Professional Documents
Culture Documents
Boswell Barbara - Upalna Sierpniowa Noc
Boswell Barbara - Upalna Sierpniowa Noc
Stacey Lipton nie miała już żadnych wątpliwości - jest w ciąży. Potwierdziło to
badanie, które sama zrobiła w domu przy pomocy specjalnego testu kupionego w aptece.
Wykonała wszystko zgodnie z instrukcją, dodatni wynik nie był więc pomyłką. Spodziewała
się dziecka. I nie miała męża. W dodatku kilka godzin temu jej ojciec, Bradford Lipton,
senator z Nebraski, postanowił zgłosić swoją kandydaturę na urząd prezydenta Stanów
Zjednoczonych.
Stacey od dłuższego czasu podejrzewała, że jest w ciąży. Według obliczeń była to
połowa trzeciego miesiąca i wszystkie objawy pojawiły się już kilka tygodni temu. Brak
okresu, poranne mdłości, zmęczenie. Nie przybrała jeszcze znacząco na wadze, ale piersi były
pełniejsze i obolałe. Nie mogła już nosić starych ubrań, gdyż zaczęła tyć.
W ciągu ostatnich miesięcy Stacey przechodziła od stanu trudnej do opanowania
paniki do jakiejś przerażającej depresji. Jednak dziś, po raz pierwszy od dłuższego czasu,
zauważyła zdecydowaną poprawę nastroju. I właśnie dziś musiało się to zdarzyć. A więc jej
ojciec - wyjątkowo konserwatywny i wiemy starej, mieszczańskiej moralności - stateczny
kandydat na prezydenta - za sześć miesięcy znowu zostanie dziadkiem. Tym razem za sprawą
swojej niezamężnej córki.
Stacey, mając dwadzieścia pięć lat, powinna być ostrożniejsza i mądrzejsza, a jednak
pewnej sierpniowej nocy straciła głowę dla mężczyzny, którego darzyła szczególną niechęcią
przez ostatnie dziesięć lat. Mężczyzna ten, Justin Marks, przez wiele lat pracował jako
asystent administracyjny jej ojca, a teraz kierował jego kampanią wyborczą.
Wydawało się, że Justin Marks w równym stopniu podziwia senatora, co nie znosi
jego córki.
Fala gorąca oblała ją na samo wspomnienie tamtej upalnej sierpniowej nocy. Gdzie to
było? Stacey nie mogła sobie przypomnieć nazwy klubu - „Kotary Club”, czy może
„Kiwanis”? Jeden z nich nadawał jej ojcu tytuł Człowieka Roku. Stacey poszła na tę
uroczystość w zastępstwie matki, która musiała uczestniczyć w obiedzie w jakimi kobiecym
klubie w Nebrasce. No i oczywiście był razem z nimi Justin Marks, prawa ręka senatora
Liptona, błyskotliwy i znakomity polityk, należący do jego obozu...
Tuż przed przyjęciem Justin przyszedł po Stacey do jej mieszkania, podczas gdy
ojciec czekał na nich w samochodzie. Mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt, wydawał się
jeszcze wyższy w czarnym smokingu. Obrzucił taksującym spojrzeniem czerwoną koktajlową
suknię Stacey i w jego czarnych oczach pojawiło się wyraźne potępienie.
- Chyba nie zamierzasz pójść w tym? - zapytał.
Wiedziała, że nie pochwali jej wyboru. Suknia była zbyt czerwona, zbyt głęboko
wycięta z tyłu, ze zbyt dużym dekoltem z przodu.
- Owszem, zamierzam w tym pójść - odpowiedziała ze zjadliwą słodyczą. - Czyżby
nie podobały ci się odkryte ramiona?
- Nie masz nic pod spodem - rzucił przez zaciśnięte zęby. - Słuchaj, Stacey, to są
bardzo poważni ludzie. Nie możesz pojawić się tam w tej sukni. Jest zbyt, zbyt... - Chrząknął.
- Zbyt jaka, Justinie? - zapytała z uśmiechem. Tak, zawsze odczuwała rozbawienie,
gdy udało jej się go speszyć.
- Włóż coś innego - zażądał kategorycznie.
- Co w takim razie proponujesz? - Kpiła z niego w dalszym ciągu.
- Zdaje się, że masz taką ładną białą sukienkę - tę z długimi rękawami, koronkami i
błękitnymi wstążkami? - Justin zawsze chwytał przynętę.
- Czyżbyś mówił o sukience, którą miałam na sobie podczas wręczania dyplomów w
szkole? - Dobry humor zaczął znikać. Co za bezczelność, kazać jej zmieniać sukienkę! Stacey
spojrzała gniewnie na Justina, stojącego przed nią - wysokiego, szczupłego i silnego, z
wielkimi, czarnymi i wiecznie ją obserwującymi oczami.
- Nie przebiorę się, Justinie - zdecydowanie odmówiła podporządkowania się jego
idiotycznym rozkazom. - Ta suknia jest idealna na dzisiejszy wieczór.
- Oczywiście, że nie, Stacey. Powinnaś wyglądać jak poważna córka senatora, a nie
jak tandetna aktoreczka z nocnego klubu w Las Vegas.
A więc o to chodziło!
- O nie, mój drogi, nie wyglądam jak aktoreczka tylko dlatego, że lubię ubrać się w
coś modnego i kolorowego! - Rozwścieczył ją, próbując rozmawiać z nią jak równy z
równym. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, po ostrych, trochę drapieżnych rysach, po
kruczoczarnych gęstych włosach, oczywiście krótko i starannie przyciętych. To ją
rozwścieczyło jeszcze bardziej.
- Wyglądasz jak... jak przedsiębiorca pogrzebowy w tym idiotycznym czarnym
ubraniu! - „Tak właśnie wygląda” - utwierdziła się w tym przekonaniu. Jest wielki, ciemny,
przeraźliwie ponury i... Nie wahając się dłużej, Stacey dumnie wyszła z pokoju. Justin Marks,
nie mając innego wyboru, podążył za nią.
Po otrzymaniu tytułu Człowieka Roku Bradford Lipton wygłosił przemówienie tak
płomienne, że niemal już prezydenckie. Wreszcie rozpoczęło się przyjęcie.
Stacey westchnęła na samo jego wspomnienie. Cóż to była za wspaniała zabawa!
Owi „stateczni ojcowie rodziny” (Stacey nie mogła sobie przypomnieć, z jakiego byli
klubu - „Elks” czy „Lions”) bardzo pilnowali, żeby czasem nie wyschła rzeka alkoholu. Za
każdym razem, gdy Stacey upiła łyczek ze swojej szklanki, ta natychmiast uzupełniana była
po brzegi. Stacey zauważyła jednocześnie ze złośliwą satysfakcją, że Justin Marks, zazwyczaj
zdecydowany abstynent, teraz znalazł się w podobnej sytuacji. Dosłownie siłą wlewano w
niego martini. Stacey poczekała, aż Justin, wolno popijając, opróżni do połowy swój
kieliszek.
- Och, Justinie! Chyba trzeba dolać ci martini! - zauważyła z niewinną miną,
upewniając się, że usłyszy ją jeden z gościnnych członków klubu.
- Ależ naturalnie! - wykrzyknął jowialny starszy pan i natychmiast dolał do szklanki
Justina mocnego dżinu.
- Doprawdy, to zupełnie niepotrzebne - powiedział Justin, siląc się na uprzejmość, ale
jego lodowate spojrzenie skierowane było na Stacey.
- Oczywiście, że jest potrzebne! Wszyscy przecież chcemy dzisiaj świetnie się bawić.
Prawda, chłopcze? - Mężczyzna poklepał Justina po plecach. - Nie ma tutaj miejsca dla
sztywniaków.
- Właśnie. Nie potrzebujemy tutaj sztywniaków, chłopcze - wesoło powtórzyła Stacey.
Sytuacja, w jakiej znalazł się Justin, szalenie ją rozbawiła. Przecież się nie przeciwstawi
napastliwej parze, która może poprzeć jego kandydata. No i w dodatku - co za okazja!
Nazwać tego trzydziestodziewięcioletniego mężczyznę „chłopcem”! Beż to lat minęło, odkąd
przestał mówić do niej „dziecko”?
Przez cały wieczór wznoszono toasty na cześć jej ojca, a kieliszki wciąż były
napełniane. Na koniec ogłoszono, że senatorowi Liptonowi jednogłośnie przyznano
dożywotni tytuł honorowego członka klubu.
Przez cały czas Stacey świetnie się bawiła. To byli naprawdę śmieszni ludzie,
stwierdziła, obrzucając członków klubu ciepłym, choć już trochę zamglonym spojrzeniem.
Kiedy siedemdziesięcioośmioletni staruszek poprosił ją do charlestona, roześmiała się, ale
oczywiście zatańczyła z nim. Bradfbrd Lipton, uśmiechając się pobłażliwie, oświadczył, że
on sam już wychodzi, ale ma nadzieję, że Justin zaopiekuje się Stacey i odprowadzi ją później
do domu.
Justin Marks bardzo poważnie potraktował powierzone mu zadanie i o północy
zarządził powrót do domu. Stacey, która właśnie śpiewała razem z chórem starzejących się
barytonów porywającą wersję pieśni „We Could Make Believe”, stanowczo odmówiła.
Wtedy Justin wziął ją na ręce i przy akompaniamencie wesołych okrzyków i gwizdów
wyniósł ją do holu. Stacey na moment oniemiała. Justin Marks przecież nigdy nie wywoływał
awantur. Po prostu nafaszerowano go zasadami dobrego wychowania. Wtedy pewna myśl
przyszła jej do głowy.
- Upiłeś się, Justinie? - zapytała z lekką kpiną w głosie. - Czyżbyś wypił o jeden
kieliszek za dużo? - Pomyślała, że to bardzo dziwne uczucie, być w jego ramionach, czuć siłę
twardych mięśni, ciepło wielkich rąk na swoich udach. Przez moment miała wrażenie, że jej
głowa idealnie pasuje do piersi Justina. Spojrzała mężczyźnie głęboko w oczy i zobaczyła, że
jego źrenice niemal zlały się z tęczówkami, czyniąc je czarniejszymi niż kiedykolwiek
przedtem. Miał długie gęste rzęsy, właściwie nigdy wcześniej nie zauważyła, jak bardzo są
długie i gęste. Ale też nigdy przedtem nie była tak blisko niego.
- Nie jestem pijany - odpowiedział surowo.
- Nawet troszeczkę? - droczyła się z nim, śpiewnie przeciągając słowa.
- Zamknij się, Stacey - rzucił przez zaciśnięte zęby. Jego usta ściągnięte były w prostą,
wąską linię i Stacey zaczęła zalotnie obrysowywać ich kontur polakierowanym na czerwono
paznokciem.
- Czy mógłbyś teraz iść prosto? - nie mogła się powstrzymać, żeby jeszcze raz mu nie
dokuczyć. Bezmyślnie przyglądała się jego ustom. Zauważyła ich delikatną linię. Zazwyczaj
były surowo zaciśnięte i wiecznie czegoś zakazujące, nie mogła więc dostrzec ich naturalnego
kształtu. Teraz jednak były naprawdę piękne.
- Przestań, Stacey! - Głos jego nie brzmiał tak stanowczo jak zawsze, gdy wydawał
jeden z tych nie znoszących sprzeciwu rozkazów.
- Przestań, Stacey! Zamknij się, Stacey! - nieudolnie naśladowała jego głęboki głos.
Nagle roześmiała się. - Nie, Justinie. Nie zamierzam ani przestać, ani siedzieć cicho. Nawet ty
mnie do tego nie zmusisz! - rzuciła wesoło.
Poczuła, że głęboko odetchnął i wiedziała już, że jest wściekły. To akurat nic nowego.
Zawsze był na nią wściekły z tego czy innego powodu. Kiedy dziesięć lat temu został
zatrudniony przez senatora Liptona jako asystent administracyjny, rozpoczął konsekwentną
walkę z jego córką. Wiedziała, że jej nie lubi i odpłacała mu tym samym.
Justin zaniósł ją do stojącej przed domem taksówki. Po prostu zarekwirował
samochód, nie zważając na to, czy taksówkarz nie czeka na kogoś innego. To był właśnie ten
władczy sposób bycia, który sprawiał, że kierownicy sal restauracyjnych sadzali go przy
najlepszych stolikach, a pracownicy pospiesznie wykonywali każde jego polecenie.
Okropny despota - Stacey tak o nim mówiła przy każdej okazji. Nieznośny, arogancki,
z dyktatorskim zadęciem. Według niej był właśnie taki, albo nawet jeszcze gorszy.
Kierowca zgodził się zawieźć ich do mieszkania Stacey w Northwest Washington.
Przechylił się do tyłu, żeby od środka otworzyć drzwi, ale Justin sam szarpnął za nie i
wepchnął Stacey na tylne siedzenie. I wtedy właśnie potknął się. Może zahaczył nogą o
krawężnik, czy też zaszumiało mu w głowie, wypite o jeden kieliszek za dużo, martini - nie
wiadomo. Pochylił się tak gwałtownie, że Stacey automatycznie chwyciła towarzysza za
szyję. Chwilę później leżała na tylnym siedzeniu taksówki, a Justin Marks leżał na niej. W
dalszym ciągu obejmowała go, zaś ich nogi były splątane ze sobą. Intensywny zapach wody
po goleniu mieszał się z jej jaśminową wodą toaletową i obydwoje jednocześnie wciągali w
nozdrza tę dziwną won.
- Puść mnie, ty idioto! - zawołała Stacey.
- Cholera! - zaklął Justin.
Ktoś nagle zatrzasnął drzwi i taksówka wolno ruszyła.
Stacey zobaczyła swoje odbicie w ciemnych oczach Justina: równo przy uchu ucięte
orzechowobrązowe włosy rozrzucone teraz w nieładzie wokół głowy, gęstą grzywkę
zakrywającą czoło. Jej szeroko rozstawione jasnobrązowe oczy patrzyły na niego trochę
nieprzytomnie. Stacey miała mały, lekko zadarty nos, usiany piegami, mocny podbródek i
szerokie, pełne usta. Kiedy się uśmiechała, a robiła to często, wszyscy mówili, że promienieje
niezwykłym czarem Liptonów.
Justin ciągle na niej leżał, ale nagle ten ciężar przestał przeszkadzać dziewczynie. Jej
ciało przylgnęło do niego, przyjmując impet upadku i odwzajemniając ciepło. Nie przestawali
na siebie patrzeć, palce Stacey przesunęły się wbrew jej woli i zagłębiły w krótkie i gęste,
kruczoczarne włosy. Nagle uświadomiła sobie, że ich nogi są ciągle splątane, a jej piersi
mocno uciska klatka piersiowa Justina.
- Stacey... - usłyszała jego głos dochodzący gdzieś z daleka. Głos ten jakby próbował
bronić się przed pożądaniem i tęsknotą, o które Stacey nigdy w życiu nie podejrzewałaby tego
zimnego i zawsze opanowanego człowieka.
Zobaczyła, jak głowa mężczyzny pochyla się. Czekała na pocałunek, pełna jakiejś
pokornej uległości. W najmniejszym stopniu nie wydawało jej się to dziwne, że leży na
siedzeniu taksówki, przygnieciona silnym ciałem człowieka, którego przez ostatnie dziesięć
lat zadręczała, z którego drwiła i na każdym kroku zapewniała o swojej nienawiści...
- Stacey? - Rozległo się ciche pukanie do drzwi łazienki i Stacey niechętnie powróciła
do rzeczywistości.
- Czy mogę wejść? - Brynn Cassidy nie czekała na odpowiedź. Weszła do łazienki,
spojrzała na Stacey i głośno przełknęła ślinę.
- Test wypadł pozytywnie?
Stacey skinęła głową.
- Wiedziałam, że tak będzie, Brynn.
- Szkoda, że nie powiedziałaś mi o tym wcześniej. - Zwykle wesoła twarz Brynn była
teraz poważna. - Kiedy pomyślę, że ukrywałaś to przez cały czas... - W jej głosie zabrzmiał
smutek.
- Wydaje mi się, że ukrywałam to sama przed sobą. Tak jak w tym porzekadle o
strusiu z głową w piasku - dopóki czegoś nie wiesz na pewno, oszukujesz się, że to w ogóle
nie istnieje. - Stacey odetchnęła głęboko. - Jednak dzisiejsze wystąpienie ojca zmusiło mnie w
końcu do działania.
- Och, Stacey! - wyszeptała Brynn. - Och, Stacey! - powtórzyła zazwyczaj bardzo
elokwentna przyjaciółka, siadając obok niej na brzegu wanny.
Stacey spojrzała w zielone, przygnębione oczy, popatrzyła na kasztanowy koński
ogon, pochyloną głowę i wiedziała, że Brynn cierpi z jej powodu.
- Jesteś pierwszą i jedyną osobą, której o tym powiedziałam, Brynnie. - Stacey
nerwowo szarpała papierową chusteczkę.
Nie było jej zbyt trudno wyznać prawdę. Były przecież przyjaciółkami od czasów
szkolnych, razem mieszkały na studiach, a przez ostatnie cztery i pół roku wynajmowały
wspólnie mieszkanie. Stacey traktowała Brynn jak siostrę, której nigdy nie miała, i
bezwzględnie jej wierzyła. To właśnie Brynn kupiła w aptece test do wykrywania ciąży.
Córka senatora Liptona nie mogła pozwolić sobie na taki zakup, zwłaszcza teraz, kiedy
obiektywy kamer telewizyjnych od kilku dni skierowane były na jej rodzinę.
- Stacey? - Brynn przerwała i przełknęła ślinę. - Czy mogę zapytać, kto jest ojcem
tego dziecka?
Stacey niemalże czytała w myślach przyjaciółki. Brynn wiedziała, że Stacey jest od
dłuższego czasu sama. Znała także jej opinię na temat przygodnych romansów. Córka
senatora Liptona nie mogła sobie pozwolić na takie rzeczy; zresztą Stacey sama uważała je za
obrzydliwe. Więc kto?... I w jakich okolicznościach?...
- To Justin Marks - Stacey wydusiła z siebie, chociaż wcale nie było to takie łatwe.
Gdyby Stacey powiedziała, że ojcem dziecka jest premier Rosji, Brynn nie byłaby
chyba bardziej zaskoczona.
- Justin Marks! - Brynn nie mogła złapać oddechu. Odchyliła się gwałtownie do tyłu,
zsunęła z brzegu wanny i wpadła do niej.
Stacey spojrzała na lezącą w wannie Brynn, na jej wystające na zewnątrz nogi i
wybuchnęła śmiechem. Chwilę później już płakała, a łzy płynęły tak szybko, że dławiła się
nimi. Ramionami wstrząsało łkanie.
Brynn wygrzebała się z wanny i objęła Stacey.
- Nie płacz, Stacey. Jakoś... jakoś sobie z tym poradzimy. - Stacey wyczuła jednak, że
w jej głosie nie było zbyt wiele nadziei.
- Kiedy to się stało? - spytała Brynn.
- W sierpniu. - Stacey zamknęła oczy. - Pamiętasz te dwa tygodnie, które spędziłaś w
domu swojego brata w New Hampshire?
- O Boże - westchnęła Brynn. - Pamiętam.
Stacey również pamiętała.
Leżała na tylnym siedzeniu taksówki, ramiona mocno obejmowały Justina leżącego na
niej. Dotknięcie jego warg wywołało oszałamiający zmysłowy szok. Nigdy dotąd nie czuła
takiej gwałtownie narastającej miażdżącej żądzy. Poczuła w ustach jego język śmiało
wsuwający się i powracający. Usta mężczyzny były gorące, twarde, pożądliwe; całował ją
tak, jak jeszcze nikt dotąd. Namiętnie, głęboko, niemalże brał ją tym pocałunkiem w
posiadanie. Jakby była jego własnością, a on tylko odbierał to, co mu się należało.
Pocałunek uświadomił jej, że Justin, z bardzo męską pewnością siebie, zaplanował
życie w najdrobniejszym szczególe. Jednak w tym momencie nie wydawał się tak nieznośnie
despotyczny jak zawsze. Zamiast mu się przeciwstawić, odsunąć od siebie, poddała się ze
słodką uległością, do której zmusił ją obudzony kobiecy instynkt. Przylgnęła do Justina,
zmysłowo się pod nim poruszając i całując go z równie wielką pożądliwością.
- Stacey, Stacey. - Przestał ją na chwilę całować i wyszeptał jej imię z takim
pragnieniem, że poczuła się wstrząśnięta. Zazwyczaj wołał „Stacey!” z naganą w głosie; to
znów rzucał krótką, wściekłą komendę: „Stacey!”. W obydwu przypadkach reagowała
gniewem i niecierpliwością. Jednak teraz, namiętność i pożądanie w jego głosie, wywołały
dziką i nieoczekiwaną reakcję. Poczuła napływającą falę podniecenia.
Jej piersi były nabrzmiałe, brodawki stały się twarde i bolesne. Chwyciła jego dłonie i
mocno przycisnęła do tego wrażliwego i delikatnego miejsca. On natomiast zaczął kreślić
palcem granice jednej z tych stwardniałych brodawek. Kciuk przesuwał się to w jedną stronę,
to w drugą; systematycznie i powoli, aż wreszcie Stacey zajęczała i wygięła się w łuk pod
wpływem ogromnego podniecenia. Chciała czuć jego pocałunki na całym ciele i sama była
wstrząśnięta pożądaniem, które w sobie odkryła.
Justin zaśmiał się cichutko, ale triumfalnie, wprost do jej ucha.
- Cieszę się, że nie posłuchałaś mnie dziś wieczorem, Stacey - wyszeptał. - Cieszę się,
że nie założyłaś biustonosza.
Stacey była tak zaskoczona, że zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie śni. Jego
dwuznaczna uwaga i bardzo seksowny głos wprawiły ją w osłupienie. Ale także bardzo
podnieciły. To była prawdziwa rzadkość - widzieć, jak Justin Marks się śmieje. Poza tym
było nie do pomyślenia, żeby mógł czuć się zadowolony z tego, że córka senatora nie nosi
stanika. Nie codziennie chwytał delikatnie zębami jej ucho, dotykał językiem skóry, jakby
chciał ją smakować, brał jej piersi w swoje duże dłonie i pieścił namiętnie.
To jednak nie był sen. Bardzo realnie odczuwała ciężar i siłę leżącego na niej ciała
mężczyzny. Niecierpliwie wsunęła się pod niego i wtedy jego uda znalazły się między jej
nogami. A kiedy zaczął napierać coraz mocniej, coraz namiętniej, biodra Stacey poruszyły
się, dostosowując się do zmysłowego rytmu. Sukienka podsunęła się wysoko w górę i Justin
mógł teraz gładzić delikatną powierzchnię odzianych w nylonowe pończochy ud.
Czuła się taka bezradna, otoczona przez niego, zdobyta i pokonana. Podniecenie
wybuchło w niej z siłą, jakiej wcześniej nigdy nie znała. Pragnęła, żeby całkowicie nad nią
zapanował, chciała przestać wreszcie się kontrolować i poczuć go w sobie. Stacey zazwyczaj
była ogromnie niezależna i z uporem przeciwstawiała się wszelkim próbom Justina,
zapanowania nad nią. Jednak w tej chwili nie mogła myśleć rozsądnie. Kierowała nią teraz
jakaś wewnętrzna siła, nakazująca oddać wszystko mężczyźnie, którego trzymała w
ramionach.
Ich usta ponownie połączyły się i Stacey upoiła się smakiem, od którego kręciło się w
głowie. Nie mogła przypomnieć sobie, kiedy wysiedli z taksówki, ale bardzo wyraźnie
pamiętała mocny uścisk, gdy próbował otworzyć drzwi do jej mieszkania.
- Brynn nie ma w domu - powiedziała, obsypując pocałunkami twardy, mocny kark. -
Zostali ze mną, Justinie.
Uśmiechnął się do niej, prawdopodobnie po raz pierwszy w ciągu dziesięciu lat ich
burzliwej znajomości, i wymruczał cicho:
- Tak, kochanie. Zostanę z tobą.
„Kochanie!” Kto mógł przypuszczać, że ten ponury, zawsze śmiertelnie poważny i
całkowicie oddany politycznej karierze jej ojca Justin Marks zna w ogóle takie słowo?
W głowie Stacey pojawiła się pewna mysi, rozmarzona i przymglona namiętnością.
