wokół mojej talii.
Ale tego nie zrobiłem.
Byliśmy tylko pieprzonymi przyjaciółmi, o czym ciągle zapominałem.
Może powinienem wypisać to sobie po wewnętrznej stronie powiek?
TYLKO PRZYJACIELE.
Mój wzrok przesunął się w końcu na inne części jej ciała. Na głowie
tkwiła bejsbolówka, a twarz pokrywała świeża warstwa makijażu.
A więc tak się bawimy, Teks?
Wstałem.
– Dzięki za pomoc. Naprawdę doceniam. – Grace mnie uściskała.
Jej cycki przylgnęły do mojej klaty. Nie miała na sobie stanika.
West Junior postanowił, że trzeba będzie wyświadczyć jej więcej
przysług, jeśli ona zamierza częściej odpłacać nam w ten sposób.
Odprowadziła mnie do drzwi, tym samym uprzejmie dając znać, bym
wypierdalał.
– Dlaczego znów się pomalowałaś?
– Dlaczego masz taką popieprzoną relację z rodzicami? – zripostowała,
otwierając mi drzwi.
Okej, załapałem.
Pstryknąłem ją w ucho.
– Dla jasności: jeśli jutro znowu zaatakujesz mnie na uczelni, zaniosę cię
do fontanny i zmyję z ciebie wszystkie te malowidła.
Wyszczerzyła się.
– Nie zamierzam więcej tego robić. Przysięgam! – Uniosła mały palec.
Zahaczyłem o niego swoim i przyciągnąłem ją do siebie, żeby pocałować
w niepobliźniony policzek. Krzyknęła. Odsunąłem się, zanim zaczęła
panikować.
Zszedłem po schodkach, o dziwo, wyluzowany, chociaż dziś były moje
urodziny, ten najgorszy dzień w roku. I w całym moim życiu.
– Hej, Teksas?
Wsparła głowę o drzwi i posłała mi nieśmiałe spojrzenie.
– Powinnaś się nieco otworzyć przed ludźmi.
– To tak jak ty.
– Wydaje mi się, że ja już zacząłem.
To były moje pierwsze urodziny od pięciu lat, gdy pozwoliłem sobie na
uśmiech. Co samo w sobie było niepoważne. Wzbudzało we mnie cholerne
wyrzuty sumienia. Nic dziwnego, że mama, tata i East wydzwaniali przez
cały dzień. Pewnie myśleli, że ze sobą skończyłem.
Że nadarzyła się kolejna sytuacja, jak ta z jeleniem, i że tym razem mi się
udało.
Grace przygryzła dolną wargę. Domyśliłem się, że ona również walczy
z uśmiechem.
– Ja chyba też.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 10
GRACE

Moje pierwsze feniksowe piórko wyłoniło się w końcu z popiołów, kiedy


sprzątałam widownię, wykonując obowiązki asystentki scenarzysty.
Wydarzyło się to na drugi dzień po prawie pocałunku z Westem. Tess
i Lauren wyszły jako ostatnie, bo musiały zostać dłużej i powtórzyć kilka
scen. Lauren miała problem z zapamiętaniem swoich kwestii. Zrzuciła to na
karb rozstania ze swoim chłopakiem Mariem. Tess w pasywno-agresywny
sposób nakłaniała ją, by przekonała profesor McGraw do zmiany ról.
Twierdziła, że postać Stelli nie ma aż tyle tekstu i nie jest tak emocjonalnie
wykańczająca.
– Poważnie, Lor, powiedz Finlayowi i pani McGraw, że ostatnio masz za
dużo na głowie. Zagrasz Stellę, będziesz mieć do zapamiętania tylko
połowę tego, co teraz, a i tak dostaniesz piątkę.
Posprzątałam wokół nich, przesuwając mopem po podłodze przy ich
stopach. Obie się ze mną pożegnały, a Tess zawiesiła na mnie spojrzenie na
nieco dłużej, jakby po raz pierwszy dostrzegła moje istnienie. Bez
wątpienia miało to związek z tym, że wczoraj West porwał mnie z widowni.
Po skończonym mopowaniu poprawiłam rekwizyty za kulisami
i poodwieszałam kostiumy.
Nuciłam pod nosem No Me Queda Más Seleny (bo Selena i lata
dziewięćdziesiąte są nierozłączne) i myślałam o Weście. A konkretnie
o jego relacji z rodzicami. Widać było, że jest na nich wkurzony. Kiedy
o nich rozmawialiśmy, zamykał się w sobie. Ostatnio wspominał, że mają
problemy finansowe, a on wypruwa sobie żyły, by im pomóc.
Właśnie miałam zgasić światła, gdy na chwilę zatrzymałam się między
sceną a kulisami i zajrzałam za burgundową kurtynę. Uwielbiam scenę. To
moja ulubiona część teatru. Obdrapana, z wgłębieniami, latami niszczona
przez aktorów i tancerzy.
I pomimo tych zniszczeń na parkiecie wciąż działa się magia.
Odruchowo zrobiłam krok w stronę jego centrum, głośno przełykając
ślinę.
„Powinnaś się otworzyć”.
Kolejny krok.
„Pozwalasz się tak traktować”.
Potem usłyszałam w głowie głos babci.
„Jeśli się nie boisz, to znaczy, że nie jesteś odważna”.
Kierowana jakąś niewidzialną siłą, popędziłam na środek.
Stuk, stuk, stuk.
Moje serce biło dziko, w ustach mi zaschło, a oddech uwiązł w gardle.
Zatrzymałam się.
Sama.
Odważna.
Przerażona.
Ale niepokonana.
Zdjęłam różową bejsbolówkę, nabrałam powietrza i wydałam z siebie
ogłuszający wrzask, który wstrząsnął ścianami. Trwał zaledwie sekundy, ale
jego echo wciąż tańczyło w moich płucach.
Uśmiechnęłam się i ukłoniłam pustym siedzeniom pokrytym czerwonym
aksamitem.
Wyobraziłam sobie widownię pełną ludzi, którzy klaszczą, wstają,
wiwatują.
I w tym momencie część mojego feniksa powstała z popiołów.
Nie całe skrzydło, zaledwie jedno piórko.
Było czerwone. W kolorze mojej blizny.
Przypominało mnie.

– W piątek odbędzie się walka. Pomyślałam, że może zmieniłaś zdanie


i chcesz pójść? – Karlie opadła na swoje łóżko obok mnie, nie odrywając
oczu od podręcznika.
Zmarszczyłam nos i przytuliłam poduszkę do piersi, opierając się
o wezgłowie.
– Dlaczego miałabym zmienić zdanie?
– Po pierwsze plotki szybko się rozchodzą. Tess opowiada wszystkim, że
w zeszłym tygodniu sam West St. Claire wyciągnął cię z widowni. Ludzie
sądzą, że ze sobą kręcicie. To jedyna ciekawa rzecz, jaka przydarzyła się
nam w ciągu ostatnich pięciu lat, a ty zapominasz mi o niej powiedzieć. –
Karlie wywróciła oczami i zaznaczyła markerem jakiś ustęp
w podręczniku. – Masz pięć sekund, zanim się na ciebie obrażę, Shaw.
Kiepska z ciebie przyjaciółka.
Rozbawiona rzuciłam poduszką w jej twarz.
– Nie ma o czym mówić. Tylko się przyjaźnimy.
– Jasne. Tu mi jedzie czołg i strzela. – Naciągnęła skórę pod okiem.
– Przecież nie kłamię.
– Ani odrobinkę? – Karl opuściła podręcznik na kolana i spojrzała na
mnie przez maleńką szparkę między palcem wskazującym a kciukiem.
Nie było sensu wspominać o pocałunku, do którego nie doszło, bo i tak
West szybko uznał go za błąd.
– Przysięgam, nic nas nie łączy. On jest związkofobem, który lubi
różnorodność. Nie polecę na takiego faceta. Nie jestem idiotką.
Jestem idiotką, która już na niego poleciała.
– Nie można sobie wybrać, w kim się człowiek zakocha.
– Może i racja. Ale masz wpływ na swoje zachowania – skontrowałam.
Karlie usiadła na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i oparła się o oklejoną
plakatami ścianę. Pearl Jam, Third Eye Blind i Green Day. Jej pokój był
kapliczką wystawioną latom dziewięćdziesiątym, wliczając w to leżący na
szafce nocnej discman, otaczające łóżko pluszaki Beanie Babies i stary
telefon stacjonarny.
Urodziła się pod koniec 1999 roku. A dokładniej 31 grudnia, dwie
minuty przed północą. I dlatego miała taką obsesję na punkcie tego czasu.
A ja lubiłam wszystko, co kochała ona, więc naturalnie dałam się wkręcić
w tę obsesję.
– Posłuchaj, uczę się, jak być reporterką. Możesz to nazwać
dziennikarską intuicją, ale nie kupuję tych bredni, Shaw. Rzeczywistość jest
taka, że oboje jesteście sami, seksowni i spędzacie razem dużo czasu. –
Strzeliła balonem z gumy arbuzowej.
– On spędza dużo czasu również w innych dziewczynach, na przykład
w Melanie i Tess – mruknęłam.
– To prawda. Ale jeszcze nie widziałam, żeby przebywał z nimi sam na
sam. – Karlie wzięła swój podręcznik, ponownie położyła go na kolanach
i zaczęła zakreślać zdania jak szalona, nie odrywając wzroku od kartek. –
Tess to już przeszłość. Pamiętaj, co mówiłam, Shaw. Może i wydaje się
miły, ale to diabeł wcielony.
– Tak się składa... – Wyprostowałam się, czując dziwną potrzebę
bronienia Westa. – ...że on wcale nie jest taki zły. To naprawdę miły facet.
Ostatnio zauważył, że Marla wychodzi z domu, zanim zdążyłam wziąć
prysznic, i został, żeby przypilnować babci.
– I dlatego po raz kolejny proponuję ci pójście w piątek na walkę. –
Karlie przewróciła stronę.
– Bo jest dla mnie miły? – zapytałam zdezorientowana.
– Nie. Ponieważ on udaje. W food trucku staje się grzecznym chłopcem,
bo to dla niego nowe środowisko, ale w rzeczywistości to dzika bestia.
Kiedy nie odpowiedziałam, wywróciła oczami.
– Posłuchaj. Nie jesteś ciekawa, czy wasza przyjaźń to tylko kwestia
food trucka, czy poza nim też obowiązuje?
Ciekawa? Umierałam z ciekawości. Na uczelni praktycznie w ogóle nie
rozmawialiśmy. West dotrzymywał słowa i nie ściągał na mnie
niepotrzebnie uwagi. Do tego stopnia, że nawet przestał się do mnie
odzywać, kiedy mijaliśmy się na korytarzach.
Czułam się tak, jakbym dla niego nie istniała.
Jakaś tchórzliwa część mnie nie miała ochoty sprawdzać, co się znajduje
poza naszą bańką, ale większa część musiała się dowiedzieć, czy jestem
tylko wygodną przyjaciółką, którą może trzymać w tajemnicy, bo się mnie
wstydzi, czy osobą, którą uważa za równą sobie.
– Dobra – wycedziłam. – Pójdę na tę walkę.
– Tak! – Karlie triumfalnie uniosła pięść. – A teraz wybierzmy jakieś
skąpe łaszki, żeby namieszać mu w głowie.
– Chwila! Przecież przed chwilą mówiłaś, że spotykanie się z nim to
koszmarny pomysł.
– Spotykanie? Owszem. Kuszenie go? Przeciwnie. Najwyższa pora, żeby
dotarło do ciebie, że niezła z ciebie laska, Shaw. I jeśli dzięki niemu
w końcu to zrozumiesz, nie mam z tym problemu.
Wzięłam z łóżka poduszkę, przycisnęłam ją do twarzy i wrzasnęłam,
dając upust przerażeniu i ekscytacji.
– Szybko: gdybyś mogła przenieść w czasie jedną rzecz z lat
dziewięćdziesiątych, co by to było? Wypożyczalnie kaset wideo czy
seksowny Keanu Reeves? – Karlie ponaglająco poklepała mnie po kolanie.
Odrzuciłam poduszkę na podłogę. Oczy niemal wyszły mi na wierzch.
– Przepraszam bardzo! Keanu Reeves nadal jest boski.
Karlie odrzuciła głowę do tyłu i wybuchła śmiechem.
– Ding, ding, ding. To był tylko test. Zdałaś go śpiewająco.
Patrzyłam w swoje odbicie i szczerzyłam się jak wariatka.
Tona tapety? Jest.
Kocie oko? Jest.
Włosy wysuszone na szczotce? Są.
Różowy błyszczyk z drobinkami, pasujący kolorem do czapki? Jest.
Superobcisła czarna kiecka zakrywająca ramiona, ale odsłaniająca nogi?
Oczywiście.
Przez okno swojej sypialni usłyszałam klakson Karlie, która już czekała
pod domem.
Zbiegłam po schodach; moje serce trzepotało, jakby dostało skrzydeł.
Babcia siedziała w salonie i dziergała na drutach, słuchając Johnny’ego
Casha. Dzięki Bogu, miała dzisiaj dobry dzień. Mimo to poprosiłam
naszego sąsiada Harolda, by od czasu do czasu do niej zaglądał.
– Wychodzę, babciu! – zawołałam, chwytając małą kopertówkę.
Ubrałam się jak do ekskluzywnego klubu czy restauracji, a nie na
nielegalną walkę, ale nie mogłam się powstrzymać. To pierwsze wyjście,
odkąd moje życie towarzyskie przestało istnieć, więc dla mnie gruba
sprawa.
Babcia pomachała mi, nie odrywając oczu od drutów.
– Tylko uważaj na siebie, Gracie-Mae. A jeśli zamierzasz coś pić,
zadzwoń do mnie. Przyjadę po ciebie.
Stanęłam w drzwiach jak wryta. Mówiła jak kiedyś. Jakby znowu była
sobą. Łzy zaszczypały mnie pod powiekami.
– Dziękuję – oznajmiłam miękko. – Karlie będzie prowadzić. Ona nie
zamierza pić, choć ja tak.
– Contrerasowie to porządna rodzina. Karlie wdała się w swoją matkę.
To dobra dziewczyna. – Babcia z aprobatą pokiwała głową i upiła łyk
herbaty.
Dlaczego nie może być taka przez cały czas?
Niemal wyskoczyłam ze skóry, kiedy Karlie zatrąbiła ponownie.
– W porządku! Już idę!
– Miłego wieczoru. I jeszcze jedno...
– Tak? – Spojrzałam wyczekująco.
– Wróć do domu, kiedy zapalą się pierwsze lampy. Godzina policyjna
jest o szóstej trzydzieści, młoda damo.
Była dziewiąta. Mój uśmiech przybladł, w sercu ponownie pojawił się
bolesny ucisk.
Czyli jednak nie myśli do końca jasno.
– Będę pamiętać, babciu.
Przyjechałyśmy do Plazy spóźnione dziesięć minut, a przez następne
piętnaście szukałyśmy miejsca parkingowego. Karlie jeździła wyjątkowo
ostrożnie, bo wokół budynku kręciła się cała masa pijanych,
rozchichotanych i obmacujących się ludzi. Nie sądziłam, że piątkowe walki
to takie wielkie wydarzenie w Sheridan. Niemal równie ważne, jak mecz
futbolu.
Wiedziałam, że dzisiaj nie tylko West walczy – w każdy piątek odbywało
się około pięciu pojedynków – ale jego występy były największym
widowiskiem. To dlatego bilety sprzedawały się jak ciepłe bułeczki.
Przy czwartym okrążeniu jakiś mięśniak z ostatniego roku dał znać
Karlie, by otworzyła okno. Posłuchała.
– Skończy ci się benzyna, jeśli dalej będziesz się tak kręcić. Zaparkuj,
gdzie się da. Tutaj nikt nie wlepia mandatów, laleczko.
Karlie posłała mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
– Nie wiedziałam, że twój chłopak jest aż tak popularny.
– Przestań go tak nazywać – poprosiłam. Nie chciałam robić sobie
nadziei.
– Masz rację. Jeśli będziesz się z nim spotykać, uszczypnę cię w cycek.
Zasługujesz na kogoś lepszego, Shaw.
Zaparkowałyśmy i na wysokich szpilkach przemierzyłyśmy żwirową
ścieżkę. Przy wejściu zapłaciłyśmy dwadzieścia dolców od łebka. Cenili się
tutaj.
Na piętrze panował taki tłok, że nie można było się odwrócić. Przyszli
głównie ludzie z uczelni, ale także jakieś dzieciaki z liceum i dorośli przed
trzydziestką. Wszyscy trzymali w dłoniach czerwone plastikowe kubki,
gadali, śmiali się, podczas gdy dwóch rozebranych do pasa gości walczyło
na ringu. Widać było, że ich występ ma być zwykłym suportem, bo nikt nie
zwracał na nich uwagi.
Po Weście i jego kumplach nie było śladu.
– Przyniosę piwo. – Karlie skinęła głową w stronę chłopaka, który stał za
stertą skrzynek robiących za bar i rozlewał do kubków piwo z beczki.
Pokiwałam głową.
– Pójdę poszukać Westa. Życz mi powodzenia.
– Tylko żadnego migdalenia się! – Pogroziła mi palcem.
Zasalutowałam i oddaliłam się, szukając w tłumie znajomej twarzy.
A kiedy dotarło do mnie, że Westa nie ma w pobliżu ringu, podeszłam do
mniejszych pomieszczeń z materacami. Zajrzałam do każdego z nich, ale
kiedy zobaczyłam trzepiącego sobie faceta, który patrzył, jak liżą się dwie
rozebrane do pasa cheerleaderki, szybko uciekłam.
Z każdego pomieszczenia dobiegały jęki i okrzyki.
Nie znosiłam tego miejsca. Szczerze nim gardziłam. Z każdą sekundą
szanse na to, że znajdę Westa z jakąś laską, rosły. Chciało mi się rzygać.
Dlaczego w ogóle tu przyszłam?
On cię ostrzegał. Powiedział, że to bzykalnia. Nawet nie jesteś tu mile
widziana.
Już miałam się odwrócić i uciec, kiedy ze sceny dobiegł mnie jego
burkliwy głos.
– Daj już spokój – warknął West.
– Pytanie brzmi, czy ty dasz spokój Tess – odparł kolejny głos,
najpewniej Eastona, sądząc po beznamiętnym, rzeczowym tonie. – Wiesz,
co za dużo, to niezdrowo.
Wybuch śmiechu. Usłyszałam syk otwieranych puszek.
– Nie mów mi, że wciąż ją posuwasz.
To na pewno Reign De La Salle. Mój żołądek się skurczył. Nie znosiłam
tego młotka.
– Wyluzuj, durna pało. Dobrze wiesz, że nigdy nie posuwam lasek więcej
niż raz. Chociaż jeśli nadal będziesz mi grać na nerwach, rozważę to
i zerżnę ją na wszystkie możliwe sposoby.
– To groźba? – zaskrzeczał Reign.
– Nie. Obietnica.
– Ty nigdy nie składasz obietnic – wytknął East. Z tym akurat się
zgadzałam.
– Dla takiej dupy, jak Tess, mogę zrobić wyjątek.
Zachwiałam się, zgięłam wpół i zwymiotowałam. Przeszyło mnie ostrze
zazdrości. W głowie wirowało mi od mrocznych myśli.
Ostrożność. Brak zaufania. I złamane serce.
Boże, dlaczego mam wrażenie, że moje serce eksplodowało? Nawet mnie
nie pocałował, a już byłam wobec niego zaborcza. Przerażające.
Rzuciłam się w stronę ringu, oglądając się ponad ramieniem, żeby
sprawdzić, czy mnie nie widziano.
– Shaw! Tu jesteś! – Karlie zastąpiła mi drogę, trzymając dwa kubki
z piwem. Jeden z nich wepchnęła mi w dłoń.
– Zadbałam o to, by gościu otworzył przy mnie nowe piwo i rozlał je do
kubków, więc na pewno nie jest niczym nafaszerowane ani rozwodnione.
I co? Znalazłaś tego swojego Romea?
– Tak – syknęłam. – I bez wdawania się w szczegóły: Romeo uwielbia
się bzykać z Tess, więc chyba już wiem, na czym stoję.
Moja przyjaciółka wydała okrzyk zdziwienia. W jej oczach błysnęła
ciekawość.
– Przyłapałaś ich razem?
– Nie. Usłyszałam, jak on mówi o swoich zamiarach wobec niej.
– Mówiłam ci, że ten facet to diabeł wcielony.
– Sama kazałaś mi tu przyjść – zauważyłam z westchnieniem.
– To prawda. – Wzruszyła ramionami. – Jeszcze nigdy tu nie byłam
i naprawdę chciałabym wiedzieć, o co tyle szumu.
Przepchnęłam się do pierwszego rzędu gapiów.
Karlie dreptała za mną, nawijając coś o nadmiarze nauki.
Próbowałam sobie wmówić, że tak jest lepiej. Że West nie jest moją
własnością. Jego ciało należy do wszystkich innych, ale do jego serca nie
ma dostępu nikt z żyjących na tej planecie, włącznie z nim samym.
Walka się skończyła.
Rozległy się bębny.
Max Riviera stanął na skrzyni i przyłożył dłonie do ust.
– A teraz, panie i panowie, główna atrakcja wieczoru! Knox Mason
przeciwko legendzie, bożyszczu wszystkich kobiet, nieustraszonemu
wojownikowi, przy którym król Dawid może się schować! – Nastała
dramatyczna pauza, a zgromadzeni parsknęli śmiechem. – Jeden jedyny
WEST ST. CLAIRE!
Gdy przeciwnicy ruszyli na ring, tłum wzniósł triumfalnie pięści. Ramię
Westa otarło się o moje, poczułam znajomy zapach zimy i mężczyzny, ale
mnie nie zauważył. Przycisnęłam do piersi czerwony kubek.
Karlie szturchnęła mnie łokciem.
– Cóż, miło będzie popatrzeć, jak ktoś spuszcza mu manto.
– On zniszczy tego biednego chłopaka.
Myliłam się.
West nie zniszczył Knoxa.
On go niemal zabił.
Unikał każdego ciosu i oddawał kopnięcie lub uderzenie, od którego
przeciwnik tracił przytomność na pięć do ośmiu sekund. Czasami łapał
biedaka – który wcale nie był mały – i rzucał nim o matę jak wrestler.
Dla Westa walka nie była zwykłym sportem, ani nawet hobby, raczej
czynnością podobną do mycia zębów czy zmiany pościeli. Przyziemnym
zadaniem, które nie wymaga wielkiego wysiłku. West wydawał się
znudzony, zniechęcony nawet. W którymś momencie, gdy Knox wił się na
macie, trzymając się za brzuch i trzęsąc z bólu, West odwrócił się
i skierował w moją stronę. Powiódł spojrzeniem po tłumie, jakby czegoś
szukał – najpewniej laski na tę noc – i zatrzymał go na mnie.
Wtedy wszystko stanęło.
Ludzie zamarli.
A może tylko mi się wydawało, bo odcięłam się od wszystkich
dźwięków, gdy zszokowany West wytrzeszczył oczy. Ściągnął groźnie brwi,
napiął każdy mięsień w swoim ciele.
Dopiero teraz wyglądał na gotowego do walki.
– Co ty tu, kurwa... – zaczął niskim, chropowatym głosem, od którego
dreszcze przebiegły mi po kręgosłupie.
Nie dane mu było dokończyć, bo przeciwnik wykorzystał okazję
i uderzył Westa prawym sierpowym w policzek. Krew trysnęła z ust,
krzyknęłam. West odwrócił się na pięcie, kopnął Knoxa w wątrobę,
przyłożył mu z piąchy i chłopak poleciał na skrzynki ograniczające ring.
Kiedy się z nich stoczył i wylądował na macie, wyglądał na
nieprzytomnego.
Ludzie ryczeli i gwizdali triumfalnie, a Max podbiegł do Knoxa,
przyklęknął i odliczył do dziesięciu.
West nie został na ringu, żeby usłyszeć werdykt. Rzucił się na mnie jak
pantera. Przy próbie ucieczki potknęłam się i wpadłam na kogoś.
– Cholera, widzę, że St. Claire jest dzisiaj napalony – powiedział chłopak
za mną. – Zazwyczaj czeka, aż Riviera podzieli się kasą.
– Wow! – wyszeptała Karlie. Oczy miała jak spodki.
Dzięki pijanemu chłopakowi znalazłam się w ramionach Westa. Ale on
odepchnął mnie z wyraźną odrazą i popatrzył tak, jakbym popełniła
najgorsze zbrodnie na świecie.
– Kto ją tu wpuścił? – Jego ryk przeciął powietrze.
Wszyscy zrobili krok w tył.
Chłopak, który sprzedał nam bilety, ostrożnie wyszedł naprzód i uniósł
dłoń.
– Ja. Rozpoznałem je. Studiują z nami w Sher U.
– Jesteś zwolniony – warknął West, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Ale...
– Wylatujesz! – powtórzył jadowicie.
Łzy upokorzenia piekły mnie pod powiekami, moja twarz zrobiła się
gorąca jak lawa. Przypływ gniewu sprawił, że zakręciło mi się w głowie.
– Obiecałeś, że nie będziesz ściągać na mnie uwagi – wycedziłam
szeptem przez zaciśnięte zęby.
Rzucił mi chłodne spojrzenie, cmokając językiem.
– Ja nigdy nie obiecuję. Mówiłem ci, że nie powinnaś tu przychodzić.
Sama prosiłaś się o zainteresowanie od chwili, gdy postawiłaś w tym
miejscu stopę. I teraz je dostaniesz, choć ci się nie spodoba.
– Jesteś niemożliwy!
– A ty niewdzięczna.
– Jaka szkoda, że nie jesteś właścicielem tego miejsca. – Wzruszyłam
ramionami, starając się zachować nonszalancję pomimo bycia w centrum
uwagi. – Zostaję. Co więcej, pójdę teraz po dolewkę piwa, więc wybacz...
Zebrałam resztki dumy, odwróciłam się i pomaszerowałam na drugą
stronę piętra, wiedząc, że Karlie podąży za mną.
Chyba dostałam swoją odpowiedź. West i ja nie jesteśmy przyjaciółmi.
W żadnym razie.
Tłum się rozstąpił, ludzie jak oczarowani śledzili każdy mój ruch. I nagle
ktoś złapał mnie od tyłu i podniósł.
– Jesteś jednym wielkim wrzodem na dupie!
West wziął mnie w ramiona – jak strażak ofiarę – i rzucił się biegiem
w stronę kolejnej kondygnacji. „Piętra kierownictwa”, jak je nazywał.
– Gdzie ją zabierasz? – zawołał ktoś z tłumu.
– Zasłużyła na ostre lanie! A potem wyrzucę ją przez okno.
W moich żyłach pulsowała furia. Nie dość, że West regularnie posuwał
inne dziewczyny, to jeszcze myślał, że ma nade mną jakąkolwiek władzę.
Podnosił mnie, rozkazywał mi, doprowadzał do tego, że na oczach innych
ludzi czułam się jak wyrzutek.
Zaczęłam okładać go po plecach i ramionach.
– Puszczaj, dupku!
Zignorował mnie. Nie przestawał wspinać się po schodach.
To przerażające, że jestem dla niego tak lekka, jak sześciopak piwa.
Usłyszałam, że Karlie mnie woła, ale fałszywie uśmiechnięci Reign
i Easton zastąpili jej drogę.
Cała ta scena wyglądała na o wiele bardziej przerażającą, niż była.
Wiedziałam, że z Westem skończy się tylko na kłótni, więc pokazałam
przyjaciółce uniesione kciuki, dając jej znać, że nie umrę.
– Karlie zadzwoni na policję – oznajmiłam przekornie i szarpnęłam
Westa za włosy.
Chryste. Zachowywałam się jak dzikie zwierzę. Nie chciałam przebywać
z nim sam na sam, bo wiedziałam, że ulegnę pokusie. Że zgodzę się na to,
co mi zaoferuje.
– Zamknij się! – warknął.
– Zostaw mnie!
– Mowy nie ma. Z tego, co mi wiadomo, wielu ludzi cię zostawiło.
– A kim ty, do cholery, jesteś, żeby to oceniać?
– Jestem jedyną osobą, która dostrzega twoje istnienie.
– Wcale tego nie chcę!
– Nie masz w tej kwestii wyboru. I niestety, ja też nie.
Postawił mnie i przyparł plecami do ściany. Zręcznym ruchem nastawił
sobie wybity łokieć; chrupnięcie kości wypełniło moje uszy. Zachowywał
się tak, jak gdyby nic się nie stało.
– Możesz stąd wyjść na dwa sposoby: albo schodami, albo oknem.
Zależy od tego, jak będziesz ze mną współpracować w ciągu następnych
minut. Sugeruję ci odpowiadać na moje pytania i zachować sarkastyczne
komentarze dla kogoś, kto je doceni. Pytanie pierwsze: co ty tutaj robisz,
Teks?
Odsłonił zęby jak dzika bestia.
Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej, usiłując ukryć
zdenerwowanie pod kpiącym uśmieszkiem.
– Przyszłam na walkę. A także by znaleźć chłopaka na noc, jeśli trafi się
ktoś interesujący. A co? Co cię to obchodzi? Nic dla siebie nie znaczymy.
– Błąd. – Stanął ze mną twarzą w twarz. Odnosiłam wrażenie, że nie do
końca wie, dlaczego jest na mnie tak wściekły. – Jesteś moją przyjaciółką
i mówiłem ci, że masz się nie zbliżać do tego pieprzonego kurwidołka.
– Ten pieprzony kurwidołek to twoje królestwo.
– Bo jestem popieprzony. W przeciwieństwie do ciebie. Nie obowiązują
nas te same zasady.
Odrzuciłam głowę do tyłu i ryknęłam śmiechem, dla lepszego efektu
wymachując rękami.
– Nie masz prawa mi rozkazywać. Moje życie to moja sprawa, nie twoja.
Chcę tu być. I wiesz co? – Znienacka się wściekłam i zupełnie straciłam
nad sobą kontrolę. W moich żyłach płynęła czysta adrenalina. W tym
momencie chciałam skrzywdzić go tak samo, jak on mnie, żeby już się nie
pozbierał. Chciałam wyrwać mu serce i patrzeć, jak wykrwawia mi się na
dłoni. – Chyba znajdę sobie dzisiaj chłopaka, którego przelecę. Najwyższa
pora. A wybór jest tutaj spory. Już rozumiem, dlaczego tak bardzo lubisz
Plazę. – Zagwizdałam, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. – To świetne
miejsce na bzykanie.
Zacisnął szczęki. Brwi zbiegły się nad rozpalonymi gniewem oczami.
– Jeśli myślisz, że możesz tu przyjść i pozwolić się przelecieć jakiemuś
typowi, który nie jest mną, to zastanów się ponownie.
– Dlaczego nie? Ty tak robisz bez przerwy. Gdzie twój feminizm?
– Nie podrywam tutaj dziewczyn.
– Jasne. – Uśmiechnęłam się złośliwie.
Przeczesał włosy palcami i westchnął.
– Ostatnio tego nie robię.
– Co znaczy „ostatnio”, West?
– Pilnujesz mnie?
– Ludzie gadają. To co, Melanie można zaliczyć do tej kategorii? – Nie
mogłam się powstrzymać, choć wiedziałam, że zabrzmiało to żałośnie.
West zacisnął usta w cienką linię.
– Przeleciałem Melanie, zanim odbyłem pogadankę ze swoim fiutem,
w której oznajmił, że uparł się na ciebie.
– A co z Tess?
– Co z nią? – Przez chwilę wydawał się zdezorientowany.
– Spałeś z nią, zanim odbyłeś z fiutem poważną rozmowę, czy po tym?
Dzisiaj powiedziałeś, że nie masz nic przeciwko wzięciu jej ponownie.
Chryste. Właśnie przyznałam się do podsłuchiwania.
Jego twarz nie zmieniła wyrazu. Wciąż widziałam na niej kamienną
maskę brutalności. Robił wszystko, by nie wybuchnąć.
– Ale ty jesteś... głupia. – Rozdrażniony zamknął oczy i potarł czoło. –
Chciałem wkurzyć Reigna. On na nią leci, a ja wciąż jestem na niego
wściekły za to, jak cię potraktował.
– Nie. To ty jesteś głupi! – krzyknęłam mu w twarz, nie przejmując się
tym, że ktoś może nas usłyszeć. Wbiłam palec w jego klatkę piersiową. –
Jesteś na mnie zły, a ja nie mam pojęcia dlaczego. Ale przynajmniej wiem,
z jakiego powodu mnie wkurzasz. Wysyłasz niejasne sygnały. Próbujesz
mnie pocałować, a potem się rozmyślasz. Dlaczego? Czy traktowanie mnie
jak ładnej to tylko chora gra? Żeby podbudować moje poczucie własnej
wartości? – Roześmiałam się z goryczą.
Oczy zaszły mi łzami. Czułam je wyraźnie.
Tym razem to on wybuchnął drwiącym śmiechem.
– Myślisz, że zależy mi na twoim poczuciu własnej wartości? Nie
przesadzaj, Teks. Nie jesteś dla mnie aż tak ważna.
Nawet nie poczułam się urażona, bo doskonale wiedziałam, że kłamie.
Wszystko, co do siebie czuliśmy – zarówno te dobre, jak i złe rzeczy –
tworzyły razem coś znacznie potężniejszego od nas.
Dał krok do tyłu i mnie zlustrował. Wiedziałam, że odkąd się
poznaliśmy, nie wyglądałam tak dobrze, ale jego oczy nie zdradzały
niczego.
– Co chcesz usłyszeć? Że śnię o tym, jak jesteśmy w food trucku,
pochylam twoją głowę, rozpinam spodnie i każę ci wziąć mnie aż po samo
gardło? A może mam się przyznać, że niczego bardziej nie pragnę, niż
wzięcia cię na wszystkie sposoby? Zrobiłbym to w mgnieniu oka, gdyby
nie to, że oboje jesteśmy zdrowo popieprzeni. Sorry, Teks, ale taka prawda.
Poza tym, gdy tylko skończę studia, spadam z tego zadupia. I dlatego nie
interesują mnie poważne związki. Ale ty chyba jesteś tego świadoma.
Dobrze wiesz, dlaczego cię nie pocałowałem. A Tess, Mel i wszystkie te
laski... One wiedzą, jakie są zasady. Ja nie chcę ich poznawać. Nie zależy
mi na nich. Przestaję się nimi interesować w momencie, gdy z nich
wychodzę. Nie mogę cię pocałować, Grace. – Pokręcił głową ze smutkiem
i zrobił kolejny krok w tył. – Nie powinienem nawet na ciebie patrzeć.
Traciłam go. Wiedziałam o tym. I po raz pierwszy od dawna chciałam
walczyć. Tkwiący we mnie feniks wyjrzał z popiołów, usiłował się
podnieść, pokazać swoje wspaniałe pióra.
Potarłam pierścionek, zadarłam podbródek i posłałam Westowi
najbardziej uwodzicielski uśmiech, na jaki było mnie stać.
– Strach nie jest niczym złym.
Zacisnął szczęki, przełknął ślinę.
– Wcale się nie boję – odburknął oschle.
Ale znałam go wystarczająco dobrze, by wyczuć, co kryje się pod
rosnącym gniewem i przyćmiewa jego zielone oczy.
– Jasne. – Podniosłam z podłogi kopertówkę, która upadła, gdy
zaczęliśmy się kłócić, i założyłam ją na ramię, gotowa do wyjścia. –
Rozumiem, co chcesz powiedzieć: zaangażowanie jest złym pomysłem. Co
nie oznacza, że będę się zachowywać jak święta. Jeśli jesteś zbyt wielkim
tchórzem, by się ze mną zabawić, żaden problem. Zejdę na dół i znajdę
sobie miłego chłopaka, który nie boi się zaangażować. Takiego, który nie
wystraszy się, gdy relacja zrobi się poważna. Takiego, który nie będzie się
bał składania mi obietnic. Chłopaka, który...
Rzucił się jak pantera i wbił mnie w ścianę. Krzyknęłam, ale zgasił ten
dźwięk agresywnym pocałunkiem. Zerwał mi różową czapkę i rzucił ją na
podłogę. Potrząsnęłam głową w proteście, ale trzymał mnie mocno.
– A może pozwolisz mi na siebie spojrzeć, Teksas? Jesteś mocna w gębie,
ale kiedy trzeba pokazać twarz, sama zaczynasz cykorzyć. Masz ochotę na
ostry seks z największym pojebem w tym mieście? Twoje życzenie jest dla
mnie rozkazem. Otwórz usta.
Jego słowa zabrzmiały jak okrutne żądanie, a nie jak prośba.
Uparcie zaciskałam wargi, patrząc na niego spod rzęs i czekając na
kolejny ruch. Bez czapki czułam się naga. I nie podobało mi się to, że West
przyglądał mi się tak uważnie. Wręcz pożerał mnie wzrokiem.
Przez cały czas pamiętałam, że mam na twarzy grubą warstwę makijażu,
a poza tym jest ciemno. West widział niewiele. Zadrżałam, napotykając
jego spojrzenie.
– Zmieniłeś zdanie? – Wysiliłam się na wyniosły ton, ale głos mi się
łamał.
Na jego ustach wykwitł złośliwy uśmiech. W tej chwili West wyglądał
jak sam diabeł.
– Nie jestem taki jak ty, Teksas. Gdy już raz się na coś zdecyduję, nie
potrafię wybić sobie tego z głowy.
Wysunął język i boleśnie powoli przesunął nim po moich zaciśniętych
wargach. Jego gorąca, wilgotna i aksamitna pieszczota wywołała we mnie
falę dreszczy. Całe moje ciało pokryło się gęsią skórką, od czubka głowy do
palców u stóp. Każde zakończenie nerwowe płonęło.
Ja płonęłam.
I tym razem chciałam zmienić się w jego ramionach w popiół.
– I kto jest teraz tchórzem? – wyszeptał przy moich wargach, zachęcając
mnie do ich rozwarcia.
Zacisnęłam mocno powieki. Nie mogłam znieść bliskości tych ciepłych,
kuszących, doskonałych ust. Jego odurzający zapach – zielonych jabłek,
potu i samca alfa – podniecał mnie do tego stopnia, że musiałam zacisnąć
uda. Czułam, że robi mi się mokro w majtkach. Chciało mi się krzyczeć
z podniecenia.
– Ulegniesz mi jak zawsze, więc równie dobrze możesz to zrobić
z nietkniętą dumą – wychrypiał. – Bo kiedy postanowię cię pocałować, nic
mnie nie powstrzyma. A już na pewno nie ty.
Co za tupet!
Wciąż zaciskając usta, otworzyłam powieki i spojrzałam mu wyzywająco
w oczy.
Splótł nasze palce i potarł kciukiem pierścionek z płomieniem. Przysunął
go do ust i wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy:
– Chciałbym, żeby Gracie-Mae pozwoliła mi się pocałować.
Zauważył!
Zauważył, że wypowiadam życzenia do pierścionka. Wiedział, że ta
ukruszona błyskotka jest jak jego jabłkowe cukrowe lizaki.
Czy zastanawiał się, co się stało z moją twarzą? Ze zdziwieniem
zauważyłam, że ani razu o to nie zapytał.
– Jeśli nie otworzysz ust w ciągu trzech następnych sekund, Teks, już
nigdy więcej nie będę próbował cię pocałować. A ja nigdy nie łamię
obietnic. Trzy. Dwa. Je...
Otworzyłam.
Natychmiast odnalazł mój język.
Od czasów Tuckera z nikim się nie całowałam. A ten pocałunek
smakował piwem, jabłkowym cukierkiem i Westem. A West, jak
zauważyłam z przerażeniem, smakował jak dom.
Miałam stuprocentową pewność, że już nikt nie dorówna mu smakiem.
Kiedy na mnie naparł, oboje jęknęliśmy zaskoczeni intensywnością
doznania. Wsunął mi kolano między nogi i zaczął bezwstydnie ocierać się
o mnie sztywnym członkiem. Nawet przez warstwę ubrań czułam, że
pulsuje.
Jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam tak palącego, namiętnego
pocałunku. Był dziki i wyniszczający.
Nie byłam w stanie stwierdzić, kiedy dokładnie nasze usta się rozdzieliły,
ale już po fakcie West ujął moją twarz w dłonie. Potarł mój nos swoim
w niesamowicie kojący sposób. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, ale
utrudniał mi to natłok emocji ściskający moje płuca.
– Igramy z ogniem – wychrypiał.
Pokiwałam głową i zawiesiłam wzrok na jego ustach. Pragnęłam więcej.
W jego ramionach nie czułam się brzydka, nawet gdy dotykał palcami
mojej blizny.
– Już się sparzyłam, więc wiem, w co się pakuję. – Mój głos drżał. Mimo
to każde słowo smakowało jak zbawienie i zmiana. Jak odrodzenie. –
I jestem gotowa zapłacić każdą cenę.
Zamknął oczy i westchnął ciężko, jakby słuchanie tego, co mówię,
sprawiało mu ból.
– Powinienem odejść – powiedział, bardziej do siebie niż do mnie.
– Walić dumę! Podążę za tobą – oznajmiłam.
– Jeśli podążymy tą ścieżką, skończy się wyłącznie na
niezobowiązującym seksie. Nic więcej nie mogę ci obiecać. Nie jestem
materiałem na chłopaka.
– Tego nie wiesz – zaoponowałam.
Uśmiechnął się smutno.
– Wierz mi, skarbie, jestem tego pewien.
Jakiś błysk w jego oku dawał mi do zrozumienia, że West ma dobry
powód, by tak myśleć.
Złapałam go za rękę i odwróciłam ją tak, by odsłonić tatuaż po
wewnętrznej stronie ramienia.
– Kim jest A?
Byłam o nią zazdrosna. Chciałam być nią. Pragnęłam jego niesłabnącego
oddania, chciałam zaznać z nim bólu. Tak jak ona chciałam mieć moc
wzniecenia w nim wewnętrznej walki.
Zrobił krok do tyłu, zwiększając dystans między nami.
– Ona jest tą jedyną, prawda?
Wbił spojrzenie w podłogę.
– Niczego nie obiecuję – ostrzegł stalowym tonem. Czułam się tak, jakby
rozszarpywał mi żyły i patrzył, jak się wykrwawiam. – Bez zobowiązań
albo wcale.
Podniosłam z podłogi swoją bejsbolówkę i założyłam ją na głowę.
Poprawiłam torebkę na ramieniu.
– Muszę się nad tym zastanowić – oznajmiłam szczerze i ruszyłam
w stronę schodów.
Złapał mnie za nadgarstek i zatrzymał.
– Zastanowisz się nad tym jutro. A dzisiaj spędź ze mną noc. Proszę.
Zgromiłam go wzrokiem.
Pokręcił głową, warknięciem wyrażając rozdrażnienie za nas oboje.
– Posłuchaj, obie... – Powstrzymał się i odchrząknął. – Daję ci słowo, że
nie dobiorę się do twojego pilnie strzeżonego tunelu. Ale się wystroiłaś,
wyglądasz tak cholernie pociągająco i zapewne dawno nigdzie nie
wychodziłaś... Więc zabawmy się trochę.
Popatrzyłam na jego opalone palce zaciśnięte na moim nadgarstku. Były
duże, ale delikatne. Nie potrafiłam mu odmówić. Nie zrobiłabym tego,
nawet gdyby cały świat stanął w płomieniach. A mój już kiedyś stanął.
Nie miałam wymówki dla słów, które miały za chwilę paść.
Wiedziałam, że sięgam po truciznę i biorę jej szczodry łyk.
– Spędzę z tobą noc – oznajmiłam cicho, choć już wiedziałam, że wziął
ode mnie więcej, niż uzgodniliśmy.

Zbiegliśmy po schodach. Nie licząc naszych przyjaciół, wszyscy opuścili


już budynek.
Karlie rozmawiała właśnie z uroczym chłopakiem z bractwa, blondynem
o nordyckich rysach. Chyba miał na imię Miles. Obsługiwał stoisko
z piwem. Reign flirtował w kącie z Tess, chociaż kiedy się zjawiliśmy, ona
spojrzała na nas ponad jego ramieniem.
Max siedział na skrzyni i przeliczał pieniądze, a Easton bawił się
telefonem.
West podszedł do Maxa, a ja pociągnęłam Karlie za kieckę i oznajmiłam,
że wychodzę z Westem.
Uśmiech na twarzy mojej przyjaciółki, który pojawił się dzięki Milesowi,
wyparował z prędkością światła.
– A nie mieliście być tylko przyjaciółmi? – Ściągnęła brwi. – Umierałam
ze strachu. Zachodziłam w głowę, czy aby sobie nie wyobraziłam tych
uniesionych kciuków...
Przestąpiłam z nogi na nogę.
– Nie wyobraziłaś sobie. I przysięgam, to relacja bez zobowiązań...
– Ale przecież zaangażowanie jest dla ciebie ważne.
– Mogę się bez niego obyć. Nie mam alergii na luźne relacje. Po prostu
nigdy wcześniej nie próbowałam – skontrowałam.
– Nie ma jak zacząć z najpopularniejszym, najbardziej popieprzonym
facetem na całej uczelni, który przy okazji żyje z używania pięści, co? Nie
wyczuwam żadnych komplikacji. – Karlie łypnęła sceptycznie, co chyba
miało mnie otrzeźwić.
Najwyraźniej nie ukrywałam zbyt dobrze swoich uczuć do tego faceta.
– Karl, proszę cię. – Przytuliłam ją, starając się rozwiać wątpliwości. –
To zwykła, pozbawiona uczuć zabawa. Chyba sama mówiłaś, że cel
uświęca środki, prawda?
– Jak rozumiem, Romeo już nie jest zainteresowany Tess? – mruknęła,
klepiąc mnie po plecach bez entuzjazmu. Ale chyba już zaczęła godzić się
z pomysłem.
Niech Bóg błogosławi panią Contreras za stworzenie tak wspaniałego
człowieka! Chyba nie przetrwałabym bez Karlie.
– Już to sobie wyjaśniliśmy.
– Aha. Tak to się teraz nazywa? – Odsunęła się i zmierzyła mnie
surowym matczynym spojrzeniem.
W odpowiedzi tylko się roześmiałam.
– Z jednej strony się martwię, a z drugiej zżera mnie ciekawość –
dodała. – Lepiej po wszystkim do mnie zadzwoń, żeby podzielić się
szczegółami.
Poczułam, że moja twarz robi się gorąca.
West pojawił się u mojego boku. Wydawał się chłodny,
niezainteresowany.
– Gotowa, Grace? – Wcisnął do kieszeni plik pieniędzy.
Grace. Nie Teksas. Ani Teks. Pokiwałam głową.
West skinął wszystkim na pożegnanie.
– Gdzie idziecie? – zawołała za nami Tess.
– Podrzucę Grace do domu – skłamał bez zająknienia West.
– Chcesz się umówić na potem? – Na jej twarzy odmalowała się
nadzieja.
– Nie, dzięki.
W milczeniu przemierzyliśmy ulicę, kierując się do food trucka,
jakbyśmy zgadali się wcześniej. Dobry wybór. That Taco Truck stanowił
naszą bezpieczną przystań.
Otworzyłam drzwi i pierwsza zakradłam się do środka. West zamknął je
za nami i oparł się o nie, założywszy ręce za plecami. Posłał mi szelmowski
uśmiech.
– Nisko upadłeś. – Oparłam się o przeciwległą ścianę. – I pomyśleć, że
twoje pierwsze słowa dotyczyły tego, że nigdy mnie nie dotkniesz.
– Jeszcze nie jestem pewien, czy cię dotknę – odparł przekornie. – Ale
dojdziesz tak mocno, że jutro nie będziesz mogła chodzić.
Osunęłam się po ścianie. On również usiadł na podłodze. Patrzyliśmy na
siebie z dwóch krańców furgonetki. Może rzeczywiście lepiej się nie
dotykać? Już i tak utknęłam po uszy.
– Ładne majtki – stwierdził, gapiąc się rozpalonym wzrokiem w miejsce
między moimi nogami.
Pokazałam mu środkowy palec. Siedziałam z podkurczonymi kolanami,
otaczając je ręką.
– Niezła próba. Z pewnością nie widzisz moich majtek.
– Czarne, bawełniane. Z małą białą perełką pośrodku. Interesujący
dodatek. – Oblizał wargi, nie odrywając oczu od wspomnianego miejsca.
Sapnęłam i rozwarłam uda, żeby sprawdzić. Zakładałam czarne majtki,
owszem, ale na pewno nie miały perły...
– Hej... – Ściągnęłam brwi.
West wybuchnął gardłowym śmiechem, który rezonował w furgonetce,
w mojej głowie i sercu.
– Wiedziałem, że sprawdzisz!
– To teraz musisz mi się zrewanżować. – Wbiłam w niego wyczekujące
spojrzenie i zagryzłam wargę. Moje serce waliło jak oszalałe.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – Rozpiął spodnie, patrząc mi
w oczy.
Chciał sprawdzić, czy stchórzę. Czy wykopię go z pojazdu. Nawet nie
drgnęłam.
Zsunął spodnie do ud na tyle, by pokazać mi szare bokserki.
Zobaczyłam, że mu stoi. Jego penis był taki wielki, że przez materiał
widziałam każdą pojedynczą żyłkę.
West powoli prześledził ręką całą jego długość.
– Teraz twoja kolej – rozkazał z napięciem w głosie. – Przesuń dla mnie
palcem po cipce, Teks.
Na chwilę zapomniałam o swoich obawach i skupiłam się wyłącznie na
dłoniach, którymi się dotykał. Miał piękne dłonie. Takie duże i silne.
Oparłam głowę o ścianę i przesunęłam palcem między nogami, dysząc
ciężko.
– Wsuń w siebie jeden palec przez materiał – rozkazał, przyglądając mi
się badawczo. Było coś podniecającego w tym, że West chłonął mnie, gdy
się dotykałam.
Wykonałam polecenie. Jęknął, przymknął oczy i pociągnął za członek.
– Wyjmij go – poleciłam.
Zawahał się.
– Jesteś pewna?
– Tak.
Uwolnił go z bokserek. Penis sprawiał wrażenie wielkiej pulsującej
pijawki przyciśniętej do brzucha. Już zapomniałam, jak wygląda, choć
z drugiej strony... Widziałam w życiu zaledwie jeden.
– Odsuń na bok majtki, żebym mógł zobaczyć twoją boską cipkę. – West
zacisnął dłoń na penisie i szarpnął.
Podobał mi się sposób, w jaki wypowiadał słowo „cipka”. W jego ustach
nie brzmiało odpychająco, tylko sprośnie.
Przygryzłam wargę.
– Nie jestem, hm, przygotowana na pokaz.
Zachichotał.
– Trochę zarosłaś, kowbojko?
Chryste.
– Nie spodziewałam się... wybiegu.
Nie wiem, dlaczego pociągnęłam tę metaforę. Od jego śmiechu miałam
motyle w brzuchu.
Mimo rozbawienia członek Westa nabrzmiał jeszcze bardziej. Był
znacznie większy niż Tuckera; Tess i inne powinny dostać nagrody za to, że
udało im się go pomieścić, choć może raczej przydałaby im się opieka
medyczna. Najpewniej i jedno, i drugie.
– Stawiam stówę, że jest piękna – mruknął.
Niemal opadła mi szczęka.
– Skąd wiesz?
– Bo należy do ciebie.
– Genitalia rzadko określa się mianem pięknych.
– Słabo ci idzie świntuszenie, Teks. Mniej gadania, więcej pokazywania.
Odsunęłam majtki, boleśnie świadoma, że West nie zobaczy waginy jak
z pornosa. Moją szparkę zasłaniały delikatne blond włoski, lekko tylko
przycięte. Rozłożyłam wargi palcami, pokazując mu wnętrze.
– O kurwa. – Zamknął oczy i gwałtownie przesunął dłonią po członku.
Najwyraźniej spodobało mu się to, co zobaczył. – Pomasuj dla mnie
łechtaczkę, skarbie.
Nie musiał prosić dwa razy.
Zaczęłam masować kolistymi ruchami, zapatrzona na wilgotną główkę
jego penisa. Oblizałam wargi. Dlaczego to najbardziej podniecająca rzecz,
jaką robiłam z facetem, mimo że z Tuckerem poszliśmy na całość?
Bo nigdy nie pragnęłaś Tuckera nawet w połowie tak bardzo jak Westa.
– Teksas... – wychrypiał, jakby nie potrafił się powstrzymać.
Dobrze wiedziałam, co czuje w tym momencie. Orgazm zbliżał się do
mnie jak ogromna fala tsunami do brzegu.
– Hm?
– Mogę podejść bliżej?
– Tak.
Przesunął się po podłodze, aż znaleźliśmy się naprzeciwko siebie. Jego
penis celował we mnie, nasze dłonie i ramiona ocierały się przy każdym
ruchu, a kolana stykały. Podobała mi się ta grzeszna zabawa. Właśnie coś
takiego powinnam była zaliczać przez ostatnie dwa lata studiów, ale to
doświadczenie mnie omijało.
West starł kciukiem wilgoć z główki i rozsmarował ją na trzonie, by mieć
lepszy poślizg. Wsparł swoje czoło o moje. Teraz znajdowaliśmy się
jeszcze bliżej siebie. Przy każdym potarciu łechtaczki dotykałam dłonią
jego członka.
– Dochodzę. – Wargi Westa zawisły nad moimi.
Zawładnęła mną otępiająca przyjemność. Cała zadrżałam.
– Ja też.
W chwili gdy skończył, napięły się wszystkie moje mięśnie.
Szczytowaliśmy razem, przy akompaniamencie głośnych jęków.
Minęła cała minuta, a my wciąż stykaliśmy się czołami i ustami niemal
też. Nasze ramiona zwisały luźno. Szczerzyliśmy się do siebie jak obłąkani.
Wszystko wokół było wilgotne, lepkie i pachniało seksem.
– To było... – Nabrałam powietrza w płuca. – ...bardzo niehigieniczne.
Znacznie gorsze niż praca bez koszulki. Gdyby odwiedził nas sanepid,
wykopałby nas z roboty.
West opadł na podłogę i zwinął się ze śmiechu.
– Gdyby pani Contreras zastała nas w takiej sytuacji, powiesiłaby nas na
rynku. – Zgodził się.
– W tym mieście nie ma rynku – zauważyłam.
– Toby go wybudowała. – Nachylił się do mnie. – Nieważne. Dobrze się
bawiłem.
– Ale krótko.
– Dla mnie wystarczająco. – Jego oczy błysnęły zawadiacko.
Spuściłam wzrok, sięgnęłam do opadającej męskości i starłam wilgoć
z jej koniuszka. West zadrżał i syknął. Włożyłam palec do ust i oblizałam
go do czysta.
– Mmm – mruknęłam, przymknąwszy powieki.
West przyciągnął mnie do siebie z jękiem. Siedzieliśmy na podłodze,
wtuleni, a on gładził mnie po plecach palcami.
Nie miałam pojęcia, kim jesteśmy dla siebie w tej chwili, ale miałam
pewność, że więcej niż przyjaciółmi. Łączyła nas intymność, nieważne, jak
bardzo on by temu zaprzeczał. Ale zmuszanie Westa do czegoś, czego
wyraźnie nie chciał, byłoby nie fair wobec nas obojga.
– Obiecaj mi, że jutro nie będziesz tego żałować – wyszeptał.
Zamknęłam oczy. Duża ciepła łza spłynęła po moim prawym policzku.
– Żadnych obietnic.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 11
WEST

Przez szpary w oknie food trucka uparcie przedzierały się promienie słońca,
rażąc mnie boleśnie. Osłoniłem twarz i przeturlałem się po podłodze. Nie
wpadłem na drobne ciało, więc natychmiast otworzyłem oczy.
I nie znalazłem Teksas.
Podniosłem się. Poczułem zapach środków do czyszczenia i domyśliłem
się wszystkiego – podczas gdy ja spałem, Grace wymazała wszelkie ślady
naszej wczorajszej zabawy. Czy wymazała z pamięci również mnie?
Nie winiłbym jej. Potraktowałem ją jak pierwszą lepszą laskę. Zgodziła
się na moje durne zasady i przysięgła, że nie będzie prosić o nic więcej
poza seksem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałem jaj, by się
z nią bzyknąć. Mimo że mogłem to zrobić.
Wiedziałem jednak, że jeśli na to pozwolę, potem nie zostawię jej
w spokoju.
A bez wątpienia powinienem się od niej odciąć.
Moja fascynacja tą dziewczyną zaszła już za daleko i czas było się
wycofać. No, chyba że Grace zgodzi się na luźną relację. Wtedy moja
logika pójdzie się jebać, tak samo jak obietnice złożone samemu sobie.
Wezmę wszystko, co będzie gotowa mi zaoferować.
Wstałem i rozejrzałem się dokoła. Wyczułem zapach świeżej kawy
i croissantów. Zauważyłem je na blacie, obok liściku.
W pierwszej kolejności chwyciłem kartkę. To zły znak; dziewięćdziesiąt
dziewięć procent facetów wybrałoby żarcie.

