Professional Documents
Culture Documents
Filomit Kot
Filomit Kot
Filomit Kot
Karta redakcyjna
Dedykacja
I. Zapomniany miłośnik
II. Bezdomny filozof
III. Regeneracja słów
IV. Strażnicy mowy
Przypisy
© Copyright by Dobrosław Kot, 2016
© Copyright by Copernicus Center Press, 2016
Publikacja dofinansowana z grantu Science for Ministry in Poland przyznanego Centrum Kopernika
Badań Interdyscyplinarnych przez John Templeton Foundation
ISBN 978-83-7886-288-8
Wydanie I
Kraków 2016
I. Zapomniany miłośnik
Otóż kto dostrzega trudność i dziwi się, ten zdaje sobie sprawę, że czegoś nie wie. I stąd
miłośnik mitów jest też poniekąd filozofem, gdyż w micie zawierają się rzeczy dziwne[2].
Ten sam fragment w tłumaczeniu Kazimierza Leśniaka brzmi
następująco:
A kto jest bezradny, dziwi się i poznaje własną niewiedzę. (Dlatego nawet miłośnik mitów
jest w pewnym sensie miłośnikiem mądrości, bo mit jest pełen dziwów)[3].
Mit jest fabułą, opowieścią i być może w tym najbardziej różni się od
poszukiwanej przez filozofa mądrości. Podczas bowiem gdy filozof szuka
pierwszych zasad i przekracza codzienność doświadczenia
w poszukiwaniu wiecznych (pozaczasowych) idei i praw, filomit stoi
mocno przy opowieści, przy ciągu zdarzeń. Do tej pory szukałem
podobieństw między dwoma miłośnikami i okazały się nimi zadziwienie
i bezradność, naznaczające obydwa poszukiwania mądrością. Jednak
w cytowanym fragmencie Metafizyki filomit jest filozofem tylko
w pewnym sensie. Od sensu ścisłego oddala go nieusuwalna fabularność
mitu. Mit, nawet skondensowany do najprostszej myśli i pierwotnej
intuicji, jest opowieścią. Przedstawia pewne dzieje, przemiany i nawet
jeśli dotyka boskiej pozaczasowości, to łączy ją z upływającym wśród
śmiertelników czasem. Być może nawet – choć ta uwaga może pojawić
się na razie tylko na marginesie tych swobodnych rozważań – napięcie
między wiecznością i czasowością stanowi ukryty temat każdego mitu.
Dwóch miłośników, choć tak podobnych, rozdziela wiele. Filozof
próbuje posługiwać się myśleniem i dyskursem. I choć te procesy
zanurzone są w czasie, o czym ciągle przypominają złośliwie choćby tak
logiczne pojęcia jak poprzednik i następnik, to ta quasi-czasowa
struktura ciągle próbuje wyjść poza czas, wydobyć wieczne zasady
i prawa. Filomit opowiada historie, w których toku zdarzeń odsłaniana
jest jakaś mądrość: nazywane jest ludzkie doświadczenie i zadziwiająca,
podszyta boskością struktura rzeczywistości. Dyskurs i opowieść jednak
często spotykają się ze sobą. Ich związki miłosne są na tyle mocne, że
trudno wyobrazić sobie jedno bez drugiego.
II. Bezdomny filozof
...jest przy tym dzielny, ochoczy i zacięty. Jest sprytnym myśliwym, bez ustanku
obmyślającym coraz to nowe sztuczki. Jest pomysłowy i spragniony wiedzy. W życiu swym
jest filozofem, potężnym magiem, uzdrowicielem i sofistą[16].
Słowo nie traci więc do końca swej mocy, zawsze jest nadzieja na
odrodzenie – tym odrodzeniem jest powrót do dawnej roli, do
„uzupełnienia się w sens”.
