Professional Documents
Culture Documents
Faber Adele - Rodzenstwo Bez Rywalizacji
Faber Adele - Rodzenstwo Bez Rywalizacji
Przełożyła
Beata Rumatowska
Media Rodzina of Poznań
Tytuł oryginału
SIBLINGS WITHOUT RIVALRY
Projekt okładki
Sambor .Mordalski
Ilustracje w tekście
Kimberly Ann Coe
Suplement pt. Doświadczenia rodziców polskich napisała
Zofia Śpiewak
Copyright © 1980 by Adele Faber and Elaine Mazlish
Wszystkie prawa zastrzeżone. Bez pisemnej zgody Wydawcy nie
wolno reprodukować i przekazywać w żadnej postaci ani za po-
mocą jakichkolwiek środków elektronicznych czy mechanicz-
nych włącznie z fotokopiowaniem i nagrywaniem, ani za pomocą
innego systemu pozyskiwania i odtwarzania informacji, żadnej
części niniejszej książki.
Copyright © 1995 for Polish edition
by Media Rodzina of Poznań
Wydanie drugie, 1996 r.
Media Rodzina of Poznań
61—658 Poznań, ul. Pasieka 24,
tel. 20-34-75, tel./fax 20-34-11
ISBN 83-85594-04-3
Skład, łamanie i fotonaświetlanie:
perfekt s.c. Poznań, ul. Grodziska 11
Druk: Zakłady Graficzne w Poznaniu.
Wszystkim dorosłym braciom, którzy
nadal skrywają w sobie skrzywdzone dziecko.
Spis treści
Do Czytelnika polskiego ................ 11
Jak powstała ta książka ................ 13
Słowo od Autorek ................... 17
1. Bracia i siostry - dawniej i dziś ........... 19
2. Dopóki nie ujawni się negatywnych uczuć ...... 33
3. Ryzyko porównywania ................. 67
4. Równo znaczy mniej .................. 85
5. Dzieci grają role .................... 106
6. Kiedy dzieci się biją .................. 147
7. Pogodzić się z przeszłością .............. 197
PRAGNIEMY PODZIĘKOWAĆ...
Zofia Śpiewak
Jak powstała ta książka
Kiedy pisałyśmy książkę Jak mówić, żeby dzieci nas słucha-
ły..., pojawiły się trudności. Rozdział na temat rywalizacji między
rodzeństwem wymykał nam się z rąk. Byłyśmy dopiero w po-
łowie, a liczył już ponad sto stron. Zaczęłyśmy więc gorączkowo
skracać, streszczać i eliminować materiał - robiłyśmy wszy-
stko, by zachować właściwe proporcje książki. Ale im bardziej
skracałyśmy tekst, tym bardziej byłyśmy nieszczęśliwe.
W końcu zaświtała nam myśl: aby prawidłowo przedstawić
zagadnienie rywalizacji między rodzeństwem, musimy napisać
odrębną książkę. Gdy podjęłyśmy tę decyzję, wszystko trafiło
na swoje miejsce. Do książki Jak mówić, żeby dzieci nas słu-
chały... włączymy tyle materiału o zażegnywaniu konfliktów po-
między dziećmi, aby rodzice byli w stanie załagodzić najbardziej
zaognione spory. Natomiast w książce o rodzeństwie będziemy
mogły rozwinąć ten temat. Opiszemy, jak bardzo byłyśmy kiedyś
przygnębione, gdy nasze dzieci ze sobą walczyły. Przedstawimy
rewelacyjne zasady, z którymi zapoznał nas specjalista w dzie-
dzinie psychologii dziecka, doktor Haim Ginott, gdy uczestni-
czyłyśmy w jego kursach dla rodziców. Podzielimy się spostrze-
żeniami poczynionymi we własnych rodzinach, wrażeniami
z przeczytanych lektur i wnioskami z naszych nie kończących
się dyskusji. Opowiemy o przeżyciach rodziców, którzy wzięli
udział w organizowanych i prowadzonych przez nas kursach na
temat rywalizacji między rodzeństwem.
Przyszło nam również na myśl, że wygłaszając odczyty w ca-
łym kraju, mamy niezwykłą sposobność dowiedzieć się, co sądzą
rodzice o konfliktach między rodzeństwem. Szybko odkryłyśmy,
że to gorący temat. Gdziekolwiek się udałyśmy, sama wzmianka
13
o rywalizacji między rodzeństwem wywoływała natychmiastową
i żywiołową reakcję.
„Ich bójki doprowadzają mnie do szału".
„Nie wiem, co się stanie najpierw: czy same się pozabijają,
czy też ja ich pozabijam".
„Dobrze sobie radzę z każdym dzieckiem z osobna, ale kiedy
obydwoje są razem, nie mogę ścierpieć żadnego z nich".
Najwyraźniej był to problem powszechny i głęboko przeżywa-
ny. Im dłużej rozmawiałyśmy z rodzicami o tym, co się dzieje
pomiędzy ich dziećmi, tym częściej rozmyślałyśmy o siłach, któ-
re wywołują tak wielkie napięcie w rodzinach. Jako przykład
weźmy dwoje dzieci, które współzawodniczą o miłość i zaintere-
sowanie rodziców. Dodajmy do tego zazdrość, jaką odczuwa
dziecko, gdy jego brat lub siostra są bardziej uzdolnieni; żal
o to, że rodzeństwo ma jakieś przywileje; osobiste rozczarowa-
nia, których nie ośmiela się wyładować na nikim innym poza
rodzeństwem. Łatwo więc zrozumiemy, dlaczego w rodzinach na
całym świecie stosunki między rodzeństwem niosą taki ładunek
uczuciowy, że starcza go na kilka wybuchów dziennie.
Zastanawiałyśmy się, czy coś przemawia na korzyść rywali-
zacji między rodzeństwem. Na pewno nic dobrego nie wynikało
z niej dla rodziców. Czy rywalizacja może przynieść jakiś pożytek
dzieciom?
Wszystkie publikacje, które przeczytałyśmy, udowadniały, że
istnieją pozytywne skutki niektórych konfliktów między rodzeń-
stwem. Walka o dominację nad pozostałym rodzeństwem spra-
wia, że dzieci stają się odporne i wytrzymałe; nie kończące się
bijatyki pozwalają im wyrobić szybkość i zwinność; potyczki
słowne uczą, jaka jest różnica pomiędzy zachowaniem inteli-
gentnym i brutalnym; gniew i złość towarzyszące często wspól-
nemu życiu uczą, jak nie dać sobą rządzić, jak się bronić i go-
dzić na kompromisy, a zazdrość o to, że rodzeństwo jest
bardziej uzdolnione, zachęca do cięższej pracy, wytrwałości i po-
budza pragnienie osiągnięcia sukcesu.
To najlepsze rezultaty rywalizacji między rodzeństwem. Nato-
miast do najgorszych należy - co natychmiast podpowiedzieli
nam rodzice - demoralizacja jednego lub obojga dzieci, a nawet
powstanie nieodwracalnej szkody. Ponieważ w naszej książce za-
mierzałyśmy przedstawić, jak zapobiegać wszelkim szkodom
i jak je naprawiać, wydawało nam się, że należy raz jeszcze
14
zastanowić się nad przyczynami nieustannego współzawodnic-
twa między rodzeństwem.
Od czego się to wszystko zaczyna? Specjaliści w tej dziedzinie
zgadzają się, że korzenie zazdrości tkwią w głębokim pragnieniu
każdego dziecka, by posiąść wyłączną miłość rodziców. Skąd
bierze się to straszliwe pragnienie, by być tym jedynym? Stąd,
że matka i ojciec są cudownym źródłem wszystkich rzeczy, któ-
rych dziecko potrzebuje do życia i do prawidłowego rozwoju:
jedzenia, schronienia, ciepła, pieszczot, poczucia własnej war-
tości i wyjątkowości. To dzięki promieniom rodzicielskiej miłości
dziecko może stopniowo poznawać świat i powoli zdobywać pa-
nowanie nad swoim naturalnym środowiskiem.
Dlaczego obecność rodzeństwa nie miałaby rzucać cienia na
życie dziecka. Rodzeństwo zagraża wszystkiemu, co jest konie-
czne dla jego pomyślności. Sama obecność innego dziecka bądź
dzieci w rodzinie może oznaczać MNIEJ. Mniej czasu spędza-
nego sam na sam z rodzicami, mniej uwagi rodziców dla jego
bolączek i rozczarowań, mniej pochwał dla jego osiągnięć.
I przerażająca najbardziej ze wszystkiego myśl: „Jeśli mama i ta-
ta okazują tyle miłości, troski i zachwytu mojemu bratu i sio-
strze, to może oni są warci więcej ode mnie? A jeśli są warci
więcej, to znaczy, że ja jestem mniej wart. A jeśli jestem mniej
wart, to znalazłem się w poważnych tarapatach".
Nic dziwnego, że dzieci tak zażarcie walczą o to, by być pier-
wszym lub najlepszym. Nic dziwnego, że mobilizują wszystkie
siły, by mieć więcej lub najwięcej. A jeszcze lepiej - wszystko.
Czują się bezpieczne, gdy mają mamę i tatę na wyłączność, gdy
do nich należą wszystkie zabawki, całe jedzenie i cała prze-
strzeń.
Jak niewiarygodnie trudne zadanie stoi przed rodzicami! Mu-
szą wiedzieć, w jaki sposób zapewnić każde dziecko, że jest bez-
pieczne, wyjątkowe i kochane; muszą pomóc odkryć młodym
przeciwnikom, jakie korzyści płyną z dzielenia się i współpracy;
muszą wreszcie stworzyć podwaliny przyszłych stosunków mię-
dzy zwaśnionymi dziećmi, by któregoś dnia dostrzegły one, że
stanowią dla siebie źródło oparcia i sympatii.
Aby dowiedzieć się, jak rodzice radzą sobie z tak odpowie-
dzialnym zadaniem, opracowałyśmy krótki kwestionariusz.
Czy robisz coś, co poprawia stosunki między twoimi dziećmi?
Czy robisz coś, co je pogarsza?
15
Czy twoi rodzice zrobili coś, co zwiększyło wrogość między
tobą i twoim rodzeństwem?
Czy kiedykolwiek zrobili coś, co zmniejszyło twoją wrogość?
Pytałyśmy również, jak układało się współżycie z rodzeń-
stwem, kiedy byli mali, jak układa się obecnie i jakie sprawy
należałoby poruszyć w książce o rywalizacji między rodzeń-
stwem.
Przeprowadzałyśmy też osobiście wywiady z ludźmi. Nagrały-
śmy setki godzin rozmów z mężczyznami, kobietami i dziećmi,
ludźmi o różnym pochodzeniu społecznym, w wieku od trzech
do osiemdziesięciu ośmiu lat.
W końcu zebrałyśmy cały materiał, stary i nowy, i zorganizo-
wałyśmy kilka kursów, z których każdy składał się z ośmiu
spotkań, wyłącznie na temat rywalizacji między rodzeństwem.
Niektórzy rodzice od samego początku byli nastawieni entu-
zjastycznie, inni wyrażali swój sceptycyzm („Tak, ale nie zna
pani moich dzieci"), a jeszcze inni byli u kresu wytrzymałości,
gotowi spróbować czegokolwiek. Wszyscy jednak brali aktywny
udział w zajęciach: sporządzali notatki, zadawali pytania, od-
grywali scenki i dzielili się rezultatami doświadczeń przeprowa-
dzonych w swych „domowych laboratoriach".
Efektem tych wszystkich spotkań i naszej wieloletniej pracy
jest właśnie niniejsza książka, która stanowi potwierdzenie na-
szej wiary, że my sami, jako rodzice, możemy coś zmienić.
Możemy albo zaostrzyć, albo zredukować współzawodnictwo.
Możemy sprawić, że wrogie uczucia będą ukrywane, albo po-
zwolić na ich bezpieczne wyładowanie. Możemy zaognić walkę
lub umożliwić współpracę. Nasze postępowanie i słowa mają
wielką moc. Kiedy zaczyna się bitwa między rodzeństwem, nie
musimy już czuć się sfrustrowani, zrozpaczeni lub bezradni.
Uzbrojeni w nowe metody i nowe umiejętności, możemy dopro-
wadzić do zawarcia pokoju pomiędzy zwaśnionymi stronami.
Słowo od autorek
Aby uprościć narrację, uczyniłyśmy z nas
dwu jedną osobę, z sześciorga naszych dzieci
- dwóch chłopców, zaś z wielu grup, które pro-
wadziłyśmy razem lub w pojedynkę - jedną
grupę. O tyle zmieniłyśmy realia. Wszystko in-
ne w tej książce - myśli, uczucia, przeżycia
- zostało wiernie odtworzone.
Adele Faber i Elaine Mazlish
„Spójrz, jak to dobrze i jak miło,
gdy bracia i siostry żyją w zgodzie".
Księga Psalmów
1. Bracia i siostry - dawniej i dziś
W głębi duszy wierzyłam, że rywalizacja między rodzeństwem
to problem, który nie dotyczy moich dzieci. Nie opuszczała mnie
zarozumiała myśl, że potrafię postępować tak, by dzieci nigdy
nie były o siebie zazdrosne. Wystarczy nie popełniać tak oczy-
wistych błędów, jak czynią to inni rodzice: nigdy nie porówny-
wać, nigdy nie stawać po czyjejś stronie, nigdy nie faworyzować
jednego z chłopców. Jeśli obaj będą wiedzieli, że kocham ich
tak samo, mogą się od czasu do czasu trochę posprzeczać, ale
czy znajdą jakiś powód do poważnej bójki lub kłótni?
Jakikolwiek był ten powód, zawsze go znaleźli. Odkąd tylko
otworzyli rano oczy, aż do chwili gdy zamknęli je wieczorem,
mieli tylko jeden jedyny cel - unieszczęśliwić brata.
Zupełnie mnie to zbijało z tropu. Nie potrafiłam sobie wytłuma-
czyć powodu ich bezlitosnej i nie kończącej się walki. Czy coś
jest z nimi nie w porządku? Czy ze mną jest coś nie w porządku?
Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy podzieliłam się swoimi oba-
wami z uczestnikami kursów dla rodziców organizowanych
przez doktora Ginotta. Byłam uszczęśliwiona,, gdy odkryłam, że
nie jestem osamotniona w niedoli. Nie tylko ja jedna musiałam
przez cały dzień patrzeć, jak moje pociechy przezywają się, skar-
żą na siebie, podszczypują się, okładają pięściami, wrzeszczą
i wylewają gorzkie łzy. Nie tylko ja jedna kręciłam się koło nich
z ciężkim sercem i starganymi nerwami i miałam poczucie, że
do niczego się nie nadaję.
Ponieważ dobrze pamiętamy swoje dzieciństwo, pomyślicie, że
powinniśmy wiedzieć, czego należy się spodziewać. Jednakże
większość rodziców w grupie była tak samo jak ja zaskoczona
wrogością między własnymi dziećmi. Nawet teraz, po latach,
19
kiedy prowadzę swój pierwszy kurs dla rodziców na temat ry-
walizacji między rodzeństwem, uświadamiam sobie, jak niewiele
się zmieniło. Ludzie zauważają z przerażeniem, że ich świetlane
nadzieje zupełnie nie przystają do brutalnej rzeczywistości.
- Zdecydowałam się na drugie dziecko, bo chciałam, żeby
Christie miała siostrę, z którą mogłaby się bawić, i przyjaciela
na całe życie. Teraz ma siostrę i nienawidzi jej. Pragnie tylko
jej się pozbyć.
- Zawsze myślałam, że moi chłopcy będą wobec siebie lojalni.
Chociaż w domu się kłócili, byłam pewna, że poza domem są
solidarni. Byłam przerażona, gdy odkryłam, że mój starszy syn
znajdował się w bandzie dzieciaków, które na przystanku au-
tobusowym znęcały się nad jego młodszym bratem.
- Ponieważ miałem braci, wiedziałem, że chłopcy się biją, ale
wyobrażałem sobie, że z dziewczynkami jest inaczej. Nie z moją
trójką. Poza tym są okropnie pamiętliwe. Nigdy nie zapominają,
co „ona mi zrobiła" w zeszłym tygodniu, w zeszłym miesiącu
czy w zeszłym roku. I nigdy nie przebaczają.
- Jestem jedynaczką, więc sądziłam, że Dara będzie uszczę-
śliwiona, że ma brata. Byłam bardzo naiwna i wierzyłam, że
ona i Gregory od razu będą się ze sobą zgadzali. I tak było,
dopóki syn nie zaczął chodzić i mówić. Powtarzałam sobie: „Na
pewno wszystko się zmieni, kiedy Gregory podrośnie". Niestety,
jest jeszcze gorzej. Syn ma teraz sześć lat, a córka dziewięć.
Dara zawsze chce tego, co ma Gregory. Gregory chce tego, co
ma Dara. Nie mogą się do siebie zbliżyć bardziej niż na dwa
kroki, bo zaraz się biją i kopią. I oboje ciągle mnie pytają: „Po
co go urodziłaś? Po co ją urodziłaś? Dlaczego nie mogłem być
jedynakiem?"
- Nie chciałam dopuścić do rywalizacji między swoimi dzieć-
mi, więc postanowiłam zapewnić im odpowiednią różnicę wieku.
Moja siostra poradziła mi, że najlepiej urodzić jedno dziecko po
drugim, wtedy będą się bawić ze sobą jak małe psiaki. Posłu-
chałam jej rady, ale dzieci ustawicznie ze sobą walczyły. Później
przeczytałam książkę, w której twierdzono, że najlepiej jeśli mię-
dzy dziećmi są trzy lata różnicy. Spróbowałam i tego, ale naj-
starsze sprzymierzyło się ze średnim przeciwko młodszemu. Po-
czekałam cztery lata i zdecydowałam się na kolejne dziecko.
Teraz wszystkie dzieci przybiegają do mnie z płaczem. Młodsze
20
narzekają, że najstarszy brat jest „podły i im rozkazuje", a naj-
starszy skarży się, że młodsze rodzeństwo wcale go nie słucha.
Nie ma zwycięzców.
- Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie się tak bardzo przej-
mują, że ich dzieci ze sobą rywalizują. Nie miałam tego proble-
mu, kiedy mój syn i córka byli mali. Ale cóż, teraz są nasto-
latkami i nadrabiają stracony czas. Nie mogą przebywać ze sobą
nawet przez minutę bez awantury.
Gdy słuchałam ich narzekania, zaczęłam się zastanawiać, dla-
czego tak ich to dziwi. Czy nie pamiętają już własnego dzieciń-
stwa? Dlaczego nie potrafią przypomnieć sobie, jakie stosunki
panowały między nimi i rodzeństwem? A ja? Czy moje doświad-
czenia z dzieciństwa okazały się pomocne przy wychowywaniu
własnych dzieci? A może ze mną jest inaczej, bo byłam naj-
młodszym dzieckiem, miałam dużo starszą siostrę i brata. Nig-
dy nie widziałam, jak zachowują się dorastający razem chłopcy.
Gdy podzieliłam się tymi spostrzeżeniami z uczestnikami kur-
su, wszyscy szybko przyznali, że w ich obecnych rodzinach jest
zupełnie inny układ niż w rodzinach, w których sami się wy-
chowywali. Inna jest liczba dzieci, inne różnice wieku między
nimi, płeć i charaktery. Podkreślali także, że teraz stoją po prze-
ciwnej stronie. Jak zauważył kwaśno jeden z ojców: „Co innego,
gdy jest się dzieckiem skłonnym do bójki, a co innego, gdy zo-
staje się ojcem, który musi uporać się z konfliktami między
dziećmi".
