Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 134

BARBARA BOSWELL

UPALNA SIERPNIOWA NOC


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stacey Lipton nie miała już żadnych wątpliwości - jest w ciąży. Potwierdziło to
badanie, które sama zrobiła w domu przy pomocy specjalnego testu kupionego w aptece.
Wykonała wszystko zgodnie z instrukcją, dodatni wynik nie był więc pomyłką. Spodziewała
się dziecka. I nie miała męża. W dodatku kilka godzin temu jej ojciec, Bradford Lipton,
senator z Nebraski, postanowił zgłosić swoją kandydaturę na urząd prezydenta Stanów
Zjednoczonych.
Stacey od dłuższego czasu podejrzewała, że jest w ciąży. Według obliczeń była to
połowa trzeciego miesiąca i wszystkie objawy pojawiły się już kilka tygodni temu. Brak
okresu, poranne mdłości, zmęczenie. Nie przybrała jeszcze znacząco na wadze, ale piersi były
pełniejsze i obolałe. Nie mogła już nosić starych ubrań, gdyż zaczęła tyć.
W ciągu ostatnich miesięcy Stacey przechodziła od stanu trudnej do opanowania
paniki do jakiejś przerażającej depresji. Jednak dziś, po raz pierwszy od dłuższego czasu,
zauważyła zdecydowaną poprawę nastroju. I właśnie dziś musiało się to zdarzyć. A więc jej
ojciec - wyjątkowo konserwatywny i wiemy starej, mieszczańskiej moralności - stateczny
kandydat na prezydenta - za sześć miesięcy znowu zostanie dziadkiem. Tym razem za sprawą
swojej niezamężnej córki.
Stacey, mając dwadzieścia pięć lat, powinna być ostrożniejsza i mądrzejsza, a jednak
pewnej sierpniowej nocy straciła głowę dla mężczyzny, którego darzyła szczególną niechęcią
przez ostatnie dziesięć lat. Mężczyzna ten, Justin Marks, przez wiele lat pracował jako
asystent administracyjny jej ojca, a teraz kierował jego kampanią wyborczą.
Wydawało się, że Justin Marks w równym stopniu podziwia senatora, co nie znosi
jego córki.
Fala gorąca oblała ją na samo wspomnienie tamtej upalnej sierpniowej nocy. Gdzie to
było? Stacey nie mogła sobie przypomnieć nazwy klubu - „Kotary Club”, czy może
„Kiwanis”? Jeden z nich nadawał jej ojcu tytuł Człowieka Roku. Stacey poszła na tę
uroczystość w zastępstwie matki, która musiała uczestniczyć w obiedzie w jakimi kobiecym
klubie w Nebrasce. No i oczywiście był razem z nimi Justin Marks, prawa ręka senatora
Liptona, błyskotliwy i znakomity polityk, należący do jego obozu...
Tuż przed przyjęciem Justin przyszedł po Stacey do jej mieszkania, podczas gdy
ojciec czekał na nich w samochodzie. Mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt, wydawał się
jeszcze wyższy w czarnym smokingu. Obrzucił taksującym spojrzeniem czerwoną koktajlową
suknię Stacey i w jego czarnych oczach pojawiło się wyraźne potępienie.
- Chyba nie zamierzasz pójść w tym? - zapytał.
Wiedziała, że nie pochwali jej wyboru. Suknia była zbyt czerwona, zbyt głęboko
wycięta z tyłu, ze zbyt dużym dekoltem z przodu.
- Owszem, zamierzam w tym pójść - odpowiedziała ze zjadliwą słodyczą. - Czyżby
nie podobały ci się odkryte ramiona?
- Nie masz nic pod spodem - rzucił przez zaciśnięte zęby. - Słuchaj, Stacey, to są
bardzo poważni ludzie. Nie możesz pojawić się tam w tej sukni. Jest zbyt, zbyt... - Chrząknął.
- Zbyt jaka, Justinie? - zapytała z uśmiechem. Tak, zawsze odczuwała rozbawienie,
gdy udało jej się go speszyć.
- Włóż coś innego - zażądał kategorycznie.
- Co w takim razie proponujesz? - Kpiła z niego w dalszym ciągu.
- Zdaje się, że masz taką ładną białą sukienkę - tę z długimi rękawami, koronkami i
błękitnymi wstążkami? - Justin zawsze chwytał przynętę.
- Czyżbyś mówił o sukience, którą miałam na sobie podczas wręczania dyplomów w
szkole? - Dobry humor zaczął znikać. Co za bezczelność, kazać jej zmieniać sukienkę! Stacey
spojrzała gniewnie na Justina, stojącego przed nią - wysokiego, szczupłego i silnego, z
wielkimi, czarnymi i wiecznie ją obserwującymi oczami.
- Nie przebiorę się, Justinie - zdecydowanie odmówiła podporządkowania się jego
idiotycznym rozkazom. - Ta suknia jest idealna na dzisiejszy wieczór.
- Oczywiście, że nie, Stacey. Powinnaś wyglądać jak poważna córka senatora, a nie
jak tandetna aktoreczka z nocnego klubu w Las Vegas.
A więc o to chodziło!
- O nie, mój drogi, nie wyglądam jak aktoreczka tylko dlatego, że lubię ubrać się w
coś modnego i kolorowego! - Rozwścieczył ją, próbując rozmawiać z nią jak równy z
równym. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, po ostrych, trochę drapieżnych rysach, po
kruczoczarnych gęstych włosach, oczywiście krótko i starannie przyciętych. To ją
rozwścieczyło jeszcze bardziej.
- Wyglądasz jak... jak przedsiębiorca pogrzebowy w tym idiotycznym czarnym
ubraniu! - „Tak właśnie wygląda” - utwierdziła się w tym przekonaniu. Jest wielki, ciemny,
przeraźliwie ponury i... Nie wahając się dłużej, Stacey dumnie wyszła z pokoju. Justin Marks,
nie mając innego wyboru, podążył za nią.
Po otrzymaniu tytułu Człowieka Roku Bradford Lipton wygłosił przemówienie tak
płomienne, że niemal już prezydenckie. Wreszcie rozpoczęło się przyjęcie.
Stacey westchnęła na samo jego wspomnienie. Cóż to była za wspaniała zabawa!
Owi „stateczni ojcowie rodziny” (Stacey nie mogła sobie przypomnieć, z jakiego byli
klubu - „Elks” czy „Lions”) bardzo pilnowali, żeby czasem nie wyschła rzeka alkoholu. Za
każdym razem, gdy Stacey upiła łyczek ze swojej szklanki, ta natychmiast uzupełniana była
po brzegi. Stacey zauważyła jednocześnie ze złośliwą satysfakcją, że Justin Marks, zazwyczaj
zdecydowany abstynent, teraz znalazł się w podobnej sytuacji. Dosłownie siłą wlewano w
niego martini. Stacey poczekała, aż Justin, wolno popijając, opróżni do połowy swój
kieliszek.
- Och, Justinie! Chyba trzeba dolać ci martini! - zauważyła z niewinną miną,
upewniając się, że usłyszy ją jeden z gościnnych członków klubu.
- Ależ naturalnie! - wykrzyknął jowialny starszy pan i natychmiast dolał do szklanki
Justina mocnego dżinu.
- Doprawdy, to zupełnie niepotrzebne - powiedział Justin, siląc się na uprzejmość, ale
jego lodowate spojrzenie skierowane było na Stacey.
- Oczywiście, że jest potrzebne! Wszyscy przecież chcemy dzisiaj świetnie się bawić.
Prawda, chłopcze? - Mężczyzna poklepał Justina po plecach. - Nie ma tutaj miejsca dla
sztywniaków.
- Właśnie. Nie potrzebujemy tutaj sztywniaków, chłopcze - wesoło powtórzyła Stacey.
Sytuacja, w jakiej znalazł się Justin, szalenie ją rozbawiła. Przecież się nie przeciwstawi
napastliwej parze, która może poprzeć jego kandydata. No i w dodatku - co za okazja!
Nazwać tego trzydziestodziewięcioletniego mężczyznę „chłopcem”! Beż to lat minęło, odkąd
przestał mówić do niej „dziecko”?
Przez cały wieczór wznoszono toasty na cześć jej ojca, a kieliszki wciąż były
napełniane. Na koniec ogłoszono, że senatorowi Liptonowi jednogłośnie przyznano
dożywotni tytuł honorowego członka klubu.
Przez cały czas Stacey świetnie się bawiła. To byli naprawdę śmieszni ludzie,
stwierdziła, obrzucając członków klubu ciepłym, choć już trochę zamglonym spojrzeniem.
Kiedy siedemdziesięcioośmioletni staruszek poprosił ją do charlestona, roześmiała się, ale
oczywiście zatańczyła z nim. Bradfbrd Lipton, uśmiechając się pobłażliwie, oświadczył, że
on sam już wychodzi, ale ma nadzieję, że Justin zaopiekuje się Stacey i odprowadzi ją później
do domu.
Justin Marks bardzo poważnie potraktował powierzone mu zadanie i o północy
zarządził powrót do domu. Stacey, która właśnie śpiewała razem z chórem starzejących się
barytonów porywającą wersję pieśni „We Could Make Believe”, stanowczo odmówiła.
Wtedy Justin wziął ją na ręce i przy akompaniamencie wesołych okrzyków i gwizdów
wyniósł ją do holu. Stacey na moment oniemiała. Justin Marks przecież nigdy nie wywoływał
awantur. Po prostu nafaszerowano go zasadami dobrego wychowania. Wtedy pewna myśl
przyszła jej do głowy.
