Jedna Rzecz. ZaskakujÄ Cy Mechanizm Niezwykå Ych Osiä Gniä Ä - Gary Keller, Jay Papasan

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 244

Spis treści

1. JEDNA RZECZ

2. EFEKT DOMINA

3. ŚLADAMI LUDZI SUKCESU

CZĘŚĆ 1.
MITY ZWODZĄ I PROWADZĄ NA MANOWCE

4. WSZYSTKO JEST RÓWNIE WAŻNE

5. WIELOZADANIOWOŚĆ

6. ZDYSCYPLINOWANY TRYB ŻYCIA

7. WYSTARCZY CHCIEĆ

8. RÓWNOWAGA ŻYCIOWA

9. DUŻO, CZYLI ŹLE

CZĘŚĆ 2.
CAŁA PRAWDA. PROSTY SPOSÓB NA EFEKTYWNOŚĆ

10. DECYDUJĄCE PYTANIE

11. NAWYK SUKCESU

12. W POSZUKIWANIU DOSKONAŁYCH ODPOWIEDZI

CZĘŚĆ 3.
PONADPRZECIĘTNE REZULTATY. ODKRYWANIE DRZEMIĄCYCH
W TOBIE MOŻLIWOŚCI

13. O CELU ŻYCIA


14. O PRIORYTETACH W ŻYCIU

15. O PRODUKTYWNOŚCI W ŻYCIU

16. TRZY ZOBOWIĄZANIA

17. CZTERECH ZŁODZIEI

18 WYPRAWA

JEDNA RZECZ W PRAKTYCE

O BADANIACH

PODZIĘKOWANIA
KTO DWA ZAJĄCE GONI...
...NIE ZŁAPIE ANI JEDNEGO
PRZYSŁOWIE ROSYJSKIE
1 JEDNA RZECZ

Bądź jak znaczek pocztowy: trzymaj się jednej rzeczy, aż


dotrzesz do celu.
– Josh Billings

Siódmego czerwca 1991 roku, na 112 minut mój świat zatrząsł się w
posadach. No dobrze, nic takiego się nie stało, ale mniej więcej tak
się poczułem.
Byłem wtedy w kinie na filmie Sułtani westernu. Projekcję co
rusz przerywał gromki śmiech widowni. Ten film, uznawany za jedną
z najzabawniejszych komedii wszech czasów, ma swoje drugie dno.
W jednej z lepszych scen Curly – dzielny kowboj, w którego wcielił
się Jack Palance – z mieszczuchem w osobie Billy’ego Crystala,
oddzielają się od grupy w poszukiwaniu części stada. Choć przez
większą część filmu drą ze sobą koty, rozmowa o życiu w trakcie
wspólnej wyprawy nieoczekiwanie zbliża ich do siebie. W pewnej
chwili Curly spina konia, zatrzymuje się i odwraca do Mitcha.
Curly: Wiesz, w czym tkwi sekret życia?
Mitch: Nie. W czym?
Curly: W tym [Unosi palec ku górze].
Mitch: W twoim palcu?
Curly: W jednej rzeczy. Tylko jednej. Trzymasz się jej i wszystko
inne jest g.… warte.
Mitch: Fajnie, ale co to takiego, ta „jedna rzecz”?
Curly: To powinieneś odkryć sam.
I tak, niepostrzeżenie, fikcyjne postaci odkrywają przed nami
tajemnicę sukcesu. Czy scenarzyści zamieścili ten dialog w filmie
świadomie, czy też wyszedł on zupełnie przypadkiem – to nieistotne;
ważne jest, że to sama prawda. Jedna rzecz to najskuteczniejszy
sposób na osiągnięcie tego, na czym nam zależy.
Tak naprawdę dotarło to do mnie znacznie później. Przedtem też
odnosiłem pewne sukcesy, ale dopiero w chwili, gdy napotkałem
poważne przeszkody, zacząłem doszukiwać się związków pomiędzy
moim podejściem do biznesu a rezultatami. W ciągu niecałych
dziesięciu lat stworzyliśmy firmę o zasięgu ogólnokrajowym, z
ambicjami wejścia na arenę międzynarodową, ale nagle sprawy
przestały się układać po naszej myśli. Pomimo poświęcenia i ciężkiej
pracy czułem, że mój wysiłek donikąd nie prowadzi; że wszystko
sprzysięgło się przeciwko mnie.
Poddawałem się.

Z CZEGOŚ TRZEBA BYŁO ZREZYGNOWAĆ


Balansowałem na cienkiej linie, która niebezpiecznie zaczęła
przybierać kształt stryczka. Zdesperowany, postanowiłem szukać
pomocy i znalazłem ją w postaci osobistego konsultanta.
Opowiedziałem mu o swoim położeniu: o wyzwaniach, którym
musiałem stawić czoło – zarówno w życiu zawodowym, jak i
prywatnym. Przedyskutowaliśmy moje cele oraz życiowe plany, a gdy
trener wyrobił sobie pełen obraz sytuacji, przystąpił do poszukiwania
rozwiązań. Podjął się bardzo dogłębnej analizy. Kiedy spotkaliśmy się
ponownie, na ścianie jego gabinetu wisiał schemat mojej firmy –
poglądowy rysunek struktury całej organizacji.
Nasza rozmowa rozpoczęła się od jego prostego pytania:
– Czy wiesz, co powinieneś zrobić, aby wyjść na prostą?
Nie miałem zielonego pojęcia.
Odparł, że tak naprawdę wszystko sprowadza się do jednej
sprawy. Wyszczególnił czternaście stanowisk, które wymagały zmian
personalnych, i zasugerował, że jeśli uda mi się zatrudnić na tych
kluczowych stanowiskach właściwych ludzi, to i moja firma, i praca, i
życie zmienią się na lepsze. Ogromnie zaskoczony, stwierdziłem, że
spodziewałem się daleko większych rewolucji.
– Nie. Jezus potrzebował dwunastu ludzi, ty musisz znaleźć
czternastu – odparł.
Dla mnie był to przełomowy moment. Nie przyszło mi do głowy,
że relatywnie małe zmiany mogą mieć tak ogromne reperkusje.
Okazało się, że – choć pozornie byłem skoncentrowany na
określonych zadaniach – tak naprawdę nie poświęcałem się temu, co
ważne. Po wyciągnięciu wniosków z tego spotkania, podjąłem
radykalną decyzję. Zwolniłem się.
Zrezygnowałem z funkcji prezesa i skupiłem się wyłącznie na
znalezieniu czternastu ludzi na wskazane stanowiska.
Tym razem ziemia zatrzęsła się naprawdę. W ciągu trzech
następnych lat firma weszła na ścieżkę stabilnego rozwoju, a przez
kolejną dekadę osiągaliśmy średni wzrost na poziomie 40% rocznie.
Z regionalnego, niewielkiego gracza urośliśmy do zawodnika klasy
międzynarodowej. Odnieśliśmy ogromny sukces i nie oglądaliśmy się
za siebie.
Ponieważ sukces na ogół rodzi sukces, niejako po drodze stało się
coś jeszcze: wyłoniła się filozofia jednej rzeczy.
Po znalezieniu czternastki fachowców zacząłem indywidualnie
pracować nad ich karierami i zajęciami. Z przyzwyczajenia każdą z
takich rozmów kończyłem podsumowaniem i krótką listą spraw do
wykonania przed kolejną sesją. Niestety, choć wielu menedżerom
udawało się zrealizować większość zadań, to niekoniecznie były
wśród nich te najważniejsze. Cierpiały na tym wyniki. Pojawiła się
frustracja. Ponieważ zależało mi na sukcesach tych ludzi, zacząłem
stopniowo skracać listy: w tym tygodniu skup się na następujących
trzech zadaniach… w tym tygodniu skup się na takich dwóch
zadaniach… Wreszcie, z czystej desperacji, zredukowałem swoje
oczekiwania do minimum i poprosiłem:
– W tym tygodniu skup się tylko na jednej rzeczy, ale takiej, by
dzięki jej wykonaniu pozostałe sprawy stały się łatwiejsze do
rozwiązania bądź nieistotne.
Wtedy stało się coś niezwykłego, a rezultaty przeszły moje
najśmielsze oczekiwania.
Gdy zacząłem analizować minione sukcesy i porażki w kontekście
tych rozmów, odkryłem ciekawą prawidłowość. Otóż, zawsze gdy
odnosiłem ogromny sukces, skupiałem się na jednej, jedynej sprawie,
zaś wtedy kiedy rozmieniałem się na drobne, powodzenie
przychodziło ze zmiennym szczęściem.
I stała się jasność.

OGRANICZAJ SIĘ
Doba każdego człowieka liczy sobie tyle samo godzin, czemu więc
niektórym udaje się zrealizować znacznie więcej niż innym? Jak to
się dzieje, że robią więcej, osiągają więcej, zarabiają więcej i mają
więcej? Jeśli czas to pieniądz, to dlaczego czas niektórych ludzi ma
większą siłę nabywczą niż innych? Sekret tkwi w tym, że ci ludzie do
perfekcji opanowali sztukę docierania do sedna sprawy. Nie
rozmieniają się na drobne.
Jeżeli chcesz mieć bezwzględnie największą szansę na
osiągnięcie sukcesu w dowolnej dziedzinie, twoje podejście powinno
być właśnie takie: ograniczaj się.
Ograniczanie się polega na zignorowaniu wszystkiego, co w
danej chwili zrobić można, i zrobieniu tego, co zrobić trzeba. To
zdanie sobie sprawy z tego, że nie wszystko jest jednakowo ważne,
trzeba więc przede wszystkim zająć się tym, co najistotniejsze. To
połączenie tego, co robisz z tym, czego chcesz, i uświadomienie
sobie, że ponadprzeciętne rezultaty zależą głównie od tego, jak
dobrze potrafisz ukierunkować swoje działania.
Umiejętna selekcja stanowi najskuteczniejszy sposób na
osiągnięcie najlepszych efektów w pracy i w życiu. Tymczasem
większość ludzi jest dokładnie przeciwnego zdania. Uważają, że
wielki sukces to bardzo skomplikowana sprawa, wymagająca
ogromnych nakładów czasu. Ich kalendarze i listy zadań pękają w
szwach od przygniatającej liczby zadań. Nieświadomi tego, że
prawdziwy sukces przychodzi wówczas, gdy zajmujemy się tylko
kilkoma rzeczami, ale porządnie, gubią się i zatracają, próbując
łapać wiele srok za ogon – w rezultacie zaś zostają z niczym. Z
upływem czasu obniżają więc swoje oczekiwania, pozwalają, by ich
życie stopniowo karlało i porzucają marzenia. A przecież nie o takie
ograniczanie się chodzi…
Każdy człowiek ma określone zasoby czasu i energii, jeśli więc
będziesz starał się wydatkować je na wszystko po trochu, niewiele
dokonasz. Na pewno zależy ci na tym, by osiągać coraz więcej, ale –
o ironio! – wymaga to sprawnej eliminacji zadań, a nie ich mnożenia.
Musisz zajmować się mniejszą liczbą spraw, które zaczną przynosić
większe efekty, a nie rozmieniać się na wiele różnych zajęć, z
mizernym skutkiem. Problem z zajmowaniem się wieloma rzeczami
naraz polega na tym, że nawet jeśli ta strategia okaże się w pewnym
stopniu skuteczna, to dokładanie sobie nowych obowiązków bez
porzucania starych wywiera ogromną presję na życie zawodowe i
osobiste. A wraz z nią pojawiają się negatywne konsekwencje:
niedotrzymane terminy, niezadowalające rezultaty, nadmierny stres,
nadgodziny, bezsenne noce, niezdrowa dieta, brak ćwiczeń i utracone
okazje do spotkań z rodziną oraz przyjaciółmi – a wszystko to w imię
osiągnięcia celu, który da się zrealizować znacznie prostszymi
środkami, niż mogłoby się wydawać.
Filozofia ograniczania przez ukierunkowanie jest prostą i
skuteczną receptą na osiąganie doskonałych efektów. Działa zawsze,
wszędzie i w każdym przypadku. Dlaczego? Bo ma tylko jeden cel –
doprowadzić cię do sukcesu.
Kiedy ograniczysz się do absolutnego minimum, będziesz miał
przed sobą wyłącznie jedną rzecz do zrobienia. I właśnie o to chodzi.
2 EFEKT DOMINA

Każda wielka zmiana zaczyna się od przewrócenia jednej kostki


domina.
– B.J. Thornton

W Dniu Domina, 13 listopada 2009 roku, w holenderskim


Leeuwarden, firma Weijers Domino Productions nadzorowała udaną
próbę bicia rekordu w przewracaniu kostek domina. W trakcie
fascynującego widowiska zburzona została konstrukcja składająca
się z 4 491 863 kostek. W tym przypadku jedna kostka domina
wywołała lawinę, która sumarycznie wyzwoliła ponad 94 tysiące dżuli
energii – to w przybliżeniu tyle, ile typowy mężczyzna potrzebuje do
zrobienia 545 pompek.
Każda stojąca kostka domina stanowi niewielki magazyn energii
potencjalnej; im więcej ich ustawisz, tym większą potęgą będziesz
dysponował. Rozstaw wystarczająco dużo kostek, a okaże się, że
jednym pstryknięciem możesz zainicjować reakcję łańcuchową o
zadziwiającej mocy. Spektakl zorganizowany przez Weijers Domino
Productions był tego najlepszym dowodem. Wystarczy nadać bieg
jednej sprawie – właściwej sprawie – by puścić w ruch wiele innych.
A to nie wszystko.
W 1983 roku, na łamach „American Journal of Physics” Lorne
Whitehead opisał swoje spostrzeżenie: odkrył mianowicie, że kostka
domina może nie tylko przewrócić wiele kolejnych, takich samych
kostek, lecz także jest w stanie powalić kostkę znacznie większą od
siebie. Według jego obserwacji pojedyncze domino mogło przewrócić
kostkę nawet o połowę większą.
Rys.1. Postęp geometryczny rozmiarów kostek domina
Rys. 2. Postęp geometryczny jest jak długi pociąg – rusza bardzo wolno, ale w pewnej chwili
nie można go już powstrzymać

Dostrzegasz konsekwencje tego spostrzeżenia? Kostka domina


może nie tylko przewrócić inne podobne, lecz także coraz większe i
większe. W 2001 roku, fizyk z ośrodka Exploratorium w San
Francisco powtórzył eksperyment Whiteheada: wykonał osiem
kostek domina ze sklejki – każda o około 50% większa od
poprzedniej. Pierwsza mierzyła zaledwie 5 cm, ostatnia zaś miała
blisko metr wysokości. Przewracanie kostek zaczęło się od cichego
„tik”, a skończyło na głośnym „BAM!”.
Pomyśl tylko, co by się stało, gdyby kontynuować to
doświadczenie. Jeżeli przewracanie zwykłych kostek domina można
opisać jako postęp liniowy, to doświadczenie Whiteheada odpowiada
postępowi geometrycznemu. Wyniki takiego eksperymentu
myślowego przerastają najśmielsze wyobrażenia. Dziesiąta kostka
domina dorównywałaby wzrostem Peytonowi Manningowi,
potężnemu rozgrywającemu z ligi NFL. Przy osiemnastej mielibyśmy
do czynienia z kostką wielkości Krzywej Wieży w Pizie. Dwudziesta
trzecia kostka górowałaby nad Wieżą Eiffla, zaś trzydziesta pierwsza
byłaby wyższa o kilometr od Mount Everestu. Pięćdziesiąta siódma
miałaby wysokość dorównującą odległości od Ziemi do Księżyca!

PONADPRZECIĘTNE REZULTATY
Jeśli więc jesteś spragniony sukcesu, wiedz, że Księżyc jest w twoim
zasięgu. Ba, możesz nawet sięgnąć gwiazd, jeżeli będziesz potrafił
skupić się na priorytetach i zaangażować w realizację celu, który jest
w danej chwili najważniejszy. Osiąganie ponadprzeciętnych
rezultatów tak naprawdę sprowadza się do wdrożenia w życie efektu
domina.
Przewracanie kostek jest proste: wystarczy ustawić je w jednej
linii i popchnąć pierwszą. W praktyce sprawy są jednak bardziej
skomplikowane. Problem polega na tym, że życie nie układa się
zgodnie z oczekiwaniami i nie ogłasza wszem i wobec: „tu
powinieneś zacząć”. Ludzie sukcesu świetnie zdają sobie z tego
sprawę. I właśnie dlatego każdy dzień rozpoczynają od ustalania
priorytetów od nowa: szukają kluczowej kostki domina i robią
wszystko, żeby ją przewrócić.
Dlaczego to podejście się sprawdza? Ponieważ tajemnica
wyjątkowego sukcesu tkwi w odpowiednim aranżowaniu sekwencji
zdarzeń, a nie w ich jednoczesności. To, co pozornie zaczyna się od
prostej, liniowej zmiany, nabiera dynamiki w postępie
geometrycznym. Wystarczy wziąć na warsztat jedną rzecz, tę
najwłaściwszą, potem kolejną, i tak dalej… Z upływem czasu małe
sukcesy zamieniają się w duże – a do głosu dochodzi postęp
geometryczny. Efekt domina jest dobrze widoczny w skali globalnej –
na przykład w pracy, w biznesie – ale przejawia się też w każdej,
najmniejszej decyzji podejmowanej w ramach codziennego życia.
Sukces rodzi sukces, a kumulacja małych zwycięstw przybliża cię do
gigantycznego triumfu.
Ktoś, kto posiadł ogromną wiedzę, nie zdobył jej od razu, lecz
długo się uczył. Ten, kto opanował wyjątkowe umiejętności, dochodził
do nich z czasem. A ten, kto osiągnął wiele, nie zrobił tego za jednym
zamachem, lecz stopniowo. Nie inaczej jest z ludźmi majętnymi – na
swój dostatek musieli zapracować.
Najważniejszy jest czas. Na sukces pracuje się stopniowo. Krok
po kroku, sprawa po sprawie.
3 ŚLADAMI LUDZI SUKCESU

Świat popychają do przodu ci, którzy potrafią skupić się na


jednej rzeczy.
– Og Mandino

Dowody na efektywność zasady jednej rzeczy są wszędzie. Rozejrzyj


się uważnie, a niezawodnie je dostrzeżesz.

JEDEN PRODUKT, JEDNA USŁUGA


Jakoś tak się składa, że firmy święcące wyjątkowe triumfy zawsze
zawdzięczają to jednemu produktowi, który przynosi im największą
popularność bądź wyjątkowe zyski. Pułkownik Sanders rozkręcił
biznes pod szyldem KFC na bazie tylko jednego, sekretnego przepisu
na kurczaka. W latach 1947–1967 wartość firmy Adolph Coors
Company wzrosła o 1500% dzięki tylko jednemu produktowi,
wytwarzanemu w jednym browarze. Lwią część przychodów firmy
Intel generują mikroprocesory. A co jest mocnym punktem lokali
Starbucks? Myślę, że wiesz…
Lista przedsięwzięć, które urosły do niewiarygodnych rozmiarów
dzięki jednej rzeczy, jest bardzo długa. Czasami główny produkt albo
usługa jest właśnie tym, co przynosi zyski, ale nie zawsze. Weźmy na
przykład firmę Google. Jej najważniejszy produkt – ta jedna rzecz –
to wyszukiwarka, dzięki której jest możliwa sprzedaż reklam –
głównego źródła przychodów.
A na przykład Gwiezdne wojny? Czy jedna rzecz to w tym
przypadku filmy, czy związany z nimi wielki biznes? Jeśli wybrałeś tę
drugą opcję – masz rację… i jednocześnie jej nie masz. Dochody ze
sprzedaży zabawek związanych z Gwiezdnymi wojnami sięgnęły
ostatnio 10 miliardów dolarów, zaś zyski z emisji i sprzedaży praw do
sześciu filmów sagi wyniosły niecałą połowę tej kwoty – 4,3 miliarda
dolarów. Z mojej perspektywy, tą jedną rzeczą są jednak filmy, gdyż
to one napędzają sprzedaż zabawek i innych produktów.
Odpowiedź nie zawsze jest oczywista, co nie znaczy, że nie warto
jej szukać. Przełomowe technologie, przemiany kulturowe i
konkurencja sprawiają, że sztandarowy produkt danego
przedsiębiorstwa – jego jedna rzecz – może ulegać zmianom.
Najlepsze firmy doskonale zdają sobie z tego sprawę i zawsze zadają
jedno, zasadnicze pytanie: „Na co stawiamy?”.
Apple jest przykładem firmy umiejącej wykreować środowisko, w
którym wyjątkowa jedna rzecz dawała początek innej wyjątkowej
rzeczy. W latach 1998–2012 kluczowe produkty firmy zmieniały się i
ewoluowały, począwszy od komputerów Mac, przez iMaki, iTunes, aż
do iPodów i iPhonów – a na horyzoncie już zarysowuje się dominacja
kolejnego gadżetu – iPada. W miarę wprowadzania kolejnych
urządzeń poprzednie nie były zarzucane czy degradowane do roli
zapychaczy oferty. Wszystkie linie produktów są stopniowo
doskonalone, a najświeższy as atutowy tworzy dobrze znany „efekt
halo”, dzięki któremu użytkownik jednego produktu Apple jest
skłonny do nabycia całej rodziny urządzeń tej firmy.
Gdy zrozumiesz potęgę jednej rzeczy, zaczniesz patrzeć na świat
biznesu z innej perspektywy. Jeżeli dziś twoja firma nie wie, jaka jest
jej jedna rzecz, to jedynym celem powinno się stać jej znalezienie.

Tylko jedna rzecz może być tą najważniejszą.


Wiele spraw może być istotnych, ale najważniejsza – tylko
jedna.
– Ross Garber

JEDEN CZŁOWIEK
Koncepcja jednej rzeczy to uniwersalny motyw, który daje się
zaobserwować na różnych płaszczyznach. Jeśli się nad nią
zastanowić w kontekście ludzi, okaże się, że bardzo często wszystko
zależy od jednego człowieka. Jako świeżo upieczony licealista Walt
Disney chodził na zajęcia wieczorowe do Chicago Art Institute i
został rysownikiem w studenckiej gazetce. Po zdaniu matury chciał
pracować jako ilustrator w gazecie, ale nie mógł znaleźć posady,
więc jego brat Roy – biznesmen i bankier – załatwił mu etat w studiu
graficznym. Właśnie tam Walt opanował arkana animacji i zaczął
tworzyć filmy rysunkowe. Dla młodego Walta najważniejszym
człowiekiem był Roy.
Dla Sama Waltona takim człowiekiem kluczem na początku był
L.S. Robson, jego teść, który pożyczył Samowi 20 tysięcy dolarów na
rozkręcenie pierwszego biznesu: sklepu franczyzowego sieci Ben
Franklin. Potem, kiedy Sam otwierał swój pierwszy Wal-Mart,
Robson potajemnie zapłacił dzierżawcy gruntów kolejne 20 tysięcy i
w ten sposób przyczynił się do nieprawdopodobnej ekspansji firmy.
Albert Einstein miał Maxa Talmuda, swego pierwszego mentora.
To Max objaśniał dziesięcioletniemu Albertowi podstawy matematyki,
fizyki i filozofii. Raz w tygodniu, przez sześć lat nauki, Max
przychodził do rodziny młodego Einsteina na obiad.
Nikt samoistnie nie staje się geniuszem.
Oprah Winfrey przypisuje swoje zasługi ojcu; uważa, że czas
spędzany z nim i jego żoną był „wybawieniem”. W wywiadzie
udzielonym Jill Nelson z „The Washington Post Magazine”
powiedziała: „Jeśli nie wysłano by mnie do ojca, moje życie
potoczyłoby się zupełnie inaczej”. W jej życiu zawodowym kluczem
do sukcesu okazał się Jeffrey D. Jacobs, prawnik, agent, menedżer i
doradca finansowy, który namówił Oprah – szukającą wówczas
porady dotyczącej kontraktu pracowniczego – aby zamiast
sprzedawać swoje umiejętności w ramach kontraktu, zaczęła
pracować na własną markę. Tak narodziła się firma Harpo
Productions, Inc.
Historia wzajemnych inspiracji twórczych między Johnem
Lennonem a Paulem McCartneyem jest powszechnie znana, ale w
studiu nagrań był ktoś równie ważny: George Martin. Uznawany za
jednego z najlepszych realizatorów i producentów wszech czasów,
George często był nazywany „piątym Beatlesem”, ze względu na
ogromny wkład w formę pierwszych albumów zespołu.
Doświadczenie muzyczne Martina łagodziło braki warsztatowe
początkujących Beatlesów i pozwalało osiągnąć dokładnie takie
brzmienie, na jakim młodym talentom zależało. Większość aranżacji i
instrumentacji Beatlesów, a także pokaźną część partii
keyboardowych na wczesnych płytach opracował i wykonał Martin
wspólnie z zespołem.
Każdy człowiek ma kogoś najważniejszego – kto był pierwszym
wzorem, mentorem, nauczycielem albo menedżerem.
Nikt nie odnosi sukcesu w pojedynkę. Nikt.

JEDNA PASJA, JEDEN TALENT


Jeśli przyjrzeć się historiom wybitnych sukcesów, zawsze odnajdzie
się w nich jakiś ślad zasady jednej rzeczy. Przejawia się ona w
funkcjonowaniu każdego udanego przedsięwzięcia i w życiu każdego
człowieka sukcesu. Daje się ją zauważyć także w kultywowaniu
osobistych pasji i talentów. Każdy ma swoje zainteresowania i
zdolności, ale wielu nieprzeciętnych ludzi napędza jedna emocja;
jedna umiejętność, która przyćmiewa wszystkie inne i motywuje do
działania.

Musisz być zdeterminowany. Dąż do osiągnięcia jednego celu,


który sobie obrałeś.
– generał George S. Patton

Granica pomiędzy pasją a talentem czasami bywa nieostra.


Dzieje się tak dlatego, że niemal zawsze są to sprawy nierozerwalnie
ze sobą związane. Pat Matthews, jeden z najwybitniejszych
amerykańskich impresjonistów, wyznał, że jego pasja malowania w
prosty sposób przerodziła się w umiejętność, a wreszcie w zajęcie:
dzięki malowaniu jednego obrazu dziennie. Angelo Amorico,
najbardziej znany włoski przewodnik wycieczek, powiedział, że jego
talent – a w rezultacie także finansowy sukces – wyrósł na gruncie
miłości do własnego kraju i głębokiej potrzeby dzielenia się nią z
innymi. Ten motyw bardzo często pojawia się w historiach
wyjątkowego sukcesu. Zamiłowanie do czegoś sprawia, że
poświęcamy temu nieproporcjonalnie wiele czasu. Ów czas przekłada
się na doskonalenie umiejętności, a wraz z nimi przychodzą coraz
lepsze rezultaty. Z kolei lepsze efekty dają większą satysfakcję,
podsycają pasję i skłaniają do inwestowania w nią jeszcze większej
ilości czasu. To może się przerodzić w zamknięty, samonapędzający
się cykl, mający kapitalne implikacje.
Największą pasję Gilberta Tuhabonye stanowi bieganie. Gilbert
jest dziś amerykańskim długodystansowcem, ale urodził w Songa, w
Burundi. Zamiłowanie do ścigania zaprocentowało już w szkole
średniej – w mistrzostwach Burundi w lekkiej atletyce zwyciężył w
biegu na 400 i 800 m mężczyzn. Pasja biegania uratowała mu też
życie.
Stało się to 21 października 1993 roku, gdy wojownicy z
plemienia Hutu napadli na szkołę Gilberta i pojmali uczniów
należących do plemienia Tutsi. Ci, których nie zamordowano od razu,
zostali pobici i spaleni żywcem w pobliskich zabudowaniach.
Przygniecionemu tlącymi się ciałami Gilbertowi po dziewięciu
godzinach udało się wydostać, umknąć prześladowcom i schronić w
pobliskim szpitalu. Był jedynym, który przeżył.

Sukces wymaga skupienia się na jednym celu.


– Vince Lombardi

Po przyjeździe do Teksasu Gilbert nie przestał się ścigać i


doskonalić swoich umiejętności. W barwach katolickiego
uniwersytetu w Abilene sześciokrotnie zdobywał tytuł All-America.
Po obronie dyplomu przeprowadził się do Austin, gdzie obecnie jest
bezsprzecznie najpopularniejszym trenerem biegania. Założył też
organizację Gazelle Foundation, wspierającą działania mające na
celu poprawienie dostępu do wody pitnej w Burundi. Głównym
źródłem przychodów fundacji jest – uwaga! – wyścig „Run for the
Water”; sponsorowany bieg miejski po ulicach Austin. Nietrudno
zauważyć, wokół czego kręci się życie Gilberta…
Od początkującego biegacza do cudem ocalałego z masakry; od
ucznia college’u przez zawodowego lekkoatletę aż do darczyńcy –
pasja biegania prowadziła Gilberta Tuhabonye przez życie,
przerodziła się w talent i w fach, który dał mu szansę pomagania
innym. Uśmiech, jakim pozdrawia innych biegaczy na trasie wokół
jeziora Lady Bird w Austin, może być symbolem tego, jak pasja
przeradza się w powołanie, które nadaje życiu wyjątkowość i sens.
Nie bez powodu filozofia jednej rzeczy przejawia się w życiu
wielu ludzi sukcesu – jest bowiem niepodważalnie prawdziwa. Piszę
to z doświadczenia; także ty możesz się o tym przekonać, jeśli tylko
sobie na to pozwolisz. Wdrożenie owej filozofii w pracę – i w życie –
to najprostsza i najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić w imię
osiągnięcia wymarzonego sukcesu.

JEDNO ŻYCIE
Jeśli miałbym wskazać tylko jeden przykład człowieka, który
zapracował na absolutnie wyjątkowe życie, postępując zgodnie z
koncepcją jednej rzeczy – byłby to amerykański biznesmen, Bill
Gates. W szkole średniej największą pasją Billa były komputery, co
przyczyniło się do opanowania jednej, kluczowej umiejętności:
programowania. Jeszcze w szkole Bill poznał jednego człowieka –
Paula Allena – któremu zawdzięcza pierwszą pracę i z którym potem
wspólnie założyli firmę Microsoft. Wszystko to zdarzyło się dzięki
jednemu listowi, wysłanemu do jednego człowieka, Eda Robertsa,
który raz na zawsze zmienił ich życie. Ed dał tym dwóm mężczyznom
jedną szansę na stworzenie oprogramowania dla jednego komputera
o nazwie Altair 8800. Ta szansa wystarczyła. Microsoft powstał z
myślą o jednym zadaniu: opracowaniu i sprzedaniu interpretera
języka BASIC dla komputerów Altair 8800, co później wyniosło Billa
Gatesa na szczyt listy najbogatszych ludzi świata, na którym
pozostawał przez 15 lat z rzędu. Po odejściu z firmy Microsoft Bill
wybrał na swoje miejsce jednego człowieka: Steve’a Ballmera, z
którym znali się jeszcze z college’u. Nawiasem mówiąc, Steve był
trzydziestym pracownikiem firmy Microsoft, ale pierwszym
menedżerem zatrudnionym przez Billa. A to nie koniec tej historii.
Bill i Melinda Gates postanowili wykorzystać swój majątek do
polepszania bytu innych ludzi. Kierując się ideą, że życie każdego
człowieka jest równie cenne, stworzyli fundację mającą tylko jeden
cel: rozwiązywanie najistotniejszych problemów społecznych, takich
jak zdrowie i edukacja. Od chwili założenia większość grantów
przyznanych przez fundację zostawała przekazywana na rzecz
jednego planu: globalnego programu zdrowotnego Billa i Melindy
Gatesów. Jedynym celem tego ambitnego zamierzenia jest
wykorzystanie postępów w nauce i technologii do ratowania życia w
krajach opanowanych przez biedę. Po pewnym czasie państwo Gates
postanowili skoncentrować swoje działania na jednym zadaniu:
eliminowaniu chorób zakaźnych, będących główną przyczyną
przedwczesnej śmierci. Na pewnym etapie decyzja ta zaowocowała
skupieniem się na jednej, konkretnej rzeczy – szczepionkach. Bill
argumentował to następująco: „Spośród wszystkich działań
musieliśmy wybrać takie, które dałoby najlepsze rezultaty… Tym
czarodziejskim panaceum stały się szczepionki, gdyż są skuteczne i
niedrogie w produkcji”. Jedno proste pytanie Melindy: „W co można
zainwestować, aby włożone środki przyniosły największe korzyści?”
– zainicjowało konkretny tok rozumowania i doprowadziło do
podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Bill i Melinda Gates są żywym
dowodem na potęgę koncepcji jednej rzeczy.

JEDNA RZECZ
Okno na świat jest dziś szeroko otwarte, a rozpościerająca się z
niego perspektywa robi fascynujące wrażenie. Dzięki technologii i
nowym wynalazkom życie daje właściwie niewyczerpane możliwości.
To niezwykle inspirujące z jednej strony, lecz z drugiej – może
przytłaczać. Niezamierzoną konsekwencją nadmiaru jest
konieczność nieustannego wybierania oraz natłok informacji, którymi
jesteśmy codziennie bombardowani – każdego dnia wchłaniamy ich
więcej niż nasi przodkowie w ciągu całego życia. Jesteśmy zabiegani,
zmęczeni i coraz częściej prześladuje nas poczucie, że podejmujemy
się wciąż większej liczby spraw, ale osiągamy coraz mniej.
Intuicyjnie czujemy, że lepiej mniej, a dobrze. Rodzi się jednak
pytanie „od czego zacząć?”. Jak spośród wszystkich dóbr
oferowanych nam przez życie wybrać te właściwe? Jak podjąć
najlepszą możliwą decyzję, mieć wyjątkowe życie i nigdy nie
spoglądać wstecz?
Trzeba żyć według koncepcji jednej rzeczy.
To, co wiedział filmowy Curly, wiedzą wszyscy ludzie sukcesu. U
podstaw powodzenia leży jedna rzecz, która jest zaczynem
wszystkich wybitnych osiągnięć. Ta koncepcja, bazująca na
badaniach i życiowych doświadczeniach, to niezwykle skuteczna
recepta na sukces, podana w rozbrajająco zwięzłej formie. Łatwo ją
przedstawić, ale jej praktyczne zastosowanie wcale nie jest takie
proste.
Zanim więc szczerze, bez ogródek porozmawiamy o
praktycznych aspektach postępowania według koncepcji jednej
rzeczy, chciałbym otwarcie rozprawić się z pewnymi mitami i
mylnymi wyobrażeniami, które utrudniają jej wdrożenie. Są to
kłamstwa i fałsze piętrzące się na drodze do sukcesu.
Jeśli uda się nam je wykorzenić, będziemy mogli przyjąć
koncepcję jednej rzeczy z otwartym umysłem i bez zbędnych
obciążeń.
MITY
ZWODZĄ I PROWADZĄ NA MANOWCE
To nie niewiedza stanowi problem, tylko fałszywe przekonania,
co do których masz pewność, że są prawdziwe.
– Mark Twain

PROBLEMY Z BŁĘDNYMI WYOBRAŻENIAMI


W 2003 roku wydawnictwo Merriam-Webster zaczęło analizować
zapytania wprowadzane przez użytkowników internetowej wersji
znanego słownika, aby wyłonić słowo roku. Koncepcja polegała na
tym, że skoro hasła wpisywane do wyszukiwarek internetowych
świadczą o tym, czym najbardziej się interesujemy jako zbiorowość,
to najczęściej wyszukiwane słowa także powinny w pewnym sensie
oddawać ducha czasów. I rzeczywiście, pierwszy laureat dawał do
myślenia: okazało się, że w kontekście konfliktu irackiego, bardzo
wielu ludzi zapragnęło poznać prawdziwe znaczenie słowa
„demokracja”. Kolejnego roku na szczycie listy znalazł się „blog” –
krótkie, proste słowo, opisujące nową formę komunikacji. W roku
2005, który w Stanach Zjednoczonych zasłynął z wielu skandali na
arenie politycznej, zwycięstwo przypadło w udziale słowu „prawość”.
W kolejnej edycji, w 2006 roku, wydawnictwo Merriam--Webster
wprowadziło drobną zmianę. Od tamtej pory internauci mogli sami
nominować kandydatów na słowo roku i na nich głosować. Można
powiedzieć, że była to próba wzbogacenia analizy jakościowej
pierwiastkami opinii z zewnątrz… albo uznać to za udany chwyt
marketingowy. Tak czy owak, niekwestionowanym zwycięzcą okazało
się słówko truthiness1, ukute przez komika Stephena Colberta w
trakcie występu w pierwszym odcinku programu satyrycznego The
Colbert Report na antenie telewizji Comedy Central. Colbert
zdefiniował jego znaczenie następująco: „prawda, która wynika z
wewnętrznych przekonań, a nie z książek”. W epoce informacji,
napędzanej nadawanymi non stop wiadomościami, ciągłą paplaniną
wylewającą się z radiowych głośników i morzem blogowych wpisów,
powstających bez redakcyjnego nadzoru, słówko truthiness obejmuje
wszystkie mniejsze i większe fałsze oraz przekłamania, zarówno te
przypadkowe, niezamierzone, jak i te zupełnie celowe, które brzmią
w naszych uszach tak przekonująco i prawdziwie, że uznajemy je za
pewnik.
Problem polega na tym, że człowiek zwykle podejmuje działania
na bazie pewnych przekonań, nawet jeśli mocno mijają się one z
prawdą. Co gorsza, nasze umysły są już tak przepełnione rozmaitymi
osądami, że zdystansowanie się od nich i uznanie koncepcji jednej
rzeczy staje się bardzo trudne. Tymczasem owe osądy bardzo często
zakłócają racjonalne myślenie, prowadzą na manowce i oddalają od
wymarzonego sukcesu.
Życie jest za krótkie, aby trwonić czas na poszukiwanie końca
tęczy; zbyt cenne, aby liczyć na szczęśliwą koniczynę.
Najskuteczniejsze rozwiązania są niemal zawsze bardzo oczywiste;
niestety ich oczywistość jest zwykle przesłonięta niewiarygodną
liczbą bzdur i powodzią „zdroworozsądkowych osądów”, które – jak
się potem okazuje – o zdrowy rozsądek nawet się nie otarły. Może
słyszałeś chętnie przywoływany przez niektórych szefów przykład
żaby? („Wrzuć żabę do garnka z wrzątkiem, a natychmiast wyskoczy.
Ale jeśli wrzucisz żabę do letniej wody i będziesz wolniutko ją
podgrzewał, płaz da się ugotować na śmierć”). To nieprawda. Bardzo
sugestywna – ale nieprawda. Znasz powiedzenie „ryba psuje się od
głowy”? To także bzdura. Taaaaaka wielka, jak niektóre wędkarskie
przechwałki.
A słyszałeś historię o tym, jakoby po przybiciu do brzegów
Ameryki konkwistador Cortez kazał podpalić własne statki, by
zmobilizować ludzi do walki? To tylko mit. Kolejne kłamstwo.
„Stawiaj na dżokeja, a nie na konia!” – ta maksyma od dawna ma
zachęcać do pokładania zaufania w zarządzie firmy. Ale taka
strategia obstawiania zakładów bukmacherskich szybko
doprowadziłaby cię do kompletnego bankructwa, co może skłaniać
do zastanowienia, jakim cudem udało się jej zyskać popularność.
Przekazywane z ust do ust rozmaite mity i półprawdy z upływem
czasu na stałe osiadają w naszej świadomości i zaczynają być
traktowane jako pewnik.
Stąd zaś już tylko krok, by opierać na nich swoje decyzje.
Kolejnym wyzwaniem, jakiemu musimy sprostać przy
opracowywaniu strategii sukcesu, jest fakt, iż tak jak w opowieściach
o żabach, rybach, konkwistadorach i dżokejach, w przepisach na
sukces też kryją się kłamstwa. „Nawał zadań mnie przerasta”. „Jeśli
będę robił kilka rzeczy naraz, zrobię je szybciej”. „Muszę być
bardziej zdyscyplinowany”. „Potrafię zrobić to, co chcę, kiedykolwiek
zechcę”. „W moim życiu brakuje harmonii”. „Może nie powinienem
stawiać sobie tak wygórowanych celów”. Jeżeli będziesz to wszystko
powtarzał odpowiednio często, to łatwo wyrobisz w sobie
przeświadczenie o prawdziwości owych sześciu rzekomych
fundamentów sukcesu, które nie pozwalają nam żyć w zgodzie z
filozofią jednej rzeczy.

SZEŚĆ MITÓW, KTÓRE STOJĄ NA DRODZE DO


SUKCESU

1. Przeświadczenie, że wszystko jest tak samo ważne.


2. Pułapka wielozadaniowości.
3. Przecenianie roli zdyscyplinowania.
4. Wiara w to, że wystarczy chcieć.
5. Iluzja życiowej harmonii.
6. Obawa przed wielkością.
Tych sześć mitów to utarte przekonania, które zakorzeniają się w
naszych głowach i stają się prowadzącymi nas na manowce
wytycznymi postępowania. To drogi, które zapowiadają się
obiecująco, ale kończą ślepym zaułkiem. To okruchy pirytu – „złota
głupców”; żółte grudki odwracające uwagę od żyły prawdziwego
kruszcu. Jeśli zależy ci na zmaksymalizowaniu własnego potencjału,
musisz raz na zawsze rozprawić się z tymi mitami.

1 Truthiness można by przetłumaczyć jako „prawdość”; chodzi o prawdę wykreowaną


(zazwyczaj przez polityków i media), życzeniową, która z rzeczywistą, udowodnioną
prawdą ma niewiele wspólnego (przyp. red.).
4 WSZYSTKO JEST RÓWNIE
WAŻNE

Sprawy najważniejsze nie mogą być zdane na łaskę najmniej


ważnych.
– Johann Wolfgang von Goethe

Równość, rozumiana w kontekście sprawiedliwości społecznej i praw


człowieka, to wspaniała idea, godna propagowania. Ale w świecie,
gdzie liczą się konkretne efekty, nie ma czegoś takiego jak równość.
Niezależnie od ocen nauczycieli – nie ma dwóch takich samych
uczniów. Niezależnie od starań organizatorów – warunki na
zawodach nigdy nie są zupełnie neutralne. Bez względu na
uzdolnienia – nie ma dwóch takich samych artystów. Oczywiście,
pewne sprawy nie podlegają dyskusji i ludzi należy traktować z
należną im sprawiedliwością, ale nie oszukujmy się – w świecie
sukcesu nie ma równości.
Równość to mrzonka.
Uświadomienie sobie tego stanowi asumpt do wszystkich
udanych decyzji.
A jeśli już o decyzjach mowa, to w jaki sposób je podejmujesz?
Jeśli danego dnia masz mnóstwo spraw do załatwienia, jak ustalasz
ich kolejność? Gdy byliśmy małymi dziećmi, na ogół robiliśmy różne
rzeczy podług tego, kiedy przyszedł na nie czas. „Pora na śniadanie…
czas iść do szkoły… odrobić pracę domową… pora wywiązać się z
domowych obowiązków… czas na kąpiel i do łóżka…”. Potem, gdy
byliśmy nieco starsi, dano nam pewną swobodę działania. „Jeśli
odrobisz pracę domową przed obiadem, będziesz mógł wyjść i się
pobawić”. Jeszcze później, gdy dorośliśmy, zaczęliśmy postępować
całkowicie według własnego uznania. Od tamtej pory wszystko
sprowadza się do osobistego wyboru. A skoro nasze życie jest
pochodną dokonywanych wyborów, jedno pytanie urasta do
kluczowej rangi: jak dokonywać tych właściwych?
Co gorsza, im jesteśmy starsi, tym na głowy spada nam więcej
spraw, które w naszym odczuciu „trzeba załatwić”. Jesteśmy
przemęczeni i przepracowani; mamy zbyt wiele obowiązków. A i tak,
niezależnie od tego, jak byśmy się starali, zawsze mamy wrażenie
bycia ze wszystkim „w lesie”.
Właśnie wtedy batalia o słuszność wyboru zaostrza się i popada
w chaos. Z braku logicznych, sensownych reguł dotyczących
decydowania działamy na wyczucie i opieramy się na utartych
przekonaniach oraz sprawdzonych metodach. Tyle tylko, że w ten
sposób sami podkopujemy swoją szansę na sukces. Miotając się
wśród codziennych obowiązków, niczym spanikowany bohater na
planie horroru klasy B, jesteśmy gotowi wybiec z domu przez ścianę,
zamiast opuścić go drzwiami. Optymalna decyzja ustępuje miejsca
byle jakiej, a krok, który powinien zbliżać nas do celu, prowadzi w
ślepy zaułek.
Jeśli każda sprawa jest pilna i ważna, wszystkie wydają się
równie istotne. Dwoimy się więc i troimy, ale nie posuwamy się ani
odrobinę do przodu. Samo działanie nie musi jeszcze oznaczać
produktywności, tak jak przedsiębranie nie jest tożsame z
przedsiębiorczością.

Najistotniejsze sprawy nie zawsze krzyczą najgłośniej.


– Bob Hawke

Jak powiedział Henry David Thoreau: „Nie wystarczy być


pracowitym jak mrówka. Trzeba wiedzieć, w co tę pracowitość
inwestować”. Odbębnienie stu bliżej nieokreślonych zadań to kiepski
substytut porządnego załatwienia jednej sprawy, za to bardzo
istotnej. Nie wszystko jest równie ważne, a sukces nie należy się
automatycznie temu, kto pracuje najwięcej. A jednak większość z nas
właśnie w ten sposób postępuje.

LUDZIE LISTY PISZĄ


Listy zadań stanowią jeden z podstawowych elementów wielu filozofii
sukcesu i technik zarządzania czasem. Powodowani impulsami,
spisujemy więc na skrawkach papieru swoje plany oraz oczekiwania
innych, albo metodycznie układamy je w notatnikach. Ramki na
dzienne, tygodniowe i miesięczne listy spraw do załatwienia zajmują
poczesne miejsce w niemal wszystkich terminarzach. Istnieje
mnóstwo aplikacji umożliwiających tworzenie list na smartfony, a
główne menu wielu programów komputerowych coraz bardziej
przypominają spisy zadań. Można odnieść wrażenie, że gdziekolwiek
spojrzymy, ktoś lub coś zachęca nas do tworzenia list… a choć
rzeczywiście są one bardzo przydatne, to mają istotne wady.
Spisy zadań sprawdzają się w roli podręcznego zbioru
najlepszych intencji, ale szantażują nas stosem trywialnych,
nieistotnych spraw, do załatwienia których czujemy się zobligowani –
bo znajdują się na liście. Z tego względu większość ludzi żywi do
wykazu zadań ambiwalentne uczucia. Jeśli pozwolisz na to, listy
zaczną narzucać ci priorytety, podobnie jak skrzynka odbiorcza w
programie pocztowym dyktuje rytm dnia wielu ludziom. Większość
skrzynek pęka w szwach od nieistotnych e-maili, udających wielce
ważne informacje. Zajmowanie się nimi zgodnie z kolejnością
otrzymywania przypomina rzucanie wszystkiego, by pomóc temu, kto
najbardziej narzeka. Tymczasem, jak trafnie zauważył premier
Australii, Bob Hawke, „Najistotniejsze sprawy nie zawsze krzyczą
najgłośniej”.
Ludzie sukcesu postępują inaczej. Zwracają uwagę przede
wszystkim na to, co najważniejsze. Przystają tylko po to, by z natłoku
spraw wyłonić te kluczowe i właśnie im podporządkowują dzień
pracy. Zajmują się w pierwszej kolejności tym, co inni odkładają na
później, zaś na później – a bywa, że w nieskończoność! – odkładają
to, od czego inni zaczynają pracę. Różnica nie wynika z odmienności
celów, ale z metod ich osiągania. Ludzie sukcesu zawsze opierają
swoje decyzje na przemyślanych priorytetach.
W pierwotnej, surowej postaci – prostego wykazu – lista spraw
do załatwienia może prowadzić donikąd. Jest zwykłym zbiorem
zadań, które twoim zdaniem powinieneś wykonać; pierwsza pozycja
to po prostu pierwsza rzecz, która przyszła ci do głowy. Listy zadań
są pozbawione ważnego pierwiastka: intencji dążenia do sukcesu.
Gorzej, większość takich spisów to tak naprawdę błagalne litanie o
przetrwanie kolejnego dnia, w niczym nieprzybliżające ich autorów
do tego, by ów dzień stanowił kamień milowy na drodze do celu i
satysfakcjonującego życia. Długie godziny spędzone na odhaczaniu
kolejnych pozycji z listy i dzień zwieńczony pustym biurkiem oraz
koszem pyszniącym się stertą papierowych świstków z załatwionymi
sprawami nie mają nic wspólnego z sukcesem. Zamiast wykazu
spraw do załatwienia, potrzebujesz listy będącej receptą na sukces –
takiej, która została opracowana z myślą o osiągnięciu wyjątkowych
rezultatów.
Lista zadań zwykle jest bardzo długa, a recepta na sukces –
krótka. Ta pierwsza sprawia, że człowiek miota się we wszystkie
strony; druga nadaje naszym działaniom konkretny kierunek. Jedna
jest nieuporządkowanym zbiorem spraw, druga metodycznym
przepisem osiągnięcia celu. Jeśli lista nie została stworzona z myślą o
sukcesie, to cię do niego nie doprowadzi. Jeżeli zawiera wszystko, to
najprawdopodobniej osiągniesz dzięki niej wszystko… tylko nie to, co
chciałeś.
W jaki sposób przekuć zwykłą listę zadań w przepis na sukces?
Przy tak wielu sprawach, które można załatwić, jak wybrać te
najważniejsze w danej chwili, danego dnia?
Postępuj według wskazówek Jurana.