Chociaż bardzo spokojnie rozważaliśmy, jakie istnieją różnice
między naszymi obecnymi i dawnymi rodzinami, wkrótce doszły
do głosu stare, ciągle żywe wspomnienia. Każdy chciał opowie-
dzieć jakieś zdarzenie ze swego dzieciństwa. Pokój wypełnił się
braćmi i siostrami z dawnych lat, a górę wzięły silne emocje,
które dominowały niegdyś w stosunkach między nimi.
- Pamiętam, jak się wściekałem kiedy brat się ze mnie nabijał.
Rodzice powtarzali mi bez końca: „Jeśli nie będziesz zwracał na
niego uwagi, to przestanie ci dokuczać", ale ja nie mogłem się
powstrzymać. Brat bez przerwy mnie drażnił, żeby doprowadzić
mnie do płaczu. Mówił na przykład: „Zabieraj swoją szczoteczkę
do zębów i idź sobie. Nikt cię tu nie kocha". To zawsze skutko-
wało. Za każdym razem, gdy to mówił, zaczynałem płakać.
- Mój brat też mi dokuczał. Pewnego dnia, miałem wtedy nie-
spełna osiem lat, doprowadził mnie do szału, ponieważ robił
21
wszystko, żebym się wywrócił podczas jazdy na rowerze. Powie-
działem sobie: „Mam tego dość. To musi się skończyć". Poszed-
łem do domu i przywołałem telefonistkę (pochodzę z małego
miasteczka i nie mogliśmy wtedy sami wybierać numerów). Po-
wiedziałem: „Proszę mnie połączyć z policją". Telefonistka mruk-
nęła: „Hmm!" i w tym momencie przyszła moja matka i kazała
mi odłożyć słuchawkę. Nie krzyczała na mnie, tylko powiedziała:
„Muszę porozmawiać z twoim ojcem". Kiedy ojciec wrócił wie-
czorem do domu, udawałem, że już śpię, ale obudził mnie i po-
wiedział tylko: „Nie możesz wyładowywać złości w taki sposób".
Z początku odczułem jedynie ulgę, że nie zostanę ukarany. Ale
pamiętam, że już w chwilę później znowu byłem wściekły. I czu-
łem się bezradny.
- Mojemu bratu nie było wolno mi dokuczać, obojętnie, co
mu zrobiłam. Byłam „córeczką tatusia". Wszystko uchodziło mi
płazem. A robiłam czasami straszne rzeczy. Kiedyś oblałam bra-
ta gorącym tłuszczem od bekonu. Innym razem pokłułam mu
ramię widelcem. Czasem próbował mnie powstrzymać i powalał
mnie na ziemię, ale kiedy mnie puścił, oddawałam mu z na-
wiązką. Pewnego dnia, kiedy rodziców nie było w domu, uderzył
mnie pięścią w twarz. Do dzisiaj mam bliznę pod okiem. To mi
wystarczyło. Nigdy więcej nie podniosłam na niego ręki.
- W mojej rodzinie bójki były po prostu zakazane. Kropka.
Mojemu bratu i mnie nie wolno było nawet pogniewać się na
siebie. Wiele razy naprawdę mieliśmy siebie dosyć, ale nie, nie
wolno się złościć. Dlaczego? Po prostu nie wolno. „On jest twoim
bratem. Musisz go kochać". Odpowiadałem: „Ale, mamo, on jest
zakałą i samolubem!" „To nic, musisz go lubić". Przez to tłu-
miłem często gniew, bo bałem się, co się stanie, jeśli ujawnię
moje uczucia.
Kiedy rodzice dzielili się wspomnieniami z dzieciństwa, dziwiło
mnie, że w trakcie opowiadania przenoszą się jakby z powrotem
w przeszłość, intensywnie przeżywają dawny ból i znowu czują
gniew. Ale czy ich opowieści o rodzeństwie różniły się zasadniczo
od tego, co powiedzieli o własnych dzieciach? Zmieniło się tło
i postacie, ale uczucia wydawały się niemal identyczne.
- Widocznie nie ma wcale wielkiej różnicy pokoleniowej - za-
uważył ktoś ze smutkiem. - Może musimy się po prostu na-
uczyć akceptować fakt, że bracia i siostry są naturalnymi prze-
ciwnikami.
22
- Niekoniecznie - zaoponował jeden z ojców. - Mój brat i ja
od samego początku byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Kiedy byłem
mały, matka kazała mu się mną opiekować i nigdy mu to nie
przeszkadzało, nawet wtedy, kiedy mówiła, że nie pójdzie się
bawić, dopóki nie wypiję całej butelki mleka. Nie miałem ochoty
wypijać całej butelki, a jemu nie chciało się czekać, więc wypijał
mleko za mnie. Potem zabierał mnie do swoich kolegów.
Wszyscy się roześmiali. Jedna z kobiet powiedziała:
- To mi przypomina moją siostrę i mnie. Zawsze byłyśmy
w komitywie, zwłaszcza jako nastolatki. Sprzymierzałyśmy się,
kiedy chciałyśmy zrobić matce na złość. Kiedy skrzyczała nas,
czy dała nam reprymendę, jedna z nas podejmowała strajk gło-
dowy. Matkę doprowadzało to do szału, bo martwiła się, że je-
steśmy takie szczupłe. Zwykle kazała nam pić grzane piwo z jaj-
kiem i mleczne koktajle, więc jeśli przestawałyśmy jeść, była to
dla niej najgorsza kara. Ale nie miała pojęcia, że tak naprawdę
wcale nie głodowałyśmy. Ta, która nie strajkowała, przynosiła
jedzenie tej drugiej. - Przerwała i zmarszczyła brwi. - Ale mo-
ja młodsza siostra to już zupełnie inna historia. Urodziła się
dziesięć lat po mnie i była oczkiem w głowie. Zawsze uważałam
ją za rozpieszczonego bachora i nadal tak o niej myślę.
- Pewnie to samo mogłyby o mnie powiedzieć moje starsze
siostry - wtrąciła inna kobieta. - Kiedy się urodziłam, miały
osiem i dwanaście lat i chyba były zazdrosne, bo ojciec mnie
faworyzował. Miałam także korzyści, jakich one nie miały. Kiedy
się urodziłam, rodzice byli już dobrze sytuowani i jako jedyna
z sióstr ukończyłam college. Obie siostry wyszły za mąż w wieku
dziewiętnastu lat. Po śmierci ojca bardzo zbliżyłam się do matki.
Ona z kolei zżyła się też bardzo z moimi dziećmi. Niedawno
zastanawiałyśmy się, czy nie lepiej byłoby zamieszkać razem
w jej domu, i nie uwierzycie państwo, jaką wywołałyśmy burzę.
Kiedy matka powiedziała siostrom o tych planach, zaczęła się
awantura. „Musiałyśmy spłacać hipotekę, kiedy kupiliśmy dom!
Musiałyśmy walczyć wiele lat, żeby dojść do tego, co teraz ma-
my! Ona skończyła college! Jej mąż skończył college! Ma dobrą
pracę".
Jednak najbardziej martwi mnie fakt, że moi siostrzeńcy i sio-
strzenice mają żal do moich dzieci. Mówią: „Babciu, dlaczego cały
czas zajmujesz się tylko nimi? Nigdy nas nie odwiedzasz!" Za-
zdrość nie ma końca. Przechodzi z jednego pokolenia na drugie.
23
Rozległy się westchnienia. Ktoś stwierdził, że rozmawiamy
o „ciężkich problemach". Uznałam, że czas na podsumowanie.
Dopiero potem możemy posunąć się dalej.
- Przyjrzeliśmy się własnemu dzieciństwu i naszym dzieciom
i doszliśmy jak na razie do wniosku, że współżycie z rodzeń-
stwem może mieć na nas silny wpływ we wczesnych latach życia,
wzbudzać intensywne uczucia, pozytywne lub negatywne; stwier-
dziliśmy, że te uczucia mogą przetrwać i wpływać na nasze sto-
sunki z rodzeństwem już w dorosłym wieku. I wreszcie zau-
ważyliśmy, że mogą nawet przenosić się na następne pokolenie.
Brakowało mi czegoś w tym podsumowaniu, ale nie bardzo
wiedziałam czego. Znowu pomyślałam o własnym rodzeństwie.
Uważali mnie za utrapionego dzieciaka, który ciągle im zawa-
dzał. I nawet dzisiaj, kiedy są rozsądnymi, odnoszącymi sukcesy
ludźmi, nadal postrzegam siebie jako „przeszkodę na ich dro-
dze". Zwróciłam się do rodziców w grupie:
- Zastanawiam się, czy nie posunę się za daleko, stwierdza-
jąc, że te wczesne przeżycia związane z rodzeństwem mogą zde-
terminować nasze zachowanie, uczucia i sposób myślenia o so-
bie samych w dorosłym wieku.
Wahali się zaledwie przez chwilę. Cztery ręce podniosły się
natychmiast. Wskazałam jednego z panów.
- Całkowicie się z tym zgadzam! - powiedział. - Jestem
człowiekiem, który musi rządzić. I jestem pewien, że dzieje się
tak dlatego, że byłem najstarszym z trzech braci. Zachowywałem
się w stosunku do nich jak łaskawy dyktator. Zawsze się ze
mną liczyli i zrobiliby wszystko, cokolwiek bym kazał. Czasem
ich biłem, ale broniłem ich także przed sąsiadami, którzy się
nad nimi znęcali. Nawet teraz muszę być ciągle „na górze".
Ostatnio otrzymałem wspaniałą ofertę i mogłem sprzedać swoją
firmę. Nowi właściciele zaproponowali mi, bym dalej ją prowa-
dził. Ale znam siebie. Nigdy tego nie zrobię. Muszę być szefem.
- Jestem najmłodszym z pięciu braci i ani przez chwilę nie
wątpiłem, że bracia wywarli wpływ na to, w jaki sposób dzisiaj
o sobie myślę. Wszyscy byli bardzo energiczni, rzutcy. Odnosili
znaczące sukcesy - w nauce, sporcie i w czymś tam jeszcze.
Tylko że im przychodziło to łatwo. Jako dzieciak ciągle próbo-
wałem dotrzymać im kroku. Kiedy się bawili, ślęczałem w swoim
pokoju nad książkami. Nigdy nie mogli mnie rozgryźć. Nazywali
mnie „adoptowanym dzieckiem" - oczywiście żartobliwie. Po dziś
24
dzień zmuszam się do większego wysiłku. Żona mi zarzuca., że
jestem „pracoholikiem". Nie rozumie, że jakaś cząstka we mnie
cały czas pragnie jak diabli dorównać braciom.
- Już dawno temu porzuciłam starania, żeby dorównać sio-
strze. Była taka piękna i uzdolniona, że nigdy nie mogłam nawet
marzyć o rywalizacji. A ona o tym wiedziała.
Pamiętam, jak kiedyś, gdy miałam niespełna trzynaście lat,
miałyśmy pójść na wesele w rodzinie i akurat się ubierałyśmy.
Sądziłam, że naprawdę ładnie wyglądam. Stanęła koło mnie
przed lustrem i powiedziała: „Jestem dziewczyną na trzy P: pięk-
na, przeurocza, powabna". Potem popatrzyła na mnie i stwier-
dziła: „Ty jesteś dziewczyną na trzy S: słodka, skromna i szcze-
ra". Nigdy tego nie zapomniałam. Jeszcze dzisiaj, kiedy ktoś
mnie pochwali, myślę sobie: „Tak, tak, ale powinniście zobaczyć
moją siostrę".
- Na mnie również siostra wywarła duży wpływ - powiedziała
łagodnie inna kobieta. Kilka osób pochyliło się w jej stronę,
żeby lepiej słyszeć. - Zawsze wprawiała mnie w zakłopotanie. -
Zawahała się, wzięła głęboki oddech i ciągnęła: - Jak tylko się-
gam pamięcią, moja siostra miała zaburzenia emocjonalne i za-
wsze robiła dziwaczne rzeczy, a ja musiałam to potem tłumaczyć
przyjaciołom. Moi rodzice tak bardzo się o nią martwili, że to
właśnie ja musiałam być grzeczną córką, na której mogli pole-
gać. Chociaż byłam młodsza, zawsze czułam się tak, jakbym
była starsza. Przez wszystkie te lata zmieniło się tylko tyle, że
siostra jest jeszcze gorsza. Przy każdym spotkaniu mam do niej
żal, że podstępnie pozbawiła mnie normalnego dzieciństwa, cho-
ciaż wiem, że to nie jej wina.
Słuchałam ze zdumieniem. Zawsze wiedziałam, że rodzice
w dużym stopniu kształtują przyszłość dziecka, ale nigdy dotąd
nie sądziłam, że rodzeństwo może tak silnie wpływać na nasze
losy.
A jednak siedzieli przede mną: dorosły mężczyzna, który ciągle
musi zachowywać się jak szef, i inny, pragnący dorównać swoim
braciom; kobieta, która nadal ma przekonanie, że jest gorsza
od siostry, i inna, wciąż odczuwająca przymus bycia „grzeczną
dziewczynką".
Próbowałam przyswoić sobie te nowe spostrzeżenia i dopiero
po chwili uświadomiłam sobie, że jeden z ojców już od pewne-
go czasu snuje opowieść. Zmusiłam się do uważnego słuchania.
25
- Więc w moim domu nie można było polegać na ojcu. Matka
była bardzo kochająca, bardzo spokojna. Ale ojciec miał tem-
perament, nie potrafił kontrolować swojego zachowania. Wyjeż-
dżał mówiąc, że nie będzie go dwa dni, a tymczasem wracał
dopiero po dwóch miesiącach. Więc trzymaliśmy się razem, żeby
wspierać się nawzajem. Starsze rodzeństwo opiekowało się młod-
szym, wszyscy pracowali po szkole, kiedy tylko dorośli. Każdy
dokładał do wspólnej kasy swoje zarobki. Musieliśmy trzymać
się razem, nikt by przecież dla nas nic nie zrobił.
Przez salę przebiegł szmer. - „No, no! Cudownie, wspaniale".
Słowa mężczyzny dotykały najgłębszych pragnień każdego czło-
wieka: mieć dzieci, które się wzajemnie wspierają, darzą miłością
i są wobec siebie lojalne.
Pewna kobieta stwierdziła:
- To mi dodaje otuchy! Sytuacja, którą pan opisał, to wszy-
stko, o czym można marzyć. Ale również zniechęca. Słyszałam
też o innych rodzinach, w których dzieci garną się do siebie,
ponieważ między rodzicami niezbyt dobrze się układa. Nie mogę
nawet myśleć, że mąż musiałby ode mnie odejść, żeby dzieci
przyzwoicie się do siebie odnosiły.
- Moim zdaniem - zauważył inny mężczyzna - wszystko
jest uwarunkowane genetycznie. Jeśli mamy szczęście, to cha-
raktery dzieci dobrze do siebie pasują. Jeśli nie, jesteśmy w kło-
pocie. Tak czy siak, drodzy państwo, to nie zależy od nas.
- Nie zgadzam się z opinią, że „to nie zależy od nas" - sprze-
ciwiła się jedna z kobiet. - Słyszeliśmy dzisiaj opowieści o rodzi-
cach, którzy jeszcze pogorszyli stosunki między swoimi dziećmi,
praktycznie odsunęli je od siebie. Przyszłam na to spotkanie, po-
nieważ chcę, aby moje dzieci zostały pewnego dnia przyjaciółmi.
Gdzie ja już słyszałam te słowa?
- Dziesięć lat temu myślałam tak samo jak pani - powie-
działam. - Tylko że ja miałam bzika na tym punkcie. Miałam
zamiar doprowadzić do tego, żeby moi dwaj synowie zostali przy-
jaciółmi i w rezultacie znalazłam się na uczuciowej huśtawce.
Kiedy grzecznie się razem bawili, byłam wniebowzięta. Myślałam
wtedy: „A jednak bardzo się lubią. Jestem cudowną matką".
Kiedy się bili, wpadałam w rozpacz: „Nienawidzą się. To moja
wina!" Wreszcie porzuciłam marzenie o „dobrych przyjaciołach"
i zastąpiłam je bardziej realistycznym celem. To był najszczę-
śliwszy dzień w moim życiu.
26
Kobieta wydawała się zakłopotana.
- Nie bardzo wiem, do czego pani zmierza - powiedziała.
- Zamiast się martwić, czy chłopcy zostaną przyjaciółmi -
wyjaśniłam - zaczęłam się zastanawiać, jak przekazać im wie-
dzę i umiejętności, które pomogłyby im zbudować w przyszłości
dobre związki. Tak wiele musieli się nauczyć. Nie chciałam, żeby
całe ich życie kręciło się tylko wokół tego, kto ma rację, a kto
nie. Chciałam, żeby potrafili odrzucić taki sposób myślenia, na-
uczyli się słuchać argumentów drugiego i szanować różnice i że-
by umieli znaleźć drogę do siebie ponad tym, co ich dzieli. Nawet
jeśli ich charaktery różniły się do tego stopnia, że nie mogliby
nigdy zostać przyjaciółmi, powinni przynajmniej umieć nawią-
zywać przyjaźnie z innymi ludźmi.
Kobieta była zbita z tropu. Rozumiałam to. Sama potrzebo-
wałam wiele czasu, by pogodzić się z tym, co właśnie tak szybko
jej wyłożyłam.
- Proszę to zrozumieć - powiedziałam. - Wiele razy byłam
zbyt zmęczona, zbyt zniechęcona albo wściekła na dzieciaki,
żeby w ogóle próbować. Ale kiedy udawało mi się im pomóc
i widziałam, jak od zaciekłej walki przechodzą do rozsądnej dys-
kusji, czułam się wspaniale, jak dobrze wykwalifikowana matka.
- Nie wiem, czy tak potrafię - powiedziała kobieta z niepo-
kojem.
- W tym, co zrobiłam, nie ma nic nadzwyczajnego. Jeśli ja
mogłam zastosować te metody, pani też może - zapewniłam ją. -
I zrobi to pani począwszy od przyszłego tygodnia.
Uśmiechnęła się słabo.
- Mogę nie przetrwać do przyszłego tygodnia - powiedziała. -
Co mam robić przez ten czas?
Zwróciłam się teraz do wszystkich.
- Proszę, byście państwo przez ten tydzień obserwowali, co
zwykle doprowadza do nieporozumień między waszymi dziećmi.
Niech ich kłótnie przyniosą wam pożytek. Proszę zanotować
drobne zdarzenia i rozmowy, które państwa martwią. Na nastę-
pnym spotkaniu podzielimy się naszymi spostrzeżeniami. Od
tego zaczniemy.
Wracając do domu, rozmyślałam o własnych synach, teraz
już dorosłych. Miałam ciągle na świeżo w pamięci rozmowę, ja-
ką odbyli po obiedzie podczas ostatniego Święta Dziękczynienia.
27
Nagle znowu stoję w jadalni i sprzątam ze stołu, przysłuchując
się, jak dyskutują podczas porządkowania kuchni. Z począt-
ku żartują z podziału prac domowych, mówią, że każdy z nich
wyspecjalizował się w czym innym i wymieniają swoje „działki".
