Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 231

ŚW.

AUGUSTYN
DIALOGI
FILO ZO FIC ZN E

fr C I V i1

<

u
Pp
Bpl H

>

O <
S)

i
♦ PAX *
ŚWIĘTY AUGUSTYN

L O G
OFICZNE
O ŻYCIU SZCZĘŚLIWYM
PRZECIW AKADEMIKOM
O P O R Z Ą D K U

WARSZAWA * PAX* 9 5 3
Tytuły oryginałów;

DE B E A T A V IT A
tłum. A N N A S W ID E R K Ó W N A

C O N T R A A C A D E M IC O S
tłum. K A T A R Z Y N A A U G U S T Y N IA K

DE O R D IN E
tłum. JÓZEF M ODRZEJEW SKI

Redaktorzy;
J U L IU S Z DOM AŃSKI
W Ł A D Y S Ł A W SENKO

Wydanie pierwsze

W Y D A W N IC T W O „P A X “ W A R S Z A W A 19 53
Nakład 7500 +. 350 egz. Papier druk. sat. ki. V 70 g 61X86. Obj. ark. druk. 141/«
Ark. wyd. 12. Format A5. Druk- ukończono w e wrześniu 1953. N r zam. 551,
5. VI. 1953. E-4-14123

Drukarnia RSW „Prasa“ Bydgoszcz, .ul. Czerwonej Armii 18


OD R E D A K C J I

Pierwsze polskie wydanie dialogów św. Augustyna wymagało­


by zapewne obszernego wstępu wprowadzającego w lekturę pism
filozoficznych Doktora z Hippony, gdyby nie okoliczność, że uka­
zała się niedawno w wydawnictwie P A X jedna z . najlepszych,
jakie istnieją w literaturze chrześcijańskiej, monografii poświęco­
nych Augustynowi, książka Etienne Gilsona1, która, zgodnie
z intencją o.utora — - wybitnego filozofa i znawcy Augustyna —
miała pełnić właśnie zadanie wprowadzenia do studium myśli
augustyńskiej.
Przy opracowywaniu traktatów wchodzących w skład obu
tomów1 2 redakcja skupiła więc swą uwagę przede wszystkim na
samym tekście w trosce o to, aby dialogi Augustyna, tłumaczone
po większej części przez młodych filologów i będące w obecnej
formie rezultatem zespołowej pracy tłumaczy i redakcji, dotarły
do rąk czytelnika w postaci możliwie najwierniejszej wobec ory­
ginału i w możliwie najpoprawniejszej szacie językowej.
Wstępy do poszczególnych dialogów i komentarze przy końcu
strony ograniczono do minimum. Zamieszczano jedynie konieczne
informacje o czasie, miejscu i okolicznościach powstania każdego
dialogu, szkicowano jego myśl przewodnią, krótki rozbiór treści
— dla zorientowania czytelnika w ogólnej problematyce dzieła.
Przypisy przy końcu strony wyjaśniają realia tekstu konieczne
do zrozumienia%treści, podają miejsca analogiczne u Augustyna
lub źródła, z których myśli jego zostały zaczerpnięte. Przy końcu
tomu drugiego zamieszczono trzy noty: dwie krótsze, informujące
o życiu Augustyna i cechach charakterystycznych jego filozofii,
trzecią obszerniejszą, poruszającą temat nie opracowany w naszej
literaturze, a ważny zwłaszcza dla czytelnika nie obznajmionego

1 Etienne. Gilson, Wprowadzenie do nauki św. Augustyna, Warsza­


wa, PAX , 1953, str. VHI+346.
2 w następnych dwóch tomach ukażą się następujące traktaty: D e
magistro, De libero arbitrio w tomie III, D e música Oks. VI), D e vera reli-
gione, De natura boni w tomie IV,
dostatecznie z piśmiennictwem starożytnym, do którego nawiązują
pod wzglądem formalnym pierwsze pisma Augustyna — notą
o formie literackiej dialogów Augustyna. -
Wszystkie przypisy i wstąpy mają charakter czysto histo­
ryczny: informujący i objaśniający, a nie krytyczny. Chodziło
przede wszystkim o to, aby pozwolić przemówić Augustynowi
z tym wszystkim, co było dla jego myśli i czasów charaktery­
styczne, a uwagi krytyczne, które cząsto, zwłaszcza przy pierw­
szych tworach tego wielkiego umysłu, cisnąły sią pod pióro, za­
chować do prac i rozpraw specjalnych.
Przekłady poszczególnych dzieł oparte są na następujących
wydaniach tekstu łacińskiego:
O życiu szcząśliwym — wydanie Schmausa (S. Aurelii
Augustini De beata vita liber, edidit M. Schmaus. Florilegium
Patristicum, tom X X V II, 1931).
Przeciw akademikom — wydanie Knolla (S. Aurelii
Augustini Contra Academicos libri très, De beata vita liber
unus, De ordine libri duo. Recensuit P. Knóll. Corpus scrip-
torum ecclesiasticorum Latinorum, tom L X III, Vindobonae,
1922).
O porządku — wydanie R. Joliveta (Oeuvres de Saint
Augustin, 1-ère série: Opuscules, IV . Dialogues philosophi­
ques, 1. Problèmes fondamentaux: Contra Academicos, De
beata vita, De ordine, Paris, 1948).
Pozostałe dzieła — według wydania benedyktyńskiego
(S. Aurelii Augustini Opera omnia. Editio altéra, emendata
et aucta, tom I, Parisiis, 1836).
Przy opracowaniu redakcyjnym konfrontowano poszczególne
wydania zaznaczając w przypisach odstępstwa od tekstu, którym
posługiwał sią tłumacz.
W pracach redakcyjnych nad przygotowaniem do druku obu
tomów brali udział: Anna Trombala i członkowie redakcji: Ada
Borkowska, Juliusz Eska, Hanna Iłowiecka. Wstąpy i komentarze
opracował Władysław Seńlco.
O ŻYCIU SZCZĘŚLIWYM

D i a l o g O życiu szczęśliwym, ¡który kładziemy na pierwszym


miejscu w naszym wydaniu .pism filozoficznych św. Augustyna,
jest pierwszym wykończonym dziełkiem Doktora z Hippony (wcześ­
niejszy traktat O pięknym i stosownym (De pulchro et apto) za­
ginął). Napisany został (podobnie jak Przeciw akademikom (Contra
Académicos), O porządku (De ordine) i Solilokwia (Soliloquia —
rozmowy z samym sobą) w posiadłości wiejskiej Caissiciacum pod
Mediolanem (w jesieni 386 r.), gdizie po pierwszym burzliwym okre­
sie życia osiadł Augustyn z bliskimi towarzyszami i maitką i zajął
się '.przygotowaniem do przyjęcia chrztu.
Obok nadzoru nad w illą Werekundusa, gramatyka, który
udzielił gościny Augustynowi zobowiązując go do opieki nad po­
zostawioną majętnością (zresztą sprawowała ją głównie matka
Augustyna, Monika, i jeden z. jego przyjaciół i uczniów — Alipiusz),
czuwał Augustyn nad kształceniem i rozwojem swoich przyjaciół
i wychowanków, którzy z nim razem znaleźli się w Gassiciacum.
Młodszy brat Nawiginsz, Trygecjusz i Idcencjusz — rodacy i ucznio­
wie, Adeodatus — syn Augustyna — oto najbliższe grono, w któ­
rym przebywał.
Pomny swoich własnych niedawnych przeżyć i trudności w e­
wnętrznych, troszczył się Augustyn nie tylko o literacką stronę
wykształcenia swych uczniów; próbował skierować ich myśli na
zagadnienia najogólniejsze, takie, bez których trudno rozstrzygnąć
zasadnicze, a jednocześnie praktyczne kwestie życiowe. D o (klu­
czowych problem ów z tej -dziedziny zaliczał Augustyn zagadnienie
szczęścia: na -czym ono polega i jak można je osiągnąć. Toteż obok
zajęć poświęconych -czytaniu i komentowaniu Wergiliusza czy Cy­
cerona inicjował Augustyn rozmowy obracające się wokół wstęp­
nych tematów filozoficznych, które jednak docierały zawsze do
najistotniejszych zagadnień intelektualnych.
Rozmowy toczone w Oassi-eia-cum stanowią treść pierwszych
trzech dialogów Augustyna: Przeciw akademikom, O życiu szczęśli­
wym i O porządku. Spośród nich dw a pierwsze pozostają ze sobą
W ścisłym związku.
W Retractationes (Sprostowania) — ostatnim -dziele św. A u gu ­
styna, które ¡jest jakby indeksem i erratą autora do własnych pism
— wymienia Augustyn' na pierwszym miejscu -dialog Przeciw aka­
demikom. Zanim jednak został on wykończony, pisze Augustyn roz­
prawkę, której tematem były trzydniowe rozmowy prowadzone
w przerwie między zaczętą dyskusją.o .akademikach, a zainicjowane
z okazji rocznicy jego urodzin, w dniu 13 listopada 386 r. Trzy
księgi Przeciw akademikom poświęcone były zagadnieniu prawdy
i możliwości jej poznania, krótka rozprawka O życiu szczęśliwym
obraca się wokół problemu szczęścia i możliwości jego- osiągnięcia.
Między jednym a drugim dialogiem zachodzi jednak' głębszy
związek.
Zasadniczą m yślą traktatu O. życiu szczęśliwym jest teza, że
do szczęścia -potrzebna jest pełnia dóbr (to, że wszyscy ludzie p ra­
gną szczęścia, •było -dla Augustyna pewnikiem o-dziedziczonym po
starożytnej filozofii); ta pełnia jest zaprzeczeniem braku i nie­
dostatku, jest posiadaniem dobra pełnego', tj. Boga. Pełnię można
określić tylko ze względu na jakąś miarę: to, co przekracza (miarę,
jest równie niepełne jak to, -czemu nie dostaje miary. „Szczęśliwy
jest ten, kto ma to, -czego -ćh-ce, ale nie -chce niczego- złego/4 W ta­
kim ujęciu m iara utożsamia się z mądrością. Posiadanie mądrości
jest równoznaczne z posiadaniem właściw ej m iary i z posiadaniem
prawdy i dobra, które w pełni jest urzeczywistnione w Bogu. Ten,
kto szuka- Boga, nie osiągnął jeszcze pełnej m iary ani mądrości
— a więc i szczęścia», bo szczęście polega ha znalezieniu Boga, a nie
na szukaniu Go, na posiadaniu, a nie na samym tylko, 'choćby (naj­
skwapliwszym, poszukiwaniu. Akademicy, -czyli sceptycy (przeciw
ich poglądom skierowany jest drugi dialog), szukają bezustannie
prawdy, twierdzą jednak, że człowiek nie może jej osiągnąć. U p a­
trując szczęście w samym tylko szukaniu popadają jednak
w sprzeczność: — - wiemy bowiem, że nie jest -szczęśliwy ten, kto
nie ma tego, -czego chce, kto zaś sztuka, nie ona jeszcze tego, czego
pragnie. Osiągnięcie praw dy jest w edług św. Augustyna w arun­
kiem niezbędnym -do uzyskania szczęścia i -dlatego możliwość jej
. znalezienia w ysuw a się w jego doktrynie na pierwsze miejsce.
Praw da nie jest w stosunku służebnym do szczęścia, ale szczęście
nie da się pomyśleć bez' prawdy. Augustyn szuka praw dy nie dla
niej samej, ale dlatego, że praw da uszczęśliwia, i tylko o tyle,
o ile to czyni.1
M yśli z dialogu O życiu szczęśliwym będą przewijać się w ta­
kiej formie przez wszystkie filozoficzne dzieła św. Augustyna;i

i Por.^E. Gilson, Wprowadzenie do nauki św, Augustyna, Warsza^


wa, 1953, 1 ns. 7
O ŻYCIU SZCZĘŚLIWYM

Wstęp

Dedykacja utworu. Filozofia w życiu Augustyna.


Okazja do niniejszej dysputy. Osoby dialogu.

I— 1. Śmiało, jak mi się zdaje, można twierdzić, Teo­


dorze1, mężu w ielki i łaskawy, że gdyby do- przystani filo ­
zofii, skąd już łatwy jest dostęp na ląd, do krainy szczę­
śliwego życia, wiodła tylko droga wytyczona rozumem
i świadomy wysiłek woli, to o wiele mniejsza liczba ludzi
docierałaby do niej. Przecież i teraz, jak widzimy, przy­
stań tę osiąga tylko niewielu, a i ci nie często. Cokolwiek
nas bowiem na ten świat sprowadziło — czy to Bóg, czy
natura, czy przeznaczenie, czy wola nasza, czy niektóre
z tych czynników łącznie, czy też wszystkie razem (zagad­
nienie to wielce trudne do rozstrzygnięcia, ty jednak już
zająłeś się jego- wyjaśnianiem) — eiśnięto nas na burz­
liwe morze życia jak gdyby bez ładu i celu. Któż by zatem
mógł poznać, dokąd ma dążyć i jaką drogą powracać, gdy­
by czasami jakaś burza, która głupcom wydaje się nie­
pomyślną, wędrowców drogi nie znających i zabłąkanych
nie zapędzała, wbrew ich woli i pomimo opo-ru, do ziemi
tak bardzo godnej pożądania?
2. Tak więc wśród ludzi, którzy są zdolni dotrzeć do
przystani filozofii, można moim zdaniem rozróżnić — niby
wśród żeglarzy — trzy grupy. Do pierwszej należą ci, któ­
rzy, gdy tylko dojdą do -wieku używania rozumu, małym i

i Teodor (M-anlius Theodorus), rzymski mąż stanu (był konsulem


w roku 399), uczony a filozof orientacji -platońskiej]. Augustyn zetknął
się z nim w Mediolanie. Z wielkim uznaniem wyraża się w w ielu m iej­
scach o jego umiejętnościach <por. np. O porządku 1, 11), jemu też dedy­
kuje niniejszy dialog O życiu szczęśliyoym.
wysiłkiem, jednym pchnięciem wiosła uciekają ze swego
otoczenia i chronią się w spokoju owej przystani. Tu zaś
tworzą jakieś dzieło, które, niby latarnia morska, świa­
tłem swoim ma zachęcać innych, aby jeśli tylko je do­
strzegą — ■usiłowali dotrzeć do nich. Do drugiej grupy —
a ta stanowi przeciwieństwo poprzedniej — należą ludzie,
którzy zmyłem zwoidniczym spokojem morza zapragnęli
wyprawić się w samą głębię odmętów i zuchwale oddalają
się od swojej ojczyzny, a często o niej zapominają. A jeżeli
przypadkiem towarzyszy im podstępnie wiatr wiejący
zawsze od rufy, który oni uważają za pomyślny, zapędzają
się w najgłębsze tonie nieszczęścia, upojeni dumą i rado-'
ścią, bo ich ustawicznie nęcą tak bardzo zwodnicze blaski
zaszczytów i rozkoszy. Czyż nie należy im zaiste życzyć,
aby — gdy tak radośnie pozwalają się zwodzić rzekomo
pomyślnym okolicznościom — spotkało ich jakieś niepo­
wodzenie, a gdyby tego było mało, nawet burza gwałtow­
na i w iatr wiejący w przeciwnym kierunku? Tylko- w ten
sposób bowiem, chociaż płacząc i narzekając, mogą prze­
cież dotrzeć do radości pewnych i prawdziwych. W grupie
tej jednak najwięcej jest ludzi, którzy nie oddalili się jesz­
cze tak bardzo — tych zawracają do portu i mniej po­
ważne przykrości. Są to» ci, których żałosne i tragiczne
niepowodzenia albo niepokojące trudności bezpożytocz­
nych zajęć zmusiły -do zagłębienia się w księgi uczonych
i mędrców, bo — jak sądzili — nic im już innego nie po­
zostało. Budzą się oni jak gdyby w samej przystani,
a z niej nie wywabi ich już żadna obietnica tego morza
o zbyt fałszywym uśmiechu.
Pośrednie miejsce pomiędzy tymi dwiema grupami
zajmuje trzecia. Do niej należą ci, którzy — czy to- na
samym progu młodości, czy to po długiej już i dalekiej
tułaczce — spostrzegają przecież jakieś znaki «przewodnie,
na środku wzburzonego morza przypominają sobie o swo­
jej słodkiej ojczyźnie i powracają do niej, czasami na­
w et nie błądząc wcale, prostą drogą i bez żadnej zwłoki.
A le jest też wśród' nich wielu takich, którzy czy to wśród
mgieł błądzą, czy to na -gwiazdy w fale zapadające się
oglądają, czy to zatrzymują się, przeróżnymi pokusami
zwabieni, a tak odwlekając powrót tracą czas sposobny do
żeglugi, a często nawet narażają się na niebezpieczeństwa.
Ich także spotyka nieraz na falach losu niejedna Męska,
która doprowadza w reszcie,tułaczy, do krainy życia spo­
kojnego i tak bardzo godnego pożądania.
3. Wszyscy zaś — w jakikolwiek by sposób zdążali
do krainy życia szczęśliwego — powinni się -bardzo- lękać
i z wielką ostrożnością omijać górę, która wznosi się przed
samą przystanią i ogromnie wjazd do niej utrudnia.1 Góra
ta bowiem tak błyszczy, tak jaśnieje zwodniczą poświatą,
że wydaje się miejscem godnym zamieszkania nie tylko
tym, którzy dopiero co przybyli i na ląd jeszcze nie w y­
siedli, nie tylko im obiecuje zaspokoić tęsknotę do ziemi
szczęśliwej, ale przywabia do siebie wielu ludzi nawet
z przystani samej. Ci już na niej pozostają, upojeni w yso­
kością, bo przyjemnie jest spoglądać z góry na innych.
Upominają jednak nowoprzybyłych, aby nie dali się zwieść
podwodnym skałom i nie sądzili, że łatwo tu do nich się
dostać, a zarazem łaskawie pouczają, gdzie można bez­
piecznie wylądować, jako że blisko jest przecież owa zie­
mia szczęśliwa. W ten sposób, powodowani zazdrością,
wskazują przybyszom próżną sławę jako miejsce bezpiecz­
ne.12 Czyż bowiem po zastanowieniu się nie musimy uznać,
że owa góra groźna dla wędrowców, co do filozofii się zbli­
żają, jest właśnie pyszną żądzą próżnej sławy? Nie daje
ona nikomu stałego oparcia i tak jest wewnątrz pusta, że
pod chodzącymi po niej pyszałkami krucha ‘ziemia z trza­
skiem się zapada, przepaść ich pochłania i staczają się
' w głąb ciemności tracąc na zawsze ów dom świetlany,
który niemal już widzieli.
4. Skoro tak się ta rzecz przedstawia, posłuchaj, mój
Teodorze (chcąc bowiem osiągnąć to, czego pragnę, do cie­
bie tylko mogę się zwrócić, bo widzę, że ty możesz pomóc
mi lepiej niż ktokolwiek inny), posłuchaj, do której
z owych trzech grup ludzi zaliczałem się przed naszym
spotkaniem, w jakim miejscu drogi według mego włas­
nego* zdania się znajduję i jakiego rodzaju pomocy od cie­
bie-z ufnością wyglądam.3
Już od czasu, kiedym w dziewiętnastym roku życia
poznał w szkole retora dzieło Cycerona pod tytułem H or-

1 P o r ;' Przeciw akademikom 3, 30.


2 Czytamy: „Ita cum eis invident, vanissimam gloriam locum secu-
Hiatis ostendunt“ — w brew wydawcom, którzy umieszczają interpunkcję,
.po gloriam.
3 Ustęp ten do piątego rozdziału włącznie zawiera autobiograficzne
10 wyznania Augustyna.
tensjusz/ zapłonąłem tak wielką miłością do filozofii, że-
od razu zamierzałem poświęcić się jej całkowicie. A le nie­
mało było mgieł, które leżały mi na drodze; i długom też
oglądał się na zapadające w ocean gwiazdy, a te wiodły
mnie na szlaki błędne. Jakiś bowiem dziecinny przesąd
odstraszał mnie od poszukiwania prawdy. Później dopiero
przybyło mi odwagi i rozproszywszy ową mgłę zrozumia­
łem, że raczej należy wierzyć pouczeniu niż nakazowi.
Wtedy to j-ednak spotkałem ludzi, którzy światłu widzial­
nemu dla oczu oddawali cześć niby jakiemuś potężnemu
bóstwu.12 N ie zgadzałem się z nimi, alem sądził, że jakąś
wielką tajemnicę skrywają pod tą zasłoną i że jej kiedyś
uchylą,
A ‘k iedy odtrąciwszy uch uciekłem daleko na morze
próżnych zabiegów, przez czas niemały zmagałem się
z wszelkimi wiatrami i na falach wzburzonych długo aka­
demicy3 dzierżyli m oje'stery. Później przybyłem do tego
oto kraju — tutaj poznałem gwiazdę przewodnią, której
mogłem się powierzyć. Słuchając bowiem często kazań
naszego biskupa4, a nieraz i twoich słów, zauważyłem, że
myśląc o Bogu nie należy sobie bynajmniej wyobrażać
czegoś cielesnego — *i podobnie też — myśląc o duszy, gdyż
ona to ze wszystkich bytów najbliższa jest Bogu. Nie od
razu jednak rzuciłem się w ramiona filozofii; muszę w y­
znać, że powstrzymywały mnie. jeszcze ponęty, którymi
kusiło mnie małżeństwo i zaszczyty. Dopiero wtedy, gdy:
ich zakosztuję, zamierzałem pod pełnymi żaglami, wszyst-:
kich wioseł wysiłkiem, podążyć do- portu filozofii, aby
w nim już. spocząć. A niewielu tylko szczęśliwcom dane
jest w ten sposób przystań ową osiągnąć. A le kiedy prze­

1 Zagubiony dialog 'Cycerona. Stanowił rodzaj zachęty do filozofii


(adhortatio) i obronę przed zarzutami utrzymującymi, że filozofia nie pro­
wadzi do praw dy ani do żadnych wniosków pewnych. Lektura tego dia­
logu była wielkim wydarzeniem w życiu umysłowym Augustyna; skie­
rowała ona, jak sam podaje w Wyznaniach (3, 4, 7), jego friyśli ku filo­
zofii i ku Bogu. - '
2 M ow a o manichejczykach, sekcie, której założycielem b y ł Manes
Pers (216—276), zabarwionej silnie elementami gnostyckimi i wschodnimi.
Skrajnie dualistyczny pogląd na świat, w którym ścierały się dwie rzeczy­
wiste potęgi: dobra i zła, światła i ciemności (przy czym pierwiastek
dobra pojmowano na sposób materialny .jako ciało świetliste), alegoryczna
interpretacja Pisma św. oraz ezoteryczność nauki, do której dopuszczano
tylko wybranych (electi) — Augustyn był tylko słuchaczem (auditor) —
charakteryzuje najogólniej doktrynę manichejską.
3 Akadem icy — przedstawiciele filozofia sceptycznej; nazwa po­
chodzi od filozofów greckich, którzy opanowali Akademię Platona
(w. III—I) i skierowali ją na tory sceptyczne.
4 M owa o św. Ambrożym.
czytałem kilka dzieł Platyna,1 którym, jak słyszałem, ty
także interesujesz się bardzo, i kiedy zestawiłem z nimi,
jakem umiał, również naukę tych ksiąg świętych, w któ­
rych przekazano nam tajemnice Boże -—•tak się zapaliłem,
że chętnie zerwałbym już wszystkie owe kotwice, po­
wstrzymywał mnie jednak jeszcze wzgląd na zdanie wielu
ludzi. Kiedym tak zwłóczył wśród rzeczy zbytecznych,
jedno już tylko pozostało: musiała przyjść mi na pomoc
burza, którą powszechnie uważa się za niepomyślną. Za-,
cząłem odczuwać tak dotkliwy ból w piersiach, że nie mia­
łem siły znosić dłużej ciężaru owego zawodu,1 2 pod którego
żaglami dopłynąłbym może do Syren. Rzuciłem więc wszy­
stko i łódź swoją, podziurawioną i steraną, doprowadziłem
wreszcie do upragnionej przystani.
5. Widzisz zatem, jaka jest filozofia, na której falach
żegluję niby w przystani. A le przystań to bardzo rozległa
i choć zbłądzenie tu już mniejsze przedstawia niebezpie­
czeństwo, to jednak sama jej wielkość sprawia, że nie­
trudno jest drogę zmylić. W dalszym ciągu przecież nie
wiem, gdzie mam się zbliżyć do ziemi, tej jedynej, która
naprawdę jest ziemią szczęśliwą, ani gdzie przybić do
brzegu. Jakąż bowiem mogę mieć pewność, jeśli wszyst­
ko, co wiem o duszy, jest ciągle jeszcze nieustalone
i płynne? 3 Dlatego też zaklinam cię przez cnotę twoją,
przez łaskawość, przez łączącą nasze dusze przyjaźń, abyś
mi podał rękę, to zaś znaczy, abyś mnie kochał i wierzył,
że. ja kocham cię wzajemnie i że jesteś mi 'drogi. Jeśli to
uproszę, łatwo mi będzie z niewielkim wysiłkiem dojść
do krainy życia szczęśliwego, w której ty już, jak sądzę,
przebywasz.
Chcę zaś, abyś się dowiedział, co czynię i w jaki spo­
sób zgromadzam w tej przystani moich przyjaciół, bo na
tej podstawie zrozumiesz dokładniej moje usposobienie,
a nie znajduję żadnych innych wskazówek, przy po­
mocy których mógłbyś mnie poznać. Dlatego też posta­

1 W ydaw ca Schmaus czyta Platona idąc za wydaniem benedyktyń­


skim. W tekście naszego ¡przekładu piszemy Plotyna opierając się na grun­
townych badaniach P. H enry’ego, Plotin et VOccident, Louvain, 1934, 32—86.
W naszej literaturze kwestię tę omówił ks. B. Switalski w pracy pt. Neo­
platonism a etyka św. Augustyna, Warszawskie Studia Teologiczne 16, W a r­
szawa, 1938.
2 Nauczyciela retoryki w Mediolanie.
3 Charakterystyczne dla postawy Augustyna jest to, że szukał ori
_ pewności nie w rzeczywistości zewnętrznej (ślad .sceptycyzmu), ale we
12 własnej jaźni.
nowiłem. -dla ciebie spisać, a nawet imiennie ci poświęcić
tę z prowadzonych u mnie rozmów, która ma charakter
•bardziej religijny, a zarazem jest godniejsza twojego imie­
nia. Zamiar to zaiste słuszny: rozprawialiśmy bowiem ze
sobą o życiu szczęśliwym, a nie widzę niczego- innego, co
by właściwiej należało nazwać darem Bożym. Krasomów-
stwo tw oje mnie nie odstrasza, bo jeż eh coś kocham, to
chociaż nawet nie osiągnąłem, lękać się jednak tego nie
mogę; o wiele zaś mniej jeszcze trwoży mnie twoja wznio­
sła godność, bo choć jest wielka, w rzeczywistości jednak
służy tobie, jeżeli zaś nad kimś panuje, to ten staje się
sam jej sługą.1 A le proszę, posłuchaj już teraz'tego, co
opowiem.

Pierwszy dzień rozmowy

Człowiek, składa się z duszy i ciała; oba jego składniki


w równym stopniu wymagają dla swego rozwoju po­
żywienia: ciało — pokarmu, dusza — wiedzy.

W Idy listopadowe12 b yły moje urodziny. Po śniadaniu


tak lekkim, aby w niczym nie było przeszkodą dla pracy
umysłu, zaprosiłem do łaźni wszystkich współbiesiadni­
ków, co jadali ze mną nie tylko tego dnia, ale także co­
dziennie. Tam zasiedliśmy razem, bo była to izba zam­
knięta i stosowna do rozmowy w tej porze roku. B yli zaś
ze mną — znając bowiem twoją szczególną łaskawość nie
lękam się przedstawić ci ich tymczasem po imieniu —
przede wszystkim nasza matka, której, jak wierzę, za­
wdzięczam wszystko, czym żyję, mój brat Nawigiusz, Try-
gecjusz i Licencjusz — moi rodacy i uczniowie; a chciałem
też, aby byh obecni moi siostrzeńcy, Lastidianus i Rusti-
kus. Chociaż nie przeszli oni przez szkołę żadnego nawet
gramatyka, uważałem, że ich zdrowy rozsądek przyda się
1 W Retractationes 1, 1 wyrzuca sobie Augustyn ten panegiryezny ton
w stosunku do Teodora.
2 Tzn. 13 listopada 386 r.
’bardzo przy rozważaniu zagadnienia, którym zająć się za­
mierzałem. Był z nami także chłopiec, najmłodszy ze
wszystkich, ale jego wrodzone 'zdolności rokują w ielkie
nadzieje, o ile tylko to nie miłość mnie tak zaślepia — bo
był to syn mój Adeodatus. Kiedy wszyscy słuchali już
uważnie, tak zacząłem:
II— 7. — Czy jest dla was oczywiste, że składamy się
z duszy i z ciała?
Wszyscy potwierdzili, Nawigiusz zaś rzekł, że on nie
wie. Zapytałem go wtedy:
— .Ozy niczego w ogóle nie wiesz, czy też do pewnych
rzeczy, których nie wiesz, to także trzeba zaliczyć?
— Nie sądzę — rzecze — •żebym niczego nie .wiedział.
— Czy możesz nam wymienić coś z tego, co wiesz?
— Mogę — powiedział.
—• Jeżeli ci nie sprawia trudności, to wymień coś.
A kiedy się wahał, zapytałem:
— Czy wiesz przynajmniej, że żyjesz?
— Wiem — powiada.
— Wiesz zatem, że masz życie,1 jeśli jest prawdą, że
nikt nie może żyć bez życia.
— I tó wiem — odpowiedział.
— Wiesz także, że masz '.ciało?
Potwierdził.
— Wiesz już zatem, że składasz się z ciała i z życia.
— Tyle na razie wiem, .ale nie jestem pewien, czy to
są jedyne składniki.
— A więc — powiedziałem — nie wątpisz o istnieniu
tych dwojga: ciała i duszy. Nie jesteś tylko pewien, czy nie
ma czegoś innego-, co jest potrzebne, aby człowiek był cały
i zupełny.
— Tak —- rzecze.
— Co to jest, rozważymy może- przy innej sposob­
ności. Tymczasem, ponieważ wszyscy przyznaliśmy, że
człowiek nie może być pozbawiony ani ciała, ani duszy,
wszystkich już teraz zapytam, dla której z tych dwóch
części naszej istoty potrzebujemy pokarmu.

l Świadomość własnego życia była dla św. Augustyna (najpotężniej­


szym argumentem przeciw sceptycyzmowi. Można wątpić w e wszystko
oprócz tego, że się żyje i myśli. M am y tutaj ślad tezy, która zostanie
."później sformułowana w sławnym zdaniu: Si enim fallor. sum — (D e civi-
tate Dei 11, 26) — jeśli się bowiem mylę, to jestem, identycznym w treści
z późniejszym kartez jańskim : Co git o, ergo sum.
— DiLa ciała — mówi Licencjusz. Pozostali zaś zwle­
kali z odpowiedzią i rozprawiali ze sobą nie mogąc się*
zgodzić, czy można uważać pokarm za konieczny dla ciała,
¿koro jest on potrzebny do życia, a życie jest jedynie wła­
ściwością duszy. W tedy ja zabrałem głos:
—>Czy nie zdaje się wam, że pokarm potrzebny jest
dla tej części, która 'dzięki pożywieniu w sposób widoczny
rośnie i przybiera na sile?
Zgodzili się wszyscy oprócz Trygecjusza, ten bowiem
zapytał:
— Dlaczegóż więc nie urosłem, chociaż jestem takim
żarłokiem? ...
— Natura — odpowiedziałem mu —: wyznaczyła gra­
nicę wzrostu dla każdego ciała i żadne nie może jej prze­
kroczyć. Jednakże ciała nie osiągnęłyby tej granicy, gdyby
brakowało im pożywienia. Łatwiej jeszcze możemy to
zauważyć wśród zwierząt i nikt nie wątpi, że jeśli ujmie­
my pokarmu jakiejkolwiek istocie żywej, to ciało jej bę­
dzie chudnąć.
— Chudnąć — podchwycił Lieencjusz — ale ule'
zmniejszać się.
— Nie. potrzeba mi więcej — odpowiedziałem — d©
tego, czego chcę dowieść. Zajmujemy się bowiem zagad­
nieniem, czy to dla ciała potrzebny jest pokarm. Potrzebny"
zaś jest dla niego, jeśli brak pokarmu powoduje chud­
nięcie ciała.
Wszyscy b yli tego samego zdania.
8. — A dusza — zapytałem — czy nie ma żadnego
właściwego sobie pożywienia? Czy może sądzicie, że jej
pokarmem jest wiedza?
— Tak —- rzecze matka — dusza według mnie żywi
się właśnie pojmowaniem rzeczywistości i wiedzą.
A gdy Trygecjusz w yraził wątpliwość co do słuszno­
ści tego zdania, odrzekła:
— Czy ty sam dzisiaj nie dowiodłeś, skąd dusza czer­
pie pokarm i gdzie się żywi? Powiedziałeś przecież, że przy
śniadaniu dopiero po pewnym czasie zwróciłeś uwagę na
naczynia, którym i się posługiwaliśmy, bo myślałeś o ja­
kichś zgoła innych rzeczach. Mimo to jednak ani twoje
ręce, ani tw oje zęby nie przestawały się zajmować właś­
nie jedzeniem. G dzież'zatem była/twoja dusza w tym
czasie, kiedy nie zwracała uwagi na to, co jadłeś? Stąd
właśnie, wierz mi, dusza czerpie pokarm, to są jej potrawy,
mianowicie troski i myśli, jeżeli tylko dają jej one jakąś
korzyść.
A kiedy moi towarzysze wyrażali głośno swoje wąt­
pliwości, ja tak sią odezwałem;
-— Przyznacie chyba, że dusze ludzi uczonych są we
właściwy sobie sposób jakby pełniejsze i większe niż du­
sze nieuków?
Odpowiedzieli, że jest to oczywiste.
— Słusznie zatem mówimy, że czcze i jakby wygło­
dzone są dusze ludzi, którzy nie zdobyli wykształcenia
w żadnej umiejętności i niczego nie zaczerpnęli ze sztuk
wyzwolonych.
—■Uważam — rzecze Trygecjusz — że ich dusze są
pełne, ale wad i rozpusty.
— W ierz mi — powiedziałem — że to właśnie jest ja­
kaś niepłodność i jak gdyby głód duszy. Jeśli bowiem ciału
ujmiemy pokarmu, przeważnie choruje ono i pokrywa się
wysypką, a niedomaganie to dowodzi właśnie głodu. Po­
dobnie i dusze takich ludzi skażone są chorobami, które
ich czczość ujawniają. Toteż dawni mędrcy sądzili, że roz­
pusta, matka wszystkich wad, dlatego- została .nazwana
słowem neąuitia, że nie przedstawia żadnej wartości (nec-
ąuiąuam), że jest nicością (nihil).1 Umiarkowanie, cnota
będąca jej przeciwstawieniem, nosiła nazwę frugalitas.
Jak więc frugalitas pochodzi od słowa frux, to- je s t.od
owocu-plonu, ponieważ czyni ona dusze płodnymi, podob­
nie i rozpusta (neąuitia) zawdzięcza swoją nazwę bezpłod­
ności, to jest nicości (nihil). Nicością jest bowiem wszystko
. to, co jest płynne, niestałe, co się roztapia i wciąż jak gdy­
by ginie. Dlatego obarczonych tą wadą nazywamy także
ludźmi straconymi. Istnieje natomiast naprawdę tylko to,
co pozostaje, co trwa, co- zawsze jest takie samo,1 2 tak jak
cnota. Cnoty zaś sercem i kwiatem jest właśnie to., co
zwiemy umiarkowaniem — frugalitas. A jeśli ta prawda
nie jest dostatecznie jasna, abyście i w y także mogli już ją
sami zobaczyć, to musicie przyznać, że jeśli nawet także
dusze nieuków są pełne, to zarówno dla dusz, jak i dla ciał

1 Por. Cycero, Tusculanae disputationes 3, 18.


2 Przekonanie zaczerpnięte z filozofii Plotyna, rtradycją sięgające do
Parmenidesa i Platona, a upatrujące praw dziw y byt tylko w tym, co
trwa zawsze i pozostaje niezmienne.
d w a 1są rodzaje pożywienia, z których jeden jest zdrowy
i pożyteczny, a drugi przynosi chorobę i zgubę.
9. Skoro tak jest i skoro, jak to ustaliliśmy, dwie
części składają się na człowieka, a mianowicie ciało i du­
sza, sądzę, że w dzień moich urodzin powinienem podać-
nieco- obfitszy posiłek nie tylko naszym -ciałom, ale także
i duszom. Jeśli zaś macie apetyt, przedstawię wam, jaki
będzie ten drugi posiłek. Bo przecież gdybym usiłował
karmie was wbrew waszej w oli i pomimo- okazywanego
obrzydzenia, trud mój byłby daremny. Należy wam jed­
nak życzyć, abyście więcej łaknęli owych potraw ducho­
wych niż tych, którymi żywim y ciało. Tak też i będzie,
jeśli tylko -dusze wasze są zdrowe. Chore dusze bowiem,
.podobnie jak możemy to zauważyć także przy chorobach
ciała, nie chcą przyjąć pożywienia, a nawet je wypluwają.
Na twarzach' wszystkich malowało się oczekiwanie,
a i -słowa ich świadczyły także o chęci spożycia i przyjęcia
każdej potrawy, jaką bym dla nich przygotował.
Szczęśliwy jest ten, kto ma to, czego chce, a nie chce niczego złego.
Szczęśliwy jest ten, kto posiada Boga.

I iOi. A wtedy ja znowu głos zabrałem.


— Czy chcemy być szczęśliwi? — zapytałem zgro­
madzonych. Zaledwiem to wyrzekł, a już wszyscy razem
jednogłośnie to potw ierdzili.1
— Czy sądzicie — powiedziałem —■że szczęśliwy jest
człowiek, który nie posiada tego, czego chce?
Zaprzeczyli.
— A cóż mi na to odpowiecie: Czy szczęśliwy jest
każdy -człowiek, który posiada to, czego chce?
W tedy odezwała się matka:
— J-eśli chce dobra i posiada je, jest szczęśliwy, jeśli
zaś zła, to choćby je posiadał, jest nieszczęśliwy.
A ja, uśmiechnąwszy się do niej, zawołałem rado­
śnie: -
— Otoś już, matko, na samym szczycie filozofii! Gdyby
ci tylko słów -nie 'zabrakło, niewątpliwie wyraziłabyś myśl
swoją podobnie jak Tuliusz, który tak właśnie o tym mó-

. . /.i. Przekonanie o ‘tym, że, pragnienie -szczęścia (jest wspólne -wszystr


idm ludziom, było w, starożytności powszechne Opór. np. Cycero, Bortenr-
■sius fragm. 36 Müller; Tusculanae disputationes 5, 28). Istniały tylko róż-
Jiice na temat istoty szczęścia i sposobów -jego osiągania^..

2 Sw. A/ugustyai, tom I.


■wił. W Hortensjuszu mianowicie, to jest w dziele, które
napisał jako pochwałę i obronę filozofii, powiada: „O to
Indzie, którzy gorliwie rwą się do dysput, chociaż (nie są
przecież prawdziwymi filozofami, mówią, że szczęśliwi są
•wszyscy, którzy żyją żak, jak sami chcą. Twierdzenie to
jednak fałszywe: jeśli się bowiem chce tego*, czego chcieć
się nie godzi, to samo takie pragnienie jest nieszczęściem
największym. Mniejszym nieszczęściem jest nie móc osiąg­
nąć tego, czego się chce, niż osiągnąć to, czego- chcieć nie
należy. Nieprawość w oli bowiem więcej zła przynosi, n iż
los dobra komukolwiek użycza/'1
Na te słowa matka wydała okrzyk tak radosny, żeśmy
o jej płci zapomniawszy sądzili, że z nami w ielki jakiś mąż
siedzi. Ja tymczasem w miarę .mych możliwości rozważa­
łem, z jakiego- to boskiego źródła owa mądrość płynęła.
Wtedy odezwał się Lioencjusz:
— A le musisz powiedzieć, -czego każdy człow iek
chcieć powinien i jakich rzeczy pragnąć, jeżeli ma być
.szczęśliwy?
;— Jeżeli zechcesz — odrzekłem — zaproś mnie na
swoje urodziny; cokolwiek podasz, chętnie spożyję. Pod
tym warunkiem ucztuj, proszę, dzisiaj u mnie i ¡nie upomi­
naj się o to, co może nie zostało przygotowane.
On więc pożałował swojego upomnienia, choć było tak
skromne i właściwe.
— A zatem — powiedziałem — ustaliliśmy, że nikt
nie może być *szczęśliwy, jeżeli nie posiada tego, czego
chce, a także, że nie 'każdy posiadając to, czego chce, jest
tym samym szczęśliwy.
Potwierdzili.
11. — A teraz — mówiłem dalej — czy przyznacie
md, że nieszczęśliwy jest każdy, kto nie jest szczęśliwy?
Nie wyrazili wątpliwości.
— Nieszczęśliwy^ jest zatem każdy człowiek, który n ie
posiada tego-, -czego chce.
Wszyscy byli tego samego zdania.
— Cóż wlęc powinien zdobyć -człowiek, -aby być szczę­
śliwym? Bo i to możemy jeszcze -przydać do naszej ,uczty
pamiętając o łakomstwie Lieencjusza. Sądzę, że człowiek i

i Cyeero, Hortensius fragm. 39 Muller.


taki powinien zdobyć to, co może posiadać, kiedy tylko
zechce.
Powiedzieli, że jest to o-czywiste.
— Powinno to być zatem — mówiłem dalej — coś
trwałego, niezależnego od losu, nic podlegającego' przy­
padkom. Niczego bowiem, co jest śmiertelne i nietrwałe,
nie możemy mieć wtedy, kiedy chcemy, i tak długo, jak
chcemy.
Wszyscy się zgodzili. Trygecjusz jednak dodał:
— Jest wielu szczęśliwców, którzy mają pod dostat­
kiem właśnie tych rzeczy kruchych i nietrwałych, a jednak
darzących przyjemnością w tym życiu, i z tego wszyst­
kiego, czego pragną, nie brak im nic.
Odpowiedziałem mu pytaniem:
— Czy wydaje ci się szczęśliwy człowiek, który się
lęka?
w

— Bynajmniej.
— ■A czy jest możliwe, aby nie lękał się człowiek, któ­
ry może utracić to, co kocha?
— Niemożliwe — odpowiedział.
— A przecież łatwo* jest utracić te rzeczy podlegające
przypadkowi. A więc ten, kto je kocha i posiada, nie może
być szczęśliwy.
Nie miał żadnych zastrzeżeń. Wtedy odezwała się
matka:
— Choćby nawet był pewny, że tego wszystkiego nie
utraci, nie mógłby jednak nasycić, się takim dobrem. Dla­
tego więc także jest nieszczęśliwy, że zawsze odczuwa nie­
dostatek.
— A cóż będzie — zapytałem — jeśli ktoś obdarzony
tym i rzeczami hojnie i obficie będzie umiał ograniczyć
swoje pożądania i zadowolony tym, co posiada, będzie
z-weselem korzystał ze wszystkiego we właściwy sposób?
Czyż taki człowiek nie będzie według ciebie szczęśliwy?
— Szczęśliwym — rzekła matka — uczyni go wów­
czas jego umiarkowanie, a nie dobra,- które posiada.
— Doskonale — powiedziałem — nie można było
w ogóle inaczej odpowiedzieć na to pytanie i od ciebie
także nie należało innego rozstrzygnięcia oczekiwać. A za­
tem nie mamy już wątpliwości, że jeśli ktoś postanowił
być szczęśliwy, powinien sobie zdobyć to, co trwa zawsze
i czego żadne okrucieństwo- losu nie może go pozbawić. 19
■9 *
— Na to —- pow iedział. Trygecjusz — jużeśmy się
dawno zgodzili.

— Cz.y nie 'sądzicie — rzekłem — że Bóg jest wieczny
i niezmienny? x
— —J- Jest to przecież tak pewne :— odparł Licencjusz —
że nie ma potrzeby się pytać.
I wszyscy przyznali mu słuszność w zbożnym posza­
nowaniu.
—• A zatem — powiedziałem — szczęśliwy jest ten,
kto Boga’ posiada.
Boga posiada każdy, kto dobrze żyje, kto
spełnia Jego wolą i nie ma ducha nieczystego,..

12. Myśl tę przyjęli z zapałem i z radością.


— Sądzę więc — ■•mówiłem ‘dalej — że pozostaje nam
tylko odpowiedzieć na pytanie, jaki człowiek posiada Boga;
ten bowiem będzie z pewnością szczęśliwy. Powiedzcie,
proszę, co o tym myślicie.
Wtedy odezwał się Licencjusz:
— Boga posiada ten, kto dobrze żyje.
A Trygecjusz:
'— Boga posiada człowiek, który czyni to, co z woli
Bożej stać się powinno.
Tego samego zdania był również Lastidianus. A syn
mój, ten najmłodszy spośród uczestników rozmowy, po­
wiedział:
— Ten Boga posiada, kto nie ma ducha nieczystego.
Matce zaś właśnie to zdanie wydało- się szczególnie
słuszne, chociaż i z poprzednimi się zgadzała. Nawigiusz
milczał. Gdy go zapytałem o zdanie, odrzekł, ze najbar­
dziej podoba mu się ostatnia odpowiedź. Uważałem, że.
należy zapytać również Kuśtyka, co sądzi o tak ważnej
sprawie, bo zdawało mi się, że milczał nie tyle rozmyślnie,
•ile dlatego, że powstrzymywała go także nieśmiałość.
Zgodził się z Trygecjuszem.
Sceptycy nie mogą osiągnąć szczęścia, ponieyiaż zaprzeczają
możliwości znalezierda prawdy.

13. Wtedy im powiedziałem;


— Znam już zdania.wszystkich w tej sprawie, która
.20 jest tak ważna i .wielka, żę poza nią niczego ani szukać nie
należy, ani znaleźć nie można, jeśli tylko- będziemy nadal
.spokojnie i szczerze naszą wiedzę o- niej pogłębiać. A le
dzisiaj zbyt długo by to trwało-, a dusze także na uczcie
przejeść się nie mogą. Źle jakoś trawią spożyte pokarmy, -
jeśli rzucają się na nie żarłocznie i bez -umiaru, a ze wzglę­
du na zdrowie myśli przesytu tego lękać się należy nie
mniej niż samego głodu. Dlatego też, jeśli się zgodzicie,
zajmiemy się tym zagadnieniem raczej jutro-, gdy znowu
mieć będziemy apetyt. Chciałbym tylko, żebyście z ochotą
skosztowali j-eszcze tego- -dania, które waszemu gospodarzo­
wi nagle na myśl przyszło i którym zamierza was poczę­
stować. Jest to-, jeśli się nie mylę, potrawa, jaką zwykle
podaje się na wety, słodko przyrządzona i zaprawiona jak­
by miodem uczoności. '
Usłyszawszy to wszyscy rzucili się, niby do' wnoszo­
nej potrawy, i zmusili mnie, abym. zaraz powiedział, co
mam na myśli. ^
— • Czyż nie widzicie — rzekłem — żeśmy zakończyli
właśnie wszczęty przez nas spór z akademikami? 1
Na dźwięk- imienia akademików trizech moich towa­
rzyszy, którym sprawa ta była znana, porwało się z m iej-
- sca co- żywo i podobnie j-ak biesiadnicy wyciągniętymi
rękami pomagają częstującemu ich gospodarzowi, tak -oni,
jakimi tylko umieli słowami, -dawali do- poznania, że ni­
czego by chętniej nie słuchali. -
14. Wówczas ja tak im rzecz przedstawiłem:
— Oczywiste jest, bo nam to dopiero co rozumowanie
wykazało, że kto nie ma tego,, czego chce, nie może byc
szczęśliwy, a wiadomo także, że nikt nie szuka rzeczy,,
której nie chce znaleźć. Otóż skoro akademicy szukają
stale prawdy, więc chcą ją znaleźć, a co za tym idzie,
chcą posiąść prawdę przez jej znalezienie. A .przecież jej
nie znajdują. Nie mają więc tego, czego, chcą, a zatem nie
są także szczęśliwi. A mądreem może być tylko człowiek
szczęśliwy, akademik więc mędrcom być nie może.
Na to wszyscy na raz zakrzyknęli, jakby całą już po­
trawę sobie nałożyli. A le Licencjusz słuchający baczniej
i ostrożniej od innych zląkł się tego, że- wyraził swoje
uznanie, i tak wreszcie -się odezwał:i

i Słowa te odnoszą się do pierwszej księgi Przeciw akademikom.


— Rzuciłem się wprawdzie na tę potrawę razem
z wami, bom okrzykiem powitał wniosek, który i minie
wydał się zręcznym. A le niczego nie zjem i część moją
zachowam dla Alipiusza, on zaś albo ten kąsek razem ze
mną smacznie spożyje, albo pouczy, dlaczego tknąć go nie
należy.
— Słodyczy — powiedziałem — więcej powinien
lękać się Nawigiusz, bo ma chorą śledzionę.
Wówczas Nawigiusz rzekł z uśmiechem:
— Takie słodycze z pewnością mnie uzdrowią. To ro­
zumowanie bowiem, którym nas poczęstowałeś, jest w ja­
kiś szczególny sposób jędrne i pieprzne, i — jak to m ówił
Cycem o miodzie z H ym ettu1 — posiada ostrą słodycz,
a wcale nie wzdyma wnętrzności. •Dlatego też choć mnie
w podniebienie trochę szczypie, ile tylko zdołam, przełknę
z największą przyjemnością. Bo też i nie widzę, w jaki
sposób można by ten wniosek obalić.
— To jest w ogóle niemożliwe — orzekł Trygecjusz —
dlatego cieszę się, że już od dawna jestem z akademikami
w nieprzyjaźni. Jakaś skłonność wrodzona czy też raczej
natchnienie Boże pobudzało mnie, abym był im zaciętym
przeciwnikiem, chociaż nie umiałem ich zwalczać.1 2
15. W tedy odezwał się Lieencjusz:
— Ja ich jeszcze nie chcę porzucić.
— A zatem — zapytał Trygecjusz — nie zgadzasz się
z nami?
— A >czy w y — odparł tamten — nie we wszystkim
zgadzacie się z Alipiuszem?
— Nie wątpię — odpowiedziałem mu na to — że A li-
piusz, gdyby był tu obecny, ustąpiłby przed tym prostym
rozumowaniem. N ie mógłby bowiem być tak nierozsądny,
żeby uważać za szczęśliwego człowieka pozbawionego tak
wielkiego i gorąco upragnionego dobra duchowego'. N ie
sądziłby także, że akademicy. tnie chcą znaleźć -prawdy,
ani że mędroem może być 'człowiek, który nie jest szczę­
śliwy. A z tych przecież trzech składników, niby z miodu,
mąki i migdałów, zostało sporządzone to, czego lękasz się
skosztować.
1 Por. Cyeero, Académica 2, 24, 75,
2 Toczona .tu na marginesie dyskusja ¡z akademikami ¡jest echem
wielkiej rozprawy prowadzonej w rozmowach Przeciw akademikom. A k a ­
demicy, którzy negują możliwość znalezienia prawdy, odm awiają jedno-
cześnie ludziom prawa do szczęścia, (polegającego 'w łaśnie na trwałym
posiadaniu prawdy.
— Czyż dałby się on zwabić — rzekł na to Licencjusz
— tym ¡zwodniczym łakociom, dobrym dla dzieci, i czy
wyparłby się dla nich niewyczerpanego źródła filozofii-
akademickiej? Toć ono przecież swymi potężnymi falami,
w krótkim czasie porwałoby tę drobnostkę lub zatopiło.
— Po cóż nam — odparłem — długi wywód, i to jesz­
cze przeciw Ahpiuszowi? I on sam przecież doszedłby do
wniosku, biorąc pod uwagę wielkość swego ciała, że takie
drobne rzeczy posiadają i siłę niemałą, i znaczenie.1 A ty
jeśli wolisz opierać się na powadze nieobecnego' mistrza,
powiedz przynajmniej, na co» w moim wywodzie się nie
zgadzasz? Czy nie przyznajesz, że nie może być szczęśliwy
człowiek, który nie ma tego, czego pragnie? Albo czy za­
przeczasz,, że akademicy chcą posiąść prawdę przez znale­
zienie jej, prawdę, której z takim zapadem poszukują? Czy
też ci się wydaje, że jakiś mędrzec może nie być szczę­
śliwy?
— A właśnie saozęśliwy jest taki człowiek — powie-
•dział z jakimś gorzkim uśmiechem — ■który nie ma tego,
czego pragnie. — A gdy kazałem, żeby to zdanie zapisano
— N ie powiedziałem tego! — zakrzyknął. A 'kiedy znowu
to także poleciłem zapisać: — Nie! Tak właśnie powiedzia­
łem — zawołał.
A ja już dawniej raz na zawsze wydałem polecenie,
aby wszystkie słowa wypowiedziane od razu zapisywano.1 2
Trzym ałem więc młodzika w niepewności, czy ma przy
zdaniu swym uparcie obstawać, czy też raczej wstyd
przełknąć i cofnąć swoje twierdzenie.
16. A le kiedyśmy go tak żartobliwie zachęcali, aby
w ziął udział w uczciev zauważyłem, że inni uczestnicy roz­
m owy nie wiedząc zgoła, o co chodzi, a zaciekawieni na­
szym. rozbawieniem, przyglądali się nam bez uśmiechu.
I wydali mi się całkiem podobni do iuidzi, których spotyka
się nieraz w gronie łakomych i żarłocznych współbiesiad­
ników, a którzy nie rzucają się przecież na potrawy, bo

1 Jest -to jedyne sensowne tłumaczenie niejasnego tekstu {por. Index


■generalis in Opera S. Augustini w w ydaniu toehedytotyńskim, t. XI, s. v.
A lypius). Augustyn czyni tu aluzję do wzrostu Alipiusza, który mimo
wątłej budow y ciała odznacza się wielką siłą i wytrwałością. Por. W y­
znania 9, 6, 14,
2 Notowana tu uwaga św. Augustyna powtarzająca się i w innych
dialogach świadczy o autentycznym charakterze rozmów toczonych w Cassi-
ciacum. Stanowiły one rzeczywisty materiał, z którego Augustyn opra­
cow ał następnie swe dialogi.
odstrasza ich jakiś wstyd, czy powstrzymuje godność
własna. Ponieważ ja ich zaprosiłem, a ty uczyłeś mnie
przecież, że gospodarz także i na takiej uczcie powinien
okazać się jakimś wielkim i -— krótko mówiąc — praw­
dziwym człowiekiem, wzruszyła mnie ta nierówność i brak
harmonii wśród współbiesiadników. Uśmiechnąłem się do
matki, a oiia na to zapytała z całą szczerością, jakby w zy-
wając mnie, abym wydobył jeszcze ze swojej spiżam i
przysmaki 'dla tych gości, którzy zbyt mało dostali:
—• Powiedz nam wreszcie i wyjaśnij, kto to są ci aka­
demicy i co takiego robią?
A kiedy wytłumaczyłem krótko i w sposób tak prosty,
że wszyscy mogli zrozumieć, powiedziała:
— Ci ludzie to są przecież „ caducarii“ 1 (tak nazywa
u nas lud tych, którzy upadają w ataku epilepsji).
Zaraz też wstała, żeby odejść. Wówczas, zakończyw­
szy rozmowę, rozeszliśmy się wszyscy ze śmiechem, w do­
skonałych humorach.-

D ragi dzień rozmowy

Zebranie wniosków z rozmowy dnia poprzedniego.

III— 17. Nazajutrz zaś, również po śniadaniu, zasie­


dliśmy razem w tym samym gronie i w miejscu tym sa­
mym. Było tylko nieco później niż dnia poprzedniego.
■— Późno ■— powiedziałem — przyszliście na ucztę.
Nie przypuszczam, żebyście cierpieli na niestrawność. Ra-,
czej chyba pewni, że uczta będzie skromna, uważaliście,
że nie warto wcześnie zasiadać do posiłku, który szybko
spodziewacie się spożyć. Mało bowiem jest prawdopo­
dobne, że wiele jeszcze do jedzenia zostało, skoro nawet
w sam dzień uroczystości tale skąpa była uczta. M oże i

i Tj. upadający.
macie rację. Ja jednak, podobnie jak i wy, nie wiem, co
dla was zostało przygotowane. Kto inny bowiem wszyst­
kim bez ustanku wszelakiego pożywienia dostarcza,
a zwłaszcza takich, potraw, o jakich w tej chwili myślimy.
Nam zaś najczęściej czy to głupota, czy przesyt, czy za­
jęcia przeszkadzają, z nich korzystać. On to- przebywając-
w ludziach czyni ich szczęśliwymi. I to jest właśnie, jeśli
się nie mylę, owa prawda, którąśmy wczoraj jako nie­
wątpliwą z wielką żarliwością ustalili. Rozumowanie bo­
wiem ' wykazało, że szczęśliwy jest ten, kto posiada Boga..
Nikt z was temu twierdzeniu nie zaprzeczył. Zastanawia­
liśmy się zatem, co< to według was znaczy: posiadać Boga.
W tej sprawie, jeśli dobrze pamiętam, zostały wypowie­
dziane trzy zdania. Jedni uważali, że Boga posiada czło­
wiek, który czyni to, czego Bóg chce; inni powiadali, że
ten Boga posiada, kto dobrze żyje; pozostali zaś sądzili,,
że Bóg przebywa w sercach, w 'których nie mieszka duch
zwany nieczystym. ;
18. Może jednak wszyscy różnym i słowami wyraża­
liście treść tę samą. Jeżeli rozważymy bowiem dwa pierw­
sze zdania,-to przekonamy się, że zarówno każdy, kto żyje
dobrze, czyni to, czego- Bóg chce, jak też i każdy, kto czyni
to, czego Bóg chce, żyje dobrze i że życie dobre polega
właśnie na czynieniu tego, co się Bogu podoba. Czy jeste­
ście tego samego zdania?
Potwierdzili.
— Trzecie zaś zdanie należy rozważyć dokładniej, po­
nieważ, o ile wiem, w języku świętej służby Bożej zwykło
się używać słowa „duch nieczysty“ w dwóch różnych zna­
czeniach. Czasami jest to określenie ducha, który z ze-
wnątrz wdziera się do duszy, zakłóca zmysły i ludzi,
w jakiś szał wprawia. Ci, którzy go wypędzają, wkładają,
jak mówimy, ręce na opętanych, czyli odprawiają egzor-
cyzmy, to jest wypędzają ducha nieczystego zaklinając go
imieniem Bożym. Poza tym zaś słowo „duch nieczysty“ ma
jeszcze inne znaczenie — ■nazywa się tak każdą w ogóle
duszę -nieczystą, to jest każdą, która zbrukana jest wadami
i występkami. A więc pytam -cię, chłopcze, który może
wypowiedziałeś to zdanie w całkowitej pogodzie i 'czy­
stości serca, kto według ciebie nie posiada ducha (nieczy­
stego. Gzy ten, kto nie ma w sobie ducha złego, takiego, 25
który to w szał wprawia ludzi, czy też ten, kto oczyścił
ju ż swoją duszą z wszystkich wad i grzechów?
— W ydaje mi się — odpowiedział — ■że człowiek nie
ma ducha nieczystego', jeśli życie jego jest czyste.
— A le jakiego człowieka — zapytałem. — nazwiesz
czystym? Tego, eo> wcale nie grzeszy, czy tego, co- po­
wstrzymuj e się tylko od niedozwolonego- związku cieles­
nego?
— W jakiż sposóib — powiedział -chłopiec — mógłby
b yć -czysty człowiek, który powstrzymuje się jedynie od
niedozwolonego związku -cielesnego, a nie przestaje sią
plamić innymi grzechami? Ten jest prawdziwie .czysty, kto
ku Bogu dąży i tylko do Niego jest zwrócony.
Poleciwszy zapisać te słowa chłopca tak, jak zostały
wypowiedziane, rzekłem:
— Taki 'człowiek musi zatem żyć dobrze, a każdy, kto
ż y je dobrze, musi być właśnie takim człowiekiem. Czy nie
jesteś tego zdania?
Zgodził sią ze mną i on, i wszyscy inni.
— A zatem — stwierdziłem — wypowiedzieliście tu
wszyscy myśl tą samą.
' Szczęście polega na znalezieniu Boga, ą nie na samym szukaniu Go.

19. — Odpowiedzcie mi jednak jeszcze na to pytanie:


O zy Bóg chce, aby ’.człowiek Boga szukał?
Potwierdzili.
— A teraz pytam: czy możemy wobec tego po-wie­
dzieć, że źle żyje człowiek, który szuka Boga?
— W żaden sposób — odrzekli.
— ■A jeszcze i tą trzecią da joie mi odpowiedź: Czy
•duch nieczysty może Boga szukać?
Zaprzeczyli, a i Nawigiusz, który miał trochę wątpli­
wości, później przed zdaniem większości ustąpił.
— Tak więc — powiedziałem — człowiek szukając
Boga spełnia wolą Bożą i żyje dobrze, i nie ma ducha
nieczystego, ale jednocześnie, szukając Boga, Boga jeszcze
nie posiada. Nie można zatem uważać, że każdy, kto żyje
dobrze albo -czyni to, czego Bóg chce, albo nie ma ducha
26 nieczystego, już tym samym posiada Boga.
Tu moi towarzysze zaczęli śmiać się z siebie widząc,
że dali się zwieść swemu własnemu rozumowaniu, matka
zaś poprosiła mnie, abym — ponieważ od dawna już nic
nie pojmuje — rozwiązał jej i rozplątał węzły owego zda­
nia, które wypowiedziałem w sposób wielce zawikłany,
"bo tylko tak mogłem wniosek wyprowadzić. A kiedy to
uczyniłem, rzekła:
— A le przecież nikt nie mógłby do Boga dojść, gdyby
Boga nie szukał.
— Doskonale — powiedziałem — jednakże kto ciągle
Boga szuka, ten jeszcze do Boga nié doszedł, mimo że już
żyje dobrze. A zatem nie każdy żyjący dobrze człowiek
Boga posiada.
— ■Mnie się zdaje — zauważyła matka — że Boga
w pewien sposób każdy człowiek posiada, ale ci, co żyją
‘dobrze, mają Boga przychylnego' sobie, a ci, co źle, mają
"Boga przeciw sobie.
— Niesłusznie zatem — powiedziałem •— uznaliśmy
wczoraj, że szczęśliwy jest ten, kto Boga posiada, jeśli
każdy człowiek wprawdzie Boga posiada, a jednak nie
każdy jest szczęśliwy.
— Dodaj zatem — rzecze matka — „Boga przychyl­
nego sobie“ .
20. — A czy tośmy już przynajmniej —- po-wiedzia­
łem •— dostatecznie ustalili, że szczęśliwy jest człowiek,
który ma Boga przychylnego sobie?
Tu odezwał się Nawigiusz:
— Chciałbym zgodzić się z tobą, ale 'boję się, żebyś
■nie wywnioskował, że szczęśliwy jest człowiek, który
•ciągle jeszcze szuka, a zwłaszcza, że szczęśliwy jest aka­
demik, którego we wczorajszej rozmowie nazwaliśmy
„caducarius“, co prawda wulgarnie i w złej łacinie, ale,
.jak mi się zdaje, bardzo trafnie. Nie mogę przecież po­
wiedzieć, że człowiek szukający Boga ma Boga przeciw
.sobie. Jeśli więc tego powiedzieć się nie godzi, znaczy to,
że Bóg będzie dla takiego człowieka -przychylny, a kto ma
Boga przychylnego sobie, ten musi być szczęśliwy. Szczę­
śliwy będzie zatem człowiek, który szuka. A le znów 'każdy
szukający nie posiada jeszcze tego, czego pragnie. Szczę­
śliw y będzie zatem człowiek, który nie ma tego-, czego chce;
Twierdzenie takie wszyscy wczoraj uznaliśmy za niedo­
rzeczne i dlatego też sądziliśmy, że udało się nam rozpró­
szyć ciemności akademików. Teraz więc Licencjusz będzie
nad nami triumfował i pouczy mnie, niby przezorny lekarz,,
że pokutuję oto za zjedzenie owych łakoci, które nie po­
szły mi na zdrowie.
21. Na to nawet matka się uśmiechnęła, Trygecjusz
zaś powiedział:
— Nie mogę się zgodzić, że jeśli człowiek nie ma
przychylności Bożej, ma tym samym Boga przeciw sobie.
Sądzę, że istnieje także jakiś stan pośredni.
— ■A więc w jaki sposób — zapytałem go — posiada
Boga taki człowiek, któremu Bóg nie jest ani przychylnyr
ani przeciwny?
Kiedy Trygecjusz zwlekał z odpowiedzią, odezwała się
matka:
— Co innego jest Boga posiadać, a oo innego .nie by6
opuszczonym przez Boga.
— Cóż zatem jest lepsze — zapytałem — posiadać
Boga czy nie być opuszczonym przez Boga?
—- M oje zdanie — odparła ona — jeśli dobrze rozu­
miem, jest takie: jeżeli człowiek żyje dobrze, ma Boga
przychylnego sobie, jeżeli żyje źle, ma Boga przeciw so­
bie, kto zaś ciągle szuka i jeszcze nie znalazł, temu Bóg
nie jest ani przychylny, ani przeciwny, człowiek taki nie
jest jednak opuszczony przez Boga.
— Czy takie — zapytałem innych — jest również
wasze zdanie?
Potwierdzili.
— Powiedzcie mi, proszę, czy nie sądzicie, że Bóg jest
przychylny 'człowiekowi, którego darzy swoją życzliwo­
ścią?
— Bez wątpienia — odpowiedzieli.
— Ozy więc Bóg nie darzy życzliwością człowieka^
który Boga szuka?
Odrzekli, że owszem, darzy.
— A zatem — powiedziałem — człowiek szukający
28 Boga ma Boga przychylnego sobie, a przecież szczęśliwy
jest każdy, kto ima Boga przychylnego sobie. Szczęśliwy
zatem jest -człowiek, który szuka. K to zaś szuka, ten n ie­
ma jeszcze tego, -czego chce, .Szczęśliwy więc będzie czło­
wiek, który nie ma tego, czego chce.
— Zgoła nie wydaje mi się szczęśliwym — rzecze
matka — człowiek, który nie posiada tego, czego chce.
— Wobec tego- — powiedziałem — arie każdy, kto ma
Boga przychylnego sobie, jest szczęśliwy.
— Jeżeli z rozumo warna taki wniosek wynika — od­
rzekła matka — to nie mogę temu zaprzeczyć.
Można więc — powiedziałem — przeprowadzić
taki podział: każdy człow-iek, -który Boga już znalazł, ma
Boga przychylnego sobie i sam jest szczęśliwy, każdy zaś,
kto Boga szuka, ma Boga przychylnego sobie, ale nie jest
jeszcze szczęśliwy, a już -oczywiście każdy, kto przez grze­
chy i błędy oddala się od Boga, nie tylko nie jest szczę­
śliwy, ale nie ma nawet Bożej przychylności,
22. A kiedy wszyscy się na to- zgodzili, mówiłem dalej:
— Wszystko to* dobrze, ale jednego jeszcze ciągle się
obawiam. Czy nie niepokoi was poprzednio przyjęte przez
nas twierdzenie, głoszące, że człowiek, który nie jest
szczęśliwy, musi być nieszczęśliwy? Przecież z niego- w y­
nika, że nieszczęśliwy jest człowiek, który ima Boga przy­
chylnego sobie, ale który Go jeszcze szuka, bo to-, jak usta­
liliśm y, nie wystarcza,1 aby był szczęśliwy. ,,Czy słusznie,
m ówi Tuliusz, nazywamy bogaczami wielkich właścicieli
ziemskich, podczas gdy ludzi posiadających wszystkie
cnoty mienimy ubogimi?“ 2 1 A le zastanówcie się teraz, czy
tak jak prawdą jest, że każdy nieszczęśliwy człowiek cier­
pi niedostatek, tak samo słuszne jest twierdzenie, że każdy
człowiek cierpiący niedostatek jest nieszczęśliwy. Bo jeśli
tak, to można by również słusznie powiedzieć, że nie­
szczęście jest tym samym, co niedostatek. Zdanie takie by­
ło już wypowiedziane i, jak mogliście zauważyć, ja się

1 W iele rękopisów ma w tym miejscu lukę, na którą wskazują za­


pewne słowa św. .Augustyna z Retractationes: „Księgę tę znalazłem uszko­
dzoną i m ającą pewne braki; w czasie pisania tych Sprostowań nie mogłem
znaleźć, pełnego egzemplarza dla uczynienia poprawek“ . Uzupełnienie tego
m iejsca wzięto z w ydania Schmausa.
2 Prawdopodobnie fragment ż Hortensjusza. 29
z nim zgodziłem. Dzisiaj jednak takie rozważanie za długo
by już trwało. Dlatego też proszę, żebyście jeszcze jutro*
zechcieli zebrać się przy tym stole.
Wszyscy zgodzili się bardzo chętnie i powstaliśmy, b y
się rozejść.

Trzeci dzień rozmowy

Wszelkie nieszczęście utożsamić można z niedostatkiem i brakiem.


Szczęśliwy człowiek wolny jest od niedostatku.

IV — 23. Ranek trzeciego dnia naszej rozmowy rozpro­


szył chmury, które zmuszały nas do siedzenia w łaźni, i po
południu uczyniła się znowu wspaniała pogoda. Postanowi­
liśmy zatem zejść na pobliską łączkę. Każdy tu usiadł, jak
mu było wygodnie, i tak oto potoczyła się w dalszym cią­
gu rozmowa:
— Dowiedziałem się już — rzekłem — prawie wszy­
stkiego, co chciałem od was usłyszeć, kiedym was pytał,
i wszystko też pamiętam. Toteż dziś nie będę wam zada­
wał pytań, na które musielibyście odpowiadać, a jeśli na­
wet zadam, to niewiele, bo- chciałbym, żebyście wreszcie
mogli tę naszą ucztę na dni kilka przerwać. Otóż matka
moja powiedziała, że nieszczęście jest tym samym co nie­
dostatek, i zgodziliśmy się, że wszyscy cierpiący niedosta­
tek są nieszczęśliwi. A le czy również wszyscy ludzie nie­
szczęśliwi cierpią niedostatek? Oto ważne zagadnienie,
którego nie mogliśmy wczoraj rozstrzygnąć. Kiedy zaś do­
wiedziemy rozumowo', że tak właśnie jest, -zakończymy
ostatecznie nasze poszukiwania — znajdziemy człowieka
szczęśliwego*: będzie nim ten, kto nie odczuwa niedostatku.
Kto* bowiem nie jest nieszczęśliwy, ten musi być szczę­
śliwy. Szczęśliwy jest zatem człowiek wolny od niedosta­
tku, jeżeli słusznie twierdzimy, że to, co nazywamy niedo-
3# statkiem, jest tym samym co nieszczęście.
24. — Jakże to? — zapytał Trygeciusz — czyż już
obecnie nie możemy stwierdzać, że szczęśliwy jest każdy
człowiek, który nie odczuwa niedostatku? Jest przecież
oczywiste, że nieszczęśliwy jest każdy, kto cierpi niedosta­
tek, a zgodziliśmy się także, jak to dobrze pamiętam, że*
nie ma żadnego stanu pośredniego pomiędzy szczęściem.
a nieszczęściem.
— Czy między życiem a śmiercią — odparłem — jest:
według ciebie jakiś stan pośredni?
— Przyznaję — rzekł — że i tu nie ma żadnego stanu:,
pośredniego', ale dlaczego o: to pytasz?
— Dlatego* — odpowiedziałem — że i to także, jak:
sądzę, przyznasz, iż 'każdy człowiek pochowany przed ro­
kiem jest umarły.
Nie zaprzeczył.
— Cóż więc? Czy żyje każdy człowiek, który nie zo­
stał pochowany przed rokiem?
— Takiego wniosku — odrzekł — wyprowadzić nie­
można,
— A zatem — powiedziałem . — jeśli nawet k a ż d y
człowiek cierpiący niedostatek jest nieszczęśliwy, nie mo­
żna na tej podstawie wnioskować, że szczęśliwy jest ka­
żdy, kto niedostatku nie odczuwa, chociaż pom iędzy.nie­
szczęściem i szczęściem, podobnie jak pomiędzy, życiem,
i śmiercią, nie można znaleźć żadnego -stanu pośredniego ~
Mędrzec nie cierpi niedostatku. Niedostatek to nie tylko brak dóbr
materialnych, ale przede wszystkim brak mądrości i wiedzy,

2(5'. Niektórzy z uczestników rozmowy nie mogli od


razu pojąć mojego rozumowania, wyjaśniłem więc je i w y­
tłumaczyłem, używając takich słów, przy pomocy których,
najłatwiej było im zrozumieć. -
— A zatem — powiedziałem wreszcie — nikt nie
wątpi, że każdy człowiek cierpiący niedostatek jest nie­
szczęśliwy, i nie przeszkadza nam to, że także mędrcy mają.
pewne potrzeby materialne. Niedostatku ich bowiem nie
odczuwa' dusza, w której jest siedlisko życia szczęśliwego-.1i

i W Retractationes 1, 1 odw ołu j« Augustyn ¡powiedzenie, jaJkofoy


szczęście było udziałem tylko duszy mędrca bez względu na stan, w 'ja­
kim znajduje się jego ciało, oraz czyni uwagę, że szczęście .polegające na
poznaniu Boga będzie -naszym udziałem w pełni dopiero w przyszłym życiu,
gdzie niezniszczalne ciało połączone będzie z -duszą ¡nieśmiertelną. 31
Dusza mędrca jest przecież doskonała, a żadna istota do­
skonała nie. odczuwa niedostatku.
Mędrzec używa rzeczy, które wydają się potrzebne
dla ciała, jeśli są mu one dostępne. Jeżeli ich nie ma, nie­
dostatek ten -go nie załamie. Każdy bowiem mędrzec jest
mężny, a mężny człowiek nie lęka się niczego». Mędrzec
zatem nie lęka się śmierci ciała ani cierpienia, których t®
uniknąć, które usunąć albo odwlec zdolny jest tylko przy
pomocy tych właśnie rzeczy, których niedostatek może go
dotknąć. N ie przestaje' się jednak tym i dobrami we wła­
ściwy sposób posługiwać,.o ilea ą mu one dostępne. Bardzo
słuszne jest bowiem owo zdanie: ,,Głupotą jest przecież
dopuszczanie nieszczęścia, którego- można uniknąć.“ 1 Bę­
dzie więc unikał śmierci i cierpienia, o ile tylko może
i o ile się godzi, bo- w przeciwnym razie byłby nieszczę­
śliwy, -ale nie 'dlatego-, że taki los' go- spotkał, tylko -dlatego,
że chociaż mógł, nie chciał go uniknąć, a to j-est oczywista
oznaka głupoty. Nie unikając zatem cierpienia człowiek
będzie nieszczęśliwy, ponieważ jest głupcem, a nie dlatego,
że musi je znosić;
i —

Jeżeli zaś mimo godziwych wysiłków mędrzec nie


zdoła umknąć -cierpienia, to -cokolwiek by go spotkało, nic
nie może uczynić go- nieszczęśliwym. I nie mniej słuszne
jest również następujące zdanie tego samego komediopi­
sarza: ,,Jeśli ni-e możesz osiągnąć tego, 'czego- -chcesz, chciej
tęgo, co możesz.“ 2 1 W jaki sposób mógłby być nieszczę­
śliwy mędrzec, którego; nic nie spotyka wbrew jego woli,
gdyż jeśli widzi, że coś nie może się zdarzyć, pragnąć tęgo
nie może? Wola jego bowiem dąży tylko do tego, co- osiąg-
gnąć na pewno j-est zdolna. Pragnie on mianowicie, aby
wszystkie jego -czyny były kierowane zasadami cnoty iB o -
.żym prawem mądrości, a tego- nic -go pozbawić nie zdoła.
216. Zastanówcie się teraz, czy także nieszczęśliwy
jest każdy -człowiek, który odczuwa {niedostatek. Trudność
sprawia nam tu fakt, że istnieje w ieki ludzi nader hojnie
obdarzonych dobrami podległymi przypadkom; dla nich
wszystko jest tak dalece dostępne, że wystarczy -im skinąć,
by każde ich żądanie, każda ich zachcianka została od razu
spełniona.