Musiałam wrócić do domu, żeby zająć się babcią (Marla nie pracuje
w weekendy).
Ogarnij się. Ustawiłam ci alarm w telefonie trzydzieści minut przed zmianą
Karlie i Victora.
Teksas.

Uśmiechnąłem się do siebie jak idiota. Oczywiście nie widziałem się


w lustrze, ale tak właśnie się czułem.
Wetknąłem liścik do kieszeni spodni, sięgnąłem po ciastko i kawę,
a następnie wyszedłem z furgonetki. Cieszyłem się, że dzisiaj nie mam
zmiany. Marzył mi się prysznic, długi sen, a potem może napisanie do Teks,
żeby sprawdzić, czy nie zechce gdzieś dzisiaj wyjść. Podczas naszej
ostatniej wyprawy do miasta wydałem zdecydowanie za dużo pieniędzy na
jakieś bzdety, ale było warto. Naładowałem bateryjki.
Piątek od razu stał się bardziej znośny. Czy może powinienem raczej
powiedzieć – mniej tragiczny.
Przypomniałem sobie, że powinienem napisać do wszystkich
pracujących w Plazie, że Grace Shaw ma dożywotni zakaz wchodzenia do
budynku. Dzięki temu nie będę musiał się o nią martwić.
Przez całą drogę do motocykla pogwizdywałem pod nosem, a w drodze
do domu odtwarzałem w myślach moment, gdy zlizywała z palca moją
spermę. Miałem wrażenie, że zacięła mi się płyta. Mój fiut boleśnie
napierał na twarde skórzane siedzenie, a mimo to nie potrafiłem przestać
o tym myśleć, bo wspomnienie było zbyt piękne.
Mogłem się założyć, że kiedy przyjdzie mi zejść z tego świata (około
setki), właśnie ten moment będę sobie odtwarzać w chwili śmierci.
Zaparkowałem przed zniszczonym domem, który wynajmowaliśmy na
spółkę z Eastem. W drodze do drzwi zdjąłem kask.
Zatrzymałem się, gdy tylko ją zobaczyłem.
Co ona tu, kurwa, robi?
Krew zawrzała w moich żyłach, gotowa roztopić ciało w kałużę gniewu.
Zacisnąłem szczęki i zgrzytnąłem zębami. Między wargi wsunąłem zieloną
cukrową laskę, nie zawracając sobie głowy ściągnięciem okularów.
– Caroline.
Zazwyczaj nazywałem ją matką, ale teraz byłem zbyt wściekły.
Wyglądała tragicznie. Miała na sobie obszerne dżinsy i staroświecką
żółtą bluzkę, w dodatku pogniecioną. Jej włosy całkowicie osiwiały,
chociaż wcale nie była stara.
Wyminąłem ją.
Podniosła się ze schodów i podążyła za mną jak szczeniak. Gardziłem
sobą za to, jak ją traktuję, a jednocześnie miałem do niej żal. Bo to przez
nią znalazłem się w tej sytuacji.
– Co cię tu sprowadza? – Klucz zazgrzytał w zamku.
– Ostatnio nie odbierasz telefonów – odezwała się za moimi plecami.
Kątem oka zobaczyłem, że wykręca palce jak skarcone dziecko. Moja
matka uwielbiała się przytulać. Chyba nawet bardziej niż Teksas –
zauważyłem, że ona często ściska Karlie, swoją babcię i kto wie kogo
jeszcze. Matka musiała zapewne cierpieć katusze, gdy po pięciu latach
rozłąki nie mogła przytulić własnego syna.
– Ojciec zasugerował, że powinnam kupić bilet na samolot i sprawdzić,
czy wszystko z tobą w porządku. Twoje samopoczucie jest dla nas
ważniejsze niż pieniądze.
– Nic mi nie jest. Możesz już wracać. – Popchnąłem drzwi ramieniem.
Otworzyły się, skrzypiąc w proteście. Matka nie miała ze sobą walizki.
Świetnie. To oznaczało, że nie zamierza zabawić tu długo.
Rozejrzała się po pokoju. Tak naprawdę nie było na co patrzeć. To był
mały, wymagający remontu domek z dwiema sypialniami. W salonie
znajdowały się tylko telewizor i kanapa, a w kuchni przedpotopowy
pomarańczowy stół wraz z czterema plastikowymi krzesłami. Szaro-żółta
tapeta odchodziła od ściany. To była najtańsza miejscówka w całym
Sheridan. I biedny East postanowił ze mną zamieszkać. Nie wierzył, że
sobie poradzę.
A skoro już o nim mowa...
Odwróciłem się i posłałem matce wyczekujące spojrzenie. Dobrze
wiedziała, o co mi chodzi, więc podniosła ręce w obronnym geście.
– Oczywiście próbowałam sprawdzić, czy jest w domu. Ale chyba nie
wrócił na noc.
Innymi słowy: znalazł sobie jakąś pannę i kimnął się u niej.
– Jestem zdziwiony, że się tutaj pofatygowałaś. Przecież East informuje
cię na bieżąco, co się u mnie dzieje.
Unikałem rodziców do tego stopnia, że East postanowił kontaktować się
z nimi raz w tygodniu i dawać im znać, czy żyję. Streszczał im okrojoną
wersję mojego życia, pomijając nielegalne walki, zaliczanie dziewczyn
i pyskówki z wykładowcami.
– Nie chciałam mu zawracać głowy. – Matka wyciągnęła rękę, żeby
poprawić kołnierzyk przy mojej koszuli.
Zrobiłem unik.
– Szkoda, że mnie ją zawracasz.
Wyciągnąłem z lodówki mleko i wypiłem prosto z kartonu. Matka
usiadła przy stole, skurczona, jakby chciała zająć jak najmniej przestrzeni.
– Odkąd zacząłeś studia, ani razu nas nie odwiedziłeś.
– Jestem tego świadomy. – Otarłem usta wierzchem dłoni, wstawiłem
karton do lodówki i zatrzasnąłem drzwiczki.
Zająłem miejsce naprzeciwko niej. Nie zniknie, dopóki mnie nie
przemagluje. Miejmy to już z głowy.
Matka położyła ręce na blacie i wbiła w nie wzrok.
– Podoba ci się tutaj?
– Ujdzie.
– Ładne to miasto, dobrze rozwinięte.
– Wprost zajebiste! – sarknąłem.
– Chcesz tu zostać po rozdaniu dyplomów?
– Nie planuję przyszłości dalszej niż do kolacji.
Wolałem nie wypytywać, jak się mają sprawy w domu, bo jeszcze
skończyłoby się prawdziwą rozmową.
– Bardzo za tobą tęsknimy.
– Ale bardziej wam się podoba, że co tydzień dostajecie kasę. –
Uniosłem wyzywająco brew.
Gwałtownie podniosła głowę, ale natychmiast przeniosła szkliste
brązowe spojrzenie na odłażącą tapetę.
Westchnąłem, rozparłem się na krześle i z założonymi ramionami wbiłem
wzrok w sufit.
– A co u ciebie? – mruknąłem od niechcenia.
– Całkiem dobrze. Dziękuję, że pytasz. Lepiej niż kiedyś. Wciąż biorę
leki, wciąż pracuję w supermarkecie, ale dostałam awans. Teraz jestem
kasjerką. Panuje tam miła atmosfera i cieszę się, że mam okazję wyjść
z domu i porozmawiać z ludźmi.
Jej palce drżały, jakby chciały mnie dotknąć. Zrobiło mi się niedobrze.
– Teraz zarabiam własne pieniądze. – Wypięła dumnie pierś, nabierając
pewności siebie. – Sytuacja nie jest aż tak poważna, jak się wydaje, Westie.
Wkrótce wyjdziemy na prostą. Ale nigdy nie oczekiwaliśmy od ciebie
finansowej pomocy. To nie jest twój obowiązek.
Właśnie że jest. Mieli problemy z mojego powodu.
Matka w końcu dotknęła mojej ręki i nachyliła się do mnie.
– Jedźmy do miasta. Chcę ci kupić mydło, szampon i nowe ubrania.
Przydałaby ci się też wizyta u fryzjera. Zależy mi na tym, żeby zobaczyć
miasto, w którym mieszkasz. Chciałabym zrobić te wszystkie matczyne
rzeczy, których nie miałam okazji załatwić, gdy się tu przeprowadziłeś.
Proszę cię. Westie?
Wbiła mi paznokcie w skórę niemal do krwi.
Zmarnowała moje ciężko zarobione pieniądze na bilet i wizytę
niespodziankę. A teraz sugeruje wspólne zakupy.
Odruchowo chciałem jej za to nawrzucać, ale wiedziałem, że jeśli to
zrobię, East nie da mi żyć. A do tego będę mieć wyrzuty sumienia.
Wspólne spędzanie czasu z matką było ostatnią rzeczą, na jaką miałem
ochotę. Mimo to zabranie jej do miasta będzie mniej wyniszczające niż
siedzenie z nią twarzą w twarz i mierzenie się z ostrzałem pytań i próbami
przytulania, które bez wątpienia podejmie.
– I co ty na to? – Uśmiechnęła się blado, z wahaniem. Kojarzyło mi się to
z przekrzywionym obrazem wiszącym na pustej ścianie. Znałem te jej
szczere uśmiechy.
Wciąż pamiętałem, chociaż słabo.
Uścisnąłem jej dłoń i poczułem, jak z matki uchodzi napięcie.
– Jak chcesz.
Przytuliła mnie siłą.

Godzinę później wróciliśmy z miasta obładowani milionem reklamówek ze


skarpetkami, koszulkami, kosmetykami i żarciem. Nawet włosy miałem
przycięte po ludzku: krótsze po bokach, dłuższe na czubku.
Czułem się jak biedak, który nagle zaznał luksusów.
Nie przywykłem do kupowania nowych rzeczy. Skarpetki zakładałem tak
podziurawione, że pół roku temu w ogóle przestałem je nosić, a koszulki
wyblakłe do tego stopnia, że musiałem wywracać je na drugą stronę, żeby
choć trochę nadawały się do użytku.
Akurat mydła i pasty używałem regularnie (życie byłoby jeszcze bardziej
do bani, gdybym sabotował próby dobrania się dziewczynom do majtek),
ale kupowałem te najtańsze, dostępne w wielopakach w sklepie, gdzie
wszystko jest za dolara. Albo jeszcze lepiej: szedłem na imprezę
i urządzałem grabież czyjejś łazienki, jak pola bitwy.
Matka, oczywiście, nie wydała na mnie fortuny, tym bardziej że
wszystkie pieniądze pochodziły z mojej kieszeni. Mimo to z nowymi
koszulkami i gaciami czułem się jak filmowa kujonica, która zmienia całą
garderobę, a przy tym przechodzi przeszczep osobowości.
Kim ja, kurwa, jestem?
Co jest ze mną nie tak?
Najwyraźniej było nie tak wszystko, bo zacząłem sobie wyobrażać, że
Teks wlepia we mnie te swoje anielsko-niebieskie oczy i podziwia nowe
śnieżnobiałe bokserki. Wczoraj pod jej niewinnym spojrzeniem czułem się
tak, jakbyśmy robili coś zboczonego. A przecież daleko mi do świętości.
Potem sobie przypomniałem, że najpewniej nie doczekam się kolejnego
razu.
Zależało mi na luźnej relacji, oznajmiłem to jasno i wyraźnie, jednak
wiedziałem, że ona nie jest dziewczyną tego typu. Obiecała to przemyśleć,
ale tak naprawdę odpowiedź była jasna. I nie mogłem za to winić Teks.
Zasługiwała na kogoś lepszego niż taki delikwent jak ja.
– Może zrobię coś na obiad? – Matka złapała mnie pod ramię i razem
weszliśmy do domu.
– Droga wolna. Żadnego z nas nie stać na zamówienie w restauracji po
tych zakupach – mruknąłem.
W środku zastałem Esta. Leżał na kanapie w samych bokserkach i pisał
esemesy. Powitał nas głośnym pierdnięciem.
– Co tam, śmierdzielu?
– Eastonie Liamie Braunie! – zawołała mama, a ja roześmiałem się po
raz pierwszy tego dnia.
Kiedy East usłyszał jej głos, podskoczył tak wysoko, że niemal zrobił
dziurę w suficie.
– Pani St. Claire. – Błysnął uprzejmym uśmiechem i rzucił się do swojej
sypialni.
Wypadł z niej po chwili, wciągając w pośpiechu dresy, i podszedł, by
przywitać się z moją matką. Zamknęła go w niedźwiedzim uścisku
i obsypała jego policzki mokrymi matczynymi buziakami. Zerknąłem na
jego krocze i zauważyłem lekki wzwód; pewnie pisał z kimś sprośności,
pieprzony oblech. Później przywalę mu tak, że nos wyjdzie mu po drugiej
stronie głowy. Za to, że dotykał mojej matki, gdy był podniecony.
– Świetnie wyglądasz. Widzę, że nieźle sobie radzisz. Twoja mama jest
z ciebie bardzo dumna. – Matka uszczypnęła go w policzki i spróbowała je
rozciągnąć, ale East już dawno stracił dziecięcy tłuszczyk.
Chyba czas przestać obmacywać tego zboka, mamo.
Ta myśl była tak naturalna, tak swobodna, tak w stylu starego Westa,
a nie jego nowej ponurej wersji, że poczułem w sercu ukłucie nostalgii.
– Staram się, jak mogę. – East spuścił głowę z udawaną skromnością.
Matka po raz ostatni poklepała go po klacie.
– I najwyraźniej ci wychodzi. Przygotuję makaron z klopsikami. A wy mi
pomożecie.
– Tak jest. – Posłał jej entuzjastyczny uśmiech.
I znowu było tak jak kiedyś, za dzieciaka. A przynajmniej East tak się
czuł.
Matka robi najlepszy makaron z klopsikami na świecie. I będę bronić
tego zdania do ostatniego tchu, niezależnie od stopnia skomplikowania
naszej relacji.
Byłem w połowie Francuzem, ze strony ojca, i w połowie Włochem, ze
strony matki. Wzrost i posturę odziedziczyłem po mężczyznach z rodziny
Bozzellich, bo każdy z nich miał przynajmniej metr dziewięćdziesiąt i był
zbudowany jak czołg. Oliwkowa karnacja to również zasługa matki,
natomiast włosy i jasnozielone oczy miałem po ojcu.
Taka mieszanka działała na moją korzyść, gdy zaliczałem dziewczyny na
potęgę.
– Zostawię was na chwilę samych, żebyście sobie pogadali. – East
poklepał nas po plecach.
Nie dość, że był kretynem, to jeszcze zdrajcą. Zostawiał mnie z nią
samego, chociaż wiedział, że próbuję jej unikać za wszelką cenę.
– Kupię wino i chleb. Zadzwońcie, jak obiad będzie gotowy.

Utknąłem z matką w kuchni, bez perspektyw na ucieczkę. Wysłuchiwałem


plotek z małego miasteczka.
Kiedy dotarło do niej, że mówi nieprzerwanie od dwudziestu minut, a ja
nie odpowiadam, zamilkła, nie przestając mieszać sosu pomidorowego.
– Ale dosyć już o mnie. Opowiedz mi lepiej o tej przyjaciółce, z którą
spędziłeś urodziny.
Siedziałem przy kuchennym stole i kroiłem sałatę na małe kawałeczki.
– To nikt ważny.
– Musi być wyjątkowa, skoro zasłużyła na twoją przyjaźń.
Nie znosiłem, gdy matka zachowywała się tak, jakby jej zależało.
Chciała, bym kogoś poznał i stał się problemem innej osoby. Pewnie nie
znosiła codziennego sprawdzania, czy ze sobą nie skończyłem, nie
zamordowałem kogoś albo nie założyłem jakiejś sekty.
Według niej byłem zdolny do wszystkich tych rzeczy.
– To tylko dziewczyna z pracy.
– A ma jakieś imię?
– Tak – odburknąłem. – Nie znam wielu ludzi, którzy go nie mają.
Miałem nawet ja. Szkoda tylko, że rodzice nazwali mnie jak kierunek
świata.
Spłycenie mojej relacji z Grace nie było do końca kłamstwem, ale nie
czułem się z tym dobrze. Jakkolwiek na to spojrzeć, łączyła nas silna więź,
silniejsza niż między mną a Reignem czy Maxem, czy jakimkolwiek
durniem z uczelni, który uważał mnie za swojego kumpla. Nie
wspominając już o tym, że marzyłem, by Teksas ujeżdżała mnie na
kowbojkę.
Sytuacja stała się o tyle poważna, że zaczynałem rozważać rzucenie
pracy w food trucku, żeby unikać tej dziewczyny.
Mama zdusiła uśmiech. Wydawała się szczęśliwa jak dziecko.
Pół godziny później obiad był gotowy: sałatka, spaghetti z klopsikami,
chleb czosnkowy i czerwone wino. Te dwie ostatnie rzeczy zawdzięczałem
Eastowi.
Cała nasza trójka zebrała się przy skrzypiącym stole. Matka odmówiła
krótką modlitwę dziękczynną, żebyśmy mogli szybko zabrać się do
jedzenia. W końcu udało mi się zrelaksować.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
Popatrzyliśmy po sobie. East dobrze wiedział, że nie wolno mu zapraszać
ludzi, kiedy jestem w domu, bo taki mizantrop jak ja ich nie znosił.
– Kto to może być? – zapytała matka, zatrzymując widelec przy ustach.
– Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć – wymamrotałem.
Odsunąłem krzesło od stołu i podszedłem do drzwi. Nie mieliśmy
judasza. Jakieś głupki zakleiły go woskiem, zanim się wprowadziliśmy.
Byłem zmuszony otworzyć drzwi, modląc się, żeby nie stanąć oko w oko
z płatnym mordercą nasłanym przez Kade’a Appletona. Ostatnio miałem
dziwne wrażenie, że ktoś mnie śledzi.
Pomyliłem się.
Jednak bardziej ucieszyłby mnie widok mordercy niż osoby, która stała
po drugiej stronie.
Grace.
Co ona tutaj robi?
Miała na sobie prążkowaną koszulkę z długim rękawem, obcisłe dżinsy
i ulubione białe trampki. Mocno naciągnięta na głowę czapka służyła za
pelerynę niewidkę.
– Hej. – Kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Wzrok wbiła
w stopy.
Odwzajemniłem grymas, a mój fiut drgnął. Zastanawiałem się, ile
komórek mózgowych mi pozostanie, kiedy ta dziewczyna zaprezentuje cały
arsenał swoich min.
– Co jest? – zapytałem podejrzliwie.
– Zapomniałeś z furgonetki portfela. Nie odbierałeś, więc Karlie
zadzwoniła do mnie. Pomyślałam, że wpadnę i go podrzucę.
Wyciągnęła z kieszeni mój portfel.
– Pytała też, dlaczego w ogóle tam byliśmy i skąd ten zapach środków do
czyszczenia. Wytłumaczyłam jej, że poszliśmy po margarity i przez
przypadek je rozlaliśmy. Chyba to kupiła.
W takim razie jest idiotką.
A przy okazji: jak mogłem nie zauważyć, że zgubiłem portfel? Och,
racja. Byłem zbyt upojony widokiem masturbującej się Grace, by
przejmować się takimi bzdurami. A potem matka zaciągnęła mnie na
zakupy (za które zapłaciła moimi pieniędzmi, przelanymi jej wcześniej).
Dlatego nie był mi potrzebny przez cały dzień.
Wyrwałem Grace portfel i zacząłem zamykać drzwi.
– Dzięki. Pogadamy później, Teks.
– Westie? – zawołała matka i wyjrzała przez moje ramię, żeby sprawdzić,
kto przyszedł. – Nie przedstawisz mnie koleżance?
Ja pierdolę.
Kobiety zmierzyły się wzrokiem i uśmiechnęły jednocześnie, jakby
łączył je jakiś sekret, którego nie byłem świadomy. Grace pomachała ręką.
Zupełnie zapomniałem, że ta sarkastyczna lisica, której z chęcią zatkałbym
buzię moim reprodukcyjnym organem, była również typową dziewczyną
z Południa, mającą słabość do zmartwionych rodzicielek.
– Dzień dobry. Jestem Grace Shaw.
– Caroline St. Claire, matka Westa. Miło mi poznać. – Matka
postanowiła wyzbyć się dobrych manier cechujących cywilizowanego
człowieka i zamknęła Grace w miażdżącym uścisku. Oczywiście Teksas
odwzajemniła gest.
Otworzyłem drzwi szerzej, chociaż gdyby to zależało ode mnie,
zatrzasnąłbym je z hukiem.
– Chodź, zapraszam na obiad! – zawołała moja matka.
Nie trzeba było geniuszu, żeby się domyślić: Teksas była Wybranką,
z którą spędziłem urodziny.
Była moją tak zwaną zbawicielką.
Antidotum na moją truciznę.
Dziewczyną, o którą modliła się matka.
– Och, nie chciałabym się narzucać. – Grace spaliła cegłę i spuściła
głowę.
Ukrywała blizny. Bystra dziewczyna. Gdyby matka dokładniej przyjrzała
się jej twarzy, pytaniom nie byłoby końca.
Matka i Grace razem w jednym pokoju? To pod wieloma względami mój
największy koszmar.
– Nonsens! Chętnie cię poczęstujemy. Westie nie ma zbyt wielu
przyjaciół, a ja z przyjemnością posłucham o jego przygodach na uczelni.
Matka próbowała wciągnąć Grace do środka, mimo że moja przyjaciółka
zapierała się jak kot przed wrzuceniem do wanny. Jednak Caroline St.
Claire była zdeterminowana, by przywiązać biedactwo do krzesła.
Teksas uśmiechnęła się przepraszająco. Nigdy wcześniej u mnie nie była,
więc rozglądała się z zaciekawieniem. Normalnie nie wstydziłem się tego,
gdzie mieszkam – poza tym dom Grace też nie wyglądał jak z katalogu –
jednak teraz krępowało mnie moje ubóstwo.
Kiedy Grace wkroczyła do kuchni, Easton wstał, żeby się z nią
przywitać, a matka wyciągnęła dodatkowy talerz i sztućce. Wszyscy
usiedliśmy do stołu. Unikałem kontaktu wzrokowego i w ogóle rozmowy.
Oczywiście moja matka weszła w tryb hiszpańskiej inkwizycji.
– Pracujesz z Westiem, tak? – zapytała, zanim Teksas zdążyła wziąć
pierwszy kęs.
– Tak. W food trucku, niedaleko stąd.
– Też studiujesz na Uniwersytecie Sheridan?
– Owszem. Teatr i sztukę.
– W takim razie musisz również znać Eastona.
– Oczywiście. Jest całkiem popularny. – Grace pokiwała głową. Miałem
ochotę dźgnąć się w pierś widelcem. – West również. – Posłała mi
przepraszające spojrzenie.
– Naprawdę? – Zdumiona matka uniosła brwi. – Popularny? Z czego
słynie?
Z masakrowania ludzi.
Teksas nawet się nie zająknęła.
– Jest rozchwytywany przez żeńską część uczelni.
– Zawsze taki był. Och, kochanie, zdejmij już tę czapkę.
Moja matka, która nigdy nie potrafiła trzymać łap przy sobie, zerwała
Grace bejsbolówkę i odrzuciła ją na kuchenny blat.
– Chcę zobaczyć twoją ładną bu...
Nie dane jej było dokończyć, bo Grace wrzasnęła jak zranione zwierzę.
A potem nastała cisza.
Sztućce zadzwoniły o talerze. East wstrzymał oddech. Wściekle
czerwone chropowate blizny pod makijażem opowiadały przerażającą
historię, która nie nadawała się do stołu.
Teksas miała na sobie, oczywiście, grubą warstwę tapety, ale wciąż
można było dostrzec skórę jak u Freddy’ego Kruegera, którą tak
rozpaczliwie zakrywała.
Jednocześnie z Grace zerwaliśmy się z krzeseł po czapkę. Ona złapała ją
pierwsza i naciągnęła na głowę drżącymi palcami.
Matka odchrząknęła i zacisnęła dłoń na sznurze sztucznych pereł. Easton
wbił wzrok w podłogę.
Próbowałem nie myśleć o tym, że Grace Shaw wygląda zjawiskowo.
Naprawdę, cholernie pięknie. Jej uroda poraziła mnie jak prąd.
– Przepraszam. Co ci się...
Znałem Grace Shaw od miesięcy i nigdy nie zapytałem o jej bliznę.
Tymczasem moja matka poznała ją piętnaście minut temu i już poczuła się
upoważniona do wetknięcia nosa w nie swoje sprawy.
– To znaczy: jak do tego doszło? – dokończyła.
– To nie twoja sprawa i nie masz prawa jej o to pytać! – zagrzmiałem,
uderzając w stół pięścią.
Wszystkie naczynia podskoczyły na blacie, a przerażona matka
krzyknęła.
Easton zerwał się z krzesła i poprosił Grace o pomoc w otwarciu kolejnej
butelki wina, mimo że ta na stole była wciąż do połowy pełna.
Oboje zniknęli w salonie, a ja przeszyłem matkę morderczym
spojrzeniem.
– Coś ty sobie, kurwa, myślała? – syknąłem, ledwie hamując gniew.
– Ja... – Jej głos zadrżał. Spojrzała na mnie, jakbym zrobił jej ogromną
krzywdę. – Nie pomyślałam.
– Właśnie widzę.
– Westie, przysięgam, nigdy bym...
Easton i Grace wrócili do kuchni, a on przysunął swoje krzesło bliżej
Teks. Mama zerknęła na nią z rozżaleniem.
– Cóż... – zaczęła drżącym głosem, próbując zagadać niezręczną ciszę. –
Szkoda, że nie mogę zaproponować deseru. Grace, masz może ochotę na
kawę?
– Ona nie chce żadnej kawy! – Zerwałem się z krzesła. Wolałbym, żeby
moja matka przestała odzywać się do Teksas. Nie chciałem, by przez
przypadek wyjawiła jej mój wielki sekret, przez który byłem taki
popieprzony. – Grace już wychodzi.
Teksas wbiła we mnie zszokowane spojrzenie.
W odpowiedzi uniosłem brew.
Bolało mnie, że musiałem ją zranić, ale tak się składało, że zasłużyłem na
najgorsze katusze.
– Racja – rzuciła z urazą. Wstała, żeby uściskać moją matkę. – Miło było
panią poznać.
– Ciebie również, słonko. Jeszcze raz przepraszam.
– Odprowadzę cię – zaproponował pośpiesznie Easton.
Wiedziałem, że wyszedłem na pierwszorzędnego dupka, ale uznałem, że
później się z tego wytłumaczę. I będziemy mogli nadal ze sobą pracować
i spędzać razem czas.
Gdyby jednak dowiedziała się prawdy z ust mojej matki, nie byłaby
w stanie na mnie spojrzeć.
East i Grace wyszli, a matka odwróciła się do mnie z przerażoną miną.
– Biedna dziewczyna.
– To ty zerwałaś jej czapkę z głowy – wytknąłem.
– A ty wyrzuciłeś ją z domu. Nie wiedziałam, że jesteś tak okrutny.
Czy ty mnie w ogóle znasz, matko?
– Wiesz, co jeszcze jest okrutne? To, że się tutaj zjawiłaś. Wparowałaś do
mojego domu, chociaż od pięciu lat jesteśmy dla siebie jak obcy.
Ugotowanie makaronu z klopsikami nie wynagrodzi mi tego, że do tej pory
mnie olewałaś, Caroline. I zanim zaczniesz się tłumaczyć, że to ja się od
ciebie odciąłem... – Uniosłem rękę, bo wiedziałem, co zaraz powie; już
otwierała usta. – Z nas dwojga to ty powinnaś była się zachować jak
dorosła osoba. To ty powinnaś była wykonać pierwszy krok. Co tydzień
wysyłałem ci pieniądze. Wyświadcz mi pieprzoną przysługę i więcej się do
mnie nie odzywaj!
Jej oczy zaszły łzami, dolna warga zadrżała.
– No tak – westchnęła. – Pomagasz nam finansowo. A co takiego
dokładnie robisz? Przypomnisz mi? Mówiłeś, że jesteś asystentem
wykładowcy, tak?
Ton jej głosu graniczył z histerią.
Wmówiłem rodzicom, że pracuję jako asystent wykładowcy i zarabiam
na boku, udzielając korków. Uwierzyli mi, bo zawsze byłem dobry
z matematyki i statystyki, ale z czasem musieli się zorientować, że to nie
sposób na zarabianie tylu pieniędzy.
– Nie wiedziałam, że asystenci wykładowcy są tak dobrze opłacani –
zauważyła matka.
Posłałem jej pełne wyższości spojrzenie.
– Wiedziałabyś, gdybyś skończyła studia.
– Nie miałam takiej możliwości. – Jej twarz spochmurniała.
Wymalowany na niej gniew sprawiał, że była niemal jak moja. – Dobrze
o tym wiesz.
– No właśnie. – Pstryknąłem palcami. – Zaszłaś w ciążę w wieku
siedemnastu lat, czy tak? Zajebisty sposób na życie. Chętnie usłyszę
kolejne porady na temat tego, jak powinienem postępować.
Wyminąłem ją i poszedłem do swojego pokoju, a wydzierająca się matka
podążyła za mną. Easton jeszcze nie wrócił. Dupek, pewnie wykorzystał
okazję, żeby odprowadzić Grace do domu. Pewnie do niego też dotarło,
jaka jest piękna.
A ty powiedziałeś mu wcześniej, że może się z nią umówić. Brawo,
matole!
– West! Proszę! – Matka nie odpuszczała.
Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem, jednak otworzyłem je po chwili, bo
zorientowałem się, że nie powiedziałem najważniejszego.
– Wynoś się z mojego domu. – Wskazałem na wyjście. – Nie miałaś
prawa wydawać na bilet moich ciężko zarobionych pieniędzy, które
wysyłam ci co tydzień. A tracenie na mnie pieniędzy na zakupach nie jest
definicją dobrego rodzicielstwa.
Wziąłem jedną reklamówkę i wysypałem jej zawartość na podłogę.
Koszulki i skarpetki utworzyły górę taniochy. Pognałem w stronę drzwi
i otworzyłem je.
– West.
Stała w korytarzu, uginały się pod nią kolana. Przyłożyła dłoń do ściany,
żeby nie upaść. Wydawała się taka bezradna, mała, roztrzęsiona. Problem
w tym, że ona zawsze była bezradna. Przez lata żebrała o pomoc, ale nigdy
się nie odwdzięczyła. Przez lata dawałem rodzicom wszystko, a od nich nie
dostałem niczego.
Niestety, jak z czasem zrozumiałem, nawet „wszystko” im nie
wystarczało.
Miałem już dosyć życia jak żebrak, tego, że co piątek wchodzę do
śmiertelnej pułapki ze skrzynek, i tego, że nie mam żadnej prywatności. Nie
dość, że oddawałem im większość pieniędzy, to jeszcze wymagali ode mnie
zapewnień, że wszystko jest cacy.
– Wynocha! – wrzasnąłem ile sił w płucach.
Matka wybiegła z domu jak przerażona mysz. Odprowadzałem ją
wzrokiem, dysząc, jakbym przebiegł piętnaście kilometrów. Na końcu ulicy
skręciła w prawo, w stronę jedynego przystanku autobusowego na tym
wygwizdowie.
Zatrzasnąłem drzwi i z całych sił uderzyłem pięścią w ścianę.
Może i lepiej, że moja relacja z Grace tak się spaprała.
Ona miała swoje problemy.
Ale ja tonąłem w gównie po uszy.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 12
GRACE

Gdy West wykopał mnie z domu, Easton zaproponował mi podwózkę, bo


przyszłam pieszo.
Próbował rozmawiać ze mną o futbolu, o uczelni, ale cały czas
siedziałam z ustami przyciśniętymi do pierścionka z płomieniem
i wypowiadałam życzenia. Tak, jak uczyła mnie babcia.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie wiedziałam, co
zrobiłam nie tak. Przecież ja tylko przyniosłam Westowi portfel
i ostrzegłam go, że Karlie wie o naszej wczorajszej wizycie w food trucku.
Okłamałam najlepszą przyjaciółkę, żeby uratować nam dupę.
Domyśliłam się, że jego matka zjawiła się bez zapowiedzi, bo West
wcześniej o tym nie wspomniał. No i wyglądał tak, jakby chciał się
pochlastać. Starałam się nie robić problemów i odpowiadałam na wszystkie
pytania Caroline St. Claire. Próbowałam nawet nie panikować za bardzo,
kiedy zdjęła mi czapkę, chociaż wstyd wydusił ze mnie resztki powietrza,
wbijając śmiercionośne pazury w moje gardło.
Czy zareagował tak gwałtownie, bo zobaczył moją bliznę?
A może chodzi o to, że ogólnie jestem inna? Noszę pierścionek
z pękniętym płomieniem, bejsbolówkę i koszulki z długimi rękawami.
Wyróżniam się w Sheridan jak striptizerka na porodówce.
A może po prostu West miał dzisiaj kiepski humor, a ja zostałam jego
ofiarą przez przypadek?
Tak czy siak roztrząsanie tego tematu nie przyniesie mi odpowiedzi. West
St. Claire nie zasługuje na moje współczucie.
Easton zgasił silnik, zatrzymawszy się za moim pick-upem.
– Westie na ciebie leci – oznajmił.
– Okazuje to w dziwny sposób – wymamrotałam, patrząc przed siebie.
– Zgadza się – przyznał East. – Dla niego to nowa sytuacja. On
zazwyczaj albo nienawidzi ludzi, albo są mu obojętni. A ty mieszasz mu
w głowie.
– Tak jak on mnie – odparłam.
– Wiesz, co musimy zrobić?
– Rozdeptać go jak robaka? – burknęłam.
Parsknął pod nosem i spojrzał na mnie zaciekawiony. Jakbym była
normalną osobą, a nie ofiarą losu.
– Ciekawe, że do tej pory zawsze wybierał potulne dziewczyny. A ty
jesteś wojowniczką, co nie, Shaw?
Wywróciłam oczami. Miałam już dosyć wysłuchiwania, że West ciągle
wybiera laski, które są moim przeciwieństwem. Nie trzeba mi o tym
przypominać.
– Coś przed chwilą mówiłeś – zaczęłam. – O tym, że musimy coś zrobić.
– Ach tak. – Pstryknął palcami. – Powinniśmy uderzyć tam, gdzie go
zaboli najbardziej.
– Czyli gdzie? – W końcu odwróciłam się twarzą do Easta.
Posłał mi złowieszczy uśmiech.
– Prosto w serce.

Po katastrofalnym obiedzie widziałam się z Westem tylko raz, na uczelni.


Jak zwykle ignorowaliśmy się nawzajem. Wyminął mnie, udając, że nie
istnieję, ja także odwróciłam wzrok. Później, podczas dwóch kolejnych
zmian, w ogóle się do mnie nie odzywał. Chciałam z nim porozmawiać, ale
stwierdziłam, że skoro nie zamierza się śpieszyć z przeprosinami, to ja
również nie będę wychodzić przed szereg.
Dlatego również traktowałam go jak powietrze.
Poza tym i tak nie miałam czasu siedzieć i zamartwiać się sprawami
sercowymi. Dzień po obiedzie z Caroline St. Claire lokalna stacja
informacyjna podała, że jedyny przystanek autobusowy w Sheridan
zostanie zamknięty pod koniec tygodnia.
To oznaczało, że potencjalni opiekunowie babci będą musieli
przyjeżdżać samochodem.
A ja będę musiała im płacić za paliwo.
Nie miałam takich pieniędzy.
Właśnie tym się zajmowałam, żeby nie myśleć Weście: próbowałam
znaleźć jakiś sposób na zatrudnienie opiekuna, który będzie dojeżdżać za
jak najmniej.
Właśnie siedziałam w swoim pokoju przed laptopem, gdy do drzwi
zapukała Marla, po czym zajrzała do środka.
– Co robisz, złotko?
Zamknęłam stronę, którą przeglądałam – Care4You – i odchyliłam się na
krześle.
Zmarszczyła nos.
– Nic nie znalazłaś, co?
Pokręciłam głową, wyłamując palce. Nie było sensu kłamać. Marla
zapewne wiedziała, że znalezienie zastępstwa nie będzie łatwe, ale nie
byłam jeszcze gotowa na kolejny wykład dotyczący domu opieki.
– Nie martw się. Coś wymyślę.
Pokiwała głową, weszła i zamknęła za sobą drzwi. Oho, to nie jest dobry
znak. Babcia dopiero co zaczęła jadać regularnie. Chyba dotarło do niej, że
nie może wiecznie przemycać do pokoju przekąsek.
– Muszę ci coś powiedzieć. – Marla przysiadła ostrożnie na brzegu łóżka.
– Tak?
– Ta stara prukwa nie chce chodzić na spacery. W ogóle nie wykazuje
aktywności. Chyba ma depresję.
– Depresję? – powtórzyłam.
– Tak. Wiesz, jest zdołowana, czy jak to nazywają psychiatrzy. I to chyba
nie jest przejściowe. Zachowuje się tak od dawna, złotko. Mam
doświadczenie z ludźmi w jej wieku i widziałam to nieraz. Powinna zacząć
brać leki.
„Co ty nie powiesz?”, miałam ochotę krzyknąć na całe gardło. „Tyle że
nie mogę zaciągnąć babci do lekarza!”.
Jak zwykle – tylko się uśmiechnęłam i pokiwałam głową.
– Dziękuję, Marlo. Zajmę się tym.

Kilka dni później profesor McGraw ponownie wezwała mnie do swojego


gabinetu.
– To będzie krótkie spotkanie. – Wpadła do pokoju. Ciągnął się za nią
zapach charakterystycznych perfum, mieszanki kadzidła i miodu. Usiadła
naprzeciwko mnie i splotła palce. – Postanowiłam, że nie przyznam ci
więcej czasu na zaliczenie praktyki za ten semestr. To oznacza, że będziesz
musiała znaleźć sposób na zagranie w Tramwaju zwanym pożądaniem
i wystąpić na scenie, bo w przeciwnym razie zawalisz studia. Pan Finlay
jest świadom twojej sytuacji. Już z nim rozmawiałam i powiedział, że
pomoże ci w rozwiązaniu problemu. Przykro mi, Grace, ale w ten sposób
wyświadczam ci przysługę. Musisz się zmierzyć ze swoimi lękami i żyć
dalej. Wystąpienie na scenie cię wyzwoli. Nie wiem, co ci się
przydarzyło... – Pani McGraw pokręciła głową i przymknęła oczy. – Ale nie
możesz pozwolić, żeby twoim życiem rządził przypadek. Albo żeby cię
powstrzymywał. Już nie. Lęk to wygłodniała bestia. Jeśli będziesz ją
karmić, urośnie. Jeśli ją zagłodzisz, umrze. To moja ostateczna decyzja.
Przykro mi.

Później pracowałam z Westem. Nie do końca cieszyło mnie jego


towarzystwo, ale żeby zrezygnować ze zmian, musiałabym zwierzyć się
Karlie ze wszystkiego, co wydarzyło się przy obiedzie. Tymczasem nie
byłam jeszcze gotowa na ponowne przeżywanie tej upokarzającej sceny.
West zachowywał się dziwnie przez całą zmianę. Patrzył na mnie wrogo,
odpływał gdzieś, otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, i się rozmyślał.
Natomiast ja milczałam i odzywałam się tylko monosylabami, o ile rzecz
dotyczyła naszej pracy. Gdy akurat było mniej klientów, wyciągałam
telefon i szukałam opiekunów dla babci. Napisałam również wiadomość do
Cruza Finlaya.

Grace: Cześć. Z tej strony Grace Shaw. Czy jest szansa, że znajdzie
się dla mnie jakaś rola na ostatnią chwilę? :)

Wreszcie West się odezwał.


– Posłuchaj. Cholernie mi przykro, okej? Jezu Chryste. – Warknął, jakby
moje milczenie było równoznaczne z zarzuceniem go oskarżeniami. –
W każdym razie doszedłem do wniosku, że będzie lepiej, jeśli przestaniemy
się zabawiać.
Nawet nie oderwałam oczu od telefonu.
Ignorował mnie przez cały tydzień, a teraz uraczył przeprosinami na
odwal się i standardowym tekstem jak przy zerwaniu.
– I tak nie zamierzałam dłużej się z tobą zabawiać – skłamałam, wciąż
gapiąc się na wyświetlacz.
– Dobra. W porządku. Świetnie. – Pokiwał głową sam do siebie.
Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, wyglądał na zestresowanego. Może
nawet rozżalonego. Uniósł mały palec, przesłaniając mi widok.
– To co, rozejm?
Odwróciłam się do niego plecami, kompletnie olawszy wyciągniętą rękę.
Wojna trwała.

WEST

Dni po wyjeździe matki ciągnęły się jak smród po gaciach.