Potem zaczynają rozmawiać poważnie, porównują kolegów
i swoje fakultety - jeden studiuje przedmioty ścisłe, a drugi
sztukę. Natychmiast wybucha zaciekły spór o to, kto jest waż-
niejszy w społeczeństwie: artysta czy naukowiec. „Weźmy na
przykład Pasteura". „Tak, ale co z Picassem?" Dyskutują bez
końca, każdy stara się przekonać drugiego. W końcu, wyczer-
pani, dochodzą do wniosku, że oba zajęcia są wartościowe.
Po chwili milczenia wracają w rozmowie do przeszłości. Odgrze-
bują dawną złość i znowu się kłócą, co kto komu zrobił i dlacze-
go, ale wyjaśniają swoje stanowisko na nowo, już z pozycji ludzi
dorosłych. Po chwili nastrój znowu się zmienia. Chłopcy przywo-
łują zabawne, ciepłe wspomnienia i obaj wybuchają śmiechem.
Można odnieść wrażenie, że jednocześnie działają dwie siły:
jedna odpycha ich od siebie, gdy koncentrują się na tym, co
ich dzieli, aby zdefiniować własną, odrębną tożsamość; druga
zbliża ich i pozwala budować unikalne braterstwo.
Gdy z sąsiedniego pokoju słucham mimochodem ich rozmowy,
dziwię się, że jestem taka spokojna i odprężona. Ich związek
o tak zmiennych „temperaturach" nie wymaga ode mnie emo-
cjonalnego zaangażowania. Różnice zainteresowań i tempera-
mentów, które uniemożliwiały im zbliżenie się do siebie w dzie-
ciństwie, nadal istnieją. Ale wiem również, że przez te wszystkie
lata pomagałam im zbudować mosty, by mogli połączyć odległe
wyspy swych tożsamości. Jeśli kiedykolwiek będą musieli do
siebie dotrzeć, znajdą na to wiele sposobów.
41
POZWÓL DZIECIOM POMARZYĆ O TYM,
CO NIE MOŻE ZDARZYĆ SIĘ W RZECZYWISTOŚCI
Zamiast... Wyraź możliwe życzenia dziecka
42
POMÓŻ DZIECIOM WYŁADOWAĆ WROGIE UCZUCIA
W TWÓRCZY LUB SYMBOLICZNY SPOSÓB
Zamiast... Zachęć dziecko do twórczego wyrażenia uczuć
43
POWSTRZYMAJ NIEBEZPIECZNE ZACHOWANIA, POKAŻ, JAK
MOŻNA BEZPIECZNIE WYŁADOWAĆ GNIEW, NIE NAPADAJ NA
DZIECKO, KTÓRE JEST PROWODYREM.
Zamiast... Pokaż właściwe sposoby wyrażania gniewu
44
Przez resztę wieczoru przeglądaliśmy kolejno wszystkie rysun-
ki, dyskutując na temat metod i dopasowując je próbnie do
własnych dzieci.
- Kiedy mój syn poskarży się znowu, że babcia poświęca za
dużo czasu jego małej siostrzyczce, powinnam być może zauwa-
żyć po prostu, że jest rozżalony. Albo powiedzieć coś takiego:
„Chciałbyś, żeby spędzała więcej czasu z tobą".
- Następnym razem, kiedy Lori będzie chciała uderzyć brata,
powiem jej, żeby wyraziła swoją złość słowami, a nie rękoma.
Wszyscy zastanawiali się, jak zastosować te nowe metody do
łagodzenia bolesnych konfliktów między własnymi dziećmi.
W pewnej chwili zauważyłam, że część rodziców spogląda męt-
nym wzrokiem. Dowodziło to, że czas kończyć zajęcia.
Gdy zbieraliśmy się do wyjścia, mówili z zakłopotaniem:
- Kto jest w stanie to wszystko zapamiętać?
- Czuję się okropnie. Powiedziałam wszystko to, czego nie
powinnam.
- To ponad moje siły. Łatwiej by było wysłać dzieciaki raz
w tygodniu do psychoterapeuty.
Przysłuchiwałam się i rozmyślałam. Najbardziej zniechęcający
jest moment, gdy znajdujemy się pomiędzy dwoma biegunami.
Zdajemy sobie sprawę, co jest złe, ale jeszcze nie bardzo wiemy,
jak to naprawić. Nic dziwnego, że rodzice byli strapieni.
Ponieważ sama kiedyś przez to przeszłam, wiedziałam, że ich
zakłopotanie wkrótce minie. Gdy z czasem nabiorą wprawy
i zaczną odnosić małe sukcesy, przekonają się na własnej skó-
rze, że zastosowanie tych metod nie przekracza ich możliwo-
ści. Być może jeszcze tego nie wiedzieli, ale byli już na dobrej
drodze.
45
SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!
1. Głupota
2. Tępota
3. Idiotysm
4. Opóźniony w rozwoju
5. Dokuczanie
6. Podły
7. Prużniactwo
8. Zbzikowany
9. Dziwak
10. Stuknięty
WNIOSKI
Jeśli poznacie Alexa, natychmiast go znienawidzi-
cie. To informacja wprowadzona do komputera.
Tajna służba
56
A to jest rysunek, który córka mi wręczyła któregoś ranka.
Powiedziała: „Alex specjalnie mi złamał czerwoną kredkę. Ten
rysunek pokazuje, jaka jestem zła!"
57
Dwoje rodziców w naszej grupie borykało się ze szczególnie
trudnym problemem. Ich dzieci napadały na młodsze rodzeństwo
i wyrządzały mu krzywdę. Chociaż rodzice próbowali stosować
wszystkie poznane sposoby, najczęściej korzystali z metody
„wyraź to słowami!"
Musieli wtedy wysłuchiwać gwałtownych, często przerażają-
cych słów, ale liczba napaści radykalnie się zmniejszyła.
Słyszałam, że dzieci sprzeczają się w pokoju Christiny pod-
niesionymi głosami. W końcu Hans wypadł jak burza z jej
pokoju i pobiegł do siebie.
Po chwili wrócił i powiedział do Christiny: „Wiesz, jaki je-
stem na ciebie wściekły? Jestem taki wściekły, że chciałbym
cię podziurawić tak, jak ten papier!" (Usłyszałam odgłos prze-
bijania papieru ołówkiem.) „Nie zrobię tego, ale chciałbym,
żebyś była tym kawałkiem papieru".
To jest fantastyczna poprawa w zachowaniu Hansa. Jeszcze
dwa tygodnie temu uderzyłby ją.
*
Lori (siedem lat) zupełnie nad sobą nie panuje. Wystarczy,
że brat krzywo na nią spojrzy, a już na niego burczy.
Wczoraj, gdy prowadziłam samochód, Lori znowu zaczęła.
LORI: (wrzeszczy) Jason uderzył mnie w oko piłeczką
pingpongową.
JASON: Wcale nie!
LORI: Kłamczuch!
JASON: Nie zrobiłem tego specjalnie. Chciałem ją tylko pod-
rzucić.
Widzę w lusterku, że Lori zamachnęła się pięścią i chce go
uderzyć.
JA: Lori, to cię na pewno bolało! Nieprzyjemnie jest do-
stać w oko, nawet przez przypadek. Możesz być
wściekła. Powiedz Jasonowi, co czujesz.
Lori obrzuciła Jasona wyzwiskami, ale przynajmniej go nie
tknęła. Byłam zdumiona.
58
Niektórzy rodzice byli zaskoczeni, że wiele dzieci zrobiło tak
duże postępy, ale inni nie mogli znieść faktu, że mogą się one
tak brzydko do siebie odnosić. Po krótkiej rozmowie doszliśmy
do wniosku, że aby pomóc dzieciom wznieść się na wyższy po-
ziom w rozmowie, trzeba dać przykład, jakiego zachowania wy-
magamy. Jeśli nalegamy, aby dzieci znalazły jakąś alternatywę
dla bicia i przezywania się, musimy sami podsunąć im inną
możliwość. Oto, co zrobił jeden z ojców.
Mam trzy kilkunastoletnie córki i wszyscy często się prze-
zywamy. Moja żona i ja brzydko przezywamy dzieci, a one
obrzucają się nawzajem wyzwiskami. Po ostatnim spotkaniu
uświadomiliśmy sobie, że musimy położyć temu kres. Następ-
nego wieczoru dwie córki kłóciły się o loda i jedna z nich
powiedziała: „Ty świnio!"
„Chwileczkę! - wtrąciłem się. - Wpadliśmy z mamą na lep-
szy pomysł. Może byśmy tak usiedli wszyscy razem i poroz-
mawiali o tym".
Kiedy usiedliśmy, powiedziałem: „Wiecie, że tym przezywa-
niem sprawiamy sobie przykrość. My ranimy was, a wy ranicie
się nawzajem. Spróbujmy z tym skończyć".
W odpowiedzi stwierdziły po prostu: „Okay, tato, możemy
spróbować". Od tamtej pory zrobiliśmy pewien postęp. Kiedy
zaczynają się kłócić i któraś mówi: „Wynoś się z mojego po-
koju, ty głupia!", mogę przynajmniej się wtrącić: „Zaraz, zaraz,
coś postanowiliśmy. Dość przezywania. Ja was nie przezywam
i wy się nie przezywajcie. Powiedz jej, co ci leży na sercu".
I od razu zaczynają rozmawiać.
Kiedy z kolei ja tracę panowanie nad sobą, zwracają mi
uwagę: „Tato, powiedziałeś chyba, że nie mamy się przezywać".
Odpowiadam wtedy: „Okay, nie podoba mi się, że..."
To mała rzecz, ale wiele zmienia.
Następną historię opowiedziała matka, która zwykle dawała
klapsa swemu pięcioletniemu synowi, gdy dokuczał młodszej
siostrze. Pewnego razu spróbowała innej metody.
59
Miałam okropny ranek z dwójką kapryszących dzieci. Wró-
ciłam z zakupów i zauważyłam z ulgą, że mała w końcu za-
snęła w samochodzie. Mogłam więc rozpakować zakupy, za-
nim ją nakarmię. Kiedy układałam wszystko w lodówce, Filip
piszczał i marudził. Kazałam mu zobaczyć, czy z Kasią wszy-
stko w porządku. Długo nie wracał, więc poszłam sprawdzić,
co się dzieje. Mała płakała, a Filip potrząsał jej przed nosem
grzechotką. Spytałam, czy ją obudził, i odpowiedział, że tak.
Był zły, że Kasia tak długo śpi.
Z całych sił powstrzymywałam się, żeby nie dać mu klapsa.
Zamiast tego uderzyłam dłonią w siedzenie samochodowe
i wykrzyknęłam, że jestem wściekła. Potem zaniosłam córkę
do domu.
Filip nie poszedł za mną. Zamknął się w samochodzie, jakby
chciał się w ten sposób ukarać. Pomyślałam: „W porządku.
Niech sobie tam siedzi!"
Po dziesięciu minutach przyszedł do domu i zaczął mówić,
że nie cierpi siebie samego. Zdążyłam już trochę ochłonąć.
„Chyba mamy problem - powiedziałam. - Porozmawiajmy
o tym". Usiedliśmy razem przy stole kuchennym. „Czasem lu-
bisz Kasię, a czasem cię złości, i to bardzo".
Przytaknął.
„Pomyślmy, jak można temu zaradzić".
Zanim zdążyłam dodać coś jeszcze, syn wybuchnął; „Kiedy
jestem zły, powinnaś zabrać Kasię, żeby była daleko ode mnie,
bo się na niej wyżywam".
Nie mogłam wyjść z podziwu, że tak dobrze uświadomił
sobie, co czuje. Nie sądziłam, że pięciolatek potrafi tak się
wysłowić. Od tamtej pory udaje nam się uniknąć wielu
kłopotów. Kiedy Filip jest w złym nastroju, pyta, czy może
usiąść na innym miejscu w samochodzie. Albo kiedy Kasia
go denerwuje, proponuję mu, żeby pobawił się w innym
pokoju.
60
Zawsze czułam, że Melissa (siedem lat) jest trochę zazdrosna
o siostrę (trzy lata). Nie, żeby była dla niej niedobra. Nie bije
jej ani nic z tych rzeczy. Po prostu nie zwraca na nią uwagi.
Ale trudno się rozmawia z Melissą. Nie lubi mówić, co ją gry-
zie. Jest bardzo podobna do mnie.
W każdym razie po ostatnim spotkaniu, kiedy młodsza cór-
ka spała po południu, poprosiłam Melissę, żeby posiedziała
ze mną na kanapie. Objęłam ją i powiedziałam: „Cieszę się,
że jesteśmy same, bo już od dawna nie rozmawiałam z tobą
w cztery oczy. Pomyślałam sobie, że pewnie czasami masz
dość młodszej siostry. Musisz się wszystkim dzielić: wspólny
pokój, wspólne zabawki i nawet... wspólna matka".
Zupełnie jakby przerwała się jakaś tama. Mówiła bez końca,
a ja nie wierzyłam własnym uszom. Opowiadała takie okropne
rzeczy. Jak bardzo nienawidziła siostry! Czasem życzyła jej,
żeby umarła. Zaczynało mi się robić niedobrze. Nie mogłam
już tego słuchać. Na szczęście zadzwonił telefon.
Kiedy poszłam tego wieczoru na górę sprawdzić, czy dzieci
już śpią, myślałam, że wzrok mnie myli. Spały razem, objęte
ramionami!
Kiedy wszystkie historie zostały już opowiedziane bądź odczy-
tane, patrzeliśmy na siebie w zdumieniu. Jaka dziwna i wzru-
szająca rzecz dokonywała się na naszych oczach! Wydawało się
to zagadkowym paradoksem:
Zmuszanie dzieci do dobrych uczuć rozbudza złe uczucia.
Pozwalanie dzieciom na ujawnienie złych uczuć prowadzi do
rozbudzenia dobrych uczuć.
Okrężna droga do harmonii w rodzeństwie. A jednak - naj-
prostsza.
Ostatnie zdarzenie zrelacjonowała kobieta, która zazwyczaj nie
brała udziału w dyskusji. Kiedy wysłuchałam jej opowieści,
przyszła mi na myśl podstawowa zasada psychologa Dorothy
Baruch: „Dopóki nie ujawni się złych uczuć, nie ma miejsca na
dobre".
61
Doświadczenia rodziców polskich
Wpadł do pokoju z wrzaskiem pełnym oburzenia i zaatako-
wał starszą siostrę. Okazało się, że weszła do pokoju brata,
otworzyła jego biurko i narobiła bałaganu. Było to oczywiste
naruszenie osobistych praw oraz ich ostatniej umowy.
- Usiądź przy mnie i porozmawiajmy. Rozumiem cię... -
zawołałam do syna.
Córka z przekąsem rzuciła w moją stronę:
- Nie zachowuj się jak pani psycholog!
Nie zareagowałam na zaczepkę, tylko dalej zajmowałam się
synem.
- Opisz, jak się czujesz, a najlepiej pokaż tę wściekłość!
Robił to bardzo ekspresyjnie. Ściskał dłonie, wymachiwał
rękami, prychał... Córka była zmieszana. Wreszcie wstał z ka-
napy, zapowiadając, że teraz jeszcze musi poprzeklinać. Klął.
Ale kiedy wrzasnął: „Ona jest złodziejką!" - zaprotestowałam:
- Nie zgadzam się na obrażenie ludzi. W tym domu nikt
nikomu nic nie ukradł. Nie chcę słyszeć, że moja córka jest
złodziejką.
To wystąpienie wyraźnie spodobało się mojej pannicy.
Uśmiechnęła się nawet pod nosem, ale kiedy dodałam: „Ro-
zumiem jednak, że możesz być rozwścieczony, bo ona bez-
prawnie wtargnęła na twój teren" - żachnęła się:
- Znowu ta pani psycholog! Nie mów tak jak pani Zosia!
A syn tarzał się na tapczanie. Walił w poduszki. Warczał.
Wreszcie siadł i jakby w ostatnim ataku gniewu fuknął:
- Najchętniej to bym jej łeb ukręcił!
- Och! Rozumiem! Ale ponieważ to niewykonalne, to po-
wiedz jej jasno, czego od niej oczekujesz na przyszłość.
- Nie życzę sobie, żebyś wchodziła do mojego pokoju, kiedy
mnie tam nie ma. Nie życzę sobie, żebyś zaglądała do mojego
biurka i grzebała w moich rzeczach. I chcę, żebyś mnie teraz
przeprosiła! - wyliczył jednym tchem.
Córka, która od dłuższego czasu stała za moimi plecami,
jakby chciała odgrodzić się od uczuć brata, bąknęła:
- Przepraszam!
Wyraźnie nie wiedziała, co ze sobą począć. To, że zajęłam
się oburzeniem i złością syna, a nie naskoczyłam na nią -
62
było zupełną nowością. Niewiarygodnie inne i trudne. Zmu-
szało do zastanowienia się nad własnym postępowaniem...
- Wyobrażam sobie, że musi ci być teraz bardzo trudno -
powiedziałam do córki. - Wierzę, że dotrzymasz umowy!
Popatrzyła na mnie, na brata, a po chwili oboje ulotnili się
z mojego pokoju i każdy zajął się swoimi sprawami. Byłam
zachwycona!
*
Andrzej (dziewiętnaście lat) wypadł z pokoju rozwścieczony
w pogoni za Jackiem (siedem lat), który usiłował schronić się
w łazience.
- Ile razy, durniu, mówiłem, żebyś ułożył swoje rzeczy! Te-
raz zarobisz! - krzyknął i rzucił tornistrem za bratem.
Przechodziłam właśnie przez przedpokój. Powstrzymując się
od ataku na starszego, powiedziałam:
- Rzeczywiście, można się wściec, gdy tyle razy powtarza
się to samo, a taki maluch specjalnie nie słucha.
Słowa te „zatrzymały" syna w miejscu! Popatrzył na mnie
i... zrezygnował z przebijania się do brata. Wracając do pokoju,
burczał coś pod nosem, ale udałam, że tego nie słyszę. Cie-
szyłam się, że nie doszło do bójki.
Tornister leżał jakiś czas na podłodze, ale Jacek nie rozpo-
czął nowej awantury z tego powodu i sam go w końcu ułożył
na miejsce.
*
Syn leżał w łóżku z bardzo wysoką gorączką.
- Chciałabym być chora, jak Romek. Ciągle do niego latasz
i latasz, a dla mnie nie masz czasu! - wyrzucała mi płacz-
liwym głosem córka (osiem lat).
- Złości cię, że niosę mu picie, tabletki, termometr. I... pew-
nie trochę zazdrościsz, że tyle czasu przeznaczam dla niego -
powiedziałam okazując zrozumienie dla jej uczuć.
- Nooo... Ale jak ja byłam chora, też do mnie latałaś! - ku
mojemu zaskoczeniu przypomniała sobie sama. To wspomnie-
nie wyraźnie ją pocieszyło, bo podskoczyła lekko i wróciła do
swoich zajęć.
63
Grzesiu (osiem lat) jest dzieckiem upośledzonym. Od czasu
kiedy poszedł do szkoły, stał się bardzo agresywny. Złości się,
obraża i trudno dociec powodu, a jeszcze trudniej go uspokoić.
Próbowałem mówić: „Widzę, jaki jesteś wściekły...", ale to
nic nie dawało. Pewnego razu zacząłem po prostu „towarzy-
szyć" mu podczas ataku złości; robiłem straszne miny, tupa-
łem, krzyczałem... Wreszcie zawołałem: „Nie chcę tej złości!
Złość do kosza!" i pogalopowałem do kuchni, aby ją wyrzucić,
a dzieciaki za mną. Potem rozłożyłem się na dywanie z roz-
anieloną miną, pokazując, jak jest mi dobrze i przyjemnie.