- Upiłeś się, Justinie? - zapytała z lekką kpiną w głosie. - Czyżbyś wypił o jeden
kieliszek za dużo? - Pomyślała, że to bardzo dziwne uczucie, być w jego ramionach, czuć siłę
twardych mięśni, ciepło wielkich rąk na swoich udach. Przez moment miała wrażenie, że jej
głowa idealnie pasuje do piersi Justina. Spojrzała mężczyźnie głęboko w oczy i zobaczyła, że
jego źrenice niemal zlały się z tęczówkami, czyniąc je czarniejszymi niż kiedykolwiek
przedtem. Miał długie gęste rzęsy, właściwie nigdy wcześniej nie zauważyła, jak bardzo są
długie i gęste. Ale też nigdy przedtem nie była tak blisko niego.
- Nie jestem pijany - odpowiedział surowo.
- Nawet troszeczkę? - droczyła się z nim, śpiewnie przeciągając słowa.
- Zamknij się, Stacey - rzucił przez zaciśnięte zęby. Jego usta ściągnięte były w prostą,
wąską linię i Stacey zaczęła zalotnie obrysowywać ich kontur polakierowanym na czerwono
paznokciem.
- Czy mógłbyś teraz iść prosto? - nie mogła się powstrzymać, żeby jeszcze raz mu nie
dokuczyć. Bezmyślnie przyglądała się jego ustom. Zauważyła ich delikatną linię. Zazwyczaj
były surowo zaciśnięte i wiecznie czegoś zakazujące, nie mogła więc dostrzec ich naturalnego
kształtu. Teraz jednak były naprawdę piękne.
- Przestań, Stacey! - Głos jego nie brzmiał tak stanowczo jak zawsze, gdy wydawał
jeden z tych nie znoszących sprzeciwu rozkazów.
- Przestań, Stacey! Zamknij się, Stacey! - nieudolnie naśladowała jego głęboki głos.
Nagle roześmiała się. - Nie, Justinie. Nie zamierzam ani przestać, ani siedzieć cicho. Nawet ty
mnie do tego nie zmusisz! - rzuciła wesoło.
Poczuła, że głęboko odetchnął i wiedziała już, że jest wściekły. To akurat nic nowego.
Zawsze był na nią wściekły z tego czy innego powodu. Kiedy dziesięć lat temu został
zatrudniony przez senatora Liptona jako asystent administracyjny, rozpoczął konsekwentną
walkę z jego córką. Wiedziała, że jej nie lubi i odpłacała mu tym samym.
Justin zaniósł ją do stojącej przed domem taksówki. Po prostu zarekwirował
samochód, nie zważając na to, czy taksówkarz nie czeka na kogoś innego. To był właśnie ten
władczy sposób bycia, który sprawiał, że kierownicy sal restauracyjnych sadzali go przy
najlepszych stolikach, a pracownicy pospiesznie wykonywali każde jego polecenie.
Okropny despota - Stacey tak o nim mówiła przy każdej okazji. Nieznośny, arogancki,
z dyktatorskim zadęciem. Według niej był właśnie taki, albo nawet jeszcze gorszy.
Kierowca zgodził się zawieźć ich do mieszkania Stacey w Northwest Washington.
Przechylił się do tyłu, żeby od środka otworzyć drzwi, ale Justin sam szarpnął za nie i
wepchnął Stacey na tylne siedzenie. I wtedy właśnie potknął się. Może zahaczył nogą o
krawężnik, czy też zaszumiało mu w głowie, wypite o jeden kieliszek za dużo, martini - nie
wiadomo. Pochylił się tak gwałtownie, że Stacey automatycznie chwyciła towarzysza za
szyję. Chwilę później leżała na tylnym siedzeniu taksówki, a Justin Marks leżał na niej. W
dalszym ciągu obejmowała go, zaś ich nogi były splątane ze sobą. Intensywny zapach wody
po goleniu mieszał się z jej jaśminową wodą toaletową i obydwoje jednocześnie wciągali w
nozdrza tę dziwną won.
- Puść mnie, ty idioto! - zawołała Stacey.
- Cholera! - zaklął Justin.
Ktoś nagle zatrzasnął drzwi i taksówka wolno ruszyła.
Stacey zobaczyła swoje odbicie w ciemnych oczach Justina: równo przy uchu ucięte
orzechowobrązowe włosy rozrzucone teraz w nieładzie wokół głowy, gęstą grzywkę
zakrywającą czoło. Jej szeroko rozstawione jasnobrązowe oczy patrzyły na niego trochę
nieprzytomnie. Stacey miała mały, lekko zadarty nos, usiany piegami, mocny podbródek i
szerokie, pełne usta. Kiedy się uśmiechała, a robiła to często, wszyscy mówili, że promienieje
niezwykłym czarem Liptonów.
Justin ciągle na niej leżał, ale nagle ten ciężar przestał przeszkadzać dziewczynie. Jej
ciało przylgnęło do niego, przyjmując impet upadku i odwzajemniając ciepło. Nie przestawali
na siebie patrzeć, palce Stacey przesunęły się wbrew jej woli i zagłębiły w krótkie i gęste,
kruczoczarne włosy. Nagle uświadomiła sobie, że ich nogi są ciągle splątane, a jej piersi
mocno uciska klatka piersiowa Justina.
- Stacey... - usłyszała jego głos dochodzący gdzieś z daleka. Głos ten jakby próbował
bronić się przed pożądaniem i tęsknotą, o które Stacey nigdy w życiu nie podejrzewałaby tego
zimnego i zawsze opanowanego człowieka.
Zobaczyła, jak głowa mężczyzny pochyla się. Czekała na pocałunek, pełna jakiejś
pokornej uległości. W najmniejszym stopniu nie wydawało jej się to dziwne, że leży na
siedzeniu taksówki, przygnieciona silnym ciałem człowieka, którego przez ostatnie dziesięć
lat zadręczała, z którego drwiła i na każdym kroku zapewniała o swojej nienawiści...
- Stacey? - Rozległo się ciche pukanie do drzwi łazienki i Stacey niechętnie powróciła
do rzeczywistości.
- Czy mogę wejść? - Brynn Cassidy nie czekała na odpowiedź. Weszła do łazienki,
spojrzała na Stacey i głośno przełknęła ślinę.
- Test wypadł pozytywnie?
Stacey skinęła głową.
- Wiedziałam, że tak będzie, Brynn.
- Szkoda, że nie powiedziałaś mi o tym wcześniej. - Zwykle wesoła twarz Brynn była
teraz poważna. - Kiedy pomyślę, że ukrywałaś to przez cały czas... - W jej głosie zabrzmiał
smutek.
- Wydaje mi się, że ukrywałam to sama przed sobą. Tak jak w tym porzekadle o
strusiu z głową w piasku - dopóki czegoś nie wiesz na pewno, oszukujesz się, że to w ogóle
nie istnieje. - Stacey odetchnęła głęboko. - Jednak dzisiejsze wystąpienie ojca zmusiło mnie w
końcu do działania.
- Och, Stacey! - wyszeptała Brynn. - Och, Stacey! - powtórzyła zazwyczaj bardzo
elokwentna przyjaciółka, siadając obok niej na brzegu wanny.
Stacey spojrzała w zielone, przygnębione oczy, popatrzyła na kasztanowy koński
ogon, pochyloną głowę i wiedziała, że Brynn cierpi z jej powodu.
- Jesteś pierwszą i jedyną osobą, której o tym powiedziałam, Brynnie. - Stacey
nerwowo szarpała papierową chusteczkę.
Nie było jej zbyt trudno wyznać prawdę. Były przecież przyjaciółkami od czasów
szkolnych, razem mieszkały na studiach, a przez ostatnie cztery i pół roku wynajmowały
wspólnie mieszkanie. Stacey traktowała Brynn jak siostrę, której nigdy nie miała, i
bezwzględnie jej wierzyła. To właśnie Brynn kupiła w aptece test do wykrywania ciąży.
Córka senatora Liptona nie mogła pozwolić sobie na taki zakup, zwłaszcza teraz, kiedy
obiektywy kamer telewizyjnych od kilku dni skierowane były na jej rodzinę.
- Stacey? - Brynn przerwała i przełknęła ślinę. - Czy mogę zapytać, kto jest ojcem
tego dziecka?
Stacey niemalże czytała w myślach przyjaciółki. Brynn wiedziała, że Stacey jest od
dłuższego czasu sama. Znała także jej opinię na temat przygodnych romansów. Córka
senatora Liptona nie mogła sobie pozwolić na takie rzeczy; zresztą Stacey sama uważała je za
obrzydliwe. Więc kto?... I w jakich okolicznościach?...
- To Justin Marks - Stacey wydusiła z siebie, chociaż wcale nie było to takie łatwe.
Gdyby Stacey powiedziała, że ojcem dziecka jest premier Rosji, Brynn nie byłaby
chyba bardziej zaskoczona.
- Justin Marks! - Brynn nie mogła złapać oddechu. Odchyliła się gwałtownie do tyłu,
zsunęła z brzegu wanny i wpadła do niej.
Stacey spojrzała na lezącą w wannie Brynn, na jej wystające na zewnątrz nogi i
wybuchnęła śmiechem. Chwilę później już płakała, a łzy płynęły tak szybko, że dławiła się
nimi. Ramionami wstrząsało łkanie.
Brynn wygrzebała się z wanny i objęła Stacey.
- Nie płacz, Stacey. Jakoś... jakoś sobie z tym poradzimy. - Stacey wyczuła jednak, że
w jej głosie nie było zbyt wiele nadziei.