Gdy tylko wróciła do Maine, znów zaczęła wydzwaniać do mnie co
godzina i wysyłać dwa mejle dziennie. Przepraszała po tysiąckroć: za to, że
wzięła mnie z zaskoczenia, że zerwała Grace czapkę z głowy, za zbyt wiele
pytań i zbyt wiele mejli. Wzięła na klatę wszystko, co wydarzyło się
między nami, odkąd skończyłem siedemnaście lat. Próbowała się
wytłumaczyć. Ale to nie miało znaczenia. Szkody były nieodwracalne.
Nadal posyłałem pieniądze i nie odbierałem telefonów.
Sytuacja uległa skiepszczeniu. Zanim zjawiła się matka, byłem w stanie
udawać, że wszystko jest między nami w porządku. Ale po katastrofalnym
obiedzie nie mogłem już dłużej zaprzeczać, że nasza rodzina zgniła od
środka. I nie da się tego naprawić.
Na domiar złego jeszcze Teksas...
Dziewczyna, nie stan.
Mimo że pogoda w naszym stanie szybko zrobiła się wręcz nieznośna.
Nie dość, że wykopałem Teksas z domu, to później ze wstydu nie
mogłem spojrzeć jej w oczy. A kiedy w końcu zebrałem się na odwagę, by
porozmawiać, było już za późno. Traktowała mnie jak powietrze. Robiła to
z takim przekonaniem, że czasem zaczynałem wątpić w swoje istnienie.
Wziąłem się w garść, przyznałem do błędu i ją przeprosiłem.
A ona co? Odwróciła się.
W trakcie naszej trzeciej wspólnej zmiany od tragicznego obiadu karma
wepchnęła mi w dupę kolczaste dildo i wyruchała na sucho.
Zajmowałem się swoimi sprawami – przewracałem ryby na grillu,
w duchu zazdroszcząc im błogiej nieświadomości – gdy nagle usłyszałem
szuranie za oknem.
– Och, cześć – wymruczała Grace.
Nie odwróciłem się i nie sprawdziłem, z którym z klientów się wita, bo
wciąż gotowałem się w swojej własnej złości.
– Cześć – odpowiedział Easton.
– Chcesz porozmawiać z Westem? – zapytała.
– Nie. Przyszedłem tu do ciebie.
Zaniepokojony odwróciłem głowę.
East stał pod oknem, świeżo wykąpany po futbolowym treningu.
Wilgotne blond włosy sterczały w każdą stronę. Miał na sobie surferską
koszulkę bez rękawów, która odsłaniała jego potężne ramiona.
Co on tu, u diabła, robi?
East spojrzał mi w oczy ponad ramieniem Grace i uśmiechnął się, jakby
chciał powiedzieć: „Sam mówiłeś, że nie masz nic przeciwko, pamiętasz?”.
Odwróciłem się do grilla i zaczerpnąłem powietrza.
– Do mnie? – zdumiała się Teksas.
– Tak.
– No dobra. To co jest?
– Przypomniało mi się, że kiedy odwoziłem cię do domu, zapomniałem
o jednej rzeczy.
O kupnie odrobiny lojalności w najbliższej aptece, dupku?
– Jakiej? – zapytała podejrzliwie Grace.
Cieszyłem się, że nie poleciała na niego od razu. Ona ogólnie była
odporna na męski urok.
– Poprosić cię o numer telefonu.
A to chuj!
– Po co ci?
Nie potrafiłem powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Teks nie
zamierzała ulec bezmyślnie, jak inne napalone typiary. Odzyskałem nieco
wiarę w ludzkość.
– Żebym mógł cię zaprosić na randkę.
– Na randkę?
Na randkę?
– Tak. Noszę się z tym zamiarem od kilku tygodni, ale ostatnio trener
daje nam popalić. Ciągle mamy treningi. Pomyślałem sobie, że może
będziesz chciała coś ze mną zjeść albo pójść do kina. W ten weekend leci
jakiś nowy film z Kate Hudson.
– A od kiedy lubisz filmy z Kate Hudson?
Pytanie zawisło w powietrzu.
Wciąż stałem plecami do tych dwojga. Z jednej strony miałem ochotę
skwitować triumfalnym śmiechem obojętność Teks wobec niestrudzonych
prób podrywu, a z drugiej chciałem rozsmarować swojego przyjaciela
(a raczej byłego przyjaciela) na ziemi.
– Nie przepadam za filmami z Kate Hudson, Grace. Ale ty mi się
podobasz. Jesteś kobietą. Kobiety z jakiegoś powodu lubią tę aktorkę. Czy
to dla ciebie wystarczająco jasne? – zapytał East.
Mój wzrok ciskał gromy, ale on wcale na mnie nie patrzył. Skupił się na
Teksas. Co ten pajac próbuje udowodnić? Że może umówić się na randkę
z każdą? Czy chce wzbudzić we mnie zazdrość i refleksję, że mi zależy na
Teks?
Nawet gdyby tak było, nie zamierzałem się z nią spotykać, a on
doskonale o tym wiedział.
Grace zabębniła palcami o blat.
– A czy twój współlokator nie będzie mieć z tym problemu?
– Nie. Pytałem go. Trzykrotnie.
– I nie ma nic przeciwko?
Grace nie była zaskoczona.
Odwróć się i spójrz na mnie, do cholery! Wtedy zobaczysz, że prędzej
pozwolę, by tygrys wydrapał mi oczy, niż będę patrzył, jak spotykasz się
z innym.
– Nie. Sama go zapytaj.
– Nie ma takiej potrzeby. A poza tym w tej chwili się do siebie nie
odzywamy. – Zawiesiła głos, jakby rozważała propozycję. – Zgadzam się.
Ojoj. Pewnie bolało. Jaka szkoda, że East nie słuchał, kiedy mówiłem
mu, że ona nigdy by...
Chwila.
Zgodziła się?
Otworzyłem usta, gotów skomentować, ale nie potrafiłem wykrztusić
słowa. Nie miałem żadnych argumentów ani podstaw, żeby nie dopuścić do
tej randki. Sam powiedziałem Eastonowi, że nie jestem zainteresowany
Grace. I teoretycznie oboje byli wolni.
Nie miałam prawa się wtrącać. Mimo że ta myśl doprowadzała mnie do
szaleństwa.
Wymienili się numerami, podczas gdy ja w duchu gotowałem się ze
złości. A potem East miał czelność zostać i z nią gawędzić. Przez dziesięć
minut opowiadał o tym, jak Reign niemal skręcił kostkę, kiedy kilka
tygodni temu odstawił taniec zwycięstwa po udanym przyłożeniu. Miałem
już tego dosyć, więc podszedłem do okna i oparłem łokcie na parapecie,
spychając Grace na bok.
– Sorki, stary, ale to nie jest miejsce na schadzki. Możesz się zmyć,
zanim zjawi się więcej klientów? – zapytałem pozornie znudzonym tonem.
Easton wzruszył ramionami.
– Przepraszam.
– I nie przychodź tu, chyba że będziesz chciał coś zamówić.
– Zapamiętam. Zobaczymy się w domu?
– A gdzie niby miałbym wrócić po pracy? – rzuciłem ostro.
– Uuu, ktoś tu jest drażliwy.
– Idź do diabła.
Zniknął.
Stanąłem przy grillu, świadomy tego, że wzrok Grace wypala mi dziury
w plecach.
Opanowałem się w kilka minut, a potem, nieproszony, wtrąciłem swoje
trzy grosze.
– Kurde, Teks, nie wiedziałem, że jesteś aż tak naiwna. – Roześmiałem
się sardonicznie. – Eastona Brauna interesują wyłącznie luźne związki,
w razie gdybyś nie wiedziała.
– Kto powiedział, że nie potrafię wchodzić w luźne związki? – Opuściła
okno, zamykając furgonetkę.
Było już tak późno? Ależ ten czas leci... Zwłaszcza gdy fantazjujesz
o kreatywnych sposobach zabicia swojego najlepszego przyjaciela.
Teks wciąż stała odwrócona do mnie plecami.
– Z tobą również łączyła mnie luźna relacja. I popatrz, żyję i mam się
świetnie.
– Teksas! – ostrzegłem.
Odwróciła się na pięcie. Jej urażona mina zabolała, zupełnie jakby ktoś
nadział mnie na zardzewiały hak.
– Nie nazywaj mnie w ten sposób. Nie próbuj się zachowywać, jakby
między nami wszystko było w porządku.
– Powiedz mi, co mam zrobić, żeby to zmienić.
Nie mogłem uwierzyć, że wypowiedziałem te słowa. Nie powinno mi
zależeć. Już nie.
Powinienem mieć wylane na rodziców, dziewczyny, na tak zwanych
przyjaciół...
– Zacząć się zachowywać jak przyzwoity człowiek? – podsunęła
sarkastycznie.
– A coś z zakresu moich umiejętności? – zażartowałem.
Grace hałaśliwie odłożyła rękawiczki na blat i zaczęła czyścić pojemniki.
– Dlaczego się zgodziłaś? – zapytałem.
Trzeba było jej pozwolić, żeby została na kawę i porozmawiała z moją
matką. Zagryzłbym zęby i pozwolił, by matka wygadała mój sekret. A gdy
Teks zrozumiałaby, co zrobiłem, przez resztę życia próbowałbym
odbudować swój wizerunek w jej oczach.
– A dlaczego nie? – prychnęła.
– Przecież nawet nie lubisz Eastona.
– Ciebie też nie lubiłam. Zaczęłam dopiero po jakimś czasie. Ludzie
zmieniają zdanie. Ciągle to robią.
Po tych słowach w mojej piersi zadziało się coś dziwnego.
Odpowiedź smakowała mi jak cukrowa jabłkowa laska zamoczona
w truciźnie.
Dobra wiadomość była taka, że Teksas mnie lubiła, zła – że wszystko
spaprałem.
– Będziesz tego żałować – ostrzegłem.
Tak naprawdę nie mogłem tego wiedzieć. Może tym razem East
postanowił się zmienić i podejść do tej relacji poważnie? Tylko co wtedy?
Nie mogłem patrzeć na tych dwoje razem. Nawet nie potrafiłem sobie
wyobrazić, że Teks trzyma za rękę innego.
– Może. – Wyminęła mnie i podeszła do kosza, trzymając w ręce
metalowy pojemnik. – Ale żałuję też, że cię poznałam. I wiesz co? Jakoś
przeżyłam.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 13
WEST

– To już potwierdzone: Appleton chce rewanżu. – Max usiadł naprzeciwko


mnie na stołówce, trzymając tacę z lunchem w serdelkowatych paluchach.
Od pięciu minut próbowałem odgadnąć, co takiego znajduje się
w kanapce, którą kupiłem na stołówce. Wiecznie narzekałem na tłuste
kanapki z jajkiem przygotowywane przez Eastona, ale te stołówkowe
okazały się znacznie gorsze.
Niestety, nie mogłem już liczyć na jedzenie od Easta. By je dostawać
musiałbym z nim rozmawiać, a od trzech dni byłem na niego obrażony.
Na początku mój były przyjaciel miał czelność zachowywać się tak,
jakby nic się nie stało.
Próbował ze mną rozmawiać o futbolu, potem o krążących po uczelni
plotkach, a nawet o Tess rozpowiadającej na prawo i lewo, że była
u wróżki, która powiedziała jej, że poślubi faceta z Maine.
Postanowiłem zastosować taktykę Grace i traktowałem go jak powietrze.
Prędzej zacznę się żywić błotem i obgryzionymi paznokciami, niż
odzywać się do tego zdrajcy. Nie ugiąłem się nawet wtedy, gdy
przypomniał mi, że dałem mu pozwolenie na spotykanie się z Teks.
Ewidentnie zaczął się za nią uganiać, żeby mnie wkurzyć.
Zadanie wykonane. Zacznę rozważać jego dekapitację.
– Rewanż? – Uniosłem brew, przyglądając się Maxowi jak gumie
przyklejonej do podeszwy buta. – Jeśli się nie mylę, w trakcie ostatniej
walki on i jego przyjaciele cię szantażowali?
A ja nigdy się nie mylę.
Max roześmiał się i zmierzwił swoją rudą grzywę, która kojarzyła mi się
z drucianymi zmywakami do naczyń.
– Zgadza się, ale i tak zarobiłem trzy razy więcej niż zazwyczaj. Czasami
się wygrywa, czasami przegrywa, prawda?
Wrzuciłem kanapkę do kosza i wyrwałem Maxowi paczkę cheetosów.
Nawet nie próbował jej odzyskać. Otworzyłem ją i wepchnąłem do ust
kilka chrupek.
– Skurwiel chciał mi wydłubać oczy.
– Tak, zależało mu na wygranej. Musiał coś udowodnić. – Max podrapał
się po pryszczatej brodzie. – Ale tym razem stawka będzie przynajmniej
dwukrotnie większa. Ostatnio wasza walka wzbudziła spore emocje. Ludzie
są tak nakręceni, że kupią bilety nawet po wyższej cenie.
Obliczyłem w myślach. Potencjalna suma była wystarczająco wysoka,
bym spłacił dług rodziców, który nie daje im żyć.
Gdyby dostali to, na czym zawsze im zależało – wystarczająco dużo
pieniędzy, by zacząć od początku – może w końcu by się ode mnie
odczepili. A ja z radością zniknąłbym z ich życia.
Oczywiście wiedziałem, że Kade Appleton ma tyle honoru co zużyte
stringi, i domyślałem się, że to on mnie śledzi na mieście albo posyła kogoś
do odwalania brudnej roboty, ale w swojej niechlubnej karierze
pokonywałem już przeciwników trzykrotnie większych od niego. Nawet
wtedy, gdy byłem pijany.
– Słyszałem, że ostatnio obrabia mi dupę – powiedziałem.
– Nie przeczę. Nie może się otrząsnąć po przegranej w Vegas. Tak
naprawdę nie zna się na niczym poza biciem.
I narzekaniem.
– A co on z tego będzie miał?
– Odzyska dumę – skrzeknął Max, wyrzucając ramiona w powietrze. –
Upokorzyłeś go. Przez ciebie stracił przytomność na całe trzydzieści
sekund. A potem zachował się jak pizda i jeszcze się o to spierał.
On się nie zachował jak pizda. On nią był. Co do tego nie miałem
wątpliwości.
Skończyłem cheetosy Maxa i otworzyłem jego puszkę coli. Upiłem łyk
i przesunąłem językiem po zębach.
– Będę musiał ustalić podstawowe zasady.
– Jakie?
– Trzeba nagrać całe starcie, żeby nie było wątpliwości, gdy go zniszczę.
– Dobry pomysł. Przekażę wiadomość.
– I zwycięzca bierze wszystko.
– Całą kasę?
Zgniotłem w dłoni puszkę i wrzuciłem ją do kosza, nie patrząc.
– Oczywiście dostaniesz swoją działkę.
Po walce odrobiłem pracę domową i sprawdziłem Appletona. Podejrzany
typ. Wykazywał zamiłowanie do szantażu, walk psów, prześladowania
i przemocy domowej. Jednak pieniądze były zbyt kuszące, żeby
zrezygnować. Jeśli złamię przy tym żebro lub dwa – mówi się trudno.
Mógłbym nawet umrzeć. Przecież i tak nikt się tym nie przejmie.
– Jeszcze jedno: tym razem żadnych sztuczek. Jeśli będzie próbował
wetknąć mi palce w oczy, usta czy dupę, połamię mu wszystkie kości. Bez
wyjątku – dodałem.
Max wywalił ozór i pokiwał głową. Był jak dziki pies, który zwęszył
mięsistą kość.
– Jasne. Mam przekazać Shaunowi, że walka się odbędzie?
Shaun. Przypomniałem sobie tego bezużytecznego mięśniaka
wyglądającego jak morderca z filmu z lat osiemdziesiątych, a także głosy
i szmery w krzakach za Plazą po walce. Odepchnąłem tę myśl.
Co z tego, że ktoś mnie śledzi? Wynik walki i tak nie ma większego
znaczenia. Jeśli zostanę zabity w trakcie, cóż. Jeśli wygram, będę miał
okazję go zniszczyć. Zgarnę pieniądze, przekażę je rodzicom i na dobre
wyrzucę ich ze swojego życia.
– Tak, zajmij się tym. – Postukałem w blat między nami i wstałem.
Coś mi mówiło, że ta decyzja odbije mi się czkawką.
Na szczęście miałem to w dupie.

Zjawiłem się w pracy piętnaście minut przed czasem. Na stanowisku Teksas


dostrzegłem Karlie, która wypełniała pojemniki kwaśną śmietaną,
guacamole i fajitas. Zdjąłem plecak i przewierciłem ją rozdrażnionym
spojrzeniem.
– Co ty tutaj robisz?
Tak naprawdę chciałem zapytać: „Gdzie, na Boga, jest Teksas?
Odechciało się jej ze mną pracować?”.
Przecież przeprosiłem. Czego ona jeszcze chce? Czekoladek i kwiatów?
Czekoladek i kwiatów. Dobre sobie. Mój mózg ewidentnie opuścił
pokład. Za to pałeczkę przejął mój fiut. Nie zamierzam nikomu kupować
czekoladek. Ani kwiatów. Ani biżuterii, do cholery. Teks była dla mnie
tylko przyjaciółką. Zależało mi na tym, by odzyskać naszą przyjaźń. I na
tym, żeby Easton nie poprosił mnie o drużbowanie na ich ślubie. Bo wtedy
ukradłbym pannę młodą.
Karlie przeszyła mnie inteligentnym spojrzeniem.
– Grace wzięła dzisiaj wolne.
– Tyle to widzę. Ale dlaczego?
Odstawiła na bok pusty pojemnik po śmietanie i wytarła ręce
w turkusowy fartuszek z logo food trucka.
– Przepraszam, a dlaczego cię to interesuje? – Uniosła wymalowaną
brew.
Dobre pytanie. Nie miałem pojęcia, jak na nie odpowiedzieć.
– Domyślam się, że podzieliła się z tobą szczegółami naszego ostatniego
razu – mruknąłem niechętnie.
– Brawo za spostrzegawczość. Powiedziała mi o tym z kilkudniowym
opóźnieniem, ale już jestem na bieżąco.
– I jak rozumiem, nie jesteś w tym momencie moją fanką.
– Znów trafne spostrzeżenie. Wow. To twój szczęśliwy dzień. Może
powinieneś kupić los na loterię? – prychnęła.
– Ale ty jesteś dowcipna, Contreras.
– Ale ty jesteś dupkiem – odcięła się.
– To żadna nowość.
– Co ty nie powiesz? – Uśmiechnęła się drwiąco. – Mogłabym
powiedzieć ci o kilku rzeczach, których nie jesteś świadomy, ale na pewno
popsuje ci to humor. Zainteresowany?
Domyśliłem się, o co jej chodzi.
Zamknąłem drzwi na zamek i oparłem się o nie, założywszy ręce na
piersi.
– Mam się zacząć bać?
– Powinnaś. Chyba że powiesz mi, gdzie ona teraz jest.
Miałem przeczucie, że Grace wyszła gdzieś z Eastonem. A mój były
przyjaciel zostanie dzisiaj zamordowany.
– Lepiej bierz się do roboty, bo nie zamierzam puścić pary z ust.
– Dam ci darmowe bilety na walkę w następny piątek.
– O jejku, naprawdę? – pisnęła Karlie, przykładając ręce do serca, ale jej
uśmiech szybko zgasł. – Podziękuję. Macie tam obleśne piwo, a twoja
walka aż tak mnie nie interesuje.
Zacząłem się zastanawiać, czego mogłaby chcieć taka dziewczyna jak
Karlie w zamian za informacje. Odpowiedź była oczywista. Fiuta. Chciała
zaliczyć, jak każdy student, ale trzymała z Teksas. Co oznaczało, że jest
cnotką i że płeć przeciwna jest dla niej mitycznym stworzeniem, które
należy podziwiać z daleka.
Oczywiście cnotka wybrałaby typowego białego chłopaka z klasy
średniej. Przypomniałem sobie wieczór, gdy Karlie i Grace przyszły na
walkę.
– Szepnę o tobie słówko Milesowi Convingtonowi.
– Nawet go nie znasz.
– Jest moim chłopcem na posyłki.
Nie był, ale znałem go wystarczająco dobrze, by w razie czego namówić
go na randkę z Karlie. Za odpowiednią cenę nawet by się z nią chajtnął.
Mała kujonka wywróciła oczami i westchnęła.
– To i tak nie jest żaden sekret. Chciałam ci po prostu zrobić na złość –
wyjaśniła.
Nachyliłem się, zamieniając się w słuch.
– Poszła do kina. – Karlie zadarła głowę z wyższością. – Z Eastonem
Braunem.
W tej zabitej dechami mieścinie było tylko jedno kino.
Odwróciłem się na pięcie i wypadłem z food trucka.
– Hej! A ty dokąd? – wrzasnęła ze mną. – Nie poradzę sobie sama!
– Dasz radę – odparłem.
Musiałem odzyskać dziewczynę.
Niezależnie od tego, czy na nią zasługiwałem, czy nie.

Kiedy brzuchaty nastolatek za kasą zapytał, na jaki film się wybieram,


wskazałem plakat z Kate Hudson.
– M-mona Lisa a-and the Blood Moon? – wyjąkał, poprawiając na nosie
okulary w grubych oprawkach.
– Masz z tym jakiś problem? – zapytałem znudzonym głosem.
Chłopak pokręcił głową, a jego ramiona zatrzęsły się od
powstrzymywanego chichotu.
Jeśli się nie ogarnie, za chwilę straci oko.
Wziąłem swój bilet i wparowałem na salę, na której film leciał już od
czterdziestu minut. Było wczesne popołudnie. Kto w ogóle zabiera
dziewczynę na randkę do kina w ciągu dnia? Tylko takie prawilne lamusy
jak Easton. Pewnie odprowadza ją do domu przed dobranocką.
Pokonałem schody, rozglądając się po niemal pustej sali. Zauważyłem
ich w rzędzie na końcu. Siedzieli ramię w ramię i dzielili się popcornem.
Zająłem miejsce obok Grace, dosłownie ściskając ją między sobą
a Eastonem. Nawet nie odwrócili wzroku od ekranu. Wspólnie karali mnie
za złe zachowanie.
Niemal słyszałem, jak East drwi ze mnie: „Chcesz podzielić się
blondyną?”.
Oczywiście nie powiedział tego, ale i tak mocno zacisnąłem palce na
podłokietnikach, niemal je niszcząc.
Znalazłem się w zupełnie nowej sytuacji.
Jeszcze nigdy nie miałem problemów z dziewczyną.
Do tej pory moje podejście było proste: jeśli chciały się ze mną przespać,
świetnie. Jeśli nie – nie mój problem. W liceum miałem tylko dwie
dziewczyny i całkiem nieźle sobie z nimi radziłem. Były ładne i lubiłem
spędzać czas w ich towarzystwie. Ale nigdy nie miałem ochoty zabić kogoś
tylko za to, że spojrzał w ich stronę. Tymczasem tak to działało
w przypadku Grace – robiłem się zazdrosny i zaborczy, gdy tylko ktoś
odetchnął w jej towarzystwie.
– Zachowałem się jak dupek – wykrztusiłem w końcu.
Patrząc przed siebie, Grace wrzuciła do ust dwa ziarna popcornu.
– Dobra. Jestem dupkiem. Zadowolona?
– Postaraj się bardziej, stary. – Easton cmoknął językiem i wepchnął do
ust całą garść prażonej kukurydzy. – Nie wkładasz w to serca. Chcę
zobaczyć, jak się męczysz. Może zapodaj jakiś cytat z Pamiętnika, co?
Nagle dotarło do mnie, o co tu chodzi. Mój najlepszy przyjaciel chce coś
udowodnić. Pokazać, że zależy mi na tej dziewczynie.
East posunął się tak daleko, bo chciał mnie zmusić do działania, a nie
dobrać się do majtek Grace. Okłamywałem samego siebie od dnia,
w którym ją poznałem.
Usta Teksas rozciągnęły się w słabym uśmiechu. Miała ładne wargi.
Blade, pełne, dolną większą od górnej.
– On ma rację – stwierdziła. – Cytat z Pamiętnika wszystko by naprawił.
– Ciii! – syknął ktoś siedzący kilka rzędów niżej.
Pamiętnik? Oglądałem go tysiąc razy z... Nieważne.
Zgrzytnąłem zębami, ignorując ostre pulsowanie w skroniach.
– Chcesz, żebym zrobił z siebie pośmiewisko? – Spojrzałem na nią
z kamienną miną.
– Wtedy będzie sprawiedliwie – oznajmiła. – Ty upokorzyłeś mnie.
Chętnie popatrzę, jak się płaszczysz.
Niech szlag trafi tę dziewczynę! Zamknąłem oczy i odetchnąłem
głęboko.
– Mogę być taki, jaki zechcesz. Powiedz tylko, na czym ci zależy, a taki
się stanę – wyrecytowałem.
To nie był dosłowny cytat, raczej parafraza, ale całkiem bliska
oryginałowi.
Grace zadrżała, Easton odrzucił głowę do tyłu, tłumiąc chichot. Nie
będzie mu do śmiechu, kiedy wrócę do domu i powyrywam mu paznokcie
pęsetą.
– Przepraszam, że wtedy wypchnąłem cię z domu. Zachowałem się podle
i okropnie. Upokorzyłem cię. Ale nie chodziło o to, że cię tam nie chciałem.
Nie dogaduję się z własną matką, jak zapewne wiesz, i nie chciałem, by
w jakiś sposób cię uraziła. Ale nie do końca mi to wyszło.
Kątem oka widziałem, że Easton zwija się ze śmiechu. Wstał.
Splunąłem cukrową laską do trzymadełka na napoje, bo nie chciałem jej
przegryźć na pół.
– Zostawię was samych, gołąbeczki. Westie, postaraj się nie zachowywać
jak... ty. – Easton poklepał mnie po ramieniu i wyszedł, uchachany jak
student po trawce.
Grace odwróciła się do mnie, a ja w duchu przekląłem idiotę, który
wynalazł bejsbolówki. Niemal nie widziałem jej twarzy.
Zahaczyłem swoim małym palcem o jej palec i ścisnąłem. Pozwoliła mi,
choć butnie zadarła podbródek. Jej harde niebieskie oczy będą kiedyś moją
zgubą. Zawsze kręciły mnie u dziewczyn tyłki, ale widok tych tęczówek
podniecał mnie jak żadna dupa.
– Teks.
– Nienawidzę cię.
– Wiem. Teks.
– Jeśli znowu zachowasz się wobec mnie jak palant, nie wybaczę ci.
– Zapamiętam. Teks?
– Możemy powrócić do przyjaźni, ale tym razem to ostatnia szansa.
– Teks!
– Czego? – syknęła.
– Pieprzyć przyjaźń. Tęskniłem za twoimi ustami.
Rozluźniła ramiona, jak gdyby wypuściła wstrzymywany oddech.
– Ja za twoimi też. – Cisza. – Ale za resztą twojej osoby już nie bardzo.
Ta dziewczyna ma wielkie serce.
A świat traktuje ją w tak okrutny sposób.
Chwyciłem za daszek czapki i przesunąłem go na tył głowy Grace.
A potem napotkałem jej usta.
Smakowała ciepło i słodko, z lekko słoną nutą popcornu. Jej wargi były
takie miękkie! Ssałem i przygryzałem dolną tak długo, aż Grace jęknęła
i złapała za moją koszulkę.
Przymknąłem powieki z pożądania, ale nie chciałem ich zamykać
całkowicie. Grace wyglądała pięknie w mroku, z twarzą oświetloną
niebieską poświatą z ekranu. Chciałem wyryć tę chwilę w pamięci, bo
dobrze wiedziałem, że prędzej czy później wszystko spieprzę.
Stracę ją.
Ale najpierw przynajmniej ją zdobędę.
Ta relacja będzie krótka.
Bolesna.
Ale będzie warto.
Od wczoraj zmieniło się tylko to, że zaakceptowałem nadchodzącą
katastrofę.
Pragnąłem Grace „Teksas” Shaw.
Chciałem dostać się do jej majtek.
Do jej ust.
Do każdej dziury (no, może poza cewką moczową).
Chciałem słuchać jej sarkastycznych żartów, zaglądać w jej czyste serce
i iskrzące oczy, przesuwać palcami po jedwabistej bliźnie.
Jej skóra stanowiła dla mnie kontynent wart odkrycia i pocałunków.
Pragnąłem poznać historię Grace i jej obawy, śledząc ustami miejsca, które
kiedyś przysporzyły jej bólu.
Wsunąłem palce w jej włosy, doprowadzając ją do jęków, od których cała
krew odpłynęła mi na południe. Całowaliśmy się namiętnie, głęboko,
walcząc językami o dominację.
Nigdy nie przepadałem za pocałunkami. Zazwyczaj traktowałem je jak
przeszkodę, która odwleka w czasie orgazm. Jednak z Teksas mogłem się
całować po wsze czasy, nawet bez zaczerpnięcia oddechu. Moje myśli były
jak teksty z taniej komedii romantycznej, ale nie można było odmówić im
prawdziwości. Co mnie trochę niepokoiło, szczerze mówiąc.
Teks przesunęła ręką po moim torsie, po sześciopaku, po czym zahaczyła
palcami o guzik spodni.
– Chcesz się stąd wyrwać? – zapytała, śledząc moje wargi swoimi.
Odkleiłem się od niej i przyjrzałem jej twarzy. Wydawała się poważna.
Miałem sto procent pewności, że Teks nie chodzi o wymknięcie się do kasy
po więcej popcornu.
– Mam tylko jeden warunek – zaznaczyła.
Czego może chcieć? Gwiazdki z nieba? Spełnię to życzenie. Dam jej
nawet słońce. Potrzebowałem w tym celu nieco więcej czasu i może
pożyczki. Albo dwóch.
I dobrego ubezpieczenia na życie.
– Dawaj.
– Nie chcę stać się dla ciebie kolejną Tess czy Melanie. To nie skończy
się na jednej nocy. – Pokręciła głową. – Chciałabym, żebyś traktował mnie
z szacunkiem i troską. Wiem, że łączy nas tylko luźna relacja, ale... – Grace
zaczerpnęła powietrza i spuściła oczy. – Dla mnie to wiele znaczy. Mam
zamiar znów się przed kimś otworzyć. Obiecaj, że nie nadszarpniesz
mojego zaufania, West.
W tym momencie byłem tak upojony pocałunkami, że się zgodziłem.
I zapomniałem o własnym zobowiązaniu wobec siebie – żeby nigdy nie
składać obietnic.
Myślałem tylko o tym, by znaleźć się w Grace, utonąć w jej niewinności,
licząc na to, że może mi się udzieli.
– Obiecuję.
Słowo opuściło moje usta, zanim udało mi się je powstrzymać.
Smakowało jak popiół. Już nie mogłem go cofnąć. Zawisło między nami
jak żywy pulsujący organizm, który z każdą sekundą się rozrastał i dociskał
mój mostek tak, że nie mogłem oddychać.
Obiecuję.
Obiecuję.
Obiecuję.
Pamiętasz, co się stało, kiedy obiecywałeś po raz ostatni?
Złapałem ją za rękę, plując sobie w brodę za własną głupotę.
– Chodźmy stąd.

Dwanaście minut później (tak, liczyłem) znaleźliśmy się przed domem


Teksas. Marla właśnie kończyła zmianę i schodziła z ganku, zapalając
papierosa wetkniętego między wargi.
– Tylko bez wygłupów, dzieciaki. Trzymajcie ręce przy sobie.
W szczególności ty, St. Claire.
Grace stała na schodach prowadzących do domu. W świetle
zachodzącego słońca, które spowijało ją różowopomarańczowym blaskiem,
wyglądała jak upadły anioł.
Od kiedy zwracam uwagę na pieprzoną scenerię i bawię się w poetę?
Chciałem odzyskać jaja, ale jeszcze bardziej miałem ochotę zanurzyć się
w Grace aż po nie.
– Chcesz wejść do środka? – Wskazała kciukiem za siebie, kiedy Marla
odeszła.
– W takiej sytuacji odmówiłby ci tylko facet, który miałby przy sobie
przeterminowane gumki. – Oparłem się o Christinę, starając się okazać
nonszalancję. Tyle że przy tej dziewczynie już nieraz zachowywałem się
jak kretyn. Jakby mój mózg przeniósł się w inne stany świadomości.
Teksas załapała dopiero po chwili. Zmarszczyła nos.
– A twoje nie są przeterminowane, tak?
Wzruszyłem ramionami.
– Może jestem staroświecki, ale wolę, gdy moja towarzyszka dobrze się
bawi podczas naszych niezobowiązujących spotkań i nie musi latać do
apteki po prezerwatywy.
– Ale z ciebie dżentelmen!
– Już to słyszałem.
– I pomyśleć, że zawsze uważałam cię za zgorzkniałego typa.
– Bo taki jestem.
– Nie przy mnie.
Nie myliła się. Może dlatego nie potrafiłem trzymać się od niej z daleka,
chociaż każda komórka w moim ciele (poza tymi między nogami) błagała,
bym uciekał.
– Przypominasz mi o tym, jaki byłem kiedyś. – Udałem, że ścieram
z ducati niewidzialny pyłek.
– Czyli kiedy?
– Zanim wszystko się spieprzyło.
Patrzyliśmy sobie w oczy. W oddali rozległy się kościelne dzwony.
Teksas zdjęła czapkę i ścisnęła ją w palcach. Nie odezwała się, ale
wiedziałem, że to zaproszenie.
Zrobiłem krok.
Potem następny.
Nie powstrzymała mnie.
Stanąłem tak blisko niej, że nasze stopy się stykały. Nie mogliśmy złapać
tchu.
– Nie mam pojęcia, co robimy – wyznała, zadzierając głowę.
Słońce padało na jej twarz i po raz pierwszy miałem okazję przyjrzeć się
jej lepiej. Wciąż była wymalowana, ale już nie zakrywała się czapką.
Złapałem ją za ręce.
– Dowiedzmy się tego razem.

Po raz pierwszy wszedłem do pokoju Grace.


Jej babcia siedziała w salonie przed telewizorem i jednym okiem
oglądała kanał muzyczny, co jakiś czas przysypiając na moment, by
w następnej chwili narzekać na kiepskie klipy. Sprawiała wrażenie osoby,
która straciła kontakt z rzeczywistością, ale wytykanie tego Grace nie miało
sensu. Nie tylko ze względu na drąg między moimi nogami. Teks po prostu
uparła się, że nie pośle swojej babci do domu opieki.
Pokój Grace Shaw pasował do dziewczyny, jaką musiała być, zanim jej
skórę pokryły blizny: na brzoskwiniowych ścianach wisiały zdjęcia
przedstawiające ją z babcią i przyjaciółmi. Wszyscy się uśmiechali. Łóżko
zdobiła biała pikowana pościel, w kącie leżały pompony, a do korkowej
tablicy przyczepiono stare bilety do kina i jakieś listy. Pomieszczenie
wydawało się w dobrym stanie, najpewniej wyremontowano je po pożarze.
Grace chciała być osobą, którą była wcześniej.
I dlatego jej tragedia jest tak bolesna.
Teksas stanowiła moje totalne przeciwieństwo, bo ja odciąłem się od
wszystkiego, co kojarzyło się z moim starym życiem. A ona kurczowo
trzymała się każdego strzępka i nie chciała puścić.
Stałem w jej pokoju, czekając, aż skończy zajmować się babcią. W końcu
zjawiła się w progu w dwiema szklankami mrożonej herbaty. Nie wiem, jak
to zrobiła, ale zdążyła nawet dołożyć kolejną warstwę makijażu.
Tapeta wyglądała sztucznie. Bez niej Grace na pewno była ładniejsza.
I znowu założyła tę cholerną czapkę.
Trwaliśmy naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy.
– Hej – odezwała się nerwowo. – Maine.
– Teksas.
– Co sądzisz o tutejszym klimacie?
O czym my, do cholery, gadamy? Nie byłem pewien.
Przełknąłem ślinę.
– Jest w porządku.
Zrobiłem krok w jej stronę.
Nawet nie drgnęła.
Kolejny.
Jej pierś zafalowała. Pulsowanie między moimi nogami rezonowało po
całym ciele.
Wyciągnąłem rękę, żeby zrzucić czapkę na podłogę.
Czułem się jak w tej piosence Johna Mayera, która kilka lat temu była
tak popularna w radiu – Slow Dancing in a Burning Room. Między nami
iskrzyło napięcie, a każdy ruch zdawał się do bólu powolny.
Złapałem ją za podbródek.
– Ufasz mi?
Pokiwała głową i przełknęła ślinę. Zamknąłem jej usta namiętnym
pocałunkiem, który różnił się od wcześniejszych. Zacisnąłem palce na jej
koszulce i przyciągnąłem do siebie.
Oddała pocałunek, dysząc ciężko. Kiedy zaczęła walczyć z moim
rozporkiem, powoli podniosłem jej T-shirt. Nie przejmowałem się tym, co
znajdę pod spodem, choć wiedziałem, że ona wręcz przeciwnie.
Kiedy dotarłem do wysokości piersi, Teksas odepchnęła moją dłoń.
Uniosłem obie na znak kapitulacji. Przerwała pocałunek i cofnęła się.
– Przepraszam – zachichotała nerwowo. – Może... – Objęła się
ramionami i nieśmiało przycisnęła policzek do ramienia. – Może zróbmy to
w ubraniach? Oczywiście ty możesz się rozebrać, a ja zdejmę spodnie.
Ale... – Zamknęła oczy; skóra pod makijażem przybrała barwę buraka. –
Nie będziesz mieć nic przeciwko, prawda? Pewnie w Plazie też nie masz
czasu rozbierać swoich...
– Przestań – warknąłem, dysząc ciężko. – Nie porównuj tego.
Skrzywiła się.
Postanowiłem zmienić taktykę. Najpierw zdjąłem buty, skarpetki,
a potem jednym ruchem pozbyłem się dżinsów i bokserek. Stanąłem przed
nią nagi od pasa w dół. Tylko ja i moja pulsująca erekcja.
Teks wytrzeszczyła oczy.
– Eee... No dobra. Tego się nie spodziewałam...
– Ściągaj koszulkę, skarbie – rozkazałem z niskim pomrukiem.
Zmrużyła oczy.
– Przecież mówiłam, że się stresuję. Dlaczego się upierasz?
– Bo wydaje ci się, że twoje blizny mnie zniechęcą. Uznałem zatem, że
najlepiej będzie dowieść ci, że się mylisz. – Wskazałem na penisa.
Był nabrzmiały i purpurowy. Chyba cała krew spłynęła w to miejsce.
Gdybym sobie rozciął nadgarstki, pewnie nic by nie poleciało.
– Nie chcę brać udziału w tym eksperymencie.
– W takim razie będziesz musiała zrobić sobie dobrze sama. –
Przykucnąłem, żeby ponieść spodnie z podłogi.
– Zaczekaj!
Zamarłem ze spuszczoną głową i uśmiechem na ustach.
– Nie zamierzasz... Nie zrobimy tego, jeśli nie pokażę ci blizn?
Wyprostowałem się, oblizałem usta i ściągnąłem koszulkę. Teraz stałem
przed nią rozebrany jak do rosołu. Znacznie lepiej. Nic tak nie odbiera
facetowi męskości, jak świecenie przed kimś gołą dupą (chociaż kupienie
biletu na popołudniowy seans filmu z Kate Hudson plasuje się na drugim
miejscu).
Niewiarygodne, do czego jestem w stanie się posunąć dla tej laski!
– Zgadza się. Coś za coś. Skoro ja się rozbieram, ty też musisz.
Wbiła wzrok w sufit i pokręciła głową.
– To nie wygląda zbyt ładnie. A przynajmniej lewa część mojego ciała.
– Każda część ciebie jest zachwycająca. Nic tego nie zmieni. A już na
pewno nie blizny. Teraz rozbieraj się, bo krew nie dopływa mi do mózgu
i zaraz zemdleję.
Zawahała się, a potem błyskawicznie pozbyła się bluzki. Następnie
mocno zacisnęła powieki, rozpięła stanik. Czekała na werdykt, nieruchoma
jak posąg.
Pogładziłem się po fiucie, chłonąc wzrokiem każdy centymetr jej klatki
piersiowej. Miała płaski brzuch i jędrne cycki w kształcie łezki oraz małe,
sterczące, idealne sutki. Po lewej blizny po oparzeniu, nieregularne plamy
czerwieni i fioletu wyglądające jak obraz na płótnie ze skóry.
Każda część Grace była idealna i apetyczna.
Wciąż miała zamknięte oczy. Podszedłem do niej. Z każdym moim
krokiem jej oddech stawał się płytszy.
Gdy się zatrzymałem, przestała oddychać.
Ja również.
Pochyliłem się, wziąłem w usta sutek lewej, pokrytej bliznami piersi
i przyssałem się mocno. Teks jęknęła, zaciskając dłonie na mojej głowie.
Wsparłem czoło o jej obojczyk. Mój penis pulsował między nami, błagał
o jej uwagę.
Spokój, kolego. Jeszcze nie teraz.
– Jeśli opowiesz o tym komukolwiek, zabiję cię. – Przycisnęła mnie
mocniej do nieregularnej brodawki, nieco ciemniejszej od prawej,
nienaruszonej, ale ze względu na otaczającą ją bliznę wyglądającej na
większą. Zająłem się nią z czułością: całowałem, delikatnie przygryzałem,
lizałem i dmuchałem. Teks drżała, wypinając piersi w moją stronę. Jej ciało
było napięte jak struna i gotowe.
– O czym? Twojej bliźnie czy o tym, że przyssałem się do twoich
cycków? – Przeniosłem uwagę na „normalny” sutek i nachyliłem się,
przykucnąwszy lekko. Czułem, że palą mnie mięśnie ud, ale zależało mi na
tym, żeby Grace dostrzegła, jak bardzo mnie podnieca. Co mi
przypominało, że...
Chwyciłem jej wolną dłoń (bo druga szarpała mnie za włosy)
i zacisnąłem na członku.
Wciąż był twardy jak skała. I równie inteligentny, wziąwszy pod uwagę
fakt, że złożyłem obietnicę, której z pewnością nie dotrzymam.
– O jednym i o drugim – wychrypiała. – Chryste, ależ jesteś twardy!
– A ty piękna. I w dodatku szalona – wymamrotałem w jej skórę,
zapoznając się z obiema piersiami na zmianę.
Zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi, drogie panie, mówiły moje
pocałunki. Spędzimy razem dużo czasu.
Uniosłem Teks, tak aby mogła owinąć nogi wokół mojej talii, i zaniosłem
ją do łóżka. Położyłem ją tam i nie przerywając pocałunków, rozpiąłem jej
dżinsy.
Niepewnie gładziła mnie po erekcji. Zastanawiałem się, czy ma jakieś
doświadczenie. To, że nie była dziewicą, nie oznaczało niczego. Nie znałem
jej chłopaka, wiedziałem tylko, że tchórz nie został z nią po pożarze.
Trafił na moją listę ludzi, których zabiję, jeśli kiedyś staną mi na drodze
i mnie wkurzą.
Grace zdjęła spodnie. A kiedy przesunąłem palcami po jej cipce przez
cienki materiał bielizny, jej ciałem wstrząsnął silny dreszcz.
A więc tak wygląda pożądanie. Do tej pory myliłem je ze znudzeniem
i zwykłym napięciem. Nic nie równało się z rzeczywistością.
Grace coraz szybciej robiła mi dobrze ręką. Odsunąłem na bok jej majtki
i zanurzyłem w niej palec, całując jednocześnie po szyi. Była taka mokra.
Zadowalałem ją dwoma palcami, choć dobrze wiedziałem, że długo tak nie
wytrzymam.
Gorące usta Teks przywarły do mojej szczęki, a mój język do jej blizn.
Na zmianę to lizaliśmy się, to przygryzaliśmy. Prezentowałem pewność
siebie, może nawet brutalność i na pewno nie traktowałem jej jak
porcelanowej laleczki. Jak kruchego przedmiotu, z którym trzeba się
obchodzić z należytą troską i uwagą.
Traktowałem ją tak, jak zwyczajną dziewczynę, którą chciałem pieprzyć,
aż fiut mi odpadnie.
– Więcej! – jęknęła.
Wsunąłem w nią palec, jej sapanie stało się głośniejsze. Zacisnęła obie
dłonie na prześcieradle i krzyknęła w poduszkę, wypinając ku mnie biodra
w żądaniu o to „więcej”.
– West, proszę.
– O co mnie prosisz? – Wodziłem językiem po jej brzuchu, zanurzając go
w idealnym pępku.
Jej zapach był wyraźniejszy, a ja nabierałem na nią jeszcze większej
ochoty. Pragnąłem badać ustami każdy centymetr tej dziewczyny, żeby przy
następnej okazji pomyśleć, że wiem, jak ona smakuje, bo spróbowałem jej
wszędzie.
– Jeśli teraz tego nie zrobisz, chyba eksploduję! – wysyczała Grace.
– Oszczędzę ci wizyty w szpitalu.
Klęcząc, wyjąłem portfel z leżących na podłodze spodni, a z niego
gumkę. Założyłem ją, drugą ręką bawiąc się jednocześnie pobliźnionym
cyckiem Grace; z jakiegoś powodu podobał mi się bardziej niż ten
mlecznobiały. Podniecało mnie to, jak wiele w życiu przeszła. I ze wyszła
z tego silniejsza, bardziej waleczna. Że ocalała.
Ułożyłem się między jej nogami i zacząłem wchodzić, centymetr po
centymetrze. Grace zacisnęła palce na moich biodrach i wstrzymała oddech.
Oboje patrzyliśmy tam, gdzie łączyły się nasze ciała. Jej wnętrze było takie
gorące, mokre i ciasne...
Przysięgam na Boga, jeszcze nigdy nie pragnąłem znaleźć się w Teksas
tak, jak w tej chwili.
Kiedy wszedłem w nią po sam koniec, zadarłem głowę.
Grace przegryzała dolną wargę, powstrzymując chichot.
Hm. Nie tak reagowały leżące pode mną dziewczyny.
– Co cię tak bawi? – zapytałem zdezorientowany.
– Ty. – Pokręciła głową z łobuzerskim uśmiechem. – Żałuj, że siebie nie
widzisz. Jesteś taki skupiony, taki skoncentrowany.
Nie wiedziałem, jak zareagować, więc łypnąłem złowrogo.
– Kiedy zobaczyłam twojego... Eee... Kiedy zobaczyłam cię w food
trucku, miałam dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności, że się we mnie
nie zmieścisz. Wydawałeś się taki wielki... Myślałam, że będzie boleć. Ale
jest mi z tobą dobrze. Dziękuję.
Złożyłem pocałunek na jej ramieniu. Czy ona właśnie powiedziała, że
mój fiut nie jest aż tak duży?
– Przestań gadać – rozkazałem.
– Dlaczego? Jesteś taki uroczy.
Jestem w niej, a ona nazywa mnie uroczym. Czy kiedykolwiek się po
tym otrząsnę?
– Pieprz się! – mruknąłem.
– Z tobą? Zawsze.
– Przejdźmy do rzeczy.
Zacząłem się poruszać.
Jasna cholera, było mi tak dobrze! Zawsze lubiłem seks, ale z nią nie
tylko było lepiej, ale również... inaczej. Pasowaliśmy do siebie.
Moje jądra napinały się z każdym pchnięciem, penis pulsował. Grace
zadrżała w moich ramionach. Domyśliłem się, że jest blisko.
Dalej, Teks. Dojdź pierwsza.
Kiedy zacząłem się tym przejmować? Nie byłem skończonym egoistą.
Zawsze dbałem o to, by dziewczynom było ze mną dobrze. Poza minetą
robiłem wszystko, co wymagane – gra wstępna, palcówka, całowanie stref
erogennych i tak dalej. Nigdy jednak nie zależało mi na tym, by zaliczyły
najlepszy orgazm w swoim życiu. Najważniejsze, żeby później polecały
mnie koleżankom.
A przy Teksas mi zależało.
– West. O Boże. – Ujęła moją twarz w dłonie.
Całowałem ją z zapałem, jednocześnie masując łechtaczkę.
Dojdź, bo inaczej eksploduję od własnej spermy!
– Jesteś już blisko? – wykrztusiłem.
– Chwila... – zaczęła i w tym momencie zamarła. Napiął się każdy
mięsień w jej ciele, a ja poczułem tak mocny uścisk, że straciłem nad sobą
kontrolę.
Doświadczyłem najintensywniejszego orgazmu w życiu.
Grace zadrżała po raz ostatni.
– Dojdę.
Dzięki Bogu.
– Ja też skarbie. Ja też.
GRACE

Uprawiałam seks.
Z chłopakiem.
A najlepsze było to, że mi się podobało. I nawet miałam orgazm.
Nawet dwa.
Dobra, trzy.
Kto by się spodziewał?
Na pewno nie ja. Ale gdy tylko West przyłożył usta do mojego
pobliźnionego sutka i nawet się przy tym nie skrzywił, uderzyła we mnie
zwierzęca potrzeba.
Spędziłam z Westem trzy godziny, po czym założyłam obszerną koszulkę
i na palcach zeszłam do salonu. Po pierwszym razie potrzebowaliśmy
dziesięciu minut na odpoczynek, a potem rzuciliśmy się na siebie
ponownie. I pewnie trwałoby to całą noc, gdyby Westowi nie skończyły się
kondomy.
Babcia zasnęła na kanapie i chrapała cicho z ustami ściągniętymi
w grymasie niezadowolenia. Wzięłam w ramiona jej ciało, drobne jak
u dziecka, i zaniosłam ją do sypialni. Komuś może się to wydać dziwne, ale
ja przywykłam przez te wszystkie lata.
Savannah Shaw nigdy się nie budziła, kiedy transportowałam ją do łóżka.
Zaczęłam to robić, gdy pracowała na dwie zmiany, żeby nas utrzymać,
jeszcze zanim straciła kontakt z rzeczywistością. Zawsze zasypiała wtedy
na kanapie. Na początku budziłam ją i prosiłam, żeby poszła sama – kanapa
była wąska, zniszczona i niewygodna – ale ona zawsze wtedy przytomniała
i zaczynała sprzątać, zmywać naczynia albo składać pranie. Z czasem
opanowałam sztukę ostrożnego wnoszenia jej na piętro.
Kiedy ułożyłam babcię w łóżku, wróciłam do siebie. W pokoju było
ciemno, gorąco i parno, a w powietrzu unosił się zapach seksu i mężczyzny.
Mrożone herbaty wciąż stały nietknięte na szafce nocnej, w kałuży wody.
West leżał na moim łóżku z ramionami założonymi za głowę i wzrokiem
wbitym w sufit, który został odmalowany cztery lata temu. Nie miał na
sobie koszulki, a dolną część ciała przykrył kocem.
Chciałam go takim zapamiętać – na moim terytorium, spokojnego
i zadowolonego. Intuicja podpowiadała mi, że ten idealny obrazek nie
będzie trwać wiecznie.
Poklepał materac obok siebie.
– Chodź do mnie, Teks.
– Nie zostawiłeś mi dużo miejsca. – Przyjrzałam się potężnej sylwetce.
Na twarzy Westa pojawił się leniwy uśmiech.
– Zatem połóż się na mnie.
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że nie przeszkadzają mu moje blizny.
Oczywiście, jeszcze nie widział pełnego zakresu szkód ukrytych pod
makijażem, ale całą resztę tak. Usiadłam na nim okrakiem i przez koc
otarłam się o jego erekcję.
Z jękiem zacisnął dłonie na moich pośladkach.
– Chyba mam otarcia na fiucie. Jesteś gotowa na czwartą rundkę?
Roześmiałam się gardłowo.
– Skończyły się nam kondomy.
– Zdążę wyciągnąć.
– Ogłupiałeś?
– Nie. Po prostu jestem napalony. Możliwe, że to jedno i to samo, bo
jeszcze nigdy w życiu nikomu tego nie zaproponowałem.
– Nic z tego.
– Dlaczego nie? Zrobimy to błyskawicznie.
Wywróciłam oczami.
– Wolałabym, żeby seks nie trwał aż tak krótko.
Roześmiał się.
– Błyskawicznie go wyciągnę. Nie mówię, że szybko skończę.
Przesunęłam dłonią po jego czole, policzkach, podbródku i nachyliłam
się, żeby pocałować w czubek nosa. West był doskonały od stóp do głów,
bez blizn. Tylko piękna, gładka skóra.
– Wkrótce to zrobimy. I zadbamy o zabezpieczenie – wyszeptałam.
– Obiecaj! – zażądał i zacisnął palce na moich dłoniach, żebym nie
mogła zabrać ich z jego torsu.
Przypomniałam sobie obietnicę, którą złożył mi wcześniej: że nigdy nie
zawiedzie mojego zaufania.
– Obiecuję – odparłam z uśmiechem.
Później tylko się przytulaliśmy. Leżałam na nim i słuchałam miarowego
bicia jego serca. Gdy w pokoju zrobiło się ciemniej, pomyślałam, że zasnął.
Jednak on się odezwał.
– Powiesz mi, co ci się wydarzyło? I nie, wcale nie pytam dlatego, że
zobaczyłem dzisiaj twoje blizny. Chcę wiedzieć, ponieważ zachowujesz się
tak, jak gdyby nic się nie stało, a mimo to nadal pozwalasz, by tamte
wydarzenia wpływały na twoje życie.
Oddech uwiązł mi w gardle. No i się zaczyna.
Między innymi dlatego po wypadku nigdy się do nikogo nie zbliżyłam.
Unikałam pytań, wyznań, bolesnej prawdy skrywanej za bliznami. Ale
chyba West zasługuje na odrobinę szczerości po tym, ile razem przeszliśmy,
prawda?
Złożył mi obietnicę, chociaż obiecał sobie, że nigdy więcej tego nie
zrobi.
Otworzyłam usta, nie mając pojęcia, jak zacząć.
– Nikt tak naprawdę nie wie, co się wydarzyło w noc pożaru...
Pierś Westa uniosła się pod moją głową we wstrzymywanym oddechu.
– Plotki rozniosły się po mieście z prędkością światła, ale żadna z nich
nie została potwierdzona. I wolałabym, żeby tak zostało. Dlatego o tym nie
mówię.
Poza tym odtwarzanie tamtej nocy nie jest moją ulubioną rozrywką.
Okręciłam na palcu pierścionek z płomieniem i nagle zapałałam do niego
nienawiścią.
Nienawidziłam Courtney za to, że nie wręczyła mi go osobiście.
Że nie było jej przy mnie, kiedy ściągano mi bandaże.
Że nie wzięła odpowiedzialności za to, co stworzyła – czyli za mnie.
West pogładził mnie po włosach. Moje złote pasma odcinały się od jego
śniadej skóry. Piękny widok. Jak zachód słońca.
Powinien ożenić się z blondynką. Ta myśl pojawiła się znikąd. Ścisnęło
mnie w gardle. Z kim? Z tobą?
– Nigdy o tym nie mówisz, nawet o tym, że w ogóle do tego doszło.
Znam cię od kilku miesięcy, a ty wciąż milczysz.
Zamknęłam oczy.
– Co chcesz wiedzieć?
– Wszystko. Chcę wiedzieć wszystko, Teks.
Jeden mały wdech.
Ostatni pocałunek złożony na jego piersi.
I wreszcie opowieść znana wyłącznie Karlie i Marli.
– To był zwyczajny wieczór. Kolejny wtorek. Zawsze zadziwia mnie, że
dni, które kompletnie zmieniają nas i nasze życie, zaczynają się tak
normalnie, niepozornie. Babcia pracowała wtedy na dwie zmiany: ciągu
dnia na szkolnej stołówce, a wieczorami pomagała w sklepie spożywczym.
Zawsze znajdowała czas, żeby ugotować mi obiad, przyjść na występy
cheerleaderek i sztuki teatralne, mimo że była wiecznie wykończona
i zapominała o wszystkim innym.
Zaczerpnęłam powietrza i zmusiłam się, żeby przywołać szczegóły.
Czułam się tak, jakbym szła pod górkę w szalejącej śnieżycy.
– Miałam wtedy chłopaka. Nazywał się Tucker. Grał w futbol. Był
popularny, przystojny, pochodził z dobrej rodziny. Tamtego dnia został
u mnie na noc. Często tak robił. W nocy wykradał się z mojego pokoju
przez okno, żeby nie trafić na babcię, która budziła mnie każdego ranka
wołaniem na gofry. Któregoś razu nakryła nas sklejonych ze sobą na łóżku.
Od tamtej pory nazywała Tuckera Ośmiornicą. – Uśmiechnęłam się.
– Czy możemy pominąć fragmenty, w których dotyka cię inny facet? –
warknął niezadowolony West.
– Okno było zardzewiałe, więc zawsze trzaskało, ale ja do tego dźwięku
przywykłam.
Poczułam, że West kiwa głową, ale nie odpowiedział.
W piersi czułam ból. Każde wypowiedziane słowo było jak odłamek
szkła.
– Kiedy do tego doszło, spałam. Babcia wróciła do domu, najpewniej
bardzo późno. Zrobiła sobie gin z tonikiem, zapaliła papierosa i usiadła
w salonie na kanapie. Gdy wypiła drinka, poszła do swojego pokoju –
zamilkłam na chwilę. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że usłyszałam
trzask płomieni pożerających kanapę, ale ledwie przytomna uznałam, że to
trzask okna, którym Tucker wyślizgnął się na zewnątrz. Nie miałam
pojęcia, że zrobił to godzinę przed powrotem babci.
Wspomnienie było świeże, prawdziwe. Moje nozdrza wypełniła woń
ognia, a płuca dym. Oczami wyobraźni widziałam wszystko wyraźnie.
Kiedy w ciemności otworzyłam powieki, moje serce galopowało przy
piersi Westa. On otoczył mnie ramieniem i przytulił tak mocno, że niemal
w nim zatonęłam.
– Dotarło do mnie, co się dzieje, gdy zaczęłam kaszleć. Usiadłam na
łóżku i rozejrzałam się. Coś było nie w porządku. Przez szparę pod
drzwiami wciskał się dym. W pokoju zrobiło się gorąco i szaro. Zerwałam
się z łóżka i zaczęłam wołać babcię. Jej pokój znajdował się na drugim
końcu korytarza. Kiedy wyszłam ze swojej sypialni, zobaczyłam, że ogień
sięga drugiego piętra. Płomienie dosłownie tańczyły na pierwszych
stopniach schodów. Miałam wrażenie, że ze mnie drwią – wykrztusiłam
z trudem.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i spadła na tors Westa. Kiedy
dołączyła do niej kolejna, zadrżał, jakby fizycznie odczuwał mój ból.
Pocałował mnie w czubek głowy.
– Nie musisz kontynuować.
Chciałam. Po raz pierwszy w życiu zapragnęłam pozbyć się z serca
ciężaru, którego utrzymywanie w tajemnicy przed całym światem wiele
mnie kosztowało.
Ponownie zaczerpnęłam powietrza i zebrałam się na odwagę.
– Pobiegłam do pokoju babci, żeby wyciągnąć ją z łóżka... Nie
mogłyśmy wyskoczyć z jej okna, bo pod spodem rosły róże, no i babcia
miała problemy z biodrem... Ale ona spała. Osłoniłam ją swoim ciałem jak
ludzkim kocem i wypadłam na korytarz. I w tym momencie drugie piętro
zaczęło się walić jak domek z kart. Spadł na mnie fragment ściany
i wprasował się we mnie po lewej stronie ciała. Przez chwilę nie mogłam
się ruszyć. Leżałyśmy pod drewnianą boazerią, która płonęła. Czułam, że
moja twarz, bark i ramię się topią. Byłam pewna, że tego nie przeżyję. Że
już umarłam.
Na pierś Westa spłynęła kolejna łza. Powróciło wspomnienie wrażenia,
że bycie martwą jest głośne i bolesne. Wtedy wciąż coś słyszałam
i odczuwałam ból.
– Zemdlałam. Najpewniej od nadmiaru adrenaliny i bólu. Odzyskałam
świadomość dzięki babci. Obudziła się i wrzeszczała pode mną ile sił
w płucach, ale przynajmniej była bezpieczna w moich ramionach. Jej głos
dał mi kopa do działania. Pragnęłam ją uratować, za wszelką cenę, tak jak
ona uratowała mnie, kiedy moja mama...
Zostawiła mnie na progu jej domu. I uciekła ze swoimi ćpającymi
przyjaciółmi, nie obejrzawszy się za siebie.
– Chwyciłam babcię resztkami sił i wydostałam nas stamtąd w ostatniej
chwili, zupełnie jak na filmach, wśród zapadających się ścian i płomieni
sięgających nieba. Z krzykiem opadłam na trawę; wilgotna rosa koiła moją
poparzoną skórę. Przed domem zatrzymały się karetki i wozy strażackie,
widownia już czekała, żeby zobaczyć mój upadek. Wszyscy wyszli ze
swoich domów, żeby patrzeć, nawet pani Drayton z małym Liamem
w ramionach. Chłopiec pytał na głos: „Mamusiu, dlaczego Grace pachnie
jak grzanka?”.
Zamknęłam oczy.
Oddech Westa zadrżał.
Grzanka.
Stąd to przezwisko. Eden Markovic usłyszała Liama, powtórzyła to
Luke’owi McDonaldowi, a on swoim przyjaciołom, z kolei oni swoim
rodzicom, którzy to samo rozgadali w kościele innym.
Nawet jeśli nie powiedzieli mi tego w twarz, mówili tak o mnie za plecami.
Wszyscy w Sheridan słyszeli historię o tym, jak ocierałam się o trawę jak
suka w rui i krzyczałam jak opętana, podczas gdy moja twarz topiła się na
oczach widowni.
Niechlubny upadek Grace Shaw, która niemal wyślizgnęła się szponom
nijakiego życia, na jakie skazała ją matka. Niemal.
– Teksas... – Bolesny głos Westa wyrwał mnie z pętli wspomnień.
Pokręciłam głową. Jeszcze nie skończyłam.
– Chcesz wiedzieć, co było najgorsze? – Zlizałam z warg słone łzy.
– Myślałem, że już odpowiedziałaś o najgorszym.
Uśmiechnęłam się z goryczą. Nawet sobie nie wyobrażał.
– Kiedy babcia obudziła się w szpitalu, nie wiedziała, co się stało.
Niczego nie pamiętała. Nawet tego, że wyciągnęłam ją z płonącego domu.
Wtedy chyba jeszcze nie miała demencji. Możliwe, że po prostu straciła
przytomność, a może był to pierwszy epizod zaniku pamięci, który
zwiastował kolejne. W każdym razie ja byłam nieprzytomna, gdy zapytano
ją, jak do tego doszło... – urwałam, próbując ogarnąć krzyk i szloch.
Nie było mnie przy tym, gdy opowiadała swoją wersję historii. Leżałam
kilka pokoi dalej, walcząc o życie.
– Gdy zapytano ją, jak do tego doszło, powiedziała, że wnuczka musiała
dorwać się do jej papierosów i zostawić niedopałek w salonie. Nie
pamiętała, że to ona spowodowała pożar. I wciąż nie jest tego świadoma.
Uważa, że to moja wina. A ja... Pozwalam jej tak myśleć, bo to bez
znaczenia. Kiedy się obudziłam, ludzie i tak już wyrobili sobie opinię na
mój temat, a firma ubezpieczeniowa przyjęła wersję wydarzeń babci. Było
po sprawie. Pożar był moją winą.
Właśnie taką historię babcia podsunęła mieszkańcom Sheridan, a oni
łyknęli to jak głodne pelikany.
Grace Shaw, córka Courtney Shaw, zmarłej potępianej ćpunki, igrała
z ogniem i się poparzyła. Odziedziczyła po matce zamiłowanie do
kłopotów.
„Ale poważnie, przecież to jej wina, bo dobrała się do papierosów babci.
Jakie dziecko tak robi?”
„Nieodpowiedzialne. I przypłaciła to swoją największą zaletą – urodą!”
„Chyba jedyną zaletą. Biedna Savannah Shaw nie ma nawet chwili
wytchnienia. Najpierw jej córka, teraz wnuczka. Ta kobieta jest święta,
a one obie okazały się zepsute do szpiku kości”.
Ciągle słyszałam tego typu rozmowy.
Dzięki czapce, za dużym ubraniom i spuszczonej głowie na początku
ledwie mnie rozpoznawano. Byłam niewidzialna. A kiedy zaczęłam
wychodzić z domu, ludzie plotkowali na mój widok jeszcze bardziej.
Mieszkałam w mieście, którego nienawidziłam, wśród ludzi, którzy byli
wobec mnie podejrzliwi. I nie miałam szansy na ucieczkę, bo musiałam
zajmować się babcią, która doprowadziła do pożaru, ale obwiniała o to
mnie.
West ujął moje policzki w dłonie – nawet ten z blizną – i zmusił mnie,
bym na niego spojrzała.
Zamrugałam, żeby pozbyć się łez, i czekałam na werdykt.
Pocałował mnie w czoło i powiedział najgłupszą, najbardziej
nieprawdopodobną, najpiękniejszą, najokropniejszą i najbardziej
wzruszającą rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam.
– Cieszę się, że w tamten wtorek doszło do pożaru – wykrztusił
ochrypłym głosem. – Bo podczas najgorszego dnia twojego życia powstała
najlepsza wersja ciebie, którą miałem zaszczyt poznać.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 14
GRACE