Poezja. Miejscem, gdzie słowa odzyskują swą moc, jest dla Schulza
poezja: „Poezja – to są krótkie spięcia sensu między słowami, raptowna
regeneracja pierwotnych mitów”. Pierwotne słowo przed upadkiem
wytworzyło mity, mity powołały do istnienia (wydobyły z ciemności
nienazwanego) rzeczywistość. Teraz poezja pozwala do tych najgłębszych
sensów powrócić. Można podejrzewać, że prozaik Schulz nie ma tu na
myśli poezji jako liryki, czyli jednego z trzech rodzajów literackich,
która miałaby pomiędzy nimi jakąś wyjątkową moc, niespotykaną
u pozostałych. Skoro bowiem jako mitotwórca Schulz nie tylko
praktykuje prozę, ale rolę poezji widzi w regeneracji mitów, czyli fabuł,
to pozostajemy na gruncie opowieści. Wydaje się więc, że sięga tu do
dawnego, szerszego znaczenia słowa poietes, odnosząc je do każdego
twórcy, który pracuje w języku, świadomy roli tego języka
(w przeciwieństwie do posługujących się słowem mozaikowym
techników).
Dalej Schulz pisze o nieusuwalności owych dawnych historii:
Poezja odpoznaje te sensy stracone, przywraca słowom ich miejsce, łączy wedle dawnych
znaczeń. U poety słowo opamiętuje się niejako na swój sens istotny, rozkwita i rozwija się
spontanicznie według praw własnych, odzyskuje swą integralność. Dlatego wszelka poezja
jest mitologizowaniem, dąży do odtworzenia mitów w świecie.
Nie są to bowiem rzeczy dające się ująć w słowa, tak jak wiadomości z zakresu innych
nauk, ale z długotrwałego obcowania z przedmiotem, na mocy zżycia się z nim, nagle,
jakby pod wpływem przebiegającej iskry, zapala się w duszy światło i płonie już odtąd
samo siebie podsycając[24].
Czy dotarliśmy do sedna rzeczy, czy dalej droga już nie prowadzi? Jesteśmy u końca
naszych słów, które już tu stają się majaczliwe, bredzące i niepoczytalne. A jednak
dopiero za ich rubieżą zaczyna się to, co w tej wiośnie jest nieogarnięte
i niewypowiedziane[26].
Czy starczy cierpliwości, by ich wysłuchać? Przed najstarszą zasłyszaną historią były inne,
których nie słyszeliście, byli bezimienni poprzednicy, powieści bez nazwy, epopeje
ogromne, blade i monotonne, bezkształtne byliny, bezforemne kadłuby, giganci bez twarzy
zalegający horyzont, ciemne teksty, podwieczorne dramaty chmur, a dalej jeszcze –
książki-legendy, książki nigdy nie napisane, książki-wieczni pretendenci, błędne i stracone
książki in partibus infidelium...[33]
Mowa poetycka jest zawsze mitem, to znaczy uwierzytelnia się wyłącznie przez to, że jest
wypowiadana. Opowiada albo mówi o czynach i wydarzeniach i znajduje wiarę –
a znajduje ją tylko o tyle, o ile w tych czynach i namiętnościach bogów czy herosów
spotykamy się sami ze sobą[35].
...bycie w myśleniu staje się mową. Mowa to dom bycia. W domostwie mowy mieszka
człowiek. Stróżami tego domostwa są myśliciele i poeci. Ich stróżowanie polega na tym,
że dopełniają jawności bycia; dzięki ich opowieści jawność ta staje się mową i w mowie
jest przechowywana [36].
Myślenie pracuje przy budowie domu bycia. Dom ten to mieszkanie w prawdzie bycia
każdorazowo przekazywane istocie człowieka przez spojenie bycia. Zamieszkiwanie
w prawdzie bycia stanowi istotę „bycia-w-świecie”. Zamieszczona tam wykładnia „bycia-
w” jako „zamieszkiwania” nie jest zabawą etymologiczną. Podobnie aluzja do słów
Hölderlina (...), zawarta w wykładzie z 1936 roku, również nie jest ozdobą myślenia,
które porzuciło naukę i szuka ratunku w poezji. Mówienie o domostwie bycia nie jest
przeniesieniem obrazu „domu” na bycie. To raczej dzięki odpowiednio pomyślanej istocie
bycia zdołamy któregoś dnia myśleć to, czym jest „dom”, i co znaczy „mieszkać”[37].