JURAN ŁAMIE SZYFR


Pod koniec lat 30. ubiegłego wieku grupa menedżerów z koncernu
General Motors dokonała ciekawego spostrzeżenia, które
przyczyniło się do przełomowego odkrycia. Otóż jeden z czytników
kart perforowanych (rodzaj urządzeń wejściowych dla pierwszych
komputerów) używanych w firmie zaczął się dziwnie zachowywać. W
trakcie naprawy zauważono, że na bazie tego nietypowego
uszkodzenia można opracować system kodowania tajnych
wiadomości. W owych czasach była to nie lada gratka. Od kiedy
świat usłyszał o słynnych niemieckich maszynach szyfrujących
Enigma, szyfrowanie i łamanie szyfrów stało się jedną z
priorytetowych kwestii bezpieczeństwa narodowego i wzbudzało
powszechne zainteresowanie. Pracownicy General Motors szybko
doszli do wniosku, że ich przypadkowy szyfr jest nie do złamania. Z
tą opinią nie zgodził się jednak pewien konsultant z firmy Western
Electric, który podjął się próby złamania kodu. Po wielu godzinach
pracy, o trzeciej nad ranem udało mu się tego dokonać. Konsultant
nazywał się Joseph M. Juran.
Juran wspominał później o tym wydarzeniu jako o przełomie,
który doprowadził do rozwikłania jeszcze trudniejszej zagadki i stał
się przyczynkiem do jednego z jego największych odkryć,
stanowiącego istotny wkład w rozwój nauki i biznesu. Po udanym
złamaniu szyfru przez Jurana jeden z szefów GM zaproponował mu
analizę systemu premiowania, bazującego na formule opracowanej
przez mało znanego włoskiego ekonomistę, Vilfreda Pareta. W XIX
wieku Pareto stworzył matematyczny model rozkładu dóbr we
Włoszech, z którego wynikało, że 80% gruntów było w posiadaniu
20% obywateli. Innymi słowy, majątek Włochów był nierównomiernie
rozdzielony. Ponadto Pareto zauważył daleko idące prawidłowości w
strukturze rozkładu dóbr w społeczeństwie. Z kolei Juran, jako
pionier zarządzania jakością, spostrzegł, że zdecydowana większość
awarii na ogół jest powodowana przez relatywnie niewielką liczbę
błędów. Ta dysproporcja nie tylko wydała mu się zgodna z jego
wcześniejszymi obserwacjami, lecz także naprowadziła go na trop
bardziej uniwersalnej reguły. I rzeczywiście, zasada zaobserwowana
przez Pareta okazała się mieć o wiele większy zasięg, niż zapewne
przypuszczał sam autor.
W swojej nowatorskiej książce, zatytułowanej Ouality Control
Handbook, Juran chciał nadać jakąś zwięzłą nazwę koncepcji
„nielicznych liczących się wobec wielu nieistotnych”. Jedna z wielu
rycin w rękopisie została podpisana: „Zasada Pareta o
nierównomiernej dystrybucji”. Być może ktoś określiłby tę koncepcję
regułą Jurana, ale on wolał nazwać ją zasadą Pareta.
Owa zasada, jak się okazało, jest równie prawdziwa jak prawo
powszechnego ciążenia, a jednak większość ludzi nie dostrzega jej
doniosłości. To nie jest hipoteza, ale przewidywalne, mierzalne
prawo natury – zarazem jedna z najważniejszych znanych reguł
maksymalizowania wydajności pracy. Richard Koch, w książce
Zasada 80/20, zdefiniował ją prostymi słowami: „Zgodnie z regułą
80/20 zdecydowana mniejszość przyczyn, bodźców albo wysiłków
prowadzi do zdecydowanej większości skutków, reakcji albo
osiągnięć”. Innymi słowy, sprawy w świecie sukcesu nie są sobie
równe. Lwia część skutków jest wywołana przez zaledwie garść
przyczyn. Właściwy bodziec odpowiada za gros reakcji. Za
większością osiągnięć stoi niewielki, ale przemyślany wkład pracy.

Rys. 3. Według zasady Pareta (80/20), za lwią część efektów odpowiada relatywnie niewielka
część naszych działań

Z zasady Pareta płynie bardzo konkretny wniosek: większość


tego, co osiągamy, jest wynikiem niewielkiej części tego, co robimy.
Aby uzyskać ponadprzeciętne rezultaty, wystarczy znacznie mniejszy
nakład pracy, niż wydaje się większości ludzi.
Nie przywiązuj dużej wagi do podanych wartości. Prawdziwość
zasady Pareta wynika z niewspółmierności, a choć często ubiera się
ją w konkretne liczby – zwykle 80 do 20 – to rzeczywiste proporcje
mogą być inne. Zależnie od okoliczności różnice można opisać jako
90/20, gdzie za 90% sukcesu stoi tylko 20% całkowitego wkładu
pracy, albo 70/10, albo 65/5. Chodzi o to, że niezależnie od
konkretnych wartości, wiele zjawisk opiera się na tej uniwersalnej
zasadzie. Najważniejsze spostrzeżenie Jurana dotyczyło tego, że nie
wszystko jest równie ważne: niektóre sprawy są istotniejsze od
innych; znacznie istotniejsze. Lista zadań może stać się przepisem na
sukces, ale dopiero po zmodyfikowaniu jej w myśl zasady Pareta.
Rys. 4. Lista zadań może się stać przepisem na sukces, jeśli zmodyfikuje się ją w myśl reguły
Pareta

Zasada 80/20 była jednym z najważniejszych drogowskazów w


mojej karierze. Opisuje ona zjawisko, które – podobnie jak Juran –
wielokrotnie obserwowałem w praktyce. Większość tego, co
osiągnąłem, było pochodną zaledwie garści pomysłów, a większość
przychodów przynosiło mi niewielkie grono kluczowych klientów.
Tylko kilka inwestycji przełożyło się na gros moich zysków. Na
cokolwiek bym spojrzał, zawsze dawała o sobie znać koncepcja
nierównomiernego rozkładu. Im częściej się na nią natykałem, tym
bardziej uczyłem się ją dostrzegać, a wówczas zauważałem ją
jeszcze częściej. Wreszcie przestałem przypisywać to przypadkowi i
zacząłem traktować regułę Pareta jako absolutną podstawę sukcesu
– nie tylko w życiu, lecz także w kwestii współpracy z innymi ludźmi.
Rezultaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania.

PARETO DO KWADRATU
Zasadę Pareta da się odnieść do wszystkiego, o czym do tej pory
opowiedziałem, ale ma ona pewną wadę: jest zbyt miękka. Chcę,
żebyś poszedł dalej i zastosował ją w wersji ekstremalnej. Najpierw
określ kluczowe 20%, a potem jeszcze bardziej sprecyzuj swoje
dążenia poprzez wybranie spraw najważniejszych z ważnych. Reguła
80/20 stanowi pierwszy krok do sukcesu – ale nie ostatni. To, co
zaczyna się od zasady Pareta, trzeba skończyć samemu. Podstawą
sukcesu jest przestrzeganie reguły 80/20, lecz nie trzeba na tym
poprzestawać.

Rys. 5. Niezależnie od tego, ile zadań znajduje się na pierwotnej liście, zawsze można ją
okroić do jednego

Nie zatrzymuj się więc. Możesz wybrać 20% z 20%


początkowych 20%… i tak dalej, aż zostanie do zrobienia tylko jedna,
najważniejsza rzecz! (zob. rysunek 5). Nieważne, jakie to będzie
zadanie, misja czy cel. Duże czy małe – wszystko jedno. Zacznij od
dowolnie obszernej listy i wypracuj takie podejście, aby z
początkowego zestawienia najpierw wyodrębnić kilka absolutnie
najistotniejszych spraw, a potem kontynuuj selekcję, aż zostaniesz
tylko z jedną. Najważniejszą. Priorytetową. Tą jedną rzeczą.
W 2001 roku zwołałem zebranie menedżerów najwyższego
szczebla. Choć firma rozwijała się dynamicznie, przez
najważniejszych ludzi w branży nadal nie byliśmy uważani za
poważnego gracza. Postawiłem przed nami zadanie polegające na
wymyśleniu stu sposobów na zmianę tej sytuacji. Stworzenie listy
zajęło nam cały dzień. Następnego ranka wyselekcjonowaliśmy z niej
dziesięć pomysłów, spośród których potem wybraliśmy jeden –
naszym zdaniem najtrafniejszy. Polegał na tym, abym napisał książkę
poświęconą temu, w jaki sposób osiągnąć sukces w naszej branży.
Zaskoczyło. Osiem lat później ta książka nie tylko stała się krajowym
bes​t-​sellerem, lecz także zapoczątkowała serię kolejnych pozycji,
które w sumie sprzedały się w ponad milionie egzemplarzy. W branży
zatrudniającej około miliona ludzi ta jedna rzecz zmieniła nasz
wizerunek raz na zawsze.
Pozwól, że na chwilę wrócę do matematyki. Jeden pomysł ze stu.
To jest dopiero ekstremalna wersja reguły Pareta! Myśleć z
rozmachem, ale działać selektywnie. Właśnie na tym polega
naprawdę skuteczne rozwiązywanie problemów biznesowych w myśl
koncepcji jednej rzeczy.
Zresztą nie chodzi tutaj tylko o biznes. W czterdzieste urodziny
zacząłem brać lekcje gry na gitarze, ale szybko się przekonałem, że
nie jestem w stanie poświęcić na naukę więcej niż 20 minut dziennie.
To niewiele, musiałem więc zdecydowanie ograniczyć zakres
umiejętności do opanowania. Poprosiłem mojego przyjaciela Erica
Johnsona (jednego z najlepszych gitarzystów świata) o poradę. Eric
powiedział, że jeśli mam czas na naukę tylko jednej rzeczy, to
powinienem ćwiczyć konkretną skalę gitarową. Skorzystałem z jego
rady i wybrałem skalę bluesową. Odkryłem, że jeśli ją opanuję, to
będę mógł zagrać wiele solówek klasyków rocka, od Erica Claptona
do Billy’ego Gibbonsa, a któregoś dnia może uda mi się nawet
naśladować Erica Johnsona. W kontekście gry na gitarze, ta skala
stała się moją jedną rzeczą, dzięki której odkryłem świat rock’n’rolla.
Dysproporcje nakładu sił do efektów występują w każdej
dziedzinie życia – wystarczy się przyjrzeć. A jeśli wykorzystasz tę
zasadę na swoją korzyść, osiągniesz wymarzony sukces we
wszystkim, na czym ci zależy. Sprawy zawsze da się podzielić na te
trochę mniej i trochę bardziej istotne, a spośród tych ostatnich jedna
będzie bezwzględnie najważniejsza. Uświadomienie sobie tego faktu
jest niczym znalezienie magicznego kompasu. Zawsze gdy tylko
poczujesz się zagubiony i nie będziesz pewien, co robić dalej, możesz
wyjąć kompas i przypomnieć sobie, na czym ci najbardziej zależy.

Ważne wnioski

1. Selekcjonuj. Nie bądź po prostu zajęty; skup się na


produktywności. Pozwól, by rytm dnia narzucało to, co w danej
chwili najważniejsze.
2. Nie bój się skrajności. Kiedy już uda ci się wybrać
najistotniejsze sprawy, nie poprzestawaj na tym, lecz wybieraj,
typuj i odrzucaj, aż na placu boju zostanie tylko jedna, kluczowa
rzecz. To ona powinna znaleźć się na samym początku twojego
przepisu na sukces.
3. Odrzucaj. Czy ubierzesz to w słowa „później”, czy „nigdy”,
musisz umieć odkładać wszystko inne, aż najważniejsze zadanie
zostanie wykonane.
4. Nie wpadnij w pułapkę odhaczania. Jeśli zgadzasz się z
tezą, że nie wszystko jest równie ważne, to powinieneś
postępować w jej myśl. Nie pozwól się omamić wizji, według
której w życiu trzeba robić wszystko; że sukces polega na
odfajkowywaniu kolejnych spraw z listy. Nie zaczynaj „gry w
odhaczanie”, w której nie ma zwycięzców. Prawda jest taka, że
sprawa sprawie nierówna, zaś klucz do sukcesu polega na
zajmowaniu się tą, która w danej chwili liczy się najbardziej.
Czasami będzie to pierwsza rzecz, którą się zajmiesz. Czasami
jedyna. Tak czy owak, najważniejsze jest to, aby zawsze robić to, co
najważniejsze.
5 WIELOZADANIOWOŚĆ

Robić dwie rzeczy naraz to nie zrobić żadnej.


– Publiliusz Syrus

Skoro najważniejsze jest, aby robić to, co najważniejsze, dlaczego


ludzie próbują jednocześnie zajmować się wieloma sprawami? To
doskonałe pytanie.
Latem 2009 roku Clifford Nass postanowił znaleźć na nie
odpowiedź. Jaki postawił sobie cel? Sprawdzić, w jaki sposób tak
zwani mistrzowie wielozadaniowości radzą sobie z wieloma
zadaniami. Nass, który jest profesorem na Uniwesytecie Stanforda,
powiedział w wywiadzie dla „New York Timesa”, że podziwia
wielozadaniowców i uważa, iż sam kiepsko radzi sobie z robieniem
kilku rzeczy naraz. W ramach badań Nass i jego zespół badawczy
poprosili 262 studentów o określenie, jak często zdarza im się
zajmować kilkoma sprawami jednocześnie. Następnie podzielono
badanych na dwie grupy: tych, którzy podali, że często postępują w
taki sposób, i tych, którzy stwierdzili, że robią to rzadko. Badacze
uznali, że ci bardziej oswojeni z wielozadaniowością powinni sobie
radzić lepiej – jak się okazało, byli w błędzie.
„Byłem pewny, że ci ludzie posiedli jakąś tajemniczą umiejętność”
– powiedział Nass. „Ale przekonałem się, że osoby pozornie
wyspecjalizowane w wielozadaniowości, tak naprawdę marnują
mnóstwo czasu na błahostki”. Zostali rozgromieni pod każdym
względem. Choć byli przeświadczeni, że są w tym znakomici – i
zapewniali o tym innych – tak naprawdę ich działania były obarczone
poważną wadą; że zacytuję Nassa: „wielozadaniowcy robili wiele
rzeczy, ale każdą kiepsko”.
Wielozadaniowość to mit.
To mit choćby z tego względu, że wszyscy bezkrytycznie
akceptują wielozadaniowość jako prawdę objawioną. Do tego stopnia
zakorzeniła się ona w powszechnym rozumieniu wydajnej pracy, że
ludzie uważają, iż właśnie tak powinni postępować – im częściej, tym
lepiej. Słyszy się nie tylko o wielozadaniowości, lecz także o jej
doskonaleniu. Sugestie i porady dotyczące doprowadzania tej sztuki
do perfekcji można znaleźć na ponad sześciu milionach stron
internetowych, a serwisy pomagające w kształtowaniu kariery
wymieniają wielozadaniowość jako umiejętność cenną dla
pracownika, na którą powinien zwrócić uwagę potencjalny
pracodawca. Niektórzy są dumni z tej rzekomo posiadanej
umiejętności i traktują ją wręcz jako sposób na życie. Tak naprawdę
wielozadaniowość to jednak pic na wodę – ani nie zwiększa
wydajności, ani niczego nie usprawnia. Rozpatrywana pod kątem
czystych efektów, zawiedzie cię za każdym razem.

Wielozadaniowość to tylko okazja, żeby spaprać więcej rzeczy


naraz.
– Steve Uzzell

Jeśli spróbujesz robić dwie rzeczy naraz, to albo nie uda ci się ta
sztuka, albo żadnej z nich nie wykonasz naprawdę dobrze. Jeżeli
uważasz, że wielozadaniowość jest dobrym sposobem na zwiększenie
efektywności pracy, jesteś w błędzie. Przeciwnie – to doskonały
przepis na to, by zrobić mniej. Jak powiedział Steve Uzzell:
„Wielozadaniowość to tylko okazja, żeby spaprać więcej rzeczy
naraz”.
W PUŁAPCE UMYSŁU
Koncepcja zakładająca możliwość wykonywania przez człowieka
kilku czynności jednocześnie była badana przez psychologów od lat
20. ubiegłego wieku, ale pojęcie „wielozadaniowość” weszło do
użycia dopiero w latach 60. Co więcej, początkowo wykorzystywano
je do opisania pewnej właściwości komputerów, a nie ludzi. W
tamtych czasach dziesięć megaherców stanowiło najwyraźniej
wartość tak oszałamiającą, że potrzeba było zupełnie nowego pojęcia
do opisania wydajności cyfrowych maszyn w zakresie równoległego
wykonywania wielu operacji. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy,
dobór nazwy można uznać za niezbyt trafny, gdyż określenie
„wielozadaniowość” (ang. multitasking) bywa mylące: oznacza ono
bowiem sytuację, w której wiele operacji jest wykonywanych
naprzemiennie dzięki możliwości współdzielenia zasobów (np.
procesora). Z upływem czasu wielozadaniowość zaczęła być
rozumiana jako wykonywanie wielu zadań jednocześnie na bazie
wspólnych zasobów (na przykład przez jednego człowieka). Taka
zmiana zafałszowała prawdziwe znaczenie wielozadaniowości, gdyż
nawet komputery w danej chwili mogą przetwarzać tylko jedną,
ściśle określoną część kodu. Wielozadaniowość w przypadku
komputerów polega na ciągłym przełączaniu się między zadaniami,
aż do ich ukończenia. Szybkość, z jaką komputer jest w stanie
równolegle obsługiwać kilka zadań, sprawia wrażenie, że istotnie
wszystko dzieje się jednocześnie, co jeszcze bardziej komplikuje
porównywanie komputerów i ludzi.
Ludzie rzeczywiście potrafią wykonywać dwie lub więcej
czynności naraz – na przykład chodzić i rozmawiać, albo żuć gumę i
czytać mapę – ale podobnie jak komputery, nie są w stanie w pełni
skupić się na dwóch równoległych operacjach. Nasza uwaga płynnie
przeskakuje pomiędzy zadaniami. W przypadku komputerów to nic
złego, lecz u ludzi może rodzić bardzo poważne konsekwencje.
Dwóm samolotom pasażerskim udziela się zezwolenia na lądowanie
na tym samym pasie. Pacjentowi ordynuje się niewłaściwe leki.
Niemowlę pozostawia się w wanience bez opieki. Wszystkie te
potencjalne nieszczęścia mają jedno, wspólne źródło: próbę
wykonywania zbyt wielu zadań w jednym czasie, utrudniającą
skupienie się na tym, co w danej chwili jest najważniejsze.
Może to dziwne, ale z upływem czasu coraz silniejsze staje się
przekonanie, że nowoczesny człowiek powinien umieć robić wiele
rzeczy naraz. Wydaje się nam to realne, więc uważamy, iż
powinniśmy w ten sposób postępować. Dzieci uczą się i jednocześnie
wysyłają esemesy, słuchają muzyki albo oglądają telewizję. Dorośli
rozmawiają przez telefon w trakcie jazdy samochodem, jedzenia,
malowania się czy golenia. Robimy coś w jednym pokoju i
rozmawiamy z ludźmi w innym. Trzymamy smartfon w jednym ręku, a
drugą rozkładamy na kolanach serwetkę. Tu nie chodzi już nawet o
to, że mamy za mało czasu, by zrobić wszystko, co powinniśmy, ale że
czujemy presję zajmowania się wieloma sprawami naraz; przez cały
czas. Dwoimy się więc i troimy z nadzieją, że uda się nam
zrealizować wszystkie plany.
A przecież jest jeszcze kwestia pracy…
Nowoczesne biuro to cyrk na kółkach; młyn ciągłych żądań,
rozpraszających naszą uwagę. Gdy ty próbujesz w skupieniu
ukończyć jakiś projekt, ktoś zza cienkiej ścianki biurowego boksu
właśnie dostaje ataku kaszlu i pyta, czy przypadkiem nie masz jakichś
przeciwkaszlowych tabletek do ssania. Biurowe systemy komunikacji
niestrudzenie wypluwają z siebie komunikaty, słyszalne wszędzie w
zasięgu interkomów. Co chwila rozlega się dźwięk przychodzącej
poczty, strumień wiadomości z serwisów społecznościowych próbuje
przykuć twoją uwagę, a raz na jakiś czas biurko drży w rytm wibracji
telefonu komórkowego, sygnalizującego przyjście nowego esemesa.
Stosy nieukończonych zadań i nieotwartych e-maili rosną przez cały
dzień, a ludzie non stop przewijają się obok twojego biurka i zadają
ci jakieś pytania. Wszystko rozprasza, przeszkadza, irytuje.
Skupienie się na zadaniu samo w sobie okazuje się zadaniem ponad
siły. Według badań praca w biurze jest przerywana średnio co 11
minut, a pracownicy umysłowi spędzają niemal jedną trzecią dnia na
ponownym wdrożeniu się w realizowane zadania. A jednak mimo
wszystko uważamy, że możemy ujarzmić to pandemonium i zrobić to,
co jest do zrobienia, na dodatek – przed terminem.
Tylko że w ten sposób oszukujemy samych siebie.
Wielozadaniowość jest oszustwem. Billy Collins, „dyżurny poeta
Stanów Zjednoczonych”, ujął to bardzo zgrabnie: „To, co nazywamy
wielozadaniowością, czymś, co sugeruje możliwość zajmowania się
wieloma sprawami jednocześnie… buddysta nazwałby małpim
umysłem (monkey mind) – niestałością, niezdecydowaniem”.
Okłamujemy się, że po mistrzowsku opanowaliśmy wielozadaniowość,
ale tak naprawdę sami wpuszczamy się w maliny.

ŻONGLERKA (ZADANIAMI) TO ILUZJA


Wielotorowe myślenie przychodzi nam naturalnie. Każdy człowiek
codziennie myśli o średnio czterech tysiącach różnych spraw –
trudno się dziwić, że próbujemy swoich sił w wielozadaniowości. Jeśli
co 14 sekund pojawia się nowa myśl i nowa pokusa, aby zrobić coś
innego, to nic dziwnego, że nieustannie wpadamy w pułapkę
zajmowania się wieloma sprawami naraz. Nawet gdy na czymś się
skupiamy, tylko sekundy dzielą nas od myślenia o czymś innym, co
moglibyśmy zrobić. Co więcej, historia ewolucji zdaje się sugerować,
że ludzka zdolność przetrwania wymagała wypracowania
umiejętności równoległego troszczenia się o kilka spraw. Nasi
przodkowie nie przeżyliby długo, gdyby podczas zbierania owoców,
wyprawiania skór czy po prostu w wolnych chwilach przy ognisku, po
trudach całodziennego polowania, nie potrafili bacznie wypatrywać
czyhających na nich drapieżników. Dążenie do zajmowania się
kilkoma sprawami naraz nie tylko leży w naszej naturze, lecz także
mogło być koniecznością, która zapewniła nam przetrwanie.
Ale żonglerka to nie wielozadaniowość.
Żonglerka to iluzja. Dla postronnego obserwatora, żongler
manipuluje trzema piłkami jednocześnie. Tak naprawdę jednak piłki
są łapane i rzucane w pewnej sekwencji, niezależnie od siebie – choć
bardzo szybko. Chwyt, rzut, chwyt, rzut, chwyt, rzut. Jedna piłka w
jednym momencie. Badacze nazywają to „przełączaniem się między
zadaniami”.

Rys. 6. Wielozadaniowość nie jest sposobem na oszczędność czasu, lecz na jego


zmarnowanie

Kiedy się przełączasz, gdy przeskakujesz z jednego zadania na


inne – świadomie czy nie – dzieją się dwie rzeczy. Pierwsza następuje
niemal natychmiast: podejmujesz decyzję o przełączeniu. Druga jest
trudniejsza: musisz wdrożyć się w to, co zamierzasz zrobić (zob. rys.
6). Przełączenie pomiędzy dwiema prostymi czynnościami – na
przykład oglądaniem telewizji i składaniem ubrań – jest łatwe i
względnie szybkie. Ale jeśli pracujesz nad arkuszem kalkulacyjnym, a
współpracownik wpada do twojego biura, by omówić jakiś bieżący,
biznesowy problem, to złożoność obydwu zadań zdecydowanie
utrudnia bezproblemowe przestawienie się z jednego na drugie.
Zajęcie się nową czynnością, a potem wznowienie pracy w miejscu, w
którym ją przerwałeś, zawsze zajmuje pewną ilość czasu, a poza tym
– nigdy nie ma gwarancji, że podejmiesz wcześniejsze działania
dokładnie tam, gdzie musiałeś się od nich oderwać. To kosztuje.
„Wysokość kary w postaci utraty czasu za przełączanie się między
zadaniami zależy od złożoności (lub prostoty) tych zadań” –
konkluduje dr David Meyer. „Może ona wynosić 25% lub mniej w
przypadku prostych zadań, do znacznie ponad 100% w przypadku
bardzo skomplikowanych spraw”. Przełączanie się między zadaniami
jest obarczone konsekwencjami, z których niewielu ludzi zdaje sobie
sprawę.

WPUSZCZONY W KANAŁ
Co się dzieje, gdy zajmujemy się dwiema sprawami naraz? To proste.
Rozdzielamy je. Nasz mózg sekwencjonuje informacje, kanalizuje je –
i dzięki temu potrafimy przetwarzać różne rodzaje danych w jego
różnych ośrodkach. Ta właściwość sprawia, że umiemy jednocześnie
jeść i chodzić. Ale jest w tym pewien haczyk: tak naprawdę nie
skupiamy się na obydwu tych czynnościach. Jedna dzieje się na
pierwszym planie, a druga w tle. Jeśli w trakcie chodzenia musiałbyś
porozmawiać z przypadkowym pasażerem samolotu i zdalnie
pokierować nim za sterami, aby szczęśliwie wylądował DC-10,
zatrzymałbyś się w pół kroku. Na tej samej zasadzie, jeśli miałbyś
przeprawić się mostem linowym nad przepaścią, zapewne
przestałbyś rozmawiać. Owszem, możemy zajmować się dwiema
rzeczami jednocześnie, ale nie potrafimy w pełni się im oddać. Wie o
tym nawet mój pies Max. Jeżeli za bardzo pochłonie mnie oglądanie
meczu koszykówki, zaczyna mocno dopominać się o uwagę.
Najwyraźniej drapanie od niechcenia mu nie wystarcza.
Wielu ludzi uważa, że skoro organizm funkcjonuje niejako na
autopilocie, bez udziału świadomości – to już można mówić o
wielozadaniowości. Rzeczywiście, to prawda – ale nie w tym
znaczeniu, w którym owo pojęcie jest używane. Bardzo wiele
fizycznych czynności, takich jak oddychanie, jest nadzorowanych
przez różne ośrodki w mózgu – inne niż ten, który decyduje o
skupieniu na świadomym działaniu. Dzięki temu nie ma mowy o
konflikcie kanałów informacji. W pewnym sensie mamy rację, mówiąc
o tym, że „jakaś sprawa wysunęła się na czoło”, gdyż właśnie ta
część mózgu – płat czołowy – odpowiada za planowanie i skupienie.
Skupienie jest jakby skierowaniem snopa światła na to, co
najważniejsze. Możemy poświęcić swoją uwagę dwóm sprawom
naraz, ale wtedy mówimy o „podzielności uwagi”. Nie ma się co
oszukiwać: dwie sprawy to od biedy rzeczywiście podział uwagi. Ale
jeśli dojdzie trzecia, coś będzie musiało ustąpić pola.
Problemy z próbami skupienia się na dwóch sprawach naraz dają
o sobie znać zwłaszcza wtedy, gdy któreś z zadań wymaga
szczególnej uwagi albo koliduje z kanałem informacyjnym w danej
chwili będącym w użyciu. Gdy twoja partnerka opowiada o tym, w
jaki sposób chciałaby zmienić wystrój w pokoju gościnnym,
angażujesz pewien obszar kory wzrokowej w mózgu, aby to sobie
wyobrazić. Jeśli akurat prowadzisz samochód, dochodzi do kolizji
kanałów: ponieważ usilnie starasz się wyobrazić aranżację z nowym
fotelem i sofą, a nie dostrzegasz gwałtownego hamowania
samochodu jadącego przed tobą. Po prostu nie da się skoncentrować
na dwóch absorbujących sprawach jednocześnie.
Za każdym razem, gdy próbujemy zająć się dwiema sprawami
naraz, tak naprawdę rozmieniamy się na drobne, z niekorzyścią dla
efektów naszego działania. Oto lista pułapek, w które wpędza nas
wielozadaniowość:
1. Ludzki mózg ma ściśle określone możliwości. Możesz je dzielić
jak chcesz, ale zapłacisz cenę w postaci wydłużenia czasu pracy
i spadku efektywności.
2. Im więcej czasu poświęcisz na zadanie, na które musiałeś się
przełączyć, tym jest mniej prawdopodobne, że wrócisz do
pierwotnej czynności. Właśnie w taki sposób rosną piętrzące się
sterty niezałatwionych spraw.
3. Ciągłe przełączanie się między zadaniami to strata czasu,
wynikająca z konieczności przystosowania się do nowych
wymagań. Milisekundy poświęcone na takie adaptacje szybko
się kumulują. Według szacunków badaczy, wskutek spadku
efektywności związanego z wielozadaniowością tracimy 28%
typowego dnia pracy.
4. „Chroniczni wielozadaniowcy” wyrabiają sobie spaczone
spojrzenie na to, ile powinny trwać różne czynności. Niemal
zawsze uważają, że realizacja zadania będzie trwać dłużej, niż
to rzeczywiście jest konieczne.
5. Ludzie zajmujący się wieloma sprawami naraz popełniają więcej
błędów niż ci, którzy skupiają się na jednym zadaniu. Często
podejmują mniej trafne decyzje, bo wolą bazować na nowych,
bieżących informacjach, nawet jeśli te starsze są bardziej
wartościowe.
6. Wielozadaniowcy częściej doświadczają uciążliwego,
deprymującego stresu.
Przy tak jednoznacznych wynikach badań istnym szaleństwem
wydaje się fakt, że pomimo błędów mających swoje źródło w
wielozadaniowości, mimo jej negatywnego wpływu na trafność
podejmowanych decyzji – i tak uparcie brniemy w tym kierunku.
Może perspektywa jest po prostu zbyt kusząca? Pracownicy biurowi,
używający komputerów w trakcie pracy, przełączają okna
programów, sprawdzają pocztę albo uruchamiają inne aplikacje
niemal 37 razy na godzinę. Przebywanie w środowisku, w którym
bez przerwy coś lub ktoś odciąga uwagę, czyni nas jeszcze
podatniejszymi na dekoncentrację. Z drugiej strony, to może być
kwestia emocjonalnego haju: wielozadaniowcy czerpią specyficzną
przyjemność z samego przełączania się między zadaniami, a taki
dopaminowy zastrzyk może być uzależniający. Bez niego dopada ich
nuda. Niemniej jednak, niezależnie od przyczyn, wyniki badań nie
pozostawiają złudzeń: wielozadaniowość spowalnia nasze działania i
reakcje.

ROZTARGNIENIE ZA KÓŁKIEM
W 2009 roku dziennikarz „New York Timesa”, Matt Richtel, zdobył
nagrodę Pulitzera w kategorii „raport społeczny” za serię reportaży
zatytułowanych Driven to Distraction, poświęconych ryzyku
korzystania z telefonów komórkowych (np. wysyłania esemesów) w
trakcie prowadzenia samochodu. Richtel odkrył, że dekoncentracja w
trakcie jazdy jest odpowiedzialna za 16% śmiertelnych wypadków na
drogach i za różne kolizje, w których zostało poszkodowanych niemal
pół miliona osób. Nawet niezobowiązująca rozmowa przez telefon w
trakcie prowadzenia samochodu pochłania 40% naszej uwagi i – co
ciekawe – może mieć konsekwencje podobne do jazdy pod wpływem
alkoholu. Dowody na to są tak mocne, że w wielu stanach USA, a
także w innych krajach świata, rozmowa przez telefon w trakcie
jazdy jest traktowana jak wykroczenie. Choć nigdy nie
pozwolilibyśmy na to swoim nastoletnim pociechom, zdarza się, że
sami postępujemy w ten sposób. A wystarczy jedna wiadomość
tekstowa, aby przekształcić rodzinny SUV w śmiercionośny,
dwutonowy pocisk. Wielozadaniowość może mieć bardzo przykre
skutki.
Wiemy już, że zajmowanie się kilkoma sprawami naraz może być
śmiertelnie niebezpieczne. Nic dziwnego, że oczekujemy od pilotów i
chirurgów pełnego skupienia na pracy i niezwracania uwagi na
absolutnie nic innego. Ba, wychodzimy z założenia, że jeśli
ktokolwiek na takim stanowisku zostałby przyłapany na
postępowaniu wbrew tym oczekiwaniom, byłby surowo ukarany. W
przypadku pewnych zawodów nie przyjmujemy do wiadomości
żadnych argumentów, które tłumaczyłyby dekoncentrację w trakcie
pracy. Dlaczego więc dopuszczamy taką możliwość u wszystkich
pozostałych? Dlaczego wyznajemy podwójne standardy? Czyżbyśmy
nie cenili swojej pracy albo nie traktowali jej poważnie? Dlaczego
mielibyśmy tolerować rozmienianie się na drobne w trakcie
wykonywania zajęć, które są dla nas najważniejsze? Sam fakt, że
nasza codzienna praca nie wymaga wykonywania operacji na
otwartym sercu, nie oznacza jeszcze, iż koncentracja nie jest w niej
istotna – to od niej zależy nasz sukces, a być może także sukces
innych. Twoja praca także wymaga szacunku. Czasami zatracamy tę
świadomość, a przecież bardzo wiele zależy od tego, czy pracę tylko
wykonamy, czy też wykonamy ją dobrze. Spójrz na to z innej
perspektywy: skoro wskutek dekoncentracji niemal jedna trzecia
naszego dnia pracy idzie na marne, to jakie przyniesie to straty w
trakcie całej kariery? Jaki będzie miało wpływ na kariery innych
ludzi? Na firmę? Z tego punktu widzenia staje się oczywiste, że
zignorowanie problemu może się poważnie odbić na twojej
przyszłości, przyszłości twojej firmy… a być może przyszłości innych
ludzi.
Zostawmy na razie kwestię pracy i zastanówmy się, jaką cenę
płacimy za ciągłe rozmienianie się na drobne w życiu osobistym.
Znakomicie ujął to Dave Crenshaw: „Ludzie, z którymi na co dzień
przebywamy i pracujemy, zasługują na naszą uwagę. Jeśli będziemy
słuchać jednym uchem, co rusz rozpraszać się i przerywać, to może
się okazać, że więcej czasu zmarnowaliśmy na przestawianie się z
jednej rozmowy na inną, niż poświęciliśmy na pełne zaangażowanie w
konkretną sprawę. Stąd zaś już tylko krok do zrujnowania relacji z
innymi”. Tę prostą prawdę przypominam sobie za każdym razem, gdy
widzę następujący obrazek: przy wspólnym obiedzie jedno z
partnerów próbuje o czymś opowiadać, podczas gdy drugie pod
stołem wysyła esemesa.

Ważne wnioski

1. Dekoncentracja jest naturalna. Nie obwiniaj się za to, że się


rozpraszasz. Każdy ma tendencję do dekoncentracji.
2. Za wielozadaniowość płaci się wysoką cenę. Czy to w
domu, czy w pracy – próba złapania kilku srok za ogon prowadzi
do nieoptymalnych wyborów, błędnych decyzji i niepotrzebnego
stresu.
3. Dekoncentracja pogarsza rezultaty. Jeśli będziesz
próbował robić za dużo rzeczy naraz, może się okazać, że
żadnej z nich nie zrobisz naprawdę dobrze. Określ, co w danej
chwili jest najważniejsze, i poświęć się temu w pełni.
Aby móc w pełni wdrożyć filozofię jednej rzeczy w pracy, nie możesz
dać się złapać w pułapkę kłamstwa, według którego robienie dwóch
rzeczy naraz się opłaca. Choć wielozadaniowość czasami jest
możliwa, to nigdy nie podnosi efektywności działania.
6 ZDYSCYPLINOWANY TRYB
ŻYCIA

Samodyscyplina: jeden z najbardziej rozpowszechnionych


mitów naszej cywilizacji.
– Leo Babauta

Powszechnie uważa się, że człowiek sukcesu, to człowiek


„zdyscyplinowany”, który prowadzi „zdyscyplinowany tryb życia”.
To fałsz.
Prawda jest taka, że nie potrzebujemy ostrzejszej dyscypliny, niż
już mamy. Musimy tylko ją ukierunkować i trochę lepiej nią
zarządzać.
Wbrew opiniom większości ludzi sukces nie jest pochodną
maratonu rygorystycznych działań. Osiągnięcie sukcesu nie wymaga
stuprocentowej karności, wyćwiczenia każdego gestu, a absolutne
panowanie nad sytuacją nie gwarantuje rozwiązania każdego
problemu. Sukces to tak naprawdę krótki wyścig – wręcz sprint –
napędzany dyscypliną tylko przez tyle czasu, aby pewne sprawy
weszły w nawyk i przestały wymagać szczególnego poświęcenia.
Gdy zdajemy sobie sprawę z tego, że powinniśmy się czymś
zająć, ale tego nie robimy, często mówimy: „Muszę być bardziej
zdyscyplinowany”. Tak naprawdę jednak powinniśmy po prostu
nabrać konkretnego nawyku. Dyscypliny potrzebujemy tylko tyle, aby
ów nawyk wykształcić.
We wszystkich dyskusjach o sukcesie słowa „dyscyplina” i
„nawyk” nieustannie się przeplatają. Choć mają odmienne znaczenie,
wspólnie tworzą fundament pod przyszłe osiągnięcia – sztuka w tym,
aby pracować nad czymś tak regularnie, by potem to coś zaczęło
przynosić regularne efekty. Poprzez samodyscyplinę tak naprawdę
uczysz się określonych wzorców postępowania. Jeśli wytrzymasz w
swym zamierzeniu wystarczająco długo, przerodzą się one w nawyk –
innymi słowy, będziesz je wykonywał rutynowo. Kiedy patrzysz na
ludzi, którzy wyglądają na „zdyscyplinowanych”, wiedz, że tak
naprawdę masz do czynienia z jednostkami, które potrafiły
wyćwiczyć pewną liczbę nawyków. Dzięki nim sprawiają wrażenie
zdyscyplinowanych – choć w rzeczywistości nie są. Nikt nie jest.
Zresztą kto chciałby być wyjątkowo karny? Mozolne trenowanie
każdego zachowania wydaje się zastraszająco niewykonalne i
jednocześnie przerażająco nudne. Większość ludzi wcześniej czy
później dochodzi do podobnych wniosków, ale nie widzi sensownej
alternatywy, zdwaja więc swoje wysiłki w imię osiągnięcia
niemożliwego albo stopniowo się wypala. Narastająca frustracja
sprawia, że łatwo popaść w rezygnację.
Nie trzeba być zdyscyplinowanym, by osiągnąć sukces. Tak
naprawdę, bez szczególnej samodyscypliny da się osiągnąć znacznie
więcej, niż mogłoby się wydawać, a to z jednego powodu: sukces
polega na robieniu wszystkiego, co właściwe, a nie na robieniu
właściwie wszystkiego.
Klucz do sukcesu polega na umiejętnym wyselekcjonowaniu
działań i wprowadzeniu tylko takiej dyscypliny, która pozwoli
przerodzić je w rutynę. To wszystko. Więcej dyscypliny nie potrzeba.
Gdy jakieś działania wejdą ci w krew, zaczniesz wyglądać na bardzo
zdyscyplinowanego człowieka, choć nim nie będziesz. Będziesz kimś,
komu pewne zabiegi regularnie przynoszą korzyści, bo wcześniej
równie regularnie na to zapracowałeś. Będziesz kimś, kto dzięki
starannie zaaplikowanej dyscyplinie wytworzył u siebie silny i
skuteczny nawyk.
NA FALI SELEKTYWNEJ DYSCYPLINY
Michael Phelps, mistrz olimpijski w pływaniu, jest przykładem
skuteczności takiej selektywnej dyscypliny. Kiedy był dzieckiem,
zdiagnozowano u niego ADHD, a wychowawca w przedszkolu
powiedział jego matce: „Michael nie potrafi usiedzieć w miejscu. Nie
potrafi być cicho… Nie jest szczególnie uzdolniony. Pani syn nigdy nie
będzie umiał na niczym się skupić”. Bob Bowman, który trenował
Michaela od jedenastego roku życia, wspominał, że za
nieodpowiednie zachowanie Michael sporo czasu spędzał na brzegu
basenu, obok stanowiska ratownika. Różne wybryki zdarzały się mu
się także w dorosłym życiu.
A jednak ma na koncie dziesiątki rekordów świata. Na
igrzyskach olimpijskich w Atenach w 2004 roku zdobył sześć złotych
i dwa brązowe medale, zaś na igrzyskach w Pekinie w 2008 roku
wywalczył rekordową liczbę ośmiu medali, pobijając tym samym
wyczyn innego legendarnego pływaka, Marka Spitza. Jego 18 złotych
krążków stanowi niedościgniony rekord dla olimpijczyków wszystkich
dyscyplin. Zwieńczeniem kariery sportowej Phelpsa były igrzyska w
2012 roku w Londynie, na których powiększył swój dorobek do 22
medali i przez to zyskał status najczęściej dekorowanego
olimpijczyka w historii. Jeden z reporterów powiedział o Phelpsie:
„Gdyby był notowany jako osobny kraj, to przez trzy igrzyska z rzędu
plasowałby się na 12. miejscu rankingu zdobytych medali”. Dziś
matka Phelpsa stwierdza: „Umiejętność koncentracji Michaela nie
przestaje mnie zadziwiać”. Bowman nazywa to „jego największym
atutem”. Jak to się stało? W jaki sposób chłopcu, który „nigdy nie
potrafił się na niczym skupić”, udało się osiągnąć tak wiele?
Phelps opanował sztukę wybiórczej dyscypliny.
Od czternastego roku życia aż do igrzysk w Pekinie, Phelps
trenował siedem dni w tygodniu, 365 dni w roku. Stwierdził, że jeśli
będzie ćwiczył także w niedziele, to zyska 52-dniową przewagę nad
programem treningowym konkurentów. Każdego dnia spędzał w
wodzie nawet do sześciu godzin. „Jedną z mocnych stron Phelpsa jest
jego zdolność do skanalizowania energii” – powiedział Bowman. Być
może pewną przesadą – choć niewielką – będzie stwierdzenie, że
Phelps włożył cały swój zapał w jedną dyscyplinę; jedną czynność,
która stała się nawykiem – w codzienne pływanie.
Pożytki z wypracowania właściwych przyzwyczajeń są oczywiste.
To one przybliżają wymarzony sukces. Ale jest jeszcze jedna, bardzo
ważna korzyść, którą łatwo przeoczyć: one także upraszczają życie.
Świadomość tego, co należy zrobić, a czego robić nie trzeba,
sprawia, że życie staje się łatwiejsze, mniej zagmatwane. Kolejną
niezaprzeczalną zaletą selektywnej dyscypliny jest możliwość bycia
mniej zdyscyplinowanym w innych aspektach życia. Zajmowanie się
tylko tym, co właściwe, uwalnia od konieczności śledzenia wielu
rzeczy naraz.
Michel Phelps odnalazł swój przepis na sukces na basenie. Z
upływem czasu samodyscyplina treningów wykształciła w nim nawyk,
który przeobraził jego życie.

SZEŚĆDZIESIĄT SZEŚĆ DNI DO SUKCESU


Dyscyplina i nawyk. No cóż… większość ludzi jeży się na sam dźwięk
tych słów. Trudno się dziwić. W każdym razie – ja się nie dziwię.
Obydwa te słowa budzą skojarzenia z zaostrzonym rygorem i czymś
zasadniczo nieprzyjemnym. Już samo ich przeczytanie sprawia, że
człowieka przechodzą ciarki. Ale mam dla ciebie dobrą wiadomość:
dyscyplina ma swoją pozytywną stronę, a nawyki sprawiają problemy
tylko na początku. Z upływem czasu działania, na których ci zależy,
przychodzą coraz łatwiej i łatwiej. Wierz mi. Bez porównania mniej
energii i wysiłku kosztuje utrzymanie nawyku niż jego wykształcenie
(zob. rys. 7). Zmuś się do pewnej dyscypliny przez dostatecznie długi
czas, aby przerodzić zadanie w rutynę, a spojrzysz na nią z zupełnie
innej perspektywy. Skup się na jednym nawyku i stopniowo wcielaj go
w życie, a przekonasz się, że jego utrzymanie będzie cię kosztowało
coraz mniej. To, co początkowo było trudne, przeradza się w rutynę,
a rutynowe zadania wykonuje się znacznie prościej.