1 Teren oj usz,. E unuch.. 761.


32 2 Tejrencjusz,. A n d ria 305 ns.
Oczywiście nie łatwo mieć takie życie. A le wyobraźmy
sobie jakiegoś człowieka podobnego do tego Oratasa/
•o którym mówił Tuliusz.1 Któż mógłby powiedzieć .bez
zastrzeżeń, że niedostatek dręczył Oratasa, człowieka, nie~;
zmiennie bogatego-, nadzwyczaj -cenionego, powszechnie łu­
bianego, któremu nie zbywało- ani na żadnej przyjemności, -
an i' na. przychylności ludzkiej, który cieszył się zawsze
dobrym zdrowiem? Czego- tylko- mógł. zapragnąć, -wszy-,
s.tkiego 'miał. pod dostatkiem: i posiadłości najwspanial­
szych, i najserdeczniejszych przyjaciół. A wszystkich tych
dóbr używał z korzyścią dla swego- ciała. Wreszcie — aby
wszystko już w niewielu słowach po-wiedzieć — powodze­
nie towarzyszyło wszelkim je-go zamiarom i każdą chęć
wieńczyło. A le m-oże ktoś z was powie, że chciał on mieć*
więcej,, niż miał/ Tego- nie wiemy. Wystarczy jedn ak dla
naszych rozważań, jeśli wyobrazimy sobie, że nie pragnął
*on niczego więcej pońad to, co posiadał. Czy uważacie,
że odczuw-ał on jakiś niedostatek?
— Choćbym się nawet zgodził — powiedział Licen-
cju sz— że. on niczego więcej nie pragnął (a trudno- to so­
b ie wyobrazić, gdy chodzi o człowieka, który nie jest
mędrceni), to jednak — był-to bowiem, j.ak mówią, umysb
dość bystry — musiał się lękać, aby gd nie pożbawiio- tego
wisżystkiego choćby jakieś jedno niespodziane nieszczęście.
N ie było- przecież trudno zrozumieć, że w szystkie' takie
dobra bez względu na to, jak wielkie by były, podlegają
jednak przypadkom.
Na to odpowiedziałem mu z uśmiechem:
-— Widzisz więc, Licęnćjuszu, żę to bystrość umysłu,
przeszkodziła temu wybrańcowi losu w osiągnięciu szczę­
ścia. Im bystrzej bo-wiem patrzył, tym ■lepiej widział, że
wszystko, co posiada, może utracić. Strach przed tym- obez­
władniał; go i odnosiło się do niego .to dość pospolite po­
wiedzenie, że rozsądek-jest. nieszczęściem dla człowieka;
niepewnego^ swego losu.
2:7. Uśmiechnęli śdę na-to i Lieencjuś-z, i'in n i ucze­
stnicy rozmowy.3*i

i Gratas (C. Śergius Ora tas- — prz-ydo-iiiek -Gratas, lub Aurata po­
zostaje w .związku-z aurum — złoto),,- znany • ze swego -majątku i wystaw­
nego życia. B y ł pretorem w 97 r. prz', Chi. (Cyoero, Hortensius fragm. 76
M eller. Bor; D e finibu§:% 22, 70).

3 — Sw. Augustyn, tom I.


—- Zagadnienie to jednak — mówiłem* dalej -— roz­
ważmy jeszcze dokładniej. Oratas, chociaż się lękał, nie
odczuwał przecież niedostatku, a nad tym właśnie mie­
liśmy się zastanowić. Niedostatek polega bowiem na nie­
posiadaniu, a nie na obawie utraty tego, •co* posiadasz,.
. Człowiek ten zaś był nieszczęśliwy, ponieważ się lękał,
chociaż nie cierpiał niedostatku. A więc nie każdy, kto jest
nieszczęśliwy, odczuwa niedostatek.
Zgodzili się ze mną wszyscy, a także sama matka, któ­
rej zdania broniłem; rzekła jednak trochę niepewnie:
.— Nie wiem doprawdy i nie rozumiem jeszcze jasnoy
w ja k i sposób można oddzielić nieszczęście od niedostatku,
albo niedostatek od nieszczęścia. Przecież i temu człowie­
kowi, który: był możny i bogaty, i niczego, jak mówicie,
, więcej, nie pragnął,;brakowało' jednak mądrości, ponieważ
bał się utraty dóbr swoich. Czy nie powiedzielibyśmy, że
cierpiał niedostatek, gdyby brakło mu srebra i pieniędzy?
A nie powiemy tak o nim, skoro brakło mu mądrości?
Wówczas wszyscy wydali okrzyk podziwu, a mnie sa­
mego również ogarnęła radość i zadowolenie, że z ust mo­
jej matki padło to tak trafne zdanie, które ja jako wielką
mądrość z ksiąg filozofów zaczerpnąłem.i którym zamie­
rzałem naszą ucztę zakończyć.
— Czy zauważyliście — zapytałem — różnicę istnie­
jącą pomiędzy poznawaniem wielu różnych nauk a duszą,
która jest całkowicie skierowana ku Bogu? Bo skądże w y­
pływa ta mądrość, którą podziwiamy, jeśli nie z owego
źródła boskiego? .
— Zaiste — zakrzyknął radośnie Licenejusz — nie
można powiedzieć nic prawdziwszego ani na sposób bar­
dziej boski. Tak, największym i najsmutniejszym niedo­
statkiem jest brak mądrości, a człowiekowi, który mądrość
posiada, niczego zgoła braknąć nie może. .
. 2*8. — A zatem — powiedziałem —- głupota jest wła­
śnie owym niedostatkiem, który cierpieć może dusza. Głu­
pota jest bowiem przeciwieństwem mądrości, i to- tak samo,
jak życie jest przeciwieństwem śmierci, a szczęście — nie­
szczęścia. Nie ma tutaj żadnego:stanu pośredniego. Jeżeli
nieszczęśliwy jest każdy człowiek, który nie jest szczę­
śliwy, jeżeli żyje każdy człowiek, -który nie umarł, podob­
nie-nie ulega wątpliwości, że mądry jest każdy człowiek,
te 'który nie jest głupi. Wobec tego widzim y teraz, że Ser-
giuśz ‘Oratas nie dlatego był nieszczęśliwy; -że sią bał, aby
owych darów fortuny nie utracić, ale dlatego, że był głupi.
Byłby zatem bardziej nieszczęśliwy, gdyby niczego sie nie,
obawiał, chociaż te rzeczy, które za dobre uważał, były,
tak niepewne i niestałe, bo poczucie większego bezpieczefu
stwa pochodziłoby. wówczas nie z mężnej .czujności, ale •
z drętwoty umysłu. Byłby więc jeszcze bardziej (nieszczę­
śliwy, bo głębiej w głupotę pogrążony. A jeśli w ielki nie-,
dostatek cierpi każdy człowiek, któremu brakuje mądrości,
i jeżeli żadnego- niedostatku nie odczuwa każdy, kto mąd­
rość posiada, to głupota jest właśnie niedostatkiem. Jak
każdy głupi jest nieszczęśliwy, tak każdy nieszczęśliwy
jest głupi. A zatem dowiedliśmy, że podobnie jak każdy
niedostatek jest nieszczęściem, tak i każde nieszczęście jest
niedostatkiem.
2'9. Trygacjusz jednak rzekł, że niezupełnie rozumie
ten wniosek.
— Na cóż — zapytałem go wówczas — zgodziliśmy
się w rozumowaniu?
— Na to — odparł —- że ten cierpi niedostatek, kto
nie posiada mądrości.
— Czym zatem — zapytałem — jest niedostatek?
— Brakiem mądrości.
— Czym jest brak mądrości?
Nic mi,nie odpowiedział.
— Czy nie posiadać mądrości — zapytałem znowu —
nię znaczy to samo, co być głupim?
— To samo -— powiedział
— A zatem — rzekłem — mieć niedostatek znaczy
to samo, co być głupim; a stąd już koflasekwentnie..wynił<;a,'
że kiedy mówimy o głupocie, to po prostu nazywamy in­
nym imieniem niedostatek. Nie wiem jednak, jak możemy
mówić: „on ma niedostatek“ , albo: „on ma głupotę“ . Jest
to bowiem taki sam sposób wyrażania się, jakbyśmy mó­
wiąc o jakimś miejscu pozbawionym światła powiedzieli;
„ono ma ciemności“ . Znaczy to właśnie to samo, co powie­
dzenie: „nie ma światła“ , bo przecież nie ciemności przy­
chodzą i odchodzą, ale jeżeli jakieś miejsce jest pozbawione
światła, to jest tym samym ciemne, podobnie jak nie mieć'
szaty znaczy to samo, co być nagim. Nagość bowiem nie
ucieka przed nadchodzącą szatą, niby jakaś rzecz zdolną
się poruszać. Podobnie zatem mówimy, żę ktoś mą nię- 35

3*
dostatek, jakbyśmy powiedzieli, że ktoś ma nagość, Nie­
dostatek jest bowiem słowem oznaczającym nieposiadanie,
Dlatego też chcąc myśl moją wyjaśnić najlepiej, jak po­
traf ię,:dodam jeszcze, że mówiąc O kimś, iż „ma niedosta­
tek“ , powiadamy niejako, że „posiada nieposiadanie“ .1
Skoro więc wykazaliśmy, że głupota jest właśnie
prawdziwym i niewątpliwym niedostatkiem, zastanówcie
się teraz, -czy nie zostało już rozstrzygnięte zagadnienie,
iktórym się zajęliśmy. Nie byliśmy bowiem pewni, czy
mówiąc „nieszczęście“ nie określamy tylko innym słowem
niedostatku. Dowiedliśmy zaś, że głupotę słusznie nazy­
wamy niedostatkiem. Podobnie więc jak każdy głupiec
jest nieszczęśliwy i każdy nieszczęśliwy jest głupcem, tak
też musimy uznać, że nie tylko musi być nieszczęśliwy
każdy, kto cierpi niedostatek, ale również i to-, że niedo­
statek cierpi każdy człowiek nieszczęśliwy. A jeśli z tego
ze każdy głupiec jest nieszczęśliwy i każdy nieszczęśliwy
jest głupcem, wynika, że głupota jest nieszczęściem, dla­
czego z tego, że nieszczęśliwy jest każdy 'człowiek cierpiący
Niedostatek i że niedostatek cierpi każdy człowiek nie- ’
szczęśliwy, nie mielibyśmy wyprowadzić wniosku, że nie­
szczęście jest tym samym, co niedostatek?
30. A kiedy wszyscy uznali, że tak właśnie jest, mó­
wiłem dalej: ‘
— Teraz z kolei powinniśmy się zastanowić, jaki to
człowiek nie odczuwa niedostatku: 'Człowiek ten będzie
bowiem mądry i szczęśliwy. Otóż głupota jest niedosta­
tkiem i nazwą niedostatku. To zaś słowo zazwyczaj ozna­
czą jakąś, (niepłodność i ubóstwo. Rozważcie zatem dokład­
niej, z jak wielką starannością w dawnych czasach two­
rzyli ludzie słowa, jeżeli nie wszystkie, to przynajmniej
niektóre, a zwłaszcza — . jak to- wydaje się oczywiste -— te,
których znajomość była koniecznie potrzebna. Zgadzacie
się już ze mną, że każdy głupiec odczuwa niedostatek i że
głupcem jest każdy, kto niedostatek cierpi; sądzę, iż zgo­
dzicie się także, że każda dusza głupia jest pełna wad- i że
nazwa głupoty obejmuje wszystkie wady duszy. Pierwsze­
go. zaś dnia tej naszej rozmgwy powiedzieliśmy, że rozpusta

l. Jest to pierwsze sformułowanie poglądu przejętego od neoplatoni-


ków, który A/ugustyn.rozwinie następnie w dziele O naturze dobra, g ło ­
szącego, że ceohy ujemne, brak, a w ięc i zło, „można określić tylko ze
względu na coś pozytywnego, igdyż~\one •same jako takie nie istnieją;
dlatego została nazwana słowem neąuitia, że jest niczym,
a jej «przeciwieństwo -^um iarkowanie — nosi nazwę fru-
galitas pochodzącą od słowa fru x — owoc. Otóż w tych
dwóch przeciwieństwach — umiarkowaniu i rozpuście —
zaznaczają się przede wszystkim właśnie owe dwie cechy:
istnienie i nieistnienie. A cóż uznamy za przeciwieństwo
niedostatku, o którym to rozprawiamy?
Po> chwili ogólnego niezdecydowania odezwał się Try-
gecjusz:
— Powiedziałbym: bogactwo, ale wydaje mi się,. że
jest to przeciwieństwo ubóstwa.
— Trafiłeś — odrzekłem — przynajmniej na coś po­
krewnego, bo zazwyczaj uważa się ubóstwo f niedostatek
za jedno i to. samo-. Trzeba by jednak znaleźć inną nazwę.
Nie byłoby bowiem właściwe, gdyby wystarczyło nam jed­
no słowo« do* wyrażenia lepszego z dwóch przeciwieństw.
Drugie miałoby wówczas aż dwie nazwy: ubóstwo i nie­
dostatek, a moglibyśmy mu przeciwstawić tylko jedno
określenie: bogactwo. A trudno sobie wyobrazić większą
niedorzeczność «niż niedostatek słów tam, gdzie chodzi
właśnie o> przeciwieństwo niedostatku.
— Jeśliby można powiedzieć: pełnia — rzekł Licem
.cjusz — to sądzę, że słusznie byłoby przeciwstawić to
określenie niedostatkowi.

Przeciwieństwem niedostatku jest pełnia. Pełnią można


określić tylko ze wzglądu na miarą. To, co przekracza miarą,
jest równie niepełne jak to, czemu niedostaje miary.

31. — Później — powiedziałem — rozważymy może


dokładniej samo słowo, bo nie- o to należy troszczyć się
•w poszukiwaniu prawdy. Chociaż Salustiusz, który bardzo
starannie każde słowo ważył, niedostatkowi przeciwsta­
wiał dostatek,1 ja jednak przyjm ę tę tw-oją pełnię. Tutaji

i Salustdusz, B ellum C atilinae 52, 22,


przecież pozbędziemy «się strachu przed gramatykami, bo
nie potrzebujemy się lękać, że ci, co nam swe dobra dali
'do użytkowania, zganią nas za niedbałe posługiwanie się
słowami.1
Na to wszys-Cy się uśmiechnęli, a ja mówiłem dalej:
— Postanowiłem nie lekceważyć słów waszych w y­
powiedzi, tak jakby były jakąś wyrocznią, bo przecież
.wszyscy zwróceni jesteście ku Bogu. Zobaczmy więc, jakie
znaczenie ma -to określenie Licencjusza, bo zdaje mi się,
że lepiej, niż jakiekolwiek inne, odpowiada ono- prawdzie.
Przeciwieństwami są zatem pełnia i niedostatek. A tutaj
również, podobnie jak i tam, gdzie chodziło- o rozpustę
i umiarkowanie, zaznaczają się owe -dwi-e zasadnicze cechy:
istnienie i nieistnienie. I jeśli niedostatek jest właściwie
głupotą, pełnia będzie mądrością.
Słusznie także wielu ludzi nazywało umiarkowanie
matką wszystkich cnót. Podziela to zdanie i Tuliusz, który
nawet w publicznej mowie powiada: ,,Niech każdy tak, jak
chce, słowa te rozumie; ja jednak za największą z cnót
uważam tę, która zwie się frugalitaś, a mianowicie skrom­
ność i umiarkowanie.“ 2 1*3Powiedzenie to bez wątpienia bar­
dzo głębokie i nadzwyczaj słuszne. Wzdął on bowiem pod
uwagę owoc (fru x)} to- właśnie, co nazwaliśmy istnieniem,
.jako* przeciwieństwo do,nieistnienia. A le ponieważ mówiąc
frugalitas rozumie się przeważanie przez to słowo- oszczęd­
ność, bo takie znaczenie lud nadaje zazwyczaj temu wyra­
zowi, musiał on wyjaśnić myśl swoją przez dodanie dwóch
Jeszcze określeń, a mianowicie: skromności i umiarkowa­
nia. Nad tymi dwoma słowami zastanowimy się dokładniej,
3£.’ Słowo- skromność pochodzi niewątpliwie od po­
skromienia — opanowania, a umiarkowanie od umiaru — ,
miary.8 Gdzie zaś 'jest opanowanie i umiar, tam nie może
być niczego zbyt -dużo ani zbyt mało-. Jest to więc właśnie
owa pełnia, którą przeciwstawiając niedostatkowi postąpi­
liśmy o wiele właściwiej, -niż gdybyśmy użyli słowa ^obfi­
tość“ . Mówiąc bowiem ,»obfitość“ , wyobrażamy sobie jakby

1 Rozmowy odbyw ały się .jak wiemy, w Cassiciacum, w posiadłości,,


której gospodarzem był Werekundus, gramatyk.
2 Cyceiro, Pro rege Deiotaro 26.
3 w ory-g.; modestia dicta est a modo et temperantia a temperie.
Tłumaczenie polskie obrazuje łacińską etymologię występującą w tym
zdaniu. Terminy modus i temperies m ają znaczenie bardzo zbliżone,
toteż nie będzie wypaczeniem myśli oryginału tłumaczenie w dalszym
ciągu słowa modus również przez umiar, miarą.
jakieś naczynie bardzo pełne, którego zawartość przelewa -
się przez brzegi. A jeżeli obfitość przekracza granice tego,
co wystarcza, to« tutaj również potrzebny byłby umiar i po*-
<dobnie umiaru brakuje we wszystkim, co jest zbyt wielkie.
A zatem nawet w nadmiarze możemy znaleźć niedostatek,
podczas gdy w umiarze nie znajdziemy niczego zbyt dużo
ani zbyt mało. '
Również sam dostatek, jeśli się zastanowisz, jest wła­
śnie tylko* umiarem. Słowo- opulentia oznaczające .dostatek
pochodzi od ops — pomoc. A jakąż pomoc mógłby nam dać
nadmiar, który nieraz bardziej niż brak utrudnia działa­
nie? Tak więc niedostatek jest wszędzie, gdzie «czegoś jest
zbyt «dużo« .albo« zbyt mało, bo wszędzie tam brakuje umiaru.
A zatem umiarem duszy, to jest właściwą jej miarą,
jest mądrość. Jest bowiem oczywiste, że mądrość jest prze­
ciwieństwem głupoty, głupota to niedostatek, a niedo­
statku przeciwieństwem jest pełnia: mądrość zatem, jest
pełnią. W pełni zaś jest umiar, czyli miara właściwa, w ła­
ściwą więc miarą duszy jest mądrość. Dlatego też świetne
jest i słuszną cieszy się sławą to powiedzenie: ,,Najbar­
dziej- pożyteczną w życiu zasadą — strzec się we wszysrt-
kim nadmiaru""1
3'3. Na początku dzisiejszej rozmowy powiedzieliśmy,
źe jeśli stwierdzimy, iż nieszczęście jest tym samym co
-niedostatek, za szczęśliwego uznamy człowieka, który nie
-odczuwa niedostatku. To już stwierdziliśmy: A zatem ,,być
¡szczęśliwym“ znaczy to« „nie- odczuwać niedostatku"", czyli
być mędrcem.
•Jeżeli teraz zapytacie, czym j«est mądrość, to- nasze
rozumowanie dało wam już «odpowiedź o tyle jasną i dor
kładną, o« ile było- to- obecnie możliwe. Mądrość jest przeto
właściwą miarą duszy — jej równowagą. Obdarzona nią
dusza nie przekracza stosownych granic, ale też nie' zamy­
ka się w ciasnocie, która pełni objąć nie może. Otóż gran­
ulce te przekracza dusza wtedy, gdy oddaje się rozkoszy,
' ambicji, pysze i innym tego^ rodzaj-u uczuciom i występ­
kom, w których nieszczęśni, nie umiejący się opanować-lu­
dzie widzą źródło radości i potęgi. Zacieśniałaś duszę ni-
ski strach, smutek, chciwość i wiele innych uczuć — wszy­
stko to-, co unieszczęśliwia ludzi, jak to sami nieszczęśliwi

i T eren cju sz Andria 61. 39


:w y znają. Kiedy natomiast dusza pogłębia mądrość, którą
znalazła; kiedy — użyję tu słów tego chłopca — do »niej
jest cała zwrócona; kiedy nie dbając o marności tego
świata nie zwraca się do- bożyszczy zwodniczych, które —'
jeśli tylko- dusza znajdzie w nich upodobanie — zazwyczaj
..odrywają ją swoim ciężarem od Boga i w przepaść strącają
— wówczas to nie potrzebuje się obawiać żadnego* prze­
kroczenia miary, a zatem żadnego niedostatku i żadnego
też nieszczęścia. Właściwą sobie miarę, to jest mądrość, po­
siada więc każdy człowiek szczęśliwy.

Właściwą miarą duszy jest mądrość. Mądrość utożsamia


się z Prawdą objawioną. Szcząście polega na posiadaniu
Boga jajco Najwyższej Miary.

34. Jakaż zaś jest mądrość godna swego imienia je­


żeli nie mądrość Boża? W iemy także z Objawienia,1 źe
Syn Boży jest właśnie'Mądrością Boga i że Syn Boży jest
'prawdziwie Bogiem. Każdy zatem człowiek szczęśliwy po­
siada Boga — a na to już dawniej, na początku tej ucztyf.
wszyscyśmy się zgodzili. A le czy uważacie mądrość za coś
innego niż prawdę? •Przecież i to także zostało powiedzia­
ne: „Jam * jest Prawda.u 2
■ . Jeżeli -zaś mądrość jest prawdą, to stała się nią ona
przez jakąś miarę -n a jw y ż s z ą , a miara ta jest jej« źródłem
"i celem, do którego wraca, kiedy osiągnie doskonałość.
A ’ponad miarę najwyższą nie ma żadnej innej miary, bo
jeśli miara najwyższa jest miarą przez miarę najwyższą,,
to sama przez siebie jest miarą. Miara najwyższa musi bye
również .miarą prawdziwą. Jak zatem źródłem prawdy
jest. miara, tak miarę poznajemy przez prawdę. Nie może
być nigdy, ani prawdy bez miary, ani miary bez prawdy.
Któż jest Syn Boży? Powiedziane jest: Prawda. K tóż
jest ten, który nie ma ojca? Któż by inny, jeśli nie ową 2 *

i"-Por. l -Kor. 1, 24.


40 2 j-an 14, 8,
•Miara Najwyższa? Szczęśliwy jest-zatem-każdy człowiek,,
który przez Prawdę doszedł do M iary Najwyższej.. O nim
możemy powiedzieć, że Boga w duszy posiada, że Boigiem
się cieszy. Inne 'bowiem dusze, chociaż są we władzy Bogsir
Boga nie posiadają.
36. Z -samego' zaś źródła prawdy - spływa wezwanie
jakieś-, które nas napomina, abyśmy o Bogu myśleli, aby­
śmy Go szukali, abyśmy, przełamawszy wszelką- oziębłość,.
Jego 'tylko- pragnęli. Jest to- światłość, którą w oczy duśz
naszych zlewa owo. tajemnicze Słońce.. Od Niego pochodzi
każdą myśl prawdziwa, którą możemy tu wypowiedzieć?1
chociaż nawet oczy nasze niezupełnie wzrok odzyskały albo
niedawno dopiero się otworzyły i lękamy się jeszcze śmiało
•zwrócić się ku Niemu i wprost na Nie spojrzeć. Już 'teraz
jednak widzimy, że prawda ta jest Bogiem samym w Jego
nieskazitelnej doskonałości, bo w Nim jest pełność i wszel­
ka doskonałość i On jest zarazem Bogiem wszechmogącym,
Jednakże dopóki szukamy,,dopóty .nie czerpiemy z sa­
mego źródła, dopóty — bo chcę tu użyć właśnie tego słowa
— nie nasyciliśmy się pełnią. W yznajmy więc, żeśmy nie
doszli jeszcze do- naszej 'Miary i chociaż Bóg jest ram. przy­
chylny, nie jesteśmy ani mądrzy, ani szczęśliwi. Pełnia du­
szy i życie szczęśliwe polega zatem na zbożnym a dosko­
nałym poznaniu Ręki, która nas do prąwdy wiedzie, i Pra­
wdy, którą się sycimy, i Ogniwa, które nas łączy z Miarą
Najwyższą. Człowiek rozumny i wolny od marności roz­
licznych przesądów zobaczy w tej Trójcy jedynego Boga
i jedyną Substancję.
Wówczas matka wspomniawszy na słow-a, które w jej
pamięci głęboko utkwiły, i jakby budząc się na wezwanie
w iary swojej, radośnie wypowiedziała ten wiersz naszego
biskupa:
Trójco Święta, modlitw naszych łaskawie
wysłuchaj! 2
A potem dodała:
— Oto- jest bez wątpienia życie szczęśliwe, a jest ono
także życiem doskonałym. I możemy ufać, że jeśli skwa-2 1

1 Augustyn ozyni tu aluzję do poznania praw dy przez iluminację


Bożą.- Tematem tym zajmie się obszernie w dialogu O nauczycielu (De ma­
gistra),
2 Sw. Am broży, H ym ny, 3, 32.
p liw ied ążyćb ęd ziem y naprzód, doprowadzi nas do niego
•stała wiara, żywa nadzieja i. miłość gorąca.
3'6. — A teraz — powiedziałem — u-cztę naszą na dni
kilka przerwiemy, ponieważ i tutaj należy miarę właściwą
zachować. Z całej więc duszy składając dzięki Bogu
Wszechmocnemu i Potężnemu, naszemu Ojcu i Panu, dusz
•Oswobodzieielowi, dziękuję także wam, którzy nie tylko
przyjęliście-moje serdeczne zaproszenie, ale jeszcze obsy­
paliście mnie hojnymi darami. Tyle bowiem do naszej
rozmowy wnieśliście, iż ucztę mi wyprawili, muszę to
przyznać, właściwie goście moi.
A kiedy wszyscy pełni wesela -chwalili Boga, odezwał
się Trygecjusz:
—- Dobrze by było, gdybyś nas eoidziennie taką ucztą
częstował.
— A w y — odpowiedziałem mu — powinniście pa­
miętać, że wszędzie trzeba kochać, wszędzie zachowywać
tę Bożą miarę, jeżeli zależy wam, abyśmy w rócili do Boga.
Wówczas też rozeszliśmy się, tymi słowami zakończy­
w szy naszą rozmowę.
PRZECIW A K A D E M IK O M

D iailiGg Przeciw akademikom, rozpoczęty przed rozmowami O ży­


ciu szczęśliwym, ukończony cztotsitó przez św. Augustyna w Caissicia-
cum dopiero po napkaniu dziełka O porządku, -a więc około 22 . X I
386 r. Tematycznie związany jest najsilniej z -dialogiem O życiu
szczęśliwym, nadto posiada z tym ostatnim wspólne cyoerońskie
źródło — Hortensjusza. Pierwsza księga Przeciw akademikom
oparta jest, podobnie jak i O życiu szczęśliwym, na Hortensjuszu,
dw ie następne księgi, które stanowią bardziej zwartą «całość, obej­
mujące krytykę poglądów przedstawicieli sceptycznej Akademii,
nawiązują do Académica Cycerona, które stanowiły dla Augustyna
najpoważniejsze źródło do poznania filozofii nowej Akademii;
*
Historia platońskiej Akademii, a zwłaszcza jej sceptycznego
okresu, należy do -ciekawych rozdziałów w dziejach całej filozofii,
a «dla ffiozofii starożytnej ma znaczenie wprost wyjątkowe. Przed­
stawimy tu bardzo pobieżnie poglądy czterech najwybitniejszy eh
przedstawicieli sceptycznej Akadem ii dla lepszego zrozumienia
w yw odów św. Augustyn a zawartych w dziele Przeciw akademikom.*
Założycielem tzw. drugiej lub średniej, sceptycznej Akademii
b y ł A r k e z i l a o s z P i t a n « e (316— 241), uczeń Autolykosa, ma­
tematyka i astronoma greckiego, oraz Teofrasta, scholarchy Like-
knniu. O bjął on schofliarohat Akadem ii po •sędlzawym Sdkraitiidcsie,
(około 268 r.), który ustąpił mu swego miejsca, mimo że Arkezilaos
głosił już wówczas poglądy sceptyczne. Sądzić można, że ani So-
kratides, ani jego towarzysze nie orientowali się dokładnie w po­
glądach Arkezilaos a, co jest tym bardziej prawdopodobne, że ten

i Wyczerpujące omówienie tego -tematu znaleźć można w rozpra­


wach A. Krokiewicza drukowanych w Kwartalniku Filozoficznym.* Arke­
zilaos K F 1927, Karneades K F 1928, Filon z JLaryssy i Antioćhos z Askatonu
K F 1929; uw agi niniejsze .oipantę są na cytowanych -tu.(rozprawach.
ostatni nie przedstawił swych poglądów na piśmie, potrafił nato*'
miast, (używając sw ej dialektycznej biegłości i retorycznej swady
przekonać akademików, że jego stanowisko sceptyczne naw iązuje
do prawdziwej orientacji filozoficznej Sokratesa i Platona.
Arkezilaos powoływał się na Platona jako na swego mistrza,,
czym ujm ował sobie akademików, umiał pozyskać jednakże i KLe-
antesa, stoika, mimo że sam występował najbardziej gwałtownie
przeciw szkole Zenona. Znane powiedzenie Aristona z Chios od­
noszące się do Arkeziła-osa, że jest on „Platonem z przodu, P irro -
nem z tyłu, a w środku Di odorem“, »charakteryzuje, jeśli nie po­
glądy, to przynajmniej ogólną; solistyczną postawę Arkezilaosa^
Sceptycyzm założyciela drugiej Akademii ujaw nił się w pełni do­
piero wtedy, gdy Lakydes, uczeń Arkezilaosa, ogłosił poglądy mi­
strza na piśmie, .wtedy też dopiero wzbudził największe w ątpli­
wości i sprzeciwy, jako pogląd występujący przeciw zdrowemu
rozsądkowi i uniemożliwiający życie. Scharakteryzujemy tu krótko
stanowisko Arkezilaosa na tle doktryny stoików, do której na­
wiązywało ono bezpośrednio i której było najsilniejszym przeciw­
stawieniem.
Zenon, twórca szkoły stoickiej, określił w swym systemie w a ­
runki, jakie spełniać powinna praw dziw a wiedza (tj. nieomylne
i mocne uchwycenie prawdy przez rozum), oraz zarysował typ
prawdziwego mędrca, który daje swoje przyzwolenie tylko temu,
co uprzednio gruntownie i niewzruszenie poznał. Najbardziej hań­
biącym ^czynem -dla mędrca jest uznawanie za praw dę -czegoś, co
' nią nie jest, przyjmowanie czegoś, -co jest -chwiejne i niepewne,
uleganie opinii i własnemu mniemaniu. Zenon zagwarantował,
według własnego zdania, mędrcowi tę niewzruszoną wiedzę, przyj­
mując za kryterium praw dy wyobrażenia (nazywał je wyobraże­
niami uchwytnymi: phantasiai kataleptikai), którym -udzielamy bez
'dłuższej refleksji i jak gdyby automatycznie swego uznania. W y ­
obrażenia uchwytne »cechuje i wyróżnia spośród innych wyobrażeń
ich uderzająca oczywistość i jasność, która daje dostateczną gw a­
rancję ich prawdziwości. .
Arkezilaos podjął rozważania -w tym miejscu, w którym Ze­
non uznał je za ukończone. Przyjął on w praw dzie w raz ze stoikiem,
że mędrzec nie powinien uznawać twierdzeń niepewnych, przeczył
natomiast, jakoby „wyobrażenia uchwytne“ Zenona daw ały gw a­
rancję prawdziwości' i pewności poznania-. Stoickie wyobrażenie
uchwytne nie ma żadnej pozytywnej treści; jest po prostu »czczą
nazwą, w rzeczywistości bowiem nie jesteśmy »w stanie odróżnić
44 Wyobrażeń prawdziwych (uchwytnych) od nieprawdziwych (np.
w wypadku marzeń sennych); wszystko więc jest mniemaniem
f wiedza pojęta jiaiko zbiór twierdzeń ¡prawdziwych i pewnych jest
człowiekowi niedostępna. Czy to znaczy, że nie ma w ogóle mędr­
ców? N a to pytanie daw ał Arkezilaos odpowiedź negatywną. M ędr­
cy istnieją, ale ich mądrość nie polega na tym, że .posiadają oni
* •

niezmienną i praw dziw ą wiedzę, lecz na tym, że powstrzymują się


od w ydaw ania niepewnych sądów, w życiu praktycznym postępują
natomiast w edług zasad zdrowego [rozsądku. Zdrowy rozsądek nie
■wymaga od człowieka uznawania czegokolwiek, a wszelkie działa­
n ie jest po prostu 'bezpośrednim wynikiem oddziaływania na czło­
w ieka zewnętrznych bodźców. •
Stanowisko takie budziło szereg wątpliwości w łonie samej
.Akademii, a szczególnie mocno zwalczane było przez stoików, prze­
c iw którym Arkezilaos ©kierował głównie ostrze swych wywodów.
U padający sceptycyzm w Akadem ii wzmocnił na nowo K a r n e a -
d e s z C y r e n y (214— 129/8), uczeń Diogenesa z Seleucji, zwa­
nego Babilończykiem, oraz akademika Hegezjasza (Kameades objął
po nim scholar chat w Akadem ii około 165 r.), ale nadał mu postać
odmienną od tej, którą stworzył? jego poprzednik Arkezilaos. N o­
w ością .w poglądach Kam eadesa, nie tylko w stosunku do stano-
w iska Arkezilaosa, ale w ogóle całej filozofii greckiej, było- w pro­
wadzenie nowego motywu uznawania twierdzeń wchodzących
w skład naszych poglądów, mianowicie subiektywnego przeświad­
czenia. Stoickie kryterium prawdziwości uznał Kameades, podobnie
ja k i Arkezilaos, za niepoprawne. W prawdzie wyobrażenia ze
■względu na swój przedmiot s ą albo prawdziwe, aibo fałszywe
<Arkezilaos wstrzym ywał się od wydawania sądu nawet i w tej idzie-
dzinie), ale ze względu na podani ot poznający jedynie w y d a j ą
. s i ę fałszywym i lub prawdziwym i. N ie możemy zbadać, czy wy-,
obrażenia nasze są prawdziwe, czy n ie , natomiast zdajemy sobie,
spraw ę zawsze, czy dane wyobrażenie w ydaje się nam prawdziwe,
czy nie, _cz.y zasługuje na wiarę, -czy też nie. Stanowisko K a r-
neadesa Abyło złagodzeniem skrajnego sceptycyzmu Arkezilaosa:
człowiek powinien i ma praw o nnieć własne poglądy, ale ich uza­
sadniania nie stanowi niewzruszona wiedza stoicka, lecz subiek­
tyw ne przekonanie człowieka, .W .ujęciu' Kameades a sceptycyzm
nabrał odcienia negatywnego ddgmatyzmu: praw da jako taka jest
niepoznawalna, oraz uzbroił się w teorię o wyższości subiektywne­
go przeświadczenia nad poznaniem: do właściwego etycznego po­
stępowania wystarczy nasze subiektywne przekonanie, subiektyw­
n a — •wiara.
Twierdzeniu słoików o absolutnej (prawdziwości naszego po­
znania przeciwstawił Kameades' swoją naukę o względnej w iary­
godności naszych sądów, podobnie jak'bezwzględnem u sceptycyz­
mowi Ankeziilaoisa przeciwstawił subiektywną w iarę jako kryte­
rium uznawania wszelkich twierdzeń.
Trzecim .przedstawicielem sceptycznej Akademii, 'którego po­
glądy były dalszym etapem w ewolucji szkoły Platona w kierunku
dogmatyzmu, był F i l o n z L a r y s s y , scholarcha Akadem ii
w latach 110— 80.
Filon zerwał z negatywnym dogmatyzmem następców K a r -
neadesa i wprowadził 'do swych poglądów nowe, niesceptyczne
elementy. Stanowisko Filoma nazywane także werysymlllzmem.
(verisimüe — podobne do prawdy) cechuje w porównaniu z poglą­
dami Kam eadesa przekonanie o obiektywnym »charakterze w yobra­
żeń, którym udzielamy swego przyzwolenia. Kam eades sprowadza?
nasze poglądy do czysto subiektywnego stanu podmiotowego;
*

uznajemy to, co w ydaje nam się praw dziw e; -co jest praw dziw e
dla nas, ponieważ praw dy jako takiej uchwycić nie podo»bna. Filon,
chociaż uznawał pogląd Kam eadesa o niemożliwości rozeznania
między naszymi fałszywym i i praw dziw ym i wyobrażeniami, przy­
pisywał jednakże tym ostatnim obiektywne prawdopodobieństwor
Rozróżnił on wśród wyobrażeń takie, które -są spowodowane przez;
rzeczywiste przedmioty, oraz wyobrażenia, które są samorzutnymi
czynnościami umysłu. Pierwsze wyobrażenia śą prawdziwe, -drugie,
nie mające żadnej przedmiotowej treści, »są fałszywe. Mimo w yraź­
nych różnic genetycznych między wyobrażeniami, nie zachodzą
jednakże między niani różnice ze względu na nasze .poznanie. Róż­
nice między wyobrażeniami ¡prawdziwymi a fałszywym i nie u jaw ­
niają się w wyobrażeniach jako takich, stąd nasze poznanie mat
w sobie -coś z niepewności, a- ¡każde uznanie twierdzeń coś z ryzyka,
O ile jednakże U Kam eadesa człowiek rozporządzał wyłącznie
swoimi własnymi subiektywnymi przekxmaniami, o .tyle pogląd Pi­
lona zbliżał nasze poznanie do rzeczywistości, o której nie-możemy
mieć wprawdzie wiedzy pewnej, ale mamy .obiektywnie zapra­
wienie prawdopodobieństwo.
Jakże można .jednak mówić o prawdopodobieństwie, skoro nie­
wierny, co »to -jest prawda? Zarzut ten, stawiany Filonowi przez
współczesnych, powtarzany przez św. Augustyna w dialogu Prze­
ciw akadeijiikom, wskazuje, że ewolucja Akadem ii sceptycznej nie
zatrzymuje się na osobie Pilona. Rozważania dalsze-podjął A n t i o -
c h o s z Ą i s k a - l o n u , uczeń Pilona i zarazem jego przeciwnik,
46 po 'którym objął rządy w szkole platońskiej, założyciel piątej, tzw.
dogmatycznej . Akademii. Antioehos 'przyjął stanowisko Zenona
w -sprawie kryterium prawdziwości i stwierdził, że wśród w yobra­
żeń istnieją wyobrażenia stanowiące kryterium ¡nie tylko ¡podmio­
towej, ale i przedmiotowej prawdziwości. Zgotdnie z Zenonem uczył
Antioehos, że cedhą wyobrażenia prawdziwego jest jego w yjątkow a
jasoość; dodawał jednakże, że wym aga ono dla swego ujęcia w y -,
jątkowego ^wyrobienia osobistego u poznającego. Do absolutnie
prawdziwego poznania zdolny jest idealny mędrzec. W ystarczają-
cym 'kryterium prawdziwości jest jednakże zgodność poglądów
trzech najwybitniejszych um ysłów starożytności: Platona, •Arysto­
telesa i Zenona. N a miejsce rozumu, zdyskredytowanego przez
sceptyków, przychodzi autorytet jako najwyższe i 'ostateczne kry­
terium uznawalności wszelkich twierdzeń. Eklektyzm Antiochosa
z Askalonu, mimo że przełamał zasadniczo wątpi eonie w możliwość
podania, nosi ha sobie głębokie piętno sceptycyzmu: niewiarę, że
źródłem poznania może być rozum, człowieka.

*
Sw, xAugustyn wystąpił przeciw poglądom akademików w e
wszelkiej ich postaci. Wytoczone -w niniejszym traktacie zarzuty
przeciw sceptykom zachowały dla niego w agę i w późniejszym
życiu. Jeszcze w Retractationes podtrzymuje Augustyn wszystkie;
swoje rozumowania skierowane i przeciw sceptycyzmowi.
Sceptycyzm, chociaż był przejściowym etapem w duchowym
rozwoju Augustyna, pozostał w 'gruncie rzeczy >dLa niego czymś
zupełnie obcym. Umysłowość Augustyna, unikającego połowicznych
rozwiązań i odznaczającego się nieustępliwą .pasją w szukaniu roz­
wiązań prawdziwych, wyjątkowo trudno poddawała się sceptycyz­
mowi pojętemu jako rezygnacja z intelektualnych dociekań i rozu­
mowego poznania. Sceptycyzm św. Augustyna, o którym świadczą
strony niniejszego: dialogu noszącego na sobie ślady niedawnych
osobistych przeżyć autom, miał z pewnością inny charakter niż
zarysowane powyżej i zwalczane przez Augustyna w yw ody aka­
demików.
„Otóż wiesz chyba — pisze Augustyn w dziele Przeciw akade­
mikom — że do tej pory nie znalazłem własnego poglądu, a w znar-
lezieniu go przeszkadzają m i argumenty i rozprawy akademików?
N ie wiem, w jaki sposób narzucali m i jatoo-.ooś wiarygodnego po­
gląd, że •człowiek nie może znaleźć prawdy. Z tego powodu stałem
się leniwy ’■i zupełnie gnuśny i n ie miałem odwagi szukać tego,
czego nie udało się znaleźć najbystrzejszym i najbardziej w y­
kształconym ludziom.“ (2, 23.)
Św. Augustyn nigdy nie był skrajnym .sceptykiem, nigdy ¡nie
wątpił w prawdziwość sądów dialektycznych d matematycznych,
był przekonany .zawsze o istnieniu Boga, szukał jednakże dla
styych przekonań rozumowego: uzasadnienia. "Własne .przekonania/
nie poparte zobiektywizowanymi racjami, pozostawały d la niego
tylko półrtacj.ami, które domagały się uzupełnienia. Sceptycyzm
skazywał człowieka na intelektualną bezczynność i uczył wygod­
nego przystosowywania się do życia; .był on twierdzą sub-iektyw--
nego indywidualizmu, który każdego 'człowieka w ydaw ał na pastwę
własnych,, (niekomunikatywnych przeżyć, stawiając niaprzezwycią-
żoną przegrodę pomiędzy nim a światem. Praw da, której możliwo­
ści poznania sceptycy zaprzeczali-, była 'dla św. Augustyna rzeczy­
wistością mieziałeżną od umysłu człowieka, chociaż ¡najwyższym
i najszczytniejszym celem duszy jest uchwycenie prawdy. M ożli­
wość, znalezienia praw dy (o jej istnieniu był Augustyn przekonany
na podstawie analizy -własnej świadomości i twierdzeń dialektyfci)
gwarantuje możliwość: osiągnięcia, szczęścia, z którym .prawda jest
nierozdzielnie związana. To problem szczęścia rozbija ostatecznie
„bezczynność“ Augustyna — pozostałość sceptycyzmu — i pobu­
dza go do wysiłków zmierzających do uchwycenia prawdy. Ich-
wynikiem są następne dialogi Augustyna, zwłaszcza Solilokwia,
i O wielkości duszy,
PRZECIW AK AD EM IK O M

Księga pierwsza

Wafcep

Dedykacja dialogu Romanianowi.


Zachęta do filozofii.

1-1. Go bym dał za to:, Romanianie,1 żeby cnota, która


nikogo nie odda w ręce losu, mogła z kolei odebrać losowi,
mimo jego sprzeciwu, stworzonego dla (niej człowieka!
Zapewne zdobyłaby już ciebie i ogłosiła za swoją własność.
Wprowadziłaby cię w posiadanie dóbr najpewniejszych
i nie pozwoliłaby, żebyś był niewolnikiem przypadków,
nawet 'tych pomyślnych.
Lecz tymczasem właśnie wskutek win naszych, czy
też wskutek przeznaczenia naszej natury 2 1, sam tylko los,
pomyślny czy rzekomo niepomyślny, doprowadza do portu
mądrości Boski pierwiastek ducha złączony ze śmiertelnym
ciałem. Tam już nie działają na duszę ani pomyślne, ani
przeciwne podmuchy losu.34Wobec tego. nie pozostaje mi
1 Romanianus, ojciec Licenejusza, opiekun i przyjaciel Augustyna,
któremu służył pomocą materialną i radą po śmierci ojca. W apostrofie
do Romaniana na początku drugiej księgi tego -dzieła (1—6) mówi Augustyn
o roli, jaką odegrał Romanianus w jego życiu, i o wielkiej wdzięczności,
jaką dla niego żywi. '
2 w Retractationes 1, 1 prostuje Augustyn myśl tego Zdania i po­
wiada, że można było pominąć oba te wyrażenia bez- szkody dla sensu
zdania albo powiedzieć po prostu: „sprawiły to nasze grzechy“, bez doda­
wania: „wskutek przeznaczenia naszej natury“, ponieważ owo przezna­
czenie jest zasłużonym skutkiem naszych przewinień.
3 W oryg. fortuna. Sw. Augustyn wyrzuca sobie w Retractationes,
że nadużywał w tym dziele słowa „los“ (fortuna). Zastrzega się jednak,
że nie miał tu na myśli jakiejś bogini Fortuny, lecz po prostu przypadek,
zbieg zewnętrznych okoliczności, dobrych lub złych. „Wszystkie te „przy­
padki“ — m ówi św. Augustyn — należy jednak odnosić do Opatrzności
Bożej i to znaczenie losu miałem na myśli, kiedy mówiłem: „Bo tą siłą,
którą pospolicie nazywamy losem, rządzi jakiś ukryty ład,* może nazwę
przypadku nadajem y właśnie temu, co ma ukryty sens i ukrytą przyczynę“ ,
(por. niżej w tekście).

4 — Sw. Augustyn, -tom I.


nic innego, jak modlić się za ciebie. Może potrafię uprosić
Boga, żebyś do- siebie w ró cił1 — a w ten sposób łatwo
wrócisz i do nas. Może Bóg pozwoli, żeby twój umysł, ‘k tó­
ry już od dawna tęskni za wytchnieniem, dostał się w re­
szcie w sferę prawdziwej wolności. Wszak On kieruje ty ­
mi sprawami. Bo może tą siłą, którą pospolicie nazywamy
losem, rządzi jakiś ukryty ład; może nazwę przypadku na­
dajemy właśnie temu, co ma ukryty sens i ukrytą przy-
cizynę; może każde zdarzenie, szczęśliwe lub nieszczęśliwe
w każdym konkretnym wypadku, odpowiada ogólnemu
porządkowi rzeczy i zestraja się z nim. 21
. Taki właśnie pogląd, niemożliwy do zrozumienia dla
laików, głoszą najbardziej płodne nauki. Filozofia obiecuje
udowo-dnić go swoim prawdziwym miłośnikom. Toteż za­
praszam cię do- niej. Kiedy więc spotykają cię liczne prze­
ciwności, nie gardź samym sobą.. Jeśli bowiem Opatrzność
Boża sięga aż do nas i bez przerwy rozciąga nad nami swą
władzę, a to nie ulega najmniejszej wątpliwości, to- —
wierz mi — spotyka cię to, co cię powinno spotkać. Obda­
rzony wielkim i zdolnościami, które zawsze podziwiam,
wszedłeś w życie ludzkie pełne wszelkich błędów, i to we
wczesnej młodości, kiedy rozum jest jeszcze słaby i nie­
udolnie kieruje chwiejnymi krokami. Natychmiast otoczył
cię nadmiar bogactwa, które w swoich zWO'dniczych prze­
paściach zaczęło- pogrążać młodzieńca chciwie goniącego
za tym, co wydawało' się piękne i szlachetne. I już byłbyś
zatonął... Lecz podniósł się — niepomyślny rzekomo —
podmuch losu d wytrącił cię gwałtem.
2. Przypuśćmy, że widownia przyjmowałaby zawsze
przychylnym oklaskiem, urządzane przez ciebie walki
niedźwiedzi i inne widowiska, których nasi obywatele
nigdy przedtem nie widzieli; że nieprzeliczone tłumy głu­
pich ludzi zgoidnie ‘i jednogłośnie wynosiłyby -ciebie pod
niebiosa; że nikt nie odważyłby się wystąpić przeciw tobie;
że spiżowe tablice miejskie głosiłyby, iż jesteś opiekunem
nie tylko obywateli miejscowych, lecz i sąsiadów, że sta­
wiano by ci posągi, zasypywano' by cię zaszczytami, dano
władzę przerastającą potrzeby miasta prowincjonalnego;

1 TJt te tibi reddat, chodzi o skupianie wewnętrzne i wejście w głąib


duszy, która ^jest siedzibą praw dy — augustyńskie pojęcie introspekoji
oddawane najczęściej zwrotem „redire in se“ ,(por, np. „animus sibi reddi-
tus", O porządku 2,3; noli for as żre, in te recki", O wierze prawdziwej 72).
2 por. O porządku 2, 2 ars.
przypuśćmy dalej, że stoły byłyby codziennie zastawione
do uczt tak obficie, że nie tylko potrzeby każdego* z gości,
lecz nawet najwymyślniejsze życzenia byłyby natychmiast
zaspokajane, a nawet podawano by w iele potraw,, o 'które
nikt nie prosił; że sam majątek rodzinny dzięki wiernemu
i starannemu zarządowi twej służby byłby w stanie spro­
stać -tym wydatkom;-a ty tymczasem żyłbyś w domu urzą­
dzonym z najbardziej wyszukanym przepychem, spędzając
czas w e wspaniałych łaźniach, grając w kości — tak oczy­
wiście, jak przystoi uczciwemu człowiekowi — polując,
ucztując, a klienci, obywatele, narody wreszcie chwaliłyby
zgodnie z prawdą twoją wielką uprzejmość, szlachetność,
wytwomość, zamożność. Proszę cię, powiedz mi, Roma-
nianie, kto miałby odwagę wspomnieć ci wtedy o* innym
szczęściu, które jest jedynym prawdziwym szczęściem?
Czy ktoś mógłby przekonać -cię, że nie lylko nie jesteś
szczęśliwy, lecz że jesteś tym bardziej nieszczęśliwy, im
mniej zdajesz sobie z tego- sprawę? A oto liczne i ciężkie
niepowodzenia, jakich doznałeś, sprawiły w -krótkim czasie,
że można cię przestrzec i upomnieć. I nie trzeba powoły­
wać się na cudze przykłady, żeby cię przekonać, jak nie­
stałe, kruche i pełne niedoli jest to- wszystko, w czym lu­
dzie widzą dobro-, gdyż sam tak tego- doświadczyłeś, że twój
los może być pouczeniem dla innych.1
3; Niewidzialna Opatrzność postanowiła obudzić
przez różne ciężkie doświadczenia tę twoją właściwość,
dzięki której pożądałeś, zawsze piękna i dobra, wolałeś być
hojny niż bogaty, zawsze pragnąłeś być raczej sprawiedli­
w y niż potężny, nigdy nie ustępowałeś przeciwnościom
i nie ulegałeś niegodziwości. Tę właśnie, powtarzam, ce­
chę boską, która została w tobie mocno uśpiona w jaikimś
letargu doczesnego życia, postanowiła obudzić niewidzialna
Opatrzność przez różne ciężkie burze. Obudź się, obudź
się, proszę cię, i — wierz m i — będziesz wdzięczny, iż dary
tego świata nie starały ci się przypodobać, odmawiając ci
niemal zupełnie ^powodzenia, któremu dają się zwieść
ludzie nierozważni.
Mnie także próbowały ¡one usidlić, gdy codziennie
opiewałem te marności. I byłyby tego dopięły, lecz cho-i

i łłomanianus popadł w raz z Augustynem w herezję manichejską.


Por. Wyznania 4, 1, 1 oraz niżej, w tekście, wstęp do księgi drugiej tego
traktatu. •

4*
raba (płuc zmusiła mnie do (porzucenia próżnego zajęcia 1
i do szukania ucieczki w filozofii. Ona teraz żyw i mnie
i leczy tym spokojem, którego pragnęliśmy obaj tak bar­
dzo^ ona uwolniła mnie zupełnie od owego obłędu, w który
pociągnąłem -cię za sobą. Filozofia bowiem uczy — i ma
rację — że nie należy czcić niczego, cokolwiek widzą
śmiertelne oczy, cokolwiek podpada pod jakiś zmysł,1 2 lecz
że . to wszystko zasługuje na pogardę. Ona przyrzeka po­
kazać wyraźnie prawdziwego i ukrytego Boga i już prawie
pozwala Go dojrzeć poprzez prześwietlone blaskiem
chmury.
4. Jej z całym zapałem oddał się wraz ze mną nasz
Lieencjusz. Zaniechawszy rozkoszy, którymi nęci młodość,
poświęcił się jej całkowicie, tak że z całą rozwagą ośmielę
się przedstawić go ojcu jako wzór do naśladowania. Bo
filozofia ma tę właściwość, że żaden w iek życia ludzkiego
nie będzie mógł-się skarżyć na to>, iż nie został dopuszczony
do jej pokarmu. I choć 'znam doskonale tw oje pragnienie,
postanowiłem jednak wysłać ci dla zaostrzenia smaku
próbę, chcąc zachęcić cię w ten sposób, żebyś jeszcze gor­
liw iej przywiązał się do filozofii i żebyś z niej czerpał
Pragnę tylko, bym nie na próżno żyw ił nadzieję, że sprawi
ci to wielką przyjemność i posłuży za rodzaj wprowadze­
nia do filozofii.
Posyłam ci spisaną dysputę, którą prowadzili ze sobą
Trygecjusz i Lieencjusz (bo krótka służba wojskowa spra­
wiła, że również ten drugi młodzieniec pozbył się wstrętu
do nauk i zapalił niesłychanie do umiejętności wielkich
i szlachetnych). Otóż po upływie kilku dni od naszego
przybycia na wieś, zachęcając ich do dociekań i badań filo ­
zoficznych, stwierdziłem, że są bardziej przygotowani, niż
sobie wyobrażałem, i po prostu palą 'się do tego*. Toteż
chciałem zrobić próbę młodych sił, tym bardziej że, jak
się wydawało, pismo Cycerona Hortensjusz3 pozyskało
ich już w dużej mierze dla filozofii. Zaangażowałem tedy
stenografa, aby wiatry nie rozproszyły naszej pracy,
1 Zawodu retora w Mediolanie. Por. Wyznania 9, 2, 2.
2 W Retractationes czynią Augustyn poprawkę zaznaczając, że chodzi
tu o zmysł cielesny, istnieje bowiem i zmysł wewnętrzny (sensus. mentis),
który jest władzą duchową. „Używałem — mówi w dalszym ciągu Augustyn
:— wyrażenia sensus w znaczeniu zmysłu nieleśnego, a sensibilia tylko'
w znaczeniu doznań zmysłowych i dlatego niekiedy nie zdołałem- uniknąć
dwuznaczności poza tymi miejscami, gdzie o znaczeniu w yrazu rozstrzygał
zwyczaj językowy.“
3 P ot. O życiu szczęśliwym 10.
i w ten sposób nie pozwoliłem niczemu przepaść.1 Rzeczy­
wiście więc znajdziesz w tej książce tematy - poruszone
przez tamtych, dwóch, i ich poglądy, a jeśli idzie o mnie
i Alipiusza, to nawet słowa nasze.

Prawda a szczęśliwość.
Na czym polega szczęśliwość?

II— 5. Na moją zachętę zebraliśmy się wszyscy w tym


celu w miejscu, które nam «odpowiadało*.
— Czy wątpicie — zacząłem — że powinniśmy znać
prawdę?
— Bynajmniej — odrzekł Trygecjusz, a pozostali sa­
mym wyrazem twarzy zaznaczyli aprobatę.
— A jeśli nawet bez poznania prawdy — zapytałem
— możemy być szczęśliwi, czyż poznanie jej uważacie za
konieczne?
Tu odezwał się Alipiusz:
-— Sądzę, że będzie bezpieczniej, jeżeli w tej kwestii
będę sędzią. Ponieważ postanowiłem jechać do miasta,
zwolnijcie mnie od udziału w dyskusji po- którejkolwiek
stronie; tym bardziej że łatwiej mogę oddać komuś rolę
sędziego niż obrońcy. Z tego względu nie oczekujcie odtąd
ode mnie wypowiedzi za jedną lub drugą stroną.
Gdy wszyscy zgodzili się na to, a ja powtórzyłem py­
tanie, zabrał głos Trygecjusz:
— Z pewnością wszyscy chcemy być szczęśliwi1 2' i jeśli
możemy to -osiągnąć bez poznania prawdy, nie musimy jej
szukać.
' — Cóż to znaczy — zapytałem — czy sądzicie, że
m ożem y' być szczęśliwi, choćbyśmy nawet nie znaleźli
prawdy?

1 Notujem y ttu niektóre miejsca świadczące o autentycznym charak­


terze dialogów .pisanych w Cassieiacum. Por. O życiu szczęśliwym 15, O po­
rządku 1, 14 i 1, 20 oraz w niniejszym dialogu 2, 17.
2 Cycero, Bortensius, iragm. 36 Müller, cyt. w dialogu O życiu szczęś­
liwym 10 i w D e Trinitate 13, 7. 53
— ■Możemy — odpowiedział Licencjusz — jeśli szu­
kamy prawdy.
Kiedy ruchem głow y domagałem się od innych, żeby
powiedzieli, co myślą, odezwał się Nawigiusz:
— Zastanawiają mnie słowa Lioencjussza; być może,
że szczęście życia polega właśnie na poszukiwaniu prawdy.
— Określ więc, cio to jest życie szczęśliwe — po-wie­
dział do mnie Trygecjusz — abym mógł ma tej podstawie
dać odpowiedź.
— Jak sądzisz — zapytałem — czy żyć szczęśliwie
znaczy oo innego niż żyć zgodnie z tym, -co stanowi naj­
lepszą -część człowieka?
— Nie będę rzucał słów bez zastanowienia — odpo­
wiedział Trygecjusz — gdyż w-edług mego zdania ty powi­
nieneś określić, co jest najlepsze w -człowieku.
— Nie ulega wątpliwości — powiedziałem — że naj­
lepszym pierwiastkiem w człowieku jest ta część duszy,
której rządom trzeba podporządkować wszystkie pozostałe.
Tę zaś można nazwać myślą lub rozumem;1 Nie żądaj
innej definicji, a jeśli ta <ci się nie podoba, spróbuj sam
określić życie szczęśliwe i to, co jest w człowieku naj­
lepsze.
— Zgadzam się na twoją definicję — odrzekł Tryge­
cjusz.

Czy do szczęśliwości wystarczy pilne poszukiwanie prawdy?

6. — W róćm y'do naszego zagadnienia — powiedzia­


łem. — Cóż więc? Myślisz, że można żyć szczęśliwie nie
znalazłszy prawdy, a tylko szukając jej? i*

.1 „Jest to w prawdzie słuszne — zauważa św. Augustyn w Retracta-


tiones 1 ,1 — bo [jeśli ahodzi o naturę człowieka, -to myśl i rozum (mens
i ratio) są w nim najwyższe; .jednakże ten, kto chce żyć szczęśliwie, po­
winien żyć zgodnie nie z samym rozumem czy myślą, ale zgodnie z wolą
Bożą. M yśl nie wystarcza bowiem sama soibde, lecz musi się podporządko­
wać Bo-gu.“
— Powtarzam moje poprzednie zdanie — odparł T ry­
gecjusz -— wcale tak nie myślę.
— A w y — zapytałem — jakiego jesteście zdania?
—- Mnie się wydaje — powiedział Lieencjusz — że
można; wszak nasi przodkowie, o których -słyszeliśmy, że
byli mądrzy i szczęśliwi, żyli przecież dobrze a szczęśliwie
jedynie dzięki temu, że szukali prawdy.
Na to ja:
— Dziękuję, że ustanowiliście mnie sędzią razem
z Alipiuszem, któremu już zaczynałem zazdrościć. Ponie­
waż jednemu z was wydaje się, że życie szczęśliwe można
osiągnąć dzięki samemu poszukiwaniu prawdy, drugiemu
znowu, że tylko- przez znalezienie jej, a Nawigiusz wyraził
przed chwilą chęć przejścia na twoją stronę, Licencjuszu,
z wielką ciekawością oczekuję, jak potraficie obronić
własne poglądy; sprawa bowiem j>est wielka i godna sta­
rannego rozważenia.
— Jeśli sprawa jest wielka — rzekł Lieencjusz — w y­
maga wielkich ludzi.
— - N ie szukaj — ■odpowiedziałem mu — szczególnie
w tym wiejskim domu, tego, co trudno znaleźć gdziekol­
wiek w świecie; wyjaśnij raczej, skąd pochodzi ten twój
pogląd, którego, jak sądzę, nie wypowiedziałeś lekkomyśl­
nie, i na jakiej zasadzie go opierasz. Przecież bywa tak,
że i mali ludzie stają się wielkimi, gdy badają wielkie za­
gadnienia.
III— 7. — Widzę, że bardzo nas zachęcasz — rzekł
Lieencjusz — abyśmy prowadzili dyskusję, i sądzę, że jest
to pożyteczne pragnienie. Pytam więc, dlaczego ten, kto
szuka prawdy, (nie może być szczęśliwy, gdyby jej nawet
nie znalazł.
Na to odpowiedział Trygecjusz:
— ■Dlatego,- że ¡chcemy, aby człowiek szczęśliwy był
doskonale mądry w e .wszystkich rzeczach. Ten zaś, kto
jeszcze ciągle szuka, nie jest doskonały. Wcale więc nie
rozumiem, na jakiej zasadzie dajesz mu miano szczęśli­
wego. .
Na to Lieencjusz:
— Czy autorytet przodków ma u ciebie znaczenie?
— Nie wszystkich — odpowiedział Trygecjusz.
— Których zatem?
— Tych oczywiście, którzy byli mędrcami.
— Czy Karneades nie wydaje «ci się mędrcom?
. -—■Nie jestem Grekiem — odrzekł Trygeejusz — nie
wiem* kim 'był ten .twój Kameades. .
. — A cóż sądzisz o naszym sławnym Cyceronie, co?
Po długim milczeniu Trygeejusz odrzekł:
— Był mędroem.
. — A więc jego zdanie w tej sprawie ma dla ciebie
j akieś znaczenie?
— Ma — odpowiedział Trygeejusz.
—• Słuchaj więc, jak ono brzmi, bc> przypuszczam, że
je zapomniałeś. Otóż według naszego Cycerona szczęśli­
wym jest ten, kto szuka prawdy, chociażby nie mógł jej
znaleźć. '
Na to Trygeejusz:
— Gdzie to' powiedział Cycero?
— Każdy w ie — ■rzekł Licencjusz — że 'Cycero twier-.
dził z przekonaniem, iż człowiek nie może poznać niczego
w sposób pewny; że mędrcowi nie pozostaje nic inego, jak
tylko najpilniejsze poszukiwanie prawdy,1 a to z tego po­
wodu, że gdyby polegał na niepewnych rzeczach, choćby
przypadkowo zawierały prawdę, nie mógłby się uwolnić
od błędu; a na tym przecież polega największa wina
mędrca.*2 Toteż* jeżeli trzeba uważać, że mędrzec z ko­
nieczności jest szczęśliwy i że samo poszukiwanie prawdy
jest doskonałym 'zadaniem mądrości, dlaczego1 wahamy
się przyjąć, że życie szczęśliwe można osiągnąć przez
samo poszukiwanie prawdy?
8. —- Czy można jednak wrócić do tego>, na co się
lekkomyślnie zgodziłem? — ■powiedział na to Trygeejusz.
—• N ie pozwalają na to zazwyczaj ci —: rzekłem —
których do dysputy skłania nie chęć znalezienia prawdy,
lecz dziecinna chełpliwość. Toteż jeśli chodzi O' mnie, nie
tylko pozwalam wam — zwłaszcza -że trzeba was jeszcze
wychowywać i uczyć — lecz nawet chcę, żebyście przy­
jęli za zasadę, że musicie rozpatrywać na nowo to wszyst­
ko, na co zgodzicie się zbyt nierozważnie.

.1 Cycero, Hortensius, fragm. 101 Müller.


2 Mędrzec może uznawać jakieś twierdzenia tylko wtedy, ¡kiedy ¡po­
znał je w sposób wykluczający możliwość ¡pomyłki, gdyż wiedza przysłu­
gująca mędrcowi polega na pewnym, niewzruszonym poznaniu prawdy.
Ale wiedzy pewnej nie jesteśmy w stanie zdobyć.— utrzymują sceptycy —
dlatego też obowiązkiem mędrca jest powstrzymanie się od wszelkiego
mniemania i wyrokowania.
— ■Niemały to, moim zdaniem, postęp w filozofii —
rzekł Lieemcjusz —■ gdy dysputujący lekceważy zwycię-
stwo tam, gdzie idzie o znalezienie słuszności i prawdy.
Dlatego- chętnie słucham wskazówek i przychylam się do
twego zdania, a Trygecjusziowi pozwałam wrócić —- spra­
wa bowiem zależy ode mnie — do tego, co-, jak sam uważa,
przyznał lekkomyślnie.
Tu odezwał się Alipiusz:
— Sami równie dobrze jak i ja zdajecie sobie sprawę,
że nie pora jeszcze, abym spełnił przyjęty obowiązek. Lecz
ponieważ jluiż od dawna przygotowany wyjazd zmusza
mnie do odejścia, mój towarzysz w sędziowskim urzędzie
nie odmówi mi zastępstwa aż do mego powrotu i będzie
pełnił podwójną władzę; widzę bowiem, że dysputa wasza
potrwa dłużej.
Po jego odejściu odezwał się Licenejusz.
—■. Powiedz, na co zgodziłeś się nierozważnie?
—• Przyznałem nierozważnie — odrzekł Trygecjusz
— że Cycero był mędrcem.
— W ięc Cycero nie był mędrcem —- zdziwił się Li-
cencjusz —^ on, który zapoczątkował filozofię na gruncie
łacińskim i wydoskonalił ją?
— Chociażbym przyznał — odpowiedział tamten — że
jest mędrcem, to jednak nie wszystkie jego» poglądy uznaję.
— - Musisz jednak zbić wiele innych.jego poglądów,
abyś, ganiąc jego sąd o tej sprawie, o którą nam chodzi,
nie robił wrażenia człowieka zuchwałego-.
— A jeśli gotów jestem twierdzić, że właśnie w tym
tylko nie miał słuszności? Was, zdaje się, .nic nie interesuje
poza tym, jak ważnych racji użyję dla obrony swego sta­
nowiska.
— M ów dalej powiedział licenejusz — jakże bo-
wiem odważę się stawić czoło, temu, kto wyznaje, iż jest
przeciwnikiem Cycerona?
■.. 9. — Proszę cię, nasz sędzio — mówił Trygecjusz —
posłuchaj, jak poprzednio określiłeś szczęśliwe życie. Otóż
powiedziałeś, że ten jest szczęśliwy, kto żyje zgodnie z tą
częścią duszy, która ma rozkazywać pozostałym. T y zaś,
Licencjuszu, przynajmniej teraz ustąp mi i przyznaj —
bo w imię wolności, którą obiecuje nam dać filozofia, od-
rzuciłem jarzmo autorytetu1 — że nie jest doskonałym ten,
kto jeszcze szuka prawdy.
Po długim milczeniu Licencjusz odpowiedział:
— N ie przyznam.
A Trygecjusz: . •
—- Dlaczego, proszę? W yjaśnij; słucham pilnie, co po­
wiesz, sam bowiem jestem w takiej sytuacji i pragnę do­
wiedzieć się, w jaki sposób człowiek może być jednocześ­
nie doskonałym i szukać jeszcze prawdy.
— Przyznaję — rzekł tamten — ■że kto nie dochodzi
do celu, nie jest doskonały, prawdę zaś, jak sądzę, zna
jedynie Bóg i może dusza ludzika, gdy opuści to mroczne
więzienie ciała.1
2 A le celem człowieka jest szukanie praw­
dy w sposób doskonały — bo my tu staramy się znaleźć
istotę doskonałą, która jednak byłaby człowiekiem.
Na to Trygecjusz. •
—■Nie może więc człowiek być szczęśliwy. Bo jakże
może się to stać, skoro nie -zdoła osiągnąć tego, czego tak
bardzo pragnie? A le człowiek może żyć 'szczęśliwie, po­
nieważ potrafi żyć zgodnie z tą częścią duszy, która ma
panować w człowieku. Może więc znaleźć prawdę. W prze­
ciwnym razie niech się skupi w sobie — i niech nie pożąda
prawdy, żeby nie stał się z konieczności meszsczęśliwym,
gdy jej nie będzie mógł osiągnąć.
— Lecz przecież — odpowiedział Licencjusz — samo
szukanie prawdy, w sposób doskonały już jest szczęściem
człowieka: 'oznacza bowiem dojście do celu, poza który nie
można posunąć się dalej. Ktokolwiek więc szuka prawdy
z mniejszym wysiłkiem, .niż należy, ten nie osiąga celu
przeznaczonego człowiekowi; ktokolwiek zaś wkłada tyle
pracy w znalezienie prawdy, ile człowiek może włożyć
i powinien, ten jest szczęśliwy, choćby jej nawet nie
znalazł. W ten sposób bowiem wykonuje całą powinność,
którą wyznacza mu jego natura. Jeśli zaś szukanie nie da
1 Chodzi tu tylko o autorytet starożytnych filozofów, św. Augustyn
zachęcał bowiem, pomny na własne -doświadczenia, do rozumnego uzna­
nia autorytetu Bożego, które dopiero otwiera przed nami pełne poznanie
(erede, ut intelligas).
2 Siad w pływ ów neopłaitońskich w poglądach św. Augustyna ¡pierw­
szego okresu. Plotyn (204—270), który wstydził się, .jak donosi uczeń jego
Porfiriusz, że posiadał ciało, utrzymywał, że dusza jest zamknięta w ciele
jak w więzieniu por: Enneady 4, 3, 11 ms.), z ¡którego (wyzwala się na -drodze
ekstazy, jednocząc się z najwyższym ¡bytem. Pogląd ten zmienił Augustyn
z -czasem, przyjmując, że do nastu-ry człowieka wchodzi zarówno ciało ja k
i dusza, chociaż związek między -tymi substancjami b y ł dla Augustyna do
końca życia czymś trudnym do pojęcia.
wyników, będzie mu brakowało tego, czego nie dała na­
tura. Na koniec, jeśli człowiek musi być albo szczęśliwy,
albo nieszczęśliwy, czyiż 'nie jest objawem szaleństwa nazy­
wać nieszczęśliwym tego, kto dzień i noc, ile tylko może,
wysila się, aby znaleźć prawdę? Będzie więc szczęśliwy.
Dodam, że tamta definicja potwierdza, jak sądzę, moje
zdanie. Przyznała ona, że szczęśliwy jest «człowiek — a tak
jest naprawdę — który żyje zgodnie z rozumem, czyli z tą
częścią duszy, która ma rządzić pozostałymi; wobec tego
pytam: czy nie żyje zgodnie z rozumem człowiek poszu­
kujący prawdy w sposób doskonały? Jeśli niedorzeczno­
ścią jest twierdzić, że nie, dlaczego wahamy się uznać, że
samo poszukiwanie prawdy może dać szczęście?

Prawdy nie osiąga ten, kto błądzi.


Na czym wiąc polega błądzenie?

IV — 10. —: Mnie się wydaje — powiedział Trygecjusz


— że ten, kto- błądzi, nie żyje zgodnie z rozumem i nie jest
zupełnie szczęśliwy. Pozostaje zaś w błędzie każdy, kto
ciągle -szuka, a nie znajduje.’ Dlatego musisz wykazać
jedno z dwojga: albo że błądząc można być szczęśliwym,
albo że nie błądzi ten, kto nigdy nie znajduje tego, czego
szuka.
Na to odpowiedział Lioenejusz:
— Szczęśliwy błądzić nie może. — A po dłuższej
przerwie dodał: — Nie błądzi zaś, gdy szuka, ponieważ
dlatego szuka, żeby nie błądzić.
A Trygecjusz rzekł:
— Niewątpliw ie szuka, aby uwolnić się od błędu, lecz
nie znajdując — pozostaje w błędzie. Myślałeś, że pomo­
żesz sobie 'mówiąc, że on nie chce błądzić, jak gdyby nikt
nie błądził wbrew w oli albo jakby wszelki błąd w ogóle
nie był przeciwny w oli błądzącego.
Licencjusz długo ‘z wlekał z odpowiedzią; toteż odezwa­
łem się ja.
— Musicie określić — rzekłem —: czym jest błąd;
łatwiej bowiem będziecie mogli zobaczyć jego granice, jeśli
poznacie do głębi jego naturę.
— N ie mam najmniejszych zdolności do- definiowania
— powiedział Licencjusz — jakkolwiek łatwiej jest okre­
ślić istotę błędu, niż ustalić jego granice.1
— W takim razie ja dam definicję — powiedział T r y - .
gecjusz. — Przychodzi mi ona łatwo nie z powodu specjal­
nych zdolności, lecz 'dzięki doskonałej okazji, gdyż błądzić
znaczy z pewnością zawsze szukać i nigdy nie znajdować,
— Gdybym mógł łatwo obalić przynajmniej tę defi­
nicję — odparł Licen cju sz— ju ż przedtem pomógłbym
swojej sprawie. Ponieważ jednak albo sprawk sama w so­
bie jest trudna, albo mnie się taką wydaje, proszę was, aby
rozstrzygnięcie zagadnienia odłożyć aż do dnia jutrzej­
szego, jeżeli dziś, rozważywszy je pilnie w samotności, nie
będę mógł znaleźć odpowiedzi.
Ponieważ uważałem, iż trzeba się na to zgodzić, i nikt
się nie sprzeciwiał, powstaliśmy, aby się przejść,-i gdy my
rozmawialiśmy o wielu różnych rzeczach, on pogrążył się
w myślach. A le widząc, że to •próżny trud, wybrał odpo-'
czynek i przyłączył się do naszej rozmowy. Pod wieczór
powrócili jeszcze ido tej samej dyskusji, lecz przerwałem
i namówiłem, ich, aby pozwolili odłożyć ją na następny
dzień. Potem poszliśmy do łaźni.