Mitologos
Początek nie jest tym, co się najpierw znajduje; trzeba dojść do punktu wyjścia, trzeba go
sobie wywalczyć. (...) Nie ma filozofii bez założeń. Rozmyślanie nad symbolami wychodzi
od mowy, która już rozległa się była i w której wszystko już zostało w pewien sposób
powiedziane; chce być po prostu myśleniem wraz z wszystkim, co ono zakłada [42].
Niewykluczone, że wszystko, co zostało tu powiedziane, obrało
niewłaściwy początek. Tym początkiem było marginalne i niejasne
„poniekąd”, którym Arystoteles związał filomita z filozofem. Ale przecież
Arystoteles i Platon, choć o wiele mocniej stąpający po glebie mitu niż
my, byli już kolejnymi pokoleniami filozofów, z każdym krokiem
oddalających się od mythosu. Stąd nieśmiałe „poniekąd” Arystotelesa
i nagłe porzucenie tematu. Byli filomici, ale teraz są filozofowie.
Może trzeba, jak w czasie wiosennego zmierzchu Schulza, zejść
głębiej, do podziemi, do czasów sprzed rozdzielenia logosu i mitu? Może
trzeba dotrzeć do samych korzeni mowy i tam poszukać zagubionej
relacji? Czasy rozerwanej jedności być może nie służą rozpoznaniu tej
akurat sprawy. Jednak – czy zejście do korzeni jest możliwe, czy dziś nie
pozostaje nam bezradny wysiłek barbarzyńców, usiłujących dopasować
fragmenty rozbitych rzeźb bogów do siebie? Być może kierunek tych
poszukiwań jest zupełnie odwrotny?
Na zakończenie Cezary Wodziński, opiekuńczy daimon tego eseju:
W tym sensie mit jest wciąż przed nami. Tak wyrokuje „sam” logos.
Który nie przystał na nasze aroganckie postanowienie, by rozwieść go
ostatecznie z mitem. To nie „słowo” było – jest – na początku. Gdyby tak
„było”, nigdy nie doszłoby do rozmowy, „którą jesteśmy”, jak
podpowiada Hölderlin. Na początku były – i są – słowa. Logos i mythos.
Zdane na rozmowę. Ale też od samego początku narażone na szwank
i zwadę, na taki rodzaj poróżnienia, które różnicę podwójności –
podwójność różnicy – wydaje na pastwę pojednania: redukcji do
upragnionej jakoby i zapisanej w archaicznym testamencie totalności.
„Słowo” nie zna liczby pojedynczej. Przychylne jest liczbie podwójnej,
którą wyparły nasze gramatyki. Dlatego i początek jest wciąż przed
nami. „Bawcie się słowami” (IV 236; JP, 52), „zabawiajcie się mitami”,
zaleca Helena biesiadnikom Menelaosa, dosypując im farmakoniczne
zioła do wina[43].
Te perspektywy jawią się jednak z tego miejsca jak otchłanne, otwarte
morze. Tymczasem cel tego szkicu był dużo skromniejszy: przyjrzeć się
uważnie, kim jest tajemniczy filomit i jego dziwne związki z filozofem,
którym jest, poniekąd i w pewnym sensie.
Filomit to słowo, którego jeszcze przed tygodniem nie było. Rodzi się
dopiero i na razie jest ono, jak zapewne powiedziałby Schulz, ledwie
majaczeniem. Kruche i nieznaczące jak niewielka bruzda w mowie,
wyżłobiona myśleniem. Takie bruzdy zagrożone są zwykłą
codziennością: w końcu nadejdzie chłop z pługiem i wszystko zaorze.
Jedyna nadzieja w tym, że ta bruzda znalazła sobie miejsce na rubieżach
pola, przy samej miedzy. I może pług przez przypadek ją ominie.