Następnego dnia szłam przez Lawrence Hall w stronę stołówki, tuląc do


piersi podręczniki. Myślałam o tym, jakie to dziwne, że w ciągu jednego
tygodnia wydarzyło się tyle rzeczy.
West zaczął pracę w food trucku.
Rozpoczęły się próby Tramwaju zwanego pożądaniem.
W wielkim audytorium trwały prace remontowe przed przedstawieniem,
więc połowę moich zajęć przeniesiono do Lawrence Hall. Tam, gdzie West
spędzał większość czasu.
Normalnie nie widywałabym się z nim zbyt często. Wcześniej mieliśmy
zajęcia po dwóch różnych stronach uczelni, w różnych budynkach,
siedzieliśmy w różnych stołówkach. Nawet przerwy spędzaliśmy na innych
dziedzińcach.
I nagle nasze losy splotły się na każdej płaszczyźnie.
Niespodziewanie czyjaś ręka wystrzeliła z męskiej łazienki i wciągnęła
mnie do środka.
Uderzyłam plecakiem o ścianę.
Zobaczyłam twarz Westa. Unieruchomił mnie między swoimi
ramionami. Jego nos stykał się z moim, gorący oddech owiewał moją
twarz.
– Teksas Shaw. Miło cię tu widzieć.
– Cóż, to ty mnie tutaj zaciągnąłeś. – Mocniej przycisnęłam książki, nie
do końca wiedząc, czy jestem zachwycona, czy wkurzona jego
zachowaniem. Wczoraj, kiedy opadła poorgazmiczna mgła i przejaśniło mi
się w mózgu, West wziął swoje rzeczy i wyszedł, a ja zaczęłam się
zastanawiać, co, u licha, wyprawiam. Kim my dla siebie jesteśmy?
Parą?
Przyjaciółmi od seksu?
Cudownym, strasznym, kolosalnym błędem?
Dałam mu dostęp do wszystkiego: do moich sekretów, ciała,
najgłębszych i najmroczniejszych myśli, a nawet nie wiedziałam, na czym
stoimy. Wkurzało mnie to. Z jednej strony chciałam ogłosić światu, że West
należy do mnie, ale z drugiej wiedziałam, że nie jestem gotowa na plotki,
które się z tym wiążą. Na pytania, szepty, zwątpienie w samą siebie, bo
świat niewątpliwie będzie mi przypominać, że najlepsza partia w Sheridan
nie jest odpowiednia dla najgorszej obywatelki miasta.
West wpił się we mnie ustami i z gardłowym pomrukiem wsunął język
między moje wargi. Jęknęłam i upuściłam książki na podłogę. Od ciepłego
przypływu przyjemności ścisnęło mnie w podbrzuszu. Chryste, ten
mężczyzna wie, jak używać języka!
Kiedy się odsunął, dopiero po chwili odzyskałam głos.
– Jesteś mi winien trzy podręczniki. Nie zamierzam dłużej korzystać
z tych, które dotknęły podłogi w męskiej łazience.
Spuścił wzrok i roześmiał się, odsuwając książki na bok.
– Jasne.
– W czym mogę pomóc, panie St. Claire?
– Cieszę się, że pytasz. Możesz mi zrobić loda po dzisiejszej zmianie –
odpowiedział bezczelnie.
– Nie da rady. Dzisiaj muszę poszukać opiekuna dla babci.
Rozdrażniła mnie jego znacząca mina. W taki sam sposób patrzyły na
mnie Marla i Karlie, kiedy chciały powiedzieć, że powinnam pójść po
rozum do głowy i zacząć szukać domu opieki. Na dłuższą metę byłoby to
bardziej opłacalne: babcia otrzymałaby lepszą pomoc, zmusiliby ją do
brania leków i prowadzenia bardziej aktywnego stylu życia. Wiedziałam
o tym, ale bałam się, że nigdy mi tego nie wybaczy.
Ona wcale tego nie chciała.
A przynajmniej tak jej się wydawało.
– Pomogę ci.
– Naprawdę? – Uniosłam brwi.
– Jasne.
– Dlaczego?
– Dlaczego? – West postukał palcami w usta, udając wielce
zamyślonego. – Bo chcę spędzać z tobą więcej czasu. Najlepiej w pozycji
horyzontalnej.
Przywaliłam mu z pięści w ramię. Udał, że się zatacza, trzymając za
„obolały” mięsień.
– Horyzontalnej, mówisz? – Wywróciłam oczami.
– Wertykalnej również. Jak u ciebie z oralem?
– Nie dowiesz się w najbliższym czasie. Coś za coś albo wcale. –
Poruszyłam sugestywnie brwiami.
W tej chwili czułam się tak normalna, że aż bolało mnie serce.
West podszedł do mnie, wsunął dłoń pod moją koszulkę i złapał za lewą
pierś, przesuwając ustami od obojczyka po szyję.
– W takim razie lepiej zajmę się inną częścią ciebie, za którą tęskniłem.
– Aleś ty romantyczny!
– Mogę być, jaki zechcesz. Mogę być, kim zechcesz. – Szelmowski
uśmiech błądził po jego wargach. – Tylko nie jednorożcem. W to się nie
zmienię.
I w mojego faceta też nie, pomyślałam gorzko.
Chwilę później wyszłam z męskiej łazienki i zatrzymałam się
w damskiej, żeby poprawić makijaż, który West najpewniej zrujnował,
kiedy przyssał się do mojej twarzy. A następnie udałam się na stołówkę,
żeby odszukać Karlie.
Moja przyjaciółka siedziała właśnie z grupą kujonów nad opasłymi
tomami. Prowadzili ożywioną dyskusję. West okupował miejsce trzy stoliki
dalej, razem z Eastonem, Reignem i innymi chłopakami z drużyny
futbolowej. Najwyraźniej między nim a Eastonem wszystko już było
w porządku. Odkąd ten przestał się wtrącać, a mnie i Westa zaczęło coś
łączyć.
Easton uniósł rękę i puścił do mnie oko.
Reign odwrócił głowę, celowo unikając mojego wzroku.
A West? Jawnie mnie ignorował.
Rozczarowanie dźgnęło mnie prosto w serce, bo nawet się ze mną nie
przywitał.
Szybko się odwróciłam i zajęłam miejsce obok Karlie, delikatnie
ściskając jej ramię.
– Hej, Karl! Jak ci mija dzień?
Zaczęła odpowiadać, a ja dyskretnie zerknęłam na Westa. W ogóle na
mnie nie patrzył. Rozmawiał z Tess, która oparła biodro o jego stolik
i paplała, odrzucając na plecy kruczoczarne włosy.
On nie jest twoim chłopakiem, przypomniał mi mózg.
Ale moje serce nie chciało słuchać.

Szybko nabraliśmy z Westem wspólnych przyzwyczajeń.


W ciągu dnia na uczelni zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy się nie znali.
Ludzie przestali już zastanawiać się, czy on nadal mnie chroni. Teraz
podejrzewali nas o bycie arcywrogami, w związku ze sceną, której byli
świadkami w Plazie, po walce. Z tego względu stałam się jeszcze mniej
popularna – zostałam mianowana idiotką, która znalazła się na czarnej
liście St. Claire’a – ale przynajmniej nikt nie mógł zarzucić Westowi, że
ściąga na mnie niepotrzebną uwagę.
Sama go o to prosiłam, a jednak żałowałam tej decyzji za każdym razem,
gdy mijaliśmy się na korytarzu, siląc się na obojętne miny. Z drugiej strony
alternatywa nie wchodziła w rachubę – nie chciałam, by ludzie się o nas
dowiedzieli, by nas osądzali i szeptali między sobą, że nie zasługuję na
Jego Wspaniałość. Wolałam nie słuchać o tym, że w oczach większości
jestem dla niego niewystarczająca.
Kiedy mieliśmy zmiany, odbębnialiśmy pracę, śmiejąc się i gadając
nieustannie, a potem wracaliśmy do mnie. On zajmował się babcią, ja
brałam w tym czasie prysznic, poprawiałam makijaż, robiłam pranie
i kolację. Następnie we trójkę siadaliśmy do posiłku, po czym kładłam
babcię spać.
Babcia Savvy uwielbiała Westa. Był czarujący, uprzejmy i zawsze
dostosowywał się do jej aktualnego nastroju. Jeśli mówiła do niego jak do
dziadka Freddiego, wchodził w jego rolę. Jeśli widziała w nim Westa,
kolegę Gracie-Mae z food trucka, był sobą. Raz zdarzyło mu się udawać
szeryfa Jonesa. Nie spodobało mi się, kiedy przeniósł tę szaradę do łóżka
i zaczął mi rozkazywać.
Po kolacji i położeniu babci spać zamykaliśmy się w pokoju
i zajmowaliśmy sobą. Czasami robiliśmy to powoli i leniwie. Innym razem
szybko, z desperacją. Zawsze jednak leżeliśmy w swoich ramionach jak
najdłużej. A kiedy się żegnaliśmy, odprowadzałam go wzrokiem z okna
pokoju, wiedząc, że zabiera ze sobą jakąś cząstkę mojej osoby.
West nie krył się z tym, co sądzi o babci. Twierdził, że powinnam oddać
ją do domu opieki, ale wiedział też, że mnie nie przekona, skoro nie udało
się to Karlie i Marli.
Mimo to próbował.
Zostawiał mi na biurku i w skrzynce ulotki i broszury domów opieki
w Austin. Dwukrotnie zapytał, czy może skorzystać z mojego laptopa,
a potem nie zamknął strony z wykazem miejsc rekomendowanych dla osób
z przypadłością babci. Za każdym razem, gdy rozmawiałam w kuchni
z Marlą, a ona wspominała, że babcia nie chce wychodzić z domu albo iść
do lekarza, West posyłał mi znaczące spojrzenie.
Wiedziałam, że próbuje pomóc. Kończył mi się czas, wkrótce musiałam
znaleźć zastępstwo za Marlę.
Najgorsze były piątki.
Nigdy nie chodziłam na walki Westa. Pewnie i tak by mnie tam nie
wpuszczono po tym, jak ostatnio się wściekł. Poza tym raz mi wystarczył.
Nie lubiłam patrzeć, jak krwawi. Mimo to rozumiałam, co nim kieruje.
Piątek był jedynym dniem, który spędzaliśmy osobno, ale stracony czas
zawsze nadrabialiśmy w sobotę po pracy. Całowałam wtedy wszystkie
siniaki, rany i wielbiłam każdy centymetr jego skóry.
Zakochiwałam się w wojowniku walczącym po to, by jego rodzina
stanęła na nogi.
Moją bezgraniczną radość mąciły tylko dwie rzeczy.
Po pierwsze, wciąż nie wiedziałam, na czym stoimy i kim dla siebie
jesteśmy.
Po drugie, zaczęłam się zastanawiać, czy ignoruje mnie na uczelni, bo go
o to poprosiłam, czy jednak się mnie wstydzi. W zaciszu mojego pokoju
całował, ssał i przygryzał moją poranioną skórę, przesuwał po niej palcami,
będąc we mnie, krople jego potu opadały na moje blizny, ale to nie to samo,
co publiczne okazywanie uczuć swojej dziewczynie.
Próbowałam sobie wmawiać, że West nie jest typem osoby, która
przejmuje się ludzkimi opiniami. Nigdy nie cieszyła go własna popularność
i miał gdzieś, co mówi się na jego temat. Ale to jeszcze nic nie znaczyło.
Niewiedza doprowadzała mnie do szaleństwa, ale nie chciałam go pytać,
kim dla siebie jesteśmy. Nie chciałam być jedną z tych zachłannych,
uległych dziewczyn, którymi otaczał się kiedyś. Spodobałam się Westowi
między innymi dlatego, że nie rzucałam się na niego jak wszystkie inne
laski w mieście.
Ignorował mnie na uczelni i nie podobało mi się to, ale nie chciałam tego
zmieniać. Nie chciałam, żeby ludzie się o nas dowiedzieli. Wciąż bałam się
ich reakcji.
Pierwsza wskazówka, że jesteśmy dla siebie czymś więcej niż
przyjaciółmi od seksu, pojawiła się we wtorek (to akurat musiał być
wtorek). Wisiałam na telefonie z dostawcą energii i wykłócałam się
o niezapłacony rachunek, który na pewno uregulowałam. Siedziałam
w kuchni i omawiałam z konsultantem szczegóły faktury. Babcia ciągle
szturchała mnie w ramię, prosząc, bym pomogła jej wziąć prysznic.
– Ale z ciebie córka, Court. Matka prosi cię o pomoc.
– Daj mi chwilę... mamo. – W roztargnieniu poklepałam ją po ręce.
West skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o lodówkę wyluzowany.
Nie lubił, gdy udawałam własną matkę, mimo że sam odgrywał osobę, za
którą brała go czasem babcia. Twierdził, że to nie to samo. Że ona go nie
wychowała, więc on nie przejmuje się tym, czy go pamięta.
– Co? Nie, wcale... To nieprawda. Mam numer transakcji potwierdzający
płatność. Oczywiście, że płaciłam.
– Na Boga, Courtney! Ja śmierdzę! – zagrzmiała babcia, zagłuszając
odpowiedź konsultanta. – Pomóż mi!
Irytowałam się coraz bardziej. Nie stać mnie było na dwukrotne
opłacenie rachunku, a babcia wisiała nade mną i nie dawała mi spokoju.
Oparłam czoło o blat, zamknęłam oczy i zaczerpnęłam powietrza.
– Zaczekaj chwilę... mamo – wymamrotałam, bardziej do siebie niż do
niej. – Proszę cię.
– Chodź, Savannah, ja ci pomogę – zaproponował West.
Wciąż trzymając telefon między uchem a ramieniem, rzuciłam mu
rozdrażnione spojrzenie. „Pogięło cię?”
Babcia nie miała problemu. Ujęła go pod ramię.
– Nie przeszkadza ci, że pomożesz takiej staruszce, jak ja, West?
Jego dziś pamiętała, ale mnie wcale? Pięknie.
– To będzie zaszczyt.
– Tylko żadnego podglądania.
– Nawet mi to przez głowę nie przeszło, pani Shaw.
Wyszli z kuchni, zanim zdążyłam się wtrącić.
Z myciem babcia zazwyczaj radziła sobie sama – ustawiałam jej pod
prysznicem drewniane krzesło i wystarczało, że sięgnęła po szampon
i mydło – ale zawsze ktoś musiał być w łazience, w razie gdyby się
przewróciła.
West zobaczy ją nago. Pomoże jej wejść do kabiny i z niej wyjść. Dobry
Boże.
Dziesięć minut później załatwiłam sprawę z dostawcą energii
i pobiegłam na górę, pokonując po dwa stopnie na raz. Dyskretnie
zajrzałam do łazienki przez uchylone drzwi.
West opierał się o zlew, plecami do kabiny prysznicowej, i opowiadał
babci, jak w wieku czterech lat wykąpał ślepego kota matki. Siedząca na
drewnianym krześle babcia chichotała i szorowała gąbką ramię pod ciepłym
natryskiem.
– Chryste! Jak mogłeś? Na miejscu twojej matki wychłostałabym ci
dupę!
– Ona też miała na to ochotę. Proszę mi wierzyć. Ale byłem szybszy.
Babcia niemal przewróciła się ze śmiechu.
Uśmiechnęłam się. Poczułam ucisk w klatce piersiowej i ciepło
rozlewające się w moich żyłach.
Nagle West podniósł głowę, jakby wyczuł moją obecność, i spojrzał mi
w oczy.
– Gotowe! Podaj mi ręcznik, młody człowieku. – Babcia obróciła się na
krześle i zakręciła wodę. West zdjął ręcznik z wieszaka i podał go jej, nie
odrywając ode mnie wzroku.
Kiedy się wytarła i szczelnie owinęła, zaprowadził ją do pokoju, a ja
udałam się do siebie, żeby im nie przeszkadzać. Pół godziny później
ułożyłam babcię do snu i zawróciłam do sypialni.
West leżał na moim łóżku i podrzucał pompon jak piłkę.
Usiadłam przy biurku, włączyłam laptop i zalogowałam się na stronie
uniwersytetu, żeby sprawdzić, czy profesor McGraw odczytała mój ostatni
mejl. Chyba jednak nie. Ignorowała moje prośby, odkąd uparła się nie
przyznać mi zaliczenia, jeśli nie zagram w sztuce. Zaczęłam pisać
wiadomość do Cruza Finlaya, ale tak naprawdę nigdy jej nie wysłałam.
Tkwiący we mnie feniks nie był zdolny do występów na scenie.
Przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Teks? – odezwał się West za moimi plecami.
Szelest podrzucanego pompona działał na mnie uspokajająco. Tucker też
bawił się czasami w ten sposób. Kiedy jeszcze byłam normalna.
Ale wszyscy wiemy, jak to się skończyło, prawda, Grace? Więc nie rób
sobie nadziei.
– Tak?
– Czy kiedykolwiek pokażesz mi się bez makijażu?
Zamrugałam, wciąż skupiona na ekranie. Próbowałam uspokoić walące
serce.
– Dlaczego pytasz?
– Widziałem z bliska każdy centymetr twojego ciała i wciąż tu jestem.
Ale nie miałem okazji oglądać twojej prawdziwej twarzy. Nie sądzisz, że to
dziwne?
– Nie. – Zaczęłam stukać w klawiaturę. – Nie lubię jej pokazywać.
– Karlie ją widziała. I Marla też.
Nie odpowiedziałam. On nie był Karlie ani Marlą, tylko chłopakiem,
którego kochałam. Tak, kochałam. To nie było tylko zauroczenie. I nie
chciałam, by ujrzał najgorszą część mnie.
Zakochałam się w Weście.
Do szaleństwa. Całkowicie. Obsesyjnie nawet.
Był najbardziej wielowymiarowym chłopakiem, jakiego spotkałam:
słodkim, troskliwym, dobrym, odpowiedzialnym. Ale również porywczym,
agresywnym, chamskim i okrutnym.
Mimo to nie miałam go dosyć. Drżałam ze strachu na myśl, że kiedyś
w końcu będziemy musieli się rozstać. On skończy studia i wyjedzie, a ja
zostanę tutaj i będę opłakiwać stratę.
– Mówię tylko, że wolałbym nie czuć przy pocałunkach głównie twojej
tapety.
– Skoro już o tym mowa... – Odwróciłam się na krześle, czując, jak
wokół mnie rośnie mur. – Ty wiesz, co mi się przytrafiło, ale nigdy nie
powiedziałeś mi o tym, co spotkało ciebie. Nie sądzisz, że to trochę nie
fair?
Nie miałam wątpliwości co do tego, że West nie zamierza podzielić się
ze mną swoim najmroczniejszym sekretem. Nic się w tej kwestii nie
zmieniło. Wciąż nie odbierał telefonu, kiedy dzwonili jego rodzice –
a dzwonili często – i zamykał się w sobie, gdy tylko wspominałam o jego
dzieciństwie w Maine.
– Życie nie jest sprawiedliwe – warknął.
– Aha. Tak właśnie myślałam.
– I tak nie chcesz wiedzieć.
– Skąd wiesz? – zapytałam i odwróciłam się do ekranu.
Udałam, że piszę coś na komputerze, i miałam nadzieję, że wyglądam na
zajętą. W rzeczywistości byłam skupiona wyłącznie na tej rozmowie.
Oczywiście, że chciałam wiedzieć. Łaknęłam choćby strzępków informacji,
którymi byłby w stanie się ze mną podzielić. Ciekawiło mnie to do tego
stopnia, że gdyby nie lojalność wobec chłopaka leżącego teraz na moim
łóżku, zapytałabym Eastona.
– Bo kiedy usłyszysz, co zrobiłem, nie będziesz chciała na mnie spojrzeć.
Koniec tematu.
Szelest podrzucanego pompona ustał.
Ścisnęło mnie w płucach z niepokoju. Domyślałam się, że Westowi
przydarzyło się coś innego niż mnie.
Moje blizny były płytkie, powierzchowne. Natomiast te jego kryły się we
wnętrzu i sięgały głęboko.
Był poraniony od środka, choć z wyglądu – ideał. Śmiertelna
kombinacja.
– Reign urządza w sobotę imprezę. Pójdziesz na nią.
Spojrzałam gniewnie.
– Reign to dupek.
– Nieszkodliwy. A ty, prędzej czy później, będziesz musiała zmierzyć się
z ludźmi. Idziesz – rozkazał spokojnie.
– Niby dlaczego miałabym pójść?
– Żeby się napić. Potańczyć. Pozachowywać się jak normalna studentka.
– Ale ja nie jestem normalną studentką – zauważyłam. – A moja jedyna
przyjaciółka nie może pójść ze mną. Karlie przez cały weekend uczy się ze
znajomymi. Oszalałeś?
– Nie sądzę, choć nie wykluczałbym tego. Jestem znany z tego, że robię
same popieprzone rzeczy. Przyjadę po ciebie o dwudziestej.
– Chwila. Chcesz, żebyśmy poszli razem? – Przekrzywiłam głowę,
robiąc wielkie oczy.
Do tej pory spędzaliśmy czas wyłącznie w moim domu. W łóżku.
Oczywiście nie licząc food trucka, ale tam płacono nam za wspólne
przebywanie.
West pomagał mi z babcią, ale zawsze sądziłam, że to jakaś forma
wymiany. Dbał o mnie tak, jak ja o niego.
Usiadł na łóżku.
– Tak, razem. Nie wiesz, co to oznacza?
– Wiem, ale... Nie sądziłam, że jesteśmy... – Próbowałam wytłumaczyć,
której części nie rozumiem, ale tak naprawdę nie ogarniałam niczego. –
...tak na serio razem.
Brawo, Grace. Co za elokwencja!
– Nie sądziłaś, że jesteśmy na serio razem? – powtórzył oszołomiony.
– Przecież nie miałam do tego powodu. Ciągle powtarzasz, że to luźna
relacja.
– Luźna też się liczy.
Uśmiechnęłam się z goryczą.
– W takim razie jestem przygłupia, bo dla mnie to nie to samo.
– Chwila. Jestem twoim zapchajdziurą? – W oczach Westa błysnęło
rozbawienie.
– Zapchajdziurą? – wykrztusiłam.
– No wiesz, osobą, z którą się pieprzysz, dopóki nie spotkasz księcia
z bajki.
Mówił to z uśmiechem, ale wyczułam, że nie żartuje. W ogóle zdziwiła
mnie ta sugestia, bo to przecież on cały czas mówił o braku zobowiązań.
Zmrużyłam oczy i odchyliłam się na krześle.
– Nie, nie jesteś moim zapchajdziurą. Ale to ty twierdzisz, że nigdy nie
sypiasz z dziewczyną dwa razy.
– Mimo to patrz, minęło wiele nocy, a wciąż się pieprzymy – zauważył,
jakbym była głupia.
– Ignorujesz mnie na uczelni.
– Eee... Bo mnie o to poprosiłaś? – przypomniał.
Czy my się spieramy, czy rozmawiamy o tym, co do siebie czujemy? Bo
mam mętlik w głowie.
– Wiem. Ale dziwnie się z tym czuję – przyznałam. – Może jednak
powinieneś przestać mnie ignorować.
– Może powinienem. Zacznijmy od pójścia na imprezę Reigna.
– Dobra. Ale nie mam zamiaru poznawać ludzi.
– Ja też nie. – West nachylił się i przybił ze mną żółwika. – Dlatego cię
zabieram. Przynajmniej zaliczę imprezę. East od dawna truje mi dupę i każe
wychodzić do ludzi.
A więc to dlatego! Easton go namawia.
West sięgnął po pompon i ponownie go podrzucił. Leżał teraz z jedną
ręką za głową. Na twarzy miał łobuzerski uśmiech.
– Cholera, Teksas. Wygląda na to, że idziemy na randkę.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 15
GRACE

– To nie jest randka – upierałam się następnego dnia, idąc z Karlie po


zajęciach do swojego auta. – Easton go zmusza. Pewnie będziemy siedzieć
niezadowoleni w kącie.
Tyle że wcale w to nie wierzyłam. West St. Claire i Karlie Contreras
obracali się w innym towarzystwie, a ja nie chciałam, by moja przyjaciółka
poczuła się pominięta. Pozostawiona dla fajniejszych ludzi. Mimo że
najpewniej zamierzała uczyć się przez całą sobotę lub pracować.
Karlie przyjrzała mi się sceptycznie. Dobrze wiedziała, że z Westem
łączy mnie seks. Z jednej strony cieszyła się, że w końcu wychodzę ze
skorupy, z drugiej – bała się, że będę cierpieć. West nie był materiałem na
chłopaka.
Zatrzymała się przy moim pick-upie, przytulając do piersi laptopa.
– Nie pij niczego, chyba że sama to sobie nalejesz. I zawsze miej pod
ręką telefon. Pilnuj się, dobra?
Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż prośba.
– Co masz na myśli? – Łypnęłam podejrzliwie.
Uciekła spojrzeniem, jakby w obawie, że jej wzrok powie mi więcej niż
ona sama.
– Pamiętasz, jak poszłaś na udawaną randkę z Eastonem Braunem, a ja
powiedziałam Westowi, gdzie jesteś?
Pamiętałam. Wiedziałam, że Easton zaprosił mnie tylko dlatego, by
udowodnić coś Westowi. Postanowiłam wziąć udział w jego planie, bo nie
chciałam, żeby West stracił przyjaciela. Byłam gotowa pomóc, byleby West
się ogarnął. I przestał myśleć, że jestem zabawką.
– Tak?
– Cóż, West obiecał, że umówi mnie z Milesem Covingtonem, jeśli
powiem mu, gdzie poszłaś. Oczywiście nie dlatego się wygadałam,
wiedziałam, że zależy mu na tej informacji, ale chciałam go trochę
pomęczyć. A potem kompletnie zapomniałam o tej obietnicy. Jakiś czas
później Miles zaprosił mnie na randkę...
– To chyba dobrze? – zapytałam zdziwiona. – Miles to dobry facet.
I spodobałaś mu się, kiedy byłyśmy w Plazie.
Karlie ściągnęła brwi. Spojrzała na mnie jak na niezrównoważoną.
– Dobrze wiesz, że nie mam szans u tego faceta. Zaprosił mnie tylko
dlatego, że West mu kazał. Miles powiedział, że nie chciał mu podpaść.
Twój cudowny chłopak jest łobuzem, a my zawsze trzymałyśmy się od
takich z daleka. Bawi się innymi jak mistrz marionetek. Sama nie wiem,
Shaw. Wydaje mi się, że to manipulator.
– Karlie, on tylko chciał, żebyś poznała miłego...
– Tu nie chodzi tylko o Milesa. Słyszałam, że ostatnio West zadarł
z nieodpowiednimi ludźmi. Bije się z jakimiś podejrzanymi typami,
najpewniej kryminalistami. To tylko plotki i nie chciałabym ich
rozpowiadać, jeśli nie są prawdą, ale kiedy go zatrudniałam, chyba nie do
końca wiedziałam, z kim on się zadaje.
Jak widać, role się odwróciły. Teraz ja leciałam na Westa, a Karlie
uważała, że powinnam go unikać.
– Nie trzymaj mnie w niepewności, Karl. Mów, co wiesz.
Przygryzła paznokieć.
– Słyszałam, że zgodził się na drugą walkę z Kade’em Appletonem.
Kojarzysz go? To miejscowy. Podobno pobił swoją ciężarną dziewczynę
i został za to wyrzucony z MMA. Pisali o tym w gazetach.
West wspominał, że Appleton nie gra fair.
Ostrożnie pokiwałam głową. Miałam wrażenie, że moje delikatne serce
jest jak kulka z papieru, którą właśnie zgnieciono jeszcze bardziej. Chybaby
mi o tym powiedział, prawda? Przecież nie ma przede mną tajemnic.
Nie licząc tej najważniejszej, o jego przeszłości.
– Zapytam.
– I przekonaj go, że nie powinien brać w tym udziału. Jeśli zadrze
z nieodpowiednimi ludźmi, ty również będziesz mieć problemy.
– West nie jest aż tak głupi, żeby zadawać się z kryminalistami. I nigdy
nie naraziłby mnie na niebezpieczeństwo.
– Jest nieustraszony, a to często idzie w parze z głupotą
i lekkomyślnością. Których ma w nadmiarze.
Karlie się nie myliła. Wiedziałam o tym. Otworzyłam drzwi samochodu.
– Nie przejmuj się. West to zakazany owoc, ale nie ma w nim krztyny
zła.
Jest jak słodkie zielone jabłko.
I najpewniej trujące.

– Zgodziłeś się na drugą walkę z Kade’em Appletonem? – zapytałam


Westa, kiedy siedzieliśmy na jego motocyklu i mknęliśmy ulicami na
imprezę Reigna.
Gorący wiatr rozwiewał moje blond włosy. Na sobie miałam kolejną
minisukienkę z długimi rękawami, białą, w różowe groszki, a do tego
różowe szpilki. Odważyłam się nawet wybrać taką z koronkowymi
rękawami. Gdyby ktoś przyjrzał się uważnie, mógłby dostrzec blizny na
moim lewym ramieniu. Nie przeszkadzało mi to, bo przy Weście czułam się
dzika i piękna. Jak feniks, który leci w stronę słońca, a jego złote skrzydła
płoną żywym ogniem.
Odwrócił głowę, ale za wizjerem kasku jego rozpalone oczy płonęły jak
latarnia i nic nie potrafiłam z nich wyczytać.
– Gdzie to słyszałaś?
– Nie ma znaczenia. To prawda? Nie chcę, żebyś wpakował się
w kłopoty.
Gwizdnął cicho i lekceważąco.
– Gadasz jak moja matka.
Raczej jak twoja dziewczyna, ty matole.
Wyminęliśmy łańcuszek sklepów przy Main Street: spożywczak, małą
kawiarnię i pizzerię. W pobliżu nie zauważyłam żywej duszy. Wszyscy
popularni ludzie byli teraz na imprezie Reigna. Moja przyjaciółka miała
rację. To zdecydowanie nie było nasze towarzystwo.
– Odpowiedz na pytanie, West.
– A co, jeśli tak?
– Wtedy będę musiała grzecznie poprosić, żebyś się wycofał, bo ostatnim
razem niemal cię zabił.
– Wiem, że wygram.
– Raczej ledwie ujdziesz z życiem – wycedziłam, starając się panować
nad gniewem. – Spodziewasz się, że będę spać spokojnie z myślą, że
zamierzasz bić się z draniem, który znęcał się nad swoją ciężarną
dziewczyną?
– Nie oczekuję, że będziesz wtedy spać. Chciałbym, żebyś czekała na
mnie na łóżku, z piwem, obwiązana kokardką.
– Zamierzasz z nim walczyć czy nie? – warknęłam.
Jego wizja kompletnie do mnie nie przemawiała. Byłam przekonana, że
jeśli Kade Appleton dostanie kolejną szansę, zabije Westa.
Poczułam, jak jego mięśnie napinają się pod moim dotykiem. Był
wściekły. Trudno. Nie zamierzałam pozwolić mu ryzykować życie dla
pieniędzy. To była nasza pierwsza poważna kłótnia w związku, ale
zamierzałam upierać się przy swoim, nawet jeśli byłam przez to chora.
Może właśnie dlatego West tak bardzo nie chciał się zakochać? Bo gdy
kogoś kochasz, ta osoba prędzej czy później cię zrani i zmieni twoją duszę
w konfetti.
– Powiem Maxowi, żeby odwołał – warknął West, kiedy zaparkowaliśmy
przed ogromną posiadłością z czerwonej cegły, z białymi kolumnami. –
A teraz daj mi już spokój, kobieto.
Ruszyliśmy do drzwi, przeciskając się między imprezowiczami.
Próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego uznałam, że przyjście tu jest
dobrym pomysłem. Im dłużej przyglądałam się ludziom, tym większym
napawali mnie przerażeniem.
West zapomniał poinformować mnie o małym szczególe. Tematem
przewodnim imprezy był (chyba) brak ubrań.
Dziewczyny przed domem były owinięte folią bąbelkową
w newralgicznych miejscach; plastik utrzymywały na miejscu tylko cienkie
paseczki. Wszystkie pomachały Westowi i posłały mu buziaki, a mnie
rzuciły podejrzliwe spojrzenia. Przy drzwiach stała banda chłopaków
z pluszowymi maskotkami przyklejonymi do krocza. Przywitali się
z Westem żółwikami.
– Joł, St. Claire. Co tam, jak tam?
– Ruszyć się! – burknął West i złapał mnie za dłoń. Zupełnie jakby chciał
mnie stąd szybko zabrać i ukryć.
Jeden z chłopaków uniósł rękę.
– Sorka, stary, ale znasz zasady. Inaczej z imprezy nici. – Wskazał na
znak przy drzwiach.
„Rozbierz się albo spadaj”.
Wysoki blondyn zlustrował mnie od stóp do głów, miażdżąc w dłoni
pustą puszkę po piwie.
– A co to za dupencja? Pomóc ci się rozebrać, maleńka?
West posłał mu spojrzenie, po którym natychmiast zaniechał propozycji.
– Usmażę cię i zaserwuję gościom, jeśli choć zerkniesz w jej stronę! –
zagroził West. Jego głos ociekał jadem. Mocniej zacisnął palce na mojej
dłoni, jakby miał mi za złe, że został postawiony w takiej sytuacji. – A teraz
się, kurwa, odsuń.
– Wow. Sorki. Nie wiedziałem, że to twoja dziewczyna – rzucił blondyn.
Faceci odsunęli się i weszliśmy do środka w pełni ubrani.
Kilku chłopaków zjeżdżało na materacu po poręczy schodów i lądowało
w stercie kartonów.
West pociągnął mnie za rękę do kuchni, żeby wziąć coś do picia. Podał
mi butelkę piwa, a kolejną otworzył dla siebie. Wzięłam łyk i oparłam się
o kuchenną wyspę, rozglądając wokół.
– Dobrze się bawisz?
– Wspaniale – odparłam z sarkazmem.
Po drugiej stronie pokoju zauważyliśmy Maxa. Na jego ramieniu wisiała
jakaś cheerleaderka, a z głośników dudniło Sixteen Years Vandoliers.
Ciekawe, kto puszcza muzykę na tej imprezie, bo chciałabym za niego
wyjść, pomyślałam.
Dziewczyna szarpnęła Maxa za rękę i wskazała na Westa, najwyraźniej
błagając o prezentację.
– Daj mi chwilę. – West uścisnął moje ramię i podszedł do nich.
Znów łyknęłam piwo, patrząc na to z dziwnym uciskiem w okolicy serca.
Chce dla mnie zrezygnować z walki...
Poczułam się ważna i piękna. Jakby nasza relacja wcale nie była luźna.
Pierwszoroczniaczka zaczęła podskakiwać z ekscytacji i prosić mojego
chłopaka o selfie. Popatrzył na nią jak na nienormalną, ale się zgodził.
Przegonił ją, gdy tylko skończyli. Teraz konfidencjonalnie rozmawiał
w kącie z Maxem.
– Hejka, Grace. Ładna sukienka. Podejrzewam, że w każdym stroju
lżejszym od bluzy czujesz się goła. – Tess podeszła i stuknęła swoim
piwem o moją butelkę. Miała na sobie oryginalną, wykonaną
z prawdziwych i pomalowanych na czarno róż sukienkę, która nie
pozostawiała dużego pola wyobraźni. Lekko się chwiała. Ciężkie powieki
pozwalały się domyślać, że jest wstawiona.
– Cześć, Tess. Jak leci? Jak idą próby?
Byłam obecna na każdej, więc wiedziałam, że kiepsko. Tess i Lauren
nieustannie sobie dogryzały. Tess nie mogła przetrawić utraty wymarzonej
roli, a co do Lauren... Musiałam się zgodzić, że nie była najlepszą Blanche.
Ale z drugiej strony... Nikt z mojej grupy nie dorasta Vivien Leigh do pięt.
– Całkiem dobrze – wybełkotała, przeciągając samogłoski. – Mam
nadzieję, że na premierze pojawią się łowcy talentów. W przeciwnym razie
będę zła, że zmarnowałam na nic tyle czasu.
Uśmiechnęłam się, ignorując zakradającą się do serca zazdrość.
– Na pewno się pojawią.
Tess oparła się o kuchenną wyspę. Obie spojrzałyśmy na Westa i Maxa.
– Jak miło, że zaczęłaś spędzać czas z Westiem. – Tess czknęła. – Kto by
pomyślał, że wspólna praca zaowocuje przyjaźnią, nie?
Nie wyprowadzałam jej z błędu. Niech sobie myśli, że jesteśmy tylko
przyjaciółmi. Wiedziałam, że leci na Westa, ale przechwałki nie są w moim
stylu. Poza tym dziewczyna jest nawalona.
Lubiłam ją, mimo wszystko. Była taka, jak ja kiedyś, miła dla
wszystkich, niezależnie od ich pozycji na drabince popularności.
Wiedziałam, że pracuje jako wolontariuszka i pomaga staruszkom
w naszym mieście. Babcia powiedziała mi, że Tess od pierwszego roku
studiów odwiedza jej koleżankę Doris.
– To świetny facet.
– Zgadzam się. Ale jestem rozczarowana ludźmi, którzy podejrzewają, że
jesteście parą, i o was plotkują. Przysięgam, studenci nie potrafią żyć bez
nakręcania dram! A przecież mężczyźni i kobiety mogą się przyjaźnić. Nie
jesteśmy zwierzętami! – Ponowne czknięcie zapite łykiem piwa.
Wiedziałam, że to przynęta.
West właśnie spierał się gorączkowo z Maxem.
Tess nie czekała, aż wtrącę się w jej monolog. Uznała moje milczenie za
zaproszenie do dalszej przemowy.
– Kiedy usłyszałam, że zostaliście parą, stwierdziłam, że to niemożliwe.
Wiesz, zawsze cię lubiłam, Grace. Masz w sobie coś takiego, co do mnie
przemawia. Mieszkasz z babcią, prawda?
– Tak.
Energicznie pokiwała głową.
– Mnie również wychowali dziadkowie. Wciąż ich odwiedzam, gdy tylko
mam okazję. Mieszkają w Galveston. W każdym razie... Powiedziałam
ludziom, żeby pilnowali własnego nosa. Że ciebie i Westiego łączy
wyłącznie przyjaźń. Bo przecież jesteś bystra i na pewno rozumiesz, że jeśli
on się z tobą prześpi, to tylko ze współczucia dla twojego... – Tess
skrzywiła się i posłała mi znaczące spojrzenie. – ...losu.
– Losu? – Udałam głupią i uśmiechnęłam się cukierkowo. – Chyba nie
do końca rozumiem, co chcesz mi powiedzieć, Tess. Miałam świetne
dzieciństwo.
Przyłożyła rękę do serca.
– Ależ w to nie wątpię! Tylko czasami również ja nie bywam obiektywna
wobec siebie samej. Chcę przez to powiedzieć, że Westie nie miał w życiu
łatwo. Chyba jakieś tragiczne doświadczenia. Potrzebuje kogoś, przy kim
poczuje się dowartościowany. Kto mu pomoże. Nie wiem jak ty, ale ja nie
wyobrażam sobie, żeby ktoś był ze mną wyłącznie z litości. Nie mogłabym
się zniżyć do takiego poziomu.
– To ciekawe. Bo odnoszę wrażenie, że dla Westa jesteś w stanie zniżyć
się do poziomu podłogi. – Postawiłam butelkę na blacie między nami
i odepchnęłam się od niego, nie przejmując się tym, jakie robię wrażenie.
West ma rację – najwyższa pora pokazać ludziom, gdzie ich miejsce.
Złapałam się pod boki i odwróciłam twarzą do Tess. Jej uśmiech zwiądł
jak róże owinięte wokół jej ciała. Nakręciłam się. I po raz pierwszy od lat
poczułam się pewna siebie.
– Wiem, co myślisz, gdy na mnie patrzysz, Tess. I na pewno nie to, że
mam takie dobre serce, bo zajmuję się babcią. Myślisz sobie: „Dzięki Bogu,
że nie mnie się to przytrafiło”. Cenisz sobie swoją urodę i polegasz na niej.
Ale coś ci powiem, kochana. Któregoś dnia się obudzisz i odkryjesz, że
wcale nie jesteś najładniejszą dziewczyną na uczelni. Albo w pracy. Albo...
Nie wiem, w domu. Uroda to zaledwie krótki epizod w historii twojego
życia. To słodkie, złudne kłamstwo. Opakowane w elegancki papier jak
tajemniczy prezent. Oczywiście, ładnie opakowane prezenty przyciągają
wzrok... – Przekrzywiłam głowę i obrzuciłam Tess chłodnym
spojrzeniem. – Ale nie wątpię, że pod moim opakowaniem jestem warta
więcej niż twoje dzisiejsze krzywdzące słowa zakładają.
Wyprostowałam się, dumnie zdarłam głowę i odeszłam.
W lustrze naprzeciwko widziałam, że Tess stoi nieruchomo, z otwartymi
ustami, pobladła, przybita, i obserwuje, jak idę w kierunku łazienki.
Stanęłam w kolejce, wyciągnęłam telefon i napisałam do Karlie.

Grace: Tess Davis właśnie zasugerowała, że West kręci ze mną tylko


dlatego, że współczuje mi moich blizn.
Karlie: Jasne. Bo St. Claire jest taki wielkoduszny. Co za idiotka.

Zawalczenie o swoje okazało się całkiem przyjemne.


Czekałam przez dziesięć minut, aż w końcu przyszła moja kolej. Drzwi
łazienki się otworzyły i ze środka wypadły dwie rozchichotane dziewczyny,
które pociągały nosami i je ocierały. Właśnie miałam zamiar zamknąć
drzwi za sobą, gdy ktoś je przytrzymał.
– Mowy nie ma. Ustaw się w kolejce, jak wszyscy... – Szarpnęłam za
klamkę, ale w tym momencie wysoka, potężna postać wepchnęła mnie do
wnętrza i nas zatrzasnęła.
Zachwiałam się i wpadłam plecami na zlew.
– Jezu Chryste, West! Nie słyszałeś o tym, że trzeba pukać?
– Coś mi się obiło o uszy. Pukanie to kolejne określenie na seks, nie? –
Przywarł do mnie, jeszcze bardziej przyciskając do zlewu.
Złapałam za blat z tyłu. Moje serce wywijało fikołki jak olimpijska
akrobatka. Nasze klatki piersiowe się stykały, a w lekko przymkniętych,
pociemniałych oczach Westa płonęło pożądanie.
– Wszędzie cię szukałem. – Jego oddech owiał moją skórę. Pachniał
jabłkowym cukierkiem, drzewnymi nutami i mężczyzną, który mógłby
mnie zniszczyć, nawet nie dotykając.
– Stwierdziłam, że jeszcze nie skończyłeś z Maxem, więc poszłam do
toalety przypudrować nosek. – Byłam pewna, że w tym miejscu pudruje się
noski, choć inaczej niż ja bym to zrobiła. – Powiedziałeś mu? – zapytałam
zduszonym głosem.
Skinął krótko głową i zaplótł szorstkie dłonie za moimi udami.
– Złamałem mu serduszko i pewnie doprowadziłem do bankructwa, ale
przeżyje. Zauważyłem, że Tess wygląda na zrozpaczoną. – Usta Westa
kusząco otarły się o moje, gdy podniósł mnie tak, bym mogła owinąć nogi
wokół jego talii. – Pytała, czy się bzykamy.
– Naprawdę? – Uśmiech sam cisnął mi się na usta. – I co jej
powiedziałeś?
– Żeby pilnowała własnego nosa.
– A co ona na to?
– Nie wiem. Nie zostałem na tyle długo, by się dowiedzieć. – Przesunął
ustami po mojej szyi.
– Zasugerowała, że pieprzysz się ze mną wyłącznie z litości –
wyjaśniłam, ignorując dreszcze przyjemności wywoływane pocałunkami. –
Powiedziała, że ona nigdy by się nie poniżyła do tego stopnia. Odparłam, że
z tego, co wiem, pozycja na klęczkach to jej ulubiona.
West wybuchnął niskim, drapieżnym śmiechem.
– Co za pazurki, skarbie! Nie mogę się doczekać, aż poczuję je na swoich
plecach.
– Może i mam twarz, której nawet matka by nie pokochała, ale
komentarze Tess Davis mnie nie ruszają.
Jego śmiech wciąż dzwonił w moich uszach.
– Jesteś cholernie seksowna, Teks, ale te twoje usta... – West ujął moją
twarz w dłonie i złożył na moich wargach przelotny pocałunek. – ...kiedyś
wpędzą cię w kłopoty. Może lepiej znajdźmy im jakieś zajęcie.
Zdjął mi czapkę i wrzucił do zlewu, liżąc mnie od czoła, przez nos, aż do
podbródka.
Zadrżałam od śmiechu i odepchnęłam go.
– Uważaj na makijaż, St. Claire. A tak w ogóle, co ty ze mną
wyprawiasz?
– Pokazuję ci, kim dla siebie jesteśmy – odparł, z trudem hamując
pożądanie.
Wodził językiem po kolumnie mojej szyi, wzbudzając cudowne dreszcze.
Muskał zębami kołnierzyk sukienki, przesuwając się coraz niżej. Aż
w końcu padł na kolana i zacisnął potężne dłonie na mojej talii. Pisnęłam
cicho, kiedy jego twarz znalazła się na wysokości mojego krocza.
Podciągnął brzeg sukienki do bioder i odsłonił wilgotne majtki.
W powietrzu wyczułam zapach własnego podniecenia. Pocałował mnie
przez materiał i przymknął oczy, głęboko zaciągając się upajającą wonią.
Każda kość w moim ciele drżała z rozkoszy.
– Cześć, cipko Grace. To ja. West. Znów się spotykamy. –
Wytrzeszczyłam oczy. – Tak się składa, że jeszcze nie widzieliśmy się
twarzą w usta. Do tej pory spotykałaś się z moim chłopcem na posyłki. Na
pewno go kojarzysz: gruby, długi, zawsze w towarzystwie dwóch jaj?
Przygryzłam dolną wargę, próbując się nie roześmiać.
– Ale musimy omówić pewną naglącą sprawę, więc stwierdziłem, że to
dobra okazja – kontynuował niezrażony West. – Czy możemy pozbyć się
majtek?
Kiedy moje dolne wargi mu nie odpowiedziały, uniósł głowę
i wymownie poruszył brwiami.
Skinęłam krótko głową.
– To dziwne, ale nie mogę się doczekać dalszego rozwoju wydarzeń.
Zsunął majtki i zanurzył twarz między moje nogi. Jego język prześlizgnął
się między wrażliwymi fałdami skóry. Zalała mnie fala gorącego pożądania
i mocno zacisnęłam palce na jego włosach, drugą ręką przytrzymując się
zlewu.
– Chryste.
– No więc sprawa wygląda tak, szparko Grace: twoja właścicielka nie
jest do końca pewna, co nas łączy, a ponieważ ostatnio zaczęła mi wysyłać
mało subtelne sygnały, zabrałem ją na imprezę. Wiesz, co się teraz
wydarzy?
Zamiast zaczekać na odpowiedź, przesunął czubkiem języka wokół mojej
łechtaczki, a potem odnalazł wilgotne wejście i zanurzył we mnie jeden
palec.
Drgnęłam. Z moich ust wydostał się dźwięk, którego nie rozpoznawałam.
Nagle ktoś zaczął walić w drzwi łazienki.
– Hej! Wyłazić stamtąd! Muszę się odlać!
West zignorował intruza i skupił się na ssaniu mojej łechtaczki oraz na
leniwych ruchach palców. Kiedy kolana się pode mną ugięły, zarzucił moją
nogę na swoje ramię i uniósł mi biodra tak, by dosięgnąć ukrytego głęboko,
czułego punktu w moim wnętrzu.
Dysząc jak szalona, odrzuciłam głowę do tyłu i otworzyłam usta.
– O Boże.
Czułam, że zbliżam się do szczytu, że zaraz zaliczę potężny orgazm, ale
w tej samej chwili West raptownie przestał. Wyjął ze mnie palce i leniwie
przesunął językiem po uwrażliwionej tkance, jakby przestał go obchodzić
cały świat.
– Jak już mówiłem – ciągnął rzeczowym tonem – Grace ma wątpliwości,
czy nasza relacja jest poważna. Jak myślisz, co powinienem zrobić, żeby
udowodnić, że mi na niej zależy?
Szarpnęłam go za włosy i wysyczałam:
– Spraw, by doszła!
– O, zaczęłaś mówić w trzeciej osobie. – Uniósł brew. – Czy przy
minecie spada ci poziom inteligencji, Teksas?
– Jeśli wciąż będziesz się ze mnie nabijać, spadnie ci głowa z karku! –
Obnażyłam zęby.
Drzwi znów zadrżały.
– Jezu, otwierać!
West ponownie przyssał się do mojej cipki i mocniej wbił we mnie palce.
A ja rozpadłam się na milion kawałków, krzycząc wniebogłosy, bo przeszły
mnie spazmy. Każdy centymetr mojej skóry trawił ogień.
Nie przestawał robić mi dobrze, dopóki nie doszłam do końca. Następnie
podciągnął mi majtki, pocałował mój wzgórek przez materiał, poklepał
i błysnął szelmowskim uśmiechem.
– Miło się gadało. Jeśli następnym razem będę mieć jakiś problem
z Grace, uderzę bezpośrednio do ciebie.
Podniósł się, złapał mnie za rękę i zamknął w mocnym uścisku.
Nie wiedzieć czemu, dygotałam w jego ramionach jak galareta. Może
dlatego, że West nigdy nie zadowala kobiet językiem, jak zawsze
powtarzał? To musiało coś dla niego znaczyć. Ukryłam głowę przy jego
szyi.
– Chcesz wiedzieć, na co mam teraz ochotę? – wymamrotał w moje
włosy.
– Na co?
– Na przelecenie mojej dziewczyny. W tej chwili. Piszesz się?
– I to jeszcze jak.
West wyszedł z łazienki, otarł przedramieniem wilgotne usta i posłał
oszołomionemu chłopakowi przed drzwiami beznamiętne spojrzenie.
– Sorry, złotko. Tampony są w dolnej szufladzie. Częstuj się. – Wskazał
drwiącym gestem.
Podążyłam za nim i niemal pobiegliśmy w stronę Christiny.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 16
WEST

Max: Sorry, brachu. Shaun twierdzi, że walka jest aktualna.