Zrozumiała, że jest zakochana. Widocznie Justin od dawna był jej przeznaczony, a ona
wreszcie to rozpoznała i zaakceptowała. Całe napięcie, jakie istniało między nimi przez
ostatnie lata, wynikało ze starannie zwalczanego pociągu seksualnego. Zrozumiała, że nigdy
nie chciała uświadomić sobie, jak bardzo interesuje ją ten silny asystent ojca. On natomiast
nigdy nie odważył się ujawnić swych uczuć zbuntowanej i przez długi czas zbyt młodej córce
senatora. Dzisiejszej nocy obydwoje poddali się swemu losowi, wydało im się to naturalne i
prawidłowe.
Po drodze do sypialni Stacey zrzuciła czerwone sandały na wysokich obcasach. Justin
poruszał się po jej mieszkaniu, jakby je dobrze znał.
- Skąd wiedziałeś, który pokój jest mój? - zapytała, głaszcząc gęste sprężyste włosy.
Przecież nigdy przedtem nie był w jej sypialni.
- Znam ten pokój z rodzinnej fotografii Liptonów, która stoi na twojej komodzie. -
Oczy Justina były wielkie i roziskrzone. - Mam taką samą na swoim biurku.
- Naprawdę? - zapytała. Nigdy nie odwiedzała jego biura, mimo że stanowiło jedno z
pomieszczeń należących do senatora Liptona w budynku Biura Senatu na Kapitelu. Chociaż
Stacey nie była w tej chwili zupełnie trzeźwa, wydało jej się nieco dziwne, że Justin trzyma
fotografię Liptonów na swoim biurku. Zdjęcie to zostało zrobione pięć lat temu i znajdowali
się na nim wszyscy członkowie rodziny, oprócz dwóch córeczek Spence’a - brata Stacey.
Dziewczynek nie było jeszcze wtedy na świecie.
- Dlaczego nie postawisz na biurku zdjęcia swojej rodziny? - zapytała, gdy położył ją
na łóżku. Wiedziała, oczywiście, iż nie jest żonaty. Często w rozmowie z Brynn
wykrzykiwała ze złością, że żadna kobieta będąca przy zdrowych zmysłach nie poślubiłaby
takiego robota i tyrana. Ale miał chyba matkę, siostrę, jakieś kuzynki czy kuzynów, którymi
mógłby się pochwalić.
- Nie mam rodziny - odpowiedział, rozpinając zamek błyskawiczny w sukni. Zsunął
czerwony jedwab z jej ramion, odsłaniając małe piersi zakończone różowymi sutkami - teraz
znowu postawionymi, ściągniętymi i twardymi. Nie powstrzymał się od dotknięcia ich.
- Pocałuj mnie tutaj, Justinie - powiedziała Stacey, pozbywając się wszelkich
zahamowań. Przycisnęła jego głowę do swoich piersi, cały czas pieszczotliwie gładząc włosy
mężczyzny.
Justin wziął w usta jedną z tak przyjemnie wrażliwych sutek i dotykając ją językiem,
jeszcze bardziej podniecił Stacey. Sprawił, że zaczęła wić się z rozkoszy. A kiedy zaczął
lekko ssać - zajęczała i wykrzyknęła jego imię.
- Masz tu bardzo wrażliwe miejsce - powiedział z męską satysfakcją w głosie. - I tak
cudownie reagujesz, Stacey.
Uśmiechnęła się, słysząc pochwałę w jego głosie. Chciała mu się podobać. W tej
chwili była to najważniejsza rzecz w jej życiu.
- Twoje piersi są takie piękne - powiedział ochryple. - Okrągłe, jędrne i sterczące.
Chciałbym zawsze na nie patrzeć, gdy są nagie, pełne i tylko moje. Zawsze wiedziałem, czy
masz biustonosz. A kiedy go nie wkładałaś, chciałem zrobić tak... - Wziął piersi w dłonie
zaczął je pieścić i tulić. Było to tak przyjemne, że z gardła Stacey wydobył się jęk. Pogrążyła
się teraz w jakiejś otchłani. Każdy jego ruch, słowo, wciągały ją w tę bezdeń coraz głębiej.
Poczuła, że usiłuje zdjąć z niej sukienkę i pończochy, uniosła się więc posłusznie, chcąc mu
to ułatwić. Justin zrzucił ubranie na podłogę i spojrzał na nią z wielką namiętnością. Stacey
miała teraz na sobie tylko małe czerwone majteczki. Zgięła kolana i posłała Justinowi bardzo
zalotny, rozmarzony uśmiech.
- Powiedz, że mnie chcesz, Justinie - zamruczała oszołomiona i wstrząśnięta, gdyż
nagle zrozumiała, jak wielką posiada nad nim władzę. Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie
patrzył na nią z takim uwielbieniem, z tak nieskrywanym pożądaniem. Był jej, tylko jej. Brała
go w posiadanie spojrzeniem swoich złocistobrązowych oczu.
- Och, Stacey. Tak bardzo cię pragnę. - Justin niezdarnie rozpinał guziki
wykrochmalonej koszuli. Stacey, widząc jak bardzo jest roztrzęsiony i zdenerwowany,
usiadła, żeby mu pomóc.
- Szkoda, że twoja koszula nie zapina się na suwak - powiedziała z żalem, gdy oboje
nie mogli poradzić sobie z małymi guzikami.
- Koszula na suwak? To coś, co chętnie nosiłby twój brat, Sterne. Oczywiście, suwak
byłby rozpięty aż do pępka. - Justin roześmiał się do swoich myśli. Dla Stacey był to
naprawdę cudowny dźwięk. Pomyślała, że chyba nigdy jeszcze nie słyszała, jak on się śmieje.
Był zawsze taki szorstki w jej towarzystwie. Teraz ten śmiech dawał poczucie ciepła i
spokoju. Zaśmiała się również...
- Wiesz, Brynn, kiedy o tym pomyślę, nie mogę wprost uwierzyć, że to wszystko stało
się naprawdę - smutno powiedziała Stacey, niechętnie wracając do szarej rzeczywistości
ponurego listopadowego dnia. - ’Żartowaliśmy wtedy, śmialiśmy się, docinaliśmy sobie
nawzajem...
- Justin Marks śmiejący się i żartujący! Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała, jak ten człowiek próbuje się
uśmiechnąć, Stace.
- Jednak wtedy... - Stacey głęboko odetchnęła. - Wtedy nagle przestaliśmy się śmiać.
Z dużym wysiłkiem wróciła myślami do tej fatalnej w skutkach sierpniowej nocy.
Pomogła Justinowi rozebrać się, został tylko w białych bawełnianych spodenkach. Nie
mogła wprost oderwać wzroku od silnego ciała. Nigdy nie zdawała sobie sprawy z jego
potężnej budowy. Czarne i szare ubrania, jakie zawsze nosił, bardzo skutecznie ukrywały
piękne, wspaniale umięśnione ciało. Dreszcz pożądania przebiegł po niej.
Justin bez skrępowania zdjął spodenki i usiadł na łóżku. Stacey zbliżyła się jak
przyciągana przez światło ćma. Usiadła mu na kolanach i przytuliła głowę do piersi pokrytej
twardymi czarnymi włosami. Objął ją mocno i trzymał w ramionach przez dłuższą chwilę,
potem dłonie rozpoczęły wędrówkę.
Długimi, powolnymi ruchami pieścił uda i biodra dziewczyny. Poczuła muśnięcie
warg Justina na głowie. Objęła go za szyję i zwróciła ku niemu twarz. Jego usta chciwie
przylgnęły do warg Stacey.
- Och, Justinie - westchnęła i wtedy przerwał na chwilę pocałunek, żeby zerwać z niej
majteczki.
Justin, wsunąwszy rękę między uda dziewczyny, dotknął ich wnętrza, poczuł
delikatność i jedwabistą gładkość.
- Moja Stacey. Moja słodka Stacey - wyszeptał, całując ją mocno.
- Och, Justinie! - Stacey była podniecona do granic wytrzymałości. - Och, proszę.
Proszę! - Tak bardzo go pragnęła, że bezwstydnie prosiła o dalsze pieszczoty.
- Stacey, jesteś już gotowa - powiedział z męską satysfakcją w głosie. - Chcesz mnie,
kochanie. Naprawdę mnie chcesz.
- Tak, Justinie. Tak! Nigdy przedtem czegoś takiego nie czułam. Tak bardzo cię
pożądam. Tak bardzo, Justinie. Spalam się dla ciebie.
- Ja też cię pragnę, Stacey. - Znowu ją pocałował i ostrożnie położył na łóżku.
- Stacey - jego głos dochodził gdzieś z bardzo daleka. - Moja kochana, moja jedyna.
Było teraz tak dobrze i bezpiecznie. Czuła jego pieszczoty i wiedziała, że jest
kochana. Oddawała mu się z całą miłością i namiętnością, jakie posiadała. On natomiast
kochał ją z niezwykłą maestrią. Przytulona mocno, wzywała jego imię. Znalazła się w świecie
rozkoszy, o istnieniu jakiej nawet nie śniła. Byli jednością i chciała, żeby to trwało wiecznie.
Kiedy zapadała w głęboki, mocny sen, wciąż jeszcze trzymała w ramionach swego kochanka.
Dwukrotnie jeszcze w ciągu tej długiej namiętnej nocy kochali się z takim samym
zapałem, czułością i żarliwością. Stacey przypominała sobie to wszystko jak dziwny,
nierealny sen, ale sen skończył się rano; zaczął się natomiast prawdziwy koszmar.
- Obudziłam się i zobaczyłam go obok siebie w moim łóżku - opowiadała dalej Stacey
z wyraźnym oporem. - I wtedy krzyknęłam... Obudził się.
- Czy on też krzyknął? - chłodno zapytała Brynn.
- Myślę, że miał na to ochotę. - Stacey z trudem zdławiła łzy, które napłynęły do oczu
pod wpływem wspomnienia. - Leżąc w łóżku, patrzył na mnie i ta... ta jego twarz... - Stacey
nie chciała pamiętać wyrazu jego twarzy, gdy zobaczywszy go obok siebie, krzyknęła ze
zgrozą. - Zaczęłam powtarzać w kółko „Co ja zrobiłam?” i uciekłam z sypialni. Justin pobiegł
za mną. Zamknęłam się w łazience - opowiadała dalej Stacey - i wołałam, żeby odszedł.
Byłam taka zdenerwowana, Brynn.
- To zrozumiale - powiedziała Brynn uspokajająco.
- Nigdy dotąd w swoim życiu nie zrobiłam czegoś takiego!
- Wiem, Stacey.
- Jestem dorosła, Brynn - Stacey podniosła głos. - Jestem podobno odpowiedzialną,
niezależną dwudziestopięcioletnią kobietą. Nigdy nie byłam lekkomyślna czy nieostrożna.
Jednak tamtej nocy, Brynnie, ani razu nie pomyślałam, żeby się w jakikolwiek sposób
zabezpieczyć.
- Kto mógł przewidzieć, co się stanie, Stacey? - powiedziała Brynn, próbując ją
pocieszyć. - Poszłaś na uroczysty obiad razem ze swoim ojcem i z nieodłącznym Justinem
Marksem. Miałaś prawo nie podejrzewać, że trafisz do łóżka z tym „człowiekiem o stalowych
nerwach”. - Brynn próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego wcale niewesoły grymas. -
Jego naprawdę musiało ponieść, Stacey - ciągnęła Brynn. - Trudno mi uwierzyć, że ten facet z
komputerową pamięcią zapomniał o ostrożności. Zawsze myślałam, że jego mózg składa się z
mikroprocesorów, a nie z komórek.
- Co ja mam zrobić, Brynn? - Stacey poczuła, że zziębła ze strachu. Zaschło jej w
ustach, z trudem przełykała ślinę. - Od tamtej pory starannie unikaliśmy siebie. Widzieliśmy
się cztery, może pięć razy, ale zawsze w tłumie.
- Czy ty tak zdecydowałaś, czy on? - zapytała Brynn.
- No... ja.
Brynn zamyśliła się.
- A w jaki sposób udało ci się wtedy pozbyć go z mieszkania? Powiedziałaś, że
zamknęłaś się w łazience i krzyczałaś, żeby sobie poszedł. No i co? Poszedł?
- Nie od razu - odpowiedziała Stacey. - Najpierw walił do drzwi i prosił, żebym się
uspokoiła.
- Ciekawe, jakim tonem to mówił? - zastanawiała się Brynn. - Czy użył do tego głosu
pod tytułem „Generał Patton wysyła oddział do ataku”? Czy też może „Strażnik więzienny
popędza galerników”?
- Chyba i jedno, i drugie - odpowiedziała Stacey. Wiedziała jednak, że nie jest całkiem
szczera.
Na początku mówił błagalnie i łagodnie. Jego głos był delikatny i czuły. Takiego go
jeszcze nie znała.
Stacey potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tych myśli. Musi pamiętać tylko to, co złe;
pamięć nie może płatać takich figli. Nie wolno myśleć o Justinie Marksie jak o pocieszycielu
i dobrym opiekunie. Zbyt długo był jej wrogiem.
- Justin powiedział, żebym przestała histeryzować - ciągnęła Stacey. - Chyba
rzeczywiście zachowywałam się idiotycznie. Przez cały czas krzyczałam, żeby sobie poszedł.
Nie chciałam go widzieć, ani z nim rozmawiać. Nie wiem, dlaczego. W końcu poszedł, a ja
płakałam przez cały dzień.
- Czy próbował skontaktować się z tobą później? - zapytała Brynn.
- Zadzwonił do mnie, ale odłożyłam słuchawkę. Dzwonił jeszcze chyba z tuzin razy,
może nawet więcej. W końcu powiedziałam mu, że oboje powinniśmy zapomnieć o tamtej
nocy, że był to straszny błąd i że nie chcę o tym pamiętać. - Stacey wytarła oczy, wydmuchała
nos i opłukała zimną wodą zaczerwienioną twarz. - Jest jednak ktoś, kto mi o tym wszystkim
przypomina, Brynn. Byłam przerażona, kiedy zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży.
Potrzebowałam dużo czasu, żeby pogodzić się z prawdą.
Brynn spojrzała na nią z troską w zwężonych, jasnozielonych oczach.
- Czy wiesz, kiedy to... dziecko się urodzi?
- Na przełomie kwietnia i maja. - Nagle Stacey poczuta dziwną słabość. - To będzie
wkrótce po zebraniach przedwyborczych w stanach Nowy Jork i Pensylwania. - Obydwie
spojrzały na siebie ponuro. - To nie będzie dobrze widziane, jeśli córka któregoś z
kandydatów na Rezydenta znajdzie się w takiej sytuacji - ciągnęła Stacey. - Jest to fatalna
sytuacja dla każdej z senatorskich córek, ale dla córki senatora Liptona... - Znowu usiadła na
brzegu wanny i oparła głowę na rękach. - To jest po prostu nie do pomyślenia. Jego
ultrakonserwatywni wyborcy odsuną się. Mniej radykalni, ale jednak bardzo tradycyjni,
poczują się oszukani. Zobaczą w całej tej historii tylko odrażającą rozpustę, uwłaczającą ich
wartościom moralnym. Wyobrażasz sobie, co zrobią dziennikarze, kiedy trafi im się taka
okazja? To będzie dla nich wielkie święto?
- Stacey. - Brynn usiadła obok niej. - Czy nie pomyślałaś nigdy o pozbyciu się tej
ciąży? - mówiła wolno, starannie dobierając słowa.
Stacey zadrżała.
- Myślę o tym ciągle i po prostu nie mogę tego zrobić. Dajmy spokój sprawie
kandydatury mojego ojca. To przecież jest d z i e c k o, a nie coś. Moje dziecko.
- No i Justina - przypomniała jej Brynn. - Cieszę się, ze nie zamierzasz... nic z tym
zrobić, Stacey. Ja także nie mogłabym, gdybym była w twojej sytuacji.
- Chciałaś chyba powiedzieć - w moim stanie - poprawiła ją Stacey i obie uśmiechnęły
się słabo do siebie.
Nagle zadzwonił telefon, ale żadna z nich nie wstała, żeby odebrać. Przy kolejnym
dzwonku Brynn westchnęła i wolno podeszła do telefonu w kuchni. Po chwili wróciła; jej
twarz była blada.
- To Justin Marks. Chce z tobą rozmawiać.
- Powinnam domyślić się, że to on. Któż inny czekałby tak długo przy słuchawce? -
Stacey, idąc do kuchni, pomyślała, że determinacja Justina i jego wytrwałość były doprawdy
godne stanowiska sekretarza senatora. Słyszała, jak inni politycy mówią o nim, że jest
bezwzględny, przebiegły i że kieruje się jakimś szóstym zmysłem przy ocenianiu czyjejś
słabości lub siły. Nie potrafił jednak, dzięki Bogu, przewidzieć skutków tej wspólnie
spędzonej nocy. Ale jak długo uda się zachować tajemnicę?
- Tak, Justinie? - zapytała chłodno, zadowolona, że jej głos brzmi spokojnie i pewnie.
W rzeczywistości była znacznie mniej opanowana.
- Chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj o godzinie szesnastej, podczas zebrania Senatu,
twój ojciec oficjalnie ogłosi udział w wyborach.
Stacey poczuła się urażona służbowym i wyniosłym tonem jego głosu.
- Nie zamierzam o tym zapomnieć - odparła gniewnie.
- A czy zamierzasz, w związku z tym, odpowiednio się ubrać? Może byłoby lepiej,
gdybyś zostawiła skórzaną spódnicę mini i zielony lakier do włosów na inną okazję?
Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, Stacey potraktowałaby te słowa jak dowcip.
Ale przecież zawsze niesłychanie poważny Justin Marks nie potrafił żartować. Kilka lat temu
w takim właśnie stroju wybrała się do dyskoteki dla punków w Nowym Jorku. Tylko dlatego
Justin wierzył, że mogłaby tak ubrana zjawić się w Senacie.
- To był żart, Stacey. Myślałem, że się roześmiejesz - powiedział, wprawiając ją w
zdumienie.
- Ty nie żartujesz, Justinie. Ty po prostu nie przepuszczasz żadnej okazji. W co mam
więc, według ciebie, ubrać się dzisiaj? - zapytała ze zjadliwą słodyczą. - Może w szary
garnitur?
Nie licząc czarnego smokingu, nigdy nie widziała go w niczym innym, jak właśnie w
szarym garniturze, białej koszuli i ciemnoniebieskim krawacie. Nawet latem! W takim
właśnie stroju pojawił się kiedyś na przydomowej plaży Liptonów w Rehoboth. Stacey
uwielbiała niegdyś zastanawiać się razem z Brynn, jak też może wyglądać zawartość szafy
Justina Marksa? Znajduje się tam na pewno siedem ciemnoszarych garniturów, siedem
białych koszul i tyleż granatowych krawatów ponuro wiszących jeden obok drugiego. Ta
wizja zawsze wywoływała u nich atak śmiechu. Stacey mocno zacisnęła palce na słuchawce.
To właśnie ojciec jej dziecka chodzi na plażę w szarym garniturze i czarnych sznurowanych
butach!
- Jestem pewien, że ubierzesz się stosownie - uciął chłodno Justin. - Twoja matka
będzie miała na sobie beżową suknię i perły, natomiast Patty będzie ubrana w zieloną
spódnicę, zielono - niebieską bluzkę i granatowy żakiet.
- Patty nie będzie w kombinezonie? Jak udało ci się to osiągnąć? - zapytała Stacey
zaciekawiona. Wiedziała, że jej bratowa, żona Spence’a, onieśmielała Justina. Podobnie
zresztą jak sam Spence. Obydwoje zachowywali się niekonwencjonalnie. Zupełnie odwrotnie
niż Justin Marks i senator. Patty i Spence mieszkali na małej farmie we Fredericksburgu w
Wirginii, a ich styl życia był powrotem do natury. Uprawiali ziemię, robili własne przetwory,
hodowali zioła, z których parzyli herbatę. Ubierali się w dżinsy i drelichy. Spence nosił brodę
i kolczyk w jednym uchu, a Patty miała długie proste włosy sięgające do bioder.
- Podstarzali hippisi. - Tak opisał ich Bradford Lipton i pozostawił Justinowi problem
dogadania się z nimi. Justin zrobił to z powściągliwą cierpliwością, chociaż Stacey widziała,
jak zaciska zęby, gdy tamci, posługując się wykresami astrologicznymi, planowali swoje
ewentualne przybycie. Patty i Spence doprowadzali nieuleczalnie praktycznego i
konserwatywnego Justina do szaleństwa.
- Zabrałem Patty na zakupy i sam wybrałem jej ubranie - powiedział Justin ponurym
głosem. - Musiałem to zrobić, bo zamierzała się ubrać w stare, połatane dżinsy i bawełnianą
koszulkę z napisem „Ratujcie wieloryby”.
- Nie ma najmniejszej wątpliwości, że jesteś niezastąpionym człowiekiem -
powiedziała Stacey. - Żaden szczegół nie umknie twojej uwadze.
- To chyba nie był komplement, prawda? - zauważył Justin sucho. - Dziś jest bardzo
ważny dzień, Stacey. Prawdopodobnie najważniejszy w całej dotychczasowej karierze twego
ojca. Wszystko musi wypaść doskonale.
- I dlatego dzwonisz do każdej czarnej owcy w rodzinie Liptonów. Musisz upewnić
się, że dostosują się do tradycyjnego ideału doskonałości - zakpiła Stacey.
- Owszem. A poza tym, przypominam ci, żebyś się nie spóźniła - powiedział.
Rozzłoszczona Stacey pomyślała, że ten człowiek to jakaś maszyna. Przez moment
stanął jej przed oczami obraz ich obojga śmiejących się w łóżku, ale zaraz stanowczo
wyrzuciła to z pamięci. Tamta noc była czymś dziwnym, nierealnym, nieprawdopodobnym.
- Ciągle nie wiem, co zamierzasz włożyć dziś wieczorem - Justin przypomniał jej o
swojej obecności głosem grzecznym, ale nie znoszącym sprzeciwu.
- Myślę, że włożę dżinsy i koszulkę z napisem „Ratujcie wieloryby” - powiedziała.
- Stacey!
- No cóż, ktoś musi ratować wieloryby.
- Może wolałabyś, żebym poprosił twoją matkę, aby zadzwoniła do ciebie? - zapytał.
Stacey zorientowała się po tonie jego głosu, że cierpliwość Justina jest na wyczerpaniu. Nie,
telefon od matki był ostatnią rzeczą, której pragnęła. Matka miała na pewno dzisiaj
wystarczająco dużo problemów na swojej głowie. Nie była jej potrzebna dodatkowa troska o
krnąbrną córkę. Stacey, podobnie jak trzech braci, starała się chronić matkę przed
niepotrzebnymi zmartwieniami.
- Spokojnie, Justinie. Ja tylko żartowałam. - Ten człowiek jednak nie miał poczucia
humoru. - Włożę turkusową wełnianą suknię. W porządku?
- W porządku. A czy mogę być spokojny, że nie przyjdziesz w pantoflach na
piętnastocentymetrowych obcasach? Tych, w których pojawiłaś się kiedyś na porannym
nabożeństwie?
- Przecież miałam wtedy tylko siedemnaście lat! - przerwała mu Stacey. Brynn miała
rację. Justin pamiętał chyba każde wypowiedziane słowo, każdy gest uczyniony w ciągu
ostatnich dziesięciu lat!
- Ja tylko żartowałem, Stacey. To był mały, niewinny żart.
Nie interesowały ją jego żarty. Wolała myśleć o Justinie jak o pozbawionej poczucia
humoru maszynie. Nigdy zresztą nie zadała sobie trudu, żeby sprawdzić, czy taki jest
naprawdę.
- Może więc włożę czarne sznurowane buty na grubej podeszwie? Takie, jakie nosi
babcia Courtney? Czy będą wystarczająco przyzwoite według ciebie? - zapytała, ale Justin
zignorował ją.
- Czy twoja przyjaciółka, Brynn, przyjdzie dzisiaj z tobą?
- Oczywiście - odpowiedziała Stacey. - Traktuję Brynn jak członka rodziny. Czy
chcesz także jej powiedzieć, jak ma się ubrać?
- Proszę, powiedz Brynn, żeby przyszła od razu do sali obrad. Będzie tam czekać na
nią zarezerwowane miejsce w pierwszym rzędzie. Ty natomiast przyjdź do biura ojca na pół
godziny przed planowanym wystąpieniem. Następnie cała rodzina przejdzie do sali.
- Kolejny strzał w dziesiątkę - oschle zauważyła Stacey.
