Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 144

CHOMIKO_WARNIA

Spis treści
Karta redakcyjna Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział
7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział
15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22
Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział
30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37
Wydawca: NATALIA GOWIN Redakcja: KATARZYNA WOJTAS Korekta: KRYSTYNA
PODLESKA, KATARZYNA WOJTAS Projekt okładki i stron tytułowych: MACIEJ
SZYMANOWICZ Zdjęcie na okładce © CoffeeAndMilk/E+/Getty Images Skład i łamanie: JS
Studio Copyright © by Krystyna Mirek 2021
Copyright © by Wydawnictwo Luna, imprint Wydawnictwa Marginesy 2021 Warszawa 2021
Wydanie pierwsze ISBN 978-83-66863-49-1 Wydawnictwo Luna
Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o.
ul. Mierosławskiego 11a
01-527 Warszawa
www.wydawnictwoluna.pl
facebook.com/wydawnictwoluna
instagram.com/wydawnictwoluna Konwersja: eLitera s.c.
Rozdział 1

Śnieg – powiedział Karol Łabędzki, patrząc, jak do przedniej szyby samochodu


przyklejają się białe płatki.
– No to teraz będzie jazda! – odpowiedziała mu szybko Julka. – Miasto znowu oszaleje.
– Dlaczego? – zdziwił się. – W grudniu to dość normalna rzecz. Choć przyznaję, ostatnio
nieco rzadka.
– Nie znasz Jaworzynki – westchnęła dziewczyna. – To wyjątkowo nudne miasto. Nic się
tutaj właściwie nie dzieje. No, chyba że idą święta. Wtedy bijemy wszelkie rekordy. A śnieg
tradycyjnie rozpoczyna bitwę. Bez względu na to, czy się pojawia, czy nie. Kiedy się pojawia, to
jednak trochę bardziej.
Karol tak się zaciekawił, że nawet na chwilę przestał się stresować. Zdołał rozprostować
zaciśnięte dłonie, a stężała ze strachu szczęka nieco mu się odblokowała.
– O czym ty mówisz? – zapytał.
– Co roku mamy tutaj wielką wojnę świąteczną – odpowiedziała i uśmiechnęła się do
niego. Tak się zapatrzył, że mało brakowało, a nie zdążyłby skręcić.
Julka miała takie miękkie malinowe usta. Delikatne policzki i kręcone włosy, które
mocno podkreślały jej dziewczęcy urok. Mógłby się w nią wpatrywać godzinami. Miał jednak
świadomość, że wewnętrznie jest bardzo dojrzała jak na swój wiek.
Westchnął ciężko i starał się skupić na drodze. Wiedział, że dla wszystkich i tak
najbardziej będzie się liczył fakt, że Julka jest dopiero maturzystką. Niepełnoletnią na dodatek.
– Wojna? – wrócił do poprzedniego tematu. Jego dłonie znów zacisnęły się na
kierownicy. Stres ponownie zaatakował. – Słyszałem o różnych świątecznych obyczajach, ale nie
o takim – powiedział.
Zerknął na nią.
– To teraz usłyszysz o jeszcze jednym – odparła i znów się uśmiechnęła.
Zrobiło mu się tak ciepło na sercu. Niczego bardziej nie chciał, jak tylko być z nią. Jednak
to nie takie proste. Zdawał sobie z tego sprawę.
– Nasza pani burmistrz nie znosi świąt – mówiła dalej Julka. – Nienawidzi wręcz. Nigdy
nie pozwala, by z kasy miasta wydano choć jedną złotówkę na jakiekolwiek światełko, ozdobę
czy uroczystość. Ale oczywiście Jaworzynka jest tak udekorowana, że niech się Nowy Jork
schowa.
– Jak to? – zapytał. – Przecież mówiłaś, że nikt nie da na to ani grosza.
– Owszem. – Kiwnęła głową. – Mamy za to bardzo kreatywnego dyrektora szkoły.
Charyzmatycznego przystojniaka, który uwielbia święta. Dekoracje, przedstawienia,
uroczystości, jedzenie, co tylko chcieć. Każde z nich ciągnie w swoją stronę. Mają zwolenników,
których werbują przez cały rok. A pod koniec grudnia dochodzi do ostatecznej konfrontacji. Nie
możesz pozostać neutralny. Prędzej czy później będziesz się musiał wypowiedzieć i mieć
pięćdziesiąt procent ludzi przeciwko sobie, bez względu na to, co wybierzesz.
– Ja cię pierdzielę. – Karol pokręcił głową. – Jak przy kampanii prezydenckiej. Nie
wiedziałem, że mieszkasz w takim skomplikowanym miejscu.
Julka westchnęła na samą myśl o mieście, w którym się wychowała. Przez kilka minut
rozmowy zapomniała, dokąd jadą. Ale teraz wszystko wróciło i stres znów zasznurował jej
gardło.
Pomyślała o rodzinnym domu.
Tak. Karol zupełnie nie zdawał sobie sprawy, dokąd jedzie i z każdym pokonanym
kilometrem coraz bardziej żałowała, że w ogóle go zaprosiła. To była misja z góry skazana na
porażkę. Jaki diabeł ją podkusił tego feralnego wieczoru, kiedy – siedząc w pokoju, w którym
paliła się tylko jedna świeca, grała nastrojowa muzyka, a ukochany człowiek obejmował ją tak
czule – pomyślała, że mogłaby go przedstawić rodzicom? Co więcej, powiedzieć im prawdę?!
Teraz był zwykły zimowy poranek. Jasny i konkretny. Mróz rysował na gałęziach białe
wzorki. Samochód sunął powoli słabo odśnieżoną drogą prowadzącą do niewielkiego miasteczka.
To też był jeden z argumentów pani burmistrz. Szkoda kasy na światełka, kiedy trzeba
naprawiać drogi i dbać, by były przejezdne. Faktycznie na terenie gminy wszystko
funkcjonowało wzorcowo. Ale oni mieli jeszcze kilka kilometrów do jej granic. Julka coraz
bardziej się stresowała.
Śnieg sypał nadal, a ona siedziała w samochodzie z mężczyzną. Miłością jej życia.
Kiedyś sądziła, że coś takiego trudno rozpoznać. Czytała nawet kilka poradników o życiu, gdzie
tłumaczono, skąd wiedzieć, czy to ten jedyny. Wyglądało to na dość zawikłaną procedurę. Ale
kiedy poznała Karola, wszystko stało się łatwe. Wiedziała, że to miłość od pierwszej chwili.
Mimo młodego wieku miała też świadomość, że spotkać kogoś, z kim tak dobrze się rozumie,
jest czymś niezwykle rzadkim i bardzo cennym.
Była jednak niepełnoletnia, a sprawy mocno się skomplikowały.
***
– Śnieg! – zawołał Adam Roztocki, dyrektor szkoły podstawowej w Jaworzynce. –
Dzwońcie na alarm! Niech dzieciaki biegną na podwórko.
– Całkiem oszalał – mruczała pod nosem sekretarka, podnosząc wzrok znad laptopa
i kręcąc głową z dezaprobatą. Gdyby dyrektor nie był takim fajnym szefem, z pewnością dawno
już uwierzyłaby, że brak mu piątej klepki. Ale Adama Roztockiego bardzo trudno byłoby nie
lubić. Teraz też uśmiechnęła się mimo woli, kiedy patrzyła, jak wkłada swoją niebieską czapkę
z wielkim pomponem. Okręca wokół szyi szalik, który podarowali mu w zeszłym roku
ósmoklasiści. A potem biegnie.
Sekretarka oczywiście nie włączyła żadnego alarmu, ale większość nauczycieli znała
tutejsze zwyczaje. Dzieci już się ubierały, by zaraz potem w niewiarygodnym chaosie, łamiącym
z całą pewnością przynajmniej kilka przepisów naraz, wybiec na wielkie boisko. Biegać, skakać,
śmiać się, łapać płatki śniegu do rąk albo na język. Atmosfera udzieliła się nawet najstarszym
klasom.
Dyrektor stał pośrodku tej rozbrykanej gromady. Zamknął oczy i pozwalał, by śnieg
spadał mu na policzki i powieki. Uśmiechał się, jakby nawet od dzieciaków z pierwszych klas nie
dzieliło go wiele lat. A już na pewno podchodził do tej zabawy z dokładnie taką samą radością.
– Za mało na śnieżki! – zawołał po chwili. – Ale nie martwcie się. Na pewno jutro będzie
więcej. Białe święta to coś niezwykle pięknego. Zobaczycie, będzie super.
Dzieci uwierzyły. Cieszyły się wszystkie. Nawet te, które w święta nie przeżywały
niczego ciekawego, domowa atmosfera była trudna i właściwie nie miały na co czekać. Ale kiedy
pan Adam mówił, że będzie super, to musiało tak być. On zawsze wiedział najlepiej.
Po chwili pan Roztocki przypomniał sobie, że jednak jest dyrektorem odpowiedzialnym
za bezpieczeństwo uczniów i po kolei wyłapywał nauczycieli, by zbierali swoje klasy. Liczyli
dzieciaki i pojedynczo odprowadzali do sal. Roześmiane, zaróżowione od mrozu dzieci biegły na
lekcje szczęśliwe.
– Czas mija – powiedziała surowo Olga, matematyczka, która od lat skutecznie udawała,
że nie lubi dyrektora Roztockiego. Była w tym tak dobra, że nawet on sam jej uwierzył.
– To tylko dziesięć minut – uśmiechnął się. – Niewielka strata dla naszego nudnego
przeładowanego programu nauczania, a za to jaka radość. Dla dzieci to jest bezcenne. Tego się
nie da na nic przełożyć.
– Ale żyć tak też nie sposób. Muszą wiedzieć, co to obowiązek – odparła nauczycielka,
po czym westchnęła.
Życzyła temu wesołkowi jak najlepiej. Na liście ludzi zasługujących na szczęście był jej
zdaniem na pierwszym miejscu. Ale szczęście jakby o tym nie wiedziało. Nie czytało takich
zestawień. Łaziło, gdzie popadnie, omijając starannie niewielki dom na obrzeżach miasta
utopiony w sosnowym zagajniku, gdzie mieszkał Adam Roztocki.
Patrzyła za nim, jak wchodzi ostatni do szkoły. Tupie nogami na wycieraczce, żeby nie
nanieść wody, choć cała posadzka była już mokra i zadeptana dziesiątkami dziecięcych bucików.
Pociera zziębnięte dłonie, po czym idzie do swojego gabinetu.
– Anielko, trzeba zacząć produkcję dekoracji – powiedział do swojej sekretarki, która
wymownie przewróciła oczami.
– To nie jest nasze zadanie, znów się rodzice będą denerwować – zareagowała
natychmiast.
– To jest absolutnie nasze zadanie. Jesteśmy nauczycielami. Sprawiamy, że świat staje się
lepszy.
Anielka chciała zaprotestować. Miała mnóstwo argumentów na poparcie tezy, że
przedstawiciele tego zawodu czymś takim się nie zajmują. Wręcz przeciwnie: często czynią świat
gorszym. Ale przecież nie on. Nie jej szef i nie większość grona pedagogicznego, które zdołał
w tej szkole zgromadzić. Podobnych do siebie. Pasjonatów, idealistów, ludzi kochających dzieci.
Wiedziała, że w tym roku jak zawsze stanie po jego stronie. Znów będzie siedzieć
wieczorami i lepić z papieru białe anioły. Całymi godzinami.
***
– Znowu śnieg. – Jowita Górska stanęła przy oknie na parterze i spojrzała na chodnik
powoli pokrywający się białym puchem. – Dopilnuj, żeby wszystko było odgarnięte na czas.
W naszym mieście zima nie zaskakuje drogowców – dodała jeszcze. – To ewenement na skalę
światową.
– Prawda – odparła Asia, jej sekretarka. Szybko wykonała kilka telefonów. Właściwie bez
potrzeby, bo dobrze dofinansowane firmy zajmujące się odśnieżaniem miasta były już od dwóch
dni w gotowości. Śledzili na bieżąco prognozy pogody.
– Mam nadzieję, że Adamowi się znudziło i przestanie się w tym roku wygłupiać. –
Jowita zaplotła szczupłe palce ozdobione bardzo długimi paznokciami. – Chce być traktowany
jak dorosły, a zachowuje się jak dziecko. To się kompletnie nie klei!
Asia nic nie odpowiedziała. Nigdy specjalnie nie przepadała za swoją szefową. Przede
wszystkim jej nie rozumiała. Ilość spraw, których pani burmistrz nie lubiła, była bardziej obfita
niż płatki śniegu pokrywające szczelnie jej wymuskanego srebrnego mercedesa.
***
– Śnieg! – zawołał Kubuś. Wyskoczył z łóżka i dotykając bosymi stopami chłodnego
parkietu, podbiegł do okna. – Mamo! Mamo! Zobacz, śnieg! Prawdziwy!
Lidka Milewska wybiegła z kuchni, po czym porwała synka na ręce.
– Proszę cię! – powiedziała. – Jesteś chory. Wracaj pod kołdrę.
– Tam jest gorąco i okropnie nudno – bronił się chłopiec. – Chcę oglądać śnieg!
– Dobrze – ustąpiła. Posadziła go w fotelu, a potem okryła starannie kocem. – Zaraz ci
przyniosę herbatki lipowej z sokiem malinowym – powiedziała. – Ogrzejesz się i poczujesz
lepiej.
– Wolałbym już wracać do szkoły – marudził chłopiec, a ona od razu pomyślała
o dyrektorze. Nie każdemu się udaje w państwowej placówce stworzyć takie warunki, że dzieci
marzą, by jak najdłużej siedzieć na lekcjach. Kuba uwielbiał swoją wychowawczynię. No
i przede wszystkim pana Adama.
– Mamy olimpiadę piłkarzykową na przerwach – narzekał. – Stracę wszystkie swoje
punkty.
– Nie martw się. – Pogłaskała go po głowie. – Pan dyrektor na pewno weźmie pod uwagę,
że byłeś przeziębiony.
– Gdybym miał w domu piłkarzyki, mógłbym ćwiczyć. – Spojrzał na nią.
– Tak, wiem... – powiedziała cicho i nic już więcej nie dodała. Ale Kuba i tak zdawał
sobie sprawę, że nie mają pieniędzy na żadne dodatkowe wydatki.
Wróciła do kuchni, by przyszykować herbatę dla syna. Nalewała właśnie wrzątku do
kubka, gdy ręka gwałtownie jej drgnęła. Gdzieś pod blokiem właśnie przejechał motocykl
z głośnym rykiem silnika. Nie było oczywiście żadnej pewności, że to Mariusz, ale skojarzenie
nasunęło się samo.
Łzy przykrości napłynęły jej do oczu.
Nie było dnia, żeby nie żałowała, że powiedziała dziecku prawdę. Mogła użyć tylu
fantastycznych historii. Za każdym razem, kiedy widziała swojego byłego faceta, przychodziła
jej na myśl kolejna: „twój tatuś wyjechał za granicę”, „twój tatuś jest górnikiem, schodzi na dół
do kopalni na całe miesiące i niestety nie może wychodzić”, „twój tatuś jest lekarzem, który
wyjechał na misję do Afryki, by leczyć biedne dzieci”, „jest astronautą w wielomiesięcznej
podróży”, „pracuje na platformie wiertniczej i najbliższy urlop będzie miał za sześć lat”, „umarł”,
„stracił pamięć”, „wyjechał ratować białe nosorożce”.
Cokolwiek.
Jakikolwiek wymyśliłaby absurd, i tak byłby stokroć lepszy niż fakty. Dała się namówić
szkolnej pani pedagog, twierdzącej stanowczo, że dziecko powinno znać prawdę. A guzik! Na
nic mu to nie było potrzebne. Tylko cierpiał. Wszystko lepsze: ojciec martwy, wędrujący po
zimnej Antarktydzie w poszukiwaniu niebieskiego pingwina. Cokolwiek. Byle tylko nie ojciec
obojętny.
Taki, który przemyka na swoim czarnym harleyu przez środek rynku i nawet się nie
odwraca, kiedy Kuba idzie do szkoły. Nie pamięta o urodzinach, nie odwiedza. A co najgorsze –
składa obietnice, których potem nie dotrzymuje.
Mieszkali w małym miasteczku. Dziecko ciągle go widziało. Nie można go było nawet
pocieszać fantastycznymi historiami, że gdyby tata mógł, to z pewnością by przyjechał. Każdy
wiedział, że Mariusz wszystko może, tylko zwyczajnie nie chce.
Studziła herbatę, przelewając ją z jednego kubka do drugiego i od razu pomyślała
o dyrektorze Adamie. Chyba prawem kontrastu.
Uśmiechnęła się do padającego za oknem śniegu. Musiała natychmiast iść do szkoły.
Wiedziała, co oznaczają pierwsze białe płatki. Początek wspaniałych świątecznych przygotowań,
ale też zimnej wojny. Uczestniczyła w niej od paru lat, całym sercem stojąc po stronie Adama
Roztockiego.
Ci dwoje: dyrektor szkoły i pani burmistrz byli ze sobą spleceni jak dwie nitki solidnego
sznurka. W sposób nierozerwalny. Choćby walczyli ze sobą na każdym polu, to i tak w jakiś
sposób zawsze byli razem.
Ona sama.
Nie pozwoliła, by smutne myśli rozpanoszyły się za mocno.
Miała przynajmniej swoje miasto i ludzi, których bardzo lubiła. A także szkołę
z niesamowitym dyrektorem, który żadnemu rodzicowi nie dawał szans na zbyt wiele wolnego
czasu. Jego pomysły wystarczały dla wszystkich i pewnie bez trudu można byłoby nimi obdzielić
także mieszkańców sąsiadujących miasteczek. Ludzie różnie na to patrzyli. Ona angażowała się
chętnie.
– Zadzwonię do dziadka – powiedziała, podchodząc do synka i podając mu herbatę. – Pij
spokojnie, ja wyjdę na chwilę do twojej szkoły. Na pewno pan Adaś będzie chciał przygotować
świąteczne dekoracje.
– Ja też chcę! – zawołał Kubuś. – Będę malował bombki.
– Będziesz – obiecała i pogłaskała go po głowie. Śliczny, mądry chłopczyk. – Jak tylko
wyzdrowiejesz.
Wysłała wiadomość do swojego taty, a on odpisał, że będzie za dziesięć minut. Jak
zawsze niezawodny. Dający nadzieję, że są jeszcze sensowni mężczyźni na tym świecie.
Rozdział 2

Minęli już znak nakazujący skręcić w prawo. Droga była śliska. Tu jeszcze nie sięgała
władza pani burmistrz Jaworzynki.
Karol docisnął gazu nieco zbyt mocno, a potem równie gwałtownie przyhamował. Sam
już bowiem nie wiedział, czy chce się znaleźć u rodziców Julki jak najszybciej, czy też właśnie
wręcz przeciwnie – przeciągać podróż w nieskończoność.
Samochód nie zareagował zbyt dobrze na te kłopoty decyzyjne. Popadł w niewielki
poślizg, który Karol opanował dość szybko. Kiedy już się ucieszył, że auto znów jedzie
spokojnie, nagle silnik wydał jakiś dziwny dźwięk, a potem zgasł. Zapaliła się za to czerwona
kontrolka, a chłopak przymknął oczy.
– Ty stary gruchocie! – wyszeptał. – Gorszego momentu nie mogłeś znaleźć?!
Julka położyła rękę na jego dłoni.
– Uwierz mi, to nie jest najgorsze.
Domyślił się, co chce mu w ten sposób przekazać. Ich wspólna tajemnica generowała
wiele niebezpiecznych sytuacji. I rzeczywiście auto mogło się zepsuć w znacznie mniej
sprzyjającym momencie. Ale ta świadomość mu nie pomogła.
Patrzył na pustą drogę, szare pola wokół i monotonnie padające płatki śniegu.
Miał ochotę walić głową w kierownicę z poczucia bezsilności. Nie mógł tego oczywiście
zrobić. Obok znajdowała się ukochana kobieta. Dziewczyna, której ponad wszystko chciał
zaimponować. Chronić.
– Jak daleko stąd do twojego domu? – zapytał.
– Jeszcze jakieś pół godziny – odparła. Wyglądała na przestraszoną. W samochodzie
szybko zaczęło się robić chłodno.
– Wzywamy taksówkę albo może ubera? – zapytał.
– Pewnie trzeba będzie długo czekać, aż ktoś przyjedzie. – Pokręciła głową. – A jest
zimno. To nie Kraków, wszystkiego tu jest mniej. Myślę, że po prostu zadzwonię po rodziców.
Nie wyczuł wahania w jej głosie. Propozycja z jego punktu widzenia była dość normalna.
Też by tak zrobił. Nawet uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jak bardzo tata by się
ucieszył, mogąc poznać jego dziewczynę. Przyjechałby rozklekotanym fordem. Wąsaty,
rubaszny, uśmiechnięty. Z miejsca zacząłby żartować. Zapakowaliby się do jego ciepłego auta,
pachnącego zawsze cynamonem. A on częstowałby ich drożdżówkami, które często ze sobą
woził.
Karol spojrzał na Julkę. Rozmawiała z mamą. I raczej nie zanosiło się na jakieś miłe
przeżycia. W tym przypadku zwykłe podwiezienie wyglądało na skomplikowaną sprawę.
– W jakim samochodzie?! – denerwowała się pani Jarmuż tak głośno, że i on doskonale
słyszał jej głos. – Przecież miałaś przyjechać pociągiem! Tata od rana czeka na twój telefon, żeby
cię odebrać ze stacji.
– Wiem, mamo. Chciałam wam zrobić niespodziankę. Jadę z moim... – tu Julka się
zawahała, a Karol poczuł, jak zimny strach przenika go od stóp do głowy – znajomym –
zakończyła tchórzliwie. A on już wiedział, że to, co uważał za najcenniejsze w swoim życiu,
będzie również czymś niezwykle łatwym do utracenia.
Bo jego dziewczyna wyraźnie się bała i z każdą minutą rozmowy widać było, jak wielki
wpływ mają na nią rodzice.
– Po prostu obiecał, że mnie podwiezie – tłumaczyła się gęsto. – Ale samochód nam się
zepsuł. Jesteśmy tuż za skrętem na Jaworzynkę. Czy tata mógłby po nas przyjechać?
Proste udzielenie odpowiedzi „tak” albo „nie” najwidoczniej przerastało panią Jarmuż.
– Jak to auto się zepsuło?! – pytała nerwowo. – To musi być jakiś strasznie
nieodpowiedzialny człowiek! Żeby zabierać kogoś do niesprawnego samochodu?! Tak się
kończy, kiedy ktoś zmienia zdanie. Nie konsultuje się z rodzicami. Mogłaś przecież do mnie
zadzwonić! Powiedziałabym ci od razu, że to zły pomysł.
– Wiem, mamo. Przepraszam, mamo.
To były słowa, którymi Julka komentowała poszczególne wypowiedzi rodzicielki i chyba
wypływały z niej automatycznie. Widać używała ich wcześniej. Zapewne bardzo intensywnie.
– Szukam taksówki – zareagował szybko Karol. Nie mógł już tego słuchać.
– Nie trzeba już, mamo. – Julce udało się wbić w monolog pani Jarmuż. – Nie musicie
przyjeżdżać. Wezwiemy taksówkę.
– Ani mi się waż! – Jej matka zdenerwowała się jeszcze mocniej, a głos wypełnił całe
wnętrze coraz chłodniejszego samochodu. – Ojciec natychmiast tam przyjedzie. Bóg wie, ile
byście czekali na jakiegoś przypadkowego taksówkarza. Kto wie, może oszusta i naciągacza.
Czekaj i nigdzie się nie ruszaj z miejsca! – Rozłączyła się.
Julka opuściła telefon na kolana, razem z nim także głowę i wzrok.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Spanikowałam. Powinnam ci była wcześniej
powiedzieć, że moi rodzice są nieco trudnymi ludźmi i nie jestem pewna, czy będziemy mogli na
nich liczyć.
– To widzę – odparł spokojnie. Pogłaskał ją po ramieniu. Chciał jej dodać trochę
otuchy. – Myślę, że nie ma też takiej potrzeby. Damy sobie radę sami.
– Wiesz, że jest taka potrzeba.
Miała rację. Niestety.
– W takim razie spróbujmy – westchnął. – Nie chcę robić niczego wbrew tobie. Dajmy im
szansę. W końcu idą święta. To każdego nieco zmiękcza.
Kiwnęła głową, żeby go zupełnie nie pozbawiać nadziei, ale wiedziała, że jego teoria nie
ma podstaw. Rodzice zawsze zachowywali się tak samo. Bożego Narodzenia nie lubili. Stanowili
jeden z filarów obozu pani burmistrz.
Zaczęła już marznąć, więc Karol szybko wyskoczył z auta. Otworzył drzwiczki z drugiej
strony, po czym usiadł obok Julki i mocno ją przytulił. A potem wziął dziewczynę na kolana.
Ledwo się mieścili na ciasnym fotelu pasażera, ale razem faktycznie było im o wiele
milej. I oczywiście cieplej. Julka położyła głowę na jego ramieniu, wtulając czoło pod jego
szczękę. To było jej ulubione miejsce. Bardzo dobrze tam pasowała. Jakby oboje zostali
wyrzeźbieni przez tego samego rzemieślnika i stanowili dwa elementy jednej całości.
Chciała tylko, żeby to mogło nadal trwać. By nie było żadnego świata oprócz nich.
Rodziców, szkoły, matury, braku pełnoletności, komplikacji. Żeby sobie po prostu mogli żyć
razem. Nikt się nie interesował, nie czepiał ani nie zajmował tym, co się z nimi dzieje.
Dziesięć minut później życie zafundowało jej dokładne przeciwieństwo tych marzeń.
Zobaczyła szeroki samochód ojca. Niestety mama przyjechała razem z nim. Wyraźnie nie
wytrzymała i postanowiła sprawdzić w trybie natychmiastowym, z kim jej ukochana córeczka
utknęła na drodze.
Ciemne volvo zaparkowało obok niewielkiego mocno zużytego matiza.
Ojciec Julki ledwo tylko wysiadł, spojrzał na to auto z taką pogardą, jakby uważał, że
ludzie, którzy jeżdżą tego typu modelami, powinni być natychmiast deportowani do jakiejś innej
krainy, przeznaczonej specjalnie dla nieudaczników. Żeby nie zabierali tlenu tym bardziej
obrotnym. Nie ranili ich poczucia smaku.
– Dziecko drogie! – Mama wyskoczyła z drugiej strony, z równie wielką dezaprobatą
reagując na fakt, że jej córka siedzi jakiemuś okropnemu człowiekowi na kolanach. – Chodź
tutaj. – Natychmiast pociągnęła ją za rękę i Julka posłusznie wstała.
Karol wysiadł razem z nią. Starał się zachować spokój, opanowanie i pewność siebie. Ale
było to bardzo trudne w zderzeniu z podwójnym czołgiem, jakim byli państwo Jarmużowie,
stojący zgodnie ramię w ramię w obronie swojego potomstwa.
– Ona jest cała przemarznięta! – krzyknęła mama Julki i objęła ją ramieniem, po czym
zaprowadziła do samochodu, nie oglądając się nawet w stronę jej towarzysza.
– Tato, to jest Karol – zdążyła jeszcze zawołać dziewczyna, zanim matka stanowczo
pociągnęła ją do wnętrza ciepłego auta.
– Dzień dobry. – Pan Jarmuż skinął głową, ale nie podał ręki młodemu mężczyźnie.
Karol odruchowo podniósł swoją, nieco za wcześnie, i z przykrością przez kilka sekund
doświadczył upokarzającego momentu, gdy zawisła w powietrzu bez odzewu.
– Czy ma pan wykupione ubezpieczenie? – zapytał ojciec Julki głosem przyzwyczajonym
do wydawania poleceń. – Assistance? Jakieś auto zastępcze w pakiecie?
– Nie. – Karol pokręcił głową. – Tylko zwykłe OC.
Nigdy dotąd nie czuł się gorszy z tego powodu, że sam zarabiał na siebie. Był studentem.
Weekendami i wieczorami pracował, ale to wystarczało tylko na podstawowe potrzeby. Czuł się
dumny, że uzbierał na swoje własne auto. Najwyraźniej jednak ten człowiek naprzeciw niego
oceniał ludzi wyłącznie po liczbie zer na koncie. Nowy przyjaciel córki zupełnie mu nie
imponował.
– Dobrze – powiedział. – W takim razie zadzwonię do znajomego, odholuje ten
samochód. Myślę, że też naprawi w ekspresowym tempie. Pieniądze mogą wszystko załatwić –
dodał wyniośle, dzieląc się zapewne najważniejszą maksymą swojego życia z nowo poznanym
człowiekiem. – Niech pan wsiada – dodał, pokazując swoje auto. – To volvo – zaznaczył
z dumą. – Najważniejsze bowiem jest bezpieczeństwo moje i rodziny. Taką mam zasadę. Potrafię
ją w razie czego obronić.
To ostatnie zdanie wypowiedział takim tonem, jakby była to groźba i Karol doskonale ją
zrozumiał.
– Nówka – dorzucił jeszcze pan Jarmuż, kiedy chłopak siadał, czując pod dłonią miękką
skórę obicia, a potem niezwykle wygodne siedzenia. – Czekałem na ten model jedenaście
miesięcy – pochwalił się. – Ma fenomenalny tempomat aktywny.
– Nie tłumacz panu. – Jego żona machnęła dłonią. – Zapewne nie jest zainteresowany
i może nawet nie wie, co to takiego.
To było kolejne uderzenie. Karol czuł wyraźnie, że wolałby dostać w twarz, przewrócić
się w śnieg, nawet ocierać krew płynącą z nosa, zamiast słuchać tych okropnych słów. Nigdy
wcześniej nie spotkał się z tak jawną pogardą. I to tylko z powodu kasy. Na studiach miał
różnych kolegów. Bogatszych, biedniejszych. Lubili się. Pieniądze nie decydowały
o przyjaźniach.
– Wiem, co to aktywny tempomat – powiedział spokojnie, a potem dyskretnie uścisnął
Julce rękę. Czuł jej zimne palce. Próbował się do niej uśmiechnąć, ale nawet nie patrzyła w jego
stronę. A przecież jeszcze dziś rano była z nim tak bardzo blisko.
Już wiedział, dlaczego zakochała się w nim tak łatwo i szybko. Była uroczą dziewczyną,
która potrafiła swoim uśmiechem sprawić, że chciało się ciągle być obok niej. Wydawało mu się,
że ma wszystko. Jest inteligentna, dobra, ładna.
Teraz jednak widział tylko przerażoną dziewczynkę, która bała się swobodnie oddychać,
a co dopiero cokolwiek powiedzieć. Wiedział, że nie powinna się denerwować, ale kompletnie
nie miał pojęcia, co zrobić, żeby jej pomóc. Gdyby była pełnoletnia, po prostu kazałby zatrzymać
to cholerne auto i zamówił ubera. Bez względu na to, jak długo przyszłoby mu na niego czekać.
Wolałby nieść Julkę na rękach do samego miasteczka, niż siedzieć tutaj.
Miękka skóra paliła go w siedzenie. Atmosfera w aucie stawała się coraz bardziej duszna.
Miał wrażenie, że za chwilę dostanie choroby lokomocyjnej, choć od czasów dzieciństwa nigdy
mu się to nie zdarzało.
Dopiero by mieli powód do gadania – pomyślał. – Gdybym tutaj puścił na tę przepiękną
tapicerkę uczciwego studenckiego pawia.
– Dokąd pana podwieźć? – zapytał pan Jarmuż.
Karol spojrzał niepewnie na Julkę. Nie odezwała się, ale szybko domyślił się odpowiedzi.
Dziewczyna całkowicie się poddała. Wycofała ze wszystkich planów.
– Proszę mnie wysadzić w rynku – zdecydował i usłyszał westchnienie ulgi z jej strony.
Jednak dobrze ją zrozumiał. Gotów był dla niej na wszystko. Miał nadzieję, że każde, nawet
najbardziej zapyziałe miasteczko ma jakiś rynek. – Stamtąd już trafię – dodał wymijająco,
a rodzicom dziewczyny w zupełności to wystarczyło. Kompletnie ich nie interesowało, dokąd ten
mężczyzna się uda. Byle tylko zniknął z życia ich córki.
– Siedziała mu na kolanach – wyszeptała pani Jarmuż, kiedy Julka wyszła na chwilę, żeby
się z nim pożegnać. – I trzymał ją za rękę – dodała z jeszcze większą zgrozą.
– Nie martw się, kochanie – odparł jej mąż. – To po prostu młodzieńcze zauroczenie,
zwykła rzecz. Kilka weekendów mieszkała poza domem. Wiesz, jak to jest. Nowi ludzie,
tęsknota. Dała się zauroczyć jakiemuś palantowi. Wkrótce jej minie. Wróci do domu, zaczniemy
jakieś świąteczne przygotowania. Przypomni sobie, co jest w życiu najważniejsze.
– On jest strasznie stary, to dorosły facet. – Pani Jarmuż nie mogła oderwać oczu od córki
stojącej stanowczo za blisko tego człowieka. – Widziałeś, jak on na nią patrzy? Na nasze
dziecko?!
– Tak. – Pan Jarmuż czuł, jak podnosi mu się ciśnienie. Oczywiście, że to zobaczył. Od
pierwszej sekundy nie mógł myśleć o niczym innym. W głowie mu się nie mieściło, że ktoś mógł
traktować jego maleńką dziewczynkę jak kobietę. – Rozgonimy to! – obiecał. – Nie ma nawet
mowy, żeby było inaczej.
***
– Przepraszam cię, kochany – mówiła szybko Julka. – Jestem takim okropnym tchórzem.
Masz prawo być na mnie zły.
– Nie jestem – powiedział i chciał ją przytulić, ale odsunęła się.
– Oni nie mogą tego widzieć – powiedziała. – Bo zrobi się naprawdę groźnie. Muszę być
bardzo ostrożna. Kurs się skończył, to była ostatnia część. Wróciłam do domu. Czuję, że nie
pozwolą nam się spotykać.
– Nie jesteś małym dzieckiem – zaczynał się coraz mocniej denerwować.
– Ale do urodzin zostało jeszcze kilka tygodni i wiesz, że sprawa jest poważna –
zaprotestowała i odsunęła się jeszcze dalej.
Kiwnął głową, choć kosztowało go to wiele. Gdyby nie znaleźli się w takiej pułapce,
zareagowałby zupełnie inaczej.
Julka wyraźnie zbierała się na odwagę. Trzęsła się z zimna i emocji.
– Kocham cię ponad wszystko na świecie – powiedziała wreszcie, po czym odwróciła się
i pobiegła do samochodu rodziców.
Karol został sam. Wściekły jak jeszcze nigdy w życiu.
Miał ochotę krzyczeć. Gnać za odjeżdżającym autem. Zatrzymać go i wyciągnąć
dziewczynę siłą. Nie mógł jednak tego zrobić. Tajemnica wiązała mu ręce.
Rozdział 3

Jowita Górska wyszła z pracy wcześniej. Nikt nawet specjalnie nie pytał o powód.
Powszechnie było wiadomo, że boi się śniegu. Mieszkała na górce. Jej dom był ostatni przy
stromej drodze. Latem rozciągał się stamtąd wspaniały widok, ale zimą ciężko było wyjechać.
Oczywiście firmy dbające o odśnieżanie miasta w pierwszej kolejności starannie czyściły dojazd
do domu pani burmistrz, ale ona i tak się stresowała.
Nie była zbyt dobrym kierowcą i nie przepadała za prowadzeniem samochodu. Jeździła
tylko dobrze znanymi trasami. Najchętniej przy sprzyjającej pogodzie. A na dzisiejsze
popołudnie zapowiadano śnieżną burzę.
Był to pewien ewenement, który wywołał powszechny popłoch w miasteczku. Ostatnie
zimy nieco rozpuściły mieszkańców. Ludzie zapomnieli już, co to zamiecie, śnieżyce czy mocne
opady i tęgie mrozy.
Jowita ostrożnie wjechała pod górę. Było ślisko, mimo że dopiero co przejechał tędy
pług. Ale śnieg cały czas leciał z nieba i natychmiast przymarzał do wilgotnej powierzchni drogi.
Odetchnęła z ulgą, kiedy znalazła się bezpiecznie w garażu. Trzasnęła drzwiczkami auta, po
czym weszła do domu. Zdjęła buty na szpilkach i starannie ułożyła je na półce. Schowała płaszcz
i dość ciasną marynarkę. Potem rozsunęła spódnicę i w samych rajstopach przeszła do sypialni.
Czuła się w domu zupełnie swobodnie. Mieszkała sama. Wyciągnęła z garderoby ciepły,
jasnobeżowy dres i miękkie skarpety. Rozpuściła zwinięte w kok włosy i związała je z tyłu
głowy zwyczajnie w lekki kucyk. Zmyła służbowy makijaż, pod którym ukrywała nie tylko
oznaki upływającego czasu, lecz także wszystkie swoje emocje. Żadnych bladych policzków,
rumieńców. Zawsze taka sama. Porcelanowa cera, podkreślone konturem kształtne usta i równo
zarysowane brwi.
Teraz wklepała krem i zeszła z powrotem do salonu. W tych miękkich ciuchach i zupełnie
innej niż zwykle fryzurze pewnie niejeden by jej nie rozpoznał. Ale nie było ludzi, którzy
widywaliby ją w takim domowym wydaniu. Nikogo tu nie zapraszała, nie miała przyjaciół,
a z siostrą od lat nie utrzymywała kontaktów. Jeśli trzeba było się gdzieś spotkać na rodzinnej
imprezie, wkładała swoją zbroję złożoną ze szpilek, dopasowanych sukienek i mocno
zaczesanych koków.
Istniał tylko jeden człowiek, który miewał szansę zobaczyć ją w dresie. Dwa razy do roku
potrafił wtargnąć do jej zamkniętego królestwa. Adam Roztocki, powszechnie zwany Adasiem.
W tym roku dwudziestego czwartego grudnia pewnie znów stanie na wycieraczce i tupiąc
energicznie nogami, będzie się dobijał do drzwi. A ona go wpuści jak zawsze. Naprawdę bardzo
nie lubiła świąt i miała ku temu ważne powody. On je znał. I choć oficjalnie toczyli wojnę,
wiedziała, że Adam rozumie jej zachowanie.
Przez całe swoje dorosłe życie nie ulepiła ani jednego uszka, nie ugotowała barszczu
i nawet z daleka nie spojrzała na makowce ani serniki. Ale kiedy Adam przynosił swoje
smakołyki, częstowała się chętnie.
Zerknęła za okno. Śnieg sypał coraz intensywniej. Wielkie płatki zaczynały wirować na
wietrze, na razie jeszcze dość delikatnym. Jowita wiedziała, że z każdą chwilą będzie on
mocniejszy. Z ulgą rozejrzała się wokół, na szczęście była już w domu. Nie znosiła śniegu.
Potrafiła sobie za to wyobrazić, co się teraz dzieje w szkole. Jak tam się cieszą, skaczą,
wystawiają języki, by łapać białe płatki. A także oczywiście planują już dekoracje, imprezy,
przedstawienia i cały ten zupełnie niepotrzebny świąteczny rozgardiasz.
Zaparzyła sobie herbaty, po czym stanęła przy oknie z ciepłym kubkiem w rękach.
Nadchodząca Wigilia miała być dla niej szczególna. Dobiegała właśnie czterdziestki. Ta
bolesna konkluzja już od kilku miesięcy skłaniała ją do gwałtownych przemyśleń na temat
swojego życia. Wiele z nich miało wspólny mianownik, jakim była postać Adama Roztockiego.
A on w idealnym wyczuciu chwili właśnie do niej dzwonił.
Uśmiechnęła się, bo nie mógł tego widzieć, a potem odebrała.
– Cześć, co robisz?! – zawołał. – Pięknie pada. Może chcesz przyjechać do szkoły
i zobaczyć? Mnóstwo ludzi się tutaj zebrało!
– Wyobraź sobie, że u mnie płatki są dokładnie takie same – odparła szybko. – Nie
rozumiem kompletnie, dlaczego miałabym jechać i oglądać to gdzieś indziej.
Ton jej głosu był odruchowo sarkastyczny, ale Adam jak zawsze zniósł to z ogromną
cierpliwością.
– W grupie jest przyjemniej – odpowiedział szczerze. – A my mamy tutaj naprawdę
wesołą gromadę.
Słyszała to. Gwar głosów. Śmiechy dorosłych i dzieci. Adam zawsze tak miał.
Gdziekolwiek się pojawił, ludzie zaczynali być weseli.
– Może w tym roku do nas dołączysz? – zapytał z niegasnącą nadzieją, która przetrwała
tyle lat. Podziwiała go za to.
Ją złamało pierwsze trudne życiowe wydarzenie. Bardzo mocne, to fakt, ale przecież
równie trudne także dla niego. Adam Roztocki stał się potem silniejszy, a ona zupełnie osłabła.
Po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy jego cierpliwość jest niewyczerpana. Zawsze
tak jej się wydawało. Ale im człowiek jest starszy, tym lepiej widzi, że wiele rzeczy w życiu nie
jest dane na stałe. Zmieniają się. Czasem potrafią odchodzić znienacka.
– Nie przyjadę – powiedziała stanowczo.
– Szkoda – odrzekł z rozczarowaniem. Słyszała te emocje w jego głosie.
Co za człowiek? – pomyślała. – Milion razy mu się odmawia. A on ciągle pyta ze szczerą
nadzieją, że może się uda. Jak dziecko.
Odłożyła słuchawkę, a potem jeszcze raz zacisnęła dłonie na kubku. Ten śnieg był jednak
piękny. Robiło się coraz ciemniej i na tle światła padającego z okien płatki stawały się powoli
złote. Jowita nie miała specjalnych skłonności, by zachwycać się takimi zjawiskami. Ale dziś
wyraźnie działała inaczej niż zwykle.
Może trzeba dać mu szansę? – pomyślała.
Ile jeszcze lat zdoła przeżyć w takiej samotności? Długo wydawało jej się, że praca
starcza za wszystko. Zwłaszcza taka praca społecznikowska, jaką ona miała. Nie do przerobienia.
Ilekolwiek poświęcałaby czasu na działania dla dobra miasta, zawsze można było coś zrobić.
Obojętnie, ile rozmów przeprowadzała z mieszkańcami, zawsze znajdował się ktoś, kto nie został
jeszcze wysłuchany. Niekończąca się liczba projektów, pytań, zadań, przeszkód, które musieli
pokonać, wystarczała, by po brzegi zapełnić dnie i noce.
Dziś jednak się zatrzymała. Może to przez ten śnieg?
Patrzyła z okna i oczyma wyobraźni widziała scenę sprzed lat. Bawiące się dzieci. Dwóch
chłopców i dziewczynkę. Budowali igloo z białych kul. Miało ono dwa pomieszczenia.
W jednym mieszkał Adam, a Jowita była jego żoną. W drugim gospodarował Ignacy, ich
najlepszy przyjaciel. I tam była żoną. Uznali, że sprawiedliwie będzie, jeśli Jowita na zmianę
będzie grać tę rolę. Raz dla jednego, raz dla drugiego chłopca.
Prace budowlane postępowały intensywnie. Stawiali dach, umacniali stropy,
wyrównywali bucikami podłogę. Tak potrafili się wciągnąć w zabawę, że nie czuli, jak marzną
im stopy i uszy, czerwienieją nosy. Byli mali. Mieli może po siedem, osiem lat. Nie zdawali
sobie sprawy, jak symboliczna jest ta zabawa.
Mijające lata sprawiły, że nic się właściwie nie zmieniło. Obaj chłopcy traktowali Jowitę
jak najbliższą im dziewczynę. Byli nierozłączni. A kiedy stali się nastolatkami, okazało się, że to
bardzo duży problem.
Otrząsnęła się z tych wspomnień. Szybko odłożyła pusty kubek do zlewu.
Czas to zakończyć! – pomyślała.
Weszła do salonu. Jak zawsze otworzyła służbowy laptop. Miała zamiar poczytać
dokumentację, ale postanowienie, by dać Adamowi szansę, mocno się w niej zakotwiczyło.
Kiełkowało już od dawna.
Nie kochała go. To była pewna przeszkoda. Ale lubiła zawsze, a on darzył ją
niegasnącym uczuciem. To i tak dużo. Wiele osób zaczyna związki z o wiele mniejszymi
zasobami.
Nagle przeszedł ją bardzo zimny dreszcz. Spojrzała odruchowo, czy drzwi nie są gdzieś
uchylone. Miała wrażenie, jakby powiało lodowatym powietrzem.
Wróciły następne wspomnienia. Te gorsze. Kiedy okłamała Adama, a konsekwencje
zdecydowały o jej życiu.
Teraz chciała to zrobić po raz kolejny.
Ach! – Machnęła ręką, po czym wstała i podkręciła ogrzewanie. – To jest zupełnie co
innego.
Ani o jednej, ani o drugiej sprawie Adam przecież nigdy się nie dowie.
Rozdział 4

Późnym popołudniem mama Kuby wpadła do szkoły. Tak jak się spodziewała, wciąż było
tu mnóstwo osób, choć większość dzieciaków zakończyła już lekcje. Robiło się powoli ciemno
i zrywał się wiatr, ale dzieci ciągle biegały po szkolnym boisku oraz podwórku. Próbowały lepić
bałwana, chociaż ilość śniegu jeszcze na to nie pozwalała. Ślizgały się i przewracały, ale przede
wszystkim czyniły nieopisany gwar.
Przed szkołą stali zbici w grupki rodzice, drobiąc z zimna nogami, rozmawiali.
A pomiędzy nimi krążył Adam Roztocki. Opatulony szczelnie w kurtkę, z tą swoją śmieszną
czapką z pomponem, na której widok Lidka odruchowo się uśmiechała.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – powiedziała, a on spojrzał na nią uważnie. Była to
jedna z głównych cech tego mężczyzny. Kiedy na kogoś skierował wzrok, człowiek odnosił
wrażenie, że jest najważniejszy na świecie. Nikt i nic innego się w tym momencie dla niego nie
liczyło. Słuchał tylko tej jednej, jedynej osoby, która czuła się wyjątkowa.
– Jak miło panią widzieć! – rozpromienił się i wiedziała, że jest w tym zupełnie szczery.
Od razu poczuła się lepiej. Zdecydowanie.
– Melduję się gotowa do działania – powiedziała szybko. – Moje ręce, czas, pokój,
nożyczki, klej, a także wszelkie inne materiały są do pana dyspozycji.
– Jest pani niezastąpiona! – zawołał, po czym spontanicznie mocno ją uściskał. Dla niego
to był normalny gest. Wszyscy o tym wiedzieli. Często przekraczał granicę i pani Olga, szkolna
matematyczka wiele razy przewidywała, że kiedyś będzie miał z tego powodu kłopoty. Ktoś
doniesie do kuratorium i zrobi aferę. Mało to teraz złośliwych ludzi na świecie? Na razie jednak
nic takiego się nie działo. Rodzice pozwalali na uściski, chętnie podawali dłonie i dobrze
reagowali na różnego rodzaju wylewne komentarze. Mieli do tego dystans.
Ale dla Lidki to było coś zupełnie innego.
Przymknęła na chwilę oczy, pragnąc, by ta chwila trwała jak najdłużej. Chciałaby
pozostać w jego ramionach cały czas. Już dawno przyznała się szczerze sama przed sobą, że
zakochała się niestety w Adamie Roztockim.
Głupim, naiwnym uczuciem, które nie miało szans na wzajemność. To jasne. Wszyscy
wiedzieli, że ten mężczyzna jest związany ze swoją pierwszą miłością. Jowitą, przyjaciółką
z dzieciństwa.
A gdyby nawet kiedykolwiek to się zmieniło, to w tym mieście znalazłoby się mnóstwo
innych, ciekawszych kobiet, na które popularny Adam mógłby przenieść swoje uczucia. Ona była
tylko zwyczajną dziewczyną, jedną z wielu mam zaangażowanych w prace rady rodziców.
Adam wypuścił ją z objęć, odsunął na długość ramion, po czym zawołał gromko:
– Myślę, że w tym roku wybudujemy szopkę na podwórku, z prawdziwymi zwierzętami!
– Tak! Tak! – Jakaś mała szczerbata dziewczynka zaczęła skakać. – Będzie lama
i surykatka.
– Może pokemony? – zainteresował się chłopczyk obok.
– Nie było pokemonów w stajence – zareagowała z całą surowością przechodząca obok
matematyczka. – Co wy macie w głowach?! To wprost nie do uwierzenia!
– Nic się nie martw. – Dyrektor odwrócił się w ich stronę. – Zdobędę takie zwierzątka,
jakie mi się tylko uda. Pokemonów nie obiecuję – dodał uczciwie. – Ale kozę, owce, może nawet
krowy? – rozmarzył się natychmiast, a jakiś stojący obok ojciec wyraźnie miał ochotę złapać się
za głowę.
Jednak marzenia Adama miały zadziwiającą łatwość spełniania się.
– Ja mam szwagra. – Mężczyzna w pomarańczowym polarze zaczął się drapać po
głowie. – Poproszę go. Może by nam pożyczył krowę? Tylko trzeba by na noc zwierzęta
odprowadzać do domów. Ale w dzień mogą tutaj trochę postać.
– Krowy srają! – Matematyczka się skrzywiła. – Co wy jesteście za ludzie? Pojęcia nie
macie o przyrodzie. Wam się wydaje, że jajka biorą się z lodówki, a kurczak z zamrażarki.
Tymczasem to prawdziwe zwierzęta. Nie będą wyglądać jak z obrazka.
– To nawet dobrze – odparł Adam Roztocki, w mig wykorzystując okazję. – Dotyka pani
niezwykle istotnego problemu. – Pani Olga wypuściła wezbrane w płucach powietrze. – Niech
dzieci zobaczą, jak to naprawdę wygląda. Poszukamy łagodnych zwierząt, żeby można było je
dotknąć i będziemy pilnować, by traktowano je właściwie. To dobra nauka dla młodych, jak dbać
o naszych mniejszych braci. Oczywiście trzeba będzie skądś zdobyć drewno, zdolnych stolarzy
i mnóstwo pomocy.
– Ja tam mogę się zgodzić. – Zaprawiony w bojach ojciec jednego z ósmoklasistów
kiwnął głową. Przez wiele lat służył pomocą przy pracach remontowych w szkole. Na początku
ostro na to narzekał, ale teraz czuł, że kiedy syn skończy podstawówkę, czegoś mu jednak będzie
brakować. – Damy radę jak zawsze – powiedział.
Lidka patrzyła z zachwytem, jak rodzice zaczynają rozmawiać, ustalać szczegóły
i podział obowiązków. Zwariowany pomysł zaczynał pączkować i rozrastać się. Ktoś już
wiedział, skąd zdobyć słomę, inny przypomniał sobie, jak kiedyś jego dziadek na wsi zbijał
żłoby. Dwa solidne drewniane pręty złożone na krzyż i deski. Zosia, jasnowłosa przewodnicząca
samorządu uczniowskiego, przyzwyczajona do energicznych działań dyrektora, już wyciągnęła
zeszyt z plecaka i robiła zapisy do opieki nad zwierzątkami. Chętnych nie brakowało.
Lidka nie miała wątpliwości, że za dwa tygodnie stanie tu wyjątkowa żywa szopka.
Sfotografują ją dziennikarze i może nawet opowie o niej miejscowa telewizja. Zapewne będzie
o czym.
Adam poszedł już dalej między ludzi. Polonistka opowiadała mu o jasełkach. Próby
trwały już od wielu tygodni i usilnie namawiała go, by nie przychodził na nie, lecz pozwolił sobie
zrobić niespodziankę. Jak co roku.
Lidka już nie wiedziała, na co cieszy się bardziej. Czy na te święta w domu, czy tutaj
w szkole? Wiedziała, że będą z uczniami lepić uszka i gotować wielkie gary barszczu, a potem
odbędzie się szkolna wigilia. Jak zawsze gwarna i obfita.
Wszyscy tu przyjeżdżali. Komendant policji, proboszcz, emerytowani nauczyciele,
przedstawiciele różnych fundacji działających na terenie miasta. I tylko pani burmistrz nigdy nie
przyjęła zaproszenia.
Ale Adam nie pozwolił powiedzieć o niej złego słowa. Ludzie to szanowali.
Lidka miała wrażenie, że kiedy ten mężczyzna odchodzi dalej, ona robi się słabsza
i bardziej przezroczysta. Gdyby mogła, wędrowałaby za nim krok w krok, jak niektóre dzieciaki.
Zawsze miał taką świtę tych najbardziej potrzebujących ciepłego słowa i dobrej energii.
Maszerowały za nim jak owieczki. Na przerwach, po lekcjach. A on nigdy ich nie odpędzał.
Zasługuje na miłość jak mało kto – pomyślała. – I właśnie on jeden jej nie ma.
Zrobiłaby wszystko, żeby był szczęśliwy. Ale Adam Roztocki nie miał o tym pojęcia.
I bardzo dobrze. Bo choć zawsze odnosił się do niej z całą serdecznością i poświęcił sto procent
swojej uwagi przez ten krótki moment, kiedy rozmawiali, to przecież zaraz potem ruszał dalej.
Do mnóstwa kolejnych osób. Z całą pewnością już o niej nie pamiętał.
A z faktu, że darzy go prawdziwym uczuciem, kompletnie nie zdawał sobie sprawy.
To jednak bolało.
Rozdział 5

Rano miasto obudziło się całe w bieli. Jowita włożyła ciepłe kozaki i wyciągnęła z szafy
niezbyt elegancką, za to grubą kurtkę. Potem bardzo wcześnie, licząc na to, że może niewiele
osób ją zobaczy, ruszyła do pracy piechotą.
Asfalt na drodze przed jej domem był czarny. Drogowcy się spisali. Zepchnęli śnieg
i posypali ten odcinek szczególnie grubą warstwą soli. Dołożyli piasku. Ale i tak się bała. Ten
podstępny śnieg mógł się przecież pojawić w każdej chwili. W nocy szalała burza, która zasypała
białym puchem cały jej balkon, taras, działkę, dostała się nawet do rynien i na parapety okien.
Dróżka prowadząca do bramki była całkowicie niewidoczna.
Jowita tonęła w zaspach, których nie miała kiedy odgarnąć. Wyjazd z garażu również był
całkiem zasypany. Oczywiście gdyby poprosiła kogoś o pomoc, z całą pewnością znalazłby się
uczynny mężczyzna, który by sobie z tym poradził.
Ona jednak nigdy nie prosiła. Zwłaszcza o pomoc.
Przemykała więc teraz szybko bokiem drogi, wmawiając sobie, że ten półgodzinny spacer
dobrze jej zrobi. Do ratusza miała spory kawałek.
Kilka razy w ciągu swojego życia zastanawiała się nawet, czy nie zmienić miejsca
zamieszkania na jakieś bliższe centrum miasteczka. Zajmowała to stanowisko od lat i nie
cierpiała dojazdów.
Ale jak by to wyglądało?! Mieszkańcy mogliby sobie pomyśleć, że jest całkowicie pewna
wyniku przyszłych wyborów i z góry zakłada, że będzie ciągle pracować w tym samym miejscu.
Tak w rzeczywistości było, ale nie wypadało przyznawać się do tego jawnie. Została więc
w domu swoich rodziców i dojeżdżała do pracy samochodem.
Oprócz tych okropnych zimowych dni, kiedy było to najtrudniejsze.
Dziś miała szczęście. Nie spotkała nikogo po drodze. Nie musiała się tłumaczyć,
z jakiego powodu zasuwa piechotą w ten mroźny dzień. Ludzie nie rozumieli, dlaczego taka
świetnie zorganizowana kobieta o wielu talentach nie może opanować jazdy samochodem do
tego stopnia, by czuć się za kierownicą swobodnie.
Dotarła do biura zgrzana, z czerwonymi policzkami i spoconymi pod czapką włosami.
Sekretarka jeszcze nie przyszła. Jowita szybko zaparzyła sobie kawy. Potem stanęła przy
kaloryferze i rozgrzewała zziębnięte nogi. Okryte tylko cienkimi rajstopami, na odcinku
pomiędzy wysokimi botkami a spódnicą, solidnie zmarzły. Potem weszła do łazienki i na nowo
uczesała swój służbowy kok, po czym poprawiła makijaż. Miała tu wszystkie niezbędne
akcesoria, by zawsze wyglądać profesjonalnie.
W takim też stanie zastała ją sekretarka.
– Dzień dobry – przywitała się, a Jowita uprzejmie odpowiedziała.
– Podjęłam decyzję w sprawie świąt – odezwała się, a dziewczyna przystanęła trochę
bliżej niż zwykle.
Była w tym podobna do Adama Roztockiego. Ciągle nie traciła nadziei, że kiedyś pani
burmistrz zmieni zdanie. Pozwoli udekorować ratusz, zrobi dla pracowników służbową wigilię,
da jakieś prezenty świąteczne. Sprawi, że ludziom w tym trudnym czasie w roku, kiedy dni są
krótkie, a mroźne noce długie i smolisto ciemne, zrobi się trochę przyjemniej.
– Oczywiście niczego nie będziemy organizować – rozczarowała ją szybko pani
burmistrz. – Ale też nie zamierzam jawnie się sprzeciwiać działaniom Adama ani szykanować
nikogo, kto postanowi go wspierać – dodała znacząco, a sekretarka ogromnie się ucieszyła.
Uwielbiała wpadać do szkoły w tym wyjątkowym przedświątecznym czasie. Nie miała
jeszcze dzieci, więc z trudem wynajdywała kolejne preteksty, żeby się tam znaleźć. Przez
ostatnie lata doznawała z tego powodu przykrości ze strony przełożonej. Musiała wysłuchiwać
cierpkich komentarzy. W tym roku miało być inaczej i to była świetna wiadomość.
***
Chwilę później Jowita podeszła do drzwi, a potem je zamknęła. To był znak dla
sekretarki, że ma nie przeszkadzać. Czas na poufne telefony, a czasem intensywną pełną
skupienia pracę.
Dziś jednak były to głównie chwile spędzone na wpatrywaniu się w ścianę. Zaglądanie
w przeszłość, gdzie trójka dzieci zgodnie bawiła się, sądząc, że dla ich pięknej przyjaźni nie ma
kresu.
Spojrzała na zegarek. Czas umknął nie wiadomo kiedy. Była już dziewiąta trzydzieści
pięć. Przerwa w szkole. Istniała szansa, że Adam odbierze telefon. Zwłaszcza jeśli zobaczy, że to
ona dzwoni. Przyzwyczaiła się, że ma u niego specjalne względy, i nie wahała korzystać z tego
przywileju. A dziś chciała omówić wyjątkowo ważną kwestię.
– Cześć. – Mężczyzna odebrał wyraźnie ucieszony, rzecz jasna wśród gwaru dziecięcych
głosów. – To wspaniale, że do mnie dzwonisz.
– Mam sprawę – odparła szybko. – Jeśli chcesz, w tym roku to ja przyjadę do ciebie na
wigilię.
Wypowiedziała to od razu, bez żadnych wstępów. Jak człowiek czynu przyzwyczajony
przekuwać myśli w działanie.
Nie usłyszała odpowiedzi. Tylko dzieci coś krzyczały, ktoś go zaczepiał. Jowita
pomyślała z westchnieniem, że tego ich właśnie nauczył. Zawsze mogą się do niego odezwać,
przeszkodzić mu. Nawet w tak ważnej chwili. Jasne było, że oboje doskonale wiedzą, co taka
propozycja oznacza.
– Naprawdę?
Ledwo usłyszała jego pytanie. Zrobiło jej się trochę żal tego faceta. Przez krótką chwilę
pomyślała, że kiedyś jakimś cudem odkryje prawdę. Nie znała nikogo na świecie, kto by mniej
zasługiwał na kłamstwo. Wielka wewnętrzna siła pchała ją do tego, by się wycofać, ale jej nie
posłuchała.
– Tak – powiedziała. – Myślę, że to już czas.
A potem się rozłączyła. Dłużej nie dałaby rady. Wyobrażała sobie, jak ten świetny facet,
przystojny mężczyzna, uwielbiany przez dzieci dyrektor stoi teraz na środku szkolnego korytarza
i pewnie ma wilgotne ze wzruszenia oczy.
Jak ściska jakieś dzieciaki, które cieszą się z tego powodu. I jak matematyczka Olga
przewraca oczami, przewidując, że to się kiedyś źle skończy.
Jowita w sumie też tak myślała. Czasy ciężkie, ludzie nieufni. Nie wystarczy być
niewinnym, by przetrwać. Należało jeszcze wykazać się sprytem. A tego Adam nie miał.
Westchnęła.
Miała pewne wątpliwości po tej krótkiej rozmowie, ale mimo wszystko uśmiechnęła się.
To była dobra decyzja.
Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi. To oznaczało, że sekretarka ma jakąś
wyjątkowo ważną sprawę. Tylko w takich przypadkach zakłócała spokój szefowej.
Jowita wstała z krzesła i podeszła, by jej otworzyć.
– Co się stało? – zapytała pełna obaw, że może komuś przytrafiło się coś złego.
– Przyszedł mail – odparła dziewczyna.
– No i? – Jowita uniosła brwi. Wiadomość to akurat była w urzędzie zupełnie zwyczajna
rzecz. Dostawali ich dziennie dziesiątki.
– Otrzymaliśmy bardzo ciekawą propozycję – powiedziała sekretarka z przejęciem. –
Pewien biznesmen chce zorganizować w naszym mieście bal charytatywny na rzecz remontu
i wyposażenia w profesjonalny sprzęt naszego szpitala. Zamierza przeznaczyć na ten cel spore
środki.
– Naprawdę? – zdziwiła się.
– Tak. Obiecuje spory wkład, by to wydarzenie stało się szczególne. Chce zaprosić znane
osoby, zamówić świetny zespół muzyczny i przygotować wiele atrakcji. Mają przyjechać
biznesmeni z Krakowa, śmietanka towarzyska i zamożni ludzie. To może być coś niezwykłego –
dodała z wypiekami na twarzy.
Najwyraźniej bal już przemówił jej do wyobraźni. Zwłaszcza planowany z takim
rozmachem.
Ale Jowita nie urodziła się wczoraj, by tak po prostu przyjąć takie niezwykłe wydarzenie.
– Dlaczego my? – zapytała. – Z całym szacunkiem, kocham to miasto, ale nie ma w nim
nic szczególnego. Zwłaszcza dla ludzi z zewnątrz. Nie dysponujemy nawet odpowiednim
pomieszczeniem. Trzeba by to zorganizować w podstawówce na sali gimnastycznej. Trochę
wstyd.
– Ja nie wiem. – Dziewczyna pokręciła głową. – Tyle jest tylko napisane, że ten
biznesmen się tutaj urodził i ma do miasta sentyment.
Jowita poczuła, jak miękną jej nogi. Podeszła do biurka szybkim krokiem, żeby
przypadkiem nie zostało to zauważone. Po raz pierwszy od dawna nie mogła opanować emocji.
Znała tylko jednego człowieka na świecie, który pasowałby do tego opisu.
– Jak on się nazywa? – zapytała.
Dziewczyna zerknęła do laptopa.
– Ignacy Wójtowicz.
No tak! – zdenerwowała się Jowita. – Chyba ten cholerny śnieg przyniósł miastu takiego
pecha! Czy to musiał być akurat ten człowiek?! Właśnie dzisiaj, kiedy wreszcie podjęła życiową
decyzję? Gdy Adam tak bardzo się ucieszył?
Ignacy wracał nie bez powodu. Nie miała co do tego wątpliwości. Może rzeczywiście są
gdzieś na świecie filantropi, którzy urządzają charytatywne bale wyłącznie w szlachetnych
celach. Ona jednak znała życie i wiedziała, że najczęściej za pięknymi słowami stoi pragnienie
reklamy, zdobycia prestiżu dla firmy lub podziw, który karmi się szczodrymi gestami.
Wiadomo, wspierała nawet takie inicjatywy, bo bez względu na intencje i tak coś dobrego
z tego wynikało dla miasta, ale teraz poczuła opór. To był podstęp. Wyraźnie widoczny. Jakby
coś bulgotało pod powierzchnią gotowe, by wydobyć się wielkim gejzerem na zewnątrz.
Tajemnice, sekrety, zdarzenia, o których chciałoby się już zapomnieć na dobre.
– Odmówimy! – powiedziała szybko do sekretarki. – To zły pomysł. Zorganizujemy coś
innego. Może nawet we współpracy z dyrektorem szkoły? Jest mi wszystko jedno, byle nie ten
głupi bal.
Asia spojrzała na nią z zaskoczeniem. To fakt, często nie rozumiała decyzji swojej
szefowej, ale dość dobrze ją znała i wiedziała, że zawsze działa dla dobra miasta. Szpital
potrzebował wsparcia. Dodatkowe fundusze bardzo by się przydały. Pani Jowita jednak
odrzucała je lekką ręką, na dodatek z niezwykłą stanowczością.
– Będzie problem – westchnęła sekretarka, której imię i nazwisko hojnego ofiarodawcy
nic nie mówiło. – Widziałam, że kopia tej informacji została wysłana do ordynatora szpitala,
a także kilku instytucji kulturalnych w mieście. Ludzie będą zaskoczeni naszą decyzją.
– Szlag by to trafił! – zdenerwowała się Jowita jeszcze bardziej. – Jasne! Ignacy dobrze to
sobie wymyślił. Wiedział, że pomysł mi się nie spodoba.
Asia słuchała tego i próbowała cokolwiek sobie poukładać, ale nic nie sklejało jej się
w całość.
Pani burmistrz pochyliła się nad biurkiem, opierając o jego blat mocno zaciśnięte pięści.
Oddychała głęboko. Nie widziała gładkiej wypolerowanej powierzchni, lecz zieleń łąki. Świeżej
trawy, po której biegała trójka dzieci.
Adaś, Ignacy, Jowitka – nierozłączni przyjaciele.
Rodzice patrzyli na te relacje bardzo przyjaznym okiem. Tak pięknie się razem bawili!
Nigdy nie kłócili, dzielili każdą zabawką, a także sobą nawzajem. Dorośli na ich widok czuli
rozrzewnienie, wzruszenie oraz sympatię. Żadnych złych przeczuć.
Tymczasem historia miała złe zakończenie. Nadeszło bez zapowiedzi wraz z mijającymi
latami. Jowita z dziewczynki z dwoma niesfornymi kucykami wyrosła na ładną dziewczynę
z włosami do pasa, orzechowymi oczami i energicznym charakterem. Jej dwaj przyjaciele nawet
by nie umieli stwierdzić, kiedy zaczęli ją kochać. To uczucie nie miało bowiem swojego
początku. Towarzyszyło im od zawsze.
Ale o ile w dzieciństwie mogli się nią dzielić bez problemu, o tyle w dorosłym życiu
pojawiły się poważne komplikacje.
Mogła przyjaźnić się z obydwoma, ale całować tylko z jednym. W prawdziwym świecie
tylko za jednego wyjść za mąż. Za wcześnie kazano jej dokonać takiego wyboru.
Sekretarka zakaszlała lekko, przywołując ją do rzeczywistości.
– Trzeba coś odpisać – powiedziała, spoglądając na swój służbowy laptop. – Ordynator
już entuzjastycznie podziękował, zaraz popłyną kolejne maile.
– Dobrze. – Jowita się opanowała. – Napisz, że jesteśmy wdzięczni. Dziękujemy. Zwołaj
też naradę najbardziej sensownych ludzi i zastanowimy się, jak to wszystko zorganizować. Nie
ma dużo czasu. Ja znam tego Ignacego – dodała. – Bardzo dobrze.
– A! Rozumiem. – Sekretarka zaczynała kojarzyć fakty. Słyszała coś o jakimś przyjacielu
z dzieciństwa, który dawno wyjechał. Niechybnie to był właśnie ten.
– Mam pewne obawy. Ignacemu często się zdarza nie przemyśleć swoich decyzji –
powiedziała Jowita. – Teraz też zapewne zareagował spontanicznie z całym tym pomysłem. Jest
przecież za mało czasu. Zorganizowanie takiego wydarzenia wymaga miesięcy przygotowań,
a przynajmniej tygodni. Trzeba ułożyć listę gości, rozesłać zaproszenia, zamówić jedzenie,
dekoracje, obmyślić plan, atrakcje, noclegi dla gości. To ogromna logistyka.
– Myślę, że uznał, że pani sobie poradzi – podpowiedziała słusznie sekretarka. Ona już
całym sercem stała po stronie tajemniczego Ignacego. Chciała iść na taki bal. Włożyć piękną
sukienkę, zatańczyć ze swoim chłopakiem prawdziwego walca.
Jowita tylko kiwnęła głową.
Jasne! Przyjaciel z dzieciństwa miał podstawy, by tak sądzić. Tym razem jej
przedsiębiorczość, zaradność i pracowitość obróciły się przeciw niej.
Nie chciała tego balu. Takie imprezy znajdowały się wysoko na liście rzeczy, których nie
znosiła. Uczestniczyła w podobnym wydarzeniu tylko raz, dawno temu, i było to dość koszmarne
doświadczenie. Nigdy więcej nie pozwoliła sobie na to, by je powtórzyć.
– Mam prośbę – powiedziała do sekretarki, a ona aż się wyprostowała. Szefowa nigdy nie
zwracała się do niej w ten sposób. Zawsze wyłącznie wydawała polecenia. Nawet jeśli robiła to
w sposób uprzejmy, nigdy nie była to prośba. – Proszę – powiedziała Jowita tym razem bardzo
wyraźnie. – Nie mówcie na razie dyrektorowi, kto jest organizatorem. Wiem, że w końcu to
wyjdzie na jaw, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu. To stara, skomplikowana historia – dodała.
Sekretarka nie wyglądała na przekonaną. Wszyscy tutaj kibicowali Adamowi. Uważali, że
Jowita go unieszczęśliwia, trzymając przez tyle lat na dystans. Jego uczucie do pani burmistrz
było bowiem powszechnie znane. Asia nie zamierzała niczego przed nim ukrywać.
– To by go zraniło – dodała szefowa, spoglądając na nią, i sekretarka poczuła, że są to
szczere słowa.
– Jeśli tak, to w porządku – ustąpiła od razu, a Jowita tylko westchnęła.
Adam był niesamowity. Potrafił pociągać za sobą ludzi. Dla niego byli gotowi naprawdę
wiele zrobić.
Czemu tylko ona jedna trzymała się na dystans? Dlaczego nie umiała prawdziwie
pokochać faceta, który wyglądał, jakby został do tego stworzony? Przecież jej serca nie wykuto
z kamienia. Kiedyś tętniło wielkimi, namiętnymi uczuciami. Zdolna była do szaleństwa
z miłości. Do decyzji, których nikt by się po niej nie spodziewał.
Gdzie się to wszystko podziało? Czy jeszcze kiedykolwiek wróci?
A przede wszystkim po co wraca Ignacy? Do czego?
Od tamtego pamiętnego balu maturalnego wiele, wiele lat temu nie miała z nim żadnego
kontaktu. Słyszała tylko, jak jego rodzice opowiadali, że wyjechał do Stanów Zjednoczonych
i tam założył firmę. Ponoć dobrze mu się powodziło. Ale jak każdy z trójki dawnych przyjaciół
był sam. Nigdy nie założył rodziny. Dziś jego rodzice już nie żyli. Nie doczekali tego
wymarzonego momentu, kiedy ich Ignaś znów miał pojawić się w miasteczku.
Nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić.
Rozdział 6

