Professional Documents
Culture Documents
Death Planet Mello X
Death Planet Mello X
Death Planet Mello X
Summary
Odkąd pamiętam wyjątkowo źle znosiłem przejawy ludzkiej głupoty. Drażniła mnie do tego
stopnia, że za największe wyzwanie uważałem konieczność powstrzymywania się od
oczywistych w takiej sytuacji reakcji. Naiwnie wierzyłem, że w takim miejscu jak to, nie
spotkam zbyt wielu reprezentantów owej, niechlubnej grupy idiotów. Okazało się jednak, że
w tym konkretnym aspekcie, nie odstawałem znacząco od tych, których tak bardzo starałem
się unikać.
– Nie sądzę, by wzięli pod uwagę jego opinię – usłyszałem bardzo dokładnie głos Jess,
pretendującej na członka wspomnianej grupy. – Co z tego, że jest najlepszy w grupie –
dodała markotnie, potwierdzając tym samym, że to ja jestem tematem ich rozmowy.
Na imię miała Jessica, ale już pierwszego dnia zaznaczyła wyraźnie, by zwracać się do niej
Jess, gdyż nie podoba jej się brzmienie imienia Jessica. Zakomunikowała to dokładnie w ten
sposób, wypowiadając słowo Jessica dwukrotnie, pomimo zawodzeń, że tak bardzo go nie
cierpiała.
Większość podłapała od razu, wprowadzając skrót jej imienia do pamięci dyskowej swojego
umysłu, znalazło się też paru, którzy porównali ją do bohaterki jakiejś książki o wampirach
oraz jeden taki, który nie poświęcił na to choćby 5 sekund swojego czasu.
Komunikat był prosty, więc zajmowanie się jego treścią dłużej byłoby niewybaczalne.
Zwolniłem, słysząc jakże oczywiste słowa na mój temat i zdecydowałem się zatrzymać, by
przekonać się czy opinia pozostałych osób będzie równie przewidywalna.
– Fakt, z początku myślałem, że to laska i dopóki się nie odezwał, uważałem nawet, że
całkiem urocza.
Zakryłem usta, nie chcąc zdradzić się, że stoję tuż obok i z rosnącą w siłę irytacją,
nasłuchiwałem dalej.
– Wątpię, by ktokolwiek wytrzymał z nim sam na sam dłużej niż 5 minut – wtrąciła Laura.
Mógłbym nawet przysiąc, że wzdrygnęła się na samą tę myśl, co zdradził jej drżący i
odrobinę zniekształcony głos.
Stłoczeni przy maszynie z napojami wyglądali jak dzieci przyłapani na gorącym uczynku
podczas nieautoryzowanej zabawy.
– Mello... – odezwała się Laura głosem, zdradzającym najwyższe zmieszanie i swego rodzaju
panikę.
Zapewne nikt z tutaj obecnych nie był przygotowany na konfrontację. Żaden z moich tak
zwanych kolegów nie chciał, by ich opinia dotarła do moich uszu. Chcieli trwać w
bezpiecznej bańce wykluczenia i niechęci do mojej osoby, która bądź co bądź zbliżyła ich do
siebie.
– Tak? Dokończ proszę – odezwałem się spokojnie i oparłszy się o ścianę, skrzyżowałem
ręce na piersi, spoglądając prosto w jej brązowe, zupełnie bez wyrazu oczy.
– To tylko taka... zabawa. Nie bierz tego do siebie – zaśmiała się nerwowo, przyprawiając
mnie treścią swojej wypowiedzi o mdłości.
Niezręczną tylko dla nich ciszę, przerwał Jason, którego wcześniejszy komentarz na temat
„uroczej” strony mojej osoby, zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
– No coś ty! Przecież to nie wypada – odezwał się, zabarwiając swój głos fałszywie radosną
nutą. – Gotowy na dzisiejsze zajęcia? – spytał, chcąc uciec od niewygodnego tematu.
– Dziwne masz poczucie tego co wypada, a co nie – stwierdziłem chłodno, odsuwając się od
ściany.
Przeczesałem ręką swoje długie, jasne włosy, które w przeciwieństwie do niektórych tutaj
zebranych są w świetnej kondycji i pasują do mnie idealnie i schowawszy ręce do kieszeni
spodni, podszedłem bliżej.