Fałszywa definicja błędu.

11. Nazajutrz, gdy usiedliśmy razem, powiedziałem:


— Przypomnijcie, * o czym zaczęliście rozmawiać
wczoraj.
— ■ Jeżeli się nie m ylę — rzekł Licencjusz — to odło­
żyliśmy dyskusję na moją prośbę, ponieważ zdefiniowanie’
błędu nastręczyło m i.wielką trudność.i
i Errorem definiré sit fadlius quam finiré. Innymi słowy: łarfrwiej
jest podać ogólną definicję błędu niż rozstrzygnąć w każdym poszczegól­
nym wypadku, jakie twierdzenie jest błędne.
— Co do tego nie jesteś w błędzie — rzekłem —
i chciałbym bardzo, by ta odpowiedź okazała się dobrą
wróżbą dla innych twoich odpowiedzi.1
— Posłuchaj zatem — zaczął Bicencjusz — tego, co
powiedziałbym jeszcze wczoraj, gdybyś nie przerwał dy­
skusji. Błędem wydaje mi się uznanie fałszu za prawdę.
W żadnym razie nie popełnia go ten, kto uważa, że praw­
dy trzeba szukać ciągle, bo- nie może uznawać fałszu ten,
kto niczego nie uznaje; a zatem nie może błądzić. Szczę­
śliwym zaś może stać się bardzo łatwo.
N ie szukajmy daleko przykładów. Gdybyśmy my
sami mogli .codziennie, żyć tak, jak żyliśm y wczoraj, to nie
widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy się nazwać
szczęśliwymi. Przeżyliśm y przecież ten dzień w wielkim
spokoju myśli, wyzwalając dusze od wszelkiego -brudu cie­
lesnego, z dala od gwałtownych pożądliwości, oddając się
pracy rozumowej w takim stopniu, jaki jest dostępny dla
człowieka. Jednym słowem, żyliśmy zgodnie z boską czę­
ścią duszy, a życie takie na podstawie naszej wczorajszej
definicji jest szczęśliwe. A przecież,' moim zdaniem, nie
znaleźliśmy niczego,; lecz tylko szukaliśmy prawdy. Czyli
życie szczęśliwe może stać się udziałem człowieka, który
tylko szuka prawdy, chociażby jej nawet nie znalazł.
Bo posłuchaj tylko, z jaką łatwością można odeprzeć
twoją definicję przy pomocy zwyczajnego' przykładu. Po­
wiedziałeś, że błądzić znaczy zawsze szukać i nigdy nie
znaleźć. Przypuśćmy więc, że ktoś niczego nie szuka i za­
pytany na przykład, czy jest dzień, odpowiada bez zasta­
nowienia, że jest noc. Czy tnie sądzisz, że jest w błędzie?
Tego rodzaju błędu, który jest bodaj największy, nie
uwzględniła twoja definicja. A jeśli objęła ona również
tych, którzy nie błądzą, to czy może być jakaś definicja
bardziej wadliwa od twojej? Przecież jeśli ktoś szuka
Aleksandrii i zdąża ku niej prostą drogą, 'to nie będziesz
mógł, zdaje mi się, powiedzieć o nim, że błądzi. A co po­
wiesz na to,-jeśli tę samą podróż na skutek różnych prze-i

i Hic plane, inquam, non erras, quod tibi omen sit ad reliqua li-
benter optaverim. W Retractationes tłumaczy się św. Augustyn z powodu
użycia tego słowa omen, które przytoczył w żarcie, a nie poważnie. Dla
oskarżenia siebie stwierdza Augustyn, że zaklęcie omen nie występuje
w Piśmie św. ani u pisarzy chrześcijańskich, chociaż słowo abominatio —
szharadność, które pochodzi od omen, spotyka się w Piśmie św. często.
U w aga ta świadczy, jak pilnie wystrzegali się chrześcijanie używania nazw _
związanych z. kulkowymi obrzędami pogańskimi. 61
szkód będzie odbywał p>rzez długi oz as i śmierć ubiegnie
go w drodze? Czyż nie jest prawdą, że zawsze szukał
i nigdy nie znalazł, a mimo tego nie błądził?
— Nie zawsze szukał — odpowiedział Trygecjusz.1
Obiektywne i subiektywne rozumienie błędu.

12. — Masz rację — rzekł Licencjusz — to spostrze­


żenie jest trafne, dlatego też twoja definicja nie ma tu
wcale zastosowania. Bo ja nie powiedziałem, że ten jest
szczęśliwy, kto zawsze szuka prawdy. Nie jest to nawet
możliwe, po pierwsze dlatego, że człowiek nie istnieje
zawsze, następnie z tego powodu, że odkąd, zaczyna istnieć
jako człowiek, nie od razu może szukać prawdy — prze­
szkadza mu wiek. Jeśli zaś przez słowo „zawsze“ rozu­
miesz to, że nic nie traci z tego czasu, w którym już potrafi
szukać, musimy wrócić do przykładu z Aleksandrią. Przy­
puśćmy, że ktoś, odkąd tylko pozwala mu wiek lub zaję­
cie, wybiera się w ową drogę i, jak poprzednio powiedzia­
łem, chociaż z niej nie zboczy, jednak umrze, zanim doj­
dzie do celu. Bardzo będziesz się m ylił sądząc, że fen
człowiek błądził, jakkolwiek przez cały czas, w którym
mógł, -nie zdołał dojść do celu, którego szukał. Dlaczego
więc nie- miałoby już być rozwiązane to zagadnienie, nad
którym się zastanawiamy? Przecież moje rozumowanie
jest prawdziwe. Według niego ten, kto szuka prawdy
w sposób doskonały, nie błądzi, choćby jej nie znalazł,
- i jest szczęśliwy, ponieważ 'żyje zgodnie z.rozumem. Twoja
zaś definicja okazała się mylna. Zresztą gdyby nawet nie
została obalona, nie powinienem zwracać uwagi na nią,
skoro sam mój dowód dostatecznie umocnił moje stano­
wisko.i

i Szukanie poprawnych definicji to jeden z podstawowych warunków


uniknięcia błędu w rozumowaniach. K ierując rozmową swych towarzyszy
doprowadza Augustyn najpierw do rozróżnienia obiektywnego i subiek­
tywnego rozumienia błędu, by wreszcie wskazać (przy końcu tego traktatu)
na błąd w pojm owaniu mądrości i błądzenia. Obiektywnie błądzi ten, kto
nie dotarł do celu, chociażby szedł drogą, właściwą; subiektywnie ten, kto
nie dotarł do celu, może nie błądzić, jeśli używał wszelkich stosownych
środków. Podobnie ze szczęśliwością: czym innym może ibyć to, co ja na­
zywam szczęśliwością, a czym innym jest szczęśliwość istotna. W edług
Augustyna szczęśliwość polega na posiadaniu prawdy, a nie na jej szu­
kaniu, gdyż zgodnie z powszechnie uznawanym poglądem nie jest szczęśli­
w y ten, kto nie posiada tego, czego <por. O życiu szczęśliwym, 10) chce,
a ten, kto szuka, chociażby b y ł na dobrej drodze — a stąd subiektywnie
szczęśliwy — nie ma prawdziwego i obiektywnego szczęścia, które polega
na znalezieniu i posiadaniu, a nie na szukaniu prawdy.
Czym jest mądrość? Fałszywe definicje .

V — 13. — Czy'przyznajesz — rzekł na te Trygecjusz


— że mądrość jest prostą drogą życia?
— Niewątpliwie tak jest — odpowiedział Lioenejusz
«— lecz, proszę cię, określ, -czym j-est mądrość, abym wie­
dział, czy się nasze definicje zgadzają.
Na to Trygecjusz:
— Czy określenie, które zawiera się w moim pytaniu,
wydaje ci się niedostateczne? Wszak zgoidziłeś się-na moje
zdanie, bo przecież, jeśli się nie mylę, mamy rację nazy­
wając mądrość prostą drogą życia.
— Nic nie wydaje mi się tak śmieszne jak ta defini­
cja — odparł Lioenejusz.
— Być może — rzekł Trygecjiusz —• proszę jednak,
nie śpiesz się, lecz zastanów się przedtem, zanim będziesz
się śmiał; bo- nic bardziej nie poniża jak śmiech, który
zasługuje tylko na wyśmianie.
— ■A czy przyznasz — odezwał się znowu Lioenejusz
— że śmierć jest przeciwieństwem życia?
— Przyznaję — odrzekł.
— Według mnie więc drogą życia jest przede wszyst­
kim ta droga, którą każdy zdąża, by nie ulec śmierci —
powiedział Lioenejusz, a Trygecjusz przyznał mu rację.
— Jeśli zatem — ■ciągnął Lioenejusz — jakiś podróż­
ny, omijając rozstaje, gdzie, jak isłyiszał, są rozbójnicy,
idzie dalej prosto i w ten sposób uniknie zguby, to >czy
droga, którą szedł, nie była i drogą życia, i prostą1 drogą?
A skoro nikt nie nazywa jej mądrością, to jakże wszelka
prosta droga życia może być mądrością?
— Powiedziałem wprawdzie — odrzekł Trygecjusz •—
że mądrość jest taką drogą, ale nie ona sama.
—■ Lecz definicja nie powinna zawierać niczego, co
nie należy do definiowanego przedmiotu,1 2 dlatego,, jeśli
masz ochotę, zdefiniuj ponownie, czym jest według iciebie
mądrość.

1 recta via — prosta i zarazem słuszna, właściwa droga.


2 .W tym zdaniu form ułuje Augustyn zasadniczy postulat poprawności
definicji. Bliższą analizę pojęcia definicji dał Augustyn w dialogu O wiel­
kości duszy 47.
Czy mądrość polega na dążeniu do prawdy, czy na jej- posiadaniu?

14. Trygecjusz milczał długo, w końcu (rzekł:


— ■ Oto druga definicja, j-eśłi nie myślisz położyć kresu
definicjom: mądrość jest prostą drogą, która prowadzi do
prawdy.
■— W podobny sposób — odpowiedział Licencjusz —
można zbić i to określenie. U Wergiliusza matka mówi do
Eneasza: „Idź tylko dalej i 'kieruj kroki tam, dokąd pro­
wadzi cię ta droga/£1 Idąc tą drogą Eneasz dochodzi do
tego, co mu oznajmiono, to znaczy do prawdy. Obstawaj
przy tym, jeśli wola, że miejsce, gdzie tamten idąc stanął,
można nazwać mądrością. A le doprawdy jestem niemądry,
że staram się'obalić tę twoją definicję, bo żadna inna tak
nie wzmacnia mojego stanowiska. Nazwałeś przecież mą­
drością nie samą prawdę, lecz drogę, która wiedzie do
prawdy. Toteż ktokolwiek korzysta z tej drogi, ten korzy­
sta właśnie z mądrości, a kto korzysta z mądrości, musi
być mędrcom. Wobec tego mądrym będzie ten, kto bę­
dzie szukał prawdy ze wszystkich sił, i będzie mądrym
nawet wtedy, kiedy jeszcze nie dotarł do niej. Bo, moim
zdanieip., ten najlepiej pojmuje drogę wiodącą do prawdy,
kto ją rozumie jako pilne szukanie prawdy. K to więc idzie
tylko tą jedną drogą, ten już jest mądry. A żaden mę­
drzec nie jest nieszczęśliwy. Każdy zaś człowiek jest albo
nieszczęśliwy, albo szczęśliwy. Zatem nie tylko- znalezienie
prawdy, lecz samo szukanie jej przyniesie mu szczęście,
15. Wtedy Trygecjusz śmiejąc się rzekł: * "
— ■'Zasłużyłem na taki los, ponieważ naiwnie przyta­
kuję przeciwnikowi tam, gdzie nie jest to konieczne. Czyż
ja jestem jakimś mistrzem w definicji albo czy uważam,
że jakaś inna czynność może być w dyskusji mniej przy­
datna od definiowania? Nigdy przecież nie- skończymy,
jeżeli, ja z kolei zażądam od -ciebie definicji czegoś, a uda­
jąc, że nic nie rozumiem, będę się domagał, żebyś mi zde­
finiował term iny. tej pierwszej definicji, <a także każdy
poszczególny termin następnych definicji. Bo jeżeli masz
rację domagając się ode mnie definicji mądrości, czy znaj-l

64 l Eneida, l, 402.
dzie się jakieś (pojęcie tak jasne, żebym nie miał prawa w y­
magać jego definicji? N ie ma chyba słowa, któremu by
natura nadała sens jaśniejszy, niż słowu mądrość! Lecz
nie wiem, jak to się dzieje, że gdy samu pojęcie opuści,
niby port, nasz umysł i roizwinie żagle słów, natychmiast
tysiące fałszywych interpretacji grozi mu rozbiciem. Nie
żądaj więc definicji mądrości albo niech nasz sędzia zechce
stanąć w jej obronie.
Ponieważ -ciemność przeszkadzała już w notowaniu,
a stwierdziłem, że powstaje jakaś poważna kwestia, jakby
zupełnie nowa, odłożyłem dyskusję do następnego dnia.
Rozpoczęliśmy ją bowiem już pod zachód słońca; cały zaś
dzień zszedł- na zajęciach gospodarskich i na objaśnianiu
pierwszej księgi Wergiiiusza.

Czy mądrość to wiedza spraw boskich i ludzkich?

V I— 16, Następnie, gdy tylko się rozwidniło (ponie­


waż poprzedniego -dnia urządzili-śmy wszystko w ten spo­
sób, żeby mieć dużo wolnego czasu), natychmiast podję­
liśmy dyskusję.
— Wczoraj — zacząłem — zażądałeś, Trygecjuszu,
bym rolę sędziego zamienił na rolę obrońcy mądrości. P o ­
stąpiłeś tak, jak gdyby mądrość miała w waszej rozmowie
jakiegoś wroga albo jakby z w iny obrońcy znalazła się
w tak przykrym położeniu, że aż musiała prosić o więk­
szą pomoc. Tymczasem po pierwsze wyłoniła się tylko
kwestia, czym jest mądrość (pytając o to żaden z was nie
atakuje jej, bo jeden i drugi jednakowo pragnie ją poznać);
następnie, jeśli sądzisz, że nie potrafiłeś zdefiniować m o ­
drości, nie musisz wcale z tego powodu zrzekać się dalszej
obrony swego' stanowiska. A zatem ode urnie otrzymasz
tylko definicję mądrości. Nie jest ona ani moja, ani nowa,
lecz wymyślono ją bardzo dawno i dziwię się, że jej nie"- 685

5 — Św, Augustyn, tom I.


pamiętacie. Przecież nie po raz pierwszy słyszycie teraz,
że mądrość jest to wiedza spraw ludztóch i boskich.1
17. - Myślałem, że Licencjusz po tej definicji będzie
się długo zastanawiał, co powiedzieć, lecz on odezwał się
zaraz:
— Dlaczego więc nie nazywamy mędrcem tego wiel­
kiego bezecnika, o iktórym saani dobrze wiemy, że żył roz­
wiąźle z niezhczoną liczbą nierządnic? Mam na myśli
Albiceriusza, który w okolicach Kartaginy przez w iele lat
udzielał pytającym gO' zadziwiająco pewnych odpowiedzi.
Mógłbym przypomnieć niezliczoną ilość przykładów, gdy­
by nie to, że rozmawiam z ludźmi, którzy sami się z nim
zetknęli; tutaj wystarczy (kilka dla udowodnienia tego, na
czym mi zależy. I tak, gdy zginęła chochla, kazałeś mi go
zapytać. Sam słyszałem odpowiedź. Powiedział natych­
miast i zgodnie z prawdą nie tylko, «czego szukamy, lecz
także wymienił właściciela i wskazał miejsce, gdzie znaj­
dowała się zguba. Pomijam już to, że nigdy nie dawał fał­
szywych odpowiedzi na postawione pytania. A le byłem
także świadkiem takiej sceny: Kiedy szliśmy do niego, nie­
wolnik, który niósł pieniądze, ukradł z nich pewną część.
Albiceriusz kazał sobie 'wypłacić wszystko i w naszych
oczach zmusił go do oddania pieniędzy, które sobie przy­
właszczył. A przecież nie widział przedtem tych pieniędzy
i nie dowiedział się od nas-, aleśmy um przynieśli. ' ’
18. A czy nie opowiadałeś mi zdarzenia, które wpra­
wiało w podziw człowieka tak światłego» i wybitnego jak
Plakcjan? i2 On to, kiedy prowadził »pertraktacje w sprawie
"kupna posiadłości, przedstawił tę sprawę owemu wieszcz­
kowi w ten sposób, żeby mu powiedział, jeśli może, »czym
się za jmuj e; a tamten natychmiast podał mu nie tylko ro­
dzaj zajęcia, lecz także, co wzbudziło największy podziw
pytającego, nazwę. posiadłości, chociaż brzmiała tak dzi­
wacznie, że sam Flakcjan ledwie ją z trudem zapamiętał..
A już zgoła w -osłupienie, wprawia mnie odp»ówiedź,
jaką dał naszemu przyjąciełowi:a twojemu uczniowi, który
chciał zaznać »emocji'i domagał' się swawolnie, by mu po­
wiedział, o czym myśli. ,,Myślisz o wierszu WergiliuszaCŁ

i Cyc ero, De officiis 2, 5; Tusculanae. disputationes 4, 57.


z Późniejszy (»z r, 393) proikonsuił Afryka. i(por. Cod. Theod. 1, X2, 14)..
W De civitate Dei 18, 23, 1 Augustyn nazywa, go „człowiekiem niezwykle
łatwej w ym ow y i wielkiej wiedzy“ (homo facillimae facundiae multaeąue:
doctrinae).
— powiedziaŁ Ten 'osłupiał, lecz nie mógł zaprzeczyć, za--
pytał więc jeszcze, jaki to jest wiersz. Albie eriusz, który
kiedyś przechodząc zaledwie widział szkołę .gramatyka,
nie zawahał się, lecz swobodnie i 'głośno tein wiersz wy-'
recytował.
Czy więc sprawy, o 'które go pytano, nie były sprawa­
mi ludzkimi, albo czy bez znajomości spraw boskich ¡mógł
dawać tak pewne i zgodne z prawdą odpowiedzi tym, któ­
rzy go pytali? Przecież oba przypuszczenia są niedorzeczne.
Sprawy ludzkie nie są niczym innym jak sprawami ludzi,
do których należy między innymi na przykład srebro-, pie­
niądze, posiadłość, w końcu sama myśl. Kto zaś nie ima
racji uważając za boskie te sprawy, którym człowiek za­
wdzięcza wieszczą m oc?1 Wobec tego Albiceriusz b y ł:
mędrcom, jeśli przyjmiemy zgodnie z tamtą definicją, żer
mądrość jest wiedzą spraw ludzkich i boskich.
V II— 19. Na to odezwał się Trygecjusz:
— Po pierwsze, nie nazywam wiedzą takiej „wiedzy“ ,
'która pozwala się mylić temu, 'kto ją posiada. Bo wiedza
nie polega na byle jakim poznaniu, lecz na takim pozna­
niu, które nigdy nie pozwala mylić się ani zachwiać się
pod wpływem jakiegokolwiek zarzutu.1 2 Dlatego zupełną
słuszność mają niektórzy filozofowie, gdy twierdzą, że wie-
dzę .można znaleźć tylko u mędrca, ponieważ zasady, któ-
re wyznaje i stosuj e mędrzec, powinny-opierać się zarów­
no na dokładnym poznaniu, jak również na niewzruszo­
nym przekonaniu. Wiemy zaś, że wspomniany przez ciebie
człowiek często się mylił. Słyszałem o tym nie tylko od
innych, lecz przekonałem się kiedyś sam osobiście. Czyż
więc można uważać, ż e ' ten człowiek _ posiadał wiedzę,
skoro często mówił rzeczy nieprawdziwe? Nawet gdyby
mówił prawdę, lecz niepewnie i ociągając się, nie mógł­
bym uznać, że ma wiedzę. Zastosujcie tę moją odpowiedź
do tych, którzy wróżą z wnętrzności zwierząt i z lotu pta­
ków, którzy badają gwiazdy i tłumaczą sny. Wymieńcie
1 w orygdn-ale gra słów: et res d i v i n a s quis non recle arhitra-
retur esse, per quas homini d i v i n a t i o ipsa contingit.
2 Scientia (wiedza) w potocznym rozumieniu słowo to znaczy n aj­
ogólniej poznanie i w tym znaczeniu przeciwstawia się filozofii (por. np.
Epist. 147, 3, Retractationes 1, 14, 3); w znaczeniu ścisłym jest to poznanie
oparte wyłącznie na rozumie, które cechuje pewność sądów (por. O wiel­
kości duszy 49; O muzyce 1, 6). Przeciwieństwem tak pojętej wiedzy jest
w iara (fid.es), która daje nam pewność na drodze uznania -autorytetu (por.
O wolnej woli 2, 5 — 9).
mi, jeżeli możecie, jakiegoś człowieka spośród tego rodzaju
ludzi, który, zapytany, nigdy nie zawahałby się w odpo­
wiedzi i który zawsze mówiłby prawdę. Sądzę, że nie mam
powodu przejmować się wieszczami, którzy mówią pod
wpływem natclmietnia,
20. Następnie, czy mogę zgodzić się, że rzeczy ludzkie
należą do ludzi? Czy sądzisz, że jest naszą własnością to,
co może nam dać lub wydrzeć przypadek? Albo ¡czy wie­
dzą' spraw ludzkich nazywa się to, że wiemy, ile mamy
ziemi, jaką ziemię, ile złota, ile srebra, lub wreszcie te
cudze wiersze, które mamy w myśli? Wiedzą spraw ludz­
kich jest ta wiedza, która zna blask roztropności, piękno
■umiarkowania, siłę męstwa, nieskazitelność sprawiedliwo­
ści. To są właśnie' rzeczy, które naprawdę możemy nazwać
naszymi nie lękając się żadnego .przypadku. Gdyby je znał
ten Albiceriusz — wierz mi — nigdy by nie prowadził tak
zbytkownego i rozwiązłego życia.
A tego, że wymienił wiersz, o którym myślał pyta­
jący go, moim zdaniem także nie należy zaliczać do spraw
naszych. Nie chcę przez to powiedzieć, że zaszczytne umie­
jętności nie są w pewnym sensie własnością naszego
umysłu; lecz deklamować i wygłaszać cudze wiersze po­
trafi nawet największy nieuk. Dlatego, jeśli takie rzeczy
przychodzą nam na pamięć, nic dziwnego-, że mogą je
odczuwać pewne najniższe rozproszone w powietrzu isto­
ty, które ludzie nazywają demonami. Zgadzam się, że
mogą one przewyższać nas~ subtelnością i przenikliwością
zmysłów, lecz nie rozumem; a dzieje się to- w jakiś nie­
znany i niewidoczny sposób, zupełnie niedostępny dla na­
szych zmysłów. Bo jeśli podziwiamy pszczołę, że złożywszy
, miód przylatuje później do niego z każdego miejsca, w ie­
dziona nadzwyczajnym węchem, którym przewyższa czło­
wieka, to przecież nie musimy jej z tego powodu stawiać
wyżej od nas czy choćby porównywać z nami.
21. Toteż wolałbym raczej, żeby ten Albiceriusz
udzielił informacji metrycznych człowiekowi, który prag­
nie poznać budowę wierszy, albo żeby uproszony przez
kogoś zaimprowizował natychmiast własny wiersz na po­
dany temat. Wspominasz nieraz,- że talk samo mawiał
Flakcjan, gdy z wyżyn swego umysłu patrzył z pogardą
na ten rodzaj wyóżenia i wyśmiewał je; a rzekome na-
68 tchnienie, w którym Albiceriusz dawał odpowiedzi, przy-
pisywał jakiejś bardzo 'nędznej — jak powiadał — „du­
szyczce“ . Jako człowiek wykształcony, pytał ludzi, którzy
podziwiali takie sztuczki, czy Albiceriusz może uczyć gra­
matyki, muzyki albo. geometrii. Między tymi, którzy znali
Albiceriusza, nie było nikogo, kto by nie przyznał, że
0 tych rzeczach człowiek ten nie miał najmniejszego poję­
cia. Dlatego Flafccjan z największym naciskiem zachęcał,
żeby ci, którzy posiadali takie wiadomości, nie wahali się
cenić swój rozum wyżej niż to wróżbiarstwo i żeby starali
się kształcić i wzmacniać swój umysł przez te nauki, które
pozwolą . im prześcignąć naturę owych niewidzialnych
istot rozproszonych w powietrzu i wznieść się ponad nią.
V III— 22. A ponieważ wszyscy przyznają, że sprawy
boskie są o wiele lepsze i dostojniejsze niż sprawy ludzkie,
jakże Albiceriusz mógł posiąść ich. znajomość, skoro- nie
wiedział, czym jest on sam. A może myślisz, że dostępne
dla naszego wzroku gwiazdy, które oglądamy codziennie,
stanowią coś wielkiego w porównaniu z prawdziwym
1 niewidzialnym Bogiem, do którego podobno tylko rzadko
można dotrzeć umysłem,1 nigdy zaś nie dosięgnie Go żaden
zmysł? A zatem i gwiazdy nie należą do tej boskiej rze­
czywistości, której znajomość przyznaje sobie sama tylko
mądrość. Inne zaś rzeczy, których jacyś tam wróżbiarze
nadużywają dla próżnej chełpliwości czy tylko dla zysku,
są oczywiście dalefco> mniej warte od gwiazd. Stąd wnio­
sek, że Albiceriusz nie miał wiedzy spraw ludzkich i bo­
skich i daremnie starałeś się w ten sposób podważyć naszą
definicję. Na koniec powiedz mi, w jakich sprawach szuka
prawdy ten twój mędrzec, skoro wszystko, co nie należy
do ludzkiej i boskiej rzeczywistości, musimy uważać za
bezwartościowe i darzyć pogardą.
— Szuka on prawdy w sprawach boskich--- odpowie­
dział Licencjusz —- ponieważ cnota jest niewątpliwie rze­
czą boską, nawet w 'człowieku.
— A zatem ten Albiceriusz znał już sprawy, których
twój mędrzec nigdy nie przestanie szukać? — zapytał
Trygecjusz. -
Na to Licencjusz:

1 Jest to prawdopodobnie aluzja do teorii ekstazy u Plotyna, Według


niej człowiek poznaje byt najwyższy (dzieje s-ię to zresztą bardzo rzadko)
nie 'drogą dyskuireywną, ale w momencie szczytowego napięcia wszystkich _
swoich władz duchowych. OtF

—;I tamten znał sprawy boskie, lecz nie'te,, których
-musi szukać mędrzec. Bo kto przyznaje mu zdolność prze^
-powiadania, a odmawia zna jomości spraw boskich, od któ­
rych ona wzięła nazwę,1 ten przewraca ustalony sposób
wyrażania się. Dlaitego tamta wasza definicja, jeśE się nie
mylę, zawiera jakieś elementy, które nie o-dnbszą się do
mądrości.

ęzy mądrość jest pilnym badaniem spraw hoshich i ludzhich


odnoszących się do szczęśliwego żyda?

23. — Definicji rtej — rzekł Trygecjusz — będzie bro­


nił, jeśE uzna za stosowne, ten, kto ją podał, a ty tym­
czasem daj odpowiedź, abyśmy wreszcie doszli do tego,
<o co nam chodzi.
— Jestem gotów — odpowiedział tamten.
— Czy przyznajesz — zapytał Trygeoju&z — że A lb i-
.ceriusz znał prawdę?
«— Owszem, przyznaję.
— Lepszy jest więc od twego mędrca-
— Nie może być — oburzył się na to Licencjusz —
bo tej prawdy, której szuka mędrzec, nie może osiągnąć
nie tylko ów głupi wieszczek, lecz nawet sam mędrzec,
dopóki żyje w ciele. A prawda to tak wielka, że lepiej
.szukać jej zawsze, niż tamtą Medyś znaleźć.
— W tym kłopocie — rzekł Trygecjusz — musi mi
pomóc tamta .definicja. Jeśli uważasz ją za błędną, po­
nieważ objęła również tego, kogo nie możemy nazwać
mędreem, to czy uznasz ją,, jeśli mądrość nazwiemy wiedzą
spraw ludzkich i boskich, lecz tylko tych, które odnoszą
się do szczęśliwego życia?
— I to jest mądrością, i nie tylko to — odrzekł Licen--
cjusz. ^ — Stąd poprzednia definicja zahaczyła o< obce
jej elementy, a ta ostatnia odstąpiła od istotnych cech
przedmiotu definiowanego i dlatego tamtej można zarzucić
chciwość, a tej głupotę. A zatem —>żebym już sam wyraził
w definicji swoje zdanie — mądrość wydaje m i się nie
tylko wiedzą, lecz również pilnym badaniem spraw ludz­
kich i boskich odnoszących się do szczęśliwego życia. Jeśli
to określenie chcesz dzielić, pierwsza część, zawierająca*3 0

i Znowu gra słów niemożliwa do oddania po polsku: res divinae —


30 sprawy "boskie, divinatio — wróżenie.
wiedzę, odnosi się do Boga, druga, obejmująca badanie —-
do - człowieka. Bóg więc jest szczęśliwy dzięki wiedzy,
człowiek zaś dzięki poszukiwaniu wiedzy.
Na to powiedział Trygecjusz:
— Podziwiam sposób, w jaki przedstawiasz, że twój
mędrzec trudzi się na próżno.
— Jak to na próżno— • oburzył się Licencjusz — sko­
ro otrzymuje tak wielką zapłatę za swoje poszukiwania?
Przecież już przez to samo, że szuka, jest mędrcem, a to,,
co mu daje mądrość, czyni go również szczęśliwym, skoro
w miarę sił wyzwala om umysł z cielesnej powłoki i sku­
pia się sam w sobie,1 skoro nie staje się igraszką namięt­
ności, lecz — zawsze spokojny — bada siebie i zwraca się
ku Bogu; tak że zarówno teraz używa w pełni rozumu,
a to, jak ustaliliśmy poprzednio, jest istotą szczęścia —
i w ostatnim dniu życia okaże się, że jest gotowy do uzys­
kania tego, czego pragnął, to jest, że będzie miał zasłużony
udział w szczęściu boskim, podobnie jak przedtem cieszył
się szczęśliwością ludzką.

Kontoluzijia rozmowy-

Definicje podane pi^ez rozmówców były fałszywe.


Zdobycie prawdy jest konieczne dla osiągnięcia szczęśliwości,

IX — 24. K iedy Trygecjusz zastanawiał się dłużej, co


odpowiedzieć, ja zabrałem głos:
— Sądzę, Licemcjuszu, że i Trygecjuszowi (nie zabrak­
nie argumentów, jeśli pozwolimy mu spokojnie pomyśleć,
bo dotychczas zawsze wiedział -on, co odpowiedzieć. Kiedy
wyłoniła się kwestia szczęśliwego7życia i stwierdziliśmy,
że jedynie mędrzec jest szczęśliwy, gdyż głupota nawet
w pojęciu głupców jest nieszczęściem, on powiedział, że
mędrzec winien być doskonały, a nie jest nim ten, kto
prawdy jeszcze szuka, a więc nie jest również szczęśliwy.
Gdy ty przeciwstawiłeś jego zdaniu siłę autorytetu, omi*

i et se ipsum in semet ipsum colligit — wyrażenie charakterystyczne


dla angustyńskiej introspekcji.
zmieszał się nieco usłyszawszy imię Cycerona, lecz na­
tychmiast odzyskał równowagę i z jakąś szlachetną za­
wziętością zdobył sobie zupełną niezależność, a chwyciw­
szy ponownie wytrącony z rąjk argument zapytał cię, <czy
jest według ciebie doskonałym ten, kto jeszcze szuka. Gdy­
byś zaprzeczył, wróciłby do punktu wyjścia i wykazałby,,
gdyby mu się udało*, że 'dzięki tamtej definicji doskonałym
jest człowiek, który kieruje życiem zgodnie z zasadami
rozumu, i dlatego szczęśliwym może być tylko doskonały.
Wydostałeś się z rtej pułapki — zręczniej, niż przypusz­
czałem — twierdząc, że doskonałym jest ten, kto szuka
prawdy ze wszystkich sił. Gdy walczyłeś zbyt ufnie i nie-
przezornie, opierając się na tej samej definicji, w której
życiem szczęśliwym nazwałem jedynie życie prowadzone
zgodnie z zasadami rozumu, on nie pozostał ci dłużny,
lecz -oddał-wet za wet: zajął twoje stanowisko, wypędziw­
szy cię z niego. I zostałbyś ostatecznie pokonany, gdyby
nie dodało ci sił odłożenie dyskusji do dnia następnego.
A dlaczego? Oto dlatego, że akademicy, których poglądów
bronisz, oparli swe stanowisko głównie na definicji błędu/
Gdyby nie przyszła ci ona na myśl nocą, może podczas
snu, już nie miałbyś ■co odpowiedzieć, chociaż przedtem,
rozwijając zdanie Cycerona, sam o tym wspomniałeś. Na­
stępnie została podana definicja mądrości. Gdy usiłowałeś
ją podważyć tak chytrze, że sam 'twój pomocnik, Albice-
riusz, nie poznałby się na twych fortelach, jakże czujnie
i jakże mocno» oparł się tobie i byłby pokonał cię zupełnie,
gdybyś nie zabezpieczył się przez podanie nowej definicji
mówiąc, że mądrość ludzka polega na szukaniu prawdy,
dzięki któremu można osiągnąć spokój umysłu, a przez
to» i życie szczęśliwe. Na to zdanie on nie odpowie, zwła­
szcza: jeśli zażąda, by mu wyświadczyć łaskę przedłużając
tę część dnia, która zostaje.
215. Lecz żeby nie przeciągać, proszę was, zakończmy
już tę rozmowę, której przedłużanie uważam nawet.za zby­
teczne, bo w stosunku do podjętego.zadania sprawa została
omówiona dostatecznie. Dyskusję można było zamknąć
w ogóle w niewielu słowach, ,ale ja chciałem poddać was
ćwiczeniu i wybadać wasze siły i zamiłowania, które sąi

i Analizą błędu definicji prawidy zagonie się Augustyn obszernie


w trzeciej księdze tego traktatu.
przedmiotem mojej wielkiej troski. Otóż kiedy postanowi­
łem zachęcić was usilnie do- szukania prawdy, zacząłem
badać, jaką w y wiagę przywiązuj ecie do -niej. Wszyscy
okazaliście tyle zrozumienia dla niej, że więcej nie żądam.
Pragniemy być szczęśliwi. A więc niezależnie od tego, czy
do szczęścia doprowadza znalezienie prawdy, czy też tylko
pEne jej poszukiwanie, jeśli chcemy być szczęśliwi, mu­
simy wysunąć na pierwszy plan szukanie prawdy. Dlatego,
jak już powiedziałem, kończmy tę dysputę i spisaną prze­
ślijmy, Licencjuszu, przede wszystkim ojcu twemu, po­
nieważ znam dobrze jego’ sympatię 'dla fEozoin, lecz ciągle
jeszcze muszę szukać stosownych okazji, które by go do
niej zbliżyły..Zapłonie może bardziej żarliwą chęcią do fi­
lozoficznych 'dociekań, sikoro dowie się już nie ze słyszenia,
lecz czytając naszą rozmowę, że ty oddajesz się im. razem
ze mną. T y zaś, jeśli — jak czuję — odpowiadają ci aka­
demicy, zbierz wielkie siły do> ich obrony, gdyż ja posta­
nowiłem ich oskarżyć.
W tej chwili powstaliśmy, ho oznajmiono nam, że po­
siłek jest gotow y.1

Księga druga

Wstęp

Apostrofa do Romaniana.

I— 1. Gdyby znalezienie mądrości było tak koniecz­


nym następstwem szukania jej, jak konieczna jest u mędrca
znajomość prawdy, bez której nie mógłby być mędrcem,
z; pewnością cała nauka akademików, w której widzimy
czasem zwykłe wykręty, upór czy zawziętość lub — jak
ja nieraz sądzę — sposób myślenia odpowiadający ducho­
w i tamtego- czasu, przeminęłaby z samym •czasem i zosta-

l T e k s t w e d ł u g w y d a n i a b e n e d y k t y ń s k ie g o . 73
Łaby pogrzebana razem z ciałem samego Karneadesa i Cy­
cerona. Tymczasem jednak wiedza rzadko staje się udzia­
łem ludzi, i to-tylko nielicznych, ponieważ nie szukają jej
gorliwie, jeśli w ogóle szukają, i zatracają w sobie prag­
nienie szukania. Sprawiają to rozmaite przyczyny: albo
przeróżne a liczne przeciwności życiowe, czego ty, Roma-
nianie, doświadczyłeś na sobie, albo jakieś odrętwienie,
apatia czy ociężałość umysłowa, albo zwątpienie w znale­
zienie prawdy — bo nie tak. łatwo zapala się dla umysłów
gwiazda mądrości, jak wschodzi dla wzroku światło dnia
— ■ albo wreszcie mylne przekonanie, że się już znalazło
prawdę. Ten ostatni błąd jest powszechny i w tym leży
przyczyna,.że broń akademików, ilekroć dojdzie z nimi do
starcia, wydaje się niezwyciężona i jakby ,,wykuta przez
Wulkana“ 1, i to nie tylko przeciętnym mężom, lecz by­
strym i wszechstronnie wykształconym. Dlatego, musimy
opierać się owym nawałnicom i burzom losu posługując
się wiosłami wszystkich cnót, lecz w pierwszym rzędzie
'trzeba z całą pokorą i pobożnością prosić o pomoc Boga,
by natężenie szlachetnych usiłowań nie. słabło, lecz utrzy­
mało swój stały -kierunek, nie zbaczając w żadnym w y ­
padku, i żeby doprowadziło' do owej najbezpieczniejszej
i najprzyjemniejszej pizystani filozof ii. To jest -twoje naj-
pierwsze zadanie. Z tego powodu lękam się o ciebie, z tego
powodu pragnę twej wolności i z tego powodu nie prze­
staję prosić w codziennych modlitwach o pomyślne dla
ciebie warunki. Żebym tylko był godny uprosić! Zwracam
zaś swe błagania do tego, który jest Mocą i Mądrością naj­
wyższego Boga. Bo czy nie w ten sposób Objawienie przed-
stawia nam Syna Bożego.? 1 2
2. W tych modlitwach za ciebie pomożesz mi bar­
dzo, jeśli nie będziesz wątpił, że mogę być wysłuchany,
i jeśli będziesz współdziałał ze mną nie tylko przez mo­
dlitwę, lecz także wolą i właściwą tobie głębią umysłu.
Ona każe mi szukać ciebie, ona sprawia mi szczególną ra­
dość, wywołuje ciągle mój zachwyt, lecz teraz na nie­
szczęście spowiła jest w t-obie, n iby' piorun, chmurami
domowych trosk. Wielu ludzi nie widzi jej, a właściwie
niemal wszyscy. Nie może ona jednak ukryć się przede
mną lub którymś z twoich najbliższych przyjaciół. M y
1 Wergiliusz, Eneida 8, 535; 12, 739.
74 2 1 Kor. 1, 24.
często słuchaliśmy z uWagą nie tylko jej głuchych odgło­
sów, lecz widzieliśmy również niejedną z tych błyskawic,
które zapowiadaj ą bliski grom. •
Ze względu na czas pominę tu inne szczegóły,
a wspomnę tylko ó jednym. Czyjaż to energia — pytam — ■
odezwała się kiedykolwiek tak nagle i z taką siłą, czyj
umysł rozbłysnął kiedy takim światłem, że jeden głos ro­
zumu i jeden jakiś odruch powściągliwości zdołał wynisz­
czyć w jednym dniu, i to doszczętnie, tę pożądliwość, któ­
ra jeszcze wczoraj tak bardzo cię dręczyła? Czy więc nie
wydostanie się kiedyś ta cnota niby grom z chmury? Czy
nie wprawi w ’ trwogę i osłupienie tych, którzy teraz w y­
śmiewają się, zwątpiwszy w twoją wartość? Czy pozosta­
wiając na ziemi jakby jakąś 'zapowiedź przyszłości nie
zrzuci całego ciężaru spraw cielesnych, aby powrócić zno­
wu do nieba? Czy Romanianus zawiedzie^nadzieje Augu­
styna? Nie, do tego nie dopuści Ten, któremu oddałem się
całkowicie, którego teraz zaczynam nieco rozpoznawać,
II— 3, ZbMż się więc ze mną do filozofii. W niej znaj­
dzie się to wszystko, co nieraz w cudowny sposób dodaje
ci bodźca w częstych niepokojach i wątpliwościach. U cie­
bie bowiem nie obawiam się ani moralnej apatii, ani umy­
słowego lenistwa. Gdy tylko miałeś wolną chwilę, nikt
uważniej ód ciebie nie słuchał naszych rozmów, nikt nie
okazał w nich więcej bystrości. Jakże więc miałbym ci
n ie odpłacić? Czyż mało ci zawdzięczam?
T y dałeś utrzymanie biednemu młodzieńcowi udające­
mu się na studia, otworzyłeś mu dom swój, a cc więcej —
serce; w twojej przyjaźni znalazłem pociechę po stracie
•ojca, zachętę i pokrzepienie, pomoc materialną. Darząc
mnie względam i, i przyjaźnią, dopuszczając do udziału
w swoim życiu domowym, sprawiłeś, że stałem się prawie
ma równi z tobą człowiekiem sławnym i pierwszym o-by-
‘w atelem 1 w naszym mieście. Gdy chciałem wrócić do
Kartaginy, aby zdobyć bardziej zaszczytne stanowisko, ni­
komu z bliskich poza tobą jednym nie zdradziłem mego
zamiaru i nadziei z nim związanej. Przejąłeś się wpraw­
dzie niemało moimi planami, ale trudno ci było zdecydo­

l Bor. y/yznania Z, 3, 5.
wać się z miłości do rodzinnego miasta, w którym juz
wykładałem. Kiedy jednak nie mogłeś przezwyciężyć
pragnień młodego człowieka, śpieszącego do zajęć, które
wydawały mu się lepsze, już nie odradzałeś, lecz z podzi­
wu godną życzliwością stałeś się moim pomocnikiem. Za­
opatrzyłeś mnie na drogę we wszysltko, co 'było potrzebne.1
I jak czuwałeś nad moimi studiami, niby nad kołyską czy
gniazdem, tak znowu w Kartaginie wspierałeś pierwsze
próby lotu. A gdy w czasie twej nieobecności i bez twej
wiedlzy puściłem się na m'orze,1 2 rozgniewałeś się trochę,,
że nie powiedziałem ci o tym, jak to miałem w zwyczaju,,
lecz podejrzewając zupełnie co innego niż hardość n ie
zmieniłeś się w swojej przyjaźni i nie więcej myślałeś
o dzieciach opuszczonych przez nauczyciela, jak o< uczci­
wości moich zamiarów i mojego serca.3
4. Na koniec, jeżeli cieszę się od niedawna spokojem,,
tobie to zawdzięczam. T y to swoją zachętą sprawiłeś, że
wyzwoliłem się z pęt zbędnych pożądań, że oddycham
swobodnie i wracam do siebie pozbywszy się ciężarów do­
czesnych trosk; że usilnie szukam prawdy 4 już zaczynam
znajdować; że spodziewam się .dojść do samej najwyższej
Miary.4 A kto mi cię' zesłał, wskazuje mi dotąd raczej
wiara niż rozum. Przedstawiłem ci w cztery oczy ta­
jemne niepokoje mojej duszy i często z przekonaniem po-
wtarzałerp, że tylko, ten los wydaje mi się pomyślny, któ­
ry przyniósłby mi czas wolny, przeznaczony na filozo­
ficzne dociekania, jak też, że jedynie życie poświęcone
filozofowaniu uważam za szczęśliwe. Lecz mówiłem ci rów­
nież, że powstrzymuje mnie troska o moich najbliższych,,
których utrzymanie zależało od wykonywania mego za­
wodu, i wiele inych przeszkód, wynikających z nieuza­
sadnionej nieśmiałości, bądź też spowodowanych nieznośną-
biedą mojej rodziny. Moje zwierzenia napełniły cię w ielką
radością i rozbudziły w tobie święty zapał do takiego-
życda. Oświadczyłeś, że jeśli w jakiś sposób wydobędzdesz
się z pęt tamtych uciążliwych procesów, zerwiesz wszyst­
kie moje więzy, dzieląc się ze mną nawet swoim mająt­
kiem rodzinnym.

1 .Por. Wyznania 30 1, 5.
2 Por, W yznania 5, 8, 14 cns,
3 Por, Wyznania 6, 14, i24.
4 Por. O życiu szczęśliwym 34.
5. Otóż gdy dawszy m i taką podnietę odszedłeś, ja
bez przerwy tęskniłem za filozofią i myślałem tylko o tym
życiu, które spodobało się nam obydwom, i wprawdzie w y­
trwale, ale niezbyt usilnie starałem się wprowadzać te
myśli w czyn; uważałem jednak, że czynię dosyć. A po­
nieważ nie przyszedł jeszcze ten płomień, który miał mnie
porwać na szczyty, tamten, którym zwolna płonąłem, uwa­
żałem bodaj za największy. Aż tu naraz pewne księgi cię­
żarne treścią,1 jak mówi Celsinus,1 2 owionęły mnie won­
nością Arabii i dolały do «tamtego- płomyka kilka kropel
cennego olejku. I stała się, Romanianie, rzecz niewiary­
godna! Wznieciły one we mnie pożar, przechodzący może
nawet to, czego ty spodziewasz się po- mnie — powie­
działbym nawet przewyższający wszystko-, do czego sam
czuję się zdolny.
Odtąd nie obchodził mnie- już żaden zaszczyt, żaden
przepych ludzki ani chęć pustej chwały, ani też żadna
z tych" przyjemności, które wiążą nas ze śmiertelnym ży­
ciem. W pośpiechu skupiałem się gorliwie cały w sobie.
Obejrzałem się — wyznaję — tylko jakby z drogi.na tę
religię, która, wszczepiona za lait dziecinnych, zapuściła
głęboko korzenie; -a właściwie 'to ona sama ciągnęła mnie
ku sobie, gdy* ja nie zdarwałem sobie z tego- sprawy. A za­
tem pędząc w pośpiechu, potykając się, chwiejąc, chwy­
tam Apostoła Pawła. Bo przecież — mówię sobie — nie
m ieliby ci pisarze tak wielkiej mocy i takiej aktualności,
jaką właśnie posiadają, gdyby myśli zawarte w ich pis­
mach przeciwstawiały się temu ogromnemu dobru. Pa­
wła przeczytałem całego, w największym napięciu i z naj­
lepszą intencją.3
6. Wtedy zaś dzięki kilku już promieniom światła
w takiej okazałości ukazało mi się oblicze filozofii, że
gdybym mógł ją pokazać, nie powiem: tobie, który łak­
nąłeś jej zawsze gorąco, mimo że była ci nie znana, lecz
gdybym mógł ją ukazać twemu przeciwnikowi, z kto-

1 Chodzi o Enneady Plotyna, które Augustyn poznał w tłumaczeniu


:M. Wiktorinusa (<por. O życiu szczęśliwym 4 i Wyznania 8, 9, 13).
2 Wspomnianego tu Celsinusa nie możemy z powodu 'braku jakich­
kolw iek danych zidentyfikować z żadnym starożytnym pisarzem.
3 Ostateczne nawrócenie św. Augustyna związane jest — co próbo-
~wano podać w wątpliwość — z postacią św. Pawła. Ew olucja- duchowa
A.uigustyna, której te karty są najbardziej autentycznym i niezaprzeczal­
nym świadectwem, -dokonała się pod wpływem listów św. P aw ła,-w których
znalazł on wszystko to, czego nie mógł doszukać się w Enneadach Platyna.
rym procesujesz się, a który nie. wiem* czy nie jest dla
ciebie raczej bodźcem do ćwiczenia niż przeszkodą — ną-
wet i on wzgardziłby łaźniami, uroczymi ogrodami, wspa­
niałością wykwintnych przyjęć i domowymi aktorami;
odrzucając zdecydowanie wszystko, co tak przemożnie po­
pycha go do rozkoszy, biegłby, ku pięknu filozofii jako
schlebiający a czysty miłośnik, przejęty podziwem, za-
' dyszany, rozgorączkowany. Bo i on ma — trzeba to przy­
znać — pewną szlachetność duszy czy raczej zadatki ta­
kiej szlachetności, która starając się wydobyć i przybrać
formę prawdziwego piękna wypuszcza, krzywe i brzyd­
kie pędy wśród cierni wad, w gąszczu fałszywych po­
glądów. Nie przestaje jednak krzewić się- i ukazywać,
jak tylko może, tym nielicznym ludziom, którzy uważnie
i starannie zaglądają w gęstwinę. Stąd właśnie pochodzi
jego gościnność, stąd’ liczne dowody uprzejmości na ucz­
tach, stąd elegancja, wytworhość, dobry smak we wszyst­
kim i kultura obejścia rozlewająca dyskretny urok na
całe otoczenie.
III-—7. TaMe cechy nazywają się pospolicie filokaldą,
czyli umiłowaniem piękna. N ie pogardzaj tą nazwą, wzię­
tą z języka ludowego. Bo filokalia i filozofia zostały ozna­
czone prawie podobnymi nazwami i chcą uchodzić niby
za krewne, i są mmi naprawdę. Czymże jest filozofia?.
— Miłością mądrości. A czym jest filokalia? — Miłością
piękna. Zapytaj Greków, to ci wyjaśnią. A czym jest
wobec tego mądrość? Czyż to nie ona właśnie jest praw­
dziwym pięknem? . -
A więc są to- po -prostu siostry i córki* tego; samego
ojca.1 Choć ponęty rozkoszy ściągnęły pierwszą z. jej
nieba i zamknęły w pospolitej klatce, zachowała ona* j.ed-
nak podobieństwo nazwy, mające ostrzec tego, k to• ją
chwyta, żeby jej nie lekceważył. Splamioną hrudem,
pozbawioną skrzydeł i biedną poznaje często- siostra,
która fruwa- swobodnie na wolności, lecz uwalnia ją rzad­
ko. Bo filokalia nie wie, skąd,wywodzi ród, i tylko dzię­
ki filozofii poznaje swoje pochodzenie.*i

i .W yw ód o filokadii (fileo — kockam, .fcalos — ¡piękny) i ’ filozofii


uznał św. Augustyn (Retractationes- 1, 3)- za- niedorzeczny. Filokalia jest
bowiem albo upodobaniem do .piękna cielesnego' i z tego .tytułu nie. m a
żadnego związku z filozofią '— albo jest miłością piękności praw dziw ej
i najwyższej, a ta utożsamia się; z. mądrością,, t wówczas- nie. różni się-; odl
filozofii.
Zresztą całą te bajką -— bo oto nagle stałem się Ezo-
pem — opowie ci wierszem Licencjusz w przyjemniejszy
Sposób, bo właściwie jest on niemal doskonałym poetą. Ja
wracam do twego przeciwnika.
Z jaką rozkoszą oddałby się on filozofii, gdyby opadło
nieco bielmo z j-egó chorych oczu i gdyby mógł oglądać
prawdziwe piękno tak, jak teraz miłuje fałszywe! Po­
znawszy cię u stóp filozofii, uściskałby cię, niby prawdzi­
wego brata! Dziwisz się temu i może śmiejesz się. A gdy­
bym to wyjaśnił tak, jak chciałem? Co by było, gdybyś,
mógł usłyszeć przynajmniej głos samej filozofii, jeśli do­
tychczas ciągle jeszcze nie możesz ujrzeć jej oblicza? Dzi-
wiłbyś się zapewne, lecz n ie siniałbyś się, nie wątpił,
W ierz mi, nigdy nie trzeba tracić nadziei, a najmniej, jeśli
idzie o takich ludzi jak twój przeciwnik. Są nu to’ przy­
kłady. Ten gatunek ptaków łatwo wylatuje i 3atwó: po­
wraca ku wielkiemu zdziwieniu tych wielu, które zostają
w zamknięciu.
8. Lecz wróćmy do nas. My, Romanianie, filozofu­
jemy. Odwdzięczę się tobie, bo syn twój zaczął stawiać
pierwsze kroM w filozofii. Ja go powstrzymuję, żeby
zdobył najpierw konieczne wykształcenie i w ten sposób
nabrał większej siły do filozoficznych dociekań. Jeśli' idzie
o ciebie, to — o ile cię dobrze znam — nie musisz się
obawiać, że brak ci taikiego wykształcenia. Jedyna, rzecz*
której pragnę dla ciebie, to swoboda. Nie ma też'potrzeby
mówić o twoich wrodzonych zdolnościach. ~Można- sobie
życzyć, żeby były nie mniej częste u ludzi, *jak są pewne
w tobie. . ’
Pozostają dwa błędy, które przeszkadzają w znale­
zieniu prawdy, i choć nie bardzo obawiam się ich u cie­
bie, to jednak obawiam się — po pierwsze, żebyś nie
lekceważył siebie i nie tracił nadziei na znalezienie prawdy,
po drugie, żebyś, przynajmniej nie sądził, że ją znalazłeś.
Pierwsze niebezpieczeństwo, jeśli ono w ogóle u ciebie
istnieje, usunie może ta rozprawa. Bo przecież gniewa­
łeś się nieraz na akademików. Czyniłeś to wprawdzie zbyt
gwałtownie, ponieważ mało wiedziałeś o nich, ale*,też skła­
niało cię do tego umiłowanie prawdy, która, cię pocią­
gała. A zatem mając w tobie zwolennika stanę do walki
z Alipiuszem i łatwo' wytłumaczę ci, co zechcę, jednak
tylko w sposób prawdopodobny. Bo samej prawdy nie
zobaczysz, jeśli nie zagłębisz się całkowicie w filozofii,
Druga przeszkoda jest ta, ze sądzisz może za wcześnie,
iż coś znalazłeś. Wprawdzie już nasza rozmowa pobudzi
cię może do poszukiwań i wątpliwości, jeśli jednak wkra­
dło się do twego umysłu jakieś fałszywe wyobrażenie, po­
zbędziesz się go, gdy poślę ci jakąś naszą dysputę o religii
lub gdy osobiście pomówię z tobą dłużej o tych sprawach.
9. Ja bowiem teraz niczym innym nie zajmuję się,
tylko staram się uwolnić od fałszywych i zgubnych poglą­
dów. Dlatego nie wątpię, że znajduję się w lepszym niż
ty położeniu. Jest tylko jedna przyczyna, dla której mógł­
bym zadrościć ci twego losu, a mianowicie, że ty przeby­
wasz z moim Lucylianem.1 Czy może i ty zazdrościsz, że
powiedziałem „moim“ ? Lecz czy przez to> nie powiedzia­
łem właśnie, że jest on twój i nas wszystkich, którzy sta­
nowimy jedność? Nie potrzebuję cię chyba prosić, żebyś
zaspokoił moją tęsknotę za nim. T y za mnie poproś sam
siebie, jak umiesz, ponieważ jesteś dłużnikiem.12 Lecz teraz
zwracam się do obydwóch: wystrzegajcie się mniemania,
że znacie coś, chybia że poznaliście to przynajmniej tak, jak
wiecie, że jeden, dwa, trzy i cztery dają w sumie dziesięć.
A le strzeżcie się również mniemania, że nie poznacie
prawdy przez filozofię albo że na tej drodze w ogóle po­
znać jej nie można.3 Wierzcie mi, czy raczej temu, któ­
ry mówi: „Szukajcie, a znajdziecie“ 4, że nie trzeba wątpić
w poznanie prawdy i że będzie ono jaśniejsze niż pozna­
nie tych liczb.
A le przejdźmy wreszcie do właściwego tematu. Bo
za późno zaczynam się obawiać, żeby ten wstęp nie prze­
kroczył miary; a nie jest to błaha rzecz, gdyż miara jest
bez wątpienia czymś boskim 5, lecz może w ogóle ujść uwa­
gi, jeśli kieruje nami zbyt łagodnie. Będę ostrożniejszy,
gdy stanę się mędrcem.

1 Bliżej nieznany przyjaciel Augustyna, wymieniony tylko w tym.


miejscu.
2 Tekst według wydania "benedyktyńskiego,
3 . gw. Augustyn ostrzega tu (przed niebezpieczeństwem dwóch sk raj­
ności: naiwnego dogmatyzmu, przyjmującego wszystko ."bez uzasadnienia,
i sceptycyzmu, odmawiającego każdej prawdzie dostatecznej racji. P rzyj­
mowanie czegoś hez uzasadnienia jest . według niego, równie szkodliwe. jak
i rezygnacja z poznania prawdy.
4 Mt. 7, 7.
80 -
5 Por. O życiu szczęśliwym 34.
Poglądy akademików

Człowiek, nie może posiąść prawdy. Mądrość polega -jedynie na gorliwym


je j szukaniu i na zrezygnowaniu ze zdecydowanych i stałych poglądów.

IV — 10. Po poprzedniej rozmowie, 'którą zamieściłem


w pierwszej księdze, nie podejmowaliśmy dyskusji prawie
przez siedem dni, a tylko czytaliśmy trzy księgi Wergiliu-
sza następujące po pierwszej i jeśli był czas na to, oma­
wialiśmy je dokładniej. Wskutek tego Licencjusz tak za­
palił się do sztuki poetyckiej, że uznałem, iż trzeba go
nieco hamować, gdyż skupił na tym całą uwagę i nie da­
wał się namówić do żadnego innego’ zajęcia. W końcu
jednak, gdy jak mogłem, zachwalałem światło filozofii,
dobrowolnie zgodził się wznowić dyskusję na temat aka­
demików, którą odłożyliśmy poprzednio. A dzień wstał
właśnie taki pogodny i 'jasny, że wydawał się jakby siwo-,
rzony do tego, żeby wypogodzić nasze dusze. Wcześniej
więc niż zwykle wstaliśmy i omówiliśmy krótko nąjko-.
nieczniejsze sprawy z wieśniakami. Wtedy Alipiusz za­
czął rozmowę.
— Zanim usłyszę waszą dysputę o akademikach —
rzekł — proszę was, przeczytajcie m i1 tam tą.rozmowę,
którą, jak mówicie, skończyliście w czasie mojej nieobec­
ności. Bo skoro tamta rozmowa dała -okazję do tej dys­
puty, niemożliwe jest, żebym słuchając was nie zgubił
się lub przynajmniej nie potykał się o trudności.
Uczyniliśmy według jego życzenia i okazało się, że
zabrało nam to prawie całe przedpołudnie; toteż postano­
wiliśmy zawrócić z. po'lą, do którego doszliśmy w naszej
przechadzce, i udać się do domu. Wtedy odezwał się do
mnie Licencjusz:
— Proszę cię, nie odmawiaj mi i zrób przed obia­
dem krótką powtórkę całego systemu filozofii akademic­
kiej, abym nie przeoczył w nim czegoś, co przemawia
na moją korzyść.*6

i Bo rozmowa została spisana, por. 1, 4,

6 — Sw. Augiustyn, tom I.


— Zastosuję .się do twej prośby — zgodziłem się —
i to tym chętniej, że myśląc o tym będziesz mało jadł
przy obiedzie.
— Nie licz na to — odrzekł Licencjusz -— gdyż spo-
. strzegłem to u wielu ludzi, a szczególnie u ojca, że im bar­
dziej gnębią go troski, tym większy ma 'apetyt. Zresztą
przekonałeś się sam, że potrawy nie były bezpieczne dla­
tego-, że zajmowałem się wierszami. Doprawdy, dziwią
się często temu zjawisku u siebie samego^. Bo cóż to zna­
czy, że ma się większy apetyt, gdy umysł zajęty jest czynx
in n ym ?A lb o dlaczego umysł nasz nabiera tak w ielkiej
mocy, gdy nasze, ręce i zęby są zajęte?
— Posłuchaj raczej — powiedziałem — o akademi­
kach, jak prosiłeś, żebyś myśląc o tych swoich miarach,
wierszowych nie stracił miary nie tylko w jedzeniu, lecz
także w pytaniach. Jeśli zaś zataję coś na swóją korzyśćr
Alipiusz da znać o- tym.
— Trzeba, żebyś był uczciwy — rzekł Alipiusz. — Ba
jeśli-zachodzi obawa, że coś ukryjesz, to sądzę, że trudna
mi będzie przy chwycić tego, kto w tych sprawach b y ł
moim nauczycielem (a o tym wie każdy, kto mnie zna)r
zwłaszcza że podając prawdę będziesz się stosował za­
równo do swoich skłonności, jak i dbał o>.zwycięstwo.

V — 11. — Będę postępował uczciwie —- uspokoiłem, go


— ponieważ masz prawo /wymagać tego.
Otóż akademicy uważali, że człowiek nie może posiąść
wiedzy, przynajmniej w zakresie tych spraw, które mają
związek %■ filozofią (Karneades mówił, że nie dba o resz­
tę) r a mimp to twierdzili, że człowiek może być mędrcęm
i że całe zadanie mędrca polega na szukaniu prawdy, czega
również ty, Licenejuszu, dowodziłeś w poprzedniej roz­
mowie.'jZ tego wypływa dla nich wniosek, . że mędrzec
na nic nie wyraża swojej zgody, bo gdyby zgadzał się na
rzeczy niepewne, musiałby zbłądzić, a to nie jest godne
mędrca. I nie tylko- mówili, że wszystko jest niepewne,/
lecz usiłowali udowodnić ta twierdzenie licznymi argu-
82 mehtami.
Ale'podobno pogląd o niepoznawainości prawdy za-,
czerpnęli akademicy ze sławnej definicji stoika Zenona.1
Twierdz-ił on, że można uznawać za prawdziwe to wyo­
brażenie, które w taki sposób odcisnął w umyśle przed­
miot będący źródłem wyobrażenia, w jaki nie mógłby
dokonać tego przedmiot, który nie jest jego źródłem. To
samo można powiedzieć krócej i jaśniej w ten sposób:'
Prawdę można poznać po tych cechach, których nie może
posiadać fałsz.*2. Otóż akademicy dokładali najusilniejszych
starań, żeby dowieść, że takich cech nie można w ogóle
znaleźć. Dlatego na olbtronę swego stanowiska przytaczali
takie argumenty, jak niezgodność poglądów wśród filo­
zofów, zwodniczość zmysłów, marzenia senne i stany sza-
leństwa, fałszywe sylogizmy i fałszywe wnioski. A po-
nieważ od samego Zenona usłyszeli, że nie ma nic bar-
.dziej haniebnego nad wyrażanie niepewnych sądów,3 w y­
prowadzili stąd sprytny wniosek, że skoro nie można ni­
czego poznać, a z drugiej strony głoszenie niepewnych są­
dów jest czymś poniżającym, to mędrzec nie powinien
nigdy niczego uznawać.4
12. Stąd zrodziła się ku nim wielka niechęć, bo na­
rzucał się wniosek, że kto *niczego nie uznaje, ten musi
być bezczynny. Utarło się przekonanie, że akademicy
przedstawiają swego mędrca, który w ich pojęciu niczego
nie uznaje,5 jako człowieka zawsze śpiącego i uchylają­
cego się od wszelkich obowiązków. Przeciw tej opinii
akademicy wprowadzili tak zwaną wiarygodność, którą
nazywali również prawdopodobieństwem,6 i twierdzili,
. i Zenon z Kition (336—264), założyciel szkoły stoickiej (ok. 300 r.),
zwanej tak od miejsca zebrań w Stoa Poikile w Atenach, która stworzyła
dragą, obok arystotelesowskiej, koncepcję logiki w starożytności (logikę
zdań). W ramach logiki rozważano na pierwszym miejscu zagadnienie kry­
terium prawdy. W edług Zenona istnieją postrzeżenia zmysłowe, które-skła­
niają nas jak b y automatycznie do uznania danego zjawiska za prawdziwe.
(Zenon definiował je jako postrzeżenia posiadające takie cechy, jakich nie
może posiadać fałsz). Te postrzeżenia, nazywane przez Zenona katalep-
tycznymi (phantasiai kataleptikai), czyli uchwytnymi, stanowiły według
stoików jedyne i dostateczne kryterium prawdy.
2 por. Cycero, Academica 2, 147.
3 W oryginale opinari — wydawać sądy niepewne, które mogą być
błędne; przeciwieństwem do opinari są słowa comprehendere i percipere
odnoszące się tylko do poznania pewnego, które ma cechy pewności i w y "
klucza możliwość błędu. Inne. znaczenie ma termin scire, który określa
poznanie pewne poprzez przyczyny.
4 Por. Cy-cero, Academica 2, 59.
5 Por. -Gycero, Academica 2, 39, 62.
o Termin wiarygodność. (to pithanon, łac. probabile) użyty został
przez Karneadesa, natomiast termin' prawdopodobieństwo (gr. to eulogon}
łac. 'uerisimile) został wprowadzony przez Filona z Laryssy. O różnicy
w poglądach Karneadesa i Filona patrz w e wstępie do niniejszego dialogu.

6*
że mędrzec wcale nie wzbrania się od pełnienia obowiąz­
ków, ponieważ wie, jak ma postępować, natomiast prawda
albo kryje się w mroku otaczającym naturę rzeczy, albo
zaciera ją podobieństwo, jakie zachodzi między rzeczami.
Wszelako, twierdzili, że samo powstrzymanie i jakby za­
wieszenie sądu wymaga od mędrca wielkiej aktywności.
Sądzę, Alipiuszu, że, tak jak chciałeś, wyłożyłem po­
krótce wszystko i nie odstąpiłem w niczym od twej wska­
zówki, czyli działałem, jak .to- się mówi, w dobrej wierze.
A jeśli czegoś nie przedstawiłem zgodnie z rzeczywistością
liib może pominąłem, nie uczyniłem tego rozmyślnie. By­
ła więc według mego wewnętrznego przekonania dobra
wiara. Bo trzeba pouczyć człowieka, który się myli, a w y­
strzegać się tego, kto oszukuje. Pierwsze wymaga dobrego
nauczyciela, drugie ostrożnego ucznia.
13. Na to. odezwał się Alipiusz;
— Dziękuję ci za to, że spełniłeś prośbę Licencjusza,
i za to, że uwolniłeś mnie od ciężkiego zadania, które mi
nałożono. Bo chyba ja miałem większy powód do obawy,
gdybym musiał cię poprawiać, niż ty, że pominiesz coś
w zamiarze wybadania moich, wiadomości (gdyż tylko
w ten sposób mogło się to stać). Zrób mi jeszcze jedną
przyjemność i uzupełnij' nie tyle swoją odpowiedź, ile
wiadomości •Dicencjusza,'przedstawiając, na czym polega
różnica między nową i starą Akademią.1
— Muszę wyznać — rzekłem — że mi się nie chce.
Dlatego wyświadczysz mi dobrodziejstwo, jeśli dasz mi
chwilę odpoczynku, podczas którego ty zechcesz wyjaś­
nić różnicę, jaka zachodzi między tymi dwiema nazwami,
i podać przyczynę powstania nowej Akademii (bo nie mogę
zaprzeczyć, że to, o czym wspominasz, łączy się ściśle
z naszym tematem).

— Gotów jestem przypuszczać — zażartował Alipiusz
— że mnie również chcesz odciągnąć od obiadu, ale sądzę
raczej, że to Licencjusz tak cię nastraszył, gdy zażądał
od nas, abyśmy mu wyjaśnili wszelkie niejasności tego za­
gadnienia przed posiłkiem.i

i Nazwa -.„nowa Akadem ią“ użyta tu jest na oznaczenie Akadem ii


sceptycznej w ogóle bez-podziału na średnią Akademię sceptyczną i nową.
O tym rozróżnieniu wspomina Augustyn później w trzeciej księdze n i-
84 niejszego dialogu ,(3»_ 40 ns.)._
A gdy chciał mówić dalej, matka* moj-a — gdyż byliś­
my już w domu — zaczęła nas tak przynaglać, żebyśmy za­
siedli do obiaduj-że już nie było czasu na rozmowę.

Powstanie nowej Akademii.

V I— 14. Następnie, gdy posililiśmy się na tyle, ile po­


trzeba było dla zaspokojenia głodu, i wróciliśmy na łąkę,
odezwał się Alipiusz:
— Ulegnę chyba twej prośbie i nie odważę się od­
mówić. Jeśli bowiem niczego- nie pominę, będę mógł po­
winszować zarówno twej nauce, jak swojej pamięci. Ale
jeśli przypadkiem pomylę się w czymkolwiek, ty popra­
wisz błąd, żebym na przyszłość nie musiał obawiać się
podobnego pełnomocnictwa.
Moim zdaniem nowa Akademia wyłoniła się nie tyle
na skutek opozycji wobec starej, ile raczej dla przeciw­
stawienia się stoikom. Nawet nie można uważać tego za
rozłam, gdyż chodziło tylko o to, żeby podważyć i obalić
nową teorię wprowadzoną przez Zenona. W samej rzeczy
nie bez racji sądzono, że przekonanie o- niemożliwości
pewnego poznania absorbowało myśli starych akademi­
ków, mimo że nie podnosili oni żadnych sporów na ten
temat. Łatwo można to udowodnić powagą samego So­
kratesa, Platona 1 i innych dawnych filozofów, którzy są­
dzili, że o tyle mogą ustrzec się błędu, o ile nie będą lekko­
myślnie wyrażać zgody. Nie wprowadzili oni jednak do
swych szkół żadnych specjalnych dysput na ten temat.
Nigdy też nie sformułowali wyraźnie pytania, czy możnai

i Akadem icy powoływali się na niektóre powiedzenia Sokratesa (jak


np. „wiem, że nic nie wiem “) ooraz na poglądy Platona interpretując je
w duchu sceptycznym. Platon rozróżnił w swoim systemie filozoficznym
dwa rodzaje rzeczywistości: uhierarchizowany świat idei wiecznych i nie­
zmiennych, oraz świat cielesny, któremu przypisywał tylko własności
„płynne“ — stawania się. Oparta na tym rozróżnieniu krytyka zmysłowych
władz poznawczych człowieka, które nie są zdolne według Platona do
uchwycenia prawdy, została podjęta przez sceptyków jako jeden z argu­
mentów przeciw możliwości poznania.
pozuac prawdę, -czy me można. Zen-on zatem wystąpił
z •nowym i nieoprac-owanym jeszcze zagadnieniem twier­
dząc, że tylko wtedy można poznać prawdę i odróżnić ją
od fałszu, kiedy oba te zjawiska mają odmienne cechy, i że
mędrzec nie może wydawać o<dmiennego sądu. Kiedy do­
wiedział się o tym Arkezila-os zawyrokował, że człowiek
nie jest w stanie znaleźć nic takiego i że mędrzec nie może
puszczać się na -tak niepewne i niebezpieczne wody, jak
mniemanie. Stąd wyciągnął dalszy wniosek, że na nic
nie należy wyrażać zgody.
15. Lecz gdy stan rzeczy przedstawił się w ten spo­
sób, że poglądy starej Akademii zostały raczej rozszerzo­
ne niż zaatakowane, wystąpił Antiochos1 2, słuchacz Ei-
łona, który zdaniem niektórych dbał więcej o sławę niż
0 prawdę i doprowadził do- rozbieżności poglądy jednej
1 drugiej Akademii. . Twierdził on, że nowi akademicy usi­
łują wprowadzić całkiem nowy pogląd zupełnie odbiega­
jący od tego,, jaki wyznawali starzy. Dla udowodnienia
tęgi) powoływał się na świadectwo- idawnych filozofów
p rzyrody3 i innych wielkich myślicieli; atakował nawet
samych akademików, którzy twierdzili, że kieruj ą się
prawdopodobieństwem, przyznając równocześnie, że nie
znają samej prawdy. Zebrał też wiele dowodów, które
jak sądzę, należy tu pominąć. Niczego jednak tak nie bro­
nił jak’ sądu, że mędrzec może poznać prawdę.
Tak wyglądał w moim mniemaniu spór między no­
wymi i starymi .akademikami. Jeżeli sprawa przedstawia
się inaczej, zechciej pouczyć jak najdokładniej Lieeneju-
sza; proszę o to za nas obydwu. Jeśli zaś jest tak, jak to
zdołałem przedstawić, poprowadźcie, dalej zaczętą dys­
kusję.

1 Arkezilaos z Pitane (3-16—241), założyciel tzw. średniej, sceptycznej


Akademii. Poglądy -jego charakteryzuje radykalny sceptycyzm w zakre­
sie poznania (odrzucił -on nawet sokratesowską wiedzę niewiedzy): Człowiek
nie jest w stanie posiąść żadnej wiedzy i niczego nie może uznawać za
pewne i prawdziwe.
2 .Anti-ochos z Askalomu, uczeń Filona i jego następca w scholar-
ehacie Akademii. Zerwał, on ze stanowskiem Filona zarzucając mu nie­
konsekwencję w poglądach (przyjmowanie prawdopodobieństwa bez zna­
jomości • prawdy) i wprowadził nowe kryterium prawdziwości: zgodność
poglądów wielkich myślicieli greckich, zwłaszcza Platona, Arystotelesa
i Zenona. Poglądy Antiocha zwalczał do końca życia Filon, a później
uczeń Antiocha — Cycero,* jego to opinię zapewne należy widzieć w tym
mało pochlebnym zdaniu.
3 T-zn. Talesa, Anaiłcsymandira, Anaksyonenesa i im. Reprezentują ońi
kierunek kosmologiczny w' filozofii greckiej (stąd nazwa filozofowie przy­
rody), zajmujący się .problemem powstania i bu-dowy wszechświata.
JLkademicy uznają prawdopodobieństwo nie znając prawdy.

