Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 379

NATIONAl

GEOGRAPHIC

na Amazonce

lesiojot
NAllONAL
GEOGRAPHIC

camy książki:

... .. . ...... - . .

Książki dostępne w księgarniach, na www,burdaksiazkLpl i w sprzedaży wysyłkowej:


tel. 22 360 37 77. Znajdź nas na Facebooku: Burda Książki, National Geographic ksiąźki
D
NATIONAL
GEOGRAPHIC

Beata Pawlikowska

na Amazonce

.�
Spis treści
1. Z wiatrem i pod wiatr . . . . . . . . . . . .. . ...
. . . . . .... .. . . . . . . .. . . . .. .. . ..... .. . 7
. . . . . . .

2. Ahoj , przygodo! .. . . . .. .. ... . . ..


. . . . . . . . . . .. . . . . . . . .............. .... 12

3· Ideał podróżowania ........ . . . . . . . .. 17

4. Co potrzeba do szczęścia .. 22

5· Mocni jak drzewa. ... 26

6. Władcy ciemności . . · 35
7· W dżungli miasta... . .. -40

8. Statkiem przez noc 45

9. Kocham ten stan.. · 54

10. Jestem znów Indianinem . 58. .

11. Ryż i fasola .... .. . . .. ........... 65

12. Pod mostem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70

13. Droga przez noc . ...... .... .......................... .... . ·75

14. Byle do rana . .. .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. 81

15. Mokry jak ocean ..... 85

16. Różowe delfiny.. . .... ......... .. ... 92

17. Najdziwniejsze miasto świata. .. ... ........... . .. . ........... . ... 97

18. Dotknąć wieczności .103

19. Świat Soków . .... 110

20. Czarna Rzeka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 117

21. Niewidzialny autobus ............... ................... .. ......... . ... 122

22. Kosmiczny prom . .. .. 129

23. Słowa jak motyle 133

24. Dwa oceany.. . ... 141

25. W Paryżu dżungli . .. . . ......... ...... ..................... .. ..... .... ..... . .

26. Ramzes i ryba. ... ......... . 159

27. Niewolnicy dusz .. . . . .. . 165


28. Miasto zgasło . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 172

29. Na statku.... ... ............... ..... ..... ..... .. ..178

30. Mój wymarzony hotel.. ............. .... .183

31. Obietnice i marzenia .. .. ... 188

32. Id ylliczne plaże..... . ..... 194

33· Biali i brązowi.... ... ... 199

34. Międ zy chórem a stad ionem .. . ... 2°3

35. Jak jabłko na jabłoni.. .. . . . . . . . . ..... . . . ..... ... .


. . . . . . . . .. . 210

36. Patrzę i jestem .... . 215

37. Zawsze z Bogiem III... 221

38. Niech żyje wolność! . .227

39. Huzia na Józia! ! ! .. . ... 236

40. Dzieci i kurczęta 244

41. To cud .. . . .
. . . . . ... .... . . . ........249

42. Czas wracać.. ...... ... ..... . ..... . 254

43· Nielegalna imigrantka.. . ..... ......... . . . . . . . ....261

44· W autobusach.. . .......... .......... ......... . ........... .......... ... 269

45· To jest zła pieczęć!. ..274

46. On chce łapówkę.. . . . . . . . . . . . 281

47· W d żungli przepisów.. ...... 286

48. Anioł i Szatan . . . . . . . . . . . . . ..... .... 294

49 · Wiesz jak to jest . 301

5°· Szalone bl ondynki. .... ... ......... 306

51. Stracone ! Zgubi one!.. ..311

52. W Kilometra 88 . . ....... ...... ..318

53. Pan mamut. . .......322

54. Wszystko płynie . . ... 327

55. Szczęśliwa kombinacja .. . . 331

56. Wracam d o d omu.. .. . .. . .. . . . . . . . . . . . . ..


. . . . 337
ROZ DZ I AŁ 1

Z wiatreIl i pod wiatr


. ..

Manaus to miasto zbudowane w dżungli w pobliżu miejsca,


gdzie łączą się dwie gigantyczne rzeki: Amazonka i Rio Negro. J ed

na jest j asna i mętna jak kawa z mlekiem, druga ciemna i złocista

jak herbata. Obie są tak wielkie, że czasem wyglądają jak morze.


Trzy tygodnie wcześniej wypłynęłam z portu nad Orinoko.

Różnymi przypadkowymi łódkami i stat kami dopłynęłam do Rio

Negra. Do Amazonki pozostało mi jeszcze tysiąc kilometrów przez

dżunglę. Ale pomyślałam, że to będzie najłatwiejszy odcinek.

Stałam przecież na rudej glinie portu w Sao Gabriel da Cacho

eira. To znaczy, przepraszam, nie było portu. Było miejsce, gdzie

można zacumować przy skałach. I mój statek już czekał! Pan

taksówkarz elegancko wyjął z bagażnika moją torbę podróżną

i wniósł ją po krzywej desce na pokład statku.

P rzyjechałam taksówką półtorej godziny wcześniej , żeby zająć

dobre miejsce. Ten, kto przychodzi ostatni, musi spać w przejściu,

7
Z wiatrem I pod wiatr

gd zie ciągle będ zie potrącany albo przy żarówce świecącej prosto
w oczy, przy huczącym silniku albo nad ładownią.

Nauczyłam się tego wiele lat temu, kiedy zaczęłam pod różo
wać po Amazonii. Czasem płynęłam przez d żunglę ind iańskim
czółnem z wiosłami, a czasem na d użej rzece można było wsiąść
na statek pasażerski, który w dorzeczu Amazonki pełni funkcję

autobusu d alekobieżnego. Bo przecież nie ma dróg i nie ma sa


mochod ów. Są tylko rzeki, łod zie, łódki i statki.
A na statku nie ma numerowanych miej sc, tylko j est prze

strzeń. Każd y przychodzi ze swoim hamakiem, zawiesza go pod


sufitem na specjalnie przygotowanych rurkach i spęd za w nim
całą pod róż. Dlatego warto przyjść wcześniej.
Wd użych miastach lud zie przychodzą nawet dziesięć godzin

przed od płynięciem statku, kład ą się w hamakach i czekają. Bo

jeśli tylko powiesisz hamak i wrócisz d o d omu, to po powrocie

znajd ziesz go ściśniętego w kącie nad starymi oponami. Jeżeli


chcesz pod różować w miarę wygod nie, musisz przyjść wcześnie,

znaleź ć dobre miej sce i czekać w hamaku.


A d obre miejsce to takie, gd zie nikt nie będ zie cię co chwilę

potrącał, gdzie jest cicho, ciemno w nocy i jasno w d zień. Daleko


od ład owni, silnika i lamp, które dla bezpieczeństwa palą się przez

cały czas. Proste? No właśnie.

Wbiegłam po pochyłej desce na statek, rozejrzałam się i znala

złam ostatniąd obrą miejscówkę. Czym pręd zej wyjęłam sznurki,


zawiesiłam hamak i wrzuciłamd o niego pod ręczny plecak. Hamak

musi wygląd ać grubo, tak, j akby zamierzał zajmować bard zo

9
BLONDYNKA NA AMAZONCE

dużo miejsca. Jeśli zostawisz pusty hamak cienki i wątły to

natychmiast ktoś powiesi się nad tobą, pod tobą i po obu stro
nach. I wszystkim będzie ciasno. Dlatego trzeba hamak czymś
wypełnić najlepiej własną obecnością.

Dochodziła ósma rano. Co chwilę pojawiał się nowy pasażer


z myśliwskim błyskiem w oku. Każdy chciał upolować wygodne
miejsce do wiszenia. Przestrzeń pośrodku i blisko dziobu zapeł
niała się najszybciej. Ostatni będą płynęli w ogłuszającym hałasie

silnika z tyłu, blisko kuchni. I tam będzie też najgoręcej, bo spod


pokładu bije żar rozgrzanych maszyn.

Do Manaus jest około tysiąca kilometrów. Można popłynąć

statkiem pasażerskim albo szybką łodzią. To tak jakby mieć do


wyboru autobus miejski i taksówkę.

Myślisz, że wolałbyś pojechać taksówką? Ale ta taksówka


jest szczelnie zamknięta, przyciemniona i sztucznie schłodzona,

a ty musisz siedzieć w niej przez dwadzieścia godzin. Naprawdę

chciałbyś taksówkę? Bo j a na pewno wolałam statek!

Oparłam się o burtę i oddychałam świeżym, prawdziwym

powietrzem.

0, właśnie jak duch do brzegu podpłynęła Diamantina Manaus


- ekspresowa łódź , która ma odpłynąć o ósmej . Długa kapsuła

o ciemnych oknach. Wzdrygnęłam się . Nie znoszę klimatyzacji.

Wolę płynąć przez trzy dni w słońcu i deszczu niż dać się zamknąć

w klimatyzowanym wnętrzu na jeden dzień.

10
Z wiatrem I pod wiatr

Jest i Salvad or, znajomy Hiszpan, którego spotkałam kilkad ni


wcześniej w wiosce CUCU! nad Rio Negro. Od sied miu lat jed zie
rowerem d ookoła świata. Powied ział mi ciekawą rzecz.

Ponieważ w Amazoniid rogami są rzeki, to wpad ł na genialnie


prosty pomysł, żeby zbud ować tratwę i napęd zać ją rowerem.
I wiesz co się okazało? Że po Amazonce i jej d użych d opływach
zawsze wieje wiatr od oceanu więc nawet jeżeli płyniesz z prą
d em, to zawsze płyniesz pod wiatr! Tam, gd zie rzeka jest wąska,
nie ma problemu, bo ściany d żungli chronią przed wiatrem. Al e
na szerokiej rzece jest to praktycznie niewykonalne. Albo będ ziesz

płynąć pod prąd , albo pod wiatr. Inaczej się nie d a.

Punktualnie ósma zero zero. Diamantina Manaus jak żelazny


sokół d ostojnie od bija od brzegu i od latuje tak pręd ko, że zostaje

po niej na wod zie tylko kilka faL A ja czekam cierpliwie aż mój

poczciwy osobowy zapełni się ludź mi, skrzynkami i beczkami,

by zabrać nas w tajemniczą pod róż.


ROZ DZIAŁ 2

Ahoj, przygodo!
. ... . ..

Można mieć bardzo dużo i nigdy nie czuć się szczęśliwym.


Czasem nawet myślę, że im więcej masz, tym bardziej splątane
stają się twoje myśli, bo musisz troszczyć się o utrzymanie tego,
co już posiadasz i zdobycie tego, czego wciąż ci brak.

Dlatego dobrze j est czasem nie mieć nic.

N o, prawie nic.
Tyle, ile można zabrać ze sobą w podróż.

Ja mam tylko hamak, podręczny plecak i czarną torbę po


dróżną. Jeszcze miesiąc temu była nowa. Teraz dolna część obicia

zwisa w strzępach, a na górze widać ślady zostawione przez małpę,


z którą płynęłam wojskową motorówką po Orinoko. Roztopiona

czekolada, tłuszcz z plastra mielonki, a obok plamy po tym, co

zwykle umieszcza się w toalecie. Ale to nieważne.

Czy znasz to fantastyczne uczucie początku nowej podróży?

12
ft

M(lĄ.\Ą�lko �(lk I !)QM�Cl


\)leto.,� l t"la/(1\I\11 to4't\ DoJ.rolMCłc.
�oiAt�\(. Arat ftboft�.
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Nic nie wiadomo co się zdarzy ani jak będzie na miejscu.

Jedyne, co masz, to twoja własna gotowość do zmierzenia się ze


wszystkim, co nastąpi.

Siedziałam w hamaku dyndając z radości nogami.

Byłam wprawdzie w podróży już od kilku tygodni, ale pogoda

i inne nieprzewidziane okoliczności zmuszały mnie do niespo­


dziewanych postoj ów, a raczej powinnam powiedzieć, że pogoda

i niespodziewane okoliczności rzucały mną po wioskach nad

Orinoko i Rio Negro jak ziarnkiem piasku, które czasem wpadało

w szczelinę, z której nie można się było wydostać. O tym napi


sałam dwie poprzednie książkF. A teraz rozpoczynam kolejny

odcinek tej wyprawy, tym razem po Rio Negro prosto do Manaus.

Ha, jak to brzmi! Przecież tutaj nie ma prostych dróg! Ama

zońskie rzeki płyną nieśpiesznymi meandrami, tak jakby chciały

j ak naj dłużej pozostać w tym miejscu na Ziemi. A towarzyszy im

równie wiele zakrętów nieprzewidzianych zdarzeń.


Na razie jednak miałam zacną miejscówkę na pokładzie statku.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie hamaka, który z braku

wolnego miejsca musiałam zawiesić ponad innymi pasażerami


na poprzednim statku. Dopóki było j asno, wszystko wydawało

się w porządku. A potem przyszedł zmierzch, ludzie położyli się

spać, a ja stanęłam pod moim hamakiem wiszącym pod sufitem

na wysokości moich oczu i zastanawiałam się jak ja mam do niego

wskoczyć?

"
" Blondynka n a Orinoko wyd. National Geographic 2014 i " Blondynka na
"
Rio Negra wyd. National Geographic 2014.

14
Ahoj. przygodo!

Nie było drabinki ani schodów. Ani nawet ściany, o którą mo


głabym się oprzeć. Musiałam opracować całkiem nową dyscyplinę

sprawności fizycznej, czyli skok wzwyż do hamaka. Udało mi się.

Następne dwa dni spędziłam na j ej udoskonalaniu.

Ale tym razem nie będzie takiej potrzeby. Rozwiesiłam hamak


w ostatnim wolnym dobrym miejscu, daleko od ładowni i silnika,

w środkowej części osłoniętej przed deszczem hamakami innych

pasażerów.
A teraz siedzę sobie, macham nogami i patrzę na ludzi.

Brazylijska rodzina. Mama, babcia i troje dzieci. Wszyscy jedzą

chrupki ze srebrnej torby i popijają colą. Rety! To j est symbol luk

susu i dobrego życia ale j ednocześnie to " dobre życie" to czysta

trucizna i junk food2•

Czy to nie dziwne, że symbolem nowoczesności i dobrobytu


jest " śmieciowe jedzenie" ?? To ma być najwyższy stopień rozwoju

cywilizacji? Jedzenie, które ma słodki smak, więc dostarcza krót

kiej przyj emności, niszcząc jednocześnie naturalną odporność


organizmu? Chrupki i cola z puszki? To jest XXI wiek? . .

Niebo zachmurzone, pada deszcz. O której mieliśmy odpłynąć?


Chyba o dziewiątej? Wszystko j edno, bo przecież i tak. . . Aaaaaaa ! !

Zamknęłam oczy i zaczęłam kaszleć, bo niespodziewanie zosta

liśmy zaczadzeni sinymi spalinami!

Junk {aad - (ang.) śmieciowe jedzenie. Nazywa się tak dlatego, że nie zawiera
żadnych rzeczy, które zasilają organizm w siłę i zdrowie. A wprost przeciwnie
- jest zrobione tylko ze śmieci, czyli bezwartościowych odpadków - takich jak
chemicznie wybielona mąka, ciężki tłuszcz, syntetyczne słodziki, sztuczne
smaki i aromaty.

15
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

Wciągnięto trap ! ! Z gliniastego nabrzeża o djechał ostatni


samochód, chyba zresztą jedyny! ! Nie wiem, bo przez siną mgłę

spalin nic nie było widać ! ! Aaaaa! ! ! Huczy silnik! ! ! Pada deszcz!
Pod stopami czuj ę dygotanie pokładu, aaaaaa! ! ! ! !

Ruszamy ! ! ! ! Nareszcie! ! ! ! ! ! ! ! Dym, hałas, ścisk! Chyba podczas


startu przesunęły się jakieś bagaże, bo robi się niespodziewanie

ciasno! Coś mi wylądowało na nogach, coś kłuj e w bok, coś za


słania mi widok! ! !

Amazoński wiatr szarpnął hamakami i rozproszył niebieskie

kłęby spalin. I szczęka mi opadła. Zanim wciągnięto trap na statek

wbiegli ostatni spóźnieni pasażerowie.


Sześcioosobowa rodzina. Każdy ze swoim hamakiem.

Jaka jest pierwsza rzecz, którą należy zrobić na amazońskim


statku? Wytężyć wzrok, znaleźć wolny kawałek przestrzeni i na

tychmiast go zaj ąć. I tak właśnie zrobili ostatni pasażerowie.

A ostatni kawałek wolnej przestrzeni wypatrzyli dookoła mojego

hamaka.

Kiedy rozwiała się błękitna mgła, nagle zorientowałam się,

że zostałam otoczona. Brazylijczycy jak sprawni łowcy jednym

ruchem wyszarpnęli z toreb swoje hamaki i pum, pum, pum,

błyskawicznie rozwiesili je dookoła mnie ! !

Nagle zrobiło się ciasno, a moja luksusowa miejscówka znikła

bezpowrotnie ! ! Tuż przed moimi oczami piętrowo i j eden obok

drugiego wisiały hamaki, dzieci krzyczały, silnik huczał, wiatr

wiał, a statek unosił się na falach Amazonki coraz dalej i dalej

od gliniastego brzegu. Ahoj , przygodo!

16
R O Z D Z I AŁ 3

Ideał podróżowania
...

Brzegi Rio Negro między Sao Gabriel da Cachoeira a Manaus

są pewnie takie same jak wieki temu. W innych częściach Ama­

zonii widać ciężki, żelazny ślad naszej cywilizacji ścięte drzewa,

krowy na pastwiskach wydartych dżungli, farmy produkujące ser

i mleko, tartaki, anteny, blaszane dachy.


Ale nie tutaj .

To jest wciąż miejsce bardzo dalekie od popularnych tras. Nie


ma żadnych turystów i niczego, co mogłoby im ułatwić życie. Co

za szczęście. Dzięki temu ten świat nie zmienia się w wielki hotel

dla przybyszów z Europy, tylko żyje wciąż własnym życiem. Oddy

cha. Dumnie i potężnie trwa w swoim oryginalnym, prawdziwym

kształcie, nie zaprzedając się za żadne pieniądze.

Bo to, co jest rozumiane j ako " rozwój" w rzeczywistości jest


upadkiem.

Powstaj e pierwszy hotel, bo przybysze z daleka muszą gdzieś

mieszkać, prawda? Potem powstaje drugi, bo są też inni, którzy

17
BLONDYNKA NA AMAZONCE

chcieliby zarobić na turystach. Potem trzeci, razem ze sklepem

i restauracją. Im więcej turystów przyjeżdża, tym szybciej ginie


to, co było tutaj na początku.
Ż eby móc przyciągnąć tych, którzy wydają najwięcej pieniędzy,

trzeba im stworzyć odpowiednie warunki sklepy i restauracje,

betonowe drogi, bezpieczne chodniki, terminale do płatności

kartą kredytową·
Suchy placek z manioku, ryż i fasola codziennie? Błagam, jaki
turysta zgodzi się na takie warunki?

Musi być ryba i kurczak, świeża sałata i owoce, a na śniadanie

płatki kukurydziane i mleko. Gorący prysznic, telewizja i alkohol.

Gotowe wycieczki z przewodnikiem, zasięg dla telefonów komór

kowych i najlepiej też Wi Fi.

Najpierw mówi się, że jest świetnie, bo wszyscy na tym korzy

stają miejscowi znaj dują pracę przy budowie hoteli i obsłudze

turystów, wioska zarabia pieniądze, a turyści mają nowe miejsce


na wakacje.

I stopniowo świat się zmienia. Staje się to prawie niezauważal

nie. Jeszcze jeden metr betonu, jeszcze j eden sklep, jeszcze jedna

mikrofalówka. Potem bar szybkiej obsługi.

Nikt już nie wie co to jest kasawa i jak smakuje sok zrobiony

ze świeżego owocu. Jest przecież tańszy sok w kartonie. Komu by

się chciało zbierać papaje, przechowywać w odpowiednim miej­

scu, żeby się nie zepsuły, obierać, wydłubywać pestki, miksować


z wodą, skoro można wstawić do lodówki sok z fabryki. Jest

tańszy, zdatny do picia przez kilka miesięcy i zawsze smakuje tak

samo. Jest j ednocześnie pełen chemicznych proszków i sztucz

18
Ideał podróżowania

nych aromatów, ale komu chciałby się o tym myśleć? Na razie


jedno jest pewne: świeże papaje szybko się psują i nie każdemu

smakują. A sok z kartonu jest szybki, wygodny i łatwo można na


nim zarobić.

Placek z manioku? A co to jest? I po co? Czy wiesz, że zrobienie


takiego placka to jest cały dzień pracy? Surowy maniok trzeba

zetrzeć, odcisnąć, upiec i wysuszyć. Kto miałby na to teraz czas?


Tym bardziej, że przecież są gotowe wypieki jakie tylko chcesz

herbatniki, ciastka, bułki. Wszystko z oczyszczonej chemicznie

mąki, bez wartości odżywczych, ale w dobrej cenie i w ładnym

opakowaniu.

" Rozwój" oznacza, że jest wygodnie, łatwo i tanio. Nikt głośno


nie mówi o tym, że taki model rozwoju jest najbardziej niezdro

wym, zgubnym i destrukcyjnym rozwiązaniem, które przynosi

szkodę zarówno miejscu, jak i ludziom, którzy tam mieszkają.


Znika tradycja, spokój i poczucie bezpieczeństwa. Pojawia się

pieniądz, chciwość i przestępczość.

Znika zdrowie i naturalna odporność na choroby. Ludzie za

czynają tyć, chorować na serce, raka i cukrzycę.

Przestaj ą traktować to miejsce jako swoje, za które byli od­

powiedzialni i z którym było związane ich życie. Oddzielają się

mentalnie od tego, co ich otacza. Przychodzą do pracy, żądają

zapłaty, a potem strajkują, żeby dostać więcej . Bo nigdy już nie

będą czuli, że mają wystarczająco.

Na tym właśnie polega " rozwój".

19
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

Ś ciąć las, posadzić pieniądze.

Oddać swoje życie komuś do zarządzania.

Zbudować system i zatrudnić strażników.

Zapomnieć o tym, co ważne.

Skoncentrować się na żądaniu więcej.

Czy to naprawdę ma być droga, która poprowadzi nas w przy­

szłoŚĆ?

Moim zdaniem tak zmierza się prosto do zatracenia.


Na szczęście tak nie musi być. I wciąż są miejsca, gdzie tak

nie jest. Choćby tutaj - na najbardziej niedostępnym odcinku Rio

Negro w dżungli Brazylii.

Turyści docierają do Manaus. Nawet samoloty lądują na tam

tejszym lotnisku prosto z Miami. Zbudowano nawet nowy stadion

na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej . Ale dalej w górę Rio Negro

rzadko kto się zapuszcza.


Zbyt daleko, zbyt dziko, zbyt naturalnie.

Zawsze mnie to śmieszy, kiedy ktoś mówi:

Tam nic nie ma!


Naprawdę? pytam. Jak to nic?

No, nic nie ma! Tylko jakieś małe wioski, zwykli ludzie, nic

się nie dzieje.

- A jest targowisko?

No jest.

- A rybacy o świcie wracaj ą z połowem?

No jasne.

20
Ideał podróżowania

A Indianki używają wciąż matafrio do odciskania startego

manioku?
N o, niestety tak.

I wtedy już nie mogę powstrzymać się od śmiechu, bo przecież

to, co miało być " niczym", w rzeczywistości jest WSZYSTKIM!

To j est prawdziwe życie! Sto razy bardziej ciekawe niż wszyst


kie tak zwane atrakcje turystyczne stworzone dla pieniędzy.
Kiedy więc ktoś mi mówi, że "tam nic nie ma", to właśnie tam

najbardziej chcę pojechać.


Nie chcę kupować biletu do atrakcji turystycznych i rozmawiać
z przeszkolonym strażnikiem.
Chcę widzieć prawdziwe twarze prawdziwych ludzi i mieć
zaszczyt bycia dopuszczoną do ich codzienności. Tylko tyle i aż
tyle. Niczego więcej nie chcę. To jest dla mnie ideał podróżowania.
ROZ DZIAŁ 4

Co potrzeba
do szczęścia
....

Mój nos zadrżał jak listek na majowej brzozie. Dżungla pach


niała w najbardziej niesamowity sposób. Może to ten deszcz, który

j eszcze bardziej pogłębił stuprocentową wilgotność powietrza.

A może to zapach indiańskich wiosek przyniesiony w bagażach

pasażerów? A może po prostu tak pachnie przygoda? Oszałamia

jąco, przyciągająco i tak cudownie, że miałam ochotę zerwać się


z hamaka i skakać z radości.

Ale zaraz.

To dziwne.

Dlaczego wszyscy stoją? I w dodatku ustawili się w dwóch

długich ogonkach, tak j akby stali w kolejce?

Aaaaaaa!! ! ! Nagle mnie olśniło! ! !! Przecież widziałam to już

wcześniej na innych brazylijskich i peruwiańskich statkach!!!

Podróż rzeką trwa zwykle kilka dni, więc na pokładzie jest

kucharz, który gotuj e gorące posiłki.

22
Co potrzeba do szczęścia

Nie myśl tylko, że kucharz jest w białym fartuchu i czapce na


włosach. Hi, hi, hi, a to dopiero ! Gdyby taki się pojawił w okrę
towej kuchni, wyglądałby jak ufoludek. Kucharzem j est zwykle
ktoś, kto potrafi ugotować makaron, ryż i mięso.
Na statku płynącym do Manaus był nim młody chłopak ze
spodniami opuszczonymi do połowy pośladków i nagim torsie ze
złotym łańcuchem. Ale umiał gotować ! ! ! I to właśnie ten zapach
pojawił się znienacka między hamakami. Obiad! ! !

Zerwałam się n a równe nogi. Odkopałam z bagażu czerwoną

plastikową miskę i łyżkę, którą specjalnie w tym celu kupiłam


w granicznej osadzie Cocuy. Bo obiad na statku j est, tylko trzeba

po niego przyj ść z własnym naczyniem. To znaczy tak jest naj


częściej . Czasem zdarza się niespodziewany wyjątek. I teraz też

się zdarzył, ale j eszcze o tym nie wiedziałam. Powędrowałam


posłusznie na koniec kolejki.

Wyobraź sobie otwartą przestrzeń między dwoma pokłada

mi. Wisi w niej kilkaset hamaków, które poruszają się łagodnie

w rytm kołysania statku. A między hamakami w równiutkiej

kolej ce stoją ludzie.

Kolejki są dwie - wzdłuż obu burt. Dopiero dalej, w pobliżu

kuchni łączą się w jeden rząd głodnych tubylców, z których każdy

trzyma w dłoniach własny talerz i łyżkę.

Kuchnia jest tak mała, że z trudem mieści się w niej j eden

szczupły kucharz. Dlatego j edzenie podaje się w garnkach wysta

wionych na dwa niewielkie drewniane stoły. Nie ma sali jadalnej

ani nawet krzeseł. Napełniasz swój talerz, a potem znajdź sobie

23
BLONDYNKA NA AMAZONCE

miejsce, gdzie zajmiesz się j edzeniem. Niektórzy jedzą na stojąco


przy burcie, inni siadaj ą w hamakach, a jeszcze inni na metalowej

podłodze.

Ja też tak zrobiłam.

Och, j akie to niesamowite! ! Nie spodziewałam się takiego


luksusu! ! Ryż, makaron, fasola, kurczak, gulasz z wołowiny, sa

łatka i arbuz na deser! Ominęłam mięso, posypałam ryż i fasolę


prażonym maniokiem, czyli farinią, i usiadłam na pokładzie tuż

przy kole ratunkowym.

Jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia!! Wystarczy


najpierw go trochę wygłodzić, a potem dać mu gorący obiad.

I promyk słońca, które właśnie wyszło zza chmur. I nic więcej


nie trzeba, naprawdę.
ROZ DZ I AŁ 5

Mocni jak drzewa


...

Płynę przez dżunglę·


Tysiąc lat temu to miejsce wyglądało tak samo.

Nie było tylko statku, który przewozi ludzi razem z wyna


lazkami zmieniającymi oblicze świata. Ale i ten statek nigdy by

się tutaj pewnie nie pojawił, gdyby nie to, że rząd Brazylii wysłał

wojsko do pilnowania granicy z Wenezuelą i Kolumbią. Trzeba było

dla nich zbudować koszary, przywieźć im kuchenki do pieczenia

chleba, muszle klozetowe, komputery i inne niezbędne rekwizyty

zachodniej codzienności.

Ale tutaj na rzece świat się nie zmienił. Po obu stronach ciągną

się ciemne ściany dżungli obsypane tysiącami liści na splątanych

lianach, gałęziach i drzewach. Nie widać co kryje się w gęstwinie.

Tak jak wieki temu, długo zanim Europejczycy przywieźli tu swoje

wystrojone w skórzane buty stopy.

Odsłonięte białe plaże, bo poziom wody opadł z powodu dłu­

giej suszy. Rzeka ma kolor ciemnozłotej herbaty. Jedno maleńkie

26
Mocni jak drzewa

osiedle dwie chaty, jedna łódź. Niebo, chmury, dżungla. Nie ma

śladu pastwisk ani pól. Chmury odbij aj ą się w rzece jak w zwier
ciadle. Ani śladu człowieka.
Ale oni tu przecież są.

Zwinni, szybcy i trudno uchwytni jak wiatr.


Mocni j ak drzewa, ale tak samo jak one bezradni wobec
żelaza, kont bankowych i polityki.

Kilka dni temu rozmawiałam o Indianach z porucznikiem


brazylij skiej armii. Nieco ponad rok temu przyj echał do dżun
gli z wielkiego miasta na wschodnim wybrzeżu. Nikt inny nie

dałby sobie tutaj rady żaden polityk, żadna instytucja. Życie


w dżungli jest zbyt trudne, nieprzewidywalne i niebezpieczne,

ale jednocześnie ziemia skrywa wielkie skarby, po które chętnie

sięgnąłby brazylijski rząd gdyby tylko mógł. Na razie nie może,

bo puszcza amazońska to dziewicze miejsce, które nie chce słuchać

dyrektyw, zarządzeń i ustaw nawet gdyby zostały zapisane na


złotym papierze.

Tylko młodzi, silni i ambitni żołnierze są w stanie wytrwać

w trudnych warunkach i uparcie, wytrwale, dzień po dniu, wyko

nywać rozkazy zmierzające do oswojenia dżungli i ludzi, którzy

się z niej wywodzą.

"
" Oswojenia , czyli udomowienia.
Czy wiesz, że kury były kiedyś dzikimi zwierzętami? Świnki

morskie, koty, psy i krowy - wszystkie żyły dziko na wolności,

zgodnie z prawami natury. A potem pojawił się człowiek i zaczął

kombinować jak by to zrobić, żeby nie trzeba był wyruszać na

27
BLONDYNKA NA AMAZONCE

długie myśliwskie wyprawy, podczas których ryzykował życiem


i zdrowiem.
A gdyby tak. . . zwierzę samo przychodziło do ciebie na talerz?
Czyż to nie byłoby łatwiej i przyjemniej?

No, ale jak to zrobić? A może zaprzyjaźnię się z kurą, będę ją

częstował dobrymi ziarnami, będę mówił jej dobre słowa i zacho


wywał się wobec niej łagodnie i ciepło? Może wtedy przeprowadzi

się z lasu na moje podwórko?

Kura na początku była nieufna. Uciekała, nie pozwoliła się


dotknąć ani oswoić. Ale człowiek cierpliwie przywieszał na twarzy
przyjazny uśmiech i codziennie wykładał smaczne ziarna przed
swoim progiem. Aż wreszcie kura dała się przekonać. Namówiła

inne kury. Zamieszkały z człowiekiem. A on chciał tylko na nie


łatwo polować .

Nie zrealizował żadnej z obietnic, j akie kiedyś kurom dał.


Zamiast przyjaźni, opieki i ciepłego domu zafundował im fermy,
klatki i antybiotyki. Nalepkę z ceną i śmierć.

Wszystko, co było na świecie wolne i niezależne, budziło strach


albo pożądanie. Było wyzwaniem i wyjątkiem spod władzy sys

temu i porządku ustalonego przez polityków i woj sko. Stanowiło

potencjalne zagrożenie. Choćby tylko tym, że ktoś ma odwagę


nie podlegać przepisom, nie mieć numeru porządkowego i nie

meldować się posłusznie w urzędzie na wezwanie.


I tak właśnie jest z Indianami.

To ostatni wolni ludzie, którzy zajmują ziemie bogate w cenne


surowce i diamenty. Nie chcą ich sprzedawać, nie chcą handlować,

28
1"u,t(L\ tv'l et "rte.w w li
s�l S,\'1. fIt. '!.I·v.
"I�\nt- �t � t, lWIĄ,�ce
�OOlUf>\a.k tCl� $QN)to.
BLO NDYNKA NA AMAZONCE

nie chcą się dać oswoić i przejść na naszą stronę. Chcą być wolni

i niezależni.

Czy myślisz, że j akikolwiek rząd na świecie mógłby się na to

zgodzić? Ależ skąd. Bo zadaniem rządu j est zarabiać pieniądze.

Tylko dzięki temu będzie mógł startować w następnych wyborach.


Bo kogo ludzie wybierają na prezydentów i ministrów? Tych,
którzy stoją na straży wolności, czy tych, którzy obiecają wyższe
pensje? No właśnie.

I dlatego wszystkie państwa na świecie wyruszają na polowa

nia na ostatnich wolnych ludzi. Chcą ich oswoić. Nadać każdemu


numer ewidencyjny, umieścić w betonowym domu i zatrudnić

w równie betonowej pracy. Żeby nikt nie chodził swobodnie po

dżungli, gdzie nie można go kontrolować, obciążyć podatkami


ani policzyć.

A ponieważ puszcza amazońska jest tak trudna i niebezpiecz


na, żaden urzędnik nie byłby w stanie wykonać tego zadania.

Robią to więc żołnierze. Stacj onujący w specjalnych jednostkach


w dżungli. Przeszkoleni, muskularni, posłuszni. I czasem bardzo

sympatyczni tak jak porucznik Guilherme Brasil z oddziału

w dżungli przy granicy z Wenezuelą.

Spotkaliśmy się przez przypadek. Wiedział, że dużo podróżuję

po dżungli i że mieszkałam w indiańskich wioskach.

Rozumiesz? zagaił pewnego dnia. Chodzi nam o to, żeby

zachować tradycje Indian, a j ednocześnie wcielić ich do społeczeń


stwa brazylijskiego.

30
Mocni Jak drzewa

To niemożliwe ! zawołałam. To jest coś tak kruchego i de­


likatnego, że znika w momencie zetknięcia z naszą cywilizacj ą.

Zdumiał się.

No, ale jak to? odrzekł po chwili z wahaniem. Przecież


nie możemy wyłączyć części Brazylii spod prawa i rozwoju, i oddać

te ziemie Indianom.

Dokładnie tak! To jest jedyna rzecz, którą trzeba zrobić !


upierałam się.

No, ale jak to? powtarzał ze zdumieniem. No jak to? I nikt

nie miałby tam wstępu?

Nikt!
To niemożliwe! oświadczył z przekonaniem.

W takim razie odrzekłam z taką samą pewnością w głosie


w takim razie Indianie znikną z powierzchni Ziemi.

Zapadła cisza.
lon, i ja myśleliśmy o tym samym. A potem nagle pan po

rucznik wstał i wrócił z książką. Otworzył ją na stronie ze zdj ę­

ciem isolados, czyli Indian uważanych za ostatnich żyjących bez

kontaktu z zachodnią cywilizacją. Znasz to zdj ęcie, bo zostało

opublikowane na całym świecie.

Pamiętasz? Pojawiło się razem z sensacyjnymi informacjami


o odkryciu ostatniego izolowanego plemienia w Amazonii.

Zaczęłam się śmiać.

Oni? zapytałam. - Isolados?3 W życiu!

3Isolados - (hiszp.) Izolowani, odizolowani.

31
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Na fotografii była droga wykarczowana w dżungli, chaty kryte


palmowymi liśćmi i kilkoro Indian z łukami w rękach, którzy
patrzyli do góry na jak sądzę samolot, z którego p onoć to

zdj ęcie zostało zrobione.


Parsknęłam śmiechem. Kiedy to słynne zdj ęcie zostało opu
blikowane, dzwonili do mnie dziennikarze z polskich gazet. Taka

sensacja! Co pani o tym myśli? Czy to możliwe, że j est j eszcze

więcej takich dzikich plemion?

To nie j est prawdziwe zdj ęcie ! odpowiedziałam od razu.

Indianie nigdy w życiu nie zachowaliby się w taki sposób! A to,

co widać na tej fotografii, to czyste kłamstwo.


Ale j ak to, j ak to? dopytywali się dziennikarze.

To proste. Po pierwsze Indianie budują swoj e wioski tak, żeby


nie było ich widać. Szczególnie z góry, gdzie naturalną zasłoną są

stykające się ze sobą korony drzew. To właśnie dlatego w dżungli

panuje wieczny półmrok, a kiedy leci się ponad nią samolotem,

w dole widać tylko zielone czubki drzew. Nic więcej . Dżungla

z góry wygląda jak ścisły zielony kalafior.

Po drugie gdyby nawet w dżungli z jakiegoś powodu pojawiła

się taka wielka łysa polana, to Indianie na dźwięk nadlatującego

samolotu raczej szukaliby schronienia w gęstwinie zamiast wy

biegać na środek i pokazywać go sobie palcami.

Po trzecie wreszcie widoczna na fotografii jasna droga została

zrobiona mechanicznie. W najlepszym razie została wycięta ma

czetami. A maczeta nie pochodzi ze świata Indian.

32
Mocni jak drzewa

No właśnie! podchwycił porucznik. Ale nie ma już takich


wiosek, gdzie ludzie nie używają maczet!

Nie ma? .. zawahałam się .

Nie! Skąd! zapewnił mnie żołnierz. Wszędzie Indianie

znają maczety, ubrania, metalowe garnki.

Jesteś pewien? zapytałam.

No j asne!

Zapadła długa cisza.

W takim razie nie ma już Indian na świecie - powiedziałam

i sama zadrżałam słysząc te słowa.


No, nie ma zgodził się Guilherme. Takich, którzy nigdy

nie mieli kontaktu z rzeczami z naszego świata. Nie ma.

Jesteś pewien? zapytałam jeszcze raz.


Tak powiedział z przekonaniem. Na pewno. Misjonarze

dotarli wszędzie.

Zacisnęłam pięści.

To jest jedna z największych zagadek ludzkości w j aki spo

sób ktoś przekonany o tym, że czyni dobro, w rzeczywistości

wyrządza zło. Jak to możliwe, że ludzie przekonani do j akiejś

idei tracą umiej ętność współodczuwania i zdolność odróżnienia

dobra od zła.

Misjonarze mieli dobre intencje, ale działali w ramach doktry

ny, która narzucała tylko jeden możliwy punkt widzenia. Kiedy

przybywali na inne lądy, z góry zakładali wyższość swojej wiary

nad innymi i uważali, że w jej imię mają prawo stosować przemoc,

przymus, kłamstwo i podstęp.

33
B L O N DY N KA NA AMAZON C E

A przecież zło pozostaje złem, niezależnie w imię czego je

czynisz.

Tajemnicą pozostaj e dla mnie fakt j akim cudem misjonarz

wychowany w wierze chrześcijańskiej głoszącej miłość do bliźnie

go i pomoc cierpiącym, jest jednocześnie w stanie zabijać Indian,


którzy nie chcą przyjąć obcej religii.

Tak samo dziwi mnie ksiądz, który odrzuca człowieka innego

wyznania, rasy, partii czy orientacji.

Bóg mówił, żeby kochać bliźnich.

Nie tych wybranych, których wygodnie jest kochać. Kochać

wszystkich. Bo brak miłości jest zaprzeczeniem wiary.

A zło czynione w imię idei j est wciąż po prostu złem.


ROZ DZIAŁ 6

Władc y cieD1ności
...

Tutaj wszystko jest inaczej .

Dżungla pachnie jak arbuz. Niebo karmi ją słońcem i oblewa

deszczem.

Indianie uśmiechają się do mnie z zaciekawieniem. Jestem

najwyższą osobą na statku! Ś rednia wzrostu wynosi około stu

czterdziestu centymetrów!

Rzeka jest niezbyt szeroka. A statek nigdzie się nie zatrzymuje.


Będzie płynął przez kilka dni bez przerwy aż do Manaus.

Mijamy czasem maleńkie osiedla. Dwie chaty, jedna łódka.


Mieszkasz w takiej wiosce i widzisz statek, który czasem płynie

przez dżunglę.
A ja? . . myślisz sobie. A co będzie ze mną? Czy mam tutaj

zostać do końca życia?

A czemu nie? odpowiada przyjaciel. - Ź le ci tutaj?


Dobrze, ale mógłbym mieć więcej, lepiej, poznać coś nowego.

Ale po co?

35
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Bo zobacz ci wszyscy ludzie dokądś płyną. Może j a też

powinienem płynąć zamiast siedzieć tutaj w tym samym hamaku.

I pewnego dnia podejmuj esz decyzj ę. Ty też chcesz popłynąć

przed siebie. Niech statek uniesie ciebie w nowe życie.

Ale jak to zrobić?


Przecież statek nie zatrzymuje się po drodze. Musiałbyś czół

nem dostać się do Sao Gabriel, 'spędzić tam noc albo kilka dni,

kupić bilet i dopiero wtedy być może wyruszyć w drogę. Ale można
łatwiej .

Wystarczy przecież upolować statek kiedy będzie przepływał

obok twojej wioski.


I tak właśnie ludzie tutaj robią.

Jeśli statek nie przypływa do ciebie, ty przypłyń do statku.

Kiedy z daleka usłyszysz warkot motoru, wskocz do czółna

i przypłyń na środek rzeki. Statek trochę zwolni, a ty z rozpędzo

nego czółna wskoczysz na pokład. O, właśnie tak, jak zrobiła to

ta długowłosa dziewczyna.

Za pierwszym razem jej się nie udało, bo czółno niespodzie

wanie odbiło się od burty i wykręciło. Podpłynęli jeszcze raz ona

i mężczyzna, który przerzucił za nią na pokład worek z limonkami,

worek z prażonym maniokiem i jeszcze jeden, w którym nie wiem

co było. Pomachał jej na pożegnanie i zawrócił w stronę brzegu.

A ona z trzema workami została na statku.

Wyj ęła hamak.

Popatrzyliśmy na nią ze współczuciem. Pokład był ciasno

wypełniony pasażerami. Hamaki wisiały piętrowo i tak ciasno,

36
Mocni jak drzewa

że wieczorem trzeba było się pod nimi czołgać, bo wszystkie

przejścia zostały zatarasowane.

Uśmiechnęła się bezradnie. Rozejrzała się j eszcze raz.

Ktoś pomógł j ej zaciągnąć worki w pobliże ładowni. A ona


zajęła ostatnią wolną miejscówkę nad zamrażarką przywiąza

ną do burty żelaznym łańcuchem. Musiała wstawać za każdym

razem kiedy kucharz coś chciał z niej wyjąć, a poza tym wisiała

praktycznie na burcie, gdzie nic nie chroniło jej przed deszczem


i wiatrem. Ale płynęła.
Dokądkolwiek miała nadzieję dotrzeć ze swoimi trzema wor

kami dobra, statek wytrwale unosił ją w dal.

Och, a więc nie j esteśmy j edynymi podróżnymi na Rio Negro?


Z tyłu zobaczyłam nagle płaski prom popychany przez biały sta

teczek. Zwinny, trójkątny, z trzema małymi pokładami. Wyglą


dał jak dziecinna zabawka. Gdyby nie ten długi blaszany prom,
pomyślałabym, że to żart. Albo złudzenie. Albo może niebiański

okręt zastępu aniołów podczas ziemskiego patrolu.

Tym bardziej, że stałam na dziobie i zobaczyłam nagle siny


horyzont. Skłębioną, mroczną, szarą przyszłość. Nie było widać

gdzie kończy się rzeka, a zaczyna niebo.

Czyżby Rio Negro nagle zrobiło się wielkie j ak ocean? Nie.


To była ściana tropikalnego deszczu. Błysk. Grom. Tak, niebo

potwierdzało nadchodzi wielka pompa.

W mieście tego nigdy nie widziałam być może z powodu


budynków, które wypełniają przestrzeń. Ale tutaj, w dżungli na

37
B LO N DY N KA NA AMAZONCE

rzece widziałam to wiele razy. D eszcz tworzy wielką, ciemną

ścianę, która przesuwa się między niebem a ziemią.


Wyraźnie widać jak wędruje gigantyczną armią deszczowych
żołnierzy, którzy rozpędzeni gnają przed siebie, żeby w końcu
spaść na ziemię jak mokra i zimna lawina.
I znowu błysk. Grom. Cisza przed burzą.

Myślałam, że będziemy się mijać, ale mój statek nagle wypadł


z kursu, obrócił się powoli i metr za metrem zaczął zbliżać się do

promu jak buldog na widok przestraszonego ratlerka.


Bliżej i bliżej, aż w sennej amazońskiej ciszy nagle rozległo się
stuknięcie. Burty uderzyły lekko o siebie. Półnagi kucharz i jego

pomocnik obwieszony złotymi łańcuchami przeskoczyli na prom


i rzucili się na beczki. Wielkie, ciężkie, bulgotały z wysiłkiem
toczone po pokładzie. To było tankowanie paliwa ! ! !

B o gdzie mielibyśmy się zatrzymać p o drodze?


A dlaczego kapitan nie zabrał zapasu benzyny z portu? Nie

mam pojęcia. A może po prostu tak jest łatwiej natknąć się na

prom transportujący beczki z paliwem i przetoczyć je z jednego


pokładu na drugi? . .

I czy życie nie jest fascynujące?

Uwielbiam rzekę i to, co się na niej dzieje. To, jak ludzie żyją

i jak organizują sobie codzienność.

I to, w j aki sposób niespodziewanie zmienia się pogoda.

Z błękitnego nieba nie wiadomo kiedy ucieka słońce, z ukrycia

wypełzają czarne chmury jak władcy ciemności. Powietrze staje,

38
Mocni jak drzewa

wiatr zastyga, cały świat na chwilę pogrąża się w ponurej, nieru


chornej medytacji, a potem szarość wybucha szalonym deszczem,
który leje i siecze z taką siłą, że nikt i nic nie byłoby w stanie go
zatrzymać.

Usiadłam skulona pod pokładem. Sucha, szczęśliwa, z notat

nikiem w rękach. Czy życie nie jest piękne?


R O Z D Z I AŁ 7

W dżungli ll1iasta
.. .

Kim są? Dokąd płyną?

Dlaczego chcą dotrzeć do wielkiego miasta?

Kim tam będą?


Czy łatwo odnaj dą się w betonowych ulicach wśród ryku sa

mochodów i autobusów?

Indiańskie matki tuliły do siebie dzieci. Spały z nimi w hama


kach, a potem sadzały na barierce statku i razem z nimi oglądały

życie.

W mieście żadna matka nie ma tyle czasu. Musi się przecież


zajmować zdobywaniem pieniędzy, żeby później za nie kupić coś

wartościowego dla dziecka.

A tutaj wszystko j est od razu. A to, co jest najbardziej warto

ściowe, to niezakłócona niczym uwaga matki, w całości skupiona

na dziecku. Tylko tyle i aż tyle. Bez luksusów, nowoczesnych


smoczków i odżywek. Ale za to w ciepłych ramionach, tuż przy
j ej twarzy i przez cały czas.

40
W dżungli miasta

Wtuliłam się w polar.


Dochodziła szósta po południu. Zapadał zmierzch. Kiedy nie

ma słońca, na statku robi się chłodno.

A z kuchni? . . .

Aaaaa! ! !
To prostu niesamowite!
W gęstniej ącej ciemności w powietrzu błąka się zapach pie

czonego mięsa i manioku. Normalnie będzie gorąca kolacj a ! ! !


Przyrządzona w mikroskopijnej okrętowej kuchni rękami młodego
półnagiego Brazylijczyka, który najął się do pracy jako kucharz
i pilnie gotuje trzy gorące posiłki dziennie!

Między posiłkami Indianie na statku jedzą farinię z wodą.

Farinia wygląda trochę jak kasza jaglana, ale nie ma nic wspólnego
z kaszą. To jest sypki, uprażony maniok. W Brazylii posypuje się

nim kazde gorące danie. W dżungli, gdzie nie ma baru ani regu

larnych posiłków, Indianie piją ją z dodatkiem wody.


I tutaj na statku każda indiańska rodzina miała woreczek z fa­

rinią i plastikową miskę. Po każdym posiłku jak na deser Indianka


wsypywała żółte gruzełki do miski, zalewała wodą i dawała do

picia najpierw dzieciom, a potem też dorosłym.

To jest naprawdę bardzo niezwykła rzecz.

Ja uwielbiam farinię. Ma delikatny, prawie nie zauważalny


smak, ale w połączeniu z gorącą fasolą i ryżem tworzy zupełnie
nową jakość. Szybko pęcznieje pod wpływem wilgoci i daje po

czucie sytości.
Poza tym maniok ma znacznie więcej wartości odżywczych

niż sztucznie wybielony ryż czy makaron zrobiony z równie wy

41
BLONDYNKA NA AMAZONCE

bielonej mąki. Myślę też, że zawiera nieznane nauce substancje,


które utrzymują organizm w sile i równowadze. Dlatego Indianie
jedzą go codziennie i uzupełniaj ą nim pełen obiad na statku.
Czy będą o tym jeszcze pamiętać w mieście?

Czy to są może ci sami Indianie, których widziałam wczoraj


rano?

W poniedziałek w mieście Sao Gabriel otworzyły się sklepy

i instytucj e państwowe. Na posterunku Policji Federalnej żołnie


rze wydawali wjazdową pieczęć do Brazylii. W mikroskopijnym

biurze podróży w ciasnej kolej ce czekali przyszli pasażerowie,


którzy przybyli tu z nadzieją na możliwość kupna biletu na statek.

Otwarte były też drzwi szkół, poczty, miejscowego oddziału

Ministerstwa Sprawiedliwości, siedziba wójta, a także biuro do

spraw Indian.
Bo rząd wspomaga rdzenną ludność. Tyle że musisz wyczekać

na swoją kolej .

Tak jak kiedyś Indianie polowali na jedzenie, tak teraz polują

na zapomogi państwowe, żeby kupić coś do jedzenia.

Kucali po indiańsku na betonie pod ogrodzeniem - bo nie

wolno czekać w środku. W końcu to tylko dżunglowi ludzie, mo

gliby pobrudzić urzędowe dywany. Nie znają miasta, nie umieją

się zachować, nie mają ubrań, a telewizję uważają za pojemnik

z karzełkami. Nie potrafią się odnaleźć. A miasto jest dla nich

obcym światem - tak samo jak dżungla j est obcym światem dla

człowieka z miasta.

42
W dżungli miasta

Niech każdy ma prawo mieszkać w swoim. Tylko tyle.

Ale nie.
Na ziemiach indiańskich jest złoto i inne minerały. Poza tym
j aki rząd zgodzi się zostawić poza swoją władzą kawałek ziemi
wraz z ludźmi, którzy tam mieszkają?

No właśnie.
Każdy musi mieć dokument ze zdj ęciem i zostać zapisanym
w urzędowym skoroszycie. Dopiero wtedy ma prawo żyć.
Szłam po betonowej ulicy miasta i patrzyłam na Indian siedzą
cych pod metalowymi płotami oficjalnych urzędów. Przez wiele

godzin czekali posłusznie aż ktoś ich zawoła do środka.

Dżungla natury zamienia się w dżunglę przepisów.


Różnica jest taka, że dżungla natury jest zdrowa i znaj oma,

a dżungla przepisów j est obca i zabój cza.

- Ale przecież oni sami chcą! mówiła żona porucznika.

Jasne, kto by nie chciał? Dostać za darmo napój gazowany

w butelce, łowić j edzenie w lodówce zamiast w gąszczu roślin,

pić słodką kawę zamiast wody z rzeki, jeść miękką pszenną bułkę

zamiast twardego placka z manioku.

Na pozór to brzmi świetnie.


A o tym jaka jest prawda nikt głośno nie mówi, bo tak j est

wygodniej.

I świat jakoś toczy się naprzód.


Ludzie w tym samym upartym milczeniu umierają na epide­

mie raka, chorób serca i otyłości, ale nikt się nie przyzna, że to są

43
BLONDY N KA NA AMAZONCE

właśnie choroby napojów gazowanych, białego cukru i słodzików,

wybielonej mąki i przemysłowo produkowanego mięsa. Choroby


miasta.

A więc dokąd płyną te wszystkie indiańskie matki tulące do


siebie dzieci w hamakach? Jaki lepszy świat chcą znaleźć na końcu
drogi? I czy kiedykolwiek zdobędą się na odwagę, żeby wrócić tam,

gdzie jest ich prawdziwy dom? . .


ROZDZ I AŁ 8

Statkietn przez noc


. . • . .. . .

Noc na statku nie była łatwa, ale nie chodzi przecież o to, żeby
było łatwo, prawda? Trzeba się nauczyć nowych umiejętności,

które pomogą ci przeżyć bez szkody i bez straty. A życie pyta: czy

jesteś na to gotowy?

Jesteś?
Ja byłam.

Szybko zrobiło się ciemno i chłodno. Najpierw wzdłuż obu burt

stanęły dwie kolejki do kolacji. Kucharz ugotował te same pyszne

rzeczy, co na lunch: ryż, makaron, fasolę i mięso. Typowe brazy

lijskie jedzenie. Potem stanęła kolejka do dwóch toalet, a potem

wszyscy położyli się spać w piętrowo powieszonych hamakach.

Na zewnątrz amazońska noc pełna dziwnych świstów i śpie

wań, a na dwóch pokładach setki Indian kołyszących się w ha

makach w rytm statku.


I ja.

I mój plecak.

45
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Ten, w którym mam wszystkie cenne rzeczy: dwa aparaty

fotograficzne, dodatkowy obiektyw, paszport, pieniądze, kartę


kredytową, notatnik, klucze do domu.

Wierzę w to, że ludzie są uczciwi. Podróżowałam wcześniej


wieloma statkami po rzekach w Amazonii. Nigdy nikt mnie nie

okradł. Ale z drugiej strony zawsze starałam się zachować zdro

wy rozsądek i kiedy statek zatrzymywał się w porcie, siadałam


w hamaku przy moim bagażu i cierpliwie czekałam aż ruszymy

dalej . No i co teraz?

Zakładam, że wszyscy są uczciwi. Ale wśród wszystkich uczci


wych może się trafić ktoś, kto ma chwilę słabości i byłby gotów

skorzystać z nadarzającej się okazji. B ędziemy pewnie płynąć

przez całą noc. Silnik statku tak huczy, że niewiele słychać. A jeżeli

statek zatrzyma się w nocy w jakimś porcie?

No właśnie.

Musiałam wyprzedzić zdarzenia.

Zawinęłam podręczny plecak w ochraniacz, postawiłam go


pod hamakiem. Przywiązałam go paskami do torby podróżnej.

I sznurkiem do swojej ręki. Zamknęłam na kłódkę. Położyłam


się spać.

Ale zaraz.

Wyobraźmy s obie hipotetyczną sytuacj ę, że ktoś chce go

ukraść. Jak mógłby to zrobić? Łatwo. Wystarczy podejść od tyłu


i wyjąć rzeczy ze środka. Plecak nawet się nie poruszy, a ja ze

sznurkiem w palcach będę spokojnie spać.