- Kiedy to się stało? - spytała Brynn.
- W sierpniu. - Stacey zamknęła oczy. - Pamiętasz te dwa tygodnie, które spędziłaś w
domu swojego brata w New Hampshire?
- O Boże - westchnęła Brynn. - Pamiętam.
Stacey również pamiętała.
Leżała na tylnym siedzeniu taksówki, ramiona mocno obejmowały Justina leżącego na
niej. Dotknięcie jego warg wywołało oszałamiający zmysłowy szok. Nigdy dotąd nie czuła
takiej gwałtownie narastającej miażdżącej żądzy. Poczuła w ustach jego język śmiało
wsuwający się i powracający. Usta mężczyzny były gorące, twarde, pożądliwe; całował ją
tak, jak jeszcze nikt dotąd. Namiętnie, głęboko, niemalże brał ją tym pocałunkiem w
posiadanie. Jakby była jego własnością, a on tylko odbierał to, co mu się należało.
Pocałunek uświadomił jej, że Justin, z bardzo męską pewnością siebie, zaplanował
życie w najdrobniejszym szczególe. Jednak w tym momencie nie wydawał się tak nieznośnie
despotyczny jak zawsze. Zamiast mu się przeciwstawić, odsunąć od siebie, poddała się ze
słodką uległością, do której zmusił ją obudzony kobiecy instynkt. Przylgnęła do Justina,
zmysłowo się pod nim poruszając i całując go z równie wielką pożądliwością.
- Stacey, Stacey. - Przestał ją na chwilę całować i wyszeptał jej imię z takim
pragnieniem, że poczuła się wstrząśnięta. Zazwyczaj wołał „Stacey!” z naganą w głosie; to
znów rzucał krótką, wściekłą komendę: „Stacey!”. W obydwu przypadkach reagowała
gniewem i niecierpliwością. Jednak teraz, namiętność i pożądanie w jego głosie, wywołały
dziką i nieoczekiwaną reakcję. Poczuła napływającą falę podniecenia.
Jej piersi były nabrzmiałe, brodawki stały się twarde i bolesne. Chwyciła jego dłonie i
mocno przycisnęła do tego wrażliwego i delikatnego miejsca. On natomiast zaczął kreślić
palcem granice jednej z tych stwardniałych brodawek. Kciuk przesuwał się to w jedną stronę,
to w drugą; systematycznie i powoli, aż wreszcie Stacey zajęczała i wygięła się w łuk pod
wpływem ogromnego podniecenia. Chciała czuć jego pocałunki na całym ciele i sama była
wstrząśnięta pożądaniem, które w sobie odkryła.
Justin zaśmiał się cichutko, ale triumfalnie, wprost do jej ucha.
- Cieszę się, że nie posłuchałaś mnie dziś wieczorem, Stacey - wyszeptał. - Cieszę się,
że nie założyłaś biustonosza.
Stacey była tak zaskoczona, że zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie śni. Jego
dwuznaczna uwaga i bardzo seksowny głos wprawiły ją w osłupienie. Ale także bardzo
podnieciły. To była prawdziwa rzadkość - widzieć, jak Justin Marks się śmieje. Poza tym
było nie do pomyślenia, żeby mógł czuć się zadowolony z tego, że córka senatora nie nosi
stanika. Nie codziennie chwytał delikatnie zębami jej ucho, dotykał językiem skóry, jakby
chciał ją smakować, brał jej piersi w swoje duże dłonie i pieścił namiętnie.
To jednak nie był sen. Bardzo realnie odczuwała ciężar i siłę leżącego na niej ciała
mężczyzny. Niecierpliwie wsunęła się pod niego i wtedy jego uda znalazły się między jej
nogami. A kiedy zaczął napierać coraz mocniej, coraz namiętniej, biodra Stacey poruszyły
się, dostosowując się do zmysłowego rytmu. Sukienka podsunęła się wysoko w górę i Justin
mógł teraz gładzić delikatną powierzchnię odzianych w nylonowe pończochy ud.
Czuła się taka bezradna, otoczona przez niego, zdobyta i pokonana. Podniecenie
wybuchło w niej z siłą, jakiej wcześniej nigdy nie znała. Pragnęła, żeby całkowicie nad nią
zapanował, chciała przestać wreszcie się kontrolować i poczuć go w sobie. Stacey zazwyczaj
była ogromnie niezależna i z uporem przeciwstawiała się wszelkim próbom Justina,
zapanowania nad nią. Jednak w tej chwili nie mogła myśleć rozsądnie. Kierowała nią teraz
jakaś wewnętrzna siła, nakazująca oddać wszystko mężczyźnie, którego trzymała w
ramionach.
Ich usta ponownie połączyły się i Stacey upoiła się smakiem, od którego kręciło się w
głowie. Nie mogła przypomnieć sobie, kiedy wysiedli z taksówki, ale bardzo wyraźnie
pamiętała mocny uścisk, gdy próbował otworzyć drzwi do jej mieszkania.
- Brynn nie ma w domu - powiedziała, obsypując pocałunkami twardy, mocny kark. -
Zostali ze mną, Justinie.
Uśmiechnął się do niej, prawdopodobnie po raz pierwszy w ciągu dziesięciu lat ich
burzliwej znajomości, i wymruczał cicho:
- Tak, kochanie. Zostanę z tobą.
„Kochanie!” Kto mógł przypuszczać, że ten ponury, zawsze śmiertelnie poważny i
całkowicie oddany politycznej karierze jej ojca Justin Marks zna w ogóle takie słowo?
W głowie Stacey pojawiła się pewna mysi, rozmarzona i przymglona namiętnością.
Zrozumiała, że jest zakochana. Widocznie Justin od dawna był jej przeznaczony, a ona
wreszcie to rozpoznała i zaakceptowała. Całe napięcie, jakie istniało między nimi przez
ostatnie lata, wynikało ze starannie zwalczanego pociągu seksualnego. Zrozumiała, że nigdy
nie chciała uświadomić sobie, jak bardzo interesuje ją ten silny asystent ojca. On natomiast
nigdy nie odważył się ujawnić swych uczuć zbuntowanej i przez długi czas zbyt młodej córce
senatora. Dzisiejszej nocy obydwoje poddali się swemu losowi, wydało im się to naturalne i
prawidłowe.
Po drodze do sypialni Stacey zrzuciła czerwone sandały na wysokich obcasach. Justin
poruszał się po jej mieszkaniu, jakby je dobrze znał.
- Skąd wiedziałeś, który pokój jest mój? - zapytała, głaszcząc gęste sprężyste włosy.
Przecież nigdy przedtem nie był w jej sypialni.
- Znam ten pokój z rodzinnej fotografii Liptonów, która stoi na twojej komodzie. -
Oczy Justina były wielkie i roziskrzone. - Mam taką samą na swoim biurku.
- Naprawdę? - zapytała. Nigdy nie odwiedzała jego biura, mimo że stanowiło jedno z
pomieszczeń należących do senatora Liptona w budynku Biura Senatu na Kapitelu. Chociaż
Stacey nie była w tej chwili zupełnie trzeźwa, wydało jej się nieco dziwne, że Justin trzyma
fotografię Liptonów na swoim biurku. Zdjęcie to zostało zrobione pięć lat temu i znajdowali
się na nim wszyscy członkowie rodziny, oprócz dwóch córeczek Spence’a - brata Stacey.
Dziewczynek nie było jeszcze wtedy na świecie.
- Dlaczego nie postawisz na biurku zdjęcia swojej rodziny? - zapytała, gdy położył ją
na łóżku. Wiedziała, oczywiście, iż nie jest żonaty. Często w rozmowie z Brynn
wykrzykiwała ze złością, że żadna kobieta będąca przy zdrowych zmysłach nie poślubiłaby
takiego robota i tyrana. Ale miał chyba matkę, siostrę, jakieś kuzynki czy kuzynów, którymi
mógłby się pochwalić.
- Nie mam rodziny - odpowiedział, rozpinając zamek błyskawiczny w sukni. Zsunął
czerwony jedwab z jej ramion, odsłaniając małe piersi zakończone różowymi sutkami - teraz
znowu postawionymi, ściągniętymi i twardymi. Nie powstrzymał się od dotknięcia ich.
- Pocałuj mnie tutaj, Justinie - powiedziała Stacey, pozbywając się wszelkich
zahamowań. Przycisnęła jego głowę do swoich piersi, cały czas pieszczotliwie gładząc włosy
mężczyzny.
Justin wziął w usta jedną z tak przyjemnie wrażliwych sutek i dotykając ją językiem,
jeszcze bardziej podniecił Stacey. Sprawił, że zaczęła wić się z rozkoszy. A kiedy zaczął
lekko ssać - zajęczała i wykrzyknęła jego imię.
- Masz tu bardzo wrażliwe miejsce - powiedział z męską satysfakcją w głosie. - I tak
cudownie reagujesz, Stacey.
Uśmiechnęła się, słysząc pochwałę w jego głosie. Chciała mu się podobać. W tej
chwili była to najważniejsza rzecz w jej życiu.
- Twoje piersi są takie piękne - powiedział ochryple. - Okrągłe, jędrne i sterczące.
Chciałbym zawsze na nie patrzeć, gdy są nagie, pełne i tylko moje. Zawsze wiedziałem, czy
masz biustonosz. A kiedy go nie wkładałaś, chciałem zrobić tak... - Wziął piersi w dłonie
zaczął je pieścić i tulić. Było to tak przyjemne, że z gardła Stacey wydobył się jęk. Pogrążyła
się teraz w jakiejś otchłani. Każdy jego ruch, słowo, wciągały ją w tę bezdeń coraz głębiej.