W szkole trwały jeszcze normalne lekcje. Do przerwy świątecznej pozostały dwa


tygodnie, ale atmosferę bożonarodzeniową czuło się na każdym kroku. We wszystkich klasach
stały już pudła pełne materiałów na ozdoby.
W tym roku również tradycyjnie odbywał się konkurs na najpiękniej udekorowaną salę.
Wychowawcy wraz z rodzicami, a także dziećmi przechodzili sami siebie, żeby wymyślić coś
nowego. Poziom był bardzo wyśrubowany, bo z roku na rok trzeba było starać się coraz mocniej,
by zdobyć zasłużoną palmę pierwszeństwa. Nagroda nie była duża. Kilkaset złotych
dofinansowania wycieczki szkolnej, i tak naprawdę wcale nie o to chodziło.
Liczył się uśmiech pana dyrektora, jego pochwała, wyróżnienie oraz fakt, że w tej klasie,
która zwyciężyła, Adam Roztocki zaczynał swoją wizytę podczas szkolnych wigilii. I to tam
zwykle siedział najdłużej. Z tego powodu zarówno nauczyciele, jak i dzieci wiele tygodni
wcześniej przeglądali strony w internecie, szukali sponsorów, a także pracowicie własnymi
rękami przygotowywali różne cuda.
Ale nie wszyscy poddawali się temu szaleństwu.
Trwała właśnie matematyka w klasie czwartej B i pani Olga zapowiedziała z całą
surowością, że każdego, kto będzie gadał, wezwie do tablicy. To był jedyny sposób, by ostudzić
rozgorączkowane głowy. Dzieci bowiem miały teraz na myśli zupełnie coś innego niż naukę.
A dyrektor jeszcze to podkręcał.
– Nie sposób tak żyć! – mruczała pod nosem. – To się kiedyś źle skończy.
Ledwo to wypowiedziała, do sali wpadł Adam Roztocki, pukając energicznie w drzwi.
– Pani Olgo! – zawołał. – Niech pani wyjdzie na minutkę – powiedział mocno
zaaferowany.
Najwyraźniej szykowała się jakaś kolejna draka. Dzieci zaczęły się kręcić w ławkach.
Cały proces skupienia ulotnił się błyskawicznie.
– Cóż tym razem?! – mruknęła matematyczka z niezadowoleniem, ale pobiegła szybko.
Mimo wszystko i ona była ciekawa. Adama Roztockiego naprawdę łatwo było do czegoś zapalić
i często niepotrzebnie zawracał głowę, ale czasami faktycznie miewał niezłe pomysły.
– Ja tylko na chwilę – powiedział pospiesznie. – Bo muszę zawiadomić wszystkich.
Dostałem właśnie maila z ratusza – dodał podekscytowany. – Proszę sobie wyobrazić, że
w naszej szkole w tym roku odbędzie się wielki świąteczny bal! Taki prawdziwy. Charytatywny
oczywiście – dodał natychmiast, widząc jej surowe spojrzenie. – Wyłącznie dla szlachetnych
celów.
– Jasne. – Skinęła głową. Przecież widziała, że cieszy się jak dziecko.
– Będziemy musieli wszystko zorganizować – powiedział na jednym oddechu. – Na jutro
zarządzimy specjalną konferencję. Ależ to będzie piękna sprawa! Dzieci się ucieszą!
Dzieci obdarzone długimi uszami natychmiast wszystko usłyszały i do końca dnia nikt już
nie mógł skupić się na nauce.
To istny cud – uważała matematyczka – że ci uczniowie co roku osiągali w egzaminach
naprawdę przyzwoite wyniki.
Raczej nie pochodziło to z rzetelnej, systematycznej pracy. Chyba bardziej z tego
niezwykłego entuzjazmu, jaki dyrektor wzbudzał w uczniach wobec samego faktu chodzenia do
szkoły. Oraz świetnej kadry pedagogicznej, którą zdołał tu zgromadzić. Olga przecież także –
mimo wszelkich przeszkód – niezwykle skutecznie umiała przekazać zawiłą matematyczną
wiedzę.
Teraz jednak najważniejszy okazał się świąteczny bal.
Jak bardzo ludzie byli stęsknieni za takim wydarzeniem, stało się jasne już po kilku
przerwach. Nikt nie mówił o niczym innym i szczególnie duża liczba rodziców przyjechała
dzisiaj, by odebrać dzieci. Nawet te, które mieszkały niedaleko. Mimo niesprzyjającej pogody,
mrozu i wciąż padającego śniegu ojcowie oraz mamy stali przed szkołą i rozmawiali.
Taki bal! Plotki o szczegółach już krążyły po mieście, choć organizatorzy nawet się
jeszcze nie zdążyli zebrać.
Ponoć bilety miały być dostępne dla wszystkich. Kobiety opowiadały o tym z przejęciem.
Wyobrażały sobie suknie, które będzie trzeba zakupić. Oczywiście wyłącznie dlatego, by
wesprzeć charytatywny cel – żartowały. Humory dopisywały.
Tym razem jednak wśród intensywnie dyskutujących osób brakowało Adama, który
zwykle przechadzał się i zawsze tylko podkręcał atmosferę. Rozglądano się za nim, ale na
próżno.
***
On tymczasem siedział w swoim gabinecie i trzymał w ręce telefon. Nie wiedział, czy
warto zaryzykować. Jowita dała mu dzisiaj szansę. Sama to zrobiła. Tym razem bez jego
inicjatywy. To był prawdziwy przełom. Czy mógł domagać się kolejnego kroku? Jeśli dobrze ją
zrozumiał, chciała otworzyć drzwi, które kiedyś z mocnym hukiem zatrzasnęła mu przed nosem.
Zadzwonił. Bardzo się bał, że znów doświadczy tego samego.
– Słyszałeś o balu? – zapytała, domyślając się, co go skłoniło do kontaktu.
– Tak – odpowiedział. – Trzeba będzie zorganizować spotkanie – zaczął ostrożnie.
Zwykle jakiekolwiek wzmianki o świątecznych przygotowaniach nie najlepiej się kończyły.
– Obawiam się, że jedyna ogromna sala, jaką dysponujemy, to wasza gimnastyczna –
odparła Jowita rzeczowo. – Sporo trudu nam zajmie, żeby ją przystosować do tańca. W klasach
urządzimy poczęstunek. Strasznie amatorsko to brzmi. Będzie trochę eleganckich gości, więc
naprawdę nie wiem, jak to zrobić, żeby impreza miała odpowiednią oprawę.
– Wszystko zorganizujemy – odparł spokojnie, ciesząc się, że Jowita w ogóle o tym
rozmawia. – Nie martw się. Wiesz, że w mieście jest ekipa świetnych ludzi, którzy znają się na
takiej robocie. Ja jednak w innej sprawie – dodał i zamilkł na chwilę.
Wiedziała, w jakiej, ale nie odłożyła słuchawki, jak to czasem jej się zdarzało, choć
w pierwszym momencie miała taki odruch. Milczała tylko i czekała cierpliwie na to, co dalej
powie.
– Pójdziesz ze mną? – zapytał wreszcie.
Naprawdę nie było łatwo udzielić mu odpowiedzi. Oficjalne wystąpienie na takiej
uroczystości razem jako para oznaczało publiczne potwierdzenie uczuć. Wielu ludzi snuło w tej
kwestii domysły i od lat wyczekiwało na jakiś rezultat. Sprawa stałaby się głośna.
Jowita uważała się za poważną osobę. Wiedziała, że taka decyzja będzie wiążąca. Ale
jeśli miała się zastanowić, to nawet nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby to zrobić.
Wszystkie koleiny, jakimi w tej sprawie chodziły jej myśli, były już i tak mocno głębokie.
Przemierzała je tam i z powrotem tysiące razy.
Nie kochała Adama, ale był dobrym człowiekiem. Przyjaźnili się od dziecka. Świetnie
znali i w gruncie rzeczy dobrze czuli w swoim towarzystwie, mimo dzielących ich różnic. Nie
chciała od nowa przechodzić przez cały proces decyzji. Ważyć argumentów za i przeciw. Już to
przecież zrobiła dzisiaj rano.
– Tak – odpowiedziała, a potem dodała coś, co miało przypieczętować ten układ. Tak,
żeby nie mogła się z niego wycofać. – Włożę błękitną sukienkę – powiedziała, a on nie był
zdolny do żadnej reakcji. Gardło mu się zasznurowało wzruszeniem.
– Tak – wykrztusił wreszcie po chwili. – To dobry pomysł. Ponoć można odczarować złe
wspomnienia, jeśli coś się przeżyje jeszcze raz w dobry sposób. Będziesz pięknie wyglądać –
dodał.
– Dobrze. – Kiwnęła głową, choć tego nie widział. A zaraz potem się rozłączyła, dłużej
już nie mogła wytrzymać. Łzy napłynęły jej do oczu. Tamta zmięta, zniszczona sukienka sprzed
lat stanęła jej przed oczami. Powiedziała o niej w chwili impulsu. Ale teraz ogarnął ją wielki
strach i pomyślała, że chyba nie zdoła tego zrobić.
Być może są takie przeżycia, których jednak odczarować się nie da.
Rozdział 7

Lidka stała wraz ze wszystkimi rodzicami pod szkołą, mimo że jej syn wciąż nie
przychodził na lekcje. Przeziębienie mijało powoli i jeszcze dziś zostawiła go w domu. Nie
odzywała się tym razem. Po prostu przysłuchiwała się wypowiedziom.
Śnieg padał wszystkim na czapki, włosy i ramiona. Po jego ilości na poszczególnych
częściach odzieży widać było, że niektórzy stoją już tutaj bardzo długo. Mieli o czym rozmawiać.
Bal i zbliżające się święta nadawały ton dyskusjom.
Dzieci korzystały z tego, że ojcowie i matki byli zajęci, więc rozrabiały na śniegu.
Uczniowie starszych klas ruszyli do domów, równie przejęci nowinami jak maluchy, choć
okazywali to nieco inaczej. Pod pozorną obojętnością kryło się wiele emocji. Dziewczyny
zaczęły się zastanawiać, czy ktoś zaprosi je na bal. Piękne marzenie o sukni, tańcu z kimś
wyjątkowym w prawdziwej sali balowej okazało się żywe także wśród miłośników smartfonów,
aplikacji i TikToka.
Lidka się czuła dokładnie tak samo jak te nieśmiałe nastolatki. Miała ochotę przymknąć
oczy, rozłożyć ramiona i wirować w wyimaginowanym walcu. Ale tylko z Adamem. Próbowała
sobie wyobrazić, jakie to byłoby uczucie przyjść na bal z tym właśnie mężczyzną. Jedynym.
Wszyscy by na nich patrzyli. To oczywiste. Jednak jej nie chodziło o ten podziw, lecz
o miłość. Taką prawdziwą.
Jakie to uczucie być w ramionach kogoś wyjątkowego? – zastanawiała się, otrzepując
śnieg z kurtki. – Kręcić się w rytm muzyki, a potem obejmować, rozmawiać, śmiać się? Witać się
z gośćmi, szukać na zewnątrz ukradkowych chwil sam na sam pod pretekstem, że chce się trochę
ochłodzić. Całować w zimne usta, chować ręce przed mroźnym powietrzem w czyjejś ciepłej
kieszeni? Wracać razem do domu, spać ze sobą, budzić się, dotykać, dzielić wszystkimi myślami,
emocjami? Ile kobiet na świecie coś takiego przeżyło? Jak wiele ich jest?
Czasem miała wrażenie, że wszyscy oprócz niej. Rozglądała się wokół i widziała tylko
szczęściarzy. Ale bywały takie chwile, gdy myślała, że bardzo niewielu. Prawdziwa miłość to
rzadki skarb.
Westchnęła i schowała zmarznięte policzki w szalik.
Mogła sobie marzyć do woli. Na szczęście ludzie nie są w stanie czytać w cudzych
myślach. Te piękne mrzonki były więc w jej głowie bezpieczne. Nikt nie mógł ich usłyszeć ani
śmiać się z tego, jak są nierealne.
Zmarzły jej stopy, zaczęła więc chodzić tam i z powrotem. Pomyślała sobie, że pewnie
Adam pójdzie na tę piękną uroczystość sam. Zimna jak sopel pani burmistrz mu odmówi. Jak co
roku we wszelkich świątecznych spotkaniach. Może więc nadarzy się okazja, by chociaż raz
z nim zatańczyć? Kto wie?
Od samej tej myśli Lidce zrobiło się cieplej. Zaraz potem wsiadła w auto i postanowiła
czym prędzej wracać do domu. Nie mogła się teraz przeziębić. Wystarczyło, że chory był jej
synek.
***
– Ciągle śpi. – Aldona Jarmuż cicho zamknęła drzwi pokoju córki i na palcach podeszła
do męża. – Ten głupi kurs to był bardzo zły pomysł – powiedziała. – Przecież dziecko wróciło
stamtąd kompletnie wykończone.
– Chce się dostać na architekturę – przypomniał jej Krystian. – Wszyscy mówią, że bez
tego się nie da.
– No, ale żeby aż tak wymęczyć dziecko?! Już sama nie wiem, czy chcę, żeby się dostała
na te studia. Przecież tam będzie to samo. Może nie musi mieć dobrego zawodu ani pracować.
Stać nas na to, by ją utrzymać. A kiedy nas zabraknie i tak będzie zabezpieczona. Po to człowiek
haruje całymi latami, żeby dziecku było lepiej! – zakończyła stanowczo. Zasadniczo sądziła
inaczej. Chwaliła się tą architekturą córki na prawo i lewo. Jednak dziś się wystraszyła.
– Wiem – odparł jej mąż. – Jeśli się nie uda, jasne, że sobie poradzimy. Ale wiesz, jak
bardzo tego chciała. To taka zdolna dziewczynka. Poszła przecież rok wcześniej do szkoły. Inni
pójdą się uczyć dalej, a ona co? Zostanie w domu po maturze? – zapytał. – To się nie godzi.
W naszej rodzinie zawsze byliśmy najlepsi. Tego samego też uczymy naszą Juleczkę. Od dziecka
jej powtarzam, że ma sobie stawiać wysokie cele. A teraz chcesz, żebym jej powiedział, że ma
zrezygnować? Tak po prostu? Może się przeziębiła? Daj jej tego swojego magicznego naparu
z propolisu albo soku z malin. To jedyny pożytek z teściowej: robi fenomenalny sok z malin.
– Dobrze. – Aldona szybko zbiegła na dół. Słowa męża dodały jej nieco otuchy.
Faktycznie pogoda ostatnio z dnia na dzień się zmieniła i ludzie masowo chorowali. W firmie też
pracownicy ciągle brali zwolnienie, co doprowadzało ją do szału. Takie życie przedsiębiorcy. Na
każdym kroku wiatr w oczy, a ludzie tylko oczekują podwyżek, nie mając pojęcia, że na kasę się
pracuje.
Pogrążona w ulubionych myślach, jakimi kreowała swój świat niezwykłej kobiety, która
mierzy się dzielnie z różnymi przeciwnościami losu, zaczęła przygotowywać dla swojej
ukochanej córeczki napój wedle własnej receptury.
Lipa, sok z malin i propolis.
Miały one przegonić ewentualne przeziębienie. Rzeczywiście dziewczyna, odkąd
przyjechała z Krakowa, nie wychodziła nie tylko z pokoju, ale nawet z łóżka. Mało rano zjadła.
Co więcej, Aldonie wydawało się, że dziwnie kaszlała w łazience. Nie miała jednak temperatury.
Sprawdziła to.
Na szczęście dziewczyna nie wspominała o tym okropnym chłopaku ani o tym, że chce
się z nim spotkać, czego oboje z mężem bardzo się obawiali.
Jedno przynajmniej zmartwienie z głowy.
***
Ledwo matka wyszła z pokoju, Julka otworzyła oczy. Wiedziała, że ma teraz kilka chwil
spokoju. Rodzice rozmawiali na korytarzu przyciszonymi głosami. Pewnie się naradzają.
Teoria o przeziębieniu dawała jej kilka dni wytchnienia. Postanowiła symulować chorobę,
jak długo się da. Pilnie potrzebowała wymyślić jakieś rozwiązanie, ale jak na złość nic nie
przychodziło jej do głowy.
Ogromnie, przeogromnie tęskniła za Karolem. Aż miała wrażenie, że nie jest w stanie
tego wytrzymać. Te wszystkie opisy o tym, że komuś może pęknąć serce, to wcale nie była
przenośnia. Naprawdę sądziła, że bez niego zaraz rozsypie się na milion kawałków!
Wyciągnęła telefon.
– Gdzie jesteś? – zapytała.
– Próbuję się rozgrzać w jednej z waszych kawiarni – odparł. – Zamarzłem na sopel.
Chodziłem ulicami. Zabijam czas, a powinienem być ciągle przy tobie.
– To na razie niemożliwe.
– Juleczko, musimy z nimi porozmawiać. – Karol powtarzał to ciągle, mając nadzieję, że
ona wreszcie się zgodzi. – Nie możemy czekać do twoich urodzin.
Był najważniejszym człowiekiem w jej życiu, postanowiła więc porozmawiać z nim
szczerze, niczego już więcej nie ukrywać.
– Nie wiem, dlaczego wcześniej ci nie powiedziałam – zaczęła. – Może bałam się, że czar
pryśnie? Że nie będziesz mnie chciał?
– Jak możesz tak mówić?! – oburzył się, zaskoczony tym zwrotem w rozmowie. – Taka
opcja w ogóle nie wchodzi w grę!
– Wierzę ci – odparła. – Ale przecież znamy się tak krótko – zaczęła tłumaczyć. – Oni nie
są dobrymi ludźmi. Wielokrotnie widziałam ich w akcji. Potrafią zwalniać pracowników bez
litości. Obcinać pensję, zmuszać do pracy po godzinach. Wszystko po to, by zrealizować swe
cele. Dawno już zarobili tyle pieniędzy, że stać ich na wszystko, czego potrzebują. Teraz
interesują się tylko władzą i przekonaniem o własnej racji. Jeśli się dowiedzą prawdy, zrobią
straszne rzeczy.
– Nie mów tak. Może nie jest aż tak źle? – Tylko tyle udało mu się wtrącić.
– Jestem niepełnoletnia, pamiętaj o tym! – przerwała mu. – Wczoraj tam na drodze
straciłam wszystkie złudzenia. Wiem, że cię nie zrozumieją. Nie zaakceptują – dodała, a on
poczuł, jak robi mu się jeszcze zimniej. – Musimy wszystko utrzymać w tajemnicy tak długo, jak
to tylko możliwe. Wracaj do siebie do domu, miej dobre święta. Spróbuję coś wymyślić,
żebyśmy się mogli niebawem zobaczyć. A po urodzinach wszystko się zmieni. To już niedługo.
– Źle robisz, Juleczko – odparł bez zastanowienia. – Nie chcę cię zostawiać. Nie w takiej
sytuacji.
– Musisz – odparła. – Nic tutaj nie jest normalne i nie mamy wyjścia.
– Julka, daj mi szansę. – Karol nie miał zamiaru się poddawać. – Pogadam z twoim ojcem
jak facet z facetem. Czasem pierwsze spotkanie nie jest dobre. To się zdarza. Twoich rodziców
też trzeba zrozumieć. Byli zaskoczeni. Nie wiedzieli, że przyjadę. Zepsuł nam się samochód. To
wszystko nie zrobiło dobrego wrażenia, ale to nie znaczy, że nie możemy pogadać. Poznać się,
zrozumieć... Zaufaj mi choć trochę.
Milczała przez chwilę.
– Kochany – powiedziała wreszcie. – Ja cię bardzo dobrze rozumiem i wiem, że
poradziłbyś sobie w każdej sytuacji. Jednak nie z nimi. To tacy ludzie, jakich rzadko się spotyka.
Są bezwzględni nie tylko wobec obcych, lecz także bliskich. Doświadczyłam kilka razy ich
ciężkiej ręki i surowości w podejmowanych decyzjach. Nie staniemy przeciwko nim, nie teraz.
A mój ojciec na pewno cię nie zrozumie – dodała cicho. – Muszę kończyć. Wydaje mi się, że
matka idzie. Niesie mi jakąś herbatę. Udaję przeziębienie, więc przez kilka dni będę mieć spokój.
Wracaj do domu. To nie jest tak daleko. W razie czego zadzwonię i przyjedziesz.
Rozłączyła się pospiesznie.
Miał ochotę uderzyć pięścią w stolik z całej siły. Tak, żeby podskoczyła ta głupia herbata
w filiżance ze spodkiem, którą przed momentem zamówił. Żeby ci wszyscy siedzący obok ludzie
otrząsnęli się i im pomogli. Dorośli mogą tak wiele. Nawet nie wiedzą, jaki wpływ wywierają na
młodych. Nie korzystają jednak ze swojej władzy albo robią to w zły sposób. Jak rodzice Julki.
Jak można było tak zastraszyć własną córkę? Bała się ich bardziej niż czegokolwiek na
świecie, a on bał się o nią. To wiązało mu ręce kolejnym mocnym sznurkiem. Miał wrażenie, że
jest ich tak wiele, że nigdy się z tego nie wyplącze. Okropne. Był młodym mężczyzną, który
wchodzi w życie, podjął dopiero pierwsze ważne decyzje, a już czuł się całkowicie pozbawiony
mocy.
To bardzo destrukcyjne uczucie. Sprawia, że człowiek czasem zdolny jest do czynów
nieprzemyślanych, a nawet niebezpiecznych. On był właśnie w takim stanie.
***
Karol wrócił do domu autobusem. Miał się za dość odważnego faceta, a jednak
zrezygnował z konfrontacji z panem Jarmużem. Zdawał sobie sprawę, że nie może popełnić
żadnego błędu, a o to w nerwach nietrudno. Nie chciał też robić niczego wbrew woli swojej
dziewczyny, a ona cały czas się upierała, by poczekał. Dlatego też dwie godziny później,
podobnie jak niedawno jego ukochana Julka, wyciągnął telefon i zadzwonił do taty.
– Odbierzesz mnie z dworca? – zapytał.
– Jasne, synu.
W tym przypadku od początku wszystko działo się inaczej. Nie było niepotrzebnych
pytań, dyskusji. Tata obiecał, że będzie za kwadrans. To tyle, ile potrzebował, by ubrać się,
wsiąść w auto i dojechać przez korki w okolice centrum.
Dziś szczególnie mocno Karol poczuł, jak bardzo wyjątkowego ma tatę.
Kiedy więc zobaczył staruszka na zaśnieżonym parkingu przy galerii, uściskał go
naprawdę serdecznie.
– A cóż to?! – roześmiał się tubalnie tata. – Dzień dobroci dla ojców? Już mi nie będziesz
tłumaczył, że się nie znam na życiu?
– A, daj spokój, tato. – Karol nawet teraz nie umiał sobie wyobrazić, że znów mógłby się
z nim spierać, a nieraz było między nimi naprawdę gorąco. Dziś czuł tylko niesamowitą ulgę, że
ma dokąd wrócić. Ktoś go wspiera, a w swoim domu czuje się bezpiecznie. Pomyślał o tym, co
właśnie przeżywa Julka. Ściskało mu się serce.
– Zepsuło mi się auto – powiedział.
– Tak się domyśliłem. – Tomasz Łabędzki pogłaskał się po rudej brodzie nawykowym
gestem. – Znam dobrze obyczaje takich starych gruchotów. Jeżdżę nimi przez całe życie. – Znów
uśmiechnął się serdecznie.
– I nie przeszkadza ci to? – zapytał Karol, zanim zdążył się zastanowić. W głowie wciąż
dźwięczał mu drwiący komentarz pana Jarmuża na temat takich samochodów.
– Jakoś nie – odparł tata. – Żyję sobie spokojnie i dobrze mi z tym. Ale czuję, że u ciebie
jest jakiś problem. Coś się wydarzyło? – Spojrzał na niego czujnie.
Karol dokonał w głowie błyskawicznej kalkulacji. Przyznać się czy nie? Dopuścić ojca do
tajemnicy? Obiecał Julce, że nikomu nie powie. Absolutnie nikomu i słowa musiał dotrzymać.
Jednym przynajmniej był w stanie się podzielić.
– Mam dziewczynę – powiedział cicho, a tata omal nie przywalił jadącemu przed nim
mercedesowi w tyłek.
– Jak to? – Przyhamował w ostatniej chwili, szarpiąc gwałtownie. – I nic nie mówisz?
– No, przecież mówię.
– Ale nie spotykasz się z nią od pięciu minut?
– Od prawie czterech miesięcy – przyznał się Karol.
– Jak ja bym się z jakąś kobietą umawiał tyle czasu, na pewno byś o tym wiedział –
powiedział tata, zatrzymując się na światłach. Gładził swoją brodę bardzo intensywnie. Chyba
było mu przykro.
– Wiem, wiem... – Karol zaczął się pospiesznie tłumaczyć. – Ale zrozum. Cały czas
myślałem, że nie mam żadnych szans. Trudno mi było uwierzyć, że coś z tego faktycznie
wyjdzie.
– A to dlaczego? – oburzył się ojciec. – Jesteś superfacetem. Nówka sztuka, własna
domowa produkcja, żadnych polepszaczy ani sztucznych nawozów. W pełni ekologiczny, dobrze
wychowany, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. Na dodatek student, który jest dostatecznie
obrotny, by pracować. Jestem z ciebie dumny.
Normalnie Karol by się ucieszył z tych słów, ale dziś każde filtrowało się przez poglądy
ojca Julki. Tam to wszystko, co właśnie wymienił tata żartem i na serio, oznaczało nicość,
bylejakość i biedę. Według kryteriów pana Jarmuża Karol zasługiwał wyłącznie na pogardę,
a jego zalet nikt nie był ciekaw. Nie chcieli go nawet poznać.
– Są pewne komplikacje – powiedział ojcu, z oporem dzieląc się kłopotami.
– Ja może najpierw dojadę na miejsce – zaproponował tata, z pewnym trudem zmieniając
pas na ruchliwej drodze. – Bo od tych twoich sensacji po pierwsze dostanę zawału, a po drugie
zaraz naszym starym fordem przywalimy w wypasione auto jakiegoś bardziej zaradnego rodaka.
A u nas w kuchni pyszna herbatka malinowa, wysiedziana wersalka, telewizor w tle i widok na
osiedle. Czego więcej trzeba?
Dziś te dowcipy wyjątkowo nie bawiły Karola.
Dreszcz zgrozy go przeszył na myśl o tym, że miałby zaprosić rodziców Julki do siebie,
i to uczucie nie minęło mu, kiedy zaparkowali pod blokiem i weszli do dobrze znajomego
mieszkania. Teraz spojrzał na nie zupełnie inaczej. Pierwszy raz dostrzegł, że dywanik przy
samym wejściu dawno się wytarł, meble w przedpokoju pochodzą z dwóch różnych kompletów,
kuchnia jest stara, a pomieszczenia niewielkie, dawno nieremontowane.
Na dodatek pachniało tu kapustą, którą tata w zimie bardzo często gotował, twierdząc, że
nie masz lepszego sposobu na odporność. Chętnie zjadał także na surowo. Słoiki z własnoręcznie
przyrządzanym smakołykiem stały w kuchni pod stołem. Zgroza!
Sąsiedzi podziwiali pana Łabędzkiego za to, z jakim poświęceniem wychowuje swojego
syna. Potrafił zacerować skarpetkę, ugotować zupę jarzynową, rosół, a nawet upiec ciasto
drożdżowe. Do tego z zapałem robił przetwory. Kiedyś z powodów ekonomicznych, po prostu
dlatego, że żyli bardzo biednie, a potem także z zamiłowania.
– Chodź, chodź! – wołał szczęśliwy, że znowu ma syna w domu. – Poczęstuję cię
ogórkami w sosie curry. Mówię ci, palce lizać. Wynalazłem ten przepis. Internet wprawdzie
mówi, że inni też go znają, ale myślę, że łżą – dodał roześmiany i znów pogładził się po brodzie.
Włosy w tym miejscu lśniły miedzianym odcieniem jak wypolerowany garnek.
– Wszyscy specjaliści mówią, że internet w wielu sprawach łże – potwierdził Karol, a tata
bardzo się ucieszył.
– Chłopie, myj ręce. Ja już robię herbatkę i zjemy sobie do tego pysznych ogórków.
Ostatnio to mi się nawet zamarzyło – mówił dalej, krzątając się po kuchni – że może bym się
nauczył piec chleb. Ciągle słyszę, że ktoś to robi i świetnie mu wychodzi. Nawet sobie
wykombinowałem przepis na zakwas. Myślisz, że dałbym radę?
Odwrócił się i spojrzał na syna swoimi szczerymi poczciwymi oczami, pełnymi miłości
i życzliwości. Rosło się w takiej atmosferze. Może dlatego właśnie Karol mierzył tyle
centymetrów. To było jak odżywka dla serca każdego dziecka, a szczególnie takiego, które
wcześnie straciło mamę.
Karol nagle postanowił zapomnieć o okropnym panu Jarmużu i skupić się na tym, co jest.
– Tak, tato – powiedział stanowczo. – Dasz radę jak we wszystkim. Jestem przekonany,
że wyjdzie ci najpyszniejszy chleb na świecie.
– A jak go upiekę, to przywieziesz tę swoją dziewczynę? – Tomasz mrugnął do niego
zawadiacko.
– No, cóż. Szczerze powiedziawszy, nie domyśliłem się, że jest w tym taki podstęp.
– A co ty myślisz? – roześmiał się tata. – Mężczyzna powinien planować każdy swój krok
i być świetnym strategiem. Nie tylko taki, który planuje podbój świata, lecz także ten, który po
prostu troszczy się o swoją rodzinę. Chciałbym poznać tę dziewczynę. Powiedz, jaka jest.
– Ogromnie miła. – Karol dał się wciągnąć. – Delikatna. Z zupełnie innej rodziny niż
nasza. – Te słowa wypowiedział nieco ciszej. – No i trochę młodsza. – Ojciec ledwo usłyszał
koniec jego wypowiedzi.
– Jak bardzo trochę? – zaniepokoił się.
– W tym roku zdaje maturę.
– O rany! Toż to jeszcze dziecko.
– Nie przesadzaj – odparł szybko Karol. – Wy z mamą już chodziliście ze sobą od trzeciej
klasy liceum.
– Dawne dzieje. – Tata pokiwał głową. – Faktycznie wtedy myślałem, że jestem bardzo
dorosły, ale dziś z perspektywy czasu sądzę, że byłem dzieciakiem.
– Żałujesz, że zaczęliście się spotykać tak wcześnie? – Karol po raz pierwszy
zainteresował się szczegółami związanymi z relacjami. Kiedyś puszczał anegdoty taty mimo
uszu. Słuchał, ale nie wnikał aż tak bardzo. Teraz wszystko zaczęło go ciekawić.
– Nie – odpowiedział tata. – Oczywiście, że nie. Cieszę się, że dzięki temu mieliśmy choć
trochę więcej czasu. Gdybym mógł, cofnąłbym się do tamtych dni. Jeszcze mocniej bym
przeżywał każdą chwilę z nią.
Dłoń mu lekko zadrżała, kiedy stawiał na stole dwa kubki. Karol poklepał go po plecach.
Rozumieli się bardzo dobrze.
– Chodź – powiedział ojciec. – Włączymy sobie jakiś serial przyrodniczy i pogadamy
o życiu. Jak ma na imię ta twoja śliczna dziewczyna? Domyślam się, że jest cudna.
– A i owszem. – Karol wyciągnął telefon i pokazał ojcu zdjęcie. Sam się wzruszył, kiedy
zobaczył te orzechowe oczy i gładkie policzki. Niestety zauważył też wyraźnie, że Julka
wyglądała bardzo młodo. Jak dziewczynka, nie kobieta.
Przełknął ślinę przez zasznurowane nagłym strachem gardło. Popełnił błąd, a jego
konsekwencje mogły być poważne. Jak mógł do tego dopuścić? Nie ochronić bliskiej istoty.
Przecież nie był idiotą. Wiedział, co to seks. A tak dał się ponieść emocjom.
– No, dzieciaczek, mówię ci – odezwał się w tej samej chwili ojciec. Nie zdawał sobie
sprawy, jak wielką sprawia mu przykrość. – Ale nic to. Urośnie i będziesz miał panienkę jak
znalazł. Mój dziadek zawsze mawiał, że najlepsza różnica wieku między mężem i żoną jest taka,
że kiedy dziewczyna się rodzi, to chłopak już za pługiem chodzi. Czyli mniej więcej w tamtych
czasach dziesięć lat. To tutaj nawet nie ma o czym mówić.
Karol wiedział, że jest, ale nic nie odparł. Tata wyciągnął talerzyki. Odkręcił słoik
z ogórkami i przyniósł dwie duże krzywo pokrojone pajdy chleba hojnie posmarowane masłem.
Chłopak znów pomyślał o pani Jarmuż. Jej eleganckim kożuszku, szpileczkach, pięknie
wypielęgnowanych dłoniach i starannym makijażu.
Jak by zareagowała na taki poczęstunek?
Pewnie doznałaby szoku. To by się nie skończyło dobrze dla nikogo. Oczywiście gdyby
mieli gości, tata by się postarał i wszystko zorganizował inaczej. Ale choćby włożył w to całe
swoje serce i wszystkie najlepsze chęci, nie miałby szans. Takie wartości jak szczerość czy
serdeczność były raczej nieistotne w domu Jarmużów. Liczyło się coś innego, czego oni tutaj nie
mieli. Piękne wnętrza, wspaniałe zastawy i wykwintne jedzenie.
Karol nerwowo zjadł trzy ogórki, przegryzając chlebem. Był głodny.
– Chociaż byś powiedział, czy pyszne – odezwał się tata, niecierpliwie wpatrując się
w jego usta.
– Super. – Karol ledwo przełknął kolejny duży kęs. Już wiedział, że na razie nie będzie
mógł powiedzieć tacie prawdy. Ten prostolinijny człowiek nie pomoże im w tej trudnej sytuacji.
Nie zna dobrych sposobów na takich ludzi jak Jarmużowie.
Rozdział 8

Jowita zastanawiała się, ile czasu minie, zanim do Adama dotrze wiadomość, kim jest
hojny ofiarodawca pragnący zorganizować w mieście charytatywny bal. Okazało się, że niewiele.
Wieść szybko rozniosła się po mieście, zwłaszcza wśród tych osób, które zwykle były
zaangażowane w organizację ważnych wydarzeń.
Odkąd po pracy wróciła do domu, zgrzana od długiego marszu, wpatrywała się w telefon,
czekając, aż zadzwoni. Podejrzewała, że to będzie jego pierwszy odruch. Stało się jednak inaczej.
Zapukał do drzwi. Mieli niepisaną umowę, że tak nie postępują. Od momentu, kiedy po
kolejnych oświadczynach rozstali się w gniewie. Adam szanował jej decyzję. Przestał naciskać
i ją nachodzić.
Dziś jednak przyjechał, bez trudu pokonując swoim samochodem stromą drogę.
Zaparkował w zaspie na jej nieodśnieżonym podwórku, po czym energicznie zadzwonił do
drzwi.
W sumie dała mu do tego prawo. Zachęciła, obiecała nawet, że włoży niebieską sukienkę,
co było naprawdę szaleńczym pomysłem. To wywoływało wiele wspomnień, także te
najtrudniejsze.
Otworzyła mu. Spojrzała w oczy. Już wiedziała, że wieść do niego dotarła.
– Czy to coś zmienia? – zapytał, stojąc jeszcze za progiem. Jakby od jej reakcji zależało,
czy w ogóle wejdzie do środka.
Bez trudu domyśliła się, o co rzeczywiście chce zapytać. W ciągu ostatnich dwóch dni
była to już kolejna sytuacja, która zmuszała ją do podjęcia trudnej decyzji w błyskawicznym
tempie. Oczywiście jeżeli ktoś jest szczery sam ze sobą i żyje zgodnie ze swoimi uczuciami, nie
ma w ogóle takich problemów. Ale ona wybrała nieco pokrętną drogę i dlatego wciąż musiała
być czujna. Zastanawiała się, czy tak to właśnie będzie wyglądać. Już zawsze ciągła uważność na
każde słowo, wieczny niepokój, że coś wyjdzie na jaw. Roztrząsanie dzień po dniu, czy to była
dobra decyzja. A co, jeśli pojawi się tęsknota za samotnością, do której jednak już trochę
przywykła? Nie miała czasu, żeby się zastanowić. Namysł mógł być odebrany jako odmowa.
Pokręciła głową.
– Nie – powiedziała. – Wejdź do środka.
Uśmiech Adama mógłby służyć za źródło nieodnawialnej energii elektrycznej.
Mężczyzna tak się rozpromienił, że Jowita miała wrażenie, iż można byłoby mu dać wtyczkę do
ręki, a lampka zaczęłaby świecić. – To stare dzieje. Nasz wspólny przyjaciel – powiedziała. –
Przyjedzie, zrobi swoje, a potem wróci do siebie. Przecież nie przeprowadzi się do Jaworzynki.
Co by tutaj robił?
– Nie wiem. – Adam wzruszył ramionami. Zdjął pospiesznie buty, po czym wszedł do jej
salonu. Na stopach miał śmieszne zielone skarpetki w arbuzy. – Kiedyś Ignacy chciał być
lekarzem, ale teraz pewnie już za późno, żeby szedł na medycynę.
– Z tego, co wiem, studiów nie skończył. Jego krewni na pewno by się pochwalili, gdyby
tak było – odparła swobodnie, choć przychodziło jej to z trudem. Fale wspomnień przypływały
i odpływały. Odnosiła wrażenie, że kuchnia, w której właśnie przygotowywała herbatę, zaczyna
się kołysać. A ona czuła się, jakby miała pierwsze objawy choroby morskiej. Robiło jej się
niedobrze.
To minie – pomyślała sobie.
Nie była głupia. Zdawała sobie sprawę, że nawet Adam ze swoją świętą cierpliwością nie
wytrzyma, jeśli znów miałby rywalizować z Ignacym. W końcu struna naciągnięta już do granic
możliwości pęknie i ten facet się wycofa. Słyszała o takich przypadkach wiele razy, czytała
o nich w książkach. Każda miłość ma swoje granice, których nie wolno przekraczać.
Paradoksalnie w tym momencie poczuła, że byłoby jej żal. Tak się przyzwyczaiła, że Adam
zawsze należy do niej. Wszystkie kobiety zazdroszczą jej tej władzy nad najsympatyczniejszym
mężczyzną w mieście, że on ciągle za nią chodzi. Prosi, wspiera w trudnych sytuacjach.
Już nawet samo wyobrażenie, że mógłby odwrócić się na pięcie i odejść – dokładnie tak
jak zrobił to kiedyś Ignacy – zmroziło ją.
– Weź kubek – powiedziała lekko drżącym głosem. – Usiądziemy.
Oboje czuli się nieco skrępowani. Kiedyś byli bardzo blisko. Sypiali ze sobą, znali każdy
centymetr swojego ciała. Ale to było dawno. Wiele lat temu. Potem ogromnie się pokłócili. Teraz
pozostawali w pokojowych stosunkach, które jednak wciąż były podszyte wielkim napięciem.
Adam nie miał pojęcia, jaki jest aktualny status tej relacji. Na pewno jednak nie było to
zaufanie i bezpieczeństwo, bo cały czas się spinał, że straci ją na dobre. Dlatego kiedy usiadła
kilkanaście centymetrów obok niego, nie przysunął się. Popijał zbyt gorącą herbatę i zastanawiał,
od czego zacząć. Wspominać dawne dzieje? Udawać, że zaczynają od nowa?
Nie tak sobie to wyobrażał, kiedy dopieszczał w myślach marzenie o tym, że Jowita znów
da mu szansę. Tak spięty i zestresowany nie był już od dawna.
– Gdzie go przenocujemy? – zapytał lekko zachrypniętym głosem, wystraszony nagłym
przypuszczeniem, że może ona zaproponuje dawnemu przyjacielowi nocleg u siebie.
– W hotelu – odpowiedziała szybko.
Pensjonat przy drodze, jedyny w miasteczku, właściwie nie zasługiwał na taką nazwę. Nie
nadawał się dla takiego gościa. Ale już kilka miejscowości dalej znajdowało się parę bardzo
sensownych obiektów. W niewielkiej odległości, z dobrym dojazdem.
– Poproszę sekretarkę, żeby go zapytała, jakie ma preferencje – dodała.
– Może go umieścimy w Krakowie? – zaproponował Adam. Uznał, że im dalej, tym
lepiej. Zupełnie nie tęsknił za Ignacym. To, co ich łączyło w dzieciństwie, zniknęło
bezpowrotnie, gdy tylko zaczęli dorastać.
Adam szanował ludzi i lubił ich. Z wyjątkiem Ignacego. Tutaj nie był w stanie się
przełamać. Wkładał mnóstwo wysiłku, żeby nie odczuwać gwałtownej niechęci, ale niczego
więcej niż wymuszonej obojętności nie udało mu się osiągnąć. – To tylko pół godziny drogi –
dodał. – A można go przyjąć naprawdę luksusowo. Pewnie do tego jest teraz przyzwyczajony.
Musiał się nieźle dorobić, skoro stać go na organizowanie charytatywnych balów bez powodu.
Jowita nie odpowiedziała. Zapadło między nimi ciężkie milczenie. Oboje przeczuwali
dokładnie to samo. Że jest przyczyna, i to niezwykle istotna.
– Daj spokój – powiedziała Jowita, wstając gwałtownie z kanapy. Odłożyła kubek,
z którego nie upiła ani jednego łyka. – Porozmawiajmy wprost! Co podejrzewasz?! Że on
przyjeżdża dla mnie?! Przecież to bez sensu. Może piętnaście lat temu coś takiego było możliwe,
ale nie teraz. Spójrz na mnie. Mam czterdzieści lat. Jestem już stara. Nikt dla mnie nie rzuci
wszystkiego. Być może rzeczywiście przyjeżdża tutaj, żeby szukać wspomnień. W końcu
wszyscy w przyszłym roku obchodzimy okrągłe urodziny. Ale to nie to, co myślisz.
Adam też wstał, bo nie potrafił dłużej trwać w bezruchu. Przechadzał się po pokoju.
Rzadko można było go zobaczyć takiego zasępionego i poważnego. Spojrzał na Jowitę. Dla
niego była śliczna i młoda. Dokładnie tak samo jak ponad dwadzieścia lat temu. Jak zawsze
miała piękną figurę i błyszczące włosy. Rzadko się uśmiechała, to jedno trochę mu
przeszkadzało. Wierzył jednak, że zdoła to zmienić.
A Ignacego się bał. Takie przyjazdy z daleka nigdy nie zdarzają się przypadkiem. Tym
bardziej że dawny przyjaciel nie miał tu już bliskiej rodziny. Ale nic to. Adam podniósł głowę.
Liczyły się fakty, a one były obiecujące.
Podszedł bliżej do Jowity, a potem odważył się i wreszcie ją objął. To niewyobrażalne,
jak długo czekał na ten moment. Nie było na świecie innej kobiety, którą znałby lepiej. Wiedział
o niej wszystko od czasów dzieciństwa. A jednak zdołali się tak bardzo od siebie oddalić.
Teraz stał na środku jej pokoju, tulił ją w ramionach i kołysał. Wzruszenie ścisnęło mu
gardło. Starał się jednak opanować. Wiedział, że Jowita nie lubi wrażliwych mężczyzn. Raczej
stawia na siłę i konkret.
Pochylił głowę i delikatnie pocałował kobietę. Nie stawiała oporu. Być może jego
odwaga wzięła się stąd, że kompletnie się tego nie spodziewał. Nie było dnia, żeby nie wymyślał
jakiegoś sposobu zbliżenia się do niej, łącznie z najbardziej szalonymi, ale teraz czuł się skrajnie
nieprzygotowany na szczęście. Choć jego umysł całkiem się zablokował, ciało jednak dobrze
wiedziało, co robić i nie potrzebowało jego pomocy. Ręce wciąż pamiętały, usta również.
Jak łatwo zabrać człowieka windą do nieba. Ze zwykłego pokoju, w zwyczajnym domu,
w niczym niewyróżniającym się mieście. Wystarczy trochę miłości i akceptacji.
Adam całował ją coraz mocniej. Czuł się bezgranicznie szczęśliwy.
***
Karol miał właśnie przerwę między zajęciami, gdy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu
zobaczył nieznany numer. Odebrał, spodziewając się, że może pan Jarmuż ma jakieś wieści
w sprawie samochodu. Ku swojemu zaskoczeniu usłyszał głos Julki.
– Cześć, kochanie – ucieszył się. – Jak się czujesz?
– Nie najgorzej – odparła wymijająco.
– Coś się stało z twoim telefonem? – zapytał, wychodząc dalej na korytarz, żeby mieć
lepsze warunki do rozmowy.
– Chwilowo go straciłam – powiedziała.
Karol od razu się zdenerwował.
– Zabrali ci. – Domyślił się.
– Tylko na jakiś czas – odparła szybko. – Ojciec coś tam chce sprawdzić. Wgrać mi
program antywirusowy, nie wiem dokładnie.
Jasne – pomyślał chłopak. Nie wierzył ani trochę w uczciwe zamiary ojca Julki.
– Mam nadzieję, że masz tam kod zabezpieczający – powiedział.
– Skasowałam nasze wiadomości już wcześniej – odparła. – Tata może wszystko czytać.
I tak mam tam tylko jakieś nieważne sprawy związane ze szkołą. Całe moje życie jest gdzie
indziej.
Zrobiło mu się zimno i znów poczuł gniew. Coraz lepiej zaczynał rozumieć rodzinną
sytuację Julki.
– Już wcześniej grzebali ci w telefonie? – zapytał, choć dobrze znał odpowiedź.
– Owszem – potwierdziła. – Wiesz, to trochę zrozumiałe – zaczęła ich nagle bronić. –
Rodzice powinni mieć kontrolę nad tym, co się dzieje w sieci.
– Masz siedemnaście lat – oburzył się. – Jesteś świetną, dojrzałą dziewczyną. Mogliby ci
zaufać.
– Chronią mnie – odparła lojalnie.
Na nic się to jednak nie zdało, wręcz przeciwnie, przyniosło odwrotny rezultat –
pomyślał. Dobrze, że trafiła na niego. Kochał ją, chciał się nią zaopiekować. Równie dobrze
jednak mogła wpaść w łapska kogoś o wiele gorszego. Była taka ufna, spragniona uczucia
i gwałtownie wyciągnięta spod klosza. Nic prawie nie wiedziała o życiu i świecie. Rzuciła się
w pierwszy związek całą sobą. A na konsekwencje nie trzeba było długo czekać.
– Chciałbym, żebyś poszła do lekarza – poprosił po raz kolejny, a ona jak zawsze
odpowiedziała mu to samo:
– Nie mogę. Musiałabym poprosić mamę. Wytrzymamy. To jeszcze tylko kilka tygodni.
– Naprawdę nie da się tego jakoś prywatnie załatwić? – Ta bezradność strasznie dawała
mu w kość.
– Sprawdzaliśmy to już wielokrotnie – odpowiedziała spokojnie, nie chciała go
denerwować. – Jestem niepełnoletnia. Żeby iść do ginekologa, muszę mieć zgodę rodziców.
– Trzeba to jakoś obejść – zaczął mówić coraz szybciej. Przerwa się kończyła, a oni
niczego nie ustalili. – Martwię się o ciebie. Przyjadę dziś po zajęciach. Sprawdzałem już autobus.
Koło dwudziestej powinienem być w Jaworzynce. Dasz radę się ze mną spotkać?
– Nie ma szans – odparła równie szybko. – Po pierwsze udaję, że jestem przeziębiona,
a pogoda jest okropna. Mama nie pozwoliłaby mi wyjść nawet w południe, a co dopiero późnym
wieczorem. A po drugie po dwudziestej w ogóle rzadko wychodzę z domu. Najczęściej wtedy
rodzice zadają mnóstwo pytań, a nie czuję się dziś na siłach, żeby coś wymyślić.
– Julka, słońce moje. Czy ty zdajesz sobie sprawę, że to wszystko nie jest normalne?
– Nie wiem – odparła szczerze. – U nas nigdy nie było inaczej. Wiem też, że rodzice
bardzo mnie kochają.
Dziwna to miłość – pomyślał Karol, ale nie powiedział tego głośno. Wyobrażał sobie, jak
trudne muszą być takie relacje.
– No, ale przecież się ze mną zobaczysz?
– Na pewno. Ale nie wiem kiedy.
– Julka, to przestaje być zabawne – odezwał się szybko. – Musimy być razem, spotykać
się. Wiesz, jakie to ważne. Poza tym koniecznie powinien zbadać cię lekarz – powtórzył uparcie.
– Jestem młoda, zdrowa, nic mi nie będzie.
Karol miał w głowie kompletny mętlik. Sprawy komplikowały się coraz bardziej.
Spodziewał się, że nie będzie łatwo od pierwszego momentu, ale nie, że aż tak.
– I tak będziemy musieli im powiedzieć – mówił. – Przecież to się długo nie ukryje.
– Zamkną cię za seks z niepełnoletnią! – zawołała rozpaczliwie.
– Tak się nie stanie. Czytałem ci to kilkakrotnie. Tylko poniżej piętnastego roku życia,
a ty masz siedemnaście. Nic nie zrobiłem. Kochamy się, za kilka miesięcy, a nawet tygodni
będziemy mogli wziąć ślub.
– Wiele się może wydarzyć – odparła. – Siedzę tutaj teraz i myślę. Gdzie będziemy
mieszkać, za co żyć. To nie takie proste. Jestem przerażona – dodała po chwili i rozpłakała się,
a potem bez uprzedzenia rozłączyła.
Czy ktoś ją usłyszał? Matka zaczęła się dobijać do drzwi? Na te pytania Karol nie znał
odpowiedzi.
Następne zajęcia dla niego odbyły się wyłącznie teoretycznie. Niczego z nich nie
zapamiętał. Ledwo jeszcze przetrwał do końca lektoratu z angielskiego. Ubrał się i pospiesznie
ruszył na przystanek. Musiał koniecznie dostać się do dworca i tam złapać autobus do
Jaworzynki. Tak nie mogło być. W plecaku miał książkę, bo na jutro zapowiedziano kolokwium.
Ale nie był pewien, czy zdoła się skupić. Wszystko się sypało. Tymczasem stypendium naukowe
stanowiło sporą część jego miesięcznego dochodu. Nie mógł go teraz stracić. Nie w tej sytuacji.
Pierwszy raz jednak przyszło mu do głowy, że być może to bez znaczenia, bo za chwilę
i tak nie będzie mógł dalej studiować. Wszystko się zmieni.
Śnieg sypał mu na policzki, kiedy wybiegł z Galerii Krakowskiej i ruchomymi schodami
przedostawał się w stronę dworca autobusowego. Wyglądało, jakby płakał. Zimne płatki
rozpuszczały mu się na rozgrzanych od biegu policzkach.
Nie był z siebie dumny. Od złej strony zaczęli zabawę w dorosłość i teraz Julka, jego
ukochana dziewczyna, ponosiła tego konsekwencje. Nikt go jednak nie przygotował na to, że
miłość może być tak potężną siłą.
Tak głęboko zakochał się po raz pierwszy. I to całkowicie go pochłonęło. Ale czuł się
winny, że nie wykazał się większą dojrzałością. I to uczucie rosło w nim coraz mocniej.
Od załamania ratował go wyłącznie zdrowy rozsądek, który skutecznie rozwinął w nim
tata. Mężczyzna twardo stąpający po ziemi.
„Bez względu na błędy, jakie popełniłeś, nie oglądaj się za siebie, teraz rób dobrze” –
powtarzał często. – „Naprawiaj, ile możesz”.
Nie miał wcześniej okazji skorzystać z tej rady. Teraz niestety musiał. Czasu nie dało się
cofnąć. Starał się jak najlepiej sobie z tym poradzić, ale los mu tego zdecydowanie nie ułatwiał.
Pomyślał, że jednak będzie musiał się jakoś dostać do twierdzy Jarmużów. Liczył na to,
że może Julka wyjdzie chociaż do ogrodu. Złapie ją na krótką chwilę w objęcia.
Czy zdoła ją przekonać, żeby go przedstawiła rodzicom jako swojego chłopaka? Może
nawet przyszłego męża? Czy byłby w stanie wytrzymać konfrontację z jej ojcem?
Teraz kiedy kołysał się w ciepłym autobusie, miał nadzieję, że tak. Przecież to nie może
być takie trudne.
Rozdział 9