Próbowałem go przekonać na wszelkie sposoby. Przysięgam.
Max: Powiedział, że ci odpuści, jeśli sypniesz groszem.
Zainteresowany?

To się nazywa chujnia z grzybnią.


Zgodziłem się na walkę z Kade’em Appletonem, zanim zostałem
chłopakiem Grace. A teraz chciałem się z niej wykręcić, żeby zadowolić
moją dziewczynę (i przy okazji nie umrzeć). Mój przeciwnik, który kilka
tygodni temu zgodził się na wszystkie warunki, jakie przedstawiłem
Maxowi, teraz się rozmyślił i chciał negocjować ultimatum: zapłać albo
stań do walki.
To nie miało najmniejszego sensu. Nie straciliśmy żadnych pieniędzy, bo
sprzedaż biletów nawet się nie rozpoczęła. Walka nie została jeszcze
oficjalnie ogłoszona. Jednak próba przemówienia do rozumu Appletonowi
i jego menedżerowi była równie skuteczna, jak uczenie ropuchy algebry.
West: Każ mu iść do diabła.

Schowałem telefon do tylnej kieszeni spodni.


Walka zbliżała się wielkimi krokami, a ja nie chciałem okłamywać Grace.
Ale nie mogłem także zapłacić temu draniowi.
– Co ci jest? – Moja dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i pogładziła
mnie po ramieniu.
Właśnie mieliśmy zamykać food trucka. Pocałowałem ją w czubek
głowy przez czapkę.
– Nic. Max mnie drażni, jak zawsze. Czy Marla może zostać z babcią
chwilę dłużej? Wyskoczylibyśmy po coś do jedzenia przed powrotem do
domu.
Do domu. Aktualnie niemal mieszkałem u Grace. Na szczęście East był
zbyt zajęty obracaniem panienek z uczelni, by zauważać moją nieobecność.
Na imprezie u Reigna prawie go nie widziałem. A dzisiaj chciałem usiąść
z Grace i powiedzieć jej, o co chodzi z tą walką.
– Sprawdzę. – Odsunęła się od okna i podeszła do lodówki, żeby
schować pojemniki.
Kiedy nachyliłem się nad parapetem, zobaczyłem w mroku jakiś ruch.
Dwie pary oczu błysnęły w zakrytych kominiarkami twarzach.
Patrzyło na mnie dwóch potężnych, niebezpiecznych typów.
Usłyszałem odgłos odbezpieczanej broni.
– Otwieraj drzwi... – Poczułem na nadgarstku zimną lufę. – ...jeśli nie
chcesz zostać bez ręki.
Przez maskę głos wydawał się stłumiony, ale rozkaz był jasny.
Zrobiłem krok do tyłu, unosząc ręce. Kusiło mnie, by rozwalić im łby.
– Podam wam pieniądze przez okno – oznajmiłem spokojnie.
A potem nakopię wam do dup, jak już sprawdzę, kim jesteście.
Kątem oka zauważyłem, że Grace zesztywniała i wstrzymała oddech.
– Wiemy, że nie jesteś sam. Otwieraj te pieprzone drzwi! – padł rozkaz.
– Jeśli chcecie pieniędzy, nie ma problemu. Ale jeśli zależy wam na
dziewczynie, najpierw musicie pokonać mnie. Z góry uprzedzam: to wam
się nie spodoba – wysyczałem.
Udawanie, że Teksas tu nie ma, nie miało sensu.
Mężczyzna podniósł broń i strzelił. Kula drasnęła moje ramię i wbiła się
w metalowy dach jak w gumę.
Zalała mnie adrenalina, palce zaświerzbiły. Gdy ktoś mnie prowokuje,
bezczynność nie leży w mojej naturze.
Jeżeli tylko nadarzy się okazja, to ich wykończę.
– Otwórz te jebane drzwi!
Grace krzyknęła na widok krwi. Rzuciła się do drzwi i otworzyła je
drżącymi palcami.
Kurwa, skarbie. Tylko nie to.
Zamaskowane typy nie marnowały czasu. Wpadły do furgonetki
i zaczęły strącać na podłogę wszystko, co się dało.
Ukryłem Grace za swoimi plecami, a ona wyciągnęła telefon. Kiedy
rzuciłem się na pierwszego dupka, drugi wyrwał jej komórkę z rąk i cisnął
na siedzenie pasażera, a następnie ruszył prosto na mnie. Żaden nie
próbował dobrać się do kasy.
Któryś z napastników próbował mnie uderzyć. Kucnąwszy, uchyliłem się
przed atakiem i wyprowadziłem cios w jego klatkę piersiową. Rozległ się
odgłos pękającego żebra. Mężczyzna zgiął się w pół.
– Ja pierdolę! – wrzasnął.
Jego kumpla złapałem za kołnierz i odciągnąłem od Grace. W furgonetce
zrobiło się ciasno.
Wiedziałem, że ten, którego trzymam, ma broń. Wyrwałem mu ją z ręki
i wyrzuciłem za okno. Uniosłem pięść, gotowy przywalić mu tak, że
zobaczy gwiazdki, gdy jego kumpel znienacka złapał mnie za koszulkę
i wbił w drzwi lodówki. Obaj stanęli nade mną i zaczęli okładać po żebrach,
ramionach i głowie.
Krzyk Teksas dzwonił mi w uszach. Przypomniałem sobie, jak mówiła,
że wrzask jej babci w trakcie pożaru pomógł jej odnaleźć w sobie
nadludzką siłę.
Skoczyła na jednego z nich i próbowała go ode mnie odciągnąć.
– Zostaw go!
Dlaczego nie zabrali pieniędzy i nie prysnęli? Odpowiedź była
oczywista – nie przyszli tutaj po kasę. Przyszli z mojego powodu.
Gdy któryś napastnik zamierzył się na moją twarz, złapałem go za nogi
i powaliłem. Próbował się podnieść, ale usiadłem na nim okrakiem,
chwyciłem puszkę fasoli i przyłożyłem mu w ryj. Rozległ się trzask
pękającego nosa.
Chrup.
Uderzyłem w czoło. Kominiarka nasiąkła krwią.
Chrup.
W następnej kolejności wbiłem mu puszkę w gębę, wybijając zęby.
Okładałem go z taką siłą, że pod maską była już bez wątpienia kałuża krwi
zamiast twarzy. Widok bliskiej mi osoby w niebezpieczeństwie wzbudził
we mnie furię, nad którą nie potrafiłem zapanować.
Nie pozwolę wam znów tego zrobić, dranie! Nigdy więcej!
Z oddali usłyszałem histeryczny wrzask Teksas. Na początku myślałem,
że to reakcja na widok moich ran, ale wkrótce głos stał się wyraźniejszy.
– Zabijesz go! West, przestań! Proszę! Skończ już!
Złapała mnie za szyję i odciągnęła od skurwiela. A potem przywarła do
mnie. Nasze spocone czoła zetknęły się. Grace płakała.
Wstałem, przytuliłem ją i pocałowałem.
Widziałem, że jest przerażona, między innymi moim zachowaniem.
Leżący w kałuży własnej krwi facet był nieprzytomny, może nawet martwy.
Drugi stękał, próbując dosięgnąć telefonu.
Cmoknąłem Teks w czubek nosa.
– Daj mi chwilę.
Odwróciłem się, podszedłem do jęczącego napastnika i stanąłem na jego
ręce, aż chrupnęły kości. Zawył z bólu. Szarpnięciem ściągnąłem mu
z gęby kominiarkę. Patrzyła na mnie para przerażonych brązowych oczu.
Rozpoznałem je. Gość towarzyszył Appletonowi w dniu walki.
Nie było sensu ściągać czapki drugiemu, bo tylko bardziej przeraziłbym
Grace. Już i tak wiedziałem, kim byli i po co tu przyszli.
Mężczyzna drżał na całym ciele, dzwonił zębami. Nachyliłem się nad
nim i wyszeptałem mu do ucha:
– Pozdrów ode mnie szefa, zabieraj stąd kumpla i nigdy więcej tu nie
wracaj.
Rzuciłem mu kominiarką w twarz i odwróciłem się do Grace, żeby
umożliwić im ucieczkę. Nie chciałem, by zastała ich tu policja, którą bez
wątpienia wezwie Teks. To i tak nic by nie dało, nie licząc faktu, że światło
dzienne ujrzałaby moja nielegalna działalność, w tym walka, do której się
przygotowywałem.
Grace próbowała wyrwać się z moich ramion.
– Zaczekaj, pójdę po telefon. Musimy...
Ścisnąłem ją mocniej.
– Najpierw powinnaś się uspokoić.
Idiota numer jeden, kuśtykając, odciągał idiotę numer dwa. Jutro żaden
z nich nie będzie mógł chodzić.
– Powinniśmy wezwać policję. – Grace zmarszczyła brwi.
– Jesteś pewna? – zapytałem, żeby zyskać na czasie. – Nie wzięli nawet
centa.
– Żartujesz? Musimy zadzwonić po policję! Albo chociaż do pani
Contreras i Karlie, żeby spytać, co one chcą z tym zrobić. Spójrz tylko na
siebie, cały jesteś pokiereszowany!
– Skarbie. – Złapałem ją za rękę. Podłoga była śliska od krwi.
Posprzątanie w furgonetce zajmie wieki, stwierdziłem. – To było tylko
dwóch kretynów szukających zaczepki.
– Mieli broń, West.
– Ale jej nie użyli.
– Postrzelili cię w ramię.
Spojrzałem na rękę i odciągnąłem kołnierz koszulki, żeby obejrzeć
szkody. Skóra była czerwona i zadrapana, ale nic więcej.
– Nic mi nie jest.
– Nie bierzesz tego poważnie. Czy o czymś mi nie mówisz? – Teks
zmrużyła oczy.
Im więcej będzie wiedzieć o Appletonie i jego poczynaniach, tym
bardziej będzie w to zamieszana. To ja muszę naprawić ten bajzel. Od teraz
nie zamierzam mówić Grace o niczym, dla mojego zdrowia psychicznego
i jej bezpieczeństwa.
Teraz odwołanie walki nie wchodziło w rachubę. Ale dopóki Appleton
nie dowie się o istnieniu mojej dziewczyny, nie stanie się jej żadna
krzywda. Wezmę udział w walce, zniszczę gnoja, zgarnę kasę i na dobre
pozbędę się go ze swojego życia.
– Masz rację – mruknąłem. – Musimy poinformować Karlie i panią
Contreras.
Kiedy wypowiadałem to zdanie, po draniach nie było już śladu.

Dwie godziny później siedziałem w pokoju Grace. Właśnie wyszedłem


spod prysznica; to drewniane krzesło, które wstawiła do kabiny dla swojej
babci, okazało się bardzo przydatne. Kiedy polewałem ciało parzącą wodą,
bolał mnie każdy mięsień.
Półnagi leżałem na łóżku, które pachniało miodem, szamponem
i świeżym, jedynym w swoim rodzaju zapachem Teks. Pisałem na
grupowym czacie z Reignem i Eastem. Dodanie Maxa do konwersacji nie
miało sensu. Jełop był tak przydatny, jak plażowe klapki podczas
armagedonu.

East: To sprawka Appletona. Oczywiście, że on za tym stoi. Czuć to


z daleka. Mówiłem ci, że nie powinieneś z nim walczyć, @West.
Reign: Musisz mu odpłacić. Inaczej wyjdziesz na cieniasa.
East: @Reign, czy ty się naćpałeś?
Reign: Oczywiście, że tak. Treningi w tym sezonie już się skończyły.
Co to w ogóle za pytanie?
East: A po co drażnić lwa?
Reign: Bo już się obudził i próbował wydymać żonkę Westa.
Reign: (Oczywiście nie dosłownie, West. Nikt nie próbuje dymać
Grace. Ale wolałem to sprostować, bo ostatnio jesteś humorzasty).

O niczym więcej nie marzyłem, tylko o tym, by pójść do


Kade’a Appletona i rozwalić wszystko w zasięgu wzroku, łącznie z jego
facjatą. Niestety, nie mogłem nawet obrzucić jego domu papierem
toaletowym. Nie mogłem nic. Powinienem zachowywać ostrożność,
a związek z Grace trzymać w sekrecie.
Bo ona jest moją piętą achillesową, a Appleton uwielbia wykorzystywać
słabe punkty przeciwnika.

West: Żadnej zemsty. Odpowie za to na ringu. Przy okazji – Grace


nie może się dowiedzieć o walce.
Reign: Niby jak chcesz utrzymać to przed nią w sekrecie? Przecież
ludzie zaraz zaczną gadać.
East: On się nie myli, Westie.
West: Powiem jej później, bliżej terminu. I tak ma teraz dużo na
głowie. Nie powinna się dodatkowo zamartwiać.

Teksas musiała znaleźć opiekunkę dla Savannah i skupić się na


zaliczeniu semestru. Ja nie byłem ważny. Poinformuję ją o walce dzień
przed. Wyjaśnię, dlaczego chcę to zrobić, mimo że próbowałem się
wykręcić, i zapewnię, że wszystko skończy się w ciągu niecałej doby.
Dzięki temu będzie się o mnie martwić tylko przez jeden dzień, a nie przez
tygodnie.
East: Przekażę Maxowi, żeby na razie wstrzymał się ze sprzedażą
biletów.
West: Doceniam to. A jak ci idzie z Tess, @Reign?
Reign: Nie idzie. Ona dalej ma fioła na twoim punkcie.
East: Prędzej czy później dojdzie do wniosku, że zasługujesz na
szansę.
Reign: Wolałbym, żeby doszła mi na twarzy.
East: Amen.

Po tym, jak Tess ostatnio potraktowała Grace, nie byłem jej fanem, ale
kibicowałem Reignowi. Im szybciej ta dziewczyna wpadnie w jego sidła,
tym szybciej da spokój mnie i Teks.

East: Rozmawiałeś ostatnio ze swoimi starymi, @West?


West: Nie.
East: Jesteś najgorszym synem na świecie.
West: Jestem najlepszy w byciu najgorszym.

Wysłałem im kilka zdjęć swoich siniaków i rozcięć.


Do pokoju weszła Grace, wycierając blond włosy po prysznicu. Jak
zwykle się wymalowała. Byłem z nią już jakiś czas, a wciąż nie miałem
pojęcia, jak wygląda pod tapetą.
Wciąż była roztrzęsiona, choć uspokoiła się trochę, kiedy zadzwoniliśmy
do pani Contreras i opowiedzieliśmy o zajściu. Musieliśmy zaczekać na
policjantów i złożyć zeznania, i dopiero potem wróciliśmy do domu. Pani
Contreras też się zjawiła. Pojechała z szeryfem Jonesem na komisariat,
żeby oficjalnie zawiadomić o przestępstwie.
Teksas usiadła obok i pocałowała mnie w otarty biceps. Otoczyłem ją
ramieniem i delikatnie przygryzłem jej szyję.
Zamknęła oczy, jej oddech połaskotał moją żuchwę. Palcami przesuwała
po tatuażu po wewnętrznej stronie mojej ręki.
– Z kim tak piszesz?
– Z Eastem i Reignem.
Odchrząknęła.
– I z nikim innym?
– A z kim miałbym pisać? – burknąłem rozdrażniony. Jeszcze do niej nie
dotarło, że nie jestem duszą towarzystwa?
– Z Tess? – podsunęła cichutko.
Prychnąłem, odgarniając z jej twarzy złote włosy. Czasami wyglądała jak
anioł. Aż korciło mnie, by przesunąć palcami po jej plecach
w poszukiwaniu skrzydeł.
– Z zazdrością ci do twarzy, Teks.
– Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – Leżała z głową wciśniętą pod moją
pachę i przeczesywała moje włosy palcami.
Oczywiście, że pamiętałem. Tamtego dnia przegrałem zakład z Tess,
więc musiałem postawić wszystkim napoje i tacosy. Tess i ja najwyraźniej
sprawialiśmy wrażenie, że coś nas łączy. Trochę wcześniej wieczorem na
złomowisku oparłem ją o swoje ducati i zerżnąłem od tyłu, warcząc, by
uważała na lakier. Nic dziwnego, że wyglądaliśmy na zżytych. Faceci już
tak mają – jesteśmy mili dla lasek, które chcemy posunąć, a potem nam
przechodzi.
Następnego ranka odwiozłem Tess do domu i pozbyłem się jej numeru.
A zaraz potem zjawiłem się w food trucku na rozmowie kwalifikacyjnej.
– Słabo – skłamałem, głównie dlatego, że przyznanie, iż z tamtego
wieczoru pamiętam głównie Grace, a nie Tess, zabrzmiałoby żałośnie. –
A co?
– Gdy przygotowywałam dla was zamówienie, Tess zapytała cię, co
oznacza tatuaż na twoim bicepsie.
Moje serce na chwilę przestało bić.
– Co on oznacza, West? – We wzroku Grace była nieustępliwość.
Wiedziałem, że muszę odpowiedzieć. I że jeśli tego nie zrobię, Grace
pomyśli, że ona i Tess należą do tej samej kategorii. A to nieprawda. Tess to
zaledwie laska na jedną noc, podczas gdy Grace... No cóż, na wszystkie. To
moja dziewczyna. Pierwsza od dawna, która coś dla mnie znaczy. Powinna
to wiedzieć.
– A jak Aubrey. Moja młodsza siostrzyczka.
– Mówiłeś, że jesteś jedynakiem... – Poczułem, że Teks otwiera oczy, bo
jej rzęsy połaskotały skórę na mojej piersi.
Zaczerpnąłem powietrza.
– Nie. Mówiłem, że nie mam rodzeństwa. Bo nie mam. Aubrey zmarła
w wieku sześciu lat. Ja miałem wtedy siedemnaście.
– Och. – Cisza wokół nas była tak głośna, że miałem ochotę rozwalić
ściany gołymi rękami, byleby tylko usłyszeć cykające na zewnątrz
świerszcze. – Tak mi przykro.
I co mam powiedzieć? Dziękuję? Nie znoszę dziękować ludziom, jeśli mi
w niczym nie pomogli. Współczucie nie przywróci Aubrey do życia.
– Jak zmarła?
Przygryzłem rozwaloną wargę tak mocno, że pękła na nowo.
– W wypadku samochodowym.
– Czy ty...
– Nie – uciąłem. Ból po śmierci Aubrey nie zelżał. Był zbyt dojmujący,
bym zaczął w nim grzebać na nowo. – Ciesz się, Teks. Wiesz coś, o czym
Tess nie ma pojęcia. Nikt nie ma, cóż, poza Eastem. Czy możemy przestać
o tym rozmawiać?
Nie odpowiedziała. I dobrze.
Znów zmieniłem się w drażliwego skurwiela.
Milczeliśmy przez dziesięć minut. Modliłem się, by Grace już nigdy
więcej nie powróciła do tematu Aub, choć zdawałem sobie sprawę, że
prędzej czy później zrobi to na pewno.
– Wszystko w porządku? – zapytałem w końcu, kiedy wyczułem, że
zaczyna ją ogarniać słodkie znużenie.
– Tak.
Wiedziałem, że to kłamstwo.
Mimo to je łyknąłem.

GRACE

A jak Aubrey.
Nie „anarchia” albo „arogant”, czy co mi tam przychodziło do głowy
nocami, gdy jeszcze byliśmy wyłącznie przyjaciółmi, a ja próbowałam
rozgryźć niemożliwie tajemniczego Westa St. Claire’a.
Aubrey. Piękne imię. Fragmenty układanki w końcu zaczęły do siebie
pasować i stworzyły boleśnie tragiczny obraz.
West doznał ogromnej straty. Po śmierci córki jego rodzice
zbankrutowali. Może prowadzili samochód, może nawet byli winni
wypadku.
West udzielał im finansowej pomocy, ale jeszcze nie wybaczył im
śmierci siostrzyczki.
Tak. Właśnie to musiało się wydarzyć.
Tej nocy tuliłam mojego chłopaka wyjątkowo mocno.
Kochałam go każdym fragmentem swojego serca. A nawet bardziej.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 17
GRACE

– Profesor McGraw prosi cię do swojego gabinetu. I to już. – Tymi słowami


przywitała mnie Lauren z samego rana, gdy tylko wysiadłam z samochodu.
Głos miała zachrypnięty, jakby w ciągu ostatniego miesiąca wypaliła
siedemnaście paczek papierosów. Owinęła szyję apaszką, mimo że beton
pod naszymi stopami skwierczał od żaru.
Chwiejnym krokiem ruszyłam do gabinetu wykładowczyni. To na pewno
nie wróżyło nic dobrego.
Profesor McGraw czekała na mnie przy biurku, z założonymi rękami.
– Szukasz odkupienia, Grace Shaw. Chcesz być feniksem. Wszystko
o tym świadczy: twój plecak, twój pierścionek, twoja tragedia. Chodzisz po
korytarzach, próbując nie zwracać na siebie uwagi, i czekasz na cud. Ale
żeby zmienić się w feniksa, musisz o to zawalczyć. Musisz spróbować
pofrunąć. Tak się składa, że dziś jest twój szczęśliwy dzień.
Zaintrygowana uniosłam brwi. Nie myliła się, ale nie sądziłam, że na
uczelni ktokolwiek zwraca na mnie uwagę.
Dopiero ostatnio przestałam się czuć jak szara myszka.
– U biednej Lauren zdiagnozowano guzki strun głosowych i musi
zrezygnować ze sztuki. Potrzebujemy nowej Blanche, a ty roli, żeby
zaliczyć semestr. Zaproponowałam ciebie i pan Finlay się zgodził.
Otworzyłam usta, ale profesorka pokręciła głową.
– Jak zapewne wiesz, Tess Davis nieustannie ubiega się o tę rolę. Jest
bardzo zdeterminowana i odnoszę wrażenie, że jeśli ją dostanie, studenci
pomyślą, że mogą dyktować warunki, a do tego nie mogę dopuścić. Tylko
proszę, nie mów mi, że jesteś nieprzygotowana. Wiem, że znasz scenariusz
na pamięć. Potrafiłabyś go wyrecytować nawet obudzona w środku nocy.
Cruz obserwuje cię w trakcie prób. Od jakiegoś czasu miał wątpliwości co
do Lauren. Jak zapewne wiesz, ona ma problem z zapamiętywaniem
kwestii.
A więc ludzie mnie zauważają. Miałam wrażenie, że serce mi rośnie.
– Znam scenariusz – odparłam cicho i zagłębiłam się w fotelu, usiłując
wszystko przetrawić.
Blanche to główna rola.
Ogromna szansa.
Serce przedstawienia.
Zaliczyłabym semestr śpiewająco. Nawet gdyby sztuka okazała się
totalną klapą. Miałam ciarki na myśl, że musiałabym wejść na scenę bez
czapki, a mimo to... Nie dopadła mnie panika jak zawsze.
Już to wcześniej robiłam.
Niejednokrotnie ściągałam czapkę.
Dzięki Westowi.
Dam sobie radę.
Kiedy to do mnie dotarło, niemal przestałam oddychać. Dam radę zagrać
Blanche. Czytałam tę sztukę. Tak wiele razy, że mój mózg nawet we śnie
podsuwał mi ulubione fragmenty. I w tych snach dawna ja – ta bez blizn –
stała na scenie i grała u boku Marlona Brando.
Zrobię to.
Pokonam lęk przed występami i zaliczę semestr.
– Powiedz coś. – Pani McGraw przekrzywiła głowę i zamrugała. – Nie
podoba mi się ta cisza. Zagrasz pannę McCarthy czy nie?
Mocno zacisnęłam usta, żeby nie okazać ekscytacji.
– To będzie dla mnie zaszczyt, pani profesor.
– Ach, w końcu! – Czerwone wargi rozciągnęły się w matczynym
uśmiechu, który wbił się cierniem w moje serce. – Feniks powstał
z popiołów!

Godzinę po tym spotkaniu Cruz Finlay zgromadził wszystkich aktorów


i oficjalnie ogłosił mój udział w przedsięwzięciu. Lauren stała obok mnie
i z grymasem na twarzy oglądała frędzle swojej apaszki. Pani McGraw
zapewniła mnie, że jej dotychczasowa praca na zajęciach będzie się liczyć
do oceny i że Lauren zda bez problemu. Co za ulga! Mnie zależało na
szansie, a nie na tym, żeby ona miała problemy.
– O kurde! Tak mi przykro z powodu twojego gardła, Lo. Jak rozumiem,
rola Blanche jest teraz do wzięcia? – Oczy Tess zaszły współczuciem, choć
jeszcze nie tak dawno miała ochotę zamordować koleżankę.
– Niestety nie. – Finlay poprawił beret na głowie. – Ktoś już ją dostał.
Powitajcie nową Blanche: Grace Shaw!
Ludzie zaczęli nieśmiało klaskać, patrząc w przestrzeń między mną
a Lauren, jak gdyby oczekiwali oficjalnego przyzwolenia. Spuściłam
głowę, czerwieniejąc jak piwonia.
Lauren wywróciła oczami.
– Och, na litość boską, trochę więcej entuzjazmu! – Uścisnęła mnie. –
Totalnie na to zasługujesz – wyszeptała mi do ucha. – Widziałam, że od
początku podobała ci się ta rola. Cieszę się, że to ty ją dostałaś, Shaw.
– Dziękuję.
– Super, Grace! Cieszę się, że mamy cię w zespole. – Aiden, grający
mojego partnera, ścisnął mnie za ramię.
Wszyscy ustawili się w kolejce do gratulacji. Z jednym wyjątkiem –
brakowało Tess. Nie byłam tym zaskoczona. Nie podobało się jej, że kręcę
z Westem, jeszcze zanim ogłoszono mój udział w przedstawieniu.
West. Nie mogłam się doczekać, aż powiem mu o roli. Będzie
zachwycony. Karlie też. I babcia Savvy...
O ile nie zapomni, kim jestem.
– No dobra. Za chwilę mam dwa wykłady, jeden po drugim, a potem
jestem umówiony na depilację woskiem. Widzimy się o czwartej. Macie
być na miejscu, gotowi do działania! – Finlay wycelował w nas palec na
pożegnanie, zamaszyście pokonał schody i zniknął.
Aktorzy zebrali się w grupki, zaczęli gadać i żartować.
Kiedy podniosłam głowę, stanęłam twarzą w twarz z Tess, która
podobnie jak ja została na tyłach.
W jej oczach tlił się gniew. Usta miała zaciśnięte, a minę rozczarowaną.
– Wow! – westchnęła.
Uśmiechnęłam się uprzejmie.
– Chyba należą ci się gratulacje. Nie wiem, gdzie cię to zaprowadzi, hm,
bo przecież nie dostaniesz za ten występ żadnej nagrody z tą... z tą...
– ...twarzą? – podsunęłam. – Ciągle mi o tym przypominasz. Dam ci
pewną radę, Tess. Jeśli nie możesz czegoś zmienić, odpuść.
– Po prostu uważam, że to niesprawiedliwe. Takie... egoistyczne! – Tess
zamachała rękami i skuliła ramiona. – Jeśli spojrzeć na to z historycznego
punktu widzenia, aktorki grające Blanche zawsze się wybijały. Najpierw
występowały w szkolnych przedstawieniach, a potem kończyły na
Broadwayu czy nawet w filmach. Czy kiedykolwiek widziałaś Wszystko
o mojej matce? – Przekrzywiła głowę i posłała mi pełne powątpiewania
spojrzenie.
Nie miałam okazji, więc tylko wzruszyłam ramionami.
– Tak właśnie myślałam. Film zaczyna się od historii matki zakochanej
w aktorce, która gra Blanche. I ta jej miłość doprowadza do okropnej
tragedii. Blanche to magia. Ikona. Urodziłam się, by nią być. A ty... – Tess
wstrzymała oddech. Ukryła twarz w dłoniach i pokręciła z niedowierzaniem
głową. – Przecież już zdobyłaś Westa. Posłuchaj, rozumiem. Wygrałaś. Jest
twój. Już mi nawet nie zależy. Ale nie możesz mi odebrać również Blanche.
Proszę cię, Grace. Ta rola to moja przepustka do kariery. Może mi otworzyć
niejedne drzwi. A w twoim przypadku... To nic nie da. Przecież ty nawet nie
chcesz występować. Unikasz tego, odkąd cię znam. Nigdy nie rozwiniesz
kariery aktorskiej, a nawet gdybyś chciała, to nie masz... – Odwróciła
głowę, jak gdyby dotarło do niej, że znów przesadziła. Zaczęła krążyć po
pomieszczeniu, cała pospinana. – Odstąpię ci rolę Stelli. Skontaktuję cię ze
swoim agentem. Możemy pomóc sobie nawzajem! Tak! – Tess pstryknęła
palcami. Na jej ustach wykwitł promienny uśmiech. – To genialny pomysł!
Będziemy nawzajem poprawiać sobie korony, a nie podstawiać nogi.
Wiesz, że zawsze byłam po twojej stronie?
Czy ona naprawdę uważa, że wyświadcza mi jakąś wielką przysługę
tylko dlatego, że nie jest wobec mnie otwarcie wredna? Mocno zacisnęłam
pięści.
– Nie da rady, Tess. W życiu trzeba czasami pozwolić wygrać innym.
Porażka cię łamie albo wzmacnia. Ty wybierasz, co z nią zrobisz.
Rozluźniłam dłonie, zadarłam głowę i przyjrzałam się pięknej, ale
boleśnie pustej twarzy.
– A więc wszystko mi odbierzesz, tak? Nie spoczniesz, dopóki mnie nie
zniszczysz? – mruknęła.
– Żartujesz sobie, prawda? – fuknęłam, tracąc cierpliwość. – Masz u stóp
cały świat. Wszystko, co osiągnęłam: ta rola, West, całe moje życie,
kosztowało mnie dwa razy więcej wysiłku, niż gdybym była taka jak ty.
– Właśnie! – wykrzyknęła Tess z frustracją, wymachując rękami. –
Ciężką pracą osiągniesz w życiu wszystko, nawet w świecie aktorstwa, jeśli
to możliwe! Wiadomo, że profesor McGraw dała ci tę rolę z litości, żebyś
zaliczyła przedmiot. To ja na tym ucierpię. To ja stracę rolę swojego życia!
Najgorsze, że Tess w głębi duszy nie była złą osobą. Po prostu zależało
jej na wszystkich tych rzeczach, które udało się osiągnąć mnie. Do tej pory,
zanim poznałam Westa i zdobyłam rolę Blanche, była dla mnie milsza niż
większość ludzi z uczelni.
Ale w końcu przestałam być niewidzialna.
Stałam się jej konkurencją.
Wygrałam.
– Tess... – wyszeptałam, mrużąc oczy. – Przykro mi, że tak się czujesz.
Ale nie zamierzam odstąpić ci roli, żeby cię uszczęśliwić. I nie zrezygnuję
z mojego chłopaka. Mam nadzieję, że w końcu pójdziesz po rozum do
głowy i zrozumiesz, że takie zachowanie jest poniżej twojej godności. –
Skinęłam jej głową. – Miłego dnia. Do zobaczenia o czwartej.
Odwróciłam się i odeszłam, czując jej wzrok wwiercający się w moje
plecy.
Nikt mnie nie ostrzegł, co się stanie, kiedy feniks w końcu powstanie
z popiołów i otrzepie zachwycające, wykończone szkarłatem skrzydła.
Nie sądziłam, że po drodze będę musiała się zmierzyć z innymi
potwornymi stworzeniami.
Że oprócz wolności będą mnie czekać również bitwy.
I wszystkie będą krwawe.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 18
GRACE

Po męczącej próbie, w trakcie której Tess jęczała i wykłócała się


z Finlayem o drobiazgi – o oświetlenie sceny, o późną godzinę, poplamiony
kawą scenariusz i nawet o pogodę („Jest za gorąco, nie możemy wrócić do
tego jutro?”) – emocjonalnie wykończona powlekłam się do swojego
samochodu.
Byłam tak padnięta, że ograniczyłam się do przekazania Westowi wieści
o roli esemesem. O dziwo, z każdą chwilą czułam większą ekscytację, ale
nie miałam siły odebrać telefonu, kiedy zadzwonił. Nie potrafiłabym zebrać
się w trakcie rozmowy na entuzjazm, na jaki zasługiwał. Obiecałam sobie,
że jutro przyniosę mu pyszną kanapkę, którą sama przygotuję, i opowiem
o całym zajściu.
Zaparkowałam pod domem, ale kiedy weszłam do środka,
zesztywniałam. Z góry dobiegał hałas. Krzyczała Marla, waląc w drzwi.
– Otwieraj, ty stara prukwo! Nie będę cię prosić po raz kolejny!
Zadzwonię po szeryfa Jonesa i każę mu wyważyć te drzwi! Zrobisz sobie
krzywdę!
Chryste, co znowu?
Rzuciłam plecak na podłogę i pobiegłam na górę.
Marla stała przed zamkniętą łazienką. Twarz i ręce miała czerwone,
a włosy w nieładzie.
– Savannah! – wrzasnęła ile sił w płucach. – Otwieraj, ale już!
Z łazienki dobiegał szum wody.
– Nie! – Głos babci zabrzmiał jak moneta dzwoniąca w pustej śwince
skarbonce: mizernie i boleśnie wysoko. – Więcej nie dam się nabrać!
Chcesz namówić moją słodką, kochaną Courtney do narkotyków! Nie
zamierzam otwierać. Nie znam cię, panienko. Tak się składa, że to ja zaraz
zadzwonię po szeryfa i każę mu cię aresztować. To mój dom! Może i jestem
stara, ale znam swoje prawa.
Nie pierwszy i nie piąty raz babcia nie rozpoznała Marli. Ale dzisiaj, jak
nigdy, się jej sprzeciwiła.
– Co się dzieje? – zapytałam, kładąc rękę jej na ramieniu.
Marla otarła pot z czoła i zrezygnowana pokręciła głową. Kiedy się do
mnie odwróciła, zauważyłam, że płakała. Jej oczy były opuchnięte
i zaczerwienione.
– Już nie daję rady, kochanieńka. Tak mi przykro. Po prostu już nie mogę.
Z twoją babcią jest... – Pokręciła głową i ściągnęła wargi, żeby się nie
rozpłakać. – ...coraz gorzej. Nie można trzymać jej tu dłużej bez diagnozy,
to się źle skończy. Jeśli oddasz ją do domu opieki, nie będzie w tym nic
egoistycznego ani wygodnego. Żałuję, że nie potrafisz tego zrozumieć. Ona
sobie tutaj nie radzi. Nawet nie jest w stanie podejmować za siebie decyzji.
Nie myśli logicznie i powinna przebywać w miejscu, w której będzie miała
całodobową opiekę. Grace... – Marla zakrztusiła się szlochem. Jej
podbródek zadrżał. – Nikt nie przyjmie tej pracy. I to jest coś, co musisz
przyjąć do wiadomości.
Uściskałam ją i się pożegnałyśmy. A potem zakasałam rękawy i zaczęłam
walić w drzwi.
Aż krzyknęłam, gdy zauważyłam wylewającą się spod nich strużkę.
Babcia nalewa wody do wanny?
Nie miałam pojęcia, jak udało się jej zamknąć od środka. Nie powinna
była zostawać sama.
Miałaś kupić i wymienić klamki na takie, które da się otworzyć od
zewnątrz!, zagrzmiał głos w mojej głowie. Ciągle wmawiasz sobie, że ona
nie jest zdolna do tak lekkomyślnych czynów. Albo niebezpiecznych. To
kolejne kłamstwo, którym się karmisz!
– Babciu! – zawołałam najsłodszym głosem. – To ja, Gracie-Mae, twoja
wnuczka. Proszę cię, otwórz drzwi, żebym mogła ci pomóc.
– Jaka Gracie? – zapytała podejrzliwie. – Nie znam żadnej Gracie-Mae.
Moją jedyną rodziną są Freddie i Courtney, ale ona ma kłopoty, bo takie
szumowiny jak ty faszerują moją córkę narkotykami. Dłużej nie zamierzam
na to pozwalać. To koniec! Prawda, Courtney, moja kochana?
Z kim ona rozmawia?
Dobry Boże, aż tak się jej pogorszyło?
Niestety, znałam odpowiedź na to pytanie. Ale aż do tej pory udawałam,
że nie znam.
Ponownie chwyciłam za klamkę i szarpnęłam. Kiedy nie ustąpiła,
uderzyłam dłońmi w drewniane drzwi.
Woda już spływała po schodach. Było podobnie jak w noc pożaru, tylko
na odwrót – tym razem babcia mogła się utopić. A ja nie mogłam do tego
dopuścić. Bałam się, że nawet jeśli zadzwonię po Westa albo po szeryfa
Jonesa, oni nie zdążą na czas i dojdzie do tragedii.
– Wchodzę! – oznajmiłam i ustawiłam się bokiem do drzwi. Natarłam na
nie z rozpędu, ale nic się nie wydarzyło. Nie licząc tego, że
prawdopodobnie wybiłam sobie bark.
Jasna cholera!
– Babciu! – Uderzyłam ponownie, dysząc ciężko.
Zero odpowiedzi.
Zaatakowałam drzwi raz jeszcze, próbowałam kręcić klamką. Łzy piekły
mnie pod powiekami. Drżącymi rękami wyciągnęłam z kieszeni telefon
i zadzwoniłam do Westa, nie zaprzestając prób.
– Teks – odebrał po pierwszym sygnale. – Co jest?
– Musisz tu przyjechać. Babcia zamknęła się w łazience i wszędzie jest
pełno wody. Dosłownie wszędzie, West.
– Już jadę.
Słyszałam dźwięczenie łańcuszka od portfela, dzwonienie kluczy, które
wziął z blatu, a potem chrzęst butów na żwirowej ścieżce.
– Boję się, że przyjedziesz za późno... – wykrztusiłam.
Nie powinnam była zostawiać jej samej. Marla nie potrafiła zapewnić jej
należytej opieki.
Tylko co teraz? Chcesz rzucić studia i poświęcić życie opiece nad osobą,
która źle cię traktuje, a przez większość czasu i tak cię nie pamięta?
Słyszałam, jak West uruchamia silnik. Jeszcze się nie rozłączył.
– Masz kartę do banku? – zapytał.
– Nie mam – wymamrotałam, czerwieniąc się ze wstydu.
– A jakąkolwiek inną? Kartę klienta do jakiegoś sklepu? Od
ubezpieczenia?
– Mam kartę biblioteczną – odparłam i z trudem przełknęłam ślinę.
– Jest plastikowa?
– Tak.
– Powiem ci, jak otworzyć drzwi. Idź po nią.
– Okej.
Zbiegłam na dół, mając go na głośniku.
Szperałam w torbie w poszukiwaniu portfela. Ręce dygotały mi tak
bardzo, że dopiero za trzecim razem udało mi się wyciągnąć kartę
z kieszonki. Sprintem zawróciłam na górę i stanęłam przed drzwiami
łazienki. Moje przerażenie rosło z każdą sekundą, bo woda dotarła na
parter.
West już jechał; słyszałam świst wiatru. Telefon musiał wetknąć pod
wizjer. Nieraz to widywałam.
– Masz ją? – zapytał.
– Tak.
– Wciśnij kartę między drzwi a framugę, tuż nad zamkiem.
Wykonałam polecenie, czując, że oddech więźnie mi w gardle.
– A teraz przesuń ją ukośnie do klamki i postaraj się wepchnąć między
zapadkę a framugę. Zagnij ją lekko.
– Jasne.
Manewrowałam kartą w tę i we w tę, czułam, że zamek drga, ale nie
ustępuje. Nerwy miałam w strzępach i cała się trzęsłam. Słyszałam plusk
wody po drugiej stronie i chciało mi się rzygać. A potem...
Zamek kliknął.
Popchnęłam drzwi i wpadłam do środka.
Babcia leżała w wannie, kompletnie ubrana, i przeszywała mnie
trzeźwym, pociemniałym wzrokiem. Wyglądała tak, jakby chciała mnie
postrzelić. Woda sięgała jej podbródka.
– Otwarte! – wrzasnęłam do telefonu z ulgą i wrzuciłam go do pustego
zlewu.
Podskoczyłam do babci, ale ona odepchnęła moją rękę. Szybko
zakręciłam wodę.
– Wynoś się stąd, ty pomiocie szatana! Wynoś się z mojego domu!
Zniknij z mojego życia!
Stanęłam jak wryta.
– Spójrz tylko na swoją twarz! – wysyczała babcia. – Ty potworze.
Podniosłam dłoń do policzka. No tak, w trakcie szamotaniny z drzwiami
spadła mi czapka.
– Diabeł cię dotknął i naznaczył! Jesteś brzydka i skażona, wewnątrz i na
zewnątrz. Przyszłaś tu, żeby zabrać Courtney, prawda?
– Nie, babciu. Nie wiesz, kim...
– Ależ wiem – odparła niskim, niepokojąco lodowatym głosem. – Jesteś
Grace. Gracie-Mae. Niezłe z ciebie ziółko, Gracie. To przez ciebie uciekła.
Wiedziałaś o tym? Byłaś nie do zniesienia. Zbyt głośna, zbyt wymagająca,
ciągle jęczałaś. Kiedy mi cię podrzuciła, spojrzałam na ciebie
i pomyślałam, że taka wymiana jest o kant dupy potłuc. Dostałam wnuczkę
zamiast córki. Nigdy cię nie chciałam. To przez ciebie ją straciłam. Przez
ciebie! – Wycelowała we mnie drżącym palcem; jej nozdrza falowały, usta
zrobiły się sine, skóra blada od zimnej wody. Powinnam ją wyciągnąć, żeby
nie dostała zapalenia płuc, ale nogi wrosły mi w ziemię. – Jesteś diabelskim
pomiotem, nikomu niepotrzebnym! Pociesza mnie wyłącznie myśl, że Bóg
mnie wyręczył. Pokarał cię tą twarzą! Zapłaciłaś za wszystkie grzechy!
Wzniosła oczy do sufitu i uśmiechnęła się, jakby ogrzewały ją promienie
słońca. A potem je zamknęła. Z jej ust wydostał się złośliwy chichot.
– Wszyscy myślą, że to twoja wina! Wszyscy mieszkańcy tego miasta.
Nikt nie zna naszego małego sekretu, Gracie-Mae. Nikt nie wie, co zaszło
tamtej nocy.
Nastała pełna napięcia cisza. A później babcia zadała cios ostateczny.
– Zrobiłam to specjalnie. Celowo zostawiłam papierosa, żeby leżący na
kanapie czepek zajął się ogniem. Nie chciałam żyć. Ciebie też nie chciałam.
Zawyłam jak ranione zwierzę. Złapałam ją za szmaty, wyciągnęłam
z wanny i zawlekłam do jej pokoju. Rzuciłam ją jak worek kartofli na
kwiecistą narzutę i wytarłam ręcznikiem. Walczyła ze mną, ale
zajmowałam się nią mimo protestów.
Ja i moja brzydka twarz.
Ja i moja martwa matka.
Pęknięty pierścionek palił skórę na moim palcu. Chciałam go rzucić na
podłogę i podeptać. Było inaczej, niż mówiła babcia – żadne życzenie
nigdy się nie spełniło. Błyskotka przypominała mi tylko o tym, że jestem
niechcianym dzieckiem.
Babcia Savannah za wszystko winiła mnie. Za to, że jej córka się
stoczyła. Za rozpad naszej rodziny. Została obarczona odpowiedzialnością.
Byłam dla niej ciężarem, kimś, kogo chciała się pozbyć.
Walczyłam z nią na łóżku, siedząc na niej okrakiem. Łzy rozmazywały
widok. Niemal skończyłam ją wycierać, gdy poczułam na ramieniu silną
rękę.
– Idź, Teks. Ja dokończę.
– Ale...
– Idź stąd.
Odwróciłam się i uciekłam, nie odważywszy się spojrzeć mu w oczy. Nie
chciałam wiedzieć, co w nich zobaczę. Całe moje życie było
skomplikowane i przygnębiające, w związku z czym po raz setny
zastanawiałam się, dlaczego West tkwi właśnie przy mnie, skoro mógłby
mieć każdą ślicznotkę, wielbiącą ziemię, po której on stąpa.
Egoistycznie – i z premedytacją – zamknęłam za sobą drzwi łazienki
i wzięłam długi prysznic, ignorując pełną wannę wody. Na podłodze leżały
mokre ręczniki, szczoteczki do zębów i mydło. Pod gorącym natryskiem
wyszorowałam każdy centymetr swojego ciała, wliczając w to brzydką,
pobliźnioną twarz. Musiałam zmyć z siebie ten okropny dzień.
Następnie wyszłam na paluszkach na korytarz. Przez drzwi słyszałam, że
West kładzie babcię do łóżka. W serce dźgnęła mnie nieproszona zazdrość.
To mnie powinien teraz pocieszać. On jest mój.
Zaszyłam się w swoim pokoju, zanim ochota na urządzenie awantury
podstarzałej, chorującej na alzheimera babci wzięła górę. Włożyłam piżamę
i padłam na łóżko, patrząc w sufit. Łzy spływały potokami po moich
policzkach. I po raz pierwszy od wielu lat ich nie powstrzymywałam.
Kiedy na korytarzu rozległo się głośne babcine pochrapywanie, West
zaczął krążyć po piętrze. Posprzątał w łazience, wytarł mopem podłogę
w korytarzu, a potem poszedł do kuchni, żeby zaparzyć kawę.
Przysłuchiwałam się odgłosom jego obecności w moim królestwie,
u mojego boku. Jego bliskość podnosiła mnie na duchu. Spadł mi z nieba.
Bez niego nie poradziłabym sobie dzisiaj.
W końcu usłyszałam, jak wchodzi po schodach, odstawia na podłogę dwa
kubki z kawą i opiera czoło o drzwi mojej sypialni. Przerażało mnie, jak
dobrze znam język jego ciała. Oczami wyobraźni widziałam wszystko.
– Otwórz, Teksas.
Zestresowana i zmęczona zapomniałam o makijażu. Nie chciałam
pokazać się Westowi sauté. Tym bardziej że musiał słyszeć przez telefon te
wszystkie okropieństwa, które babcia miała do powiedzenia na mój temat.
Nikt nie musi wiedzieć, jak jestem odpychająca.
Ciężar mojego życia przytłaczał mnie wielokrotnie, ale jeszcze nigdy nie
czułam się tak załamana, jak dzisiaj.
Nie odpowiedziałam.
– Chcę zobaczyć twoją twarz.
Zaskoczył mnie upór w jego głosie. West wydawał się zaniepokojony,
może nawet przestraszony. Nie chciałam tego.
– Okej. Daj mi pięć minut! – Podniosłam się z łóżka.
– Bez makijażu.
Zamarłam w pół drogi do biurka, gdzie leżała moja kosmetyczka.
Strach prześlizgnął się po moim kręgosłupie jak śmiercionośny wąż,
owinął się wokół szyi i odebrał mi oddech.
– Nie wiesz, o co prosisz – odparłam zdławionym głosem, używając tych
samych słów, jakich on użył wcześniej, gdy rozmawialiśmy o jego
przeszłości. Wciąż pamiętałam tekst, że nie będę w stanie mu wybaczyć,
gdy dowiem się, co zrobił. Tego, że jest taki, a nie inny.
– Przekonajmy się.
– Słyszałeś ją. Jestem brzydka. Jestem pomiotem szatana.
– Jesteś moją piękną dziewczyną – powiedział z przekonaniem.
– Ona chciała nas zabić... – Rozkleiłam się, stojąc bez celu pośrodku
pokoju.
West zareagował dopiero po dłuższej chwili.
– Nie. Była zagubiona, mściwość wzięła górę. Chciała cię skrzywdzić,
ale nie zabić. Pożar był wypadkiem.
Niestety, żadnemu z nas nie będzie dane poznanie odpowiedzi. Prawda
jest taka, że nigdy nie będę w stanie zadać tego pytania babci, nawet gdy
zacznie myśleć jasno. To byłoby dla wszystkich zbyt bolesne.
Zatrzymałam się przy lustrze i przyjrzałam się temu, co West miał
zobaczyć za kilka sekund. Na twarzy nie miałam śladu makijażu. Była na
niej wymalowana, jak na szpetnym obrazie, cała moja tragiczna historia.
Stopiona skóra po lewej stronie. Delikatnie skośne lewe oko, mniejsze
niż prawe z powodu naciągniętej tkanki bliznowatej po rekonstrukcji
twarzy. Nieistniejąca brew. Fioletowa blizna po oparzeniu. Wszystko.
Niepewnie podeszłam do drzwi. Złapałam za klamkę i otworzyłam,
zanim opuściła mnie odwaga.
Stanęliśmy z Westem twarzą w twarz, w milczeniu.
Obserwowałam, jak mi się przygląda. Badał spojrzeniem każdy
centymetr mojej skóry po lewej stronie twarzy, jakby chciał ją dobrze
zapamiętać.
Tego już się nie da odzobaczyć, stwierdziłam. Od teraz, za każdym razem
gdy na ciebie spojrzy, z makijażem lub bez, będzie widział właśnie to.
Jego mina nie zdradzała myśli.
Czułam, że moje wnętrzności zapadają się po kolei, jak piętra
wysadzonego w powietrze drapacza chmur. Wiedziałam, że jeśli teraz ode
mnie odejdzie, mój feniks nie będzie w stanie powstać z popiołów.
Ale West nie znikał.
Wszedł do pokoju i uniósł dłoń. Przesunął palcami po moich bliznach tak
delikatnie, że zachciało mi się płakać. Patrzył mi w oczy, prosto w moją
obnażoną duszę. Jego dłoń drżała; chwyciłam ją i pocałowałam. Moja łza
spadła między jego palce: wskazujący i środkowy.
– Posłuchaj mnie uważnie, Grace Shaw. Jesteś najpiękniejszą
dziewczyną, jaką w życiu spotkałem. Kiedy na ciebie patrzę, widzę
wojowniczkę. Widzę siłę, wytrzymałość i upór, których nic nie jest w stanie
zniszczyć. Twój widok zapiera mi dech w piersiach. I nikt ani nic tego nie
zmieni.
Zamknęłam oczy i otworzyłam usta, ale nie mogłam wydobyć z siebie
głosu. Spróbowałam ponownie, chociaż nie wiedziałam, co powiedzieć.
Najlepiej prawdę. Najgłębszy sekret, jaki może skrywać człowiek.
– Kocham cię. Przeraża mnie to, ale tak właśnie jest – przyznałam
ochryple. – Pokochałam cię w chwili, gdy pomogłeś mi odnaleźć babcię
i udzieliłeś mi pomocy, której tak rozpaczliwie potrzebowałam. Trzymasz
moje serce w garści.
Kopnięciem zamknął za sobą drzwi i nachylił się, żeby mnie pocałować.
Tak głęboko i namiętnie, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Ten pocałunek zmienił bieg naszej historii.
Dzięki niemu poczułam się jak najpiękniejsza dziewczyna na świecie.
Smakował jak zwycięstwo.
– Nie złamię go.