46
Statkiem przez noc

Albo można posłać sprytne dziecko, które przeczołga się pod


hamakami, drucikiem otworzy kłódkę i przepakuje zawartość
plecaka do własnej torby.

Westchnęłam.

Załóżmy, że będę spać czujnie i co pewien czas wychylę się

z hamaka, żeby sprawdzić czy mój plecak wciąż jest tam, gdzie go
zostawiłam. Ale jaki to ma sens? Czy chodzi o to, żeby zobaczyć,
że plecaka już nie ma? Czy raczej o to, żeby ten plecak nie mógł

zniknąć?

Hm. Jak to zrobić?

Jestem sama na statku pełnym nieznajomych. Płyniemy po


rzece przez amazońską noc. Nie wiadomo czy statek zatrzyma

się gdzieś po drodze. Nic właściwie nie wiadomo z wyjątkiem

jednego to co mam w plecaku j est tak cenne, że nie chcę tego

stracić. Co mam w takim razie zrobić, skoro wiszę w hamaku na

otwartym pokładzie wśród dziesiątków innych osób?. . .

Przywiązać, przypiąć razem z ostrzegawczym dzwonkiem

(którego nie mam)?

Sejf? Błagam, j esteśmy w dżungli! O sejfie nikt tu nigdy nie

słyszał.

Schować mały plecak do dużej torby? Ale po co? Dla wpraw


nego przestępcy dużą torbę jest ukraść równie łatwo jak małą.

Jeszcze j akieś propozycje?

47
Statkiem przez noc

Leżałam wpatrując się w ciemność, aż wreszcie wykombino

wałam, że właściwie jedynym skutecznym rozwiązaniem będzie

zabrać plecak do hamaka.


Wychyliłam się. Jezu, jaki on jest wielki i ciężki! ! ! Waży ze
dwanaście kilo ! !

Dźwignęłam go z podłogi. Położyłam w nogach. Źle. N a brzu


chu. Ź le. Pod brodą. Nie da się oddychać z takim obciążeniem na

płucach. Rety! ! ! No, ale nie ma innej opcji. Muszę go sobie jakoś
oswoić w tym hamaku.

Jeszcze raz.

W nogi. Niewygodnie i ryzykownie, bo plecak może wypaść.

Na brzuch. Ciasno.

Pod głowę. Nie, to w ogóle odpada! Usiadłam.

Wiem! Wyjmę z plecaka tylko to, co jest ważne i z tym będę

spać, a z resztą niech się dzieje co chce. Bo przecież nocą w hamaku

nie potrzebuję płaszcza przeciwdeszczowego ani czapki, prawda?

Przeładowałam sprzęt fotograficzny, dokumenty i pieniądze

do torby, zwinęłam się wokół nich w kłębek i zasnęłam.

Nie wiem która była godzina. Pewnie późno, bo wszyscy już

spali.

A statek płynął.

W nocy obudziło mnie szarpnięcie. Przybijaliśmy do brzegu!

Naprawdę?

A może to mi się śni?

Miasto wyglądało nierealnie. Błękitny kościół, błękitne domy,

błękitne statki pod błękitnym niebem, a na wodzie różowe sno

49
BLONDYNKA NA AMAZONCE

py światła z ulicznych latarni. I ludzie stłoczeni za metalowym

ogrodzeniem.
Od kilku godzin czekali na opóźniony statek. Była trzecia

nad ranem. Czy ktoś wysiadł? Chyba tylko dziewczyna z trzema

workami limonek i manioku. Przybyli za to nowi pasażerowie


biegiem, z hamakami w rękach, żeby jak najszybciej zająć ostatnie

wolne miejsca. Ale pod pokładem było już przecież tak ciasno, że
trzeba było się czołgać do łazienki.

To nic! Zawsze przecież można powiesić się pod sufitem albo

tuż przy podłodze. Albo nad stołem przy kuchni. Wszyscy będą

cię potrącali i pewnie nie zmrużysz oka, bo z otwartego luku


w pokładzie wydobywa się ogłuszaj ący huk silnika razem z jego

upiornym żarem i spalinowymi wyziewami, ale dasz radę. Naj­


ważniejsze j est przecież to, że płyniemy naprzód, prawda?

Nowi pasażerowie wsiąkli w pokład, zmieścili swoje hamaki

w tłumie wiszących i położyli się spać. Ja też z ulgą opadłam

na moje aparaty fotograficzne, wetknęłam paszport pod ucho

i zasnęłam.

Śniło mi się, że zeszłam w dolinę szukać autobusu, a wszyscy

dookoła mówili, że fińskie autobusy jeżdżą najwolniej . I była zima.

Bo rzeczywiście gdzieś daleko w Europie była zima. Początek


lutego. U mnie plus trzydzieści. Ludzie, którzy w środku nocy

czekali na statek, byli ubrani w krótkie spodenki i T shirty. Luty,

gorące noce i jeszcze bardziej gorące dni.

Obudziłam się w dziwnej ciszy.

50
Statkiem przez noc

Leżałam bez ruchu usiłując się zorientować dlaczego statek


wydaje się pusty, tak jakby wszyscy wysiedli albo zasnęli snem
wiecznym.

Był już jasny świt. Wyraźnie widziałam lśniące niebieskie


niebo i błysk słońca. Co się tu dzieje? Przecież ludzie z Amazonii
wstają z pierwszym światłem.

Poruszyłam się niespokojnie. Co tu się dzieje? Dlaczego nikt

nie żyje, skoro jest już dzień? . .

Odpowiedziało mi chrapanie z boku. Ach, j est ktoś żywy! ! !

Wychyliłam się z hamaka i nagle wsiąkłam w noc. Ale przecież


przed chwilą był świt! Jasne niebo! Słońce! Czy można zabłądzić

pomiędzy dwoma wymiarami rzeczywistości i doświadczać jed

nocześnie nocy i dnia?

Tak, można.

Ale to jest możliwe tylko na amazońskim statku płynącym


przez dżunglę.

Noc była prawdziwa czarna i przepastna. A nad burtą zwi

sała płachta z niebieskiego plastiku podświetlonego żarówką.


Wyglądała j ak słonecznie niebo.

A więc noc.

Przewróciłam się w hamaku na drugi bok i znów zasnęłam.

Obudziłam się w świetle dnia. Kończyła się właśnie kolejka po

śniadanie. Czym prędzej zaj ęłam w niej miej sce i triumfalnie wró­

ciłam do hamaka z trzema jajkami na twardo. Wybór był większy:

51
BLONDY N KA NA AMAZONCE

czipsy usmażone z bananów warzywnych, placek z tapioki rolo


wany z cukrem, watowate bułki z białej mąki, żółty sok i kakao.

Miałam za sobą ponad dwadzieścia lat eksperymentów z bra

zylijskimi napojami. W 100% przypadków każdy sok, każde ka


kao i każda kawa podawana w miejscach publicznych były tak
posłodzone białym cukrem, żeby lepiły się do języka jak syrop.

Tym razem nawet nie spróbowałam. Wystarczyło spojrzeć z jaką

chęcią piją je pozostali Brazylijczycy. Gdyby nie były posłodzone,

nikt by ich nawet nie tknął. Z wyjątkiem mnie, oczywiście.

Tapioka to drobna mąka otrzymywana z manioku. Banany

warzywne to tropikalna odmiana bananów, których nie jada się

na surowo. Najczęściej są smażone w oleju jak frytki.

Zostałam więc przy trzech jajkach ugotowanych na twardo

i kawałku kasawy.

Wiał wiatr, po niebie wędrowały szare chmury. Położyłam

się w hamaku, trochę czytałam, a potem nawet nie wiem kiedy

odpłynęłam. Zasnęłam. Obudziłam się kiedy ktoś szarpnął za

mój hamak. To był kucharz! Chodził po statku, żeby powiedzieć,

że obiad jest gotowy!

Aaaaaa! ! ! Uwielbiam! ! !

Siadam sobie z talerzem na metalowej podłodze, oparta o koło

ratunkowe i j em bez p ośpiechu. Gorący ryż i fasola posypana

prażonym maniokiem. To luksusowe jedzenie, bo bywały dni,

kiedy nie było nic z wyjątkiem kilku łyżek suchego manioku i za

52
Statkiem przez noc

kurzonych krakersów, które leżały przez rok na półce wiejskiego


sklepiku.

A teraz? Co za uczta! Prawdziwa fasola! I ryż! I to, że nie muszę

jeść mięsa!

Czy pisałam już, że to jest właśnie szczęście? Móc zjeść wtedy,

kiedy jesteś głodny. Kupić bilet na statek i nie martwić się więcej?. . .
R OZ DZ I AŁ 9

Kochall ten stan


. . .. ....

Statek pełen Indian z jedną upartą blondynką.


Rozglądam się uradowana.

Wszyscy mówili, że to nierealne, że to się nie uda, że to zbyt

niebezpieczne. W przewodnikach było napisane, że trasa, jaką


sobie wymyśliłam, jest niewykonalna. A w Polsce ludzie mówili:
Sama? Do dżungli? Na dwa miesiące?

Ale jedzie z tobą ktoś z kamerą, tak?

Z jaką kamerą? - odpowiadałam. - Przecież mówię, że jadę

sama.

No, ale ktoś do pomocy jedzie z tobą?

Do jakiej pomocy?? śmiałam się. Jadę sama.

Ale jak to sama? Bez nikogo?

No tak! Sama, znaczy, że bez nikogo.

Niektórzy mi współczuli. Podczas jednego ze spotkań autor

skich podszedł do mnie miły pan i powiedział:

54
Kocham ten stan

Pani Beatko, no dobrze, no to ja już z panią pojadę !

A ja się śmiałam i powtarzałam, że jadę sama, bo tak chcę


i tak lubię. Bo wtedy najmocniej smakuje się świat i najpełniej
wszystko przeżywa.

A teraz proszę bardzo. Siedzę w hamaku na statku wśród

brazylijskich Indian. przyglądam im się z taką samą ciekawością,


z jaką oni patrzą na mnie. Kobiety mają długie, lśniące włosy.

Nikt nie pali papierosów. Nikt nie pije alkoholu.


Widziałam na statku trzy książki wszystkie to były Biblie.

Czuję się bezpieczna. Zresztą wszyscy zachowuj ą się tak, jak


byśmy byli jedną rodziną. Ktoś zostawia telefon do ładowania na
dziobie statku bo tylko tam jest działające gniazdko elektryczne.

Nikt nie spina bagaży łańcuchami. Torby leżą sobie na pokładzie

jak stado posłusznych psiaków, którym ani w głowie jest oddalanie


się od swoich właścicieli.

Ach! Czy wiesz, że tutaj ludzie przez całe życie chodzą w letnich
ubraniach? Z odkrytymi ramionami, boso i w klapkach? Nigdy nie

noszą swetrów, płaszczy ani grubych butów i pewnie nigdy nawet

nie widzieli ich na oczy. Przez cały rok czują słońce na skórze.

Kobiety są łagodne, cierpliwe, ciepłe. Nie złoszczą się na dzieci.


Przytulają, przez cały czas są blisko. Kładą się w hamaku z dziec

kiem na ciele, a ono wtapia się w skórę swojej matki, wzdycha z lu

bością, zamyka oczy i śpi. I łączy się z nią pewnie wtedy w pewien

55
Kocham ten stan

mistyczny sposób, ładując się taj emną mocą, dzięki której będzie
później silnym psychicznie dorosłym.

A ja leżę w hamaku tuż obok i uśmiecham się. Fotografuj ę .


Myślę. Czytam. Piszę. Żyję sobie po prostu.

Mogłabym być teraz w skutej lodem Europie, ale jestem w za

lanej słońcem Brazylii. Mam drugie, dodatkowe, równoległe życie.


I kocham ten stan.
ROZ D Z I AŁ 1 0

Jeste:m znów
Indianine:m
. . .. . .

Kupujesz bilet na statek. Przychodzisz do portu, wsiadasz

i płyniesz, i niczym nie musisz się martwić. Ktoś pilnuj e, żeby


statek płynął we właściwym kierunku, ktoś gotuje, ktoś dolewa
paliwa, ktoś zamiata blaszaną podłogę szorstką szczotką. A ty

sobie leżysz w hamaku i czekasz aż statek dowiezie cię na miejsce.

To niesamowite, że podróżowanie j est takie łatwe.


Przecież kiedyś było zupełnie inaczej .

Jeśli chciałeś znaleźć się gdzieś indziej , musiałeś iść pieszo.

Jasne, były wyprawy i statki wojenne, ale nikt nie zabierał pasa

żerów. Wszyscy płynęli albo j echali, żeby walczyć. Do pracy. Na

śmierć.

Potem można było wybrać się konno, ale spróbuj posiedzieć ze

dwie godziny w końskim siodle, to szybko zrozumiesz dlaczego

wolałbyś unikać takiego sposobu podróżowania. Potem pojawiły

się kolaski i dyliżansy, ale tylko dla wybranych. To był luksus dla

bogaczy.

58
Jestem znów Indianinem

A teraz? . .

Siedzę n a statku pełnym Indian, którzy tak j ak ja kupili bilet


albo może dostali go w ramach zasiłku od brazylijskiego rządu.

Ktoś pilnuj e silnika i trasy, nawet w nocy, kiedy wszyscy śpią.


Ktoś czuwa, żebyśmy nie wpadli na mieliznę. A młody kucharz ze
spodniami opuszczonymi do połowy pośladków przez cały czas
gotuje. I niespodziewanie zbliżamy się do jakiegoś portu!

Było około jedenastej przed południem, trzeci dzień podróży.


Wtedy, kiedy już myślisz, że wszystko wiesz i że oswoiłeś tę po
dróż, więc pewnie nic cię raczej nie zaskoczy.
I właśnie wtedy nagle wszystko się zmieniło.

Statek powoli i ostrożnie zacumował przy betonowym nabrze

żu. I wszyscy natychmiast cofnęliśmy się do swoich hamaków. Bo


tam gęstniał tłum ludzi niecierpliwie czekających aż będą mogli
stać się pasażerami takimi jak my.

Ktoś zrzucił deskę z burty na ziemię i ruszyła lawina. Bra

zylijczycy wbiegali na pokład z tym histerycznym spojrzeniem,

które wołało:

Gdzie ja powieszę mój hamak??

Ścigali się w wyszukiwaniu ostatniej najmniejszej wolnej prze

strzeni. Wcześniej wydawało mi się, że na statku j est ciasno, ale

dopiero teraz zrozumiałam co to znaczy prawdziwy tłok. Nowi

pasażerowie rozwieszali hamaki w przejściach i nad burtami,

pod rozwieszonymi wcześniej hamakami i nad nimi, dosłownie

59
BLONDY N KA NA AMAZONCE

wsz ędzie i statek zamienił się w labirynt. Trzeba czołgać się pod
hamakami, żeby dojść do łazienki i kuchni.

Ale zmieniło się jeszcze coś.

W Barcelos na statek wsiedli Brazylijczycy. Nie Indianie, tylko


ludzie, którzy dzisiaj mieszkają w Brazylii, a powstali z połączenia

kilku ras: białych, Indian i Afrykanów. Nazywa się ich czasem Kre

olami. Nie istnieli jeszcze pięćset lat temu, kiedy Europa, Afryka
i Ameryka były rozdzielone trudnymi do przekroczenia oceanami.

W Europie mieszkali biali. W Afryce mieszkali czarni. W Ame


ryce mieszkali Indianie.

Potem pojawili się konkwistadorzy, którzy byli gotowi wyru

szyć na bardzo trudne wyprawy, pod warunkiem, że po powrocie


dostaną tyle złota, żeby nie pracować do końca życia. Tyle że oni
sami musieli to złoto najpierw znaleźć i ukraść, przywieźć do
króla, a potem liczyć na to, że władca uczciwie się z nimi podzieli.
Niektórzy zostawali w Ameryce Północnej albo Południowej,

budowali wioski i miasta, zakładali rodziny. Mniej więcej w tym


samym czasie zaczęto z Afryki wywozić ludzi, żeby sprzedać ich
do pracy na plantacjach. I tak właśnie na Nowym Kontynencie

czarni z Afryki, biali z Europy i miejscowi Indianie zaczęli się

mieszać. Ich potomkami są właśnie współcześni Brazylijczycy.

Są inni od mieszkańców pozostałych krajów Ameryki Połu


dniowej . I oczywiście są zupełnie różni od Indian, ale chyba nigdy

wcześniej nie widziałam tego tak wyraźnie.


Statek wypłynął przecież z najbardziej indiańskiego miasta
w Brazylii, Sao Gabriel da Cachoeira leżącego w dżungli ama

60
B LO N DY N K A NA AMAZONCE

zańskiej, daleko od reszty kraju. Nie można tu przyj echać żadną

drogą, a na samolot rzadko kogo stać. Zresztą czego miałby szukać

w tym indiańskim mieście obywatel dynamicznie rozwijającej się

brazylijskiej gospodarki? Tutaj nie ma samby ani kina, nie ma

centrów handlowych ani dyskotek, nie ma eleganckich restauracji


ani nawet porządnej stacji benzynowej . To miasto, gdzie żyje się

spokojnie i powoli, gotuje indiańską zupę z ryb i dostaje zasiłek


od rządu.

Brazylijczycy są ogromni! ! Grubi, wysocy, mocno zbudowani,

o zwalistych sylwetkach. Ogromni! W ich twarzach widać zarów

no trochę śladu niewolników przywożonych z Afryki, j ak i ich

białych właścicieli. Maj ą kręcone włosy, często ufarbowane na

blond, kolczyk w uchu, okulary przeciwsłoneczne.

Rozsiedli się w hamakach, zaczęli głośno rozmawiać albo słu

chać muzyki przez słuchawki. Pojawiły się komórki, cola i piwo.


I nagle coś się na statku zmieniło.

Wcześniej byli tam tylko Indianie. Teraz pojawili się Brazylij

czycy, a Indianie jakby znikli.

To było niesamowite.

Nagle przestali być widoczni.

Pomyślałam, że ten nasz mały statek jest właściwie całą Bra

zylią. Kiedyś była tu dżungla, po której wędrowali myśliwi. Potem

pojawili się hałaśliwi biali ze strzelbami, betonem i samochodami.

I teraz, kiedy ktoś mówi albo myśli o Brazylii, widzi w wyobraźni

tylko te strzelby i beton - karnawał w Rio, szkoły samby, plantacje

kawy i stadiony do meczów piłki nożnej .

62
Jestem znów Indianinem

Mimo że przecież wciąż to jest kraj pierwotnie należący do


Indian. Tyle że oni wycofali się, zepchnięci na skraj dżungli, gdzie

mogą mieszkać tak długo, dopóki pozostali Brazylijczycy nie

zechcą tam zbudować nowego boiska.

Choć z drugiej strony. . .

Indianie są drobni, mają proste, czarne, lśniące włosy i lekko

skośne rysy twarzy. Są j akby trochę niewidzialni, niewidoczni,

cierpliwi, wieczni.
Bo oni są w pewien sposób wtopieni w czas, są j ego częścią,

nie muszą się z nim ścigać.


Oni sq nim tak samo, jak on jest nimi.

Bo czas jest stanem umysłu.

To znaczy, że Indianie są wieczni i przyjdzie moment, kiedy

wszyscy znów nimi będą.

Siedziałam w hamaku pomiędzy Brazylij czykami a Indianami


i czułam, że należę do Indian. Ze wszystkim co mam i myślę,
tym jak wyglądam i czego szukam, jestem bardziej podobna do

Indianina niż białego. Och.

A może to ja jestem właśnie dowodem na ich wieczność? . .

Bycie Indianinem oznacza, ż e myślisz i czuj esz w harmonii


z naturą. Naturą rozumianą szeroko nie tylko j ako dżungla, ale

także jako źródło życia, Bóg, kosmos, przeznaczenie.

To j est umiejętność, którą stracili ludzie z miasta, ale której

znów zaczynają poszukiwać, bo teraz wyraźnie widzą, że pogoń

w betonie za pieniędzmi nie daje trwałego szczęścia.

63
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Ludzie w miastach właściwie zostali oszukani przez tanie,


trujące jedzenie, spaliny i alkohol.

To jest właśnie to, co odkryłam w dżungli amazońskiej. Z jej

perspektywy nasza zachodnia cywilizacja wygląda żałośnie i ubo


go. Jest kłamstwem i iluzją, na którą na razie wciąż wszyscy się
zgadzają·

Przepraszam, nie wszyscy.

Ja już się nie zgadzam.


I dlatego jestem znów Indianinem.

Bo wróciłam do prawdy.
ROZ DZ I AŁ 1 1

Ryż i fasola
.. .. . . . . .

To zabawne jak łatwo można zafałszować rzeczywistość i zu

pełnie nie zdawać sobie z tego sprawy. A naj dziwniejsze jest to,

że właśnie na tym głównie polega życie w naszej zachodniej cy

wilizacji. Żyjemy w teorii. Ludzie w miastach chlubią się tym,

że gromadzą tony teoretycznych informacji, które ich zdaniem

określają świat i pozwalają ten świat zrozumieć.

Ale to tylko iluzja.


Bo kiedy dotkniesz prawdziwego świata, okaże się, że z bliska

i w rzeczywistości on wygląda zupełnie inaczej.

I dlatego tak fascynujące j est podróżowanie, kiedy nie musisz

szukać prawdy o danym miejscu, ponieważ ta prawda nieustannie

sama ciebie znaj duje.

Spróbuj zapytać oficjalnie jaka jest kuchnia Brazylii. Dosta

niesz dużo mądrych słów i przykładów że w Brazylii jada się


dużo ryb i owoców tropikalnych, że jest dużo lokalnych warzyw

dodawanych do posiłków, a najbardziej popularna jest pieczeń

65
BLONDYNKA NA AMAZO NCE

z mięsa. Do tego oczywiście egzotyczne drinki na bazie lokalnej


wódki z trzciny cukrowej . Idę o zakład, że takie właśnie infor

macje znaj dziesz na portalach albo w książkach poświęconych


kuchni Brazylii.
I mógłbyś nawet pomyśleć:

O, to może wybiorę się do Brazylii, będę sobie jadł świeże

ryby z grilla, krewetki i sałatki z egzotycznych warzyw, popijał

wesoły drink z parasolką, tak, to byłoby wspaniale. Brazylia to


taki ciekawy i niezwykły kraj !

I wyobraź sobie, że prawda o kuchni brazylijskiej wcale nie

znajduj e się w książkach ani w restauracjach w wielkim mieście,

gdzie ktoś zamówi dla ciebie specjalnie przygotowane danie. Takie,

jakiego zwykły Brazylijczyk pewnie nigdy nie widział na oczy.


Bo prawda o kraju znajduje się w małych mieścinach i wio

skach, wszędzie tam, gdzie ludzie żyją zwykłym, codziennym

życiem.

Czy wciąż chcesz poznać prawdę o kuchni brazylijskiej?

Proszę bardzo.
Tylko złap się czegoś, żebyś nie upadł z wrażenia.

Kuchnia brazylij ska to: ryż + makaron + fasola + mięso +

suchy prażony maniok. I kropka. Jeśli warzywa, to w majonezie.

Jeśli sok z tropikalnych owoców, to z cukrem. Jeśli kawa, to pod


postacią syropu.

Jakieś pytania?

66
. ,. "
. "
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Czy wciąż myślisz, że chciałbyś wybrać się do Brazylii, żeby


spróbować jej cudownej , różnorodnej kuchni?

Słynna brazylijska kawa będzie nalewana z termosu i będzie


tak słodka, że oczy będą ci wychodziły na wierzch z niedowie

rzania. A kiedy będziesz pytał w barach i budkach o świeżą rybę


i świeże warzywa, to kucharki też będą miały oczy wielkie ze
zdumienia.

Ryż, makaron, fasola i mięso. Przyzwyczajaj się.


Codziennie.

Jeśli będziesz szukał odmiany, to trafisz na miejscowy fast


food, czyli ciasto z mięsnym nadzieniem usmażone w głębokim

oleju, ociekające niezdrowością i tłuszczem.

Ale ta kuchnia jest taka, jakiej chcą tubylcy.

Obserwowałam ludzi na statku, patrzyłam co wybierają i cze

go zjadaj ą najwięcej . Mieli przecież statkowy bufet i każdy mógł

nabrać tyle, ile chce i tego, co mu najbardziej odpowiada.

Najchętniej brali ciasta, herbatniki i miękkie placki z tapioki

obsypane cukrem. Jajko na twardo? Raczej nie. Majonez, cukier

i pączki tak.

Najbardziej popularne było to, co j est słodkie i tłuste, tak

jakby ludzie nieustannie szukali pocieszenia i przyjemności. Bo

w prawdziwym życiu tego im najbardziej brakuje, więc nieświa

domie usiłują ich sobie dostarczyć za pomocą jedzenia.

Tyle że zamiast tego upragnionego poczucia szczęścia i spo

koju, razem ze słodkim i tłustym j e dzeniem j edyne, czego im

68
Ryż i fasola

przybywa, to centymetry w obwodzie ciała. Nie da się jedzeniem


ukoić stresu, pustki i chaosu.

Ale wielu wciąż próbuje.

Rozej rzyj się.

Czy to nie jest następne kłamstwo fundowane ludziom przez


cywilizację miasta? Zjedz czekoladę, ciastko albo lody, a poczujesz

się lepiej. Mimo że w rzeczywistości poczujesz się lepiej przez dzie


sięć minut, a potem przez miesiąc będziesz się topić w rozpaczy.

Kuchnia brazylijska jest pyszna. Pod warunkiem, że lubisz


codziennie jeść ryż z makaronem, fasolę i mięso, pić ciężko po
słodzoną kawę i przegryzać równie ciężko usmażone ciastka.

Jak dla mnie kuchnia brazylij ska jest naprawdę pyszna.


Lubię ryż i fasolę.

Reszty nie dotykam.


Czasem udaje mi się zdobyć filiżankę kawy bez cukru i to j est

prawdziwe święto.
R O Z DZ I AŁ 1 2

Pod llostell
. . • . .

Mieliśmy dopłynąć w czwartek rano. Po śniadaniu zapakowa

łam ręcznik, książki, śpiwór i stanęłam przy burcie. Chciałam jak

najszybciej zobaczyć Manaus.

To przecież jedno z najbardziej nie zwykłych miast świata!

Zbudowane w dżungli przez baronów kauczukowych, którzy mieli

tyle pieniędzy, że sprowadzali z Europy filiżanki, kandelabry


i tkaniny. Ach, byli tak bogaci i tak bardzo tęsknili za domem,

że postanowili zbudować tu w dżungli najprawdziwszy budynek

opery, gdzie występowali słynni śpiewacy! Ta opera wciąż stoi,

a ja byłam w niej kilkanaście lat temu. Pamiętam czerwone obicia

poręczy na balkonach i ręcznie malowaną kurtynę.

A teraz wracam do Manaus drogą, która miała być niemożliwa

do zrealizowania, ale zdaje się, że właśnie mi się to udało! Od

dwudziestu jeden dni jestem w podróży po amazońskich rzekach

i od celu tej wyprawy dzieli mnie . . . Ha, kto wie? Mieliśmy przy

płynąć rano, ale . . .

70
Pod mostem

Rozejrzałam się.

Brazylijczycy rozmawiali i śmiali się popijając piwo, łagodnie


uśmiechnięte Indianki leżały cicho w hamakach z dziećmi.

Tak, zawsze mnie to na nowo uderza. W Polsce każda mama


musi mieć wózek, kołyskę, zabawki, a tutaj po prostu dziecko
kładzie się na ciepłym ciele swojej mamy i leży. Dotyka jej włosów,
twarzy, przytula się i najwyraźniej niczego więcej nie potrzebuje
do szczęścia.

Nikt się nie pakował. Nikt nie zwijał hamaków. Nikt nie wpa
trywał się niecierpliwie w horyzont. Wyglądało na to, że jeśli rze
czywiście mieliśmy dopłynąć w czwartek, to najprawdopodobniej

w czwartek za tydzień.

Nie dziwię się. Tutaj wszystko j est możliwe. Siedem dni opóź
nienia? Nie ma sprawy. 0, zdaje się, że nasz okrętowy kucharz,

który naj chętniej chodził bez koszuli i w krótkich spodniach

opuszczonych do połowy pośladków, właśnie zabrał się do goto

wania obiadu.

Nie dopłyniemy w czwartek rano. Ale to nic.

Wyj ęłam książkę, powiesiłam z powrotem mokry ręcznik.

Ja poczekam. Bez problemu. Ile będzie trzeba.

Na zewnątrz wciąż rzeka, dżungla, senny ptak nad wodą.

Tropikalne słońce, które j ak szalone usiłuje nas wysuszyć na

skwarki. Wyszłam na chwilę na górny pokład i czym prędzej

uciekłam w cień. Upał był mocny, tęgi, bezlitosny, tak jakby chciał

nas połknąć zanim dotrzemy do celu.

71
BLONDYNKA NA AMAZONCE

I płynęliśmy dalej . A godziny mijały. Około pierwszej kucharz


wystawił w garnkach obiad, czyli jak zawsze ryż, makaron, fasolę

i mięso. Każdy nałożył sobie co chciał, posypał suchym prażonym


maniokiem i znalazł miejsce na pokładzie, żeby spokojnie zjeść.

I dalej, dalej przed siebie, w turkotaniu motoru, pląsaj ących


cętkach słońca, szumie rozpryskiwanej wody, z wiatrem i pod

wiatr. . . Chyba się zdrzemnęłam. A kiedy otworzyłam oczy, świat


wyglądał zupełnie inaczej .

Było późne popołudnie. Na horyzoncie nagle pojawił się most.


Ogromny, z daleka wyglądał j ak ażurowa piramida zacumowana

do rozpiętej między brzegami drabiny. Stalowa, potężna, osza


łamiaj ąca. Stałam zdumiona przy burcie, bo ten most po kilku

tygodniach spędzonych w dżungli to niesamowity widok. Od


wielu dni nie widziałam czegoś równie wielkiego z betonu i stali.

Wielkiego rozmiarami, bo moja dusza drgnęła. Puszcza ama

zońska, rzeka, ptaki i motyle to coś zupełnie innego niż beton


wielkiego miasta. I nagle wydało się abstrakcyjnie odległe.

Ten most wszystko zmieniał.

Nie było już wielkiej rzeki, która swobodnie płynęła między

ścianami dżungli. Zniknął spokój i poczucie, że wszystko j est

możliwe, dobre i bezpieczne. Ludzie już nie bujali się hamakach.

Zaczęli je zwijać i upychać do plastikowych toreb. Koniec z od

poczywaniem. Czas ruszyć do biegu przez szare ulice. Oboj ętne,


szorstkie, bezosobowe, gdzie wyraźnie słychać brzęczenie monet,
ale niknie ludzki szept.

72
Pod mostem

I rzeka też to czuła.


Słońce znikło.
Na niebie warstwami układały się ciemne, groźne chmury. Tak
j akby j edna nie wystarczyła, żeby oblać nas lodowatym pryszni
cem prawdy. Piętrzyły się jak stalowe olbrzymy wygłodniałe po
długim oczekiwaniu. Zrobiło się ciemno, cicho i przerażająco.

A statek nagle stanął. Tak jakby i on bał się ruszyć w nadcho


dzący sztorm.

Poruszyłam się niespokojnie. Most zniknął za ścianą rozsza

lałej tropikalnej ulewy. Szła prosto na nas. A my staliśmy po

środku rzeki jak bezbronna zabawka rzucona w kąt. Dlaczego nie

płyniemy? Na co czekamy? Gdybyśmy teraz zwiększyli prędkość,


być może udałoby się dopłynąć do miasta przed burzą? I zanim

zapadnie noc?

Zeszłam z dziobu. Zapakowałam aparat do plecaka. Usiadłam


wśród bagaży pośrodku łodzi. Za chwilę rozpęta się amazońskie
piekło. Wiedziałam co będzie się działo i czekałam spokojnie.

Gruby płaszcz przeciwdeszczowy pod ręką.

I rzeczywiście. Pół godziny później lunęło. Deszcz zaatakował


statek tak gwałtownie, że ludzie krzyknęli, bo znienacka zostali

oblani zimną wodą. To był naprawdę BARDZO wielki deszcz ! ! !


Siekł biczami p o pokładzie, strugami spływał z niebieskich pla

stikowych płacht i rozpryskiwał się na burtach.

Statek drgnął. Westchnął.


Na co czekał?

73
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Czy bał się płynąć podczas tropikalnej burzy? A może zbierał


siły na przeprawę przez sztorm? Manaus było już prawie na wy
ciągnięcie ręki, ale nagle znikło za ścianą rozpędzonego deszczu.

Skuliłam się w moim płaszczu przeciwdeszczowym i wtuliłam


w walizki. Drżałam z zimna. Nie wiedziałam co się dzieje, dlacze
go stoimy na środku Rio Negro i co będzie dalej . Zawisłam więc
we własnych myślach, nie próbując ich nazwać ani gonić, tylko
dołączyłam do nich jak ptak do stada innych ptaków i czekałam
na to, co się zdarzy.
R OZ DZ I AŁ 1 3

Droga p rzez noc


.. . •

Dopłynęliśmy do portu w ciemności.

Czarna noc. Leje deszcz.

Statek staje.

Dźwigam plecak podręczny i torbę, robię krok w noc. Nie ma


latarni ani świateł nabrzeża. W reflektorach samochodu widzę

tylko siekący deszcz i ciemność.

Stopień. Pokład.

Dziura między statkiem a ziemią. Półmetrowy murek.

Dźwigam torbę. Aaaa! Muszę przeskoczyć przez rzekę. W desz

czu, w ciemności, w płaszczu przeciwdeszczowym, z plecakiem

i torbą.

Aaaa! ! ! Zataczam się, bo torba ciągnie mnie w dół. Jeszcze

raz . Skaczę. Udało się. Krok naprzód w noc.

Tu miał być port? Ha! A to dobre! Pamiętam doskonale jak

wyglądał port w Manaus, bo zrobiłam tam kiedyś dużo fotografii.

75
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Ale tamten port albo przestał działać, albo my przycumowaliśmy


w zupełnie innej części Manaus.

Właściwie nawet nie wiem czy to jest Manaus.

Wiem tylko tyle, że po prawie godzinie czekania na środku


rzeki statek nagle drgnął, sapnął, włączył silnik i ruszył do przodu.
No, ale gdzie właściwie miałby dopłynąć j eśli nie tu?
"
Tylko co to jest za "tu ?
Nie mam pojęcia gdzie jestem.

Nie ma portu.

Jest tylko żelazna rampa ze śladami błota i deszczu. Ślisko.


Ja w klapkach. Idę powoli, ciągnąc za sobą torbę. Byle się nie

poślizgnąć. Deszcz leje strumieniami. Rampa się kończy. Skok


w ziemię rozmiękłą od deszczu. Kamienie, piasek, śliska glina

i cmokające błoto.

Idę przed siebie wytrwale j ak traktor. Pomału, zataczając się

na śliskich odcinkach, ciągnąć za sobą opierającą się walizę.


Taxi? wołam w ciemność.

Wyobraź sobie.
Czarna noc. Tropikalna ulewa. Ani śladu miasta. Tylko że

lazna pochylnia i błoto. I ja. I warkot samochodu, który pewnie

przyj echał po kogoś z rodziny. A ja staj ę pośrodku tego pustego


placu i totalnie abstrakcyjnie wołam w noc:
Taxi??

A co innego mogłam zrobić? Drałować na piechotę? Ale prze

cież nie wiem gdzie jestem! Więc dokąd miałabym drałować przez
noc? To jakaś dzika okolica, gdzie nie ma budynków portowych,

76
Droga przez noc

hali dla pasażerów ani niczego, czego można by się spodziewać

w porcie wielkiego miasta. Jest tylko noc, błoto i deszcz.

I ja z tym idiotycznym, ale jednocześnie jedynym możliwym


okrzykiem, który zawisł w powietrzu jak nietoperz:
Taxi??

Niespodziewanie podchodzi jakiś gość.

Dokąd? pyta.
Podaję nazwę hotelu, który znalazłam w przewodniku. W por

towej dzielnicy.

Tak, wiem gdzie to jest odpowiada gość. Zabiorę cię .


Za ile? pytam.

Jezu! Drżę z zimna, ale staram się myśleć racj onalnie.


Kim j est ten gość? Nie wygląda na taksówkarza. Przecież

zresztą tu nie ma żadnych taksówek! To musi być j akiś prywatny


kierowca, który wiedział, że o tej godzinie i tego dnia przypływa

statek, więc. . . Więc co? Chce dorobić parę groszy?

Czy jest kimś, kto ma złe zamiary?

Skąd ja mam to wiedzieć?

Spokojnie. Spójrz mu w oczy. Posłuchaj jakim głosem do ciebie


mówi. Zobacz j ego samochód.

Zawahał się .

Rzucił mi krótkie spojrzenie, położył mi rękę na plecach i po

wiedział:

Och, zabiorę cię za trzydzieści.

Za trzydzieści?! zawołałam oburzona i odskoczyłam.

77
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Coś nie podobało mi się w tym geście i spojrzeniu. Odniosłam


wrażenie, że przyjrzał mi się, żeby móc wycenić na ile mnie stać.
A przecież hotel j est ze dwie ulice stąd! Bardzo blisko! Specjalnie

wybrałam hotel blisko portu, bo chociaż to nie jest bezpieczna

dzielnica, to jest jednocześnie najbardziej kolorowa, żywa i egzo


tyczna, a ja chciałam przecież fotografować.

No dobra, dobra, za dwadzieścia powiedział pośpiesznie


kierowca.

Nie! dźwignęłam torbę. Dziękuj ę !

I ruszyłam dalej przez błoto. Byle dotrzeć do asfaltu i n a par

king. Tam może będzie prawdziwa taksówka. Albo przynajmniej

będę mogła kogoś zapytać gdzie jestem. Ś liiizg po błocie, torba

opornie szura po kamieniach, siłuj ę się z nią, usiłując dojrzeć coś


przez strugi deszczu.

Wszyscy pasażerowie j uż chyba odjechali razem ze swoimi

żonami, mężami, wujkami i narzeczonymi. Tylko ja zostałam.

Razem z moim bagażem.

Parking, nareszcie! Oddech. Samochody. Noc.


Nie ma taksówek.
I nagle pojawia się ten sam gość, tyle że dźwiga walizkę dwojga

młodych ludzi.

Zawiozę cię ! - mówi do mnie.


Dobrze! zgadzam się pośpiesznie. To jedyna opcja! ! - Za ile?

- Za dwadzieścia.

- Dobrze!

78
Droga przez noc

To zresztą nie jest żadna taksówka, tylko prywatny samochód

półciężarowy. Pickup z zalaną deszczem paką. Tam ląduje moja

torba i druga walizka. Kierowca rozciąga nad nimi plastikową

płachtę, a potem wciskamy się do niewielkiej szoferki. Na całe

szczęście jest tych dwoje dodatkowych pasażerów. Bez nich nie

zdecydowałabym się wsiąść do tego samochodu.

Jedziemy przez ciemne, puste miasto, groźnie wyglądające,

bezludne zaułki. Boże! W życiu nie przeszłabym tego na piecho


tę ! ! Myślałam, że przypłynęliśmy do portu, który znam i widzę

przed sobą na mapie, i rzeczywiście stąd do hotelu byłyby cztery

ulice. Ale statek zacumował w zupełnie innej części Manaus,


gdzieś bardzo daleko, hen za betonowymi rozjazdami, tunelem

i wielkimi, czarnymi i kompletnie pustymi ulicami.

Jakie ja miałam szczęście, że na tym parkingu znalazł mnie


ten gość z pickupem ! ! I te dwadzieścia reali, które chciał za po

dróż, to wcale nie było za dużo! I jakie to szczęście, że w końcu

zgodziłam się z nim j echać! ! ! !

Odwróciłam się do tyłu.

A wy? Skąd jesteście? zapytałam po angielsku.

My stąd odrzekli niewyraźnie.


Mieszkacie w Manaus? przeszłam na hiszpański łamany
z portugalskim .

Tak.

A gdzie?

W starej dzielnicy, niedaleko głównego portu.


O, to blisko mojego hotelu!

79
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Tak, tam jest sporo hoteli, ale to dość niebezpieczna dziel


nica. Uważaj na siebie.
Wiem, dziękuję. Będę uważać.
O, jesteśmy na miejscu.

Samochód stanął. Kierowca wyskoczył w deszcz, zdjął ich

walizkę, przyjął pieniądze i wrócił do szoferki.


Jeszcze kawałek dalej powiedział do mnie, a ja wtuliłam

się w fotel z błagalną myślą, żeby to była prawda.


I była.

O dzięki ci, Boże!

. . . . . . . . . . . .. . .
ROZ DZ I AŁ 14

Byle do rana
. . . •

Wysiadłam z suchego samochodu w zalaną deszczem noc.

Trzęsłam się z zimna, głodu i zmęczenia. Dźwignęłam plecak

i torbę, weszłam po betonowych schodkach do maleńkiej recepcji.


Czy j est pokój? zapytałam drżącym głosem.

Zrobiłaś rezerwację? odpowiedział pytaniem chłopak na

recepcji takim tonem, jakby chciał dodać, że mają pełne obłożenie.


Nogi się pode mną ugięły.

Nie odrzekłam słabo. Nie zrobiłam.

Westchnął. Otworzył duży zeszyt w twardej oprawie. Postukał

ołówkiem w blat.

A ja stałam j ak mokry kurczak. Deszcz spływał mi z włosów


na policzki. Ramiona dygotały z zimna.

- Z klimatyzacją czy wentylatorem? zapytał w końcu.

Z wentylatorem! odrzekłam bez wahania.

Pokój dla jednej osoby z wentylatorem kosztuj e 46 reali

oświadczył w końcu chłopak.

81
W \I\S\ Qo\f.a.MA CUt�QM� ol��l�Lt·elN\
V\l
�c. . \Vl�c.t(l.\.lĄ !:.\� ), Wv ll. 1
f:J� \. 1..1M�C\;eMA, OL. N�OM �"CtuM
v
f\.ecak L t01"� .
Byle do rana

Zgodziłam się natychmiast.


O, dzięki ci, Boże ! ! Ale ja to mam szczęście ! ! !

Wąskimi, bardzo stromymi schodami wdrapałam się na drugie

piętro. Pan z recepcji dzielnie dźwignął moją torbę. Pokoik był


wielkości łazienki. Cele więzienne bywają większe. Ale miał czyste
łóżko ! ! Hurra ! ! A rano w cenie dostanę śniadanie i gorącą kawę ! ! !

Hurrra! ! ! ! Życie j est piękne ! ! ! !

A teraz marzę tylko o tym, żeby wślizgnąć się pod przeście

radło i spać. Głodna, zmarznięta i tak zmęczona, że brakuje mi

siły, żeby pójść do łazienki. Zawij am się w polar. Dlaczego tu jest

tak zimno? Spać, spać, spać. Rano znów wszystko będzie dobrze.

Byle do rana.

Położyłam się w wąskim łóżku ubrana w bieliznę termiczną,

skarpetki i polar. Zamknęłam oczy. Już chyba prawie zasnęłam,

kiedy nagle uświadomiłam sobie dwie rzeczy.

Po pierwsze coś stuka. Puk, puk, puk, puk, puk rytmicznie,

jednostajnie, wwiercająco się w mózg.

Co to może być?

Tropikalny kornik? Dudek? Nieznany j eszcze nauce owad


młotkowiec? . .

Leżałam i słuchałam. Ach, t o przecież jest woda! Coś kapie ! !

Wypełzłam z łóżka. Sprawdziłam krany. Zamknięte. Prysznic

suchy. Nic nie kapie. A jednak coś kapie! I to tak dojmująco, że

chociaż bardzo się staram, nie mogę tego nie słyszeć ! ! ! I wciąż
trzęsę się z zimna!

83
BLONDY N KA NA AMAZONCE

I wtedy dotarł do mnie drugi fakt. To nie statek był zimny,


tylko j a! ! ! Mam gorączkę i dreszcze!

Wyobraź sobie mały pokoik bez okna, gorący i duszny a ja

kładę się pod prześcieradłem i śpiworem, grubo ubrana, i trzę

sę się z zimna! ! Nie włączyłam nawet wiatraka, bo było mi tak


lodowato! I głowa mnie boli. I to puk, puk, puk, kapanie wody! !
Znowu zwlekam się z łóżka. Dreszcze. Łupanie w głowie. Woda.

Aaaaa! To nie woda kapie, tylko w kominie kapie coś z klimatyzacji!

Regularnie jak kamerton!

0, błagam! ! !

Zatyczki do uszu! Moje kochane przyjaciółki! ! ! Tyle razy ra

towały mnie z opresji! Łyk lodowatej wody z butelki. Poduszka.

Ciemność. Byle do rana.


RO Z DZ I AŁ 1 5

Mokry
jak ocean
, .

Spałam długo, słodko i w zupełnym oderwaniu od rzeczywi


stości. W moim mikroskopijnym pokoiku nie było okna, więc nie

wiedziałam nawet jaki stopień jasności panuje na dworze. Wypły


nęłam ze snu jak statek kosmiczny, zacumowałam do realności

i otworzyłam oczy. Wyj ęłam zatyczki z uszu.

Puk, puk, puk, w przewodzie kominowym przez cały czas coś


kapało.

W hotelu panowała cisza. A może to jest noc? Ale na moim


podświadomym liczniku przebytych godzin snu strzałka wyraźnie

wskazywała dotarcie do celu.

A więc to jest dzień? Która godzina?


Sięgnęłam po zegarek.

Zabawna rzecz. Już kiedy wyjeżdżałam z Polski wyświetlacz na


zegarku przypominał, że trzeba wymienić baterię. Nie miałam na

to czasu, licząc na to, że gdy tylko wyląduj ę w Ameryce Południo

85
B L O N DY N KA NA AMAZONCE

wej, znajdę wielu zegarmistrzów, którzy załatwią to w trzydzieści


sekund. Ha, ha, ha, próbowałam w Caracas i w Puerto Ayacucho,
ale wszyscy uliczni zegarmistrzowie siłowali się z dłutami, świ
drami i śrubokrętami, a potem kręcili przecząco głowami z nieco

zorientowanym wyrazem twarzy. Nikt nie wiedział jak otworzyć


mój zegarek!

Tak więc wciąż na wyświetlaczu było napisane "bat ", czyli skrót

od słowa " battery", ale wskazówki bez wątpienia wskazywały


ósmą rano ! ! ! Aaaa! ! ! Ósma! Czas wstawać ! ! !

Zimny prysznic, świeża koszula, krótkie spodenki, klapki.


Gorączka minęła, dreszcze znikły, głowa przestała mnie boleć.

Byłam zdrowa i uradowana. Zbiegłam po wąskich schodkach.

Jestem w Manaus ! ! ! !
Udało m i się ! ! !

Dotarłam d o celu! ! !

Po dwudziestu jeden dniach od wyruszenia z Caracas prze­

płynęłam przez dżunglę z Wenezueli do Brazylii! ! ! !

Hurra ! ! !

Śniadanie! ! !

Gorąca kawa bez cukru! ! ! !

Jajecznica! ! ! ! ! ! ! !

Aaaaaa ! ! ! Bosko! ! ! !

Usiadłam przy stole w małej salce za recepcją. Jedna filiżanka

kawy. Druga filiżanka kawy. Trzecia filiżanka kawy. Miałam wra-

86
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

żenie, że jestem nienasycona. Czwarta filiżanka kawy. Kucharki

patrzą na mnie dziwnym wzrokiem. A ja idę po piątą filiżankę


kawy. Jest w termosie, niesłodzona, gorąca j ak piekło i mocna
jak wczorajszy sztorm.

To jest dziwne pomyślałam, łykając z zachwytem kolejny

łyk. - Wydaje się, że miejsca mają ze sobą połączony pewien tajem­


niczy zestaw doznań. To, w jaki sposób powietrze dotyka twojej
skóry jest najprawdopodobniej inny w różnych częściach świata.

Być może nieco inną strukturę ma woda. Cząsteczki tlenu w nieco


inny sposób wpływają na czerwone ciałka krwi. To mikroskopijne
różnice, z których człowiek świadomie nie zdaje sobie sprawy, ale

które sprawiają, że jego organizm działa inaczej.

Ktoś, kto nigdy wcześniej nie lubił bananów, nagle zaczyna się

nimi objadać. Ktoś, kto nie przepada za mięsem, marzy o wielkim


steku. Ktoś, kto nigdy wcześniej nie pił koktajli owocowych, nagle
postanawia kupić mikser, żeby po powrocie do Polski też je sobie

przyrządzać. A ktoś, kto na co dzień w ogóle nie pije kawy, nagle

zaczyna ją uwielbiać i wypija pięć filiżanek na śniadanie. Tak jak ja.

Ale to działa tylko w tym j ednym miejscu na świecie. Kiedy

kupisz blender i ustawisz go na honorowym miejscu w kuchni,

nagle odkryj esz, że te koktajle w Polsce wcale nie smakują tak


samo. A ja oczywiście w Manaus kupiłam prawdziwy brazylijski

filtr do kawy, bo byłam przekonana o tym, że będę w domu też

parzyć kawę i wypijać pięć filiżanek na śniadanie. Filtr nieużywany


do dzisiaj leży w szafce.

88
Mokry jak ocean

Tak po prostu j est. To są rzeczy, smaki i ochoty, które istnieją

tylko w j ednym jedynym miejscu na świecie. Tam pasują idealnie.


Wszędzie indziej tracą swój sens.

Siedziałam więc i chłonęłam moje kawowe odkrycie. Inni go­


ście hotelowi przychodzili, zjadali bułkę z jajecznicą i wychodzili,

a ja siedziałam, cała szczęśliwa, zachwycona i wniebowzięta.

Po pięciu filiżankach kawy zjadłam śniadanie i podłączyłam


się do Internetu. O matko ! ! ! Jakie to niesamowite ! ! !
I jak człowiek zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo
wsiąkł mentalnie w sieć. To ona kieruje naszym życiem i myśle

niem, kontroluje nasz dzień i rozdziela zadania. Zobacz jak bardzo


j esteś uzależniony od Internetu ile istnieje w nim rzeczy, które

są ci na co dzień niezbędnie potrzebne.

Wiem, nie zdajesz sobie z tego sprawy. To jest tak samo jak
z elektrycznością, która przez cały czas po prostu jest. A potem
nagle przychodzi wichura, zrywa kable i odcina prąd.

I dopiero wtedy nagle widzisz j aki j esteś bezradny. Nie ma


światła, lodówka nie działa, radio nie gra, telewizor milczy, nie
można prasować, nie można pisać, nie można zajrzeć do maila,

nie można otworzyć garażu, nie można zagotować wody, nie

można zrobić prania, nie można używać odkurzacza, nie można

naładować komórki ani laptopa. Właściwie nic nie możesz .

Możesz tylko czekać aż naprawią awarię i wróci elektryczność.

Zaświeci się lampa na stole, naładuj esz telefon, będziesz mógł do


kogoś zadzwonić, zrobisz sobie gorącej herbaty, ugotujesz obiad,

89
BLONDYNKA NA AMAZONCE

posprzątasz, posłuchasz wiadomości albo włączysz płytę z ulu


bionymi piosenkami.

Prawda?

Z Internetem jest tak samo.


Spróbuj odciąć się od niego na j eden dzień.
Wtedy zrozumiesz.

Ja byłam odcięta przez trzy tygodnie.


Trzy tygodnie ! ! ! Nie chodzi o to, że mi tego brakowało. Bez
problemu przestawiłam się na życie poza Internetem. Miałam
moją własną realną podróżniczą sieć złożoną z zaskakujących
zdarzeń, spotkań i odkryć.

Nie wiem kto do mnie pisał maile i ile osób zaglądało na mo­
j ego Facebooka. Przestało mnie to interesować. Zanurzyłam się
w realne życie, które było równie fascynujące jak to wszystko, co
dzieje się w Internecie. A po trzech tygodniach niespodziewanie

znalazłam się w zasięgu WI FI .

o rety! ! !
Spłynęła n a mnie fala setek maili, komentarzy, zdjęć i wia­

domości.

Ach, a więc to j est miasto! To sieć zależności, oczekiwań, słów

prawdziwych i nieprawdziwych, których nie można łatwo roz­

poznać, zaproszeń, krytyk, pochwał i złośliwości, spamu, ofert

handlowych i fałszywych haseł.

Ale to j est tak samo j ak wej ść do oceanu. Przychodzi fala,


zalewa cię i jesteś cały mokry. Stoisz w wodzie po kolana i nie da

się już tego cofnąć.

90
Mokry Jak ocean

Mokre jest mokre.

Z Internetem j est tak samo. Zalewa cię falą poczucia przyna


leżenia, zniewolenia, oczekiwań i komunikatów, na które czuj esz
się zobowiązany odpowiedzieć. Ale im bardziej na nie reaguj esz,
tym j est ich coraz więcej . I nie ma końca. I wtedy z realnego życia

przeskakuj esz w wirtualne, bo ono wydaje się bliżej, mocniej i po


prostu trzyma cię za gardło.

Czy wiesz jak dobrze jest uświadomić sobie, że nie musisz?

O dstawiłam filiżankę, zamknęłam tablet i postanowiłam


wyjść do prawdziwego świata.
R O Z D Z I AŁ 1 6

Różowe delfiny
. • .. · ·

Tak! Tak! Tak!

Port!
Jest dokładnie taki sam jak był! I w dodatku to jest najbardziej
niesamowity port na świecie!
Wyobraź sobie wysokie betonowe nabrzeże, z którego schod

kami schodzisz do rzeki. A na wodzie tłoczą się zgrabne, lekkie,


drewniane amazońskie statki.

Nigdzie nie widziałam podobnych. Są zaokrąglone, podłuż

ne, raczej wąskie, mają zwykle dwa piętra ogrodzone lekkimi,


ażurowymi barierkami pomalowanymi na biało. Ozdobione ko

łami ratunkowymi, które wiszą na nich j ak obwarzanki. Stoją


w cudownym tropikalnym słońcu, które maluje na nich ciepłe,

złote smugi jak zapowiedź czegoś dobrego, co może się za chwilę

zdarzyć j eśli tylko zdecydujesz się wyruszyć w drogę.


Sai hoje! Wypływa dzisiaj ! jest napisane na flagach zawie

szonych na burcie.

92
Różowe delfiny

Dokąd chcesz do Belem przy ujściu Amazonki do oceanu,

do Parintins, Santarem, Óbidos, nawet do odległej o siedem dni


Tabatingi przy granicy z Kolumbią. Wystarczy kupić bilet, przyj ść

z hamakiem i zaufać kapitanowi.

Niektóre statki zatrzymują się tutaj tylko na chwilę, żeby


wysadzić część pasażerów i przyjąć nowych. Ale większość stąd

zaczyna podróż i czeka w porcie przez kilka dni. Dookoła kręcą

się tłumy ciężko pracujących tragarzy.


Samochód może dojechać do skraju betonowego nabrzeża.

Potem już pieszo trzeba przej ść przez metalowy mostek na żela


zną rampę . I tędy trzeba na plecach przenieść wszystko, co ma

zostać zabrane z Manaus do reszty świata. Kartony bananów,

pęki plastikowych butli, skrzynki mango, papai i ananasów, worki

z maniokiem, arbuzy, kapelusze słomkm'\[e, suszone ryby zwinięte

w ciasne rulony, kulki guarany, metalowy zlew, nowa lodówka,

drzwi, zabawki dla dzieci. Wszystko, co ktoś chciałby wysłać

i czego ktoś inny będzie oczekiwał w innym porcie.