Następnego dnia Lidka zaprowadziła już synka do szkoły. Wyzdrowiał chyba siłą woli.
Gorączka zupełnie go opuściła, przestał kaszleć i cały poprzedni wieczór udowadniał jej, że jest
w świetnej formie.
Napoiła go więc rano podwójną dawką witamin, starannie ubrała, nakarmiła i zawiozła na
miejsce. Miasto było niewielkie, poruszała się po nim swobodnie, znając wszystkie trasy na
pamięć. Czuła się tu u siebie, swojsko.
Ale niewielka powierzchnia rodzinnej miejscowości miała też jedną niezaprzeczalną
wadę. Niestety w każdej chwili można się było natknąć na Mariusza, który wyruszał w trasę na
swoim motocyklu o najdziwniejszych porach. Pracował jako programista, bardzo często z domu.
Mógł sobie ustalać, kiedy zaczyna i kiedy kończy. Mieszkał sam, więc łatwo mu było pogodzić
pracę z życiem osobistym. Ponoć nieźle zarabiał.
Lidka głównie o tym słyszała od jego znajomych, bo niestety sprawy alimentacyjne były
między nimi dość skomplikowane. Płacił nieregularnie, zrywami, a sąd ciągle miał problemy,
żeby dokładnie określić wielkość jego przychodów.
Kiedy dziś przejechał jej kilka metrów przed nosem i pomachał radośnie, jakby spotkał
dobrych znajomych, poczuła, że mogłaby naprawdę zrobić mu krzywdę. Stali już pod szkołą,
auto zostało na parkingu. Chyba specjalnie przejechał tędy tuż przed ósmą. Żeby im zrobić na
złość. Jak to bowiem inaczej wytłumaczyć. W takie zbiegi okoliczności nie wierzyła.
Co za okropny facet! – pomyślała ze złością. – Dlaczego nawet się nie zatrzymał. Nie
zamienił z synkiem kilku słów, nie zadał choćby najbardziej banalnych pytań: „Jak się czujesz?”,
„Co słychać?”.
Nie odwiedził ich od wielu tygodni. Dawno też minął już termin kolejnej wpłaty, którą
był zobowiązany uiścić. Zbliżały się święta. Lidka marzyła o tym, by kupić Kubie jakiś fajny
prezent. Próbowała nawet dodzwonić się do Mariusza w tej sprawie, ale nie odbierał. Rzadko to
robił, a sam właściwie nigdy się nie kontaktował.
Jej twarz ściągnęła się w wyrazie cierpienia. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo
czujnie jej dziecko ją obserwuje. Rejestruje każde drgnienie ust i policzków. Zdaje sobie sprawę
lepiej niż ona, że zaciska mu mocno dłoń na rączce.
Chwilę potem ominęli wielką rozjechaną przez samochody zaspę i weszli do szkoły.
Kuba pierwszy zauważył dyrektora. Wyrwał się mamie z rąk i pobiegł w jego stronę.
– Pan Adam! – wołał. – Pan Adam! Jestem już zdrowy. Wróciłem. Czy będziemy grać
dzisiaj w piłkarzyki?
– Oczywiście, chłopie. – Dyrektor przykucnął, by jego twarz znalazła się na wysokości
oczu dziecka. – Umawiamy się na pierwszej przerwie. Przyjdę specjalnie pod twoją klasę.
Wokół zrobiło się zamieszanie, ponieważ inne dzieci od razu podchwyciły te informacje
i również chciały skorzystać z okazji. Lidka podeszła bliżej.
– Dzień dobry – powiedziała i uśmiechnęła się promiennie. Przykrość, jaką przed chwilą
odczuła, gdzieś uleciała.
– Dzień dobry! – Dyrektor odpowiedział na przywitanie jeszcze bardziej entuzjastycznie
niż zwykle.
Przyglądała mu się bardzo dokładnie, bo choć ubrany był jak zawsze w niebieską kurtkę
i te same, co zwykle czapkę i szalik, to jednak odnosiła wrażenie, że coś się zmieniło. I jest to
jakaś zasadnicza kwestia.
– Mam dużo wieści – powiedział do niej. – Jeśli się pani nie spieszy, to po dzwonku
możemy się spotkać u mnie w gabinecie.
Ależ się ucieszyła! Co najmniej tak, jakby było to zaproszenie na randkę. Pierwsza dobra
rzecz tego dnia.
– Spokojnie mogę – powiedziała. – Robota poczeka.
– Co ma pani teraz na warsztacie? – zapytał z ciekawością.
– Cykl książek dla dzieci o koniach – odparła. – Nie ma dużo pracy, bo to prosty język,
ale wiadomo, muszę być uważna. Wiele angielskich słów nie istnieje w polskim języku i trzeba
kombinować, żeby przekazać tę samą treść. A co najważniejsze, zachować styl autorki.
– Da pani sobie radę. – Poklepał ją po ramieniu, jakby była jego uczennicą. – Bardzo
lubię te pani tłumaczenia.
Kupował wszystkie jej książki. Nie było w mieście wielu takich osób. Kibicował jej tata,
najlepsza przyjaciółka. Kilka koleżanek zamawiało te książki dla swoich dzieci, ale aż tak wielu
wiernych fanów nie miała. Tłumacz to nie autor. Główna chwała nie trafia do niego. Oznaki
uznania ceni się więc tym bardziej.
Starała się jednak nie nakręcać widokiem specjalnej półki w domu Adama, na której stały
wszystkie książki, jakie kiedykolwiek przetłumaczyła. Wiedziała, że bardzo wspiera wszelkich
lokalnych twórców. Wydaje swoją wypłatę na miody z pasieki sąsiada, na płyty trzech
niespełnionych muzyków, którzy od wielu lat próbowali zrobić karierę. Kupuje każdą wydaną na
kredowym papierze książkę o ich miasteczku, z zapałem pisaną przez emerytowaną polonistkę.
A nawet koronkowe serwetki robione przez babcię szkolnej matematyczki, które potem upycha
gdzieś w szafach, bo zasadniczo wystrój ma w domu nowoczesny i minimalistyczny.
To nic nie znaczyło. Po prostu serdeczny gest dobrego człowieka. Ale było jej
przyjemnie, zawsze kiedy o tym myślała. Zgodziła się na spotkanie, choć czekała na nią robota
i powinna była korzystać z cennego czasu, kiedy dziecko miało zajęcia, a w domu panowała cisza
konieczna, by się skupić. Jednak propozycji rozmowy z nim nigdy by nie odrzuciła.
Uśmiechnęła się więc, kiwnęła głową i powiedziała, że poczeka przed gabinetem.
Kuba patrzył na nią równie uważnie jak chwilę przedtem i uderzyła go ta gwałtowna
zmiana. Mama zupełnie inaczej zachowywała się, kiedy widziała jego ojca, a kompletnie
odmiennie w towarzystwie pana Adasia.
W jego małej głowie powstało proste skojarzenie: mama lubiła pana Adasia. Potrafił
sprawić, że była szczęśliwa. A tata tylko ją denerwował.
On także szczególnie za nim nie tęsknił. Nie lubił do niego jeździć w rzadkie odwiedziny.
Zwykle się tam nudził i czuł bardzo niepewnie. A pana Adasia kochał całym sercem.
Ale dziś pierwszy raz zauważył, że mama także.
Doszedł do wniosku, że musi to być jakaś wielka tajemnica, skoro nigdy o tym nie
wspominała. Nie miał zbyt wielu własnych marzeń. Może trochę o Xboxie, który mieli już
prawie wszyscy jego koledzy? Może o własnym telefonie, gdzie mógłby sobie zainstalować fajną
grę, zamiast tylko spoglądać przyjaciołom przez ramię.
Ale najbardziej pragnął tego, żeby mamusia się uśmiechała. Żyli we dwoje, niezwykle
blisko ze sobą.
Szedł więc do klasy i intensywnie myślał. Wiedział z bajek i filmów, że kiedy dwoje
dorosłych ludzi się zakochuje, to zwykle pojawiają się jakieś przeszkody. Potem trzeba znaleźć
sposób, by się połączyli, a w ostatniej scenie zawsze się całują i wszyscy są szczęśliwi. W każdej
dosłownie bajce to się sprawdzało.
Postanowił coś wymyślić, żeby to samo mogła również przeżyć jego mama. Słyszał
nieraz, jak dziadek narzekał w kuchni, że ciągle jest sama. Nie do końca rozumiał, dlaczego to
jest problem, ale widać coś musiało być na rzeczy.
***
– Będzie akcja – powiedział do swojego kolegi Łukasza, kiedy już usiadł w ławce
i wyciągnął piórnik. – Taka specjalna i bardzo sekretna – dodał. – Pomożesz mi?
– Oczywiście – odparł chłopak i kiwnął głową.
Tuż za nimi dwaj inni koledzy pospiesznymi i pełnymi emocji głosami relacjonowali
sobie, co im się wczoraj udało osiągnąć w Minecrafcie. Zwykle Kubuś przysłuchiwał się temu
z wielką uwagą. Teraz jednak miał coś o wiele ważniejszego na głowie.
Jak sprawić i co wymyślić, żeby pan Adaś zakochał się w jego mamie? Wydawało mu się
to niezwykle proste. Mama przecież była najlepsza na świecie. Zakochać się w niej łatwiej niż
wyciągnąć piórnik z tornistra.
Przystąpił więc do zadania z wielkim entuzjazmem i bez większych obaw.
Rozdział 10

Proszę siadać, pani Lidko. Już jestem. – Dyrektor wpadł do swojego gabinetu kilka minut
po dzwonku. – Ależ spokój – dodał z uśmiechem, wsłuchując się w miłą ciszę, jaka nagle
zapanowała na korytarzu. – Wszystkie te moje urwisy poupychane w salach, drzwi zamknięte.
Będzie czterdzieści pięć minut względnego ładu. No, chyba że znowu się coś wydarzy.
– W tej szkole nigdy nie ma ładu – nie powstrzymała się Anielka, która właśnie parzyła
dla nich herbatę. Ale potem się jednak uśmiechnęła i nawet wyciągnęła z szafki swoje własne
prywatne ciasteczka. Lubiła Lidkę. W przeciwieństwie do niektórych pyskatych matek ta była
bardzo sympatyczna. Durzyła się trochę w dyrektorze, ale cóż, nie ona jedna. Na to sekretarka
dawno już przestała zwracać uwagę. Przywykła.
Dyrektor podsunął gościowi krzesło, a potem przyniósł dwie filiżanki z herbatą. Anielka
postawiła między nimi talerzyk z ciastkami, wyszła i zamknęła drzwi.
– Wymienimy się informacjami – zaczął Adam z wielkim entuzjazmem i nawet puścił do
niej oko. Musiała się uśmiechnąć. Inaczej po prostu się nie dało. – Ja zdradzę pani wieści
z wysokich szczebli władzy, a pani mi powie, co mówią ludzie. Stworzymy z tego idealny plan
świątecznego balu. Sam się cieszę – dodał, trafnie diagnozując swoje uczucia. – Plany są takie, że
Jowita chce przeobrazić naszą salę gimnastyczną w balową, a poczęstunek miałby się odbyć
w klasach.
– Słyszałam. – Lidka kiwnęła głową, starając się skupić na faktach, a nie na tym, że ten
mężczyzna jest tak blisko. – Ludzie w mieście trochę się martwią.
– Czym? – zapytał zaskoczony.
– Że to będzie elitarne wydarzenie – odparła. – W końcu na sali gimnastycznej może się
zmieścić określona liczba osób. Wcale nie tak duża. Pewnie bilety będą bardzo drogie, skoro
impreza ma wspierać szpital. Wielu rodziców nie będzie sobie mogło na nie pozwolić albo
najzwyczajniej w świecie nie zdoła ich dostać.
– Niech to szlag! – Adam wstał i odsunął krzesło. – Racja! Nie pomyślałem o tym.
Samych rodziców ze szkoły jest przecież mnóstwo, a tu trzeba będzie zaprosić zewnętrznych
gości, sponsorów i jeszcze jakieś towarzystwo z Krakowa, które ma być gośćmi honorowymi.
Nie zmieścimy się. Nie możemy siedzieć w rządku jak na rozpoczęciu roku. Do tańca potrzeba
przestrzeni. – Chodził po niewielkim gabinecie tam i z powrotem, próbując wymyślić
rozwiązanie. Taki był. Nigdy nie skupiał się na przeszkodach, lecz zawsze na rozwiązaniach.
– Gdyby to było lato – powiedziała Lidka. – Można byłoby zrobić parkiet gdzieś na
zewnątrz, ale jest zimno.
Adam Roztocki zatrzymał się w pół kroku.
– W zasadzie – powiedział. – Trochę wpłynąłem na wynik głosowania na przewodniczącą
rady rodziców – przyznał się z szelmowskim uśmiechem. – Ale kierowały mną szlachetne
intencje i jak widać, miałem rację. Jest pani po prostu genialna. Zrobimy to na zewnątrz! Mamy
przecież ogromne boisko.
To była prawda. Szkołę wybudowano dawno temu, kiedy jeszcze hojnie szafowano
metrami kwadratowymi gruntów, obecnie bardzo drogich. Dwa potężne boiska do piłki nożnej
łączyły się razem, tworząc ogromną przestrzeń.
– Ale tam będzie zimno! – zawołała Lidka i aż zadrżała, jakby zimny wiatr już owiał jej
odsłonięte ramiona. – Kobiety przyjdą w delikatnych sukniach wieczorowych i po prostu
zamarzną. To się nie uda.
– Musi się udać – odpowiedział stanowczo. – Wszystko – dodał, po czym znowu usiadł,
napił się herbaty i spojrzał na Lidkę. – Nie może przecież tak być, że ktoś będzie się przyglądał
tej imprezie przez okno albo po prostu siedział w domu z uczuciem przykrości, że się nie dostał.
To pierwsze takie wydarzenie w mieście i myślę sobie, że nie ostatnie. Ludzie tak się cieszą!
Głupi jesteśmy, żeśmy na to wcześniej nie wpadli.
Lidka próbowała jakoś to sobie wyobrazić.
Wizja tańca na zamarzniętej trawie w porywach lodowatego wiatru zupełnie jej nie
przekonywała.
– Wiem, wiem, co pani myśli. – Adam znów zaczął chodzić po gabinecie mocno
podekscytowany. – Jeszcze tak całkiem do reszty nie zwariowałem. Chociaż przyznaję, że chyba
mi blisko – uśmiechnął się. – Ale to się na pewno da jakoś zorganizować. Musi. Zrobimy
poczęstunki w salach lekcyjnych i na gimnastycznej, a boisko wykorzystamy.
Spojrzała na niego niepewnie.
– Poradzę się stolarza. Trzeba będzie przygotować jakiś parkiet. Na pewno coś jest, co
możemy wykorzystać. Materiały, o których nie wiemy, łatwe do montażu, tanie i nadające się do
tego, żeby przez jedną noc posłużyć. Zorganizujemy tunel, którym goście będą przechodzić.
Jakieś osłonki... To może być nawet zwykła gruba folia, dobrze udekorowana. Są też takie
gazowe grzejniki, które świetnie się sprawdzają na krakowskim rynku w restauracjach. Trzeba to
tylko przemyśleć w dobrym towarzystwie kreatywnych ludzi. Uda się. Poza tym mam asa
w rękawie. – Znowu na nią spojrzał. A ona poczuła, jak przeszywa ją dreszcz. Była bardzo
ciekawa tej dobrej wieści. – Jowita nas wspiera. Może w tym roku po raz pierwszy od lat
wspólnie zorganizujemy coś na święta?
– Nie wierzę – roześmiała się Lidka. – Pani burmistrz? Największy wróg światełek,
choinek i Świętego Mikołaja? Myślę, że gdyby go spotkała na drodze, to marny byłby jego los
i nawet dwanaście reniferów by mu nie pomogło.
– Teraz ma być inaczej – dodał powoli niskim męskim głosem. – Obiecała, że pójdzie ze
mną na ten bal – zwierzył jej się jak bliskiemu przyjacielowi, a ona w tym momencie poczuła, że
pękło jej serce.
Wszyscy wiedzieli, że Adam Roztocki od lat zakochany jest w przyjaciółce z dzieciństwa.
Było to tak oczywiste, jak fakt, że na środku rynku stoi fontanna, we wrześniu przy piaskownicy
spadają kasztany, a piekarz ma na imię Alojzy. Takie stałe punkty codziennego życia
powszechnie znane. Jednak od tylu lat to uczucie istniało wyłącznie w opowieściach i w teorii, że
można było uwierzyć, iż w gruncie rzeczy wcale go nie ma.
Lidka aż do tej chwili nie spodziewała się, że zakochała się w dyrektorze tak mocno. Też
traktowała to swoje zadurzenie trochę jak anegdotkę. Ale wstrząs, jaki w tym momencie
przeżyła, uświadomił jej, że to coś więcej i że od tego momentu zacznie być trudno. Taka
swobodna rozmowa, jaka miała miejsce przed chwilą, prędko się już nie powtórzy.
– Pomoże mi pani? – zapytał Adam na koniec, gwałtownie odwracając się w jej stronę.
– Jasne. – Kiwnęła głową. Nie potrafiła mu udzielić innej odpowiedzi.
***
Kuba miał przyjaciela z trzeciej klasy. Był to syn pani Olgi, matematyczki, która
starszych uczniów trzymała krótko na łańcuchu wektorów, równań i zadań tekstowych. Czuli
wobec niej ogromny respekt, ale dla Kuby była na razie tylko mamą przyjaciela. Nie miał jeszcze
okazji poznać jej od strony zawodowej. Teraz siedział na korytarzu z jej synem, jedli na spółkę
bułkę z serem zakupioną w sklepiku i rozmawiali.
Kuba postanowił zaangażować go do swojej tajnej misji, ponieważ przekonał się, że
kolega z ławki na związkach między dorosłymi kompletnie się nie zna.
Również Oliwier, który zdaniem Kuby orientował się we wszystkim, w tym przypadku
tylko bezradnie wzruszał ramionami.
– Nie wiem – powtarzał co chwilę. – Nie mam pojęcia, jak zakochać ludzi.
– Bardzo bym chciał – mówił Kuba. – Czy twoja mama się uśmiecha? W domu? – zapytał
nagle.
– Tak. – Chłopiec kiwnął głową i ugryzł kęs bułki. – W szkole jest trochę poważna, ale
tata zawsze umie ją rozśmieszyć.
– No widzisz, a moja często chodzi smutna. – Kuba nic nie mógł przełknąć z tego
zmartwienia. – Tylko jak pan Adam jest obok, to się zmienia.
– Każdy się zmienia wtedy. – Oliwier machnął dłonią, aż okruszki poleciały mu na
podłogę.
Kubuś wyraźnie posmutniał. Uczepił się swojej myśli, że coś zrobi, ale dotarło do niego,
że być może jest na to po prostu za mały i właściwie nie ma nikogo, kogo mógłby się poradzić.
Zawsze w trudnych momentach szedł do mamy. Teraz nie mógł. Miał jeszcze dziadka, którego
bardzo kochał. Czuł jednak instynktownie, że on też nie stanie tym razem po jego stronie. Raczej
będzie mu odradzał wszelkie działania.
– Wiesz co? – Oliwier przełknął ostatni kęs i spojrzał na przyjaciela. – Wiem, kto się na
tym świetnie zna. – Kuba zastygł w napięciu. – Moja siostra. Ale ona niczego nie zrobi za darmo.
– Ja nie mam pieniędzy – wystraszył się chłopiec.
– No też nie myślę, że będzie tego właśnie od nas chciała. Raczej jakichś przysług.
Rozładowywania za nią zmywarki, może nawet sprzątania pokoju. – Zgroza w oczach Oliwiera
przybrała naprawdę duże rozmiary.
– Coś ty? – zdumiał się Kuba. – Każe ci robić takie rzeczy?
– Zdarzało się – odparł przyjaciel.
– Jeśli mi pomożesz, będę do was przychodził i robił to wszystko – zdeklarował się
szybko Kuba. – Potrafię rozładowywać zmywarkę, tylko nie umiem wstawiać kubków do
szafek – dodał uczciwie, bardzo mu zależało. – Swój pokój też sprzątam, więc może we dwóch
dalibyśmy radę? – zapytał, spoglądając na kolegę z wielką ufnością.
– Możemy spróbować. – Oliwier kiwnął głową.
Bardzo lubił Kubę. W swojej klasie wśród rówieśników jakoś nie mógł znaleźć takiego
bliskiego przyjaciela, a Kuba, choć młodszy, doskonale go rozumiał. Też bawił się klockami
Lego, zbierał figurki dinozaurów i nie miał konsoli do gier. Mama za nic nie chciała się na nią
zgodzić, twierdząc, że to jest szkodliwe i dzieciaki głupieją od tego ciągłego grania. Ale to
powodowało, że Oliwier był w klasie trochę poza nawiasem. Najczęściej nie wiedział, o czym
rozmawiają jego koledzy. Przywiązał się do Kuby dwa lata temu. Poznali się w szkole podczas
długiego przesiadywania wieczorami przy przygotowywaniu świątecznych ozdób. Dzieci
początkowo też coś robiły, ale potem już tylko się bawiły, czekając na koniec. Obie mamy były
mocno zaangażowane, pani Olga z poczucia obowiązku, a Lidka całym sercem. Od tej pory
chłopcy często odwiedzali się w domach i spędzali ze sobą czas.
– Pomogę ci – powiedział Oliwier, kiwając energicznie głową. Okruszki z brody spadły
mu na jego ulubioną pomarańczową bluzę. – Pogadam z moją siostrą.
Brzmiał tak poważnie, jakby co najmniej obiecał wyprawę na smoka albo rozmowę
z groźnym czarnoksiężnikiem. Tak też się zresztą czuł. Ale bez Darii nie mieli szans. Żaden
z nich nie interesował się kompletnie tym, w jaki sposób ludzie się w sobie zakochują. Nawet nie
wiedzieli, gdzie takiej wiedzy mogliby szukać. Daria, uczennica siódmej klasy, postrzelona
humanistka i wielkie zmartwienie swojej świetnie zorganizowanej mamy, interesowała się
natomiast wyłącznie tym. Miała już trzeciego chłopaka i w oczach brata uchodziła za absolutną
wyrocznię w kwestii związków. Jeśli ten ważny plan miał się udać, to tylko z nią.
Zadzwonił dzwonek i chłopcy zerwali się, by pobiec do swoich klas.
Kuba był bardzo radosny, jakby już wszystko się udało.
***
Tymczasem w domu państwa Jarmużów trwało spóźnione śniadanie. Oboje małżonkowie
siedzieli naprzeciw siebie przy ładnie zastawionym stole i dość nerwowo podjadali rogaliki
z masłem oraz pomidorem, przygryzając je kabanosami.
Byli dość zamożni, ale pan domu uważał, że oszczędność jest jedną z najważniejszych
cnót, jakie człowiek powinien w sobie pielęgnować. To właśnie ona w połączeniu z wytężoną
pracą doprowadziła ich rodzinę do bardzo korzystnego statusu majątkowego. Firma się rozwijała,
dochody na koncie rosły, ale oni oprócz tego, że wyremontowali dom i kupili piękny samochód,
nie zmienili zbytnio sposobu życia.
Oszczędzali na jedzeniu, ubrania kupowali na przecenach i tylko na córkę hojniej
wydawali kasę, ale też oczywiście bez przesady.
– O której ma być ten lekarz? – zapytał pan Jarmuż, nerwowo spoglądając na zegarek.
– Obiecał, że o dziewiątej – odpowiedziała żona. – Ale wiesz, jak z nimi jest. Czasem się
spóźniają.
– Trzeba było ostrzej rozmawiać – poradził jej Krystian. – Zagrozić, że zapłacimy
połowę, jeśli nie przybędzie punktualnie.
– O czym ty mówisz? – oburzyła się Aldona. – Nie znasz lekarzy? Żeby w ogóle jakiegoś
znaleźć, który przyjedzie do domu, to prawdziwy cud. Nie można im stawiać żadnych warunków.
– No już dobrze – powiedział jej mąż uspokajająco. – Wiem, że się starałaś. Martwi mnie
to wszystko. Ta choroba jest jakaś dziwna. Julka w ogóle nie kaszle. Nie ma też gorączki ani
kataru. Leży, jakby całkiem opadła z sił. Mam nadzieję, że nie zaraziła się jakimś dziadostwem
od tego chłopaka. Od razu widać, że to dziwny typ.
– To prawda – zaniepokoiła się jego żona. – Siedziała mu przecież na kolanach. Tylko
powiedz mi, jak to teraz zbadać?
– Zrobimy jej na wszelki wypadek różne testy. – Pan Jarmuż przełamał kabanosa na pół,
jakby miażdżył niewidzialnego wroga. – Nie jest taka słaba, żeby jej nie można było zawieźć
jutro rano do diagnostyki.
– Poradzę się tego lekarza – zgodziła się szybko jego żona. – Niech mi zrobi listę. Na
wszelki wypadek jak najszerszą. – Nagły niepokój ścisnął jej serce. – Wiesz, jak to jest – dodała
przerażona. – Kiedy objawy choroby są dziwne, najczęściej to oznacza coś bardzo groźnego.
– Niekoniecznie. – Krystian wstał od stołu, bo stres postawił go do pionu. Na samą myśl,
że coś mogłoby się stać ukochanej córce, ogarniała go panika. – Po prostu my nie jesteśmy
przyzwyczajeni, ona zawsze była zdrowa. Nawet w przedszkolu przeziębiała się rzadko.
Zobaczysz, przyjedzie specjalista, zbada ją i nas uspokoi.
Taką miał nadzieję i się nie zawiódł.
Lekarz wysłuchał opowieści Julki o tym, że boli ją głowa i ogólnie jest bardzo rozbita,
a także słaba i ciągle chce jej się spać. Zbadał puls, osłuchał ją dokładnie, ale nie wykrył
najlżejszego nawet szmeru w płucach czy oskrzelach. Serce również biło prawidłowo.
Dziewczyna sprawiała wrażenie spokojnej, zrównoważonej, choć bardzo smutnej. Widział już
takie przypadki. Stres maturalny robi swoje.
– Pozwólcie jej odpocząć – powiedział do rodziców, kiedy zszedł na dół. – Przed przerwą
świąteczną dzieciaki bywają wyczerpane. W tych szkołach dzieje się jakieś szaleństwo. Każą im
się uczyć tylu głupot na pamięć. Ciągle kartkówki, sprawdziany. Do tego jeszcze presja, żeby
zdać jak najlepiej. Niech sobie dziewczyna zrobi wolne trochę wcześniej.
– Może to racja? – Pan Jarmuż z wdzięcznością uczepił się tej myśli i teraz był nawet
gotów dopłacić temu lekarzowi, mimo że nigdy czegoś takiego nie robił. – Ona się świetnie
uczy – pochwalił się. – A teraz jeszcze dojeżdżała do Krakowa na kursy przygotowawcze, żeby
się dostać na architekturę.
– Dzielna dziewczyna. – Lekarz kiwnął głową. – Tam jest też mnóstwo roboty. Znam, bo
córka przyjaciela się próbowała dostać. Ćwiczyła rysunki, przygotowywała teczkę, a do tego
przecież jeszcze dochodzi normalna nauka w szkole i dojazdy na kurs. I jest zima.
– To fakt – potwierdził pan Jarmuż. – Widzi pan – zwierzył się, bo czuł, że właśnie
spotkał bratnią duszę – popełniliśmy taki błąd, że pozwoliliśmy jej dojeżdżać autobusem. Trzeba
było wozić dziecko. Następnym razem tak właśnie zrobię.
– Tak, dojazdy robią swoje – zgodził się z nim lekarz. – Autobusy są mocno przegrzane
albo wręcz przeciwnie, zimne. A i pogoda daje po garach. Widział pan tę zawieruchę wczoraj?
Nawet mój ojciec takiej nie pamięta.
Zagadali się o pogodzie. Jednocześnie lekarz wypisywał listę badań, które zlecił Julce.
Morfologię krwi, OB, poziom różnych witamin, hormony tarczycy, a także na wszelki wypadek
test na obecność kilku najpopularniejszych wirusów. Czuł, że jest bardzo staranny i uważny. Ale
jednego powszechnie dostępnego badania nie zaproponował. Nikomu też nie przyszło do głowy,
by to zrobić.
Dlatego też, choć kolejnego dnia Julka została zawieziona przez rodziców do miejscowej
diagnostyki, pobrano jej mnóstwo krwi, zabrano mocz, to jednak nikt nie oznaczył hormonu
ciążowego.
Przyczyna jej złego samopoczucia pozostała dla rodziców nieznana.
***
Kolejny dzień upłynął pod znakiem niesamowitych wieści dotyczących organizacji balu.
– Ten facet całkiem już oszalał! – Matematyczka Olga przygotowywała śniadanie dla
dzieci i starając się, by nie usłyszały tych słów, opowiadała mężowi o najnowszych pomysłach
dyrektora. – Wyobraź sobie, chce zabudować boisko tak, żeby można było na nim tańczyć.
W zimie! – dodała z oburzeniem, mimowolnie podnosząc nieco głos.
– Co w zimie? – podchwyciła natychmiast jej córka, słynąca z najdłuższych uszu w całej
rodzinie. Weszła do kuchni i stanęła za mamą. Wybrała na dziś krótką spódniczkę w szkocką
kratę i Olga błyskawicznie zaczęła się zastanawiać, czy jest sens wdawać się w kolejną
wyczerpującą dyskusję na temat dostosowywania grubości ubrań do temperatury na zewnątrz.
– Nic takiego – odparł szybko ojciec Darii. – Trzeba po prostu nosić czapkę, długie
spodnie. Mama ciągle to powtarza i bez skutku.
– Ojej... – Dziewczyna przewróciła oczami i wyszła z kuchni. Rozmowa wyglądała
z daleka na ciekawą, ale okazała się beznadziejna. A ona musiała jeszcze dosuszyć włosy.
Czapkę! – pomyślała z oburzeniem. – Nie po to człowiek układa fryzurę przez
czterdzieści minut, żeby potem wkładać na nią czapkę.
Olga zawijała kanapki w folię i wyglądała na dość poruszoną. Mąż przytulił się do jej
pleców, a potem objął ją i zaczął kołysać.
– Nie przejmuj się tym, kochana – powiedział. – To przecież zupełnie nie jest twój
problem. Zresztą jak znam Adama Roztockiego, i tak postawi na swoim. Czemu mielibyśmy
sobie psuć z tego powodu poranek? – Kołysał ją łagodnie, a ona jak zawsze poddawała się jego
zabiegom. Czuła, że napięcie ustępuje. Czasem miała wrażenie, że jest jedyną normalną osobą
w tej szkole i wcale nie było jej z tym łatwo. Na szczęście mąż potrafił sprowadzać sprawy do
właściwych rozmiarów. Przymknęła na chwilę oczy. Bardzo lubiła te ich wspólne chwile.
– Pewnie masz rację – dodała z westchnieniem. – Zwłaszcza że ponoć teraz nawet pani
burmistrz go wspiera. Już nie będzie żadnych przeszkód. I mają jeszcze tego bogatego filantropa.
– Ja go znam – powiedział jej mąż. – To Ignacy Wójtowicz. Oni się kiedyś we trójkę
bardzo przyjaźnili.
– Ciekawe, że dzieci są tak cicho – ocknęła się nagle matematyczka.
Obydwoje spojrzeli w stronę mniejszego pokoju. W niewielkim mieszkaniu zwykle
wszystko dobrze było słychać. A poranki nie upływały tu łatwo ze względu na fakt, że mieli
tylko jedną łazienkę i owszem, również jedną zaledwie córkę, ale ta potrafiła zajmować to
pomieszczenie przez wiele godzin. To szczególnie dawało się we znaki na początku dnia, gdy
wszyscy chcieli się przygotować do wyjścia.
– Może złapią wreszcie dobry kontakt? – zastanowiła się Olga, wsłuchując się w miłą
ciszę dobiegającą z pokoju Darii i Oliwiera.
To czasem trudne, kiedy dzieciaki różnej płci i wieku zajmują wspólnie niewielką
powierzchnię. Rodzina budowała dom, ale szło to bardzo powoli, ceny materiałów były teraz
kosmiczne.
Ale dziś brat i siostra jakoś wyjątkowo sprawnie się dogadywali.
Mąż pocałował Olgę, ciesząc się tą chwilą spokoju. Nie wiedzieli, co się dzieje za
zamkniętymi drzwiami.
***
A tam bardzo profesjonalnie dobijano właśnie targu.
– Aż do świąt sprzątasz mój pokój – wyliczała Daria, wyginając smukłe palce. – Zanosisz
ciuchy do prania, ścielisz łóżko i odkurzasz. Tylko biurka nie wolno ci dotykać. Żadnych
papierów, laptopa, nawet z daleka. I nie zbliżasz się do telefonu.
– Przecież i tak masz zablokowany. – Oliwier westchnął. Czuł, że warunki będą ciężkie,
ale chyba nie spodziewał się, że aż tak.
– Rozładowujesz zmywarkę wtedy, kiedy jest moja kolejka, i mówisz matce, że sam
słyszałeś, że w siódmej klasie jest mnóstwo nauki. – Siostra precyzowała poszczególne punkty. –
Żeby mnie przed świętami nie goniła do żadnej pomocy. Nie cierpię robić w kuchni – dodała
szybko.
– Dobrze. – Oliwier kiwnął głową. W sumie co mu zależało. Jedno więcej czy mniej. Już
i tak kilka chwil temu poczuł, że to wszystko jest niemożliwe do zrobienia. – Ale masz nam
pomóc – zastrzegł się stanowczo. – To ważne.
– Jasne – odparła. – Na związkach znam się jak mało kto – pochwaliła się. – Przyszedłeś
do właściwej osoby.
– To mów, co trzeba zrobić. – Oliwier spojrzał na drzwi. Wiedział, że lada moment
pojawi się mama. I tak długo zostawiła ich w spokoju.
Daria zastanowiła się chwilę.
– Nie chcesz mi powiedzieć, o kogo chodzi, więc to będzie trochę trudne. – Obejrzała
starannie swoje paznokcie, a potem cmoknęła z zadowoleniem, bo prezentowały się świetnie. –
Zwykle jest tak, że trzeba takich opornych umówić na randkę – powiedziała. – Ściągnąć w jakieś
miejsce podstępem i potem dać im szansę, żeby ze sobą pogadali albo pobyli. Jeśli sytuacja jest
bardzo trudna, to może gdzieś zamknąć? Nie wiem. W zepsutej windzie? – zastanowiła się. –
Widziałam wiele takich filmów, że ktoś się nie znosił, a potem posiedział w zepsutej windzie ze
dwie godziny i wszystko się zmieniało. Albo w piwnicy czy na strychu. Sporo komedii
romantycznych tak sobie radzi. Jeśli to nie pomoże, będziemy myśleć co dalej. Można ich też
wysłać wspólnie na ten cały bal.
– Ale jak? – Oliwier czuł, że kręci mu się w głowie i że chyba niepotrzebnie zgodził się
pomóc przyjacielowi. To ich przecież całkiem przerastało.
– Nie wiem – powiedziała, chodząc po pokoju. – Może podpowiedz matce, żeby
zorganizowali jakąś loterię z tańcami? Że na przykład losuje się numery i potem pary zapraszają
się do jakiegoś szczególnego walca o północy – zastanawiała się. – Wtedy można byłoby
manewrować tymi numerkami. O, to jest świetny pomysł! – dodała z nagłym błyskiem w oku. –
Ja chcę w tym uczestniczyć. – W tym momencie Daria zaangażowała się na dobre. Sama miała
plan, z kim chciałaby się połączyć w parę, a wiedziała, że los jest zbyt kapryśny, by na niego
liczyć. Należało mu pomóc. Z tego, co słyszała, na bal świąteczny wybierało się pół miasta. Jakie
jest prawdopodobieństwo, żeby w tym tłumie wylosować tę jedyną osobę? – Ta spółka coraz
bardziej mi się podoba – powiedziała i poklepała brata po ramieniu. – To mamy plan. Ty
podpowiesz matce pomysł, a potem zgłosimy się do pomocy. Jeszcze nie wiem, jak to
w szczegółach zorganizujemy, ale wymyślę.
Wyszli razem z pokoju jak drużyna wspólników. Ramię w ramię. Rodzicom bardzo się
ten widok spodobał.
– Musimy koniecznie zaangażować w to mamę – wyszeptała jeszcze Daria, kiedy oboje
ubierali się w przedpokoju. – Jej wszyscy wierzą. Boją się jej, ale ufają.
– Co ty mówisz? – Chłopiec spojrzał na swoją kochaną mamę. Kto mógłby się jej bać?
– Młody jeszcze jesteś – powiedziała Daria z wyższością nastolatki znającej życie. –
A myślisz, że dlaczego żaden chłopak tutaj do mnie nie przychodzi?
– Nie wiem. – Oliwier wzruszył ramionami. Jako żywo nigdy się nad takimi kwestiami
nie zastanawiał.
– No właśnie z tego powodu. – Kiwnęła głową. – W każdym razie powiedz swojemu
kumplowi, żeby się o nic nie martwił. Loteria na balu się odbędzie. A my tak to urządzimy,
żebyśmy mieli wpływ na jej wyniki. Mama jako zasłona dymna sprawdzi się świetnie. Nikt nie
podejrzewa jej o przekręty.
To akurat był fakt niezaprzeczalny.
Rozdział 11

Tego dnia pan Jarmuż wrócił z pracy późnym wieczorem. Ostatnio nie przesiadywał
w firmie tak długo jak wcześniej. Zatrudnił świetnego kierownika i korzystał z większej ilości
wolnego czasu. Lubił jednak podkreślać, że jest bardzo zajęty. Teraz wszedł do domu mocno
zaaferowany.
– Jak tam Julka? – zapytał.
– Leży – odparła pani Aldona i wytarła dłonie w ręcznik kuchenny. Szykowała kolację. –
Naprawdę nie wiem, co o tym sądzić – powiedziała. – Wyniki badań wszystkie dobre,
przychodzą po kolei. Sprawdzam ciągle online, więc jestem na bieżąco. Lekarz nic jej nie
zapisał. Kazał tylko odpoczywać. Ale ja nie widzę żadnych dobrych symptomów. Wręcz
przeciwnie. Powiem ci, ona wygląda coraz gorzej. Śpi odwrócona twarzą do ściany, odpowiada
półsłówkami. Jak nie nasze dziecko. Może powinieneś jej oddać ten telefon. Wiesz, jacy są teraz
młodzi przewrażliwieni na tym punkcie.
– Ale przecież nie nasza córeczka! Wychowaliśmy ją inaczej! – zawołał pan Jarmuż
z oburzeniem. – Na kogoś lepszego niż ten motłoch gapiący się w smartfony. Ona jest ponad to.
– Ale może się nudzi? – zapytała matka. – Nie ma kontaktu z rówieśnikami.
– Książkę niech sobie poczyta albo obejrzy jakiś film – odparł ostro. – Kupiliśmy jej też
przecież laptop. Nie przesadzaj.
– A to fakt – uspokoiła się pani Jarmużowa. – Mam tylko nadzieję, że ona się nie
zakochała w tym chłopaku. Bo te objawy są jednak dość typowe.
– Myślałem też o tym – nie dał się zaskoczyć jej mąż. – I co więcej, znalazłem nawet
rozwiązanie.
– Naprawdę?! – zdumiała się. To by było coś. Niezły wyczyn. Od wieków przecież ludzie
próbują sterować uczuciami innych i przez setki lat ciągle są wobec nich bezradni. Gdyby
mężowi się to udało, mogliby pomóc córce.
– Nikt w mieście o niczym innym nie gada, tylko o tym balu – powiedział, siadając
wygodnie w fotelu. – Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak to podziałało ludziom na wyobraźnię.
U nas w firmie każdy pracownik chce kupić bilet. Nawet dozorca.
– Też przecież człowiek. – Aldona wzruszyła ramionami. – Co się dziwisz? Chce się raz
na kilka lat pięknie ubrać, pójść w miłe miejsce i poczuć kimś wyjątkowym. Tym bardziej że tyle
osób się wybiera.
– My też oczywiście idziemy – dodał szybko.
– Jak to? – zdziwiła się. – Mówiłeś, że nie lubisz takich imprez. A już najbardziej
świątecznych.
– Ale nie może nas tam zabraknąć – odparł. – To prestiż dla rodziny. Nie pójdziemy tam
jako tłum, tylko sponsorzy. Wesprzemy szpital i dostaniemy honorowe miejsca. Nie tylko my
dwoje, lecz także nasza córka i jej partner.
– Nawet nie żartuj, że chcesz zaprosić tego chłopaka! – oburzyła się tak, że omal jej talerz
nie wyleciał z rąk.
– A skąd? – prychnął. – To jakaś skończona ciamajda. Nawet nie zadzwoni, nie zapyta, co
z jego samochodem. Jest już naprawiony, ale ja się do niego pierwszy nie odezwę.
– Przecież nie ma twojego numeru – próbowała mu tłumaczyć żona.
– Niech sobie radzi – odparł gniewnie pan Jarmuż.
– To co chcesz wymyślić? – zapytała, zmieniając temat. Miała dość rozmowy o tym
chłopaku.
– Zaprosimy dla Julki Leona, syna naszego nowego kierownika – powiedział. – Już z nim
gadałem o tym. Jego dzieciak to miły chłopak. Jest na pierwszym roku architektury. Popatrz, jak
to się cudownie składa – dodał z dumą, jakby to była w pełni jego zasługa. – Ileż oni będą mieć
wspólnych tematów do rozmów – ucieszył się.
– To się może udać. – Aldona przerwała na chwilę pracę i usiadła. – Naprawdę chcesz iść
na bal? – Ten pomysł bardzo jej się spodobał.
– Tak. – Kiwnął głową. – Myślałem nad tym wszystkim i jak nie lubię głupich pomysłów
dyrektora podstawówki i tego jego okropnego uśmiechu, który zawsze prowokuje mnie, żeby po
prostu dać mu w łeb, tak teraz mi się spodobało. Nasza Juleczka będzie miała prawdziwy
pierwszy bal. Jak dawniej w zamożnych, utytułowanych rodzinach.
– Kupimy jej przepiękną suknię – włączyła się Aldona. – Ile ten Leon ma wzrostu?
– Zapytałem – pochwalił się pan Jarmuż. – Jest wysoki, ma metr osiemdziesiąt pięć.
– Wyobraź sobie, jak świetnie będzie się prezentował w garniturze. – Aldona była bardzo
zadowolona z tych wieści. – Może nawet we fraku? Wykupimy dla nich taniec.
– Mogę się szarpnąć na jakieś szmery-bajery typu spadające płatki, dym, co tylko sobie
wymarzycie. – Krystian Jarmuż miał dzisiaj gest. – Bo kobiety mają pod tym względem zupełnie
inny gust. Żeby tylko było pięknie. Nawet jeśli ten głupek z Krakowa jakimś dziwnym sposobem
zdołał zawrócić Julce w głowie, to szybko o nim zapomni.
– Masz rację – uśmiechnęła się jego żona. – Jest młoda, potrzebuje towarzystwa
rówieśników. Od razu zobaczy różnicę między tymi chłopakami.
– Zadzwoniłem już do Leona. – Krystian skubnął trochę sałaty z półmiska i mówił dalej
z pełnymi ustami. – Umówiłem się za dwa dni. Myślę, że tyle powinno jej wystarczyć, żeby
doszła do siebie.
Pani Jarmużowa nie była co do tego do końca przekonana, ale nie odezwała się. Nie
chciała psuć dobrego nastroju. Pozwoliła zakiełkować tej nadziei bardzo chętnie, bo w gruncie
rzeczy coraz bardziej się martwiła. Mąż zwykle miał rację. Dobrze kierował firmą i faktycznie
wyprowadził ich rodzinę na szerokie wody bezpiecznej zamożności. Pewnie i teraz wie, co robi.
– Powiem jej – ucieszyła się i wstała. – Zaraz tam pobiegnę i dam ci znać, jak
zareagowała.
***
Julka płakała w łazience dość długo. Zupełnie nie mogła sobie ze sobą poradzić. Miała
wrażenie, jakby jej ciało i emocje przestały do niej należeć. Robiły, co chciały. Koniec drugiego
miesiąca ciąży to pewnie normalny czas na mdłości i wymioty. Ale choć czytała o tym
w internecie, nie była przygotowana. Wpadała z tego powodu w panikę. Ciągle kręciło jej się
w głowie.
Sama już nie wiedziała, czy to z powodu hormonów, czy zwyczajnie ze strachu.
Bo dopiero teraz, kiedy wróciła do domu, dotarło do niej, co się właściwie stało.
Test ciążowy zrobili w ostatni weekend. Byli razem we dwoje. W hotelowym pokoju,
który ojciec Julki wynajął dla niej na te dni, kiedy miała kurs przygotowujący na studia. Było tam
bardzo przyjemnie. Mieli widok na Wisłę i Wawelskie Wzgórze. Wyjątkowa lokalizacja – tata
się postarał. Chciał, żeby córka zakochała się w tym mieście i marzyła o tym, by zdobyć miejsce
na uczelni. Rzecz jasna, na wymarzonym przez niego prestiżowym kierunku.
Zakochała się, ale w niezwykłym chłopaku, którego poznała przypadkiem, kupując
kanapki w pobliskim barze. I zupełnie straciła dla niego głowę.
Kiedy czekali, czy na plastikowym teście pojawi się jedna, czy dwie kreski, obejmowali
się, siedząc na podłodze. Przez duże drzwi balkonowe patrzyli na zachód słońca nad Wawelem.
Ostatnią noc spędzili razem. Kochali się. To miejsce kojarzyło się ze wszystkim, co
najpiękniejsze.
W pierwszej chwili Julka bez większego przejęcia przyjęła wynik. Wydawało jej się, że
przy Karolu nic nie jest problemem. Wszystko się ułoży. Tak mówił, a ona całkowicie mu
uwierzyła. Dopiero teraz gdy wróciła do domu, zobaczyła sprawy w zupełnie innym świetle.
Bardziej prawdziwym.
Ogarnęło ją bezbrzeżne przerażenie. Nie potrafiła sobie tego nawet wyobrazić, że
faktycznie w jej ciele rozwija się nowe życie. Na samą myśl o porodzie wydawało jej się, że
zaraz zemdleje. To był wszechogarniający strach i rozpacz, że nie można tego w żaden sposób
cofnąć.
– Co ja zrobiłam?! – szeptała co chwilę.
Pochylała się nad umywalką wymęczona kolejnymi atakami mdłości, wymiotowaniem
i zawrotami głowy. Mało jadła i nic jej nie smakowało. Miała ochotę na racuchy z borówkami
oraz jogurt brzoskwiniowy. Niczego takiego jednak w domu nie było. Gdyby poprosiła o takie
produkty, musiałaby zacząć odpowiadać na pytania, a nie czuła się na siłach, nawet żeby wyjść
z łazienki i dotrzeć do łóżka. Co dopiero wdawać się w dyskusję z mamą. Co najgorsze, nie
potrafiła także wymknąć się z domu pod jakimś pretekstem, żeby spotkać się z Karolem, a był to
jej jedyny ratunek.
Gdyby mogła choć na chwilę przytulić się do niego, być może udałoby jej się opanować
tę ogromną panikę, zebrać myśli, jakoś odzyskać wewnętrzny spokój. Potrzebowała go, by żyć,
i naprawdę w tym stwierdzeniu nie było żadnej przesady. Jednak wiedziała, że do domu rodzice
go nie wpuszczą, a ona była zbyt słaba na knucie jakichkolwiek spisków. Ręce jej opadły.
Spojrzała w lustro na swoją bladą twarz, na której wyraźnie teraz widać było oznaki
kilkudniowej zaledwie niedyspozycji. A przecież dopiero co wyjeżdżała do Krakowa. Kwitnąca,
uśmiechnięta, radosna. Rodzice nie mogli się nacieszyć, że tak jej się podoba ten kurs
przygotowawczy. Ona jednak jechała do Karola. Na kursie siedziała nieprzytomna, marząc, by
jak najszybciej się skończył.
Potem pędziła do swojego chłopaka. Oboje pozwolili, by ten nagły szał ich opanował.
I tak właśnie zakończyła się jej pierwsza buntownicza decyzja.
Bardzo, bardzo źle.
Nie spodziewała się, że uczucia mogą być tak silne. Że porwą ją niczym nurt rzeki.
W tym, co się stało, nie było żadnej winy Karola. Próbował ją powstrzymać. To ona pragnęła
oddać się temu uczuciu całkowicie. Mieć go tylko dla siebie. Była zachłanna jak głodny
człowiek, któremu wreszcie ktoś podarował kromkę chleba. Chłonęła tę nieznaną miłość całą
sobą. Niestety, wychowana pod kloszem mało wiedziała o życiu.
Usiadła teraz na podłodze i oparła się o ścianę. Na samą myśl, że dziecko w jej brzuchu
rośnie w każdej minucie, ufne, że przychodzi na świat w dobrym miejscu, miała ochotę uderzać
głową o jasnoszare płytki, które rodzice rok temu położyli na ścianach. Ta maleńka w tym
momencie istota za chwilę stanie się większa i będzie mogła się wydostać na świat tylko w jeden
sposób. Ta myśl była obezwładniająca i przerażająca.
Julka wiedziała, że musi coś zrobić, by wyjść z domu chociaż na krótką chwilę. Inaczej to
się naprawdę źle skończy. Dla niej, dla dziecka, dla Karola i wszystkich. Chłopak ciągle do niej
dzwonił. Miała na szczęście telefon pożyczony od koleżanki, z którego korzystała czasem, gdy
chciała coś ukryć przed rodzicami. Zwykle w bardzo błahych sprawach. Teraz pierwszy raz
przydał się w poważnej kwestii.
Nie odbierała jednak, choć Karol dobijał się uparcie. Prosiła go tylko przez esemesy, by
dał jej chwilę do namysłu. Cóż jednak mogła wykombinować? Sytuacja była przecież bez
wyjścia. Jedyne, co przychodziło jej teraz do głowy, to w jakikolwiek sposób postawić się na
nogi do tego stopnia, by móc wyjść z domu i zobaczyć się z najważniejszym dla niej
człowiekiem, choć na moment się przytulić i zapomnieć o tym wszystkim.
Aby to osiągnąć, musiała jednak wydobrzeć, bo mama coraz bardziej utwierdzała się
w przekonaniu, że córka zapadła na jakąś niebezpieczną chorobę. Za chwilę wezwie kolejnego
lekarza, zacznie ją włóczyć po przychodniach i prawda wyjdzie na jaw. Prędzej czy później trafi
na kogoś bystrzejszego niż tamten doktor. Kogoś, kto bez trudu domyśli się prawdy. Objawy
były przecież typowe.
Julka wstała więc i choć nogi miała jak z waty, ostrożnie otworzyła szafkę i wzięła trochę
pudru matki. Miały podobną karnację, więc nawet pasował. Pomalowała lekko rzęsy i użyła
nieco różu. Wszystko to w bardzo naturalny sposób. Rozczesała swoje piękne włosy
i kilkakrotnie zagryzła usta. Było lepiej. Potem włożyła dłonie pod lodowatą wodę, żeby
oprzytomnieć. Przytuliła policzki do chłodnych płytek na ścianie. Nieco pomogło. Otrzeźwiała
na chwilę.
Wróciła do swojego pokoju w samą porę. Mama akurat do niej zmierzała.
– Jak się czujesz, kochana? – zapytała.
– Już lepiej – odparła Julka. – Głowa przestała mnie boleć i jestem nawet głodna.
– O, to świetna wiadomość – ucieszyła się mama. – Mamy dziś na kolację pieczone
kiełbaski z cebulą.
Julka musiała przymknąć oczy, bo na sam dźwięk tych słów pusty żołądek ścisnął jej się
boleśnie, sugerując, że zaraz nastąpi kolejny atak wymiotów. Choć doprawdy nie było już tam
nic, co mogłaby jeszcze zwrócić. Złapała się ściany, po czym usiadła. Zapach smażonej cebuli
wdzierający się do pokoju przez szeroko otwarte drzwi dawał jej się we znaki.
– Wszystko w porządku? – zapytała mama, obserwując jej mocno pobladłą twarz.
– Oczywiście, że tak – odparła Julka. Starała się trzymać fason za wszelką cenę. –
Byłabym ci tylko bardzo wdzięczna, gdybyś mi zrobiła herbaty. Jutro już zejdę sama, ale dziś
jeszcze trochę słabo się czuję.
– Jasne.
Aldona zeszła na dół. Cały ten czas Julka poświęciła, by uspokoić żołądek i kołyszącą się
lekko podłogę.
Kiedy mama wróciła, dziewczyna napiła się herbaty. To odrobinę pomogło. Gorący,
gorzki płyn okazał się zbawienny.
– Muszę gdzieś wyjść – powiedziała. – Już nie mogę wytrzymać tego siedzenia w pokoju.
– Oczywiście, córeczko. – Aldona nawet się ucieszyła z tej propozycji. – Może pójdziemy
jutro na spacer?
Julka miała ochotę krzyczeć. Chciała iść sama! Nie była już przecież małą dziewczynką,
której ciągle musi towarzyszyć jakiś rodzic. Nawet gdyby nie potrzebowała spotkać się
z Karolem, byłoby to i tak dostatecznie męczące.
– Wybiorę się raczej do Zuzy – powiedziała. – Dowiem się, co słychać w szkole. Może
pożyczę jakieś zeszyty, żeby nie mieć potem zaległości.
– Przecież możesz się z nią skontaktować przez Messengera. – Aldonie właśnie włączył
się podejrzliwy tryb śledzący.
– Mamo... – powiedziała Julka błagalnie. Była słaba i ta rozmowa kosztowała ją wiele
energii. – Proszę cię. Chcę się gdzieś przejść.
– Dobrze. – Pani Jarmuż ustąpiła. Czuła dziwny opór. Choć zwykle ufała córce i uważała,
że mają świetny kontakt, zawsze pilnie ją kontrolowała. I teraz też włączało jej się silne czerwone
światło. Ale Julka naprawdę nie wyglądała dobrze i wolała już puścić ją po prostu do Zuzy, niż
zamartwiać się, jak bardzo niebezpieczna jest ta tajemnicza choroba, której lekarze nie potrafią
zdiagnozować. Może kontakt z koleżanką pozwoli jej nabrać sił i uspokoi te obawy?
– Zawiozę cię – zdecydowała. – Jutro kończycie lekcje o piętnastej trzydzieści, więc koło
siedemnastej pewnie będzie w porządku. Napisz do niej.
– Dobrze, mamo. – Julka wiedziała, że więcej nic już nie zyska. Będzie musiała
wytrzymać jazdę samochodem, a potem wejść do domu koleżanki i poprosić ją, by pozwoliła jej
za chwilę wyjść i kryła przed matką. Nie pierwszy raz, więc Zuza pewnie się zgodzi. Rodzice
akceptowali ją z pewnym trudem, bo pochodziła z biednej rodziny. Matka Zuzy wychowała ją
samotnie po trudnym rozwodzie, a państwo Jarmużowie nie szanowali takich rozwiązań.
Dziewczyny jednak bardzo się lubiły i Julka poważnie zaczęła rozważać opcję, by
wciągnąć przyjaciółkę w swoją tajemnicę. Zuza była o wiele bardziej dojrzała życiowo i mogła
coś poradzić. A przede wszystkim jako jedyna na świecie wiedziała o Karolu. O tym, kim jest dla
niej ten mężczyzna. Wspierała ich związek.
– Dziękuję ci, mamo. – Julka wypiła jeszcze dwa łyki herbaty. Zaraz potem poczuła, że
musi się natychmiast położyć. Zawroty głowy stawały się nie do wytrzymania. – Odpocznę
jeszcze chwilę – powiedziała. – Ale jutro już na pewno będzie lepiej.
– Też tak myślę i od razu zdradzę ci największą tajemnicę, którą pewnie Zuzka będzie
chciała ci przekazać. W szkole będzie bal! – zawołała mama z radością.
Julka nie była w stanie wskrzesić w sobie ani odrobiny entuzjazmu wobec tej dziwnej
wiadomości.
– Maturalny? – zapytała.
– A skąd! W podstawówce. Charytatywny wielki bal na rzecz szpitala. Przyjedzie
mnóstwo zamożnych ludzi z Krakowa, jacyś biznesmeni. Będą zbierać pieniądze. Impreza ma
być zorganizowana na naprawdę wysokim poziomie. Czegoś takiego jeszcze nigdy u nas
w mieście nie było. Wybieramy się razem z ojcem.
– Wy? – zdumiała się dziewczyna, aż jej się na chwilę przestało kręcić w głowie. – Do
dyrektora podstawówki na świąteczną imprezę? – upewniła się. – Przecież nie znosicie
wszystkiego, co on organizuje. Mało się naprosiłam przez tyle lat, żebyście mi dali chociaż jedną
tasiemkę na dekorację? – Stary żal znowu wrócił. Jako uczennica podstawówki uwielbiała pana
Adasia i wszystkie organizowane przez niego imprezy. A bardzo często rodzice nie pozwalali jej
w nich uczestniczyć.
– Och, przestań. – Dziś tak samo jak przed laty mama lekceważąco machnęła dłonią. –
Jesteś ponad to. To były tylko takie rozrywki dla plebsu. Ale bal to coś zupełnie innego. Ojciec
ma rację. Kiedyś dawno temu zamożne rodziny w taki elegancki sposób wprowadzały swoje
dorastające córki w świat. Pomyślałam, że może to nie było wcale takie głupie – dodała nieco
zawstydzona, że kręcą ją takie wydarzenia. – Poza tym należy ci się trochę przyjemności. Tak
ciężko pracujesz, przygotowując się do matury. Do tego jeszcze ten kurs w Krakowie. Pójdziesz
z nami.
Julka przymknęła oczy. To była straszna perspektywa. Ale jeśli chciała jutro wyjść
z domu, nie mogła dać po sobie poznać, co naprawdę o tym wszystkim myśli.
– Ojciec zaprosi ci do towarzystwa Leona – tłumaczyła dalej mama z coraz większą
swadą. – Poznasz go i na pewno ci się spodoba. Studiuje na pierwszym roku architektury.
Polubicie się. To przystojny chłopak i ma dostatecznie dużo centymetrów wzrostu, żeby można
było do niego włożyć świetne szpilki – roześmiała się jak z dobrego żartu.
Julka znowu zacisnęła powieki. Jak można oceniać ludzi w ten sposób?! Tak dobierać
w pary? To okropne.
Karol był od niej wyższy o głowę, ale to nie miało żadnego znaczenia. Nawet gdyby
sięgał jej do ramienia. Kochali się i bardzo dobrze rozumieli. Czuła się przy nim tak swobodnie.
Akceptował ją, choć wcale nie udawała lepszej, niż jest. Po prostu była szczera. To niesamowite
doświadczenie, na które w domu nigdy nie mogła liczyć.
– Kupię ci przepiękną sukienkę – mówiła dalej mama. – Ostatnio trochę schudłaś. Ale to
może nawet dobrze, będziesz mieć cudną talię. Już pogrzebałam w internecie, kiedy spałaś,
i znalazłam krawcową. Zarezerwowałam termin, bo podejrzewam, że teraz będzie tu miało
miejsce prawdziwe szaleństwo. Wszyscy zechcą coś kupić albo uszyć. Ja jednak byłam
pierwsza – dodała z satysfakcją.
– Oczywiście, mamo – z trudem powiedziała Julka, a pani Jarmużowa wzięła te słowa za
dobrą monetę. – Pozwól mi jednak – Julka wpadła na pomysł – że sama wybiorę sobie buty.
– Dlaczego? – Mama była trochę oburzona. Obuwie to przecież bardzo ważny składnik
każdej kobiecej kreacji. Ale córka sprawiała wrażenie, jakby nie miała zamiaru wtrącać się
w projekt sukni. To dobrze.
Nie należy naciskać za mocno – pomyślała.
Z trudem, ale zgodziła się na to ustępstwo, by Julka sama wybrała sobie jakieś szpileczki.
– Dobrze. – Kiwnęła głową. – Pewnie pójdziecie na zakupy razem z Zuzą – domyśliła
się. – Więc proszę cię, kieruj się raczej swoim gustem, bo ona będzie cię prowadzać po
najtańszych sklepach. A w tym akurat przypadku ojciec nie ma zamiaru oszczędzać.
– Zgoda, mamo. – Julka była już tak zmęczona tą bezsensowną paplaniną, że marzyła
tylko o tym, by matka choć na chwilę wyszła z pokoju. Zamknęła oczy, by dać do zrozumienia,
że jest zmęczona i chce spać, ale mama nie zwracała na to uwagi.
– Myślę, że będziemy mieć jakieś wyjątkowe miejsca – ciągnęła. – To na pewno będzie
kosztowało, ale to jeden z tych przypadków, kiedy warto wydawać pieniądze dla prestiżu. Prędko
taka impreza na pewno w mieście się nie powtórzy. Niech ludzie wiedzą, kto tu jest
najważniejszy.
Mówiła jeszcze długo, ale błogosławiony sen odciął jej córkę od tych wszystkich zdań,
które chciała wypowiedzieć. Minęło dziesięć minut, zanim pani Jarmużowa zorientowała się, że
nikt jej nie słucha. Julka śpi. Wyglądała tak słodko na puchatej poduszce, przykryta kołdrą
w poszewce, którą mama sama dla niej wybrała. Jak malutka dziewczynka.
Ma różowe policzki – uśmiechnęła się pani Jarmuż. – I pomalowane rzęsy. W sposób
wyraźny dochodzi do siebie, skora zaczyna ją cieszyć makijaż – pomyślała, a potem cicho
wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Była bardzo zadowolona ze swojej misji.
Rozdział 12

Karol szalał. Nie miał pojęcia, co zrobić. Od dwóch dni codziennie po zajęciach jeździł
do Jaworzynki i tam kręcił się niedaleko domu Julki. Podejmował sprzeczne decyzje. Kilka razy
już energicznie zmierzał w stronę furtki, zamierzając dobijać się do drzwi i żądać spotkania
z ukochaną. Ale na samą myśl, jak bardzo ona się zdenerwuje i jaką awanturę mogą zrobić jej
rodzice, cofał się. Potrzebowała teraz spokoju ponad wszystko. Musiał ją chronić. Ją i maleńkie
dziecko, które niespodziewanie pojawiło się w ich życiu.
Ciągle pisał do niej wiadomości. Palce zdrętwiały mu z zimna. A on bez końca pytał, jak
się czuje i kiedy będą mogli się spotkać.
Wreszcie dzisiaj wieczorem, kiedy już prawie całkiem zamarzł, wędrując po bocznych
uliczkach i ryzykując, że ktoś w końcu zainteresuje się tym, że jakiś młody mężczyzna kręci się
po okolicy wciąż tymi samymi ścieżkami, dostał od niej wiadomość:
Jutro o 18
Podała mu adres jakiejś kawiarni, którą natychmiast odnalazł w Google. Z radością
stwierdził, że piechotą to tylko kwadrans od jej domu, i szybko tam poszedł, żeby jutro nie tracić
ani chwili na lokalizowanie tego miejsca.
Kiedy wszedł do przytulnego ciepłego wnętrza, miał wrażenie, że zaraz się rozpuści.
Głowa mu pulsowała. Ogromnie przemarzł i był głodny. Usiadł, zamówił sobie herbatę zimową
z imbirem, miodem oraz cynamonem, a do tego dużą drożdżówkę. Niczego konkretniejszego
tutaj nie mieli. Same słodkości. Ale i tak ta spora porcja ciasta z serem trochę podratowała jego
siły.
Ucieszył się ogromnie z powodu planowanego spotkania i odpisał Julce długiego
esemesa, że bardzo tęskni i prosi, by dbała o siebie. Wspominała, że męczą ją mdłości. Zapytał
więc, czy czegoś nie potrzebuje, a kiedy zamówiła jogurt brzoskwiniowy i naleśniki
z borówkami, tylko się uśmiechnął.
Nie miał pojęcia, gdzie zdobyć takie rzeczy, ale postanowił, że jutro o osiemnastej na
pewno będzie miał je przy sobie.
Kocham cię – napisał na końcu. – Bardzo, bardzo cię kocham i nasze dziecko też.
Nie wiedział, że Julka, odczytawszy tę wiadomość, zalała się łzami i łkała aż do północy,
kiedy ból głowy oraz głód zmorzyły ją na tyle, że wreszcie zasnęła.
Rozdział 13