Rys. 7. Gdy nowe zachowanie przerodzi się w nawyk, jego utrzymanie będzie wymagało
znacznie mniejszej samodyscypliny

Jak długo trzeba utrzymywać się w ryzach dyscypliny? Badacze z


londyńskiego University College znaleźli odpowiedź. W 2009 roku
postawili sobie pytanie: ile trwa wyrobienie nowego nawyku? Chcieli
określić chwilę, gdy nowe działanie przychodzi niejako
automatycznie; odruchowo. Ów „punkt automatyzacji” został
zdefiniowany jako czas potrzebny na to, by uczestnicy badania
osiągnęli poziom wytrenowania odpowiadający spadkowi wysiłku o
95% względem początkowego. To oznaczało, że podtrzymanie
nawyku wymaga jedynie minimalnej fatygi. Badanych studentów
proszono o regularne wykonywanie ćwiczeń i przestrzeganie diety
przez ściśle określony czas, w trakcie którego mierzono ich postępy.
Na podstawie otrzymanych rezultatów obliczono, że wyrobienie
nowego nawyku zajmuje średnio około 66 dni. Rozrzut wyników był
znaczny – od 18 do 254 dni – ale średnia, wynosząca 66 dni, dobrze
odzwierciedlała czas potrzebny na rutynowe opanowanie
umiarkowanie trudnych zadań. Przywyknięcie do łatwiejszych trwało
krócej, zaś te trudniejsze wymagały większej liczby dni, by się z nimi
oswoić. W kołach samopomocy panuje przekonanie, że utrwalenie
pozytywnej zmiany zajmuje 21 dni, ale przeczą temu współczesne
badania. Wypracowanie dobrych nawyków trwa dość długo, nie
rezygnuj więc przedwcześnie. Kiedy już zdecydujesz się na
wyrobienie w sobie jakiegoś przyzwyczajenia, nie szczędź czasu i
zmobilizuj całą samodyscyplinę, na jaką cię stać, aby osiągnąć cel.
Australijscy badacze – Megan Oaten i Ken Cheng – znaleźli
pewne dowody na pozytywny efekt halo, związany z wyrabianiem
nawyków. W ich badaniach studenci, którym udało się wykształcić
pozytywny nawyk, mówili o mniejszym stresie, o spadku wydatków na
impulsywne zakupy, zmianie diety na zdrowszą, zmniejszeniu
spożycia alkoholu, papierosów i kawy, ograniczeniu liczby godzin
przed telewizorem, a nawet… większej dbałości o zmywanie naczyń.
To oznacza, że jeśli człowiek będzie karnie wykonywał choćby tylko
jedno zadanie przez dostatecznie długi czas – ułatwi sobie realizację
nie tylko tego zadania, lecz także uprości inne sprawy. Właśnie
dlatego ludzie z właściwymi nawykami wydają się radzić sobie lepiej
niż inni. Po prostu regularnie robią to, co najważniejsze, a dzięki
temu wszystko inne staje się prostsze.
Ważne wnioski

1. Nie bądź zdyscyplinowany. Bądź silny siłą swoich nawyków,


a dyscypliny używaj tylko do ich wypracowania.
2. Pracuj nad jednym nawykiem jednocześnie. Sukcesu nie
buduje się hurtowo, ale małymi krokami. Nikt nie jest tak
zdyscyplinowany, by w danym czasie wypracować więcej niż
jeden trudny nawyk. Ludzie wielkich czynów nie są
supermenami; po prostu w przemyślany, selektywny sposób
wykształcili kilka istotnych nawyków. Po jednym. Stopniowo.
3. Daj każdemu nawykowi wystarczająco dużo czasu.
Przestrzegaj dyscypliny, aż zmiana wejdzie w krew.
Wypracowanie nawyku trwa średnio około 66 dni. Gdy będziesz
absolutnie pewien, że nawyk stał się drugą naturą, możesz
przystąpić do pogłębiania go, albo – jeśli uznasz to za celowe –
zacząć pracę nad kolejnym.
Jeżeli identyfikujesz się z tym, co regularnie robisz, to osiągnięcia
przestaną być czymś, o co musisz szczególnie zabiegać; będą
wynikały z rutynowych działań, stanowiących część normalnego
życia. Nie będziesz musiał szukać sukcesu. Znajdzie cię sam, jeśli
tylko opanujesz sztukę wypracowywania właściwych nawyków dzięki
odpowiednio ukierunkowanej samodyscyplinie.
7 WYSTARCZY CHCIEĆ

Odyseusz był świadomy kruchości ludzkiej woli: kazał załodze


przywiązać się do masztu, aby nie ulec kuszeniu
uwodzicielskich syren.
– Patricia Cohen

Po co miałbyś celowo utrudniać sobie pracę? Piłować gałąź, na której


siedzisz, kopać pod sobą dołki albo pracować, mając związane ręce?
Na pewno byś tego nie robił. Ale większość ludzi nieświadomie
postępuje w ten sposób każdego dnia. Jeśli uzależniamy własny
sukces od siły woli, nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co tak
naprawdę to oznacza, skazujemy się na porażkę. A przecież nie
musimy.
Często przywołuje się stare powiedzenie – „chcieć to móc”,
mające dowodzić siły czystej determinacji. Obawiam się jednak, że ta
maksyma zaszkodziła tyluż ludziom, ilu pomogła. Jest tak krótka, że
bardzo łatwo nią szafować, jeszcze łatwiej zapada w pamięć, a w
rezultacie mało kto się nad nią zastanawia. Powszechnie uznawana
za niezawodne źródło silnej woli, jest błędnie interpretowana jako
bardzo zgrabny i prosty przepis na sukces. Ale to nie wystarczy, żeby
wola mogła pokazać swą prawdziwą potęgę. Jeśli potraktujesz siłę
woli wyłącznie jako przejaw charakteru, możesz przegapić inny
element całej układanki: wyczucie czasu. Dodajmy – element
kluczowy.
Przez większość życia nie zastanawiałem się zbytnio nad siłą
woli jako taką. Kiedy wreszcie zwróciłem na nią uwagę,
zafascynowała mnie: idea pełnego kontrolowania własnych poczynań
była niezwykle kusząca. Jeśli podobny efekt jest wynikiem treningu,
można to nazwać samodyscypliną. Ale jeżeli panujesz nad sobą w
pełni, bo po prostu potrafisz – to potęga. Potęga woli.
Wydawało mi się to bardzo proste: wystarczy, że przywołam silną
wolę i sukces mam w kieszeni. Postanowiłem spróbować. Niestety,
nie trwało to długo. Kiedy tak wzywałem siłę woli na pomoc w
zmaganiach z niczego niespodziewającymi się problemami, szybko
odkryłem coś, co mnie zniechęciło: otóż wola nie zawsze chciała mnie
słuchać. Przez krótki czas miałem ją w garści, ale chwilę później –
pyk! – i już jej nie było. Jednego dnia znikała bez słowa, a drugiego –
jakby nigdy nic – była na każde zawołanie. Moja silna wola
przychodziła i odchodziła falami, jakby miała… własną wolę.
Opieranie sukcesu na nieugiętej sile woli przy założeniu, że zawsze
będzie skłonna do współpracy, okazało się niewypałem. Początkowo
miałem wrażenie, że może to coś ze mną jest nie w porządku. Może
jestem po prostu mięczakiem? Pewnie tak, skoro nie potrafię wziąć
się w garść. Mam słaby charakter. Brak mi wytrwałości i uporu.
Postanowiłem się więc zmobilizować i pełen determinacji, podwoiłem
wysiłki… tylko po to, by z pokorą dojść do wniosku, że entuzjazm nie
przychodzi na każde zawołanie. Choć starałem się ze wszystkich sił,
moja chęć do działania nie była łaskawa czekać i dodawać mi energii
w chwilach, gdy tego potrzebowałem. Zniechęciłem się. Zdawało mi
się, że ona tam po prostu jest. Zawsze. Że mogę ją wezwać, kiedy
tylko potrzebuję, i osiągnąć to, co chcę. Myliłem się.
Siła woli, która pojawia się na każde wezwanie, to mit.
Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że niezłomność i
konsekwencja są ważne, ale niewielu tak naprawdę docenia rolę siły
woli w dążeniu do sukcesu. Jej wagę uświadomił mi pewien bardzo
nietypowy projekt badawczy.
TORTURA DLA KILKULATKA
Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, badacz Walter Mischel z
Uniwesytetu Stanforda, przystąpił do metodycznego torturowania
czterolatków w przyuczelnianym przedszkolu Bing. Do iście
szatańskiego programu badawczego zgłoszono ponad 500 dzieci.
Zrobili to sami rodzice, którzy potem – podobnie jak miliony innych –
zaśmiewali się do rozpuku, oglądając filmy z piszczącymi,
maltretowanymi dzieciakami. Diabelski eksperyment został nazwany
„testem słodkiej pianki” (ang. the marshmallow test) i okazał się
ciekawym studium siły woli.
Dzieciom proponowano trzy przysmaki: precla, ciastko i
niesławną (jak się potem okazało) słodką piankę. Każdemu mówiono,
że badacz musi na chwilę wyjść, ale jeśli dziecko poczeka 15 minut
na jego powrót, dostanie nie jeden, lecz dwa przysmaki. Jeden od
razu – albo dwa później. (Po tym, jak kilkoro dzieci chciało skończyć
badanie od razu po wyjaśnieniu zasad, Mischel już wiedział, że test
został dobrze pomyślany).
Pozostawione sam na sam z pianką, której nie wolno im było
zjeść, dzieci za wszelką cenę starały się jakoś zabić upływający czas.
Zamykały oczy, wyrywały sobie włosy z głowy i odwracały się tyłem
albo przeciwnie – pochylały się nad przysmakiem, wąchały go, a
nawet głaskały. Średnio dzieci wytrzymywały niecałe trzy minuty. I
tylko troje na dziesięcioro maluchów potrafiło doczekać do powrotu
naukowca. Nie dało się ukryć, że zapracowanie na nagrodę
czekaniem przychodziło dzieciakom z ogromnym trudem. Wyraźnie
dawał o sobie znać brak silnej woli.
Początkowo nikt nie zakładał ewentualnych korelacji pomiędzy
pomyślnym albo niepomyślnym wynikiem testu a przyszłością
dziecka. Wnioski nasunęły się niejako same. Otóż do przedszkola
Bing uczęszczały trzy córki Mischela, które badacz mógł po kilku
latach podpytać, jak radzą sobie w szkole koleżanki i koledzy, którzy
także brali udział w teście. Z zebranych informacji zaczęła się
wyłaniać pewna prawidłowość. Dzieci, które poczekały na drugi
smakołyk, osiągały więcej. O wiele więcej.
Począwszy od 1981 roku, Mischel zaczął systematycznie śledzić i
analizować dokonania uczestników eksperymentu. Prosił o
zestawienia ocen oraz odbytych kursów, gromadził zbiorcze dane o
osiągnięciach i wysyłał kwestionariusze, starając się obiektywnie
oszacować postępy w nauce oraz zmiany w życiu osobistym.
Przeczucie go nie zawiodło: siła woli umożliwiająca odłożenie
gratyfikacji w czasie była znakomitym probierzem późniejszych
sukcesów. Przez ponad 30 kolejnych lat Mischel wraz z kolegami
opublikowali wiele wyników, świadczących o lepszych osiągnięciach
dzieci, które wykazały się większą cierpliwością. Ci, którzy
pomyślnie przeszli próbę w dzieciństwie, zdobywali lepsze oceny w
szkole, w teście SAT 1 osiągali wynik średnio o 210 punktów lepszy od
rówieśników, mieli wyższe poczucie własnej wartości i skuteczniej
radzili sobie w sytuacjach stresowych. Z drugiej strony, niecierpliwcy
mieli o jakieś 30% większe skłonności do nadwagi i w późniejszym
okresie życia częściej sięgali po narkotyki. Jak się okazuje, w
powiedzeniu „cierpliwość popłaca” jest wiele prawdy.
Siła woli jest tak ważna, że jej efektywne wykorzystanie ma
priorytetowe znaczenie. Niestety, ponieważ nie chce przychodzić na
zawołanie, jej optymalne użycie wymaga umiejętnego zarządzania.
Tak jak w przysłowiach „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje” czy
„Kuj żelazo, póki gorące”, kluczem do wykorzystania siły woli jest
wyczucie czasu. Działaj wtedy, gdy będziesz panował nad swoją wolą.
Choć charakter jest zasadniczym elementem siły woli, to klucz do jej
ujarzmienia tkwi przede wszystkim w tym, kiedy się do niej odwołasz.
ODNAWIALNE ŹRÓDŁO ENERGII
Potraktuj siłę woli jak wskaźnik stanu baterii w telefonie. Co dzień
rano telefon jest naładowany do pełna. W miarę upływu dnia, za
każdym razem, gdy korzystasz z telefonu, bateria stopniowo się
rozładowuje. Twoja determinacja maleje z czasem, podobnie jak
zielony pasek energii. A gdy pasek stanie się czerwony – to po
zawodach. Siła woli powoli się wyczerpuje, ale można ją
zregenerować, jeśli da się jej trochę odpocząć. Jest to zasób
ograniczony, chociaż odnawialny. Ponieważ siła woli jest towarem
reglamentowanym, każde jej użycie może mieć dwojakie skutki: jeśli
teraz uda ci się dzięki niej pokonać jakieś przeciwności, to
uszczuplisz jej zasoby na tyle, że być może poniesiesz klęskę przy
innej okazji. Na przykład, jeżeli jesteś na diecie, ale przez cały dzień
musiałeś zmagać się z jakimiś problemami, to pokusa nocnej
przekąski może się okazać nie do odparcia.
Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że zasobami o ograniczonym
charakterze należy rozsądnie zarządzać, a jednak nie dostrzegamy,
iż siła woli jest jednym z nich. Postępujemy tak, jakby jej pokłady były
niewyczerpane. W rezultacie nie traktujemy jej jak czegoś, o co
należy dbać w przemyślany sposób – tak jak o czas na sen czy o
zdrowe odżywianie. W ten sposób sami stawiamy się w sytuacji, w
której siły woli często brakuje właśnie wtedy, gdy jest najbardziej
potrzebna.
Badania przeprowadzone przez profesora Babę Shiva z
Uniwersytetu Stanforda dowodzą, jak kapryśna może być nasza siła
woli. Podzielił on 165 studentów na dwie grupy i poprosił, aby ci z
pierwszej zapamiętali liczbę dwucyfrową, zaś ci z drugiej –
siedmiocyfrową. Oba zadania nie powinny sprawić trudności
żadnemu człowiekowi o choćby przeciętnej zdolności
zapamiętywania. W dodatku każdy uczestnik badania miał na
zapamiętanie liczby dowolnie dużo czasu. Gdy studenci byli gotowi,
proszono ich o przejście do innego pomieszczenia, w którym mieli
przypomnieć sobie zapamiętany numer. Po drodze oferowano im
drobną przekąskę w nagrodę za wzięcie udziału w badaniu. Do
wyboru był kawałek czekoladowego ciasta oraz miseczka sałatki
owocowej – bomba kaloryczna albo zdrowy smakołyk. I teraz
najlepsze: ci, których proszono o zapamiętanie siedmiocyfrowego
numeru, niemal dwukrotnie częściej wybierali ciasto. Minimalnie
trudniejsze zadanie wystarczyło, by dokonać mniej racjonalnego
wyboru.
To spostrzeżenie ma daleko idące konsekwencje. Im silniej
obciążamy umysł, tym mniej przemyślane podejmujemy działania. Siła
woli jest jak szybkokurczliwe włókna mięśniowe, które błyskawicznie
się męczą i wymagają odpoczynku. Są niesamowicie silne, ale mało
wytrzymałe. Jak ujęła to Kathleen Vohs w czasopiśmie „Prevention”
w 2009 roku: „Siła woli jest jak paliwo… Zużywasz jej odrobinę przy
każdej próbie oparcia się jakiejś pokusie. Im silniej się opierasz, tym
szybciej opróżniasz bak, aż wyeksploatujesz ją do cna”. No cóż…
niektórym wystarczyło pięć dodatkowych cyfr do zapamiętania, by
spożytkować skromne zasoby silnej woli.
Wiemy już, że podejmowanie decyzji wyczerpuje naszą wolę, ale
na jej poziom wpływa coś jeszcze: jedzenie.

STRAWA DLA DUCHA


Masa mózgu, to zaledwie około 1/50 masy całego ciała, ale ten
niewielki organ pochłania niemal 1/5 spalanych kalorii. Jeśli
porównać mózg do samochodu, to pod względem spalania byłby to
wóz klasy hummera. Większość naszych świadomych działań ma
swoje źródło w korze przedczołowej – ośrodku mózgu
odpowiedzialnym za skupienie, pamięć krótkotrwałą, rozwiązywanie
problemów i moderowanie zachowań impulsywnych. To ośrodek
naszego człowieczeństwa i centrum dowodzenia, a także siedziba
silnej woli.
Ciekawostka: powiedzonko „przychodzi ostatni, ale za to
pierwszy wychodzi” znajduje swoje odzwierciedlenie w
funkcjonowaniu naszego mózgu. Te jego obszary, które wykształciły
się stosunkowo niedawno, są pierwsze w kolejności do odłączenia w
przypadku spadku zasobów. Starsze, bardziej pierwotne obszary
mózgu, odpowiedzialne między innymi za oddychanie i reakcje na
bodźce nerwowe, są traktowane priorytetowo. Jeśli postanowimy
zrezygnować z jakiegoś posiłku, one i tak otrzymają zastrzyk
niezbędnej energii z krwi. Niestety, wpływ takiej diety odbije się na
działaniu kory przedczołowej. Ponieważ jest to relatywnie młody
obszar ludzkiego mózgu, organizm potraktuje go po macoszemu.
Doniosłość tego faktu udowodniono w trakcie zaawansowanych
badań. W 2007 roku na łamach „Journal of Personality and Social
Psychology” ukazał się artykuł będący szczegółowym omówieniem
dziewięciu różnych eksperymentów poświęconych wpływowi
odżywiania na silną wolę. W jednym z nich naukowcy przydzielali
badanym zadania wymagające silnej woli oraz jej niepotrzebujące, i
mierzyli poziom cukru we krwi przed i po wykonaniu zadania. U
badanych, którzy musieli zaangażować silną wolę do realizacji
zadania, odnotowano znaczący spadek glukozy we krwi. Inne próby
dowiodły spadku efektywności działania w sytuacji, gdy grupom
badanych dano do wykonania jedno zadanie wymagające siły woli, a
potem kazano zająć się kolejnym. Pomiędzy zadaniami uczestnikom
jednej z grup zaproponowano szklankę lemoniady kool-aid, słodzonej
prawdziwym cukrem (paliwo), zaś tym z drugiej grupy – lemoniadę
posłodzoną słodzikiem (fałszywe paliwo). Badani z grupy, której dano
sztucznie słodzony napój, w trakcie drugiego testu popełnili około
dwukrotnie więcej błędów niż ci, którzy otrzymali napój z
prawdziwym cukrem.
Eksperymenty potwierdziły, że siła woli jest czymś w rodzaju
mentalnego mięśnia o dość długim czasie regeneracji. Jeśli
zatrudnisz ją do jakiegoś zadania, będziesz dysponował mniejszymi
rezerwami mocy na realizację innych spraw aż do następnego
tankowania. Aby w pełni wykorzystać nasz potencjał, musimy
odpowiednio dokarmiać nasz mózg, co każe spojrzeć na określenie
„strawa dla ducha” z nieco innej perspektywy. Ludzie osiągający
najwięcej częściej sięgają po potrawy zawierające złożone
węglowodany i białka, powodujące równomierny, utrzymujący się
przez dłuższy czas wzrost poziomu cukru we krwi. Trudno o lepszy
dowód na prawdziwość stwierdzenia „jesteś tym, co jesz”.

NA ŁASCE KALORII
Jedna z istotniejszych konsekwencji spadku siły woli polega na tym,
że gdy nasz potencjał słabnie, jesteśmy skłonni do postępowania
według utartych schematów. Badacz Jonathan Levav z kalifornijskiej
Stanford School of Business wraz z Liorą Avnaim-Pesso oraz Shaiem
Danzigerem z Uniwersytetu Ben-Guriona w Be’er Szewie, wpadli na
ciekawy pomysł zweryfikowania tego zjawiska. Przeanalizowali
mianowicie wpływ silnej woli na działanie systemu zwolnień
warunkowych w izraelskich zakładach penitencjarnych.
Rys. 8. Zdolność do podejmowania właściwych decyzji zależy nie tylko od wiedzy i zdrowego
rozsądku

Badacze przyjrzeli się 1112 wnioskom o przedterminowe


zwolnienie, rozpatrywanym przez ośmiu sędziów w okresie
dziesięciu miesięcy (nawiasem mówiąc, stanowiło to 40% wszystkich
wniosków o przedterminowe zwolnienie w tym czasie w Izraelu).
Tempo rozpatrywania spraw jest zabójcze. Po wysłuchaniu
argumentów sędzia ma jakieś sześć minut na podjęcie decyzji, a
każdy z nich rozpatruje 14–35 wniosków dziennie. W tym czasie ma
tylko dwie przerwy – na śniadanie i późny lunch – które pozwalają mu
trochę odsapnąć i coś zjeść. Wpływ takiego harmonogramu prac na
podejmowane decyzje jest niesamowity i zdumiewający zarazem:
rano, a także po każdej przerwie, szanse wnioskodawcy na
przedterminowe zwolnienie wynosiły blisko 65%, pod koniec zaś
każdego okresu pracy spadały niemal do zera (zob. rys. 8).
Te rezultaty najprawdopodobniej mają swoje źródło w
psychicznym obciążeniu, związanym z podejmowaniem decyzji.
Werdykty są bez wątpienia bardzo ważne dla penitencjariuszy. Mają
też poważne społeczne konsekwencje. Duża odpowiedzialność w
połączeniu z taś​mowym tempem pracy wymaga niezwykle
intensywnego skupienia przez cały dzień. W miarę zużywania energii
sędziowie nabierają tendencji do dokonywania „rutynowego wyboru”
– niekorzystnego dla więźniów, liczących na wyrozumiałe
traktowanie. Ów rutynowy wybór to po prostu odmowa. Jeśli
pojawiają się jakiekolwiek wątpliwości, a siła woli spada, więzień
zostaje za kratkami.
Ty też, jeśli nie będziesz ostrożny, możesz być skazany na
powtarzanie tego schematu.
Kiedy nasza wola słabnie, mamy tendencje do dokonywania
schematycznych wyborów. To zaś rodzi pytanie: Jaki jest twój
schemat postępowania? Czy sięgasz po chrupiące marchewki albo
inną zdrową przekąskę, gdy czujesz, że twoja siła woli ulatuje? Czy
będziesz w stanie skupić się na zadaniu pomimo ewentualnych
niesprzyjających okoliczności? Wiedz, że jeśli zajmujesz się ważnymi
zadaniami, jadąc na oparach wolnej woli, jedyne na co możesz liczyć
to… schematy. A rezultat takiego postępowania jest na ogół mizerny.

SIŁA WOLI? WSZYSTKO W SWOIM CZASIE!


Trwonimy siłę woli nie dlatego, że o niej bez przerwy myślimy, ale
ponieważ nie robimy tego w ogóle. Nieświadomi, iż jej poziom
nieustannie się zmienia, pozwalamy jej rozpraszać się nadaremno.
Jeśli nie będziemy jej chronić każdego dnia i czerpać z niej
świadomie, to zamiast być chodzącym przykładem porzekadła
„chcieć to móc”, nigdy nie będziemy chcieli i nie będziemy mogli. A to
nie jest dobra recepta na sukces.
Pomyśl. Ustaliliśmy, że wola może być silniejsza lub słabsza.
Podobnie jak wskaźnik naładowania baterii, który z zielonego staje
się czerwony, raz możemy odczuwać gotowość i chęć do działania, a
kiedy indziej – apatię. Większość ludzi podchodzi do najtrudniejszych
zadań z całkowitym zniechęceniem; są nieświadomi tego, że takie
nastawienie dodatkowo komplikuje sprawę. Jeśli nie potraktujemy
siły woli jak zasobu, który stopniowo się zużywa, nie będziemy
potrafili jej zarezerwować dla najistotniejszych spraw; jeżeli nie
będziemy dbać o regenerację, gdy jej poziom drastycznie spadnie –
to na własne życzenie spiętrzymy sobie przeszkody na drodze do
sukcesu.
W jaki sposób skłonić siłę woli do współpracy? Myśląc o niej.
Obserwując ją. Szanując. Biorąc się za najważniejsze zadania wtedy,
gdy siła woli jest największa. Innymi słowy, wszystko należy robić we
właściwym czasie.

CO ZUŻYWA SIŁĘ WOLI?

Uczenie się nowych zachowań.


Filtrowanie bodźców rozpraszających uwagę.
Opieranie się pokusom.
Studzenie emocji.
Powstrzymywanie agresji.
Tłumienie odruchów.
Poddawanie się próbom.
Staranie się o podziw innych.
Walka z lękiem.
Robienie czegoś nielubianego.
Przedkładanie korzyści długoterminowych nad doraźne.
Każdego dnia, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, angażujemy się
w mnóstwo zadań wyczerpujących naszą siłę woli. Zużywamy ją na
podejmowanie decyzji, skupianie się nad czymś, tłumienie odruchów i
emocji, a także na przystosowywanie się do różnych sytuacji w imię
osiągnięcia konkretnych celów. Równie dobrze moglibyśmy wziąć
siekierę i zacząć tłuc w rurę z gazem – nie trzeba wiele, aby cały
zapał i gotowość do działania uleciały, zanim jeszcze zdążyliśmy
zmierzyć się z naprawdę ważnymi pracami. Tak jak każdym
ograniczonym, ale niezbędnym zasobem, siłą woli trzeba
gospodarować.
Jeśli chodzi o siłę woli, najważniejsze jest wyczucie czasu. Musisz
wszystko zaaranżować tak, aby z pełnym zaangażowaniem móc zająć
się tym, co najważniejsze. Wtedy nic nie może cię rozpraszać i
wybijać z rytmu. Na resztę dnia zostaw sobie tylko tyle energii, ile
będzie trzeba, by nie zniweczyć tego, co osiągnąłeś, a w miarę
możliwości to wspierać. Tyle i tylko tyle silnej woli wystarczy do
sukcesu. Podsumowując, jeśli chcesz w pełni wykorzystać dzień,
najważniejsze zadanie – jedną rzecz – zrealizuj wcześnie, zanim do
imentu wyczerpiesz swoje zasoby. Ponieważ w ciągu całego dnia
będziesz stopniowo zużywał energię do działania, wykorzystaj ją, gdy
będzie jak największa, na to, co najistotniejsze.

Ważne wnioski

1. Nie rozmieniaj energii na drobne. Każdego dnia masz do


dyspozycji tylko pewien określony zasób silnej woli. Zastanów
się więc, co jest najważniejsze, i właśnie na to spożytkuj jej
zasoby.
2. Obserwuj wskaźnik paliwa. Całkowite zaangażowanie w
jakąś sprawę wymaga pełnego zbiornika. Nie dopuść do sytua​‐
cji, by najważniejsze rzeczy zostały zrobione po łebkach, tylko
dlatego, że w decydującej chwili zabrakło ci paliwa. Jedz zdrowo
i regularnie.
3. Rozplanuj zadania. To, co najważniejsze, zrób na początku
dnia, kiedy masz największą ochotę do działania. Maksimum
energii to maksimum sukcesu.
Nie walcz z naturą. Rozplanuj dni zgodnie z naturalnymi fluktua​cjami
energii i wykorzystaj ją do kreowania swojego życia. Siła woli nie
zawsze przychodzi na zawołanie, ale jeśli zaangażujesz ją przede
wszystkim do realizacji najważniejszych zadań – możesz na nią
liczyć.

1 SAT (Scholastic Assessment Test) to test dla uczniów szkół średnich w Stanach
Zjednoczonych. W zależności od jego wersji (z wypracowaniem z języka lub bez),
maksymalny wynik wynosi 1600 albo 2400 punktów (przyp. tłum.).
8 RÓWNOWAGA ŻYCIOWA

Tak naprawdę harmonia to mrzonka. Marzenie ściętej głowy…


Dążenie do harmonii pomiędzy pracą a życiem, jak się okazuje,
jest nie tylko błędne, lecz także szkodliwe i destrukcyjne.
– Keith H. Hammonds

Nic nigdy nie pozostaje w absolutnej harmonii. Nic. Niezależnie od


tego, jak bardzo stabilne coś nam się wydaje, zawsze mamy do
czynienia nie ze stanem równowagi, ale z ciągłym balansowaniem.
Choć wzdychamy do równowagi jako do rzeczownika, w
rzeczywistości jest ona czasownikiem. Wydaje się nam celem
ostatecznym, ale tak naprawdę trzeba dbać o nią przez cały czas.
„Równowaga życiowa” jest mitem, fałszywym przekonaniem, które
większość ludzi przyjmuje jako wartościowy cel – wręcz pewnik –
nawet się nad nim nie zastanawiając. Ja zaś chciałbym, abyś je
uważnie przemyślał, poddał w wątpliwość, a wreszcie – je odrzucił.
Harmonijne życie to mit.
Idea harmonii jest niczym więcej, jak tylko ideą. W filozofii
„złotym środkiem” określa się umiarkowanie, ulokowane pomiędzy
skrajnościami; tej koncepcji używa się do opisania pewnego, bardziej
pożądanego niż dowolne z ekstremów, wariantu pośredniego między
dwoma wyjściami. Teoretycznie to piękna koncepcja, ale niezbyt daje
się ją przełożyć na praktykę. Jest idealistyczna, lecz nie realistyczna.
Prawdziwa równowaga nie istnieje.
Trudno sobie to uświadomić, a jeszcze trudniej uwierzyć –
zwłaszcza w kontekście nieustannych narzekań w rodzaju
„potrzebuję pełniejszej harmonii”. Ludzie, którym czegoś w życiu
brakuje, powtarzają to stwierdzenie jak mantrę. Słyszymy o harmonii
tak często, że automatycznie zakładamy, iż powinniśmy do niej dążyć.
Ale to nieprawda. Poczucie celu, sensu, ważności – te sprawy
decydują o udanym życiu. Jeśli o nie zabiegasz, to niemal na pewno
żyjesz w ciągłej nierównowadze, co rusz, w miarę bieżącej zmiany
priorytetów, przekraczając niewidzialną granicę złotego środka.
Życie pełną piersią, poświęcanie czasu na to, co najważniejsze,
oznacza konieczność nieustannego balansowania. Zaangażowanie się
w coś to mniejsza ilość czasu na coś innego. Już samo to czyni idealną
harmonię mrzonką.

GENEZA MITU
W ujęciu historycznym sama możliwość szukania równowagi w życiu
jest nowa. Przez tysiące lat życie oznaczało pracę. Jeśli nie
pracowałeś – nie polowałeś, nie zbierałeś, nie hodowałeś bydła – nie
pożyłeś długo. Ale czasy się zmieniły. Wyróżniona nagrodą Pulitzera
książka Strzelby, zarazki, maszyny Jareda Diamonda przedstawia, w
jaki sposób społeczeństwa agrarne, które produkowały nadwyżki
jedzenia, dały początek zawodom i specjalizacji. Diamond zauważa,
że dwanaście tysięcy lat temu każdy człowiek był myśliwym-
zbieraczem; dziś niemal wszyscy są rolnikami albo są żywieni przez
rolników. Możliwość rezygnacji ze zbierania i polowania pozwoliła
ludziom stać się nauczycielami i rzemieślnikami. Jedni pracowali, aby
na stołach znalazło się jedzenie, inni zbijali stoły.
Najpierw większość ludzi pracowała podług swoich potrzeb albo
ambicji. Kowal nie musiał tkwić w kuźni do 17:00; gdy podkuł konie,
mógł wrócić do domu. Dziewiętnastowieczna industrializacja
sprawiła, że po raz pierwszy w historii powstały wielkie grupy ludzi,
pracujące dla kogoś innego. Pojawili się bezwzględni właściciele,
konieczność pracy przez okrągły rok i sztucznie oświetlane fabryki,
funkcjonujące pełną parą bez względu na porę dnia i nocy. Na tym
gruncie, w XX wieku wyrosły pierwsze inicjatywy na rzecz ochrony
pracowników oraz ograniczenia liczby godzin pracy.
Ale dyskusje o „harmonii między pracą a życiem” na dobrą
sprawę rozpoczęły się dopiero w połowie lat 80. ubiegłego wieku; w
czasach, gdy odsetek zamężnych, pracujących kobiet przekroczył
50%. Parafrazując przesłanie przedmowy Ralpha E. Gomory’ego do
wydanej w 2005 roku książki Being Together, Working Apart: Dual-
Career Families and the Work-Life Balance, przeszliśmy z modelu
rodziny, w którym jeden z partnerów pracował na chleb, a drugi
zajmował się domem, na model, w którym oboje pracują, a domem
nie zajmuje się nikt. Nietrudno się domyślić, komu w tej sytuacji
przypadły w udziale dodatkowe obowiązki. Ale w latach 90. o
„równowadze między pracą a życiem osobistym” zaczęli mówić także
mężczyźni. Według analiz firmy LexisNexis, która wzięła pod lupę
100 najbardziej poczytnych gazet i czasopism na świecie, liczba
publikacji poświęconych temu zagadnieniu lawinowo wzrosła,
począwszy od 32 w dekadzie 1986–1996, do 1674 artykułów w
samym tylko roku 2007 (zob. rys. 9).
To raczej nie przypadek, że rosnącemu przeświadczeniu o jakimś
deficycie w naszym życiu towarzyszył dynamiczny rozwój technologii.
Przyczyniła się do tego ciągła infiltracja naszej osobistej przestrzeni i
zacieranie się granic.
Rys. 9. W ciągu ostatnich lat w gazetach i czasopismach na świecie lawinowo wzrosła liczba
cytowań określenia „równowaga między życiem a pracą” (ang. work-life balance)

Ludziom uwikłanym w codzienne wyzwania koncepcja


„równowagi między życiem a pracą” bez wątpienia trafiła do
przekonania i do wyobraźni.

UROK ŚRODKA
Dążenie do równowagi jest zrozumiałe i logiczne. Wystarczy mieć
czas na wszystko i robić wszystko w swoim czasie. Brzmi to tak
kusząco, że samo rozważanie owej koncepcji uspokaja i budzi
pozytywne emocje. Powoduje ona tak zauważalny spadek
wewnętrznego napięcia, że podskórnie jesteśmy przekonani, iż
właśnie tak powinno wyglądać życie. Ale to nieprawda.
Jeśli traktujesz równowagę jako złoty środek, to wytrącenie z
równowagi oznacza oddalenie się od niego. Oddalisz się jeszcze
bardziej – i wylądujesz gdzieś w pobliżu ekstremum. Problem ze
zrównoważonym życiem polega na tym, że uniemożliwia ono
intensywne zaangażowanie w dowolne działania. Konsekwencją
dążenia do równomiernego rozłożenia czasu na wszystkie sprawy
jest potraktowanie każdej z nich po macoszemu, a przez to żadna nie
jest załatwiona jak należy.

Rys. 10. Dążenie do zrównoważonego życia skutkuje tym, że unikamy ekstremów

Czasami to się sprawdza, ale nie zawsze. W gruncie rzeczy


prawdziwy sekret sukcesu polega na tym, by wiedzieć, kiedy lepiej
trzymać się środka, a kiedy postawić na radykalne rozwiązania. To
swoiste negocjacje z własnym czasem, które przynoszą doskonałe
efekty.
W umiarkowaniu nie ma miejsca na magię – i jest to zasadniczy
powód, dla którego powinniśmy go unikać. Magia dzieje się na
ekstremach. Szkopuł w tym, że radykalne cele wiążą się z
poważnymi wyzwaniami. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, iż
na sukces należy zapracować, ale nie wiemy, w jaki sposób pogodzić
go z życiem.
Rys. 11. Dążenie do ekstremów także rodzi pewne problemy

Na zbyt wytężonej pracy cierpi życie osobiste. Złapani w pułapkę


przekonań o tym, że zostawanie po godzinach samo w sobie jest
cnotą, niesprawiedliwie obwiniamy pracę o to, iż „zabiera nam
życie”. Tymczasem okazuje się, że nawet jeśli praca nie odziera nas
z życia osobistego, ono samo może być tak pełne różnych
obowiązków, że dochodzimy do tej samej, przykrej konstatacji: „ja
nie żyję”. A czasami zbieramy cięgi z obydwu stron. Niektórzy
borykają się z tak wieloma obowiązkami osobistymi i zawodowymi,
że cierpi na tym każdy aspekt życia. Doprowadzeni do rozpaczy,
znowu oświadczamy – „ja nie żyję!”.
Podobnie jak polityka zachowawcza, stawianie wszystkiego na
jedną kartę jest błędem, który wcześniej czy później zawsze da o
sobie znać.

CZAS NA NIKOGO NIE CZEKA


Żona opowiedziała mi kiedyś historię swojej przyjaciółki. Jej matka
była nauczycielką, a jej ojciec prowadził gospodarstwo. Obydwoje
przez całe życie oszczędzali, ścibolili i oglądali każdy grosz z myślą o
podróżowaniu na emeryturze. Przyjaciółka ciepło wspominała
regularne wyprawy z matką na zakupy do miejscowego sklepu, w
którym wybierały różne tkaniny i szablony krawieckie. Matka
wyjaśniała, że gdy już dożyje do emerytury, uszyje sobie ubrania na
wojaże po świecie.
Nie dożyła. W ostatnim roku pracy zachorowała na raka i
zmarła. Ojciec nie umiał się zdobyć na wydanie zgromadzonych
pieniędzy, bo wyszedł z założenia, że były to wspólne oszczędności,
których nie mógł już spożytkować wraz z żoną. Gdy zmarł, a
przyjaciółka mojej żony pojechała zrobić porządek w domu rodziców,
odkryła szafę pełną tkanin i szablonów sukienek. Ojciec ich nie
wyrzucił. Nie potrafił. Znaczyły dla niego zbyt wiele. Jakby
zawartość szafy była przepełniona niespełnionymi marzeniami nie do
udźwignięcia.
Czas nie czeka na nikogo. Jeśli w imię jakiegoś celu odłożysz inne
sprawy na później – może się okazać, że nigdy nie doczekają się
realizacji.
Poznałem kiedyś znakomitego biznesmena, który przez
większość życia pracował po godzinach i w weekendy z głębokim
przeświadczeniem, że robi to dla rodziny. Obiecywał sobie, iż
któregoś dnia, gdy uzna, że może zakończyć karierę, całą rodziną
będą czerpali z owoców jego pracy, wspólnie spędzali czas,
podróżowali i robili wszystko, co do tej pory zawsze było odsuwane
na drugi plan. Poświęciwszy wiele lat na zbudowanie firmy, niedawno
sprzedał ją i chciał otwarcie porozmawiać o przyszłości. Zapytałem,
jak się miewa, na co z dumą odparł, że znakomicie. „Kiedy
rozwijałem biznes, byłem w domu nieczęstym gościem; rzadko
widywałem się z rodziną. A teraz mogę wyjechać z nimi na wakacje i
nadrobić stracony czas. Wiesz przecież, jak to jest, prawda? Mam
teraz i pieniądze, i czas, mogę więc z powodzeniem zrekompensować
sobie tamte lata”.
Czy naprawdę uważasz, że da się zrekompensować dziecku
nieopowiedzianą bajkę na dobranoc albo nieobecność na jego
urodzinach? Czy zabawa z pięciolatkiem w przyjęcie z
wyimaginowanymi przyjaciółmi jest tym samym, co wyjście na obiad z
nastolatkiem i jego kumplami z liceum? Czy pójście na mecz, w
którym kopie piłkę twój kilkulatek, można porównać ze wspólnym
wyjściem na mecz z dorosłym już synem? Myślisz, że możesz
podpisać pakt z Bogiem; umówić się z nim, że czas nie będzie dla
ciebie płynął, a ważne sprawy odłożyć, aż wreszcie postanowisz, że
jesteś w stanie się nimi zająć?
Igranie z czasem niesie ze sobą ryzyko fiaska, którego nie
będziesz w stanie sobie powetować. Nawet jeśli jesteś pewien
wygranej, dobrze się zastanów, czy nie będzie ci żal tego, co cię
ominie.
Zabawa z czasem może prowadzić w ślepy zaułek.
Przeświadczenie, że da się oszukać czas, to krzywdzące oszukiwanie
samego siebie, dające złudne poczucie, iż można sobie pozwolić na
robienie rzeczy, których robić się nie powinno, a odłożyć te
naprawdę ważne. Złe zarządzanie czasem jest jednym z najbardziej
zgubnych błędów, jakie można popełnić. Nie wolno ignorować
nieuchronności jego upływu.
Dobrze, skoro osiągnięcie równowagi jest skazane na
niepowodzenie, to co należy robić? Przeciwważyć.
Wystarczy „równowagę” zastąpić „przeciwważeniem”, by nagle
wszystko nabrało sensu. To, co wydaje się pozostawać w
równowadze, tak naprawdę jest dynamicznym procesem. Weźmy na
przykład baletnicę: gdy stoi w pozie pointe, na czubkach palców,
zdaje się unosić w powietrzu; stanowi kwintesencję gracji i
równowagi. Ale wystarczy przyjrzeć się uważniej, by dostrzec, że
stopy baletnicy przez cały czas delikatnie wibrują, w rytm
nieustannych, drobnych korekt pozwalających na zachowanie
stabilności. Zręczne przeciwważenie daje doskonałe złudzenie
równowagi.

PRZECIWWAŻENIE – NA DŁUGĄ I NA KRÓTKĄ


METĘ
Kiedy mówimy o braku harmonii i równowagi, zwykle mamy na myśli
to, że pewnym priorytetom – sprawom dla nas istotnym – nie
poświęcamy dostatecznej uwagi lub nie zajmujemy się nimi w ogóle.
Problem polega na tym, że gdy angażujemy się w to, co
najważniejsze, jakieś obszary życia zawsze na tym ucierpią.
Jakkolwiek byś się starał, na koniec dnia, tygodnia, miesiąca, roku i
życia zawsze jakieś sprawy będą niezałatwione. Zrealizowanie
wszystkich planów to mrzonka. Nawet po zamknięciu
najistotniejszych kwestii zostanie poczucie dysharmonii, wrażenie, że
mogłeś zrobić coś jeszcze. Ale zignorowanie niektórych rzeczy jest
niezbędnym kompromisem – ceną za osiągnięcie ponadprzeciętnych
efektów. Z drugiej strony, nie wolno ignorować wszystkiego i właśnie
wtedy przychodzi w sukurs umiejętność przeciwważenia. Idea
kompensacji bazuje na założeniu, żeby nie podejmować działań tak
radykalnych, by nie było od nich odwrotu, albo nie angażować się w
coś przez tak długi czas, że nie będzie do czego wracać.
Rys. 12. Ponadprzeciętne rezultaty w pracy wymagają dłuższych okresów między kolejnymi
działaniami kompensacyjnymi

Jest to tak ważne, że może od tego zależeć nawet twoje życie.


Trwające przez 11 lat badania, w których uczestniczyło blisko 7100
angielskich urzędników, dowiodły, że ciągłe przesiadywanie w pracy
po godzinach może mieć tragiczne konsekwencje. Okazało się, że
wśród pracowników spędzających za biurkiem ponad 11 godzin
dziennie (co przekłada się na ponad 55-godzinny tydzień pracy) o
67% rosło ryzyko ataku serca. W życiu zachowanie odpowiednich
proporcji wpływa nie tylko na samopoczucie, lecz także na stan
zdrowia.
Działania kompensacyjne można podzielić na dwa rodzaje:
dążenie do równowagi między pracą a życiem osobistym oraz
dążenie do równowagi w ramach każdego z tych aspektów. W
świecie zawodowego sukcesu nie chodzi o liczbę nadgodzin, ale o to,
ile czasu spędzonego na pracy wykorzysta się w naprawdę efektywny
sposób. Aby osiągać ponadprzeciętne rezultaty, musisz wybierać
sprawy najważniejsze i przeznaczać na nie tyle czasu, ile wymagają.
Takie postępowanie zmusza do radykalnego odejścia od poziomu
równowagi w innych kwestiach i tylko sporadycznego
przeciwważenia, polegającego na zajęciu się drugoplanowymi
sprawami. W świecie spraw osobistych najważniejsza jest
świadomość. Świadomość duszy i ciała, świadomość rodziny i
przyjaciół, świadomość własnych potrzeb – żadna z tych kwestii nie
może być zaniedbana, jeśli chcesz mieć poczucie, że żyjesz. Nie
możesz więc poświęcić którejś z nich dla pracy albo na rzecz innej
sprawy z kręgu osobistych. Zajmuj się nimi na przemian, organizuj
sprawy tak, by łączyć kilka aspektów prywatnego życia, ale nie
zaniedbuj żadnego z nich na dłużej. Życie osobiste wymaga bardzo
sprawnego przeciwważenia.
Rezygnować z równowagi, czy nie rezygnować – oto… nie jest
pytanie. Prawdziwe brzmi: „rezygnować na krótko czy na długo?”. W
życiu osobistym lepiej postawić na krótki cykl okresów dysharmonii.
Krótsze okresy wytrącenia z równowagi pozwalają zachować
łączność z najistotniejszymi sprawami i je śledzić. W życiu
zawodowym lepiej iść na całość i pogodzić się z faktem, że w pogoni
za wyjątkowym sukcesem trzeba na dłuższą metę poświęcić zasadę
równowagi. Przez ten czas będziesz mógł bowiem skoncentrować się
na najważniejszych sprawach, nawet kosztem innych – mniej
istotnych. W życiu prywatnym lepiej niczego nie marginalizować. W
pracy zaś, umiejętna marginalizacja to podstawa.
W powieści Pamiętnik pisany miłością James Patterson wspaniale
akcentuje, w czym upatrywać priorytetów, zarówno w życiu
osobistym, jak i w pracy: „Wyobraź sobie, że życie polega na
żonglowaniu pięcioma piłkami. Ich nazwy to praca, rodzina, zdrowie,
przyjaciele i prawość. Wszystko udaje ci się utrzymywać w
powietrzu. Ale pewnego dnia wreszcie do ciebie dociera, że praca
jest gumową piłką. Jeżeli ją upuścisz, odbije się i wróci. Pozostałe
cztery piłki – rodzina, zdrowie, przyjaciele, prawość – to szklane
kule. Jeśli się którąś upuści, może się obić, wyszczerbić lub nawet
roztrzaskać”1.

ŻYCIE TO SZTUKA BALANSOWANIA


Kwestia równowagi jest tak naprawdę kwestią priorytetów. Już sama
zmiana nomenklatury – „ustalanie priorytetów” zamiast „dążenia do
równowagi” – pozwala lepiej oszacować dostępne możliwości i
stanowi ważny krok na drodze do zmiany swojego losu.
Ponadprzeciętne rezultaty wymagają jasnego określenia priorytetów
i działania na rzecz ich urzeczywistnienia. Poświęcenie się realizacji
pierwszoplanowych celów niejako automatycznie wytrąca nas z
równowagi przez sam fakt przeznaczania na jakieś sprawy większej
ilości czasu niż na inne. Sztuka nie polega na tym, by uniknąć tego
wytrącenia – to konieczność. Cały sekret tkwi w tym, jak długo
będziesz skupiał się na wybranym celu. Aby nie zaniedbać ważnych
spraw osobistych, musisz jasno określić swoje najważniejsze zadanie
w pracy, na którym chcesz się skupić. Potem wróć do domu, także z
jasno określonymi priorytetami w życiu prywatnym, żebyś potem nie
musiał myśleć o nich w pracy.
Innymi słowy, gdy jest pora na pracę – pracuj, a kiedy nadejdzie
czas relaksu – odpoczywaj. To oznacza ciągłe balansowanie na
cienkiej linie, ale nie panikuj – ryzyko upadku pojawia się dopiero
wtedy, gdy zaczniesz mylić priorytety.

Ważne wnioski

1. Wyobraź sobie dwa pojemniki, które ułatwiają


osiągnięcie równowagi. Rozdziel życie zawodowe i osobiste
na takie dwa pojemniki – nie po to, aby je od siebie zupełnie
odseparować, ale właśnie dla równowagi. Każdy z nich to
pewien osobny świat, z własnymi celami i sposobami
przeciwważenia.
2. Zadbaj o pojemnik z pracą. Potraktuj pracę jako proces
zdobywania wiedzy albo doskonalenia umiejętności. Dzięki temu
będzie ci łatwiej poświęcić nieproporcjonalnie więcej czasu na
jeden cel i nie przejmować się tym, że równowaga reszty dnia,
tygodnia, miesiąca czy roku zostaje zaburzona. Twoje życie
zawodowe powinno być podzielone na dwa wyraźnie
rozgraniczone obszary: to, co się naprawdę liczy, oraz całą
resztę. Musisz się zradykalizować, skupić na najważniejszym, i
pogodzić z tym, co stanie się z resztą. To cena zawodowego
sukcesu.
3. Zadbaj o pojemnik z życiem osobistym. Pogódź się z tym,
że życie składa się z wielu aspektów, a każdy z nich wymaga
pewnej minimalnej troski, abyś czuł, że żyjesz. Wystarczy
zaniedbać jeden, by odczuć konsekwencje. Wiąże się to jednak z
koniecznością nieustannego kontrolowania sytuacji. Nie możesz
sobie pozwolić na to, by odbiec od pewnych spraw osobistych za
daleko lub na zbyt długo; musisz nieustannie je mieć na oku i
równoważyć, aby zachować aktywność we wszystkich
kluczowych obszarach. To kwestia szczęścia i spełnienia w życiu
osobistym.
Zatroszcz się nie tyle o równowagę, co o umiejętne przeciwważenie.
Pozwól, by pewne sprawy zajmowały w twoim życiu poczesne
miejsce, gdy to konieczne, a resztą zajmuj się w miarę możliwości.
Wyjątkowe życie to sztuka nieustannego balansowania.

1
J. Patterson, Pamiętnik pisany miłością, tłum. B. Krzyżanowska, Libros, Warszawa 2002.
9 DUŻO, CZYLI ŹLE

Drogi do głównego celu nie utrudniają nam przeszkody, ale


wygodniejsze ścieżki do łatwiejszych celów.
– Robert Brault

Wielki zły wilk, wielki zły rycerz… W legendach i ludowych


przyśpiewkach co rusz przewija się motyw złego, co idzie w parze z
wielkim. Jest tak silnie zakorzeniony, że niektórzy traktują te słowa
niemal jak synonimy. Tymczasem to nieprawda. Wielki może być zły,
a zły może być wielki, ale to nie jedno i to samo. Obydwa pojęcia nie
mają ze sobą nic wspó​l​nego.
Wielka okazja jest lepsza niż mała, a mały problem jest lepszy niż
wielki. Czasami marzymy o jak największym prezencie pod choinką,
a kiedy indziej pragniemy bardzo malutkiego. Bywa, że wielki śmiech
albo wielki płacz to właśnie to, czego nam akurat trzeba… ale na
ogół wystarczy się uśmiechnąć lub uronić kilka łez. Wielki i zły nie
idą ręka w rękę bardziej niż mały i dobry.
Duży nie musi być zły. To mit.
Powiem więcej: to może być największe spośród wszystkich
kłamstw, bo człowiek, który boi się wielkich osiągnięć, będzie ich
unikał albo prowadził dywersję na froncie własnego sukcesu.

KTO SIĘ BOI WIELKIEGO ZŁEGO…?


Połącz słowa wielkie oraz efekty w jednym zdaniu, a ludzie zaraz
zaczną kręcić nosami albo odwrócą się na pięcie. Wspomnij o
wielkim osiągnięciu i natychmiast im przyjdą do głowy określenia:
trudne, skomplikowane i czasochłonne. Ich skojarzenia można
podsumować dwoma stwierdzeniami: będzie ciężko i skomplikowana
sprawa. A uczucia? Przytłaczające i zniechęcające. Z jakichś
powodów pojawia się lęk przed presją i stresem, które jakoby idą w
parze z sukcesem; narasta obawa przed tym, że osiągnięcie czegoś
wyjątkowego odbierze nie tylko możliwość spędzania czasu z
rodziną, ale na dłuższą metę podkopie zdrowie. Ludzie, niepewni
swoich praw do odnoszenia wielkich sukcesów, przerażeni tym, co
może ich spotkać, jeśli się nie uda, nie wiedzą, co o tym wszystkim
sądzić. W gonitwie myśli na pierwszy plan wysuwają się wątpliwości,
czy w ogóle człowiek ma głowę do takich rzeczy…
Wszystko to jedynie wzmaga niechęć do mierzenia wysoko.
Pozwól, że nazwę ją wielkofobią – irracjonalnym lękiem przed
wszystkim, co duże, ponadstandardowe.
Jeśli odruchowo kojarzymy wielkość ze złem, natychmiast włącza
się nam kompensacyjny mechanizm umniejszania. Obniżanie
poprzeczki wydaje się bezpieczne. A tkwienie w miejscu –
pewniejsze. Ale jest wręcz przeciwnie: tam, gdzie wielkość jest złem,
do głosu dochodzi myślenie małostkowe, które podkopuje wszelkie
szanse na osiągnięcie czegoś spektakularnego.