Blisko brzegu na płaskich, odkrytych łódkach siedzą sprze

dawcy świeżych warzyw i ryb. Nie ma świeższego towaru niż ten,

który przywożą wprost z pola albo nocnego połowu. Nie nawołują,

nie namawiają, ten, kto ich potrzebuj e, sam ich znaj dzie.

Ładownie otwarte. Pod pokładem znikaj ą kolejne skrzynki,

beczki, worki i pudła. A między pokładami już wiszą hamaki

pierwszych pasażerów, tych, którzy przyszli najwcześniej , żeby

zaj ąć dobre miejsce.

93
R�iow e, cl.dh.�
\J ..
'I
\.
W �et1.U.

l �'\ C\Ą.cttrf()Mo\� �\owe.- .


Jl1k ��c,� wJ.Ula.c. tLvl �CL
?i�� (�.J.
v
Różowe delfiny

Statek odpływa o ósmej wieczorem. Jest dziesiąta rano. Lu


dzie będą więc czekać dziesięć godzin na początek podróży, która

potrwa j eszcze przez trzy dni, ale to jest j edna z najbardziej nie
zwykłych zagadek Amazonii.

To nie jest przykre czekanie. Nie ma w nim niecierpliwości,

oczekiwania, ponaglania ani spoglądania na zegarek. Tutaj czło


wiek po prostu wpina się w czas jak wsuwka i razem z nim wisi.

Stoi i nie stoi jednocześnie. Biegnie i nie biegnie. Po prostu jest.

Och, jak dobrze, że wciąż są rzeczy, które się nie zmieniają!

Ten port wygląda dzisiaj identycznie jak wtedy, kiedy widzia

łam go po raz ostatni. Mniej więcej piętnaście lat temu przypły

nęłam statkiem do Manaus z Belem, czyli znad Oceanu Atlan

tyckiego. Statki były takie same jak teraz. I port wciąż wygląda
tak samo. Takie same tablice zawieszone na burcie zapowiadają

dokąd statek płynie i kiedy wyrusza. Taki sam upał drży nad

rzeką i tak samo . . .


Och. Niezupełnie.

Czy słyszałeś o różowych delfinach?

To gatunek delfinów słodkowodnych, które żyj ą w dorzeczu

Amazonki. Naprawdę są różowe. Różowe j ak pierwszy cadillac

Elvisa Presleya. Jak niemowlęcy kocyk. Jak płatki róży i wiosenny

tulipan.

Różowe delfiny są po prostu różowe.

Maj ą wyjątkowo giętkie szyj e i kręgosłupy. Lubią nurkować

między zatopionymi pniami drzew, gdzie polują na drapieżne ryby

zaczajone w oczekiwaniu na ofiarę. Myśliwy staje się zdobyczą.

95
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Kiedy w Amazonii pojawili się ludzie na statkach, delfiny na


uczyły się nowej sztuki. Wystarczyło cierpliwie czekać w pobliżu
rybackiej łodzi, żeby łatwo upolować śniadanie.

Kiedy po raz pierwszy byłam w Manaus wiele lat temu, o świ


cie w portowych wodach roiło się od różowych delfinów. Było ich
tak dużo i krążyły tak blisko powierzchni, że rzeka marszczyła

się na ich różowych plecach. Czekały na to, co wyślizgnie się

z rybackich sieci. I musiało być tego niemało, skoro specjalnie

w tym celu przypływały.

Ale to było dawno. Rzeka była bardziej czysta, mniej łodzi

miało silniki napędzane ropą. To były czasy przed telefonami

komórkowymi, Internetem i pocztą mailową. Trudniej było się ze

sobą skomunikować, więc mniej osób wyruszało w podróż. A kie

dy mniej było podróżnych, to i mniej statków pływało po rzece.

Wszystkiego było mniej, ale jakby jednocześnie wtedy było


więcej . Więcej przestrzeni, więcej swobody, więcej wolności dla

myśli. I więcej delfinów. I więcej sztuki.


R O Z DZ I AŁ 1 7

Najdziwniejsze
. ; .
tn.lasto SWlata
t • • • .. , . . ..

Wyobraź sobie, że nagle ktoś w Niemczech oświadcza, że da

leko w dżungli można się szybko dorobić. Wystarczy przyj echać,

założyć biznes i reszta sama się kręci.

No, ale j ak to? będą pytali zdumieni koledzy. S amo?

Naprawdę?

Naprawdę ! upiera się biznesmen. Ja tak zrobiłem.

No, ale j ak?


To proste. Co takiego j est w Ameryce Południowej, czego

nie ma w Europie, a jest coraz bardziej potrzebne w przemyśle?

Tak, to były czasy, kiedy na świecie istniał tylko kauczuk

naturalny, robiony z soku spływaj ącego z naciętej kory drzew

kauczukowych. A one rosły wtedy tylko w Amazonii.

O rety! koledzy Europejczycy złapali się za głowy.

To przecież idealna propozycja biznesowa! Znaleźć się w miej ­

scu, które j est jedynym źródłem towaru, na który zapotrzebo

wanie jest wielkie i coraz bardziej rośnie. Kauczuk był potrzebny

97
B L O N DY N KA NA AMAZONCE

do produkcji samochodów, maszyn, broni i zabawek. Prawie do

wszystkiego! To lepsze niż złoto i diamenty!

Pakujcie się! namawiał kolega biznesmen.

Spakowali się więc i wyruszyli w niewyobrażalnie daleką po

dróż statkiem przez ocean. Samolotów j eszcze nie było. Potem


przesiedli się na następny statek, który z wybrzeża oceanu zabrał

ich do serca dżungli amazońskiej. Tam, gdzie szybko rosła osada

o nazwie Cidade da Barra do Rio Negra, czyli Miasto nad Brzegiem


Czarnej Rzeki, przemianowane później na Manaus, od indiańskiej

nazwy plemienia Manaós.

Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że dżungla w niczym nie

przypominała grzecznej Europy. Tutaj wszystko było tropikalnie


gorące i wilgotne. Zamiast chodnika, sklepu i urzędu miejskiego,
było błoto, krzaki i malaryczne komary. W tej sytuacji można

było zrobić trzy rzeczy.

Zwiać z powrotem do Europy, zapomnieć o całej sprawie i po


żegnać się z już poniesionymi kosztami, bo przecież dotarcie na

drugi koniec świata było potężną inwestycją dokonaną najczęściej

na bazie pożyczki albo kredytu.

Pokornie przyjąć swój los i cierpieć w milczeniu, pracując w po


cie czoła z nadzieją, że uczciwą pracą szybko uda się zdobyć wy

marzone bogactwo, a za kilka lat wrócić do Europy i wygodnie żyć.

Użyć przemocy zrabować co się da, zakuć tubylców w kajdany,

zamienić w niewolników i zmusić do pracy, usiłując za wszelką


cenę zachować europejski styl życia.

98
Najdziwniejsze miasto świata

Jak myślisz, co zrobili Europejczycy?


I dlaczego?

Na pierwsze pytanie znam odpowiedź, ale co do drugiego nie

jestem pewna.
Być może za ocean byli gotowi wyjechać tylko tacy, których

pozorna wielka odwaga była podszyta równie wielkim strachem?

Ktoś, kto j est gotów ponieść wielkie ryzyko, tylko po to, żeby bar
dzo dużo zyskać? To chciwość, wieczne poczucie braku, niezado

wolenie z tego, co się ma, które rodzą pewien rodzaj nieustaj ącej

frustracji, która zamienia się w stres. A stres to odmiana strachu.


W przypływie kolejnej fali rozpaczliwej odwagi taki człowiek

jest gotów porzucić całe swoje dotychczasowe życie, żeby wreszcie

zdobyć upragnione bogactwo. Ale co zabiera w swojej duszy? Tę


samą frustrację, stres i strach, które mieszkały w niej wcześniej .

Więc kim będzie na nowej ziemi? Tym samym sfrustrowanym

gościem, któremu ciągle czegoś brakuje i który myśli, że będzie

szczęśliwy dopiero wtedy kiedy będzie ogromnie bogaty. I temu


celowi podporządkowuj e inne swoje myśli i emocje, z których

wypływają potem decyzje i zachowania.


I dlatego taki gość j est w stanie zlecić złapanie wolnych lu

dzi, którzy żyj ą w dżungli, zakucie ich w kajdany z łańcuchami

i zmuszanie do pracy. Z j ego perspektywy zdobycie bogactwa


j est nadrzędną sprawą, ważniejszą od czyjegoś cierpienia i życia.

Prawdopodobnie więc z Europy wyruszali tylko tacy podświa


domie głęboko sfrustrowani awanturnicy. I dlatego byli w stanie

zachować się jak okrutni przestępcy, siejąc przemoc i śmierć.

99
BLONDYNKA NA AMAZO N C E

Historia bogactwa kauczukowego jest zbudowana na chci­


wości, niesprawiedliwości, strachu i przemocy. Tak powstało też

całe miasto.

Indianie stali się niewolnikami białych.


Ten, kto nie chciał pracować, był zabijany.
Gorączka kauczuku w okolicach Manaus zaczęła się około

1880 roku. Trzydzieści lat później zmierzała już do końca. Ale


w dżungli i na plantacjach zamordowano dziewięciu z każdych

dziesięciu mieszkających tam Indian. Taki był ludzki koszt euro

pejskiego bogactwa.

Do Manaus przybywali nie tylko poszukiwacze skarbów. Po

jawili się też ludzie, którzy mogli liczyć na zrobienie interesu


na interesach bankierzy, prawnicy, inżynierowie. Ktoś musiał

przecież przechowywać pieniądze, rozliczać wspólników, budować


domy. Legendy mówią o tym, że magnaci kauczukowi przypalali

cygara zwitkami banknotów i poili swoje konie szampanem ze

srebrnych wiader. Pranie wysyłano statkami do Europy. Nikt

nie chciał mieszkać w błotnistej osadzie na brzegu rzeki. Posta


nowiono więc uczynić z niej największą europejską metropolię

po tej stronie oceanu.

Pod koniec XIX wieku mieszkańcy Manaus spacerowali po

wygodnych, szerokich ulicach oświetlonych przez naj prawdziwsze

elektryczne latarnie, pod którymi jeździły elektryczne tramwa

je. Przypomnę tylko, że w Polsce pierwszy elektryczny tramwaj


pojawił się dopiero w 1908 r.

100
Najdziwniejsze miasto świata

W mieście była kanalizacja, tor wyścigowy, parki, ogrody i po


nad dwadzieścia kawiarni. Prawie czterdziestu lekarzy przyj
mowało pacjentów w luksusowych gabinetach lekarskich. Było

j edenaście eleganckich restauracji i siedem księgarni.

Zatrzymałam się przed biało żółtą rezydencją za wysokim


metalowym płotem. To słynny Palacźo de Rźo Neg ra, czyli Pałac

Czarnej Rzeki, gdzie mieszkał jeden z największych magnatów


kauczukowych. Wyobraź sobie wielki i długi dwupiętrowy żółty
dom. Ma duże okna, galeryjki i balkony pomalowane na biało,

żeby dodać im lekkości. W środku marmury i jedwabie, służba


w mundurach i dziki lew w specjalnej klatce. W porcie czekał też

jacht i motorówka.

Wyobrażasz sobie?
To było naj dziwniejsze miasto świata.

Daleko od Europy, w samym sercu amazońskiej dżungli, Niem

cy, Anglicy, Francuzi i inni przybysze zza oceanu prowadzili tak


ekstrawaganckie i luksusowe życie, j ak nie zdarzyło się chyba

nigdy i nigdzie wcześniej.

Kiedy komuś zabrakło lodu do schłodzenia szampana a przy

pominam, że j esteśmy w środku tropikalnej dżungli, plus czter­


dzieści stopni, stuprocentowa wilgotność powietrza, koniec XIX

wieku to po prostu szedł do sklepu kupić lodówkę chłodzoną


naftą. A kiedy zabrakło benzyny do napędzania łodzi, wlewał do

silnika mocnej wódki. Koszt nie grał roli.

101
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Manaus zamieniło się w prawdziwe El Dorado. Złoto płynęło po


ulicach jak woda. Całe miasto upajało się bogactwem. Wszystko było
dostępne na miejscu: francuski pasztet z gęsich wątróbek, angielskie
biszkopty i dżem, importowane wina. Kiedy siadałeś do obiadu, to na
stole stało masło z irlandzkiego hrabstwa Cork, herbatniki z Bostonu,
szynka z Portugalii, a ziemniaki z Liverpoolu.''4

W tym samym czasie kilka ulic dalej schwytani w dżungli


i uwięzieni Indianie umierali z głodu.

Victor von Hagen - The Golden Man: A Quest for El Dorado, tłum. Beata Paw­
likowska
R O Z DZ I AŁ 1 8

Dotknąć wieczności
.... . . .

Różowa suknia aż do ziemi, długie rękawy, ciasno zapięta pod

szyją. Do tego j eszcze różowy szal i różowy kapelusz z piórami.

Musiało im być gorąco pomyślałam. Żonom magnatów kauczu­

kowych, które zostały zmuszone, żeby przyj echać tu z chłodnej


Europy.

Koniec XIX wieku. Pamiętasz Izabelę Łęcką i doktora Wokul­


"
skiego z powieści " Lalka ? To były właśnie tamte czasy. A teraz

wyobraź sobie, że Izabela razem z Wokulskim wsiadają na statek,

przez kilka tygodni płyną do Ameryki, a potem zatrzymują się

na parę lat w parnym, tropikalnym mieście nad Amazonką. On

ze swoimi surdutami, laską, białymi koszulami i krawatami. Ona

z szafą pełną długich sukni, kapeluszy i rękawiczek.

Poczucie przyzwoitości nakazywało wtedy zakryć się od stóp


aż pod szyję. Nie było mowy o swobodnym stroju, który mógłby

być bardziej przystosowany do amazońskiego klimatu. Trzeba

103
B L O N DY N K A NA AMAZONCE

było przecież grać swoj e role bogatych, wykształconych i " dobrze


"
wychowanych Europejczyków.

Z ich punktu widzenia nieważne zapewne było to, że korzy


stają z pracy niewolników i przyczyniają się do śmierci milionów

ludzi, którzy są prawowitymi właścicielami tych ziem. Najbardziej


liczyło się to, jakie wrażenie można zrobić za pomocą swojego

bogactwa.
Manaus będzie następną stolicą Brazylii! Już teraz przecież
j est najbogatszym miastem, z którym nie może się równać ani
Rio de Janeiro, ani Brasilia. Trzeba przenieść stolicę do dżun

gli! Do nas ! Udowodnimy wam, że to my jesteśmy najważniejsi!


Zbudujemy wielki, prawdziwy teatr! Będą do nas przyj eżdżały
największe gwiazdy. Pozazdrościcie nam, że nie mieszkacie w tym

mieście cudów.

A więc teatr. Opera! Ale musi być najpiękniej sza na świecie!

Żeby było o niej tak samo głośno jak o włoskiej La Scali, żeby do
nas też przyjeżdżali najsławniejsi śpiewacy. No i żebyśmy mogli
się poczuć równie ważni i wykwintni, j ak melomani w Paryżu

i Rzymie.

Postanowiono więc przywieźć budynek w częściach z Europy.

Żelazne kolumny i ręcznie kute balustrady zamówiono w Glas

gow. Biały marmur na podstawy kolumn sprowadzono z Carary,

a czerwony marmur do obramowania wej ść do foyer z Werony we

Włoszech. Podłoga we foyer była zrobiona z czterech gatunków


drewna: amazońskiego mahoniu i europejskich: dębu, kaszta
nowca i orzecha włoskiego.

10 4
Dotknąć wieczności

Ogromne obrazy wiszące na ścianach zamówiono we Wło

szech. Nawet szklane kandelabry zostały zrobione w słynnej

włoskiej fabryce w Murano, a kilkadziesiąt tysięcy kafelków do

ozdobienia kopuły przypłynęło z Alzacji Lotaryngii. Transportom

materiałów towarzyszyły zastępy architektów, malarzy, rzeźbia

rzy i inżynierów, którzy także specjalnie przybywali z Europy.

Na niczym nie oszczędzano. Pewnego dnia nawet ktoś w Ma

naus zaproponował, żeby kopułę opery ozdobić czystym złotem

zamiast płytkami. Gubernator odpowiedział, że kiedy za kilka

lat miasto stanie się jeszcze większe, obecna opera zostanie po

prostu zburzona, a na jej miejscu powstanie nowa, jeszcze droższa

i bardziej luksusowa.

Budowa opery trwała dwanaście lat. Uroczyste otwarcie na

stąpiło w sylwestrową noc roku 1896. Tydzień później odbyło

się pierwsze przedstawienie włoskiej (bo jakże by inaczej) opery


"
" La Gioconda .

A ja stałam właśnie przy balustradzie obitej miękkim czerwo

nym aksamitem. Ogromna, okrągła sala, trzy piętra balkonów,

ręcznie kute barierki ze szkockiego żelaza pomalowanego na złoto,

kandelabry, lampki i złote ozdoby, baldachimy, herby i firanki,

czerwona kurtyna i złoty fresk na suficie. Przepiękne, a jedno

cześnie dziwnie milczące i ciężkie, tak jak królowa na wygnaniu,

która dopiero teraz powoli zaczyna sobie uświadamiać ile zła

uczyniła innym.

105
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Bogactwo samo w sobie nie j est złe. Staje się złem dopiero
wtedy, kiedy jest używane do zagłuszenia głosu sumienia i zdo
bywane kosztem czyjegoś cierpienia.
A tak właśnie było tutaj .

Bogactwo zaślepiło Europejczyków w ich surdutach i sukniach.


Nie chcieli widzieć prawdy, która istniała wokół nich. Chcieli
zbudować iluzję, w której mogliby się dobrze poczuć.

Ludzie naszej cywilizacji często tak robią. Także w obecnych

czasach. Bo czy właściwie masowe produkowanie żywności kosz

tem środowiska naturalnego nie jest tym samym? Tworzenie


"
iluzji, że wszystkiego jest bardzo dużo, mimo że to " dużo staje
się bezwartościowymi śmieciami stworzonymi na bazie synte

tycznych polepszaczy i przyśpieszaczy, które zamiast zdrowia

i siły przynoszą choroby?

Obrazy namalował Domenico de Angelis z Włoch pod

powiedział uprzejmie umundurowany strażnik przy drzwiach.


Pewnie widział, że notuję.

A tutaj? zapytałam. To oryginalna podłoga?

Tak potwierdził i spojrzał mi w oczy. Opera była prze

budowywana i odnawiana. Wiele rzeczy trzeba było wymienić,

zamontować wyjścia ewakuacyjne i gaśnice, żeby się dostosować

do współczesnych przepisów przeciwpożarowych, ale . . .

To jest oryginalna podłoga? podchwyciłam.


Tak. Położona ponad sto lat temu, bo opera została otwarta

w 1896 roku.

106
Dotknąć wieczności

Wysunęłam stopę z filcowego ochraniacza. Stanęłam boso na


drewnianej podłodze z j asnych i ciemnych desek i zamknęłam
oczy. Chciałam poczuć to wszystko, co zostało w tych deskach
zapisane. Bo przecież ten korytarz widział niezwykłe zdarzenia.

Słyszał rozmowy podczas przerw, szelest sukien i brzęk krysz


tałowych kieliszków, w których podawano szampana. I muzykę,

która rozbrzmiewała na scenie pod złotym sufitem i czerwoną

kotarą. Te wszystkie dźwięki składają się na pewną historię, która


na pewno została zapisana w tych murach. Wystarczy ją usłyszeć.

Szum odległych kroków i stłumione głosy publiczności. Potem

cisza, w której niespodziewanie rozlegają się ostrożne, poj edyn


cze kroki. Wszyscy wrócili na widownię, a w korytarzu z białych

i ciemnych desek został ktoś niezdecydowany. Zatrzymał się, tak


jakby wsłuchiwał się w życie innych ludzi i zastanawiał czy ma

ochotę do nich wrócić.

A potem delikatnie uderzał obcasami aż podszedł do jednego

z obrazów zawieszonych na ś cianie. Stanął i patrzył. D otknął

płótna palcami. Bardzo lekko, prawie bezszelestnie.

Czego szukał? Czy tęsknił za cyprysami, drzewami oliwnymi

i zapachem toskańskiego wiatru? A może pragnął mieć ten obraz

na własność, żeby go sprzedać z zyskiem i zbudować większy dom?

A może był niespełnionym artystą, który przez całe życie marzył

o malowaniu obrazów, ale nigdy nie zdobył się na odwagę, żeby

spróbować? . .

Teraz tędy, proszę ponaglił mnie strażnik i przewodnik

w jednym.

107
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Otworzyłam oczy. To, co usłyszałam i zobaczyłam w wyobraź

ni, drgnęło i rozpłynęło się w powietrzu.


Zgubiła pani bucik.

Nie zgubiłam uśmiechnęłam się.


Czy mam mu wyjaśniać, że zrzuciłam bucik po to, żeby bosą
stopą dotknąć wieczności? Czy by mnie zrozumiał? A może pa
trzyłby na mnie j eszcze bardziej podejrzliwie niż teraz?

A jakie to drewno? zapytałam. Na tej oryginalnej pod

łodze?
Jacaranda i pau marfirn. Tędy, proszę.

Posłusznie poszłam dalej. Na balkon na pierwszym piętrze,

gdzie znów zdumiałam się j ak wielka i strojna jest opera zbudo


wana w sercu amazońskiej dżungli.
Jacaranda i pau marfirn to miejscowe gatunki drzew. Jedno

jest ciemne, drugie j asne, j ak kolor skóry miejscowych Indian


i ambitnych przybyszy z Europy. Tutaj na tej podłodze leżą na

przemian obok siebie. I może symbolicznie właśnie ta podłoga


przetrwała do dzisiaj.

To też prawdziwe? dotknęłam kręconych fantazyjnie krat

na półpiętrze.
Tak. Oryginalne. Żelazo z Glasgow.

A te kolumny?

Tak. Marmury z Werony.

Fotografowałam i notowałam, a przewodnik nagle wskazał


na podłogę przed wejściem na balkon na pierwszym piętrze i po

wiedział:

108
Dotknąć wieczności

Sosna z Rygi.

Sosna? upewniłam się. Z Łotwy?


- Nno tak, z Europy zgodził się strażnik z lekkim wahaniem.
Z Rygi.

Z Rygi zapisałam.
Ten gatunek sosny już nie istnieje dodał strażnik. Został

tylko tutaj , na tej podłodze.

Rety! Rzuciłam się na kolana, żeby dotknąć ostatniego na

świecie istniejącego kawałka sosny. Drewno było szorstkie, brą

zowe, pełne śladów, rys i zagłębień, tak jakby każdy but, jaki się

tu pojawił w historii, zostawił swój odcisk.

I znów zobaczyłam w wyobraźni jak na obitych czerwonym

aksamitem krzesłach siedzą eleganckie damy w długich sukniach,

poruszają wachlarzami i błyskaj ą diamentami w biżuterii. . .

Teraz proszę tędy wtrącił się w moje myśli przewodnik.


. . . A diamentów w Manaus było wtedy więcej niż gdziekolwiek

na świecie.
R O Z D Z I AŁ 1 9

$#

Swiat Soków
.. .. .

Kiedy wyszłam z budynku amazońskiej opery, mój aparat

fotograficzny mrugał rozładowaną baterią, a ciemnosine niebo


wisiało tak nisko nad chodnikiem, jakby miało za chwilę spaść

i rozbić się na kawałki.

Rozejrzałam się pośpiesznie.

Naprzeciwko były dwa szyldy: Casa Africa i Mundo dos Sucos,

czyli Dom Afrykański i Świat Soków. Bez wahania wybrałam ten


drugi. Kiedy tylko usiadłam przy stoliku, zaczęło lać.

Ha! Muszę powiedzieć, że to jest jedna z najlepszych rzeczy


na świecie ! Uciec w ostatniej chwili przed deszczem, schronić

się w suchym miejscu i patrzeć z ukrycia na szalejącą na dworze

ulewę i wiatr. A tym bardziej jeśli można się schronić w tak fanta

stycznym miejscu, jakim jest bar z sokami z miejscowych owoców.

Uśmiechaj ąc się od ucha do ucha przejrzałam menu.

Deszcz bębnił po dachu jakby wysyłał taj ne hasła na tam


tamach. Westchnęłam z zachwytem. Było wszystko, co lubię

1 10
BLONDYNKA NA AMAZO NCE

najbardziej graviola, cupua�u, guarana, mango, guajawa, papaja,

melon, ananas . . .
Mam wyjaśnić? Proszę bardzo.

Najbardziej ze wszystkich niezwykły obywatel rodziny ama


zońskich owoców to cupua�u. Kuzyn kakaowca, ale zupełnie

od niego różny smakiem, zapachem i wyglądem. Rośnie tylko

w dżungli. I jest absolutnie pyszny, bo w smaku łączy w sobie nuty


truskawki, ananasa i czekolady. Odkryli go i używali przez wieki

Indianie w dżunglach Kolumbii, Brazylii, Boliwii i Peru. Pestki le

czyły bóle brzucha, sok dawano kobietom w ciąży i młodym parom.

Ale nie jest to typowy owoc do j edzenia w plasterkach. Cu


puac;:u wygląda jak duży wałek pokryty brązowym aksamitem,

a w środku ma miąższ w postaci białej, śliskiej masy z pestkami.


Robi się z niego dżemy, lody, koktajle, cukierki i inne słodycze.

Kilkanaście lat temu Japończycy zaczęli sprowadzać mrożoną

pulpę cupu ac;:u , robili z niego bardzo popularny napój , a potem

wpadli na pomysł, żeby opatentować owoc, drzewo i jego nazwę.

Kraje Ameryki Południowej były oburzone. W końcu Brazylia

postanowiła oficjalnie uznać cupua�u za swój owoc narodowy,

dzięki czemu pozostał prawnie w Amazonii.

Jest pyszny! Delikatny, odrobinę kwaskowaty, orzeźwiający,

a przy tym ma niezwykły smak, niepodobny do niczego, co ist

nieje w Europie.

Graviola to po hiszpańsku guanabana, po polsku zwana fla

szowcem. Duża, zielona, z drobnymi miękkimi wypustkami na

1 12
Świat Soków

skórce. W środku jest biała z czarnymi pestkami i podobna w sma


ku do cupuac;:u, ale trochę bardziej kwaskowata.

I nie wyróżniałaby się może niczym szczególnym, gdy nie to,

że Indianie od wieków używają jej do leczenia raka. Odkrył to


polski misjonarz, który przez wiele lat mieszkał w peruwiańskiej
dżungli z Indianami z plemienia Ashaninka.

Wieść szybko powędrowała w świat. Oficjalnie nie ma chyba


jednoznacznego dowodu naukowego, że flaszowiec jest lekar

stwem na raka, ale nieoficjalnie wiadomo, że jest jedynym znanym

owocem, który zatrzymuj e wzrost komórek rakowych.

Ale wiecie co robią naukowcy? Kiedy znajdują w przyrodzie coś

niezwykłego, to zabierają to do laboratorium, wyciskają, dręczą,

ekstrahują, bo ich celem jest uzyskanie aktywnej substancji. Owoc


ich nie obchodzi. Oni chcą w probówce znaleźć mikroskopijną

ilość związku chemicznego, który będą mogli studiować pod mi

kroskopem, rozrysować i opisać. Nakleić mu etykietkę i określić

wzór chemiczny, na podstawie którego będą mogli wyprodukować

go syntetycznie.

To nie może działać.

Owoc składa się nie tylko z aktywnej substancji, ale także

z tysięcy innych równie aktywnych składników, które stanowią

łącznie pełną i harmonijną całość, wspierając wzaj emnie swoje

pozytywne działanie i jednocześnie zatrzymując negatywne. Tak

to wymyśliła natura. I dlatego wierzę w to, że Indianie leczyli się

z nowotworów jedząc znalezione w dżungli graviole, ale prawdo

113
B LONDYNKA NA AMAZONCE

podobnie Anglik, który będzie łykał tabletki zrobione z gravioli,


nie doświadczy cudownego uleczenia. Mam większe zaufanie do

mądrości przyrody niż laboratoriów chemicznych.

A guarana? To j est dokładnie ta sama historia. O dkryta


w dżungli przez Indian, zawiera dwa razy więcej kofeiny niż kawa

i była używana jako środek pobudzający. Tyle że Indianie robili to

po swojemu i w sposób stuprocentowo naturalny: zbierali owo

ce, suszyli je, ścierali na proszek, a potem zagniatali z odrobiną

tłuszczu i wody, żeby powstał twardy wałek trwały i łatwy do

transportowania. Podczas wypraw myśliwskich ścierali trochę

proszku z wałka za pomocą szorstkiego j ęzyka ryby pirarucu. Nie


dziw się, bo język tej ryby był równie wielki jak ona sama naj

większa słodkowodna ryba w Ameryce Południowej, dorastająca


do ponad dwóch metrów długości.

I nigdy nie uwierzę w to, że chemicznie uzyskany ekstrakt

z owoców guarany ma takie samo działanie jak prawdziwy proszek

z suszonych owoców. Dlatego szerokim łukiem omijam wszystkie


gotowe napoje w puszkach czy butelkach, chwalące się dodatkiem

guarany, bo wiem, że to, co zostało do nich dodane, to cień praw

dziwej mocy tego owocu.


Z wielką radością jednak w Brazylii wypijam ogromne koktajle

z dodatkiem świeżej guarany, chociaż wygląda jak niepozorny


brązowy proszek w szklanym słoju.

Poproszę koktajl z cupuac;:u z dodatkiem banana i guarany


powiedziałam bez wahania.

1 14
Śwlał Soków

Kelnerka zawahała się i zmrużyła oczy.


Cupuac;:u z bananem i guaraną powtórzyłam. Bez mleka

i bez cukru.

Jej wahanie przerodziło się w zdumienie pomieszane z nie­


smakiem.

Zmarszczyła czoło i pochyliła się nade mną. Pewnie myślała,


że moje słowa zatopione w lejącym tropikalnym deszczu straciły

swój pierwotny sens zanim dotarły do j ej uszu.

Nie zdziwiłam się. Każdy ma swoje przyzwyczajenia, prawda?


Gdyby ktoś przyszedł do baru w Polsce i poprosił o sok z truska

wek na bazie deszczówki, kelnerka też musiałaby się kilka razy

upewnić czy dobrze słyszy.

W Brazylii pije się bardzo słodko. Typowy sok owocowy zawiera


tyle samo owoców, co cukru. Dwie czubate łyżki to minimum.

Do tego dodaje się garść orzeszków ziemnych, mleko, proszek

z guarany i banana albo inny owoc. A ja chciałam koktajl bez

cukru??? Bez mleka??? Bez dodatków???

Słucham? kelnerka przysunęła się bliżej.


Cupuac;:u. Banan. Guarana. Poproszę. Bez mleka i bez cukru.

Bez mleka i bez cukru? upewniła się.

Sim, por favors.

Sim, por favor - (portug.) Tak, poproszę.

115
BLONDYNKA NA AMAZONCE

A potem patrzyła na mnie z niewiarą jak podnoszę szklankę

do ust i z największą rozkoszą wypijam przez rurkę pierwszy łyk.

O rety, j akie to jest dobre! ! ! ! ! ! Cudowne ! idealne! Odświeżające


i dodające siły! !

Siedziałam nad pierwszą, a potem drugą szklanką soku i szczę


śliwie uśmiechałam się w deszcz.
ROZ DZ I AŁ 2 0

Czarna Rzeka
. • • , ..

Oglądałam znów statki w porcie, gdy nagle uświadomiłam

sobie, że ja właściwie wcale j eszcze nie dotarłam do celu mojej


wyprawy. Bo przecież chciałam przepłynąć z Orinoko do Amazon
ki, tymczasem wciąż jestem na Rio Negra, czyli jej największym

dopływie. Amazonka zaczyna się kawałek dalej. A właściwie nie


"
" zaczyna się , tylko . . . Jak to powiedzieć.
To dość zabawna sprawa.

Rzeki płyną sobie jak chcą. To ludzie usiłują je uporządkować,


przybić szpilką do konkretnych współrzędnych geograficznych,

pewnie po to, żeby móc potem napisać w mądrej książce, że dana

rzeka zaczyna się dokładnie w takim a nie innym miejscu mimo

że w gruncie rzeczy to nie ma większego znaczenia. A najczęściej


też nie jest prawdą.

Spróbuj znaleźć na mapie źródło Rio Negra.


To naj śmieszniejsza rzecz, jaką odkryłam podczas tej wypra

wy. Nie istnieje źródło. Zobacz na mapę. Woda płynie w różnych

117
BLONDYNKA NA AMAZONCE

połączonych ze sobą rzekach. To j est właściwie jedna sieć, tak jak


naczynia krwionośne w ludzkim ciele. Czy można powiedzieć,
że żyła w małym palcu wypływa z żyły znaj dującej się w dłoni?
A może żyła w dłoni wydłuża się i rozdziela na kilka mniejszych
żył, żeby dotrzeć do końca wszystkich palców?

Z rzekami jest tak samo.

Płynęłam łodzią wojskową z kilkoma wenezuelskimi żołnie-


rzami i jedną małpą. I nagle oni mówią:
- Jesteśmy na Rio Negro!
Słucham???

Jak to na Rio Negro? Przecież jeszcze przed chwilą byliśmy na

rzece o nazwie Guainia. Rzeka się nie zmniejszyła, nie zmieniła,

nie pojawiło się na niej nic nowego.


Jesteśmy na Rio Negro wytłumaczył żołnierz. Rio Negro

zaczyna się w miejscu, gdzie łączy się Guainia i Casiquiare.

Ach, to następna zagadka.

Casiquiare to naturalny kanał - tak przynajmniej twierdzą

naukowcy czyli rzeka, która nie ma źródła, tylko wypływa

z jednej rzeki i wpada do następnej.

W praktyce wygląda to tak, że Orinoko w pewnej chwili roz

łamuje się na dwa koryta, j edno płynie dalej na zachód, a drugie

na południe i w okolicach wioski San Carlos de Rio Negro łączy się

z rzeką Guainia, która od tego miejsca jest nazywana Rio Negro!

Rio Negra płynie dalej przez dżunglę na południe, aż na swojej

drodze napotyka drugą rzeką, j eszcze większą od siebie, którą

118
r�t()MĄ p\"\R.1. �i,��
1- ktl.koMAo.\ io�
l., jedMn.c IVciC� .
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Brazylijczycy nazywają Solimoes, podczas gdy reszta świata mówi


na nią Amazonka.

Żeby jeszcze bardziej wszystko skomplikować, dodam, że Rio

Negro oznacza " Czarna Rzeka" i j est to nazwa hiszpańska, ale


z niewyjaśnionego powodu rzeka nie zmienia nazwy na portu

galską po drugiej stronie granicy, tylko także w Brazylii nazywa

się Rio Negro, choć poprawnie powinna się przecież nazywać Rio
Preto, czyli " Czarna Rzeka" po portugalsku.

Ale to jeszcze nie jest naj dziwniejsze.

Wyobraź sobie Rio Negro, która płynie z Wenezueli, potem


przez Brazylię, aż pewnego dnia dociera do rzeki Solimoes - czyli
Amazonki.

Jak zwykle zachowują się rzeki w tej sytuacji?


Wszędzie, na całym świecie j est tak, że kiedy j edna rzeka
dociera do drugiej , to wpada do niej , mieszają się i płyną dalej

jako jedna, tak?

Owszem, z jednym wyjątkiem.

Kiedy Rio Negro dociera do Amazonki, to rzeki spotykają się


i płyną obok siebie przez kilka kilometrów! Nie mieszają się, nie
wymieniają wodą, tylko w jednym korycie płyną tuż obok siebie.

Nie wierzysz? To bardzo wyraźnie widać, bo woda Amazonki

jest jasnobrązowa, a woda Rio Negro jest czekoladowa. Gdyby się


łączyły, powstałaby z nich brązowa rzeka, prawda? A one spoty

120
Czarna Rzeka

kają się i płyną dalej obok, tak jakby najpierw chciały się poznać
i dopiera później zdecydować czy popłyną razem, czy jednak może
nie, rozstaną się na zawsze.

Spojrzałam znów na statki. Nie ma wątpliwości, że unosiły


się na wodzie w kolorze ciemnej herbaty. To wciąż było Rio Negra.
Żeby dopełnić celu mojej wyprawy, muszę wyruszyć jeszcze dalej !
R O Z DZ I AŁ 2 1

Niewidzialny
autobus
....

W porcie od razu na mój widok pytali:

Encontro de aguas?6
Tak się właśnie nazywa miejsce, gdzie Amazonka i Rio Negra

spotykają się, a potem przez sześć kilometrów płyną wyraźnie

obok siebie.

Nie, dziękuj ę kręciłam głową i śmiałam się .


Takie turystyczne łodzie są dobre dla ludzi, którzy wpadają

tu na pół dnia i chcą j ak najszybciej zaliczyć wszystkie " atrakcje ".

Ja mam czas . I lubię poznawać świat w taki sposób, jak robią


to tubylcy. Rzadko kogo byłoby stać na wynajęcie prywatnej łódki,

prawda? Jeśli ktoś tutejszy chce zobaczyć spotkanie wód dwóch

rzek, to jedzie autobusem do portu po drugiej stronie miasta

i wsiada na prom.
I tak właśnie postanowiłam zrobić.

I odkryłam dziwną rzecz.

6
Encontro de aguas - (portug.) Spotkanie wód.

122
Niewidzialny autobus

W Manaus istnieją niewidzialne autobusy!

Miły chłopak w recepcji hotelu wyj aśnił mi gdzie jest przysta


nek i zapisał na kartce numery autobusów. Stanęłam więc w tłu­

mie oczekujących, tuż obok budki ze smażonymi przekąskami.

I czekałam.

Autobusy w Manaus pędzą j ak szalone.

Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przyjechałam do War


szawy z Koszalina, miałam podobne uczucie. Że te warszawskie

autobusy gnają tak gwałtownie przez miasto, j akby miały do


nadrobienia całą wieczność. Czy są zawsze spóźnione? Czy zawsze
z punktu widzenia kierowcy wszyscy dookoła jadą zbyt wolno,

więc trzeba ich wyprzedzać i przeganiać?

I pamiętam też, że każde hamowanie było gwałtownym naci

skaniem pedału, po którym ludzie w autobusie przesypywali się

przez niego jak worki z ziemniakami. A kiedy kierowca ruszał, to


tak, j akby chciał sprawdzić, czy wszyscy grzecznie trzymają się

poręczy, bo ci, którzy nie zdążyli się złapać, fruwali.

W Manaus było podobnie. Autobusy zbliżały się w pędzie jak

pojazdy kosmiczne w pogoni za obcą galaktyką, hucząc silnikami

i zostawiając za sobą kłęby czarnych spalin.

Strach było przej ść przez ulicę, bo każdy taki autobus był jak

szarżujący byk pojawiał się znienacka i rycząc pędził prosto na

ciebie. Zatrzymywał się zziajany na przystanku, ale już niecierpli­

wie zatrzaskiwał drzwi, potrząsał podłogą i zrywał się do galopu.

123
Gl � VI*
t\�� 'tbu,� st� �ci� \f{

j-K �(L� ko��\Ąe � f'�


t*lCĄ �Ov�k<\ �1N\5�
1."'- l;

lU.�QOc k\Ąb� C:1J;V(� r,\oJ.W.. ,


NIewidzialny autobus

Autobus numer 723. Taki miałam wskazany jako najlepszy

i rzeczywiście, znalazłam go wśród linii wymienionych na przy

stanku.
No to czekam.

Przyjeżdża 709, porywa ludzi, zatrzaskuj e drzwi i rwie się


dalej . 701. Szalony, parska wściekle i niecierpliwie drży. 7 2 2 .
Dziki, nieoswojony, ściga się z drobinami kurzu na ulicach. 724 .

701. 705. 709. 701. 720. 721. 722. 724.

A 723 znikł. Nie istnieje. Nie przyj eżdża.

Rozglądam się. Może jeszcze inni też czekają na ten 723? Ale
nie ma już nikogo z tych, z którymi zaczynałam czekać. Wszyscy

gdzieś odj echali, zostałam tylko ja. Pojawiają się oczywiście nowi

pasażerowie, wskakują do 701, 720 i 722, ale nie widzę nikogo,

kto spoglądałby w dal z równym zmieszaniem, co ja.

A może 723 to niewidzialny autobus dla niewidzialnych ludzi?

Przyj eżdża, ale widzą go tylko ci, którzy potrafią go zobaczyć.


Wsiadają i jadą tam, gdzie sobie zamierzyli, a ja czekam i czekam

już od godziny wcale nie dlatego, że tego autobusu nie ma, tylko

dlatego, że nie ma go dla mnie? . .

Przepraszam pytam pani z arbuzami. Czy tutaj zatrzy

muj e się autobus 723?

Sprawdza na tabliczce tak samo j ak ja zrobiłam wcześniej

i kiwa potakująco głową.


Ale nie przyjeżdża - mówię nieśmiało.

Trzeba poczekać.

125
BLONDYNKA NA AMAZONCE

No j asne, że trzeba poczekać.

Co chwilę pojawia się nowy autobus. Dosłownie co kilka se­


kund. Wypryskują gdzieś z ciemnych zaułków, które zlewają się jak

strumyki w wielką, szeroką ulicę, po której pędzą jak zabłąkane

zwierzęta w poszukiwaniu wyj ścia. Zatrzymują się na chwilę przy


przystankach, tak j akby myślały, że to da im chwilę wytchnienia,
a po chwili zdezorientowane trzaskaj ą drzwiami i gnaj ą znów

dalej przed siebie.

701, 705, 720, 722, 724, 750. Tylko mojego wciąż brak.

Czekam i czekam, patrzę na ludzi, sprawdzam numer na

kartce, aż w końcu pomyślałam, że może spróbuj ę zapytać który

autobus j edzie do Terminal do Pasageiro 7• Nikt nie wie. Wszyscy

zaskoczeni. Robią takie miny j akbym pytała j ak pieszo doj ść


z Manaus do Koszalina.

Ten, ten! woła nagle ktoś i pokazuj e na zdyszany autobus.

Ten j edzie na terminal dla pasażerów? podchwytuję i wska


kuję do środka.

Jadę!

Gdzie mam wysiąść? To chyba logiczne. Dworzec dla pasaże­


rów promu musi się znajdować nad rzeką. Myślę więc, że to będzie

ostatni przystanek, bo przecież dalej autobus nie pojedzie, bo nie

j est amfibią. A teraz usiądę sobie i pooglądam świat.

Terminal do Pasageiro - (portug.) Terminal, dworzec dla pasażerów.

126
Niewidzialny autobus

Co brazylijski autobus mówi o ludziach, którzy tu mieszkają?

Nie ma biletów. To oszczędność, bo nie trzeba drukować pa

pierków, które potem ludzie gubią albo wyrzucają. Z drugiej strony


wyobraź sobie taką pracę: przez osiem godzin dziennie siedzisz
na podwyższonym krześle w autobusie, przyjmujesz od ludzi pie

niądze za przejazd i wydajesz resztę. Ubrana w różową bluzkę. Bo


taki jest oficjalny mundurek pracowników komunikacji miejskiej .

Kierowca też ma różową koszulę i gna.


Ludzie wchodzą przez przednie drzwi, płacą za przejazd u pani
w różowej bluzce, przechodzą przez obrotową barierkę i zajmują

miejsca.

Kończą się szerokie ulice, place i parki. Wjeżdżamy na przed

mieścia, gdzie ulice nie mają nazw, a zaułki są tak wąskie, kręte

i rozłożone na akrobatycznych pagórkach, że autobus czasem nie


mieści się na zakrętach. Ale wciąż pędzi i ryczy motorem, napina

muskuły i prze naprzód, tak jakby od tego zależało czyjeś życie.


Tak samo jak wtedy, kiedy ludzie z paniką w oczach pchaj ą

rano drzwi do biura, b o czują, ż e chociaż g o nienawidzą, straciliby

bez niego prawo do życia. A może i życie.

Na przedmieściach nie ma takich biur.

I nie ma takich ludzi.


Sprzedawca ananasów rozkłada towar na chodniku i siedzi

przez pół dnia bez pośpiechu i zniecierpliwienia. On NIE MUSI


sprzedać tych ananasów. On raczej czeka aż ananasy znajdą swo­

jego nowego właściciela. Bo wie, że j est dla nich tylko chwilowym


domem zastępczym.

127
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Sprzedawca ananasów rano wyciera j e wilgotną ścierką. Wła

ściciel budki z plastikami (sitka, torby, talerze) rozkłada rano

swój kram i siedzi w nim aż do zmierzchu, i wydaje się nie mieć


ciśnienia, że musi coś sprzedać.

Nie musi.

To siedzenie i czekanie to też życie. Bo przecież nie chodzi

o to, żeby porzucać to, co właśnie zostało zdobyte, i ciągle biec

gdzieś dalej .
ROZDZ I AŁ 2 2

KosIniczny p roIn
• • . •
. ..

Całkiem dobrze sobie wykombinowałam, że jeżeli autobus

jedzie do portu, to rzeka będzie zapewne jego ostatnim przy


stankiem. Gdyby rzeczywiście jechał do rzeki. A nie z grubsza

w okolicę portową.

Nagle więc zorientowałam się, że autobus po raz drugi usiłuje


z trudem wykręcić w mikroskopijnym zaułku, po raz drugi mija

jaskrawo niebieską budkę z owocami i po raz drugi staje przy

budynku, na którym ktoś naskrobał " Libertade", czyli "Wolność".

Aaaaa! ! Nie zdążyłam wysiąść!


Nie było rzeki!

A teraz już jadę z powrotem do centrum! !

Wyskoczyłam n a pierwszym przystanku. Rozejrzałam się .

Miła pani w sklepie z gumowymi klapkami rozświetliła się

na mój widok.

- Klapki? zaproponowała. Tanio !

129
BLON DYNKA NA AMAZONCE

Dziękuj ę bardzo odrzekłam. Chciałabym pojechać do


portu.

Do portu? zdumiała się.

Do portu, skąd odpływa prom.

Ach, prom! To daleko stąd!


Lubię chodzić.

Daleko! Poczekaj !

Wyskoczyła n a ulicę, zatrzymała przejeżdżaj ącego motocy


klistę, coś z nim przez chwilę ustalała, a potem machnęła na

mnie ręką.

On cię zabierze do portu powiedziała. Zapłacisz mu pięć


reali, pamiętaj, ani trochę więcej.

- Dobrze zgodziłam się trochę oszołomiona.


- Wsiadaj !

Wsiadłam.

A jak wrócisz, to może kupisz u mnie klapki?


Może kupię ! obiecałam i nie zdążyłam powiedzieć nic

więcej, bo motocykl uniósł mnie w dal. Odwróciłam się i zawo

łałam: Dziękuj ę !

Jest port!

Betonowe nabrzeże. Gość z taczkami. Kilka samochodów.

Niewielka pływająca platforma z białym dachem i dumnym na


pisem: Terminal do Pasageiro Expreso. Tam tłoczą się małe, szybkie

motorówki, jest bar i stoliki z krzesłami.

130
Kosmiczny prom

A tuż obok stoi wielki i pusty. . . prom? Wygląda trochę j ak


pojazd kosmiczny opuszczony z bliżej niewyjaśnionych powodów

i w wielkim pośpiechu. Otwarty, z dwiema platformami stromych

schodków, które wyglądają z daleka jak ramiona żelaznego pająka.

Bezludny. Nieruchomy.

Czy to jest prom? pytam z niedowierzaniem.

Tak, to jest prom odpowiada tragarz przy taczkach.

I on płynie na drugą stronę rzeki? upewniam się.

Tak.

A gdzie mogę kupić bilet?


Masz samochód czy jesteś pieszo?

Pieszo.

- To płyniesz za darmo powiedział tragarz i oboje zaczęliśmy

się śmiać.
Naprawdę? zapytałam.

No! przytaknął ze śmiechem. Za darmo!

Brazylia to j est naprawdę świetny kraj ! śmiałam się razem

z nim.

A ty skąd jesteś?
Z Polski. Polonia. U nas trzeba płacić za przejazd promem!

O! Brazylia to j est fajny kraj !


A o której odpływa ten prom?

O j edenastej.

A która jest teraz?

Punktualnie dziesiąta.

- Dziękuj ę ! Powodzenia!

Wzajemnie!

131
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Mam godzinę. Akurat tyle, żeby obej ść port dookoła, zrobić


trochę zdjęć i odkryć, że słowa są delikatne jak motyle. Wystar
czy drobna różnica w jednej literze, a motyl może się zamienić
w gąsienicę.
R O Z D Z I AŁ 2 3

Słowa jak Inotyle


.. . . •

Dworzec to takie miejsce, gdzie przychodzą ludzie w oczeki


waniu na pojazd, którym będą mogli wyruszyć w dalszą drogę.

I nieważne, czy tym pojazdem jest konna dorożka, samolot, po


ciąg, autobus czy łódź, każdy dworzec jest skonstruowany dość

podobnie.

Musi być stajnia dla konia, czyli peron dla pociągu i port dla
łodzi.

Musi być ktoś, kto przyjmuje zapłatę za przejazd.


I musi być coś, czym podróżny musi się posilić przed podróżą.

I za to właśnie uwielbiam dworce. Nawet kiedy wszystko


w mieście j est zamknięte z powodu święta, zbyt późnej albo zbyt

wczesnej godziny, na dworcu zawsze znaj dziesz coś do j edzenia.

Nie zdziwiłam się więc, że po lewej stronie stały ciasno jedna


obok drugiej budki z jedzeniem. Była gorąca zupa i wybór wato

watych białych bułek, była farinia w różnych rodzajach na wagę

133
BLONDYNKA NA AMAZONCE

i sklep spożywczy z lodówką pełną ulubionych przez Brazylijczy


ków słodkich napojów gazowanych w landrynkowych kolorach.
I mała, krótka drewniana półka pod naderwanym kawałkiem
plastiku.

Stanęłam.
Zmarszczyłam czoło.

Coś mnie tu zatrzymało, ale co?


Po drugiej stronie półki pojawił się brunet o czarnych oczach.
Popatrzyliśmy na siebie. On trochę zaskoczony moim wido

kiem, ja trochę zdziwiona tym, że tam stoję i on tak nagle wyszedł

nie wiadomo skąd.


Suco? podpowiedział brunet. Sok?

- Tak! olśniło mnie. Tak! Pan robi soki?

Na oberwanym kawałku plastiku było napisane Sucos naturales,

czyli " Soki naturalne" w znaczeniu " Naturalne soki z owoców".

Nie zauważyłam tego napisu, ale moja podświadomość musiała go


przeczytać i dlatego mnie tam zatrzymała. Bo to było dokładnie

to, na co miałam ochotę.

Cudowny, świeży, orzeźwiający i dodający sił koktajl z owoców.

Pozostało tylko ustalić jakie owoce są dostępne.


Ma pan mango?

Nie mam.

Melony?

Nie mam.

- Brzoskwinie?
Niestety, też nie.

- Cupuac;:u?

134
Kosmiczny prom

Nie ma.
Graviola?
Nie ma.
Pomarańcze? zapytałam w końcu z nadzieją, że to j est

przecież najbardziej powszechny i naj częściej spotykany owoc.

W Ameryce Południowej pomarańcze są jak j abłka w Polsce.

Są po prostu wszędzie. To znaczy, tak mi się wydawało.


Nie mam odrzekł brunet kręcąc głową. Mam tylko aba
kaczi.
Abakaczi? powtórzyłam, smakując to słowo.

Skąd ja je znam?

Kojarzyłam je z czymś odlegle przyjemnym. Musiałam się


już z nim spotkać i na pewno wiem co oznacza, tylko teraz nie

pamiętam.

I banany? upewniłam się.


No tak, znajdę jakiegoś banana.

W takim razie postanowiłam uszczęśliwiona poproszę

sok z abakaczi z bananem, bez mleka i bez cukru.

Bez mleka i bez cukru? upewnił się brunet.

Tak jest.

- Z wodą?
Tak j est.

Ale ja nie mam wody.

Proszę! podałam mu moją butelkę wody mineralnej .

Abakaczi z bananem powtórzył ku pamięci brunet. Bez

mleka i bez cukru.

135
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Tak jest przytaknęłam i usiadłam na stołku.

Po chwili usłyszałam szuranie klapków, szelest upadających


łupin, a potem cudowny dźwięk pracującego blendera. A potem

brunet wynurzył się z powrotem spod naderwanego plastiku


i postawił na ladzie plastikowy przezroczysty kubek z gęstym
koktajlem. Miał dziwnie blady kolor. Spodziewałam się czegoś

żółtego albo pomarańczowego, ale ten koktajl wyglądał j akby


został zrobiony z niedojrzałego jabłka.

Ostrożnie pociągnęłam przez rurkę . Ach, co tam blady kolor!

W smaku był wyśmienity! Gęsty, kremowy, o charakterystycz


nym, delikatnym posmaku, którego nie byłam w stanie przypisać
do żadnego znanego mi owocu.
Abakaczi, abakaczi powtarzałam w myślach.
Skąd ja znam to słowo?

W rurce zabulgotało powietrze. Już się skończył? Tak szybko?


Brunet wynurzył się znów spod plastiku.
Jeszcze j eden poproszę ! Taki sam!

Abakaczi, abakaczi. . I dlaczego ten koktajl ma taki blady sele


.

dynowy kolor? Może to z powodu jakiegoś wyjątkowego banana?

Drugi koktajl był równie pyszny i też skończył się zaskakująco

szybko, mimo że kubek miał pojemność około pół litra.


Ten abakaczi zagadnęłam bruneta to jak on wygląda?
Jest duży?

No, taki dość duży odrzekł.


Okrągły?
No, taki trochę okrągły.

136
Kosmiczny prom

A j akiego koloru ma skórkę?

Poczekaj, to ci pokażę odrzekł brunet, zanurkował pod ladę

i po chwili wynurzył się spod niej trzymając w ręce . . . Awokado??? ! ! !

- To j est abakaczi?? zdumiałam się.

Tak, to jest abakaczi odrzekł z przekonaniem i nie miałam

powodu, żeby mu nie wierzyć.

Ale zaraz, przecież ja znam abakaczi! nagle mnie olśniło.

Abakaczi j est przecież większy, ma liście na czubku i w środku

j est żółty!

To j est abakaszi powiedział brunet, stawiając akcent wy

raźnie na końcu. A to jest abakaczi.

Abakaszi powtórzyłam.

No tak, rzeczywiście, teraz ta różnica wydaje mi się oczywista!

Abakaszi z akcentem na ostatniej sylabie to jest ananas.

Tymczasem abakaczi, akcentowane na środkowej sylabie, to

jest awokado.

Ta różnica j est niewielka tylko w mowie. Bo w piśmie bez

wahania każdy zobaczy różnicę: abacaxi, abacate.

A więc wypiłam przed chwilą fantastycznie pyszny koktajl

z awokado zmiksowanego z bananem i odrobiną wody mineralnej !

Nigdy w życiu nie domyśliłabym się, że to może być takie dobre!

A do mojego podręcznego słownika języka portugalskiego dopisa

łam dwa ważne słowa. Oraz postanowienie, żeby nie podejmować

pochopnie decyzji i nie kierować się uprzedzeniami.

137
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

Bo przecież gdyby pan brunet na samym początku pokazał

mi to awokado, skrzywiłabym się tylko i powiedziałabym, że to


się nie nadaje na koktajl. A gdyby próbował mnie przekonywać,
że świetnie się nadaje, powiedziałabym pewnie, że być może ma
rację, ale ja na pewno nie lubię koktajlu z awokado.
Tymczasem wypiłam prawie litr, i to z jakim zachwytem!

