Likwidatorzy Czarnobyla

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 156

Pamięci Jānisa Dumpisa (1950–2011)

Copyright © by Wydawnictwo Naukowe PWN SA, Warszawa 2019

Wydawnictwo Naukowe PWN


ul. Gottlieba Daimlera 2
02-460 Warszawa
tel. 22 69 54 321
www.pwn.pl

Wydawcy: Joanna Adamczyk, Katarzyna Rosińska


Redaktor prowadzący: Jolanta Kowalczuk
Redakcja: Dominika Dmochowska
Korekta: Małgorzata Warowny
Recenzent: prof. dr hab. Jarosław Moklak, Instytut Historii UJ
Projekt okładki i stron tytułowych: Lidia Michalak-Mirońska
Ilustracja na okładce: 257 zmechanizowany pułk Obrony Cywilnej z Suži, lipiec 1986 roku, fot.
Gunārs Opmanis; znak radioaktywność fot. Bram Janssens/123RF
Fotoedycja: Barbara Chmielarska-Łoś
Produkcja: Mariola Iwona Keppel
Skład wersji elektronicznej na zlecenie Wydawnictwa Naukowego PWN: Marcin
Kapusta / konwersja.virtualo.pl

eBook został przygotowany na podstawie wydania papierowego z 2019 r., (wyd. I)


Warszawa 2019

ISBN 978-83-0120514-0

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza publikacja ani jej żadna część nie może być kopiowana,
zwielokrotniana i rozpowszechniana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im
przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym.
Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie
zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo.
Więcej na www.legalnakultura.pl
Polska Izba Książki
SPIS TREŚCI

Słowo wstępne
Podziękowania
Wprowadzenie
Rozdział 1. Po katastrofie
Mobilizacja
Punkt krytyczny
Rozdział 2. Byłem likwidatorem
Wezwanie
Codzienność
Strefa śmierci
Trudny powrót do domu
Zakończenie
Aneks
Przypisy
Bibliografia
Zdjęcia
SŁOWO WSTĘPNE

W kwietniu 1986 r. w księgarni naukowej w Rydze pojawiła się książka


Awarie w elektrowniach jądrowych i ich następstwa. Była bardzo droga.
W pracy – Ryskim Instytucie Politechnicznym na Wydziale Chemii –
o awarii w Czarnobylu nikt nie rozmawiał. Czyli awaria musiała być
niewielka – pomyślałem. Nie było czasu słuchać zagranicznych stacji
radiowych. W pierwszych dniach maja miałem sen – jako dozymetrystę
powołano mnie do likwidacji skutków wybuchu w Czarnobylu. Następnego
dnia pobiegłem do księgarni, ale książki o awariach w EJ już nie było.
W mieście zrobiło się bardzo niespokojnie. Nie wiedziałem, że już wtedy
zostałem zaliczony do kadr pułku Obrony Cywilnej Łotewskiej
SRR. Dwadzieścia lat wcześniej podczas służby wojskowej w Samodzielnej
Kompanii Obrony Przeciwchemicznej 1 Dywizji Pancernej (Nadbałtycki
Okręg Wojskowy) nabyłem znaczną wiedzę teoretyczną i praktyczną
z zakresu rozpoznania chemicznego i radiologicznego, znałem plusy
i minusy wszystkich urządzeń dozymetrycznych, miałem też doświadczenie
pracy z różnymi izotopami promieniotwórczymi.
Grom uderzył 8 maja o godzinie 12.40, gdy wezwali mnie prosto z pracy
na pierwszy wydział Instytutu. Tam oznajmili mi, że zostałem
zmobilizowany na ćwiczenia wojskowe i w ciągu godziny muszę się stawić
w wojskowej komendzie uzupełnień przy ulicy Lenina. W trolejbusie
przyszło mi do głowy, że to trochę nieuczciwe. Tylko chory na głowę oficer
organizuje ćwiczenia wojskowe trzy dni przed świętami (Dzień
Zwycięstwa). Niewątpliwie musiało to być związane z awarią
w Czarnobylu. Ostatecznie w wojenkomacie wszystko się potwierdziło.
Na spotkanie wyszedł stary pułkownik-chemik. Uwierzyłem oficerowi,
że wyprawa nie będzie zbyt niebezpieczna dla zdrowia i 45 dni (na tyle
mieliśmy zostać oddelegowani do usuwania skutków katastrofy) nie
wpłynie negatywnie na moje życie. Gdybym tylko wiedział, jak
przedstawiały się prawdziwe okoliczności! Wtedy zgodziłem się pomóc
krajowi, w którym przecież sam mieszkałem i gdzie dorastały moje dzieci.
Pierwszy dzień naszej wyprawy na Ukrainę minął dobrze. Wątpliwości
co do rozmiaru awarii pojawiły się, kiedy wjechaliśmy na Białoruś. Tam
miejscami poziom promieniowania bywał znacznie podwyższony. Kolejne
wydarzenia przekonały mnie, że rekomendowany przez dowództwo tryb
podwyższonej tajemnicy (zakaz informowania mieszkańców o stanie
radiologicznym) stał w niezgodzie z moim sumieniem. Trzeba było
udzielać ludziom maksimum informacji.
12 maja o poranku przybyliśmy na stację Owrucz – 35 kilometrów od
reaktora, nasz obóz rozbiliśmy w wiosce Buda-Warowyczi. Z obozu
wyjeżdżaliśmy na zwiad dozymetryczny. Tak rozpoczęła się nasza epopeja
czarnobylska. Codzienna rutyna i coraz trudniejsze zadania. Życie w obozie
było wypełnione do granic możliwości. Minęły dwa tygodnie, zanim
oswoiliśmy się z sytuacją i zrozumieliśmy, że podejmujemy wysiłki wbrew
zdrowemu rozsądkowi. Zniszczony czwarty reaktor systematycznie
zapełniał otaczające środowisko nowymi porcjami promieniotwórczych
nuklidów i sprawiał, że w maju i czerwcu dezaktywacja została wykonana
na próżno.
Zdrowie. W maju zbadali nam krew. Liczba białych krwinek
systematycznie spadała. Pojawiły się problemy z układem pokarmowym.
Pod koniec czerwca wystąpiły zaburzenia w funkcjonowaniu błędnika.
Obiecali mi zmianę 10 lipca. Trzeba było jakoś dociągnąć. Do zmiany
doszło wcześniej i 5 lipca byłem już w domu. W Rydze – od razu do
szpitala.
Pielęgniarki wykazywały duże współczucie i dzięki temu udało mi się
zobaczyć wyniki moich badań (które przede mną ukrywano). Domyśliłem
się, jako specjalista, że musiałem otrzymać łącznie więcej niż jeden siwert,
i to licząc wyłącznie zewnętrzne promieniowanie gamma. Tymczasem
likwidatorzy otrzymywali w przeważającej większości wewnętrzne
promieniowanie różnego typu, które szkodzi nam do dzisiaj.
Przez 10 lat starałem się powiązać swoje choroby z pracą likwidatora
w strefie awarii, ale ktoś usunął wszystkie ważne wyniki moich badań
z dokumentacji. Po szpitalu skierowali mnie do sanatorium w Ķemeri.
Doktor Grīnvalde zrobiła wszystko, co w jej mocy, abym odyskał siły.
Według jej doświadczeń człowiek z takimi wynikami badań był w stanie
przeżyć maksymalnie 27 lat.
Obecnie już 32 lata prowadzę walkę z konsekwencjami
dwumiesięcznych „ćwiczeń wojskowych”. Jesienią 1990 r. stałem się
inwalidą II grupy. W ZSRS uważano to za przywilej. Od 1993 r. przez 16
lat pracowałem jako wykładowca i oficer w Akademii Obrony Republiki
Łotwy. Mogłem się tam w pełni realizować jako nauczyciel i chrześcijanin.
W tym czasie napisałem kilka podręczników. Cieszę się, że moi koledzy
noszą generalskie pagony, a moi wychowankowie mają już rangę
pułkowników. Uczniowie prześcignęli mistrza.
Spotkałem na tym świecie wspaniałych żołnierzy i chrześcijan z wielu
krajów. Bardzo się cieszę, że moja droga życiowa skrzyżowała się ze
ścieżką badacza i historyka z Krakowa Pawła Sekuły. Z jego pomocą udało
się z pojedynczych faktów zebrać mozaikę wydarzeń, które łączy wspólny
mianownik w postaci czwartego reaktora CzEJ. Wspomnijmy w tym
miejscu słowa niemieckiego teologa Dietricha Bonhoeffera: Alles, was auf
der Erde geschieht – hat seine von Gott bestimmte Zeit („Wszystko, co się
dzieje na tym świecie, ma swój czas wyznaczony przez Boga”).

mjr Gunārs Opmanis


PODZIĘKOWANIA

Mam głęboką nadzieję, że tą publikacją choć w niewielkiej części udało mi


się spłacić olbrzymi kredyt zaufania, którym łotewscy przyjaciele obdarzyli
mnie już na początku moich badań. W trakcie wieloletniej pracy nad
książką poznałem wiele wspaniałych i życzliwych mi osób, bez których
pomocy nigdy by ona nie powstała.
Na początku słowa podziękowania kieruję do człowieka wielkiego
charakteru – Gunārsa Opmanisa, mojego mentora i przewodnika po historii
katastrofy w Czarnobylu, a także świetnego pedagoga i wykładowcy.
Wielokrotnie w czasie naszej współpracy doświadczyłem jego niezwykłej
dobroci i szlachetności. Zaangażowanie pana Gunārsa, ogromny wkład
merytoryczny i organizacyjny, konsultacje oraz cenne wskazówki
umożliwiły powstanie publikacji w obecnej formie.
Pragnę serdecznie podziękować recenzentowi mojej pracy prof. dr. hab.
Jarosławowi Moklakowi z Instytutu Historii UJ, za życzliwość, wnikliwą
analizę tekstu i wszystkie ważne uwagi.
Szczególne wyrazy wdzięczności składam Marinie Kosteņeckiej za
podzielenie się wiedzą i zebranymi materiałami na temat różnych aspektów
katastrofy czarnobylskiej. Rozmowy z wybitną pisarką, działaczką
społeczną i niepodległościową, kawalerem Orderu Trzech Gwiazd były dla
mnie inspirującą i niezapomnianą podróżą po najnowszej historii Łotwy.
Bardzo dziękuję Kierownikowi Katedry Ukrainoznawstwa UJ prof. dr.
hab. Włodzimierzowi Mokremu za wsparcie, wyrozumiałość oraz okazaną
pomoc.
Słowa podziękowania kieruję do Ilmārsa Kalniņša – członka Prezydium
Towarzystwa Prawników Łotwy, wiceprezesa Związku Czarnobyl Łotwy,
za poświęcony czas i udzielone mi informacje.
Dziękuję Dyrektorowi Łotewskiego Muzeum Pożarnictwa w Rydze
Aivarsowi Mednisowi oraz Ilze Bergmane za życzliwe przyjęcie
i udostępnienie materiałów muzealnych poświęconych katastrofie
w Czarnobylu.
Specjalne podziękowania składam moim łotewskim przyjaciołom
Jānisowi Dumpisowi i jego żonie Lindzie, którzy zawsze towarzyszyli mi
podczas mojej pracy w Rydze. Dziękuję wam za wielką gościnność,
życzliwość oraz nieocenione wsparcie.
Dziękuję Karolinie Stawarz za korektę tekstu, pomoc w tłumaczeniach
oraz wartościowe uwagi merytoryczne.
Składam serdeczne podziękowania moim rozmówczyniom
i rozmówcom, których wspomnienia zamieściłem w tej pracy. Niestety nie
wszystkim było dane doczekać się publikacji ich świadectw. Przed
ukończeniem książki zmarł Edgars Ozoliņš. W mojej pamięci na zawsze
pozostanie on jako człowiek pełen humoru i ciepła.
Wyrażam wdzięczność wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób
przyczynili się do powstania monografii w jej w obecnym kształcie,
w kolejności alfabetycznej: Andrzejowi Ćwiklińskiemu, Jewgienijowi
Kapowowi, Jaanowi Krinalowi, Agnieszce Stawarz.
Osobno pragnę podziękować mojej Rodzinie i Bliskim za cierpliwość
i wsparcie w trudnych chwilach.
WPROWADZENIE

Konsekwencje wybuchu w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej (CzEJ) 26


kwietnia 1986 r. kojarzą się głównie z trzema byłymi republikami Związku
Sowieckiego – Ukrainą, Białorusią oraz Rosją, które w największym
stopniu zostały dotknięte opadem promieniotwórczym. Większość
międzynarodowych organizacji (Komitet Naukowy ONZ ds. Skutków
Promieniowania Atomowego – UNSCEAR, Międzynarodowa Agencja
Energii Atomowej – MAEA, itd.) zawęziła straty demograficzne do trzech
narodów słowiańskich ZSRS. W rzeczywistości rozmiary wybuchu w CzEJ
osiągnęły wymiar globalny i wymagały od władz sowieckich
zaangażowania ogromnych środków materialnych i zasobów ludzkich ze
wszystkich republik, aby skutecznie przeciwdziałać destrukcyjnym
skutkom wypadku. Była to nie tylko katastrofa technologiczno-ekologiczna,
lecz także społeczna i światopoglądowa. Jej rozległe konsekwencje
wywarły znaczący wpływ na życie wielu pokoleń, zwłaszcza osób
ewakuowanych i ich rodzin, stałych rezydentów miejscowości
zanieczyszczonych izotopami promieniotwórczymi oraz tak zwanych
likwidatorów – żołnierzy i osób cywilnych wysłanych do Czarnobyla.
Radioaktywny obłok z reaktora czarnobylskiego przekroczył granice
republik bałtyckich i pojawił się nad Skandynawią znacznie szybciej niż
informacja o wybuchu podana przez sowieckie media. Decydenci
w Moskwie przyzwyczajeni do ukrywania wcześniejszych wypadków
w przemyśle jądrowym zareagowali rutynowo, jednak skala wydarzenia
przerosła machinę państwowej propagandy. Nie zmienia to faktu, że
komunikaty przeznaczone dla wąskiego kręgu elity władz i specjalistów
różniły się od wybiórczych treści przekazywanych pozostałym
mieszkańcom ZSRS[1].
Katastrofa jądrowa stała się kolejnym ogromnym wyzwaniem, przed
którym stanęło społeczeństwo łotewskie, przy wciąż trwającej interwencji
ZSRS w Afganistanie (1979–1989), w jakiej od samego początku
uczestniczyli żołnierze z Łotewskiej SRS. W przeszłości często zdarzało
się, że w sytuacjach wymagających nadzwyczajnego poświęcenia ludności
i żołnierzy Moskwa chętnie wskazywała na Bałtów[2]. Działania władz
sowieckich wpisywały się bowiem w znacznie szerszą politykę ujarzmiania
i rusyfikacji narodów bałtyckich, prowadzoną jeszcze przed I wojną
światową[3]. Kolonizacja Łotwy nie miała formy improwizowanego
procesu, ale starannie przemyślanego przedsięwzięcia. Jednym ze
sposobów rozwiązania kwestii narodowych w krajach bałtyckich była
planowa asymilacja autochtonów pod pretekstem tworzenia jednego narodu
sowieckiego i budowy komunizmu – zgodnie z maksymą Nikity
Chruszczowa: „Im szybciej będziemy mówić po rosyjsku, tym szybciej
zbudujemy komunizm”[4]. Napływowi etnicznych Rosjan do „Pribałtyki”
towarzyszyły zazwyczaj brutalne represje wymierzane w rdzennych
mieszkańców. Deportacje „kułaków” do łagrów na Syberii w czasach
stalinowskich, wybiórczy terror podczas rządów Leonida Breżniewa,
polityka przymusowej asymilacji oraz bezpośrednie straty demograficzne
wywołane udziałem w konfliktach zbrojnych ZSRS doprowadziły do
znacznego zmniejszenia liczby Łotyszy[5]. W rezultacie długotrwałej
kolonizacji proporcje etnicznych Rosjan, a w mniejszym stopniu także
Białorusinów i Ukraińców, wzrosły z 8,8% w latach 40. XX w. do 26,6%
w 1970 r., by w 1989 r. wynieść już 34%. Jeszcze więcej obywateli Łotwy,
bo aż 60%, posługiwało się na co dzień językiem rosyjskim. Słowianie
wschodni stanowili prawie 70% nowo przybyłych do republiki.
W rezultacie Łotysze stali się minimalną większością w swojej ojczyźnie
i mniejszością w największych miastach republiki: Rydze (36,5% Łotyszy
w 1989 r.), Dyneburgu i Lipawie[6].
Czarnobyl był ostatnim wydarzeniem, które w tak wyjątkowo
destrukcyjny sposób wpłynęło na łotewskie społeczeństwo w czasach
ZSRS. Przekonanie to trwa w pamięci zbiorowej wielu Łotyszy do dziś:
„Wspominając tragizm tamtych lat, mogę jedynie wnioskować, że taka była
dodatkowa polityka reżimu komunistycznego – wedle możliwości
zmobilizować więcej młodych, silnych Łotyszy, żeby szybciej osłabić
naród łotewski, tak aby do pomnażania komunistycznej nomenklatury byli
potrzebni przybysze z Rosji”[7]. Jednocześnie katastrofa dała impuls do
powstania opozycji narodowej, która rzuciła, jako jedna z pierwszych
w Związku Sowieckim, wyzwanie reżimowi komunistycznemu.
Ruch sprzeciwu na Łotwie narodził się z tradycji protestu ekologicznego,
gdy społeczeństwo – wstrząśnięte rozmiarami wybuchu jądrowego –
zaczęło się domagać samodzielności gospodarczej i ochrony środowiska
naturalnego[8]. Inaczej niż na Ukrainie i Białorusi mieszkańcy republik
bałtyckich niepokoili się stanem środowiska naturalnego jeszcze przed
wybuchem katastrofy, ale Czarnobyl stał się punktem przełomowym
w reakcji społeczeństwa na problemy ekologii. W tym czasie środowisko na
Łotwie podlegało ciągłej dewastacji – zagrożone były jeziora, do których
wpuszczano ścieki z odpadów poprodukcyjnych, oraz wody Morza
Bałtyckiego regularnie zanieczyszczane przez duże zakłady celulozy
i polimerów w Rydze[9]. Kolonialny status łotewskiej republiki
uniemożliwiał skuteczną walkę o ochronę przyrody, a nawet nagłaśnianie
tego problemu[10]. Aby zwrócić uwagę na problemy ekologii w 1987 r.
powstał Klub Ochrony Przyrody. Jego pierwszą legalną akcją na Łotwie był
protest 27 kwietnia 1988 r. przeciwko budowie metra w Rydze, która
groziła następstwami ekologicznymi oraz napływem
10 tys. rosyjskojęzycznych migrantów. Organizowano także demonstracje
przeciwko planowanej elektrowni wodnej w Dyneburgu[11]. Kwestie
ekologiczne to jedyna dziedzina, w której mogło się przebić „stłamszone
pragnienie narodowego odrodzenia” Łotyszy[12]. Wkrótce młoda łotewska
inteligencja, poeci, pisarze i muzycy, którzy odnieśli pierwsze zwycięstwa
w walce o ochronę przyrody (takie jak rezygnacja w listopadzie 1987 r.
Łotewskiej Rady Ministrów z budowy elektrowni w Dyneburgu),
przekształcili się w autentycznych przywódców społecznego buntu
walczącego o wyzwolenie z kulturalnej, gospodarczej i politycznej
kolonizacji kraju[13].
W latach 1987–1988 Łotwa spośród trzech republik bałtyckich stała się
liderem demonstracji patriotycznych i działań na rzecz obrony praw
człowieka. Przełomowe było utworzenie w lipcu 1986 r. – jednym
z najbardziej dramatycznych miesięcy w historii udziału łotewskich
żołnierzy w likwidacji skutków wybuchu w Czarnobylu – grupy Helsinki-
86, pierwszej w ZSRS antysystemowej organizacji politycznej, która
zapoczątkowała proces powstawania podobnych ugrupowań w pozostałych
państwach bałtyckich i republikach sowieckich[14]. Przedstawiciele
Helsinek-86 zorganizowali demonstracje niepodległościowe i zaczęli
głośno mówić o zakazanych kartach łotewskiej historii. Aktywną rolę
w przeobrażeniach świadomości zbiorowej starał się odegrać także Związek
Pisarzy Łotwy, który w 1987 r. wystąpił z postulatem ustanowienia
łotewskiego językiem oficjalnym republiki[15]. W październiku 1988 r.
powstał Łotewski Front Ludowy (dalej: Front Ludowy), a później dużo
bardziej radykalny Łotewski Ruch Niepodległości Narodowej. Powstanie
Frontu Ludowego znacznie przyczyniło się do tworzenia zrębów łotewskiej
opozycji antysystemowej. Początkowo cele polityczne Frontu
koncentrowały się wokół uzyskania suwerenności w składzie ZSRS oraz
reform wolnorynkowych, z czasem zaczęto się domagać wolnych wyborów
do Rady Najwyższej ŁSRS, a od 1989 r. – pełnej niepodległości.
Wydarzenia w Czarnobylu i jego reperkusje na Łotwie oraz
w pozostałych republikach bałtyckich stały się preludium do masowych
akcji protestów i wystąpień w obronie tożsamości narodowej, a także
organizowania ruchów opozycyjnych. W historiografii i pamięci społecznej
wydarzenia te zyskały miano „śpiewanej rewolucji”. Okres ten obfitował
w wiele dramatycznych, a nawet krwawych momentów, z których
szczególnie heroicznie zapisały się protesty ze stycznia 1991 r. nazywane
„barykadami”. Po tragicznych wydarzeniach w Wilnie, związanych ze
szturmem armii sowieckiej na wieżę telewizyjną 19 stycznia, z inicjatywy
Frontu Ludowego tysiące mieszkańców wyszły na ulice Rygi, aby w sposób
pokojowy ochronić najważniejsze urzędy w mieście przed oddziałami
militarnymi, które pozostały wierne komunistom. Zabezpieczono zwłaszcza
budynek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz Rady Najwyższej, gdyż
spora część deputowanych popierała ideę niepodległości. W krytycznym
dniu 20 stycznia od kul karabinowych ryskiego OMON zginęło pięciu
Łotyszy, w tym znany reżyser dokumentalista Andris Slapiņš, kamerzysta
Gvido Zvaigzne i nastolatek Edijs Riekstiņš[16].
Wydaje się, że rozwój ruchu opozycyjnego oraz wzrost świadomości
narodowej przyszły w najbardziej odpowiednim momencie, władze
komunistyczne konsekwentnie zmierzały bowiem do zaostrzenia procesu
sowietyzacji narodów bałtyckich i ugrofińskich między innymi przez
wielką akcję osiedlenia etnicznych Rosjan nad Dźwiną i Narwą – oficjalnie
pod pretekstem zapewnienia siły roboczej dla nowych inwestycji
gospodarczych na Łotwie i w Estonii[17].
Z tych samych powodów część Łotyszy i Estończyków protestowała
także przeciwko osiedlaniu na ich terytorium etnicznym osób
ewakuowanych ze skażonych miejscowości na Ukrainie, Białorusi i Rosji
po katastrofie w Czarnobylu, ponieważ w słowiańskich „migrantach”
widzieli kontynuację wieloletniej polityki Moskwy polegającej na
rozrzedzaniu małych narodów bałtyckich[18].
Katastrofa w Czarnobylu po raz pierwszy doprowadziła do tak
wyraźnego zaostrzenia konfliktu narodowościowego w Związku
Sowieckim. W oczach łotewskich, estońskich i litewskich mieszkańców
republik sowieckich Czarnobyl oznaczał kolejną daninę krwi, którą
przyszło płacić narodom bałtyckich od 1940 r. Szerokie nagłaśnianie
w społeczeństwie łotewskim negatywnych konsekwencji wybuchu w CzEJ
przez opozycję niepodległościową było istotnym elementem zmagań
z komunistyczną propagandą i pozbawiło złudzeń tych, którzy jeszcze
wierzyli w odnowę socjalizmu – chociaż akurat w Estonii i na Łotwie
stanowili oni zdecydowaną mniejszość.
Łotewscy likwidatorzy przywieźli z czarnobylskiej zony ogromne
rozczarowanie istniejącym systemem oraz zalążki obywatelskiego
nieposłuszeństwa, które w krajach bałtyckich zapoczątkowały szeroki
sprzeciw społeczny wobec ustroju. Likwidatorzy swoją postawą
w Czarnobylu bronili nie tylko życia i zdrowia milionów ludzi, lecz także
godności człowieka. Wiadomości o narażaniu żołnierzy na śmiertelne
dawki promieniowania oraz zachowanie sowieckiego kierownictwa
w rejonie katastrofy wywołały falę oburzenia i wzmocniły nastroje
dysydenckie na Łotwie. Relacje wracających z Czarnobyla wprawiały
w przygnębienie i zarazem radykalizowały środowisko niepodległościowe.
Rozpacz i poczucie bezradności bardzo szybko przerodziły się we
wściekłość podsycaną strachem przed kulturowym i fizycznym
unicestwieniem.
Naród łotewski zdołał zatrzymać proces rusyfikacji swojego kraju,
zachować kulturę i język oraz ocalić środowisko naturalne przed dewastacją
ze strony przemysłu ciężkiego i zbrojeniowego. Wydarzenia z 1986 r.
sprawiły, że partia komunistyczna ostatecznie utraciła siłę oddziaływania na
społeczeństwo.

***
Zamysł tej publikacji zrodził się podczas mojej kilkuletniej pracy nad
monografią poświęconą konsekwencjom katastrofy czarnobylskiej dla
Ukrainy oraz w trakcie rozmów z likwidatorami na temat ich osobistych
doświadczeń związanych z wybuchem.
Prezentuję tu zebrany w latach 2012–2018 zapis ustnych relacji
mieszkańców Łotwy (narodowości łotewskiej i polskiej), którzy
uczestniczyli w minimalizacji skutków katastrofy, i ich rodzin. Całość
uzupełniają materiały archiwalne, prasowe, fotograficzne oraz pozostała
dokumentacja.
Moim głównym celem badawczym było przedstawienie okoliczności
działań podejmowanych na terenie Strefy Alienacji w latach 1986–1988
i udziału w nich obywateli Łotewskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej
(ŁSRS). Chciałem też pokazać szarą i trudną rzeczywistość, w której żyli
weterani Czarnobyla po powrocie do ojczyzny. Przekazy świadków
poszerzają wiedzę o wykorzystaniu narodów bałtyckich do usuwania
skutków wybuchu, dostarczając perspektywę bezpośrednich uczestników
zdarzeń. Przede wszystkim rzucają światło na społeczność likwidatorów,
problemy, z którymi musieli się zmagać, i codzienne życie w czarnobylskiej
zonie, w cieniu zniszczonego reaktora.
Istotne były dla mnie pytania dotyczące „czarnobylskich protestów”, do
których doszło latem 1986 r. wśród zmobilizowanych do usuwania skutków
katastrofy rezerwistów:

• W jaki sposób wpłynęły one na decyzje wyższego kierownictwa


wojskowego i cywilnego ZSRS, a także władz republiki?
• Jaki był ich zakres i intensywność?
• Jaki miały wpływ na obywateli bałtyckich republik sowieckich?

Z ram metodologii historii mówionej (ang. oral history) wynika


zastosowanie dwóch rodzajów wywiadu – narracyjnego i tematycznego.
Większość relacji uzyskałem jako rezultat bezpośrednich rozmów ze
świadkami, zrealizowanymi na Łotwie (Ryga – 2013, 2014, 2015, 2018,
Jurmała – 2014, 2018) i w Polsce (Rzeszów – 2012, Częstochowa – 2012,
Kraków – 2013, 2014). Ponadto przeprowadziłem kwerendę informacji
w bazach danych Centrum Medycyny Radiacyjnej Uniwersyteckiego
Szpitala Klinicznego im. Paulsa Stradiņša w Rydze (2013), Muzeum
Okupacji Łotwy w Rydze (2014, 2018), Łotewskiego Muzeum Pożarnictwa
(2018) oraz Muzeum Wojennego Łotwy (2015, 2018). Bardzo dużo
cennego materiału źródłowego dostarczyły dokumenty Komitetu
Centralnego Komunistycznej Partii Łotwy oraz Wojskowego Komisariatu
ŁSRS, przechowywane w Łotewskim Archiwum Państwowym w Rydze
(2018), a także zasoby Państwowego Archiwum Obwodu Kijowskiego oraz
Centralnego Państwowego Archiwum Wyższych Organów Władzy
i Urzędów Ukrainy w Kijowie (2014–2016).
Udział mieszkańców Łotwy (lub państw bałtyckich) w minimalizacji
skutków wybuchu wciąż nie doczekał się kompletnej i całościowej
monografii. Kwestia łotewska w kontekście katastrofy była wielokrotnie
poruszana jako wątek poboczny bądź uzupełniający (np. V. Gavars Blakus
dalītam kodolam, Rīga 2000). Na uwagę zasługują jedynie wspomnienia
likwidatorów członków Łotewskiego Związku Czarnobyl, opublikowane
w Rydze w 25. rocznicę katastrofy: Černobiļa arvien mūsu atmiņā (Rīga
2011). W międzynarodowych opracowaniach naukowych uwagę poświęca
się raczej aspektom medycznym i ekologicznym wydarzenia,
a polskojęzycznej literatury jest na ten temat niewiele. Przeważają w niej
opracowania popularnonaukowe lub prasowe, często powielające wątpliwe
informacje i błędy.
Praca dzieli się na dwie części. Pierwsza zawiera zarys historii
mobilizacji i udziału łotewskich obywateli w usuwaniu skutków katastrofy
ze szczególnym uwzględnieniem fali protestów żołnierskich, które
przetoczyły się wiosną i latem 1986 r. Drugą część książki wypełniły
relacje likwidatorów. Wywiady zostały ułożone według kryterium
problemowego, w czterech grupach tematycznych, które zachowują także
porządek chronologiczny. W tekście przytoczono wybrane świadectwa
najpełniej oddające obraz wydarzeń w strefie czarnobylskiej w latach 1986–
1987 oraz sytuację czarnobylców w ZSRS i niepodległym państwie
łotewskim. Uzupełniają je wywiady przeprowadzone z członkami rodzin
likwidatorów, które wnoszą wiele dodatkowych informacji do historii
katastrofy.
W oczywisty sposób wspomnienia świadków stanowią wyraz
indywidualnie interpretowanej przeszłości, przez co wpisują się w tak
zwaną pamięć potoczną, niekiedy bardzo emocjonalną, przenikniętą
subiektywną perspektywą oraz własną oceną zdarzeń. Nie pomniejsza to
ich wartości z punktu widzenia badań historycznych, stanowią bowiem
cenny materiał przybliżający wiele kluczowych wydarzeń związanych
z likwidacją skutków katastrofy, dostarczają też kolejnych argumentów
w dyskusji nad różnorodnymi, zwłaszcza medycznymi konsekwencjami
wybuchu. Co więcej, ich wartość zawiera się także w odtworzeniu
osobistych przeżyć, odczuć i przemyśleń. Wspomnienia świadków, choć
niekiedy przez nich samych zreinterpretowane przez pryzmat współczesnej
wiedzy i ocen fachowców, oddają wiele kwestii związanych z katastrofą
głębiej i wymowniej. Otrzymany w ten sposób obraz minionych wydarzeń
bywa bardzo sugestywny.
Zakres chronologiczny publikacji obejmuje przede wszystkim drugą
połowę lat 80. oraz lata 90. XX stulecia. Czas, który upłynął od
opisywanych wypadków do momentu przeprowadzenia wywiadów, wynosił
27–32 lata. Większość respondentów podczas służby w Czarnobylu miała
powyżej 25, a czasem nawet 30 lat. Otrzymaliśmy zatem perspektywę
dojrzałego, doświadczonego człowieka, zdolnego stworzyć w miarę
obiektywny obraz zdarzeń, w których brał udział.
Zastosowane kryterium selekcji materiału uwzględnia maksymalnie
szeroką perspektywę porównawczą – od szeregowców oraz rezerwistów,
reprezentujących różne grupy zawodowe i społeczne, po oficerów niższego
i wyższego szczebla oraz żołnierzy zawodowych.
Analiza krytyczna przytoczonych relacji, zwłaszcza w świetle poznanych
źródeł historycznych, zaowocowała objaśnieniami i komentarzami
merytorycznymi zamieszczonymi w przypisach końcowych. Znalazły się
tam również podstawowe wiadomości o postaciach i wydarzeniach
wspomnianych w tekście.
Na koniec kilka słów o terminologii. Utworzony na początku maja
1986 r. 30-kilometrowy obszar wokół elektrowni w Czarnobylu
w literaturze przedmiotu określany bywa „strefą wykluczenia” (ukr. zona
widczużennja), „strefą zamkniętą”, „strefą alienacji”, „strefą odosobnienia”,
„strefą czarnobylską” lub po prostu „zoną”. W tekście posługuję się
terminem „Strefa Alienacji”. Ukraińskie bądź białoruskie nazwy
geograficzne miejscowości są tu transkrybowane w alfabecie łacińskim,
z wyjątkiem nazw posiadających w polszczyźnie swoje własne
odpowiedniki, jak Lwów czy Kijów. Podobnie nazwy miejscowości
łotewskich podano w brzmieniu aktualnie obowiązującym, z wyjątkiem ich
polskich ekwiwalentów utrwalonych historycznie, na przykład Dyneburg
zamiast Daugavpils. Gdy nazwy miejscowości uległy transformacji po
rozpadzie ZSRS, a opisywane wydarzenia odnoszą się do czasów
sowieckich, tutaj zostają one przywołane w swoim wcześniejszym
brzmieniu. Czyli na przykład Petersburg występuje jako Leningrad.
Podobnie postąpiono z nazwami własnymi z okresu sowieckiego, takimi jak
Leningradzki Okręg Wojskowy. Imiona i nazwiska łotewskie podano
z zachowaniem oryginalnej pisowni w brzmieniu narodowym. Zapis stopni
wojskowych w armii sowieckiej uzgodniono z polską tytulaturą wojskową,
na przykład lejtnant – podporucznik.
W publikacji stosuję też termin „sowiecki” zamiast „radziecki”
i odpowiednio nazwy: Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich oraz
skróty ZSRS, USRS (Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka),
ŁSRS (Łotewska Socjalistyczna Republika Sowiecka) i KPZS
(Komunistyczna Partia Związku Sowieckiego).
ROZDZIAŁ 1

PO KATASTROFIE

MOBILIZACJA
Zaledwie kilka godzin po wybuchu reaktora czarnobylskiej elektrowni,
w obliczu błyskawicznie rozprzestrzeniających się następstw katastrofy,
rozpoczęto intensywną mobilizację wojskową we wszystkich republikach
ZSRS. Armia oraz powiązana z systemem wojskowym Obrona Cywilna
(OC) były jedynymi instytucjami w kraju wyszkolonymi do zwalczania
skutków skażenia promieniotwórczego ze względu na niebezpieczeństwo
przekształcenia się tak zwanej zimnej wojny z państwami kapitalistycznymi
w realny konflikt nuklearny.
Ogólną mobilizację rezerwistów w krajach bałtyckich do prac na terenie
30-kilometrowej strefy wokół CzEJ przeprowadzono już 8 maja. Tylko
według oficjalnych danych w usuwaniu skutków katastrofy jądrowej
w latach 1986–1989 wzięło udział prawie 20 tys. likwidatorów z republik
bałtyckich, w tym z Litwy – 8000, a Estonii – 5000. Z Łotwy
w przedsięwzięciach dezaktywacyjnych na terenie czarnobylskiej zony
uczestniczyło nie mniej niż 6000 osób, z tego 56% w 1986 r.
W rzeczywistości liczba likwidatorów z republik bałtyckich mogła być
nawet wyższa[19]. Oznacza to, że około 0,24% populacji Łotewskiej SRS
zwalczało skutki wybuchu, a zatem nieznacznie mniej od wskaźnika
udziału likwidatorów dla całego ZSRS (0,28%). Dane te nie uwzględniają
jednak prawie 1000 pracowników z Łotwy uczestniczących w budowie
Sławutycza – nowego miasta energetyków atomowych oddalonego 40
kilometrów w linii prostej na północny-wschód od CzEJ[20].
Zdecydowaną większość (ok. 5500) wśród łotewskich likwidatorów
stanowili żołnierze rezerwy, tak zwani partyzanci (szeregowi i sierżanci
oraz ok. 300 oficerów rezerwy)[21], a także osoby cywilne rekrutujące się
z różnych grup zawodowych. Skład narodowościowy zmobilizowanych
obywateli republiki łotewskiej był zróżnicowany: oprócz Łotyszy byli tam
Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, Estończycy, Litwini i Polacy, a nawet
Czuwasze. Na podstawie zachowanych rejestrów likwidatorów z Rygi
i Jurmały struktura wiekowa żołnierzy w przybliżeniu wyglądała
następująco: w wieku 30–39 lat ponad 48%, 20–29 lat 40%, 40–49 lat 10%,
19 lat i poniżej 1,5%, 50 lat i powyżej 0,4%[22].
Mobilizację nierzadko prowadzono w atmosferze zastraszania
i tajemnicy, część mężczyzn zatrzymywano w miejscach pracy i zawożono
wprost do wojskowych komend uzupełnień bez możliwości pożegnania się
z rodzinami, innych zabierano z mieszkań w środku nocy. Żołnierzy na ogół
nie informowano o powodach wezwania czy miejscu docelowym, a nawet
świadomie wprowadzano ich w błąd, twierdząc, że zostają skierowani na
ćwiczenia wojskowe lub do prac rolniczych[23]. Metody te budziły wśród
Łotyszy najgorsze skojarzenia, zwłaszcza z deportacją Bałtów na Syberię
przeprowadzoną nocą 14 czerwca 1941 r. [24]. Dla wielu przyszłych
likwidatorów powołanie na „szkolenia rezerwy” było wstrząsającym
doświadczeniem:
Rozpoczął się oficjalny pobór do armii radzieckiej. Również na Łotwie. Mieszkańców miasta
Limbaži zmobilizowano 23 czerwca o godz. 4 rano. Działo się to rankiem, gdy cały naród
łotewski szykował się do święta Līgo[25]. Piwo warzone domowym sposobem już dobrze
sfermentowało w beczkach, a gospodynie krzątały się przy świątecznych ciastach. Właśnie o tak
wczesnej porze przed samym świętem zahamował samochód wojenkomatu. Głośne walenie do
drzwi, po których rozległ się rozkaz w języku rosyjskim: „Piat´ minut, poniał?” [pięć minut,
zrozumiałeś?]. To rzekomo obowiązkowe wezwanie na szkolenie, tu niedaleko, w sąsiednim
rejonie, jakby to było grabienie siana w Valmierze, i ani słowa o Czarnobylu. Już po kilku
godzinach byliśmy w ryskich koszarach. Zaczęliśmy rozumieć, dokąd nas wyślą. Oficerowie
milczeli, ale chłopcy przeczuwali[26].

Rimants Peškaitis z Aizkraukle przez pięć miesięcy wypełniał w zonie


obowiązki technika dozymetrysty: „Wezwanie do wojenkomatu wręczyli
mi na drodze z pracy do domu – wspominał ze łzami w oczach. – Gdzie
wysyłają i po co, nie wyjaśnili”[27]. Zmobilizowanych transportowano na
Ukrainę brudymi, starymi wagonami. Nie mogli nawet powiadomić tych,
którzy zostali w domach. Często rodziny i krewni dowiadywali się
o rzeczywistym miejscu pobytu mężów, ojców i synów dopiero po upływie
kilku dni[28]. „Naprawdę budziło to niepokój, zwłaszcza tych ludzi, którzy
zostawiali na Łotwie swoje rodziny, żony i dzieci. Na stacji w miejscowości
Lilaste, gdzie formowano eszelon, pojawiło się wiele przestraszonych
kobiet i ciężko było na to patrzeć”[29].
Pobór do armii prowadzono z pominięciem wojskowych komisji
lekarskich, uchybiając zasadom etyki lekarskiej. W rezultacie do
Czarnobyla często trafiały osoby niespełniające wymogów medycznych do
służby w takich warunkach oraz podlegający zwolnieniu studenci zaoczni
i ojcowie wielodzietnych rodzin (z trojgiem i więcej dzieci)[30].
Większość obywateli łotewskich uczestniczyła w przedsięwzięciach na
terenie strefy czarnobylskiej w składzie wojsk Obrony Cywilnej oraz
w jednostkach wojskowych Nadbałtyckiego Okręgu Wojskowego. Około
120 oficerów w służbie czynnej z Nadbałtyckiego OW skierowano do prac
w CzEJ. Wielu z nich uczestniczyło w tych pracach już od 27 kwietnia
1986 r. Ponadto w likwidacji skutków katastrofy brało udział mniej więcej
400 żołnierzy w służbie czynnej, którzy zostali powołani na Łotwie,
a następnie służyli w jednostkach Leningradzkiego OW, Białoruskiego OW,
Kijowskiego OW, Przykarpackiego OW oraz innych okręgów wojskowych.
Do CzEJ wysłano także specjalistów i naukowców z łotewskich
ministerstw, instytucji, departamentów, łącznie około 100 osób[31].
Obrona Cywilna w ZSRS była częścią ogólnopaństwowego systemu
obrony, który miał na celu ochronę ludności cywilnej w czasie wojny
i pokoju. Do jej zadań należało między innymi prowadzenie akcji
ratunkowej w strefach dotkniętych klęskami naturalnymi i katastrofami
technologicznymi. Kierownictwo ZSRS szczególny nacisk kładło na
działania OC skoncentrowane wokół zwalczania skutków użycia broni
masowego rażenia (BMR). W razie ataku nuklearnego do zadań OC
należało przeprowadzenie ewakuacji ludności, zapewnienie środków
indywidualnej ochrony przed promieniowaniem, nadzór nad schronami,
dezaktywacja skażonych obiektów i ludzi[32].
Ogólne kierownictwo nad OC ZSRS sprawowała Rada Ministrów ZSRS,
bezpośrednie – Ministerstwo Obrony ZSRS, codzienne zaś – szef OC
ZSRS, którym od 1961 r. zwyczajowo zostawał zastępca ministra obrony
ZSRS (w momencie wybuchu w CzEJ gen. Aleksandr Ałtunin). System
Obrony Cywilnej obejmował poszczególne ministerstwa, departamenty,
organizacje, przedsiębiorstwa, kołchozy i sowchozy, których kierownicy
lub dyrektorzy sprawowali funkcję zwierzchników OC[33]. Szef oraz sztab
OC ZSRS wprost podlegał przewodniczącemu Rady Ministrów (w 1986 r.
był nim Nikołaj Ryżkow). Z kolei pod OC ZSRS bezpośrednio podlegały
dwa rodzaje struktur: wszystkie sztaby OC (odpowiedzialne za organizację
i kierowanie pracami OC) w republikach, a także wszystkie pułki OC na
terytorium ZSRS, które mogły być wprowadzone do akcji tylko na
podstawie rozkazu sztabu OC ZSRS. Zmechanizowane pułki OC, tworzone
w obwodowych centrach i dużych miastach, szerzej stały się znane dopiero
po katastrofie w Czarnobylu, po tym jak w likwidacji skutków wzięło
udział około 45 pułków z 80 istniejących[34].
Sztaby OC w republikach podlegały zatem systemowi podwójnego
podporządkowania: Radzie Ministrów z premierem danej republiki na czele
oraz OC ZSRS. Obwody i rejony republik (w zależności od potrzeb)
również posiadały swoje sztaby OC, które podobnie cechowało podwójne
podporządkowanie – miejscowej administracji i wyższemu sztabowi
OC. Sztaby OC w większych miastach Łotwy, takich jak Dyneburg,
Lipawa, Windawa, Reżyca, Jurmała czy Jełgawa, podlegały szefowi sztabu
OC Łotewskiej SRS.
Katastrofa w Czarnobylu wykazała zupełną nieporadność wojsk OC,
niedostateczne przeszkolenie na wypadek dużej awarii, a także niską jakość
wyposażenia technicznego, którym dysponowały poszczególne oddziały
OC[35]. W lipcu 1986 r. gen. Ałtunina – oskarżonego o nieudolność
podczas likwidacji skutków katastrofy – na stanowisku szefa OC ZSRS
zastąpił gen. Władimir Goworow[36]. Szefem Sztabu OC ZSRS, a także
Grupy Operacyjnej (GO) OC ZSRS został uczestnik Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej gen. płk Dmitrij Krutskich, a po jego dymisji (również po
zarzucie o inercję) gen. płk Aleksiej Biezotosow.
Nadbałtycki OW powstał w 1940 r. na terytorium Litwy, Łotwy i Estonii
anektowanych przez Związek Sowiecki. W związku z agresją III Rzeszy na
ZSRS (1941) okręg przekształcono w Północno-Zachodni Front[37], po
zakończeniu zaś wojny w lipcu 1945 odtworzono go na terenie Litewskiej
i Łotewskiej SRS. W 1946 r. przyłączono do okręgu obwód kaliningradzki,
a w 1956 r., także terytorium Estońskiej SRS, wcześniej wchodzące w skład
Leningradzkiego OW. Być może korzystne położenie geograficzne Łotwy
w centrum państw bałtyckich zadecydowało o lokalizacji kwatery głównej
Nadbałtyckiego OW w Rydze. W 1990 r. siły okręgu liczyły 3 dywizje
pancerne, 2 powietrzno-desantowe i 6 zmechanizowanych, w tym
170 tys. żołnierzy[38].
Okręgi Wojskowe (również Grupy Wojsk) były podporządkowane
Głównodowodzącemu Wojsk Lądowych (w 1986 r. gen. Jewgienijowi
Iwanowskiemu). Z kolei funkcję szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych
ZSRS w 1986 r. sprawował gen. Siergiej Achromiejew (jego pierwszym
zastępcą był gen. Walentin Warennikow)[39]. Faktycznie pracami
dezaktywacyjnymi różnych rodzajów wojsk w rejonie katastrofy
czarnobylskiej dowodził Warennikow, który równocześnie sprawował także
kontrolę nad działaniami bojowymi w Afganistanie. Z jego polecenia
w Owruczu na granicy 30-kilometrowej strefy utworzono Centrum
Naukowe Ministerstwa Obrony ZSRS przeznaczone do opracowywania
metod postępowania sił zbrojnych w CzEJ[40].
W latach 1984–1987 na czele Nadbałtyckiego OW stał gen. płk Anatolij
Bietiechtin. Szefem sztabu okręgu od 1982 r. był gen. Władimir
Kożbachtiejew, który wcześniej kierował sztabem Grupy Południowej
Wojsk Sowieckich. Nadbałtycki OW należał do okręgów centralnego
systemu zarządzania, a zatem podlegał bezpośrednio ministrowi obrony
ZSRS. W latach 1984–1987 funkcję MO Związku Sowieckiego sprawował
znany z zachowawczego nastawienia marszałek Siergiej Sokołow, który do
tego momentu kierował także GO MO ZSRS w Afganistanie[41].
Rada Ministrów ZSRS jeszcze 26 kwietnia 1986 r. zatwierdziła skład
Komisji Rządowej ds. Zbadania Przyczyn Awarii w CzEJ, a następnie
Komisji Rządowej ds. Likwidacji Skutków Awarii w CzEJ (dalej – Komisji
Rządowej), na której czele, za aprobatą premiera rządu ZSRS N. Ryżkowa,
stanął wicepremier Borys Szczerbina. Siedziba Komisji Rządowej
znajdowała się na terytorium 30-kilometrowej strefy wokół CzEJ
(ostatecznie na lokalizację wybrano miasto Czarnobyl). Dwa dni później
powołano także specjalną grupę operacyjną Politbiura KC KPZS (jej
szefem został Ryżkow), która wespół z Komisją Rządową Szczerbiny
kierowała pracami likwidacyjnymi w czarnobylskiej zonie oraz badała
okoliczności wypadku[42]. W skład Grupy Operacyjnej (GO) Politbiura
KC KPZS weszli między innymi S. Sokołow i sekretarz KC KPZS Jegor
Ligaczow. Powołano także GO w poszczególnych ministerstwach
i instytucjach centralnych. Dowództwo GO Ministerstwa Obrony ZSRS 3
maja objął Głównodowodzący Wojsk Południowo-Zachodniego Kierunku
Operacyjnego – Ukrainiec gen. Iwan Gierasimow. Dowództwo
Nadbałtyckiego OW w Czarnobylu podlegało bezpośrednio GO MO
ZSRS. Szefem sztabu GO Nadbałtyckiego OW został gen. mjr Iwan
Zołotariow, a w sierpniu zmienił go gen. mjr Aleksiej Iwanow (do 26
października 1986 r.). Siedziba GO Nadbałtyckiego OW na czas likwidacji
skutków katastrofy znajdowała się w wiosce Radcza oddalonej 40
kilometrów od CzEJ.
Na podstawie decyzji Komisji Rządowej cała skażona strefa w promieniu
30 kilometrów od elektrowni została podzielona na trzy sektory i strefę
specjalną. Sektory wyznaczono z uwzględnieniem administracyjnych granic
obwodów, republik oraz biegu rzeki Prypeć. Każdym z nich administrowała
Grupa Operacyjna danego Okręgu Wojskowego, której operacyjnie
podporządkowane były inne jednostki. Do pierwszego sektora, na
terytorium Białoruskiej SRS (obwód homelski), przydzielono GO
Białoruskiego OW, drugi utworzono w obwodzie kijowskim (GO
Kijowskiego OW), trzeci – na terytorium obwodu żytomierskiego (GO
Przykarpackiego OW). Strefa specjalna obejmowała miasto Prypeć, obszar
CzEJ, stację Janów oraz kilka miejscowości na południe od elektrowni.
Szefami GO poszczególnych sektorów zwyczajowo zostawali zastępcy
dowódców OC[43]. Nadbałtycki OW przyporządkowano do trzeciego
sektora. Podczas likwidacji skutków katastrofy wśród jednostek
podlegających Nadbałtyckiemu OW znalazły się pułki OC z republik
bałtyckich (z Jõhvi [Kohtla-Järve], Rygi i Taurogów), pułk obrony
chemicznej i radiacyjnej z Parnawy, pułk inżynieryjno-saperski z Kowna,
batalion pontonowy z Sowiecka, batalion budowlany i inne. Łącznie
jednostki te liczyły 12,5–14 tys. ludzi[44].
Istotne zmiany w organizacji prac na terenie 30-kilometrowej strefy
zaszły pod koniec 1986 r., gdy kierownictwo od GO MO ZSRS przejęła OC
ZSRS. Odpowiedzialność za prace w sektorach zony kolejno przejmowali
na miesiąc szefowie sztabów OC z poszczególnych republik, w tym
oficerowie sztabów miejskich oraz sztabu OC danej republiki. Oficerowie
Łotewskiej SRS pełnili funkcje kierownicze w sztabie GO OC ZSRS od 25
listopada do 28 grudnia 1986 r. Szefem sztabu GO OC ZSRS został gen.
mjr Ilmars Bruņenieks, dotychczasowy szef sztabu OC Łotewskiej
SRS[45].
W tym czasie na obszarze Strefy Alienacji przy usuwaniu skutków
katastrofy pracowało, wraz z personelem pomocniczym, około
20 tys. ludzi: 7 pułków OC, bataliony obrony chemicznej oraz część
wojska. Wykorzystano 8000 jednostek pojazdów technicznych. W trakcie
pełnienia obowiązków przez oficerów łotewskiego sztabu teren zony
odwiedzili ministrowie obrony państw Układu Warszawskiego, którym
zaprezentowano rezultaty prac dekontaminacyjnych (ministrowie
odwiedzili m.in. Punkt Specjalnej Dezaktywacji w wiosce Leliw położony
na granicy wewnętrznej 10-kilometrowej strefy)[46].
Obywatele Łotwy w latach 1986–1990 brali udział w likwidacji skutków
katastrofy jądrowej w ramach Nadbałtyckiego OW (wszystkich republik
nadbałtyckich oraz okręgu kaliningradzkiego) i OC Łotewskiej SRS,
a także Estońskiej SRS. Z poszczególnych oddziałów, w których odbywali
służbę mieszkańcy łotewskiej republiki, zidentyfikowano następujące
jednostki wojskowe (JW):