ZŁO PRZYZIEMNOŚCI
Ile statków nigdy nie wypłynęło w rejs, w obawie przed tym, że
ziemia jest płaska? Jakie skutki dla postępu cywilizacyjnego miało
przeświadczenie o tym, że ludzie nigdy nie będą mogli oddychać pod
wodą, wzbić się w powietrze, polecieć w kosmos? W ujęciu
historycznym, człowiek miał bardzo marne wyobrażenia o granicach
swoich możliwości. Na szczęście nauka nie bazuje na
wyobrażeniach, a na stopniowym rozwoju.
Podobnie jak życie.
Żaden człowiek nie zna kresu swoich możliwości. Na mapach
granice są wytyczone wyraźnie, ale jeśli spróbujemy poszukać ich w
życiu, linie zaczynają się zacierać. Kiedyś zapytano mnie, czy
uważam, że mierzenie wysoko ma racjonalne podstawy.
Zastanowiłem się chwilę, a potem odpowiedziałem: „Pozwól, że
najpierw ja cię o coś zapytam: jak myślisz, czy znasz granice swoich
możliwości?”. „Nie” – brzmiała odpowiedź. Wobec tego stwierdziłem,
że pierwsze pytanie było bezzasadne. Nikt nie wie, gdzie kończy się
jego potencjał, więc przedwczesne zamartwianie się barierami to
tylko strata czasu. A co, jeśli ktoś powiedziałby, że nigdy nie uda ci
się przeskoczyć pewnego poziomu? Albo że musisz sam wyznaczyć
pewną granicę, której nie będzie ci wolno przekroczyć? Na jakim
poziomie zawiesiłbyś poprzeczkę? Wysoko czy nisko? Myślę, że
znam odpowiedź: w takiej sytuacji każdy z nas mierzyłby jak
najwyżej. Dlaczego? Bo nie chcielibyśmy się sztucznie ograniczać.
Jeżeli uświadomisz sobie, że urośniesz wraz z celem, który
obierzesz, zaczniesz patrzeć na niego z innej perspektywy.
W tym kontekście wielkość celu jest tylko pomocniczym
konstruktem, który – jeśli chcesz – możesz traktować jako możliwość
wykorzystania nadarzającej się okazji. Przykładem niech będzie
stażysta w firmie, który już widzi się na zebraniu akcjonariuszy, albo
emigrant bez grosza, snujący wizje wspaniałego biznesu. Idea polega
na tym, by mieć wielkie plany, wykraczające poza twoją strefę
komfortu, a zarazem uwzględniające twoje największe atuty. Wiara
w siebie pozwala stawiać różne pytania, obierać rozmaite drogi,
eksperymentować z nowymi rzeczami. Otwiera drzwi do możliwości,
które dotychczas skrywałeś głęboko w sobie.
Sabeer Bhatia przybył do Ameryki z zaledwie 250 dolarami w
kieszeni, ale zabrał ze sobą coś jeszcze: wielkie plany i wiarę w to,
że potrafi rozkręcić biznes szybciej, niż zrobiono to kiedykolwiek
wcześniej. I udało mu się: stworzył serwis Hotmail. Microsoft,
widząc zdumiewający rozwój Hotmaila, zdecydował się go kupić za
400 milionów dolarów.
Według mentora Bhatii, Farouka Arjaniego, sukces Sabeera
wynikał przede wszystkim ze zdolności do myślenia w wielkiej skali.
„Sabeer różnił się od setek początkujących przedsiębiorców, których
spotkałem, wręcz gigantycznym rozmachem marzeń. Zanim jeszcze
powstał gotowy produkt, zanim stanęły za nim konkretne pieniądze,
już był stuprocentowo pewien, że uda mu się stworzyć wielką firmę
wartą setki milionów dolarów. Miał niewiarygodnie silne
przeświadczenie, że jego przedsięwzięcie nie będzie jednym z wielu,
jakie rodzą się w Dolinie Krzemowej, lecz czymś wyjątkowym. Z
upływem czasu zdałem sobie sprawę, że – do diaska! – chyba dopnie
swego”.
W 2011 roku Hotmail był jednym z najpopularniejszych serwisów
pocztowych na świecie, z ponad 360 milionami aktywnych
użytkowników.

W SKALI MAKRO
Wielkie marzenia są nieodłącznym składnikiem ponadprzeciętnego
sukcesu. Sukces wymaga działania, a działanie wymaga myślenia.
Jest jednak pewien haczyk: do wielkiego sukcesu prowadzą tylko te
działania, które są inspirowane wielkimi marzeniami. Uświadom
sobie tę zależność, a odważne podnoszenie sobie poprzeczki ujrzysz
w zupełnie innym świetle.
Rys. 13. Myślenie to paliwo dla działania, zaś działanie determinuje rezultaty

Wszyscy dysponujemy tą samą ilością czasu, a ciężka praca jest


po prostu ciężką pracą. To, co uda ci się zrobić w trakcie pracy,
determinuje twoje osiągnięcia. A ponieważ to, co robisz, jest
podyktowane skalą tego, co planujesz, rozmach zamierzeń stanowi
fundament do realnych osiągnięć.
Rys. 14. Wyznaczyć granice to zdeterminować potencjalne efekty

To jednak nie wszystko. Każdy szczebel na drabinie sukcesu


można uznać za kombinację tego, co robisz, jak to robisz i z kim.
Problem polega na tym, że połączenie „co, jak i z kim”, które
sprawdziło się na jakimś etapie, niekoniecznie musi prowadzić do
kolejnej, lepszej kombinacji, która pozwoli ci się wspiąć o poziom
wyżej. Wypróbowany sposób realizacji jakiegoś zadania nie zawsze
sprawdza się jako odskocznia do zrobienia czegoś lepszego, a cenna
znajomość z danym człowiekiem nie stanowi przepustki do jeszcze
korzystniejszej relacji z innym. Niestety, ale te doświadczenia się nie
kumulują. Jeśli nauczysz się coś robić w określony sposób, w ramach
pewnego kręgu ludzi, to zapewne będziesz działał skutecznie…
dopóki nie zechcesz postawić kolejnego kroku. Często dopiero wtedy
człowiek przekonuje się, że stworzył sztuczne bariery; szklany sufit,
przez który trudno się przebić. W ten sposób sami zamykamy się w
klatce, a przecież można temu łatwo zapobiec. Mierz jak najwyżej, z
największym rozmachem, na jaki cię stać, i dopiero na tej podstawie
działaj, opracowuj metody i nawiązuj znajomości, aby osiągnąć
sukces na wytyczonym poziomie. To też będzie pewna klatka, ale tak
pojemna, że może nie starczyć ci życia, by dotrzeć do jej granic.

Szczebel drabiny nie był pomyślany jako coś, na czym można


przysiąść i odpocząć, lecz jako podpora dla stopy na tyle
stabilna, by drugą stopę można było postawić wyżej.
– Thomas Henry Huxley

Kiedy ludzie mówią o „wytyczaniu kariery na nowo” albo o


„nadawaniu swojemu biznesowi nowego kierunku”, przyczyną bywają
zbyt ciasno skrojone ramy działania. To, co osiągniesz dziś, jutro
będzie albo cię wspierać, albo ograniczać. Albo zyskasz fundament, z
którego będziesz mógł sięgnąć po kolejny sukces, albo wpadniesz w
pułapkę zbyt sztywnego gorsetu ograniczeń.
Odważne myślenie daje największe szanse na ponadprzeciętne
sukcesy – i dziś, i jutro. Kiedy Arthur Guiness zakładał swój pierwszy
browar, podpisał umowę dzierżawy na 9000 lat. Gdy J.K. Rowling
wymyślała Harry’ego Pottera, wybiegła myślą w przód – do końca
siedmioletniego pobytu czarodzieja w Hogwarcie – zanim jeszcze
ukończyła pierwszy rozdział siedmioksięgu. Zanim Sam Walton
otworzył pierwszy Wal-Mart, miał wizję biznesu tak gigantycznego,
że postanowił spojrzeć daleko w przyszłość i opracować plan
dziedziczenia, który ograniczyłby koszty podatkowe dla jego rodziny.
W ten sposób spadkobiercy Waltona zaoszczędzili (według różnych
szacunków) od 11 do 13 miliardów dolarów. Minimalizacja podatków
związanych z dziedziczeniem w przypadku jednego z największych
przedsiębiorstw, jakie kiedykolwiek powstało, wymaga przebojowego
myślenia – i to od samego początku.
Planowanie z rozmachem nie dotyczy wyłącznie biznesu. W 1980
roku Candace Lightner założyła organizację Mothers Against Drunk
Driving („Matki przeciw pijanym kierowcom”), po tym jak jej córka
zginęła w wypadku spowodowanym przez nietrzeźwego kierowcę,
który uciekł z miejsca zdarzenia. Obecnie szacuje się, że organizacja
MADD przyczyniła się do uratowania życia ponad 300 tysięcy osób.
Zasłyszane w 1998 roku opowieści nauczyciela o braku świeżej wody
w Afryce na dobre zapadły w pamięć sześcioletniemu
Kanadyjczykowi Ryanowi Hreljacowi. Do dziś jego fundacja Ryan’s
Well pomogła w doprowadzeniu czystej wody do 750 tysięcy ludzi w
16 krajach, tym samym poprawiając standard ich życia. Derreck
Kayongo dostrzegł marnotrawstwo, a zarazem okazję do
wykorzystania, w codziennej wymianie mydeł w hotelach. W 2009
roku założył organizację o nazwie Global Soap Project, która do dziś
dostarczyła ponad 250 tysięcy kostek mydła w 21 krajach i w prosty
sposób pomogła w obniżeniu śmiertelności dzieci – dając
najuboższym możliwość umycia rąk.
Stawianie trudnych pytań może przytłaczać. Nakreślone z
rozmachem cele początkowo wydają się nieosiągalne. Ale ile razy
zdarzyło ci się zaryzykować zrobienie czegoś, co w pierwszej chwili
sprawiało wrażenie mało realnego i przekonać się, że nie taki diabeł
straszny, jak go malują? Czasami rzeczy są łatwiejsze, niż się nam
wydaje; choć trzeba powiedzieć – gwoli uczciwości – że kiedy indziej
okazują się znacznie trudniejsze. Właśnie w takich chwilach należy
koniecznie sobie uświadomić, że w trakcie realizacji wielkiego,
dalekosiężnego celu sam także staniesz się większy. Wielkość
wymusza rozwój, więc gdy wreszcie osiągniesz upragniony sukces,
przekonasz się, jak bardzo się zmieniłeś! To, co z oddali wydawało
się niedostępnym szczytem, po zdobyciu okazuje się zaledwie
pagórkiem (bo ty tak „urosłeś”). Twoje myślenie, twoje umiejętności,
relacje z ludźmi, postrzeganie tego, co jest możliwe i jak to osiągnąć
– wszystko to rozwija się i dojrzewa w trakcie wyprawy do odważnie
wytyczonego celu.
Obcując z wielkością, sam stajesz się większy.

WIELKI INTERES
Przez ponad cztery dekady psycholożka Carol S. Dweck z
Uniwersytetu Stanforda badała wpływ samooceny człowieka na jego
działania. Jej prace stanowią doskonały dowód na doniosłość
przebojowego myślenia.
Dweck odkryła, że istnieją dwa rodzaje nastawienia umysłu:
jedno, rozwojowe, związane z szerokim myśleniem i poszukiwaniem
okazji do rozwoju, oraz drugie, sztywne, nakierowane na
ograniczanie się i unikanie porażki. Uczniowie prorozwojowi, jak ich
nazwała, obierali skuteczniejsze metody nauki, rzadziej bywali
bezradni, na ogół przyjmowali optymistyczną postawę i osiągali
większe sukcesy niż ich bardziej zachowawczy koledzy. Tacy ludzie
rzadziej narzucają sobie sztywne ramy działania i mają większe
szanse na wykorzystanie swojego potencjału. Dweck podkreśliła
ponadto, że te postawy mogą się zmieniać – i rzeczywiście tak się
dzieje. Podobnie jak w przypadku każdego innego nawyku, trzeba
zmusić umysł do wejścia na odpowiednie tory, aż właściwe
nastawienie stanie się czymś oczywistym.
Kiedy Scott Forstall zaczął zbierać ludzi do nowo tworzonego
zespołu, z góry ostrzegał, że jest to ściśle tajny projekt, który z
jednej strony będzie „dawał wiele okazji do popełnienia błędów i
podejmowania wyzwań, ale z drugiej – być może zrodzi się z niego
coś, co wszyscy zapamiętamy do końca życia”. Tą intrygującą
formułką wabił najlepszych z najlepszych z całej firmy, ale
przyjmował tylko tych, którzy godzili się dołączyć do zespołu od
zaraz. Forstall szukał ludzi prorozwojowych – o czym zresztą
wspomniał później w rozmowie z Carol Dweck, po przeczytaniu jej
książki. Czemu o tym piszę? Dlatego że – choć prawdopodobnie nigdy
nie słyszałeś o Forstallu – zapewne znasz produkt, który wyszedł
spod skrzydeł jego zespołu. Forstall był wiceprezesem firmy Apple, a
stworzony przez niego zespół odpowiada za powstanie telefonu
iPhone.

ŻYCIE PEŁNĄ PIERSIĄ


Za wielkością idzie potęga i zdolność do osiągania nieprzeciętnego.
Podnoś poprzeczkę coraz wyżej, a przeżyjesz najwspanialsze życie,
jakie jest ci pisane. Jeśli chcesz żyć pełną piersią, musisz myśleć
odważnie; otworzyć się na możliwość osiągnięcia czegoś
wyjątkowego. Pasmo osiągnięć i sukcesów to naturalny skutek
robienia właściwych rzeczy, bez narzucania sobie sztucznych
ograniczeń.
Nie obawiaj się sięgać daleko. Bój się raczej przeciętności.
Marnotrawstwa. Niewykorzystanych życiowych okazji. Ludzie
lękający się śmiałości myślenia świadomie lub podświadomie działają
wbrew sobie. Zadowalają się pośledniejszymi efektami, poprzestają
na wykorzystywaniu drobnych okazji i uciekają od wielkich szans.
Jeśli odwaga nie jest brakiem lęku, lecz zdolnością jego
przezwyciężenia, to odważne myślenie nie jest brakiem wątpliwości,
lecz umiejętnością ich pokonywania. Tylko ci, którzy żyją odważnie,
doświadczają prawdziwego życia i w pełni wykorzystują swój
potencjał.

Ważne wnioski

1. Myśl przebojowo. Unikaj stopniowego, ostrożnego


poszerzania planów, co nieodłącznie wiąże się z przystankiem
pod znakiem zapytania „co dalej”? W najlepszym razie to
najwolniejsza droga do sukcesu, w najgorszym zaś – ślepy
zaułek. Stawiaj odważniejsze pytania. Jako życiową regułę
przyjmij podwajanie wszystkiego. Jeśli celem jest dziesięć, zadaj
sobie pytanie „jak osiągnąć 20?”. Wyznacz cel tak daleko
wykraczający poza to, co wcześniej chciałeś osiągnąć, że
zweryfikowany plan praktycznie zagwarantuje ci realizację
pierwotnych zamierzeń.
2. Nie zamawiaj potraw wprost z menu. W kampanii firmy
Apple pod hasłem „Think Different” z 1997 roku wykorzystano
wizerunki takich sław jak Ali, Dylan, Einstein, Hitchcock,
Picasso, Gandhi i innych, którzy „widzieli inaczej” i przyczynili
się do cywilizacyjnych przemian. Kluczem kampanii było
założenie, że żaden z jej bohaterów nie ograniczał się do tego,
co znane, zastane, dostępne – każdy sięgał wyobraźnią tam,
gdzie nie odważył się zapuścić nikt inny. Tacy ludzie nie
zamawiają potraw z menu, lecz tworzą własne. Jak to zostało
ujęte w sloganie reklamowym: „Świat zmieniają tylko ci ludzie,
którzy są dostatecznie szaleni, by myśleć, że mogą tego
dokonać”.
3. Działaj odważnie. Przebojowe myślenie na nic się zda bez
odważnego działania. Jeśli postawisz sobie poważne pytanie,
przystopuj na chwilę i pomyśl, jak zmieni się twoje życie, gdy
poznasz odpowiedź. Jeśli nie potrafisz sobie tego wyobrazić,
przyjrzyj się ludziom, którzy już to zrobili. Jakie metody,
systemy, nawyki, relacje sobie wypracowali? Choć powszechna
jest wiara, że jesteśmy niepowtarzalni, to w praktyce
rozwiązania, które sprawdziły się u innych, niemal ze
stuprocentową pewnością zdadzą egzamin i u ciebie.
4. Nie obawiaj się porażek. To nieodłączna część drogi do
wyjątkowego sukcesu. Nastaw się prorozwojowo i nie obawiaj
się, dokąd cię to zaprowadzi. Wyjątkowe efekty nie rodzą się
wyłącznie na gruncie wcześniejszych wyjątkowych sukcesów.
Czasami buduje się je na porażkach. Co więcej, można by
powiedzieć, że droga do sukcesu jest wybrukowana porażkami.
Kiedy się mylimy – przystajemy, zastanawiamy się, co
powinniśmy zrobić, aby osiągnąć zamierzony efekt, uczymy się
na błędach i dojrzewamy. Nie bój się pomyłek. Traktuj je jako
nieodłączny element procesu nauki i dąż do wykorzystania
swojego potencjału.
Nie pozwól, by myślenie w małej skali ograniczyło ci życie. Myśl
przebojowo, mierz wysoko, działaj odważnie. I przekonaj się, jak
daleko cię to zaprowadzi.
CAŁA PRAWDA
PROSTY SPOSÓB NA EFEKTYWNOŚĆ
Uważaj – świat staje się taki, jak go interpretujesz.
– Erich Heller

ROZPRĘŻENIE
Przez wiele lat bezskutecznie próbowałem wcielać w życie kłamstwa
i mity, które rzekomo wiodą do sukcesu.
Karierę zacząłem przekonany o tym, że wszystko jest równie
ważne, toteż starałem się zajmować wszystkim naraz i brałem na
swoje barki zbyt wiele. Sfrustrowany, wreszcie zacząłem wątpić, czy
mam wystarczająco silną wolę i tyle samodyscypliny, by osiągnąć
sukces. W miarę jak moje życie coraz gwałtowniej odbiegało od
stanu równowagi, nabierałem przeświadczenia, że próba przejścia
przez życie przebojem wcale nie jest takim dobrym pomysłem.
Człowiek, który usiłuje z całych sił sprostać nierealnemu wyzwaniu,
kończy w głębokim emocjonalnym dole.
Mnie też to spotkało.
W usilnych próbach sprostania wszystkim zadaniom zacząłem się
miotać jeszcze bardziej. Ktoś mógłby powiedzieć, że wziąłem się w
garść, zwarłem szeregi… Rzeczywiście tak było. Pomyślałem, że to
może być jedyny sposób na przejście przez życie – z zaciśniętymi
zębami, ściśniętymi pięściami, żołądkiem zwiniętym w supeł i
zwartymi pośladkami. Wstrzymując oddech, brnąłem więc, wiecznie
pochylony, sztywny i spięty. Otumaniony mgłą kłamstw, uznałem, że
właśnie na tym polega pełne skupienie – na nieustannym,
niewiarygodnym poświęceniu. Owszem, w kontekście wyników to
podejście okazało się względnie skuteczne, ale dla zdrowia miało
fatalne konsekwencje: w rezultacie wylądowałem w szpitalu.
Zacząłem uważać, że człowiek sukcesu musi mówić jak człowiek
sukcesu, chodzić jak człowiek sukcesu, ba! – nawet się tak ubierać.
W ten sposób coraz bardziej oddalałem się od siebie, ale w imię
realizacji celów byłem gotów na różne poświęcenia. Zupełnie serio
potraktowałem więc sugestię, że afirmacja pożądanych cech
przyniesie oczekiwane skutki. To podejście także się sprawdziło,
jednak nieustanne noszenie maski człowieka sukcesu po pewnym
czasie stało się straszliwie męczące.
Wpadłem w pułapkę wstawania skoro świt, nakręcałem się
słuchaniem inspirujących piosenek i ruszałem do akcji wcześ​niej niż
ktokolwiek. Do tego stopnia wierzyłem w sens takiego postępowania,
że zacząłem przyjeżdżać do biura, gdy miasto jeszcze spało i
zasiadałem za biurkiem, na długo zanim w firmie pojawili się pierwsi
ludzie. Powoli godziłem się z tym, że na tym polega ambicja i że
właśnie tak wykuwa się wielkie osiągnięcia. Zwoływałem zebranie
załogi na 7:30, zaś o 7:31 zamykałem drzwi, aby utrzeć nosa
spóźnialskim. Popadałem w coraz większą przesadę, z głęboką
wiarą, że jest to jedyna skuteczna droga do sukcesu – nie tylko
własnego, lecz także innych. To podejście też w pewnym sensie się
sprawdzało, ale było wyniszczające dla mnie, nieznośne dla otoczenia
i doprowadziło moje życie na krawędź katastrofy.
Naprawdę uważałem, że tajemnica sukcesu tkwi w tym, by o
poranku nakręcić się jak sprężyna, napiąć, a potem niczym petarda
wystrzelić przez otwarte drzwi i gnać na złamanie karku, aż –
dosłownie – skończy mi się paliwo.
Dokąd mnie to doprowadziło? Owszem, do sukcesu, ale i do
poważnych dolegliwości. Swój triumf musiałem ciężko odchorować.
Co zrobiłem potem? Odrzuciłem fałszywe drogowskazy i
poszedłem w przeciwnym kierunku. Dołączyłem do anonimowych
sukcesoholików i zacząłem postępować na przekór wszystkim
„sprawdzonym przepisom” na sukces.
Najpierw przyszło rozprężenie. Zacząłem wsłuchiwać się w swój
organizm, zwolniłem i się wyciszyłem. Potem zacząłem przychodzić
do biura w T-shircie i dżinsach, ignorując wszelkie komentarze.
Pożegnałem się z dotychczasowym językiem oraz nastawieniem i
wróciłem do bycia sobą. Jadłem śniadanie z rodziną. Odzyskałem
formę – i fizyczną, i duchową – i tak już zostało. Wreszcie zacząłem
robić mniej. Tak, mniej. Celowo, rozmyślnie – mniej. Byłem
swobodniejszy niż kiedykolwiek; znając mnie, można by rzec –
wyluzowany. Oddychałem pełną piersią. Rzuciłem wyzwanie
aksjomatom strategii sukcesu… i wiesz co? Osiągnąłem większy
sukces, niż sądziłem, że to możliwe, a przy tym czułem się o niebo
lepiej niż wcześniej.
Oto, czego się nauczyłem: za dużo kombinujemy, planujemy i
analizujemy w swoich karierach, przedsięwzięciach i w życiu. Branie
nadgodzin nie jest ani godne uznania, ani szczególnie zdrowe. Co
więcej – na ogół osiągamy cel pomimo tego, co robimy, a nie dzięki
temu. Odkryłem, że tak naprawdę nie potrafimy zarządzać czasem,
zaś prawdziwa tajemnica sukcesu nie tkwi w sumie spraw, którymi
się zajmujemy, lecz w kilku starannie wybranych rzeczach, które
potrafimy wykonywać naprawdę dobrze.
Przekonałem się, że sukces sprowadza się do prostej zasady:
robienia tego, co właściwe, w odpowiedniej chwili. Jeśli będziesz
mógł szczerze przyznać sam przed sobą: „Jestem tu, gdzie właśnie
teraz powinienem być, i robię dokładnie to, co konieczne”, odkryjesz
świat niezwykłych możliwości.
Przede wszystkim zaś, uświadomiłem sobie, że za rzeczywiście
wyjątkowymi osiągnięciami stoi bardzo prosta prawda – filozofia
jednej rzeczy.
10 DECYDUJĄCE PYTANIE

Sztuką jest umiejętność odrzucenia tego, co zbędne, i skupienia


się na najważniejszym. W gruncie rzeczy jest to jednak proste i
da się tego nauczyć. Trzeba tylko zdobyć się na zmianę
nastawienia.
– George Anders

W dniu 23 czerwca 1885 roku, w Pittsburgu, w Pensylwanii, Andrew


Carnegie wygłosił wykład dla studentów Curry Commercial College.
W apogeum swej świetności firma Carnegie Steel Company była
największym i najbardziej zyskownym koncernem przemysłowym na
świecie. Niedługo później fortuna Andrew Carnegie’ego urosła do
niebotycznych rozmiarów – został drugim najbogatszym człowiekiem
świata, po Johnie D. Rockefellerze. W przemowie zatytułowanej The
Road to Business Success (Droga do sukcesu w biznesie), Carnegie
przedstawił swoje życie jako człowieka sukcesu i między innymi dał
słuchaczom taką oto poradę:

A oto i główny warunek sukcesu, jego największa tajemnica: musicie skupić całą

swoją energię, myśli i kapitał na przedsięwzięciu, w które się angażujecie. Jeśli się

już na coś porywacie, walczcie tak, by w wybranej branży zyskać czołową pozycję;
wykorzystajcie każdą okazję do usprawnień, zainwestujcie w najlepszy sprzęt i

poznajcie go od podszewki. Upadają te koncerny, które nadmiernie rozdrobniły

swój kapitał – to zaś oznacza, że rozproszyły także swoje działania. Zainwestowały

w to, w tamto i jeszcze w coś innego; są tu, tam i wszędzie. „Nie wkładaj wszystkich

jaj do jednego koszyka” – mawiają. Ale to bzdura. Przeciwnie, ja uważam, że trzeba

włożyć wszystkie jaja do jednego koszyka, a potem mieć na niego oko. Rozglądajcie
się i przypatrujcie ludziom: ci, którzy postępują w ten sposób, rzadko przegrywają.
Jednego koszyka łatwo pilnować i łatwo go nieść. W tym kraju najwięcej jajek tłuką
ci, którzy próbują dźwigać za dużo koszy naraz.

Skąd wiadomo, jaki koszyk wybrać? Na jaką kartę postawić? To


decydujące pytanie.
Poglądy Carnegie’ego podzielał Mark Twain, który napisał
między innymi:

Tajemnica sukcesu tkwi w tym, by rozpocząć. Zaś by rozpocząć, trzeba podzielić


duże, przytłaczające problemy na mniejsze, łatwiejsze do wykonania części i

zacząć od pierwszej.

Co powinno być tym pierwszym zadaniem? To także decydujące


pytanie.
Zauważyłeś, że obydwaj wielcy nazwali swoje porady
„tajemnicami”? Ja nie sądzę, że są to sekrety, lecz raczej coś, co jest
powszechnie znane, lecz nie przywiązuje się do tego dostatecznej
wagi.
Większość ludzi zna stare, chińskie przysłowie: „Nawet
najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku”. Ale mało kto
zastanawia się nad tym, że jeśli owo stwierdzenie jest prawdziwe, to
źle postawiony pierwszy krok może rozpocząć podróż, której cel
wypadnie daleko, daleko od pierwotnie zamierzonego. Dzięki
decydującemu pytaniu łatwiej uniknąć błędu pierwszego kroku.

ŻYCIE JEST PYTANIEM


Być może myślisz teraz, po co zastanawiać się nad pytaniem, skoro
tak naprawdę ważna jest odpowiedź. To proste. Odpowiedzi biorą się
z pytań, zaś ich trafność jest bezpośrednio uzależniona od celności
pytania. Zadaj złe pytanie, a otrzymasz nieprzydatną odpowiedź.
Zadaj dobre pytanie, a usłyszysz to, czego potrzebowałeś. Jeśli
zadasz naprawdę doskonałe pytanie, odpowiedź może przeobrazić
twoje życie.
Voltaire napisał: „Człowieka należy sądzić po jego pytaniach, nie
zaś po odpowiedziach”. Zaś sir Francis Bacon dodał: „Celne pytanie
jest połową wiedzy”. Można jeszcze do tego dołączyć refleksję Indiry
Gandhi: „Zdolność do stawiania pytań jest fundamentem ludzkiego
rozwoju”. Formułowanie celnych pytań to naprawdę najlepszy sposób
na uzyskanie dobrych odpowiedzi. Każdy odkrywca i wynalazca
zaczyna od nakreślenia jednego, przełomowego pytania. Metoda
naukowa stawia pytania w formie hipotez o funkcjonowaniu świata.
Licząca ponad 2000 lat sokratejska metoda nauczania przez
zadawanie pytań jest nadal stosowana przez nauczycieli oraz
wykładowców – zarówno tych z wyżyn wydziału prawa na
Harvardzie, jak i tych z pierwszych klas szkół podstawowych.
Pytania są motorem myślenia. Badania dowodzą, że ich zadawanie
przyspiesza proces nauczania oraz efektywność pracy nawet o
150%. Trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem autorki Nancy
Willard: „Czasami pytania są ważniejsze od odpowiedzi”.
Potęgę pytań uświadomiłem sobie już jako młody człowiek. Stało
się to, gdy przeczytałem pewien wiersz, który zrobił na mnie
ogromne wrażenie. Od tamtej pory te słowa towarzyszą mi bez
przerwy.

MOJA STAWKA

Jessie B. Rittenhouse

Rzekłem Życiu: wystarczy mi grosik.


Życie się do podwyżek nie skłania,
chociaż błagam je odtąd co wieczór,
mierząc skromny swój stan posiadania.

Bowiem Życie to zwykły jest etat;


chlebodawca skłonny dać, ile chcesz,
ale gdy już umowę podpiszesz,
nie ma przebacz: do roboty się bierz.

Tak tyrałem i żyłem za grosze,


aż odkryłem, ku swemu zgorzknieniu:
każdą stawkę, o jaką bym prosił,
Życie dałoby mi w okamgnieniu.

Ostatnie dwa wersy warto powtórzyć: „…każdą stawkę, o jaką bym


prosił, Życie dałoby mi w okamgnieniu”. Uświadomienie sobie, że
życie jest pytaniem, zaś to jak je przeżyjemy – naszą odpowiedzią,
było dla mnie jednym z przełomowych odkryć. Sposób formułowania
stawianych sobie pytań decyduje o odpowiedziach, z których układa
się nasz byt.
Problem w tym, że właściwe pytania wcale nie są oczywiste. Do
większości celów, na których nam zależy, nie prowadzą drogowskazy;
nikt nie da nam mapy i wskazówek. To my powinniśmy wiedzieć,
dokąd zdążamy. To my musimy układać plany swojej podróży, kreślić
mapy, kierować się własnymi kompasami. Aby otrzymać pomocne
odpowiedzi, musimy najpierw znaleźć właściwe pytania – pod tym
względem jesteśmy zdani na siebie. Jak to zrobić? Jak wpaść na
nieszablonowe pytania, przynoszące równie nietuzinkowy odzew?
Tak naprawdę wystarczy postawić tylko jedno pytanie:
decydujące.
Każdy, kto marzy o nieprzeciętnym życiu, prędzej czy później
dochodzi do wniosku, że jedynym sposobem na spełnienie tych
marzeń są niesztampowe rozwiązania. Decydujące pytanie jest
symbolem właśnie takiego podejścia. W świecie bez drogowskazów
decydujące pytanie staje się najprostszą formułą; sposobem na
znalezienie wyjątkowej odpowiedzi, prowadzącej do
ponadprzeciętnych rezultatów.

Decydujące pytanie jest tak zwodniczo banalne, że jego


prawdziwe znaczenie może łatwo umknąć komuś, kto się nad nim
wnikliwie nie zastanowi. A to byłby błąd. Decydujące pytanie
pozwala uzyskać odpowiedź nie tylko na te najbardziej ogólne
kwestie (Co zamierzam? Jaki główny cel powinienem obrać?), lecz
także na te drobniejsze (Co powinienem teraz zrobić, aby przybliżyć
się do celu? W co mierzyć?). To pytanie zarówno o to, co powinno się
znaleźć w koszyku, jak i o pierwsze kroki w kierunku celu. To ogólny
plan działania i zarazem kompas wytyczający kolejny ruch, choćby
najdrobniejszy.
Rys. 15. Decydujące pytanie to ogólny plan i jednocześnie kompas wskazujący kolejny krok

Ponadprzeciętne rezultaty rzadko bywają kwestią przypadku.


Przeciwnie, są pochodną wyborów, jakich dokonujemy, oraz
podejmowanych działań. Decydujące pytanie ukierunkowuje cię w
najlepszy sposób pod obydwoma względami, niejako zmuszając do
robienia właśnie tego, co jest niezbędne do osiągnięcia sukcesu – do
podjęcia decyzji. W dodatku nie chodzi o przypadkową decyzję, lecz
najlepszą, jaką możesz w danej chwili powziąć. To pytanie za nic ma
sobie wszystko, co mógłbyś w danej chwili zrobić, lecz skupia się na
tym, co konieczne; co się naprawdę liczy.
Prowadzi do pierwszej kostki domina.
Aby pozostać na właściwym torze przez cały dzień, miesiąc, rok i
przez całą karierę, musisz nieustannie zadawać sobie decydujące
pytanie. Stawiaj je raz po raz, ono zaś posłusznie uporządkuje
sprawy podług ich znaczenia. Za każdym razem, gdy myślisz nad
odpowiedzią, sam ułatwiasz sobie wykonywanie zadań w
odpowiedniej kolejności. Jeśli zawsze będziesz zaczynał od
najważniejszej sprawy, szybciej nabierzesz właściwych nawyków,
szybciej zdobędziesz potrzebne umiejętności i szybciej nawiążesz
odpowiednie znajomości. Dzięki decydującemu pytaniu twoje
działania będą w naturalny sposób ukierunkowane na wykorzystanie
tego, co już osiągnąłeś; od jednej ważnej sprawy do drugiej. A stąd
już tylko krok do doświadczenia potęgi efektu domina.

ANATOMIA PYTANIA
Decydujące pytanie zawiera w sobie wszystkie możliwe pytania:
„Jaką jedną rzecz mogę zrobić / ale taką, że gdy będzie zrobiona /
wszystko inne stanie się prostsze albo nieistotne?”.

CZĘŚĆ PIERWSZA: JAKĄ JEDNĄ RZECZ MOGĘ


ZROBIĆ…

Ta część inicjuje konkretne działania. Sformułowanie „Jaką jedną


rzecz...” sugeruje, że odpowiedź będzie wymagała
przeciwstawienia jednej sprawy wielu innym. Zmusza do obrania
konkretnego kierunku. Narzuca pewien tok myślenia: choć
możesz rozważać wiele opcji, to powinieneś potraktować ten
wybór bardzo poważnie, bo nie będziesz mógł wybrać dwóch,
trzech, czterech czy więcej spraw. Nie możesz postępować
asekuracyjnie. Wolno ci wybrać jedną i tylko jedną rzecz do
załatwienia.
Zwrot „mogę zrobić” to zawoalowane polecenie, zarazem
informujące o wykonalności danego zadania. Ludzie często
odruchowo zmieniają ten zwrot na „powinienem zrobić” albo
„mógłbym zrobić”, ale w tych określeniach brakuje czegoś
bardzo ważnego. Jest wiele spraw, które powinniśmy czy
moglibyśmy zrobić, chociaż nigdy ich nie robimy. Działanie, które
„mogę podjąć”, bije na głowę nawet najlepsze intencje.
CZĘŚĆ DRUGA: …ALE TAKĄ, ŻE GDY BĘDZIE
ZROBIONA…

Ta część informuje o kryteriach, które powinna spełniać


właściwa odpowiedź. To różnica pomiędzy zwykłym robieniem
czegoś a robieniem czegoś w określonym celu. Zwrot „…ale
taką, że gdy będzie zrobiona…” skłania do głębszego namysłu
nad odpowiedzią, choćby z tego względu, że wykonanie tej jednej
rzeczy wywoła określone skutki.

CZĘŚĆ TRZECIA: …WSZYSTKO INNE STANIE SIĘ


PROSTSZE ALBO NIEISTOTNE.

Archimedes powiedział: „Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę


Ziemię” i dokładnie takie jest przesłanie ostatniej części pytania.
Trudno o lepszy test dla obranego punktu podparcia niż ten
zawarty w słowach „wszystko inne stanie się prostsze albo
nieistotne”. Prawdziwy sekret odpowiedzi na decydujące pytanie
tkwi w tym, czy rzeczywiście znalazłeś pierwszy klocek domina.
Jeśli tak, to gdy go przewrócisz – gdy zrobisz tę jedną rzecz –
wszystko inne, co mógłbyś ewentualnie wykonać z myślą o
realizacji celu, da się załatwić mniejszym nakładem sił albo w
ogóle nie będzie potrzebne. Większość ludzi nawet nie zdaje
sobie sprawy, jak wielu problemów można po prostu uniknąć,
jeśli zacznie się od właściwego zadania. Ta klauzula to swego
rodzaju klapki na oczy – ale takie, które mają na celu
uproszczenie ci życia. To archimedesowa dźwignia, która, dzięki
skupieniu całej energii na tym, co najwłaściwsze, i unikaniu
rozpraszania jej na zbędne działania, jest zdolna ruszyć z posad
twoje dotychczasowe życie.
Decydujące pytanie każe znaleźć pierwszy klocek domina i
pracować nad nim tak długo, aż uda się go przewrócić. Gdy ci się
to powiedzie, za pierwszym klockiem odkryjesz kolejne –
niektóre wystarczy już tylko odrobinę popchnąć, a inne same
padną pokotem.

Ale wszystkie te Mógłbym-Zrobiłbym-Powinienem uciekły i


skryły się przed jednym treściwym: Zrobione.
– Shel Silverstein

Ważne wnioski

1. Droga do najtrafniejszych odpowiedzi wiedzie przez


trafne pytania. Decydujące pytanie jest jednym z nich,
stworzonych po to, by ułatwić znajdowanie najlepszych
rozwiązań. Pomoże ci znaleźć pierwszy klocek domina w pracy,
w firmie i w dowolnym innym obszarze życia, w którym będzie ci
zależało na wyjątkowych efektach.
2. Decydujące pytanie odgrywa podwójną rolę. Ma dwojaką
postać: ogólną i szczegółową. Pierwsza skupia się na obraniu
właściwego kierunku, druga zaś – na podejmowaniu
odpowiednich działań.
3. Pytanie ogólne: „Jaka jest moja jedna rzecz?”. Pytanie
postawione w tej formie pozwala wypracować ogólną wizję
życia, wytyczyć kierunek kariery czy określić rdzeń działalności
firmy. To twój strategiczny kompas, ułatwiający wybór dziedziny,
w której chcesz się specjalizować, tego, co chcesz dać od siebie
bliskim i społeczności oraz tego, jak pragniesz być zapamiętany.
To pytanie ułatwi ci spojrzenie na relacje z przyjaciółmi, rodziną
i znajomymi z właściwej perspektywy i nada bieg codziennym
sprawom.
4. Pytanie szczegółowe: „Jaką jedną rzeczą mogę zająć się
właśnie teraz?”. Postaw je sobie, gdy tylko się obudzisz i
ponawiaj w trakcie całego dnia. Ułatwi ci ono skupienie się na
najważniejszych sprawach, a w razie potrzeby pozwoli ci odkryć
„dźwignię”; pierwsze domino z serii. Pytanie szczegółowe
przygotowuje grunt pod najbardziej efektywne wykorzystanie
tygodnia pracy. Ma ono swoje zastosowanie także w życiu
osobistym – zwraca uwagę na najbardziej palące potrzeby, a
także na najważniejszych dla ciebie ludzi.
Sekret wyjątkowych osiągnięć tkwi w stawianiu decydującego
pytania. To ono wytycza ścieżkę postępowania w życiu oraz w pracy,
i pozwala dokonywać największych postępów w ramach
najistotniejszych zadań.
Stawianie sobie decydującego pytania to najlepszy nawyk, jaki
możesz sobie przyswoić – nieważne, czy szukasz odpowiedzi w
dużych, czy w małych kwestiach.
11 NAWYK SUKCESU

Sukces – to łatwizna. Trzeba robić odpowiednie rzeczy, w


odpowiedni sposób, w odpowiednim czasie.
– Arnold H. Glasow

Znasz swoje zwyczaje. Trudno je zmienić i równie trudno


wypracować. Ale każdy z nas nieświadomie nieustannie przyswaja
nowe nawyki. Jeśli zaczniemy myśleć lub postępować w określony
sposób i będziemy utrzymywać ten stan przez dłuższy czas, dorobimy
się nowego nawyku. Wybór wiąże się głównie z tym, czy zależy nam
na wykształceniu takich przyzwyczajeń, które pozwalają czerpać z
życia to, czego od niego oczekujemy. Jeśli tak, to stawianie sobie
decydującego pytania jest najważniejszym spośród nawyków
rozstrzygających o sukcesie.
Dla mnie decydujące pytanie jest sposobem na życie. Stawiam je,
aby określić najskuteczniejszą strategię postępowania, najlepiej
wykorzystać czas, zyskać jak najwięcej, jak najmniejszym nakładem
środków. Stawiam je zawsze, gdy zależy mi na optymalizacji efektów.
Stawiam je, kiedy wstaję rano. Stawiam je, kiedy idę do pracy, a
potem znowu, gdy wracam do domu. „Jaką jedną rzecz mogę zrobić,
ale taką, że gdy będzie zrobiona, wszystko inne stanie się prostsze
albo nieistotne?”. A gdy znajdę ogólną odpowiedź, stawiam je dalej,
aż zorientuję się we wzajemnych zależnościach między
poszczególnymi sprawami; aż kostki domina posłusznie wskoczą na
swoje miejsca.
Oczywiście, aby nie popaść w obłęd, nie można w ten sposób
analizować każdego, najdrobniejszego aspektu życia. Ja tak nie
postępuję i ty także nie powinieneś. Zacznij od poważnych spraw i
zobacz, dokąd cię to zaprowadzi. Z upływem czasu sam dojdziesz do
tego, kiedy należy posłużyć się pytaniem ogólnym, a kiedy
szczegółowym.
Stawianie decydującego pytania to podstawowy nawyk, dzięki
któremu osiągam wyjątkowe rezultaty i cieszę się udanym życiem.
Korzystam z niego w pewnych sytuacjach, ale są sprawy, w których
nie uciekam się do niego w ogóle. Przede wszystkim stosuję je w
najistotniejszych aspektach mojego życia: duchowym, fizycznym,
osobistym; w odniesieniu do najważniejszych relacji międzyludzkich,
w pracy, w biznesie i w finansach. Robię to właśnie w tej kolejności –
każda z tych dziedzin jest oparciem dla kolejnej.
Ponieważ zależy mi na tym, aby moja egzystencja miała sens, w
każdym z wymienionych aspektów staram się robić to, co
najważniejsze. Traktuję je jako opokę mojego życia i przekonałem
się, iż jeśli zatroszczę się o priorytetowe sprawy w każdej z tych
kluczowych dziedzin, mam wrażenie, że żyję pełną piersią.
Decydujące pytanie może pokierować cię do jednej,
najważniejszej rzeczy w różnych obszarach życia. Wystarczy
przeformułować je z uwzględnieniem tego, na czym chciałbyś się
skupić. Możesz wzbogacić je o ramy czasowe – na przykład „teraz”
albo „w tym roku” – aby nadać odpowiedzi właściwą pilność. Równie
dobrze może to być „w ciągu pięciu lat” lub „kiedyś” w przypadku
bardzo ogólnych pytań, dotyczących szerzej zakrojonych planów.
Rys. 16. Moje życie i jego najważniejsze dziedziny

Oto kilka decydujących pytań, jakie warto sobie postawić.


Najpierw określ dziedzinę, potem zadaj pytanie, dodaj ramy czasowe
i zakończ klauzulą „ale taką, że gdy będzie zrobiona, wszystko inne
stanie się prostsze albo nieistotne?”. Na przykład „Jaką jedną rzecz
mogę zrobić w mojej pracy, aby zrealizować cele zaplanowane na ten
tydzień, ale taką, że gdy będzie zrobiona, wszystko inne stanie się
prostsze albo nieistotne?”.
W ŻYCIU DUCHOWYM…

Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby pomóc innym…?


Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby poprawić moje relacje z
Bogiem…?

W KWESTII ZDROWIA…

Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby zrealizować cele diety…?


Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby wykonywać zaplanowane
ćwiczenia…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby mniej się stresować…?

W ŻYCIU OSOBISTYM…

Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby poprawić swoje umiejętności


w zakresie…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby wygospodarować trochę
czasu dla siebie…?

W NAJWAŻNIEJSZYCH RELACJACH…

Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby poprawić relacje z


małżonkiem/partnerem…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby dzieci osiągały lepsze wyniki
w szkole…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby pokazać rodzicom, jak bardzo
ich szanuję…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby wzmocnić naszą rodzinę…?

W PRACY…
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby zrealizować zaplanowane
cele…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby udoskonalić swoje
umiejętności…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby pomóc mojemu zespołowi w
osiągnięciu sukcesu…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby rozwinąć swoją karierę…?

W BIZNESIE…

Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby nasza firma stała się bardziej
konkurencyjna…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby nasz produkt był najlepszy na
rynku…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby powiększyć osiągane zyski…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby zwiększyć zadowolenie
klientów…?

W FINANSACH…

Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby pomnożyć mój majątek…?


Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby poprawić płynność kapitału…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby spłacić zadłużenie na karcie
kredytowej…?

Ważne wnioski

W jaki sposób wpleść koncepcję jednej rzeczy w codzienne, rutynowe


działania? Jak ją umocnić na tyle, by osiągać ponadprzeciętne efekty
w pracy oraz w innych dziedzinach życia? Na dobry początek
zapoznaj się z tą listą, opracowaną na podstawie mojego własnego
doświadczenia oraz współpracy z innymi.
1. Zrozum ją i uwierz w jej działanie. Pierwszy krok polega na
zrozumieniu koncepcji jednej rzeczy, zaś kolejny – na
uwierzeniu, że może ona przeobrazić całe twoje życie. Jeśli nie
zrozumiesz i nie będziesz wierzył, nie będziesz jej przestrzegał.
2. Korzystaj z niej. Stawiaj sobie decydujące pytanie. Zaczynaj
dzień od zastanowienia się: „Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby
[tu wstaw, co chcesz], ale taką, że gdy będzie zrobiona,
wszystko inne stanie się prostsze albo nieistotne?”. Jeśli
będziesz tak postępował, kierunek działania stanie się
oczywisty. Zaczniesz pracować wydajniej, a twoje życie osobiste
stanie się bardziej satysfakcjonujące.
3. Uczyń z tego nawyk. Jeśli stawianie sobie decydującego
pytania wejdzie ci w krew, będziesz mógł w pełni wykorzystać
jego potęgę do osiągania wymarzonych rezultatów. To bardzo
ważna sprawa. Według badań wyrobienie nawyku zajmuje
średnio 66 dni. Czy u ciebie potrwa to kilka tygodni, czy kilka
miesięcy, to bez znaczenia – po prostu wytrwaj tak długo, aż
stanie się to rutyną. Jeśli nie będziesz zdeterminowany, by
wyrobić w sobie nawyk sukcesu, to znaczy, że do swoich celów
też nie podchodzisz z odpowiednią determinacją.
4. Korzystaj z przypomnień. Opracuj metody przypominania
sobie o stawianiu decydującego pytania. Jeden z najlepszych
sposobów polega na powieszeniu w biurze kartki z napisem:
„Dopóki jedna rzecz nie będzie zrobiona – wszystko inne jest
mało ważne”. Podobną funkcję pełni tylna strona tej książki –
postaw ją w rogu biurka w taki sposób, by była to pierwsza
rzecz, jaką zobaczysz po przyjściu do pracy. Używaj notatek,
wygaszaczy ekranu i kalendarzy, aby podtrzymywać świadomość
zależności między nawykiem sukcesu a planowanymi celami.
Miej przed oczami hasła o treści „Jedna rzecz, wyjątkowe
efekty” albo „Nawyk sukcesu doprowadzi mnie do celu”.
5. Poproś o wsparcie. Badania dowodzą, że ludzie z najbliższego
otoczenia mogą mieć na nas ogromny wpływ. Wraz z kolegami z
pracy zorganizuj grupę wzajemnego wsparcia, w ramach której
będziecie się codziennie nawzajem inspirować do wdrażania
nawyku sukcesu. Zaangażuj rodzinę. Podziel się z nimi
marzeniami o swojej jednej rzeczy. Przekonaj ich. Opowiedz o
decydującym pytaniu i zademonstruj jego potencjał w zakresie
nauki, realizacji osobistych celów albo w dowolnej innej
dziedzinie życia.
Ten nawyk może być podstawą dla kolejnych, postaraj się więc w
pełni spożytkować jego potencjał. Wykorzystaj strategie ustalania
celów i aranżowania czasu opisane w części 3 Wyjątkowe rezultaty,
aby codziennie osiągać jeszcze więcej.
12 W POSZUKIWANIU
DOSKONAŁYCH ODPOWIEDZI

Ludzie nie decydują o swojej przyszłości; raczej decydują o


swoich nawykach i dopiero one kształtują ich przyszłość.
– F.M. Alexander

Decydujące pytanie pozwala w każdej sytuacji bez trudu


zidentyfikować jedną, kluczową rzecz. Jasno pokaże ci to, czego
oczekujesz w najważniejszych sferach życia, a potem krok po kroku
poprowadzi do osiągnięcia założonych celów. To naprawdę łatwe:
wystarczy zadać celne pytanie, a potem poszukać dobrej odpowiedzi.
Cały trik z najważniejszym nawykiem sukcesu sprowadza się właśnie
do tych dwóch prostych kroków.

1. ZADAJ DOBRE PYTANIE


W sformułowaniu trafnego pytania pomaga to, które już znasz:
decydujące. Dobre pytania, podobnie jak wartościowe cele, dzielą się
na duże i małe, ambitne i proste. Każde z nich skłania jednak – wręcz
zmusza – do poszukania konkretnej, trafnej odpowiedzi.
Rys. 17. Raz-dwa i wyjątkowy sukces jest w zasięgu ręki

A ponieważ dobrze postawione pytania narzucają pewną mierzalność


osiągnięć, nie pozostawiają wątpliwości co do tego, jak ma wyglądać
rezultat.

Rys. 18. Cztery warianty dobrego pytania

Aby zrozumieć potęgę decydującego pytania, przyjrzyj się


diagramowi pokazanemu na rysunku 18.
Weźmy na przykład problem zwiększenia sprzedaży i
sformułujmy go zgodnie z czterema ćwiartkami diagramu. Za cel
niech posłuży ambitne, konkretne pytanie „Co mogę zrobić, aby
podwoić sprzedaż w ciągu sześciu miesięcy?” (rys. 19).
Przeanalizuj teraz zalety i wady pytań zawartych w
poszczególnych ćwiartkach, kończąc na tym, które obraliśmy jako cel
– czyli na ambitnym, konkretnym.