Czy można słowami opisać szczęście? Oddać jego zapach, smak, kształt, fakturę? Czy
może ono być czymś namacalnym?
Adam uważał, że tak. I sądził, że już na zawsze będzie mu się kojarzyło z chrupiącą
skórką pieczonej kiełbaski, gładkością kobiecego ciała, miękkim dywanikiem przywiezionym
kiedyś dawno temu z gór oraz zapachem płynu do podłogi, który czuł tuż pod policzkiem, kiedy
leżał, przytulając Jowitę z całej siły. A także ukłuciem drzazgi, która wbiła mu się w palec, kiedy
dorzucał drewno do kominka.
Zachowywali się, jakby znów byli nastolatkami. Dla niego nie było to niczym
szczególnym, ale fakt, że Jowita dała się porwać takim emocjom, napełniał go prawdziwą
radością. Znów była sobą. Tamtą radosną dziewczyną sprzed lat. Wydarzenia z przeszłości
wreszcie poszły w niepamięć.
Przyjechał do niej zaraz po pracy, a ona chętnie otworzyła mu drzwi. Pocałował ją już
w przedpokoju i niewiele potrzebowali, by pozbyć się ubrań i wylądować na podłodze przed
kominkiem. Jowita śmiała się dużo. Podejrzewał, że była trochę stremowana i to pozwalało jej
się odprężyć. Był dla niej bardzo czuły.
– Jesteś piękna – powtarzał. – Taka piękna i wspaniała. Jesteś też moja. Zawsze byłaś.
Nie wiedział, że te słowa, choć powinny rozgrzewać, tak naprawdę mrożą jej serce, bo
gdzieś jak echo wywoływały rezonans i wracały zupełnie innym głosem.
„Jesteś moja” – niosły się z oddali słowa Ignacego, ale odepchnęła je. Dała radę. W końcu
stała się przez ten czas dorosłą kobietą i mogła sama decydować o swoich uczuciach.
Otuliła się szlafrokiem, który przyniosła sobie z łazienki, maszerując do niej nago
i pozwalając, by Adam nacieszył się widokiem, na który czekał tak długo. Nie czuła się zbyt
pewnie w swoim czterdziestoletnim ciele. Ale z drugiej strony to przecież był tylko Adam. Jej
przyjaciel z dzieciństwa. Nie jakiś obcy facet, przy którym mogłaby się krępować.
Zawinęła się w miękki materiał, Adam pilnował, by ogień w kominku nie wygasł. Nie
wiedziała, jak długo jeszcze będzie można korzystać z tej przyjemności. Różne propozycje
regulacji krążyły między urzędami i cieszyła się, że na razie jest to możliwe.
A potem przynieśli z kuchni kiełbaski, bo nagle oboje poczuli się bardzo głodni. Na
patykach służących do podpierania kwiatków próbowali je opiekać na ogniu. Wychodziło im to
średnio, ale i tak ciepły posiłek okazał się przepyszny. Jedli, śmiejąc się i oblizując palce
z tłustego, słonego sosu. Potem Jowita zaparzyła herbatę.
Oparli się oboje o tył fotela i zapatrzyli w ogień.
Było dobrze.
W tym momencie naprawdę doskonale.
Przestały ją nagle dręczyć wszystkie wątpliwości. Tak, to był jej Adam. Człowiek, przy
którym umiała być spokojna. Pewnie z czasem także szczęśliwa. Jakaż to jest różnica spędzać
czas w ten sposób w porównaniu z samotnymi wieczorami poświęconymi tylko na pracę? Spora.
Pomyślała z niezwykłą śmiałością, że może nawet udałoby im się mieć jeszcze dziecko?
Kto wie? Kobiety po czterdziestce zachodzą teraz w ciążę. To już nic szczególnego. Może by
zdążyli?
To była zuchwała myśl. Niebezpieczna.
Czuła, że na wyciągnięcie ręki czają się dawne wspomnienia. Ale nie atakowały jej teraz.
Po prostu siedziały sobie daleko i z łatwością można było uwierzyć, że to już zamknięty rozdział.
Przymknęła oczy i wtuliła się w jego ramiona. Dobrze je znała. Niczego nie zapomniała
po tych wszystkich latach. W tym samym co zawsze rytmie biło jego serce. Miło też się patrzyło,
jak bardzo Adam jest szczęśliwy. Niektórzy ludzie naprawdę potrafią celebrować ten stan.
Udzielało jej się to uczucie i była mu za to rzeczywiście wdzięczna, bo sama nie umiała go
wygenerować.
Grzała się w cieple tego kominka i jego ramion. Było jej dobrze.
***
Wielu rodziców doskonale zna to uczucie, ale dla Lidki wciąż te sytuacje były nowe.
Godzina dziewiętnasta. Dziecko zjadło już kolację, ogląda sobie bajkę i powoli szykuje
się do snu. Zadanie odrobione, plecak spakowany. Spokój i ład.
Lidka myła właśnie naczynia, ciesząc się miłym wieczorem, a także perspektywą
odpoczynku, kiedy Kubuś już się położy. Wprawdzie nachodziła ją pokusa, żeby może jeszcze
trochę popracować, ale postanowiła, że dziś będzie dzielna i da sobie chwilę wytchnienia. To
niestety minus zawodów, które się wykonuje w domu. Lidka była dobra w swoim fachu i ciągle
dostawała nowe zlecenia. Potrzebowała też pieniędzy dla siebie i synka. Czasem zdarzało jej się
brać na siebie zbyt dużo, za każdym razem obiecywała sobie, że nigdy więcej. Ale potem
przychodziły kolejne potrzeby i następne propozycje. Teraz też zmagała się z dość krótkim
terminem, w jakim musiała dokończyć tłumaczenie angielskiej bajeczki.
Zakończyła mycie ostatniego kubka, wytarła go i schowała do szafki. Jednocześnie
podjęła decyzję, że odpocznie. Właśnie wzięła głęboki wdech, by sobie z ulgą westchnąć
i ucieszyć się na tę miłą perspektywę, gdy usłyszała głos Kubusia.
– O rany! Mamo, na jutro trzeba przynieść do szkoły czerwoną bibułę, trzy sztuki.
Specjalnie pofalowaną! I do tego słomki takie do picia.
Usiadła na krześle.
– Kuba, czemu mówisz mi o tym dopiero teraz? – zapytała. – Skąd ja ci to wezmę? Sklep
papierniczy już zamknięty, a w spożywczym może tego nie być. Słomki dałoby się zdobyć, ale
bibuły już nie.
– Wiem, zapomniałem – odparł rozbrajająco i to nie był pierwszy raz. – Ale to musi być
na jutro – dodał rozpaczliwie. – Bo pani wpisze mi minus.
Dla ucznia klasy drugiej wciąż to stanowiło poważne zmartwienie.
Lidka westchnęła. Musiała znaleźć jakieś rozwiązanie. I tak tym razem zadanie wydało
jej się nieco łatwiejsze do wykonania niż poprzednio. W październiku została zaskoczona
informacją, że należy przynieść liście, które się zasuszyło we wrześniu, włożyło między kartki
książki i właśnie będą potrzebne do jakiejś pracy plastycznej.
Nie dość, że Kuba przypomniał sobie o tym przed snem, kiedy już było ciemno, to
jeszcze Lidka nie wiedziała nawet, że należało to wszystko miesiąc wcześniej zrobić. Biegała
więc z latarką po parku, wybierała co ładniejsze liście, a potem prasowała je żelazkiem, żeby
wyglądały na w miarę podsuszone. Zeszło jej z tym zadaniem do północy.
Teraz jednak była już do tego stopnia wciągnięta w życie szkoły, że pierwsze, co zrobiła,
to zadzwoniła do mamy Łukasza, żeby zapytać, czy ona o tym wie i jak sobie poradziła.
– Jasne, mam to ogarnięte! – odparła wesoło kobieta. – Co więcej, wzięłam tej bibuły na
zapas, bo się domyśliłam, że jakaś mama zostanie bez towaru. Nic się nie martw, spakuję
Łukaszowi podwójną porcję. Mam też słomki do napojów.
– Jesteś bardzo kochana – odparła Lidka z wdzięcznością. Porozmawiały jeszcze chwilę
i rozłączyły się.
Poznawanie matek innych dzieci było wielką zaletą zarówno przedszkola, jak i szkoły.
Dzięki temu Lidka, która prowadziła dość samotne życie także ze względu na specyfikę swojej
pracy, czuła się częścią gromady. Nie była jedyną mamą wychowującą dziecko bez ojca
i poznała też wiele innych kobiet, które łączyły macierzyństwo z pracą. Wykonywały swoje
zajęcie w domu i zmagały się z podobnymi problemami. Już w zerówce stworzyły całkiem
sprawną grupę wsparcia.
Jeden problem został rozwiązany bardzo szybko. Gdyby jeszcze tak samo działało to na te
większe. Na przykład dotyczące Mariusza.
Lidka spojrzała na telefon. Ustawiła sobie w banku powiadomienia esemesowe, choć
musiała płacić za tę dodatkową usługę. Ale dzięki temu oszczędzała sobie codziennego
sprawdzania, czy pieniądze od Mariusza nadeszły. Wcześniej zajmowało jej to dużo czasu.
Ciągle musiała się logować, nigdy bowiem nie sposób było przewidzieć, kiedy Mariusz zechce
wpłacić kwotę, którą wyznaczył mu sąd.
Było jej przykro.
Tu nie chodziło tylko o finanse. Pracowała ciężko, ale radziła sobie. W razie potrzeby
byłaby nawet w stanie utrzymać syna sama.
Ale odbierała tę obojętność jako brak miłości i zainteresowania dzieckiem. Ciągle szukała
potwierdzenia, że nie jest tak źle. Mariusz coś jednak rozumie, stara się. Rozczarowywała się
wszakże dzień po dniu. Trudno było uwierzyć, że dziewięć lat temu mogła być tak zaślepiona.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, wyrywając ją z zamyślenia, i do mieszkania wszedł tata.
– Cześć, kochani! – zawołał radośnie od progu. – Przyszedłem sprawdzić, co u was,
i może załapać się na jakąś darmową herbatkę.
Kubuś podbiegł do niego i się przytulił.
– Dobrze u nas – odpowiedział dziadkowi.
– Dobry wieczór. Oczywiście, tato – uśmiechnęła się Lidka. – Zaraz ci zaparzę.
Kuba wrócił przed telewizor, bo był pochłonięty wątkiem zagadki rozgrywającej się
właśnie w jego ulubionym filmie.
Tata wszedł do kuchni.
– Co tam? – zapytał. – Martwisz się? – Natychmiast rozpoznał jej charakterystyczną
minę.
– Trochę tak. Czasem nawet bardzo dużo – odparła. Tata sporo o niej wiedział, jednak nie
wszystko mu mówiła.
Na przykład nie była w stanie przyznać się do swojego beznadziejnego uczucia, jakie
żywiła do dyrektora szkoły. Trochę wstyd tak się głupio zakochać. Jednak na Mariusza mogła się
pożalić.
– Powiedz mi – powiedziała, siadając naprzeciw niego przy kuchennym stole. – Jak
można być tak ślepym? Przecież mi mówiłeś, że to jest nieodpowiedzialny chłopak. I były
poszlaki, dzięki którym można to było zauważyć. Teraz zobaczyłabym to bez trudu. Te wszystkie
symptomy, ostrzeżenia, które mi życie wysyłało. Pamiętasz, jak raz się ze mną umówił
i czekałam na niego półtorej godziny, a on nawet nie dał znać, że się spóźni?
– Miał potem świetne wytłumaczenie – odparł tata.
– I co z tego? – oburzyła się. – Nie musiałam mu wcale wierzyć. Należało już wtedy
uciekać. Albo na weselu Agnieszki? Poszedł ze mną, a ciągle tańczył z Iwoną. Dlaczego ja to
wytrzymałam?
– Bo Iwona była twoją bliską przyjaciółką – wyjaśnił spokojnie tata. Wiedział, że po
fakcie wszystko jest łatwe do oceny, gorzej kiedy to się dzieje i nie zna się jeszcze przyszłości. –
Siedzieliście obok siebie, a Iwona przyszła sama – tłumaczył. – To wyglądało na przyjacielski,
uprzejmy gest wobec tej dziewczyny. Miałaś prawo uwierzyć.
– Nie musiałam się nabierać na te wytłumaczenia. Dziś bym tego nie zrobiła.
– Pewnie tak. – Kiwnął głową. – Ale wyłącznie dlatego, że masz doświadczenie. Dzięki
niemu.
– Nawet mnie nie denerwuj! – oburzyła się jeszcze mocniej. – Nie wierzę w te teorie, że
wszystko ma jakiś sens. Wkurza mnie to! Niech ten sens się trochę bardziej postara i objawi
w czymś dobrym, a nie ciągle tylko w kłopotach.
– Jesteś zmęczona? – zapytał tata. – Może bierzesz na siebie za dużo pracy?
– To nie chodzi o pracę – odparła szybko. – Daję sobie radę. Po prostu spotkałam go
w sklepie.
Aż w niej zagotowało na wspomnienie Mariusza spokojnie spacerującego między
alejkami. Zobaczył ją, ale nawet nie podszedł. Jak zwykle nie obchodziło, go co u dziecka.
– Ja nie wiem, jakim sposobem ten człowiek pracuje – powiedziała. – Skoro gdziekolwiek
się ruszę, zawsze się na niego natknę. Albo jedzie na motorze, albo siedzi na ławce. Włóczy się
gdzieś, pije piwo w ogródku kawiarnianym, biega. Takie ma niby wspaniałe ideały – dodała
gorzko. – Prowadzić spełnione życie, rozwijać się, a tak bardzo jest to niezgodne z tym, co
naprawdę robi. Krzywdzi dziecko.
Tata położył jej rękę na dłoni. Nic już nie powiedział i była mu wdzięczna za to, że jej nie
pociesza. Słowa i tak nie mogły tutaj nic pomóc. Mariusz był ślepy i głupi, a ona nie mogła
pozbyć się żalu. Nie tylko do niego, ale przede wszystkim do siebie, że tak się kiedyś nim
zafascynowała, taki wydawał jej się niezwykły. Zdrowo się odżywiał, opowiadał z niezwykłą
charyzmą o tym, jak to każdy człowiek sam może być kowalem swojego losu. Jaki mamy wpływ
na własne życie. I o tym, że on chce swoje zaplanować bardzo dobrze.
Na dziecko najwyraźniej nie było tam miejsca. Mariusz zdania nie zmienił, nawet kiedy
Kuba przyszedł na świat.
Tłumaczył, że on tego nie planował, został wrobiony.
Te okrutne i niesprawiedliwe słowa sprawiły, że serce Lidki zostało złamane, i to
w sposób trwały. Nie oszukała go! Jak w ogóle mógł tak pomyśleć?! Zabezpieczali się, ale coś
nie zadziałało. Takie rzeczy się zdarzają. Jednak oskarżenie w jego słowach mocno ją bolało
i sprawiło, że nigdy więcej przez te wszystkie lata nikomu nie zaufała. Niektórzy ludzie myśleli,
że z powodu dziecka jest sama. Ale to nieprawda. Ludzie wchodzą w nowe związki nawet
i z trójką dzieciaków.
Była sama, bo bardzo się bała.
Rozdział 14

Adam Roztocki właśnie intensywnie zastanawiał się, czy może zadzwonić. Trzymał
telefon w rękach i spoglądał to na aparat, to znów na zegarek. Była dziewiętnasta trzydzieści.
Dla młodej mamy to pewnie pora kładzenia dziecka spać, kąpieli i różnych innych
czynności. Tymczasem w szkole zebrała się właśnie spontanicznie grupa osób, które chciały
mocniej się zaangażować w organizację balu. Taki ścisły zarząd. Adam wiedział, że pozostanie
w tym składzie do końca. Podzielą między siebie prace i obowiązki, a potem się z nich bez
problemu wywiążą. Lubili to. Nie dopuszczali do tej zamkniętej grupy nikogo więcej.
Podejrzewał, że Lidka chciałaby tu być. Też lubiła znajdować się w centrum wydarzeń,
no i piastowała zaszczytną funkcję przewodniczącej rady rodziców. Powinna zostać
powiadomiona. Potrzebowali jej także z innego powodu. Miała naturalny dar projektowania
wnętrz. Adam wiele razy już się o tym przekonał, choć jej synek dopiero drugi rok chodził do
szkoły. Byłaby nieocenionym wsparciem przy pracach projektowych tej dość niezwykłej sali
balowej, której pomysł już sam w sobie był dość karkołomny.
Adam nigdy nie namawiał do działania ludzi, którzy tego nie lubili. Otaczał się raczej
tymi, którym zdawało się to sprawiać przyjemność. Bez względu na, to jak wiele czasem
narzekali, umiał odróżnić prawdziwą odmowę od zwykłego marudzenia. Lidka zawsze
angażowała się w sprawy szkoły całym sercem.
Podjął decyzję, po czym szybko nacisnął zieloną słuchawkę.
– Dyrektor? – zdziwił się tata, patrząc na wyświetlacz jej telefonu, gdzie dużymi literami
pojawiło się jego nazwisko. – O tej porze do ciebie dzwoni? Gdzie ten człowiek ma rozum? Olga
Borowska mówi, że to się kiedyś źle skończy, i powiem ci szczerze, jestem skłonny przyznać jej
rację – dodał.
– Och, tato. Może coś się stało?
– Faktycznie – zawstydził się trochę. – Różne sytuacje chodzą po ludziach. Odbierz, to
może być ważne.
Zdążyła na ostatnim sygnale.
– Dobry wieczór, pani Lidko – przywitał się z nią dyrektor. – Nie przeszkadzam?
– Nie – powiedziała. – Siedzę sobie właśnie z tatą. Kuba ogląda bajkę. Spokojny wieczór,
a takie nieczęsto mi się trafiają.
– To się dobrze składa – ucieszył się od razu. – Bo my tu właśnie mamy spontaniczne
zebranie w sprawie sali balowej. Może wpadłaby pani na chwilę skonsultować dekorację, a także
posłużyła nam swoją dobrą radą?
Tata, który wszystko słyszał, przewrócił tylko oczami. To miała niby być ta niecierpiąca
zwłoki sprawa, dla której Adam Roztocki wyciągał jego córkę z domu? Na dodatek późnym
wieczorem! Kiedy ona właśnie planowała trochę odetchnąć!
– Nie gódź się – powiedział bezgłośnie. – Odpocznij.
Ale ona nie była do tego zdolna. Żadnych szans. Kiwnęła głową, choć dyrektor nie mógł
tego widzieć, a potem szybko odparła:
– Będę za moment. Dajcie mi chwilę – rzuciła, po czym rozłączyła się.
– Dlaczego to robisz? – Tata nie mógł uwierzyć. – Cały ostatni tydzień pracowałaś do
późnych godzin nocnych. Myślałem, że chociaż dzisiaj po prostu sobie posiedzisz, obejrzymy
jakiś film albo w coś pogramy.
– Wiem, tato. Wiem, masz rację – powiedziała tylko i zaczęła biegać po mieszkaniu, żeby
odnaleźć klucze do samochodu, buty, kurtkę, zmienić bluzkę, odświeżyć się dezodorantem,
perfumami, poprawić makijaż, włożyć bransoletkę i naszyjnik pasujący do nowego koloru
ubrania...
– Ale czemu ty się tak stroisz? – Tata stał oparty o framugę drzwi i obserwował jej
poczynania.
Uświadomiła sobie, że nawet go nie zapytała, czy zostanie z Kubusiem, i teraz trochę
było jej głupio.
– Wiesz, będzie dużo ludzi – powiedziała wymijająco.
Nie odezwał się. Czy się domyślił? Miała nadzieję, że jednak nie. Było jej głupio, że tak
się zachowuje. Niczym nastolatka przed pierwszą randką.
Nic jednak nie mogła na to poradzić. Tak bardzo się ucieszyła, że on zadzwonił, aż
wszystko inne przestało się liczyć.
Rozdział 15

Państwo Jarmużowie jedli kolację. Julka zmobilizowała wszystkie siły, żeby zejść na dół.
Dzięki temu miała szansę jutro wybrać się do Zuzy, a przede wszystkim spotkać się z Karolem.
Tylko to trzymało ją w pionie.
Przygotowała się do kolacji z rodzicami jak do poważnej rozgrywki. Starannie się ubrała,
pomalowała i dobrze przemyślała, o czym mogłaby z nimi rozmawiać, żeby nie popełnić żadnego
błędu. Właściwie zachowywała się tak wobec nich, odkąd pamiętała. Może tylko na nieco
mniejszą skalę i raczej nieświadomie. Ciągle starała się udawać lepszą, bardziej doskonałą, niż
w rzeczywistości była. I nigdy, przenigdy nie mówiła o swoich prawdziwych uczuciach. Ale
dotąd nie zdawała sobie z tego sprawy. Wydawało jej się to naturalne, bo niczego innego nie
znała.
Dopiero kiedy poznała Karola, okazało się, że może być inaczej. Ma prawo mówić to, co
naprawdę myśli, śmiać się swobodnie, podejmować decyzje. A ktoś się interesuje jej opinią.
– Jeszcze tylko kilka tygodni – powtarzała sobie. – Wytrzymam.
Bez względu na to, co mówił Karol, bała się, że rodzice obarczą go odpowiedzialnością
za to, że ze sobą spali. Wykorzystają fakt, że Julka jest nieletnia.
– Dobry wieczór – powiedziała z uśmiechem, schodząc na dół.
– Witaj, córeczko. – Mama aż się poderwała z miejsca. – Cieszę się, że lepiej się czujesz.
– Ja też. – Julka kiwnęła głową, a potem pospiesznie podeszła do krzesła, bo znów
zakręciło jej się w głowie. Trochę się tym niepokoiła. Rano przeszukiwała dokładnie strony
w internecie. Było tam sporo o objawach ciążowych, ale jej przypadek wyglądał na jakiś
szczególny. Czuła się wyjątkowo źle. – Co dziś na kolację? – zapytała, marząc o chrupiącej bułce
z masłem. Takiej zwykłej, białej, ze sklepu, może jeszcze z żółtym serem. Na samą myśl
o żółtym serze poczuła się nieco lepiej. Taki świeżo pokrojony w plasterki, zwinięty w rulonik.
Zjadłaby chyba z kilogram.
– Mamy leczo – powiedziała w tym samym momencie mama, a Julce mdłości podeszły
do gardła. – Do tego smażoną kiełbaskę i sałatkę jarzynową.
Tata lubił takie tradycyjne jedzenie i widać było, że dziś matka spędziła w kuchni sporo
czasu, by sprostać jego oczekiwaniom.
– Nie mamy bułki? – zapytała Julka.
– Czy to nie jest przesada?! – zdenerwował się natychmiast ojciec. – Mama tak się
postarała. Przygotowała kolację, o jakiej wiele dzieci marzy, a ty grymasisz! – Zawsze ją
traktował jak przedszkolaczka. Wciąż używał słów, które pasowały do pięciolatki. Nie zauważył,
że dorosła. Zupełnie tego faktu nie brał pod uwagę.
– Przepraszam, tato – powiedziała odruchowo. – Tak tylko zapytałam.
– Oczywiście, nie ma sprawy. – Rozluźnił się. – Jasne.
Położył sobie kiełbasę na talerz, a ona na widok tłuszczu, który z niej wyciekał, prawie
zemdlała.
– Cieszę się, że jesteśmy wszyscy – mówił swobodnie Krystian, przegryzając kiełbasę,
której zapach unosił się nad stołem. – Najważniejsza jest rodzina. Zawsze to powtarzam. A my
trzymamy się razem i tak dobrze rozumiemy. Dziś jeden kolega w firmie mi opowiadał, że ma
taki ciężki kontakt z synem. Chłopak się buntuje. Ponoć nie chce iść na studia, chociaż też ma
całkiem fajne oceny. Tylko sobie wymyślił jakiś nowomodny rok przerwy, podobno żeby lepiej
poznać siebie i samemu zdecydować, co chciałby w życiu robić.
– Tym młodym ludziom teraz całkiem się w głowie przewraca – odpowiedziała pani
Jarmużowa. Też była oburzona. – Zmarnuje tylko dwanaście miesięcy i tyle – dokończyła
pewnym głosem.
– I to jeszcze pewnie na koszt rodziców. – Jej mąż kiwnął głową.
Julka posmarowała talerz keczupem i rozprowadzała po nim łyżkę sałatki jarzynowej,
udając, że je. Rodzice nie zwrócili na to uwagi.
– Ja wszystkim opowiadam, że my z naszą Juleczką to żadnych kłopotów nie mamy –
pochwalił się Krystian. – Widać, da się tak zrobić i wszyscy specjaliści, którzy mówią, że bunt
jest konieczny, żeby dziecko stanęło na własnych nogach, powinni zmienić zawód. Po prostu, jak
ma się z dzieckiem świetny kontakt, to ono nie ma potrzeby robić żadnych problemów.
Pokiwali oboje głowami, przyznając sobie nawzajem rację i jakby pieczętując swój
rodzicielski sukces. W oceanie zadowolenia pływali wspólnie, odurzeni tym uczuciem. Ślepi na
fakt, że obok nich siedzi córka, która ma poważne problemy, ledwo trzyma się na krześle, nic nie
zjadła i właściwie nigdy nie wypowiedziała się na żaden ważny temat. Nawet im nie przyszło do
głowy, żeby to było istotne.
– Czy sukienka może być niebieska? – zapytała pani Jarmużowa i wreszcie spojrzała na
Julkę. Jakąś częścią uwagi zarejestrowała brudny talerz i uznała za oczywiste, że córka podobnie
jak oni z apetytem zajada. – Pomyślałam, że biel będzie bardziej odpowiednia kiedyś, gdy
będziesz wychodzić za mąż. – Aż westchnęła na samo wyobrażenie tej wspaniałej uroczystości. –
Róż jest taki kiczowaty i w złym guście, za to jasny błękit może się okazać strzałem w dziesiątkę.
Julka kiwnęła głową. Nawet już nie miała siły mówić. W tym momencie najbardziej bała
się, że nie będzie w stanie wrócić do pokoju o własnych siłach. Zemdleje. Chociażby z głodu.
Nie zdołała przełknąć niczego, co było na dzisiaj przygotowane.
– To świetnie! – Mama ucieszyła się z jej zgody. – Bo ja właściwie złożyłam już
zamówienie. Krawcowa przyjedzie tutaj pojutrze, żeby wziąć miarę. Nie będę cię teraz włóczyć
po jakichś salonach. Dopiero co wyszłaś z przeziębienia i trzeba o ciebie dbać. Do balu musisz na
dobre wyzdrowieć, a jeszcze jesteś trochę blada.
Julce pot perlił się na czole, za to dłonie miała lodowato zimne. Miała wrażenie, że jeśli
zaraz nie dostanie bułki z serem, zacznie krzyczeć. Żołądek bolał ją niemiłosiernie. Ale
przyzwyczajenie, że nie mówi się o własnych potrzebach, a wszystko to, co dla niej istotne, jest
tutaj całkowicie nieważne, zamykało jej usta silniej niż cokolwiek innego. Karol tego nie
rozumiał. Nie wiedział, że to dzieje się automatycznie. Prawem długoletniego nawyku.
– Pójdę już się położyć – powiedziała. – Dziękuję za posiłek.
Te długie zdania mocno ją wyczerpały. Na kilka sekund przymknęła powieki i pomyślała
o Karolu.
Dam radę dla ciebie – z tym zdaniem w głowie wstała od stołu.
Potem w miarę prostym krokiem przeszła przez pokój. Dotarła do schodów, złapała się
barierki i zdołała dotrzeć na górę. Czynność, którą wykonywała od dzieciństwa wiele razy
dziennie, dziś okazała się prawdziwym wyzwaniem.
Padła na łóżko. Żołądek bolał ją z głodu. Dłużej już nie mogła tego wytrzymać. Musiała
poprosić o pomoc. Napisała do Zuzy:
Proszę cię, nie zadawaj pytań, ale pomóż mi. Kup jak najszybciej w delikatesach dwie
bułki i pół kilo żółtego sera pokrojonego w plasterki, a potem przemyć to do mnie jakimkolwiek
sposobem. Błagam cię, to ważne. Wszystko ci opowiem.
Pół godziny później, kiedy czuła się już jak na prawdziwych torturach, bo żołądek skręcał
jej się boleśnie z głodu, a w skroniach pulsowało, usłyszała jakby przez mgłę oburzony głos
swojej mamy:
– Ależ, Zuziu! Dziecko drogie! Jest już bardzo późno. Julka z całą pewnością śpi.
– Wiem, wiem. – Zaprawiona w bojach dziewczyna nie dała się zbić z tropu. – Ja
naprawdę tylko na moment. Mam coś dla niej. To książka – powiedziała, bo pani Jarmużowa
zapuściła wścibskie spojrzenie do torby, którą trzymała w rękach. – Zeszyt do angielskiego
i pluszak – powiedziała, pokazując wnętrze torby. – Wspólnie z koleżankami dla niej kupiłyśmy,
żeby szybciej wyzdrowiała.
– No dobrze. – Mama Julki nie była zadowolona, ale udało się ją trochę zmiękczyć. Bo
doprawdy było to wzorowe zachowanie młodzieży. Tyle się mówi o powszechnej obojętności
i znieczulicy. A tu proszę, dzieci starały się, by koleżanka wyzdrowiała. – Ale tylko na chwilę –
dodała, po czym zaprowadziła ją pod drzwi pokoju córki. – Sprawdzę, czy nie śpi.
Julka natychmiast usiadła na łóżku. Trochę zbyt gwałtownie. Zielone, fioletowe i czarne
płatki zaczęły fruwać wokół jej głowy. Ale uśmiechnęła się do matki jak zawsze.
– Wejdź.
Pani Jarmużowa wyraźnie miała ochotę zrobić to również, ale Zuza po prostu zamknęła
jej drzwi przed nosem.
– Co za niewychowana dziewucha! – mówiła potem na dole matka Julki do męża. – Niby
się stara, ale i tak jej nie lubię. Jest okropna.
Krystian tylko pokiwał głową.
– O nic się nie martw – pocieszył żonę. – Po maturze ich drogi się rozejdą. Julka pojedzie
do Krakowa, zacznie studiować architekturę, pozna innych przyjaciół.
– Nie wiem, skąd u niej ta skłonność do takich dziwnych ludzi – zaniepokoiła się nagle
pani Jarmużowa. – Ten chłopak z jego okropnym samochodem wcale mi się nie spodobał. A ona
siedziała mu przecież na kolanach – powtórzyła znów to, co ją najbardziej bolało. – W klasie też
ma o wiele fajniejsze dziewczyny niż Zuza. Choćby córka tych właścicieli stacji benzynowych.
Tacy zamożni ludzie, z klasą, fajna dziewczyna, bardzo ładna. Albo choćby i Anka Jarzębska. Jej
matka jest adwokatem i ma w Krakowie własną kancelarię.
– Każdy musi dorosnąć – powiedział pan Jarmuż. – Minie trochę miesięcy, zobaczysz,
Julka też zrozumie, co jest w życiu naprawdę ważne. Na przykład otoczenie. Ludzie.
***
Julka jadła ser. Nie miała pojęcia, że można doznawać takich emocji podczas tej zwykłej
czynności. Każdy plasterek po prostu rozpływał jej się w ustach. Żołądek przyjmował go
z wdzięcznością i po krótkiej chwili wreszcie przestał się tak okropnie skręcać. Skubała też
intensywnie bułkę, a ona łagodziła mdłości.
– Uratowałaś mi życie – powiedziała do Zuzy wprost.
– Nie mogę w to uwierzyć. – Przyjaciółka wpatrywała się w to wszystko z ogromnym
zdumieniem. Spełniła prośbę bez pytań. Różnie to bywa. Czasem trzeba trzymać wspólny front
przeciwko rodzicom. Ale teraz dotarło do niej, że ta sytuacja była naprawdę poważna. – Czy oni
cię głodzą?! – W gruncie rzeczy wcale to nie było aż takie nieprawdopodobne. Uważała
rodziców przyjaciółki za okropnych ludzi.
– Nie, nie! – zawołała Julka. – W domu jest mnóstwo jedzenia.
– Ale ty wyglądasz, jakby cię zamknęli w karcerze na jakąś pokutę! – zawołała Zuza
z oburzeniem, po czym odrzuciła na plecy swoje gęste, długie włosy.
– Bo ja nie mogę tego jeść – przyznała się Julka. – W sensie tego, co oni tutaj podają. Jest
mi strasznie niedobrze i kręci mi się w głowie. Mogę tylko to, co wchodzi. Wczoraj to był jogurt
brzoskwiniowy, ale nie mieliśmy. Dzisiaj to bułki z serem, których też nie było. Za to pieczone
kiełbasy i sałatkę jarzynową z majonezem. – Wzdrygnęła się.
– A nie możesz im po prostu powiedzieć, że chcesz czegoś innego? – Zuza zadała to
pytanie, ale właściwie nie oczekiwała odpowiedzi. Znała ją. – No tak. – Pokiwała głową. –
Współczuję. To jednak wydaje mi się trochę dziwne, że masz takie zachcianki... – powiedziała,
patrząc na nią uważnie. Trwała tak, a Julka się nie odzywała.
Zuza poczuła, jak robi jej się gorąco. Szybko skojarzyła fakty.
– Zakochałaś się – zaczęła wyliczać poszlaki. – Po raz pierwszy w życiu. A teraz nie
możesz jeść. Jest ci niedobrze i kręci ci się w głowie. O rany!
Julka poczuła łzy napływające jej do oczu.
– Nie płacz, dziewczynko. – Zuza podeszła do niej i przytuliła z całej siły. – To nie
koniec świata. Poradzicie sobie przecież.
Julka zaczęła płakać, zaciskając usta dłonią, żeby nie było tego słychać na dole. Ulga,
jaka na nią spłynęła, pokazała rozmiar dręczącego ją stresu. Tak bardzo potrzebowała takich
słów, przytulenia, odrobiny opieki, życzliwości.
– A co Karol na to? – zapytała Zuza. – Mam nadzieję, że cię nie zostawi z tym wszystkim
samej.
– Nie. – Julka szybko pokręciła głową, a potem otarła łzy. – Skąd. On jest bardzo
kochany. Problem leży gdzie indziej. Po prostu nie możemy o niczym powiedzieć rodzicom,
zanim nie skończę osiemnastu lat. Wiesz, jacy oni są.
– Tak, tak – potwierdziła Zuza. – To dobry pomysł. Zostało ci tylko kilka tygodni,
a potem już nic nie będą mogli zrobić. Nie martw się. Ja ci pomogę. Kupię jogurt, ogórki kiszone
i co tam jeszcze tylko przyjdzie ci na myśl.
– Jutro będę mogła do ciebie przyjść. – Julka wytarła nos, a potem opadła na poduszkę.
Resztę sera i drugą bułkę schowała pod łóżko na zapas. – Będę cię prosić, żebyś mnie kryła, bo
chciałabym się spotkać z Karolem. Ogromnie tego potrzebuję.
– A tu nie możesz?
– Oni nic nie wiedzą.
– Nie przyprowadziłaś go jeszcze do domu? – zdziwiła się znowu Zuza. – U nas Aleks
jest jak członek rodziny. Wpada, kiedy chce, je z nami, żartuje z moją mamą...
– Wiem – westchnęła Julka. – Też miałam zamiar go przedstawić. Ale Karol nie spodobał
się moim rodzicom. Jechaliśmy tu, chciałam im o wszystkim opowiedzieć, tylko że sprawy od
początku poszły bardzo źle.
– Tak myślałam, że coś się musiało złego wydarzyć – powiedziała Zuza. – Bo się nie
odzywasz i półsłówkami odpowiadasz na moje wiadomości.
– Przepraszam cię – powiedziała Julka. – Ale uwierz mi, w takiej sytuacji człowiek traci
głowę. Nie wiedziałam, co zrobić.
Zuza kołysała ją w ramionach.
– Wszystko będzie dobrze. Takie historie nie zawsze kończą się źle. Karol jest fajny. Ja
go bardzo lubię. Pomogę ci. Twoi rodzice mają kasę. Pewnie z jego strony też dostaniecie jakieś
wsparcie. Nie mówię, że to łatwe, ale też nie koniec świata. Tylko jak ty podejdziesz do
matury? – zainteresowała się nagle. – Który to miesiąc?
– Drugi.
– No to w maju będzie siódmy – szybko obliczyła. – Całkiem spory brzuch. Nie wiem,
czy pozwolą ci w ogóle chodzić do szkoły. Słyszy się o takich przypadkach, ale u nas dawno już
nie było. Pewnie są jakieś procedury.
– Nawet nie miałam czasu się nad tym wszystkim zastanowić – odparła Julka. – Szkoła
wydaje mi się teraz taka kompletnie nieważna. Jestem przerażona – przyznała się.
– Wierzę – westchnęła Zuza. Próbowała sobie wyobrazić, jak sama czułaby się na miejscu
przyjaciółki, ale wiedziała, że teoria to coś innego niż prawdziwe doświadczenie. – Faktycznie
przydałoby się teraz wsparcie twoich rodziców, ale na to raczej nie możesz liczyć.
Pozbawiła ją złudzeń. Julka bowiem mimo wszystko przez moment poczuła nadzieję, że
mogłaby o tym wszystkim porozmawiać z rodzicami. Bardzo teraz potrzebowała rady kogoś
doświadczonego. Zbyt wcześnie zaczęła się poruszać po terenie, o którym nie miała zupełnie
pojęcia. Biologia, która sprawiła, że jej ciało było gotowe do przekazania życia, nijak nie szła
w parze z psychiką i życiową dojrzałością. Pod żadnym względem nie czuła się gotowa, by
zaopiekować się małą istotą. Nie umiała nawet jeszcze zaopiekować się sama sobą.
– Powiem ci. – Zuza wyrwała ją z zamyślenia. – Że to ważne, byś pomyślała jednak
o nauce. Zwłaszcza teraz, kiedy jeszcze w miarę dobrze się czujesz. Nie będzie ci łatwo z małym
dzieckiem iść na studia, a bez zawodu trudno sobie poradzić. Nic o tym nie wiesz. Nigdy nie
zarabiałaś. Rodzice trzymają cię pod kloszem, ale na zewnątrz twojego domu świat jest zupełnie
inny i będziesz się musiała do niego przyzwyczaić. Podejrzewam, że nie unikniesz
wyprowadzenia się z tego miejsca.
Julka aż usiadła na łóżku i wyplątała się na chwilę z objęć przyjaciółki.
– Masz rację – powiedziała. – Nie wiem, jak mogłam wcześniej o tym nie pomyśleć. Bóg
spełnił moje prośby. Chciałam się stąd wydostać. Zdarzało mi się nawet prosić, że za wszelką
cenę. No to mam. Już się stało.
– To się zdarza. – Zuza próbowała sprowadzić rzeczy do bardziej realnych rozmiarów. –
Wiadomo, przy takim wydarzeniu każdy sobie próbuje tłumaczyć, szukać sensu, ale
najważniejsze, żebyś teraz o siebie zadbała. No i żeby to dziecko urodziło się zdrowe. Ja się na
tym kompletnie nie znam, ale tyle wiem, że stres w ciąży nie służy nikomu. Ani tobie, ani
maluszkowi.
– Jak to dobrze, że ja ciebie mam – powiedziała Julka. – Mogłabyś być moją mamą. Nie
wiem, jakim systemem dzieci są rozdawane po świecie, ale ja na pewno trafiłam do
niewłaściwego domu. Jestem do nich zupełnie niepodobna. Ani trochę się nie rozumiemy.
W żadnej sprawie. – Łza spłynęła jej po policzku. – Ani w kwestiach ważnych takich jak wybór
zawodu, ani jeśli chodzi o gust. – Spojrzała na swój pokój. Utrzymany był w tonacji biało-złotej
i te wszystkie błyszczące, przeładowane elementy doprowadzały ją zwykle do szału. – Nawet
jedzenie lubią inne – dodała. – Nie przepadam za ich znajomymi i wcale ich nie rozumiem –
wyliczała dalej. – Gdybym mogła, nigdy bym na bal nie włożyła niebieskiej szyfonowej sukienki
z koronkami, tylko czarną, prostą i bardzo wygodną. I raczej minimalistyczną. Kto wpadł na
pomysł, żeby mnie dać do takiego domu?
– Nie wiem. – Zuza pokręciła głową. – Ale chyba przyszedł czas, żebyś się z niego
wydostała.
– Jeszcze nie mogę. Muszę czekać do dziesiątego stycznia, ale po urodzinach wszystko
się zmieni. Ta osiemnastka będzie przełomowa. Matka planuje chyba jakąś niespodziankę, bo ani
słowem się na ten temat nie odzywają. Oczywiście nikt mnie nie zapytał, w jaki sposób
chciałabym przeżyć ten dzień. Nawet listę gości rodzice ustalają sami. Ale mnie tam nie będzie.
Ta myśl pojawiła się w jej głowie po raz pierwszy, ale kiedy się tam już znalazła, Julka
zrozumiała, że jest bardzo prawdziwa. I że właśnie w ten sposób wykona swój pierwszy
samodzielny krok ku niezależności. Na pewno nie pojawi się na niespodziankowym przyjęciu
urodzinowym przygotowanym przez mamę i tatę. Będzie wtedy gdzie indziej, choć naprawdę
teraz nawet nie potrafiła sobie wyobrazić gdzie. Była tylko zwykłą uczennicą bez żadnych
dochodów i z wąskim gronem przyjaciół.
– Idzie moja matka! – Julka szybko padła na łóżko, tak że Zuza aż drgnęła przestraszona.
– Skąd wiesz? – Spojrzała w kierunku zamkniętych drzwi.
– Rozpoznaję ją po krokach.
– Ja nic nie słyszę. – Zuza pomyślała, że to jakaś psychoza. Rzadko odwiedzała Julkę
w domu i teraz zaczęła rozumieć, skąd się brała ta nikła liczba zaproszeń. Kiedyś nawet miała
o to żal. Przychodziły jej do głowy takie głupie myśli, że może przyjaciółka jej się wstydzi. Teraz
do niej dotarło, że to Julka czuła się gorsza i nie chciała nikomu pokazywać swojego domu.
Pozornie pięknego, świetnie urządzonego.
Pani Jarmuż zapukała i zaraz potem weszła do środka.
– Jest już późno – powiedziała bez wstępów, po czym spojrzała z niechęcią na Zuzę. Nie
zdawała sobie sprawy, jak bardzo ta dziewczyna pomogła jej córce. I co mogłoby się stać, gdyby
nie jej odwiedziny. Julka odwróciła się. Nie chciała bowiem, by matka zauważyła, że płacze. –
Przecież ta dziewczyna śpi.
– Tak, tak, wiem. – Zuza wstała, nie dając się sprowokować. – Już idę. Zasiedziałam się
trochę. Przepraszam.
Ten pokorny ton zmiękczył nieco panią Jarmużową.
– No już dobrze – powiedziała. – Odprowadzę cię do drzwi.
Zuza poczuła, że to nie jest zwykła uprzejmość, lecz raczej chęć upewnienia się, że na
pewno gość wyjdzie.
– Dobranoc, córeczko. – Pani Jarmużowa zamknęła drzwi, nie czekając nawet na
odpowiedź córki. – Jak przygotowania do matury? – zapytała na schodach.
– Dobrze – odparła Zuza.
– Gdzie się wybierasz na studia?
– Nie wybieram się. Chcę zostać stylistką paznokci. Idę do szkoły policealnej. Właściwie
już mam klientki. Interesuję się tym – dodała entuzjastycznie. – Dużo teraz można się nauczyć
z internetu. Jak człowiek jest dobry w tym, co robi, to niekoniecznie musi mieć papier.
– Ach tak?! – Pani Jarmużowa cała się spięła.
Miała nadzieję, że te okropne teorie nie spodobają się przypadkiem jej córeczce. Może
jakaś zwykła Zuza mogła sobie iść do byle jakiej szkoły i potem całe życie wykonywać byle jaki
zawód. Ale przecież nie jej Juleczka. Ją matka wyobrażała sobie we wspaniałej pracowni
architektonicznej, pełnej przeszklonych ścian i nowoczesnych designerskich mebli. Ubraną
w wytworny kostium i wydającą polecenia przynajmniej dziesięciorgu pracownikom.
Właściwie to mogli jej z mężem załatwić. Wybudować pracownię, zatrudnić ludzi,
stworzyć drugą firmę podpiętą pod ich działalność. Jeszcze sobie to wszystko odpisać od
podatku.
Julka musiała tylko zdobyć dyplom. Nawet zlecenia mogli dla niej zdobywać, opierając
się na stworzonej już bazie klientów.
– Nasza Julka ma przed sobą zupełne inne perspektywy – powiedziała zdecydowanie.
Miała nadzieję, że ta okropna Zuza zrozumie, że nie do końca do siebie pasują. – Skończy
świetną uczelnię i będzie robić karierę.
– Oczywiście. – Dziewczyna powiedziała to takim tonem, że pani Jarmużowej zrobiło się
słabo. Jakby coś wiedziała. Ale nie zdążyła zadać żadnego pytania. Przyjaciółka córki pożegnała
się i poszła, nie obejrzawszy się ani razu za siebie.
A Aldona po raz pierwszy poczuła potrzebę, żeby spojrzeć tej dziewczynie w oczy. Coś
wyczytać. Ogarnęły ją złe przeczucia. Wszystkie wydarzenia ostatnich dni zaczęły kręcić się
wokół niej jak dowody w jakiejś sprawie, której nie znała. I za nic nie chciały ułożyć się
w logiczną całość.
Kochała swoje dziecko. Chciała dla niego jak najlepiej i teraz macierzyński instynkt
podpowiadał jej, że coś się dzieje. Jednak choć najbliższe dwie godziny spędziła z kubkiem
herbaty w dłoni, poświęcając ten czas w całości na rozmyślanie, nie doszła do żadnych
wniosków.
Prócz tego, że choć tak starannie już od samego przedszkola selekcjonowali córce grono
znajomych, choć ciągle podsuwali wartościowe towarzystwo, to Julka i tak lgnęła do jakichś
dziwnych ludzi.
Ten chłopak, któremu siedziała na kolanach, najbliższa przyjaciółka. To wszystko były
osoby, które ściągały ją w dół, i naprawdę pani Jarmużowa nie miała już zupełnie pomysłu, jak
mogłaby to zmienić. Trzymali ją bardzo krótko, narażając się na dziwne komentarze znajomych
i nauczycieli. Starali się ingerować w każdą decyzję i każdy krok. Wkładali w to mnóstwo
wysiłku, a i tak oboje odnosili wrażenie, że dziecko wymyka im się z rąk. Okropne uczucie.
Rozdział 16

Atmosfera na sali gimnastycznej była tak radosna, jakby bal właściwie już miał miejsce.
Dyrektor podzielił wszystkich chętnych, którzy chcieli się zaangażować w organizację tego
wydarzenia, na grupy. Każda z nich miała swoje zadanie do wykonania. Leżeli teraz na tej
wielkiej podłodze na poduszkach przyniesionych z sali pierwszaków. Mieli przed sobą ogromne
płachty szarego papieru i tworzyli projekty poczęstunku, atrakcji, oraz zabezpieczeń typu szatnia
czy toalety, a także organizacja ruchu, parking, formalności, zaproszenia, obsługa mailowa.
Planowali cały przebieg imprezy. Licytacje, muzykę oraz dekoracje. Mnóstwo pracy.
Grupa najbardziej tęgich głów i zaufanych ludzi dyrektora siedziała z boku i debatowała
nad budową sali balowej. Jowita odmówiła przyjścia do szkoły, co Adama zabolało. Nigdy nie
uczestniczyła w planowaniu takich wydarzeń. Sądził, że teraz to się zmieni. Pewnie naiwnością
było jednak oczekiwać, że stanie się to z dnia na dzień. Trochę jednak szkoda. Brakowało mu jej.
Sam do wszystkiego zabierał się z ogromnym entuzjazmem. Jeśli wpadł na jakiś pomysł,
natychmiast wprowadzał go w życie. Z pewnym trudem dostosowywał się do rytmu osoby, która
podchodziła do tego zupełnie inaczej. Z dystansem, wolniej, bardziej rzeczowo.
Siedząc na podłodze wśród grona osób myślących podobnie jak on, po raz pierwszy
próbował sobie wyobrazić, jak ten związek będzie wyglądał w praktyce. Kiedy już przejdą etap
wieczornych spotkań i radości z tego, że w ogóle są razem. Czy Jowita kiedykolwiek do niego
tak prawdziwie dołączy?
Liczył, że to się jednak stanie, i nawet już ją sobie wyobraził na miejscu, gdzie siedziała
teraz Lidka. Na poduszce imitującej przekrojonego arbuza, uśmiechnięta, z błyszczącymi oczami.
Uśmiechnął się wobec tej wizji tak promiennie, że Lidka aż zmrużyła oczy
i odpowiedziała tym samym. Miał ochotę pomachać rękami i powiedzieć: „Nie! To nie do pani”.
Nie chciał bowiem, by go źle zrozumiała. To jednak byłoby niegrzeczne. Szybko się więc
opanował.
– Taką metalową konstrukcję możemy zrobić – mówił tymczasem pan Franek, jeden
z miejscowych właścicieli firm budowlanych. – Ale to będzie naprawdę dużo kosztowało. Jeśli
ma być solidne, dawać gwarancję, że w razie opadów śniegu albo jakieś wichury nie zerwie nam
się w powietrze, trzeba kasy. Muszę sprowadzić materiały, odpowiednio wcześniej zabetonować
kotwy. Już właściwie pasowałoby to robić. Czy macie na to fundusze? Co powiedziała pani
burmistrz?
– Zaraz do niej zadzwonię. – Adam ucieszył się z tego pretekstu i zerwał się z kolan. –
Jaki my mamy budżet na całą imprezę? – zapytał, kiedy już się serdecznie przywitali.
– Z mojej strony bardzo niewielki – odparła. – Wiesz, że nigdy nie wpisuję świąt w żadne
plany. Mam w grudniu premie dla pracowników i tyle. Nie wykopię teraz pieniędzy spod ziemi.
Nie znoszę takich spontanicznych inicjatyw! – zawołała.
– Wiem, kochana – zaczął ją szybko uspokajać. – Wiem – powtórzył. – Ale przecież nie
urządzimy balu bez pieniędzy. Nie mogę tego w całości przerzucić na szkołę ani na rodziców. Co
powiedział na ten temat Ignacy? Jak on sobie to wyobraża?
Jowita przez chwilę milczała. Znów słyszała głosy z dawnych czasów, a przed oczami
przesuwały jej się obrazy. Wystarczył dźwięk jego imienia. Wiedziała, że Adam to dobrze zna.
Oboje ciągle byli niewidzialną siłą przenoszeni w przeszłość. Do czasów dzieciństwa. Teraz też
się to stało.
Adam niepotrzebnie pytał. Dobrze się znali. Bardzo dobrze. Łatwo było przewidzieć,
jakie kto z nich podejmie decyzje.
– Ignacy nigdy nie był skąpy. – Dyrektor szkoły sam sobie odpowiedział. Nie czekał na
Jowitę. – Jeśli coś takiego wymyślił, na pewno jest przygotowany. I to świetnie.
– Tak – przyznała mu rację. – Napisał o tym w mailu do sekretarki. Nie chciałam z tego
korzystać. Wydawało mi się, że damy sobie radę. Zrobimy imprezę tanim kosztem na sali
gimnastycznej. Ale ty oczywiście musisz wymyślać cuda. Nie podoba mi się ten pomysł, żeby to
robić na taką skalę. Wszystko może pójść nie tak.
– Wiem, kochana – powtórzył, maszerując po szkolnym korytarzu. – Ale zrozum,
przecież nie mogę powiedzieć ludziom, że to będzie tylko dla wybrańców. Samych znajomych
mam tak dużo, że oni się nie pomieszczą. A gdzie jeszcze zaproszeni goście? Nie da się.
– Oczywiście, że się da – powiedziała. – Trzeba tylko zacząć mówić ludziom „nie”.
Stawiać granice. To normalne, że niektóre rzeczy nie są dla wszystkich. Charytatywne bale
odbywają się od lat i zawsze były przeznaczone dla najzamożniejszych ludzi. Takie życie. Nie
ma w tym nic złego, że podchodzi się do niego realnie – westchnęła. – No tak – powiedziała,
rezygnując z dalszego tłumaczenia. – Chyba nie powinnam tego oczekiwać.
– To źle? – zapytał. Czuł się niezrozumiany i odrzucony we wszystkim, co było dla niego
najważniejsze. Jak kiedyś w dzieciństwie. Zawsze musiał iść na kompromisy i ciągle się starać,
by zdobyć jej akceptację.
– Nie. To nic złego – odparła nagle, zaskakując go. – Zrób, jak uważasz – dodała. –
Prześlę ci kopię tego maila. Będziesz odpowiedzialny za budżet. Wiem, że podejdziesz do tego
rozsądnie i się zmieścisz. To mi wystarczy. W tym zakresie nic ci nie można zarzucić.
Faktycznie Adam przy całym swoim idealizmie nigdy nie wpadał w kłopoty finansowe.
Umiał liczyć i pewną ręką prowadził zarówno szkołę, jak i swoje prywatne wydatki.
– Dziękuję ci – odparł radośnie, natychmiast rejestrując całym sobą wszystko to, co dobre
w jej wypowiedzi. Właściwie pierwszy raz stanęła w ten sposób po jego stronie i to była
wspaniała wiadomość. Oznaka zmiany, której od tak dawna pilnie wypatrywał.
Wbiegł na salę gimnastyczną z nową dawką energii. Szybko odczytał w telefonie maila
od Jowity i zaczął dzielić kasę. Teraz prace poszły o wiele szybciej. Pieniądze dodały realności
wszystkim pomysłom. Lidka dostała budżet na dekoracje i mogła realnie zacząć się zastanawiać,
co zrobić. Chodziła krok w krok za Adamem i notowała wszystko, co mówił i ustalał z innymi.
Dyrektor był w takiej euforii, że przychodziły mu na myśl same świetne pomysły. Bała się
jednak, że ich nie zapamięta. Ona potrafiła je prawidłowo rozszyfrować, nawet kiedy powiedział
tylko pół zdania. Bardzo dobrze go rozumiała.
***
Dziadek spokojnie drzemał przed telewizorem. Był zadowolony i przekonany, że dobrze
zajmuje się wnuczkiem. Wykąpał go, pozwalając mu długo moczyć się w pianie, oraz sprawdził,
czy woda cały czas ma odpowiednią temperaturę. Potem przypilnował, by Kuba starannie się
wytarł, włożył ciepłą piżamkę, skarpetki i pobiegł do łóżka. Wygładził mu prześcieradło,
przykrył kołdrą, a wcześniej nakarmił i podał syrop. Po półgodzinnym czytaniu bajki chłopiec
zasnął.
Dziadek przeszedł do drugiego pokoju i włączył sobie swój ulubiony program Ninja
Warrior. Obserwował, jak wysportowani mężczyźni robią niesamowite rzeczy. Nawet sobie nie
próbował wyobrazić, jak to możliwe wisieć tak długo na jednej ręce i nie wpaść do wody. To go
fascynowało.
Jednak podczas długiej przerwy reklamowej uwaga mu odpłynęła i nawet nie zauważył,
kiedy zasnął.
Tymczasem Kuba się obudził. Wyszedł z łóżka i wdrapał się na parapet okienny w swoim
pokoju. Czekał na mamę. Zawsze tak miał, że prawdziwie zasypiał dopiero wtedy, kiedy była już
w domu. Czuł się z nią połączony w niezwykły sposób.
Kochał dziadka i lubił z nim być, ale mama stanowiła dla niego cały świat. Rzadko
wracała późno. Najczęściej przez szybkę w drzwiach widział delikatne światło padające z salonu,
gdzie pracowała. Jeśli nawet przebudził się w nocy, to widząc tę poświatę, od razu zasypiał
bezpieczny, że wszystko jest w porządku.
Teraz jednak mamy nie było i Kuba zdawał sobie sprawę, że przewracanie się z boku na
bok nic nie da. Nie martwił się. Po prostu siedział sobie z poduszką na kolanach, do której
przytulał się od czasu do czasu, i czekał.
Przy okazji tworzył w głowie list do Świętego Mikołaja. Dość długi, więc na razie nie
chciało mu się go pisać, tylko wysyłał go w myślach.
Drogi Mikołaju – tak zawsze zaczynał. – Przynieś mi w tym roku pana Adasia dla mamy.
Tylko się nie pomyl i zrób to dobrze. Nie tak jak w przypadku Łukasza, który poprosił w zeszłe
święta o brata, bo chciał z nim grać w piłkę, układać klocki Lego i budować świat w Minecrafcie.
Tymczasem dostał, i to w samą Wigilię jakiegoś maluszka, który przez całe święta ciągle płakał.
Przez to nikt nie miał na nic czasu. Nie było nawet ciasta, a potem przez wiele tygodni ze szkoły
odbierała go babcia. A mama nie miała się siły z nim bawić, bo ten nowy brat płakał nawet
w nocy. Okropna pomyłka.
Dlatego w tym roku Łukasz dokładnie wypisał, że chce już tylko konsolę Nintendo.
Określił jej rodzaj, kolor i nawet zmierzył u kolegi linijką wymiary, żeby nie było żadnych
wątpliwości. Zaufanie do Świętego Mikołaja nieco podupadło, bez względu na to, czy rację mieli
koledzy, którzy twierdzili, że to rodzice, czy też – jak ciągle sądził Kuba – była w tym siła
nadprzyrodzona. Nauczył się już tej ostrożności, która nakazywała uważać w kontaktach z tym
potężnym sprzymierzeńcem dzieci.
Niech to będzie dobrze zrobione – zwrócił się w stronę nieba. – Prawdziwy pan Adaś.
Żeby moja mama była szczęśliwa.
Naprawdę nie chciał żadnych zabawek ani nowych rzeczy. Nawet tej konsoli, którą miało
tak wielu kolegów w jego klasie. Był mały, ale już wiedział, jak odróżniać rzeczy ważne od
drobiazgów.
Nagle drgnął, bo zobaczył samochód dyrektora parkujący pod ich blokiem.
***
Chwilę wcześniej rodzice powoli zaczynali rozchodzić się do domów. Niektórzy jeszcze
zostali, ale spora grupa ubierała się już i żartując oraz pokrzykując na siebie nawzajem, zmierzała
w stronę samochodów.
Lidka też uznała, że czas się pożegnać. Miała ochotę jeszcze zostać. Wcale nie chciało jej
się spać, ale wiedziała, że Kuba nie lubi, kiedy zbyt długo nie ma jej w domu. Włożyła więc
kurtkę.
– Przepiszę to wszystko na czysto – powiedziała do Adama Roztockiego, wskazując na
swoją kartkę. – Cała masa świetnych pomysłów.
– Dziękuję, pani Lidko – odparł. – To bardzo pomocne. Odprowadzę panią do auta –
dodał, widząc, że inni rodzice zmierzają już grupkami w tamtą stronę.
Wyraźnie się ucieszyła i Adam zaczął się zastanawiać, czy wszystko jest aby w porządku.
Czy na pewno ta relacja wciąż trzyma się zawodowych i przyjacielskich granic. To się zdarzyło
już drugi raz tego wieczoru.
Odnosił wrażenie, że Lidka reaguje na jego gesty inaczej niż zawsze. Kilka razy w życiu
już się z tym spotkał i dawno obiecał sobie, że nigdy nie będzie wysyłał w stronę żadnej kobiety
fałszywych sygnałów. Nie da nadziei. Zwłaszcza samotnej mamie.
Jego serce było zajęte i w tej kwestii nic nie miało się zmienić.
Był dorosłym mężczyzną, świadomym tego, że nieźle wygląda. Jest opiekuńczy i mógłby
stworzyć z kimś dobrą rodzinę. Dla wielu był niezłym kandydatem na brakującego tatę, męża czy
partnera. Ale on tego nie szukał i liczył na to, że ta informacja jest powszechnie znana w mieście.
Daje mu bezpieczeństwo.
Od czasu do czasu jednak ktoś zaczynał wobec niego odczuwać więź bliższą, niżby
chciał. Miał nadzieję, że to nie spotka Lidki. Bardzo lubił tę dziewczynę i jej synka. Żałował
teraz, że spontanicznie zaproponował jej to odprowadzenie. Dla niego takie gesty były czymś
normalnym. Uprzejmością i życzliwością. Jednak faktycznie ktoś mógł je zrozumieć inaczej. Nie
chciał się teraz wycofywać jak gbur, ale postanowił sobie, że będzie na przyszłość bardziej
czujny.
Droga do auta mu się dłużyła i z ulgą przyjął fakt, że wreszcie do niego dotarli. Lidka
wsiadła, a on się odwrócił. Jednak po kilku krokach usłyszał kilkakrotnie powtarzający się
dźwięk rzężącego silnika, który za nic nie chciał zastartować.
O nie! – pomyślał, ale odwrócił się. Było bardzo zimno. A to niesprzyjająca pogoda dla
niektórych samochodów. Auto Lidki widziało już wiele wiosen i w sposób wyraźny odmawiało
posłuszeństwa. Dziewczyna odsunęła szybę i spojrzała na niego bezradnie.
Podszedł więc bliżej.
– Pewnie akumulator – podpowiedział. – Proszę się nie martwić. Jutro rano kogoś
znajdziemy i podładujemy. A teraz zawiozę panią do domu.
Nie mógł postąpić inaczej.
Ucieszyła się. Los najwyraźniej sprzeciwiał się planom Adama. Mężczyzna podejmował
co kilka minut nowe postanowienia, że będzie się trzymał na dystans, i bardzo pilnował, by nie
przekraczać granic, do czego miał naturalną skłonność, a tymczasem czynił kolejne gesty
bliskości.
„To się kiedyś źle skończy” – mawiała ciągle matematyczka. Jednak przez lata jakoś mu
się udawało. Miał nadzieję, że teraz też tak będzie.
Wsiedli do jego auta. Szybko włączył ogrzewanie, a potem wyjechał z głębokiej koleiny
w śniegu, wyjeżdżonej przez wiele samochodów rodziców i nauczycieli.
– Pamięta pan, gdzie mieszkam? – zapytała.
– Tak – odparł. – Odwoziłem raz Kubusia, jak pani zachorowała.
Rzeczywiście tak było i to wspomnienie sprawiło, że zrobiło jej się ciepło na sercu.
W jakiej szkole jest jeszcze dyrektor, który potrafi prywatnym samochodem zawieźć dziecko do
domu, tylko dlatego, że zarówno jego mama, jak i dziadek padli na tę samą okropną grypę
żołądkową?
A on nie tylko podrzucił Kubusia, lecz także zrobił w sklepie podstawowe zakupy
i przygotował dla chorych herbatę. Potem jeszcze siedział półtorej godziny z dzieckiem, zanim
przyjaciółka Lidki skończyła pracę i przyjechała na odsiecz.
Dziewczyna pielęgnowała te wspomnienia, chociaż i bez nich uczucie rozwijało się w niej
z ogromną prędkością.
– Jest pan niezwykły – wyrwało jej się. Późna pora sprzyjała takim zwierzeniom. W aucie
było przytulnie i cicho grało radio. Brzydka pogoda na zewnątrz zdawała się nie mieć dostępu do
tego miejsca.
Lidka patrzyła na dłonie Adama zaciśnięte mocno na kierownicy. Jechał pewnie, nie
szarżował, ale też nie wlókł się za innymi samochodami. Miał na sobie koszulę i ciepłą
marynarkę. Kurtkę rzucił na tylne siedzenie. Pachniał dobrymi perfumami. Wyobrażała sobie, jak
musi być przyjemnie móc go dotknąć, mieć blisko.
Droga do domu minęła im stanowczo zbyt szybko.
Adam milczał, co było dla niego zupełnie niezwyczajne. Pomyślała, że może też
przeżywa mocne emocje, których nie chce ujawniać. Jak ona.
Dotarli na miejsce, a on wysiadł, by jej otworzyć. Odruchowo. Nie zastanowił się nad
tym. Zawsze tak działał. Tym razem jednak to było o jeden krok za dużo. Nie musiał przecież
tego robić. Wystarczyłoby, żeby ją podrzucił, a ona sama dałaby sobie radę.
Ale oczywiście podał jej rękę. Zachwiała się na śliskim chodniku i znaleźli się bardzo
blisko siebie. Potem wszystko potoczyło się samo.
Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Co za dziwny impuls nią pokierował. Tęsknota
samotnego ciała czy może to uczucie, które już nie mogło wytrzymać ciągłego trzymania
w sekrecie? Nikomu nieujawnione zapragnęło nagle wydostać się na zewnątrz.
On tylko popatrzył jej w oczy. Wszystko trwało bardzo krótko. Zanim ktokolwiek się
zorientował, Lidka przysunęła głowę i pocałowała go.
Tak. To było dokładnie tak przyjemne, jak sobie to wyobrażała. Miał miękkie, trochę
szorstkie usta, pachniał kawą, którą zawsze wieczorami wypijał, siedząc do późna przy różnych
projektach. I choć był zaskoczony, to odpowiedział i też zaczął ją całować. Trwało kilka sekund,
zanim się od niej oderwał. Jakby także tego pragnął.
Niestety zaraz potem oprzytomniał, odskoczył na bok i zaczął gwałtownie oddychać.
– Lidka, bardzo cię przepraszam! – powiedział zachrypniętym głosem. – Ja jestem
w związku. Zresztą sama wiesz, jaka jest moja sytuacja. Nie chciałem...
Przerwała mu niecierpliwym ruchem dłoni. Nie była w stanie znieść ani słowa więcej.
Z trudem powstrzymała łzy, które napływały jej do oczu, palące niczym żrący kwas. Nigdy
wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła. Uczucie upokorzenia było dojmujące.
– To moja wina – powiedziała szybko. – Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Jeśli możesz,
zapomnij, proszę.
Odruchowo przeszli na „ty”, jakby pocałunek przełamał wszelkie bariery. Już i tak
wiedzieli, że od tej pory nic nie będzie jak dawniej.
– Ja absolutnie nie chciałem... – zaczął się tłumaczyć. – Jeśli wysyłam ci złe sygnały... –
zacinał się jak nigdy. – To moja wina...
– Nie – powiedziała stanowczo. – Proszę, zapomnij – dodała. – Niech to niczego nie
zmieni w naszych stosunkach. To tylko taka głupota. Nic poważnego. – Machnęła dłonią, żeby
podkreślić, jaka to w gruncie rzeczy błahostka.
– Naprawdę? Serio?!– upewniał się. Spróbował spojrzeć jej w oczy, ale po ciemku nie
było to takie łatwe. A poza tym odwróciła już głowę.
– Tak oczywiście! – zawołała lekko. – Proszę cię, zapomnij. Chcę dalej pracować
w radzie rodziców i żebyśmy się dobrze rozumieli. Jak przyjaciele – podkreśliła.
– Dobrze – zgodził się.
Wydawało jej się, że odetchnął z wielką ulgą. I ta ulga zapiekła jeszcze bardziej niż
poprzedni ból odrzucenia. Lidka wbiegła na swoją klatkę schodową, po czym usiadła na
pierwszym stopniu. Skuliła się i objęła ramionami. Tak źle nie czuła się jeszcze nigdy w życiu.
***
Tymczasem w mieszkaniu jej synek z radości zatarł dłonie.
No i proszę! – pomyślał. – Jak to się Święty Mikołaj potrafi spisać! Jeszcze nie zdążyłem
do końca poukładać swojego listu. Nie napisałem nawet jednego słowa, a tu już taki skutek!
Pocałowali się! Wprawdzie krótko, ale Kuba widział to bardzo wyraźnie. Pan dyrektor
osobiście odwiózł mamę własnym autem, a potem się pocałowali.
Chłopiec wskoczył do łóżka. Pomyślał, że właściwie już nawet nie potrzebuje, by mama
koniecznie go przytuliła przed snem. I bez tego czuł się szczęśliwy. Wyobrażał sobie, jak jutro
będzie się uśmiechała, śpiewała przy śniadaniu, jaka będzie radosna. Jak zawsze, gdy widziała
pana Adama. Może całkiem zapomni o tacie?
Kiedyś dziadek powiedział mu, że przyjdzie taki moment, że ojciec Kuby zmądrzeje.
Zrozumie, co stracił, opuszczając swoją rodzinę, i wróci do nich. Ale chłopiec wcale tego nie
chciał. Tata był niesympatyczny, nerwowy i zawsze zajęty. Zupełnie się nim nie interesował.
W czasie rzadkich wizyt, kiedy trzeba go było odwiedzić, opowiadał jakieś nudne rzeczy
o zdrowym jedzeniu i zabierał Kubę na swoje treningi, podczas których chłopiec siedział sam
pod ścianą i patrzył, jak wielcy mężczyźni pocą się i sapią na różnych urządzeniach. Nigdy nie
dostał lodów ani cukierka. Tata nie lubił się z nim bawić ani grać w planszówki. Był niemiły.
Kuba wcale nie chciał, żeby ktoś taki z nimi zamieszkał na stałe. Widział też, że mama
przy ojcu zawsze jest spięta i robi się tak samo nerwowa jak on. Gdyby się tym zaraziła trwale,
życie w domu stałoby się bardzo trudne. Kuba nic nie czuł do tego obcego właściwie mężczyzny
i nigdy nie płakał, kiedy odwołał on swoją wizytę. To mama zawsze się tym przejmowała.
Za to uwielbiał pana Adasia i na samą myśl, że mógłby z nimi zamieszkać, czuł się
równie szczęśliwy jak mama. Dziś zasnął z pięknymi obrazami pod powiekami. O pełnej
radosnej rodzinie, która być może spędzi razem nawet już te najbliższe święta. W jego dziecięcej
wyobraźni nie było żadnych granic.
Rozdział 17