Poczuła, że usiłuje zdjąć z niej sukienkę i pończochy, uniosła się więc posłusznie, chcąc mu
to ułatwić. Justin zrzucił ubranie na podłogę i spojrzał na nią z wielką namiętnością. Stacey
miała teraz na sobie tylko małe czerwone majteczki. Zgięła kolana i posłała Justinowi bardzo
zalotny, rozmarzony uśmiech.
- Powiedz, że mnie chcesz, Justinie - zamruczała oszołomiona i wstrząśnięta, gdyż
nagle zrozumiała, jak wielką posiada nad nim władzę. Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie
patrzył na nią z takim uwielbieniem, z tak nieskrywanym pożądaniem. Był jej, tylko jej. Brała
go w posiadanie spojrzeniem swoich złocistobrązowych oczu.
- Och, Stacey. Tak bardzo cię pragnę. - Justin niezdarnie rozpinał guziki
wykrochmalonej koszuli. Stacey, widząc jak bardzo jest roztrzęsiony i zdenerwowany,
usiadła, żeby mu pomóc.
- Szkoda, że twoja koszula nie zapina się na suwak - powiedziała z żalem, gdy oboje
nie mogli poradzić sobie z małymi guzikami.
- Koszula na suwak? To coś, co chętnie nosiłby twój brat, Sterne. Oczywiście, suwak
byłby rozpięty aż do pępka. - Justin roześmiał się do swoich myśli. Dla Stacey był to
naprawdę cudowny dźwięk. Pomyślała, że chyba nigdy jeszcze nie słyszała, jak on się śmieje.
Był zawsze taki szorstki w jej towarzystwie. Teraz ten śmiech dawał poczucie ciepła i
spokoju. Zaśmiała się również...
- Wiesz, Brynn, kiedy o tym pomyślę, nie mogę wprost uwierzyć, że to wszystko stało
się naprawdę - smutno powiedziała Stacey, niechętnie wracając do szarej rzeczywistości
ponurego listopadowego dnia. - ’Żartowaliśmy wtedy, śmialiśmy się, docinaliśmy sobie
nawzajem...
- Justin Marks śmiejący się i żartujący! Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała, jak ten człowiek próbuje się
uśmiechnąć, Stace.
- Jednak wtedy... - Stacey głęboko odetchnęła. - Wtedy nagle przestaliśmy się śmiać.
Z dużym wysiłkiem wróciła myślami do tej fatalnej w skutkach sierpniowej nocy.
Pomogła Justinowi rozebrać się, został tylko w białych bawełnianych spodenkach. Nie
mogła wprost oderwać wzroku od silnego ciała. Nigdy nie zdawała sobie sprawy z jego
potężnej budowy. Czarne i szare ubrania, jakie zawsze nosił, bardzo skutecznie ukrywały
piękne, wspaniale umięśnione ciało. Dreszcz pożądania przebiegł po niej.
Justin bez skrępowania zdjął spodenki i usiadł na łóżku. Stacey zbliżyła się jak
przyciągana przez światło ćma. Usiadła mu na kolanach i przytuliła głowę do piersi pokrytej
twardymi czarnymi włosami. Objął ją mocno i trzymał w ramionach przez dłuższą chwilę,
potem dłonie rozpoczęły wędrówkę.
Długimi, powolnymi ruchami pieścił uda i biodra dziewczyny. Poczuła muśnięcie
warg Justina na głowie. Objęła go za szyję i zwróciła ku niemu twarz. Jego usta chciwie
przylgnęły do warg Stacey.
- Och, Justinie - westchnęła i wtedy przerwał na chwilę pocałunek, żeby zerwać z niej
majteczki.
Justin, wsunąwszy rękę między uda dziewczyny, dotknął ich wnętrza, poczuł
delikatność i jedwabistą gładkość.
- Moja Stacey. Moja słodka Stacey - wyszeptał, całując ją mocno.
- Och, Justinie! - Stacey była podniecona do granic wytrzymałości. - Och, proszę.
Proszę! - Tak bardzo go pragnęła, że bezwstydnie prosiła o dalsze pieszczoty.
- Stacey, jesteś już gotowa - powiedział z męską satysfakcją w głosie. - Chcesz mnie,
kochanie. Naprawdę mnie chcesz.
- Tak, Justinie. Tak! Nigdy przedtem czegoś takiego nie czułam. Tak bardzo cię
pożądam. Tak bardzo, Justinie. Spalam się dla ciebie.
- Ja też cię pragnę, Stacey. - Znowu ją pocałował i ostrożnie położył na łóżku.
- Stacey - jego głos dochodził gdzieś z bardzo daleka. - Moja kochana, moja jedyna.
Było teraz tak dobrze i bezpiecznie. Czuła jego pieszczoty i wiedziała, że jest
kochana. Oddawała mu się z całą miłością i namiętnością, jakie posiadała. On natomiast
kochał ją z niezwykłą maestrią. Przytulona mocno, wzywała jego imię. Znalazła się w świecie
rozkoszy, o istnieniu jakiej nawet nie śniła. Byli jednością i chciała, żeby to trwało wiecznie.
Kiedy zapadała w głęboki, mocny sen, wciąż jeszcze trzymała w ramionach swego kochanka.
Dwukrotnie jeszcze w ciągu tej długiej namiętnej nocy kochali się z takim samym
zapałem, czułością i żarliwością. Stacey przypominała sobie to wszystko jak dziwny,
nierealny sen, ale sen skończył się rano; zaczął się natomiast prawdziwy koszmar.
- Obudziłam się i zobaczyłam go obok siebie w moim łóżku - opowiadała dalej Stacey
z wyraźnym oporem. - I wtedy krzyknęłam... Obudził się.
- Czy on też krzyknął? - chłodno zapytała Brynn.
- Myślę, że miał na to ochotę. - Stacey z trudem zdławiła łzy, które napłynęły do oczu
pod wpływem wspomnienia. - Leżąc w łóżku, patrzył na mnie i ta... ta jego twarz... - Stacey
nie chciała pamiętać wyrazu jego twarzy, gdy zobaczywszy go obok siebie, krzyknęła ze
zgrozą. - Zaczęłam powtarzać w kółko „Co ja zrobiłam?” i uciekłam z sypialni. Justin pobiegł
za mną. Zamknęłam się w łazience - opowiadała dalej Stacey - i wołałam, żeby odszedł.
Byłam taka zdenerwowana, Brynn.
- To zrozumiale - powiedziała Brynn uspokajająco.
- Nigdy dotąd w swoim życiu nie zrobiłam czegoś takiego!
- Wiem, Stacey.
- Jestem dorosła, Brynn - Stacey podniosła głos. - Jestem podobno odpowiedzialną,
niezależną dwudziestopięcioletnią kobietą. Nigdy nie byłam lekkomyślna czy nieostrożna.
Jednak tamtej nocy, Brynnie, ani razu nie pomyślałam, żeby się w jakikolwiek sposób
zabezpieczyć.
- Kto mógł przewidzieć, co się stanie, Stacey? - powiedziała Brynn, próbując ją
pocieszyć. - Poszłaś na uroczysty obiad razem ze swoim ojcem i z nieodłącznym Justinem
Marksem. Miałaś prawo nie podejrzewać, że trafisz do łóżka z tym „człowiekiem o stalowych
nerwach”. - Brynn próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego wcale niewesoły grymas. -
Jego naprawdę musiało ponieść, Stacey - ciągnęła Brynn. - Trudno mi uwierzyć, że ten facet z
komputerową pamięcią zapomniał o ostrożności. Zawsze myślałam, że jego mózg składa się z
mikroprocesorów, a nie z komórek.
- Co ja mam zrobić, Brynn? - Stacey poczuła, że zziębła ze strachu. Zaschło jej w
ustach, z trudem przełykała ślinę. - Od tamtej pory starannie unikaliśmy siebie. Widzieliśmy
się cztery, może pięć razy, ale zawsze w tłumie.
- Czy ty tak zdecydowałaś, czy on? - zapytała Brynn.
- No... ja.
Brynn zamyśliła się.
- A w jaki sposób udało ci się wtedy pozbyć go z mieszkania? Powiedziałaś, że
zamknęłaś się w łazience i krzyczałaś, żeby sobie poszedł. No i co? Poszedł?
- Nie od razu - odpowiedziała Stacey. - Najpierw walił do drzwi i prosił, żebym się
uspokoiła.
- Ciekawe, jakim tonem to mówił? - zastanawiała się Brynn. - Czy użył do tego głosu
pod tytułem „Generał Patton wysyła oddział do ataku”? Czy też może „Strażnik więzienny
popędza galerników”?
- Chyba i jedno, i drugie - odpowiedziała Stacey. Wiedziała jednak, że nie jest całkiem
szczera.
Na początku mówił błagalnie i łagodnie. Jego głos był delikatny i czuły. Takiego go
jeszcze nie znała.
Stacey potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tych myśli. Musi pamiętać tylko to, co złe;
pamięć nie może płatać takich figli. Nie wolno myśleć o Justinie Marksie jak o pocieszycielu
i dobrym opiekunie. Zbyt długo był jej wrogiem.
- Justin powiedział, żebym przestała histeryzować - ciągnęła Stacey. - Chyba
rzeczywiście zachowywałam się idiotycznie. Przez cały czas krzyczałam, żeby sobie poszedł.