• JW 42216 (257 zmechanizowany pułk OC w Suži – obecnie


przedmieścia Rygi). Miejsce dyslokacji pułku na czas likwidacji skutków
katastrofy znajdowało się w wiosce Buda-Warowyczi (rejon poleski,
obwód kijowski). Oficjalny czas służby pułku w zonie trwał od 12 maja
1986 do 17 października 1986 r.
• JW 75222 (zmechanizowany pułk OC z Jõhvi, Estonia). Miejscem
dyslokacji pułku była wieś Nowa Radcza (rejon narodycki, obwód
żytomierski). Oficjalny czas służby: od 1 czerwca 1986 do 30 grudnia
1988 r.
• JW 93902 (pułk obrony chemicznej, miasto Parnawa). Na miejsce
dyslokacji wybrano wioskę Kirowo (rejon brahiński, obwód homelski).
Oficjalny czas służby: od 11 maja 1986 do 12 października 1986 r.
• JW 51975 (pułk inżynieryjno-drogowy). Miejsce dyslokacji: wioska
Martynowyczi (rejon poleski, obwód kijowski). Oficjalny czas służby: od
25 czerwca 1986 do 30 listopada 1986 r.
• JW 61854 i JW 68035 (bataliony inżynieryjno-drogowe). Oba
dyslokowane w wiosce Martynowyczi z okresem służby odpowiednio od
18 czerwca 1986 do 23 października 1988 r. oraz od 27 czerwca 1986 do
30 października 1988 r.
• JW 36826 (batalion inżynieryjno-drogowy w Sowiecku [pol. Tylża],
obwód kaliningradzki). Miejsca dyslokacji: Martynowyczi, czas służby
od 19 lipca 1986 do 4 października 1986 r., Steczanka (rejon
iwankowski, obwód kijowski), czas służby od 5 października 1986 do 8
sierpnia 1990 r.
• JW 59219 (batalion sanitarno-epidemiologiczny). Miejsce dyslokacji:
osiedle miejskiego typu Wilcza (rejon poleski, obwód kijowski), czas
służby od 14 maja 1986 do 30 sierpnia 1986 r.
• JW 93612 (jednostka wojskowa podlegająca Nadbałtyckiemu OW).
Miejsca dyslokacji i czas służby: wioska Hornostajpol (rejon
iwankowski, obwód kijowski) od 1 czerwca 1986 do 30 grudnia 1986 r.,
wioska Nedanczyczi (rejon ripkyński, obwód czernihowski) od 31
grudnia 1986 do 26 czerwca 1987 r., miasto Sławutycz (wówczas obwód
czernihowski) do 1 lipca 1990 r.
• JW 3214 (zmechanizowany pułk MSW z Mińska). Czas służby: od 4
maja 1986 do maja 1987 r.
• JW 38449 (pułk pancerny Nadbałtyckiego OW z Sowiecka); JW 83246
(wojska kolejowe, Kijowski OW); JW 23479 (Przykarpacki OW); JW
32652[47].
• JW 22317 (3 leningradzki batalion obrony chemicznej Leningradzkiego
OW w Ropszy). Miejsca dyslokacji i czas służby: wioska Potoky (rejon
iwankowski, obwód kijowski) od 12 maja 1986 do 26 października
1986 r. i Domaniwka (rejon iwankowski, obwód kijowski) od 27
października 1986 do 25 października 1988 r.
• Przynajmniej 17 żołnierzy łotewskich brało udział w likwidacji skutków
katastrofy w szeregach różnych batalionów pułku operacyjnego Wojsk
Wewnętrznych MSW ZSRS we Lwowie (JW 3238). Czas służby: od 27
kwietnia 1986 do 3 sierpnia 1986 r. oraz na przełomie lat 1986/1987[48].

Najbardziej łotewskim pod względem narodowościowym oddziałem


(niepodlegającym jednak kierownictwu łotewskiej OC) był 257
zmechanizowany pułk OC z Suži (JW 42216) Nadbałtyckiego OW,
wysłany na Ukrainę już 9 maja. Po dwóch dniach zajęć związanych
z dyslokacją, 12 maja, pododdziały pułku skierowano do prac przy
likwidacji następstw awarii. Dowódcą pułku w 1986 r., do 20 lipca, został
Ukrainiec ppłk Petro Popowycz (zastępca – А. Sumienkow), szefem sztabu
pułku – mjr Władimir Waliawin. Pod koniec lipca funkcję dowódcy pułku
przez dwa tygodnie wypełniał mjr Gundars Šulcs. W sierpniu na miesiąc
dowództwo przejął płk W. Siniakiewicz, a od września przez miesiąc ppłk
W. Makarow. Pod sam koniec dowódcą ponownie został ppłk Popowycz.
Od 30 lipca do 21 października 1986 r. funkcję szefa sztabu pułku przejął
mjr Gundars Šulcs. W skład pułku wchodziło 970 ludzi (trzy bataliony)
i 194 jednostki sprzętowe, kompanie łączności, kompania rozpoznania
radiacyjnego i chemicznego, medyczna oraz służby tyłowe[49]. Dowódcą
pierwszego batalionu został Aleksandr Bubnow, drugiego – Valērijs Seraks.
Dowódcą kompanii rozpoznania radiacyjnego i chemicznego liczącej
kilkadziesiąt osób został kpt. Aleksandrs Boloņins, a po 26 lipca – Witalij
Aleksandrow.
Ponieważ zdecydowaną większość mieszkańców ŁSRS wezwanych do
Czarnobyla stanowili rezerwiści, szeregi likwidatorów 257
zmechanizowanego pułku OC odzwierciedlały w pewnej mierze przekrój
społeczny i zawodowy mieszkańców republiki. W oddziałach likwidatorów
znaleźli się pracownicy fabryk i kołchozów, studenci, nauczyciele,
naukowcy (zwłaszcza fizycy i chemicy), inżynierowie i prawnicy,
pracownicy urzędów i ministerstw. Byli również wśród nich świeżo
zdemobilizowani weterani wojny w Afganistanie[50]. Osobną kategorię
stanowili lekarze różnych specjalizacji oraz członkowie personelu
medycznego. Zmobilizowani rezerwiści rzadko mieli okazję wykonywać
zadania związane z ich specjalnością, najczęściej były to proste prace
fizyczne. Część lekarzy była wprawdzie odpowiedzialna za kontrolę stanu
zdrowia likwidatorów, ale przede wszystkim uczestniczyli bezpośrednio
w przedsięwzięciach dekontaminacyjnych na terenie czarnobylskiej strefy.
Chirurdzy z łopatami w rękach usuwali skażony grunt lub ładowali
promieniotwórcze odpady na ciężarówki. Wielu z nich po powrocie
z Czarnobyla nie było już zdolnych do wykonywania wyuczonego zawodu.
W skład personelu medycznego wchodzili też lekarze-ginekolodzy
przysłani do wykonywania zabiegów aborcyjnych u ludności ewakuowanej
i przebywającej w skażonych miejscowościach[51].
Łotewscy likwidatorzy brali udział we wszystkich etapach oraz rodzajach
prac dekontaminacyjnych w 30-kilometrowej strefie na obszarach doń
przylegających, w tym w Prypeci, Czarnobylu, a także poleskich
miasteczkach i wioskach. Do pierwszej grupy zadań należała dezaktywacja
obiektów budowlanych, pojazdów, sprzętu technicznego, studni, gruntu
oraz osób biorących udział w minimalizacji skutków katastrofy.
Dezaktywacja urządzeń technicznych i ludzi odbywała się
w rozmieszczonych na granicy 30-kilometrowej zony Punktach Specjalnej
Dezaktywacji oraz Punktach Specjalnej Dezaktywacji Transportu,
obejmujących posterunki kontroli radiometrycznej oraz miejsca
przeznaczone do likwidacji skażeń sprzętu technicznego i przeprowadzania
zabiegów sanitarnych. Ze względu na ryzyko rozprzestrzeniania się
radionuklidów w pierwszej kolejności czyszczeniu podlegały środki
transportu i osoby opuszczające zonę[52].
Proces dekontaminacji najintensywniej prowadzony był w Prypeci.
Wywieziono stamtąd cały majątek z porzuconych budynków
administracyjnych i prywatnych na składowiska odpadów radioaktywnych,
czyszczono dzielnice mieszkalne i publiczne, drogi i place oraz ściągnięto
wierzchnią warstwę promieniotwórczej ziemi.
Drugą grupę stanowiły przedsięwzięcia o charakterze inżynieryjnym oraz
budowlano-konstrukcyjnym (budowa mostów, grobli, estakad itd.), a także
prace rolnicze. Budowano tamy mające zatrzymać proces przenikania
promieniotwórczych izotopów do wielkich rzek. W sumie zbudowano
ponad 130 mniejszych i większych zapór, jednak w przypadku wielu rzek
(np. Grezli, Babiry, Wereśni) filtracja wody nie przyniosła pożądanych
rezultatów[53].
Wielu łotewskich likwidatorów z batalionu Nadbałtyckiego OW (JW
93612) zaangażowano do budowy osiedla Zielony Przylądek
zaplanowanego dla 10 tys. likwidatorów oraz pracowników CzEJ, którzy
systemem zmianowym obsługiwali uruchomione ponownie w listopadzie
1986 r. czarnobylskie reaktory (nr 1 i 2)[54]. W składzie pułku
inżynieryjno-drogowego (JW 51975) 150 kierowców zmobilizowanych
w Łatgalii i Liwonii przez cztery miesiące brało udział w transporcie asfaltu
na drogę długości ośmiu kilometrów, prowadzącą od fabryki betonu do
czarnobylskiej elektrowni[55].
Pod koniec 1986 r. na podstawie decyzji KC KPZS i Rady Ministrów
ZSRS na granicy 30-kilometrowej zony rozpoczęto budowę Sławutycza –
miasta-następcy ewakuowanej Prypeci. Prace prowadzono siłami ośmiu
republik sowieckich, wśród nich Łotewskiej SRS[56]. Każda republika
odpowiadała za wybudowanie jednej dzielnicy miasta. W tajnym raporcie
KC KPU z marca 1991 r. znalazła się informacja, że wybór miejsca pod
nowe miasto dla pracowników czarnobylskiej elektrowni był nietrafiony,
wokół Sławutycza znajdowały się bowiem rejony skażone ponad
dopuszczalne normy. Robotnikom z krajów bałtyckich przyszło pracować
w najbardziej skażonej północno-zachodniej części miasta, „Pribałtyce”
(dzielnice: estońska, łotewska i litewska)[57]. Mimo to Estońska
i Łotewska SRS były jedynymi republikami, które oficjalnie zrealizowały
plany budowy[58].
Do trzeciej kategorii zadań należały operacje radio- i dozymetryczne,
polegające między innymi na ustaleniu stopnia i granic skażenia
poszczególnych miejscowości, prowadzeniu pomiarów natężenia
promieniowania powietrza, badaniu stopnia skażenia gleby, wody,
pojazdów, budynków. Jednostki rozpoznania radiologicznego odpowiadały
również za przygotowanie rekomendacji dla poszczególnych miejscowości
przed planowaną dezaktywacją oraz za rejestrowanie dawek
napromieniowania personelu i analizę danych[59].
Dodatkowo żołnierze łotewskiego pułku OC ochraniali najważniejsze
obiekty w zonie oraz pełnili służbę patrolową na terenie ewakuowanych
wiosek, w miejscach dyslokacji oddziałów oraz miastach Czarnobyl
i Prypeć[60].
Oblicza się, że minimum 2500 likwidatorów z Łotwy wykonywało
najbardziej niebezpieczne zadania związane z dekontaminacją, jak
usuwanie odpadów promieniotwórczych z dachu trzeciego reaktora, prace
wykonywane w pobliżu CzEJ (m.in. wywożenie promieniotwórczych
odpadów do miejsc ich składowania – tzw. mogilników) czy udział
w budowie betonowego sarkofagu nad zniszczonym reaktorem (kilkaset
osób)[61]. Dozymetryści pułku łotewskiego w szczególny sposób wyróżnili
się podczas rozpoznania radiologicznego prowadzonego na terenie Strefy
Alienacji i wokół niej, za co niejednokrotnie byli nagradzani przez
kierownictwo wojskowe i cywilne ZSRS[62]. Gen. mjr A. Iwanow
wspominał: „Warunki w strefie CzEJ były wówczas bardzo skomplikowane
– armia prowadziła wywiad radiologiczny i inżynieryjny. Wykonywano
prace związane z budową sarkofagu, przeprowadzano dezaktywację
różnych obiektów i okolicznych terenów. Nasz okręg utworzył ponad 60
punktów kontroli dozymetrycznej. Pułk inżynieryjno-saperski budował
groble, przeprawy, zapory wodne, mosty i kanały, tak aby w czasie deszczu
woda ze skażonych miejsc nie mogła przedostać się do dużych rzek –
Prypeci i Dniepru. Specjaliści z jednostki pontonowej wybudowali most
nad Prypecią i zapewnili jego utrzymanie”[63].
257 zmechanizowany pułk OC przeprowadził dezaktywację 22 wsi
i miejscowości (niekiedy dwu- i trzykrotną) na łącznym obszarze ponad
czterech kilometrów kwadratowych. Oczyszczono dziesiątki kilometrów
dróg i prawie tyle samo wybudowano od nowa. W okolicznych lasach
zaorano pasy przeciwpożarowe. Dezaktywowano 48 215 tys. sztuk różnego
sprzętu, 5300 m3 powierzchniowej warstwy gleby wywieziono do
specjalnie przygotowanych miejsc na odpady promieniotwórcze.
W miejscowościach dezaktywowano i hermetyzowano 568 studni[64].
Latem 1986 r. likwidatorzy pracowali w trudnych warunkach
klimatycznych – w wysokiej temperaturze powietrza, w nieprzewiewnej
odzieży ochronnej i respiratorach lub maskach gazowych, a także –
początkowo – przy ograniczonym dostępie do wody pitnej. Pomimo
ciężkiej pracy fizycznej odpoczynek nocny trwał krótko, a porządek
tygodnia nie pozwalał na pełną regenerację sił: „Podzielono nas na małe
grupy, dano ubrania, łopaty, miotły, ścierki i wiadra. Zaczęła się
niebezpieczna praca zmywania radioaktywnego pyłu. Pracowaliśmy od
wczesnego rana do późnego wieczora, bez dnia na odpoczynek”[65].
Z powodu niedoinformowania i braku doświadczenia w usuwaniu skutków
tego typu katastrof działania w Strefie Alienacji doprowadziły do
nadmiernego napromieniowania znacznej liczby osób, a w konsekwencji –
wzrostu zachorowań i przypadków śmiertelnych.

PUNKT KRYTYCZNY
Jednym z najbardziej znanych i dramatycznych wydarzenień w historii
katastrofy czarnobylskiej było oczyszczanie dachu elektrowni zarzuconego
300 tonami promieniotwórczego grafitu i fragmentami kaset z paliwem
jądrowym. Początkowo planowano wykonać tę operację bez
bezpośredniego udziału ludzi, za pomocą zaawansowanych technologicznie
urządzeń, włącznie z inżynierią kosmiczną. Wysoki poziom
promieniowania uniemożliwił jednak ich poprawne funcjonowanie,
zawiodły także inne metody, tymczasem oczyszczenie dachu było
niezbędne przed ukończeniem budowy betonowego sarkofagu. Komisja
Rządowa oraz Ministerstwo Obrony ZSRS zadecydowały o wysłaniu na
dach żołnierzy – szeregowych i oficerów, do których przylgnęło później
miano „biorobotów”. Wstępne obliczenia wykazały, że do wykonania
zadania potrzeba będzie 10 tys. ludzi, którzy ze względu na warunki
radiologiczne nie będą mogli pracować dłużej niż 30 sekund do jednej
minuty[66]. Tylko do 20 grudnia 1986 r. na trzecim reaktorze pracowało
1650 osób[67].
Żołnierzami pracującymi na dachu dowodził zastępca szefa sztabu OC
Rosyjskiej SRS gen. mjr Nikołaj Tarakanow. W październiku 1986 r. do
prac przystąpił w pełnym składzie łotewski pułk OC, który zbierał
promieniotwórcze odpady na poszyciu trzeciego reaktora. Zadanie
wykonywano tak szybko, jak to było możliwe. Kawałki grafitu, a niekiedy
także fragmenty kaset paliwowych, zrzucano łopatami, częściej jednak ze
względu na ich rozmiary trzeba było je podnosić rękoma[68]. Dawki
otrzymane przez likwidatorów oszacowano jedynie w przybliżeniu.
Natężenie promieniowania przekraczające skale pomiarowe dostępnych
urządzeń uniemożliwiało dokładne rejestry. W raportach odnotowywano
promieniowanie powyżej 200 R/h lub powyżej 1000 R/h w zależności od
rodzaju sprzętu (pomimo że, jak szacowano, miejscami poziom
promieniowania mógł sięgać 10 000 R/h, szczególnie w pobliżu komina
trzeciego reaktora oraz fragmentów paliwa jądrowego). Żadne metody nie
pozwalały pozyskać dokładnych danych na temat wielkości
promieniowania, które mogło znacznie się różnić na odcinku nawet kilku,
kilkunastu centymetrów[69].
Oficjalnie na dach wysyłano tylko ochotników, do wykonania zadania
miały ich skłonić patriotyczno-ojczyźniana retoryka oraz wysokie nagrody
pieniężne. W rzeczywistości żołnierze podejmowali „dobrowolne” decyzje
pod presją przełożonych oraz z nawyku wojskowej dyscypliny. Później
zasada dobrowolności istniała już tylko w teorii.
Poniższy wywiad przeprowadziła łotewska dziennikarka i eseistka
Marina Kosteņecka z doktorem Andrisem Jungą, dowódcą medycznego
oddziału w pułku łotewskim.
Marina Kosteņecka: Ludzie szli na dach, na tę bardzo niebezpieczną operację, dobrowolnie
czy też posyłano ich „dobrowolnie-przymusowo”? I jak w ogóle podejmowano decyzję
o wysyłaniu tam ludzi z łotewskiego pułku?
Andris Junga: Dowództwo pułku otrzymało rozkaz, aby wydzielić z oddziałów określoną
liczbę ochotników, a z kompanii medycznej musiałem wyznaczyć sześciu ludzi. Podczas
wieczornego capstrzyku zostało to ogłoszone i szybko z szeregu wyszło sześciu ludzi.
MK: Ci chłopcy, którzy zrobili krok do przodu z szeregu, byli świadomi, gdzie idą, co będą
musieli robić i jak bardzo jest to niebezpieczne?
AJ: Myślę, że w pełni mieli świadomość. Tym bardziej że zapisywano adresy bliskich
członków rodzin i, oczywiście, mówiło się, że jest tam bardzo wiele niejasności.
MK: Czyli idą w niewiadome…
AJ: Tak, tak było.
MK: Może Pan wymienić nazwiska tych pierwszych sześciu ochotników. Dlatego że, o ile
wiem, potem nie było już zasady dobrowolności, a była zasada zlecenia – tylu i tylu ludzi
wysłać na dach.
AJ: Z kompanii medycznej byli to Wierieszczagin Jurij, Fies´ko Wasilij, Kytmanow Jurij,
Gruziło Wiaczesław, Żełanow Igor i Dudariew Siemien […]. Dwóch z nich otrzymało ponad 25
rentgenów… napromieniowali się! Ich na drugi dzień wysłali do szpitala w Kijowie, ale
wieczorem sprowadzili ich z powrotem, z zaleceniem, aby natychmiast odesłać do miejsc
zamieszkania[70].

W rzeczywistości dawki, które likwidatorzy otrzymywali na dachu, były


o wiele większe niż normatywne 25 rentgenów. W skrajnych przypadkach
przekraczały je nawet kilkakrotnie. Według mjr. Gunārsa Opmanisa,
dowódcy plutonu w kompanii rozpoznawczej dozymetrystów
w Czarnobylu: „Biorąc pod uwagę specyfikę zadań oraz warunki
radiologiczne panujące na dachu trzeciego reaktora, likwidatorzy mogli tam
otrzymać nawet 150 rentgenów i więcej. Najbardziej promieniotwórcze
miejsca na dachu starano się uprzątnąć w pierwszej kolejności i dlatego ci,
którzy byli tam na samym początku, byli narażeni na większe dawki
promieniowania”[71].
Jurij Samojlenko, w 1986 r. zastępca głównego inżyniera do spraw
likwidacji skutków katastrofy w CzEJ, wspominał:
Podczas oczyszczania dachu reaktora od września do października 1986 r. przebywało tam
około pięciu tysięcy żołnierzy, ale wykonania zadania odmówiło tylko pięciu rezerwistów
z Łotwy [byli to najprawdopodobniej rezerwiści pułku 257 OC z Suži – przyp. aut.]. Generał
naszego sztabu urządził tej piątce ostrą połajankę. Na drugi dzień chłopcy poprosili, żeby ich
wysłać na dach, ale odesłano ich z powrotem do jednostki[72].

Łotewscy likwidatorzy nie byli jedynymi, którzy odmówili wyjścia na dach,


choć zapewne jednymi z pierwszych. W lutym 1987 r. 11 żołnierzy
z Leningradzkiego OW nie zgodziło się na pracę przy usuwaniu odpadów
promieniotwórczych z dachu trzeciego energobloku. Dowództwo razem
z prokuraturą wojskową podjęły w stosunku do „sprawców incydentu”
przedsięwzięcia „o charakterze dyscyplinującym”[73].
Miarą obciążenia fizycznego (trudne warunki pracy, stany chorobowe,
napromieniowanie) i psychicznego (stres, rozłąka z bliskimi) podczas
służby w zamkniętej strefie były przypadki coraz częstszych depresji
i innych zaburzeń neuropsychiatrycznych[74]. Specyfika
niebezpieczeństwa – zagrożenia promieniowaniem jonizującym, które dla
wielu żołnierzy pozostawało na poziomie abstrakcji – mogło prowadzić do
jego lekceważenia, ale także wywoływać niepokój i stany lękowe,
dodatkowo wzmacniane przez perspektywę trudnych do przewidzenia
konsekwencji zdrowotnych w przyszłości. Szczególnie młodzi mężczyźni
byli przejęci ryzykiem bezpłodności w rezultacie otrzymania dużych dawek
promieniowania[75]. „Wielu chłopców, którzy dopiero co pozakładali
rodziny oraz ci, którzy ich jeszcze nie mieli, tę samowolę ówczesnej władzy
postrzegali tragicznie”[76]. Cenzura państwowa na temat sytuacji
radiologicznej i otrzymywanych przez likwidatorów dawek
promieniowania wzmacniała poczucie nieufności i dezorientacji. Sprzyjało
to szerzeniu się w oddziałach różnego rodzaju plotek i spekulacji.
W czerwcu 1986 r. wśród uczestników likwidacji skutków katastrofy
zaczęły częściej pojawiać się symptomy chorobowe wywołane nadmiernym
napromieniowaniem. W skrajnych przypadkach obciążenia fizyczne
i psychiczne prowadziły do załamań psychicznych, ciężkich depresji,
a także samobójstw[77].
Gen. mjr A. Iwanow: Napięcie było odczuwalne nawet nieświadomie. Oto, co przydarzyło się
jednemu z oficerów służby przeciwpożarowej, bezpośrednio z grupy operacyjnej naszego
Nadbałtyckiego OW. Przyleciał razem ze mną. Do jego obowiązków należało zapewnienie
bezpieczeństwa pożarowego podczas budowy miasteczka wojskowego w Radczy. Już pod
koniec tygodnia tak silnie podziałała na niego sytuacja, tak nadwerężona została psychika, że
system nerwowy nie wytrzymał i mężczyzna stracił rozum. Wieczorem po pracy znajdowałem
się już w swoim wagonie i nagle usłyszałem hałas, jęk, rozdzierające duszę okrzyki. Wychodzę
i widzę tego okrwawionego oficera, bijącego się w ataku histerii, z oderwanymi pagonami,
sześciu oficerów i żołnierzy ledwo mogło go utrzymać. Natychmiast wezwałem dowódcę służby
medycznej pułku i karetką pogotowia wysłali biedaka do szpitala wojskowego w Kijowie[78].

Jeszcze w połowie sierpnia nastąpił duży wyrzut promieniotwórczych


izotopów z reaktora; wiatr wiał wtedy w kierunku zachodnim na obóz
Łotyszy i Estończyków.
M. Kosteņecka: Doktor A. Junga opowiadał mi, że w połowie sierpnia, w środku nocy w pułku
postawili na nogi wszystkich strażaków i ARSy[79], i szybko gdzieś pojechali. Mówili, że niby
gdzieś tam pali się jakaś porzucona wioska. Wrócili następnego dnia rankiem, wszyscy milczeli
jak grób, nie można było z nich niczego wyciągnąć, gdzie byli, co robili. Junga mówił, że tak
bardzo byli zastraszeni. Wszystkim zakazali o tym wspominać. Junga mówił, że ARSy
pojechały nie tylko z łotewskiego, ale ze wszystkich pułków, gdzie tylko były. Wszystkich ludzi
w obozie zaczęło silnie piec gardło, a oni, lekarze, nie wiedzieli, jak im pomóc. W ustach
wszyscy czuli metaliczny smak. Wtedy też całą zonę zaczęli polewać z helikopterów
specjalnym płynem[80].

G. Opmanis: We wszystkich podręcznikach jest napisane, że jeżeli czujesz metaliczny smak


w ustach, to promieniowanie wynosi minimum powyżej 50 R/h[81].

M. Kosteņecka: Dopiero po 21 latach w 2007 r. Junga dowiedział się, że w połowie sierpnia


był drugi wybuch w reaktorze i tamtej nocy ich wszystkich powieźli do reaktora gasić
płomienie. To nie żadna wioska, ale palił się reaktor. Być może był to kolejny powód, dla
którego Estończycy zbuntowali się, a nasi zaczęli się wieszać[82].

G. Opmanis: Myślę, że nie było wybuchu, natomiast w połowie sierpnia nastąpił wyrzut
ogromnej ilości radionuklidów ze zniszczonego reaktora. Jako chemik co do pożaru w bloku
mam wątpliwości, ale ta masa przeciekła na dół, na dwa, trzy piętra – to fakt – i paliły się
wszystkie związki, które tam były[83].

Jednym z najbardziej krytycznych momentów w historii zwalczania


następstw katastrofy była decyzja KC KPZS, Rady Ministrów ZSRS, z 29
maja 1986 r. nr 634–188 o przedłużeniu służby poborowych rezerwy z 55
dni do sześciu miesięcy[84]. Wiadomość o przedłużeniu pobytu w zonie
dotarła do oddziałów w pierwszej połowie czerwca i wywołała powszechne
oburzenie i gniew.
Jeszcze kilka tygodni wcześniej informowano żołnierzy, że ich służba
potrwa najwyżej dwa miesiące (początkowo mówiono nawet o dwóch
tygodniach, później o 45 dniach). Był to swoisty wentyl bezpieczeństwa,
który rezerwistom pozwalał przetrwać najtrudniejsze chwile w oczekiwaniu
na rychłą demobilizację. Oficjalna decyzja o przedłużeniu służby złamała
psychicznie żołnierzy, dotychczas wytrzymałych na panujące warunki
i zwyczajowo karnych. „Od dnia wezwania rezerwista odliczał dni do
zakończenia służby. Dwa miesiące. W ciągu lata niektórzy rzeczywiście
zostali zmienieni przez innych ludzi, ale pozostałym nagle ogłoszono, że
otrzymali już swoją dawkę promieniowania i wysyłać nową partię
rezerwistów do Czarnobyla nie ma sensu. Zatem pierwsza fala
likwidatorów zostanie w zonie do końca, czyli do momentu ukończenia
budowy sarkofagu nad czwartym zniszczonym energoblokiem CzEJ”[85].
Wielu likwidatorów odebrało decyzję władz jak wyrok, skazanie ich na
choroby, a nawet śmierć. Stało się jasne, że państwo zamierza
wyeksploatować żołnierzy do granic możliwości. Półroczna służba
w Strefie Alienacji oznaczała olbrzymie dawki napromieniowania:
„Powiem wprost: to było morderstwo – ludzi mających duże rodziny, ale
szczególnie młodych, którzy dzieci jeszcze nie mieli. Potem okazało się, że
brali i chorych, i tych, którzy w ogóle nie powinni byli zostać
powołani”[86]. Negatywnego wydźwięku decyzji kierownictwa nie
poprawiła dyrektywa nakazująca każdą osobę (niezależnie od czasu służby
w zonie), która otrzymała dawkę 25 rentgenów, niezwłocznie
demobilizować i odsyłać do domu. Praktyka zbyt dobitnie pokazywała, że
z wdrożeniem tych zasad bywało różnie: „Mnie również umieścili
w szpitalu, ale potem nie puścili do domu, bo rzekomo trzeba wytrzymać
do końca. Do jakiego końca – mogłem tylko zgadywać”[87]. W tajnym
raporcie GO KGB USRS wyraźnie zaznaczono, że „w niektórych
oddziałach pracujących na terytorium CzEJ mają miejsce fakty otrzymania
przez żołnierzy maksymalnie dopuszczonych dawek promieniowania. Takie
osoby nie mogą dłużej brać udziału w pracach, pomimo tego w dalszym
ciągu kontynuują swoją służbę”[88].
Powszechnie zdawano sobie sprawę, że oficjalnie zapisywane dawki
napromieniowania nie odpowiadały rzeczywistości, a wyniki badań
likwidatorów podlegały utajnieniu, zatem w początkowym okresie
likwidacji skutków katastrofy nie wpływały na przedterminową
demobilizację żołnierzy, nawet przy ich pogarszającym się zdrowiu.
Przedłużająca się służba w Czarnobylu, trudne warunki i poczucie
bezsilności wpływały demoralizująco, nasiliły się nastroje pesymistyczne,
a w codzienność wkradł się marazm, co w oczywisty sposób odbiło się
również na jakości prowadzonych prac dekontaminacyjnych[89]. „Ludzie
liczyli, ile rentgenów mogą otrzymać do końca dwóch obiecanych miesięcy.
Jednak wkrótce się okazało, że ludzi oszukali, zostawili im jedynie prawo
do odegrania roli królików doświadczalnych”[90]. Pracownicy KGB
wielokrotnie pisali w raportach służbowych o „niezdrowej sytuacji”
w niektórych oddziałach wojskowych, spowodowanej przedłużaniem
terminu służby i rozbieżnościami przy określaniu dawek promieniowania
otrzymanych przez żołnierzy[91].
Wobec dramatycznie pogarszającej się sytuacji władze postanowiły
wesprzeć psychicznie żołnierzy i rozładować napiętą sytuację. „Sprawa
polegała na tym, że w łotewskim pułku zdarzyły się dwa wypadki z rzędu:
jeden z lekarzy pułku nie wytrzymał emocjonalnego napięcia i się powiesił,
a na drugi dzień jego przykładem poszedł szeregowy... W KC partii zabili
na trwogę – samobójcze nastroje mogą przybrać charakter epidemii,
koniecznie należy podnieść ducha bojowego rezerwistów!”[92].
Jak wspomina Marina Kosteņecka:
Późnym sobotnim wieczorem w październiku 1986 r. wracałam do domu z przyjęcia
urodzinowego przyjaciółki. Czekałam na przystanku trolejbusowym w Rydze przy ulicy Lenina.
Wokół żywej duszy nie było. I nagle przede mną pojawił się jak spod ziemi poeta Uldis Bērziņš.
Ucieszyłam się z jego towarzystwa i po krótkiej rozmowie Uldis zapytał mnie wprost, czy nie
chciałabym w poniedziałek pojechać do Czarnobyla. Nie odebrałam tego pytania z początku
poważnie, raczej jako żart, ale wtedy Uldis wyjaśnił istotę sprawy. Związek Pisarzy Łotwy na
polecenie KC Łotwy zaczął namawiać pisarzy, żeby pojechali do Czarnobyla podnosić ducha
żołnierzy. Mieli zawieźć likwidatorom książki łotewskich pisarzy z autografami, ale wszyscy
odmówili. Z całego Związku Pisarzy zgodził się tylko Uldis Bērziņš. On sam półżartem
powiedział, że ma już dwójkę dzieci, trzeciego nie planuje, więc promieniowanie mu
niestraszne. Drugim ochotnikiem był dziennikarz Andris Sproģis, który pojechał tam raczej
z polecenia KC, czyli „dobrowolnie-przymusowo”. Trzeciego ochotnika nie udało się znaleźć.
Bērziņš opowiedział mi o samobójstwach wśród Łotyszy, a także buncie Estończyków.
W estońskim pułku likwidatorzy podobno wszczęli bunt. Pobili i związali dowódców,
sformowali kolumnę i pomaszerowali na dworzec. Ostatecznie ich zawrócono, za karę mieli
pozostać w czarnobylskiej zonie aż do końca zimy. Myślę, że Uldisa namówił do wyjazdu
sekretarz Związku Pisarzy Ēvalds Strods (partyjny), który z kolei to „pouczenie” otrzymał
w KC KPŁ. Powiedzieli mu rzeczy, o których nie wolno było mówić – o buntach Estończyków
oraz depresji i samobójstwach wśród Łotyszy. Gdybym nie dowiedziała się od niego, jak ciężka
była sytuacja w łotewskim pułku, prawdopodobnie też odmówiłabym. Wiedziałam, co to
promieniowanie[93].

Władze postanowiły zorganizować w strefie czarnobylskiej występy


artystów łotewskich, koncerty muzyczne, wieczorki poetyckie, a nawet
dostarczyć likwidatorom więcej gazet i czasopism. Sposobem na
podniesienie wartości bojowej żołnierzy miało być nagradzanie najbardziej
wyróżniających się likwidatorów, drukowanie o bohaterach Czarnobyla
patetycznych artykułów prasowych oraz nasilenie pracy wychowawczo-
propagandowej[94]. Związek Pisarzy Łotewskiej SRS wystąpił z „własną”
inicjatywą, mającą silne wsparcie w republikańskim kierownictwie partii.
Łotewscy pisarze skompletowali niewielką bibliotekę dla likwidatorów –
książki z autografami najwybitniejszych twórców łotewskich, a jesienią
1986 r. w delegację wysłano z nimi pisarkę Marinę Kosteņecką, poetę
Uldisa Bērziņša oraz redaktora czasopisma „Literatura i Sztuka” Andrisa
Sproģisa[95].
Kierownictwo Łotewskiej SRS zadecydowało o skierowaniu do
Czarnobyla muzyków, których koncerty miały być dla ludzi nagrodą za trud
i jednocześnie pozytywnie wpływać na nastroje panujące w zonie. Razem
z oficerami wojenkomatów (wojskowych komend uzupełnień) do
rezerwistów 257 pułku przylecieli członkowie ryskiego zespołu
muzycznego ARS, który w połowie lat 80. był jedną z najpopularniejszych
grup rockowych w republice[96].
Zabiegi te okazały się mało skuteczne, choć występy narodowych
artystów cieszyły się ogromnym zainteresowaniem wśród likwidatorów.
Decyzja o przedłużeniu terminu służby wzbudziła oburzenie żołnierzy ze
wszystkich republik. Część z nich reagowała apatią, przygnębieniem,
a nawet samobójstwami. W innych wywołała ona jeszcze większą
determinację. W akcie desperacji, ryzykując kary i szykany ze strony
przełożonych, żołnierze odmawiali wykonywania zadań grożących
kalectwem lub śmiercią.
Marina Kosteņecka: Wszystko zaczęło się od tego, jak powiedzieli im, że przedłużają służbę
w zonie i nie będą „psuć” następnych ludzi, skoro oni już są zniszczeni promieniowaniem. To
było jak zapalnik[97].