Julka była drobnej budowy i niższa od Karola, ale kiedy wpadła w jego objęcia, zachwiał
się. Mało brakowało, a byłby się przewrócił.
– Też się stęskniłem! – zawołał i mocno ją uściskał. – Dziewczyno, ja tego dłużej nie
wytrzymam. Musisz się ze mną widywać.
– Tylko parę tygodni z malutkim hakiem – odparła. Rozsunęła mu kurtkę i wtuliła się
w ciepły, miękki sweter opinający jego pierś. – Damy radę – powiedziała. – Obiecuję, że po
mojej osiemnastce wszystko się zmieni.
Słyszał to wiele razy. Kiedy stała obok niego, łatwo było mu uwierzyć, że czas szybko
minie, a potem będą mogli już robić to, co sami zdecydują. Jednak kiedy znikała w domu i nie
miał z nią kontaktu, zamartwiał się do szaleństwa.
– Na pewno nic się nie zmieniło? – zapytał. – Przecież idą święta, jak by na to nie patrzeć,
Bożego Narodzenia, czyli momentu, kiedy ludzie celebrują, że dawno temu urodziło się dziecko.
My też będziemy mieć dziecko – dodał cichutko. – Czy to nie wydaje ci się symboliczne?
– Tak – odparła gorzko. – I też nas nie zechcą go przyjąć. Kto wie, gdzie ja będę rodzić?
W stajni nie, bo już ich tutaj właściwie nie ma. Ale że nie będziemy mogli znaleźć miejsca, to
wielce prawdopodobne. Jak widać, czasy się w ogóle nie zmieniają.
– Co ty mówisz, moja dziewczynko?! – oburzył się. A potem wziął jej małą dłoń w swoją
dużą rękę i zaczął całować każdy palec. – Masz mnie, a ja na to nie pozwolę. Nie zgromadziłem
jeszcze tyle kasy, co twój ojciec, ale też potrafię zarabiać. Nie jestem też zupełnie sam na
świecie. Mam rodzinę. Mój tata przyjmie nas z otwartymi rękami.
– Naprawdę? – Spojrzała na niego. – Jesteś tego pewien?
– Oczywiście. – Kiwnął głową. – To bardzo dobry i serdeczny człowiek. Ma wielkie
serce. Znajdzie się tam miejsce zarówno dla ciebie, jak i dla naszego dziecka.
Dla Julki to dziecko wciąż było abstrakcją, czystą teorią, której na razie nawet nie umiała
sobie wyobrazić. Jednak słowa Karola ją poruszyły. Ona sama niczego takiego o własnej rodzinie
nie mogłaby powiedzieć.
– Jesteś całkowicie co do tego przekonany? – zapytała nieufnie. Życie nauczyło ją już, że
sprawy nie są takie proste.
– Tak – odparł zdecydowanie, po czym schował ją w poły swojej kurtki. – Już cię nie
wypuszczę – dodał.
– A powiedziałeś twojemu ojcu o mojej ciąży? – zapytała szeptem, czujnie rozglądając
się wokół, czy aby gdzieś nie ma jakichś znajomych matki.
– Nie – odparł po chwili. – Umówiliśmy się przecież, że tego nie zrobię.
– No widzisz – powiedziała cicho. – To dlatego jesteś taki pewien. W teorii wszystko
zawsze wydaje się łatwe, a potem pojawiają się komplikacje.
– Jeśli chcesz, powiem mu nawet dziś w nocy – zdecydował bez wahania. – Jak tylko
wrócę do domu. Dam ci znać, czy dobrze poszło.
Julka zastanowiła się przez chwilę. Wszystko to, o czym teraz pomyślała, co planowała,
każda decyzja była dla niej nieznanym terenem. Jeszcze kilka tygodni temu nawet by jej
w głowie nie postało, że będzie musiała sprzeciwiać się rodzicom i wyprowadzić z domu
gdziekolwiek indziej niż na studia. Przez nich wybrane i zaakceptowane. Że będzie w ciąży. Co
za dziwne słowo! Urodzi dziecko. Nie miała pojęcia, jak to się robi. Że będzie musiała myśleć
o swoim utrzymaniu. To też była czysta teoria.
Była jednak również druga strona. Nawet nie marzyła, że spotka takiego chłopaka.
– Zapytaj – powiedziała ciepło. Tak, jak bardzo lubił. Znów odzyskała swoją wrodzoną
łagodność. – Zapytaj swojego tatę – powtórzyła. – Jeśli nas przyjmie, to będzie dobra
wiadomość.
– Tak zrobię – odparł. – I od razu do ciebie zadzwonię.
Weszli do kawiarni i usiedli przy stoliku. Zamówili zimową herbatę i pączki.
– Ale powiem ci szczerze, że wątpię, czy twój tata tak łatwo to przełknie – powiedziała
Julka. – Nikt się nie ucieszy. Taka prawda.
– Mój tata stanie po naszej stronie, obiecuję ci. – Karol ją objął, choć w takich miejscach
starali się zachowywać ostrożność. Nigdy nie wiadomo, gdzie się spotka jakichś znajomych
Jarmużów.
Julka szybko otarła łzy, które nagle napłynęły jej do oczu. Ciepło kawiarni, obecność
Karola, to wszystko zupełnie ją rozklejało.
Dziwnie to ktoś obmyślił, żeby dzieci pojawiały się znienacka w najmniej spodziewanych
miejscach. Taki maluch jest przecież zupełnie bezbronny – pomyślała. – Powinno to być lepiej
zorganizowane.
W kawiarni jakiś mężczyzna zaczął grać na pianinie, a oni słuchali go objęci. Było
przyjemnie. W kominku płonął ogień, a za oknami znowu zaczął padać śnieg. Julka chciała tu
zostać jak najdłużej. Nawet nie zauważyła, kiedy minęła dziesiąta i kelner zaczął dawać
dyskretne znaki, że czas kończyć wizytę. W miasteczku nie było ani jednego lokalu czynnego do
późnych godzin nocnych. Ona też musiała już wracać, żeby matka nie podniosła alarmu
i przypadkiem nie zaczęła jej szukać.
Tak trudno było jej się oderwać od Karola.
– Zadzwoń do mnie jutro – powiedziała. – I daj znać, jak zareagował twój tata.
Postawiła wszystko na tę jedną kartę. Przyczepiło się do niej irracjonalne
przeświadczenie, że jeśli choć ten jeden człowiek ucieszy się z jej ciąży, to wszystko się uda,
a jeśli nie – cały wysiłek jest daremny. Tego już Karolowi nie powiedziała, żeby przypadkiem nie
próbował jej pocieszać albo ukrywać prawdy. Pożegnali się, długo całując. Julka, mimo że źle się
czuła, miała ogromną ochotę wsunąć dłonie pod jego koszulę, przytulać i kochać się z nim. Ciąża
niczego w tej kwestii nie zmieniła.
– Mam trzy kalendarze w pokoju – powiedziała na koniec. – Zakreślam w nich dni do
moich urodzin. Nie mam pojęcia, co zrobimy, kiedy to się już wydarzy i gdzie się podziejemy.
Jednak trzyma mnie to przy życiu, że zaczniemy być wreszcie razem.
– Jakimkolwiek sposobem: zaczniemy – obiecał jej, a potem odprowadził pod sam dom. –
Czy możesz mi dać telefon do twojego taty? – zapytał.
– Nie – odparła szybko. I od razu się przestraszyła.
– Dlaczego? – zdziwił się jej gwałtowną reakcją. – Chciałbym go tylko zapytać, co
z moim autem.
– Ja to zrobię – odparła stanowczo. – I ci przekażę – dodała. A potem już nawet bez
jednego pocałunku pobiegła w stronę furtki, nie oglądając się za siebie. Miała wrażenie, że
jeśliby to zrobiła, nie dałaby rady wejść do domu.
Rozdział 18

Jowita siedziała w gabinecie i studiowała projekt sali tanecznej przygotowany przez


miejscową grupę budowlaną. Trzeba przyznać, że szybko się z tym uwinęli. Chyba pracowali
całą noc. Oglądała to szaleństwo z każdej strony i próbowała znaleźć jakieś słabe punkty. Jeśli to
się nie uda, wstyd spadnie przecież przede wszystkim na nią. Adam znany jest ze swoich
odważnych pomysłów, ale od niej się oczekuje, że będzie umiała go okiełznać. Wykazać się
rozsądkiem.
Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego, że są parą. Na razie jeszcze nie powiedziała
nikomu. Czekała na świąteczny bal, żeby oficjalnie potwierdzić tę wiadomość. Dziwnie się czuła.
Nie miała problemu, żeby z nim sypiać, ale za to nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogliby razem
wykonywać najprostszą domową czynność. Jeść śniadanie na przykład albo cokolwiek wspólnie
zaplanować. Rytm życia dyrektora szkoły wirował jak kolorowa spirala na wietrze. Jej był raczej
stalowym słupem wbitym mocno w ziemię. Jak to pogodzić?
Myślała właśnie o tym, kiedy do drzwi gabinetu rozległo się pukanie.
– Ma pani gościa. – Asia była wyraźnie podekscytowana. Co rusz poprawiała włosy, a jej
uśmiech był zdecydowanie najszerszy, jaki kiedykolwiek tu widziano.
Jowita wstała więc, przygładziła swój obcisły kostium i podeszła bliżej, ciekawa któż to
jest tak ważny, że do tego stopnia poruszał pracowników.
Kiedy wszedł, poznała go natychmiast. Poczuła falę energii, która popłynęła gwałtownie
w jej stronę. Jak w filmach science fiction, kiedy ktoś wysyła moc drugiej osobie. Zrobiło jej się
ciepło i nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy.
Tyle lat. Bardzo się zmienił. Zmężniał. Nie do wiary, ale miał zmarszczki przy oczach
i szerokie ramiona. A kiedyś był taki chudy. Niesamowite. Dla niej wciąż pozostał chłopcem.
Maturzystą.
– Ignacy! – powiedziała serdecznie, zupełnie teraz zapominając o Adamie. Jak kiedyś
podczas dziecięcej zabawy. Znajdowała się już w drugim domku, z drugim swoim przyjacielem
i to z nim tworzyła teraz odmienny świat. Obowiązywały tu inne zasady, które wymyślili
obydwoje.
Mężczyzna zrobił dwa duże kroki, zbliżył się do niej, po czym złapał w objęcia.
– Jowita! – zawołał. – Nie masz pojęcia, jak ja za tobą tęskniłem!
Uderzyło ją, że nie powiedział „za wami”, i poczuła okropne wyrzuty sumienia.
Przyjaciele pokłócili się nie tylko z jej powodu, lecz także przez nią. Przez kłamstwo, które obu
powiedziała. Miała nadzieję, że nigdy nie wyjdzie ono na jaw. Tylko oni dwaj znali tajemnicę.
Musieliby usiąść gdzieś i zacząć o tym rozmawiać. Porównać swoje wersje. Liczyła, że do tego
nie dojdzie.
Teraz jednak myślała tylko o tym, jak cudownie jest być znowu blisko Ignacego. Nie
umiała chyba już kochać inaczej, jak tylko ich dwóch jednocześnie. To stanowiło prawdziwą
pełnię. Adam w jednym domku, Ignacy w drugim, a ona przy nich. Gdyby ktoś kazał jej teraz
wybierać, nie umiałaby tego zrobić. Dokładnie tak samo jak ponad dwadzieścia lat temu.
I niczego nie zmieniał fakt, że oficjalnie była w związku. A może jednak zmieniał?
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła.
– Jeszcze zanim się przywitamy? – zapytał ze swoim charakterystycznym szelmowskim
uśmiechem. – To musi być coś ważnego.
– Owszem – odparła poważnie. – Jesteśmy z Adamem w związku.
– Nic o tym nie wiem – powiedział powoli, jakby szukał właściwych słów.
– Byłeś daleko, więc pewnie wieści do ciebie nie docierały. Zresztą na razie nie miały
szans.
– Mylisz się. Mam tu znajomych, a ludzie wszystko o was wiedzą. Nie ma bardziej
znanych osób w mieście. Nic nie słyszałem, żebyście świętowali jakieś zaręczyny.
– Bo to nowa sprawa – przyznała. – Nikomu jeszcze o tym nie mówiliśmy. Ale też nie
miałam pojęcia, że śledzisz z daleka nasze losy.
– A jak sądziłaś? – zapytał. – Że da się tak po prostu wyjechać i was zostawić?! Jesteśmy
związani, to się nigdy nie zmieni.
Też to wiedziała i z każdą chwilą coraz mocniej się w tym upewniała. Była teraz
szczęśliwa. Chwilą pełnej radości. Tylko dlatego, że on stanął obok. Powiedział kilka słów.
– Chodźmy w takim razie do Adama – zaskoczył ją. – Przywitajmy się. Niech was
zobaczę razem – dodał, a ona jakby wyczuła w jego głosie subtelną groźbę.
Czego chciał? Udowodnić jej, że tak naprawdę nie jest to prawdziwy związek? Że brakuje
w nim czegoś szczególnego, co potrafili stworzyć tylko oni we dwoje? W swoim domku, do
którego Adam nie miał wstępu?
Zerknęła szybko na zegarek.
– Teraz nie ma to sensu – zadecydowała. – Za dziesięć minut zacznie się przerwa
obiadowa w podstawówce, a to dla Adama święty czas.
– Nie rozumiem. – Ignacy pokręcił głową.
– Ma takie marzenie – wyjaśniła mu i wskazała miejsce na kanapie, by usiadł. – Jedno
z tysiąca, że żadne dziecko w naszym miasteczku nie będzie głodne. I dokarmia maluchy. Mają
nawet dietetyczkę, która tworzy im w dobrym budżecie pyszne i zdrowe rzeczy. Naprawdę to jest
jego wielki sukces – dodała z dumą.
– I co? Sam potem zjada te posiłki? – zapytał Ignacy. Rozsiadł się wygodnie i nalał sobie
wody z karafki.
– Owszem – przytaknęła i usiadła naprzeciw niego. Też wypiła duszkiem szklankę wody,
z emocji zaschło jej w gardle. – Siedzi z dzieciakami przez całą przerwę na jadalni –
powiedziała. – Rozmawia, przysiada się do stolików, a nawet karmi niektóre oporne dzieci.
Musiałoby się wydarzyć coś naprawdę poważnego, typu pożar, wybuch bomby czy koniec
świata, żeby zrezygnował z tego zwyczaju.
– Twoja wizyta nie wystarczy? – zapytał i spojrzał na nią uważnie.
– Nie bądź niemądry – oburzyła się. – I proszę cię, nie zaczynajmy tej gry od nowa.
Wiesz, że to bez sensu.
Minęło tyle lat, a oni jakby rozstali się wczoraj. Żadnej bariery. Nic. Rozmawiała z nim
jak z tamtym dawnym kumplem. I oczywiście doskonale się rozumieli. Nie tylko to, co zostawało
wypowiedziane na głos, lecz także wszystko ukryte. Każdy zamiar.
– Może mnie chociaż poczęstujesz herbatą? – zapytał, spoglądając na pustą już karafkę. –
Przeczekamy ten ważny czas i później pojedziemy do szkoły.
– Dobrze. – Jowita poprosiła sekretarkę o przygotowanie dwóch napojów, a potem
wróciła i starannie zamknęła drzwi. Nie była pewna, czy Ignacy nie powie jeszcze czegoś bardzo
osobistego. Nie chciała szerzyć plotek. – Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł, żeby do nas
przyjechać? – zapytała. Od początku ją to ciekawiło.
– Masz urodziny, ja też – odparł. – Taki zbieg okoliczności, że wszyscy świętujemy
w styczniu. Jeden z wielu łączących nas symboli. W przyszłym roku są okrągłe, więc
pomyślałem, że to dobry moment, by pozamykać dawne tematy. Może niektóre otworzyć? –
Zerknął na nią.
– Musiałeś od razu organizować bal? – oburzyła się znowu. – Nie mogłeś jak człowiek
przyjechać prywatnie i dyskretnie?
– Wiesz, jaki jestem – odparł ze swoim charakterystycznym uśmiechem. – Lubię robić
rzeczy z przytupem. Ty też kiedyś lubiłaś. Odpowiada ci to życie? – Rozejrzał się po jej
gabinecie. – Wystarcza?
– Tak. – Kiwnęła głową, choć nie do końca była to prawda. Lubiła swoje miasteczko i nie
marzyła o wyjeździe. Związała się z Adamem, by zapełnić doskwierającą jej coraz mocniej
samotność. Wydawało się, że to pomogło. Pasjonowała się też swoją pracą. Ale czegoś jej
brakowało. Ignacy słusznie to wyczuł.
Mężczyzna wyprostował się. Swobodny i rozluźniony. Kiedyś bywał bardziej spięty.
Widać jest coś faktycznie w amerykańskiej mentalności, że pobyt w tym kraju potrafi
człowiekowi dodać pewności siebie. Do tego kształtna sylwetka, trochę opalenizny, dobre jeansy,
markowe buty i fajna koszula. Ignacy naprawdę dobrze wyglądał.
– Będziesz na tym balu pierwszą partią do wzięcia – powiedziała z uśmiechem.
– Zamierzam iść z tobą – odparł.
– O nie! – zawołała, po czym zerwała się z kanapy i zaczęła chodzić po gabinecie. –
Drugi raz nie będę tego przeżywać.
Kiedyś już się dała wmanewrować w taki układ. Cierpienie ściągnęło jej twarz. Ignacy od
razu to zauważył.
– Przepraszam – powiedział i pochylił się. Rzeczywiście żałował. Aż jego linia ramion
złagodniała. – To był wyjątkowo głupi żart – dodał szybko. – Miałem po prostu taką nadzieję.
Zaskoczyłaś mnie tą informacją o Adamie. Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Tyle lat mieszkaliście
obok siebie i nic, a teraz tuż przed moim wyjazdem tak się sytuacja zmieniła?
– To nie miało nic wspólnego z tobą – wyjaśniła z całą stanowczością. – Po prostu
przyszedł czas.
– Wolałbym być na jego miejscu – westchnął. Patrzył na nią z prośbą w oczach
i wszystko w niej miękło na ten widok.
Błyskawicznie się jednak otrząsnęła. Miała dość. Usiadła naprzeciw niego, pochyliła się
blisko i spojrzała mu w oczy. Wszystkie sentymenty nagle uleciały.
– Posłuchaj! – powiedziała twardo. – Wiem, że kiedyś się przyjaźniliśmy, ale to było
dawno. Coś się skończyło w tamtą noc, na maturalnym balu. Wiesz o tym dobrze.
Zmieszał się. Odwrócił głowę, ale się opanował.
– Za rywalizację między wami zapłaciliśmy wszyscy – powiedziała. – Nie chcę tego
powtarzać. Ten świąteczny bal się odbędzie, bo ludzie bardzo się zaangażowali, a cel jest
szlachetny. Ale jeśli zobaczę, że gracie w jakieś gry, ty i Adam, nawet nie przyjdę. Mowy nie ma,
żeby historia się powtórzyła, rozumiesz?
Odsunął się nieco i westchnął.
– Tak, przepraszam cię. Trudno mi jest się pogodzić z tą nagłą zmianą. Niedawno
zgadałem się z naszym piekarzem Alojzym – zaczął tłumaczyć. – Wyobraź sobie, że byliśmy
w tej samej grupie na Facebooku. Dla żeglarzy amatorów. Dwa kontynenty, a myśmy się
spotkali – dodał z fascynacją człowieka z pokolenia, które wychowało się w świecie bez internetu
i wciąż dziwiło niektórym zjawiskom. – Kiedy on się zorientował, że to ja, zaraz mnie zaczepił.
Zaczęliśmy rozmawiać. Wróciły wspomnienia. Mówił, że ciągle jesteś sama. Ja przecież też.
Wymyśliłem więc ten bal, żeby do ciebie przyjechać.
– Mogłeś zadzwonić. – Jowita przewróciła oczami. Dlaczego faceci wpadają na takie
skomplikowane pomysły, kiedy większość rzeczy można załatwić prosto?
– Spuściłabyś mnie po rurze – odpowiedział bez wahania. – Pod dowolnym pretekstem.
Ale dobrze. – Położył dłonie na kolanach energicznym gestem. – Uszanuję twoją decyzję.
Naprawdę cię lubię. Adama też i nie chcę wam mieszać w życiu. Jeśli zaczęło wam się układać,
to świetnie – dodał, ale z pewnym trudem. – Przynajmniej dwie osoby z naszej trójki będą
szczęśliwe. To i tak sporo. Nigdy później nie miałem takiego przyjaciela. Nie będę wam
wchodził w paradę. Posiedzę trochę, pochodzę po mieście, spotkamy się we trójkę,
powspominamy stare dzieje. A potem wyjadę.
– Dobrze ci się tam układa? – zapytała, żeby zmienić temat.
– Bardzo – potwierdził, a sekretarka w tym momencie wniosła herbatę. Podziękował jej
uprzejmie, wywołując znów na jej twarzy ten szeroki uśmiech. – Nauczyłem się języka,
założyłem firmę, nieźle zarabiam. Nawet jak na tamte warunki. Wszystko to od zera, zgodnie
z amerykańskim snem.
Poczekali, aż zachwycona jego opowieścią Asia wyjdzie.
– Nawet nie jest tak, że mnie to nie cieszy, bo naprawdę mam mnóstwo satysfakcji. Ale
czegoś brakuje – dodał szybko.
– Dlaczego nie przyjechałeś wcześniej w odwiedziny? – zapytała, nie dając się
sprowokować.
On tylko spojrzał i nie musiał nic mówić. Znała odpowiedź.
Przeszłość nie odeszła. To wszystko wciąż bolało i było żywe. Niestety.
Przy Adamie przez chwilę poczuła, że może już minęło. Da się zapomnieć. Kiedy jednak
tylko spojrzała na Ignacego, poczuła, że tak nie jest.
Pomyślała, że bardzo, bardzo by teraz chciała, żeby to się skończyło. Za jakąkolwiek
cenę. Niech wreszcie tamta sprawa zostanie zamknięta.
Życzenia czasem się spełniają. Jowita jeszcze tego nie wiedziała, że tak właśnie miało być
w tym przypadku.
Rozdział 19

Karol przyjechał do domu bardzo późno. Tym razem wziął ubera, żeby nie budzić taty.
Jechał i zastanawiał się, czy słusznie obiecał Julce, że jego ojciec stanie po ich stronie. Do tej
pory nigdy nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że tata jest mu życzliwy i wspiera go
w każdej sytuacji. Jednak niepokój dziewczyny mu się udzielił. W ciągu tych kilku dni od
momentu, gdy odkryli, że zdołali niechcący powołać na świat istotę, której na razie oboje nawet
nie umieli sobie wyobrazić, przekonał się, że jego wiedza o ludziach nie jest aż tak rozległa, jak
mu się wydawało. Nie wszyscy są dobrzy, a pozory potrafią mylić. Doświadczenie z Jarmużami
nauczyło go ostrożności.
Co, jeśli tata też ma jakieś drugie oblicze?! Wścieknie się, zarzuci mu brak
odpowiedzialności – całkiem słusznie – i powie, żeby sami sobie radzili? Czy w jego małym
mieszkanku znajdzie się miejsce dla nowej rodziny, na dodatek z dzieckiem? Tata musiałby się
usunąć ze swojego pokoju i przenieść do dawnego Karolowego, który był bardzo malutki.
Z dzieckiem na pewno by się tam nie zmieścili.
Czy się na to zgodzi? Pomoże im w wychowaniu? Już z takim trudem zajmował się
własnym synem, łącząc obowiązki domowe z pracą. Miał prawo teraz do odpoczynku i chwili
spokoju.
Pozostawała też kwestia finansów. Pensja taty nie była zbyt wysoka. Ciężko pracował
w fabryce opakowań. Dźwigał i nie był już zdolny do tego, żeby teraz szukać dodatkowego
zajęcia. Ani by ich utrzymać.
Karol pomyślał, że może nawet nie dotrwać do końca semestru. Wszystkie te myśli były
dla niego nowe. Trzeba by przerwać studia już i szukać pracy. Jakiegoś zajęcia w gastronomii?
Co Julka powie na taki mały budżet? Przyzwyczajona była do innego życia. Dziecko też
potrzebuje warunków, by mogło rosnąć. Ponad wszystko nie chciał, by Jarmużowie musieli im
pomagać. Nawet gdyby wyrazili taką chęć, co zapewne nie nastąpi.
Rozbolała go głowa. Zapłacił, wysiadł i powoli ruszył w stronę mieszkania. Cicho
otworzył drzwi.
– Czemu się tak skradasz?! – Ojciec wystraszył go tak bardzo, że chłopak aż się złapał za
serce. – Masz zapewne nieczyste sumienie – zauważył tata z uśmiechem, nie zdając sobie
sprawy, jak trafnie ocenia sytuację. Szybko jednak spoważniał. – Karol, synku! – powiedział do
niego jak dawno temu, gdy chłopak był mały i potrzebował pociechy. – Pogadaj z tatą. No
przecież widzę, że się czymś gryziesz. Może sytuacja dojrzała już do tego, żeby usiąść i dopuścić
do sprawy swojego staruszka.
– Dojrzała – odparł zrezygnowany Karol, po czym, nawet nie ściągając butów ani kurtki,
usiadł na kanapie. Tata naprzeciw niego. – Julka jest w ciąży – zaczął Karol z grubej rury, po
czym zaraz tego pożałował, bo tata sprawiał wrażenie, jakby nie mógł złapać oddechu. Mrugał
powiekami w rytm tego, jak układały się jego myśli, które łączyły w całość wiek dziewczyny,
sytuację Karola, fakt, jak młodzi tak krótko się znali, i wszystkie inne elementy.
– Rozumiem – powiedział ostrożnie i Karol zaczął się coraz bardziej bać, bo w głosie taty
nie było tej zwykłej serdeczności, z jaką podchodził do wszystkich. W domu i w pracy, nawet do
telefonów w środku nocy. Tym razem była tam sama powaga.
– To jeszcze nie wszystko – dodał uczciwie. – Żeby sprawa była całkowicie jasna. Jej
rodzice nie chcą mnie znać. Widzieliśmy się raz i nie zrobiłem na nich dobrego wrażenia. Jestem
za biedny. Nie chcieli zaakceptować mnie nawet jako jej kolegi, a co dopiero chłopaka. Że już
nie wspomnę o fakcie bycia ojcem dziecka niepełnoletniej maturzystki.
– No grubo, grubo... – Tata pokiwał głową i nawet nie pogładził swojej brody. Leżała na
jego piersiach nietknięta, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Karola. – Widzę, że pierwsze dorosłe
decyzje masz za sobą. I że chyba niekoniecznie dobrze przygotowałem cię do życia.
– To nie twoja wina, tato.
– To w ogóle nie jest niczyja wina – odparł ojciec. – To po prostu życie. Nawet nie masz
pojęcia, ile razy taka historia się już zdarzała. Tak to jest.
– I co teraz będzie? – zapytał Karol bezradnie. Nie mógł sobie na to pozwolić
w obecności swojej dziewczyny. Tam był mężczyzną, który musi zapewnić opiekę. Tu przez
chwilę sam poczuł się jak dziecko.
– Będzie jak z każdym życiowym zawirowaniem – odparł tata. – Najpierw trochę strachu,
ale potem poradzicie sobie najlepiej, jak to tylko możliwe.
– Sami? – zapytał Karol.
– A liczycie na mnie? – Tata spojrzał na niego uważnie.
– Owszem. – Chłopak kiwnął głową i poczuł ogromne napięcie. Na myśl, że ojciec
odmówi, dotarła do niego w pełni groza sytuacji. Gdzie się podzieją? W jaki sposób zarobi na
wynajęcie mieszkania i utrzymanie? Skąd będzie wiedział, jak się opiekować dzieckiem?
– No i słusznie. – Tata kiwnął głową, a Karol wypuścił wstrzymywane powietrze. – Mnie
życie zaskoczyło kilka razy. Wiem, jak to jest. Ale się nie dałem. Popatrz, jak mieliśmy razem
fajnie. A zbudować rodzinę bez mamy to przecież prawie niemożliwe. O wiele trudniejsze niż
zbudować ją w młodym wieku. Więc o nic się nie martw. Grunt, że się kochacie. Nie wiem, czy
moja pomoc ma jakąś wartość. Pan Jarmuż słusznie ocenia nas jako biednych. Majątku nie udało
mi się zgromadzić, ale syna wychować na fajnego faceta owszem. Bez względu na wszystko
mówię ci, chłopie, twoja Julka ma szczęście.
– Pozwolisz nam tu zamieszkać? – zapytał Karol, który z najwyższym trudem
powstrzymywał napływ łez. Nie wypadało mu już płakać. Sam wkrótce miał być ojcem.
– To jest twój dom, Julki i waszego maleństwa – powiedział uroczyście tata, jednocześnie
rozglądając się po skromnym wnętrzu, jakby już planował zmiany.
Karol ogromnie się ucieszył. Ulga była naprawdę wielka.
– Kamień spadł mi z serca – powiedział. – Mogę do niej zadzwonić? – zapytał.
– Jasne – odparł tata. – Gdybym wiedział, że cię to gryzie, od razu bym to powiedział, ale
myślałem, że rozumiesz. To oczywiste.
– Tak, tato, ale ty nie masz pojęcia, jacy różni są ludzie – westchnął Karol z głębi serca.
– Owszem, mam – roześmiał się tata. – Trochę o tym wiem. Idź z nią teraz pogadać. –
Poklepał go po ramieniu.
Nie czuł się całkiem pewnie w nowej roli. To nie będzie łatwe. Dobrze pamiętał te
pierwsze lata, kiedy został sam z synem. Dojmującą samotność, strach, że sobie nie poradzi. Nie
wybiegał myślami bardzo do przodu. Starał się tylko przeżyć kolejny dzień. I całkiem dobrze im
poszło. Nigdy nie przestał tęsknić za żoną, ale mieli z Karolem wiele dobrych chwil. Bywali
nawet szczęśliwi.
Rozdział 20

Widzisz! – Karol prawie krzyczał do telefonu. – Mówiłem ci, że będzie dobrze! Tata się
ucieszył. Pomoże nam we wszystkim. Nie jesteśmy sami!
Julka miała wrażenie, że ta wiadomość przyszła w ostatniej chwili. Gdyby spadł na nią
jeszcze jeden cios, chyba by się już nie podniosła. Siedziała w swoim ślicznym biało-złotym
pokoju pod puszystą kołdrą z modnym nadrukiem, wśród drogich mebli, i cała się trzęsła. Nie
mogła się rozgrzać. Czuła się kompletnie opuszczona. Karol wyjechał, a ona natychmiast
zapomniała o tym, jak to jest być blisko niego. Wszystko ulatywało i zdawało jej się chwilami, że
po prostu sobie to wyobraziła.
Ale teraz było już ich dwóch. Mężczyzn, którzy stanęli po jej stronie. A także Zuza oraz
jej mama dopuszczona do sekretu. Całkiem liczne grono. Julka trzymała pod łóżkiem spory zapas
bułek i sera, bo zaalarmowana mama Zuzy zobowiązała się dyskretnie dostarczać wszystkie
produkty. Nakazała też Julce stanowczo codziennie rano meldować, na co ma ochotę. Znała
panią Jarmużową i nie zamierzała z nią dyskutować. Nie czuła się na siłach, ale też zwyczajnie
po ludzku pragnęła chronić dziecko, które głodowało w zamożnym domu, otoczone pozorną
opieką rodziców.
Świat okazał się mniej groźny, niż Julka przypuszczała. A dobrych ludzi całkiem spore
grono.
Ta myśl sprawiła, że zasnęła spokojniej.
Rozdział 21

Wigilia w Jaworzynce przyszła w tym roku nadspodziewanie szybko. Zajęci


przygotowaniami do świątecznego balu mieszkańcy miasta w ostatniej chwili zorientowali się, że
ten ważny dzień nadchodzi.
Tylko u Jarmużów wszystko było przyszykowane na czas. Choć nie byli specjalnie
przywiązani do tradycji i często święta spędzali gdzieś poza domem, w tym roku mieli
wyjątkowo sentymentalne nastroje. Poza tym Julka wciąż nie czuła się dobrze, więc wyjazd i tak
nie wchodził w grę. Cieszyli się jednak, że się jej poprawia. Wstała z łóżka, nabrała rumieńców
i była w nieco lepszym nastroju.
Wprawdzie codziennie biegała do Zuzy, co bardzo im się nie podobało, ale niestety nic
nie mogli na to poradzić. Kiedy raz jeden próbowali jej zabronić, zaczęła tak rozpaczliwie płakać,
że pani Jarmużowa po raz pierwszy w życiu ustąpiła. Była zdania, że nie należy reagować na
dziecięce histerie, bo to sprawia tylko, że się powtarzają, ale teraz serio się wystraszyła.
– Takie małe ustępstwo – powiedziała do męża. – To nic wielkiego. Ta przyjaźń i tak
szybko się skończy. Po maturze ich drogi się rozejdą.
– Oby to nastąpiło jak najszybciej – odparł pan Jarmuż, odruchowo wznosząc oczy do
nieba, jakby się modlił, choć zasadniczo był niewierzący.
W dzień Wigilii nie doczekali się od córki zaangażowania, na jakie liczyli. Sądzili, że
będzie jak kiedyś. Wspólne lepienie pierogów, choćby symboliczne lukrowanie pierniczków ze
sklepu. Mieli tyle zdjęć z takich fajnych chwil. Poświęcali się w sprawie pielęgnowania tych
tradycji tylko dla dziecka. Sami tego nie potrzebowali i nie uznawali, ale Juleczka musiała mieć
wszystko, co najlepsze. Nie mogła przecież zazdrościć koleżankom choinek, światełek czy
prezentów.
Tym razem jednak dziewczyna nawet w tym wyjątkowym dniu pobiegła do swojej
koleżanki.
Pani Jarmużowa uznała, że w niebie dostanie specjalne miejsce w alei dla zasłużonych.
Za to, że wobec tego faktu wykazała się cierpliwością i nie zrobiła dziecku awantury. Kto to
widział, żeby w Wigilię biegać po ludziach jak u jakichś prostaków?!
Ale nie dyskutowali. Wymogli tylko na córce obietnicę, że wróci przed obiadem
i pogratulowali sobie, że są tak wspaniałymi rodzicami.
Każdy przecież musiał przyznać, że wciąż ustępowali tej dziewczynie. Oddali jej nawet
telefon.
– Czy samochód Karola jest już gotowy? – zapytała Julka, kiedy już kompletnie ubrana
stała w progu gotowa do wyjścia do Zuzy. Sprawiała wrażenie, jakby jej się paliło pod stopami.
Państwo Jarmużowie nie zdawali sobie wcześniej sprawy z tego, że dziewczyny się do
tego stopnia przyjaźnią.
– Tak – odparł gniewnie Krystian. – Może go sobie odebrać, ale oczywiście musi
zapłacić – dodał pogardliwie.
Tego było dla Julki trochę za wiele.
– On to wie! – powiedziała ostro, pierwszy raz takim tonem zwracając się do ojca. –
Pracuje i zarabia. A na uczelni ma stypendium naukowe.
– I co z tego? – Ojciec ani myślał zmieniać zdania na temat tego młokosa. – Jeździ starym
rzęchem i do tego chce nim wozić moją córkę.
– Dlaczego taki jesteś? – zapytała Julka z żalem. Tak bardzo potrzebowała teraz ojca,
który by ją wsparł. – Powinieneś go rozumieć. Tyle razy opowiadałeś, że kiedyś wy również nie
mieliście pieniędzy.
– To coś zupełnie innego – obruszył się pan Jarmuż, jakby w tej kwestii żadne
porównanie w ogóle nie wchodziło w grę. Ale nie zamierzał się wdawać w wyjaśnienia. Wyrwał
tylko nerwowo kartkę z notatnika i napisał jej adres. – Zrób zdjęcie i mu prześlij. Niech odbierze
auto jeszcze dzisiaj, żeby nie siedziało przez święta i nie zajmowało miejsca.
Nie dodał, że było gotowe już od dłuższego czasu, ale nie mógł się przemóc, by o tym
powiedzieć. Trochę mu było teraz wstyd, że poddaje się tak niskim pobudkom. Jednak Julka
zdawała się nie wracać uwagi na jego odczucia. Odwróciła się na pięcie i wyszła.
Miała ochotę z całej siły trzasnąć drzwiami, ale tego nie zrobiła. Podobnie jak rodzice
pogratulowała sobie siły charakteru.
– Czy mnie się wydaje? – Pani Jarmużowa wyszła z kuchni, gdzie była pilnie zajęta
lepieniem pierogów. – Czy ona zaczyna pyskować?
– Nie. – Jej mąż pokręcił głową. – To niemożliwe. Zupełnie do niej nie pasuje. Tyle tylko,
że pewnie trochę się zauroczyła tym nieodpowiednim chłopakiem. Hormony robią swoje. Ale to
minie. Julka nie jest taka jak inne nastolatki. To wyjątkowa dziewczyna. Byle czym się nie
zadowoli. Zobaczysz.
Jego żona uspokoiła się nieco i wróciła do swojej pracy. Większość produktów kupiła, ale
nie cierpiała pierogów ze sklepu, więc teraz trudziła się nad tym ulubionym daniem męża. Wciąż
coś ją dręczyło. Jakieś złe przeczucie.
***
Julka biegła jak na skrzydłach. Czuła się dzisiaj lepiej. Na śniadanie zjadła krokiety
z rybą, które potajemnie podała jej przez okno Zuza. Przyrządzone przez jej mamę smakowały
wspaniale. Zupełnie inaczej niż śledziowa sałatka, którą próbowała w nią wepchnąć Aldona.
Dodatkowo za chwilę Julka miała spotkać się z Karolem i spędzić z nim przynajmniej
cztery godziny. Jakaż to była wspaniała perspektywa!
– Mam twoje autko! – zawołała, gdy zobaczyła go w parku i podbiegła, rzucając mu się
w ramiona. Porwał ją na ręce i zakręcił.
– Ale się cieszę, że cię widzę! – zawołał. – I z samochodu też – dodał, kiedy już ją
postawił na ziemi. – Ile mamy czasu?
– Do szesnastej – odparła. – Potem niestety muszę jakoś wytrzymać tę rodzinną wigilię,
podczas której nikt nie będzie świętował tego, co powinien.
– Mówisz, że mój samochód jest już gotowy? – upewnił się.
– Tak – odparła i podała mu karteczkę z adresem. – To niedaleko stąd. Możemy podejść.
– W takim razie mam świetny pomysł – zawołał z entuzjazmem. – Pozwól, że cię gdzieś
porwę.
– Oczywiście. – Nie miała wątpliwości co do odpowiedzi. Już i tak mu pozwoliła, by
porwał ją w świat, którego dotąd zupełnie nie znała. I mimo całego przerażenia tą sytuacją nie
żałowała swojego kroku.
Karol wyciągnął telefon.
– Cześć, tatku! – przywitał się. – Co byś powiedział na wcześniejszą kolację wigilijną?
– Jak bardzo wcześniejszą? – zaniepokoił się tata. Ciągle jeszcze pichcił jedzenie,
a mieszkanie było nieposprzątane. Tylko choinka pyszniła się na środku pokoju, stanowiąc jego
dumę i radość. Ale nawet kartonów po ozdobach nie zdążył pozbierać.
– Za godzinę. Może mniej. – Karol z niepokojem spojrzał na zegarek. Czas z Julką tak
szybko płynął.
– Nie ma sprawy – odparł dzielnie tata. – Coś wykombinujemy.
– Jesteś wielki – ucieszył się Karol. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Zawsze
sobie poradzisz. Jesteś lepszy niż służby specjalne.
– Dobrze, już dobrze – przerwał mu tata. – Będziesz z Julką? – domyślił się powodu tej
nagłej zmiany planów.
– Tak – odparł szybko Karol, a Julka aż się zarumieniła z przejęcia.
– Jedziemy do ciebie? – zapytała, kiedy chłopak schował już telefon.
Kiwnął tylko głową.
– Zanim w dniu urodzin podejmiesz swoje ważne decyzje, myślę, że powinnaś nas trochę
lepiej poznać – powiedział. – Zobaczyć, jak to jest u nas w domu. A święta to dobry czas.
Poznasz kuchnię mojego taty, sprawdzisz, jak mieszkamy, czy ci się u nas będzie podobało.
– Nie wiem naprawdę, w jaki sposób kuchnia mogłaby wpłynąć na moją decyzję –
odparła Julka. – Przecież ja tam zamieszkam dla ciebie – dodała, patrząc mu w oczy.
Sądził do tej pory, że jego serce w całości zajęte jest przez tę dziewczynę, ale teraz
poczuł, że rozlała się po nim jeszcze większa fala miłości. Zawłaszczyła go tymi słowami na
dobre.
– Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić – obiecał szczerze. – Ani naszego dziecka – dodał.
Był jedyną osobą, przy której Julka mogła myśleć o ciąży w sposób pozytywny.
Szybkim krokiem skierowali się w stronę warsztatu naprawy samochodów. Czas w ich
przypadku był na wagę złota.
Kiedy weszli do środka, wyszedł im naprzeciw sam właściciel. Pan Mietek. Zdjął
rękawice i przywitał się.
– Straszny ruch w Wigilię – zaczął rozmowę. – Posłałem wszystkich pracowników do
domu, żeby im pójść na rękę w ten szczególny dzień, i teraz mam za swoje. Siedzę tu sam. Nie
chcecie wiedzieć, jak mi żona zmyje głowę, kiedy przyjdę do domu za późno.
Karol od razu się uśmiechnął.
– Rozumiem. Gdybym mógł, tobym pomógł, ale też jest ktoś, kto dzisiaj na mnie czeka.
Bardzo się spieszę.
– Cenię dobre chęci, ale co byś pomógł, jak się nie znasz na samochodach? – Pan Mietek
pokręcił głową.
– Faktycznie daleko mi do pana – odparł Karol. – Ale za to potrafię pracować i szybko się
uczę – dodał ambicjonalnie. Jakby się wprawiał do nowej roli człowieka, który musi łapać każde
zajęcie.
– To jak będziesz szukał pracy, zgłoś się do mnie – powiedział pan Mietek. – Po jakie
auto przyjechałeś?
– Po tego matiza, który tam stoi pod płotem. – Karol wskazał brodą.
Mietek się zdziwił i jeszcze raz dokładnie obejrzał sobie chłopaka. Jarmuż ostrzegł go, że
po tego rzęcha przyjedzie jakiś wyjątkowo niesympatyczny element. Tymczasem przybył
całkiem miły chłopak. Na dodatek z jego córką. Wyglądali na bardzo zżytych. Cały czas się
obejmowali, a ona tak mu patrzyła w oczy, że Mietek aż sobie przypomniał, że też w sumie
kocha żonę. Nagle zaczął się spieszyć.
Cóż – pomyślał, spoglądając na młodych. – Jarmuż wyraźnie się pomylił.
Na szczęście to nie była jego sprawa, ale czuł, że ten zamożny, wpływowy klient niedługo
będzie miał kłopoty.
Julka z Karolem odebrali samochód, a chłopak uiścił należność, nie targując się. Nie
przyszło mu nawet na myśl, że można. Pan Mietek znowu westchnął, bo ostrzegano go, że
z zapłatą pewnie będzie problem.
Patrzył potem długo za odjeżdżającą parą. Był pewien, że ojciec Julki nie ma pojęcia,
dokąd teraz zmierza jego dziecko. Ten wniosek trochę nim wstrząsnął i od razu pomyślał
o swoich dzieciach.
– Jeszcze tylko jedno auto – postanowił dokończyć mercedesa, którym zaprzyjaźniona
rodzina miała pojechać do bliskich na święta, i koniec. – Wracam do swoich, żeby się potem nie
okazało, że ktoś obcy wie o moich dzieciach więcej niż ja.
***
Julka i Karol dotarli do Krakowa pół godziny później.
– Niezły ten mechanik – powiedział chłopak. – Autko śmiga jak nowe. Musiał tam zrobić
o wiele więcej niż tylko sprzęgło.
– Tak. – Julka kiwnęła głową. – Ma w mieście dobrą opinię. – Trochę się stresowała. –
Myślisz, że twój tata mnie polubi? – zapytała niepewnie.
– Jakżeby mogło być inaczej? – Karol się zdziwił, że w ogóle ma takie wątpliwości. –
Jesteś tak miłą dziewczyną.
Julka nie była wcale tego taka pewna. Trzymana krótko przez rodziców nie miała zbyt
wielu okazji do zawierania nowych znajomości. Nie zdołała się przekonać, czy ludzie ją lubią ani
po czym to rozpoznać. A teraz bardzo jej zależało. Instynktownie szukała gniazda, w którym
mogłaby się schronić. Jej własny dom się do tego nie nadawał.
– No, całe szczęście, że już jesteście! – Tomasz Łabędzki wyszedł, żeby ich przywitać.
W fartuchu kuchennym i z licznymi plamami mąki na brodzie. – Będą dwa rodzaje pierogów –
pochwalił się. – Wprawdzie tylko po dziewięć sztuk, ale szczerze liczę na to, że więcej nie zjecie.
Będę udawał, że wszystkiego jest pod dostatkiem.
– Na pewno to prawda – powiedziała Julka szczerze. – Nie potrzebujemy wcale dużo.
– Już cię kocham, moje dziecko. – Tata Karola uścisnął ją z całej siły. Jej głowa była
dokładnie na wysokości jego brody, w związku z czym mąka znalazła się chwilę później także na
jej włosach. Wyglądali, jakby właśnie robili coś razem.
– Ja chętnie pomogę – odezwała się. – Dużo nie umiem, ale coś tam potrafię.
– Co na przykład? – zapytał.
– Sernik z brzoskwiniami – odparła. – Zrobiłam kiedyś z Zuzą, moją przyjaciółką, na
piknik szkolny i się nauczyłam.
– No to szybko. – Tata zwrócił się do Karola. – Napiszemy ci, synu, listę, pobiegniesz do
Biedronki i w dziesięć minut masz być z powrotem. Wtedy jeszcze dziewczyna zdąży upiec
swoje ciasto.
Julka wyciągnęła telefon. Odnalazła w internecie przepis, po czym wypisała składniki,
a Karol rzeczywiście udał się natychmiast do sklepu, który znajdował się tuż pod blokiem.
– My sobie tymczasem razem wsadzimy rybkę do piekarnika – zarządził pan Łabędzki.
Julka zdjęła płaszcz, umyła ręce i usiadła.
– Oczywiście. Proszę powiedzieć, co mam robić.
Została tutaj od razu potraktowana jak domownik, nie jak gość. Dostała niezbyt mile
wyglądające kawałki ryby oraz marynatę, w której należało je dokładnie obtoczyć, a potem
przełożyć do żaroodpornego naczynia, a następnie do piekarnika. Potem wspólnie z panem
Łabędzkim zaczęli kroić warzywa na sałatkę.
– Karol też zawsze chętnie pomagał w kuchni – powiedział mężczyzna. – Od lat radzimy
sobie we dwóch. Gotuję nie za dobrze, choć się staram, ale syn to mi wyszedł wyjątkowo
udany – pochwalił się od serca.
– Całkowicie się zgadzam – dodała Julka i zarumieniła się.
– Moje dziecko... – Tomasz uścisnął ją za rękę. – Nie martw się, wszystko będzie
dobrze – powiedział wprost. – Zrobię ci teraz herbatki i najpierw nakarmię. Sernikowa robota
może poczekać.
Kiedy Karol wrócił w rekordowym czasie z zakupów i otrzepał buty na wycieraczce,
zobaczył tatę oraz swoją dziewczynę siedzących już przy zastawionym stole.
– Ależ jesteście szybcy! – zawołał.
– Tak. – Pan Łabędzki kiwnął głową ze szczerym zadowoleniem. – Sprawna z nas ekipa –
dodał i wskazał na stół.
Stała już tam waza z barszczem, a w talerzach leżały uszka. Ryba wciąż się piekła, ale
gotowe były pierogi i makowiec. To wystarczało na całkiem solidny posiłek.
Pan domu wziął do ręki biały opłatek. Julka i Karol postąpili tak samo. Dziewczyna
zwykle nie lubiła tego momentu w domu, sztucznego składania życzeń. Nie miała pojęcia, czego
chcieliby jej rodzice. Prócz wszystkich tych okropnych rzeczy, jak na przykład studiów na
architekturze, które wcale jej się nie podobały.
Ojciec Karola zwrócił się do nich obojga jednocześnie:
– Życzę wam, żeby ten nadchodzący rok był dla was prawdziwie dobry. Żeby przyniósł
cudowne wydarzenia – powiedział. – Życie nigdy nie jest doskonałe i nie będzie, na to nie ma co
liczyć. Ale nie musi być idealne, żeby było piękne. Nawet jeśli będzie wam trudno, możecie być
szczęśliwi. Jestem przekonany, że będziecie. Niech wam się darzy i niech wam Pan Bóg da dużo
zdrowia.
Potem wziął ich w objęcia, a oni trwali przytuleni dłuższą chwilę. Julka czuła, jak
wilgotnieją jej oczy. Tomasz poklepał ich oboje po ramionach, po czym zarządził jedzenie.
– Tobie też, tato, wszystkiego najlepszego – zdążył jeszcze powiedzieć Karol, bo ojciec
od razu usiadł przy stole i wziął do ręki łyżkę. – Dużo szczęścia.
– Ja już mam – odparł tata. – Byle tylko wszystko trwało i żebyście byli zdrowi. Więcej
mi nie trzeba, wszystko mam.
Julka rozejrzała się po skromnym pokoju i pomyślała, że takiej szczerości w głosie dawno
nie słyszała. Nikt tutaj nie udawał, nie starał się być lepszy niż w rzeczywistości. Ona jedna
wiedziała najlepiej, jak dużo miał ten mężczyzna, a jak maleńko ona w swoim o wiele
ładniejszym domu.
– Jestem bardzo głodna – przyznała się, po czym pospiesznie zanurzyła łyżkę w barszczu
i z ogromną przyjemnością zjadła uszka, za którymi zwykle nie przepadała. Te jednak
smakowały jej wyjątkowo. Dolała sobie dodatkowej porcji barszczu, a potem jeszcze wypiła
trochę ze szklanki.
– Pij, pij, dziecko – powiedział z zadowoleniem gospodarz. – To bardzo zdrowa zupa.
Potem poczęstowali się pierogami i okazało się, że dziewięć sztuk to sporo. Tak dużo, że
nie starczyło im już nawet miejsca na makowiec. Siedzieli więc tylko przy stole, patrzyli na
siebie i rozmawiali.
– Jak przyjedziesz następnym razem – obiecał pan Łabędzki. – To pokażę ci album
Karola z dzieciństwa. Bardzo śmieszne zdjęcia, słodkie.
– Mnie tam żadne nie bawi – oburzył się chłopak. – I naprawdę można to odłożyć na
później. Jak już będziemy po ślubie. Wtedy Julka nie będzie miała odwrotu.
– Tak nie mów – zareagował od razu ojciec. – Zawsze to jest tylko miłość. To jedyna
gwarancja. Nic więcej – dodał z mocą. – A jak ty się czujesz, dziecko drogie – zapytał Julkę.
– Ostatnio nieźle – odparła. – Ale miewam gorsze chwile.
– Powinnaś pójść do lekarza – powiedział.
– To samo jej w kółko powtarzam – odezwał się Karol.
– Jeszcze trochę – odparła cicho. – Dziesiątego stycznia mam urodziny i będę mogła
pójść sama. Nie chcę, by mama mi towarzyszyła.
– Rozumiem cię, ale powiem szczerze, że nie bardzo mi się to podoba – powiedział tata
Karola. – Dajcie tym dorosłym szansę. Może oni staną na wysokości zadania?
– Nie zna pan moich rodziców. – Julka nie miała złudzeń. – Ja nawet próbowałam.
Chciałam im przedstawić Karola, ale wszystko od początku poszło źle.
– Jest Wigilia. – Pan Łabędzki pochylił się w jej stronę. – To wyjątkowy dzień. Ludzie
sobie wtedy przebaczają, podsumowują pewne sprawy. Spróbuj przynajmniej. To ważne. Jesteś
młoda i zdrowa, ale różnie bywa. A dziecko powinno dostać najlepszą opiekę. Jest tutaj teraz
istotą najmniejszą, najbardziej bezbronną. Trzeba je chronić.
– Dobrze – powiedziała Julka, jak zahipnotyzowana wpatrzona w jego życzliwy uśmiech
i szczere oczy. Zgodziła się, zanim zdążyła zastanowić.
***
Wróciła do domu w bardzo dobrym humorze. Już choćby tylko z tej przyczyny, że
żołądek nie ściskał jej się z głodu, czuła się wspaniale. Ustąpiły też na chwilę mdłości. A kiedy
zauważyła, że mama niczego się nie domyśla, nie ma pojęcia, dokąd ona pojechała, nic się nie
wydało i w domu panuje spokój, poczuła się jeszcze lepiej. Rodzice przygotowali wyjątkowo
piękny stół. To chyba ten bal tak im podziałał na wyobraźnię, że zachowywali się teraz, jakby
byli jakąś szlachecką rodziną z długimi tradycjami. To nigdy wcześniej nie było dla nich ważne.
Usiadła i pomyślała, że to nawet zabawne, trochę rozczulające.
– Nalepiłam tyle uszek – powiedziała mama, wychodząc z kuchni – że będziemy się nimi
żywić przez miesiąc.
– To mi nawet pasuje, bo je lubię – odpowiedział ojciec. – Widać nawet ze świąt może
być jakiś pożytek.
– Siadajcie już. Mam nadzieję, że jesteście głodni. – Aldona wzięła do ręki łyżkę
i spojrzała na rodzinę, oczekując, że docenią trud, jaki włożyła w przygotowanie tego
wyjątkowego wieczoru.
Julka na te słowa poczuła, jak przepełniony żołądek wysyła jej ostrzegawczy sygnał.
Najadła się po uszy u pana Łabędzkiego i jeszcze dobiła na koniec makowcem, który wraz
z Karolem zajadali po drodze. Sernik nie został upieczony. Nie zdążyli. Szkoda im było czasu.
Tak dobrze się czuli razem i mieli sobie tyle do powiedzenia, a czas pędził.
Umówili się więc na spotkanie zaraz po świętach, żeby się składniki nie zmarnowały.
Z wielką przyjemnością zamierzała tam wrócić.
Teraz musiała jednak coś wymyślić, żeby mama nie zorientowała się, że nic nie je.
Pomyślała, że tata Karola ma rację. Trzeba dać rodzicom szansę. Zaczęła ostrożnie od małej
rzeczy.
– Chciałabym o czymś porozmawiać – zaczęła.
– Oczywiście, córeczko. – Tata był dzisiaj w wyjątkowo dobrym nastroju. Jadł uszka. Na
szczęście nikt na razie nie zamierzał się dzielić opłatkiem. – Cieszę się bardzo, że dużo lepiej się
czujesz – powiedział. – Mów, co ci leży na sercu.
To były naprawdę zachęcające słowa, do tego pełna otwartość i uśmiech. Odważyła się.
– Zacznę może od tego – powiedziała ostrożnie – że nie chcę iść z Leonem na bal.
I już było po wszystkim. Twarz ojca ściągnęła się gniewem, a mama cmoknęła
z nieukrywanym niezadowoleniem.
– Czy to jest właściwy czas, żeby mówić takie rzeczy? – zapytała oburzona. –
Napracowaliśmy się od rana z tatą. Ty przyszłaś na gotowe i jeszcze zaczynasz od pretensji?!
– To nie są pretensje. – Julka wciąż czuła w sobie siłę. – Tylko moja prośba.
– Dlaczego nie chcesz z nim iść?! – Ojciec odłożył łyżkę, a w jego głosie zabrzmiała
groźba.
Julka dobrze ją uchwyciła. Świetnie znała panujące tu zasady. Wiecznie czające się
niebezpieczeństwo. Czuła, że nie powinna mówić prawdy, ale poszła krok dalej.
– Mam chłopaka – powiedziała i spojrzała na nich błagalnie. Nie mogła zrozumieć,
dlaczego jej to robią. – I nie wyobrażam sobie, żebym mogła pójść na bal z kimś innym! Poza
tym wcale nie mam ochoty na taką imprezę. Nie zapytaliście mnie o zdanie.
Tak bardzo nie odsłoniła się przed nimi jeszcze nigdy. Chciała, żeby ją wysłuchali
i zrozumieli, jak tata Karola. Ale oni byli zupełnie inni.
Ojciec gwałtownie poczerwieniał.
– Jesteś na naszym utrzymaniu! – huknął, a mama drgnęła i skuliła się w sobie. – I robimy
dla ciebie wszystko, co w naszej mocy, żebyś miała jak najlepiej. To chyba nie jest jakaś wielka
sprawa pójść na imprezę z rodzicami!
– Co miałaś na myśli, mówiąc, że masz chłopaka? – Pani Jarmużowa zainteresowała się
drugim aspektem tej sprawy.
– Poznaliście go. – Julka walczyła dalej, ale już czuła, jak drży jej broda, a do oczu
napływają łzy. Cała jej energia bardzo szybko się ulatniała. Przejmująca świadomość, że
przegrywa, odbierała jej siły. – Chciałam wam go przedstawić. Poznaliśmy się w Krakowie.
– Nie no, ja nie wierzę! – Pan Jarmuż wstał od stołu. – Daliśmy chyba wyraźnie do
zrozumienia, że to nie jest odpowiedni kandydat. – Spojrzał na nią. – Jesteś jeszcze za młoda,
żeby sama podejmować takie decyzje. Nie ma mowy, żeby ten młokos przekroczył próg mojego
domu!
– Dlaczego go tak nie lubisz? – Julka zaczęła szlochać. – Nawet go przecież nie znasz.
– Jestem starszy i bardziej doświadczony! – krzyknął tata. – Potrafię sobie wyrobić zdanie
o człowieku w jednej chwili. Dlatego nigdy się nie mylę, zatrudniając pracowników. I tu też mam
rację. On nie jest nic wart.
– Mylisz się! – krzyknęła, a potem gwałtownie wstała. To był błąd. Zakręciło jej się
w głowie, a przed oczami znów zaczęły fruwać nieprzyjemne zielone płatki. Nie mogła zemdleć.
To by się skończyło szpitalem i kto wie, jakimi konsekwencjami. Żałowała teraz, że w ogóle się
odezwała. Jednak miała rację, całe życie milcząc. Jedyne, co można było zrobić w tym domu,
żeby przetrwać, to się nie odzywać.
Usiadła z powrotem na krześle i zmobilizowała wszystkie siły, żeby dojść do siebie.
Walczyła teraz o Karola. To o niego się bała najbardziej. Już nie miała żadnych wątpliwości, że
w razie czego ojciec rzuci się na niego jak wściekły pies. Użyje wszelkich środków, znajomości
i pieniędzy, żeby go ukarać za to, co oboje zrobili. Na zrozumienie nie było nawet najmniejszej
szansy.
– Przepraszam, tatusiu – powiedziała dobrze wyćwiczonym głosem. – To nie było mądre
z mojej strony.
Zielone płatki nadal migotały jej przed oczami, ale wciąż siedziała i trzymała się
w pionie, zaciskając mocno dłonie na brzegu stołu.
– Musisz mi obiecać, że się z nim nie spotkasz. – Pan Jarmuż wprawiony w pracy
w negocjacjach natychmiast wykorzystał swoją przewagę. – Nawet nie będziesz o nim myśleć.
Co za straszna głupota, żeby coś takiego na kimś wymuszać! Szanse, że faktycznie tak
będzie, są przecież bliskie zeru.
Ale Julka kiwnęła głową. Wiedziała, że obietnica złożona pod przymusem nie jest nic
warta ani wiążąca. Teraz musiała przede wszystkim ratować najbliższe jej osoby. Karola
i dziecko. Po raz pierwszy tak o nim pomyślała.
– I pójdziesz na bal? – nacisnął ojciec.
– Tak, tato – odparła, grzecznie kiwając głową.
– No to dobrze – ulżyło mu. Zaczerpnął głęboko powietrza. – Powiem szczerze, że
wychowanie dziecka to naprawdę trudna sprawa. Jeden stres goni drugi. Ja nie wiem, jak radzą
sobie ludzie, którzy mają więcej niż jedno.
Z miną ciężko doświadczonego przez życie bohatera usiadł znowu za stołem i pozwolił
sobie nałożyć dodatkową porcję uszek, a potem dolać barszczu.
Julka tkwiła nieruchomo po drugiej stronie. Nie mogła oderwać dłoni od blatu, bo bała
się, że zaraz się rozklei. Włożyła do ust jedno uszko. Jakieś takie gorzkie było. Może to ciąża
zmieniała jej odczucia? Pewnie w rzeczywistości nie różniło się smakiem od tego, które
przygotował pan Łabędzki, ale stało jej w przełyku i nie chciało przejść.
Atmosfera wciąż była napięta.
Rodzice rozluźnili się na dobre po karpiu, zaczęli nawet żartować. Potem mama
przyniosła nalewkę i rozmowa między nimi stała się bardzo swobodna. Ich córka tylko kiwała
głową i uśmiechała się. To ich nie zaniepokoiło. Stanowiło w miarę normalny stan, w jakim ta
dziewczyna się znajdowała. Dobrze znajome, grzeczne dziecko. Cieszyli się, że na ten moment
katastrofa została zażegnana i liczyli na to, że wieczór z Leonem zrobi swoje. Julka zapomni
o tym dziwnym chłopaku i wszystkie kłopoty pójdą w niepamięć.
Wytrzymaj. – Julka powtarzała te słowa jak zaklęcie. – Jeszcze tylko dwa i pół tygodnia.
Wytrzymaj! – mówiła do siebie i do swojego dziecka. Po raz pierwszy bezpośrednio się do niego
zwracała. – Wytrzymaj, proszę. Obiecuję, że stąd uciekniemy.
Rozdział 22