Smaki są po to, żeby je poznawać. A nie po to, żeby je z góry


odrzucać.
Zapisałam, zapłaciłam, podziękowałam i ruszyłam dalej.

Po przeciwnej stronie znajdowały się budki z mięsem i świe

żymi rybami. Złowione dzisiaj rano, niezwykłe, ryby o skórze


paskowanej jak zebry. Nieszczęsne, bo jeszcze kilka godzin temu

pływały swobodnie w głębinach podświetlonych słońcem, a teraz


leżą nieruchomo na lodzie.

Zatrzymałam się.

Czy to nie jest dziwne?

Ludzie boją się śmierci. Głośno płaczą kiedy ktoś umiera.

Media publiczne z dramatycznym smutkiem i powagą informują

o śmierci kogoś ważnego, a jednocześnie o nieważnych mówią,

że został " zlikwidowany".

Podczas Święta Zmarłych płoną tysiące lampek, ale jednocze

śnie na obiad zjada się kotlet z kogoś równie martwego jak ten,

kto odszedł i jest opłakiwany.

Śmierć jest tematem tabu, ale jednocześnie j est obecna w każ

dej lodówce w sklepie mięsnym. I jakoś nikogo nie szokuj e to, że

martwa ryba leży w szklanej trumnie czekając aż ktoś ją zje. Na

138
Kosmiczny prom

wet ta piękna ryba w czarno białe paski, która teraz bezwładnie


leży na metalowej ladzie, a przecież tak łatwo sobie wyobrazić jak

wyglądała i jak się czuła zanim została schwytana.

Zawsze mnie to zdumiewa.


Mówi się, że wobec śmierci wszyscy są równi, ale jednak wcale
tak nie jest. Równi są tylko ci, których lubimy i szanujemy. A ci,

którzy są przez nas pogardzani i uważani za gorszych, są zabijani


tysiącami po cichu, bez współczucia i bez przeprosin.

Opuściłam aparat fotograficzny.

Ale może j eśli ja o tym powiem głośno, to będzie o j eden głos

więcej? . .
Aż d o dnia, kiedy n i e b ędzie trzeba o tym mówić, bo dla

wszystkich to będzie tak samo jasne?

Jeszcze jedna malutka budka na końcu. Kolorowy tukan na

drzewie. Kolczyki z łusek pirarucu.


Czy mówiłam już o tej największej słodkowodnej rybie w Ame­

ryce Południowej? Ma ponad dwa metry długości, waży około stu

kilogramów i oprócz skrzeli ma też coś w rodzaju płuc. Bo ryby


oddychają tlenem zawartym w wodzie, prawda? Ale nie pirarucu.

Ona co kilkanaście minut potrzebuje się wynurzyć na po

wierzchnię, żeby zaczerpnąć świeżego tlenu. Wzdycha wtedy

głęboko z głębi serca, a potem wraca w głębiny. A ponieważ j est

ogromna, to i każda j ej łuska jest nadzwyczajnych rozmiarów.

Twarda, szorstka, biała, z czerwonym albo czarnym paskiem,

wygląda tak, j akby była zrobiona z płatka kości słoniowej .

139
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Sfotografowałam łuski, kolczyki, drewniane tukany i pocz

tówkę z wędrowcem niosącym na plecach ogromną rybę. Zro


biłam zakupy i nie targowałam się, kiedy właścicielka sklepiku

wymieniła cenę. Takie tukany i bransoletki z naturalnego włókna


palmowego z muszelką były tego warte. Nie lubię się targować dla

zasady. Jeśli mam, to zapłacę. Pieniądze przecież tylko zmieniają

właś ciciela.

Zapłaciłam, dostałam w prezencie naszyjnik, a kiedy sprze­

dawczyni zakładała mi go na szyj ę, spojrzałam na j ej zegarek.

Za pięć jedenasta! Biegnę na prom!


ROZ D Z I AŁ 24

Dwa oceany
• •
.. • . .. . . .

Wielka rzeka w kolorze kawy z mlekiem spotyka wielką rzekę

w kolorze ciemnej herbaty.

A ty skąd?
No jak to skąd? Płynę z gór.

Ale z których? Bo ja z tych na północy.

Aha, a j a z tych na południu.


I jak życie?

Płynie sobie.

To tak jak u mnie.


Mamy j ednak trochę inne doświadczenia.

Tak. Inne wspomnienia, inny rytm, inne myśli. Ale wiesz

co? Skoro już się spotkaliśmy, to może popłyniemy dalej razem?

Tak, zróbmy tak.

Amazonka i Rio Negra spotykają się niedaleko Manaus. Naj

pierw rozmawiają, jakby trochę nieufnie, a może po prostu chcą


się lepiej poznać. Przez sześć kilometrów płyną wyraźnie obok

141
\Ń\UkQ, rrt�\<(t \Al koLoY"le
� 'l, \Ml�
��o"tj\<o. w\� "rt��
W �'l.R- h�.
Dwa oceany

siebie jasna Amazonka i ciemne Rio Negro. Ich wody nie mie

szają się i nie łączą, ale pozostają odrębne, mimo że płyną tuż

obok siebie. Dopiero później powoli, bez pośpiechu zaczynają się


zlewać się w jedną całość i stają się jedną rzeką, która płynie dalej

przez niziny Amazonii aż do Oceanu Atlantyckiego.


To wygląda po prostu niesamowicie! Jasna woda obok ciemnej
wody, tak jakby jakaś tajemna moc trzymała je osobno zamiast

pozwolić im się zmieszać, tak jak to zawsze dziej e się w przyro

dzie. Bo przecież jeżeli wlejesz czarny atrament do przezroczystej


wody, to natychmiast się ze sobą wymieszają i stworzą jedną szarą

całość, prawda?

Kiedy mniejsza rzeka wpada do większej, to nurt miesza im

wody i porywa dalej razem, nie pytając o zgodę, ani o to czy któ

raś z rzek ma ochotę pozostać osobno. Woda miesza się z drugą

wodą taki jest przyrodniczy fakt. Oraz jeden wyjątek od tego

faktu właśnie tutaj, w pobliżu Manaus.

Amazonka i Rio Negro różnią się nie tylko kolorem. Każda


z nich płynie z inną prędkością, ma inną kwasowość, gęstość

i temperaturę. I dlatego nie łączą się od razu, tylko płyną obok.

Rio Negro jest ciemniej sze, cieplejsze, wolniej sze i zawiera


więcej kwaśnych związków organicznych wypłukanych z gleby.

Amazonka jest jaśniejsza, chłodniejsza, szybsza i mniej kwa­

śna.

Rozgrzane Rio Negro spływa z północnego zachodu z pręd


kością około 2 km/godz. Wpada do chłodniejszej o kilka stopni

Amazonki, która płynie dwa razy szybciej . Wody obu rzek mają

143
BLONDYNKA NA AMAZONCE

różną gęstość, więc każda trzyma się siebie. I dlatego nie łączą

się od razu, tylko przez sześć następnych kilometrów podążaj ą


każda swoją drogą.

Prom zbliżał się właśnie do granicy Rio Negro. Na całej sze


rokości rzeki było widać wyraźną linię podziału.

Ciemna woda obok jasnej.


Ocean herbaty tuz obok oceanu kawy z mlekiem.
To są właśnie ostatnie metry pozostałe do celu mojej wyprawy.

Z Orinoko w Wenezueli do Amazonki w Brazylii, jeszcze pięć

metrów, jeszcze dwa, jeszcze jeden, hurra! ! ! !

Jestem n a Amazonce ! ! ! !

A prom płynie dalej, a ż n a drugi brzeg, do osady Careiro da

Varzea. Deski rzucone w błoto, żeby można było przejść suchą


stopą, sprzedawcy owoców i sera, bar z piwem. I nic więcej. Na

stępny prom odpływa za godzinę.

Kupiłam kawałek twardego, białego sera.

Gdybyś szukał kiedyś najlepszego sera na świecie, to przyjedź

do Wenezueli na queso llanero. Jest biały, twardy i lekko słony.

Dokładnie taki, jak tutaj w porcie po drugiej stronie Amazonki.

Ach, jaki pyszny! Nie potrzeba do niego nic więcej ani chleba,

ani bułki.
W Kolumbii czasem podaje się go z plasterkiem czerwonej,

twardej marmolady z guajawy. Guajawa to bardzo aromatyczny

owoc, najczęściej żółty z zewnątrz i różowy w środku.

144
Dwa oceany

Obeszłam wkoło zabłocony port, popatrzyłam na statki, ło­


dzie i ludzi, zjadłam ser, wypiłam pół litra wody i akurat minęła

godzina, więc wsiadłam na prom i wyruszyłam w drogę powrot


ną. I sprytnie sobie wykombinowałam, że jeżeli zrobię w drodze

powrotnej wszystko dokładnie tak samo j ak w tę stronę, to wrócę


do domu.

Hi, hi, hi, to zabawne. Bo dlaczego właściwie ktoś miałby się

spodziewać, że autobus, który dowoził mnie z centrum w pobliże

sklepu z klapkami, będzie wracał tą samą trasą?

Ale zaraz. Na każdym autobusie jest przecież napisane dokąd

j edzie, prawda? Stanęłam więc dzielnie na przystanku. Znowu

rozpętała się szalona tropikalna ulewa, przez którą autobusy

przebijały się jak wieloryby zatopione w oceanie.

Ten j edzie do centrum? pytałam co chwilę.


Chyba nie!
A ten jedzie do centrum?

Nie, ten jedzie w przeciwną stronę!

Aha. Czekam dalej . W końcu zostałam sama. Tylko dziki

deszcz, pusty przystanek i ja. Z deszczowych smug nagle wyła

nia się zziajany autobus z tabliczką Centro. Hurra ! ! ! Zwycięstwo ! ! !

Wsiadam pośpiesznie zanim zdąży zatrzasnąć zdumione drzwi.

W środku mokro, rozpędzony deszcz wpada przez maie okna

i rozbija się na plastikowych fotelach.

Jadę do centrum! Rozglądam się po drodze, bez niepokoju, bo

przecież w tę stronę j echałam około godziny, więc jeszcze długa

droga przede mną. Autobus znów przeciska się przez wąskie

145
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

zaułki obrośnięte ciasno domami, aż nagle staje i otwiera drzwi.

Wszyscy wysiadają.

Kierowca w różowej koszuli odwraca się i patrzy na mnie ze

zdumieniem.

Centro? pytam bezradnie.

Przecież na tabliczce z przodu było wyraźnie napisane, że

jedzie do centrum!

O nie, nie ! mówi kierowca, macha rękami i coś mi tłuma

czy, co brzmi jak:

Ta linia j edzie do centrum tylko w co drugi dzień po połu

dniu, i tylko wtedy, kiedy nie ma lepszej trasy, albo kiedy pasa

żerów jest więcej niż dziesięciu.

Mówił szybko po portugalsku i nic nie mogłam zrozumieć,

w każdym razie jedno było j asne: ten autobus właśnie dotarł do

swojej stajni i tutaj zamierza zostać na zasłużony odpoczynek.

A ja, j eżeli mam życzenie j echać do centrum, muszę sobie znaleźć

inny pojazd.

Na szczęście przestało padać. I na szczęście to była zajezdnia,

końcowa stacja, gdzie zaparkowało kilka innych autobusów.

Przeskoczyłam przez głębokie kałuże.

Musiałbyś choć raz w życiu zobaczyć to na własne oczy, żeby

móc docenić nadzwyczajne umiejętności przeciętnego kierowcy

z Ameryki Południowej .

146
Dwa oceany

Samochody i autobusy jeżdżą wszędzie, także po ulicach zbu


dowanych bardzo dawno temu, kiedy o pojazdach mechanicznych

nikomu jeszcze się nie śniło. W stolicy Kolumbii, Bogocie, są ta


kie miejsca, gdzie autobus dotyka lusterkami ogrodzeń domów,

a j ednak nie tylko jedzie naprzód, potrafi także ominąć zaparko­


wany motocykl i skręcić! W peruwiańskich górach drogi są tak

wąskie, że kamyki spod kół autobusu spadają prosto w przepaść.

W Gwatemali na małym parkingu kierowcy potrafią zaparkować


kilkadziesiąt autobusów w odległości kilku centymetrów od siebie.

I tutaj w Manaus ludzie też znają tę sztukę.

W małej uliczce autobusy stały tak ciasno obok siebie, że z tru

dem dałam radę przecisnąć się między nimi. Jak potem wycofują

i wyruszają w trasę? Nie mam pojęcia. Chyba że rozkład jazdy jest


dopasowany do wolnego miej sca w zaj ezdni i jedzie ten autobus,

który fizycznie j est do tego zdolny.

Wybaczcie blondynce.

Wystarczy przecież zmienić numer na tablicy autobusu i wte


dy każdy pojazd może wyruszyć w każdą trasę i może to zrobić

punktualnie.

Ach! Ale to tłumaczy także dlaczego boczna tabliczka z drew­

na na stałe przymocowana do autobusu nie powie ci prawdy.

Tak jak i mnie nie powiedziała, bo przecież mój autobus z portu

miał z boku wyraźnie napisane, że j edzie do centrum, a tymcza

sem wywiózł mnie w bliżej nieokreślone miejsce hen daleko na

przedmieściach.

147
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Dotarłam do małej budki pełnej ludzi w różowych koszulach.

Dzień dobry! ucieszyłam się.

To byli sami kierowcy i ci, którzy w specjalnym fotelu na pod


wyższeniu pobierają opłaty. Oni na pewno będą wiedzieli którym
autobusem dojadę do centrum.

Centrum? popatrzyli na siebie . Mieli krótką przerwę na


bardzo słodką kawę w plastikowym naparstku.
Centrum, blisko dużego portu potwierdziłam.
Ach, tak - powiedziała jedna pani. To czekaj , czekaj cier

pliwie.
Dziękuję bardzo! - odrzekłam i czekałam.

Pół godziny później pomyślałam, że może wyraziłam się nie

wystarczająco precyzyjnie. Czy ja powiedziałam, że chcę jechać

do centrum? Nie. Chyba pytałam tylko który autobus jedzie do

centrum, a to wielka różnica.

Wróciłam więc do budki. Zestaw osób w różowych koszulach

był już zupełnie inny. Nie zobaczyłam tych, z którymi rozma

wiałam wcześniej, bo oni j uż pewnie dawno wrócili na swoje

miej sca w autobusach i ruszyli do pracy. Zaczęłam więc jeszcze

raz od początku.

- Centrum? upewniła się ruda dziewczyna. Tak, stąd jedzie


autobus do centrum.

- A który? zapytałam od razu.

Poczekaj, poczekaj cierpliwie odrzekła i schowała się.

148
Dwa oceany

Przestało lać, zniknęły chmury, wyszło słońce. Zrobiłam się

strasznie głodna, zjadłam resztę sera z portu, kupiłam butelkę


wody. Jak długo można czekać na autobus? . .

Przepraszam pytam nieśmiało długowłosej Brazylijki pod

parasolem. Który autobus j edzie do centrum?


Nie wiem, może zapytaj w budce? odpowiada.

Wracam do budki. Nagle wychodzi z niej stanowczym kro

kiem urzędniczka w różowej koszuli. Ma wysokie obcasy i włosy


zwinięte w ciasną kulkę z tyłu głowy.
Chodź ze mną mówi i chwyta mnie za łokieć.

Idę·

Prosto do autobusu ! ! !

Po chwili pojawia się różowy kierowca, różowa urzędniczka

zajmuje swoj e miejsce na podwyższeniu przy drzwiach, przyjmuje


ode mnie dwa i pół reala za przejazd i ruszamy. Do centrum! ! !

• • • • • • •
• • •
• • • , .
R OZ DZ I AŁ 2 5

W Paryżu dżungli
• .
.. ....

Czekałam aż dojrzeje we mnie myśl o dalszej podróży. Po


dwudziestu j eden dniach wędrówki przypadkowymi łodziami

i statkami, głodna, odcięta od świata, na łasce i niełasce suszy,

wojska, deszczu i spotkanych w drodze ludzi, chciałam pobyć

przez chwilę w luksusie.

Codziennie rano śniadanie ! ! ! ! Gorąca kawa bez cukru! ! ! ! Po


południu gorący obiad! ! ! ! !
Cieszyłam się tym jak dziecko.

Czasem w nocy budziłam się i niecierpliwie patrzyłam na zega

rek czy już jest szósta rano i czy mogę już zbiec na dół do kuchni,

usiąść przy stole przykrytym czerwoną ceratą i pić gorącą kawę !

A była dopiero druga nad ranem. Ach! - wzdychałam i spałam

dalej . Byle do szóstej ©

A z drugiej strony byłam bardzo ciekawa jak teraz wyglądają


miejsca, które znałam z przeszłości. Płynęłam przecież kiedyś

statkiem z Belem do Manaus, zatrzymując się po drodze w Óbidos,

150
Wrut, . 'Wxtt.<V\� �ce .
���� kj� .�w du.io.
�� , to �t bojcJ.b .
IĄQ I \R,
l\�
F (Ą€i tk �Lko r"Lb'l.

t.�
BLONDYNKA NA AMAZO N C E

Santarem i kilku innych. To właśnie tutaj w jednym portów za

j adałam się fantastycznymi indiańskimi plackami zrobionymi


z manioku, ale w wersji wzbogaconej o dodatek orzechów brazy

lijskich albo wiórków kokosowych. Jakie to było dobre ! !

Tam zamierzałam wrócić. Ale jeszcze nie teraz. Codziennie

rano przez godzinę albo dwie siedziałam, piłam kawę, pisałam

i sprawdzałam wieści ze świata. Potem jadłam ciepłą, podpieczoną


bułkę z j aj ecznicą i pytałam siebie czy chcę już płynąć dalej .
Może jutro odpowiadałam, bo tak mi było dobrze z tą
kawą, Internetem i dostatkiem j edzenia.

Chodziłam po ulicach i patrzyłam.

Miasto.
Zabawne miejsce.

Wszystkiego tu j est tak bardzo dużo. Z półek wylewają się

towary. W pojemnikach leżą stosy ubrań. Wygląda na to, że to

j est wielkie bogactwo i dla wszystkich starczy. Taki widok musi


być oszałamiający dla kogoś z małej wioski.

Ale przecież to tylko pozór, że tu jest wszystko. Bo to wszystko

jest tylko dla bogatych. Dla biedaków zostaje niewolnicza praca,


walka, żeby związać koniec z końcem, strach i brak poczucia

bezpieczeństwa.

To jest największe nieporozumienie wszech czasów, bo biedacy

przybywają do miasta w poszukiwaniu lepszego życia, które ma


im zapewnić poczucie bezpieczeństwa. I w mieście dostaj ą pozór,

że tak będzie. Bo tutaj rzeczywiście na każdym rogu jest obfitość

152
W Paryżu dżungli

wszystkiego jedzenia, picia, ubrania, rozrywek tyle że jest ob

fitość niedostępna jeżeli nie masz pieniędzy, żeby za nią zapłacić.

Człowiek szybko odkrywa, że w mieście jesteś niewolnikiem


j eżeli nie masz pieniędzy. Oraz to, że tylko pieniądze dadzą ci
wolność. I stąd powstaje podświadome przekonanie, że najważ
niej sze w życiu j est zdobycie takiego bogactwa, które zapewni

ci wolność, szczęście i poczucie bezpieczeństwa do końca życia.


Tyle tylko, że nie istnieje taki sklep na świecie, gdzie można
kupić te wartości. I nagle się okazuje, że chociaż masz milion, to

wciąż nie czuj esz się ani wolny, ani szczęśliwy, ani bezpieczny.
Ale zanim odkryjesz tę prawdę, będziesz harował jak wół przez

kilkadziesiąt lat w złudnej nadziei, że wreszcie się dorobisz. A mia


sto będzie ci podsuwało coraz to nowe sposoby wydania tego, co

już masz.

Czy wyobrażasz sobie jak miasto wygląda z perspektywy bieda


ka? Może to być najbardziej genialny biedak na świecie, zdobywca

nagród, wybitnie inteligentny i niezwykle utalentowany, ale jeżeli


nie ma pieniędzy?
Czy zapłaci za pokój w hotelu swoją inteligencją, dobrocią serca

i talentem? Czy kupi sobie za siłę woli i odwagę coś do zjedzenia?

Nie. Będzie głodny i bezdomny. Bo miasto szanuje tylko tych,

którzy płacą policzalną walutą. Inni są nieważni i niegodni uwagi.

A właśnie.
Potrzebuj ę pieniędzy.
Bank. Maszyna w ścianie. Wypłacam pięćset reali.

153
M��_t, j� 1- ��lki
IVC:Ut &mOlt�_l \.J

\\,l w 11u4o WA
l\I\� et 0\% I
W Paryżu dżungli

Proszę bardzo. Bogactwo.

Teraz mam na hotel ze śniadaniem, na obiad, na autobus i na


następny statek. I na sok z cupua<;u z bananem i guaraną. Ho!
Pierwsza szklanka, druga szklanka, trzecia szklanka. Cały litr!

Wracam do portu i na targowisko. Pamiętasz jak pisałam

o tym, że bogacze kauczukowi chcieli zamienić Manaus w euro


pejskie miasto? Zbudowali eleganckie parki, fontanny i operę,
sprowadzili lekarzy, krawców i architektów. A niedaleko portu
zrobili targowisko identycznie takie samo j ak słynne Les Halles

w Paryżu. Zdaje się, że nawet cała żelazna konstrukcja została


sprowadzona z Europy.

Manaus miało przecież być Paryżem dżungli.


Dzisiaj to targowisko jest mniejsze i bardziej uporządkowane
niż wtedy, kiedy widziałam je po raz pierwszy. Myślę, że na tym

właśnie polega " rozwój " żeby uporządkować różne zjawiska,


uczesać i umieścić je w szufladkach.

Kiedyś to było najpiękniejsze targowisko świata. Na ziemi

stały cudne, kolorowe drewniane tukany i papugi, ktoś sprzedawał

własnoręcznie strugane amazońskie wiosła, wesoła Brazylijka

miała arbuzy w plastrach i można było poprosić o zimny kawałek

prosto z lodówki.

Były kosze wyplatane z włókna palmowego, różne rodzaje eg

zotycznych owoców, obok których siwy pan maczetą łupał orzechy


brazylijskie, były tysiące dżunglowych drobiazgów i pamiątek, od

których kręciło się w głowie z zachwytu.

155
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Teraz targowisko jest bardziej grzeczne i uczesane. Jest jedna


alejka z " pamiątkami ", gdzie wszyscy mają to samo: zakurzone
pocztówki i łódeczki z Indianinem wyrzeźbione w czerwonym
drewnie. Są budki z lekami naturalnymi ziołami, szczapkami

vilcacory, olejkami, olejami i wyciągami z roślin. Są ryby i j est


wielki dział mięsa, gdzie tnie się i rąbie czerwone mięśnie, flaki,

wątroby i serca.
Są cudowne alejki, gdzie pachnie świeża kolendra i poma

rańcze. Jest maniok, orzechy, różne zielone liście, j est tacacaB


w butelkach i parujące kotły, gdzie się coś gotuje. A mniej więcej

pośrodku targowiska jest ściana z piecami, gdzie piecze się ryby.


Ach! ! ! !

I ten gość, który dziwnie m i się przygląda. Je swoją rybę, ale


co chwilę zerka na mnie, tak jakby sprawdzał, czy wciąż tu jestem.

Schyliłam się, żeby sięgnąć do plecaka po pieniądze, a kiedy się


wyprostowałam, aż podskoczyłam ze zdumienia.
- Hello! odezwał się ten dziwny gość tuż obok mnie.
Hello odrzekłam z pewnym wahaniem.

Skąd j esteś? zapytał od razu.

Z Polski.
A co tu robisz?

- A co, j est pan prywatnym detektywem wynajętym przez . . .


miałam ochotę powiedzieć, tylko przez kogo wynajętym? Ja

chyba nie mam wrogów. Zamiast tego odrzekłam zgodnie z praw

dą: Podróżuję sobie.

Tacaca - zupa z liści manioku, popularna w północnej części Brazylii.

156
W Paryżu dżungli

- Zwiedzasz? domyślił się.


Zwiedzam.

Przyglądałam mu się z ciekawością. Był wyraźnie stąd. Rozma


wiał po portugalsku z kelnerką, ale ze mną od razu zaczął mówić
po angielsku. I był to niespotykanie bezbłędny angielski. Bez
obcego akcentu i wątpliwości. W taki sposób językiem posługuje

się tylko ten, kto się w nim wychował.


A co już zwiedziłaś?

Uśmiechnęłam się. Lubię takie pytania, hi hi hi, czy mam mu


powiedzieć prawdę?

Przypłynęłam tu po Orinoko i Rio Negro z Wenezueli.


- Przypłynęłaś? zdumiał się. Czym?

Czym się dało. Łódką, statkiem, motorówką, czasem wpław


roześmiałam się.

- To j akiś projekt, ekspedycja? rozejrzał się, jakby kogoś

szukał. Ilu was jest?


Jest nas jeden.
Słucham?

To moja ekspedycja. Podróżuj ę sama.


Serio? Jesteś bardzo odważna.

Nie zawsze tak samo odpowiadam na to pytanie. Do

tego nie potrzeba wielkiej odwagi. Wystarczy wyruszyć w drogę.

Odwaga sama cię znaj dzie kiedy będzie taka potrzeba.


Naprawdę podróżujesz sama?

Byłam w publicznym miej scu, na targowisku pełnym ludzi,

mogłam się przyznać do tego, że jestem sama.

157
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Powinnaś napisać o tym książkę.

Mam taki zamiar uśmiechnęłam się.


To dobrze, dobrze. Ja chętnie przeczytałbym taką książkę.

To fajnie. A ty? dodałam od razu. Jesteś Brazylij czykiem?

Mieszkam w Manaus, ale pochodzę z Gujany Brytyjskiej .


Ach, to stąd twój angielski!

Gujana Brytyjska jest jedynym kraj em w Ameryce Południo

wej, gdzie oficj alnym językiem j est angielski. Jest to wprawdzie

odmiana kreolska, piekielnie trudna do zrozumienia, ale jednak

ma więcej wspólnego z angielskim niż jakimkolwiek innym języ


kiem na świecie.

- A wiesz co to jest Bloque dos Piranhas?


Nie wiem.

Powinnaś tam dzisiaj być oświadczył Gujańczyk i wstał.

Być tam? Dzisiaj?

Tylko raz w roku mężczyźni maj ą odwagę pokazać swoją

prawdziwą twarz. Przebierają się za kobiety i wychodzą na ulice.


Za kobiety?. . .

Tylko raz w roku pokiwał głową. Tylko dzisiaj . I tylko tam.


R O Z DZ I AŁ 2 6

Rallzes i ryba
• .• ..

W telewizji brazylijskiej od rana mówiono o karnawałowej


paradzie w Rio de Janeiro. Kto był, co pokazał, która szkoła sam

by zaprezentowała się najlepiej, kto siedział wśród publiczności.

Zielone wyspy dżungli, kobiety kwiaty, szalone krasnale wyska


kujące z czerwonych muchomorów, lśniące brokatem mitologiczne

postaci ze wszystkich zakątków świata, były nawet żywe czeko

ladowe torty z wisienkami, które na własnych nogach tańczyły


w rytm samby.

- Bloque dos Piranhas? zapytałam nieśmiało na recepcji.

Czy naprawdę w Manaus istnieje Dzielnica Piranii? To trochę

dziwna nazwa j ak na część miasta.

Recepcjonista zmarszczył czoło.

- Ach, Bloque dos Piranhas! przypomniał sobie. No tak,


tak, dzisiaj wieczorem tam j est impreza!

- Impreza?
- Karnawałowa impreza! Ostatnia. Jutro zaczyna się post.
A więc j ednak tajemniczy Gujańczyk mówił prawdę !

159
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

Wróciłam na przystanek, wsiadłam do autobusu. Dojechałam

do wielkiego betonowego skrzyżowania, kierowca powiedział, że

to tutaj . O rety, to było rzeczywiście tutaj ! ! ! A te trzy laski w mi

niówkach i z torebeczkami to wcale nie są laski, tylko od ucha do

ucha uśmiechnięci faceci! ! !

Makijaż, biustonosze, pantofle na obcasach. Jak oni wbili swoje

męskie szerokie stopy w damskie pantofelki?? Krótkie spódnicz­

ki, bransoletki, sztuczne rzęsy, naszyjniki, nawet j edna zalotna

dziewczyna mężczyzna przebrana w kusy mundurek kierowcy

taksówki. A wszyscy roześmiani i wyraźnie zadowoleni ze swojej

nowej roli i zupełnie innego wcielenia.

Właściwie już dawno mi się wydawało, że ludzie niepotrzebnie

rozdzielają się tak sztywno na kobiety i mężczyzn. Podkreślają

różnice, budują całą gałąź nowej wiedzy opartej na definiowaniu

osobowości człowieka na podstawie jego płci.

A ja zawsze powtarzam, że jestem człowiekiem.

Kobietą czy mężczyzną, nie ma znaczenia.

Jestem człowiekiem.

Jako człowiek mam prawo do tego, żeby szukać swojej własnej

drogi i tak układać moje życie, żebym była z niego zadowolona.

Oczywiście wszystko to pod nadrzędnym warunkiem nieczy

nienia zła i niewyrządzania krzywdy, ale to się rozumie samo

przez się.

160
Ramzes i ryba

To nieprawda, ż e kobiety mają bardziej podzielną uwagę,

a mężczyźni mniej. To może dotyczyć konkretnej kobiety i kon


kretnego mężczyzny, ale równie dobrze w innym przypadku może
być na odwrót on będzie w stanie skupić się na kilku rzeczach

jednocześnie, a ona będzie chciała zajmować się tylko jednym.

Moim zdaniem nie istnieje takie prawo, które określa cechy


kobiet i cechy mężczyzn.

To tak jakby powiedzieć, że Polacy są bałaganiarzami, a Niem


cy pedantami. Albo że Polacy jedzą byle co, a Francuzi celebrują
posiłki. Nieprawda! Na pewno znajdzie się wielu Niemców, którzy

nie lubią sprzątać, i równie wielu Polaków, którzy bardzo dbają

o porządek wokół siebie. Równie wielu Francuzów, którzy jedzą

w barach szybkiej obsługi, jak Polaków lubiących i umiejących

gotować.

Takie uprzedzenia wydają się pozornie porządkować świat.


Jeśli powiesz, że kobiety mają zmienne nastroje i nie wiedzą

czego chcą, a mężczyźni myślą racjonalnie i szybciej podejmują

decyzje, to z twojego punktu widzenia świat będzie trochę bardziej

przewidywalny. Ale nie będzie ani trochę prawdziwy.

Moim zdaniem każdy człowiek sam buduje swój sposób my


ślenia i sam tworzy swoją osobowość i charakter. Nie istnieje nic

takiego, co jest w nas wbudowane na stałe i zmusza do bycia taką,

jak wszystkie kobiety albo takim jak wszyscy mężczyźni.

Każdy sam może w sobie zmienić to, co uważa za złe albo nie

właściwe. Dlatego jestem głęboko przekonana o tym, że każdy bez

wyjątku może nauczyć się pozytywnych cech charakteru, pozbyć

161
B LON DYNKA NA AMAZONCE

się lenistwa, małostkowości, zazdrości, nienawiści i skłonności


do wiary w uprzedzenia i przesądy.

Każdy j est wolny.


Każdy może być, kim zechce.
Dopóki kierujesz się przesądami, oddalasz się od prawdy.
A prawda brzmi: każdy z nas jest człowiekiem. I od każdego

z nas zależy jaki ma charakter.

Od ciebie zależy czy wiesz co czujesz i czy potrafisz podejmo

wać decyzje zgodnie ze swoim sumieniem. Jeśli tak, to podejmu

jesz je racjonalnie i szybko. Niezależnie od tego czy jesteś kobietą,


czy mężczyzną.

Od ciebie zależy czy potrafisz się skupić na zadaniu, jakie sta

wiasz przed sobą do wykonania, bo j eśli jesteś wyspany i zjadłeś

pełnowartościowe, zdrowe śniadanie, twój mózg ma siłę do pracy.

Niezależnie od tego czy jesteś kobietą czy mężczyzną.

Tylko tyle.
Jesteś kim jesteś.

I możesz być najlepszy w swojej dziedzinie - jeśli czujesz do


tego prawdziwą pasję i radość. Nieważne czy nazywają cię kobietą,

czy mężczyzną. Ty j esteś po prostu człowiekiem.

O czekaj, czekaj , nam też zrób zdjęcie! - wołali goście w ró


żowych sukienkach na ramiączkach, prężąc owłosione nogi w mi

nispódniczkach.

162
Ramzes I ryba

A ja śmiałam się na cały głos i fotografowałam płaskiego jak

deska faceta z czarnymi warkoczami, muskularnego gościa w biu

stonoszu i chłopaka w trampkach, ale z makij ażem i kwiatkiem


we włosach. Byli tak śmieszni, a przy tym tak zwyczajnie wesoło

zadowoleni z siebie i ze świata, że ulica kipiała radością. I co


chwilę pojawiali się następni mężczyźni-kobiety albo kobiety

-mężczyźni i nie byłabym w stanie odpowiedzieć na pytanie czy

to j est żart, czy naprawdę tylko raz w roku każdy ma odwagę


pokazać kim jest w rzeczywistości. Odrzucić maski i role grane

na potrzeby innych ludzi i po prostu być sobą.

Po obu stronach ulicy ustawiali się sprzedawcy napojów i prze­

kąsek. Ktoś smażył kurczaka, przygotowywał grilla z szaszłykami,

chłodził piwo w styropianowych kartonach z lodem. Zapowiada


się długa noc.

Szłam, fotografowałam, żałując trochę, że nie wezmę udziału


w zabawie z plecakiem pełnym sprzętu, aż nagle dotarłam do
końca ulicy. Na stadion. A za stadionem spotkałam stado porzu

conych wehikułów karnawałowych.


Ach, a więc wczoraj wieczorem w całej Brazylii na lokalnych

sambodromach odbywały się karnawałowe parady.


A dzisiaj?. . . Ten gigantyczny zielony smok wczoraj był okla­

skiwany w blasku fleszy, a dzisiaj pół j ego głowy rzucone na wodę

jest tratwą dla dwóch małych chłopców.

Gigantyczny Ramzes, anioł, ryba, wróżka, królowe i władcy. . .


Z obłamanym nosem, bez ręki, o darte n a policzku z brokatu

i złota, milczące, nieruchome, jakby zdumione tą nagłą zmianą.

163
BLONDYNKA NA AMAZONCE

G dzie podziały się wiwatuj ące tłumy, które cieszyły się na


ich widok? Przecież to było zaledwie kilkanaście godzin temu.
A teraz? ..

Byli królami nocy, a teraz są bezdomnymi sierotami o zdzi


wionych oczach porzuconymi pod stadionem.
ROZDZ I AŁ 2 7

Niewolnic y dusz
• • . .. ..

Szósta rano. Zimny prysznic, gorąca kawa.

Siedzę sobie przeszczęśliwa w małej jadalni za recepcją. Pach

nie bułkami i jajecznicą.


Dwie panie kucharki w białych czepkach omawiają swoje życie
miłosne. A ja siedzę przez godzinę i dwie, pij ę powoli kawę, piszę,

rozmyślam, po prostu j estem.


Nie śpieszę się. I to jest właśnie najlepsze w podróży. Kiedy
odłączysz się od świata, z którym j esteś na co dzień związany

obowiązkami, pracą i rozmaitymi zależnościami, nagle wypły


wasz na ocean czasu jak swobodny statek i płyniesz sobie w dal.

Bez ograniczeń.

Zwiedziłam już chyba wszystko w Manaus. Od opery, przez

port, gdzie codziennie patrzyłam na statki. Dawne pałace baro

nów kauczukowych i nieistniejące muzeum miasta, do którego

wytrwale szłam przez tropikalną ulewę, a kiedy doszłam do celu,

okazało, że tam ulica urywa się i wpada do rzeki.

165
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Po prostU. Kończy się asfalt, zaczyna się urwisko i woda.


Chodziłam po sklepach i litrami wypijałam soki z owoców
z dodatkiem guarany. To znaczy do dnia, kiedy odkryłam, że nie
mogę zasnąć i przez pół nocy przewracam się z boku na bok bo
wciąż trzyma mnie w pobudzających objęciach guarana wypita
po południu.

Aż w końcu postanowiłam pojechać do zoo. Nie po to, żeby


zachwycać się widokiem zwierząt w klatkach. Raczej po to,

żeby zobaczyć jak to zoo wygląda. I wtedy zrozumiałam, że będzie


mój ostatni dzień w Manaus.

Pojechałam za miasto autobusem numer sto dwadzieścia. Po

obu stronach szosy jest dżungla. Drzewa, liście, zarośla, krzyczą


ptaki, po gałęziach maszerują mrówki, jaszczurki i gąsienice.

A betonowa droga prowadzi w głąb, do budki strażnika w woj


skowych kolorach ochronnych. To jest teren brazylijskiej armii.

Bilet kosztuje cztery reale.

Mam tylko dwadzieścia podałam banknot.

O nie zmartwił się żołnierz nie mam wydać.


Spojrzeliśmy sobie w oczy.

Patowa sytuacja.

Choć właściwie nie, bo patowe sytuacje zdarzają się tylko

wtedy, kiedy ludzie nie chcą okazać sobie wzajemnie dobrej woli.

Proszę strażnik podniósł szlaban. Idź.

Och! sięgnęłam czym prędzej do portfela.

Z drobnych grosików uzbierałam cztery reale.

Proszę!

166
Niewolnicy dusz

I tak weszłam do środka mimo że ja nie miałam drobnych,


a on nie miał wydać. Bo okazało się, że jednak mam drobne,
a żołnierz postanowił mnie wpuścić za darmo.

I weszłam do wielkiego więzienia.

Serce krzyczało we mnie i krzyczały zwierzęta.


Ocelot, który chce znaleźć koniec drucianej siatki.

Jaguar zdumiony, że przez szybę nie może wyjść.


Puma zamknięta gdzieś w betonie, która ryczy w modlitwie
do Boga, błagaj ąc o wolność.

Małpa, która chwyta za siatkę i szarpie ramionami, usiłując


otworzyć klatkę.

Mały, chudy, cętkowany kot, który niechętnie chwyta za pa­

dlinę szczura, którego dostał do zjedzenia. Zaczyna go jeść, ale

całe jego ciało mówi, że robi to tylko dlatego, że musi, bo w prze

ciwnym razie umrze z głodu.

Otumaniona kapibara patrzy niewidzącymi oczami.

Pekari też wydaje się oszołomione, zdumione, jakby nieobecne


duchem.

Między klatkami chodzą ludzie z dziećmi.

O patrz, patrz, jak pozuje! woła matka z aparatem foto­

graficznym. Jaki słodki! A jaka silna ta małpa! Zobacz, zobacz!

Nie widzą więźniów, cierpienia i niewoli.

Widzą zabawki umieszczone na widoku dla ich rozrywki.

Jak to możliwe? . .

167
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Zatrzymałam się przy klatce z małpami. Pionowe pręty do


datkowo wzmocnione metalową siatką.
Co byś zrobił, gdyby ktoś cię zamknął w takiej klatce? Czy

myślisz, że mógłbyś zajmować się swoimi codziennymi sprawa


mi? Czy może siedziałbyś przy prętach wpatrując się w wolną
przestrzeń i marząc, że przyjdzie ktoś, kto cię wreszcie wypuści?

Małpy czekają. Chwytają palcami siatkę i patrzą z nadzieją,


że nadchodzi wybawienie. Ale ludzie zatrzymują się tylko po to,
żeby zrobić zdjęcie i pośmiać się z dziećmi.

O, zobacz, zobacz, patrzy na ciebie! Widzisz jaka ładna małp


ka? Pomachaj małpce!

A więc wciąż niewola.

I ta dręcząca, wypełniająca serce tęsknota za wolnością.

Tak silna i drapiąca, że nie można o niej zapomnieć.

Pojawia się w każdym śnie i każdej minucie spędzonej w za


mknięciu. W każdej myśli i każdym oddechu.
A może udałoby się rozwalić tę klatkę i uciec?

Małpa skacze na pręty, chwyta je nogami i rękami i z całych


sił szarpie, potrząsa, usiłując je wyrwać .

Kobieta ze śmiechem odskakuje.


Och, jaka ona silna, ta małpa! woła i podnosi aparat fo

tograficzny.

Wypuśćcie mnie stąd! ! ! ! ! ! małpa trzęsie klatką. Oddajcie

mi wolność ! ! !
Żelazne pręty, metalowa siatka. Nie m a szans.

168
Niewolnicy dusz

Spójrz w oczy tym zwierzętom.


Nie bój się.

Zobaczysz w nich śmierć i maleńką iskierkę nadziei, która


trzyma je przy życiu. To jedyna żywa część tych zwierząt. Reszta
praktycznie umarła. Są jak zahibernowane w rozpaczy, uśpione
wewnętrznym kamiennym snem, który jest jedynym sposobem,
żeby przetrwać . W przeciwnym razie umarłyby z żalu i rozpaczy.

Być może ludzie nie rozumieją tego, bo nigdy nie doświadczyli


podobnej niewoli. Ale ja tak. Byłam więźniem mojego życia, mo
jego sposobu myślenia, toksycznych związków i kompulsywnych
zachowań.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że to j est moja wewnętrzna
niewola. Robiłam rzeczy, których właściwie nie chciałam robić.

Nie podlegały mojej woli. Nawet kiedy podejmowałam decyzję


o tym, że nigdy więcej czegoś nie zrobię, było we mnie coś, co

mnie do tego zmuszało.


Dopiero kiedy przyznałam się przed samą sobą, że nie mam
nad tym kontroli, mogłam się od tego uwolnić.

Bo tak długo j ak żyjesz w iluzji i kłamstwie, j esteś niewolni

kiem. I boisz się do tego przyznać.

Byłam niewolnikiem mojego życia.

A potem odzyskałam wolność.

Rozumiem jak to jest, kiedy szarpiesz się bezradnie usiłując


odejść i nie możesz, bo trzyma cię niewidzialny łańcuch. Znam

tę rozpacz kiedy czuj esz, że chcesz, ale nie możesz. Albo kiedy nie

169
BLONDY N KA NA AMAZONCE

chcesz, ale musisz. Nie dlatego, że ktoś od ciebie czegoś żąda, tylko

dlatego, że całkowitą władzę ma nad tobą wewnętrzne więzienie


twoich myśli. Żyłam tak przez pół życia.

Wiem co to znaczy być więźniem i niewolnikiem.


Marzyć o wolności i płakać z rozpaczy.

Zwierzęta zamknięte w klatkach dla ludzkiej rozrywki to próba


przeniesienia tej wewnętrznej niewoli na inne istoty. Niewolnicy
chwytają następnych niewolników, żeby stworzyć sobie pozór siły.

Ale ich niewola nie staje się przez to ani trochę mniejsza, a wprost
przeciwnie pogrąża się w mrokach coraz większego kłamstwa,

jakim człowiek karmi swoją duszę, żeby zaznać ukojenia.

Czy rozumiesz co mam na myśli?

Tak długo j ak w twoim życiu istnieją rzeczy, które robisz


chociaż ich nie chcesz, ale zmusza cię do tego j akiś przemożny

i niemożliwy do opanowania przymus, to jesteś więźniem swojej

podświadomości. Zmusza cię do obżerania się albo głodowania,

do upijania się, zażywania leków, oglądania pornografii i innych

rzeczy. Jesteś jej niewolnikiem.

Niewolnicy własnych dusz zakładają ogrody zoologiczne

i umieszczają zwierzęta w klatkach, a inni niewolnicy przycho

dzą i płacą za bilet, żeby te zwierzęta oglądać. I nie są w stanie

zobaczyć tego, że każde zwierzę w klatce to nieszczęśliwy więzień,

któremu zabrano wolność.

170
Niewolnicy dusz

Podobają ci się małpki? - pyta brazylij ska mama swojej


kilkuletniej córki. - Tak? Ładne małpki?
Dziewczynka nie wie co odpowiedzieć. Patrzy na swoją matkę,

potem na małpę wczepioną palcami w siatkę ogrodzenia i widzę


w jej oczach wahanie. Ona chyba czuje, że coś tu jest nie tak.

Wierzę, że przyj dzie dzień, kiedy nie będzie więźniów i ża


den człowiek nie będzie chciał czerpać przyjemności z oglądania

zwierząt zamkniętych w klatkach.


A ludzie to najbardziej okrutne ze wszystkich istot na Ziemi.

Bardziej niż bakterie i równie jak one bezrozumne i niezdolne


do odczuwania współczucia i dobra.

Zoo to absolutnie nieludzkie, nieszczęśliwe i żałosne miejsce

na świecie.

To dowód na okrucieństwo i bezduszność. To żywe cierpienie,

które ludzie oglądaj ą dla przyj emności. Trudno sobie wyobrazić

coś bardziej bezdusznego, okrutnego i destrukcyjnego.

. . . • • • • • • . .
• • ,

ROZ DZ I AŁ 2 8

Miasto zgasło
. . . ....

Spakowałam się.

Połowę bagażu zostawiłam w hotelu na przechowanie. Całkiem


lekka wyruszam do Santarem. To znaczy czekam aż będę mogła
wyruszyć do Santarem, bo miasto nagle zgasło.

To jest najdziwniejsza rzecz, jaką spotkałam w Brazylii. W in


nych kraj ach niedziela jest trochę bardziej świąteczna niż pozo

stałe dni tygodnia. Zamyka się większość sklepów, urzędów i biur,

ale pozostaje iskierka życia. Widać ludzi na chodnikach, działają


restauracje i bary, odbywają się różne imprezy i koncerty, j eżdżą

samochody i autobusy.

Tymczasem w Brazylii w niedzielę miasto umiera. Dosłownie ! ! !


Wcześniej myślałam, że t o tylko taka przypadłość dzikich

miast i miasteczek daleko w dżungli. Że w takich nieoswojonych


miejscach życie czasem w naturalny sposób zamiera i nie trzeba

go poganiać. Tak po prostu musi być, a ludzie zajmują się wtedy

172
Miasto zgasło

innymi równie ważnymi sprawami, na które nie mieli czasu od


poniedziałku do piątku i soboty.
Ale nie.
To j est taki właśnie brazylijski obyczaj .

W niedzielę miasto nie żyje. Umiera. Zastyga w kamiennym


milczeniu.

I nie tylko w niedzielę! W każde święto!


I tak mi się właśnie zdarzyło, bo po martwej niedzieli nastąpił

równie nieżywy poniedziałek! Wszystko było zamknięte! ! Na

uliczkach przy porcie, gdzie normalnie panuje gwar i ruch, spo

tkałam tylko dwóch bezdomnych śpiących pod gazetami.

Stanęłam oszołomiona i pomyślałam, że miasto to bardzo


dziwne zwierzę. Mami cię obfitością, luksusem, światłami i obiet

nicami, a potem gaśnie, zatrzaskuje się i umiera i wtedy czuj esz

się najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. Szczególnie

jeżeli przybyłeś do miasta w podświadomej potrzebie zaspokojenia

braku poczucia bezpieczeństwa i miłości.

Miasto ci tego nie da. Dostarczy ci tylko sposobów, żeby two­


rzyć drobne iluzje, których będziesz się chwytał jak ostatniej deski

ratunku alkohol, szybki seks, Internet, narkotyki.

To właśnie dlatego w niedzielę na ulicach widać tyle butelek po

piwie i ludzi, którzy nie dali rady wrócić do domu, więc trzeźwieją

na chodniku. Uzupełniaj ą swoje iluzje, budują swoje fałsze, żeby

zatracić się w niepamięci.

173
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Ze zdumieniem szłam przez kompletnie puste, bezludne i mar

twe miasto.

Gdzie są wszyscy? W domach? Przy stole? A może wyjecha

li? No, ale właściwie dokąd? Przecież M anaus j est zbudowane

w dżungli! Jest tylko j edna droga, która prowadzi na północ,


w stronę Wenezueli. Pozostałymi drogami są rzeki, po których

pływają statki, ale nie zauważyłam, żeby wyjątkowo duże flotylle


wypływały z portu pod koniec tygodnia. I nie wydaje mi się, żeby

mieszkańcy Manaus tłumnie wylatywali z miasta samolotami.

Po prostu gdzieś znikli!

A może oni naprawdę są tylko robotami podłączonymi do


swoich miej sc pracy, więc kiedy praca zamiera z powodu święta,

zamierają też oni? ..

Było tak cicho, że moje miękkie gumowe klapki robiły hałas.


Wszystko zamknięte.

Budki, gdzie ostatnio kipiały gazety, owoce i plastikowe miski,

teraz stoją milczące, skulone, obwiązane plastikowymi płachtami.

Sklepy, gdzie towary przez szeroko otwarte drzwi wyrywały się

z półek w tęsknocie za klientami, teraz schowały się za kłódkami


i łańcuchami.

Puste ulice, puste chodniki, wszędzie tylko kłódki i zatrza


śnięte drzwi.

Koktajl owocowy z guaraną? Zapomnij ! Bary zamknięte. Re


stauracje też. Tylko w porcie pewnie będzie szansa na trochę ryżu

z fasolą.

1 74
Miasto zgasło

Bank też zamknięty. Ale pierwsze, zewnętrzne drzwi, kołyszą

się zachęcaj ąco. Pchnęłam je z niedowierzaniem. Otwarte! Bank

zamknięty, ale czynny j est bankomat w przedsionku.


Wypłacam trzysta reali i myślę sobie, że to niesamowite j ak

proste teraz j est życie.

Dwadzieścia lat temu też byłam w Brazylii. Ale wtedy nie było
bankomatów, telefonów komórkowych, sms ów ani Internetu.

Podróżowanie było znacznie bardziej skomplikowane. Straciła

bym pewnie cały dzień na szukanie banku albo kantoru, żeby


wymienić pieniądze. A tutaj? Nie widziałam ani jednego kantoru!

Jakie to niesamowite, że teraz mam kartę kredytową, z któ


rej mogę po prostu wyjąć gotówkę, i w dodatku mogę to zrobić

w całkowicie świąteczny dzień, kiedy nic nie działa!

Nawet statki dzisiaj nie wypływają!

Wczoraj rano w porcie przy małym stoliku spał sprzedawca

biletów. Siedział tylko do dziesiątej rano, potem szedł odpoczy­

wać - w końcu była niedziela.

- Bom dia9 powiedziałam nieśmiało, bo nie wiedziałam,

dlaczego tu właściwie j est. Może ma większą ochotę spać niż


zarabiać?

Świeciło słońce, po niebie wędrowały białe obłoki, moje " dzień


dobry" wplotło się pewnie w naturalne odgłosy rzeki i razem

z nimi zostało uniesione przez wiatr.

Może więc nie jest mi pisane popłynąć do Santarem?

Bom dia - (portug.) Dzień dobry (używane do dwunastej w południe).

175
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Brazylij czyk natychmiast otworzył oczy. Jak to nie j est ci


pisane? Oczywiście, że jest! Kup bilet! Tylko u mnie, najlepsze
ceny! Wybierz sobie statek, zobacz mam tu zdj ęcia wszystkich

statków! Niektóre już wypłowiałe i postrzępione przez wiatr,

bo wiszą tu od kilku lat, ale zobacz sama, j est pełen wybór: jest
wielki statek o kilku piętrach, który zabiera prawie tysiąc osób.

Jest mniejszy, który wolniej płynie i wyrusza wieczorem. Jest

szybko łódź ekspresowa z klimatyzacją . . .

- 0 , nie, nie, nie! przerwałam o d razu. - Tylko nie to!

To może ten? Golfmho do Mar Brazylijczyk wyprostowal


się w krześle wskazał na fotografię.
Tak powiedziałam od razu.

Golfmho do Mar znaczy " Morski delfin". Zabawna nazwa jak nJ


miej sce, gdzie w rzekach mieszkają słodkowodne delfiny.
Wypływa we wtorek o jedenastej rano.

- We wtorek? A jutro?
Jutro jest święto. Statki nie pływają. Sto reali.

A ile godzin płynie do Santarem?

- Mniej więcej trzydzieści.

- A z powrotem?

Trzy dni. Mniej więcej podkreślił Brazylijczyk.

Tak, wiem roześmiałam się.

To jasne, że tutaj nie ma sensu przywiązywać się do zegarków

i rozkładów jazdy. Pierwsza łódź, na którą wsiadłam podczas tej

wyprawy, zamiast dwanaście godzin płynęła przez cztery dn i .

Wojskowy statek z przygranicznej wioski Cocui miał płynąć dw; \

1 76
Miasto zgasło

dni, a dotarł do celu po kilkunastu godzinach, bo poziom wody


w rzece był na tyle wysoki, że nie można było przyśpieszyć.

Tutaj wszystko jest takie, jakie jest, a nie takie, jak się umó­
wimy, że chcielibyśmy, żeby było. Po prostu.

Zapłaciłam sto reali i zrobiłam na pamiątkę zdj ęcie mojego

biletu na statek. Dzięki temu kilka tygodni później odbyłam jedno

z najbardziej niezwykłych i przyjemnych spotkań podczas tej wy

prawy. Ale wtedy w porcie oczywiście jeszcze tego nie wiedziałam.


R O Z D Z I AŁ 2 9

Na statku
.. .. .

o ósmej rano byłam już na statku. Rozwiesiłam hamak i ura


dowana usiadłam w nim, dyndając nogami i rozglądając się z cie

kawością dookoła.
Ach, przedwczoraj do hotelu przyj echali Rosjanie! O trzeciej

nad ranem nagle na korytarzu rozległy się dzikie wrzaski. Krzy

czeli, wybuchali śmiechem, łomotali bagażami, do rana nie dało sil;


spać. Leżałam w łóżku i zastanawiałam się jak wyglądają ci dzicy

ludzie. A rano spotkałam ich na śniadaniu. Głośni, niewyspan i ,

duzi, o tęgiej , mocnej budowie. Uśmiechnęłam się i opuściłam


głowę. Turyści, z torebusiami przy pasku.

Rozmawiali głośno po rosyjsku, śmiali się hałaśliwie i przecie

rali zaczerwienione z braku snu oczy. Wpadli tylko na chwilę, nil

jedną noc. Turyści zwykle tak robią. Na zorganizowanej wyciecz( '

nie ma czasu na przystanek, namysł, wczucie się w miejsce. Trzeba


j echać szybko do następnej " atrakcji ", żeby zmieścić w programi('

j ak najwięcej i zaliczyć to co ważne.

178
Na statku

Ale co jest ważne?


To, co zostało opisane w przewodniku albo j est uważane za
"
" zabytek ? To przecież tylko budowle albo oficjalne miejsce. Bez
prawdziwego życia. Tam żyją tylko turyści ze swoim pośpiechem

i przymusem zaliczania kolejnych miejsc. Wpaść, sfotografować,


zjeść obiad i pędzić dalej.
Nie lubię tak. Takie podróżowanie w ogóle mnie nie pociąga.

Wolę usiąść sobie w hamaku na statku trzy godziny przed

odjazdem, kołysać się i patrzeć. Co chwilę ktoś wchodzi na po

kład. Nowi pasażerowie rozstawiają swoj e bagaże i rozwieszają


hamaki, a między nimi krążą wędrowni sprzedawcy wszystkiego.

Czipsów usmażonych z warzywnej odmiany bananów. Domowych

lodów w małych plastikowych kubeczkach sprzedawanych ze

styropianowego pudełka, z którego bucha zimny dym po uniesie

niu przykrywki. Gotowych dań zapakowanych w torebki foliowe

z plastikowym widelcem.
Frango, {rango, {rango, frango10 powtarza jak refren sprze­

dawca. Gorący! Gorący! Kurczak, kurczak, kurczak, kurczak!