Jedną z radykalnych form protestu stała się odmowa przyjmowania


pokarmów – bez przerywania pracy[98], która skalą dramatyzmu
przypominała strajki głodowe więźniów stalinowskich łagrów. Niedaleko
wioski Buda-Warowyczi znajdował się obóz pułku OC z Krasnodaru. Na
znak buntu część żołnierzy ogłosiła głodówkę, jednocześnie w dalszym
ciągu wykonując swoje obowiązki. Po przybyciu dowództwa i działaczy
partyjnych z Kubania sprowadzono komisję lekarską i w rezultacie
zwolniono do domu chorych oraz tych, którzy otrzymali nadliczbowe
dawki promieniowania[99]. GO KGB ZSRS w Czarnobylu 4 lipca 1986 r.
informowała o kolejnych podobnych przypadkach. Na początku lipca 200
żołnierzy 554 samodzielnego inżynieryjno-budowlanego batalionu
Moskiewskiego OW (miejsce dyslokacji: wieś Maksymowicze rejonu
poleskiego) odmówiło przyjmowania posiłków, a jego dowódca wraz
z dwoma dowódcami kompanii porzucili jednostkę po otrzymaniu
dopuszczalnych dawek promieniowania. W tym samym czasie około 170
żołnierzy, którzy także otrzymali maksymalne dawki promieniowania 25
rentgenów, nadal pozostawało w jednostce. Notatka kończy się informacją,
że trzymanie takich osób w zonie może w przyszłości doprowadzić do
negatywnych konsekwencji[100].
Najbardziej znanym wątkiem związanym z protestami w Czarnobylu
i jedynym, który zyskał rozgłos poza granicami ZSRS, był bunt
rezerwistów z Estonii. Wiosną 1986 r. w czarnobylskiej zonie znajdowały
się dwa pułki z Estonii – obrony chemicznej z Parnawy i zmechanizowany
pułk OC z Jõhvi. Jeszcze w 1986 r. wokół „rebelii” Estończyków zdążyło
narosnąć wiele legend i niedomówień, powtarzanych później
w publikacjach poświęconych katastrofie, w tym naukowych, a nawet
w poezji[101]. Do utrwalenia mitu przyczyniła się zarówno prasa zachodnia
i opozycja niepodległościowa w krajach bałtyckich, jak i cenzura
w ZSRS. Sensacja, jaką wywołało w oczach zachodniej opinii publicznej
zachowanie estońskich oddziałów oraz reakcja dowództwa wojskowego,
zmusiła przedstawicieli sowieckich władz, przywykłych ignorować
podobne przypadki, do zajęcia oficjalnego stanowiska.
Spekulacje na temat buntu Estończyków wybuchły po serii zaskakująco
szczerych i odważnych – nawet jak na warunki ogłoszonej oficjalnie
głasnosti – artykułów Tonisa Aviksona w Noorte Hääl (Głosie Młodych),
gazecie estońskiego Komsomołu. Autor, jakkolwiek nazwał pogłoski
krążące po Estonii „przesadzonymi”, skrytykował brutalność, z jaką
traktowano rezerwistów, i przedstawił trudne warunki pracy estońskich
likwidatorów w czarnobylskiej zonie. Avikson, który w roli reportera został
na kilka dni odkomenderowany do Czarnobyla, opisał gwałtowne reakcje
likwidatorów w czerwcu 1986 r. na wieść o przedłużeniu służby do sześciu
miesięcy. Nazwał ją „zimnym prysznicem” i „psychologicznie wybuchową
sytuacją”, podkreślił, że wywołała „rozpacz” i „desperację” żołnierzy.
Z relacji Aviksona wynikało, że mogło nawet dojść do pewnych form
przemocy: „kogoś złapano za kołnierz, zdarzały się dźgnięcia kolanami
w pośladki”. Likwidatorzy kategorycznie odmówili podjęcia pracy, co
w rezultacie doprowadziło do dłuższej przerwy trwającej aż do lipca. Mimo
że w kolejnych artykułach autor oficjalnie zaprzeczył, jakoby doszło do
„buntu” lub „strajków”, opis sytuacji potwierdzał właśnie taki scenariusz
wypadków[102].
Kilka tygodni później w sztokholmskich dziennikach, a następnie
w prasie zachodniej pojawiły się artykuły o buncie 300 estońskich
żołnierzy, który wywołała informacja o przedłużeniu służby w skażonej
strefie z dwóch do sześciu miesięcy. W stosunku do buntowników miano
użyć siły, dlatego większość ugięła się pod naciskiem władz i powróciła do
pracy, jednak 12 likwidatorów, którzy w dalszym ciągu odmawiali
wykonania rozkazu, rozstrzelało specjalne komando.
Na początku września 1986 r. Telegraficzna Agencja Związku
Sowieckiego (TASS) wystosowała oficjalne dementi w tej sprawie.
Prorządowa prasa sowiecka przekonywała, że pogłoski o buncie
i rozstrzelanych żołnierzach krążące w kraju oraz państwach
kapitalistycznych były nieprawdziwe. Zaprzeczył nim Walerij Legasow
stojący na czele sowieckiej grupy ekspertów oddelegowanej w sierpniu
1986 r. do Wiednia na zorganizowane przez Międzynarodową Agencję
Energii Atomowej spotkanie, podczas którego zamierzano wyjaśnić
przyczyny katastrofy[103].
Na Zachodzie głównym źródłem informacji o sytuacji w oddziałach
Bałtów była emigracja estońska w Szwecji, która opierała się na
wiadomościach dostarczanych przez mieszkańców ESRS. W raporcie
Estonia i Czarnobyl, opublikowanym przez Centrum Pomocy dla
Estońskich Więźniów Sumienia (dalej: Centrum) z siedzibą w Sztokholmie,
znalazł się opis egzekucji nieposłusznych żołnierzy. Dyrektor Centrum Ants
Kippar zapewniał, że raport jest wiarygodny, ponieważ zawarte w nim
informacje pochodzą od rodzin żołnierzy wysłanych do Czarnobyla, które
następnie przemyciła nielegalnie estońska opozycja w ZSRS. W tym
samym raporcie przytoczono zeznania naocznych świadków, wedle których
wielu wysłanych do Czarnobyla żołnierzy zmarło później na chorobę
popromienną. Na początku sierpnia 1986 r. informację o rozstrzelaniu
Estończyków podała estońska redakcja radia Głos Ameryki. Krótko potem
podchwycili ją dziennikarze na całym świecie, a także prasa podziemna
w państwach satelickich ZSRS[104].
W rzeczywistości do protestów likwidatorów w związku z przedłużeniem
służby dochodziło w wielu oddziałach, ale tylko wśród Estończyków ostry
konflikt z kierownictwem wojskowym przerodził się w strajk. Wprawdzie
wiadomości o egzekucjach buntowników nie znajdują potwierdzenia,
jednak umiejętnie sterowane przez antysystemową opozycję odegrały rolę
społecznego zapalnika i przyczyniły się do wzrostu oburzenia postawą
władz. W konsekwencji nasiliły się akcje protestów w największych
miastach Estonii i na Łotwie. W Tallinie odbywały się demonstracje
poparcia dla protestujących żołnierzy oraz przeciwko dyskryminacji
narodowej podczas mobilizacji rezerwistów do prac
dekontaminacyjnych[105].
W celu załagodzenia napiętej sytuacji w estońskich oddziałach do pułku
OC z Jõhvi przylecieli na rozmowy z żołnierzami dowódcy armii
sowieckiej i przedstawiciele partii. „Moralny duch strajkujących
rezerwistów w trybie pilnym wyjechali podtrzymywać oficerowie
Nadbałtyckiego OW i instruktorzy oddziału propagandy KC Kompartii
Estonii. KC-owscy biurokraci prowadzili rozmowy z Estończykami,
wyjaśniając w języku ojczystym politykę partii i rządu, a także – całe
znaczenie postawionego zadania”[106]. Ferment w armii, wywołany
licznymi nieprawidłowościami oraz postępowaniem zwierzchników szerzył
się, a rezerwiści z Estonii odegrali w nim rolę detonatora.
Do estońskiego pułku przyleciał helikopterem Mi-8 dowódca wojsk
lądowych gen. W. Warennikow. Zdecydował się na bezpośrednią rozmowę
z żołnierzami, aby nakłonić ich do zakończenia buntu. Warennikow
wspomninał:
Po powrocie z Kabulu [do Czarnobyla – przyp. aut.] zameldowano mi, że pułk ochrony
chemicznej z Pribałtyki „buntuje się”, a dokładniej żołnierze są w bardzo złym nastroju,
wyrażają skrajnie negatywne opinie, pułk jest słabo wyposażony, w związku z tym potrzebne są
środki nadzwyczajne. Rozkazałem odwołać wszelkie prace przewidziane na następny dzień
i przygotować pułk na moje przybycie. Będę z nimi rozmawiał. Wyszedłem z helikoptera
i skierowałem się stronę pułku […]. Poinformowałem, że po ogólnej rozmowie jestem gotów
przyjąć każdego żołnierza indywidualnie w tym namiocie (i pokazałem ręką na duży namiot).
Dalej opowiedziałem w szczegółach o sytuacji w kraju oraz o tym, że naród przyłączył się do
dzieła pierestrojki z nadzieją na lepsze. Niestety jeszcze nie udało nam się rozwiązać
afgańskiego węzła, ale nie tracimy nadziei. A teraz czarnobylska tragedia dołożyła nam trosk,
wymaga od nas zjednoczenia i mobilizacji wszystkich sił, żeby razem walczyć z nieszczęściem.
Wtedy z szeregów podniosły się krzyki, ale zdecydowanie je uciszyłem. Zatem jeszcze jeden
demagog zaczął wysuwać argumenty: „Wszystko, co się tutaj wyprawia, to nie nasza sprawa,
nasza sprawa w Pribałtyce”. Wyprowadziłem go z szeregu, postawiłem obok i wyjaśniłem przed
oddziałem cały kontekst: „A jeśli takie nieszczęście wydarzyłoby się nie w ukraińskiej
elektrowni jądrowej, ale – nie daj Boże – w litewskiej? Czy narody Związku Sowieckiego,
w tym Ukraińcy, staliby z boku? Nie, oczywiście zarówno teraz w Czarnobylu, jak i w każdym
innym przypadku będziemy działać razem”. W takiej atmosferze rozmawialiśmy prawie dwie
godziny pod ulewnym deszczem[107].
Następnie odbyły się czterogodzinne indywidualne rozmowy
z protestującymi, już w generalskim namiocie. Rezerwiści składali
zażalenia i skargi, w tym na dowództwo pułku. Warennikow
w opublikowanych wspomnieniach nazwał pułk „czarną owcą”, ale
w rzeczywistości do buntów estońskich rezerwistów dochodziło we
wszystkich pułkach, choć dowództwo wojskowe starało się utrzymać tę
informację w tajemnicy[108].
Podczas rozmów z likwidatorami okazało się, że niektórych wezwano do
Czarnobyla niezgodnie z ich specjalizacją, a innych – poważnie chorych.
Przeprowadzone śledztwo wykazało, że zostali zmobilizowani zamiast
specjalistów, którzy wykupili się w wojenkomatach łapówkami.
Zdymisjonowano niektórych szefów miejscowych wojenkomatów
i dowódców wojskowych, a w 1987 r. zwolniono ze stanowiska szefa
Wojennego Komisariatu Estońskiej SRS gen. Roometa Kiudmaa[109].
M. Kosteņecka: Naszych [Łotyszy – przyp. aut.] nie ukarali jakoś szczególnie za te protesty,
a Estończyków za karę zostawili na zimę i kazali budować zimowy obóz-miasteczko. Być może
tych Łotyszy, którzy protestowali i nie chcieli iść na dach, wysłali do Estończyków
zimować[110].

G. Opmanis: Jeden estoński pułk OC z Jõhvi stacjonujący niedaleko Wilczy był oddalony od
nas o sześć kilometrów. Był też parnawski batalion obrony chemicznej. O Estończykach mówili,
że się zbuntowali, praktycznie już zwinęli cały obóz i sformowali kolumnę do wyjazdu[111].

M. Kosteņecka: Byliśmy u Estończyków 5–8 października. Pamiętam, jak dumnie przywitali


nas w swoim pułku. Przecież pułk po buncie zostawili na całą zimę w Czarnobylu. Mało tego,
oni sami musieli w ciągu dwóch miesięcy wybudować sobie zimowy obóz, to było
w październiku, gdy pułk łotewski dożywał swoich ostatnich dni w zonie. Estończycy
zachowywali się bardzo niezależnie w stosunku do „gości”, czyli do nas, pisarzy, którzy
przyjechali podtrzymywać ducha bojowego likwidatorów. W łotewskim pułku klubu nie było,
tylko strefa z letnimi namiotami, a Estończykom zostającym na zimę wybudowali klub. Na
spotkanie z nami przyszło dwudziestu ludzi z łotewskiego pułku. Estończycy naszej
patriotycznej propagandy słuchać nie chcieli, ich w klubie nie było. Zatem zebrało się 20
Łotyszy i zaczęli opowiadać. Na przykład Jukūns Ainers, rolnik-mechanik z Saldus, skarżył się,
że był na dachu, otrzymał dyplom, 100 rubli i uścisk dłoni. A jeszcze dzień wcześniej dawali
500 rubli za tę jedną minutę na dachu […]. Po występie poszliśmy do zimowych baraków
Estończyków zobaczyć, jak żyją. Miasteczko wybudowali na polu uprawnym, zimowe namioty
z grubymi ścianami, na podłodze linoleum, gazowe oświetlenie, baraki do spania dla 36 ludzi,
niektóre łóżka dwupiętrowe. Na tych łóżkach odpoczywali po roboczej zmianie. Na swoim
prywatnym terytorium (nie w klubie, który służył do agitacji) przywitali nas bardzo po
przyjacielsku – odpowiadali na pytania, żartowali. Ale jednocześnie czuło się delikatną pogardę
w stosunku do Łotyszów, którzy na otwarty bunt ostatecznie się nie zdecydowali, a swój protest
wyrażali samobójstwami…[112].
G. Opmanis: Myślę, że to zasługa średniego szczebla oficerskiego, który dzięki swoim
kompetencjom sprawił, że u nas nie było takich otwartych buntów, jak u Estończyków[113].

Niemniej jednak różne formy sprzeciwu w łotewskim pułku OC nastąpiły


już w czerwcu, gdy żołnierze zaczęli wysyłać listy protestacyjne do
wojenkomatów w Rydze.
Vairis Mētra, plutonowy: Tam był jeden generał i on tak niezręcznie zażartował, że
promieniowanie to nawet jest korzystne dla zdrowia. Wtedy zaczęli krzyczeć ordynarnie
z naszych szeregów: „Dzieci masz?”. Odpowiedział: „Mam syna”. „To dawaj syna tutaj, jak
takie dobre dla zdrowia”. Ale wszyscy rozumieliśmy, że skoro podjęli decyzję o przedłużeniu
służby do pół roku, to tak będzie. Wtedy usłyszeliśmy o Estończykach, którzy ogłosili
głodówkę, słyszeliśmy też o lwowskim pułku, który pobił własnych oficerów, ale my tego tak
nie odbieraliśmy. Oficerowie byli takimi samymi nieszczęsnymi ludźmi tutaj, jak i my. Poza
tym pomiędzy dowództwem naszego pułku a nami relacje były bardzo dobre. Co innego wobec
wyższego dowództwa, z Moskwy, do nich nasz stosunek był negatywny[114].

Edgars Ozoliņš, starszy sierżant: Buntowaliśmy młodszych chłopaków. Ja miałem już 30 lat
i dwóch synów. A tam było dużo takich, co jeszcze rodziny nie założyli. Mówiliśmy im, że
zostaną impotentami i nie będą mogli mieć dzieci. To na nich działało jak iskra na beczkę
prochu[115].

Do podobnych sytuacji dochodziło także w innych oddziałach pracujących


w zonie. Starsi rezerwiści, dowódcy wojskowi szydzili z młodszych
kolegów i podwładnych w kontekście obniżenia ich możliwości
seksualnych promieniowaniem jonizującym. Prowadziło to do serii załamań
psychicznych, ale także wywoływało wściekłość żołnierzy. Jak pisał jeden
z reporterów, tego typu żarty „były jak trzęsienie gniazdem szerszeni”[116].
V. Mētra: Postąpiliśmy sprytniej niż Estończycy, oni bardzo ryzykowali, decydując się na
otwarty protest, to była przecież radziecka armia. My natomiast założyliśmy tajny komitet
pułkowy, który w sumie składał się z sześciu osób. Niewielu wiedziało o tym, bo ze względów
bezpieczeństwa nie rozgłaszaliśmy tego. Napisaliśmy list, który odzwierciedlał nastroje
rezerwistów, i wysłaliśmy do Moskwy, skąd najprawdopodobniej odesłali go do Rygi.
Napisaliśmy w nim: „My, wnuki łotewskich strzelców[117] z godnością będziemy wypełniać
swój patriotyczny obowiązek przed ojczyzną”, ale tylko do konkretnej daty i koniec. A dalej
niech sami się domyślą, co będzie. Po tygodniu lub dwóch przysłali do nas specjalną komisję,
według mnie przyjechał wtedy sekretarz partii moskiewskiego rejonu miasta Rygi. Po tym ludzi,
którzy otrzymali swoje 25 rentgenów, zaczęli odsyłać do domu. Byli tam też tacy, którzy
w ogóle nie powinni się byli tam znaleźć. Był też jeden, który leżał w łóżku i w ogóle się nie
podnosił ze względu na bardzo poważną chorobę kręgosłupa. Ale później powiedzieli, że to on
był winny, bo w wojenkomacie nic nie mówił o swojej chorobie[118].

Protestującym żołnierzom chodziło nie tylko o odwołanie rozkazu


przedłużającego służbę do pół roku, czego ostatecznie nie udało się
osiągnąć, lecz także o zwrócenie uwagi wyższego dowództwa
i kierownictwa cywilnego na dramatyczną sytuację zdrowotną w oddziałach
wojskowych. Wielu żołnierzy odczuwało już silne dolegliwości w wyniku
długiego przebywania w zonie i nadmiernego napromieniowania. Dalsze
trzymanie ich w Czarnobylu groziło szybkim wzrostem liczby inwalidów,
a nawet przypadków śmiertelnych.
Tajny raport szefa Oddziału Politycznego Wojskowego Komisariatu
Łotewskiej SRS płk. A. Madielansa zawiera cenne informacje na temat
inspekcji przeprowadzonej 15–16 czerwca 1986 r. w miejscu dyslokacji
(Buda-Warowyczi) „dokompletowanego 762 rezerwistami” łotewskiego
pułku OC (WJ 42216). W skład komisji oprócz Madielansa weszli:
sekretarz moskiewskiego komitetu rejonowego (rajkomu) KPŁ w Rydze
Nikołaj Leonow, przewodniczący rejonowego komitetu wykonawczego
(ispołkomu) w Ogre Ch. Zag, wojskowy komisarz moskiewskiego rejonu
Rygi płk W. Kostin, wojskowy komisarz ogreskiego rejonu ppłk
W. Lejszkałns oraz mjr J. Żukow z wojenkomatu ŁSRS. W przesłanym 18
czerwca do KC KPŁ raporcie pokontrolnym płk Madielans informował, że
podczas rozmów z żołnierzami zarówno szeregowy, jak i oficerski korpus
rezerwy stanowczo postawił kwestię terminu służby. Towarzyszyły temu,
jak określił, „niezdrowe wypowiedzi” członków łotewskiego pułku.
Zmobilizowani rezerwiści podkreślali, że stan ich zdrowia obniża
zmęczenie fizyczne i napięcie nerwowe: „Prace prowadzone są
w skażonych miejscowościach, z użyciem środków ochrony w warunkach
nietypowej [dla nadbałtyckiego klimatu – przyp. aut.] upalnej pogody (30–
35°C) […]. Duża liczba osób cierpi na choroby skóry – wysypki
i zapalenia. Wielu skarżyło się na pogorszenie staniu zdrowia i apetytu”.
Członkowie komisji kontrolnej podkreślali, że znaczna część składu
osobowego pułku podczas trzech pierwszych tygodni znajdowała się na
linii przemieszczającego się obłoku radioaktywnego z reaktora i otrzymała
duże dawki promieniowania[119].
Konsekwencje promieniotwórczego napromieniowania były jednym
z najbardziej niepokojących likwidatorów problemów, zwłaszcza że
rejestracja otrzymanych dawek – jak przyznano w raporcie – prowadzona
była niedokładnie: „Te obawy [likwidatorów – przyp. aut.] nasiliły się
w ostatnim czasie, głównie dlatego, że żołnierzom obwieszczono, iż czas
ich służby w zonie został przedłużony do sześciu miesięcy”. W raporcie
podkreślono również, że podczas mobilizacji w wielu przypadkach nie
wzięto pod uwagę stanu zdrowia, wieku oraz sytuacji rodzinnej
poborowych. Członkowie komisji kontrolnej otrzymali ogółem ponad 100
indywidualnych próśb i podań dotyczących natychmiastowej demobilizacji
oraz rozwiązania problemów rodzinno-bytowych. Rezerwiści zażądali
ograniczenia czasu przebywania w zonie do 60 dni, tak jak obiecano im
podczas mobilizacji i po przybyciu do Czarnobyla. Opinię żołnierzy
podzielało także dowództwo trzeciego sektora w Strefie Alienacji (gen. mjr
A. Ławrieniuk, płk W. Konowałow) oraz sąsiednich jednostek i pułków.
Według członków komisji, aby załagodzić napiętą sytuację, należało:
rozpatrzyć pozytywnie prośbę poborowych dotyczącą skrócenia czasu
służby do dwóch miesięcy; zapewnić żołnierzom lepsze wyżywienie
(owoce, warzywa); zaproponować likwidatorom różnego rodzaju ulgi
o charakterze socjalno-bytowym; zapewnić pomoc rodzinom likwidatorów;
wzmocnić pracę polityczno-wychowawczą[120].
15 czerwca 1986 r. żołnierze łotewskiego pułku OC napisali dwa listy,
w których wyjaśniali powody swojego oburzenia – jeden do członków KC
KPŁ i drugi do I sekretarza KC KPŁ Borissa Pugo oraz dowódcy
Nadbałtyckiego OW gen. płk. Anatolija Bietiechtina. Listy doskonale
oddają nastroje panujące w oddziałach, napiętą atmosferę, niepokój
i emocje żołnierzy. Ogółem na petycjach złożono prawie 200 podpisów. „Po
przyjeździe do zony żołnierzom pułku obwieszczono, że mobilizacja
została przeprowadzona na okres dwóch miesięcy, po upływie tego czasu
nastąpi zmiana składu osobowego. Według ostatnich informacji termin ten
ma zostać przedłużony do sześciu miesięcy. Prosimy wyjaśnić cel
przedłużenia służby w strefie czarnobylskiej, w której istnieje zwiększone
zagrożenie dla zdrowia ze względu na wysoki poziom promieniowania.
Brak pewnych danych dotyczących wewnętrznego napromieniowania
organizmu i nie wiadomo jak negatywne skutki promieniowania będą
dziedziczone przez następne pokolenia. Obawiamy się, że przebywanie
w zonie przez sześć miesięcy wywoła silne napromieniowanie załogi pułku
aż do przypadków śmiertelnych”[121].
W dalszej części listu żołnierze wyjaśniali okoliczności powołania ich do
służby w Czarnobylu: „Mobilizacja składu osobowego została
przeprowadzona najszybciej jak to możliwe, wielu nie zdążyło po pracy
nawet zobaczyć się ze swoimi rodzinami i załatwić pilnych spraw, a nawet
nie zostali poddani badaniom lekarskim podczas mobilizacji.
W wojenkomatach i jednostce powiedziano nam oraz naszym rodzinom, że
zostajemy wezwani na okres 45–60 dni”.
Sygnatariusze listu zwrócili się do KC KPŁ i dowództwa Nadbałtyckiego
OW o rozpatrzenie kwestii wymiany składu osobowego pułku. Końcowy
fragment listu skierowanego do komunistycznego kierownictwa republiki
zawierał bardzo ostrą krytykę polityki władz w Czarnobylu, a nawet
zawoalowaną groźbę buntu:
Zupełnie nie rozumiemy, dlaczego nie można obniżyć otrzymywanych dawek promieniowania
drogą prowadzonej planowo wymiany? A może my już do niczego się nie nadajemy, jak tylko
do napromieniowania? Informujemy, że nastawiliśmy się na prace do dwóch miesięcy
i oszacowaliśmy swoje siły właśnie na taki okres. Przedłużenie terminu służby pociągnie za
sobą wyczerpanie sił i znacząco wpłynie na pogorszenie stanu psychicznego w kompaniach.
Nasze zdumienie wywołuje wyjaśnienie faktu przedłużania służby rzekomo wysokimi kosztami
transportu – od kiedy pieniądze znaczą więcej od naszego zdrowia[122].

W czerwcu, w tym samym czasie, gdy trwały protesty likwidatorów,


por. Gunārs Opmanis podjął próbę powiadomienia kierownictwa
wojskowego i cywilnego w Rydze o sytuacji panującej w Czarnobylu.
G. Opmanis: 21 czerwca wydarzył się dość przypadkowy wypadek śmiertelny w naszym
pułku. Jeden z żołnierzy w trakcie prac w zonie otrzymał swoje 25 rentgenów i – żeby nie
napromieniowało go więcej – wyznaczyli go do obsługi motopompy nad rzeką Uż, gdzie było
w miarę czysto. Jego zadanie polegało na napełnianiu wodą cystern strażackich. Przyjechała
cysterna, włączył motopompę, a ponieważ był bardzo gorący dzień, postanowił się wykąpać. Od
różnicy temperatur doznał szoku i utonął. Miał 23 lata, zostawił dwóch synów. Po tej tragedii 23
czerwca mnie i jeszcze paru świadków wysłali na kilka dni do Rygi, żeby odwieźć ciało
zmarłego. Sytuacja na pogrzebie była bardzo napięta, bo wszyscy byli przekonani, że to ofiara
promieniowania[123].
Skorzystałem z okazji i będąc w stolicy, poszedłem do wojenkomatów (rejonowego
i Centralnego Wojenkomatu Republiki), żeby im wszystko opowiedzieć, o tym, jak naprawdę
wygląda sytuacja w zonie. Niekiedy nie chcieli mnie w ogóle słuchać, innym razem mówili, że
nic nie można zrobić. Wojennym Komisarzem Łotewskiej SRS był wówczas mjr Janis Duda,
który zupełnie mnie zignorował. Zrozumiałem, że w wojenkomatach nasze problemy były
wszystkim obojętne. Pojąłem, że trzeba coś zrobić natychmiast, wykorzystać inne środki, żeby
się ratować. Wtedy przypomniałem sobie o gazecie „Cīņa”, w której drukowano artykuły Ojārsa
Lūsisa o czarnobylskich likwidatorach (czytałem ją parę razy w zonie, pojawiło się tam też moje
nazwisko)[124]. Poszedłem do redakcji tej gazety, spoglądali na mnie niechętnie do momentu,
gdy powiedziałem, że jestem stamtąd. Ponieważ nie było autora artykułów, Marīte Krievāne
z kierownictwa gazety skierowała mnie do redaktora naczelnego, którym był młody
i sympatyczny Andrejs Cīrulis. Opowiedziałem mu wszystko – jak pracujemy praktycznie 24
godziny na dobę bez dni wolnych i że jeśli ta sytuacja potrwa do jesieni, to będą „piękne żniwa
trupów”. Cīrulis przyznał, że nic o tym nie wiedział, i zapytał mnie, czy za godzinę mogę to
wszystko powtórzyć, ale już w innym miejscu. Zgodziłem się i za chwilę odwieźli mnie wołgą
do siedziby KC Komunistycznej Partii Łotwy. Tam wszystko powtórzyłem, zwłaszcza wobec
dwóch osób o nazwiskach Utmans i Aleksandr Sokołow (instruktor oddziału władz
administracyjnych). Powiedziałem, że trzeba natychmiast zrobić wymianę składu osobowego,
bo żołnierze długo nie wytrzymają. Oni naprawdę nie wiedzieli, co się u nas działo. Albo tak
dobrze w armii radzieckiej udawało się wszystko zataić, albo tak dobrze pracowało KGB.
Po moim powrocie z Rygi zaczęli nas stopniowo zmieniać. Nie wiem, czy moja interwencja
pomogła, czy decydujące były protesty żołnierzy i wzrastające oburzenie. W połowie czerwca
zaczęły się rozmowy. Wybrani przedstawiciele z naszego pułku poszli negocjować
z dowództwem o tym, że trzeba nas w końcu zmienić. Po tygodniu, po tych rozmowach,
przyjechali partyjni i wojskowi przedstawiciele z Łotwy. Mnie zdemobilizowali 5 lipca, jako
jednego z pierwszych w naszym pułku. Być może na decyzję wpłynęły też wydarzenia
w oddziałach Estończyków – oni zawsze byli bardziej zgrani od innych[125].

Kierownictwo wojskowe przystało ostatecznie na pewien kompromis


z protestującymi, nie wycofano się z decyzji o przedłużeniu służby, ale
rozpoczęto demobilizację żołnierzy, którzy otrzymali 25 rentgenów lub ze
względu na stan zdrowia nigdy nie powinni byli się tam znaleźć. Do domu
zwalniano także osoby ze względu na wiek (powyżej 40 roku życia), stan
rodzinny oraz sytuację życiową. Zadbano w większym stopniu
o odpoczynek i bezpieczeństwo likwidatorów, wydano na przykład
dozymetry i respiratory. W estońskim obozie wybudowano banię.
Żołnierzom zezwolono na obchody przypadającego wkrótce dnia
św. Jana[126].
Skład osobowy łotewskiego 257 pułku OC niebawem zaczęto wymieniać
– pierwsza zmiana nastąpiła z początkiem lipca (4–5 lipca), kolejna 27–28
lipca, następne 24 sierpnia oraz we wrześniu. Ostatni rezerwiści z pierwszej
mobilizacji wrócili do Rygi 17 października 1986 r. Pułk jednak jako
formacja wypełniał zadania w Czarnobylu jeszcze do października 1988 r.
Z całą pewnością czarnobylskie protesty przybrały najbardziej masowy
i radykalny charakter wśród Bałtów. Łotewskich i estońskich likwidatorów
na tle innych narodowości wyróżniała postawa warunkowana ich
wcześniejszym stosunkiem do władz komunistycznych i obowiązującej
ideologii. O ile w społeczeństwach republik słowiańskich ZSRS przed
wybuchem w Czarnobylu spora część apolitycznych obywateli wciąż
wierzyła w uczciwość lub przynajmniej pewien obiektywizm władz, o tyle
stopień indoktrynacji narodów bałtyckich był o wiele niższy. „Bałtowie
nigdy nie wierzyli Moskwie. Na Łotwie władze sowieckie straciły
jakąkolwiek wiarygodność jeszcze na długo przed Czarnobylem”[127].
Postępujący proces demokratyzacji społeczeństw ZSRS w pierwszej
kolejności ogarnął kraje bałtyckie, co trafnie zauważył (wrogo
ustosunkowany do tych przemian) gen. Warennikow, komentując protesty
likwidatorów w Czarnobylu: „Odczuwało się już podmuch łże-demokracji,
ten proces w Pribałtyce zaczął się wcześniej niż w pozostałych rejonach
kraju”[128].
Bunty żołnierzy w Czarnobylu były wyjątkowe w skali całego ZSRS –
nie tylko dlatego, że dochodziło do nich w armii, której dowództwo bardzo
wrogo odnosiło się do ogłoszonej zaledwie rok wcześniej pierestrojki
i bezwzględnie tępiło wszelkie przejawy działalności „antysowieckiej” oraz
„kontrrewolucyjnej” w wojsku, lecz także ze względu na ich
zorganizowany i zbiorowy charakter. Wspólny głos protestujących odbierał
tak chętnie wykorzystywany propagandowo przez Partię monopol do
reprezentowania mas (tym razem żołnierskich).
M. Kosteņecka: Po powrocie z zony napisałam artykuł „Codzienność Czarnobyla. Jesień”. Już
samo to, że pozwolili mi napisać o Czarnobylu, było wtedy sukcesem. Artykuł nie tylko
przeszedł zwykłą cenzurę, która była standardem, ale dodatkowo cenzurę wojskową.
Potrzebowałam specjalnego zezwolenia na napisanie tekstu, ale i tak sporo z niego wyrzucili.
O zezwolenie musiałam się zwrócić do dowódcy sztabu łotewskiego pułku mjr. Gundarsa
Šulcsa. Oczywiście o żadnych protestach i buntach likwidatorów nie pisałam, bo wiadomo było,
że to by nie przeszło. Sukcesem było wydrukowanie w oficjalnej prasie jakichkolwiek
informacji o katastrofie[129].

Wiadomości o znęcaniu się nad likwidatorami stały się w kolejnych


latach jedną z ważnych przyczyn gwałtownych protestów wśród etnicznej
ludności republik bałtyckich przeciwko poborowi rezerwistów do prac
w Czarnobylu oraz przedłużaniu terminu służby. Wieści o sytuacji
likwidatorów zaalarmowały ich rodziny. Kobiety niepokoiły się o mężów,
od których dostawały listy wysyłane z jednostek wojskowych (cenzura nie
była w stanie przechwycić całej poczty).
Gundega Karitāns: W latach 80. pracowałam jako akuszerka, ale w tamtym czasie, gdy
zmobilizowali mojego męża do Czarnobyla, bardzo poważnie zachorowałam i byłam bez pracy.
Wróciłam ze szpitala, miałam dwójkę małych dzieci. Poszłam więc do wojenkomatu, żeby
prosić o zwolnienie męża, wyjaśniałam, że przyznano mi grupę inwalidzką, mam dwójkę dzieci,
którymi trzeba się opiekować, oraz że sama nie dam rady. W wojenkomacie odpowiedzieli mi
tylko, żeby sąsiad zajął się moimi dziećmi. Po tak grubiańskim potraktowaniu nie poszłam tam
już więcej[130].
Łotewskich żołnierzy mobilizowano do udziału w likwidacji skutków
katastrofy także w kolejnych latach, między innymi do trzeciego batalionu
zmechanizowanego pułku OC JW 75222. Oficerowie sztabu OC Łotewskiej
SRS wchodzili w skład kierownictwa GO Strefy Specjalnej zajmującej się
organizowaniem i koordynacją prac na terenie czarnobylskiej zony, w tym
samej CzEJ[131].
W Estonii i na Łotwie protestowano przeciwko narodowej dyskryminacji
podczas mobilizacji do Czarnobyla. Ministerstwo Obrony ZSRS w marcu
1990 r. informowało KPU w Kijowie, że republiki bałtyckie odmawiają
wysyłania swoich żołnierzy do Czarnobyla[132]. Stało się to możliwe po
tym, jak Łotewska SRS w lipcu 1989 r. ogłosiła suwerenność państwową.
M. Kosteņecka: W tych przemianach 1989–1991 r. Czarnobyl odegrał ogromną rolę, ludzie
zrozumieli, że wszystko zbudowane było na kłamstwie, nie wierzyli już niczemu, dlatego
mówiło się, że Czarnobyl był ostatnim gwoździem do trumny ZSRS[133].

Decyzja Generalnego Sztabu Sił Zbrojnych ZSRS z końca kwietnia 1990 r.


o przerwaniu powoływania poborowych z rezerwy do prac w CzEJ w dużej
mierze zakończyła czteroletnią epopeję udziału łotewskich obywateli
w usuwaniu skutków katastrofy[134]. Kilka miesięcy wcześniej, pod koniec
1989 r., w Sławutyczu zakończyły prace ekipy budowlane robotników
z poszczególnych republik.
Dramat likwidatorów jednak trwał nadal. Po powrocie do domu ich
sytuacja często wyglądała tragicznie. Już w 1986 r. Kosteņecka pisała:
Kilka słów o stosunku kierowników zakładów do tych, którzy wrócili z Czarnobyla. Byłoby
niesprawiedliwie zarzucić im wszystkim niewrażliwość […]. To chyba po prostu obojętność
i pochopna krótkowzroczność polityczna jakichś zarządców, którzy nie potrafią ocenić, jakiego
bohaterskiego czynu dokonał każdy, kto miał swój wkład w likwidację skutków awarii
w elektrowni atomowej w Czarnobylu […]. Mężczyźni, którzy pracują w Czarnobylu, dostali
z domu listy: w kołchozie odmówiono pomocy w dostarczeniu siana dla ich bydła. Czy nawet
gorzej: znaleźli się przypadkowi „filozofowie”, którzy tych, co ratują Czarnobyl, uważają za
kandydatów do łatwych zasług. I chyba znaleźli te łatwe zasługi…[135].

Żołnierze z Czarnobyla pod koniec lat 80. zmuszeni byli dochodzić swoich
praw na drodze protestów łącznie ze strajkami głodowymi. Nie wszystkim
wystarczyło sił na walkę z systemem i biurokracją. Żądania osób
poszkodowanych odnośnie do wprowadzenia prawa chroniącego
czarnobylców i wypłaty rekompensat za utracone zdrowie jeszcze długo nie
zostały spełnione. Wzrostu zachorowań wśród ratowników w latach 1986–
1988 celowo nie wiązano ze skutkami promieniowania w Czarnobylu.
Dopiero od sierpnia 1990 r. zaczęto stawiać diagnozy wiążące kalectwo
i choroby z przebywaniem w radioaktywnej strefie[136].
Walkę rozpoczętą w 1986 r. czarnobylcy kontynuowali po odzyskaniu
niepodległości. „Teraz, gdy osłabliśmy i staliśmy się niezdolni do pracy,
gdy przybraliśmy rolę petentów, w kancelariach u podrzędnych urzędników
jesteśmy jeszcze bardziej poniżani, bo jeśli jeszcze jesteśmy żywi, muszą
nam odjąć procenty inwalidzkie, inaczej nie wypełnią programu wejścia do
Europy. Łatwiej włożyć koronę na zmarłego”[137].
Starania o objęcie likwidatorów ochroną socjalną wpisały się w szerszy
kontekst zmagań o pamięć ofiar i bohaterów Czarnobyla, a także wołania
o ludzką godność, które po raz pierwszy zabrzmiało za kolczastym drutem
czarnobylskiej zony.
ROZDZIAŁ 2

BYŁEM LIKWIDATOREM[138]

WEZWANIE

Gunārs Opmanis – porucznik[139], Narodowa Akademia


Obrony Łotwy
W Rydze znajdowała się siedziba samodzielnego pułku Obrony Cywilnej
(OC) w Suži – 257 samodzielny zmechanizowany pułk (JW 42216).
Wówczas nawet nie wiedziałem, że jestem przypisany do tego pułku.
W Związku Sowieckim było tak, że do 38. roku życia mężczyźni byli
przypisani do tak zwanej drugiej rezerwy na wypadek wojny. Po
ukończeniu 38. roku przenosili nas z rezerwy „na tyły”.
Przed Dniem Zwycięstwa 8 maja 1986 r. podszedł do mnie dziekan
Wydziału Chemii Ryskiego Instytutu Politechnicznego Markus Zenis
i poinformował, że dostałem wezwanie do pierwszego oddziału, w którym
rejestrują oficerów. Tam mi powiedzieli, że odbywa się eksperymentalna
mobilizacja i w ciągu godziny powinienem się zjawić
w wojenkomacie[140] przy ul. Lenina 273. Na miejscu poczułem dziwne
uczucie trwogi, ani jednej znajomej twarzy. Wcześniej regularnie wzywali
nas na ćwiczenia i całą kompanię tych oficerów-chemików znałem w 80%.
Nie spostrzegłem prawie żadnego z oficerów, z którymi wcześniej bywałem
na tych zebraniach. Poznałem tylko jednego, a nas było przecież 40. Od
razu po przekroczeniu progu komisji wojskowej miałem wrażenie, że
znalazłem się w pułapce. Wcześniej zawsze można było na przykład
spokojnie chodzić, pytać, a tutaj nagle drzwi się za mną zamknęły i padł
rozkaz, żeby oddać wszystkie dokumenty. Nikt nie wspomniał ani jednym
słowem o Czarnobylu. Dowiedziałem się, że prowadzona jest mobilizacja
na trzytygodniowe ćwiczenia w pułku OC w Suži. Później zacząłem pytać
innych chłopaków o ich specjalności – były bardzo różne – i wówczas
przyszło mi do głowy, że chodzi o ten kierunek. Czarnobyl. Po pierwszej
podstawiono autobus, do którego wszystkich wsadzili i zawieźli do Suži.
Podczas jazdy panowała grobowa cisza.
W Sużi wyszedł do nas jakiś chudy oficer – pułkownik, nie pamiętam
nazwiska. Gdy zapytał, który z nas jest chemikiem, tylko ja się zgłosiłem.
Wówczas zaczął opowiadać, że pojedziemy do Czarnobyla i że zostaniemy
oddelegowani na miesiąc, najwyżej półtora. Powiedział również, że jest tam
niewielkie skażenie radionuklidami i trzeba będzie ten grunt
napromieniowany posprzątać. Gdy zapytałem o szczegóły sytuacji
radiologicznej, określił poziom promieniowania wokół reaktora na kilkaset
rentgenów na godzinę (R/h). Wymienił również konkretne miejsce
w rejonie wioski Towstyj Lis[141], gdzie miała występować plama
radiacyjna o natężeniu kilku milirentgenów na godzinę (mR/h). Myślę, że
ten pułkownik sam nie wiedział, co tam się naprawdę działo, bo im też
niewiele mówili. Jeszcze w trakcie przygotowań do wyjazdu kilkakrotnie
obiecywano nam, że wrócimy po upływie 45 dni. Później się dowiedziałem,
że wtedy, w pierwszą noc, z Suži uciekło pięciu ludzi. Dostali później dwa
lata batalionu karnego. Jako uczciwy obywatel ZSRS pomyślałem sobie
wówczas, że państwo mnie wykształciło, dało mieszkanie, a to jest moja
specjalność i te 45 dni ostatecznie mogę oddać ojczyźnie. Gdybym
wówczas wiedział, co się wydarzyło w Czarnobylu, wolałbym odsiedzieć
dwa lata w więzieniu.

Vairis Mētra – plutonowy


Przed wybuchem w CzEJ mieszkałem w Rydze i pracowałem w studiu
filmowym. Na szczęście miałem już rodzinę i dzieci. Wezwali mnie 8 maja,
naczelnik pierwszego oddziału, czyli KGB, w naszym przedsiębiorstwie
wręczył mi wezwanie. Zapytałem go, co to jest, a on odpowiedział, że
szkolenie. Taka próba, jak szybko rezerwiści przybędą do punktu
poborowego. Kiedy pojawiłem się na miejscu, zrozumiałem, że coś jest nie
tak, ponieważ nie działał tam żaden telefon i nikogo stamtąd nie
wypuszczali. To było bardzo dziwne.
Niedługo później podjechały autobusy, kazali nam wsiadać i zawieźli
prosto do jednostki wojskowej. I tylko po pewnym czasie zaczęły się
rozchodzić słuchy, że wysyłają nas do Czarnobyla. Ale nam tego nie
powiedzieli, w ogóle niczego nie mówili. Dopiero jak już wiedziałem, że to
będzie Czarnobyl, udało mi się namówić jednego żołnierza, żeby pozwolił
mi zadzwonić do miasta, bo żona całą dobę nie wiedziała, gdzie jestem.
Wtedy jej powiedziałem, że jedziemy do Czarnobyla.
Gdy przyjechaliśmy do jednostki, okazało się, że spędzili tam wielu
mężczyzn. Nawet ojców, którzy przyszli do wojenkomatu po drodze
z przedszkola i przywieźli ich razem z dziećmi. Taki był zamęt. 11 maja,
pamiętam dokładnie, bo to dzień moich urodzin, przybyliśmy do
miejscowości naszej dyslokacji – Budy Warowyczi.

Jānis Kurtišs – kapitan, weteran wojny w Afganistanie[142]


W 1986 r. byłem zastępcą dowódcy kompanii samodzielnego pułku obrony
chemicznej JW 22317 w Leningradzkim Okręgu Wojskowym w randze
kapitana. Kompanię dyslokowano w Piesocznym (Leningrad). W naszym
okręgu, podobnie jak później w Czarnobylu, służyli żołnierze wielu
narodowości: Uzbecy, Turkmeni, Rosjanie, Ukraińcy itd. Kiedy doszło do
wybuchu, wysłano mnie w podróż służbową z młodymi sierżantami, którzy
właśnie awansowali. W maju przywiozłem tych ludzi, w sumie dziesięć
osób, do Wałdaju, gdzie stacjonował pułk obrony chemicznej. Razem
z nami przyjechało około 80 rezerwistów. Stamtąd wysłano ich prosto do
czarnobylskiej zony. W drodze z Leningradu o katastrofie wiedzieliśmy
tylko tyle, że był wybuch, ale to raczej z telewizji, bo nam mówili, że
wszystko jest pod kontrolą. W głowach kotłowały się myśli, co tam się
mogło wydarzyć i dlaczego nie mamy pełnych informacji. Ale nikt nie
protestował, to był przecież ZSRS. Jeżeli nawet ktoś coś mówił, to inni tego
nie podchwytywali. Ludzie bali się mówić, uważali, że jak coś powiedzą, to
ich ukarzą i posadzą. To był taki czas, że ukrywali prawdę, a prawda była
straszna i dzisiaj tak myślę, że może nawet lepiej było ją ukryć, bo
w przeciwnym wypadku ludzie by uciekli i nie udałoby się opanować tej
katastrofy. Może jakichś więźniów sprowadziliby do Czarnobyla.
Po przybyciu do Wałdaju dowiedziałem się, że major, który był dowódcą
batalionu, zastrzelił się, gdy odkrył, że sprzęt, który zabrali z magazynów
na potrzeby służby w Czarnobylu, był niekompletny. Brakowało rzemieni,
generatorów, karburatorów, generalnie wszystkiego co ruchome. W tym
czasie w Związku Sowieckim kradli wszystko jak leci, nowe, nienowe,
nieważne. Kiedy służyłem w Afganistanie, mojej kompanii też wydali
wybrakowany sprzęt, który zabrali z wojskowych składów
(w Turkiestańskim Okręgu Wojskowym), a pojazdy dosłownie
przytaszczyli na holowniku. To było okropne, co tam się wyprawiało.
W 1986 r. wysłałem swoich ludzi do Czarnobyla, a w 1988 r. sam
poprosiłem o skierowanie do zony. Pojechałem pociągiem razem
z rezerwistami (dwa lub trzy pełne wagony pasażerskie). Wtedy już
wiedzieliśmy, że jedziemy likwidować skutki awarii. Wielu mówiło, że jest
niebezpiecznie, ale ja, jako specjalista, miałem prawdziwe rozeznanie
w problemach radiologii i wiedziałem, co to jest promieniowanie. Dlaczego
zgłosiłem się dobrowolnie? Po pierwsze, dlatego że byłem oficerem armii
radzieckiej, po drugie, dlatego że trzeba było to zrobić, wykonać swój
obowiązek. Do tej pory tak myślę, że jeżeli nie my, to kto by tam poszedł?

Vitālijs Birkenšteins – szeregowy, kierowca


Mój stopień wojskowy to szeregowy. Służyłem w batalionie inżynieryjno-
drogowym JW 36826 w Sowiecku [Tylża – przyp. aut.] w Nadbałtyckim
Okręgu Wojskowym. Tam nas załadowali i wysłali do Czarnobyla. Miałem
wtedy 25 lat. W likwidacji skutków katastrofy uczestniczyłem od początku
lipca 1986 r. do połowy grudnia, prawie pół roku. Ponieważ w cywilu
byłem kierowcą, do pracy w czarnobylskiej strefie początkowo skierowano
mnie również jako kierowcę. W wojenkomacie od razu mi
zakomunikowali, że wysyłają do Czarnobyla.
Nasz obóz znajdował się niedaleko wioski Dibrowa[143]. Była tam
niewielka rzeczka, obok niej, na polu, rozbili nasz obóz. Najbliższym
miasteczkiem było Poliśke[144]. Natomiast od września–października do
grudnia 1986 r., gdy pracowałem w Prypeci, mieszkaliśmy w wiosce
Steczanka[145].

Jānis Muste – pułkownik, Grupa Operacyjna Specjalnej Strefy


Moskiewskiej Obwodu OC
Przed wybuchem katastrofy pełniłem funkcję zastępcy naczelnika sztabu
OC Łotewskiej SRR ds. Nauki. Jako jedyny pojechałem do Czarnobyla
w szeregach OC obwodu moskiewskiego. Do tego czasu Komisja Rządowa
Borysa Szczerbiny[146] przestała przewodniczyć pracom likwidacyjnym
w zonie i kierownictwo przejęły poszczególne grupy operacyjne (GO)
z republik radzieckich, później także z obwodu moskiewskiego. Stało się
tak dlatego, że w maju 1986 r., gdy wzywali do Czarnobyla, moja żona
bardzo chorowała i się jakoś wyprosiłem. Wtedy mi powiedzieli, że i tak
mnie to nie ominie, pojadę później, tylko że sam. I tak wiosną 1987 r.
włączyli mnie do składu OC moskiewskiego obwodu. Na początku
kwietnia pojechaliśmy do sztabu Ukraińskiej SRR w Kijowie, tam
przenocowałem razem z innymi moskwiczanami. Na drugi dzień
pojechaliśmy autobusem do miasta Czarnobyl. W zonie służyłem nieco
ponad miesiąc – od 2 kwietnia 1987 r. do 8 maja 1987 r. Po nas przyszła
jakaś kaukaska republika, być może Ormianie.

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
Byłem studentem wydziału prawa Uniwersytetu Łotewskiego w Rydze,
zabrali nas w maju. Należałem do pułku OC w Sużi (Ryga). W tamtym
czasie wzywali wszystkich, ale w ogóle nie mówili, że jedziemy do
Czarnobyla. Oszukiwali nas, bo wezwanie otrzymałem jakoby do pomocy
przy żniwach w miejscowości Cilino (Rosja). W Związku Sowieckim tak
już było, że po wyjściu z wojska każdego roku zabierali nas do zbierania
plonów, na przykład w Kazachstanie albo innej południowej republice.
Kiedy zgromadzili nas w punkcie zbiorczym, zrozumiałem, że żadnych
żniw nie będzie. Sprzęt i maszyny były zupełnie do tego nieodpowiednie.
Okazało się, że pojechaliśmy nie do Cilina, ale do Czarnobyla. 12 maja
wysadzili nas koło miejscowości Buda-Warowyczi[147], gdzie powstała
nasza baza. Kolejne dwa dni poświęciliśmy na przygotowanie terenu –
dezaktywacja, stawianie namiotów i 14 maja wszystko było już gotowe. Od
tego momentu zaczęli nas posyłać do likwidacji skutków katastrofy.
W czarnobylskiej zonie pracowałem do 20 czerwca 1986 r.
Jānis Dumpis – syn likwidatora
Mój ojciec Jānis Dumpis służbę w wojsku odbywał jako chemik, później
przeniesiono go do rezerwy. Gdy doszło do wybuchu w Czarnobylu, ojciec
miał 36 lat i pracował w przedsiębiorstwie budowlanym. Wtedy często
odbywało się to w ten sposób, że ludzi zabierali wprost z zakładów pracy
i fabryk, pakowali od razu do autobusów, pociągów i wysyłali do
Czarnobyla. Mojego ojca też tak szukali, ale nie było go wtedy w zakładzie.
9 maja przyszli nocą do naszego domu. Dwaj mundurowi zadzwonili do
drzwi i obwieścili ojcu, żeby się szybko zbierał na ćwiczenia wojskowe dla
rezerwistów. Ponieważ na początku maja zaczęli w telewizji trochę mówić
o katastrofie, domyślił się, że może chodzić o Czarnobyl. Później zawieźli
jego i innych na peron i załadowali do pociągów. Wagony były dobrze
strzeżone, żeby nikt nie próbował ucieczki.