Jowita przyszła do Adama późnym wieczorem. Dzwonił od rana, próbując ją namówić,


by się pojawiła wcześniej, ale to było dla niej trochę za dużo. Radość mężczyzny i jego
entuzjazm wobec świątecznych przygotowań mogła znieść tylko w określonych dawkach,
niezbyt dużych. Od dwudziestej do dwudziestej drugiej powiedzmy. Nie dłużej. Zupełnie też nie
miała ochoty angażować się w przygotowania, w które zapewne Adam chętnie by ją wciągnął.
Ograniczyła się do zamówienia w miejscowej cukierni dwóch bardzo dobrych ciast, które
spakowane leżały teraz na tylnym siedzeniu samochodu.
Czekało ją trudne zadanie wyjechania po śniegu na główną drogę. Od czterech dni nie
padało i sytuacja znacząco się poprawiła, ale wciąż był to dla niej stres. Miała niełatwy dzień.
Wspomnienia dzisiaj nic nie robiły sobie z jej mechanizmów obronnych. Atakowały od
rana z całą mocą. Tamta Wigilia sprzed ponad dwudziestu lat cały czas stała jej przed oczami.
Miała nadzieję, że Adam wykaże się taktem na tyle, że nie będzie jej dzisiaj ciągnął do łóżka.
Wtedy spali ze sobą po raz pierwszy, ale to się źle skończyło i doprawdy nie mieli czego
świętować. Ani powodu, by wywoływać skojarzenia.
Wyjechała z garażu i ostrożnie pokonała podjazd. Kiedy poczuła pod kołami czarny asfalt
głównej drogi, część stresu odeszła, ale całkiem spora jeszcze została. Zaczęła się wahać, czy to
wszystko dobry pomysł. Chciała być z Adamem, ale chyba wybrała zły moment, by wracać do
tej historii. Należało to zrobić na wiosnę. W czasie, który nie wywołuje żadnych skojarzeń. Przed
Wielkanocą na przykład. Mogłaby do woli układać króliczki w koszykach i gotować jajka. Nawet
od biedy je pomalować.
Ale nie patrzeć na choinkowe światełka, czuć smak barszczu czy makowca. Tak było
wtedy. Wydawało jej się, że to najpiękniejsze święta, jakie kiedykolwiek przeżyła. Mało jeszcze
wiedziała o życiu.
– Cześć. – Adam otworzył jej, zanim zdążyła zapukać. Widocznie patrzył przez okno, jak
parkowała na jego perfekcyjnie odświeżonym podjeździe. Pocałował ją czule i przytulił.
Odsunęła się.
Zaraz potem jednak objęła go mocno. Kurczę, przecież podjęła decyzję, że będą razem!
Zamkną na dobre tamten rozdział. Trzeba to jakoś wytrzymać. Wigilia jest co roku i nie będzie
się z tego powodu za każdym razem tak spinać.
– Pięknie to przygotowałeś – powiedziała z nową mocą, kiedy weszła do pokoju
stołowego. Adam udekorował go z gustem. Musiała to przyznać. Niczego tutaj nie było za dużo.
Światła tworzyły wspaniały nastrój, smukła choinka w niczym nie przypominała tamtej ubranej
we wszystko, co mieli wtedy w domu jego rodzice.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Dobrze – odparła, wdzięczna, że się o to troszczy. – Daję radę.
– To fajnie. – Wziął ją za rękę i poprowadził do pokoju. – Nie wiem, od czego chcesz
zacząć. Może od prezentów? – zapytał.
Zdziwiła się.
– Jesteś największym miłośnikiem tradycji, jakiego znam, i chcesz popełnić taki błąd?
Rodzice cię nie nauczyli, że jak najpierw nie zjesz rybki, to Święty Mikołaj nie przyjdzie?
– Nauczyli – uśmiechnął się. – Ale już dawno się zorientowałem, że to nie działa. – Puścił
do niej oko. – Więc dziś może być tak, jak my chcemy.
– To fajnie – ucieszyła się. – Chętnie zacznę od prezentów.
Poczuła się lepiej. Skojarzenia odeszły. To był inny czas i tego należało się trzymać.
Usiedli na kanapie. Jowita wyciągnęła z torebki małe, starannie zapakowane pudełeczko,
natomiast po drugiej stronie Adam położył solidny pakunek.
A więc to nie pierścionek? – pomyślała, oglądając gabaryty owiniętego w złoty papier
kartonu. – Może nawet dobrze? Nie ma co się tak spieszyć. Zastanawiała się całą noc, co w razie
czego odpowie, ale chyba nie musiała. Adam działał spokojnie.
– Kto pierwszy rozpakuje? – zapytał.
– To może ja. – Jowita sama się nie spodziewała, że będzie taka ciekawa. Bycie wielkim
przeciwnikiem Bożego Narodzenia miało tę wadę, że się nie dostawało prezentów, i dopiero teraz
poczuła, że bardzo się za tym stęskniła. To miłe, jeśli ktoś cię czymś obdaruje.
Rozwiązała wstążkę, a potem podniosła wieko pudełka. Zobaczyła jakiś materiał
zapakowany w cieniutki papier, odwinęła go i dotknęła. Był niezwykle miły i gładki.
Wyciągnęła go z pudełka i aż westchnęła z zachwytu. To była przepiękna sukienka
w kolorze czerwonego wina. Długa, klasyczna i zapewne droga. Wyglądała na produkt bardzo
wysokiej jakości.
– Ależ to jest cudo! – szepnęła ze szczerym zachwytem, a potem wstała i przyłożyła do
figury. – Aż mam ochotę natychmiast się w nią przebrać. Idealnie pasowałaby na ten nieszczęsny
bal.
– O tym właśnie pomyślałem – powiedział Adam z powagą. – Doceniam twoją chęć
włożenia niebieskiej sukienki, ale myślę, że to byłoby za wiele. Zwłaszcza wobec faktu, że
przyjechał Ignacy. Niech przeszłość sobie spokojnie odejdzie tam, gdzie jej miejsce.
– Dziękuję ci. – Pocałowała go szybko, po czym pobiegła do łazienki.
Miał całkowitą rację, a także odwagę, by ją wypowiedzieć. Ona sama tylko brała na
przeczekanie. Chowała głowę w piasek.
Bal miał się odbyć za dwa dni, a nie miała żadnego pomysłu, co na siebie włoży. Nic
sobie nie zamówiła ani nie zleciła do uszycia. Dzięki Adamowi problem się rozwiązał. Sukienka
pasowała idealnie, jakby była skrojona na miarę.
Jowita wyszła z łazienki i zakręciła się na środku salonu.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem – powiedział Adam
z zachwytem.
– Muszę ją zdjąć – odparła szybko. – Jest bardzo delikatna.
Pobiegła z powrotem do łazienki. Wystraszyła się, że on do niej podejdzie, zacznie ją
całować i kto wie, do czego dojdzie. Jak na miłośnika tradycji bożonarodzeniowych mało
przejmował się przebiegiem tego wieczoru. Była spora szansa, że wcale nie siądą do stołu. A ona
nawet nie spróbuje tego barszczu, którego tak się obawiała.
Wyszła po chwili ubrana w swoje ciuchy. Starannie złożoną sukienkę spakowała do
pudełka.
– Teraz ty. – Wskazała dłonią na podarunek od niej leżący na ławie przy kanapie. To nie
było nic okazałego. Długo myślała, co w ogóle mu dać. W końcu zdecydowała się na srebrną
zawieszkę do kluczy z maleńkim igloo, symbolem ich dziecięcych zabaw. Nie była pewna, czy to
słuszny wybór, ale Adam należał do tego nielicznego grona mężczyzn, któremu bardzo łatwo jest
dać prezent. Cieszył się bowiem ze wszystkiego.
Podziękował i uściskał ją serdecznie, a potem połamali się opłatkiem, szczerze życząc
sobie szczęścia i dobrego roku, a także miłości. Zjedli przygotowaną przez Adama kolację,
spróbowali ciast. Specjalnie były one mało bożonarodzeniowe, bo Jowita nie była w stanie
zamówić czegoś takiego jak makowiec, sernik czy, broń Boże, pierniki.
Wieczór wydawał się bardzo udany. Wszystko szło gładko. Śmiali się, rozmawiali, ale nie
mogła oprzeć się wrażeniu, jakby towarzystwo było niekompletne, i cały czas czekała, aż ktoś
jeszcze przyjedzie. Kiedy więc po godzinie zadźwięczał dzwonek do drzwi, wcale się nie
zdziwiła.
Ignacy! – pomyślała z radością i zerwała się z krzesła szybciej, niż się spodziewała.
Podbiegła do drzwi, co Adam przyjął z pewnym zaskoczeniem, i sama je otworzyła.
Jednak po drugiej stronie zobaczyła tylko grupę rodziców ze szkoły obarczoną jakimiś
pakunkami.
No tak! Na śmierć zapomniała o tej mikołajowej akcji. Wydawało jej się, że skoro Adam
ma gościa, to może tym razem sobie odpuści. Ale to by było do niego niepodobne. Misja ponad
wszystko. Takie miał zasady.
– Dobry wieczór, panie dyrektorze! – Jedna z matek wysunęła się do przodu. –
Przywieźliśmy już paczki. Potrzebuje pan jeszcze trochę czasu? – zapuściła ciekawski wzrok do
wnętrza domu, rejestrując każdy szczegół, przede wszystkim obecność Jowity.
– Ja? Nie potrzebuję – odparł bez wahania. – Już tutaj z panią burmistrz jesteśmy gotowi
i zaraz ruszamy. Reszta paczek jest w garażu, a auto na podjeździe. Możecie więc pakować. –
Wyciągnął z kieszeni kluczyki i otworzył samochód. – W tym roku lista jest krótsza niż zwykle
i to mnie bardzo cieszy. Coraz mniej najuboższych w naszej miejscowości. To oczywiście także
zasługa działań naszej pani burmistrz. – Uśmiechnął się do Jowity. – Ludzie mają pracę
i wsparcie socjalne. Tak powinno być – dodał z dumą.
– Wielu jednak czeka na te paczki – popędziła go jedna z matek. Przysunęła się
i korzystając z okazji, również ciekawie zajrzała do wnętrza domu.
– Tak, tak i do nich na pewno pojedziemy. – Adam spojrzał na Jowitę, jakby to było
zupełnie naturalne, że teraz oboje wstaną i wyjdą w ciemną noc, by zostawiać pod drzwiami
najbardziej potrzebujących prezenty mikołajkowe.
Adam bawił się w to od lat. Wszędzie tam, gdzie było dużo dzieci, starsi, samotni ludzie,
ktoś chory albo zwyczajnie z powodu jakiegoś zrządzenia losu potrzebujący pomocy, docierał ze
swoją ekipą w wigilijną noc. Zostawiali też mniejsze upominki znajomym. Czasem robili
dowcipy bliskim przyjaciołom.
W ciągu lat w tę zabawę angażowało się wiele osób. Główna ekipa jeździła z Adamem,
ale za jego przykładem pielęgnowanym tak długo robili to także inni. Zostawiali pod drzwiami
prezenty dla dzieci znajomych lub przyjaciół. W wielu domach o tej porze co chwilę ktoś
otwierał drzwi, żeby sprawdzić, czy na progu nie leży jakaś niespodzianka. Adamowi od razu
zaczęły błyszczeć oczy. Bardzo to lubił.
Wrócił do mieszkania, żeby się ubrać, a roześmiani rodzice stali i wkładali do jego auta
wszystkie pakunki.
– Bardzo ci będzie przykro, jak zostanę? – zapytała Jowita. Niepewnie zaplatała dłonie. –
Czuję jakiś ogromny opór przed tym, żeby z wami pojechać. – Mimo że popierała tę akcję,
wiedziała, że jest świetna, nie chciała udawać, że wszystko się zmieniło, i teraz będzie taka sama
jak on. Różnili się.
Widać było, że go zasmuciła tym wyznaniem.
– Proszę cię – powiedziała. – Daj mi trochę czasu. Jedź z nimi, a ja wrócę do domu.
Zobaczymy się jutro. Zapraszam cię na obiad – dodała, licząc, że go udobrucha.
To mu nie pomogło. Nie naciskał jednak. Różnili się między sobą i to się pewnie miało
nie zmienić. Nie zamierzał jednak z tego powodu zniszczyć związku, na który czekał tak długo.
– Dobrze. – Kiwnął głową, a potem westchnął. – Wyjdę do nich, a ty jedź. Jakoś cię
wytłumaczę.
– Nie będziesz musiał – odparła. – Wszyscy i tak mnie przecież znają. Wiedzą od lat, że
przy takich akcjach jestem do niczego. – Uśmiechnęła się słabo, a on pospiesznie włożył buty
i nacisnął na głowę tę swoją okropną czapkę.
– Drzwi wystarczy zatrzasnąć – powiedział na koniec.
– Dziękuję ci za prezent. – Uśmiechnęła się jeszcze do niego, ale już się nie odwrócił
w jej stronę.
Poszedł.
Patrzyła przez okno, jak jego niebieska czapka odcina się od białego śniegu.
Oczywiście wszyscy robili mnóstwo hałasu. Żartowali, przekrzykiwali się nawzajem,
jakby nikt nie mógł poczekać na swoją kolejkę, by zabrać głos. Najbardziej aktywny w tych
dyskusjach był rzecz jasna Adam. Kilka chwil później zapakowali się do samochodu i pojechali.
Zapadła dziwna nienaturalna cisza. Ta sama, którą Jowita dobrze znała ze swojego domu.
Tam jej mniej przeszkadzała, była bardziej znajoma. Tutaj czuła się z nią dziwnie.
Zaczęła się więc ubierać, by wrócić do siebie. Teraz była zadowolona, że wzięła twój
samochód. Pogoda jak na razie była łaskawa. Nie bała się kłopotów na drodze.
Piętnaście minut później siedziała już na własnej kanapie i oddychała głęboko, lecz
niepokój jej nie opuścił. Nie wiedziała, czy to normalne w związku. W końcu nigdy w żadnym
tak naprawdę nie była.
Nie miała już na dzisiaj planów i mogła się odprężyć. Mimo to siedziała spięta i czujnie
nasłuchiwała drzwi. Jednak nikt nie dzwonił.
***
Nie ma się co dziwić, że w tym mieście nikogo nie trzeba było namawiać do rozwożenia
paczek. Co roku stawiała się ta sama ekipa i zawsze ktoś jeszcze dołączał. W mroźny wigilijny
wieczór biegali od domu do domu, podrzucając podarunki. Czasem zostawali przyłapani na
gorącym uczynku, ale najczęściej udawało im się zrobić to dyskretnie. A to w dzisiejszych
czasach wcale nie takie łatwe. Przy każdym prawie domu są bramki, domofony, ogrodzenia i psy.
Oni jednak byli sprawnymi mikołajami. Korzystali z niepisanego prawa, że tej nocy mogą
wejść wszędzie.
– Dziękuję – drżącym głosem powiedziała pani Janikowa. Ściskała w objęciach ładnie
opakowane pudełko, a dwa duże stały obok jej stóp.
Co roku ją odwiedzali. Mieszkała samotnie i nie było żadnych szans, żeby podrzucić jej
paczkę tak, by tego nie zauważyła. Czekała na nich od rana. To był dla niej najważniejszy punkt
dnia. Siedziała przy oknie i czujnie wypatrywała jedynych gości.
– Poczęstujecie się drożdżówkami? – zapytała.
– Oczywiście – odparli, a ona wyniosła koszyczek zakupionych w cukierni słodyczy.
Kiedyś piekła najlepsze ciasta w okolicy, ale dziś już jej ręce były zbyt słabe, żeby cokolwiek
zrobić. Nie miała dzieci, jej mąż zmarł kilka temu.
Wyściskała pana Adasia serdecznie, a on z trudem wepchnął do żołądka kolejny
poczęstunek. W ciągu ostatnich czterdziestu minut to był już szósty.
– Mogłem nic nie jeść w czasie wigilii. Co roku to sobie obiecuję i zawsze potem
zapominam – roześmiał się i spojrzał na osobę stojącą obok. To była Lidka. Zmieszał się, kiedy
napotkał jej wzrok tak blisko. Poczuł dziwne napięcie.
Od tamtego momentu pod jej domem unikali się dość zgodnie. Niby nic się nie stało,
oboje doszli do tego samego wniosku, a jednak czuli się niezręcznie. Podczas wielu spotkań
przygotowawczych dla organizatorów balu trzymali się od siebie z daleka i nie zamienili ze sobą
ani słowa.
Teraz Lidka znalazła się blisko niego, a do tego mężczyzna niosący kolejną paczkę
przepychał się, przysuwając dziewczynę jeszcze bardziej. W ogólnym rozgardiaszu nikt nie
zwracał na takie rzeczy uwagi.
Wtedy Adam poczuł, że chciałby ją znowu pocałować. Aż otarł usta, a oburzenie
podeszło mu pod samo gardło. Na litość boską! Był w związku z kobietą, którą kochał ponad
wszystko, a nachodziły go takie pokusy. Tyle lat żył samotnie i nic go nie złamało. A teraz złapał
się na tym, że jego ciało wysyła mu nieznane wcześniej, silne sygnały.
– Szlag by to trafił! – zaklął i po raz pierwszy odwrócił się od drugiego człowieka bez
słowa, po czym poszedł do samochodu. Usiadł za kierownicą i czekał, aż pozostali do niego
dołączą. W tym miejscu zostały jeszcze dwa domy. Nie poszedł do nich razem ze wszystkimi.
Zaciął usta, zmarszczył czoło i postawił buntowniczo kołnierz kurtki, jakby chciał się na tę
chwilę odciąć od wszystkiego.
Lidka to zauważyła i widać było, że zrobiło jej się ogromnie przykro. Owinęła się
szczelniej szalikiem i pobiegła za pozostałymi. Postanowiła nigdy więcej nie spoglądać w jego
stronę ani nie zbliżać się, jeśli to tylko możliwe. W przyszłym roku zrezygnować z pracy
w radzie rodziców.
Ruszyła z całą grupą, nie oglądając się za siebie.
To paradoksalnie sprawiło, że Adam zaczął o niej myśleć jeszcze intensywniej.
– Weź, się skup! – powiedział półgłosem. – Zaczynasz wariować i gadać sam do siebie –
skarcił się natychmiast.
Potem wyciągnął telefon i zadzwonił do Jowity. Chciał się uspokoić, przypomnieć sobie,
kto jest kim na tym świecie i jaki panuje tu porządek. Ona nie odebrała, co było dość dziwne.
Sądził, że nie ma żadnych planów na ten wieczór.
Może się kąpie – pomyślał. To było bardzo prawdopodobne. – Albo w ogóle już zasnęła –
to akurat mniej. Wiedział, że lubi pracować lub czytać do późnych godzin.
Ekipa mikołajowa właśnie wróciła. Wszyscy zaczęli wsiadać do trzech samochodów,
którymi podążali po mieście. Lidka – która jako ostatnia wlokła się z tyłu grupy – była wyraźnie
smutna. Dotarła na końcu i nagle skonfrontowała się z perspektywą, że jedyne wolne miejsce
zostało w samochodzie Adama, tuż przy kierowcy.
– Może ja usiądę z tyłu! – zawołała, ale wszyscy pomachali na nią rękami, żeby się
pospieszyła. Co miała zrobić? Nie mogła im wytłumaczyć, że jej relacje z dyrektorem stały się
ostatnio skomplikowane. Ani robić scen, bo to tylko pogorszyłoby sprawę. Usiadła więc sztywno
i postanowiła nie uśmiechać się do niego, nie reagować w żaden sposób na jego pomysły ani
słowa, a zwłaszcza entuzjastycznie nie kiwać głową. Właściwie to uznała, że mogłaby nawet
zacząć się krzywić, przewracać oczami i wzruszać ramionami, jak pani burmistrz. Nie wspierać
go w działaniu. Najwyraźniej to właśnie lubił najbardziej.
Powstrzymała się jednak i siedziała sztywno z dłońmi położonymi na kolanach oraz
wzrokiem wbitym w przednią szybę.
Adam prowadził samochód, mocno trzymając kierownicę. Droga była prosta, dobrze
odśnieżona, jazda nie wymagała aż takiego skupienia. Nic nie mówił. To zaczęło się rzucać
w oczy i powoli w aucie zapanowała pełna napięcia cisza. Jeśli oboje z Lidką chcieli nie zwracać
na siebie uwagi, to osiągnęli dokładnie odwrotny efekt. Ich dziwne zachowanie było dość
widoczne. Spięcie, uparte milczenie, odwrócone głowy.
Ściśnięte z tyłu grono, gnieżdżące się w ciasnocie niezgodnej z przepisami, rzucało sobie
porozumiewawcze spojrzenia.
– Nieźle, nieźle – wyszeptała jedna z mam. – To się porobiło.
Adam wiedział, że musi natychmiast zareagować, ale w ogóle nie mógł sobie
przypomnieć, jak to szło. Skąd mu się zawsze brał ten potok słów, który był na każde zawołanie?
O czym on tak bez przerwy paplał do tych ludzi i dlaczego teraz, kiedy naprawdę by się to
przydało, nie mógł znaleźć ani jednego słowa?
– Słuchajcie, kochani – odezwał się wreszcie. – Ile zostało paczek u mnie w aucie?
– Tylko cztery – odparł szybko jeden z mężczyzn.
– Zróbmy to najpierw, jeśli nie macie nic przeciw, bo muszę być dzisiaj wcześniej
w domu. Ktoś na mnie czeka – dodał stanowczo, czując się jak ostatnia świnia.
Lidka zaczerwieniła się gwałtownie. Nie mogła zapanować nad tym odruchem. I mimo że
w samochodzie panował lekki półmrok, było to zauważalne.
– Oczywiście – powiedział drugi z ojców. – Teraz pójdzie łatwo, bo wszystkie adresy są
w jednym bloku. Możecie zostać w samochodzie – zwrócił się do nich, a Adamowi zrobiło się na
te słowa gorąco. – My raz-dwa to zaniesiemy. Damy sobie radę.
– Jasne – odezwały się pozostałe głosy. Wszyscy tu lubili Lidkę. A ta sytuacja była
zdecydowanie dziwna. Gdyby Adam po prostu zakochał się w niej jak człowiek, cieszyliby się.
Tej samotnej mamie, która tak się dała nabrać dobrze znanemu w mieście Mariuszowi, należało
się coś dobrego od życia. Dyrektorowi też.
Ale tu się nie zanosiło na happy end. Wszystko było dziwne. Przecież dopiero co widzieli
w jego domu Jowitę.
– Nie spodziewałbym się tego po nim – powiedział jeden z ojców, kiedy wysiedli. – Żeby
dyrektor Roztocki grał na dwa fronty? To naprawdę zaskakujące. Jak to człowiek nigdy nie wie,
kim w rzeczywistości jest ktoś drugi. Wydawało się, że tak dobrze go znamy.
– Skrzywdził ją, to było widać. – Matka pierwszoklasisty nie miała co do tego
wątpliwości. – Teraz to skojarzyłam, że właściwie od kilku dni Lidka chodzi taka smutna i struta.
Pewnie jej naobiecywał gruszek na wierzbie, a potem się okazało, że pani burmistrz jednak chce
z nim być, i zostawił dziewczynę.
– Nie oceniajcie. – Druga kobieta była bardziej sceptyczna. – Nie wiemy tak naprawdę,
co się stało. Przecież on taki nie jest. To musi być bardziej skomplikowane.
Jak na komendę odwrócili się wszyscy w stronę samochodu.
– Siedzą jak dwa słupki – powiedział jeden z mężczyzn. – Wyobrażacie to sobie? Adam
Roztocki, który milczy? To najwyraźniej poważna sprawa.
***
– Może ja wysiądę? – Lidka przerwała nieprzyjemną ciszę. – Pójdę piechotą do domu. To
nie jest tak daleko.
– A skąd! – odparł oburzony. – Przestańmy, proszę. Zaraz cię przecież odwiozę. Jak tylko
oni wrócą. Pojedziemy od strony mostu, żeby twoje osiedle było w pierwszej kolejności. Zróbmy
coś, żebyśmy mogli się nadal przyjaźnić. – Spojrzał na nią. Naprawdę mu zależało. –
Przepraszam za to, co się stało – dodał, ale już kiedy wypowiadał te słowa, czuł, że kłamie. Nie
żałował tamtego pocałunku, wręcz przeciwnie, ciągle o nim myślał. I gdyby nie fakt, że miał ją
odwieźć w towarzystwie innych rodziców, istniałoby ryzyko, że tym razem to on nie zapanuje
nad pokusą.
Co mi się, kuźwa, nagle stało?! – myślał rozgorączkowany, kiedy inni rodzice wsiadali
z powrotem do samochodu. – I dlaczego akurat teraz? Gorszego momentu nie mogłem sobie
wybrać.
Odwiózł Lidkę i wysadził pod blokiem. Wydawało mu się, że zachowuje się zupełnie
naturalnie. Nawet powiedział jej „dobranoc” obojętnym, uprzejmym tonem. Jednak nie wiedział,
że spojrzenie, które rzucił za nią ukradkiem, pełne było dziwnego bólu. Siedzący z tyłu rodzice,
czujnie go obserwujący, bez trudu to zauważyli.
Taki minus bycia znanym i lubianym, że wiele osób się człowiekowi przygląda i w każdej
głowie pojawiają się wnioski. W tym przypadku dość sensacyjne.
***
Pożegnawszy ostatniego członka ekipy, pojechał od razu do Jowity. Musiał się z nią
natychmiast zobaczyć. Potrzebował jej. Tego wsparcia, trzymania się razem, potwierdzenia, że są
parą i nic tego nie zmieni. Chciał, żeby Jowita go objęła, pocałowała, żeby mu powiedziała, że go
kocha.
Szanse na to nie były duże, bo nie była ona kobietą skłonną do wyznań. Postanowił
jednak ją poprosić. Wytłumaczyć, jakie to ważne, choć bez podawania szczegółów.
Zaparkował u niej na podjeździe i biegł szybko zdecydowany nawet wyciągnąć ją z łóżka,
gdyby zaszła taka potrzeba. Czyż nie ma do tego prawa jako najbliższy jej człowiek?
Nawet nie zauważył, że kilka metrów dalej, na poboczu drogi dojazdowej stoi inne auto.
Zadzwonił, a potem nacisnął klamkę. Ku jego zaskoczeniu, mimo bardzo już późnej pory,
drzwi były otwarte. Wszedł więc do środka, kilkoma susami pokonał przedpokój i wtedy ich
zobaczył.
Jowita i Ignacy stali przy kominku. W tym dokładnie miejscu, gdzie jeszcze tak niedawno
oni się kochali, pierwszy raz po latach. Teraz jego ukochana kobieta przytulała się do innego. Nie
wiedział, co robią. Czy się całują, czy dopiero zaczęli, czy też kończą. Ale bez względu na
szczegóły widok ten był okropny.
Zrobiło mu się ciemno przed oczami.
– Co tu się dzieje?! – krzyknął. – Na litość boską! Czy my musimy w kółko robić to
samo?!
Jowita odsunęła Ignacego na długość ramion.
– Nie – powiedziała. – W żadnym wypadku.
– To może się wreszcie zdecyduj! – Ignacy też się zdenerwował. Nie zamierzał jej kryć.
Przyjechał tutaj zaledwie piętnaście minut temu. A już zdążyli poczuć tę bliskość, która zawsze
ich łączyła. Szybko przeszli przez temat, że związała się z Adamem, powspominali dawne czasy
i zaczęli się całować. To było takie proste, automatyczne i zupełnie naturalne, jakby byli starym
małżeństwem, które nie potrzebuje żadnej gry wstępnej i doskonale się zna.
Jeszcze pół godziny i wylądowaliby w łóżku. Gdyby Adam im nie przeszkodził. Jak
zawsze.
Dyrektor Roztocki aż usiadł. Dobrze znał smak tej przegranej. Wręcz doskonale. Wiele
razy w dzieciństwie starał się, by prezent przez niego przygotowany bardziej jej się spodobał,
żeby zabawa, którą wymyślił, została przez nią zaakceptowana, żeby to do jego domu poszli się
bawić po obiedzie. I bardzo często okazywało się, że choć był bardziej kreatywny, lepiej
przygotowany, to jednak ona wybierała Ignacego.
Stanął teraz naprzeciw niego, jak wtedy przed laty. Obaj w oczach mieli ten sam gniew.
– Przyjechałem to załatwić – powiedział Ignacy. – Raz na zawsze. Kocham cię – dodał,
zwracając się do Jowity i nie przejmując się obecnością Adama. – On o tym wie. – Wskazał na
przyjaciela brodą. – Więc nie muszę się z tym ukrywać. Tak jak ja dobrze wiem, co was łączy.
Musicie mi też dać szansę – zawołał. – Oboje! To, że wyjechałem, nie znaczy, że mnie nie ma.
Też mam swoje uczucia. Tęsknię i cierpię. Proszę cię. – Spojrzał znowu na pobladłą przyjaciółkę
z dzieciństwa. – Weź mnie także pod uwagę.
Jowita cofnęła się aż pod ścianę. Wyciągnęła przed siebie ręce, jakby chciała się bronić,
a potem złapała za skronie. W głowie jej dudniło od nadmiaru myśli i emocji.
– Wyjdźcie obaj! – krzyknęła.
Adam od razu zrobił krok w tył, ale Ignacy oczywiście nie miał zamiaru się ruszyć.
Roztocki więc też przystanął. Już nie był taki głupi, jak kiedyś, żeby zawsze ustępować.
– Powiedziałam: obaj! Wyjdźcie!
– Ale na balu się pojawisz. – Ignacy stanął naprzeciwko niej. – Wiesz, jakich
zaprosiliśmy gości. Jesteś burmistrzem tego miasta.
– Tak. – Zacisnęła zęby i kiwnęła głową.
– Chciałbym, żebyś poszła ze mną, bo cię kocham – nacisnął, a Adam poczuł, że robi mu
się niedobrze. To wszystko stawało się coraz bardziej okropne.
Adam nie był w stanie uczestniczyć w tej licytacji, zgłosić także swojej kandydatury, ale
Jowita i tak wiedziała, że pragnie tego samego.
– Myślę, że to dobry pomysł – powiedział do Ignacego. – Kiedyś się przyjaźniliśmy.
Bardzo. – Spojrzał na niego. – To w człowieku zostaje i nie mija mimo upływu lat. Sądzę, że
możemy obiecać sobie tyle, że obaj uszanujemy jej decyzję. Jeśli wybierze, przestaniemy się
kłócić. A ten drugi odejdzie i da pozostałym spokój.
– Zgoda. – Ignacy wyciągnął do niego rękę. Adam z pewnym trudem, ale ją uścisnął. To
był zakład honorowy. Nie zamierzał oszukiwać. Spojrzał tylko z żalem na kobietę, której
poświęcił tyle lat, czekając na nią, idealizując w myślach, starając się chronić i wspierać.
Zostawiła go przecież. Bez słowa wyjaśnienia. Nie musiała godzić się na ten dziwny układ.
Mogła powiedzieć: „Już wybrałam. Jestem w związku”.
Nie zrobiła tego, choć poczekał chwilę, dając jej szansę.
A potem wyszedł z domu i zostawił ich samych. Niech się dzieje, co chce. Na siłę nie da
się nic zrobić.
Kiedy zbiegał po schodach, pomyślał, że ta sprawa jest chyba niemożliwa do rozwiązania.
Jakąkolwiek decyzję podejmie Jowita, i tak zwycięzca dostanie tylko pięćdziesiąt procent jej
serca. Nie było innej możliwości.
Właściwie teraz nawet jej współczuł. Nie była przecież winna, że wkręcili się w ten
nietypowy układ. Nikt tego nie mógł przewidzieć. Naprawdę ją kochał i nie zazdrościł decyzji,
którą będzie musiała podjąć.
Wolałby nie narażać jej na takie cierpienie, ale o tym, by sam ustąpił, nie było mowy.
Zbyt często robił to w dzieciństwie. Za bardzo go to bolało. Do tego doszła jeszcze komplikacja
z Lidką. Musiał mieć pewność, kim jest i co robi. Inaczej zupełnie by się pogubił.
W sumie i tak już nie wiedział, czy właściwie jest jeszcze w związku, czy nie.
***
– Widzisz? – powiedział Ignacy. – Poszedł. Zawsze tak było. W końcu zostawaliśmy we
dwoje i teraz też tak się stanie.
– Prosiłam cię, żebyś również to zrobił – odparła stanowczo. Coraz mocniej bolała ją
głowa.
– Wiem – zgodził się, ale nie odsunął ani na krok. – Zaraz. Nie widzieliśmy się od tak
dawna. Spodziewałem się, że spędzimy więcej czasu razem, a wy oboje mnie unikacie.
W sprawach balu kontaktuje się sekretarka, Adam zdawkowo odpowiada na esemesy, a ty nie
odebrałaś telefonu. Spędźmy chociaż ten wieczór razem – poprosił. – Jest Wigilia, a ja tu siedzę
sam.
– Masz rodzinę.
– A, jakieś tam ciotki i wujkowie. – Machnął dłonią. – Stare dzieje. Zresztą wszystkich
już zdążyłem poodwiedzać. Jestem sporą atrakcją towarzyską. Każdy mnie zaprasza. Tylko moi
najbliżsi przyjaciele tego nie robią.
Jowicie zrobiło się trochę głupio. Rzeczywiście coś w tym było. Splot emocji
spowodował, że przesuwali w czasie i tak przecież nieuniknioną konfrontację.
– Dziwisz się? – zapytała. – Ledwo tutaj wszedłeś i od razu się wszystko skomplikowało.
– Było już wcześniej skomplikowane – odpowiedział spokojnie. – Ja przyjechałem, żeby
to wyprostować. Czego się boisz? Nie podejmiesz decyzji pod wpływem impulsu i nie jestem
w stanie cię do niczego zmusić. Nie mam nawet takiego zamiaru. Po prostu sądzę, że możemy
wspólnie posiedzieć i pogadać jak za dawnych czasów.
– Zgoda. Ale nie spodziewaj się u mnie świątecznego jedzenia ani szczególnej atmosfery.
– Nie potrzebuję. Choć przyznaję, że trochę jestem głodny. Jeśli mnie poczęstujesz jakąś
wigilijną kanapką, to będzie mi bardzo miło. Z polskim żółtym serem albo szynką. Będzie super.
– Nic nie jadłeś?
– Nie. Wszystkie ciotki zaprosiły mnie na dzisiaj, ale każdej po kolei odmówiłem.
Powiem szczerze: liczyłem na to, że jednak mnie do siebie zgarniesz.
– Wybacz. Ostatnio wszystko tak się kompletnie poprzestawiało, że dopiero się powoli
odnajdujemy w tych nowych realiach.
Nie dodała, że w gruncie rzeczy od rana go wypatrywała i nasłuchiwała jego kroków.
Szybko przygotowała mu zwykłą bułkę z serem. Powąchał ją, obejrzał ze wszystkich stron
i westchnął z zadowoleniem, wtapiając w nią zęby. Tęsknił za tymi smakami.
– Jesteś z nim szczęśliwa? – zapytał, kiedy już przełknął pierwszy kęs.
– Jest mi dobrze – odpowiedziała po namyśle. – Trudno to zmierzyć. Słowa są bardzo
pojemne. Zwłaszcza takie jak szczęście czy miłość. Ale jedno wiem na pewno, to, że nie chcę go
skrzywdzić.
– A mnie?
– Ciebie oczywiście też nie – dodała szczerze. – Nie wiem jednak, czy ta zagadka ma
rozwiązanie. Liczyłam na to, że już nie będziesz uczestniczył w tej grze. Trochę się reguły
uproszczą. Wyjechałeś, zbudowałeś tam niezłe życie, po co ci dziewczyna sprzed lat?
– Nic na to nie poradzę, że jesteśmy w pewien sposób całością – dokończył bułkę i popił
herbatą, którą Jowita przygotowała. – Żadna dziewczyna nigdy nie będzie taka jak ty – dodał. –
Nie ma na świecie takiej, która by pamiętała, jak miałem pięć lat i płakałem w przedszkolu. Ani
jak zdobyłem pierwszego gola w drugiej klasie podstawówki i taki byłem z siebie dumny, że do
dziś pamiętam. A także moich pierwszych sukcesów biznesowych, jak sprzedawałem gumy
balonówki.
– No – uśmiechnęła się do tamtych wspomnień. – To naprawdę było niezłe. Od dziecka
miałeś dryg do zarabiania pieniędzy.
– Podobnie jak ty do dobrej organizacji, natomiast Adam do poświęceń. Pamiętasz, jak
ratował wszystkie chore zwierzęta?
Kiwnęła głową.
– Myślałam, że będzie weterynarzem – powiedziała. – A tymczasem został nauczycielem.
I dba o wszystkich, tak jak wtedy. Gdyby nas była czwórka, może moglibyśmy się jakoś
połączyć w pary i żyć w przyjaźni do tej pory.
– Bardzo mi was brakuje – westchnął Ignacy. – Obojga, ale bez ciebie to już nic nie ma
sensu. Ja nawet próbowałem. Byłem w paru związkach. To się zawsze źle kończyło. Ktoś nas
zaczarował, kiedy byliśmy mali, i nie możemy się od tego uwolnić. Podali nam magiczny napój
jak Tristanowi i Izoldzie. Nie mamy szans, żeby się bronić.
– Musimy – odparła Jowita stanowczo. – Jeśli chcesz, możesz u mnie posiedzieć –
powiedziała. – Włączymy sobie jakiś film i spędzimy miło czas. Ale proszę cię, nie wałkujmy już
w kółko tego tematu. Nie mam siły. Tyle razy obróciłam to wszystko w myślach na wszelkie
możliwe strony, że nie sądzę, żebyśmy coś nowego wymyślili. Jestem zmęczona. I na dodatek
boli mnie głowa.
– Ale podejmiesz decyzję?
– Tak. Nie ma innego wyjścia. W tym jednym się z tobą zgadzam, że faktycznie trzeba to
zakończyć.
Rozdział 23

Lidka wróciła do domu szybciej, niż dziadek się spodziewał. Zwykle rozdawanie paczek
przeciągało się, a uczestnicy akcji długo jeszcze na koniec gadali, śmiali się i tupali butami na
mrozie. Tym razem jednak dziewczyna wpadła do mieszkania, po czym natychmiast schroniła się
w łazience.
No tak! Ojciec Lidki doskonale znał te objawy. Przypomniało mu się, jak miała
siedemnaście lat i przeżywała swoją pierwszą nieszczęśliwą miłość.
Jak mogła się znowu tak beznadziejnie zakochać! – pomyślał ze smutkiem. – Tak mocno
sparzyła się na Mariuszu. A to uczucie też nie miało sensu. Zwłaszcza teraz, kiedy – jak głosiła
miejscowa plotka – Adam Roztocki zszedł się po latach ze swoją byłą dziewczyną, Jowitą.
Obecną panią burmistrz.
Usiadł w ciemnej kuchni i położył dłonie na stole. Jak jej pomóc? Na to pytanie nie umiał
znaleźć odpowiedzi. Może to dyrektor powinien się bardziej trzymać na dystans, a nie dzwonić
wieczorami do samotnej matki.
Lidka wyszła z łazienki po chwili. Była blada i miała zaczerwienione oczy. Zapewne
płakała i chyba nadal chciała oddać się tej czynności, ale gwałtownie się wyprostowała, bo
w progu dziecinnego pokoju stanął Kuba.
– Idziesz spać, mamo? – zapytał.
– Tak, oczywiście. Już późno.
– A gdzie dziadek?
– Położył się na kanapie w salonie.
– Tu jestem. – Mężczyzna wyszedł z kuchni.
– Dziękuję ci, tato – powiedziała do niego. – Chcesz iść do siebie czy zostaniesz u nas na
noc?
– Pójdę.
Mieszkał dwa bloki dalej i ta korzystna lokalizacja sprawiała, że mógł na co dzień
zaangażować się w pomoc przy wychowywaniu wnuka, co zresztą bardzo lubił. Lidka uściskała
go serdecznie, a Kuba też podbiegł i objął go za nogę.
– Do zobaczenia jutro, dziadku – powiedział. – No i pamiętaj, że pojutrze idziesz z nami
na bal.
– Oczywiście pamiętam – odparł mężczyzna, spoglądając na córkę z troską. Pomyślał, że
to będzie dla niej trudny wieczór.
Kuba za to wyglądał na bardzo zadowolonego. To wprost było nie do uwierzenia, że
ośmiolatek tak się cieszy na imprezę dla dorosłych. Lidka mówiła, że wiele dzieci miało zamiar
przybyć przynajmniej na sam początek, ale chyba żadne nie podskakiwało z takim entuzjazmem
jak Kuba. Oczy mu błyszczały, jakby czekał na przyjście Świętego Mikołaja.
Niezwykłe – pomyślał dziadek, wychodząc z mieszkania. – Chyba się zaraził tym
wirusem od dyrektora szkoły i teraz będzie w kółko organizował imprezy i działał jak on.
Może by to nawet było zabawne? Wiedział, że Adam Roztocki jest idolem jego wnuka.
Do tej pory nie miał o to pretensji, nawet jeśli czasem czuł, że tamten zajmuje w jego sercu
niezasłużone drugie miejsce. Ale dziś go to zdenerwowało. Nie sądził, że przyjdzie kiedykolwiek
taki moment, iż zacznie traktować tego ważnego dla miejscowej społeczności człowieka wrogo.
Postanowił jednak na początek ograniczyć zaufanie i w czasie balu bacznie tę dwójkę
obserwować.
Rozdział 24

Po kolacji Julka poszła się położyć. Z ulgą przyjęła fakt, że rodzice na dole włączyli
telewizor. Mogła liczyć na przynajmniej dwie godziny spokoju. Wyciągnęła więc telefon
i zadzwoniła do Karola.
– No i jak ci poszło? – zapytał zniecierpliwiony, odbierając, zanim pierwszy sygnał na
dobre zdążył wybrzmieć.
– Źle. – Nie zamierzała trzymać go długo w napięciu. – Nie jest to dla mnie zaskoczenie –
dodała, reagując na jego ciężkie westchnienie. – Ledwo się w ostatniej chwili wycofałam. Ale
dziękuję za wasze dobre chęci. To i tak był dobry dzień. Tylko z powodu ciebie i twojego taty.
– Jak się czujesz? – zapytał zdenerwowany. – Co oni ci w ogóle powiedzieli?
– Nakrzyczeli. Nie chcieli niczego słyszeć.
– Może ja powinienem cię stamtąd zabrać? – zapytał szybko. – To niebezpieczne dla
ciebie i dla dziecka.
– Spokojnie – odparła. – Nie wydarzyło się nic, czego bym już wcześniej nie przeżyła. Po
prostu mnie nie zrozumieli, nie zaakceptowali i nie usłyszeli tego, co chcę im powiedzieć. Mają
swoje zdanie i tyle. Ale czuję się dzisiaj trochę lepiej i to jest fajne. Popatrz, minęło już kilka dni.
Wytrzymamy jeszcze tylko ten cholerny bal i będzie z górki.
– Naprawdę się na to zgodziłaś? – zapytał z żalem. – Pójdziesz z innym chłopakiem?! Jak
to możliwe?! – Zastanawiał się, co ona by czuła, gdyby wybrał się z jakąś dziewczyną, ale nie
chciał się posuwać do takich niskich argumentów. Cierpiał jednak bardzo.
– Spokojnie – odparła. – Proszę cię, kochany. Nie denerwuj się. Ja już rozmawiałam
z tym chłopakiem. Matka dała mi do niego numer telefonu. To fajny gość.
– I to ma mnie niby uspokoić?! – zawołał Karol. – Jakim sposobem? Jeszcze bardziej się
zdenerwowałem.
– Nie to miałam na myśli – powiedziała. – Po prostu pogadaliśmy sobie wprost. On wie,
że rodzice mnie zmuszają do tego wyjścia. Podobnie zresztą jest w jego przypadku. Nie ma
dziewczyny, ale nie szuka takiej na siłę. Wyjaśniłam mu, że jestem w związku, którego rodzice
nie akceptują. Umówiliśmy się, że pójdziemy tam, spędzimy ze sobą w miarę miły czas
i rozejdziemy się bez żalu, a potem każdy na własną rękę będzie sobie musiał poradzić
z rodzicami. On też nie ma łatwo, bo jego ojciec dopiero zaczął pracę w naszej firmie, do tego na
kierowniczym stanowisku, i nie może od razu zadzierać ze swoim szefem. A wiesz, jaki jest mój
tata.
– Niestety bardzo uparty i przekracza granice. Nie ma prawa zmuszać cię, żebyś poszła
z tym chłopakiem ani tym bardziej swojego pracownika, żeby wysyłał z tobą syna. To okropne!
– Wiem – powiedziała. – Ale przejdziemy przez to. Zmyjemy się szybko po dwudziestej
drugiej i wrócę do domu, a potem jeszcze chwila i będziemy razem.
– Wyprowadzisz się po osiemnastych urodzinach? – zapytał z niedowierzaniem. Była
taka młoda. Związana z domem. Nie znała niczego innego.
– Tak, zrobię to – potwierdziła.
– A szkoła?
– Posprawdzałyśmy trochę z Zuzą – odparła. – Nie jest tak źle. Pewnie dadzą mi jakieś
nauczanie indywidualne albo w ogóle edukację domową, więc przestanie mieć znaczenie, gdzie
mieszkam.
– Musisz zdać maturę.
– Wiem o tym. Do maja dziecko się jeszcze nie urodzi, więc spokojnie będę mogła się
uczyć. Zdam ten cholerny egzamin.
– Dzielna dziewczynka – powiedział z czułością. Bardzo za nią tęsknił. – Ja też mam dla
ciebie nowiny. Od przyszłego semestru przeniosę się na studia zaoczne i pójdę do pracy. Na razie
jeszcze nic konkretnego nie znalazłem, bo są święta, ale obiecuję ci, że nie będzie tak źle. Może
nie zarobię tyle, co twój ojciec, ale będę się starał ze wszystkich sił. Umiem o siebie zadbać. Tata
też nam pomoże. Tylko jedna rzecz mnie martwi.
– Nawet nie mów, że ten chłopak z balu?
– Nie – powiedział poważnym tonem. – To fakt, że nie byłaś jeszcze u lekarza. Żeby
tylko coś się nie stało. Różnie to bywa. Mój tata też jest tego samego zdania. Ty nie czujesz się
najlepiej. Już sam nie wiem, o kogo mam się bać bardziej. Czy o twoje bezpieczeństwo, czy
dziecka, czy was obojga. Te trzy tygodnie wydają mi się jak wieczność.
– Nic się nie stanie – powiedziała pewnym tonem, choć wcale tak nie uważała. W gruncie
rzeczy bała się tego samego. Ale choć myślała o tym przez cały czas, nie zdołała wykombinować
sposobu, żeby się dostać do lekarza bez wiedzy mamy.
– Nie mam niestety żadnych znajomych – powiedział Karol. – Chyba od jutra zacznę
chodzić po ginekologach i błagać o pomoc. Może by nas któryś przyjął poza kartoteką, na lewo,
i przynajmniej sprawdził, czy wszystko jest z tobą w porządku? Zgodziłabyś się na coś takiego?
Julka zastanawiała się tylko przez chwilę.
– Tak – powiedziała. – Nie wiem, czy uda ci się kogoś takiego znaleźć, zwłaszcza teraz.
Jest przerwa świąteczna i mnóstwo lekarzy ma urlop. Ale próbuj. Jeśli kogoś znajdziesz, pójdę do
niego.
W Karola wstąpiła nadzieja. Nie ma nic gorszego niż bezradność. Jeśli mógł coś zrobić,
od razu czuł się lepiej.
– Ja też będę na tym balu – powiedział.
– Naprawdę? – zdziwiła się. – Nic nie mówiłeś.
– Owszem, pojawię się tam. Zatrudniłem się jako kelner. Będę miał na wszystko oko.
Myślałaś, że cię zostawię samą? Nigdy w życiu bym tego nie zrobił.
Rozdział 25

W pierwszy dzień świąt mieszkańcy Jaworzynki zwozili do szkoły ciasta i różnego


rodzaju wyroby, które zobowiązali się przygotować na bal. Akcja cieszyła się społecznym
poparciem, w związku z czym od szesnastej, na którą zapowiedziany był odbiór produktów, pod
podstawówką ustawiła się spora kolejka. Nie bez znaczenia był też fakt, że prawie wszyscy
chcieli zobaczyć, jak wygląda ta osławiona sala balowa na ogromnym boisku. I w ogóle jak to
wszystko zostało zorganizowane. A także spotkać znajomych, porozmawiać, przekonsultować
kwestie sukienek i innych ważnych szczegółów.
Z tego właśnie powodu między innymi pani Jarmużowa osobiście się pofatygowała.
Zaparkowała z niezadowoleniem bardzo daleko od wejścia, bo nie było już żadnych wolnych
miejsc, na dodatek w rozmiękłej zaspie ze śniegu, który ostatnio intensywnie topniał. Musiała
z tego powodu iść spory kawałek w wysokich, zamszowych szpilkach, taszcząc dwie tace
sernika. To był jednak taki moment, kiedy człowiek chce być z innymi. Dlatego też nie poprosiła
żadnego z pracowników firmy, by się tym zajął, choć zasadniczo podobnie jak jej mąż nie miała
problemu, by wykorzystywać służbowe relacje do prywatnych celów.
W pierwszym momencie sądziła, że będzie mogła po prostu podejść i zostawić to, co
przyniosła, ale wystarczył jeden rzut oka na kolejkę i zrozumiała, że nikt jej tutaj nie przepuści.
Atmosfera była fajna, ale wszyscy czuli się równi i nie sądziła, by uznali jej prawo do
pierwszeństwa. To była niestety wada dyrektora podstawówki. Wiedziała, że w innych szkołach
jest lepiej. Szanuje się zamożnych rodziców i okazuje im specjalną atencję. Zwłaszcza jeśli
angażują się finansowo w życie szkoły, tak jak oni to robili. Nie wspierali dyrektora w żaden
inny sposób, ale od czasu do czasu przesyłali jego fundacji przelew. Już któryś raz z rzędu
przekazywali mu jeden procent podatku, żeby mógł karmić tyle dzieci, ile tylko ma ochotę.
Akurat te akcje pani Aldona popierała.
– Szybko idzie – powiedziała jej stojąca z przodu kobieta, w której po chwili pani
Jarmużowa rozpoznała żonę piekarza. Opierała ona o kolano całą skrzynkę świeżo napieczonych
ciasteczek. Mocno pachniało wanilią i cynamonem.
W kolejce jak wszyscy stanęła też matematyczka, pani Olga. Rodzice przesuwali się dość
sprawnie i Aldona – która zdenerwowała się, że trzeba będzie trzymać ciężki pakunek długi
czas – zobaczyła, że do odbioru przygotowanych jest aż sześć okienek i organizacja jak zwykle
u dyrektora przebiega wzorcowo.
– Julka się wybiera na bal. – Pani Jarmużowa włączyła się do ogólnej rozmowy
prowadzonej przez rodziców stojących w kolejce kilka kroków dalej.
– To miło – uśmiechnęła się matematyczka. – Proszę ją ode mnie pozdrowić.
– Planuje iść na architekturę. – Pani Jarmużowa nie mogła się powstrzymać.
– Naprawdę? – Olga wydawała się nieco zaskoczona. – Zawsze wolała języki obce. Czy
choćby polski, ale cieszę się – dodała szybko, zgromiona nieżyczliwym spojrzeniem mamy Julki,
która zasadniczo nie szanowała humanistów. A już studiowanie takich kierunków uważała za
wyjątkową stratę czasu.
– Mają w liceum doskonałego matematyka – powiedziała pani Jarmuż wyniośle, a Olga
tylko lekko się uśmiechnęła. Lata spędzone na pracy nie tylko z dziećmi, lecz także z ich
licznymi rodzicami nauczyły ją dystansu do wielu rzeczy, a zwłaszcza do wypowiadanych przez
ludzi słów.
– Idzie pewnie z tym nowym chłopakiem. – Żona piekarza pochyliła się w ich stronę. –
Widziałam ich w kawiarni. Fajnie razem wyglądają, bardzo zakochani. Człowiekowi się
przypomina, jak sam kiedyś był młody.
– Chyba się coś pani pomyliło. – Mama Julki wydęła usta. – Oni się dopiero poznali. Dziś
spotkają po raz pierwszy.
Jednak kobieta nie wdawała się w dyplomację.
– Przecież ich widziałam na własne oczy! – oburzyła się. – Siedzieli przy stoliku jak dwa
gołąbki. Chłopak przystojny, aż miło. Akurat dostarczyłam pieczywo. Tacy przytuleni,
zakochani... – Nagle zobaczyła gniew w oczach matki Julki i pomyślała, że może każdym
kolejnym zdaniem zrobić komuś krzywdę. – A, nie! – Machnęła dłonią. – Może mi się coś
pomyliło.
– No raczej! – Pani Jarmużowa miała ochotę walnąć ciastami o blat okna, w którym
młodzież przyjmowała i zapisywała, od kogo pochodzą darowizny. – Moja córka jest chora,
ostatnie dni spędziła w domu.
– Ja też ją widziałam – wtrąciła się Olga. – Rzeczywiście bardzo blado wygląda
i sprawiała wrażenie dość smutnej. Pomyślałam jednak, że może to przemęczenie
przedmaturalne.
Pani Jarmużowa straciła nagle cały swój impet. Znów ogarnęło ją to niedobre przeczucie,
że coś powinna widzieć, a nie widzi. Gdyby miała więcej odwagi i świadomości, może by się
odwróciła i porozmawiała z dawną nauczycielką córki. Czegoś więcej dowiedziała.
Powstrzymywał ją jednak jakiś nieznany strach, który blokował jej kroki, a także
przyzwyczajenie, że wie lepiej. Zna swoje dziecko, nie potrzebuje żadnych ludzi, żeby jej
tłumaczyli, co u niego słychać.
Poszła więc szybko w stronę samochodu nieświadoma tego, że żona piekarza właśnie
intensywnie rozmawia z kilkoma matkami na temat Julki.
– No przecież! – oburzyła się jakaś kobieta. – Jasne, że to ona tam była.
– A Mietek mówi, że odbierali też razem samochód, który im naprawiał w samiuśką
Wigilię. No, wtedy to Julka nie była blada, ponoć szczęśliwa jak skowronek – dodała żona
mechanika.
– Nie pierwszy to raz – westchnęła jedna z matek – że o niektórych sprawach rodzice
dowiadują się ostatni. Ale to nic złego. Młodzi tak mają, że się zakochują.
Mama Zuzy też słyszała tę wymianę zdań i pobiegła za panią Jarmużową. Ona znała
prawdę. Może jednak powinna o wszystkim powiedzieć? Ale nie zdążyła. Samochód mamy Julki
zniknął już za zakrętem.
Rozdział 26

Czy mogę dziś pojechać do Oliwiera? – zapytał Kuba zaraz po obiedzie.