W woreczku jest aluminiowa tacka, a w niej trochę ryżu, fasoli


i kawałek smażonego kurczaka. Pięć reali, czyli dwa i pół dolara

za porcję. Świeżo zrobione.

Z drugiej strony nadchodzi sprzedawca zegarków, mija się

z handlarzem okularów przeciwsłonecznych, jest też pan sprze

daj ący zabawki, pan ze szczoteczkami do zębów, pani z tanią

10
Frango - (portug., czytaj: frangu) - kurczak.

179
to cM,�� l<to& KC1wd� \l\t\, ?okW
�tOvtKu. . KolKi •

��� "'��bt�o
C1trW l \ o\�
Na statku

biżuterią, pan z komórkami i chińskimi torbami do pakowania


bagażu.
Jest wszystko.

Jest nawet napis umieszczony w kilku miejscach: Nao e permż­


tido pessoas sem camżsa ao bordo, czyli że na pokład zabroniony jest
wstęp osobom bez koszuli, ha, ha, ha, ciekawe co powiedziałby
kapitan tego statku na widok kucharza ze s tatku, którym przy

płynęłam do Manaus, który był nie tylko bez koszuli, ze złotym


łańcuchem na nagiej piersi i ledwie w spodniach opuszczonych

do połowy pośladków.

No i kiedy myślałam, że wiem jak jest na amazońskich stat

kach, tutaj nagle okazało się inaczej . Nie ma j edzenia wliczonego


w cenę biletu. Można kupić kupon na każdy posiłek, ale nikt raczej

tego nie robi. Ludzie przyszli z zapasami na drogę.

A na samej górze j est otwarty trzeci pokład z telewizorem,

gdzie grają brazylijskie teledyski o miłości i jest normalny bar!


Można kupić napoje gazowane, piwo i słodycze. Jest nawet nor

malny stół na czterech nogach! I głośnik, który rano zbudził mnie


z informacją, że " za dziesięć minut rozpoczniemy podawanie śnia
dania. Kupony można kupić na dziobie statku po lewej stronie ".

Statek stawał co kilka godzin w portach, raz w nocy, raz przed

świtem. Postoje były krótkie, tyle tylko, żeby pasażerowie zdążyli


wysiąść i wsiąść. Nie było czasu, żeby sprzedawcy wbiegli na po­

kład i znaleźli chętnych na swoj e towary, czekali więc na lądzie


z różnymi genialnymi wynalazkami. Najbardziej podobały mi się

wędki do sprzedawania obiadów.

181
B LONDY N KA NA AMAZONCE

Na widok zbliżającego się statku na metalowej rampie pojawiły


się kucharki z długimi kijami w rękach. Na końcu każdego kijJ
był hak i pół dużej plastikowej butelki. Jeśli chcesz kupić świeżo

ugotowany obiad, to kucharka zawiesza go w plastikowej torebce


na haku i podaje ci do góry, a ty do pojemnika zrobionego z pla

stikowej butelki wkładasz pieniądze. I wszyscy są zadowoleni.

I tak sobie płynęliśmy przez cały dzień i przez całą noc. Stałam
przy burcie i patrzyłam na świat. Uwielbiam statki na Amazonce.

I popatrz.
Faluj ąca woda jest magiczna. Jest napięta jak skóra, a jedno

cześnie łagodnie i miękko ustępuje przed statkiem - i natychmiasl

się za nim zamyka. Nie można j ej rozkroić. Nigdy. Bo woda jesl

całością·

Cała woda na świecie j est całością! Nawet jeśli ją rozdzielisz,

ona przy najbliższej możliwości z powrotem się połączy. Nawe l

jeżeli będzie rozdzielona przez milion lat, to przy pierwszej spo


sobności połączy się znów tak samo, jak gdyby rozdzielenie trwało

tylko dziesięć sekund.

Łatwo cię puszcza kiedy przez nią idziesz. Nie musisz walczyć ,

wystarczy, że zrobisz krok naprzód, woda posłusznie ustępuje, ak

za tobą natychmiast się zamyka i znów jest cała.

Wielka.
Jak odwaga, jak miłość, jak szczęście. Niezwyciężona.

. . . .. . . . . .
. . • • . .
ROZ DZ I AŁ 3 0

Mój wyl1arzony hotel


.... ..

Statek przypłynął do Santarem przed czasem! Pamiętam tro

chę badawcze, trochę zrezygnowane i trochę nieobecne spojrzenie

Brazylijczyka w porcie, który sprzedał mi bilet. Kiedy pytałam

jak daleko j est do różnych miast, niby mimochodem wplatał do

rozmowy słowa " mniej więcej". A ja się uśmiechałam pod nosem

i wiedziałam, że to może oznaczać zarówno godzinę, jak i dzień


opóźnienia. A tu, proszę bardzo, dotarliśmy do celu kilka godzin

wcześniej !

Zeszłam ze statku z bagażem. Powąchałam powietrze. Teraz

trzeba zaufać instynktowi, który doprowadzi mnie do właściwego

miejsca. Bo przecież na razie nic nie wiem o Santarem.

Znalazłam w przewodniku nazwę polecanego hotelu.

Gorąco. Ciężki, wilgotny upał drży nad białym betonem jak

niewidoczny duszny ocean. Przedzieram się przez niego powoli,


z trudem, ciągnąc za sobą torbę podróżną, z plecakiem podręcz

nym na ramionach. Pić. Zrzucić z siebie ten cały sprzęt i zanurzyć

183
BLONDYNKA NA AMAZONCE

się w chłodnym cieniu albo wskoczyć od razu pod zimny prysznic.


Oblizuję spieczone usta i idę dalej. Krok za krokiem.

Czy dobrze idę do tego hotelu? pytam zabłąkanego prze

chodnia, który nie zdążył ukryć się przed największym żarem


południa.
Tak, tak, jeszcze dalej.

No to idę jeszcze dalej .

Cała się kołyszę w środku. Lubię statki, ale pływanie odmie

nia coś w świadomości. Świat się buja. A ja razem z nim, usiłując


odnaleźć choćby j eden stały punkt oparcia. Jestem cała lepb
i zmęczona.

Hotel. Jest! Wchodzę z trudem po stopniach.


Bom dia! mówię, a dziewczyna na recepcji patrzy na mni c '

j a k n a ducha.
Przyzwyczaiłam się. Na statku też byłam jedyną białą. Bo jeśl i
biali już tu docierają, to w wesołych turystycznych gromadac h

w wynajętym busie i z gotowymi rezerwacjami, a nie pojedyncz< ,

jak gruszka, która urwała się z wierzby i poturlała niechcący 11. 1

środek drogi.

Czy ma pani pokój? pytam.

Mam. Ten.

Dziewczyna otwiera drzwi do betonowego schronu bez okn , l ,


bez telewizora i bez WI-FI .

Ile kosztuj e ten pokój? pytam i czuj ę jak p o plecach spływ,1

mi strumyk potu.

184
Mój wymarzony hotel

Prysznic! ! ! Zimna woda ! ! ! Pić ! ! !


Siedemdziesiąt reali - mówi dziewczyna bez mrugnięcia

okiem.

Dźwigam mój plecak, torbę i lepki pot oblepiający skórę. Wiem,

to nielogiczne i nierozsądne, bo przecież mam tu pokój i j est


łazienka z prysznicem, a jeśli teraz zrzucę z siebie bagaże, to za

dziesięć minut mogę być w barze na rogu i pić lodowato zimny


pyszny sok z tropikalnych owoców, ale nie.

Ja nie chcę zostać w tym hotelu. I chociaż nie mam żadnej

alternatywy, wychodzę na spaloną słońcem ulicę i idę dalej przed


siebie. Po prostu idę. A prowadzi mnie dziwna siła, której nie

rozumiem, ale chcę się j ej poddać.


I nagle patrzę skromny hotelik.

Brama z p ękniętych desek, puste doniczki, stare zabawki

i wpół rozwalone krzesło. Stare drewniane schody. Wspinam się

po nich i słyszę jak trzeszczą i wzdychają pod moimi stopami.


Zatargałam torbę do połowy, a potem weszłam chyba do czyjegoś

domu? . .

Stół, telewizor, koronkowa serwetka, pękata komoda i pranie


na sznurku.

Bom dia powiedziałam nieśmiało.

Potrzebuj esz pokoju?


To jest hotel?

Tak, to jest hotel.


- Czy jest pokój?
Jest, ale. . . gospodyni zawahała się. Ale niestety tylko taki.

185
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Podeszła do szerokich, podwójnych drzwi i otworzyła najpięk


niejszy pokój na świecie ! ! ! Ogromne półokrągłe okno na rzekę!
Dwa łóżka i stary telewizor!
Ile kosztuje ten pokój?

Trzydzieści reali odpowiada jakby trochę przepraszającym


głosem gospodyni i dodaje: Mam też apartament! Pokażę ci!
Prowadzi mnie za komodę, otwiera drzwi do szpitalnego poko­
iku, który jest mały, biały, sterylny, bez okien! ! Ale za to z lodówką
i klimatyzacją.

Siedemdziesiąt reali mówi zachęcaj ąco gospodyni, a ja


zaczynam się śmiać.

Aaaaa! ! ! Nawet gdybym to ja miała dostać te siedemdziesiąt

reali, to i tak nie chciałabym w nim mieszkać. A najdziwniejsze


ze wszystkiego j est to, że ten zimny, sterylny pokój j est dla wielu

osób ziszczeniem marzeń. Tu mogą się odciąć od nieznośnego,

wilgotnego upału, schłodzić sobie piwo, zamknąć się przed ma


larycznymi komarami, słońcem i deszczem. Ale ja tak nie chcę ! ! !

Uwielbiam zapach gorącego powietrza i t e zabłąkane pro

myki słońca, które przedzierają się wesoło między chmurami,

zasłonami i wystającym murem, żeby zuchwale rozgościć się na

moim policzku. Odgłosy budzącego się miasta, stukanie obcasów

o chodnik nocą, śpiewanie ptaków. To dla mnie niewyobrażalne, że

miałabym się na własne życzenie odciąć od tych zachwycających

zdarzeń i zamknąć w sterylnej, zimnej celi bez okna.

Biorę ten! odpowiadam bez wahania.

- Muszę posprzątać odpowiada siwa gospodyni tym samym

przepraszaj ącym tonem. - I zmienię pościel.

186
Mój wymarzony holel

Tak, rzeczywiście, widać, że dawno nikt tu nie mieszkał. po


podłodze harcują mrówki, na prześcieradle został szary odcisk
czyjejś zakurzonej stopy.

Oczywiście zgadzam się uradowana. Wrócę później.

Biorę szybki zimny prysznic, zostawiam bagaż, płacę za pokój


i pędzę na róg, gdzie widziałam bar z sokami. Aaaaa! ! ! ! Jest tak
gorąco, że chodnik płonie żarem j ak rozgrzany piekarnik.
Dopadam do lady, zamawiam sok z mango, banana i guarany,
a po chwili wpijam się w życiodajną rurkę, przez którą do mojego
wnętrza spływa rozkosz w naj czystszej postaci zimny, gęsty,

cudowny sok zrobiony z połączenia żywych, zdrowych, słodkich


tropikalnych owoców.

Zamykam oczy ze szczęścia, a potem zamawiam drugi, taki


sam. Potem trzeci. I czwarty. I nic więcej nie potrzebuję do szczę

ścia.
R O Z DZ I AŁ 3 1

Obietnice
• •

l tn.arzenla
.. . . • . . • • • • .

Port to miejsce obietnic i marzeń. Statki przypływają z dale·

kich lądów i wyruszaj ą w równie odległe podróże. Wszystko może


się zdarzyć. Statek to przecież tylko drewniana albo metalowa

łupina unosząca bezbronnych ludzi przez bezmiar nieznanej wody.


Wszędzie stoją skrzynki, paczki i worki pełne egzotycznych

towarów. Pachnie rybami, wanilią i cynamonem, skrzypią grube

liny, chlupocze fala odbita od burty. Ciągle ktoś wsiada i wysia


da, zajmuje miejsce albo je zwalnia, wita się, żegna, idzie, wraca,
a potem siada na dziobie i patrzy w dal tak j akby jego podróż

właśnie się zakończyła, choć w rzeczywistości daleko j ej j eszcze


do początku.

Może dlatego, że każda p odróż mentalnie rozpoczyna sic;

znacznie wcześniej i to j est najtrudniejsza część. Podjąć decyzj �,


zaakceptować ją we własnej duszy, a potem wprowadzić w czyn .

Odrzucić wątpliwości i strach, p ozostać przy swoim postanowieniu

z przekonaniem, że jest słuszne. Przyjść do portu z tobołkiem ,


znaleźć swój statek i wyruszyć w dal.

188
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Rozejrzałam się.
Którym z tych statków miałabym ochotę popłynąć?

Syn Lwa

Wszechświat

Serce Jezusa

Wujek Peixoto
Wiara
N owa Gwiazda IV

Don Giuseppe

Sidimar

Rubes

Rumilda

Dayana
Panienka III

Natura

Calypso
Topaz

Tropical

Karolina z Północy
Niebiański
Szczęście II

Nadzieja

Bohaterka Wiary

Mackenzie III

Genesis
Towarzysz Robson

Elizario.

190
Obietnice i marzenia

Wyruszyć w podróż w nieznane na statku Universo, czyli


Wszechświat? A może na Calypso, bo tak samo przecież nazy­

wał się statek słynnego badacza świata podwodnego Jacques'a


Cousteau? A może Karolina z Północy, bo tak mógłby brzmieć
tytuł jednej z książek Jacka Londona o śniegach Alaski? . .

Co tylko chcesz.
Wybierz statek i płyń.

Stoją ciasno j eden obok drugiego, jak wielbłądy na skraju pu


styni, które nie mogą się doczekać gdy znów wyruszą w drogę.

Albo jak psy husky w oczekiwaniu na sanie. Albo jak jaszczurki

wygrzewające się w słońcu na przyjaznym kamieniu.

Na niektórych j est nawet napisane, że czekaj ą na wynajęcie.

Możesz sam określić trasę i cel podróży. Wystarczy zapłacić i bę

dziesz miał przed sobą całą Amazonkę.

Między dużymi s tatkami kołyszą się małe, zwinne łódki.

Mężczyzna w czerwonej czapce. Kobieta z wypchanymi siatkami.

I j ej ogromnie zwalisty mąż o czekoladowej skórze. Liny, trapy,


białe drabinki i barierki, stare opony samochodowe przyczepione

do burt dla ochrony przed zgnieceniem, piasek i błękitna z oddali


woda Amazonki, która w rzeczywistości ma zupełnie inny kolor.

Uwielbiam porty.

Tutaj zawsze coś się dzieje.

Ktoś niespodziewanie przypływa z daleka, przynosząc na


sobie nowy, fascynujący zapach. Ktoś wchodzi na pokład z sercem

ściśniętym ze strachu, ale ma w oczach gotowość na przyj ęcie


zmiany, jaka pojawi się wraz z tą podróżą w jego życiu. A jeszcze

191
BLONDYNKA NA AMAZONCE

ktoś inny siedzi na plastikowym krześle na dziobie statku i patrzy


w dal. Bez oczekiwania, bez snucia planów czy określania swoich
pragnień. Po prostu zawiesza się oczami na linii horyzontu i trwa
w przestrzeni wraz z nią.

To lubię najbardziej .

Uciekam ze zgiełku miasta, gdzie gra telewizor, reklamy albo

głośna muzyka.
Wiesz dlaczego ciągle je słyszysz? Bo one mają zagłuszyć twoje

myśli i twoje prawdziwe uczucia. Ż ebyś nie usłyszał czegoś, czego

nie chciałbyś usłyszeć bo gdybyś to usłyszał i pojął, zostałbyś

zmuszony do tego, żeby coś z tym zrobić.

Ludzie podświadomie wolą otaczać się niemi1knącym szumem


radia i telewizji, żeby nie słyszeć własnej duszy.

Jesteś zaskoczony? Myślisz pewnie, że ty tak nigdy nie robisz?

A czy zdarzyło ci się w milczeniu i w samotności siedzieć w cał


kowitej ciszy i zajmować się tylko oddychaniem?

No właśnie.

Dlatego lubię siedzieć przez cztery dni w porcie i nic nie robić

tylko słyszeć siebie.

Wtedy wiesz kim naprawdę jesteś. Czy znasz siebie i swoje

prawdziwe pragnienia, i czym one w rzeczywistości są. Czy ma­

rzysz tylko o tym, żeby zagłuszyć siebie znów telewizorem i In

ternetem, czy też jest w tobie jeszcze coś, co żyje i chce żyć. Bo za

głuszanie swoich myśli to trwanie, a nie życie. To tylko podążanie

za tym, co każe ci uwikłana we własne pułapki podświadomość.

192
Obietnice i marzenia

D opóki nie wiesz co się w niej kryj e, ona będzie dla ciebie
przewodnikiem tak samo mądrym i pomocnym, jak niemądrym

i zdradliwym. Bo podświadomoś ć używa starych schematów


w nadziei, że wreszcie osiągnie cel. Kręci się jak obluzowane kółko

w maszynie i będzie się kręcić tak długo, jak jej na to pozwolisz.

Do końca życia. Bo to j est j edyne, co zna.

Podróżowanie pozwoliło mi zobaczyć to, co było dla mnie


wcześniej niewidzialne. Właśnie dlatego, że zostałam zmuszo

na do ciszy, milczenia i słuchania samej siebie. I radzenia sobie

w nieoczekiwanych sytuacjach.
Zobaczyłam swój strach i bezradność. Przestałam udawać, że

zawsze sobie poradzę, że j estem najsilniejsza i najszybsza.


I dopiero wtedy nauczyłam się prawdziwej siły i samodziel­

ności. Bo dopiero kiedy przyznasz się do niepięknej strony swojej

duszy, będziesz mógł namalować ją na nowo.


ROZ DZ I AŁ 3 2

Idylliczne plaże
..

Ach, zawsze daj ę się na to nabrać ! Od tylu lat! I zawsze na


nowo obiecuję sobie, że nie dam się oszukać następnym razem,

ale zazwyczaj przypominam sobie o tym już po fakcie.

Co myślisz, kiedy czytasz w przewodniku takie zdanie: " Mo


żesz być pewien, że będziesz miał ochotę zostać na dłużej w tym

cudownie relaksującym miejscu. To jeden z najpiękniejszych zakąt

ków Amazonii, gdzie można odpocząć na plaży ze śnieżnobiałym

piaskiem, wśród tropikalnych roślin. Plaże są największe między

czerwcem a grudniem, ale zawsze warto tu przyjechać".

No, co byś sobie pomyślał? Że nie ma czasu do stracenia,

prawda? Trzeba tam jechać jak najprędzej i założyć, że być może


będziesz chciał tam zostać na zawsze?

No właśnie. Ja też tak pomyślałam, zapakowałam podręczny

plecak, znalazłam autobus i pojechałam.

194
Idylliczne plaże

Alter do Chao to " idylliczna wyspa" (tak było napisane w prze­


wodniku) na rzece Tapaj os, czyli dopływie Amazonki, tuż pod

Santan§m.
O rety!

Popełniłam ten sam błąd kilka razy wcześniej. I za każdym

razem na nowo na to się nabieram! Poprzednio zdarzyło mi się to

w Indonezji, gdzie też przewodnik zachwalał plażę na wschodnim

wybrzeżu Bali. Zaraz, zaraz znajdę ten cytat. O, proszę: " Idylliczna

plaża ze śnieżnobiałym piaskiem, na której stoi kilka barów i ka

wiarni krytych palmową strzechą, gdzie za grosze zjesz smażony


ryż i rybę. Sama plaża jest naprawdę przeurocza: długi półksiężyc

otoczony palmami kokosowymi ".

Tak samo było podczas wyprawy na Kubę, gdzie " koniecznie"

trzeba było zobaczyć "cudowne plaże w słynnym, idyllicznym

Varadero ".
Albo podczas wyprawy do Meksyku, gdzie też były " idylliczne

plaże i cudowny relaks" w Cancun.


Albo podczas wyprawy do Indii, gdzie " idylliczne plaże i cu
downy spokój" miały się znajdować w Goa.

Nic bardziej mylnego!

Na Kubie tak zaplanowałam czas, żeby ostatni tydzień " idyl

licznie" spędzić w Varadero. Przyj echałam, wysiadłam z autobusu,

przeszłam się po betonowej ulicy między betonowymi hotelami

i myślałam tylko o jednym:

Zwiewać stąd! Jak najszybciej ! ! !

195
Idylliczne plaże

W Cancun było tak samo. Beton, beton, beton, restauracj e

i hotele. I beton. I jeszcze więcej betonu.

Kiedy przyj echałam do Goa w Indiach, wrażenie było trochę


lepsze. Wioska, plaża, sklepiki. Ale w barze czy restauracji na
plaży nie dostaniesz prawdziwego hinduskiego jedzenia ani hin­

duskiej herbaty. Wszystko jest przerobione tak, żeby pasowało


Europejczykom. Kawa z ekspresu i zupa pomidorowa ze śmietaną.
Aaaaa! ! ! ! Wiać stąd ! ! !

Doświadczalnie odkryłam, ż e t e " idylliczne" miejsca t o w rze


czywistości sztuczne wyspy stworzone dla turystów. Nie maj ą

prawie nic wspólnego z prawdziwym życiem prawdziwych ludzi


danego kraju. Wszyscy tubylcy, których tam spotkasz, to pracow­
nicy hoteli i restauracji albo ludzie, którzy mają nadzieję w inny
sposób zarobić na turystach sprzedawcy pamiątek, pośrednicy,

kieszonkowcy i drobni przestępcy.

"
" Idylliczna plaża nie ma zwykle absolutnie niczego wspólnego
z realnym krajem, w którym się znaj duj e. To j est miejsce, gdzie
europejscy turyści maj ą się czuć wygodnie i jak w domu, czyli
w restauracji i w hotelu musi być klimatyzacja, żeby turysta się

nie spocił, w restauracji muszą być trzy rodzaj e kawy do wyboru,

lodówka musi być pełna zimnego piwa, a kuchnia smażonych

kurczaków.

Niezależnie czy to j est Meksyk, Brazylia, Indie, Bali czy Mom


basa, " idylliczna plaża" zwykle wygląda prawie identycznie i ma

dokładnie to samo w ofercie. Plaża, woda, leżaki, piwo i mięso.

197
BLONDYNKA NA AMAZONCE

I dokładnie tak samo było w Alter do Chao. W przewodniku

ktoś napisał, że koniecznie trzeba tam pojechać i zobaczyć to na


własne oczy. Pojechałam. Zobaczyłam. I powiem ci tak: Alter do
Chao nie ma nic wspólnego z Amazonią. Tak samo jak Cancun
nie ma nic wspólnego z Meksykiem oprócz przynależności geo
graficznej .

W dodatku niektóre "idylliczne plaże" są tylko wydarzeniem


weekendowym. W ciągu tygodnia trwa tam najbardziej obojętna
cisza, jaką można sobie wyobrazić. Nie zakłóca jej nawet brzęcze

nie leniwie uśpionych much. One też czekają na piątkowy wieczór,


kiedy z miasta przyjadą wesołe gromady dobrze ukrwionych Bra

zylijczyków. Wtedy będzie uczta. A teraz? W piątek rano? Błagam,

ten świat w piątek rano jeszcze nawet się nie narodził.

Pasek białej plaży. Pasmo wody. Stado spragnionych właści

cieli łódek czekających na pasażera. Kolorowe parasole. Leżaki.

I cisza. Wszystko jest zamknięte. W rybnym barze nie ma ryb.


Na dyszącym od skwaru chodniku stoi pies. I nie ma nic więcej.

Ach, przepraszam, jest coś.

Jest szansa na autobus powrotny do Santarem! Nie ma przy

stanku, ale jest miejsce, gdzie zwykle czekają ludzie, a autobus

zatrzymuje się, żeby ich zabrać. Hurra ! ! !

,. . . .. . . . . . . . .. . : ..
R O Z DZ I AŁ 3 3

Biali i brązowi
.... ..

W Brazylii mieszkają ludzie połączeni z trzech ras: indiań

skiej, europejskiej i afrykańskiej . Najpierw byli tu Indianie, potem


przypłynęli Europejczycy, którzy po pewnym czasie przywieźli
czarnych niewolników do pracy. Czerwoni, biali i czarni najpierw

żyli osobno, ale stopniowo zaczęli się ze sobą mieszać i tak powstali

współcześni Brazylijczycy, czyli kreole.


Jest też caboclo, czyli człowiek pochodzenia indiańsko euro

pejskiego, cafuzo pochodzenia indiańsko afrykańskiego i mulato

- pochodzenia europejsko afrykańskiego.

Te trzy ostatnie rasy zbiorczo nazywa się pardos, czyli "brązo­

wi ", w odróżnieniu od białych i żółtych.


Zabawne, że tak się ludzi dzieli, liczy i umieszcza w zbiorach,

a potem publikuje oficjalne dane statystyczne, tak j akby te cyfry

miały cokolwiek wspólnego z życiem. Właśnie takie najnowsze

dane miałam przed sobą.

Wzruszyłam ramionami.

199
Biali i brązowi

W stanie Amazonas największej prowincji Brazylii miesz

ka 69% brązowych, 2 1 , 2% białych, 4,8% Indian, 4,1% czarnych


i 0,9% żółtych.

Leżałam właśnie w hamaku na statku płynącym po Amazon


ce. Dookoła mnie sami brązowi, hi, hi, hi. Ale co to właściwie

oznacza? Przecież ludzie tutaj mają tak różne odcienie skóry od

bardzo jasnej aż po ciemnorniedzianą. Znam wielu Polaków, którzy


mają bardziej śniade twarze niż Brazylijczycy. Dlaczego więc nie

mówi się o brązowych Polakach?


My wszyscy j esteśmy niby "biali ", ale błagam, pokażcie mi
jednego naprawdę "białego" ! Nie ma " białych ", tak samo j ak nie
ma "brązowych ". Nikt nie j est przecież biały j ak papier, prawda?

Jesteśmy raczej wyblakłą wersją brązowych, bo mamy mniej

pigmentu w skórze. I tak naprawdę każdy jest inny.

Ten uśmiechnięty chłopiec, który patrzy na statek spod drzew

bananowych na brzegu rzeki. I ta smukła dziewczyna o długich,


lśniących włosach śpiąca na hamaku obok. I ten muskularny gość
z mocno skręconymi lokami spalonymi przez słońce na rudo.

I chudy tragarz w porcie w poszarpanej koszuli. I gruby sprze


dawca czipsów bananowych, który z trudem przeciska swój wielki

brzuch między hamakami. Każdy j est inny. I żaden naprawdę nie

j est "brązowy".

Przymknęłam oczy.
Hamak kołysał się tak przytulnie i delikatnie, jak tajemniczy

wehikuł zapraszający w magiczną podróż do krainy słodkich snów.

201
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Jak odległe wydaje się wszystko z tej perspektywy!


Ż e kiedyś znowu będzie lato i truskawki? I czereśnie? Lipcowe

wieczory i sierpniowe świty pełne srebrzystych kropli rosy?

Uśmiechnęłam się przez sen.

Naprawdę? Kiedyś. Kto wie. Na razie mam przed sobą osiem


godzin drogi do Óbidos.
R OZ DZ I AŁ 3 4

Między chórell
a stadionell
. !

Dzień wstał cudowny, tropikalny, słoneczny. To znaczy od

kryłam to kiedy wyszłam z mojej więziennej celi. Już się nawet


właściwie do tego przyzwyczaiłam.

Uwielbiam słońce i naj chętniej mieszkałabym w pokoju ze

szklanymi ścianami, ale w tropikach pokoje hotelowe przezna

czone dla europejskich turystów to najczęściej więzienne cele

b ez okien. Nie ze złośliwości, wprost przeciwnie! G dyby tam


było okno, Europejczycy skarżyliby się na " nieznośny upał ", kurz,

słońce i hałas z ulicy.

No, ale w tropikach musi być upał, prawda? Dlatego są tro

pikami. A j eżeli chciałeś się schłodzić, to trzeba było j echać na

Spitsbergen.

To dziwne, ale Europejczycy przyj eżdżają do tropików i szukają

chłodu klimatyzacji. I to właśnie dla nich urządza się te ciemne

i zimne pokoje w hotelach. Tak j akby szczytem marzeń w tro


pikach było sztuczne światło, lodówka i klimatyzator. Zamiast

słońca, gorąca i szalonych odgłosów ulicy.

203
BLONDYNKA NA AMAZONCE

To dla mnie prawdziwa zagadka że w cudownie słonecznym,

ciepłym kraju, gdzie pachną kwiaty i egzotyczne owoce, najtrud

niej jest znaleźć pokój z oknem, gdzie o poranku mogłoby cię


obudzić uradowane świergotanie ptaków.

Wstałam, otworzyłam drzwi i zeszłam na dół.

Ach, j ak było cudownie!

Pokoje małe i ciemne, ale na dole w jadalni ściany zbudowano


tylko do połowy. Do sufitu uzupełniały je ażurowe kraty, przez
które było widać kołyszące się palmy kokosowe, błękitne niebo
i papugi.

Usiadłam z zachwytem przy stole. Była kawa! ! ! ! Łykałam ją

powoli, bo była bardzo mocna, bardzo gorąca i bardzo gorzka.

Dokładnie tak, jak lubię i jak nie lubię j ednocześnie, bo przecież

ja nie pij ę na co dzień kawy, ale tutaj w podróży. . .


To w ogóle jest bardzo dziwne.

W podróży jest zupełnie inny rytm. Wszystko się zmienia, ale


wcale nie tęsknisz za tym, co było, tylko podążasz za tym, co jest

i znajdujesz w tym zupełnie nowe powody do radości.

Wyj echałam z Polski pięć tygodni temu. To znaczy, że od

kilku tygodni mam tylko zimny prysznic, tropikalny klimat,

śpię w hamaku albo w przygodnych hotelowych łóżkach. Moja


codzienność j est pełna pluskiew, karaluchów, much i komarów.

Jem to co jest, a nie to co lubię. Możliwość wypicia kawy rano to

204
o 0 0

.. . . . .. . . . . . . . . .. ..
BLONDYNKA NA AMAZONCE

wielki luksus, a Internet jest jak bardzo rzadkie, dzikie zwierzę.


Czasem pojawia się znienacka i równie szybko znika.

Nigdy nie wiem co będę jeść i czy w ogóle będzie cokolwiek do

jedzenia. Ani w jakim stanie będzie poduszka, na której miałabym

położyć głowę. Nie wiem kogo spotkam, co się zdarzy ani kiedy
będę mogła ruszyć w dalszą drogę.

Bo czasem świat zatrzymuje się w bezruchu, wpada w dziwną


hibernację i choćbym stanęła na głowie, nic nie mogę zrobić. Mogę

tylko czekać i uczyć się cierpliwości. Tak jak dzisiaj. Bo znowu

była niedziela.

Najbardziej nieprawdopodobny dzień w brazylijskich miastach.

I chociaż widziałam ich kilka wcześniej, zawsze na nowo mnie

zdumiewały.

Zeszłam na śniadanie, wlałam w siebie cztery filiżanki mo


carnej kawy.

Na ceracie pojawiła się niespodziewana atrakcja: gotowana

pupuńja. Kucharka i recepcjonistka siedziały obok i jadły z wiej


kim smakiem. Tak jest właśnie w wioskach.

W wielkim mieście ludzie uważają, że muszą mieć to, co wy

pada mieć na śniadanie jajecznicę i bułki. Albo w hotelach dL!

turystów z Europy - grzanka, masło i dżem, czyli najbardziej

bezsensowne i ubogie śniadanie, jakie można sobie wyobrazić.

Ale tutaj, w wiosce, ludzie cieszą się z tego, co mają i wcinaj.)


na śniadanie ugotowaną pupuńj ę, czyli owoce palmowe, któn'

smakują jak ziemniaki.

206
Między chórem a stadionem

Zjadłam i ja. Trzeba obrać czerwoną skórkę, a w środku na


dużej pestce jest odrobina miąższu, który na surowo nie nadaje się

do zjedzenia, a po ugotowaniu ma smak podobny do ziemniaka.


Na śniadanie w sam raz!

No, a potem odkryłam, że j est niedziela.

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa! ! ! ! Niedziela w Brazylii jest zabójcza! ! !


Wszystko j est zamknięte ! ! ! WSZYSTKO!
Rano otwarty był j eden sklep z ubraniem obwieszony nalep

kami ze słowem "promocja". Na rynku kręciło się kilku panów

z bananami i pękami pupuńji.

A potem miasto zamarło. Dosłownie i całkowicie.

Został tylko beton i milczące domy. Nikt nie spacerował, nikt


nie sprzedawał i nikt nie kupował. Okna były zamknięte i głuche,

wydawało się więc, że nikt też nie gotował świątecznego obiadu

ani nie spotykał się z przyjaciółmi. Wszystko, dosłownie wszyst

ko było zamknięte i bezludne. Tak jakby co tydzień przybywał


tajemniczy wirus, który powalał miejscowych ludzi i wysysał

z nich życie.

To było tak zdumiewające, że za każdym razem dziwiłam się na


nowo. Chodziłam po ulicach i kręciłam z niedowierzaniem głową.

Naprawdę! Nigdy w życiu nie widziałam takich pustych, bezlud

nych i wymarłych miast j ak w Brazylii kiedy przypada niedziela.


W Polsce w niedzielę działają niektóre restauracje i bary, nie

które sklepy, kina i miejsca rozrywki, ludzie wychodzą na spacer,


wyprowadzają psy, siedzą na ławkach, j eżdżą na rowerze i samo­
chodem.

207
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Ale tutaj nie. WSZYSTKO jest zamknięte. I WSZYSCY znikają.


Po prostu znikają, tak jakby wsiąkli w nicość.

Gdzie są? Co robią? Dlaczego siedzą zamknięci w czterech

ścianach? Oglądaj ą telewizję? Co robią przez całą niedzielę?


I co ja robię schwytana w sidła niedzielnej pustki?
Obeszłam pusty beton miasta, wróciłam do hotelu i usiadłam

na łóżku z książką.

I znalazłam się w potrzasku pomiędzy kościołem baptystów,

gdzie od rana ćwiczą śpiewanie potwornie fałszujące dziewczynki


a recepcją, gdzie przygłuchy wartownik ogląda mecz piłki nożnej .

Aaaaaa! ! ! !

Dziewczynki w kościele z wielkim przekonaniem fałszowały

do mikrofonów, a ich głosy niosły się daleko, daleko w kosmicz

nej ciszy brazylijskiej niedzieli i splatały mniej więcej w połowie

drogi z dzikimi wrzaskami kibiców, którzy darli się w telewizji,


zagrzewając piłkarzy do gry. A j a byłam dokładnie pośrodku.

Nie dało się czytać. Weszłam więc pod prysznic i zrobiłam

wielkie pranie.

Prałeś kiedyś swoje rzeczy pod prysznicem? To j edyne roz

wiązanie kiedy nie ma umywalki albo gdy jest ona rozmiarów

mikroskopijnych lub pozbawiona wody.

Pralka? Błagam, to słowo brzmi tutaj jak żart. W brazylijskim

miasteczku nad Amazonką pralka jest czymś tak samo popular

nym, jak prywatna rakieta kosmiczna.

208
Między chórem a stadionem

W prysznicu j est oczywiście tylko zimna woda, ale j eśli masz

szczęście, to nie kapie kroplami albo krzywym strumykiem z za

tkanych przez kamień dziurek, tylko płynie solidnym, orzeźwia

j ącym strumieniem. I tak też było w hotelu w Óbidos.

Rozbierz się, wejdź pod prysznic z ubraniem, natrzyj je do


kładnie niebieskim mydłem do prania, poszoruj, a potem podeptaj

przez kilka minut, żeby dobrze wycisnąć brud, a potem dokładnie


wypłucz. Przez cały czas oczywiście kąpiąc się ze swoim praniem

pod zimną wodą.

Wyprałam w ten sposób trzy koszule i dwie pary krótkich

spodenek. Rozwiesiłam je na sznurku i poczułam głód. No, rze

czywiście, przecież ja nie j adłam niczego od rana z wyjątkiem

garści gotowanych pupuńji.

Ale przecież była niedziela. Wszystko zamknięte. Nie ma szans

na obiad ani nawet najmniejsze ciepłe danie. Co ja mówię, " ciepłe" !

Nie ma szans na jakiekolwiek danie!

Na szczęście miałam kilka bananów, orzechy nerkowca kupio

ne w Manaus, garstkę suszonych daktyli, trzy pomarańcze i wodę.


I ostatni kawałek kasawy, czyli suchego jak tektura indiańskiego

placka z manioku. To moje wyżywienie na niedzielę. Wystarczy.

I niech ta niedziela się wreszcie skończy ! . . .


ROZ DZ I AŁ 3 5

Jak jabłko
na jabłoni
! .. ! . • • . . • . . .

Życie! Kawa! Port!

Ludzie powrócili do miasta!

Chodzą po chodnikach, jeżdżą samochodami i na motocyklach!

Aaaaa! Gra muzyka! Sklepy otwarte! Wylewa się z nich obfitość

wszystkiego, bo nie ma drzwi, a towary dosłownie wysypują się

aż na chodniki, żeby przyciągnąć uwagę przechodniów. Niektórzy

wracają z portu ze świeżymi rybami w plastikowych torebkach.

Otwierają się bary, lancheriell, budki sprzedawców smażonych


kulek albo trójkątów z mięsem i innych salgados, czyli przekąsek.

Wczoraj tutaj dokładnie w tym samym miejscu było tak pusto,


że tylko czarny sęp chodził po bruku i szukał czegoś w rynsztoku.

A ja postawiłam plecak na środku ulicy i robiłam zdjęcia okien

zabitych deskami.

11
Lancheria - (portug.) bar szybkiej obsługi, gdzie można coś zjeść.

2 10
Jak jabłko na jabłoni

Ale potem wreszcie nadszedł poniedziałek.

Kiedy kładłam się spać, przygłuchy pan na recepcji na cały


regulator oglądał w telewizji powtórki meczu, które splatały się

w przedziwną harmonię z męskim głosem, który z gniewem krzy

czał do mikrofonu w kościele po drugiej stronie ulicy. To brzmiało

jak oskarżenie i manifest, a nie msza. Recepcjonista oglądał mecz.


Pod sufitem głośno szumiał wiatrak, a żaluzje stukały o ścianę.

Aż w końcu zasnęłam.

Rano radośnie zbiegłam na dół.

Czy wiesz jak cudownie jest być wolnym człowiekiem i korzy

stać z tej wolności? Korzystać z prawa do podejmowania decyzji.

Choćby takiej czy popłynę dzisiaj małą łodzią o jedenastej, czy

statkiem o dwudziestej? Do Juruti czy do Parintins?

Jak cudownie jest włożyć czystą, pachnącą koszulę, którą wy


prałam wczoraj w prysznicu! Jak cudownie jest mieć elektryczność

i naładować baterię w aparacie! I pieniądze w miejscowej walucie,

żeby zapłacić za hotel!

Miałam zapas dolarów i byłam przygotowana na to, żeby

wymieniać je na reale, ale nigdzie w tej części Brazylii nie wi

działam kantoru! Kartę kredytową zabrałam tylko na wszelki

wypadek, a tutaj okazało się, że to j est jedyny sposób zdobycia

gotówki. To prawdziwy cud! Wyobrażasz sobie w jakim byłabym

kłopocie gdyby nie ta karta i gdyby nie to, że w mieście j est jeden
działający bankomat?

Przecież nikt nie przyjąłby ode mnie dolarów ani euro, bo


Brazylijczycy też mieliby problem z wymianą ich na reale. Nie

211
B LO N DYNKA NA AMAZONCE

mogłabym zapłacić za hotel ani za butelkę wody. Ani za bilet na


statek, ani w ogóle za nic!
A przecież byłam wcześniej w Brazylii wiele razy. Byłam nawet

dokładnie w tym samym miejscu, ale kilkanaście lat temu.


Kiedyś tu były kantory wymiany walut, a w porcie i na tar

gowisku sprzedawano genialne płaskie i suche placki z manioku


z dodatkiem orzechów i wiórków kokosowych. Teraz mogłam

o nich tylko pomarzyć.

Świat zmienia się bardzo szybko. Ale nie cały. Są takie rzeczy,

które pozostają niezmienne. Takie jak podróż. I stary statek na

Amazonce.

Rozwiesiłam hamak na statku z ładunkiem zielonych bana


nów. Nazywał się Sempre Com Deus III, czyli " Zawsze z Bogiem III".

Stanęłam przy burcie.

Był gorący, brazylijski poranek, pełen śpiewu ptaków, zapachu

liści i kurzu podrzucanego przez wiatr. Na rampie stała półcięża


rówka z workami manioku. Patrzyłam jak je rozładowują i pakują

pod pokład, a w pewnej chwili obok mnie zatrzymał się tragarz

z workiem na ramionach.

Czy zdarzyło ci się zaznać takiego stopnia spokoju i wewnętrz

nej równowagi, kiedy puszczasz wszystko, czego chce się trzymać

twój umysł i stajesz się wolną, swobodną, wszystko czującą duszą?


W pewien sposób wychodzisz z samego siebie i jesteś w stanie

stać się każdą rzeczą i każdą istotą, jaką zapragniesz? Zjednoczyć

212
Jak jabłko na jabłoni

się Z nią w taki sposób, że czujesz jej doznania, myślisz j ej myśli

i czujesz jak j ej serce bije w tobie?

Lubię takie doświadczenia. To jest dowód na to, że jesteśmy

cząstką wszechświata. Niezależnie od tego jak bardzo ludzie usi


łują wywyższyć siebie, jednocześnie poniżając inne istoty, prędzej

czy później dotrze do nich ta naj prostsza i najbardziej podstawowa

prawda, od której wszystko się zaczyna.

Jesteśmy małym fragmentem bardzo dużej całości. Zależymy


od niej znacznie bardziej niż nam się wydaje, że ona zależy od nas.
A najbardziej fascynujące jest to, co dzieje się poza świadomym
umysłem człowieka. Poza tym wszystkim, co można zracjonali­
zować, opisać, zatrzasnąć w księgach i definicjach naukowych.

Dusza jest wolna. Twoja dusza może przynieść ci takie roz

wiązania, na j akie sam nigdy byś nie wpadł. Możesz próbować

zaprojektować swoje życie z naj drobniejszymi szczegółami, ale


twoja wolna i swobodna dusza i tak poprowadzi cię tam, gdzie

zechce. Niekoniecznie tam, gdzie ty miałbyś ochotę pójść.

Ale kiedy spróbuj esz zaprzyjaźnić się z nią, kiedy zaakcep


tuj esz jej moc, niezależność i siłę, to razem z nią będziesz mógł

dokonywać fascynuj ących podróży w świecie niematerialnym.

Stałam przy burcie i patrzyłam na rzekę, statek, ładunek ma

nioku i zaparkowany na rampie samochód. Bez pośpiechu, bez

oceniania i zastanawiania się j akie to j est. Tylko stałam i patrzy


łam, tak jakbym była zawieszona w tym momencie rzeczywistości

jak jabłko na jabłoni.

213
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Nagle obok mnie zatrzymał się tragarz z workiem na ramio


nach. Tuż obok. Czekał aż zwolni się miejsce na pokładzie. Stał
tak blisko, że wyraźnie widziałam jego ciemną rękę. Miała kolor
czekolady i fakturę gałęzi drzewa. Mocna, sucha, napięta, pełna

życia. Czułam jak pod j ego skórą płynie krew. Kciuk poruszał
się prawie niedostrzegalnie, tak jakby czule gładził szary worek

i chciał mu powiedzieć, że może być spokojny, bo za chwilę dotrze


do celu. Trochę tak, jakby worek był żywą istotą zaniepokojoną
tym, czy jest na dobrej drodze.

Przemknęło mi przez myśl, że życie człowieka to taki właśnie


szary worek na czyichś ramionach. Ktoś cię niesie do portu na

przeznaczony dla ciebie statek. A ty szarpiesz się i krzyczysz, że

wymyśliłeś sobie zupełnie inny kierunek i inny cel. Albo leżysz


ufnie na mocnych ramionach tragarza i trafiasz dokładnie tam,

gdzie powinieneś być.

Tragarz stał obok mnie. Widziałam jak porusza się tkanina na

j ego mięśniach i jak uderza jego serce. I nagle poczułam, że jestem


nim. Nie wykonałam żadnego ruchu i nic nie zmieniło się na ze

wnątrz. Tyle tylko, że stałam się nim w takim samym stopniu, jak

byłam sobą. Czułam jego zmęczenie i wysiłek, naciągniętą skórę

na plecach i napięcie w łydce. Stałam się z nim j edną istotą. Bez

współczucia, litości czy chęci. Po prostu byłam duchem w nim,

a on był we mnie. Na sekundę lub dwie, ale to wystarczyło. Bo

ta sekunda była jak całe życie. Dodatkowe życie w dodatkowym

wymiarze, którego właśnie dane mi było doświadczyć.

2 14
ROZ DZ I AŁ 3 6

Patrzę i jesteDł
... " Ii" . . . " "" . I••. . . . . u,I(. u'· . ,
·"Ii ::
Zapadam czasem w dziwny stan przeniesienia w inną rzeczy­

wistość. Rozłączenia ze światem fizycznym, chociaż wciąż w nim

j estem i mam pełną świadomość tego, co się dzieje.


Wszystko wtedy wydaje się bardziej intensywne. Deski na
pokładzie łodzi są uderzająco niebieskie, słyszę jak poruszają się

krople wody przy statku i oczy chłopca, który rzuca mi spojrze­


nie, a potem patrzy w dal. Czuję jak napina się skóra na kolanie

staruszki siedzącej na stołku, czuję jak opadaj ą z hamaka długie,

czarne loki brazylijskiej dziewczyny.


Jestem tu na statku, ale jednocześnie jestem w pewien sposób

nieobecna, zamrożona, tak jakby moje fizyczne ciało znajdowało


się w zupełnie innym zbiorze powietrza. Jestem tu więc, ale mnie

nie ma. I tylko czuję wszystko mocniej i w najbardziej dotykalny

sposób.

Widzę drewnianą rączkę maczety wystaj ącą z torby. I czuję,

że jestem tym drewnem, czuję na sobie ręce, które mnie dotyka-

215
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

ły podczas pracy, ich pot, twardą skórę i delikatność poduszek

ich dłoni, czuję jak ktoś mnie unosi i jestem narzędziem, które
tnie, rozkraja, rozbija i robi to korzystając z ich siły. I tę siłę czuję

w sobie.

Czy myślałeś kiedykolwiek o tym, że maczeta jest silna mocą


ramion, które ją trzymają?

Patrzę na znoszony, czarny plecak ze spłowiałymi pomarań

czowymi paskami i czuję j ak wisi na czyimś ramieniu, dotyka


pleców, smaży się w słońcu, wchłania pierwsze krople deszczu

zanim rozpęta się ulewa i wędzony zapach dymu z ogniska. Czuję


to w sobie tak jakbym to ja była tym plecakiem i rozwijała w my

ślach film ze wszystkiego, co się wcześniej zdarzyło.

Patrzę na chłopca, który niesie kubek wody i opiera się o ha


mak. Podnosi kubek do ust i ja czuj ę jak on pije tę wodę. Chłód

w przełyku, drgnienie j ego komórek kiedy dociera do nich zimna

woda, szelest krwi, która porywa ją dalej i rozprowadza po całym


organizmie.

Siedzę i patrzę. I przenoszę się w różne światy związane z każ


dym człowiekiem i przedmiotem, które w tamtym momencie nie

są jak zwykle zamkniętymi bytami odrębnymi od mojego, tylko

są otwarte, dostępne, a ja po prostu zagłębiam się w nich i czuję


to, co one mają, czują i czym są.

To takie rozszerzenie świadomości, kiedy wszystko wiem,

widzę i czuj ę sto razy mocniej . Kiedy ktoś lekko przez przypa
dek potrąca moje krzesło, czuję to tak, jakby uderzał mnie we
wnętrzności.

216
Patrzę I jestem

Patrzę na chmury i jestem chmurami.

Patrzę na rzekę i jestem rzeką.


Patrzę na drzewo i j estem drzewem.

Nie mam myśli ani emocji. Wychodzę z własnego ciała i jestem


tylko receptorem odbierającym wrażenia wszystkich i wszystkiego
dookoła.

Widzę wysokie puszyste trawy na brzegu i czuję jak dotyka

je wiatr, uginam się pod nim, faluję, podnoszę się i znów opa
dam. Słyszę turkotanie silnika przepływającej łodzi. To jest moja
łódź, na której właśnie płynę, ale w tamtym momencie widzę ją

z perspektywy wysokiej trawy na brzegu, więc patrzę jak łódź


przepływa obok i oddala się, a ja j ako trawa zostaję w ciszy. Ale

jednocześnie jestem na łodzi i płynę dalej .

Patrzę na spodnie chłopca stojącego przy burcie i czuję jak ktoś

kroi materiał nożycami, przesuwa go po stole, słyszę jak szeleści,

dotyka poruszonej agrafki i zatrzymuje się. Potem igła, maszyna,


zszywanie, przesuwam się, naszywka, pranie i kręcę się w mydli

nach razem z innymi spodniami. Potem wzory, wybielanie, znaki,

karton, ulica, kurz. I ja jestem tam, w tym kartonie, złożona na

cztery. Czy to nie jest niezwykłe? . .

Ciągle robię takie doświadczenia.

A najbardziej lubię łączyć się z wodą. Patrzę na falującą rzekę

i czuj ę wewnątrz siebie czym ona j est i j aka j est. Nie mam na
myśli racj onalnego wyobrażania sobie ani pamiętania tego, co

wiemy o wodzie. Chodzi mi tylko o pewne otwarcie duszy, umysłu

217
BLONDYNKA NA AMAZON C E

i myśli, w których nowe wrażenia pojawiają się same, bez udziału


świadomości i wiedzy nabytej z książek.
Patrzę na wodę i czuję w jaki sposób ona tworzy całość, która
jest jednocześnie swobodna i napięta, luźna i wypełniona, słaba

i niewyobrażalnie silna, ponieważ j ej cząsteczki są połączone


w najbardziej potężny sposób, którego nie j est w stanie odtworzyć
żadna rzecz stworzona przez człowieka.
Są połączone pierwotną siłą, która nie scala ich, a tylko wy
pełnia, przez co stanowią j edność niemożliwą do rozłączenia.
Nawet jeżeli jej część zostanie oddzielona, posiada natychmiasto

wą i wieczną gotowość do przyłączenia się na powrót do całości


i stanie się to w pierwszym momencie, kiedy tylko zaistnieje taka
możliwość.

Każda część wody zachowuje tę pierwotną moc całości, ponie


waż j est integralnie z nią scalona. Jest NIĄ. Nie może jej stracić.

Najmniejsza kropla deszczu ją ma i każdy metr oceanu.

Woda ugina się miękko, bo wie, że zawsze zwycięży. Bo jest

niepokonana. I dlatego mówi:


Proszę, idź tędy j eśli chcesz, ustępuj ę ci z drogi, jest twoja.

A potem natychmiast, cicho zamyka się za śladem twojej stopy

i ciebie już tam nie ma, a ona wciąż jest, identyczna jak wcześniej.

A co woda robi w człowieku?

Czy to nie woda i wilgoć utrzymują ciało w całości? Pozwa

lają mu istnieć jako integralna całość, która trwa, nie rozpada


się i funkcjonuje. Patrzę na skórę i czuję jej wewnętrzną lepkość

i wilgoć, która łączy się za pomocą tej samej siły, jaką ma w sobie

218
BLONDYNKA NA AMAZONCE

rzeka i ocean z innymi komórkami, tkankami i wszystkim, co

jest w środku.

Jest mną.

Jest tobą.
Jest częścią życia, jakie każdy z nas w sobie nosi.

I w takim razie to, co opisałam wcześniej i co mogło ci siC;


wydawać nielogiczne i nieracj onalne, nagle staj e się całkowicie

zrozumiałe.

Jeżeli każda kropla wody posiada tę samą moc i poczucie


łączności z większą całością, z której pochodzi, to każdy z nas

podświadomie i ponadzmysłowo też posiada umiejętność stani�

się jednością z innym organizmem zawierającym w sobie krople


wody. Bo to one się do siebie przyciągają, a ponieważ każda z nich

posiada świadomość i moc całości, to każda jest w stanie opowie

dzieć wszystko o wszystkim.

Dlatego wystarczy tylko zwolnić uścisk racjonalnego umysłu

i pozwolić, żeby myśli same znalazły dla siebie właściwy trop.


ROZ DZ I AŁ 3 7

Zawsze z Bogietn III


... ! •• .. T

Wiesz po czym można z daleka rozpoznać turystę? Po tym,

że targa na ramionach ciasno wypakowany plecak, który nigdzie

się nie mieści i nie pasuje. Zawsze zwisają z niego jakieś dziwne

paski, które lubią się zaklinowywać w szczelinach między sie

dzeniami. Na wierzchu czasem jeszcze dyndają zabłocone buty

w niespotykanie wielkim rozmiarze.

Nie można go włożyć na półkę bagażową, bo jest za długi. Ani

pod siedzenie, bo j est zbyt pękaty. Nigdzie właściwie nie można

go umieścić, bo zawsze coś z niego wystaje albo zwisa, a paski

z klamerkami o wszystko lubią się zahaczać.


I spróbuj poprosić tego turystę o tabletkę przeciw bólowi głowy

albo scyzoryk okaże się, że owszem, ma je pięknie zapakowane,

ale na dnie plecaka, więc najpierw musi wszystko wypakować .


Znasz to?

Ja to znam z mojego doświadczenia, bo przez pierwsze lata

podróżowałam tylko z plecakiem. A właściwie z dwoma, bo musia

221
BLONDYNKA NA AMAZONCE

łam mieć drugi, podręczny, na sprzęt fotograficzny. Duży plecak

z tyłu, mały z przodu i tak objuczona jak wielbłąd szłam z dworca


do hotelu, ledwie mając siłę poruszać nogami.

A potem nagle dokonałam odkrycia, które przewróciło mój


podróżniczy świat na drugą stronę.

Bo przecież pewnego dnia cały świat zaczął używać toreb po


dróżnych na kółkach. Tych tanich, chińskich, miękkich walizel<

na kółkach. Nie trzeba ich dźwigać, są pojemne, a co najważniej

sze są identyczne jak walizki innych pasażerów. W podróży to


bywa bezcenne.

Wyobraź sobie autobus w Azji, Afryce czy Ameryce Południo

wej . W środku jest ciasno, więc kierowca ładuje bagaże na dach .

Po kilku godzinach jazdy docierasz do celu, ktoś wdrapuje się n;l


dach autobusu i rozpakowuje bagaże, czyli zrzuca je z dachu n;l

ziemię. Jeżeli gdzieś w okolicy stoi ktoś o nieczystych zamiarach ,

to natychmiast dostrzeże jasną twarz w tłumie pasażerów i równi('


szybko wyśledzi twój kosmiczny czerwony plecak z dyndającym i

paskami. I jeżeli będzie chciał coś komuś ukraść, to prawdopodob

nie ukradnie tobie, żeby mieć największą szansę na cenną zdobycz .


Ale jeżeli twoja torba niewiele różni się o d toreb innych pasaże

rów? Jest tak samo czarna, zakurzona i ma zacinającą się rączkę·?

No właśnie.