Ćwiartka 4. Proste, konkretne. „Co mogę zrobić, aby w ciągu


roku zwiększyć sprzedaż o 5%?”. To pytanie wyznacza konkretny
cel, ale nie stanowi dużego wyzwania. Większości sprzedawców
pięcioprocentowy wzrost sprzedaży może się po prostu przytrafić –
na przykład ze względu na losowe okoliczności i sprzyjającą
koniunkturę, a nie wskutek podjęcia szczególnych działań. W
najlepszym przypadku taka zmiana może sygnalizować łagodną
tendencję wzrostową, nie potężny skok jakościowy. Skromne cele nie
wymagają wyjątkowych zabiegów i rzadko prowadzą do
ponadprzeciętnych rezultatów.
Rys. 19. Cztery przykładowe warianty dobrego pytania

Ćwiartka 3. Proste, ogólne. „Co mogę zrobić, aby zwiększyć


sprzedaż?”. W kontekście potencjalnych osiągnięć to w ogóle nie jest
pytanie! Raczej zagadnienie do omówienia w szerszym gronie. Dobry
punkt wyjścia do przyjrzenia się potencjalnym możliwościom;
wymaga on jednak zdecydowanego zawężenia i skonkretyzowania. O
ile ma się zwiększyć sprzedaż? W jakim terminie? Niestety, jest to
przykład dość typowego sformułowania problemu, z którym zwykle
wiąże się rozczarowanie wynikające z braku spodziewanych efektów.
Ćwiartka 2. Ambitne, ogólne. „Co mogę zrobić, aby podwoić
sprzedaż?”. Mamy tutaj do czynienia z niebagatelnym problemem,
ale przedstawionym w zbyt ogólnikowy sposób. Takie pytanie jest
dobre na początek, jednak brak konkretów rodzi raczej kolejne
pytania, niż nasuwa odpowiedzi. Podwojenie sprzedaży w ciągu
najbliższych 20 lat to zupełnie inny cel niż osiągnięcie podobnego
wyniku w ciągu roku lub w krótszym terminie. To pytanie jest zbyt
ogólnikowe i bez opakowania go w konkrety trudno stwierdzić, od
czego zacząć.

Ćwiartka 1. Ambitne, konkretne. „Co mogę zrobić, aby podwoić


sprzedaż w ciągu sześciu miesięcy?”. Dopiero teraz mamy do
czynienia ze wszystkimi składnikami dobrego pytania. Jest duże, a
zarazem konkretne wyzwanie. Podwojenie sprzedaży to niełatwe
zadanie. Widzimy też określone ramy czasowe: sześć miesięcy.
Sprawia to, że wyzwanie staje się jeszcze trudniejsze. Tu potrzeba
naprawdę doskonałego rozwiązania. Będziesz musiał uwierzyć w
niemożliwe i wyjść poza standardowy zestaw narzędzi i metod.

Dostrzegasz różnicę? Trafne pytanie niejako samo staje się


wyzwaniem. Każde dobrze sformułowane zagadnienie wpisuje się w
ten sam schemat: jest ambitne i konkretne. Odważne, konstruktywne
pytanie wymusza znalezienie równie odważnych, konstruktywnych
rozwiązań, które będą absolutnie niezbędne do osiągnięcia
wyznaczonego celu.
Jeśli zatem „Co mogę zrobić, aby podwoić sprzedaż w ciągu
sześciu miesięcy?” jest dobrym pytaniem, to w jaki sposób nadać mu
jeszcze większą siłę sprawczą? Należy przekształcić je w decydujące
pytanie: „Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby podwoić sprzedaż w
ciągu sześciu miesięcy, ale taką, że gdy będzie zrobiona, wszystko
inne stanie się prostsze albo nieistotne?”. Ubranie problemu w szaty
decydującego pytania trafia w samo sedno sukcesu, bo zmusza do
zajęcia się najpierw tym, co absolutnie najważniejsze. Dlaczego to
takie istotne?
Ponieważ wielki sukces właśnie od tego się zaczyna.

2. ZNAJDŹ DOBRĄ ODPOWIEDŹ


Wyzwanie związane z postawieniem dobrego pytania polega na tym,
że gdy ono wreszcie padnie, staniesz przed koniecznością znalezienia
właściwej odpowiedzi.
Odpowiedzi – czyli rozwiązania – dzielą się na trzy kategorie:
realne, radykalne i hipotetyczne. Najprostsze rozwiązanie to takie,
które w danej chwili leży w zasięgu twojej wiedzy, umiejętności oraz
doświadczenia. W przypadku tego typu rozwiązań wiesz już, co
należy zrobić i raczej nie musisz wiele zmieniać, aby je wprowadzić
w życie. Takie plany należą do kategorii realnych, a ich
urzeczywistnienie na ogół nie przysparza większych kłopotów.

Rys. 20. Nawyk sukcesu otwiera nowe możliwości

Poziom wyżej znajdują się rozwiązania radykalne. Choć


teoretycznie nadal znajdują się w twoim zasięgu, to mogą leżeć na
samym skraju aktualnych możliwości. Prawdopodobnie będziesz
musiał dokonać pewnych analiz i przestudiować postępowanie innych
ludzi, którym w podobnym przypadku udało się wypracować
właściwe metody działania. Realizacja planu może być bardzo
trudna, bo będzie wymagała skrajnego wykorzystania twojego
bieżącego potencjału. Takie rozwiązania należą do kategorii
osiągalnych i prawdopodobnych, zależnie od włożonego w nie
wysiłku.
Ludzie sukcesu dobrze znają pierwsze dwie odpowiedzi, ale je
odrzucają. Nie godzą się na przeciętność, skoro na horyzoncie rysują
się wyjątkowe możliwości – wiedzą, że postawili właściwe pytanie i
zależy im na najlepszej odpowiedzi.
Ponadprzeciętne efekty wymagają doskonałego rozwiązania.
Ludzie, którzy osiągają najwięcej, nieustannie funkcjonują na
rubieżach swego potencjału. Nie ograniczają się do marzeń, lecz
także ze wszystkich sił starają się dążyć do tego, co aktualnie leży
poza ich zasięgiem. Wiedzą, że odpowiedzi, jakich im potrzeba, są
najtrudniejsze ze wszystkich. Wiedzą też jednak, że samo
podejmowanie prób ich znalezienia poszerza horyzonty i zmienia
życie na lepsze.
Jeśli dążysz do znalezienia najdoskonalszego rozwiązania, musisz
zdać sobie sprawę, że znajduje się ono poza granicami twojej strefy
komfortu. Będziesz się poruszał po nieznanym terenie. Nie
spodziewaj się, że po idealną odpowiedź wystarczy się schylić; nie
prowadzą do niej dobrze oznaczone drogi. Podobnie jak w przypadku
radykalnych planów, możesz zacząć od analiz i studiowania osiągnięć
innych ludzi sukcesu. Ale to nie wystarczy. Tak naprawdę twoje
poszukiwania dopiero się zaczęły. Czegokolwiek się dowiesz,
wykorzystaj to tak, jak robią najlepsi: porównuj skuteczność różnych
metod, badaj trendy.
Doskonałe rozwiązanie to zasadniczo rozwiązanie nowe. Stanowi
ono krok naprzód względem wszystkich znanych metod, a jego
poszukiwanie składa się z dwóch etapów. Pierwszy jest taki sam jak
w przypadku planów radykalnych: powinieneś uzbroić się w
najskuteczniejsze narzędzia analityczne i przestudiować
postępowanie ludzi sukcesu. Jeżeli na tej podstawie nie uda ci się
wypracować odpowiedzi, to znaczy, że musisz wymyślić własną.
Innymi słowy, twoje pierwsze zadanie – pierwsza jedna rzecz do
zrobienia – będzie polegało na szukaniu możliwości i wzorców
wskazujących ci właściwy kierunek postępowania. Zasadnicze
pytanie, które powinieneś sobie zadać, to: „czy ktoś wcześniej
analizował już podobny problem albo osiągnął cel porównywalny do
mojego?”. Odpowiedź niemal zawsze brzmi „tak”, twoje
poszukiwania powinny się więc rozpocząć od przestudiowania
doświadczeń innych.

Rys. 21. Punkt odniesienia to sukces na dziś. Trend to wyznacznik jutrzejszego sukcesu

Przez całe lata zgromadziłem pokaźną bibliotekę, gdyż książki są


wspaniałym źródłem informacji, dostępnym na wyciągnięcie ręki. Z
braku możliwości przedyskutowania sprawy z kimś, kto może się
pochwalić osiągnięciami podobnymi do tych, do których sam dążysz,
powinieneś sięgnąć po książki oraz publikacje, które – moim zdaniem
– stanowią najbogatszy zasób wiedzy o udokumentowanych,
sprawdzonych wzorcach postępowania. Na skarbnicę know-how
wyrósł także internet. W ten czy inny sposób postaraj się znaleźć
ludzi, którzy przed tobą podążali podobną drogą, aby przyjrzeć się
ich postępowaniu, tworzyć modele, szacować i analizować ich
doświadczenia. Pewien profesor z college’u powiedział mi kiedyś:
„Gary, jesteś bystry, ale byli przed tobą inni. Nie jesteś pierwszym
człowiekiem z marzeniami, posłuż się więc w swoich działaniach
doświadczeniami innych”. Święta racja. Ty także weź sobie do serca
jego słowa.
Analiza doświadczeń innych ludzi to najlepszy punkt wyjścia do
znalezienia potrzebnego rozwiązania. Uzbrojony w tę wiedzę,
możesz określić pewien punkt odniesienia; wzorzec
odzwierciedlający wszystko, co w danej kwestii zostało odkryte i
zrobione. W rozwiązaniu radykalnym to byłoby maksimum tego, na
co powinieneś się zdobyć. Ale w tym przypadku to minimum. To jak
wejście na wzgórze, z którego być może zobaczysz to, co przed tobą;
swego rodzaju wytyczanie kierunku, zapoczątkowujące drugi etap
poszukiwania odpowiedzi. Polega on na określeniu następnego kroku,
jaki powinieneś zrobić – w tę samą stronę, co najlepsi albo – jeśli
okaże się to konieczne – całkiem w przeciwną.
Właśnie w ten sposób rozwiązuje się najpoważniejsze problemy i
pokonuje największe przeciwności, gdyż najdoskonalsze rozwiązania
rzadko przychodzą na zawołanie. Czy chodzi o zdeklasowanie
konkurencji, znalezienie leku na jakąś chorobę, czy wyznaczenie
kolejnego etapu na drodze do osiągnięcia osobistego celu, nie ma nic
lepszego od definiowania punktów odniesienia i wytyczania trendów.
Ponieważ twoje rozwiązanie będzie nowe, inne – zapewne będziesz
musiał w pewnym sensie odkryć siebie na nowo, aby wdrożyć je w
życie. Nowe metody postępowania na ogół wymagają zmiany
przyzwyczajeń, nie bądź więc zaskoczony, jeśli pokonawszy
wyjątkowo wysoko zawieszoną poprzeczkę, odkryjesz, że stałeś się
innym człowiekiem. Niech cię to nie zraża.
Właśnie w tym tkwi źródło pozornie czarodziejskich przemian i
nieskończonych możliwości. Choć najeżona wyzwaniami, ścieżka
niezbadanych szans jest zawsze warta tego, by nią podążać – bo w
ten sposób zwiększamy potencjał, a nasze życie rozwija się wraz z
nim.

Ważne wnioski

1. Wyznaczaj ambitne, konkretne cele. Wytyczenie sobie celu


przypomina sformułowanie pytania, postawienie prostego kroku
od „chciałbym to zrobić” do „jak to zrobić?”. Najlepsze pytanie –
a zarazem najlepszy cel – to pytanie ambitne i konkretne
zarazem. Ambitne, gdyż zależy ci na wyjątkowych efektach, a
konkretne po to, by mieć jasno sprecyzowany plan, co do
którego nie będzie wątpliwości, czy został zrealizowany, czy nie.
Problem nakreślony jasno i z rozmachem, ubrany w formę
decydującego pytania, daje szansę na znalezienie doskonałego,
przełomowego przepisu na sukces.
2. Eksploruj możliwości. Wyznaczenie sobie osiągalnego celu
niewiele różni się od umieszczenia kolejnego zadania na liście.
Cel, który nazwałem radykalnym, stanowi większe wyzwanie:
zmusza do sięgnięcia do granic obecnego potencjału. Jego
realizacja wymaga poważnego wysiłku. Ale najlepsze cele
wymagają eksploracji. Przedsięwzięcia, które przeszły wielkie
transformacje; ludzie, którzy odkryli się na nowo – to przykłady
przekraczania granic poznanego.
3. Wyznaczaj punkty odniesienia i trendy, które pomogą ci
w znalezieniu rozwiązania. Nikt nie ma kryształowej kuli, ale
po nabraniu doświadczenia staniesz się naprawdę dobry w
przewidywaniu dalszego kierunku działania. Ludzie stojący za
przedsięwzięciami będącymi forpocztą nowych trendów
zazwyczaj spijają śmietankę i rzadko muszą dzielić się sukcesem
z konkurencją. Punkty odniesienia i trendy pozwalają znaleźć
wyjątkowe recepty, niezbędne do osiągnięcia wyjątkowych
sukcesów.
.
PONADPRZECIĘTNE
REZULTATY
ODKRYWANIE DRZEMIĄCYCH W
TOBIE MOŻLIWOŚCI
Nawet gdy jesteś na właściwej drodze, stratują cię, jeśli
będziesz bezczynnie siedział.
– Will Rogers

PONADPRZECIĘTNE REZULTATY
Nasze życie podlega pewnemu naturalnemu rytmowi działania, który
zarazem stanowi prosty przepis na wdrożenie filozofii jednej rzeczy i
osiąganie ponadprzeciętnych rezultatów. Ów rytm przejawia się w
postaci celów, priorytetów oraz produktywności. Każdy z tych trzech
nierozerwalnie splecionych aspektów swoim istnieniem nieustannie
potwierdza obecność dwóch pozostałych. Ich relacje prowadzą nas
do dwóch dziedzin, w których będziemy stosowali koncepcję jednej
rzeczy – spraw wielkich i małych.
Wielka jedna rzecz to twój główny cel, zaś mała jedna rzecz to
priorytet na daną chwilę, w który powinieneś się zaangażować.
Najbardziej efektywni ludzie zaczynają od wyznaczenia głównego
celu i używają go jak kompasu. Pozwalają, by cel był ich
przewodnikiem wskazującym kolejne priorytety, te zaś z kolei
determinują podejmowane działania. To najprostsza droga do
wyjątkowych rezultatów.
Potraktuj cel, priorytet oraz produktywność jak trzy części góry
lodowej.
Ponieważ nad powierzchnię wody wystaje zwykle zaledwie 1/9
część góry, tak naprawdę widzi się jedynie jej wierzchołek. To
zarazem wspaniała analogia do zależności między produktywnością,
priorytetem oraz celem. O tym, co widać, decydują sprawy
niewidoczne dla oczu.
Im ambitniejszy obierzesz cel i im bardziej motywuje cię
priorytet, tym jesteś bardziej produktywny. Jeśli dodać do tego
kwestię zysków, z łatwością możemy odnieść ten model do
przedsiębiorstwa. U podstaw tego, co widać z zewnątrz –
produktywności i zysków – zawsze leży cel i priorytet działania.
Wszyscy ludzie biznesu marzą o produktywności i zyskach, ale
bardzo wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, że najlepsza droga do
nich wiedzie przez priorytet, bazujący na konkretnym celu.

Rys. 22. Bazą dla produktywności jest cel oraz priorytet działania
Rys. 23. W biznesie zyski i produktywność także są napędzane przez właściwe cele i priorytet

Indywidualna produktywność jest podstawą zyskowności w


biznesie. Te dwie sprawy są nierozerwalnie ze sobą związane. Żadne
przedsięwzięcie nie będzie cudownie generować zysków, jeśli wezmą
się za nie nieefektywni ludzie. Najlepiej prosperujące
przedsiębiorstwa rozwijają się stopniowo, gdy dołączają do nich
kolejne, ponadprzeciętnie efektywne jednostki. Nie powinno też
zaskakiwać, że ci najbardziej produktywni zbierają największe plony
ze swoich inicjatyw.
Umiejętne połączenie celów, priorytetów i produktywności
decyduje o tym, jak bardzo uda się ludziom sukcesu i zyskownym
przedsięwzięciom wybić ponad przeciętność. Uświadomienie sobie
tego faktu to jedna z podstaw wyjątkowych osiągnięć.
13 O CELU ŻYCIA

Życie nie polega na znajdowaniu siebie. Życie to kreowanie


siebie.
– George Bernard Shaw

Jak wykorzystać cel do stworzenia sobie wyjątkowego życia? Zapytaj


Ebenezera Scrooge’a.
Bezduszny chciwiec i dusigrosz – nienawidzący świąt Bożego
Narodzenia i wszystkiego, co przynosi ludziom szczęście – którego
samo nazwisko stało się symbolem złośliwości i materializmu1.
Ebenezer Scrooge mógłby być ostatnim kandydatem na nauczyciela
życia… Ale jednak to właśnie on, postać z Opowieści wigilijnej Karola
Dickensa z 1843 roku, może być naszym mentorem.
Odkupieńcza opowieść o przeistoczeniu Scrooge’a z nieczułego,
znienawidzonego skąpca w troskliwego, serdecznego i kochanego
człowieka jest jedną z najlepszych ilustracji doniosłości
podejmowanych decyzji oraz wpływu życiowych wyborów na nasze
losy. Nie po raz pierwszy fikcyjna historia podsuwa rozwiązanie, z
którego możemy czerpać inspirację do nieprzeciętnego życia i
osiągania wyjątkowych rezultatów. Mam nadzieję, że nie będziesz
miał mi za złe, jeśli w skrócie przytoczę tę ponadczasową opowieść,
aby wykorzystać ją w dalszych rozważaniach.
Pewnego wigilijnego wieczoru Ebenzera Scrooge’a nawiedza
duch Jakuba Marleya, jego zmarłego partnera w interesach. Nie
wiemy, czy zjawa jest prawdziwa, czy pojawia się tylko we śnie.
Lamentujący Marley rzecze: „Przybyłem tej nocy, aby cię ostrzec i
powiedzieć, że nadal masz szansę na uniknięcie mojego losu.
Nawiedzą cię kolejno trzy zjawy…” – przeszłości, teraźniejszości i
przyszłości, jak się potem okazuje. „Zapamiętaj dobrze wszystko, co
ci się dziś przytrafiło”.
Zatrzymajmy się tutaj na chwilę i zastanówmy, kim jest Scrooge.
Dickens opisuje go jako człowieka, którego starcze rysy jak w
kamieniu utrwalił jego wewnętrzny chłód. Skąpy ponad miarę,
pragmatyczny, tyrający bez wytchnienia Scrooge ściubi ostatni grosz,
aby jak najwięcej zostało dla niego. Jest małomówny i wyobcowany.
Nikt nigdy nie wita go na ulicy. Nikt się o niego nie troszczy, bo i on
nie troszczy się o nikogo. Jest zgorzkniałym, złośliwym, zawistnym
starym grzesznikiem o sercu jak głaz i wydaje się, że nic nie jest w
stanie przebić się przez otaczającą go aurę zobojętnienia i oschłości.
Prowadzi życie pustelnika, a jeśli gdzieś się pojawia, zatruwa świat
swoją obecnością.
Tego wieczoru Scrooge’a odwiedzają trzy zjawy, które pokazują
mu jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Dzięki tym wizytom
Scrooge dowiaduje się, jak stał się tym, kim jest, jak wygląda jego
życie i co stanie się z nim oraz z jego bliskimi. To wstrząsające
doświadczenie sprawia, że stary skąpiec budzi się wyraźnie
poruszony. Niepewny tego, czy śnił, czy też wszystko przytrafiło mu
się naprawdę, oszołomiony faktem, że czas zatrzymał swój bieg,
Scrooge uświadamia sobie, iż istotnie może jeszcze odmienić swój
los. W przebłysku radości wybiega na ulicę i prosi pierwszego
napotkanego chłopca, aby kupił największego indyka, potem zaś
anonimowo wysyła go do domu swojego jedynego pracownika – Boba
Cratchita. Gdy spotyka mężczyznę, którego niedawno odesłał z
kwitkiem w sprawie pomocy dla ubogich, prosi go o wybaczenie i
obiecuje zasilenie jego fundacji pokaźną kwotą.
Wreszcie Ebenezer dociera do domu swojego siostrzeńca i prosi
go o wybaczenie za to, że tak długo postępował jak ostatni głupiec.
Potem zaś przyjmuje zaproszenie na świąteczną kolację. Żona i
goście siostrzeńca, zaskoczeni serdecznością Scrooge’a, nie mogą
uwierzyć, że mają do czynienia z tym samym człowiekiem.
Następnego ranka Bob Cratchit zjawia się w pracy bardzo
spóźniony. Od razu wpada na Scrooge’a, który rzuca mu prosto w
twarz: „Co ma oznaczać to spóźnienie? Nie ścierpię tego ani chwili
dłużej!”. Lecz zanim w głowie Cratchita zmaterializowała się wizja
kolejnych, straszliwych słów, które niechybnie padłyby w takiej
sytuacji, ku bezbrzeżnemu zdumieniu pracownika Scrooge kończy: „I
właśnie dlatego proponuję ci podwyżkę!”.
Scrooge na tym nie poprzestaje i bierze rodzinę Cratchita pod
swoje skrzydła. Znajduje lekarza dla maleńkiego Tima,
niepełnosprawnego syna Cratchita, i troszczy się o niego niczym
drugi ojciec. Przez resztę swych dni poświęca swój czas i pieniądze
dla innych, robiąc wszystko, co tylko w jego mocy, aby poprawić ich
los.
Poprzez tę prostą opowieść Karol Dickens pokazuje przepis na
wyjątkowe życie: wyznacz sobie cel. Miej priorytety. Bądź
produktywny.
Kiedy zastanawiam się nad przesłaniem tej historii, dochodzę do
wniosku, że Dickens przedstawił w niej sens życia jako syntezę
obranego kierunku z tym, co dla nas naprawdę ważne. Sugeruje, że
intuicyjnie największy nacisk kładziemy na priorytetową sprawę, zaś
skuteczność wynika wprost z podejmowanych działań. Pisarz
przedstawia życie jako serię wyborów oraz ich następstw: cel
narzuca priorytety, priorytety decydują o podejmowanych
działaniach, te zaś przynoszą określone efekty.
Dla Dickensa cel determinuje człowieka.
Scrooge jest nieskomplikowaną postacią, spróbujmy więc
przyjrzeć się Opowieści wigilijnej przez pryzmat powyższej,
dickensowskiej formuły. Gdy poznajemy Scrooge’a, jego celem są bez
wątpienia pieniądze, a życie polega albo na zarabianiu ich, albo na
samotnym obcowaniu z nimi. Kasa jest dla niego ważniejsza niż
ludzie, uważa więc, że w imię jej pomnażania wolno dopuścić się
wszystkiego. Przy tak precyzyjnie nakreślonym celu priorytety
skąpca są bardzo proste: zarobić dla siebie, ile się da. Krótko
mówiąc – dla Scrooge’a liczy się tylko forsa. W efekcie wszystkie
jego działania są zogniskowane na zarabianiu pieniędzy. Kiedy zaś
nie zajmuje się gromadzeniem kapitału, dla czystej przyjemności
oddaje się liczeniu monet. Jego dni są wypełnione zarabianiem,
pomnażaniem, pożyczaniem, inkasowaniem i rachowaniem – jest
egoistycznym, starym liczykrupą, nieczułym na kondycję
otaczających go ludzi.
Zgodnie z własnymi standardami Scrooge uważa się za niezwykle
skutecznego w realizacji swoich zamierzeń. Z punktu widzenia
innych wiedzie wyjątkowo marną egzystencję.
Tak skończyłaby się ta historia, gdyby Ebenezer nie zobaczył
swego życia z perspektywy byłego wspólnika. Jakub Marley chciał
oszczędzić Scrooge’owi marnego losu, który stał się jego udziałem.
Co się stało po odwiedzinach ducha? W opowieści Dickensa Scrooge
obrał w życiu inny cel, który wymusił zmianę priorytetu – a w ślad za
tym poszły czyny. Metamorfoza, jaką przeszedł Scrooge po najściu
ducha Marleya, jest przykładem siły sprawczej, płynącej ze zmiany
życiowych dążeń.
Kim się stał stary skąpiec? Przyjrzyjmy się temu.
Na końcu opowieści w centrum uwagi Scrooge’a nie są już
pieniądze, ale ludzie. Troska o innych stała się dla niego bardzo
ważna. Przejmuje się ich dobrobytem i zdrowiem. Znajduje szczęście
w relacjach z ludźmi oraz w miarę swoich możliwości, w pomaganiu
im. Zaczyna wyżej cenić bezinteresowną pomoc niż pomnażanie
majątku i wyznaje zasadę, że pieniądze są warte tyle, ile dobra mogą
przynieść innym.
Co stało się jego priorytetem? O ile wcześniej odkładał grosz do
grosza i wykorzystywał ludzi, teraz korzysta z kapitału, aby im
pomagać. Jego celem nadal jest zarabianie pieniędzy, ale w imię
niesienia pomocy ludziom – tylu, ilu tylko zdoła. A działania? Robi
wszystko, by wydać każdy grosz na poprawę losu innych.
To wyjątkowa przemiana z bardzo czytelnym przesłaniem: o
naszych działaniach i osiągnięciach decyduje to, kim jesteśmy i na co
stawiamy.
Najlepsze i najszczęśliwsze jest życie, które ma cel.

SZCZĘŚCIE W CELU
Jeśli zapytasz dostatecznie wielu ludzi, czego oczekują od życia, w
przeważającej większości odpowiedzą, że szczęścia. Choć każdy
ubierze to w nieco inne słowa, na szczęściu zależy nam najbardziej –
a zarazem najmniej rozumiemy jego istotę. Niezależnie od
kierujących nami pobudek, większość tego, co robimy w życiu, ma na
celu uszczęśliwienie nas. A jednak się mylimy. Szczęście nie
przychodzi wtedy, kiedy naszym zdaniem powinno.
Gwoli wyjaśnienia, pozwól, że podzielę się z tobą pewną starą
przypowieścią.

ŻEBRACZA MISECZKA
Wyszedłszy któregoś ranka z pałacu, król natknął się na żebraka. Zapytał go:

„Czego chcesz?”. Żebrak roześmiał się i odpowiedział: „Pytasz tak, jakbyś był w

stanie spełnić moje pragnienia!”. „Oczywiście, że jestem w stanie” – odparł

urażony król. „Jakież to pragnienia?”. „Dobrze się zastanów, zanim cokolwiek


obiecasz” – ostrzegł nędzarz.

Żebrak nie był jednak zwykłym biedakiem, lecz mistrzem i nauczycielem króla w

jego poprzednim wcieleniu. Wówczas mistrz obiecał królowi: „Przybędę do ciebie w


przyszłym życiu i postaram się ciebie obudzić. To życie już przegrałeś, ale spróbuję

ci pomóc raz jeszcze”.

Król, nie rozpoznawszy swego starego mentora, nalegał: „Zrobię wszystko,


czego zażądasz, gdyż jestem potężnym władcą, zdolnym spełnić każde życzenie”.

Na to żebrak: „To bardzo proste życzenie. Czy potrafisz napełnić tę oto


miseczkę?”. „Oczywiście” – odparł król i poprosił swego wezyra, aby napełnił

żebraczą miseczkę pieniędzmi. Gdy tylko wezyr to uczynił, pieniądze umieszczone


w miseczce zniknęły. Sypał więc więcej i więcej, ale wszystko, co tylko znalazło się w

naczyniu, natychmiast znikało.

Żebracza miseczka pozostała pusta.

Po królestwie rozeszła się wieść o zdarzeniu, które ściągnęło tłumy. Władca,

świadomy, że stawką jest jego prestiż i królewska potęga, rzekł do wezyra:

„Choćbym miał utracić królestwo, uczynię to – nie mogę się dać pokonać temu
żebrakowi”. Kosztowności popłynęły więc do miseczki szerokim strumieniem.

Diamenty, perły, szmaragdy. Skarbiec królewski zaczął świecić pustkami.

Tymczasem miseczka wydawała się nie mieć dna. Wszystko, co tylko do niej
wpadło, natychmiast znikało.

Wreszcie, na oczach milczącego tłumu król padł żebrakowi do stóp i uznał

swoją klęskę. „Wygrałeś, ale zanim odejdziesz, zaspokój moją ciekawość. Na czym

polega sekret tej żebraczej miseczki?”.

„To żaden sekret. Jest ulepiona z ludzkich pragnień” – odparł z pokorą żebrak.

Jedno z największych wyzwań polega na tym, by życiowy cel nie stał


się taką żebraczą miseczką, studnią bez dna, którą próbujemy za
wszelką cenę wypełnić, szukając kolejnych rzeczy mających
przynieść satysfakcję i szczęście. To mrzonka, która skazuje nas na
nieustanną szamotaninę, a w konsekwencji na niepowodzenie.
Pomnażanie pieniędzy i gromadzenie dóbr materialnych ma w
gruncie rzeczy jeden cel: robimy to w imię przyjemności, jaką nam
sprawią. Z jednej strony, to rzeczywiście działa. Zabezpieczanie bytu
albo zdobycie czegoś, czego pragniemy, faktycznie przynosi radość –
ale na krótko. Potem nasz wskaźnik zadowolenia z powrotem spada.
Przez stulecia najtęższe umysły głowiły się nad tajemnicą szczęścia,
dochodząc do podobnych wniosków: pieniądze i dobra materialne nie
prowadzą automatycznie do długotrwałego dobrostanu.
To, w jaki sposób wpływają na nas okoliczności, zależy od tego,
jak interpretujemy je w kontekście naszego życia. Jeśli brakuje nam
„ogólnego spojrzenia” na życie, łatwo popadamy w pułapkę pogoni za
kolejnymi sukcesami. Dlaczego? Albowiem kiedy uda się nam
wreszcie zdobyć to, na czym nam zależy, szczęście wcześ​niej czy
później się ulatnia – szybko przyzwyczajamy się do tego, co już
mamy. Ten mechanizm jest wspólny dla wszystkich ludzi i
nieodmiennie prowadzi do znudzenia oraz do poszukiwania czegoś
nowego, na czym można byłoby się skupić. Co gorsza, czasami nie
przystajemy nawet na chwilę, aby nacieszyć się nowym osiągnięciem,
gdyż coś już pcha nas do kolejnego celu. Jeśli nie jesteśmy ostrożni,
miotamy się od zdobywania do gromadzenia i od gromadzenia do
zdobywania, nie zatrzymując się po drodze, by czerpać radość z
tego, co mamy. W ten sposób pozostajemy wiecznymi żebrakami i
dopiero w dniu, w którym sobie to uświadomimy, życie ulega
przeobrażeniu. Na zawsze. W jaki sposób możemy osiągnąć trwały
dobrostan?
Szczęście przydarza się na drodze do spełnienia.
Dr Martin Seligman, były prezes Amerykańskiego
Stowarzyszenia Psychologów, uważa, że na stan szczęśliwości
wpływa pięć czynników: pozytywne emocje i przyjemności,
osiągnięcia, relacje międzyludzkie, zaangażowanie oraz sens
istnienia. Za najważniejsze z nich uznaje zaangażowanie oraz sens.
Głębsze oddanie się temu, co robimy, oraz poszukiwanie sposobów
na nadanie życiu znaczenia to najskuteczniejsze recepty na
osiągnięcie długotrwałego szczęścia. Największe zadowolenie i
radość przytrafiają się wtedy, gdy nasze codzienne działania są
podporządkowane pewnemu większemu celowi.
Weźmy choćby pieniądze. To doskonały przykład; pieniądze są
bowiem czymś, co chcemy zdobywać, a zarazem nie da się zaspokoić
naszego apetytu na nie. Wielu ludzi nie tylko nie wie, w jaki sposób
zarabiać pieniądze, lecz także nie zdaje sobie sprawy z tego, jak
mogą one przynosić szczęście. Uczyłem pomnażania kapitału wiele
osób, od doświadczonych przedsiębiorców do uczniów szkół
średnich, i za każdym razem, gdy pytałem: „Ile chciałbyś zarabiać?”,
słyszałem w odpowiedzi – wprawdzie różne – ale zawsze bardzo
wysokie kwoty. Kiedy dopytywałem „Skąd akurat taka suma?”,
najczęściej otrzymywałem krótkie i jakże typowe wyjaśnienie: „Nie
wiem, tak mi się wydaje”. „Dobrze, a czy możesz w takim razie
powiedzieć, kogo uważasz za zamożnego człowieka?”. Tutaj
odpowiedzi zaczynały się od skromnego miliona dolarów. Na pytanie,
w jaki sposób doszli do takich wniosków, moi rozmówcy najczęściej
odpowiadali, że „to brzmi jak bardzo dużo pieniędzy”. Wyjaśniałem
wtedy: „Tak i nie. Wszystko zależy od tego, co z tymi pieniędzmi
zrobisz”.
Moim zdaniem ludzie zamożni to tacy, którzy mają wystarczającą
ilość pieniędzy, aby nie musieć dodatkowo pracować na
sfinansowanie swojego fundamentalnego, życiowego celu. Zauważ,
że ta definicja niejako automatycznie stanowi pewne wyzwanie dla
każdego, kto uzna ją za słuszną. Wynika z niej bowiem, że aby być
człowiekiem zamożnym, trzeba mieć w życiu jakiś cel. Innymi słowy –
bez celu człowiek nigdy nie jest pewien, czy ma wystarczającą ilość
pieniędzy, a zatem nigdy nie będzie prawdziwie zamożny.
Nie chodzi o to, że pomnażanie majątku nie sprawia
przyjemności. Do pewnego stopnia – oczywiście. Ale tylko do
pewnego stopnia. Potem, aby zarabianie pieniędzy rzeczywiście
motywowało i dawało zadowolenie, należy wiedzieć, do czego tak
naprawdę się ich potrzebuje. Mówi się, że cel nie powinien uświęcać
środków, ale akurat ze szczęściem jest tak, że przynosi je nie tyle
osiągnięcie celu, co samo dążenie do niego. Pragnienie pomnożenia
pieniędzy dla samego tylko posiadania nie zapewni oczekiwanego
błogostanu. Szczęście pojawia się wtedy, gdy masz na uwadze
większy cel niż tylko zaspokajanie kolejnych dążeń. Właśnie dlatego
mawia się, że przytrafia się ono po drodze do spełnienia.

POTĘGA CELU
Sens prowadzi najprostszą ścieżką do wielkości, a zarazem stanowi
niezrównane źródło wewnętrznej siły – pewności siebie i
wytrwałości. Świadomość tego, co najważniejsze, oraz codzienne
podporządkowywanie temu określonych starań to przepis na
ponadprzeciętny sukces. Z jasno wytyczonym sensem życia
przychodzi klarowność działań podejmowanych z przekonaniem o
słuszności obranego kierunku, to zaś na ogół przyspiesza proces
decyzyjny. Człowiek, który podejmuje decyzje szybciej, często robi to
jako pierwszy i zarazem dokonuje najlepszych wyborów. A doskonały
wybór daje szansę na osiągnięcie nadzwyczajnych efektów. Właśnie
w ten sposób świadomość celu prowadzi do najlepszych rezultatów i
pozwala doświadczyć w życiu wszystkiego co najlepsze.
Jasno określony cel pomaga także wtedy, gdy rzeczy nie idą
zgodnie z planem. Życie czasami bywa trudne i nie sposób tego
uniknąć. Jeśli będziesz mierzył wysoko i żył długo – ciężkie czasy z
pewnością cię nie ominą. Ale to nie szkodzi. Wszyscy musimy przez
to przejść. Świadomość przyczyn, dla których podejmujemy
konkretne działania, daje inspirację oraz motywację do przetrwania,
gdy sprawy nie układają się po naszej myśli. Jednym z podstawowych
warunków wyjątkowego sukcesu jest wytrwanie w obranych
zamiarach przez dostatecznie długi czas, po którym efekty niejako
przyjdą same.
Nadrzędny cel jest spoiwem dla wszelkich zabiegów,
ułatwiającym pozostanie na właściwej ścieżce. Jeśli to, co robisz, jest
zgodne z obranym celem, życie nabiera właściwego rytmu, a każdy
krok odbija się zgodnym echem w głowie i w sercu. Nie bądź
zaskoczony tym, że jeśli twoje życie będzie miało konkretny cel,
zaczniesz w pracy nucić i pogwizdywać pod nosem.
Kiedy postawisz sobie pytanie: „Jaką jedną rzecz mogę zrobić w
życiu, ważną dla mnie i dla świata, a zarazem taką, że gdy będzie
zrobiona, wszystko inne stanie się prostsze albo nieistotne?” –
wykorzystasz potęgę filozofii jednej rzeczy do wykreowania
życiowego celu.

Ważne wnioski

1. Szczęście pojawia się na drodze do spełnienia. Wszyscy


chcemy być szczęśliwi, ale szukanie dobrostanu nie jest
najlepszym sposobem na jego osiągnięcie. Najpewniejsza droga
do szczęścia na dłuższą metę polega na tym, by obrać w życiu
dalekosiężny cel, który będzie nadawał sens codziennym
poczynaniom i narzuci im konkretny kierunek.
2. Odkryj swój „wielki powód”. Zastanów się, co cię motywuje;
co cię napędza – i odkryj swój cel w życiu. Co sprawia, że masz
ochotę zerwać się o poranku? Co trzyma cię na nogach pomimo
znużenia i przemęczenia? To coś, co czasami nazywam „wielkim
powodem”; głównym motorem sprawiającym, że życie jest
ekscytujące. Właśnie dlatego robisz to, co robisz.
3. Nawet jeśli nie znajdziesz odpowiedzi, obierz kierunek.
„Sens życia” – to może brzmieć przytłaczająco, ale nie musi tak
być. Potraktuj ów nadrzędny cel jako jedną rzecz, której
chciałbyś poświęcić w życiu więcej uwagi niż innym sprawom.
Napisz, co chciałbyś osiągnąć, a potem określ, co powinieneś
zrobić, aby to było możliwe.
U mnie wygląda to tak: „Moim celem jest pomaganie ludziom –
poprzez moje wykłady, porady i publikacje – żyć jak najpełniej”.
Jak wobec tego wygląda moje życie?
Moją jedną rzeczą od blisko 30 lat jest nauczanie. Najpierw
uczyłem klientów podejmowania decyzji marketingowych na
bazie znajomości rynku. Potem szkoliłem handlowców – na
wykładach, w trakcie grupowych spotkań oraz indywidualnych
rozmów.
Później prowadziłem zajęcia dla biznesmenów. Jeszcze później
zacząłem opowiadać o modelach maksymalizacji efektów i
strategiach osiągania sukcesu, przez ostatnich zaś dziesięć lat
prowadziłem seminaria poświęcone wytyczaniu życiowych
priorytetów. To, co wykładam, czego uczę i o czym piszę, tworzy
spójną całość.
Wyznacz kierunek, zacznij iść obraną ścieżką i przekonaj się,
na ile ci się to podoba. Czas krystalizuje opinie, a nawet jeśli nie
będziesz przekonany do tego, co robisz – zawsze możesz
zmienić zdanie. To przecież twoje życie.

1
Ang. scrooge znaczy dusigrosz (przyp. tłum.).
14 O PRIORYTETACH W ŻYCIU

Planowanie to sprowadzanie przyszłości w teraźniejszość, aby


można było zająć się nią już teraz.
– Alan Lakein

– Czy nie mógłby pan mnie poinformować, którędy powinnam pójść?


– To zależy w dużej mierze od tego, dokąd pragnęłabyś zajść –
odparł Kot-Dziwak.
– Właściwie wszystko mi jedno.
– W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz1.
Spotkanie Alicji z Kotem z Cheshire w Alicji w krainie czarów
Lewisa Carrolla to klasyk, który odkrywa przed nami bliskie relacje
pomiędzy celem a priorytetem. Nadaj życiu sens, a będziesz
wiedział, dokąd iść. Wyznacz priorytety, a będziesz wiedział, jak tam
dotrzeć.
Każdy nowy dzień stwarza okazje do dokonywania wyborów.
Możesz zapytać: „Co dziś mogę zrobić?” albo „Co dziś powinienem
zrobić?”. Owszem – nawet bez określonego kierunku, bez planów to,
co „możesz zrobić”, gdzieś cię doprowadzi. Ale jeśli podążasz dokądś
z rozmysłem, zawsze będzie coś, co „powinieneś zrobić”, co zbliży
cię do celu, który pragniesz osiągnąć. Jeśli masz życiowy plan,
powinieneś żyć według priorytetów.

WYZNACZANIE CELU NA TERAZ


Jak uczy historia Ebenezera Scrooge’a, życiowy cel jest motorem
naszych poczynań. Ale w tej historii tkwi pewien haczyk: otóż cel
kształtuje nasze życie z siłą wprost proporcjonalną do priorytetu, jaki
mu nadamy. Pozbawiony priorytetu, cel sam w sobie jest bezsilny.
Gwoli ścisłości, właściwą formą tego rzeczownika jest liczba
pojedyncza – priorytet, a nie priorytety – i wywodzi się ono z
czternastowiecznego łacińskiego słowa prior, oznaczającego
„pierwszy”. Priorytetem było coś najważniejszego. Co ciekawe,
forma w liczbie pojedynczej zachowała się (w języku angielskim) do
XX wieku, po czym mowa potoczna zdegradowała znaczenie tego
słowa do ogólniejszej postaci „czegoś, co jest ważne” – wówczas też
pojawiła się liczba mnoga „priorytety”. Utrata pierwotnego
znaczenia zapoczątkowała powstanie rozlicznych określeń, takich jak
„żywotna kwestia”, „paląca sprawa” czy „sprawa o pierwszorzędnym
znaczeniu”, które miały oddawać oryginalny sens priorytetu. Obecnie
próbujemy odtworzyć pierwotny wydźwięk tego określenia, ubierając
je w słowa w rodzaju „najwyższy”, „główny”, „pierwszoplanowy” czy
„najważniejszy”. No cóż – priorytet najwyraźniej przeszedł bardzo
ciekawą ewolucję.
Zważaj więc na słowa. O priorytecie można mówić na wiele
sposobów, ale niezależnie od doboru określeń, aby nastawić się na
naprawdę ponadprzeciętne efekty, na myśli powinieneś mieć zawsze
to samo: jedną rzecz.
Zawsze, gdy uczę słuchaczy wyznaczania celów, moim naczelnym
priorytetem jest pokazanie relacji pomiędzy celem a priorytetem
właśnie. Zadaję wtedy pytanie: „Dlaczego wyznaczamy sobie cele i
planujemy?”. Otrzymuję wiele dobrych odpowiedzi, ale żadna nie
trafia w sedno: prawda jest bowiem taka, że wyznaczamy sobie cele i
planujemy z jednego, zasadniczego powodu – aby w ważnych
życiowych chwilach stanąć na wysokości zadania. Możemy wyciągać
wnioski z przeszłości i przewidywać przyszłość, lecz tak naprawdę
żyjemy w chwili obecnej. Teraz – to cały nasz materiał do pracy.
Przeszłość jest już tylko wspomnieniem, przyszłość stanowi pewien
potencjał. Piszę o tym wszystkim, dlatego że moją metodę ustalania
właściwego priorytetu nazwałem „wyznaczaniem celu na teraz” –
między innymi po to, aby podkreślić, dlaczego w ogóle powinniśmy
wskazywać sobie bieżące priorytety.
Sukces, a zarazem nasza zdolność do osiągania
ponadprzeciętnych rezultatów w przyszłości, wynika z umiejętności
łączenia kolejnych, małych dokonań – jednego po drugim. To, co
robimy w danej chwili, rzutuje na nasze przyszłe doświadczenia.
Twoja „obecna teraźniejszość”, a także twoje „przyszłe
teraźniejszości” bez wątpienia zależą od priorytetu, który w danej
chwili obrałeś. O tym, które z twoich przyszłych ja zdobędzie palmę
pierwszeństwa, decyduje to, na co obecnie kładziesz największy
nacisk.
Jeśli ktoś dałby ci do wyboru: 100 złotych teraz albo 200 złotych
za rok, to co byś wybrał? Dwieście w przyszłym roku, prawda? A w
każdym razie z pewnością tak byś postąpił, gdyby twoim celem było
wykorzystanie nadarzającej się sposobności do maksimum pod
względem finansowym. O dziwo, większość ludzi wybrałaby wręcz
przeciwnie.
W ekonomii już od dawna wiadomo, że choć ludzie wolą duże
nagrody od małych, to mają jeszcze silniejszą tendencję do
przedkładania zysków doraźnych nad przyszłe – nawet jeśli te
przyszłe są o wiele większe. To powszechnie udokumentowane
zjawisko, zwane hiperbolicznym obniżaniem wartości. Im dalej w
przyszłość odsuwa się potencjalna nagroda, tym mniejsza jest
bieżąca motywacja, aby do niej dążyć. Być może w jakimś stopniu
wynika to z faktu, że oddalone obiekty wydają się nam mniejsze – i na
tej samej zasadzie odruchowo deprecjonujemy to, co czeka nas w
odległej przyszłości. To by wyjaśniało, dlaczego tak wielu ludzi woli
wziąć 100 złotych od ręki niż dwukrotnie większą kwotę za jakiś
czas. Są tak „skażeni doraźnością”, że postępują wbrew logice i
pozwalają wymykać się z rąk okazjom, które kiedyś, w przyszłości
mogłyby zaprocentować ponadprzeciętnymi korzyściami. Wyobraź
sobie, jak destrukcyjny wpływ na twoje przyszłe życie miałoby
codzienne postępowanie w taki sposób. Pamiętasz eksperyment z
czterolatkami i odraczaniem nagrody? Okazuje się, że niewinne
łakomstwo w dorosłym życiu może mieć daleko większe
konsekwencje.
Aby uchronić się przed sobą samym, człowiek potrzebuje
prostego mechanizmu wyznaczania odpowiedniego priorytetu, który
będzie krok po kroku przybliżał go do osiągnięcia celu.
Takim mechanizmem jest metoda wyznaczania celu na teraz.
Myśląc w kategoriach wyznaczania celu na teraz, określasz
pewien przyszły, nadrzędny zamysł, a potem metodycznie analizujesz,
co w imię realizacji owego zamysłu powinieneś zrobić właśnie w tej
chwili. To trochę jak rosyjska matrioszka: jedna rzecz „na teraz”
zawiera się wewnątrz jednej rzeczy na dziś, ta zaś wewnątrz jednej
rzeczy na ten tydzień, a ona – w jednej rzeczy na ten miesiąc…
Właśnie w ten sposób małe kroki mogą doprowadzić do wielkiego
celu.
To jak ustawianie kostek domina.
Aby zrozumieć, w jaki sposób wyznaczanie celu na teraz
pokieruje twoim myśleniem i ułatwi określenie najważniejszego
priorytetu, przeczytaj na głos, dla siebie, poniższy akapit:

W oparciu o mój długofalowy cel, jaką jedną rzecz mogę zrobić w ciągu kolejnych
pięciu lat z myślą o jego realizacji? A teraz, w oparciu o cel pięcioletni, jaką jedną

rzecz mogę zrobić w tym roku z myślą o realizacji celu pięcioletniego, który zbliży

mnie do realizacji celu długofalowego? A w oparciu o cel na ten rok, jaką jedną

rzecz mogę zrobić w tym miesiącu z myślą o realizacji celu rocznego, który zbliży
mnie do realizacji celu pięcioletniego, ten zaś do długofalowego? W oparciu o cel
na ten miesiąc, jaką jedną rzecz mogę zrobić w tym tygodniu z myślą o realizacji

celu miesięcznego, który zbliży mnie do realizacji celu rocznego, ten zaś do
pięcioletniego, a ten z kolei do długofalowego? A w oparciu o cel na ten tydzień,
jaką jedną rzecz mogę zrobić dzisiaj z myślą o realizacji celu tygodniowego, który

zbliży mnie do realizacji celu miesięcznego, ten zaś do rocznego, ten do


pięcioletniego, a ten do długofalowego? I wreszcie w oparciu o cel na dziś, jaką
jedną rzecz mogę zrobić właśnie teraz z myślą o realizacji dzisiejszego celu, który

zbliży mnie do realizacji celu tygodniowego, ten zaś do miesięcznego, ten do


rocznego, ten do pięcioletniego, a ten do długofalowego?
Rys. 24. Przyszły cel ma swoje korzenie w priorytecie na teraz

Mam nadzieję, że wytrzymałeś i przeczytałeś cały akapit od


początku do końca. Dlaczego? Ponieważ w ten sposób ćwiczysz
umysł, jak należy myśleć, aby łączyć kolejne cele na przestrzeni
czasu, aż krok po kroku dojdziesz do najważniejszej rzeczy, którą
musisz zrobić teraz. Uczysz się, jak stawiać sobie dalekosiężne cele i
dochodzić do nich małymi krokami.
Aby się przekonać, że takie podejście ma sens, pomiń wszystkie
kroki pośrednie i postaw następujące pytanie: „Jaką jedną rzecz
mogę zrobić właśnie teraz z myślą o realizacji długofalowego celu?”.
Nic z tego. Chwila realizacji celu – w przyszłości – jest zbyt odległa,
aby można było przez jej pryzmat wyznaczyć aktualny priorytet. Co
więcej, nawet jeśli poprowadzisz ten ciąg przyczynowo-skutkowy od
dnia dzisiejszego przez bieżący tydzień i tak dalej, nadal możesz nie
dostrzec najważniejszej sprawy na teraz… aż do chwili gdy określisz
wszystkie etapy do końca. Właśnie z tego względu większość ludzi
nigdy nie zbliża się do realizacji własnych dążeń. Nie potrafią
połączyć dnia dzisiejszego z kolejnymi dniami w logiczny ciąg
zdarzeń, który doprowadzi ich do celu.
Powiąż dziś z jutrem i kolejnymi jutrami. To naprawdę ważne.
Badania potwierdzają tę tezę. W trzech niezależnych analizach
psychologowie obserwowali 262 studentów, aby zweryfikować wpływ
wizualizacji celów na ich realizację. Studentów poproszono o
wyobrażenie sobie celu na dwa sposoby: tych z jednej grupy
poproszono o wyobrażenie sobie samego wyniku (na przykład
zdobycie piątki z egzaminu), zaś tych z drugiej – o wyobrażenie sobie
procesu prowadzącego do oczekiwanego efektu (na przykład nakładu
pracy, niezbędnego do uzyskania piątki na egzaminie). Okazało się,
że studenci, którzy wyobrazili sobie cały proces, osiągnęli lepsze
wyniki – zaczęli się przygotowywać wcześniej, uczyli się częściej i
zdobywali wyższe stopnie cząstkowe niż ci, którzy wyobrazili sobie
tylko sam fakt uzyskania oceny celującej.
Ludzie mają tendencję do nazbyt optymistycznego wyobrażania
sobie własnych możliwości, często nie myślą więc o szczegółach
dotarcia do celu. Badacze mówią wtedy o błędzie poznawczym
zwanym „złudzeniem planowania”. Wyobrażenie sobie całego
procesu – podzielenie dalekosiężnego celu na etapy zmierzające do
jego osiągnięcia – angażuje strategiczne myślenie, niezbędne do
planowania i osiągania wybitnych rezultatów. Właśnie dlatego
strategia wyznaczania celu na teraz jest taka skuteczna.
Rozmowy na ten temat to dla mnie codzienność. Szczególnie
satysfakcjonujące są te dyskusje, w których ludzie pytają mnie, co
powinni zrobić. Odwracam to pytanie i mówię: „Zanim odpowiem,
pozwól, że sam o coś zapytam: Co zamierzasz? Co chciałbyś osiągnąć
w przyszłości?”. Za każdym razem, bez wyjątku, gdy krok po kroku
wspólnie podążamy drogą do wyznaczenia celu na teraz, szybko
podchwytują całą koncepcję i znajdują własną odpowiedź. W chwili
gdy sami dochodzą do wniosku, jaką jedną rzeczą powinni się teraz
zająć, pytam ich ze śmiechem – „Skoro wiesz, to dlaczego jeszcze
rozmawiamy?”.