Nie chciałam go widzieć, ani z nim rozmawiać. Nie wiem, dlaczego. W końcu poszedł, a ja
płakałam przez cały dzień.
- Czy próbował skontaktować się z tobą później? - zapytała Brynn.
- Zadzwonił do mnie, ale odłożyłam słuchawkę. Dzwonił jeszcze chyba z tuzin razy,
może nawet więcej. W końcu powiedziałam mu, że oboje powinniśmy zapomnieć o tamtej
nocy, że był to straszny błąd i że nie chcę o tym pamiętać. - Stacey wytarła oczy, wydmuchała
nos i opłukała zimną wodą zaczerwienioną twarz. - Jest jednak ktoś, kto mi o tym wszystkim
przypomina, Brynn. Byłam przerażona, kiedy zaczęłam podejrzewać, że jestem w ciąży.
Potrzebowałam dużo czasu, żeby pogodzić się z prawdą.
Brynn spojrzała na nią z troską w zwężonych, jasnozielonych oczach.
- Czy wiesz, kiedy to... dziecko się urodzi?
- Na przełomie kwietnia i maja. - Nagle Stacey poczuta dziwną słabość. - To będzie
wkrótce po zebraniach przedwyborczych w stanach Nowy Jork i Pensylwania. - Obydwie
spojrzały na siebie ponuro. - To nie będzie dobrze widziane, jeśli córka któregoś z
kandydatów na Rezydenta znajdzie się w takiej sytuacji - ciągnęła Stacey. - Jest to fatalna
sytuacja dla każdej z senatorskich córek, ale dla córki senatora Liptona... - Znowu usiadła na
brzegu wanny i oparła głowę na rękach. - To jest po prostu nie do pomyślenia. Jego
ultrakonserwatywni wyborcy odsuną się. Mniej radykalni, ale jednak bardzo tradycyjni,
poczują się oszukani. Zobaczą w całej tej historii tylko odrażającą rozpustę, uwłaczającą ich
wartościom moralnym. Wyobrażasz sobie, co zrobią dziennikarze, kiedy trafi im się taka
okazja? To będzie dla nich wielkie święto?
- Stacey. - Brynn usiadła obok niej. - Czy nie pomyślałaś nigdy o pozbyciu się tej
ciąży? - mówiła wolno, starannie dobierając słowa.
Stacey zadrżała.
- Myślę o tym ciągle i po prostu nie mogę tego zrobić. Dajmy spokój sprawie
kandydatury mojego ojca. To przecież jest d z i e c k o, a nie coś. Moje dziecko.
- No i Justina - przypomniała jej Brynn. - Cieszę się, ze nie zamierzasz... nic z tym
zrobić, Stacey. Ja także nie mogłabym, gdybym była w twojej sytuacji.
- Chciałaś chyba powiedzieć - w moim stanie - poprawiła ją Stacey i obie uśmiechnęły
się słabo do siebie.
Nagle zadzwonił telefon, ale żadna z nich nie wstała, żeby odebrać. Przy kolejnym
dzwonku Brynn westchnęła i wolno podeszła do telefonu w kuchni. Po chwili wróciła; jej
twarz była blada.
- To Justin Marks. Chce z tobą rozmawiać.
- Powinnam domyślić się, że to on. Któż inny czekałby tak długo przy słuchawce? -
Stacey, idąc do kuchni, pomyślała, że determinacja Justina i jego wytrwałość były doprawdy
godne stanowiska sekretarza senatora. Słyszała, jak inni politycy mówią o nim, że jest
bezwzględny, przebiegły i że kieruje się jakimś szóstym zmysłem przy ocenianiu czyjejś
słabości lub siły. Nie potrafił jednak, dzięki Bogu, przewidzieć skutków tej wspólnie
spędzonej nocy. Ale jak długo uda się zachować tajemnicę?
- Tak, Justinie? - zapytała chłodno, zadowolona, że jej głos brzmi spokojnie i pewnie.
W rzeczywistości była znacznie mniej opanowana.
- Chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj o godzinie szesnastej, podczas zebrania Senatu,
twój ojciec oficjalnie ogłosi udział w wyborach.
Stacey poczuła się urażona służbowym i wyniosłym tonem jego głosu.
- Nie zamierzam o tym zapomnieć - odparła gniewnie.
- A czy zamierzasz, w związku z tym, odpowiednio się ubrać? Może byłoby lepiej,
gdybyś zostawiła skórzaną spódnicę mini i zielony lakier do włosów na inną okazję?
Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, Stacey potraktowałaby te słowa jak dowcip.
Ale przecież zawsze niesłychanie poważny Justin Marks nie potrafił żartować. Kilka lat temu
w takim właśnie stroju wybrała się do dyskoteki dla punków w Nowym Jorku. Tylko dlatego
Justin wierzył, że mogłaby tak ubrana zjawić się w Senacie.
- To był żart, Stacey. Myślałem, że się roześmiejesz - powiedział, wprawiając ją w
zdumienie.
- Ty nie żartujesz, Justinie. Ty po prostu nie przepuszczasz żadnej okazji. W co mam
więc, według ciebie, ubrać się dzisiaj? - zapytała ze zjadliwą słodyczą. - Może w szary
garnitur?
Nie licząc czarnego smokingu, nigdy nie widziała go w niczym innym, jak właśnie w
szarym garniturze, białej koszuli i ciemnoniebieskim krawacie. Nawet latem! W takim
właśnie stroju pojawił się kiedyś na przydomowej plaży Liptonów w Rehoboth. Stacey
uwielbiała niegdyś zastanawiać się razem z Brynn, jak też może wyglądać zawartość szafy
Justina Marksa? Znajduje się tam na pewno siedem ciemnoszarych garniturów, siedem
białych koszul i tyleż granatowych krawatów ponuro wiszących jeden obok drugiego. Ta
wizja zawsze wywoływała u nich atak śmiechu. Stacey mocno zacisnęła palce na słuchawce.
To właśnie ojciec jej dziecka chodzi na plażę w szarym garniturze i czarnych sznurowanych
butach!
- Jestem pewien, że ubierzesz się stosownie - uciął chłodno Justin. - Twoja matka
będzie miała na sobie beżową suknię i perły, natomiast Patty będzie ubrana w zieloną
spódnicę, zielono - niebieską bluzkę i granatowy żakiet.
- Patty nie będzie w kombinezonie? Jak udało ci się to osiągnąć? - zapytała Stacey
zaciekawiona. Wiedziała, że jej bratowa, żona Spence’a, onieśmielała Justina. Podobnie
zresztą jak sam Spence. Obydwoje zachowywali się niekonwencjonalnie. Zupełnie odwrotnie
niż Justin Marks i senator. Patty i Spence mieszkali na małej farmie we Fredericksburgu w
Wirginii, a ich styl życia był powrotem do natury. Uprawiali ziemię, robili własne przetwory,
hodowali zioła, z których parzyli herbatę. Ubierali się w dżinsy i drelichy. Spence nosił brodę
i kolczyk w jednym uchu, a Patty miała długie proste włosy sięgające do bioder.
- Podstarzali hippisi. - Tak opisał ich Bradford Lipton i pozostawił Justinowi problem
dogadania się z nimi. Justin zrobił to z powściągliwą cierpliwością, chociaż Stacey widziała,
jak zaciska zęby, gdy tamci, posługując się wykresami astrologicznymi, planowali swoje
ewentualne przybycie. Patty i Spence doprowadzali nieuleczalnie praktycznego i
konserwatywnego Justina do szaleństwa.
- Zabrałem Patty na zakupy i sam wybrałem jej ubranie - powiedział Justin ponurym
głosem. - Musiałem to zrobić, bo zamierzała się ubrać w stare, połatane dżinsy i bawełnianą
koszulkę z napisem „Ratujcie wieloryby”.
- Nie ma najmniejszej wątpliwości, że jesteś niezastąpionym człowiekiem -
powiedziała Stacey. - Żaden szczegół nie umknie twojej uwadze.
- To chyba nie był komplement, prawda? - zauważył Justin sucho. - Dziś jest bardzo
ważny dzień, Stacey. Prawdopodobnie najważniejszy w całej dotychczasowej karierze twego
ojca. Wszystko musi wypaść doskonale.
- I dlatego dzwonisz do każdej czarnej owcy w rodzinie Liptonów. Musisz upewnić
się, że dostosują się do tradycyjnego ideału doskonałości - zakpiła Stacey.
- Owszem. A poza tym, przypominam ci, żebyś się nie spóźniła - powiedział.
Rozzłoszczona Stacey pomyślała, że ten człowiek to jakaś maszyna. Przez moment
stanął jej przed oczami obraz ich obojga śmiejących się w łóżku, ale zaraz stanowczo
wyrzuciła to z pamięci. Tamta noc była czymś dziwnym, nierealnym, nieprawdopodobnym.
- Ciągle nie wiem, co zamierzasz włożyć dziś wieczorem - Justin przypomniał jej o
swojej obecności głosem grzecznym, ale nie znoszącym sprzeciwu.
- Myślę, że włożę dżinsy i koszulkę z napisem „Ratujcie wieloryby” - powiedziała.
- Stacey!
- No cóż, ktoś musi ratować wieloryby.
- Może wolałabyś, żebym poprosił twoją matkę, aby zadzwoniła do ciebie? - zapytał.
Stacey zorientowała się po tonie jego głosu, że cierpliwość Justina jest na wyczerpaniu. Nie,
telefon od matki był ostatnią rzeczą, której pragnęła. Matka miała na pewno dzisiaj
wystarczająco dużo problemów na swojej głowie. Nie była jej potrzebna dodatkowa troska o
krnąbrną córkę. Stacey, podobnie jak trzech braci, starała się chronić matkę przed
niepotrzebnymi zmartwieniami.