– Oraz czy kiedykolwiek zdarzyło się, że nie byłem? – rzuciłem w przestrzeń w odpowiedzi
na jego durne w moim mniemaniu pytanie. – I jeszcze jedno... – dodałem, pochylając się w
jego stronę – nie miałbyś u mnie szans. Mówię to również w imieniu mojej potencjalnej
kobiecej strony, o którą mnie podejrzewałeś. Tak więc stwierdzenia typu „urocza” zachowaj
dla kogoś kto dobrowolnie wytrzyma w twoim towarzystwie 5 minut. Powodzenia, bo ja po
zaledwie dwóch mam już dosyć.
Do sali wszedłem jako pierwszy. Półtora godzinne ćwiczenia po raz kolejny udowodniły, że
w całej dwudziestoosobowej grupie, wliczając wykładowcę, nie mam sobie równych. Nie,
żeby jakoś specjalnie mnie to cieszyło, wręcz przeciwnie – czułem frustrację i zawód. Jak
mam się rozwijać, skoro osoba, która powinna być w danej dziedzinie mądrzejsza ode mnie,
wyciąga z tych zajęć więcej niż ja?
Była nieosiągalna. Odkąd zamieszkałem w Houston, bezsenność stała się moim koszmarem.
Gdyby nie zapas wspomagaczy rozrzucony na nocnej szafce, stan deprywacji trwałby
nieprzerwanie.
Byłem świadomy, że w obecnej sytuacji, kiedy to ważą się moje przyszłe losy, jest to wysoce
niewskazane. Myśl o przyszłości, obraz tego kim mogę się stać, jak wysoko mogę się wzbić,
wzbudzały we mnie jedyną w swoim rodzaju ekscytację. Nie mogłem pozwolić sobie na
jakikolwiek błąd. Żadna moja słabość nie może pokrzyżować mi planów.
Leżąc przez jakiś czas w kojącej ciszy, walczyłem o chwilę wytchnienia, namiastkę spokoju.
Mój wszystko analizujący umysł jak zwykle nie współpracował, niczego nie ułatwiał.
Zachowywał się jakby mnie testował, sprawdzał gdzie jest granica. Ostatnio odnosiłem coraz
silniejsze wrażenie, że jestem jej coraz bliżej, że dzień w którym przekonam się, co oznacza
do niej dotrzeć, zmieni postrzeganie wszystkiego.
Kojącą ciszę przerwały docierające zza okna dźwięki. Pojedyncze krople deszczu uderzały o
metalowy parapet, wybudzając mnie z pierwszej fazy snu, w którą o dziwo wkroczyłem.
Otworzyłem oczy i zmuszając swoje ciało do ruchu, opuściłem przytulne rejony
śnieżnobiałej pościeli.
~*~
Dzisiejszy poranek był wyjątkowo słoneczny. Bezchmurne, czyste niebo sprawiło, że byłem
o krok od uwierzenia, że to zwiastun pozytywnych i oczekiwanych w skutkach wydarzeń.
Uśmiechnąłem się rozbawiony treścią własnych myśli, czym zszokowałem obecnych na
bardziej niż zazwyczaj zatłoczonej płycie parkingu, którą podążałem.
Promienie słońca odbijające się od lśniących szyb wysokich okien tego klimatyzowanego
budynku, do którego zmierzałem, przypomniały mi dlaczego właśnie dzisiaj mój wzrok
rejestruje go inaczej. Dlaczego moje przyzwyczajone już do niego oczy, odczytują napis
NASA w zupełnie inny sposób, nadając mu odmienne znaczenie, potęgując jego wartość.
Kilkanaście miesięcy, które tutaj spędziłem, dobrowolnie poddając swoje ciało i umysł
najbardziej wymagającym próbom i testom, właśnie zmierzały ku końcowi.
Kluczowa dla mojej przyszłości decyzja została podjęta. Pozostało mi jedynie poznać jej
treść.
Przekaz, który niósł ze sobą jego łagodny głos, sprawił, że tak dobrze zapowiadający się
dzień okazał się być jedynie słoneczną, bezchmurną ułudą.