Grzesiu się uspokoił i razem z innymi dziećmi zaczął barasz-
kować, jako że takiej okazji do zabawy nie można było prze-
puścić. Pomogło, ale sądziłem, że na tym się skończy.
Parę dni później wróciłem do domu wściekły na kumpla
i opowiadałem żonie, co mi się przydarzyło. Grzesiu przytargał
z kuchni wiadro i postawił koło fotela. Gdyby nie żony uwaga:
„Patrz, Grzesiu chce, żebyś wyrzucił złość", nie zaskoczyłbym,
o co mu chodzi. Byłem naprawdę wzruszony. Kiedy „wytrząs-
nąłem" z siebie złość, syn bąknął coś do żony, chwycił wia-
derko i poleciał „wyrzucić śmieci". Wrócił bardzo z siebie dum-
ny, a ja pogłaskałem go.
Od tego dnia „wiaderko" służy Grzesiowi do uwalniania się
od złych uczuć. Nie przewidzieliśmy jednak, że powtórzy to
w szkole!
Nauczycielka poskarżyła się, że kiedy krzyknęła ostro na
dzieci, Grzesiu zaczął płakać i walić rękoma w ławkę, a po
chwili wstał, podszedł do kosza, napluł do środka i z uszczę-
śliwioną miną wrócił na miejsce, po czym do końca lekcji był
już grzeczny.
Opowiedziałem jej, co mi się przydarzyło, choć bałem się
trochę nauczycielskiej reakcji; opowiedziałem o książce i na-
szych zajęciach. Zamyśliła się, uśmiechnęła się, powiedziała:
„Hmm...To rzeczywiście interesujące".
*
Ojciec wrócił do domu po dłuższej delegacji i przywiózł dzie-
ciom prezenty: Jakubowi (osiem lat) - zegarek, Michałowi
(cztery lata) - klocki „Lego". Bardzo dumni pokazywali wszy-
stkim, co dostali od taty, ale Jakub zazdrościł bratu klocków;
wyrywał je i psocił, popłakując: „A ja nie dostałem klocków..."
64
Próbowałam się nie wtrącać, ale któregoś dnia nie wytrzy-
małam:
- Kuba, przestań! Dostałeś bardzo fajny zegarek!
- Ale klocków nie dostałem! - odparował z pretensją.
- Michał dostał klocki, bo jest mały i nie mógł dostać ze-
garka. Tobie tatuś też przywoził klocki, kiedy byłeś w wieku
Michała.
- Teraz jednak nie przywiózł!
- Nie przywiózł, bo potraktował cię doroślej. Sądził, że tobie
zegarek przyda się bardziej niż klocki - tłumaczyłam intencje
ojca.
- Aleja wolałbym klocki! - zawodził coraz bardziej roz-
żalony.
Zdałam sobie sprawę, że moja argumentacja pogarsza sy-
tuację, i że powinnam zająć się jego uczuciami, ale zdanie:
„Wygląda na to, że bardzo zazdrościsz bratu klocków" - nie
chciało mi przejść przez gardło. Irytowało mnie, że swoimi
pretensjami burzy radość z przyjazdu ojca. Sfrustrowana
i bezradna powiedziałam:
- To w takim razie, jakie widzisz rozwiązanie tego prob-
lemu?
- Chciałbym też dostać klocki!
- Aha! Rozumiem. Chciałbyś też dostać klocki - powtórzy-
łam. - Takie same jak Michał, a może nawet i większe!
- Właśnie!
- I mógłbyś wtedy bawić się swoimi klockami, a Michał
swoimi - kontynuowałam fantazjowanie. Opuścił głowę w mil-
czeniu.
- I pewnie zbudowałbyś takie pojazdy, jakich on nie potrafi
jeszcze skonstruować...
Słaby uśmiech wypełzł na policzki syna.
- I Michał prosiłby ciebie, żebyś mu takie same zbudował...
- Teraz też mógłbym mu zbudować... - rozmarzył się. -
Ale on mi nie pozwala bawić się klockami!
- Michał! Czy to prawda?! - wyrwało mi się w starym stylu
(przyzwyczajenie do prowadzenia śledztwa podczas konfliktów
dzieci).
- Bo jak ja buduję, to on mi zabiera! - natychmiast od-
parował młodszy, a ja zreflektowałam się i po prostu zapy-
tałam:
65
- A pozwolisz mu pobawić się twoimi klockami, jeśli się
z tobą dogada?
- No, dobra. Tylko niech mi nie przeszkadza!
Wtedy wychodząc z pokoju, zwróciłam się do starszego:
- Kuba, ty wiesz, jak dogadać się z bratem, żeby fajnie
bawić się razem!
I rzeczywiście, budowali razem w zgodzie! W trakcie zabawy
Jakub sukcesywnie zagarniał dla siebie coraz więcej klocków,
ale skoro Michał nie protestował, nie wtrącałam się.
*
Agata (szesnaście lat) i Leszek (trzynaście lat) siedzieli przy
kuchennym stole, zajęci jakąś pisaniną. Kiedy jedno posztur-
chnęło drugie, poleciała lawina:
- Czubek!
- Kretynka!
- Idiotka!
- Debilka!
W ich głosach nie było wielkiego gniewu ani wściekłości.
Ot, taki ping-pong obelg, które nie bolą tylko dlatego, że są
nieprawdziwe i bezzasadne. Zastanawiałam się: wtrącać się
czy nie (zdecydowanie nie lubię tego typu epitetów), kiedy syn
palnął:
- Hiena!
Córka zbladła. Zaczęła jej drżeć broda. Syn też miał
niewyraźną minę; jakby sam siebie niemile zaskoczył. Myśla-
łam błyskawicznie: „Wymknęło mu się! Jeśli zrobię z tego
problem, Agata -jak zwykle - będzie przez wiele dni przeżuwać
bolesność tej obelgi, a on będzie obśmiewać cierpienie siostry.
Nie zareaguję - to natychmiast zacznie się wojna. Fantazja...
W fantazji przeżyć..." - kołatało mi po głowie coś z książki.
I wtedy - zanim dzieciaki złapały drugi oddech - wrzas-
nęłam do córki, wybiegając z kuchni:
- Agata! Czekaj! Nic nie mów! Zaraz przyniosę słownik zoo-
logiczny i też sobie coś na niego wybierzesz!
Zbaranieli, a za moment - wybuchnęli śmiechem.
Przyniosłam książkę. Przeglądali ją razem, wyszukując
„antypatyczne" zwierzęta i chichocząc przy co bardziej obrzyd-
liwych paskudztwach.
Od tamtego dnia przestali się przezywać. Naprawdę!
66
3. Ryzyko porównywania
Mówiliśmy dotąd, że dzieci same, bez udziału dorosłych, wno-
szą do stosunków z rodzeństwem niepohamowane współzawod-
nictwo. W czasie trzeciego spotkania spytałam rodziców, czy
wiedzą, w jaki sposób my, dorośli, przyczyniamy się do zaostrze-
nia rywalizacji między dziećmi.
Ktoś zawołał:
- Porównujemy!
Nikt się nie sprzeciwił. Wszyscy zgodzili się z opinią, że po-
równywanie zdecydowanie podsyca współzawodnictwo. Mimo to
uznałam, że spojrzenie na tę sprawę z punktu widzenia dziecka
i uświadomienie sobie, co ono czuje, gdy jest porównywane,
może okazać się interesujące.
- Bądźcie państwo moimi dziećmi - zaproponowałam - i po-
wiedzcie, jak byście zareagowali na następujące słowa:
„Liz potrafi tak wspaniale zachowywać się przy stole. Jeśli
będziesz jeść palcami, nigdy jej nie dorównasz".
„Dlaczego odrabiasz to zadanie w ostatniej chwili? Twój brat
zawsze odrabia wszystko dużo wcześniej".
„Czy nie mógłbyś zadbać o siebie tak jak Gary? On zawsze
schludnie wygląda: krótkie włosy, koszula w spodniach. Przy-
jemnie na niego spojrzeć".
Reakcja była natychmiastowa.
- Wepchnę Gary'ego w błoto.
- Mam go dość.
- Każdy ci się podoba bardziej niż ja.
- Nic nie umiem zrobić porządnie.
- Nie kochasz mnie takim, jaki jestem.
- Nigdy nie będę taki, jak chcesz, więc po co mam się starać?
67
- Jeśli nie mogę być najlepszy z najlepszych, to będę najle-|
pszy z najgorszych.
Zdumiało mnie takie nasilenie złości i rozpaczy. Szczególnie,
poruszyło mnie ostatnie stwierdzenie. Czy niektóre dzieci na-
prawdę postanawiają wyróżniać się negatywnie, jeśli nie potrafią
wyróżnić się pozytywnym zachowaniem?
Kilka osób natychmiast to potwierdziło, przytaczając przykład
z własnego doświadczenia. Potem ktoś wspomniał o prezydencie
Jimmym Carterze, którego brat Billy był jedyny w swoim ro-
dzaju. Wszyscy się roześmiali, przypominając sobie dziwaczne
wybryki Billy'ego. Z pewnością wiódł prym wśród najgorszych,
Jedna z kobiet pokręciła głową:
- Nie zawsze tak jest - powiedziała. - Niektóre dzieci nie
mają ochoty walczyć. Poddają się. Tak było ze mną. Matka na
wiele sposobów dawała mi do zrozumienia, jaka wspaniała jest
moja siostra Dorothy i że ja w ogóle nie mogę się z nią równać.
Zawsze się zastanawiałam, po co mnie urodziła. Zrobiłam naj-
mądrzejszą rzecz w życiu, kiedy przeprowadziłam się do miej-
scowości oddalonej o tysiąc mil od nich obu - mojej matki
i mojej siostry.
Jeszcze dzisiaj boję się wakacji, bo matka i teraz potrafi mnie
dotknąć. Zaczyna, gdy tylko mnie zobaczy. „Twoje włosy wygląda-
ją nieciekawie, moja droga. Może powinnaś je upiąć, jak Doro-
thy?" „Jak twoje dzieci radzą sobie w szkole? Dzieci Dorothy są
w najlepszych klasach". „Dorothy znalazła sobie nową pracę i ma
wspaniałą pensję. Ta twoja siostra zawsze osiąga to, czego chce".
Tygodniami nie mogę przyjść do siebie po tych odwiedzinach.
Przez salę przeszedł szmer współczucia.
- Mój ojciec zawsze porównywał moich dwóch starszych bra-
ci - powiedział ze smutkiem jeden z panów. - Ojciec umarł,
kiedy mieli po kilkanaście lat, ale sami bezbłędnie dokończyli
jego dzieło. To nie do wiary. Jeden ma teraz czterdzieści trzy
lata, a drugi czterdzieści siedem. Wiedzą, że zachowują się śmie-
sznie, ale nie potrafią z tym skończyć. Nawet choroba nerek
jest pretekstem do rywalizacji. „Kto jest bardziej chory? U kogo
to się gorzej objawia? Czyja kuracja jest lepsza?" Obydwaj są
poddawani dializie i każdy stara się udowodnić, że jego leczenie
jest lepsze. Dorośli mężczyźni!
- Czy to nie są wyjątki? - zauważyła inna kobieta. - Te
przykłady są strasznie skrajne. Sama od czasu do czasu po-
68
równuję swoich chłopców, ale nie uważam, żeby miało to im
wyrządzić wielką krzywdę.
Wszyscy utkwili we mnie wzrok. Spojrzałam na tę kobietę.
- W jakich sytuacjach pani porównuje? - spytałam.
- Nie robię tego przez cały czas - broniła się.
- Ale kiedy? - nie dawałam za wygraną.
Zastanowiła się przez chwilę.
- Nie jestem nawet pewna, czy można to uznać za porówny-
wanie. To raczej rodzaj motywacji. Na przykład mówię do Za-
chary'ego: „Alex od razu siada wieczorem do lekcji. Tata i ja
nigdy nie musimy go zapędzać". Nigdy bym nie powiedziała:
„Dlaczego nie jesteś taki jak Alex"?
Siostra Dorothy wpadła jej w słowo:
- Nie musi pani - powiedziała gwałtownie. - Może pani być
pewna, że Zachary zrozumie bezbłędnie, że jego brat jest w po-
rządku, a on nie.
- Ale ja nie zawsze stawiam Alexa za wzór - zaprotestowała
kobieta. - Czasem chwalę Zachary'ego. Mówię mu, że bardziej
mi pomaga, że Alex ma dwie lewe ręce.
- To na jedno wychodzi! - uniosła się siostra Dorothy. -
Tak samo postępowała moja matka. Pamiętam, jak kiedyś po-
wiedziała mi, że jestem „bardziej dojrzała" niż Dorothy. Przez
moment czułam się wspaniale, ale potem zaczęłam się zamar-
twiać. Czy sprostam temu? A nawet jeśli tak, to co się stanie,
gdy kiedyś Dorothy będzie „bardziej dojrzała?" Co będzie wtedy
ze mną? Moja matka sądziła na pewno, że dodaje mi wiary we
własne siły, ale w rzeczywistości zmusiła mnie do dalszej rywa-
lizacji z siostrą. - Przerwała na chwilę, jakby zastanawiając się,
czy ma mówić dalej. - I do rywalizacji z innymi - dodała. -
Po roku terapii uświadomiłam sobie, że jako osoba dorosła robię
ciągle to, co robiła moja matka. Stałam się godna politowania,
bo ustawicznie przyrównywałam się do innych ludzi. To było
takie głupie. Bo jeśli się rozejrzysz, zawsze znajdziesz kogoś,
kto robi coś lepiej od ciebie. Mój terapeuta miał świetne powie-
dzonko: „Nigdy nie porównuj się z innymi, staniesz się albo
próżny, albo zgorzkniały". Z własnego doświadczenia mogę tylko
powiedzieć: wystrzegaj się porównywania. To jest jedynie źród-
łem nieszczęścia.
Kobieta, która upomniała się o prawo do porównywania,
wyraźnie straciła animusz. Po tym, co przed chwilą usłyszała,
69
nie była już w stanie bronić swoich przekonań. Prawdziwoś
tych słów została poparta cierpieniem.
- To dziwne - zwróciłam się do grupy. - Kiedy moje dzieci
były małe, przyrzekłam sobie, że nigdy nie będę ich porównywać.]
A jednak to robiłam - bez przerwy.
Rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Słowa same mi się wymykały - ciągnęłam - i byłam zdu-
miona, że to ja je wypowiadam. W końcu odkryłam, na czym
to polega. Porównywałam dzieci, kiedy kipiałam wprost gnie-
wem. („Dlaczego cała rodzina musi zawsze czekać akurat na
ciebie? Twój brat siedzi w samochodzie już od dziesięciu mi-
nut".) Porównywałam ich również wtedy, kiedy sprawiali mi ra-
dość. („Niesamowite! Twój starszy brat męczył się z tym przez
godzinę, a ty to rozwiązałeś w ciągu dwóch minut!") Jednak
w każdej sytuacji stwarzało to tylko problemy.
Wiecie państwo, co pomogło mi zwalczyć ten nawyk? Kiedy |
tylko kusiło mnie, żeby porównać jedno dziecko do drugiego,
mówiłam sobie: „Stop! Nie rób tego!" Obojętnie, co chcesz po-
wiedzieć dziecku, powiedz to wprost, bez odwoływania się do
rodzeństwa. Słowo klucz to „opisać". Opisuj, co widzisz. Opisuj,
co ci się podoba, albo co ci się nie podoba. Opisuj, co dziecko
ma zrobić. Najważniejszą rzeczą jest skupienie się na zachowa-
niu tego jednego, jedynego dziecka. To, co robi, lub czego nie
robi jego brat, nie ma z nim nic wspólnego.
Rozdałam ilustracje, aby rodzice mogli zobaczyć, jak ta różnica
wygląda w praktyce.
70
UNIKAJ PORÓWNAŃ, KTÓRE STAWIAJĄ JEDNO Z DZIECI
W NIEKORZYSTNYM ŚWIETLE
Zamiast... Opisz problem
71
UNIKAJ PORÓWNAŃ, KTÓRE WYRÓŻNIAJĄ
JEDNO Z DZIECI
Zamiast... Opisz, co widzisz lub co czujesz
72
Gdy wspólnie przeglądaliśmy rysunki, padło wiele spontani-
cznych uwag. Rodzice podkreślali, że nawet porównywanie, któ-
re pozytywnie wyróżnia jedno z dzieci, może być szkodliwe. Kilka
osób stwierdziło, że rysunki unaoczniły im, iż w pewnych przy-
padkach taki rodzaj pochwały może wzbudzić w dziecku chęć
pognębienia rodzeństwa. Miałam zamiar przejść do następnego
zagadnienia, ale zauważyłam, że niektórzy rodzice nad czymś
się zastanawiają.
- Coś państwa niepokoi - stwierdziłam.
Okazało się, że niepokoiło ich bardzo wiele spraw. Próbowałam
uspokoić ich obawy.
- Żyjemy w społeczeństwie, w którym panuje ustawiczne
współzawodnictwo. Czy dziecko nie potrzebuje rywalizacji w ro-
dzinie, żeby nie dawać się w życiu?
- Jeśli przez określenie „nie dawać się w życiu" rozumie pani,
że ktoś jest zdolny sprawnie działać, bronić swoich praw, osiągać
cele - to tego wszystkiego można się nauczyć w środowisku,
w którym zachęca się do współpracy. Wychowanie w duchu
współpracy daje najlepsze rezultaty: więcej szacunku dla in-
nych, więcej wiary we własne siły.
- Ale widzi pani chyba coś dobrego we współzawodnictwie?
- Owszem, pobudza w nas chęć, żeby coś osiągnąć, ale trzeba
wtedy zapłacić pewną cenę. Badania przeprowadzone w szko-
łach i wśród biznesmenów wykazują, że kiedy rywalizacja nasila
się, pojawiają się zwykle objawy chorobowe: bóle głowy, brzucha,
pleców. A także zaburzenia emocjonalne. Ludzie stają się bar-
dziej nerwowi, podejrzliwi i wrogo nastawieni do otoczenia.
Uchrońmy nasze domy przed takimi stresami.
- Nigdy nie porównuję, ale wystarczy tylko, że powiem córce
coś miłego o jej bracie, a już reaguje tak, jakbym ją porówny-
wała. Mówi wtedy: „Uważasz, że jest lepszy ode mnie". Nie ro-
zumiem jej.
- Dziecko często odnosi wrażenie, że jeśli chwalimy brata czy
siostrę, to je tym samym ganimy. Słowa: „Twój brat jest taki
rozsądny", przekładają sobie automatycznie na: „Mama myśli,
że ja taki nie jestem". Najlepiej zachować swoje entuzjastyczne
uwagi tylko dla dziecka, które na nie zasłużyło.
- Ale co zrobić, kiedy jedno z dzieci opowiada nam o swoim
szczególnym osiągnięciu, a wszystkie pozostałe się przysłu-
chują?
73
- To trudna sytuacja. Nie chcemy psuć radości dziecku, które
jest przejęte swoim sukcesem. Jednak musimy mieć na wzglę-
dzie uczucia pozostałych dzieci. Nigdy nie popełnimy błędu, je-
śli opiszemy, co naszym zdaniem dziecko czuje („Na pewno je-
steś z siebie bardzo dumny) albo co osiągnęło („Zdobycie tego
medalu wymagało wielu ćwiczeń i wytrwałości"). Cała sztuka
polega na tym, żeby nie dodać: „Jestem taka szczęśliwa. Nie
mogę się doczekać, kiedy powiem tacie i wszystkim sąsiadom".