Rys. 25. Życie jak kostki domina

Ostatni krok polega na zanotowaniu odpowiedzi. O spisywaniu


zadań powiedziano już bardzo wiele, w dodatku nie bez powodu – to
działa.
W 2008 roku dr Gail Matthews z kalifornijskiego Dominican
University przeprowadziła badania z udziałem 267 ludzi –
przedstawicieli wielu zawodów (prawników, księgowych,
pracowników organizacji non profit, handlowców, itd.), z różnych
krajów. Ci, którzy zapisywali swoje zadania, mieli o 39,5% większe
szanse na ich zrealizowanie. Zapisywanie celów oraz bieżącego
priorytetu jest ostatnim ważnym warunkiem życia w zgodzie z
obranym celem.

Ważne wnioski

1. Priorytet może być tylko jeden. Główny, najważniejszy


priorytet to jedna rzecz, którą powinieneś zająć się teraz,
stanowiąca krok naprzód w kierunku realizacji najważniejszego
celu. Tak zwanych „priorytetów” pozornie może być wiele, ale
wystarczy podrążyć trochę głębiej, aby się przekonać, że
zawsze jest wśród nich jeden najważniejszy – ta jedna rzecz.
2. Wyznaczanie celu na teraz. Najpierw należy mieć
świadomość długofalowego celu. Określenie kolejnych etapów,
które trzeba po drodze pokonać, oczyszcza umysł i pozwala
krok po kroku wytypować priorytetowe zadanie na chwilę
obecną.
3. Chwyć za długopis. Spisuj cele i miej je zawsze pod ręką.
Przepuść swoje długofalowe zamierzenia przez filtr priorytetu
określonego w myśl metody wyznaczania celu na teraz, zaś ten
priorytet – ta jedna rzecz, która sprawi, że wszystko inne stanie się
łatwiejsze albo nieistotne – wskaże ci drogę do wyjątkowych
rezultatów.
A gdy będziesz wiedział, co robić, zacznij działać.

1L. Carroll, Alicja w krainie czarów; tłum. A. Marianowicz; Nasza Księgarnia, Warszawa
1988.
15 O PRODUKTYWNOŚCI W
ŻYCIU

Produktywność nie polega na tym, żeby być wołem roboczym,


nieustannie pracować i ślęczeć po nocach… To raczej kwestia
priorytetów, planowania i troszczenia się o swój czas. Za
wszelką cenę.
– Margarita Tartakovsky

Historia Ebenezera Scrooge’a doczekałaby się zaledwie drobnej


wzmianki w dziejach literatury, gdyby nie jedna sprawa: on zaczął
działać. Zafascynowany nowym celem i zmotywowany priorytetem
obranym w myśl realizacji tego celu, skąpiec podźwignął się i zaczął
do niego dążyć.
Produktywne działanie potrafi odmienić życie.
„Dalej, bądźmy produktywni!” – takiego okrzyku nigdy nie
usłyszymy w filmach, przed szturmem kawalerii na wzgórze. Nie
będą to pierwsze słowa trenera, menedżera ani generała, chcących
wywołać głębokie poruszenie i natchnąć swoich podwładnych do
boju. Z pewnością nie wypowiesz ich w duszy, gdy bierzesz głęboki
wdech przed zmierzeniem się z poważnym wyzwaniem albo z
przeciwnikiem. Dickens także nie włożył Scrooge’owi tych słów w
usta, gdy w życiu starego sknery dokonywała się wielka
transformacja. A jednak słowo „produktywne” znakomicie oddaje
życie Scrooge’a i nie ma lepszego określenia niż produktywność, aby
opisać skuteczność w osiąganiu tego, co zaplanowałeś.
A przecież bez przerwy coś robimy – pracujemy, bawimy się,
jemy, śpimy, stoimy, siedzimy, oddychamy. Życie polega na
nieustannym działaniu. Nawet jeśli nie robimy nic, to nicnierobienie
także jest jakimś zajęciem. Każdą chwilę, każdy dzień wypełnia
jakieś działanie – kwestia nie polega na tym, czy będziemy coś robić,
lecz raczej – co to będzie. Bywa, że to, co robimy, nie ma większego
znaczenia, ale czasami – wręcz przeciwnie. A jeśli ma, to
podejmowane wtedy działania decydują o naszym życiu bardziej niż
cokolwiek innego. W gruncie rzeczy osiąganie wybitnych rezultatów
sprowadza się do jak najefektywniejszej realizacji tych zadań, które
naprawdę się liczą.
Innymi słowy, życie z nastawieniem na produktywność daje
ponadprzeciętne efekty.
Szkolenia poświęcone produktywności zawsze zaczynam od
pytania: „Z jakiego systemu zarządzania czasem korzystacie?”.
Odpowiedzi jest tyle, ilu słuchaczy: papierowe kalendarze,
elektroniczne notesy, serwisy internetowe, kołonotatniki… wszystko,
co tylko możliwe. Pytam wobec tego: „Jak go wybraliście?”.
Przytaczanych powodów jest multum; pojawiają się w nich wszystkie
możliwe konstelacje form, cen, wzorów i kolorów. Ale każdy powód
nawiązuje do formatu, a nie do funkcjonalności – innymi słowy, do
tego, jak wyglądają owe systemy, a nie jak działają. To sprawia, że
kiedy mówię: „Świetnie, ale chodzi mi o system, którym się
posługujecie”, nieodmiennie słyszę zdziwione głosy: „Co masz na
myśli?”.

Nie nastawiam się już na to, żeby zrobić coraz więcej, ale na to,
aby mieć jak najmniej do zrobienia.
– Francine Jay

„No cóż, skoro wszyscy dysponujemy tą samą ilością czasu, a


jednak niektórzy zarabiają więcej niż inni – ciągnę – to czy możemy
powiedzieć, że sposób wykorzystania tego czasu bezpośrednio
wpływa na to, ile potrafimy zarobić?”. Z tą tezą zawsze się wszyscy
zgadzają, kontynuuję więc: „Jeśli zatem jest prawdą, że czas to
pieniądz, to najlepszy sposób na scharakteryzowanie systemu
zarządzania czasem powinien polegać na podaniu jego finansowej
efektywności. Innymi słowy, czy korzystacie z systemu
przynoszącego 10 tysięcy dolarów rocznie? A może 20 tysięcy
rocznie? A może 50, 100 albo 500 tysięcy? Albo takiego, który
przynosi ponad milion?”.
Zapada cisza.
Aż ktoś – a zawsze ktoś taki się znajdzie – zapyta: „Skąd mamy
wiedzieć?”.
Na co odpowiadam: „A ile zarabiasz?”.
Jeśli potraktować pieniądze jako metaforę efektywności, to
sprawa jest jasna: system zarządzania czasem można ocenić po
korzyściach, które przynosi.
Dziwna sprawa: nigdy w życiu nie pracowałem dla kogoś, kto nie
był milionerem albo się nim później nie stał. Nie starałem się o to
specjalnie. Po prostu tak wyszło. A najważniejsza nauka, jaką
wyniosłem z tych doświadczeń, jest taka, że ludzie, którym się
najlepiej powodzi, są zarazem ludźmi najbardziej produktywnymi.

Rys. 26. Umów się sam ze sobą i dotrzymaj słowa!

Mają oni większe dokonania, osiągają lepsze wyniki i w


przeliczeniu na godzinę pracy zarabiają o wiele więcej niż reszta.
Dzieje się tak, gdyż maksimum swojego czasu poświęcają na jak
najefektywniejsze zajmowanie się ich priorytetem; ich jedną rzeczą.
Rezerwują określoną ilość czasu na jedną rzecz i zajadle go bronią.
Dostrzegli zależność pomiędzy odpowiednim zagospodarowaniem
czasu a ponadprzeciętnymi rezultatami, do których dążą.

REZERWOWANIE CZASU
Często mawiam, że wywodzę się z „długiej linii ludzi chronicznie
nieruchawych”. Na ogół wywołuję tym stwierdzeniem salwę śmiechu,
ale jest w nim szczypta prawdy. Czasami mam wrażenie, że mój
genom więcej ma wspólnego z genami żółwia niż królika. Dla
odmiany pewni ludzie, z którymi mam przyjemność współpracować,
wydają się wręcz tryskać energią. Fascynuje mnie, że są w stanie
pracować po godzinach przez długi czas i nigdy nie sprawiają
wrażenia zmęczonych. Kiedy próbuję im dorównać, nie mija nawet
tydzień, a mój organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa.
Odkryłem, że niezależnie od tego, jak się staram, nie potrafię
podnieść swojej produktywności poprzez zwiększenie ilości czasu
przeznaczanego na pracę. To dla mnie po prostu fizycznie
niemożliwe. Biorąc pod uwagę własne ograniczenia, musiałem
znaleźć jakiś sposób na osiągnięcie jak największej efektywności w
ramach godzin, które jestem w stanie przepracować.
Rozwiązanie? Rezerwowanie czasu.
Większość ludzi uważa, że nigdy nie będą mieli dość czasu, by
odnieść sukces, ale okazuje się, że to możliwe – trzeba go tylko
zarezerwować. To skuteczny sposób postrzegania i wykorzystywania
czasu, ukierunkowany na osiąganie konkretnych efektów. To metoda,
która daje pewność, że to, co ma być zrobione, zrobione będzie.
Alexander Graham Bell powiedział: „Skoncentruj wszystkie swoje
myśli na bieżącym zadaniu. Promienie słońca nie wzniecą ognia,
dopóki się ich nie skupi”. Rezerwowanie czasu pozwala wziąć własną
energię w karby i skierować ją na najważniejszą pracę. To jedno z
najskuteczniejszych działań, jakie można podjąć w imię
produktywności.
Sięgnij zatem po kalendarz i zarezerwuj w nim czas potrzebny na
wykonanie jednej rzeczy. Jeśli ma ona charakter jednorazowy,
wygospodaruj na nią potrzebną liczbę godzin i dni. Jeśli wymaga
regularności, zarezerwuj odpowiedni przedział czasu każdego dnia,
aby wyrobić w sobie nawyk zajmowania się nią. Wszystko pozostałe
– inne projekty, praca biurowa, e-maile, telefony, korespondencja,
spotkania, itd. – musi poczekać. Dzięki takiej rezerwacji czasu twój
dzień pracy będzie zaplanowany tak efektywnie, jak to tylko możliwe,
w dodatku w sposób, który wejdzie ci w krew do końca życia.
Niestety, jeśli postępujesz podobnie do większości ludzi, twój
typowy dzień może wyglądać na przykład tak jak na rysunku 27, a
czas poświęcany na to, co najważniejsze, ciągle się kurczy.

Rys. 27. Dzień zdominowany przez wszystko inne!


Rys. 28. Tyle czasu na twoją jedną rzecz, ile się jej należy!

Dzień pracy najbardziej produktywnych ludzi wygląda zupełnie


inaczej – jak na rysunku 28.
Jeśli ponadprzeciętne rezultaty mają swoje źródło w jednym,
konkretnym działaniu, to musisz przeznaczyć na nie ponadprzeciętną
ilość czasu. Każdego dnia postaw sobie decydujące pytanie z myślą o
rezerwacji czasu: „Jaką jedną rzecz mogę dziś zrobić z myślą o mojej
jednej rzeczy, ale taką, że gdy będzie zrobiona, wszystko inne stanie
się prostsze albo nieistotne?”. Odpowiedź na nie pozwoli ci wybrać
zadanie, które będzie miało największe przełożenie na realizację
twojego priorytetowego celu.
Właśnie w ten sposób rodzą się wybitne osiągnięcia.
Ci, którzy tak postępują, to – jak wynika z mojego doświadczenia
– ci sami, którzy nie tylko czują się spełnieni, lecz także mają
najwięcej okazji do rozwijania swojej kariery. Powoli, ale
niezawodnie ich specjalizacja – jedna rzecz – staje się znana w
środowisku, a oni sami zyskują status niezastąpionych. W rezultacie
nikt sobie nie wyobraża albo nie potrafi oszacować kosztów ich
utraty. (Ci zaś, którzy zagubili się w krainie o nazwie „wszystko
inne”, bywają oceniani dokładnie odwrotnie).
Gdy już uporasz się z jedną rzeczą na bieżący dzień, resztę czasu
możesz poświęcić innym sprawom. Po prostu postaw sobie
decydujące pytanie, aby określić następny priorytet i przydziel mu
odpowiednią ilość czasu. Powtarzaj tę operację aż do końca dnia
pracy. Być może dzięki zajęciu się „wszystkim innym” będziesz lepiej
spał w nocy, ale jest mało prawdopodobne, że takim podejściem
zapracujesz sobie na awans.
W praktyce operację rezerwowania czasu można wykonać w
dowolnym elektronicznym organizatorze, pozwalającym na
planowanie spotkań bez względu na osobę, z którą się umawiasz. Po
określeniu swojej jednej rzeczy, po prostu wyznacz spotkanie z
samym sobą, aby się nią zająć. Każdego dnia znakomici sprzedawcy
nawiązują kontakty z nowymi, obiecującymi klientami, znakomici
programiści programują, a znakomici artyści malarze malują obrazy.
Ty także, niezależnie od profesji i stanowiska, opracuj swój plan
działania. Wielki sukces przychodzi do tych, którzy codziennie
poświęcają czas na samodoskonalenie.
Aby osiągać wyjątkowe rezultaty i zasmakować sukcesu, należy
zarezerwować czas na trzy ważne kwestie, w następującej
kolejności:
1. Zarezerwuj czas na wypoczynek.
2. Zarezerwuj czas na jedną rzecz.
3. Zarezerwuj czas na planowanie.

1. ZAREZERWUJ CZAS NA WYPOCZYNEK


Ludzie osiągający największe sukcesy wchodzą w nowy rok z planami
na urlop. Dlaczego? Gdyż wiedzą, że będą potrzebować wakacji i są
przekonani, że sobie na nie pozwolą. Powiem więcej: oni postrzegają
swoją pracę jako czas pomiędzy urlopami. Na przeciwnym biegunie
są ci, którzy nie odnoszą sukcesów – oni nie rezerwują czasu na
urlop, bo nie uważają, że na niego zasłużyli albo wątpią, że będzie
ich na wypoczynek stać. Dzięki wcześniejszemu zaplanowaniu urlopu
zmienia się podejście do pracy – czas pracy dopasowuje się do
wolnego, a nie na odwrót. Ponadto, można wtedy z dużym
wyprzedzeniem powiedzieć wszystkim, kiedy planujesz wolne, aby
oni także mogli odpowiednio zorganizować swoją pracę. Jeśli chcesz
odnieść sukces, musisz zagwarantować sobie czas na regenerację
oraz w charakterze nagrody.
Rys. 29. Rezerwacja czasu w kalendarzu

Rób sobie wolne. Rezerwuj długie weekendy i długie urlopy, a


potem z nich korzystaj. Będziesz bardziej wypoczęty, bardziej
zrelaksowany, a później – bardziej produktywny. Każdy potrzebuje
przerwy, aby lepiej funkcjonować. Ty także.
Odpoczynek jest równie ważny, jak praca. Owszem, są ludzie
sukcesu, którzy nie przestrzegają tej reguły, ale to wyjątki. Udaje im
się odnosić sukcesy pomimo braku odpoczynku i regeneracji – a nie
właśnie dlatego.

2. ZAREZERWUJ CZAS NA JEDNĄ RZECZ

Po zawarowaniu czasu wolnego, wygospodaruj czas na jedną rzecz.


Tak, dokładnie w tej kolejności: twoje najważniejsze zadanie jest
dopiero na drugim miejscu. Dlaczego? Ponieważ nie dasz rady
odnosić ciągłych sukcesów w życiu zawodowym, jeśli zignorujesz
potrzebę osobistej regeneracji. Najpierw więc zarezerwuj czas na
urlop, a potem na jedną rzecz.
Najbardziej produktywni ludzie – ci, którzy odnoszą wybitne
sukcesy – planują swoje dni pod kątem jednej rzeczy. Ich
najważniejsze spotkanie każdego dnia to spotkanie z samym sobą i
nie zdarza się im go przegapić. Jeśli uda się im wykonać jedną rzecz
przed upływem przewidzianego terminu, to niekoniecznie kończą na
tym dzień pracy. Raczej stawiają sobie decydujące pytanie, aby się
przekonać, w jaki sposób można najlepiej wykorzystać pozostały
czas.
Na tej samej zasadzie, jeśli podejmują się jakiegoś zadania z
myślą o realizacji jednej rzeczy, finalizują je niezależnie od nakładu
czasu. W książce Geography of Time Robert Levine twierdzi, że
większość ludzi pracuje według zegara „godzinowego” („Jest
siedemnasta, do zobaczenia jutro”), podczas gdy inni działają według
zegara „zadaniowego” („Skończę pracę na dziś, gdy ją skończę”).
Warto się nad tym zastanowić. Producent mleka nie kończy pracy o
konkretnej godzinie; wraca do domu, gdy wydoi wszystkie krowy. To
samo dotyczy każdej innej pracy, każdego stanowiska, na którym
liczą się osiągane efekty. Najbardziej produktywni ludzie pracują
według zegara zadaniowego. Nie kończą pracy, dopóki ich jedna
rzecz nie zostanie wykonana.

Dzień – rzeczownik; okres obejmujący dwadzieścia cztery


godziny, na ogół źle spożytkowane.
– Ambrose Bierce

Sekret powodzenia polega na zarezerwowaniu czasu na jedną


rzecz tak wcześnie, jak to tylko możliwe. Daj sobie pół godziny,
godzinę na załatwienie porannych obowiązków, a potem przystąp do
realizacji jednej rzeczy.
Osobiście zalecam, aby poświęcać na to zadanie cztery godziny
dziennie. Nie, to nie pomyłka. Powtórzę: cztery godziny każdego
dnia. To minimum. Jeśli możesz przeznaczyć na jedną rzecz więcej
czasu, zrób to.
W książce Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika Stephen King
opisuje swoją pracę następująco: „Mój własny plan dnia jest prosty.
Ranki należą do tego, co nowe – aktualnie pisanej książki. Popołudnia
to drzemki i pisanie listów. Wieczory – czytanie, rodzina, mecze Red
Soxów w telewizji i pilne redakcje. Moim podstawowym czasem
pracy są przedpołudnia”1. Cztery godziny dziennie mogą brzmieć
bardziej przerażająco niż powieści Kinga, ale trudno dyskutować z
jego osiągnięciami. Stephen King jest jednym z najbardziej
poczytnych, a zarazem najpłodniejszych współczesnych pisarzy.
Kiedy przytaczam ten przykład, zawsze znajdzie się ktoś, kto
powie: „No cóż, dla Stephena Kinga to proste – w końcu jest
Stephenem Kingiem!”. Na co z reguły odpowiadam: „Moim zdaniem,
powinieneś raczej postawić pytanie następująco: »Czy King robi to,
co robi, bo jest Kingiem, czy jest Kingiem, bo robi to, co robi?«”. To
ucina dyskusję.
Podobnie jak wielu innych uznanych pisarzy, na początku kariery
King musiał wygospodarowywać czas na pisanie, kiedy tylko się dało
– rano, wieczorem, nawet podczas przerw na lunch – bo etatowa
praca nie pozostawiała wiele wolnego na realizację pisarskich
ambicji. Ale kiedy jego twórczość zyskała rozgłos, a jego jedna rzecz
zaczęła przynosić dochody pozwalające na utrzymanie się, mógł
sobie wreszcie pozwolić na rezerwowanie czasu w bardziej
przewidywalny i uporządkowany sposób.

Skuteczność – to robić rzecz właściwie. Efektywność – to robić


właściwą rzecz.
– Peter Drucker

Niedawno jedna z asystentek wyższego szczebla z naszego


zespołu musiała zacząć przeznaczać większą ilość czasu na
realizację pewnego projektu. Początkowo było to bardzo stresujące.
Ciągle coś przerywało jej pracę. Powiadomienia o nowych e-mai​lach,
koledzy, którzy zaglądali do niej „na chwilę”, i członkowie zespołu –
wszystko to bez przerwy uszczuplało jej żelazną rezerwę. Niekiedy
nie chodziło nawet o nieistotne kwestie, ale o jej normalne firmowe
obowiązki. Wreszcie pożyczyła laptopa i zarezerwowała salę
konferencyjną tylko dla siebie, aby uciec od przypadkowych wizyt i
rozmaitych, niepilnych zadań. Wystarczył tydzień, by wszyscy
przyzwyczaili się do tego, że asystentka przez pewien czas w ciągu
dnia jest po prostu niedostępna. Dostosowali się. Powtórzę: w
tydzień. Nie w miesiąc albo rok. Tydzień. Harmonogram spotkań
został odpowiednio skorygowany i biurowe życie potoczyło się dalej.
A produktywność naszej koleżanki wzrosła skokowo.
Niezależnie od rodzaju zajęcia, rezerwowanie dużych bloków
czasu jest po prostu skuteczne.
W eseju Maker’s Schedule, Manager’s Schedule (Harmonogram
wytwórcy, harmonogram menedżera), opublikowanym w 2009 roku,
Paul Graham podkreśla potrzebę rezerwowania dużych przedziałów
czasu. Graham, jeden z założycieli innowacyjnej firmy Y Combinator,
angażującej się w obiecujące, młode projekty inwestycyjne, uważa,
że tradycyjna kultura biznesowa sama utrudnia osiąganie
produktywności, która jest przecież tak istotna ze względu na to, w
jaki sposób ludzie przywykli do organizowania sobie czasu (bądź ze
względu na to, jak pozwolono im to robić).
Graham dzieli wszystkie profesje na dwie kategorie: wytwórca
(ten, kto produkuje lub tworzy) oraz menedżer (ten, kto nadzoruje
lub kieruje). Czas wytwórcy powinien być podzielony na duże bloki,
niezbędne do programowania, pracy koncepcyjnej, pozyskiwania
klientów, rekrutowania ludzi, wytwarzania produktów, realizacji
projektów i planów. Ten czas jest przez Grahama postrzegany jako
przedziały o długości połowy dnia roboczego. Z kolei czas menedżera
autor dzieli na godziny. Ten czas obejmuje na ogół przejście ze
spotkania na spotkanie, a ponieważ ci, którzy nadzorują albo
zarządzają, zwykle mają określoną zwierzchność oraz autorytet, „są
zdolni wymuszać na wszystkich funkcjonowanie zgodne z dynamiką
ich działania”. To zaś może wywoływać istotne konflikty w sytuacji,
gdy wytwórcy są ściągani na spotkania o losowych godzinach, co
skutecznie rozbija duże bloki czasowe, niezbędne do realizowania
własnych zadań i popychania firmy do przodu. Graham dostrzegł ten
problem i zorganizował życie firmy Y Combinator w rytm pracy
wytwórców. Wszystkie spotkania są wyznaczane na koniec dnia.
Aby osiągać ponadprzeciętne rezultaty, bądź wytwórcą rano i
menedżerem po południu. Twój plan jest prosty: jedna rzecz i z
głowy… ale jeśli nie będziesz codziennie rezerwował czasu na jej
realizację, to ta rzecz sama się nie zrobi.
3. ZAREZERWUJ CZAS NA PLANOWANIE

Ostatnie na liście priorytetów, na które należy wygospodarować


czas, jest planowanie. Ten czas należy poświęcić na analizę bieżącej
sytuacji oraz na wytyczenie kierunku działania. Czas na planowanie
w horyzoncie rocznym trzeba zarezerwować dość późno w ciągu
roku – na tyle późno, by mieć pewien pogląd na to, co udało się
osiągnąć, ale nie aż tak późno, by wyhamować sprawy zaplanowane
na kolejny rok. Przemyśl cele długofalowe oraz pięcioletnie i oszacuj
postęp, jakiego musisz dokonać w przyszłym roku, aby je
zrealizować. Przy okazji możesz ustanowić nowe cele, krytycznie
przyjrzeć się starym albo wyeliminować te, które nie idą w parze
twoimi aktualnymi zamierzeniami i priorytetami.
Każdego tygodnia zarezerwuj godzinę na przegląd celów:
rocznego i miesięcznego. Najpierw zadaj sobie pytanie, co
powinieneś osiągnąć w tym miesiącu, aby nie zboczyć z dobrej drogi
do realizacji rocznych celów. Następnie zastanów się, co powinieneś
zrealizować w tym tygodniu, aby nie stracić z oczu miesięcznych
celów. Innymi słowy, postaw sobie znane pytanie: „W kontekście
bieżącej sytuacji, jaką jedną rzecz mogę zrobić w tym tygodniu, aby
pozostać na dobrej drodze do realizacji celu miesięcznego, a tym
samym celu rocznego?”. To nic innego, jak ustawianie kostek domina.
Zadecyduj, ile czasu będziesz potrzebował na osiągnięcie
wyznaczonych celów i zarezerwuj ten czas w kalendarzu. Można
powiedzieć, że rezerwując czas na planowanie, tak naprawdę
rezerwujesz czas na poczet przyszłej rezerwacji czasu. Przemyśl to.
Rys. 30. X – jak eXtraefekty!

W lipcu 2007 roku Brad Isaac, projektant oprogramowania,


przytoczył historię o sekrecie produktywności, który ponoć przekazał
mu Jerry Seinfeld. Isaac natknął się na satyryka w klubie
komediowym, zanim jeszcze nazwisko Seinfelda stało się znane na
całym świecie, a on sam zaczął regularnie występować przed
publicznością. Isaac zapytał go, jak stać się lepszym komikiem. W
odpowiedzi usłyszał, że tajemnica polega na codziennym pisaniu
żartów (podpowiadam: to jego jedna rzecz!). Żeby zaś zmotywować
się do takiego pisania, Seinfeld powiesił na ścianie wielki kalendarz
na cały rok i stawiał duży, czerwony znak X każdego dnia, w którym
pracował nad doskonaleniem swojej sztuki. „Po kilku dniach iksy
ułożą się w łańcuszek” – powiedział Seinfeld. „Nie poddawaj się, a
łańcuch będzie coraz dłuższy. Spodoba ci się to; zwłaszcza po kilku
tygodniach. Masz tylko jedno zadanie: nie przerwać łańcucha.
Pamiętaj: nie przerwij łańcucha”.
W metodzie Seinfelda najbardziej podoba mi się… jej zgodność
ze wszystkim, co uważam za prawdziwe. To proste. Cała sztuczka
zasadza się na robieniu jednej rzeczy, która po pewnym czasie
nabiera dynamiki. Patrzysz na kalendarz i czujesz się przytłoczony:
„Jakim cudem mam się trzymać tego planu przez cały rok?”. Ale
metoda Seinfelda jest pomyślana tak, by eksponowała bieżący cel i
każe skupić się tylko na postawieniu kolejnego X. Jak powiedział
Walter Elliot: „Upór to nie jest jeden, długi wyścig – to raczej wiele
krótkich wyścigów, jeden po drugim”. Kończenie kolejnych zadań i
wydłużanie łańcucha sprawia, że wyzwanie staje się coraz prostsze.
Sprawy nabierają rozpędu, a rosnąca motywacja załatwia resztę.
Codzienne przewracanie najważniejszej kostki domina ma
czarodziejską moc. Wystarczy, że każdego dnia nie dopuścisz do
przerwania łańcucha, a wyrobisz w sobie nowy, wspaniały nawyk:
rutynowe rezerwowanie czasu na to, co najważniejsze.
Brzmi banalnie? Rzeczywiście, rezerwowanie czasu jest proste –
ale odniesie skutek tylko wtedy, gdy będziesz ów czas chronić.

OCHRONA ZAREZERWOWANEGO CZASU


Jeśli zarezerwowany czas rzeczywiście ma być wykorzystany
zgodnie z planem, należy go chronić. Choć samo rezerwowanie czasu
nie jest trudne, to już jego ochrona stanowi większe wyzwanie. Świat
nie wie, jaki obrałeś cel, jakie masz priorytety – i nie jest za nie
odpowiedzialny. Ty jesteś. To na twoich barkach spoczywa
obowiązek ochrony zarezerwowanego czasu przed tymi, którzy nie
wiedzą, co jest dla ciebie najważniejsze, a także przed tobą samym –
gdy zapomnisz, co się tak naprawdę liczy.
Najlepszy sposób na zabezpieczenie zarezerwowanego czasu
polega na wyjściu z założenia, że taki czas jest nie do ruszenia. Jeśli
więc ktoś próbuje zlecić ci wtedy coś innego, powiedz po prostu:
„Przykro mi, ale jestem już umówiony na tę godzinę” i zaproponuj
inną porę. Jeżeli twój rozmówca będzie rozczarowany, okaż
zrozumienie, ale tak czy owak niczego nie zmieniaj. Ludzie
nastawieni na osiąganie ponadprzeciętnych sukcesów – ci sami,
którzy są najbardziej rozchwytywani – postępują tak dzień w dzień.
Muszą ochronić swoje najważniejsze zadanie.
Najtrudniej jest oprzeć się poleceniom płynącym z góry. W jaki
sposób odmówić komuś ważnemu – szefowi, kluczowemu klientowi,
matce – kto prosi o pilne wykonanie czegoś? Jedno z możliwych
rozwiązań to zgodzić się, ale zaraz potem zapytać: „Ale czy możemy
umówić się tak, że zrobię to do [tutaj należy wstawić realną datę w
przyszłości]?”. W większości przypadków nagłość takich zleceń
wynika bardziej z chęci natychmiastowego przekazania zadania w
ręce kogoś innego, a nie z rzeczywistej konieczności wykonania go
od ręki, więc zleceniodawca na ogół chce po prostu mieć
świadomość, że pilna sprawa zostanie załatwiona. Owszem, bywa i
tak, że problem jest poważny i wymaga natychmiastowego działania
– w takim przypadku rzeczywiście trzeba rzucić wszystko i się nim
zająć. Należy przy tym przyjąć zasadę „co się odwlecze, to nie
uciecze” i jak najszybciej przenieść zarezerwowany blok czasu na
inny termin.
Jesteś jeszcze ty sam. Jeśli już teraz czujesz, że masz za dużo
obowiązków i pracy, to przestrzeganie zarezerwowanych bloków
czasowych może się wydawać niewykonalne. Trudno sobie
wyobrazić, skąd w ogóle wziąć czas na wszystkie pozostałe sprawy,
skoro jedna rzecz pochłonie go aż tyle. W takiej sytuacji trzeba w
pełni wyobrazić sobie pozytywne konsekwencje przewrócenia
wszystkich kostek domina, gdy jedna rzecz będzie wykonana, i
pamiętać o tym, że wszystkie inne zadania, jakie potencjalnie
mógłbyś czy powinieneś wypełnić, staną się łatwiejsze lub wręcz
nieistotne. Kiedy stawiałem pierwsze kroki w rezerwowaniu czasu,
najskuteczniejszym pomysłem, na jaki wpadłem, było stworzenie
kartki z napisem „Dopóki jedna rzecz nie będzie zrobiona – wszystko
inne jest mało ważne!”. Wypróbuj ten sposób. Napisz takie memento
i powieś tak, abyś je widział – i by widzieli je inni.
A potem uczyń z tego zdania mantrę, którą będziesz powtarzał
sobie i wszystkim dookoła. Z upływem czasu inni ludzie zrozumieją
twoje podejście do pracy i zaczną je doceniać. Przekonasz się.
Ostatnią przeszkodą, jaka może stanąć na drodze do właściwego
wykorzystania zarezerwowanego czasu, są kłopoty z koncentracją.
Każdego dnia może dać o sobie znać będąca jedną z największych
przeszkód do pokonania potrzeba robienia innych rzeczy zamiast tej
jednej. Życie nie ulega magicznemu uproszczeniu z chwilą, gdy
człowiek zaczyna się koncentrować na konkretnych zadaniach;
zawsze są dziesiątki innych palących spraw do załatwienia. Zawsze.
Jeśli więc nagle przyjdzie ci do głowy coś do zrobienia, zapisz to na
liście zadań i wróć do tego, co powinieneś w danej chwili robić.
Innymi słowy, przenieś niespokojne myśli na papier. A potem odłóż
kartkę poza zasięg wzroku i zapomnij o niej, aż przyjdzie właściwy
czas.
Przyczyn sabotowania zarezerwowanego czasu może być wiele.
Oto cztery sprawdzone sposoby na walkę ze sprawami
rozpraszającymi uwagę w chwilach, w których powinieneś skupić się
na jednej rzeczy.
1. Zabarykaduj się. Znajdź miejsce do pracy z dala od wszelkich
źródeł potencjalnych przerw i zakłóceń. Jeśli masz własny
gabinet, kup tabliczkę „Proszę nie przeszkadzać”. Jeżeli w
twoim biurze są przeszklone ściany, zainstaluj żaluzje. Jeśli
pracujesz w typowej, otwartej przestrzeni biurowej, poproś o
pozwolenie na rozstawienie parawanu. Jeżeli okaże się to
konieczne – przenieś się. Nieśmiertelny Ernest Hemingway
przestrzegał bardzo rygorystycznego harmonogramu: każdego
ranka, o siódmej rano, jeszcze w swojej sypialni zaczynał
pisanie. Śmiertelny – co nie zmienia faktu, że niezwykle
utalentowany – autor książek ze świata biznesu, Dan Heath
„kupił starego laptopa, odinstalował wszystkie przeglądarki i dla
dobra sprawy usunął sterowniki do karty sieciowej”, a następnie
brał tę przedpotopową maszynę do kawiarni, gdzie mógł
pracować w ciszy i spokoju. To dwie skrajności, pomiędzy
którymi każdy może znaleźć rozwiązanie dla siebie: choćby
poszukać wolnego pomieszczenia w firmie i zamknąć drzwi.
2. Zadbaj o prowiant. Zabierz ze sobą niezbędne materiały
źródłowe i eksploatacyjne, przekąski i napoje, których możesz
potrzebować, i nie wychodź ze swoich okopów… chyba że
będziesz musiał się odświeżyć. Nawet kilka kroków do ekspresu
z kawą może kompletnie pokrzyżować twoje plany, jeśli spotkasz
po drodze kogoś, kto będzie cię pilnie potrzebował.
3. Zdemilitaryzuj strefę pracy. Wyłącz telefon, zamknij
program pocztowy i przeglądarkę WWW. Twoje priorytetowe
zadanie wymaga stuprocentowego skupienia.
4. Pozyskaj sojuszników. Tym, którzy mogą cię najbardziej
potrzebować, powiedz, co robisz i kiedy będziesz osiągalny. To
naprawdę niesamowite, jak wyrozumiali potrafią być inni ludzie,
gdy wyjaśni się im powody swojego postępowania i powiadomi o
tym, kiedy będą mogli się z tobą skontaktować.
Jeśli okaże się, że batalia o zarezerwowany czas przerasta twoje siły,
użyj decydującego pytania: „Jaką jedną rzecz mogę robić każdego
dnia w celu ochrony zarezerwowanego czasu, ale taką, że jeśli
będzie zrobiona, wszystkie inne metody staną się prostsze albo
nieistotne?”.
Ważne wnioski

1. Działaj konsekwentnie. Ponadprzeciętne rezultaty stają się


osiągalne dopiero wtedy, gdy bieżące zabiegi są całkowicie
podporządkowane temu, co zamierzasz zrealizować. Czerp
inspirację z obranego celu; pozwól, aby to on dyktował
pierwszeństwo zadań. Przy jasno nakreślonych priorytetach
jedynym logicznym wyjściem jest zabranie się do pracy.
2. Rezerwuj czas na swoją jedną rzecz. Najlepszy sposób na
wykonanie jednej rzeczy polega na wygospodarowaniu dla niej
czasu w charakterze spotkań z samym sobą. Zarezerwuj go jak
najwcześniej w ciągu dnia i w dużej ilości – nie mniej niż cztery
godziny! Potraktuj to następująco: jeśli miałbyś przed sądem
odpowiedzieć za swoje rezerwowanie czasu, to czy twój
kalendarz zawiera wystarczająco dużo materiału dowodowego,
abyś został skazany?
3. Za wszelką cenę chroń zarezerwowany czas.
Rezerwowanie czasu sprawdza się jedynie wtedy, gdy jak
mantrę będziesz sobie powtarzał „nic i nikt nie może odwrócić
mojej uwagi od jednej rzeczy”. Niestety, sama silna wola nie
wystarczy, aby powstrzymać świat przed zakusami
przeszkadzania ci, więc kiedy się da – bądź kreatywny w
wymówkach, a gdy trzeba – nieustępliwy. Czas zarezerwowany
na jedną rzecz to twoje najważniejsze „spotkanie” w ciągu dnia,
zrób więc co tylko w twojej mocy, aby nic ci nie przeszkodziło.
Ludzie, którzy osiągają wybitne rezultaty, nie dokonują tego poprzez
dokładanie godzin pracy. Udaje się im to dzięki zwiększeniu
produktywności w ramach normalnej liczby godzin.
Rezerwowanie czasu to jedno; produktywne rezerwowanie czasu
– to już zupełnie inna sprawa…
1
S. King, Pamiętnik rzemieślnika; tłum. P. Braiter, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008.
16 TRZY ZOBOWIĄZANIA

Nikt, kto dał z siebie wszystko, potem nie żałował.


– George Halas

Osiąganie wyjątkowych rezultatów poprzez umiejętne rezerwowanie


czasu wymaga podjęcia trzech zobowiązań. Po pierwsze, musisz
obrać za cel zmierzanie do doskonałości. Dążenie do mistrzostwa to
pragnienie stania się jak najlepszym, toteż w celu osiąg​nięcia
ponadprzeciętnych efektów pogódź się z równie nieprzeciętnym
wysiłkiem. Po drugie, nieustannie poszukuj optymalnych metod pracy.
Nawet jeśli dasz z siebie wszystko, ale podejdziesz do sprawy w
sposób, który nie ma prawa przynieść najlepszych rezultatów, twój
trud pójdzie na marne. Wreszcie po trzecie, musisz być gotowy do
wzięcia na siebie odpowiedzialności za wszystko, co robisz w imię
osiągnięcia jednej rzeczy. Jeśli wywiążesz się z tych trzech
zobowiązań, zyskasz szansę na nieprzeciętność.

TRZY ZOBOWIĄZANIA DLA JEDNEJ RZECZY

1. Dąż do mistrzostwa.
2. Przejdź od E do P.
3. Bądź odpowiedzialny.

1. DĄŻ DO MISTRZOSTWA
Kunszt, wirtuozeria – te słowa ostatnio słyszy się coraz rzadziej,
mimo że ich rola w wybitnych osiągnięciach ani trochę nie zmalała.
Choć początkowo może onieśmielać, mistrzostwo postrzegane jako
pewna droga, a nie konkretny cel, staje się bardziej przystępne i
osiągalne. Większość ludzi traktuje mistrzostwo jako zwieńczenie –
koniec drogi, ale w gruncie rzeczy jest to raczej pewien sposób
myślenia i działania, nieustanna podróż. Jeśli będziesz doskonalić
właściwą rzecz, to dążenie do mistrzostwa w tej dziedzinie sprawi,
że wszystko inne stanie się łatwiejsze albo nieistotne. Właśnie
dlatego wybór dziedziny jest tak ważny.
Mistrzostwo odgrywa kluczową rolę w układaniu kostek domina.
Uważam, że właściwe podejście do mistrzostwa polega na
dawaniu z siebie jak najwięcej tak, aby stać się jak najlepszym w
swojej najważniejszej pracy. Dążenie do niego to postawa czeladnika,
który nieustannie się uczy i po wielokroć, na nowo odkrywa podstawy
swojej dziedziny na niekończącej się drodze do doskonalenia i
zdobywania doświadczenia. Potraktuj to następująco: na pewnym
etapie karatecy z białymi pasami i bardziej zaawansowani z
brązowymi znają te same podstawowe bloki i ciosy, co mistrzowie z
czarnymi pasami. Różnica polega na tym, że adepci nie trenowali
wystarczająco długo, aby wykonywać ćwiczenia z równą biegłością.
Kreatywność, jaką można zaobserwować u posiadaczy czarnych
pasów, wynika z mistrzowskiego opanowania technik znanych też
nowicjuszom. Ponieważ nauka nigdy się nie kończy, mistrzostwo w
gruncie rzeczy oznacza bycie specjalistą w tym, co się już opanowało
i czeladnikiem w tym, czego się jeszcze nie zna. Innymi słowy,
jesteśmy mistrzami w tym, co za nami, i uczniami w tym, co nas
czeka. Właśnie dlatego postrzegam mistrzostwo jako drogę. Alex Van
Halen powiedział, że kiedy wychodził na noc, jego brat Eddie siedział
na łóżku i ćwiczył grę na gitarze, a kiedy wiele godzin później wracał,
Eddie tkwił w tym samym miejscu, nadal ćwicząc. Właś​nie na tym
polega droga do mistrzostwa – nigdy się nie kończy.
W 1993 roku psycholog K. Anders Ericsson opublikował na
łamach periodyku „Psychological Review” artykuł zatytułowany The
Role of Deliberate Practice in the Acquisition of Expert Performance
(Rola wytrwałych ćwiczeń w osiąganiu doskonałości). Tekst stał się
punktem zwrotnym w rozumieniu mistrzostwa i obalił mit, jakoby
ekspert w jakiejś dziedzinie miał być koniecznie utalentowany,
naturalnie uzdolniony, czy wręcz urodził się cudownym dzieckiem.
Ericsson odkrył przed nami tajniki mistrzostwa i opracował
koncepcję „reguły 10 tysięcy godzin”. Jego badania wykazały, że
wirtuozeria w różnych dziedzinach ma wspólny mianownik w postaci
celowych, regularnych, wieloletnich ćwiczeń, dzięki którym
mistrzowie stają się tym, kim są – elitą. W jednym z badań udowodnił,
że te skrzypaczki i ci skrzypkowie, którzy do dwudziestego roku
życia poświęcili na ćwiczenia ponad 10 tysięcy godzin, osiągnęli
wyraźnie wyższy poziom od reszty. Stąd nazwa reguły. Wielu
wybitnych wykonawców dochodzi do mistrzostwa w ciągu około
dziesięciu lat, co oznacza trzy godziny ćwiczeń dziennie, przez 365
dni w roku. Jeśli twoja jedna rzecz ma związek z pracą, a ty
przepracowujesz około 250 dni w roku (zakładając pięciodniowy
tydzień pracy i 50 tygodni roboczych), to – aby utrzymać właściwe
tempo rozwoju na drodze do mistrzostwa – powinieneś zajmować się
nią cztery godziny dziennie. Brzmi znajomo? Ta wartość nie jest
przypadkowa. To dokładnie tyle czasu, ile powinieneś zarezerwować
każdego dnia na swoją jedną rzecz.
Przede wszystkim jednak zainwestowane godziny przekładają się
na doświadczenie. Michał Anioł powiedział: „Jeśli ludzie wiedzieliby,
jak ciężko musiałem pracować na swoje mistrzostwo, moje dzieła
przestałyby się im wydawać tak piękne”. Sens tych słów jest
oczywisty. Czas regularnie poświęcany na doskonalenie się w pewnej
dziedzinie zawsze będzie wart więcej niż naturalny talent. Mógłbym
powiedzieć po prostu: „zaklep sobie” ów czas, ale to nie wystarczy –
on ma być zarezerwowany; „nie do ruszenia”.
Poświęcając czas na realizację jednej rzeczy, koniecznie podejdź
do niej z nastawieniem na osiągnięcie doskonałości. Tak w pełni
wykorzystasz sposobność do bycia jak najbardziej produktywnym; a
w konsekwencji staniesz się najlepszym, jakim możesz się stać. I
jeszcze jedna ciekawostka: im bardziej produktywny jesteś, tym
większa szansa, że twoja praca przyniesie niespodziewane,
dodatkowe korzyści, które w przeciwnym razie przeszłyby ci koło
nosa. Dążenie do doskonałości procentuje.
W miarę podążania drogą do mistrzostwa, będzie rosła zarówno
twoja pewność siebie, jak i kompetencje. Odkryjesz, że ta droga nie
różni się zbytnio od realizacji kolejnych celów. Zapewne będziesz też
mile zaskoczony faktem, iż poświęcenie się jednej rzeczy może
stanowić platformę do realizacji innych spraw, a także je
przyspieszać. Wiedza przyciąga wiedzę, a umiejętności rodzą kolejne
umiejętności. Dzięki temu będzie ci łatwiej przewracać kostki
domina w przyszłości.
Droga do mistrzostwa nie kończy się nigdy i nigdy nie przestaje
przynosić korzyści. W przełomowej książce Mastery (Mistrzostwo)
George Leonard opowiedział historię Jigoro Kano, twórcy dżudo. Jak
chce legenda, na łożu śmierci Kano wezwał swoich uczniów i
poprosił, aby pogrzebano go w stroju z białym pasem. To
ponadczasowy symbol. Najznamienitszy mistrz swojej sztuki walki
przyjął stopień uczniowski na znak tego, że jego droga jako
wiecznego ucznia nigdy się nie skończyła. Rezerwowanie czasu jest
niezbędne do osiągnięcia mistrzostwa, a mistrzostwo stanowi
kluczowy powód, aby ów czas rezerwować. Te dwie sprawy zawsze
idą ręka w rękę – jeśli robisz jedno, robisz także i drugie.

2. PRZEJDŹ OD E DO P
Na szkoleniach dla ludzi sukcesu często pytam: „Czy robisz to
najlepiej, jak umiesz, czy najlepiej, jak tylko da się to zrobić?”. Choć
w gruncie rzeczy pytanie nie ma być podchwytliwe, ludzie i tak
wpadają w jego pułapkę. Wielu uświadamia sobie, że choć dają z
siebie wszystko, to i tak nie osiągają tego, co potencjalnie leży w ich
zasięgu, gdyż nie chcą niczego zmieniać w utartych metodach
postępowania. Droga do mistrzowskiego opanowania jakiejś
dziedziny polega nie tylko na tym, by robić wszystko najlepiej, jak się
umie, lecz także by robić najlepiej, jak da się to zrobić. Ciągłe
doskonalenie w danej dziedzinie to klucz do maksymalnego
wykorzystania zarezerwowanego czasu.
Nazywam to przejściem od E do P.
Kiedy wstajesz rano z łóżka i zaczynasz nowy dzień, możesz
zacząć działać na dwa sposoby: energicznie (E) albo pomysłowo (P).
Podejście energiczne jest naturalne. Polega na tym, że bierzesz na
warsztat to, co chcesz robić, albo to, co powinno zostać wykonane, i
przystępujesz do działania z energią, entuzjazmem, korzystając z
własnych naturalnych zdolności. Wszystkie wrodzone umiejętności
mają jednak swoje ograniczenia. Choć jest to oczywiście kwestia
indywidualna i uzależniona od rodzaju zadania, można na nie liczyć
tylko do pewnego stopnia. Jeśli dać niektórym ludziom do ręki
młotek, okaże się, że są urodzonymi stolarzami. Jeżeli dać młotek do
ręki mnie – okaże się, że mam wrodzony talent do tłuczenia się w
palce. Innymi słowy, niektórzy ludzie potrafią intuicyjnie, zręcznie
posługiwać się młotkiem, bez większych wyjaśnień i dłuższych
ćwiczeń, ale są też inni – tacy jak ja – dla których samo wzięcie
młotka do ręki stanowi kres naturalnych możliwości. Jeśli efekt
twoich działań w mniej istotnych dziedzinach jest satysfakcjonujący,
niezależnie od jego obiektywnego poziomu, to możesz z dumą
popatrzeć na swoje dzieło i przejść nad nim do porządku dziennego.
Ale jeżeli pracujesz nad swoją jedną rzeczą, to musisz rzucić
wyzwanie naturalnym ograniczeniom, a to wymaga innego podejścia:
pomysłowego.