– Nie rozumiem... przecież sam powiedziałeś, że byłem najlepszy – odezwałem się, próbując
przetworzyć usłyszany przed chwilą komunikat.
Czułem jak czarna skóra dwuosobowej sofy, na której siedziałem, stapia się z moją własną,
skrytą pod materiałem równie czarnego garnituru.
To naprawdę koniec?
– Czy ta decyzja jest nieodwołalna? – zapytałem, wprawiając w ruch swoje napięte struny
głosowe.
Nogi miałem jak z waty, ale moja postawa była nienaganna. Nie pozwoliłem, by ujrzał
jakiekolwiek oznaki słabości.
– Walczyłem o ciebie – odezwał się, gdy ruszyłem w stronę wyjścia. – Przegłosowali mnie,
nic nie mogłem zrobić.
Zatrzymałem się, a moje spojrzenie obrało sobie za cel, wart pewnie tysiące dolarów obraz.
– Podoba ci się?
Pora deszczowa w Tokio nie odpuszczała. Ponury widok za oknem idealnie współgrał z
nastrojem, który towarzyszył mi nieprzerwanie od dwóch tygodni. Nierozpakowana walizka
nadal stała w wąskim korytarzu, odbierając mi swobodę przejścia, czego nie zauważyłbym,
gdyby nie dzisiejsze zderzenie z jej twardą powierzchnią i pulsujący ból kolana.
Zmusiłem swoje mięśnie do pracy, wyciągając rękę po leżącą na drewnianym, niskim stoliku
czekoladę i odgryzłem sporych rozmiarów fragment. Niemożliwe do zastąpienia niczym
innym smak i konsystencja pobudziły moje kubki smakowe, sprawiając że na krótką chwilę
mój umysł skupiony był tylko na tym. To jak dosłownie rozpływa się, wypełniając swoją
delikatną goryczką wnętrze moich ust. To jak każda jej cząsteczka zostawia po sobie ślad,
pozwalając bym czerpał z jej walorów jak najwięcej, możliwie jak najdłużej.
Minęły dwa tygodnie od mojego przyjazdu tutaj, a ja nadal tkwiłem w tym samym miejscu,
w tym samym stanie. Nic się nie zmieniło. Do niczego nowego nie doszedłem. W dalszym
ciągu nie wiedziałem, co chcę zrobić ze swoim życiem.
Nie do takiego początku chciałem dotrzeć. Nie w takim punkcie chciałem tkwić.
Tak bardzo skupiłem się na osiągnięciu celu, że całkowicie pominąłem jakże oczywistą cechę
mojej osobowości.
Nie byłem doskonały i nie chciałem, by ktokolwiek poznał prawdziwego mnie, by dostrzegł
moje niedoskonałości. Byłem sam, ale paradoksalnie nie czułem się samotny. Za nikim nie
tęskniłem, nie potrzebowałem towarzystwa drugiej osoby, by czuć się spełnionym.
Czy gdybym znał wcześniej wynik, postąpiłbym inaczej? Czy to możliwe, że zmusiłbym się
do interakcji, do rozmowy z ludźmi, z którymi nie czułem żadnej więzi? Czy taka
wyrafinowana gra przyniosłaby mi spełnienie? Czy znalazłbym w sobie siłę, by odgrywać
przydzieloną sobie rolę?
Zamknąłem oczy, wschłuchując się w liryczne dźwięki fortepianu, dobiegające zza cienkiej
ściany i w tej samej chwili kolejne pytanie rozbrzmiało w mojej głowie.
Otworzyłem oczy i z uczuciem swoistego niepokoju, spojrzałem w stronę okna. Ten sam
obraz, ten sam widok rozległego, spowitego łuną światła miasta. Pobudzony z
niezrozumiałego powodu tym, co roztaczało się tuż przed moimi, zdradzającymi lęk oczami,
podniosłem się i bosymi stopami dotknąłem chłodnej podłogi. Stanąwszy pewnie na
twardych panelach, sięgnąłem po przewieszoną przez oparcie fotela bluzę i ruszyłem przez
pokój, tym razem docierając dalej.