Justin świetnie wyczuwał, że atmosfera silnej więzi rodzinnej wywrze dobre wrażenie
na zwolennikach senatora. To był przecież ich ideał. Jak na ironię, sam ich kandydat,
Bradford Lipton, nie pomyślał, aby pobyć przez chwilę w rodzinnym gronie przed tym
historycznym wydarzeniem. To właśnie Justin Marks przez ostatnie dziesięć lat odpowiadał
za reżyserowanie podobnych przedstawień.
- Po prostu bądź tam, Stacey - powiedział rozkazującym tonem. Był to głos
niezawodnego i sumiennego organizatora kampanii wyborczej. Stacey zagotowała się ze
złości i nagle w jej głowie zabrzmiały słowa: „Tak, kochanie. Zostanę z tobą”. Przez moment
myślała, że Justin naprawdę powiedział tak przed chwilą. Ale to nie był Justin. Płatała figle
jej pamięć, podsuwając jeszcze jedną migawkę z przeszłości.
Znowu zobaczyła, jak pochyla się nad nią w łóżku, a czarne oczy wpatrują się w nią z
czułością. Odetchnęła głęboko. Wtedy, będąc otumaniona namiętnością, niemal uwierzyła, że
go kocha.
Gwałtownie trzeźwiejąc, Stacey zmusiła swoją wyobraźnię do stworzenia
prawdziwego obrazu Justina. Takiego, jaki był zawsze - ubrany niezmiennie w ponury
garnitur, wydający jej polecenia władczym tonem i jednocześnie wertujący zapisany starannie
kalendarz.
„Nie można kochać zimnego, pozbawionego uczuć robota” - pomyślała Stacey. Gniew
powrócił gwałtowną falą.
- Do widzenia, Justinie - powiedziała ze złością i odłożyła słuchawkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Czy moglibyśmy zatrzymać się przy aptece? - zapytała Stacey, gdy zjechali z
autostrady na drogę prowadzącą do miasta. - Chciałabym kupić witaminy i żelazo, które
przepisał mi doktor Simpson. - Oczywiście nic nie wspomniała o przeciwwymiotnym
lekarstwie, które w tej chwili było najważniejsze.
- Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie - odpowiedział Justin.
Stacey uśmiechnęła się. Justin był tak uprzejmy, że nagle przestała razić jego ogromna
dbałość o szczegóły, która zawsze doprowadzała ją do szaleństwa.
Ciągle mżył deszcz. Wjechali na parking obok apteki wielkiej jak supermarket. Justin
wysiadł z samochodu, a Stacey odpięła pasy bezpieczeństwa i chwyciła klamkę. Miała
wrażenie, że drzwi zacięły się, więc mocno popchnęła je ramieniem. Odskoczyły z impetem
w tym samym momencie, gdy z drugiej strony podszedł do nich Justin.
Nie przyszło jej do głowy, że Justin może obejść samochód dookoła po to, aby
otworzyć jej drzwi. Kiedy po raz ostami mężczyzna zachował się wobec niej z taką
kurtuazją? W dzisiejszych czasach oczekuje się od kobiet, aby same dawały sobie radę ze
wszystkim. I właśnie teraz Stacey, nauczona takiej samodzielności, otworzyła drzwi i
uderzyła nimi Justina w sam środek czoła!
Rozległ się suchy trzask i z rany na czole zaczęła obficie płynąć krew. Stacey
krzyknęła i wyskoczyła z samochodu. Justin patrzył przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, a
kolana zaczęły się pod nim uginać. Stacey z przerażeniem ujrzała, jak bezwładnie usiadł na
ziemi.
- O Boże, Justinie! - zawołała i uklękła obok niego. - Zabiłam cię!
Justin otworzył jedno oko i ostrożnie dotknął ręką czoła.
- Czuję się tak, jakby przetoczył się po mnie atak całej drużyny futbolowej
Uniwersytetu Nebraska - powiedział niepewnym głosem, próbując się uśmiechnąć.
- Och, Justinie! - Chociaż jego utrata przytomności trwała. dosłownie kilka sekund,
Stacey była tym potwornie przerażona. Na czole Justina urósł już duży krwiak, a z głębokiego
rozcięcia ciągle płynęła krew.
- Justinie, przepraszam - powiedziała Stacey i zaczęła płakać. - Nie wiedziałam, że
tam stoisz. Nie spodziewałam się, że będziesz chciał otworzyć mi drzwi. - Przytuliła jego
głowę do piersi i zaczęła potrząsać torebką w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby opatrzyć
ranę. - Zużyłam ostatnią chusteczkę. Czym mam zatamować to krwawienie? Och, Justinie!
Tak mi przykro!
- To nie była twoja wina, Stacey - powiedział Justin uspokajająco. - Wypadki chodzą
po ludziach. - Stacey uświadomiła sobie całą ironię tej sytuacji. To o n a go zraniła, a teraz on
próbuje ją pocieszyć. - W kieszeni marynarki mam chustkę - dodał.
Stacey znalazła starannie złożoną białą chustkę. Przycisnęła ją do rany i spojrzała na
Justina z troską. To nie był już ten mężczyzna, którego znała. Nie wydawał się już taki
wygładzony i nieskazitelny. Jego ubranie było przemoczone, ubrudzone ziemią oraz krwią;
włosy mokre i potargane. Był taki niepodobny do siebie. Łzy ponownie napłynęły do oczu
Stacey. Patrzyła na Justina, gdy siedział na ziemi bezbronny, zakrwawiony, zabrudzony i
obolały. To jej wina! Mocniej przycisnęła chustkę do rany; Justin skrzywił się.
- Przepraszam - płakała. - Biedny Justin!
- Wszystko w porządku - zapewnił ją. - Tylko czuję się nieco idiotycznie, siedząc na
ziemi w strugach deszczu.
Justin wstał gwałtownie, zrobił kilka kroków i nagle zatoczył się. Stacey podbiegła do
niego i mocno go objęła.
- Kręci ci się w głowie? - zapytała. - Oprzyj się o mnie, Justinie. Chyba wstałeś za
szybko. - Przeraził ją kolor jego twarzy, białej jak ściana. - Nie jest wykluczone, że masz
wstrząs mózgu. - Właściwie była tego pewna. Drzwi uderzyły Justina bardzo mocno, a jego
utrata przytomności i późniejsze zawroty głowy tylko potwierdziły jej diagnozę. Lucas już
kilka razy w swojej brutalnej karierze futbolowej miał wstrząs mózgu i Stacey doskonale
znała świadczące o tym objawy.
Justin, podtrzymywany przez Stacey, dotarł do samochodu. Chustka, którą przez cały
czas przyciskał do czoła, była już zupełnie przesiąknięta krwią.
- Daj mi kluczyki, Justinie - powiedziała Stacey. - Jedziemy do najbliższego szpitala.
Jej ręce drżały, gdy przeszukiwała kieszenie Justina. Pochyliła się, a on oparł ręce o jej
biodra i powiedział:
- Do szpitala? To zupełnie niepotrzebne, Stacey. W domu poleję ranę jodyną i...
- Jedziemy do szpitala, Justinie. - Miała już w ręku kluczyki. - Trzeba założyć na tę
ranę kilka szwów, a poza tym masz chyba wstrząs mózgu.
Justin protestował podczas całej drogi do szpitala, jednak Stacey całkowicie go
ignorowała.
- Nie próbuj być taki dzielny - powiedziała. - Wiem, że cierpisz. Nie musisz przede
mną udawać.
Gdy dojechali już na miejsce, Stacey pomogła mu wysiąść z samochodu i dojść do
izby przyjęć. Wobec dyżurnej pielęgniarki zachowywała się jak rozwścieczona lwica
broniąca małych. Jeśli sytuacja tego wymagała, Stacey potrafiła zachowywać się, jak
przystało córce senatora. Nie zważając na przemoczone i zakrwawione ubranie, podała swoje
nazwisko, a tym samym nazwisko ojca, i zażądała, aby natychmiast przyjęto Justina. Tak też
się stało.
Była przy nim przez cały czas. Lekarz obejrzał ranę i kazał zrobić rentgen czaszki.
Następnie założył cztery szwy i na koniec zgodził się z diagnozą Stacey, że Justin ma
wstrząśnienie mózgu. Zalecił, aby przez następne kilka dni chory leżał spokojnie w łóżku.
Wypisał także receptę na lekarstwo przeciwko mogącemu pojawić się bólowi głowy.
- Kilka dni w ciszy i spokoju! - powiedział Justin ironicznie, gdy wyszli ze szpitala.
Miał na głowie imponujący opatrunek. Stacey podtrzymywała go, mocno obejmując w pasie.
- Gdyby doktor zobaczył mój rozkład zajęć na najbliższe dni - ciągnął Justin -
zrozumiałby, jak bardzo niedorzeczne jest jego polecenie!
- Justinie, musisz posłuchać lekarza - odparła Stacey. - Nie możesz teraz, po takim
wypadku, prowadzić swojego szalonego trybu życia.
- Stacey, czuję się świetnie - zaprotestował Justin. - Nie będę leżał w łóżku i tracił
czasu tylko dlatego, że uderzyłem się w głowę!
Dotarli do samochodu i Stacey pomogła Justinowi wsiąść do niego.
- Pojedziesz teraz prosto do domu - powiedziała. - Położysz się do łóżka i zastosujesz
do wszystkich poleceń doktora. Ja natomiast zamierzam upewnić się, że tak właśnie będzie.
Justin uśmiechnął się rozbawiony.
- Jesteś bardzo stanowcza, Stacey - powiedział.
- Tak, upór jest cechą wszystkich ludzi związanych z polityką - odpowiedziała,
przypominając mu jego własne słowa. - Nawet tych opornych, stojących na uboczu.
Znów zatrzymali się przy aptece, aby kupić przeciwbólowe lekarstwo dla Justina i
zrealizować receptę Stacey. Lek przeciwwymiotny będzie jej teraz bardzo potrzebny, skoro
ma dobrze zaopiekować się Justinem.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli tym razem zostanę w samochodzie - powiedział Justin
obrażonym tonem. Jednak mówiąc to, uśmiechnął się i Stacey spojrzała na niego z rosnącym
podziwem. Był taki dzielny. Nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego, że Justin ma takie
doskonałe poczucie humoru. Żartował teraz, kiedy prawdopodobnie był bardzo cierpiący!
Pochyliła się, żeby uścisnąć jego rękę.
- Zaraz wrócę z lekarstwami, Justinie - powiedziała ciepło.
Dwadzieścia minut później Justin wprowadził Stacey do swego mieszkania,
składającego się z kilku pokoi na pierwszym piętrze odnowionego domu niedaleko Kapitelu.
Ściany pomalowane zostały na biało, a w oknach, zamiast zasłon, wisiały żaluzje. Niemodne i
źle dobrane meble były na pewno nie do przyjęcia nawet w czasach, kiedy je
wyprodukowano.
- Och! - zawołała Stacey, rozglądając się po strasznym salonie. - Co za odważne
pomieszanie stylów! Czy... sam urządzałeś swoje mieszkanie, Justinie?
- Nie - odpowiedział. - Wynająłem je już umeblowane.
Stacey odetchnęła z ulgą.
- Więc nie obrazisz się, jeśli powiem, że te meble są ohydne? - zapytała. - Od
patrzenia na tę kanapę po prostu bolą oczy! Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy były modne
ogromne pomarańczowe róże na ckliwym różowym tle. I w dodatku to krzesło w niebieskie i
żółte pasy! Zbrodnia!
Justin roześmiał się.
- Naprawdę nie spędzam tutaj zbyt dużo czasu - powiedział. - To mieszkanie jest
wygodne, bo znajduje się blisko biura, a poza tym ciągle nie mam swoich mebli. - Obojętnie
wzruszył ramionami.
Kuchnia i sypialnia urządzone były w ten sam bezosobowy i ponury sposób. Nie było
tam żadnego śladu obecności Justina Marksa.
- Mieszkasz tu od dziesięciu lat? - zapytała z niedowierzaniem. Jak mógł to
wytrzymać? I jak w ogóle można mieszkać gdzieś dziesięć lat i chociaż trochę nie naznaczyć
tego miejsca swoją obecnością?
- Kupiłem nowy materac trzy lata temu - powiedział Justin i usiadł na brzegu
podwójnego łóżka, przykrytego kapą z brązowego sztruksu.
- To dobrze, ponieważ kilka następnych dni spędzisz w łóżku, a położysz się do niego
już! - Spojrzała mu prosto w twarz. - Teraz się rozbierzesz. Przygotuję ci obiad.
Zanim zdążył odpowiedzieć, Stacey przeszła z sypialni do malej, brzydkiej kuchni. W
lodówce nie było nic, poza na wpół opróżnionym pudełkiem margaryny. Zajrzała do szafek
wiszących na ścianach; znalazła tam dziwny zestaw talerzy i szklanek, należący najwyraźniej
do wyposażenia mieszkania. Był tam jeszcze bochenek chleba i duża puszka czekolady w
proszku. Zdumiona wróciła do sypialni.
Justin w dalszym ciągu siedział na brzegu łóżka.
- Ależ tutaj w ogóle nie ma jedzenia! - zawołała Stacey.
- Rzadko jadam w domu - odparł Justin. - Czasem robię sobie śniadanie złożone z
tostów i czekolady. Kilka razy zdarzyło mi się jeść tutaj obiad, ale wtedy po prostu
kupowałem w sklepie coś mrożonego.
- Nie możesz nie mieć nic do jedzenia w domu! - upierała się Stacey. Nie rozumiała
tego. Może Justin był naprawdę jakimś skomputeryzowanym, doskonałym mechanizmem?
Stacey przyglądała mu się, jak zdejmował marynarkę. Pomyślała, że ten człowiek
nigdy nie miał swojego domu i rodziny. Jego mieszkanie, okropnie urządzone i pozbawione
niezbędnych do normalnego życia przedmiotów, było prawdopodobnie wszystkim, co mógł
nazwać własnym domem. Było to tak samo żałosne jak fakt, że Liptonowie stanowili dla
niego ideał rodziny. Jak bardzo obydwie te rzeczy były dalekie od prawdy!
Justin patrzył uważnie, jakby chciał poznać jej myśli. Nagle przewrócił się na łóżko,
chwytając się za obandażowaną głowę.
- Justinie! - zawołała Stacey i podbiegła do niego. - Czy znowu masz zawroty głowy?
- Lekarz ostrzegł ją przed tym.
- Tak...
- Och, biedny Justin! - Pomogła mu ostrożnie położyć głowę na poduszkach. - Czy
chcesz tabletkę przeciwbólową? - Odpięła guziki jego koszuli, chcąc ułatwić mu oddychanie.
Nagle Justin chwycił ją za nadgarstki i przycisnął jej dłonie do swojej piersi. Poczuła
pod palcami kręcone, ciemne włosy i silne, umięśnione ciało. Odetchnęła głęboko. W tej
chwili Justin nie wyglądał jak człowiek cierpiący na zawroty głowy. Był bardzo czujny,
skupiony i...
- Justinie... - Stacey próbowała uwolnić ręce, ale trzymał je mocno.
- Czy mówiłem ci już, jaka jesteś piękna? - zapytał stłumionym głosem.
Jej serce gwałtownie zabiło. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności, to znaczy łóżko,
ciszę i mrok w pokoju, a także bandaż na głowie Justina, Stacey zachowała zdrowy rozsądek.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Chyba naprawdę majaczysz, Justinie. Wyglądam jak zmokła kura - powiedziała,
wiedząc, że jest bliska prawdy. Włosy miała wilgotne, proste i sztywne od deszczu, sukienka
była pognieciona i zakrwawiona, a po makijażu nie zostało ani śladu.
- Nie! - Wziął jej twarz w swoje ręce. - Nie, Stacey. Dla mnie jesteś piękna. Piękna... -
Jego ochrypły głos był jak pieszczota. Justin objął ją za szyję i przyciągnął do siebie. Przez
krótką, cudowną chwilę nie myślała o niczym, tylko leżała z policzkiem przyciśniętym do
miękkich włosów, czując pod sobą silne, muskularne ciało.
Jedną ręką w dalszym ciągu obejmował jej kark, drugą zaś zaczął gładzić biodro. Z ust
Stacey wydobył się cichy jęk, poczuła budzący się w niej wielki ogień.
Wystarczył jeden krótki moment, by Justin wsunął swoją nogę między nogi Stacey i
przewrócił ją na plecy. Leżał teraz obok, a ręka wędrowała po ciele Stacey, przesuwała się po
piersiach, brzuchu i udach. Poruszała ustami, chcąc wymówić jego imię, ale nie wydobywał
się z nich żaden dźwięk. Patrzyła w ciemne oczy znajdujące się teraz blisko jej twarzy. I
wtedy powoli i nieodwołalnie jego usta zaczęły zbliżać się.
- Nie, Justinie - wyszeptała, ale wiedziała, że był to bardzo symboliczny protest.
Zadrżała. Chciała poczuć jego wargi na swoich i to pragnienie doprowadzało ją do rozpaczy.
Usta mężczyzny zatrzymały się na chwilę.
- Tak, Stacey - wyszeptał i wsunął dłoń między uda, by pieścić ją w najbardziej
intymny sposób. - Tak, kochana.
Nie mogła oddychać ani mówić. Pod wpływem pieszczot ciało wygięło się w łuk, a z
ust wydobyło się westchnienie.
- Pragniesz mnie, Stacey - powiedział Justin, obserwując jej reakcję. - Chcesz mnie.
Powiedz mi to. - Nie przestawał jej pieścić w tak zmysłowy sposób, że bliska była
szaleństwa. - Powiedz, kochanie. Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
Nie potrafiła mu się oprzeć, nie mogła już opanować narastającej w niej dzikiej żądzy.
Jego język dotykał lekko jej języka, drażnił, ale w końcu uciekał, dopóki nie zawołała.
- Och, Justinie! Chcę ciebie! Bardzo cię pragnę!
Usta wreszcie złączyły się i zaczęli całować się mocno, gwałtownie, z żarem, który
budził jeszcze większą namiętność. Ręka Justina nie przestawała pieścić Stacey. Przylgnęła,
pragnąc go...
Dzwonek telefonu dochodził jakby z innego wymiaru. Natrętny i napastliwy, był
zgrzytem w ich bardzo prywatnym świecie. Nie przestawał jednak dzwonić! Po sześciu
dzwonkach nie mogli dłużej go ignorować. Czarny telefon stał na nocnym stoliku i brzęczał
długo, aż Justin nie odsunął się od Stacey i nie odebrał go.
- Słucham - warknął do słuchawki. - Tak, Fred. Tak, zrobiłem to. Tak, wiem.
Opublikowaliśmy oświadczenie, które nakreśla...
„Jeszcze jedna polityczna rozmowa” - pomyślała Stacey. Było to coś na temat
głosowania w senacie. Słuchała, niezdolna do tego, żeby myśleć, poruszyć się czy zrobić
cokolwiek innego. Czuła się słaba i zdezorientowana; zbyt szybko nastąpił powrót z wyżyn
seksualnego pobudzenia do rzeczywistości.
Leżała teraz na łóżku i czuła się pusta, zawiedziona i coraz bardziej zła. Zorientowała
się, że Justin przygląda się jej i nagle uświadomiła sobie, jak musi wyglądać, leżąc
wyciągnięta na łóżku, z rozrzuconymi nogami i piersiami poruszanymi szybkim, płytkim
oddechem. Usiadła gwałtownie, mając wrażenie, że zaczerwieniła się od czubka głowy po
pięty. Justin mocno chwycił ją za rękę.
- Puść mnie! - powiedziała cicho. Z trudem opanowała się, żeby tego nie wykrzyczeć.
Co powiedziałby Fred Rhodes, gdyby usłyszał, że w sypialni szefa znajduje się córka
senatora?
- Fred, porozmawiamy jutro rano - powiedział Justin. Przez cały czas trzymał Stacey
bardzo mocno. Nie mogła się uwolnić i coraz bardziej chciała krzyczeć. Justin zdawał sobie
chyba z tego sprawę, bo natychmiast zakończył rozmowę.
- Puść moją rękę, Justinie! - wrzasnęła chwilę po tym, jak Justin odłożył słuchawkę. -
Natychmiast!
- Stacey, wiem, że jesteś zdenerwowana - powiedział Justin uspokajająco.
- Masz rację, do cholery! - odparła Stacey. - Jestem zdenerwowana! I jeśli zaraz mnie
nie puścisz...
- Połóż się, kochanie. Byłaś tak blisko;.. Pozwól mi...
- Nie! - krzyknęła. Całe ciało płonęło ze wstydu. Cóż najlepszego zrobiła! Załamywał
ją brak panowania nad sobą. W równym stopniu niepokoiło to, jak rozwścieczało. Zwalczyła
w sobie ogromne pragnienie, żeby się rozpłakać. Nagromadzone podniecenie domagało się
uwolnienia, dosłownie wrzało w jej rozbudzonym ciele. Gdyby wtedy nie przerwał!
Nagle Justin puścił rękę Stacey. Korzystając z okazji, zerwała się z łóżka i wybiegła z
pokoju.
- Wychodzę! - rzuciła przez ramię. Porwała płaszcz i torebkę z okropnego krzesła w
kolorowe pasy. Skierowała się do drzwi wyjściowych. Nagle zamarła... Przecież nie ma
samochodu! Musi zadzwonić po taksówkę, żeby wrócić do domu. Zazgrzytała zębami.
Powrót do sypialni Justina po to, żeby skorzystać z telefonu, był ostatnią rzeczą, której Stacey
pragnęła. Trzeba jednak w jakiś sposób dostać się do domu, a to za daleko, żeby iść piechotą.
Musi więc wrócić do sypialni i zadzwonić.
Wyprostowała ramiona i weszła do pokoju, z którego dopiero uciekła. Zdziwiła się,
widząc, że Justin wciąż jeszcze leży na plecach, a jego oczy są zamknięte.
- Justinie? - powiedziała ostrożnie. Leżał zupełnie nieruchomo. Wzrok Stacey spoczął
na bandażu opasującym jego czoło i na ten widok serce nerwowo w niej podskoczyło.
- Justinie, dobrze się czujesz? - Zrobiła krok w jego stronę.
Otworzył oczy.
- Myślałem, że już poszłaś, Stacey - powiedział.
- Muszę zadzwonić po taksówkę - odpowiedziała. - Mój samochód został u rodziców.
Justin podniósł dłoń do skroni.
- Weź w takim razie mój - powiedział cicho. Musiała zbliżyć się, żeby to usłyszeć.
Stanęła obok łóżka i spojrzała na Justina. Niemal słyszała, jak bije jej serce.
- Justinie, boli cię głowa, tak? - zapytała. Doskonale wiedziała, że tak właśnie było.
Doktor zalecił ciszę i spokój, a w ciągu ostatnich trzydziestu minut robili wszystko oprócz
zachowywania ciszy i spokoju! „Przeze mnie ten człowiek został ranny” - obwiniała się
Stacey. I teraz jeszcze bardziej pogarszała jego stan, całkowicie ignorując polecenia lekarza.
- Justinie - wyszeptała niepewnie, pragnąc dotknąć jego gęstych czarnych włosów.
Justin otworzył oczy i jęknął.
- Tak bardzo cię boli? - zawołała przestraszona.
Jęknął ponownie i obrócił się na bok.
- Okropnie - odpowiedział. Jego głos był przytłumiony. - Do diabła, nie zamierzam
uskarżać się, Stacey. Nie szanuję ludzi, którzy użalają się nad sobą.
- Och, ty nie jesteś taki - zawołała oburzona. - Po tym wszystkim, co dzisiaj
przeszedłeś! Byłeś wspaniały, Justinie.
Wydał z siebie dźwięk, którego nie potrafiła zidentyfikować. Pomyślała
zaniepokojona, że to chyba jęk przed agonią. Biedak!
- Może chcesz proszek przeciwbólowy? - zapytała.
- Wezmę go później - odpowiedział. - Najpierw chyba zjem na kolację tosty i
czekoladę. Weź mój samochód i jedź do domu. Kluczyki są w...
- Nie mogę zostawić cię w takim stanie - przerwała mu Stacey. To było nie do
pomyślenia! Zostawić go samego, takiego cierpiącego, w tym okropnym mieszkaniu i w
dodatku bez żadnego jedzenia!
- Czy zostaniesz na noc? - Dotarł do niej stłumiony głos.
Spojrzała w jego kierunku, zastanawiając się, czy ktoś kiedykolwiek został przy nim,
gdy był chory lub gdy coś go bolało. Myślała o małym chłopcu, który dorastał, nie mając
własnego domu ani rodziny. Serce skurczyło się pod wpływem bólu. Ogarnęła ją wielka litość
dla tego znakomitego polityka i maniaka pracy, który teraz leżał cicho i spokojnie w łóżku.