'V il— 16. Na to odezwałem się:


— Dość już długo chyba odpoczywasz, Licencjuszu,
gdyż nasza rozmowa trwała dłużej, niż przypuszczałem.
Słyszałeś, co to za ludzie ci twoi akademicy?
A on uśmiechając się skromnie rzekł, zmiesz-any tro­
chę moim pytaniem:
— Żałuję, że tak bardzo występowałem przeciw Try-
gecjuszowi twierdząc, że szczęśliwe życie polega na szu­
kaniu prawdy. Bo oto zagadnienie to nie daje mi spokoju
do tego stopnia, że czuję się niemal nieszczęśliwy, i wy
z pewnością, jeśli macie jakieś ludzkie uczucia,..uważacie
mnie za godnego politowania. Lecz niepotrzelDnie w swo­
jej głupocie dręczę sam siebie i niepotrzebnie lękam się,
mając oparcie w tak słusznej sprawie. Nie ustąpię przed
niczym, tylko przed prawdą.
— Czy podobają ci się — zapytałem — nowi akade­
micy?
— Bardzo — odpowiedział Licencjusz.
— A zatem — rzekłem — według ciebie mówią
prawdę?
Kiedy już -miał przytaknąć, ostrzegł go uśmiech A li-
piusza; zawahał się więc chwilę, a następnie powiedział:
— Powtórz pytanie.
:— Czy wydaje ci się, że akademicy mówią prawdę?
Znowu długo milczał, potem odpowiedział:
— Nie wiem, czy to, co mówią, fest prawdziwe, jest
to jednak wiary godnej bo nie widzę żadnej innej możli­
wości.
, — Czy wiesz — zapytałem — że oni sami wiarygod­
ność nazywają również prawdopodobieństwem?
— Tak mi się zdaje — odpowiedział.
— A zatem — rzekłem — pogląd akademików-gest
prawdopodobny.
— Tak jest — odpowiedział.
— Proszę cię, słuchaj teraz uważniej- Czy nie wyda ci
się szaleńcem albo głupcem ten, kto zobaczywszy twego
brata będzie twierdził, że jest on podobny do ojca, któ­
rego nie zna?
Znowu milczał długo, wreszcie powiedział:
— Ni e widzę w tym nic niedorzecznego.
17. Gdy otworzyłem usta, żeby mu odpowiedzieć,
przerwał:
— Proszę, zaczekaj chwilę. — A następnie zapytał
z uśmiechem: — Powiedz mi, proszę cię, czy jesteś już
pewny swego zwycięstwa?
Na to ja odrzekłem:
— Przypuśćmy, że jestem pewny. Nie powinieneś
jednak z tego powodu zaniechać swej sprawy, zwłaszcza
że tę dyskusję podjęliśmy dlatego, żebyś ćwiczył się i miał
okazję kształcić swój umysł.
— Przecież ani nie czytałem — odrzekł — akademi­
ków, ani nie znam tych nauk, z którymi ty przystępujesz
do dyskusji ze mną.
— Akademików —- uspokoiłem go — nie czytali i cir
którzy pierwsi bronili tego poglądu.1 Jeśli zaś braknie
ci wykształcenia, i zapasu wiedzy, to przecież umysł tw ój
nie powinien być aż tak słaby, żebyś miał ulec kilku moim
pytaniom nie przypuściwszy żadnego ataku ze swej strony.
Już zaczynałem się bać, żeby Alipiusz nie przyszedł ci
z pomocą wcześniej, niż chcę. Mając go za przeciwnika
nie będę już przechadzał się tak spokojnie. /

' — A więc życzę sobie już klęski — powiedział Licen-


cjusz — żebym nareszcie mógł słyszeć, jak w y rozprawia­
cie, i co więcej — widzieć, gdyż nic nie może napełnić
mnie większym szczęściem niż ten widok. Wprawdzie po­
stanowiliście utrwalić raczej tę rozmowę niż roztrwonić,,
ponieważ pióro chwyta wszystko, co wychodzi z waszych
ust, i nie pozwalacie, jak to się mówi, by padało na zie­
mię; wobec tego można będzie was również przeczytać.i

i W ielcy przedstawiciele sceptycznej Akadem ii: Arkezilaos i K arnet


ades, tnie 'spisali swych poglądów, uczynili to dopiero ich uczniowie. Ś w ,
Augustyn, który nie miał dostatecznej znajomości języka greckiego,, ko--
rzystał zap ew n e'jak o z głów n ego'źródła: do* poznania nauki akadem ików
z pism Cycerona, zwłaszcza zaś z jego Académica.
Lecz kiedy mamy przed oczyma tych, którzy prowadzą
rozmowę, wtedy dobra dyskusja nie wiem dlaczego prze-
nika do umysłu — jeśli nie z większym pożytkiem, to na-
pewno z większą przyjemnością.1
18. — ■Dziękujemy — rzekłem.^— Lecz twoja radość*
nagła sprawiła, że wymknęło ci się lekkomyślne zdanie,
iż żaden widok nie może napełnić cię większym szczęściem.
A cóż byś powiedział widząc, że twój ojciec bada wraz
ze mną i dyskutuje te zagadnienia, jak nikt inny, z chciwą
gorliwością wywołaną długim pragnieniem? Jeśli ja w tym
momencie będę czuł się szczęśliwszy niż kiedykolwiek, to
co ty masz odczuwać i powiedzieć?
Na te słowa Licencjuszowd napłynęły łzy do oczu,
a gdy już odzyskał głos, skierował rękę i wzrok do nieba
i tak zaczął mówić:
— Boże mój, kiedy ja to zobaczę? Lecz nie ma rzeczy,
której by się nie można spodziewać od Ciebie.
W tym momencie, gdy skupienie dyskusji zaczęło roz­
pływać się we łzach, walcząc ze sobą i z trudnością opa­
nowując się powiedziałem:
/ — Odwagi, zbierz siły. Przecież już dawno upomina­
łem cię, żebyś je ściągnął, skąd-"tylko możesz, ponieważ
czeka cię rola" obrońcy akademików. Nie sądzę więc, żeby
właśnie „ przed surmą zdejmował cię trwożny dreszcz“ 2
albo żebyś pragnął zostać tak prędko jeńcem, chcąc oglądać
walkę innych.
W tej chwili Trygecjusz widząc, że nasze twarze roz­
pogodziły się jako tako, rzekł:
— Dlaczego, ten człowiek tak pobożny nie miałby
pragnąć, żeby Bóg spełnił mu to życzenie, zanim Go po­
prosi? Wierz już, Licencjuszu, bo wydaje mi się, że masz
słabą wiarę, skoro nie znajdujesz odpowiedzi,' a jeszcze
do tego życzysz sobie klęski.
Uśmiechnęliśmy się, a Licencjusz odpowiedział:
— Mów więc, ponieważ jesteś szczęśliwy nie dlatego,
że znajdujesz prawdę, ale z pewnością dlatego, że jej nie
szukasz. -*i

2 Wergiliusz, Eneida 11, 424.


i Por. Terencjusz, Heaut, 242.
Wiarygodność i prawdopodobieństwo.

19. Wesołość młodych ludzi udzieliła się i nam.


— Uważaj na moje pytanie — powiedziałem —
i wracaj, jeśli możesz, z większym zapasem sil do dalszej
■drogi,
—- Służę — rzekł Liceńcjusz — na ile mnie stać. Otóż
jeśliby ten, kto zobaczył mego brata, zasłyszał gdzieś,
że jest on podobny do ojca, to czy może być głupcem albo
szaleńcem, jeśli w to wierzy?
— Ale można go chyba nazwać przynajmniej nie­
mądrym —- powiedziałem.
— Nie tak od razu —• odrzekł —• chyba że będzie
■twierdził, że wie' q tym. Bo jeśli przyjmuje jako rzecz
prawdopodobną, zdanie często powtarzane przez ludzi, nie
można zarzucić mu żadnej lekkomyślności.
— Zastanówmy się nieco — ■powiedziałem —t nad sa­
mą sprawą i przedstawmy ją sobie jakby naocznie. W y­
obraźmy sobie, że ten jakiś człowiek, o którym, mowa, jest
tutaj obecny. Nadchodzi twój brat. Tamten pyta: Czyim
synem jest ten chłopiec? — Niejakiego Romaniana — sły­
szy odpowiedź. Na to tamten: Jakże jest podobny do ojca.
Mówiono mi prawdę. .— Odzywasz się ty lub ktokolwiek
inny: To ty znałeś Romaniana, przyjacielu? — Nie, nie
znałem -— brzmi odpowiedź — ale. jednak wydaje mi się
do niego podobny. — Czyż .na taką odpowiedź można
wstrzymać się jod śmiechu?
— W żaden sposób — • odrzekł •Liceńcjusz..
— A zatem widzisz, co z tego wynika.
— Widzę już od dawna — przyznał — pragnę jednak
usłyszeć ten wniosek od ciebie, gdyż musisz zacząć żywić
tego, kogo wziąłeś do niewoli.
— Dlaczego nie. miałbym wyciągnąć wniosku? — po­
wiadam. — Same fakty wołają, że podobnie trzeba w y-
^śmiać twoich akademików, którzy mówią, że kierują się
w życiu tym, co jest podobne do prawdy, podczas gdy nie
$0 wiedzą, czym jest sama prawda.
V III— 20. Moim zdaniem — odezwał się wtedy Try-
gecjusz — ostrożność akademików różni się bardzo od
głupoty tego człowieka, którego opisałeś. Oni bowiem na
podstawie rozumowania dochodzą do tego, co uważają za
prawdopodobne, ten zaś głupiec oparł się na nic nie zna­
czącej pogłosce. -
, — A przecież — rzekłem — byłby chyba głupszy,
gdyby powiedział: Ojca jego wprawdzie nie znałem ani
nie opowiadano mi, jak jest podobny do ojca, lecz mimo
to wydaje mi się, że jest podobny.
— Byłby wtedy z pewnością głupszy — powiedział
Licencjusz — lecz do czego to zmierza?
— Do tego — rzekłem — że takimi są ci, którzy mó­
wią: Nie znamy wprawdzie prawdy, jednak to, co,widzi­
my, jest podobne do tego, czego nie znamy.
— Oni nazywają to wiarygodnym — rzekł Try-
gecjusz.
.■— ■ Jak mówisz? — zapytałem. — Czy twierdzisz, że
nie nazywają oni tego prawdopodobnym?
Na to Trygecjusz:
— Mówiąc to chciałem usunąć pojęcie podobieństwa.
Bo wydaje mi się, że wyraz ,,pogłoska“ nieprawnie wmie­
szał się do waszej dyskusji. Skoro akademicy nawet oczom
ludzkim nie wierzą, to przecież daleko bardziej pogłosce,
której fantazją poetów daje wprawdzie tysiąc oczu, lecz
dziwacznych. A zresztą, czyż ja jestem obrońcą akademi­
ków? Czy w tym zagadnieniu zazdrościcie mi mej pew­
ności? Oto masz Alipiuszá. Już przyszedł. Proszę cię, po­
zwól mi więc odpocząć. Moim zdaniem nie na próżno ba-
łeś .się go już od dawna..
21. Zapanowała cisza i obydwaj zwrócili oczy na A li-
piusza; on zaś rzekł:
— Chciałbym doprawdy poprżeć w jakimś stopniu
w miarę moich si\ wasze stanowisko, tylko odstrasza mnie
wasze niepowodzenie. Lecz jeśli nie myli mnie nadzieja,
łatwo mogę pozbyć się tego strachu, gdyż pociesza mnie
jednocześnie to, że obecny przeciwnik akademików pra­
w ie przejął rolę pokonanego Trygecjusza, i to, że teraz,
jeśli można sądzić z waszej wypowiedzi, będzie on praw­
dopodobnie zwycięzcą. Obawiam się raczej zarzutu, że
z niedbalstwa porzuciłem przyjęty obowiązek i. bezczelnie
wtargnąłem w cudzą rolę. Bo nie sądzę, żebyście zapom­
nieli, iż zleciliście mi funkcję sędziego.
Na to odezwał się Trygecjusz:
— Tamto było co innego, a to jest co innego. Dlate­
go prosimy, abyś nareszcie zgodził się na dymisję.
— Nie mogę odmówić — rzekł Alipiusz '— bo prag­
nąc uniknąć bezczelności czy niedbalstwa wpadłbym w si­
dła pychy (która jest najstraszniejszym błędem), gdybym
zatrzymał dłużej, niż pozwalacie, zaszczytną funkcję, jaką
mnie obdarzyliście.
IX — 22. — Proszę tedy — mówił dalej — -wyjaśnij mi,
znakomity oskarżycielu akademików, twoje stanowisko,
to znaczy, w czyjej' obronie ich atakujesz. Bo obawiam
się, że zbijając poglądy akademików zechcesz może po­
dać się za akademika.
— Wiesz chyba dobr&e — odpowiedziałem — że są
dwa rodzaje oskarżycieli. Jeśli bowiem Cycero powiedział
w nadmiarze skromności, że dlatego oskarża Werresa, żeby
bronić mieszkańców Sycylii,1 to nie musi wynikać z tego,
żeby ten, kto kogoś oskarża, miał koniecznie drugiego,
którego broni.1
2
. Na to Alipiusz:
— Ale czy ty masz już przynajmniej jakąś podstawę,
na której mógłbyś oprzeć swój pogląd?
— Łatwo odpowiedzieć na to pytanie — odrzekłem —-
zwłaszcza mnie, dla którego nie jest ono niespodzianką.
Przemyślałem już całą tę sprawę, zastanawiałem się nad
nią długo i wiele.3 Posłuchaj więc, Alipiuszu, tego-, co
jak sądzę, znasz dobrze. Ja nie chcę, żebyśmy prowadzili
tę dyskusję dla samej dyskusji. Niech wystarczy to, że
z tymi młodzieńcami przeprowadziliśmy wstępne ćwicze­
nia, w których filozofia jakby żartowała z nami. A teraz
skończmy już z dziecinnymi bajkami. Idzie o nasze życie,
charakter, o duszę, która spodziewa się, że pokona wszyst­
kie niebezpieczeństwa fałszu, że pozna prawdę i wróci do'
tego stanu, z którego wyszła, a wtedy odniesie triumf nad
namiętnościami i zapanuje, nad nimi poślubiwszy umiar-

1 Cycero, In Verrem 2, 4, 82.


2 Teikst według wydania benedyktyńskiego.
92 a por.- Wyznania 5, 10, 19, 25; 6, 1, 1.
kowanie i w ten sposób spokojnie powróci do nieba.1 Ro-
srumiesz, co chcę powiedzieć? Usuńmy już z drogi tę „broń,,
którą trzeba kuć dla walecznego męża“ 1 2. Zawsze byłem
'przeciwny temu, żeby wyłaniał się jakiś powód do nowego'
konfliktu między ludźmi, którzy długo żyli ze sobą i wie­
le rozmawiali. Lecz ponieważ pamięć jest niewiernym
stróżem myśli, chciałem utrwalić na piśmie często oma­
wiane przez nas tematy, mając na celu również to, żeby ci
młodzi ludzie uczyli się rozważać takie zagadnienia i pró­
bowali sami atakować oraz odpierać ataki.
23. Otóż wiesz chyba, że do tej pory nie znalazłem
własnego poglądu, a w znalezieniu go przeszkadzają mi
argumenty i rozprawy akademików. Nie wiem, w jaki spo­
sób narzucili mi jako coś wiarygodnego ■ — na. razie będę
używał ich wyrażeń — że człowiek nie może znaleźć praw­
dy. Z tego powodu stałem się leniwy i zupełnie gnuśny
i nie miałem odwagi szukać tego, czego nie udało się zna­
leźć najbystrzejszym i najbardziej wykształconym lu­
dziom. Toteż dopóki się nie przekonam, że prawdę można
znaleźć, tak jak oni przekonali się, że to jest niemożliwe,
nie odważę się szukać i nie mam żadnego poglądu, któ­
rego bym bronił. Zostaw więc, jeśli łaska, to pytanie
i raczej rozważmy z całą możliwą dokładnością, czy można
znaleźć prawdę. Wydaje mi się, że ze swej strony mam
ju ż dużo argumentów, którymi zamierzam walczyć prze-;
ciw poglądowi - akademików. Cała różnica między ich
£l moim zdaniem polega właściwie na tym, że według nich
prawdopodobne jest, że nie można znaleźć prawdy, a moim
zdaniem prawdopodobne jest, że można znaleźć. Bo albo

1 Ustęp o wyraźnej zależności od Ptotyna (por. Enneady 8, 11; 4, 8, 3).


W Retractationes w yjaśnia Augustyn wyrażenie „powrócić do ' nieba“,
które może suponować preegzystencję duszy. „Bezpieczniej byłoby powie- -
-dzieć: „pójdzie do nieba“ niż „w róci“, ze względu na poglądy tych, którzy
-twierdzą, że dusze ludzkie za grzechy zostały strącone z nieba i zamknięte .
w ciałach.“ (Por. np. Orygenes, Peri archon, fragm. 1.) „Nie wahałem się
jed n ak użyć tego wyrażenia — mówi dale-j św. Augustyn — ponieważ doda­
łem słowo „do nieba“ , (tzn. jakbym powiedział „do Boga“ , który jest stwór­
c ą duszy. Podobnie i św. Cyprian pisał: „Albowiem ciało mamy z ziemi,
a ducha z nieba, sami zaś ¡jesteśmy ¡niebem i ziemią“ (Cypr. Lib. de orat,
JDom.). Również w Księdze Eklezjastesa napisane jest: „Dusza powraca do
Boga, który ją d a ł“, -Oba te przykłady należy tak pojmować, żeby nie były
w niezgodności z tym, co rzekł Apostoł, że „nienarodzeni nie mogą czynić
ani dobrze, ani źle“ .
Platońską doktrynę o preegzystehcji duszy poddał św. Augustyn
gruntownej krytyce*, w De eivitckte Dei 12, 26; 11, 23 oraz w liście do św.
Hieronima <166; 17).
2 Werglliusz, Eneida 3, 441.-
specjalnie ja nie- znam prawdy, jeśli oni udawali, albo ta
nieznajomość jest nam wspólna.
X — 24. — Teraz już — rzekł Alipiusz — będę kroczył
bezpiecznie, gdyż widzę, że będziesz raczej pomagał, niż
oskarżał. ¿Toteż aby nie oddalać się zbytnio od tematur
uważajmy najpierw, żeby ta dyskusja, w której zająłem
miejsce tych, których pokonałeś, nie przeszła w spór słow­
ny. Za twoim przykładem przecież uznawaliśmy to wielo­
krotnie za rzecz nadzwyczaj niestosowną,.powołując się na
autorytet sławnego Cycerona.1 A tymczasem, kiedy L i-
cencjusz powiedział — jeśli się nie mylę — że uznaje po­
gląd akademików na temat wiarygodności, podsunąłeś mu
pytanie,, czy wie, że akademicy nazywają wiarygodność
również prawdopodobieństwem, i on odpowiedział twier­
dząco. Wiem zaś dobrze, że znasz naukę akademików, po­
nieważ ja poznałem ją dzięki tobie. A skoro, jak powie­
działem, masz ją w głowie, nie wiem, dlaczego gonisz za
słowami.
— Nie jest to, wierz mi -— odpowiedziałem — spór
o słowa, lecz wielki spór o samą 'istotę rzeczy. Nie sądzę
bowiem, żeby akademicy byli ludźmi, którzy nie potrafili
nadawać rzeczom właściwych nazw; moim zdaniem w y­
brali te nazwy, aby ukryć swoją naukę przed zbyt tępymi,
a ukazać ją bardziej bystrym.1 2 Zanim wyjaśnię, dlaczego
tak sądzę i jak to sobie Wyobrażam, rozpatrzę najpierw
twierdzenia, jakie przypisują im ludzie usiłując udowod­
nić ich negatywne stanowisko wobec możliwości ludzkiego
poznania.' Dlatego też jestem niezmiemie zadowolony, że-
dzisiejsza rozmowa doszła do tego punktu, że widać dosta­
tecznie jasno i wyraźnie, jakie zagadnienie mamy rozwa­
żać. Bo mnie się wydaje, że akademicy to byli bardzo po­
ważni i roztropni ludzie.. Cała zaś nasza obecna dyskusja
będzie skierowana przeciwko tym, którzy uwierzyli, że
akademicy występowali przeciw możliwości znalezienia
prawdy. Ale żebyś, nie' sądził, że się przestraszyłem, nie
będę się wzdragał walczyć z nimi samymi nawet, jeśli

1 Cycero, De oratore 1, 47. Por. D e civitate Dei 9, 5.


2 Święty Augustyn «powtarza tu. za Cyceronem przekonanie o pozor­
nym sceptycyzmie średniej Akademii, który m iał-być tylko pokrywką dla
ezoterycznej nauki przeznaczonej dla wybranych. Por. niżej 2, 29 i W y­
znania 5j 10, 19. Ze. słów Retractationes 1, 1^ £, cytowanych niżej (3, 40>
str. 139 przy-p. 1), można b y •wnosić, że Augustyn zoni-emł pod koniec życia
94 pogląd \v tej sprawie.
z przekonania .bronili tego, co czytamy w ich pismach; a nie
w typa celu, żeby ukryć swoją naukę z obawy, że wskutek
nieostrożności pewne tajemne prawdy mogą dostać się do
wiadomości ludzi niepowołanych i niewtajemniczonych.
Zrobiłbym to jeszcze dziś,, ale zachód słońca każe nam
wrócić do domu.
Na tym skończyliśmy rozmowę W tym dniu.

Na czym, polega wiarygodność i prawdopodobieństwo

X I— 25. Lecz nazajutrz, chociaż dzień wstał niemniej


pogodny i bezwietrzny, nie mogliśmy uporać się z zajęcia-
mi domowymi.' Większą jego .część spędziliśmy głównie
na pisaniu listów i dopiero na dwie godziny przed wieczo­
rem wyszliśmy na łąkę. Zapraszała do tego nadzwyczajna
pogoda; postanowiliśmy więc nie dopuścić do straty tego
czasu, który jeszcze został. Gdy zatem doszliśmy do' tego-
samego drzewa co zwykle, i gdyśmy się tam usadowili,
zwróciłem się do młodzieńców:
— Wobec tego, że nie możecie dziś przystąpić do po­
ważniejszego zagadnienia, przypomnijcie mi, ' proszę, jak
Alipiusz odpowiedział wczoraj na to maleńkie pytanie,
które sprawiło wam kłopot.
— Odpowiedź była tak krótka — odezwał się Licen-
cjusz ■— że nie trudno ją przypomnieć, a jaką ma wagęr
sam zobaczysz. Otóż, zdaje mi się, nie pozwolił ci zastana­
wiać się nad znaczeniem słów, ponieważ istota zagadnienia
jest wiadoma.
— Czy dostatecznie uświadomiliście sobie — ■zapyta­
łem — na czym polega sens i doniosłość tej sprawy?
— Zdaje mi się — rzekł Licencjusz — że pojmuję jej
znaczenie, lecz proszę cię, rozwiń to nieco. Ja wprawdzie
nieraz słyszałem od ciebie, że nie przystoi, by dyskutują­
cy zatrzymywali się nad słowami, kiedy już nastąpiła-zgo­
da co do treści zagadnienia, lecz ta sprawa jest zbyt sub­
telna, abyś mógł domagać się ode mnie jej wyjaśnienia.
2 6 . — Słuchajcie więc — rzekłem — o co chodzi.
Akademicy nazywają wiarygodnością lub prawdopodo­
bieństwem to, co może pobudzić nas 'do działania nie w y­
magając potwierdzającego sądu. Znaczy to tyle, że nie
wydajemy sądu o prawdziwości tego, co czynimy, ani nie
sądzimy, że to znamy, a jednak czynimy. Na przykład
gdyby ktoś zapytał nas, czy po wczorajszej tak pogodnej,
jasnej nocy wzejdzie dziś takie wspaniałe słońce, to — jak
myślę — odpowiedzielibyśmy, że nie wiemy, lecz się nam
zdaje, że tak. „Takim — mówi akademik — wydaje mi
się wszystko, co uznałem za konieczne nazwać wiarygod­
nym lub prawdopodobnym. Jeśli ty chcesz dać temu inną
nazwę, nie sprzeciwiam się wcale. Wystarczy mi bowiem,
że zrozumiałeś dobrze, o czym mówię, to znaczy wiesz,'
jakim rzeczom daję te nazwy. Bo nie wypada, żeby mę­
drzec był rzemieślnikiem słów — on powinien szukać
prawdy.“1 ' Czy zrozumieliście należycie, w jaki sposób
wytrącono mi z rąk te zabawki, którymi was niepokoiłem?
Obaj oświadczyli, że zrozumieli, lecz sam wyraz ich
twarzy domagał się mojej odpowiedzi.
— Jak sądzicie — rzekłem — • czy Cycero, który w y­
powiedział te słowa, był tak bezradny w języku łacińskim,
że nadał nieodpowiednie nazwy rzeczom, o których my­
ślał?
X II—-27. Wtedy odezwał się Trygecjusz:
— Ponieważ znamy już sedno sprawy, nie wszczynaj­
my sporów o słowa. Pomyśl więc raczej, co masz odpo­
wiedzieć temu, kto nas wybawił z kłopotu, nas, , przeciw
którym ty szykujesz ponowny atak.
— Poczekaj, proszę — przerwał mu Licencjusz —
gdyż świta mi myśl, że nie powinieneś był dać sobie ode­
brać tak łatwo tak potężnego argumentu.
Umilkł na chwilę i pogrążył się w myślach, a następ­
nie odezwał się znowu:
— Tak, nie ma chyba większej niedorzeczności jak
twierdzić, że się kieruje prawdopodobieństwem ten, kto
nie zna-prawdy. Nie odstrasza mnie też to twoje porów­
nanie ,z pogodą. Bo ja, który nie zarzekam się pewnej zna­
jomości, prawdy, zapytany, czy po takiej pogodzie nie bę­
dzie jutro- deszczu, odpowiadam, że prawdopodobnie niei

i Cycero, ¡Academica fragm. 19 Muller.


będzie, A przecież wiem, że to drzewo nie może stać się
nagle srebrne, i uczciwie twierdzę, że znam wiele takich
prawdziwych twierdzeń i widzę, że do nich podobne są te,
które nazywam prawdopodobnymi, T y zaś, Karneadesie,
lub inna jaikaś zarazo grecka —- nie wspominam już o na­
szych (bo dlaczegóż nie miałbym zdecydowanie stanąć
po stronie tego, którego jestem jeńcem na mocy zwycię­
stwa?) — na jakiej podstawie ty kierujesz się prawdopo-
bieństwem, skoro twierdzisz, że nie znasz wcale prawdy?
Bo przecież nie mogłem go nazwać inaczej. Po co więc
mamy dyskutować z tym, który nawet mówić nie potrafi?
28. — Ja nie zlęknę się zbiegów — powiedział A li-
piusz — tym bardziej sławny Karneades; kierując się lek­
komyślnością — nie wiem, czy młodzieńczą, czy dziecin­
ną — uważałeś za stosowne cisnąć w niego raczej obelgą
niż jakimś mocnym argumentem. Tymczasem jemu dla
potwierdzenia swego poglądu, który zawsze opierał się na
prawdopodobieństwie, wystarczyłoby w walce z tobą -wy­
kazać, jak daleko znajdujemy się od odkrycia prawdy,
skoro ty sam możesz być dla siebie wielkim dowodem:
jedno małe pytanie tak cię wysadziło z miejsca, że zupeł­
nie nie wiedziałeś, czego masz się trzymać. Lecz odłóżmy
na inny czas i to, i tę twoją wiedzę o drzewie, którą przy­
pisywałeś sobie przed chwilą. Bo jakkolwiek wybrałeś już
inne stanowisko', to jednak dokładnie trzeba cię pouczyć
0 tym, co powiedziałem poprzednio. Moim zdaniem nie
weszliśmy jeszcze w jądro zagadnienia, czy można znaleźć
prawdę, ale uważam, że na wstępie mojej obrony powinie­
nem określić tylko to, co, jak zauważyłem, wyczerpało cię
1 zagubiło, mianowicie, czy nie trzeba szukać prawdopo­
dobieństwa albo wiarygodności (wszystko jedno — może­
my tu użyć jeszcze trzeciej nazwy), którą zadowalają się
akademicy, jak sami o tym mówią. Jeśli nawet tobie się
wydaje, że doszedłeś już do doskonałego odkrycia prawdy,
niewiele mnie to obchodzi. Potem, jeśli będziesz "wdzięcz­
ny za obronę, którą ci służę, nauczysz mnie może tego
samego.
X II:—29. Widząc, że Licencjusz wstydzi się swego lęku
przed atakiem Alipiusza, odezwałem się:
—r Wszystko inne raczej wolałeś powiedzieć, Alipiu-
szu, niż dać odpowiedź, w jaki sposób mamy dyskutować
z tymi, którzy nie potrafią mówić.

7 — Sw. Augustyn, tom. I.


Na to Alipiusz;
— Ponieważ wszyscy wiemy od dawna, że jesteś bie­
gły w mówieniu, i wskazuje, na to twój obecny zawód,
proszę cię, wyjaśnij przede wszystkim, ńa czym polega
korzyść płynąca z tego pytania. Bo albo-, jak sądzę, jest ono
zbyteczne i tym bardziej zbyteczne będzie odpowiadać na
nie, albo, jeśli się okaże przydatne, a ja nie będę mógł go
wyjaśnić, chcę cię prosić, byś chwilowo nie odmawiał speł­
nienia obowiązku nauczyciela.
—1 Jak pamiętasz — rzekłem — obiecałem wczoraj,
że znaczenie tych nazw będę omawiał potem. Teraz za­
chodzące słońce przypomina, bym schował do pudełka te
zabawki, które pokazałem chłopcom, tym bardziej że w y ­
stawiam je raczej dla ozdoby niż na sprzedaż. Zanim
ciemności, w których zwykle chromą się akademicy, zacz­
ną przeszkadzać w pisaniu, chciałbym, żebyśmy dziś do­
kładnie ustalili, jakim zagadnieniem mamy zająć się jutro,
rano* Toteż proszę cię, odpowiedz, czy uważasz, że aka­
demicy mieli ustalone zdanie na temat prawdy, lecz nie
chcieli lekkomyślnie zdradzić go ludziom nieznanym i nie­
przygotowanym, czy też tak myśleli, jak wykazują ich
rozprawy.
30. — Nie będę lekkomyślnie twierdził — odrzekł
Alipiusz — jakie było ich przekonanie. Bo, o ile można
wywnioskować z ich pism, 'wiesz lepiej ode mnie, w jakich
słowach wypowiadają zwykle swoje myśli. Jeśli zaś py­
tasz mnie o mój własny pogląd, sądzę, że prawdy dotych­
czas nie znaleziono. Dodam jeszcze odpowiedź na pytanie
skierowane pod adresem akademików: sądzę, że nie można
prawdy znaleźć. Jest to nie tylko moje osobiste niezmien­
ne przekonanie — jak to zawsze widziałeś — ■ lecz także
pogląd poparty powagą wielkich i wybitnych filozofów.
Nie wiem, jak to się dzieje, że Schylam przed nimi głowę.
Może skłania mnie do tego moja nieudolność, a może by­
strość ich umysłu, wywołująca wrażenie- nie dającej się
przewyższyć doskonałości.
— Mam to — rzekłem — czego chciałem. A już oba­
wiałem się, że gdy będziesz tego samego co ja zdania, na­
sza dyskusja będzie niezupełna, ponieważ zabraknie prze­
ciwnika, który by wytoczył walkę i zmusił nas do- staran­
nych badań. I gdyby do tego doszło, byłem już gotów pro-
98 sić cię, byś zajął pozycję akademików, ale w taki sposób,
jak gdybyś uważał, że nie tylko rozprawiali przeciwko
możności poznawania prawdy, lecz czynili to z przekona­
nia. Rozpatrujemy więc kwestię, czy na podstawie ich do­
wodów można przyjąć, że nie jesteśmy w stanie niczego
poznać i nie powinniśmy się z żadnym twierdzeniem zga­
dzać. Jeśli obronisz to stanowisko, ustąpię chętnie. Jeśli
zaś ja zdołam dowieść, iż daleko bardziej prawdopodobne
jest, że mędrzec może dojść do prawdy i że nie zawsze
trzeba powstrzymywać się od aprobaty, nie będziesz miał,
jak myślę, powodu, żeby nie przejść na moją stronę.
Alipiusz i reszta obecnych wyrazili swoją zgodę.
Wówczas wróciliśmy do domu już w zmierzchu wie­
czornym.

Księga trzecia

Wstęp

Czy przy chy lność losu je s t potrzebna do osiągnięcia mądrości?

I— 1. Następnego dnia po tamtej rozmowie, która mie­


ści się w drugiej księdze, zebraliśmy się w łaźni — pogoda
bowiem była zbyt pochmurna, żeby pobyt na łące sprawiał
przyjemność. Zacząłem rozmowę w ten sposób:
— Myślę, że już dostatecznie tiświadomiliście sobie,
jaką sprawę postanowiliśmy «omówić. Lecz zanim przed­
stawię moje zdanie, zechciejcie, proszę, posłuchać kilku
uwag na temat moich nadziei, życia i zasad życiowych.
Uwagi te nie odbiegają od naszego tematu i posłużą do
jego wyjaśnienia.
Usilne szukanie prawdy jest, jak sądzę, naszym ko­
niecznym i najważniejszym zadaniem, a nie błahym
i zbędnym zajęciem. Co do tego. istnieje zgodność pomię­
dzy mną i Alipiuszem. Bo «przecież wszyscy filozofowie
sądzili, że mędrzec ich jest w posiadaniu prawdy; akade­
micy zaś głosili pogląd, że ich mędrzec powinien z najwyż- 99

7*
szym wysiłkiem dążyć do odkrycia prawdy i że czyni to
wytrwale. Lecz ponieważ prawda ich zdaniem albo kryje
się w mrokach, albo jawi się niewyraźnie, mędrzec akade­
mików kieruje się w życiu praktycznym tym; co przedsta­
wia się jako wiarygodne i prawdopodobne.
Na tym samym wniosku skończyła się wasza pierwsza
dyskusja. Bo chociaż jeden twierdził, że człowiek osiąga
szczęście przez znalezienie prawdy, drugi zaś, że tylko
przez pilne jej szukanie, żaden z nas nie wątpi, że właśnie
szukanie jej musi być naszym najważniejszym zadaniem.
Toteż powiedzcie, proszę, co sądzicie o moim wczorajszym
dniu? W y wprawdzie mieliście możność spędzić czas na
swoich ulubionych zajęciach. Ty, Trygecjuszu, delektowa­
łeś się pieśniami Wergiliusza, Licencjusz miał czas na two­
rzenie wierszy, do których tak się roznamiętnił, że głównie
z jego powodu uważałem za stosowne rozpocząć tę rozmo­
wę, żeby filozofia — teraz jest bowiem czas po temu —
zawładnęła jego umysłem w większej mierze niż poetyka
czy jakakolwiek inna nauka.
II— 2. Lecz pytam was, czy nie szkoda wam mnie
i Alipiusza, Poszliśmy spać poprzedniego -dnia z tym za­
miarem, że wstaniemy, aby zająć się tylko odłożonym za­
gadnieniem. Tymczasem trzeba było koniecznie załatwić
ważne sprawy gospodarskie. Zajęci nimi całkowicie, mo­
gliśmy poświęcić sobie samym zaledwie dwie ostatnie go­
dziny dnia. Toteż zawsze byłem zdania, że człowiekowi,
który już jest mędreem, nie potrzeba niczego; ale do tego,
żeby stał się mędreem, najbardziej jest mu potrzebna
przychylność losu, A le może Alipiusz sądzi inaczej?
— Nie zdaję sobie jeszcze dokładnie sprawy — odpo­
wiedział Alipiusz — jaką rolę przypisujesz losowi. Jeśli
uważasz, że do tego, by gardzić losem, potrzeba pomocy
samego- losu, przyłączam się do twego zdania. Jeśli zaś
przypisujesz łasce losu wyłącznie zaspokajanie potrzeb'
cielesnych, nie zgadzam się z tobą; bo albo ten, kto jeszcze
nie jest mędreem, ale pożąda mądrości, może mimo sprze­
ciwu losu zdobywać to, co uważamy za konieczne do życia,
albo należy przyznać, że los wywiera decydujący wpływ
także w całym życiu mędrca, ponieważ nawet mędrzec nie
100 może obyć się bez rzeczy, których potrzebuje ciało-.
3. — A zatem •twierdzisz — odezwałem się — że pomoc
losu jest konieczna dla tego, kto szuka mądrości, ' ale
nie dla mędrca,
—: Nie od rzeczy będzie — odpowiedział Alipiusz —
powtórzyć to samo. Pytam cię więc jeszcze raz: czy sądzisz,
że sam los może w czymkolwiek przyczynić się do tego,
by można było wzgardzić losem? Jeśli tak sądzisz, twier­
dzę, że ten, kto pożąda mądrości, w wielkim stopniu po­
trzebuje pomocy losu.
— Sądzę tak — rzekłem — ponieważ dzięki niemu
osiągnie taką postawę życiową^ która pozwoli mu wzgar­
dzić losem. I nie ma w tym niedorzeczności. Podobnie bo­
wiem, gdy jesteśmy mali, potrzebujemy koniecznie po­
karmu z piersi, który sprawia, że możemy obejść się bez
niego w dalszym życiu i cieszyć się zdrowiem.
— Widzę wyraźnie — powiedział Alipiusz — że zga­
dzamy się, o ile tylko mamy to samo na myśli. Mógłby
tylko ktoś się sprzeczać, że nie sam los pomaga nam w y­
zwolić się z zależności od losu, lecz coś innego; podobnie
jak nie sam pokarm matki powoduje w człowieku wstręt
do takiego pokarmu, lecz działa inna przyczyna.
— Nie trudno — powiedziałem — znaleźć jeszcze
inny przykład. Nikt nie może przebyć Morza Egejskiego,
jeśli nie ma okrętu albo jakiego bądź środka przewozowe­
go lub też — nie zlęknę się użyć tu porównania z Deda-
lem — jeśli pozbawiony jest wszelkich przyrządów, przy­
stosowanych do takiej przeprawy, czy też jakiejś tajemnej
siły. A przecież jedynym jego celem jest dostać się na
drugi brzeg; kiedy mu się to uda, gotów jest odrzucić
z pogardą wszystko, co mu pomogło w drodze. Podobnie
ktokolwiek chciałby zawinąć do przystani mądrości i w y­
lądować niejako na mocnym i spokojnym gruncie, koniecz­
nie potrzebuje, moim zdaniem, pomocy losu, żeby posiąść
to, czego zapragnął, ponieważ, pomijając inne okoliczności,
nie może dojść do tego będąc na przykład ślepym lub głu­
chym; a to jest zależne od losu. Gdy osiągnie mądrość,
wtedy, chociaż według ogólnego mniemania potrzebuje
pewnych rzeczy koniecznych do utrzymania zdrowia fi­
zycznego, to jednak wiadomo, że potrzebuje ich nie po to,
żeby być mądrym, lecz żeby móc żyć wśród ludzi.
— Co więcej — powiedział Alipiusz — gdyby był śle­
py i głuchy, słusznie, moim zdaniem, wzgardzi zarówno 101
zdobywaniem mądrości jak i samym życiem, któremu ma
służyć poszukiwana przez ludzi mądrość.
4. — A jednak — rzekłem — skoro samo nasze życie
na ziemi zależy od losu, a mądrość może osiągnąć tylko
ten, kto żyje, czy nie należy przyznać, że trzeba przychyl­
ności losu, żeby dojść do mądrości?
— Lecz mądrośćL— odparł Alipiusz — potrzebna jest
tylko tym, którzy żyją, a pozbawienie żyda usuwa po­
trzebę mądrości; wobec tego nie ¡Lękam się wcale, że los
skróci mi życie. Bo pragnę mądrości dlatego, że żyję, a nie
dlatego chcę żyć, że pragnę mądrości. Toteż jeśli los za-
bierze mi życie, odejmie mi powód szukarda mądrości.
Chcąc więc zostać mędrcom, nie muszę pragnąć łaski losu
lub obawiać się jego przeszkód. Ale może podasz jakieś
inne argumenty?
Na to ja:
— Sądzisz zatem, że los, nawet nie odbierając życia
człowiekowi, który pragnie mądrości, może przeszkadzać
mu w drodze do niej?
—■Nie sądzę.

O praw dziw ym m ądrcu.


Różnica m iądzy m ądrcem a człow iekiem dążącym do m ądrości.

III— 5. — Chciałbym — rzekłem — żebyś mi w yja­


śnił, jaka różnica zachodzi według ciebie między mędr-
cem a filozofem.1
— Myślę — odpowiedział Alipiusz — że mędrzec tym
tylko różni się od tego, kto dąży do mądrości, że ma
w stałym posiadaniu to, co u tamtego jest jedynie przed­
miotem gorących pragnień.
-— A cóż to jest takiego? -— pytam. — Według mnie
różnica polega tylko na tym, że jeden zna mądrość, a drugi
tę samą mądrość pragnie poznać.i
i Filozof — futaj w znaczeniu: ettymoloigicznym: dążący do mądrości,
miłośnik mądrości.
— Zakreślając wiedzy tak skromne granice — rzekł
Alipiusz — jaśniej wyraziłeś, o co chodzi.
— ■Jakiekolwiek zakreśliłbym jej granice — odparłem
— na to jedno zgadzają się wszyscy, że nie można znać
tego, co jest fałszywe.
— Zdaje się — rzekł on na to — że powinienem był
wysunąć to zastrzeżenie, żebyś wskutek mojej zgody nie
mógł tak swobodnie galopować na przestrzeni tego zasad­
niczego zagadnienia.
— Prawdę mówiąc — powiedziałem — toś mi nie zo­
stawił żadnego skrawka, po którym mógłbym galopować,
bo właśnie, jeśli się nie mylę, doszliśmy do' właściwego
celu, do którego usiłuję dotrzeć od dawna. Otóż według
twego wnikliwego i prawdziwego określenia ta tylko róż­
nica zachodzi między mędrcem i tym, kto dąży do mądro­
ści, że ten tylko kocha mądrość, a tamten posiada wiedzę
mądrości (dlatego nie omieszkałeś użyć tu rzeczownika
„posiadanie“ ). Ale nie może posiadać w umyśle wiedzy
ten, kto się niczego nie nauczył, a niczego się nie nauczył
ten, kto niczego nie a a ; nikt zaś nie może znać fałszu; za­
tem prawdę zna mędrzec, o którym ty powiedziałeś, że po­
siada w umyśle wiedzę mądrości, to jest znajduje się
w stanie jej posiadania.
— Byłbym nie wiem jak bezczelny — powiedział
Alipiusz — gdybym chciał zaprzeczyć memu powiedzeniu,
że mędrzec żyje w stanie badania spraw ludzkich i bo­
skich. Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego wydaje ci się,
że nie istnieje stan, który polega na znalezieniu prawdo­
podobieństwa.
— Czy zgadzasz się ze mną — zapytałem — że nikt
nie zna fałszu?
— Nie trudno zgodzić się na to.
— A zatem, jeśli możesz, powiedz teraz, że mędrzec
nie zna mądrości.
— A to dlaczego? — zdziwił się Alipiusz. — Czy
chcesz 'sprowadzić wszystko do tego, jakoby nie mogło
mu się wydawać, że poznał mądrość?
— Podaj rękę — zawołałem. — Bo przecież, jeśli pa­
miętasz, to jest to dowód, który wczoraj obiecałem prze­
prowadzić i 'Cieszę się, że obecny wniosek nie pochodzi ode
mnie, lecz że ty go wysunąłeś dobrowolnie. Ja powiedzia­
łem, że między mną a akademikami istnieje ta różnica, że I0&
im wydawało się prawdopodobne, że prawdy nie można
znaleźć, ja zaś wprawdzie jeszcze nie znalazłem jej, lecz
uważam, że mędrzec może ją znaleźć; ty, przyciśnięty te­
raz moim pytaniem, czy mędrzec nie zna mądrości, odpo­
wiedziałeś: wydaje mu się, że zna.
— Jaki stąd. wniosek? — zapytał Alipiusz.
— Prosty — odrzekłem. — Skoro wydaje mu się, że
zna mądrość, nie wydaje mu się, że mędrzec nie może ni­
czego nie znać; chyba żę mądrość jest niczym; w takim
razie spróbuj tego dowieść.

Czy m ed rcem jest ten, kto posiada m ądrość, czy ten, k to ty lk o sądzi,
że ją posiada?

6. — Rzeczywiście mógłbym wierzyć — rzekł Alipiusz


— że doszliśmy ostatecznie do mety, lecz nagle, gdy poda­
liśmy sobie ręce, uświadomiłem sobie, że stoimy na cał­
kiem różnych stanowiskach i że bardzo oddaliliśmy się od
siebie. Oczywiście stało się tak dlatego, że we wczorajszej
rozmowie, jak się zdaje, ograniczyliśmy się do zagadnienia,
czy mędrzec może dojść do poznania prawdy. T y mówiłeś,
że może, ja zaprzeczałem. Obecnie zaś sądzę, iż przyzna­
łem ci tylko tyle, że mędrcowi może ,,wydawać się“ , że
osiągnął mądrość w zakresie rzeczy prawdopodobnych.
Jednak żaden z nas, jak sądzę, nie ma wątpliwości, że za­
sadzam tę mądrość na badaniu spraw boskich i ludzkich.
— Wikłając zagadnienie nie wywikłasz się — odpo-
wiedziałem. — Bo wydaje mi się, że dyskutujesz już dla
własnego ćwiczenia. A ponieważ wiesz doskonale, że ci
młodzieńcy dotychczas z biedą orientują się w zbyt sub­
telnej dyskusji, nadużywasz niejako nieświadomości sę­
dziów, aby móc mówić do woli nie* wywołując niczyjego
sprzeciwu. Wszak przed chwilą, gdy pytałem cię, czy
mędrzec zna mądrość, odpowiedziałeś, że mu się wydaje,
iż zna. Komu więc wydaje się, że mędrzec zna mądrość,
104 temu z pewnością nie wydaje się, że mędrzec nie zna ni-
czego. Tak przecież nie (można twierdzić, chyba że miałby
ktoś odwagę powiedzieć, że mądrość jest niczym. Z tego
wynika, że nasze zapatrywania zgadzają się. Bo mnie wy-
daje się, że mędrzec zna coś, i ty, jak sądzę, jesteś tego
samego zdania, skoro twierdzisz, że mędrcowi wydaje się,
iż mędrzec zna mądrość.
Na'to Alipiusz:
— Sądzę, że nie mniej ode mnie ty chcesz ćwiczyć
swój umysł, czemu się dziwię, gdyż pod tym względem
nie potrzebujesz już żadnego ćwiczenia. Może dotychczas
jeszcze jestem ślepy; sądzę jednak, że zachodzi różnica
między posiadaniem wiedzy a przypuszczeniem, że się ją
posiada, jak również między mądrością polegającą na szu­
kaniu a prawdą. I gdy ja wypowiadam jedno zdanie, a ty
drugie, nie widzę, jak może zachodzić między nimi zgod­
ność.
- W tej chwili poproszono nas do posiłku. .
— Podoba mi się — powiedziałem — że tak bardzo
oponujesz. Bo albo obaj nie wiemy, co mówimy, i należy
postarać się o wyzwolenie się z tej haniebnej sytuacji, albo
też jeden z nas jest w błędzie, i w tym wypadku nie
mniejszym wstydem byłoby pozostawić to tak i zbagateli­
zować. A le w godzinach popołudniowych wrócimy do dal­
szej wymiany zdań, bo gdy wydawało się, że już doszliśmy
do mety, zadałeś mi jeszcze kilka ciosów pięścią.
Na to wszyscy odpowiedzieli uśmiechem i roze­
szliśmy się.
IV — 7. Po powrocie z obiadu zastaliśmy Licencjusza
pochłoniętego układaniem wierszy; wody Helikonu nigdy
nie zaspokoiłyby jego pragnienia. Prawie w środku obia­
du — który zresztą trwał bardzo krótko — wstał niepo­
strzeżenie i nic nie pił.
— Życzę ci — odezwałem się do niego — żebyś na­
reszcie posiadł sztukę poetycką, nie dlatego, bym miał się
zbytnio zachwycać tego rodzaju doskonałością, lecz po­
nieważ widzę, że tak bardzo zapaliłeś się do niej, że od tej
miłości może cię uwolnić jedynie przesyt, który zazwyczaj
przychodzi łatwo po osiągnięciu doskonałości. A dalej; po- •
nieważ masz dźwięczny głos, wolałbym, abyś pozwolił
nam posłuchać swoich własnych wierszy, niż żebyś wyśpie­
wywał z owych greckich tragedii słowa, których nie ro­
zumiesz, tak :jak to czynią ptaki, które widzimy zamknięte 105
w klatkach. Radzę ci jednak, abyś poszedł napić się, jeśli
masz ochotę, i żebyś wrócił do naszej dysputy, jeżeli przy­
służył ci się w jakimś stopniu Hortensjusz i filozofia, dla
której złożyłeś pierwszą, najprzyjemniejszą ofiarę w tam­
tej rozmowie z Trygecjuszem. Ta właśnie rozmowa zapa­
liła cię bardziej niż marne próby poetyckie do poznania
tego co wielkie i naprawdę owocne. Lecz pragnąc wcią­
gnąć was w krąg tych nauk, które w sposób doskonały
kształcą umysł, obawiam się, by nie powstał w waszych
głowach labirynt, i prawie żałuję, że powstrzymałem twój
poetycki zapał.
Licencjusz poczerwieniał i wyszedł, aby się napić,
odczuwał bowiem wielkie pragnienie, a prócz tego nastrę­
czała się okazja uniknięcia dalszych moich uwag, jeszcze
może liczniejszych i bardziej przykrych.
8. Po jego powrocie, gdy wszyscy skupili uwagę, tak
zacząłem:
— Prawda, Alipiuszu, że nie Zgadzamy się' w sprawie,
która w moim przekonaniu jest już zupełnie jasna?
— Nic dziwnego — odrzekł Alipiusz — jeśli to, co
uważasz za jasne, mnie przedstawia się jako ciemne. Prze­
cież wiele spraw, które są jasne dla jednych, może się uka­
zać innym w formie jeszcze bardziej przejrzystej, a podob­
nie pewne oiemne sprawy mogą być 'dla niektórych jeszcze
ciemniejsze. Jeśli nawet to zagadnienie jest dla ciebie na­
prawdę jasne, wierz mi, istnieje ktoś inny, dla kogo ta
oczywistość jest jeszcze bardziej oczywista, jak również
ktoś, dla kogo mo-je niejasności są jeszcze bardziej nie­
jasne. Lecz abyś nie sądził dłużej, że upieram się zbytnio,
proszę o jaśniejsze omówienie tej jasnej sprawy.
— Słuchaj — powiedziałem — uważnie i tak, jakbyś
na chwilę nie musiał troszczyć się o odpowiedź. Bo o ile
znam dobrze ciebie i siebie, mogę twierdzić, że jeśli się
postaramy, łatwo wyjaśni się to, O1czym mówię, i jeden
drugiego szybko przekona. Czyż nie powiedziałeś —
chyba że się przesłyszałem — że mędrcowi wydaje się,
że zna mądrość?
Skinął głową.
— Nie mówmy przez-chwilę o tym mędrcu. Czy ty
sam jesteś mędrcem, czy nim nie jesteś?
— Niczym mniej jak mędrcem — odparł Alipiusz.
— Chciałbym jednak — rzekłem — żebyś mi odpo­
wiedział, -co sam myślisz o mędrcu akademików. Czy wy­
daje ci się, że zna on mądrość?
— Czy twoim zdaniem — zapytał Alipiusz — istnieje
różnica, czy też nie ona żadnej różnicy między tym, czy
zna on rzeczywiście, czy też wydaje mn się, że zna? Bo
obawiam się, żeby pomieszanie tego nie dostarczyło któ­
remuś z nas powodu do wykrętów.
9. — Jest to tak zwany spór etruski —■ powiedzia­
łem — który zachodzi wtedy, kiedy wyobrażamy sobie,
że uratujemy zagrożone zagadnienie, nie rozwiązując go,
lecz przeciwstawiając mu drugie. Nasz poeta uznał, że taki
spór o charakterze wiejskim i zdecydowanie pasterskim
jest stosowny w poezji sielankowej. Zacytuję to miejsce,
by pochlebić trochę uszom Licencjusza. Mianowicie gdy
jeden pasterz pyta drugiego; gdzie przestrzeń nieba zaj­
muje nie więcej niż trzy łokcie, słyszy odpowiedź:
Jaka ziemi strona
rodzi kwiaty, na których są królów imiona? 1
Nie sądź, proszę, Alipiuszu, że na wsi możemy pozwo­
lić sobie na taką manierę; te-łaźnie choćby przypominają
nam w pewnym stopniu piękno gimnazjonów. Odpowiedz,
jeśli łaska, na to, o co pytam. Ozy sądzisz, że mędrzec
akademików zna mądrość?
— Aby nie przeciągać sprawy — odrzekł — • odpo­
wiem słowami pytania: mam wrażenie, iż wydaje -mu się,
że zna mądrość.
— Czy więc sądzisz — mówię — że nie zna jej? Bo
nie proszę cię, żebyś powiedział, co według ciebie wydaje
się mędrcowi, lecz czy sądzisz, że mędrzec zna mądrość. '
Na to pytanie możesz, moim zdaniem, dać odpowiedź albo
twierdzącą, albo przeczącą-
— O, gdybym miał tę łatwość, co ty, albo gdybyś ty
miał tę trudność,- którą ja mam, nie byłbyś taki natarczy­
w y i nie mógłbyś się ode mnie niczego spodziewać. Gdy
zapytałeś mnie, oo sądzę o mędrcu akademickim, odpowie­
działem, że moim zdaniem wydaje mu się, że zna mądrość.
Nie chciałem bowiem twierdzić lekkomyślnie, że wiem,
albo powiedzieć, nie mniej lekkomyślnie, że ori. wie.

i W e r g iliu s z , Bukoliki 3, 105. T łu m . J. L ip iń s k i. 107


— Proszę-cię .— rzekłem — jak o wielkie dobrodziej­
stwo* po pierwsze, żebyś (mi ustąpił i zechciał odpowiedzieć
na to, o co ja cię pytam, nie na to, o co ty sam siebie py­
tasz, a po drugie, żebyś nie zajmował się teraz na chwilę
moją nadzieją, o którą jak wiem, troszczysz się nie mniej
niż o swoją. Jeśli to pytanie nie doprowadzi do żadnego
wyniku, z pewnością prędko przejdę na twoją stronę i za­
kończymy spór. Na koniec proszę, abyś pozbywszy się tego
jakiegoś niepokoju, któremu, jak widzę, ulegasz, uważniej
zastanowił się i -dzięki temu łatwo zrozumiał, na oo masz
mi dać odpowiedź. Powiedziałeś, że dlatego nie twierdzisz
ani nie zaprzeczasz {a koniecznie trzeba zdecydować się
na jedno lub drugie,* by odpowiedzieć na moje pytanie),
żeby nie powiedzieć lekkomyślnie, że wiesz to, czego nie
wiesz. A przecież ja nie pytam cię o to, co wiesz, tylko
o to, co sądzisz. A zatem formułuję teraz jaśniej to samo
pytanie — jeśli można je wyrazić w sposób jeszcze bar­
dziej przejrzysty: Ozy sądzisz, że mędrzec ;zna mądrość,
czy nie sądzisz?
— Gdyby można było — powiedział Alipiusz — zna­
leźć takiego mędrca, jakiego wskazuje rozum, mogę przy­
puszczać, że zna on mądrość.
— Rozum więc — rzekłem — wskazuje ci, że ten jest
mędrcem, kto zna mądrość. I słusznie. Nie wypada bo­
wiem, żebyś sądził inaczej.
10. — A zatem stawiam teraz pytanie: czy można
znaleźć mędrca? Bo jeśli tak, to może on również znać
mądrość, i w ten sposób zostało już rozwiązane całe nasze
zagadnienie. Jeśli zaś mówisz, że to- niemożliwe, nie bę­
dziemy już zastanawiać się, czy mędrzec zna cokolwiek,
lecz czy ktoś może być mędrcem.. Po ustaleniu tego bę­
dziemy już musieli porzucić akademików i sami rozpatrzyć
to zagadnienie, w miarę możliwości jak najstaranniej i naj­
ostrożniej. Bo oni wyznawali pogląd lub raczej wydawało
się im, że człowiek może być mędrcem i zarazem że wie­
dza nie może stać się udziałem człowieka. Dlatego też
twierdzili, że mędrzec niczego nie zna. Tobie zaś wydaje
się, że zna on. mądrość, a to z pewnością nie znaezy, że nie
zna niczego. Równocześnie zgodziliśmy się na to, co przy­
znają wszyscy dawni filozofowie, a nawet sami akademicy,
że nikt nie może znać fałszu. A zatem pozostaje ci dyle­
mat: albo będziesz twierdził, że mądrość jest niczym, albo
przyznasz, że rozum nie zna takiego mędrca, jakiego opi­
sują akademicy, i porzuciwszy ich zgodzisz się, żebyśmy
zbadali, czy człowiek może dostąpić takiej mądrości, jaką
ukazuje rozum. Bo innej mądrości nie mamy obowiązku
ani prawa nazywać mądrością.

Czy na żadne tw ierd zen ie nie należy wyrażać zgody?


Praw dą należy uznaw aćv

V — 11; — Jeśli nawet zgodzę się na to — rzekł A li-


piusz — na czym, jak widzę, tak bardzo ci zależy, miano­
wicie, że mędrzec zna mądrość i że odkryliśmy coś, co-
mędrzec może poznać, to jednak bynajmniej nie przypu­
szczam, żeby przez to zostało podważone całe założenie
filozofii akademików. Widzę, że zostało* im jeszcze wiele
możliwości obrony, nie odebrałeś im też prawa powstrzy­
mania się od wyrażenia zgody, chociaż przez to samo mogą
pomóc swojej sprawie, w czym widzisz ich klęskę. Po­
wiedzą bowiem, że aż tak dalece niczego nie można poznać
i do tego stopnia nie należy zgadzać się na nic, że nawet to
przekonanie o zupełnej niepoznawalności, do którego przez
całe swoje życie aż do tego momentu odnosili się jako do
rzeczy prawdopodobnej, rozbiło się o ten twój wniosek.
W każdym wypadku siła tego argumentu jest niezwycię­
żona, może na skutek mojej umysłowej tępoty albo swojej
faktycznej wartości, i nie można wyprzeć ich ze stano­
wiska; w dalszym ciągu mogą śmiało twierdzić, że nawet
teraz nie należy zgadzać się na cokolwiek. Bó może kie­
dyś — jak mówią — znajdą albo oni, albo ktoś inny jakiś
trafny i prawdopodobny argument także przeciwko tej za­
sadzie. Obrazem ich samych może tbyć Proteusz,1 o któ­
rym powiadają,'że zazwyczaj chwyta się go w tym miej-

i W «podaniach greckich — Ibósrtwo morskie, spokrewnione z Posej­


donem, obdarzone darem dowolnego przekształcania swej postaci; jeżeli
ktoś potrafił złowić go zręcznie i nie dopuścić do zmiany postaci, mógł
usłyszeć od niego praw dę o przyszłości. (Por. np. Wergiliusz, G eorg ih i
4, 388 ns.)
scu, które jest najmniej uchwytne,'i że ci, którzy go ści­
gają, nigdy nie mogą go uchwycić, jeśli jakieś bóstwo nie
udzieli im wskazówek. Niechby ono zjawiło się i zechcia­
ło ukazać nam tę prawdę, na któreij nam tak bardzo za­
leży. Wtedy ja również uznam akademików za zwycię­
żonych, nawet wbrew ich woli, czego zresztą bynajmniej
nie przypuszczam.
12. — Sprawa przedstawia się dobrze — powiedziałem
. — nie pragnąłem niczego' więcej. Patrzcie, ile zyskałem
korzyści i jak są wielkie. Pierwsza z nich polega na tym,
że akademicy, jak mówi Alipiusz, są już tak pokonani, że
nic innego nie pozostaje im do obrony ponad to, co jest
niemożliwe. Bo w żaden sposób nie można zrozumieć ani
uwierzyć, że ten, kto został pokonany, chlubi się, że został
zwycięzcą, dzięki temu, co spowodowało jego klęskę. Na­
stępnie jeśli pozostał jeszcze jakiś spór z nimi, wynika on
nie z ich zdania, iż niczego nie można wiedzieć, lecz
z twierdzenia, że na nic nie należy się zgadzać. Teraz więc
jesteśmy jednomyślni, ponieważ i mnie, i im wydaje się,
że mędrzec zna mądrość.
A jednak przestrzegają oni, że trzeba wstrzymać się
od wyrażenia zgody. Bo1— jak mówią — nie wiedzą, lecz
tylko wydaje się im. A przecież i ja nie twierdzę, że wiem,
i ja także mówię, że mi się tak tylko wydaje. Bo jestem
głupi podobnie jak oni sami, jeśli nie znają mądrości. Lecz
uważam, że powinniśmy coś uznawać, a mianowicie praw­
dę. Pytam ich, czy zaprzeczają temu, to znaczy, czy uwa­
żają, że nie trzeba zgadzać się na prawdę. Nigdy tego nie
powiedzą, lecz będą twierdzili stanowczo, że nie można jej
znaleźć. A więc i tu pod pewnym'względem mają we mnie
sprzymierzeńca, ponieważ tak oni, jak i ja uznajemy, i to
z konieczności, że trzeba zgadzać się na prawdę.
Lecz któż ją wskaże? — zapytują. Nie chcę spierać
się z 'nimi na ten temat. Wystarczy mi to, że już nie jest
prawdopodobne, że mędrzec nie zna niczego, i że wskutek
tego nie są już zmuszeni do tak niedorzecznych wniosków,
że mądrość jest niczym albo że mędrzec nie zna mądrości.
V I — 13. K to zaś może ukazać prawdę, powiedziałeś
nam to, Alipiuszu, i muszę starać się bardzo, żeby nie
myśleć inaczej. Powiedziałeś równie krótko jak nabożnie,
że jedynie Bóstwo może wskazać człowiekowi to, co> jest
110 prawdą. Ponad te słowa nie usłyszałem w naszej rozmo-
wie nic przyjemniejszego, nic głębszego, nic bardziej praw-"
dopodobnego i — jeżeli to Bóstwo, jafc ufam, pomoże nam
-— nic prawdziwszego. A twoja wzmianka o Proteuszu!
Jakże pięknie świadczy ona o głębokości twego umysłu,
o usilnym dążeniu do filozofii w najlepszym sensie! Bo Pro-
teusz w poezji przedstawia prawdę. Widzicie więc, mło­
dzieńcy, że filozofia nie powinna zupełnie gardzić poetami.
W utworach poetyckich Proteusz przybrał postać i rolę
prawdy. I nikt nie może uchwycić tej postaci, kto zwie­
dziony fałszywymi obrazami zluźnił więzy, którymi ją
trzymał, lub wypuścił je zupełnie z rąk. Bo są to obrazy,
które, jak wszystko, co cielesne, nawet wtedy gdy doty­
kamy prawdy i niejako mamy ją w ręku, usiłują nas
zwieść i wykpić za pomocą tych zmysłów, które służą nam
do zaspokojenia potrzeb życiowych. Taka jest moja trze­
cia korzyść, którą nie wiem sam, jak wysoko mam cenić.
Oto bardzo bliski przyjaciel zgadza się ze 'mną nie tylko
na temat tego, co jest prawdopodobne w ludzkim życiu,
lecz także na temat samej religii. A to jest najoczywistszy
znak prawdziwej przyjaźni, ponieważ przyjaźń została zde­
finiowana z największą czcią i słusznością jako jednomyśl­
ność w sprawach ludzkich i boskich,.połączona z życzli­
wością i miłością.*

W alka z argum entam i akadem ików .


P och le b n a , ale błędna opinia Cycerona o akadem ikach.

V II— 14. Najpierw jednak pozwólcie mi rozprawić


się pokrótce z tymi, którzy uważają, że tego rodzaju dy­
skusje są wymierzone przeciwko prawdzie. Nie chcę bo­
wiem utrwalać 'wrażenia, że argumenty akademików roz­
siewały jakieś mgły albo że z powodu pychy opieram się
powadze ludzi wykształconych, wśród których nie mo­
żemy pominąć obojętnie zwłaszcza osoby Cycerona. Na-

i P o r. Cycetro, Laelius 20. 111


stąpnie przedstawię, jaki według mnie powód mieli akade­
micy, żeby ukrywać swoją naukę. A zatem, Alipiuszu,
jakkolwiek widzę, że całkowicie przeszedłeś na moją stro­
nę, jednak proszę cię, stań na chwilę w ich obronie i od­
powiadaj mi.
— Ponieważ — rzekł na to Alipiusz — prowadziłeś
dziś walkę, jak to mówią;, pod dobrą wróżbą, nie będę ci
przeszkadzał do pełnego zwycięstwa i spróbuję przyjąć
rolę obrońcy akademików, tym bezpieczniejszą, że ty sam
przeznaczasz ją dla mnie — pod tym jednak warunkiem,
że to, co zamierzasz przedstawić w formie pytań, zechcesz
zamienić (o ile ci to odpowiada) na ciągły wykład. Nie
chcę bowiem przeżywać mąk wziętego w niewolę uparte­
go przeciwnika, którego zwycięzca za zacięty opór prze­
szywa małymi strzałami. Zresztą takie postępowanie jest
zupełnie obce twemu szlachetnemu charakterowi.
15. Gdy zauważyłem, że i tamci czekają na to, po­
przedziłem dalsze wywody jakby nowym wstępem.

— Spełnię wasze życzenie — powiedziałem. — Wpra­
wdzie przypuszczałem, że w tej lekkiej Zbroi odpocznę
nieco po trudzie retorycznych wykładów, posługując się
raczej pytaniami niż formą wykładu. Jednakże jest nas
mało, tak że nie muszę natężać głosu ze szkodą dla swego
zdrowia, a poza tym, również ze względu na zdrowie, po­
stanowiłem, że to pióro spełniać będzie wobec meje'j mowy
rolę lejc i wędzidła, żaby zapał nie unosił mnie szybciej,
niż na to pozwala troska o ciało. Posłuchajcie więc. W y-
łożę swój pogląd — tak jak pragniecie — w fortnie cią­
głego wykładu.
Lecz przypatrzmy się najpierw, jaki jest ten sławny
argument, z którego wielbiciele akademików są zazwyczaj
tak dumni. Otóż w księgach Cycerona, które napisał
w obronie stanowiska akademików, znajduje się pewien
tekst skonstruowany, jak mi się wydaje, nadzwyczaj w y­
twornie, a według niektórych również silnie i solidnie.
Trudno po prostu, żeby jego treść nie wywarła na kimś
wrażenia.
„Należący do wszystkich innych szkół filozoficznych
— powiada tam Cycero —- którym się wydaje, że są mędr­
cami, .przyznają mędrcowi akademickiemu drugie miej­
sce, ponieważ każdy z konieczności -uzurpuje sobie.prawo
112 do pierwszego. Z tego- można wyciągnąć prawdopodobny
wniosek, że ten słusznie ma pierwszeństwo według włas­
nego sądu, Mó w pojęciu wszystkich innych jest na dru­
gim miejscu,
16. ,,Przypuśćmy na przykład, że mamy przed sdbą
mędrca stoickiego — bo geniusz akademików rozgorzał
gniewem głównie przeciwko tym filozofom. Jeśliby zapy­
tano Zengna lub Chryzypa1, kto jest mędrcem, odpowie, że
jest nim ten, kogo on sam opisał. Natomiast Epikur lub
którykolwiek inny przeciwnik stoików zaprzeczy temu
i będzie twierdził, że mędrcem jest raczej jego filozof —
zręczny łowca rozkoszy 2 i . Dochodzi do sprzeczki. Krzyczy
'Zenon i cały jego Portyk podnosi wrzawę, że człowiek
urodził się tylko dla cnoty- Ona to swoim blaskiem przy­
ciąga ku sobie dusze, chociaż nie daje żadnej zewnętrznej
korzyści i nie wabi zapłatą; a rozkosz —- mówią dalej —
którą zaleca Epikur, łączy między sobą jedynie bydlęta
i nie godzi się spychać człowieka i mędrca do ich społecz­
ności. Natomiast Epikur, niby bóg wina Liber 3, zwołuje
na pomoc ze swych ogrodów tłum pijanych, węszących
jednak, kogo mogą rozszarpać w szale bakchicznym dłu­
gimi paznokciami i chropawym pyskiem; powtarza w unie­
sieniu słowa; rozkosz, przyjemność, spokój ■ — • powołując
się na świadectwo tłumu, i utrzymuje zawzięcie, że tylko
w rozkoszy można upatrywać źródło szczęścia.
Jeśli akademik dostanie się do tej sprzeczki, z obu
stron usłyszy kaptujące propozycje, lecz jeśliby przystał
do tego czy tamtego stronnictwa, ci, których opuścił,
okrzykną go szalonym, nierozważnym. A zatem, kiedy
przysłucha się pilnie tu i tam, zapytany o zdanie, odpowie,
że nie może się zdecydować.
Zapytaj teraz stoika, kto jest lepszy: czy Epikur, który
go obwołuje wariatem, czy akademik, który oświadcza, że
musi jeszcze zastanowić się nad tak ważną sprawą. Nikt
nie wątpi, że wyżej będzie cenił akademika. Zwróć się te­

i Chryzyp (około 280—208), trzeci po Zenonie scholarcha Stoi, naj­


w y b itn iejszy teoretyk szkoły stoickiej, który uporządkował poglądy Zenona
. i u jął je w z w a rty .system.
' 2 Negatywna ocena epikureizmu (Epikur: 341—^270, twórca nowej fi­
lozoficznej szkoły własnego imienia w Atenach) przez Cycerona, który
widział w nim jedynie dążenie do zmysłowej rozkoszy, tłumaczy się z jed­
nej strony postępowaniem pseudowyżnawców Epikura, z drugiej strony
"osobistą niechęcią. Cycerona, który nie zdobył się na głębszą d bezstronną
- ocenę epikureizmu. (W -tej-spraw ie np. por.'pogląd Seneki, Dialogi 7, 13, 2.)
3 Bakchus. ■ -

8 — Sw. Augustyn, tom I.


raz z kolei do Epikura i zapytaj, kogo więcej lubi: czy Ze­
nona,, który nazywa go zwierzem, czy Arkezilaosa, od któ­
rego słyszy te słowa: Może mówisz prawdę, lecz ja zba­
dam to uważniej. Czyż nie jest jasne, ż-e Epikur uważa
cały ten Portyk za szalony, akademicy zaś w stosunku do
stoików wydają mu się ludźmi umiarkowanymi i ostroż­
nymi?“ 1
Tak Cycero daje czytelnik om, niby przemiłe wido­
wisko, bogaty przegląd prawie wszystkich szkół filozoficz­
nych. Chce przez to niejako pokazać, że przedstawiciele
każdej z nich, przyznając sobie z konieczności pierwsze
miejsce, drugie przysądzają temu, w którym zobaczą nie
przeciwnika, lecz niezdecydowanego obserwatora. Co do
tego nie będę oponował ani nie będę ujmował chwały
akademikom.
V III— 17. Niech kito chce, sądzi, że Cycero opowiada­
jąc to nie żartował, lecz chciał wytropić i zebrać pewne
czcze i bezskuteczne argumenty, ponieważ ze wstrętem
odnosił się do lekkomyślności tych nikczemnych Greków.
Ja, gdybym chciał przeciwstawić się chełpliwej pewności
akademików, bez trudu wykazałbym, że o wiele mniej­
szym złem jest być nieukiem niż niepojętnym. Rezultat
jest taki, że na koniec wszyscy filozofowie zgodnie w y­
śmiewają pyszałkowatego .akademika, który każdemu
z nich ofiarował się rzekomo na ucznia, lecz od żadnego
nie przyjął poglądów, które w ich przekonaniu mają war­
tość wiedzy. Bo o wszelkim innym przeciwniku będą są­
dzili, że-niczego się nie nauczył, o akademiku zaś powie
’ każdy, że nie może nauczyć się niczego. Dlatego też w y­
płoszą go ze wszystkich szkół nie rózgami, co przyniosłoby
mu więcej wstydu niż bólu, lecz wypędzą go -kijami tamci
filozofowie w płaszczach. Nie trudno bowiem będzie we­
zwać przeciw wspólnej zarazie pomocy cyników,1 2' tych.
jakby Herkulesowych żołnierzy.- ' *
Przypuśćmy jednak, że komuś spodoba się współzawod­
niczyć z. akademikami o tę lichą sławę, którą się cieszą
(nie trudno wybaczyć to mnie, który wprawdzie jestem
1 i Cycero, Académica firagm. 20 MMLer*
2 Cynicy, przedstawiciele, szkoły sokratyczną]* założonej w K yn os-
Argés przez Antystenesa z Aten (IV w. przed Chr.), ucznia Sokratesa.
W ędrowni filozofowie; nosili skromne płaszcze — zwane później płaszczami
filozofów — torby i kije podróżne. Upatrując najwyższą wartość w cnocie
gardzili sławą, bogactwem i urzędami, cenili natomiast pracę i wysiłek -jako
114 'drogę do'zdobycia cnoty.
już amatorem filozofii, lecz jeszcze ¡nie jestem mędrcem) —
przeciwko czemu będą mogli protestować? Wyobraźmy
sobie, że ja i akademik dostaliśmy się pomiędzy tych.
spierających się filozofów.- Niech wszyscy będą obecni,,
niech stosownie do okoliczności krótko przedstawią swoje
poglądy. Niech sędziowie zapytają Karneadesa, co o nich
sądzi. Jestem niezdecydowany,/ —- odpowie. Wobec tego-
każdy z nich będzie cenić go więcej niż pozostałych, a za­
tem wszyscy postawią go wyżej od wszystkich; będzie to
oczywiście wielka, najwyższa chwała. Któż nie zechce go
naśladować? Toteż i ja, zapytany o zdanie, odpowiem tak
samo. Dostąpimy równej chwały. Czyli równa jest chwała
mędrca i głupca.
A co będzie, -jeśli głupiec bez trudu przewyższy go-
nawet? Czyż wstyd nic nie znaczy? Zatrzymam tego aka­
demika, gdy już będzie wychodził z sądu. Wszak głupota
goni chciwie za tego rodzaju chwałą. Zatrzymawszy go
tedy odsłonię sędziom to, o czym nie wiedzą, mówiąc do
nich tak: Ja, świetni mężowie, to mam wspólnego z nim,
że i on, i ja nie wiemy, kto z was idzie za prawdą. Lecz
mamy także własne poglądy, które wy, proszę, osądźcie.
Ja, chociaż słyszałem wasze dogmaty, nie jestem pewny,
gdzie leży prawda, a to dlatego; ze nie wiem, kto wśród
was jest mędrcem. On zaś mówi, że sam mędrzec także
nie zna niczego, nawet mądrości, od której otrzymał swoją
nazwę. Każdy widzi, komu przypadnie palma zwycięstwa.
Bo jeśli mój- przeciwnik zgodzi się na to, przewyższę go
chwałą. Jeśli zaś czerwieniejąc wyzna, że\ mędrzec zna
mądrość, odniesie zwycięstwo mój pogląd.

Stoicka definicja prawdy.