Tetniący życiem lokal zawładnął moimi zmysłami. Przeplatające się głosy, śmiech,
obracające się z dużą prędkością śmigła metalowych wentylatorów, kostki lodu uderzające o
ścianki wysokich szklanek, współgrały ze sobą, tworząc coś w rodzaju wyjątkowo
przyjemnego dla uszu szumu. Ruszyłem przez średnich rozmiarów pomieszczenie, spowite
światłem o ciepłej, pomarańczowej barwie i odsunąwszy wysokie krzesło, zająłem miejsce
przy barze. Zsunąłem kaptur, uwalniając skryte pod nim odrobinę wilgotne włosy, a gdy
kątem oka dostrzegłem barmana idącego w moim kierunku, mimowolnie, nieintuicyjnie
odchyliłem się na oparcie.
– To chyba twój pierwszy raz tutaj – odezwał się po japońsku, zakładając naiwnie, że go
zrozumiem.
Pojął go, mieszcząc się w ramach czasowych, które z góry narzuciłem i odwrócił się,
otwierając niską, czarną lodówkę. Podczas gdy białowłosy chłopak przygotowywał moje
zamówienie, powoli kiełkująca świadomość, że jestem obserwowany wzrosła kilkukrotnie.
Siedzący po mojej lewej, dwa miejsca dalej młody mężczyzna znalazł najwidoczniej w mojej
osobie idealny punkt do prowadzenia tej jawnej inwigilacji. Splotłem dłonie, opierając je na
drewnianym blacie i poczułem jak zimna, wilgotna szklanka znajduje miejsce pomiędzy
nimi, dopasowując się idealnie do ich kształtu.
Milczałem, zakładając naiwnie, że nowo przybyły zachowa się podobnie jak białowłosy
chłopak. Uniosłem szklankę, zbliżając ją do ust i upiłem łyk. Słodki płyn spłynął po ściance
gardła, a przyjemnej barwy głos rozległ się ponownie.
– Zastanawia mnie twoja obojętność. Grasz trudnego do zdobycia, czy naprawdę nie jesteś
zainteresowany?
Tym razem postanowiłem się odezwać. Odwróciłem głowę, napotykając jego spojrzenie
skryte za pomarańczowymi szkłami dość niestandardowo wyglądających okularów. Brązowe
włosy, które w tym świetle wyglądały na jaśniejsze niż są w rzeczywistości, okalały jego
twarz, a długa grzywka opadała na wyróżniający się element garderoby.
– Lub co wnioskując po twojej reakcji jest najbardziej prawdopodobne – nie masz pojęcia
gdzie się znajdujesz.
Mimowolnie spiąłem się, a wzrok zawędrował nieco dalej, rejestrując obrazy, które
jednoznacznie wyjaśniły jego słowa. Powróciłem do nieznanej mi jeszcze barwy oczu
siedzącego tuż obok mężczyzny i zanim zdążyłem się odezwać, raz jeszcze usłyszałem jego
głos.
– Jesteś całkiem pewny siebie – roześmiał się, podpierając policzek na dłoni i wpatrując się
we mnie badawczo. – Myślisz, że cię podrywam?
– Jeżeli nie, to tym bardziej odpuść. Nie mam zamiaru wypełniać sobą twojego czasu.
– Gdyby nie ja, musiałbyś teraz radzić sobie z mężczyzną siedzącym po swojej lewej. Po
charakterze jego spojrzenia wnioskuję, że miał co do ciebie bardzo konkretne plany. Nie tak
czyste jak moje.
– Podejrzewam, że poszłoby mi łatwiej niż z tobą. Więc tym bardziej nie czuję się
zobowiązany, by jakkolwiek ci się odwdzięczać. Nie dostrzegam żadnych plusów z twojego
pojawienia się.
Ta rozmowa nie miała sensu, do niczego nie prowadziła. Wziąłem kolejny łyk mlecznego
napoju alkoholowego i umieściłem papierowy banknot tuż pod opróżnioną w połowie
wilgotną szklanką.
– Zmieniamy lokal? – zapytał, gdy zsunąłem się z krzesła z zamiarem jak najszybszej
ewakuacji.
– Tutaj jestem – usłyszałem ponownie ten sam głos, przed którym starałem się uciec.