WEST

Pocałunek smakował kłamstwem.


Powiedziałem, że nie złamię Grace serca, choć wiedziałem, że to
nieuniknione.
Nie mogłem przestać o tym myśleć. Gdy ją rozbierałem. Gdy się z nią
kochałem.
Powinienem się od niej odciąć. Wiedziałem, że Kade Appleton mnie
obserwuje, a ja niemal mieszkałem w jej domu. To wystawiało ją na strzał.
Kiedy wzeszło słońce, zebrałem swoje rzeczy i pojechałem do domu.
Gdy przystanąłem na skrzyżowaniu, wjechał we mnie harleyem
motocyklista w kasku. Spadłem do rowu. Na szczęście o tak wczesnej porze
nie było na drodze żadnego innego pojazdu.
Sycząc i trzymając się za dłoń, odwróciłem się na plecy. Upadłem tak
niefortunnie, że złamałem sobie przynajmniej dwa palce.
W pobliżu rozległ się odgłos ciężkich butów na asfalcie. Uniosłem
głowę.
Mężczyzna podszedł do mnie i przykucnął, żeby spojrzeć mi w oczy.
Niestety, był w kasku. A ja nie marzyłem o niczym innym, tylko o tym, by
zerwać mu go z głowy i przyłożyć mu pięścią w nos. Tyle że nie mogłem
się ruszyć.
– Niezła ta twoja panienka – usłyszałem. – Byłoby szkoda, gdyby coś się
jej stało, nie sądzisz?
Facet odwrócił się i odszedł do swojego harleya.
Musiałem zapewnić Grace bezpieczeństwo. Za wszelką cenę.
Nawet jeśli miałbym ją stracić.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 19
GRACE

Mijał tydzień prób do Tramwaju zwanego pożądaniem. I chociaż Marla


była ostatnio nerwowa, a West niepokojąco oziębły (i w dodatku miał palce
w paskudnym stanie, najpewniej po ostatniej walce), ja się cieszyłam.
Na scenie dosłownie rozkwitałam.
Oczywiście niebawem najpewniej miałam zbankrutować, bo nakładałam
codziennie tonę makijażu, ale nie nosiłam czapki i w roli Blanche czułam
się świetnie. To, co się działo w głowie mojej postaci, mogłam przyrównać
do tego, co działo się w głowie babci. Blanche nieogarnięta, ale bystra.
Słodka, ale waleczna. Zagubiona, ale potrafiła się odnaleźć.
Postanowiłam nie myśleć o tym, co usłyszałam w łazience.
Przypomniałam sobie radę, której udzieliłam Tess – gdy nie możesz czegoś
zmienić, odpuść. Nawet jeśli babcia szczerze wierzyła, że jestem źródłem
jej udręki, nic nie mogłam z tym zrobić. Ani teraz, ani najpewniej nigdy.
Finlay był zachwycony moją interpretacją, a Lauren zawsze siadała
w pierwszym rzędzie i biła brawo za każdym razem, gdy udało mi się
dobrze zagrać. Nawet Tess się uspokoiła. Nie zostałyśmy przyjaciółkami,
ale zachowywała się profesjonalnie. No i przestała mi dogryzać.
Właśnie trwała poranna próba, premiera zbliżała się wielkimi krokami.
W połowie postanowiliśmy zrobić sobie dziesięciominutową przerwę.
Pobiegłam za kulisy, żeby napić się wody i pogadać z Finlayem i Aidenem
o scenie gwałtu Stanleya na Blanche.
Tess minęła mnie, rozmawiając z Kelly, naszą producentką.
– Poważnie, tak się cieszę, że zaczęłam się spotykać z Reignem. On
zawsze mnie wspiera, wiesz? W tej chwili nie potrzebuję żadnych
komplikacji. – Odrzuciła włosy na plecy.
Jeśli odegrała tę rolę dla mnie, tylko zmarnowała oddech – naprawdę
miałam nadzieję, że ona i Reign są razem szczęśliwi. Jeśli sądziła, że ruszą
mnie jej randki z facetem, który był wobec mnie wredny, to grubo się
myliła.
Po raz drugi spróbowała, gdy rozmawiałam z Finlayem.
– Naprawdę nie wiem, jak mogłam chcieć się spotykać z kimś tak
niebezpiecznym i niezrównoważonym jak West – westchnęła dramatycznie
za moimi plecami. – Jego bunt prędzej czy później zaczyna być męczący,
wiesz?
Oczywiście. Bez wątpienia jej decyzja nie miała żadnego związku z tym,
że West otwarcie ją ignorował, odkąd się ze sobą przespali.
– Czaisz, że w ten piątek po raz drugi stanie do walki z Kade’em
Appletonem? – ciągnęła. – Jak on może, przecież to samobójstwo. Dlatego
podziękuję. Wolę spać w nocy spokojnie, pewna, że mój chłopak jest
w jednym kawałku. Nawet Reign odradza mu tę walkę. Ale wszyscy
wiedzą, że Westowi bardziej zależy na pieniądzach niż na bliskich.
Ogarnęła mnie furia. Słowa Tess wsiąkły w mój żołądek i ciążyły jak
kamienie.
Jednak zamierzał walczyć.
Okłamał mnie.
Prosiłam go... Nie, błagałam, żeby nie oszukiwał mnie jak inne
dziewczyny, a jednak.
Złożył mi obietnicę, a potem ją złamał.
– Muszę... Muszę iść...
Finlay, który właśnie coś mówił, zamknął usta i zdezorientowany
ściągnął brwi.
Złapałam torbę i wybiegłam z audytorium. Tess pewnie triumfowała.
Musiała wiedzieć, że nie mam pojęcia o walce. O ile nie kłamała.
Może zależy jej na tym, żeby skłócić mnie i Westa?
Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć.
Wypadłam na korytarz i rozejrzałam się gorączkowo, spodziewając się
ujrzeć Westa w morzu studentów. W tym budynku miał najwięcej zajęć,
więc było to prawdopodobne, jednak nigdzie go nie zauważyłam. Nawet
nie byłam pewna, czy w ogóle tu dzisiaj przyszedł. Sher U nie należało do
małych uczelni i zajęcia odbywały się w kilku miejscach.
Wyjęłam telefon i zadzwoniłam.
Poczta głosowa.
Spróbowałam ponownie, z tym samym rezultatem.

Grace: Zadzwoń do mnie. To pilne.

Popchnęłam dwuskrzydłowe drzwi i rozejrzałam się po dziedzińcu.


Fontanna. Siłownia. Stołówka.
Miałam ochotę udusić Westa. Już wiedziałam, jak czują się jego rodzice.
Właśnie miałam wyjść ze stołówki i pojechać do jego domu, gdy na
drugim końcu pomieszczenia dostrzegłam burzę rudych loków.
Max.
Nogi same poniosły mnie w jego kierunku. Mój umysł skupiał się
wyłącznie na jednej rzeczy – niedopuszczeniu Westa do walki w następny
piątek.
Och, następny piątek... To dlatego West jest ostatnio tak rozdrażniony.
O Boże.
Wsparty ramieniem o ścianę Max rozmawiał właśnie z jakąś ładną
dziewczyną. Poklepałam go po plecach. Odwrócił się powoli, a kiedy mnie
ujrzał, uśmiech spłynął z jego twarzy.
Tak, wiem, co czujesz.
– Eee... hej?
– Cześć. Jestem Grace Shaw.
– Okej – odparł i przesunął na czoło okulary przeciwsłoneczne. –
W czym mogę ci pomóc, Grace Shaw?
Powiedział to takim tonem, jak gdyby uważał przedstawianie się
imieniem i nazwiskiem za największą głupotę. Stojąca obok niego
dziewczyna prychnęła.
– Jesteś bukmacherem Westa, zgadza się?
Wyprężył się dumnie i posłał mi zadowolony uśmieszek.
– Zgadza się. A ty jego najnowszą dupą, tak?
Zignorowałam przytyk.
– Chcę cię prosić, żebyś odwołał piątkową walkę.
– Słucham?
– Słyszałeś. – Zmrużyłam oczy. – On nie może walczyć z Appletonem.
– West do duży chłopiec.
– Postępuje nieodpowiedzialnie. I oboje o tym wiemy.
– Dzięki tej walce zarobi więcej pieniędzy niż w półtora roku normalnie.
Więc z całym szacunkiem, a nie mam go dla ciebie za grosz, bo w ogóle się
nie znamy, jestem zmuszony odmówić.
Otworzyłam usta, gotowa odpowiedzieć, ale mnie wyminął,
pozostawiając w tyle również dziewczynę. Chciał się wymigać, zanim zrobi
się gorąco, ale nie wiedział, że już jest za późno. Podążyłam za nim.
– Jeśli masz problem z tą walką, sugeruję ci porozmawiać z nim
osobiście. Nie jestem jego matką – powiedział.
Chwyciłam go za nadgarstek. Cała dygotałam od ledwie hamowanego
gniewu.
– Jeśli na to pozwolisz – wycedziłam – przekażę tę informację władzom.
Wiedziałam, że popełniłam błąd, gdy tylko te słowa opuściły moje usta.
Max stężał. Wszyscy na stołówce zamarli. Katastrofa zawisła
w powietrzu, gotowa wybuchnąć mi w twarz.
Nikt nie kablował na Westa i Maxa.
Od lat nikt nie zawiadomił policji o imprezach w Plazie.
Taka była niepisana zasada.
A ja właśnie zagroziłam, że ją złamię.
Max odwrócił się do mnie powoli, ale serce stanęło mi dopiero na widok
Westa, który wszedł w towarzystwie Eastona i Reigna, rozejrzał się po
pomieszczeniu, a gdy mnie zauważył, puścił się pędem.
Zamanifestował, że dostrzegł moją obecność na uczelni, po raz pierwszy,
odkąd zostaliśmy parą. Mimo to odniosłam wrażenie, że mi się to nie
spodoba.
Ktoś musiał dać mu cynk o mojej rozmowie z Maxem. West
najwyraźniej doskonale wiedział, co się stało. Musiał się domyślić, że
odkryłam prawdę. Że przejrzałam jego kłamstwa.
Nie powinnam czuć się tak jak w tej chwili – wkurzona, upokorzona
i przerażona – ale złamał obietnicę. Miał się z czego tłumaczyć.
Zatrzymał się przede mną. Jego opalone mięśnie drżały w furii.
Zrobiłam krok do tyłu, przypominając sobie, że to ten sam mężczyzna,
który każdego wieczora wielbi mnie w łóżku. Ten sam, który opiekuje się
moją babcią, kiedy ja nie mam siły. Byłam pewna, że mu zależy.
– Jest jakiś problem? – Głos Westa ociekał jadem.
Patrzył na mnie jak na kompletnie obcą osobę. Jego wzrok nie wyrażał
jakichkolwiek uczuć.
Zaczerpnęłam powietrza.
Poważnie? Chcesz ze mną rozmawiać publicznie w ten sposób?
– Tak się składa, że jest. – Wyzywająco zadarłam głowę.
Kątem oka zauważyłam Tess stojącą za plecami Westa, obok Reigna.
Przepychali się i coś do siebie szeptali.
– Miałaś jej nie mówić! On nie chciał, żeby się dowiedziała! – jęknął
Reign.
Tess bezradnie wzruszyła ramionami. Wyglądała na skruszoną, po raz
pierwszy odkąd zaczęłam się spotykać z chłopakiem, na którego wcześniej
leciała.
– Okłamałeś mnie, West. Prosiłam cię, żebyś nie walczył z Appletonem,
a ty skłamałeś bez mrugnięcia okiem.
Wokół zaczęli się zbierać zaciekawieni ludzie. Mamrotali coś między
sobą i szturchali się łokciami. Niewzruszony, władczy West St. Claire
dostaje ochrzan od dziewczyny, a co więcej – od Grzanki. Jeszcze chwila,
a świnie zaczną latać.
– Nikt nie ma prawa wtrącać się w moje sprawy. – West obnażył zęby.
– Dobrze się zastanów. Ja mam prawo. Zależy mi, bo nie chcę, żeby stała
ci się krzywda.
Plecy miałam wyprostowane, mój głos nie drżał. Pominąwszy złamaną
obietnicę, nie mogłam pozwolić, by West pozwolił się zabić dla pieniędzy.
– Jesteś moim chłopakiem. Mam w tej kwestii coś do powiedzenia.
Zebrani wydali zbiorowy okrzyk zaskoczenia. Oto ujawniłam nasz
związek bez przyzwolenia Westa. Ale zamiast wstydu czy onieśmielenia
czułam wyłącznie palący gniew.
Uśmiechnęłam się anielsko, udając, że ich okrzyki i zszokowane
spojrzenia mnie nie bolą.
– Tak. Dobrze słyszeliście. West St. Claire jest moim chłopakiem. Kto by
pomyślał, prawda? Każdemu podoba się co innego.
Odwróciłam się do Westa.
– Powiedziałam Maxowi, że nie możesz walczyć.
– Mogę. – Zrobił krok w moją stronę. Na jego pięknej twarzy zaigrał
złośliwy grymas. – I będę. Nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia, więc
sugeruję ci powrócić do twojej śmiesznej sztuki, Gracie-Mae.
Czy on właśnie nazwał mnie Gracie-Mae? Jak babcia?
Cofnęłam się, zrzedła mi mina. Ale najwyraźniej West jeszcze nie
skończył mnie poniżać. Z jakiegoś powodu uparł się, by roztrzaskać na
kawałki wszystko, co nas łączyło.
– I dla jasności: nie jesteś moją dziewczyną, skarbie. Tylko kolejną
zaliczoną dupą. To, że spałem z tobą więcej niż raz, nie oznacza, że
zamierzam ci się oświadczyć. Nie zależy mi na twoich uczuciach, nic dla
mnie nie znaczysz. Pieprzyłem się z tobą, bo sam jestem popieprzony. –
Wzruszył ramionami, jakby nasz wspólnie spędzony czas nie miał dla niego
żadnej wartości.
Nie mogłam oddychać.
Stojący za Westem Easton ukrył twarz w dłoniach, ale nie powstrzymał
go przed dalszą tyradą. Chyba był świadom, że jeśli się wtrąci, kumpel
urwie mu głowę.
– Chcesz usłyszeć prawdę? Poznać wielki sekret? – West zachichotał,
wykonując w powietrzu znak cudzysłowu. – Dobrze. Zrobię to dla ciebie.
Kiedy miałem siedemnaście lat, moja siostra Aubrey zginęła w pożarze, do
którego doprowadziłem. Umarła przeze mnie. A w tobie widziałem
odkupienie. Sądziłem, że relacją z tobą podreperuję moje poczucie własnej
wartości. Nic więcej dla mnie nie znaczyłaś. No proszę, wreszcie to z siebie
wyrzuciłem! A teraz odwal się ode mnie, Shaw.
Odwrócił się i odszedł, pozostawiając mnie na środku stołówki, pośród
chichotów i błysków fleszy.
Wszyscy się na mnie gapili.
Nie miałam na sobie czapki. Nie miałam chłopaka. Ani nawet dumy.
Easton i Reign pobiegli za Westem, usiłując za nim nadążyć. Kątem oka
zobaczyłam, że przez tłum przeciska się do mnie Karlie.
– Zejdźcie mi z drogi! Ale już! Nadchodzę, Shaw! Trzymaj się! Uff! Idę!
Odsuńcie się!
Byłam zbyt otępiała, by się ruszyć.
Stałam jak słup soli, a Karlie przepychała się łokciami, by dotrzeć jak
najszybciej.
Tess otrząsnęła się pierwsza. Wciąż stała najbliżej mnie. Rzuciła się,
żeby osłonić mnie swoim ciałem. Złapała się pod boki.
– Jezu, nie przesadzacie trochę? – warknęła. – Dajcie jej spokój! Na co
się, do cholery, gapicie? Nigdy nie widzieliście kłótni kochanków? Sio! Ale
już!
Nie czułam niczego.
Ani wdzięczności.
Ani smutku.
Ani gniewu.
Zupełnie niczego.
– Jeśli natychmiast stąd nie znikniecie, dopilnuję, żeby wasze wyrąbane
iPhone’y zostały roztrzaskane w drobny mak! – zagrzmiała Tess.
Gesty tłum zaczął się w końcu rozchodzić. Karlie złapała mnie za rękę
i odciągnęła.
– Musimy przypilnować, żeby te nagrania nie wyciekły – warknęła do
Tess, która pokiwała głową, przygryzając dolną wargę.
Policzki miała czerwone, wyglądała jak ktoś dręczony wyrzutami
sumienia. I dobrze. Zraniła mnie. Nie wiedziała tylko, że to tak daleko
zajdzie.
– Zaraz pogadam z Reignem i Eastem. W razie potrzeby użyją siły.
Karlie pokiwała głową.
– Daj mi potem znać.
– Jasne.
– Chodź. – Karlie objęła mnie ramionami. – Zabieram cię do domu.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 20
WEST

Kiedyś

– Obiecujesz, że jutro rano zrobisz mi gofry? – Aubrey stanęła w progu


kuchni.
Przesypałem do miski paczkę nachosów. East właśnie rozstawiał na
kuchennej wyspie alkohole i czerwone kubki. Moja dziewczyna Whitley
wieszała na ścianie głupi urodzinowy transparent.
„Wszystkiego najlepszego w dniu siedemnastych urodzin, West!”
Szczerze mówiąc, uważałem to za żałosne, skoro sam urządzałem sobie
imprezę, ale niech jej będzie. Uznałem, że jeśli dobrze to dzisiaj rozegram,
wieczorem Whitley zrobi mi loda.
Urodziny plus bycie dobrym chłopakiem? To bez wątpienia przepis na
dobry seks. Choć zwykłe obciąganie to za mało, powinienem wymyślić coś
lepszego. Może mógłbym poprosić o anal? Albo o trójkącik?
– Westie? – Aubrey pociągnęła mnie za koszulkę.
Oderwałem się od wyobrażeń orgii i spojrzałem na swoją sześcioletnią
siostrę. Między nami była spora różnica wieku, ale kochałem ją na zabój.
Popatrzyła na mnie wielkimi zielonymi oczami i posłała mi szczerbaty
uśmiech. Brakowało jej dwóch jedynek – ja je usunąłem, bo ona się bała.
Wyglądała uroczo, choć wstydziła się braku zębów. Kiedy wczoraj
poszliśmy na festyn, musiałem w ramach solidarności pomalować swoje
jedynki na czarno. Radość Aubrey wynagrodziła mi wstyd, którego się
najadłem, gdy zwyła mnie cała drużyna futbolowa.
– Tak, Aub. Mówiłem to już wcześniej i powiem raz jeszcze: jeśli przez
całą noc będziesz siedzieć w swoim pokoju, rano zrobię ci gofry.
– Z czekoladą i pokrojonym jabłkiem. Świeżym.
– Wiadomka.
– I mleko czekoladowe.
– Nie ma sprawy, młoda. Tylko nie wychodź ze swojego pokoju.
Moi rodzice pojechali w odwiedziny do cioci Carrie, która mieszkała
jakieś czterdzieści minut drogi samochodem na południe. Miało się
skończyć na krótkiej grze w pokera, ale wypili za dużo i zadzwonili, żeby
poprosić o przypilnowanie Aubrey do jutra. Po raz pierwszy zostawili nas
samych w domu. Zgodziłem się i oczywiście natychmiast zaprosiłem ludzi
na imprezę urodzinową.
East i Whitley właśnie donosili z garażu przekąski, rozsypywali je do
misek, wynosili meble z salonu, żeby zrobić więcej miejsca dla gości,
którzy mieli zjawić się lada chwila.
– Obiecujesz na mały palec? – zapytała Aub, podnosząc rękę.
Odłożyłem paczkę chipsów i przykucnąłem przed siostrą. Zahaczyłem
swoim palcem o jej i ścisnąłem.
– Obiecuję na mały palec, Aub.
Zarzuciła mi ręce na szyję i przytuliła.
Pachniała cukrowymi jabłkowymi laskami. Zjadała ich takie ilości, że
rodzice nie pozwalali jej jeść innych słodyczy. Wiedziałem, że ma zapas
cukierków pod łóżkiem i pochłania je, gdy nikt nie patrzy.
Sam jej je skołowałem.
– To będzie najfajniejszy poranek na świecie! – zawołała.
I to był ostatni raz, gdy widziałem uśmiech na twarzy mojej siostry.
Właściwie w ogóle widziałem ją po raz ostatni.
– Westie? Westie, obudź się.
Jęknąłem i przewróciłem się na brzuch, nie otwierając oczu.
Leżałem na łóżku bez koszulki, w samych bokserkach, ledwie przykryty
kołdrą. Ale to nie był problem, siostra nieraz widziała mnie bez koszulki.
Jednak Whit, która spała obok, też była naga. A jej Aub nigdy nago nie
widziała. Chciałem otworzyć oczy i sprawdzić, czy moja dziewczyna jest
przykryta, ale za cholerę nie mogłem unieść powiek.
Nie powinienem był wczoraj tyle pić.
Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. Rozbierany poker zmienił
się w alkoholowego pokera, kiedy moi przyjaciele pozbyli się niemal
wszystkich ubrań. Wypiłem przynajmniej siedemnaście shotów – po
jednym na każdy rok życia – i straciłem przytomność. Na szczęście
wcześniej wymknęliśmy się z Whit do mojego pokoju na szybki numerek.
Nie pamiętam, czy któreś z nas się potem ubrało.
– Westie? Proooszę – pisnęła Aubrey.
– Nie teraz, Aub – wychrypiałem.
– Ale obiecałeś! – jęknęła.
Obróciłem się na łóżku. Chciałem otworzyć oczy, ale mi się nie udawało.
Miałem wrażenie, że moje powieki ważą kilogramy. Całe ciało bolało mnie
tak, jakby przejechał po mnie czołg. W obie strony.
– Tak, wiem. Zrobię naleśniki za godzinę.
– Gofry! – wrzasnęła, jakbym popełnił karygodny błąd. – I jest już
dziesiąta rano! Mama i tata zaraz wrócą, a wiesz, że oni nie pozwalają mi
jeść gofrów!
Wiedziałem. Aubrey miała próchnicę, bo jadła za dużo cukrowych lasek,
a rodzice robili wszystko, by jej nowe zęby się nie zepsuły. Dlatego te gofry
były dla niej takie ważne. Zamierzałem przygotować jej te cholerne gofry
i jabłko pokrojone na kawałki. Potrzebowałem tylko trochę czasu, żeby
znowu poczuć się jak człowiek. Czy prosiłem o wiele?
– Daj mi pół godziny... – wymamrotałem z zamkniętymi oczami.
– Ale oni zaraz tu będą!
– W takim razie jutro zabiorę cię do knajpy. Obiecuję. Kupię ci nawet
szejka. Powiemy, że byliśmy na łyżwach.
– Ale ja chcę gofry teraz! Nie jutro. A poza tym wiesz, czym jest
obietnica, której nie dotrzymasz?
– Kłamstwem? – wychrypiałem ironicznie. Na kacu bywałem złośliwy.
Roześmiałem się z własnego idiotycznego żartu. W ustach miałem kapeć.
Zawsze przyrzekałem Aubrey na mały palec i nigdy nie złamałem żadnej
obietnicy. Ale tej jednej nie mogłem dotrzymać. Kac mi nie pozwalał.
– Jesteś takim... takim... wielkim ćwokiem! – Jej głos załamał się
w połowie zdania. Wiedziałem, że zbiera się jej na płacz.
– Daj spokój, Aub... – Ponownie spróbowałem otworzyć oczy, ale
bezskutecznie.
Usłyszałem na dywanie jej lekkie kroki. Pewnie poszła do swojego
pokoju, żeby strzelić focha. Próbowałem się pocieszać, że wszystko
w porządku. Jutro pojedziemy do knajpy – nie, nawet dzisiaj – i wszystko
jej wynagrodzę. Zabiorę ją na łyżwy, a potem pozwolę zamówić tyle
gofrów, ile zmieści w żołądku.
– Kotku? – jęknęła Whit, obejmując mnie ramieniem. – To była Aubrey?
Wszystko okej?
– Tak, nic jej nie jest. Śpij dalej.
I zasnęliśmy oboje.

Obudziłem się jakieś czterdzieści minut później, choć miałem wrażenie, że


minęły dwie godziny. Gryzący zapach wypełnił moje nozdrza. Jakieś
spalone jedzenie.
A może plastik?
Tkanina?
Skóra, jak u rzeźnika?
Nie. Czułem wszystko powyższe.
Zamrugałem, próbując się podnieść. Moja głowa ważyła chyba tonę. Jak
mogłem tyle wypić? Whit dalej spała obok mnie.
Pociągnąłem nosem i rozejrzałem się. Wszystko wyglądało w porządku.
Normalnie.
Poza dymem kłębiącym się pod sufitem na korytarzu.
Co, u...?
Przypływ adrenaliny natychmiast pomógł mi się obudzić. Wyskoczyłem
z łóżka jak oparzony i pokonałem schody po trzy stopnie na raz. Coś się
paliło.
– Aub? Aubrey? Aubrey! – krzyczałem, nie czekając na odpowiedź.
Gdy zbiegałem ze schodów, dym się po nich wspinał. Na parterze
utknąłem w gęstej ciemnoszarej chmurze. Chwyciłem koszulkę, którą
wczoraj rzuciłem na lampę, i osłoniłem nos. Powietrze było tak duszące, że
nie dawało się oddychać.
Źródło ognia było w kuchni. Ruszyłem w tamtym kierunku.
– Aubrey! – zawołałem błagalnie.
Nie usłyszałem odpowiedzi.
W progu kuchni aż mnie cofnęło. Ogień sięgnął salonu i rozprzestrzeniał
się szybko po dywanie i tapecie.
– West? O mój Boże! West! – usłyszałem ze sobą głos Whit. Biegła po
schodach.
– Wynoś się stąd. Ale już!
– West, przecież jestem naga!
– Wyjdź stąd! – Wbiegłem w ogień, nie przejmując się tym, że mogę
spłonąć.
– Gdzie jest Aubrey? – zapytała Whit.
Nie odpowiedziałem. Odganiałem dym ręką, jednocześnie starając się
dostrzec coś w płomieniach.
A kiedy mi się udało, pożałowałem, że podjąłem próbę ratunku.
Z jednej z kuchennych szafek wystawał goły hak. Wcześniej tkwiła tam
gałka, ale kilka tygodni temu wyrwałem ją przez przypadek i nie miałem
czasu naprawić. Mama ciągle truła mi o to dupę, twierdząc, że hak stanowi
zagrożenie. Że ktoś może zrobić sobie krzywdę.
– Ciągle haczę o niego spodniami, Westie. Musisz coś z tym zrobić.
Aubrey może się skaleczyć.
Powinienem był posłuchać.
Ale tego nie zrobiłem.
Nad szafką z hakiem znajdował się toster.
Tym razem o wystający element zahaczyła ubraniem Aubrey.
Pod hakiem zauważyłem jej ciało. Bluza wciąż wisiała na wystającym
pręcie.
Kurwa.
Kurwa.
Kurwa.
Rzuciłem się do Aub. Jeśli mi się nie uda, nie zasługuję, by żyć.
Żar parzył mi skórę. Złapałem za bluzę, ale wydała się lekka, a ciało
Aubrey wiotkie w moich ramionach. Próbowałem uwolnić ubranie
z wystającego haka. Oczy piekły mnie od dymu i łez.
– Aubrey, proszę! – Mój głos się załamał. – Proszę, żabko. Nie!
Nagle ktoś pociągnął mnie w tył.
Zacząłem walczyć, kopać, krzyczeć, rzucać się, oślepiony gniewem
i nienawiścią. Nienawiścią do samego siebie. Obiecałem coś młodszej
siostrze i nie dotrzymałem słowa. Wczoraj chlałem i nawet się nią nie
zainteresowałem. Moi rodzice po raz pierwszy zostawili ją pod moją opieką
na noc, a ja ich zawiodłem.
Zawiodłem ją.
Zawiodłem siebie.
Krzyczałem tak głośno, że paliły mnie płuca. Ktoś rzucił mnie na śnieg
i zawrócił do domu. Podniosłem się i zobaczyłem, że ktoś inny biegnie za
nim z krzykiem.
Tata. Uratował mnie i wrócił po Aubrey.
Mama. Biegła za nim, żeby mu pomóc.
Powietrze przeszył rozdzierający serce płacz. Wiedziałem, że to Whitley,
ale nie potrafiłem się odwrócić. W ogóle nie mogłem się ruszyć.
Już nie byłem pijany.
Wytrzeźwiałem.
I musiałem zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów.

Po pożarze dowiedziałem się kilku rzeczy.


Na przykład tego, że toster stanął w ogniu, ponieważ ktoś wrzucił do
niego zakrętki od butelek, a moja siostra, która nie miała o tym pojęcia,
wcisnęła do urządzenia dwa zamrożone gofry, próbując zrobić sobie
śniadanie.
Agent ubezpieczeniowy wyjaśnił nam, że usiłowała uciec, ale nie mogła,
ponieważ jej bluza z motywem Barbie zahaczyła o wystający element.
Pewnie wołała o pomoc, ale ja odsypiałem kaca na piętrze.
Nasz dom nie był ubezpieczony na wypadek pożaru wywołanego przez
durnego nastolatka, który nie potrafił upilnować swoich znajomych ani
dotrzymać danego siostrze słowa. Innymi słowy: mieliśmy przerąbane. Gdy
moja mama wyciągnęła ojca z domu, ogień rozniósł się po całym budynku,
a ściany zawaliły.
Byliśmy spłukani i bez dachu nad głową.
Przez kilka pierwszych tygodni mieszkaliśmy z moją ciotką Carrie,
a ojciec ze swoimi współpracownikami próbował wyremontować dom na
tyle, na ile się dało, by można było znów w nim zamieszkać. Tata posiadał
małą farmę i uprawę borówek, musiał jednak zostawić pracę i zająć się
remontem. Co wieczór kładł się do łóżka i zamykał oczy, nie wziąwszy
nawet prysznica.
Byłem pewien, że nie mył się tygodniami.
Może nawet miesiącami.
Ani ojciec, ani matka nie mogli na mnie patrzeć. Nie powiedzieli mi
prosto w twarz, że mnie obwiniają, ale nie musieli. To ja zabiłem Aubrey.
Albo przynajmniej byłem odpowiedzialny za jej śmierć. I to nie było
bezsensowne poczucie winy, jak u ludzi, którzy twierdzą, że doprowadzili
do czyjejś śmierci, bo zbyt rzadko przypominali komuś o mammografii czy
coś. Nie. Ja się przyczyniłem bezpośrednio.
Gdybym wstał z łóżka i dotrzymał obietnicy, Aubrey byłaby tu z nami.
Szczęśliwa, bezzębna i żywa.
Tydzień po pożarze zerwałem z Whitley. Rozpłakała się i powiedziała, że
mam dać znać, jeśli zmienię zdanie, ale wiedziałem, że do tego nie dojdzie.
Nie zasługiwałem na szczęście. A związek z dziewczyną zazwyczaj wiąże
się ze szczęściem.
Kiedy wróciliśmy do domu, moi rodzice najpierw dostali depresji i nie
wychodzili z łóżek. Z rozpaczy żadne z nich nie było w stanie pracować ani
utrzymywać naszej rodziny. Nikt się nie zajmował plantacją borówek, nie
zbierał plonów. Zrezygnowałem z gry w drużynie futbolowej i podjąłem
pracę w knajpie, żeby móc opłacać rachunki. Trener Rudy błagał mnie,
żebym się zastanowił, ale odpuścił, gdy wyjaśniłem mu okoliczności.
Martwiłem się o rodziców i o to, że stracimy dom. Kompletnie
zaniedbałem życie towarzyskie. Tylko East trwał przy mnie, mimo że
wyżywałem się na nim miesiącami.
A potem zaczęła się ostatnia klasa liceum.
Tata postanowił wyjść z łóżka pierwszego dnia szkoły. Wciąż pamiętam
tamten poranek. Włożył robocze ubrania – nieprzemakalną kurtkę i ciężkie
buty – i poszedł na farmę obejrzeć szkody. Po wielu miesiącach
zaniedbywania z roślin nic nie zostało. Owoce zgniły. Zwierzęta oddał
komuś wcześniej.
Tego samego dnia tata pojechał do miasta i znalazł pracę jako rybak.
Dziadek St. Claire też był rybakiem, więc tata nie musiał uczyć się węzłów,
ale na pewno czuł wstyd, że musi zaczynać od początku w innym zawodzie.
Tym bardziej że od liceum pracował na własny rachunek, żeby utrzymać
swoją idealną rodzinkę.
Mama wyjrzała ze swojego pokoju kilka tygodni później. Ona pierwsza
się do mnie odezwała, po niemal roku niepatrzenia mi w oczy.
I ignorowania mojego istnienia.
Stałem się dla nich niewidzialny.
Nie pytali, jak się czuję.
Jak sobie radzę.
Nie dotykali mnie.
Nie karmili.
Nie interesowali się szkołą.
Nawet nie wiedzieli, że zrezygnowałem z futbolu. Byłem jak duch, który
od czasu do czasu pojawia się w kuchni.
Mama usiadła ze mną do stołu i powiedziała, że to nie moja wina. Że
docenia moją pomoc w opłacaniu rachunków, ale od teraz wszystko się
zmieni.
Wiedziałem, że to wszystko moja wina. I że im szybciej zejdę rodzicom
z oczu, tym lepiej.
Tuż przed osiemnastymi urodzinami rodzice próbowali ze mną
porozmawiać. U mamy zdiagnozowano silną depresję i przepisano jej leki.
Tata wiecznie pachniał rybami. Udawali, że wszystko jest w porządku. Ale
ja tego nie kupowałem, bo przecież nie zauważali mnie prawie przez cały
rok. Na pewno nie pogodzili się z tym, co zrobiłem. A nawet jeśli, ja sobie
nie wybaczyłem.
Na osiemnaste urodziny kupili mi tort.
Gdy wróciłem ze zmiany w knajpie i go zauważyłem, poszedłem prosto
do swojego pokoju i zamknąłem drzwi na klucz.
I obiecałem sobie, że już nigdy nie będę świętować urodzin.
Wkrótce potem przeniosłem się do Sheridan. East uparł się na tę samą
uczelnię, co ja. Nie spierałem się z nim, bo wiedziałem, że bez niego
zostałbym na świecie całkiem sam. Wybrałem uczelnię z dobrym
programem dla futbolistów, żebym mógł dostać pełne stypendium i coś
w życiu osiągnąć.
Zacząłem walczyć w Plazie, żeby pomóc rodzicom finansowo, ale to mi
nie wystarczało. Marzyłem o tym, by wszystko im wynagrodzić. Chciałem
wyremontować cały dom i pomóc tacie w uratowaniu biznesu.
Jednak próbując znaleźć rozwiązania ich problemów, zapomniałem zadać
sobie pytanie: co ja z tego mam?
Zapomniałem, jak się oddycha bez bólu w piersi.
Zapomniałem, że w życiu nie chodzi tylko o zarabianie pieniędzy
i przetrwanie.
Zapomniałem, że gdy igra się z ogniem, prędzej czy później człowiek się
sparzy.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 21
WEST

Koniec końców wszystko sprowadziło się do jednego: nie mogłem


pozwolić, by Kade Appleton i jego przydupasy dowiedzieli się, że Grace
jest moją dziewczyną. On miał oczy wszędzie, a gdybym przyznał się do
związku, naraziłbym ją na niebezpieczeństwo.
Nie mogłem do tego dopuścić.
Dlatego zrobiłem to, co zrobiłem.
Wyjawiłem swoją okrutną przeszłość.
Aubrey nie zginęła w wypadku samochodowym.
Zginęła przeze mnie.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że kiedy się poznaliśmy, nie
zobaczyłem Aubrey w Grace Shaw. To dlatego podjąłem pracę w food
trucku. Oczywiście, pieniądze się przydawały, ale chciałem przede
wszystkim dowiedzieć się, jaka byłaby Aub, gdyby przetrwała pożar. Jaką
osobą by się stała.
Wiem, że patrzenie na dziewczynę przez pryzmat własnej siostry jest
popieprzone. Ale ostatecznie z tego wyszedłem. Nie patrzyłem na Grace jak
na Aubrey. Ani trochę.
Grace była sobą. Wyjątkową dziewczyną. Czułą, dobrą, zabawną, ale
również sarkastyczną, waleczną i inteligentną. Była piękna, wręcz
zachwycająca – nie licząc blizn, które dla mnie nie miały żadnego
znaczenia. A im więcej spędzałem z nią czasu, tym mniej dostrzegałem
w niej siostrę, którą tak bardzo kochałem.
Teksas sądziła, że jest mi jej żal. Że traktuję ją jak zabawkę. A ja
potwierdziłem jej najgorsze obawy, żeby Kade Appleton i jego gnoje
myśleli tak samo.
Chociaż nigdy nie było mi jej żal. Nawet przez chwilę.
Co więcej, nawet jej zazdrościłem. Ja nie poradziłbym sobie z połową
tych rzeczy, których doświadczyła ona. Nie przeżyłbym tego.
Wciąż nie potrafiłem rozmawiać z rodzicami.
Po tym, co jej zrobiłem w stołówce, poczucie winy paliło mnie jak ogień,
który pochłonął Aubrey.
– Jesteś idiotą. – East pokręcił głową.
Krążył po mieście, mocno trzymając w dłoniach kierownicę, jakby chciał
ją wyszarpnąć i wyrzucić przez okno i powstrzymywał się ostatkiem sił.
Jeździliśmy od ponad godziny. Siedziałem obok niego i dusiłem się
w swojej własnej głupocie.
– W tej szkole jest pełno kapusiów. Nie mogłem pozwolić, by Appleton
dowiedział się o Grace i ją dopadł. – Skupiłem spojrzenie na krajobrazie za
oknem i przypomniałem sobie, żeby miarowo oddychać.
– Appleton nie chce skrzywdzić twojej dziewczyny, ty młotku. On chce
skrzywdzić ciebie.
– Wcześniej wyżywał się na kobietach.
– Na swojej własnej dziewczynie – przypomniał East.
– Skąd pomysł, że obca laska, taka jak Grace, jest bezpieczna, skoro nie
można powiedzieć tego samego o matce jego dziecka? Nie wspominając
już o tym, że jeden z jego przydupasów ostrzegł mnie i upomniał, że znają
adres Grace.
Mówiłem o wypadku na skrzyżowaniu, gdy o Teksas wspomniał jakiś
gość na harleyu.
– W takim razie dlaczego zgodziłeś się na walkę? – warknął East.
– To było, jeszcze zanim zacząłem spotykać się z Grace.
– W takim razie dlaczego jej nie odwołałeś?
– Bo on by mi na to, kurwa, nie pozwolił! – zagrzmiałem. – Ty mnie
w ogóle słuchasz? Mówiłem o tym pięć tysięcy razy!
– To dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy? – drążył East.
Nie wytrzymałem.
– Bo ona ma wystarczająco dużo rzeczy na głowie i nie potrzebuje na
dokładkę moich problemów!
Samochód zadygotał od mojego wrzasku.
Nawet nie miałem odwagi, by powiedzieć mu całą prawdę. Potrafiłem
przyznać się do niej wyłącznie przed samym sobą. Grace miała prawo
wiedzieć – i bez wątpienia zerwałaby ze mną, zanim sprawy
skomplikowałyby się dziesięć razy bardziej. Postąpiłem słusznie,
okłamałem ukochaną osobę. Kiedyś nauczyłem się, że z miłości człowiek
robi różne głupie rzeczy.
Easton poczęstował mnie irytującą ciszą.
Zaczerpnąłem powietrza i ponownie przyjrzałem się monotonnemu
krajobrazowi, na który składały się żółte domy w ranczerskim stylu, wieża
ciśnień i kaktusy.
Może gdyby losy Aubrey potoczyły się inaczej, nie miałbym takiej
schizy na punkcie bezpieczeństwa ukochanych osób? Ale Aub umarła,
a zapewnienie bezpieczeństwa Grace było moim priorytetem, nawet jeśli
mnie dobijało.
Opuszczenie miasta nie wchodziło w rachubę. Wtedy Teksas zostałaby
w nim sama i nikt nie ochroniłby jej przed Kade’em Appletonem.
Już pogodziłem się z przerażającym faktem, że ją kocham. To był ten
sam rodzaj miłości, który widywałem na filmach, i zawsze wtedy
wywracałem oczami. Natężenie tego uczucia tak cholernie napawało mnie
lękiem, bo nie sądziłem, że poczuję coś takiego do osoby, która nie jest ze
mną spokrewniona.
Nie mogłem przestać o niej myśleć.
Pragnąć jej dotyku.
Zastanawiać się, o czym myśli, gdzie jest, co robi.
Ale nie będzie tak jak w bajkach, bo wiedziałem, że przeżyję bez Grace
Shaw. Jej brak mnie nie zabije. A przynajmniej nie fizycznie. Po prostu na
powrót stanę się wiecznie przygnębionym dupkiem, którym byłem, zanim
się w niej zakochałem.
Niestety, nie będę żywy. Nie do końca. Będę tylko marnować tlen,
przestrzeń i inne zasoby oraz marzyć o śmierci...
Ta myśl była dla mnie jak wiadro zimnej wody.
Kiedy byłem z Grace, nie chciałem umierać.
Wolałem żyć. Śmiać się. Kochać.
Chciałem się z nią spotykać, gryźć ją w szyję, słuchać, jak opowiada
o sztukach, latach dziewięćdziesiątych i jak zaciekle broni noszonych na
biodrach nerek.
Od miesięcy cieszyłem się życiem i nawet nie byłem tego świadomy.
Już nie chciałem umierać.
W którymś momencie zacząłem się bać myśli, że przyśpieszę na
motocyklu i wpadnę w poślizg. Już nie kusiło mnie, by rzucić się
w przepaść. Przestałem marzyć o tym, że wchodzę na ring, a jakiś dupek
zadaje mi cios, który mnie wykańcza.
A to wszystko z powodu Grace „Teksas” Shaw.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego po prostu nie powiedziałeś mu, że nie
dojdzie do walki – prychnął East. – Jakim cudem Appleton cię zmusił?
– To proste. Bo stosuje brudne zagrywki. Gdy tylko ja i Teksas
zostaliśmy parą, udałem się do Maxa, by dać mu znać, że się z tego
wymiksowuję. A on powiedział, że zobaczy, co da się zrobić. Później
dostałem wiadomość, że Appleton nie chce odpuścić, i wtedy zaczęły się
groźby, atak na food trucka i wypadek na skrzyżowaniu. Kade mnie
obserwuje. Chce ściągnąć mnie na ring. Niekoniecznie w jednym kawałku.
– Ja pierdolę. – Easton podrapał się po zaroście.
– No właśnie.
– Cóż, nawet jeśli nie będziesz z Grace, a uważam, że to całkiem
prawdopodobny scenariusz, bo ona na pewno nie wybaczy ci tego, jak ją
publicznie upokorzyłeś, to nadal uważam, że powinieneś się wytłumaczyć.
Postawiłeś na swoim. Pokazałeś wszystkim, że nie jesteście parą. Teraz
czas ją przeprosić.
– Zrobię to – odparłem z przekonaniem. – Gdy będzie już po wszystkim,
zamierzam całować ją po stopach i płaszczyć się przed nią, ale teraz nie
mogę się z nią kontaktować. Nie widziałem się z nią przez cały tydzień.
Muszę trzymać się planu. Jeśli zakradłbym się teraz do jej domu,
udowodniłbym, że wszystko, co powiedziała, jest prawdą. Że jesteśmy
parą.
– Wcale nie jesteście.
Nie musiał mi o tym przypominać.
Dziura w moim sercu była wystarczającym przypomnieniem.

Tydzień poprzedzający piątek był najgorszym w moim życiu.


No, może drugim w kolejności.
Najgorszy był bez wątpienia ten po śmierci Aubrey, gdy dotarło do mnie,
że straciłem młodszą siostrę. Że od teraz będzie mnie nawiedzać wyłącznie
w moich koszmarach. Ale Grace była wszędzie. Na uczelni. Na stołówce.
W audytorium. Mijała mnie na korytarzach w towarzystwie Karlie i nowej
sojuszniczki – Tess.
Taki rozwój sytuacji zarówno mnie pocieszał, jak i dobijał.
Oboje zachowywaliśmy się tak, jakby to drugie nie istniało.
Nie mogłem okazać, że za nią tęsknię, nawet jeśli umierałem z tęsknoty.
Nie widywaliśmy się w pracy, bo po scenie na stołówce zostałem wylany.
Po niecałej godzinie dostałem wiadomość od pani Contreras, w której
poinformowała mnie, że już nie jestem u niej zatrudniony. Następnego dnia
w skrzynce znalazłem czek i formalne wypowiedzenie. Nawet nie życzyła
mi powodzenia na przyszłość. Wyrzuciła mnie bezceremonialnie, bez
skrupułów.
Na domiar złego nie mogłem przestać krążyć po osiedlu Grace.
Przejeżdżałem pod jej domem każdego ranka i wieczoru, zamiast iść na
siłownię. I tak nie byłem w stanie skupić się na czymkolwiek poza nią.
Zapomniałem nawet wysłać rodzicom pieniądze, jak co tydzień.
W trakcie tego stalkowania zauważyłem Grace kilkukrotnie.
Za pierwszym razem wracała po zmianie w food trucku. Wyczuła, że jest
obserwowana, odwróciła się na pięcie i zgromiła mnie wzrokiem.
Udałem, że jej nie zauważyłem, i odjechałem.
Innym razem zorganizowała przyjęcie pożegnalne dla Marli. Zjawiła się
pani Contreras, Karlie i kilka innych osób, które widziałem przez okno.
Grace upiekła dla Marli babeczki i wygłosiła całkiem niezłą mowę
pożegnalną (tak, podkradłem się na tyle blisko, by posłuchać).
W końcu Marla wyszła z domu, a kiedy zauważyła mnie po drugiej
stronie ulicy, podeszła bliżej. Położyła nabrzmiałą dłoń na moim ramieniu
i potrząsnęła mną tak mocno, jak to było możliwe.
– Słyszałam, co zrobiłeś Grace. I chcę ci powiedzieć, że będę ją
obserwować i pilnować jej, mimo że przeprowadzam się na Florydę. Lepiej
wróć do dziury, z której wypełzłeś. A jeśli usłyszę, że znowu ją śledzisz,
przysięgam na Boga, że powiadomię szeryfa Jonesa, a on bez wahania
wykopie cię z tego miasta. Jeśli to nie podziała, zapamiętaj jedno słowo:
strzelba. Nie boję się jej użyć.
Pragnąłem zobaczyć się z Grace, ale najwyraźniej ona nie podzielała
mojej potrzeby.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Nie mogłem się doczekać, aż nadejdzie
piątek i odbębnię walkę, bo w końcu będę mógł porozmawiać z Teks,
wytłumaczyć się i błagać o przebaczenie. Nie chciałem, by pomyślała, że
była dla mnie zwykłą zapchajdziurą.
East i Reign nie przestawali twierdzić, że wyjście na ring będzie głupotą.
Tyle że ja w ogóle o tym nie myślałem. Skupiałem się wyłącznie na Grace.
Nawet Max powiedział, że gdybym miał trochę oleju w głowie,
uciekłbym z miasta.
Mimo to zostałem, żeby popatrzeć na Teks jeszcze parę razy przed
zakończeniem zajęć.
Nosiła białą nocną koszulę i grała Blanche.
Ona kwitła, podczas gdy ja się rozsypywałem.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 22
GRACE

Dwa dni po incydencie na stołówce wróciłam do pracy w food trucku.


Nie mogłam sobie pozwolić na wolne, nawet jeśli chciałam choć trochę
odpocząć. Na szczęście Karlie wszystkim się zajęła i w mgnieniu oka
zwolniła Westa.
W środę wyprawiłam przyjęcie pożegnalne dla Marli. Zasłużyła na nie.
Poprosiłam ją, by przekazała Westowi, że ma się ode mnie odczepić
i trzymać z daleka. Nie wiem, jaką okrutną grę prowadził. Nie dość, że wbił
miecz w moje serce i przeciął je na pół na oczach całej uczelni, to jeszcze
codziennie przejeżdżał moją ulicą, jakby chciał się upewnić, że pamiętam,
co straciłam.
Gdy Marla przypomniała mu o strzelbie, faktycznie się wycofał, jednak
nie przestał posyłać mi dziwnych spojrzeń, gdy nasze drogi krzyżowały się
na terenie uczelni.
Nie wiem, czego ode mnie chciał. Skoro nie podobało mu się bycie
moim wrogiem, to dlaczego do tego doprowadził?
– Jak on się na ciebie gapi... – Karlie uśmiechnęła się przebiegle, kiedy
siedziałyśmy na stołówce w czwartek, dzień przed walką. Otworzyła
paczkę pikantnego sosu i polała nim nachosy. – Jak się czujesz z tym, że
owinęłaś sobie wokół małego palca najbardziej nieosiągalnego faceta na
uczelni?
– Okropnie – przyznałam.
Nie przyznałam się jednak do innych rzeczy. Na przykład że West nie
jest jedyną osobą, która mnie obserwuje.
Miałam wrażenie, że ktoś mnie nieustannie śledzi. Nie potrafiłam
wskazać konkretnie, po prostu wyczuwam w powietrzu niebezpieczeństwo.
Jakby ktoś chciał mi zrobić krzywdę.
Oczywiście gdybym powiedziała o tym Karlie bez żadnych faktów na
poparcie mojej tezy, stwierdziłaby, że przesadzam.
– Cóż, jeśli cię to pocieszy... Wnioskując po jego tęsknych spojrzeniach,
nie ma żadnych wątpliwości co do tego, kto tu kogo tak naprawdę rzucił.
Niestety, cierpienie Westa nie poprawiało mi nastroju. Jeszcze bardziej
nienawidziłam go za to, co nam zrobił, i to bez powodu.
Jakby sytuacja nie była wystarczająco dziwna, ze mną i Karlie zaczęła
trzymać Tess. Nie czepiałam się jej, zbyt wykończona emocjonalnie, by
kazać jej spadać. A jej intencje wydawały się szczere. Jakby na powrót stała
się dziewczyną, którą lubiłam, zanim zainteresował się mną West.
Może dojrzała?
Możemy wszyscy dojrzeliśmy?
Ja na pewno. Zwłaszcza w obliczu decyzji, którą zamierzałam podjąć.

– No dobrze, babciu. Gotowa na zwiedzanie?


Był sobotni poranek, gdy wysiadłyśmy z samochodu.
Musiałam odwołać piątkowe próby, żeby poświęcić wieczór na
spakowanie, z pomocą Karlie i Marli, rzeczy babci. Telefon w sprawie
wolnego miejsca dostałam w ostatniej chwili i nie mogłam marnować
czasu.
Dom opieki Heartland Gardens znajdował się na obrzeżach Austin.
Informację o nim znalazłam w stosie ulotek, które West zostawił na moim
biurku. Broszura przedstawiała pięknie ukwiecone ogrody, otwartą
przestrzeń, a pacjenci mogli liczyć na atrakcyjne rozrywki, takie jak nauka
tańca i wieczorki bingo. Na terenie ośrodka znajdował się nawet mały
kościół. Ta placówka miała jedne z najlepszych ocen w całym stanie
i specjalizowała się w opiece nad starszymi ludźmi z demencją i innymi
chorobami. Co więcej, szczyciła się kadrą wyszkoloną w zajmowaniu się
pacjentami z alzheimerem.
A najlepsze w tym wszystkim było to, że ja nawet nie zajrzałam do tego
stosu ulotek – to West je dla mnie przejrzał. I jeszcze obdzwonił wszystkie
ośrodki, żeby streścić im sytuację.
Do broszury Heartland Gardens była przyczepiona karteczka.

„T.,
trochę poszperałem. Zadzwoniłem do tego miejsca, znalazłem w torebce
Pani S kartę ubezpieczeniową i opłaciłem rachunek. Polisa pokrywa
większość kosztów. Jeśli Pani S zostanie przebadana i uznana za osobę
wymagającą opieki, to wszystko jest już załatwione.
W.”

Niestety, wiedziałam, że badania wypadną pozytywnie.