- Spokojnie, Justinie. Ja tylko żartowałam. - Ten człowiek jednak nie miał poczucia
humoru. - Włożę turkusową wełnianą suknię. W porządku?
- W porządku. A czy mogę być spokojny, że nie przyjdziesz w pantoflach na
piętnastocentymetrowych obcasach? Tych, w których pojawiłaś się kiedyś na porannym
nabożeństwie?
- Przecież miałam wtedy tylko siedemnaście lat! - przerwała mu Stacey. Brynn miała
rację. Justin pamiętał chyba każde wypowiedziane słowo, każdy gest uczyniony w ciągu
ostatnich dziesięciu lat!
- Ja tylko żartowałem, Stacey. To był mały, niewinny żart.
Nie interesowały ją jego żarty. Wolała myśleć o Justinie jak o pozbawionej poczucia
humoru maszynie. Nigdy zresztą nie zadała sobie trudu, żeby sprawdzić, czy taki jest
naprawdę.
- Może więc włożę czarne sznurowane buty na grubej podeszwie? Takie, jakie nosi
babcia Courtney? Czy będą wystarczająco przyzwoite według ciebie? - zapytała, ale Justin
zignorował ją.
- Czy twoja przyjaciółka, Brynn, przyjdzie dzisiaj z tobą?
- Oczywiście - odpowiedziała Stacey. - Traktuję Brynn jak członka rodziny. Czy
chcesz także jej powiedzieć, jak ma się ubrać?
- Proszę, powiedz Brynn, żeby przyszła od razu do sali obrad. Będzie tam czekać na
nią zarezerwowane miejsce w pierwszym rzędzie. Ty natomiast przyjdź do biura ojca na pół
godziny przed planowanym wystąpieniem. Następnie cała rodzina przejdzie do sali.
- Kolejny strzał w dziesiątkę - oschle zauważyła Stacey.
Justin świetnie wyczuwał, że atmosfera silnej więzi rodzinnej wywrze dobre wrażenie
na zwolennikach senatora. To był przecież ich ideał. Jak na ironię, sam ich kandydat,
Bradford Lipton, nie pomyślał, aby pobyć przez chwilę w rodzinnym gronie przed tym
historycznym wydarzeniem. To właśnie Justin Marks przez ostatnie dziesięć lat odpowiadał
za reżyserowanie podobnych przedstawień.
- Po prostu bądź tam, Stacey - powiedział rozkazującym tonem. Był to głos
niezawodnego i sumiennego organizatora kampanii wyborczej. Stacey zagotowała się ze
złości i nagle w jej głowie zabrzmiały słowa: „Tak, kochanie. Zostanę z tobą”. Przez moment
myślała, że Justin naprawdę powiedział tak przed chwilą. Ale to nie był Justin. Płatała figle
jej pamięć, podsuwając jeszcze jedną migawkę z przeszłości.
Znowu zobaczyła, jak pochyla się nad nią w łóżku, a czarne oczy wpatrują się w nią z
czułością. Odetchnęła głęboko. Wtedy, będąc otumaniona namiętnością, niemal uwierzyła, że
go kocha.
Gwałtownie trzeźwiejąc, Stacey zmusiła swoją wyobraźnię do stworzenia
prawdziwego obrazu Justina. Takiego, jaki był zawsze - ubrany niezmiennie w ponury
garnitur, wydający jej polecenia władczym tonem i jednocześnie wertujący zapisany starannie
kalendarz.
„Nie można kochać zimnego, pozbawionego uczuć robota” - pomyślała Stacey. Gniew
powrócił gwałtowną falą.
- Do widzenia, Justinie - powiedziała ze złością i odłożyła słuchawkę.
ROZDZIAŁ DRUGI

Ludzie czytający w gazetach o zebraniu klanu Liptonów będą skłonni uwierzyć, że


było to zupełnie prywatne spotkanie, zorganizowane, żeby każdy członek rodziny mógł
podzielić się myślami i uczuciami. Gazety stwierdzą na pewno, że Bradford Lipton pogrążył
się razem ze swoją rodziną w cichej modlitwie i wzruszających wspomnieniach.
Gdy Stacey przeczytała notatkę prasową napisaną osobiście przez Justina Marksa,
pomyślała, że powinien zająć się pisaniem powieści. Atmosfera w biurze ojca była podczas
tego spotkania daleka od sielankowego, słodkiego obrazka stworzonego przez Justina. W tym
zwykłym rodzinnym zebraniu Liptonów, pełnym bałaganu i zamieszania, niezwykłe było
tylko podenerwowanie, które opanowało ich w tak ważnym dniu.
Po przybyciu do budynku Senatu Stacey wysłała Brynn do sali obrad, a sama poszła
do biura ojca. Zjawiła się dziesięć minut po wyznaczonym czasie. W ogromnej poczekalni
czekał już Justin Marks oraz kilku jego najbliższych współpracowników.
- Spóźniłaś się, Stacey - powiedział Justin. Był zły i surowo zaciskał usta. Widocznie
pozostali członkowie rodziny także się spóźniali.
Przez chwilę przyglądał się jej sukience musztardowego koloru. Prawdę mówiąc,
suknia Brynn była jedyną elegancką rzeczą, w którą Stacey bez specjalnego trudu zmieściła
się. Przymierzyła najpierw turkusową wełnianą sukienkę, o której wcześniej rozmawiała z
Justinem. Okazała się jednak za wąska. Inne suknie były za ciasne w biuście albo w pasie. W
pozostałych za bardzo rzucał się w oczy lekko uwypuklony brzuch.
Brynn, mając brzoskwiniową cerę, mogła sobie pozwolić na ubieranie się w
musztardowe kolory. Lecz Stacey przejrzała się w lustrze i jęknęła.
- Jestem strasznie żółta na twarzy - powiedziała. Lojalna jak zawsze Brynn oczywiście
zaprzeczyła, ale Stacey nie dała się oszukać. Zdecydowanie nie był to odpowiedni dla niej
kolor.
- Sądziłem, że zamierzasz włożyć turkusowo - zieloną sukienkę. W tym kolorze... -
zawahał się.
- Tak, wiem. Jestem żółta jak wosk - dokończyła za niego Stacey, nie pozwalając mu
zachować się w stosunku do niej dyplomatycznie. - Czy to właśnie chciałeś powiedzieć,
Justinie? - zapytała.
- Nie! - zaprotestował.
- Tak, tak, chciałeś! I miałbyś rację. Wiem, że wyglądam źle w tej sukience.
- Chyba nie powinienem pytać, dlaczego ją włożyłaś?
- Rzeczywiście, nie powinieneś - zachmurzyła się Stacey. - A czy podobają się panu
moje buty, ekscelencjo?
Stacey założyła tym razem zwyczajne czarne pantofle na niewielkich obcasach, dzięki
którym miała teraz prawie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Był to normalny wzrost jej
matki. Stacey zawsze chciała mieć o kilka centymetrów więcej. Uważała, że jest stanowczo
za mała. Zarówno bracia, jak i ojciec, byli wysocy. Jak to się stało, że tylko ona odziedziczyła
po babci Courtney niski wzrost?
Justin spojrzał na pantofle Stacey i uśmiechnął się.
- Miły kontrast między plastikowymi klapkami a sznurowanymi butami. - Zachęcał ją
w len sposób do tego, żeby się uśmiechnęła, i Stacey rzeczywiście była bardzo bliska tego. -
Czy wiesz, że po raz pierwszy od sierpnia pozwoliłaś mi na tyle zbliżyć się, abym mógł z
tobą porozmawiać? - zapytał wprost, a Stacey poczuła, że się czerwieni. Pomyślała, że sama
dała Justinowi świetną okazję do otwartego ataku. On dokładnie wiedział, jak i kiedy
uchwycić moment, gdy ktoś przestaje mieć się na baczności.
- Widzę mojego brata. Pójdę się z nim przywitać. - Miała nadzieję, że zabrzmi to
chłodno i wyniośle.
- Uciekaj, malutka - powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszała. - Ale to już nie
potrwa długo.
Pod wpływem jego słów przebiegi jej po plecach chłodny dreszcz. Co Justin miał na
myśli? Szybko podeszła do swego starszego brata, Sterne’a.
- Stacey! - zawołał Sterne jowialnie. - Czyżbyś uciekła przed kolejnym
przesłuchaniem? - Spojrzał w stronę, gdzie stał Justin. - Co zrobiłaś tym razem, Stacey? Czy
tata utracił przez ciebie stan Iowa albo coś w tym rodzaju?
- Nie, tylko spóźniłam się dziesięć minut i włożyłam sukienkę, w której wyglądam
blado. Czy myślisz, że tata może utracić z tego powodu stan Iowa?
- Słyszałem, że jasna cera jest ostatnio modna. - Sterne uśmiechnął się szeroko. - Nie
widzę jeszcze Lucasa, Spence’a i Patty. Czy myślisz, że zdążą na czas? - zapytał.
- Kto to wie? - Stacey roześmiała się radośnie. - Biedny Justin. Na pewno wyobraża
sobie teraz ich wszystkich, jak wkraczają do sali obrad i przerywają w połowie wystąpienie
taty. - Spojrzała na brata z podziwem. - Naprawdę wyglądasz dzisiaj wspaniale, Sterne.
- Dzięki - powiedział Sterne zadowolony.