Był chory i potrzebował jej. Poczuła, że jest jej bardzo bliski.
- Tak, Justinie - odpowiedziała. Pragnienie, by go dotknąć, było teraz tak silne, że
poddała mu się i wyciągnęła rękę, żeby pogładzić ramię Justina. - Tak, zostanę z tobą.
W najbliższej pizzerii zamówili telefonicznie pizzę, którą dostarczono im do domu.
Justin stanowczo nie pozwolił Stacey wyjść po zakupy w środku nocy i prościej było
podporządkować się. Stacey pomyślała, że może zaopatrzyć kuchnię Justina w żywność jutro
rano.
Usiedli na łóżku, a pudełko z pizzą postawili między sobą. Zjedli ją całą; wyglądało
na to, że rana Justina nie zmniejszyła jego apetytu. Zjadł pięć kawałków, Stacey tylko trzy.
Justin wziął prysznic i przebrał się w błękitną piżamę. Stacey nie mogła oderwać od
niego wzroku. Zawsze widziała go tylko w trzech kolorach: czarnym, szarym i białym.
Dopiero teraz okazało się, jak wspaniale wygląda w niebieskim. Poza tym luźna piżama w
jakiś sposób podkreślała muskularną budowę ciała. Stacey przełknęła łyk coli, trzymając
puszkę w nerwowych palcach. Myśli niezależnie od niej dryfowały w niebezpiecznym
kierunku.
- Mam kilka zapasowych bluz od piżam. Są w dolnej szufladzie - powiedział Justin,
nie spuszczając z niej wzroku. - Dlaczego nie weźmiesz gorącej kąpieli i nie włożysz jednej z
nich? Moglibyśmy wtedy położyć się do łóżka.
Stacey zakrztusiła się colą. Justin zabrał puszkę i pochylił się, żeby poklepać
dziewczynę po plecach.
- Wszystko w porządku, skarbie?
- Justinie, przestań! - Stacey zaczynała już żałować obietnicy, że zostanie na noc.
Wydawało się, że bóle głowy zniknęły w jakiś cudowny sposób, i to bez pomocy pigułek.
Justin był pełen sił witalnych, bardzo uwodzicielski i bardzo męski, co wprawiało ją w
wielkie zakłopotanie.
- Będę spała w ubraniu - powiedziała stanowczo, cofając się przed jego dłońmi. - I nie
w łóżku z tobą, ale na kanapie w salonie.
- Od tego wzoru na kanapie mogą przyśnić ci się koszmary - ostrzegł Justin z
uśmiechem. - Poza tym jest zbyt krótka i wąska, żeby mogło być ci na niej wygodnie. -
Chwycił jej rękę i podniósł do ust, żeby pocałować. - Będziemy spać w moim łóżku, Stacey.
Jego podniecające słowa i pieszczotliwy dotyk wywołały w niej falę pożądania.
Wyrwała dłoń z jego rąk.
- Justinie, to szaleństwo! - powiedziała z jękiem.
- Nie bój się - rzekł. - Pozwól mi obejmować cię dziś w nocy. To wszystko, czego
chcę. Trzymać cię w ramionach przez całą noc.
Stacey miała wrażenie, że zatraca się w jego ciemnych, gorących oczach. Nagle
poczuła zmęczenie, kompletne wyczerpanie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Wydarzenia
ostatnich dwudziestu czterech godzin: bezsenna noc, stresujący dzień, domagająca się swoich
praw ciąża, doprowadziły ją do stanu zupełnego odrętwienia.
- Lekarz zalecił ci spokój i odpoczynek - przypomniała mu. - A to wyklucza...
- Tak, moja słodka - przerwał jej, uśmiechając się szeroko. - To rzeczywiście
absolutnie wyklucza...
Zaczął gładzić jej ręce od nadgarstków do ramion. Stacey zakręciło się w głowie.
- Chodź do łóżka, Stacey - powiedział miękko. - Najwyższa pora pójść spać.
Stacey, bardzo już śpiąca, przytaknęła, nie dopuszczając do siebie żadnych innych
myśli. Bardzo wolno poszła do łazienki. Była zbyt zmęczona, żeby wziąć prysznic. Starczyło
jej sil tylko na to, aby zdjąć sukienkę, za ciasny biustonosz i włożyć ciemnoniebieską bluzę
od piżamy Justina. Umyła twarz i wróciła do sypialni.
Justin odchylił kołdrę, zapraszając do łóżka. Materac był sprężysty i bardzo wygodny,
Stacey z ulgą wtuliła głowę w poduszki, rozkoszując się ciepłem, jakie dawała wypełniona
pierzem kołdra. Na zewnątrz wiatr i deszcz uderzały o szyby. Poczuła się dobrze i
bezpiecznie. Była szczęśliwa, że leży w łóżku obok Justina. Wydawało się, że zmęczenie
krąży jak narkotyk w jej żyłach i usypia ją. Zamknęła oczy.
I chwilę później już je otworzyła. Justin wsunął palce pod elastyczny pasek rajstop i
majtek.
- Zdejmij to, kochanie. - Głos był łagodny i miękki. - Będzie ci wtedy wygodniej.
Chwyciła jego rękę i ostrożnie odsunęła.
- Justinie. - Była tak senna, że z trudem mówiła. - Zróbmy długą, długą, bardzo długą
przerwę.
Justin roześmiał się głęboko i radośnie. Przyciągnął ją do siebie, robiąc ze swojego
ciała coś w rodzaju kołyski.
- Śpij, Stacey - szepnął, a ona poczuła jego oddech na swoich włosach. Przytulona do
niego, już prawie zasypiała, gdy nagle pomyślała o Brynn. Dawno temu obydwie ustaliły, że
ze względów bezpieczeństwa zawsze będą sobie mówiły, dokąd wychodzą.
- Justinie. - Odwróciła się w jego ramionach. - Muszę zadzwonić do Brynn i
powiedzieć jej, gdzie jestem.
Bez narzekania i zadawania zbędnych pytań wykręcił numer ich telefonu. Stacey
pomyślała, że są jednak takie chwile, kiedy jego praktyczność jest bardzo pożyteczną cechą.
Podczas gdy Stacey rozmawiała z Brynn, Justin przez cały czas trzymał ją w ramionach, nie
pozwalając zsunąć się ciepłej kołdrze.
- Cieszę się, Stacey, że zaczęłaś rozwiązywać swoje problemy - powiedziała Brynn,
gdy Stacey wyjaśniła jej, gdzie spędzi tę noc.
- Brynnie, to nie jest to, o czym myślisz - zaprotestowała Stacey.
- Owszem, Brynn - powiedział głośno Justin. - To jest dokładnie to, o czym myślisz.
- Justinie! - upomniała go zawstydzona Stacey.
Brynn roześmiała się.
- Ten facet chyba naprawdę zmienia się przy tobie, Stace. Przecież nigdy dotąd nie
żartował ani nie robił tego typu uwag.
- Och, to jest prawdziwy komediant! - zawołała Stacey i żartobliwie uderzyła Justina
w rękę. On natomiast mocno objął ją ramionami i nogami, uniemożliwiając ucieczkę. Wiła się
w jego objęciach, chichocząc mimo woli. Justin roześmiał się teatralnie, głośno i łobuzersko, i
jeszcze bardziej wzmocnił uścisk. Przez moment zapomnieli o Brynn. W końcu ona sama,
chrząkając, przypomniała o swojej obecności.
- Stacey - powiedziała - nie chciałabym psuć wam zabawy, ale nie zgadniesz, kto
kręcił się dzisiaj wieczorem obok naszego domu. Cord Marshall! Twierdził, że szuka ciebie.
Justin usłyszał to i zesztywniał.
- Marshall? - powtórzył.
- Brynn, jestem pewna, że Marshall rzeczywiście mnie szukał - powiedziała Stacey
beztrosko. - Mam wystąpić w jego programie w sobotę wieczorem.
- Co takiego? - zapytała zaskoczona Brynn.
- Zapomnij o tym! - uciął krótko Justin. Stacey próbowała uwolnić się, ale nie
wypuszczał jej ze swoich ramion.
- Brynn, wczoraj wieczorem byłam na kolacji z Cordem - powiedziała Stacey. -
Właściwie, to okazało się, że jest bardzo miły i obiecałam mu...
- Miły! - powtórzyła Brynn. - Stacey, ten facet to straszny szuja. Byłabyś
bezpieczniejsza, jedząc obiad z chorym na tyfus!
Justin odebrał Stacey słuchawkę.
- Nie denerwuj się, Brynn - powiedział uspokajająco. - Stacey nie wystąpi w tym
programie. Nie będzie także następnych obiadów z tym „miłym” panem.
Stacey zachmurzyła się i zabrała mu słuchawkę.
- Brynnie...
- Stacey, posłuchaj - przerwała jej Brynn. - Justin i ja po raz pierwszy zgadzamy się ze
sobą. Marshall to chytry lis. Próbował wyciągnąć ze mnie informacje na temat twojej rodziny.
Uważa, że nikt nie oprze się jego wdziękowi i próbował mnie podrywać.
- Cord Marshall próbował cię podrywać? - zawołała Stacey. - I co zrobiłaś, Brynnie?
- Pamiętasz, jak Lucas dawał nam kiedyś lekcje samoobrony? - zapytała Brynn
obojętnie. - Otóż po raz pierwszy wypróbowałam swoje umiejętności właśnie na Marshallu.
Okazało się, że to działa, Stacey.
- Och, jaka szkoda, że mnie przy tym nie było! - zawołała Stacey.
- Co za żądza krwi! - Justin uśmiechnął się złośliwie. - Powiedz Brynn, żeby
przywiozła ci jutro jakieś ubranie - dodał. - Może wpaść tutaj w drodze do pracy.
- Zamówienie przyjęte! - zawołała Brynn, zanim Stacey zdążyła cokolwiek
powiedzieć. - Coś luźnego i wygodnego, prawda, Stacey?
- Dobranoc, Brynn - odpowiedziała Stacey. Justin wziął słuchawkę i odłożył na
widełki. Jego ręce poszukały jej piersi.
- Na czym to skończyliśmy? - zapytał.
- Na tym - prawie zasypiając, odpowiedziała Stacey surowo i odsunęła jego ręce,
kładąc je na swoich biodrach. Nie przyszło jej do głowy, żeby odsunąć się. Wręcz przeciwnie,
przytuliła się mocniej do Justina. Objął ją mocno.
- Dobranoc, Justinie - powiedziała sennie.
- Dobranoc, kochanie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Stacey, gdzie, do diabla, są moje spodnie? - zawołał zirytowany Justin. Wziął już
prysznic, ogolił się, ubrał w sztywno wykrochmaloną, białą koszulę, szarą marynarkę, ciemny
krawat, skarpetki i białe spodenki. Teraz stał przed otwartą szafą i przeszukiwał jej zawartość,
wołając mocno zdenerwowany: - Nie ma tutaj ani jednej pary spodni!
- Przecież powiedziałam ci, że nie pójdziesz dzisiaj do pracy, Justinie. - Stacey
patrzyła na niego rozbawiona. - Doktor kazał ci odpoczywać i to właśnie będziesz robić.
Wracaj więc do łóżka, a ja przyniosę ci śniadanie.
- Cholera, nie chcę żadnego śniadania! Chcę dostać moje spodnie! Co z nimi zrobiłaś?
Przecież było tutaj osiem par.
- Zamknęłam je w bagażniku samochodu - oświadczyła Stacey, bardzo z siebie
zadowolona. - A kluczyki mam ja. Wzięłam spodnie ze sobą nawet do sklepu dziś rano, kiedy
jeszcze spałeś. Byłam pewna, że będziesz chciał iść do pracy. Wiedziałam, że bez spodni
daleko nie zajdziesz.
- Zamknęłaś moje spodnie w bagażniku? - powtórzył Justin z niedowierzaniem.
- Tak - przytaknęła. - A potem zawiadomiłam twoje biuro, że nie przyjdziesz dzisiaj.
Zadzwoniłam również do mamy i poprosiłam, aby powtórzyła ojcu, że miałeś wypadek i żeby
nie przeszkadzać ci tysiącami telefonów.
- Zdaje się, że spędziłaś dzisiaj bardzo pracowity poranek, prawda? - jęknął Justin. -
Stacey, jest prawie dziesiąta! Nigdy w życiu nie spałem tak długo. Muszę być dzisiaj w
biurze.
- To tabletka przeciwbólowa tak zwaliła cię z nóg - wyjaśniła Stacey. - Dałam ci ją o
piątej rano, kiedy wstałam, żeby... - przerwała. No cóż, lepiej nie wdawać się w szczegóły.
Wstała wtedy, żeby połknąć swoje przeciwwymiotne lekarstwo i od razu dała Justinowi
proszki, na wypadek, gdyby znów zaczęła go boleć głowa. Był wtedy taki śpiący, że
posłusznie je połknął.
- Narkotyzujesz mnie! - oskarżył ją Justin. - Nigdy nie brałem żadnych tabletek.
Nawet aspiryny!
Stacey przyznała w myślach, że lekarstwo rzeczywiście silnie na niego podziałało.
Spał, kiedy o wpół do dziewiątej przyjechała Brynn, spał także o dziewiątej, gdy Stacey
wyjechała na zakupy. Zabranie ze sobą jego spodni było nagłym i, jak się okazało, świetnym
pomysłem, którego Stacey sama sobie pogratulowała. W przeciwnym razie Justin mógłby
ubrać się i wyjechać do pracy przed jej powrotem ze sklepu.
- Uzupełniłam nieco zapasy w twojej kuchni - powiedziała Stacey, obciągając rękawy
różowo - szarego dresu. Brynn kupiła ten dres w okresie, kiedy zaczęła uprawiać bieganie.
Luźne spodnie i bluza były teraz idealne dla Stacey. Brynn podrzuciła także skarpetki i
adidasy.
- Jesteś mi winien sto pięćdziesiąt pięć dolarów za zakupy - dodała Stacey.
- Co? - zawołał Justin.
- Potrzebowałeś wszystkiego - wyjaśniła Stacey - łącznie z solą i pieprzem. Co
chciałbyś na śniadanie? Płatki? Jajka? Bekon? - pytała Stacey, wiedząc, że dzięki swemu
cudownemu lekarstwu będzie mogła sobie z tym wszystkim poradzić. - Kupiłam nawet sok
pomidorowy i zamrożone ciastka jagodowe.
- Chcę odzyskać spodnie!
- Powtarzasz w kolko to samo.
- Gdzie są kluczyki? - zapytał.
- W bezpiecznym miejscu. Tam, gdzie na pewno ich nie znajdziesz - odpowiedziała.
Schowała je w biustonoszu, który miała na sobie. Posłała Justinowi zwycięski uśmiech. - A
teraz włóż piżamę i wróć do łóżka jak grzeczny chłopczyk. - Justin groźnie popatrzył na nią. -
Może dać ci gorący termofor? - zapytała wesoło.
Ruszył w jej stronę; jego oczy niebezpiecznie błyszczały.
- Już dość tego, Stacey. - Stanął przy niej, ale odważnie spojrzała mu prosto w twarz,
nie dając się zastraszyć.
- Uspokój się, Justinie, bo rozboli cię głowa.
- Nigdy nie bolała mnie głowa! W ogóle nigdy nic mi nie było! Tylko udawałem.
- Wczoraj wieczorem leżałeś na tym łóżku, jęcząc z bólu. Widziałam to. I słyszałam,
Justinie.
- Nic mi nie było - zaprotestował. - Chciałem, żebyś ze mną została i dlatego
symulowałem ból.
- Jasne! - zakpiła. - Rozumiem. W dzień jesteś twardy i silny; nie pozwalasz sobie
wtedy na żadne słabości. Nie obawiaj się, nikomu nie zdradzę twojej małej tajemnicy. -
Wspięła się na palce, żeby po matczynemu pogłaskać go po policzku.
- Szowinistka! - rzekł gniewnie. - Bawi cię ta sytuacja?
- Sam ją komplikujesz, Justinie. Po prostu poddaj się i pozwól, żebym się tobą
zaopiekowała. - Własne słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Wprost nie mogła oprzeć się
pragnieniu zatroszczenia się o niego. Szybko odwróciła się i poszła do kuchni.
Skupiła się na przygotowaniu dla niego śniadania: jajecznicy, bekonu, soku
pomidorowego, no i oczywiście jagodowego ciastka. Ułożyła wszystko na talerzu i nagle
uświadomiła sobie, że Justin stoi w drzwiach i przygląda się. Miał na sobie świeżą niebieską
piżamę. Stacey uśmiechnęła się, bo, aczkolwiek niechętnie, w końcu spełnił jej prośbę. Ich
oczy spotkały się i przez krótki moment Stacey miała wrażenie, że jakieś niewidoczne, ale
niezwykle silne prądy krążą między nimi i zbliżają ich do siebie. Nie mogła oderwać wzroku
od Justina.
- Chciałbym, żebyś zawsze tutaj była - powiedział wzruszony. - W moim mieszkaniu i
w moim łóżku.
Stacey gwałtownie wciągnęła powietrze. Wiedziała, że przydałaby się jakaś lekka i
dowcipna odpowiedź, żeby zmniejszyć powstałe między nimi napięcie, ale w jej głowie była
teraz tylko pustka. Justin stanął za nią i objął, mocno przyciskając do siebie. Usta błądziły po
jej szyi i Stacey poczuła, jak miękną pod nią kolana. Przesunął ręce, dotykając teraz piersi i
drażniąc palcami stwardniałe już sutki. Oparła się o niego; jej powieki ciężko opadły.
- Czy bolą cię dzisiaj? - szepnął do ucha, dotykając językiem jego gładkiej
powierzchni. - Czy boli cię, kiedy dotykam twoich piersi, kochanie?
- Nie... - odetchnęła, a talerz wysunął się z rąk i wpadł ze stukotem do zlewu. - Twoje
śniadanie... - powiedziała cicho.
Justin wziął ją na ręce.
- Nie mam ochoty na jedzenie - odparł. Zaniósł ją do sypialni, a jego krok był
energiczny i zdecydowany. - Mam ochotę na ciebie, kochanie.
Położył Stacey na łóżku, a sam usiadł na brzegu i ostrożnie zaczął rozwiązywać
sznurowadła adidasów.
- Justinie, twoja głowa... To... My...
- Doskonale opiekujesz się mną, Stacey - zapewnił, zrzucając jej skarpetki i buty na
podłogę. - Wysłałaś mnie do łóżka, więc teraz musisz zdrzemnąć się razem ze mną.
Rozebrał ją z niezwykłą szybkością, a kiedy znalazł kluczyki do samochodu w
biustonoszu, uśmiechnął się tylko i odłożył je na nocny stolik. W tym samym momencie, gdy
poczuła pieszczotliwy dotyk, zrozumiała, jak bardzo go pragnie. Justin przyglądał jej się, z
uwagą studiując każdą linię, każdą wypukłość ciała i obserwując gorącą, słodką reakcję, jaką
w niej wywoływał.
Zadrżała, gdy dotknął zdecydowanie jej stwardniałych brodawek.
- Jakie ściągnięte i twarde - powiedział głębokim, czułym głosem. - Pamiętasz, jak w
tamtą sierpniową noc prosiłaś, żebym je całował?
Stacey wypuściła z siebie długo powstrzymywany wydech:
- Justinie...
- Chcesz, żebym teraz tak cię całował? - wyszeptał w pokryte kremową skórą
zagłębienie szyi. Uśmiechnął się, gdy Stacey jęknęła i wyprężyła się. - Chcę całować cię
wszędzie. Tutaj... I tutaj... - Jego usta dotknęły brodawek, a potem przesunęły się w dół, do
pępka i jeszcze niżej. - Chcę spróbować, jak smakuje każdy centymetr twojego ciała, moja
słodka, moja jedyna.
Stacey poczuła, że nie może już tego zatrzymać. Krzyknęła krótko, ostro i zakryła
dłonią usta, chcąc zdusić w sobie ten krzyk.
- Nie, kochanie. - Justin odsunął jej rękę, całując palce, nadgarstek i dłoń. - Chcę cię
słyszeć. Chcę słyszeć, co się z tobą dzieje.
- Och, Justinie! - Otoczyła jego szyję ramionami i przyciągnęła go do siebie
zdesperowana, spragniona ust kochanka. Czuła jego ciało, tak samo spragnione, gorące i
twarde. Poruszyła się pod nim w sposób, który rozpalił ich oboje. Chciała go i pragnęła z silą,
która doprowadzała ją niemal do szaleństwa.
- Kochaj mnie, Justinie! - krzyknęła. Rozkosz, jaką dawały jego dłonie i wargi,
obudziła w niej gorące, trudne do opanowania pożądanie. Chciała go nareszcie zdobyć i
całkowicie do niego należeć.
- Tak, moja najdroższa - wyszeptał, a oczy mu rozbłysły. Wszedł w nią, przyjęła go z
drżeniem.
- Kocham cię! - wołała bez słów, owijając się wokół niego i lgnąc do jego ciała, kiedy
zaczął się w niej poruszać. Czuła teraz coś więcej niż tylko fizyczną rozkosz, jaką dawał. To
nie był jedynie seks. Kochali się w pełnym znaczeniu tego słowa. Ona go kochała i nosiła
jego dziecko; to było naturalne i słuszne. Należeli do siebie.
- Nie zatrzymuj się, Stacey - powiedział ochrypłym głosem. - Chodź razem ze mną...
Teraz... Teraz!
Oddała mu się całkowicie i krzyczała jego imię, gdy oboje dotarli wreszcie do końca
tej drogi.
Przez dłuższy czas żadne z nich nie poruszało się. Nareszcie Stacey, czując ostatnie
drżenia odchodzącego uniesienia, przeciągnęła się pod Justinem i westchnęła z
zadowoleniem.
Justin uniósł głowę i spojrzał w łagodne i rozzłocone miłością oczy.
- Kocham cię - powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
Do Stacey powrócił echem ostatni spazm rozkoszy.
- Kocham cię od dawna, Stacey - mówił. - Chciałem powiedzieć ci to wtedy w
sierpniu, ale ty... - uśmiechnął się nagle i pocałował w czubek nosa. - Zaczęłaś krzyczeć w
łazience i nie chciałaś mnie wpuścić.
Stacey pogłaskała jego gęste włosy.
- Przepraszam, Justinie. Byłam taka... taka... - zawahała się.
- Przyzwyczajona do tego, że mnie nienawidzisz - dokończył za nią. - Wiem,
kochanie.
- Ty także mnie nienawidziłeś - broniła się słabo.
- Nie, to nieprawda. - Potrząsnął głową i zapatrzył się w jakiś odległy, niewidoczny
punkt. - Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, pomyślałem, że jesteś najładniejszą,
najinteligentniejszą i najweselszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem. Miałaś wtedy
tylko piętnaście lat i byłaś pełna życia, tryskająca energią i radością. Zafascynowałaś mnie.
Wprost nie mogłem oderwać od ciebie oczu.
- Justinie. - Stacey poruszyła się niespokojnie pod nim. - Fantazjujesz. Uważałeś mnie
wtedy za smarkulę.
- W dalszym ciągu jesteś smarkulą - zgodził się z nią ze śmiechem, a ona kopnęła go
w kostkę bosą stopą. - Ale to nie powstrzymało mnie przed zakochaniem się w tobie.
Zrozumiałem to w czasie wakacji, kiedy skończyłaś szesnaście lat. Przyjechałem wtedy do
Rehoboth Beach, żeby spotkać się z twoim ojcem...
- A tak, pamiętam - wtrąciła. - Wtedy właśnie, po raz pierwszy w życiu, zobaczyłam
na plaży kogoś w szarym garniturze i czarnych pantoflach. Powtarzało się to każdego lata.
Roześmiał się, a szczęście widoczne na jego twarzy sprawiło Stacey wielką radość.
Nie pamiętała, aby kiedykolwiek przedtem widziała Justina tak odprężonego i beztroskiego,
po prostu - szczęśliwego.
- Miałaś wtedy na sobie różowy kostium kąpielowy - wspominał z uśmiechem. I nagle
uśmiech zniknął. - Byłaś z jakimś bezmyślnym, jasnowłosym chłopakiem - dodał.
- Tak, pamiętam go. To był Derek Rivers. Masz rację, był bezmyślny, ale za to bardzo
umięśniony. Robił wtedy na mnie ogromne wrażenie.
- Kiedy zobaczyłem, jak obydwoje bawicie się na plaży, jak ten głupek obejmuje cię...