Edgars Ozoliņš – starszy sierżant


Do Czarnobyla zabrali mnie 8 maja. W zonie przyszło mi spędzić dwa
miesiące. Mieszkałem na wsi, 70 kilometrów od Rygi w kierunku na
Dyneburg. Pracowałem w rolnictwie, w kołchozie mieliśmy hodowlę
wieprzową, nie mieszkałem w prywatnym domu, tylko w chutorze. Po
drodze z pracy do domu zatrzymał się przy mnie kierowca i oddał
wezwanie, na którym było napisane, że za dwie godziny mam się stawić
w wojenkomacie. Było już 8 maja, ale o Czarnobylu jeszcze prawie niczego
nie wiedzieliśmy. Przebrałem się, a żona płacze. Uspokajałem ją, że jak coś
będzie nie tak, to dam znać. Cywilnym autobusem odwieźli mnie do
rejonowego wojenkomatu, a stamtąd od razu do Rygi. W stolicy odebrali
nam dowody osobiste, zostawili książeczki wojskowe i wydali wojskowe
mundury. Przed wyjazdem zdawaliśmy też na przechowanie ubranie
cywilne, przedmioty osobiste itd. Po powrocie z Czarnobyla okazało się, że
wielu rzeczy brakowało, zwłaszcza jak ktoś miał coś lepszego,
w wojenkomatach kradli masowo.
Wielu ludzi, których tam przygnali, w ogóle nie wiedziało, co to jest
promieniowanie. Wiedzieli tylko, że coś złego, ale przecież radiacji nie
widać. Radiometr niby coś tam pokazuje, ale jeżeli można oddychać i jeść,
to znaczy, że wszystko w porządku. Tylko dozymetryści wiedzieli, jak
wielkie groziło nam niebezpieczeństwo, a nas po prostu zabrali i przygnali
jak bydło, bo przypadki niestawienia się na wezwanie do wojenkomatów
były surowo karane.

Jevgēņijs Kalējs – lekarz, prezes Łotewskiego Towarzystwa


Szpitali
Wezwanie otrzymałem około 26 czerwca 1986 r. Pracowałem wówczas
w szpitalu w miasteczku Saulkrasti na północ od Rygi. Miałem dwójkę
małych dzieci, jedno miało trzy, drugie – cztery lata. W ten dzień stałem
przy stole operacyjnym. Operuję, a w drzwiach pojawia się mój szef, który
też był oficerem, i mówi mi, że trzeba jechać. Odwieźli mnie na lotnisko
w Rydze i stamtąd samolotem na Ukrainę. Mój kolega lekarz
zaproponował, że wytnie mi wyrostek robaczkowy, żeby mnie nie zabrali,
ale już wcześniej miałem wycięty.

Józef Truskowski – szeregowy


Jestem Polakiem i tak mam wpisane w dowodzie osobistym. Mój dziadek
urodził się w Krakowie, tam spędził dzieciństwo i wczesną młodość. Moja
kuzynka w przeszłości wielokrotnie jeździła do Krakowa odwiedzać
naszych krewnych. Dziadek ożenił się i wyjechał na Litwę. Moi dziadkowie
mieli piątkę dzieci, czterech synów i córkę. Ostatnie dziecko z tego
rodzeństwa – moja ciocia – umarła 12 kwietnia 2018 r. Przed II wojną
światową ojciec poznał w Dyneburgu moją mamę i po ślubie przeprowadził
się do pobliskiego miasteczka Ilūkstes. Ja urodziłem się w 1949 r.,
ukończyłem dziewięcioklasową polską szkołę, a po wojsku, w 1973 r.,
ożeniłem się i razem z żoną zamieszkaliśmy w Jurmale.
Przed katastrofą w Czarnobylu pracowałem w kołchozie rybackim jako
kierowca-ekspedytor. Rozwoziłem produkty po całej Łotwie. Miałem wtedy
37 lat, rodzinę, syna. Do Czarnobyla zmobilizowali mnie pod koniec
listopada 1986 r., byłem tam ponad trzy miesiące, a do domu wróciłem 8
marca – pierwsze, co zrobiłem po przyjeździe, to kupiłem żonie bukiet
kwiatów. Służyłem w batalionie inżynieryjno-drogowym (JW 36826), część
naszych oficerów to nie byli żołnierze z rezerwy, tylko zawodowi. Sama
mobilizacja wyglądało bardzo prosto. Wieczorem po pracy przysłali do
domu wezwanie na ćwiczenia do wojska, następnego dnia miałem się
stawić w wojenkomacie. Tam wsadzono nas do autobusów i zawieziono do
Rygi, noc spędziliśmy w Suži. Następnego dnia pojechaliśmy na lotnisko.
Nie mówili nam, dokąd jedziemy, ale już wcześniej podczas rozmów
z chłopakami domyśliłem się, że chodzi o Czarnobyl. Na Ukrainę
polecieliśmy samolotem transportowym. Po wylądowaniu posadzili nas na
ciężarówkę krytą brezentem i zawieźli do naszego miejsca dyslokacji
w miejscowości Steczanka. Dotarliśmy tam już po zmroku, był koniec
listopada, bardzo zimno, mróz. Pracę w zonie rozpoczęliśmy na przełomie
listopada i grudnia. Zapamiętałem, że choć pora była już zimowa,
w opuszczonych ogrodach na drzewach wisiały duże czerwone jabłka, ale
nie wolno było ich zrywać.

Albīns Minčuks – porucznik, koordynator Związku Czarnobyl


Łotwy w Jurmale
Moi przodkowie żyli w rejonie miadzielskim[148]. Nasza miejscowość
rodowa to Minczaki. Przed wojną leżała na terytorium Polski. Niegdyś na
Białorusi były trzy ordynacje dynastii Radziwiłłów – przodkowie byli
spokrewnieni z ordynacją w Miadziole. Ojciec Stanisław Minczuk, matka
Leokadia Szydłowska. Rodzice, jak większość Polaków, byli wyznania
rzymskokatolickiego, na naukę uczęszczali do polskich szkół, a w latach
20. XX w. ojciec służył w wojsku polskim. Po wybuchu wojny w 1939 r.
przyszli bolszewicy, zajęli zachodnią Białoruś i wszystko się skończyło.
Urodziłem się 20 maja 1946 r. W wieku 17 lat wyjechałem do Wilna, tam
ukończyłem szkołę, następnie w 1965 r. przeprowadziłem się na stałe do
Rygi[149]. Ukończyłem Leningradzki Instytut Inżynierów Transportu
Kolejowego, Wyższą Szkołę Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz Ryski
Instytut Inżynierów Lotnictwa Cywilnego im. Leninowskiego Komsomołu,
w którym odbyłem studia doktoranckie. Pracowałem na kolei, następnie
skierowano mnie do pracy w organach wewnętrznych (milicji), ale miałem
dość tej służby i ją porzuciłem. Przeszedłem drogę od zwykłego hydraulika
do brygadzisty i w końcu generalnego dyrektora zarządu Zjednoczenia
Przemysłowo-Budowlanego w Rydze. Następnie przez sześć lat
pracowałem w GSWG [Gruppa sowjetskich wojsk w Germanii, czyli Grupa
Wojsk Sowieckich w Niemczech – przyp. aut.][150], we wschodnich
Niemczech budowaliśmy lotnisko wojskowe. Kiedy doszło do eksplozji,
pracowałem w zarządzie budowlanym, a w pułku Nadbałtyckiego OW,
który wysłali do Czarnobyla, bardzo potrzebowali budowniczych. Moskwa
skierowała nakaz do Rygi. Był 1988 r., dopiero co wróciłem z NRD. Rano
wezwano mnie do wojenkomatu, a wieczorem byłem już umundurowany
i gotowy do wyjazdu. Pociągiem dojechaliśmy do Owrucza, a stamtąd
wyruszyliśmy do obozu w Nowej Radczy.
Wiedzieliśmy już, to był przecież 1988 r., że w Czarnobylu mamy
przechlapane, nikt nie miał złudzeń – byliśmy straceńcami. Ale też nikt nie
panikował, nie awanturował się, to byli ludzie, których rodzice przeszli
piekło II wojny.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
W randze porucznika zostałem dowódcą pierwszego plutonu (kilkanaście
osób) w kompanii rozpoznawczej dozymetrystów. Całą kompanią dowodził
kapitan Aleksandrs Boloņins[151]. Bardzo młody, przystojny człowiek, bez
aroganckiego stosunku do podwładnych. Moim zdaniem już wtedy był
świetnym psychologiem, znał się na ludziach i uważnie dobierał personel.
W kompanii służyli przeważnie sami młodzi ludzie około 22–23 lat, było
także kilku żołnierzy zdemobilizowanych z Afganistanu.
W podróż do Czarnobyla załadowali nas do wagonów bydlęcych, takich,
którymi kiedyś wysyłali na Syberię. Wywarło to na mnie straszne wrażenie.
Po wojnie moja rodzina była represjonowana przez władze stalinowskie,
w 1949 r. jako dziecko zostałem z rodzicami zesłany do obwodu tomskiego
w takich właśnie bydlęcych wagonach[152]. Teraz poupychali nas w nich
jak śledzie w puszce, na podłodze nie było miejsca, żeby się położyć. Jechał
z nami jeden pułkownik, który w 1951 r. brał udział w próbnych
wybuchach atomowych, i stwierdził, że ostatni raz w takim wagonie jechał
w 1944 r., kiedy wysłali go na front. Warunki były rzeczywiście bydlęce.
Przez dziury w podłodze wagonu mogliśmy zobaczyć tory. Od czasu do
czasu zatrzymywaliśmy się i dostawaliśmy jeść.
Od razu zacząłem uczyć chłopaków, jak należy pracować ze sprzętem, bo
byłem zwiadowcą, a oprócz tego pracowałem w różnych warsztatach jako
mistrz-dozymetrysta. Miałem do dyspozycji między innymi DP-5А (po
miesiącu w zonie zamienili go na DP-5B). Jeżeli chodzi o sprzęt radziecki,
to znałem go jak własną kieszeń i potrafiłem wycisnąć z niego więcej niż
widniało w instrukcjach. Naszą aparaturę przygotowano na wypadek wojny
nuklearnej z państwami kapitalistycznymi, musieliśmy ją więc przestroić na
nieco mniejsze dawki promieniowania. Chciałem, żeby chłopaki nauczyły
się dobrze pracować na naszym sprzęcie, czułem się za nich
odpowiedzialny, od tego mogło zależeć ich zdrowie. W samochodach
montowałem i sprawdzałem aparaturę do rozpoznania dozymetrycznego
i łączności. Aparatury łączności właściwie nie mogliśmy używać, ponieważ
częstotliwości samochodów zwiadowczych prawie się nie pokrywały
z roboczymi częstotliwościami centralnej radiostacji pułku.
Tak więc cały czas jechaliśmy i dopiero w Wilnie mieliśmy dłuższą
przerwę. Wyszliśmy na tory kolejowe i zobaczyliśmy rozlane plamy oleju.
Przyłożyłem swój radiometr, a promieniowanie wzrosło. Niedużo, trochę
ponad normę. Ogólnie im bliżej na południe, tym piękniej kwitły ogrody,
ale i poziom promieniowania się zwiększał – od 1,5 mR/h do 20 mR/h.
W nocy z 10 na 11 maja zobaczyliśmy pociąg z cysternami, w środku
z benzyną lub ropą naftową. Zainteresowałem się i włączyłem przyrząd,
pokazał 50 mR/h. Jeżeli te cysterny były tak mocno napromieniowane,
znaczyło, że awaria musiała być bardzo poważna. Przyjechaliśmy na stację
w Owruczu i tam nas rozładowano. W stronę reaktora musieliśmy jechać
jeszcze około 60 kilometrów. Im dalej od Owrucza, tym bardziej widoczne
stawały się oznaki dezaktywacji – oczyszczone pobocza i rozbryzgany olej
napędowy. Nasz obóz miał być założony na polanie niedaleko wsi
Warowyczi[153]. Z jednej strony droga, prowadząca do Prypeci
i Czarnobyla, a w przeciwną – do Owrucza, a z drugiej strony las. W polu
porzucone pojazdy – kilka autobusów, nawet nowa wołga i dużo różnego
sprzętu. Zmierzyłem poziom promieniowania, wynosił 20–30 mR/h. I nikt
nie zaprotestował. Podszedłem do mojego kapitana i powiedziałem, że nie
wolno się tutaj zatrzymywać, a on: „Dlaczego?”. Odpowiedziałem, że
w ciągu kilku tygodni otrzymamy maksymalną liczbę dawek
promieniowania. Musiałem udowadniać dowódcy pułku cyframi skalę
niebezpieczeństwa i dopiero wtedy poprowadził nas na rezerwowe miejsce
dyslokacji, które znajdowało się w wiosce Buda-Warowyczi. Tam
[urządzenie] wskazywało promieniowanie od 1 do 30 mR/h, w naszym
obozie – około 2 mR/h. W linii prostej byliśmy 35 kilometrów od reaktora.
Niestety wiatr właściwie cały czas wiał od wschodu, czyli od strony
zniszczonego reaktora. To ostatecznie bardzo niekorzystnie wpłynęło na
sytuację radiologiczną w naszym rejonie.

CODZIENNOŚĆ

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Cały obszar 30-kilometrowej strefy[154] wokół CzEJ umownie podzielono
na trzy części po 120 stopni. Za każdą odpowiadał inny okręg wojskowy.
Łotysze, Estończycy i Litwini byli w trzecim sektorze (południowo-
zachodnim). W tym samym sektorze obok nas stacjonował pułk z Kubania
– z Krasnodaru, a dalej Ałtajczycy, którzy przyjechali później. Sztab
Nadbałtyckiego Okręgu Wojskowego, któremu podlegały bałtyckie pułki
OC, znajdował się przy granicy zony w miejscowości Dibrowa.
11 maja wszystkimi samochodami pojechaliśmy na zwiad radiologiczny
do wioski Buda-Warowyczi, gdzie miał stanąć nasz obóz. To była piękna
duża wieś. Umówiliśmy się, że za jakieś półtorej godziny spotkamy się
w określonym miejscu, i rozeszliśmy się. W tej części wioski, gdzie
rozpocząłem pomiary radiometryczne, poziom promieniowania pozostawał
początkowo niewysoki. Przez pierwsze 150 metrów praktycznie nic, raptem
zaczęło się. Tyk, tyk, tyk – słyszę w nausznikach, poziom promieniowania
gwałtownie wzrasta, potem strzałka na skali zaczyna się coraz bardziej
wychylać. Patrzę, dzieci bawią się w piasku, podszedłem do nich
i zmierzyłem poziom promieniowania: 7–8 mR/h. Szybko pobiegłem do
rodziców i mówię im: „Zabierajcie dzieci, umyjcie je i uciekajcie stąd jak
najszybciej!”. Ale oni nie rozumieli, o co mi chodzi, promieniowania
przecież nie widać, nie boli, nie swędzi, nie gryzie. Nie odczuwali
niebezpieczeństwa, nie mieli żadnej wiedzy. Lokalne władze – sielsowiety
[rady wiejskie] nie informowały mieszkańców.
W tej samej wiosce zdarzyła się inna sytuacja. Zobaczył mnie pewien
mężczyzna i poprosił, żebym dokonał pomiarów w jego domu. Był
wojskowym i postępował według wszystkich reguł radiologicznego
bezpieczeństwa, dlatego spodziewał się, że promieniowanie wewnątrz
będzie niewysokie. Pozamykał okna i drzwi, regularnie sprzątał „na
mokro”, zawsze zdejmował buty przed wycieraczką itd. Wszedłem do
środka, w mieszkaniu było 5–6 mR/h, czyli dokładnie tyle samo, co na
zewnątrz. Sprawdziłem promieniowanie w piecu, ale było jeszcze większe.
To była tradycyjna ukraińska chata, a więc pomieszczenie z mnóstwem
różnych szczelin, radiacja z łatwością się przedostała. Mieszkańcy wioski
pytali mnie, co z nimi będzie, czy będą ich wysiedlać. Odpowiedziałem, że
nie wiem, ale gdybym wiedział, jakich pomiarów dokonam później, to bym
im od razu powiedział, że na pewno ich wysiedlą. Poszedłem dalej po
moim terenie i zarejestrowałem aż 40 mR/h.
Po tym wypadku starałem się najpierw w oględnych słowach, a później
wprost mówić wszystkim prawdę. Oficerowie z naszego pułku na te
rozmowy patrzyli przez palce. Nikt nas za to nie sądził, ale istniał oficjalny
zakaz informowania mieszkańców o panującej sytuacji radiologicznej
i niektórzy rzeczywiście go przestrzegali. W ogóle mieliśmy zakaz
rozmawiania z miejscowymi na jakiekolwiek tematy. Zauważyłem, że
lokalni mieszkańcy nie dowierzali sielsowietom i partyjnym kierownikom
i zawsze nas pytali, jak wygląda sytuacja i co z nimi będzie. Wrażenie robił
stopień niedoinformowania ludzi. Pewnego dnia trafiłem do wioski Stare
Szarne[155] – prawie miesiąc od wybuchu w CzEJ – a tam większość
studni stała otwarta. Ludzie powiedzieli mi, że o awarii w elektrowni
poinformowali ich przedwczoraj. Zupełnie nie wiedzieli, co należy robić.
Najbardziej w pamięć wrył mi się taki obraz. Któregoś dnia
w miejscowości Nowe Szarne[156] zobaczyłem w przydomowym ogródku
kobietę w zaawansowanej ciąży. Wyrwała marchew z pola, wytarła ją
w suknię i od razu zjadła. Zbadałem ogród i warzywa – wszystko
radioaktywne. Powiedziałem jej o tym, ale ona chyba nie uwierzyła, może
później się zreflektowała, nie wiem.

Józef Truskowski – szeregowy


Po przybyciu na miejsce dyslokacji zaczęli nas wypytywać o zawód, kto się
czym zajmował. Potrzebny był kierowca i spawacz. Ja podczas służby
w armii (w artylerii) byłem kierowcą mechanikiem. Nie miałem przy sobie
prawa jazdy, zanim żona przysłała mi z domu, jeździłem bez dokumentów
samochodem pomocy drogowej – taki warsztat na czterech kółkach.
Zajmowaliśmy się usuwaniem awarii pojazdów, wulkanizacją i tym
podobne. Woziłem też ludzi ze Steczanki do Prypeci, likwidatorzy
wybierali tam wierzchnią warstwę ziemi i ładowali na ciężarówki.
Potem dostałem inny samochód i woziłem nim jednego chorążego do
Czarnobyla po części zapasowe do pojazdów. Dostarczaliśmy je do
jednostki w Steczance, tam odbywały się naprawy, wymiany silników itd.
Czasami po pracy trzeba było jechać do Prypeci po części zapasowe dla
kierownictwa. Ich auta były już stare, często się psuły, a w garażach Prypeci
stały samochody zostawione podczas ewakuacji – czajki, wołgi, bobiki
i inne[157]. Wyciągaliśmy te samochody z boksów, rozbieraliśmy na części,
wymontowywaliśmy silniki, mostki i ładowaliśmy na platformę albo do
kabiny, a potem woziliśmy to wszystko do Steczanki i remontowaliśmy
naszemu szefostwu samochody. Staraliśmy się przebywać w Prypeci nie
dłużej niż godzinę, wiedzieliśmy, że to niebezpieczne, samochody były
skażone, od tych części zapasowych promieniowało na metr. Kierowcy,
którzy potem tymi bobikami wozili swoich dowódców, również pochłonęli
dawki promieniowania, ale takie było polecenie.
Mieliśmy dozymetry – „ślepe”, ale nikt ich nie sprawdzał. W książeczce
mam zapisane, że podczas służby w zonie otrzymałem ponad 17 rentgenów,
ale pisali tylko tak dla zamydlenia oczu, z całą pewnością otrzymywaliśmy
dużo więcej.
Pod koniec przyjechał do nas jeden pułkownik i zaczął nas agitować,
żebyśmy poszli popracować łopatami na dachu trzeciego reaktora.
Obiecywał, że od razu pozwolą nam wrócić do domu. Ale chłopcy w dość
niewybredny sposób odmówili, choć byli i tacy, którzy się zgadzali.

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
Największe wrażenie wywarł na mnie moment, gdy przyjechaliśmy do
opuszczonych wiosek w czarnobylskiej zonie. Panowała zupełna cisza,
domy puste, cały dobytek pozostawiony na miejscu i ani jednej żywej
duszy – tylko kury, koty i głodne psy, które i tak wkrótce odstrzelili.
Nigdzie nie można było znaleźć człowieka, wrażenie było takie, jak gdyby
ktoś użył bomby neutronowej, po której ginie wszystko, co żyje, a zostają
tylko rzeczy materialne.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Na początku w zonie było mnóstwo dzikich zwierząt, po miesiącu znikły.
Jak się jechało nocą, to w ciemnościach błyskały oczy dzików, lisów, innym
razem można było zobaczyć jeże, biegające zające itp. Po miesiącu
wszystko się skończyło.
W obozie mieliśmy też psa, jakimś cudem uniknął odstrzału
prowadzonego przez milicjantów. Łowiliśmy dla niego ryby w pobliskiej
rzece. Żołnierze „ochrzcili” go Rentgenem. Po jakimś czasie przybłąkał się
jeszcze jeden i został nazwany Reganem.

Józef Truskowski – szeregowy


Przełożeni od razu nas uprzedzili, żebyśmy nawet na krok nie schodzili
z jezdni, bo nie wiadomo, w co „wdepniemy”. Tam mogły być pola
wysokiego promieniowania. Mimo to raz zdarzyło się, że zboczyliśmy
z drogi i weszliśmy do jednego z opuszczonych domów. W środku
wszystko wyglądało, jakby zostało nagle porzucone. W zabudowaniach
gospodarczych leżały zdechłe zwierzęta, martwe świnie, a na poboczu
drogi, nie wiadomo skąd, biegało źrebię. Takie obrazy widzieliśmy. To
robiło strasznie przygnębiające wrażenie.
W Prypeci chodziliśmy zaglądać do mieszkań w blokach. Stały już
pootwierane. Chociaż wzmacniali ochronę, wszystko jedno, złodzieje i tak
z łatwością przedostawali się do miasta.
Jeździliśmy też czasem do miasteczka Poliśke, żeby kupić jakieś
produkty, mleko, ser. Sklepy były czynne, kupiłem sobie kurtkę i koszulę.
To była najbliżej od naszego obozu położona miejscowość, w której ludzie
żyli zupełnie normalnie.

Vairis Mētra – plutonowy


Obciążenie psychiczne było ogromne. Przywieźli nas, nie wiadomo
dokładnie, po co i w jakie okoliczności. Wyznaczono mnie na dozymetrystę
pułku [257 – przyp. aut.]. Moim zadaniem było mierzyć co dwie godziny
poziom promieniowania w miejscu dyslokacji pułku. Ogólnie poziom
promieniowania był w porządku: 11–12 milirentgenów na godzinę, ale
kiedy zaczynało wiać od strony reaktora, wtedy poziom gwałtownie
wzrastał. Powinienem był także prowadzić rejestrację dawek
otrzymywanych przez żołnierzy i sierżantów. Teoretycznie to było dosyć
proste, bo później zaczęli im wydawać dozymetry tak zwane ślepe, ale one
nie działały. Była sytuacja, że chłopaki jechały na rozpoznanie
radiologiczne, gdzie było duże promieniowanie, więc dawali im dozymetr.
Potem wracali, podłączali do pulpitu, a on pokazywał zero. Ale oni, jak
wracali z rozpoznania, to mieli mapę miejscowości z zaznaczonymi polami
promieniowania – i w zależności, ile godzin tam przebywali, wpisywano im
odpowiednią ilość dawek. Wyniki swoich pomiarów oddawałem dowódcy
kompanii. Całą pracę wykonywałem w sztabie.
Nie mieliśmy wtedy świadomości rozmiarów katastrofy, ale ponieważ
służyłem w wojskach chemicznych i przeszedłem szkolenie, wiedziałem,
czym jest promieniowanie jonizujące i znałem ten rodzaj
niebezpieczeństwa. Nie byliśmy odpowiednio przygotowani do pracy
w takich warunkach, zwłaszcza na początku. Nie było respiratorów,
żadnych środków ochrony. Później dawali nam kombinezony, maski, ale
jeśli na zewnątrz panowała temperatura ponad 30 stopni, to po założeniu
gumowego ubrania po czterech minutach byłeś cały mokry i lała się
z ciebie woda. Tak nie dało się pracować.

Jānis Muste – pułkownik, Grupa Operacyjna Specjalnej Strefy


Moskiewskiej Obwodu OC
Pełniłem funkcję zastępcy naczelnika sztabu GO ds. transportu. Zawsze po
południu około godz. 16.00 zbierałem wszystkich dowódców pułków,
którzy byli dyslokowani wokół Czarnobyla, i rozdawałem im pojazdy
i maszyny, wykorzystywane następnie do likwidacji skutków katastrofy.
I tak każdego dnia. W sumie koordynowałem przydział około 2000
jednostek techniki, takich jak buldożery, traktory, ciężarówki, także do
prowadzenia rozpoznania radiometrycznego. Decydowałem o tym, w które
miejsce posłać transport. Sam miałem służbowy samochód terenowy, GAZ-
69, cały obłożony płytami ołowianymi. Tylko z przodu kabiny była wąska
szpara dla pasażera i kierowcy, zupełnie jak w czołgu. Skażone pojazdy nie
były już wypuszczane ze strefy. Żołnierze wyjeżdżali trochę dalej niż
Czarnobyl, a rano znów siadali do tych skażonych pojazdów i pracowali.
My, oficerowie, wiedzieliśmy o niebezpieczeństwie, a żołnierze, jak to
żołnierze, nawet się opalali na słońcu. Oficerowie przychodzili do nich i ich
gonili, mówili im – wrócicie do domu i też od razu w mogilnik. Byli tacy,
co posłuchali, i tacy, którzy nie słuchali.
Przez 30-kilometrową strefę przepływała rzeka Prypeć i był też staw
chłodzący dla elektrowni jądrowej. Pływało w nim mnóstwo ryb. Żołnierze
pokazywali mi, jak łowią rybę na chleb. W miejscu, gdzie było największe
promieniowanie, złowili rybę, prawdziwy „egzemplarz”, jak lampa
elektryczna – głowa duża jak żarówka, a ogonek i cała reszta malutkie.
Na dach trzeciego reaktora generał też mnie posyłał, żebym przypilnował
likwidatorów. A oni tam worki z tymi odpadami, tworzywami sztucznymi,
bitumem i tym podobne rzucali z dachu reaktora na ciężarówkę i wywozili
do mogilnika. Kierowcy w ciężarówkach, którzy to wozili, nie wychodzili
nawet z kabiny z powodu dużego promieniowania. Same kabiny też były
zabezpieczone ołowianymi płytami. Wysokoaktywne odpady wywozili nie
do mogilników, tylko zapakowane w kubły do specjalnych hangarów,
w środku obitych ołowiem, które miały takie jakby piętra z półek. Nie
można było tych odpadów tak po prostu zakopać w ziemi z powodu
wysokiego promieniowania.
Jako oficerowie na początku bardzo pilnowaliśmy przestrzegania zasad
bezpieczeństwa. Myliśmy się pod prysznicem dwa razy dziennie, ale
z czasem przywykliśmy do niebezpieczeństwa, przecież tego nie widać, nie
czuć, nie słychać.

Jānis Kurtišs – kapitan, weteran wojny w Afganistanie


Kiedy przyjechałem do zony, w pułku wyznaczono mnie na zastepcę
dowódcy batalionu ds. technicznych. Nasz sztab znajdował się
w miejscowości Domaniwka, kilka kilometrów od 30-kilometrowej zony.
Podlegaliśmy GO Ministerstwa Obrony ZSRS w centrum w Czarnobylu.
Moim zadaniem było czuwanie nad poprawnym działaniem sprzętu
używanego w zonie oraz jego dezaktywacji po wykonaniu prac. Poza tym
musiałem nauczyć rezerwistów pewnych podstaw. Wyglądało to tak, że
szedłem na miejsce, gdzie był zgromadzony sprzęt techniczny, między
innymi pojazdy, i wyjaśniałem, do czego służą, jakie mają funkcje,
możliwości – kwestie czysto techniczne. Pokazywałem przyrządy do
mierzenia promieniowania i wyjaśniałem, jak z nich korzystać. Nauka
trwała bardzo krótko, 2–3 dni, i rezerwistów wysyłano do zony. Według
mnie był to poważny błąd. Tak samo było w Afganistanie, chłopaki
kończyły skrócone trzymiesięczne szkolenie i od razu wrzucali ich do
„maszynki na mięso”. To było morderstwo! Zarówno w Afganistanie, jak
i w Czarnobylu szkolenie było powierzchowne. W rezerwie brakowało
chemików, w Leningradzkim Okręgu Wojskowym trudno było ich znaleźć.
Brali zatem innych specjalistów, a nauka szła szybko i niedokładnie.
Obok elektrowni jądrowej znajdował się słynny Czerwony Las, który
pod wpływem wysokiego promieniowania obumarł[158]. Inżynieryjno-
techniczny batalion z naszego pułku też tam pracował. Kopali wielkie doły
i spychali do niego te wszystkie uschnięte drzewa. Pod koniec 1988 r.
z tego batalionu została tylko kompania, ponieważ uznano, że batalion
wypełnił swoje zadanie, a na końcu zostały tylko małe pododdziały, które
wykonywały jakieś dodatkowe prace. Zdążyłem poznać dowódcę tego
batalionu. Otrzymał duże dawki promieniowania, podobnie jak cały
batalion. Oni z całego pułku najbardziej się napromieniowali.
Pracowałem także na PUSO[159] w miejscowości Leliw[160]. Tam było
bardzo duże skażenie promieniotwórcze. Potem czyściliśmy te
napromieniowane pojazdy przed powrotem do Leningradu (sprzęt
ładowaliśmy w Domaniwce). Rozbieraliśmy wszystko na części
i czyściliśmy szczotką. Ale nawet to nie pomagało, nie było możliwości,
żeby doczyścić każdy element, dlatego wywoziliśmy z Czarnobyla skażone
maszyny. Nie wypełnialiśmy norm, ale nas puszczali. Nawet pakamery na
kółkach, w których mieszkaliśmy potem w Leningradzkim OW, były
skażone, ja sam żyłem w takiej, bo nie miałem mieszkania.
Będąc w zonie, odwiedzaliśmy czasami miejsca, w których przed awarią
żyli ludzie. Domy były puste, nie było ludzi, zwierząt, niczego. Wiele
budynków zburzono buldożerami i razem z drzewami zasypano. To był
wielki bezludny obszar, na którym nie było śladów życia, wszystko zrobili
jeszcze przed 1987 r. Wywoływał straszne uczucie kompletnego
porzucenia, świadomość, że byli tu ludzie, a dzisiaj ich już nie ma. Nie
byłem w dużych miastach, raczej w porzuconych wioskach. W ogrodach
kusiły dojrzałe owoce, ogromne czereśnie, które chciało się zjeść, ale to
było śmiertelnie niebezpieczne. Słyszałem już wtedy, że dawni mieszkańcy
po cichu wracają do zony, ale ja ich nie widziałem.
Najstraszniejsze było to, że po przyjeździe do czarnobylskiej strefy
w 1988 r. spotkałem swoich chłopaków, których przywiozłem do Wałdaju
jeszcze w 1986 r., a stamtąd oni trafili do Czarnobyla. Nie wiem, jakie były
później ich losy, ale od razu uświadomiłem sobie, że zostali narażeni na
wielkie niebezpieczeństwo. Byli bardzo młodzi, w wieku reprodukcyjnym,
nurtowały mnie pytania – czy będą mieli dzieci itp. Na początku było tak,
że do Czarnobyla wysyłali przede wszystkim mężczyzn w określonym
wieku (38 lat), jeżeli mieli chociaż jedno dziecko. A potem, gdy prace
w zonie się przedłużały i brakowało zasobów ludzkich, łapali wszystkich
jak leci, niezależnie od tego, czy mieli potomstwo, czy byli żonaci.
Zabierali wszystkich.

Edgars Ozoliņš – starszy sierżant


W pierwszych dniach zajmowaliśmy się budowaniem namiotów, toalet,
generalnie urządzaniem obozu. Żadnych masek przeciwgazowych,
respiratorów i innych środków ochrony nie było, tylko zwykłe
„namordniki”[161], ale na trzeci dzień, gdy zajmowaliśmy się
zaprawianiem ziarna siewnego, zrobiły się różowe od pyłu i nie nadawały
się już do niczego. Nie nosiliśmy ich, a oni doszli do wniosku, że skoro nie
nosimy, to znaczy, że są niepotrzebne, i nie dawali nam już nowych. Taki
był cyrk.
Potem dostawaliśmy różne zadania. Ja organizowałem życie obozu,
odpowiadałem za zaopatrzenie likwidatorów w odzież, bieliznę,
przygotowanie bani itp. Musiałem o wszystko zadbać, wiele rzeczy trzeba
było sobie zorganizować samemu. Najczęściej załatwiałem to
w magazynach pułku. Z kierownikiem składu zawsze miałem różne
przejścia, on miał mnie już serdecznie dosyć, bo wszystko od niego
potrafiłem wymęczyć. Były dwa rodzaje mundurów (butów nam nie
zmieniali). Pierwszy mundur był taki jak w armii poborowej, drugi
specjalny, w ciemnym kolorze, ale przecież nikt nie mógł wytrzymać w taki
upał, pojawiły się masowe odparzenia i wtedy zamienili nam na
„afganki”[162].
Żyliśmy jak w akademiku, tylko że w namiotach, no i promieniowanie
tam było. Pobudka o 5.30, po pracy capstrzyk o 22.00, ale niektórzy na
zmianę pracowali całą dobę. Posiłki wydawali trzy razy dziennie, jak
w stołówce wojskowej. Mieliśmy pocztę wojenną, można było pisać listy.
Dawali nam jeszcze pieniądze – niecałe 100 rubli. Ja robiłem tak, że
zbierałem butelki w obozie i jechałem sprzedać do miasta, dzięki temu
miałem dodatkowe pieniądze. W obozie była stołówka, toaleta, w trzech
dużych namiotach dla 50 osób zorganizowano banię (z ciepłą i zimną wodą,
z której codziennie mogłeś korzystać), obok był park samochodowy, dalej
dół na śmieci, a w rogu obozu stał namiot KGB. Była jeszcze cysterna
z wodą. Czasami przyjeżdżała ciężarówka Ził-131 z przyczepą i można
było kupić wypieki drożdżowe, ryby, papierosy, wodę mineralną, a nawet
słodycze. Dużym powodzeniem cieszył się glikol, bo jak były czyjeś
imieniny albo komuś urodził się syn, trzeba było kupić 2–3 skrzynki
i świętować. Relacje pomiędzy likwidatorami w naszej kompanii były
bardzo dobre, jak to między współtowarzyszami niedoli. Z okazji 33.
urodzin naszego dowódcy A. Boloņinsa ułożyliśmy nawet hymn kompanii
– pieśń zwiadowców-dozymetrystów[163].
W nocy raz wydali szeregowym kufajki (oficerowie mieli szynele), ale
i tak marzliśmy, bo klimat był kontynentalny – w dzień 30 stopni, a w nocy
pięć. Staraliśmy się ułatwiać sobie życie. Był ogólny namiot, z którego
mogliśmy korzystać, tam złożyliśmy się na telewizor, antenę zabraliśmy
z jakiegoś opuszczonego domu w zonie, zorganizowaliśmy też głośniki i po
pracy można było oglądać telewizję, nawet do 2.00 – 3.00 w nocy, głównie
mecze, bo wtedy były mistrzostwa świata w piłce nożnej [w Meksyku –
przyp. aut.]. Jak zdarzyła się jakaś wolna chwila w ciągu dnia i ładna
pogoda, to graliśmy też w siatkówkę.
Muszę zaznaczyć, że nie we wszystkich oddziałach było tak dobrze.
Dozymetryści-wywiadowcy nie mieli czasu na żadne rozrywki. Rzadko ich
spotykaliśmy, praca na okrągło. My byliśmy tylko małą kompanią liczącą
około 40 osób, w innych batalionach wyglądało to o wiele gorzej.
Prowadziliśmy, jak się wydawało, w miarę normalne życie, tylko nikt
wtedy nie wiedział, jak to się skończy.
Vairis Mētra – plutonowy
Jedynym plusem było to, że karmili nas wspaniale. Jadłem to, na co
w cywilu na Łotwie nie mogłem sobie pozwolić. Pasztet, pieczeń, tego
w ogóle nie można było nigdzie kupić. A wódka była u miejscowych,
którzy pędzili samogon.

Vladimirs Kokošņikovs – lekarz


Wezwanie do Czarnobyla otrzymałem 8 maja, pracowałem wówczas
w pogotowiu ratunkowym w Rydze. Nie mówili, dokąd nas wiozą, ale ja się
domyśliłem. Miejsce dyslokacji: Buda-Warowyczi. Tam była nasza baza.
Razem z kompanią rozpoznania radiologicznego brałem udział w tworzeniu
map skażenia miejscowości, jeździliśmy też na PUSO. Tam myli pojazdy,
które wyjeżdżały z zony, potem dozymetrysta mierzył poziom
promieniowania i jeśli trzeba było, to znów myli, ponownie mierzył i znów
myli. Za trzecim razem, gdy poziom promieniowania był wciąż za wysoki,
pojazd wysyłali na radioaktywne cmentarzysko. Grafiku pracy jako takiego
nie było, według rozkazu często nas zmieniali. Jako lekarz prowadziłem też
obserwacje ludzi, którzy myli dachy, czyścili domy itp.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Po upływie kilku dni zacząłem pisać dziennik, bo pod koniec tygodnia
trzeba było złożyć dokładny raport, gdzie się było i co się robiło. Umykały
mi fakty, więc zacząłem prowadzić zapiski. Dzisiaj też służy mi pomocą
w szczegółowym odtwarzaniu wydarzeń. Trasa od miejscowości
Warowyczi (po wiejskich drogach) do wsi Wesniane[164] i Olszanka[165].
Poziom promieniowania na początku trasy na drodze 6 mR\h, na poboczach
7 mR\h. Koniec trasy Olszanka, ul. Kalinina 45 mR\h: ściana 9 mR\h, grunt
18 mR/h. Wszędzie wałęsają się bezpańskie psy. Krótka ocena rezultatów
pomiarów – w wioskach Towstyj Lis i Buriakiwka[166] poziom
promieniowania o wiele większy niż sklasyfikowany wcześniej.
Rankiem 15 maja dozymetry oddaliśmy kompanii obrony chemicznej,
którego żołnierze pracowali na PUSO w miejscowości Dibrowa.
Poprzedniego dnia ciężarówki były tam skażone do 3 R/h. Żołnierze
pracujący na PUSO otrzymywali duże dawki promieniowania. Wywiad
radiometryczny w rejonie wioski Towstyj Lis: na drodze od 20 do 100
mR/h, pobocza dróg od 40 do 150 mR/h, odkryte ujęcia wody pitnej 2–2,5
mR/h, a koło domów od 25 do 160 mR/h.
Aby chronić ewakuowane wioski, wiele dróg było już w poprzek
przekopanych, a mosty rozebrane. Przybyliśmy do miejscowości
Nowoszepełyczi i Stari Szepełyczi[167] (mieszkańcy z innych wiosek
mówili, że obydwie zbudowano kosztem „zaoszczędzonych materiałów”
podczas budowy Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej oraz miasta Prypeć).
Obok wiosek była nieduża rzeczka. Tam wartki strumień (stanąłem na
środku rzeki na kamieniu) był bardziej skażony niż brzegi. Kończą się
Nowoszepełyczi – od razu zaczyna się Prypeć, 50 mR\h. W obu
miejscowościach leżały zwłoki zastrzelonych psów.
Potem wybrano mnie i jeszcze kilku ludzi, żebyśmy jeździli do tak
zwanych punktów kontroli, gdzie dokonywano pomiarów poziomu
promieniowania. Nasze zadanie wyglądało mniej więcej tak: wskazali nam
miejsca na mapie, w których trzeba było zorganizować punkt kontroli. To
miało być miejsce, dokąd można było łatwo podjechać i w razie potrzeby
postawić niedaleko helikopter. Trzeba było też zadbać, żeby ten punkt nie
został dezaktywowany. Wybrałem jedno takie miejsce w wiosce
Warowyczi, a potem jeszcze dwa punkty kontroli, które były bliżej w stronę
reaktora (wieś Wesniane i Olszanka na terenie zamkniętej zony). Pomiarów
dokonywałem trzy razy na dobę, co osiem godzin – o 3.30, 9.30 i 15.30.
Rezultaty wysyłali do sztabu w Dibrowej, a może jeszcze w jakieś inne
miejsce.

Jānis Dumpis – syn likwidatora


Ojciec w stopniu porucznika został dowódcą plutonu, który zajmował się
czyszczeniem pojazdów wyjeżdżających z 30-kilometrowej zony. Jeżeli
pojazdy i maszyny były bardzo skażone, to nawet nie starali się ich czyścić
– nie miało to sensu, wywozili w pole i tak zostawiali. Chodzili również po
terytorium strefy i przeprowadzali pomiary radiometryczne. Dowództwo
mówiło im, żeby przy rejestracji wysokiego poziomu promieniowania
wykreślali dwa ostatnie zera.
Vairis Mētra – plutonowy
To, co mnie najbardziej szokowało, to niekompetencja wyższych
dowódców armii radzieckiej. Oni nie mieli pojęcia, jak postępować
w warunkach wysokiego promieniowania. To był czas absurdu. Czas
absurdalnych decyzji. Przykładowo kazali nam jechać na rozpoznanie
i zbierać próbki traw, ziemi oraz liści z największą radiacją. Nonsens. Albo
zrywać wierzchnią warstwę ziemi i wywozić do mogilników. To była
głupota, dzisiaj zmniejszysz poziom promieniowania, ale jutro znowu
będzie większy, tak można dezaktywować w nieskończoność.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Często się zdarzało, że nasi dowódcy nie wierzyli w dane radiometryczne,
które im przekazywaliśmy. W ciągu pierwszego tygodnia, może 10 dni,
oficerowie kompletnie nie wiedzieli, co tam się działo i co robić. Po 20
maja kapitan Boloņins rozłożył mapę na stołach i zaczęliśmy nanosić nasze
pomiary radiometryczne. Rezultaty przekazano dowództwu, nie wiem
gdzie, może w Dibrowie albo Czarnobylu. Naszego kapitana zbluzgali,
powiedzieli mu, że promieniowanie nie może być takie wysokie, i kazali
nam przeprowadzić pomiary jeszcze raz (a pomiary były różne
w nieodległych od siebie, o 50–100 metrów, miejscach, np. w wiosce
Tołstyj Lis od 0,5 mR/h do 0,5 R/h, Wesniane 50 mR/h, ale zaraz obok 5
mR/h). O ile dowódcy pułku mieli do nas zaufanie, o tyle wyżsi przełożeni,
na przykład Naczelne Dowództwo Wojsk Kierunku Południowo-
Zachodniego, nam nie dowierzali. Mogę podać typowe zdarzenie. Kiedyś
wracaliśmy z rozpoznania w rejonie wsi Warowyczi po nieznanej nam
drodze. Ponieważ miałem włączony radiometr, zauważyłem, że poziom
promieniowania wzrasta. Zatrzymaliśmy się i zarejestrowaliśmy 10–20
mR/h, ale za chwilę gwałtownie wzrosło do 1,5–2 R/h, a wreszcie do 4 R/h.
To był taki pas przy drodze o długości 100 i szerokości 200 metrów. Dalej
poziom promieniowania znowu stopniowo się obniżał. Osobiście
przekazałem rezultaty pomiarów do sztabu, a w zamian usłyszałem potok
przekleństw. Zarzucano nam, że zmyślamy, przed nami przecież dziesiątki
ludzi prowadziło rozpoznanie radiometryczne na tej drodze i niczego nie
znaleźli. Kazali nam pojechać jeszcze raz i potwierdzić rezultaty.
Następnego dnia udałem się w to samo miejsce, wsadziłem do kapsuły
próbkę gruntu, a nasz kierowca zabrał ją do laboratorium. Tam jeden
pułkownik przystawił radiometr i aż wykrzyknął: „Po co to przywiozłeś!
Wynoś się stąd szybko!”. Dopiero wtedy nam uwierzyli.
Nawet kilkadziesiąt metrów od reaktora znajdowały się miejsca,
w których poziom promieniowania był mierzony w rentgenach. Zdarzały
się wioski, w których na jednym końcu wsi poziom promieniowania był
w normie, a na drugim wynosił kilkadziesiąt milirentgenów. To już wręcz
była taka prawidłowość.