Dlatego porzuciłam plecaki podróżne i zamieniłam je na zwy

kłą, czarną torbę na kółkach z miękkim obiciem. Bo taka torhl

wszędzie da się wcisnąć. Nie przyciąga uwagi. Idealnie pasuje d( ,

222
Zawsze z Bogiem III

stada innych czarnych prostokątnych toreb, z którymi podróżują


tubylcy. A wtedy ty też bardziej pasujesz do tego świata i jesteś

mniej obcy.

I o to właśnie chodzi. Żeby być tam na miejscu i smakować


życie jak tubylec.

Albo tutaj na statku Sempre Com Deus III.

Uśmiechnęłam się.
Pewnie dziwi cię fakt, że statek nazywa się " Zawsze z Bogiem".
Ale to j est coś bardzo zwyczajnego w Brazylii. I prawdę mówiąc

chyba w żadnym innym kraju nie widziałam tylu codziennych wy

znań wiary, co tutaj . Mam na myśli zwykłe, powszednie sytuacj e


i to, w jaki sposób ludzie instynktownie się w nich zachowują.

Jest na przykład budka nad brzegiem rzeki. Mała, zbita z de

sek, gdzie rano przychodzi kucharka i sprzedaje usmażone w domu


zawiniątka z mięsem. Jak mogłaby nazwać tę swoją budkę? Może
" "
" Smaczek albo " Pyszny zakątek albo coś w tym stylu? A ona na
desce nad okienkiem ma namalowane: " Jezus mnie prowadzi ".

Po prostu.

Albo jest warsztat samochodowy w bramie. Mechanicy wysta

wiają tablice z opisem różnych usług, że można tu wymienić koło,

sprawdzić olej , ustawić symetrię i tak dalej, a obok na tej samej

tablicy jest dopisane: " Zawsze z Bogiem". Tak jakby to było równie

ważne, jak zakres świadczonych usług. Bo j est równie ważne. Bo

Brazylijczyk wierzy w Boga i chce na co dzień kierować się j ego

przykazaniami w taki właśnie oczywisty, instynktowny sposób.

223
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Nie zdziw się więc jeżeli w miasteczku na końcu świata zoba­


czysz wysoki, ślepy mur. Nie wiadomo co j est po drugiej stronie
i raczej rzadko kto tu zagląda. Ale na murze j est napisane: " Ko

cham Jezusa".

Albo zobaczysz w porcie statek, który oprócz nazwy i tablicy


z informacją o której i dokąd wypływa, będzie miał dodatkową
wstęgę zawieszoną na barierce z napisem, który ktoś namalował

farbą: Deus antes de tudo, czyli " Bóg przede wszystkim". Albo Cristo
da unica esperanza Chrystus daje nadzieję.

Tak po prostu ludzie czują i j est to dla nich tak oczywiste, że


otaczają się na co dzień takimi hasłami. I myślę, że w ten sposób

przypominają sobie nawzaj em o tym, żeby być dobrym chrześci­

janinem i przestrzegać dziesięciu przykazań: mówić prawdę, nie

kraść, być uczciwym i życzliwym wobec wszystkich.

To są najprostsze przykazania pod słońcem, ale mam takie

dziwne wrażenie, że dawno zostały zagubione i zapomniane,

bo Kościół i religia skupiają się teraz chyba na czymś innym. NJ

polityce, walce o kościoły, dobra materialne i ochronie swojego

dobrego imienia. Zamiast wobec wszystkich kierować się dobrem ,

życzliwością, otwartością i przebaczeniem, czyli swoim przykła


dem przekazywać dalej naukę głoszoną przez Jezusa.

Bo czy to nie o to właśnie chodziło na samym początku? ..

Nie o budowanie kościołów i stawianie murów między ludźmi ,

rozdzielanie ich na lepszych i gorszych, takich, którym wolno i nil'

wolno, takich, którzy zasługują i nie zasługują na zbawienie i raj .

2 24
Zawsze z Bogiem III

Wszyscy zasługują. Wszyscy jesteśmy ważni i potrzebni, bez


względu na to z kim śpimy, czy mamy sakramenty i czy chodzimy

do spowiedzi. Myślę, że Bóg nikogo nie osądzał i nikomu nie od


mawiał prawa do życia wiecznego w szczęściu. Bo Bóg j est ponad

wszystkimi niezgodami, walkami, przepisami i dyrektywami. Bóg


po prostu kocha. Kocha i już. Każdego, nawet tego, kogo Kościół

nie zgadza się zaakceptować.


I być może ludzie w Brazylii to czuj ą i dlatego mają ochotę
podpisywać się pod Bogiem jako swoim przewodnikiem w każdej

drobnej codziennej sprawie?

Na moim statku Sempre Com Deus III było tak ciasno, że trzeba
było się przedzierać przez gąszcz hamaków. Gdzieś w ich dżungli

zatonął mój hamak razem z hałdą bagaży zrzuconych razem przez

pasażerów na drewniane kratki przy ładowni.

Ale spokojnie uśmiechnęłam się do siebie. Mój bagaż idealnie

wpisuj e się w ten bałagan. Moja podróżna czarna torba na kół

kach jest prawie identyczna jak leżące obok torby Brazylijczyków.


Utytłana w kurzu i błocie, wysmarowana siuśkami i kupą (za

przeproszeniem) małpy z wojskowej motorówki, z poszarpanym

materiałem na dole, tam gdzie zdzierał się o skały i kamienie.

Zostawiam ją na pokładzie bez strachu.

Bo przecież obco wyglądający kolorowy plecak przyciąga uwagę

nie tylko zawodowych przestępców, ale też okazjonalnych kieszon

kowców i dzieci, które lepkimi rączkami mogłyby chcieć zajrzeć do

środka i być może znalazłyby tam coś, z czym nie miałyby ochoty

225
BLONDYNKA NA AMAZONCE

się rozstać. Bez złych intencji i bez świadomości popełniania złego


czynu, po prostu z ciekawości i chęci odkrywania świata.

Na tym statku nie miałabym najmniejszych szans, żeby pil­

nować mojego bagażu. Podręczny plecak mam oczywiście przez


cały czas ze sobą, ale duży bagaż musi sam się obronić. I najlepiej
robi to właśnie wtapiając się w otoczenie.

A ja dzięki temu mogę stać sobie przy burcie, wystawiać twarz

do słońca i myśleć, że to niesamowite, że na świecie wciąż są takie

miejsca, gdzie swobodnie rosną palmy, płynie rzeka i leje deszcz.

Nie ma żadnych dróg, j edynym środkiem transportu j est łódź,

nikt i nic nie rozdziela ludzi od zewnętrznego świata i od natury.

Kiedy leje deszcz, jesteś mokry i jest to rzecz tak samo nor
malna i zwyczajna, jak to, że jesteś suchy kiedy świeci słońce.

I jaki to cud, że ludzie nie nauczyli się zszywać chmur, i że one

mogą sobie pływać po niebie porozrywane jak chcą. Zasłaniać i od


słaniać niebo, zsyłać deszcz albo ścielić na drzewach chłodny cień.

Płynę sobie po Amazonce i uśmiecham się .


ROZ D Z I AŁ 3 8

Niech ż yje wolność!


..• .. . ·

Nie ma kawy w Juruti. To znaczy j est syrop o smaku kawy


w termosie, ale nie można dostać kawy bez cukru. Trudno, nie

przyzwyczajam się.

Nie ma śniadania. Dam radę.

Jest jeden hotel, obskurny z zewnątrz. W środku wąski, ciemny

korytarz i brudna ściana pomalowana na zielono, licząc na oko, nie

myta od stu lat. Nie ma pojedynczych pokoi. No, bo j aki szaleniec

podróżuje w pojedynkę? Są tylko podwójne małżeńskie. Pytam


czy mogę zobaczyć. Idę po schodach zrobionych przez szalonego

budowniczego. Stopnie są tak wąskie, że ledwie mieści się na nich

stopa, a do tego są wysokie na pół metra.

Wdrapuj ę się na piętro. Pokój numer 4 jest całkiem dobry. Ma


zabój czo różowe ściany i łóżko. I nic więcej. Okno zamknięte na

drut, bo zamontowano klimatyzację.

227
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Ale nie mam wyjścia. Zaduch, ciężkie powietrze, nie mogę


otworzyć okna, włączam klimę. I idę szukać koktajlu z owoców.

Jestem w Brazylii nad Amazonką. To chyba oczywiste, że tutaj


jest dużo tropikalnych owoców i ludzie naj chętniej piją koktajle
zrobione ze świeżych owoców, prawda?

Ach, ty sierotko o wielkich nadziejach i oczekiwaniach!


śmieję się do siebie w duchu. Jaki koktajl? Jakie owoce? Jaka
ryba? Czy ty z byka spadłaś?

Nie ma nic. Jest tylko beton, słodkie napoje gazowane i okrop


ne salgados. To znaczy dla mnie okropne, bo dla mieszkańców

miasta najwyraźniej ulubione.

Salgados to różne małe przekąski z ciasta usmażone w głębo


kim oleju. Są coxinhas, czyli śmieszne okrągłe piramidki z kur

czakiem, są empadas12 w kształcie dużego pieroga z siekanym


mięsem w środku, są pasteis prostokątne, kwadratowe albo

trójkątne płaskie ciastka z pszennej mąki nadziewane kurczakiem

albo serem.

I gdybyś zapytał kogoś specjalizującego się w brazylijskiej

kuchni albo gdybyś zajrzał do brazylijskiej książki kucharskiej


to dowiesz się zapewne o wielu rodzajach i nadzieniach a to

z fasoli, a to z ryby, a to z mięsa, a to jeszcze z czegoś innego.

12
Empada to nazwa portugalska, te pierogi w wielu krajach Ameryki Łacińskiej
są znane pod hiszpańską nazwą empanada.

228
Niech żyje wolność!

Ale jak już pisałam wcześniej, książki kucharskie opisuj ą to, co


teoretycznie istnieje na pewnym obszarze.
A codzienne życie jest zupełnie inne. Naprawdę. Całkowicie

inne od mądrych opisów w podręcznikach.

Przyjedź sam do Juruti, to zobaczysz.

B ędą smażone piramidki z kurczakiem, smażone trójkąty

z siekanym mięsem i płaskie, chrupiące, smażone kwadraty na


dziewane żółtym serem. I raczej nic więcej.
Jedzenie wegetariańskie? No coś ty. Tutaj nikt nie słyszał
o czymś takim. Sałata? Tutaj trudniej ją spotkać niż ptaka dodo
na Mauritiusie.

Na co dzień w miasteczkach i wioskach smaży się tylko to, do


czego wszyscy są przyzwyczajeni, co wszyscy j edzą i co szybko

schodzi. Trzy rodzaj e ciepłych, smażonych, ociekających tłusz

czem przekąsek i kawa syrop z termosu. Chcesz coś innego? To


może lepiej wracaj do Europy.

A ryba? pytam nieśmiało z nadzieją, no bo przecież jak by


na to nie patrzeć, jestem w miasteczku nad Amazonką.

Łatwiej tu chyba upolować rybę niż kupić kurczaka, nie mówiąc

już o krowie i pochodzącej z niej wołowinie.

Kucharka na targowisku kręci głową. Nie ma. Przed nią na

ruszcie skwierczą szaszłyki z kurczaka.


- Nie ma ryby? upewniam się.

Przyjdź później mówi kucharka.

229
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Przyjdę . Statek mam dopiero o pierwszej po południu, zdążę

więc wrócić na rynek z nadzieją, że będzie coś bardziej nadającego

się do jedzenia i zdrowszego niż smażone kulki nadziane mięsem.

To znaczy chciałabym zdążyć, bo prawdę mówiąc mam dziwny

problem z czasem. Od kilku dni godziny skaczą zamiast płynąć.

I nigdy nie wiem która godzina okaże się, że właśnie j est, bo

zegary czasem zasypiaj ą i przestają liczyć czas, a czasem pędzą

jak szalone.

Ilekroć patrzę na zegar, jest godzinę za wcześnie albo godzi

nę za późno. Czasem są dwa zegary i każdy pokazuje co innego.

Posłusznie więc przestawiam zegarek, a następnego dnia patrzę

- on znów wskazuje godzinę wcześniej albo później niż jest w rze

czywistości. Bardzo dziwna sprawa.

Ale może właśnie o to chodzi, żeby nie poganiać czasu, nie

zamykać go w ściśle ustalonych ramach. Nie uważać go za służą

cego. Tylko wtopić się w niego, zanurzyć się w nim, pozwolić mu

być jak chce. Zbyt wcześnie albo zbyt późno, godzinę w tę lub

w tamtą - i dostosować się do tego, jaki on jest.

Niedawno wyszłam z hotelu o ósmej rano, o jedenastej miałam

statek, przeszłam się po mieście, zjadłam śniadanie na targowisku

i wróciłam na ostatni koktajl owocowy przed podróżą. Byłam

pewna, że jest wpół do dziesiątej . Ale zegar na ścianie pokazywał

wpół do jedenastej. Pomyślałam, że stoi.

230
�bt
\

M(l,W\ o.1llAY\� t\M 't t.1.a.b etM .


..

60� s.I4:tCt� "'IUMA, CLbl


�'trUtC . I o 3od.�
'lA. WC-l� 'ta. pdi\W.
B L O N DY N KA NA AMAZONCE

Siedziałam sobie spokojnie, ale nagle przeszedł ktoś z zegar


kiem na przegubie. Dochodziła j edenasta! ! ! Biegiem wpadłam
na statek.

Upewniam się która godzina. Mam zegarek w komórce i drugi


na pasku w hotelu, ale nie chce mi się go nosić na ręce. Nie chcę

chwytać godzin. Niech sobie płyną. Niech skaczą jeśli chcą. Nic
nie muszę wiedzieć, wystarczy, że . . .

Stanęłam. Właśnie o to chodzi. Wystarczy, ż e wszystko dzieje


się samo, życie płynie dowolnym rytmem i porywa mnie ze sobą.

I pokazuje mi różne zdumiewające rzeczy, a ja staję, otwieram


szeroko oczy i chwytam za aparat fotograficzny. Za to też lubię
podróżowanie bo pokazuje ci znane rzeczy w zupełnie nowy

sposób.

Bo każdą rzecz można zrobić ciekawie albo nudno, prawda?


Można zbudować piękny most albo brzydki most, a każdy z nich
będzie stał nad rzeką po to, żeby ludzie mogli przejść na drugą

stronę·

Można pisać piórem wiecznym albo długopisem.

W sumie teoretycznie chodzi o to, żeby coś zostało zapisane


na kartce, ale tak naprawdę myślę, że wszystko, co składa się na

tę czynność, ma też ogromne znaczenie. Bo zupełnie inaczej pisze

się piórem, a inaczej długopisem. W inny sposób w tej czynności


uczestniczy twój mózg i twoja dusza. A to ma wpływ na wiele

rzeczy, których nie byłbyś w stanie przewidzieć.

232
Niech żyje wolność!

Na przykład j eżeli zapiszesz to zdanie piórem wiecznym, to


będziesz czerpał przyjemność ze sposobu, w jaki stalówka dotyka
papieru i zostawia na nim ślad atramentu. Być może nie będziesz
miał ochoty wypuszczać tego pióra z ręki, więc dopiszesz j eszcze
następne zdanie albo dwa i może nagle odkryjesz, że napisał
ci się wiersz.
A jeżeli używasz plastikowego długopisu za dwa złote, to za

piszesz to, co było do zapisania, ale bez specjalnej przyj emności


czy inspiracji.

A jeżeli w mieście trzeba postawić budki telefoniczne? Można


zaprojektować metalowy daszek i pod spodem przyczepić aparat,
prawda? Albo zrobić zamknięte budki ze ścianami z plastiku,

żeby wandale nie wytłukli szkła. No bo co jeszcze można zrobić


z czymś tak oczywistym j ak budka telefoniczna?
Ha!

Stałam właśnie przed kosmiczną budką telefoniczną w kształ

cie czapki, na której siedziała ogromna krewetka! ! !

Aaaaa! ! ! !

Wyobrażasz sobie? Gigantyczna pomarańczowa karbowana

krewetka z wielkimi oczami na białej metalowej czapce z wzor


kami?
To była budka telefoniczna!

Wcześniej w Belem i w Manaus widziałam też inne fantastycz


ne amazońskie budki telefoniczne. Wielka brązowa kapibara,

233
B LONDYNKA NA AMAZONCE

żółty, nakrapiany cętkami jaguar albo czerwony tukan z długim

dziobem, w którym mieścił się aparat telefoniczny.

Bo przecież budka telefoniczna wcale nie musi być nudna.

A przedmioty codziennego użytku nie muszą być szare i mecha


nicznie wycinane ze starego wzoru. Można coś zmieniać, wymy
ślać, tworzyć, a przecież każda taka innowacyjna, fascynująca

i piękna rzecz jest nie tylko dziełem sztuki i przynosi radość nie
tylko osobie, która ją wymyśliła.

Mieszkaniec dowolnego miasta na świecie pewnie uśmiechnie


się na widok wielkiej niebieskiej papugi, która w żółtym brzuchu
ma ukryty telefon.

Chodzi o to, żeby wyjść poza schemat. Nawet jeżeli ciągle ktoś
ci powtarza, że masz się trzymać procedury i że w cenie nie jest
twoja kreatywność, tylko posłuszeństwo.

Tak mówią ludzie, którzy osobiście naj chętniej dzwoniliby do


domu z niebieskiej papugi, ale noszą w sobie wielki strach przed
tym, co mogą stracić. Niezależnie od tego, czy mają dużo, czy mało

i czy rzeczywiście jest to coś wyjątkowo wartościowego.

Chodzi tylko o to, żeby nie stracić tego, co się ma. Na przykład
pracy - mimo że jej nie znosisz. Albo męża, chociaż go nie kochasz.

Swojego miejsca w świecie nawet wtedy, kiedy wcale nie jesteś

z niego zadowolony.

Strach buduje sztywne przepisy, zarządzenia i system, z któ­

rego nie wolno się wyłamać.

A właśnie że wolno!

234
Niech żyje wolność!

Wolno myśleć, tworzyć, wpadać na genialne pomysły i wolno


zamienić nudną budkę telefoniczną na totalnie abstrakcyjną po
marańczową krewetkę, która siedzi na czapce i patrzy czarnymi
oczami na ulicę.

Wolno być wolnym!

Jedyne, co cię przed tym powstrzymuje, to twoj e własne prze


konania, które zgodziłeś się ograniczyć. Ale tak nie musi być.

Niech żyją inspirujące budki telefoniczne!


Niech żyje wolność!
R O Z DZ I AŁ 3 9

Huzia na Józia! ! !
.. - -

Kiedy odłączysz się od strefy komfortu i bezpieczeństwa, poza


życie, które dobrze znasz, i wyruszysz na tułaczkę po obcych

miejscach, wtedy przestaniesz kombinować i budować iluzje, bo


wszystkie siły będziesz musiał poświęcić na radzenie sobie z nową

rzeczywistością i przetrwanie.
I kiedy jesteś zaj ęty zapewnianiem sobie pożywienia i schro

nienia na noc, twój umysł zaczyna funkcjonować w inny sposób

i zaczyna przybliżać się do prawdy.


Do tego, co jest prawdą o tobie i o świecie, w którym żyjesz.

Ponieważ czy tego chcesz, czy nie, twoja wiedza dzieli się na

to, co j est prawdą, na to co chciałbyś, żeby było prawdą i na to,


co wydaje ci się prawdą.

Dopóki żyjesz wygodnie w świecie, który dobrze znasz, twój


umysł buduje różne wyobrażenia i fikcje, a ty poświęcasz dużo

energii, żeby j e podtrzymywać.

236
Huzia na Józia!!!

Ale kiedy świat jest nowy i nieznany, a ty musisz odnaleźć


w nim własną ścieżkę, nie ma czasu ani siły na budowanie iluzji.

Próbujesz jeszcze przez chwilę, ale jesteś zmuszony poddać się


i porzucić fałsz.

To właśnie wtedy z przedziwną jasnością zaczynają docierać


do ciebie różne odkrycia, stwierdzenia i wnioski.
Wszystko, co nie jest prawdą, upada i ginie.

Zostajesz sam nagi i bezbronny wobec swoich prawdziwych


myśli.

I dopiero wtedy wiesz kim naprawdę jesteś.

Podniosłam głowę.

O rety, laska w szpilkach wchodzi na statek do Manaus! Zapach

perfum, makijaż, włosy farbowane na blond. Kolczyki i szminka.

Aaaaa! ! ! !

Jakie t o wydaj e się nierealne i egzotyczne ! ! ! Ja w tej samej


koszuli od kilku tygodni, w krótkich spodenkach i klapkach,

rozczochrane włosy, jeszcze wilgotne od porannego zimnego


prysznica.

Pochylam się i ukradkiem robię zdjęcie jej buta. Aaaaa! ! ! Stoi

w nim bez widocznego wysiłku, choć szpilki mają z dziesięć cen

tymetrów wysokości! ! !

Przypominam tropikalny dzień, wilgotny upał i statek bez

kabin, gdzie każdy podróżuje w swoim hamaku. I nagle między

rodzinami oblepionymi dziećmi pojawia się ta dziewczyna jak

modelka wycięta z okładki czasopisma.

237
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Kim j est? Dokąd płynie? O czym myśli? Czy wybiera się do


wielkiego miasta, żeby zrobić karierę? Jako aktorka? Piosenkar
ka? Modelka? Może spędziła kilka lat na oglądaniu brazylijskich
telenoweli, a teraz sama chce zostać ich bohaterką?

I czy naprawdę będzie wyglądała równie pięknie za dwadzie


ścia cztery godziny, kiedy statek ma dopłynąć do Manaus? . .

Tragarze ładują meble. P o pokładzie krążą sprzedawcy salga


dos, sera, ciastek, gorących dań z kurczakiem w aluminiowych
talerzach z przykrywkami, gazet i sznurka. Obok mnie w hamaku

siedzi dziewczyna bez nogi. Ma walizkę marki Amazon tourist.

Czerwoną. Made in China.

Przybywa ludzi. Z podziwem patrzę na ich hamaki są wielkie,


grube, bawełniane, ciepłe i wygodne. Ja mam skromny, wojskowy,

niewielki hamak ze stilonu. Jest zimny i niezbyt wygodny, ale jego

największą zaletą j est to, że zajmuje mało miejsca i mało waży.

Bo przecież ja muszę wszędzie targać ze sobą wszystko, co

mam. Taki porządny, ciepły brazylijski hamak zająłby pół mojej


torby. Musiałabym mieć dodatkowy bagaż albo jeszcze większą

walizkę·

Jeszcze większą?! Ha! Musielibyście zobaczyć jak walczę z tą


torbą na śliskich skałach albo miałkim piasku. Czasem ja ją ciągną

do góry, a czasem ona mnie w dół. Gdyby była jeszcze większa

i bardziej ciężka, to nie dałabym jej rady. Prześpię się więc troch�

niewygodnie, ale dzięki temu podróżuję lżej.

238
Huzia na Józia!!!

Meble do ładowni. Uciekaj ące dziecko do hamaka. Ciastko


w dłoń. Sprzedawca frytek z banana cierpliwie czeka. Ludzie na

pewno kupią. Porcja za reala.


Modelka zdjęła szpilki i schowała je do bagażu. Przejrzała się
w lusterku. Dziewczyna bez nogi śmiała się i rozmawiała z kole

żankami. Dziecko w skupieniu przyglądało się ciastku, czując na

j ęzyku upojnie dobry słodki smak. Wszystko znajdowało się na

swoim miejscu.
Statek, chmury, rzeka, ludzie i ja.

I nagle pomyślałem, że teraz wiem dlaczego wyruszam w te


szalone samotne, trudne podróże. Po pięciu tygodniach tułaczki

nagle mam poczucie, że dopełniło się przeznaczenie, że odkry

łam to, co było do odkrycia i co ciągnęło mnie do siebie. Mam to.

Czuję to.

Zmieniły się proporcje i perspektywa patrzenia. Gorąca kawa

rano to luksus i dreszcz radości i oczekiwania. Normalnie w Pol

sce nawet nie spojrzałabym na tę kawę. Jest zbyt mocna, zbyt

smolista, wprowadza mnie w drżenie.


Ale tutaj?

Och, co za radość, że j ą mam ! A mam ją tylko czasem rano do

hotelowego śniadania, bo poza hotelem nikt nie robi jej bez cukru.

Jeśli chcesz kawy, proszę bardzo, ale jako gotowy syrop z termosu.
A ta bułka z serem? ! ! ! Och! ! ! A ten ryż i fasola??? ! ! ! Och! ! !

Tułaczka podróżna sprawia, ż e gorący ryż z fasolą t o szczyt

szczęścia! ! Koktajl z owoców to niespodziewana nagroda! Działają

cy telewizor, gdzie są więcej niż dwa kanały? Ach, co za rozpusta! !

239
BLONDYNKA NA AMAZONCE

W tym telewizorze z dwoma kanałami jeden pokazuje progra

my religijne, a drugi telenowele, wiadomości i komiczne widowi


ska, które raczej nie są śmieszne.

Codziennie wieczorem telenowela Guerra dos sexos, czyli


"
"Wojna płci o kilku parach. Głównym bohaterem jest Felipe, przy­
stojniak w okularach, który nie może sobie znaleźć dziewczyny.
Gra go aktor o nazwisku Edson Celularp3, uważany za amanta
brazylijskiej telewizji.

Akcja toczy się w Rio de Janeiro i Sao Paulo, a j ako przeryw

nik między scenami filmu pokazywane są zdj ęcia lotnicze z tych

dwóch miast odwrócone do góry nogami. Po animowanej czołówce

można się zorientować o czym jest serial, bo rysunkowy pan kot

walczy z kotką i oblewa ją mlekiem, pani mysz wali pana mysz

patelnią po głowie, a pan papuga zatrzaskuje pani papudze tuż

przed nosem drzwi od klatki.

Nie wciągnęło mnie.


Ale zaraz potem zaczął się następny serial Lado ao lado, czyli
"
" Na boki . Telenowela z przeszłości, chyba z XIX wieku. Trzy
główne bohaterki to bardzo bogata pani w pałacu, śpiewaczka

operowa i śliczna, smutna dziewczyna z burzą kręconych loków,

która ma synka Mulata.

I nagle pojawia się on Murzyn, robotnik zatrudniony n<l


plantacji i mówi do niej:

- Ale co chcesz przez to powiedzieć? Że mnie już nie kochasz?


Ś ciska w dłoniach kapelusz i ma łzy w oczach.

13
Celular po portugalsku znaczy " komórkowy".

240
Huzia na Józia III

Ona patrzy na niego i coś mu tłumaczy. A on cierpi, bo ona


j est dla niego całym światem.

Wczoraj byłam taka głodna! Wszystko było zamknięte. Szłam

w poszukiwaniu baru albo targowiska i byłam tak głodna, że

ostrożnie stawiałam kroki, żeby się nie ześlizgnąć w niebyt, nie


zasłabnąć i nie upaść.
Z daleka zobaczyłam blaszaną konstrukcję z napisem Feria

dos productores, czyli " Jarmark producentów". Na targowisku było


pusto, w porcie pusto, bary zaryglowane.
W środku stały długie stoły.

Czy jest ryba? zapytałam z nadzieją.

Nie ma, skończyła się !

A była przecież pora lunchu. Może dwunasta, może pierwsza,

nie wiem, bo godziny przeskakują tak, że ciągle się zdumiewam.

Nie ma nic do jedzenia. Poszłam więc dalej przez spalone słońcem,

puste betonowe ulice. Ostrożnie, żeby się nie potknąć, bo miałam

wrażenie, że jeśli się potknę, to zabraknie mi siły, żeby wstać.

Targowisko. Bar. Patrzę jak kucharka przygotowuje kanapkę.

Dwie kromki białego tostowego chleba z worka. Smaruje je mar

garyną. Blachę do zapiekania smaruje margaryną, kładzie na niej

plasterek mielonej szynki. Zapieka. Dodaje plaster żółtego sera.

Zapieka. Kładzie na blasze chleb z margaryną. Zapieka. Kładzie

szynkę i ser na chlebie. Zapieka.

Tyle pracy, żeby zrobić niezdrową kanapkę o śmieciowej war­

tości odżywczej. Ś mieciowy biały, watowaty chleb z chemicznie

241
BLONDYNKA NA AMAZONCE

spreparowanej mąki. Śmieciowa margaryna ze sztucznie utwar


dzonych tłuszczów. Ś mieciowa szynka zmielona z odpadków
z dodatkiem sztucznego smaku, koloru i zapachu. Śmieciowy ser

sztucznie zrobiony z chemicznych proszków.

Skąd to wiem? Bo tak jest w Europie i Ameryce. To wiem na


pewno, bo sprawdziłam. A w Ameryce Południowej j est jeszcze

gorzej, bo wolno stosować wiele konserwantów zabronionych


w Europie.

Siadam przy ladzie. Brazylijczyk obok chrupie ze smakiem


swoją kanapkę·

Jak to możliwe? . .

Kiedy ludzkość się ocknie z tego dziwnego snu i zauważy, że

niezdrowe, syntetycznie preparowane jedzenie j est przyczyną


wszystkich problemów ze zdrowiem, źródłem otyłości i chorób? ..

Czy jest ryż? pytam.

Nie, skarbie - mówi kucharka ze współczuciem. - Dania

obiadowe są tam po drugiej stronie. U mnie tylko przekąski.

Kanapkę? Hamburgera?
Nie, dziękuj ę - uśmiecham się mimo woli.

Nawet gdyby pani zapłaciła mi za zjedzenie tej kanapki, to nie

miałabym na nią ochoty.


A robi pani koktajle?

Chyba skończyły się owoce, zaraz sprawdzę.

Była papaja! I banan! A ja po chwili przyssałam się do szklanki


pełnej życiodajnego soku. Potem drugiej . I trzeciej. A po drugiej

242
Huzia na Józia!!!

stronie znalazłam kucharkę, która miała ryż i fasolę. I tak zosta


łam ocalona ©

Do czasu, bo w nocy rozpoczął się znów desant tropikalnych

komarów! ! ! Myślisz, że poradziłbyś sobie z takim wrogiem? Prze

cież ma tylko niecały centymetr wzrostu i apetyt na pewno mniej

szy niż lew. Ale j est znacznie od niego bardziej uparty, sprytny

i niezaspokojony!
Kiedy chowałam się cała pod śpiworem, moskity znajdowały

miejsce, gdzie tkanina dotykała mojej skóry i buch! Zanurzały we

mnie złaknione trąbki i piły krew bez opamiętania.

Pod śpiworem robiło się gorąco i duszno, więc w końcu ro


biłam malutką dziurkę, żeby mieć dostęp do tlenu i oddychać,

a one natychmiast zaczajały się po drugiej stronie i atakowały


żarłocznym stadem!

Wyciągnęłam środek przeciw owadom, posmarowałam twarz

i położyłam się spokojnie, to komary zaczęły mnie ciąć w j edyny

nieposmarowany palec! ! !
I tak przez całą noc! Chowałam się, odkrywałam z braku po

wietrza, a one wtedy hop do ataku! Więc znów się chowałam, znów

robiło się duszno, wystawiałam najmniejszy możliwy kawałek twa

rzy, a one hop na krwawą ucztę z mojego nosa! ! ! Huzia na Józia! ! !

Wstałam o 6 . 20. Wpół do ósmej byłam już na statku. Odpły

nęliśmy o dziewiątej .
R O Z DZ I AŁ 4 0

Dzieci i kurczęta
.
. . .. . ....

A statek płynie i płynie. Blisko prawego brzegu rzeki, gdzie

rosną palmy, a ludzie stawiają domy z desek. Mają krowy. Łódkę.

Czasem istniej e osada z nazwą, większą rezydencją z płotem

i małym statkiem zacumowanym w porcie. Wzdłuż rzeki ciągną

się rude klify i pagórki porośnięte zielonym lasem.

Stoję przy burcie i patrzę.

I nagle widzę Indiankę, która wsiada na statek z trojgiem

małych dzieci. Ma w rękach kartonowe pudełko, które trzyma

tak ostrożnie, jakby w środku znaj dowało się coś żywego. Tak,
na pewno tam jest żywe stworzenie. Karton ma dziurki wycięte

z boku. Być może słychać byłoby ćwierkanie albo inne dźwięki,

ale wszystko tonie w huku silnika.

Indianka postawiła pudełko na pokładzie i sięgnęła po torebkę

z suszonymi ziarnami kukurydzy. Zaczerpnęła trochę i wsypała

je do pudełka. A jej dwuletnia córka zrobiła to samo. Takim sa

244
Dzieci I kurczęta

mym delikatnym, nieśpiesznym gestem zanurzyła dłoń w worku,


nabrała w palce ziaren i wsypała je do kartonu. I kucnęły obok

siebie, spoglądając przez szparę na to, co się dzieje w środku.


W milczeniu.

Matka nic nie powiedziała.

Ani:
Zobacz, kurczaczki! Chcesz nakarmić kurczaczki? Widzisz
jakie śliczne?
Ani:
Nie rób tego tak, to trzeba zrobić inaczej ! Nie rozsypuj ! Nie

depcz po mnie! No szybciej ! Nie śpiesz się ! Wolniej !


Ani:

Uważaj, bo się pobrudzisz! Nie dotykaj , bo się zarazisz! Nie

ruszaj , bo spadniesz!

Nie było żadnych rozkazów, zakazów ani innej przemocy


słownej . Był tylko spokój i akceptacja.
Dziewczynka zachowywała się dokładnie w tym samym duchu.
To był fantastyczny przykład tego, na czym polega indiański
sposób wychowywania dzieci.

Bo w świecie Indian dziecko uczestniczy w życiu. I od początku

ma poczucie przynależenia, bycia częścią rodziny i świata. A to

moim zdaniem daje mu podstawy poczucia bezpieczeństwa. Bez

żadnych słów, bez zapewnień, bez gestów. Bo to, co jest najważniej

sze, dziecko odbiera od rodziców obserwując ich przy codziennych


drobnych czynnościach. Jest z nimi przez cały czas.

245
B L O N DY N KA NA AMAZONCE

Najpierw leży w chuście na plecach matki. Gdziekolwiek ona


j est, ono też jest. Cokolwiek ona robi, ono j est przez cały czas
z nią na targowisku, w polu, w drodze, w domu.
Jest częścią j ej codzienności. Obserwuje, uczy się, a ponad

wszystko czuje, że przynależy do dokładnie tego samego świata.

W Europie j est inaczej .


Dziecko j est odłączone od świata dorosłych. Buduje się dla
niego całkiem osobną rzeczywistość pieluszki, wózek, specjalny
pokój, grzechotki, pajac na ścianie, lampa w kształcie muchomora,
dinozaury, lalki, pluszowe misie i inne zabawki.

Dziecko staje się ośrodkiem zupełnie oddzielnego wszechświa


ta, który istnieje równolegle. I wszyscy upierają się, że to dla j ego

dobra. Że dziecko musi mieć własny dziecinny świat, w którym nic

nie jest realne ani podobne do tego, w czym żyją dorośli. Dziecinne
mebelki, dziecinny rowerek, dziecinne różowe krzesełka, bajeczki,

laleczki i samochodziki. Nawet w czasie rozmowy dorośli do siebie

nawzaj em mówią inaczej , a do dziecka używają zdziecinniałego


tonu, nieprawdziwego j ęzyka zdrobnień i ozdobników.

Co takie europejskie dziecko z tego wynosi?

Poczucie trudnej do zdefiniowania samotności, chaosu


i sprzeczności.

Europejskie dziecko jest odłączone od świata rodziców. Umiesz

czone w sztucznej kapsule "beztroskiego dzieciństwa", które nie

ma nic wspólnego z prawdziwym życiem, realnym światem i tym,

246
Dzieci I kurczęta

czym na co dzień żyją j ego rodzice. Dostaje rozkazy co robić, jak


robić, jak nie robić, co wolno, a co jest zabronione.

Podświadomie czuj e się obce i samotne. Rośnie w nim brak


poczucia bezpieczeństwa i równowagi. Bo nawet najfaj niejsze
zabawki świata nie dadzą dziecku tego, co dostanie z milczącej
obecności rodziców, którzy znaj duj ą się mentalnie i fizycznie

w tym samym miejscu, co ich dziecko.

Europejskie dzieci pozamykane w wózkach, osobnych poko

j ach, żłobkach, przedszkolach, a potem szkołach stają się coraz


bardziej wyalienowane. I to dlatego staj ą się " niegrzeczne" bo

krzykiem, płaczem i przestępstwami usiłują zwrócić na siebie


uwagę ·

Z takich dzieci wyrastają pełni strachu ludzie niezdolni do


samodzielności, miłości i odpowiedzialności za własne życie.

U Indian dziecko nie ma zabawek ani osobnego pokoju. Od


początku i w każdej chwili jest częścią rodziny i ma poczucie

uczestniczenia w świecie, w którym żyją dorośli. Bierze udział


w codzienności rodziców, obserwuje, stara się naśladować i ma

swoją część pracy do wykonania.

Instynktownie uczy się odpowiedzialności, samodzielności

i wartości pracy. Podświadomie otrzymuje też komunikat, że

j est akceptowane i potrzebne. Nie musi więc zaznaczać swojej

obecności krzykiem, płaczem czy protestem.

247
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Kiedy dziecko czuje, że j est integralnym elementem istnie


jącego wokół świata, nie musi się buntować. Bo nie ma powodu.

Indianka i dziewczynka kucały obok siebie w milczeniu i za

glądały do kartonu z kurczętami.

Ż adne słowa nie były potrzebne.

Łączyło je coś znacznie silniejszego niż deklaracje i komuni­

katy. Obie miały poczucie przynależenia, bliskości, wzajemnego


zrozumienia i bezwarunkowej akceptacji. Nie ma nic ważniejszego
na świecie.
R OZ DZ I AŁ 4 1

To cud

• • • •

Czwarta filiżanka kawy. Na zewnątrz powoli budzi się miasto.


Sprzedawca ananasów bez pośpiechu wykłada owoce na chodnik
przykryty zielonym workiem. Kucharka w budce przy przystanku

autobusowym smaży drugą porcję chrupiących pszennych plac­


ków z mięsem.

Na drutach podskakują małe ptaki, na które Brazylij czycy


mówią bem te vi, czyli " dobrze cię widzieć ". I dokładnie tak brzmi

ich świergotanie. Podskakuj ą na chodnikach, przelatują na ulicą

i przez cały czas wołają:


Bem te vi! Bem te Vip4
Tak j akby nieustannie pozdrawiały wszystko i wszystkich
dookoła.

Łatwo je rozpoznać, bo mają żółte brzuchy i czarno biały pasek

na głowie. Po polsku ten ptak nazywa się bentewi wielki, ale gdzie

14
Czytaj: " bem czi wi".

249
BLONDYNKA NA AMAZONCE

on tam wielki! Ma może dwadzieścia centymetrów długości, j est


szybki i wszędzie go pełno.
Nawet tutaj , w jadalni schowanej za recepcją, było słychać jego

pozdrawiające wołanie.

Siedzę zachwycona przy stole. Bo stół i krzesło to rzadko


spotykany luksus w czasie samotnych, dalekich podróży. Pij ę

czwartą filiżankę kawy i myślę sobie, ż e t o jest dla mnie właśnie


ulubiony poranek w tropikalnym kraju siedzę bez pośpiechu

przy wygodnym, drewnianym stole, piję kawę i zapisuję w notat


niku to, o czym chcę pamiętać i co będę czytać za kilka tygodni
podczas pisania książki.

Wszystko się we mnie cieszy na tę myśl. Pisanie to najbardziej

magiczna czynność.

Wyobrażam sobie, że jest równie magiczna jak osiąganie rekor


dowego wyniku w sporcie. Jak przepłynięcie basenu w świetnym
czasie, który daje poczucie spełnienia.

Sportowiec i wojownik w stanie najwyższej koncentracji tre­


nuje swoje ciało.

A ja trenuję tworzenie zdań. A raczej ćwiczę stan mentalnej


otwartości, przez który przepływa to, co ma zostać napisane.

To jest stan, w którym moje myśli także te nieuświadomione

wypływają ze mnie w " kosmos ", a potem wracają z ładunkiem

konkretnych słów, sformułowań i wyrażeń, które spływają przeze

mnie na papier.
"
" Kosmos to nieprecyzyjne słowo.

250
Dzieci i kurczęta

Chodzi O taki wymiar dostępnej rzeczywistości, w której na


stępuje synergia intencji z rezultatem. I jest to jedna z wielu części
istniejącego uniwersum, który przenika wszystko i wszystkich
na Ziemi.

Są one dostępne dla każdego, kto posiada czystą, otwartą


jaźń. To j est najbardziej naturalny stan zdrowego umysłu, czyli

dostępny każdemu, kto nie używa żadnych środków zmieniają


cych świadomość alkoholu, leków, papierosów, żadnych środków
chemicznych (tabletek, pigułek antykoncepcyjnych, syntetycz­

nych witamin i jedzenia z dodatkiem chemicznych substancji)


i posiada wewnętrzną równowagę, która umożliwia pozbycie
się podświadomego strachu. Bo strach zakodowany w podświa

domości j est wielką przeszkodą w dotarciu do sił wszechświata.

Czy taka myśl budzi twój lęk, bo nie wiesz czym mogą być

te " siły wszechświata" ? A j eśli wydają się nieznane, to strach


podpowiada, że mogą być groźne i projektuje ich przerażający

kształt i charakter.

W rzeczywistości kosmos jest neutralny.


Siły wszechświata są tak bardzo neutralne, jak tylko można

sobie wyobrazić.

Wszystko w kosmosie jest neutralne. Jest tylko siecią niezli­

czonych nitek powiązań, które są i nie są jednocześnie, ponieważ

charakter ich istnieniu j est nadawany przez sygnały wysyłane

z twojej podświadomości.

251
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Rozumiesz?

To bardzo proste.

Wszystko, co istnieje dookoła we wszystkich możliwych wy­

miarach jest czymś w rodzaju przezroczystych, neutralnych nici


pozbawionych własnej woli. To ty nadajesz im ruch, kolor, siłę

i kształt. Ty, każdy inny człowiek z osobna oraz my wszyscy ra


zem . Bo wszechświat zmienia się pod wpływem tego, co emanuj e
z twojej podświadomości. Czyli ty jesteś źródłem wszystkiego,

co istnieje w twoim świecie, nawet jeżeli nie zdajesz sobie z tego

sprawy.

Każdy z nas nieświadomie nadaje kształt swojej rzeczywistości


poprzez myśli, jakie mamy, blokady w nas istniejące i zdolność
do tego, żeby wyzwolić się z tych ograniczeń i odzyskać wolność.

Wolność umysłu pozwala zetknąć się z tą częścią kosmosu


sieci uniwersum gdzie łączy się intencja z wynikiem i która

j est dostępna każdemu, kto ma czystą jaźń. Czystą, czyli nie


zanieczyszczoną szkodliwymi wytworami ludzkiej działalności.

Dziko żyjące zwierzęta mają czystą jaźń. Indianie mieszkający

głęboko w dżungli mają czystą jaźń.

A ludzie w miastach żyją w cywilizacji, która uczy jak swoją

jaźń zaśmiecać, uszczuplać, brudzić i zniekształcać, ponieważ tak


podpowiada zaszczepiony w ich podświadomości cywilizacyjny

strach.

252
Dzieci i kurczęta

Ale jeśli uwolnisz się od tego, co cię zniewala, co cię niszczy

i trzyma w więzieniu uzależnienia i strachu, odkryjesz wolność


i natchnienie, inspirację , miłość i radość, które stają się sensem

życia.

Wtedy będziesz mógł łatwo podłączyć się do różnych sfer

widzialnej i niewidzialnej rzeczywistości, i czerpać z niej czystą


energię·

Wtedy będziesz mógł zrealizować to, czego pragniesz, bo to

będzie dostępne dla ciebie w najbardziej prosty i uchwytny spo

sób tuż pod twoimi palcami.

Wystarczy, że wyrazisz j asno swoją intencj ę, a świat pokieruje

cię do osiągnięcia rezultatu.

I wtedy będziesz się czuł jak dziecko utulone w ramionach

kochających rodziców. Bez wątpliwości. Bez strachu. Jasne i czy

ste dokładnie tak samo, jak wszechświat, którego doświadczasz

wszystkimi zmysłami i wszystkimi nitkami swojej podświado

mości.

To stan szczęścia i zaspokojenia miłości. To stan, kiedy wiesz,

że masz WSZYSTKO i że niczego ci nie brakuje i nie potrzeba.

To cud.
ROZ DZ I AŁ 42

Czas wracać
.. ..

Pewnego dnia obudziłam się i wiedziałam, że nadszedł czas,

żeby rozpocząć podróż powrotną. Kupiłam dwa filtry do kawy


plastikowe, zwykłe, takie, jakich Brazylijczycy używają na co
dzień, przygotowując gorącą kawę w termosie. Myślałam, że w Pol

sce też będę chciała rozpoczynać dzień od pięciu filiżanek kawy.

Ha! Nigdy wcześniej nie wypiłam tyle kawy, co tutaj . To było

moje największe marzenie każdego poranka i czasem udawało

mi się to marzenie zrealizować. Ale tylko czasem. Tym większą

miałam ochotę na więcej.

Myślałam, że jeżeli przywiozę brazylijskie filtry i zacznę kawę

parzyć w dokładnie taki sposób, jak robi się to nad Amazonką, to

może nabiorę na nią ochoty.

Ale to zawsze tak jest.

Próbuj esz czegoś, co zachwyca cię gdzieś w świecie i myślisz,


że jeżeli zabierzesz to ze sobą do domu, to przedłużysz sobie

przyjemność.

254
Czas wracać

Tymczasem jest odwrotnie. Wszystko, co smakuje tak nieziem

sko dobrze gdzieś w świecie, tam zostaje. Bo nie da się przenieść

do Polski wszystkiego, co składa się na tamtą rzeczywistość

zapachu rzeki w porcie, świergotania ptaków bem-te-vi, kurzu

wymieszanego z cząsteczkami dżungli.

Ta kawa była tak niesamowicie dobra tylko tutaj. I moje ciało

tylko tutaj chciało ją pić. Filtry do dzisiaj leżą w szufladzie w kuch

ni, nie użyte ani razu.

Zapakowałam moją czarną podróżną torbę. Filtry do kawy,

kilogram suszonego, prażonego manioku czyli farinii, trzy fan

tastyczne, duże zeszyty z ekologicznego papieru i dwa kalendarze

na Nowy Rok, mimo że był już koniec lutego.

Długo ich szukałam. W portowej dzielnicy było kilka księgar

ni, ale wszystkie sprzedawały tylko Biblie! Naprawdę ! W Manaus

widziałam tylko j edną zwykłą księgarnię z różnymi książka

mi. We wszystkich innych mogłeś wybrać ulubioną książkę, pod

warunkiem, że będzie to Pismo Święte. W różnych wydaniach,

okładkach i kształtach. Dla dzieci, dla dorosłych, dla nastolatków.

Dla dziewczynek i dla chłopców. W miękkiej oprawie albo w luk

susowej twardej okładce ze złotymi napisami. W wersji pełnej

z objaśnieniami albo prostej. W wersji podróżnej, kieszonkowej

albo jako album na kredowym papierze. Biblia we wszystkich moż

liwych rodzajach i dla wszystkich możliwych osób. Idę o zakład,

że znalazłaby się tam specjalna Biblia dla podróżników.

255
BLONDYNKA NA AMAZONCE

I znowu wtedy pomyślałam, że Brazylia to chyba najbardziej

religijny kraj, w j akim byłam w sensie wszechobecnego uczu


cia, sposobu myślenia, tego, co unosi się w powietrzu. Tego j ak

zachowuj ą się ludzie, a nie tego, co głoszą. Nie chodzi o słowa,


tylko o przekonania.
To dlatego przez cały czas czułam się tutaj tak bezpiecznie.

Tyle razy na statku zostawiałam cały bagaż pod hamakiem i nawet

nie oglądałam się za siebie, żeby sprawdzić co się z nim dziej e .


Pozostali pasażerowie zachowywali się tak samo. Kiedy ktoś

chciał na statku naładować telefon, to podłączał go do gniazdka

i zostawiał. I wracał do swojego hamaka. Gdyby ktoś chciał go

ukraść, mógłby to zrobić bez problemu.

I wiele razy myślałam też, że gdyby ludzie byli źli, to popeł

nialiby czyny złośliwe i czyniące krzywdę, nawet jeżeli sami nie

odnieśliby przy tym żadnej korzyści. Na przykład gdyby ktoś na

statku chciał ukarać kogoś, kto j ego zdaniem j est zbyt bogaty
albo zbyt ładny, to wystarczyłoby jednym ruchem wziąć torebkc;

czy ładujący się telefon i wyrzucić go za burtę. Albo mój plecal<

ze sprzętem.

Jeden ruch . Torba topi się w Amazonce, ginie wszystko

aparaty, pieniądze, paszport. Ludzie mogliby się nawet umówić

między sobą i udawać, że nikt nic nie widział, a tego plecaka

w ogóle tam nie było.

Mogliby, ale tego nie zrobią ! !


Na tym polega bycie dobrym człowiekiem. Nie na deklaracjach

i wykonaniu czasem szlachetnego gestu, tylko na codziennoś( i

i instynktownym sposobie myślenia.

256
Czas wracać

I tacy właśnie są Brazylijczycy tu nad Amazonką. Pamiętam


jak na statku dwie osoby niezależnie od siebie przyszły do mojego

hamaka, żeby powiedzieć, że na górnym pokładzie jest kolacja.

Podziękowałam, bo nie chciałam j eść przed snem, ale w końcu


poszłam za wszystkimi i znalazłam fantastyczny bufet, w którym

oprócz tego co zawsze czyli mięsa, ryżu i fasoli był też kocioł
pełen sałaty.
Ale pamiętam troskliwe, łagodne i bardzo przyjazne spojrzenie

kobiety, która specjalnie przyszła do mnie, żeby powiedzieć mi


o tej kolacji. Ona troszczyła się o mnie!

No i przestały mnie dziwić te drobne wyznania wiary, które

spotykałam w Brazylii na każdym kroku. Dosłownie wszędzie.


Na burcie statku, szyldzie sklepu, na murze w mieście, w parku,

gdzie stały dwa kamienne bloki z dziesięcioma przykazaniami, na

tablicy informującej o ofercie sklepu elektrycznego, na koszulce

motocyklisty taksówkarza, po prostu wszędzie.

Niby tylko ktoś ma napisane na ubraniu " Kocham Jezusa"

albo na kasie w sklepie stoi tabliczka z napisem " Bóg prowadzi

mój biznes ". Albo na szybie minibusa jest napisane: Deus esta no
"
controle -
" Kieruj e nami Bóg .

Niby nic. Ale jeśli patrzysz na to codziennie przez kilkadziesiąt

lat, to głęboko w duszy zaczynasz w nie wierzyć, a kiedy realnie

na co dzień w myślach i w czynach przestrzegasz dziesięciu przy­

kazań, to jesteś po prostu dobrym, uczciwym człowiekiem. I to

czułam dookoła siebie.

257
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Kupiłam więc dwa plastikowe filtry do kawy, trzy zeszyty,


kilogram farinii i kalendarze. Zapakowałam torbę podróżną.

I pojechałam autobusem na dworzec, żeby kupić bilet.

Wylądowałam na betonowej pustyni, po której płynął nie

przerwany sznur samochodów, autobusów i ciężarówek w ślepym


pędzie za czymś, co wiecznie ucieka. Szalone, gnają zbyt szybko,

j ak bezwładne kule strachu i zagubienia.

Stałam przez pół godziny na skraju chodniku, czekając na

szansę przejścia na drugą stronę ulicy. Nadaremnie.


Dworzec był dokładnie naprzeciwko mnie, ale za dwiema

szerokimi j ezdniami, po których na kilku pasach nieustannie

znajdowały się samochody. A ja byłam chyba niewidzialna dla

kierowców.

Po pół godzinie cofnęłam się do miejsca, gdzie jezdnia rozdzie

lała się na dwie części. Myślałam, że tam będzie łatwiej . Ale nie.

W końcu pomaszerowałam kilometr dalej na most dla pieszych.

Kupiłam bilet na poniedziałek.

Pozostał mi jeden dzień.

Ten, w którym zamiera życie.

W notatniku drukowanymi literami napisałam: My scary we

ekly Sunday experience, czyli " Mój cotygodniowy niedzielny horror".

I powiem to jeszcze raz:


W niedzielę miasto umiera. Dosłownie zamiera, staje się bez

ludne. Ciągle na nowo mnie to zadziwia! Nie mogę się do tego

przyzwyczaić. Chodzę po ulicach i sapię ze zdumienia.

258
Czas wracać

o dziewiątej rano na ulicach Manaus byli tylko bezdomni


śpiący na kawałkach tektury pod murem. I sępy w poszukiwaniu

czegoś do jedzenia.

Wszystko zamknięte! Sklepy za kratami i kłódkami, budki


zawinięte w plastikowe folie i łańcuchy, j akby ich właściciele
przeprowadzili się na księżyc i nigdy nie zamierzali wrócić.

Nawet fontanna w parku nie działa! Zamknięto wszystkie

kioski, budki, bary, restauracje i sklepy. Po prostu WSZYSTKO.


A ulice są kompletnie PUSTE.

Jestem w centrum, gdzie w dzień powszedni trudno się prze

cisnąć i jestem SAMA na całej ulicy! ! ! Ani śladu życia! ! ! Czuję się
w najbardziej podejrzanym zaułku wyklętego miasta, gdzie żyją
tylko potwory i przestępcy kryjący się w ciemności bram i piwnic.

Groźnie. Niebezpiecznie. Dziwnie.

Trudno sobie wyobrazić mniej przyjazne miejsce. Tylko beton

i asfalt aż po horyzont. Kurz i pustka. Bezludna pustynia. W cią


gu tygodnia kusząco namawia i każe ci kupować, jeść i uprawiać

hazard. A w niedzielę porzuca cię, milczy i zapada się pod ziemię.

Po prostu ZNIKA.

Chodziłam, szukałam i zdumiewałam się. Jeśli jesteś w brazy

lijskim mieście w niedzielę, to możesz tylko siedzieć w hotelu. Albo

krążyć samotnie po pustych ulicach w towarzystwie bezdomnych


sępów. Czując się jak j eden z nich.

259
BLONDYNKA NA AMAZO NCE

To mój przedostatni dzień w Brazylii. Jutro rano wsiadam do

autobusu i wyruszam na północ, w stronę Wenezueli. I to właści

wie mógłby być koniec tej historii, ale wcale nie j est.

Bo wiesz jak to jest.


Cokolwiek zrobisz w życiu, prędzej lub później będziesz musiał

ponieść tego konsekwencje.


Kiedy nabroisz i wydaj e ci się, że wszystko już zostało zapo­

mniane i jakoś toczy się naprzód, nagle przeszłość wraca i bije

cię po głowie.

I tak się właśnie stało.


ROZ DZ I AŁ 4 3

Nielegalna
iD1igrantka
. .
. • . • • • . . ..

Tak. Nabroiłam.
Nie miałam złych intencji, ale zabrakło mi uważności i spraw

dzenia kilku faktów. Krótko mówiąc, znajdowałam się w Brazylii


nielegalnie, ponieważ jednocześnie oficjalnie wciąż byłam w We

nezueli. Czyli złamałam prawo międzynarodowe. I przyznaję, to


nie był mój pierwszy raz.

Zacznę w takim razie od początku.

Kilka tygodni wcześniej przyleciałam do stolicy Wenezueli,

Caracas. Następnego dnia wyruszyłam po lądzie do Amazonii.