- Justin przerwał i jego twarz pociemniała. - Poczułem się tak, jakby ktoś zatopił we mnie
nóż. Zrozumiałem, że wszystko, co się ze mną działo, to nie jedynie radość z przebywania w
towarzystwie uroczego podlotka. Byłem o ciebie zazdrosny; uważałem, że należysz do mnie.
Chciałem utopić tego idiotę i zabrać cię stamtąd, zatrzymać przy sobie na zawsze.
- Och, Justinie - westchnęła. Patrzył jej głęboko w oczy i poczuła dziwny dreszcz, gdy
pojęła siłę jego uczuć.
- Oczywiście, nie mogłem cię mieć - ciągnął Justin spokojnie. - Miałaś wtedy
szesnaście lat i byłaś córką człowieka, którego cele i aspiracje były tak mocno związane z
moimi. Trzydziestoletni asystent nie mógł zakochać się w niepełnoletniej córce senatora.
Musiałem to w sobie zabić, Stacey. Zmuszałem się, żeby być tak szorstki i nieprzyjemny, jak
tylko potrafiłem. Chciałem... musiałem wzbudzić w tobie nienawiść. Musiałem zachować
między nami pewien dystans, w przeciwnym razie... Nie mogłem powstrzymać się od... -
zawiesił głos. - Musiałem sprawić, żebyś zaczęła żywić do mnie wielką niechęć - zakończył
stanowczym tonem.
- I udało ci się to znakomicie. - Stacey zmarszczyła czoło w zamyśleniu. To wszystko
było takie dziwne, takie nieprawdopodobne. Pomyśleć tylko, że przez wszystkie lata, kiedy
wydawało się, że Justin ją nienawidzi, on tak naprawdę pragnął jej. Czuła się tak, jakby
przeszła na drugą stronę lustra, gdzie nic nie jest tym, na co wygląda. Spojrzała na niego
oszołomiona.
- Z b y t dobrze mi się to udało - powiedział smutno. - Kiedy byłaś starsza i
ściągnąłem cię do pracy na Kapitelu, pomyślałem, że będę mógł jakoś pokonać te bariery,
jakie wyrosły między nami. - Przerwał na chwilę i potrząsnął głową. - Ty jednak byłaś wrogo
do mnie nastawiona. Przyzwyczaiłaś się do nienawidzenia mnie. Nie mogłem zburzyć muru,
którym się ogrodziłaś. Załamałbym się kompletnie, gdyby nie to, że zawsze żywo reagowałaś
na moją obecność, sprzeciwiałaś mi się i prowokowałaś. Zachowywałaś się tak, odkąd cię
poznałem i miałem nadzieję, że to oznacza, iż ty także usiłujesz zwalczyć jakieś dobre
uczucie, które obudziłem w tobie.
- Grace powiedziała, że zawsze cię dręczyłam - powiedziała zdumiona Stacey. - Mój
Boże, przez te wszystkie lata... Justinie, to niemożliwe! To nie może być prawda! Jestem
pewna, że byliśmy prawdziwymi wrogami!
- No cóż, dwoje ludzi bardzo często walczy ze sobą, zanim zostaną kochankami.
Pomyśl o tej sierpniowej nocy, Stacey. Tonie była pomyłka popełniona pod wpływem
alkoholu. To nie był przypadek. To rezultat narastającego przez dziesięć lat seksualnego na-
pięcia i ukrywanego zainteresowania.
- Nie! - zaprotestowała Stacey raczej z przyzwyczajenia.
- Tak. - Justin pocałował ją, a ona natychmiast, nie wahając się nawet przez chwilę,
odpowiedziała z wielką namiętnością. Jej ciało wiedziało więcej niż ona sama.
Całował ją mocno, gorąco. Rozkoszowała się tym, że mogła całą sobą czuć ciężkie,
pokryte szorstkimi włosami ciało.
- Znowu cię pragnę - wyszeptał łagodnie. - Czy chcesz tego, kochanie?
- Och, tak! - usłyszała swój głos, głęboki i przepojony seksem, jakby nie do niej
należący. Otworzyła się przed Justinem, przepełniona miłością. Była już tak podniecona, że
przyjęła go, odpowiadając na jego pożądanie krzykiem równie wielkiego pragnienia.
Namiętność rozpaliła ich do białości i Stacey ponownie topniała w jej blasku.
- Uwielbiam patrzeć na ciebie - powiedział Justin później, gdy temperatura doznań
nieco spadla. Leżał obok niej, wsparty na łokciu i delikatnie gładził jej włosy. - Lubię patrzeć,
jak mocno zamykasz oczy, jak twoje wargi rozchylają się i robią wilgotne. Lubię słyszeć, jak
w podnieceniu wypowiadasz niezrozumiałe słowa.
Stacey zarumieniła się. Chociaż byli sobie tacy bliscy, jego uwagi zawstydzały.
Zrozumiała, że całkowite odsłonięcie się uczyniło ją bezbronną.
- Czy spodobałby ci się ślub w Białym Domu? - zapytał, a jego czarne oczy zalśniły
wesoło. - Dziewczynki Spence’a i Patty mogłyby rozsypywać przed nami kwiaty.
Zostawiłyby wreszcie te swoje kombinezony i założyły na tę okazję nowe różowe sukienki.
Lucas byłby moim drużbą. Możesz sobie wyobrazić, jak zręcznym rzutem trafia obrączką na
mój palec?
- Ślub w Białym Domu? - powtórzyła Stacey. Nagle zaschło jej w gardle. - To wcale
nie jest śmieszne, Justinie.
- Oczywiście, możemy pobrać się wcześniej, kochanie - dodał, biorąc ją w ramiona. -
Pomyślałem, że ty i twoja matka będziecie zbyt zajęte w czasie kampanii wyborczej, aby
przygotować taki ślub, jakiego pragnęłabyś. Jesteś ich jedyną córką i przypuszczam, że
chcieliby, abyś miała wielkie i huczne wesele. Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko
temu.
Jedyną rzeczą, której Stacey nienawidziła prawie tak samo, jak kampanii wyborczej,
były wielkie, widowiskowe uroczystości ślubne. Już w wieku trzynastu lat obydwie z Brynn
zdecydowały, że znacznie ciekawiej byłoby, gdyby ktoś je porwał i chyba niewiele zmieniło
się od tamtej pory. I oto teraz Justin proponuje jej ślub w Białym Domu, uroczystość równą
ślubom królewskim, a nawet bardziej królewską niż one same!
Serce zaczęło bić niespokojnie. Bliskość, zaufanie i uniesienie, łączące ich do tej pory,
teraz zniknęły bez śladu, a to miejsce zajął zimny, obezwładniający strach. Wszystko
mogłoby być takie poste; Justin ją kochał, a ona kochała jego i nosiła ich dziecko. Ale świat
nie składa) się tylko z ich trojga. Justin był związany z kampanią i Białym Domem, a to
przekreślało marzenia!
Wyrwała się z ramion Justina i usiadła, przyciskając drżącymi palcami prześcieradło.
- Justinie - powiedziała. - My... ja... ja nie mogę wyjść za ciebie.
- Oczywiście, że możesz. I wyjdziesz - odparł.
Była naga, bezbronna i bardzo przerażona. Poślubić Justina? Zostać w Waszyngtonie,
w samym centrum politycznego cyklonu? Żyć z człowiekiem, którego nie będzie w domu
przez dwadzieścia godzin na dobę, a kiedy w końcu przyjdzie na pozostałe cztery, to i tak
będzie nieobecny myślami? Codziennie tłumaczyć dzieciom, gdzie jest tata i dlaczego nie
może do nich przyjść? W jaki sposób wynagrodzi im to wieczne zaniedbanie przez ojca, który
całe życie i talent poświęci innym, a nie rodzinie? Czy ma już zawsze cierpieć w samotności,
patrząc, jak mija noc za nocą, tydzień za tygodniem, jedna kampania wyborcza za drugą?
Albo, co gorsze, włączyć się w kampanie, które uważała za tak wyczerpujące i nieludzkie?
Zawsze obiecywała sobie, że stworzy życie inne od tego, jakie poznała w rodzinnym
domu. Chciała związać się z człowiekiem, dla którego najważniejsza będzie rodzina, który
skupi całą uwagę wyłącznie na żonie i dzieciach. Justin Marks, którego cele i ambicje
dotyczyły Białego Domu i senatora, daleki był od ideału męża. I chociaż kochała go, chociaż
rosło w niej ich dziecko, nie mogła go poślubić. Po prostu nie mogła!
- O co chodzi, Stacey? - Justin usiadł, wziął w dłonie jej twarz i odwrócił do siebie. -
Wiem, że ty także mnie kochasz, chociaż jeszcze mi tego nie powiedziałaś. - Głos obniżył się,
stał się gwałtowniejszy. - Nie musisz poddawać cię całkowicie, jeśli tego nie chcesz. I tak
dałaś mi dużo i cieszę się z tego, co mam.
- To byłoby dla ciebie bardzo wygodne, prawda, Justinie? - Stacey westchnęła
znużona. - Chciałbyś zostać zięciem Bradforda Liptona?
- Do cholery, Stacey, nie oskarżaj mnie o to! Kocham cię bez względu na to, kto jest
twoim ojcem!
- Mylisz się, Justinie. Wychowałam się w rodzinie rozbitej przez politykę i ostatnią
rzeczą, której bym chciała, jest stworzenie następnej takiej rodziny. Nie przypominam swojej
matki. Czasami tego żałuję, ale faktów nie da się zmienić. Matka podporządkowała całe
swoje życie i małżeństwo politycznej karierze męża, ale ja chcę się związać z człowiekiem,
dla którego najważniejsze będzie nasze życie. Chcę, aby mąż był przy mnie, kiedy będę
rodzić, a nie wygłaszał przemówienie gdzieś w innym stanie. Moje dzieci muszą mieć
prawdziwego ojca, takiego, który wieczorami będzie pomagał im odrabiać lekcje i będzie
uczestniczył we wszystkich nudnych akademiach szkolnych. Bardzo mi tego wszystkiego
brakowało w dzieciństwie i nie pozwolę, aby moje dzieci podobnie cierpiały.
Justin nic nie odpowiedział. Zresztą, co mógł odpowiedzieć? Stacey podciągnęła
prześcieradło, aby zasłonić nagie ciało, a on już jej nie powstrzymał. Oboje wiedzieli, że ani
w tej chwili, ani w przyszłości (jeśli w dalszym ciągu będzie pracował dla senatora) nie
sprosta wymaganiom, jakie stawiała Stacey. Zapadła długa, ciężka cisza.
- To najbardziej bezsensowne argumenty, jakie kiedykolwiek słyszałem - odezwał się
w końcu Justin. W jego głosie brzmiało zniecierpliwienie. - Rozmawiamy o nie istniejących
dzieciach i nie istniejącym jeszcze małżeństwie. Może ograniczymy się do teraźniejszości,
Stacey. Rozmawiajmy tylko o nas i o tym, co do siebie czujemy.
Stacey zastanowiła się, jak zachowałaby się, gdyby nie była w ciąży. Czy mogłaby
założyć różowe okulary i żyć tylko wypełnioną namiętnością obecną chwilą? Jednak ich
dziecko już istniało, już żyło. Musiała więc myśleć o przyszłości, lecz ta wizja przygnębiła ją
i przeraziła.
- Justinie, czy wiesz, jak bardzo nienawidzę polityki? - zapytała łagodnie. - Muszę ci
to chyba wytłumaczyć. Pogardzam nią, nie znoszę jej, to dla mnie trucizna. Nienawidziłam
takiego życia i jako dziecko, i jako nastolatka. Nienawidzę go teraz. Nie cierpię świateł
reflektorów, kampanii wyborczych, ściskania rąk, tłumu i całego tego zamieszania. Dla mnie
to życie w wiecznej samotności. Nawet jeśli otaczają cię tłumy, są to tylko chwilowi
sprzymierzeńcy, a nie prawdziwi przyjaciele. Ludzie uśmiechają się, ale to tylko maski.
Nigdy nie uda ci się dowiedzieć, co się za tym kryje... Nigdy, nigdy nie wyjdę za mąż za
kogoś, kto jest związany z polityką! Wolę być samotna przez całe życie.
Dłuższy czas patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Justin odezwał się znużonym
głosem.
- Nie miałem pojęcia, że aż tak bardzo nienawidzisz politycznego życia. Oczywiście,
pamiętam, zawsze narzekałaś na związane z nim niewygody i trudności, ale nie sądziłem, że
to wszystko ma jakieś głębsze podłoże. Myślałem tylko, że masz po prostu... trochę trudny
charakter.
- Chyba rzeczywiście mam trudny charakter. - Uśmiechnęła się smutno. - Znam siebie
wystarczająco dobrze i wiem, że jestem wymagająca, lubię być w centrum uwagi. Jeśli mi się
to zapewni, mogę stać się kochająca i szczęśliwa. Jestem bardzo złym materiałem na żonę
polityka - powiedziała i pomyślała, że wszystko jest tak strasznie beznadziejne. Poczuła się
tak, jakby zgubiła się w labiryncie. Miała wrażenie, że zaraz rozpłacze się, nie mogła dać
sobie z tym rady. Dobry Boże, już płakała! Łzy płynęły po twarzy, a ramionami zaczęło
wstrząsać łkanie.
- Kochanie, nie płacz! - Justin objął ją i przytulił, ale Stacey płakała coraz bardziej. To
było najgorsze, co mogło się przytrafić - pokochać właśnie Justina Marksa! Gdyby tylko
mogły powrócić dni, kiedy była przekonana, że nienawidzi go tak samo, jak całej polityki.
Teraz jednak...
- Proszę, Stacey, nie płacz - powiedział łagodnie, lekko kołysząc ją w ramionach. -
Nie przejmuj się tym tak bardzo. Pomyślimy o tym później. Możemy przecież w ogóle nie
mówić o ślubie. Obiecuję, że nigdy więcej nie poruszę tego tematu. Cieszmy się tym, co
mamy teraz.
- Czyli po prostu będziemy romansować? - zapytała zduszonym głosem.
- Tak, kochanie. Po prostu romans - odpowiedział spokojnie. Stacey zesztywniała. Czy
to miało ją uspokoić? Przecież właśnie przed chwilą człowiek, którego kochała, powiedział,
żeby zamiast małżeństwa myślała o romansie. Przestała płakać. Justin łatwo zmienił zdanie.
Wysłuchał, czego oczekuje od męża i szybko wycofał się ze swojej propozycji. Jego życiem
była polityka i zupełnie zadowalał go mały, utrzymywany w tajemnicy romansik. Stacey
zachmurzyła się i wyrwała się z jego ramion. Wstała z łóżka, zaczęła zbierać porozrzucane na
podłodze części garderoby.
- Stacey, musimy porozmawiać o jeszcze jednej rzeczy. - Justin stanął nad nią
cudownie nagi i zupełnie swoją nagością nie skrępowany. Rzuciła szybkie spojrzenie na jego
silne i bardzo męskie ciało. Znów poczuła głupie, prymitywne pożądanie.
- Kochanie, gdy jestem z tobą, zupełnie tracę głowę - powiedział Justin z wzruszającą
nieśmiałością. Z niechęcią przyznała się sama przed sobą, że najwyraźniej wszystko w tym
mężczyźnie dzisiaj jej się podoba. Była w nim zakochana bez pamięci. Justin chrząknął
zakłopotany.
- Zdaje się, że zapomniałem... Nawet nie pomyślałem... - Patrzył, jak Stacey z
wdziękiem zakłada białe jedwabne majteczki i z jego ust wydobył się jakiś dziwny dźwięk,
coś pośredniego między westchnieniem a jękiem. - Stacey, kiedy kochaliśmy się dziś rano,
nie pomyślałem o żadnych środkach ostrożności. Poprzednim razem także nie.
Serce Stacey gwałtownie zabiło, biały koronkowy biustonosz wypadł z ręki. Jego głos
natrętnie dźwięczał w uszach.
- Chciałem zapytać - ciągnął Justin - czy jesteś... To znaczy, czy ty...
- Chcesz zapytać o to, czy biorę pigułki antykoncepcyjne - przerwała mu. Ani chwili
dłużej nie wytrzymałaby tego krążenia wokół tematu. Chyba po raz pierwszy w życiu
widziała, jak Justin nie potrafi odważnie powiedzieć, o co mu chodzi. - Dobry moment na
zadawanie takich pytań - powiedziała. - Myślę, że to raczej musztarda po obiedzie.
Stacey z satysfakcją stwierdziła, że Justin zaczerwienił się. Wtedy, w sierpniu, także
nie pomyślał o środkach ostrożności. Ona zresztą także nie. Stacey stłumiła w sobie złość.
Nie może przecież przypominać mu o tym wszystkim. Skojarzenie pewnych faktów mogłoby
wówczas stać się zbyt niebezpieczne.
- Mimo wszystko jestem bardzo wdzięczna za troskę. - Uśmiechnęła się kwaśno.
Starała się mówić z nonszalancją, mając nadzieję, że uda jej się odwrócić uwagę od tamtej
nocy, kiedy kochali się po raz pierwszy.
Justin był coraz bardziej zażenowany.
- Kochanie, wiem, że to było nieodpowiedzialne, egoistyczne i bezmyślne - mówił z
prawdziwym poczuciem winy. - No i przede wszystkim, nieprawdopodobnie szczeniackie. -
Stacey czuła jego wzrok na sobie, gdy próbowała założyć biustonosz. Wyciągnął ramiona i
przyciągnął ją do siebie miękkim ruchem.
- Nie potrafię rozsądnie myśleć, będąc z tobą, kochanie - powiedział namiętnie,
całując gładką skórę jej szyi. - Kiedy trzymam cię w ramionach, czuję się tak, jakbym zażył
najsilniejszy narkotyk. - Jego ręce przesunęły się po nieco zaokrąglonych biodrach i talii,
potem dotknęły lekko wypukłego brzucha, i potnych piersi. - Stacey, jeśli będą jakieś skutki...
- W jego głosie brzmiała troska i Stacey poczuta lekki niepokój. Czy Justin pamięta, jak
prawie trzy miesiące temu po raz pierwszy odkrywał jej ciało? Czy dostrzega różnice, jakie w
niej zaszły? Wówczas była taka wiotka, teraz rozkwitła i dojrzała. Cmoknęła ze
zniecierpliwieniem.
- Nie będzie żadnych skutków - powiedziała stanowczo i pomyślała, że na pewno nie
przyniesie ich dzisiejszy ranek, bo one przecież już istniały. - Nie ma się czego obawiać,
Justinie.
- Ale przecież nie bierzesz żadnych pigułek - odparł z irytującą pewnością siebie.
- Czy możemy dać już temu spokój? - zawołała ostro. Nie liczyła jednak na to, Justin
potrafi być natrętny i nieustępliwy jak migrena. Mimo wszystko próbowała odwrócić jego
uwagę. - Byłam bezpieczna, ponieważ mam niepłodne dni, rozumiesz? A teraz idź do kuchni
i zjedz śniadanie. Pewnie jest zimne.
- Mimo to chcesz, żebym je zjadł? - Jego oczy błysnęły wesoło.
- Owszem - odpowiedziała.
- Brzmi to bardzo kusząco. - Uśmiechnął się radośnie. - Zawsze marzyłem o zjedzeniu
zimnej jajecznicy.
A więc w końcu zapomniał o pigułkach i tym podobnych rzeczach. Stacey odetchnęła
z zadowoleniem i ulgą. Patrzyła, jak Justin zakłada bieliznę i sięga po koszulę.
- Stacey - odezwał się nagle, patrząc na nią z uwagą. - Wiesz, że ożeniłbym się z tobą,
gdyby...
- Tak, wiem, Justinie - przerwała szybko. No tak, nie poddał się łatwo, a tylko zmylił
ją, udając, że przekonały go argumenty. Może postanowił obserwować dziewczynę,
począwszy od tego ranka? Stacey drżała, zakładając różowo - szary dres Brynn. Ten właśnie
dres ukrywał skutki namiętnej sierpniowej nocy.
Może Justin będzie nalegał, żeby Stacey za niego wyszła? Zastanawiała się, czy
potrafiłby zmusić ją do zawarcia małżeństwa, którego nie chciała? Z drugiej jednak strony,
czy starczy jej odwagi, aby chodzić w ciąży, będąc samotną, niezamężną kobietą? Próbowała
wyobrazić sobie samą siebie w dziewiątym miesiącu ciąży, grubą i spuchniętą. Nie potrafiła.
Uświadomiła sobie ze smutkiem, że wciąż jeszcze oszukuje się, ciągle nie chce
zrozumieć powagi sytuacji, w jakiej się znalazła.
Kątem oka zobaczyła, że Justin sięga po kluczyki do samochodu i podbiegła, żeby
pierwsza zabrać je z nocnego stolika.
- Czyżbym ci nie udowodnił, że jestem już w doskonałej formie? - zapytał z
łobuzerskim uśmiechem, usiłując wyjąć jej kluczyki z ręki.
- Doktor powiedział wyraźnie, że nie wolno prowadzić ci teraz takiego
wyczerpującego, szalonego trybu życia - odparła rezolutnie. - I zastosujemy się do tych
poleceń.
- M y? - był wyraźnie zadowolony z tego, co usłyszał, a jednocześnie pełen energii i
życia oraz tak interesująco męski, że Stacey dech zaparło z wrażenia. - Czy zamierzasz być ze
mną przez cały czas, żeby upewnić się o moim posłuszeństwie?
Jego uśmiech był pełen seksu, bardzo prowokujący. Stacey poczuta się tak zakochana,
że zapragnęła jeszcze na kilka dni odsunąć od siebie wszelkie kłopoty.
Podeszła do Justina i objęła go mocno.
- Ani na chwilę nie spuszczę z ciebie wzroku - szepnęła.
Justin ostrożnie położył ją na łóżku.
- Jaka szkoda, że ubraliśmy się - powiedział. - Teraz będziemy niepotrzebnie tracić
czas.
Pocałowała go czule i usiadła.
- Nie spędzimy całego dnia w łóżku, Justinie. - Rzeczywiście udowodnił, że jego
życiu nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo z powodu wstrząsu mózgu. Dzięki niemu
dzień, który miała spędzić przy łóżku, zamienił się w dzień spędzony razem z nim w łóżku.
Jedna jej polowa chciała, aby to trwało nadal, natomiast ta druga, rozsądna i praktyczna,
odrzucała pomysł jako zdecydowanie niebezpieczny.
- Nie? - zapytał, wsuwając dłonie pod bluzę dresu i dotykając jej nagich pleców. - Co
więc będziemy teraz robić, Stacey?
- Pojedziemy na zakupy - oznajmiła i roześmiała się, widząc jego kompletne
zaskoczenie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Justin Marks chce natychmiast widzieć cię w swoim gabinecie - oznajmiła Diana
Drew z fałszywym uśmiechem na twarzy, gdy Stacey weszła do biura. Stacey skinęła głową i
skierowała się do gabinetu Justina.
- Gdzie byłaś? - Usłyszała na powitanie.
Weszła do środka i spojrzała uważnie na Justina. Jego twarz była ściągniętą, napiętą
maską, a czarne oczy zimne i twarde.
- Poszłam do biura Brynn, żeby popracować z jej komputerem. - Stacey trzymała w
ręku uporządkowaną listę nazwisk. Była zupełnie nieprzygotowana na taki wybuch gniewu
Justina i po raz pierwszy cofnęła się, zamiast z właściwą sobie w takich wypadkach agresją,
przeciwstawić się mu.
Justin wyrwał listę z jej rąk.
- Jest już po trzeciej. Czy chcesz mi wmówić, że wprowadzenie tych nazwisk do
komputera zajęło ci prawie trzy godziny?
- Nie - odparła. - Zajęło mi tylko pół godziny. Potem załatwiłam kilka spraw dla
Brynn i... zrobiłam sobie przerwę.
- Przerwę? - krzyknął Justin. - Przyszłaś do biura w południe, pracowałaś przez pół
godziny i zrobiłaś sobie przerwę, która trwała dwie i pół godziny?! - Rzucił listę na biurko. -
Wiem wszystko na ten temat, Stacey. Hałaśliwe, rozwrzeszczane przyjęcie na czwartym
piętrze. I ty tam byłaś! Powiedział mi o tym ktoś z naszego biura. Ktoś, kto ciebie widział.
- Masz na pewno na myśli Olive Mayer, tę kłótliwą babę, która pracuje w biurze
Rawlingsa - domyśliła się Stacey. - Wyglądała tak fałszywie, kiedy nam się przyglądała. Ten
stary nietoperz nie może znieść, gdy ktoś dobrze się bawi, a poza tym jest strasznie zazdrosna
o personel Lee Winters. Ona...