Akademicy wyciągają z niej biedne wnioski.IX

IX — 18. Lecz odejdźmy już od tego kłótliwego try­


bunału w jakieś miejsce, gdzieby nie naprzykrzał się nam
żaden tłum; niech nim będzie szkoła Platona, która, jak 115

8*
mówią, stąd wzięła swoją nazwę, żę była ukryta przed
ludem.1 Tutaj rozprawiajmy, o ile potrafimy, już nie o sła­
wie, bo to jest błahe i dziecinne, lecz o samym życiu i ja­
kiejś nadziei szczęścia, które osiągnie dusza.
Akademicy twierdzą, że nic nie można wiedzieć. Skąd
wzięliście taki pogląd wy, ludzie żądni wiedzy i tak nie­
zmiernie uczeni? Podziałała na nas — powiadają — defini­
cja Zenona. Dlaczego? — pytam. Przecież jeśli jest praw­
dziwa, ten, kto- ją zna, zna coś prawdziwego-, jeżeli zaś
fałszywa, nie powinni przejmować się nią ludzie o takich
niewzruszonych zasadach.
Lecz zobaczmy, co mówi Zenon. „W ydaje się powia­
da on — że tylko takie wyobrażenie można uchwycić
w sposób dający zupełną pewność, które nie ma wspólnych
cech z fałszem.“ 1
2 Czy to tym tak bardzo przejąłeś się, w y­
znawco- Platona, że ludziom spragnionym prawdy wszel­
kimi siłami odbierasz nadzieję poznania, aby znajdując
dodatkowego sprzymierzeńca w jakimś opłakanym leni­
stwie umysłu porzucili -cały trud filozoficznych dociekań?
1>9. Lecz jakże nie miał przejąć się definicją Zenona,
skoro- nie można znaleźć takiego wyobrażenia, a tylko takie
wyobrażenie jest przedmiotem niezawo'dnego poznania?
Jeśli tak jest, należało- raczej powiedzieć, że -człowiek nie
może osiągnąć mądrości, zamiast twierdzić, że mędrzec nie
wie, -dlaczego żyje, nie wie, w jaki sposób żyje, nie wie,
czy ży ją a wreszcie, że równocześnie jest mędr-cem i nie
.zna mądrości. Przecież nie można so-bie wyobrazić bardziej
przewrotnego-, niedorzecznego i szalonego powiedzenia niż
to- -ostatnie. Bo- co jest bardziej rażące — -czy to, że czło­
wiek nie może zostać mędrcem, czy że mędrzec nie zna
mądrości? Nie ma miejsca na dalszą dyskusję, jeśli samo
to pytanie sformułowane w ten sposób nie wystarcza do
rozstrzygnięcia. Lecz gdyby byli podtrzymywali pierwsze
twierdzenie, ludzie zaniechaliby w ogóle zajmowania się
filozofią. Ale i tak trzeba ich mamić najsłodszym i n a j -

1 Akadem ia — gaj poświęcony bogu Akademoisowi, w którym Platon


-założył swą szkołę. Stara etymologia (por. Dio<genes Laentius 3, 7 i Suidas
s. v. Ekademia) w ywodzi nazwę Bekademos i Hekademeia z połączenia
heka-demos, tzn. z dala od Łudzi.
2 Por. Cycero, Académica 2, 34, 112.
świętszym imieniem mądrości, a skutek taki, że gdy nie
nauczywszy się niczego' dojdą do kresu życia, będą cię ści­
gać najgorszymi przekleństwami, że porzucili rozkosz, jaką
ofiaruje przynajmniej ciało>, i poszli za tobą, aby wpaść
w udrękę umysłu. (
20. Lecz zobaczymy, kto raczej odstrasza ich od filo­
zofii. Gzy ten, kto- powie: „Słuchaj,- przyjacielu, miano fi­
lozofii posiada-nie sama mądrość, lecz szukanie mądrości.
Zajmując się filozofią nie osiągniesz wprawdzie mądrości
w tym życiu — -bo* mądrość jest własnością Boga i czło­
wiek nie może jej dostąpić ■ — • lecz gdy dostatecznie oczy­
ścisz się i wyćwiczysz w tego rodzaju zajęciu, dusza twoja
po tym życiu, to znaczy gdy przestaniesz być człowiekiem,.,
bez trudu posiądzie mądrość." Czy też ten, kto powie:
„Przychodźcie, śmiertelnicy, do filozofii, odniesiecie z mej
wielką korzyść. Bo czyż może być dla człowieka coś droż­
szego niż mądrość? Przybywajcie więc, abyście zostali
mędrcami i nie znali mądrości/' — „Tak nie powiem" —
rzecze .akademik. — Oto* co znaczy wprowadzać w błąd;,
bo przecież nic .innego u ciebie się nie znajdzie. I tak, jeśli
wyrazisz się w ten sposób, będą cię unikać jak szaleńca;
jeśli w inny sposób nakłonisz ludzi do swoich poglądów,
z nich porobisz szaleńców. Lecz przypuśćmy, że zarówno
oba zdania odstręczają ludzi od filozofii. Jeśli definicja Ze­
nona narzucała jakiś wniosek zgubny dla filozofii, to- jak
sądzisz, mój kochany, czy powinien był wypowiadać po­
gląd, z powodu którego musiałby płakać, nad sobą, czy też
taki, przez który mógłby wystawić na śmiech ciebie?
21. Rozpatrzmy jednak, na ile pozwala nasza ograni­
czoność, definicję Zenona. Mówi on, że tylko takie wyobra­
żenie można poznać w sposób dający zupełną pewność,, któ­
re tak się objawia, jak nie może objawiać się fałsz.1 Jasne
jest, że poznanie ogranicza się do takich wyobrażeń. To
widzę i ja — powiada Arkezilaos -— i opierając się właśnie-
na tym, nauczam, że niczego nie można poznać, bo- nie
można znaleźć takiego wyobrażenia.
Może ty nie możesz, podobnie jak jeszcze inni głupcy;
dlaczego -jednak mie-Jnógłby znaleźć g o .mędrzec?. Zresztą .i

i Por. Cycero, Académica 2, 34, 112. 117


sądzę, że nie znajdziesz odpowiedzi nawet dla głupca, jeśli*
powie ci, żebyś przy pomocy sławnej bystrości swego
umysłu zbił tę właśnie definicję Zenona i wykazał, że może
być ona również fałszywa. Jeśli arie dokażesz tego, ona sa­
ma będzie stanowić przedmiot twego poznania; jeśli nato­
miast obalisz ją, usuniesz wszelką przeszkodę w poznaniu.
Ja nie sądzę, żeby ją można było obalić, i uważam że jest
zupełnie zgo^dna z prawdą. A zatem znając tę definicję,
znam noś, chociaż jestem głupcem.
Lecz przypuśćmy, że ulegnie ona twojej przebiegłości.
Posłużę się najbezpieczniejszym dylematem: Albo- jest ona
prawdziwa, albo fałszywa. Jeśli prawdziwa, postawiłem na
swoim; jeśli fałszywa, można coś poznać, chociażby to
miało cechy wspólne z fałszem. Jakże to? — zapyta. A taki
Definicja Zenona jes-t najzupełniej zgodna z prawdą i nie
pomylił się, kto przyznał mu rację, zwłaszcza w tym przed­
miocie. Czyż nie pochwalimy rzetelności takiej definicji,
która na przekór przyszłym zarzutom przeciwników po­
znania określiła,-jakie cechy ma to, co poznajemy w spo­
sób niezawodny, i wykazała, że ona sarna spełnia te wa­
runki? Toteż jest zarówno definicją, jak; przykładem rze­
czy poznawalnych.
Nie wiem — powiada akademik — czy ona sama rów­
nież jest prawdziwa; lecz ponieważ jest prawdopodobna,
dlatego opierając się na niej, dowodzę, że nie istnieje nic,
co miałoby takie cechy, jakie przyznała ona przedmiotom
niezawodnego poznania. — Może dowodzisz, ale jej ten
dowód nie dotyczy. I widzisz, jak sądzę, co z tego wynika.
A jeśli nawet jej nie jesteśmy pewni, to i tak wiedza nie.
opuszcza nas; wiemy bowiem, że definicja ta jest albo
prawdziwa; albo fałszywa. A-zatem wiemy coś, Nigdy jed­
nak nie dojdzie do tego, żebym był z tej definicji nie­
zadowolony; po prostu uważam ją za najprawdziwszą
w świecie. Bo albo można poznać także fałsz, a tego- akade­
micy boją się jeszcze bardziej i w rzeczy samej nie ma to
sensu, .albo arie można poznać także tego, co jest podobne
do fałszu. Dlatego definicja ta jest prawdziwa. Lecz roz-
118 patrzmy już to, co pozostają.
Twierdzenie , że niczego nie można poznać, jest błędnef

X — 22, Jakkolwiek mogłoby to, jeśli się nie mylę,


wystarczyć do zwycięstwa, to jednak nie wystarczy' do
zwycięstwa pełnego. Są jeszcze dwie zasady głoszone przez
.akademików, które postanowiłem zwalczyć w miarę swo­
ich sił: jedna, że nic nie można poznać, druga, że na nic nie
należy wyrażać zgody.1 O wyrażaniu zgody — za chwilę.
Teraz powiem w kilku słowach o- poznaniu.
Czy według was absolutnie niczeg-O' nie można poznać?
Na to budzi się Karneades — gdyż on ma najlepszy seń
wśród .akademików — i bada oczywistość rzeczy. Wyobra­
żam' sobie, że rozmawia z sobą, jak to się zdarza, w ten
sposób: „Masz więc,vKameadesie, powiedzieć, że nie wiesz,
czy jesteś człowiekiem, czy mrówką. W przeciwnym razie
Chryzyp odniesie nad tobą triumf. Mówmy, że nie znamy
tego, nad czyim zastanawiają się filozofowie, reszta do nas
nie należy. W ten sposób, jeśli potknę się w sprawach co­
dziennych i. pospolitych, będę mógł odwołać się do tej
dziedziny, -która dla tłumu ignorantów spowita jest mro­
kiem. Ciemności te przebija jedynie jakiś boski wzrok,
który, nawet gdyby zobaczył, jak drżę i upadam, nie może
mnie zdradzić przed ślepcami, zwłaszcza przed pyszałkami,
którzy wstydzą się przyjmować jakiekolwiek pouczenia/'
O, grecka zapobiegliwości, wspaniale doprawdy kro­
czysz, zawsze zasobna i czujna, lecz nie uwzględniasz, że
tamta definicja jest wynalazkiem filozofa, a tablicę z jej
tekstem umieszczono u wejścia do> filozofii. Jeśli będziesz
próbował podciąć ją, siekiera odbije 'się i uderzy w twoje
nogi. Bo jeżeli ją podważysz, będzie to znakiem, że nie
tylko- można coś poznać, lecz m-o-żna poznać nawet -coś, co
jest bardzo podobne do fałszu, o ile nie odważysz się
obalić jej doszczętnie. Jest ona bowiem twoją kryjówką^
w gwałtownym skoku wypadasz z niej na nieostrożnych,
którzy pragną przejść. Przyjdzie jakiś Herakles i zadusi
cię w twojej jaskini niby półczłowieka Kakusa1 2 i zmiaż­
dży ją głazami, ucząc, że jest coś w filozofii, czemu nie

1 Por. Cycero, Academic a 2, 59.


2 Por. Wergilmsz Eneida 8, 194. im
możesz odebrać pewności z tego powodu, jakoby było-po­
dobne do fałszu.
Zbyt spiesznie pewnie przeszedłem do' czego innego.
A le -kto- upiera się przy tym punkcie, wyrządza ci, Kam ea-
desie, wielką zniewagę, sądząc, że jak umarłego, mogę po­
konać cię na każdym miejscu i od każdej strony. Jeśli zaś
tak nie sądzi, nie ma miłosierdzia, bo zmusił mnie do po­
rzucenia wszystkich moich warowni i przyjęcia walki
z tobą w otwartym polu. Gdy zacząłem już na nie schodzić,
przestraszywszy się na sam dźwięk 'twego imienia, cofną­
łem się i z poprzedniego miejsca rzuciłem jakiś pocisk.
Czy dotarł do- ciebie i jaki spowodował skutek, sprawdzą
ci, którzy śledzą przebieg naszej walki. Lecz po co lękam
się, niemądry: Jeśli dobrze, pamiętam, umarłeś, i Alipiusz
niepotrzebnie walczy o> twój grób. Bóg z łatwością wspo­
może- mnie przeciw twemu cieniowi.

Praw dziw ość zdań rozłącznych


(alternatyw ).

.2.3. Twierdzisz, że nic nie można poznać w filozofii,


i aby mieć temat do długich i szerokich wywodów, chwy­
tasz się sporów i rozbieżności zdań wśród filozofów i my­
ślisz, że posłużą ci one jako bron przeciwka nim samym.
Jak bowiem rozstrzygniemy spór, który powstał między
Demokrytem i poprzednimi filozofami przyrody na temat
jednego i wielu światów,1 jeżeli nie utrzymała się zgod­
ność, poglądów między nim samym i jego- spadkobiercą.
Epikurem? Ten lubujący się w zbytku filozof roztrwonił
w sporach również całą. ojcowiznę, i pozwolił atomom, ta
jest maleńkim ciałkom, które chętnie wyobraża sobie
w ciemnościach, niby swoim młodym służącym, żeby nie i

i Anaksymander i Anaksym enes uirzymywali, że istnieje nieogra­


niczona ilość światów, natomiast Demokry.t przyjm ował tylko nieskończoną
ilość atomów, które kształtowały się w obrębie jednego świata. ■
trzymały się swojej drogi, lecz do woli zbaczały tu i tam
na cudze miedze.1
Lecz te zagadnienia'wcale mnie nie obchodzą. Bo je­
żeli należy do mądrości wiedzieć eos na ten temat, to nie
może to być zakryte przed mędrcem. Jeżeli zaś mądrość
jest czymś innym, mędrzec zna ową mądrość, a resztą
gardzi. Ja jednakże, który dotychczas nie dostałem się na­
wet w sąsiedztwo« mędrca, znam nieco- te fizyczne zagad­
nienia. Jestem pewny mianowicie, że albo istnieje jeden
świat, albo: więcej światów, jeśli zaś więcej, to ich' liczba
jest albo* ograniczona, albo nieograniczona. Karneades
uczyłby, że taki pogląd jest. podobny do fałszu. Wiem rów­
nież, że ten nasz świat zawdzięcza swoją budowę albo
naturalnym własnościom materii, albo. jakiejś opatrzności;
wiem, że .albo- istniał zawsze i zawsze będzie istniał, albo-
miał swój początek, ale nie będzie miał końca, albo* nie
miał początku w -czasie, lecz będzie miał koniec, albo miał
początek istnienia, lecz nie będzie trwał wiecznie;1 2 tego
rodzaju wiadomości posiadam w zakresie niezliczonych
kwestii fizycznych. Otóż te zdania rozłączne są prawdziwe
i nikt nie może ich wziąć za fałsz na skutek jakiegoś z nim
podobieństwa.
Lecz wybierz któreś z nich — powiada akademik. — :
N ie chcę, gdyż znaczy to tyle, Jakbyś, mówił: zostaw to, co-
wiesz, a powiedz to*, czego- nie wiesz. — Lecz twoje zdanie
zostaje w zawieszeniu. — ■Z pewnością lepiej, że jest w za­
wieszeniu, niż gdyby upadło. Bez wątpienia ma -ono- po­
stać wyczerpującej alternatywy; bez wątpienia można je
więc nazwać albo fałszywym, albo prawdziwym. A więc
twierdzę, że znam je. Ty, który nie zaprzeczasz, że te za­
gadnienia należą do filozofii, a twierdzisz, że niczegp- w tej
dziedzinie nie można wiedzieć, wykaż, że ja ich nie znanr
Powiedz, że te alternatywy są albo fałszywe, albo- mają
coś wspólnego z fałszem i z tego powodu rozpoznanie ich
jest w ogóle niemożliwe. ■'

1 Epikur przyjm ując fizykę Demokryta uzupełnił ją kilkoma poglą­


dami, z których najdonioślejszym była tzw. parenkliza atomów, czyli od­
chylanie s-ię atomów z określonej drogi spadania. Odchylanie się atomów,
chociaż miało swe uzasadnienie w fizycznych właściwościach samego atomu,
było w poglądach Epikura przyczyną indywidualnej wolności -człowieka
i jego poczynań i łagodziło skrajny determinizm «teorii Demokryta.
2 Por. Cycero, De natura deorum 1, 20. 121
*Świadectwo zmysłów a istnienie świata; przekonanie o istnieniu świata
nie jest fałszem. Prawdziwość twierdzeń matematycznych.

X I— 24. Skąd — powie akademik — wiesz, że istnieje


■ten świat, skoro zmysły cię zwodzą? Nigdy'w asze rozu­
mowanie nie mogło osłabić świadectwa zmysłów do tego
-stopnia, żeby udowodniło-, że nie mamy żadnych wrażeń;
nigdy nawet nie odważyliście się próbować tego, lecz sta­
jaliście się usilnie przekonać, że może być inaczej, niż nam
się wydaje. Ja zatem nazywam światem to wszystko, co
nas otacza i utrzymuje.— jakiekolwiek ono» jest •— wszy­
stko co> według świadectwa moich oczu i moich zmysłów
posiada ziemia i niebo albo- pozory ziemi i pozory nieba.
Jeśli twierdzisz, że to,,'co mi się przedstawia, jest niczym,
nigdy nie będę w błędzie. Ten bowiem jest w błędzie, kto
lekkomyślnie potwierdza to, co* mu się przedstawia. M ówi­
cie przecież, że zmysłom może przedstawić się fałsz, ale
n ie twierdzicie, że nic im się nie przedstawia. Zniknie zu­
pełnie powód do- dyskusji, w której lubicie wodzić rej, jeśli
n ie -tylko» nie wiemy »niczego, lecz także -nic nam się nie
przedstawia. Jeżeli natomiast mówisz, że to, co- przedsta­
wia się moim oczom, nie jest światem, wszczynasz spór
-o nazwę, ponieważ ja powiedziałem, że nazywam to- świa-
tem.
25. — A -czy powiesz, że światem jest również to, co
widzisz we śnie? — Już zaznaczyłem, że coko-lwiek takiego
przedstawia mi się, nazywam to- światem. A jeśli chcesz
nazwać w ten sposób tylko- ten świat, który widzą ludzie
na jawie albo też ludzie normalni, to spieraj się, o ile mo­
żesz, że ci, 'którzy śpią i są obłąkani, nie w świecie śpią i są
obłąkani.1
Mówię więc, że cała ta zorganizowana masa materii,
w której znajdujemy się w czasie snu, na jawie, w szale,
bądź też. w stanie normalnym, jest jedna albo nie jest jed­
na. Wyjaśnij, w jaki sposób zdanie to może być fałszywe.
Bo jeśli śpię, to być może, że niczego nie powiedziałem.
Albo. jeśli z moich ust nawet we śnie — jak to- bywa •—
wyszły jakieś słowa, może być, że powiedziałem je w in-i

122 i Por. Cycero, Academica 2, 48.


nym miejscu, nie siedząc, tak jak w tej chwili, przed in­
nym i słuchaczami. Niemożliwe jednak, żeby samo takie
rozumowanie było fałszem. Nie twierdzę też, że poznałem
to dlatego,' że nie śpię, bo- na to- możesz odpowiedzieć, że
mogło mi się to- przedstawić nawet we śnie i dlatego- może
hyc bardzo podobne do fałszu. Jeśli zaś istnieje jeden
świat i sześć światów, jasne, że istnieje siedem światów
niezależnie -od tego-, w jakim jestem stanie, i nie jestem
bezczelny twierdząc, że wiem o tym. Wytłumacz więc, że
ta -alternatywa lub tamte przeciwstawne twierdzenia,
o których mówiłem poprzednio-, mogą być fałszywe na
skutek snu lub szału .albo- złudzeń zmysłowych, a ’ja, jeśli
obudziwszy się będę to pamiętał, przyznam się do pomyłki..
Sądzę, że jest dostatecznie jasne, jakie to fałszywe przed- '
stawienia zjawiają się we śnie i w stanie szaleństwa, a mia­
nowicie te, które dotyczą zmysłów cielesnych. To bowiem,
że trzy razy trzy daje dziewięć, czyli kwadrat liczb, które
poznajemy umysłowo, musi być prawdą, nawet gdyby cały
ludzki ród chrapał. Z drugiej strony jednak można, moim
zdaniem, w obronie zmysłów przytoczyć wiele argumen­
tów, którym akademicy — o ile wiem — nie zaprzeczali.
Przypuszczam, że nie oskarżają zmysłów z powodu halu~-
cynacji szaleńców czy też fałszywych obrazów jawiących
się we śnie. Bo jeśli 'zmysły dają prawdziwe przedstawienia
ludziom przytomnym i normalnym, nie należy zwracać
uwagi na to, co sobie przedstawia umysł śpiącego i sza­
lonego.

Prawdziwość subiektywna poznania zmysłowego.2


6

26. Pozostaje do zbadania, czy same wrażenia zmy-


słowe-są zgodne z prawdą. Przypuśćmy, że jakiś epikurej­
czyk powie: „N ie mogę użalać stię na zmysły; jest bowiem
niesprawiedliwością domagać się od nich więcej, niż mogą.
"Wszystko zaś, co mogą zobaczyć oczy, jest prawdą.“ —
C zy więc prawdziwy jest obraz wiosła zanurzonego w wo- 123
dzie? 1 — Zupełnie prawdziwy — brzmi'odpowiedź. Bio­
rąc pod uwagę przyczynę, Mora nadaje mu taki wygląd,
baprdziej mógłbym oskarżać oczy o mylne świadectwo,,
gdyby wiosło- zanurzone w wodzie wyglądało- jak proste,,
bo nie widziałyby tego, co- powinny były zauważyć na sku-'
tek takich przyczyn. Po co więcej przykładów? Mo-żna to
powiedzieć o ruchu wieży,'1 2' o skrzydłach ptaków, jak rów­
nież -o- innych -niezliczonych przedmiotach.
„Ja jednak :— po-wie ktoś — mylę się, jeśli wyrażam
zgodę.“ Wyrażając swoją zgodę ograniczaj się do tego-, żeby
przekonać,, że ta rzecz tak się tobie -przedstawia, a nie bę­
dzie żadnej pomyłki. Nie widzę bowiem, w jaki sposób
.akademik obali takie twierdzenia: Wiem, że przedstawia
mi się to- jako białe, wiem, że to jest przyjemne dla mych
uszu, wiem, że to- ma dla mnie przyjemny zapach, wiem,,
że to- jest -dla mnie słodkie w smaku, wiem, że to mnie
ziębi. — „Odpowiedz raczej, czy liście dzikiej oliwki, do
których kozioł wspina się tak zawzięcie, są gorzkie same
w s-oibie.“ — O przewrotny człowiecze! Czyż sam kozioł
nie ma skromniej szych wymagań? Nie wiem, jaki smak
mają dla kozła, dla mnie jednak są gorzkie. O co ci więcej
chodzi? Lecz może znajdzie się również jiakiś człowiek, dla
którego nie są one gorzkie? — „Ozy będziesz to powtarzał
aż do znudzenia?“ — Przecież ja nie powiedziałem, że są
one gorzkie dla wszystkich. Powiedziałem, że są gorzkie
dla -mnie, i to nie twierdzę, że jest tak zawsze. Bo- cóż po­
wiesz na to-, że pod wpływem różnych przyczyn ta sama
rzecz może wywoływać-w ustach raz wrażenie czegoś słod­
kiego, innym razem — gorzkiego? Mówię to- tylko-, że czło­
wiek kosztując czegoś może przysięgać w dobrej wierze,
że wie, iż dla jego podniebienia jes-t to. słodkie lub prze­
ciwnie, gorzkie, i żaden wykręt grecki nie zdoła odebrać
mu tej wiedzy. Nie znajdzie się chyba człowiek tak bez­
czelny, który widząc, że liżę coś z rozkoszą, powiedziałby :
Mo-że ci to nie smakuje, lecz tylko śnisz? — Czy będę za­
przeczał? Przecież i we śnie sprawiałoby mi to- przyjem­
ność. A zatem żadne podobieństwo- do- fałszu nie jest zdolne
obalić wiedzy, którą sobie przyznaję.

1 Par. Cycero, AcaćLemica 2, 79.


124 2 Por. SoliloTcvHa 2, 10,
Epikurejczycy albo- cyrenaicy 1 mogliby podać w obro­
nie zmysłów w iele innych argumentów, przeciw którym,
jafe wiemy, akademicy ••nie zostawili żadnych zatrzutów.
Lecz co mnie to obchodzi? Jeśli chcą i mogą, niech je oba­
lą, przyklasnę im nawet. Bo to, co akademicy przytaczają
przeciw zmysłom, nie uderza we wszystkich filozofów. Są
bowiem tacy, którzy uważają, że wszystkie wrażenia, jakie
dusza odbiera od zmysłów, mogą wytworzyć mniemanie,
ale nie wiedzę. 1
2 Chcą, żeby wiedza była wynikiem pozna­
nia umysłowego i ż.eby istniała w umyśle z dala od zmy­
słów. Może w liczbie tych znajduje się właśnie mędrzec,
którego- szukamy? Lecz o tym innym razem; teraz, przejdź­
m y do pozostałych punktów, które dzięki temu, co- już po­
wiedziałem, zdołam może rozwinąć w niewielu słowach.

Z n a jom o ść najw yższego dobra je s t niezależna od błędów poznania


zm ysłow ego.

X II— >27. Jaką pomoc albo- przeszkodę może stano­


wić zmysł -cielesny dla tego-, kto bada zagadnienia etyczne?
Jeśli tym, którzy najwyższe dobro człowieka upatrują
w rozkoszy,3 ani szyja gołębia, ani niepewny głos, ani
brzemię ciężkie dla człowieka, lecz. lekkie dla wielbłąda,
ani tysiące innych argumentów nie przeszkadzają twier­
dzić, że wiedzą o- tym, iż doznają rozkoszy czy przykrości
(a nie sądzę, żeby było- można obalać ich twierdzenie) —
czy wobec tego- takie argumenty 'zaniepokoją człowieka,
który najwyższe dobro- •widział w rozumie?
— „ A ty, co z tego wybierasz?“ — Jeśli pytasz o moje
zdanie, sądzę, że najwyższe dobro ludzkie mieści się

1 Cyrenaicy — filozofowie ze szkoły założonej przez Arystypa z Cy­


reny, ucznia Sokratesa, w yznaw ali ¡najhardziej skrajny w historii hedonizun.
Szczęście polega według nich na osiągnięciu przyjemności, przy czym pod­
staw ow e znaczenie m ają tu . doznania zmysłowe.
2 Chodzi tu o poglądy Platona, według którego tylko rozum zdolny
jest dotrzeć -do świata idei i uchwycić praw dę; poznanie oparte na dozna­
niach zmysłów może nam dać tylko prawdopodobieństwo,
3 Por. Cycero, A cadém ica 2, 19, 79.
w umyśle.1 Lecz teraz chodzi nam o ta, co wiemy. Zapytaj
więc mędrca, który nie może nie znać mądrości. Ja zaś, -ja­
ko ten tępy d głupi, mloigę na razie wiedzieć, że najwyższe
dobro ludzkie, na którym zasadza się życie szczęśliwe, albo
w ogóle nie istnieje, albo mieści się w duszy, albo* w ciele,
albo w jednym i drugim. Przekonaj, jeśli zdołasz, że ja
tego nie wiem; niestety, wasze sławne argumenty nie
są zdolne mnie przekonać. A jeśli nie potrafisz — bo nie
znajdziesz fałszu, do którego by to było- podobne — nie
zawaham się wyciągnąć wniosku, że mam rację sądząc, że
mędrzec zna wszystkie prawdy zawarte w filozofii, skoro
ja poznałem ich tak wiele dzięki niej.
2/8. Lecz pewnie zląkł się, żeby nie wybrać najwyż­
szego dobra przez sen. Nie ma niebezpieczeństwa: po prze­
budzeniu odrzuci je, jeśli mu się nie będzie podobać, za ­
trzyma, jeśli się spodoba. Któż będzie miał prawo ganić
go za to, że ujrzał fałsz we śnie? A może będziesz lękał się
tego, by we śnie nie utracił mądrości, jeśli przyjmie fałsz
za prawdę? Nawet śpiący „nie odważy się śnić, żeby mędr-
cem nazwać tego, kto czuwa, a odbierać mu to miano:, gd y
śni. Można powiedzieć to również o. stanach szaleństwa.
Śpieszę się wprawdzie, żeby omówić inne punkty, lecz nie
zostawię tego* nie wyprowadziwszy wpierw mocnego* wnio­
sku. Otóż .albo* można utracić mądrość na skutek szału i już:
nie będzie mędreem ten, kto*, jak krzyczycie, nie zna pra­
wdy, albo jego wiedza utrzymuje się w umyśle, chociażby
pozostała część duszy przedstawiała sobie jak we śnie wra­
żenia otrzymane od zmysłów.

Pewność praw logicznych.

X III— 29. Pozostaje jeszcze dialektyka.1


2' Z pewnością
mędrzec zna ją dobrze, a nikt przecież nie może znać fał­
szu,3 jeśli zaś nie zna jej, poznanie jej nie ma związku
1 Lepiej było powiedzieć — m ówi Augustyn w Retractationes 1, 1,
9 — „w Bogu“, bo do Niego skierowuje się myśl jako do najwyższego»
dobra, aby osiągnąć szczęście.
2 Dialektyka u św. Augustyna, podobnie jak i u wszystkich staro­
żytnych, jest synonimem logiki, tj, nauki o prawidłach rozumowania.
126 3 p.or. Cycero, Académica 2, 40, 103.
z mądrością, skoro-bez niej mógł zostać mędrcem, i nie­
potrzebnie pytamy, czy jest. prawdziwa i czy może być
przedmiotem niezawodnego, poznania. Na to- mógłby mi
ktoś odpowiedzieć: ,,Masz zwyczaj, głupcze, popisywać się;
tym, co- masz, a o. dialektyce niczego nie możesz Wiedzieć.“
— Przeciwnie — wiem o niej więcej niż O' którejkolwiek
części filozofii. Bo po pierwsze ona mnie nauczyła, że są,
prawdziwe wszystkie tamte twierdzenia, którymi się posłu-
' żyłem przedtem. Następnie dzięki niej poznałem wiele in­
nych prawd. Sami policzcie, jeśli możecie, jak jest ich wie­
le: Jeśli w świecie są' cztery pierwiastki, nie istnieje ich.
pięć. Jeśli jest jedno słońce, nie ma dwóch. Dusza nie może-
jednocześnie umierać i być nieśmiertelna. Nie może czło­
wiek jednocześnie być szczęśliwym i być nieszczęśliwym.
Nie ma tu równocześnie światła słonecznego i nocnych,
ciemności. Albo czuwamy teraz, albo śpimy. Albo jest cia­
łem to-, co zdają się widzieć moje oczy, albo nim nie jest.
Dzięki dialektyce poznałem'* że te i wiele innych zdań,,
których wyliczanie trwałoby bardzo długo, są prawdziwe,
że niezależnie od stanu naszych zmysłów są one prawdzi­
we same w sobie. Nauczyła mnie ona, że przyjęcie po­
przednika w przytoczonych przeze mnie przed chwilą zda­
niach warunkowych pociąga za sobą przyjęcie następnika,*;
natomiast wypowiedziane przeze mnie zdania przeciw­
stawne lub rozłączne mają taką naturę, że obalenie jed­
nego lub wi$cej z nich powoduje wzmocnienie tego-, które
pozostało. Od niej również wiem, że nie należy sprzeczać
się o słowa, gdy zachodzi zgoda co do treści, a ktO' tak po-
stępuje, jeśli to czyni z nieświadomości, trzeba go pouczyć,
jeśli złośliwie, trzeba z nim zerwać; jeśli jest niepojętny,
trzeba mu doradzić, żeby raczej zajął się czymkolwiek
innym, niż tracił czas i pracę bezużytecznie, a jeśli jest
nieposłuszny, nie należy zupełnie zwracać na niego uwagi,
%

W stosunku zaś do wykrętnych i zdradliwych argu­


mentów podaje krótką zasadę: Jeśli wyprowadzono wnio­
sek na podstawie fałszywych przesłanek, należy powtór­
nie rozpatrzyć przesłanki; jeśli w jednym-wniosku prawda
zbiega się z fałszem, należy z niego przyjąć to, co jest 12T
oczywiste; to zaś, czego nie można pojąć, trzeba odrzucić.
W tym wypadku, gdy nie znamy w ogóle sposobu roz­
strzygania pewnych kwestii, trzeba zrezygnować z ich
naukowego poznania.
Te właśnie wiadomości zawdzięczam dialektyce, jak
również wiele innych, których nie muszę wspominać. I dla-
tego nie powinienem być jej niewdzięczny. Lecz mędrzec
albo lekceważy to wszystko, albo jeśli diaLektyka jest na­
prawdę wiedzą mądrości, zna ją na tyle, żeby zlekceważyć
i obalić bez litości tego rodzaju wykrętne rozumowanie:
„Jeśli jest prawdziwe, jest fałszywe, jeśli jest fałszywe,
jest prawdziwe.“ Sądzę, że te uwagi na temat niezawod­
nego poznania wystarczą, ponieważ gdy przejdę do sprawy
wyrażania zgody, podejmę całą rzecz na nowo.

D ruga teza akadem ików — „na n ic nie należy w yrażać zgod yc< —
jest rów nież błędna. M ędrzec uznaje mądrość.

X IV — 30. Przejdźmy już zatem do tej części, co do


której Alipiusz, jak się zdaje, dotychczas ma wątpliwości.
Rozpatrzmy najpierw, jakie cechy ma to, co budzi
w tobie tak gwałtowny niepokój i tyle zastrzeżeń. Wszak
twoje odkrycie, na skutek którego musimy przyznać, że
bliższe prawdopodobieństwa jest to, że mędrzec zna mą­
drość, osłabiło twierdzenie akademików o zupełnej nie­
wiedzy mędrca, poparte tyloma potężnymi argumentami
(są to twoje, słowa). Wobec tego jeszcze bardziej należy
powstrzymać się od wyrażenia zgody. Bo na tym właśnie
przykładzie widać, że nie ma poglądu, choćby był poparty,
nie wiem jak licznymi i wnikliwymi dowodami, któremu
inteligentny przeciwnik nie przeciwstawiłby nie mniej
bystrych, a może jeszcze bystrzejszych kontrargumentów.
Wskutek tego akademik zwyciężył mimo klęski. Co bym
dał za to, żeby był pokonany! Żadne „greckie sztuczki“ 1i

128 i Por. Wergiliusz, Eneida 2, 152.


nie sprawią, żeby rozstał się ze mną równocześnie jako
zwycięzca i zwyciężony.
Pewnie nie można znaleźć przeciw temu żadnej innej
odpowiedzi i chętnie przyznam się do porażki, Idzie nam
przecież nie o zdobycie chwały, lecz o znalezienie prawdy.
Dla mnie wystarczy, jeśli w jakikolwiek sposób uda się
przebyć tę górę, która staje na drodze tym, co próbują za­
głębić się w filozofii,1 i kryjąc ciemności w swoich zaka­
markach budzi grozę, że cała filozofia jest ich pełna, i nie
pozwala spodziewać się, że można znaleźć w niej nieco
światła. Jeśli zaś jest już prawdopodobne, że mędrzec wie
coś, nie mam dalszych pragnień. Przecież dlatego właśnie,
źe przyjmowano jako rzecz prawdopodobną zupełną nie­
możność poznania, wydawało się również prawdopodob­
nym, że mędrzec powinien powstrzymywać się od wyra­
żania zgody. Po obaleniu tamtego przekonania (zgadzamy
się już, że mędrzec poznaje przynajmniej samą mądrość)
nie ma już przyczyny, dla której mędrzec nie miałby zga­
dzać się przynajmniej na samą mądrość. Bo bez wątpienia
byłoby większą okropnością, żeby mędrzec nie uznawał
mądrości, niż żeby jej nie znał.
31. Przedstawmy sobie na chwilę, jeśli potrafimy, ta­
ki niby obraz: spór między mędrcem i mądrością. Mądrość
twierdzi tylko, że jest mądrością. •— Nie wierzę — odpo­
wiada na to mędrzec. Któż to mówi mądrości: -,^Nie .wie­
rzę w istnienie mądrości“ ? Czy nie ten, z kim ona mogła
rozmawiać, w kim raczyła zamieszkać, czyli mędrzec?
Idźcie teraz i przyprowadźcie mnie, abym walczył
z akademikami. Macie nowy spór. Mędrzec i mądrość wal­
czą ze sobą. Mędrzec nie chce uznać mądrości. Ja ocze­
kuję spokojnie razem z wami. Bo przecież każdy jest prze­
konany, że mądrości nie można zwyciężyć.
. Zabezpieczmy się jednak rozumując w ten sposób:
albo w tej walce akademik zwycięży i zostanie zwycię­
żony przeze mnie, ponieważ nie będzie mędrcem, albo mą­
drość przekona akademika i wtedy dowiedziemy, że mę­
drzec uznaje mądrość. Albo więc akademik nie jest mędr­
cem, albo mędrzec będzie wyrażał na coś zgodę, chyba że*9

i Por. O ży ciu szczęśliw ym 3. 129

9 — Sw. Augustyn, tom I.


ten, któ wstydził się powiedzieć, że mędrzec nie zna mą­
drości, nie będzie się wstydził twierdzić, że mędrzec nie
uznaje mądrości.
Ale jeśli już jest prawdopodobne, że do mędrca należy
przynajmniej poznanie mądrości, i nie ma powodu, żeby
nie uznawał tego, co można poznać, widzę, że jest praw­
dopodobne to, do czego zmierzałem, mianowicie, że mę­
drzec będzie uznawał mądrość. Jeśli zapytasz, gdzie znaj­
dzie tę mądrość, odpowiem: w samym sobie. Jeśli powiesz,
że nie zna on tego, co posiada, wrócisz do tamtego niedo­
rzecznego zdania, że mędrzec nie zna mądrości. Jeśli zaś
twierdzisz, że nie można znaleźć samego mędrca, rozpa­
trzymy to w innej rozmowie, już nie z akademikami, lecz
z tobą, kimkolwiek jesteś ty, który tak sądzisz. Bo aka­
demicy, prowadząc dyskusję na ten temat, rozprawiają
z pewnością o mędrcach. Cycero woła, że jest wielkim ‘z wo­
lennikiem mniemania,1 lecz że przedmiotem jego badań
jest mędrzec. Jeśli wy, młodzi, jeszcze dotąd nie wiecie
o tym, z pewnością czytaliście w Hortensjuszu te słowa;
„Jeśli więc nie ma niczego pewnego i nie wypada, żeby
mędrzec posługiwał się mniemaniem, nigdy mędrzec ni­
czego nie uzna.“ i2 Widać stąd jasno, że w swoich sławnych
dyskusjach, przeciwko ¡którym występujemy, zajmują się
oni mędreem.
32. A zatem sądzę, że mądrość jest dla mędrca czymś
pewnym, to znaczy, że mędrzec zna mądrość i dlatego,
uznając mądrość, nie opiera, się na mniemaniu. Uznaje
bowiem to, czego nie znając nie byłby mędreem. Sami
akademicy twierdzą, że tylko tego nie powinno się uzna­
wać, czego nie można poznać w sposób niezawodny. Mą­
drość zaś nie jest niczym; gdy zatem mędrzec i zna, i uzna­
je mądrość, nie jest w takiej sytuacji, żeby nie znał nicze­
go i niczego nie uznawał. Czego chcecie więcej? Nie py­
tamy wcale o ów błąd, którego ich zdaniem wtedy można
całkowicie -uniknąć, kiedy umysł, wstrzymując .się od w y­
rażenia zgody, nie skłania się w żadnym kierunku. Bo, jak
mówią, popełnia błąd nie tylko ten, kto aprobuje fałsz,
lecz nawet ten, kto uznaje rzecz wątpliwą, chociażby ona
była prawdziwa. Ja zaś nie znajduję niczego, co nie było-

i Por. Cycero, A cad em ica 2, 66.


a Cycecro, H ortensius fra-gim. 100 Muller.
by wątpliwe, ale mędrzec, jak mówiliśmy, znajduje samą
mądrość.

W iarygodność i praw dopodobieństw o nie c h ro n i od błędów.

X V — 33. Lecz pewnie chcecie, żebym już z tym skoń­


czył. Nie trzeba porzucać łatwo bezpiecznego terenu. Ma­
my do czynienia z ludźmi niezmiernie przebiegłymi. Zro­
bię jednak, jak chcecie.
Lecz cóż mam teraz powiedzieć? Co? Cóż tedy? Oczy­
wiście, trzeba podjąć ten stary argument, który i dla nich
jest tematem do dyskusji. Cóż bowiem mam czynić, skoro
wypychacie mnie z mojej twierdzy? Czy będę błagał
o pomoc ludzi bardziej uczonych, a jeśli nie zdołam zwy­
ciężyć z ich pomocą, moja porażka będzie może mniej za­
wstydzająca? Rzucę zatem ze wszystkich swych sił już
wprawdzie okopcony i wyszczerbiony, lecz, jeśli się nie
mylę, najmocniejszy pocisk: Kto nie uznaje niczego, jest
bezczynny! .
— O człowieku nieokrzesany — słyszę — a gdzież jest
wiarygodność? Gdzie jest prawdopodobieństwo? — Oto
czego chcieliście. Czy słyszycie, jak zadźwięczały greckie
tarcze? Ugodził je pocisk najmocniejszy wprawdzie, lecz
jaką ręką go rzuciłem! Moi stronnicy nie podsuwają mi
niczego potężniejszego i jak widzę, nie zadałem żadnej
rany. Zwrócę się do argumentów, których dostarcza mi
wieś i to wiejskie otoczenie; wszystko, co jest wznioślejsze,
jest mi raczej ciężarem niż pomocą.
34. Otóż mając tu na wsi wolny czas, długo myśla­
łem, w jaki sposób ta wiarygodność i prawdopodobieństwo
może uchronić nasze poczynania od błędu. Początkowo
zdały mi się one cudownie zabezpieczonym schronieniem,
za jakie często je miałem, gdym handlował takimi argu­
mentami.1 Następnie, skoro obejrzałem ostrożnie całość,i

i Jako retor, por. W yznania 9, 2, 2. 131

9*
w ydało, mi się, że dojrzałem jeden otwór, przez który
wkrada się błąd i opanowuje tych, którzy czują się bez­
piecznie. Sądzę mianowicie, że nie tylko ten błądzi, kio
idzie fałszywą drogą, lecz także ten, kto nie idzie praw­
dziwą.
Wyobraźmy sobie dwóch podróżnych zdążających
w jedno miejsce; jeden z nich postanowił nikomu nie wie-
rzyć, drugi zaś jest zbyt łatwowierny. Przychodzą na roz­
droże. Tamten łatwowierny zwraca się do jakiegoś paste­
rza, który się tam znajduje, lub do jakiegokolwiek wieś­
niaka: „ Witaj, poczciwy człowieku! Wskaż mi, proszę, do­
brą drogą do tamtego-.miejsca.“ - Odpowiedź brzmi: ,,Jeśli
pójdziesz tędy, na pewno nie zbłądzisz.“ Na to tamten do
towarzysza: ,,Mówi iprawdę, chodźmy tą drogą“ . A le
ostrożniś śmieje się i dowcipkuje na temat takiej szybkiej
zgody i zostaje na rozdrożu, gdy tymczasem tamten od­
chodzi. I już zaczyna mu się wydawać, że hańbą jest takie
próżnowanie, gdy oto z drugiej strony drogi ukazuje się
świetnie ubrany, wytworny jeździec i zaczyna zbliżać się
ku niemu. On winszuje sobie, następnie przywitawszy
przybywającego mówi o swoim zamiarze, pyta o drogę,
podaje nawet przyczynę, dla której zatrzymał się na roz­
staju — by nastroić go przychylniej do siebie przez to-,
że wolał jego informację niż informację pasterza. Jeździec
zaś był przypadkowo z tych włóczęgów, których lud nazy­
wa sąmardokami. Niegodziwiec postąpił zgodnie ze swym
charakterem, nie mając w tym nawet żadnej korzyści:
— Idź tędy, bo ja stamtąd przybywam.“ — Oszukał i od­
jechał.
Lecz w jakich warunkach było możliwe takie oszu-
kaństwo? — „ Uznaję tę informację —■ powiada oszuka­
n y — nie dlatego, że jest ona prawdziwa, lecz dlatego, że
jest prawdopodobna, a nie jest zaszczytne ani pożytećzne
stać tutaj bezczynnie.“ — Tymczasem tamten, który „po­
pełnił błąd“ polegający na wyrażeniu zgody — dlatego, że
tak szybko uznał za. prawdziwe słowa pasterza — odpo­
czywał już w miejscu, do którego zmierzali. Ten zaś „nie
popełniając błędu“ — ponieważ kierował się prawdopo­
dobieństwem — obszedł wkoło nié wiem. jakie lasy i nie
znalazł już nikogo, komu. byłoby znane to miejsce, do kto-
132 rego postanowił dojść.
Powiem wam szczerze: gdy myślałem o tym, nie mo­
głem powstrzymać śmiechu. Bo według słów akademików
dzieje się w niewiadomy dla. mnie sposób tak, że błądzi
ten, kto choćby przypadkiem idzie właściwą drogą, a nie
błądzi, jak się im zdaję, taki, który idąc za prawdopodo­
bieństwem poprzez górskie bezdroża nie znajduje okolicy,
do której zmierzał. Przecież jeśli już trzeba potępić lekko­
myślną zgodę, łatwiej powiedzieć, że obaj błądzą, niż że
tamten nie błądzi. Od tego czasu zacząłem być ostrożniej­
szy wobec słów akademików, a przypatrywałem się ich
czynom i obyczajom ludzi. A wtedy przyszło* mi na myśl
tak wiele zasadniczych argumentów przeciw akademikom,
że już nie śmiałem się, lecz po części gniewałem się, po
części smuciłem, że ludzie tak bardzo wykształceni i in­
teligentni stoczyli się w takie zgubne i haniebne poglądy.

K on sek w en cje m ora ln e 'przyjm ow ania w yłącznie praw dopodobieństw a.

X V I— 35. Otóż zapewne nie każdy, kto błądzi, do­


puszcza się przestępstwa; zgadzamy się jednak na to, że
każdy, kto dopuszcza się przestępstwa, popełnia błąd albo
jeszcze coś gorszego.
Przypuśćmy, że jakiś młody człowiek usłyszy, jak mó­
wią: „Błądzić to rzecz haniebna i dlatego na nic nie po­
winniśmy' się zgadzać; ale jednak, kiedy każdy czyni to,
co wydaje mu się prawdopodobne, ani nie dopuszcza się
przestępstwa, ani nie błądzi, byleby tylko pamiętał, że nie
należy uznawać za prawdziwe niczego', cokolwiek przed­
stawia się umysłowi lub zmysłom/' Słysząc więc te słowa
ów młody człowiek zastawi sidłana cnotę cudzej żony.
Do ciebie to zwracam się, Marku Tuliuszu; mówimy
przecież o obyczajach i życiu młodzieży, której wychowa-’
nie i wykształcenie miały na względzie wszystkie twoje
pisma. Z pewnością powiesz, że dla ciebie nie jest wiary­
godne, żeby ten młody człowiek popełnił to. A le dla nie- 133
go jest to wiarygodne. Bo jeżeli opieramy się na tym, co
wydaje się wiarygodne komuś innemu, to i ty nie- powi­
nieneś był kierować rzecząpospolitą, ponieważ Epikur są­
dził, że nie należy tego czynić.
A zatem ów młodzieniec uwiedzie cudzą żonę. Jeśli
przychwycą go na tym, gdzie znajdzie ciebie, abyś go
obronił? A nawet jeśli cię znajdzie, co powiesz? Pewnie
zaprzeczysz. A cóż, jeśli fakt jest tak oczywisty, że próżne
będą zaprzeczania? Oczywiście będziesz przekonywał, tak
jak w gimnazjonie kumańskim a nawet i neapolitańskim,1
że nie dopuścił się on żadnego wykroczenia, ba, nawet nie
popełnił błędu. Nie uznał bowiem za prawdę, że powinien
popełnić cudzołóstwo; przedstawiło mu się jako coś praw­
dopodobnego; poszedł za tym, scudzołożył. Albo może nie
scudzołożył, tylko zdawało- mu się, żę popełnił cudzołóstwo.
Małżonek zaś, człowiek głupi, napełnia wszystko wrzawą
procesów, krzycząc w obronie czystości żony. Być może
zresztą, że śpią teraz oboje, sami o tym nie wiedząc. Jeżeli
sędziowie wnikną w sytuację albo nie będą zwracać uwa­
gi na akademików i wydadzą wyrok jak za prawdziwe
przewinienie, albo'kierując się ich poglądami, ukarzą czło­
wieka w sposób wiarygodny i prawdopodobny, tak że sam
obrońca nie wie zupełnie, co tamten uczynił. Nie będzie
miał na kogo gniewać się, gdyż wszyscy mówią, że nie po­
pełnił żadnego błędu, bo nie wyrażając zgody uczynili to,
co wydawało się prawdopodobne. Porzuci więc rolę obroń­
cy i zostanie filozofem pocieszycielem; w ten sposób łatwo
przekona młodzieńca, który zrobił już takie postępy
w naukach Akademii, żeby tak myślał o sobie, jak gdyby
go skazano we śnie.
W y myślicie pewnie, że ja żartuję. Mogę przysiąc „na
wszystkich bogów“ ,12 że zupełnie nie-wiem, w jaki sposób
mógł popełnić przestępstwo ten młody człowiek, jeśli nie
popełnił go ten, kto czyni to, co mu się wydaje prawdo­
podobne, chyba że według'nich zupełnie czym innym jest
błądzić, a czym innym dopuszczać się wykroczeń, i utrzy-

1 Por. 'Cycero, A cad ém ica 2, 1.


2 Powiedzenie bardzo pospolite (por. Tecrencgusz, E u n u ch 331),
W R etractationes 1, 1-, 10 obwinia się Augustyn z powodu użycia, tego w y­
rażenia.
mu ją, że przez swoje wskazówki zabezpieczyli iias przed
błędem, przestępstwa zaś nie uważali za coś wielkiego.
36. Pomijam milczeniem zabójstwa, ojcobójstwa,
świętokradztwa i w ogóle wszystkie zbrodnie i występki,
jakie mogą mieć miejsce albo jakie można sobie wyobra­
zić. Otrzymują one obronę — i co gorsza, wobec bardzo
mądrych sędziów — w tych kilku słowach: „Nie wyrazi­
łem swojej zgody i dlatego nie popełniłem błędu; a czyż
mogłem nie uczynić tego, co wydawało się prawdopodob­
ne?“ Ci zaś, którzy nie sądzą, by można było przekonać
o tym w sposób prawdopodobny, niech czytają mowę,
w której Kąty lina doradza zabójstwo ojczyzny,1 zbrodnię,
która mieści w sobie wszystkie inne.
Czyż może ktoś nie wyśmiewać takiego poglądu?
Akademicy sami mówią, że w działaniu uznają tylko
prawdopodobieństwo, a tymczasem szukają bardzo praw­
dy, chociaż uważają za prawdopodobne, że nie można jej
znaleźć. Co za przedziwna niedorzeczności Lecz nie mów-
m y o -tym. W mniejszej mierze odnosi się to do nas i do
naszego rodzaju życia, w mniejszej mierze wystawia nasz
los . na niebezpieczeństwo.
Zasadnicze, zastraszające i groźne dla każdego uczci­
wego człowieka jest to, że jeśli rozumowanie akademików
jest prawdopodobne, można popełnić wszelką niegodziwość
nie narażając się na oskarżenie o zbrodnię ani nawet o po­
pełnienie błędu. Wystarczy, żeby wydało się komuś praw­
dopodobne, że należy to uczynić, i żeby w żadnym w y­
padku nie wyrażał zgody jako na rzecz prawdziwą. Cóż
zatem? Czy oni tego nie widzieli? Przeciwnie, widzieli to
dzięki bystrości d przezorności. Nie roszczę sobie aż tak
wielkich pretensji, żeby w jakimś stopniu dorównać Mar­
kowi Tuliuszowi pod względem pracowitości, przytomności
umysłu, talentu i wykształcenia, lecz gdybym na jego
twierdzenie, że człowiek nie może niczego wiedzieć, dał
tylko taką odpowiedź: „Wiem, że tak mi się zdaje“ , nie
znalazłby sposobu, aby ją odeprzeć.i

i Por. Salustiusz, C atilina 20.


Ź r ó d ła filo z o fii a k a d e m ic k ie j

P la to ń s k i p o d z ia ł ś w ia ta : św ia t u m y s ł o w y i z m y s ł o w y „

X V II— 37. Dlaczego więc ci wielcy ludzie postanowi­


li; prowadząc nieustanne i uporczywe spory, zachowywać
się tak, żeby nie wydawało się, że ktokolwiek może posiąść
wiedzę o prawdzie? Posłuchajcie teraz trochę uważniej
nie tego, co wiem, lecz tego, co przypuszczam. Zacho­
wałem bowiem na koniec wyjaśnienie w miarę możności,
jakie jest moim zdaniem całe założenie filozofii akade­
mików.
Podobno Platon, najmądrzejszy i najbardziej uczony
filozof swoich czasów, który mówił w ten sposób, że ~co­
kolwiek wychodziło z jego ust, stawało się wielkie, i doty­
kał zagadnień, które niezależnie od sposobu przedstawie­
nia nie traciły wielkości, po śmierci Sokratesa, swojego
nauczyciela, którego szczególnie ukochał, przejął wiele po­
glądów od pitagorejeżyków. Pitagoras zaś nie zadowolił:
się filozofią grecką, która w owych czasach prawie wcale
nie istniała, a w każdym razie była wiedzą tajemną. Gdy
pod wpływem argumentów Ferecydesa z Syros.1 uwierzył,
że dusza jest nieśmiertelna, w siwych długich i dalekich
podróżach zapoznał się jeszcze z poglądami wielu filozo­
fów.*2, Toteż Platon do Sokratesowego wdzięku i subtel­
ności, jaką rozporządzał w zagadnieniach etycznych, dołą­
czył wiedzę o przyrodzie i sprawach boskich, którą nabył
pracowicie u wspomnianych filozofów; następnie dodał do
tego. dialektykę, naukę, która tamtym częściom filozofii
niejako nadaje kształt i która albo sama jest mądrością,
albo też bez niej w ogóle nie może być mądrości, a rów ­
nocześnie jest ich sędzią. Dzięki temu, jak mówią, Pla­
ton stworzył doskonały system filozoficzny, o którym nie
pora teraz się rozwodzić. Dla moich celów wystarczy po-

i' Według doniesień starożytnych (ipor. np, Cycero, T u s c u la n a e d is p u -


ta tio n es .1, .16, 38) nauczyciel Pitagorasa współczesny siedmiu mędrcom,
autor dzieła O n a tu rze i b o g a c h , w którego fragmentach widać w p ły w y
orfickie.
2 Istniała w starożytności fradyoja io podróży Pitagorasa do Egiptu
(por. Hero do t 4, 95 i Cycero, D e f in ib u s 5, 29, 87), gdzie zaczerpnąć miał w ie­
156 dzy matematycznej u kapłanów egipskich.
wiedzieć, że Platon rozróżnił dwa światy, jeden rozumo­
wy, w którym zamieszkuje sama prawda, i ten zmysłowy,
którego istnienie, jak wiadomo, stwierdzamy wzrokiem
i- dotykiem. Tamten zaś jest zdaniem Platona prawdzi­
wy, ten zaś podobny do prawdziwego i ukształtowany na
wzór ^tamtego. I dlatego dla duszy, która poznała siebie^
tamten świat jest źródłem czystej i jasnej prawdy. Na­
tomiast świat zmysłowy może zrodzić w duszach głupców
nie wiedzę, lecz mniemanie. A wszelką działalność w obrę­
bie tego świata możemy nazwać tylko prawdopodobień­
stwem, ponieważ opiera się ona na tych cnotach, które
nazywał obywatelskimi, te zaś podobne są do innych
prawdziwych cnót, . które zna tylko niewielka liczba
mędrców.

Postaw a śred n iej A k a d em ii w obec m a teria lizm u stoick iego;


filo z o fia P latona ja k o wiedza ta jem n a .

38. Następcy Platona zachowali moim zdaniem, tak


jak mogli, te i inne poglądy i strzegli ich niby tajemnic.
Bo są to rzeczy trudne do zrozumienia i pojmują je tylko-
ci, którzy wyzwalając się od wszelkich wad zyskują sobie'
prawo do jakiegoś nadludzkiego życia. Ciężkie wykroczę-,
nie popełnia ten, kto znając tę naukę zechciałby uczyc
o niej pierwszego, lepszego człowieka.
Toteż podejrzewam, że kiedy Zenon, przywódca stoi­
ków, osłuchany już z pewnymi teoriami i pozytywnie do
nich ustosunkowany, przybył do szkoły'opuszczonej przez.
Platona, którą wtedy kierował Polemon, uchodził w niej
za podejrzanego; nie wydawało się też, by był takim ucz­
niem, któremu łatwo należało zdradzić i zawierzyć owe
jakby święte dogmaty platońskie, zanim nie pozbędzie się
tej nauki, ktąrą przyniósł do Akademii z innych szkół.
Po śmierci Polemona scholarchą Akademii zostaje Ar-'
kezilaos, wprawdzie kolega Zenona, ale tylko jako uczem
Polemona. Zenon zachwycał się swoją teorią o święcie, 157
a zwłasz-cza o duszy, która dla prawdziwej filozofii jest
przedmiotem nieustannej czujności; głosił on, że dusza
jest śmiertelna, że nic nie istnieje poza tym zmysłowym
światem i że jedyną siłą działającą w świecie jest mate­
ria — bo i Boga uważał za ogień.1 Gdy ta błędna nauka
zataczała zwolna szerokie kręgi, wtedy Arkezilaos — tak
mnie się przynajmniej wydaje — bardzo roztropnie
i z wielkim pożytkiem ukrył całkowicie prawdziwe poglą­
dy akademików i zasypał je niby złoto, które odkryje kie­
dyś potomność. Ponieważ tłum lgnie raczej do> fałszywych,
opinii i bez trudu, lecz nie bez szkody można uwierzyć,
że na wzór ciał wszystko 'jest cielesne, bystry ten i szla­
chetny człowiek wolał odjąć wiedzę ludziom, którzy w je­
go pojęciu posiadali ją w złym sensie, niż uczyć ich w tym
przeświadczeniu, że nie są w stanie pojąć jego nauki. Takie
jest pochodzenie- tych wszystkich twierdzeń, które przy­
pisuje się Akademii. Starzy akademicy ich nie potrze­
bowali.
39. Gdyby się był Zenon ocknął wreszcie i zobaczył,
że wprawdzie można poznać tylko1to, co opisała jego defi­
nicja, ale też nie można znaleźć czegoś takiego wśród ma­
terialnych bytów, do których wszystko sprowadzał, dawno
wygasłyby zupełnie tego rodzaju dysputy, które rozpaliła
wielka konieczność chwili. Lecz Zenon, powodowany fał­
szywym pojęciem konsekwencji — jak sądzili akademicy,
a ja myślę nie inaczej — trwał z uporem przy swoim.
Zgubna wiara w materię przetrwała, jak mogła, do Chsry-
zypa, który byłby jej zapewnił potężną ekspansję, ponie­
waż miał po temu wszelkie warunki. Lecz ze strony aka­
demików Kameades, bystrzejszy i ostrożniejszy od wszyst­
kich poprzedników, tak przeciwstawił się Chryzypowi, że
dziwię się, iż ta opinia mogła jeszcze u późniejszych mieć
jakieś, znaczenie. Otóż Kameades zarzucił przede wszyst­
kim ową — można by powiedzieć — bezczelność oskarża­
nia, która jego zdaniem taką niesławą okryła Arkezilaosa.
Toteż żeby nie wydawało się, że dla popisu sprzeciwia się
wszelkim opiniom, postanowił obalić i zwalczyć poglądy
samych stoików i Chryzypa.1 2

1 Stoicy przyjęli bardzo wiele poglądów od Heraklita (V I i V w .),


między innymi i jego naukę o tym, że ogień jest zasadniczym pierwiast­
kiem rzeczywistości.
J38 2 Por. Cyceoro, A cadém ica, 2, 39, 62, 108.
P r z y ję c ie „ w ia r y g o d n o ś c i“ 'przez K a r n e a d e s a .
S p ory w ło n ie n o w e j A k a d e m ii,

X V III— 40. Następnie, gdy ze wszystkich stron zarzu­


cano mu, że mędrzec nie uznając żadnej rzeczy za praw­
dziwą wstrzyma się od działania, Kameades -— człowiek
nadzwyczajny, a raczej nie nadzwyczajny, jeśli zważymy,
że był spadkobiercą Platona — ■ przezornie zaczął badać,
jakie czynności uznają filozofowie, a widząc, że są one po­
dobne do jakichś czynności prawdziwych, nazwał prawdo­
podobieństwem to, co .miało być zasadą działania na tym
świecie. Wiedział przy tym dobrze, do czego to jest po­
dobne, ale ukrywał przezornie i nazywał to również wiary­
godnym. Ten bowiem, kto widzi oryginał, jest w stanie
Tuznać wierność kopii. A w jaki sposób mędrzec może
uznawać prawdopodobieństwo i kierować się nim, jeśli nie
zna samej prawdy?
A zatem akademicy znali i uznawali za prawdę rzeczy
fałszywe, w których widzieli godne pochwały naśladow­
nictwo prawdy.1 Lecz ponieważ było rzeczą niedozwoloną
•i trudną odsłaniać te tajemnice przed profanami, pozosta-
w ili potomnym i tym współczesnym, którym mogli, pe­
wien wskaźnik swoich poglądów. Natomiast owym do­
brym dialektykom przeszkadzali spierać się o terminy, po­
sługując się -szyderstwem i drwinami. Oto dlaczego Kar-
neades uchodzi za głowę i założyciela jeszcze trzeciej
Akademii. .
f 41. Spór ten przetrwał do naszego Cycerona już
-w stanie zupełnego osłabienia, aby owionąć ostatnim
tchnieniem literaturę łacińską. Nie ma moim zdaniem
bardziej nadętej próżności, jak mówić dużo- wbrew przeko-i

i W R e tr a c ta tio n e s 1, 1, 4 prostuje Augustyn swoją wypowiedź na te-


.mat akademików: „Powiedziałem o akademikach — pisze — że znali prawdę
-i nazywali to, co jest do niej podobne, prawdopodobieństwem, a zarazem
nazwałem to prawdopodobieństwo fałszem, który oni uznawali. Jest to sfor-
jnułow anie niepoprawne z dwóch względów: po pierwsze niesłuszne jest
twierdzenie jakoby fałszem -było to, co w jakiś sposób podobne jest do ja­
k ie jś prawdy, bo przecież i to jest praw da swego rodzaju; po drugie nie­
praw dą jest, że uznawali fałsz, który nazywali .prawdopodobieństwem;
w rzeczywistości nie uznawali oni niczego i twierdzili, że mędrzec na nic
-jmie wyraża zgody. Ponieważ jednak to właśnie prawdopodobieństwo na­
by w a li także wiarygodnością (p r o b a b ile = to, co ¡jest godne uznania),
«dlatego tak o nich powiedziałem.“
zianiu, ubierając myśli w bogatą i ozdobną szatę. A jed­
nak podmuchy tej nadętej próżności Cycerona dostatecz­
nie rozwiały poglądy słomianego platonika, Antiocha (ba
wśród zniewieściałych ludów trzody epikurejczyków roz­
ścieliły swoje słoneczne legowiska).1 Antioch był słucha­
czem Filona, człowieka, jak sądzę, bardzo ostrożnego, któ­
ry zaczął już jakby otwierać bramy pokonanym wrogom
i na powrót’ doprowadzać Akademię i jej prawa do auto­
rytetu Platona. Próby te podejmował przedtem również
Metr odor,1
23
' który, jak mówią, pierwszy ujawnił, że aka­
demicy nie z przekonania wyznawali zasadę zupełnej nie-
poznawalności, lecz przyjęli ją z konieczności, jako broń
przeciw stoikom. Antioich więc, jak zacząłem mówić, pa
kursie filozofii u akademika Filona i stoika Mnezarcha,5
wśliznął się, rzekomo jako sprzymierzeniec i obywatel, do
starej Akademii i pod pozorem, że brak jej obrońców i że
jej bezpieczeństwo polega li tylko na braku nieprzyjaciół,
wniósł do niej nie wiem już jakie zło wygrzebane z po­
piołów stoickich, które miało zbezcześcić przybytek Plato­
na. Lecz Filón, porwawszy ponownie za tamtą broń, sta­
wiał mu opór aż do śmierci. Ostatnie ślady wpływów An­
tiocha zniszczył nasz Tuliusz, nie mogąc ścierpieć, żeby za>
jego życia została obalona lub skalana jakakolwiek z jega
ukochanych idei. Gdy w niedługim czasie znikł wszelki
upór i zaciętość, prawdziwe oblicze Platona, które jest*
czymś najbardziej czystym i świetlistym w filozofii, roz­
darło chmury błędu i zabłysło przede wszystkim u P lo -

1 Tekst w tym miejscu ¡nie jest zupełnie jasny. Epitet „słomiany,


plato nik“ (fa e n e u s P la t ó n ic a s ), jakim Augustyn o.bdarza Antiocha, odnosi
się zapewne do wielkiej ilości elementów stoickich w doktrynie Antiocha>
(por. np. Cycero, A c a d é m ic a 2, 43: g e r m a n is s im u s S to icu s, si p a u c a m u ~
ta sset). Zdanie nawiasowe należy prawdopodobnie rozumieć jako cha­
rakterystykę prądów filozoficznych panujących wśród ówczesnych G rek ów
(„zniewieściałe ludy“ — d e lic io s i p o p u li), wśród których zdaniem Augustyna?
przeważałby w czasach Cycerona epikureizm, nie interesujący się zasad­
niczo najważniejszymi problemami dyskutowanymi w Akademii, tak że?
wyłącznie na gruncie filozoficznej literatury łacińskiej mógł się rozegrać
ten ostatni akt walk wszczętych w łonie Akadem ii przez Greków.- Słowa?
Ujęte w nawiasy w takiej .interpretacji nawiązują bezpośrednio do słów;
„Spór ten przetrwał do naszego Cycerona już w stanie zupełnego osłabię- •
nia, aby owionąć ostatnim tchnieniem literaturę łacińską/''
2 -Metro do r z e ' Stratopikei w Karli, uczeń Kameadesa, do którego1
szkoły przeszedł od epikurejczyków (por. Cycero, D e o ra to re 1, 11, 45; Aca­
démica 2, 6, 16; Diogenes Laertibus 10, 9).
3 Uczeń Panaitiosa, scholarcha Stoi około 110 r. przed Chr.
iyna. Między tym platonikiem a1jego mistrzem widziano
takie podobieństwo, że możpa było uważać ich za współ­
czesnych. A le rozległość czasu, która ich dzieli, kazała
przypuszczać, że Platon odżył w Plotynie.1

Praw dziw a filozofia .

X IX — 42. Toteż teraz wśród filozofów widzimy pra­


w ie tylko cyników, perypatetyków lub platoników; cyni­
ków wprawdzie tylko dlatego, że lubią oni pewną wolność
i swobodę życia. Natomiast gdy chodzi o wykształcenie,
naukę i moralność, które zaspokajają duchowe potrzeby
człowieka, .nie brakło wnikliwych i inteligentnych ludzi,
którzy głosili w swoich rozprawach, że Arystoteles i Pla­
ton do teigo stopnia zgadzają się^ze-$obą,1
2 że tylko niedo-
.świadczeni i niezbyt uważni mogą widzieć między nimi
hóżnice. Dzięki nim po wielu wiekach i wielu sporach za­
rysował się jasno, jak sądzę, jeden system prawdziwej fi­
lozofii. Filozofia ta nie dotyczy tego świata •— taką wiara
nasza słusznie pomija — lecz tamtego drugiego, duchowe­
go świata. Nie pomogłaby cała subtelność naszego rozu­
mu, żeby przywieść do" mego dusze zaślepione różnego ro­
dzaju błędami i skalane w najwyższym stopniu brudem
.cielesnym, gdyby Bóig najwyższy, pełen miłosierdzia
względem swego ludu, nie zniżył powagi swego- Bożego
rozumu aż do cielesnej natury człowieka. Wpływając na
te dusze nie tylko przez pouczenia, lecz także przez swe
^czyny, dał im możność wrócić do siebie samych i ponownie
•skierować wzrok na ojczyznę, bez uciekania się do szkol­
nych sporów i dyskusji.

1 W R etractationes 1, 1,. 4 Auguistyn.odwołuje te pochwały pad" adre­


sem Platona i neoplatoników stwierdzając, że w platonizmie istnieją
ż punktu widzenia doktryny chrześcijańskiej błędy zasadnicze.
2 Por. Cyeero, A cad em ica 1, 0.8.
Zakończenie

W iara i rozu m ja k o dwie d ro g i poznania.


P la to n — m istrzem poznania rozum ow ego.

X X — 43. Takie oto prawdopodobne poglądy wyrobiłem


sobie na razie, jak umiałem, na temat akademików. Jeśli
są one fałszywe, nic mnie to nie obchodzi, gdyż wystarcza
mi, że już nie sądzę, iż człowiek nie może. znaleźć prawdy.
Ktokolwiek zaś sądzi, że akademicy myśleli w ten sposób,
niech posłucha samego Cycerona. Mówi on, że akademicy
mieli zwyczaj ukrywania swojej nauki i zwykle odsłaniali-
ją tylko temu, kto przeżył z nimi do starości.1 Jaka jest
ta nauka, sam Bóg raczy wiedzieć; sądzę jednak, że jest
to nauka Platona.
' A le posłuchajcie kilku słów na temat moich planów:
Jakkolwiek przedstawia się mądrość ludzka, widzę, że je j
jeszcze nie znam. Sądzę jednak, że w wieku trzydziestu-
trzech lat nie powinienem tracić nadziei, że ją kiedyś po--
siądę. Wzgardziwszy wszystkim, co w oczach ludzkich
uchodzi za dobro, postanowiłem oddać się jej szukaniu.
Ponieważ od tego dążenia odstraszały mnie w dużym
stopniu argumenty akademików, dostatecznie, jak myślę,
zabezpieczyłem się przeciwko nim dzięki tej dyskusji. N ik t
nie wątpi, że dwa czynniki są motorem naszego poznania
— autorytet i rozum. Ja przyjąłem jako stałą zasadę nie
odstępować w żadnym wypadku od autorytetu 'Chrystusa,
bo nie widzę większego autorytetu. Tę zaś wiedzę, którą
trzeba zdobywać przez subtelne rozumowania (bo takie
już mam usposobienie, że palę się do poznania prawdy
nie tylko przez wiarę, lecz także rozumem), spodziewam
się znaleźć na razie w szkole Platona, a to nie sprzeciwia
się naszej wierze.
44. W tej chwili młodzi ludzie zauważyli, że skończy­
łem. Mimo że nastała już noc i że nasz pisarz notował
ostatnie uwagi przy świetle lampy, oczekiwali w napięciu,
czy Alipiusz zapowie odpowiedź przynajmniej na inny
dzień. Wobec tego Alipiusz zabrał głos.
1 Potr, Cycero, A cad em ica £ragm, 21 Mtiiller.
Gotów jestem twierdzić — rzekł — że nic nigdy
nie odpowiadało tak bardzo moim pragnieniom jak to, że
wychodzę .pokonany z dzisiejszej dyskusji, I nie sądzę,, że
tylko sam powinienem cieszyć się z tego. Podzielę moją
radość, z wami, którzy byliście moimi przeciwnikami lub
naszymi sędziami. Być może, że sami nawet akademicy
pragnęli, żeby ich potomkowie zwyciężali ich w ten spo­
sób. Bo czy mogliśmy spotkać się z czymś przyjemniej­
szym jak wdzięczna forma tego wykładu, bardziej prze­
myślanym jak jego treściwe zdania, z czymś, co by tchnę­
ło żywszą życzliwością, zdradzało głębszą wiedzę i bogat­
sze doświadczenie? Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie
coś takiego? Po prostu nie mogę dość nadziwić się, że tak
dowcipnie potraktowano kwestie przykre, że okazano tyle
męstwa w beznadziejnych sytuacjach, tyle umiarkowania
w wyrażaniu własnych przekonań i z taką jasnością przed­
stawiono to, co było ciemne. Dlatego, moi towarzysze,,
swoje oczekiwanie, którym chcieliście mnie zmusić do od­
powiedzi, zwróćcie wraz ze mną z pewniejszą nadzieją do
nauki. Mamy wodza, który, idąc już za znakami Boga>
doprowadzi nas do samych tajemnic prawdy.
45. Na twarzach młodych ludzi ukazał się wyraz w y­
wołany jakimś dziecinnym gniewem, że Alipiusz najwi­
doczniej ■nie zamierza dać odpowiedzi. Widząc to powie­
działem z uśmiechem:
— Czy Zazdrościcie mojej chwale? Nie boję się A li-
piusza, ponieważ jestem już spokojny o jego stałość.
Chcąc, abyście i w y mi dziękowali, uzbroję was przeciwko
temu, który zawiódł tak wielkie wasze oczekiwania. Czy­
tajcie Académica Cycerona. Jeśli stwierdzicie, że Cycero
pokonał moje dziecinne rozumowanie1 —■ a cóż łatwiej­
szego — ■zmuście Alipiusza, by bronił mojej mowy prze­
ciwko niezwyciężonym argumentom Cycerona. Tę nie­
wdzięczną zapłatę oddaję ci, Alipiuszu, za twoje fałszywe
pochwały.
Na tym zakończyliśmy ten wielki spór, nie wiem
wprawdzie, czy w sposób definitywny, spokojniej jednak
i szybciej, niż przypuszczałem.