Zadzwoniłam do Heartland Gardens, porozmawiałam z dyrektorem,
który zaproponował mi krótki wirtualny spacer po domu opieki. Potem
postanowiłam pojechać tam osobiście.
Babcia przez cały tydzień pozostawała w nieświadomości, a w chwilach
przebłysków jasności umysłu pytała o Westa.
Nie miałam serca jej powiedzieć, że nie zobaczy go nigdy więcej.
– I co o tym myślisz? – Starałam się, by w moim głosie brzmiało
zadowolenie, bo właśnie stałyśmy przed nowym domem babci. Wciąż nie
mogłam uwierzyć, że wolne miejsce znalazło się tak szybko.
Babcia wysiadła z auta, a ja wyciągnęłam z bagażnika jej walizki i torby,
przyglądając się imponującej alabastrowej fasadzie budynku. Wyglądał jak
mały pałacyk – gęste, zadbane trawniki, kort tenisowy, basen i mnóstwo
kwiatów. Wokół znajdowały się miniaturowe domki, idealne dla jednej
osoby, jednak babcia, ze względu na to, że wymagała całodobowej opieki,
miała zamieszkać w głównym gmachu, w pokoju przypominającym
apartament w pięciogwiazdkowym hotelu.
– Myślę... – Rozglądała się wokół z otwartymi ustami. A ja modliłam się,
żeby rozumiała, co się dzieje, i jednocześnie nie znienawidziła mnie za tę
decyzję. – Myślę, że nas na to nie stać, Gracie-Mae.
Gwałtownie odwróciłam głowę.
Gracie-Mae?
– Przeciwnie – powiedziałam, gdy już odzyskałam głos. – Wystarczy
tylko, że zbadają cię lekarze. I jeśli okaże się, że... – urwałam i odetchnęłam
głęboko – ...zostaniesz zakwalifikowana, a zarówno ja, jak i dyrektor
placówki tak uważamy, dostaniesz specjalną zniżkę. Już z nimi
rozmawiałam. Nie martw się o szczegóły, babciu.
Najpewniej będę musiała dopłacać połowę tego, co dostawała ode mnie
Marla, która pracowała dłużej niż standardowe osiem godzin. Lecz właśnie
na taką okoliczność miałyśmy odłożone z babcią trochę pieniędzy.
Babcia lustrowała ośrodek z dziecięcym zachwytem, przyciskając do
serca pomarszczoną dłoń. Dużo bym dała, by wiedzieć, co się teraz działo
w jej głowie. Wiedziałam, że nie jestem w stanie dłużej się nią opiekować.
I nie chodziło wyłącznie o mnie, ale również o nią.
Babcia wymagała profesjonalnej troski.
I towarzystwa ludzi w jej wieku. I powinna mieszkać z dala od Sheridan,
miasta, w którym nawiedzały ją łamiące serce i duszę wspomnienia.
O mojej matce.
O zmarłym dziadku.
O pożarze.
I być może również o mnie.
– Och, Gracie-Mae... – Chwyciła za rąbek sukienki i spuściła głowę. Ku
swojemu zdziwieniu zauważyłam w jej oczach łzy. – Tu jest pięknie. Nie
zasłużyłam na to. Co za luksusy! Pewnie pomyślą, że jestem zwykłą
wieśniaczką i tu nie pasuję.
– Babciu! – zbeształam ją.
Zachowywałyśmy się tak jak kiedyś, choć były to tylko pozory, bo nasza
relacja już nigdy nie miała być taka sama. Ale nie było w tym nic złego.
– Co?
– Będą się cieszyć, gdy tu zamieszkasz.
– Nie jestem pewna, czy ze mną wytrzymają, złotko. Ale to już nie mój
problem.
Z budynku wyszła ubrana w niebieski uniform ładna pielęgniarka
w średnim wieku i podniosła nasze walizki.
– Dzień dobry! Pani Shaw? – Uśmiechnęła się promiennie. Jej
jasnobrązowy kucyk zakołysał się radośnie. Idealnie pasował do wesołego
nastawienia. – Nazywam się Aimee, jestem pielęgniarką i pomogę pani się
zadomowić. Cieszymy się, że w końcu możemy panią poznać. Ethel, pani
współlokatorka, już czeka. Niezła z niej aparatka, ale Grace twierdzi, że
z pani również. Mam przeczucie, że się dogadacie.
Grymas na twarzy babci był połączeniem ekscytacji i nieśmiałości.
Wcześniej nigdy go u niej nie widziałam.
Zaprowadziłam ją do środka, trzymając za rękę. Rozglądała się
niepewnie, jakby się bała, że nie jest tu mile widziana. A do mnie dotarło,
że tak samo musiała się czuć w naszym mieście. Tego właśnie spodziewała
się po ludziach – pogardy. Jako matka Courtney Shaw i babcia dziwaczki,
która podpaliła własny dom.
Heartland Gardens był jej szansą na odrodzenie. Na stanie się feniksem.
Na zaczęcie od nowa, rozłożenie skrzydeł i pofrunięcie.
Dlaczego czekałam z tym tak długo? Czego się bałam? Dlaczego
zwlekałam z zapewnieniem jej opieki, na jaką zasługiwała?
Ponieważ czułam się winna. A poczucie winy sprawia, że człowiek robi
głupoty. Czego dowodzi przypadek Westa.
Pielęgniarka zaprowadziła nas do recepcji. Zajęła się babcią, a ja raz
jeszcze omówiłam z dyrektorem dokumenty w jego gabinecie.
Za każdym razem, gdy patrzyłam na babcię i na Aimee przez szklaną
ścianę, miałam wrażenie, że moje serce eksploduje.
I właśnie dlatego wiedziałam, że postąpiłam słusznie.

Spędziłam w Heartland Gardens sześć godzin, bo pomagałam babci


rozpakowywać rzeczy w jej nowym pokoju. Rzeczywiście spotkałyśmy jej
współlokatorkę, ale towarzyszyła nam zaledwie przez dziesięć minut.
Przywitała się, zapytała, czy potrzebujemy pomocy, a kiedy babcia odparła,
że jej piękna wnuczka wszystkim się zajmie, Ethel oznajmiła, że musi już
lecieć, bo nie chce spóźnić się na zajęcia z hot jogi.
– Nie wstydzę się przyznać, że podoba mi się pewien dżentelmen. –
Puściła oko do mojej babci, a ta uniosła brwi aż po linię srebrnych loków.
– Nie wiedziałam, że tutaj można umawiać się na randki.
– Czasami. Ale ja mówię o trzydziestoletnim instruktorze fitnessu! Nie
można oderwać od niego wzroku.
Pielęgniarka Aimee, babcia i Ethel zaniosły się śmiechem. Parsknęłam
pod nosem, wkładając ubrania do szafy i rozstawiając kosmetyki na szafce
nocnej, tak jak babcia lubiła.
Najgorsze było pożegnanie. Wiedziałam, że już czas, ale nie chciałam
odejść, nie dowiedziawszy się, jak zareaguje na wieści ta druga babcia. Ta,
która myśli, że jestem Courtney albo pomiotem szatana.
– Lepiej już idź. Jeśli zostaniesz i zobaczysz jej histerię, wcale nie będzie
ci łatwiej. A histeria na pewno nastąpi. Tak jest w każdym przypadku. Gdy
tylko dostaniemy wyniki badań, zalecimy odpowiednią dawkę lekarstw
i wahania nastroju się unormują – zapewniła mnie Aimee.
Chciałam jej powiedzieć, że do tej pory jej podopieczna niczego nie
łykała, ale tylko pokiwałam głową. Aimee miała rację. Nie mogłam
wiecznie osłaniać babci przed całym światem.
Mimo to po wyjściu z ośrodka wsiadłam do auta i przez dziesięć minut
gapiłam się na budynek, dusząc się od poczucia winy. Babcia Savvy mnie
wychowała. Była dla mnie jak matka, innej nie znałam. A teraz będę się
z nią widywać tylko w weekendy, w trakcie krótkich wizyt. Już nie
będziemy mieszkać razem. To początek nowego etapu.
Otworzyłam schowek i wyjęłam z niego list, który dostałam wcześniej od
Karlie. Przyjaciółka poprosiła mnie jednak, bym otworzyła go, dopiero gdy
już będzie po wszystkim. Chyba chciała się upewnić, że się nie rozmyślę.
Wyjęłam list z koperty.
„Shaw,
postąpiłaś właściwie. Jestem z ciebie dumna. A teraz zdejmij ten
pierścionek z pękniętym płomieniem. Nie musisz już kurczowo trzymać się
popiołów swojej matki. Stać cię na więcej.
#DoBojuFeniksie
Karlie”

Zebrało mi się na płacz, ale spełniłam jej prośbę. Zdjęłam pierścionek,


umieściłam go w kopercie i zakleiłam. Łzy kapały na papier. Odłożyłam list
na siedzenie pasażera i po raz pierwszy od wielu godzin sięgnęłam po
telefon.
Gdy przesunęłam palcem po ekranie, oddech uwiązł mi w gardle.
Miałam dwadzieścia pięć nieodebranych połączeń.
Easton Braun.
Tess Davis.
Karlie Contreras.
Numer nieznany.
A także wiadomości.

Easton Braun: Z tej strony Easton. Próbowałem się dodzwonić.


Easton Braun: Proszę, oddzwoń.
Easton Braun: To ważne. Proszę.
Tess Davis: Słyszałaś o Weście?
Tess Davis: Nie zamierzasz nic z tym zrobić?
Karlie: Zadzwoń, jak odczytasz tę wiadomość.
Easton: ODBIERZ TEN CHOLERNY TELEFON, GRACE.
Tess Davis: Daj znać, jak będziesz chciała pogadać <3
Karlie: Poważnie. Świat stanął na głowie, a ty pewnie grasz w bingo
ze staruszkami.

Nie zaglądałam dzisiaj do telefonu, bo wolałam się nie rozpraszać. A tym


bardziej nie chciałam poznać wyniku walki Westa z Appletonem.
W końcu otrząsnęłam się z szoku i zadzwoniłam do Eastona.
Wiedziałam, że on najpewniej znajduje się najbliżej Westa, dlatego
uznałam, że skontaktowanie się z nim w pierwszej kolejności będzie
najrozsądniejsze.
Odebrał natychmiast, jakby tylko na to czekał.
– Halo? Easton? Tu Grace.
– Grace! – zawołał. Ciężko dyszał. Chyba biegł po wyłożonej linoleum
podłodze, bo w tle słyszałam skrzypienie. – Jezu Chryste, cały świat cię
szuka!
– Wszystko z nim w porządku? – Mój głos zadrżał, chociaż próbowałam
nad nim zapanować.
Nie chciałam, by mi zależało.
A potem Easton zadał pytanie, którego żadna osoba oczekująca złych
wieści nie chce usłyszeć.
– Siedzisz?
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 23
WEST

Dzień wcześniej

– Cholera, gościu. Spóźniłeś się czterdzieści minut! – przywitał mnie Max


i przytulił, jakbyśmy byli parą.
Odepchnąłem go bezceremonialnie – rudzielec zachwiał się i upadł na
dupę – i chwiejnym krokiem ruszyłem do Plazy. Z tyłu mój motocykl
przewrócił się z metalicznym zgrzytem.
Nie zaparkowałem go jak należy. Trudno. I to by było na tyle, jeśli
chodzi o nieskazitelny lakier.
Przepraszam, Christino.
Szedłem, potykając się o własne stopy. Im szybciej będę mieć to z głowy,
tym lepiej.
Max się podniósł i złapał mnie z trudem, wołając o pomoc. Okazało się,
że niedaleko stoją East, Reign i Tess.
– Wow. W końcu znaleźliśmy Westa. Szkoda tylko, że jest napruty –
stwierdził Reign od niechcenia.
Tess zakryła usta dłońmi i pokręciła głową. Patrzyła na mnie potępiająco.
– O Boże, Westie...
– Przecież on się do niczego nie nadaje. – East złapał mnie pod ramię.
Reign zrobił to samo po drugiej stronie. Tess wlokła się za nami jak
ciekawska myszka, którą miałem ochotę rzucić na pożarcie lwom.
– Musisz odwołać walkę, Max – nalegał East. – On nie powinien
walczyć. Nawet nie da rady ustać na nogach.
– Ofyfiście, sze tak – wybełkotałem i odepchnąłem ich, żeby udowodnić
swoją rację.
East i Reign mnie puścili, a ja bez problemu ustałem o własnych siłach.
Widzicie? Żaden problem. Nie mam żadnego problemu z równo...
Jebs!
Dopiero po kilku długich sekundach dotarło do mnie, że leżę na ziemi,
a coś ciepłego spływa mi po policzku, choć na pewno nie są to siki.
– Upabłem na tfasz? – wymamrotałem przez przyklejony do języka żwir.
Od kiedy beton jest tak przyjemny i wygodny? Totalnie drzemkowarty.
– Czy jest takie słowo jak „drzemkowarty”? – zapytałem.
Easton jęknął.
– Pogadam z Shaunem – oznajmił Max z rezygnacją. – Może uda się
przełożyć walkę o kilka godzin. Ale na pewno jej nie odwołają. Wyrazili się
jasno, a ja chciałbym zachować oba jaja.
– Będę się bić – oświadczyłem i powoli podniosłem się z ziemi,
otrzepując z piachu. Chciało mi się rzygać. Pewnie był to skutek
wyzerowania najtańszego whiskacza, jakiego udało mi się znaleźć
w sklepie. – Wejdę na ring i to zakończę.
– Oszalałeś?! – zagrzmiała za mną Tess.
Odwróciłem się do niej. Chyba muszę rozmówić się z panną Davis...
Przede mną stanęło sześć Tess, wszystkie niewyraźne i zamazane.
– Za jakie grzechy muszę patrzeć na ciebie w sześciu osobach? –
zastanowiłem się na głos. Znienacka zachciało mi się puścić pawia. –
Wystarczyła jedna pieprzona Tess, żeby zepsuć wszystko między mną
a moją dziewczyną. – Nachyliłem się i pstryknąłem ją w nos, ale trafiłem
w oko. Mój błąd.
Reign stanął między nami. Odepchnął moją rękę i zgromił mnie
spojrzeniem.
– Byłą dziewczyną. I nie zrzucaj winy na Tess. Nie jest winna, że miałeś
tajemnice przed Grace. Naprawdę sądziłeś, że się nie dowie?
– Liczyłem na to, że uda mi się powiedzieć jej tuż przed walką. Miałeś
kazać Tess trzymać język za zębami, a ona wszystko rozgadała.
Najwyraźniej tęskni za moim fiutem – warknąłem i przy okazji mi się
bekło. Brawo ja.
– Przepraszam, okej? – Tess się skrzywiła. – Naprawdę bardzo mi
przykro. Nie sądziłam, że tak to się skończy. Nie chciałam zniszczyć
waszego związku. Tylko trochę, hm, uprzykrzyć wam życie.
W mojej kieszeni zadzwoniła komórka, więc zignorowałem przeprosiny
i usiłowałem ją wyciągnąć. Max krążył w tę i we w tę, rozmawiając przez
telefon. Najpewniej próbował się dogadać z Appletonem i jego ekipą.
Sprawdziłem ekran.
Matka.
Musiałem być nieźle pijany, skoro myślałem, że to Grace.
Miałem już swoją szansę. A nawet kilka, jeśli mam być szczery.
I wszystkie spieprzyłem. Dobra wiadomość była taka, że w końcu
zaczynałem myśleć trzeźwo. Wiedziałem, co powinienem zrobić, żeby
zapewnić Grace bezpieczeństwo.
– Wygląda, jakby coś knuł. Na pewno nic dobrego, wziąwszy pod uwagę
jego aktualny stan. – Głos Easta przebił się przez propozycje Tess i Reigna.
Mówili, że załatwią wodę i coś do jedzenia.
Wzięcie się w garść zajęło mi kilka minut, a potem ktoś docisnął mnie do
ściany jak mebel. Z piętra Plazy dochodziły okrzyki i piski.
Wszystkie bilety się sprzedały. Walka miała być wielkim widowiskiem.
A ja się modnie spóźniałem.
Chwilę później Max zakończył połączenie. Jakiś kujon z czwartego roku
przybiegł do nas z kanapką i butelką wody.
– Proszę. – Podał je Eastonowi, który niemal wcisnął mi jedzenie
w twarz.
– Zjedz. Wszystko. I wypij.
– Chcesz, żebym się posikał w trakcie drugiej rundy? – wymamrotałem,
biorąc kęs paskudnej kanapki.
Kto przygotowywał to gówno? Dawno nie jadłem niczego tak
obrzydliwego. Chleb był kwaśny, ser zbyt miękki, a szynka najpewniej
dorównywała mi wiekiem.
Kurwa, tęskniłem za żarciem z That Taco Truck!
– Możesz się posikać, jeśli dzięki temu walka zostanie przerwana –
wycedził East.
– Nic jej nie przerwie – prychnąłem beznamiętnie. – I nawet nie waż się
próbować.
– Dlaczego to dla ciebie takie ważne? – Reign przykucnął obok. – Nie
wiem, jak ci to powiedzieć, ale w takim stanie nie wygrasz. Mógłbym
zorganizować ci walkę z cheerleaderką, a i tak byś przegrał.
– Z martwą cheerleaderką – podsunął wielce pomocny Max.
– Nie podniósłbym ręki na dziewczynę – wymamrotałem.
W przeciwieństwie do tego idioty Appletona.
– Nie doszłoby do walki. Pomyliłby ją ze skrzynką, zanim wykonałaby
pierwszy cios. – Reign pocieszająco poklepał mnie po ramieniu.
Jakiś czas później – godzinę, tydzień, a może minutę, nie byłem pewien –
Max klasnął w dłonie i oznajmił:
– Okej, nastała chwila prawdy. Dłużej nie mogę zwlekać. Jestem
organizatorem tego wydarzenia, a nie magikiem.
– Jesteś pierwszorzędną pizdą. I zapłacisz za to, że namówiłeś go do
walki, z której nie jest w stanie się wykręcić. – Easton obnażył zęby i podał
mi rękę.
Na twarzy Maxa odmalowała się zgroza.
Niechętnie pozwoliłem przyjacielowi się podnieść i spojrzałem na
schody prowadzące na piętro. Rozległy się ciężkie kroki na betonie.
– Hej. – Tess przyłożyła dłoń do mojej klatki piersiowej, ale natychmiast
ją strzepnąłem. Nie miałem ochoty na pogawędkę z osobą, która
doprowadziła do tego bagna.
– Łapy precz, Tess.
– Przepraszam, okej? Spójrz na mnie. – Ujęła w dłonie moją twarz.
Wciąż byłem nieźle wstawiony, ale dostrzegałem kipiące w jej oczach
poczucie winy.
– Nie sądziłam, że tak to się skończy. Byłam zła, zazdrosna i nie
potrafiłam zrozumieć, dlaczego Grace dostała wszystko, o czym marzyłam
ja. Zależało mi na tym, by wywołać mały kryzys, a nie potężną katastrofę.
Złapałem ją za nadgarstki i odepchnąłem.
– Przykro mi, że moja tragedia nie poprawiła ci samopoczucia.
Odwróciłem się, gotów iść na górę i mieć to z głowy, gdy nagle na kogoś
wpadłem.
Spuściłem wzrok.
Appleton.
Był spocony, rozebrany do pasa. Twarz wysmarował chyba toną
wazeliny.
– St. Claire. Słyszałem, że masz dziewczynę, która lubi, hm, grzanki.
Popchnął mnie i roześmiał się złośliwie, błyskając ukruszonym zębem.
Shaun i kolejny klaun z jego ekipy stali obok niego i rechotali złowieszczo.
Nie żebym spodziewał się czegoś więcej po trzech ludziach, których
łączny iloraz inteligencji wynosił dwanaście, a jednak nie mogłem się
powstrzymać i wymierzyłem cios prosto w gębę Appletona. Krew trysnęła
z nosa, a on się zatoczył.
– Pojebało? – wrzasnął, zaciskając palce na nasadzie nosa. – On znowu
to robi! Zadaje ciosy przed rozpoczęciem walki!
– Wysłałeś swoich ludzi, żeby napadli na mnie w food trucku.
– Nie możesz tego udowodnić.
– Ale udowodnię, że mogę cię zabić – warknąłem, unosząc górną wargę.
– I to wszystko z powodu dziewczyny... – cmoknął. Krew płynęła po
jego podbródku. – To się nazywa bycie pod pantoflem.
Właśnie miałem go poprawić i przypomnieć mu, że Grace nie jest moją
dziewczyną – a przynajmniej już nie – ale się powstrzymałem. Poniekąd
właśnie dlatego miała wobec mnie wątpliwości. Nigdy nie przyznałem się
publicznie do naszego związku. Nie trzymałem jej za rękę, nie całowałem.
Nie pokazywałem światu, co do niej czuję.
Wiedziałem również, że Kade Appleton nie zostawi jej w spokoju.
Prędzej czy później ją dopadnie. Bo wie, że coś nas łączyło, a za mną nie
przepada.
Chyba że...
Chyba że przegram. Z kretesem. Pozwolę się pokonać. Dam mu wygrać.
Wszystko nabrało sensu.
Każdy doznaje w życiu chwili odrodzenia. Jak feniks.
I w tym konkretnym momencie ja.
Wyminąłem Appletona i ruszyłem na schody.
– Dalej, miejmy to już z głowy.
Podążył za mną, pozostawiając za sobą ślad czerwonych kropli na
betonie.
Wpadłem na prowizoryczny ring, przecisnąwszy się przez gęsty tłum.
Cała reszta próbowała mnie dogonić.
Odwróciłem się do Kade’a.
– Do dzieła.
Wiedziałem, że nie wygram.
Nie mogłem sobie na to pozwolić.
Nigdy nie przegrałem walki celowo, ale dla Grace Shaw byłem gotów się
poddać.
Max spojrzał na nas niepewnie. Jeszcze do końca nie wytrzeźwiałem, ale
i tak stanowiłem zagrożenie.
– Gotowi? – zapytał.
– Się wie.
Skupiłem wzrok na Appletonie, udając, że zależy mi na wygranej.
Czas na przedstawienie!

Pamiętam tylko fragmenty.


Appleton wymierza mi cios w szczękę i posyła na stos skrzynek.
Udaję, że robię unik, kiedy wykonuje kopnięcie z półobrotu i trafia mnie
w splot słoneczny.
Następnie dźga mnie łokciem w bok. Nagły przypływ bólu świadczy, że
doszło do pęknięcia jednego lub dwóch żeber.
Wiję się po podłodze, plując własną krwią.
Przez cały czas powtarzałem sobie, że jeśli przegram, nie będę musiał
każdego wieczoru przed pójściem spać martwić się, że Kade Appleton
i jego pachołki mogą coś zrobić Grace. Ona była moją piętą achillesową.
Kade musiał odzyskać swoją dumę, a ja? Moje ego nie było aż tak ważne,
bo Grace znaczyła dla mnie o wiele więcej.
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Ludzie, do tej pory
podekscytowani, spanikowali i zaczęli prosić Maxa o zakończenie walki.
Nieważne, jak bardzo modliłem się do jakiegoś boga, który może nawet nie
istniał, żeby Kade zadał w końcu ostateczny cios i położył kres mojemu
cierpieniu – koniec nie nadchodził.
W którymś momencie stwierdziłem, że mógłbym udać znokautowanego,
ale nie ufałem swoim zdolnościom. Nie wiedziałem, czy będę potrafił
z powodzeniem odegrać nieprzytomnego. Mimo to wciąż nie walczyłem.
Nawet nie udawałem. To nie był pojedynek. Zwyczajnie pozwalałem
Appletonowi karać mnie za to, że wcześniej go pokonałem.
Kade popchnął mnie na matę i wykonał jakiś chwyt jiu-jitsu, który
musiał wyglądać tak, jakby mój przeciwnik próbował dobrać mi się do
dupy.
– Dokończ robotę – wycedziłem, kiedy jego twarz znalazła się blisko
mojej. – Wiedziałeś, że się poddałem, zanim w ogóle wszedłem na ring. Po
co to przeciągać?
– Jestem tego świadomy, St. Claire. – Posłał mi obleśny uśmiech. – Ale
wygrana to dla mnie za mało. Najpierw chcę cię upokorzyć.

Następnego dnia obudziłem się w szpitalu.


Rozglądałem się i stopniowo zauważałem coraz to nowe elementy:
kroplówkę, do której zostałem podpięty, urządzenie monitorujące bicie
serca, bandaże, rękę w temblaku.
Spojrzałem na swoje ciało. Miałem na sobie wyglądającą jak sukienka
szpitalną koszulę. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie nosiłem. No i dość
powiedzieć, że błękit to nie mój kolor.
– Dzień dobry, skarbeńku! – Głos Eastona zabrzmiał zdecydowanie zbyt
głośno i radośnie, gdy mój przyjaciel z rozmachem otworzył drzwi.
Zamknąłem oczy. Nie miałem siły się z nim użerać przed wypiciem
pierwszej kawy. – Cudownie widzieć, żeś się obudził. Wczoraj najedliśmy
się przez ciebie strachu.
– Dlaczego mówisz jak osiemdziesięciolatek? – wychrypiałem.
Spróbowałem przełknąć ślinę. Zły pomysł. W ustach miałem równie
sucho, jak dziewczyny Maxa między nogami. Jęknąłem boleśnie.
East usiadł na stołku obok łóżka.
Usłyszałem w pokoju jakiś ruch. Mój kumpel nie był sam, ale nie miałem
siły otworzyć oczu.
– Wczoraj niemal umarłeś – zauważył.
– Dzięki, geniuszu. Powinieneś zarabiać na życie, udzielając ludziom
oczywistych informacji. Może stań przy rzece Hudson i oznajmiaj, że woda
jest mokra? Albo jedź na Alaskę i mów, że ziąb daje w kość?
– O Boże, nie dość, że stracił ząb, to jeszcze poczucie humoru! –
westchnął dramatycznie Reign.
Wydawało mi się, że siedzi gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia.
Moje serce się skurczyło. Kogo ja się tutaj spodziewałem?
Grace. Myślałem, że tu będzie.
– Twoi rodzice są w drodze. I nawet nie waż się sprzeciwiać! – ostrzegł
East. – Kiedy usłyszeli, co ci się stało, rzucili wszystko i wsiedli do
samolotu.
W pierwszym odruchu chciałem mu nawrzucać za to, że w ogóle im
powiedział. Z drugiej strony nie miałem za bardzo wyboru. Jak inaczej
wyjaśniłby im mój długi pobyt w szpitalu?
W związku z tym nasunęło mi się kolejne pytanie.
– Co powiedziałeś w szpitalu?
– Że miałeś wypadek na motocyklu. – Reign usiadł na łóżku. – W co
nietrudno uwierzyć, bo Kade i jego przydupasy tuż po walce rozwalili
biedną Christinę. – Cmoknął. – Mam nadzieję, że nie liczyłeś na
przejażdżkę, bo twoje cacko jest trochę nie w formie.
Westchnąłem, wciąż nie otwierając oczu.
– Max twierdzi, że Appleton jest szczęśliwy jak dziecko. Przynajmniej
wiemy, że nie zamierza robić problemów – wyjaśnił optymistycznie East.
Doprawdy, nic tylko skakać ze szczęścia.
– Klawo.
– I kto tu teraz mówi jak osiemdziesięciolatek, co? – East otworzył
puszkę i przysunął mi ją do ust, nie zawracając sobie głowy słomką.
Co za dupek!
Upiłem łyk coli, chłodny napój spłynął po piekącym gardle. Cudowne
uczucie.
– Jak brzmi werdykt? – W końcu otworzyłem oczy i wskazałem na swoją
twarz.
– Przestawiony nos, trzy złamane palce, ale to obrażenia jeszcze sprzed
walki, dwa pęknięte żebra i niezliczone siniaki – oznajmił East.
Ściągnąłem brwi.
– Od kiedy to lekarze udzielają poufnych informacji osobom niebędącym
członkami rodziny?
– Och, lekarze nie chcieli mi nic powiedzieć. Po prostu mam oczy –
rzucił Easton zblazowanym tonem.
– Pomimo takich obrażeń nie chciałeś, żebyśmy zabrali cię do szpitala –
wyjaśnił Reign. – Kiedy jednak postanowiłeś zdrzemnąć się na podłodze
tuż po walce i przez bite dziesięć minut nie mogliśmy cię dobudzić, Easton
stwierdził, że to pewnie wstrząśnienie mózgu. W końcu Tess, znana
również jako moja dziewczyna, dla której byłeś wredny, podjęła dojrzałą
decyzję i zadzwoniła po karetkę. Na szczęście, bo chyba doszło do obrażeń
wewnętrznych, wnioskując po tym, jak cały napuchłeś. Czy wciąż nie
znosisz mojej dziewczyny?
– W tej kwestii bez zmian – wychrypiałem.
Roześmiał się i pstryknął mnie w żebra.
Zakląłem siarczyście.
– Nie przesadzasz trochę? Przecież są połamane.
– To za to, że przespałeś się z moją dziewczyną.
– W takim razie... – Złapałem go za nadgarstek i wykręciłem boleśnie.
Reign zapiszczał. – To za zwyzywanie mojej dziewczyny.
Zachowywaliśmy się jak dzieciaki, ale kiedy, jeśli nie teraz?
Przynajmniej mogłem zwalić to na działanie leków przeciwbólowych.
– Po raz ostatni mówię, że ona nie jest twoją dziewczyną, St. Claire.
– Jeszcze się zobaczy.
Przeniosłem wzrok na Eastona. Nie musiałem go pytać, bo dobrze
wiedział, co chcę usłyszeć.
Gdzie ona jest?
Przyjdzie?
Wie, co zrobiłem?
I dlaczego?
East przełknął ślinę. Odwrócił głowę i zaczął wyjmować z reklamówki
przekąski, które dla mnie przyniósł.
– Próbujemy się z nią skontaktować. Jestem pewien, że wkrótce
odbierze.
– Tak – wtrącił wesoło Reign. – Jest weekend. Ludzie mają lepsze rzeczy
do roboty niż gapienie się w ekran od samego rana.
– Na pewno zapomniała komórki. Ale gdy do niej zajrzy, dojdzie do
wniosku, że coś się stało.
– A potem dojdzie na twojej twarzy. Wielokrotnie. Zobaczysz. Laski
uwielbiają, gdy stajesz w ich obronie. A ty niemal dla niej umarłeś –
zauważył Reign. – To jest warte przynajmniej kilku lodzików, co nie?
Zamknąłem oczy i szybko zmorzył mnie sen. Śniłem o tym, by nigdy się
nie obudzić.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 24
WEST

Gdy się obudziłem, był już wieczór.


W pokoju zastałem rodziców, stojących w mroku przy oknie, wtulonych
w siebie. Tak jak tamtego ranka na śniegu, gdy umarła Aubrey.
Moje gardło zablokowała znajoma gula. Przez chwilę kusiło mnie, żeby
udawać, że śpię, ale Grace Shaw nauczyła mnie jednego: uciekanie od
problemów to zły pomysł, bo one zawsze cię dogonią.
Poprawiłem się na szpitalnym łóżku i odchrząknąłem głośno.
Rodzice odwrócili się jednocześnie. Mama nie krzyknęła ani się nie
rozpłakała. Wodziła czułym spojrzeniem po mojej twarzy. Tata wyglądał na
niemal o dekadę starszego, niż kiedy widzieliśmy się po raz ostatni prawie
pięć lat temu. Skrzywił się boleśnie, jakby to on został pokiereszowany
przez Appletona.
– Synu.
Jedno słowo, a zabrzmiało, jakby pochodziło z samego dna oceanu.
Rezonowało echem w moim ciele.
Rodzice wyglądali na wykończonych. Każde z nich straciło chyba po
dziesięć kilogramów. Ledwie ich rozpoznawałem, a jednocześnie doskonale
wiedziałem, z czego wynika ich wygląd.
Tata podszedł do mnie pierwszy, nachylił się i uściskał najdelikatniej, jak
się dało. A nie przytulaliśmy się od wielu lat.
– Nie krępuj się, tatku. To twoja jedyna szansa, żeby mnie przytulić, bo
nie mam jak uciec – wymamrotałem.
Zadrżał i ścisnął mnie mocniej. Śmiał się i płakał jednocześnie. A potem
się odsunął, żeby zrobić miejsce dla mamy.
Kiedy skończyła mnie torturować czułościami, zmusiłem się do słabego
uśmiechu.
– Pewnie się zmartwiliście, że w tym tygodniu nie wysłałem pieniędzy,
co?
Zabrzmiało to podle, a jednocześnie bardzo w moim stylu.
Żadne z nich nie drgnęło ani nie przeprosiło. Mama przyglądała mi się
uważnie. Zmieniła się od naszego ostatniego spotkania. Bardziej
przypominała teraz matkę, którą była przed śmiercią Aubrey. Jej oczy
jarzyły się determinacją i zaciętością. Aż bałem się odezwać.
– Chcemy ci powiedzieć, że nie zamierzamy pozwolić, byś zabił się
z powodu tego, co przydarzyło się Aubrey. Rozumiemy, że cierpisz. My
również. Zawsze będziemy. W końcu straciliśmy naszą kochaną córeczkę.
Ale przysięgam na Boga, Weście Camdenie St. Clairze, nie pozwolimy na
śmierć kolejnego dziecka. A już w szczególności z powodu żalu, poczucia
winy czy czegokolwiek. Masz być szczęśliwy i nas przeżyć!
Stała wyprostowana i patrzyła mi w oczy z taką zaciekłością, że aż
dostałem dreszczy.
– Nienawidzę się – przyznałem łamiącym się głosem. – Z całego serca.
Nie rozumiem, dlaczego wy nie czujecie do mnie tego samego.
– To nie twoja wina. – Tata złapał mnie za rękę. Odwróciłem wzrok.
Gdybym spojrzał mu w oczy, prawdopodobnie bym się rozpłakał. –
A nawet jeśli... I tak byśmy cię kochali. I ci wybaczyli. Czy mogłeś
postąpić inaczej? Tak. Ale tego nie zrobiłeś. Nie popełniłeś żadnej zbrodni,
West. Po prostu konsekwencje twoich czynów okazały się wyjątkowo
tragiczne.
– Złamałem obietnicę złożoną Aub...
– Wszyscy łamiemy obietnice. – Mama złapała mnie za rękę.
Otoczony przez tych dwoje, nie miałem gdzie uciec wzrokiem. Dłużej
nie mogłem ich unikać ani ignorować.
– Nigdy nie chodziło o pieniądze. – Ciepła łza spłynęła po twarzy ojca
i wylądowała na moim ramieniu. – Nigdy nie zależało nam na pomocy
finansowej. Na początku myśleliśmy, że to twój sposób na poradzenie sobie
z rozpaczą, na uciszenie demonów. Kiedy w końcu zrozumieliśmy, było za
późno, bo wyjechałeś. A my nie wiedzieliśmy, jak mamy do ciebie dotrzeć.
– Byliśmy rozbici – wtrąciła mama. Spojrzałem na nią. Ona również
płakała. – Tuż po śmierci Aubrey...
– Mieliście do tego pełne prawo – wtrąciłem głosem stłumionym od
emocji.
Tylko nie płacz. Nie waż się, kurwa, płakać!
Minęło tak dużo czasu, odkąd pozwoliłem sobie poczuć cokolwiek, że
teraz nawet nie wiedziałem, czy tego chcę.
– Nie. Nie mieliśmy żadnego prawa, Westie. Powinniśmy byli myśleć
o tobie, opiekować się tobą. Lecz zamiast pomyśleć o konsekwencjach
takiego postępowania, pozwoliliśmy sobie popaść w depresję.
– Nie można pozwolić sobie na depresję. Ona cię dopada i ciągnie na
samo dno. Depresja nigdy nie jest winą chorego, dlatego nie przepraszaj.
Nie potrafiłem dłużej się powstrzymywać. Paliło mnie pod powiekami
i w nosie. Po policzku prześlizgnęła się gorąca łza. Szybko ją otarłem.
– Kochamy cię, Westie. – Mama spuściła głowę i oparła ją o moje
ramię. – Tak bardzo cię kochamy. Nigdy nie zależało nam na pieniądzach.
Chcieliśmy tylko z tobą porozmawiać. Odzyskać naszego syna. Od teraz
nie będziemy przyjmować od ciebie żadnych pieniędzy. Wiesz, co
zrobiłam, kiedy Easton powiedział nam, w jaki sposób zarabiasz? –
zapytała.
Wyrzekłaś się syna za to, że jest głupi jak but?
– Spoliczkowałam go za to, że nie powiedział nam wcześniej. Nigdy nas
nie ostrzegł. W każdy piątek ryzykowałeś życie, by nam pomóc. Wybacz
nam, że pięć lat żyliśmy w niewiedzy, przez co przechodzisz. – Ujęła moją
twarz w dłonie. Cholernie bolało, ale to nie był dobry moment na
wywinięcie się od tej pieszczoty. – Wiem, że proszę o wiele, ale jestem
gotowa zrobić wszystko, żeby pokazać ci, ile to dla mnie znaczy.
Kolejna zdradziecka łza potoczyła się po mojej twarzy.
Otworzyłem usta i wypowiedziałem najbardziej uwalniające słowa znane
ludzkości.
– Wybaczam ci.

GRACE

Kiedy zaparkowałam przed szpitalem, słońce już dawno zniknęło za


drzewami i zapadł mrok. Po drodze natrafiłam na korki, a także dwa
wypadki samochodowe. Ulice były zablokowane ze względu na
nadchodzące festiwale. Z każdą chwilą z dala od Westa byłam coraz
bardziej zrozpaczona. Martwiłam się tak bardzo, że natychmiast przestałam
się przejmować tym, jak babcia przeżyje pierwszy dzień w nowym miejscu.
Gdy wreszcie dotarłam, West był już przytomny.
Jako pierwsza powitała mnie Tess, rzucając mi się na szyję.
– Grace! Tak się cieszę, że przyjechałaś. Właśnie się obudził.
Niezdarnie poklepałam ją po plecach, wciąż oszołomiona. Dziwnie było
się z nią dogadywać po tym wszystkim, co między nami zaszło, ale odkąd
poznałam Westa, nauczyłam się jednego: mimo że wybaczenie nie jest
najłatwiejsze, człowiek powinien zebrać się na odwagę.
Easton i Reign siedzieli przed pokojem Westa, skuleni na krzesłach
w niewygodnych pozycjach, i spali. Tess cofnęła się i obrzuciła mnie
spojrzeniem.
– Easton twierdzi, że West o ciebie pytał.
Wzruszenie ścisnęło mi serce, ale szybko zdusiłam je w zarodku.
– Bardzo cierpi?
Tess powoli pokiwała głową.
– Tak, chociaż jeszcze się z nim nie widziałam. Raczej nie chciałby mnie
oglądać po tym wszystkim, co zaszło. Ale Reign i East mówią, że wygląda
całkiem nieźle. Idź. On na ciebie czeka.
Otworzyłam drzwi w chwili, gdy z pokoju wychodzili jego rodzice. Od
razu rozpoznałam matkę Westa, drobną kobietę o wyrazistych rysach.
Zamknęła mnie w pocieszającym uścisku.
– Grace. Tak się cieszę, że przyszłaś.
– Oczywiście. – Nerwowo pogładziłam ją po ramieniu. – Zjawiłam się
tak szybko, jak to było możliwe.
– Każdej nocy modliłam się, żebyście się dogadali. Cieszę się, że wam
się udało – powiedziała Caroline.
Skrzywiłam się, bo między mną a Westem wcale nie było lepiej.
Z głębi pokoju dobiegł mnie cichy jęk. Rodzice zasłaniali mi widok, nie
widziałam niczego.
– Już wystarczy, mamo.
Caroline wywróciła oczami.
Zakłuło mnie w sercu. Skoro dopisuje jej humor, z Westem nie było tak
źle, jak można by sądzić po odgłosach.
– Zaopiekuj się moim synem. – Cmoknęła mnie w policzek i odeszła.
Zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się do Westa. Wściekły
rumieniec wspiął się po mojej szyi.
Wyglądał koszmarnie.
Miał przestawiony nos, opuchnięte i podbite oczy. Jakby ktoś go
poskładał z pięć razy. Już nie widziałam w nim Pana Doskonałego, którego
znałam.
Korciło mnie, by odwrócić wzrok, ale postanowiłam być dzielna.
On cię kocha, mimo że nie wyglądasz najlepiej. Teraz twoja kolej, by
dowieść swojej miłości. Nawet jeśli rany nie dodają mu uroku.
– I jak wyglądam? – Wskazał na siebie ręką w temblaku i uśmiechnął się
bez humoru.
– Na żywego – odparłam łamiącym się głosem. – I znacznie lepiej, niż
się spodziewałam. East wspomniał, że zjawiłeś się w ringu narąbany
i nawet się nie broniłeś. Co ty sobie, do cholery, myślałeś?
Moje mięśnie rozluźniały się z każdym krokiem w stronę łóżka.
Przyjaciele przynieśli Westowi colę, przekąski, kwiaty i iPada. Ja,
niestety, nie miałam czasu kupić niczego. Przyjechałam z domu opieki
prosto do szpitala, który znajdował się dalej od Austin niż Sheridan. West
nawet nie był świadom tego, że umieściłam babcię w Heartland Gardens.
Podczas naszej rozłąki tyle się wydarzyło.
– Myślałem o tym, że muszę cię chronić za wszelką cenę. – Mocno
zacisnął szczęki. – Nawet jeśli ceną ma być moje złamane serce.
Usiadłam przy łóżku, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od jego
twarzy.
– Wiedziałem, że po napaści na food trucka, którą zorganizował Kade,
staniesz się jego celem, gdy dowie się, że jesteś moją dziewczyną –
wyjaśnił.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – wykrztusiłam.
Robiłam wszystko, by go nie dotykać, bo gdybym zaczęła, już nigdy
bym nie przestała. Trzymałabym go w ramionach i całowała tak długo, że
zabrakłoby mi tchu.
– Nie zamierzałem mieszać w to policji. Odkryłaby nielegalne walki
i wszyscy mieliby przesrane. Nie tylko ja trafiłbym do aresztu, ale również
Max, East i Reign. – Przesunął wzrokiem po mojej twarzy, jakby próbował
się domyślić, co mi chodzi po głowie. – Uznałem, że muszę zrobić
wszystko, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. W pierwszej kolejności
odwołałem walkę, tak jak prosiłaś. Powiedziałem o tym Maxowi na
imprezie Reigna. On zadzwonił do Shauna, ale ten się nie zgodził. Bo
widzisz, dla Kade’a to była kwestia dumy. Niestety, nie wziąłem pod uwagę
tego, że Kade Appleton jest, łagodnie mówiąc, stuknięty. Przed walką
niemal mnie zabił. Jego ludzie zaatakowali mnie w food trucku, a kiedy od
ciebie wracałem, jeden z nich potrącił mnie i zrzucił z motocykla. Tu już
nie chodziło o pieniądze. Chciałem przegrać, żeby nie poranił moich
bliskich. I nie mogłem cię tym zamartwiać. Miałaś na głowie babcię,
musiałaś znaleźć opiekunkę, a profesor McGraw chciała cię uwalić.
Uznałem, że nie ma sensu ci tego mówić. Wolałem zrobić to na własnych
warunkach.
Złapał mnie za rękę. Jego skóra wydawała się inna niż zazwyczaj –
zimna i lepka. I uderzyło mnie, jaki West jest kruchy.
Mógł umrzeć.
Niemal umarł.
– Cóż, nie wyszło tak, jak byś sobie tego życzył. – Pociągnęłam nosem,
przesuwając palcem po kostkach jego dłoni. – Upokorzyłeś mnie na oczach
całej uczelni. Złamałeś daną mi obietnicę.
Mocno zacisnął powieki, nabrał powietrza w płuca. Wyrządzona mi
krzywda bolała mnie bardziej niż blizny. Bo stała za nią osoba, którą
kochałam najbardziej na świecie.
– Powiedziałaś, że jesteś moją dziewczyną, i powiedziałaś prawdę. Może
to żałosne, ale jakaś część mnie wciąż ma nadzieję, że nadal nią jesteś. Nie
mogłem przestać myśleć o tym, że ludzie Appletona poinformują go
o ładnej blondynce, która trzyma mnie za jaja. Wiedziałem, że wezmą cię
na celownik. Dlatego zrobiłem wszystko, by trzymać ich od ciebie jak
najdalej. Dlatego sprawiłem, że mnie znienawidziłaś i unikałaś przez cały
tydzień.
– Misja zakończona powodzeniem. A mimo to jeździłeś pod moim
domem. Szpiegowałeś mnie.
Wzruszył ramionami. Na jego ustach zaigrał cień smutnego uśmiechu.
– Nigdy nie twierdziłem, że potrafię się kontrolować, gdy ty wchodzisz
w grę, Teksas Shaw. Dlatego utknęliśmy w tym bagnie. Wszystko
potoczyłoby się inaczej, gdybym potrafił trzymać się od ciebie z daleka.
– I tak znalazłbyś się w tej sytuacji. On chciał cię zniszczyć, bo byłeś od
niego lepszy. A ty mu na to pozwoliłeś.
Zapadła cisza. W końcu West spojrzał mi w twarz, po raz pierwszy,
odkąd tu weszłam.
– Skarbie. – Uśmiechnął się triumfalnie. – Nie masz makijażu.
Opadła mi szczęka.
Przyłożyłam dłoń do pobliźnionej strony twarzy i zmrużyłam oczy.
Chryste, nie wyczuwałam ani odrobiny podkładu! Spędziłam bez make-upu
cały dzień w domu opieki i nie zauważyłam, żeby ludzie reagowali. Nikt na
mnie dziwnie nie patrzył. Nikt się nie krzywił z odrazą. Dzieci nie wytykały
mnie palcami ani się nie śmiały. Nikt nie szeptał za moimi plecami, nie
oceniał.
Hm.
– Jestem z ciebie dumny, Teksas.
– Będziesz jeszcze bardziej dumny, jak usłyszysz, co dzisiaj robiłam.
Zamknął oczy, udając, że odmawia pod nosem modlitwę.
– Mam nadzieję, że w grę nie wchodzili żadni atrakcyjni faceci?
Roześmiałam się i wywróciłam oczami.
– Pomagałam babci się rozpakowywać. Zamieszkała w domu opieki na
obrzeżach Austin. W tym z broszury, którą mi zostawiłeś, Heartland
Gardens. Na razie jej się tam podoba. I będzie miała równie ekscentryczną
współlokatorkę.
– Ja pieprzę! – zagrzmiał West tak głośno, że pani St. Claire wpadła do
pokoju, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
– Westie? Dobrze się czujesz?
– Tak, mamo. Jestem ranny, ale nie mam sześciu lat. Poradzę sobie.
Zamknij drzwi.
Zobaczywszy szeroki uśmiech na jego twarzy, Caroline roześmiała się,
pokręciła głową i wyszła. Mieliśmy odrobinę prywatności.
– Jestem z ciebie cholernie dumny. Będziesz występować w sztuce.
Zapewniłaś babci należytą opiekę. Chyba zostałaś moją bohaterką, Teks.
Mogę prosić o autograf?
– Jasne – odparłam przez śmiech.
– Ale podpiszesz się na wskazanej przeze mnie części ciała? – West
sugestywnie poruszył brwiami.
Złapałam go za rękę w temblaku i pocałowałam w opuszki palców.
Robiło się już późno i musiałam wracać do domu. Ale nie dlatego, że
chciałam – po prostu musiałam to zrobić. Kusiło mnie, by zostać z Westem,
ale czas było ponieść konsekwencje własnych czynów i w przyszłości
radzić sobie samodzielnie. Musiałam jakoś przetrwać tę noc, pierwszą
samotną w domu, bez babci. Moją pierwszą samotną noc w życiu. I jakoś
do tego przywyknąć.
– Cieszę się, że nic ci nie jest, West. Na pewno chcesz odpocząć, więc
będę się już zbierać. – Wstałam, wysuwając dłoń z jego uścisku, ale mi na
to nie pozwolił. Przełknął głośno ślinę.
– Nie.
Przyjrzałam mu się uważnie.
– Nie zostawiaj mnie. Znam się na pożegnaniach i wiem, że jeśli stąd
wyjdziesz, więcej nie wrócisz.
Nie mylił się. Nie mogłam dłużej chodzić z sercem na dłoni i liczyć, że
on zapewni mu bezpieczeństwo. Tym bardziej że do tej pory traktował je
tak lekkomyślnie.
– Jakoś beze mnie przetrwasz – wyszeptałam.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Na języku wyczułam jej
słony smak.
– Nie chcę, żeby moje życie polegało wyłącznie na przetrwaniu. A tak
właśnie było, zanim cię poznałem. I to mi nie wystarcza.
West zaczerpnął powietrza i jęknął. Każdy oddech sprawiał mu ból. To
przeze mnie został tak pobity.
– Nie potrafię zapomnieć o tych wszystkich uczuciach, żartach
i wydarzeniach, które się z tobą wiążą. – Pokręcił głową. – Nie mogę się
w tobie odkochać, Grace Shaw. Przesiąkłem tobą do tego stopnia, że nie
umiem myśleć jasno. Bawiłem się tobą jak kot zabawką, nie chciałem
mieszać cię w swoje sprawy, odpychałem cię, przyciągałem, uganiałem się
za tobą, raniłem i wielbiłem na wszystkie możliwe sposoby, bo nie
potrafiłem wypowiedzieć tych pieprzonych słów, o których ostatnio nie
mogę przestać myśleć. Kocham cię.
Wstrzymałam oddech.
– Kochasz mnie?
– Cholera, Teks. Nie potrafię tego opisać. Pamiętasz tamten dzień, gdy
babcia się zgubiła? Wtedy po raz pierwszy poczułem się jak dawna wersja
siebie, ta sprzed śmierci Aubrey. Tamtej nocy dobrze się bawiłem,
wyluzowałem. Było tak... Normalnie? – Westchnął. – Byłaś zestresowana,
zmartwiona, więc wkroczyłem do akcji. I wtedy właśnie zobaczyłem
okruchy dawnego siebie. Pewnie dlatego, że się ze mną nie
patyczkowałaś – roześmiał się, zakrywając oczy ramieniem. – Miałaś
gdzieś, kim jestem i co moje nazwisko znaczy w tym mieście. Kręciło mnie
to. I od tamtego dnia nie mogłem przestać o tobie myśleć. Pragnąłem cię
w każdej możliwej formie: jako przyjaciółki, kochanki, współlokatorki,
koleżanki ze studiów. Ważne, żebyś była obok mnie. Nieustannie.
Próbowałem z tym walczyć, wmawiając sobie, że to nic. Ale za każdym
razem, gdy robiłem krok do tyłu, ty, Easton lub Reign, albo ktokolwiek,
ustawialiście mnie do pionu i pokazywaliście, jaka jesteś dla mnie ważna.
Spuściłam głowę i przygryzłam wargę, żeby nie rozpłakać się jak
dziecko. Marzyłam o tej chwili przez tygodnie. Może nawet miesiące.
A kiedy w końcu West wyznał mi miłość, jego słowa, choć piękne,
wydawały się puste.
Zranił mnie.
Nie raz.
Nie dwa.
Nie byłam aż tak głupia, żeby zgadzać się na czwarty raz bez
jakiegokolwiek zobowiązania albo znaku, że przy następnym kryzysie West
będzie próbował mnie ochronić przed samym sobą.
– Ja też cię kocham, West. I dlatego musisz pozwolić mi odejść. To, co
chcesz mi zaoferować, nie wystarcza. Pragnę wszystkiego. Pragnę historii
jak z bajki. Romansu. Chcę mężczyzny, który będzie obnosić się ze mną,
jakbym była najpiękniejszą dziewczyną na świecie. Tym bardziej że we
własnych oczach nigdy nie będę piękna, choćbym próbowała w to uwierzyć
z całych sił. Potrzebuję kogoś, kto będzie dla mnie dobry. – Wysunęłam
dłoń z jego uścisku. Oddech Westa zadrżał. – I jestem przerażona na
śmierć, że nie okażesz się taką osobą.
Zamknął oczy. Poddawał się. Niemal widziałam, jak wola walki
wyparowuje z jego ciała.
Chciałam paść na kolana i błagać go, by nie rezygnował.
Przekonać go, żeby dał mi wszystko, czego potrzebuję, żebym mogła
z nim być.
Ale to nie zależało ode mnie.
To on musiał się zadeklarować.
Musiał zawalczyć.
Odwróciłam się i odeszłam.
Lecz tym razem, gdy zostawiałam za plecami miłość mojego życia,
a także dawną zakompleksioną Grace, nie oglądałam się za siebie.

Kiedy położyłam się do łóżka, nie mogłam uwierzyć, że tyle się wydarzyło.
Brakowało mi dźwięków, które wiązały się z obecnością babci:
przesuwania przedmiotów, chrapania, mówienia, oddychania. Tęskniłam za
tym, a ogłuszająca cisza wsiąkała w moje kości jak trucizna.
Wcześniej napisała do mnie Karlie, pytając, czy mam ochotę na
spontaniczne piżama party z filmami z lat dziewięćdziesiątych, tanim
winem i quizami. Kusząca propozycja, tym bardziej że chciałam uciec od
chaosu kotłującego się w mojej głowie. A jednocześnie wiedziałam, że
nowa wersja mnie nie powinna uciekać od problemów.
Musiałam przetrwać dzisiejszą noc i obudzić się silniejsza.
Wciąż poraniona.
Wciąż nieco wstydliwa.
Asymetryczna.
Ale również cała.
I niezależna.
Twardsza niż kiedykolwiek.
Upewniłam się tylko, że dobrze zamknęłam drzwi. W tle grał telewizor;
światło z ekranu tańczyło na mojej twarzy, żebym nie czuła samotności –
łóżko bez Westa wydawało się takie puste. Mimo to wiedziałam, że
wybrałam właściwą ścieżkę.
Będzie wyboista, ale byłam na to gotowa. Niezależnie od tego, dokąd ma
mnie poprowadzić.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 25
GRACE

W następnym tygodniu rzuciłam się w wir pracy i zajęć.