- Stacey, chodzi o to, że to dzień pracy - przerwał jej Justin chłodno. - Wszyscy,
którzy tam byli, dostają pieniądze od rządu za pacę, a nie za zabawę. W dodatku pani Mayer
powiedziała, że cale to widowisko było jedną rozpustą, a uczestnicy tarzali się po podłodze.
- Oni tylko tańczyli break - dance! - zawołała Stacey oburzona. Jego złość w końcu
wyprowadziła ją z równowagi. - Kilku gońców pokazywało Lee Winters, jak to się robi. To
było urodzinowe przyjęcie, Justinie. Właśnie dzisiaj kończy sześćdziesiąt lat. Mieliśmy tam
ciasto i lemoniadę, ktoś włączył radio. To była właśnie ta rozpusta! Przypomina mi się
podobna impreza, która odbyła się w tym biurze w dniu, gdy mój ojciec skończył pięćdziesiąt
lat. Tylko, oczywiście, nikt wtedy nie tańczył break - dance.
Zastanawiała się, czy wreszcie udało się pokonać Justina. Trudno było cokolwiek
powiedzieć, patrząc na jego pozbawioną wyrazu twarz. W końcu chrząknął.
- No tak - powiedział.
- No tak? - Spojrzała na niego z wściekłością. - To wszystko, co masz do
powiedzenia? Po tym, jak prawie ściąłeś mi głowę, oskarżając o rozpustę?
Justin odetchnął głęboko i zacisnął zęby.
- W dalszym ciągu uważam, że nie powinnaś tam pójść - powiedział. - Powinnaś być
ze mną...
- Żebyś mógł mnie obserwować, czy nie robię czegoś, co mogłoby zaszkodzić
mojemu ojcu? - Stacey podniosła przyniesioną przez siebie listę i uderzyła nią w biurko. - To
jest główny powód, dla którego tu jestem. Prawda, Justinie? A jeśli możesz na tym sko-
rzystać, zaciągając mnie do łóżka, tym lepiej dla ciebie.
- Czy mogłabyś mówić ciszej? - zapytał. - Nie ma potrzeby, żeby...
- Żeby co, Justinie? Żeby ogłaszać w całym biurze, że szef kampanii wyborczej
senatora Liptona przespał się z jego córką?
Głos Stacey brzmiał ostro, a z oczu płynęły gorące łzy. Ten robot nie był tym samym
czułym i namiętnym kochankiem, z którym spędziła kilka ostatnich dni. Nie przypominał
spontanicznego i wesołego człowieka, który śmiał się w zoo z pogrążonych w letargu pand, a
potem kupił jej zabawkę, od której była niewiele większa. Czuły, troskliwy mężczyzna, który
gładził jej włosy i nazywał „swoim kochaniem”, zniknął bez śladu, a pozostał tylko spięty,
napastliwy despota. Justin znów powrócił do świata polityki, gdzie obłuda i pozory miały
największą wartość.
- Osądzasz mnie od chwili, w której dziś rano weszłam do biura! - zawołała
zapalczywie. - A jeśli przestajesz mnie krytykować, to tylko po to, aby mnie dla odmiany
całkowicie ignorować. Jesteś znowu tym pozbawionym uczuć tyranem, opętanym tylko jedną
manią...
- To nieprawda! - zawołał. - Przecież wiesz, do diabła, jak bardzo...
- Wiem, że nie uda ci się zatrzymać mnie w biurze. Doprowadzę cię do szaleństwa
albo ty pierwszy zrobisz to ze mną! Wychodzę, Justinie. Posada Brynn nie jest zagrożona i
nie ma już pretekstu, dla którego mógłbyś mnie tu ściągnąć ponownie!
Stacey dziękowała Bogu, że dotąd nie powiedziała Justinowi o dziecku. W ciągu kilku
ostatnich dni wiele razy miała ochotę na to. Chwilami czuła, że Justin jest jej tak bliski, że po
prostu musi mu o wszystkim powiedzieć. Jednak przezornie nie zrobiła tego, znając jego
oddanie polityce. I dobrze się stało!
- Stacey, nie wypuszczę cię stąd! - Justin chwycił ją za rękę i odciągnął od drzwi. -
Kochanie, musimy o tym wszystkim porozmawiać. Nie chcę kłócić się z tobą. Ja...
- Puść mnie! - krzyknęła. - Nie mamy o czym rozmawiać.
- Stacey, proszę cię. Uspokój się - powiedział z rozpaczą. - Za chwilę zbiegną się tu
wszyscy z biura!
- Będziesz mógł wtedy zająć się kimś innym. - Spróbowała się uwolnić. - To biuro,
wszystkie te plany i zabiegi! Jesteś tutaj zupełnie innym człowiekiem, Justinie, i ja... my... -
Ku własnemu ogromnemu przerażeniu zaczęła płakać.
„Cholera!” - pomyślała. Była taka pobudliwa. Zbyt pobudliwa. Znowu te hormony?
- Stacey, proszę cię, nie płacz! - Justin puścił jej rękę i zaczął niespokojnie chodzić po
pokoju. Stacey domyśliła się, że musiała go zirytować. Zirytowała przecież nawet samą
siebie. Przeciwnikiem znacznie łatwiejszym niż łzy jest gniew. Zawsze kpiła z głupich kobiet,
które próbowały manipulować ludźmi za pomocą płaczu. Ona jednak teraz nie starała się
manipulować Justinem, naprawdę cierpiała, czuła się zagubiona i przerażona.
- To się nie uda. - Zdesperowana usiłowała zetrzeć Izy z twarzy. Od samego początku
wiedziała, że jej związek z Justinem nie ma przyszłości. Jednak przyznanie się do tej porażki
sprawiało ból. - To się po prostu nie uda - powtórzyła szlochając.
- Co się nie uda? Stacey, błagam, nie płacz. Przyznaję, że i zbyt ostro zaatakowałem
cię w związku z tym przyjęciem, ale... - Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej staroświecką białą
chustkę do nosa, którą wręczył Stacey.
- Kochanie, Olive Mayer jest rzeczywiście obłudną, wiecznie wszystkich krytykującą
pedantką. I chociaż wiedziałem, że ciebie nie może dotyczyć ta... rozpusta, to jednak
doprowadziło mnie do pasji, gdy wyobraziłam sobie, jak ta stara plotkara będzie o tym
opowiadać każdemu, kto zechce słuchać. Oczywiście, nie omieszka dorzucić czegoś od
siebie. Przyznaję, że zareagowałem zbyt gwałtownie, Stacey. - Przestał chodzić po pokoju i
wyciągnął do niej rękę. - Poza tym, byłem zazdrosny jak diabli. Mayer powiedziała, że
tańczyłaś z...
- Ona rzeczywiście potrafi zmyślać, Justinie - przerwała Stacey, nie zwracając uwagi
na wyciągniętą rękę. - Ja z nikim nie tańczyłam. A ty nie zadałeś sobie trudu, żeby mnie o to
zapytać? Po prostu oskarżyłeś mnie o najgorsze rzeczy i skoczyłeś do gardła tylko dlatego, że
stoisz na straży sztucznego wizerunku rodziny Liptonów. Każda próba zniszczenia go jest dla
ciebie równoznaczna ze zbrodnią wojenną!
- Przepraszam. - Stanął blisko niej. Wystarczyło zrobić krok, by znaleźć się w jego
ramionach, Stacey jednak nie drgnęła. Pozostała sztywna i niewzruszona. Justin westchnął
ciężko.
- Byłem głupi, że dałem się sprowokować Olive Mayer. Nie powinienem tak ciebie
zaatakować. Moim jedynym wytłumaczeniem może być to, że dzisiejszy dzień przerodził się
w prawdziwe piekło. Nie przychodziłem tu tylko przez dwa dni, a po powrocie zastałem
biurko dosłownie zasypane papierami. Musiałem odpowiedzieć na co najmniej siedemdziesiąt
pięć telefonów i... - Dotknął jej ciągle jeszcze mokrego policzka. - Nie chcę z tobą walczyć,
Stacey. Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała.
Stacey odwróciła się. Może rzeczywiście nie chciał, ale jednak zrobił to. Swoje myśli i
całą energię podporządkował politycznym ambicjom i wszystko (i każdy!) było mniej ważne.
Tak właśnie robił jej ojciec. Bradford Lipton nie był złym człowiekiem, nie chciał ranić
rodziny, ale czynił to ciągle wskutek przeoczeń. Senator był niedostępny i wiecznie zajęty, co
oddalało go od bliskich mu osób i sprawiało, że stawał się nieczuły. Jego rodzina nie była
przecież, tak jak on, pochłonięta polityczną karierą. Justin bardzo przypominał Stacey ojca.
- Wracam do domu, Justinie. - Nie było już żadnego powodu, dla którego miałaby
tutaj pozostać.
- Nie! - powiedział stanowczo, zasłaniając sobą drzwi. - Stacey, nie pozwolę ci...
W tym samym momencie zadzwonił telefon i dla Stacey był to najpiękniejszy dźwięk.
- Poczekaj! - powiedział Justin, podnosząc słuchawkę. W jego głosie, nawykłym do
wydawania rozkazów, teraz zabrzmiało błaganie i to zatrzymało Stacey w drzwiach.
- Co on zrobił? - Jego głos wybuchł jak dynamit. - Nie, senator nie ma tym razem nic
do powiedzenia na ten temat. Wydamy oficjalne oświadczenie później. Nie, ja także tego nie
skomentuję. Uważam, że komentarz w tym momencie byłby niewłaściwy.
Stacey rozpoznała ten wyraz twarzy i ton głosu. Zastanawiała się, cóż takiego mógł
znowu zrobić któryś z jej braci?
Justin odłożył słuchawkę; był bardzo wzburzony.
- Co się stało? - zapytała Stacey. Ciekawość wzięła górę nad chęcią ucieczki.
- Wczoraj został opublikowany wywiad, jakiego udzielił twój brat Lucas studenckiej
gazecie. - Justin poruszał nozdrzami. Naprawdę to robił! Stacey wcale by się nie zdziwiła,
gdyby zobaczyła buchającą z nich przy każdym wydechu parę. - Dzisiaj natomiast kilka z
jego złotych myśli pojawiło się w lokalnych gazetach w mieście i paru oszustów wysłało
pewne wiadomości do agencji informacyjnych. - Justin wziął do ręki ołówek i złamał go na
pół. - Jutro rano znajdą się one we wszystkich gazetach w kraju.
Oczy Stacey rozszerzyły się ze zdziwienia. Państwowe dzienniki poświęcone
Lucasowi? To zabrzmiało złowieszczo.
- Co on takiego powiedział? - odważyła się zapytać.
- Och, niewiele. Kiedy zapytano go, co lubi robić, gdy nie gra w piłkę, odpowiedział,
że lubi pić piwo, grać w bilard i - Justin poniósł głos - pocieszać odrzucone dziewczyny,
chyba że sam wcześniej którąś odrzucił!
Stacey niemal usłyszała, jak Lucas mówi to tym swoim rubasznym tonem, zachowując
się jak niegrzeczny chłopiec. Roześmiała się.
To był wielki błąd. Justin spojrzał na nią z wściekłością.
- To wcale nie jest zabawne! - zagrzmiał. - Czy zdajesz sobie sprawę, że jego
wypowiedź ukaże się w całej prasie krajowej? Jest to ten rodzaj anegdoty, którą dziennikarze
telewizyjni uwielbiają opowiadać na zakończenie swoich programów. Powszechnie sza-
nowany senator, kultywujący stare obyczaje, popierający tradycyjną moralność, ma syna,
który...
- Och, Justinie - przerwała mu Stacey. - Znowu przesadzasz. Przecież Lucas to jeszcze
dzieciak. I w dodatku piłkarz. Jego wypowiedź na pewno nie zaszokuje. Jedynie tego wszyscy
się po nim spodziewają. Nikt, do cholery, nie uwierzyłby, że jedyną rozrywką przystojnego,
świetnie zbudowanego chłopaka jest opowiadanie bajek lub bawienie się kolejką elektryczną!
- A szkoda! - jęknął Justin. - Stacey, nie rozumiesz powagi sytuacji. Liberalna prasa
jest wrogo nastawiona do twojego ojca. Ich ulubieńcem jest Whit Chambers i wszystko,
dosłownie wszystko, co mogłoby w jakiś sposób zaszkodzić Bradfordowi Liptonowi, zostanie
wyolbrzymione do monstrualnych rozmiarów. Z naszych statystyk wynika, że wystąpienia
twojego ojca trafiają do ludzi, ale jest jeszcze żmudna walka z piraniami prasowymi. Nie
minął jeszcze tydzień od zgłoszenia kandydatury i ostatnia rzecz, jakiej byśmy sobie teraz
życzyli, to publiczne deklaracje Lucasa na temat upodobań, to znaczy picia piwa, grania w
bilard i...
- Wykorzystywania dziewcząt - dokończyła za niego Stacey. Pomyślała, że Justin za
bardzo przejmuje się każdą, najgłupszą nawet rzeczą. Dzięki temu stał się niezwykle cennym
pracownikiem, ale jednocześnie to właśnie mogło wywołać niebezpieczny wzrost ciśnienia,
wrzody i diabli wiedzą, co jeszcze. Najważniejsze jest poczucie humoru, ono powinno być dla
życia wentylem bezpieczeństwa. Stacey uśmiechnęła się do Justina, oczekując od niego takiej
samej odpowiedzi.
Justin podniósł do góry ręce, bliski załamania.
- Mogłem spodziewać się, że taka historia rozbawi cię. - Zachmurzony ruszył w
kierunku drzwi. - Sterne i Spence na pewno także będą skręcać się ze śmiechu. Czasami
wydaje mi się, że cała wasza czwórka pracuje nad udoskonaleniem swoich dwuznacznych
politycznie uwag. Często zastanawiam się, czy nie jesteście opłacani przez opozycję.
Ostatnie słowa Justin wypowiedział już na korytarzu. Zwoływał cały personel, aby
wspólnie omówić popełnioną przez Lucasa gafę i opracować odpowiednie oświadczenie dla
prasy, która zapewne już wkrótce podniesie wielki szum. Justin wyszedł, nie rzucając za
siebie ani jednego spojrzenia.
Stacey postanowiła wrócić do domu, tutaj już nic jej nie trzymało. Zwłaszcza że
widok jednej z czterech czarnych owiec rodziny Liptonów mógłby w tym szczególnym
momencie rozwścieczyć personel senatora.
Jadąc samochodem, czuła pogłębiającą się depresję.
To jasne, że idylla z Justinem skończyła się. Już nie byli sobie tak bliscy; przeciwnie,
stali na dwóch przeciwległych krawędziach przepaści, jaką była polityka. Nie potrafili już
porozumieć się.
W domu Stacey zrobiła sobie filiżankę herbaty i usiadła, mając nadzieję, że to ją
uspokoi. Wszystko toczyło się tak szybko. W jej głowie panował zamęt, spotęgowany przez
strach. Justin... dziecko... kampania... Myśli przebiegały przez głowę, a przed oczami, jak w
kalejdoskopie, przesuwały się różne obrazy. Co powinna teraz zrobić? Skąd ma się tego
dowiedzieć?
Kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi, Stacey pomyślała, że to Brynn zapomniała kluczy.
Było trochę za wcześnie na powrót przyjaciółki, ale może udało jej się trafić po drodze tylko
na zielone światła, co stanowiłoby niezwykle rzadkie zjawisko.
Stacey była przekonana, że to Brynn. Wobec tego, zapominając o zasadach
bezpieczeństwa, nie spojrzała w wizjer. I nagle znalazła się oko w oko z... Cordem
Marshallem. Jęknęła w duchu. Marshall był prawdopodobnie wściekły z powodu jej
rezygnacji z udziału w programie. Bez wątpienia pojawił się tutaj po to, by ją namówić na ten
wywiad. Nie zamierzała zgodzić się i w myślach przygotowywała się do nadciągającej
nieprzyjemnej sceny.
- Cześć, Stacey - powiedział Marshall z uśmiechem. - Cieszę się, że zastałem cię w
domu.
Stacey spojrzała na niego z uwagą. Nic nie wskazywało na to, że jest wściekły, ale ten
uśmiech wywoływał nieprzyjemny dreszcz. Marshall miał w sobie coś z rekina krążącego
wokół nic nie podejrzewającej ofiary.
- Czego pan sobie życzy, panie Marshall? - zapytała, ciągle jeszcze trzymając go za
drzwiami.
- Cord - poprawił ją łagodnie. - Przyszedłem, żeby omówić z tobą jutrzejszy program.
Stacey westchnęła.
- Jestem pewna, że otrzymał pan dziś rano wiadomość od Justina Marksa, odwołującą
mój udział w tym programie, panie Mars... Cord.
- Nie chcę zdradzać Marksowi naszych małych sekretów, Stacey. - Marshall ciągle
jeszcze uśmiechał się. - Jednak jeśli nie wystąpisz jutro, będę musiał powiedzieć mu o tym. -
Dramatycznym gestem wydobył z fałdów swojego płaszcza pogniecione pudełko.
Stacey westchnęła ciężko i mocno chwyciła się drzwi. To było pudełko po teście
ciążowym!
- Cudownie! - zawołał Marshall, śmiejąc się radośnie. - Całkowicie spontaniczna,
niepohamowana reakcja! Podejrzewałem, że to należy do ciebie, gdyż obserwowałem cię
podczas wystąpienia twego ojca. Niemal zemdlałaś. Jednakże trzeba było także wziąć pod
uwagę twoją agresywną współlokatorkę. Teraz rozwiałaś wszelkie moje wątpliwości. Jesteś w
ciąży! I nie masz męża, z którym mogłabyś podzielić się tą wspaniałą wiadomością.
- Znalazłeś to pudełko w śmieciach! - zawołała Stacey. - Brynn wspominała, że
widziała cię kilka dni temu węszącego koło naszego domu. Grzebałeś w śmieciach jak... jak
szczur!
Marshall wzruszył ramionami.
- Ja to nazywam prowadzeniem śledztwa. Zdarza się, że czasami nic nie znajdę, ale
znacznie częściej uda mi się natrafić na jakiś ukryty klejnot. Nie masz pojęcia, Stacey, co
ludzie wyrzucają!
- Jesteś podły! Justin powiedział, że jesteś szczurem śmietnikowym. On wiedział,
jakie chwyty potrafisz stosować, aby tylko dowiedzieć się interesujących, w twym
przekonaniu, rzeczy.
- Natomiast nie wiedział, że jesteś w ciąży, co? - wtrącił Marshall. - Zaryzykowałbym
stwierdzenie, że nikt o tym nie wiedział oprócz twojej przyjaciółki, tej rudowłosej złośnicy.
No i, oczywiście, mnie. A kto jest ojcem?
- To nie twój interes!
- Spokojnie, dziecinko! Nie zamierzam wywierać na ciebie nacisku. - Marshall
uśmiechnął się ponownie, a Stacey zapragnęła zetrzeć z jego twarzy ten wyraz zadowolenia,
zetrzeć całą jego twarz! - Tak się składa, że darzę szacunkiem przyszłe matki. To chyba coś w
rodzaju kompleksu Madonny. Nie zamierzam zdradzać sekretów. Chcę tylko, przy ich
pomocy, poszantażować cię trochę.
- Och! - zawołała Stacey, czując, że kręci jej się w głowie. Ten człowiek po postu
zabijał ją!
- Uspokój się, skarbie. Nastroje matki bardzo silnie wpływają na dziecko. Wiesz
przecież o tym. - Był na tyle bezczelny, by udawać zaniepokojenie. - Zobaczysz, jak łatwo
jest sprostać moim wymaganiom. Wystąpisz tylko w moim programie, w piętnasto-
minutowym bloku, a ja zapomnę o tym chłopaczku lub dziewuszce, którą nosisz pod sercem.
Masz na to moje słowo honoru, Stacey.
- Twoje słowo honoru! Jesteś szantażystą, śmieciarzem i...
- Zostawmy te przezwiska, Stacey. Ograniczmy się tylko do interesów. Potrzebny jest
mi ktoś, kto wypełni piętnaście minut mojego jutrzejszego programu jakąś budzącą ludzkie
zainteresowanie opowieścią. Chciałbym, żeby spodobała się zwłaszcza żeńskiej części mojej
widowni. Córka kandydata na prezydenta świetnie się do tego nadaje. Obiecuję, Stacey, że
ani słowem nie wspomnę o twojej... delikatnej sytuacji. Przysięgam na świętą pamięć mojej
matki! Spójrz na to z innej strony. Przecież możesz w ten sposób pomóc ojcu. Bądź słodka,
zabawna, błyśnij wdziękiem! Zdobędziesz w ten sposób mnóstwo głosów dla ojca.
- Nie mogę! - powiedziała zrozpaczona. - Justin stwierdził, że nie może być o tym
mowy. Zabije mnie, jeśli wystąpię w tym programie.
- To łajdak! - prychnął Marshall. - Stacey, nie ma się czego bać. Porozmawiamy tylko
o tym, o czym ty będziesz chciała. Będziesz na wizji przez niecałe piętnaście minut, z
przerwami na reklamy.
- A co z córkami pozostałych kandydatów? - zapytała.
- Żadna z nich nie odważyła się nawet odpowiedzieć na mój telefon. To musisz być ty,
Stacey.
Co ma zrobić? Stacey z trudem powstrzymywała się, żeby nie wołać o pomoc. Dobrze
wiedziała, że wpadła w pułapkę.
- A jeśli odmówię?... - Chciała, żeby to on powiedział. I, oczywiście, zrobił to.
- Wtedy opowiem na antenie o twoim mającym się urodzić nieślubnym dziecku.
Obiecuję, Stacey.
To była groźba. Bardzo skuteczna groźba. Stacey, blada i milcząca, oparła się o drzwi.
- Bądź jutro w studiu o osiemnastej trzydzieści - powiedział Marshall. - Zaczynamy o
dziewiętnastej i ty pójdziesz na pierwszy ogień. Do zobaczenia, Stacey! - Schodził po
schodach, wesoło pogwizdując.
- A co ty tutaj robisz? - Stacey usłyszała głos Brynn. Pogwizdywanie nagle urwało się.
- Przecież niedawno ten budynek był spryskiwany płynem przeciwgrzybicznym. - Głos Brynn
był bardzo groźny.
- O... odłóż to! - Cord Marshall był bardzo zdenerwowany.
- Lepiej szybko zwiewaj, Marshall! - ostrzegła go Brynn. - Bardzo szybko.
Po całej klatce schodowej rozeszło się głośne echo, gdy Marshall zbiegał po schodach.
Chwilę później w drzwiach pojawiła się Brynn, trzymając w ręku mały pojemnik z gazem
łzawiącym. Spojrzała na twarz Stacey.
- Powinnam go wysadzić w powietrze! Co on tutaj robił, Stacey?
Stacey z wahaniem opowiedziała o groźbach Marshalla.
- Nie możesz pozwolić, by cię szantażował! - Brynn była oburzona. - Zadzwoń do
Justina i powiedz mu o wszystkim. Niech załatwi tę sprawę.
- Powiedzieć Justinowi? - zawołała przerażona Stacey. - Nie mogę tego zrobić, Brynn.
Wolę wystąpić w programie Marshalla.
- Stacey, przecież ty i Justin nie jesteście już wrogami. Przecież się kochacie,
zapomniałaś o tym?
Stacey przypomniała sobie twarz Justina, taką, jaką widziała ostatnio. Wściekłą,
zirytowaną, rozgoryczoną.
- Jestem pewna, że Justin ma inne zdanie na ten temat, Brynn.
- Po jednym dniu? - zapytała Brynn drwiąco. - To niemożliwe.
- Ależ tak, Brynnie. Podczas tych dwóch dni, kiedy Justin przestał zajmować się
kampanią, wszystko układało się między nami wspaniale. Po prostu cudownie! Jednak
skończyło się to dzisiaj, natychmiast po przekroczeniu progu biura. Nigdy nie uda nam się
być razem. - Stacey przeciągnęła ręką po włosach, burząc je nieco. - Cord Marshall obiecał,
że nie wspomni o dziecku. Może to nie byłoby takie złe? Mogłabym zdobyć trochę punktów
dla ojca. Może Justin w ogóle nie dowiedziałby się, że wystąpiłam w tym programie?
Brynn wzniosła oczy do nieba.
- Może książę Karol porzuciłby księżną Dianę i poślubiłby Tinę Turner? Hej, Stacey!
Wróć na ziemię!