Zachwyt i radość z sukcesu dziecka można okazać dopiero wte-
dy, kiedy zostanie się z dzieckiem sam na sam. Nie trzeba zmu-
szać pozostałych dzieci, żeby tego słuchały. To dla nich zbyt
wiele.
- Ale czasem nie da się tego uniknąć, na przykład kiedy przy-
noszą okresowe sprawozdania z wyników w nauce. W moim do-
mu dzieci pokazują mi dzienniczki w tym samym czasie. W ze-
szłym tygodniu syn z radością pochwalił się swoim „B"*
z matematyki (ostatni raz dostał „C") i kiedy byłam cała
w „achach" i „ochach" z powodu tego postępu, córka zauważyła
po prostu, że ma „A" z matematyki. Nagle cała radość z niego
uleciała, jak powietrze z balonika. Jego „B" nie miało już żadnej
wartości.
- Może pani powiedzieć dzieciom stanowczo: „Koniec z po- |
równywaniem ocen. To jest świadectwo waszej pracy i zacho-
wania w szkole w ciągu ostatnich sześciu tygodni. Chcę poroz-
mawiać z każdym na osobności, zobaczyć, jak was ocenia
nauczyciel, i usłyszeć, co sądzicie o swoich wynikach".
- Ale jak mogę powstrzymać dzieci od porównywania ocen za
moimi plecami?
- Nie jest pani w stanie. I nie ma takiej potrzeby. Jeśli chcą
sobie pokazać swoje oceny, to już ich sprawa. Ważne, żeby wie-
dzieli, że mama i tata traktują ich jak odrębne istoty i nie są
zainteresowani porównywaniem ich ocen.
Nie było więcej pytań. Chciałam już dokonać podsumowania,
ale zauważyłam, że jedna z kobiet podnosi rękę. Gdy tylko na
nią spojrzałam, zaczęła mówić:
- Byłabym zachwycona, gdyby moje dzieciaki porównywały
tylko oceny. Ale one przez cały boży dzień porównują dosłownie
74
wszystko, łącznie z pępkami: „Mój jest wklęsły, a twój wypukły".
Zawsze patrzą, co dostają, i przejmują się tym: „Jej jest lepszy,
on dostał ładniejszy. Kupiłaś mu to? Dlaczego dla mnie też nie
kupiłaś?" Ciągle staram się traktować ich równo. Tak mnie tym
wykańczają, że kiedy kupuję Gregory'emu parę skarpetek, to
kupuję też skarpetki dla Dary, chociaż ona wcale ich nie po-
trzebuje.
Rozejrzałam się po sali.
- Oczywiście, nikt więcej nie ma takiego problemu - powie-
działam. - Nikt nie ma dzieci, które ciągle się porównują i żą-
dają, żeby je równo traktować.
Rozległy się jęki i śmiechy.
- Panie i panowie - oznajmiłam - niedługo zrzucicie z sie-
bie ten ciężar. Na następnych zajęciach spróbujemy rozwiać mit,
że dzieci należy traktować jednakowo. Tymczasem przekonajcie
się państwo, co się stanie, gdy przestaniecie je porównywać.
* Oceny „A", „B”, „C" to odpowiednio: bardzo dobry, dobry, dostateczny (przyp.
tłum.)
75
SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!
89
ZAMIAST ZAPEWNIAĆ, ŻE KOCHASZ WSZYSTKIE DZIECI
JEDNAKOWO...
90
JEŚLI PRZEZNACZASZ DZIECIOM TYLE SAMO CZASU,
DZIECKO MOŻE MIEĆ WRAŻENIE, ŻE MASZ DLA NIEGO
MNIEJ CZASU NIŻ DLA RODZEŃSTWA
91
PRZEZNACZ KAŻDEMU DZIECKU TYLE CZASU,
ILE FAKTYCZNIE POTRZEBUJE
92
Niektórzy śmiali się z aprobatą podczas oglądania ilustracji.
Inni wydawali się przygnębieni. Wywiązała się ożywiona dysku-
sja, rodzice pragnęli bowiem podzielić się swymi obawami.
- Ta scena z naleśnikami jest jakby żywcem wzięta z mojego
domu. Ale co zrobić, kiedy mały Jasio chce więcej, a nie mamy
już naleśników w proszku?
Dwóch ojców podniosło ręce.
- A może by napisać wielkimi literami notatkę i powiesić ją
na lodówce: PAMIĘTAĆ O KUPIENIU NALEŚNIKÓW W PRO-
SZKU. I oczywiście kupić je potem.
- Można mu dać kawałek własnego naleśnika. Moje dzieci
uwielbiają wyjadać z talerza taty. Nie dalej jak wczoraj moja
mała skarżyła się, że jej brat dostał więcej groszku. Powiedzia-
łem: „Weź trochę ode mnie". Policzyła, ile kulek jej dałem, po-
łożyła je z powrotem na moim talerzu i powiedziała: „Teraz ja
ci trochę dałam".
Rozległy się śmiechy. Pewna kobieta rozzłościła się.
- To świetnie, że jesteście, państwo, w dobrych nastrojach -
powiedziała. - Ale kiedy zadaję sobie trud, by ugotować dobry
obiad, a dzieciaki zaczynają liczyć i odmierzać, i trajkoczą, kto
dostał więcej, to tracę cierpliwość i przestaję być miła.
- A kto powiedział, że ma pani być miła? - odparł kolejny
mężczyzna. - Może lepiej zachować się naturalnie? Nikomu nie
jest przyjemnie, kiedy mu zarzucają, że nie postępuje fair. Po-
wiedziałem moim córkom prosto z mostu: „Jeśli którejś z was
się wydaje, że dostała czegoś za mało, to chciałbym, żeby
poprosiła w ten sposób: Tato, czy mogłabym cię prosić o do-
kładkę?"
- W moim domu - powiedziała inna z kobiet - to nie
z dziećmi jest taki kłopot, tylko ze mną. To ja czuję się nieswojo,
jeśli nie dostaną tego samego. Kiedy kupię coś dla Gretchen,
na przykład nową piżamę, a Claudia stoi i patrzy, i buzia jej
się wydłuża, czuję się okropnie. Nigdy nie wiem, co mam po-
wiedzieć.
- Co zwykle pani mówi?
- No, nie wiem! Coś w rodzaju: „Kochanie, nie potrzebujesz
nowej piżamy, stara jest jeszcze dobra".
- Nam, dorosłym ludziom, takie tłumaczenie wydaje się zu-
pełnie logiczne - powiedziałam. - Kłopot w tym, że dzieci nie
przyjmują logicznych wyjaśnień, kiedy im smutno. Chcą, żeby
93
zwrócić uwagę na to, co czują: „Claudia, może ci być przykro,
że siostra dostała nową piżamę, a ty nie. I chociaż doskonale
wiesz, że nowa piżama jest jej bardziej potrzebna niż tobie, to
i tak cię to gryzie".
Zwróciłam się do pozostałych.
- Mam nadzieję - powiedziałam - że nikt z państwa nie od-
niósł wrażenia, że nigdy nie należy dawać dzieciom takich sa-
mych rzeczy. W wielu przypadkach jest to normalne i nie ma
w tym nic złego. Chcę tylko przekonać państwa, że jeśli z ja-
kiegokolwiek powodu postanowiliście nie dawać po równo, to
także postępujecie dobrze. Dzieciom, które czegoś nie dostaną,
nie stanie się nic złego. Jeśli okażecie im zrozumienie i zaakcep-
tujecie ich rozczarowanie, to pomożecie im w ten sposób radzić
sobie z pewną nierównością w życiu.
- To nic nie daje w przypadku mojego starszego syna - po-
wiedziała ze smutkiem jedna z matek. - Wiem. Próbowałam.
Może dlatego, że ma do czynienia z tak skrajnie nierównym
traktowaniem. Nie chodzi o przedmioty, ale o czas. Syn nie mo-
że odżałować, że tak wiele czasu muszę poświęcać jego młod-
szemu bratu, który jest opóźniony w nauce. Zarzuca mi nawet,
że bardziej lubię jego brata.
- Przedstawiła pani bardzo trudną sytuację - powiedziałam. -
I ma pani rację. W takim przypadku empatia jest nieskuteczna.
Nie można zaspokoić w ten sposób uzasadnionych potrzeb dzie-
cka. Zastanawiam się, czy myśli pani, że coś by to dało star-
szemu synowi, gdyby pani wspólnie z nim opracowała harmono-
gram, w którym piętnaście minut codziennie byłoby przeznaczo-
ne na rozmowę z nim sam na sam - piętnaście minut wyłącznie
dla niego, bez innych spraw, bez odbierania telefonów. Czy też
byłby to dla pani dodatkowy ciężar?
Zastanawiała się przez chwilę.
- Nie wiem - powiedziała - może warto spróbować. Gdyby
wiedział, że może liczyć na piętnaście minut ze mną, nie byłby
pewnie taki zły. I może wreszcie dotarłoby do niego, że wcale
nie wyróżniam jego brata, bo naprawdę tego nie robię!
- Przypuśćmy, że pani wyróżnia - powiedział jeden z ojców. -
I co z tego? Myślałem, że powiedzieliśmy tu sobie między innymi
jedną rzecz: nie musimy się przejmować, w jaki sposób prze-
konać dzieci, że kochamy je tak samo. To nawet niemożliwe,
żeby człowiek kochał wszystkie dzieci tak samo. Założę się, że
94
każdy z nas ma swojego ulubieńca lub ulubienicę. Przyznaję
od razu, że ja mam. Moi chłopcy to dobre dzieciaki, ale córka
jest moim oczkiem w głowie.
Ostrzeżenia nie zdały się na nic. Wydawał się taki zadowolony
z sytuacji, która niosła potencjalne niebezpieczeństwo. Czy
w ogóle miał pojęcie, jaki ból może zadać wszystkim dzieciom,
włączając jego „oczko w głowie?"
- Moim zdaniem - powiedziałam - nie w tym rzecz, że ma-
my ulubieńca lub ulubienicę. Od czasu do czasu każdy z nas
ma słabość do jednego lub drugiego dziecka. Musimy jednak
uważać, by nie okazywać tych uczuć. Wiemy wszyscy, że Kain
zabił Abla, ponieważ Bogu bardziej „spodobała się" ofiara złożona
przez Abla. I wiemy również, że bracia wrzucili Józefa do studni,
ponieważ był ulubieńcem ojca i dostał od niego kolorowy płaszcz.
To było dawno temu, ale uczucia, które wywołały te akty gwałtu,
są nieprzemijające i uniwersalne. Nawet dzisiaj na tej sali -
ciągnęłam, zwracając się do kobiety, która opowiedziała historię
o obcinaniu włosów - usłyszeliśmy opowiadanie o małej dziew-
czynce, która obcięła siostrze włosy dlatego, że ojciec się nimi
zachwycał.
Siostra „Złotowłosej" spojrzała na mnie z przejęciem.
- Prawdę mówiąc, zachwycał się wszystkim, co miało z nią
związek. Nigdy nie zachwycał się mną. - W jej oczach pojawiły
się łzy. - Nie mogę uwierzyć, że to nadal sprawia mi przykrość -
powiedziała.
Miałam ochotę zapłakać nad jej losem. I nad losem wszystkich
dzieci, które widziały blask radości w oczach rodziców i wie-
działy, że takie spojrzenie nigdy nie będzie skierowane do nich.
- To będzie trudne - powiedziałam. - Jak ochronić pozosta-
łe dzieci w rodzinie? Co zrobić, żeby nie zauważyły naszego en-
tuzjazmu dla tego dziecka, które najbardziej przypadło nam do
serca?
Zapadła cisza. Byłam zdziwiona. Myślałam, że przynajmniej
niektórzy rodzice stwierdzą, iż ten problem ich nie dotyczy. Po
chwili namysłu kilka osób podzieliło się swoimi refleksjami.
- Wiem, że mój syn ma świadomość, jak bardzo jesteśmy dum-
ni z jego siostry, i że sprawia mu to przykrość. Powiedział nam
bez ogródek: „Tata i ty, mamo, zawsze na siebie patrzycie, kiedy
Liz coś powie". W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy, o co mu
chodzi. Potem zdaliśmy sobie sprawę, że bez przerwy wymienia-
95
my spojrzenia mówiące: „Czyż ona nie jest wspaniała?" Odkąd
zwrócił nam na to uwagę, zmuszamy się, żeby tego nie robić.
- Moja żona zauważyła, że kiedy jedziemy wszyscy na wycie-
czkę samochodem, zawsze ignoruję dziewczęta. Mam zwyczaj
mówić: „Mark, zobacz to! Mark, spójrz na to!" Teraz mam się
na baczności i wołam: „Hej, dzieciaki, zobaczcie, co tam jest!"
- Muszę wyznać, że przyłapałam się na tym, i to nie raz, że
dla jednej z moich dziewczynek jestem bardziej surowa niż dla
drugiej. Mogą zrobić to samo w tym samym czasie, a ja zbe-
sztam ostro Jessikę, natomiast Holly dam tylko łagodną repry-
mendę. Jest w niej coś takiego, że serce mi topnieje. Wiem, że
muszę się pilnować.
- Z tego, co państwo mówią, wynika - powiedziałam - że
jeśli chcemy powstrzymać się i nie okazywać, że kogoś wyróż-
niamy, to najpierw musimy uświadomić sobie, czy istotnie ma-
my ulubieńców. Musimy być na tyle uczciwi, żeby przyznać się
do tego sami przed sobą. Wiedząc, jakie mamy nastawienie,
jesteśmy w lepszej sytuacji i możemy ochronić nasze mniej lu-
biane dziecko. Pomoże nam to też uwolnić nasze ukochane
dziecko spod presji, że musi utrzymać taką pozycję, i ochronić
je przed nieuniknioną wrogością ze strony rodzeństwa.
Kobieta, która zabrała głos jako ostatnia, nie była zadowolona.
- A co z naszym poczuciem winy? - zapytała. - Przyznaję,
że mam ulubieńca, ale okropnie się czuję z tego powodu.
- Może gdyby powiedziała pani sobie - odparłam - że nie
trzeba darzyć wszystkich dzieci takim samym uczuciem, a to,
że czujemy co innego do każdego dziecka, jest całkowicie na-
turalne i normalne, poczułaby się pani lepiej? Musimy tylko
koniecznie przyjrzeć się jeszcze raz mniej lubianemu dziecku,
odkryć jego wyjątkowość i uświadomić mu ten cudowny fakt.
To wszystko, czego możemy od siebie wymagać i czego potrze-
bują od nas dzieci. Ceniąc indywidualność każdego dziecka
i podkreślając jego wyjątkowość, mamy pewność, że każde z na-
szych dzieci czuje się tak, jakby było najważniejszym dzieckiem.
Nie było więcej pytań.
Spojrzałam na zegarek. Przedłużyliśmy zajęcia o pięć minut.
Wszyscy siedzieli spokojnie, pogrążeni w myślach. Niemal sły-
szałam, jak dopasowują to, co przed chwilą usłyszeli, do sytuacji
we własnych rodzinach. Nie było potrzeby wyznaczać zadań.
Rodzice sami już wiedzieli, co należy zrobić.
96
SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!
116
ZAJMIJ SIĘ POSZKODOWANYM DZIECKIEM
117
Kobieta, która odgrywała swoją trzyletnią córkę, była zdumiona.
- Jaka różnica! - powiedziała. - Za pierwszym razem, kiedy
pani na mnie krzyczała i potrząsała mną, pomyślałam: „Świet-
nie! Nareszcie mama jest moja!" Ale za drugim razem, kiedy
zwracała pani uwagę tylko na moją siostrę, pomyślałam: „Nie
warto. Więcej tego nie zrobię!"
- Ale przypuśćmy, że źle pani zaszufladkowała dzieci - po-
wiedziała inna kobieta. - Moja siostra ciągle mnie biła, więc
matka sądziła, że to ona się znęca. Ale nie wiedziała, że specjalnie
drażniłam siostrę, żeby mnie uderzyła, bo w ten sposób mogłam
przysporzyć jej kłopotów. Moja matka nigdy się nie połapała.
Na kilku twarzach pojawił się złośliwy uśmieszek. Widocznie
taki scenariusz nie należał do rzadkości.
- To kolejny powód - powiedziałam - żeby nie narzucać
dzieciom ról. Nawet obserwując bezpośrednio ich poczynania,
możemy z łatwością wyciągnąć błędne wnioski.
Matka dwóch córek potrząsnęła głową.
- Może i tak - stwierdziła - ale moim zdaniem każde dziec-
ko przychodzi na świat z określonymi cechami i to, co robimy
jako rodzice, niczego nie zmieni. Wiem, że moje córki były zu-
pełnie inne od samego początku. Jak noc i dzień. Młodsza była
zawsze małą paskudnicą, a starsza...
Przestałam słuchać. Dokładnie wiedziałam, co powie. Co wię-
cej, kiedyś całkowicie bym się z nią zgodziła. Westchnęłam
w duchu. Jak mam do niej dotrzeć? Rozważyłam szybko, czy
mam opowiedzieć o swoich dwóch synach, ale zrezygnowałam
z tego pomysłu. To było jedno ze wspomnień, których nie chcia-
łam przywoływać.
Nagle w pokoju zapanował posępny nastrój. Kobieta nadal
mówiła z przejęciem o niezmienności wrodzonych cech chara-
kteru. W końcu podsumowała:
- Tak więc to całe usiłowanie zmienienia ludzkiej natury przy-
pomina walenie głową w mur.
Rozejrzałam się po sali w nadziei, że znajdzie się ktoś, kto
przedstawi inny punkt widzenia. Na próżno. Miałam przed sobą
grupę ludzi, którzy wyglądali na zrezygnowanych. Pomyślałam:
„No więc dobrze. Opowiem to".
- Czułam się kiedyś tak samo - zaczęłam powoli - szcze-
gólnie kiedy dzieci były małe. Doszłam do wniosku, że mój star-
118
szy syn urodził się ze skłonnością do znęcania się, a młodszy
ma wrodzoną słodycz i łagodność. I każdy dzień przynosił nowe
dowody, że się nie pomyliłam, ponieważ z każdym dniem David
zachowywał się podlej, a Andy wydawał się coraz bardziej bez-
bronny, żałosny i potrzebujący mojej opieki.
Kiedy chłopcy mieli około dziesięciu i siedmiu lat, nastąpił
punkt zwrotny. Wzięłam udział w sesji doktora Ginnota, który
mówił o tym, że nasze postępowanie z dziećmi nie wynika z te-
go, jakie dzieci są, ale z tego, jakie mają się stać. To stwierdzenie
zupełnie odmieniło mój sposób myślenia. Byłam wyzwolona
i mogłam spojrzeć na moich chłopców w inny sposób. Jakie
mają się stać moje dzieci?
Znalezienie odpowiedzi nie było łatwe. Wiele razy musiałam
się przekonywać: „Oczywiście, David bywa nieznośny i agresyw-
ny, ale potrafi również być miły, umie nad sobą panować i osiąg-
nąć to, czego pragnie, pokojowymi metodami. Trzeba rozwijać
w nim te zalety".
Wiedziałam jednocześnie, że muszę przestać myśleć o Andym
tak, jakby był „ofiarą", nie przyczepiać mu więcej takiej etykietki.
Powiedziałam sobie: „W tym domu nie ma już ofiary. Jest tylko
chłopiec, który musi się nauczyć, jak należy się bronić i jak
wymagać szacunku dla siebie".