Jevgēņijs Kalējs – lekarz, prezes Łotewskiego Towarzystwa


Szpitali
Choć z wykształcenia i zawodu byłem lekarzem-ginekologiem, dali mi do
ręki dozymetr, żebym dokonywał pomiarów, bo miałem ogólne pojęcie
o tym. Żadnego sprawdzania na liczbę dawek promieniowania nie było,
dozymetry posiadali tylko wyżsi oficerowie. Analiz i badań nikt nam
żadnych nie robił. Nie było ważne, ile promieniowania było tam, gdzie
pracowaliśmy i ile zmierzyliśmy, każdego bowiem ranka podpułkownik
obwieszczał nam – dzisiaj maksymalna dawka 0,2 albo 0,3 i koniec. I te
dawki odgórnie nakazane wpisywano nam do dziennika i dopiero, jak
oficjalnie dostaliśmy te 25 rentgenów, odsyłali nas stamtąd. W moim
przypadku to było w sierpniu. Ostatnich z kompanii rozpoznania wymienili
24 sierpnia.
W namiocie było nas 20, z tego pięciu doktorów, w tym późniejszy
prezydent Łotwy Valdis Zatlers[168]. Znałem go dobrze od 1972 r., bo
wcześniej uczyliśmy się na tym samym kierunku. Potem razem trafiliśmy
do Czarnobyla. Zatlers był traumatologiem i pracował jako ordynator
w szpitalu nr 2 w Rydze. Ale to nie miało znaczenia. Nawet nasz prezydent,
choć lekarz, dostał łopatę jak my wszyscy, i kazali mu ładować skażony
grunt do kontenerów. Prowadził też pomiary poziomu promieniowania.
Nikt z nas nie pracował według swojej specjalizacji. Nasz kolega Jānis
Ozols, też lekarz, kłócił się z majorem cały czas, on był doktorem nauk
medycznych, dyplom obronił w Moskwie. Zaczął mu coś tłumaczyć,
a dowódca odpowiedział: „To, że się uczyłeś, nic tutaj nie znaczy, bo ja
jestem majorem, a ty porucznikiem”. Wszystkich wykorzystywali jako
materiał biologiczny.
Z namiotów ładowali nas na ciężarówkę i zawozili prosto do danej
wioski. Robiliśmy dezaktywację domów. Najpierw myliśmy dachy wodą,
potem grunt nasiąkał tym, co ściekało z góry, więc zbieraliśmy 20
centymetrów wierzchniej warstwy, ładowaliśmy tę ziemię w żelazne
kontenery i stamtąd wywoziliśmy na mogilniki. Wielu miejscowych nie
wyjechało, zostali starzy, głównie kobiety. Oni zawsze chcieli nas ugościć.
Raz przynieśli nam jagody i powiedzieli, że zebrali je dwa lata temu.
Zmierzyłem dozymetrem, poziom promieniowania był większy niż od razu
po katastrofie. Dawali nam jeść, ale my nie chcieliśmy.

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
Kształciłem się wówczas na prawnika, ale w czarnobylskiej strefie
służyłem jako kierowca, między innymi w opuszczonej Prypeci. Byłem
świadkiem tego, co tam się wyprawiało już po ewakuacji miasta. Chociaż
jeździłem ciężarówką, czasami wysyłali mnie do pomocy przy zwalczaniu
szabrowników, którzy grabili mieszkania. To był dopiero początek i jeszcze
nie było całodobowych dyżurów, a cały obszar był zbyt duży do
upilnowania. W Prypeci powołano specjalne patrole i trafiłem do takiego
zespołu. Objeżdżaliśmy miasto i obserwowaliśmy, czy na przykład
żołnierze nie starają się czegoś ukraść.

Jānis Muste – pułkownik, Grupa Operacyjna Specjalnej Strefy


Moskiewskiej Obwodu OC
Generał oddelegował mnie do Prypeci, żebym obserwował proces
załadunku na ciężarówki. Wywozili przeróżne kulttowary [artykuły użytku
kulturalnego – przyp. aut.], magnetofony, telewizory, kuchenki gazowe itp.
Minął rok, a wszystko było tak skażone, że ryzyko było do tego
podchodzić. Wszystkie rzeczy zwozili do mogilników[169] i tam zrzucali.
Przeciętny mogilnik wyglądał tak: transzeja o długości 200, szerokości 50
i głębokości 5–6 metrów. Ciężarówka podjeżdżała do mogilnika i zrzucała
zawartość. A potem traktorami i buldożerami po tym jeździli, po tych
telewizorach i magnetofonach, żeby zrobić więcej miejsca. Jakieś 5–6
kilometrów od Prypeci był jeden taki mogilnik. Generał posłał mnie, żeby
wszystkiego przypilnować, bo zdarzało się, że żołnierze kradli dywany albo
inny sprzęt. Dywany kradli bardzo chętnie, ale telewizorami też nie
pogardzali. Były takie przypadki, że kierowca, jadąc przez las, wyrzucał
w umówionym miejscu dywan, a przyczajeni w pobliżu ludzie zabierali
i wysyłali do domu albo chowali w lesie i zabierali nocą.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Kontrolowano tylko główne drogi, po których jeździły opancerzone
BRDM-y[170], innych nikt nie pilnował i miejscowi bez problemu mogli
się tam przedostać i kraść. Był co prawda drut kolczasty, ale co znaczy takie
zabezpieczenie, jeżeli nie jest ono pod napięciem albo nikt go regularnie nie
kontroluje z bronią w ręku.

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
Dezaktywacja polegała głównie na wywożeniu radioaktywnego gruntu oraz
czyszczeniu domów i dróg. Również nasz obóz kilka razy w ciągu dnia
przemywali jakąś substancją, żeby promieniotwórczy pył nie latał wszędzie
dookoła i nie dostawał się do naszych dróg oddechowych. Początkowo
w ogóle nie było miejsc z PUSO, po prostu czyścili sprzęt i samochody na
miejscu, dopiero później wybudowali PUSO takie jak w Dibrowie.
To była katastrofa, jakich wcześniej nie było. Często nasi przełożeni sami
nie wiedzieli, co się dzieje, nie pracowali nigdy w takich warunkach
radiologicznych, uczyli się więc „w biegu”. Niekiedy zasięgali rady
młodszych stopniem, ale bardziej doświadczonych w tych sprawach
specjalistów.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Przez jakiś miesiąc objeżdżałem punkty kontrolne i dokonywałem
pomiarów radiometrycznych, ale musiałem też szukać wody, żeby można
było jej używać do dezaktywacji. Taka woda musi być czysta, do ujęcia
musi być możliwość podjazdu. Jeżeli nie da się podjechać, to żeby dało się
postawić motopompę. Musiałem też wyszukiwać nowe miejsca dyslokacji
dla innych oddziałów. Nikt nigdy nie mówił, gdzie i co, oni po prostu
mówili, że masz coś wykonać, i ty na podstawie swojego doświadczenia
musiałeś wytypować na dobrej mapie topograficznej, gdzie takie miejsce
mogą się znajdować. Potem trzeba było tam pojechać. Patrzysz, a tam już
miejsce zajęte, to szukasz innego.
Byłem również odpowiedzialny za przygotowywanie planów
dezaktywacji poszczególnych wiosek. Dają ci na to 2–3 godziny, a ty
musisz narysować plan wioski, zmierzyć skażenie ścian, gruntu, dachu,
sprawdzić promieniowanie w ogrodach, czy jest woda, gdzie umieścić
sprzęt oraz skąd i w jaki sposób rozpocząć dezaktywację. Jeśli rysowaliśmy
dobre plany, to oddawaliśmy do sztabu. Jeśli plan był źle zrobiony, to
robiliśmy jeszcze jeden egzemplarz. A wyglądało to tak. Kierowca
prowadził samochód, a ja, siedząc na miejscu pasażera, patrzyłem
i rysowałem – drewniany dom tu, murowany tam, szopa, i tak dalej.
Kierowca wolno przejeżdżał, potem zawracał, a ja w tym czasie rysowałem
plan drugiej strony wsi. Na koniec, tak mniej więcej z doświadczenia, od
razu robiłem jakiekolwiek pomiary poziomu promieniowania i potem
szybko wracaliśmy. Często trzeba było robić pomiary jadąc, ale na bardzo
małej prędkości, bo szybkość pracy przyrządów wynosiła 30 sekund, zatem
około 27 sekund trzeba było znajdować się w danym miejscu, żeby
otrzymać dokładne dane. Tak było przez pierwszy miesiąc.

Vitālijs Birkenšteins – szeregowy, kierowca


Pracowałem w Prypeci, a potem przy budowie sarkofagu nad zniszczonym
reaktorem. Kiedy przyjechałem do Prypeci, to oczywiście nikogo
z mieszkańców już tam nie było, wygląd pustego i trochę już zarośniętego
miasta robił szczególnie wrażenie. Tylko milicjanci od czasu do czasu
jeździli i pilnowali. Około połowy września pozwolono byłym
mieszkańcom wrócić po swoje rzeczy. Przywieźli ich autobusami, zabierali
z mieszkań, co było najcenniejsze, na osobę wypadały dwa czarne worki.
Wcześniej milicjanci sprawdzali, czy nie są zbyt mocno skażone. Jeżeli
były zanieczyszczone radionuklidami, to zabierali i wyrzucali do
kontenerów.
Podczas czyszczenia Prypeci żołnierze zdejmowali łopatami górne
warstwy promieniotwórczej ziemi i ładowali na ciężarówki. Inni czyścili
balkony. Zdaje się, że pięć centymetrów ziemi trzeba było zebrać, żeby
trawy nie było. Tam, gdzie gleba była piaszczysta, 20 centymetrów.
Ponieważ byłem kierowcą, woziłem wszystko, co zebrano w Prypeci:
ziemię, rzeczy z balkonów i mieszkań. Wszystko wyrzucali przez okna, na
przykład meble, potem ładowali na ciężarówkę, a ja wywoziłem to do
mogilnika. Niedaleko za Prypecią, jakieś pięć kilometrów, na górce
znajdował się taki mogilnik. Potem woziłem też szuter do budowy drogi
pod sarkofag albo nasyp. Najgorzej mieli ci, którzy podjeżdżali pod samą
ścianę reaktora, tam promieniowanie było olbrzymie, musieli się spieszyć –
szybko wyładować i zaraz wracać.
Wiedzieliśmy, że jest niebezpiecznie, i wszyscy się bali. Nie było chyba
takiego, co by się w ogóle nie bał. Ale wyboru nie miałem, wezwali mnie,
to musiałem wykonać wszystko, co kazali. Powiedzieli, że trzeba jechać, to
pojechałem. Gdzie miałbym pójść? My nie przybyliśmy tam przecież jako
wolontariusze tylko wysłali nas z wojenkomatów. Dozymetrów nie
mieliśmy, a z indywidualnych środków ochrony dali nam tylko
„namordniki”.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Na początku czyścili te wioski, jakby to powiedzieć: „jak wyjdzie, tak
będzie”. Czasami przyjeżdżaliśmy i zaczynaliśmy pracować bez planu, bez
przygotowania, bez niczego. W niektórych miejscach poziom
promieniowania wynosił 40–60 mR/h. To było po prostu niemożliwe, żeby
taką miejscowość w pełni dezaktywować.
Kilka kilometrów na południe od naszego obozu była wieś
Kowszyliwka[171]. Myśmy tę wioskę kilka razy czyścili. Teoretycznie,
jeśli wymyć dobrze wioskę, wywieźć skażony grunt, to poziom
promieniowania powinien być w normie. Przyjeżdżaliśmy na rozpoznanie
dwa tygodnie później, a tam poziom promieniowania dwa razy większy niż
przed dezaktywacją. Były miejsca, w których doszło do znacznego opadu
promieniotwórczego uranu i plutonu, ale nasze przyrządy nie były w stanie
tego zarejestrować. To było niezależne od nas, wiał wiatr albo padał deszcz
i osadzał kolejne radionuklidy. Pod koniec maja dezaktywowaliśmy
Olszankę. Dom – ściany drewniane, tynkowane na bazie gliny i pobielone,
słomiana strzecha. Typowa ukraińska chata. Dach 7,2 mR\h, а ściany 3,5
mR\h. Dezaktywacja była prowadzona zgodnie z instrukcją. Po jej
zakończeniu promieniowanie ściany 2,3 mR\h. Powtórna dezaktywacja
usunęła część tynku razem z gniazdami jaskółek, kontrolne pomiary:
strzecha 7,6 mR\h, a ściany 1,3 mR\h. Kolejna dezaktywacja tylko ścian –
usunięto całe tynkowanie – 1 mR/h. Dezaktywacja ukraińskich chat to była
syzyfowa praca. W ogóle prowadzenie dezaktywacji w sytuacji, gdy
z reaktora wciąż wydobywały się radioaktywne wyrzuty, mijało się ze
zdrowym rozsądkiem. To była w stu procentach zbędna praca, ale KC
KPZR podjęło decyzję, że na jesień wszyscy ewakuowani powinni wrócić
do swoich domów. Rzucili więc mnóstwo pieniędzy i narażali zdrowie
ludzi, żeby to wszystko dezaktywować. A kto z naukowców był
odpowiedzialny za takie głupie decyzje? Zdaje się, że to między innymi
radziecki fizyk Wielichow mówił, że aby rozwiązać w CzEJ taki to, a taki
problem, trzeba poświęcić jedno, dwa, trzy życia, i tak dalej[172].

Edgars Ozoliņš – starszy sierżant


Opowiem, jak była prowadzona dezaktywacja przez naszą grupę. Pewnego
dnia wyjechaliśmy na wieś. Policzyli, że jest 60 domów – na każdy dom
wypadało po dwóch ludzi. Na początek posprzątaliśmy śmieci. Rozkaz był,
żeby zebrać ziemię na głębokość jednego sztychu, później przyjeżdżała
ciężarówka i zabierała ten promieniotwórczy grunt. Ja kopałem z takim
jednym, co robił samogon. Raz się spił i nie mogli go znaleźć. Na drugi
dzień miał nieprzyjemności. Ponieważ byłem sierżantem, to postawili mnie
do kopania razem z nim, żebym go pilnował. No a on, chyba żeby odkupić
swoją winę, kopał jak czort. Podzieliliśmy pole na dwie części – jego
i moją. Ja znalazłem łopatę i kopię płytko, a tamten głęboko. Przechodził
obok dozymetrysta, poprosiłem go, żeby przyszedł i zmierzył. Zmierzył
moje pole i mówi: „Zajebiście!”. Potem poszedł do tamtego i mówi:
„Chujowo!”. Ja do niego: „Widzisz, jaki z ciebie dureń!”. Samo życie
pokazało, że ta robota nie miała sensu. Potem się zaprzyjaźniliśmy,
wyrównaliśmy nasze poletka, wzięliśmy grunt stamtąd, gdzie było
w porządku, i podsypaliśmy jemu, żeby też miał promieniowanie w normie.
Był jeszcze inny ciekawy moment. Zabrali mnie na dezaktywację,
chłopaki mówią, że będziemy grać w karty, nie będziemy kopać (wtedy już
pojęliśmy, że ta robota nie miała sensu). Znaleźliśmy takie fajne miejsce
pod krzakiem. Jeden chodzi z łopatą, reszta ciupie w karty – ten, kto
przegra, bierze łopatę i tak na zmianę. Posprzątaliśmy śmieci, coś tam
pograbiliśmy, zasypaliśmy jakąś kupę nawozu. Zarówno oficerowie, jak
i szeregowi rozumieli, że dezaktywacja nie przynosi żadnych rezultatów
i jest niebezpieczna dla zdrowia. Zrozumieliśmy, że trzeba odegrać swoisty
„teatrzyk”.
Raz wydarzył się taki przypadek. Posłali nas małą grupą, żeby oczyścić
trzy chaty za wioską. Ludzie patrzyli na nas z zaufaniem, myśleli, że
jesteśmy ochotnikami, a miejscowym władzom już nie wierzyli.
Przychodzili więc do żołnierzy i pytali, jaka jest naprawdę sytuacja w ich
wioskach. Zabronili nam mówić mieszkańcom, że promieniowanie jest
wysokie. Mieliśmy twierdzić, że wszystko jest w normie, czysto, żeby
czasem paniki nie było. No więc coś tam posprzątaliśmy, żeby taki teatr
zrobić, też dla tych ludzi. Zdjęliśmy buty, suszymy onuce i usnęliśmy.
Nagle słyszę krzyk, a nade mną stoi jakiś oficer, wstałem, otrzepałem się
i mówię, że jestem starszym sierżantem. Rozkazał, żebym meldował:
„Oddział przeprowadził dezaktywację, teraz odpoczywa” –
odpowiedziałem. Chciał mnie pozbawić stopnia, więc ja do niego: „Bierz!”.
A on: „Ty, kto taki?”. „Szeregowy” – odpowiedziałem. Nie mógł tego
znieść, że ja tak bez strachu i niedbale do niego się odnosiłem. Na szczęście
nasz kapitan [Aleksandrs Boloņins – przyp. aut.] wybronił mnie później, ale
dostał za swoje z mojego powodu.
Raz było tak, że powieźli nas na dezaktywację do miasta (chyba to było
Poliśke), tam był straszny burdel. Chodziliśmy do sklepów i byliśmy
w szoku, że takie dobre zaopatrzenie, śmietana, masło itp. Chciałem kupić
skórzaną kurtkę, a oni: „Głupiś! Ona jest skażona” – mówią. Ludzie już
wtedy zaczynali rozumieć, że sprawa jest poważna. W jednym miejscu
spotkaliśmy młodego chłopca i zapytaliśmy, co on tu jeszcze robi,
zaczęliśmy namawiać go, żeby uciekał i nie narażał zdrowia. A on nam
odpowiedział, że nie może opuścić miejscowości, bo nie ma dowodu
osobistego. Pan rozumie, co się stało? Odebrali im dowody, żeby nie mogli
wyjechać.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Nie było w zasadzie czasu na sen. W końcu poprosiłem o możliwość pracy
tylko przy dezaktywacji. To oznaczało pobudkę o 5.00 rano, a kładłem się
spać późno, bo około północy, ale za to miałem pewność, że nikt nie będzie
mnie niepokoił w nocy przez te cztery, pięć godzin snu. A kiedy jeździłem
robić rozpoznanie dozymetryczne, to w ogóle nie miałem czasu. Mogli
mnie w każdej chwili wezwać i na dodatek o 4.00 musiałem być w punkcie
kontrolnym.

Aleksandrs Rudenko – podporucznik, zastępca dowódcy do


spraw politycznych (zampolit)
Na Ukrainę wezwali mnie w końcu października 1986 r., pracowaliśmy
przy budowie osiedla Zelonyj Mys[173] [Zielony Przylądek – przyp. aut.]
i Sławutycza – nowego miasta dla przesiedleńców z Prypeci. Byłem tam
pół roku, a dokładnie 200 dni, bo obiecana zmiana składu osobowego nie
nastąpiła od razu.
Byłem zampolitem w batalionie budowlanym, w drugiej kompanii, która
liczyła około 100 ludzi, z czego 40% to byli Łotysze i Litwini, a pozostali –
Gruzini i Ormianie. Z tymi ostatnimi ciężko było współpracować, hałaśliwi,
pracować nie chcieli, robili różne problemy, awanturowali się, targowali
o przepustki. Dowódca kompanii był z Wilna, zastępca dowódcy kompanii
z Rygi, no i ja – zampolit – też byłem z Rygi. Dowódcy byli związani
w jakiś sposób z budownictwem, ale ja byłem kierowcą, w cywilu
pracowałem w fabryce. Wielu żołnierzy też miało jakieś związki
z budownictwem.
Budowaliśmy Zelonyj Mys, a nasz obóz to były namioty rozmieszczone
wokół osiedla. Kiedy osiedle zostało już wybudowane, gdzieś pod koniec
roku wsadzili nas do pojazdów i drogą przez Kijów wywieźli do
budującego się Sławutycza. Zamieszkaliśmy na statkach zacumowanych na
rzece, która wpadała do Dniepru. Stało tam 10–12 statków, a nasza
kompania zajmowała około półtora statku. Pozostałe statki zajmowali
w większości cywile. Był tam również statek „Rakieta”, który w weekendy
regularnie kursował pomiędzy Sławutyczem a Kijowem. Gdy dostawaliśmy
przepustkę, była możliwość, żeby przez parę godzin pozwiedzać stolicę
Ukrainy.
Wysłali nas do budowy miasta, gdzie już wcześniej pracowali cywile.
Kompania pracowała na trzy zmiany, ale ja nie brałem w tym udziału. Jako
zampolit dwa razy na tydzień prowadziłem zajęcia, wykłady, czytałem
artykuły, zapisywałem tematy, chodziłem sprawdzać budowę. Od czasu do
czasu przyjeżdżali pułkownicy i kontrolowali moją pracę. Wymigiwałem
się od tego, jak mogłem. Oczywiście na wykładach należało podkreślać
nasz obowiązek wobec ojczyzny. Ale ludzie odnosili się do tego obojętnie,
jak do jakichś bredni, choć na głos oczywiście tego nie mówili. Dlatego to
była taka raczej formalność. Cywile politzajęć nie mieli.
Żadnych dozymetrów nie mieliśmy, bo tam, gdzie pracowaliśmy,
uważano, że jest „czysto”, więc naszym zdrowiem też się nie przejmowali.
Z jednej strony mówiono, że w Sławutyczu było bezpiecznie pod względem
radiologicznym, ale z drugiej, kiedy chcieli coś tam zrobić na placu, to
kazali ściągać 15 centymetrów wierzchniej warstwy ziemi.
O tym, jak naprawdę mogło być, przekonałem się już dużo później po
powrocie do domu. Poszedłem do przychodni numer pięć w Rydze. Tam
był czarnobylski oddział. Lekarz zaczął mnie sprawdzać dozymetrem i aż
krzyknął. Widzę, że strzałka na dozymetrze podnosi się za każdym razem
po przystawieniu do mojego zegarka. Zapytał mnie, czy cały czas nosiłem
ten zegarek, odpowiedziałem, że tak. On na to, że zegarek jest skażony. Od
razu kupiłem nowy.

Jānis Kurtišs – kapitan, weteran wojny w Afganistanie


Sprzęt, który wykorzystywaliśmy do prac w zonie, ulegał wtórnym
skażeniom. Wkrótce metal sam stawał się źródłem silnego promieniowania.
Samochody, helikoptery, wozy strażackie, transportery z powodu skażenia
promieniotwórczego składowano w specjalnie wyznaczonych do tego
miejscach. Ale w 1988 r. do zony przenikało już bardzo dużo elementów
kryminalnych. Złodzieje rozkradali zasypany w mogilnikach radioaktywny
sprzęt, a pojazdy wojskowe i cywilne rozbierali na kawałki i sprzedawali
części w całym ZSRS. Jednym z takich miejsc, w których składowano
wojskową technikę, była „Buriakiwka”[174]. Do dzisiaj została tam może
jedna, dwie ramy. Ani drut kolczasty, ani ochrona ukraińskich
mundurowych nic nie dawała. Moim zdaniem uprawiano tutaj taki sam
proceder, jak w Wałdaju, gdzie magazynów pilnowali przecież żołnierze
z automatami, ale i tak kradli, po prostu się dogadali. W czarnobylskiej
zonie żołnierze samowolne chodzili do opuszczonych wiosek
w poszukiwaniu czegoś cennego. Myśleli, że jak wyczyszczą, to będzie się
nadawało i mogą sobie zabrać. Telewizory, radia, zegarki itp., w 1988 r.
można było jeszcze coś znaleźć.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Z milicją najczęściej układało nam się jak najgorzej, często mięliśmy z nimi
problemy. Miałem taki przypadek. W sztabie otrzymałem polecenie
wykonania pomiarów dozymetrycznych, na wykonanie zadania dali tylko
trzy godziny, a milicja nie puszcza (MSW wydało wtedy nowy rodzaj
przepustek, w naszym sztabie dowiedzieli się o tym dopiero po upływie
dwóch dni). Na nic zdały się moje tłumaczenia, że mam rozkazy itd. Ale
byłem przecież zwiadowcą i bardzo dobrze znałem ten teren. Podjechałem
w jedno znane mi miejsce, zabrałem z samochodu łopatę i podszedłem do
drutu kolczastego. Dwoma uderzeniami przeciąłem drut, dokonałem
pomiarów i wróciłem do sztabu z danymi.

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
W Czarnobylu były takie wewnętrzne wojny pomiędzy milicją a armią.
Jedni i drudzy otrzymywali rozkazy, a te rozkazy często nie przystawały do
siebie albo w ogóle sobie przeczyły. Innymi słowy: „Nie wie lewica, co
czyni prawica”.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
W miasteczku Poliśke widziałem mnóstwo pijanych ludzi. Okazało się, że
to byli ewakuowani z Prypeci, dawali im wódkę i mówili, że pomaga na
radiację.
Gdy mowa o alkoholu, to generalnie łatwiej o wódkę było na Białorusi.
Kiedyś trafiłem do wioski Buk[175] na granicy ukraińsko-białoruskiej.
Mówili, że to była stolica samogonu na Polesiu. Jeżeli w innych
miejscowościach udało się z grubsza zlikwidować aparaturę do pędzenia
samogonu (wtedy w ZSRS prowadzono szeroko zakrojoną kampanię
antyalkoholową), to w tej wiosce prawie wszyscy pędzili bimber. Trzy razy
ją dezaktywowali, aż w końcu się poddali. Tam na 85 domów tylko pięć
było murowanych, reszta drewniana ze słomianymi strzechami, do tego tak
zapuszczone, że od razu widać – gospodarz pijak. W rekomendacjach
dotyczących możliwości dezaktywacji napisałem „Puścić z dymem!”
i wioskę buldożerami zrównali z ziemią.

Edgars Ozoliņš – starszy sierżant


Krążyliśmy po tej wiosce, bo chcieliśmy znaleźć wódkę. Zapytaliśmy jakąś
starszą kobietę, powiedziała nam, żebyśmy poszli do Waśki, i poprosiła,
żeby nikomu nie mówić, że ona tutaj żyje, bo oficjalnie nie powinno jej tu
być. Waśko zamiast sprzedaży alkoholu zaproponował, że nas po prostu
ugości bimbrem, tylko żebyśmy nikomu nie mówili, że on tu żyje. Postawił
na stół butelkę wódki, słoninę i chciał nas częstować. Zabraliśmy od niego
flaszki z bimbrem i wtedy zaskoczył nas patrol przykarpackiego pułku na
BRDM-ach. Myśleli że jesteśmy szabrownikami. Doszło między nami do
ostrej wymiany zdań, ale ostatecznie się dogadaliśmy. Skłamaliśmy im, że
prowadzimy kontrolę dozymetryczną. Samogon chowaliśmy w różnych
miejscach, w bańkach, w dziurach, w jamie pod toaletą.

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
Byliśmy łotewskim pułkiem, może u nas było trochę inaczej niż w innych.
Nie odczuwałem specjalnego nadzoru politycznego. Zampolici [zastępcy
dowódcy do spraw politycznych – przyp. aut.] próbowali wywołać u nas
ducha patriotyzmu, często naszych oszukiwali, ale ja w niewielkim stopniu
byłem podatny na tę propagandę. Poza tym mieliśmy dość dużo swobody,
chłopaki jeździli na przykład na Białoruś po wódkę, chociaż obowiązywał
„suchy zakon” Gorbaczowa[176].

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Pamiętam Ukraińców z lwowskiego pułku, pracowali we wsi Olszanka, do
której ja też jeździłem robić pomiary radiometryczne. Oni robili mniej
więcej coś takiego, co dzisiaj nazywają strajkiem włoskim, tzn. niby
pracujesz, ale rezultatów nie widać. Na przykład szli do cysterny z wodą,
gdzie leżał wąż i taki pistolet, na który naciskasz i wtedy leci woda. Trzeba
było myć szybko, a oni przyczepiali to na płocie, puszczali wodę na jedną
ścianę domu i w ciągu 20–30 minut cysterna była pusta. Jechali po drugą
cysternę i to samo. Tym sposobem udawało się umyć tylko dwa domy, wieś
albo się zostawiało na pastwę losu, albo burzyło, bo nie dawało się jej już
umyć. Była taka wioska, nomen omen Kopaczi[177], którą też zakopali –
najpierw zrobili takie głębokie i długie transzeje, a potem buldożerami
wszystko zepchali i zasypali ziemią.

Marina Kosteņecka – publicystka, dziennikarka


Podczas mojego krótkiego pobytu w łotewskim pułku byłam tam jedyną
kobietą. Spaliśmy w namiotach. U Łotyszy jesienią w namiotach było już
bardzo chłodno. Nad ranem 7 października do namiotu, gdzie spałam,
wszedł dyżurny żołnierz dołożyć drwa do piecyka. Udawałam, że śpię, ale
przez półprzymknięte powieki zobaczyłam, że mężczyzna cicho odpiął
swój wojskowy szynel i delikatnie okrył mnie nim, a potem w samej tylko
gimnastiorce cicho wyszedł z namiotu. Trudno to opisać, ale ja wtedy
poczułam się jak prawdziwa kobieta.
Później była jeszcze jedna sytuacja. Jeździliśmy samochodem po zonie
i na jednym z posterunków zatrzymali nas, żeby dezaktywować samochód.
Ludzie w kombinezonach myli koła, a ja stałam obok. Podszedł do mnie
jakiś żołnierz i zapytał po rosyjsku, czy może się do mnie zwrócić.
Zaskoczona powiedziałam „tak”, a on wówczas zapytał, czy może się
podzielić ze mną ich obiadem. Jedzenie przywozili im tam w termosach,
wszystko było czyste. Przynieśli mi swój obiad, bo byłam kobietą. Te dwa
momenty, z szynelem i posiłkiem, pozwoliły mi zrozumieć, że oni tam
w Czarnobylu wiedzieli, że bronią swoich matek, córek, żeńskiej połowy
ludzkości – tej, która rodzi kolejne pokolenia. Czyli bronią życia.

Albīns Minčuks – porucznik, koordynator Związku Czarnobyl


Łotwy w Jurmale
Zostałem mianowany dyrektorem KEC pułku [ros. kwartirno-
ekspłoatacyonnaja służba, czyli służba komunalno-eksploatacyjna – przyp.
aut.] liczącego 1200 ludzi. Bezpośrednio podlegałem zastępcy dowódcy
pułku ds. gospodarczych. Moim zadaniem było zapewnienie
zakwaterowania, aprowizacji i zaopatrzenia dla żołnierzy. Odpowiadałem
też za kanalizację, wodociągi i wyposażenie, jednym słowem całe zaplecze
logistyczne dla służb zaangażowanych w likwidację skutków katastrofy.
Pracowałem również przy samym reaktorze. Otrzymaliśmy polecenie,
żeby wybudować coś w rodzaju ogrodzenia obok korpusu sarkofagu. Ktoś
był albo pijany, wydając takie polecenie, albo czegoś nie rozumiał. Jednym
słowem „śmiech i grzech”. Podszedłem do korpusu, dokonałem pomiarów
i narysowałem szkic. Potem wyjechaliśmy na podnośniku i spojrzeliśmy
z góry na sarkofag. Nikt nie kontrolował poziomu promieniowania.
Mieliśmy wprawdzie dozymetry, ale nie mogliśmy ich sprawdzić, sprzętu
do pomiaru promieniowania nie było.
Uważam, że ludzie pracowali sumiennie, harowali do upadłego. Praca
była bardzo ciężka, w gardle drapało, kaszel, wszędzie pełno pyłu, w ustach
czuć było metalowy posmak, sen stał się płytki, nieregenerujący, do tego
wszechobecny niepokój. Cały czas towarzyszył nam stres. Najgorsze było
uczucie, że niczego nie możesz zmienić, nic zrobić, tylko czekać
i nadganiać, biegnij szybciej i szybciej, ale w końcu brakuje ci sił.
Przyroda była cudowna, wszystko wokół śpiewało, kląskało – i wszystko
było całkowicie skażone. To była straszna katastrofa. Nieraz musiałem
uspokajać żołnierzy, mówiłem, chłopaki, rozumiecie, że jesteśmy na
wojnie, strzelają, wybuchają miny, rozkazu zmienić nie mogę, jestem takim
samym żołnierzem, jak i wy.
Wszystko tam robili jak w kołchozie, prymitywnie – po sowiecku.
A przecież minęły już dwa lata. W dwa lata narody wojny wygrywają, a my
taki szmat czasu nie mogliśmy się z tym uporać.

STREFA ŚMIERCI

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
Nie posiadaliśmy żadnych oficjalnych informacji na temat zagrożenia
promieniowaniem, nikt nam o tym nie mówił. Ja na przykład nie miałem
pojęcia, w jakich warunkach radiologicznych pracowałem. Nie mieliśmy
dozymetrów. Na wyposażeniu dowódcy jakieś były, ale szybko się
wyeksploatowały albo nie nadawały do użytku, bo skala nie wystarczała na
tak wysoki poziom promieniowania. Otrzymane dawki obliczali nam tylko
w przybliżeniu. To był taki schemat – w zależności od czasu spędzonego
w zonie (ile minut lub godzin tam byłeś), przypisywano ci określoną liczbę
dawek promieniowania. Każdego wieczoru po pracy dopisywali nam
indywidualne dawki. Ale oficjalnie maksymalnej dopuszczalnej dawki 25
rentgenów nikt nie otrzymał, albo bardzo rzadko, na przykład ci, którzy
chodzili na dach reaktora lub niektórzy kierowcy[178]. Z indywidualnych
środków ochrony mieliśmy maski ochronne i filtrujące, ale to niczego nie
dawało. Zresztą tam był okropny upał i ciężko było w tym chodzić, nie do
zniesienia, dlatego rzadko z nich korzystaliśmy.
Specyfika tragedii też mogła zmylić człowieka. Żołnierz radziecki
przywykł już do tego, że ma do czynienia z realnym wrogiem i musi
używać broni, a tutaj spokój, ptaki śpiewają. To był niewidzialny
nieprzyjaciel i dlatego nie wiedzieliśmy, jakie mogą być konsekwencje.
Przykładowo, najbardziej niebezpieczną pracę wykonywali ci, którzy na
dachu reaktora zbierali grafit. Nasz generał Ilmars Bruņenieks znalazł
informację, że prominentni wojskowi wysyłali żołnierzy, żeby gołymi
rękoma zbierali promieniotwórczy grafit i uran. Jeden z oficerów nawet
zabrał sobie na pamiątkę do kieszeni kawałek grafitu. Czysta głupota.

Vladimirs Kokošņikovs – lekarz


Miałem świadomość katastrofy, ale ja jestem lekarzem, a z wykształcenia
również chemikiem. Wiedziałem, co to jest promieniowanie jonizujące,
i znałem stopień niebezpieczeństwa. Podświadomie jednak cały czas w nas
siedziało, że gdzieś obok czai się niewidzialny wróg. Właśnie ta
podświadomość na niektórych wywarła bardzo negatywny wpływ. Były
dwa przypadki powieszenia. Jeden samobójca w pożegnalnym liście
napisał, że dłużej nie uważa siebie za mężczyznę, nie widzi sensu dalej żyć.

Jānis Muste – pułkownik, Grupa Operacyjna Specjalnej Strefy


Moskiewskiej Obwodu OC
Nikogo nie oszczędzali, a zwłaszcza zwykłych żołnierzy. Oficerowie sami
siebie oszczędzali, nie chodzili tam, gdzie nie potrzeba, co wieczór dawali
nam do picia czerwone wino. A żołnierzy wozili w autobusach na dach
reaktora, na przykład po 40 osób. Po kolei wychodzili na dach trójkami,
a ci, co już tam byli, czekali dwie, trzy godziny na pozostałych, dopóki nie
będzie pełny autobus i dopiero wtedy odjeżdżali. Przez ten czas ci
czekający łapali dodatkowe rentgeny. W kolejnych dniach wykonywali te
same zajęcia co pozostali likwidatorzy, którzy nie byli na dachu, tzn. wozili
promieniotwórczy grunt, dezaktywowali pomieszczenia itp.

Józef Truskowski – szeregowy


Były takie przypadki, że w naszej 30-kilometrowej strefie podwoziliśmy po
drodze miejscowych ludzi. Oni nie chcieli wyjeżdżać, mówili, że w nowych
miejscach osiedlenia tylko wegetowali, a nie żyli, że tak czy inaczej muszą
umrzeć. Woleli wrócić umierać do swoich domów na terytorium zony.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Fizycznie było bardzo ciężko. I psychicznie też. Z czasem w pułku coraz
częściej zdarzały się przypadki samobójstw. Pierwszy powiesił się lekarz, to
było w sierpniu. Później spotkałem w Rydze śledczego prowadzącego tę
sprawę. Kazali mu udowodnić, że lekarz był chory psychicznie i dlatego to
zrobił. Być może katalizatorem niektórych samobójstw było zachowanie
poszczególnych dowódców, którzy znęcali się psychicznie nad
podwładnymi. Nie mieli szacunku dla ludzkiej godności. Ze mną też tak
było, do pułku przyjechał raz z kontrolą jeden major i zaczął publicznie
poniżać żołnierzy. Kiedy spróbowałem normalnie do niego przemówić,
wściekł się i zrugał mnie przy wszystkich. Poleciało mnóstwo okropnych
przekleństw z politycznymi hasłami. Nigdy nie dochodziło do tego
z naszymi oficerami, to zawsze byli jacyś wizytatorzy wysokiej rangi „na
gościnnych występach”. Z naszymi nie było takich problemów.

Vairis Mētra – plutonowy


Zabroniono nam rozmawiać z miejscowymi i informować mieszkańców
o poziomie promieniowania, żeby nie siać paniki. Do dzisiaj nie mogę
ścierpieć, gdy słyszę w mediach termin „30-kilometrowa strefa”. To było
tak, że wyżsi urzędnicy wzięli cyrkiel i narysowali na mapie koło
i wywieźli stamtąd ludzi. Niektórym się udało, a innych w ogóle mogli nie
wywozić – tam było w porządku. Jednocześnie miesiąc od wybuchu
dojechaliśmy do wiosek, gdzie promieniowanie wynosiło trzy lub cztery
rentgeny, a dzieci bawiły się tam w piasku. Ostrzegaliśmy lokalną ludność,
radziliśmy, żeby uciekali stamtąd, póki jeszcze mogą, bo później odbierali
im nawet dowody, żeby nie mieli jak wyjechać. Oni w ogóle nie wiedzieli,
co się odbywa. Tłumaczyliśmy im, co to jest promieniowanie, mówiliśmy:
„Macie przecież dzieci, a zostać na miejscu – to śmierć”.
Pewnego wieczoru wszczęto nagle alarm w naszym obozie. Ustawili nas
w szeregu, patrzymy, a to idą mieszkańcy tej wioski, gdzie byliśmy na
rozpoznaniu i którym radziliśmy, żeby uciekali. Nasz dowódca pułku mjr
Waliawin polecił im, żeby wskazali tych, którzy byli w wiosce i powiedzieli
im to, co potem oni powtórzyli dowódcy. Uratowało nas, że wszyscy
byliśmy w mundurach, więc wyglądaliśmy tak samo. Tamci przeszli obok
i powiedzieli, że nas tam nie było. Po wyrazie ich oczu widziałem, że
rzeczywiście nas nie poznali. Po tym incydencie podjęliśmy decyzję, że nie
będziemy więcej nic mówić. Zresztą, to i tak były ciężkie rozmowy –
przyjeżdżamy do wioski, częstują nas truskawkami, tłumaczymy, że
przecież radiacja, a oni zawsze mają jedną odpowiedź, że skoro nie widać,
to niczego nie ma. Pod truskawki podstawiamy dozymetr, jest
promieniowanie, zetrzesz truskawki, poziom promieniowania jeszcze
większy, ale i tak niczego nie rozumieli.

Albīns Minčuks – porucznik, koordynator Związku Czarnobyl


Łotwy w Jurmale
Pamiętam jeden szczególny przypadek. Pojechaliśmy do miasteczka
Poliśke, tam obok domów był plac zabaw i wielka piaskownica, a w niej
bawiły się dzieci. W sumie około 15 mam i 20 dzieci. Zwróciłem się do
matek: „Co wy tu robicie, zabierajcie dzieci i uciekajcie stąd. Widzicie
przecież, że czyścimy całe miasto, myjemy domy, zmieniamy dachy,
wybieramy grunt z radionuklidami – myślicie, że w piaskownicy ich nie
ma?”. A one do mnie z krzykiem: „Jak śmiecie nas straszyć, doniesiemy na
was do KGB, że siejecie panikę, pan jest oficerem armii sowieckiej”.
Podeszły inne kobiety i – zamiast poprzeć – chciały mnie pobić.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Do jednej z wiosek, które sprawdzaliśmy, do babci i dziadka przyjechała
wnuczka – 16, 17 lat. Tłumaczyłem jej dziadkom, że jeżeli chcą mieć
normalne wnuki, to muszą jak najszybciej uciekać. Tłumaczyłem to też tej
dziewczynie. Bezskutecznie. Potem znalazłem przystojnego chłopaka
wśród żołnierzy i zacząłem go tam wozić ze sobą, tak żeby z dziewczyną
trochę poflirtował. Wyglądało to tak, że zostawiałem go w tej wiosce, sam
jechałem do sąsiedniej robić pomiary i w drodze powrotnej zabierałem go
do obozu. Cały czas mu powtarzałem: „Jura, przekonaj ją, żeby stąd
wyjechała”. I Jurze udało się ją przekonać, rzeczywiście wyjechała.

Jānis Dumpis – syn likwidatora


Ojciec miał służyć w Czarnobylu trzy miesiące, ale służył tylko dwa,
dlatego że już na miejscu mocno zachorował i nie mógł wstawać.
Temperatura 42 stopnie, myśleli, że nie przeżyje. Przywieźli go karetką do
szpitala, ale tam nie chcieli przyjąć, powiedzieli, że to może infekcja, skoro
jest taka wysoka temperatura, i odwieźli na oddział chorób zakaźnych. Tam
go zbadali i stwierdzili, że to jednak nie infekcja, ale o tym, żeby powiązać
chorobę mojego ojca z promieniowaniem jonizującym, nie mogło być
wówczas mowy. Jak się później dowiedzieliśmy, istniał oficjalny zakaz
Ministerstwa Ochrony Zdrowia ZSRS[179]. Naszej rodzinie powiedzieli
tylko, że takie symptomy mogą wynikać z dowolnej przyczyny.
Skończyłem wówczas 11 lat i mama powiedziała mi, że za chwilę możemy
zostać tylko we dwójkę, ale na szczęście ojciec przeżył.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Problem zaniżania likwidatorom otrzymanych dawek był dość
skomplikowany. Nawet ci, którzy mieli dozymetry, najczęściej mieli takie,
z których na początku nie można było nic odczytać. Były to „ślepe
dozymetry” – bez skali. Po pracy trzeba było je oddać i dopiero po
podłączeniu do specjalnego pulpitu wyznaczona do tego osoba zapisywała
pomiary. Zaświadczenie o otrzymanych dawkach każdy otrzymywał
(przynajmniej w naszym pułku) już po zakończeniu służby w zonie.
W sztabie opowiadali, że były pojedyncze przypadki, że ktoś zabrał ze sobą
jeden dozymetr więcej i nikomu o tym nie powiedział. Na koniec jeden
dozymetr oddał, a drugi sobie zostawił. Według tego dozymetru, który
oddał, napisali mu 10 rentgenów, a na tym, który zabrał i ukrył, było 30
albo więcej. Ja oficjalnie otrzymałem dawkę 23 rentgenów, w praktyce na
pewno było ich więcej, ale i tak ważniejsze było coś innego. Wszystko
dotyczyło zewnętrznego napromieniowania gamma, a było jeszcze beta,
o wiele bardziej niebezpieczne, jeśli drogą inhalacji dostało się do wnętrza
organizmu, a my przecież oddychaliśmy skażonym powietrzem pełnym
radioaktywnego pyłu. Dlatego w moim organizmie znalazło się mnóstwo
promieniotwórczych izotopów. Do tego ołów. W próbkach, które zebrałem
w Wilczy[180] (39 km od reaktora w linii prostej), zawartość ołowiu 11
razy przekraczała dopuszczalną normę. Poza tym nikt nam nie liczył dawek
otrzymanych po drodze z obozu do pracy i z powrotem – tam można było
nabrać kilka milirentgenów. Na samym terytorium obozu było na ogół od 1
do 3 mR/h, ale to tylko promienie gamma. Jeżeli zdjąć ziemię, to było
około jednego milirentgena. Ale to nic w porównaniu z izotopami, którymi
oddychaliśmy. Były też rodzaje promieniowania niemierzalne wojskowymi
radiometrami. W latach 90., gdy pojawiły się mapy promieniotwórczego
skażenia Strefy Alienacji, dowiedziałem się, że byliśmy w miejscu silnie
zabrudzonym radioaktywnym strontem, a nie cezem. Stront ma miękkie
promieniowanie i trudniej go wykryć.
Wielu wybierało inną drogę, starali się jak najszybciej złapać te oficjalne
25 rentgenów, żeby szybciej wrócić do domu (później wprowadzili zasadę,
że albo otrzymałeś 25 rentgenów i wysyłali cię z powrotem, albo spędzałeś
cały okres w zonie). W tym celu sami zgłaszali się do niebezpiecznych prac
na terenie strefy. Było to lepsze rozwiązanie, niż siedzieć przez cały okres,
bo istniało ryzyko, że w rzeczywistości mogłeś otrzymać dawki
kilkakrotnie większe niż te 25 rentgenów, zwłaszcza wewnętrznego
napromieniowania. Ale wielkość dawki promieniowania to jedno, a okres
napromieniowania – to drugie, dlatego tak wielu ludzi zachorowało.
Otrzymanie kilkudziesięciu rentgenów w bardzo krótkim czasie, na
przykład w jeden dzień czy nawet w kilka minut (na dachu reaktora), mogło
doprowadzić do poważnych konsekwencji. Wielu z tych chłopców, którzy
chodzili na dach albo uczestniczyli w innych niebezpiecznych
przedsięwzięciach, dawno już odeszło do wieczności.