- Nie mogę powiedzieć o tym Justinowi! - lamentowała Stacey. - Gdybyś mogła
zobaczyć jego twarz, gdy usłyszał, co Lucas powiedział reporterowi...
- Coś na temat picia piwa, grania w bilard i... umawiania się z dziewczętami? - Brynn
uśmiechnęła się wesoło. - Słyszałam w radiu, wracając z pracy. Spiker był taki zabawny, gdy
cytował Lucasa!
A więc zaczęły już krążyć anegdoty. Stacey syknęła zirytowana.
- Tata nie znosi, gdy się na jego temat żartuje. Nie lubi tego bardziej niż krytyki
własnej osoby. Będzie wściekły. A gdy ojciec się wścieka, Justin ma sądny dzień. Nie mam
odwagi dobijać go w tym momencie!
Justin prawdopodobnie przestanie ją kochać po jutrzejszym programie. Lecz jeśli
Stacey nie wystąpi, to Marshall opowie na ekranie o jej ciąży. Skoro szczeniackie
wypowiedzi Lucasa mogą wpędzić ojca w kłopoty, co dopiero wiadomość o nieślubnym
dziecku Stacey? Zadrżała na samą myśl o tym. To zdecydowanie najgorszy dzień w jej życiu!
- Muszę tam pójść, Brynn.
- Chyba rzeczywiście nie masz wyboru - przyznała Brynn ponuro. - Nie musisz jednak
sama walczyć z tym potworem. Pojadę jutro z tobą do studia i może rzeczywiście nie będzie
tak źle.
Stacey zeszła z planu i ukryła twarz w dłoniach. Brynn, która czekała, stojąc poza linią
dźwięku, objęła ją opiekuńczym gestem.
- To była klęska! - jęknęła Stacey. - Och, zawsze zachowuję się tak okropnie podczas
udzielania wywiadów! Teraz już wiem, dlaczego Justin nigdy mi na to nie pozwalał!
- Nie było tak źle. - Brynn, jak zawsze, próbowała pozostać lojalna. - To znaczy, nie
sądzę, aby twego ojca zachwyciła wypowiedź, iż lubi pływać nago, ale to jeszcze nie jest
wielki skandal, Stace.
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. - Stacey potrząsnęła głową przygnębiona. -
Marshall mówił coś o jakichś prezydentach pływających nago w basenie w Białym Domu i
wtedy natychmiast pomyślałam...
- Marshall jest bardzo podstępny. Po prostu naprowadził cię na to - powiedziała
oburzona Brynn.
- Kiedy zaczął mówić o ślubach w Białym Domu, wpadłam w panikę. Byłam pewna,
że nawiązuje do... - Stacey odruchowo dotknęła swego brzucha. - Nie bardzo wiedziałam, co
mam odpowiedzieć.
- Wykorzystał cię ten skunks!
- W końcu opowiedziałam mu, jak kiedyś wpadłyśmy razem z mamą do Sterne’a i
znalazłyśmy w łazience przywiązaną do kurków wanny jakąś blondynkę. - Stacey prawie
zapiszczała. - Powiedziałam to przed kamerą!
Brynn skrzywiła się.
- Marshall zastawił na ciebie pułapkę. Próbował dać do zrozumienia, że twoja rodzina
walczy ze Sternem, ponieważ jego styl życia jest dla was nie do przyjęcia. Ty tylko...
wyjaśniłaś, dlaczego.
- Justin nigdy mi tego nie wybaczy - wyszeptała Stacey.
- Przynajmniej teraz jest dla wszystkich jasne, że w waszej rodzinie nie ma
prawdziwych animozji. To było piękne, gdy powiedziałaś, że wy, Liptonowie, akceptujecie
się nawzajem, bez względu na to, jak dziwaczne jest wasze zachowanie. Tylko szkoda, że
Marshall natychmiast zapytał, jakie dziwactwa masz na myśli.
- Odpowiedziałam, że nie chcę mówić na ten temat. - Stacey przygryzła wargę. - To
chyba nie była najlepsza odpowiedź.
- No cóż, spróbujmy znaleźć w tym wszystkim jakąś dobrą stronę - powiedziała Brynn
pokrzepiająco. - Wywiad już się skończył, a Marshall nic nie wspomniał o dziecku.
- Panie Marshall! - Młody sekretarz planu, wyglądający na bardzo zmartwionego,
pomachał ręką do Corda Marshalla, który nadal znajdował się na planie. Taśma filmowa była
jeszcze wyświetlana, więc wstał bardzo cicho i dołączył do stojącej w bezpiecznej odległości
grupki.
- O co chodzi, Joe? - zapytał. Mrugnął porozumiewawczo do Stacey i Brynn, ale
żadna z nich nie zareagowała na tę zaczepkę.
- Pana garderoba. Wydobywa się z niej jakiś straszny zapach, wszedłem do środka,
żeby to sprawdzić. To okropny smród. Taki, jakby coś gniło, rozkładało się albo jeszcze
gorzej.
- Cholera! Chodźmy tam, Joe - powiedział Marshall i obydwaj wyszli ze studia.
- Uciekajmy stąd, Stacey - zaproponowała Brynn, a przygnębiona Stacey przytaknęła.
- Do diabła! - Wrzaski Corda Marshalla słychać było w całym studiu. Po chwili
pojawił się, trzymając w ręku jakieś butelki. Jego twarz była niemal purpurowa z wściekłości.
- Ktoś wylał w mojej garderobie pięć butelek oleju skunksa. Tak tam cuchnie, że nie można
wytrzymać!
- Skunksowi nie powinno to przeszkadzać - powiedziała Brynn słodkim głosem. -
Powiedziałabym, że teraz jest tam dla pana odpowiednie środowisko, panie Marshall.
Oczy Stacey rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Brynn, czy ty...
Cord Marshall doszedł do tego samego wniosku.
- To ty zrobiłaś, ruda diablico! - szalał.
- Brynn - Stacey chwyciła ją za rękę - myślę, że czas już na nas.
Zaczęły biec korytarzem.
- Jeszcze cię dostanę, przyjaciółeczko! - Marshall deptał im po piętach. - Musimy
wyrównać rachunki! Dużo już się uzbierało. Zobaczysz, pożałujesz, że w ogóle się urodziłaś!
Zyskały trochę czasu, gdyż Marshall zaplątał się w kabel, który zgrabnie
przeskoczyły. Upadł jak długi na podłogę, a one w tym czasie wybiegły z budynku.
- Brynn, skąd wzięłaś olej skunksa? - wysapała Stacey, gdy dopadły zaparkowanego w
pobliżu BMW.
- Dzwoniłam do wszystkich oryginalnych sklepów w Waszyngtonie, aż w końcu
znalazłam, chociaż najpierw pomyślałam o trutce na szczury. Stace, jesteś bezpieczna!
A jednak nie były, gdyż właśnie ze swego samochodu wychodził Justin Marks. Na
jego twarzy malowała się wielka wściekłość. Zauważył Stacey i Brynn, zanim one zdążyły
zauważyć jego.
- Stacey! - Jego głos spowodował, że obydwie zatrzymały się w miejscu. - Chodź
tutaj, Stacey. - Justin mówił stanowczo i niezwykle spokojnie. Serce Stacey, wyczerpane
wysiłkiem związanym z ucieczką, teraz zabiło jeszcze szybciej. - Nie każ mi iść po ciebie,
Stacey. Ten zimny spokój przerażał ją bardziej niż wściekle wrzaski Corda Marshalla, które
właśnie rozległy się ponownie.
- Jest tam! - Marshall wbiegł na parking; towarzyszył mu ten sam młody sekretarz
planu oraz jakiś inny mężczyzna i kobieta.
- Ta ruda maniaczka! Łapcie ją! - wrzeszczał.
Stacey i Brynn wymieniły przerażone spojrzenia i równocześnie rzuciły się do
samochodu. Wskoczyły do środka i zablokowały drzwi. Stacey zdążyła umieścić kluczyk w
stacyjce, gdy przy oknie pojawił się Justin Marks i prawie w tym samym czasie podbiegł do
samochodu z drugiej strony Cord Marshall.
- I co teraz, Stacey? - zawołała Brynn.
Stacey wrzuciła wsteczny bieg i nacisnęła pedał gazu. Samochód skoczył do tyłu,
zostawiając zaskoczonego i wściekłego Justina i równie wzburzonego Corda Marshalla.
Żadna z nich nie powiedziała ani słowa, dopóki nie zgubiły się w masie samochodów na
autostradzie.
- Przez chwilę myślałam, że gramy główne role w jakimś horrorze - powiedziała
wreszcie Brynn drżącym głosem. - Przy jednym oknie stała Godzilla, a przy drugim Bestia z
Bagien. Byłaś wspaniała, Stacey - dodała zachwycona. - Jechałaś jak Mario Andretti na Indy
500.
Stacey nie odpowiedziała. Serce wreszcie uspokoiło się i mogła oddychać normalnie.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli nie wrócimy dziś na noc do domu, Brynn - powiedziała.
- Odpada także dom moich rodziców.
- Trzymajmy się także z daleka od cieszącego się złą sławą mieszkania Sterne’a -
dodała Brynn. - Mamy już wystarczająco dużo przeżyć, jak na jeden wieczór.
- Pojedźmy na farmę Spence’a i Patty w Fredericksburgu. - Stacey zjechała na pas
prowadzący do Wirginii. - To tylko czterdzieści minut jazdy, a nikomu nie przyjdzie do
głowy, żeby nas tam szukać.
Stacey wiedziała, że ojciec i Justin trzymają się z daleka od Spence’a i Patty.
- Możemy u nich przesiedzieć do poniedziałku - dodała.
- A do tego czasu cała ta awantura przycichnie. - Brynn przełknęła głośno ślinę. -
Mam taką nadzieję - dodała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wydawało się, że nic nie jest w stanie zaskoczyć Spence’a i Patty Lipton. Kiedy
Stacey i Brynn pojawiły się w ich domu tuż po dziewiątej wieczorem, zaprosili je do środka
bez żadnych pytań, jakby ich obecność tutaj i prośba o udzielenie schronienia były naj-
normalniejszą w świecie sprawą.
Spence oddał im do dyspozycji dodatkowy pokój, przylegający do sypialni dzieci.
Natomiast Patty przygotowała herbatę poziomkową i upieczony w domu chleb. Chociaż
oboje nie zadawali żadnych pytań, Stacey czuła się zobowiązana do wyjaśnienia powodów tej
nie zapowiedzianej wizyty.
- Wystąpiłam dzisiaj wieczorem w programie Corda Marshalla - powiedziała,
popijając herbatę.
- Och, rozumiem! - Spence uśmiechnął się szelmowsko. - I musisz teraz ukryć się, bo
zrobiło się gorąco? Czy mamy spodziewać się, że Justin Marks zjawi się tutaj wkrótce z
megafonem, brygadą antyterrorystyczną i gazem łzawiącym?
Brynn skrzywiła się.
- To jest bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę, cośmy dzisiaj przeżyły.
Na zmianę ze Stacey zaczęły opowiadać wydarzenia dzisiejszego wieczoru. Patty i
Spence byli zachwyceni.
- Uważam jednak, że w twoim stanie, Stacey, nie powinno się tak biegać - zauważył
Spence zatroskany. - Patty mówi, że ciąża w ogóle nie powinna ograniczać aktywności
kobiety, ja jednak sądzę, że trzeba trochę zwolnić tempo, zwłaszcza w trzech pierwszych i
trzech ostatnich miesiącach.
Kawałek chleba, który jadła Stacey, wypadł z ręki na podłogę. Brynn zakrztusiła się
herbatą.
- Skąd... skąd wiesz? - zapytała Stacey, gdy Brynn już uspokoiła się i mogła wreszcie
normalnie oddychać.
- Podczas wystąpienia ojca widzieliśmy cię po raz pierwszy od dłuższego czasu -
powiedziała Patty spokojnie. - Spence zauważył, że zaszła w tobie jakaś zmiana. A kiedy
niemal zemdlałaś - Patty wzruszyła ramionami - po prostu już wiedzieliśmy.
- Na kiedy masz termin porodu? Oczywiście, będzie to poród naturalny, nie ma innej
możliwości. - Spence uśmiechnął się do Stacey. - Czy pomyślałaś o imieniu? Możemy
pożyczyć ci świetną książkę o niezwykłych imionach. Aha, a kto jest ojcem?
- Och, Spencer! Ojcem jest Justin Marks! - Patty uśmiechnęła się pogodnie. Spence,
nieprawdopodobnie zaskoczony, niemal wypuścił z rąk filiżankę. Równie zdumione Stacey i
Brynn wlepiły wzrok w Patty.
- Któż inny mógłby nim być? - powiedziała Patty, wzruszając ramionami, jakby to
wszystko wyjaśniało.
- To prawda - wyszeptała Stacey, przenosząc zdziwiony wzrok z Patty na Spence’a. -
Ale on nic o tym nie wie.
- Justin Marks! - Spence nie mógł tego pojąć. - Justin Marks?
- Od dawna byli w sobie zakochani - wyjaśniła Patty. - To było, oczywiście, ich
przeznaczenie. Musieli jednak poczekać, aż rządzące ich losem planety znajdą się w
dogodnym położeniu.
- No tak! - przytaknął Spence, jakby to w końcu go przekonało.
Stacey i Brynn wymieniły spojrzenia.
- Czy byłaś już u lekarza, Stacey? - zapytała Spence.
Stacey potrząsnęła głową.
- Zamierzam pójść wkrótce, ale...
- Rozumiem - powiedziała Patty. - Wiem, jak zimni i obojętni potrafią być lekarze. -
Poklepała Stacey po ramieniu. - Skoro już jesteś tutaj, musisz zobaczyć się z Kimberly. To
położna, która przyjmowała nasze dzieci. - Twarz Patty rozjaśnił entuzjazm. - Ona jest
wspaniała. Bardzo doświadczona, pełna ciepła i zrozumienia. Popiera porody w domu i...
- Położna Kimberly? - przerwała Brynn.
Spence przytaknął radośnie.
- Zadzwoń do niej jeszcze dzisiaj, Patty - powiedział. - Zamów na jutro wizytę dla
Stacey.
- Wspaniały pomysł! - Patty zerwała się i podeszła do stojącego w kuchni starego,
czarnego telefonu.
- Ale... - zaczęła mówić Stacey.
- Możesz rodzić tutaj, Stace. - Spence uśmiechnął się szeroko. - Patty i ja będziemy
pomagać Kimberly. Nie będziesz miała nic przeciwko temu, żeby dzieci przyglądały się
narodzinom swego nowego kuzyna? To byłoby dla nich bardzo wzruszające i oświetlające ich
duszę przeżycie!
Kimberly była szczupłą blondynką zbliżającą się do trzydziestki i zupełnie nie
pasowała do wyobraźni Stacey na temat wiejskich akuszerek. Jednak oprawione w ramki
świadectwo ukończenia szkoły pielęgniarskiej i dyplom położnej, które wisiały na ścianie
gabinetu, zwiększyły nieco zaufanie Stacey.
Młoda położna udowodniła, że jest dokładnie taka, jak opisała ją Patty: doświadczona,
przyjazna, wyrozumiała i ciepła. Przeprowadzała badanie z wielką znajomością rzeczy.
- Czy masz absolutną pewność, co do dnia, w którym dziecko zostało poczęte? -
zapytała, gdy po skończonym badaniu usiadły w małym saloniku.
- Ależ tak! - odpowiedziała Stacey i wróciła myślami do tamtej gorącej sierpniowej
nocy. - To był jedyny możliwy moment.
Kimberly skinęła głową.
- W takim razie będziemy musiały dziś po południu zrobić USG w szpitalu. Stacey,
twoja macica jest znacznie większa, niż powinna być w tym stadium.
- Co takiego? - zapytała Stacey, nie rozumiejąc, o czym mówi położna.
- Stacey. - Kimberly wzięła jej ręce w swoje dłonie. - Musisz przygotować się, że
prawdopodobnie są to bliźnięta.
- Bliźnięta? - powtórzyła po raz setny Brynn, prowadząc samochód w drodze
powrotnej do Waszyngtonu. Było późne niedzielne popołudnie. Stacey siedziała obok niej,
niezdolna, żeby prowadzić, żeby myśleć logicznie, niezdolna do czegokolwiek.
- Bliźnięta! - mogła jedynie powtarzać za Brynn.
Do szpitala wybrali się całą grupą. Brynn, Spence, Patty, dziewczynki, Stacey i
Kimberly tłoczyli się w małym pokoju, w którym ultrasonogram potwierdził przypuszczenia
Kimberly. To bliźnięta! Od tej chwili Stacey była w stanie dziwnego oszołomienia.
- Stacey, musisz o tym powiedzieć komuś! - Brynn była wyczerpana nerwowo. Od
chwili, w której dowiedziała się o bliźniaczej ciąży, obgryzła osiem długich paznokci. - To
znaczy, o tych bliźniakach. Ty... my same nie damy sobie dłużej z tym rady! Powiedz o tym
przynajmniej matce, Stacey.
- Brynnie, matka nigdy tego nie zrozumie. Znienawidzi mnie! - zawołała udręczona
Stacey.
- To samo mówiłaś, gdy będąc w szkole, poszłyśmy na wagary do kina i zostałyśmy
złapane. Jednak kiedy powiedziałaś, ona to zrozumiała i nie znienawidziła cię, a nawet
opowiedziała, jak sama, będąc uczennicą, poszła na wagary i została przyłapana. Pamiętasz?
- Brynn, nie możemy porównywać dziecięcego wybryku z moją obecną sytuacją! Jako
dorosła kobieta, matka była zawsze doskonała pod każdym względem, zawsze zachowywała
się odpowiednio. Ona tego nigdy nie zrozumie, Brynnie! Znienawidzi mnie!
- Stacey. - Brynn obgryzła dziewiąty paznokieć. - Powiedz wszystko matce.
Stacey siedziała w pięknie urządzonym salonie w domu Liptonów. Ręce miała
zaciśnięte w pięści, a oczy spuszczone. Brynn podrzuciła ją tutaj, a sama wróciła do
mieszkania.
- Och, Stacey! - zawołała matka, gdy Stacey zdradziła tajemnicę. Przeszła przez pokój
śliczna, wiotka i bardzo zmartwiona. - Moja biedna dziewczynka! - Usiadła obok Stacey na
kanapie i wzięła jej ręce w dłonie. Stacey patrzyła na łzy płynące z jasnobrązowych oczu
matki. - Moja biedna, mała Stacey. - Jej głos zadrżał. - Musisz być przerażona. Na pewno
czujesz się taka samotna, taka zakłopotana, a także... winna.
Stacey poczuła, że coś ją dławi w gardle. Serce biło jak oszalałe.
- Tak - wyszeptała. - Tak się właśnie czuję, mamo.
- Wiem, kochanie. - Caroline ścisnęła rękę Stacey. - Widzisz, ja także przez to
przeszłam. Okoliczności były nieco inne. Miałam wtedy dwadzieścia jeden lat i byłam w
ciąży tylko z jednym dzieckiem, ale... Nie miałam męża i przerażała mnie myśl, że muszę o
tym powiedzieć moim rodzicom i ojcu dziecka. Doskonale wiem, co teraz czujesz, Stacey.
Stacey patrzyła na matkę z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Mamo! - wydusiła w końcu. - Ty?
Caroline przytuliła ją do siebie.
- Ty byłaś tym dzieckiem, a ten mężczyzna to twój ojciec.
Stacey była wstrząśnięta. Jej rozsądny, konserwatywny ojciec i zrównoważona,
doskonała matka musieli się pobrać? Stacey potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się tej
myśli. To nie może być prawda! To jakiś dziwny sen, z którego zaraz się przebudzi.
- Twój ojciec zachował się wspaniale, gdy w końcu zebrałam się na odwagę i
powiedziałam mu o wszystkim. Nalegał, żebyśmy od razu się pobrali i tak też się stało. Udało
nam się jednak antydatować ślub o kilka miesięcy. - Caroline uśmiechnęła się lekko. - Brad
uważał, że to nie wypada, aby dziecko senatora urodziło się siedem miesięcy po ślubie. -
Matka uśmiechnęła się teraz szerzej. - Byliśmy tacy szczęśliwi, Stacey. Jesteśmy doskonałym
małżeństwem.
Stacey cofnęła się i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Naprawdę?
- Ależ tak! - Caroline zaśmiała się. - Kochamy się tak samo, jak tej nocy, kiedy
zostałaś poczęta. Oczywiście, to był dla mnie ciężki okres, kiedy byliście mali, a ja musiałam
siedzieć w domu. Jednak kiedy dorośliście, mogłam zacząć prowadzić bardziej aktywny tryb
życia, nawet sama działać na rzecz kampanii. Nigdy nie byliśmy z ojcem szczęśliwsi, Stacey.
- Ty lubisz politykę - powiedziała Stacey wolno.
- Myślę, że kiepska ze mnie aktorka. - Policzki matki zaróżowiły się. - Jednak kocham
wszystko, co jest związane z polityką, uwielbiam tę uwagę skupioną na nas, światła
reflektorów, tłumy i podniecenie. Oszalałabym, gdybym musiała prowadzić monotonne życie
przy boku człowieka, który wykonuje jakąś głupią robotę od dziewiątej do siedemnastej.
Stacey słuchała przerażona. Wszystko, czego była pewna przez cale życie, waliło się
w gruzy. Matka kochała związane z polityką życie. Jej małżeństwo nie wymagało żadnego
poświęcenia; była z niego zupełnie zadowolona. Stacey cieszyła się szczęściem matki i
świadomością, że nie narzucono jej trybu życia, którego by nienawidziła.
Zaraz jednak posmutniała, gdy zrozumiała, jak bardzo obie się różnią. Rozmowa z
Caroline w ogóle nie wpłynęła na poglądy Stacey. To, co matka uwielbiała w politycznym
życiu, córka znienawidziła. Stacey pragnęła właśnie tego monotonnego życia z mężczyzną
pracującym w normalnych godzinach; marzyła o tym, o czym z lekceważeniem mówiła
matka.
Ujawnienie, kto jest ojcem dzieci było łatwe w porównaniu z przyznaniem się do
ciąży. Caroline była zachwycona.
- Justin to taki poważny, odpowiedzialny człowiek. Lojalny i pracowity. Jak to się
spodoba prasie. Szef kampanii wyborczej zostanie zięciem senatora!
Bradford Lipton przyjechał do domu godzinę później i żona, na prośbę Stacey,
powiedziała mu o wszystkim. Po pięciu minutach przyszedł do pokoju córki. Widać było, że
jest zdenerwowany i zmieszany. Okazywanie uczuć nie było jego najmocniejszą stroną. Ten
człowiek, który zachowywał zimną krew, występując przed tysiącami ludzi, stracił
opanowanie, gdy przyszło mu stanąć twarzą w twarz z własną córką.
- Chcę, żebyś wiedziała, Stacey, że nie potępiam cię - wydusił z siebie, wbijając
wzrok w dywan. - Kobieta... mężczyzna... - Zaczerwienił się. - Oboje z mamą rozumiemy to.
Stacey musiała się uśmiechnąć. W tym momencie żałowała, że ona i ojciec byli sobie
tak dalecy. Prawdopodobnie zawsze tak będzie. Bradford Lipton nie otwierał się nigdy i przed
nikim, może tylko przed żoną.
- Dziękuję, tato - powiedziała cicho. Pomyślała, że ojciec jest dla niej taki dobry. Nie
powiedział ani jednego słowa na temat ewentualnych fatalnych skutków, jakie może
przynieść jego kampanii wyborczej cała ta historia.
- Cieszę się, że wyjdziesz za Justina, Stacey. - Głos senatora stał się cieplejszy, gdy
zawołał do stojącej na dole żony: - Caroline, może urządzimy ślub jutro? Chyba im szybciej,
tym lepiej, co?
- Jutro? - powtórzyła Stacey blednąc.
- Świetnie, kochanie! - Caroline pojawiła się w drzwiach i uśmiechnęła się do męża. -
Urządzimy małą, rodzinną uroczystość, tylko dla najbliższych. Oczywiście, zaprosimy Grace
i Brynn. Zacznę przygotowania dzisiaj wieczorem.
Stacey poczuła, że ogarniają przerażenie.
- Słuchajcie - powiedziała. - Może będzie lepiej, jeśli najpierw porozmawiam o tym z
Justinem.
Jej żołądek skurczył się ze strachu. Przecież Justin był na nią wściekły. Czy do tego
stopnia, żeby ją znienawidzić? Ostatnio widzieli się w sobotę wieczorem, gdy niemalże
przejechała go samochodem. A teraz rodzice planowali ich ślub bez jego wiedzy!