Spojrzałem na niego poirytowany i wsunąwszy ręce do kieszeni bluzy, skuliłem się pod
wpływem chłodniejszego powiewu wiatru.
– Być może wcześniej nie wyraziłem się dość jasno – zacząłem, przenosząc wzrok na jego
niewzruszoną tonem mojego głosu twarz – więc ujmę to inaczej... odpierdol się –
zakończyłem paradoksalnie wyjątkowo łagodnym i miękkim głosem.
Jego palce delikatnie drgnęły, ale nadal stykały się z powierzchnią mojej bluzy, nadal czułem
je na sobie. Czy naprawdę nie pozostawało nic innego? Czy przemoc fizyczna była jedynym
wyjściem, by uwolnić się od niego? Westchnąłem zrezygnowany i podszedłem bliżej,
szybkim ruchem blokując jego drugą rękę, która oczywiście, że zmierzała w moim kierunku.
Sprawnie uwolniłem się spod jego dotyku i odwróciwszy go do siebie plecami,
unieruchomiłem mu ręce, a brodę oparłem na jego lewym ramieniu.
– Czy w Japonii takie zachowanie nie jest nazbyt szokujące? – spytał, próbując na mnie
spojrzeć.
– Och, Mello – roześmiał się, a ja zamarłem, słysząc swoje imię wypowiadane przez tego
nieznanego mi mężczyznę.
Przycisnąłem go mocniej do siebie, chcąc stłumić śmiech, który wydobywał się z jego gardła,
a zamiast tego znalazłem się po przeciwnej stronie, więziony przez jego silne ramiona.
Oparłszy brodę na moim ramieniu, odezwał się, a ja poczułem jak jego ciepły oddech
wdziera się do mojego ucha.
Tak wiele potencjalnych wyjaśnień przewijało się przez moją głowę. Jednak z jakiegoś
powodu nie zawierzałem żadnemu z nich. Były zbyt banalne, zbyt oczywiste. Wiedziałem, że
nigdy wcześniej nie byłem tak daleki od prawdy, jak w tej chwili.
Stwierdzenie, które użył nijak się miało do panujących tutaj warunków. Moje mięśnie nie
zareagowały w najmniejszym stopniu na owy komunikat. W całkowitym bezruchu tkwiłem
gdzieś pomiędzy plastikowym pojemnikiem po ramenie a zgniecioną puszką po piwie.
Wnioskując po charakterze wgniecenia, do zniszczenia doprowadził bliski kontakt ze stopą
mężczyzny, który dokładnie w tej chwili przeszukiwał w skupieniu zawartość jak na moje
standardy pustej lodówki.
– Niestety nie mogę zaproponować ci tego samego, co piłeś w barze – odezwał się, niosąc
dwie srebrne puszki.
Nadal nie mając śmiałości się poruszyć, obserwowałem jak przemierza usłaną przeszkodami
drogę i zatrzymuje się pomiędzy niskim, drewnianym stolikiem a dwuosobową
krwistoczerwoną sofą. Gdyby powiedział mi, że kolor materiału uzyskał barwiąc go ludzką
krwią, uwierzyłbym. Nie miałbym podstaw, by nie wierzyć skoro jedyne, co wiem na jego
temat, to miejsce zamieszkania i warunki, w których żyje. Warunki bliskie humanitarnej...
W tym samym momencie przypomniałem sobie, że nie znam nawet jego imienia. Moja
pozycja w tej sytuacji była zdecydowanie mniej atrakcyjna.
Wbrew temu, co żądał mój umysł, przed czym wzbraniało się całe moje ciało, wprawiłem
swoje stopy w ruch. Nie spuszczając z niego zdradzającego nieufność spojrzenia,
zatrzymałem się tuż przed nim i zająłem miejsce obok, na zaskakująco wolnej powierzchni
podłogi. Oparłem się plecami o sofę i skierowałem swój wzrok na niego.
– Możesz zwracać się do mnie Matt – powiedział, gdy zacisnąłem palce wokół jego dłoni.
– ...Czego ode mnie oczekujesz, Matt? – zapytałem po chwili, zrozumiawszy, że nic więcej
nie powie.
Nie walczyłem z tym. Jej przyjemne ciepło było na swój sposób uspokajające.