Premiera Tramwaju zwanego pożądaniem zbliżała się wielkimi krokami
i kładła cieniem na całym moim życiu.
West został wypisany ze szpitala trzy dni po moich odwiedzinach.
Wysłałam mu jedzenie i kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia, ale nie
miałam odwagi zjawić się ponownie. Teraz piłka była po jego stronie.
Kilka dni po powrocie West pojawił się w audytorium w połowie próby.
Wciąż był obandażowany, miał spuchniętą twarz i schudł kilka kilogramów,
mimo to jego widok zapierał dech w piersiach. Posłał mi swój popisowy
szelmowski uśmiech, trzymając w ustach cukrową laskę.
Kiedy go zobaczyłam, byłam na scenie, a Aiden wkroczył akurat z atrapą
paczkowanego mięsa. To było nasze pierwsze spotkanie jako Stanleya
i Blanche. Wiedziałam, że powinnam skupić się na grze, ale nie potrafiłam
nie śledzić Westa wzrokiem, kiedy usiadł tuż pod sceną, w pierwszym
rzędzie, i przyglądał mi się ciekawie.
– Hej. Gdzie jest mała? – zagrzmiał Aiden i wyprężył się jak struna.
A ja wreszcie pojęłam, jak się musiał czuć West, kiedy przyszłam go
obejrzeć w ringu. Kiedy przebywaliśmy w tym samym pomieszczeniu,
obecność drugiego absorbowała nas całkowicie.
Udałam, że zapalam papierosa i zaciągam się nim, po czym powróciłam
do roli.
– W łazience.
Aiden zasypywał mnie swoimi kwestiami, ja nie pozostawałam mu
dłużna. Na scenie panowała między nami chemia. Z czasem zapomniałam
o Weście i pozwoliłam sobie na zatracenie się w słodkiej magii
przedstawienia.
Weszła Tess, wypowiedziała swoje kwestie, próba dobiegła końca.
Finlay, siedzący obok Westa w pierwszym rzędzie, bił gromkie brawa.
– Nie mogę uwierzyć, że to mówię, ale to było doskonałe! Przybijcie
piątkę! Grace, nie odchodź zbyt daleko.
Pokiwałam głową i zeskoczyłam ze sceny.
Kiedy West do mnie podszedł, mój puls się rozszalał. Czekałam, że coś
powie i uwolni mnie od rozrywającego bólu, którego doświadczałam za
każdym razem, gdy o nim myślałam.
Na powrót stawał się starym, pięknym Westem.
– Teks.
– Maine.
Uśmiechnął się zawadiacko. Rzadko to robił, ale jego uśmiechy zawsze
miały na mnie porażający wpływ. Czułam się wtedy jak piękna syrena,
która po raz pierwszy ściąga ubranie.
– Byłaś niesamowita – wyszeptał ze szczerym podziwem.
Spuściłam głowę, czerwieniejąc.
– Ciężko pracowaliśmy. Dzięki.
– Pracowaliśmy? Widziałem tylko ciebie. Gdzie byli inni? – zapytał
bezczelnie, z nutką zaborczości w głosie.
Zaproś mnie na randkę.
Powiedz, że nie możesz beze mnie żyć.
Że nie tylko ja czuję się tak, jakbym chodziła z połową serca.
West wcisnął pięści w kieszenie spodni i przestąpił z nogi na nogę.
– Chcesz wyskoczyć później na kawę? Jako przyjaciele – zastrzegł się
szybko.
Moje serce się skurczyło. Przyjaciele. Oczywiście. Sama mu
powiedziałam, że pragnę wszystkiego i na nic innego się nie zgodzę, a on
pewnie doszedł do wniosku, że nie jestem wszystkiego warta. I nie było
w tym nic złego, musiałam tylko się z tym pogodzić. Nie mogłam prosić go
o coś, czego nie jest w stanie mi dać.
– Jasne – odparłam, siląc się na nikły uśmiech. – Dobry pomysł.
– Przyjadę po ciebie za dwie godziny.
Odwrócił się i odszedł.
Wróciłam na scenę i pochwyciłam spojrzenie Tess. Wyglądała na
załamaną. Połapałam się, że słyszała naszą rozmowę, i zapragnęłam zapaść
się pod ziemię.
Im wyżej fruwasz, tym boleśniejszy upadek.
Z obawą wyczekiwałam huku uderzającej o ziemię miłości Westa, kiedy
jego upór wreszcie ją pokona.

WEST

Karma i zemsta mają wspólną cechę. Obie to suki.


Dzisiaj dostarczyłem je Kade’owi Appletonowi, obwiązane toksyczną
kokardką.
Usiłowałem pogodzić się z jego syndromem małego fiuta. Poważnie.
Robiłem wszystko, by zminimalizować szkody. Gryzłem się w język
i pozwalałem mu pławić się w chwale. Ale już miałem dosyć.
Musiałem się upewnić, że nigdy więcej nie spróbuje zaatakować mnie
i tego, co jest mi drogie.
Nie tylko dlatego, że miałem dość jego przechwałek. Chciałem też
w końcu odzyskać dziewczynę.
Tym razem będzie bezpieczna.
Już nikt – ani on, ani ja, ani nikt inny – nie zrobi jej krzywdy.
Zaparkowałem poobijany motocykl przed domem Maxa. Christina
spędziła w warsztacie kilka dni, ale i tak była w opłakanym stanie.
Nigdy wcześniej nie odwiedzałem go w domu. Na dobrą sprawę nawet
nie wiedziałem, z kim mieszka. Sądząc po zadbanym trawniku i elewacji,
stawiałem na rodziców. To smutne, bo chłopak będzie mieć jeszcze większy
problem ze znalezieniem dziewczyny.
Podszedłem do drzwi. Suche liście szeleściły pod moimi butami.
Max otworzył mi z poważną miną i łypnął za moje plecy, żeby
sprawdzić, czy sprowadziłem posiłki.
– Jest tam? – Wszedłem do domu, mimo że nie zaprosił mnie do środka.
Max energicznie pokiwał głową.
– Sam? – dopytałem.
Obciągnął koszulkę na pokaźnym brzuchu.
– Nie jestem głupi. Nie chcę, żebyś mnie zabił.
– Z tym pierwszym się nie zgodzę, a co do drugiego jeszcze się zobaczy.
Wkroczyłem do schludnego salonu z kwiecistymi meblami. Wszędzie
wisiały rodzinne zdjęcia dowodzące, że Max nie jest jedyną nieatrakcyjną
osobą w tym domu.
Kade siedział rozwalony na kanapie, palił blanta i oglądał powtórkę
meczu futbolowego. Na kolanie trzymał puszkę piwa.
– Coś tu śmierdzi. – Powąchał powietrze, nie odrywając oczu od
płaskiego ekranu.
Zająłem miejsce w fotelu po prawej i przyjrzałem mu się uważnie.
Zaczął się wiercić. Palcami wystukiwał rytm na puszce, powieka mu drgała.
– Słyszałem, że trafiłeś do szpitala. – Na pokaz napiął muskuły i umościł
się wygodniej. – Jak dla mnie wyglądasz spoko.
– Dzięki za opinię medyczną, doktorze Tępak.
Upił łyk piwa, siląc się na spokój. Jednak widziałem, że kolano mu
podryguje, a dolna warga drży. Dobrze wiedział, że mógłbym go
rozsmarować na ścianie i zakończyć to tak, jak chcę. W biciu się byłem bez
wątpienia lepszy. Mimo że się podłożyłem, a on w szale mściwości niemal
mnie za to zabił.
Bez słowa patrzyłem, jak się kokosi.
– Po co w ogóle mnie tu ściągnąłeś? – prychnął. – Chcesz przeprosin?
Max usiadł na kanapie i się nachylił.
– Chcę tylko powiedzieć, że moi rodzice powinni tu przyjechać za
godzinę, więc wolałbym nie sprzątać krwi z dywanu...
– Wykrztuś to z siebie, St. Claire. – Kade oderwał wzrok od ekranu
i przeniósł go na mnie. – Chciałeś to zrobić bez towarzystwa naszych
kumpli, więc najwyraźniej ma to zostać między nami. Gadaj, dlaczego tu
jestem.
Może jednak nie był głupi jak but. Może bliżej mu do pantofelka? Tego
mikroba, zaledwie ciut mądrzejszego od buta.
– Chcę połowy pieniędzy z walki. I obietnicy, że zostawisz w spokoju
mnie, moich przyjaciół, rodzinę. A przede wszystkim... – Mój podniesiony
głos przeciął powietrze jak ostrze. – ...moją dziewczynę.
Oczywiście nie byliśmy z Grace parą, ale chyba mogłem pomarzyć?
Kade odchylił głowę na oparcie kanapy i roześmiał się skrzekliwie.
– Nie dostaniesz nawet centa. Wygrałem w sprawiedliwym starciu.
Obiecuję, że nie zrobię krzywdy twojej dziewczynie, ale nie mogę
zapewnić, że do niej nie uderzę. Niezła z niej dupa. I podobno od niedawna
jest singielką. Tak się składa, że straciłem kontrakt w Vegas, więc może
przeprowadzę się tu na stałe. A obracanie twojej byłej... To brzmi jak
świetna rozrywka.
– Spokojnie, Kade, nie zapę... – zaczął Max, ale Appleton rzucił
niedopitą puszką piwa w ekran. Gęsta biała piana spłynęła na podłogę.
– Zamknij jadaczkę, Riviera. Mężczyźni muszą porozmawiać.
– Ale... – wyjąkał Max.
– Idź posprzątać! – warknął Kade. – Twoi starzy, podobnie jak krwi, nie
chcą pewnie mieć na dywanie piwa.
Zacisnąłem palce na podłokietnikach. Mięsień wyraźnie pulsował na
mojej szczęce. Musiałem to dobrze rozegrać, nawet jeśli miałem ochotę
zabić drania. Gdybym pozwolił się wciągnąć w jego gierki, wyszedłbym na
amatora i nie osiągnął celu.
– Może lepiej to przemyśl, Appleton – zaproponowałem spokojnie.
– Naprawdę? A to dlaczego? – Zmroził mnie spojrzeniem.
Wyjąłem z kieszeni telefon, znalazłem odpowiedni filmik i wyciągnąłem
urządzenie w jego stronę. Kade pochylił się niechętnie, żeby obejrzeć.
Nagranie przedstawiało jego i Shauna zmuszających dwa pitbulle do
walki. Psy rzucały się na siebie agresywnie, a Kade jeszcze je zachęcał,
śmiał się i robił głupie miny. Wokół zakrwawionych zwierzaków zebrał się
tłum ludzi. Twarze wszystkich były wyraźne, ale żaden z tych dupków nie
był świadom, że jest nagrywany.
Jeden z psów zatopił kły w karku przeciwnika. Ranny pitbull pisnął
i przewrócił się. Krew tryskała, jego ciałem wstrząsały gwałtowne spazmy.
Wył rozpaczliwie, kiedy silniejszy przeciwnik rzucił się na niego
i rozszarpał na strzępy.
Nawet ja, nieczuły do szpiku kości, nie mogłem patrzeć na taką
brutalność. Kiedy była dziewczyna Kade’a przesłała mi ten materiał,
obiecałem jej, że powstrzymam jego bestialską działalność. I nie złamię
danego słowa. Co więcej, od teraz zamierzam spełniać każdą obietnicę,
którą złożę.
– Skąd to masz? – Kade wyprostował się i zesztywniał. Próbował
wyrwać mi telefon, ale czym prędzej schowałem go do kieszeni.
– Nie twoja sprawa. A teraz wyjaśnijmy sobie coś: jesteś na zwolnieniu
warunkowym za pobicie byłej dziewczyny, a organizujesz walki psów
z tym tępakiem Shaunem? To spore przewinienie. Dobrze, że umiesz się
bić. W więzieniu to całkiem przydatna umiejętność. Chyba że chcesz być
ruchany przez innych.
– Już tego nie ro...
– Przestań pierdolić. Mam kopie filmiku w chmurze. To świeże nagranie.
Zajmujesz się tym, odkąd nie możesz legalnie walczyć. Jeśli nie
wysłuchasz mnie uważnie, jeszcze dzisiaj umieszczę to na YouTubie
i wyślę do szeryfa. A teraz się powtórzę: połowa pieniędzy z walki
i obietnica, że zostawisz moich bliskich w spokoju. Zwłaszcza Grace. Jeśli
dowiem się, że chociaż pierdnąłeś w jej obecności, zabiję cię dwadzieścia
sześć razy. Raz za każdy rok twojego życia. Czy wyraziłem się jasno?
Przełknął ślinę, zacisnął usta. Nawet jeśli wcześniej się naćpał, teraz był
kompletnie trzeźwy. Myślał jasno i był świadom tego, że właśnie utkwił
w gównie po uszy.
– Mówię poważnie – warknąłem. – Dałem ci wygrać. I na tym skończyły
się moje dobre uczynki. Spróbuj się do niej zbliżyć, a cię zabiję.
– Jeśli się zgodzę, masz mi oddać te nagrania. – Kade wbił palec w blat
stołu dla podkreślenia swoich słów.
Czy ten kretyn naprawdę nie wie, jak działa internet?
– Zachowam je na wszelki wypadek – odparłem rzeczowo.
– Skąd mam wiedzieć, że nie zrobisz mnie w chuja?
– Po pierwsze: zawsze dotrzymuję słowa. – A przynajmniej będę to robić
od teraz. Do tej pory mi nie wychodziło. Ale zamierzam to zmienić. – A po
drugie jakaś mała część mnie nie chce, żeby twoja córka dorastała z myślą,
że jej tatuś siedzi więzieniu, nawet jeśli tam jest jego miejsce. I dlatego
zamierzam odpuścić, jeżeli obiecasz mi, że znajdziesz dobrą legalną pracę,
przestaniesz organizować walki psów, będziesz płacić swojej byłej alimenty
i zostawisz mnie oraz moich bliskich w spokoju.
Gadałem jak stróż moralności, ale prawda była taka, że gdyby wyszło na
jaw wszystko, co przez ostatnie lata działo się w Plazie, wiele osób miałoby
problemy. Poza tym w głębi duszy wierzyłem, że każdemu należy się druga
szansa.
Oczywiście nie ufałem Kade’owi Appletonowi, ale od tego był Max.
Będzie mieć na niego oko i dopilnuje, żeby mięśniak się wywiązał.
Kade uciekł spojrzeniem.
– Dobra, kurwa.
– Masz dwanaście godzin na dostarczenie pieniędzy do mojej skrzynki
na listy. I jeszcze jedno. – Wstałem, a on spojrzał na mnie niechętnie.
Kąciki moich ust drgnęły. – Mówiłem poważnie. Jeśli usłyszę, że maczałeś
paluchy w jakiejś walce psów albo kręciłeś się przy moich bliskich, zabiję
cię. Tej obietnicy też nie zamierzam złamać.

GRACE

W tym tygodniu każdego dnia chodziliśmy z Westem na kawę. Zawsze w to


samo miejsce, do małej knajpy na obrzeżach naszego miasteczka, do której
kiedyś uciekła babcia, a West pomógł mi ją znaleźć.
Nie serwowano tam nawet mojej ulubionej kawy. Wolałam cappuccino.
Zauważyłam, że także West nie tyka swojego naparu z ekspresu
przelewowego. Krążyliśmy po okolicy, trzymając kubki w rękach
i rozmawiając.
Poruszaliśmy każdy temat poza nami. Mówiliśmy o tym, że rodzice
kazali mu zrezygnować z walk, a on im to obiecał. I tym razem nie
zamierzał złamać danego słowa. O mojej wizycie w domu opieki
w następną sobotę. O tym, że babcia dobrze się tam odnajduje, chociaż
czasami miewa gorsze chwile. Namówienie jej na tomografię nie było
łatwe. Po wszystkim zadzwoniła do mnie Aimee, by poinformować, że
wyczerpana babcia zasnęła o siódmej i obudziła się następnego ranka jak
nowa. Nawet śpiewały z Ethel przy śniadaniu.
Oczywiście, dobranie stosownej dawki lekarstw zajmie trochę czasu, ale
ucieszyło mnie, że babcia dobrze na nie reaguje.
Uwielbiałam spędzać czas z Westem. Na razie tylko rozmawialiśmy
i żartowaliśmy, próbując odbudować to, co zostało zniszczone podczas
zajścia na stołówce. Nie tylko te spacery sklejały na nowo moje serce –
West każdego dnia zawoził mnie na uczelnię, nawet jeśli nasze zajęcia się
nie pokrywały, a pod koniec dnia zabierał mnie do domu.
Remont w głównym audytorium nareszcie dobiegł końca, więc próby
przeniesiono do wielkiego odnowionego budynku.
West nosił mój plecak i śmiał się z moich żartów, nawet jeśli nie były
śmieszne. Kiedy zjawiałam się na stołówce i siadałam z Karlie, natychmiast
materializował się przy nas i zajmował miejsce obok. Nie kręcił nosem
nawet wtedy, gdy rozmawiałyśmy o latach dziewięćdziesiątych. Wydawał
się zadowolony z możliwości spędzania ze mną czasu.
To było słodkie.
I romantyczne.
I rozbudzało we mnie chęć mordu.
– Mam ochotę go zabić – wyznałam Karlie dzień przed premierą
Tramwaju.
I naprawdę chciałam to zrobić. Z całego serca. Mimo że bałam się, kiedy
Kade Appleton niemal go wykończył. Co za ironia.
– Musisz mówić nieco konkretniej. Co prawda nie jestem jego
największą fanką, ale ostatnio nie zrobił nic złego. A już na pewno nie
zasłużył na śmierć. – Karlie przeglądała gruby podręcznik, zakreślając
w nim akapity.
Opadłam na łóżko obok niej, zdmuchując z twarzy kosmyk włosów.
Wciąż się malowałam, ale przestałam nosić bejsbolówki. Musiałam
przyznać, że to wyzwalające – odciążało skórę głowy, było mi też
chłodniej.
– Zachowuje się jak idealny chłopak – jęknęłam z wyrzutem.
– O zgrozo! – Karlie udała, że się dławi. – Jak on śmie? A to drań!
– Tyle że on nie jest moim chłopakiem. Nie zaprosił mnie na randkę.
Odkąd wyszedł ze szpitala, nie rozmawialiśmy o naszym związku. Nie
łączy nas nic, poza... przyjaźnią.
To słowo smakowało w moich ustach jak kwas. Nie żałowałam rozstania,
ale nie rozumiałam, dlaczego on chce spędzać ze mną tyle czasu, ale nie
próbuje zrobić żadnego kroku. Najwyższy czas. To on musi zastanowić się
nad tym, czy jest gotowy na stały związek. Dałam mu to jasno do
zrozumienia w szpitalu.
– Może woli postępować ostrożnie? – zasugerowała Karlie.
Zatkała żółty zakreślacz i wyjęła zielony. Pomazane kolorami
podręczniki wyglądały jak tęcza.
– Może próbuje mi wszystko wynagrodzić, zanim wyjedzie po
zakończeniu roku.
To był ostatni semestr Westa na tej uczelni. Teoretycznie mógł się
wyprowadzić z Sheridan już za miesiąc. Nic go tu nie trzymało.
Na samą myśl o tym oblewał mnie zimny pot.
Karlie to zauważyła, więc zamknęła podręcznik, przysunęła się i objęła
mnie ramieniem.
– Kurde, ty go naprawdę kochasz, co?
Zamknęłam oczy i pokiwałam głową.
– Nie wiem, co mam robić, Karl – wyszeptałam. – Nie mogę zamieszkać
z dala od Austin. Nie zostawię babci. Ale patrzenie, jak on odchodzi... –
Próbowałam zaczerpnąć powietrza, ale nie mogłam. – ...mnie zabije.
Karlie pogłaskała mnie po ręce i oparła podbródek na moim ramieniu.
– Przykro mi, Gracie-Mae, ale tak się kończy igranie z ogniem.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
ROZDZIAŁ 26
GRACE

Gdy obudziłam się w dniu premiery, w telefonie czekała na mnie


wiadomość od Westa.

West: Sprawdź, co leży pod drzwiami. Do zobaczenia wieczorem


(będę siedział w pierwszym rzędzie).

Podekscytowana poszłam na bosaka do drzwi i otworzyłam.


Na wycieraczce czekał kosz ze słodkimi wypiekami, świeżą kawą
i kwiatami. Nie mam pojęcia, skąd West wziął to cudo, ale na pewno nie
kupił go w Sheridan. Musiał zamówić z przesyłką z innego miasta albo
przygotować samodzielnie.
Wniosłam podarunek do domu, postawiłam na kuchennym stole
i dopiero wtedy zauważyłam kartki z życzeniami.
Wyciągnęłam pierwszą.

„Jestem z ciebie taka dumna, kochanieńka.


Zawsze byłam i zawsze będę.
Twoja największa fanka Marla”
Odwróciłam ją i zobaczyłam, że życzenia napisała na odwrocie zdjęcia
uśmiechniętej Marli z wnukami siedzącymi jej na kolanach. W tle lśnił
ocean przysłonięty wysokimi palmami.
Wyszczerzyłam się w uśmiechu. Widać, że dobrze jej na Florydzie.
Wyjęłam drugą kartkę.

„Zdjęłaś pierścionek z płomieniem i stałaś się własnym ogniem.


Dziękuję za to, że pokazałaś mi, czym jest prawdziwa siła.
Karlie”

Na odwrocie ujrzałam nas obie, zamknięte w ciasnym uścisku,


z uśmiechami na twarzy. Najbardziej w tym zdjęciu podobało mi się to, że
zostało zrobione po pożarze. Właściwie było jedyne, na jakie się zgodziłam.
Wtedy nosiłam jeszcze starą szarą bejsbolówkę. Wiedziałam, dlaczego
Karlie je wybrała. Byłam na nim jeszcze przed upgrade’em do aktualnej
wersji.
Fakt, miałam wtedy blizny i wyglądałam inaczej, ale byłam warta tyle
samo, co przed pożarem.
Wyjęłam kolejną kartkę.

„Vivien Leigh się do ciebie nie umywa.


#PołamaniaNóg!
Tess”

I następną.

„Powodzenia, Grace.
Twój chłopak ma rozmach.
Rzeczywistość jest przereklamowana. Otwórz się na magię.
Profesor McGraw”
Otarłam łzy radości, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

„Jestem z ciebie dumny, Shaw.


(Dla jasności: wiedziałem, że jesteś dobrą aktorką, odkąd udawałaś
zainteresowanie moją osobą, żeby dopiec temu głupkowi, Westowi).
Easton”

W zdumienie wprawił mnie kolejny liścik.

„Grace,
przepraszam, że zachowałem się jak kretyn.
I dziękuję, że nie odwdzięczyłaś się tym samym.
Reign”

Została ostatnia kartka, ta, na którą czekałam najbardziej. Wyciągnęłam


ją spomiędzy croissantów, muffinów i ciastek.

„Dla ciebie wskoczę w ogień.


Kocham cię.
Twoja stara miłość”

Na odwrocie było zdjęcie, którego nie rozpoznawałam. Może dlatego, że


nawet nie zauważyłam, kiedy West je zrobił. Byliśmy wtedy w food trucku.
Miałam na sobie różową czapkę, śmiałam się z zamkniętymi oczami,
w dłoni trzymałam mrożoną margaritę i przygryzałam słomkę.
Przypomniałam sobie tamten moment. West leżał na podłodze i patrzył
na mnie jak w rozgwieżdżone niebo. Czułam się wtedy taka piękna.
Zauważona. Żywa.
Dlaczego z nim zerwałaś? Coś ty narobiła?
Umyłam twarz w kuchennym zlewie i szybko założyłam coś wygodnego,
a następnie w pośpiechu wskoczyłam do auta. Czekała mnie ostatnia próba
przed wielką premierą. Wszystkie bilety się wyprzedały, profesor McGraw
i Finlay zaczynali panikować.
Poszło jak po maśle.
Kiedy wróciłam do domu, żeby wziąć prysznic i przygotować się do
występu, przed drzwiami czekał na mnie kolejny koszyk, tym razem pełen
brudnych i śmierdzących naczyń. Domyśliłam się, kto to zmajstrował.
W środku znalazłam tylko jedną kartkę.

„Próbowałem zrobić coś nowego.


Nie wyszło.
Zamówiłem dla ciebie pizzę.
Kocham, West”

– Nie zaglądaj! To przynosi pecha. – Tess klepnęła mnie w tyłek,


przechodząc obok mnie za kulisami.
Nie posłuchałam i wyjrzałam przed kurtynę.
Audytorium pękało w szwach. Nie rozpoznawałam dziewięćdziesięciu
procent osób. Najpewniej zjawili się też zainteresowani wydarzeniem
mieszkańcy pobliskich miasteczek. W pierwszych rzędach siedzieli
pracownicy uniwersytetu, w tym profesor McGraw, a także ludzie,
z którymi chodziłam do liceum i gimnazjum. I wszyscy za chwilę mieli
zobaczyć moją nową twarz.
Prawdziwą twarz.
Tę z bliznami.
O dziwo, byłam na to przygotowana.
Tylko nie sądziłam, że aż tak się przejmę nieobecnością Westa. Nigdzie
go nie widziałam.
Tess dołączyła do mnie i wetknęła głowę między ścianę a szkarłatną
kurtynę.
– Serio, Grace, czego szukasz?
– Nigdzie nie widzę Westa – wychrypiałam łamiącym się głosem.
Tess złapała mnie za staromodną sukienkę i zaciągnęła za kulisy.
– Na pewno wkrótce się zjawi – powiedziała. – Reign powiedział, że
kupił bilety.
– Bilety? Więcej niż jeden?
Wzruszyła ramionami.
– Tak. Kilka. Pewnie pojawi się w towarzystwie swojego wiernego druha
Easta Brauna. Wiem, że Reign też ma być.
Roześmiałam się i odetchnęłam, żeby się uspokoić.
– Nie kupiłby biletów tylko po to, żeby pomóc nam zarobić, prawda?
Tess spojrzała na mnie jak na niezrównoważoną.
– Ta sztuka będzie hitem. Nie potrzebujemy żadnej pomocy. Kupił te
bilety, żeby cię wesprzeć, głupia.
Nie zdążyłam spanikować, bo musiałam się skupić na Blanche.
O dziwo, poradziłam sobie z występem z zaskakującą łatwością. Już
zapomniałam, jak bardzo lubiłam występować przed publiką. I jak bardzo
uzależniające są ludzkie reakcje na to, co dzieje się na deskach.
Każdy śmiech, okrzyk zdumienia, oklaski dawały mi kopa do działania
i elektryzowały.
Właśnie odgrywałam drugą scenę, gdy ktoś z rozmachem otworzył drzwi
audytorium i do środka wkroczył West wyglądający jak milion dolarów.
Miał na sobie garnitur, a obok siebie towarzystwo.
To nie był Easton Braun.
To była babcia Savvy.
Za nimi podążała Aimee, pod ramię z Eastonem.
Pochód zamykali Reign z Marlą, która musiała tu przylecieć aż
z Florydy.
Recytowałam swoje kwestie i krążyłam po scenie z sercem w gardle.
Kątem oka zauważyłam, że zajęli pierwszy rząd. Babcia miała na sobie
ulubioną cekinową suknię. Pomachała mi z szerokim uśmiechem.
Rozpoznała mnie.
Na wargach Westa czaił się zalążek uśmiechu.
Zlustrował mnie od stóp do głów, jakby chciał mi przekazać, że podoba
mu się moja nocna koszulka i zamierza ją dzisiaj ze mnie zerwać. Pod
koniec sceny niemal eksplodowałam z radości. Jeszcze nigdy nie czułam się
tak szczęśliwa.
Reszta przedstawienia minęła bez zakłóceń.
Stałam się feniksem, który przeciął powietrze, coraz bardziej
oddalającym się od popiołu, w którym tkwił przez lata. Który zawsze
będzie pamiętać jego ciężar na skrzydłach, ale już nigdy nie pozwoli
pociągnąć się na dno.
A nawet jeśli – i tak powstanie.

WEST

Po zakończeniu przedstawienia aplauz trwał nieprzerwanie przez dziesięć


minut.
Gdy już mi się wydawało, że gwizdy i oklaski cichną, rozlegała się nowa
fala.
Oglądałem zachwycające wystąpienie Grace i moje serce pękało z dumy.
Tess i Aiden nie dorastali jej do pięt. Jednocześnie pragnąłem, żeby szybko
nastąpił koniec, bo zależało mi na przejściu do części, nad którą
pracowałem od chwili wyjścia ze szpitala.
– To moja wnuczka. Gracie-Mae! – wrzasnęła w ucho pielęgniarce
babcia Savvy, wskazując na Grace.
– Wiem. Była niesamowita – odparła Aimee, nie zaprzestając oklasków.
– Piekielnie mądra i piękna jak sam anioł. Niech Bóg ma ją w swojej
opiece.
Aktorzy powoli znikali za kulisami.
Profesor McGraw weszła na scenę z mikrofonem i poklepała Grace po
ramieniu, dając jej znak, żeby została.
A zatem do dzieła, Teks. Czas na publiczne upokorzenie!
Zamieniły szeptem kilka słów, a potem pani McGraw zwróciła się do
publiczności.
– Bardzo dziękuję za waszą obecność i cieszę się, że zechcieliście
zobaczyć naszą interpretację Tramwaju zwanego pożądaniem, którego
autorem jest Tennessee Williams.
Zanim przeszła do rzeczy, zaczęła wymieniać z nazwiska reżysera,
producenta i aktorów.
– Przedstawienie dobiegło już końca, ale... Jeden z naszych studentów
chciałby coś powiedzieć. Uważam, że to wiadomość istotna w obecnych
czasach dla wszystkich grup wiekowych. Wierzę w misję teatru, który ma
wzbudzać emocje i dawać do myślenia. Wierzę też, że to, co zaraz
usłyszycie, umocni tę moją wiarę. Będzie to przejaw odwagi i wielkiego
serca, podobny do tego, czego właśnie doświadczyliście z tej sceny. Nie
przedłużając... Mam zaszczyt przedstawić państwu Westa St. Claire’a.
Stopy same poniosły mnie w stronę sceny.
Zdziwienie w oczach Grace sprawiło, że zacząłem mieć wątpliwości.
Czy zrobię z siebie kompletnego idiotę?
Prosiła o idealnego chłopaka. O wielkie gesty. Chciała poczuć się piękna.
Więc jeśli to nie zadziała, chyba się poddam.
Po dziesięciu sekundach stałem na deskach. Profesor McGraw przekazała
mi mikrofon i pokrzepiająco uścisnęła moje ramię.
– Powalisz wszystkich na kolana – szepnęła.
Spojrzałem na Teksas, która oszołomiona czekała na wyjaśnienia,
i odwróciłem się do zebranych.
– Przed rozpoczęciem tego semestru nawet nie słyszałem o Tramwaju
zwanym pożądaniem. Szczerze? Jeśli chodzi o aktorstwo, znam się
wyłącznie na filmach z wybuchami i Megan Fox.
Z głębi widowni rozległy się męskie okrzyki poparcia. Widzowie raczej
nie należeli do sztywniaków, co było mi na rękę.
– A potem poznałem Grace Shaw. Na początku pracowała jako
asystentka reżysera. Leciałem na nią, a ona kochała tę sztukę, więc
postanowiłem przeczytać ją i ja. Chciałem wiedzieć, co jest takiego
interesującego w Tramwaju zwanym pożądaniem. I już rozumiem.
Naprawdę. Wiem, co Tennessee Williams próbuje nam przekazać. Chodzi
mu o to, że każdy z nas pożąda domu, bez względu na definicję. Nie jestem
znawcą literatury, ale podoba mi się porównanie życia do drogi: czasami
wszyscy podążamy tak ciemną drogą, że nie zawsze jesteśmy w stanie się
połapać, kiedy mamy zamknięte oczy. Orientujemy się dopiero wtedy, gdy
pod nasze powieki wciska się smuga światła.
Zaczerpnąłem powietrza i przeszedłem do sedna.
– Przez ostatnie lata wędrowałem w ciemności, uciekając od domu. No,
może nie do końca, bo fizycznie mieszkałem tutaj, w Sheridan. Nie
chciałem jednak należeć do miejsca, w którym się wychowałem, bo
popełniłem jeden głupi błąd. A potem poznałem Grace Shaw, która
wywróciła moje życie do góry nogami. Jeśli ktoś wam kiedyś powiedział,
że zmiana to czysta przyjemność, nie zaznał w życiu ani jednej. Nie ma nic
gorszego. – Pokręciłem głową.
Widownia wybuchła śmiechem. Chichotała również Teksas, zakrywszy
usta dłonią.
Dobrze. To mnie motywowało. Może jednak ta przemowa nie okaże się
kompletną klapą?
– Wydaje mi się, że zakochałem się w niej, ponieważ przy każdym
naszym spotkaniu nawzajem bezlitośnie rozbijaliśmy otaczające mury. Ona
postawiła lustro przed moją twarzą, ja to samo zrobiłem jej. Oglądaliśmy
siebie w najlepszych i najgorszych momentach. Prezentowaliśmy swoje
obawy, wady i samotność. A pod koniec byłem w niej tak całkowicie,
żałośnie i niemożliwie zakochany, że nie myślałem jasno. I wszystko
spieprzyłem.
Nadeszła najtrudniejsza chwila. Czas, by wziąć porażkę na klatę. Co za
koszmar!
Odwróciłem się do Grace. Patrzyła na mnie wyczekująco, rozluźniona.
– Przepraszam, że nie daję ci tego wszystkiego, na co zasługujesz, Teks,
ale obawiam się, że nie mogę pozwolić ci odejść. Bo widzisz, nasza relacja
jest zbyt niepowtarzalna, zbyt piękna, by z niej zrezygnować. Na stołówce
powiedziałem ci, że nie jesteś moją dziewczyną, bo byłaś... – zamilkłem.
Twarz Grace wykrzywił szok. – Byłaś dla mnie wszystkim. I wciąż jesteś,
kochanie. Miałem sprawić, że poczujesz się piękna, ale nie ma na tym
świecie nikogo nawet w połowie tak pięknego, jak ty. Proszę... – Mój głos
się załamał, kiedy przyklęknąłem na jedno kolano, tak jak planowałem od
początku. – Nie złam mojego serca tuż po tym, jak poskładałaś je na nowo.
W powietrzu zawisło napięcie. Wszyscy wstrzymali oddech. Byłem
pewien, że z każdą sekundą bez odpowiedzi starzeję się o rok.
Plus był taki, że po minucie padłbym trupem i nie musiałbym oglądać
własnego upadku.
W końcu Grace odzyskała głos.
– Wstawaj, St. Claire! – rozkazała szeptem. – Król nie klęka przed nikim.
Podniosłem się i wziąłem ją w ramiona, a następnie złożyłem na jej
ustach namiętny pocałunek. A niech mieszkańcy tego zasranego miasta
mają o czym gadać przez następne dziesięć lat!
– Klęka wyłącznie przed swoją królową.
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
EPILOG
GRACE

Trzy lata później

– Panie i panowie, oklaski dla obsady Króla Leara!


Wychodzę na scenę i kłaniam się, trzymając się z kolegami za ręce.
Padają na mnie żółte snopy reflektorów, więc publiczność bez wątpienia
widzi moje blizny.
Nie przeszkadza mi to, bo w tym momencie ważniejsze jest dla mnie to,
że świętuję pierwszy płatny występ jako aktorka w Austin’s Paramount
Theater. Rola nie była wielka, ale dzięki niej opłacę rachunki – i nawet
trochę mi zostanie.
Zarabiam na życie, występując na scenie.
Kocham to, co robię.
Do tego zostałam stworzona, nawet jeśli przez chwilę uważałam, że jest
inaczej. Że nie dam rady.
Kiedy kłaniam się po raz trzeci, zauważam go w trzecim rzędzie.
Klaszcze i gwiżdże.
Miłość mojego życia. Mężczyzna, który zawsze we mnie wierzył, nawet
jeśli ja przestawałam. Obok niego siedzi Easton i jego dziewczyna Lilian.
A także... Czy to Karlie? Co ona tu robi? Powinna być w stolicy; dostała się
na wymarzony staż w redakcji gazety.
Nawet nie walczę z uśmiechem, który pcha się na moje usta. Posyłam im
szybkiego buziaka i spuszczam głowę, bo pod makijażem robię się
czerwona jak burak.
Oklaski ustają, aktorzy znikają za kurtyną.
Gratulujemy sobie, ściskamy się, a potem uciekam do szatni, żeby się
przebrać w normalne ciuchy. Już nie noszę bluz z kapturem, wystarczają mi
zwykłe dżinsy i koszulki z krótkimi rękawami. Zaraz po występie wszyscy
wybieramy się na drinka, ale mam nadzieję, że kilka pierwszych kolejek
uda mi się wypić z moim chłopakiem, Eastonem, Karlie i Lilian.
Odkąd przeprowadziliśmy się z Westem do Austin, spędzamy
z Eastonem i Lilian dużo czasu. Chłopaki otworzyły siłownię, która stała
się bardzo popularna. Lilian pracowała tam jako asystentka i między nią
a Eastonem szybko zaiskrzyło.
Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że wszystko tak dobrze się skończyło.
West został w Teksasie i wynajął mieszkanie piętnaście minut drogi
autem od domu opieki, a ja studiowałam. Weekendy spędzaliśmy razem.
Przeprowadziłam się do niego dokładnie dzień po rozdaniu dyplomów.
Wychodzę z szatni tak szybko, jak to możliwe. Moi przyjaciele już
czekają przed wejściem za kulisy. Dalej nie pozwoliłaby im ochrona.
– Karlie! – Rzucam się na najlepszą przyjaciółkę.
Tulimy się, podskakujemy i chichoczemy. Uspokajamy się dopiero po
minucie, mimo że nie widziałyśmy się zaledwie cztery miesiące.
– A gdzie podziękowania dla mnie? To ja ją tutaj ściągnąłem – burczy
West, więc zostawiam Karlie, żeby obsypać jego twarz pocałunkami.
– Przepraszam! Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
– Wolę wdzięczność wyrażaną w naturze.
Wywracam oczami i szturcham go w ramię.
– Podziękuję ci odpowiednio wieczorem.
– No i to mi się podoba! – West przybija żółwika z Eastem.
Wymieniamy z Lilian spojrzenia i wybuchamy śmiechem.
Mój chłopak łapie mnie za rękę i wychodzimy z teatru. Idziemy do
pobliskiego baru. Noc jest piękna i ciepła. Zauważam, że West dziwnie
zwalnia, a Easton z dziewczynami wyprzedzają nas o ładnych kilka metrów.
– Co im jest? – pytam z nerwowym śmiechem. – Niemal biegną, a my
poruszamy się w żółwim tempie.
– Chcieli zapewnić nam więcej prywatności.
Głos wydaje się napięty, zduszony. Kompletnie nie pasuje do Westa,
znanego mi w ostatnich trzech latach. Przywykłam już do jego
szczęśliwszej, bardziej pozytywnej wersji, zapewne podobnej do tej sprzed
śmierci siostry. Zmienił się, gdy zostaliśmy prawdziwą parą. I wtedy
zakochałam się w nim jeszcze bardziej.
– Prywatności? – pytam. – Chcesz pogadać o tym, jak będą wyglądać
święta? Chyba już ci mówiłam, że Boże Narodzenie mogę spędzić z twoją
rodziną, a Nowy Rok z babcią. Nie widzę problemu.
Tak to wygląda od dwóch lat. Babcia, której się pogorszyło, nawet mnie
nie pamięta. Ale przynajmniej wiedzie wygodne życie, a ja wciąż
odwiedzam ją co tydzień. Nie jest doskonale, ale nauczyłam się z tym żyć.
Starać się dla kogoś ze wszystkich sił, nawet gdy sytuacja nie jest idealna.
Niestety, babci nie interesuje, gdzie spędzam święta. Ale zawsze dbam
o to, by później dotrzymać jej towarzystwa, porozmawiać z nią i potrzymać
za rękę.
– Nie chodzi o święta. – West kręci głową. – Muszę ci coś powiedzieć.
– Okej.
– Spotykałem się z kimś.
Zatrzymuję się i patrzę mu prosto w oczy. Nie wierzę. Nie w tym rzecz,
że próbuję to wyprzeć, po prostu nie wierzę i już. West ma wiele wad, ale to
najbardziej lojalny facet, jakiego w życiu spotkałam. Przekrzywiam głowę
i przyglądam się mu z zaciekawieniem.
– Co ty nie powiesz?
– Wolę być z tobą szczery.
– To jaka ona jest? – pytam, celowo ciągnąc tę farsę.
Cieszę się, że już nie mamy problemu z zazdrością. Przez pierwsze pół
roku naszego związku panicznie się bałam, że West zostawi mnie dla Tess
albo Melanie, ale dziś już wiem, że to ja jestem jedyną kobietą, która
doprowadza go do szaleństwa.
Nasi przyjaciele skręcają w boczną uliczkę i zostajemy sami.
– Jest świetna. Bardzo zaangażowana, spostrzegawcza, inteligenta... –
ciągnie West, próbując się doszukać na mojej twarzy oznak irytacji.
Niczego takiego nie znajduje. – Ale zerwałem z nią, gdy dostałem to, na
czym mi zależało.
– Czyli? – Unoszę brew.
West pada na jedno kolano, wyciąga coś z kieszeni i otwiera. Małe
aksamitne pudełeczko.
Ludzie wokół stają jak wryci i obserwują nas ciekawie.
– To jubilerka, która pomogła mi go zaprojektować. Mam nadzieję, że ci
się spodoba.
Zaglądam do środka. Pierścionek.
Nie byle jaki.
To pierścionek z płomieniem.
Kompletnie nie przypomina plastikowej błyskotki po matce. Ten jest
wykonany z białego złota i mieniącego się czerwienią rubinu.
Wyjmuję go, oddech więźnie mi w gardle. Jest piękny. I bardzo do mnie
pasuje.
– To... To...
West zabiera mi go i wsuwa na mój palec.
– Trzy lata temu wszedłem do uczelnianego audytorium i zobaczyłem,
jak dajesz z siebie wszystko na scenie. A teraz pracujesz
z profesjonalistami. I wiesz co? Nigdy nie miałem wątpliwości, że ci się
uda. Chcę spędzić z tobą resztę życia, bo bez ciebie nie ma ono sensu. Nie
mogę powiedzieć, że mnie dopełniasz, Grace Shaw, bo ty mnie tworzysz na
nowo. Dzięki tobie staję się lepszy. – Nabiera powietrza w płuca i kręci
głową. – Ja pieprzę, to najbardziej ckliwa rzecz, jaka padła z moich ust! Dla
jasności: rozmyślałem nad tym każdego dnia i nie szukałem inspiracji na
Pintereście, jak sugerował mi East.
– Wal się, St. Claire! Na Pintereście można znaleźć zarąbiste inspiracje! –
krzyczy East zza budynku z czerwonej cegły.
Wszyscy czekają za rogiem na moją odpowiedź.
Nie mogę powstrzymać chichotu.
– I co ty na to, Teks? Chcesz skoczyć ze mną w ogień?
Kiwam głową i ciągnę go za rękę.
– Z nikim innym nie chciałabym spędzić reszty mojego życia.
Zarzucam Westowi ręce na szyję i przypieczętowujemy zaręczyny
pocałunkiem – słodkim, namiętnym, zaborczym. Mimo że West szybko go
przerywa, żebyśmy się nie zapędzili przy widowni.
– Cholera, Teks. – Uśmiecha się promiennie, gładząc mnie po plecach. –
I pomyśleć, że zaczęło się od baletek, które położyłem na schodach food
trucka, żeby cię wkurzyć!
– I pomyśleć, że próbowałam wybić jej z głowy związek z tobą – dodaje
Karlie, podchodząc do nas z szerokim uśmiechem. Rzuca się na mnie
i piszczy z ekscytacji.
– I pomyśleć, że musiałem zaciągnąć Grace na randkę, żeby
zmotywować Westa do działania! – Easton wskakuje Westowi na plecy.
– I pomyśleć... – Lilian milknie i marszczy brwi w zamyśleniu. – Dobra,
nic mi nie przychodzi do głowy. Nie znałam was trzy lata temu.
Zanosimy się śmiechem. Oklaskom nie ma końca.
Staram się nie smucić tym, że babci nie ma tutaj z nami i że nie może
podzielać mojego szczęścia.
Muszę się z tym pogodzić. Daję sobie przyzwolenie, by cieszyć się tą
chwilą. Kiedyś pewien motocyklista przewiózł mnie i powiedział, że mogę
się kimś opiekować, ale nie muszę się obwiniać o jego problemy.
Wtedy jeszcze w to nie wierzył, ale teraz zmienił zdanie.
I ja też w to uwierzyłam.
WEST

Jestem właśnie na lotnisku w Austin i czekam na rodziców. Z Tess


i Reignem, którzy dopiero co przylecieli z Indiany. Obecnie mieszkają
z rodzicami Reigna. On jest agentem ubezpieczeniowym, a ona mamą na
pełen etat.
Swoją córkę Ramonę zostawili z rodzicami Reigna.
Stoją obok mnie, kiedy rozglądam się za mamą i tatą. Pojawia się Teksas
z kubkami kawy.
Tess przytula ją na powitanie.
– Nieźle wyglądasz, Grace!
– Ty też, Tess. Co u Ramony?
– Ząbkuje. Co za koszmar! – Tess wzdycha. – A tak poważnie, cieszę się
na wasz ślub. Świetne wyczucie czasu. Ostatnio marzyłam o tym, żeby
zrobić sobie długi weekend i zostawić małą z teściami.
– To wystarczająco dużo czasu, żeby zrobić ci drugie dziecko! – Reign
puszcza do żony oko i otacza ją ramieniem, a ona prycha pogardliwie.
– To zajmie ci trzy minuty. Co zamierzasz robić przez resztę
weekendu? – pytam. Mój komentarz wywołuje wybuch śmiechu.
Niechże rodzice w końcu się zjawią, bo chcę się stąd zmyć. Lotnisko jest
cholernie zatłoczone.
Tłum już mi nie przeszkadza, bo zacząłem chodzić na terapię ze względu
na depresję i myśli samobójcze. Doktor Riskin twierdzi, że jestem
introwertykiem z cechami ekstrawertyka. Ja twierdzę, że jestem
człowiekiem, który lubi towarzystwo wyłącznie wybranych osób. Głównie
narzeczonej i przyjaciela.
– Cholera, patrzcie, kto tu jest! – Reign wskazuje głową w bok.
Skanuję pomieszczenie, zastanawiając się, czy rodzice już dotarli i do
mnie nie napisali. Ale nie. To Kade Appleton. Goryl mierzy nas wzrokiem
i patrzy mi w oczy. Kiedy mnie rozpoznaje, na jego twarzy maluje się
zaskoczenie.
Nawet tu nie podchodź!
Oczywiście on ma inne zamiary.
Przez ostatnie trzy lata wkładałem dużo wysiłku w pilnowanie
Kade’a. Wiem, że po naszej rozmowie w domu Maxa przestał się zadawać
ze swoim podejrzanym menedżerem. Łączyły ich nielegalne akcje, a bez
nich nic ich razem nie trzymało.
Appleton zatrzymuje się naprzeciwko mnie. Teksas łapie mnie za rękę
i posyła mi spojrzenie, które mogę opisać słowami: proszę, tylko nikogo nie
zabij, suknia była zbyt droga.
Niech ci będzie, skarbie.
– O w mordę. St. Claire. To ty. Nieźle wyglądasz.
Dlaczego wszyscy to powtarzają? „Nieźle wyglądasz”. Dlaczego w ogóle
ludziom tak zależy na wyglądzie? Przecież nie czeka nas zbiorowa orgia.
– A u ciebie wszystko w porządku? – Taksuję go, zaborczo otaczając
narzeczoną ramieniem. Nie potrafię wyplenić tego nawyku.
– Zajebiście, gościu. Dobrze sobie radzę. Nie robię głupot. Niedawno
skończyło się moje zwolnienie warunkowe i wróciłem do MMA. Walczę
już od miesiąca. Właśnie jestem na rodzinnych wakacjach.
Wiedziałem. Miałem na niego oko. Dbam o to, żeby dobrze traktował
matkę swojego dziecka.
Appleton przenosi spojrzenie na Grace, a ja natychmiast się spinam. Ale
on tylko uśmiecha się łagodnie.
– Twój chłopak...
– Narzeczony – poprawia go Grace dobrodusznie.
Kade chichocze.
– Jak zwał, tak zwał. On szaleje na twoim punkcie. Mam nadzieję, że
jesteś tego świadoma.
– Oczywiście.
– Westie! Gracie! – słyszę okrzyki przy bramce i zupełnie zapominam
o Appletonie.
Idziemy przywitać się z moimi rodzicami. Podnoszę mamę w powietrze
i okręcam ją. Wreszcie przytyła i już nie jest tak lekka, jak kiedyś Aubrey.
Tata również prezentuje się nieźle: błysk w oku, ogolona szczęka.
Wyglądają na młodszych, niż w chwili gdy opuszczałem Maine jako
osiemnastolatek.
– Cieszę się, że w końcu dotarliście. – Teksas ściska ramię mojego
ojca. – Wiem, że ostatnio jesteście zajęci pracą.
– Za nic w świecie nie przegapilibyśmy waszego ślubu – odpowiada
mama.
A do mnie dociera, że to prawda.
Nie zawsze było tak dobrze – a przynajmniej nie przez kilka lat po
śmierci Aubrey – ale pora wreszcie odpuścić rodzicom.
I sobie również.
Grace też sobie odpuściła.
Żadne z nas nie jest idealne.
Koniec końców wszyscy jesteśmy feniksami, które powstają z własnych
popiołów i lecą w nieznane na płonących skrzydłach.

Koniec
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==
PODZIĘKOWANIA
Chciałabym przypisać sobie zasługi za Igrając z ogniem, ale prawda jest
taka, że ja tylko napisałam tę książkę. West i Grace przyśnili mi się, więc ta
historia należy do nich, nie do mnie.
Szczególnie Grace zrodziła się z potrzeby stworzenia kobiecej postaci,
która nie jest tak doskonała, jak wiele bohaterek romansów... Pokochałam
ją całym sercem i pragnę bronić jej ze wszystkich sił, dlatego napisanie tej
książki było trudnym procesem, a jednocześnie wspaniałą przygodą.
Chciałabym podziękować wielu ludziom, którzy przy mnie trwają
i pomogli mi przy tej powieści. Przede wszystkim redaktorkom: Angeli
Marshall Smith, Tamarze Matayi, Maxowi Dodsonowi i Paige Maroney
Smith. Jestem wam wdzięczna za to, że poświęciliście Westowi i Grace tyle
uwagi i miłości, na ile zasługują.
Dziękuję mojej asystentce Tijuanie Turner, która przeczytała tę książkę
więcej razy, niż jestem w stanie zliczyć, i zna mnie oraz styl mojej pracy na
wylot. Jesteś moją ulubioną (i jedyną) menedżerką.
Ogromne wyrazy uznania dla moich beta-readerek: Vanessy Villegas,
Amy Halter i Lany Kart.
I dla moich psiapsiółek: Charleigh Rose, Avie Harrison i Parker
S. Huntington, które zawsze mnie wspierają. I dla mojej cudownej grupy
specjalistek od marketingu oraz dziewczyn z grupy czytelniczej L.J.’s Sassy
Sparrows.
Gorące podziękowania dla Kimberly Brower, projektantek okładki Letitii
Hasser i Bailey McGinn oraz składaczki Stacey Ryan Blake. Cenię was za
kreatywność i talent. Jesteście świetne w tym, co robicie!
Podziękowania dla zespołu Social Butterfly – od PR-u. Jak zwykle
bardzo doceniam waszą pracę.
Specjalne wyrazy uznania dla blogerek i czytelniczek, które wspierają
moją karierę. Mam u was dług po wsze czasy!
Jeśli Igrając z ogniem podobało się wam (albo nie – i pragniecie dać
upust rozżaleniu), docenię szczerą recenzję.
Dziękuję wam z całego serca.
L.J. Shen xoxo
===Lx4sGSkcLB1uXGlcaF5sBjACZlU3UjQAZQFlVDJQYVZuV2dTNgA5Cw==

You might also like