- Pani Lipton! - Z holu na parterze doszedł do nich głos Grace. - Przyszedł Justin
Marks. Chce się widzieć z senatorem.
- Co za wyczucie! Prawda, Caroline? - Uśmiechnięty Bradford Lipton zaczął schodzić
na dół. Za nim podążyła żona, jej twarz była rozpalona. Stacey nie była w stanie ruszyć się z
miejsca. Pozostała w sypialni, wszystko jednak doskonale słyszała.
- Witamy w rodzinie, Justinie - zagrzmiał ojciec. - Zapewniam cię, ze ja i Caroline
jesteśmy bardzo zadowoleni.
Pani Lipton nie posiadała się z radości.
- Jesteśmy zachwyceni, Justinie. Zaplanowaliśmy ślub na jutrzejszy wieczór. Ty i
Stacey nie musicie się o nic martwić. Będę szczęśliwa, jeśli pozwolicie mi wszystkim się
zająć.
W końcu Stacey usłyszała głos oszołomionego Justina:
- Ślub?
- Stacey, kochanie! - zawołała matka melodyjnym głosem. - Justin jest tutaj!
Stacey powoli schodziła po schodach. A więc tak właśnie czuli się żołnierze, lądując
na wybrzeżach Normandii podczas drugiej wojny światowej? Zatrzymała się na ostatnim
stopniu i przyjrzała się stojącej na dole grupie - swojemu przystojnemu, pełnemu charyzmy
ojcu, pięknej, promiennej matce i Justinowi, całkowicie zaskoczonemu i jakby
przestraszonemu.
- A oto panna młoda! - zawołał ojciec, wyciągając rękę do córki. - Jestem pewien, że
chcecie zostać sami. Macie na pewno dużo do omówienia.
Stacey i Justin przyglądali się sobie.
Pomyślała ponuro, że nawet podczas pierwszej randki nie była tak zakłopotana. Co, do
licha, może teraz powiedzieć temu człowiekowi?
- Nie wybrałabyś się ze mną na przejażdżkę? - zapytał Justin pełnym napięcia głosem.
- Nie! - zawołała i spojrzała na rodziców. - Dziękuję, ale lepiej nie - dodała uprzejmie.
- Romantyczna przejażdżka po Rock Creek Park! - powiedział senator radośnie. - To
mi coś przypomina, a tobie, Caroline? A więc ruszajcie, młodzi. Bawcie się dobrze!
Justin ścisnął ramię Stacey tak mocno, jakby założył mankiet do mierzenia ciśnienia.
Wyprowadził ją z domu, nie mówiąc ani słowa. Stacey zadrżała, ale nie z powodu
wieczornego chłodu.
- Czyżby twoi rodzice sądzili, że przyjęłaś moje oświadczyny? - zapytał Justin, gdy
wyjechali na ulicę. W jego głosie słychać było sztuczny spokój. - W jaki sposób doszli do
tego wniosku?
„Powiedz mu! - coś krzyczało wewnątrz niej. - Powiedz, zanim będzie za późno!”
- Nie będziesz ze mną rozmawiać? - Jego głos był zimny i ostry. - Pojawiłem się w
bardzo niedogodnym momencie? Nie spodziewałaś się, że ktoś przyłapie cię na kłamstwie tak
szybko?
Stacey poruszyła ustami, nie mogąc jednak wydobyć głosu. Justin by na nią zły, tak
strasznie zły!
- Odrzuciłaś moje oświadczyny - mówił dalej tak samo zimnym głosem. - Chciałaś
mieć ze mną romans, pamiętasz?
Stacey zrozumiała, jak bardzo Justin czuje się urażony. Ogarnęła ją litość. Odrzucając
jego propozycję, uraziła go i nawet tego nie zauważyła!
- Moja propozycja jest już nieaktualna. Romans, to wszystko, czego ode mnie chciałaś
i tylko to otrzymasz. Nie masz prawa kłamać i wykorzystywać mnie do tego, abym pomógł ci
uwolnić się od rodziców. Jutro powiesz im prawdę, Stacey.
Prawda. Stacey ciężko westchnęła. Justin nie znał całej prawdy. Był urażony i zły.
Sądził, że wykorzystała go, aby uniknąć konsekwencji związanych z wystąpieniem w
programie Marshalla. Jak jednak powiedzieć całą prawdę teraz, kiedy jest taki zimny i zły?
- Głęboko oburzyły mnie twoje metody łagodzenia gniewu ojca w związku z
pojawieniem się w tym okropnym programie. Nie powinnaś była mówić, że się pobieramy.
To było tchórzliwe i podstępne! Poza tym, złośliwe - powiedział Justin.
- To nie było tak - odpowiedziała Stacey łagodnie. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na
zawziętą twarz. Do oczu napłynęły łzy. A więc nienawidzi jej! Naprawdę! Powiedział, że
odwołuje swoje oświadczyny. A matka przygotowuje pieczołowicie jutrzejszą uroczystość!
Stacey delikatnie położyła swoje dłonie na brzuchu. Tam, w środku, rosło dwoje
dzieci. To były dzieci Justina. Gdyby mu teraz o nich powiedziała... Na pewno w poczuciu
obowiązku ożeniłby się z nią, chociaż jej nienawidzi. Przypomniała sobie dni, które spędzili
razem w cudownej harmonii. Wtedy obietnica głębokiej i wiecznej miłości była faktem, a nie
marzeniem. Teraz nie było już na to nadziei.
- Nie obawiaj się, Justinie - powiedziała przez ściśnięte gardło. - Nie pobierzemy się.
Justin zatrzymał samochód przed jej domem.
- Bądź tak uprzejma i poinformuj rodziców o tym. - Nawet na nią nie spojrzał. Patrzył
prosto przed siebie, gdy Stacey szybko wychodziła z samochodu.
- Stacey, co się stało? - zawołała Brynn, zobaczywszy, jak Stacey wrzuca do walizki
różne przypadkowe ubrania. - Co robisz? Dokąd się wybierasz?
- Zamieszkam ze Spencem i Patty. Będziemy żyć z dala od świata. Kimberly może
odebrać poród i... i moje małe kuzynki mogą przyglądać się temu, i...
- Dobry Boże! Ty chyba oszalałaś! Stacey, co powiedzieli rodzice? Wyparli się ciebie,
czy co? Proszę, powiedz coś wreszcie!
- Spodziewają się, że jutro wieczorem poślubię Justina - odpowiedziała Stacey. - On
natomiast nie chce się ze mną ożenić, on po prostu nie może na mnie patrzeć. Och, Brynn!
Nic z tego nie będzie! Nasze... planety jednak nie są w sprzyjającym położeniu.
- Och! - jęknęła Brynn.
- Muszę wyjechać z Waszyngtonu. - Stacey uścisnęła mocno Brynn. - Zadzwonię do
ciebie, kiedy...
- Stacey, nie pozwolę, żebyś sama w nocy jechała na farmę. W takim stanie! Jeśli
koniecznie chcesz jechać, to jadę z tobą.
- Przecież musisz być jutro w pracy, Brynn.
- Zadzwonię do biura i powiem, że wzięłam kilka dni urlopu. Stacey, nie mogłabyś
tego jeszcze raz przemyśleć i porozmawiać z Justinem?
- Już rozmawialiśmy, Brynn. To beznadziejne. - Stacey powstrzymała Izy. Nie będzie
znowu płakać! Musi skierować wszystkie swoje myśli i całą energię na nowe życie.
Rozpaczanie nad tym, co może się zdarzyć, jest demoralizujące i bezcelowe.
Brynn wyciągnęła z szafy walizkę.
- Mam nadzieję, że Spence nie każe nam doić swojej krowy - diablicy albo łapać
zadziornego koguta - powiedziała ponuro.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia rano Stacey, Brynn i trzy córeczki Spence’a siedziały przy stole w
kuchni i bawiły się ciastem z mąki i wody, zagniecionym wcześniej przez Patty.
- Nie, Auroro. Nie jedz tego. - Po raz piętnasty Stacey wyjęła kawałek ciasta z ust
dwuletniego dziecka. - My tylko bawimy się. To ciasto do zabawy.
- Ona także zjada nasze zapasy - powiedziała Sunshine. - Popatrz, ciociu, jakiego
zrobiłam kotka.
Stacey uśmiechnęła się.
- Jest wspaniały, Sunny - powiedziała.
- Kiedy wrócą rodzice? - zapytała trzyletnia Melody.
Patty i Spence pojechali godzinę temu do miasta na zakupy.
- Wkrótce - powiedziała Brynn i przechyliła głowę. - Prawdę mówiąc, właśnie słyszę
nadjeżdżający samochód.
Dzieci wybiegły z kuchni, piszcząc radośnie.
- To nie rodzice - dobiegł z podwórka rozczarowany głos Sunny. - To Justin Marks.
- Stacey, tylko spokojnie - powiedziała szybko Brynn, ale było już za późno. Stacey
chwyciła wiszący na haku gruby, wełniany sweter Patty i rzuciła się do kuchennych drzwi. Po
piętnastu minutach Justin znalazł ją na strychu stodoły.
- Zejdziesz sama na dół, czy też ja mam wejść do ciebie na górę? - zapytał cicho,
stając obok drewnianej drabiny i zadzierając do góry głowę.
- Ani jedno, ani drugie. - zawołała. - Odejdź stąd!
Justin postawił nogę na najniższym szczeblu.
- Dobrze, ale najpierw wygłoszę przemówienie, które powtarzałem przez całą drogę -
powiedział.
- Nie chcę tego słuchać. Nie znoszę przemówień!
- Wiem. - Zaczął wspinać się po drabinie, powoli i z uporem. - Zadzwoniłem do ciebie
pół godziny po naszym rozstaniu. Ponieważ nikt nie odbierał telefonu, przyjechałem do was i
przekonałem się, że nikogo nie ma w domu. Jeden z waszych sąsiadów widział, jak
wychodziłyście z walizkami.
Stacey nie mogła już dłużej znieść tej niepewności.
- Jak dowiedziałeś się, że jestem tutaj? Skąd y się tutaj wziąłeś. - Było jej niedobrze ze
zdenerwowania. - Czy wiesz już?... - wyszeptała.
Doszedł do połowy drabiny i jego twarz znajdowała się teraz na wysokości wzroku
Stacey.
- Patty zadzwoniła do mnie dziś rano - powiedział. - Zaczęła coś mówić o
wywierających wpływ domach, znakach i planetach. - Roześmiał się cicho. - Nic z tego nie
rozumiałem, ale to nic nowego. Rzadko zdarza się, że wiem, o czym mówi Patty.
Justin wdrapał się zręcznie na strych i usiadł obok Stacey na sianie. Rzuciła mu
szybkie spojrzenie. Miał na sobie brązowe sztruksy, białą koszulę i nowy niebieski sweter.
Gdy zorientowała się, że Justin patrzy na nią, natychmiast odwróciła wzrok.
Nieśmiało wyciągnął rękę, żeby dotknąć jasnej perkalowej sukienki. Było to jedno z
ciążowych ubrań Patty.
- Ładnie wyglądasz - powiedział wzruszony.
Stacey zadrżała.
- Justinie, czy Patty powiedziała ci, że jestem...?
- Ty mi to powiedz, Stacey - odparł.
Wzięła głęboki oddech. A więc nareszcie miało to nastąpić!
- Jestem w ciąży. - Słowa te wymknęły się, zanim Stacey zdążyła pomyśleć. - To będą
bliźnięta. Ta sierpniowa noc...
Justin wyciągnął rękę. Stacey dostrzegła w jego oczach współczucie i troskę.
Odsunęła się, przesuwając w głąb strychu.
- Nie chcę litości, Justinie - powiedziała. - Nie potrzebuję jej i nie oczekuję, że ożenisz
się ze mną. Mogę...
- Stacey, oczywiście, że ożenię się z tobą - wtrącił Justin.
- Nie! - zawołała Stacey, ciągle odsuwając się od niego. - Przecież nie chcesz tego.
Wycofałeś swoje oświadczyny i ja... ja nie mam o to pretensji. Nie moglibyśmy znieść siebie
i obydwoje dobrze o tym wiemy.
Justin skoczył tak szybko i zwinnie jak kot. Nagle Stacey zorientowała się, że leży na
sianie, a Justin przygniata ją swoim ciałem. Przytrzymał jej ręce nad głową; palce splotły się
ze sobą.
- Stacey - powiedział cicho, patrząc w jej jasnobrązowe oczy. - Och, moja kochana.
- Nie, Justinie - błagała, gdy jego usta musnęły jej wargi. - Proszę, nie!
Nie mogła myśleć, gdy patrzył na nią w taki sposób, gdy jej dotykał. A przecież musi
zachować teraz jasność umysłu. Musi!
- Stacey, wróciłem wtedy, aby jeszcze raz prosić cię o rękę. - Obsypywał jej szyję
gorącymi pocałunkami. - Chciałem powiedzieć, że nie obchodzi mnie, dlaczego powiedziałaś
rodzicom, że wyjdziesz za mnie. Chcę, żebyś została moją żoną, bez względu na wszystko.
To moja głupia duma spowodowała, że tak ostro napadłem na ciebie. Bardzo szybko
zrozumiałem, że duma nie jest ważna, skoro przez nią mam utracić ciebie.
- Justinie, ja wtedy w ogóle nie rozmawiałam z rodzicami na temat tragicznego
wystąpienia w programie Marshalla - wtrąciła Stacey. - Nic im także nie mówiłam o
poślubieniu ciebie. Kiedy przyznałam się mamie, że jestem w ciąży, ona doszła do wniosku,
że... zaczęli z ojcem snuć plany...
- I słusznie, kochanie - przerwał Justin. - Zanim przyjechałem tutaj, rozmawiałem z
twoją matką. Ślub jest w dalszym ciągu zaplanowany na dzisiejszy wieczór.
- Nie! Nie możemy się pobrać! - Stacey poruszyła się pod nim niespokojnie.
- Stacey, nie możemy n i e pobrać się - poprawił ją Justin i uciszył długim, spokojnym
pocałunkiem. Była już bardzo bliska poddania się, gdy Justin podniósł głowę.
- Weźmiemy ślub, kochanie - powiedział.
- Justinie, wiem, że próbujesz zachować się odpowiednio honorowo, ale... - udało jej
się powiedzieć.
- Stacey, nie chcę ożenić się z tobą dlatego, że jestem honorowy, czy też dlatego, że
uważam to za mój obowiązek. Chcę tego, ponieważ cię kocham. Po raz pierwszy poprosiłem
cię o rękę, nie wiedząc jeszcze o naszych dzieciach. - Jego twarz oświetlił nagle jakiś
wewnętrzny blask. - Kiedy Patty powiedziała mi o bliźniętach, byłem prawie nieprzytomny ze
szczęścia. Mieć własne dzieci, których matką w dodatku będziesz ty! To spełnienie
najpiękniejszych marzeń.
Justin przesunął się i położył obok niej, ale w dalszym ciągu trzymał jej ręce nad
głową.
- Wtedy dotarło do mnie, że po prostu nie mogłaś powiedzieć mi o dziecku... o
dzieciach. Byłem przecież taki nieprzystępny. Stacey, to boli jak diabli. Chcę, żebyś
wiedziała, jak bardzo jesteś mi bliska, chcę, żebyś miała do mnie zaufanie i mogła mi mówić
o wszystkim.
- Nie chodziło tylko o ciebie, Justinie - powiedziała Stacey łagodnie. Poczuła niemal
fizyczny ból, widząc bardzo nieszczęśliwe ciemne oczy. - Ja także odegrałam w tym pewną
rolę. Byłam przestraszona, czułam się winna i... - uśmiechnęła się smutno. - Po prostu
stchórzyłam.
Justin uwolnił jedną rękę i dotknął palcami jej ust, rysując ich kontur.
- Stacey, nie winie cię za to, że nie chciałaś poślubić tego politycznego robota, który
był szefem personelu twojego ojca. Dużo myślałem nad tym, co zaszło między nami w piątek
w biurze. Przez dwa dni nie rozstawaliśmy się ze sobą ani na moment. Wszystko zaczęło się
psuć w chwili, gdy powróciłem do swojej roli szefa kampanii i asystenta administracyjnego.
Dlatego dzisiaj rano zrezygnowałem z obydwu tych stanowisk, Stacey. O godzinie dziesiątej
rano przestałem być politykiem - oznajmił.
- Co takiego? - Chciała usiąść, ale Justin nie pozwolił na to. Patrzył w oczy Stacey z
taką uwagą, że aż zakręciło jej się w głowie.
- Justinie, mówisz poważnie? To... niemożliwe - przerwała, wpatrując się w niego w
osłupieniu.
- Miałaś rację. - Wziął jej twarz w ręce. Jego oczy były bardzo poważne. - To nie
mogłoby nam się udać. Byłbym zbyt zajęty pracą, zbyt pochłonięty prowadzeniem kampanii,
a ty byłabyś zbyt nieszczęśliwa w politycznym małżeństwie, jakiego nigdy nie chciałaś. Nie
zniósłbym, Stacey, żeby moja żona czuła się nieszczęśliwa. Za długo czekałem na własny
dom i rodzinę, żeby teraz wybrać coś innego niż solidne, trwałe małżeństwo. Pobierzemy się,
Stacey, i teraz nam się to uda - zapewnił Justin. - W końcu dokonamy tego.
Stanowczość Justina zrobiła na niej wielkie wrażenie. W jego wypowiedzi widoczna
była żelazna konsekwencja, dzięki której osiągnął znaczące sukcesy w ciągu ostatnich
dziesięciu lat. Justin Marks nigdy nie przegrywał.
- Zrezygnowałeś?... - szepnęła. - Przecież nie mogę prosić cię o to!
- I wcale nie prosiłaś - odpowiedział cicho. - Sam postanowiłem, że muszę to zrobić i
zrobiłem. Kocham cię, Stacey. Już od tak dawna cię kocham. Nie mogę ryzykować, że utracę
ciebie i moje dzieci. Twoje szczęście jest dla mnie sprawą najważniejszą.
- A co z twoim szczęściem? - zawołała Stacey. Po prostu nie mogła tego wszystkiego
pojąć. Jak Justin mógł porzucić pracę, która stanowiła sens jego życia? Jest takim dumnym i
ambitnym człowiekiem, obdarzonym niezwykłą energią i talentem. - Ty nie możesz
zrezygnować z polityki! Przecież żyjesz tym, oddychasz tym i kochasz to!
Justyn wzruszył ramionami.
- Ale ciebie kocham bardziej - odpowiedział. - Dzięki temu, że mieszkałaś ze mną
przez ostatnie kilka dni, zrozumiałem, czym może być szczęście. Żyjąc z kimś pod jednym
dachem, można opiekować się sobą, śmiać się razem i kochać. Będę najszczęśliwszym
człowiekiem, jeśli pozwolisz mi budować z tobą życie, kochać cię i czynić szczęśliwą.
- Justinie, ale co będziesz robił? Jesteś niezwykle zdolnym człowiekiem, musisz
pracować! - powiedziała Stacey.
- Nie martw się, kochanie. Nie zostaniesz obarczona bezrobotnym mężem. -
Uśmiechnął się, a w niej zamarło na chwilę serce. Chyba całe wieki minęły od chwili, gdy po
raz ostatni widziała jego uśmiech.
- Wspomniałem ci, że kiedyś interesowało mnie nauczanie ekonomii na uniwersytecie.
Jednak najpierw porwał mnie świat handlu w Nowym Jorku, a potem życie polityczne
Waszyngtonu. Mimo to w dalszym ciągu utrzymywałem kontakty z kręgami akademickimi.
Co więcej, w ciągu ostatnich dziesięciu lat spotkałem wielu innych wpływowych
ekonomistów. Dzisiaj rano, gdy zrezygnowałem z pracy u twojego ojca, wykonałem kilka
telefonów. Stacey, czy chciałabyś mieszkać w Cambridge, w stanie Massachusetts? - zapytał.
- Zaproponowano mi tam posadę w Harvard Business School. Mógłbym zacząć w czerwcu,
na początku letniej sesji. Mielibyśmy dużo czasu dla siebie, zanim urodzą się dzieci.
- Mówisz serio, Justinie? - Stacey znowu płakała. Wyglądało na to, że nic innego
ostatnio nie robiła. - Och, Justinie, nie mogę na to pozwolić. Rezygnujesz dla mnie ze
wszystkiego i nie podoba mi się to! Co będzie, jeśli tata wygra wybory? Nie chcę, żebyś miał
do mnie pretensję znienawidził mnie za to, że z mojego powodu nie możesz w tym
uczestniczyć!
- Czy wyszłabyś za mnie, gdybym w dalszym ciągu pracował z twoim ojcem? -
zapytał Justin. - Czy będziesz żyła w Waszyngtonie i pilnowała ogniska domowego, podczas
gdy ja będę zajęty przez dwadzieścia cztery godziny na dobę prowadzeniem kampanii
wyborczej? Czy będziesz sama wychowywała nasze dzieci, jeśli ja poświęcę cały czas i
wszystkie siły karierze politycznej?
- Tak! - zawołała Stacey. W końcu udało jej się uwolnić ręce z uchwytu Justina i
mogła go objąć za szyję. - Tak, Justinie - powtórzyła. - Dlatego, że kocham cię i chcę, żebyś
był szczęśliwy.
- Stacey. - Justin objął ją mocno i pocałował z ogromną czułością. - Sprawiłaś mi
ogromną przyjemność swymi słowami, ponieważ wiem, ile cię to kosztowało. To było bardzo
miłe, szlachetne i wspaniałomyślne, ale niepotrzebne. - Przytulił ją do siebie i łagodnie
pogładził po głowie. - Trzydzieści dziewięć lat czekałem, aby mieć dom i móc założyć
rodzinę, teraz zamierzam całkowicie poświęcić się żonie i dzieciom. Jeśli w dalszym ciągu
mam zajmować się polityką, to nie będę mógł być ani takim mężem, ani takim ojcem, jakim
zawsze chciałem zostać. Tak więc... - zawiesił głos. - Uważam, że moja kariera polityczna
należy do przeszłości.
Stacey patrzyła na niego z miłością i strachem jednocześnie.
- W ten właśnie sposób zrezygnowałeś z picia kawy - powiedziała. - To twoja metoda
- wszystko albo nic. Justinie, nie pozwolę, żebyś się tak poświęcał...
- To nie jest poświęcenie, Stacey - przerwał łagodnie. - Zawsze potrafiłem poznać to,
co było dla mnie dobre i nie bałem się wprowadzania zmian w życiu, aby to osiągnąć. Popatrz
tylko, co zdobędę: żonę, dwoje dzieci, dom, nową i interesującą pracę w normalnych
godzinach. - Jego oczy zabłysły. - To będzie paca, w której będę mógł nosić swetry i
mokasyny zamiast szarych garniturów i czarnych pantofli.
Stacey przytuliła się mocniej do niego.
- Czy jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytała.
- Nigdy w swoim życiu nie byłem niczego bardziej pewny - powiedział, a ona objęła
go.
- Czy mój ojciec bardzo się zdenerwował, gdy powiedziałeś, że odchodzisz? -
zapytała. Potrafiła wyobrazić sobie całą tę, wywołującą w niej dreszcz strachu, scenę.
- Kochanie, jest mnóstwo młodych ludzi tak samo zdolnych jak ja, mających podobne
polityczne ambicje, intuicję i spryt. Kilku takich już teraz znajdziesz w zespole ojca, a nie ma
żadnych trudności z pozyskaniem nowych. Zapewniam cię, że nie jestem niezastąpiony.
- Ależ oczywiście, że tak - wyszeptała. - Dla mnie jesteś niezastąpiony.
Justin nie zamierzał opowiadać o tym, co się działo dziś rano w biurze. Chciał ją przed
tym ochronić, zaoszczędzić przykrości kochanej kobiecie.
- Czy wyjdziesz za mnie, Stacey? - zapytał. - Jeszcze dziś wieczorem. A potem
wyjedziemy gdzieś, tylko we dwoje.
- Tak. - Stacey patrzyła na niego z miłością. - Zgadzam się na wszystko, Justinie -
zawołała radośnie. Optymizm dodawał jej pewności siebie. - Och, będziemy tacy szczęśliwi!
Będziemy najwspanialszym małżeństwem, będziemy mieć najwspanialszy dom i
najwspanialsze dzieci.
Całował ją namiętnie. Obejmując się mocno, zapadli w ciepłe, słodko pachnące siano.
EPILOG