Vitālijs Birkenšteins – szeregowy, kierowca


Pewnego wrześniowego poranka przyjechali po nas i zabrali pod sam
reaktor. Przybyliśmy o ósmej rano, a do bazy wróciliśmy o piątej po
południu. Dostaliśmy zadanie oczyszczenia dachu reaktora
z promieniotwórczych odłamków. Oprócz nas – żołnierze ze służby
poborowej i partyzanci[181]. Może tamci byli młodsi, bo potem na dach
reaktora wysyłali tylko od 30. roku życia. Zwykle szli na minutę lub dwie,
a nas wysłali na trzy minuty[182]. Dziesięcioosobowa grupa wchodziła na
dach, druga schodziła, pracowaliśmy bez przerwy, jak roboty. Jeden z nas
miał kamerę, żeby ten, co stał na dole i koordynował pracę, widział, co się
dzieje na górze. Do wyjścia przygotowywaliśmy się w budynku
znajdującym się pod tym dachem. Po wykonaniu zadania czekaliśmy
w pomieszczeniu obok, dopóki cała grupa nie skończy, i dopiero wtedy
mogliśmy wrócić. Był jeden żołnierz, który nie chciał wyjść na dach. Nie
wiem, jak to się skończyło, może zatrzymali go na dłużej w zonie. Co czuje
człowiek, gdy ma iść na dach reaktora? Myślisz tylko o tym, żeby po prostu
szybko to załatwić, zejść i wyjechać stamtąd jak najprędzej, ale oczywiście
adrenalina się podnosi. Na dachu zbieraliśmy kawałki grafitu, niektóre były
bardzo duże i grube, więc podnosiliśmy je rękoma, czasami aż ciężko było
udźwignąć. Łopatami dało się zebrać tylko te mniejsze kawałki. Mieliśmy
kombinezony z ołowiu, jeden się rozbierał, a już drugi ubierał następnego.
To były takie ołowiane płaty, które zakrywały niektóre części ciała, ale nie
wszystkie. Albo zakładali spodnie z ołowiu, takie pampersy. Tak czy
inaczej, cały ołowiem się nie zasłonisz. Gdy wychodziłeś na dach, to za
ołowianą płytę wkładali ci dozymetr, czyli za ołów. Więc jaki sens miało to,
co potem z tego dozymetru odczytali? Ale bywało też tak, że tylko jeden
z całej grupy miał dozymetr i dawki, które otrzymał, rozpisywało się na
wszystkich.
Oficjalnie otrzymałem 20 rentgenów. Najbardziej napromieniowałem się
właśnie na dachu. Po sprzątaniu reaktora znowu wysłali mnie do pracy
w Prypeci. W tym czasie we wrześniu prawie wszyscy z mojego oddziału
już wyjechali, tylko mnie zostawili w zonie. Nie wiem, dlaczego właśnie na
mnie padło. Ktoś odjeżdża, a ktoś musi zostać, tak bywa. Ty masz tylko
wykonywać rozkazy i nie zadawać pytań. Ale odebrałem to jako wielką
krzywdę.

Jānis Muste – pułkownik, Grupa Operacyjna Specjalnej Strefy


Moskiewskiej Obwodu OC
W ciągu mojego miesięcznego pobytu otrzymałem dawkę 37,5 rentgena
(maksymalną dopuszczalną normą było 25 rentgenów), chociaż jako
pułkownik miałem przy sobie dozymetr DK-02, miałem też rentgenometr.
Dozymetry żołnierzy były „ślepe”, to znaczy nie mogli sobie od razu
odczytać otrzymanych dawek, my mieliśmy pokazujące. Obliczenia
prowadził jakiś żołnierz, pisarz, choć nie w każdy dzień i dokładnej
rejestracji też nie było. A potem na końcu, jak zrobili podliczenie, okazało
się, że otrzymałem 37,5 rentgena.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Mieliśmy w pułku łotewskich lekarzy. Jednym z nich był Valdis Zatlers,
późniejszy prezydent Łotwy. Parę razy jeździł z nami do punktów
kontrolnych i dlatego mnie zapamiętał. Lekarze robili nam regularne
analizy krwi na zawartość leukocytów. Nigdy nie mówili nam, ile ich było,
niezależnie od tego, jak bardzo nalegaliśmy. Nasz pułkowy lekarz Andrejs
Bērziņš wymieniał jakieś tam cyfry i w rozmowie ze mną stwierdził, że
wszyscy mają zmiany w leukocytach, ale generalnie niczego konkretnego
nie powiedział. Z całą pewnością lekarzom nie wolno było rozmawiać
z nami na ten temat. Później podczas badania w zonie odkryto u mnie na
plecach radioaktywne oparzenia – takie podejrzane brązowawe plamy.
Zniknęły po kilku tygodniach. Poranki bywały tam bardzo gorące, więc
spałem bez podkoszulka, ale po tym zacząłem go zakładać. Wśród lekarzy
byli też ginekolodzy, przysłali ich do zony, żeby dokonywać przymusowych
aborcji.

Jevgēņijs Kalējs – lekarz, prezes Łotewskiego Towarzystwa


Szpitali
Po przybyciu na miejsce widzieliśmy, że przedsięwzięcia były prowadzone
na dużą skalę. Ale nam mówili na odwrót: „Patrzcie na Japończyków,
spuścili im bombę atomową w 1945 r. i gdzie oni teraz są, jacy mądrzy
ludzie, wy też tacy będziecie” – o, takie podejście było. Obciążenie
psychiczne i emocjonalne było duże, czułeś się jak w więzieniu, nigdzie nie
mogłeś pójść. Dla nas to było jak katorga. Jeden z naszych, chirurg Ilmārs
Indāns, się powiesił. Były namioty, za namiotami przejście w stronę toalet,
a za toaletami drzewa. Młody chłopak, 30 lat.

Jānis Kurtišs – kapitan, weteran wojny w Afganistanie


W Afganistanie służyłem od maja 1981 do maja 1983. Tam a w Czarnobylu
to był inny przeciwnik. Niebezpieczeństwo według mnie było większe
w Czarnobylu, bo wróg był niewidzialny, a skutki odczuwam do dzisiaj. Na
szczęście miałem dzieci przed Czarnobylem i mam teraz wnuka.
W Afganistanie bywało ciężko, ale jak do nas strzelali, to przynajmniej
widziałem kto.
Uważam, że nie policzyli nam wszystkich dawek promieniowania, które
otrzymaliśmy. Zresztą nie ufaliśmy naszym dozymetrom. Promieniowanie
było różne w różnych miejscach. Oni brali średnią. Dodatkowo
promieniowanie zależało od dnia, od warunków atmosferycznych. Wreszcie
– nie sprawdzali nas na promieniowanie beta, tylko gamma. Mapy skażenia
były tajne.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Na początku lipca poinformowali nas, że zostaniemy w zonie sześć
miesięcy zamiast zadeklarowanych wcześniej 45 dni. Pod koniec maja albo
na początku czerwca dowództwo pułku zrozumiało, że dezaktywacja
w zonie nie ma sensu, trzeba skoncentrować się na pracy poza strefą, gdzie
skażenie było trochę mniejsze. Może dlatego wyższe dowództwo podjęło
decyzję o przedłużeniu terminu służby. Pomyśleli, skoro pracujemy poza
obszarem 30-kilometrowej zony, to nie ma dużego zagrożenia. Zatem niech
pracują sześć miesięcy albo wyjeżdżają wcześniej po otrzymaniu 25
rentgenów (wcześniej było 45 dni lub 25 rentgenów, potem 60 dni lub 25
rentgenów). Mówiło się też, że chcą zwiększyć maksymalną dawkę
promieniowania do 50, a nawet 100 rentgenów (to dawki
napromieniowania przewidziane na okres wojny nuklearnej).
Zrozumieliśmy, że przedłużenie pobytu aż do sześciu miesięcy oznacza dla
nas powrót w trumnie. Niektórzy żołnierze już wtedy zaczęli poważnie
chorować. Dodatkowo starsi rezerwiści próbowali wpłynąć na młodszych
i zachęcali do protestu. W końcu żołnierze zaczęli wysyłać listy do
dowództwa, do przedstawicieli wojenkomatów z podaniem
o nieprzedłużanie terminu służby w zonie. Były to listy, w których żołnierze
pisali, że swój dług ojczyźnie już spłacili i jeśli ich nie wypuszczą, to sami
zabiorą rzeczy i wyjadą. Ale w ZSRS zwykły żołnierz w oczach wojskowej
wierchuszki był tylko bydłem.

Edgars Ozoliņš – starszy sierżant


Wiedzieliśmy, że jest niebezpiecznie, ale nikt nie wiedział dokładnie, jak
długo będziemy w zonie i ile rentgenów otrzymamy. Powiedzieli nam, że
kto otrzyma maksymalną dawkę – czyli 25 rentgenów – ten dostanie
pozwolenie na powrót do domu. Tylko skąd niby będą wiedzieć, że
otrzymaliśmy te 25 rentgenów? Powiedziałem do dowódcy Boloņinsa, że
znam takie miejsce, gdzie natężenie promieniowania wynosi 5 R/h. Wezmę
samochód, pojadę tam, szybko nabiorę 25 rentgenów i wyślą mnie do
domu. Myślałem, że zostawię w tym miejscu dozymetr, a potem po niego
przyjdę. A kapitan do mnie, że to i tak nic nie da, bo teraz zasilanie
w konsoli zliczającej rentgeny nie działa, dozymetry dali nam tylko dla
zamydlenia oczu, żebyśmy mieli poczucie bezpieczeństwa. Żaden z nas nie
wiedział, ile otrzymał dawek promieniowania[183]. Poza tym nawet po
otrzymaniu 25 rentgenów bywało, że nie wypuszczali do domu. Po prostu
musiałeś mieć zamiennika, jak nie było kim cię wymienić, to zostawałeś.

Albīns Minčuks – porucznik, koordynator Związku Czarnobyl


Łotwy w Jurmale
Uważam, że obowiązkiem każdego oficera jest dbanie o swoich
podkomendnych. Zdarzył się u mnie taki przypadek. Miałem pod swoimi
rozkazami dowódcę plutonu, to był bardzo odpowiedzialny chłopak,
pracowity, zdolny, po prostu złota rączka. Chłopak chciał popracować na
PUSO, bo tam płacili znacznie więcej, powiedziałem mu, że go nie
puszczę, i został. Gdy przyjechał mój zamiennik, uprzedziłem go: „Proszę
cię jak oficer oficera, nie posyłaj go tam. On chce dorobić, ale jak nie każą,
to nie wydawaj polecenia. Nie potrzebujemy samobójców”. Minęło kilka
lat, spotkałem tego oficera tutaj, zapytałem o plutonowego, a on, że wysłał
go na PUSO. Powiedziałem mu: „Ty sukinsynu, przecież cię prosiłem,
zaklinałem”. Co było dalej z tym chłopcem? Popracował tam dwa tygodnie
i zabrała go karetka do szpitala w Kijowie – do pępka miał czerwone nogi,
organy płciowe też czerwone. Po upływie tygodnia przyjechała jego żona,
ale on był już martwy.

Vairis Mētra – plutonowy


Poza tym różne kurioza się tam zdarzały. Chodziły słuchy, że ci, którzy
mają powyżej 45 lat albo czwórkę lub więcej dzieci, a także studenci
w trakcie sesji mogą być wkrótce zdemobilizowani. No to ludzie pisali
podania – ktoś uczył się w instytucie, ktoś na politechnice, ktoś jeszcze
napisał, że ma trójkę dzieci, ale brak miejsc w przedszkolu i żona nie wie,
co robić. Niedługo później przyszła odpowiedź. Wszyscy ci, którzy pisali,
że mieli sesję, zdali egzaminy na czwórkę, chociaż nigdy do nich nie
przystąpili. A likwidatorów poinformowali, że ich dzieciom załatwili
miejsca w przedszkolach. To znaczy problemy rozwiązali.

Aleksandrs Rudenko – podporucznik, zastępca dowódcy do


spraw politycznych (zampolit)
Był taki śmieszny przypadek, że zadzwonił chłopak do domu, a żona mówi,
że przedwczoraj dzwonili z wojenkomatu. Pytali, gdzie on jest, mimo że on
w zonie już od czterech miesięcy. Zupełny bałagan tam był, wysłali
człowieka do zony, a potem rozpytywali o niego. Kiedy wróciłem
z Czarnobyla do wojenkomatu, to mnie zapytali, dlaczego tak długo, ponad
pół roku.

Elena Minčuks – żona likwidatora, działacz społeczny,


koordynator ds. dzieci Czarnobyla
Gdy wybuchła katastrofa, mieszkałam w Homlu na Białorusi, kończyłam
właśnie szóstą klasę, szłam do siódmej. Pamiętam, że każdego ranka przed
zajęciami przychodziła do nas pielęgniarka i smarowała nam maścią
wszystkie stawy na kolanach, łokciach itd. Dawali nam też białą słodką
tabletkę, mówili, że to jod. Obowiązkowo otrzymywaliśmy w stołówce
sześć orzechów włoskich, kaszę gryczaną i kapustę morską. Zabronili nam
chodzić do lasu, zbierać grzyby, jagody itp. Jednocześnie pokazywali
w gazetach mapę skażenia, że niby radioaktywny obłok ominął Homel,
wszystko wokół skażone, ale miasto „czyste”.
Każdego lata po zakończeniu szkoły jeździliśmy pociągami do Orszy na
Białorusi albo do innych republik na leczenie i rehabilitację, wszystkie
wagony były wypełnione dziećmi. Pamiętam wyjazd do Rosji na obóz
pionierów, byliśmy czarnobylcami, na miejscu kazali nam ściągać ubrania,
wieszali je na sznurku, żeby „wywietrzyć radiację”. Nie mieli pojęcia, jak
postępować w takich sytuacjach.
Po szkole byłam bardzo aktywna społecznie, pracowałam w Komsomole
[Komunistyczny Związek Młodzieży – przyp. aut]. W Homlu jest ogromny
Pałac Pionierów[184], wspaniały park – drugi po Peterhofie. Pracowałam
tam z dziećmi, a gdy miałam zaledwie 17 lat, zostałam zastępcą dyrektora
ds. wychowawczych. Po zakończeniu uniwersytetu w Homlu pracowałam
w szkole jako nauczycielka geografii. Był początek lat 90., zdarzały się
takie sytuacje na lekcjach: dzieci podchodziły do tablicy i jednemu po
drugim puszczała się krew z nosa, a my tylko wzywaliśmy karetkę za
karetką. Potem też wyjeżdżałam z tymi dziećmi na leczenie, w tym także na
Łotwę. Tutaj niedaleko w Jurmale jest sanatorium „Białoruś”. Do dzisiaj
przywożą tutaj białoruskie dzieci z okolic Homla, ale już nie z samego
miasta. Na Białorusi po 10 latach prezydent zadecydował, że jest już czysto
i w 1996 r. przestali płacić poszkodowanym „grobowe”. Za to można było
kupić kawałeczek chleba, bo na cały nie wystarczało.
Miałam koleżankę z klasy w Homlu. Zaraz po szkole wyszła za mąż,
bardzo chciała mieć dzieci. W naszej dzielnicy rozeszły się słuchy, że Lena
urodziła martwe dziecko. Okazało się, że to było dziecko z dwiema
głowami – od razu je uśmiercili.

Marina Kosteņecka – publicystka, dziennikarka


Andris Junga, dowódca medycznego oddziału w łotewskim pułku,
opowiadał mi, że wszystkie pojazdy i maszyny, które brały udział
w dezaktywacji i nie mogli ich domyć na miejscu, załadowali na wojskowe
platformy i wysłali na Łotwę. Nic nie mogło zostać w Czarnobylu,
z wszystkiego trzeba się było rozliczyć. I nie chodziło tylko o pojazdy, ale
jakikolwiek sprzęt, w tym sprzęt medyczny, nawet strzykawki i tabletki,
których nie wykorzystano w zonie. Wszystko musiało wrócić, a przecież to
było już skażone. Pojazdy po powrocie z Czarnobyla na Łotwę stały przez
jakiś czas w hangarach, a poziom promieniowania w nich był taki, że
wszystkie dozymetry dookoła piszczały. Potem zmienili dokumentację
i rozdali to wszystko ludziom do kołchozów, fabryk, przychodni lekarskich.
TRUDNY POWRÓT DO DOMU

Józef Truskowski – szeregowy


Długo czekaliśmy, aż zamienią nas rezerwiści z Estonii. Kiedy w końcu
przyjechali, zaczęli nas w małych grupach puszczać do domu.
Wyjeżdżaliśmy pociągiem ze stacji w Owruczu. Nie chcieli nas wpuścić do
wagonów, może bali się, że jesteśmy skażeni, to wzięliśmy pociąg
szturmem, a konduktorkę zamknęliśmy w komórce. Kto miał, przebierał się
w cywilne ubrania. Buty zostawiłem stare, ale nie mierzyłem im
napromieniowania, po powrocie od razu je wyrzuciłem. Po demobilizacji
wróciłem do pracy, nie chodziłem do lekarzy, ale po pięciu latach zacząłem
odczuwać dolegliwości zdrowotne i zwróciłem się po pomoc do
specjalistów ze szpitala Stradiņša w Rydze. Leczenie niewiele pomagało,
z każdym rokiem było coraz gorzej.

Albīns Minčuks – porucznik, koordynator Związku Czarnobyl


Łotwy w Jurmale
W Czarnobylu byłem od czerwca do sierpnia 1988 r. Miałem bardzo dużo
szczęścia, bo powinienem być dłużej, ale przyjechali jacyś lekarze
wojskowi z Moskwy i nas przebadali, a po tych badaniach trzech ludzi,
w tym mnie, zwolnili od razu do domu. Ludzie w pułku się oburzyli,
zarzucali nam, że wyjeżdżamy za łapówkę. Poszedłem do pułkownika,
a on: „Dziękujcie Bogu, że was nie posyłają z powrotem”. Zapytałem go,
co mam teraz robić. Odpowiedział: „Pij wódkę i czekaj, aż przyjdzie na
ciebie pora”.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
W młodości byłem sportsmenem, prawie nie chorowałem, a teraz mam
historię choroby grubą na 10 centymetrów. W ZSRS w 1990 r. otrzymałem
status likwidatora, kilka miesięcy później 24 października 1990 r. po
ciężkiej chorobie – także status inwalidy. Dopiero wtedy, po prawie pięciu
latach od katastrofy, zorganizowano specjalny oddział przy piątej ryskiej
przychodni pod kierownictwem dr I. Połtawskiej. Ale to było później.
Około 20 lipca, już po powrocie do domu, zacząłem mieć poważne
problemy zdrowotne. We wrześniu powiedzieli mi, że powinienem zmienić
pracę, odejść z wydziału chemii na uniwersytecie. Podjąłem pracę jako
nauczyciel w jednej z wiosek. Pojawiły się różne symptomy, problemy
z oczami (to przez radioaktywne izotopy, które w zonie dostawały się do
oczu). Odczuwałem silne bóle żołądka, do tego kłopoty z płucami. Co
gorsza system nerwowy coraz bardziej odmawiał posłuszeństwa, miałem
trudności z koordynacją ruchów, czasami w ogóle nie czułem nóg. Kiedy
trzeba było gdzieś pójść, z jednej strony podtrzymywała mnie pod ramię
żona, a z drugiej – córka. Wyglądało, jakbym był pijany. To był bardzo
ciężki czas, ludzie mówili do mojej żony i córek – po co wy jeździcie z tym
alkoholikiem. Kierowcy autobusów zamykali nam drzwi przed nosem –
pijany, to niech idzie pieszo.
W szpitalu wylądowałem na oddziale gastroenterologicznym, gdzie
leżałem ponad trzy tygodnie. Zrobiono mi analizę krwi, miałem 2900
leukocytów, a norma, jeśli dobrze pamiętam, to 5000. Lekarze niczego nie
mówili, to pielęgniarki w tajemnicy pokazały mi wyniki. Przez dwa
tygodnie otrzymywałem głównie środki uspokajające, miałem odpoczywać.
Kiedy robili mi endoskopię i kolonoskopię, zapytałem lekarza, co widzi.
Odpowiedział, że silne punktowe krwawienia. Wiedziałem wtedy, że to
musi być przez promieniowanie. Ewidentnie zachorowałem na chorobę
popromienną potwierdzoną analizami, ale wtedy nikt w szpitalu nawet
słowem nie wspominał o Czarnobylu albo radiacji. Później te wszystkie
analizy z 1986 r. zniknęły i dopiero wiele lat później, już w niepodległej
Łotwie, dowiedziałem się od lekarzy, że do szpitala przychodzili ludzie
z radzieckich wojenkomatów i po prostu wydzierali te kartki
z dokumentacji, żeby nie można było u mnie zdiagnozować choroby
popromiennej. Leukocyty z grubsza ustabilizowały się w 1987 r., ale
u innych likwidatorów jeszcze długo były obniżone.
Po jakimś czasie zorientowałem się, że w sąsiedniej sali leżała operatorka
pierwszego energobloku CzEJ Walentyna Zinczenko z Prypeci. Z nią było
bardzo źle, prawie nie jadła. W sobotę, gdy doszło do wybuchu, cały dzień
pracowała na działce w Prypeci, od strony zniszczonego reaktora. Tam był
bardzo silny opad promieniotwórczy. Kiedy pielęgniarki pokazały mi moje
analizy, poprosiłem w tajemnicy o wyniki Wali i to, co wtedy zobaczyłem,
poraziło mnie – tylko 900 leukocytów. Dla mnie wszystko stało się jasne.
Niedługo później Wala umarła na oddziale intensywnej terapii. Na początku
XXI w. poprosiłem lekarza prowadzącego o udostępnienie kartoteki zmarłej
Walentyny Zinczenko. Wedłu dokumentacji patolog stwierdził, że
przyczyną śmierci był rak macicy. To było bluźnierstwo. Kłamali, ona
przecież umierała przy mnie, z liczby leukocytów wynikało, że z powodu
ostrej choroby popromiennej. Nie wiem, może w Moskwie by ją wyleczyli,
ale pewnie tylko wtedy, gdyby zabrali ją od razu.
Na temat mojej choroby dopiero w 1990 r. powiedzieli mi więcej. Wtedy
już wolno było mówić o Czarnobylu i o promieniowaniu. Moje życie
składało się na zmianę z pobytu w domu i w szpitalu, czasem w sanatorium.
Chodziłem też dwa razy w tygodniu na kontrolę tarczycy w czwartej
przychodni przy ulicy Lāčplēša 38. Widziałem kilku pacjentów, którzy
mieli problem z chodzeniem – to byli moi towarzysze z Czarnobyla. Moje
podejrzenia wywołało urządzenie DP-5W, którym nas kontrolowano, oraz
to, w jaki sposób pielęgniarka to robiła. Następnym razem zacząłem z nią
rozmawiać i kiedy pozwoliła mi sprawdzić urządzenie, okazało się, że
w ogóle nie było w nim zasilania. To było czyste oszustwo!
Niezależnie od wszystkiego musiałem pracować, miałem czwórkę dzieci,
które, prawdę mówiąc, nie zawsze chodziły syte. Ale gdzieś tak w 1990 r.
zacząłem mieć silne bóle głowy. To było typowe dla likwidatorów, którzy
otrzymali wysokie dawki promieniowania. Później wielu byłym
ratownikom Czarnobyla zaczęły wypadać zęby. Znowu szpital i dopiero
wtedy przy wypisie po raz pierwszy pewna młoda czarnooka lekarka
postawiła mi diagnozę „nieokreślone oddziaływanie promieniowania”.
Uczciwie przyznała, że jeżeli nie będę się leczył, to pożyję góra trzy – pięć
lat. Obiecałem sobie wtedy, że zrobię wszystko, żeby ten termin jak
najbardziej wydłużyć. Dzisiaj mam świadomość, jak duże ryzyko wzięła na
siebie ta młoda lekarka, stawiając mi diagnozę choroby popromiennej.
Czarnobylski oddział przy piątej przychodni zlikwidowali w latach 90.
i całą dokumentację przenieśli do szpitala im. P. Stradiņša, gdzie leczyłem
się w 1986 r. Tam pracują dzisiaj bardzo dobrzy specjaliści, którzy się nami
opiekują. Mogę powiedzieć, że żyję dzięki temu oddziałowi[185].
W podzięce musiałbym wymienić wiele nazwisk lekarzy i pielęgniarek,
jedną z nich jest na pewno dr med. Nataļja Kurjāne, którą nazywam moim
aniołem stróżem.
Działanie promieniowania wpływa również na przyspieszenie procesów
starzenia. Mam 70 lat, ale mój wiek biologiczny określany jest na 86 lat.
Mam jeszcze jedną osobliwą pamiątkę po 1986 r., moje oczy pod koniec
maja stały się takie [krwistoczerwone spojówki – przyp. aut.], bo powietrze
pełne było izotopów. Mimo wszystko w Czarnobylu najbardziej ucierpieli
młodzi chłopcy, których tam wysłano. Ja miałem wtedy 43 lata i mój
organizm wykazywał większą odporność na promieniowanie. Gdzieś
w 1992 r. przyjechali do nas Amerykanie, pobrali nam krew do analizy
i obiecali przysłać wyniki badań łącznie z prognozami, jak długo będziemy
żyć. Do dzisiaj czekam na te wyniki.

Vladimirs Kokošņikovs – lekarz


Wszyscy ludzie, których znałem, włącznie ze mną, w takim czy innym
stopniu przeszliśmy chorobę popromienną, o lekkim lub średnim stadium
ciężkości. U mnie dwa tygodnie to się ciągnęło. Jak się przejawiała? Ataki
duszności, zawroty głowy, brak apetytu, wyskakujące sińce bez urazu.
U wszystkich też problemy z żołądkiem. Informacje dotyczące badań
medycznych szły do dowódcy kompanii, a stamtąd do dowódcy pułku.
Dostęp do nich miał też naczelnik sztabu. Oficjalnie otrzymałem 25
rentgenów, ale mieliśmy ślepe dozymetry. Tak na logikę musiałem
otrzymać więcej. Po powrocie miałem problemy ze zdrowiem,
niezrozumiałe reakcje alergiczne, które wcześniej u mnie nie występowały.
U wielu pojawiły się problemy sercowo-naczyniowe i nadciśnienie tętnicze.
Kiedy byłem w Czarnobylu, miałem już 30 lat, ale byli tam chłopcy
dwudziesto- i dwudziestoparoletni. To, że wzięli ich w tak młodym wieku,
uważam za przestępstwo. Młody organizm zawsze jest bardziej wrażliwy na
promieniowanie i to oni przede wszystkim później chorowali.

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
Odnośnie do statusu czarnobylca w ZSRS, różnych ulg i kompensacji, to
wielu dowiedziało się o tym zbyt późno. Duża liczba osób bała się nawet
pójść do lekarza z obawy o utratę pracy – jesteś czarnobylcem, to znaczy,
że nie możesz pracować tak jak pozostali. Wśród mieszkańców wsi nie było
nawet czasu, żeby przyjechać do Rygi na kilka dni do centrum medycznego
na badanie. Ludzie nie mogli sobie na to pozwolić, musieli cierpieć
i pracować. Ja na początku też nie poszedłem się przebadać, nawet gdy już
zniesiono zakaz wiązania chorób z pracą w Czarnobylu. Obecnie stale
pogarszające się zdrowie jest moim największym problemem.

Vitālijs Birkenšteins – szeregowy, kierowca


Status likwidatora i inwalidy otrzymałem dopiero w 1994 r. Nie ubiegałem
się o nie wcześniej, podobnie jak wielu moich kolegów, bo jak zostaniesz
inwalidą, stracisz robotę. A ja musiałem pracować, miałem rodzinę na
utrzymaniu itp. Jak cię wyrzucą z pracy, to co będziesz robił? Ukrywaliśmy
więc naszą przeszłość w Czarnobylu.

Ilmārs Kalniņš – prawnik, wiceprezes Związku Czarnobyl


Łotwy
Gdy Łotwa odzyskała niepodległość, zaczęliśmy forsować ustawy, które
chroniłyby nasze prawa. Pierwszą odpowiedzią, jaką usłyszeliśmy od
władz, było: nie my was tam wysyłaliśmy, dlatego nie przyznamy wam
żadnych ulg socjalnych, żadnych praw, idźcie prosić tego, który was tam
wysłał. Sytuacja była tym bardziej ciekawa, że oficerowie otrzymywali
pieniądze z Rosji, a reszta została bez niczego. Po tym, jak odrzucili nasz
projekt ustawy, udało nam się porozumieć z partiami z każdej ze stron
i wreszcie uzyskaliśmy akceptację. Zrozumieli, że czarnobylcy naprawdę
potrzebują pomocy, i wtedy uchwalili ustawę o ochronie likwidatorów
i osób poszkodowanych w katastrofie: „O ochronie socjalnej uczestników
likwidacji skutków awarii w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej oraz osób
poszkodowanych w rezultacie awarii w CzEJ”[186]. Ustawę przyjęto
w 1999 r., a od 2000 r. zaczęła funkcjonować.
W tej ustawie przewidziana jest, oprócz rehabilitacji, dopłata dla osób
z grupą inwalidzką. Prawo bierze pod opiekę nie tylko uczestników
likwidacji awarii, lecz także osoby, które nigdy nie były w 30-kilometrowej
zonie, to jest dzieci likwidatorów. Wszyscy mają prawnie zagwarantowaną
opiekę medyczną. Osoby z drugą grupą inwalidzką mają również prawo do
bezpłatnego korzystania z transportu publicznego. W niektórych obwodach
Łotwy czarnobylcy mają 50% zniżki na zakup nieruchomości (domu lub
ziemi). Poza tym na Łotwie żyją przesiedleńcy ze skażonych terenów
ZSRS. Są też osoby, którym nie udało się udowodnić, że byli
w Czarnobylu, często z powodu nieprawidłowo wypełnionych dokumentów
przez urzędników sowieckich. Nawet w książeczce wojskowej nie pisano,
że dany rezerwista był w 30-kilometrowej strefie, nie zapisywali również
liczby otrzymanych dawek promieniowania, w ogóle niczego. Nie ze swojej
winy ludzie nie mogą otrzymać statusu likwidatora lub osoby
poszkodowanej. Ale bywało też, że kiedy uzyskaliśmy niepodległość,
pojawiła się w nas taka duma narodowa, wiele osób wyrzucało radzieckie
książeczki wojskowe – dziś dokument, za pomocą którego możesz
cokolwiek udowodnić.
Kiedyś powiedziałem, że sekret sukcesu ekonomicznego Łotwy polega
na wypełnianiu wszystkich kryteriów z Maastricht kosztem czarnobylców,
dzieci i emerytów. Na przykład w ustawie zapisano, że czarnobylcy mają
prawo raz na rok do rehabilitacji. U nas znajduje się jedno sanatorium,
z którego możemy w tym celu korzystać. Obecnie ten jeden rok wydłużył
się już do dwóch lat. Chodziliśmy z tym problemem do Ministerstwa
Dobrobytu, ale pani minister odpowiedziała: „Proszę wybaczyć, nie mamy
pieniędzy”. To bardzo niedobrze, kiedy prawo nie jest realizowane przez
państwo. Czarnobylcy to problem, który z czasem wymiera. To znaczy, że
nas kiedyś nie będzie. Chcielibyśmy uzyskać więcej, ale jest, jak jest.
Na Łotwie żyło 6000 osób ze statusem likwidatora-czarnobylca, ale 1000
z nich już nie ma. To żaden sekret, że Łotysze też wychodzili na dach
reaktora i wielu z nich bardzo szybko umierało. Część z tych, którzy
jeszcze żyją, powiedziałbym nawet, że połowa, jest w ogóle nieaktywna,
a jeżeli ktoś się nie zarejestrował w ogólnopaństwowym rejestrze, to o nim
nikt nie wie. W naszej organizacji jest zapisanych 300 członków, ale tego
typu organizacji istnieje kilka, współpracujemy z nimi. Współpracujemy też
z organizacjami czarnobylskimi z innych państw, na przykład ze Związkiem
Czarnobyl Ukrainy lub Związkiem Czarnobyl Białorusi (ten ostatni
oficjalnie jest zarejestrowany na Ukrainie, bo Łukaszenka nie pozwala na
rejestrację w Białorusi). Istnieje również międzynarodowa organizacja
Związek Czarnobyl, do której należą Łotysze. Niestety są też samozwańczy
likwidatorzy, osobiście znam jedną taką osobę z Rygi. Według moich
danych żaden z niego czarnobylec, ale ma dokumenty, najprawdopodobniej
podrobione, przy czym na sto procent nie mogę tego potwierdzić.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Uważam, że status likwidatora powinni byli otrzymać tylko ci, którzy
pracowali w zonie w latach 1986–1987. Potem w większości wszystko
zostało już wyczyszczone. Teraz wielu jest takich, na przykład ci, którzy
przez krótki czas przebywali tylko w sztabie, dostali na delegacji pieczątkę,
że byli tam na przykład tydzień, i teraz są likwidatorami (może na Łotwie
też tacy są).

Olga Boloniņa – wdowa po dowódcy kompanii radiacyjnego


rozpoznania kpt. A. Boloniņsie
Kilka lat później, w 1988, 1989 r., różni pułkownicy jeździli do Czarnobyla.
Oni tam nic nie robili, jeździli tylko po to, żeby otrzymać delegację,
a potem dostawać ulgi. Osobiście takich ludzi znam. Inni przyjeżdżali tylko
po pieczątkę na punkt kontrolny, nigdy w pułku nie byli.

Jānis Kurtišs – kapitan, weteran wojny w Afganistanie


Gdy wróciłem z Czarnobyla, zrobili mi badania lekarskie i powiedzieli, że
wszystko w porządku. Miałem zaświadczenie, że służyłem w Czarnobylu
od 26 maja do listopada 1988 r. Wtedy czas służby wynosił pół roku.
W ZSRS nie miałem żadnych ulg z tego tytułu, ale przysługiwały mi
świadczenia za dwuletnią służbę w Afganistanie. W 1991 r. zwolniłem się
z wojska i przeszedłem na służbę do armii łotewskiej. Gdy z niej
odchodziłem, napisali, że moja choroba nie jest związana z przebiegiem
służby. To straszne. Służyłem jeszcze 16 lat w armii łotewskiej. Według
prawa łotewskiego służba w wojsku radzieckim liczyła się do stażu, więc
okres w Czarnobylu też powinni byli mi zaliczyć, ale tego nie zrobili.
W 2002 r. badali mi zdrowie, bo już wtedy gorzej się czułem, raz podczas
biegu prawie straciłem przytomność. Od tamtej pory zaczęły się zmiany
w moim organizmie. W 2006 r. zdiagnozowano u mnie raka tarczycy,
w 2010 r. miałem wylew. Lekarze nazwali to pośrednim oddziaływaniem
promieniowania. Ministerstwo Obrony pozbawiło mnie jednak gwarancji
socjalnych, bezpłatnego leczenia, sanatorium, lekarstw. Dwa razy
zwracałem się do ministra, ale ci, którzy służyli kiedyś ze mną w armii,
napisali, że nie widzą podstaw, aby zmieniać decyzję. Nie wiem dlaczego,
może dlatego, że służba w Czarnobylu nie była związana ze służbą Łotwie.
No ale, jak mówiłem, według łotewskiego prawa służba w wojsku
radzieckim liczy się do stażu, a tego półrocznego pobytu w zonie mi nie
zaliczyli. Powiedzieli, że dostanę ulgi od czarnobylskich organizacji.
Związkowi Czarnobyl Łotwy, do którego należę, udało się uzyskać dla
czarnobylców pewne ulgi. Niektóre gwarancje socjalne są prawnie
zapewnione, ale państwo ich nie realizuje.

Jānis Muste – pułkownik, Grupa Operacyjna Specjalnej Strefy


Moskiewskiej Obwodu OC
Jeżeli nie brać pod uwagę problemów z sercem, cukrzycy, podwyższonego
cholesterolu, osłabienia i łykania codziennie sześciu tabletek: cztery rano,
dwie wieczorem, to czuję się normalnie. Raz w miesiącu jestem na wizycie
u kardiologa i gastrologa. Czasami, jak nie zażyję tabletek, to w ciągu dnia
dopada mnie apatia i słabość.

Jānis Dumpis – syn likwidatora


Przed wyjazdem do Czarnobyla ojciec był okazem zdrowia, bardzo
wysportowany, uprawiał dziesięciobój. Po powrocie nigdy już nie odzyskał
nawet cząstki dawnych sił, cały czas borykał się z poważnymi problemami
zdrowotnymi. Z innymi likwidatorami nie spotykał się prawie wcale.
Wspomnienie tamtych dni sprawiało mu ból psychiczny. W domu też
ciężko było go namówić na rozmowę. Dopiero w 1989 r. przyznali mu
status uczestnika likwidacji skutków katastrofy. Mógł otrzymać grupę
inwalidzką, ale ojciec musiał utrzymywać rodzinę i poszedł pracować jako
hydraulik. To była ciężka praca fizyczna. Stan jego zdrowia cały czas się
jednak pogarszał i w 1991 r. zwolnił się z pracy. Wtedy też przyznali mu
drugą grupę inwalidzką. Niestety w pierwszych latach XXI w. obniżyli ojcu
z drugiej grupy na trzecią, a kilka lat później doznał śmiertelnego udaru
mózgu. Zmarł w 2011 r., zabrakło jednego roku do dnia, kiedy zapukałeś do
naszych drzwi…

Varis Karitāns – syn likwidatora


Mój ojciec Andris Karitāns z wykształcenia był kinomechanikiem,
natomiast w armii radzieckiej miał przydział do wojsk chemicznych. Do
Czarnobyla zabrali go 8 maja, służył w łotewskim pułku OC z Suži.
Zdemobilizowali go 4 lipca 1986 r. Po upływie roku zaczęły się pierwsze
problemy ze zdrowiem. Zabrali go do szpitala, potem przebywał w szpitalu
jeszcze wielokrotnie, ale było coraz gorzej. Początkowo nie chcieli łączyć
jego licznych chorób z pracą w czarnobylskiej zonie. Dopiero pod koniec
1990 r. otrzymał zaświadczenie, w którym stwierdzono, że zły stan
zdrowotny miał związek z likwidacją skutków katastrofy jądrowej
[diagnoza: nerwica wegetatywna, dystonia neurowegetatywna – przyp.
aut.]. Ojciec umarł 16 lipca 1991 r. Nawet wtedy niechętnie przyznano, że
śmierć miała związek z katastrofą. W akcie zgonu napisali, że bezpośrednią
przyczyną śmierci był obrzęk mózgu i schizofrenia. Już w niepodległej
Łotwie moja matka otrzymała zaświadczenie specjalnej komisji lekarskiej,
która po przeanalizowaniu historii choroby ojca potwierdziła, że jego
choroba i śmierć [diagnoza przyczyny zgonu: obrzęk mózgu, choroby
endogenne – przyp. aut.] miały związek z pracą w Czarnobylu.

Ināra Opmanis – żona likwidatora


Gdy wezwali męża do wojenkomatu, bardzo się zdenerwowałam.
Zadzwonił do mnie później i powiedział tylko, że nie będzie nocował
w domu i żebym przyszła jutro tam, gdzie ich będą wsadzać do pociągu, to
zdążymy się jeszcze spotkać. Nie mówił, że zabierają ich do Czarnobyla,
tylko na Ukrainę. Poszłam tam się z nim zobaczyć i wtedy się
pożegnaliśmy. To było 8 maja, a 9 już pojechali. Zrozumiałam wtedy, że
pociąg jedzie do Czarnobyla. Jak już był na miejscu, pisał do mnie listy, ale
bez szczegółów, raczej tak, żeby się domyślić. Później dostał przepustkę
i przyjechał do Rygi. Kilka dni spędził w domu, zdążył pójść na
zakończenie klasy maturalnej córki. Nie rozmawialiśmy wiele
o Czarnobylu. On był już wtedy bardzo chory, źle się czuł. Byłam ogromnie
przygnębiona, ale mąż powiedział mi, że wkrótce powinni go zwolnić na
stałe.
Po powrocie męża w lipcu 1986 r. zaczęła się długa historia jego choroby
i walki o życie, która trwa do dzisiaj. To zadziwiające, że był w stanie to
wszystko znieść, on ma bardzo dużo energii, wewnętrznej siły. Kiedy
wrócił z Czarnobyla, byłam czynna zawodowo, do tego opiekowałam się
dziećmi. To wszystko trzeba było jakoś pogodzić ze sobą. On ledwo
chodził, miał silne bóle głowy i wiele innych dolegliwości. Niejeden na
jego miejscu już dawno by się poddał, wielu zaczęło nadużywać alkoholu,
a po paru latach umierało. To był jeden z najcięższych okresów w moim
życiu. Starałam się go podtrzymywać, jak umiałam. Skąd brałam siłę? Nie
wiem, po prostu tak trzeba było i już. Na szczęście dzieci podrosły i też
nam pomagały. Przeszliśmy przez to razem.

Edgars Ozoliņš – starszy sierżant


Posiadam drugą grupę inwalidzką, zdolność do pracy 20%. Wróciliśmy do
domu jako chorzy ludzie, kompletnie wyczerpani. Ja zawsze pracowałem
na wsi, tam nie było lekko, a po powrocie czułem, że nie daję rady, nie
mam sił. Na początku wypijałem 100 gramów wódki dziennie, wtedy
jeszcze dawałem radę, dlatego wielu likwidatorów po powrocie
z Czarnobyla wpadało w alkoholizm. I ja też pijaczyłem, bo nie mogłem
dać sobie ze sobą rady, system nerwowy też zaczął szwankować. Działo się
coś niewiarygodnego. Sąsiedzi nie rozumieli, że już nie mogę, że na
przykład nie pomogę im w polu. Pamiętali, jaki byłem przed Czarnobylem,
a teraz byłem inny. Odmawiałem, bo nie miałem sił, na tym słońcu po
prostu nie mogłem wytrzymać, a oni myśleli, że nie chcę. Musiałem
odmawiać i przyjaciół miałem coraz mniej. To nie jest śmieszne, gdy nie
dajesz rady pracować i patrzą na ciebie jak na łajdaka. Tak, Czarnobyl
wpłynął na nasze życie prywatne. Potem w domach tych chłopców, którzy
nie założyli wcześniej rodziny, przychodziły na świat chore dzieci. Niby
z ojcem wszystko w porządku, a dziecko chore, to wielka tragedia.
Jevgēņijs Kalējs – lekarz, prezes Łotewskiego Towarzystwa
Szpitali
Po powrocie zachorowałem, dwa miesiące przeleżałem w szpitalach.
Starałem się wyrzucić z pamięci Czarnobyl, nie wracałem już myślami do
tych wydarzeń. Zaczynasz to analizować, a to był przecież koszmar.

Gunārs Opmanis – porucznik, Narodowa Akademia Obrony


Łotwy
Muszę stwierdzić, że było wiele nawróceń po Czarnobylu. Podczas mojej
pierwszej nocy po mobilizacji spędzonej w namiotach, nad jeziorem
Ķīšezers, długo nie mogłem zasnąć. Po drugiej stronie brzegu migotały
światła Rygi, nieboskłon cały usiany gwiazdami, ciepła noc i nagle wydało
mi się, że słyszę jakiś głos z góry, który mówił: „Na co ci przyszło,
zatrzymaj się i przemyśl swoje życie”. Myślę, że w tamtą noc postawiłem
pierwszy świadomy krok w stronę wiary i Boga.
Po powrocie z Czarnobyla spotkałem prawosławnego chłopaka Wiktora,
który też trafił do grupy dozymetrystów i już wtedy był wierzący. Potem
nasze rodziny się spotkały i przekonał mnie, żebym przystąpił do
„Stowarzyszenia Chrześcijańskich Żołnierzy”. Zacząłem szukać swojej
drogi do Boga. To był czas, gdy miałem liczne załamania. Czytałem Psalm
91 albo brałem papier i szkicowałem krzyże. Wiktor i jego żona wiele mnie
nauczyli. Teraz mogę powiedzieć, że człowiek, który nie przeszedł w życiu
żadnych prób, nie jest pełnym chrześcijaninem. Bóg nigdy nie poddaje cię
próbom, których nie byłbyś w stanie wytrzymać. W 1996 r. zacząłem
posługę w luterańskim kościele św. Piotra w Rydze. To mi bardzo pomogło
duchowo, podtrzymywało w trudnych momentach. Od tamtej pory minęło
sporo czasu, obecnie każdego ranka wmawiam sobie, że jeszcze pożyję
wiele lat i regularnie się modlę.