Sam proces zmiany myślenia okazał się cudowny. W każdym
razie sposób, w jaki chłopcy reagowali na moje nowe oczekiwa-
nia, wydał mi się cudem. Historia ta została częściowo przed-
stawiona w książce Liberated Parents. Liberated Children. Ale
nie opisałam tego, co mam zamiar teraz opowiedzieć.
Wzięłam głęboki oddech. Nie miałam najmniejszej ochoty wy-
wlekać tej sprawy.
- Był niedzielny ranek. Chłopcy kręcili się bez celu po kuchni.
Szykowałam śniadanie i czułam się wspaniale, gratulowałam so-
bie w duchu, że tak dobrze się ze sobą zgadzają. Kącikiem oka
zauważyłam, że David trzyma łyżkę nad piecykiem elektrycznym,
z którego właśnie zdjęłam czajnik z gotującą się wodą. Nagle
powiedział do Andy'ego: „Chcesz zobaczyć, jaka będzie gorąca?
Chodź tu! Kiedy Andy się zbliżył, David przytrzymał go i przy-
cisnął rozgrzaną do czerwoności łyżkę do jego gołej szyi.
Andy krzyknął z bólu. Ja też krzyknęłam. David uciekł z ku-
chni. Zajęłam się oparzeniem najlepiej, jak umiałam, i próbowa-
łam pocieszyć Andy'ego. Potem poszłam do sypialni i usiadłam.
119
Chyba nigdy w życiu nie byłam tak zrozpaczona jak wtedy
To, co zrobił David, było podłe, okrutne, wykalkulowane, tak
z gruntu złośliwe, że czułam się wystrychnięta na dudka dla-
tego, że mu zaufałam. On się nigdy nie zmieni, cokolwiek byml
o nim myślała. Przyniósł ze sobą na świat zło. Był diabelskim
nasieniem. Nie stanowił cząstki mnie samej.
Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. To był David. „Czego
chcesz"? - spytałam. Nie odpowiedział. Po prostu wszedł i stał]
bez ruchu, wydawał się mały i przestraszony.
Coś się we mnie odmieniło. Nie wiem, skąd się to wzięło, ale
usłyszałam własny głos: „Do diaska, postąpiłeś tak głupio! Głu-
pio! Głupio! Głupio! Przypominasz mi wujka Stu!"
„Wujka Stu?"
„Tak, twojego ukochanego wujka Stu, tego, który zabiera cię na
ryby i jest takim równym facetem. No cóż, jako jego młodsza sio-
stra mogę cię zapewnić, że dla mnie nie był taki wspaniały. Kiedyś
oderwał mi z dużego palca u nogi zadarty paznokieć, krwawiło
i bolało jak diabli, i kazał mi obiecać, że nie naskarżę matce".
David był zaskoczony. „Dlaczego to zrobił?"
„Dlatego, że kiedy dzieci dorastają, lubią eksperymentować
i robią sobie nawzajem szalone, głupie i okrutne rzeczy. Ale to
nie znaczy, że dzieci są niemądre lub okrutne".
David zmienił się na moich oczach. Zrobił coś potwornego, cał-
kowicie nagannego, ale jeśli własna matka nie uważała go za po-
twora i jeśli jego wujek, który zrobił coś tak podłego, wyrósł na
porządnego człowieka, to może dla niego też jest jakaś nadzieja.
Kiedy David wyszedł z pokoju, siedziałam na łóżku i ciągle od
nowa odtwarzałam w pamięci tę scenę. Nagle przyszło mi do gło-
wy, że nie wystarczy tylko myśleć o Davidzie w inny sposób. To
jedynie część zadania. Pozostaje jeszcze żądać od niego, by za-
chowywał się inaczej, i zmusić, by czuł się zobowiązany zachowy-
wać się inaczej. Właśnie takiej pomocy potrzebował od dorosłych.
Tydzień później znowu wystawił mnie na próbę. Uganiał się
za bratem po pokoju i swoim dokuczaniem doprowadził go do
płaczu. Ale tym razem nie wpadłam w rozpacz. Chwyciłam go
za ramiona i spojrzałam wymownie. „David - powiedziałam
stanowczo - masz niezwykłą zdolność i jeśli chcesz, potrafisz
być miły. Wykorzystaj to!" Uśmiechnął się bezradnie, ale przestał
dokuczać Andy'emu.
Wszyscy byli urzeczeni moją opowieścią.
120
- Jestem pod wrażeniem - powiedział ktoś. Była to kobieta,
która dowodziła, że naturalne skłonności są silniejsze niż wy-
chowywanie.
Zwróciłam się bezpośrednio do niej:
- To, co pani wcześniej powiedziała, jest zgodne z prawdą:
dzieci rodzą się z różnymi cechami osobowości. Ale my, jako
rodzice, jesteśmy w stanie wpłynąć na ich osobowość i pomóc
naturze. Wykorzystajmy mądrze naszą siłę. Nie narzucajmy dzie-
ciom ról, które odwrócą się przeciwko nim.
Kobieta była zafrasowana.
- Ale ja bym nawet nie wiedziała, od czego zacząć - powie-
działa. - Jak się do tego zabrać? To znaczy, gdybym miała
zmienić moje dziewczynki tak, jak pani zmieniła swoich chło-
pców, to musiałabym wiedzieć więcej, żeby się z tym uporać.
Jeden z ojców powiedział:
- Zaczynam sobie uświadamiać, że to skomplikowana sprawa.
Jeśli chcemy sprawić, by jedno z dzieci się zmieniło, to musimy
się przygotować do pracy również z pozostałymi dziećmi.
Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Weźmy może za przykład dwoje dzieci z tej samej rodziny,
które grają przeciwstawne role, i spróbujmy zastanowić się, jak
można uwolnić obydwoje od tych ról.
- W porządku - powiedział.
- Jaki problem przedstawimy w tym przykładzie? - spytałam.
Zaproponował bez wahania:
- Może to, o czym pani przed chwilą mówiła, kiedy jedno
dziecko się znęca, a drugie jest ofiarą? Bo taki sam kłopot
mam z moim synem i córką! Oczywiście, jeśli wszyscy się na
to zgadzają.
Cała grupa go poparła. Widocznie kombinacja prześladowcy
i ofiary była rozpowszechniona.
Rozważałam, w jaki sposób przeprowadzić to ćwiczenie. Po-
nieważ w zeszłym tygodniu doszliśmy do wniosku, że o tym,
jaka jest rola dziecka, decydują głównie trzy elementy: rodzice,
rodzeństwo i samo dziecko, uznałam, iż najsensowniejsze będzie
wyodrębnienie takich sytuacji, kiedy działanie każdego z tych
elementów wyrządza szkodę. Dopiero potem zastanowimy się,
jak możemy temu zaradzić, o ile w ogóle możemy. Nasze zadanie
będzie dwojakiego rodzaju: sprawić, by prześladowca odczuwał
współczucie i by ofiara zyskała siłę.
121
BEZ PRZEŚLADOWCÓW...
Zamiast traktować dziecko
jak prześladowcę.-..
Rodzice mogą zapewnić je, że potrafi
zachowywać się grzecznie
122
...I BEZ OFIAR
Zamiast traktować dziecko jak
„ofiarę"...
Rodzice mogą podpowiedzieć mu,
jak należy się bronić
123
Rysunki na s. 122 - 123 przedstawiają, co udało nam się
osiągnąć.
Byliśmy zadowoleni z tego, co osiągnęliśmy, ale również zdzi-
wieni, że zajęło nam to tyle czasu. Znalezienie słów, które po-
mogłyby obojgu dzieciom zobaczyć siebie w innym świetle, wy-
magało chwili namysłu.
Spojrzałam na zegarek. Zostało nam jeszcze pół godziny. Wy-
dawało mi się, że wyczerpaliśmy już temat, a pozostały czas
możemy spożytkować na przypomnienie sobie tego, co powie-
dzieliśmy. Rozdałam rodzicom kartki z „szybkim przypomnie-
niem", które przygotowałam w domu, i poprosiłam ich, żeby roz-
prostowali nogi i zrobili sobie pięciominutową przerwę.
124
SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!
130
Po wykonaniu tej pracy i po dyskusji rodzice nabrali wiary
we własne siły. Jedni usiłowali wyrazić to słowami, dorzucając
własne refleksje do przemyśleń innych:
- Widzę teraz, że to rodzice nadają ton, to do nich należy
uświadomienie wszystkim w rodzinie, że żadne z dzieci nie jest
problemem.
- Niektórzy z nas mogą mieć poważniejsze kłopoty albo stają
przed nimi trudniejsze zadania, ale każdego trzeba zaakcepto-
wać takim, jaki jest.
- I każdy z nas jest zdolny się rozwijać i zmieniać.
- Co nie znaczy, że nie będziemy mieć problemów. Ale roz-
wiążemy każdy problem, jaki się pojawi. Najważniejsze to uwie-
rzyć w siebie.
- I uwierzyć w innych.
- I wspierać się nawzajem, jak zespół, bo właśnie na tym
polega bycie rodziną.
Moje spojrzenie krążyło po sali. Niemal widziałam, jak na ich
twarzach zaczyna się malować silne postanowienie. Ziarno zo-
stało posiane i byłam ciekawa, co z tego wyniknie.
131
SZYBKIE PRZYPOMNIENIE
Wreszcie o bójkach.
- Czy naprawdę będzie dzisiaj ten temat? - spytała jedna
z kobiet. - Nie będzie już przekładania? Bo czekałam na ten
moment od pierwszego spotkania.
- Niech pani nie mówi, że pani dzieci nadal się biją! - po-
wiedziałam z udanym przerażeniem.
Nie była w nastroju do żartów.
- Nie tak często jak kiedyś - powiedziała z powagą. - Wiele
rzeczy robię inaczej i na pewno lepiej się ze sobą zgadzają. Ale
kiedy się biją, nadal nie potrafię nad nimi zapanować.
- Co zwykle każe się nam robić, kiedy dzieci się biją? - spy-
tałam rodziców.
- Nie wtrącać się - odpowiedziało kilka osób zgodnym chórem.
- Co jeszcze?
- Pozwolić, żeby same to rozstrzygnęły.
- Dlaczego?
- Bo jeśli raz zaczniemy się wtrącać, dzieci zawsze będą chcia-
ły nas w to mieszać.
- A jeśli za każdym razem będziemy rozstrzygać za nich kon-
flikty, to nigdy nie nauczą się same rozwiązywać pewnych spraw.
- A więc - powiedziałam - wszyscy państwo uważacie, że
najlepiej nie zwracać uwagi na sprzeczki, kiedy tylko jest to
możliwe, i powiedzieć sobie, że w ten sposób dzieci uczą się,
jak sobie radzić w sytuacjach, gdy się ze sobą nie zgadzają.
Kobiecie, która zabrała głos na początku spotkania, nie spo-
dobało się moje podsumowanie.
- Nie chodzi o jakieś drobne kłótnie - powiedziała. - Cho-
147
dzi o to, że moje dzieci krzyczą, przeklinają, rzucają przedmio-
tami. Nie mogę tego lekceważyć.
- Właśnie o tym będziemy dzisiaj rozmawiać - powiedzia-
łam. - Jak interweniować, żeby pomóc dzieciom, kiedy czujemy,
że jest to konieczne. Ale myślę, że najpierw powinniśmy zasta-
nowić się przez chwilę, czy są może jakieś przyczyny bójek
o których jeszcze nie wspomnieliśmy.
Skierowałam to pytanie do grupy „ekspertów". Odpowiadali
nie namyślając się długo.
- Moja córka bije się o własność. Wszystko, co ma, jest jej,
a wszystko, co ma jej brat, powinno być jej.
- Moja bije się o terytorium: „Tatoo! On wstawił nogę do mo-
jego pokoju".
- Wiem, że zwykle biłam się z siostrą po to, żeby tata stanął
po mojej stronie, żeby udowodnić, że kocha mnie bardziej.
- Może się to wydawać państwu nieistotne, ale sądzę, że ro-
dzeństwo przeciwnej płci radzi sobie w ten sposób z seksualnym
pociągiem, jaki może do siebie czuć.
Kilka osób uniosło brwi, ale nikt się nie sprzeciwił. Lista się
wydłużała.
- Czasem dziecko wszczyna bójkę, bo jest złe na siebie i nie
ma się na kim wyładować.
- Albo dlatego, że rozzłościł je przyjaciel, a nie może go ude-
rzyć, więc bije brata.
- Albo dlatego, że nauczyciel nakrzyczał na nie w szkole.
- Albo dlatego, że nie ma nic lepszego do roboty. Tak jest
z moim synem i jego młodszą siostrą. Drażni ją, kiedy się nudzi.
Mówi na przykład: „Wiesz, że nogi ci odpadną? Wiesz, że jak
się urodziłaś, byłaś małym pieskiem?"
- Mój syn zaczepia młodszego brata, bo dzięki temu czuje się
ważny. Pewnego razu, kiedy mu dokuczał, powiedziałam trochę
ironicznie: „Dokuczanie bratu to niezła zabawa, co?" A on od-
parł: „Jasne. To daje mi siłę. Muszę być silny, żeby grać w piłkę".
- Moje dzieci biją się, bo uwielbiają oglądać przedstawienie,
które odstawiam. Kiedy już wyślę ich do łóżek, po dwóch mi-
nutach słyszę: „Mamaaaaa! On na mnie skacze! Mamaaaaa! On
jest w moim pokoju!" Biegnę na górę krzycząc: „Co się dzieje?
Przestańcie! Przestańcie! Przestańcie natychmiast!" Trwało to
przez kilka tygodni. W końcu odkryłam, w czym rzecz. Przyznali
się, że walili w ścianę między swoimi pokojami i udawali, że
148
się biją. Wymyślili to po to, żebym co chwilę musiała przybiegać
na górę. Uważali, że to było zabawne.
Rozległy się śmiechy, pochrząkiwania i westchnienia.
- W moim domu nie ma się z czego śmiać - powiedziała ko-
bieta, która zainicjowała naszą dyskusję. - To, co robią czasem
moi chłopcy, śmiertelnie mnie przeraża. Parę dni temu rzucali
w siebie ciężkimi drewnianymi klockami. Kiedy przerwałam wre-
szcie tę bójkę i wysłałam każdego do innego pokoju, tak mnie
rozbolała głowa, że musiałam się położyć. Wyciągnęłam się na
łóżku z okładem na głowie i usłyszałam, że chłopcy już się ra-
zem bawią. Pomyślałam: „Cudownie! Dobrze, że już im przeszło.
Tylko że ja mam migrenę".
- Możemy coś zaradzić na taki ból głowy - powiedziałam. -
Na początek zobaczmy może, jak zwykle reagujemy, kiedy dzieci
się biją.
Spytałam, czy są ochotnicy - jeden odegra starszego brata,
a drugi jego młodszą siostrę.
- Może ja - powiedział jeden z panów, wstając z miejsca.
- I ja - oznajmiła młoda kobieta, podchodząc do mnie. -
W mojej rodzinie nadal jestem małą siostrzyczką.
Najpierw zwróciłam się do „starszego brata":
- Ma pan osiem lat. Ranek jest długi i deszczowy i nie wie
pan, co robić. Nagle pana spojrzenie pada na stare klocki i kom-
plet zwierzątek (wręczyłam mu torbę z klockami i drugą z pla-
stykowymi zwierzątkami). To raczej zabawki dla mniejszych dzie-
ci, ale ma pan pomysł! Zbuduje pan zoo, może nawet z dżunglą
dla małp i basenem dla fok. Możliwości są nieograniczone.
Mężczyzna grający starszego brata usiadł na podłodze i zaczął
ustawiać w rządku swoje zwierzątka i wznosić budowlę z klocków.
Gdy to robił, wzięłam na bok „młodszą siostrę" i wyszeptałam:
- Pani też nie ma tego ranka, co robić. Już od dawna nie
bawi się pani tymi nudnymi starymi klockami i zwierzątkami,
ale widzi pani, że brat chyba bardzo przyjemnie spędza czas.
Kuca pani obok niego i mówi: „Ja też chcę się bawić".
Wróciłam na swoje miejsce. Wszyscy czekaliśmy, co się wy-
darzy.
Bomba wybuchła prawie od razu.
SIOSTRA: Ja też chcę się bawić.
BRAT: Nie. Buduję zoo i chcę się bawić sam.
149
SIOSTRA: (chwyciła zebrę i dwa klocki) Ja też się mogę bawić
jeśli zechcę.
BRAT: Nie możesz. Oddaj to!
SIOSTRA: Właśnie, że mogę! To moje!
BRAT: Ja byłem pierwszy.
SIOSTRA: Ale ja się mogę bawić, jeśli chcę. Tatuś mi też to dał.
BRAT: (łapie ją za rękę i siłą odgina palce) Oddawaj!
SIOSTRA: Au! To boli!
BRAT: Powiedziałem: oddawaj!
SIOSTRA: Mamoooo! On mnie bije! Powiedz mu coś! Mamooo!
To boli!
Zwróciłam się do rodziców:
- Co państwo zwykle robią w takiej sytuacji? Tylko bez au-
tocenzury. Proszę po prostu powiedzieć pierwszą rzecz, jaka
przychodzi państwu do głowy.
- Wpadam do pokoju i każę im przestać.
- Zabieram zabawki i wysyłam każde dziecko do innego po-
koju.
- Mówię im, że zachowują się jak zwierzęta.
- Próbuję przekonać ich, żeby się grzecznie bawili i podzielili
zabawkami.
- Staram się zgłębić istotę konfliktu i dowiedzieć się, kto zaczął.
- Staję po stronie starszego dziecka. On się pierwszy bawił.
- Biorę stronę młodszego dziecka i mówię chłopcu, żeby zna-
lazł sobie coś innego do zabawy.
- Mówię im, że niedobrze mi się robi, kiedy widzę, że się biją.
- Mówię im, że nie obchodzi mnie, kto zaczął, chcę, żeby
natychmiast przestali.
Wtedy rzuciłam rodzicom propozycję:
- Chciałabym, żebyście powtórzyli państwo „tym dzieciom" to,
co przed chwilą powiedzieliście. Mamy rzadką sposobność prze-
konać się, jak zareagują na wasze słowa.
Rodzice podchodzili po kolei do kłócących się dzieci i wypo-
wiadali słowa, które miały zmusić rodzeństwo do zaprzestania
bójki. Za każdym razem „dzieci" odpowiednio reagowały. Na ry-
sunkach pokazano, co się zdarzyło (ten sam ojciec próbuje róż-
nych metod postępowania).
150
POSTĘPOWANIE, KTÓRE NIE POMAGA
BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM
151
POSTĘPOWANIE, KTÓRE NIE POMAGA
BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM
152
Gdy skończyliśmy ćwiczenie, rodzice uświadomili sobie boles-
ną prawdę, że tradycyjne strategie stosowane do rozstrzygania
sporów między dziećmi wywołują jedynie większą wzajemną nie-
chęć i urazę.
Potem zaprezentowałam jeszcze jedną metodę, jaką można za-
stosować. Najpierw opisałam kolejne posunięcia. Należy cały
czas o nich pamiętać, kiedy wkracza się pomiędzy zwaśnione
dzieci.
1. Zacznij od stwierdzenia, że dzieci są na siebie złe. To po-
może im ochłonąć.
2. Wysłuchaj z szacunkiem, co każde dziecko ma do powie-
dzenia.
3. Doceń wagę problemu.
4. Daj wyraz przekonaniu, że dzieci same potrafią znaleźć
rozwiązanie, które zadowoli obie strony.