1 W R etractationes X, 1, 13 odwołuje Augustyn wyrażenie, którego


użył w tym miejscu: ,,dziecinne rozumowanie“ (nugae) zaznaczając, że
argumenty, które wytoczył {przeciwko akademikom, ¡bynajmniej nie są
nieistotne i słabe, co teraz raz jeszcze, pisząc te Sprostow ania, potwierdza.
O PO RZĄD KU

D ia lo g O porządku (De ordine) powstał przy końcu roku 386,


a odtworzone w nim dyskusje miały miejsce — jak wskazują sło­
wa Augustyna z Retractationes (1, 3, 1) — w przerwie między roz­
mowami na temat akademików, tj. przed ukończeniem trzeciej
księgi Przeciw- akademikom.
Centralnym zagadnieniem dialogu jest problem Opatrzności
i ładu w e wszechświecie oraz wiążący się z tym problem istnienia
.i pochodzenia zła. „Świat nie jest strzępem źle napisanej tragedii“
— m awiał już Arystoteles podkreślając obecność harmonii i ładu
w e wszechświecie. Św. Augustyn próbował wyjaśnić współistnie­
nie tego 'ładu ze złem, wyłam ującym się jak gdyby z ogólnego
.porządku natury. Jeżeli istnieje Opatrzność i jeśli Bóg spraw uje
rządy nad światem, to zagadnienie zła staje się jednym z n aj­
bardziej niepokojących i narzucających się um ysłowi ludzkiemu
problemów.
Bóg nie jest twórcą złą, a -jako* byt absolutny nie ma prze­
ciwieństwa na miarę swego bytowania. Pojęcie zła jako rzeczy­
wistej potęgi przeciwstawnej Bogu jest jednym z. wypaczeń myśli
chrześcijańskiej, które Augustyn, zryw ając z manicheizmem, zde­
cydowanie odrzucił.
W jaki sposób jednak wytłumaczyć zło i wszystkie jego prze­
ja w y , które codziennie napotykamy, i jak pogodzić je z porząd­
kiem wszechświata, który stale obserwujemy?
W dialogu O porządku stawia sobie Augustyn to pytanie, pod­
kreśla jego wagę i znaczenie, nie dajevjednakże na nie ostatecznej
i w yczekującej odpowiedzi Znane w filozofii augustyńskiej roz­
wiązanie problemu zła (zło ontologicznie jest niebytem, zło m o-
jrałne ma swóje źródło w wolnej wo-li i skażonej przez .grzech na­
turze człowieka) jest wynikiem dalszego rozwoju doktryny św,
144 .'Augustyna. Znalazło ono swe pełne rozwinięcie w dialogu O w oi-
nej woli (De libero arbitrio) oraz w dziele O naturze dobra (D e
natura boni). Niniejszy traktat jest (dopiero zapowiedzią rozwią­
zania tych zagadnień.
W śród w ielu rozm ów odbiegających często od zasadniczego
tematu w yłaniają się myśli, które pozw alają domyślać się kierunku
dalszych rozważań. Giną one często w powodzi dygresji; odnosi
się wrażenie, że -dialog traktujący o porządku jest, jeśli idzie
o treść, idziwnde nieuporządkowany.
Św. Augustyn zauważa to sam w Retractationes i wyjaśnia,
że problem zła i Opatrzności zbyt trudny był -dla jego współroz-
m ówców i -dlatego- zadowolił się kierowaniem dyskusji tak, aby
przedstawić uczniom porządek poznawania rzeczywistości i nauczyć
ich przechodzenia od tego, -co poznawalne zmysłowo, do p ra w d nie-
cielesnych i poznawalnych umysłowo. Ten porządek studiów przy­
gotowuje do zrozumienia zła a porządku poprzez zrozumiecie pro­
blemu jedności'. Wznosząc się powoli -od rzeczy (cielesnych do nie-
cielesmyeh przechodzimy od tego, co złożone i wielorakie, do> jed ­
ności. Jedność jest kluczem do zagadnienia ładu; pojęcie jedności
stanowi też ogniwo* wiążące rozmowy -całego dialogu.
Pierwsza księga traktuje o zagadnieniu Opatrzności i ładu.
Zrozumienie jedności bytu absolutnego prowadzi nas do wniosku,
że Bóg nie jest i nie może być twórcą zła. Jeśli na nie zezwala,
to włącza je do ogólnego porządku tak, że wychodzi to na pożytek
całości. Trzeba odpowiedniej perspektywy i głębszego* spojrzenia,
aby w tym, co różnorodne, dopatrzyć się- jedności i ładu, który
wym aga przecież różnorodnych i nierównych między sobą ele­
mentów. Kłócące ¡się ze sobą elementy można uważać za złe tylko
wtedy, gdy się je rozważa w oderwaniu od -całości.
Słuszne te uw agi nie wyczerpują, jak powiedziano, złożonego
zagadnienia, Trzeba stwierdzić raz jeszcze, że problem zła poru­
szony w tym -dziełku pozostaje -otwarty, ¿¡najdzie on swe rozwi­
nięcie -dopiero w -dialogu O wolnej woli napisanym w latach
388— 395, a więc w -dziesięć prawie lat po .postawieniu tej kwestii'
w dziele O porządku.
Księga -druga zajm uje się zagadnieniem łączności mędrca
z Bogiem i określa porządek studiów, jaki winno się zachować
w. nauce, .jeśli m a ona prowadzić do właściwych rezultatów: do
zrozumienia pojęcia jedności
Nieodzownym •warunki-em poznania -jedności i piękna świata
jest przede wszystkim zaprowadzenie jedności w sobie samym.
Cały nasz wysiłek poznawczy ma na uwadze nie tylko cel teore­
tyczny, lecz i praktyczny: jest nim zaprowadzenie ładu wewnętrz-0
1

10 — Sw. Augustyn, ifcom. I.


negso w samym sobie. Um ożliwi to raam poznanie łaidu w e w szach-
świecie.: Poznanie siebie pogłębi naszą wiedzę o świacie, istotną.
bowiem przyczyną błądzenia — po-wie św. Augustyn na początku
tego (dialogu — jest to, że -człowiek nie zna samego siebie.
Droga do poznania prawdy wiedzie poprzez w ysiłek rozu­
mowy i rozumne uznanie autorytetu Bożego. W -dialogu O porządku,
postawi Augustyn po raz pierwszy wyraźnie problem rozumu
i autorytetu, który rozwinie później w -dziele De utilitate credendL
Jaki stosunek zachodzi, między rozumem a autorytetem? Przede
wszystkim stosunek harmonijnej współzależności. W praw dzie teore­
tycznie rozum jest niezależny w swym poznaniu od autorytetu
i w rzeczywistości stoi on na pierwszym miejscu, bo naw et przy­
jęcie «czegoś na idrodze autorytetu zakłada ^czynności rozumu, tym
niemniej dopiero przyjęcie Bożego autorytetu otwiera pełne per­
spektywy przed rozumem i -umożliwia m u trw ałe osiągnięcie
. prawdy.
W 'dialogu O porządku przew ijają się w ten sposób — co
praw da w formie nieustalonej i ¿skażonej często duchem neopla-
tonizmu — myśli, które stanowią najistotniejsze założenie nauki
św. Augustyna.

O PO RZĄD K U *

Księga pierwsza

Wstęp

B e d y k a c ja d ia lo g u Z e n o b i u s z o w i P o z n a n i e p a n u ją c e g o w e w s z e c h ś w ie c ie :
p o rz ą d k u , /k t ó r y m k ie r u je B ó g , m o ż liw e je s t t y l k o d la d u s z y s k u p io n e f
w s o b ie, o g a r n ia ją c e j n ie s z c z e g ó ły , a le ca ło ść r z e c z y . ,

I— 1. Trudno jest, Zenobiuszu,1 pojmować i rozumieć


, każdemu bieg spraw fiasnych; tym bardziej trudną*i
*) N O T A E D Y T O R S K A : Przypisy do umiejezeigo dialogu o z n a c z o n e j)
opracował ks. dr W acław Eiborowicz.
i Zenobiusz — przyd-aciel Augustyna* z : którym dyskutował on
w Mediolanie problem ładu. Pod wpływ em poematu Zenobilisza na temat
146' ładu podjął Augustyn -dyskusję stanowiącą treść niniejszego dialogu,
i rzadko dostępną ludziom rzeczą jest zrozumieć i obja­
śniać porządek wszechświata, którym jest utrzymywana
w ładzie i rządzona ziemia. Nadto-, jeśliby nawet ktoś mógł
to osiągnąć, nie zdołałby znowu dla tych boskich i tajem­
nych spraw znaleźć godnego — ze względu na zasługi
w życiu czy też stan wykształcenia — słuchacza. Mimo.
to jednak niczego bardziej chciwie nie pragną wszystkie
znakomite umysły, niczego bardziej nie starają się pozna-
wać i zgłębiać ci, którzy patrzą na trudności i burze tęga
życia z podniesioną głową — jak tego właśnie, w jaki spo­
sób, chociaż Bóg opiekuje się sprawami ludzkimi, sprawy
te są zawsze tak pełne przewrotności, że wydaje się, iż
nie można przypisyw ać'jej ani zrządzeniom Bożym, ani
nawet zrządzeniom stworzeń, gdyby taka władza była im
dana. Dlatego też ci, którzy zajmują się tymi sprawami,*
stają niejako przed koniecznością uznania, że albo- Opa­
trzność Boża nie sięga aż do tych spraw najdalszych
i najmniejszych,1 albo też, że wszelkie zło dochodzi do
skutku właśnie z woli Bożej. Obydwa zdania są bluźnier-
cze, lecz bardziej to drugie. Bo wprawdzie jest niedorzecz­
nością i zarazem wielkim niebezpieczeństwem dla umysłu
wierzyć, że Bóg zaniedbuje cokolwiek, nikt jednak nawet
między ludźmi nigdy nie winił drugiego za bezsilność,
a zarzut niedbalstwa jest znacznie mniej ciężki niż złości
i okrucieństwa. Toteż rozum, który nie zapomina o czci
należnej Bogu, zmuszony jest utrzymywać raczej, że alba
rzeczy ziemskie nie mogą być kierowane1przez niebo, albo
że niebo je zaniedbuje i pogardza nimi/a nie, że rządzi
nimi tak, iż wszelkie skargi przeciw Bogu są lekkim
i usprawiedliwionym przewinieniem.
' ■ 2. Czy jednak istnieje ktoś o umyśle tak zaślepionym,
że waha się przypisywać potędze i panowaniu Bożemu
jakiś rozumny czynnik w, ruchu ciał, niezależny od plano­
wania i woli ludzkiej? A może jednak wskutek* przypadku
wykształcone zostały ciała nawet tych najmniejszych
stworzeń według tak stałych i dokładnych wymiarów?
albo może ktoś zgodziłby się, że rozum dokonał tego, co-
mu się wydaję niemożliwe z przypadku? albo też kierując,
się jakimś błędnym mniemaniem odważymy się może od­

1 Wyrażenie wzdęte z Piotyma. Ciało (jest kresem emanaegi bytu i stoi


na. granicy niebytu. 147
ii*
dzielić od tajemnej władzy majestatu ten porządek w całej
przyrodzie, który podziwiamy na każdym kroku, a który
nie jest wynikiem ludzkiego działania? A oczywiście zbyt
wiele pytań nastręcza właśnie taki fakt, że «ciało pchły
jest tak zadziwiająco ukształtowane i zorganizowane,
podczas gdy życie ludzkie obraca się ciągle w zmienności
niezliczonych burz. Lecz w ten sposób, jeśliby ktoś tak
mało spostrzegał, że zdołałby na' mozaikowej posadzce
objąć wzrokiem tylko jedną kostkę na raz, mógłby zarzu­
cić mistrzowi rzekomą nieznajomość zasad prawidłowego
rozmieszczenia, a to dlatego, że różnorodność kamyków
wydaje się chaotyczna temu, kto nie może jednocześnie
dostrzec i ocenić ozdób połączonych w jedną harmonijną
i piękną całość. Otóż to właśnie przydarza się zbyt mało
wykształconym ludziom, którzy są niezdolni słabym umy­
słem objąć i rozważyć jedność i harmonię wszystkich rze­
czy i jeśli ich razi jakiś szczegół, to ponieważ ten szczegół
jest w stosunku do ich sposobu myślenia czymś wielkim,
uważają, że to w rzeczach tkwi jakaś wielka brzydota.
3. Najważniejszą przyczyną tego błędu jest to, że
człowiek nie zna samego siebie.1 Ażeby jednak się poznać,
trzeba długo przyzwyczajać się do uciekania od zmysłów,
do skupiania swego umysłu i zamykania go w sobie.
Osiągają to tylko ci, którzy albo w samotności wypalają
rany niepewnych poglądów, zadane przez bieg spraw ży­
cia codziennego, albo leczą je szlachetnymi naukami.1
2
JI. Otóż umysł tak oddany sobie rozumie, na czym po­
lega piękno wszechświata. Imię swoje zawdzięcza on jed­
ności 3. Dlatego właśnie nie -może go oglądać dusza, która
stara się ogarnąć wiele rzeczy i zubaża się przez zachłan­
ność, nie wiedząc, że może uniknąć ubóstwa tylko od­
dzielając się od ,,tłumu“ . Mówiąc o ,,tłumie“ nie mam
na myśli ludżi, lecz wielość wszystkiego, co podpada pod
zmysły. Nic dziwnego, że im więcej dąży umysł do objęcia
wielu rzeczy, tym większy odczuwa niedostatek. W każ­
dym kole o dowolnej wielkości jeden jest punkt środko­

1E r r o r is m a x im a causa est, ą u o d h o m o s ib i ip s e eśt in c o g n it u s .


2 W o r y g /^ d is c ip lin a e lib e r a le s — utożsamiają się u Asugustyna
często z pojęciem sztuk wyzwolonych (a r te s lib e r a le s : gramatyka, dialek-
tyka, retoryka, geometria, arytmetyka, astronomia, muzyka), tzn. takich,
umiejętności, które nie wym agały dla swego wykonania wysiłku fizycznego.
3 U n iv e r s u m —- to, co zwrócone jest do jednego.
wy, w którym wszystkie punkty się zbiegają i który geo­
metrzy nazywają centrum,1 chociaż można dzielić cały
okręg na niezliczone części, tylko ten jeden jest punkt, od
którego' pozostałe są równo odległe i który panuje nad
wszystkimi jakby jakimś prawem równości* Wychodząc
z "niego, by się skierować w j edną stronę czy w drugą,
tracisz wszystko szukając zbyt wiele. Tak i umysł, roz­
proszony, gubi się w jakiejś niezmierzoności i cierpi praw­
dziwe ubóstwo, bo jego natura zmusza go szukać wszędzie
jedności, a wielość nie dozwala jej odnajdywać.
4. Lecz cóż znaczy to, co powiedziałem? Jaka jest przy­
czyna błądzenia umysłów? W jaki sposób wszystkie rze­
czy tworzą harmonijną jedność i są doskonałe, a jedno­
cześnie musi się unikać grzechów? 1 2 Zrozumiesz to z pew­
nością, mój Zenobiuszu. Znam ja dobrze twoje uzdolnie­
nia, twój umysł miłujący piękno wszelakie, wolny od bru­
dów i rozpasanych żądz. To zapowiedź twojej przyszłej
mądrości, przeznaczonej ci w imieniu prawa Bożego prze­
ciwko zgubnym żądzom, abyś zwodniczymi rozkoszami
znęcony nie zaniechał twej sprawy;-; bo też nie ma ha­
niebniejszego i bardziej niebezpiecznego przestępstwa.
Zrozumiesz więc to, wierz mi, kiedy przyłożysz się do
nauki, która oczyszcza ,i uszlachetnia duszę, przedtem zu­
pełnie niezdatną do przyjęcia Bożego ziarna. Ta książka
dostatecznie, jak sądzę, nauczy cię, jaki jest wszechświat,
jakiego domaga się porządku, co rozum obiecuje pilnym
i dobrym ludziom, a także jakie życie Wiedziemy my, przy­
jaciele twoi, i jaki pożytek czerpiemy ze szlachetnego od­
poczynku. Droższe w nich dla mnie twoje imię niż moja.
własna praca, zwłaszcza jeśli ty wybierając lepsze rzeczy
zechcesz włączyć się i przystosować do tego porządku*
o którym do ciebie piszę.
5. Kiedy choroba gardła zmusiła mnie do przerwania
wykładów,3 ja, który jak wiesz już i bez takiej koniecz­
ności usiłowałem uciec do filozofii, natychmiast udałem się
do w illi naszego "przyjaeiefla . Werekundusa. Czy mam

1 Por. Cycero, Tusculanae disputationes 1, 10.


2 W edług Augustyna zło mieści się wprawdzie w najogólniejszym
porządku wszechświata, jednakże samo czynienie zła jest zakazane i w y ­
kluczone z tego porządku, którym rządzi Opatrzność.
3 C h odzi'o w ykłady z . retoryki,. które Augustyn prowadził w Me­
diolanie.
oznajmić; że mnie chętnie przyjął? Znasz dobrze jego życz­
liwość dla wszystkich, a szczególnie dla mnie. Tak roz­
prawialiśmy o wszystkim, co wydawało nam się użyteczne.
Przy dysputach towarzyszył nam stenograf, który wszyst­
ko notował. Widziałem, że to pomaga memu osłabionemu
zdrowiu. Mówiłem bowiem uważnie i powoli i .dzięki
temu w czasie dysputy unikałem.nadmiernego wysiłku.
Równocześnie była z tego taka korzyść, że jeżeli chcie­
liśmy coś z naszej dysputy zapisać, nie trzeba było mówić
inaczej ani wysilać pamięci. Moimi towarzyszami byli:
Alipiusz i brat mój Nawigiusz, Licencjusz, który z zapa­
łem oddawał się poezji, a wojsko oddało nam także Tryge-
cjusza, który jak weteran polubił historię. W fen sposób
mieliśmy od razu już pewne rzeczy utrwalone na piśmie.

Zagadmenie porządku i przyczyny

Istn ien ie porządku jes t rzeczą pewną.

III— 6. Pewnej nocy nie spałem, jak zwykle, i rozwa­


żałem sobie w milczeniu sprawy, które nie wiem skąd
przychodziły mi na myśl; pragnienie znalezienia prawdy
było tak silne, ze bezsenność weszła u mnie w zwyczaj;
toteż jeśli -miałem jakieś kłopoty, zawsze spędzałem na
rozmyślaniu albo pierwszą, albo drugą, ale w każdym
razie połowę nocy. Nie pozwalałem też, żeby mi w sa­
motnym rozmyślaniu przeszkadzały nom e prace młodzień­
ców; pracowali oni przecież eały .dzień ¡tak wiele, że zby­
tecznym wydawało m i się, żeby także noc zużywali na
trud nauki. Poza tym otrzymali ode mnie radę, by zaj­
mowali się czymś poza książkami i żeby każdy z nich
przyzwyczajał się do obcowania z samym sobą' Otóż, jak
rzekłem, nie spałem, gdy nagle szmer wody, która prze-
150 pływała za łaźnią, zaprzątnął mój słuch i bardziej niż
zazwyczaj przykuł moją uwagą. Bardzo dziwne wydawało
mi się, że ta-sama woda spadając na kamienie rozlega się
tonem -raz wyraźniejszym, to znów bardziej stłumionym.
Zacząłem pytać samego siebie o przyczynę. Przyznaję, że
nic mi nie ‘p rzychodziło na myśl. Nagle Lieencjusz uderzył
w jakiś drewniany sprzęt, aby 'odpędzić od swego łóżka
natrętne myszy, polne, i przez to dał znać, że i on <czuwa.
W tedy rzekłem do niego:
■. ■— Licencjuszu, czy zauważyłeś (bo widzę, że twoja
Muza zapaliła ci płomień do p racy1) nierównomierny
dźwięk tej wody w kanale?
— Tak — odrzekł — to dla mnie nie nowina. Bo gdy
raz zbudziwszy się z pragnieniem pogody nasłuchiwałem,
czy deszcz nie pada, tak samo dźwięczała ta woda jak
teraz. -
Potwierdził to Trygecjusz. Leżał i on w swym łóżku
w tej samej izbie i czuwał, a my nie wiedzieliśmy o tym,
bo panowały ciemności, których w Italii nie mogą unik­
nąć nawet ludzie bogaci.
7. Gdy więc ujrzałem, że cała prawie nasza szkoła —
bo Alipiusz i Nawigiusz poszli "do miasta — również o tej
•porze nie śpi, i mnie zachęcił ów bieg wody, żeby coś o nim
powiedzieć.
— Jaka — spytałem — jest według was przyczyna
tego, że tak zmienia się ten dźwięk? Trudno bowiem po-
myśleć, żeby ktoś o tej porze przeszkadzał tylekroć bie-
gowi tej wody, przechodząc lub myjąc w niej coś.
-T- Czyż nie sądzisz — rzekł Lieencjusz — że to liście,
które na jesieni stale i obficie spadają na ziemię, dostają
się do wąskiej rury? Bieg wody spycha je dalej, gdzie
znów gromadzą się i tamują jej drogę. A może coś innego
-dzieje się wskutek różnych przypadkowych ruchów pły­
wających liści, co ma jednak podobne znaczenie dla tego
spływania wody, raz powstrzymywanego, raz swobodnego.
Wydało mi się to prawdopodobne, gdyż nie miałem
innego wyjaśnienia, i chwaląc bystrość Licencjusza w y z n a ­
łem mu, że chociaż długo się zastanawiałem, nie znalazłem
żadnej przyczyny.i

i W R e t r a c t a U o h e s 1, 3, 2 wyrzuca sobie Augustyn, że użył w tym


miejscu słowa Muza. 15L
8. Po krótkim milczeniu odezwałem się:
— Słusznie, żeś się niczemu nie dziwił i w skupieniu
trzymałeś się Kaliopy.1
— Słusznie — potwierdził Licencjusz —- lecz teraz
ty wyraźnie dałeś mi wielki powód do zdziwienia.
—■ Jakiż to? — zapytałem*

— Taki — odparł — żeś ty się tym zdziwił.
— A skądże — powiadam —- rodzi się zdziwienie?
Jaka jest matka tego błędu,1 2 jeśli nié rzecz niezwykła,
przeciwna oczywistemu porządkowi przyczyn?
— Że przeciwna oczywistemu porządkowi, na to się
zgadzam — odpowiedział — bo zresztą wydaje mi się, że
wbrew porządkowi nic się nie dzieje.
Tu ja, pobudzony nadzieję żywszą niż zwykle, kiedy
o coś pytałem, ponieważ umysł młodzieńca, niemal że do­
piero wczoraj zwrócony ku tym sprawom, pojął rzecz tak
ważną, i to od razu, choć przedtem nigdyśmy o tym nie
rozprawiali, powiadam:
— Dobrze, doskonale, ale doprawdy uświadomiłeś so­
bie rzecz wielkiej wagi, zdobyłeś się na wielką śmiałość;
wierz mi, wychodzisz daleko poza Helikon,3 na którego
wierzchołek usiłujesz się dostać jak do nieba. Lecz prag­
nąłbym, byś bronił swego zdania, bo ja będę próbował
je obalić. .
. Na to Licencjusz;
— Zostaw mnie teraz w spokoju, proszę cię, bo umysł
mój pochłonięty jest czym innym.
Wtedy ja, bo!jąc się trochę, aby, całkowicie żądzą
poezji pochłonięty, nie oddalił się zbytnio od filozofii, tak
mówię:
— Gniewa mnie, że śpiewając i zawodząc w różnych
metrach gonisz za swoimi wierszydłami, [które usiłują
wznieść między tobą a prawdą mur potężniejszy niż mię­
dzy twoimi kochankami, bo oni wzdychali do siebie przy­
najmniej przez szczelinę w murze. . ' •
A on wtedy, właśnie miał zamiar pisać o P yr amie.4

1 Muza poezji epicznej..


2 W R etractationes (1, 3, 2) wyrzuca sobie A u ip styn io określenie
zdziwienia (jako błędu, które przejął niewątpliwie - od stoików.
3 Góra w Beocji, siedziba Muz.
4 Opowieść o Pyram ie i Tysbe to histoiria -nieszczęśliwych kochanków-
152 Por. Owidiusz, M e ta m o rfo z y '4, 55 ns.
9. Ponieważ powiedziałem to głosem bardziej suro­
wym, niż się spodziewał, milczał przez chwilę' A ja już:
zrezygnowałem z rozpoczętej dyskusji i wróciłem do
swoich myśli, aby na próżno i nadaremnie nie zaprzątać
zajętego. Wtedy on odezwał się znowu:
— Zdanie „ja w moim dowodzie biedny jestem jak
mysz“ równie trafnie, jak było powiedziane u Terencjusza,
teraz mogę powiedzieć o sobie. Lecz to, co fam powie­
dziano na końcu, może się jednak nie sprawdzi. Tamten
mówi „dzisiaj zginąłem“ 1 — a ja może dzisiaj się odnaj­
dę. Jeśli bowiem nie lekceważycie tego-, że zabobonni mają
zwyczaj również z myszy wróżyć, jeśli wywołanym przeze
mnie hałasem, który wskazał ci, że .czuwam, skłoniłem tę
mysz czy szczura, żeby sobie rozsądnie poszedł do swojej
komórki i tam spokojnie siedział — dlaczegóż mnie sa­
mego dźwięk twego głosu nie mógłby nakłonić, abym ra­
czej filozofował, niż pisał wiersze? Bo filozofia to praw­
dziwe i trwałe nasze mieszkanie, jak dzięki twemu co­
dziennemu dowodzeniu już zacząłem wierzyć. Dlatego
jeśli nie jest ci to przykre i sądzisz, że powinno tak się
stać, pytaj, o co chcesz; będę bronił, jak mogę, porządku
rzeczy i będę twierdził, że nic nie może się stać poza po­
rządkiem. Jestem bowiem tak mocno przekonany o istnie­
niu. porządku, że choćby mnie nawet ktoś w tej dyspucie
pokonał, to i tego nie przypiszę żadnemu przypadkowi, lecz
porządkowi rzeczy, ponieważ nie sama sprawa, lecz Licen-
cjusz będzie pokonany.
IV — 10. Z radością powróciłem do nich. Zapytałem
Trygecjusza.
— Cóż ty myślisz?
— Jestem bardzo skłonny — odparł — popierać po­
rządek; mimo to jednak nie mam pewności i pragnę, żeby
rzecz tak ważna jak najsumienniej była przedyskutowana.
_— Zatem poparcie twoje — powiedziałem — miałaby
tamta strona; a co do niepewności, uważam, że jest ona
wspólna tobie, Licencjuszowi i mnie.
— Ja — powiada Licencjusz — jestem najzupełniej
pewny swego zadania. Czemuż bowiem wahałbym się
zburzyć ścianę, o której wspomniałeś, (zanim całkiem się

i Terencęrusz, Eunuch 1024, 153


■wzniesie? Przecież sztuka poetycka nie może mnie tak da­
lece odwrócić od filozofii jak niewiara w znalezienie
prawdy.
Wtedy Trygecjusz zawołał z radością:
— Mamy już coś więcej, Licencjusz nie jest już aka­
demikiem; a przecież on icti zazwyczaj z największym od­
daniem bronił! '
— Zaniechaj teraz tego, proszę cię ■— rzekł Licencjusz
— aby mnie od boskiej sprawy, która zaczyna mi się w y­
łaniać i ku której spragniony -wznoszę się, nie odwróciła
i nie rozproszyła jakaś -chytra i przebiegła sztuczka.
Widząc, że radość moja wzbiera znacznie obficiej, niż
nawet kiedykolwiek odważyłem się pragnąć* z uniesieniem
wypowiedziałem ten wiersz:
„Z pomocą ojca ¡bogów, z pomocą wielkiego Apollina
. zaczynaj<c1
i tak mówiłem dalej:
— Sam doprowadzi, jeśli postępujemy, dokąd rozka­
zuje nam iść i gdzie nam wyznacza siedzibę 1 2 ten, który
daje nam przepowiednie i wnika w nasze dusze. Nie jest
to wcale wspaniały Apollo, który w jaskiniach, górach
i gajach, pobudzony zapachem kadzidła i krwią zabitych
zwierząt, nawiedza natchnionych; to przecież ktoś inny,-
wspaniały, prawdomówny — po cóż niejasne słowa — sa­
ma Prawda; jej wieszczami są wszyscy, którzy mogą być
mędrcami. Dążmy, Licencjuiszu, ufni jej ydelbiciele, i sto­
pami naszymi zduśmy zgubny ogień odurzających pożądli­
wości.

W szystko ma swoją przyczyną .


Porządek rzeczy polega na zazębianiu sią w ielu przyczyn.

11. —- No więc — rzeki — pytaj już, proszę cię. Może


zdołam jakoś wyjaśnić tę wielką rzecz przy pomocy włas­
nych i twoich słów.
1 Wergiliusz, Eneida} 10, 875.
2 Por. Wergilrusz, Eneida 3, 88 ns.
— Powiedz mi przede wszystkim, dlaczego wydaje ci
się, że ta woda wpływa tak zgodnie z porządkiem, a nie
bezładnie. Oczywiście to, że przepływa ona drewnianymi
kanałami i doprowadzana 'jest tu dla naszego użytku,
może mieć związek z porządkiem. Uczynili to bowiem
rozumni ludzie tak, by korzystając z jednego jej biegu
jednocześnie i pili, i m yli się; tak się musiało stać ze
względu na wygody okolicy. Jeśli jednak idzie o to, że,
jak mówisz, liście wpadając tam spowodowały zjawisko,
które wywołało nasze zdziwienie, czy będziemy uważali
tu za przyczynę jakiś porządek rzeczy, a nie raczej przy­
padek?
— Niby to — odparł Licenejusz — komuś, kto jasno
widzi, że nic nie może stać się bez przyczyny, mogłoby
się zdawać, że powinny były albo mogły spadać inaczej,
niż spadały. Cóż, chcesz chyba, żebym opisywał położenie
drzew i gałęzi i sam ciężar, jaki natura dała liściom?
Czyż do mnie nalleży badać szybkość powietrza, które je
unosi, czy mały opór, który im umożliwia spadanie, i róż­
ne sposoby opadania zależnie od pogody, ciężaru, kształtu
liści i innych niezliczonych a tajemnych przyczyn? Nie­
dostępne to sprawy dla naszych zmysłów, głęboko ukryte;
umysł jednak rozumie jakoś, że nic nie dzieje się bez
przyczyny, i to nam na razie wystarczy. Może wprawdzie
ktoś natrętny dopytywać się dalej, jaka była przyczyna,
że tam drzewa, posadzono. Odpowiem, że ludzie mieli na
uwadze żyzność ziemi. Lecz jeśli nie są to drzewa owo­
cujące i z przypadku wyrosły? I tu odpowiem, że zbyt
mało dostrzegamy, albowiem bynajmniej nie przypadkiem
zrodziła je natura. Cóż więcej? Albo przekonajicie mnie, że
cośkolwiek dzieje się bez przyczyny, albo uwierzcie, że nic
nie dzieje się bez określonego porządku przyczyn.
V — 12. A ja mu na to mówię:
i
— Masz prawo nazywać mnie nieznośnym ,,wypyty~
waczem“ , bo czyż nie zasługuję sobie na to miano ja,
który całą walkę stoczyłem, by położyć kres twoim w y­
wodom na <temait Pyrama i Tysbe?' — jednak będę upor­
czywie nadal zadawał ci pytania. Powiedz więc najpierw;:
dla czyjej korzyści stworzyła natura, którą chcesz uwa­
żać za podległą porządkowi, te drzewa nie przynoszące 155
owoców, jeśli już pominę milczeniem cały niezliczony sze­
reg innych spraw?
Gdy Licencjusz zastanawiał się, co na to odpowie­
dzieć, wtrącił Trygecjusz:
— Czy drzewa przedstawiają tylko tę korzyść dla.
ludzi, że rodzą dla nich owoce? Ileż z nich jeszcze poza.
tym pożytku, z ich cienia, drewna, a nawet wreszcie z sa­
mych koron lub liści.
-— Proszę cię — odezwał się wtedy Licencjusz — n ie
odpowiadaj w ten sposób- na jego_ pytania. Można by bo­
wiem wymienić niezliczoną ilość rzeczy, które nie przed­
stawiają dla ludzi żadnej korzyści, albo też korzyść pły­
nąca z nich jest tak utajona i nieznaczna, że ludzie —-
a zwłaszcza my — nie są w stanie ani jej stwierdzić, ani.
udowodnić. Mech nam raczej Augustyn sam dowiedzie,,
w jaki sposób może istnieć coś, co by nie miało swej
" uprzedniej przyczyny.
— Później to zobaczymy — mówię im. — M c mnie-
już bowiem nie zmusza, abym nadal was pouczał, skora
od ciebie, choć wyznałeś, że masz pewność w sprawie tak.
ważnej, niczego- się jeszcze nie nauczyłem, mimo że tak
bardzo pragnę się dowiedzieć i temu jednemu celowi po­
święcam dnie i noce,
13. — Dokąd mnie chcesz zaprowadzić ■ — odparł tam­
ten — i dlaczego? Czy dlatego, że podążam za tobą chęt­
niej niż owe listki za podmuchem wiatru, co je ciska
w płynącą obok strugę, tak jakby to było dla nich za mało*
opaść, a nie dać się nadto porwać jeszcze prądowi wody?
Czy to nie będzie to samo, jeśli Licencjusz zacznie pouczać
Augustyna, i to jeszcze o głównych zagadnieniach filo -
.zofii?
— Proszę cię — mówię mu na to — albo przestań,
siebie tak poniżać, albo mnie tak wywyższać. W dzie­
dzinie, filozof ii jestem bowiem i ja dzieckiem i kiedy o coś-
pytam, niezbyt troszczę się o to, czyimi ustami odpowiem
mi Ten, który codzień wysłuchuje mych westchnień; są­
dzę zresztą, że i ty również kiedyś staniesz się Jego po­
słańcem głoszącym Jego słowa, a być może, że to „kie­
dyś“ jest niedalekie. A le przecież nawet ludzie nie ma­
jący, zupełnie nic wspólnego z filozofią mogą nauczyć nas
156 czegoś, .gdy więzami rzucanych pytań przykuci zostaną
niejako do grona dyskutujących osóib. A takie „coś“ to
nie mało. Czy nie dostrzegasz — pozwolą sobie użyć twe­
go porównania — że nawet owe-listki, porwane powiewem
wiatru i uniesione wśród fal, stawiają pewien opór prą­
dowi rzeki, który je unosi, mówią nam'o porządku rzeczy,
jeśli istotnie to, czego bronisz, jest prawdą?
14. Na te słowa Licenejusz aż podskoczył z radości
na łożu:
— Boże wielki, niech no kto powie, że Ty nie rzą­
dzisz wszystkim według porządku!1 Jakże to się wszystko
trzyma! Jakimiż to nieomylnymi węzłami splatają się ze
sobą poszczególne ogniwa! Jakże liczne i jak ważne rzeczy
powstały, byśmy mogli o nich rozprawiać! Jak wielkie
zdarzenia mają miejsce, byśmy mogli Cię odnaleźć. A sam
ten fakt, że obudziliśmy się, że ty, Augustynie, zwróciłeś
uwagę na nierównomierny szum wody, że szukałeś jego
przyczyny i że przyczyny tak błahej rzeczy nie znalazłeś
----czyż to wszystko nie wynika i nie wypływa z porządku
rzeczy? Potem znalazła się mysz, która mnie zdradziła, że
nie śpię. Wreszcie twoje własne słowa, być może nawet
bez twej woli — nie leży bowiem w mocy człowieka de­
cydować o tym, co mu ma przyjść na myśl — tak mnie
nastawiły, nie wiem w jaki sposób, że same podały mi,
co powinienem tobie odpowiedzieć.
No bo, proszę cię, jeśli wypowiedziane przez nas myśli,
zanotowane — zgodnie z twoim postanowieniem — rozej­
dą się nieco szerzej i trafią do ludzi nabierając rozgłosu,
czy wydarzenie to nie wyda się tak ważnym, iż będzie za­
sługiwać sobie na to, by jakiś słynny wieszczek lub jakiś
Chaldejczyk, zapytany potem, odparł, że je przewidział już
0 wiele wcześniej? Gdyby to istotnie był przewidział,
uznany by został za tak natchnionego, zebrałby zewsząd
takie pochwały, że nawet nie śmiałby nikt go zapytać, dla­
czego akurat miał spaść liść z drzewa lub jakiś zabłą­
kany szczur niepokoił człowieka we śnie. Bo czyż kiedy­
kolwiek jakiś wieszcz przepowiedział-— sam z siebie, czy
też na zapytanie zainteresowanego — że takie rzeczy będą
kiedyś miały miejsce? A przecież gdyby przepowiedział,
że taka księga zdobędzie w przyszłości niejaki rozgłos,
1 gdyby widział, że musi to z pewnością nastąpić — boi

i W oryg. cuncta ord ine adminAstrare.


przecież nie mógłby inaczej przepowiedzieć — to w tedy
niewątpliwie opadanie liści 'unoszonych, wiatrem na polu
czy też to, co robi najmniej pokaźne zwierzę w domu; jest.
w porządku rzeczy tak samo konieczne jak ta książka.
Składa się ona bowiem ze słów, które bez tych naj­
bardziej błahych faktów, wyprzedzających dalszy bieg:
myśli, ani nie mogłyby przyjść na myśl,_ ani nie m ogły-
by być wypowiedziane i przekazane potomności. Dlatego
też proszę, niech mnie nikt nie pyta, dlaczego dzieje się
to czy owo. Wystarczy, że nic sięjnie dzieje, nic nie po­
wstaje, czego nie wywołała i nie zrodziła jakaś przyczyna*

Zagadnienie O patrzności B o żej i zła.


W ram ach porządTzu m ieści sią zło i dobro.

V I— 15. — Widać stąd wyraźnie — powiadam — że


nie wieszr młodzieńcze, jairliczne i przez jak znakomitych
m ężów 1 wysuwane zarzuty podnoszono przeciw wróżbiar­
stwu. Powiedz mi jednak nie to, czy się dzieje cokolwiek
bez przyczyny — bo widzę już, że na to nie chcesz m i
odpowiedzieć — lecz ozy ów porządek, przy którego istnie­
niu się upierasz, jest w twym mniemaniu czymś dobrym.*
czy złym.
Zastanowiwszy się trochę, odparł:
— Zadałeś pytanie w taki sposób, że nie mogę odpo­
wiedzieć twierdząco na jedną z owych *możliwości. Do­
strzegam tu bowiem coś pośredniego: porządek ten n ie
wydaje mi się ani czymś dobrym, ani złym.
— A co, twoim zdaniem, jest przeciwieństwem- po­
rządku?
—- Nic — pada odpowiedź — bo w jakiż sposób mo­
głoby istnieć przeciwieństwo rzeczy, która obejmuj er
ogarnia sobą wszystko? Stąd też to, co- byłoby przeci­
wieństwem porządku, z konieczności musiałoby istnień
poza porządkiem. A widzę, że poza porządkiem nic nie

158 i Np. prżez Cycerona w D e diwinalione. (E).


istnieje. Dlatego też nie należy niczego uważać za prze­
ciwieństwo porządku.
- — A czy błąd — powiada na to -Trygecjusz — nie
jest przeciwieństwem porządku?
— Żadną miarą -—- brzmi odpowiedź Licencjusza —
bo nikt nie błądzi bez przyczyny. A przecież łańcuch
przyczyn włączony jest w ramy porządku. Błąd zaś nie
tylko rodzi się z określonej przyczyny, ale i sam rodzi coś,
czego jest przyczyną. Z tego też powodu, nie istniejąc poza
porządkiem, nie może być przeciwieństwem porządku.
16. Trygecjusz milczał, a ja nie posiadałem się z ra­
dości, widząc, że młodzieniec, syn najdroższego mego przy­
jaciela, s-taje się także i moim synem, i więcej jeszcze, że
rodzi się. w nim i rozbudza mój przyjaciel. Ja zwątpi­
łem już w jego zamiłowanie choćby do błahych studiów
literackich, a oto on nagle z całym rozmachem wkroczył
w samo centrum zagadnień filozoficznych, jakby ito była
własna jego dziedzina. I gdy (go tak w milczeniu podzi­
wiam i uniesiony jestem radością, on nieoczekiwanie, jak­
by w jakimś natchnieniu, woła:-
— O, gdybym mógł wypowiedzieć to, co pragnę! Sło­
wa, gdziekolwiek jesteście, błagam, przybądźcie z pomocą!
I dobro, i zło mieści się w porządku rzeczy. Wierzcie,
jeśli chcecie; jak to wyjaśnić •— nie wiem.

B ó g k ie ru ją cy porząd kiem dopuszcza istn ien ie zła, ale nie jest jego»
sprawcą i zła nie kocha.

V II— 17. Podziwiałem i milczałem. Za to Trygecjusz


widząc, że szalone uniesienie Licencjusza jakby trochę
mija i że staje się oh na powrót opanowany i zdolny znowu
do wzięcia, udziału w dyskusji, odezwał się w te słowa:
— L-icencjuszu, to, co mówisz, wydaje mi się niedo­
rzeczne i zgoła dalekie od prawdy. ' Proszę cię jednak,
wytrzymaj przez chwilę i wysłuchaj mnie nie przerywając
okrzykami.
Na to Licencjusz:
— Mów, co chcesz, nie 'boję się, że mnie odwiedziesz
od tego, co pojmuję i niemal że już ogarniam całkiem.
— Obyś nie odszedł — podjął Trygecjusz -— od tego
porządku, którego bronisz! Obyś nie obraził Boga taką —
że powiem delikatnie — nierozwagą! Jakże bowiem można
powiedzieć coś bardziej bezbożnego niż to, że w porządku
rzeczy mieści się również i zło. Wszak Bóg, bez wątpienia,
kocha porządek.
A Licencjusz:
— Z pewnością kocha; od Niego pochodzi on i u Nie-
~ go jest. A le czy można powiedzieć coś bardziej słusznego
w tej tak doniosłej materii? Zastanów się sam, .proszę. Ja
nie jestem w stanie teraz tego ci wyjaśnić.

— Nad czym się mam zastanowić? — pyta Tryge­
cjusz. — Słyszę świetnie, co mówisz, i rozumiem; to w y­
starczy. Powiedziałeś przecież wyraźnie, że w porządku
rzeczy zawiera się zło, a jednocześnie, że sam porządek
pochodzi od najwyższego Boga i jest przezeń^ ukochany.
Wynika stąd, że zło pochodzi od Najwyższego i że Bóg ko­
cha zło!
18. Wysnucie takiego wniosku napełniło mnie oba­
wą o Licencjusza. On jednak, wzdychając-z powodu trud­
ności w znalezieniu odpowiednich słów i nie zastanawia­
jąc się, co ma odpowiedzieć, lecz tylko, jak sformułować
swą odpowiedź, odezwał się:
— Bóg nie kocha zła, i to nie z'innej przyczyny, jak
dlatego, że nie jest to zgodne z porządkiem, aby Bóg ko­
chał zło. Jeżeli zaś kocha porządek ów, to dlatego, że
właśnie dzięki niemu nie kocha zła. Jakże jednak mogło­
by się samo zło nie mieścić w porządku rzeczy, nawet
jeśli go Bóg nie kocha? Właśnie taki jest porządek, j.eśli
o zło chodzi, że nie jest ono miłe Bogu. Czy twoim zda­
niem taki porządek rzeczy, który sprawia, że Bóg kocha
dobro, a nie kocha zła, jest Mchy? A- więc samo zło, któ-
J60 rego Bóg nie kocha, nie jest poza porządkiem rzeczy
a z drugiej strony Bóg kocha porządek. Jego miłość «bo­
wiem polega na tym, że nie kocha zła, a to jest przejawem
potęgi tego porządku i wypływa z Bożych planów. Z,po­
rządku rzeczy i z Bożych planów, które poprzez samo owo
rozróżnienie strzegą harmonii, wszechświata, wynika, że
także i zło musi istnieć. Tak to piękno wszechrzeczy w y­
rasta niejako z przeciwieństw — co i w dyskusji sprawia
nam przyjemność — czyli ze sprzeczności.
19. Po tych słowach zamilkł na chwilę, a potem nagle
poderwał się w stronę, gdzie stało łoże Trygecjusza i rzu­
cił:
—- Powiedz, proszę cię, czy Bóg jest sprawiedliwy?
Ten zaś milczał, wielce zdziwiony i zdumiony — jak
przyznał potem — słowami swego towarzysza nauki i przy­
jaciela, ożywionymi nowym natchnieniem. Gdy tak mil­
czał, Licencjusz ciągnął dalej:
— ■ Jeśli odpowiesz, że Bóg nie jest sprawiedliwy, to
zastanów się sam nad sobą, ty, który do«piero« co- właśnie
oskarżałeś mnie o bezbożność! Jeśli zaś Bóg, jak nas uczą
i jak to musimy wyczuć z samego porządku rzeczy, jest
sprawiedliwy, to niewątpliwie sprawiedliwość Jego «polega
na tym, że przyznaje On każdemu, co mu się należy. A czy
można mówić o takim przyznawaniu tam, gdzie nie ma
żadnego rozróżnienia? Albo' o- jakimś rozróżnieniu tam,
gdzie wszystko jest dobrem? C*zy można znaleźć coś w y­
łamującego się spod porządku, jeżeli sprawiedliwość Boża
obdarza dobrych i złych, każdego według jego zasług?
Wszysey zaś wierz,ymy, że Bóg jest sprawiedliwy. Wobec
tego wszystko mieści się w ramach porządku rzeczy.
Po tych słowach rozciągnął się na posłaniu, a że nikt
mu nie odpowiadał, dodał spokojniejszym już głosem:
— • Nic ani .nie odpowiadasz,, nawet ty, któryś mnie
zmusił do tych rozważań?
*20. Więc ja na to powiadam:
— Widzę, że nowa «cię napełnia troska. A le sw«oje zda­
nie powiem ci już za dnia, który — jak mi się zdaje —
właśnie się budzi, chyba że światło, które się tu do nas
przez okna sączy, to jeszcze blask księżyca. Teraz zaś trze­
ba postarać się, aby bogactwa twych myśli * Licencjuszu,
nie pochłonął mrok zapomnienia. Czy nasze tabliczki nie1

11 — Sw. Augustyn, tom I.


pragną tylko tego, aby im to słowa przekazać? Powiem ci
otwarcie to, -co myślę: będę ci się przeciwstawiał, jak tylko
najlepiej potrafię, ale dlatego, że największym triumfem
dla mnie będzie, jeśli mnie pokonasz. Lecz jeśli twa nie­
doświadczona młodość, nie dość nakarmiona jeszcze wiedzą
i niezdolna może bronić sprawy Boga Najwyższego, da się
zwieść przez jakiś sofizmat czy też jakiś zręczny a błędny
argument tych ludzi, których spróbuję teraz trzymać stro­
nę, to sam wtedy się przekonasz, jak wielkie musisz zdobyć
siły, abyś znów mógł stanąć w szeregach obrońców Bożej
sprawy z większą jeszcze stanowczością niż przedtem.
Chciałbym ponadto, aby nasza dyskusja, przybrała staran­
niejszą formę, bo nie przeznaczam jej dla niegO'dnych uszu.
Nasz przyjaciel Zenobiusz dużo juz ze mną rozprawiał
na temat porządku rzeczy i nigdy nie mogłem dać zadowa­
lającej odpowiedzi na jego- trudne pytania, «czy to z powodu
niejasności problemu, czy też z braku czasu. Tak go- to
moje stałe odkładanie na później tego tematu zniecierpli­
wiło, że aby mnie zmusić do staranniejszej i obszerniejszej
odpowiedzi, ułożył nawet poemat, i to wcale niezły, za co
jeszcze bardziej powinienem go kochać. Nie można ei było
wtedy przeczytać tego- poematu, bo byłeś zbyt oddalony
od tego- rodzaju zainteresowań, a teraz też nie jest to- moż­
liwe, bo Zenobiusz odjechał tak nagle i w «czasie takiego
zamieszania, że z jego poematu nic sobie już potem nie
mogłem przypomnieć. Chciał on nawet wtedy pozostawić
¡mi swój utwór, abym mógł przygotować O'dpowiedź, a teraz
szereg przyczyn się zbiegło, które skłaniają mnie, by właś­
nie jemu posłać utrwalone na piśmie wyniki naszej roz­
mowy. Po pierwsze należy mu się odpowiedź; następnie
— wypada ze względu na jego życzliwość w stosunku do
nas, abyśmy mu -opisali sposób życia, jaki teraz prowadzi­
my; wreszcie dlatego, że nikt-tak jak on nie będzie się
cieszył, jeśli dowie się, jakie budzisz nadzieje. Bo- przecież
kiedy był «on tu z nami, przyjaźń, jaką żywił, dla twego
ojca, a raczej dla nas wszystkich, napełniała go wielką
troską o to, by jakieś iskierki twoich zdolności, na które
zwracał baczną uwagę, nie tyle rozpalały się płomieniem
podsycane przeze mnie, co raczej, !by nie gasły przez twoją
niedbałość. A gdy się dowie, że obudziły się w tobie rów­
nież zanitowania poetyckie, cieszyć się będzie bardzo i już
mi się wydaje, że go widzę objawiającego swe zadowolenie.
Pochwała filozofii i życia cnotliwego,

V III— 21. — Nie mógłbyś oni sprawić doprawdy więk­


szej przyjemności — odezwał się Licencjusz. — ■Lecz czy
się będziecie śmiać z mojej niestałości i dziecinnej lekko­
ści, czy też jest to w nas objawem jakiegoś Bożego posta­
nowienia i natchnienia, nie zawaham się wam oznajmić:
zobojętniałem nagle wobec sztuki poetyckiej; tymczasem
coś, sam nie. wiem oo', rozświetliło się przed mymi oczyma
nowym blaskiem. Filozofia — wyznam wam — piękniej­
sza jest niźli Tysbe, niźli Pyram, niż Wenus i Kupido
i takie wszelkiego rodzaju miłosne historie.
Tu z westchnieniem złożył dzięki Chrystusowi. Słu­
chałem tych ©łów — co. tu mówić — chętnie. -Po cóż mam
ukrywać? Niech każdy to rozumie, jak chce, nic mnie
~to nie wzrusza;%jedno- mnie niepokoiło', czy radość moja
nie była nadmierna.
22. Tymczasem, powolutku, nastał 'dzień. Towarzysze
moi powstali, a ja modliłem się długo wśród łez. Nagle,
słyszę, że Licencjusz wesoło i hałaśliwie śpiewa słowa
psalmu: „Boże zastępów, nawróć nas i ukaż nam oblicze
Twoje, a będziemy zbawieni.“ 1 Poprzedniego dnia po obie-
dzie, gdy wyszedł w pewne miejsce, aby zaspokoić natu­
ralną potrzebę, śpiewał ten psalm jeszcze nieco głośniej.
Matka moja nie mogła znieść, aby ktoś w owym miejscu
śpiewał bez przerwy takie słowa. On zaś śpiewał ciągle
ten sam werset psalmu, bo nauczył się właśnie niedawno
jego melodii i polubił ją tak, jak można czasem polubić
nową piosenkę. Niewiasta ta, pobożna — jak wiesz —
w najwyższym stopniu, zaczęła mu robić wymówki z tego
powodu, że miejsce było niestosowne do takich śpiewów.
Na to on odpowiedział żartem:
— A gdyby jakiś nieprzyjaciel zamknął mnie w tym
miejscu, ¡czy Bóg nie chciałby słuchać mych słów?
23. Rankiem więc, skoro powrócił sam — >obaj bo­
wiem odeszli z tego samego powodu — przybliżył się do
mego posłania i rzekł:i

i PS. 79, 8.

u*
— Powiedz mi prawdę, i niech będzie tak, jak chcesz:
co .sądzisz o mnie?
Odparłem ujmując dłoń młodzieńca:
— To, co- sądzę o-- tobie, ty wyczuwasz, jesteś przeko­
nany, rozumiesz. Myślę, że nie na próżno wczoraj śpie­
wałeś prosząc B oga. zastępów, aby Tobie nawróconemu
się ukazał.
On zaś, przypomniawszy sobie, rzekł W zachwycie:
- — Mówisz; mi wielką prawdę. Niemało mnie to przej­
muje, że z talami trudnościami odrywano mnie od tych
błahostek mego poematu, a teraz powrócić do nich nie
chce mi się i wstyd mi, tak mnie coś -całego* porywa do
owych rzeczy wzniosłych i godnych podziwu. Czy to nie
-jest prawdziwe nawrócenie ku Bogu? Alle jednocześnie
cieszę się i z tego, żerna próżno- robiono- mi zabobonne
zarzuty, iż w takim miejscu śpiewałem tego rodzaju słową.
— Co do mnie— odparłem -— nie jestem tym zgor­
szony i wydaje mi się, że porządek rzeczy, o którym roz­
prawiamy, wymaga, aby i na ten temat -coś powiedzieć.
W istocie, moim zdaniem, i to miejsce, z powodu którego
moja matka była tak zgorszona, i nocna pora były sto­
sow n ego tego rodzaju śpiewu. Skąd bowiem wznosi się
nasza modlitwa do Boga, aby nas wydobył, nawrócił i uka­
zał nam swe -oblicze, jeśli właśnie nie z owego błota, bru­
du 'cielesnego, z ciemności, w które zepchnął nas grzech?
'Czyż nawrócenie nie znaczy właśnie: podnieść się w e­
wnątrz siebie przez opanowanie błędów, w cnocie i umiar­
kowaniu? Czyż oblicze B-oże jest czym'innym, jak właśnie
samą prawdą, do której wzdychamy i której, umiłowanej
przez nas, -oddajemy się czyści i piękni?
— Nie mogłeś tego- lepiej wyrazić — wykrzyknął.
A potem, ciszej, jakby szepcząc do ucha, dodał: — Po­
patrz., proszę, ile faktów gromadzi się na to, bym uwierzył,
że to ze względu na nas dzieje się coś dzięki przychylniej­
szemu już porządkowi rzeczy.
24. — Jeśli obchodzi cię ów porządek — mówię mu
—- to musisz wrócić do twych wierszy. Bo studium nauk
wyzwolonych, oczywiście skromne i właściwe, przysparza
prawdzie godnej umiłowania wielbicieli bardziej zagorza-
164 łych, hardziej wytrwałych i stałych, tak że z jeszcze
większym zapałem do* niej dążą, z jeszcze większą upor­
czywością jej szukają, a na koniec znajdują jeszcze więk­
szą słodycz w wytrwaniu przy n ie j1 — ■oto-, Licencjuszu,
co się nazywa życiem szczęśliwym. Na te słowa wszyscy
się podnoszą i spoglądają ci na ręce, żeby zobaczyć, czy
masz tam coś do podarowania nieszczęśliwym i nękanym
rożnymi chorobami. Skoro jednak mądrość nakaże takim
ludziom, aby poddali się lekarzowi i z pewną dozą cierpli­
wości pozwolili się leczyć, znów zagrzebują się w swe
łachmany. Rozgrzani ich ciepłem — ■ tak jak «chorzy na •
świerzb drapią swoje rany — tak oni jeszcze chętniej
wracają do swych nieszczęsnych rozkoszy i nie są już
zdolni wykonywać poleceń lekarza, nieco uciążliwych
i przykrych w chorobie, aby znów odzyskać trochę zdrb«-
wia i światła. Oto dlaczego wiodą tak nieszczęsny żywot.
I tak zadowalając się, jak jałmużną, imieniem Boga Naj­
wyższego i wyobrażeniem o Nim, wiodą nędzny żywot!
Są jednak jeszcze i inni ludzie, lub .—- mówiąc bardziej
dokładnie — inne dusze, których szuka, w ich życiu ziem­
skim, jako godnych swego łoża, wielki i wspaniały Mał­
żonek dusz; dla nich nie wystarcza samo życie, lecz -do­
piero życie szczęśliwe. Tymczasem jednak powróć do
swych Muz. A le czy wiesz, co chciałbym, żebyś zrobił?
— Rozkazuj, jak ci się podoba — odparł.
— ■ Skoro twój Pyram poświęcił swe życie, a Tysbe
zabiła się nad martwym jego ciałem — bo tak przecież
ma opiewać twój poemat — ' to w bólu, którym utwór twój
powinien potężnie się rozpalić, znajdziesz najlepszą okazję,
by mnie zadowolić. Ukaż klątwę ohydnej żądzy zatrutych
ogni, które przynoszą takie nieszczęścia, potem wychwalaj
z całym zapałem miłość czystą i prawdziwą, dzięki któ­
rej dusze wzbogacone przez umiejętności i upięknione
cnotą zespalają się z rozumem za pośrednictwem filozofii
i nie tylko unikają śmierci, lecz nawet zażywają naj­
większego* szczęścia w życiu.
Pb tych słowach Licencjusz siedział milcząco* i zatopił
się w długim rozmyślaniu; później pokiwał głową-i od­
szedł.

1 P o r . Retractationes 1, 3, 2. 165
Świat jest urządzony rozumnie i. pięknie —
wszystko mówi nam o istnieniu porządku.

25. Wtedy i ja się podniosłem i odmówiwszy codzien­


ne modlitwy szliśmy do łaźni (było to bowiem miejsce
najodpowiedniejsze do dyskusji i przytulne, jako« że niebo
tego dnia powlokło się ¡chmurami i nie można było prze­
bywać na otwartym, powietrzu), gdy oto przed bramą spo­
strzegamy dwa koguty toczące zaciekłą walkę. Zatrzyma­
liśmy się, żeby popatrzeć. Gdzież się bowiem nie kierują,
gdzież nie błądzą spojrzenia miłośników piękna, by od­
naleźć ‘każde miejsce, w którym objawia się piękno ro­
zumu, kierującego i «rządzącego wszelkim bytem, świado­
mym i nieświadomym? Swych wielbicieli, tęskniących za
nim, porywa ono za sobą wszędzie tam, gdziekolwiek
i w jakikolwiek sposób rozkaże się poszukiwać. Czy-jest
takie miejsce lub sytuacja, aby nie mogło ono dać znać
o sobie? Otóż i w tych dwóch kogutach z wyciągniętymi
szyjami, z nastroszonymi piórami, w ich gwałtownych
skokach, zręcznych nad podziw manewrach i w każdym
ruchu tych stworzeń pozbawionych rozumu nie mogliśmy
dostrzec nic takiego, co nie byłoby piękne, inny bowiem
rozum z góry rządził ¡całą tą walką. Ponadto- samo prawo
zwycięzcy: dumne pienie i wszystkie członki jakby w je­
dną nastroszone kulę, tak jakby chciał w ten sposób ob­
jawić dumę z powodu triumfu; zwyciężonego zaś można
było poznać po piórach wyrwanych z szyi, po ochrypłym
głosieci niezgrabnych ruchach — ale nawet w tym stanie
był, nie wiem w jaki sposób, piękny i uroczy, zgodnie
z prawami natury.
26. Postawiliśmy sobie mnóstwo pytań: dlaczego
wszystkie zwierzęta toczą takie same walki, dlaczego- bro­
nią one w ten sposób panowania nad uległymi sobie sami­
cami; dlaczego wreszcie sam widok tej potyczki sprawił
nam niejaką przyjemność, oprócz zachęty do głębszego za­
stanowienia się nad tym? Oo w nas takiego było, co skłoniło
nas do szukania rzeczy takich dalekich od poznania zmy­
słowego, a z drugiej strony uczyniło to za sprawą zmy­
słów? Po-wiedzieliśmy sobie: Gdzież nie ma praw? Gdzież
166 władza nie należy do lepszego? Gdzię brak ¡cienia stałości?
Gdzież nie znajduje się odbicie owego najprawdziwszego
piękna? Czy nie istnieje wszędzie pewna miara? To nam
przypomniało, że oglądanie widowiska musi mieć również
swą miarę, wobec czego pośpieszyliśmy do obranego miej­
sca. Tam zaś, jak umieliśmy, spisaliśmy wszystkie skrom­
ne rezultaty naszej nocnej dyskusji w niniejszej części
naszej książeczki, dość dokładnie, bo rozmowa tak, nie-,
dawno się odbyła, i sprawy tak ważne nie mogły wypaść
z pamięci trzech zainteresowanych* osób. Nie robiłem już
nic więcej tego dnia, by zaoszczędzić zdrowia; przed obia­
dem tylko przeczytałem razem z moimi towarzyszami po­
łowę jednej księgi Wergiliusza, jak to miałem zwyczaj
co dzień czynić, i nie mieliśmy już żadnego innego kło­
potu poza szukaniem słusznej miary w rzeczach. Nie ma
nikogo, kto nie mógłby jej -uznać; ale wykryć ją, gdy
z zapałem robimy co innego., jest rzeczą nader trudną
i rzadką.

Definicja porządku

Porządek, kieruje wszystkimi rzeczami stworzonymi przez Boga

IX — 27. Nazajutrz, wczesnym rankiem, rześcy ze­


szliśmy się w zwykłym miejscu i zasiedliśmy tam. Licen-
cjusz i Trygecjusz utkwili obaj we mnie wzrok w oczeki­
waniu, a ja mówię:
— W ytęż uwagę, Licencjuszu, jak tylko możesz, i ty
również, Trygecjuszu, chodzi tu bowiem o rzecz nie bez
znaczenia: mamy mówić o porządku rzeczy. Czy mam
wam w obfitych i ozdobnych słowach śpiewać hymn po­
chwalny na cześć porządku, tak jak gdybym jeszcze pia­
stował katedrę w owej szkole, skąd ku mojej radości udało
mi się jakoś wydostać? Słuchajcie, jeśli chcecie — ■ albo
postarajcie się zechcieć — co można najkrócej i — jak
mi się wydaje — najsłuszniej wypowiedzieć na pochwałę
porządku. Porządek jest czymś, co doprowadzi nas do Bo- 167
ga, jeśli będziemy się nim kierować w życiu, a jeśli nie
będziemy się nim kierować — do Boga nie dotrzemy. My
zaś już przypuszczamy i żywimy nadzieję, że trafimy do
Boiga — jeśli mnie nie m yli moja życzliwość dla was.
Powinniśmy więc jak najstaranniej się tym zagadnieniem
zająć i rozwiązać je. Chciałbym, aby byli pr'zy tym obecni
jeszcze inni, którzy zwykle biorą udział w naszych, dy­
skusjach.1 Chciałbym też widzieć koło siebie — gdyby
to było możliwe — skupionych tak jak wy, nie tylko tych
stałych uczestników naszych dyskusji, ale wszystkich na­
szych przyjaciół, których zdolności zawsze podziwiam;
a już w każdym razie pragnąłbym, żeby tu był przynaj­
mniej Zenobiusz; o jego usilnych dociekaniach w tej spra­
wie zawsze słuchałem z przejęciem, a to- ze względu ńa
jej doniosłość. Ale skoro ich tu wszystkich nie ma, to prze­
czytają sobie nasze zapiski; postanowiliśmy-przecież, że
słowa dotyczące tego rodzaju zagadnień nie pójdą na mar­
ne; wypowiedziane tu myśli, które łatwo mogłyby się za­
trzeć w pamięci, utrwalamy w notatkach, aby zawsze je
można było przypomnieć. I być może, że sam porządek
tak ichciał; powodując ich nieobecność. Bo w y z waszej
strony [niewątpliwie z większym jeszcze zapałem przystą­
picie do dyskusji nad tak doniosłą rzeczą ze względu na
to, że sami musimy poradzić sobie z jej trudnościami, a po­
nadto-, skoro -ci, którzy nam są tak mili, będą czytać w y­
niki naszych rozważań, to jeżeli coś obudzi w nich chęć
sprzeciwu, dyskusja nasza będzie dla nich punktem w y j­
ścia dla nowych dyskusji i sarno następstwo- wypowiedzi
włączy się w porządek zagadnienia. Tymczasem jednak,
-jak przyrzekłem, zmierzę się z Licencjuszem, o ile na to
pozwala przedmiot. On już przemyślał sobie prawie całą
sprawę — ozy tylko potrafi swą tezę otoczyć murem sil­
nej i-trwałej obrony?
X — 28. Gdy spostrzegłem po ich milczeniu, z oblicza,
z oczu, z zamarłych w bezruchu członków, że dosyć prze­
jęli się powagą problemu i że wezbrała w nich chęć słu­
chania, odezwałem się:
— A więc, Lieetucjuszu, zbierz w sobie, jeśli uważasz
za stosowne, tyle sił, ile możesz, wyostrz całą swą bystrość
- i spróbuj nam podać definicję porządku.i

i -Chodzi tu zapewne o stałych mieszkańców Cassiciacum, tych, któ­


rzy'w ystępują w dialogu O życiu szczęśliwym. ■ -
Licencjusz, gdy usłyszał, że zmuszają go do sf-ormu-
owania definicji, -otrząsnął się, jakby zlany zimną wodą,
patrząc na mnie zmieszanym wzrokiem powiedział,
uśmiechając się — jak to zwykle bywa — -rz samego1za­
kłopotania:
-— Oo to jest porządek, pytasz? Za kogo mnie uważasz?
Czy sądzisz, że jestem z góry natchniony przez jakiegoś
ducha? -—■I zaraz dodał, bardziej ożywiony: — A może
jednak wynajdę coś! — Chwilę milczał, by zebrać w jedną
definicję wszystko, co wchodziło według niego- w zakres
pojęcia porządku. Na koniec wyrzekł z pewną stanowczo­
ścią: — Porządek — -to- to, co kieruje wszystkimi rzeczami
stworzonymi przez Boga.
•/ 29. — A sam Bóg — mówię —• czy twoim zdaniem
kieruje się porządkiem?
— Bez wątpienia — pada odpowiedź — takie jest
moje zdanie.
— A więc Bogiem 'coś rządzi?! — wykrzyknął Tryge­
cjusz.
Na to Licencjusz: ■ -
— ■ A co myślisz! Czy zaprzeczysz, że Chrystus jest Bo­
giem? A przecież przyszedł do- nas zgodnie z -porządkiem-
rzeczy i mówił nam, że jest posłany przez Ojca. Jeśli więc
Bóg Ojciec zesłał nam Chrystusa' zgodnie z porządkiem
rzeczy-i jeśli wierzymy, że Chrystus jest Bogiemgto w y­
nika stąd,.że nie tylko- Bóg rządzi wszystkim według po­
rządku, lecz że porządek rządzi i samym Bogiem.
Na to Trygecjusz, z pewnym wahaniem:
— Nie wiem, jak mam to rozumieć. Jeśli mówimy
„Bóg“ , to- nie mamy na myśli Chrystusa, lecz raczej Boga
Ojca. Chrystus zaś pojawia się w naszych myślach wtedy,
gdy mówimy o Synu Bożym.
— Piękna odpowiedź! — rzucił Licencjusz. — Czyż
twierdzimy, że Syn Boży nie jest Bogiem?
Trygecjusz, choć wydawało- mu się. rzeczą niebezpiecz­
ną odpowiadać na to, jednak przemógł się i rzekł:
— - Istotnie, i Chrystus jest Bogiem, lecz Bóg jest imie­
niem właściwym dla Ojca.
Wtedy ja wtrąciłem:
— • Powstrzymaj się, bo i Syna we właściwym 'znacze­
niu nazywamy Bogiem! -169
Trygecjusz, przez skmpuły religijne, nie chciał, aiby te
jego słowa zanotowano'; ale Licen-cjusz w sposób dziecinny,
czy raczej — ach, wstyd! — jak to- czynią prawie wszyscy,
nalegał, by je utrwalić, tak jakby nasza dyskusja podjęta
była dla próżnej sławy. Gdy w surowych słowach zgani­
łem ten jego odruch, zaczerwienił się, a równocześnie za­
uważyłem, że Trygecjusz śmieje się i cieszy z tego* zmie­
szania Licencjusza.
— To tak postępujecie? — mówię do- nich. — Czy nie
zdajecie sobie sprawy, jaki ciężar błędów nas przytłacza
i jakie ciemności niewiedzy nas otaczają? Czy to ma
być to-wasze niedawne skupienie, którym się już nieopatrz­
nie cieszyłem, i wasze uniesienie ku Bogu i prawdzie? Ach!
gdybyście widzieli, -choćby tylko -tak kaprawymi oczami 2
jak moje, wśród jakich niebezpieczeństw się znajdujemy,
jakie szaleństwo zwiastuje taki śmiech! Ach! gdybyście
mogli to widzieć! Jak szybko, jak nagle zmieniłby się on
w płafciz o wiele dłuższy niż ten śmiech!' Nieszczęśni! Czyż
nie zdajecie sobie sprawy, gdzie jesteśmy! Wspólny to- los
wszystkich głupców i nieuków, że umysł ich pogrążony
jest w błędach; lecz mądrość nie zawsze w jeden i ten sam
sposób wyciąga do nich pomocną dłoń. Są jedni, wierzcie
mi, których wydobywa ona i wynosi, a innym pozwala
pogrążyć się w otchłani. Proszę was, nie podwajajcie
mych trosk. Niech mi wystarczą własne moje n'any: niemal
co dzień wśród łez błagam Boga, by je uleczył, choć często
sam siebie przekonuję o tym, że nie jestem godzien, by
zostać uleczonym tak szybko-, jak chcę. Proszę was, jeśli
winniście mi choć trochę przyjaźni, choć trochę życzliwo­
ści, jeśli zdajecie sobie sprawę, jak bardzo* was kocham, jak
was -cenię, jak wielką czuję troskę o wasze postępowanie,
jeżeli zasługuję w waszych oczach na jakiekolwiek wzglę­
dy, jeżeli — Bóg mi świadkiem, nie kłamię — życzę sobie
nielepiej niż wam — okażcie mi waszą wdzięczność i skoro
chętnie mnie nazywacie swoim mistrzem, oto taką dajcie
mi zapłatę: bądźcie dobrzy.'
30. W tym miejscu łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu,
przeszkadzając dalej mówić. Licen-cjusz, wysoce niezado­
wolony, że każde słowo było notowane, odezwał się:

2 Jest to jedyna aluzja do choroby -oczu, na którą -cierpiał A u ­


170 gustyn. (E)
—■Cóżeśmy takiego, proszę cię, -zrobili?
— ■Ńie przyznajesz się do twego 'grzechu? — odrzekłem.
— Czy ule wiesz, że w mej szkole zawsze mnie to- strasznie
irytowało', że młodzi ludzie kierowali się nie pożytkiem
i pięknem nauki, lecz umiłowaniem próżnej wielce sławy,
tak że niektórzy nie wstydzili się wygłaszać nawet obcych
słów i — rzecz opłakana! — zbierać oklaski tych, którzy
je pierwsi wypowiedzieli? Tak i wy, chociaż — jak sądzę
— nigdyście czegoś podobnego nie uiczynili, usiłujecie do
filozofii i do tego- trybu życia, z którego osiągnięcia wresz­
cie tak -się «cieszę, wpcrowiajdzić i zasiać nową, a szkodliwszą
od wszystkich innych plagę oziębłej zazdrości i próżnej
pychy. A może dlatego, że was odciągam od tej 'zgubnej
próżności, zmniejszy się wasz zapał do- studiów filozoficz­
nych i powstrzymani w waszej żądzy owej nietrwałej
sławy, zastygniecie w drętwocie bezczynności? Biada mi,
gdybym musiał jeszcze teraz ,znosić takich uczniów, któ­
rzy nie mogą pozbyć się jednych błędów, aby ni© popaść
w nowe.
— Zobaczysz — odezwał się Licencjusz — o ile bę­
dziemy mądrzejsi i lepsi. O jedno cię tylko błagamy, na
wszystko, co ci miłe, abyś zechciał nam wybaczyć i kazał
zetrzeć to wszystko;1 a ponadto, żebyś dał także spokój
i tabliczkom, których już nie mamy; nic bowiem z naszych
licznych wypowiedzi i rozważań nie zostało jeszcze prze­
pisane. 12
Trygecjusz zaś dodał:
— Niech będzie dla nas raczej karą to, że owa próżna
chęć sławy, która nas zwiodła, własnym swym biczem
odstraszać nas będzie od siebie. Niemało bowiem napoci­
my się, skoro przyjdzie nam zaznajomić z tymi zapiskami
choćby naszych przyjaciół i bliskich.
Licencjusz przytaknął.
X I— 31. Tymczasem weszła moja matka i zapytała,
jak daleko doszliśmy w rozważaniach, bo i ona znała
przedmiot naszej dyskusji. Prosiłem, zgodnie z przyjętym
przez nas zwyczajem, aby zanotowano fakt jej wejścia i jej
pytanie.
1 Stenografowi z tabliczek.
2 Miejsce niniedsze wskazuje wyraźnie na dwie fazy .powstawania
dialogów z Cassiciacum. Rozmowy prowadzone w gronie przyjaciół spi­
sywał stenograf. Z tych m ateriałów opracowywał Augustyn później swe
dialogi.
— Co robicie? — zawołała wtedy,'— Nigdy chyba nie
'.słyszałem z książek, które czytujecie,, aby d kobiety do­
puszczano tam do tego rodzaju rozmów.
Ja jej ńa to:
-— Niewiele obchodzą mnie poglądy pyszałków i nie­
uków, którzy pchają się do czytania książek podobnie jak
do witania ludzi; tacy wcale nie zwracają uwagi na to,
z kim mają do czynienia, lecz tylko na to, jak ludzie ..ci
są ubrani, oraz na zbytek i dostatek, jaki ich opromienia.
Nie troszczą się oni wiele o to, o jaki problem chodzi
w książce ani do czego zmierzają ci, którzy go roztrząsają,
ani też, co wyjaśniali i do jakiego doszli wniosku. Spoty­
ka się jednak wśród nich jednostki, których zdolnościami
nie można pogardzić — mają oni pewien .polor kultury
i łatwo Ich wprowadzić poprzez złotem malowane wrota
w święte przybytki filozofii. Dla nich dość uęzynili/nasi
przodkowie, których dzieła są ci znane — wiem to, bo
(nieraz bywasz przy naszej lekturze. A w naszych cza­
sach, nie wspominając już innych pisarzy, dobrze ci znany
Teodor1, człowiek słynny wielce dla swych zdolności, wy­
mowy, zasług i wielkiego majątku, a przede wszystkim dla
wybitnego umysłu — postępuje tak, aby ani teraz, ani
wśród potomnych nikt na świecie nie miał podstawy skar­
żyć się na dzisiejszą literaturę. Jeśli zaś moje książki
trafią kiedyś w czyjeś ręce i czytelnik przeczytawszy moje
imię nie zapyta: „kto- to' jest?“ , a potem nie ciśnie książki
w kąt, lecz czy to przez ciekawość^ czy wskutek nadmier­
nego upodobania w studiach, nie zrażając się skromnym
ich wyglądem, zacznie je czytać — być może nie znudzi
go moje filozofowanie z tobą ani nie będzie . się odnosił
z pogardą do tych ludzi, których wypowiedzi zawarte są
w mych księgach. Są to bowiem ludzie nie tylko wolni,
oó wystarcza do zajmowania się każdą ze sztuk wyzwolo­
nych, a tym bardziej filozofią, ale pochodzą także z najzna­
komitszych rodów. A przecież dzieła nawet najbardziej
uczonych mężów ukazują także szewców-filozofów i łudzi
o znacznie niższej pozycji społecznej; ludzie ci jednak
jaśnieją takim blaskiem talentu.i cnoty, że nie chcieliby
za żadną cenę zamienić swego majątku — choćby naweti

i Jemu dedykowana jest księga O życiu szczęśliwym.


mogli: na. wszelkie możliwje dostojeństwa. Nie zabrak­
nie — w ierz,m i — i takich ludzi, którzy zamiast jakiej­
kolwiek innej rzeczy przyjemnej lub poważnej będą wo­
leli widzieć ciebie, jiak ze mną filozofuj esz. Bo z jednej
strony za czasów naszych przodków i kobiety interesowały
się filozofią, a z drugiej — filozofia twoja podoba mi się
niewymownie.

Konkluzje księgi pierwszej.

Umiłowanie mądrości skłania nas do zajmowania się fiłozofią.

32. Bo żeby nic n ieb yło ; dla ciebie, moja matko, nie­
jasne, musisz wiedzieć, że greckie słowo* ,,filozofia“ ozna­
cza ,,miłość mądrości“ . Stąd też i Pismo święte, które tak
uwielbiasz, nakazuje odrzucić i nic sobie nie robić nie
z filozofów w ogóle, lecz «z filozofów tego'świata.1 Istnieje
bowiem jeszcze inny-świat, niedostępny dla naszych ziem­
skich oczu, k tó ry ' oglądać mogą ' tyfUko nieliczne czyste
umysły; dostatecznie wyraźnie objawił nam to Chrystus
mówiąc: ,,Królestwo moje nie jest z tego świata“ , nie zaś:
,,Królestwo moje nie jest ze świata“ .1 2 Uważać bowiem, że
należy się wyrzec wszelkiej filozofii, to to samo, co być
zdania,. że nie trzeba kochać mądrości. Potępiłbym cię
w tych moich pismach, gdybyś nie kochała mądrości; ale
nie potępiłbym cię, gdybyś ją kochała choć trochę,
a tym bardziej, gdybyś ją kochała tak, jak ja ją kocham.
Skoro jednak kochasz ją o: w iele bardziej niż mnie same­
go — a wiem, jak bardzo mnie kochasz — skoroś po-
1 Por. Kol. 2, 8.
2 W Retractationes (1, 3, 8) wyjaśnia Augustyn, że nie miał tu na
myśli jakiegoś 'drugiego świata w .dosłownym znaczeniu - (jakby można
błędnie zrozumieć z cytowanych słów Chrystusa „Królestwo moje nie jest
z tego świata“ „J. 18, 36“), lecz posłużył się tym terminem platońskim na
oznaczenie odwiecznej myśli, według której Bóg stworzył świat. W tym
samym sensie u ży w a ł. terminu „świat um ysłowy“ również Platon, którego
wyrażenia Augustyn używa, -jak stwierdza, tylko dlatego, że nie- był je­
szcze-dostatecznie zaznajomiony z literaturą kościelną.
czyniła w niej tak wielkie postępy, że nie lękasz się już
ani nieszczęśliwego jakiegoś przypadku, ani śmierci samej,
co nawet największym mędrcom z wielką przychodzi trud­
nością i co, jak wszyscy przyznają, stanowi najwyższy
szczyt filozofii — jakżebym mógł nie zostać chętnie twoim
uczniem?
33. Na te słowa matka moja ze słodyczą i zarazem
z bojaźnią odparła, że chyba jeszcze nigdy tyle nie nakła­
małem. A ja widziałem, że wypowiedzieliśmy tyle słów,
które koniecznie trzeba było zanotować, a tu już cała księ­
ga się wypełniła i poza tym zabrakło tabliczek — postano­
wiłem więc odłożyć na później dalszy ciąg dyskusji; jedno­
cześnie chciałem zaoszczędzić -trochę swoje gardło, na któ­
rego stan gorzej, niż mógłbym sobie pozwolić, wpłynęły
nagany, których musiałem udzielić młodym ludziom, bo
mi się to wydawało konieczne. A le kiedy zbieraliśmy się
już dio odejścia, Lioencjusiz powiedział:
— Pamiętaj, ile ważnych i koniecznych dla nas rze­
czy mamy się od ciebie dowiedzieć dzięki temu ukrytemu,
Bożemu porządkowi, nawet gdybyś sam czegoś nie
wiedział.
Odpowiedziałem mu na to:
— Wiem i wdzięczny jiestem Bogu; sam bowiem fakt,
iż tak was to zajęło, pozwala mi przypuszczać, że staniecie
się lepsi.
To było ostatnie moje zajęcie w tym dniu.