Marina Kosteņecka – publicystka, dziennikarka


Do zony pojechałam jeszcze raz w 1990 r., już jako deputowany ludowy
ZSRS. Potem drugi raz wybrano mnie do Rady Najwyższej
ZSRS. Pracowałam na Kremlu, wybrałam Komitet ds. Inwalidów
i Weteranów. W parlamencie ZSRS uchwalali wtedy czarnobylskie ustawy,
ulgi itp. W Komitecie byli też marszałek ZSRS Wiktor Kulikow i sporo
generałów. [Kulikow] to był mój główny przeciwnik. On mnie nie cierpiał,
bo byłam deputowanym z ramienia Łotewskiego Frontu Ludowego, nieraz
mi dokuczał. A do tego byłam cywilem i kobietą, a tam sami generałowie,
no i ten marszałek. Żartowałam, że dla mnie każde posiedzenie Komitetu
rozpoczynało się od „kulikowskiej bitwy”[187]. Kiedyś zasugerował, że
skoro już tam byłam, to mogę pojechać znowu. Wysłano mnie
w towarzystwie oficera Ministerstwa Obrony ZSRS, żebym na miejscu
sprawdziła, jak wygląda sytuacja na obszarach skażonych. Byłam tam dwa
tygodnie, a przez dwa dni oprowadzał nas sam minister Ochrony Zdrowia
Ukrainy [Jurij Spiżenko – przyp. aut.]. Pamiętam, że tego ministra, gdy
przyjeżdżaliśmy do miasteczek i wiosek, których mieszkańców nie
wysiedlili, chcieli po prostu rozerwać na kawałki. Matki krzyczały, że ich
dzieci, urodzone już po katastrofie, mają chore tarczyce. Szczególnie
uderzyła mnie postawa nastolatków. Mówili, że są chorzy, że nie zostało im
już wiele życia, dlatego chcieli ze wszystkim zdążyć, wszystkiego
spróbować – inicjacji seksualnej, używek, a nawet przestępstw. Twierdzili,
że więzienie im niestraszne, bo i tak nie będą długo żyć. Gdy
przyjeżdżaliśmy z ministrem Ukrainy, matki skarżyły się, że nie mają
żadnego wpływu na te dzieci. Wśród tych małolatów były też przypadki
samobójstw. Takie było nastawienie, że dzieci mówiły, że nie chcą żyć.
ZAKOŃCZENIE

Po odzyskaniu niepodległości przez Łotwę tragedia w Czarnobylu wraz


z jej bohaterami została szybko zapomniana przez społeczeństwo i władze
państwowe. Ale jej konsekwencje prowadziły do nowej rzeczywistości
polityczno-ustrojowej i trwają do dziś.
W 2012 r. na Łotwie, tylko oficjalnie, było zarejestrowanych 5085
likwidatorów (w 2016 r. 5044), 152 osoby ewakuowane z Ukrainy,
Białorusi i Rosji oraz 1428 dzieci, które urodziły się w rodzinach
likwidatorów po katastrofie[188]. Do dzisiaj zmarło prawie 1500
likwidatorów (minimum 74 uczestników likwidacji skutków katastrofy
zmarło przed uzyskaniem niepodległości przez Łotwę)[189]. Większość
w momencie śmierci miała 40–50 lat, a zatem minimum 20 lat mniej niż
średnia dla mężczyzn w kraju. Znaczna liczba osób pozostałych przy życiu
ma prawnie potwierdzoną niepełnosprawność lub poważnie podupadła na
zdrowiu[190]. Według E. Vītoliņša spośród likwidatorów tylko jedna osoba
na cztery nie odczuła znaczących skutków zdrowotnych ani nie utraciła
zdolności do pracy[191]. Nie wszyscy likwidatorzy zostali jednak
zewidencjonowani, wielu umarło przed utworzeniem rejestru, a niektórzy
wyjechali z kraju.
Łotewscy uczestnicy minimalizacji skutków katastrofy cierpią na wiele
dolegliwości, które specjaliści wiążą z oddziaływaniem promieniowania
jonizującego. Skala występowania różnorakich zachorowań, silnie
związanych z osłabioną odpornością organizmu, wyróżnia likwidatorów na
tle ich rodzimych rówieśników. Osobliwością napromieniowania jest to, że
nie tylko wywołuje konkretne choroby, lecz także uderza w słabe punkty
organizmu, prowokując rozwój tych zachorowań, do których człowiek ma
predyspozycje, ale w innych okolicznościach mogłyby się jeszcze długo nie
rozwinąć. Do najczęstszych problemów likwidatorów należą choroby
naczyniowo-sercowe oraz układu pokarmowego i oddechowego. Zwiększa
się ryzyko zachorowań onkologicznych. Charakterystyczne jest osłabienie
układu immunologicznego objawiające się większą zapadalnością na
infekcje i różnego rodzaju zakażenia. Likwidatorzy źle znoszą obciążenia
fizyczne, szybciej się męczą. Spadek odporności skutkuje wzrostem
przypadków śmiertelnych w wyniku powikłań po zapaleniu płuc, grypie itp.
Bardzo często występują problemy z ośrodkowym układem nerwowym,
silne bóle głowy i encefalopatia. Wśród psychoneurologicznych zaburzeń
zdiagnozowano również nadmierną senność, osłabienie pamięci, problemy
z koncentracją. Lekarze rejestrują zaburzenia chorobowe także w grupie
dzieci, których przynajmniej jeden rodzic był uczestnikiem likwidacji
skutków katastrofy[192].
Badania wykazały w prawie połowie przypadków zaburzenia
psychosomatyczne, między innymi depresję. Długość pobytu w strefie
czarnobylskiej, czas pracy w najbardziej niebezpiecznych miejscach zony,
zwłaszcza na dachu trzeciego reaktora i terytorium CzEJ, pozostają
czynnikami zwiększonego ryzyka wystąpienia zaburzeń
psychosomatycznych[193]. Odnotowuje się przypadki przedwczesnego
starzenia – niekiedy wiek biologiczny znacznie różni się od metrykalnego,
nawet o 10 i więcej lat[194].
Doktor Jolanta Cīrule, lekarz Centrum Chorób Zawodowych i Medycyny
Radiacyjnej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Paulsa Stradiņša
w Rydze, uważa, że
Czarnobylcy w porównaniu z rówieśnikami szybciej się męczą, mają gorszą pamięć oraz gorzej
znoszą obciążenia zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Katarakta, problemy naczyniowo-
sercowe – to wszystko zaczyna się u likwidatorów wcześniej niż u ich rówieśników. O wiele
szybciej postępują procesy biologicznego starzenia, to również wpływ promieniowania.
Japończycy twierdzą, że jeden grej [1 siwert lub 100 radów – przyp. aut.] postarza o 10 lat[195].

Tabela. Rejestr osób poszkodowanych w rezultacie katastrofy czarnobylskiej w 2002 r. w Republice


Łotewskiej[196].
Uczestnicy likwidacji Osoby ewakuowane i przybyłe
skutków katastrofy ze skażonych stref
Osoby znajdujące się w rejestrze 5 185 120
na początku roku
Osoby nowo zarejestrowane 78 5
Osoby skreślone z rejestru 16 -
(zmarli)
Stan na koniec roku 5 247 125
Osoby, które w 2002 r. otrzymały 6 -
II grupę inwalidzką
Osoby, które w 2002 r. otrzymały 50 -
III grupę inwalidzką
Osoby, które zachorowały na 1 361 35
chorobę popromienną

Na współczesnej Łotwie wciąż ważną kwestią pozostaje ochrona


socjalna czarnobylców. Do początku 2000 r. likwidatorzy oraz pozostałe
osoby poszkodowane w rezultacie katastrofy jądrowej nie były prawnie
chronione, podczas gdy na Białorusi, Ukrainie i Rosji odpowiednie ustawy
przyjęto jeszcze w 1991 r.[197]. Nawet w XXI w. pojawiały się problemy
z darmową komunikacją dla likwidatorów czy dostępem do bezpłatnych
lekarstw. Inwalidom należącym do trzeciej grupy nie przysługiwały ulgi
zatwierdzone przez parlament.
Aby bronić interesów likwidatorów i ich rodzin, jeszcze za czasów ZSRS
utworzono Łotewski Republikański Związek „Czarnobyl” na wzór
podobnych organizacji w republikach słowiańskich[198]. Po odzyskaniu
niepodległości w styczniu 1993 r. w Rydze, w sali, gdzie zwykle odbywały
się szkolenia Obrony Cywilnej Łotwy, odbyła się konferencja Łotewskiego
Związku „Czarnobyl”, na której zatwierdzono jego statut i program
działalności. Następnie Związek zarejestrowano w łotewskim Ministerstwie
Sprawiedliwości[199]. Do najważniejszych celów organizacji należały:
zapewnienie poszkodowanym właściwej opieki medycznej i sanatoryjnej,
szukanie zatrudnienia dla inwalidów i wspieranie integracji czarnobylców
ze społeczeństwem. Równie ważnym zadaniem jest dbanie o pamięć
o zmarłych ratownikach czarnobylskich i poszkodowanej ludności.
Zarząd Łotewskiego Związku „Czarnobyl” zwracał uwagę na
konieczność opracowania projektu ustawy o ochronie socjalnej
likwidatorów oraz skierowanie tego projektu do rządu i sejmu. Zarząd
regularnie spotykał się z władzami państwowymi i lokalnymi, tak że
w rozmowach z kierownictwem rządu osiągnięto porozumienie w sprawie
utworzenia komisji mającej, pod kierownictwem Ministerstwa Opieki
Społecznej Republiki Łotewskiej, opracować koncepcję ustawy.
W masowych środkach przekazu regularnie poruszano zagadnienia
związane z opieką socjalną i zdrowotną likwidatorów. Do sierpnia 1999 r.
dokonywano uzgodnień dotyczących ustawy ze wszystkimi sejmowymi
frakcjami i komisjami. Ustawę przyjęto w sejmie we wrześniu 1999 r.,
ówczesna prezydent Łotwy Vaira Vīķe-Freiberga podpisała ją 29 września,
a na początku 2000 r. dokument wszedł w życie[200].
W ustawie zatwierdzono status uczestnika likwidacji skutków katastrofy
w CzEJ oraz status osoby poszkodowanej, a także przyznano gwarancje
socjalne dla obu tych grup. Ratownicy czarnobylscy uzyskali prawo do
rekompensaty pieniężnej za utracone zdrowie i niepełnosprawność, zniżki
na usługi komunalne, pięć lat wcześniej mogą przechodzić na
emeryturę[201]. Każdego roku państwo gwarantuje im profilaktyczną
i ambulatoryjną kontrolę zdrowia, bezpłatne leki oraz usługi
stomatologiczne. Co kilka lat mogą bezpłatnie skorzystać z leczenia
sanatoryjnego[202]. Niektóre regiony i miasta Łotwy wprowadzają ulgi
niezależnie od ustawy, na przykład w Rydze likwidatorzy mają darmowe
przejazdy komunikacją miejską.
Chociaż ustawa przewiduje pewne przywileje dla poszkodowanych, nie
zapewnia jednak pełnej ochrony socjalnej. Państwo łotewskie nie zawsze
się też wywiązywało ze swych obietnic. Odpowiedzialne ministerstwa
przez lata nie wypełniały swoich obowiązków względem likwidatorów.
Czarnobylcy byli zmuszeni przekazywać sprawy do sądów, przy czym
wiele procesów wygrali. W obronie naruszanych praw gotowi są zwracać
się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, jak często robili to ich
koledzy na Ukrainie. Międzynarodowa współpraca czarnobylskich
organizacji z Łotwy ze światowym Związkiem Czarnobyl[203] oraz
instytucjami z byłych republik sowieckich zwiększa możliwości wspierania
poszkodowanych i ich rodzin.
ANEKS

1. Hymn kompanii radiacyjnego i chemicznego rozpoznania


257 pułku OC w Suži, wykonany po raz pierwszy 19 czerwca
1986 r.
Который раз нас беспокоят военкомы
и два часа всего на сборы
стучат на стыках теплушки эшелона
и нам назад уже не повернуть

Еще немного, еще чуть-чуть


миллирентген он вредный самый
а я его в разведке ищу
и жду письма от милой мамы

Опять заря, опять подъем и все сначала


садист в ЭРХА как на коня и снова в путь
Чернобыль ждет от нас конкретного финала
и каюту с данными ты сдать не позабудь

Еще немного...

приедешь в лагерь, злой как черт часов в двенадцать


в ушах песок, в душе тоска и душ закрыт
и комары как звери начали кусаться
а ты в пыли и не подшит и не побрит

Еще немного...

покинут город Чернобыль и все деревни


на тридцать верст ты не найдешь живой души
какие бабы могут быть, когда рентгены
и только слышышь зычный голос старшины

Еще немного...

в Лубянке срок определен нам очень четко


два жарких месяца в году, давай пиши
семья, работа и дела – летит все к черту
лопата, АРС, и руки в кровь, и нет пищи

Еще немного...

но все равно настанет день, когда вернемся


и Рига снова улыбнется нам в окно
в объятьях милых от рентгена мы спасемся
и путь даьнейший предсказать нам не дано

Еще немного...
Друзья по сборам! Все прошли мы Чернобыль
Kто не был здесь, тот не поймет нас никогда
Рентгены нас до гробовой доски сдружили
пусть эта дружба остается на года!

Еще немного...

2. Tabela pomiarów radiometrycznych G. Opmanisa


w miejscowościach Warowyczi, Wesniane i Olszanka 17–23
maja 1986 r.
Data Czas Punkt Czas Punkt Czas Punkt Uwagi
47 51 14
(mR/h) (mR/h) (mR/h)
17.05 18.20 13,00 18.50 22,00 19.20 6,3
18.05 02.15 14,00 02.30 21,00 02.50 7,5 Deszcz
08.10 13,80 08.25 22,00 08.40 5,6
14.00 14,30 14.15* 19,00* 14.40 6,2 *Przeprowadzono dezaktywację
19.05 02.00 14,00 02.25 18,00 02.45 5,7
08.15 13,00 08.25 18,20 08.40 5,8
14.15 13,00 14.30 18,00 14.50 5,5
20.05 02.15 13,10 02.30 17,80 02.50 5,2 Deszcz
08.25 13,10 08.40 16,50 09.00 5,0 Deszcz
14.10 12,50 14.25 17,00 14.40 5,0 Deszcz
21.05 02.10 13,30 02.25 16,80 03.50 5,0
14.55 12,20 15.10 15,80 15.30 5,4
22.05 02.15 12,40 02.30 16,80 02.50 5,5
15.00 12,10 15.20 15,60 15.45 4,9
23.05 02.30 11,50 02.30 15,80 02.45 5,0
15.00 11,20 15.15 15,00 15.40 4,5 Susza, poziom promieniowania
spada

3. Nie tylko Czarnobyl, czyli Ruiny idei komunizmu lub Życie


i filozofia – wspomnienia mjr. G. Opmanisa
Urodziłem się w średniowiecznym mieście Cēsis [Kieś – przyp. aut.]. Moi
rodzice pochodzili z centralnej części północnego Vidzeme (nazwa oznacza
„Średnią Ziemię”). Znany jest nasz rodowód do XVII w. wstecz.
Przodkowie ze strony ojca byli prawosławnymi. Ze strony matki –
luteranami. Dziadek z tej linii sprawował funkcję starosty gminy
i przewodniczącego parafii w Rubene. Tamtejszy kościół jest jednym
z najstarszych na Łotwie.
Wojenne losy mojej rodziny przypominają typowe historie łotewskich
rodzin tej epoki. W sierpniu 1944 r. ojca powołali do armii niemieckiej. Do
domu wrócił dopiero w październiku 1947 r. Matka w tym czasie
zajmowała się domem i dziećmi. Sytuacja ekonomiczna w ZSRS po wojnie
była wyjątkowo ciężka, za co komunistyczne kierownictwo obwiniało
prostych ludzi. Nasilenie represji dotknęło również naszą rodzinę. Już
w 1948 r. musieliśmy się rozdzielić i ukrywać. To nas jednak nie uratowało.
Ojca wysłali do Tagillagu [system poprawczych obozów pracy w obwodzie
swierdłowskim założony w Niżnym Tagile – przyp.aut.], a matkę z dwoma
małymi synkami zesłano do Obwodu Tomskiego na Syberii.
Pierwszy rok na Syberii był tragiczny – głód i poniżenia, we wsi (Niżnije
Sokoly) wyzywali nas od faszystów. Klimat był ostry, kontynentalny. Gwoli
sprawiedliwości należy przyznać, że tubylcy (z wyjątkiem administracji)
żyli prawie na tym samym poziomie co zesłańcy. My, dzieci, latem
w kwestii wyżywienia pozostawaliśmy na łasce przyrody, szczodrej tylko
przez kilka miesięcy. Poza tym panował głód i chłód. Pod koniec zimy
1949/1950 r. wujek nas po prostu wykradł i wywiózł do sąsiedniej wsi
Nowikowka. Wcześniej uzgodnił to z dyrektorem stacji maszynowo-
traktorowej.
Potem było już lepiej. Dorośli zorganizowali przydomowe gospodarstwo.
Sąsiedzi (stali mieszkańcy wsi) służyli przykładem. Przyroda też była
wyjątkowo bogata. Czarnoziem. W wilgotnych miejscach rosły dzikie
czarne porzeczki. W suchych czerwone porzeczki i maliny. Lasy były pełne
borowików i rydzów. Jesienią poszedłem do pierwszej klasy. Oprócz nas
byli tam również zesłańcy z Besarabii.
Kołchoz w naszej miejscowości specjalizował się w hodowli lnu. Na
początku roku szkolnego wszyscy uczniowie mieli obowiązek zbierać
ręcznie len. Kombajnów, żeby zmechanizować ten proces, nie było. Dzieci
w rodzinach miały każdego dnia swoje zadania, często pomagaliśmy sobie
nawzajem. Zesłańcy rozwinęli także hodowlę zwierząt na mięso i mleko.
Wybudowali całą konieczną infrastrukturę. Zobaczyłem to i zrozumiałem,
co oznacza, gdy w rodzinie jest dorosły i pracujący mężczyzna. Zdarzały
się rodziny, w których żyło się bardzo ciężko. Niedaleko przebiegała linia
kolejowa. Dalej leżał cmentarz. W pobliżu wsi wydzielili miejsce dla
Łotyszy. Tam zostało kilkadziesiąt mogił.
Zimy były bardzo mroźne. Nawet przy minus 50°C trzeba było iść do
szkoły, odległej o kilometr. Po lekcjach wracać przy minus 30. Pamiętam,
że kilka razy zdarzyło się 60° poniżej zera. W lesie głośno trzaskały
drzewa, a w powietrzu wisiała gęsta mgła.
Komendant rejonu – major, muzyk – był pozytywnie nastawiony do
każdej inicjatywy obywatelskiej. Nie sprzeciwiał się, że zesłańcy po cichu
obchodzą swoje święta i tradycje. W Boże Narodzenie, gdy wyrecytowałem
wiersz po łotewsku, dostawałem słodycze. Dorośli na wszystkie możliwe
sposoby starali się podtrzymywać w dzieciach pamięć o rodzimych
zwyczajach. Rozmawiałem po łotewsku normalnie, ale pisanie listów do
ojca to była męka.
W klasie między uczniami nie było żadnych oznak nacjonalizmu.
Czasami tylko przejawiali go uczniowie starszych klas. Pierwszy rok nauki
zakończyłem szczęśliwie. Z niecierpliwością czekałem na kolejny, kiedy
uderzyła mnie szokująca wiadomość. Wiaczesława, mojego najlepszego
przyjaciela ze szkolnej ławki, spalili żywcem, kiedy zbierał na drzewie
cedrowe orzechy. Dotarło do mnie, ile rzeczy mi grozi, i zamknąłem się
w sobie.
Śmierć Stalina utkwiła mi w pamięci podwójnie. Wszyscy płakali, ale
zesłańcy widzieli w tym szansę, że ich wyroki dożywotniego zesłania
zostaną rozpatrzone ponownie. Ojca uwolnili z łagru przed terminem. Ale
zostawili nakaz specjalnego osiedlenia i musiał nadal pracować w łagrze,
chociaż już za pensję, jako wolny człowiek. Był majstrem w zakładowym
cechu elektryków łagru. W Nowikowce przebywaliśmy do końca 1954 r.,
potem przeprowadziliśmy się do miasteczka Górna Tawda w obwodzie
swierdłowskim. W ciągu pierwszych tygodni wszyscy mieszkaliśmy
w jednym pokoju, który należał do rodziny Troszanowów (Dimitrij
Troszanow odsiedział w łagrze swój wyrok po tzw. Wojnie Zimowej –
ataku ZSRS na Finlandię w listopadzie 1939 r.). Trzeba było się szybko
zaznajomić z miejscową specyfiką. Pewnego dnia byłem świadkiem
konwojowania kolejnej partii przybyszów do Tawdinlagu [poprawczy obóz
pracy w Tawdzie – przyp. aut.]. To, co pokazują teraz w różnych filmach
(złe psy, uzbrojeni strażnicy, tłum ludzi pozbawionych jakichkolwiek
praw), na zawsze wryło mi się w pamięć. Te strefy w ZSRS nazywali
„naszymi współczesnymi przedmieściami”.
Nasze życie było wówczas o wiele lepsze, żywienie regularne i znośne.
Rodzice szybko otrzymali w barakach oddzielne mieszkanie i założyli
przydomowe gospodarstwo – warzywniak, kury, kozy. Pastwisk w naszej
okolicy było mało. Musieliśmy wykorzystać tereny obok tych
„przedmieść”. Tata brał do domu dodatkową pracę i naprawiał
radioodbiorniki. Rzeka Tawda była szeroka i głęboka. Łowiliśmy tam
szczupaki i nelmy, a bardziej doświadczeni – sterlety. W jeziorach było
mnóstwo karasi. Do lasu prawie nie chodziliśmy. Zbieraliśmy tam tylko
kwiaty lipy. Wszystkie cedry w pobliżu dawno wycięli. W mieście mieszkał
barwny kontyngent – morale niskie i skorzy do wypitki. Kryminalistów aż
nadto. Mojego ojca wkrótce awansowali – został głównym energetykiem na
wszystkie miejscowe łagry.
W 1956 r. zawiał wiatr przemian. Rodzice wysłali swoje dzieci
w czerwcu w gości na Łotwę. Jesienią udało się wrócić do ojczyzny.
Pierwsza część mojej biografii – przeżyć za wszelką cenę – zakończyła się.
Rodzice wrócili dopiero na wiosnę 1958 r. Nie puszczali ich pod różnymi
pretekstami. Byli tam potrzebni, a kierownictwo doceniało dobre kadry. Po
powrocie do kraju spotkała ich otwarta dyskryminacja polityczna. Na
początku nie mieli nawet gdzie mieszkać.
Nie przerywając nauki w zwykłej szkole, wstąpiłem do szkoły łotewskiej
(w Kocēni niedaleko Valmiery). Szkołę średnią skończyłem już w Rydze
(obecnie jest to znakomite Pierwsze Gimnazjum Ryskie). W 1961 r.
wstąpiłem na wydział chemiczny Politechniki Ryskiej. W autobiografii
„zapomniałem” napisać, że rodzina była deportowana, ponieważ możliwość
otrzymania wyższego wykształcenia z takim życiorysem rzadko się
zdarzała.
Młodzież w tamtych czasach była pełna optymizmu (trwały
najpotężniejsze budowy w ZSRS), natomiast starsze pokolenie,
doświadczone życiowo, trzymało rozsądny dystans do ideologii. Kolejne
wydarzenia następowały szybko. Studia, wezwanie do wojska
w Kaliningradzie. Tam trafiłem do Samodzielnej Kompanii Obrony
Przeciwchemicznej 1 Dywizji Pancernej. Na poligonie poznałem się
z pułkownikiem Władimirem Pikałowem, który w 1986 r. jako jeden
z pierwszych przybył w rejon katastrofy czarnobylskiej. W armii objąłem
stanowisko dozymetrysty. Odmówiłem udziału w kursie dla młodszych
oficerów i wstąpienia do Partii.
Po demobilizacji wróciłem na Wydział Chemii, a później podjałem tam
pracę. W 1966 r. wziąłem ślub i założyłem rodzinę z moją żoną Inarą.
W Instytucie Politechnicznym poszerzałem wiedzę i zdobyłem
doświadczenie pedagogiczne, dzięki pracy naukowej mogłem rozwijać nie
tylko matematyczne, lecz także twórcze myślenie. W 1986 r. rozpoczęła się
moja czarnobylska epopeja, a później walka o powrót do normalnego życia.
Lata pieriestrojki były bardzo intensywne. W 1991 r. w czasie wydarzeń
styczniowych, nazywanych barykadami, przebywałem u przyjaciół
w Kaliningradzie. Wróciłem natychmiast do Rygi. Parę razy przekraczałem
progi sztabu Frontu Narodowego, niedaleko stała barykada bardzo dobrze
przystosowana do zabudowań Starej Rygi, której bronił między innymi mój
osiemnastoletni syn. W antysowieckich barykadach uczestniczyły
wszystkie narodowości osiedlone na Łotwie. Dewizą tych dni było „Za
wolność waszą i naszą”. Barykada obok Radiostacji Sowiecka Łotwa
została zorganizowana tylko i wyłącznie przez osoby narodowości
rosyjskiej.
Latem 1991 r. ciężko zachorowałem i w wydarzeniach sierpnia
praktycznie nie brałem już udziału. Jestem bardzo wdzięczny rodzinie – nie
porzucili mnie, ale pomogli mi się podnieść w najtrudniejszych momentach
mojego życia.
PRZYPISY