– Nie ma mowy! – Lidka odparła z całą stanowczością. – Dziś jest pierwszy dzień świąt.
Czas dla rodziny. Zamierzamy spędzić go razem z dziadkiem. Pójdziemy na spacer, a potem
obejrzymy sobie jakąś komedię w telewizji.
– Ale proszę... – nalegał Kuba. – Ja muszę...
– Nie wypada. – Lidka miała dość ostrożny stosunek do mamy przyjaciela swojego syna.
Cieszyła się, że się spotykają i dobrze razem bawią, ale nie umiała nawiązać serdecznej relacji
z matematyczką, której sława sięgała szeroko poza mury podstawówki. Na samą myśl, że ma
zadzwonić i zapytać, czy syn mógłby przyjechać w święta, ogarniała ją zgroza.
– Ale mama Oliwiera wie – jęczał Kubuś. – Musimy tam się spotkać i pomóc. Oni robią
losy na loterię fantową.
Lidka spojrzała na syna. Nie umiała sobie wyobrazić, w czym on mógłby akurat ułatwić
pracę. Ale nie chciała tego powiedzieć dziecku ani gasić jego zapału.
– Nie wierzę – powiedziała. – Że u pani Olgi czymś takim zajmują się dzisiaj. Wiesz, że
ona nie lubi takich akcji.
– No to zobacz. – Pokazał jej na telefonie wiadomość wysłaną przez Oliwiera. – To jego
mama mnie zaprasza – powiedział. – Proszę cię... – Chodził za nią krok w krok po niewielkim
mieszkaniu. – To ważne. Pójdę tylko na chwilkę. Obiecuję, że zaraz wrócę.
Mama była ostatnimi dniami trochę smutna. Widział, że się stara, ale to nie była ta radość,
która tak mu się podobała, tylko raczej taki charakterystyczny uśmiech, kiedy chce być miła. On
jednak i tak wiedział, że czymś się martwi.
Święty Mikołaj po swojej pierwszej spektakularnej akcji zaprzestał dalszych działań.
Nigdy więcej pan Adam już nie odwiózł mamy do domu, a ona nie wspominała o nim ani
słowem. Kiedy przychodziła odebrać Kubę ze szkoły, nie zauważył, by się chociaż raz spotkali.
A kiedyś przecież to była codzienność. Ciągle mieli sobie coś do powiedzenia.
Martwił się. Całą nadzieję pokładał w balu oraz w Darii, która od kilku dni pracowała
bardzo intensywnie.
– Posłuchaj. – Lidka zatrzymała się wreszcie i spojrzała na synka. – Biegasz tam ostatnio
bardzo często, a Oliwier prawie do nas nie przychodzi. Może więc tym razem ty zaprosisz
kolegę? Jeśli już koniecznie chcecie się spotkać.
Nie mógł jej powiedzieć, że istnieje proste wyjaśnienie, dla którego ta opcja nie jest
możliwa. Mianowicie potrzebni są obaj w mieszkaniu u Oliwiera. Bo to tam właśnie znajduje się
strategiczna zmywarka, którą muszą rozładowywać, dywan do odkurzania, śmieci wymagające
pilnego wyniesienia i szereg innych zleceń, które wykonywali pokornie, czekając na wybawienie,
jakim miał być dzień balu.
Mimo całej atmosfery wokół tego wydarzenia można się było śmiało pokusić
o stwierdzenie, że obaj należeli do grupy oczekujących na ten dzień z największym napięciem.
Jeden ze względu na mamę, a drugi z powodu odkurzania.
Praca u Darii mocno dawała im się we znaki, ale dziewczyna była faktycznie skuteczna.
Zdołała namówić swoją matkę do zorganizowania loterii fantowej i wzięcia za nią
odpowiedzialności. W losach znajdowały się nagrody rzeczowe ufundowane przez sponsorów.
Najcenniejsze miały być wystawione na licytację. Jednak wśród wielu najwięcej emocji
wzbudzał taniec o północy, w którym można było wylosować partnera.
Taniec z dyrektorem w starannie przez Darię oznaczonym losie miał dostać się w ręce
Lidki, mamy Kubusia. A taniec z najlepszym koszykarzem w szkole – równie dyskretnie
oznakowany – do Darii. Przy okazji dziewczyna postanowiła jeszcze zrobić parę innych dobrych
uczynków i połączyć kilka osób, o których wiedziała, że skrycie o sobie marzą.
Ta zabawa w Opatrzność bardzo ją wciągnęła i ostatecznie liczba znakowanych bilecików
była całkiem spora. Nikt się jednak nie miał o tym dowiedzieć i też nikt nie zamierzał tego
sprawdzać. Respekt, jaki wzbudzała pani Olga, wystarczał wszystkim za gwarancję, że loteria
będzie przebiegać uczciwie. Pracowała wiele lat na swoją dobrą opinię i nie wiedziała, że właśnie
pod jej dachem ktoś zamierza ją wykorzystać do niewinnego na pozór oszustwa.
***
Lidka drgnęła, kiedy zadzwonił telefon.
Olga.
Domyśliła się, że zapewne w jej domu rozegrała się podobna scena. Synek chodził za nią
i nudził, żeby się zgodziła na spotkanie z kolegą. Jak widać, nawet najsurowsze matematyczki
w domu też po prostu są mamami i zdarza im się polec w takim starciu.
– Dzień dobry – powiedziała na przywitanie. – Przepraszam, że dzwonię w święta.
– Nic się nie stało – odparła Lidka z uśmiechem. – Też bym zadzwoniła, gdybym miała
więcej odwagi.
– To się cieszę, że domyśla się pani w jakiej sprawie – ulżyło Oldze. – Czy Kubuś może
na chwilę przyjść do mojego Oliwiera? Bo nas to dziecko zamęczy. A mamy jeszcze sporo pracy.
– Oczywiście. Jeśli tylko nie będzie przeszkadzał. Zaraz go przywiozę.
– Samochód już sprawny?
– Tak, pan dyrektor się tym zajął. Jak zawsze skutecznie – dodała, a w jej głosie
zabrzmiała jakaś gorzka nuta, nigdy wcześniej niesłyszana.
– To czekamy.
Kuba już był ubrany. Stał w przedpokoju w butach i czapce. Niecierpliwie popędzał
mamę. Chyba jeszcze nigdy tak się nie spieszył do kolegi.
– Dopiero co się widzieliście – narzekała Lidka, wychodząc z ciepłego mieszkania w ten
nieprzyjemny, zimowy dzień pełen rozmokłego śniegu. Odstawiła Kubę do kolegi i wróciła czym
prędzej do domu.
Dziadek poszedł do siebie położyć się po obiedzie. W mieszkaniu więc było cicho i pusto.
Bardzo nie chciała spędzać w ten sposób świąt. Wiedziała, że jeżeli teraz tylko usiądzie, zaraz
zacznie myśleć, cierpieć i tęsknić za kimś, kto był całkiem poza jej zasięgiem. Wstydzić się
swoich zachowań i biczować za to, co się wydarzyło. Zdecydowanie zły plan. Wzięła więc
z szafki laptop i zabrała się do pracy. Dobrze, że miała chociaż to.
***
Julka siedziała z rodzicami przed telewizorem. Dobrze, że w swoim poczuciu wyższości
nad większością ludzi nie ograniczyli sobie korzystania z tej popularnej rozrywki. Dzięki temu
miała trochę spokoju. Przysypiała na kanapie, ale oni nie zwracali na to uwagi. Na szczęście na
obficie zaopatrzonym świątecznym stole znalazły się także jadalne potrawy, którymi dzisiaj
mogła się nasycić. Głównie był to świeży chleb z masłem i odrobina gotowanego mięsa z rosołu.
Dzień dłużył się niemiłosiernie. Nie było nawet mowy o tym, by dziś mogła wyrwać się
do Zuzy. Żelazne zasady mamy nakazywały w święta wyłącznie rodzinne wizyty. Ale w tym
roku nigdzie się nie wybierali. Mama zobaczy się z siostrą i matką jutro na balu, a ojciec miał
rodzinę daleko pod Poznaniem i nie utrzymywali ze sobą zbyt bliskich kontaktów.
Co jakiś czas Julka otwierała oczy i patrzyła na zegarek. I choć wydawało jej się, że od
ostatniego razu minęła co najmniej godzina, to okazywało się, że tylko pięć minut, a czasem
nawet i mniej.
Marzyła o tym, by pojechać do Karola, ale nawet to nie przynosiło jej teraz wytchnienia.
Nie chciała mu się przyznać, że znowu źle się czuje i coś ją mocno niepokoi. Naciskałby na
wizytę u lekarza, a ten temat przecież już omówili, i to wiele razy. Czekała, że może uda mu się
coś załatwić poza formalnymi sposobami.
To pewnie jednak będzie możliwe dopiero po świętach. Niby niedługo, a jednak dręczący
ją niepokój nie ustawał. W szafie wisiała już sukienka, którą krawcowa zwęziła, bo w ciągu
ostatnich dni Julka schudła trzy kilogramy. Nie umiała sobie teraz wyobrazić, jak to zrobi, żeby
jutro wstać i mieć dostateczną ilość energii, by się ubrać, włożyć buty na obcasie, wsiąść do
samochodu, a następnie przemaszerować przez szkolny korytarz i dostać się na salę balową.
Rozdział 27

Daria wpatrywała się z zachwytem w czarną sukienkę, leciutko mieniącą się na zgięciach,
która wisiała na wieszaku. Zamówiła ją w internecie i przeżyła wiele chwil grozy, czekając, czy
na pewno zdąży przed świętami dotrzeć. Nie była w stanie myśleć o niczym innym.
Zaskutkowało to dwiema jedynkami z polskiego za nieoddane wypracowania, ale nie żałowała.
Warto było. Zerwała już profilaktycznie ze swoim chłopakiem, który ostatecznie po bliższym
poznaniu okazał się dokładnie tak samo niedojrzały, jak większość jego rówieśników.
Ale Kacper z ósmej B to była zupełnie inna historia. Kapitan drużyny siatkarzy, wysoki,
świetnie zbudowany i do tego bardzo odpowiedzialny. Słyszała wiele historii o tym, jak potrafił
zmotywować grupę do działania, kogoś pocieszyć, a innemu znowu spuścić łomot gdzieś za
szkolnymi krzakami. Wszyscy czuli wobec niego respekt. Był kimś, a mama zawsze powtarzała,
że trzeba sobie stawiać w życiu wysokie wymagania. Daria tak właśnie czyniła.
Nie było łatwo skłonić Kacpra, żeby się zgodził wystawić w loterii swój taniec. Długo
musiała mu tłumaczyć, jakie to ważne dla szpitala, jak jego przykład wpłynie na innych.
Faktycznie chłopcy chętnie się później zgłaszali i w pewnym momencie Daria miała nadwyżkę
chętnych. Ustawiła ich w kolejce pod względem atrakcyjności. Postanowiła więc najpierw
wrzucać do maszyny losującej tych najatrakcyjniejszych, a resztę zostawić na koniec. Nie
wątpiła, że nie wszystkie losy zostaną wykupione w ciągu wieczoru, uznała zatem, że tak jest
bardziej sprawiedliwie.
Wyobrażała sobie, jak świetnie będzie się prezentować w tej sukience, tańcząc
z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Wszystko inne wobec tego było nieważne. Nawet
z tej radości rozładowała dzisiaj zmywarkę, odpuściwszy bratu jego obowiązek. Te maluchy
podpowiedziały jej przecież świetny patent, na którym i ona miała skorzystać.
Tylko mama chodziła trochę smutna i zmęczona, bo organizacja loterii, w którą została
wkręcona, oznaczała mnóstwo pracy, a ona tak lubiła spokój w świąteczne dni. Odpoczywała
wtedy. Tymczasem pakowanie nagród rzeczowych, oznaczanie darczyńców, przygotowywanie
karteczek z numerami, rozmieszczanie wszystkiego we właściwym pomieszczeniu zajmowało
sporo czasu.
To wszystko spadło na nią, a nie lubiła takich akcji. Była też przywiązana do tradycji
świątecznej, a dziś nie mogła pojechać na obiad do babci, bo w poczuciu obowiązku została, by
wszystkiego dopilnować.
Kiedy Daria zobaczyła ją, jak taszczy wielkie pudło z maskotkami, które zaoferowała
jedna z firm, choć wiadomo było z góry, że nikt się z takiej nagrody nie ucieszy, poczuła lekki
wyrzut sumienia. Gdyby oszustwo wyszło na jaw, pewnie obarczono by nim jej mamę.
Najbardziej prawą istotę, jaką znała.
Tak się nie stanie – pomyślała jednak szybko i uciszyła swój niepokój.
– Czemu machasz ręką? – zapytał Oliwier, bo tak była pogrążona w myślach, że nawet
nie zauważyła, iż wykonuje gesty współgrające z tokiem jej wewnętrznych argumentów.
– Muchę odganiam – odparła szybko. – I sio mi stąd, bo zaraz was też przegonię! Cieszyć
się, że zmywarka rozładowana.
Chłopcy przemknęli do pokoju i zaszyli się na piętrowym łóżku, rozkładając jakieś
klocki. To przypomniało Darii, że został jeszcze jeden punkt programu, który należało wykonać.
Dzieciaki wreszcie się przyznały, że chcą połączyć Adama Roztockiego i panią Lidkę, mamę
Kuby.
Szaleńczy nieco plan, ale nie dyskutowała. Była tu w końcu tylko wykonawcą. Na
dodatek wiedziała, że dyrektor idzie na bal w towarzystwie pani burmistrz. Sam jej o tym
powiedział, kiedy prosiła go o zgodę na umieszczenie tańca wśród losów. Zrobił to bardzo
niechętnie, przyparty do muru argumentami o potrzebach szpitala. A także o tym, że wszystkie
inne ważne osoby się zgodziły.
Więc raczej pani Lidka nie miała szans. Ale umowa to umowa.
Trzeba było sprawić, żeby ten los do niej trafił. To akurat wydawało jej się proste.
Umówili się, że kupi go Kuba. Nie zgubi i przypilnuje, by dotarł do rąk mamy. Wtedy Daria
będzie już wolna. Zajmie się swoimi sprawami.
Tu się jednak zatrzymała. Na myśl o tym, że mama za to cały wieczór będzie musiała
spędzić, wydając kolejne fanty, poczuła nowy wyrzut sumienia.
– Wrócę do niej – zaplanowała optymistycznie. – Jak tylko zatańczę z Kacprem, może
wyjdę z nim na krótki spacer. Zobaczymy, jak to się potoczy, ale zaraz potem do niej wrócę –
powtórzyła.
Rozdział 28

Drugi dzień świąt upłynął w Jaworzynce pod znakiem przygotowań. Większość osób była
zaangażowana w bal albo pod kątem organizacji, albo jako uczestnicy. Trudno było powiedzieć,
kto biegał z większym zaaferowaniem.
Fryzjerki pracowały od piątej rano. Także te z pobliskich miejscowości, mimo że
normalnie miałyby dziś dzień wolny. Ania – obdarzona talentem artystycznym uczennica
siódmej klasy – miała listę na makijaż dłuższą niż profesjonaliści z wielkich miast. Wszelkie
usługi tego typu cieszyły się ogromnym powodzeniem.
Jowita miała rację, że coś takiego sprawia, iż miasto zaczyna tętnić życiem, a przepływ
pieniądza podnosi temperaturę wydarzenia. Wszyscy zarabiali. Sprzedawcy butów, ubrań,
dodatków, usług, taksówkarze, myjnie samochodowe, cukiernie, catering, kelnerzy, osoby
oferujące noclegi. Radosne podniecenie dało się wyczuć na każdym kroku. Jedni cieszyli się, że
będą mogli zarobić, a inni świetnie się bawić. Byli też niektórzy na tyle obrotni, że zamierzali
połączyć jedno z drugim.
Karol przyjechał do Jaworzynki wcześnie rano. Krążył trochę wokół domu Julki, ale jej
nie zobaczył. Znów mieli utrudniony kontakt. Wydawało mu się, że to ciągnie się bardzo długo,
choć przerwa w rozmowach trwała tylko jeden dzień. Mimo że Julka napisała mu wieczorem, że
idzie spać, dobrze się czuje i prosiła, by się nie martwił, to jednak całą noc śniły mu się
koszmary. Dręczyło go niedobre przeczucie, że dziewczyna nie mówi mu całej prawdy.
Był pierwszym z grupy kelnerów, który stawił się na miejscu, i szybko zyskał uznanie
w oczach Adama Roztockiego. Zawsze bowiem znajdował się pod ręką. Są ludzie, którzy mają
taki dar. Nosił produkty, ustawiał lodówki, pomógł nawet przy montowaniu sprzętu muzycznego,
bo okazało się, że na tym też nieźle się zna. Był bystry i chętny do działania.
Po dwóch godzinach mężczyźni chodzili już we dwójkę i sprawnie zarządzali całą akcją.
To wsparcie było dziś potrzebne. Nieznany mu wcześniej chłopak okazał się zrządzeniem losu,
ponieważ Adam od rana bardzo się denerwował.
Jowita nie odezwała się do niego wczoraj ani słowem. Nie miał pojęcia, gdzie jest Ignacy.
I co się właściwie dzisiaj wydarzy. Martwiło go, że Lidka, która przyjechała również wcześnie,
by dopilnować ostatnich poprawek dekoracji, jest blada i smutna. Zaczęło też do niego docierać,
że ludzie mają o to pretensje. Najwyraźniej uważają, że ją w jakiś sposób skrzywdził.
Co za bzdura?! – pomyślał, ale nie miał z tym do kogo pójść i kłócić się ani wyjaśniać, bo
nic nie zostało powiedziane wprost. Adam nie za bardzo umiał sam rozpocząć taką rozmowę.
Brakowało mu tej swobody i atmosfery. Chciał znów podejść do Lidki i pożartować. Pochwalić
dekoracje, które zrobiła. Naprawdę wyszło jej to pięknie, a nie kosztowało dużo pieniędzy.
Uczniowie przygotowali kwiaty z białej bibuły, które popryskane w niektórych miejscach
złotą farbą przy odpowiednim świetle wyglądały niezwykle kunsztownie. Teraz wieszali jeszcze
ostatnie sztuki. Dobrze, że zaangażowały się wszystkie klasy, bo na ogromnych powierzchniach
prowizorycznych ścian sali balowej wszystko ginęło.
– Będzie pięknie – powiedziała matematyczka, stając obok niego. A on po raz pierwszy
miała ochotę odpowiedzieć typowym tekstem, który zwykle należał do niej, że czuje, iż to
wszystko się źle skończy.
Rozpędzona machina balu była już nie do zatrzymania, a tymczasem on zaczął się bać. Że
jednak sprzedał zbyt wiele biletów, wszyscy się nie pomieszczą, pogubią, organizatorzy nie
zdołają dopilnować gości. W grę wchodziły też duże pieniądze, które należało odpowiednio
zebrać, przechować, udokumentować.
Jego współpracownicy nakręceni jego własnym entuzjazmem dziś z energią dopinali
wszystko na ostatni guzik. A on zaczął odczuwać ogromny strach, że ta impreza zakończy się
równie spektakularną klapą, jak duży był rozmach, z jakim do niej podszedł.
Wtedy jednak myślał jeszcze, że jest w szczęśliwym związku z Jowitą. Wszystko na tym
świecie jest możliwe, a marzenia się spełniają. Dziś był w innym nastroju.
Przekonany, że ona nie podejmie korzystnej dla niego decyzji. Zawsze rozumiał ją lepiej
niż Ignacy. Wiedział, że nie jest w stanie się określić. Raz już zmusili ją do konfrontacji. A ta
skończyła się tragicznie. Czas niewiele w tej kwestii zmienił.
Stał jak słup soli w przejściu, przeszkadzając wszystkim, którzy maszerowali tam
i z powrotem z różnymi rzeczami w dłoniach. Nie mógł się jednak nawet poruszyć.
Tak.
To stało się dla niego jasne. Jowita dzisiaj z nim nie przyjdzie na bal. Chociaż mu to
wcześniej obiecała, a on włożył w to wiele trudu, by znaleźć dla niej najpiękniejszą sukienkę. Nie
zrobi tego Ignacemu. Może gdyby nie przyjechał, toby się udało. A może po prostu tylko
złudzenie potrwałoby nieco dłużej?
Czym było to dziwne uczucie, które ich łączyło. Czy naprawdę tak właśnie wygląda
miłość?
Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem, wspominając trójkę bawiących się dzieci,
najlepszych przyjaciół. Tajemnice, jakie sobie przekazywali, długie rozmowy, cukierki dzielone
na troje, wspólne powroty ze szkoły. Nie miał świadomości, że jego wzrok jest skierowany
dokładnie na dziewczynę, która właśnie przypięła ostatni kwiatek i odwróciła się. Wszyscy
obserwowali, jak dyrektor hipnotyzuje ją wzrokiem, poważny jak jeszcze nigdy dotąd. Skupiony.
Zupełnie inny niż na co dzień.
Nagle ktoś go potrącił. Oprzytomniał. Obraz mu się wyostrzył. Jowita zniknęła, Ignacy
również. Za to pojawiła się Lidka. Stała po drugiej stronie bardzo szerokiej sali. Wzruszyła
ramionami, jakby miała ochotę strzepnąć jego uporczywy wzrok ze swojego ciała.
Zauważył też, że ludzie wpatrują się w niego intensywnie. Znowu to samo. Jakaś dziwna
sytuacja, bezsensowne zrządzenie losu. Nie miał pojęcia, jak zareagować, i wybrał chyba
najgorszą opcję. Po prostu obrócił się na pięcie i uciekł. Ten wieczór nie zapowiadał się dla niego
najlepiej.
***
Adam wszedł do swojego gabinetu, mijając różne osoby na korytarzu. Do nikogo nie
odzywał się ani słowem. Jedyny człowiek w złym humorze na tle mnóstwa uśmiechniętych osób.
Nawet sekretarka uznała, że wszystko jest świetnie. Ba, matematyczka organizowała z zapałem
loterię fantową. Pieniądze na szpital płynęły obficie w postaci atrakcyjnych wydatków na loterię,
wpłat oraz obecności zamożnych gości, którzy mieli zamiar w czasie imprezy wesprzeć szczytny
cel.
Pełen sukces i jeszcze mnóstwo rzeczy do przypilnowania, żeby wszystko działało. Adam
miał tę listę cały czas z tyłu głowy. Nawet nie potrzebował kartki. Z automatu podpowiadały mu
się kolejne czynności. Jak każdemu człowiekowi przyzwyczajonemu do sprawnego
organizowania skomplikowanych projektów, wielozadaniowości i reagowania na bieżąco.
Tymczasem teraz chciał się tylko zamknąć w gabinecie.
Nie zdążył. Zanim tam dotarł, zobaczył przy drzwiach Ignacego. Stał i czekał na niego.
Sprawiał wrażenie człowieka, którego nie da się spławić.
– Możemy pogadać? – zapytał przyjaciel. – Unikasz mnie.
Sekretarka spojrzała na nich czujnie, więc Adam szybko się zgodził. Wpuścił go do
środka.
– Fajny pokój – powiedział dawny przyjaciel, kilkoma krokami pokonując niewielkie
wnętrze.
Adam tylko wzruszył ramionami. Pewnie i szczery był ten komplement, ale cóż znaczyło
to skromne pomieszczenie w porównaniu z tym, co Ignacy osiągnął za oceanem.
– Lubię swoją pracę – powiedział. – Napijesz się jakiejś herbaty?
– Dziękuję, to może później. Widzę, że fajnie sobie poukładałeś życie, choć ciągle jesteś
sam. Jak my wszyscy. To by się mogło zmienić, gdyby jeden z nas po prostu ustąpił. Dwie
trzecie drużyny byłoby wtedy szczęśliwe. A to już całkiem sporo.
Adam usiadł. Był zrezygnowany i przytłoczony tym wszystkim.
– Rozumiem – powiedział – że to ja mam być tym jednym, który ma się poświęcić dla
reszty? Jak wtedy na balu maturalnym? Oficjalnie to ty przecież z nią poszedłeś. Znowu mam ci
ustąpić?
– Źle się to dla mnie skończyło – odparł szybko Ignacy. – Dobrze wiesz o tym, więc nie
wypominaj. Wiesz, jak długo nie chciała potem ze mną gadać? Ciebie też trzymała na dystans,
ale chociaż się odzywała. Do mnie nawet słowem. Wyjechałem, bo już nie byłem w stanie tego
wytrzymać.
Adam zacisnął tylko zęby. Dawne cierpienie wciąż było silne. Równie mocne jak żal
Ignacego. Co najdziwniejsze, przyjaciel spoglądał do niego na niego dokładnie takim samym
wzrokiem, jak on, jakby miał o coś pretensje. A przecież to Roztocki musiał im wtedy ustąpić
i miał prawo czuć żal. Wiedział najlepiej, że były istotne fakty, które dawały mu pierwszeństwo.
– Był ważny powód – odezwał się w tym samym momencie Ignacy. – Żeby cię wtedy
o to poprosić. Dobrze o tym wiesz. Bo Jowita ci na pewno powiedziała. Tyle chyba rozumiesz.
Adam spojrzał na niego.
– Przyznaję, że kompletnie nie wiem, co masz na myśli – powiedział. – Z mojej
perspektywy to wygląda w ten sposób, że absolutnie nie miałeś żadnych podstaw, żeby mnie o to
prosić, i jedyne, co cię usprawiedliwia, to twoja niewiedza.
– Jaka niewiedza? – zdumiał się Ignacy.
Adam długo wpatrywał się w swoje dłonie. O pewnych kwestiach się nie mówi. Tak go
wychowano. Intymne sprawy w związku pozostają własnością dwojga kochających się ludzi. Oni
z Jowitą byli tacy młodzi, to miało wtedy szczególne znaczenie. Obiecał jej.
Z drugiej strony ona też mu złożyła wiele obietnic. A te wszystkie tajemnice schowane
pod powierzchnią tylko tam rosły i stawały się coraz większe.
– Przecież musisz mieć świadomość, że to było moje dziecko – powiedział przez
zasznurowane emocjami gardło. – Nie wiedzieliśmy, że jest w ciąży. Ale tyle rozumiesz, że
skoro z nią nie spałeś, to jest jasna sprawa, że zaszła w ciążę ze mną. Byliśmy parą. Z tobą też
oczywiście była blisko, ale nie tak. Nie w ten sposób – dodał z naciskiem Adam. Zerknął
ostrożnie na drzwi, żeby się upewnić, czy nie są uchylone. Oddychał bardzo głęboko. Zaczerpnął
powietrza z trudem, jakby się topił.
– Co ty pieprzysz?!! – Ignacy z najwyższym trudem powstrzymał się od krzyku. – To
było moje dziecko! Jowita mi o tym powiedziała i owszem, spałem z nią. Byłem pierwszym
mężczyzną, z którym to zrobiła. Nie wy byliście parą, tylko my!
Adam skoczył do niego, złapał za połę marynarki i mocno potrząsnął, a następnie rzucił
o stół.
– Ty kłamco! Okropny, obrzydliwy kłamco! Jak możesz tak mówić?! Drwić z takiego
dramatu. – Podniósł do góry pięść, po czym nagle się zatrzymał, jakby głowę przeszyła mu
gwałtowna myśl. – Ona ci o tym powiedziała, że to twoje dziecko? – zapytał
z niedowierzaniem. – Serio?
– Tak, już bardzo dawno temu. W szpitalu. Zaraz po tym, jak zawiozła ją karetka.
Adam gwałtownie opadł na krzesło. Ignacy pozbierał się ze stołu.
– Nawet nie mów – wyszeptał. – To niemożliwe.
– Owszem – westchnął Ignacy. – Mnie powiedziała to samo. Przez te wszystkie lata
byłem przekonany, że tamtego dnia straciła moje dziecko. Nie znosiłem cię za to, że nie chcesz
się odsunąć. Łazisz do niej ciągle, nosisz te swoje zasrane kwiatki, nie szanujesz naszego
wspólnego nieszczęścia.
– Czułem dokładnie to samo. Wiecznie u niej siedziałeś. Lekarze musieli cię wyrzucać.
Jej rodzice zresztą mieli o to pretensje do nas obu.
– A Jowita tylko milczała – przypomniał sobie Ignacy. – I nigdy potem nie chciała już na
ten temat rozmawiać.
– Kiedy z nią spałeś? – Adam zacisnął dłonie na blacie biurka, a potem spojrzał
przyjacielowi prosto w oczy.
– W Wigilię, u nas w domu, pod choinką – westchnął przyjaciel. Teraz znów był dawnym
sobą, bliskim człowiekiem. Adam słuchał go bardzo uważnie, choć czuł, że odpowiedź go
zaboli. – Rodzice pojechali do babci – zaczął mówić. – A ja wróciłem na chwilę do domu. Niby
że boli mnie głowa. Pojechałem prosto do niej i zabrałem ją do siebie. Wiedziałem, że przez kilka
godzin będzie pusto. Rodzina prędko nie wróci. To było zaplanowane. Nie dało się tego
powstrzymać. Myślałem o tym w kółko, obsesyjnie.
Adam milczał. Nawet nie chciał sobie tego wyobrażać. Tak. Rywalizowali o nią,
przyjaźnili się niezwykle blisko, ale sądził, że pod tym jednym względem był dla niej jedyny. To
był też powód, dla którego przez tyle lat dochowywał jej wierności, chociaż go ciągle
przepędzała. To była jego ukochana. Jedyna. Ale on najwyraźniej dla niej takim nie był.
Był za to młokosem i naiwniakiem.
– No cóż – powiedział z westchnieniem, mocno splatając dłonie. – Ze mną zrobiła to tego
samego dnia. Tuż przed północą u niej w domu. Niestety również pod choinką.
Trwało to dłuższą chwilę, zanim obaj zdołali się uspokoić do tego stopnia, by przyjąć
wszystkie fakty, a potem płynące z nich konsekwencje. Pierwszy zareagował Ignacy.
– Mój Boże! – powiedział. – Myślisz, że ona w ogóle wiedziała, z kim zaszła w ciążę?
Z którym z nas? Spotkaliście się jeszcze potem?
– Nie. – Adam pokręcił głową. – Wiesz, jak było. Zaczęła nas trzymać na dystans,
wykręcała się nauką, maturą. Potem doszło do tej cholernej studniówki. Niby byliście we dwoje,
ale przecież poszliśmy tam we trójkę, jak zawsze. Nie dałem wam nawet w spokoju zatańczyć
pierwszego tańca, był odbijany – zaśmiał się gorzko. – Przy stoliku też siedzieliśmy razem
i ciągle się zmienialiśmy. Raz szła z jednym, raz z drugim. Wieczna walka. To się rzeczywiście
musi skończyć. Chcesz, to bierz! – dodał w końcu. – Nie jestem już w stanie dłużej tego
wytrzymać. Wyjedźcie do Stanów i bądźcie szczęśliwi. Albo zostańcie tutaj – mówił szybko,
wyrzucając z siebie kolejne zdania, jakby nie mógł przestać. – Taki zamożny filantrop
z pewnością się w miasteczku przyda. Jeden bal i wiesz, ile problemów rozwiązałeś? Ordynator
już przeliczał, co będzie sobie mógł kupić i ile dodatkowych dyżurów lekarskich zapewni
z twojego funduszu. Karetka będzie mogła jeździć częściej tylko dlatego, że chciałeś się spotkać
z Jowitą. Ten świat jest okropnie urządzony. Kompletnie bez sensu! – dodał i opuścił głowę. Już
na nic nie miał siły.
– Nie mów tak – odparł natychmiast Ignacy. – Jesteś największym idealistą, jakiego
znam. Ty się nie możesz załamać.
– Chyba mogę – powiedział Adam poważnym tonem. – I właśnie to robię. Masz moje
błogosławieństwo. Jedź do niej. Pewnie już włożyła swoją sukienkę. Nawet nie spojrzę w waszą
stronę.
– Szczerze powiedziawszy, przyszedłem z tym samym – odparł Ignacy. – Ta podróż była
niepotrzebna. Musiałem złapać trochę oddechu od roboty i zamknąć na dobre starą sprawę.
Zrobiłem to. Nie będę wam już więcej przeszkadzał. Możecie tu zostać. Nie mam zamiaru
przeprowadzać się do Jaworzynki, a Jowita przecież stąd nie wyjedzie. Macie tu swoje
poukładane życie. Bądźcie szczęśliwi. Jedź po nią. Ja na balu będę tylko oficjalnie jako sponsor.
Bez względu na to, co sądzisz, naprawdę zależało mi na tym szpitalu. Pamiętasz, jak kiedyś
uratowali moją mamę?
– Nie chcę! – krzyknął Adam. – Po prostu nie chcę. Mam dość – uświadomił sobie to
nagle.
Dotarło do niego, jak wyczerpującą toczył walkę i ile go to wiecznie kosztowało sił. Przy
Jowicie nigdy nie mógł być sobą. Zawsze musiał się starać, żeby ją wciągnąć do swojego świata.
Jako przyjaciele sprawdzali się bardzo dobrze. Jako współpracownicy działający dla dobra
miasta – również. Jako para chyba niekoniecznie.
– No nie bądź śmieszny – poprosił Ignacy. – Bo będę miał straszne wyrzuty sumienia.
Przecież dopiero co się zeszliście. Przepraszam, że wam przeszkodziłem. To było głupie. Ale
teraz się wycofuję. Nie chcę wam tego psuć. Zadzwoń do niej i daj jej znać, że nie musi
podejmować decyzji. Wybór jest już dokonany.
– A może chciałbym wiedzieć, co zdecydowała? – Adam wstał. – Może wcale mnie nie
chce? Woli ciebie?
Ignacy kiwnął głową. Tego się nie dało wykluczyć i ów fakt zachwiał nieco jego
stanowczą decyzją, że sprawa jest przesądzona.
– Widzisz? – powiedział gorzko Adam. – Już to widzę w twoich oczach. Od razu masz
nadzieję. To się nie skończyło. To się chyba nigdy nie skończy! – dodał, po czym wyszedł
i zostawił Ignacego samego w gabinecie.
Musiał jechać do domu i przygotować się, zanim wszystko się zacznie. Ale wcale nie
miał pewności, czy w ogóle powinien się tu wieczorem pojawiać.
Rozdział 29

Takiego balu w Jaworzynce nigdy jeszcze nie było. Dlatego też ludzie nie do końca
wiedzieli, jak się zachować. Nikt nie chciał się spóźnić, ale też większość osób krępowała się
przyjechać zbyt wcześnie, żeby nie siedzieć na pustej sali i nie wyjść na nadgorliwych.
W związku z tym zdecydowana większość osób przybyła jednocześnie. Punktualnie
o dziewiętnastej przed szkołą rozpętało się istne szaleństwo. Dyrektor Adam Roztocki, który miał
owiane legendą magiczne moce rozwiązywania każdego konfliktu oraz odnajdywania się
w zamieszaniu, tym razem nie dopisał. Nikt nie mógł go znaleźć. Choć przetrząśnięto każdy kąt
szkoły, a Anielka, szkolna sekretarka, bez przerwy dzwoniła na jego numer. Podobnie jak do pani
burmistrz. Nie mogli też skontaktować się z Ignacym, trzecim najważniejszym wśród
organizatorów balu.
Anielka z przerażeniem spojrzała na Franka, kierownika firmy budowlanej stawiającej
salę, wystrojonego dzisiaj w wystrzałowy garnitur, szukając pomocy. Stanął obok niej
i odruchowo, nie mając żadnego wyjścia, zaczęli serdecznie witać gości i kierować ich we
właściwe miejsca. Niektórzy znajomi uśmiechali się z tego powodu, ale obcy zareagowali na nich
bardzo dobrze. Ładna, uprzejma para z niezwykłą gracją wykonująca swoje zadanie. Dalej na
korytarzu czekali już ludzie przydzieleni do właściwych zadań. Na razie akcja przyjmowania
gości i kierowania ruchem szła sprawnie.
Pomiędzy nimi dwoił się i troił Karol od rana mocno zaangażowany w wydarzenia.
Ciągle pod byle pretekstem biegł do bramki i wypatrywał, czy Julka przypadkiem już nie
przyjechała. Ale wciąż jej nie było.
Mimo pewnych organizacyjnych niedociągnięć, jak brak gospodarzy na przykład, goście
mieli doskonałe nastroje. Oddawali w szatni kurtki i płaszcze, dostawali wykonane przez
samorząd uczniowski numerki i kierowani byli do sal, gdzie mogli zająć miejsce przy stolikach.
Bal tradycyjnie miał się rozpocząć polonezem prowadzonym przez Adama Roztockiego
i Jowitę. Osoby, które doskonale znały plan wydarzeń, z niecierpliwością szukały ich wzrokiem.
Jak na razie bezskutecznie. W największym pomieszczeniu ze stolikami zrobionym na sali
gimnastycznej najważniejsi goście siedzieli przy długim stole. Miejsca powoli się zapełniały.
Niektórzy zapowiedzieli się wcześniej, że się spóźnią, ale większość pojawiła się na czas.
Coraz większy stres zaglądał organizatorom do oczu. Ciągle pojawiały się jakieś
niespodzianki.
Spadło kilka róż z bibuły, a nie było jeszcze Lidki, żeby mogła zobaczyć, co tam się stało
i czy sytuacja nie grozi dalszą katastrofą. Jak to naprawić, żeby nie poleciało wszystko.
– Ja jestem przerażona. – Anielka mocno przytuliła się do Franka, a on objął ją
ramieniem.
– Nic się nie martw – powiedział, czując w sobie rosnącą moc. – Dobrze nam idzie. Całe
szczęście, że nie robiliśmy tej żywej szopki, bo dopiero byłaby szopka – roześmiał się. – W razie
czego będziemy dyrektorować cały wieczór. Co ci zależy? – zapytał. – Jesteś tak piękna, że
mogłabyś być nie tylko panią burmistrz, lecz nawet żoną prezydenta.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pomyślała, że właściwie nie ma się czym stresować.
W razie czego to przecież nie jej odpowiedzialność, a bal, na który przyjechała samotnie, głównie
służbowo, zaczął się nagle świetnie zapowiadać.
– Masz listę gości – powiedział do niej. – Więc wybierz jakąś rezerwową parę, żeby
rozpoczęła poloneza. Sztywniaków chętnych do grania pierwszych skrzypiec z pewnością tu nie
zabraknie. W drugiej i tak idzie Jacek. To instruktor tańca, więc sobie poradzi. W razie czego
pchnie tych pierwszych, gdzie trzeba, chociaż nie byli na żadnej próbie.
Sekretarka znała listę gości na pamięć, więc bez trudu znalazła zastępstwo.
– Ale jeszcze nie proś – powiedział. – Poczekajmy. Może na to wszystko znajdzie się
jakieś dobre rozwiązanie.
Rozdział 30

Lidka zupełnie nie miała ochoty jechać na ten bal, ale nie mogła się wycofać tuż przed
rozpoczęciem imprezy. Obiecała przecież Kubusiowi, że będzie mógł jej towarzyszyć, a on w tej
kwestii dostał jakiegoś amoku. O niczym innym nie mówił, a w tych dziwnych
zainteresowaniach wspierał go jego przyjaciel Oliwier. Nawet rozmawiała o tym z Olgą, jego
mamą, że to niezwykłe wśród tak małych chłopców tak się cieszyć z powodu tego typu imprezy.
Tata też wyglądał na zadowolonego. Miał ochotę pojechać, pooglądać tańczących ludzi,
przyjrzeć się bogaczom z Krakowa. Nigdy w całym swoim długim życiu nie uczestniczył
w charytatywnym balu z prawdziwego zdarzenia. Nie mogła im zepsuć tej przyjemności.
Z jej perspektywy wszystko wyglądało inaczej. Musiała się na każdym kroku pilnować,
żeby Adam niczego nie zauważył, by ludzie się nie zorientowali. Nie chciała się ośmieszać.
Miała dziecko i wyrobioną dobrą opinię. Sympatycznej kobiety, a nie jakieś naiwniary, która
gania za zajętym facetem.
A z każdym dniem czuła się coraz gorzej. To tak bardzo bolało. Aktywowało się po tym
nieszczęsnym pocałunku. Wcześniej chodziła z tym swoim skrytym uczuciem i prowadziła
w miarę normalne życie. Czasem się zamyśliła, czasem była smutna. Ale teraz dopadały ją takie
chwile rozpaczy, kiedy wydawało jej się, że sobie nie poradzi, a musiała. Przecież miała dziecko,
kochanego synka.
Uśmiechnęła się teraz do niego, wkładając w to całe serce. Szczerze, zgodnie z tym, co
naprawdę do niego czuła. A on rozpromienił się w odpowiedzi, ciesząc się, że jego akcja
przynosi efekty. Mama sprawiała wrażenie prawdziwie szczęśliwej, a co dopiero będzie, kiedy
zatańczy z panem Adasiem wspaniały taniec, a potem zgodnie z planem zostanie z nim
zamknięta na klucz w szkolnej piwnicy.
To wymyśliła Daria, utwierdzając jeszcze mocniej w obu chłopcach opinię osoby
genialnej. Budynek był stary. Został zaadaptowany na szkołę dawno temu, ale wybudowany był
według innych niż teraz zasad. Miał ogromny strych, na którym obecnie mieściła się sala
komputerowa i biblioteka, a także wielkie piwnice. Nie wszystkie wykorzystane. To tam pod
pretekstem, że zdarzył się jakiś wypadek, miał zostać zwabiony dyrektor, a zaraz potem mama
Kuby. Istniały dwie opcje planu. Łagodniejsza, że po prostu ją poproszą, oraz mocniejsza,
w której Kuba miał się schować, a oni udawać, że być może chodzi o niego. Liczyli na to, że
pierwsza opcja wystarczy.
Weszli do klasy matematycznej, w której mieli przydzielone miejsca między innymi wraz
z panią Olgą, jej mężem i dziećmi. Lidka cały czas rozglądała się wokół. Liczyła, że Adam
będzie ich witał przy wejściu. Była już przygotowana na to pierwsze starcie. Nigdzie go jednak
nie zobaczyła. I choć wyciągała głowę jak najwyżej, niczego to nie zmieniało.
– Chodź. – Anielka pociągnęła ją za rękę. – Coś się dzieje z dekoracjami.
Wybiegła więc, zostawiając synka pod opieką swojego taty. Ruszyła poprawiać kwiaty
z bibuły, które – mimo że były solidnie przytwierdzone do ruchomych ścian – pod wpływem
wiatru szarpiącego konstrukcją zdawały się nie rozumieć powagi chwili i spadały jeden za
drugim. Zaczęła je wzmacniać trochę zestresowana tym faktem, a trochę zadowolona, że może
czymś zająć drżące ręce.
Zwróciła uwagę na przystojnego kelnera o miłej twarzy, który kucnął obok niej i zaczął
jej podawać różyczki. Anielka z Frankiem, budowlańcem już się oddalili, gotowi do gaszenia
kolejnego organizacyjnego pożaru, a oni we dwoje dokończyli pracę.
– Bardzo ci dziękuję – powiedziała. – Jestem Lidka. – Wyciągnęła do niego rękę.
– Karol – odpowiedział, a potem oboje jak na komendę odwrócili się w stronę wejścia.
I patrzyli w napięciu w głąb korytarza.
Lidka się roześmiała. Jej stres nieco ustąpił.
– Czekasz na kogoś? – zapytała.
– Tak. – Kiwnął głową. – Ale to skomplikowana sprawa.
– Dobrze trafiłeś. U mnie dokładnie to samo. To miło poczuć się zrozumianym.
– Moja ukochana dziewczyna przyjdzie dziś z kimś innym. – Musiał to z siebie wyrzucić.
Chciał, by choć jedna osoba rozumiała, z jakim się musi mierzyć ciężarem.
– Mężczyzna, w którym ja się zupełnie bez sensu zakochałam, przyjdzie ze swoją
narzeczoną. Będą ogłaszać światu radosną nowinę – przelicytowała go Lidka.
– A to rzeczywiście klops – przyznał Karol. Pochylił głowę, jakby w uznaniu jej
pierwszeństwa wyścigu o to, kto ma trudniejszą sytuację. – U mnie to tylko tymczasowe –
dodał. – Ale takiego przejścia nie zazdroszczę.
– No właśnie – westchnęła, poczuła się jednak trochę lepiej. Rozmowa z drugim
człowiekiem, choćby zupełnie nieznanym młodym chłopakiem, potrafi pomóc człowiekowi.
***
O dziewiętnastej trzydzieści nadal nie było nikogo z organizatorów balu, kto mógłby
godnie rozpocząć imprezę. Sekretarka zarządziła więc pierwszy gorący posiłek na przywitanie.
Zaczęto roznosić rosół, nieśmiertelną zupę wszelkich masowych uroczystości. To okazało się
świetnym pomysłem.
– Gratuluję – powiedział Franek, szef ekipy budowlanej. – Jesteś nie tylko piękna, lecz
także bardzo mądra. – Był tak zestresowany tą niecodzienną dla niego sytuacją, że wypił już
w sekretariacie dwa drinki dla dodania sobie odwagi, i teraz naprawdę fenomenalnie się czuł. Jak
prawdziwy dyrektor. Przystojny, w tym nowiutkim garniturze, elokwentny i władczy. Na dodatek
ta piękna kobieta, która z nim teraz blisko współpracowała, sprawiała wrażenie, jakby podobało
jej się wszystko, co mówi. Był dziś gotów nie tylko wybudować salę balową na boisku
sportowym, ale wręcz podbić świat.
Kiedy goście kończyli już drugie danie, Karol wyszedł na korytarz, niosąc na tacy naręcze
talerzy i prawie zderzył się z reprezentacyjną grupą państwa Jarmużów, wystrojonych od
czubków błyszczących butów po starannie natapirowane włosy pani Aldony. Był w szoku i tylko
sile swojego charakteru zawdzięczał fakt, że nie upuścił tych wszystkich naczyń na podłogę.
– Dobry wieczór – westchnęła zaskoczona pani Jarmużowa. – Ty tutaj pracujesz? – Lekka
pogarda mieszała się w niej z uprzejmością, jaka należała się temu wyjątkowemu wieczorowi.
– Tak – powiedział i podniósł głowę. – Jestem kelnerem.
– To widzę. – Ojciec Julki zmierzył go wrogim spojrzeniem. Jego córka stała z tyłu
prawie całkiem zasłonięta przez jego sylwetkę, ale Karol widział, że jest bladziutka, a w oczach
ma przerażenie. Próbował się z nią porozumieć.
– Idziemy. – Oboje rodzice wzięli ją do środka między siebie i poprowadzili dalej,
a towarzyszący jej chłopak dreptał za nimi wyraźnie niezadowolony i zmieszany całą sytuacją.
Mimo wszystkich emocji Karol miał ochotę poklepać go po plecach i powiedzieć:
„Wiem, wiem, doskonale cię, człowieku, rozumiem”. Miał jednak teraz większe zmartwienia.
Szybko odniósł naczynia i od tego momentu skupił się na tym, by znaleźć możliwość
spotkania sam na sam z Julką. Zanim w prowizorycznej kuchni nałożono mu ostatnie porcje
ziemniaków z pieczonym mięsem i surówkami, miał już plan. Postanowił poprosić o pomoc tego
chłopaka. Julka miała rację. Wyglądał na całkiem sensownego człowieka.
To mu trochę poprawiło humor. Nie obsługiwał sali, gdzie siedzieli Jarmużowie.
Specjalnie się o to postarał. Nie chciał bowiem czuć na plecach ich spojrzeń, kiedy będzie
podawał kawę czy zbierał brudne szklanki. Nie wytrzymałby tego.
Ale przechodząc korytarzem, za każdym razem zerkał w tamtą stronę. Niestety Julka
siedziała tyłem do wejścia. Za to pani Jarmużowa niczym bazyliszek pilnowała drzwi, chyba
domyśliwszy się, że obecność Karola nie jest tutaj przypadkowa.
Zobaczyła go tylko raz, gdy próbował zaglądać do środka, i gdyby mogła, z pewnością od
jej palącego spojrzenia zmieniłby się w popiół. Lecz on nie był taki słaby. Popatrzył na nią
wyzywająco, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł.
To się niedługo skończy – pomyślał. – W jakikolwiek sposób, ale to się wreszcie musi
skończyć!
Rozdział 31

Jowita przyjechała do szkoły już dawno. Akurat wtedy, gdy kelnerzy roznosili rosół,
a głodni w gruncie rzeczy goście, którzy przed tym ważnym, obfitującym w smaczne posiłki
wydarzeniem, niewiele w domach jedli, zabrali się za łyżki.
Bez trudu więc przemknęła przez bramkę, gdzie nikt już nie witał gości. Machnęła
odmownie dłonią na uczniów, którzy odbierali płaszcze, i weszła do pustego sekretariatu,
a z niego do zamkniętego tylko na klamkę gabinetu Adama. Tam zostawiła płaszcz, przejrzała się
w szybie gabloty i poprawiła prostą, czarną sukienkę, w której wiele osób już ją widziało. Nie
odważyła się włożyć tego jedwabnego cuda, które podarował jej Adam. To by mogło być
symbolicznie odczytane.
Tymczasem ona podjęła już swoją decyzję.
Nie spała całą noc. Siedziała na podłodze w tym samym miejscu, gdzie kiedyś stała
piękna choinka rodziców i gdzie działy się ważne wydarzenia w jej życiu. Myślała długo, bardzo
długo i tym razem zupełnie inaczej niż zwykle. Jak w meczu o najważniejsze trofeum, kiedy do
podstawowego czasu tak długo dolicza się dodatkowe minuty, aż wreszcie dojdzie do
rozstrzygnięcia. Tak właśnie było. Miała zamiar siedzieć tu do skutku. I ten skutek nastąpił.
W magicznej godzinie świtu, kiedy szyby domu posrebrzały się poranną zimową
szarością, ona przetarła zmęczone oczy, po czym wstała. Już wiedziała, co zrobić. Nie oznaczało
to jednak, że było jej łatwo. Ani że nie bała się tej konfrontacji.
Rozejrzała się jeszcze raz po gabinecie, w którym Adam spędzał tyle czasu. Uśmiechnęła
na myśl o tym wspaniałym przyjacielu, który tak wiele pięknych marzeń potrafił zrealizować,
a wszystko, czego się dotknął, bez względu na to, jak było szalone, zamieniało się
w rzeczywistość. Pogłaskała jego biurko, a potem wyszła na korytarz.
Ale jak tylko zobaczyła ludzi, gwałtownie skręciła w bok i skryła się w toalecie.
– Noż kurczę! – westchnęła pod nosem. – Przestań się wygłupiać. Przecież się nie boisz
mieszkańców!
Znała ich od lat. Z każdej możliwej strony. Nic nie było jej w stanie zaskoczyć.
A teraz uciekła, bo bała się pytań. Choć nikt zapewne by jej ich nie zadał. Nie wiedzieli
o umowie trzech przyjaciół.
Usiadła na zamkniętej toalecie i spoglądała na zegarek. Czekała. To nie było dobre
wyjście ani dyplomatyczne. Nie było też uprzejme. W ogóle nic dobrego nie można powiedzieć
o takim rozwiązaniu, ale postanowiła tu siedzieć, aż skończy się pierwszy taniec. Nie robić ze
swojej decyzji publicznego przedstawienia. To tylko sprawa między nimi trojgiem i taką miała
do końca pozostać.
***
Ignacy po powrocie do hotelu długo nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nie wiedział, co
o tym wszystkim sądzić. W konsekwencji na bal przyjechał dopiero mocno po dwudziestej. Jego
wyciągnięty w ostatniej chwili z walizki garnitur nie prezentował się zbyt dobrze, ale od rana
trzymał się swojego szlachetnego postanowienia, że usunie się w cień. W ogóle nie przybędzie.
Może koło północy, żeby podziękować za datki. Ale da do zrozumienia Jowicie i Adamowi, że
nie zamierza stawać im na przeszkodzie. Zgodnie z ich rozmową.
Nie wytrzymał jednak. W pewnym momencie jego mózg jak strzała przeszyła myśl, że
może Jowita teraz na niego czeka.
A co, jeśli potraktowała ich grę poważnie i naprawdę podjęła decyzję?!
Aż mu się zrobiło gorąco. Co, jeśli jej werdykt będzie dla niego korzystny? Gdyby
zobaczyła, że ją zlekceważył, i wycofała się, nigdy by sobie tego nie darował. Wmawiał sobie, że
potrafi podejść do tego z dystansem, ale niestety był przeogromnie ciekaw i teraz pędził na
miejsce taksówką.
– To jedyny samochód w mieście, jaki można dzisiaj znaleźć – powiedział do niego
kierowca, kiedy Ignacy usadowił się na siedzeniu. – Więc ostrzegam, że stawka jest
poczwórna. – Taksówkarz spojrzał na jego zmięty garnitur, ale dokończył twardo: – Żadnych
negocjacji. Ja z tego powodu nie poszedłem dzisiaj z żoną na bal i niech mi pan wierzy, to
poważnie zachwiało moim małżeństwem. Muszę zarobić bardzo dużo, żeby to zrekompensować.
– Proszę się nie martwić – powiedział Ignacy. – Tylko dodać gazu. Płacę w dolarach
i potrafię być hojny.
Jak to się człowiek może pomylić. Tak marnie ubrany, a bogaty – pomyślał taksówkarz
i rzeczywiście przyspieszył. To nie było trudne, bo ulice opustoszały. Nieliczni siedzieli
w domach, ale większość znajdowała się właśnie pod szkołą.
Zaparkowali przy wejściu.
– Już się zaczęło – powiedział kierowca. – Dyrektor z naszą panią burmistrz pewnie
weszli do środka. Zimno w takiej sukni balowej witać gości na zewnątrz.
Ignacy rzucił plik banknotów w jego stronę, a potem szybko pobiegł. Był na siebie
wściekły.
Na pewno już za późno! – myślał coraz bardziej o tym przekonany. – Zatańczyli poloneza
razem, w pierwszej parze i całe miasto się dowiedziało, że są w związku. Może nawet to
ogłosili?! Okropne!
– Jak to dobrze, że pan jest! – Jakaś młoda kobieta mało co nie rzuciłaby mu się na szyję,
ledwo tylko wszedł do środka. Był przyzwyczajony do amerykańskiej wylewności, ale to go
trochę zaskoczyło. Zaraz jednak stanął obok niej dość postawny mężczyzna o wielkich dłoniach.
– Franek – przedstawił się. – To ja zbudowałem salę balową.
– Ach rozumiem – odparł Ignacy, choć nie miał pojęcia, o co chodzi.
– Nikt jeszcze nie przyjechał – tłumaczyła pospiesznie kobieta. – Ani pani Jowita, ani
dyrektor, a trzeba naprawdę czym prędzej zatańczyć poloneza, bo ludzie się niecierpliwią. Zjedli
już i zaczynają się plątać po szkole. Za chwilę zapanuje tu niesamowity chaos. Jest zbyt tłoczno.
– Oczywiście – powiedział Ignacy i pospieszył na salę gimnastyczną, by przywitać się ze
znajomymi, których osobiście zaprosił.
Pod ścianą zauważył jakąś młodą kobietę, która przyciskała kwiaty do ściany. Decyzję
podjął od razu. Była zupełnie przypadkowa.
– Przepraszam – powiedział, podchodząc. – Czy ma pani parę do pierwszego tańca?
– Nie – powiedziała szybko, mocno zaskoczona tym pytaniem.
– Bardzo panią proszę. – Ignacy użył całego swojego czaru. – Mamy braki kadrowe. Czy
zgodzi się pani zrobić to ze mną? Coś się stało naszym organizatorom i pozostałej dwójki jeszcze
nie ma. – W tym momencie zacisnął szczęki, bo możliwa liczba scenariuszy go poraziła. Pewnie
są teraz razem. Co robią? Nie chciał o tym myśleć.
Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby męczyły ją podobne uczucia. Kiwnęła głową.
Wziął ją pod rękę, a potem podszedł do mikrofonu. Nigdy nie miał tremy przy wystąpieniach
publicznych. Serdecznie wszystkich przywitał. Przypomniał o szczytnym celu, w jakim się tutaj
zebrali, i dał znak, by się ustawiono do poloneza.
Wszyscy goście zelektryzowani faktem, że wreszcie się zaczęło, zareagowali sprawnie,
układając rząd par, który ciągnął się przez cały korytarz, część sali gimnastycznej, a potem zaczął
kierować na parkiet.
Wyglądało to imponująco. Choć było nieco chłodno, ogromne boisko pokryte podłożem
imitującym deski, osłonięte ze wszystkich stron brezentowymi ścianami robiło wrażenie. Na
środku paliły się lampy gazowe, a wszędzie zawieszono mnóstwo kwiatów z bibuły. Niektóre
zaczynały spadać.
– To moja wina – powiedziała Lidka, kiedy jeden poleciał jej na nogi. – Jestem
odpowiedzialna za dekoracje, ale coś chyba poszło nie tak.
– Może wilgoć, zmiany temperatury – powiedział Ignacy i uśmiechnął się, by jej dodać
otuchy. – Proszę się nie martwić. I tak jest pięknie. To musiała być niewiarygodna ilość pracy.
Podziękowała mu za te słowa.
Pierwsze takty poloneza z Pana Tadeusza sprawiły, że oboje się wyprostowali. Tuż za
nimi miejscowy instruktor tańca szeptał im polecenia. Zaczęli.
***
I wtedy na sali pojawił się Adam. Był tak zmarznięty, że zdrętwiały mu stopy i dłonie.
Gnany niespokojnymi emocjami ruszył godzinę wcześniej na spacer przed siebie. Szedł
długo, nie mogąc się zatrzymać, choć aura nie sprzyjała takim eskapadom. Dotarł aż do samych
wałów na brzeg Wisły. Mroźne podmuchy wiatru były tutaj odczuwane w szczególny sposób.
Stał i patrzył na mętną, lodowatą wodę, która płynęła leniwym nurtem. Teoretycznie miał
się zastanawiać nad ważnymi kwestiami, ale w mózgu miał tylko ściętą galaretkę. Nic więc
z tego nie wyszło. Wrócił, bo zaczął szczękać zębami, a ból głowy owiewanej mroźnymi
podmuchami stał się nie do zniesienia. Elegancki garnitur to stanowczo nie jest ubranie,
w którym można się wybierać na długie, zimowe spacery.
Odwrócił się więc i skierował w drugą stronę. Powrotną. Z każdym metrem przyspieszał,
aż wreszcie zaczął biec. Przyszło mu do głowy, że jednak głupio robi, usuwając się.
A co, jeśli Jowita potraktowała ich zakład poważnie i właśnie dokonuje wyboru? Co, jeśli
padło na niego? Jak ona się poczuje, gdy zobaczy, że nawet nie poczekał?
Wpadł do szkoły zdyszany, z przekrzywioną marynarką i zabłoconymi eleganckimi
lakierkami. Spóźnił się. Uroczystość rozpoczęła się bez niego. Zobaczył wijące się w tańcu pary
na imponująco wielkiej sali balowej.
To było jego dzieło.
Choć wykonała je firma budowlana, to jednak zrodziło się w jego umyśle. Nikt inny
w mieście nawet nie odważyłby się poważnie tego rozważyć. A on tak. I teraz patrzył, jak się to
świetnie sprawdziło.
Mimo że większość gości nie brała udziału w próbach poloneza, to rozstawione
w strategicznych miejscach pary, które wiedziały, co robić, doskonale prowadziły ogromną
grupę. Filmowano taniec z drona i Adam wiedział, że to zrobi ogromne wrażenie. Ludzie będą
wspominać latami. Tańczyli najstarsi mieszkańcy miasta, a także uczniowie. Siedmiolatkowie
i piętnastolatkowie. Dorośli z dziećmi, zakochani i spontaniczne pary, które dobrały się przed
momentem. Wszyscy w zgodnym, pięknym ruchu w rytm wspaniałej muzyki.
Zrobiono zakręt i wtedy nagle zobaczył, kto prowadzi ten pochód. Pociemniało mu przed
oczami. Znowu Ignacy! Czy to było jakieś przekleństwo? Po co rodzice pozwalali na to, by ta
przyjaźń się rozwinęła? Jak mogli nie zauważyć w porę, że to takie niebezpieczne. Ignacy zawsze
mu wszystko zabierał. W białych rękawiczkach, pod pozorem przyjaźni. Bardziej rzeczowy,
konkretny, nie miał skrupułów, by sięgać po to, co akurat chciał. Ideałami się nie przejmował.
A przynajmniej nie w takim stopniu jak Adam, który – zanim podjął jakąś decyzję – zawsze
w kółko się zastanawiał, czy to kogoś nie skrzywdzi.
Teraz to wszystko prysło. Był gotów zrobić coś okropnego. Wskoczyć na środek sali
i przywalić dawnemu przyjacielowi prosto w twarz. Najwyraźniej nie wystarczała mu Jowita!
Musiał mu jeszcze odebrać też Lidkę. Skąd w ogóle wiedział, że to właśnie z nią połączyła go
ostatnio dość skomplikowana relacja?
Zacisnął dłonie i ruszył przez sam środek sali. Goście rozstępowali się przed nim i trochę
to zaburzyło przepiękny układ taneczny.
A on nie zważając na nic, podszedł do Ignacego, po czym stanął naprzeciw niego
z gniewem wypisanym na twarzy. Chciał zrobić mu krzywdę.
Wtedy zobaczył Kubusia kilka metrów dalej, tańczącego poloneza razem z dziadkiem,
i pozostałych swoich uczniów, przyjaciół, ich rodziców, którym zawsze tłumaczył, że warto być
dobrym człowiekiem. Rozwiązywać konflikty w konstruktywny sposób.
Poczuł, jak ściska mu się gardło żalem, i pomyślał, że nie da sobie tego odebrać. Nie
pokaże im teraz, że sam w to nie wierzy i wybiera rozwiązania siłowe zamiast tych, które zawsze
polecał.
– Odbijany – powiedział w miarę spokojnie, po czym odebrał zaskoczonemu Ignacemu
dłoń Lidki i ruszył dalej, a mężczyzna został sam na środku parkietu.
To nie było eleganckie, ale i tak lepsze od wszystkiego tego, na co Adam miał teraz
ochotę. Oddychał coraz spokojniej, pilnując kolejnych kroków. Najpierw był zadowolony, że
udało mu się w miarę opanować. Wygrał tę małą potyczkę z Ignacym.
Dopiero kiedy weszli w tunel z uniesionych rąk i przytulił swoją partnerkę, dotarło do
niego, że wydarzyło się coś jeszcze. Tańczył z Lidką, mocno przyciskając ją do siebie. Inaczej się
nie dało.
W dziedzinie wysyłania sygnałów bez pokrycia jest prawdziwym mistrzem. To już nie
była dyskretna aluzja. To wielki transparent oświetlony neonami „wybieram ciebie”. Bo jakże
inaczej tłumaczyć tę dziwną decyzję, by ją odbić jej partnerowi? Czemu nie pozwolił im
skończyć tego tańca? Nie podszedł do Ignacego kilka minut później?
Teraz tylko ściskał dłoń zaskoczonej dziewczyny i na swoich zdrętwiałych z zimna
nogach nieco niezręcznie sunął przez parkiet. Starał się nie patrzeć w jej stronę, ale co to mogło
zmienić?
Po skończonym polonezie wodzirej zachęcił gości, by tańczyli dalej, ale Adam
odprowadził Lidkę do jej stolika, pocałował w dłoń, a potem pospiesznie odszedł, czując się jak
ostatni głupek.
Jowity nadal nigdzie nie było. Najwyraźniej jeszcze nie podjęła swojej decyzji. Natomiast
wszyscy obecni uznali, że coś ważnego zostało dziś ogłoszone. Niektórzy zresztą już wcześniej
przeczuwali, że niezłomny dyrektor, który nigdy absolutnie nie angażował się w żadne relacje
z kobietami, a zwłaszcza matkami swoich uczniów, i miał setki świadków na to, że jest pod tym
względem nieskazitelny, teraz wpadł w sidła romantycznych uczuć. Dziwnie się wprawdzie
zachowywał i w dość nietypowy sposób okazywał własne zamiary, ale cóż, miał już swoje lata
i poruszał się po zupełnie dla siebie nieznanym terenie.
Biegnąc do swojego gabinetu, potrącił tego miłego kelnera, który tak bardzo był mu
pomocny dzisiaj.
– Przepraszam – powiedział. – Wszystko w porządku? – zapytał odruchowo, widząc, że
chłopak jest blady.
– Tak – odparł. – Próbuję przeczekać poloneza.
– To takie trudne?
– Zdziwiłby się pan.
Dyrektor nie miał czasu pytać o więcej, bo zobaczył zbliżającą się w jego stronę gromadę
rodziców i po raz pierwszy w życiu po prostu przed nimi zwiał. Zamknął na klucz drzwi
gabinetu, usiadł na fotelu i poczuł, że zanim stąd wyjdzie, musi się uspokoić. Tylko jak to zrobić?
***
Jarmużowie odtańczyli poloneza swoich marzeń. Duma unosiła ich kilka centymetrów
nad ziemią. Oboje prezentowali się wspaniale. Aldona kupiła sobie piękną suknię, a dla męża
zamówiła drogi garnitur. Jednak to kreacja Julki najbardziej rwała oczy. Młodziutka dziewczyna
w błękitnej sukience z szarfą podobała się każdemu. Wraz ze swoim wysokim partnerem
wyglądali jak z obrazka. Może brakowało trochę uśmiechu na twarzy obojga młodych, ale
rekompensowali to Jarmużowie, którzy promienieli dumą za ich czworo.
Polonez trwał bardzo długo. Wszystkie figury pięknie wyszły, co nie było łatwe przy tak
dużej liczbie uczestników. Na koniec długo brzmiały zasłużone brawa.
Większość osób została, by nadal tańczyć, a nieliczni rozeszli się do sal. Karol nie mógł
się doczekać na Julkę. Postanowił, że koniec z tym! Ten okropny polonez to było ostatnie
ustępstwo, na jakie poszedł. Więcej nie byłby w stanie.
Coś w nim pękło na widok swojej ukochanej podczas tańca z kimś innym. Jeszcze rano
myślał, że da radę. Ale kiedy do tego doszło, poczuł, że to ważne. Symboliczne. Jako mężczyzna,
nigdy nie powinien był na to pozwolić. Było mu już wszystko jedno, co zrobią Jarmużowie,
i jakie będzie musiał ponieść konsekwencje. Postanowił z nimi porozmawiać, i to natychmiast,
tutaj na balu.
Wtedy ich zobaczył. Szli sprężystym krokiem, zajmując całą szerokość korytarza. Za
nimi podążał Leon, chłopak towarzyszący Julii, i mocno ją trzymał.
Karol wystartował do nich, kilkoma susami pokonując dzielącą ich odległość. Złapał
dziewczynę w objęcia, nie bacząc na oburzone spojrzenia jej rodziców. Nic go ci ludzie już nie
obchodzili.
– Co się dzieje? Źle się czujesz? – zapytał.
– Jak pan śmie! – wrzeszczał coś Jarmuż, ale on go nawet nie słyszał.
– Tak – powiedziała. – Zaprowadź mnie, proszę, do łazienki.
To było tylko kilka kroków, więc złapał ją na ręce i zaniósł do toalety, a potem oparł się
o drzwi. Do środka nie mógł wejść, choć bardzo chciał.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zawołaj! – krzyknął przez drzwi.
– Nie musiał pan tego robić. – Aldona minęła go ze złością i weszła szybko za córką.
Toaleta była niewielka. Przeznaczona dla dziewczynek z nauczania początkowego. Miała
zaledwie trzy kabiny i żadnych luster. Kiedy Jowita usłyszała, że robi się jakiś ruch, postanowiła
wreszcie wyjść ze swojego ukrycia. Nie sposób bowiem było cały czas zajmować miejsce.
Kolejka i tak ciągle była za długa, bez przerwy ktoś pukał do drzwi.
Teraz trochę się poluźniło, więc uznała, że to dobry moment, by uciekać.
Wyszła, otwierając gwałtownie drzwi, i omal nie zemdlała.
Zobaczyła ducha z dawnych czasów. Drobną dziewczynę w błękitnej sukience. Bardzo
bladą, z kropelkami potu na twarzy i trzymającą się mocno za brzuch.
– Co się dzieje?! – zawołała natychmiast, dopadając do niej gwałtownie. – Jesteś
w ciąży?!
Stare wspomnienie stanęło przed nią jak żywe.
– Co też pani plecie?! – Aldona coraz bardziej zdenerwowana bezsensownym
zachowaniem ludzi wokół niej, odepchnęła ją gwałtownie, nie bacząc na jej pozycję ani
szacunek, który zwykle czuła do pani burmistrz.
Julka jednak tylko kiwnęła głową.
– Bardzo źle się czuję – powiedziała do Jowity. – Coś mnie okropnie boli. Być może
zaraz zemdleję. – Była przerażona, trzęsła się.
Jej matka stała obok i sprawiała wrażenie, jakby nic nie rozumiała.
– Nie martw się! – Jowita złapała ją jedną dłonią, a drugą szybko wyszarpnęła telefon
z torebki. Wybrała numer pogotowia. – Zaraz ci pomożemy. Oddychaj spokojnie.
– Co pani robi?! – zawołała pani Jarmużowa, do ostatniej chwili broniąc się przed
oczywistością, jaka właśnie rozgrywała się na jej oczach. – Dziecko, to ja ci pomogę. Usiądź
sobie, tylko ci słabo. Tańczyłaś, a w sali było duszno. Organizatorzy nie zadbali o klimatyzację. –
Posłała Jowicie pełne wyrzutu spojrzenie, ale ta nie poświęciła jej ani chwili uwagi.
Podawała informacje dyspozytorowi w pogotowiu. Karetka miała być za dwie minuty.
Sanitariusze już czekali. Zadbano o to. Wiadomo, że przy takiej dużej imprezie zawsze się coś
może wydarzyć.
Kiedy tylko odłożyła telefon, Julka osunęła się na podłogę, a na jej sukience pojawiła się
plama krwi.
Jowita poczuła, że jeszcze moment i ona sama również zemdleje. Przeszłość wróciła i na
jej oczach rozgrywała się właśnie po raz drugi.
– Nie, nie! – zawołała błagalnie. – Proszę, tylko nie to samo...
Spojrzała na Julkę. Wyglądała tak młodziutko. Jowita wiedziała najlepiej, jaką cenę płaci
się za takie doświadczenie we wczesnej młodości. Nie było czasu do stracenia.
Porwała dziewczynę na ręce i wyniosła na korytarz.
Tam natychmiast przejął ją Karol, czatujący cały czas przy samym progu. Od razu się
domyślił, co się dzieje. Krew poplamiła mu dłonie. Był zrozpaczony. A także wściekły.
Najbardziej na samego siebie. Przecież wiedział, że powinna pójść do lekarza. Dlaczego jej
posłuchał? Czemu się nie uparł, by postawić na swoim?
Wybiegł na zewnątrz, a za nim Jarmużowie, którzy kompletnie się nie umieli odnaleźć
w tej sytuacji.
Na szczęście ambulans rzeczywiście pojawił się bardzo szybko i zajęto się dziewczyną.
***
Karol wsiadł do swojego starego auta, by popędzić za karetką. Gotów był walczyć, gryźć
i niszczyć wszystko, co stanie mu na drodze do ukochanej dziewczyny. Zanim jednak ruszył, od
strony pasażera wskoczyła pani burmistrz.
– Zabierz mnie ze sobą – powiedziała. – Dużo mogę i mam doświadczenie w takich
sprawach. Nie pozwolę, by cię odstawiono na boczny tor. Domyślam się, że jesteś ojcem tego
dziecka.
– Tak. – Kiwnął głową. – I bardzo chciałem zabrać ją do lekarza – zaczął się tłumaczyć.
Broda mu drżała z emocji. – To Julka się nie zgodziła, bała się rodziców.
– Wiem. – Poklepała go po ramieniu, a potem uścisnęła mu dłoń. – Doskonale cię
rozumiem. Kiedy ma się dziewiętnaście lat i trudną sytuację rodzinną, to człowieka może
przerosnąć.
– Czy jej się coś stało? Straci ciążę? – zapytał, spoglądając na nią z ufnością dziecka,
którym po części wciąż jeszcze był.
– Nie wiem – odparła szczerze. – Liczę na to, że się uda. Takie krwawienie nie wróży nic
dobrego, ale moje było mocniejsze. Inny jest też teraz stan medycyny. Liczę na to, że jej pomogą.
Jechali wolniej niż karetka, choć Karol intensywnie dociskał gazu. Kiedy dotarli na
szpitalny parking, stało już tam auto pana Jarmuża.
– Chodź. – Jowita objęła go za ramiona i poprowadziła do środka. Doskonale znała
rozkład szpitala. Wiedziała, dokąd zabrali dziewczynę. Ten pośpiech na nic się jednak nie zdał.
Julka była już w gabinecie. Została przyjęta natychmiast. Drzwi zamknięto i wszystkim bliskim
nie pozostało nic innego, jak czekanie.
Pan Jarmuż oddychał niczym rozjuszony byk. Nozdrza miał rozdęte, a dłonie zaciśnięte.
Aldona już tylko płakała. Sanitariuszom udało się sprawić, że Julka odzyskała przytomność
jeszcze w karetce, a także potwierdzić to, że jest w drugim miesiącu ciąży.
Jej matka maszerowała korytarzem tam i z powrotem, ocierając łzy i próbując zrozumieć,
jak to się mogło wydarzyć. Dlaczego spotkało to właśnie ją? Troskliwą mamę, która wszystko
starała się robić dobrze?! Jak to możliwe, że o niczym nie wiedziała? Mogło dojść do prawdziwej
tragedii, a oni jako rodzice dowiedzieliby się na samym końcu.
Krystian Jarmuż całą swoją wściekłość kierował w stronę tego okropnego chłopaka
i skupiał się na wewnętrznym monologu, z którego wynikało jasno, że od początku miał rację.
Słuszne przeczucie co do tego okropnego młokosa! Powinien był po prostu energiczniej
zareagować i sprać mu pysk, zaraz kiedy go tylko zobaczył!
Za to Aldona wiedziała, że odpowiedzialność za to, co się wydarzyło, jest skomplikowaną
siatką nici plecionych przez wiele osób latami. Dotarło to do niej w chwili, gdy zobaczyła, jak
karetka zabiera jej jedyne dziecko. To są takie przełomowe momenty, po których nic już nie jest
takie samo.
– Zaraz nie wytrzymam – powiedział jej mąż, kiedy obok niego przechodziła. – Tak temu
gówniarzowi przywalę, że się nogami nakryje. Jak mógł zrobić coś takiego naszej córeczce?!
– Milcz! – Groźnie spojrzała mu w oczy i tak go zaskoczyła, że faktycznie posłuchał. –
Nie czas teraz na takie dyskusje. My też popełniliśmy błąd.
– Chyba oszalałaś! – Krystian złapał ją mocno za ramię i odciągnął na drugi koniec
korytarza. Nie chciał, żeby pani burmistrz słyszała te okropne słowa. – Padło ci na mózg?! –
Pochylił się prawie do jej ucha. – Zrobiliśmy wszystko jak najlepiej dla tego dziecka,
a tymczasem ktoś właśnie zmarnował jej życie.
– Milcz – powtórzyła. – Te słowa już nic nie pomogą. A jeśli ona straci dziecko, my też
nie będziemy już mieć córki. Bo ona nam prędko nie wybaczy, że jej nie pomogliśmy.
– Nie przesadzaj. Jest młoda i zdrowa – odpowiedział jej mąż. – Szybko dojdzie do
siebie. Lekarz powiedział, że nie ma zagrożenia życia. Zapytałem.
– Przecież ja nie o tym mówię – odparła cicho. – Mieliśmy ją pod dachem i jak się
okazuje, do tego stopnia nie było kontaktu, że nie powiedziała nam o czymś tak niezwykle
ważnym. Sporo osób się domyślało. Zuza pewnie wie, może jej matka, tylko my nie!
Zostawiła go pod ścianą, bo ewidentnie nic nie rozumiał, a ona nie miała teraz siły mu
tego tłumaczyć. Czuła do siebie ogromny żal.
Było jej wygodnie żyć obok zaradnego męża i słuchać go we wszystkim. Złożyła na jego
barki ciężar podejmowania decyzji. Ona się tylko dostosowywała. Na początku czasem się nie
zgadzała, coś jej uwierało, przeszkadzało, ale potem przywykła. Sądziła, że skoro Krystian
świetnie radzi sobie w firmie, to tak samo będzie w rodzinie. Tymczasem nic nie zwalnia
człowieka z odpowiedzialności za własne życie i opiekę nad dzieckiem. Powinna była mu się
przeciwstawić. Mieć własne zdanie.
Czego Julka szukała w ramionach tego dziwnego chłopaka z Krakowa? Starszego od niej,
niepasującego do ich świata? Jednego była pewna. Czegoś, co nie istniało w ich domu, a było do
tego stopnia potrzebne do życia, że dziewczyna podporządkowała temu wszystko inne.
***
Pan Jarmuż był teraz wściekły do kwadratu. Nie dość, że ten okropny chłopak stał
i bezczelnie patrzył na niego, i nic nie za wskazywało na to, że ma zamiar ruszyć się z tego
korytarza, na którym absolutnie nie miał prawa przebywać, to jeszcze pani burmistrz z jakiegoś
dziwnego powodu uparła się, by im towarzyszyć.
W porządku, rozumiał, że wezwała karetkę. Może nawet że w pierwszym impulsie
wsiadła do samochodu i przyjechała tutaj z nimi, choć doprawdy nie było to już wcale potrzebne.
Ale dlaczego teraz nie wracała na bal? Czekanie mogło się przedłużać. Nie była z nimi
zaprzyjaźniona ani w bliskich kontaktach.
Niespecjalnie miał ochotę na takiego świadka. Podszedł do niej bliżej.
– Dziękujemy za pomoc – powiedział uprzejmie, bez trudu ukrył wszystkie miotające nim
emocje. Miał wprawę. W firmie nieraz trzeba było zachować trzeźwy umysł i szybko
podejmować decyzje. – Może pani wracać na bal. Zajmiemy się wszystkim. Jesteśmy tu oboje
z żoną. – Po raz pierwszy spojrzał z niechęcią na swoją małżonkę. Doprawdy w najtrudniejszym
momencie życia postradała zmysły. Przyzwyczaił się, że zawsze stoi po jego stronie. Niczego nie
musi jej tłumaczyć, wyjaśniać, po prostu mówi, jak ma być, a ona się zgadza. To było bardzo
wygodne uczucie gadać, co ślina na język przyniesie, i zawsze być wysłuchanym
i zaaprobowanym. Jej sprzeciw wyprowadził go z równowagi, ale musiał zachować spokój. Na
wszczynanie awantury na szpitalnym korytarzu nie mógł sobie pozwolić. Zwłaszcza w obecności
tylu świadków.
– Zostanę – powiedziała Jowita. – Pomogę wam.
– Naprawdę nie trzeba. – Pomachał rękami, a Aldona podeszła do nich bliżej,
zaniepokojona toczącą się rozmową.
– Sama przez to przeszłam – powiedziała Jowita, a on zamilkł natychmiast i wpatrywał
się w nią zaskoczony. Podobnie jak jego żona. Krystian Jarmuż na początku nie zrozumiał.
Sądził, że pani burmistrz też miała córkę. Dopiero potem do niego dotarło, co ma na myśli.
– Ledwo skończyłam dziewiętnaście lat i byłam na balu maturalnym w ciąży – zaczęła
mówić. – Nikt nie wiedział. Tak bardzo bałam się rodziców, skandalu, tego, co powiedzą
nauczyciele, sąsiedzi, że nie przyznałam się. A co za tym idzie, nie poszłam do lekarza na żadne
badania.
Aldona tylko westchnęła.
– Stres, a może jakaś inna przyczyna – mówiła dalej – nigdy się tego nie dowiem,
doprowadziły do tego, że w czasie balu maturalnego zaczął mnie mocno boleć brzuch. To
skończyło się dramatycznie. Wszyscy wiedzieli, że zasłabłam i zabrała mnie karetka pogotowia.
Ale tylko lekarze i najbliższa rodzina mieli świadomość, że na noszach zaczęło się krwawienie
i cała moja śliczna niebieska sukienka została zabarwiona na czerwono. Straciłam dziecko.
Pan Jarmuż stał sztywny, jakby sparaliżowany. Nie spodziewał się absolutnie takich
intymnych zwierzeń i nie był też do nich zupełnie przygotowany.
– Gdyby moi rodzice nie byli tak surowi – powiedziała na koniec Jowita. – Gdybym
miała do nich więcej zaufania, może to wszystko skończyłoby się inaczej. Za chwilę pewnie
wyjdzie lekarz. Wszystkiego się dowiecie, ale cokolwiek się stanie, okażcie jej zrozumienie, bo
wy też możecie stracić dziecko.
– A nie mówiłam?! – zawołała pani Jarmużowa, a jej mąż poczuł, że wobec tego
wszystkie jego zawodowe kompetencje tutaj nie zdadzą się na nic. Za chwilę gdzieś w mózgu
pęknie mu żyłka z wściekłości. Co to w ogóle za tekst?!
– Czasu nie cofniecie – powiedziała pani burmistrz – a Julka będzie teraz potrzebować
opieki.
– Da sobie radę! – warknął jej ojciec.
– Niech pan spojrzy na mnie. Jestem sama przez całe życie. Dałam sobie radę? –
zapytała. – Pod pewnymi względami tak. Zdałam nawet maturę w terminie, dostałam się na
studia. Po latach wygrałam wybory, mam niezłą pracę, ludzie mnie szanują. Ale czy tylko o to
chodzi?
Aldona usiadła na jednym z wolnych krzesełek. Nie mogła utrzymać się na nogach.
Tak wiele osób zastanawiało się, dlaczego Jowita jest sama. Teraz to rozumiała. Trauma
w tym przypadku okazała się bardzo silna.
– Moi rodzice do końca swojego życia uważali, że nic takiego się nie stało – mówiła
Jowita, spoglądając na pana Jarmuża. – I ciągle prawili mi kazania, żebym wyciągała wnioski
z błędu. Ale to nie był błąd, tylko dziecko!
Przerwała na chwilę, ale uspokoiła się.
– Błędem było, że tak mało wiedziałam o życiu – zaczęła znowu. – Że nie pomyślałam
wcześniej, nie szukałam ratunku, nie poprosiłam nikogo o pomoc. Ludzie różnie reagują – dodała
na koniec. – Z każdym wydarzeniem jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej, ale Julka jest wrażliwą
dziewczyną. Dla niej to nie będzie błahostka.
– Damy radę – powiedział szybko pan Jarmuż. – Wróci do domu i zaopiekujemy się nią.
A tego chłopaka nie zobaczy już nigdy w życiu! – dodał z mocą.
– Niech pan tak nie mówi – poprosiła Jowita. Było jej bardzo przykro. Wiedziała, że ten
mężczyzna zdaje właśnie egzamin życia ze swojego człowieczeństwa, ojcostwa. Na razie nie szło
mu zbyt dobrze. – Bo to on może zdecydować o tym, czy jeszcze zobaczy pan córkę – dodała
w emocjach.
Krystian już tego nie wytrzymał. Cisnął o ziemię czapką, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Właśnie oblał i nie wiadomo było, czy dostanie szansę na drugi termin. Nie zatrzymał się nawet,
kiedy usłyszał, że otwierają się drzwi gabinetu.
– Co z nią? Wszystko w porządku? – matka Julki i Karol rzucili się w jego stronę.
– Stan jest stabilny – odparł lekarz.
W tym momencie pan Jarmuż trzasnął drzwiami.
– Jest bardzo słaba, niedożywiona – mówił dalej doktor.
– Słucham?! – oburzyła się pani Aldona. – Niczego u nas w domu nie brakuje.
– Może mało jadła – odparł lekarz wymijająco. – Włączyliśmy jej kroplówkę. Śpi.
– A dziecko? – zapytał Karol.
– Ciąża się utrzymała – powiedział lekarz i spojrzał na niego życzliwie. – Będzie pan
mógł do niej wejść, ale jeszcze nie teraz. Trzeba wdrożyć leczenie i na razie zostanie w szpitalu.
Nie wiem jeszcze, na jak długo. Zdecydują o tym wyniki badań. Będziecie się państwo musieli
zastosować do wszystkich procedur.
Karol oparł się o ścianę. Ulga odebrała mu siły. Aldona stanęła obok niego, a potem
uścisnęła mu rękę. Pani burmistrz uśmiechnęła się. Nie wszystko układało się źle. Niektórzy
jednak zdawali swój egzamin.
Idealnie nie będzie – pomyślała. – Ale mama Julki chyba stanęła na wysokości zadania.
Karol sprawiał wrażenie sympatycznego chłopaka. Dadzą sobie radę. Najważniejsze, że
prawda wyszła na jaw, dziewczyna jest pod dobrą opieką.
***
Wyszła bez pożegnania. Krok po kroku pokonywała szpitalny korytarz, a łzy kapały jej na
czarną sukienkę. Opłakiwała swoje dziecko. Pewnie nie po raz ostatni, ale dziś te łzy nie były już
takie gorzkie.
Komuś pomogła.
Może chociaż ta historia zakończy się inaczej. Gdyby wtedy, przed laty miała obok siebie
choć jednego dorosłego człowieka, który by się domyślił, zareagował, podał rękę, może tamta
historia nie skończyłaby się tak tragicznie.
Ona też wówczas uciekła do toalety i siedziała tam długo na małym krzesełku pod ścianą,
które pani woźna wykorzystywała, kiedy potrzebowała dostać coś, co leżało wysoko. Mijały ją
różne osoby. Pytały, jak się czuje, ale nikt nie wpadł na właściwy trop. A ona nie miała odwagi
poprosić o pomoc, przyznać się. A potem było już na to za późno.
Julka dotarła na czas między innymi ze względu na jej przytomność umysłu.
W przeciwnym razie pewnie zaczęłyby się trudne dyskusje z rodzicami, tłumaczenia, co tylko
opóźniłoby przyjazd karetki.
Jowita otarła łzy. Postanowiła jechać do szkoły. Ktoś musiał ogarnąć organizację balu,
dopilnować, by szczęśliwie dobiegł do końca. Podejrzewała, że zarówno Adam, jak i Ignacy nie
są dziś do tego zdolni.
Zadzwoniła po taksówkę.
– Pani Jowita? – usłyszała głos kierowcy. – Ja dla pani wszystko, ale dzisiaj jest u mnie
bardzo drogo. Bardzo drogo. Pięciokrotna stawka.
– Na litość boską, dlaczego tak wysoko? – zdumiała się.
– Nie poszedłem na bal – wyjaśnił mężczyzna. – Żona jest na mnie wściekła. Jeżdżę non
stop tam i z powrotem, więc sama pani rozumie. Muszę wybierać, kogo podwiozę, a komu
odmówię. To duży stres.
– No dobrze – zgodziła się. Od szpitala do szkoły nie było daleko, ale na piechotę
i w zimnie trudno byłoby dotrzeć. Nawet była ciekawa, jakaż to będzie wielka kwota.
Kiedy wsiadła do auta, z zaskoczeniem zauważyła, że jej lżej na sercu. Myślała
o Ignacym i Adamie spokojniej. Jak wtedy, gdy była dzieckiem i biegła się do nich pobawić.
Dziwne napięcie zniknęło. Dziś rano podjęła decyzję, którego wybrać, wyłącznie rozumem.
Teraz przyszło za tym także serce. Upewniła się. To był słuszny wybór. Drzwi do starego świata
zaczynały się na dobre zamykać.
Spojrzała przez okno. Znów padał śnieg. Cieszyła się, że nie przyjechała swoim autem.
Z nieba leciały obficie i powoli ogromne płatki śniegu. Jeden z nich w świetle latarni błyszczał,
jakby jego brzegi wykonano ze złota.
Pomyślała znowu o swoim dziecku, a potem zamknęła oczy. Nie płakała. Czuła w sercu
dziwny spokój. Jakby ktoś pogłaskał ją po głowie i powiedział: „Nie martw się, wszystko jest już
dobrze”.
Rozdział 32