Księga druga
WSTĘP
Porządek kieruje dobrem i złem.

I— 1. Dyskusję naszą przerwaliśmy na parę dni,


a w tym czasie przybył Alipiusz. Słonce wzniosło się pro­
mienne, a czyste niebo i łagodna — jak na porę zimową
174 w tych stronach — temperatura zachęcały do wyjścia na
łąkę, z które] już nieraz z całą swobodą korzystaliśmy.
Była z nami również moja matka. Zauważyłem już, dzię­
ki długoletniemu współżyciu i pilnej obserwacji, jej zdol­
ności i zamiłowanie do spraw Bożych. Dopiero jednak
podczas'dyskusji na poważny temat, którą prowadziłem
w dniu mych urodzin ze wspóibiesiadndiknTni i opisałem
w jednym z mych dzieł,1 bystrość jej umysłu przedstawiła
mi się z taką okazałością, że niczego nie uważałem za bar­
dziej bliskie prawdziwej filozofii. Zadecydowałem więc,
że nie może jej zabraknąć przy naszej rozmowie, zwłaszr-
cza że miała sporo wolnego czasu. Dowiedziałeś się już
zresztą O' tym z pierwszej księgi mniejszego' dzieła:1 2
2. Skoro więc zasiedliśmy, jak można było najwy­
godniej, we wspomnianym miejscu, zwróciłem się do obu
młodzieńców;
- — Chociaż rozgniewałem się na was, żeście się za­
chowali w dziecinny sposób przy poważnej dyskusji, w y­
daje mi się jednak, że stało się to1 , dzięki Bogu, zgodnie
z porządikiem rzeczy, bo oto -czas nam upłynął na słowach,
którymi ganiłem waszą lekkomyślność, tak iż całe naj­
ważniejsze zagadnienie odsunęło się aż do momentu przy­
bycia Alipdusza. Zaznajomiłem go już dokładnie z pro­
blemem i poinformowałem go-, jak daleko dotarliśmy w do­
ciekaniach. Czy jesteś więc gotów, Ldcencjuszu, w opar­
ciu o swoją definicję bronić sprawy, którą podjąłeś? Po­
wiedziałeś, jeśli mogę ufać mej pamięci, iż porządek to
to, przy pomocy czego Bóg wszystkim kieruje.
— Jestem gotów — w miarę mych sił.
— W jakiż więc sposób Bóg kieruje wszystkim przy
pomocy porządku? Czy to jest tak, że Bóg taikże i sam
kieruje się porządkiem, czy też tylko rządzi przy pomocy
porządku wszystkim, co istnieje, poza swoją osobą?
— Tam, gdzie wszystko jest dobrem — odparł Li-
cencjusz — nie występuje porządek, bo tam trwa naj­
wyższa sprawiedliwość, która nie wymaga istnienia po­
rządku. '
A ja na to: .
— Czy możesz zaprzeczyć, że u Boga jest wszelkie
dobro?

1 Autor ma na myśli traktat O życiu szczęśliwym, gdizie Monika od­


gryw a ważną rolę.
2 Słowa te odnoszą się do Zenobiusza.
-— Wcale ' nie przeczę brzmi odpowiedz.
— Wynika stąd, że ani Bóg, ani to, co jest u Boga,
nie jest ¡kierowane porządkiem.
Licencjusz przytaknął, a ja tymczasem zapytałem
znowu:
— Czy twoim zdaniem rzeczy dobre nie istnieją?
— Skądże — odpowiada*— oczywiście, że istnieją,
i to- iętnieją naprawdę.
— Gdzież jest więc — mówię —■ twoje poprzednie
twierdzenie,, że wszystko1 , co- 'istnieje, kierowane jest przez
porządek rzeczy i że nie ona w ogóle niczego-, co by -było
z tego- porządku wyłączone?
Licencjusz zaś odparł:
— ■Ale istnieje, jeszcze i zło-, które sprawia, że porzą­
dek ogarnia i dobro. Nie samym dobrem bowiem kieruje
porządek, lecz dobrem i złem jednocześnie. Gdy zaś mó-
wimy: „wszystko, co jest“ , mamy na myśli nie tylko samo
dobro-. Wynika stąd, że wszystko, co jest i czym Bóg kie-
ruje, kierowane jest przezeń przy pomocy porządku.

Łączność mędrca z Bogiem.

Wszystko jest zależne od Boga;


to, co jest z Nim, złączone, nié porusza sią.

3. Na to ja mu mówię:
— Czy według twego- zdania te rzeczy, którymi Bóg
kieruje i rządzi, są ruchome czy nieruchome?
— Uważam, że wszystko, co powstaje na tym świę­
cie, podlega ruchowi ■— brzmi odpowiedź.
— A reszta — powiadam mu — ■nie podlega?
— To, co jest zjednoczone z Bogiem 1 — odparł —
nie poruszaksię; ale wszystko inne, jak sądzę, porusza się.i

i Quae sunt cum Deo,


— Skoro sądzisz — powiadam na to — że to, co
jest zjednoczone z Bogiem, nie porusza się, a twierdzisz,-
źe wszystko inne się porusza, wobec tego uważasz, że
wszystko to, co się porusza, nie jest zjednoczone z Bogiem;
— Powtórz nieco jaśniej to samo.
Odniosłem wrażenie, że nie dlatego o to- poprosił,
iz trudność mu sprawiało zrozumienie mych słów, lecz* po'
to, by mieć czas do namysłu, jak ułożyć odpowiedź. Po­
wtarzam więc:
— Powiedziałeś, że to, co jest złączone z Bogiem,
nie porusza się, a wszystko inne się porusza. Jeśliby więc
to, co się porusza, nie poruszało się, gdyby było zjedno­
czone z Bogiem — bo przecież twierdzisz, że wszystko to,
co jest zjednoczone z Bogiem nie porusza się — to wynika
stąd, że wszystko to, co się porusza, jest poza Bogiem.
Po tych moich słowach dalej milczał, wreszcie ode­
zw ał się:
— W ydaje mi się, że i na tym świecie, jeśli są rzeczy,
które się nie poruszają, to są one zjednoczone z Bogiem.
— Nie o to mi chodzi — odrzekłem. :— Ty, jak -mi
się zdaje, chciałeś wyrazić, że nie wszystko, co jest na
tym świecie, nie porusza się. Wynika stąd, że nie wszyst­
ko, co.jest na tym świecie, jest zjednoczone z Bogiem.
— Przyznaję, że istotnie nie wszystko- — odrzekł.
— Są więc rzeczy istniejące niezależnie od Boga? 1
— Nie — zaprzeczył.
— Wobec tego wszystko jest zjednoczone z Bogiem!
Wtedy Licencjusz z pewnym ociąganiem:
— Proszę cię, nie chciałem tego powiedzieć, że istnieje
coś, co jest 'niezależne od Boga; bo nawet wszystko, co
się porusza, wydaje mi się, że niewątpliwie nie jest zjed­
noczone z Bogiem. ^
— Nikt nie ma wątpliwości — rzekłem — że niebo
się porusza, a więc jest ono niezależne od Boga.
— Bynajmniej — odrzekł — niebo woale nie jest
niezależne od Boga.
— Wobec tego istnieje coś, co jest złączone z Bogiem,
& co-równocześnie się porusza.
Na to Licencjusz:i

i Sine Deo. 177

t2 — Sw. Augustyn, tom I.


— - Nie potrafię wyjaśnić talk, jak chciałbym, tego,
co •myślę; proszę jednak, abyście nie zwracali uwagi na
same moje słowa, lecz wytężyli całą swoją bystrość, by.
zrozumieć to, co usiłuję wypowiedzieć. Otóż moim zda­
niem z jednej strony nie ma niczego, co byłoby niezależne
od Boga, z drugiej zaś uważam, że to, oó jest złączone
z .Bogiem, nie porusza się. Nie mogę jednak powiedzieć-,
żę. niebo jest niezależne od Boga, nie tylko- dlatego, że
uważam, *iż nie może być nic niezależnego' od Boga, ale
i z tej przyczyny, iż wierzę, że są na niebie takie rzeczy,
które.pozostają w bezruchu, i albo jest to rzeczywiście
sam Bóg, albo coś złączonego z Bogiem, a mimo to nie
wątpię wcale, że samo niebo' porusza się i obraca.

Z Bogiem jest zjednoczony ten, fcto zna Boga,


Mędrzec jest zjednoczony z Bogiem.

II— 4. — Określ więc — poprosiłem go — jeśli łaska,


co to znaczy być złączonym z Bogiem i oo to znaczy nie być
oddzielonym od Boga.1 Bo- jeśli spór między nami dotyczy
tylko słów, łatwo' można przejść nad nim do porządku,
bylebyśmy pojęli tylko samą .treść twego poglądu.
— Nie cierpię definiować — odparł.
— No to co poczniemy? — pytam.
A Łicencjusz:
— Broszę cię, ty sam podaj definicję. Łatwiej mi bo­
wiem dostrzec w cudzej definicji coś, z czym się nie zga­
dzam, niż samemu coś wyjaśnić przy pomocy dobrej de­
finicji.
— Zastosuję się do twego życzenia. Czy uważasz, że
to, czym Bóg rządzi i kieruje, jest złączone z Bogiem?
— Nie o tym myślałem — odparł Łicencjusz — mó­
wiąc, że to, co się nie porusza, jest złączone ż Bogiem.i

i Quid sit esse cum Deo et quid sit non esse sine Deo.
. — Zastanów się więc, czy zgodzisz- się na .przykład
z taką definicją: Złączone z Bogiem.'jest wszystko to,
co zna Boga.
— Zgadzam się ■ — rzekł Licencjusz.
A więc dobrze — mówię —- czy 'twoim zdaniem;
mędrzec zna Boga?
— Tak — pada odpowiedź.
—: No, ale jeżeli mędrcy poruszają się, i to nie tylko
po domu lub mieście, ale przebywając olbrzymie prze­
strzenie lub żeglując po morzach, to jakże może być praw­
dziwe zdanie, że to, CO' jest złączone z Bogiem, nie po­
rusza się?
— Zmuszasz mnie do śmiechu — powiada. — Czyż
ja twierdzę, że czynności mędrca są złączone z Bogiem?
Ja mówię o tym, co on zna.
" — A czy mędrzec nie zna -dobrze swojej książki, pła­
szcza, tuniki, sprzętów, jeśli ma jakie, i innych przed­
miotów tego rodzaju, które znają doskonale także głupcy?
Wtedy Licencjusz:
— Przyznaję, że zna on tunikę i zna płaszcz, które
nie są złączone z Bogiem.
5. — A więc — powiadam do niego — mówisz tak:
Nie wszystko to, co zna mędrzec, jest złączone z Bogiem,
ale wszystko to*, co je s t ,w nim złączone z Bogiem, mę­
drzec zna. ’ '
. — Świetnie — odparł — bo wszystko- to, co mędrzec
poznaje przy pomocy zmysłów cielesnych, nie jest złączone
.z‘Bogiem, lecz tylko to, co pojmuje umysłem. Odważę się
powiedzieć może zbyt wiele, ale powiem; mając bowiem
was za krytycznych słuchaczy albo utwierdzę się w mym
mniemaniu, albo- się czegoś nauczę: Jeśli ktoś zna tylko
tó, co podpada pod zmysły -cielesne, to wydaje mi się,
że nie tylko nie jest on z Bogiem 'złączony, ale nawet ze
samym sobą.
W tym momencie zauważyłem z wyrazu twarzy Try-
gecjusza, że chce on coś powiedzieć, lecz powstrzymuje
go nieśmiałość i obawa, że się odezwie nie w porę; skoro
więc zamilkł. Licencjusz, skłoniłem go, by wypowiedział,
co pragnie. On zaś rzekł: -
— Mnie się wydaje, że nikt nie zna tego, co podpada
pod zmysły cielesne. Inna to* bowiem rzecz odczuwać coś 179

12 *
zmysłami, a inna — znać.1 Jeżeli coś znamy, to mieści
się to — jak sądzę — w umyśle d tylko umysłem może
być ogarnięte. Wynika stąd, że jeśli to, co mędrzec zna
dzięki swemu rozumowi, jest złączone z Bogiem, to wszyst­
ko, co- mędrzec zna, może być złączone z Bogiem.
Licencjusz przytaknął tym słowom, ale później do­
rzucił jeszcze jedną' uwagę, której w żaden sposób nie
mogłem zlekceważyć. Rzekł mianowicie:
— Z pewnością mędrzec jest złączony z Bogiem, bo
zna również samego siebie. Wynika to zarówno z defini­
cji, jaką -mi podałeś, że to jest złączone z Bogiem, co zna
•Boga, jak i z tego, co myśmy powiedzieli, mianowicie
że to, co zna mędrzec, jest złączone z Bogiem. Lecz jeśli
chodzi o tę jego władzę, przy pomocy której posługuje
się zmysłami (sądzę, że nie należy jej tu wliczać, jeżeli
mówimy o mędrcu), to wyznaję, że nie wiem i nawet
w ogóle nie domyślałem się, jaka jest jej natura.

Pamięć mędrca przechowuje jedynie to, co zmienne i przemijające.6

6. — Zaprzeczasz więc — mówię mu na to — nie


tylko temu, że mędrzec składa się z ciała i duszy, ale
także temu, że składa się z samej duszy. A przecież za­
przeczać temu, że posługiwanie się zmysłami należy do
duszy, to niedorzeczność. Nie same bowiem oczy czy uszy,
ale coś innego przy ich pomocy doznaje wrażeń. A jeśli
właśnie doznawania wrażeń nie przyznajemy umysłowi*
to nie możemy go przyznać żadnej innej części duszy.
Jeśli tak nie jest, trzeba by poznanie zmysłowe przypi­
sać ciału,, a to, moim zdaniem, jest najzupełniejszym ab­
surdem.
— Dusza mędrca — odpowiedział Licencjusz — oczy­
szczona dzięki cnotom i już zespolona z Bogiem, godna

i aliud est enim sentire, aliud nosse. Por. O wielkości duszy 45—46
t K

183 56—57.
jest imienia mędrca i nie w nim nic innego, co by w takim
stopniu zasługiwało sobie na to imię. Wszelkiego zaś ro­
dzaju, że tak powiem, nieczysta powłoka, z której mędrzec
się oczyścił, skupiając się w sobie, stoi na usługach jego
duszy, albo też, jeśli trzeba tu mówić o całej duszy, służy
i podlega tej części duszy, która sama zasługuje sobie
na imię mędrca. Sądzę, że również i pamięć mieści się
w tej niższej części duszy. Mędrzec posługuje się nią, jakby
sługą, któremu rozkazuje i naznacza, ujarzmionemu już
i uległemu, granice zakreślone przez prawo w ten sposób,
że dopóki sługa ów posługuje się zmysłami — nie ż po­
wodu czegoś, co potrzebne jest mędrcowi, lecz czego po­
trzebuje on sam — nie waży się unosić ani pysznić wo­
bec pana, ani też używać bezmyślnie i bez umiarkowania
tego, co do* niego, sługi, należy. Do* tej to właśnie naj­
mniej wartościowej części duszy może należeć to, co -się
zmienia i mija. A do czegóż potrzebna jest pamięć, jale
nie do chwytania rzeczy przemijających i niejako pierz­
chających? Mędrzec łączy się więc z Bogiem i cieszy się
Tym, który jest wieczny i na którego- nie trzeba ani cze­
kać, by był, ani obawiać się, że przestanie być, lecz któ­
ry — przez to* samo*, że jest prawdziwie — jest zawsze
obecny. Zatem mędrzec, nieruchomy i zamknięty w so­
bie, czuwa, jeśli tak można powiedzieć, nad peculium 1
swego niewolnika, aby pilny i rzetelny sługa dobrze go
używał i troskliwie 'strzegł.
7. Z podziwem słuchałem wypowiedzi Licencjusza
i przypomniałem sobie, że sam kiedyś te same poglądy
wygłosiłem pokrótce w jego obecności. Potem mówię
z uśmiechem:
— Podziękuj temu twojemu niewolnikowi, Licencju-
szu; gdyby nie wydzielił ci trochę ze swojego peculium,
to być może, że. nie miałbyś nam teraz co* powiedzieć.
Jeżeli bowiem pamięć należy do> tej części duszy, która
pozwala umysłowi mędrca .rządzić sobą tak jak sługą, to
wierz mi, że sam zasięgnąłeś jej pomocy, by wypowie­
dzieć te słowa, które przed chwilą padły. A więc — zanim
powrócimy do zagadnienia porządku rzeczy — czy nie
uważasz, że pamięć potrzebna jest mędrcowi właśnie dlai
i
i Peculium — w praw ie rzymskim oznacza część majątku dzierży-
ciela władzy, oddaną do dyspozycji -osoby tej władzy podległej, np. nie­
wolnika lub syna (przyp. tłum.).
tego rodzaju rzeczy, to jest dla wiedzy szlachetnej d za­
razem niezbędnej?
Idcencjusz zaś odpowiedział:
— Po cóż mu potrzebna pamięć, jeśli wszystkie swoje
sprawy ma stale w świadomości? Nie uciekamy się prze­
cież do pomocy pamięci tylko w zakresie odczucia zmy­
słowego, gdy idzie o- to, co mamy przed oczami. Po co
więc, proszę cię, pamięć potrzebna mędrcowi, który wszy­
stkie rzeczy ma przed owymi wewnętrznymi oczami umy­
słu, to znaczy niezmiennym i stałym spojrzeniem ogląda
samego Boga, a w Nim wszystko- -to-, co umysł może do­
strzec i ogarnąć? Mnie była ona potrzebna, żebym mógł
zachować to, co. od ciebie usłyszałem, ale też ja nie je­
stem jeszcze panem tego sługi, lecz albo mu służę, albo
walczę z nim, żeby mu nie służyć, i sam dopominam się
-o swoje wyzwolenie. A jeśli -czasem daję mu rozkaz,, a on
wypełniając go pozwala mi dzięki swemu, posłuszeństwu
mniemać, że jestem zwycięzcą, to przy innej okazji tak
mi się silnie przeciwstawia, że kładę się, nieszczęsny, u je-,
go stóp. Dlatego też, jeżeli rozważamy sprawę mędrca,
niech nie będzie mowy o mnie.
— Ani o mnie -— dodałem. — Tymczasem jednak
czy mędrzec,. o którym wspominasz, może zrezygnować
z niesienia pomocy swoim przyjaciołom? Czy może w ja­
kiś sposób, dlatego że czyni to ciało-, w którym na mocy
swych uprawnień więzi tego sługę, zaniechać obowiązku
świadczenia dobrodziejstw, komu tylko- można, a w szicze-
gólności tego dobrodziejstwa, którego się najbardziej go­
rąco od niego oczekuje, a mianowicie pouczania o- samej
mądrości? Kiedy naucza, to żeby czynić to w sposób wła­
ściwy i rozsądnie, często zmuszony jest rozłożyć sobie
materiał wykładu lub dysputy; gdyby nie po-sługiwał się
przy tym pamięcią, cała praca musiałaby pójść na marne l
Wobec tego albo zaprzeczasz, że mędrzec ma obowiązek
świadczyć dobrodziejstwa, albo przyznajesz, że niektóre
rzeczy przechowuje on w swej pamięci. A może powiesz, że
mędrzec musi wprawdzie koniecznie powierzać pieczy owe­
go sługi część 'swoich dóbr, ale nie ze względu na siebie,
lecz ze względu na swoich bliskich, tak że sługa ten, przy­
tom nie! pod starannym kierunkiem swego pana,’ nie strze­
że niczego więcej, tylko- tego, co jest potrzebne, by głup-
ców doprowadzić do. mądrości, ale d tego jednak strzeże
tylko-, na rozkaz swego pana.
— Bynajmniej nie myślę — odparł Licencjusz — aby
mędrzec powierzał -cokolwiek swej pamięci; bo- czy mil­
czy .on, czy tez zwraca się do ludzi, zawsze wzrok ma
skierowany ku Bogu. Sługa ten jednak, dobrze wyszko­
lony, starannie przechowuje to, co -trzeba od -czasu'do
czasu w ciągu dyskusji podszepnąć swemu panu, i w ten
sposób wiernie pełni swą powinność wobec tego spra­
wiedliwego pana, pod którego władzą się znajduje. A w y­
pełniając tę służbę nie rozumuje, lecz słucha wyższego
prawa i wyższego porządku, o którym mówimy.
— Nie sprzeciwiam się już twoim argumentom —
odrzekłem na to- — bo chciałbym już raczej poprowadzić
dalej podjęte przez nas zagadnienie. Jeśli zaś chodzi o- ten
problem — tak ważny i nie dający się zbyć w paru sło­
wach — to stwierdzimy innym -razem, jak rzecz się ma,
jeśli Bóg, dzięki porządkowi, da nam ku temu sposobność.

Umysł mędrca nie zna głupoty, tak jak oczy jego


nie undzą ciemności.

III— 8. Określiliśmy zatem, co to znaczy być zjedno­


czonym z Bogiem. Otóż, jak powiedziałem, to jest zjed­
noczone z Bogiem, co- zna Boga, wyście zaś do- tego do­
dali, że wszystko, co zna mędrzec, jest zjednoczone z Bo­
giem. Z tego punktu widzenia niepokoi mnie bardzo, w.ja­
ki sposób złączyliście z Bogiem głupotę! Bo jeśli wszyst­
ko, co -zna mędrzec, jest zjednoczone z Bogiem i jeśli nie
można uniknąć głupoty, dopóki jej się nie pozna, 'to w o­
bec tego — aż nie godzi się powiedzieć — i ta plaga
będzie zjednoczona z Bogiem.
Poruszeni tym wnioskiem, zachowywali przez pewien
czas-milczenie, po czym odezwał się Trygecjusż:- 183
— Niech odpowie coś Alipiusz, którego tak szezą-
śliwę przybycie i przyłączenie się do naszej dyskusji nie
ucieszyło nas, jak sądzę, na próżno.
Wtedy Alipiusz:
— Boże, dopomóż md! To tak się miało skończyć moje
'długie milczenie! Oto mój spokój został już zakłócony.
Postaram się wobec tego, jak najlepiej tylko potrafię,
zadośćuczynić 'twemu pytaniu, chociaż marzę już o tym
na przyszłość i proszę was, abyście nie wymagali ode
.mnie nie więcej oprócz tej odpowiedzi.
A ja na to:
— Żadną miarą nie możesz, Alipiuszu, ze względu
na twą życzliwość -dla nas i twą kulturę umysłową, od­
m ówić nam zabrania (głosu w tej dyskusji, zwłaszcza że
tego tak pragniemy. Lecz proszę cię, mów i dokończ, co
zacząłeś; reszta sama nastąpi tak, jak to wymknie z po-
rządku rzeczy.
Wtedy Alipiusz rozpoczął:
* — :Mam chyba słuszność spodziewając się lepszych
rzeczy od tego porządku, którego mam z waszej w oli zo­
stać tymczasem obrońcą. Lecz jeśli się nie mylę, wyra­
ziłeś w twym wniosku pogląd, że głupota zjednoczona jest
z Bogiem, a oparłeś się na rtwierdzetniu naszych pozo-
stałych towarzyszy, iż wszystko to, co mędrzec zna, jest
zjednoczone ż Bogiem. O ile trzeba to twierdzenie uwa­
żać za słuszne, pominę tymczasem. Zastanów się tro­
szeczkę nad twoim rozumowaniem. Powiedziałeś: ,,jeśli
wszystko' to, -co mędrzec zna, jest zjednoczone z Bogiem,
jeśli nie można uniknąć głupoty, -dopóki się jej nie po­
zna../' — tak, jakby h> nie było jasne, że nikt nie zdo­
bywa sobie imienia mędrca, dopóki nie pozbędzie się,głu­
poty! — a wyście stwierdzili znów, że to-, co- zna mę­
drzec, jest zjednoczone z Bogiem. A zatem,- jeżeli w celu
•pozbycia się głupoty poznaje ktoś głupotę, to nie jest
- jeszcze mędrcem. A gdy się nim stanie, to wtedy głupota
nie może wchodzić w zakres tego-, co -on zna. Dlatego też,
jeżeli^to, co zna jiako mędrzec, jest zjednoczone z .Bo-
'giem, to z całą prawidłowością wnioskować należy, że
głupota z Boigiem nie jest złączona.
9. — Bystrą jak zwykle dałeś 0'dpowiedź, Alipiu­
szu — mówię mu na to — ale w nowych, że tak. powiem,
uwikłał-eś się trudnościach/ Sko-ro jednak sądzisz, jak się
spodziewam, że obaj nie pozbyliśmy się jeszcze całkiem,
głupoty, co ‘będzie, jeśli spoitkamy mędrca, który zgodzi*
się chętnie przy pomocy pouczania lub dyskusji uwolnić
nas od tego' wielkiego nieszczęścia? Myślę, że pierwszą
rzeczą, o którą bym go błagał, byłoby, żeby mi zechciał
przedstawić, jaka jest głupota, -czym jest i jakie są jej
cechy. Co do ciebie, nie chcę nie pochopnie twierdzić.
Lecz jeśli chodzi o mnie, to głupota panuje nade mną
w takim stopniu i tak długo, w jakim stopniu i jak długo
jej nie znam, Według ciebie, z pewnością tak by do mnie
ów mędrzec powiedział: ,,Żebym mógł was pouczyć o tym,
co to jest głupota, powinniście byli przyjść do mnie wte­
dy, kiedy jeszcze byłem głupi; tymczasem zaś sami mo­
żecie być swymi nauczycielami w tej materii, bo ja już
głupoty nie znamię Gdybym usłyszał odeń te słowa, nie
zawahałbym się go prosić, by został naszym towarzyszem,
i wspólnie szukalibyśmy innego nauczyciela! Bo chociaż *
nie wiem zupełnie, co to jest głupota, to jednak sądzę, że
nie mogłoby być nic głupszego od takiej odpowiedzi.
Lecz, być może, mędrzec ten wstydziłby się tak nas
zostawić, lub iść razem z nami. Będzie więc z nami dy­
skutował i szeroko- rozprawiał o tym, jakie zło- przed­
stawia sobą głupota. M y zaś, w trosce o nasze dobro,
albo- będziemy słuchać w napięciu człowieka, który nie
zna tego, o -czym mówi, albo- uwierzymy, że wie o- tym,
czego nie zna, ¡albo wreszcie trzeba będzie stwierdzić na
zasadzie rozumowania twoich klientów 1, że głupota jest
zjednoczona z Bogiem. Pierwsza zaś ani -druga możliwość
nie da się, moim zdaniem, obronić. Pozostaje więc osta­
tnia, której nie przyjmujecie.
— Nigdy nie przypuszczałem, że jesteś tak złośliwy —*
wykrzyknął tamten na to-. — Gdybym od moich, jak mó­
wisz, klientów, otrzymał — według zwyczaju — jakieś
wynagrodzenie, to uporczywość twojej argumentacji zmu­
siłaby mnie do- natychmiastowego jego zwrotu. Niech się
więc zadowolą bodaj tym, że tocząc spór z tobą dałem
im dość czasu do namysłu, lub też,' jeżeli zechcą wysłu­
chać rady swego- -obrońcy, zwyciężonego bez żadnej jego
winy, niech ustąpią °tobie tym razem, a na przyszłość
. niechaj się mają bardziej na ostrożności.
1 Tj. Lieencjusza i Trygeojiisza, za których Alipiusz mówi. 185*
10. Na to odrzekłem:
— Nie chcę woale udawać, że nie zauważyłem, jak'
Trygecjusz w czasie twojej obrany otwierał już usta
pragnąc coś powiedzieć, d uczynię jak sobie życzysz. T y
zresztą pewnie jeszcze się dobrze nie orientujesz, bo do­
piero niedawno wszedłeś do naszej dyskusji; więc zwal­
niam cię z obowiązków obrońcy i tak jak zacząłem, w y-
jsłucham cierpliwie ich samych, jak będą bronić swojej
sprawy bez pomocy żadnego obrońcy.
Na to Trygecjusz, bo Licencjusiz zachowywał się
ciągle tak, jakby go- nie było:
— Przyjm ijcie to, jak chcecie, i śmiejcie się z mej
głupoty: nie można przecież mówić — widzę to — o „ro­
zumieniu“ tam, gdzie jego- przedmiotem jest właśnie głu­
pota, która jest najważniejszą, jeśli nie jedyną przyczyną
nierozumienia.
— Trudno 'mi będzie — odrzekłem — Oidrzucić tę
twoją uwagę. Jestem wprawdzie pod dużym wrażeniem
poglądu Alipiusza, który ma wątpliwości, w jaki sposób
może ktoś poprawnie nauczać, jaka jest rzecz, której nie
rozumie, i jakie niebezpieczeństwo przedstawia dla umy­
słu to, czego się umysłem arie dostrzega — bo- z pewno­
ścią zmierzając do- tego-, coś ty już powiedział, arie od­
ważył się tego wypowiedzieć, choć zresztą pogląd ten zna­
ny był mu z uczonych ksiąg. Tymczasem jednak, biorąc
pod uwagę tylko wrażenia zmysłowe — bo z jednej strony
dusza się nimi posługuje a z ‘drugiej strony stanowi ele­
ment wiążący rozum ze zmysłami — dochodzę do stwier­
dzenia, że nikt nie może widzieć ciemności. Dlatego-też,
jeżeli dla umysłu to samo znaczy rozumieć co dla zmy­
słów — postrzegać, i jeśli ktokolwiek, choćby miał oczy
nie wiem jak otwarte, zdrowe i czyste, arie może widzieć
ciemności, to arie będzie żadnych niedorzeczności w twier­
dzeniu, że arie można znać głupoty, bo- ją -to* właśnie na­
zywamy ,, ciemnościami umysłu“ . Nie zaniepokoi już nas
pytanie, w jaki sposób można uniknąć głupoty nie zna­
jąc jej. Tak bowiem, jak unikamy ciemności przez to, że
arie chcemy ańc widzieć, tak samo-, jeśli ktoś chce uamk-
nąć głupoty,' me potrzebuje się starać poznać jej, lecz
powinien martwić się tylko o to, °że nie może poznać
jej z powodu tego-, co da się poznać, i dostrzegać jej
obecność nie w tym, że zna ją lepiej, lecz że inne-rzeczy
jL8 6 : zara górzej.
Zło, Które. Bóg włączył w porządek rzeczy,
jest elementem harmonizującym z całością.

IV — 11. — A le zajmijmy się znów zagadnieniem po-


rządku rzeczy, żeby już wreszcie powrócił do nas Licen-
cjuisz. Od razu was zapytam: czy wydaje się wam, że
to, ‘OO czyni głupiec, czyni on zgodnie z porządkiem rzeczy?
Widzicie, pytanie to ma w sofcie haczyk: Jeśli odpowiecie
twierdząco, to cóż stanie się z definicją, która fcrzmi:
,,porządek to to, przy pomocy czego Bóg kieruje wszyst­
kim, co istnieje“ , jeśli także to, co czyni głupiec, czyni
on zgodnie z porządkiem? Jeżeli zaś przeciwnie, porządek
nie ma n ie wspólnego- z tym, co 'czyni głupiec, to wobec
tego pojawi się jakaś rzecz istniejąca poza porządkiem.
Jedno- i drugie na pewno wam nie dogadza. Proszę was,
postaraj.cie się o- to-, by nie pomieszać wszystkiego w obro­
nie samego- porządku.
Na to. znowu odezwał się Trygecjusz (jego towarzysz
w dalszym ciągu nie brał zupełnie udziału w dyskusji):
— Łatwo fest odpowiedzieć na ten twój dylemat, lecz
brak mi w tej chwili porównania, które pomo^oiby mi
moje zdanie poprzeć i zilustrować na przykładzie/P-owi-em
jednak, CO' czuję; uczynisz bowiem pewnie to-, coś nie­
dawno uczynił, kiedy to twój przykład z ‘Ciemnościami
w niemałym stopniu przysłużył się do wyjaśnienia mojej
myśli wypowiedzianej w zagmatwanej formie. Otóż całe
życie głupców, chociażby wskutek ich ułomności było jak
najbardziej niestałe i nieuporządkowane, włączone jest
jednak z konieczności w porządek rzeczy, a to dzięki Bo­
żej Opatrzności, która niej.ako 'wyznaczywszy w swych
wiecznych i niewzruszalnych prawach życiu temu pewne
dziedziny, nie pozwala mu żadną miarą tam być, gdzie
być riie powinno. Stąd też, jeśli ktoś patrzy na nie w cia­
snocie umysłu jak na coś oderwanego od porządku, wzdra­
ga się odepchnięty jego brzydotą. A jeśli ktoś, przeciwnie,
wyżej i szerzej skieruje swe spojrzenie i ujrzy całość, to
nie znajdzie tu nic, co nie byłoby zgodne z porządkiem,
lecz wszystko ułożone dokładnie na właściwym 'miejscu.
12. — Jakże piękne i godne podziwu odpowiedzi —
rzekłem mu na to — daje mi Bóg waszymi ustami i jak­
że to coraz bardziej skłaniam się do tego, by uwierzyć,
że to- odpowiada sam tajemny porządek rzeczy! Bo to,
co- powiadacie, tak wygląda, że nie rozumiem zupełnie,
jak można mówić o tym nie widząc tego-, a równocześnie
nie rozumiem, jak możecie to widzieć. Podejrzewam, że
chodzi tu o .rzeczy prawdziwe i wzniosłe.
Potrzebujesz pewnie dla lepszego- wyrażenia twego
poglądu jakiegoś porównania? A le mnie już nasuwa się
ich mnóstwo, i to takich, które gwałtownie mnie skła­
niają, bym się przyłączył do twego zdania. Czy jest coś
ohydniejszego od kata? Czy jest dusza bardziej dzika
i okrutna niż jego dusza? A jednak zgodnie z prawami
w dobrze rządzonym państwie ma on swoje niezastąpio­
ne miejsce, sam w sobie jest -on szkodnikiem, ale gdy
spojrzymy na niego z punktu widzenia porządku, jaki
panuje w państwie — jest on karą dla szkodników.1 Czy
jest coś bardziej brudnego-, bardziej niegodziwego, bar­
dziej haniebnego i bezecnego od nierządnic, stręczycielek
i innych plag tego rodzaju? A le usuń nierządnice ze spo­
łeczeństwa, jaki zamęt wytworzą wtedy wszędzie żądze
cielesne; umieść je na miejscu zacnych m atron--- okryjesz
się hańbą i -niesławą. Tak więc ta kategoria kobiet wiedzie,
jeśli chodzi -o -obyczaje, życie w najwyższym stopniu nie­
czyste; jednak prawa porządku wyznaczają jej określone
stanowisko, chociaż najmarniejsze, jakie być może.1 2
Czy w ciele istot żywych nie ma pewnych organów,
na które nie można patrzeć bez niesmaku, jeśli się je
ogląda w oderwaniu? A le porządek natury nie życzy -sobie
tego, aby ich zabrakło, ponieważ są niezbędne, i nie po­
zwala im być na widocznym miejscu, ponieważ są szpet­
ne. Niemniej te szpetne organy zajmują swe miejsce ustą­
piwszy lepszego -miejsca organom bardziej szlachetnymi.
Czyż może być przyjemniejszy widok i bardziej har­
monizujący ze. wsią i wiejskim gospodarstwem niż owa
walka między kogutami, o której wspomnieliśmy w po­

1 Por. Plofyn, Enneady 3, 2, 17. (E).


2 Tylk-o w społeczeństwie o no składowej strukturze społecznej pro­
stytucja może hyc formą utrzymywania społecznego - ładu. Ocena mo­
ralna tego istniejącego w czasach Augustyna zła -jest wyraźna i zdecy­
dowana.
przedniej księdze? 1 A tymczasem, czy widzieliśmy obraz
bardziej 'odrażający swą brzydotą jak widok zwyciężo­
nego? A jednak dzięki niemu piękno owej walki staje
się jeszcze doskonalsze.
13. I tak, sądzę, jest ze wszystkim; trzeba tylko
otworzyć oczy. Poeci najbardziej lubują się w tym, co
uważamy za tak zwane solecyzmy i barbaryzmy 1 2; wolą
orni, zmieniwszy określenia, nazywać to figurami i zwro­
tami stylistycznymi niż unikać owych najbardziej rażą­
cych błędów. Jeżeli usuniesz te błędy z ich utworów, zo­
staniemy pozbawieni najprzyjemniejszych ich składników.
Nagromadź więcej tych dowolności językowych w jednym
miejscu: takie ostre, niesmaczne i cuchnące zbiorowisko
wzbudzi najgorszą odrazę. Przenieś to wszystko do swo­
bodnej mowy na forum: któż nie każe uciekać przed ta­
kim mówcą i szukać schronienia w teatrze? A więc po­
rządek, który rządzi i kieruje tymi rzeczami, nie znosi,
aby było ich. zbyt dużo, ani też, aby znajdowały się one
gdziekolwiek indziej niż tam, gdzie być powinny. Wtrą­
cając do mowy pewne zwroty proste i na pozór niedbałe
rozgranicza się silniejsze akcenty i piękne wyrażenia. Jeśld
tylko one występują w mowie, odrzucisz ją jako lichą;
jeżeli zaś brak tego, wszystkie ozdoby tracą blask, nie
panują w swoich — jeśli tak można powiedzieć —- do­
menach, zaćmiewają się od swego własnego światła i mącą
całość.3
V. I tu wielką winniśmy okazać wdzięczność po­
rządkowi. Któż nie lęka się, któż nie nienawidzi kłam­
liw ych argumentów i takich, które bądź to wyolbrzymia­
jąc, bądź to pomniejszając fakty wciskają się powolutku
do świadomości ze swym fałszem? Tymczasem w dysku­
sji, użyte we właściwym miejscu, mają takie znaczenie,
że całemu oszustwu nadają nieokreślony czar. Czy znów
nie należy za to pochwalić samego porządku rzeczy?

1 1, 25.
a Solecyzmy są to błędy gramatyczne przeciw zasadom składni, bar­
baryzm y — to w adliw y sposób wyrażania się (tak co do składni jak
i słowotwórstwa) pod wpływem języków obcych.
3 Ustęp ten naśladowany jest z traktatu Plotyna O opatrzności
i&nneady 3, 2, 1). •
Filozofia i wiara prowadzą do zrozumienia porządku.

14. W muzyce, w geometrii, w ruchach ciał (niebie­


skich, w prawach matematycznych porządek rządzi tak,
że jeśli ktoś zapragnie poznać — że tak powiem — jego
źródło i wnętrza jego przybytków, to właśnie albo je tam
znajdzie, albo dzięki tym naukom dotrze do- nich. W y­
kształcenie w tej dziedzinie, jeśli się tylko nim posłu­
gujemy z umiarem — bo tu w szczególności należy oba­
wiać się przesady- — rodzi takich szermierzy, a nawet
wodzów filozofii, że jeśli zechcą oni, mogą się wznieść
i dojść — a także innych za sobą pociągnąć — aż do
najwyższych szczytów, ponad ¡które nie można ani nie
powinno się, ani nie pragnie się nic więcej zdobyć. Tam
taki człowiek, jeśli go- jeszcze powstrzymują sprawy ludz­
ikie, osądzi rzeczy według ich wartości i wzgardzi niani
tak, że nie będzie go niepokoić pytanie,, dlaczego jeden
pragnie mieć -dzieci, a nie ma ich, inny znów jeszcze
cierpi z powodu nadmiernej płodności swej żony, dlaczego
ten, kto gotów jest hojnie rozrzucać wielkie sumy, od­
czuwa brak pieniędzy, podczas gdy chudy i parszywy
lichwiarz śpi na stosie złota; dlaczego hulaka rozsiewa
i trwoni zasobną ojcowiznę, a żebrak—cały dzień lejąc
łzy ledwie jeden grosz wyżebrać może; dlaczego -niego­
dziwca obsypują dostojeństwami, a szlachetne obyczaje
giną ukryte wśród tłumu.
15. Takie to i inne sprawy są w życiu ludzkiem,
które przeważnie wywołują ten niegodny skutek, iż ludzie
przestają wierzyć, że Boża Opatrzność rządza nami w e­
dług pewnego porządku. A le są jeszcze ponadto ludzie po^
bożrn i d-obrzy, odznaczaj ący się kryształowym charakte-
rem, którzy nie mogą dopuścić się myśli, żeśmy zostali
opuszczeni przez Najwyższego Boga; ale ponieważ przy-
gniata ich cały ten mrok i zamęt, ¡nie dostrzegają żad-
nego porządku rzeczy i po^agnąc, aby odkryły się przed
nimi najbardziej tajemne sprawy, opłakują często- swe
błędy nawet w wierszach.1 Jeśli ludzie -ci pytają tylko
o to, dlaczego mieszkańcy Italii zawsze modlą się o suchąi
i Jest rto prawdopodobnie ai/u-zja do poematu Zenobiusza wspoin-*-
nianego wyżej, 1, 20.
zimę, podczas gdy nasza biedna Getulia 1 cierpi stale na
su-szę — jakże można im dać bez trudności odpowiedź?
Któż zresztą wśród nas domyśla się przyczyn takiego wła­
śnie porządku rzeczy?
Ja zaś, jeśli mogę dać radę moim przyjaciołom, to
— O' ile mi .się zdaje i o ile dobrze rozumiem — uwa­
żam, że powinni oni studiować wszystkie nauki. Inaczej
nie będą- mogli w żaden sposób zrozumieć tych spraw tak,
aby stały się dla nich jaśniejsze niż dzień. Jeśli zaś nie
bardzo mają do tego ochotę albo zbyt są zajęci innymi
sprawami, albo' też ciężko już przychodzi im nauka, niech
stworzą sobie tarczę z wiary, aby Ten, który nie pozwala
zginąć nikomu, kto wierzy w Niego, jak nakazują praw­
dy religii, przyciągnął ich do siebie węzłem wiary i uwol­
nił ich od wszelkiego strasznego' i zawikłanego1zła.
16. Kiedy więc dokucza nam niejasność spraw, mamy
przed sobą podwójną drogę: rozum lub autorytet. Filo­
zofia wskazuje na rozum, lecz uwalnia zaledwie nielicz­
nych; przy tym nie tylko nie zmusza ich do gardzenia ta­
jemnicami chrześcijańskioni, lecz nakazuje im je rozumieć
tak, jak je rozumieć należy. Żadnego innego zadania nie
ma filozofia, ta filozofia prawdziwa i — jeśli tak można
się wyrazić — autentyczna, jak tylko to, by nauczać,
kto jest początkiem nie mającym początku i źródłem
wszechrzeczy, jaki rozum w Nim tkwi, ile doskonałości
bez nżadnego dla Niego uszczerbku spłynęło zeń dla na­
szego zbawienia: To Bóg jedyny i wszechmocny, trój-
potężny Ojciec, Syn i Duch Święty, jak nas uczą ta­
jemnice wiary; a wiara w NiegO', czysta i niezłomna, w y ­
zwala całe ludy, bez żadnego' zamętu, bez żadnego upo­
korzenia -— wbrew twierdzeniom niektórych ludzi.1 2 A jak­
że doniosłą jest rzeczą, że tak dastorjny Bóg raczył .ze
względu na nas przybrać postać cielesną taką jak nasza;
im bardziej wydaje się licha ta ludzka natura, tym peł­
niejszy widzimy , w tym objaw Bożej łaskawości i jest'
to rzecz zupełnie niezrozumiała 'dla ludzi bystrych, ale
pysznych zarazem.
17: Skąd zaś wywodzi swój początek dusza, co -czyni
ona tu, w jakim stopniu jest zależna od Boga, jakie są jej

1 Kraina w Afryce, dziś południowy A lger i Maroiko. (E).


2 Chodzi zapewne o (pisma Porfiriusza i Cełsusa. skierowane przeciw
chrześcijanom i wyśm iewające Tajemnicę Wcielenia.
właściwe cechy, które odbijają się w niej z dwóch róż­
nych natur,1 do jakiego stopnia umiera 2 1 i w jaki sposób
można dowieść jej nieśmiertelności — czy poznanie tego
wszystkiego nie jest, waszym zdaniem, postulatem jakiegoś
wielkiego porządku? Istotnie, jest to wielka i niewątpliwa
konieczność, jaką dyktuje porządek; później, jeśli czas
pozwoli, po krotce jeszcze o tym powiemy. Tymczasem
chcę, abyście przyjęli do wiadomości, że jeśli ktoś po­
chopnie i bez porządku w studiach odważy się rzucić w po­
znawanie tych spraw, to zamiast gorliwym badaczem, sta­
nie się ciekawskim, zamiast uczonym — łatwowiernym,
a zamiast ostrożnym — niedowiarkiem. Tak też fakt, że na
moje niedawne pytanie odpowiedzieliście tak dobrze i do­
kładnie, wprawia mnie w podziw i zmusza do uznania.
Zobaczymy tymczasem, jak daleko dojść może ukryta
siła waszego umysłu. Trzeba posłuchać już także i tego, co
powie Lieencjusz; zajęty tak 'długo nie wiadomo czym, nie
brał udziału w naszej dyskusji, będzie więc musiał, tak
jak nasi nieobecni tu przyjaciele, przeczytać sobie nasze
zapiski. Lecz proszę cię, Licencjuszu, powróć do nas i skup
całą swoją uwagę; do ciebie się bowiem zwracam. Przecież
to ty zgodziłeś się z moją definicją, w której określiłem,
co to znaczy być zjednoczonym z Bogiem; a chciałeś po­
nadto wykazać mi, o ile będę* w stanie pojąć, że dusza
mędrca, zjednoczona z Bogiem, pozostaje w bezruchu.

Dusza mędrca jest niezmienna i złączona z Bogierp.

V I— 18. Lecz jedno mnie niepokoi: nie można zaprze­


czyć, że jak długo mędrzec żyje między ludźmi, przebywa
w ciele; jakże więc się to dzieje, że w -ciele jego, które
porusza się tu i tam, myśl pozostaje nieruchoma? Mógłbyś

1 Tzn. natury czysto duchowej i cielesnej, ¡między którymi dusza,


jako substancja ożywiająca ciała, stanowi pewne medium.
2 W znaczeniu meralnym, a nie metafizycznym. Zło moralne, jakie
kala duszę, powoduje jej moralną śmierć, ¡Por. De moribus Manichaeorum
192' . 1, 4, 6. (E).
powiedzieć, że to jest tak jak z ludźmi na okręcie; gdy
okręt się porusza, ludzie przebywając na nim nie poru­
szają się, chociaż mówimy, że zajmują »oni ten okręt i ste­
rują nim. Przypuśćmy nawet, że kierowaliby nim samą
tylko myślą i w ten sposób nakazywaliby mu płynąć tam,
gdzie zechcą, i 'w tym wypadku jednak, kiedy statek by
się poruszał, ludzie znajdujący sią na nim nie mogliby po­
zostać w bezruchu.
Na to Lieencjusz:
— Dusza nie jest umieszczona w -ciele w taki sposób,
ażeby ciało rozkazywało jej.
— I ja nie jestem innego zdania — odparłem. ■ — Ale
również i jeździec nie jest tak usadowiony na koniu, -ażeby
koń jemu rozkazywał; a jednak kiedy jeździec popędza
koma, by szedł tam, gdzie -on chce, to wtedy, ¡kiedy koń się
porusza, musi się i sam jeździec poruszać.
— Może. trzymać się w siodle nieruchomo1 — -rzekł
Lieencjusz.
— Zmuszasz mnie — mówię mu — żebym podał de­
fin icję ruchu; chciałbym jednak, abyś ty to- zrobił, o ile
potrafisz.
— Proszę cię — ■rzekł on na to ■ — zachowaj wobec
mnie tę wspaniałomyślność, jaką mi okazałeś, bo* ja pod­
trzym uję swą prośbę, i nie pytaj innie znó:w, czy życzę
sobie ułożyć definicję. Wiedz, że gdybym to potrafił, sam
bym ci to wyznał.
Gdy to powiedział, właśnie nadbiegł z domu chłopiec,
któremu powierzyliśm y to zadanie, d oznajmił nam, że na­
deszła pora posiłku. Rzekłem więc:
— - Chłopiec ten, nie uciekając się do pomocy defini­
cji, ukazał nam naocznie, co to znaczy poruszać się. Chodź­
my więc i przenieśmy się stąd w inne miejsce; będzie to
właśnie — - jeśli się nie m ylę — ruch.
Uśmiechnęli się na te słowa i poszliśmy.
19. Skorośmy się pokrzepili, ..udaliśmy się na zwykłe
miejsce do łaźni, ponieważ niebo zasnuło się ‘chmurami.
W tedy zabrałem głos:
— Zgadzasz się ze mną, Licencjuszu, że ruch nie jest
niczym innym jak przenoszeniem się z jednego miejsca na
drugie? . .
— Zgadzam się —- odparł. .3
1

13 — Sw. Augustyn, tom I.


— ■Zgadzasz się więc wobec tego — ciągnę — źe n ik t;
nie może się znaleźć w miejscu,, w którym nie był po­
przednio, nie wykonawszy przy tym ruchu?
-— N ie rozumiem — powiedział Licencjusz.
Wyjaśniam mu więc:
. — ■Jeżeli coś było przedtem w jednym miejscu, a po­
tem znalazło się w drugim, czy był to, uważasz, ruch?
Przytaknął.
— Powiedz mi dalej — mówię —- 'czy żyw e ciało ja­
kiegoś mędrca mogłoby być w tym miejscu razem z nam i
tak, aby jego duch nie był tu obecny?
Znów padła odpowiedź twierdząca.
—- Czy nawet gdyby mędrzec ten rozprawiał z nam i
i uczył nas czegoś?
- —■ Nawet i w tym wypadku — podjął Licencjusz —
gdyby nauczał on tu nas samej mądrości, nie powiedział­
bym, że jest z nami, lecz że jest ze sobą.
— A więc nie byłby w swym ciele? — spytałem.
—■N ie byłby — padła odpowiedź.
— ■Mówiłem o żywym ciele, tymczasem ciało pozba­
wione duszy jest, jak chyba przyznasz, martwe?
— N ie . -wiem-, jak ’to wyjaśnić — rzekł Licencjusz^
-— Bo z jednej strony zdaję sobie z tego» sprawę, że ciało*
ludzkie nie może być żywe, jeśli nie ma w nim duszyr
a z drugiej strony muszę powiedzieć, że gdziekolwiek znaj­
dowałoby się ciało mędrca, dusza jego jest zawsze złą­
czona z Bogiem.
— Postaram się. ułatwić ci wyjaśnienie tego — odez­
wałem się na to. — Być może, jest tak dlatego, ponieważ:
Bóg jest wszędzie; gdziekolwiek się mędrzec uda, wszędzie
znajduje Boga, z którym może się złączyć. Na skutek tego*
możemy przyjąć, że mędrzec przenosi się z jednego miejsca
na .drugie, to znaczy porusza się, a jednocześnie jest złą­
czony z Bogiem.
‘— Przyznaję — dorzucił jeszcze Licencjusz — że
ciało mędrca porusza się z jednego miejsca na drugie, ale
niemiogę się zgodzić, aby poruszała się również jego dusza,,
194. do której przywiązane jest im ię mędrca.
Na czym polega stan oddzielenia od Boga.

V II— 20. — Tymczasem nie opieram -ci się — powie­


działem — w obawie, aby to zagadnienie, wielce niejasne
i zasługujące sobie na dłuższe i staranniejsze'potraktowa­
nie, nie przeszkodziła nam w naszych obecnych zadaniach.
A teraz, skorośmy już określili, co to znaczy być zjedno­
czonym z Bogiem, zobaczymy, czy potrafim y również
stwierdzić, co to znaczy być oddzielonym od Boga, choć
w ydaje mi się, że to już jest dla nas rzeczą oczywistą. Bo
sądzę, że ten, kto nie jest zjednoczony z Bogiem, jest od­
dzielony od Boga. Tak myślisz, prawda?
— • Gdybym mógł znaleźć odpowiednie słowa — od­
parł Licenejusz — ■ powiedziałbym może coś, czego- byś
nie zganił. Lecz proszę cię o wyrozumiałość dla mojej nie­
udolności w wysławianiu się. i proszę jeszcze, żebyś po­
starał się swoją lotną myślą uchwycić rzecz samą, tak jak
to przystoi rozumowi tw ej miary. W ydaje mi się miano­
wicie, że ludzie, o- których mówisz, nie są zjednoczeni
z Bogiem, lecz mimo to Bóg ma ich w swoim posiadaniu.
Tak więc nie mogę powiedzieć, że są oni oddzieleni od
Boga, skoro Bóg ich posiada. Uważam wprawdzie, że nie
są otni z Bogiem zjednoczeni, ponieważ oni sami Boga nie
mają. A przecież już poprzednio, w -czasie dyskusji, którą
tak przyjemnie prowadziliśmy w dniu twoich urodzin,
doszliśmy do wniosku, że mieć Boga to nić innego-, jak
cieszyć się Bogiem.1 Wyznam jednak, że zatrważa mnie
•ta sprzeczność: jak można jednocześnie ani nie być od­
dzielonym od Boga, ani zjednoczonym z Bogiem?
21. —■Nie kłopocz się tym — rzekłem — Jeżeli treść
jest w porządku, można nie zwracać uwagi na słowa. A le
powróćmy wreszcie -do definicji porządku. Powiedziałeś,
że porządek to ten .czynnik, przy pomocy Jctórego-.Bóg kie­
ruje wsżystkirh.. N ie ma zaś, jak sądzę, takiej rzeczy na
świście, którą by Bóg nie kierował; stąd też doszedłeś do
wniosku, że nie może istnieć nic, co znajdowałoby się5
poza porządkiem.i

i Deo perfrui; Por. O życiu szczęśliwym 34. 195

13*
— Mój pogląd pozostaje bez zmiany, ale już widzę,
co masz zamiar powiedzieć; chcesz zapytać, czy Bóg rządzi
również i tymi rzeczami, o których mówimy, że źle się
rozwijają.
— Doskonale — wykrzyknąłem — przeniknąłeś moje
myśli. A le skoro już odgadłeś, co chciałem powiedzieć, to
domyśl się również, proszę, jaką należałoby dać na to od­
powiedź.
Licencjusz potrząsnął głową i wzruszył ramionami,
a potem rzekł:
— Narobiliśmy sobie kłopotu.
W momencie, kiedy właśnie zadawałem Licencjuszo-
w i to pytanie, przypadkiem nadeszła moja, matka. On zaś
po chwili milczenia poprosił, abym jeszcze raz pytanie to
powtórzył. N ie zwrócił wcale uwagi na to-, że Trygecjusz
już poprzednio dał na nie odpowiedz.1 Mówię mu więc:
—- Jakie pytanie mam <ci powtórzyć i po co? „N ie rób
— powiadają — tego, co jesit już zrobione.“ 2 1 Radzę ci ra­
czej, abyś przeczytał sobie to, co już zostało powiedziane,
jeśli nie byłeś zdolny usłyszeć. Bez gniewu znosiłem, żeś
był (nieobecny duchem przy naszej dyskusji, d wytrzym a­
łem to długo', aby ci nie przeszkadzać, kiedy byłeś pogrą­
żony i zatopiony w myślach; dyskusja toczyła się dalej,
a dzięki naszym notatkom nie stracisz możliwości pozna­
nia jej przebiegu i wyników.

Spr awi edMwoś ć Boża a zł o.

Sprawiedliwość Boża i porządek, są odwieczne.

22. Chciałbym teraz poruszyć punkt, którego jeszcze


nie próbowaliśmy rozważyć z należytym skupieniem. Otóż
przypominamy sobie, że kiedy — na skutek jakiegoś po­
rządku myśli — ■wyłoniła się ta kwestia, powiedziałeś, że
1 Por. wyżej, 2, 11.
2 Terencjusz, Phormio .419*
sprawiedliwość Boża jest tym -czynnikiem, który -rozdziela
dobrych i złych i obdarza każdego tym/na co sobie zasłu­
guje.1 Sądzę, że nie może być bardziej oczywistej definicji
sprawiedliwości. A le powiedz mi, czy — twoim zdaniem —
zdarzyło się kiedykolwiek, aby Bóg nie był sprawiedliwy?'
— ■Nigdy — pada odpowiedź.
Więc ja znowu:
— Skoro więc Bóg był i jest zawsze sprawiedliwy,,
zawsze istniało dobro- i zło? -
— Z pewnością — wtrąciła moj-a matka — wydaje mi
się, że inaczej nie można odpowiedzieć. Kiedy bowiem nie
było zła, nie potrzebny był jakikolwiek sąd Boży. A jeżeli
Bóg nie udzielał zawsze złym i dobrym tego, co się każde­
mu z nich należy, nie może być uważany za sprawiedli­
wego:.
— A w ięc — odezwał się Licencjusz do mojej matki
— uważasz, że powinniśmy stwierdzić, że zło istniało- wie­
cznie?
— Nie śmiem tego powiedzieć — odparła.
•— Cóż więc powiemy? — odezwałem się. — Jeżeli
Bóg jest sprawiedliwy i okazuje swą sprawiedliwość roz­
różniając dobrych i złych, to- kiedy zło nie istniało-, nie był
sprawiedliwy.
Matka moja i Licencjusz zamilkli, a ja tymczasem'za­
uważyłem, że Trygecjusz chce odpowiedzieć, i pozwoliłem
mu. On zaś rzekł:
— Niewątpliwie,, Bóg był sprawiedliwy. Zdolny był
bowiem -odróżnić dobro od zła, na wypadek gdyby jedno
i drugie zaistniało', i przez to- był sprawiedliwy. Mówimy,
że Cy-ceroi mądrze wyśledził spisek Katyliny, że -dzięki
swojej uczciwości nie dał się-przekupić żadnymi podarun­
kami, jakie mu ofiarowywano, aby oszczędził złoczyńców,
że sprawiedliwie postąpił skazując ich w oparciu o uchwałę
senatu 2i ma karę śmierci, że znosił dzielnie wszystkie na­
paści swoich nieprzyjaciół i -ciężar ich nienawiści — jak
sam to określił.3 Cnót tych. jednak, nie byłoby w nim, gdy­
by Katylina nie knuł przeciwko państwu spisku niosącego
zagładę. Cnotę bowiem należy oceniać samą w sobie, a nie

i Por. wyżej, i, -19.


2 . Chodzi o uchwalę senatu z 22. X, 63, mocą której Cycero kazał stra­
cić -zwolenników -K atyliny (JE).
3 Por. Cycero, In Catilinam, 1, 23, 27. 197
ze względu, (aa tego rodzaju czyny, i w człowieku, a cóż
dopiero mówić o Bogu, jeżeli w ogóle cnotę Bożą można
ze względu na trudności zrozumienia czy wyrażenia pro­
blemu porównywać z ludzkimi. Abyśmy bowiem pojęli, że
Bóg był zawsze sprawiedliwy, Bóg nie omieszkał, gdy po­
wstało- zło, które należało- oddzielić od dobra, obdarować
‘ każdego- tym, -co mu się należało-; nie potrzebował zresztą
uczyć się wtedy sprawiedliwości, lecz tylko zastosować
sprawiedliwość o«dwiecznie posiadaną.
23. Licencjusz i matka moja, przytłoczeni tak w iel­
kimi 'trudnościami, przytaknęli. Ja zaś -rzekłem:
— : Cóż powiesz na to, Licenojuszu? Jakże wygląda
teraz tw oje stanowcze twierdzenie, że nie-istnieje nie, co
znajdowałoby się poza porządkiem? Przyczyna powstania
zła nie wynikła bowiem bynajmniej z porządku Bożego-, ale
skoro zło-, już raz powstało, zostało włączone w porządek
Boży.
Licencjusz zdziwił się i widać było, że jest niezadowo­
lony, że tak nieoczekiwanie wysunął mu się z rąk dobry
argument, po czym odezwał się:
— Powiem oczywiście, że porządek powstał wtedy,
kiedy powstało- zło-. * y•
— A zatem :— mówię mu —r nie porządek to- sprawił,
że powstało złoi, jeśli porządek pojawił się dopiero wtedy,
kiedy narodziło- się zło-.1
— Nie wiem — odezwał się Licencjusz — w jaki
sposób mogło- m i się wyrwać zdanie, -które teraz odrzucam;
nie powinienem był bowiem powiedzieć, że porządek za­
czął istnieć, gdy powstało* zło, lecz że był on u Boga, po­
dobnie jak owa 'sprawiedliwość, o- ’k tórej m ówił Trygecjusz
— lecz nie wszedł w użycie, dopóki nie zaczęło- istnieć zło.
— W ten sposób popadasz w takie same trudności —
odparłem na to. — To, iz czym najbardziej nie chcesz się
zgodzić, pozostaje niezachwiane: bo czy porządek istniałi

i Niektóre rękopisy m ają w tym miejscu następujący ustęp: „P o -


.rządek jednak za\ys.ze istniał u Boga i albo wobec „tego zawsze istniała
'nicość, którą nazywam y złem, albo -też, jeśli stwierdzimy, że kiedyś
zaczęło ono istnieć, to — ponieważ porządek sam jest dobrem, bądź też po-
chodzi z dobra — uznać musimy, że w oderwaniu od porządku nie istniało
nic nigdy, ani istnieć nie będzie. Wp-rawdizie jakaś inna m yśl (jeszcze sil-,
niej narzucała mi się; swoim zwyczajem zapomniałem, wierzę jednak, że
stało się tak zgo,dnie .z porządkiem ze względu* ha zasługi, bądź poziom,
bądź warunki życia.“ Idąc za wydaniem Kno-lla umieszczamy go w przy­
pisach jako nieautentyczny.
ju ż u Boga, czy też zaczął Istnieć dopiero, w (tym momencie,
kiedy powstało zło, to zawsze pozostaje nie do zbicia, że
zło naradziło się poza porządkiem. Jeżeli zgodzisz, się z tym,
to tym samym przyznasz, że mogło się -coś stać niezależnie -
od porządku, a 'Wtedy osłabi się i zachwieje twoja teza.
Jeżeli zaś ż tym się nie zgodzisz, to wówczas będzie ci w y­
padało uznać, że zło powstało z Bożego porządku i że Bóg
jest twórcą zła; sądzę, że nie może być nic bardziej szka­
radnego niż takie uchybienie Bożej czci.
Licencjusz nie rozumiał, iczy też udawał, że nie rozu­
mie; powtórzyłem więc jeszcze dobitniej całe rozumowa­
nie. On, nie mając nic więcej do powiedzenia, pogrążył się
w milczeniu. W tedy zabrała głos moja matka:
— Ja nie sądzę, żeby nic nie mogło powstać poza po­
rządkiem-Bożym, ponieważ samo zło-, które przecież kiedyś
powstało, nie powstało żadną miarą z porządku Bożego-,
1-eoz sprawiedliwość Boża nie dopuściła, aby istniało- ,ono
poza porządkiem, i włączyła we właściwe ramy porządku.
24. Widziałem, że wszyscy trudzą się z najwyższym
wysiłkiem nad poznaniem Bp-ga — każdy według swych
możliwości — ale za to. odbiegli od zagadnienia porządku,
które było przedmiotem dyskusji i którego zgłębienie po­
zwala nam dojść do zrozumienia mewystawionego Bożego
majestatu. Powiadam więc: \ ,
— Proszę was,, jeżeli, jak widzę, miłujecie tak bardzo
porządek,, nie pozwólcie na to, żebyśmy w iedli dyskusję
•bez związku i ładu. Chociaż jakaś ukryta przyczyna obie­
cuje nam ukazać, że. nie nie mogło powstać poza porząd­
kiem Bożym, to' jednak, gdybyśmy usłyszeli, że nauczyciel
w szkole usiłuje nauczyć zgłosek chłopca, którego- po­
przednio nikt nie nauczył liter, wówczas ■ — nie mówiąc
już o tym, że zasługiwałby na to, żeby go wyśmiać jako
głupca — uznalibyśmy go* za szkodliwego szaleńca, którego
należy, unieszkodliwić, a to — jak sądzę —- z samej już tej
przyczyny, że nie trzyma się porządku nauczania. Niikt
zaś (nie przeczy, że mnóstwo -tego rodzaju błędów popeł­
niają nieuoy, których ganią i z, których sżydzą uczeni, oraz
szaleńcy, którzy nie unikną nawet krytyki głupców; jest
jednak taka wiedza głęboka, której istnienia ogół nawet
nie. podejrzewa, a któ.ra obiecuje umysło-m gorliwym i ko­
chającym Boga i swe dusze wyjaśnić wszystkie te sprawy,
o.których mówimy, że są niezgodne z porządkiem, ale nie
istnieją poza nim; uczyni zaś to w sposób.tak jasny .i oczy­
wisty, iż będziemy tak pewni, jak przy prostym rachunku
matematycznym.

Znajomość praw Bożych i stosowanie sią do nich


pouczy o istnieniu porządku rzeczy.

25. W iedza'ta zaś to prawe Boże, które* pozostając


zawsze stałe i niezmienne w Bogu, jest niejako* w yryte
w duszach mędrców, tak iż wiedzą oni, że ich .życie będzie
o tyle doskonalsze i wznioślejsze, o•ile dokładniej będą się
wgłębiać w Boże prawo- poznając je i o- ile staranniej będą;
go przestrzegać w życiu. Ta wiedza nakazuje tym, którzy
chcą ją zgłębić, ażeby trzym ali się równocześnie podwój­
nego porządku -— tego-, który dotyczy życia, i tego*, który
dotyczy nauki. Młodzieńcy, którzy dążą do- tego-, powinni
więc żyć tak, aby powstrzymać się od rozkoszy zmysło­
wych, od ipokus rozpusty i łakomstwa, od nieprzystojnej
przesady w dbałości o wygląd i strój, od próżnych i nie­
poważnych zajęć, od sennej gnuśności i lenistwa, od za­
wiści, obmowy, zazdrości, od ambicji w zdobywaniu za­
szczytów i władzy, a nawet od nadmiernej żądzy sławy.
Niech wiedzą, ż e , miłość pieniądza jest niezawodną tru­
cizną dla wszystkich ich nadziei. Niechaj nic nie czynię
opieszale, ale też i nic zuchwale. Jeśli chodzi .o grzechy
ich bliskich, powinni albo w ogóle unikać wszelkiego-
gniewu, albo też hamować go tak, alby się wydawało, że
go wcale nie czują. Niech.będzie im obca nienawiść. Niech,
nie będzie takiego- błędu, z którego- nie usiłowaliby się ule­
czyć. Niech zwracają baczną uwagę na to-,*by nie przebie­
rać miary w karceniu i nie być zbyt skąpym w wybacza­
niu. Niech wymierzają karę tylko wtedy, jeżeli ma ona
przynieść poprawę; niech -nie wybaczają, jeśli wybaczenie
może się stać przyczyną gorszego- zła. Wszystkich tych,
nad- którymi dano im władzę, niech uważają niejako
200 zą- członków swej rodziny. . Niech służą, tak, aby wstyd
ogarniał tych, którzy im mają rozkazywać, a rozkazują
tak, aby przyjemnością było im służyć. Jeśli chodzi o grze­
chy obcych, niech nie będą natarczywi, jeżeli grzesznik
sobie tego nie życzy. Nieprzyjaźni niech unikają jak naj­
przezorniej, znoszą ją cierpliwie i jak najszybciej kładą
jej kres. W e wszystkich umowach i stosunkach z ludźmi
wystarczy,, jeśli stosować się będą do tego- znanego przy­
słowia: „N ie rób drugiemu, co tobie nie m iło“ . Niech .nie
rwą się do- władzy państwowej, dopóki nie osiągną dosko­
nałości w sztuce rządzenia •— powinni zaś starać się i śpie­
szyć, by ją osiągnąć w wieku, w którym zaczyna się pia­
stować wyższe urzędy,1 lub nawet już w młodości. Jeżeli
jednak ktoś późno zechce rozpocząć tego rodzaju tryb ży­
cia, O' jakim mowa, to- nie-ch nie sądzi, że te wskazówki go
nie dotyczą; w podeszłym bowiem wieku będzie mu jeszcze
łatwiej ich przestrzegać. W całym zaś życiu, na każdym
miejscu i o- każdym czasie, niech otaczają się przyjaciółmi
lub zabiegają o< to, by ich sobie pozyskać. Niech będą ule-
gli dla tych, którzy sobie na to zasługują, nawet jeśli ci
nie oczekują tego od nich. Niech się nie przejmują z po­
wodu pyszałków, a tym bardziej sami niech nigdy nie
grzeszą pychą. Niech w życiu kierują się umiarem i god­
nością. Niechaj kochają Boga, myślą o- Nim i szukają Go,
pełni wiary., nadziei, miłości. W studiach swoich i towarzy­
szy, swoich niech będą zwolennikami spoko-ju. i dobrych
wyników i niech życzą sobie i tym, 'którym mogą pomóc,
aby byli dobrej myśli i w iedli spokojny żywot.

Autorytet i rozum.

Dwie drogi prowadzące do zdobycia wiedzy.

IX —-26. Z kolei muszę wam wyłożyć, w jaki -sposób


kształcić się powinni ludzie żądlni wiedzy, którzy pasta-
i. . . .

i W o ry g. a e ta s senatoria. 20-Ł
nowiH prowadzić talki tryb ż y c ia , o jakim właśnie mówiłem.
Otóż aby osiągnąć wiedzę, musimy się opierać na dwóch
czyrmikaoh: autorytecie i rozum ie.1 Chronologicznie auto­
rytet wyprzedza rozum; logicznie zaś — rozum jest na
pierwszym miejscu. Co innego znaczy bowiem, jeśli mamy
coś wykonać na pierwszym miejscu, w trakcie jakiejś czyn­
ności, a co- innego-, jeżeli jakiejś rzeczy przypisujemy więk­
szą wagę w naszychrdążeniach. I tak, chociaż wydaje się,
że dla ludzi prostych skuteczniejszy jest autorytet ludzi
stojących na wyższym poziomie, rozum zaś bardziej od­
powiada ludziom uczonym, to jednak — ponieważ każdy,
:zanim zostanie uczonym, najpierw musiał być ignorantem,“
żaden zaś ignorant nie wie, w jakim stanie powinien się
przedstawić swym nauczycielom i jaki tryb życia będzie
sprzyjał nauce — wynika stąd, że bramy do- przybytków
w iedzy tym,, którzy chcą poznać jej wielkie i niezbadane
' skarby, otwiera tylko autorytet.
Ktokolwiek jednak bramę tę przekroczy, przestrzega
"bez najmniejszego- wahania zasad doskonałego- życia; dzięki
nim, gdy stanie się pojętny, uświadamia sobie wreszcie,
na jak silnych podstawach rozumowych opierało- się to
wszystko-, -czym ‘k ierował się, zanim zaczął używać rozumu;
pojmuje również, czym jest rozum, za którym dąży i dzięki
któremu pojmuje, wyszedłszy solny i sprawny z powija­
ków autorytetu; pojmuje wreszcie, -czym jest myśl,i2w któ­
rej wszystko- się mieści, lub raczej która jest wszystkim
i która — poza^wszysikim — • jest zasadą wszystkiego'.
. Niewielu jest takich, -którzy w tym życiu doszli do
poznania tego-, a nawet i po tym życiu nikt poza to pozna­
nie wyjść nie może. Jeśli zaś idzie o- tych, ’k tórzy zadówa-
1-arją się samym autorytetem i starają się tylko, stale o do­
bre obyczaje i prawe myśli, czy to lekceważąc sztuki w y­
zwolone,, czy też niezdolni kształcić się w nich, to nie
wiem, jak mógłbym nazwać ich szczęśliwymi podczas ich
życia wśród ludzi; wierzę jednak niezłomnie, że kiedy

i Por. wyżej, 2, 16.


2 ■ w oryg. in tellectu s, W edług Augustyna in te lle ctu s jest najwyższą
funkcją myśli, przy pomocy której chwyta ona prawdę nie na drodze dyr
skursywnej, lecz bezpośrednio dzięki numinacji Bożej, in te lle ctu s je s t r ó w -
nież stanem myśli w chwili, kiedy -ta .posiada [prawdę, i w tym znaczeniu,
wyraiz ten tłumaczymy przesz zrozum ienie, np. in te lle ctu s m e r ces est fid e i —
zrozum ienie jest nagrodą wiary. In J oa n n em 29, 7, 6. (E).
■wkrótce będą musieli rozstać się z tym ciałem, to wyzwolą
się tym łatwiej lub tym trudniej, im bardziej lub mniej
poprawny był ich sposób życia.

Autorytet boski i ludzki.

27. Istnieje zaś autorytet z jednej strony boski, z dru­


giej -ludzki; ale prawdziwy, silny, najwyższy autorytet to
ten, który nazywa się boskim .'W dziadzienie autorytetu
•obawiać się należy złudzeń wywoływanych z zadziwia­
jącą łatwością przez demony, które przy pomocy różnych
wieszczb, dotyczących rzeczy zmysłowych, i przy pomocy
Innych jeszcze sił mają zwyczaj -z łatwością zwodzić dusze
żądne zgubnych dóbr albo nietrwałych zaszczytów, albo
też trwożące się na widok próżnych cudów.
Boskim należy więc nazwać ten autorytet, który
w swych objawach' dostępnych naszym zmysłom nie tylko
przekracza wszelkie możliwości ludzkie, lecz także kieru­
jąc samym «człowiekiem ukazuje mu, jak nisko-się dla nie­
go- opuścił, i każe nam nie zatrzymywać się na zmysłach,
którym tamte objawy wydają się «cudownymi, lecz wznieść
się aż «do- rozumu. Odsłania nam on jednocześnie, jaka jest
jeg o siła, dlaczego- dokonuje tych cudów i jak małe jest ich
znaczenie. Bo- też tak właśnie powinno być, żeby ów «boski
.autorytet pouczał nas o- swej władzy poprzez fakty, o mi­
łosierdziu — przez swe uniżenie, o swej naturze — przez
pouczenia; prawdy, w które zostaliśmy wtajemniczeni po­
dają nam to« wszystko- w sposób ukryty i pewny zarazem
1 dzięki nim życie ludzi dobrej w oli.łatw o staje się czy­
stym, ni-e wskutek zawiłych dyskusji, lecz autorytetu
tajemnic Bożych.
Jeśli zaś -chodzi o- autorytet ludzki, to -często nas on
zwodzi. W ydaje się jednak, że odznaczają się nim zasłu­
żeni ludzie, którzy dają liczne próby swych poglądów —
przynajmniej takich, które są dostępne dla nieuków — 20$
i którzy żyją tak, jak sami żyć zalecają. Jeśli zdobędą oni
jakieś dary fortuny, okazują taką wielkość w używaniu,
ich, a jeszcze większą ■ —■ w gardzeniu nimi, że bardzo
trudno jest słusznie zganić tego, kto uwierzy w głoszone
przez nich zasady postępowania.