Po kilku dniach dotarłam do Puerto Ayacucho, czyli najwięk

szego portu nad Orinoko. Stąd miałam zamiar wyruszyć dalej

w górę rzeki, przedostać się do Rio Negro i dalej aż do Amazonki.


Wszystko byłoby pięknie gdyby nie dwie rzeczy, o których nie
wiedziałam wcześniej.

261
���tOvVA .
'L�\AMA r(}.,W)
�<k� dowQ. . \ rb'lWtj�
f�\I��
l

� � b�\; tVWj l'( Cl.-l

... .
Nielegalna imigrantka

Wenezuela pod rządami nowego prezydenta stała się zupełnie


innym krajem niż ten, który znałam z wypraw sprzed kilkunastu
lat. A w dodatku akurat tej zimy panowała taka susza, że w rze
kach po prostu zaczęło brakować wody. I nikt nie chciał pływać
wśród skał i mielizn.

To znaczy nikt z wyjątkiem mnie. Bo ja cierpliwie i wytrwale

czekałam w kolejnych portach aż nadarzy się jakaś okazja.


Najpierw płynęłam łodzią towarową z ładunkiem opon i kar
my dla kur, potem wojskową motorówką z żołnierzami i małpą,

statkiem pasażerskim, statkiem wojskowym, łodzią handlarza


walutą i tak udawało mi się dotrzeć od portu do portu15.

Pewnego pięknego dnia niespodziewanie wylądowałam w ma


leńkiej osadzie, która nazywała się Cucui. Byłam przekonana, że
to jest Wenezuela. Zeszłam na ląd, przywitałam się z żołnierzami,

którzy na mój widok chwycili za karabiny.

I byli tak samo zdumieni moim widokiem, jak j a tym, że oni


mówią po portugalsku. Ale może to dlatego, że jesteśmy blisko

granicy wytłumaczyłam sobie. Posłusznie oddałam paszport

i czekałam aż pojawi się ktoś, z kim będę mogła porozmawiać. Po

hiszpańsku. O tym, że wybieram się właśnie do Brazylii.

Witamy w Brazylii powiedział nagle żołnierz.

Wytrzeszczyłam oczy.

15
Tę część podróży opisałam w książce "Blondynka na Orinoko", wyd. National
Geographic 2014.

263
BLON DYNKA NA AMAZONCE

Ale j a . . . zająknęłam się. Ale wy. . . Wy mówicie po portu

galsku! nagle mnie olśniło.


Tak. Mówimy po portugalsku zgodził się uprzejmie. To
jest język używany w Brazylii.

O rety sapnęłam tylko, ale nie było już odwrotu.

Przypłynęłam tutaj motorówką z przedziwnej wioski w Wene

zueli, gdzie nie było ani jednego hotelu, a kapitan wojska osobiście
załatwił mi nocleg u siostry jednego z żołnierzy, a potem polecił

wynaj ąć dla mnie motorówkę. Za którą ja oczywiście zapłaciłam,


ale dowiedziałam się o tym dopiero rano na pustym brzegu rzeki.
Byłam w tej wiosce kilkanaście lat wcześniej i na pewno był
tam co najmniej jeden hotel. Ale kiedy zmienił się rząd, zmieniły

się też alianse polityczne. Wenezuela weszła na wojenną ścieżkę


ze Stanami Zjednoczonymi, Amerykanie przestali więc przyjeż

dżać. W komunistycznym gąszczu przepisów coraz trudniej było

prowadzić biura podróży i tak ruch turystyczny w Wenezueli


zamarł, a wraz z nim upadły hotele.
I tak właśnie pewnego wieczoru przypłynęłam do San Carlos

de Rio Negro i okazało się, że nie ma tam ani jednego hotelu, gdzie
mogłabym spędzić noc. Poszłam szukać pomocy u armii. Kapitan

załatwił mi nocleg oraz natychmiastową ewakuacj ę . Kazał mi

być o świcie w porcie i czekać na łódź, która zabierze mnie dalej .

Miałam j akieś wyjście? Skąd. Mogłam tylko dziękować za

wybawienie z kłopotu. Gdyby nie on, musiałabym spać na ulicy.


Przed świtem posłusznie zameldowałam się w porcie, a ra

czej na dzikim pustkowiu, gdzie żywcem pożarły mnie komary,

264
Nielegalna imigrantka

a potem nagle dotarło do mnie, że jestem tu zupełnie, kompletnie


sama, jest ciemno, a niedaleko huczy mała elektrownia, więc nawet
gdybym wołała o pomoc, i tak nikt mnie nie usłyszy.

A potem pojawił się niezadowolony gość na motocyklu, po


wiedział ile mam zapłacić, a kiedy się zgodziłam (a miałam j akieś
wyj ście?) to humor mu się poprawił i zaczął śpiewać. I śpiewał

potem przez całą drogę.16

Tak właśnie wylądowałam w Brazylii. Bez oficjalnego wyje


chania z Wenezueli. Bo w świecie przecież nie jest tak j ak w Unii

Europej skiej , gdzie wjeżdżasz sobie do drugiego państwa i nie ma

po tym nawet śladu w paszporcie.

Oficjalnie między krajami są granice, a j eżeli chcesz je prze


kroczyć, to musisz mieć wizę i stempel w paszporcie. Inaczej się

nie da chyba że j esteś nielegalnym imigrantem . Takim, j ak

niechcący ja się właśnie stałam.

A właściwie nawet nie, bo j eszcze tego samego dnia zostałam

zarejestrowana w brazylijskiej bazie imigracyjnej . Oficjalną pieczęć


miałam dostać dopiero w następnym mieście, mimo że nie było

wiadomo jak długo będę musiała czekać na statek, który mnie

tam zawiezie. Ostatecznie okazało się, że pieczęć wjazdową do

Brazylii mogłam dostać dopiero tydzień później .

16
o tym etapie wyprawy napisałam w książce " Blondynka na Rio Negra ", wyd.
National Geographic 2014.

265
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Problem polegał jednak na tym, że w świetle międzynarodowe


go prawa znajdowałam się jednocześnie w Wenezueli i w Brazylii,
a to było nielegalne i podlegało karze. Jakiej? Wolałam tego nie
sprawdzać.
Spędziłam w Cucu! kilka dni przymusowego postoju.

Jak mówiłam wcześniej, najstarsi Indianie nie pamiętali ta


kiej suszy, j aka panowała tego lata. Kiedy pytałam o jakąkolwiek
możliwość płynięcia dalej , ludzie tylko kręcili głowami i mówili:
- Rzeka jest bardzo sucha.

A kiedy rzeka jest sucha, nikt nie pływa. Logiczne. Kto chciałby
ryzykować rozbicie łodzi na skałach, które kiedyś były głęboko
pod wodą, a teraz są tuż pod powierzchnią?

Czekałam więc, spoglądaj ąc od czasu do czasu z namysłem


na ściany dżungli.

Przecież tu gdzieś musi być posterunek wenezuelskiej gwardii


narodowej . To niemożliwe, żeby tuż przy samej granicy nie było
oddziału wojska. Musi gdzieś być. Tylko gdzie? . .

Miałam nawet zamiar popłynąć tam wpław z paszportem


w zębach, żeby tylko dostać pieczątkę i móc legalnie ruszyć dalej .

I miałam racj ę !
W końcu okazało się, ż e posterunek j est, ale daleko. Wpław

nie dam rady. Chodziłam dookoła miłego porucznika armii brazy

lijskiej tak długo, aż zgodził się mnie tam zabrać. Wsiedliśmy na


wojskową łódź i popłynęliśmy ostrożnie omijając głazy i płycizny.

266
NIelegalna Imigrantka

Ha! Miałam szczęście! W wodzie stał mój znajomy wenezuelski

żołnierz, z którym płynęłam wcześniej po jednym z dopływów

Orinoko.

Por favor! prosiłam. Jakakolwiek pieczątka! Byle tylko

oficjalnie ktoś napisał, że wyjeżdżam z Wenezueli.

Ale ja nie mogę bronił się. Nie mamy tu komputera.

Nie trzeba, nie trzeba! namawiałam go. Wystarczy tylko

długopisem napisać i przystawić jakiś stempel.

No, ale my nie mamy takiej pieczęci wyjazdowej .

To nic, to nic! upierałam się, a brazylij ski porucznik prze

bierał niecierpliwie nogami w lodzi. Jakakolwiek pieczątka

wystarczy!

No nie wiem wahał się miły żołnierz.

Por favor! powtarzałam. Jak nie będę miała pieczątki, to

nie mogę jechać dalej ! Musiałabym wrócić stąd do Puerto Ayacu

cho, a przecież sam wiesz jaki to kawał drogi!

To była szczera prawda. Musiałabym stracić ponad tydzień na

podróż w jedną stronę i następny tydzień, żeby tu wrócić pod

warunkiem oczywiście, że udałoby mi się cudem znaleźć transport

w czasie, kiedy wszyscy przestali pływać.

- Na pewno macie jakąś pieczątkę?

N o, mam jedną przyznał w końcu żołnierz. Swoją własną.


Świetnie! zawołałam. To wystarczy! Tylko trzeba dopisać

miejsce i datę, i już!

267
BLONDYNKA NA AMAZONCE

I wpychałam mu paszport do rąk. W końcu się ugiął. Wziął


mój paszport, przystawił pieczęć i dodał zamaszysty podpis.

Cudownie! ! ! zawołałam. Dziękuj ę ! ! Jest pan wspaniały!!

Dziękuj ę ! ! Dziękuj ę ! !

I pogalopowałam z powrotem d o łodzi.


I wydawało mi się, że wszystko jest w porządku.

Ale tylko mi się wydawało.


ROZ DZ I AŁ 4 4

W autobusach
.... 1 t , !
..

Przez kilka tygodni pływałam tylko po rzekach i zdążyłam

zupełnie zapomnieć jak to j est jeździć po drodze. Szczególnie

w Brazylii! ! ! Jeżeli lubisz nieśpieszne przemieszczanie się po kraju

i chcesz zobaczyć jak najwięcej , zaplanuj podróżowanie autobusa


mi. W każdym kraju będzie trochę inaczej, ale w Brazylii będzie

superluksusowo, supernowocześnie i superwygodnie.


I zawsze tak było. Pamiętam, że kiedy kilkanaście lat temu
jechałam autobusem z Sao Paulo do Paragwaju, nie mogłam się

nadziwić! Dużo miejsca, miękkie fotele i najprawdziwsza stewar­

desa, która częstowała herbatą i ciasteczkami ! !


I t o się nie zmieniło!

Usiadłam z zachwytem przy oknie.

Brazylijski autobus jest miękki, cichy, wygodny i leciutko za

biera cię w dal. Jest tak cicho, że słychać jak pasażerowie chrupią

frytki z bananów. Koła jadą tak miękko, że swobodnie można

pisać i czytać. Klimatyzacja ustawiona tak delikatnie, że prawie

269
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

się jej nie czuje. Fotele szerokie i miękkie. To jest lepsze niż klasa

biznesowa w samolocie!

Ale spróbuj się przesiąść potem do autobusu w Wenezueli albo


w Kolumbii! Zaczęłam się śmiać. To niesamowite, że dwa kraje

obok siebie tak bardzo mogą się różnić!

Kilka tygodni temu w Wenezueli jechałam autobusem. Kierow


'
ca już na samym początku włączył muzykę i przez sześć godzin
na cały regulator ryczały piosenki w lokalnej odmianie disco polo.

Na szczęście nie było klimatyzacji bo gdyby była, to dygo

talibyśmy z zimna. Zwyczaj nakazuje nastawiać klimatyzację


na maksymalne chłodzenie i nie wiem dlaczego, ale wszyscy to

robią. Jest więc albo potworna lodówka albo równie szalony upał

słońce, kurz i wiatr. Ciasne siedzenia, twarde resory, łyse opony


i dziurawe drogi. Mam mówić więcej?

A tuż obok, w Brazylii cichy, wygodny i luksusowy pojazd,

który płynie przed siebie jak wehikuł czasu.

To w ogóle j est niezwykłe w j aki sposób niewidzialne linie


trzymają ludzi. Granica między państwami nie jest niczym więcej
jak umowną kreską nieistniejącą w naturze. Nie jest nawet nama
lowana na ziemi, a jednak w magiczny sposób istnieje i rozdziela.

Po jednej stronie tej nieistniejącej linii ludzie mówią po hisz

pańsku, a po drugiej stronie po portugalsku. I są to dwa zupełnie

różne języki.

Hiszpański jest prosty, dosłowny, melodyjny. Portugalski jest


bardziej zawiły, skryty, trudny do zrozumienia. Litery napisane

wcale nie są tym, co zostaje wymówione. Ulegają dziwnej meta

270
Nielegalna imigrantka

morfozie na j ęzykach Brazylij czyków i wypływają z ich ust jak

przeżute miętówki zupełnie inne niż były na papierze.

Czy wiesz j ak Brazylijczyk wymawia słowa Para te, czyli " dla

ciebie" ? Mówi "praczi ". A gdyby ktoś chciał ci powiedzieć, że ciebie

kocha, czyli Amo te? Powiedziałby " amuczi " i j est mała szansa, że

zrozumiałabyś o co mu chodzi bez specjalnego przygotowania.

Portugalski jest piękny, ale niełatwy. Hiszpański j est piękny


i prosty.

Złapałam colectivo do granicy. Colectivo to miejscowy samo


chód, który zabiera ludzi potrzebujących transportu. Nie ma
biletów ani żadnej innej biurokracji. Kierowca mówi ile bierze za

przejazd i trzeba czekać aż zbiorą się wszyscy pasażerowie, czyli

aż zapełnią się wszystkie miejsca.

Już na początku drogi kierowca włączył płytę, a ja zaczęłam

się śmiać. Czy wciąż dziwisz się, że tu jest tak bezpiecznie? W sa

mochodzie z głośników rozbrzmiewała taka piosenka:


Ile to już czasu szukasz właściwej drogi? Czy nie wiesz, że

właściwą drogę wskaże ci Bóg?


To była normalna piosenka w rytmie pop, taka, jakie pojawiają

się na listach przebojów, ale wszystko było o Bogu. I zwrotki pięk

nie się rymowały: dia allegria, sorte forte, a słowa były o tym, że
jestem taki szczęśliwy, że znalazłem Boga. W refrenach anielskie

chórki śpiewały " Alleluja". I tak przez dwie godziny.

Rozmarzyłam się. Zatopiłam się w myślach. Patrzyłam na

ziemię przesuwającą się z oknem i cieszyłam się, że tu jestem.

271
Nielegalna imigrantka

Każda podróż jest jak nowe życie.


I ja za każdym razem jestem wdzięczna za to, że mam przy
wilej go doświadczać.

Lubię wiatr, który wieje w mojej głowie i oczyszcza myśli ze


wszystkiego, co się tam niepotrzebnie nagromadziło. Lubię wpa
dać na niespodziewane pomysły i odkrywać to, co wcześniej było

dla mnie niewidzialne.

Uwielbiam tropikalne poranki w wioskach przycupniętych na

końcach świata, gdzie j estem tylko ja, moje myśli i zaczynaj ący
się dzień. Trochę zaskoczone spojrzenia miejscowych i uśmiechy,

jakie chętnie ze sobą wymieniamy. Nowe smaki i zapachy i to

wszystko, czego nie jestem w stanie przewidzieć. Nawet to, co boli.

Bo podróżowanie jest też czasem staniem w miejscu. Na przy


kład pomiędzy dwoma krajami, na pasku ziemi niczyjej, kiedy wy

jechałeś już z jednego kraju, ale nie możesz wjechać do następnego.


ROZ DZ I AŁ 4 5

To jest zła pieczęć!


.. .. . . • •

Wyskoczyłam z samochodu, przeciągnęłam się, zarzuciłam

plecak na ramiona.
- Ja tam będę czekał, po drugiej stronie! powiedział kie

rowca.

Wszyscy zapłaciliśmy za podróż aż do miasteczka Santa Elena

de Uairen po wenezuelskiej stronie. A tutaj tylko szybko załatwi


my formalności.

Rzeczywiście. Bez problemu.

Brazylijski oficer patrzy na mnie znad paszportu, uśmiecham

się, dostaję pieczątkę i życzenia miłego dnia.

Obrigada17 ! - mówię i tanecznym krokiem zmierzam do

wyjścia.
Teraz jeszcze pieczątka wenezuelska i hop dalej do przodu.

17
Obrigada - (portug.) dziękuję (kiedy mówi kobieta). M ężczyźni mówią obri­
gada.

2 74
To jest zła pieczęć!

Pośpiesznie chowam się za szklane drzwi.


Jest zimno! Nieoczekiwanie i bez żadnego uprzedzenia gorący,

wilgotny, równikowy upał zamienił się w deszczowe zimno! No


tak, przecież j estem teraz w górach! A ja w krótkich spodenkach

i tropikalnej koszuli. Aaaa! ! ! Uciekać stąd!

Skulona przebiegam przez pas neutralnej ziemi. Wenezuela!

Czuję się jak w domu, chociaż hiszpański miesza mi się z portu­


galskim.

Bom dźa! To znaczy bźenos dźas! - poprawiam się od razu.

W wąskim, mdło oświetlonym korytarzu stoi kilka osób.

Po wizę? upewniam się.

Kiwają głowami. Z pokoiku wychodzi właśnie chłopak z ple


cakiem i paszportem w ręce. Zadowolony. Super. To teraz tylko

formalność.

Dawno temu, kiedy wyjeżdżałam do Wenezueli po raz pierw

szy, trzeba było z dużym wyprzedzeniem starać się o wizę i przy

nieść wymagany zestaw dokumentów, łącznie z zaświadczeniem

z miejsca pracy, wyciągiem z konta i pisemnym potwierdzeniem


celu wizyty.

Teraz można wizę turystyczną dostać na granicy, wystarczy

tylko ważny paszport i wiarygodny wygląd. Ach, i j eszcze j eden

drobiazg: brak aktualnych przestępstw. Ale ten drobny fakt na

razie umknął mojej uwadze. Poza tym byłam przekonana, że

wszystko jest w moim paszporcie w porządku.

275
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Następny turysta. Drzwi są uchylone, więc wszyscy słyszy

my rozmowę, która początkowo j est normalna, a potem coraz


bardziej dziwna. Paszport, cel wizyty, turystyka, wszystko się
zgadza. Cisza.
Skąd przyjechałeś? - pyta urzędnik.

- Z Barbadosu.

Przez które przejście graniczne?

W Caracas.
Samolotem?

Tak.

Masz wizę na trzydzieści dni.


No właśnie, przez miesiąc podróżowałem po Wenezueli,

a teraz chcę pojechać dalej do Brazylii.

Masz wizę na trzydzieści dni powtórzył urzędnik. Która

kończy się jutro.

No tak, wiem, ale . . .


Nie możesz pojechać dalej do Brazylii.

No ale . . .
Musisz wrócić d o swojego kraju tym samym przejściem

granicznym. Masz dwadzieścia cztery godziny na to, żeby opuścić

Wenezuelę·
No ale . . . zająknął się bezradnie chłopak z plecakiem.

Twoja wiza kończy się jutro.

Tak, wiem.
Musisz opuścić kraj przed upływem terminu ważności wizy.

Masz dwadzieścia cztery godziny.


No ale . . . Ja chciałem j echać do Brazylii.

To niemożliwe.

276
To jest zła pieczęć!

No, ale czy nie dałoby się czegoś zrobić?


Niestety, nie.
Nie może mnie pan puścić dalej do Brazylii?
Nie mogę. Masz dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie

kraju i musisz to zrobić przez lotnisko w Caracas. W przeciwnym


razie możesz mieć poważne kłopoty.

Urzędnik był nieugięty. Uprzejmy, cierpliwy, ale nieugięty.


Spojrzeliśmy na siebie w kolejce, ktoś westchnął ze współczu
ciem. Dwadzieścia cztery godziny na wylot z Wenezueli z lotniska
w Caracas? Małe szanse. Byliśmy na południowo wschodnim

krańcu kraju. Do najbliższego dużego miasta, Ciudad Bolivar, było


dwanaście godzin drogi autobusem. Stamtąd następne dziesięć.

Dwadzieścia dwie godziny podróży, pod warunkiem, że nie trzeba


będzie czekać na przesiadkę. No i że autobus wyruszy za godzinę.

Chłopak z Barbadosu wyszedł z wyrazem ciężkiego zasta


nowienia na twarzy. Do pokoiku wszedł następny turysta. Skąd

j esteś, j ak długo chcesz zostać w Wenezueli, stempel, dziękuj ę

bardzo. Odetchnęliśmy z ulgą. Następny. Dzień dobry, chwila


ciszy, stempel, do widzenia. Teraz ja!

Wchodzę. Uśmiech od ucha do ucha.

Buenos dias!

Znaj omość hiszpańskiego j est zawsze mile widziana, więc

opowiadam:

Podróżowałam przez miesiąc po Brazylii, a teraz wracam do


Wenezueli, skąd za kilka tygodni mam lot powrotny do Polski.

277
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Będę tu jeszcze mniej więcej przez miesiąc. Mam bilet lotniczy,


czy. . .
To jest pieczęć z Brazylii? przerwał mi urzędnik.
Tak j est!

Urzędnik poprawił okulary. Przerzucił kilka stron.

Miałam dużo brazylijskich pieczęci, bo często tu przyjeżdżam.


Co najmniej raz w roku, czasem więcej. Wszystkie są identyczne
- prostokątne, z dużymi literami. Różnią się tylko daty.

Urzędnik zmrużył oczy. Jedna pieczęć brazylijska. Następna


pieczęć brazylijska. Jeszcze jedna pieczęć brazylijska. Kartka po
kartce.

Dużo podróżujesz rzucił.


Tak. Lubię podróżować.

- To j est? .. zawahał się i przysunął paszport do oczu. To


jest aktualna pieczęć wyjazdowa z Brazylii?

Tak j est.

A to? . . A co to j est? zapytał urzędnik i pytanie zawisło

w pokoju j ak przestraszony moskit.


A to jest pieczątka wyjazdowa z Wenezueli! odrzekłam jak

gdyby nigdy nic. Przekraczałam granicę w dżungli.

Urzędnik podniósł oczy, spojrzał na mnie, a potem znów w mój

paszport.

- To nie j est pieczątka wyjazdowa z Wenezueli oświadczył.


Ależ tak! Wypływałam z wioski San Simon de Cocuy tuż

przy granicy z Brazylią i tam dostałam tę pieczątkę.

278
To jest zła pieczęć!

To nie jest pieczęć wyjazdowa z Wenezueli powtórzył twar

do urzędnik i usłyszałam w nim tę samą żelazną konsekwencją,

z j aką rozmawiał przed chwilą z chłopakiem z Barbadosu.

Och, naprawdę? zapytałam nieśmiało.

To jest zła pieczątka.

Zła pieczątka? Naprawdę?

Właściwa pieczęć wygląda tak urzędnik przystawił na

kartce oficjalną pieczęć imigracyjną. Taką z datą, nazwą miejsca

i słowem Salida, czyli "wyjazd ".

Ach, rzeczywiście zgodziłam się grzecznie.

A to j est zła pieczątka urzędnik popukał palcem w mój

paszport.

Och uśmiechnęłam się i otworzyłam szeroko oczy. Chcia

łam wyglądać na zdziwioną i niewinną.

Ta pieczęć jest nieprawidłowa! To przestępstwo!

No ale ja nie znam się na wenezuelskich pieczęciach po

wiedziałam grzecznie. Ja tylko przyjechałam tu na wakacje.

No tak, wiem, że nie znasz się na pieczęciach, dlatego in

formuj ę cię, że ta pieczęć j est nieprawidłowa i że tutaj zostało

popełnione przestępstwo. Nielegalnie opuściłaś Wenezuelę !

Nielegalnie? zdumiałam się.

Rety, błagam, no przecież ja nie zrobiłam niczego złego! Pa

miętałam nawet, żeby zdobyć j akąś pieczątkę w paszporcie! Gdy­

bym w ogóle o tym zapomniała i popłynęła sobie dalej nie dbając

o oficjalne potwierdzenie opuszczenia kraju, to może moglibyśmy

mówić o zaniedbaniu, ale przecież j a mam pieczątkę !

279
BLONDYNKA NA AMAZONCE

- To jest zła pieczęć! upierał się urzędnik.


Zapadła cisza.

Zobacz! dodał po chwili. Każdy człowiek przekraczaj ący

granicę musi być wpisany do systemu w komputerze! Widzisz?


N o widzę przyznałam cichutko.
To jest system! Nikt nie może wjechać ani wyjechać z kraju
z pominięciem systemu, rozumiesz?

- Rozumiem.

A to? Co to w ogóle jest?


- To j est pieczęć, jaką dostałam na granicy. Innej nie mieli.

Ale oni nie mają prawa wpisywać niczego w twoim paszpor-


cie ! Nie mają prawa! To może zrobić tylko ktoś, kto ma dostęp do
systemu i właściwą pieczęć!

Aha szepnęłam. - Rozumiem. I co teraz?


Będę musiał zadzwonić do centrali oświadczył urzędnik

i zabrzmiało to jak wyrok.

Do centrali? . .
Zatrzymuję twój paszport. Czekaj na zewnątrz.

Podziękowałam. Wróciłam na korytarz, dostałam współczu

jące spojrzenia od dwóch ostatnich osób w kolejce. Usiadłam na


podłodze.

Poczekam. Ile może trwać jeden telefon do centrali? Czy mogą

mnie nie wpuścić do Wenezueli? Co wtedy? Wrócę do Brazylii,

pojadę z powrotem do Manaus i może tam kupię bilet lotniczy


do Caracas? Ale czy wpuszczą mnie z powrotem do Brazylii jeżeli

godzinę temu z niej wyjechałam?

280
R O Z DZ I AŁ 4 6

On chce łapówkę
. .. . . • .. . .. •

Zostałam sama w ponurym, mdło oświetlonym korytarzu.


Pan urzędnik wyszedł w Bardzo Ważnych Sprawach. Kiedy wrócił,
natychmiast zrobiłam desant na jego biurko.
Jeszcze nic nie wiem.

Dodzwonił się pan do centrali?

Tak. Czekam na ich odpowiedź. Muszą się skonsultować


w centralnym biurem imigracyjnym na lotnisku w Caracas .

Dziękuj ę bardzo.
Proszę bardzo.
To może poczekam tutaj?

Nie. Czekaj na zewnątrz.

Wróciłam do mrocznego korytarza. Przeniosłam się do nie

wielkiego hallu, ale tam ktoś pofolgował sobie z pokrętłem kli

matyzacji i było koszmarnie zimno. W końcu wyszłam więc na


zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i z nadzieją na
odrobinę słońca.

281
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Na dworze wiał chłodny wiatr i padał lodowaty deszcz. A ja


wciąż w tropikalnej koszuli, klapkach i krótkich spodenkach.
Skuliłam się w kącie.
Wciąż czekasz? zagadnął mnie ktoś dwie godziny później .

Czekam skinęłam głową.


Nie chcą ci dać wizy?

Mam jakiś problem z pieczątką.


Z pieczątką? powtórzył gość.

Nie wiem kim był. Rozmawialiśmy po hiszpańsku. Wydaje mi


się, że był tam kierowcą albo może wartownikiem.
Popatrzył na mnie z lekkim politowaniem.

On chce łapówkę - wyjaśnił w końcu.

Kto? ! zdumiałam się.


No ten, kto nie chce ci dać wizy. Czeka na łapówkę.

Nie?! zawołałam z niedowierzaniem.

No jasne! Dasz łapówkę i od razu dostaniesz pieczęć w pasz

porcie.
Nie! To niemożliwe ! upierałam się, bo nie mieściło mi się

to w głowie.

Ależ oczywiście, że tak!


Nie! wołałam zdumiona i przebiegłam pamięcią kilka

minionych tygodni.

Spotykałam przecież różnych ludzi w różnych sytuacjach.

Potrzebowałam ich pomocy, czasem o nią prosiłam, ale czasem

oni sami wychodzili z propozycją.

I nigdy niczego za to nie chcieli! Nigdy!

282
. .

Pq>�-C � iVIOv '1. ��


�O�-u,WQMi� . .
- 0It\ c4� '. - wj �L
� ko\\cu,.

• • • , • •
.
B LO N DY N KA NA AMAZONCE

No, może raz, ale nie wiem czy to było serio, czy na żarty.

Kiedy zapytałam żołnierzy czy zgodzą się zabrać mnie na łódź,


dowódca spojrzał na mój telefon komórkowy. Nie było zasięgu,

więc i tak nie mogłam go używać, ale miałam w nim wgrane lek

cje języka portugalskiego, który chciałam sobie odświeżyć przed


przekroczeniem granicy.

Pokaż telefon powiedział dowódca.


Z lekkim wahaniem podałam mu aparat.
Fajny. Zobacz, naj nowszy model! Ile kosztował?
Nie wiem odrzekłam zgodnie z prawdą. Dostałam go
w prezencie.
- Hm, taki drogi prezent?

Dostałam go od firmy, która go produkuje. Na próbę.

Hm, hm, hm, zobacz jaki ma duży wyświetlacz!

Rozmawialiśmy potem j eszcze przez chwilę, opowiedziałam

skąd jestem i po co się tu znalazłam i j eszcze raz poprosiłam,

żeby mnie zabrali do swojej wojskowej łodzi, a wtedy dowódca


zażartował:

No, j eśli mi dasz ten telefon!

A ja roześmiałam się, j ak gdyby to był świetny żart. I oni też


się roześmiali. A następnego dnia zabrali mnie ze sobą.

Nigdy nie dałam nikomu łapówki! Nie wiem jak to się robi! Nie
chcę tego robić! Szeroko otwartymi oczami spojrzałam na tego

kierowcę czy wartownika.

Mówię ci! pokiwał głową. On chce dostać łapówkę.

Ale skąd! Powiedział, że musi zadzwonić do centrali!

284
On chce łapówkę

I co, zadzwonił?
Zadzwonił i musi czekać co postanowią ludzie w centralnym
biurze.

Ale ty j esteś naiwna! roześmiał się kierowca. Jak mu

zapłacisz, to zobaczysz, że "ludzie w centralnym biurze " natych


miast podejmą decyzję.

Patrzyłam na niego nieprzekonana. Jakoś nie mogłam w to


uwierzyć. To było coś tak abstrakcyjnie dziwnego i obcego, że nie
mieściło mi się w głowie.

Czy naprawdę ten urzędnik gdzieś między słowami ukrył ocze

kiwanie na łapówkę? Nie wydaje mi się. Powiedział, że mam złą


pieczątkę i że nie jest w stanie podj ąć decyzji, bo nigdy wcześniej

nie zetknął się z taką sytuacją, więc musi zadzwonić gdzieś do


swoich przełożonych, a oni muszą przeanalizować ten konkretny

przypadek i znaleźć rozwiązanie. Może już znaleźli?

Wróciłam pod szklane drzwi. Zapytałam go wzrokiem. Po

kręcił przecząco głową.

Byłam głodna, zmarznięta i zmęczona. Pomiędzy Brazylią


a Wenezuelą. Bez paszportu i bez prawa, żeby ruszyć dalej.
ROZ DZ I AŁ 47

W dżungli
.

prZeplSOW
,

Po godzinie usłyszałam, że ktoś mnie woła. Zerwałam się na

równe nogi. To kierowca colectivo! Całkiem o nim zapomniałam!


Coś się stało? domyślił się.

Mam kłopot z paszportem.

Jak długo jeszcze? zapytał.

Pokręciłam bezradnie głową. Skąd mam wiedzieć ile czasu

potrzebuj e szef centrali na podjęcie takiej decyzji?

Nie mogę dłużej czekać - powiedział przepraszającym to­

nem. - Pozostali pasażerowie chcą jechać dalej .

Jasne, jasne! zgodziłam się. Oczywiście!

Ach, i mój bagaż! Dopiero wtedy sobie przypomniałam, że


moja podróżna torba śpi sobie spokojnie w bagażniku samocho

du. Kierowca mógłby sto raz z nim odjechać i nawet bym się nie
zorientowała, że już go nie ma. Ale on chodził po obu przejściach

granicznych tak długo, aż mnie znalazł.

286
W dżungli przepisów

Zabrałam walizkę, życzyłam mu szerokiej drogi i wróciłam


na schodki. Ach, nie, przepraszam, najpierw wyjęłam z walizki

ciepły polar, w który natychmiast się zawinęłam .

Zastanówmy się. Na czym właściwie polega mój problem? Że


nie mam właściwej pieczęci w paszporcie, przez co system nie

zarejestrował mojego faktu opuszczenia terytorium Wenezueli.

Brazylijczykom to nie przeszkadzało.

Z drugiej strony, przyznaję, starałam się odwrócić ich uwagę


sympatyczną rozmową, w czym p omagał mi pewien Hiszpan

o imieniu Salvador (czyli Zbawiciel) i wyglądzie Jezusa Chrystusa.

Fajne towarzystwo znajduje się w podróży, prawda?

A gdyby tak po prostu przystawić teraz tę zaległą pieczęć


wyjazdową z Wenezueli i od razu wbić mi do paszportu stempel

imigracyjny? Żeby był ślad w systemie, że wyjechałam i znów

przyjeżdżam. Pan urzędnik mógłby nawet przystawić wsteczną


datę? .. O nie, nie, tu się zanadto rozpędziłam. Przecież system

istnieje w komputerze. A gdyby przystawił pieczęć bez daty? Tylko

taką potwierdzającą tę wcześniejszą nieważną pieczątkę?

Zaraz. Przecież to jest bez sensu.


Życie człowieka podlega rządom pieczątki?

Naprawdę?

Ja jako ja nie mam znaczenia o ile nie posiadam dokumentu


zatwierdzonego przez urzędnika? Jezu, co tu się porobiło w tym

świecie?

287
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Wszyscy i wszyscy mają działać zgodnie z systemem? Bo sys


tem rejestrujący przepływ oraz pobyt ludności jest najważniej

szym wyznacznikiem sensu naszego istnienia? A jak ktoś wyła


mie się z systemu, to system się zawiesza i j esteś wyrzucony na

margines życia jak nieużyteczny odpad?


Siadasz wtedy na kawałku ziemi neutralnej pomiędzy dwoma

systemami i musisz cierpliwie czekać na swój los. Godzinę. Dwie

godziny. Trzy godziny. Aż panie i panowie urzędnicy podejmą


decyzję i wydadzą wyrok. Czy lekarz ma tyle czasu, żeby zająć się

tobą kiedy jesteś chory? Nie. Ale kiedy jesteś zdrowy, to urzęd

nicy w sądach, biurach i urzędach debatują nad stanem twojego

istnienia.

Po to mamy te wszystkie paszporty, wizy, dowody osobiste,

karty magnetyczne, numery PIN, numery PESEL, numery klienta,


numery abonenta, karty wstępu i identyfikatory. A do każdego

dokumentu i numeru jest długa i skomplikowana procedura wraz

z armią urzędników, którzy pilnują jej wykonywania oraz armią

strażników pilnujących urzędników.

To jest system.

Wielki, złożony z wielu elementów zazębiających się ze sobą,

sztywny i sterylny. I pusty w środku. A my wszyscy musimy być

jego poddanymi.

A gdyby tak po prostu machnąć ręką na ten paszport ze wszyst

kimi Ogromnie Ważnymi Pieczątkami, wsiąść do taksówki i poje

chać do miasta na gorącą zupę? Oddychać, iść przed siebie zamiast

martwić się, że mam nieodpowiedni rodzaj pieczątki?

288
W dżungli przepis6w

Wstałam.
Postawiłam kołnierz polara. Wiał zimny wiatr. Zarzuciłam
plecak na ramiona. Odwróciłam się po raz ostatni w stronę szkla­
nych drzwi i wąskiego korytarza. Jakaś znaj oma postać.

To on! Pan celnik! Macha do mnie! Lecę do pana!

Tak? wpadłam zdyszana do pokoiku.

Trudna sprawa urzędnik pokręcił głową. Ale dodzwoni

łem się w końcu do centrali, a oni zwołali nadzwyczajne posie­

dzenie.

Ach tak?

Nie spotkałem się j eszcze z takim przypadkiem.


- Hm.

Nie będę panu wyjaśniać, że j est to mój drugi taki przypa­

dek w życiu, ale o pierwszym nikt się nigdy nie dowiedział. Na

szczęście.

Nikt nie wiedział co zrobić w takiej sytuacji. Bo to co zrobiłaś

było nielegalne.

Bardzo mi przykro. Nie wiedziałam, że to j est nielegalne.

No tak, bo przecież to nie j est właściwa pieczątka.

"
"Właściwa pieczątka ! To wracało j ak refren. W sumie nie
zrobiłam niczego złego, tyle tylko, że miałam nie taką pieczęć,

jaką życzy sobie system.

Przykro mi powiedziałam grzecznie.

Pan urzędnik skinął głową.

Nie ma przepisu na taką sytuacj ę.

289
BLONDYNKA NA AMAZONCE

No tak, jasne. Trzeba było stworzyć nowy przepis.

Myślałam, żeby może po prostu przystawić pieczęć wjazdową


i. . . zaczęłam nieś miało.

To niemożliwe! przerwa� urzędnik. To byłoby wbrew

przepisom. Bo gdzie masz pieczęć wyjazdową?

o nie, zdaje się, że wracamy do punktu wyjścia. Do " niewła


ściwej pieczątki ". Milczałam.

No właśnie! skwitował pan urzędnik. Musimy działać


zgodnie z prawem!

Oczywiście.

A może powiem mu co myślę o całym systemie, pieczątkach

i pracy w urzędzie? I podsunę mu pomysł, żeby rzucił to wszystko


i zamienił biurko na coś, co byłoby jego prawdziwą pasją?

Ciekawe co ten pan urzędnik robi po pracy. Pływa na kajcie?

Maluje? Piecze fantastyczne ciasta? A może nie ma pasji? Przy­

chodzi do domu, siada w starym, wyblakłym fotelu i martwi się


złym zachowaniem swoich dzieci?

I pewnie nawet nie przyjdzie mu do głowy, że brak chęci do


nauki, złe towarzystwo i inne wybryki j ego dzieci to właśnie kon

sekwencja jego życiowych wyborów - tego, że nie znalazł swojej

pasji, nie ma radości i czuje się więźniem swojej pracy? ..

A z drugiej strony to właśnie na takich ludziach jest zbudo

wany system. Bo gdyby ten pan miał swoją pasję i zbudowałby

na niej swoje dobre, szczęśliwe życie, to nigdy nie zgodziłby się


pracować w tym ciasnym pokoiku w dżungli przepisów, pieczęci

290
W dżungli przepisów

i procedur. On byłby szczęśliwy, jego żona i dzieci byłyby szczę

śliwe bo takie szczęście płynące z wewnątrz szybko się szerzy

i przenosi na innych.
No, ale wtedy brakowałoby robotników do podtrzymywania

systemu. I dlatego system każe ci myśleć, że jeśli go opuścisz, to

zginiesz. Że lepiej mieć stare biurko, znienawidzoną pracę i szy

derczego szefa niż spróbować żyć na własną rękę.

Ale nawet gdybym mu powiedziała wszystko, co wiem na ten


temat, powiedziałby, że to niemożliwe. Bo bardziej niż przepisy

systemu zniewalają go ograniczenia, w które on sam nieświadomie

zgadza się wierzyć.

Och, przepraszam, słucham? ocknęłam się .


W pokoiku panowała cisza. Wszyscy turyści dostali swoje

drogocenne pieczątki i ruszyli w dalszą drogę.

Zostałam tylko ja.

Niewłaściwa pieczątka.

I pan urzędnik.

Nie dam ci nowego stempla powtórzył.

Zamrugałam. Co to oznacza? Mam wracać do Brazylii? Mam


zamieszkać tutaj na pasku neutralnej ziemi? Mam nielegalnie

j echać dalej?
Centrala postanowiła, że j est tylko j edno rozwiązanie.

Wstrzymałam oddech. No, prawdę mówiąc " centrala" mogła

ze mną zrobić wszystko, co zechce. Miała mój paszport. Mogła

mnie wtrącić do więzienia, deportować, ukarać grzywną, wysłać


do obozu karnego dla krnąbrnych turystów.

291
BLONDY N KA NA AMAZONCE

A więc? Jaki jest wyrok? ..

Pojedziesz dalej na pierwszym stemplu.

Słu-ucham? - aż się zająknęłam z wrażenia.

Miesiąc temu w Caracas dostałaś wizę na dwa miesiące. Na


lotnisku zostałaś zarejestrowana w systemie.
No tak, zostałam zarejestrowana.

Dostałaś poprawną pieczęć o, zobacz.

Rzeczywiście, moja pieczęć wjazdowa była j ak najbardziej


oficjalna i zgodna z procedurami.

Zgodnie z przepisami ta pieczęć daje ci prawo przebywania

na terytorium Wenezueli do 15 marca.

Ach! sapnęłam. Mam bilet lotniczy na 14 marca!

Urzędnik skinął głową. Zapadła cisza. Rety! ! ! Czyli mam zigno

rować w ogóle fakt, że byłam w Brazylii? Mój paszport będzie


opowiadał zupełnie inną historię niż ja! Czy to nie jest niesamo­

wite? Abstrakcyjne? Dziwne?

System nie nagnie się do prawdy.

Prawda zostanie nagięta do wymagań systemu.

Ale oczywiście, nie ma sprawy. Bylebym tylko mogła już je

chać dalej .

Tak zrobimy potwierdził pan urzędnik.

Dziękuję bardzo.

Pamiętaj na przyszłość, żeby przekraczać granicę tylko


w miejscach ściśle do tego wyznaczonych.

292
W dżungli przepisów

Roześmiałam się mimo woli.

Podróżowanie polega właśnie na tym, żeby być tam, gdzie

bycie nie j est zaplanowane.

Tak j est powiedziałam.


Musisz opuścić terytorium kraju przed upływem ważności
wizy.
Tak j est. Rozumiem.
Szczęśliwej podróży podał mi paszport.

Aaaaaaaaa! ! ! ! ! Mam go! ! ! ! Z radością zacisnęłam palce na czer


wonych okładkach. Co się kryje w j ego wnętrzu to inna sprawa.
Przez miesiąc byłam j ednocześnie w dwóch miejscach oddalo
nych od siebie o setki i tysiące kilometrów. Czy ktoś potrafi zrobić
taką sztuczkę? A ja mam na to dowód!

Dziękuję panu bardzo! powiedziałam z wdzięcznością,


chwyciłam za paszport i zwiałam. Zanim pan urzędnik, system
oraz centrala zmienią zdanie.
ROZ DZ I AŁ 4 8

Anioł i Szatan

Santa Elena de Uairen leży na południowo wschodnim krańcu


Wenezueli, dwadzieścia godzin drogi od stolicy i piętnaście minut
od granicy z Brazylią. Niedaleko jest też granica z Gujaną, ale

nie czynna, bo oba kraje od lat nie mogą się dogadać w którym
miej scu dokładnie ta linia powinna przebiegać.

To małe miasteczko, o którym nikt by pewnie nigdy nie usły­

szał, gdyby nie trzy niezwykłe rzeczy, które znajdują się w jego

najbliższej okolicy: złoto, diamenty i święte góry.

Po diamenty przyjechał tu właśnie farmaceuta nazwiskiem

Lucas Fernandez Pena. Musiał znaleźć w tej okolicy coś cen

niejszego niż szlachetne kamienie, bo postanowił zostać tu na

zawsze. I to on nadał wiosce nazwę na cześć swojej córki Eleny


i przepływającej w pobliżu rzeki Uairen.

Ale wcale nie był tam pierwszy.

294
Anioł i Szatan

Ta ziemia należy do Indian z plemienia Pemón. Jest niezwykła


i niepodobna do żadnego innego miejsca na świecie. Na płaskiej
gigantycznej sawannie stoją poj edyncze kwadratowe góry. In
dianie nazywali j e tepuy, co w ich j ęzyku oznacza " miejsce, gdzie

mieszkaj ą bogowie".
I to wiele wyjaśnia, bo gdzie bogowie mieliby ochotę zamiesz

kać? Zapewne w miejscu odpowiednio wysokim, skąd mogliby


swobodnie obserwować ziemię, a jednocześnie tak niedostępnym,

żeby żadni przesadnie religijni lub nadmiernie bezczelni nie byli


w stanie się do nich dostać. I takie właśnie są te góry.

Najprościej będzie to zrozumieć jeśli powiem, że na większo


ści z nich nigdy jeszcze nie stanęła ludzka stopa. Bo nawet teraz,

w erze nowoczesnych wynalazków, lotów w kosmos i nurkowania


na dno najgłębszego miejsca w oceanie, góry tepuy wciąż pozo

stają niezdobyte. Są zbyt trudne, zbyt niebezpieczne, zbyt strome

i zbyt wysokie.

I prawdę mówiąc trudno nawet powiedzieć co się znaj duje na

ich wierzchołkach. Bo te stołowe góry to skalne ostańce z czasów

prehistorycznych.

Dawno, dawno temu poziom gruntu był znacznie wyższy.

Przez miliony lat ziemia osadzała się i opadała, nieruchorne po­

zostały tylko najtwardsze głazy. I to właśnie są te święte góry. Nie

wiadomo jakie rośliny i zwierzęta przeżyły na nich do naszych


czasów. Być może powstał tam zupełnie odrębny, niepowtarzalny

mikrokosmos .

295
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

Tak j est na pewno na kilku górach tepuy, które zostały zba


dane.

Z jednej z nich Auyantepui spada najwyższy wodospad

świata. Amerykanie mówią na niego Angel Falls18, po hiszpańsku


nazywa się Salto Angel19, ale w rzeczywistości jego prawdziwa na
zwa brzmi Kerepakupai Vena i nie ma nic wspólnego z aniołami,
co sugerują poprzednie nazwy.

Jimmie Angel był amerykańskim lotnikiem oraz poszukiwa


czem przygód i złota. A może raczej złota i przygód, bo te drugie

same go znalazły. A on w poszukiwaniu tego pierwszego przyle


ciał aż tutaj po raz pierwszy na początku lat dwudziestych XX w.

razem z geologiem o nazwisku McCracken.


Podobno spotkali się w Panamie, gdzie w miejscowym barze

obaj szukali marzeń na dnie kufla z piwem. Od słowa do słowa,


Jimmie Angel obiecał, że j eśli McCracken zapłaci za przelot, to
zabierze go swoim samolotem do miejsca, gdzie j est mnóstwo
złota. Wylądowali na płaskowyżu na jednej z gór tepuy i znaleźli
tam podobno rzekę pełną złota. Załadowali ile się da i wrócili do
Stanów Zjednoczonych.

Ale kto raz zakosztuj e bogactwa, ten nigdy nie będzie miał

dość. Mniej więcej dziesięć lat później Jimmie Angel wrócił na


Gran Sabanę, latał nad górami i usiłował z powietrza wypatrzyć

złotonośny teren.

18
Angel Falls - (ang.) dosł. Wodospady Anioła.
19
Salto Angel - (hiszp ..) Wodospad Anioła.

296
• • • •
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Podobno znalazł następną rzekę złota. W październiku 1937 r.


postanowił wylądować na wielkim, dzikim płaskowyżu znaj­
dującym się na wierzchołku gigantycznej góry Auyantepui, na
wysokości około dwóch tysięcy metrów20•

Był październik, koniec pory deszczowej. Oprócz pilota i jego


żony, w samolocie znajdowali się też dwaj Wenezuelczycy. Gustavo
"
" Cabuya Heny i jego ogrodnik Miguel Angel Delgado pochodzili
z miasta Ciudad Bolivar. Obaj wiele razy byli w dżungli i tylko
dzięki nim ekspedycja miała szansę dotrzeć szczęśliwie z powro
tem do cywilizacji.

Gustavo Heny tak opisał to, co się zdarzyło:

o świcie dnia 9 października 1 937 r. wszystko było gotowe. Wystar


towaliśmy bez problemów o 11:20, piętnaście minut później dotarliśmy
nad płaskowyż, nad którym lecieliśmy przez kilka minut. Nie mogłem
ukryć emocji w obliczu faktu, że za chwilę odważymy się na Wielką
Niewiadomą lądowania na Auyantepui.
Jimmie Angel był tak pewien tego, co robi, że w chwili, kiedy
znaleźliśmy się nad dogodnym miejscem do lądowania, zgasił silnik
i przełączył wszystkie ustawienia w pozycję OFP. I wtedy nie mieliśmy
już odwrotu . . .
" Flamingo" zaczął delikatnie opuszczać się na powierzchnię, w ide­
alnej pozycji do lądowania na trzy. Z tyłu za nami zostawał ślad opon

20
Płaskowyż na szczycie Auyantepui ma 666,7 m 2 powierzchni i jest nachylony.
Z jednej strony na wysokość 1600 m n.p.m., a z drugiej - 2450 m.

298
Anioł I Szatan

odciśniętych w małych trawiastych pagórkach, ale samolot za każdym


razem zapadał się coraz głębiej z powodu zmniejszającej się prędkości
i braku odciążenia ze strony skrzydeł.

Wszyscy siedzieliśmy w całkowitej ciszy, aż nagle rozległo się wo­


łanie. To Gustavo Heny z głębi kabiny krzyczał do pilota:
Podnieś go, Jimmie, podnieś go!. . .
W tym samym momencie samolot lekko podskoczył, a potem opadł
na znacznie bardziej rozmiękłą ziemię, w której natychmiast zanurzył
się cały przedni osprzęt do lądowania.
Ogon samolotu uniósł się w górę, co dodatkowo obciążyło przód.
Samolot zarył się nosem w błocie aż po śmigło i w tej pozycji znieru­
chomiał, tak jakby chciał powiedzieć:
- Auyantepui, wobec twojej potęgi poddaję się i składam broń.
Była 1 1 :45 przed południem21•

Gustavo i Miguel dobrze znali teren i zabrali o dpowiedni


sprzęt. Mieli namiot, osiemdziesiąt metrów mocnej liny i zapas

j edzenia na piętnaście dni.


Nie było wyjścia. Z białej tkaniny na skrzydle samolotu uło

żyli napis All OK22 i przykleili go taśmą obok czerwonej strzałki

wskazującej kierunek ich marszu. To na wypadek, gdyby ekipa

ratunkowa znalazła rozbity samolot. Tyle że kiedy samoloty po­

szukiwawcze przelatywały w tej okolicy, chmury wisiały tak nisko

i tak ciasno, że nic nie było widać.

21 "
" Lineas , Gustavo Heny to Enrique Lucca, 1970, tłum. Beata Pawlikowska.
22
All OK (ang.) Wszystko w porządku.
-

299
BLONDY N KA NA AMAZONCE

Samolot pozostał na szczycie przez ponad trzydzieści lat.


Dopiero w 1970 r. śmigłowiec Wenezuelskich Sił Zbrojnych pod
niósł go z błota i zaniósł do Muzeum Lotnictwa w Maracay, gdzie
został oczyszczony, a następnie ogłoszony skarbem narodowym

i umieszczony przed budynkiem lotniska w Ciudad Bolivar. I tam


spoczywa do dziś.

Czy to nie dziwne, że najwyższy wodospad świata nosi nazwi


sko amerykańskiego pilota?

Jeszcze bardziej dziwne wydaje mi się to, że Angel po angielsku

to " Anioł ", czyli Angel Falls oraz Salto Angel znaczy "Wodospad
Anioła" i spada z góry, którą Indianie mieszkający w tej okolicy
od tysięcy lat nazwali Auyantepui, czyli " Siedzibą Szatana".
R OZ DZ I AŁ 49

Wiesz jak to jest


. .. . ..

Santa Elena de Uairen!

Wenezuela!

Zimno! Skuliłam się w taksówce ze szczęśliwie odzyskanym

paszportem w garści. Teoretycznie było tak, jakbym nigdy nie

opuściła tego kraju, tylko magicznym sposobem rozpłynęła się


w powietrzu nad brzegiem Orinoko, a miesiąc później zdemateria

lizowała się kilkaset kilometrów dalej na wschód. Nie ma sprawy.

Teraz tylko muszę znaleźć hotel i coś do jedzenia.


Jak? Bardzo prosto.

Siedzisz w taksówce, gawędzisz z kierowcą i rozglądasz się na

boki. W pewnej chwili widzisz szary szyld trzepoczący w deszczu


z napisem " Hotel " i wołasz:

Tutaj , tutaj !

Wbiegasz po betonowych schodkach do pustej recepcji, otrze

pujesz deszcz z włosów i szukasz jakiegoś śladu życia. Puste drew

301
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

niane biurko, napis Feliz Ano Nuevo z wyblakłego złotka na ścianie

i cisza.
Cisza.

Cisza.

Buenos dźas! wołam w głąb korytarza.

Cisza.

Halo, ludziska, macie gościa! woła kierowca taksówki, który


wszedł za mną po schodkach.

Cisza.
Halo, dzień dobry! - stukam w blat biurka.
Si23? rozległ się nagle z tyłu dziwny głos.

Podskoczyliśmy oboje, a kierowca aż cofnął się o krok.


Nie wiadomo skąd, pewnie z jakichś tajemniczych drzwi za

naszymi plecami wynurzyła się dziewczyna w niebieskiej sukience

z bufkami. Wyglądała tak, j akby wybierała się na bal. Czy mamy

ją teraz zaprosić na tańce? Czy przeprosić, że zajmujemy jej cenny


czas? Czy też może to jest naprawdę miejsce, gdzie wynajmuje się

pokoj e przybyszom z daleka?


Kierowca miał najwyraźniej podobne wątpliwości, bo zapytał

nagle:

Czy to jest hotel?

Tak, to j est hotel odrzekła dziewczyna, ale nie ruszyła się

z miejsca.
Czy są pokoje? zapytałam.

23
Si? - (hiszp.) Tak?

302
B LO N DY N KA NA AMAZONCE

Tak, są pokoje.

Czy ma pani j eden pokój dla j ednej osoby?


- Mam.
To ja przyniosę walizkę zaoferował się pośpiesznie tak

sówkarz.

A dziewczyna stała nieporuszona, tak jakby niebieska suknia

unosiła ją nad ziemią·


To ja też zaraz wrócę - dodałam i wyskoczyłam na deszcz.

Hotel był trochę dziwny. Kierowca jakby zanadto się śpieszył.

Dziewczyna wydawała się zatopiona w błękitach swojej sukienki

i nieobecna.

Ale dostałam pokój , klucz i dach nad głową. Włożyłam do

datkową bluzkę z długimi rękawami, płaszcz przeciwdeszczowy,

nasunęłam kaptur na czoło i wyruszyłam na łowy.

Był jeden otwarty bar i jedno dostępne danie.

Sapa de res powiedział właściciel.

Zupa z wołowiny.

Nie wahałam się. Jestem wegetarianką, ale ponad wszystko

jestem głodnym człowiekiem.

- Poproszę sapa de res sin res - powiedziałam. Poproszę zupę


z wołowiny bez wołowiny.

Zdjęłam płaszcz przeciwdeszczowy i z wdzięcznością usiadłam


w kącie na drewnianej ławie.

304
Wiesz jak to jest

Bo wiesz jak to j est.


W życiu tak naprawdę chodzi tylko o dwie rzeczy: spożywanie
i wydalanie. Kiedy zabraknie jednej z nich, życie staje się nie do

zniesienia. Kiedy zabraknie obu, umierasz .

. • • • . • • -
• • • • • • •
ROZ D Z I AŁ 5 0

Szalone blondynki
• • ..

Jadę dalej . Przez bezludne pustkowia faluj ącej sawanny roz­


łożonej na pagórkach.