– Byś był moim partnerem – oznajmił, sięgając wolną ręką pod kanapę.
Spiąłem się na możliwe wyjaśnienie sensu dobranych przez niego słów, ale gdy moim oczom
ukazał się zgniłozielony joystick do gry, mimowolnie na moich ustach pojawił się delikatny
uśmiech.
Zmarszczyłem brwi, a ślady niedawnego uśmiechu zastąpił mój standardowy wyraz twarzy,
pozbawiony przereklamowanej życzliwości. Wyszarpnąłem rękę z uścisku jego dłoni i
sięgnąłem po puszkę.
– Jeżeli zagram z tobą, powiesz mi po co to wszystko? Czego tak naprawdę ode mnie
oczekujesz?
– Oczywiście – zawołał wesoło, a ja z narastającej złości, omal nie wbiłem sobie paznokci w
skórę dłoni.
Jego pełne swobody i optymizmu zachowanie doprowadzało mnie do wewnętrznej furii.
Zazwyczaj ludzie unikają mojego towarzystwa, więc co jest z nim nie tak?
Powoli opróżniając puszkę, kątem oka zarejestrowałem jego ruch. Matt wstał i podszedł do
okna, by zasłonić je drewnianymi szerokimi żaluzjami. Ja natomiast zamiast zastanawiać się
w jakim celu to robi, doszedłem do pewnego dość zaskakującego wniosku.
– Robi wrażenie, prawda? Prawda? – podekscytowany zwrócił się do mnie, niczym natrętny
sprzedawca prezentujący swój towar.
– Wyobraź sobie, że miałem już do czynienia z projektorem, więc... nie, nie robi to na mnie
wrażenia – odpowiedziałem, nadal będąc pod wpływem swojego odkrycia.
– W takim razie będę musiał się bardziej postarać – rzucił ciszej, zerkając na mnie bokiem.
– Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale... możemy już zacząć? – spytałem, hamując
narastającą irytację.
– Biorąc pod uwagę dotychczasowe tempo rozwoju wydarzeń, obawiam się, że mogę nie
uzyskać do tego czasu odpowiedzi.
– Bez obaw, nie wypuszczę cię bez niej – powiedział z zadziornym uśmieszkiem na ustach.
Matt roześmiał się cicho, zawzięcie majstrując przy kontrolerze. Nieprzerwanie zmieniał
ustawienia, od których zapewne zależało więcej niż mógłbym zakładać, a jego skupiony na
przeciwległej ścianie wzrok uważnie śledził kolejne modyfikacje.
Nie było sensu walczyć. Starcie z kimś takim doprowadziłoby mnie do granicy, której
przekroczenie wiązałoby się z niemożliwymi do przewidzenia konsekwencjami.
Zbyt mocno ceniłem sobie wolność.
Upłynęły kolejne minuty, a wraz z nimi po raz kolejny dokonałem pewnego odkrycia.
Otóż tak, wymiatałem, ale nie to stanowiło trzon owego odkrycia. Czułem frustrację. Po raz
pierwszy zacząłem szczerze żałować swoich zachowań. Zachowań, które pozbawiły mnie
możliwości osiągnięcia upragnionego celu.
Dynamicznie zmieniający się obraz, zatrzymał się, ale informacja o tym dotarła do mnie ze
znacznym opóźnieniem. Matt włączył pauzę, a jego skierowane w moją stronę spojrzenie
wybudziło mnie z chwilowego letargu.
– Myślę, że już wystarczy – odezwał się, sprawiając, że całe moje ciało zesztywniało.
– Też tak myślę – zgodziłem się, kierując na niego pełen udawanego spokoju wzrok.
Jednak sens jego wypowiedzi nie został przetworzony poprawnie przez mój pracujący na
nieco innych obrotach umysł. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć jej znaczenie.
– Chciałbym byś dołączył do pewnego projektu. Twoja rola tym razem nie skończyłaby się
tutaj, na Ziemi. Zaszedłbyś nieco wyżej – mówił, a z każdym jego kolejnym słowem
odnosiłem wrażenie, że każde następne niesie w sobie moc zdolną, by zmienić całe moje
życie. – Chciałbym wysłać cię w przestrzeń kosmiczną, Mello – oznajmił, ostatecznie
potwierdzając moje naiwne jedynie z pozoru przypuszczenia.