Postąp rozumu i porządek, studiów.

X —-28. Na to- odezwał się Alipiusz:


—- Wspaniały to- zaiste obra-z życia, jaki roztaczasz
przed naszymi oczami w sposób tak pełny, a jednocześnie
tak zwięźle. Dzięki •codziennym twoim naukom wzdycha­
my do- takiego życia, ale dzisiaj jeszcze bardziej rozpaliłeś
te nasze gorące pragnienia. vPragnąłbym, aby osiągnęli taką;
doskonałość i prowadzili taki tryb życia wszyscy ludzie,
nie tylko« my, jeśli mogłoby to. być tak łatwe de naślado­
wania, jak jest zadziwiające, gdy się -o. tym słucha. N ie
wiem bowiem, jak to- się dzieje, że «dusza ludzka (oby ta
przynajmniej nas nie dotknęło!), kiedy słuchamy o- takich
rzeczach, woła, że są one wzniosłe, boskie i bezwględnie
prawdziwe, .ale tymczasem swoje dążenia gdzie indziej
kieruje; dlatego- też wydaje mi się rzeczą najzupełniej nie­
mal pewną, że taki sposób życia «dostępny jest tylko- dla.
ludzi świątobliwych albo też osiągalny tylko« przy Bożej
pomocy.
Na to odparłem mu:
— Wiesz «doskonale, Alipiuszu, że te wskazówki ży­
ciowe, -które podobają ci się dziś tak jak zawsze, nie ja
wynalazłem, chociaż w tej chwili ja je wygłaszam. Pełne
ich są księgi wielkich ludzi, .prawie świętych.1 Uważam,
że powinienem to- powiedzieć nie ze względu ma ciebie, lecz:
ze względu na tych młodych ludzi, z' obawy, aby w ty-ch.
kwestiach nie m ieli podstawy do- lekceważenia sobie, mo—

- i ' Chodzi o starożytnych filozofów, głównie Zaś o Platoha i Pip


tyna. (JS).
jego autorytetu. Chcę, by mi w ierzyli jedynie wtedy, gdy
nauczam uzasadniając rozumowo swoje tezy; sądzę zaś, że
i ty wtrąciłeś swe zdanie do dyskusji właśnie w tym celu,
aby ich pobudzić, że względu na doniosłość przedmiotu.
Nie ty bowiem masz trudności w stosowaniu się do owych
wskazówek życiowych; tyś je zdobył z taką zachłannością
i zastosował w życiu z takim rozmachem, właściwym twe­
mu podziwu godnemu charakterowi, że jeśli ja jestem
twoim mistrzem w słowach, to- tyś się stał moim w czy­
nach. 1 Nie mam powodu ani nawet sposobności kłamać
w tej chwili; z jednej strony bowiem nie sądzę, aby cię
fałszywa duma uczyniła pilniejszym, z drugiej zaś nasi
obecni tu towarzysze znają dobrze ciebie i mnie, a wresz­
cie1i temu, któremu posłać mamy nasz dialog, nikt z nas
nie jest obcy.
2(9. Jeżeli słowa twoje wiernie oddały 'twą myśl, to,
zdaje sięr sądzisz, że liczba ludzi uczciwych i odznaczaj ą-
cych się najlepszymi obyczajami -mniejsza jest, niż mnie
się wydawało prawdopodobne. Wielu z nich wszakże jest
ci zupełnie nieznanych, a ponadto wśród wielu tych, któ­
rzy są ci znani, to- właśnie, -co zasługuje na podziw, pozo­
staje przed tobą w ukryciu. Siedziba ty-oh walorów bowiem
mieści się w duszy, która jest niedostępna dla zmysłów;
a często- -człowiek uczciwy, chcąc dostosować się do roz­
m owy ludzi grzesznych, wypowiada pewne rzeczy, które
.— jak m-oźe się na -pozór wydawać — pochwala i których
pożąda. W iele rzeczy robi poza tym wbrew własnym chę­
ciom, aby uniknąć nienawiści ludzkiej lub dziwactwa. Je­
żeli słyszymy o tym albo- widzim y to, trudno nam osądzić,
że rzeczywistość jest inna, niż nam to mówią zmysły.
Stąd też pochodzi, iż sądzimy o- wielu ludziach, że nie są
tacy, jakimi widzą się oni sami i jakimi ich znają ich bliscy.
Chciałbym, -abyś się przekonał O' tym przypominając sobie
niektóre w ielkie zalety ducha naszych przyjaciół, znane
tylko* nam. Błąd, ten zresztą rodzi się jeszcze i z tej po­
ważnej przyczyny, że niejeden nawraca się nagle ku go­
dziwemu i przykładnemu życiu; dopóki nawrócenie to- nie
da się poznać z głośniejszych jakiohś -czynów, wszyscy
sądzą, że dany człowiek jest nadal takim, jakim byłi

i Być może, że Augustyn ma tu na myśli -czystość życia Ałipiusza


oraz to, że odradzał on Augustynowi małżeństwo,, jako przeszkodę w cał­
kowitym poświęceniu się filozofii. Por. Wyznania 6, 12, 21.
uprzednio'. Żeby nie szukać daleko przykładów: czy ktoś,,
kto znał dawniej tych naszych młodzieńców, łatwo uwie­
rzy, że interesują się oni teraz tak poważnymi sprawami
i że nagle, w tak młodym wieku, taką wojnę wypowiedzieli
przyjemnościom i uciechom? Usuńmy zatem z myśli tę:
opinię, bo przecież i pomoc Boża, o której pod koniec sw ej
wypowiedzi wspomniałeś, jak przystało człowiekowi reli­
gijnemu, szerzej, niż niektórzy sądzą, pełni dzieło miło­
sierdzia wśród wszystkich ludów. A le powróćmy, jeśli
można, do- porządku naszej dyskusji i ponieważ dość ju ż
powiedziano o autorytecie, rozpatrzmy, co można by rzec:
o rozumie.

Definicja rozumu.

X I—'30;. Rozum — to- ruch myśli, dzięki któremu mo­


żemy rozróżniać i wiązać ze sobą rzeczy, które poznajemy.32
Bardzo rzadko zdarza się, żeby ludzie szli za tym przewod­
nikiem prowadzącym do- poznania Boga i duszy, która jest
W nas i wszędzie,12 a to z tego powodu, że trudno jest za­
głębić się w sobie komuś, kto- zaszedł daleko- w sprawach
związanych z doznaniami zmysłów. Jeżeli ludzie usiłuj ąr
kierować się rozumem we wszystkim, nawet w dziedzinie
złudzeń, to nie zdają sobie — z małymi wyjątkam i —
sprawy, czym jest rozum i jakie są jegoi właściwości. W y­
daje się to rzeczą dziwną, niemniej tak. jest. Tymczasem
wystarczy, jeżeli to stwierdzimy; gdybym bowiem chciał
teraz wyjaśnić wam tę sprawę tak poważną, byłbym ty le
głupi co- zarozumiały utrzymując, że ją już do- głębi po­
jąłem. W każdym razie zastanówmy się nad istotą rozumu
w takim' zakresie, w jakim raczy on objawić się nam
w rzeczach, które wydają się nam. znane, oczywiście jeśli

1 Rozum ai Augustyna jest, w [przeciwieństwie do myśli, władzą d y -


- śkursywną. Przedmiotem oego poznania są rzeczy materialne a nie p ra w d y
umysłowe. (E),
2 Występńje tu zaczerpnięte z filozofii neopla/tońskiej '(por, Enneady^
206 4, 4, 27. 36) pojęcie duszy świata (jatko zasady ożywiającerj wszechświat.
to potrafimy, i to na tyle, ile wymaga tego podjęta przez:
nas dyskusja.
31. Przede wszystkim rozważmy, gdzie najgęściej'
występuje to pojęcie „rozum“ . Otóż powinniśmy zwrocie:
największą uwagę na to, że mędrcy starożytni tak okre­
ślili samego- człowieka: „-człowiek jest stworzeniem rozum­
nym śmiertelnym“ .1 „Stworzenie“ jest tutaj rodzajem 2 i r3
przy -czym. występują dwie różnice jakościowe, które, jak
sądzę, mają przypominać człowiekowi, gdzie ma powracać,
i przed -czym ma uciekać. Jak bowiem dusza upada dążąc
ku rzeczom śmiertelnym, tak powinna wracać do- rozumu.
Słowo- „rozumny“ odróżnia człowieka od zwierząt, a -drugie
słowo,-, „śm iertelny“ — od tego, co boskie. Gdyby zatem,
dusza ludzka nie słuchała rozumu,.człowiek stałby się dzi­
kim zwierzęciem.; gd yb y nie odsuwała się od tego-, co-
śmiertelne — nie byłaby dziełem Bożym. Nie możemy po­
minąć jeszcze jednego- momentu: Otóż najbardziej uczeni,
ludzie zw ykli przeprowadzać subtelne i precyzyjne roz­
różnienia między pojęciem „rozumny“ i „rozumowy“ .^
„Rozumne“ według nich jest to-, -co posługuje się lub może
się posługiwać rozumem, natomiast „rozumowe“ oznacza,
coś, co jest dziełem rozumu lub od niego- otrzymało tę na­
zwę. Dlatego- też moglibyśmy nazwać „rozumową“ tę łaź­
nię i naszą dyskusję, „ro-zumnym“ zaś tego, -co wybudował:
ją, lub nas, którzy dyskusję tę prowadzimy.
A zatem ro-zum przechodzi od rozumnej duszy, oczy­
wiście dd ty-c-h rzeczy, które są uczynione jako- rozumowe
lub rozumowymi nazwane.

W . czym się przejawia rozum człowieka.

32. W idzę więc dwie -rzeczy, w których siła i moc ro­


zumu może być dostępna dla zmysłów: dzieła ludzkie,

i Por. Cyeero, vA ca d é m ica , 2, 21 (E).


.2 Klasyczne określenie definicji (brzmi: Deflnitio fit per genus pro-
osirtium et differentiam specitficam.
3 w oryg. „ ru tio n a le “ et ,,ra tion a b ile 20T
które oglądamy, i słowa, które słyszymy. W jednym i drar-
gim wypadku myśl posługuje się, według potrzeb ciała,
•dwoma posłańcami: jeden to oczy, a drugi — uszy.
I tak, jeśli widzimy jakąś rzecz złożoną z części dopa­
sowanych do siebie, nie od rzeczy będzie, gdy powiemy,
.że przedstawia się ona rozumowo-. Podobnie gdy słyszymy
jakieś harmonijne dźwięki, nie wahamy się mówić, że
brzmią one rozumowo. Każdy natomiast wybuchnie śmie­
chem słysząc na przykład takie wyrażenia: „coś pachnie
rozumowo“ , aliboi „coś smakuje rozumowo“ , albo „coś jest
miękkie rozumowo“ — z wyjątkiem tych wypadków,
kiedy -celowo ludzie przyrządzili coś w ten sposób, aby
miało taki zapach, smak, ciepło i tak dalej. Można powie­
dzieć na przykład o miejscu, skąd chcę się przepędzić
węże silnymi zapachami, że rozumowo' wydziela się tam
taki zapach, mając na myśli przyczynę, dla której się to
dzieje, albo też o napoju przygotowanym przez lekarza, że
rozumowo przyrządził go gorzkim lub słodkim; albo wresz.-
cie o kąpieli, której lekarz polecił -dla chorego nadać taką
lub inną temperaturę, że^rozumowo- zrobiono ją gorącą lub
chłodną. Nikt natomiast wszedłszy do- ogrodu i przysuwa­
jąc różę do nosa nie odważy się tak powiedzieć: „Jakiż ro­
zumowy zapach!“ ; nawet jeżeli lekarz nakaże wdychać
zapach róży, nie powiemy, że zapach róży jest rozumowy,
chociaż rozumowe będzie zalecenie czy przepis lekarza;
nie powiemy tak również z tej przyczyny, że zapach ten
jest naturalny. Kiedy kucharz przyprawia potrawę, mo­
żemy powiedzieć, że czyni to- rozumowo; lecz już śam zw y­
czaj językowy żadną'm iarą nie pozwala powiedzieć, że
potrawa ma rozumowy smak, ponieważ smak ten nie po­
siada przyczyny zewnętrznej, lecz ma tytLfcoj zadowolić
podniebienie obecnych przy stole. Jeżeli zapytamy' dla­
czego chory, któremu lekarz dał napój, powinien odczuć
na przykład słodki smak, przyczyna dla której ten właśnie
smak występuje, nie leży w saimym napoju, ale wynika
z rodzaju choroby; smak ten nie jest tylko kwestią czucia
zmysłowego, lecz zależy od stanu «ciała. Natomiast jeśli
spytamy tego, kto- z łakomstwa kosztuje jakiejś potrawy,
dlaczego odczuwa w niej tak -słodki smak, a on odpowie:
„dlatego-, że ją lubię“ , -czy też: „dlatego, że się -nią rozko­
szuję“ , -nikt nie orzeknie, że słodycz tej potrawy jest ro-
:208 zum-owa, chyba że przypadkiem przyjemność, jaką spra-
wia jej .kosztowanie, była tu celem, a żądana potrawa zo­
stała ták przygotowana właśnie dla tego celu.
3(3. Odkryliśmy, o ile pozwalają na to nasze docieka­
nia, pewne ślady rozumu w zmysłach, jeśli zaś chodzi o to,
co dotyczy wzroku i słuchu, to nawet i w samych dozna­
niach przyjemności. Co< do. inny eh zmysłów, to nie z po­
wodu przyjemności. jakie się dzięki nim odczuwa, lecz ze
względu na coś innego mogą zasługiwać sobie na nazwę
rozumowych, a mianowicie ze względu na to, że działa tu
istota rozumna mając przed sobą pewien cel. Jeśli chodzi
o przedmiot podpadający pod wzrok, w którym harmonia
poszczególnych, części jest, jak to się mówi, rozumowa,
to taki przedmiot nazywamy zazwyczaj pięknym. Nato­
miast jeśli chodzi o słuch, to kiedy słyszymy rozumową
harmonię .albo* melodię rytmiczną ułożoną rozumowo, wte­
dy mówimy 'o* pięknie dźwięków, we właściwym sensie
tego słowa. Nie nazwiemy jednak rozumową ani barwy,
która zachwyca nas w pięknych rzeczach, ani miłego dla
ucha brzmienia struny wydającej dźwięk jasny i czysty.
Uznać więc wypada, że w. zakresie przyjemności, jakich
dostarczają nam te zmysły, to tylko* ma związek z. rozu­
mem, co odznacza się pewną miarą i proporcją.
34. Tak więc, jeżeli będziemy dokładnie obserwować po­
szczególne części tego budynku, w którym się znajdujemy,
musi nas to urazić, że jedno wejście umieszczone jest z bo­
ku, a drugie prawie pośrodku, zamiast dokładnie w środku.
W -dziełach wybudowanych ręką ludzką fałszywa proporcja
poszczególnych części, nie dyktowana żadną szczególną ko­
niecznością, po prostu jakąś krzywdę — że tak powiem —
wyrządza wzrokowi. Mamy tu za to trzy okna, jedno po­
środku, dwa pozostałe po obu stronach; rozmieszczone
w równych odstępach, pozwalają one światłu wlewać się
do wnętrza łaźni; jest rzeczą ‘jasną i nie trzeba dużo o tym
mówić, że sprawia nam to przyjemność, kiedy się im
baczniej przyglądamy, i że ten widok aż porywa. Stąd
też architekci mówią w swoim języku, że elementy har­
monijnie rozmieszczone są rozmieszczone rozumowo,
•natomiast rozmieszczone nieharmonijnie — nierozumowo.1i

i JJnde ip si a rch ite e ti la m suo v e rb o ra tio n em istam voca n t et par­


tes d iscord iter collocatas d icu n t n o n hab ere ra tio n e m — dokładnie rzecz
biorąc jest tu m ow a o planow ym rozmieszczeniu, .które jednak dla zacho­
wania .jednolitości terminów oddajem y przez pojęcie „rozu m ow y” . 209
14 — Sw, Augustyn, tom I.
■To ■samo zjawisko występuje szeroko i porjawia się
prawie we wszystkich sztukach i dziełach ludzkich.
W wierszach, o których mówimy, że są napisane rozu­
mowo', w tym, co dotyczy przyjemności słuchowych, któż
nie dostrzeże, że miara zgłosek jest źródłem całego piękna.
W tańcu aktora, którego każdy ruch 'dla bacznego widza
coś wyraża, choćby rytmiczne ruchy członków tylko- wzro­
kowi sprawiały przyjemność wskutek tej właśnie harmonii,
o której mowa, to- jednak znów zauważyć można działanie
rozumu w tym, że ów taniec, niezależnie od przyjemności
zmysłowej, zawsze coś oznacza i coś symbolizuje. Jeżeli
bowiem tancerz przedstawia uskrzydloną Wenerę lub -otu­
lonego' w płaszcz Kupidyna, chociaż będzie odmałpwywał
te postacie gestami i postawą godną podziwu, to nie może
on razić oczu, lecz poprzez oczy umysł tych, którym sym­
boliczne rzeczy przedstawia. Oczy raziłyby wtedy, jeżeliby
nie poruszał się dość zgrabnie i pięknie. Ruch bowiem do­
tyczy zmysłów, przez pośrednictwo' których dusza odczuwa
przyjemność skutkiem tego-, ż e . połączona jest z ciałem.
Co- innego więc zmysły, a co innego wrażenia odbierane
za pośrednictwem zmysłów: harmonijny ruch sprawia
przyjemność zmysłom, to zaś, co- ruch ten w piękny spo­
sób wyraża, poprzez zmysły przynosi przyjemność samej
duszy.
Jeszcze łatwiej to- spostrzec, jeśli idzie o uszy: co miło
brzmi, to przyjemne i miłe jest dla ucha; treść .zaś, którą
dany dźwięk wyraża, trafia do samej świadomości korzy­
stając z ucha jako pośrednika. Kiedy więc na przykład
słyszymy te wiersze:
Quid tantum Océanoaproperent se ting ere soles
Hiberni, vel quae taráis mora noctibus obstet? 1
z innego punktu widzenia pochwalimy metrum, a z innego
zdanie zawarte w tym wierszu; co innego też mamy na
myśli, kiedy mówimy: „ten wiersz brzmi rozumowo“ , a co
innego, gdy mówimy: „ta myśl jest rozumowa“ .
X II— -315. A więc mamy już trzy kategorie rzeczy,
w których objawia się czynnik rozumowy: pierwsza obej­
muje czynności, które .zmierzają do pewnego- celu; druga
— słowa; trzecia —• przyjemność. Pierwsza •przypominai

i Wergiliusz, Georg. 2, 480—48-1: „Dlaczego słońce w zimie 'tak spiesz­


nie pogrąża się w oceanie; [jakaż przeszkoda opóźnia poiwrót nocy?“

i
nam, że nie powinniśmy nie czynie bez zastanowienia;
druga — że ’trzeba nauczać w sposób prawidłowy; trzecia.
— że trzeba szukać szczęśliwości w -kontemplacji. Pier­
wsza dotyczy obyczajów; dwie pozostałe •— ■nauk, o któ­
rych właśnie rozprawiamy.. To, co jest w nas rozumne,
czyli to, -co- posługuje się rozumem i tworzy rzeczy rozu­
mowe lub kieruje się tym,, co jest zgodne z rozumem, zdra­
dza tendencje do łączenia się pewnego rodzaju natural­
nym węzłem z innymi bytami, z którymi posiada pewną
rozumową wspólność (człowiek nie może zbliżyć się z.dru­
gim człowiekiem bez pomocy słów, dzięki którym swoje
.myśli i poglądy niejako przelewa w duszę towarzysza),
zdajje sobie sprawę, że rzeczy powinno- się wyrażać sło­
wami, to znaczy dźwiękami, które coś oznaczają, a to
w tym celu, żeby ludzie nie mogąc odczuć bezpośrednio
swych dusz — łączyli swoje dusze z duszami innych lu­
dzi, używając pomocy zmysłów, tak jak gdyby tłumacza.
Było jednak rzeczą niemożliwą słuchać kogoś, kto
jest nieobecny; rozum wynalazł więc pismo, które jest
w stanie wyrazić i rozróżnić wszystkie dźwięki, j.akie w y­
powiada język ludzki. N ie mógłby on jednak tego uczynić,
gdyby mnogość rzeczy rozciągała się gdzieś w nieskończo­
ności, bez określonych granic. Nieodparta konieczność na­
kazała wtedy uznać pożytek liczb. Przez dokonanie tych
dwóch wynalazków narodziła się początkowa nauka pisma
i rachunków, jak gdyby okres dziecięcy sztuki gramatycz­
nej — W.arro nazywa to- „litteratio“ greckiej nazwy nie
mogę sobie w tej chwili przypomnieć.
3t6. Idąc naprzód rozum spostrzegł, że wśród dźwię­
ków, •jakie składają się na mowę ludzką i jakie oznaczono
już poszczególnymi literami, są takie, które wymawia się
otwierając szerzej lub węziej usta i które wydobywają
się wprost z krtani bez żadnej przeszkody; inne znów 'wy­
mawiają się przy różnym układzie warg, ale są dźwięczne;
wreszcie inne jeszcze nie mogą być inaczej wymówione
jak w połączeniu z pierwszymi. Stąd też rozum nadał li­
terom, według powyższej kolejności, nazwy: ,,samogłoski“ ,
„pół^samogłoski“ i „spółgłoski“ . Następnie oznaczył on
sylaby, potem podzielił wyrazy na osiem rodzajów i form i

i Por. Willmans, D e M. Ter. Varronis libris grammaticis, fragm. 92


(p. 20); Por. Izydor, Etym, 1, 3, 1; Martianus CapaLLa 3, 229. 211

14*
i ustalił z.subtelną precyzją reguły ich odmian, popraw­
ność wyrażania i zasady wiązania ich ze sobą. Nie zapom­
niał też rozum o cyfrach i miarach; zwrócił uwagę na
samą długość dźwięków i sylab i.odkrył, że jedne z nich
wymagają pojedynczej, a inne podwójnej ilości' czasu do
wymówienia, a wskutek tego tworzą zgłoski długie i krót­
kie. Określił on to wszystko i ujął w pewne zasady.
3(7. W ten sposób gramatyka mogła już być gotowa.
Że jednak sama jej nazwa wskazuje, iż zajmuje się ona
literami — stąd też nazwa łacińska „litteratura“ — rzecz
ma się tak, iż wszystko, cokolwiek utrwalono na piśmie
jako- godne pamięci, wchodzi z konieczności w obręb tej
dziedziny. Tak więc do- gramatyki należy historia, wiedza
kryjąca pod jedną nazwą nieskończoną obfitość różnorod­
nych zagadnień, przynosząca więcej trosk niż przyjemno­
ści lub prawdy, bardziej uciążliwa dla samych historyków
niż dla gramatyków. Czy można dopuścić, żeby posądzono
0 ignorancję człowieka, który nie słyszał, iż Dedal latał
przy pomocy skrzydeł,1 a za kłamcę uznano autora tej
bajki, za głupca — tego, co w nią uwierzył, a za naiwnego
tego, co będzie się o nią dopytywał? I jakżeż nie mam
ubolewać głęboko- nad naszymi przyjaciółmi, jeżeli oskarża
się ich o- ignorancję dlatego, że nie potrafią odpowiedzieć,
jak nazywała się matka Euryala,1 2 a oni nie ważą się po­
stawić zarzutu głupiego dziwactwa tym, którzy zadają
takie pytanie?
X III— 38. Ułożywszy i uporządkowawszy gramatykę
rozum skierował się znów ku szukaniu zasady dzięki 'któ­
rej powstała owa sztuka'; przy pomocy definicji, analizy
1 syntezy nie tylko ustalił w tej dziedzinie pewien porzą­
dek, lecz również uchronił ją przed wśliznięciem się do
niej wszelkiego rodzaju błędów. Czy mógłby przejść znów
do innych odkryć, gdyby najpierw nie wyodrębnił, nie’
określił i nie zanalizował narzędzi i środków, jakimi po­
sługuje się ta nauka nauk, którą nazywają diałektyką,
i gdyby nie wydobył jej tym samym na światło dzienne?
Ońa to uczy nas, jak nauczać i jak posługiwać się rozu­
mem; w niej objawia się sam rozum i ukazuje, czym jest,
do czego zmierza i jaka jest jego moc. Ona wie, jak trzeba

1 Por. Wergiliusz, Eneida 6, 14 ns; Owidiusz, Metcumorfozy 7, 159 ns.


2 Por. Wergiliusz Eneida 9, 284 ns. Ironia Augustyna polega na tym,
że Wergiliusz nie podaje imienia matki młodego Trojańezyka. (E).
-wiedzieć; ona nie tylko chce, ale sama może tworzyć
mędrców.
Często zachęca się głupców do- tego, co dobre, poży­
teczne i uczciwe, a oni idą nie za ową najczystszą prawdą,
którą rzadko tylko jakiś duch dostrzega, lecz za swymi
własnymi doznaniami zmysłowymi i zwyczajami; dlatego
trzeba nie tylko nauczać ich, Ue się tylko- da, lecz stale
i mocno ich pobudzać. Tę swą dziedzinę, która zajmuje się
tym zadaniem i która bardziej służy względom koniecz­
ności niż czystości, pełną silnych pokus, rozsiewanych
wśród ludu, aby wskutek tego pozwolił poprowadzić się
ku temu, co- jest dlań pożyteczne — rozum nazwał reto­
ryką. Dotąd sięga przy pomocy nauk wyzwolonych ta dzie­
dzina, która nazywa się rozumową ze względu na znaki,
jakimi się posługuje.
_XIV— 3*9. Stąd było wolą rozumu przerzucić się ku
błogiej kontemplacji spraw Bożych. Lecz aby nie upaść
z wyżyn, znalazł on stopnie, po których się wznosił, i sam
sobie torując drogę wśród własnych dziedzin usiłował usta­
lić pewien porządek.1 Pożądał bowiem piękna, które mógłby
sam bezpośrednio oglądać, bez pomocy cielesnych oczu.
Przeszkadzały mu w tym zmysły. Wobec tego- zwrócił
nieco- swój wzrok ku zmysłom, które głosząc, że posiadają
prawdę, powstrzymywały go swoim natrętnym zgiełkiem
i zawracały z drogi, którą śpieszył ku innym dziedzinom.
Zaczął od zmysłu słu-chu, ponieważ ten utrzymywał, że do
niego należą słowa, z których rozum ułożył już gramatykę,
dialektykę i retorykę. Rozum jednak, doskonale umiejąc
szybko- rozróżniać rzeczy, od razu spostrzegł, jaka jest
różnica między dźwiękiem a przedmiotem, którego dźwięk
jest znakiem. Zrozumiał, że do zmysłu słuchu nie należy
nic więcej, jak tylko- same dźwięki, których mamy trzy
rodzaje: te, które wydają istoty żywe, te, które dobywamy
z dętych instumentów muzycznych, i te, które powstają
kiedy w coś uderzamy. Pierwszego- rodzaju dźwięków uży­
wają tragicy i komicy czy też chóry w teatrze i w ogóle
wszystkie stworzenia obdarzone głosem; drugi powstaje
przy grze na flecie i innych instrumentach tego rodzaju;i

i Wśród stopni, po których wznosi się rozum do kontemplacji, znaj­


duje się siedem sztuk wyzwolonych (omówione są one krótko poniżej
oprócz -ma-tematyki). To, że różne gałęzie nauki stanowią stopnie wiodące _
do kontemplacji, dowodzi intelektualizmu św. Augustyna! (JE). ‘ 213
trzeci wreszcie — przy grze na cytrze, lirze, cymbałach
i wszelkich, instrumentach, które brzmią, gdy się je ude­
rza. 1
. 40. Ujrzał rozum, że rzecz ta nie ma żadnego znacze­
nia, jeśli dźwięki nie są ułożone według określonej •miary
-czasu i dokładnego podziału na niskie i wysokie. Rozpoznał, -
że stąd pochodzą te elementy, które w gramatyce, studiując
dokładnie zgłoski, nazwał stopami i akcentami. Ponieważ
było dlań rzeczą łatwą odkryć, że1kiedy mówimy, zgłoski
długie i krótkie występują w wyrazach w mniej więcej,
jednakowej ilości, postarał się rozdzielić i ugrupować owe
stopy według pewnych określonych zasad i kierując się .
słuchem j.akx> przewodnikiem ustalił form y podziału, które
nazwał cezurami i. półwierszami. A by rytm iczny łańcuch
stóp nie rozciągał się dalej niż należy, zakreślił granicę,
dokąd ma on dobiegać, aby się znów powtórzyć od po­
czątku, i nazwał to wierszem.i2 To zaś, że stopy, nie będąc
ograniczone jakąś niezmienną miarą, 'biegną następując po
sobie według określonego w sposób rozumowy porządku —
nazwał rozum rytmem, co po- łacinie nie znaczy nic innego,
jak liczba.3
Tak oto narodzili się poeci. Stwierdziwszy wielką wagę
.nie tylko samej harmonii dźwięków, ale i doboru słów
i głębi myśli, rozum obdarzył wysokim uznaniem poetów '
i dał im władzę tworzenia do woli wszelkich fikcji poetyc­
kich. A ponieważ wywodzili oini swój ród z poprzednio
omawianej umiejętności — gramatyki ^— pozwolił, ażeby
gramatycy byli ich sędziami.
41. Na tym czwartym stopniu 4 pojął rozum, że czy to
w rytmie, czy w samej modulacji tonów rządzą liczby
i żą cała doskonałość utworu jest ich dziełem. Zbadał więc
dokładnie naturę liczb; odkrył, że są one boskie i wieczne,
zwłaszcza że wszystkie poprzednio omówione umiejętności

i Augustyn "bierze pod uwagą jedynie dźwięki, a p o m ija . szmery,


mimo że te ostatnie również odbierane są zmysłem .słuchu.
a w -oryginale ,autor wyprowadza nazwą versus od czasownika re ­
v e r tí: „m od u m statuit, unde re v e rte re tu r , et ab eo ipso versu m v o c a v it" —
dokładne oddanie tej etymologii jest niemożliwe w tłumaczeniu polskim
(przyp. tłum).
•3 łac. num erus — liczba oenacza w poezji również miarą wierszową,
rytm.
214 4 Tj. w muzyce.
ukształtowały się dzięki ich pomocy.1 Musiał się z trudem
pogodzić z faktem, że doskonałość' i powaga liczb bledną
wskutek materialnej form y wyrazów. A ponieważ to, co
ogląda myśl, pozostaje zawsze obecne i jest na pewno nie­
śmiertelne (liczby zaś należą do tej właśnie kategorii rze­
czy), natomiast dźwięki, będąc rzeczą zmysłową, odpływają
w przeszłość i tylko utrwalają się w pamięci — podsunął
rozum poetom, w swej życzliwości dla nich, tę rozumową
fikcję, że Muzy są córami Jowisza i M em orii12. Stąd owa
dyscyplina, w której uczestniczą i zmysły, i myśl, otrzy­
mała nazwę m u zyki3”
X V — 42. Następnie przeniósł się rozum w dziedzinę
zmysłu wzroku i rozglądając się po niebie i ziemi, do­
strzegł, że podoba mu się tylko piękno, w pięknie zaś -—■
kształty, w •kształtach proporcje, a w proporcjach — liczby.
Zastanawiał się, czy linie, koła i inne kształty lub figury
są same w sobie takie, jak przedstawiają się w świadomości
ludzkiej, czy inne. Odkrył, że są one mniej doskonałe i że
nie ma żadnego porównania między tym, co widzą oczy,
a tym, co dostrzega myśl. Po zanalizowaniu i uporządko­
waniu przedmiotu stworzył rozum naukę, którą nazwał
geometrią.
Jeśli chodzi dalej o •ruchy ciał niebieskich, to żywo się
nimi zainteresował i zabrał się do •badania ich z całą gor­
liwością. Pojął, że i tam stałe i niezmienne odstępy czasu,
w jakich ruchy te następują, że dokładnie odmierzony
i określony bieg 'gwiazd, że jednakowe zawsze odległości
w przestrzeni, jakie je dzielą — wszystko- to- jest króle­
stwem, w którym władają miary i liczby. W podobny
więc sposób, ujmując w definicje i porządkując te zjawiska,
spowodował narodziny astronomii, nauki, która dla ludzi
religijnych jest potężnym argumentem w ich wierze, a cie­
kawskim zamącić może w głowie.

1 Poznanie licziby i jetf właściwości (jest głównym owocem studiów


nauk ścisłych. W tym absolutyzowaniu pojęcia liczby objawia się pitago-
reizm niniejszego dialogu. (E).
2 Bogini pamięci.
3 Muzyka, któr,a w yw odzi swą nazwę od Muz, nie jest dla Augustyna
sztuką dźwiękowo-rytm iczną, ale wiedzą matematyczną obejmującą ryt­
mikę i harmonikę. (E).
Z ro zu m ie n ie liczb prow adzi do zrozum ienia w ielu nauk.,
k tó re z k o le i zbliżają do rzeczy B o ży ch .

43. We wszystkich tych więc gałęziach nauki dostrzegał


rozum panowanie liczb; ale najwyraźniej występowały
one w owych 'proporcjach, w których — rozmyślając o nich
i zastanawiając się nad nimi — można było ujrzeć bez­
względną prawdę; w rzeczach zmysłowych można było
odnaleźć raczej tylko ślady i cienie tej prawdy. Teraz ro­
zum wzniósł się wysoko i podjął się wielkiego zadania:
odważył się mianowicie dowieść, nieśmiertelności duszy.
Wszystko- pilnie rozważył; pojął jasno, jak wiele może do­
konać i że wszystko- to, czego- może dokonać, to tylko* dzięki
liczbom. Porwała go przedziwna idea: zaczął podejrzewać,
że, być może, on sam jest liczbą, taką, przez którą wszystko
da się obliczyć, albo też, jeżeli nawet tak nie jest — że
liczba ta znajduje się tam, -gdzie on usiłuje dotrzeć. U jął
więc z całych sił tę liczbę, która miała mu od tej chwili
odsłonić całą prawdę, liczbę, o- której wspomniał już A li-
piusz w czasie naszej dyskusji o akademikach i która była
w rękach rozumu niby Proteusz.1 Fałszywe bowiem w y­
obrażenia o- rzeczach, które obliczamy, odbiegając od owej
tajemnej zasady -obliczeń, opanowują nasze myśli i często
powodują, że liczba ta wymyka sdę nam wtedy, kiedy już
ją chwytamy.
X V I— 44. Kto jednak oprze się tym fałszywym w y­
obrażeniom i zbierze w jedną prostą, prawdziwą i pewną
całość wszystkie rozległe i różnorodne wiadomości, rozsy­
pane wśród tylu nauk — ten, godny jak najbardziej imie­
nia uczonego, może już bez obawy zagłębić się w studia
nad rzeczami Bożymi, nie tylko po to, aby uwierzyć, lecz
również, aby rozważać je, zrozumieć i zapamiętać. Ten zaś,
kto ¡dotąd albo- jest niewolnikiem swych namiętności
i wzdycha do rzeczy przemijających, albo unikając wpraw­
dzie tych rzeczy i żyjąc cnotliwie, nie w ie jednak, co. to
jest nicość ani co to jest nieuformowana materia,1
2 co to jest

1 Por. P rze ciw akadem ikom 3, 11.


2 Nieuformowana ¿materia pest dla Augustyna tym, dzięki czemu ciała
nieustannie przechodzą, od jednej form y do drugiej, i w pewnym znaczeniu
samą ich zmiennością. Por. W yznania 12, 6, 6. (E ).
uformowana materia nieożywiona, co to jest ciało, a w ciele
gatunek, co to jest miejsce, czas, co to znaczy w miejscu,
co> znaczy w czasie, co to jest ruch względem miejsca i ruch
bez względu na miejsce, co to jest ruch stały, co to wiecz­
ność, co to znaczy nie być ani w jakimś miejscu, ani nie­
zależnie od miejsca, albo- być poza czasem i wiecznie, co
to znaczy ,nie być nigdzie i być wszędzie, co- to- znaczy nie
być nigdy, a jednoicześnie być zawsze — ■ otóż kto> tego
wszystkiego nie wie, a zechce wdać się w rozważanie
i w dyskusję, nie mówię już na temat Boga Wszechmogą­
cego, którego lepiej się poznaje, gdy się Go nie zna,1 ale
na temat swej własnej duszy — ten popełni największe
błędy, jakie tylko można popełnić. Łatwiej zaś przyjdzie
to poznanie' człowiekowi, który pojął proste i dostępne dla
rozumu liczby. A pojmie je ten, kto obdarzony zdolno­
ściami i rozporządzając wolnym czasem, jaki daje wielu
ludziom dobrodziejstwo' wieku lub szczęśliwa sytuacja ży~
Jciowa, rozgorzawszy żądzą wiedzy, przestudiuje w takim
zakresie, aby mu to wystarczyło-, wszystkie te dziedziny
nauki, trzymając się porządku, o którym powyżej mówi­
liśmy. Bo chociaż uczymy się wszystkich owych sztuk
wyzwolonych po części dla potrzeb życiowych, a po części
dla poznania i zrozumienia rzeczywistości, jest rzeczą
nader trudną posiąść umiejętność korzystania z nich, chyba
że się do. tego zaprawiamy od młodości z najwyższą wni­
kliwością umysłu, zapałem i nieustępliwością.
X V II 4‘5>. Jeśli idzie o- to, co> jest niezbędne w tych na­
szych badaniach, nie trzeba, proszę cię, moja matko, zbyt-
nioi się przerażać -całym tym gąszczem różnych wiadomości.
Można oczywiście wybrać niektóre z nich, nieliczne, ale za
to o doniosłym znaczeniu. Poznanie ich jest trudne dla
wielu ludzi; dla ciebie jednak, której umysł codziennie,ob­
jaw ia mi się tak samo świeży i w której podziwiam! cha­
rakter wolny — czy to wskutek wieku, czy też godnego
podziwu umiarkowania —* od wszelkiej lekkomyślności
i jakiejkolwiek cielesnej skazy oraz to-, żeś się w sobie
tak potrafiła wznieść, otóż dla ciebie poznanie tych. rzeczyi

i Od Ksenofanesa do Plortyna (przewija-się przez myśl górecką kon­


cepcja teologii negatywnej, ożyli pogląd, że Boga, ze względu na Jego do- .
skonałość oraz niedoskonałość naszego umysłu, możemy poznać odmawiając
-3VBu [tego wszystkiego, -co ¡napotykamy w stworzeniach; Augustyn przejął ten
pogląd. Por. D e Trinitate 8, 11, 3; Epist. 130, 15, 28. (E). 217
będzie tak łatwe, jak trudne, jest dla ludzi ociężałych, i pro­
wadzących igodny politowania tryb 'życia. Gdybym, po­
wiedział, że łatwo przyjdzie ci wypowiadać się w sposób
poprawny, jeśli idzie o wymowę i treść, skłamałbym z pew­
nością. Ja sam przecież, który musiałem się tego dokładnie
uczyć, spotykałem się nieraz ze strony rodowitych miesz­
kańców Italii z zarzutami na temat mojej wymowy,, i wza­
jemnie, ze swej strony miałem sposobność zganić ich wła­
sną wymowę. Inna jest bowiem pewność, jaką daje nabyta
umiejętność, a inna ta, jaką daje urodzenie. Być może,
że jakiś uczony, dokładnie badając moją mowę, znalazłby
w niej jakiś solecyzm; spotkałem też takiego, który mi
w bardzo* uczony sposób dowodził, że nawet sam Cyoero
popełnił niejeden błąd gramatyczny tego rodzaju. A co
do tak zwanych barbaryzmów, to* wyszukuje ich się dzisiaj
na każdym ¡kroku tyle, że uznano by za barbarzyńską nawet
tę słynną mowę Cycerona, przy pomocy której ocalił on
¡Rzym1. Lecz ty, która potępiasz to jako dziecinadę lub6
też uważasz, że ciebie takie zarzuty arie dotyczą, tak dobrze
znasz boską niemal siłę i istotę gramatyki, że wydaje się,
iż wzięłaś od niej ducha, a ciało pozostawiłaś uczonym.
46. Mógłbym powiedzieć to- samo o innych umiejętno­
ściach tego- samego rodzaju. Jeżeli może czujesz dla nich
głęboką pogardę, to radzę- ći, o ile wolno mi to jako- sy­
nowi i o ile pozwalasz, ażebyś strzegła silnie i przezornie
tej wiary, którą zaczerpnęłaś z tajemnic religijnych, a na­
stępnie, abyś ją zachowała niezmiennie i w ytrwale w po­
stępowaniu swym w życiu doczesnym.
Lecz oto-: zagadnienia niejasne, chociaż związane ze
sprawami Bożymi. W jaki sposób może Bóg arie być stwórcą
zła, a jednocześnie, chociaż jest On wszechmocny, tyle zła,
się dzieje? Dla kogo stworzył On ten świat, On, któremu
nic nie brakowało? Czy. zło- istniało zawsze, czy też zaczęło
istnieć w czasie? A jeżeli istniało zawsze, to czy pozosta­
wało w zależności od Boga? Jeżeli zaś tak było-, to czy
zawsze istniał .ten świat, gdzie złem władał porządek Boży?
Jeżeli natomiast świat ten zaczął kiedyś istnieć, to w jaki
sposób przedtem jeszcze mogło istnieć zło pod Bożą wła­
dzą?. Jakaż była potrzeba stworzenia świata, a na nim zła*i

i M ow a tu o KatylinarTcach, które uchodziły za wzór sztuki ora-


torskiej Cycerona.
na karę dla dusz, zła, które trzymała w karbach Boża
potęga? Jeżeli zaś był taki okres czasu, kiedy zło nie
znajdowało' się pod panowaniem Boga, to dlaczego naglę
stało» się tO‘, co przedtem w ciągu całej wieczności się nie
stało? Byłoby bowiem rzeczą całkiem głupią, żeby nie po­
wiedzieć: bezbożną, twierdzić, że Bóg powziął nagle jakiś
nowy zamiar. Jeżeli zaś powiemy, j.ak to myślą sobie
niektórzy,1 że zło było- dla Boga uciążliwe i jakby zu­
chwałe, to wobec takiego' poglądu każdy człowiek uczony
wybuchnie śmiechem i każdy nieuk się oburzy. Jakże
bowiem zło w postaci nie wiem już jakiej mogło szkodzić
Bqgu? Jeżeli mówią, że zło nie mogło szkodzić Bogu, to
nie byto' przyczyny stwarzania świata. Jeżeli zaś mówią,
że mogło-, to dopuszczają się niewybaczalnej niegodziwości
sądząc, że Bóg nie jest nienaruszalny, a przynajmniej nie
w takim stopniu, żeby mógł w swej potędze zapobiec ja­
kiemukolwiek naruszeniu swojej substancji. Wyznają oni
mianowicie, że dusza ponosi tutaj karę, ponieważ nie chcą
uznać w ogóle jakiejś różnicy między substancją duszy
a Boga. Jeżeli zaś chodzi o pogląd, że świat nie został stwo­
rzony, to głosić go jest rzeczą bezbożną i niegodną, ponie­
waż wynikałoby stąd, że Bóg go nie stworzył.
Problem y te, jak i inne tego» rodzaju, należy albo roz­
ważać trzymając się pewnego porządku studiów, albo też
w -ogóle nie brać się do nich.
X V III— 47. A by nikt nie sądził, że objęliśmy zbyt sze­
roki zakres zagadnień, wyłożę całą sprawę jaśniej i zwięź­
lej. Nikt nie powinien nawet marzyć o poznaniu tych
rzeczy, jeżeli nie posiadł najpierw podwójnej umiejętno­
ści: nie nauczył się sztuki poprawnego rozumowania i nie
zaznajomił się z potęgą liczb. Jeżeli ktoś powie, że to zbyt
dużo, to po-wiem jeszcze mniej: niech pozna dobrze albo
samą naukę o liczbach, albo dialektykę. A jeżeli także
i to się wyda nieskończonym trudem, to zadowolę się
przynajmniej dokładną wiedzą o znaczeniu jedności w licz­
bach, pomijając już najwyższe prawo i najwyższy porzą­
dek wszechrzeczy, a ograniczając się do spraw codzien­
nych, do tego, co na każdym kroku czujemy lub czynimy.
Te wiadomości zawiera w sobie już sama filozofia i ona
to właśnie nie odkryje nic więcej ponad istotę jedności,i

i A/uto.r ma na myśli manichejczyków. •


czyniąc to wszakże w sposób znacznie bardziej głęboki
i boski.1 Wyłaniają się w niej dwa zagadnienia: pierwsze
dotyczy duszy, drugie — Boga.1 2 Pierwsze pozwala mu
poznać samych siebie,' drugie — źródło naszego pochodze­
nia. Pierwsze jest dla nas przyjemniejsze, drugie bardziej
drogie; pierwsze czyni nas godnymi szczęśliwego życia,
drugie — szczęśliwymi; pierwsze należy do studiujących
jeszcze, drugie — do ludzi już wykształconych.
Taki jest porządek studiów, które wiodą ku mądrości,
i dzięki niemu to człowiek staje się zdolny zrozumieć po­
rządek rzeczy, to znaczy rozróżnić dwa światy i samego
Ojca wszechświata, którego dusza zna tylko tak, iż wie,
w jaki sposób Go nie zna.3

P o ję c ie jed n ości Kluczem do rozw iązania zagadnienia porządku.


N ieśm ierteln y rozu m dostrzega jed ność wszechświata.

48. Trzymając się. więc tego porządku, dusza, oddana


już filozofii, najpierw wgląda w siebie samą; ta zaś dusza,
którą wiedza owa już zdołała przekonać, iż posiadła ona
rozum albo że sama jest rozumem4, i że w nim nie ma nic
lepszego ani nic potężniejszego niż liczba — otóż ta dusza
tak mówi do siebie: ,,Mogę ja, dzięki pewnemu wewnętrz­
nemu i ukrytemu ruchowi, rozróżniać i kojarzyć ze sobą
rzeczy, których mam się nauczyć, i ta moja siła nazywa
1 Odkrycie porządku w e wszystkich jego przejawach (np. w porząd­
ku ontologicznym, logicznym, moralnym), będącego zawsze jednością lub
naśladowaniem jedności, było dziełem filozofii platońskiej, szczególnie ne-
oplatońskiej. Zgadza się z tym w pewnej mierze Augustyn, kiedy pisze:
,,Niczym innym nie jest byt pak jednością“ (D e m orib u s M a n ich a eoru m 6, 8).
Oba przedmioty augustyńskiej filozofii, Bóg i .dusza, zgadzają się dosko­
nale z wyżej wymienionym osiągnięciem neoplatonizmu, Ibo dusza naśladuje
jedność absolutną Boga. (E), ' ■
2 -To zwężenie przedmiotu filozofii do dwu problemów tłumaczy się
eudaimonicznytrn nastawieniem-Augustyna. (Podmiotem szczęścia jest dusza,
przedmiotem uszczęśliwiającym — Bóg. Por. O ży ciu szczęśliw ym 23 ns. (E).
3 Znów echo teologii negatywnej. For. przyp. na str. 217 (J3).
4 Termin rozu m (ra tio ), obok swego zwykłego znaczenia '.(jako du ­
chowej w ładzy człowieka), używany jest często w specyficznym dla A u gu ­
styna sensie jako idea lub pojęciowa praw da tkwiąca w umyśle .czło­
wieka. N a temat terminu ra tio patrz również przy traktacie O n ieś m ie r­
telności duszy.
się rozumem“ . A cóż innego trzeba rozróżniać, jak nie to,
co albo uchodzi za jedność i nie jest jednością, albo też
nie w taki sposób jest jednością, jak się je za jedność uwa­
ża? A po cóż trzeba kojarzyć coś, jeśli nie po to, żeby stało
się jednym, o ile tylko to jest możliwe? Wobec tego i w roz­
różnianiu, i w łączeniu pragnę jedności i kocham jedność,
tylko że kiedy rozróżniam, pragnę jej jako wyodrębnionej,
kiedy zaś kojarzę — w jej całości. W pierwszym wypad­
ku usuwam elementy obce, w drugim — wiążę elementy
właściwe w taki sposób, aby powstała jedna doskonała
całość.
Po to, aby kamień był kamieniem, wszystkie jego
części i cała jego natura musi się wiązać w jedną całość.
A drzewo-? Czy mogłoby być drzewem, gdyby nie stano­
wiło jedności? Rzecz ma się tak samo, gdy chodzi o jakie­
kolwiek członki, wnętrzności i inne części, z których skła­
da się żywe stworzenie. Przypuśćmy, że rozpadłaby się
jedność, w jaką się one wiążą ze sobą — wtedy nie będzie
już zwierzęcia. Czyż przyjaciele starają się o coś innego,
jak tylko o- to, aby stanowić jedność? I w im większym
stopniu jedność tę stanowią, w tym większym stopniu są
przyjaciółmi. Lud stanowi jedno państwo, dla którego
niezgoda jest niebezpieczeństwem; a cóż to innego nie­
zgoda, jeśli nie brak jedności w poglądach?1 Jedna armia
z licznych składa się żołnierzy; — czyż zbiorowisko takie
nie jest o tyle bardziej odporne na porażki, o ile silniej
spojone jest w jedną całość? Czyż nie dlatego sklejenie
różnych części w jedną całość nazywa się cuneus (klin), że
jest to jak gdyby „ co-uneus“ (powiązanie w jedną całość)?1
2
Cóż~to jest wszelka miłość? Czyż nie polega ona na prag­
nieniu zjednoczenia się z tym, co się kocha, a jeżeli uda
się je zrealizować, to czyż przez to nie dokonuje się już
owa jedność? Czyż jest inny powód, dla którego żądza,
cielesna może sprawiać silniejszą przyjemność, jak ten, że
dwa ciała kochających się istot zespalają się w jedno? Dla­
czego cierpienie jest zgubne? Dlatego, że usiłuje rozedrzeć
to, co było połączone w jedność. Dlatego też jest rzeczą

1 Quid est autem dissentire nisi non unum sentire? Gra słów sentire
i dissentire zatraca się zupełnie w przekładzie.
2 Etymologia, która nie da się dosłownie oddać w tłumaczeniu pol­
skim. (przyp. tłum).
nieprzyjemną i niebezpieczną wiązać się w jedność z tym,
od czego można zostać nagle oderwanym.
X IX — 49. Z różnych materiałów, rozrzuconych naj­
pierw tu i ówdzie, a później powiązanych w jedną całość,
tworzę jeden dom. Ja sam jestem więce wart niż on, po­
nieważ to ja go tworzę, a on jest tylko przeze mnie two­
rzony; przez to właśnie, że tworzę, jestem lepszy; nie ule­
ga wątpliwości; iż przez to jestem więcej wart niż dom.
A le nie wynika z tego* bynajmniej, że jestem więcej wart
niż jaskółka albo- pszczółka, bo i ta w ije sobie zręcznie
swoje gniazdka, a tamta lepi plastry; natomiast jestem
lepszy od nich dzięki temu, że jestem stworzeniem./rozum­
nym. A jeżeli rozum objawia ..się w dokładnych propor­
cjach, to czyż gniazdka, jakie sobie budują ptaki, nie są
obliczone dokładnie i wymierzone z precyzją? Przeciwnie,
panuje tam najdoskonalsza harmonia! A zatem nie 'dlatego
jestem lepszy od nich, że potrafię tworzyć rzeczy dające
się wyrazić w harmonii liczb, -ale dlatego, że jestem zdolny
poznać liczby.
Cóż zatem? Czyż ptaki mogą tworzyć rzeczy harmo­
nijne i dające się-obliczyć, same nie rozumiejąc tego? N ie­
wątpliwie mogą. Skąd otrzymują tę naukę? Stąd, skąd
i myśmy się nauczyli dotykać w ściśle określony sposób
językiem zębów i podniebienia tak, aby z just dobywały
się głoski i słowa, a przecież mówiąc nie zastanawiamy się
nad tym, przy pomocy jakich-ruchów ust mamy to czynić.
Czy jakikolwiek dobry śpiewak, nawet je ż e li-nie zna się
na muzyce, nie zachowuje w śpiewie —■ tylko na pod­
stawie naturalnego wyczucia — i rytmu, i melodii, którą
sobie kiedyś zapamiętał? A czy może być coś bardziej
harmonijnego i dającego się obliczyć niż śpiew? Otóż taki
śpiewak nie wie wprawdzie przy swym braku wykształ­
cenia, co właściwie robi, odtwarza jednak rzeczy tak do­
skonałe przy pomocy naturalnych właściwości. A na czym
opiera się Wyższość człowieka w stosunku do zwierząt
i jego zwierzchność nad nimi? Na tym, że ’wie, co czyni.
Przecież nic nie daje mi wyższości wobec zwierząt, tylko
to, że jestem stworzeniem rozumnym.
50. W jaki sposób przeto rozum może być nieśmier­
telny, jeżeli określiłem siebie jako istotę rozumną i śmier­
telną zarazem? Czyż rozum n ie'jest nieśmiertelny? Jest
jednak bezwzględną prawdą stosunek między jednym
a dwoma lub między dwoma a czterema; ta prawda nie
była mniej prawdziwa wczoraj niż dziś i będzie tak samo
prawdziwa jutro i po roku; i nawet gdyby cały świat się
zawalił, to ta prawda nie może przestać istnieć. Zawsze
bowiem będzie ona taka sama. Świat ten zaś nie miał
wczoraj, ani jutro mieć nie będzie, 'tego, co ma dzisiaj: słoń­
ce nie pozostaje stale na tym samym miejscu w ciągu ca­
łego dnia, a nawet w ciągu jednej godziny. Tak więc, sko­
ro na tym świecie nie ma nic nieprzemijającego, nic na
nim nawet w najkrótszym przeciągu czasu nie pozostaje
bez zmiany. A zatem jeżeli rozum jest nieśmiertelny, ja
zaś, który wszystko to rozróżniam i kojarzę, jestem rozu­
mem, wobec tego to, dzięki czemu nazywam się śmiertel­
nym, nie należy do mnie. I nawet jeśli dusza nie jest tym
samym, co rozum,1 a mimo to posługuje się rozumem i je­
mu zawdzięczam swoją wyższość, to wobec tego należy
zrezygnować z rzeczy niższego rzędu dla rzeczy wyższej,,
z tego, co jest śmiertelne— dla tego, co nieśmiertelne.i2
O takich to i innych problemach rozprawia i nad nimi
zastanawia się dusza dobrze wykształcona. Nie chcę już
dalej rozwijać tego tematu, a to z obawy, żeby — pragnąc
nauczać was o porządku —- nie przekroczyć nagle stosow­
nej miary,3 która jest źródłem porządku. Dusza bowiem
dąży do obyczajów i życia doskonałego stopniowo, i to już
nie dzięki samej tylko wierze, lecz kierowana rozumem,
który zdobył pewność. Dla takiej, która pilnie bada war­
tość i potęgę liczb, wyda się rzeczą bezwzględnie niegod­
ną i opłakaną zużytkować swą wiedzę tylko na to, żeby
dobrze ułożyć wiersz czy też dobrze grać na cytrze, i po­
zwolić swemu życiu, oraz sobie samej, to jest duszy, kro­
czyć błędną drogą, oddać się pod władzę żądz i jęczeć ha­
niebnym krzykiem grzechów.

i Dusza bowiem pod względem' poznawczym nie jest tylko rozumem,


ale posiada również nme władze poznawcze. Por. 2, 30, przyp. 1. (JE).
_ 2 n ° zważ ani a analogiczne podejmie Augustyn później w Solilokwiach,
a zwłaszcza w dziele O nieśmiertelności duszy (1, il).
3 Por. O życiu szczęśliwym 34. 223
Człowiek, mądry i sprawiedliwy rozumie porządek rzeczy,
bo ■ogarnia swym umysłem całość.

51. Lecz jeżeli dusza skupi się i uporządkuje, stanie


się jednolita i piękna, wtedy odważy się podnieść wzrok
na Boga, źródło, z którego tryska wszelka prawda, i Ojca
prawdy. O Boże wielki, jakidhże oczu. na to trzeba! Jak
zdrowych, pięknych, silnych, stałych, jasnych, szczęśli­
wych! A cóż one widzą?. Cóż, proszę was!? Cóż mamy
myśleć, sądzić, powiedzieć? Nasuwają nam się codziennie
słowa, wytarte 'w stałym kontakcie z najbłahszymi spra­
wami. Powiem tylko tyle: spływa na nas obietnica, że
będziemy oglądać Najwyższe Piękno, którego naśladow­
nictwem jest wszelkie inne piękno i w porównaniu z któ-
rym wszystko inne jest szpetotą. Jeżeli je ktokolwiek
ujrzy — a ujrzy je ten, kto dobrze żyje, dobrze się modli
i dobrze dąży do prawdy — ■ to czyż będzie go jeszcze
później obchodzić, dlaczego'ktoś, kto- -chce mieć dzieci, nie
ma ich, a ktoś inny, kto ma ich wiele, wyrzeka-się ich, że
jeden nienawidzi ich jeszcze przed urodzeniem, a drugi
kocha, skoro się urodzą; czyż nie będzie bronił zdania, że
nie może powstać nic, co by ’ nie było w Bożej mocy —
a co za tym idzie, wszystko dzieje się według określonego
porządku — a mimo to modlitwy do Boga nie są próżne
i daremne? Jakże wreszcie mogą wzruszyć sprawiedliwe­
go człowieka jakieś troski, niebezpieczeństwa, niepowo­
dzenia lub łaski fortuny? 1
Na tym świecie zmysłowym rozważyć trzeba przede
wszystkim, co to jest czas i miejsce, żeby zrozumieć, że
jeżeli w jednym lub drugim szczególe coś nam sprawia
przyjemność, to całość, której on jest częścią, jest jeszcze
doskonalsza; i tak samo, jeśli nas jakiś szczegół razi, to
człowiek uczony łatwo pojmie, że dzieje się tak dlatego,
ponieważ nie obejmuje się całości, w którą ów rażący
element w sposób dziwnie harmonijny jest wpleciony,
a także i to, że w świecie rozumowym każdy szczegół jest
tak piękny i doskonały jak całość.
Można będzie o tym mówić jeszcze szerzej, jeśli — tak
jak was do.tego zachęcam i jak się spodziewam — posta-
1 Podobna do stoickiej, ale mająca nastawienie chrześcijańskie „nie-
224 wzruszoność“ (apatheia). (E).
nowicie zachowywać i rzeczywiście poważnie i stale zacho­
wacie w waszych dążeniach czy to ten porządek, o którym
wam wspominałem, . czy też inny jakiś, łatwiejszy mo;że
i wygodniejszy, byle tylko był właściwy.' '
X X — 52. Ażeby nam się to udało, powinniśmy wszyst­
kimi siłami starać się o najlepsze obyczaje; inaczej Bóg
nasz nie będzie mógł nas wysłuchać, za to żyjących w spo­
sób sprawiedliwy wysłucha z całą łatwością.1 Módlmy się
więc, ażeby zesłał nam nie bogactwa i zaszczyty ani inne
dobra tego rodzaju, przemijające i nietrwałe, które znikają
w kdńcu wbrew wszelkim usiłowaniom, lecz takie dobra,
które uczynią nas dobrymi i szczęśliwymi.
Tobie przede wszystkim, moja matko, powierzamy
troskę o to, ażeby te nasze prośby wypełniły się jak naj­
wierniej; wiem to i bez wahania mogę to potwierdzić, że
właśnie dzięki twoim prośbom Bóg nasunął mi tę myśl,
ażebym nie starał się o nic bardziej, niczego usilniej nie
pożądał, o niczym nie myślał i niczego nie pragnął, jak
tylko wykrycia prawdy. Nie przestaję też wierzyć, że
dzięki twym modlitwom osiągniemy to tak wielkie dobro,
którego pożądać pozwoliły nam twoje zasługi.
A ciebie, mój Alipiuszu, po cóż mam zachęcać? Po cóż
mam cię napominać? Jeżeli pie popadasz w przesadę, to
tylko dlatego, że kochając te rzeczy z całej siły, możemy
powiedzieć prawdziwie, że nie kochamy ich dosyć, ale ni­
gdy, że kochamy je za bardzo.
53. Na to. odezwał się Alipiusz:
— Dzieje mądrych i wybitnych ludzi wydawały się
nam niekiedy niewiarygodne, ze względu na wielkość za­
sług, jakie im przypisywano. Tyś jednak sprawił przez to,
że cię co dzień oglądamy, i przez podziw, jakiś obecnie
w nas dla siebie wzbudził, że -nie tylko już nie mamy co
do nich żadnych wątpliwości, ale nawet, jeśli zajdzie po­
trzeba, jesteśmy w stanie przysięgać, że są one prawdzi­
we! Cóż bowiem? Czyś nie rozwinął dzisiaj przed naszy­
mi oczami owej czcigodnej i niemal boskiej nauki, którą
słusznie i przy poparciu dowodów przypisują Pitago­
rasowi? Tyś oto nam w yłożył zasady postępowania i od­
kryłeś nie tylko drogi do wiedzy, ale ziemie i przejrzyste
morza wiedzy i pokazałeś nam — a to właśnie było- przed-i
i W Retrąctationes 1, 3, 9 zwraca Au-grustyn uwagę, że Bóg w ysłu­
chuje również i grzeszników.

15 — Sw. Augustyn, tom I.


miotem czci w tym wybitnym człowieku -— gdzie znajdują
się przybytki prawdy, jakie są one i kim są ci, którzy ich
poszukują; wszystko to powiedziałeś tak zwięźle a. tak do-
kładnie, że choć możemy przypuszczać i wierzyć, że znasz
rzeczy jeszcze bardziej tajemne — musielibyśmy sami
uznać się za bezwstydnych, gdybyśmy zapytywali cię cod
więcej jeszcze.
54. — Zgadzam się z tym wszystkim chętnie, Alipiu-
szu — odparłem na to. — Bo nie twoje słowa, które nie
są prawdziwe, sprawiają mi przyjemność i dodają zachęty,
ale szczere serce, jakie się w nich objawia. Dobrze się
stało, że postanowiliśmy posłać to pismo temu, kto często
lubi snuć różne kłamstwa na nasz temat. Jeżeli jeszcze kto
inny przypadkiem to przeczyta, to> nie mam obawy, że się
oburzy na ciebie, każdy bowiem łatwo wybacza błędne po­
glądy, jeśli są wypowiedziane przez przyjaciela. A jeśli
idzie o Pitagorasa, o którym wspomniałeś, to myślę, że
przyszedł ci on na myśl wskutek owego tajemnego, bo­
skiego porządku, o którym mówimy. Zapomniałem bo­
wiem o bardzo ważnej rzeczy, którą zawsze podziwiam
w tym wielkim człowieku i wychwalam, jak wiesz, prawie
codziennie; mianowicie Pitagoras — jeżeli można wierzyć
pismom historyków, chociaż któż by nie wierzył Warrono-
wi! — wykładał swym uczniom naukę o państwie dopiero
na końcu, kiedy byli już uczeni, mądrzy, doskonali i szczę­
śliwi. Widział bowiem, że w polityce taki panuje zamęt,
że nie- chciał jej powierzać nikogo oprócz mężów, którzy
potrafili dzięki jiakiemuś boskiemu niemal darowi uniknąć
przy sprawowaniu rządów wszelkich ,,podwodnych skał“ ,
a jeżeli wszystko zawiodło, sami stawali się jak gdyby ta-
ką skałą wśród fal. Bo tylko o mędrcu można słusznie
powiedzieć:
„On, jak skała stercząca stoczem nieruchomym,
opiera się.“ 1
I dalsze słowa, w jakich poeta we wspaniałym wier­
szu rozwija tę. myśl.2
Na tym skończyła się nasza dyskusja; radośni i pełni
nadziei rozeszliśmy się właśnie w momencie, kiedy wno­
szono nocne pocho^dnie. ______ ____________________ ,
1 Wirgiliusz, Eneida 7, 586. Tłum. Karyłoiwski.
2 w Retractiones 1, 3, 10 wyrzuca sobie Augustyn te pochwały w sto­
sunku do ‘P itagorasa, mając na myśli zarówno słowa własne, jak i słowa
Alipiusza, na które się zgodził.
SPIS TREŚCI TOMU I

Od redakcji
O Ż Y C IU S Z C Z Ę Ś L IW Y M str. 5

W s t ą p . Dedykacja utworu. 'Filozofia w życiu Augustyna.


Okazja ido ¡niniejszej dysputy. Osioby dialogu. (1— 5, str. 8).
Pierwszy dzień rozmowy. Człowiek składa sią
z duszy i ciała; oba jego składniki w równym stopniu ■wy­
m agają dla swego rozwoju ¡pożywienia: ciało — pokarmu,
dusza — wiedzy. (6— 9, str. 13). Szczęśliwy jest ten, fcto> ma
to, czego chce, a nie chce niczego złego. Szczęśliwy jest ten,
kto posiada Boga. (10— 11, str. 17). Boga posiada każdy, ikto
dobrze żyje, kto spełnia Jego wolę .i nie ma ducha nie­
czystego. (12, str. 20). Sceptycy nie mogą osiągnąć szczucia,
ponieważ zaprzeczają możliwości znalezienia prawdy (13— 16,
str. 20).
D r u g i d z i e ń - r o z m o w y . Zebranie wniosków z roz­
mowy >dlnia poprzedniego'. (17— 18, str. 24)u Szczęście polega
na znalezieniu Boga, a nie na samym szukaniu Go. (19— 22,
str. 26).
T r z e c i d z i e ń r o z m o w y . Wszelkie nieszczęście utoż­
samić można z niedostatkiem i brakiem. Szczęśliwy człowiek
wolny jest od niedostatku. (23— 24, str. 30). Mędrzec nie
cierpi niedostatku. Niedostatek to nie tylko brak dóbr ma­
terialnych, ale przede wszystkim brak mądrości i wiedzy.
(25— 30, str. 31). Przeciwieństwem niedostatku jest pełnia.
Pełnię można określić tylko ze względu na miarę. To-, co
przekracza miarę, jest równie niepełne jak to, czemu nie
dostaje miary. (31— 33, str. 37). W łaściw ą m iarą duszy jest
mądrość. Mądrość utożsamia się z Praw dą Objawioną. Szczę­
ście polega na posiadaniu Boga jako Najwyższej Miary.
(34— 36, str. 40).
P R Z E C IW A K A D E M IK O M str. 43

Księga pierwsza
W s t ę p . Dedykacja dialogu Romanianowi. Zachęta do filo-
zodąL (1— 4, str. 49).
P r a w d a a s z c z ę ś l i w o ś ć . N a czym polega szczęśli­
wość? (5, ,str. 53). Ozy do szczęśliwości wystarczy pilne po- 227
szukiw.anie prawdy? (6— 9, str. 54), Praw dy nie osiągnie ten r
kito błądzi N a czym więc polega błądzenie? (10, str. 59), F ał­
szywa definicja biędiu (11, filtr. 80). Obiektywne i subiektywne
rozumienie błędu, (12, str. 62). Czym jest mądrość? Fałszywe
definicje. (13, str. .63), Czy mądrość, polega na dążeniu do
prawdy, ozy na jej posiadaniu? (14— 15, str. 64). Czy mądrość
to wiedza spraw bosikicłi i ludzkich? (16— 22, str. 65). Czy
mądrość jest pilnym badaniem spraw boskich i ludzkich
odnoszących się do szczęśliwego życia? (23, str. 70),
K o n k l u z j a r o z m o w y . Definicje podane przez, roz­
mówców były fałszyw e.'Zdobycie praw dy jest konieczne dla
osiągnięcia szczęśliwości (24— 25., sir. 71). *
Księga druga
W s t ę p . Apostrofa do Romaniana (1— 9., str. 73).
P o g l ą d y a k a d e m i k ó w . 'Człowiek nie może posiąść
prawdy. Mądrość polega jedynie na gorliwym jej szukaniu
i na zrezygnowaniu ze zdecydowanych i stałych poglądów-
(10-—13' str. 81). Powstanie nowej Akademii. (14— 15, str.. 85).
Akademicy uznają prawdopodobieństwo nie znając prawdy.
(16— 18, str. 87), Wiarygodność i prawdopodobieństwo; (19— 24,
str. 90). N a -czym polega wiarygoidność i prawdopodobień­
stwo, (25— 30, str. 95).
Księga trzecia
W s t ę p . Gzy przychylność losu jest potrzebna do- osiągnię­
cia mądrości? <1— 4, str. 99).
0 p r a w d z i w y m m ę d r c u. Różnica między mędrcem
a człowiekiem dążącym do m ądrości (5, str. 10i2). Czy mędr­
cem jest ten, feto posiada mądrość, czy ten, kto tylko sądzi,
że ją posiada? (6— 10, str, 104). Czy na żadne twierdzenie
nie należy wyrażać zgody? Praw dę należy uznawać. (11— 13,
str. 109). W alka z argumentami akademików. Pochlebna, ale
błędna opinia Cycerona o akademikach. (14— 17, str. 111).
Stoicka definicja praw dy; akademicy w yciągają z niej błędne
wnioski. (18— 21, str. 115). Twierdzenie, że niczego nie można
poznać, jest błędne. (22, str. 119).. Prawdziwość zdań roz­
łącznych (alternatyw). (23, str. 120). Świadectwo' ‘ zmysłów
a istnienie świata; przekonanie o istnieniu świata ,nie jest
fałszem. Prawdziwość twierdzeń matematycznych. (24— 25,
str. 122). Prawdziwość .subiektywna poznania zmysłowego.
(26, str. 123). Znajomość najwyższego dobra ¡jest niezależna
od błędów poznania zmysłowego. (27— 28, str. 125). Pewność
praw logicznych. <29, str. 126). D ruga teza akadem ików —-
„na nic nie należy wyrażać zgody“ — jest również błędna.
Mędrzec uznaje mądrość. <30— 32, *str. 128). Wiarygodność
1 prawdopodobieństwo nie 'chroni od błędów. <33— 34, sitr. 131).
Konsekwencje moralne przyjm owania wyłącznie prawdopo­
dobieństwa. (35— 3i6} str. 133).
Ź ró d ła filo z o fii -akademickiej. Platoński -po­
dział świata: świat umysłowy i zmysłowy. (37, str. 136). P o­
stawa średniej Akadem ii wobec materializmu stoickiego;
filozofia Platona Jako wiedza tajemna. (38— 39 str. 137)._
Przyjęcie „wiarygodności“ przez *Kameaidesta. Spory w łonie
nowej Akademii. (40— 41, str. 139). Prawdziwa^ filozofia.
(42, sitir. 141).
Z a k o ń c z e n i e; W iara i rozum j.aiko' dwie drogi ¡poznania.
Plafon — mistrzem poznania rozumowego. (43— 45, sin 142).
O POHiZĄDKU str> 144
Księga pierwsza
W s t ę p . Dedykacja dialogu Zenobiuszo-wi. Poznanie panu­
jącego w e wszechświecie porządku, którym kieruje Bóg,
możliwe jest -tylko -dla -duszy skupionej w sobie, ogarniającej
nie szczegóły, ale całość rzeczy. (1— 5, sir. 146).
Z a g a d n i e n i e p o r z ą d k u i p r z y c z y n y . Istnienie
porządku jest rzeczą pewną. (6— 10, sir. 150). Wszystko- ma
sw oją przyczynę. Porządek rzeczy polega na zazębianiu się
wielu przyczyn. (11— 14, sir. 154). Zagadnienie Opatrzności
Bożej i zła. W ramach porządku mieści się zło- i dobro.
(15— 16, sitr. 158). Bóg kierujący porządkiem dopuszcza istnie­
nie zła, ale nie jest jego sprawcą i zła nie kocha. (17— 20,
str. 159). Pochwała filozofii i życia cnotliwego-. (21— 24,
str. 163). Świat jest urządzony rozumnie i pięknie — wszyst­
ko m ówi nam o istnieniu porządku. (25, str. 166).
D efin icja porządku. Porządek kieruje wszystkimi
rzeczami stworzonymi przez Boga. (27— 31„ str. 167).
K o n k l u z j e k s i ę g i p i e r w s z e j . Um iłowanie (mądro­
ści skłania nas do zajm owania się filozofią. (32— 33, sitr. 173).

Księga druga
W s t ę p . Porządek kieruje dobrem i złem. (1— -2., str. 174).
Ł ą c z n o ś ć m ę d r - c a z B o g i e m . Wszystko--jest zależne
od Boga; to, co jest z Nim złączone, nie porusza się.
(3, str. 176). Z Bogiem jest zjednoczony ten, 'kto zna Boga.
Mędrzec jest zjednoczony z Bogiem. (4— 5, str. 178). Pamięć
mędrca przechowuje jedynie to, co zmienne i przemijające.
(6— 7, str. 180). Um ysł mędrca nie zna głupoty, tak jak oczy
jego nie widzą ciemności (8— 10, str. 183).- Zło; które Bóg
włączył w porządek rzeczy, jest elementem harmonizującym
z całością. (11— 13, str. 187). Filozofia i w iara prowadzą do
zrozumienia porządku. (14— 17, str. 190). Dusza mędr-ca jest
niezmienna i złączona z Bogiem. (18— 19, str. 192). N a -czym
polega stan oddzielenia od Boga? (20— 21, sitr. 195).
S p r a w i e d l i w o ś ć B o ż a a z ł o . Sprawiedliwość Boża
i porządek ¡są -odwieczne. (22— 24, str. 196). Znajomość praw
Boży-ch i stosowanie się do- nich pouczy o istnieniu porządku
rzeczy. (25* str. 200).
A u t o r y t e t i r o z u m . D w ie drogi prowadzące do- zdo­
bycia wiedzy. (26, str. 201). Autorytet boski i ludzki'. (27,
sitr. 203). Postęp rozumu i porządek studiów. (28— 29,. str. 204).
Definicja rozumu. (30— 31, sitr. 206). W czym się przejawia
rozum człowieka. (32— 42, str. 207). Zrozumienie liczb pro­
wadzi do- zrozumienia wielu nauk, które z kolei zbliżają do
rzeczy Bożych. (43— 47, str. 216). Pojęcie jedności kluczem
do rozwiązania zagadnienia porządku. Nieśmiertelny rozum:
dostrzega jedność wszechświata. (48— 50, str. 220). Człowiek
mądry i sprawiedliwy rozumie porządek rzeczy, bo ogarnia
swym umysłem całość. (51— 54, str. 224).

You might also like