5. Wyjdź z pokoju.
Rysunki, na których przedstawiono te same postacie co po-
przednio, ukazują, co się zdarzyło, kiedy próbowałam postępo-
wać zgodnie z tymi poleceniami.
153
POSTĘPOWANIE, KTÓRE MOŻE POMÓC
BIJĄCYM SIĘ DZIECIOM
154
DZIECI SIĘ ZASTANAWIAJĄ
155
Kiedy skończyliśmy ćwiczenie, poprosiłam „dzieci", żeby do-
kładnie opisały, co czuły, gdy interweniowałam w ten sposób.
BRAT: Czułem, że mnie pani szanuje i że ma do mnie
zaufanie. Podobało mi się również stwierdzenie, że
rozwiązanie musi być uczciwe w odczuciu nas oboj-
ga. Znaczyło to, że nie muszę ustępować.
SIOSTRA: Czułam się bardzo dorosła. Ale dobrze, że wyszła
pani z pokoju, bo gdyby pani została, mogłabym
zrobić scenę i znowu zacząć krzyczeć.
Teraz przyszła kolej na pytania skierowane do mnie.
- Przypuśćmy, że dzieci nie mają zielonego pojęcia, jak to
rozstrzygnąć. Moja dwójka gapiłaby się na siebie.
- W takim przypadku można rzucić od niechcenia jakiś po-
mysł i wyjść. Na przykład: „Moglibyście się bawić na zmianę...
albo razem. Omówcie to. Coś wymyślicie".
- A jeśli dzieci próbują znaleźć rozwiązanie i znowu na siebie
krzyczą? Co wtedy?
Zwróciłam się do „dzieci", znów jako ich matka.
- Zaraz zrobię coś - powiedziałam - co może się nie spodobać
któremuś z was. Sama zadecyduję, co macie robić. Brat może
dalej budować swoje zoo, a siostra pójdzie ze mną i będzie mi
dotrzymywać towarzystwa. Dziś po kolacji musimy porozmawiać.
Ustalimy zasady, zastanowimy się, co można zrobić, kiedy jedno
dziecko się czymś bawi, a drugie chce się bawić tym samym.
Następna uwaga padła z ust kobiety, która miała migrenę.
- Nadal nie powiedzieliśmy, co należy zrobić, kiedy dzieci na-
prawdę są w niebezpieczeństwie i mogą zrobić sobie nawzajem
krzywdę.
- Zaraz się tym zajmiemy - powiedziałam. - Wchodzi pani
do pokoju i widzi, że młodszy chłopiec stoi na krześle i ma
zamiar rzucić w brata metalowym samochodzikiem. A z kolei
starszy wygraża młodszemu kijem baseballowym.
- No właśnie! - zawołała. - To wypisz wymaluj sytuacja
z mojego domu.
- Niestety - powiedziałam. - To się zdarzyło w moim domu,
a na rysunkach, które zaraz państwu rozdam, przedstawione
są metody, które nieraz uratowały życie moim dzieciom i mnie.
Wszyscy wyciągnęli ręce po ilustracje.
156
KIEDY DZIECI MOGĄ ZROBIĆ SOBIE KRZYWDĘ
1. Opisz sytuację
157
- Podobało mi się w tych metodach szczególnie to - powie-
działam - że dzięki nim czułam się silniejsza. Kiedy głośno
i zdecydowanie opisywałam, co zamierzają zrobić, byli zasko-
czeni. Udawało mi się ich powstrzymać. Moje stanowcze stwier-
dzenie, że „w tym domu nie wolno robić sobie krzywdy", tłumiło
ich gniew. A wreszcie widziałam, że są zadowoleni z tego, że
mają matkę, która dba o nich na tyle, żeby ich bronić przed
wzajemnymi atakami.
- Pani dzieci miały szczęście - powiedział ze smutkiem jeden
z mężczyzn. - Mój brat bliźniak dosłownie mnie terroryzował,
kiedy byliśmy mali, a moi rodzice tego nie zauważali. Zdarzało
się wręcz, że zaglądali do salonu i widzieli, że brat mnie bije,
ale w ogóle nie reagowali, nie rozumieli, co się dzieje. Uważali
to po prostu za dziecinne igraszki. Zawsze się zastanawiałem,
jak mogli pozwolić, żeby mu to uszło płazem. Dlaczego go nie
powstrzymali? To było zadanie dla silnych, mających władzę
rodziców. Mogli powiedzieć, że pod żadnym pozorem nie wolno
mu robić ze mnie żywego worka treningowego. Ale jakoś nigdy
tego nie zrobili, albo przynajmniej nigdy nie w taki sposób, żeby
to odniosło skutek.
- Czy to możliwe - spytał inny mężczyzna - że pańscy ro-
dzice nie zdawali sobie sprawy, co się dzieje? Może sądzili, że
się po prostu siłujecie. Wiem, że z moimi chłopcami tak bywa.
Trudno czasem dostrzec granicę między siłowaniem się a praw-
dziwą bójką. Nie zawsze jestem pewien, co jest co.
- Kiedy nie jest pan pewien - powiedziałam - najlepiej spy-
tać dzieci wprost: „Czy to walka na niby, czy naprawdę?" Czasem
odpowiedzą, że na niby, a za dwie minuty usłyszy pan płacz.
To sygnał, żeby wkroczyć i powiedzieć: „Widzę, że przerodziło
się to w prawdziwą walkę z prawdziwym bólem, a na to nie
pozwolę. Musicie się rozdzielić".
- A jeśli jeden z nich powie: „Biliśmy się na niby", a drugi
stwierdzi: „Wcale nie! Biliśmy się naprawdę. To bolało"?
- Wtedy ma pan okazję - odparłam - ustanowić następne
„domowe prawo": walka na niby tylko za zgodą obu stron. Jeśli
komuś nie sprawia przyjemności siłowanie się, trzeba to prze-
rwać. Ważne, by ustanowić niepodważalną zasadę, że jedno
dziecko nie może zabawiać się kosztem drugiego.
- Szkoda, że moja matka i ojciec o tym nie wiedzieli - po-
wiedziała jedna z kobiet. - Moje najokropniejsze wspomnienia
158
z dzieciństwa mają związek z braćmi. Lubili przytrzymywać
mnie i poddawać temu, co nazywali „torturą łaskotek". Łaskotali
mnie tak długo, aż nie mogłam złapać tchu ze śmiechu. A moi
rodzice pozwalali im na to. Myśleli, że wszyscy się dobrze ba-
wimy. Ani matka, ani ojciec nie pomyśleli nawet, żeby mnie
spytać, czy mi to odpowiada.
- Jestem trochę skołowany - powiedział kolejny ojciec. -
Na początku spotkania zgodziliśmy się, że kiedy dzieci ze sobą
walczą, przede wszystkim nie należy się wtrącać. A teraz słyszę
tylko, że właśnie powinniśmy interweniować. Mam wrażenie,
jakby kazano mi robić dwie różne rzeczy.
- Jest miejsce na obie rzeczy - wyjaśniłam. - Dzieci powin-
ny mieć swobodę rozstrzygania własnych nieporozumień. Mają
również prawo wymagać interwencji dorosłych, kiedy jest to ko-
nieczne. Jeżeli któreś z dzieci jest napastowane przez rodzeń-
stwo lub obrażane słownie, musimy w to wkroczyć. Jeżeli nie-
porozumienie pomiędzy nimi dezorganizuje życie rodzinne,
musimy wkroczyć. Jeżeli jakiś problem ciągle powraca i na nic
się zdają rozstrzygnięcia dzieci, musimy także wkroczyć.
Różnica polega na tym, że nie interweniujemy po to, aby roz-
strzygać spór za nich albo wydawać sądy, ale po to, żeby umo-
żliwić dzieciom porozumienie się i pomóc im znowu znaleźć
wspólny język.
- A jeśli nie potrafią? - zapytał.
- Może się tak zdarzyć - powiedziałam. - Są pewne proble-
my, do których dzieci mają tak emocjonalny stosunek, że same
nie są w stanie wypracować rozwiązania. Potrzebna jest obec-
ność bezstronnej osoby dorosłej. I o tym właśnie porozmawiamy
w przyszłym tygodniu: jak pomóc dzieciom rozwiązywać wyjąt-
kowo trudne problemy. A tymczasem możecie państwo wypró-
bować wiele nowych metod. Jestem pewna, że dzieci dadzą nie-
jedną sposobność do tego.
- Zobaczy pani - powiedziała jedna z kobiet - że w tym
tygodniu jak na złość nie będą się bili.
Mąż kobiety pochylił się w jej stronę i poklepał ją pocieszająco
po ramieniu.
- Znając nasze dzieci, kochanie, nie ma się czym przejmować.
159
SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!
167
CO SIĘ DZIEJE, KIEDY RODZICE DECYDUJĄ ZA DZIECI
Na korzyść właściciela
168
CO SIĘ DZIEJE, KIEDY RODZICE POPIERAJĄ JEDNĄ
ZE STRON, ALE OSTATECZNĄ DECYZJĘ
ZOSTAWIAJĄ DZIECIOM
169
Dałam grupie kilka minut na przejrzenie rysunków, a potem
zwróciłam się z pytaniem do ojca, który nakazał córce pożyczyć
plecak.
- Co pan o tym sądzi?
Zawahał się.
- No cóż, w pewnym sensie ta matka również była stronnicza.
Powiedziała starszej córce, że nie musi pożyczać bluzki. To tak,
jakby powiedziała: „Nie musisz się dzielić". Nie widzę w tym nic
nadzwyczajnego.
Dwie osoby podniosły ręce.
- Ona nie powiedziała: „Nie musisz się dzielić". Dała tylko
wyraźnie do zrozumienia, że wymaga poszanowania cudzej włas-
ności. To podstawowa zasada, która chroni dzieci.
- A broniąc praw starszej dziewczynki, matka sprawiła, że
córka była w ogóle w stanie rozważyć, czy ma pożyczyć siostrze
bluzkę.
Ojciec pokręcił głową, wyraźnie zniechęcony.
- Nadal nie widzę, co w tym złego, że uczymy dzieci, że należy
się dzielić. Ale najwyraźniej nie rozumiecie mnie państwo.
- Ja rozumiem - powiedziałam. - Mam wrażenie, że zauwa-
żył pan ważną rzecz. Powinniśmy zachęcać dzieci, żeby się dzie-
liły, i to z bardzo praktycznych powodów. Po prostu, żeby radzić
sobie w życiu, muszą umieć się dzielić z innymi: przedmiotami,
przestrzenią, nawet samymi sobą. I są też głębsze powody. Chce-
my, by nasze dzieci wiedziały, jaką przyjemność i satysfakcję
sprawia dobrowolne dawanie. Jednak nakazywanie dzieciom, że-
by się dzieliły, powoduje tylko, że jeszcze bardziej pilnują swojej
własności. Zmuszanie do dzielenia się wyklucza dobrą wolę.
Wróćmy do tego, co jest celem tych zajęć i całego kursu. Szu-
kamy sposobów, które pozwolą wzmocnić pozytywne uczucia
dzieci do siebie. Sposobów, które pozwolą zmniejszyć częstotli-
wość bójek i kłótni. Kiedy rodzice zajmują stanowisko: „W tym
domu to ja decyduję, kto musi się dzielić, a kto nie; co jest
rozsądne, a co nie; kto ma rację, a kto się myli", kończy się
na tym, że dzieci coraz bardziej uzależniają się od rodziców,
a ich wrogie nastawienie do rodzeństwa jeszcze się potęguje.
Co może zmniejszyć napięcie i umożliwić harmonijne współży-
cie? Tylko zajęcie stanowiska uwzględniającego odpowiedzi na
pytania: „Co jest komu potrzebne? Co kto czuje? Jakie rozwią-
zanie weźmie pod uwagę potrzeby i uczucia każdego dziecka?"
170
Interesuje nas nie tyle szczegółowe rozpracowanie danej me-
tody, ile dobre samopoczucie każdego członka rodziny.
Nie znamy jeszcze wszystkich odpowiedzi. Wiemy tylko, jaki
jest ogólny kierunek. Przede wszystkim spróbujmy się nie wtrą-
cać, a skoro już musimy, to cały czas pamiętajmy, żeby przy
pierwszej nadarzającej się okazji wycofać się i zostawić dzieci
same. Chcemy, żeby przekonały się, że same mogą rozwiązywać
swoje problemy. To najlepsze przygotowanie do życia, jakie mo-
żemy im dać.
Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. Pozostało tylko kilka
minut do końca zajęć.
- No cóż - powiedziałam - wygląda na to, że nie mamy już
zbyt wiele czasu na opowiadania.
- Jakie opowiadania? - zdziwiła się jedna z kobiet. - Ach
tak, te które zostawiliśmy na koniec. Nie ma sprawy. Mogę po-
czekać do przyszłego tygodnia. Mam pytanie, które chciałam
pani zadać już od dawna.
Inni ludzie podnieśli ręce.
- Ja też. Co należy robić, kiedy...?
- Zastanawiałem się, czy...
Ta grupa miała niespożytą energię. Temat był niewyczerpany.
Zdaje się, że tylko ja byłam u kresu sił.
- Proszę - powiedziałam - żeby ci z państwa, którzy mają
pytania zapisali je na karteczce, kiedy będę pakować swoje rze-
czy. Zabiorę kartki do domu i w przyszłym tygodniu otrzymacie
państwo pisemne odpowiedzi. Tymczasem proszę nie zapomnieć
o zabraniu kartek z „szybkim przypomnieniem".
171
SZYBKIE PRZYPOMNIENIE!
Opowiadania
Gdy jechałam na ostatnie spotkanie, byłam niespokojna. Te-
raz, kiedy kurs dobiegał końca, miałam mnóstwo wątpliwości.
Czy wykorzystałam wszystkie możliwości? Czy kiedykolwiek
przestrzegłam moją grupę, jak niebezpieczne jest uczynienie jed-
nego z dzieci powiernikiem, z którym omawia się kłopoty brata
czy siostry? Czy kiedykolwiek wspominałam, że jeśli przebywa
177
się sam na sam z jednym dzieckiem, to rozmawianie o jego ro-
dzeństwie nie jest najlepszym pomysłem? Czy wyznałam smutną
prawdę, że niektóre dzieci nigdy nie będą ze sobą zgodnie współ-
żyły, bez względu na to, jak umiejętnie postępowaliby rodzice?
Miałam zamiar powiedzieć z naciskiem, że nawet w takich przy-
padkach można przynajmniej, stosując poznane metody, nie po-
garszać sprawy. Gdybym tylko miała więcej czasu!
Kiedy weszłam do klasy, przekonałam się, że nastrój grupy
ostro kontrastuje z moim. Ludzie radośnie gawędzili. Przypomi-
nało to ostatni dzień szkoły przed letnimi wakacjami. Żadnych
więcej pouczeń. Po prostu czas na własne opowieści. Okazja,
żeby posiedzieć i posłuchać, jak inni rodzice radzą sobie z kon-
fliktami pomiędzy dziećmi. Beztroski nastrój grupy był zaraźliwy.
Odprężyłam się.
Usiadłam i zaczęliśmy zajęcia. Porządek relacji kształtował się
swobodnie. Kiedy jedna osoba opowiedziała, w jaki sposób za-
stosowała konkretną metodę, inni szybko dorzucali coś na ten
temat z własnych doświadczeń. Na przykład dwie pierwsze re-
lacje ukazują, jak rodzice, po raz pierwszy w pełni świadomie,
postanawiają nie rozstrzygać sporu za dzieci. Co dziwniejsze,
w obu przypadkach przedmiotem kłótni było krzesło.
Byłam w znakomitym nastroju i postanowiłam sprawić
dzieciom radość. Pozwoliłam im zjeść kolację w pokoju i oglą-
dać telewizję.
Byli zachwyceni i pobiegli do pokoju, żeby tam poczekać,
aż przygotuję kanapki. Po chwili usłyszałam piskliwe krzyki.
Bili się o krzesło. Jason dał za wygraną, ponieważ Lori, jako
starsza i silniejsza, po prostu siłą zarekwirowała krzesło.
Jason z płaczem i krzykiem przybiegł do kuchni. Chciał,
żebym poszła do pokoju i kazała Lori oddać mu krzesło. Kor-
ciło mnie, żeby to zrobić, ponieważ Lori zawsze musi postawić
na swoim, ale powiedziałam tylko: „Jason, widzę, jaki jesteś
zły. Powinienieś chyba powiedzieć Lori, co czujesz".
Wrócił do pokoju, żeby zmierzyć się z siostrą. Czułam się
tak, jakbym rzuciła go lwom na pożarcie. Lori zaczęła go ob-
rzucać brzydkimi wyzwiskami, więc wkroczyłam do pokoju
i powiedziałam: „Nikomu w tym domu nie wolno używać prze-
zwisk!"
178
Wtedy Lori zaczęła się żalić: „On jest rozpieszczonym ba-
chorem! Zawsze siedzi na tym krześle, ja nigdy nie mam
szansy!"
Odparłam: „Widzę, że oboje bardzo się tym przejmujecie".
Potem wyłączyłam telewizor i dodałam: „Tylko od ciebie i Ja-
sona zależy, czy znajdziecie jakieś wyjście". Myślę, że Lori
zrozumiała również ukrytą treść: „Nie będziecie oglądać tele-
wizji, dopóki nie dojdziecie do porozumienia".
Wróciłam do kuchni, a płaczący Jason podreptał za mną.
Aż kipiałam z oburzenia. To była wyłącznie wina Lori. Miałam
ochotę jej wlać. Ale postanowiłam spróbować jeszcze raz i po-
wiedziałam bez większego przekonania (na tyle głośno, żeby
Lori usłyszała): „Jestem pewna, że jeśli spróbujecie, potraficie
wspólnie znaleźć jakieś wyjście".
W tym momencie (nie mogłam w to uwierzyć) Lori przyszła
do kuchni i powiedziała: „Jaz, mam pomysł". Jason bardzo
się ucieszył i pobiegł za nią do pokoju. Po chwili przyszli do
kuchni po swoje kanapki, szczęśliwi i w najlepszej komitywie.
Nie wiem, co wymyślili, i nie obchodzi mnie to. Jestem bar-
dzo zadowolona, że wytrzymałam i nie byłam stronnicza.
To ja chodzę na zajęcia, ale mój mąż dokonuje zmian po
przeczytaniu moich notatek. Wczoraj rano, kiedy mieliśmy już
zasiąść do śniadania, Billy i Roy zaczęli się kłócić, kto ma
siedzieć na krześle przy oknie. Kiedy sprzeczka stała się za-
żarta, mój mąż krzyknął: „Nikt nie usiądzie na tym krześle -
oprócz mnie!"
Po czym zepchnął obu chłopców z krzesła i sam na nim
usiadł. Billy zaczął krzyczeć: „Nienawidzę cię, tato!" Śniadanie
zamieniło się szybko w katastrofę.
Po chwili coś widocznie zaświtało mężowi w głowie, bo po-
wiedział: „Oho, Billy, widzę, że jesteś bardzo zmartwiony. To
było dla ciebie bardzo ważne. Naprawdę chciałeś tu siedzieć
przy śniadaniu". Billy odpowiedział prawie krzykiem: „Tak!"
I złość go opuściła. Wtedy mój mąż dodał: „Założę się,
że wspólnie z Royem potraficie znaleźć jakieś uczciwe rozwią-
zanie".
Ku naszemu zdumieniu zaczęli opracowywać plan. Billy miał
179
siedzieć na krześle podczas śniadania, a Roy w czasie obiadu.