Klimatyzowany wagon metra, którym zmierzałem do tak zwanego domu całkiem skutecznie
studził buzujące we mnie emocje. Opustoszały i oświetlony tym nienaturalnie jasnym
światłem sprawiał jednocześnie, że czułem się jak w izolatce.
Poddany obserwacji i próbie naprawienia mojej nadszarpniętej psychiki.
Pewnie znalazłoby się wielu, którzy uznaliby to za słuszny krok i może mieliby w tym trochę
racji?
Czyżbym zaczął wątpić w samego siebie?
Nie z własnej inicjatywy oczywiście. Obwiniałem jego.
Westchnąwszy cicho zwiesiłem głowę. Chaos. Tego właśnie teraz doświadczałem.
Niesamowite. Co za poświęcenie.
– Znowu mogłeś zawędrować w nieodpowiednie miejsce, ale tym razem nikt nie przyszedłby
ci z pomocą.
– A zamiast tego skończyłem z tobą, w mieszkaniu gdzie pojęcia czystość i porządek nie
obowiązują.
– Nie uciekłem. Choć biorąc pod uwagę warunki, na które mnie naraziłeś powinienem zrobić
to od razu.
Matt roześmiał się, a ja postanowiłem nie ulegać dłużej niezrozumiałej presji dopasowywania
się do jego nieszablonowych zachowań.
– Masz tydzień na podjęcie ostatecznej decyzji. Nie pojmuję, dlaczego się wahasz, ale skoro
moja oferta nie powaliła cię z nóg powinieneś odpowiedzieć sobie na pytanie, czy cokolwiek
tracisz zgadzając się? – zakończył swój wywód i zanim zdążyłem się odezwać jego głos
rozległ się ponownie. – To tyle, zadzwonię jutro to umówimy się na rundkę po salonach gier.
Po tych słowach rozłączył się nie dając mi nawet szansy na reakcję. Oczywiście, że nie
umówię się z nim na żadną rundkę.
Zmusiwszy swoje zmęczone ciało do ruchu podniosłem się i ruszyłem przez parking.
Wyminąłem dwójkę mężczyzn – Japończyków w średnim wieku i po raz kolejny skuszony
niezwykłym zapachem zatrzymałem się wdychając jeszcze wyraźniejszy aromat. W efekcie
jedynie ich spłoszyłem, a wraz z nimi ulotnił się także słodki dym papierosowy. Ubrani w
robocze kombinezony koloru niebieskiego zmierzali prawdopodobnie na poranną zmianę do
pracy.
A ja?
Spędziłem noc w mieszkaniu obcego mężczyzny, który kusił mnie propozycją graniczącą z
cudem. Wzbraniałem się przed tym. Zwyczajnie nie wierzyłem, a przynajmniej uważałem to
za wielce nieprawdopodobne, niewarte uwagi.
Przerażony potencjalną stratą czegoś, co raz zostało mi już odebrane sięgnąłem po telefon.
Wgapiałem się w jasny ekran, na którym widniało jego imię, ale nie potrafiłem przemóc się,
by przesunąć palec nieco dalej, dotknąć właściwego miejsca na tej popękanej powierzchni
szkła.
Wychodzi na to, że niczym nie różnię się od przeciętnych ludzi. Irracjonalny w takich
sytuacjach strach dosięga również tak skrajnej jednostki jak ja. A może wcale nie jestem tak
wyjątkowy jak mi wmawiano? Może bliżej mi do średniej niż sądziłem? Może była to tylko
kreacja wywołana tą niesłuszną oceną?
Opuściwszy rękę ruszyłem przez krótki korytarz i opadłszy na łóżko zgarnąłem ze stolika
tabliczkę czekolady. Znajoma konsystencja zaspokoiła kubki smakowe i poprowadziła moje
bezcelowe rozmyślania w nieco innym kierunku.
W mojej głowie rozbrzmiało pytanie, które do mnie skierował – czy cokolwiek tracę,
zgadzając się? Odpowiedź nadeszła natychmiast. Nie. Jak nie posiadając nic, mogę
cokolwiek stracić?