Adam wiedział, że musi wreszcie wyjść z gabinetu, i to natychmiast. Nigdy by sobie nie
darował, gdyby teraz zachował się jak tchórz. Wyprostował się i opuścił pokój.
W pierwszej kolejności musiał pójść do Lidki. Wyjaśnić sprawę wysyłanych jej wciąż,
sprzecznych sygnałów. To był punkt honoru. Na korytarzu zobaczył Franka, szefa ekipy
budowlanej, jak niesie całą tacę kieliszków wina. Tuż za nim podążała Anielka.
– Jesteś wspaniały – mówiła do niego. – Wszystko potrafisz.
On spojrzał na nią wyraźnie zachwycony tym komplementem.
– Nie – powiedział. – Nie chcę cię rozczarować. Ja tylko w budowlance sobie radzę, ale
tam to nie jest wielka sztuka. Tylu słabych fachowców, że jak tylko zrobisz coś dobrze, od razu
jesteś bohaterem. A jak już zrobisz na czas, to ci nawet pomnik postawią.
Adam Roztocki uśmiechnął się pod nosem. Było w tym sporo prawdy. Wiedział, bo
niedawno remontował swój własny dom.
Podszedł do nich bliżej i poczęstował się kieliszkiem wina, a potem wypił je duszkiem.
Dobrze mu to zrobiło. Wziął więc jeszcze jeden.
Sekretarka patrzyła na niego z zaskoczeniem. Doprawdy ten człowiek dzisiaj zupełnie nie
przypominał siebie. Nigdy nie pił. Nawet na prywatnych imprezach tylko symbolicznie, a teraz
sprawiał wrażenie, że jakby mógł, toby wziął jeszcze więcej.
– Co się stało, że dorabiasz jako kelner? – zapytał Franka, z którym znali się od lat, ale
o takie talenty go nie podejrzewał.
– Zniknął ten młody chłopak z Krakowa, którego zatrudniliśmy – odparł mężczyzna. –
Nikt nie wie, gdzie się podział. A wyglądał na takiego odpowiedzialnego.
– Faktycznie – zdziwił się Adam. – Ale poczekaj. To się na pewno jakoś da wytłumaczyć.
Nie oceniajmy go. Na mnie też zrobił świetne wrażenie – dodał, a potem wziął jeszcze jeden
kieliszek wina i trzymając go w ręce, ruszył do sali, gdzie być może siedziała Lidka. O ile nie
pojechała jeszcze do domu.
– Było tu przed chwilą pogotowie – powiedziała Anielka.
– Jak to?! – Adam odwrócił się gwałtownie. Czyżby przesiedział coś tak ważnego
w gabinecie? – Co się stało? – zapytał.
– Na szczęście nic poważnego – odparła sekretarka. – Jedna dziewczyna zasłabła. Córka
państwa Jarmużów. Zabrali ją do szpitala. Mam nadzieję, że szybko się dowiemy, czy wszystko
w porządku. Pani burmistrz z nią pojechała – dodała. – I nie wiem, czy ten młody chłopak
z jakiegoś powodu też się z nimi nie zabrał, bo zniknął właśnie wtedy.
– Może się znają? – odparł dyrektor. – Zaraz zadzwonię do Jowity i o wszystko zapytam.
Tak, to był wspaniały pretekst, żeby teraz zawinąć się na pięcie i wrócić do gabinetu, ale
nie zrobił tego. Ściskając kieliszek tak mocno, że istniało ryzyko, iż szkło strzaska się w jego
ręce, podszedł do stolika. Lidka siedziała sama.
– Dobry wieczór – powiedział. – Gdzie Kubuś?
– Pojechał już do domu z dziadkiem – odparła. – Ja zostałam, bo z tymi dekoracjami
ciągle jest problem. To przez te zmiany temperatury. W środku jest ciepło, na zewnątrz mróz,
a ścianki cieniutkie – zaczęła szybko mówić, żeby nie zapadło między nimi niezręczne
milczenie. – Do tego podmuchy wiatru i ludzie, którzy nieustająco czegoś dotykają, wpadają na
ścianki, potykają się.
– Nie przewidzieliśmy takiego obrotu sytuacji. – Usiadł i wypił trzeci kieliszek wina. Nie
było mocne, ale przyjemnie zaczęło mu się kręcić w głowie. Liczył na to, że teraz łatwiej
znajdzie odpowiednie słowa.
Lidka też miała drinka. Stał przed nią w niewielkiej szklance. Impreza organizowana była
w szkole, więc alkohol nie stanowił tu głównej atrakcji, ale organizatorzy zapewniali go dla
dorosłych gości.
– Skąd masz takie dobre picie? – zapytał Lidkę, a ona była kolejną osobą, która się dzisiaj
tym zdziwiła.
– Przygotuję ci – powiedziała, po czym wzięła ze stolika niewielką butelkę. Nalała mu
trochę wódki i dopełniła colą. – Nie jest to może szczególnie wykwintne, lepsze rzeczy są przy
głównym stoliku dla sponsorów. Tam barman przygotowuje nawet jakieś napoje z palemką.
A my mamy to. Franek przemycił. Jak to prawdziwy budowlaniec. Ma zawsze dobre źródło
zaopatrzenia – uśmiechnęła się. Nie chciała tworzyć napięcia.
– Dziękuję – powiedział. – Przyda mi się. – Po czym wypił. – Muszę ci coś wyznać –
zaczął, ale zaraz potem poczuł, że jedna szklanka prostego drinka to za mało, by przejść przez
taką rozmowę. Sam już się zajął nalewaniem kolejnego.
Jak to wszystko wytłumaczyć? – zastanawiał się. – Żeby ona zrozumiała, że naprawdę ją
lubię. Tak właśnie było.
Mieli ze sobą szczególną więź. Zawsze się tak dobrze rozumieli. Było przed nimi jeszcze
wiele lat pracy, nie chciał tego stracić, ale sytuacja robiła się skomplikowana. Coraz wyraźniej
widział, że z jej strony zaangażowanie jest już bardzo mocne. Słynął z tego, że umie czytać
w ludziach. To była jedna z tajemnic jego zawodowego sukcesu. W tym przypadku nie było to
zresztą takie trudne. Lidka patrzyła na niego z taką nadzieją w oczach. Starała się to ukryć
wszelkimi sposobami, ale nie mógł udawać sam przed sobą, że tego nie zauważa. Wypił więc do
dna. A potem nalał sobie znowu.
***
Jowita słusznie założyła, że jej partnerzy do niczego się dziś wieczorem nie nadają. Kiedy
przyjechała do szkoły, suto zapłaciwszy zadowolonemu taksówkarzowi, zobaczyła, że Adam
siedzi z przewodniczącą rady rodziców, pochyla się w jej stronę i coś jej tłumaczy, mocno
gestykulując dłońmi. Gdyby go tak dobrze nie znała, pomyślałaby, że jest po prostu pijany. No,
ale to oczywiście nie wchodziło w grę.
Ignacy z kolei zajął miejsce przy głównym stoliku ze swoim przyjacielem z dawnych
czasów, który lata temu założył pieczarkarnię i teraz stał się bardzo zamożnym człowiekiem.
Dyskutowali o czymś intensywnie. Założyłaby się o cokolwiek, nawet o stawkę, jaką dzisiaj brał
taksówkarz, że nie rozmawiają o szpitalu.
W sposób wyraźny żaden z nich się nie troszczył o przebieg balu.
Ale impreza toczyła się zgodnie z planem. Trwały licytacje i nawet pobieżne spojrzenie
w prowadzoną dokumentację pokazywało, że akcja może okazać się wielkim sukcesem. To było
bardzo budujące.
Jowita szybko włączyła się w działania. Wzięła do ręki mikrofon i zaczęła zachęcać
gości, by się przyłączali do przekazywania datków. To od razu poprawiło atmosferę na sali.
Wiadomo, jak ktoś ważny się pojawi, to ludzie czują się bardziej docenieni.
Zaraz potem zaczęła się kolejna seria tańców. Widać było, że goście świetnie się bawią.
Młodsze dzieci już zniknęły, starsze udawały dorosłych i trzeba ich było pilnować, by
przypadkiem ktoś nie spróbował alkoholu. Choć większość z nich przybyła tutaj pod opieką
rodziców, to i tak głównymi siłami porządkowymi były wychowawczynie. Czuły się
odpowiedzialne za swoich podopiecznych, patrolowały więc korytarze oraz toalety i zamiatając
podłogę balowymi sukienkami, zaglądały do wszystkich zakamarków. Na razie jednak obyło się
bez większych skandali.
O północy miała się odbyć najważniejsza część licytacji. Najdroższe przedmioty
przeznaczone na nagrody oraz ten słynny taniec o dwunastej, na który można było wylosować
partnera.
Jowita wciąż nie mogła uwierzyć, że zrównoważona, spokojna, bardzo rzeczowa
matematyczka wpadła na taki niesamowity pomysł. Pani Olga rzeczywiście była w to mocno
zaangażowana. Siedziała teraz w prowizorycznej budce zrobionej z regipsu w rogu sali
i pilnowała sprzedaży losów. Pomagała jej w tym córka.
Fajnie tak – pomyślała Jowita. – Robić coś wspólnie ze swoim dzieckiem.
***
Olga była bardzo zajęta. Loteria cieszyła się sporym powodzeniem, bo też i nagrody
udało się zdobyć całkiem przyzwoite. Mieli rowery, sprzęt elektroniczny, bony do różnego
rodzaju sklepów i punktów usługowych. Był nawet kupon na wywiezienie szamba, a także usługi
fryzjerskie, kosze słodyczy, kwiaty doniczkowe, sporo firmowych gadżetów, ciasta domowej
roboty.
Ale nic nie wzbudzało tak wielkiego entuzjazmu, jak ten taniec, w którym można było
wylosować partnera. Do tego przygotowano specjalne losy. Siedziała przy nich Daria, pilnując
ich jak oka w głowie. Początkowo Olga była z tego bardzo zadowolona. Cieszyła się, że jej nieco
postrzelona córka podchodzi do sprawy tak skrupulatnie i metodycznie. Ceniła ludzi, którzy
dokładnie wykonują swoją pracę, rozumieją, że wszędzie powinien być porządek.
Po trzech godzinach coś ją jednak zaniepokoiło. Daria podawała losy kupującym.
W specjalnym koszyczku znajdowały się dwa pakiety: jeden droższy, drugi tańszy. Jednak kilka
kartoników ciągle tkwiło schowane pod jej telefonem. Olga zwróciła na to uwagę tylko dlatego,
że córka korzystała z aparatu, i w pewnym momencie zauważyła, że ma je za etui.
Zrobiła więc coś, czego zwykle unikała. Wywiesiła karteczkę „przerwa” i nie bacząc na
pomruki w kolejce, zamknęła okienko i usiadła przy córce. Przez plastikową szybkę widziały
salę, po której ciągle kręcili się ludzie.
– O co chodzi z tymi losami? – zapytała, a potem, zanim córka zdążyła się zorientować,
wzięła do ręki telefon i wyciągnęła je.
– Oddaj! – krzyknęła Daria przerażona tak, jakby stało się właśnie coś strasznego.
– A więc jednak! – zdenerwowała się Olga. – Coś jest na rzeczy. Dziecko kochane –
powiedziała z czułością. – Co ty robisz? Czy próbujesz manipulować loterią? Dlaczego?
Daria zaczęła szybko mrugać powiekami. Była wystraszona.
Wszystko, tylko nie to – błagała w myślach.
Tak bardzo jej zależało. Od początku balu patrzyła, jak najprzystojniejszy chłopak
w szkole tańczy z różnymi dziewczynami, kokietuje je. Lecz jej samej nie poświęca nawet chwili
uwagi. Był tu. Przyszedł i kupił dwa losy. Na Darię nawet nie spojrzał. Jakby była jakąś małolatą
z czwartej klasy.
– Mamo, proszę cię, nie! – zawołała błagalnie. – To ważne.
Obiecała też chłopcom, że ich nie zawiedzie. Czasem bywała wobec nich szorstka, ale
lubiła obu. Tak się starali, odkurzali jej pokój, rozładowywali zmywarkę. Zresztą choć ich
pomysł wydawał się kompletnie bez sensu, to okazało się, że mieli dobrą intuicję. Dyrektor
rzeczywiście zatańczył poloneza z panią Lidką. Coś musiało być na rzeczy.
– Domyślam się – powiedziała Olga spokojnie. Wiedziała, że nie może teraz popełnić
błędu – że to jakaś istotna sprawa. Ale proszę cię, powiedz mi, o co chodzi. Gwarantuję swoim
dobrym imieniem powodzenie całej tej akcji – dodała. – Jeśli coś pójdzie nie tak i ktoś się dowie,
ja również za to zapłacę. Ruszy lawina podejrzeń. Wystarczy jeden los źle rozdzielony,
a wszystkie zaczną być podawane w wątpliwość. Weź pod uwagę, że mamy tu bardzo cenne
rzeczy. Niejeden będzie rozczarowany, że wygrał pluszaka zamiast roweru. Musimy być
nieskazitelne.
Daria zaczęła płakać. Dopiero teraz to do niej dotarło. Nie zdawała sobie sprawy
z ryzyka. To wszystko miało być tylko małym, niewinnym sposobem na to, by pomóc losowi.
Nie oszustwem.
– Kto to jest? – zapytała Olga, wskazując na jeden z losów. Zobaczyła na nim dyskretny
znaczek tylko dlatego, że od rana wpatrywała się intensywnie w te kartoniki i znała zdobiący ich
wzór na pamięć.
– Kacper Rajski – odpowiedziała jej córka, po czym zaczęła płakać jeszcze bardziej.
Olga miała cięty komentarz na końcu języka. Mocno się pchał, by wydobyć się z ust.
No tak, ten leń i obibok, który ledwo zdał do ósmej klasy, trzy razy poprawiając testy
z matematyki. Przepuściła go głównie z tego powodu, że dyrektor wraz z wuefistą każdego dnia
suszyli jej głowę, jak to sportowcy mają pod górkę, bo muszą ciężko trenować, a nauczyciele
innych przedmiotów nie biorą tego pod uwagę.
Ilu to Lewandowskich się zmarnowało, siedząc nad sprawdzianem z matmy czy
z polskiego?
Zupełnie się z tym nie zgadzała. Nie wymagała od Kacpra żadnych cudów. Nie dawał
sobie rady nawet z najbardziej podstawowym materiałem nie dlatego, że brakowało mu czasu czy
zdolności, i też wcale nie z powodu intensywnych treningów, jak twierdzili jego obrońcy. Po
prostu mu się nie chciało.
Tylko nie ten – pomyślała rozpaczliwie. Czy los musi być taki złośliwy, żeby zakochać
jej córkę w tak nieodpowiednim kandydacie?
Musiała się szybko uspokoić. Sprawa była delikatna. Ironia i drwiny na nic by się tutaj nie
zdały. Podobnie jak nie liczyło się wcale jej zdanie. Uścisnęła córkę za rękę.
– Naprawdę tego chcesz? – zapytała z serdecznością. – Jeśli go wylosujesz, wszyscy się
domyślą – powiedziała, a Daria wytarła nos. – Widziałaś, ile pieniędzy dziewczyny wyciągnęły
od rodziców, żeby sobie kupić los? Liczą na to, że trafi im się ten najprzystojniejszy chłopak
w szkole. – To ostatnie zdanie mimo woli wypowiedziała z pewnym przekąsem. Uważała, że jest
wielu innych, fajniejszych. – Jeśli to główne trofeum trafi się akurat tobie, od razu zaczną gadać,
że maczałyśmy w tym palce. Czy to jest tego warte? Zatańczysz z nim przez chwilę. Czy to coś
zmieni w twoim życiu?
Daria pociągnęła nosem. Nie zastanawiała się nad tym. Z góry założyła, że magiczny
walc o północy wszystko odmieni. Spojrzą sobie w oczy i wydarzy się coś przełomowego.
Zawsze już będą razem.
– Prawdopodobnie on się zaraz potem odwróci i pójdzie do swoich spraw – powiedziała
Olga łagodnie i powoli, a Darią ta wizja wyraźnie wstrząsnęła.
Coś takiego w ogóle nie przyszło jej do głowy. Ale teraz kiedy patrzyła na wszystkie
dzisiejsze wydarzenia innymi oczyma, wydało się to całkiem prawdopodobne. Było jej tak
bardzo wstyd. Zwłaszcza że mama to wszystko odkryła.
Ona jednak wcale się nie denerwowała. Po prostu objęła ją i pocałowała w głowę.
– A drugi los? – zapytała.
– To taka prośba od kogoś ważnego – odparła Daria. – Co w tym złego, żeby połączyć
ludzi, którzy sami jakoś nie umieją się dogadać? Taki mały podstęp, jak w filmach.
– Daj szansę losowi – powiedziała łagodnie Olga i włożyła jej do ręki kupony. – Niech
sam zadziała.
Potem przyniosła koszyk, w którym znajdowały się wszystkie pozostałe.
Daria jeszcze się wahała. Jak na ironię kapitan drużyny siatkarskiej właśnie przechodził
obok, a wraz z nim trzy roześmiane dziewczyny. Serce Darii ścisnęło się bolesną zazdrością. Tak
się starała! Tyle czasu spędzała przed lustrem, a i tak nie była najlepsza.
Olga tylko zacisnęła usta. Ten chłopak zmieniał dziewczyny jak spodenki do treningu,
często tym zużytym nie poświęcając większej uwagi. Bardzo pragnęła, by jej dziecko uniknęło
tej pułapki.
Daria westchnęła, po czym wrzuciła losy i zamieszała.
Niech się dzieje, co ma być – pomyślała.
– A kupisz mi jeden z nich? – zapytała. – Wszyscy już mają – dodała z uśmiechem,
pociągając nosem i ocierając ostatnie łzy.
– Oczywiście. Kupię ci nawet cztery. – Olga szybko wyciągnęła pieniądze z portmonetki,
a potem podała swojej córce cały koszyk, by ta wyciągnęła kartonik. Zrobiła to, a potem włożyła
do telefonu i nawet nie otwierała. I tak wiedziała, że to nie jest ten.
– Pewnie nic ciekawego – powiedziała. Siedziała jeszcze przez chwilę na swoim miejscu.
Mama otworzyła już okienko i zaczęła obsługiwać kolejne osoby, a Daria poczuła, że coś się
jednak zmieniło. Mimo że oddała ten wymarzony los, a w zamian być może wyciągnęła jakiś
pusty, coś jednak wygrała.
Zupełnie inaczej patrzyła teraz na swoją mamę. Jak na człowieka godnego zaufania,
któremu można powiedzieć coś najbardziej osobistego, a on cię nie wyśmieje. Nawet jeśli miałby
ku temu powody, nie skrytykuje i nie oceni. Im dłużej na tym myślała, tym bardziej docierało do
niej, jakie to fajne. Doszło nawet do tego, że tuż przed północą przestała żałować, że
prawdopodobnie nie zatańczy tego wymarzonego walca z Kacprem.
Rozdział 33

Sprawa robiła się coraz poważniejsza. Franek przyniósł dyrektorowi kolejną butelkę
i wyglądało na to, że Adam ma zamiar opróżnić ją w całości.
– Po prostu jesteś mi bardzo bliska – zaczął mówić w pewnym momencie, a Lidka nie
miała wątpliwości, że zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, a także ze swoim świetnie
zwykle funkcjonującym rozumem.
Tyle lat pracował na własną opinię. Był tak wspaniałym człowiekiem. Tymczasem
znajdował się w szkole wśród swoich uczniów oraz ich rodziców. Skandal mógł się położyć
cieniem na jego reputacji i narobić mu poważnych kłopotów. Na razie jeszcze nie rzucało się to
tak bardzo w oczy. Siedział pochylony w jej stronę i sprawiali wrażenie, jakby byli pogrążeni
w intymnej rozmowie. Ludzie nie przeszkadzali. Nowina o tym związku przedostała się już do
publicznej wiadomości. Kibicowano dyrektorowi, który wreszcie się zakochał. Wszystkie osoby,
które miały miejsca przy ich stoliku, dyskretnie przeniosły się gdzie indziej.
Lidka wiedziała jednak, że jeszcze pół godziny i Adam zacznie zachowywać się dziwnie.
Kiedy więc usłyszała, że rusza najważniejsza licytacja, a goście kierowani ciekawością gromadzą
się w sali, pochyliła się w stronę dyrektora.
– Chodź, proszę – powiedziała. – Zawiozę cię do domu.
– Nie mam domu – odparł charakterystycznym głosem nietrzeźwych mężczyzn, którzy
próbują taksówkarzowi podać adres.
Faktycznie to może być trudne – pomyślała. Nie miała jego kluczy. Szukanie ich
spowoduje, że coraz więcej osób zauważy, w jakim jest stanie. Teraz już gdyby się odezwał,
wszystko od razu stałoby się jasne. Jej auto zabrał tata, który pojechał razem z Kubusiem do
siebie, dziecko miało tam zostać na noc. Czekał na telefon od niej, żeby ją też przywieźć, ale nie
chciała go angażować do takiej akcji.
I tak ostatnio nie miał o Adamie zbyt dobrej opinii. Podejrzewał, że córka przez niego
cierpi. Musiała sobie poradzić sama.
Z trudem sprawiła, że dyrektor stanął na nogi. Potem mocno go objęła, zarzuciła jego rękę
na jej ramię i ciasno przytuleni ruszyli bocznym wyjściem ze szkoły. Kilka osób ich widziało, ale
zajęci byli swoimi sprawami. Poza tym Lidka i Adam wyglądali po prostu na zwyczajnych
zakochanych w pierwszej fazie związku, kiedy to potrzeba obściskiwania się, obejmowania
i okazywania swoich uczuć jest najsilniejsza.
Znaleźli się na powietrzu i to Adamowi nieco pomogło. Zaczął się pewniej trzymać na
nogach.
– Ty mnie tak rozumiesz – powiedział znowu. – Nie muszę niczego tłumaczyć. To jest
piękne.
Było jej ciężko nie tylko z tego powodu, że jego ciało całym ciężarem co rusz opierało się
o nią, lecz także dlatego, że nie wiedziała, w jaki sposób rozumieć jego słowa. Czy to tylko
pijacki bełkot? Czy teraz mówił prawdę? Co zrobi, kiedy wytrzeźwieje? Czy cokolwiek będzie
jeszcze z tego pamiętał?
Na szczęście przed bramą tuż pod drzewem stała taksówka. Lidka z ulgą dotaszczyła
dyrektora do jej drzwi.
– Jest pan wolny? – zapytała. Miała taką nadzieję, bo gdyby tak się nie stało, to już nie
istniał żaden plan B.
– Oczywiście – odparł. – Ale stawkę mam bardzo wysoką. Ośmiokrotność normalnej.
– Wszystko mi jedno – odparła. – Pan dyrektor jutro zapłaci każdą kwotę – dodała
z ironicznym uśmiechem, a potem z ulgą położyła Adama na tylne siedzenie. – Jest ogromnie
zmęczony.
Taksówkarz tylko pokiwał głową. Takie sytuacje dla niego były normą, a dyskrecja
stanowiła jeden z najbardziej podstawowych punktów kodeksu zawodowego.
– Dokąd państwa zawieźć – zapytał. – Do domu pana Roztockiego?
Zastanowiła się błyskawicznie. Nie miała kluczy, więc na nic by się to nie zdało. Nie
chciała obszukiwać mu kieszeni. Czuła się bardzo skrępowana. Zostawić go samego też nie
mogła.
– Do mnie – powiedziała i podała mu adres.
Kierowca spojrzał w lusterko. Mimo że w kółko woził dzisiaj mieszkańców miasta, te
plotki jeszcze do niego nie dotarły.
Fajnie – pomyślał. – Wreszcie stary Roztocki zazna trochę jakiegoś szczęścia.
Ta dziewczyna wyglądała na bardzo sympatyczną. Wiózł ją pierwszy raz, ale dobrze jej
z oczu patrzyło. Pod blokiem pomógł jej wyciągnąć dyrektora z tylnego siedzenia, a ten objął go
serdecznie i wyściskał.
– Wszystkiego najlepszego – powiedział dyrektor. – Wspaniałych świąt, smacznej
wigilii – rozkręcał się nieświadomy, że to już w zasadzie nieaktualne.
– Dobrego jajka i mokrego dyngusa – roześmiał się taksówkarz, uzupełniając jego listę,
po czym pożegnał ich ruchem dłoni.
Tymczasem Lidka musiała zaprowadzić go do klatki schodowej, a potem do mieszkania.
Musiał być w zupełnie odlotowym stanie, bo nawet nie zapytał, dokąd idą. Wcale się nie zdziwił,
że nie wraca do swojego domu.
Weszli do środka i ona posadziła go na kanapie. Oddychała ciężko. To nie było łatwe
zadanie. Nigdy by się nie spodziewała, że będzie mu towarzyszyła w czymś takim.
– Przynieść ci wody? – zapytała.
– Tak. – Kiwnął głową nawet dość przytomnie.
Poszła więc do kuchni, przygotowała dwie szklanki. Jedną od razu wypiła, bo z tego
przejęcia i wysiłku zaschło jej w gardle, a z drugą podeszła i podała mu. Usiadła obok. Wypił
duszkiem, odstawił na stolik, a potem padł na oparcie.
– Poczekaj – powiedziała i spróbowała go podnieść. – Rozłożę kanapę i położysz się
spać.
Przesadziła go na fotel, jakby nie miał własnej woli. Przyglądał jej się, jakby po raz
pierwszy widział człowieka, który rozkłada kanapę, wyciąga kołdrę z pojemnika, poprawia
poduszkę i przygotowuje mu spanie.
– Dasz radę się umyć? – zapytała. Do łazienki przecież go nie mogła zaprowadzić.
– Jasne – odparł i siedział dalej.
Uznała więc, że trudno. Prześpi się w spodniach i koszuli. Zdjęła mu marynarkę, a on sam
nawet dość grzecznie zsunął buty. Potem zaczął jednak rozpinać spodnie i koszulę. Zanim
zdążyła zareagować, złapał ją w objęcia i pocałował.
– Po prostu myślę, że cię kocham – powiedział i zaczął obsypywać pocałunkami jej
głowę, czoło, a potem szyję. – To przeznaczenie nas połączyło.
Jakiś ostrzegawczy głos w jej głowie mówił, że nie warto słuchać słów nietrzeźwego
człowieka. Z drugiej strony to wszystko tak bardzo układało się w logiczną całość. Te dziwne
sygnały, które jej wysyłał. Wszystko, co ona czuła do niego. Poddała się tym słowom. Jego
dłonie na jej ciele sprawiały, że z każdą sekundą pokusa stawała się niemożliwa do pokonania.
Rozdział 34

Walc o północy nie wszystkim przyniósł spodziewane rezultaty. Daria na próżno szukała
zarówno Kuby, jego mamy, jak i dyrektora Roztockiego, żeby sprawdzić, czy los zdołał bez jej
pomocy coś uczynić w ich sprawie.
Nie miała pojęcia, w czyje ręce trafił znakowany kartonik. Dopiero kilka dni później
okazało się, że miała go w swojej torebce pewna staruszka, która wcześniej wróciła do domu
i o dwunastej w nocy grzała zmęczone plecy ciepłym termoforem pod kołdrą.
Najprzystojniejszy chłopak w szkole dostał się zupełnie zwyczajnej dziewczynce
z siódmej klasy. Zrobiło to na niej piorunujące wrażenie. Daria, której serce w pierwszej chwili
ścisnęło się mocną zazdrością, potem była tylko wdzięczna swojej mamie, bo rzeczywiście
sprawdził się jej scenariusz. Co do jednego punktu. Kacper wyszedł na środek, pogwiazdorzył
chwilę, zatańczył, wirując wśród innych par, zresztą dość niezdarnie, a potem po prostu wrócił do
swojego towarzystwa, zostawiając dziewczynę zapewne ze sporym z zamętem w sercu
i w głowie.
Biedna – pomyślała Daria.
Ale znalazło się też wiele przyjemnych rzeczy, na które można było sobie popatrzeć.
Po pierwsze jej rodzice byli jedną z najładniej tańczących par. Nie popisywali się, nie
starali nikomu pokazać, jacy są świetni. Po prostu widać było, że dobrze im razem. To sprawiało,
że w sercu Darii pojawiała się błogość i poczucie bezpieczeństwa. Świat był stabilnym miejscem.
Można było na nim poszukiwać swojej drogi, nawet popełniać błędy, a potem wracać
z pewnością, że niektóre sprawy nigdy się nie zmieniają. Ma swój dom. Jest tam kochana.
Fajni byli też ten budowlaniec od sali balowej i sekretarka dyrektora. Oni z kolei
wygłupiali się trochę, ale też raczej dla siebie niż dla innych. Nadęci Jarmużowie już pojechali.
Kilka par po kursach tańca wirowało bardziej profesjonalnie. Ale większość bawiła się bardzo
dobrze i swobodnie. Już teraz widać było, że impreza zakończy się sukcesem. Podobnie jak
loteria mamy. Domek zamknięto, ostatni los znalazł swojego nabywcę.
Daria cieszyła się, że jej rodzice wreszcie będą mogli teraz pobyć ze sobą i skorzystać
z dobrego wieczoru.
– Nie tańczysz? – Paweł, chłopak, z którym niedawno zerwała, podszedł do niej i stanął
obok.
– A ty? – zapytała.
– Ja mógłbym tylko z jedną dziewczyną, ale nie wiem, czy się zgodzi. – Zerknął na nią.
– Ja z kolei chciałam z pewnym chłopakiem – odparła szczerze. – Ale to był bardzo głupi
pomysł.
– A ze mną? – zapytał.
– Nie wiem jeszcze, ale na pewno pomysł jest lepszy.
– No to chodź. – Uśmiechnął się i wziął ją w objęcia.
Chodzili ze sobą trzy miesiące, ale nigdy nie mieli okazji zatańczyć. Okazało się, że
Paweł radzi sobie całkiem nieźle. Trzymał ją mocno i swobodnie wmieszał się w tłum wirujących
par. Nikomu nie nadepnął na nogę. To już było całkiem sporo.
Resztę wieczoru spędzili razem.
Rozdział 35

Adam Roztocki obudził się rano z uczuciem niewiarygodnej błogości. Było mu tak
dobrze. Jakby wszystkie sprawy układały się na właściwych miejscach. On, Jowita, Ignacy,
miłość jego życia, praca. Każdy element. Nawet fałszywe sygnały wysyłane Lidce jakby
rozpłynęły się w powietrzu.
Otworzył oczy. Bardzo bolała go głowa. Z trudem uniósł się na ramieniu, delikatnie
wyciągając je spod czyjejś głowy. Był jeszcze nie całkiem przytomny, ale zmieniło się to
natychmiast, kiedy zobaczył, że na poduszce obok leży Lidka z zupełnie nagimi ramionami,
sugerującymi zapewne taką samą resztę. On również pozbawiony był ubrania, które niedbale
rzucone leżało koło łóżka.
– Jasny piorun! – wyszeptał. – Co tu się wydarzyło?!
Zaraz potem opadł z powrotem na łóżko, a śpiąca mocno Lidka ufnie wtuliła się w jego
ramiona.
– No to pięknie! – wyszeptał. – Teraz to już naprawdę pojechałem po bandzie.
Oddychał pospiesznie, ale leżał, nie ruszając się z miejsca. I jak na taką dramatyczną
sytuację czuł się całkiem dobrze. Nawet nie było sensu się zastanawiać, jak to rozegrać. Nie
istniał na świecie pomysł na dobre rozwiązanie.
Gorzej już i tak nie będzie – pomyślał i w tym samym momencie usłyszał szczęk zamka
oraz dźwięk otwieranych drzwi.
– Mamo! – Głos Kuby wywiercił mu się w mózg i rozprysnął tam na tysiąc kawałków.
Kubuś wpadł do pokoju, a potem zatrzymał się w progu. Tuż za nim stanął jego dziadek.
Adam zamknął oczy. Spanikował. W dyscyplinie, jaką jest wysyłanie sprzecznych
sygnałów, mógł sobie teraz śmiało nadać miano specjalisty światowej klasy. I mylił się. Mogło
być gorzej. Właśnie się to okazało.
– Ale fajnie! – wyszeptał Kuba na ich widok. – Lepiej ich nie budźmy, dziadku. To
sprawa Świętego Mikołaja.
Starszy mężczyzna nawet nie próbował zrozumieć, co wnuk ma na myśli. Najpierw
zatrzęsło nim zdenerwowanie, ale zaraz potem pospiesznie zamknął drzwi.
Może to nie była taka zła historia? Najważniejsze było teraz zabrać stąd dziecko.
– Chodź – powiedział. – Pobawimy się jeszcze trochę u nas. Niech się mama wyśpi. Całą
noc była na balu, więc pewnie jest zmęczona. Należy jej się odpoczynek.
– Oczywiście. – Kubuś ochoczo kiwnął głową. Był bardzo szczęśliwy. Pan Adaś już spał
pod jego dachem. Niech się schowają wszyscy ci koledzy, którzy nic nie wiedzą o życiu i plotą
jakieś głupoty, że Święty Mikołaj nie istnieje. Jego skuteczność została właśnie potwierdzona
ponad wszelką wątpliwość.
Po jego wyjściu Adam od razu zasnął obok Lidki. Zmęczony objawami kaca, ale też
przejściami psychicznymi, postanowił, że nie zrobi żadnego kroku więcej, dopóki się nie dowie,
co tu się w ogóle dzieje, i nie rozezna we własnych uczuciach.
Bo to jednak było dziwne. Taki szereg zbiegów okoliczności przecież się nie zdarza. Im
bardziej próbował cokolwiek wytłumaczyć, tym mocniej angażował się w tę relację.
Nie był facetem, który po pijanemu uwodzi kobiety. Nigdy nie umiał oddzielić seksu od
miłości i dlatego ciągle był sam. Dlaczego teraz zareagował tak odmiennie?
Za bardzo bolała go głowa, żeby udzielić sobie odpowiedzi na te pytania. Przymknął więc
powieki i z ulgą położył głowę na poduszce. Zanim zasnął, zarejestrował jeszcze, że Lidka
odwróciła się i przytuliła do niego plecami.
Pragnął jej całym sobą. Także teraz, kiedy już wytrzeźwiał.
***
Obudzili się razem po południu, jakby znów coś się w dziwny sposób synchronizowało.
Otworzył oczy i zobaczył, że ona na niego patrzy. Musiała to zrobić niedawno, bo
wyglądała na mocno zaskoczoną. Uśmiechnął się, a ona odpowiedziała tym samym.
Było mu dobrze, bezpiecznie. Sprawy były tu takie jasne.
Dwie osoby w łóżku i nie czekasz na trzecią. Nie czujesz, że ciągle czegoś brakuje. Ktoś
zaraz przyjdzie i dopiero wtedy będziesz wiedział, na czym stoisz. Po prostu tutaj dwie osoby
stanowiły komplet. Całość. Dobrze się z tym czuł. Uświadomił sobie, że w gruncie rzeczy nie
wie, co to jest zakochanie. Nawet gdyby mu się przytrafiło, może nie umiałby go rozpoznać. Znał
tylko takie dziwne zawikłane uczucie, jakie występowało między nim, Ignacym a Jowitą. Tutaj
był zupełnie inny świat.
Objął Lidkę i przytulił.
– Też jestem zaskoczony. Poznajmy się trochę – powiedział, a ona kiwnęła głową. Już nie
pojawiło się między nimi napięcie. Tych kilka słów wystarczyło, by wyjaśnić sobie, że nie
wszystko tutaj przebiega klasycznie, ale nikt nikogo nie chce skrzywdzić. Dają sobie otwartą
drogę do tego, co wyniknie z tej przygody.
Wstali więc, zgodnie umyli się, jedno po drugim. Adam włożył wczorajszy garnitur
i nawet usmażył jajecznicę. Jak klasyczny kochanek po pierwszej nocy, który stara się
zapunktować z każdej strony. Albo jak dobry partner. Taki, co naprawdę uczestniczy w życiu
drugiej osoby.
Lidka zaparzyła herbatę i usiedli przy stole. Wtedy zadzwonił dziadek.
– Czy ja mogę przyprowadzić Kubusia? – zapytał ostrożnie. Szokujące doświadczenie
z poranka nauczyło go, że ta zupełnie zwyczajna czynność teraz będzie wymagała kroków
przygotowawczych.
– Tak – odpowiedziała Lidka. – Jasne. Dlaczego pytasz?
On już tam wiedział dlaczego. Chwilę później przyszli więc, spodziewając się, że Adama
Roztockiego już nie będzie. Lidka przecież nie wiedziała, że go tu spotkali. Ale ona nie chciała
niczego ukrywać. Było, jak było.
Mężczyźni przywitali się więc i usiedli razem z nimi przy kuchennym stole, zapełniając
całe wnętrze. Dziadek przygotował dwie kolejne herbaty i nawet dosmażył jajecznicy, bo choć
z Kubą zjedli już śniadanie i rosół z wczoraj, to nagle poczuli głód.
– Mam jeszcze ciasto – powiedziała Lidka, po czym wyciągnęła z lodówki świąteczne
wypieki.
– Jak po balu? – Adam spojrzał na Kubę.
– Bardzo dobrze – odparł chłopiec. Był taki rozradowany, że aż podskakiwał na krześle. –
Chociaż nic nie pamiętam. – Wszyscy się roześmiali. – Nie wiem, kto wylosował taniec z panem
dyrektorem – dodał z żalem.
– Ja też nie – odparł Adam.
– Nie tańczyliście razem? – zdumiał się chłopiec. Sądził, że to była przyczyna jego
pobytu tutaj.
– Nie – odparła jego mama. – My wyszliśmy trochę wcześniej. Ale wszystko ułożyło się
pewnie, jak trzeba.
To wystarczyło chłopcu. W sumie to, czego pragnął, już i tak miał. Adam Roztocki
pasował do tej kuchni, jakby był zrobiony na wymiar.
– Spotkałem po drodze sąsiadkę – powiedział dziadek. – Ponoć ma już jakieś plotki
dotyczące sumy, którą szpital zebrał. Bardzo dużo. Nie wiedziałem, że nasze miasto jest takie
zamożne.
– Sporo dał Ignacy – odparł Adam. – A do tego jeszcze zaproszeni przez niego goście.
Ale mieszkańcy Jaworzynki też byli cudowni. – Dopił herbatę i odstawił talerzyk do zlewu. –
Pojadę teraz do domu – powiedział. – Muszę się przebrać i pokonać ból głowy. Jeśli macie
ochotę – dodał, bo nagle zapadła dziwna cisza. – To zapraszam was do mnie wieczorem. Mam
piłkarzyki – powiedział do Kubusia. – Zdradzę ci tajemnicę, że potajemnie ćwiczę przed naszymi
rozgrywkami.
– Ale super! – powiedział chłopiec.
Było dobrze. Oni tu wszyscy sprawiali wrażenie takich szczęśliwych. Jemu to uczucie
także się udzielało. Po raz pierwszy to nie on był źródłem, mógł również czerpać. Chyba było mu
to potrzebne.
Uśmiechnął się do Lidki. Ona wiedziała, że będą próbować. To nie oznacza deklaracji,
tylko chęć i otwarcie, by dać sobie szansę.
Kiedy patrzyła przez okno, jak maszeruje chodnikiem, odwrócił się i pomachał w jej
stronę, domyślając się, że za nim spogląda. Czuła, że to się uda. Bardzo dobrze ułoży.
Rozdział 36

Cztery dni później Julka dostała zgodę na wyjście ze szpitala. Miała dużo leżeć w łóżku,
brać lekarstwa i dbać o siebie. Przede wszystkim dobrze się odżywiać, łykać witaminy
i zachowywać spokój.
Z tego też powodu wszystkie kłótnie i ustalenia odbywały się na szpitalnym parkingu.
Bez jej wiedzy. Karol walczył o swoje prawa bardzo dzielnie i z wielkim zaangażowaniem, ale
szybko się denerwował, prowokowany nieustająco przez pana Jarmuża. Tylko dzięki tacie
w ogóle dochodzili do jakiegokolwiek porozumienia.
Tego dnia przyjechali na dwa samochody. Pan Jarmuż zdecydowany odebrać córkę
i zawieźć ją do domu, nawet wbrew jej woli, oraz Karol stojący naprzeciw niego na
rozstawionych nogach, gotów go stłuc na kwaśne jabłko, żeby tylko do tego nie dopuścić.
– Posłuchajcie – powiedział pan Łabędzki. – Nie możecie zabrać jej stąd siłą. Jeśli
dojdzie do szarpaniny, zostaną wezwane odpowiednie służby, psycholog i może dojść do tego, że
Julka trafi do jakiejś placówki opiekuńczej. Jest w ciąży. Nie chce z wami jechać. Stres jej nie
służy. Proszę raz jeszcze, dogadajmy się.
Ponieważ wszyscy byli już po długim, wyczerpującym obrzucaniu się oskarżeniami,
poczuli się zmęczeni.
– Ty się masz zamiar zgodzić? – Jarmuż ostatni raz spojrzał na żonę, po czym zadał to
pytanie. Zabrzmiała w nim groźba, jakby los tego małżeństwa zależał od jej decyzji. Wiedziała
o tym.
– Tak. – Kiwnęła głową. – Inaczej na dobre stracimy dziecko.
– To była twoja ostatnia szansa – powiedział. – Na mnie nie liczcie. Ja więcej takich
głupot słuchał nie będę.
Aldona poczuła ulgę. Miała go serdecznie dość. Nigdy nie sądziła, że przyjdzie jej kiedyś
wybierać między dzieckiem a mężem. To okropne doświadczenie. Nie życzyła go nikomu, ale
podjęła już decyzję.
Krystian wsiadł do auta i włączył silnik. Chwilę jeszcze poczekał, licząc, że żona
zmądrzeje i jednak wsiądzie razem z nim. Ale kiedy tak się nie stało, odjechał.
***
Poszli więc zgodnie we trójkę i w spokojnej atmosferze odebrali Julkę. A potem zawieźli
do Krakowa starym samochodem pana Łabędzkiego.
Dziewczyna trochę się spinała, widząc mamę obok, ale tata Karola łagodził:
– Daj jej szansę – powtarzał co chwilę. – Pomoc się przyda. Jeśli dziecko będzie się
w nocy darło tak jak Karol, to każde ręce będą na wagę złota – dodał głośniej.
– Albo jeśli będzie tak lubiło noszenie na rękach jak ty – włączyła się natychmiast pani
Jarmuż. – Mam w tym sporą wprawę.
Julka nie poznawała własnej matki. Przez ostatnie dni dowiedziała się wiele o sobie.
O tym, że potrafi w trudnej sytuacji myśleć nie tylko o własnych potrzebach, lecz także tej
drugiej istoty, która w niej rosła. W szpitalu poczuła, że nie chce stracić tego dziecka. Zależy jej
na tym, by żyło i szczęśliwie się urodziło. Nie znała się od tej strony. To ją zaskoczyło.
Bardzo dojrzała w tym krótkim czasie.
Teraz przekonała się, że dorośli także mogą się zmieniać i zaskakiwać.
Mama zacisnęła usta, kiedy weszli do skromnego mieszkania i rozpakowali niewielką
torbę Julki. Ale nie skomentowała panujących tu warunków, co zapewne zrobiłaby jeszcze
tydzień temu bez żadnych oporów.
Tomasz już się przeprowadził do dawnego pokoju Karola, a do stołowego wstawiono
nawet łóżeczko, choć przecież jeszcze miało minąć wiele miesięcy, zanim ktoś będzie go
potrzebował.
– To na dobrą wróżbę – powiedział tata Karola. – Wiem, że niektórzy myślą inaczej, ale
ja nie jestem przesądny. To znaczy, jestem, ale w dobrą stronę – uśmiechnął się. – Kupiłem też
misia – dodał, pokazując żółtego Kubusia Puchatka. – A teraz napijmy się herbaty i dajmy Julce
odpocząć.
Położyła się na kanapie, przykryła kocem w kratkę i poczuła się dobrze, bezpiecznie.
Jakby wreszcie wróciła do domu. Twarz jej się rozluźniła, żołądek również i nawet była w stanie
zjeść rosół przygotowany przez pana Tomka i dwie jagodzianki przyniesione z cukierni.
Aldona niczego nie komentowała. W pewnym sensie ta noc na balu świątecznym złamała
jej serce. Straciła męża. Trudno powiedzieć, czy na zawsze. Ale na pewno długi czas minie,
zanim Krystian cokolwiek zrozumie. Dotarło też do niej, że jako matka w wielu miejscach
popełniła błąd, choć zawsze jej się wydawało, że wszystko robi świetnie. Czyniła to
nieświadomie, nie zdając sobie z tego sprawy, ale to nie umniejszało jej cierpienia.
– Będzie dobrze. – Pan Łabędzki poklepał ją po plecach. – Pomalutku wszystko się
poskleja.
Chciała w to wierzyć.
***
Tej nocy śnieg znów padał bardzo obficie. Jakby próbował wynagrodzić ludziom
wszystkie te poprzednie zimy bez białego puchu. Pan Łabędzki poszedł do jakiegoś kolegi ponoć
grać w karty, ale młodzi i tak wiedzieli, że chciał ich zostawić samych. Dać im szansę, by mogli
spędzić tę pierwszą noc tutaj razem. Porozmawiać, poprzytulać się, załagodzić dręczącą ich
tęsknotę.
Karol chciał ustalić jakieś fakty. Co ze szkołą? Czy Julka chciałaby, żeby wzięli ślub?
Pochwalić się, że znalazł pracę. Ale wszystko to poszło na bok. Siedzieli jak wtedy, gdy pierwszy
raz byli razem, na podłodze. Odsunęli firankę i patrzyli w granatowe niebo, z którego leciał
śnieg.
Maleńkie gęste płateczki. Nie było wiatru, więc sunęły równo na ziemię. Karol oddychał
głęboko jak po ciężkim boju. Niełatwo było sprowadzić Julkę pod ten dach i pewnie niełatwo
będzie się nią opiekować, ale czuł, jakby na tej loterii, która odbywała się w Jaworzynce,
wyciągnął najlepszy los. Coś najcenniejszego.
Złoty płatek śniegu znaleziony wśród milionów białych. Bardzo rzadki.
Rozdział 37

Gdzieś dawno temu na śniegu bawiła się trójka dzieci. Przyjaźń splotła ich losy mocnym
węzłem i to miało się nigdy nie zmienić, choć każde z nich poszło na dobre własną drogą.
Jowita nie wybrała żadnego z nich. Postawiła na to, co mieli najcenniejsze. Na przyjaźń.
Kilka dni po balu późno w nocy Ignacy siedział w samolocie i wracał do Stanów. Miał
zamiar na nowo poukładać swoje sprawy, może szerzej otworzyć się na znajomości z kobietami.
A także na nowe przyjaźnie.
Jowita pochylała się nad komputerem i wyszukiwała kolejne programy, dzięki którym
mogłaby zrobić coś fajnego dla miasta. Samotność już jej nie doskwierała. Może kiedyś ktoś to
zmieni, może nie. Miała już w sobie pełną zgodę na życie, jakie wybrała i zbudowała.
Adam przytulał się do Lidki. Tym razem u niego w domu. To nowe szczęście mocno na
niego wpływało, sprawiając, że stał się spokojniejszy. Już nie musiał tak szaleć. Wciąż rozpierała
go energia, ale jego uśmiech złagodniał, a słowa nabrały spokoju.
Jakby znalazł swoje miejsce. Jowita zawsze mogła na niego liczyć, ale miłość okazała się
czymś zupełnie innym niż ich relacja. Uczuciem pozbawionym wiecznej huśtawki, sprzecznych
emocji, niepewności.
Była przyjemnym stanem, że znalazło się kogoś, z kim świetnie się człowiek rozumie.
Rozpoznał je i bardzo się nim cieszył.
***
Tej nocy śnieg przykrywał Jaworzynkę równo i sprawiedliwie. Małych i dużych ludzi, ich
wielkie, a także błahe sprawy. Tych, co popełniali błędy i tkwili w nich uparcie, oraz tych, którzy
nie spali, rozmyślając nad tym, jak naprawić wyrządzone krzywdy. Życie, które dopiero się
rozwijało, i to, które zmierzało ku swojemu krańcowi. Rano miał wstać kolejny dzień.

You might also like