Trzydziestodwuletni Sterne był wierną kopią ojca. Miał taką samą przystojną twarz,
takie same, głęboko osadzone ciemnoniebieskie oczy i taki sam wdzięk, mimo metra
dziewięćdziesięciu i potężnej postury. Były jednak między nimi także znaczące różnice.
Senator miał wielką grzywę szpakowatych włosów, podczas gdy włosy jego najstarszego
syna były jasnobrązowe. Poza tym, Sterne Lipton nie miał ani takich ambicji, ani takich
marzeń o władzy jak ojciec. Sterne prowadził w Georgetown mały bar dla samotnych i
rozkoszował się swoim beztroskim i bezproblemowym życiem, wypełnionym głównie
pogonią za kobietami. Justin Marks oczywiście tego nie pochwalał.
- Zadzwonił dzisiaj do mnie nasz fuhrer. - Sterne rzucił Justinowi rozbawione
spojrzenie. - Ostrzegł mnie, żebym nie ważył się przyjść w czarnej jedwabnej koszuli
rozpiętej do pasa ani w czarnych dżinsach. Zapowiedział również, że jeśli włożę jakieś złote
łańcuchy lub medaliony, to mnie na nich powiesi.
Stacey zachichotała wbrew własnej woli.
- Chyba rzeczywiście nie powinieneś był pojawiać się w takim stroju na przyjęciu po
zwycięstwie taty w wyborach do Senatu dwa lata temu. Justin nigdy ci tego nie wybaczy.
- Ani tata. - Sterne spoważniał na moment, już po chwili ponownie uśmiechnął się do
Stacey. - No, ale w końcu udało się. Wreszcie włożyłem porządny niebieski garnitur, żółtą
koszulę i prążkowany krawat. Czegóż więcej mogą od nas chcieć?
- Chyba tylko tego, żeby Spence zgolił brodę i wyjął z ucha kolczyk - stwierdziła
Stacey.
- O tym nie może być mowy! O, przyszedł Lucas. - Stacey i Sterne podeszli do swego
najmłodszego brata.
Senator Lipton zawsze wybuchał śmiechem, gdy przedstawiał swoje najmłodsze
dziecko. Ten „synek” miał dwadzieścia lat, prawie dwa metry wzrostu i ponad sto kilo wagi.
Był obrońcą liniowym w uniwersyteckiej drużynie futbolowej.
- Lucas w garniturze? - Stacey nie wierzyła własnym oczom. - Niemożliwe, żeby
Justin zadzwonił także do niego!
- Stacey! - Lucas wyciągnął w jej stronę ręce i Stacey musiała wykonać tradycyjne
powitanie, uderzając z całej siły w jego dłonie. Sterne, oczywiście, zrobił to samo.
- Czy widzieliście, jak załatwiłem w ostatnią sobotę tego kiepskiego tylnego
napastnika z Oklahomy? Podobno do tej pory nie może chodzić o własnych siłach! - zawołał
Lucas radośnie. Justin Marks, stojący obok, skrzywił się. Zaś kiedy Lucas zaczął entuzja-
stycznie opowiadać, w jaki sposób złamał nos tylnemu obrońcy z Teksasu, Justin nie
wytrzymał.
- Lucas, nie chcę, żebyś dzisiaj opowiadał o tych twoich... rozbojach któremukolwiek
z reporterów. Nie ma tutaj żadnego dziennikarza sportowego doceniającego takie osiągnięcia.
Dzisiaj są tutaj tylko dziennikarze polityczni, a im mogłyby nie spodobać się twoje metody
pokonywania przeciwników.
- Och, rozumiem. - Lucas z zapałem skinął głową. - To mięczaki!
Stacey niemal usłyszała, jak Justin policzył do dziesięciu, zanim odszedł, żeby
porozmawiać z jednym z autorów przemówień.
Wkrótce przyjechali Patty i Spence oraz ich trzy córeczki: Sunshine, Melody i Aurora,
w wieku czterech, trzech i dwóch lat Wszystkie trzy ubrane były w ciemnoróżowe sukienki,
białe koronkowe skarpetki i czarne lakierki. Stacey przyglądała się im zaskoczona. Do tej
pory widywała swoje bratanice tylko w drelichowych kombinezonach i trampkach, czyli
ubrane tak, jak zawsze ubierali się ich rodzice. Nie mogła przypomnieć sobie, żeby kiedy-
kolwiek widziała je w tak dziewczęcych strojach.
Patty radośnie uściskała i ucałowała Stacey. Zawsze tak robiła. Ściskała i całowała
każdego członka rodziny, chociaż wiedziała, że Liptonowie nie są przyzwyczajeni do
podobnego okazywania sobie uczuć.
- Wyglądasz na zmęczoną, Stacey - powiedziała Patty z typową dla siebie
szorstkością. - Czy dobrze się czujesz?
- Oczywiście - odpowiedziała Stacey raźnym głosem i odsunęła się od Patty na
bezpieczną odległość. Żyjąc tak blisko natury, Patty na pewno rozpozna jej ciążę jakimś
szóstym zmysłem. Lepiej więc będzie zachować bezpieczny dystans. - Dzieci wyglądają
słodko, Patty - powiedziała.
- Dzięki, ale to nie moja zasługa. To sprawa Justina. Któregoś dnia w zeszłym
tygodniu przyjechał do Fredericksburga i zabrał nas na zakupy. Wybrał ubrania dla mnie i dla
dzieci.
- Justin wybrał ubrania dla dzieci? - powtórzyła Stacey z niedowierzaniem.
- Tak. Nawet te zabawne skarpetki i lakierki. - Patty uśmiechnęła się. - Powiedział mi,
że chciałby ubrać je tak, jak ty byłaś ubrana na portrecie, który wisi w gabinecie ojca.
Stacey, naturalnie, znała ten portret Został namalowany zaraz po jej czwartych
urodzinach i rzeczywiście była wtedy ubrana w ciemnoróżową sukienkę, koronkowe
skarpetki, czarne lakierki, a we włosach miała różowe wstążki. A więc Justin rzeczywiście
przyglądał się temu obrazowi. Dlaczego jednak zdecydował, że tak samo ubierze jej
bratanice?
- To miło, że podobał mu się mój styl ubierania chociaż w jednym, krótkim okresie
mego życia - powiedziała chłodno.
- Stwierdził, że wyglądasz tak, jak powinna wyglądać dziewczynka na takim portrecie.
Jak mała księżniczka. - Patty na chwilę spoważniała. - Wiesz, Stacey, Justin naprawdę nie jest
tak bezwzględny i okrutny, jak sądzisz. To wy go do tego zmuszacie. Jego rola jest bardzo
trudna. Ojciec zrobił z niego tarczę, za którą może się przed wami ukryć. Wy zaś
wyładowujecie na nim wszystkie swoje złości i urazy.
- Biedny Justin! - zaśmiał się Spence ironicznie. Przyłączył się przed chwilą i słyszał
wypowiedź swojej żony. - Ty kochasz wszystkich, Patty - powiedział. - My jednak wiemy, że
Justin Marks jest naprawdę nie do zniesienia.
Trzydziestoletni Spencer Lipton ubrany był w brązowy, źle na nim leżący garnitur.
Nie zgolił jednak rudawej brody ani nie wyjął kolczyka z ucha. To, że nie włożył ulubionej
koszuli w kratę i kombinezonu było na pewno zasługą Justina.
- Bardzo proszę o uwagę! - zawołał Justin, jak zwykle obejmując przywództwo.
Podniósł rękę, aby wszystkich uciszyć. Stacey pomyślała, że Justin, spełniając swe zawodowe
obowiązki, jest w stosunku do nich bardziej ojcowski niż senator. Zrozumiała, że Justin wie o
życiu każdego z nich więcej niż sam Bradford Lipton. Nie była to wesoła myśl.
- Chciałbym krótko omówić scenariusz wystąpienia senatora - kontynuował Justin, ale
natychmiast przerwał mu Sterne.
- Co tu jest do omawiania? - zapytał prowokująco. - Tata wystąpi i wszyscy się
ulotnimy.
Justin rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Niestety, to nie będzie takie proste, Sterne. Cała rodzina stanie za senatorem -
ciągnął niewzruszony. - Naprzeciwko będą dziennikarze i widzowie. Proszę, abyście w ogóle
nie rozmawiali z prasą w sali obrad. Zamierzamy skierować wszystkie pytania bezpośrednio
do senatora Liptona. On podsumuje uczucia i reakcje rodziny, dotyczące...
- Co tata może wiedzieć na temat naszych uczuć? - tym razem przerwał Justinowi
Spence. - Nigdy go one nie interesowały.
- Spence, to nie jest spotkanie grupy psychoterapeutycznej - powiedział Justin z
udręką w głosie. - Nie jesteśmy tutaj po to, aby dyskutować o rodzinnych uczuciach,
przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
- Spence, naprawdę nie możesz oczekiwać od Justina Marksa, by wiedział cokolwiek
na temat uczuć, przeszłości, teraźniejszości lub przyszłości - wtrąciła Stacey. - To jego nie
dotyczy. On posługuje się dyskietkami komputerowymi, a nie uczuciami.
- Czy mogę kontynuować? - Justin zwrócił się wprost do Stacey, patrząc jej prosto w
oczy. Poczuła dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, promieniujące głęboko do brzucha. Tak
dawno patrzyła ostatni raz w te głębokie, czarne oczy. Zrobiło jej się nagle gorąco i słabo.