Rys. 31. Na dłuższą metę P zawsze jest lepszy od E

Najbardziej produktywni ludzie nie godzą się z barierami


narzucanymi przez własne ograniczenia; nie pozwalają, by stanowiły
one ostatnie słowo w kwestii ich sukcesu. Kiedy docierają do granic
możliwości, szukają nowych metod i systemów działania; lepszych
rozwiązań, które pozwolą im przebić się przez szklany sufit.
Przystają tylko na tyle, aby oszacować dostępne możliwości,
wybierają najlepszą i wracają do działania. Poproś E, aby zdobył
drwa na ognisko, a Energiczny zapewne ujmie w dłoń siekierę i
pójdzie do lasu. Z kolei Pomysłowy zapyta raczej „Gdzie mogę zdobyć
piłę mechaniczną?”. Z nastawieniem typu P możesz łamać bariery i
osiągać cele znacznie przekraczające twoje naturalne zdolności.
Musisz po prostu być nastawiony na to, aby dać z siebie wszystko.
Nie możesz się ograniczać w tym, co robisz. Jeżeli pragniesz
dokonać w życiu czegoś wielkiego, powinieneś być otwarty na nowe
pomysły i nowe sposoby realizowania różnych zadań. W miarę
podążania drogą do mistrzostwa będziesz musiał bez przerwy
stawiać czoło nowym wyzwaniom. Człowiek pomysłowy kieruje się
prostą zasadą: „Jeśli chcę osiągnąć inny efekt, muszę zmienić
podejście”. Uczyń z tego swoją dewizę, a okaże się, że potrafisz
pokonać każdą przeszkodę.
Bardzo wielu ludzi, po osiągnięciu poziomu, przy którym ich
efektywność można uznać za wystarczająco dobrą, przestaje nad
sobą pracować. Z kolei perfekcjoniści są wiecznymi czeladnikami –
nieustannie podnoszą sobie poprzeczkę, wyznaczają kolejne cele,
podejmują trudniejsze wyzwania. Mamy tu do czynienia z
syndromem, który pisarz i geniusz zapamiętywania, Joshua Foer,
nazwał „dobrze jest, jak jest”. Zilustrował to na przykładzie pisania
na klawiaturze. Jeśli w doskonaleniu umiejętności liczyłby się tylko
czas poświęcony na ćwiczenia, to w trakcie zawodowej kariery –
biorąc pod uwagę miliony tworzonych notatek i e-maili – każdy z nas
przeistoczyłby się z miernoty wstukującej tekst dwoma palcami w
zawodową maszynistkę, piszącą z szybkością stu słów na minutę. Ale
tak się nie dzieje. Większość z nas osiąga poziom umiejętności, który
uznaje za wystarczający, i po prostu przestaje się uczyć. Włączamy
autopilota i docieramy do jednej z najpowszechniejszych barier w
rozwoju: dobrze jest, jak jest.
Ci, którzy dążą do wyjątkowych rezultatów, nie mogą kończyć
swojej drogi w punkcie „dobrze jest, jak jest” ani też godzić się z
innymi granicami rozwoju – zwłaszcza tam, gdzie chodzi o jedną
rzecz. Jeśli chcesz pokonywać kolejne bariery, musisz przyjąć
mentalność P.
W biznesie i w życiu każdy człowiek zaczyna działać w stylu E.
Przystępujemy do czegoś, bazując na naturalnych: umiejętnościach,
energii, wiedzy i zaangażowaniu – krótko mówiąc, korzystamy z
zasobów, po które możemy z łatwością sięgnąć. Podejście w stylu E
jest w pewnym sensie wygodne, bo przychodzi w oczywisty sposób.
Odzwierciedla ono zdolności człowieka, którym aktualnie jesteś, i to,
w jaki sposób przywykłeś do wykonywania określonych zadań.
Takie podejście jest zarazem ograniczające.
Jeśli poprzestajesz na postawie E, sam stawiasz sztuczne bariery
przed tym, co możesz osiągnąć i kim możesz się stać. Jeżeli
obierzesz sobie jakiś cel z nastawieniem E i napotkasz przeszkody w
rozwoju, będziesz się raz po raz od nich odbijał. Dzieje się tak do
chwili, gdy nie jesteś już w stanie znieść rozczarowania, władzę nad
tobą przejmuje rezygnacja i przeświadczenie, że na nic więcej po
prostu cię nie stać, aż wreszcie zaczynasz tęsknie rozglądać się za
innymi dziedzinami, w których być może osiągniesz więcej. Masz
wrażenie, że skoro w danej kwestii wyczerpałeś już swój potencjał,
to zmiana zainteresowań przyniesie jakże oczekiwany postęp.
Problem polega na tym, że w ten sposób wpadasz w zaklęty krąg: z
nową dawką entuzjazmu, energii i naturalnych zdolności rzucasz się
w wir nowego zadania, aż po raz kolejny wpadniesz na barierę w
rozwoju, a rozczarowanie i rezygnacja ponownie dadzą o sobie znać.
Co wtedy zrobisz? Oczywiście, spróbujesz sprawdzić się w czymś
innym.
Ale jeśli na tę samą barierę spojrzysz z nastawieniem typu P,
sprawy zaczynają się przedstawiać zupełnie inaczej. Człowiek
pomysłowy stwierdza: „Nadal chcę się rozwijać, muszę się więc
zastanowić, jak to zrobić”. Następnie stawia sobie decydujące
pytanie, aby ograniczyć liczbę potencjalnych wyborów do jednego; do
jednej rzeczy, którą trzeba zrobić. Może to być znalezienie nowego
wzoru do naśladowania, wypracowanie innego systemu
postępowania, albo i jedno, i drugie. Ale uwaga: wdrożenie nowych
rozwiązań może wymagać całkowitej zmiany sposobu myślenia,
opanowania nowych umiejętności, a być może nawiązania nowych
znajomości. Przypuszczalnie żadna z tych rzeczy początkowo nie
będzie przychodzić z naturalną łatwością. To dobrze. Bycie
pomysłowym często oznacza robienie tego, co nie przychodzi samo,
ale jeśli jesteś naprawdę zdeterminowany, aby osiągać
ponadprzeciętne rezultaty, z pewnością cię to nie zrazi.
Jeśli mimo to, że zrobiłeś wszystko, na co cię aktualnie stać,
rezultaty nadal odbiegają od tego, co można osiągnąć, porzuć
mentalność E i zastąp ją mentalnością P. Poszukaj lepszych wzorców i
skuteczniejszych metod, które pozwolą ci pójść o krok dalej. A potem
przyjmij nowy sposób myślenia, opanuj nowe umiejętności i poznaj
nowych ludzi, dzięki którym uda ci się urzeczywistnić swoje
zamierzenia. Podsumowując, w czasie zarezerwowanym dla jednej
rzeczy bądź pomysłowy, aby w pełni wykorzystać swój potencjał.

3. BĄDŹ ODPOWIEDZIALNY
Bezsprzecznie to, co osiągasz, wynika wprost z tego, co robisz.
Działania determinują rezultaty, a rezultaty dają fundament do
dalszych działań. Bądź odpowiedzialny za to, co robisz, a opisane
sprzężenie zwrotne pozwoli ci odkryć przepis na osiągnięcie
ponadprzeciętnych efektów. Z tego wynika ostatnie zobowiązanie,
polegające na wzięciu na siebie odpowiedzialności za każdy cykl
podejmowanych działań i ich rezultatów.
Umiejętność wzięcia na klatę następstw własnych działań, a
innymi słowy – uświadomienie sobie, że nikt inny, tylko ty w pełni za
nie odpowiadasz, to jedno z najskuteczniejszych narzędzi w walce o
sukces. Z tego względu zobowiązanie do odpowiedzialności jest
przypuszczalnie najważniejszym spośród wszystkich trzech. Bez
niego twoja droga do mistrzostwa zostanie raptownie przerwana z
chwilą natknięcia się na pierwsze poważne przeszkody. Bez tego
zobowiązania nie będziesz potrafił znaleźć sposobów na
pokonywanie kolejnych barier. Ludzie odpowiedzialni przyjmują na
siebie niepowodzenia i nie zrażają się nimi. Ludzie odpowiedzialni
trwają pomimo problemów i nie przestają walczyć. Ludzie
odpowiedzialni są nastawieni na konkretne efekty i nigdy nie
poprzestają na działaniach, umiejętnościach, wzorcach, systemach i
relacjach, które się nie sprawdziły. Bez wahania dają z siebie
wszystko i robią wszystko, aby osiągnąć swój cel.
Ludzie odpowiedzialni osiągają efekty, o których inni mogą tylko
pomarzyć.
Jeśli chodzi o życie – można być albo jego autorem, albo ofiarą;
być albo odpowiedzialnym, albo nie. Może to brzmi brutalnie, ale
taka jest prawda. Codziennie decydujemy się albo na jedno, albo na
drugie, a konsekwencje dokonanych wyborów pozostają z nami już
na zawsze.
Rys. 32. Nie odgrywaj ofiary – bądź odpowiedzialny!

Aby zilustrować różnicę, przytoczę pewien przykład. Weźmy


dwóch hipotetycznych menedżerów z dwóch konkurencyjnych
przedsiębiorstw, które dotyka niespodziewana zmiana koniunktury:
jeszcze poprzedniego miesiąca przed drzwiami tłoczyli się klienci, a
teraz nie pojawia się nikt. Wtedy wszystko zależy od tego, jak
zareaguje każdy z menedżerów.
Menedżer odpowiedzialny natychmiast zada sobie pytanie: „Co
się dzieje?”. I zacznie analizować przyczyny zaistniałej sytuacji.
Drugi menedżer zbagatelizuje problem: „To nieznaczące potknięcie,
drobna odchyłka od normy, anomalia”. Traktuje problem w
kategoriach „złego miesiąca”. W tym czasie odpowiedzialny
menedżer, widząc, że konkurencja zwiększa udziały w rynku,
przełyka gorzką pigułkę, przyznaje: „Mamy pewien problem”, i
bierze sprawę na siebie. „Skoro tak, to jest to zadanie dla mnie” –
myśli. Odwaga do konfrontacji z realiami daje odpowiedzialnemu
menedżerowi ogromną przewagę. W ten sposób niejako
automatycznie zaczyna on myśleć o tym, co można zmienić.
Drugi menedżer przymyka oczy na problem. Ma zupełnie inny
pogląd na zaistniałą sytuację i jest skłonny do przerzucenia
odpowiedzialności na kogoś innego. „Ja to widzę inaczej” – mówi.
„Jeśli pracownicy naprawdę robiliby to, co do nich należy, nie
mielibyśmy tego problemu!”.
Odpowiedzialny menedżer szuka rozwiązań. Co więcej, sam
uważa się za element rozwiązania – pyta: „Co mogę zrobić?”. Gdy
znajduje obiecującą taktykę, zaczyna ją wdrażać. „Okoliczności same
się nie zmienią, więc zacznijmy działać!”. Drugi menedżer, po
zrzuceniu winy na wszystkich dookoła, sam staje obok. „To nie moja
działka” – stwierdza i ma nadzieję, że „sprawy wyprostują się same”.
Przedstawiona z tej perspektywy różnica jest kolosalna, prawda?
Jeden z menedżerów jest kowalem swojego losu. Drugi sprawia
wrażenie, jakby wszystko działo się obok niego. Jeden jest
odpowiedzialny, drugi jest ofiarą. Jeden zmieni bieg wydarzeń. Drugi
– nie.
Owszem, „ofiara” to mocne słowo. Z góry zaznaczę jednak, że
opisuję tutaj pewną postawę, a nie człowieka, choć jeśli takie
nastawienie utrzymałoby się dłużej, różnica uległaby zatarciu. Nikt
nie rodzi się ofiarą; to kwestia podejścia do życia. Ale jeśli pozwoli
się takiej postawie zakorzenić, pewne zachowania przerodzą się w
nawyk. To samo można powiedzieć o przeciwnym nastawieniu. Każdy
może wziąć sprawy w swoje ręce – a im częściej będziesz to robił,
tym bardziej w krew zacznie ci wchodzić odpowiedzialne
rozwiązywanie problemów.
Ludzie sukcesu są świadomi własnej roli w kreowaniu swojego
życia. Nie boją się rzeczywistości. Szukają prawdziwych przyczyn
problemów, przyjmują je do wiadomości i chwytają za stery. Wiedzą,
że to jedyny sposób na znalezienie nowych rozwiązań, wdrożenie ich
i wpłynięcie na realia – więc biorą sprawę na siebie. Rezultaty
traktują jak pewne dane; na ich podstawie mogą wypracować jeszcze
skuteczniejsze strategie – to zamknięty cykl, z którego istnienia
świetnie zdają sobie sprawę i wykorzystują go do osiągnięcia
ponadprzeciętnych efektów.
Jeden z najszybszych sposobów na to, aby stać się bardziej
odpowiedzialnym, polega na znalezieniu zaufanego partnera.
Wzorcem odpowiedzialności może być mentor, kolega albo – w
najlepszym przypadku – osobisty konsultant. Niezależnie od osoby,
bardzo ważne jest nawiązanie takiej relacji i pozwolenie zaufanemu
człowiekowi na wykładanie wszystkiego kawa na ławę. Jego
zadaniem nie jest pocieszanie, choć w pewnych sytuacjach może
podnieść na duchu. Sprawdzony partner ma być źródłem szczerych,
obiektywnych opinii na temat twojej efektywności, narzucać pewne
tempo rozwoju, poddawać pomysły krytycznej analizie, a w razie
potrzeby służyć ekspercką poradą. Moim zdaniem, najlepszym
partnerem do kształtowania odpowiedzialnych wzorców jest osobisty
konsultant albo mentor. Choć absolutnie nie neguję roli kolegów lub
przyjaciół w eksponowaniu spraw, których sam byś nie dostrzegł, to
najpewniejszym wspólnikiem w kwestii odpowiedzialności jest ktoś,
kogo będziesz darzył wyjątkowym szacunkiem. Najlepsze efekty
osiąga się właśnie przy takim charakterze relacji.
Wcześniej wspomniałem o rezultatach badań doktor Gail
Matthews, według których ludzie spisujący swoje cele i dążenia mieli
o 39,5% większe szanse na ich zrealizowanie. Ale to nie wszystko.
Ci, którzy nie tylko spisywali swoje zamierzenia, lecz także wysyłali
informacje o postępach prac do przyjaciół, mieli o 76,7% większe
szanse na sukces. Choć notowanie celów zdecydowanie podnosi
skuteczność działania, to regularne dzielenie się z kimś – choćby z
przyjacielem – bieżącym zaawansowaniem prac zwiększa
efektywność niemal dwukrotnie.
Bycie odpowiedzialnym procentuje.
Przeprowadzone przez Ericssona badanie poświęcone analizie
wybitnej efektywności potwierdza zależność pomiędzy
produktywnością a nadzorem. Ericsson zauważył, że „największa
różnica pomiędzy amatorami a trzema grupami najbardziej
produktywnych spośród badanych polegała na tym, że przyszli
mistrzowie wydajności sami szukali nauczycieli i konsultantów oraz
brali udział w szkoleniach pod ich nadzorem, podczas gdy amatorzy
rzadko angażowali się w tego typu zajęcia”.
Sprawdzony „kontroler odpowiedzialności” ma korzystny wpływ
na osiągane efekty. Będzie cię trzymał w ryzach i pozwoli zachować
szczerość wobec samego siebie. Sama świadomość tego, że ktoś
czeka na kolejny raport z postępów prac, może motywować do
większego wysiłku. Byłoby znakomicie, gdyby w miarę upływu czasu
taki osobisty kontroler trwale poprawiał twoją produktywność.
Właśnie w ten sposób najlepsi stają się najlepszymi.
Nadzór ułatwi ci realizowanie wszystkich trzech zobowiązań w
imię jednej rzeczy. W drodze do mistrzostwa, w transformacji z E do
P i w przejmowaniu odpowiedzialności za podejmowane działania
pomoc eksperta jest bezcenna. Tak naprawdę, niewielu
ponadprzeciętnie produktywnych ludzi radzi sobie bez doradców
pomagających im w kluczowych dziedzinach życia.
Nigdy nie jest zbyt wcześnie ani za późno na to, by skorzystać z
pieczy osobistego konsultanta. Jeśli naprawdę zależy ci na osiąganiu
ponadprzeciętnych rezultatów, to dzięki dobremu doradcy twoje
szanse niepomiernie wzrosną.

Ważne wnioski

1. Daj z siebie wszystko. Wyjątkowe rezultaty pojawią się tylko


wtedy, gdy zrobisz wszystko, co się da, aby się stać jak
najlepszym w swojej kluczowej dziedzinie. W największym
skrócie tak wygląda droga do mistrzostwa, a ponieważ
osiągnięcie wirtuozerii w dowolnej specjalności wymaga czasu,
należy się temu poświęcić.
2. Do jednej rzeczy podchodź z pomysłem. Przejdź od E do P.
Szukaj wzorców i systemów działania, które pozwolą ci zajść
najdalej. Nie ograniczaj się do tego, co przychodzi samo; niejako
naturalnie – bądź otwarty na nowe pomysły, nowe umiejętności
oraz nowe relacje. Jeśli droga do mis​trzostwa polega na
zobowiązaniu się do bycia najlepszym, pomysłowość
zobowiązuje do poszukiwania optymalnego podejścia.
3. Weź na siebie odpowiedzialność za rezultaty. Jeżeli
zależy ci na wyjątkowych efektach, nie możesz wejść w rolę
bezwolnej ofiary. Szansa na zmiany pojawia się tylko wówczas,
gdy będziesz odpowiedzialny za to, co robisz. Nie ograniczaj się
do roli pasażera i zawsze bierz ster w swoje ręce.
4. Poszukaj doradcy. Naprawdę trudno znaleźć kogoś, kto w
pojedynkę osiąga ponadprzeciętne rezultaty.
Pamiętaj: nie mówimy o zwykłych efektach – zależy nam na
ponadprzeciętnych rezultatach. Osiągnięcie mistrzowskiej
produktywności jest poza zasięgiem większości ludzi, ale ty nie
musisz się do nich zaliczać. Jeśli zarezerwujesz czas na priorytet,
chroń i przepracuj ów czas najlepiej, jak to tylko możliwe – wtedy
będziesz najbardziej produktywny. I wtedy docenisz potęgę jednej
rzeczy.
Teraz musisz tylko nauczyć się unikać sabotażu…
17 CZTERECH ZŁODZIEI

Skupienie to kwestia ustalenia, którymi sprawami nie


zamierzasz się zajmować.
– John Carmack

W 1973 roku grupa studentów pewnego seminarium nieświadomie


wzięła udział w szeroko zakrojonym badaniu pod nazwą
Eksperyment z dobrym samarytaninem. Uczestnicy zostali
podzieleni na dwie grupy w celu sprawdzenia, jakie czynniki mogą
mieć wpływ na to, czy pomogą nieznajomemu w nieszczęściu, czy nie.
Niektórym powiedziano, że mają przygotować wystąpienie na temat
pracy w seminarium, innym – że będą omawiali przypowieść o
dobrym samarytaninie; biblijną historię z morałem o niesieniu
pomocy ludziom w potrzebie. W ramach każdej grupy część
studentów została poinformowana, że muszą bardzo się spieszyć na
wykład, pozostałym dano znacznie więcej czasu. Żaden z nich nie
wiedział jednak, że badacze umieścili na ich drodze człowieka –
leżącego na ziemi, kaszlącego, najwyraźniej potrzebującego pomocy.
Okazało się, że mniej niż połowa studentów pospieszyła mu na
ratunek. Ale decydującym czynnikiem nie było zadanie jako takie –
tylko czas. Spośród tych studentów, którzy bali się spóźnić na
prelekcję, aż 90% nie przystanęło i nie pomogło nieznajomemu
nieszczęśnikowi. Niektórzy wręcz potknęli się o niego w biegu na
miejsce przeznaczenia. Fakt, że połowa z nich miała chwilę później
wygłaszać prelekcję na temat pomagania innym, najwyraźniej nie
miał najmniejszego znaczenia!
Skoro studenci seminarium tak łatwo tracą z oczu prawdziwą
powinność, to czy inni mają jakiekolwiek szanse?
Cóż, najwyraźniej nawet najszczersze chęci nie wystarczą.
Podobnie jak sześć mitów i kłamstw, które wodzą cię na manowce
sukcesu, czterech złodziei może z łatwością wyprowadzić cię w pole i
ograbić z produktywności. A ponieważ nie ma nikogo, kto mógłby cię
przed nimi ochronić, sam musisz pokrzyżować im szyki.

CZTERECH ZŁODZIEI PRODUKTYWNOŚCI

1. Nieumiejętność odmawiania.
2. Lęk przed chaosem.
3. Złe nawyki zdrowotne.
4. Brak wsparcia ze strony otoczenia.

1. NIEUMIEJĘTNOŚĆ ODMAWIANIA
Usłyszałem kiedyś, że aby ochronić jedno „tak”, trzeba tysiąc razy
powiedzieć „nie”. Na początku mojej kariery nie docierało do mnie
znaczenie tych słów. Dziś uważam, że nawet one nie oddają
prawdziwej wagi problemu.
Rozpraszanie się w chwilach, gdy próbujesz pracować w
skupieniu, to jedno; sabotaż twoich planów, zanim w ogóle zabierzesz
się do ich realizacji – to zupełnie coś innego. Klucz do ochrony
własnego „tak” oraz własnej produktywności polega na mówieniu
„nie” każdemu, kto mógłby wytrącić cię z rytmu.
Koledzy będą prosili o radę i wsparcie. Współpracownicy będą
chcieli zaangażować cię do projektów w zespole. Przyjaciele mogą
oczekiwać, że im pomożesz. Nieznajomi będą cię absorbowali. Z
każdej możliwej strony będą się pojawiały zaproszenia i sprawy
domagające się twojej uwagi. Od tego, jak sobie z tym wszystkim
poradzisz, zależy ilość czasu, jaka pozostanie ci na jedną rzecz – to
zaś wpłynie na efekty twoich działań.
Sprawa jest prosta: jeśli na coś się zgadzasz, musisz sobie
uzmysłowić, co tym samym automatycznie odrzucasz. Sidney
Howard, scenarzysta słynnego Przeminęło z wiatrem, radził:
„Połowę wiedzy o tym, czego się chce, stanowi świadomość, z czego
trzeba zrezygnować, aby to zdobyć”. Najlepszy sposób na
osiągnięcie wielkiego sukcesu polega na ukierunkowywaniu się, a
jeśli człowiek to zrobi, musi mówić „nie” – i to bardzo często.
Znacznie częściej, niż mogłoby ci się wydawać.
Trudno o lepszego specjalistę od ukierunkowywania się niż Steve
Jobs. Był równie dumny z produktów, z których zrezygnował, jak i z
tych przełomowych, budujących wizerunek marki Apple. W ciągu
dwóch lat od powrotu do firmy w 1997 roku z 350 produktów Apple
pozostawił jedynie dziesięć. To wyrażone 340 razy „nie” – nawet jeśli
nie liczyć propozycji, które zapewne pojawiły się w międzyczasie.
Podczas MacWorld Developers Conference w 1997 roku Jobs
wyjaśnił swoje podejście następująco: „Koncentrowanie się na czymś
na ogół kojarzy się nam z mówieniem »tak«. Błąd! W koncentrowaniu
się chodzi o mówienie »nie«!”. Dążył do osiągnięcia
ponadprzeciętnych rezultatów i doskonale wiedział, że prowadzi do
nich tylko jedna droga. Był mistrzem w mówieniu „nie”.
Sztuka mówienia „tak” jest więc w równej mierze sztuką
odmawiania. Jeśli mówisz „tak” wszystkim, równie dobrze możesz
nie mówić tego nikomu. Każde kolejne zobowiązanie zmniejsza twoją
efektywność w tym, czego się do tej pory podjąłeś. Innymi słowy – im
więcej rzeczy robisz, tym mniejsze sukcesy odnosisz w każdej z
dziedzin. Nie da się zadowolić wszystkich, więc nie próbuj tego. A
jeżeli mimo to będziesz czynił takie starania, to jedynym
człowiekiem, który z pewnością wyjdzie z tego niezadowolony,
będziesz ty.
Pamiętaj, że „tak” dla twojej jednej rzeczy ma absolutny
priorytet. Dopóki będziesz o tym pamiętał, mówienie „nie” wszystkim
i wszystkiemu, co utrudnia ci właściwe wykorzystanie
zarezerwowanego czasu, jest w pełni akceptowalne.
Reszta to kwestia sposobu.
Każdy z nas ma mniejsze lub większe problemy z odmawianiem.
Powodów jest wiele. Lubimy być pomocni. Nie chcemy ranić.
Pragniemy być troskliwi i przejawiać empatię. Nie chcemy być
uważani za wyrachowanych i oziębłych. To absolutnie zrozumiałe.
Bycie potrzebnym jest niezwykle satysfakcjonujące, zaś pomaganie
innym może dawać głębokie poczucie spełnienia. Skupienie się na
własnych celach, wymagające zrezygnowania z innych spraw i
problemów – zwłaszcza dotyczących ludzi nam bliskich – może się
wydawać egoistyczne. Ale nie musi.
Mistrz marketingu, Seth Godin, powiedział: „Możesz powiedzieć
»nie« z szacunkiem, możesz powiedzieć »nie« bez wyjaśnienia,
możesz swoim »nie« wyprzedzić czyjeś potencjalne »tak«. Ale
mówienie »tak« dlatego, że nie potrafisz znieść krótkotrwałego
dyskomfortu związanego z odmową z pewnością nie ułatwi ci pracy”.
Godin trafił w sedno. Możesz zaoszczędzić sobie mówienia „tak” i
nauczyć się odmawiać z korzyścią – dla siebie i dla innych.
Oczywiście, za każdym razem gdy mówisz „nie”, możesz
poprzestać na samej odmowie. Nie musisz się tłumaczyć. To nic
złego. Tak naprawdę powinieneś mieć ten podstawowy wybór w
każdej sytua​cji. Ale jeśli w pewnych przypadkach uznasz, że należy
powiedzieć „nie” w taki sposób, by podać pytającemu pomocną dłoń,
istnieje wiele sposobów na to, aby odmówić, ale przy okazji wskazać
drogę do realizacji celu.
Możesz zadać pytanie, dzięki któremu znajdzie potrzebną pomoc
gdzie indziej. Możesz zasugerować inne podejście do problemu –
takie, które w ogóle nie będzie wymagało pomocy. Nawet jeśli nie
będziesz wiedział, co da się zrobić w danej sytuacji, możesz
delikatnie zachęcić pytającego do większej pomysłowości. Możesz
też kulturalnie przekazać jego prośbę komuś innemu, kto będzie w
stanie bardziej pomóc.
A jeśli mimo wszystko postanowisz powiedzieć „tak”, to przecież
da się wyrazić zgodę na wiele różnych, kreatywnych sposobów.
Innymi słowy – możesz wykorzystywać swoje zgody. Żadne wsparcie
techniczne, punkt obsługi klienta czy centrum informacyjne nie
mogłyby istnieć bez tego rodzaju strategicznego podejścia.
Wydrukowane gotowce, zestawienia z często zadawanymi pytaniami,
dokumentacja z wyjaśnieniami, zarejestrowane instrukcje i
wskazówki, przekazywanie informacji, listy, katalogi, foldery i
specjalne szkolenia – wszystko to może się przydać w takim
mówieniu „tak”, aby ochronić czas zarezerwowany na priorytetowe
sprawy. Właśnie w ten sposób postępowałem w swojej pierwszej
pracy na stanowisku menedżera sprzedaży. Organizowałem szkolenia
mające na celu ucinanie często zadawanych pytań już na wstępie;
drukowałem je albo rejestrowałem, a potem tworzyłem bibliotekę
gotowych odpowiedzi, do której mój zespół mógł sięgnąć za każdym
razem, gdy nie byłem fizycznie dostępny.
Z tamtego okresu wyniosłem najcenniejszą lekcję mówiącą o tym,
że warto wypracować sobie pewną filozofię i podejście do
zarządzania przestrzenią osobistą. Z upływem czasu stworzyłem coś,
co nazwałem „regułą jednego metra”. Jeśli wyciągnę jedną rękę
przed siebie najdalej, jak tylko się da, to od szyi do czubków palców
mierzy ona niecały metr. W ramach mojej strategii zarządzania
czasem wprowadziłem ograniczenia dotyczące tego, kto i co może
zbliżyć się do mnie na tę odległość. Reguła jest prosta: żebym w
ogóle wziął sprawę pod uwagę, musi mieć ona związek z moją jedną
rzeczą. Jeśli nie ma – odmawiam albo stosuję jedną z metod
delegowania problemu, o których pisałem wcześniej.
Umiejętność odmawiania nie jest pierwszym krokiem do tego, by
zostać pustelnikiem. Wręcz przeciwnie. To doskonały sposób na
osiągnięcie maksimum swobody i elastyczności działania. Twój talent
i możliwości są w pewnym stopniu ograniczone. Twój czas także nie
jest z gumy. Jeśli nie będziesz się starał, aby twoje życie kręciło się
wokół tego, na czym ci zależy, to niemal z pewnością zacznie ono
dryfować w kierunku spraw, którymi nie miałeś zamiaru się
zajmować.
W artykule opublikowanym w 1977 roku w magazynie „Ebony”
fenomenalny komik Bill Cosby znakomicie scharakteryzował
omawianego złodzieja produktywności. Otóż na początku swojej
kariery Cosby przeczytał pewną maksymę, którą bardzo wziął sobie
do serca: „Nie wiem, co jest kluczem do sukcesu, ale kluczem do
klęski jest chęć zadowolenia wszystkich”. Naprawdę warto żyć
według tej zasady. Jeśli nie będziesz potrafił wystarczająco często
mówić „nie”, tak naprawdę nigdy nie będziesz mógł powiedzieć „tak”
swojej jednej rzeczy i jej osiągnąć. Albo jedno, albo drugie – wybór
należy do ciebie.
Jeśli powiesz szczere i entuzjastyczne „tak!” dla swojej jednej
rzeczy i będziesz równie stanowczo mówił „nie!” wszystkiemu
innemu – postawisz ważny krok na drodze do wyjątkowych
rezultatów.

Jeśli bałagan na biurku symbolizuje bałagan w głowie, to czego


symbolem jest puste biurko?
– Albert Einstein

2. LĘK PRZED CHAOSEM


W pogoni za fenomenalnymi rezultatami pojawiają się rzeczy niezbyt
przyjemne. Nieporządek. Zmęczenie. Chaos. Dezorganizacja.
Podczas gdy bez wytchnienia realizujesz swój plan w
zarezerwowanym nań czasie, wokół ciebie potęguje się zamieszanie.
Nieład jest nieodłączną konsekwencją skupienia się na jednej
rzeczy. W czasie gdy niestrudzenie zajmujesz się swoją
najważniejszą pracą, świat nie stoi w miejscu. Przeciwnie – kiedy ty
koncentrujesz się na jednym zadaniu, sprawy biegną swoim torem,
gromadzą się i nawarstwiają. Niestety w życiu nie ma przycisku
„pauza” albo „stop”. Nie da się żyć w zwolnionym tempie. To
mrzonka, a jeśli w nią uwierzysz, tylko się rozczarujesz i załamiesz.
Jednym z największych złodziei produktywności jest
niedopuszczanie do pojawienia się chaosu albo brak kreatywnych
pomysłów na radzenie sobie z nim.
Pełne skupienie na jednej rzeczy gwarantuje, że pewne sprawy
nie zostaną załatwione w ogóle. Choć w gruncie rzeczy dokładnie o
to chodzi, tak naprawdę nie jest to ani trochę pocieszające. Zawsze
będą ludzie spoza twojej priorytetowej sfery, a jednak bezsprzecznie
ważni; zawsze pojawią się też takie projekty. Będziesz miał
wrażenie, że powinieneś poświęcić im swoją uwagę. Nieustannie
będą dawały o sobie znać niedokończone zadania i niezamknięte
sprawy, które korcą, aby się nimi zająć. W swoim zarezerwowanym
czasie będziesz się czuł jak nurek w batyskafie – im głębiej będziesz
się zanurzał w świat jednej rzeczy, tym większa siła wyporu będzie
próbowała wypchnąć cię w górę, na powierzchnię, gdzie kłębią się
rozmaite problemy, które odłożyłeś na później. Czasami może się
wydawać, że wystarczy jedna, drobna nieszczelność, by wywołać
implozję.
W takich chwilach ulegnięcie presji pozostawionego samemu
sobie chaosu i zajęcie się nim może przynieść ogromną ulgę. Ale dla
produktywności to klęska.
To złodziej!
Prawda jest taka, że mamy do czynienia z transakcją wiązaną.
Jeśli dążysz do wybitnego sukcesu, nie masz szans na uniknięcie
chaosu. Powiem więcej: zamieszanie w innych aspektach twojego
życia będzie wprost proporcjonalne do ilości czasu poświęcanego na
jedną rzecz. Z tym nie ma sensu walczyć, trzeba się pogodzić.
Nagradzany Oscarami reżyser Francis Ford Coppola ostrzega, że
„każda wielka rzecz albo sprawa, której oddasz się z pasją, stanowi
zaproszenie dla chaosu”. Innymi słowy, należy do tego przywyknąć. I
być ponad to.
Owszem, pewnych aspektów życia i pracy nie da się zignorować:
rodzina, przyjaciele, zwierzęta domowe, rozmaite osobiste
zobowiązania albo superważne zlecenia. W danej chwili możesz mieć
do czynienia z niektórymi albo wszystkimi tymi sprawami,
potencjalnie czyhającymi na twoją żelazną rezerwę czasu. A skoro
owej rezerwy nie wolno uszczuplić… to co zrobić?
To pytanie słyszę bardzo często. Z góry wiem, że po skończonej
prelekcji podniesie się las rąk: „a co mam zrobić, jeśli jestem
samotnym rodzicem wychowującym dzieci?”. „Co, jeżeli mam
starszych rodziców, w dużym stopniu uzależnionych ode mnie?”.
„Mam bardzo ważne obowiązki, z których nie sposób się wymigać;
co powinienem zrobić?”. Są to oczywiście bardzo słuszne pytania.
Odpowiadam na nie następująco.

Być mądrym to wiedzieć, o co należy się zatroszczyć.


– William James

Twoja żelazna rezerwa czasu może wyglądać odmiennie niż u


innych ludzi. Każdy z nas ma trochę inną życiową sytuację. W
zależności od tego, na jakim zakręcie życia się znajdujesz, możesz
nie być w stanie od razu, codziennie rezerwować każdego ranka dla
siebie. Możesz wtedy opiekować się dzieckiem albo rodzicem. Czas,
który powinien być przeznaczony na pracę, możesz spędzać w domu,
pełniąc rodzicielskie obowiązki, w domu spokojnej starości bądź w
dowolnym innym miejscu, do którego wzywa powinność. W takich
przypadkach czas dla siebie należy wygospodarować o innej porze
dnia; przynajmniej okresowo. Umów się z innymi, aby pomogli ci
chronić twoją rezerwę czasu, a ty w zamian pomożesz ochronić ich.
Możesz nawet poprosić dzieci albo rodziców o wsparcie o tej ważnej
dla ciebie porze dnia, jeżeli w tym czasie przebywacie razem albo
jeśli wiesz, że będą mogli ci pomóc.
Gdy będziesz musiał prosić – proś. Jeśli dostrzeżesz okazję do
wymiany „coś za coś” – dogadaj się. Jeżeli będziesz musiał wykazać
się pomysłowością – zrób to. Nie bądź ofiarą zaistniałych
okoliczności. Nie poświęcaj swojej żelaznej rezerwy czasu na ołtarzu
hasła „tego się nie da zrobić”. Moja matka zwykła mawiać: „Jeśli sam
występujesz w obronie swoich ograniczeń, to cóż – musisz się z nimi
pogodzić”. Z tym jednym pogodzić się nie możesz. Rozpracuj je.
Znajdź jakiś sposób. I zastosuj go.
Jeżeli każdego dnia będziesz poświęcał czas swojej jednej rzeczy,
rezultaty wreszcie się pojawią. Z czasem powstaną możliwości
finansowe albo inne metody ogarnięcia chaosu. Nie pozwól więc, aby
ten złodziej ograbiał cię z produktywności. Nie daj się wystraszyć
lękom przed chaosem; naucz się z nimi radzić i zaufaj możliwościom,
jakie przyniesie poświęcenie się jednej rzeczy.

3. ZŁE NAWYKI ZDROWOTNE


Któregoś dnia zapytano mnie: „Co cię czeka, jeśli nie zatroszczysz
się o swoje zdrowie?”. To było bardzo zasadne pytanie. Zmagałem
się z dokuczliwymi skutkami ubocznymi śródmiąższowego zapalenia
pęcherza moczowego (nikomu tego nie życzę…), a ze względu na
konieczność przyjmowania statyn obniżających poziom cholesterolu,
nogi trzęsły mi się jak galareta. Moje możliwości funkcjonowania, że
nie wspomnę o zdolności koncentracji, były poważnie zaburzone, zaś
ciągła walka o przezwyciężenie dokuczliwych objawów choroby
wykańczała mnie psychicznie. Lekarz dał mi kilka propozycji i
zapytał, która z nich najbardziej mi odpowiada. Rozwiązanie polegało
na zmianie nawyków zdrowotnych. Właśnie wtedy dokonałem
jednego z najważniejszych odkryć, stojących za osiąganiem
ponadprzeciętnych rezultatów.
Niewłaściwe zarządzanie zasobami własnej energii to cichy,
podstępny złodziej produktywności,
Jeśli źle gospodarujemy własną energią, w gruncie rzeczy
zadłużamy się, a takie postępowanie ma łatwe do przewidzenia
konsekwencje: albo stopniowo będziemy tracić energię do działania,
albo przedwcześnie się wypalimy. Dzieje się tak niezwykle często.
Ludzie, którzy nie rozumieją potęgi jednej rzeczy, starają się robić
zbyt wiele – a ponieważ na dłuższą metę ta strategia zawsze jest
nieskuteczna, decydują się na straszliwy w skutkach kompromis.
Dążą do sukcesu za cenę własnego zdrowia. Pracują do późna,
nieregularnie albo niezdrowo jedzą, zupełnie rezygnują z ćwiczeń
fizycznych. Osobista energia staje się dla nich czymś
drugoplanowym; bez większego namysłu poświęcają zdrowie i życie
domowe w imię sukcesu. Zdeterminowani, aby osiągnąć wyznaczone
cele, wychodzą z założenia, że to samooszukiwanie stanowi
korzystny kompromis. Tymczasem w tej grze nie da się wygrać.
Takie działanie nie tylko ma negatywny wpływ na bieżące wyniki; już
samo założenie, że zdrowie i ciepło domowego ogniska spokojnie
poczekają na ciebie, aż będziesz miał czas się nimi zająć, jest
niezwykle ryzykowne.
Wybitne osiągnięcia i ponadprzeciętne rezultaty wymagają
ogromnych zasobów energii. Sztuka polega na tym, by nauczyć się ją
pozyskiwać i chronić.
Co można w tej kwestii zrobić? Potraktuj siebie jak zadziwiająca
biologiczną machinerię – którą w istocie jesteś – i rozważ wdrożenie
następującego, dziennego planu użytkowania energii, opracowanego
z myślą o jak największej produktywności. Zacznij wcześnie, od
medytacji i modlitwy w imię przypływu duchowych sił. Rozpoczęcie
dnia od nawiązania do wyższych celów pozwala osadzić myśli i
działania w szerszym kontekście. Następnie udaj się prosto do kuchni
na najważniejszy posiłek i główne źródło energii: pożywne śniadanie,
będące paliwem na cały dzień pracy. Na pustych kaloriach daleko nie
zajedziesz, że nie wspomnę o całkiem pustym baku. Poczytaj o
prostych metodach zdrowego odżywiania i zaplanuj posiłki z
tygodniowym wyprzedzeniem.
Najedzony, przystąp do ćwiczeń fizycznych, aby się zrelaksować,
a zarazem wzmocnić ciało. Ćwiczenia umożliwiają optymalne
wykorzystanie sił witalnych, te zaś stanowią klucz do maksymalnej
produktywności. Jeśli masz na ćwiczenia bardzo ograniczony czas, to
noś ze sobą krokomierz. Jeżeli pod koniec dnia okaże się, że nie
zrobiłeś przynajmniej 10 tysięcy kroków, niech to się stanie twoją
jedną rzeczą, jednym „ćwiczeniem”. Postaw sobie za cel pokonanie
10 tysięcy kroków w ciągu dnia. Ten jeden nawyk odmieni całe twoje
życie.
Jeżeli podczas śniadania albo ćwiczeń nie spędziłeś czasu z
najbliższymi, zrób to teraz. Przytulcie się, porozmawiajcie,
pośmiejcie. W ten sposób lepiej uświadomisz sobie prawdziwy cel
twojej pracy i zmotywujesz się do jak najefektywniejszego działania,
abyś mógł wrócić wcześniej do domu. Produktywni ludzie całymi
garściami czerpią z energii emocjonalnej, która przepełnia ich
radością i dodaje lekkości krokom.
Potem sięgnij po kalendarz i zaplanuj dzień. Koniecznie określ,
które sprawy są najważniejsze, i zadbaj o to, aby zostały wykonane.
Przyjrzyj się temu, co masz do zrobienia, oceń czas niezbędny do
zrealizowania każdego z zadań i uwzględnij to w planie dnia.
Świadomość tego, co należy zrobić, i zarezerwowanie czasu na owe
zadania stanowi fantastyczny sposób na to, aby nabrać energii do
życia. Takie planowanie dnia z kalendarzem w ręku uwalnia umysł od
zamartwiania się tym, co potencjalnie mogłoby nie zostać zrobione, a
zarazem inspiruje tym, co zrobione będzie. Ponadprzeciętne
rezultaty mają szansę zaistnieć tylko wtedy, gdy będziesz miał dla
nich czas.
Gdy dotrzesz do pracy, od razu zacznij pracować nad jedną
rzeczą. Jeżeli, podobnie jak ja, zawsze rano masz pewne obowiązki i
priorytety, którymi trzeba się najpierw zająć, przeznacz na nie
godzinę – nie więcej. Nie marudź i niczego nie opóźniaj. Oczyść
przedpole, a potem zabierz się za to, co najważniejsze. Około
południa zrób sobie przerwę, zjedz lunch i resztę dnia pracy
przeznacz na inne sprawy.
Wieczór zaplanuj tak, aby wygospodarować osiem godzin na sen.
Potężne silniki wymagają odpowiedniego chłodzenia i odpoczynku
przed kolejnym startem – ty także. Musisz spać, aby umysł i ciało
przygotowały się na kolejną dawkę ponadprzeciętnej produktywności
następnego dnia. Jeśli znasz kogoś, kto sprawia wrażenie, że potrafi
niestrudzenie działać pomimo bardzo niewielkiej ilości snu, to jest to
albo cud natury, albo ów ktoś tak naprawdę maskuje zmęczenie. Tak
czy inaczej, nie bierz z niego przykładu. Chroń swój sen: z góry
określ, o której godzinie pójdziesz spać i nie pozwól, aby coś
odwiodło cię od tego planu. Jeśli codziennie wstaniesz rano o tej
samej porze, wytrwasz tylko kilka bezsennych nocy, aż któregoś
kolejnego dnia padniesz jak ścięty, znacznie wcześniej, niż
zamierzałeś. Jeżeli czytając te słowa, spróbujesz zaprotestować, że
to niewykonalne, bo masz za wiele spraw do załatwienia, przerwij
czytanie i zacznij jeszcze raz od początku książki – obawiam się, że
przegapiłeś coś bardzo ważnego. Gdy zaczniesz kojarzyć zdrowy sen
z sukcesem, zyskasz dobry powód, aby wstawać i chodzić spać o
właściwych porach.

GOSPODAROWANIE ENERGIĄ – ROZKŁAD DNIA


BARDZO PRODUKTYWNEGO CZŁOWIEKA

1. Medytacja i modlitwa – źródło energii duchowej.


2. Właściwe jedzenie, ćwiczenia fizyczne i odpowiednia ilość snu –
źródło energii fizycznej.
3. Uściski, pocałunki i wspólny śmiech z najbliższymi – źródło
energii emocjonalnej.
4. Ustalenie celów i ułożenie planu dnia z kalendarzem w ręku –
źródło energii umysłowej.
5. Rezerwowanie czasu na jedną rzecz – źródło energii
biznesowej.
Tajemnica produktywności wynikającej z takiego planu działania jest
następująca: jeśli pierwsze godziny dnia spędzisz na pozyskiwaniu
energii, jego pozostała część okaże się łatwa. Nie chodzi o to, żebyś
cały czas koncentrował się na tym, aby przeżyć ów dzień jak
najlepiej, ale o to, by wejść weń z dużą dawką pozytywnych emocji.
Jeżeli będziesz potrafił zachować wysoką wydajność do południa, to
inne rzeczy zrobią się niemal same. Pozytywna energia napędza do
działania. Umiejętne zaplanowanie pierwszych godzin każdego dnia
jest najprostszą drogą do ponadprzeciętnych rezultatów.
4. BRAK WSPARCIA ZE STRONY OTOCZENIA
Na początku mojej pracy przyszła do mnie zamężna kobieta, matka
dwojga nastolatków. Usiadła i się rozpłakała. Najbliżsi powiedzieli,
że będą wspierać ją na nowej ścieżce kariery, ale pod warunkiem, że
w domu nic nie ulegnie zmianie. Posiłki, podwożenie samochodem… –
po prostu wszystko, co miało związek z ich dotychczasowym życiem,
musi zostać tak, jak było. Przystała na to, ale bardzo szybko
przekonała się, jaki podpisała cyrograf. Kiedy słuchałem jej zwierzeń,
nagle zdałem sobie sprawę z tego, że jej historia w gruncie rzeczy
opowiada o złodzieju produktywności, z którego istnienia mało kto
zdaje sobie sprawę.
Otoczenie musi wspierać twoje cele.
Twoje otoczenie stanowią ludzie, których oglądasz na co dzień, i
wszystko, czego codziennie doświadczasz. Dobrze znane osoby,
bezpieczne miejsca. Ufasz tym elementom otoczenia, a całkiem
możliwe, że traktujesz je jako coś naturalnego. Ale uważaj. Każdy
człowiek i każda rzecz może nagle przerodzić się w złodzieja, który
będzie odwracał twoją uwagę od najważniejszej pracy i sprzątnie
sprzed nosa pokaźną część twojej efektywności. Abyś miał szansę na
osiągnięcie ponadprzeciętnych rezultatów, ludzie i twoje fizyczne
otoczenie muszą sprzyjać twoim celom.
Nikt nie żyje w próżni. Codziennie, przez cały czas kontaktujemy
się z innymi i pozostajemy pod ich wpływem. Bez wątpienia ci ludzie
mają wpływ na twoje nastawienie do życia, na twoje zdrowie – a w
rezultacie także na twoją efektywność.
Otaczające cię osoby mogą odgrywać większą rolę, niż myślisz.
Bardzo łatwo przejmujemy zapatrywania i zachowania od innych – w
pracy, podczas wspólnych wypadów bądź po prostu przebywając
wśród nich. Nietrudno jest nam więc zarazić się negatywnym
nastawieniem od współpracowników, przyjaciół i rodziny, którzy z
tych czy innych względów nie są zadowoleni ze swojej pracy albo
życia. Nastawienie jest zaraźliwe, łatwo się rozprzestrzenia. Nawet
jeśli uważasz się za odpornego, nikt nie jest tak silny, aby w
nieskończoność opierać się szkodliwym wpływom otoczenia. Ze
wszech miar właściwe jest więc zadawanie się z odpowiednimi
ludźmi. Złodzieje pozytywnego nastawienia ukradkiem pozbawią cię
energii, zapału i wytrwałości, zaś ludzie pomocni będą cię zachęcali
do działania albo wspierali twoje wysiłki. Przebywanie wśród
optymistów nakręca „pozytywną spiralę sukcesu” – jak ją nazywają
badacze – która będzie cię podnosić na duchu i nie pozwoli zboczyć z
obranego kursu.

Rys. 33. Stwórz efektywne środowisko, które będzie wspierało twoją pracę nad jedną rzeczą

Spotykanie się z właściwymi ludźmi ma także bardzo istotny


wpływ na nasze nawyki zdrowotne. Wykładowca z Harvardu, dr
Nicholas A. Christakis oraz James H. Fowler, adiunkt na
Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, napisali książkę
poświęconą wpływowi kręgu znajomych na nasze zdrowie i
samopoczucie. Pozycja ta, zatytułowana Connected: The Surprising
Power of Our Social Networks and How They Shape Our Lives
(Powiązani: zadziwiający wpływ relacji społecznych w kształtowaniu
naszego życia), przedstawia zależności pomiędzy naszymi osobistymi
relacjami a skłonnością do narkotyków, bezsenności, tytoniu,
alkoholu, nawykami żywieniowymi, a nawet poczuciem szczęścia.
Badania z 2007 roku wykazały na przykład, że jeśli jeden z naszych
przyjaciół jest otyły, szanse, aby pójść w jego ślady rosną o 57%.
Dlaczego? Ludzie, z którymi się stykamy, ustanawiają standardy tego,
co właściwe.
Z upływem czasu człowiek zaczyna myśleć, zachowywać się, a
nawet wyglądać trochę podobnie do tych, z którymi obcuje. Ale
wpływ na nas mają nie tylko ich nastawienie i nawyki zdrowotne:
motywują nas także ich sukcesy. Jeśli ludzie, z którymi spędzamy
czas, mają znaczne osiągnięcia, ich poczynania mogą nas
zainspirować. Rezultaty opublikowane w periodyku psychologicznym
„Social Development” dowodzą, że spośród niemal 500 badanych w
wieku szkolnym, którzy utrzymywali bardzo bliską, wzajemną więź
(najlepszy przyjaciel/przyjaciółka) z rówieśnikami „dzieci, które
przyjaźniły się z najlepszymi uczniami, same także poprawiały swoje
wyniki w nauce”. Ponadto ci, którzy mieli zdolnych przyjaciół
„zyskiwali większą motywację do nauki i lepiej radzili sobie później
na studiach”. Spotykanie się z ludźmi sukcesu wzmacnia motywację i
ma pozytywny wpływ na osiągane wyniki.
Nasze matki miały rację, mówiąc: „Z kim przestajesz, takim się
stajesz”. Nieodpowiednie towarzystwo może z łatwością odwieść cię,
odstraszyć albo zniechęcić do realizowania ambitnych planów. Ale ta
zasada działa też w drugą stronę. Nikt nie odnosi sukcesu w
pojedynkę, lecz też nikt w pojedynkę nie przegrywa. Uważaj więc, z
kim się zadajesz… Skup się na tych, którzy będą umacniać cię w
twoich dążeniach, i pokaż drzwi tym, którzy cię zniechęcają. Ludzie
obecni w twoim życiu mają na ciebie istotny wpływ – znacznie
większy, niż byłbyś skłonny im przypisać. Weź go pod uwagę i
zatroszcz się o to, by presja środowiska w naturalny sposób
wspierała twoje naturalne dążenia.