Tym razem moje palce śmiało i pewnie poruszały się po chropowatej powierzchni ekranu.
Pisałem szybko, w obawie, że już za chwilę coś się zmieni i sparaliżowany irracjonalnym
strachem zaprzestanę dalszych działań. Zaprzepaszczę szansę, którą pod wpływem chwili
sobie podarowałem.
Nastał kolejny dzień, w którym to zgodnie z obietnicą stawiłem się w wyznaczonym miejscu
o wyznaczonej porze. Akihabara – skrzyżowanie pod wiaduktem, godz. 12:00.
Odwróciłem się przybierając w trakcie obrotu maskę, którą ćwiczyłem w łazience przed
lustrem i nonszalancko skinąłem głową.
– Długo czekasz?
– Zacznijmy od czegoś prostego – odezwał się prowadząc mnie przez rząd przeszklonych
klatek z pluszakami do złowienia.
– To – wskazał jedną z nich niedbałym ruchem dłoni – należy do osobnej kategorii i nie
znajduje się na mojej liście.
– Dobrze spałeś? – zapytał świdrując mnie uważnie zza pomarańczowych szkieł swoich
przedziwnych okularów.
Nie interesowało.
Drzwi windy rozsunęły się ukazując tym razem rząd białych, wysokich maszyn. Pierwsze
skojarzenie, które mi się nasunęło to fantazyjnie wyglądająca pralka z ogromnym frontowym
wejściem. Oczywiście skojarzenie było błędne, gdyż owe urządzenie nie przyjmowało nic
innego oprócz stu jenowych monet, a wbudowany pierścień z przyciskami stanowił granicę
dla centralnego ekranu, gdzie w ścisłej symbiozie wyzywali gracza do ruchów balansujących
na granicy nadprzyrodzone.
– Gość wymiata, co? – odezwał się przyglądając się jednemu, zdecydowanie wyróżniającemu
się graczowi, który zwrócił moją uwagę.
Mój chłodny ton zupełnie nie współgrał z tym, co działo się ze mną w środku. A działo się
coś dziwnego. Czułem coś w rodzaju radości? Nie byłem pewien jak nazwać tę emocję, nie
potrafiłem porównać jej z niczym, co doświadczyłem do tej pory.
– Myślę, że mógłbym się z tobą przyjaźnić. Jesteś taki... – zawahał się szukając
prawdopodobnie najbardziej trafnego określenia.
Czas ten wykorzystałem, by uwolnić się spod jego dotyku i nieco przyspieszyć.
– Na tej ulicy nie można palić – powiedziałem odruchowo zaciskając palce na jego dłoni.
W tej samej sekundzie zdałem sobie sprawę, co właśnie zrobiłem i szybko wycofałem rękę.
– Widziałem poziomy znak kilka metrów wcześniej – dodałem równie szybko chcąc
odciągnąć jego i swoją uwagę od niefortunnego zdarzenia.
Minęliśmy kolejne skrzyżowanie, gdy tym razem to jego palce zacisnęły się na mojej dłoni.
– Chodźmy tędy, będzie szybciej – wyjaśnił ciągnąc mnie w boczną, wąską uliczkę pomiędzy
budynkami.
Matt zerknął na mnie przez ramię, a wyraz jego twarzy sugerował, że jedynie rozbawiłem go
swoją reakcją. Było dość wąsko, więc szedłem kilka kroków za nim, ale gdy tylko nadarzyła
się możliwość, by znaleźć się bliżej Matt przystanął i zaczekał na mnie.
– Więc po co ta rozmowa?
– Tak.
Matt ponownie na mnie spojrzał i ponownie jego twarz wykrzywił wybitnie denerwująco
zarozumiały uśmiech.
– W porządku. To nie był mój jedyny cel – powiedział podejmując kolejną próbę zapalenia
papierosa.
Zatrzymał się, a z jego metalowej zapalniczki wydobył się niski płomień natrafiając na
trzymany przez niego papieros. Wypuściwszy z płuc dym – nieprzyjemny i duszący, w
niczym niepodobny do słodkiego wiśniowego aromatu, który o wschodzie słońca wdychałem
na płycie parkingu, odezwał się wznawiając tę bezcelową w mojej opinii wymianę zdań.