Nie ma nic. Ani drzew czy lasów, ani wiosek, ani j ezior. Tylko

okrągłe wzniesienia, sucha trawa, ruda ziemia. I wąski pasek pro

stej drogi, która wydaje się biec naprzód w poszukiwaniu sensu


swojego istnienia. Bo tutaj , w totalnej pustce bez ludzi i zwierząt,

komu miałaby być potrzebna?

Chyba tylko takim jak ja wędrowcom, którzy zapuszczają się


na koniec świata, żeby znaleźć coś, co wcześniej było nieznane

i nieopisane. Ale istnieje i wabi do siebie w magnetyczny sposób.

Ocknęłam się. Autobus jechał tak miękko, że zasnęłam wtulo­

na w promienie słońca na szybie. Wstałam. Wszyscy pasażerowie

też spali. Przeszłam między siedzeniami na tył, do toalety.


Hi, hi, hi, czasem myślę, że mam j akiś specj alny talent do
pakowania się w kłopoty.

306
Szalone blondynki

Naprawdę. Normalnym ludziom chyba nie zdarzają się takie


dziwne rzeczy.

Serio.

Idę o zakład, że tobie nigdy coś takiego się nie przydarzyło.

Ale zacznę od początku.

Jestem w Wenezueli. Droga jest prosta, gładka i pusta, tak

jakby wczoraj została zbudowana i jeszcze nikt nie dowiedział się

o jej istnieniu. Autobus mknie przed siebie jak spragniony moskit


do czyj ejś nagiej szyi. Jest tak spokojnie, ciepło i miło, że wszyscy

śpią. Z wyjątkiem kierowcy, oczywiście.

A ja powolutku idę sobie do toalety na końcu, zamykam za


sobą drzwi i siadam na tronie.

I nagle! Musiały minąć może ze dwie minuty odkąd zamknę

łam się w łazience, gdy autobusem coś zaczyna miotać. Skręca

w prawo, w lewo, wyje silnikiem, hamuje, przyśpiesza, znowu

skręca ostro w prawo, potem od razu w lewo, znowu w prawo.


Ostrożnie wstaj ę , chwytam się poręczy. . .

Bum ! Autobus nieoczekiwanie ostro skręca w prawo, rzuca

mną na drzwi toalety, a one posłusznie otwierają się pod moim

ciężarem, więc j ak rakieta lecę dalej ! ! !


Z gołym zadkiem zostaj ę wyrzucona z łazienki, lecę przez

szeroko otwarte drzwi i zanim zdążę się zorientować co się ze

mną dzieje, ląduję na dywaniku między siedzeniami.

Aaaaaaaa! ! ! ! !

Widzisz ten obrazek?

307
B LO N DY N KA NA AMAZONCE

Biała laska z opuszczonymi do kolan spodniami wypada jak


pocisk z zamkniętej łazienki i ląduje na twarzy na podłodze au

tobusu.
No sam powiedz, zdarzyło ci się kiedyś coś takiego?
Żeby wejść do łazienki akurat w momencie, kiedy prosta jak

strzelił nitka drogi niespodziewanie zamienia się w szaloną ser


pentynę zawiniętą wokół góry porośniętej dżunglą?

Zaryłam nosem w szorstkim dywaniku i pomyślałam, że to

j est tak idiotycznie abstrakcyjne, niewyobrażalne i komiczne, że

zaczęłam chichotać jak szalona.

N o błagam! Kto wylatuje z autobusowej łazienki świecąc gołym

zadkiem? No kto? Chyba tylko szalona blondynka!

To stało się tak szybko i tak bardzo zaskakująco, że zaczęłam

się śmiać.

Bo zobacz. Człowiek myśli o sobie różne fajne rzeczy i stara się


dobrze wypaść w oczach innych ludzi. Czesze się grzebykiem, ma

luj e rzęsy, wkłada ładną koszulę, jest zadowolony z tego, że kupił

sobie bilet na autobus, pakuje swój cenny bagaż, siada w miękkim

fotelu i ogólnie ma wrażenie, że nad wszystkim panuje.

A tu nagle niespodziewanie w j ednej sekundzie życie odziera

go z tej iluzji, chwyta w pas i po prostu rzuca nim jak chce. Na

przykład na środek autobusu pełnego ludzi. I to zanim zdążył

podciągnąć spodnie.

Czyż to nie j est zabawne?

A j eszcze w dodatku to j est człowiek, który pisze do gazet

i jest zapraszany do telewizji jako specjalny gość i wypowiada się

308
Szalone blondynki

na ważne tematy? Aż tu nagle ląduje na ziemi z gołym zadkiem


na wierzchu?

Wyobraziłam sobie jak to musi wyglądać i nie mogłam prze

stać się śmiać. Nawet nie było mi wstyd ani głupio z powodu tego,
co się stało, bo wydało się to tak abstrakcyjnie komiczne, że po

prostu śmiałam się na cały głos.


Podniosłam głowę i już chciałam wyj aśnić pasażerom co się
stało i przeprosić za ten niespodziewany widok, ale oni spali.
Naprawdę spali? Wydaje mi się, że tak.
Autobus głośno rzęził silnikiem, resory trzeszczały, koła le
dwie nadążały na ostrych zakrętach. Jest bardzo możliwe, że
w tym hałasie nikt nie usłyszał otwierających się drzwi i mojego

upadku. Albo wszyscy zgodnie zamknęli oczy, żeby oszczędzić


mi zażenowania.

Szybko wstałam, podciągnęłam spodnie i przytrzymując się


foteli, krok po kroku ostrożnie wróciłam na swoje miejsce.

Autobus zachowywał się jak szalony wagonik na karuzeli.

Prosta droga na bezludnej sawannie została daleko w przeszło

ści. Teraz jechaliśmy przez wilgotną dżunglę buchaj ącą żywymi


odcieniami zieleni i po wąskiej szosie tak krętej, jakby usiłowała

nas zgubić. Najpierw stromo serpentyną pod górę, a potem równie

gwałtownie i z ostrymi zakrętami w dół.

Dżungla ciasno zwieszała się po obu stronach drogi. Liście


uderzały w okna, gałęzie naciskały na dach. Wyraźnie było widać,

że cienki pasek szosy został wydarty dżungli bez pytania i wbrew

309
BLONDYNKA NA AMAZONCE

jej woli. Gdyby przez kilka dni nikt jej nie używał, zabrałaby go
z powrotem. Ale kiedy już wyciągała gałęzie po swoją własność,
znów pojawiał się następny ciężki, huczący pojazd, który usiłował
przebić się na drugą stronę·

Kierowca na zmianę naciskał pedał gazu i hamulec, j akby


starał się utrzymać równowagę. I pędził tak szybko, jak to tylko
możliwe na tej niebezpiecznej drodze.

A ja, podrzucana j ak w mikserze, trzymałam się z całej siły


oparcia, żeby nie wypaść z fotela. I za każdym razem kiedy przy

pomniało mi się j ak leciałam z łazienki przez otwarte drzwi,


zaczynałam się śmiać.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że w tym autobusie

zdarzyło się j eszcze coś, z czego zupełnie nie zdawałam sobie

sprawy.
ROZ DZ I AŁ 5 1

Stracone!
Zgubione !
.. .. . .., . .. ..

Pamiętasz jak wyglądał Dziki Zachód w westernach? Kowbo

je z rewolwerami za paskiem, rzucający spod kapeluszy twarde


spojrzenia, zakurzona osada zbudowana z desek, dwa sklepiki,
szeryf na straży prawa i salo on, gdzie grała muzyka i można było

napić się whisky. Nikt nie chciałby tam mieszkać, gdyby nie to,
że takie miasteczka powstawały w pobliżu złotonośnego potoku.
A te złote okruchy wypłukane z wody albo wydłubane ze skał były

obietnicą czegoś znacznie większego.

Nie chodziło tylko o bogactwo.


Ani o to, że pieniądze dają możliwość wygodnego życia w du

żym domu ze służbą.

Najważniejsze było to, co podświadomie się z nim kojarzy.

Kiedy będę bogaty, wszyscy b ędą mnie podziwiać i szanować.

Wszyscy będą chcieli być moimi przyjaciółmi. Będą zabiegać o moje

zainteresowanie i łaskawość. Kiedy będę bogaty, będę miał władzę

nad ludźmi. Także nad tymi, którzy dzisiaj mają władzę nade mną.

311
:. '
. " -.
. .
: ,. . ,.

?�tA"" �lĄd ar
t�� LAl wv.t€/{l\Ąll ck �
lak w� \fi osctdlie- J
ktć"'a�� ,�t �eaJMlL L o\�kCl ,
ie. rvJ.,Q,\J rV I\I\ctM e-t f\!\a.1.W� .
Stracone! Zgubione!

Myślę, że to jest prawdziwe źródło chęci zdobycia majątku.

A Dziki Zachód wciąż istnieje.

Tyle że nie na amerykańskiej prerii, ale tu, na wenezuelskiej

sawannie.
W osadzie, która jest tak nierealna, dzika i nieoswojona, że nie
ma nawet własnej nazwy. Na mapach oznaczono ją jako Kilometro

88, czyli miejsce znajdujące się przy drodze na osiemdziesiątym


ósmym kilometrze licząc od Santa Elena de Uairen.

Po kilku godzinach szalonej jazdy autobus zatrzymał się wresz


cie zdyszany jak wyścigowy pies na mecie. Wysiadłam.
To był Dziki Zachód!

Ubłocone samochody i motocykle, mężczyźni w wysokich


butach, z takim wyzywającym spojrzeniem i muskularnymi ra

mionami. Jakby byli w każdej chwili gotowi walczyć o swoj e.


Zdeterminowani. Nie mają nic do stracenia.

Tam, skąd pochodzą, nie ma pewnie prawie nic ani godno


ści, ani pracy, ani dostatku. Przyjeżdżają więc na koniec świata.

Wynajmują tani pokój, znajdują pracę przy szukaniu, płukaniu

albo kopaniu złota. Bez żon, dzieci i rodzin, żeby nic ich nie roz
praszało. Pracują po kilkanaście godzin dziennie, rozliczaj ą się

z każdego okrucha. Nadzorca ma broń.

Złoto to niebezpieczny narkotyk. Uzależnia i zmusza do tego,


żeby pragnąć go coraz więcej . A kiedy je masz, jesteś gotów zabić,

żeby nikt ci go nie odebrał.

313
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Czułam się jak podczas podróży w czasie. Wylądowałam na


zupełnie innej planecie! Pewne siebie, twarde spojrzenia spod
powiek, kapelusz nasunięty na czoło, czerwona glina na wyso
kich butach, kraciasta koszula nonszalancko rozpięta pod szyją.
Wszyscy szczupli, silni, opaleni, zdrowi. Dla słabych i chorych tu
nie ma miej sca.

Skup złota! napis na małym sklepiku ze szklanymi drzwiami

w złotej framudze. A niedaleko na tablicy ustawionej na ziemi


ręcznie namalowane: Kupię złoto.

Sklep z artykułami pierwszej potrzeby: hamaki, kalosze, pleca


ki, klapki. Fryzjer urządzony w otwartym garażu. Apteka. Hotel!
Cudownie !

Bez klimatyzacji? właścicielka kręci głową. Nie radzę. Tu

jest zatrzęsienie moskitów. Zj edzą cię w nocy.

Z klimatyzacją i tak nie będę mogła spać odpowiadam.


Nie lubię kiedy jest zimno.

Komary nie dadzą ci w nocy spać.


Zaryzykuj ę·

Jesteś pewna?

- Jestem.

A wentylator? Używasz?

Bardzo chętnie!

Poszukam obiecuje sympatyczna właścicielka i po chwili

prowadzi mnie do malutkiego pokoju, gdzie mieści się łóżko i sto

lik. A na nim wentylator.

3 14
Stracone! Zgubione!

Jest późne popołudnie. Śpieszy mi się z powrotem na ulicę.


Chcę znaleźć miejsce, skąd odjeżdżają autobusy, coś zjeść i zrobić
zdjęcia. 0, na przykład temu terenowemu samochodowi z napisem
Monster, czyli " Potwór". Na tablicy rejestracyjnej napis Amazonas.
Pomarańczowy lakier oklejony nalepkami.

Pośpiesznie sięgam po aparat. Ach, znowu zsunął się na dno


plecaka. Wsuwam rękę głębiej . A może wpadł do wewnętrznej
kieszeni?

Mam dwa aparaty. Jeden duży, ciężki, profesjonalny. Zwra


ca uwagę, przyciąga spojrzenia. Czasem wolę nie pokazywać go

w nieznanym miej scu. I dlatego zawsze mam przy sobie drugi

mały, kieszonkowy, płaski, taki, który można jednym gestem


wyj ąć, zrobić zdj ęcie i równie szybko schować. I tego aparatu

właśnie szukałam.

W kieszeni spodni i plecaka, pod dużym aparatem, w dodat

kowej skrytce z przodu. Wszędzie.

Zmarszczyłam brwi. Na pewno miałam go w autobusie, bo

siedziałam przy oknie wypatrując gór tepuy. A potem? . .


Prawdę mówiąc potem g o nie widziałam.

Jeszcze raz przeszukałam podręczny plecak. I nagle uświado


miłam sobie, że najprawdopodobniej położyłam ten mały aparat

na sąsiednim fotelu, żeby nie zsunął mi się z kolan. A potem . . .


A potem autobusem zaczęło rzucać na ostrych zakrętach i . . ° rety!
.

Ja raczej nie gubię rzeczy. Dbam o to, co mam. Pamiętam

zawsze, żeby przed wyj ściem z taksówki czy autobusu spojrzeć

315
BLONDYNKA NA AMAZONCE

na siedzenie i upewnić się czy niczego nie zostawiłam. I tak też


zrobiłam tym razem. Tyle tylko, że nie mogłam zobaczyć czegoś,
co dawno schowało się przed moimi oczami w ciemnościach pod

łogi pod fotelami.

Gdzle ten autobus? .. Dawno odjechał. I co teraz? . .

Znasz t o uczucie, kiedy życie zabiera ci coś, co uważałeś z a


swoją własność? Nawet jeżeli t o jest coś niezbyt istotnego, choćby

długopis albo rękawiczki. Nie chodzi o to ile to kosztowało, tylko

o to, żeby było TWOJE. Prawda?


Bo człowiek łatwo przyzwyczaja się do rzeczy. Nieświadomie

buduje swój świat i swoje poczucie bezpieczeństwa na powiększa

j ącym się zestawie przedmiotów i nie lubi, żeby coś mu ubywało.


To było moje. Należało do mnie. Znajdowało się w mojej kiesze

ni, mojej torebce albo mojej szafie. Zawsze mogłam po to sięgnąć


kiedy miałam ochotę. To stanowiło j eden z elementów mojej rze

czywistości. Było moje i takie miało zostać. Nie życzę sobie, żeby
zmieniło właściciela bez mojej wyraźnej zgody. Prawda?
I tak się właśnie wtedy poczułam.

To był mój aparat ! ! ! Mój ! ! ! Wygodny, mały, płaski, bez problemu

mieścił się w kieszeni. Był ze mną na kilku wyprawach. Zrobiłam


nim tysiące zdj ę ć i filmów. Był mój ! ! A gdzie jest teraz? ? ! ! Ze

wszystkim, co zdążyłam na nim zapisać podczas tej wyprawy? . .

Ach, w środku była karta szesnastogigowa! Część zdjęć zdą­

żyłam zrzucić na tablet, ale nie wszystkie. Mniejsza nawet o sam


aparat, ale te zdjęcia i filmy?! Stracone! Nie do odzyskania! Ach,

naprawdę ! Dlaczego musiało mi się to przydarzyć?

316
Stracone! Zgubione!

Szłam niepocieszona przed siebie. Jakie to przykre. Niespo


dziewane. Nieodżałowane. Jak mogłam zapomnieć o aparacie?

Miałam na nim zdj ęcia i filmy z ponad połowy tej wyprawy! Tak,
to prawda, w wielu miejscach jednocześnie robiłam zdj ęcia dużym
aparatem, ale nie wszędzie.

Niektóre były więc niepowtarzalne. Stracone. Zgubione. Ktoś


inny będzie teraz brał mój aparat w ręce, włączał go i używał. Ach,

było mi przykro ! ! Przykro ! ! ! Przykro ! ! !

Dlaczego miałam takiego pecha? Dlaczego nie schowałam


w porę aparatu?

I dlaczego właściwie jest mi aż tak mi przykro z powodu jego


zgubienia?

Zatrzymałam się.

Czy naprawdę utrata jednego niezbyt wielkiego przedmiotu


może mi aż tak bardzo zepsuć humor?

A j eśli tak, to właściwie dlaczego?

Czy chodzi o te niezapisane zdj ęcia, czy raczej może o nad

mierne przywiązanie do czegoś, co uważałam za swoją własność?

I jaki w takim razie wniosek powinnam z tego wyciągnąć?

I czego życie chce mnie w ten sposób nauczyć?

Nagle uświadomiłam sobie, że stoję przed lodówką wystawioną


na chodnik przed sklep. A tuż przed moimi oczami leży wielki,

czerwony, cudowny, soczysty kawałek arbuza.


ROZ DZ I AŁ 5 2

W KiloIl1etro 88
W Kilometro 88 są dwie drogi. Jedna główna z kałużami

i wyrwami w czerwonym błocie. Druga boczna, jeszcze mniejsza,


ukryta na tyłach tej pierwszej . To właściwie zaułek, gdzie lepiej

nie zapuszczać się zbyt daleko. Chude psy siedzą między kałużami

i głodnymi oczami wpatrują się w okno małej garkuchni urządzo

nej w ruderze. Może coś uda się dzisiaj zj eść. Bo jeśli nie, to i tak

od dawna pogodziły się z myślą o śmierci z głodu.

Ktoś rzuca mi spojrzenie zza poszarpanej kotary. Ktoś inny

szybko zatrzaskuje drewniane okno. Kobieta schylona nad mi

ską z praniem nie podnosi głowy. W powietrzu unosi się dziwny

zapach. Czegoś, co jest dzikie, gwałtowne i niemożliwe do po

wstrzymania jeżeli wybuchnie. Szybko cofam się z powrotem na

róg i do głównej drogi.

Świat w Kilometro 88 jest jasno i wyraźnie podzielony. Kobiety

sprzedają ubrania i gotują. Mężczyźni pracują w kopalni złota. 0,

jest i miejscowy bar pod dumnym szyldem Restaurante. Nic nie

318
W Kilometro 88

jadłam od rana. Wchodzę do środka. W ciemnym wnętrzu przy


kilku stolikach siedzą posępni mężczyźni nad butelkami piwa.

Ten bar jest j ak jaskinia zmęczonych drapieżników.

Drugi bar. Białe stoliki na zewnątrz i kelner o szklistych


oczach.

Czy j est coś do jedzenia? pytam.


- Jest odpowiada bez namysłu.

No bo co to właściwie za pytanie? Czy jest coś do jedzenia

w barze? A gdzie indziej miałoby być coś do jedzenia jeśli nie tutaj?

A co jest?
Hamburger dodaje od razu.

A jeszcze coś?
I cachapa.

Cachapa to gruby placek usmażony z mielonej kukurydzy. Jest


bardzo słodki, myślę, że sypią do niego kilka łyżek cukru.

I jeszcze coś?
Jest piwo.

No właśnie. Dziękuj ę . Idę dalej .

To jak to właściwie jest z tymi przedmiotami? Dlaczego zgu

bienie małego aparatu fotograficznego wydaje mi się tak bardzo

przykre? Gdybym straciła profesjonalny, drogi sprzęt, to mój żal


byłby bardziej zrozumiały, ale ten mały, podręczny aparat?

Weszłam do piekarni. Kupiłam ciepłe bułki i kawałek sera.

A może tu wcale nie chodzi o przedmiot, tylko o to, że za bar­


dzo się do niego przywiązałam? Czyli to, co mnie boli najbardziej,

to nie zgubienie zdjęć, tylko to, że zostałam zmuszona rozstać się


z moją własnością?

319
B L O N DYNKA NA AMAZONCE

Lubię patrzeć na moje myśli. Widzieć to, jakie są naprawdę,


bez ukrywania przed sobą uczuć, które są dla mnie niewygodne.

Bo tak, wcale nie jest mi przyjemnie zgubić aparat fotograficzny,


ale najbardziej fascynujące j est to jakie to budzi we mnie emocje
i skąd one się naprawdę biorą.
Żałowałam zdjęć, które zostały na karcie pamięci i filmów,

które nakręciłam na statkach płynących po Amazonce. Ale tak


najbardziej bolało mnie to, że to był mój aparat. Przywiązałam

się do niego. Lubiłam jego kształt, lubiłam trzymać go w palcach,

a teraz . . .

Ale zaraz. Zatrzymałam się w pół kroku.

Może tak właśnie miało być?

Może mój aparat wypełnił już swoją pracę u mnie i teraz chciał

znaleźć nowego właściciela? Więc skorzystał z okazji, kiedy spu­

ściłam go z oka i po prostu poszedł swoją drogą. Ktoś inny będzie


czerpał radość z tego, że będzie go włączał, wysuwał obiektyw,

przykładał do oka i robił zdj ęcia.

To piękne! Ja przecież właściwie nie straciłam aż tak wiele!

Zyskałam za to bardzo ważną informację o tym, że zbytnio

przywiązuj ę się do przedmiotów. Kiedy coś mam, to uważam, że


to jest moje. I podświadomie żądam, żeby pozostało moje.

A przecież tak wcale nie musi być.


Uwolnienie się od konieczności posiadania daje niesamowite

poczucie wolności. Bo przecież prawdziwa radość nie bierze się

z faktu posiadania czegoś, tylko ze świadomości bycia człowie

kiem tu i teraz.

320
W Kilometro 88

Kiedy coś masz i bardzo j esteś do tego przywiązany, ciągle


podświadomie towarzyszy ci strach, że możesz to stracić i że
będziesz wtedy smutny. I ten strach właściwie nie pozwala ci się

cieszyć tym, co masz. I to dlatego starasz się mieć coraz więcej.


Bo lubisz mieć.

A kiedy lubisz mieć, to nie chcesz tego stracić.


A jeśli to stracisz, to masz poczucie krzywdy i straty.
Ha!
Dokładnie tak jak ja!
A więc uwalniam się od tego uczucia!

Tak! Niech ktoś sobie znajdzie mój aparat i niech ma przy


jemność z tego, że go używa. Niech sobie nim zrobi fajne zdj ęcia
i cieszy się z ich oglądania.

Puszczam się tej upartej myśli, że to był " mój aparat ".

Był mój przez chwilę, a teraz niech sobie wędruje dalej .


To prawda, straciłam trochę zdj ęć i wszystkie filmy, ale trudno.
Może i tak nie wykorzystałabym ich do niczego.

Jestem lekka! Swobodna! Już nie jest mi przykro ! Mój dobry


humor nie będzie zależał od posiadanych przeze mnie przedmio­

tów. Dziękuję ci, mój aparacie, że przez kilka lat fajnie nam się
razem podróżowało. A teraz życzę nowemu właścicielowi, żeby
było mu równie przyjemnie.

Hurra!

Jestem wolna! . . .

321
R O Z D Z I AŁ 5 3

Pan InaInut
. . ·
.. .

Sprawdziłam to wiele razy w różnych sytuacjach i zawsze

odkrywam to na nowo. Życie dostosowuj e się do tego, co nosisz


w duszy.
Niekoniecznie do twoich świadomych myśli, oczekiwań i pra
gnień. Raczej do tego, co jest ich prawdziwym źródłem, czyli praw

dziwą intencją kierującą twoimi decyzjami. Dokładnie wyjaśniłam

to w książkach z serii "W dżungli podświadomości ", teraz chcę


powiedzieć tylko tyle, że to co w sobie nosisz, j est warunkiem
tego, co się zdarzy.

ł znowu tak było! !

Wczoraj specjalnie znalazłam miejsce skąd odj eżdża autobus

do Ciudad Bolivar. To najbliższe duże miasto, z którego chcia­


łam j echać dalej na zachód. Dziewczyny w sklepiku uprzejmie

wyjaśniły, że owszem, są dwa autobusy, j eden o dziewiątej rano


i drugi o jedenastej.

322
Pan lIallul

Wstałam przed siódmą rano, wzięłam zimny prysznic, zjadłam


kawałek arbuza i pomyślałam, że pójdę kupić bilet na ten autobus

o dziewiątej .

Poranek był cudowny, gorący, rozśpiewany. Ulice puste. No,

z wyjątkiem kilku żołnierzy z karabinami.

Dziki Zachód. Złoto. Diamenty. Przez cały dzień i całą noc


w osadzie widać uzbrojonych żołnierzy. W wysokich skórzanych

butach, zielonych mundurach i czapkach są przez cały czas czujni.


Obserwują. Trzymają ręce tak, jakby w każdej chwili byli gotowi
do strzału.

Buenos dias! uśmiechnęłam się do nich.

Czułam się fantastycznie. Lekka, uwolniona od poczucia żalu,


gotowa przyjąć to, co podsunie mi znowu życie i do dalszej drogi.

Myślałam, że kupię bułki na drogę, ale piekarnia była zamknię


ta, podobnie zresztą jak wszystkie inne sklepy. Ale, dziwna rzecz,

przy drodze stał pękaty autobus i dyszał.


A dokąd jedziecie? zapytałam od niechcenia, bo przecież
do mojego autobusu były j eszcze prawie dwie godziny.

Ciudad Bolivar!
Jak to?! zdumiałam się i cofnęłam o krok.
Spod podniesionej maski wystawał kawałek mamuta. O prze

praszam, to był człowiek. Dwieście kilo wagi. Dolewał wody do


chłodnicy.

O której odjeżdżacie? zapytałam.


Za chwilę.

Jak to za chwilę?! przecież autobus miał być o dziewiątej !

323
Pan mamul

Odjeżdżamy za chwilę powtórzył wielki gość. Chcesz


jechać?

W środku było pełno pasażerów! Wszyscy gotowi do drogi!


Zapakowani, ściśnięci w wąskich siedzeniach.
Znajdzie się jeszcze jedno miejsce pan mamut pociągnął

za dwa kable, wytarł ręce w brudną szmatę i zatrzasnął maskę.


Jedziesz?

Jadę ! zawołałam. - Ale potrzebuj ę pięć minut! Muszę


pobiec do hotelu po bagaż!
Poczekam.

Lecę po bagaż! zawołałam.


I poleciałam.

Kilka minut później moja torba podróżna została wrzucona na


dach, a ten ogromny gość, który wiązał kable pod maską, ledwie
wcisnął się na fotel za kierownicą. To był kierowca! Ruszył z ko

pyta jak szalony, a im bardziej naciskał gaz do dechy, tym głośniej


wył silnik i tym bardziej skocznie grała muzyka rozkręcona jak
zawsze na cały regulator.
Zajęłam o statnie wolne miejsce w przedostatnim rzędzie.

Z tyłu czterech bardzo rozbawionych gości opowiadało sobie


dowcipy i ryczało ze śmiechu. Mieli zapas piwa i chrupków. Będzie

wesoło! Ile jest godzin drogi do Ciudad Bolivar? Jakieś dwanaście


godzin. Dam radę !

Autobus pędzi. Muzyka ryczy. Z tyłu wydzierają się czterej

wesołkowie. Milkną tylko wtedy, kiedy stajemy do kontroli, czy

325
BLONDYNKA NA AMAZONCE

li mniej więcej co pół godziny. Tak są rozstawione posterunki


Gwardii Narodowej . Dzięki temu młodzi żołnierze mają zajęcie .

W innych kraj ach też zdarzają się kontrole wojskowe przy


drodze. Zwykle j ednak kierowca autobusu macha ręką do war

townika i j edzie dalej . Ale nie tutaj .

Przy każdym posterunku obowiązkowo trzeba zatrzymać


pojazd. Na drodze stoi kilku uzbrojonych żołnierzy. Jeden z nich

wchodzi do środka i każe wszystkim pokazać dowody osobiste.

Robi to grzecznym, ale nie znoszącym sprzeciwu tonem. I pasaże­


rowie bez zmrużenia powieki co pół godziny wyciągają plastikowe
karty podobne do polskich dowodów osobistych.

Żołnierz z karabinem przechodzi wzdłuż rzędów fotelu i z po­

ważną twarzą ogląda wszystkie dokumenty. Mój paszport zatrzy


muj e na dłużej, przerzuca kartki nie szukając niczego w szcze
gólności. Ciekawe czy wie j ak wygląda wenezuelska pieczątka
"
imigracyjna. Potem mówi " Dziękuję i wysiada.

A ktoś cicho rzuca z tyłu:


Mamy teraz więcej wojska niż ludzi w tym kraju.

Nikt nie skomentował. Wszyscy schowali swoje dowody oso


biste do zewnętrznych kieszeni, żeby łatwo było po nie sięgnąć

przy następnej kontroli.

Autobus sapnął, dwustukilogramowy kierowca nacisnął gaz do


dechy, silnik zawył, zagłuszyła go wesoła piosenka wenezuelskich
kowbojów i pognaliśmy dalej .

326
ROZ DZ I AŁ 5 4

Wszystko p łynie
t . ..

Świat się szybko zmienia. Tutaj przy Paseo Orinoco kiedyś było

pełno hoteli i budek z szybkim jedzeniem. Teraz j est mnóstwo

sklepów z ubraniami i plastikiem. D omyślam się, że to wynik

współpracy z zaprzyjaźnionym komunistycznym mocarstwem.


Lubię Chiny i Chińczyków, ale zwykłe życie w wioskach otoczo

nych polami ryżowymi to coś zupełnie innego niż wielka polityka

i współpraca gospodarcza.
Towarów j est tak dużo, że nie mieszczą się na półkach. Tanie,

kiepskiej jakości, w masowych ilościach. Tworzą pozór dobrobytu.


Wydaje się, że jest bardzo dużo wszystkiego, ale z ilu naj tańszych

bluzek można ugotować obiad, zbudować dom albo wolność wy


boru?

Cała Wenezuela j est oklejona patriotycznymi hasłami: Patria


socialista o muerte. Socjalistyczna ojczyzna albo śmierć. Viviremos
y venceremos. Przeżyjemy i zwyciężymy. Chavez el corazon de mi
patria. Chavez serce mojej ojczyzny.

327
BLONDYNKA NA AMAZONCE

Socjalizm albo śmierć? To znaczy, że nie liczy się nic więcej?

Nie ma miłości, życzliwości, współczucia, pomocy ani uczciwości?

Jest tylko ustrój, system i polityka?


Wszędzie tylko walka i wojna. Ludzie mylą zdobywanie sta

nowisk z poszukiwaniem mądrości i prawdy. Koncentrują się


na walce o przewagę i władzę zamiast poświęcić czas na własny

rozwój duchowy.

Dzieci szkół i korporacji uczą się manipulować, gładko kłamać


i oszukiwać dla zdobycia celu. Czy taki człowiek będzie w stanie
wnieść prawdziwą, uczciwą wartość w państwo, w którym żyje?

Myślę, że nie. Dlatego te polityczne i patriotyczne hasła nie

mają sensu. Bo zawsze i wszędzie wszystko zależy od tego, co


człowiek nosi w swoim sercu. Jeśli j est instynktownie uczciwy
i życzliwy, to zbuduje najlepsze państwo na świecie.

Jeśli j est instynktownie uczciwy i życzliwy, to stworzy naj


lepszą, szczęśliwą rodzinę.

Jeśli j est instynktownie uczciwy i życzliwy, to będzie dobrym


lekarzem, współczującą pielęgniarką, mądrym nauczycielem i so

lidnym hydraulikiem. Bo uczciwie studiował swój zawód, a teraz


uczciwie i z życzliwym sercem go wykonuje.

Wszystko zaczyna się od stanu twoich wewnętrznych myśli

i uczuć. Im bardziej są dzikie i nieoswojone, tym większy chaos


panuje w twoim życiu - w pracy, pasji, związku i rodzinie.

Stanęłam przy częściowo ubranych manekinach i odruchowo


sięgnęłam do kieszeni krótkich spodni.

328
Wszystko płynie

Ach! pomyślałam. Przecież już nie mam tego małego,


podręcznego aparatu!

Bez złości i bez żalu. Po prostu przypomniałam sobie, że aparat


zginął i już.
I nagle też uświadomiłam sobie niezwykłą rzecz. To co mnie

wcześniej bolało i sprawiało przykrość, w rzeczywistości wcale

nie było spowodowane utratą aparatu! Źródłem mojego żalu było

tylko to, że ja się do niego za bardzo przywiązałam!


Czyli w gruncie rzeczy wcale wtedy nie chodziło o to, że j a

zgubiłam aparat z e zdj ęciami i filmami, tylko o to, ż e podświado

mie byłam bardzo przywiązana do posiadania tego przedmiotu.


A to znaczy, że czerpałam j akiś rodzaj radości z tego że go mam.

Z samego faktu posiadania.

I to jest właśnie lekcja, której miałam się nauczyć. I to właśnie


dlatego musiałam stracić coś, co było dla mnie ważne i cenne

żeby zrozumieć, że przedmiot to wartość ulotna i krucha, więc nie

można na niej zbudować niczego trwałego ani radości, szczęścia

czy poczucia bezpieczeństwa.

To samo dotyczy przywiązania do ludzi. I dlatego czasami

ludzie odchodzą żebyś mógł lub mogła zrozumieć lekcję, którą


ze sobą przynieśli.

Jeżeli buduj esz swoje szczęście na przywiązaniu się do czegoś

albo do kogoś, to podświadomie jednocześnie żyjesz w strachu.

Ten strach j est zarówno źródłem, jak i konsekwencją twojego

329
BLONDYNKA NA AMAZONCE

nastawienia. Jest sygnałem pewnej iluzji, którą stworzyła twoja


podświadomość, żeby dać ci namiastkę tego, czego potrzebuj esz.

Zatrzymałam się. Znów byłam nad rzeką Orinoko. Przy plaży


czekała biała łódź przewożąca ludzi na drugą stronę.

Wszystko płynie.

Białe chmury na niebie, ryby w Orinoko, czas, podróż i życie.

A po drodze zbiera się różne drobne ziarnka prawdy, z których


zostaje utkana przyszłość.
R OZ DZ I AŁ 5 5

Szczęśliwa
kOllbinacja

W Ciudad Bolivar zamieszkałam w hotelu urządzonym w daw


nej kolonialnej rezydencji. Dom w tropikalnym klimacie wygląda

zupełnie inaczej niż w chłodnej Europie.


Z zewnątrz może być dość niepozorny. Wysokie drewniane

drzwi, mały korytarz, a potem nagle najbardziej niesamowita

rzecz, która zawsze na nowo mnie zachwyca.

Wewnętrzne patio. Czyli plac bez dachu, gdzie urządza się

wewnętrzny ogród. Rozumiesz? Wchodzisz do domu, zamykasz

za sobą drzwi, ale tak naprawdę nie j esteś j eszcze całkowicie

w środku, ponieważ przed tobą rozciąga się tropikalny ogród.

Rośnie drzewo otoczone krzewami i kwiatami. Nie ma dachu, więc

swobodnie dociera tu słońce i deszcz. A dookoła patio są zakryte

dachem korytarze z pokojami.

Przewiewny chłód podczas upału i suche schronienie na wy

padek ulewy. Cisza. Szelest liści. Obrazy na ścianach. Błyszczące

garnki w kuchni. Tabliczka z zielonym krokodylem.

331
B L O N DYNKA NA AMAZO N C E

Oddycham głęboko. Lubię takie miej sca. Zatopione w prze


strzeni pomiędzy tym co było, co jest i co będzie. Urządzone

kiedyś bez pośpiechu, z ciepłą mozaiką na podłodze, przyjaznym


fotelem i jasnymi ścianami. Tutaj czas nie biegnie, ale trwa w nie

skończoność.

Zapłaciłam za pokój i dodatkowo za śniadanie następnego

dnia.

Potrzebujesz hasło do Internetu? zapytał z wahaniem

chłopak przy biurku pełniącym funkcję recepcji.


Do Internetu?! sapnęłam. Macie tu Internet?? ! !

Rety! ! ! Zdążyłam j u ż zapomnieć jak się tego używa i d o cze

go to służy! ! ! Och, cudownie! jasne ! Sprawdzę pocztę, zajrzę na

Facebooka! No jasne, dawaj pan to hasło! ! !

Pięćset nieprzeczytanych maili. Zostawię n a później .

A co na Facebooku? Przebiegam oczami wiadomości. Nagle

widzę hiszpańskie słowa: Buenas tardes, usted . Ktoś pisze do


. .

mnie po hiszpańsku? W Wenezueli?

O t wieram wiadom o ś ć i wszystko we mnie krzyczy. To

j est najbardziej niesamowita rzecz, j aka mi się tu zdarzyła! ! ! !

Aaaaaaaaaa! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! Nie mogę uwierzyć własnym oczom! ! ! !

Czytam j eszcze raz:

Buenas noehes, usted perdió una de sus eamaras fotografieas??


Verdad?? Tengo en mis manos tu tarjeta de memoria que encontre eon
todo eł materiał fotografieo eomunieame 0058 . . .

332
Szczęśliwa kombinacja

Rety! ! ! !
Dobry wieczór, pani zgubiła jeden z e swożch aparatów fotogra
ficznych?? Prawda?? Trzymam właśnie w rękach kartę pamięci, którą
znalazłem razem z całym materiałem fotograficznym. Zadzwoń pod
numer. . .

Aaaaaa! ! ! ! Uwierzyłbyś w coś tak niesamowitego???


Że ktoś znaj dzie mój aparat i j akimś cudem odszuka mnie

w Internecie? Na Facebooku? Ale jak? Przez zdjęcie twarzy? Aparat


przecież nie był podpisany, karta pamięci też nie.

Rety! ! ! Ale najdziwniej sze w tym jest to, że mój aparat odnalazł

się dopiero wtedy, kiedy ja zaakceptowałam jest stratę.


Kiedy pogodziłam się z tym, że go nie mam i nie będę miała.
I myślę, że o to właśnie chodzi w życiu.

Tak długo j ak żądasz, upierasz się i nosisz w sobie poczucie

krzywdy, żalu i niesprawiedliwości, tkwisz w miejscu i nie możesz


ruszyć dalej . Tracisz siły na rozpamiętywanie swojej straty, złości
i przykrości. I dlatego nie masz energii, żeby żyć dalej .

Szczęśliwe życie to kombinacja pozytywnego myślenia, ela


styczności i przebaczania.

Pamiętam jak się czułam kiedy odkryłam brak aparatu. Było


mi przykro, byłam zła, rozczarowania, niezadowolona. Szłam

przez wioskę i myślałam: Dlaczego mi się to zdarzyło? Jak mogłam

zgubić ten aparat? Jak mogłam go nie dopilnować?

333
BLONDYNKA NA AMAZONCE

A potem zatrzymałam się, zastanowiłam i stwierdziłam, że


właściwie takie rozgoryczone myślenie donikąd mnie nie pro
wadzi. Nie przywróci aparatu ani straconych zdj ęć. A na pewno
zepsuj e mi resztę dnia.
No i właściwie ja nie zrobiłam niczego złego. Nie porzuciłam

tego aparatu bezmyślnie i nie zapomniałam o nim, tylko po prostu


pechowo tak się złożyło, że autobus zaczął wspinać się po szalo

nych zakrętach, trząsł się i podskakiwał, więc aparat po prostu


zsunął się z siedzenia i już. Nie ma w tym mojej winy.
No i niepotrzebnie przywiązałam się tak bardzo do myśli,
że mam aparat. Teraz nauczę się nowej myśli: nie mam aparatu
i też j est mi z tym dobrze. Niech ktoś inny się nim cieszy. Koniec
i kropka.
Wtedy nagle poczułam, że mogę znów swobodnie oddychać.
Zrobiło mi się lekko na duszy. Bez żalu ruszyłam dalej .

I myślę, że dokładnie w tamtej chwili kiedy ułożyłam się na

nowo z moimi własnymi uczuciami, przebaczyłam sobie i zaak


ceptowałam stratę, młody student o imieniu Vittorino odszukał

mnie na Facebooku i napisał do mnie wiadomość.


Bo tak jak pisałam wcześniej wszystko zależy od tego, co

nosisz w swojej duszy.


Twoje życie jest dokładnym odbiciem twoich myśli. Dopóki się

zamykasz, usztywniasz i zapierasz nogami, życie też sztywnieje

i zamiera. A kiedy zaakceptuj esz to co j est, spróbuj esz myśleć

pozytywnie i elastycznie dostosujesz się do nowej sytuacji, życie

natychmiast równie łagodnie i miękko, przyniesie ci to, czego

potrzebuj esz i o czym marzysz.

3 34
Szcz,śllwa kombinacja

Tak, dziękuj ę ! ! ! odpisałam studentowi. - Jestem teraz


w Ciudad Bolivar. Skąd wiedziałeś, że to jest mój aparat? To jest
niewiarygodne ! ! ! Czy możesz mi odesłać kartę ze zdj ęciami?
A może ja przyjadę i odbiorę go osobiście?
Mieszkam w Valle de la Pascua, stan Guarico. Lepiej będzie
jeśli przyjedziesz osobiście. Proszę dać znać kiedy.
Dziękuj ę ! ! Tak zrobię! ! Przyjadę do Valle de la Pascua za kilka
dni! Dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia! ! !
Nie m a za co. Jakby co, masz mój numer telefonu, proszę
dzwonić. Mam nadzieję, że podoba ci się w Wenezueli ©
Tak, bardzo mi się podoba Wenezuela, a w szczególności
ludzie tacy jak ty ©

Cieszę się, to będzie dla mnie zaszczyt poznać taką kobietę . . .


A ż sam nie mogę w t o uwierzyć.

Ja też nie mogłam w to uwierzyć.


Tym bardziej, że Valle de la Pascua to miasteczko, gdzie roz

poczęłam moją wyprawę ponad miesiąc temu! Tam spędziłam

pierwszą noc po wyjeździe z Caracas. Może nawet minęłam tego


studenta medycyny na ulicy, a teraz niespodziewanie on mnie

jakimś cudem odnalazł na Facebooku! ! !

Tak, t o niezwykły zbieg okoliczności! odpisał Vittorino.


A po tym jak opisałaś tę historię na Facebooku, napisało do mnie

tyle osób z podziękowaniami i gratulacjami, że rozpłakałem się


ze wzruszenia!

Ach, to było niesamowite!

335
B L O N DY N KA NA AMAZON C E

Nie dlatego, że aparat był wyjątkowo cenny. I nieważne czy


dostanę go z powrotem. To co się zdarzyło było po prostu nie
wiarygodne! Że mój aparat został znaleziony przez kogoś, kto ma
konto na Facebooku i komu chciało się mnie szukać i ostatecznie
znaleźć! Jak to możliwe? .. I czy to nie j est cud? .
. .. ©
R OZ DZ I AŁ 5 6

WracaDł do dODłu

Kilka dni później wróciłam do Valle de la Pascua, czyli Doli


ny Wielkanocy. Od słowa do słowa okazało się, że nie Vittorino

znalazł mój aparat, tylko Oscar Pereira student wynajmujący

sąsiedni pokój. Brazylijczyk, który właśnie wracał z wizyty u ro


dziców i wsiadł do tego samego autobusu, co ja.

Ja wysiadłam w Kilometro 88, on j echał do samego końca.


I nagle nadepnął na coś twardego pod fotelem. To był mój aparat.
Przejrzał zdj ęcia, zdziwił się, że tyle razy sfotografowałam ryż
z fasolą, a potem zapytał kolegę co dalej .

Vittorino sprawniej obsługiwał Internet i komputer. Najpierw

zrzucił wszystkie zdj ęcia do laptopa, potem zaczął je oglądać

i nagle znalazł zdjęcie, które zrobiłam w porcie w Sao Gabriel

da Cachoeira. To jest najbardziej indiańskie miasto w Brazylii,

położone około tysiąca kilometrów na północny zachód od Ma

naus. Przypłynęłam tam z przygodami z osady na granicy wene

337
BLONDYNKA NA AMAZONCE

zuelsko brazylij skiej, a kiedy w poniedziałek świat znów ożył po


niedzielnej śpiączce, kupiłam bilet na statek.
W maleńkim, obskurnym hotelu w bocznej ulicy chłopak
siedzący na recepcji przyjął ode mnie pieniądze, schował je do
kieszeni i wypisał mi bilet. Wyglądał trochę jak nie z tego świata.
I hotel, i chłopak, i bilet.

Zdj ęcie starodawnego statku o nazwie Genesis VI, nierówne


kulfony niewprawnego pisma, pieczątka bez adresu i nazwiska.
Od razu wyjęłam aparat i sfotografowałam ten bilet.
Vittorino otworzył Facebooka, wpisał do wyszukiwarki imię
i nazwisko napisane na bilecie i tak mnie znalazł.

Spotkaliśmy się w pobliżu hotelu i już z daleka ich poznałam


troje studentów w szpitalnych strojach. Wypiliśmy razem sok,
pokazali mi szpital, zrobiliśmy sobie kilka zdjęć, a potem odbyła
się mała lekcja czytania po polsku. Byli zdumieni, że chcę im dać
znaleźne, bo w Wenezueli nie ma takiego zwyczaju.

Naprawdę? powtarzał Vittorino.

Tak wyjaśniałam. W Polsce zwyczajowo daje się dziesięć

procent znaleźnego.

Serio? . .
A tutaj? tym razem j a się zdziwiłam. Jak t o się odbywa?

Normalnie. Jeżeli ktoś coś znajdzie, to oddaje to właścicie-

lowi. I już.

Dałam im znaleźne z nawiązką, bo nie chodziło nawet o to ile

kosztował aparat czy karta pamięci. Największą wartość miało dla

338
Wracam do domu

mnie to niesamowite spotkanie. I to, czego się nauczyłam przy

okazji przygody z aparatem:


Nie przywiązuj się zanadto do przedmiotów.
Są ważniejsze sprawy.
Pamiętaj o nich.

A potem ruszyłam w dalszą drogę przez Wenezuelę.


Po wielkich sawannach los llanos, gdzie grała najcudowniejsza
muzyka grana przez mężczyzn na harfach.

Przez gorące, suche miasta i wioski i przez żałobę narodową,


kiedy zmarł prezydent Hugo Chavez.

Zycie zamarło. Zamknięto sklepy, restauracje i hotele. Cudem


udało mi się znaleźć nocleg i coś do jedzenia. Dotarłam wreszcie
do stolicy, całej ubranej w wenezuelskie flagi. Przez miasto wę

drowała fala ludzi, którzy chcieli po raz ostatni zobaczyć swojego


prezydenta i pożegnać się z nim.

Kobiety płakały na ulicy. Wszędzie dookoła wisiały zdj ęcia

Chaveza z napisami w rodzaju: De tus manos brota lluvia de la vida,


czyli " Z twoich rąk spływa deszcz życia". Albo: Chavez es inmortal.

Chavez es amor. Te amamos. "Chavez jest nieśmiertelny. Chavez jest


miłością· Kochamy cię".

To było jak zupełnie nowa planeta. I to jest opowieść na osobną

książkę·

Ale potem przyszedł moment, kiedy spakowałam walizkę,

wsiadłam do taksówki i wyruszyłam na lotnisko. Wzięłam do ręki

339
BLONDYNKA NA AMAZO N C E

paszport i nagle przypomniałam sobie, że właściwie nie wiem czy


będę mogła wyjechać z tego kraju. Bo mam przecież niewłaściwą
pieczątkę ! ! !

Aaaaaa! ! ! ! !
Urzędnik w małym biurze smaganym górskim wiatrem w przy

granicznej wiosce mógł puścić mnie dalej . Bo przecież i tak pozo­


stawałam na terytorium jego kraju. Ale dzwonił w mojej sprawie
do centrali, centrala zwołała specjalne posiedzenie na rozpatrzenie

mojej nietypowej sprawy. Ale co teraz? . .

W moim paszporcie panował lekki chaos.


Miesiąc temu wyj echałam z Wenezueli, ale jednocześnie wcale
z niej nie wyjechałam. Spędziłam miesiąc w Brazylii, ale jedno

cześnie byłam wtedy na terenie innego kraju. Miałam pieczęcie

o sprzecznych komunikatach. I byłam całkowicie bezbronna wobec


wszystkiego, co może się zdarzyć.

Grzywna, więzienie, zatrzymanie do wyjaśnienia? W każdym


z tych przypadków straciłabym ważny bilet na samolot. Nie mó

wiąc o zobowiązaniach, jakie czekały na mnie w Polsce.

No ale cóż. Będzie co ma być .


Więzienie? Proszę bardzo. Na tym polega samotna wyprawa,
że wszystko może się zdarzyć, a ja jestem gotowa poradzić sobie

w każdej sytuacji.

Imigracja. Okienko. Dziewczyna w mundurze.

Patrzę ukradkiem na jej twarz.

340
Wracam do domu

Bierze w palce mój paszport, otwiera, skanuje. Przerzuca stro

ny.
Wstrzymuj ę oddech.
Ale widzę na jej twarzy zmęczenie. Ile paszportów już dzisiaj

otworzyła, zeskanowała i podstemplowała? Tysiąc? Dziesięć ty


sięcy? Kiedy mechanicznie wykonujesz j akąś czynność, tracisz

z nią kontakt. Przestajesz widzieć i słyszeć. Wyłącza ci się twórcze

myślenie.
Dlatego lubię zajmować się różnymi rzeczami, szukać inspira
cji, zmieniać, udoskonalać, poszukiwać. Dzięki temu mój umysł

przez cały czas pracuje.

Spokojnie, spokojnie . . .

Uśmiecham się, usiłując ukryć napięcie i strach.


Jeśli pani celniczka zechce ze zrozumieniem sprawdzić zapisy

w moim paszporcie, to leżę.


Stukam palcami po blacie, patrzę w sufit. Staram się sprawić
wrażenie niezainteresowanej , wyluzowanej , całkowicie nieprze

jętej tym, co stanie się za chwilę.


Mimo że w środku aż się cała zwijam z niepokoju.
Mogą mnie zatrzymać na granicy, oskarżyć o nielegalne przej

ście, skorumpowanie urzędnika, szpiegostwo, właściwie o wszyst

ko, na co będą mieli ochotę. Rety! ! !

C o prawda, to prawda.
Nielegalnie wyjechałam z Wenezueli. Nielegalnie byłam w Bra

zylii. Pogwałciłam międzynarodowe prawo. Niechcący oczywiście,

ale jednak.

341
Wracam do dom!!

Nie, niech pani nie czyta tych wszystkich napisów mówiłam


do niej w myślach. Wszystko j est w porządku, wszystko gra!

Urzędniczka zmarszczyła ledwie niewidocznie brwi.


Uśmiechałam się z całych sił.

A ona niewidzącym wzrokiem porównuj e moją twarz ze zdj ę

ciem w paszporcie. Mam wrażenie, ż e gdybym miała wąsy i brodę,


też pasowałabym do tej fotografii .

Ona nie widzi tego, na co patrzy. Po kilku godzinach wykony-

wania tych samych gestów, porusza się jak robot.

Kliknięcie.

Pieczęć.
Odbieram paszport.

Hurra! ! ! ! ! Hurra! ! ! ! !

Hurraaaa! ! ! ! ! ! ! ! ! !

P o ośmiu tygodniach samotnej wyprawy przez dżunglę ama

zońską, przez trzy niezwykłe rzeki Orinoko, Rio Negro i Ama­

zonkę, przez tropikalne wioski i miasta, niespodziewane przygody


i spotkania, przez szalony skwar i lodowate burze z ulewnym

deszczem, przez głód, i przez cudownie słodkie ananasy, przez

prawie codzienną porcję ryżu z fasolą . . . Przez wszystko, czego

dane było mi doświadczyć, zrozumieć i nauczyć się ! . . .

Hurra! ! ! ! ! !

Udało się ! ! ! ! ! ! !

Wracam do domu! ! ! ! ! !

343
Najlepszy obiad na statku, jaki spotka/om kiedykolwiek '
Fasola, ryż, ziemniaki, sałatka, arbuz i suszony maniok jako przyprawa.
Największa na świecie organizacja naukowa i oświatowa Towarzystwo
Nationa! Geographic - powstała w 1888 roku, aby "rozwijać
i upowszechniać wiedzę geograficzną: Od tego czasu Towarzystwo
fnansuje wyprawy naukowe i prace badawcze oraz popularyzuje
wiedzę o świecie wśród ponad 9 milionów swoich członków.

Magazyn National Geographic oraz książki, programy telewizyjne,


flmy wideo i DVD, a także mapy i atlasy wydawane przez
Towarzystwo Nalional Geographic uczą i inspirują.

Członkami Towarzystwa są wszyscy prenumeratorzy Magazynu,


którzy opłacając prenumeratę współf nansują jego działalność.

Więcej informacji na temat działalności Towarzystwa można


uzyskać na stronach internetowych: www.nalionalgeographic.pl
oraz na łamach Magazynu Nalional Geographic po polsku.

BLONDYNKA NA AMAZONCE
Burda NG Polska Sp. z 0 .0 . Spółka Komandytowa
Licencjobiorca National Geographic Society
ul. Marynarska 15, 02 674 Warszawa
© Copyright for the edition branded National Geographic Society
© 2015 National Geographic. All rights reserved
© 2015 Copyright for the text, photos and drawings by Beata Pawlikowska
Dział handlowy: tel. (48 22) 360 38 38, 360 38 42; fax ( 48 22) 360 38 49
Sprzedaż wysyłkowa: Dział Obsługi Klienta, tel. (48 22) 360 37 77
Tekst, rysunki i zdjęcia: Beata Pawlikowska
Projekt okładki: Beata Pawlikowska i Maciej Szymanowicz
Opracowanie graficzne: Beata Pawlikowska i M aciej Szymanowicz
DTP: Maciej Szymanowicz
Druk: ABEDIK S . A .
ISBN: 978 83 7596 616 9

Od Autorki:
Lubię przecinki. Daję im artystyczną wolność, nieskrępowaną schematem.
Przecinek mówi czasem więcej niż słowo, zatrzymuje myśl, oddziela znaczenia,
a czasem nadaje im nowy sens. Także wtedy kiedy znika.

I dlatego przecinki w tej książce są postawione i zniknięte zgodnie z artystyczną


wolnością, wbrew zaleceniom korekty i na moją odpowiedzialność.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania


danych, odtwarzanie, w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach
publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
'łJięcęj na

, t
www.radiozet.pl

Wed u 9
y nk i
w ka;żdq ł1i�e/ę
W 'RtA Óiu Zc,
Jedna z największych rzek świata, która płynie przez
pełną tajemnic dżunglę amazońską. I j edna z najbardziej
upartych blondynek świata - z plecakiem, pozytywnym
myśleniem i teoretycznie n iewykonalnym planem,
żeby przepłynąć po rzekach z Wenezueli aż do Brazylii.
Zaczęłam na Orinoko, dotarłam do Rio N egro, a potem
do Amazonki! Łodziami i statkami, a kiedy trzeba, to
wpław. Małe wioski i wielkie miasta, niezwykłe zdarzenia
i wielka przygoda! To jedna z moich ulubionych podróży.

www.beatapawlikowska.com
www.facebook.comIBeataPawlikowska

Patron med atny: I n ne ksi�iki l tej serii:

A I NAI Cena 36,90 zł


GEOGMI'HJl


•• I,łkl dlsl..ne '" " ou.tnllch
I tpn"lty "'",'kowej
tel. U '6' 31 71
NATIONAL ""
www.nlllonłl·at.gtlGhl�... , '" '' 9 >
GlOGRAPHIC www.bl.lUDlazkl.pl \\'1�l ,

You might also like