Otaczaj się tylko tymi ludźmi, którzy dadzą ci pozytywnego


kopa.
– Oprah Winfrey

Jeżeli uznać, że ludzie mają najważniejszy wpływ na tworzenie


pozytywnej atmosfery, to niemal równie istotna jest rola miejsca.
Fizyczne otoczenie niestanowiące oparcia dla twoich bieżących
dążeń może uniemożliwić ci obranie nowych, ambitnych celów.
Być może zabrzmi to trywialnie, ale aby odnieść sukces w jednej
rzeczy, trzeba móc się za nią zabrać… a środowisko może to
ułatwiać albo utrudniać. Niewłaściwe miejsce może sprawić, że nigdy
ci się to nie uda. Jeśli w twoim bezpośrednim otoczeniu jest tyle
rozpraszających i odwracających uwagę detali, że za żadne skarby
nie jesteś w stanie wytrzymać chwili, by nie zająć się czymś, czego w
danej chwili robić nie powinieneś, to z pewnością nie osiągniesz tego,
co byś chciał. Pomyśl tylko: codziennie chodzić alejką sklepową
między kuszącymi z obu stron słodyczami, gdy chce się schudnąć…
Dla nielicznych nie byłoby to może wielkim wyzwaniem, ale
większość z nas sięgnęłaby jednak po kilka przysmaków.
To, co cię otacza, albo będzie wspierało cię w twoich staraniach
o właściwe wykorzystanie zarezerwowanego czasu, albo będzie ci w
tym przeszkadzać; począwszy od chwili, gdy się obudzisz, aż do
momentu, gdy „zabunkrujesz się” w okopach zarezerwowanego
czasu. Wszystko, co zobaczysz i usłyszysz od dzwonka budzika aż do
pierwszych sekund czasu wydzielonego na jedną rzecz, decyduje o
tym, kiedy ów czas się rozpocznie, czy się rozpocznie i – jeśli uda ci
się szczęśliwie do niego dotrwać – czy będziesz wtedy gotowy i w
pełni produktywny. Zrób ćwiczenie. Spróbuj krok po kroku
prześledzić wszystkie działania, jakie podejmujesz każdego dnia, i po
drodze wyeliminuj wszelkie napotkane przejawy skrytego działania
złodziei czasu. Dla mnie, w domu są to proste sprawy, takie jak
dźwięk przychodzących e-maili, poranne gazety rzucane pod drzwi,
przedpołudniowe wiadomości telewizyjne, sąsiedzi wyprowadzający
psy… Wszystko to są piękne, fantastyczne przejawy codzienności, ale
każdy z nich wiele traci ze swego uroku, jeśli wiem, że właśnie na tę
porę przypada moja żelazna rezerwa czasu na zajęcie się jedną
rzeczą. W związku z tym szybko sprawdzam poranne e-maile, nie
tracę czasu na gazety, nie włączam telewizora i uważnie wybieram
drogę, którą dojeżdżam do pracy. Z kolei w biurze unikam porannych
pogaduszek przy kawie i analizowania informacji, które pojawiły się
na tablicy ogłoszeń. Na to przyjdzie czas później. Przekonałem się
już, że jeśli człowiek oczyści sobie drogę do sukcesu, osiągnie go bez
problemu.
Nie dopuść do tego, by otoczenie utrudniało ci życie. Ważne jest
zarówno miejsce, w którym pracujesz, jak i towarzyszący ci ludzie.
Problem niesprzyjającego środowiska jest niestety bardzo
powszechny, co czyni go jednym z najczęstszych złodziei
produktywności. Jak powiedziała kiedyś aktorka Lily Tomlin: „Droga
do sukcesu jest zawsze w budowie”. Zmierzając ku jednej rzeczy, nie
pozwól więc zwieść się na manowce. Otaczaj się właściwymi ludźmi i
przebywaj w miejscach, które ci sprzyjają.

Ważne wnioski

1. Zacznij mówić „nie”. Pamiętaj, że za każdym razem, gdy się


na coś godzisz, automatycznie rezygnujesz z całej reszty.
Właśnie na tym polegają zobowiązania. Zacznij odmawiać od
ręki albo zbywaj napływające żądania krótkim „na razie nie
mogę”, aby podczas realizacji najważniejszego zadania nic cię
nie rozpraszało. Przekonaj się, że umiejętność mówienia „nie”
może być wyzwalająca. Właśnie w ten sposób uda ci się
wygospodarować czas na swoją jedną rzecz.
2. Pogódź się z chaosem. Zaakceptuj fakt, że dążenie do
realizacji jednej rzeczy zepchnie inne aspekty życia na dalszy
plan. Niedokończone sprawy zdają się pętać ręce i wikłać
ścieżki. Tego rodzaju chaos jest nieunikniony. Dojdź z nim do
porozumienia. Naucz się z nim żyć. Sukces, jaki osiągniesz
dzięki poświęceniu się jednej rzeczy, będzie najlepszym
dowodem na słuszność podjętych decyzji.
3. Zarządzaj energią. Nie poświęcaj zdrowia, próbując
zajmować się zbyt wieloma sprawami naraz. Organizm
człowieka to zadziwiająca maszyneria, ale nie jest na gwarancji;
nie da się go wymienić na nowy, a naprawy bywają kosztowne.
Bardzo ważne jest zarządzanie energią w taki sposób, aby móc
zrobić to, co zrobić powinieneś, osiągnąć to, co chcesz osiągnąć
i żyć tak, jak pragniesz żyć.
4. Zapanuj nad swoim otoczeniem. Twoje działania powinni
wspierać ludzie wokół ciebie, ale też miejsca, w których
przebywasz, mają być ci sprzyjające. Właściwe osoby w twoim
życiu, a także odpowiednie środowisko dla codziennych zajęć
będą oparciem w pracy nad jedną rzeczą. Jeśli otoczenie będzie
szło w parze z twoimi zamierzeniami, stanie się źródłem
optymizmu i pozytywnych emocji niezbędnych do realizacji
obranego celu.
Najtrafniej podsumował to scenarzysta Leo Rosten, mówiąc: „Nie
potrafię uwierzyć w to, że głównym celem życia jest bycie
szczęśliwym. Moim zdaniem, życiowe cele to być użytecznym,
odpowiedzialnym, współczującym. Przede wszystkim, trzeba coś
reprezentować, liczyć się, o coś walczyć, aby nasze istnienie czemuś
się przysłużyło”. Pamiętaj o życiowym celu, życiowych priorytetach
oraz o produktywności w życiu. Przestrzegaj tych trzech zaleceń z
podobnych względów, dla których wywiązujesz się trzech
zobowiązań i unikasz czterech złodziei: bo chcesz zostawić po sobie
ślad. Chcesz, aby twoje życie miało sens.
18 WYPRAWA

Nawet najtrudniejszą drogę da się przebyć krok po kroku, ale


trzeba je stawiać.
– przysłowie chińskie

Określenie „krok po kroku” jest wyświechtane, ale nadal prawdziwe.


Bez względu na obrany cel, niezależnie od rodzaju misji – wyprawa
zawsze zaczyna się od pierwszego kroku.
Ten krok ma swoją nazwę: jedna rzecz.
Chcę, abyś coś zrobił – zamknij oczy i wyobraź sobie swoje życie,
ale tak spełnione, jak to tylko możliwe. Tak niezwykłe, jak nawet
nigdy nie śniłeś… a może jeszcze piękniejsze. Widzisz je?
Teraz otwórz oczy i posłuchaj. Możesz dążyć do tego, co sobie
wyobraziłeś, cokolwiek by to było. A kiedy to, do czego zmierzasz,
będzie absolutnym spełnieniem twoich marzeń, przeżyjesz
najpiękniejsze z możliwych lat życia.
Życie pełną piersią jest tak proste.
Pozwól, że podzielę się z tobą pewnym sposobem. Zacznij od
zanotowania swoich obecnych zarobków. A potem pomnóż je przez 2,
4, 10, 20 – to bez znaczenia. Po prostu wybierz jakąś liczbę, pomnóż
przez nią dochody i zapisz otrzymany rezultat. Przyjrzyj się mu, a
potem – nie dbając o to, czy bardziej ekscytuje cię on, czy przeraża –
zapytaj siebie: „Czy moje obecne działania pozwolą mi osiągnąć taki
rezultat w ciągu najbliższych pięciu lat?”. Jeśli tak, zacznij podwajać
otrzymaną wartość, aż będziesz pewien, że potencjał twoich
aktualnych działań został wyczerpany. Jeżeli następnie zaczniesz
postępować tak, aby zrealizować nowy cel – wtedy będziesz mógł
powiedzieć, że masz naprawdę ambitne dążenia.
Zarobki są tylko przykładem. Ten sam model myślenia można z
powodzeniem odnieść do życia duchowego, kondycji fizycznej, relacji
z bliskimi, do wspinania się po szczeblach kariery, do sukcesów w
biznesie i każdej innej ważnej dla ciebie sprawy. Jeśli przełamiesz
bariery, które ograniczają myślenie, przełamiesz je także w swoim
życiu. Tylko ci, którzy potrafią wyobrazić sobie życie większe i
pełniejsze, mogą liczyć na ziszczenie się marzeń.
Wyzwanie polega na tym, że ambitne życie wymaga nie tylko
myślenia z rozmachem, lecz także podejmowania konkretnych
działań w imię realizacji postawionych celów.
Wyjątkowe rezultaty wymagają zogniskowania działań.
Skupienie się na możliwie najmniejszym obszarze upraszcza
myślenie i ułatwia wykrystalizowanie decyzji. Niezależnie od tego,
jak wysoko zawiesiłeś poprzeczkę, jeśli będziesz miał świadomość
celu, a potem przyjrzysz się drodze, jaką pokonałeś – przekonasz się,
że wszystko zawsze zaczyna się w mikroskali. Lata temu zamarzyło
mi się, aby w naszym ogrodzie rosła jabłoń. Okazało się, że nie da się
przesadzić już dojrzałego drzewa. Mogłem jedynie kupić sadzonkę i
troszczyć się o nią, aż wyrośnie. Marzyłem o czymś dużym, lecz
musiałem zacząć od podstaw. Tak też zrobiłem – i pięć lat później
cieszyliśmy się wyhodowanymi jabłkami. Ale ponieważ z góry
pomyślałem o większej skali, wiesz, co zrobiłem? Zgadłeś. Nie
zasadziłem tylko jednego drzewa. Dziś mamy prawdziwy sad.
Z twoim życiem jest tak samo. Nie od razu jest w pełni dojrzałe.
Na początku jest bardzo małe, młode – a wraz z nim dostajesz szansę
na to, by się rozwinęło, jeśli tylko zechcesz. Stawiaj sobie skromne
cele, a twoje życie zapewne będzie równie skromne. Myśl w wielkiej
skali, a życie zyska szansę na to, by dorównać myśleniu. Wybór
należy do ciebie. Ale jeśli wybierzesz życie pełną piersią, musisz
zacząć od czegoś bardzo małego, żeby się spełniło. Starannie
dokonuj wyborów, zawężaj paletę dostępnych możliwości, selekcjonuj
priorytety i rób tylko to, co najistotniejsze. Musisz się skupić na
jednej rzeczy.
W życiu nie ma nic pewnego, ale zawsze jest coś – ta jedna rzecz,
która znaczy najwięcej spośród wszystkich innych. Nie chcę przez to
powiedzieć, że będzie to tylko jedna rzecz przez całe życie, ciągle ta
sama. Chodzi mi raczej o to, że w danej chwili liczyć się może tylko
jedna rzecz, a jeżeli wybierzesz ją tak, by pokrywała się z twoimi
nadrzędnymi celami, współgrała z priorytetami – będzie to najlepsza
rzecz, jaką możesz zrobić z myślą o jak najpełniejszym
wykorzystaniu własnego potencjału.

Tylko ci, którzy zaryzykują pójście za daleko, mogą się


przekonać, jak daleko da się dojść.
– T.S. Eliot

Z jednych działań wynikają kolejne. Nawyk buduje się na


nawyku. Sukces rodzi sukces. Właściwa kostka domina przewraca
kolejną, ta następną – i tak dalej. Zawsze, gdy będzie ci zależało na
wyjątkowych rezultatach, spróbuj zadziałać w taki sposób, by
wykorzystać efekt domina. Niezwykłe życie jest jak unoszenie się na
falach reakcji łańcuchowych i buduje się je sekwencyjnie. To zaś
oznacza, że chcąc osiągnąć sukces, nie możesz od razu przeskoczyć
na koniec. Nie tak rodzą się spektakularne osiągnięcia. Dopiero
wiedza i impet, jakiego będziesz nabierał każdego dnia, każdego
tygodnia, miesiąca i roku dzięki postępowaniu zgodnym z koncepcją
jednej rzeczy, pozwolą ci przeżyć naprawdę niezwykłe życie.
Ale to nie stanie się samo. Trzeba się o to zatroszczyć.
Pewnego wieczoru stary Czirokez opowiedział swemu wnukowi o
wewnętrznej walce będącej udziałem każdego człowieka. Rzekł:
„Chłopcze, w każdym z nas walczą dwa wilki. Jednym jest Strach.
Ten wilk uosabia niepokój, troskę, niepewność, wahanie,
niezdecydowanie i bezczynność. Drugim jest Wiara. Ten jest
wcieleniem spokoju, przekonania, pewności siebie, entuzjazmu,
stanowczości, emocji i działania”. Wnuk pomyślał chwilę i cicho
zapytał: „Który wilk wygrywa?”. „Ten, którego karmisz” – odparł
Indianin.
Twoje starania o ponadprzeciętne rezultaty przede wszystkim
będą zbudowane na wierze. Swoją jedną rzecz odnajdziesz tylko
wtedy, gdy uwierzysz w sens obranego celu i priorytety. A gdy już
będziesz jej pewien, odszukasz w sobie wewnętrzną siłę niezbędną
do pokonania wszelkich obaw. Wiara jest motorem działania, a kiedy
działamy – unikamy bardzo ważnej przeszkody, zdolnej umniejszyć
lub wręcz zniweczyć wszystko, co do tej pory osiągnęliśmy. Tą
przeszkodą jest żal.

PRZYJACIELSKA PORADA
Sukces jest satysfakcjonujący, droga do niego przynosi spełnienie, ale
jest jeszcze lepszy powód, by wstawać codziennie rano i podejmować
działania z myślą o jednej rzeczy. W życiu, które warto przeżyć,
dążenie do spełnienia w kwestiach najbardziej dla ciebie istotnych
przynosi nie tylko sukces i szczęście, ale i coś jeszcze cenniejszego.
Poczucie, że niczego nie żałujesz.

Za dwadzieścia lat będziesz bardziej żałował rzeczy, których nie


zrobiłeś, niż tych, które zrobiłeś… odwiąż więc cumy i opuść
bezpieczną przystań. Złap pomyślny wiatr w żagle. Eksploruj.
Śnij. Odkrywaj.
– Mark Twain

Jeśli mógłbyś się cofnąć w czasie i porozmawiać ze sobą jako


osiemnastolatkiem albo przenieść się w przyszłość i odwiedzić siebie,
gdy będziesz miał lat osiemdziesiąt, od kogo chciałbyś wysłuchać
porady? To ciekawy dylemat. Ja wolałbym posłuchać starszego
siebie. Z rufy statku po horyzont rozciąga się widok na przebytą
drogę – szerszy i pełniejszy dzięki bagażowi obserwacji i
doświadczeń.
Co powiedziałby starszy, mądrzejszy ty? „Idź i żyj. Żyj pełną
piersią, bez lęku. Miej swój cel, poświęć się mu i nigdy się nie
poddawaj”. Poświęcenie jest bardzo ważne, gdyż bez tego nigdy nie
uda ci się osiągnąć sukcesu, na jaki naprawdę cię stać. Zdobywanie
jest ważne, bo bez niego nigdy nie odkryjesz swojego prawdziwego
potencjału. Realizacja życiowego celu jest ważna, ponieważ bez niej
możesz nigdy nie doświadczyć długotrwałego szczęścia i spełnienia.
Zaufaj tym drogowskazom. Przeżyj życie tak, abyś na koniec mógł
powiedzieć: „Cieszę się, że to zrobiłem”, a nie: „Żałuję, że nie
spróbowałem”.
Skąd te wnioski? Ponieważ wiele lat temu zacząłem się
zastanawiać, jak powinno wyglądać naprawdę wartościowe życie.
Postanowiłem odkryć, na czym mogłoby ono polegać. Warto było
podjąć to ryzyko. Rozmawiałem z ludźmi starszymi od siebie,
mądrzejszymi, którzy odnieśli większe sukcesy. Analizowałem,
czytałem, szukałem porad. Z każdego możliwego źródła czerpałem
wskazówki i podpowiedzi. Wreszcie przyjąłem bardzo prosty punkt
widzenia: życie warte tego, by je przeżyć, można opisać na wiele
sposobów, ale jeden – najbardziej uniwersalny – to przeżyć je tak,
aby niczego nie żałować.
Życie jest za krótkie na kolekcjonowanie smutków w rodzaju:
mógłbym, chciałbym, powinienem był.
Doszedłem do tego wniosku niejako w odpowiedzi na pytanie,
jacy ludzie powinni wiedzieć o życiu najwięcej. Uznałem, że będą to
ci, którzy zbliżają się już do końca swojej ziemskiej drogi. Jeśli
przystępowanie do czegoś z myślą o osiągnięciu dalekosiężnego celu
jest z gruntu dobrym pomysłem, to nie ma celu odleglejszego niż kres
życia – i stamtąd płyną najważniejsze nauki o tym, jak je przeżyć.
Zastanawiałem się, co o rozwijaniu się i doskonaleniu mogą
opowiedzieć mi ludzie, którym nie pozostało już nic innego, jak tylko
patrzeć wstecz. Ich opinie były przytłaczająco jednomyślne, a
odpowiedzi jasne: trzeba żyć tak, aby na koniec jak najmniej
żałować.
O jaki rodzaj żalu chodzi? Niewiele książek mnie wzruszyło, a
takie, przy których uroniłem łzę, można policzyć na palcach jednej
ręki – ale wydanej w 2012 roku książce Bronnie Ware, zatytułowanej
The Top Five Regrets of the Dying (Pięć najważniejszych rzeczy,
których żałują umierający) udało się i jedno, i drugie. Ware spędziła
wiele lat, troszcząc się o ludzi, którzy musieli zmierzyć się z własną
śmiertelnością. Kiedy pytała umierających o to, czego w życiu żałują
albo co chcieliby zrobić inaczej, zauważyła, że pewne odpowiedzi
nieustannie się powtarzają. Pięć najczęstszych, w kolejności od
najpopularniejszej, brzmiało tak: „Żałuję, że nie byłem szczęśliwszy”
– zbyt późno zdawali sobie sprawę, że szczęście jest kwestią wyboru;
„Żałuję, że nie utrzymywałem kontaktu z przyjaciółmi” – zbyt często
nie poświęcali należnego bliskim czasu i uwagi; „Żałuję, że nie
miałem odwagi, aby wyrażać swoje uczucia” – zamknięte usta i
stłamszone emocje okazywały się ciężarem ponad siły; „Żałuję, że za
bardzo poświęciłem się pracy” – za dużo czasu przeznaczonego na
zarabianie pieniędzy względem tego poświęconego na życie także
wzbudzało smutek.
Choć te wyrzuty są ciężkie do zniesienia, to był jeszcze jeden,
wyjątkowy, który powtarzał się najczęściej: „Żałuję, że nie miałem
odwagi przeżyć życia według własnych zasad, zamiast dopasowywać
się do tego, czego oczekiwali inni”. Niedokończone marzenia i
niespełnione nadzieje – to był najcięższy spośród wszystkich żali. Jak
to ujęła Ware: „Większość tych ludzi nie urzeczywistniła nawet
połowy swoich marzeń i umierała ze świadomością, że stało się tak
ze względu na dokonywane przez nich wybory albo zaniechania”.
Spostrzeżenia Bronnie Ware potwierdzają inni. W podsumowaniu
wyczerpujących badań, opublikowanych w 1994 roku, T. Gilovich i V.
Medvec napisali: „Kiedy ludzie patrzą wstecz na swoje życie,
największy żal wzbudzają w nich te rzeczy, których nie zrobili…
Pewne działania czy zmiany początkowo mogą być uciążliwe, ale
długotrwałe uczucie niespełnienia wzbudzają głównie zaniechania”.
Być w zgodzie z własnymi oczekiwaniami, dążyć do pełnego,
owocnego życia, wierząc w obrany cel oraz priorytety – taką poradę
mają dla nas starsi. Ta prosta, jasna sugestia płynie z najpełniejszej
możliwej perspektywy na życie.
Żadnych wyrzutów sumienia.
Zadbaj więc o to, by każdego dnia robić to, co naprawdę ważne.
Jeśli człowiek wie, co się dla niego najbardziej liczy, wszystko
nabiera sensu. Jeśli tego nie wie, sensowna wyda się mu pierwsza
lepsza rzecz. Nie tędy droga do dobrego życia.

SUKCES WYPŁYWA Z WNĘTRZA


Jak przeżyć życie, by niczego nie żałować? Należy oprzeć je na tych
samych fundamentach, co starania o ponadprzeciętne rezultaty.
Obrać cel, mieć priorytet i działać skutecznie. Pamiętać, że nie wolno
niczego żałować oraz że da się tego uniknąć. Nadać jednej rzeczy
należną jej rangę – w duchu i w rozkładzie dnia – i zacząć od
pierwszego kroku.
Myślę, że najlepiej zilustruje to pewna historia.
Któregoś wieczoru mały chłopiec wpakował się ojcu na kolana i
powiedział: „Tato, spędzamy ze sobą za mało czasu”. Ojciec, który
bardzo kochał syna, wiedział, że to prawda i odparł: „Masz rację,
bardzo mi przykro z tego powodu. Ale obiecuję, że ci to wynagrodzę.
Jutro jest sobota, więc może spędzimy ze sobą cały dzień? Tylko my
dwaj!”. Brzmiało obiecująco, chłopiec wskoczył do łóżka z
uśmiechem i głową pełną marzeń o kolejnym dniu, wypełnionym
niezliczonymi przygodami z tatą.
Następnego dnia ojciec wstał wcześniej niż zwykle. Chciał
wygospodarować trochę czasu na codzienną, poranną filiżankę kawy
i przejrzeć gazetę, zanim syn się zbudzi i będzie gotów do wyjścia.
Zatopiony w lekturze dodatku biznesowego, nagle został zaskoczony
przez chłopca, który pociągnął gazetę w dół i radośnie wykrzyknął:
„Tato, już wstałem! Pobawmy się!”.
Ojciec, choć ucieszył się na widok dziecka i rzeczywiście chciał
wspólnie rozpocząć dzień, poczuł ukłucie żalu, bo w głębi duszy
chciałby mieć jeszcze choć kilka chwil dla siebie, aby dopełnić
porannego rytuału. Szybko zastanowił się, co zrobić, i wpadł na
pewien pomysł. Uściskał syna i powiedział, że pierwsza wspólna
zabawa będzie polegała na ułożeniu obrazka, a gdy puzzle będą
gotowe „wyjdą na zewnątrz i będą się bawili do końca dnia”.
Wcześniej, przeglądając gazetę, natknął się na całostronicową
reklamę z mapą świata. Odszukał ją, podarł na drobne kawałki i
rozłożył na stole. Potem przyniósł taśmę klejącą i powiedział synowi:
„Zobaczmy, jak szybko uda ci się to ułożyć”. Chłopiec z entuzjazmem
zabrał się do pracy, podczas gdy ojciec – przekonany, że kupił sobie
trochę dodatkowego czasu – wrócił do przerwanej lektury.
Upłynęło zaledwie kilka minut, gdy chłopiec ponownie wynurzył
się zza gazety i z dumą oświadczył: „Tato, gotowe!”. Ojciec nie mógł
wyjść ze zdumienia. Na stole przed nim leżał świat poskładany z
kawałków papieru – idealnie i w całości – dokładnie tak jak na
początku, a wszystkie skrawki były na swoich miejscach. „Jakim
cudem udało ci się to tak szybko?” – zapytał ojciec z niekłamaną
dumą i zaciekawieniem w głosie.
Chłopiec się rozpromienił. „To proste, tato! Na początku było
bardzo trudno i chciałem się już poddać. Ale w pewnej chwili jeden
kawałek spadł mi na podłogę. Schyliłem się po niego, a ponieważ
rozsypaliśmy układankę na szklanym stoliku, z dołu zauważyłem, że
po drugiej stronie skrawków jest zdjęcie mężczyzny. Ono nasunęło mi
pewien pomysł! Wymyśliłem, że jeśli poskładam człowieka, cały świat
po prostu wskoczy na swoje miejsce”.
Po raz pierwszy usłyszałem tę niewinną opowiastkę, będąc
nastolatkiem i od tamtej pory bez przerwy mam ją w pamięci.
Przytaczałem ją i opowiadałem sobie wciąż na nowo, aż stała się
głównym motywem mojego życia. Uderzył mnie w niej nie tyle
problem ojca – jego brak wewnętrznej harmonii – choć oczywiście od
początku go dostrzegałem. Przede wszystkim urzekła mnie
inspirująca koncepcja chłopca, któremu metaforycznie udało się
złamać ważny szyfr; znaleźć prostszy sposób na życie. To zaś jest
punkt wyjścia każdego wyzwania, z jakim przychodzi nam się mierzyć
– zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym. Jeśli pragniemy
osiągać ponadprzeciętne rezultaty, dokonać czegoś na najwyższym
poziomie, musimy zrozumieć koncepcję jednej rzeczy. Co do tego nie
mam wątpliwości. Żadnych.
Sukces wypływa z wnętrza.
Poukładaj się, a twój świat uporządkuje się sam. Jeśli będziesz
znał swoje priorytety i każdego dnia pracował nad osiągnięciem
najwyższej efektywności w najważniejszych dla ciebie sprawach,
twoje życie nabierze sensu, a to, co wydawało się niemożliwe – stanie
się osiągalne.
Każdy twój życiowy sukces zawsze zaczyna się od ciebie. Wiesz,
co należy robić. Wiesz, jak to robić. Następny krok jest prosty.
Jesteś pierwszym klockiem domina.
JEDNA RZECZ W PRAKTYCE

Na zwlekaniu nic nie wygrasz...1


– William Szekspir

Co teraz?
Masz za sobą lekturę całej książki. Przyswoiłeś jej treść. Jesteś
gotów na osiąganie ponadprzeciętnych rezultatów. Co powinieneś
zrobić? Jak wykorzystać koncepcję jednej rzeczy w możliwie
najskuteczniejszy sposób? Wróćmy do samego sedna sprawy i
przyjrzyjmy się, w jaki sposób mógłbyś od razu zaprząc jedną rzecz
do pracy.
Gwoli zwięzłości, będę odtąd skracał decydujące pytanie,
pamiętaj więc o dodaniu: „...ale taką, że gdy będzie zrobiona,
wszystko inne stanie się łatwiejsze albo nieistotne?” na końcu
każdego pytania!

ŻYCIE OSOBISTE
Spróbuj dzięki jednej rzeczy uporządkować najważniejsze aspekty
swojego prywatnego życia. Poniżej znajdziesz garść prostych
przykładów.
Jaką jedną rzecz mogę zrobić w tym tygodniu, aby odkryć albo
potwierdzić sens i główny cel mojego życia…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby w ciągu 90 dni nabrać
oczekiwanej kondycji…?
Jaką jedną rzecz mogę dziś zrobić, aby wzmocnić swoją wiarę…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić, aby znaleźć 20 minut dziennie na
naukę gry na gitarze…? …poprawić rekord zaliczenia wszystkich
dołków na mojej trasie golfowej o pięć uderzeń…? …nauczyć się
malować w sześć miesięcy…?

RODZINA
Wykorzystaj jedną rzecz, by wnieść w rodzinne życie radość i
satysfakcję. Oto kilka sugestii.
Jaką jedną rzecz możemy zrobić w tym tygodniu, aby nasze
małżeństwo było szczęśliwsze…?
Jaką jedną rzecz możemy robić co tydzień, aby spędzać w
rodzinnym gronie więcej czasu…?
Jaką jedną rzecz możemy zrobić dziś wieczorem, aby pomóc
dzieciom w odrobieniu prac domowych…?
Jaką jedną rzecz możemy zrobić, aby nasze następne wakacje
były najlepszymi w życiu…? …nasza następna Gwiazdka…? …
nasza następna Wielkanoc…?
Podkreślam, że są to bardzo proste przykłady. Jeśli możesz je
zastosować w odniesieniu do swojego życia – to znakomicie. W
przeciwnym razie wykorzystaj je w kontekście innych dziedzin, które
są dla ciebie istotne.
Pamiętaj o rezerwowaniu czasu. Zaklep czas dla siebie, aby
zyskać pewność, że najważniejsze sprawy na pewno zostaną
zrobione, a kluczowe umiejętności – udoskonalone. Niekiedy
będziesz musiał zarezerwować czas, aby wpaść na pomysł
rozwiązania, kiedy indziej będziesz rezerwował go po to, by owo
rozwiązanie wdrożyć.
Przyjrzyjmy się teraz życiu zawodowemu i temu, w jaki sposób
można w nim wykorzystać potęgę jednej rzeczy.
PRACA
Wykorzystaj jedną rzecz, aby odmienić swoje zawodowe życie na
lepsze. Oto kilka propozycji na początek.
Jaką jedną rzecz mogę dziś zrobić, aby ukończyć bieżący projekt
przed czasem…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić w tym miesiącu, aby poprawić
jakość moich prac…?
Jaką jedną rzecz mogę zrobić przed kolejną rozmową z szefem,
aby wynegocjować oczekiwaną podwyżkę…?
Jaką jedną rzecz mogę robić każdego dnia, aby kończyć pracę o
czasie i wracać do domu o normalnej porze?

TWÓJ ZESPÓŁ
Wykorzystaj jedną rzecz w zakresie współpracy z ludźmi.
Niezależnie od tego, czy jesteś menedżerem, kierownikiem, czy
właścicielem przedsiębiorstwa, wykorzystaj koncepcję jednej rzeczy
w codziennej pracy, aby poprawić produktywność. Oto kilka
przykładowych scenariuszy.
W trakcie dowolnego spotkania zapytaj: „Jaką jedną rzecz
możemy ustalić na tym spotkaniu, aby skończyć je o czasie…?”.
W trakcie kompletowania grupy roboczej, zastanów się, jaką
jedną rzecz możesz zrobić w ciągu najbliższych sześciu miesięcy,
aby znaleźć wyjątkowy talent i oszlifować go…?
Podczas opracowywania harmonogramu na następny miesiąc, rok
albo pięć lat, zastanów się, jaką jedną rzecz możesz zrobić już
teraz z myślą o realizacji postawionych celów przed czasem i
poniżej wyznaczonego budżetu…?
W ramach swojego działu albo na najwyższym szczeblu
organizacji postaw pytanie: „Jaką jedną rzecz możemy zrobić w
ciągu najbliższych 90 dni, aby szerzej wdrożyć koncepcję jednej
rzeczy…?”.

Podobnie jak poprzednie, także i te przykłady są bardzo proste i


przede wszystkim mają za zadanie naprowadzić cię na trop
rozmaitych możliwości. Tak jak w życiu osobistym, kiedy już będziesz
wiedział, co się najbardziej liczy, zarezerwuj swój czas pracy, aby
zyskać pewność, że wszystko zostanie zrobione. W pracy na ogół
będą to krótkoterminowe projekty, które należy ukończyć w
odpowiednim czasie, bądź zadania długofalowe, które musisz
cyklicznie wykonywać. Niezależnie od rodzaju zadania, umówienie
się na „spotkanie z samym sobą” jest najpewniejszym sposobem na
osiągnięcie wyjątkowych efektów.
Omówienie najważniejszych koncepcji przedstawionych w tej
książce w ramach niezobowiązujących spotkań albo warsztatów
może ułatwić wszystkim ich przyswojenie oraz ujednolicenie
poglądów na ich temat.
Jeśli wdrożenie jednej rzeczy w jakimś obszarze działań wymaga
zaangażowania innych ludzi, pomyśl – może warto dać im tę książkę?
Dzielenie się wrażeniami z lektury to znakomity punkt wyjścia do
dalszego współdziałania. Zapewne będziesz pozytywnie zaskoczony
wnioskami współpracowników, którzy mieli okazję przeczytania
książki.
Pamiętaj, że przekształcenie filozofii jednej rzeczy w życiowy
nawyk – tak u ciebie, jak i w twoim otoczeniu – wymaga czegoś
więcej niż samego tylko przeczytania książki oraz kilku rozmów albo
wzmianek na spotkaniach. W trakcie lektury dowiedziałeś się, że
wypracowanie nowego nawyku trwa średnio 66 dni, weź więc to pod
uwagę. Aby rozpalić ogień, musisz skupić w sobie energię jednej
rzeczy dostatecznie długo.
Przyjrzyjmy się kilku innym dziedzinom, w których postępowanie
w myśl jednej rzeczy może przynieść znaczne korzyści.

DZIAŁALNOŚĆ NON PROFIT

Jaką jedną rzecz możemy zrobić, aby sfinansować nasze roczne


potrzeby…? …przynieść pomoc dwukrotnie większej liczbie
ludzi…? …podwoić liczbę wolontariuszy…?

SZKOŁA

Jaką jedną rzecz możemy zrobić, aby zmniejszyć do zera liczbę


uczniów porzucających naukę…? …podnieść wyniki testów o 20%
…? …zwiększyć zdawalność do 100%…? …podwoić liczbę
zaangażowanych rodziców…?

MIEJSCE KULTU

Jaką jedną rzecz możemy zrobić, aby zachęcić ludzi do


uczestnictwa…? …dwukrotnie zwiększyć efektywność naszej
misji w ramach pomocy potrzebującym…? …zmaksymalizować
frekwencję wiernych…? …zrealizować cele finansowe…?

LOKALNA SPOŁECZNOŚĆ

Jaką jedną rzecz możemy zrobić, aby zwiększyć świadomość


uczestnictwa w lokalnej społeczności…? …pomóc
niepełnosprawnym, pozostającym w domach…? …podwoić liczbę
wolontariuszy…? …podwoić frekwencję w lokalnych
głosowaniach…?
Niedługo po tym, jak moja żona Mary przeczytała tę książkę,
poprosiłem, aby coś dla mnie zrobiła. Odwróciła się i wiesz, co
powiedziała? „Gary, to nie jest moja jedna rzecz na teraz!”.
Roześmialiśmy się, przybiliśmy piątkę i… musiałem zrobić to sam.
Jedna rzecz zmusza do ambitnego myślenia, do analizowania
spraw, które trafiają na listę zadań i nadawania im priorytetów w
taki sposób, by wywołać lawinowy, geometryczny postęp, a potem
zabrać się za pierwszą rzecz – jedną rzecz, która zainicjuje
przewracanie kostek domina.
Przygotuj się na nowe życie! I pamiętaj, że sekret wyjątkowych
sukcesów polega na zadawaniu pytań ambitnych i konkretnych
zarazem, które prowadzą do bardzo precyzyjnych, rzeczowych
odpowiedzi.
Jeśli będziesz się starał robić wszystko naraz, może się okazać,
że nie osiągniesz nic. Jeżeli zaś podejmiesz się tylko jednej rzeczy,
właściwej rzeczy, możesz osiągnąć wszystko, o czym kiedykolwiek
marzyłeś.
Jedna rzecz naprawdę działa. Jeśli zaprzęgniesz ją do pracy –
zobaczysz efekty.
Nie ociągaj się więc. Postaw sobie pytanie: „Jaką jedną rzecz
mogę zrobić już teraz, aby zacząć żyć według filozofii jednej rzeczy,
ale taką, że gdy będzie zrobiona, wszystko inne stanie się prostsze
albo nieistotne?”.
Z odpowiedzi na to pytanie uczyń swoją pierwszą jedną rzecz!
Do dzieła…
1
W. Szekspir, Wieczór Trzech Króli, tłum. St. Dygat; Świat Książki, Bertelsmann Media,
Warszawa 1999.
O BADANIACH

Choć już od dłuższego czasu żyję według koncepcji przedstawionych


w tej książce, poważne badania nad jedną rzeczą zaczęliśmy w roku
2008. Od tamtej pory zgromadziliśmy ponad tysiąc publikacji, analiz
naukowych i studiów, setki artykułów w gazetach i czasopismach
oraz pokaźną bibliotekę książek napisanych przez czołowych
ekspertów w swoich dziedzinach. Poupychane w segregatory, każdy
skrawek naszej wolnej przestrzeni wypełniały odkrycia, fakty i
anegdoty.
Jeśli chciałbyś pogłębić swoją wiedzę na tematy poruszone w tej
książce, zapoznaj się z bogatą bibliografią, uporządkowaną według
tematów i rozdziałów, opublikowaną na stronie The1Thing.com.
Ta strona WWW jest zarazem furtką do naszych przemyśleń –
wspominamy na niej o autorach, którzy nas zainspirowali,
udostępniamy odsyłacze do artykułów online i podajemy, na jakich
badaniach opieraliśmy nasze przemyślenia. Oprócz tego na stronie
znajdziesz kilka ciekawostek i zabawnych filmów. Zapraszamy.
PODZIĘKOWANIA

Pisząc tę książkę, uzgodniliśmy, że będziemy się starali opracować ją


w myśl zasady jednej rzeczy. W większości wydawnictw
anglojęzycznych przestrzega się reguł ujętych w opracowaniu The
Chicago Manual of Style, według których w książce po stronie
tytułowej z podtytułem powinny znajdować się informacje o prawach
autorskich, adnotacje, biografia autora, przedmowa, podziękowania,
dedykacja, motto… wszystko to często jeszcze przed spisem treści i
oczywiście przed samą treścią. Ale czy tak być musi?
Te reguły powędrowały do kosza. Z myślą o tobie, czytelniku,
uznaliśmy, że powinniśmy zrobić jedną rzecz, aby ułatwić ci odbiór
książki. W rezultacie podziękowania wylądowały na samym końcu,
choć – jeśli chcielibyśmy nadać im rangę stosowną do naszej
hierarchii ważności – z powodzeniem mogłyby trafić na pierwszą
stronę okładki.
Zarys tej książki opracowaliśmy latem 2008 roku, a pierwszą
wersję kompletnego materiału dostarczyliśmy wydawcy 1 czerwca
2012. Była to dla nas czteroletnia przygoda i zarazem wyzwanie,
któremu z pewnością byśmy nie sprostali, gdyby nie pomoc innych
ludzi. Wielu ludzi.
Przede wszystkim to nasze rodziny. Bez miłości i wsparcia mojej
żony Mary oraz syna Johna ta książka z pewnością nie stałaby się
tym, czym jest. Jay, współautor, jest równie wdzięczny Wendy i
dzieciom – Gusowi i Veronice. Na partnerki, zwłaszcza tak mądre i
wykształcone jak nasze, często spada niewdzięczne zadanie
wygładzania najeżonych lapsusami i pełnych błędów szkiców, które
któregoś dnia przemienią się w książkę.
Mieliśmy też ogromne szczęście współpracować ze znakomitym
zespołem. Vickie Lukachik i Kylah Magee wyszukały dla nas tyle
materiału do opracowania, że przetrawienie go zajęło nam niemal pół
roku. Valerie Vogler-Stipe i Sarah Zimmerman wywiązały się ze
swojej jednej rzeczy – dbały o to, aby nasze kalendarze i
harmonogramy były tak puste, żebyśmy mogli skupić się na książce.
Pozostali współpracownicy: Allison Odom, Barbara Sagnes, Mindy
Hager, Liz Krakow, Lisa Weathers, Denice Neason oraz Mitch
Johnson, także robili wszystko, abyśmy nie stracili z oczu naszego
priorytetu.
Moi partnerzy z firmy Keller Williams Realty oraz starsi
menedżerowie – Mo Anderson, Mark Willis, Mary Tennant, Chris
Heller, John Davis, Tony Dicello, Dianna i Shon Kokoszka oraz Jim
Talbot – podsuwali nam po drodze wiele pomysłów i służyli
wsparciem. Dziękujemy! Jesteście niesamowici! Kierowany przez
Ellen Marks zespół marketingowy w składzie: Annie Switt, Hiliary
Kolb, Stephanie Van Hoek, Laura Price, przy udziale dwóch
niezmiernie utalentowanych projektantów – Michaela Balistreriego
oraz Caitlin McIntosh, a także Tamary Hurwitz, Jeffa Rydera i
Owena Gibbonsa z grona produkcyjnego oraz Huntera Fraziera i
Veroniki Diaz z zespołu internetowego, dołożył wszelkich starań, aby
dopracować każdy aspekt projektu książki. Cary Sylvester, Mike
Malinowski oraz Ben Mayfield koordynowali działania ekipy
informatycznej w zespole oraz poza nim przy współpracy z
partnerami takimi jak Feed Magnet i NVNTD. Anthony Azar, Tom
Friedrich i Danny Thompson byli odpowiedzialni za kooperację z
dostawcami oraz dystrybutorami, aby dostarczyć gotową książkę do
tak wielu rąk, jak to tylko możliwe. Za działania zarówno przed
wydaniem książki, jak i później należą się specjalne podziękowania
kilku osobom, a są to: Kaitlin Merchant z firmy KW Research oraz
Mona Covey, Julie Fantechi i Dawn Sroka z KWU.
Mieliśmy też przyjemność współpracować z wydawcą, który
rozumie koncepcję jednej rzeczy i postępuje w zgodzie z nią – Rayem
Bardem z Bard Press. Ray Bard zebrał doskonały zespół, który
doradzał nam, wspierał nas i motywował do pracy – a później, w
trakcie redakcji, zrobił wszystko, aby wydać książkę na najwyższym
poziomie. W skład naszego zespołu wchodziły między innymi
następujące osoby: redaktor prowadząca Sherry Sprague, redaktor
Jeff Morris, redaktor Deborah Costenbader, Randy Miyake oraz
Gary Hespenheide z agencji Hespenheide Design, korektor Luke
Torn, a także Linda Webster, autorka indeksu.
Publicystka Barbara Henricks z agencji Cave Henricks
Communications i specjalista od mediów społecznościowych, Rusty
Shelton z agencji Shelton Interactive poprowadzili kampanię w
mediach i zbierali pierwsze opinie na temat książki. Pomagała nam
też grupa wyrobionych czytelników, którzy przy współpracy z
niektórymi członkami naszego zespołu przekazali wstępne opinie i
uwagi na temat szkicu książki. Oto oni: Jennifer Driscoll-Hollis,
Spencer Gale, David Hathaway, Robert M. Hooper, dr Scott
Provence, Cynthia Robbins, Robert Todd oraz Todd Sattersten.
Najszczersze podziękowania niech przyjmą też badacze,
profesorzy i autorzy publikacji, którzy chętnie i życzliwie odpowiadali
na pytania z wielu różnych dziedzin: dr Roy Baumeister, Francis
Eppes Eminent Scholar na Uniwersytecie Stanowym Florydy oraz
specjalista od psychologii społecznej; dr Myron P. Gutmann,
kierownik katedry nauk społecznych, behawioralnych i
ekonomicznych w National Science Foundation; dr Eric Klinger,
honorowy profesor psychologii na Uniwersytecie Minnesota w
Morris; dr Jonathan Levav, profesor nadzwyczajny marketingu na
Uniwersytecie Stanforda; Paul McFedries, autor wyjątkowego
serwisu wordspy.com; dr David E. Meyer, profesor psychologii,
członek programu Cognition and Perception („Poznawanie i
percepcja”) na Uniwersytecie Michigan oraz kierownik laboratorium
Brain, Cognition, and Action („Mózg, poznawanie i działanie”) tamże;
dr Phyllis Moen, McKnight Presidential Chair in Sociology na
Uniwersytecie Minnesota; Erica Mosner z biblioteki badań
historyczno-społecznych w Institute for Advanced Study; niezwykle
pomocna Rachel zajmująca się stroną internetową Bronnie Ware;
Valoise Armstrong z biblioteki im. Dwighta D. Eisenhowera; dr Ed
Deiner, autor i profesor honorowy na wydziale psychologii w
Uniwersytecie Illinois oraz James Cathcart, Senior Leadership
Consultant w firmie Franklin Covey. Chcielibyśmy też podziękować
Centrum Kellera w Hankamer School of Business na Uniwersytecie
Baylora oraz Casey Blaine za jej badania nad wielozadaniowością,
które wykorzystaliśmy na początku naszej pracy.
Dziękuję też Bayne’owi Henyonowi, którego uwagi i wskazówki
wiele lat temu zmieniły mój sposób patrzenia na mnóstwo spraw i
odmieniły moje podejście do pracy.
Dziękujemy wam wszystkim za wszystko!
Tytuł oryginalny: The One Thing: The Surprisingly Simple Truth
Behind Extraordinary Results

Copyright © 2012 Rellek Publishing Partners, Ltd.


All rights reserved.

Wydawca dziękuje za zgodę na opublikowanie w niniejszej publikacji


fragmentów książki Pamiętnik pisany miłością autorstwa Jamesa
Pattersona. Copyright © 2001 by Sue Jack, Inc. Za zgodą Little,
Brown and Company. Wszelkie prawa zastrzeżone.

WYDANIE POLSKIE
© for the Polish edition: Galaktyka Sp. z o.o., Łódź 2013
90-562 Łódź, ul. Łąkowa 3/5
tel. +42 639 50 18, 639 50 19, tel./fax 639 50 17
e-mail: info@galaktyka.com.pl; sekretariat@galaktyka.com.pl
www.galaktyka.com.pl

Wydanie książkowe: 978-83-7579-282-9


E-book (mobi): 978-83-7579-295-9
E-book (e-pub): 978-83-7579-296-6

Ilustracje: Caitlin McIntosh


Przekład: Piotr Cieślak
Konsultacja: Marek Matkowski
Redaktor prowadzący: Marek Janiak
Redakcja: Bogumiła Widła
Korekta: Monika Ulatowska

Projekt okładki: Artur Nowakowski


Skład: Garamond, Łódź
Konwersja do formatu EPUB/MOBI - InkPad.pl
Księgarnia internetowa!!!
Pełna informacja o ofercie, zapowiedziach i planach wydawniczych
Zapraszamy
www.galaktyka.com.pl
kontakt e-mail: info@galaktyka.com.pl;
sekretariat@galaktyka.com.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez pisemnej zgody wydawcy książka


ta nie może być powielana w częściach, ani w całości. Nie może też
być reprodukowana, przechowywana i przetwarzana z
zastosowaniem jakichkolwiek środków elektronicznych,
mechanicznych, fotokopiarskich, nagrywających i innych.
O KSIĄŻCE:
Chcesz więcej! Więcej pieniędzy, czasu i satysfakcji z życia.

A zarazem chcesz mniej! Mniej pracy, obowiązków i stresu.


Autorzy z list bestsellerów „New York Timesa” – Gary Keller i Jay
Papasan – uczą, w jaki sposób koncepcja JEDNEJ rzeczy może
całkowicie zmienić podejście do każdej dziedziny twojego życia i
wpłynąć na dokonywane wybory i odnoszone rezultaty.

Czasami twoja JEDNA rzecz będzie pierwszą rzeczą na twojej liście.


Czasami – jedyną. Ale zawsze to właśnie ona zapewni ci niezwykłe
efekty.

Jaką więc JEDNĄ rzecz możesz zrobić dziś (w tym tygodniu,


miesiącu…), aby sprawić, że wszystko inne stanie się łatwiejsze lub
nieistotne?

RECENZJE:

W obliczu niepewności, nieprzewidywalności i turbulencji


współczesnego świata najtęższe głowy sięgają w życiu i w biznesie
po modele oraz strategie, które łączą całościowe i procesowe
podejście do rzeczywistości (complexity) z poszukiwaniem prostych i
trafnych rozwiązań złożonych problemów (simplicity). W ten sposób
rozwijają się nowe: filozofia, język, szkoła życia (simplexity), do
których należy ta książka. Jest po prostu świetna. Wprowadzamy ją
na listę lektur Akademii Psychologii Przywództwa Szkoły Biznesu
Politechniki Warszawskiej i Values.
Jacek Santorski, konsultant, dyrektor Akademii i co-chairman Values
(www.values.pl)

Moda na minimalizm trwa. Autorzy Jednej rzeczy idą jednak o krok


dalej. Zamiast przekonywać nas do pozbywania się kolejnych rzeczy
z szaf i kredensów, proponują prawdziwą rewolucję w myśleniu.
Sukces polega na robieniu wszystkiego, co właściwe, a nie na
robieniu właściwie wszystkiego. Namawiają do skupienia się na
jednej najważniejszej rzeczy, zamiast wykonywania kilku naraz. Jak
jednak wybrać tę jedną jedyną rzecz? O tym też piszą. Przede
wszystkim jednak rozgrzeszają tych, którzy nie potrafią i nie chcą
być w kilku miejscach w tym samym czasie i łapać kilku srok za ogon!
Wielozadaniowość jest passé! Pora w to uwierzyć.
Joanna Olekszyk, „Sens”

You might also like