Zanim się spostrzegłam, nastroje się zmieniły i mogliśmy spo-
kojnie zasiąść do śniadania.
Nie wszystkie dzieci potrafiły znaleźć rozwiązanie. Ale to nie
miało większego znaczenia. Sam proces poszukiwania wyjścia,
które mogłyby zaakceptować obie strony, pozwalał zmniejszyć
napięcie między rodzeństwem.
Żona była w pracy, a ja leżałem w łóżku z okropnym prze-
ziębieniem i chciałem trochę odpocząć. Przez jakiś czas chłopcy
(cztery i sześć lat) bawili się bardzo grzecznie. Nagle, zupełnie
znienacka, zaczęli się strasznie kłócić i obaj przybiegli do mnie.
Każdy chciał mi opowiedzieć swoją wersję wydarzeń.
Czułem się tak podle, że nie chciało mi się ich słuchać,
więc zaproponowałem, żeby poszli do swojego pokoju i nary-
sowali na tablicy, co ich gnębi. Potem mogą również naryso-
wać, jak ich zdaniem najlepiej rozwiązać ten problem.
Spodobał im się ten pomysł. Wzięli linijkę i podzielili tablicę
na dwie części. Potem każdy zaczął rysować na swojej połowie.
Kiedy skończyli, przynieśli mi podomkę, kazali wstać z łóżka
i zaprowadzili do swojego pokoju, żeby wytłumaczyć mi, co
jest na rysunkach. Było oczywiste, że ich złość dawno gdzieś
uleciała.
Moje trzy kilkunastoletnie córki mają, niestety, wspólny po-
kój. Najgorsze zaczyna się wtedy, kiedy którąś z nich ma od-
wiedzić przyjaciółka. Wczoraj jak zwykle kłóciły się hałaśliwie,
która z nich ma zwolnić pokój, i wszystkie zbiegły jak burza
po schodach, żeby się poskarżyć. Każda miała nadzieję, że
stanę po jej stronie.
Ale tym razem nie dałem się wciągnąć w ich sprzeczkę. Po-
wiedziałem im, że spodziewam się, iż same wypracują jakieś
rozwiązanie, które zadowoli każdą z nich.
Poszły na górę, ale po dwóch minutach były z powrotem
na dole. Powiedziały, że próbowały, ale nie potrafią, więc mam
to rozstrzygnąć.
180
Przystąpiłem do ataku.
JA: Co? Poświęciłyście na to tylko dwie minuty? Na taki
poważny problem? Jesteście w trudnej sytuacji: trzy
dziewczyny mają wspólny pokój i każda pragnie być
sama, kiedy ktoś do niej przychodzi. Nie wystarczą
dwie minuty, żeby poradzić sobie z czymś takim.
ONE: Daj spokój, tato. Powiedz nam po prostu, co mamy
zrobić.
JA: Pomyślcie nad tym trochę.
ONE: To za długo trwa.
JA: Za długo? Czy wiecie, jak długo najmądrzejsi ludzie
z trzynastu różnych stanów naradzali się, żeby dojść
do porozumienia i ustanowić konstytucję, a w końcu
proklamować Stany Zjednoczone Ameryki? Nie dni.
Nie tygodnie. Lata całe! Waszego problemu nie roz-
wiążecie tak szybko. To wymaga namysłu. Ale ani
przez chwilę nie wątpię, że wam się to uda - prędzej
czy później.
Nie mogły walczyć z historią. Poszły do swojego pokoju i sły-
szałem, że przez następne piętnaście minut prowadziły po-
ważną dyskusję.
No cóż, przykro mi to stwierdzić, ale nie ustaliły nic szcze-
gólnego. Jednak w ciągu następnych dwóch tygodni zauwa-
żyłem wyraźną zmianę w ich zachowaniu. Kiedy jedną z dziew-
cząt odwiedza teraz przyjaciółka, pozostałe albo wychodzą
z pokoju, albo pytają, czy mogą zostać. Może się wydawać,
że to niewiele, ale znając moją trójkę, uważam to za duże
osiągnięcie.
Dwie następne relacje mówią o dzieciach, którym udało się
znaleźć rozwiązanie. Ku naszemu zdumieniu te bardzo małe
dzieci poradziły sobie w twórczy sposób z problemami, które
sprawiłyby trudność wielu dorosłym.
W zeszłym tygodniu jechałam samochodem z moją córką
(sześć lat), jej koleżanką i z moim synem (trzy lata). Każda
z dziewczynek miała po dwa kasztany, a syn nie miał ani
181
jednego. Zaczął płakać, ponieważ żadna z dziewczynek nie
chciała się z nim podzielić.
Moja córka tłumaczyła, że jeśli dałaby Joshui jeden kasztan,
to miałaby mniej kasztanów niż jej przyjaciółka. Powiedziałam
im, że jeśli się przez chwilę zastanowią, to na pewno znajdą
uczciwe rozwiązanie (ale w gruncie rzeczy wcale w to nie wie-
rzyłam).
Po niespełna minucie moja córka powiedziała: „Mamusiu,
mam pomysł! Johanna (to jej koleżanka) może dać jeden ka-
sztan Joshui, a ja dam jeden tobie. W ten sposób każdy bę-
dzie miał po jednym kasztanie!"
Kiedy przyszła do mnie bratowa ze swoimi dziećmi, z pew-
nym niepokojem czekałam na okazję, żeby zaprezentować mój
nowy sposób postępowania (ona uważa, że kursy na temat
wychowywania dzieci są dobre dla rodziców, którym brak pew-
ności siebie). Mój bratanek Johnny, który ma pięć lat, przy-
biegł do kuchni, żeby naskarżyć, że moja córka Leslie (sześć
lat) nie pozwala mu być Supermanem. Powiedziałam: „To trud-
na sprawa, Johnny. Oboje chcecie być Supermanem. Hmm!
No cóż, jestem pewna, że znajdziecie z Leslie jakieś rozwią-
zanie, na które oboje się zgodzicie". Moja bratowa mruknęła
pod nosem, że Johnny ustąpi Leslie tak jak zawsze i pozwoli
jej być Supermanem.
Po niespełna pięciu minutach dzieci, bardzo przejęte, wpadły
do kuchni. Znalazły rozwiązanie! Oboje będą Supermanem!
Młodszy brat Leslie (dziewiętnaście miesięcy) i siostra John-
ny'ego (trzy lata) mogą być tym, czym chcą.
Moja bratowa była pod wrażeniem. Nie mogła uwierzyć, że
takie małe dzieci są w stanie coś ustalić bez pomocy rodziców.
Następną historię opowiedziała matka nastolatków. Jej stano-
wisko określić można najlepiej słowami „lepiej późno niż wcale".
Szkoda, że dziesięć lat temu nie znałam tych metod. Dużo
łatwiej je stosować, kiedy dzieci są małe, niż zaczynać dopiero
wtedy, kiedy mają po kilkanaście lat. Ale przypuszczam, że
182
jeszcze przez kilka lat mogę próbować zmieniać ich w „cywi-
lizowanych" ludzi.
Najgorzej jest przy obiedzie. Przez cały czas nie robią nic
innego, tylko sobie docinają, a ja usiłuję jeść. Mówiłam im
setki razy, że zachowują się obrzydliwie i rozmawiają ze sobą
jak nieokrzesane dzikusy, ale to do nich wcale nie dociera.
Po ostatnim spotkaniu postanowiłam zmienić taktykę. Nie
puszczę im niczego płazem. Gdy tylko usłyszałam obraźliwą
uwagę, przerywałam im mówiąc: „Dość tego, koniec z tymi
zjadliwymi rozmowami!" Albo: „To wredna uwaga". Albo: „Ma-
cie do wyboru: rozmawiacie uprzejmie albo w ogóle nie roz-
mawiacie".
Powiedziałam im również, że chcę, aby na jutro przygotowali
interesujący temat do dyskusji przy obiedzie. Dałam im
wyraźnie do zrozumienia, że spodziewam się, iż każdy z nich
„poświęci się", by w rodzinie mogła zapanować miła atmosfera.
Nie macie państwo pojęcia, jaka byłam stanowcza. Następ-
nego dnia usiadłam do stołu z moim starym gwizdkiem za-
wieszonym na szyi (byłam nauczycielką wf). Początek był do-
bry. Naprawdę rozmawiali jak normalni ludzie. Ale po około
pięciu minutach padła pierwsza niegrzeczna uwaga. Użyłam
gwizdka. Przez sekundę nie wiedzieli, o co chodzi, ale szybko
się połapali i wybuchnęli śmiechem. I już do końca obiadu
zachowywali się przyzwoicie.
Większość z dotychczasowych relacji przedstawia nieporozu-
mienia między rodzeństwem, które można szybko zażegnać z ra-
czej niewielką pomocą ze strony rodziców. Ale są też poważniejsze
konflikty, które prowokują rodziców do krzyku: „Poczekajcie, aż
będziecie mieć własne dzieci! Przekonacie się wtedy, czym jest
prawdziwy gniew!" Dwie ostatnie relacje ukazują rodziców uwi-
kłanych w długotrwałe mediacje ze zwaśnionym rodzeństwem.
Jest środa po południu. Hal i Timmy wracają ze szkoły.
Witam ich i pytam, jak minął dzień.
Hal mówi, że zapomniał zabrać drugie śniadanie, a koledzy
dali mu tylko dwa chipsy. Wyrażam swoje współczucie i daję
mu drugie śniadanie, które zostawił w domu. Potem obaj
183
chłopcy idą się bawić. Po kilku minutach są z powrotem, po-
pychają się nawzajem, a Timmy zalewa się łzami.
JA: Co się stało?
HALL: (ze złością) Timmy uderzył mnie w głowę!
TIMMY: (przez łzy) Ale niechcący, Hal. Uderzyłem cię nie-
chcący!
HAL: Wcale nie! Zrobiłeś to specjalnie. (Znowu zaczyna
popychać Timmy'ego.)
JA: (rozdzielając ich) Ludzie nie są do bicia, obojętnie
co zrobili. Usiądźmy i porozmawiajmy o waszych
problemach.
Hal siada i patrzy na książkę, którą Timmy wypożyczył ze
szkolnej biblioteki. Timmy zabiera książkę, Hal mu ją wyrywa.
HAL: Oglądam ją.
TIMMY: To moja książka.
HAL: Wcale nie. Pożyczyłeś ją z biblioteki, więc nie jest
twoja.
Wyrywają sobie książkę.
JA: Widzę, że mamy następny kłopot. Dwoje dzieci i jed-
na książka. Jak zamierzacie to rozwiązać?
TIMMY: Nie chcę, żeby czytał książkę, bo mnie bił.
HAL: Tylko dlatego, że mnie uderzyłeś. Chcę się zemścić!
TIMMY: To było niechcący! I wcale cię mocno nie uderzyłem.
HAL: Akurat! Uderzyłeś mnie mocno, o tak (bije Timmy'ego
w głowę).
Timmy uchyla się, bierze kawałek tektury i delikatnie klepie
Hala w głowę: „Wcale nie, uderzyłem cię lekko, o tak".
Hal wyrywa bratu tekturę i bije Timmy'ego już na serio.
JA: (rozdzielając ich) To wygląda na prawdziwą bójkę.
HAL: Racja!
JA: Hal, widzę, że jesteś bardzo zły. Będzie bezpieczniej,
jeśli będziesz się trzymał z dala od Timmy'ego. Chcę,
żebyś poszedł na górę.
184
HAL: Nie pójdę. Chcę mu oddać!
JA: Bicie jest zakazane! Możesz albo pójść na górę i zostać
tam, aż ochłoniesz, albo powiedzieć mi, co cię gryzie.
Hal, ociągając się, idzie na górę. Po pokonaniu trzech stopni
wraca.
HAL: Mamo, on mnie tak mocno uderzył, że aż mnie głowa
rozbolała.
JA: Więc teraz boli cię głowa.
HAL: Cały dzień boli mnie głowa.
JA: W szkole też cię bolała?
HAL: Tak, na muzyce. Pani Cane miała napad i cały czas
tylko na mnie krzyczała.
JA: (nagle rozumiejąc sytuację) Pozwól mi pomyśleć, Hal.
Miałeś ciężki dzień. Po pierwsze, kiedy przyszedłeś do
szkoły, zauważyłeś, że nie masz drugiego śniadania.
Po drugie, nauczycielka na ciebie krzyczała.
HAL: (który przytakiwał moim słowom) A potem na przerwie
Louis i Steven zaczepiali mnie, a Bobby do nich do-
łączył, ale przyszli dyżurni i ich powstrzymali.
Hal wylicza, co go dzisiaj zdenerwowało w szkole. Kiedy koń-
czy, stwierdzam, że musiał mieć bardzo ciężki dzień. Moje
współczucie mu wystarcza. Przez całe popołudnie Hal i Timmy
spokojnie się razem bawią.
Mój syn i jego przybrany brat są w podobnym wieku. Każdy
z nich przyzwyczaił się do tego, że miał własny pokój, więc
kiedy musieli zamieszkać razem w jednym pokoju, był to dla
nich ogromny przeskok. Najwięcej kłopotów wynika z tego, że
koniecznie chcą słuchać „swojej" muzyki w tym samym czasie.
Wczoraj dwa magnetofony w jednym pokoju nastawione były
na cały regulator. Na jednym jazz, na drugim rock.
JA: (od drzwi) Ciszej! Ciszej! (Oba magnetofony zostają
przyciszone.)
185
Następnego dnia ta sama historia: radio nastawione na roz-
głośnię rockową, a na taśmie - Herbie Hancock. Robię sa-
molocik z papieru z napisem: „Proszę ściszyć!" i wpuszczam
go do pokoju.
Przez chwilę panuje spokój. Potem znowu zaczyna się hałas.
JA: Jeden rodzaj muzyki naraz!
Ta reguła jest dla nich nie do przyjęcia. Zaczyna się kłótnia.
Każdy chce słuchać swojej muzyki w tym samym momencie
i zarzuca drugiemu, że ma spaczony gust.
Pora spać. Kolejna kłótnia. Todd chce zasypiać, słuchając
Chicka Corei, Jeremy woli Stonesów. Nie mogą słuchać obu
naraz; nie słuchają żadnego. Todd przychodzi do mnie i mówi,
że zanim zjawił się tu Jeremy, wszystko układało się o wiele
lepiej. Tego wieczoru mąż mówi mi, że Jeremy tak samo na-
rzeka na Todda.
Następny dzień. Radio znowu ryczy. Wchodzę do pokoju i ze
spokojem wyłączam oba radia i magnetofony z kontaktu, sta-
wiam je na szafce w moim pokoju i zamykam drzwi. Za chwilę
walą w drzwi i krzyczą: „To nie fair!" Wychodzę i oznajmiam:
„Gdy tylko opracujecie plan, który uwzględni potrzeby całej
rodziny, zwrócę wam sprzęt".
Trzy dni spokoju. Znowu mogę myśleć. Przyczyną całego
konfliktu jest brak własnego kąta. Gdyby każdy z chłopców
miał chociaż mały pokoik wyłącznie dla siebie! Tylko gdzie?
W suterenie znajduje się wnęka, wyłożona kafelkami i wypo-
sażona w wentylację, ale nie można tam nawet wejść. Jest
zawalona meblami i kartonami z dwóch mieszkań. Inna stro-
na problemu - prawdopodobnie ważniejsza - to narastająca
niechęć między chłopcami. Musimy coś z tym zrobić.
Przeglądam swoje notatki z zajęć, omawiam sprawę z mę-
żem i oboje postanawiamy zwołać pierwszą rodzinną naradę.
Chłopcy są nieufni, ale chętnie się zgadzają..
Wyjaśniamy podstawowe reguły i prosimy, żeby każdy
z nich powiedział, co go gnębi. Z początku trudno coś z nich
wyciągnąć, ale kiedy już zaczynają mówić, nie sposób ich po-
wstrzymać.
„Nienawidzę tej sytuacji. Miałem własny pokój i przyzwy-
czaiłem się do tego".
186
„Czuję się jak intruz, który narusza czyjąś prywatność".
„Potrzebuję trochę samotności. Czasem żal mi samego sie-
bie".
„Za bardzo się różnimy. On jest »grzecznym chłopcem*, a ja
przypominam punka".
„Nie mogę się przyzwyczaić do »racjonowania żywności«. Tu-
taj jest tyle rygorów dotyczących jedzenia. Przyzwyczaiłem się
jeść, kiedy mam ochotę".
„Nie podoba mi się, że muszę się dzielić swoim tatą. Dlaczego
zawsze musimy wszystko robić razem?"
To więcej, niż oczekiwaliśmy. Nie mam pojęcia, co robić
dalej, i daję znak mężowi, że potrzebuję pomocy. Jego spoj-
rzenie mówi: „Jestem w kropce". Potem mąż zauważa: „Wasza
matka i ja traktujemy te zażalenia poważnie i chcemy prze-
myśleć to, co nam powiedzieliście. Proponuję kontynuować
dyskusję jutro rano".
Idę załatwić parę spraw, a mój mąż siada do rachunków. Kie-
dy po kilku godzinach wracam do domu, słyszę hałasy dobie-
gające z sutereny i idę sprawdzić, co się tam dzieje. Todd za-
uważa mnie i woła: „O, mama, przyszłaś w samą porę. Chodź
zobaczyć, co zrobiliśmy". Jeremy woła: „Tato, ty też chodź!"
Nie wierzymy własnym oczom.
W suterenie panuje idealny porządek. Kartony są ustawione
pod jedną długą ścianą w równych słupkach, po trzy. We
wnęce na podłodze leży dywan, na środku stoi krzesło, w jed-
nym rogu znajduje się lampa, w drugim - gitara, a pod ścia-
ną - stół z radiem i magnetofonem.
Mój mąż nie może wykrztusić słowa. Jestem tak zdumiona,
że zdobywam się tylko na okrzyk: „Och! sami to zrobiliście?"
JEREMY: To moje studio muzyczne.
TODD: Jeremy lubi siedzieć i grać na gitarze, kiedy słu-
cha rocka. Ja zostaję w sypialni, bo lubię leżeć
na łóżku, kiedy słucham muzyki.
Todd wycofuje się do sypialni i włącza magnetofon. Jeremy
bierze gitarę i włącza radio, a my wracamy do pokoju i uśmie-
chamy się do siebie jak dwoje szczęśliwych głupców. Oboje
wiemy, że taka sytuacja nie może trwać długo, ale w tym
momencie jesteśmy zachwyceni. Nareszcie spokój!
187
Ta historia zakończyła nasze ostatnie spotkanie. Widzę, że
rodzice już teraz zaczynają odczuwać pewną nostalgię. Ja rów-
nież. Przeżyliśmy wspólnie wiele ciepłych i zapadających w pa-
mięć chwil.
- Będzie mi brakowało tych spotkań - powiedział ktoś.
- Czy musimy kończyć? Ten kurs będzie mi się przydawał,
dopóki dzieci nie dorosną i nie opuszczą domu.
- Czy moglibyśmy się znowu spotkać, na przykład za miesiąc,
i podzielić się świeżymi doświadczeniami?
Spojrzałam pytająco na pozostałych. Kilka osób przytaknęło
gorliwie. Inni nie byli pewni, wspominali o planach na lato
i wcześniejszych zobowiązaniach.
Nie rozważałam możliwości następnego spotkania. Jednak
myśl o kontynuowaniu kursu za miesiąc, nawet z częścią grupy,
była kusząca. Wyjęliśmy kalendarze i ustaliliśmy termin.
Koniec