[1] Чорнобильська катастрофа в документах, фактах та долях людей, ред. В.В. Дурдинця, В.М.
Миколюка та ін., Київ 2006, passim.
[2] P. Gould, Fire in the Rain: The Democratic Consequences of Chernobyl, Baltimore 1990, s. 31.
W ciągu prawie 50-letniej okupacji sowieckiej 629 tys. mieszkańców Łotwy zostało
zmobilizowanych do służby w szeregach armii. Zob. E. Vītoliņš, Indirect demographic losses
suffered by Latvia as a result of soviet occupation, w: Damage Caused by the Soviet Union in the
Baltic States, Riga 2017, s. 80.
[3] Stosunek władz sowieckich do narodu łotewskiego był konsekwencją polityki rusyfikacyjnej
podjętej już w czasach carskich. W jednym z rosyjskich dokumentów urzędowych z pierwszej
połowy XIX stulecia czytamy: „W szkołach Cesarstwa i Przybałtyckiej guberni starać się
prowadzić zajęcia w języku rosyjskim […], nic tak nie jednoczy podbitych narodów ze
zwycięzcami jak język”. A. Fałowski, Początki nowożytnych badań nad językiem ukraińskim,
w: Z dziejów Uniwersytetu Kijowskiego (1834–1984), pod red. Z. Łukawskiego
i W. Witkowskiego, Kraków 1986, s. 45.
[4] W. Zajączkowski, Rosja i narody. Ósmy kontynent. Szkic dziejów Eurazji, Kraków 2015, s. 219.
[5] W latach 1944–1952 deportowano łącznie 136 tys. Łotyszy, wielu z nich nie przetrwało do
ogłoszonej przez N. Chruszczowa destalinizacji, która umożliwiała im powrót do kraju. J. Hiden,
P. Salmon, The Baltic Nations and Europe: Estonia, Latvia and Lithuania in the Twentieth Century,
London 1991, s. 119.
[6] H. Strods, Resistance in Latvia 1944–1991, w: The Hidden and Forbidden History of Latvia
under Soviet and Nazi Occupations 1940–1991, Rīga 2005, s. 291. Warto zaznaczyć, że Łotysze
byli jedyną nacją w ZSRS, której nie udało się odbudować populacji na poziomie przedwojennym
(w 1989 r. była 5,4% niższa niż w roku 1935). Zob. J. Riekstins, Colonization and russification of
Latvia 1940–1989, w: The Hidden and Forbidden History of Latvia, s. 235.
[7] V. Groskaufmanis, Černobiļas katastrofu atceroties. Vēstule no dzimtenes, „Brīvā Latvija” 22
IV–28 IV 1996, nr 16 (461), s. 14.
[8] P. Sekuła, Czarnobyl. Społeczno-gospodarcze, polityczne i kulturowe konsekwencje katastrofy
jądrowej dla Ukrainy, Kraków 2014, s. 22.
[9] M. Kosteņecka, Černobiļas ikdiena. Rudens, „Padomju Jaunatne” 31 X 1986, s. 2; P.R. Pryde,
The environmental basis for ethnic unrest in the Baltic republics, w: The Soviet Environment:
Problems, Policies and Politics, ed. J.M. Stewart, Cambridge 1992, s. 14–16.
[10] W 1994 r. łotewskie stacje pomiarowe zarejestrowały blisko wybrzeża morskiego skażenie
promieniotwórcze przekraczające dopuszczalne normy. Wyższy poziom radioaktywnego cezu był
uważany za długotrwałą konsekwencję katastrofy w Czarnobylu. Environmental Policy in Latvia,
Briefing No. 4, European Parliament,
http://www.europarl.europa.eu/workingpapers/envi/pdf/brief4en_en.pdf. [dostęp: 20.11.2016].
[11] В. Ноллендорфс, Латвия под властью Советского Союза и национал-социалистической
Германии 1940–1991, Музей Оккупации Латвии, Рига 2010, s. 119–121.
[12] Средства массовой информации – голос и эхо народа. Масс-медиа в процессе
восстановления независимости Балтии, w: Балтийский путь к свободе. Опыт
ненасильственной борьбы стран Балтии в мировом контексте, ред. Я. Шкапарс, Рига 2006,
s. 185.
[13] M. Feshbach, A. Friendly, Jr., Ecocide in the USSR, New York 1992, s. 15, 22.
[14] A. Lieven, The Baltic Revolution. Estonia, Latvia, Lithuania and the Path to Independence,
London 1997, s. 220–221.
[15] W. Zajączkowski, Rosja i narody, s. 239.
[16] Л. Зиле, Последний этап тоталитаризма (март 1990 года–август 1991 года), w: Балтийский
путь к свободе, s. 270–279.
[17] D. Auers, Comparative Politics and Government of the Baltic States: Estonia, Latvia and
Lithuania in the 21 st Century, New York 2015, s. 125; J. Rislakki, The Case for Latvia.
Disinformation campaigns against a small nation, Amsterdam 2008, s. 168.
[18] Central Intelligence Agency (CIA), SOV 87·/0078X, The Chernobyl’ Accident: Social and
Political Implications, 1987, s. 12, http://swiss-ukrainian.ch/assets/files/ChernobylCIAFiles.pdf.
[dostęp: 13.10.2017]. Przyczyną niechęci do osób przesiedlonych mógł być także fakt, że
przybyszom z Ukrainy oferowano mieszkania, na które od dawna bezskutecznie oczekiwali
w kolejce obywatele Łotwy. T. Kuzio, Katastrofa nuklearna na Ukrainie, „Libertas” 1987, nr 9,
s. 111.
[19] Edvīns Vītoliņš określił liczbę likwidatorów między 6000 a 6500. E. Vītoliņš, PSRS okupācijas
režīma Latvijai radītie netiešie demogrāfiskie zaudējumi. Černobiļas AES katastrofas seku
ierobežošanā iesaistīto iedzīvotāju skaits un zaudējumi. Nepublicēts pētījums, Rīga, 2007,
w: Damage Caused by the Soviet Union In the Baltic States. International conference materials,
Riga, 17–18 June, 2011. Social, economic and environmental losses/damage caused by the Soviet
Union in the Baltic States, Riga 2017. W. Łarionow podaje liczbę 5500 łotewskich likwidatorów.
Zob. W. Łarionow, Raport o łotewskich ofiarach Czernobyla, w: III Międzynarodowe Bałtyckie
Forum Ekologiczne w Gdańsku: materiały naukowe zjazdu, Gdańsk 8–10 XI 1991, pod
red. J. Jaśkowskiego, Gdańsk 1991, s. 179. Inni autorzy podają także liczbę 6475 Łotyszy
zaangażowanych w likwidację skutków katastrofy w okresie 1986–1991. Zob. R.F. Mould,
Chernobyl Record. The Definitive History of the Chernobyl Catastrophe, Bristol 2000, s. 247;
E. Curbakova, T. Zvagule, T. Farbtuha, A. Eglite, M. Eglite, I. Jekabsone, The health status of
Chernobyl nuclear power plant accident liquidators in Latvia, „Proceedings of the Latvian
Academy of Sciences” 1998, nr 52, s. 187–191.
[20] A.A. Vērzemnieks, Latvijas iedzīvotāju dalība Černobiļas atomelektrostancijas avārijas seku
likvidēšanas darbos un biedrības Latvijas savienības „Černobiļa” darbības īss pārskats (1986–
2011), w: Černobiļa arvien mūsu atmiņā, Rīga 2011, s. 127–146.
[21] Ibid.
[22] Latvijas Valsts arhīvs (LVA), Latvijas PSR Rīgas pilsētas rajonu kara komisariātu un Jūrmalas
pilsētas kara komisariāta dokumenti. Černobiļas atomelektrostacijas avārijas seku likvidatoru
saraksts, f. 2587, apr. 3, li. 1, lp. 1–11.
[23] „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ” 2001, nr 1 (16), Чорнобильська трагедія в документах
та матеріалах, ред. Ю. Данилюк, Київ 2001, s. 130; W. Łarionow, Raport o łotewskich ofiarach,
s. 180.
[24] Według różnych danych deportowano wówczas ponad 40 tys. Łotyszy, Litwinów
i Estończyków.
[25] Tradycyjne święto łotewskie obchodzone 23 czerwca – odpowiednik nocy świętojańskiej.
[26] V. Groskaufmanis, Černobiļas katastrofu atceroties, s. 14.
[27] И. Харланова, Эхо Чернобыля, „Час” 2007, s. 8.
[28] М. Костенецкая, Г. Стражнов, Мой XX век: (диалог в Скайпе), Rīga 2018, s. 220.
[29] V. Seraks, Baltijas kara apgabla Civilās aizsardzības pulka (k/d 42216) 2. bataljona komandera
Valērija Seraja atmiņās par piedalīšanos CAES katastrofas seku likvidēšanā, w: Černobiļa arvien
mūsu atmiņā, s. 59–62.
[30] T. Avikson, Tšernobõl, juuli 1986, „Noorte Hääl” 14 VIII 1986, nr 185, s. 2; D.R. Marples, The
Social Impact of the Chernobyl Disaster, London 1988, s. 184; „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-
КГБ”, s. 130–131.
[31] A.A. Vērzemnieks, Latvijas iedzīvotāju dalība, s. 127–146.
[32] Военный энциклопедический словарь, ред. Н.В. Огаркова, Москва 1983, s. 210.
[33] Ibid.
[34] В.И. Феськов , К.А. Калашников, В.И. Голиков, С.А. Слугин, Вооруженные Силы СССР
после Второй Мировой войны: от Красной армии к Советской, Томск 2013, s. 91.
[35] P. Sekuła, Czarnobyl, s. 259.
[36] B. Potyrała, R. Fudali, Od zwycięstwa do upadku. Siły zbrojne Związku Radzieckiego 1945–
1991, Warszawa 2009, s. 435.
[37] B. Potyrała, W. Szlufik, Struktura terytorialna sił lądowych Związku Radzieckiego w latach
1945 – 1991, Częstochowa 2003, s. 84–87.
[38] В.И. Феськов, К.А. Калашников, В.И. Голиков, Советская Армия в годы „холодной войны”
(1945–1991), Томск 2004, s. 8.
[39] Z kolei najwyższym szczeblem dowodzenia operacyjnego pozostawał Kierunek Strategiczny –
Zachodni, Południowo-Zachodni i Dalekowschodni. T. Szul, Siły zbrojne ZSRS w puczu
moskiewskim 1991 roku, „Studia i Materiały CBW UW” 1994, z. 47, s. 22.
[40] В.И. Варенников, Неповторимое, t. 5, Москва 2001, s. 54; Книга памяти героев-
чернобыльцев, ред. А.А. Громенко, Орел 2006, s. 168.
[41] Istotne zmiany w wielu dziedzinach życia publicznego zaprowadzane w państwie sowieckim od
1985 r. w ramach polityki pieriestrojki nie ominęły także armii. Zainicjowane przez Michaiła
Gorbaczowa reformy w przemyśle wojennym (związane przede wszystkim z zaprzestaniem
wyścigu zbrojeń), choć w gruncie rzeczy miały ograniczony charakter, spotkały się ze
zdecydowanym sprzeciwem ministra Sokołowa. T. Szul, Siły zbrojne ZSRS, s. 8; B. Potyrała,
R. Fudali, Od zwycięstwa do upadku, s. 64–65. Z. Cutter, B. Potyrała, W. Szlufik, Marszałkowie
i czterogwiazdkowi generałowie oraz admirałowie sił zbrojnych Związku Radzieckiego i Federacji
Rosyjskiej (1935–2005), Częstochowa 2005, s. 289.
[42] P. Sekuła, Czarnobyl, s. 66–67.
[43] В.И. Кудряшов, Как стать генералом, Санкт–Петербург 2013, s. 164.
[44] A. Ivanovs, „Mana Černobiļa”. Par to savas atmiņās daļas generālmajors Aleksejs Ivanovs,
w: Černobiļa arvien mūsu atmiņā, s. 52–57.
[45] I. Bruņenieks, Ģenerālmajora Ilmāra Bruņenieka atmiņas par Latvijas Republikas Civilās
aizsardzības štāba operatīvās grupas darbību Černobiļas AES avārijas zonā (no 1986. Gada 25.
Novembra līdz 28. decembrim), w: Černobiļa arvien mūsu atmiņā, s. 22–35.
[46] Ibid.
[47] Про затвердження переліку військових частин, установ, організацій і підприємств
Міністерства оборони України, дислокованих (які дислокувалися) у зонах безумовного
(обов›язкового) та гарантованого добровільного відселення, Наказ Міністерства оборони
України від 8.09.1997, N 322/1997. „Офіційний вісник України” 1997, ч. 41, s. 24; О мерах
по обеспечению социальной защиты личного состава Вооруженных Сил Российской
Федерации и членов их семей, подвергшихся воздействию радиации вследствие катастрофы
на Чернобыльской АЭС, Приказ Министра обороны РФ от 27.03.2003, N 88;
A.A. Vērzemnieks, Latvijas iedzīvotāju dalība, s. 127–146; LVA, Latvijas PSR Rīgas pilsētas
rajonu kara komisariātu un Jūrmalas pilsētas kara komisariāta dokumenti. Jūrmalas pilsētas kara
komisariāta sastādītās Černobiļas atomelektrostacijas avārijas seku likvidatoru alfabeta kartiņas A–
Z, f. 2587, apr. 3, li. 2, lp. 1–99.
[48] Dane Łotewskiego Muzeum Pożarnictwa w Rydze, 2018.
[49] G. Šulcs, Savās atmiņās dalās Civilās aizsardzības mehanizētā pulka stāba prieksnieks Gundars
Sulc par darbu ČAES zonā no 1986. Gada 30. julija lidz 21. oktobrim, w: Černobiļa arvien mūsu
atmiņā, s. 59–62.
[50] А. Григорян, Зона высокой oтветственности, „Советская Латвия” 31 VIII 1986, nr 201, s. 3.
[51] Zob. relacje łotewskich uczestników likwidacji skutków katastrofy w Czarnobylu w rozdz. 2.
[52] В. Петков, Эти восемьдесят дней, „Советская Молодежь” 19 VIII 1986, s. 1, 3; Н. Белан,
Сложение сил, „Красная Звезда” 11 X 1986, s. 3; А. Григорян, Зона высокой
oтветственности, „Советская Латвия” 2 IX 1986, nr 203, s. 4; O. Lūsis, Reportāžas no
Černobiļas, „Cīņa” 6 VII 1986, s. 2.
[53] I. Bruņenieks, Ģenerālmajora Ilmāra Bruņenieka atmiņas, s. 22–35.
[54] А. Григорян, Зона высокой oтветственности, „Советская Латвия” 3 IX 1986, nr 204, s. 3;
E. Repšs, Černobiļa 1986. Dokumentāls fotostāsts, Rīga 2013, s. 13.
[55] Dane Łotewskiego Muzeum Pożarnictwa w Rydze, 2018.
[56] Державний архів Київської області (ДАКО), ф. П-5, оп. 118, спр. 1, арк. 56–59.
[57] Ibid., оп. 118, спр. 102, арк. 53–62.
[58] Центральний державний архів громадських об’єднань України у Києві (ЦДАГО), ф. 1, оп.
32, спр. 2390, арк. 66.
[59] Dość wiernie zadania wywiadowców radiometrycznych łotewskiego pułku 257 opisane zostały
w dzienniku „Sowiecka Łotwa”. Zob. А. Григорян, Зона высокой oтветственности, „Советская
Латвия” 31 VIII 1986, nr 201, s. 3.
[60] LVA, Документы по вопросам организационно-партийной работы и работы
правоохранительных oрганов (ДВО-ПР), f. 101, apr. 57, li. 258, „Отчёт о командировке в
район расположения в/части 42216”, lp. 43–47.
[61] R.F. Mould, Chernobyl record, s. 247; O. Lūsis, Reportāžas no Černobiļas, s. 2; В. Петков, Эти
восемьдесят дней, s. 3.
[62] M. Kosteņecka, Černobiļas ikdiena. Rudens, „Padomju Jaunatne” 31 X 1986, s. 2.
[63] A. Ivanovs, „Mana Černobiļa”, s. 52–57.
[64] G. Šulcs, Savās atmiņās, s. 59–62.
[65] V. Groskaufmanis, Černobiļas katastrofu atceroties, s. 14.
[66] И. Осипчук, Когда стало ясно, что очищать крыши чаэс от радиоактивных завалов
придется вручную силами тысяч человек, правительственная комиссия послала туда солдат,
http://fakty.ua/75759-kogda-stalo-yasno-chto-ochicshat-kryshi-chaes-ot-radioaktivnyh-zavalov-
pridetsya-vruchnuyu-silami-tysyach-chelovek-pravitelstvennaya-komissiya-poslala-tuda-soldat
[dostęp: 20.01.2018].
[67] I. Bruņenieks, Ģenerālmajora Ilmāra Bruņenieka atmiņas, s. 22–35.
[68] Zob. relacje łotewskich uczestników likwidacji skutków katastrofy w Czarnobylu w rozdz. 2.
[69] А.Ф. Митенков, Четверть века: воспоминания о группе радиационной разведки, Нижний
Новгород 2012, s. 109–115; I. Bruņenieks, Ģenerālmajora Ilmāra Bruņenieka atmiņas, s. 22–35.
[70] Andris Junga, rozm. przepr. Marina Kosteņecka. Nagranie udostępnione autorowi w Rydze
6.03.2018.
[71] Gunārs Opmanis, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[72] И. Осипчук, Когда стало ясно.
[73] „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ”, s. 208.
[74] D.R. Marples, The Social Impact of the Chernobyl Disaster, London 1988, s. 181.
[75] „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ”, s. 206.
[76] V. Groskaufmanis, Černobiļas katastrofu atcerotie, s. 14.
[77] Przypadki samobójstw zdarzały się również po zakończeniu służby i powrocie likwidatorów do
domu. K. Loganovsky, J.M. Havenaar, N.L. Tintle, L.T. Guey, R. Kotov, E.J. Bromet, The Mental
Health of Clean-up Workers 18 years after the Chernobyl Accident, „Psychological Medicine”
2008, no 38, s. 448–449.
[78] А. Иванов, Страницы Жизни, 2011.pdf. (fragment), https://vk.com/doc797807_291931564?
hash=4eb475f7442428d50&dl=c35b550adfa59fdf2e [dostęp: 12.10.2017].
[79] Авторазливочная станция (ARS) – pojazdy wyposażone w zestaw specjalnych urządzeń
przeznaczonych do czyszczenia i dekontaminacji.
[80] Marina Kosteņecka, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[81] Gunārs Opmanis, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[82] Marina Kosteņecka, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[83] Gunārs Opmanis, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[84] ЦДАГО України, ф. 1, оп. 25, спр. 2993, арк. 22–33.
[85] М. Костенецкая, Г. Стражнов, Мой XX век: (диалог в Скайпе), Rīga 2018, s. 222.
[86] Е. Капов, Ликвидатор Брейвель: мир хрупок, а вместе легче пережить катаклизм,
http://rus.delfi.ee/daily/estonia/likvidator-brejvel-mir-hrupok-a-vmeste-legche-perezhit-kataklizm?
id=42212507 [dostęp: 08.02.2018].
[87] V. Groskaufmanis, Černobiļas katastrofu atceroties, s. 14.
[88] „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ”, s. 130.
[89] G. Šulcs, Savās atmiņās, s. 59–62.
[90] Е. Капов, Они были Первыми. Чернобыль: 25 лет спустя, http://baltija.eu/news/read/17165
[dostęp: 10.02.2018].
[91] P. Sekuła, Czarnobyl, s. 75.
[92] М. Костенецкая, Г. Стражнов, Мой XX век, s. 218; М. Костенецкая, Дешево продается
клоун, Рига 2008, s. 10.
[93] Marina Kosteņecka, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[94] LVA, ДВО-ПР, f. 101, apr. 57, li. 258, „Отчёт о командировке в район расположения в/части
42216”, lp. 43–47.
[95] Wrażenia z pobytu w zonie Kosteņecka opisała w artykule „Czarnobylska codzienność. Jesień”,
który ukazał się w październiku 1986 r. w gazecie „Sowiecka młodzież”. Zob. M. Kosteņecka,
Černobiļas ikdiena. Rudens, s. 2.
[96] А. Григорян, Зона высокой oтветственности, „Советская Латвия” 3 IX 1986, nr 204, s. 3; М.
Костенецкая, Дешево продается клоун, Рига 2008, s. 10.
[97] Marina Kosteņecka, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[98] „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ”, s. 208.
[99] В.И. Бондаренко, Вклад регионов России в ликвидацию последствий природных и
техногенных катастроф в СССР во второй половине ХХ в. (на примере Краснодарского
края), (niepublikowana rozprawa doktorska). Краснодар 2015, Кубанский государственный
университет, http://www.konf.x-pdf.ru/18istoriya/588663-11-vklad-regionov-rossii-likvidaciyu-
posledstviy-prirodnih-tehnogennih-katastrof-sssr-vtoroy-polovine-na-primere-kras.php [dostęp:
11.10.2017].
[100] „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ”, s. 208.
[101] Zob. Л. Полтава, Чорнобильська поема, „Визвольний Шлях” 1989, nr 6 (495), 1989, s. 722.
[102] T. Avikson, Tšernobõl, juuli 1986, „Noorte Hääl” 13, 14, 16, 19 VIII 1986, nr 184–189, s. 2–3.
Redaktor naczelny „Głosu Młodych” wkrótce po serii artykułów Aviksona został zwolniony ze
stanowiska.
[103] LVA, Pasaules Brīvo latviešu apvienības (PBLA) Informācijas biroja arhīvs Minsterē (Vācijā).
Dokumenti par ekoloģijas problēmām Latvijā. Daugavas piesārnošana HES celtniecības jautājums.
Černobiļas katastrofa izgriezumi un kopija no preses par ekoloģijas tēmu. 1985–1989, f. 2197, apr.
1–v, li. 122, „Radio Free Europe Research”, lp. 69–79. Sowiecka delegacja na tym samym
spotkaniu w Wiedniu przekonywała także, iż jedyną przyczyną wybuchu w CzEJ było złamanie
zasad eksploatacji przez personel elektrowni. Zob. P. Sekuła, P. Sekuła, Czarnobyl, s. 191–192.
[104] T. Avikson, Tšernobõl, s. 2–3; H. Hammann, S. Parrot, Mayday, London 1987, s. 177–180;
P. Gould, Fire in the rain, s. 31; D.R. Marples, The Social Impact of the Chernobyl Disaster,
London 1988, s. 185–190; Central Intelligence Agency (CIA), SOV 87·/0078X, The Chernobyl’
Accident; J.M. Markham, Estonians Resist Chernobyl Duty, Paper Says, „The New York Times”
27 VIII 1986, s. 6; 4000 Esten nach Tschernobyl verschleppt, „Bild” 1 XI 1986; 4000 Esten zur
Zwangsarbeit in Tschernobyl, „Berliner Morgenpost” 31 X 1986; Balten als Zwangsarbeiter in
Tschernobyl?, „Die Welt” 3 VII 1986, nr 151; Die Balten machen die Schmutzarbeit, „Limburger
Zeitung” 12 VIII 1986, nr 183; Die Berichte über Unruhen unter Esten bei Tschernobyl, „Neue
Zürcher Zeitung” 06 IX 1986; Demonstrationen in Estland, „Die Welt” 28 VIII 1986, nr 199;
T. Kuzio, Katastrofa nuklearna, s. 111–113; A. Domberg, Der echte Protest, „Die Welt”
29 VIII 1986; Esten als Zwangsarbeiter nach Tschernobyl geschickt, „Berliner Zeitung”
31 X 1986; Esten beunruhigt über Tschernobyl-Einsatz, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”
28 VIII 1986; Esten in der Ukraine erschossen?, „Die Welt” 1 XI 1986; Esten melden
Erschiessung von Zwangsarbeitern in Tschernobyl, „Süddeutsche Zeitung” 1 XI 1986; A. Madsen,
Tsjernobyl ulykken som nasjonalisme, „Agderposten” 5 I 1987; C.G. Ströhm, Esten rebellierten
gegen Einsatz in Tschernobyl, „Die Welt” 28 VIII 1986, nr 199; Estnische Emigranten berichten
von Erschiessungen in Tschernobyl, „Der Tagesspiegel” 31 X 1986; Повідомлення про
покарання, розстріли та примусову працю в Чорнобилі, „Сучасність” 1987, nr 2 (310), s. 120–
121; „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ”, s. 130; LVA, Pasaules Brīvo latviešu apvienības
(PBLA) Informācijas biroja arhīvs Minsterē (Vācijā). Dokumenti par ekoloģijas problēmām
Latvijā. Daugavas piesārnošana HES celtniecības jautājums. Černobiļas katastrofa izgriezumi un
kopija no preses par ekoloģijas tēmu. 1985–1989, f. 2197, apr. 1-v, li. 122, lp. 46, 61–64, 81–84,
99.
[105] Central Intelligence Agency (CIA), SOV 87·/0078X, The Chernobyl’ Accident.
[106] Е. Капов, Чернобыль: хлеба и зрелищ, http://rus.delfi.ee/daily/virumaa/foto-chernobyl-hleba-
i-zrelisch?id=44844521 [dostęp: 10.02.2018]; Е. Капов, Они были Первыми.
[107] В.И. Варенников, Неповторимое, s. 56.
[108] Informacja uzyskana od J. Krinala, korespondencja elektroniczna z 23–26 kwietnia, 8–11 maja
2018 r. Relacja w posiadaniu autora.
[109] Informacja uzyskana od Jewgienija Kapowa, korespondencja elektroniczna z 16–22 lutego
2018 r. Relacja w posiadaniu autora.
[110] Marina Kosteņecka, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[111] Gunārs Opmanis, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2012, nagranie własne.
[112] Marina Kosteņecka, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne. Informacja
uzyskana od Mariny Kosteņeckiej, korespondencja elektroniczna z 9–12 marca 2018 r. Relacja
w posiadaniu autora.
[113] Gunārs Opmanis, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[114] Vairis Mētra, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[115] Edgars Ozoliņš, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[116] H. Hammann, S. Parrot, Mayday at Chernobyl, s. 178; P. Gould, Fire in the rain: the democratic
consequences of Chernobyl, Baltimore 1990, s. 31.
[117] Strzelcy łotewscy – oddziały wojskowe sformowane na Łotwie w 1915 r. przez dowództwo
armii rosyjskiej. Po wybuchu rewolucji październikowej w 1917 r. większość strzelców łotewskich
(później znanych jako Dywizja Czerwonych Strzelców Łotewskich) przeszła na stronę
bolszewików i stała się jedną z najlepszych jednostek Armii Czerwonej. Odznaczyła się
w walkach z oddziałami białych oraz niemieckim okupantem. Z powodów ideologicznych dzieje
strzelców łotewskich zajmowały poczesne miejsce w sowieckiej historiografii Łotwy. Zob. А.К.
Бирон, В.В. Дорошенко, Советская историография Латвии, Рига 1970, s. 327–355.
[118] Vairis Mētra, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[119] LVA, ДВО-ПР, f. 101, apr. 57, li. 258, „Отчёт о командировке в район расположения в/
части 42216”, lp. 43–47.
[120] Ibid.
[121] Ibid.
[122] Ibid.
[123] Imants Ārkalns został pochowany 25 czerwca 1986 r. na cmentarzu Rainisa w Rydze.
[124] Cīņa (Walka), główny organ prasowy Komunistycznej Partii Łotwy (KPŁ).
[125] Gunārs Opmanis, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2012, nagranie własne.
[126] Jaanipäev – jedno z najważniejszych świąt w Estonii obchodzone 24 czerwca.
[127] R. Laima, Skylarks and Rebels: A Memoir about the Soviet Russian Occupation of Latvia, Life
in a Totalitarian State, and Freedom, Stuttgart 2017, s. 189.
[128] В.И. Варенников, Неповторимое, s. 56.
[129] Marina Kosteņecka, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[130] Gundega Karitāns, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[131] Dane Łotewskiego Muzeum Pożarnictwa w Rydze, 2018.
[132] ЦДАГО України, ф. 1, оп. 32, спр. 2870, арк. 20.
[133] Marina Kosteņecka, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2018, nagranie własne.
[134] Ibid., оп. 32, спр. 2870, арк. 28.
[135] M. Kosteņecka, Černobiļas ikdiena. Rudens, s. 2.
[136] W. Łarionow, Raport o łotewskich ofiarach Czernobyla, s. 179.
[137] V. Groskaufmanis, Černobiļas katastrofu atceroties, s. 14.
[138] Relacje uczestników likwidacji skutków katastrofy czarnobylskiej i ich rodzin, rozm. przepr.
Paweł Sekuła, Ryga–Jurmała–Kraków–Częstochowa–Rzeszów 2012–2018, nagranie własne.
[139] Zapis stopni wojskowych jest zgodny ze stanem z okresu likwidacji skutków katastrofy.
[140] Komisariat wojskowy (ros. wojennyj komisariat; wojenkomat), sowiecka komenda uzupełnień.
[141] Towstyj Lis – dawna wieś w rejonie czarnobylskim (skasowanym w 1988 r.) obwodu
kijowskiego. Ewakuowana w 1986 r., obecnie na terenie czarnobylskiej Strefy Alienacji i Strefy
Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію виконання постанов
Верховної Ради Української РСР про порядок введення в дію законів Української РСР «Про
правовий режим території,що зазнала радіоактивного забруднення внаслідок
Чорнобильської катастрофи» та «Про статус і соціальний захист громадян, які постраждали
внаслідок чорнобильської катастрофи», Постанова Кабінету Міністрів України РСР від
23.07.1991 р., nr 106, cyt. za: P. Sekuła, Czarnobyl. Społeczno-gospodarcze, polityczne
i kulturowe konsekwencje katastrofy jądrowej dla Ukrainy, Kraków 2014, s. 437–453.
[142] 3640 żołnierzy z Łotwy służyło w Afganistanie w latach 1979–1989, 177 zostało rannych, 63
zabitych, jeden zaginiony. The forgotten war. Latvian soldiers in Soviet–Afghan war 1979–1989,
https://latvianhistory.com/2012/09/30/the-forgotten-war-latvian-soldiers-in-soviet-afghan-war-
1979-1989/ [dostęp: 12.07.2017].
[143] Dibrowa – dawna wieś w rejonie poleskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie Strefy
Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію виконання
постанов.
[144] Osiedle typu miejskiego (otm) Poliśke, dawne centrum rejonu poleskiego (obwód kijowski).
Obecnie na terenie Strefy Alienacji i Strefy Bezwarunkowego (Obowiązkowego) Wysiedlenia.
Про організацію виконання постанов.
[145] Steczanka – dawna wieś w rejonie czarnobylskim obwodu kijowskiego. Znajduje się 14
kilometrów od miasta Prypeć. Ewakuowana w 1986 r., obecnie na terenie czarnobylskiej Strefy
Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію виконання
постанов.
[146] Boris Szczerbina – zastępca przewodniczącego Rady Ministrów ZSRS w latach 1984–1989.
Wicepremier stanął na czele powołanej 26 kwietnia 1986 r. Komisji Rządowej ds. Zbadania
Przyczyn Awarii w CzEJ, a następnie (od 1 listopada 1986 r.) Komisji Rządowej ds. Likwidacji
Skutków Awarii w CzEJ (tzw. Komisji Rządowej). Российский национальный доклад: 25 лет
Чернобыльской аварии. Итоги и перспективы преодоления ее последствий в России 1986—
2011, ред. С.К. Шойгу, Л.А. Большова, Москва 2011, s. 15.
[147] Buda-Warowyczi, dawna wieś w rejonie poleskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie
Strefy Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію
виконання постанов.
[148] Obecnie rejon w północnej części Białorusi w składzie obwodu mińskiego. Głównym miastem
rejonu jest Miadzioł. W latach 1921–1939 obszar włączono do powiatu wileńskiego (wileńsko-
trockiego) II Rzeczypospolitej.
[149] Czasy sowieckie to okres ostatniej wielkiej migracji Polaków na Łotwę (głównie do Rygi)
z terytorium Białoruskiej i Litewskiej SRS w poszukiwaniu lepszych zarobków i perspektyw
rozwoju.
[150] GSWG na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD) ze sztabem w Wünsdorfie
liczyła prawie 400 tys. ludzi (1988), od 1989 r. pod nazwą Zachodnia Grupa Wojsk.
[151] Za męstwo i odwagę okazane podczas likwidacji skutków katastrofy czarnobylskiej
A. Boloņins został nagrodzony Orderem Czerwonej Gwiazdy.
[152] Zakończenie II wojny światowej nie przyniosło pokoju na Łotwie i zaprzestania walk
o niepodległość. Aż do połowy lat 50. działał na jej terytorium antysowiecki ruch partyzancki
„leśnych braci”. Według danych KGB w ciągu 12 lat przez oddziały partyzantów na Łotwie
przewinęło się około 20 tys. żołnierzy wspartych przez 80 tys. cywilów – w większości
mieszkańców wiosek. Pomoc udzielana zbrojnemu podziemiu przez ludność wiejską stała się
główną przyczyną podjęcia przez Stalina decyzji o deportacji łotewskich „kułaków”. W 1949 r.
w ramach tajnej operacji „Priboi” prawie 43 tys. Łotyszy (2% populacji) zostało deportowanych na
Syberię, 72% z nich stanowiły kobiety i dzieci. Wśród deportowanych znalazło się także 590
polskich mieszkańców Łotwy. H. Strods, Resistance in Latvia 1944–1991, w: The hidden and
forbidden history of Latvia under Soviet and Nazi occupations 1940–1991, Rīga 2005, s. 290–291;
Dane Muzeum Okupacji Łotwy w Rydze, 2018.
[153] Warowyczi – dawna wieś w rejonie poleskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie Strefy
Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію виконання
постанов.
[154] W maju 1986 r. na terytorium Ukrainy, Białorusi i Rosji wokół zniszczonego reaktora CzEJ
utworzono najpierw 10-, a następnie 30-kilometrową strefę, z której ze względu na skrajnie
niekorzystne warunki radiologiczne ewakuowano mieszkańców. W latach 1986–1987 obszar ten
był nazywany 30-kilometrową strefą, od początku 1988 r. Strefą Wysiedlenia, a od maja 1991 r.
Strefą Alienacji (Odosobnienia). W 1996 r. na terenie Ukrainy utworzono nową jednostkę
administracyjną Strefę Alienacji i Strefę Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia
o powierzchni 2600 km2. О социальной защите граждан, пострадавших вследствие
чернобыльской катастрофы, Закон СССР от 12.05.1991 г. N 2147-I,
http://www.pravo.gov.ru/proxy/ips/?
docbody=&prevDoc=102011366&backlink=1&&nd=102011364 [dostęp: 12.08.2017]; Про
правовий режим території, що зазнала радіоактивногозабруднення внаслідок
Чорнобильської катастрофи, Закон України від 28.02.91, N 795–XII, s. 12–13. ВВР УРСР,
1991, N 16, s. 198.
[155] Nowe Szarne, dawna wieś w rejonie narodyckim obwodu żytomierskiego. Obecnie na terenie
Strefy Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію
виконання постанов.
[156] Stare Szarne, dawna wieś w rejonie narodyckim obwodu żytomierskiego. Obecnie na terenie
Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію виконання постанов.
[157] Bobik – potoczna nazwa sowieckiego samochodu terenowego UAZ-469 produkowanego
w Ulianowsku nad Wołgą. Czajka (pol. mewa) to model luksusowych samochodów osobowych
produkowanych w Gorkowskiej Fabryce Samochodów (GAZ) w Niżnym Nowogrodzie.
[158] Czerwony Las lub Rudy Las – las sosnowy położony 1–2 km od Czarnobylskiej EJ. W
rezultacie silnego skażenia promieniotwórczego drzewa obumarły, a igły zabarwiły się na
czerwonawy kolor. Według obliczeń naukowców liczba pochłoniętych przez las dawek tylko
promieniowania gamma wyniosła 8000–10 000 radów. W 1987 r. GO Komisji Rządowej podjęła
decyzję o wykarczowaniu martwych drzew buldożerami oraz zasypaniu ziemią i piaskiem. С.П.
Красильніков, Чорнобильська трагедія: і мертвим, і живим, та ненародженим: у двох книгах,
Київ 2010, t. 2, s. 372.
[159] PUSO – Punkt Specjalnej Dezaktywacji (PSD), utarła się również popularna nazwa
rosyjskiego skrótu PUSO (lub PuSO). Tłumaczony również jako Punkt Specjalnej Obróbki
(ros. Пункт специальной обработки). Punkty PUSO lokalizowano przy głównych drogach
wjazdowych do 30-kilometrowej strefy w pobliżu źródeł wody. W ich skład wchodziły posterunki
kontroli radiometrycznej oraz miejsca likwidacji skażeń sprzętu technicznego i zabiegów
sanitarnych (dezaktywacji ludzi). PUSO były obsługiwane przez oddziały wojsk chemicznych oraz
żołnierzy OC. W maju 1986 r. na granicy zony udało się wybudować osiem stacji PUSO. Ю.В.
Сивинцев, В.А. Качалов, Чернобыль, пять трудных лет: сборник материалов о работах по
ликвидации последствий аварии на Чернобыльской АЭС в 1986–1990, Москва 1992, s. 204;
Чорнобильська катастрофа в документах, s. 574.
[160] Leliw – dawna wieś w rejonie czarnobylskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie Strefy
Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію виконання
постанов.
[161] Namordnik – potoczne określenie masek i półmasek przeciwpyłowych oraz masek z filtrami
i pochłaniaczami (respiratorów). W Czarnobylu używano najczęściej modelu półmaski filtrującej
R-2 (mało przydatnej w podczas gorącego lata ze względu na konstrukcję, która podrażniała skórę
twarzy) lub jednorazowej SB-1 „Lepiestok”. O wiele skuteczniej chroniących przed wewnętrznym
napromieniowaniem masek przeciwgazowych, ale nieprzydatnych w warunkach wysokiego
natężenia zewnętrznego promieniowania, używano tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Zob. Чернобыльская катастрофа: Причины и последствия. Непосредственные причины
аварии на чернобыльской АЭС. Дозиметрический контроль. Меры защиты и их
эффективность, ред. В.Б. Нестеренко, Д.С. Фирсовa, Минск 1993, t. 1, s. 201.
[162] W powszechnym użyciu był ogólnowojskowy kompleksowy mundur ochronny
(ros. Общевойсковой Комплексный Защитный Костюм – ОКЗК), występujący także w wersji
zmodernizowanej i desantowej. Używany głównie przez wojska chemiczne armii radzieckiej oraz
uczestników likwidacji skutków katastrofy w Czarnobylu, stąd miano „czarnobylskiego”.
„Afgankę” zaprojektowano na potrzeby żołnierzy walczących w Afganistanie w połowie lat 80.
W Czarnobylu pierwsi zaczęli nosić ją oficerowie jeszcze w pierwszej połowie 1986 r.
[163] Zob. Aneks.
[164] Wesniane – dawna wieś w rejonie poleskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie Strefy
Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію виконання
постанов.
[165] Olszanka – dawna wieś w rejonie poleskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie Strefy
Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію виконання
постанов.
[166] Buriakiwka – dawna wieś w rejonie czarnobylskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie
Strefy Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію
виконання постанов.
[167] Nowoszepełyczi – Stari Szepełyczi – dawne wioski w rejonie czarnobylskim obwodu
kijowskiego. Obecnie na terenie Strefy Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego]
Wysiedlenia. Про організацію виконання постанов.
[168] Prezydent Łotwy (2007–2001) Valdis Zatlers dwa miesiące uczestniczył w pracach
dekontaminacyjnych na terenie czarnobylskiej strefy. Zatlers jest jedynym prezydentem na
świecie, który brał udział w likwidacji skutków wybuchu elektrowni. W 2011 r. został odznaczony
przez prezydenta Ukrainy Orderem Wolności za osobisty wkład w likwidację skutków katastrofy.
Указ Президента України від 26.04.2011 nr 502/2011, Про відзначення державними
нагородами України громадян іноземних держав, Portal Rady Najwyższej Ukrainy: Верховна
Рада України, http://zakon3.rada.gov.ua/laws/show/502/2011 [dostęp: 12.03.2017].
[169] Mogilnik – potoczne określenie składowisk odpadów promieniotwórczych. Mogilniki
w pierwszej fazie likwidacji skutków katastrofy na ogół powstawały żywiołowo i bez
odpowiedniej dokumentacji. А. Аксьонова, Перші чорнобильські „могильники”, „Вісник
Чорнобиля” 2011, nr 14, s. 4–5.
[170] Opancerzony pojazd rozpoznawczo-patrolowy; Bronirowannaja razwiedywatelno-dozornaja
maszyna (ros. Бронированная разведывательно-дозорная машина).
[171] Kowszyliwka – dawna wieś w rejonie poleskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie
Strefy Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію
виконання постанов.
[172] Jewgienij Wielichow, wiceprezydent Akademii Nauk ZSRS, był jednym z głównych
odpowiedzialnych za przebieg prac w CzEJ.
[173] Dla pracowników CzEJ i budowniczych Sławutycza latem 1986 r. wybudowano osiedle
Zielony Przylądek, w którym wydzielono działkę pod osiedle dla 10 tys. osób. Docelowo miało
tam zamieszkać nawet 50 tys. mieszkańców. Oddanie do użytku mieszkań w nowo powstałym
Sławutyczu spowodowało zarzucenie planów dalszej rozbudowy osiedla. ЦДАГО України, ф. 1,
оп. 32, спр. 2337, арк. 20–23.
[174] Buriakiwka – założony w 1986 r. punkt składowania wielkogabarytowych nisko-
i średnioaktywnych odpadów promieniotwórczych. P. Sekuła, Wpływ projektów realizowanych
w Strefie Alienacji Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej na zwiększanie bezpieczeństwa
radiologicznego na Ukrainie, w: Problemy bezpieczeństwa Europy i Azji, pod red. T. Ambroziaka,
A. Czwołka, Sz. Gajewskiego, M. Nowak-Paralusz, Toruń 2016, s. 193–209.
[175] Buk, była wieś w rejonie narowelskim obwodu homelskiego (Białoruś). Wysiedlona w 1986 r.
[176] Suchy zakon – ustawa antyalkoholowa wprowadzona w ZSRS na polecenie Sekretarza
Generalnego KPZR Michaiła Gorbaczowa wiosną 1985 r. w ramach walki z pijaństwem
i podnoszenia jakości pracy. Był to początek tzw. gorbaczowowskiej prohibicji, która choć
przyniosła pewne rezultaty (m.in. spadek śmiertelności), doprowadziła do wielu nowych patologii
życia społecznego, takich jak wzrost przemytu czy nielegalnego bimbrownictwa. Zaprowadzona
w sposób nieprzemyślany przyczyniła się do osłabienia ekonomicznego państwa na skutek
ograniczenia wpływów do budżetu, zniszczenia upraw winorośli itd. A. Czajkowski,
Demokratyzacja Rosji w latach 1987–1999, Wrocław 2001, s. 48.
[177] Kopaczi – dawna wieś w rejonie czarnobylskim obwodu kijowskiego. Obecnie na terenie
Strefy Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про організацію
виконання постанов.
[178] Sztab likwidacji skutków katastrofy dążył do maksymalnej eksploatacji zasobów ludzkich.
Wielu likwidatorom zaniżano liczbę otrzymanych dawek promieniowania lub nigdy ich nie
rejestrowano. Później zabroniono także wpisywania dawek powyżej dopuszczalnej dziennej
normy. Rejestracja dokładnych dawek promieniowania była niemożliwa ze względu na brak
indywidualnych dozymetrów oraz czułych urządzeń radiometrycznych. Niekiedy wykorzystywano
w zonie niesprawne, przestarzałe przyrządy dozymetryczne lub pozbawione zasilania. Атомная
Энергетика – надежды ведомств и тревоги общества, „Новий Мир” 1989, nr 4, s. 192; Л.
Ковалевская, Чернобыль ДСП. Последствия Чернобыля, Киев 1995, s. 14–16; А.Ф.
Митенков, Четверть века: Воспоминания о группе радиационной разведки, Нижний
Новгород 2012, s. 46; Чорнобильська катастрофа в документах, s. 268, 388, 484, 549;
Чернобыльская катастрофа: Причины, t. 1, s. 139.
[179] Na polecenie Komisji Rządowej Szczerbiny oraz Ministerstwa Ochrony Zdrowia ZSRS od
początku wszelkie informacje na temat pogorszenia stanu zdrowia likwidatorów i ludności
poszkodowanej w rezultacie katastrofy, a także stopnia napromieniowania uczestników likwidacji
skutków wybuchu podlegały utajnieniu. Zabroniono również łączenia chronicznych zachorowań
wśród czarnobylców z oddziaływaniem promieniowania jonizującego. Центральний державний
архів громадських об’єднань України у Києві (ЦДАГО), ф. 1, оп. 25, спр. 3166, арк. 173–175;
P. Sekuła, Czarnobyl, s. 67; Л. Ковалевская, Чернобыль ДСП, s. 8; Живы пока нас помнять.
Воспоминания ликвидаторов, состав. А. Купный, Харьков 2011, s. 17; W. Łarionow, Raport
o łotewskich ofiarach Czernobyla, w: III Międzynarodowe Bałtyckie Forum Ekologiczne
w Gdańsku: materiały naukowe zjazdu, Gdańsk 8–10 XI 1991, pod red. J. Jaśkowskiego, Gdańsk
1991, s. 180.
[180] Wilcza – dawne osiedle miejskiego typu w rejonie poleskim obwodu kijowskiego. Obecnie na
terenie Strefy Alienacji i Strefy Bezwarunkowego [Obowiązkowego] Wysiedlenia. Про
організацію виконання постанов.
[181] Partyzanci – potoczne określenie rezerwistów biorących udział w minimalizacji skutków
katastrofy czarnobylskiej. P. Sekuła, Czarnobyl, s. 31.
[182] Na dachu trzeciego reaktora oraz sali turbin znajdowały się wysokopromieniotwórcze kawałki
rdzenia reaktora, grafit, a nawet fragmenty prętów paliwowych. Ich usunięcie było niezbędne ze
względu na groźbę dalszego skażenia promieniotwórczego oraz trwającą budowę betonowego
sarkofagu nad zniszczonym reaktorem. We wrześniu 1986 r. podjęto decyzję o wysłaniu w tym
celu na dach żołnierzy-likwidatorów, którzy szybko zyskali miano „biorobotów”. Ю. Щербак,
Чорнобиль: документальна повість, Київ 1989, 156–157.
[183] Przypadki dobrowolnego udziału likwidatorów w niebezpiecznych pracach na terenie zony
w celu szybszego otrzymania maksymalnej dawki promieniowania są dobrze udokumentowane,
podobnie jak próby przechytrzenia przełożonych. Zostawianie dozymetrów w najmocniej
skażonych miejscach było skuteczne tylko na początku, do momentu gdy kierownictwo
zorientowało się w praktykowanym procederze. Z całą pewnością można jednak stwierdzić, że
dawki otrzymywane przez wielu likwidatorów, zwłaszcza w pierwszej fazie likwidacji skutków
katastrofy, często przewyższały dopuszczalne normy. W lipcu GO KGB ZSRS w Czarnobylu
informowało, że w poszczególnych jednostkach zdarzały się przypadki, że żołnierze po
otrzymaniu maksymalnych dawek promieniowania w dalszym ciągu pracowali na terytorium 30-
kilometrowej strefy. „З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ”, s. 130; D.R. Marples, The Social
Impact, s. 182.
[184] Pałac Rumiancewów i Paszkiewiczów z XVII–XIX w., obecnie muzeum.
[185] Uniwersytecki Szpital Kliniczny im. Paulsa Stradiņša w Rydze prowadzi rejestrację
uczestników likwidacji skutków katastrofy w CzEJ i osób poszkodowanych, kontroluje stan
zdrowia czarnobylców, określa przyczyny zachorowań, inwalidztwa i śmierci oraz ich możliwy
związek z udziałem likwidatorów w pracach w CzEJ. Černobiļas atomelektrostacijas avārijas seku
likvidēšanas dalībnieku un Černobiļas atomelektrostacijas avārijas rezultātā cietušo personu
sociālās aizsardzības likums. https://likumi.lv/ [dostęp: 10.10.2017].
[186] Ustawa ZSRS „O ochronie socjalnej obywateli poszkodowanych na skutek katastrofy
czarnobylskiej” z maja 1991 r. nie została ratyfikowana przez Łotewską SRR. W. Łarionow,
Raport o łotewskich ofiarach Czernobyla, s. 180. Cały tekst ustawy z 1999 r. w języku łotewskim:
Černobiļas atomelektrostacijas, https://likumi.lv.
[187] Bitwa na Kulikowym Polu rozegrana w 1380 r. pomiędzy wojskami Złotej Ordy i oddziałami
księcia moskiewskiego Dymitra Dońskiego, zakończona spektakularnym zwycięstwem ruskiego
kniazia.
[188] Informacje uzyskane w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. Paulsa Stradiņša w Rydze.
[189] W. Łarionow, Raport o łotewskich ofiarach Czernobyla, s. 179.
[190] E. Vītoliņš, PSRS okupācijas režīma Latvijai. Według oficjalnych danych 550 osób zmarło do
2008 r.
[191] E. Vītoliņš, Indirect demographic losses suffered by Latvia as a result of soviet occupation,
w: Damage caused by the Soviet Union in the baltic states, Riga 2017, s. 72.
[192] A.A. Vērzemnieks, Latvijas iedzīvotāju dalība, s. 127–146.
[193] J. Viel, E. Curbakova, B. Dzerve, M. Eglite, T. Zvagule, C. Vincent, Risk Factors for Long-
term Mental and Psychosomatic Distress in Latvian Chernobyl Liquidators, „Environmental
Health Perspectives” 1997, nr 105, s. 1539–1543. Badania wśród estońskich likwidatorów
wykazały wzrost samobójstw, stanowiących aż 20% przyczyn śmierci wśród likwidatorów.
R.H. Pastel, Psychological effects of chemical, biological, radiological and nuclear weapons,
w: The 71F advantage: applying army research psychology for health and performance gains, ed.
T. Bartone et all, Washington 2010, s. 331.
[194] Informacje uzyskane w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. Paulsa Stradiņša w Rydze.
[195] Jolanta Cīrule, rozm. przepr. Paweł Sekuła, Ryga 2013, nagranie własne.
[196] LVA, Statistikas pārskati par reģistrētām arodslimībām un Černobiļas AES avārijā cietušu
medicīnisko aprūpi 2002 gadā, f. 2099, apr. 1, li. 807, lp. 1–7.
[197] Ustawy dotyczące ochrony socjalnej likwidatorów przyjęte przez parlament ZSRS nie zostały
ratyfikowane w republice łotewskiej. 30 lipca 1991 r. Rada Ministrów Łotewskiej SRS przyjęła
jedynie uchwałę dotyczącą kwestii medycznych. W. Łarionow, Raport o łotewskich ofiarach
Czernobyla, s. 181.
[198] Ibid., s. 180. Przy współpracy z polskim Franciszkańskim Ruchem Ekologicznym dla
czarnobylskich dzieci z Łotwy zorganizowano kolonie i wypoczynek na terenie Polski.
Sprawozdanie. Akcja Lato – Dzieci Czernobyla, w: III Międzynarodowe Bałtyckie Forum
Ekologiczne w Gdańsku, s. 185–187.
[199] A.A. Vērzemnieks, Latvijas iedzīvotāju dalība, s. 127–146.
[200] Ibid.
[201] К. Резник-Мартов, А. Портнов, „Чернобыльцы”: 18 лет спустя, „Телеграф” 27 IV 2004,
s. 2.
[202] LVA, Par Černobiļas atomelektrostacijas avārijas seku likvidēšanas dalībnieku un Černobiļas
atomelektrostacijas avārijas rezultātā cietušo personu sociālās aizsardzības likums, f. 2200, apr. 1,
li. 1238, lp. 1–13.
[203] Międzynarodowy Związek Czarnobyl (ros. Sojuz Černobyl) został zarejestrowany na Ukrainie
14 lutego 1990 r.
BIBLIOGRAFIA

Materiały archiwalne (w tym opublikowane)


Łotewskie Archiwum Państwowe w Rydze – Latvijas Valsts arhīvs (LVA). f. 101, apr. 57, li. 258; f.
2099, apr. 1, li. 807; f. 2197, apr. 1-v, li. 122; f. 2200, apr. 1, li. 1238; f. 2587, apr. 3, li. 1; f. 2587,
apr. 3, li. 2.
Centralne Państwowe Archiwum Społecznych Organizacji Ukrainy – Центральний державний
архів громадських об’єднань України у Києві (ЦДАГО). ф. 1, оп. 25, спр. 3166; ф. 1, оп. 32,
спр. 2870, 2390.
Państwowe Archiwum Obwodu Kijowskiego – Державний архів Київської області (ДАКО). ф.
П-5, оп. 118, спр. 1, 102.
Centralna Agencja Wywiadowcza Stanów Zjednoczonych – Central Intelligence Agency (CIA). SOV
87·/0078X, The Chernobyl’ Accident: Social and Political Implications, 1987, http://swiss-
ukrainian.ch/assets/files/ChernobylCIAFiles.pdf.
Чорнобильська катастрофа в документах, фактах та долях людей, ред. В.В. Дурдинця, В.М.
Миколюка, Київ 2006.
„З архівів ВУЧК-ГПУ-НКВД-КГБ” 2001, nr 1(16), Чорнобильська трагедія в документах та
матеріалах, гол. ред. Ю. Данилюк, Київ.

Archiwum własne autora


Nagrania wywiadów z uczestnikami likwidacji skutków katastrofy czarnobylskiej i ich rodzin, Ryga–
Jurmała–Kraków–Częstochowa–Rzeszów 2012–2018.

Monografie, raporty, sprawozdania


Auers D., Comparative Politics and Government of the Baltic States: Estonia, Latvia and Lithuania
in the 21st Century, New York 2015.
Бирон А.К., Дорошенко В.В., Советская историография Латвии, Рига 1970.
Бондаренко В.И., Вклад регионов России в ликвидацию последствий природных и
техногенных катастроф в СССР во второй половине ХХ в. (на примере Краснодарского
края), (niepublikowana rozprawa doktorska). Краснодар 2015, Кубанский государственный
университет.
Černobiļa arvien mūsu atmiņā, Rīga 2011.
Cutter Z., Potyrała B., Szlufik W., Marszałkowie i czterogwiazdkowi generałowie oraz admirałowie
sił zbrojnych Związku Radzieckiego i Federacji Rosyjskiej (1935–2005), Częstochowa 2005.
Czajkowski A., Demokratyzacja Rosji w latach 1987–1999, Wrocław 2001.
Чернобыльская катастрофа: Причины и последствия. Непосредственные причины аварии на
чернобыльской АЭС. Дозиметрический контроль. Меры защиты и их эффективность, ред.
В.Б. Нестеренко, Д.С. Фирсовa, Минск 1993, t. 1.
Fałowski A., Początki nowożytnych badań nad językiem ukraińskim, w: Z dziejów Uniwersytetu
Kijowskiego (1834–1984), pod red. Z. Łukawskiego i W. Witkowskiego, Kraków 1986.
Feshbach M., Friendly A., Ecocide in the USSR, New York 1992.
Феськов В.И, Калашников К.А., Голиков В.И., Советская Армия в годы „холодной войны”
(1945–1991), Томск 2004.
Феськов В.И., Калашников К.А., Голиков В.И., Слугин С.А., Вооруженные Силы СССР после
Второй Мировой войны: от Красной армии к Советской, Томск 2013.
Gavars V., Blakus dalītam kodolam, Rīga 2000.
Gould P., Fire in the rain: the democratic consequences of Chernobyl, Baltimore 1990.
Hammann H., Parrot S., Mayday at Chernobyl, London 1987.
Hiden J., Salmon P., The Baltic Nations and Europe: Estonia, Latvia and Lithuania in the Twentieth
Century, London 1991.
Ноллендорфс В., Латвия под властью Советского Союза и национал-социалистической
Германии 1940–1991, Музей Оккупации Латвии, Рига 2010.
Книга памяти героев-чернобыльцев, ред. А.А. Громенко, Орел 2006.
Ковалевская Л., Чернобыль ДСП. Последствия Чернобыля, Киев 1995.
Костенецкая М., Дешево продается клоун, Рига 2008.
Костенецкая М., Стражнов Г., Мой XX век: (диалог в Скайпе), Rīga 2018.
Красильніков С.П., Чорнобильська трагедія: і мертвим, і живим, та ненародженим: у двох
книгах, Київ 2010, t. 2.
Кудряшов В.И., Как стать генералом, Санкт-Петербург 2013.
Laima R., Skylarks and Rebels: A Memoir about the Soviet Russian Occupation of Latvia. Life in
a Totalitarian State, and Freedom, Stuttgart 2017.
Lieven A., The Baltic Revolution. Estonia, Latvia, Lithuania and the path to independence, London
1997.
Łarionow W., Raport o łotewskich ofiarach Czernobyla, w: III Międzynarodowe Bałtyckie Forum
Ekologiczne w Gdańsku: materiały naukowe zjazdu, Gdańsk 8–10 XI 1991, pod.
red. J. Jaśkowskiego, Gdańsk 1991.
Marples D.R., The Social Impact of the Chernobyl Disaster, London 1988.
Митенков А.Ф., Четверть века: Воспоминания о группе радиационной разведки, Нижний
Новгород 2012.
Mould R.F., Chernobyl record. The Definitive history of the Chernobyl catastrophe, Bristol 2000.
О мерах по обеспечению социальной защиты личного состава Вооруженных Сил Российской
Федерации и членов их семей, подвергшихся воздействию радиации вследствие катастрофы
на Чернобыльской АЭС, Приказ Министра обороны РФ от 27.03.2003, N 88.
Pastel R.H., Psychological effects of chemical, biological, radiological and nuclear weapons, w: The
71F advantage: applying army research psychology for health and performance gains, ed.
T. Bartone et all, Washington 2010.
Полтава Л., Чорнобильська поема, „Визвольний Шлях”, nr 6 (495), 1989.
Potyrała B., Fudali R., Od zwycięstwa do upadku. Siły zbrojne Związku Radzieckiego 1945–1991,
Warszawa 2009.
Potyrała B., Szlufik W., Struktura terytorialna sił lądowych Związku Radzieckiego w latach 1945–
1991, Częstochowa 2003.
Про організацію виконання постанов Верховної Ради Української РСР про порядок введення в
дію законів Української РСР «Про правовий режим території,що зазнала радіоактивного
забруднення внаслідок Чорнобильської катастрофи» та «Про статус і соціальний захист
громадян, які постраждали внаслідок чорнобильської катастрофи», Постанова Кабінету
Міністрів України РСР від 23.07.1991 р., N 106.
Про правовий режим території, що зазнала радіоактивногозабруднення внаслідок
Чорнобильської катастрофи, Закон України від 28.02.91, N 795–XII, s. 12–13. ВВР УРСР,
1991, N 16.
Про затвердження переліку військових частин, установ, організацій і підприємств
Міністерства оборони України, дислокованих (які дислокувалися) у зонах безумовного
(обов›язкового) та гарантованого добровільного відселення, Наказ Міністерства оборони
України від 8.09.1997, N 322/1997. „Офіційний вісник України” 1997, ч. 41.
Pryde P.R., The environmental basis for ethnic unrest in the Baltic republics, w: The Soviet
Environment: Problems, Policies and Politics, ed. J.M. Stewart, Cambridge 1992.
Repšs E., Černobiļa 1986. Dokumentāls fotostāsts, Rīga 2013.
Riekstins J., Colonization and russification of Latvia 1940–1989, w: The Hidden and forbidden
history of Latvia under Soviet and Nazi occupations 1940–1991, Rīga 2005.
Rislakki J., The Case for Latvia. Disinformation campaigns against a small nation, Amsterdam
2008.
Российский национальный доклад: 25 лет Чернобыльской аварии. Итоги и Перспективы
преодоления ее последствий в России 1986–2011, под ред. С.К. Шойгу, Л.А. Большова,
Москва, 2011.
Сивинцев Ю.В., Качалов В.А., Чернобыль, пять трудных лет: сборник материалов о работах
по ликвидации последствий аварии на Чернобыльской АЭС в 1986–1990, Москва 1992, s. 204.
Средства массовой информации – голос и эхо народа. Масс-медиа в процессе восстановления
независимости Балтии, w: Балтийский путь к свободе. Опыт ненасильственной борьбы
стран Балтии в мировом контексте, ред. Я. Шкапарс, Рига 2006.
Sekuła P., Czarnobyl. Społeczno-gospodarcze, polityczne i kulturowe konsekwencje katastrofy
jądrowej dla Ukrainy, Kraków 2014.
Sekuła P., Wpływ projektów realizowanych w Strefie Alienacji Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej
na zwiększanie bezpieczeństwa radiologicznego na Ukrainie, w: Problemy bezpieczeństwa Europy
i Azji, pod red. T. Ambroziaka, A. Czwołka, Sz. Gajewskiego, M. Nowak-Paralusz, Toruń 2016.
Strods H., Resistance in Latvia 1944–1991, w: The hidden and forbidden history of Latvia under
Soviet and Nazi occupations 1940-1991, Rīga 2005.
Щербак Ю., Чорнобиль: документальна повість, Київ 1989.
Szul T., Siły zbrojne ZSRS w puczu moskiewskim 1991 roku, „Studia i Materiały CBW UW” 1994,
z. 47.
Vītoliņš E., Indirect demographic losses suffered by Latvia as a result of soviet occupation,
w: Damage caused by the Soviet Union in the baltic states, Riga 2017.
Vītoliņš E., PSRS okupācijas režīma Latvijai radītie netiešie demogrāfiskie zaudējumi. Černobiļas
AES katastrofas seku ierobežošanā iesaistīto iedzīvotāju skaits un zaudējumi. Nepublicēts
pētījums, Riga 2007. Materials of the international conference in Riga: Social, economic and
environmental losses – damage caused by the Soviet Union in the Baltic states, June 17–18, 2011.
Варенников В.И., Неповторимое, t. 5, Москва 2001.
Военный энциклопедический словарь, под ред. Н.В. Огаркова, Москва 1983.
Zajączkowski W., Rosja i narody. Ósmy kontynent. Szkic dziejów Eurazji, Kraków 2015.
Зиле Л., Последний этап тоталитаризма (март 1990 года – август 1991 года),
w: Балтийский путь к свободе. Опыт ненасильственной борьбы стран Балтии в мировом
контексте, ред. Я. Шкапарс, Рига 2006.
Живы пока нас помнять. Воспоминания ликвидаторов, состав. А. Купный, Харьков 2011.

Artykuły prasowe
4000 Esten nach Tschernobyl verschleppt, „Bild” 1 XI 1986.
4000 Esten zur Zwangsarbeit in Tschernobyl, „Berliner Morgenpost” 31 X 1986.
Аксьонова А., Перші чорнобильські „могильники”, „Вісник Чорнобиля” 2011, nr 14.
Атомная Энергетика – надежды ведомств и тревоги общества, „Новий Мир” 1989, nr 4.
Avikson T., Tšernobõl, juuli 1986, „Noorte Hääl” 13, 14, 16, 19 VIII 1986, nr 184, 185, 186, 189.
Balten als Zwangsarbeiter in Tschernobyl?, „Die Welt” 3 VII 1986, nr 151.
Die Balten machen die Schmutzarbeit, „Limburger Zeitung” 12 VIII 1986, nr 183.
Белан Н., Сложение сил, „Красная Звезда” 11 X 1986.
Die Berichte über Unruhen unter Esten bei Tschernobyl, „Neue Zürcher Zeitung” 6 IX 1986.
Curbakova E., Zvagule T., Farbtuha T., Eglite A., Eglite M., Jekabsone I.), The health status of
Chernobyl nuclear power plant accident liquidators in Latvia, „Proceedings of the Latvian
Academy of Sciences” 1998, nr 52.
Demonstrationen in Estland, „Die Welt” 28 VIII 1986, nr 199.
Domberg A., Der echte Protest, „Die Welt” 29 VIII 1986.
Esten als Zwangsarbeiter nach Tschernobyl geschickt, „Berliner Zeitung” 31 X 1986.
Esten beunruhigt über Tschernobyl-Einsatz, „Frankfurter Allgemeine Zeitung” 28 VIII 1986.
Esten in der Ukraine erschossen?, „Die Welt” 1 XI 1986.
Esten melden Erschiessung von Zwangsarbeitern in Tschernobyl, „Süddeutsche Zeitung” 1 XI 1986.
Estnische Emigranten berichten von Erschiessungen in Tschernobyl, „Der Tagesspiegel” 31 X 1986.
Григорян А., Зона высокой oтветственности, „Советская Латвия” 31 VIII 1986, 2 IX 1986,
3 IX 1986, nr 201, 203, 204.
Groskaufmanis V., Černobiļas katastrofu atceroties. Vēstule no dzimtenes, „Brīvā Latvija” 22 IV–
28 IV 1996, nr 16(461).
Kosteņecka M., Černobiļas ikdiena. Rudens, „Padomju Jaunatne” 31 X 1986.
Kuzio T., Katastrofa nuklearna na Ukrainie, „Libertas” 1987, nr 9.
Loganovsky K., Havenaar J.M., Tintle N. L., Guey L.T., Kotov R., Bromet E.J., The Mental Health
of Clean-up Workers 18 years after the Chernobyl Accident, „Psychological Medicine” 2008,
nr 38.
Lūsis O., Reportāžas no Černobiļas, „Cīņa” 24 VI, 6 VII 1986.
Madsen A., Tsjernobyl ulykken som nasjonalisme, „Agderposten” 5 I 1987.
Markham J.M., Estonians Resist Chernobyl Duty, Paper Says, „The New York Times” 27 VIII 1986.
Петков В., Эти восемьдесят дней, „Советская Молодежь” 19 VIII 1986.
Повідомлення про покарання, розстріли та примусову працю в Чорнобилі, „Сучасність” 1987,
nr 2(310).
Резник-Мартов К., Портнов А., „Чернобыльцы” : 18 лет спустя, „Телеграф” 27 IV 2004.
Ströhm C.G., Esten rebellierten gegen Einsatz in Tschernobyl, „Die Welt” 28 VIII 1986, nr 199.
Харланова И., Эхо Чернобыля, „Час” 2007.
Viel J., Curbakova E., Dzerve B., Eglite M., Zvagule T., Vincent C., Risk Factors for Long-term
Mental and Psychosomatic Distress in Latvian Chernobyl Liquidators, „Environmental Health
Perspectives” 1997, nr 105.

Źródła internetowe
Černobiļas atomelektrostacijas avārijas seku likvidēšanas dalībnieku un Černobiļas
atomelektrostacijas avārijas rezultātā cietušo personu sociālās aizsardzības likums,
https://likumi.lv/ [dostęp: 10.10.2017]
The forgotten war. Latvian soldiers in Soviet-Afghan war 1979–1989, https://latvianhistory.com
[dostęp: 12.07.2017]
Капов Е., Чернобыль: хлеба и зрелищ, http://rus.delfi.ee/ [dostęp: 10.02.2018]
Капов Е., Ликвидатор Брейвель: мир хрупок, а вместе легче пережить катаклизм,
http://rus.delfi.ee/ [dostęp: 8.02.2018]
Latvijas Ugunsdzēsības Muzejs, http://muzejs.vugd.gov.lv/ [dostęp: 20.02.2018]
Осипчук И., Когда стало ясно, что очищать крыши чаэс от радиоактивных завалов придется
вручную силами тысяч человек, правительственная комиссия послала туда солдат,
http://fakty.ua [dostęp:20.01.2018]
О социальной защите граждан, пострадавших вследствие чернобыльской катастрофы, Закон
СССР от 12.05.1991 г. N 2147-I, http://www.pravo.gov.ru [dostęp: 12.08.2017]
Strona internetowa Łotewskiego Związku „Czarnobyl”, http://www.chernobyl.lv/ [dostęp:
20.02.2018]
Указ Президента України від 26.04.2011 N 502/2011, Про відзначення державними нагородами
України громадян іноземних держав, Верховна Рада України, http://zakon3.rada.gov [dostęp:
12.03.2017]
1. Łotewscy likwidatorzy: od lewej Gunārs Opmanis, Aleksandrs Boloniņs, Edgars Ozoliņš,
W. Pietkow, Buda-Warowyczi, lipiec 1986
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
2. Kompania Rozpoznania Radiacyjnego 257 zmechanizowanego pułku Obrony Cywilnej z Suži (JW
42216)
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
3. 257 zmechanizowany pułk Obrony Cywilnej z Suži, lipiec 1986
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
4. Dezaktywacja skażonego terenu, czerwiec 1986
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
5. Zmechanizowany pułk Obrony Cywilnej w Suži, Nowyj Myr, 1986
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
6. 257 zmechanizowany pułk Obrony Cywilnej, Owrucz, lipiec 1986
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
7. Rozpoznanie radiometryczne budynków, Nowe Szarne, obwód żytomierski, 1986
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa

8
. Guntis Baidekalns na trenie obozu 257 pułku Obrony Cywilnej
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
9. Gunārs Opmanis we wsi Narodycze, 1986
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
10. Likwidatorzy w sztabie polowym, 1986
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
11. Edgars Ozoliņš (od lewej) w czasie odpoczynku
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
12. Kapitan Aleksandrs Boloniņs
Źródło: zbiory Gunārsa Opmanisa
13. Fragment listu protestacyjnego żołnierzy 257 zmechanizowanego pułku Obrony Cywilnej do gen.
A. Bietiechtina i I sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Łotwy B. Pugo
Źródło: Łotewskie Archiwum Państwowe w Rydze, f. 101, apr. 57, li. 258, lp. 49
14. Książeczka wojskowa Jānisa Dumpisa
Fot. Paweł Sekuła
15. Budynek Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Łotwy w Rydze, 2018
Fot. Paweł Sekuła
16. Prypeć, widok współczesny
Fot. Paweł Sekuła
17. Elektrownia w Prypeci, widok współczesny
Fot. Paweł Sekuła
18. Spotkanie likwidatorów z autorem książki, od lewej: Albīns Minčuks, Paweł Sekuła, Gunārs
Opmanis, Jurmała, 2018
Fot. Elena Minčuks

You might also like