Przypomniała sobie, jak leżała naga w jego ramionach, jak duże dłonie dotykały jej ciała. To
wspomnienie wywołało niebezpieczne wzruszenie. Szybko spuściła oczy, policzki oblał ru-
mieniec.
Nikt z rodziny nie zauważył, że coś jest z nią nie w porządku. Patty wzięła Spence’a
pod rękę i, jak zwykle pogodnie, uśmiechnęła się do Justina.
- Mów dalej - powiedziała.
- Wszyscy musicie zachować ciszę podczas wystąpienia senatora - kontynuował. - W
przemówieniu zaplanowano dwa małe żarty, z których powinniście się roześmiać. Kiedy
senator wyciągnie w waszą stronę rękę, mówiąc o wsparciu, jakiego mu udzielacie jako
rodzina, uśmiechnijcie się i...
- Z uwielbieniem? - zapytała Stacey. Chęć zirytowania Justina była silniejsza od niej.
Chciała jakoś zburzyć ten kamienny spokój, chciała oderwać jego uwagę od politycznej
przyszłości ojca i skierować ją na... na siebie? Natychmiast odrzuciła tę myśl.
- O co ci chodzi, Stacey? - niemal z nienawiścią zapytał Justin.
- Po prostu chciałam dokładnie wiedzieć, w jaki sposób mamy się uśmiechać do taty.
Och, żeby w końcu wyprowadzić go z równowagi!
- W końcu będą tam kamery telewizyjne i fotoreporterzy - dodała. - Czy wszyscy
mamy uśmiechać się z uwielbieniem, czy w inny sposób?
- Może przećwiczymy to - zaproponował Sterne. - Policzę do trzech i wszyscy
zaprezentujemy swój najlepszy uśmiech.
- Może taki? - Lucas wyszczerzył zęby i wybuchnął śmiechem.
- Kiedy tatuś robił mi zdjęcia, musiałam powiedzieć „cheeeeesburger” - oznajmiła
czteroletnia Sunshine.
- I dlatego miałaś na zdjęciu piękny uśmiech, kochanie - powiedział Spence, biorąc
dziewczynkę na ręce i całując w różowy policzek.
Stacey z uwagą przyjrzała się bratu i jego córce. Dzisiaj szczególnie interesowali ją
ojcowie i dzieci. Spence był dla córek czuły i bardzo do nich przywiązany. Zawsze chętnie
pomagał Patty w wypełnianiu wszystkich obowiązków wychowawczych. Stacey próbowała
przypomnieć sobie, czy ojciec brał ją kiedykolwiek tak spontanicznie na ręce i całował. Jeśli
nawet zdarzyło się to kiedyś, to nie pamiętała tego. W życiu publicznym Bradford Lipton
stwarzał wokół siebie atmosferę szczególnego ciepła, która zjednywała mu ogromną liczbę
zwolenników. Jednak prywatnie, wobec rodziny, zachowywał chłodny dystans. Stacey już
dość dawno odkryła ten dziwny kontrast i nauczyła się go wykorzystywać. Kiedy chciała
czegoś od ojca, starała się zbliżyć do niego w momencie, gdy był otoczony reporterami lub
swoimi kolegami - politykami. Mając taką widownię, Bradford Lipton lubił grać rolę
kochającego ojca. Gdy był sam, trudno było nawiązać z nim kontakt.
- Czy moglibyśmy wreszcie skończyć tę zabawę? - zapytał Justin, marszcząc brwi. -
Czasu jest coraz mniej, a ja nie powiedziałem wam jeszcze wszystkiego.
Stacey położyła rękę na brzuchu i pomyślała o dziecku, które tam się rozwijało. O
dziecku Justina Marksa. Jakim mógłby być ojcem? Chociaż jej własny ojciec zachowywał się
tak chłodno w życiu prywatnym, to jednak publicznie przynajmniej starał się stwarzać pozory
rodzinnego ciepła. Natomiast Justin Marks był zawsze taki, jak Bradford Lipton prywatnie.
Stacey zadrżała.
„Stacey, kochanie. Otwórz drzwi, proszę. Chcę cię objąć. Wiem, że jesteś
zdenerwowana. Otwórz drzwi i pozwól, żebym cię przytulił”. - Znów w jej głowie zabrzmiały
wypowiedziane wtedy słowa i na moment powróciła do sierpniowej nocy. Wpadła wtedy w
histerię i zabarykadowała się w łazience. Justin próbował ją uspokoić, ale go nie słuchała... a
może jednak słuchała, skoro pamiętała, niezależnie od siebie, każde słowo?
Stacey przyjrzała się opanowanej twarzy stojącego przed nimi człowieka. Zimny i
nieprzystępny w życiu publicznym, ale gorący i namiętny prywatnie? Nie mogła tego pojąć,
w każdym bądź razie nie po przeżyciu tylu lat pod jednym dachem z ojcem.
- Mamo, jeść! - zażądała trzyletnia Melody. Patty natychmiast usiadła, rozpięła
bluzkę, wzięła dziecko na ręce i podała mu pierś. To była właśnie jedna z zasad Patty i
Spence’a: karmić dzieci piersią na każde żądanie. Zdaje się, że wiek dziecka nie odgrywał tu
żadnej roli. Był natomiast ważny dla Justina.
- Och, na miłość boską! - zawołał i zaczerwienił się.
- Nie podoba ci się, kiedy matka karmi piersią dziecko? - spytał zaczepnie Spence. -
Przecież to najzupełniej naturalny, najpiękniejszy na świecie i wzbudzający największy
szacunek widok.
- Nie mam nic przeciwko matkom karmiącym niemowlęta w miejscach publicznych,
pod warunkiem, że robią do dyskretnie - odpowiedział Justin rozdrażniony. - Ale to dziecko
już mówi! I ma wszystkie zęby! Poza tym nie uważam, aby sala obrad Senatu, wypełniona po
brzegi przedstawicielami prasy z całego świata, była najodpowiedniejszym miejscem do
karmienia jakiegokolwiek dziecka.
- Och, Melody za chwilę skończy - powiedziała Patty spokojnie, ale Justina to nie
zadowoliło.
- A co będzie, jeśli pozostałe dzieci będą głodne? - Spojrzał z rozpaczą na zegarek. -
Już czas na nas. Muszę poprosić senatora i panią Lipton.
Podczas całej sceny Sterne i Lucas po prostu ryczeli ze śmiechu. W innej sytuacji
Stacey śmiałaby się razem z nimi. Dzieci senatora Liptona zawsze miały uciechę, widząc, jak
Justin Marks traci swoją zimną krew. I tylko one potrafiły do tego doprowadzić. Jednak teraz
rozmowa na temat niemowląt i karmienia stawała się dla Stacey niebezpieczna.
W gabinecie senatora powitano Justina jak geniusza umiejącego przewidywać
wszelkie polityczne i społeczne tendencje. Stacey zastanawiała się, czy umiałby równie
trafnie przewidzieć publiczną reakcję na wiadomość, że córka senatora Liptona urodzi nie-
ślubne dziecko. Jak on sam zareagowałby na wiadomość, że wkrótce zostanie ojcem?
Jej serce zaczęło niespokojnie trzepotać. Czy dziecko, które w sobie nosiła, mogło
rzeczywiście zaprzepaścić szansę ojca na prezydenturę? W rodzinie Liptonów nigdy dotąd nie
było żadnego skandalu. Senator miał opinię typowego człowieka ze Środkowego Zachodu;
serdecznego, bardzo rodzinnego, kierującego się w życiu surowymi zasadami moralnymi. To
właśnie Justin Marks i jego specjaliści od handlu stworzyli nieskazitelny wizerunek Liptona.
Co oni wszyscy powiedzieliby, dowiedziawszy się, że Stacey jest w ciąży? W dodatku z
Justinem Marksem! Poczuła, że narasta w niej złość. Nikomu nie może powiedzieć o swojej
ciąży! I nie powie!
Nagle w drzwiach gabinetu pojawił się Justin Marks.
- Panie i panowie - zaczął uroczyście. - Senator Bradford Lipton i jego żona!
Cały zgromadzony personel, nie wyłączając Justina, zaczął klaskać entuzjastycznie.
- Myślę, że tata jest już świetnie przygotowany do uroczystości inauguracyjnych w
Białym Domu - wyszeptał Sterne. - Spójrz tylko, jak przesyła tłumom pozdrowienia.
Stacey spojrzała na ojca, bardzo eleganckiego i przystojnego w błękitnym, szytym na
miarę garniturze. Już teraz grał rolę dystyngowanego przywódcy swego stanu. Skończył
pięćdziesiąt cztery lata, ale w dalszym ciągu podobał się kobietom w różnym wieku. Stacey
widziała nastolatki piszczące i podskakujące na jego widok oraz kobiety w średnim wieku
ściskające mu ręce i wpatrujące się w niego z zachwytem. Senator był nadal „prawdziwym
mężczyzną”. Ciągle jeszcze interesował się sportem, czasami opowiadał nieco pikantne
historyjki, ale jednocześnie stał na straży starych, surowych zasad moralnych. Czy
rzeczywiście miał szansę zostać prezydentem? Czasami myślała o nim jak o nierealnych i
dalekich gwiazdach filmowych, których nigdy nie poznała.
W biurze zrobiło się tłoczno, ponieważ dołączyła do nich pozostała część personelu, a
także kilku reporterów.
- Bardzo wam wszystkim dziękuję - powiedział senator, kierując do nich ciepły
uśmiech. - Chciałbym zasłużyć na zaufanie, jakie mi okazaliście. Amerykanie uwierzą w
moje obietnice, kiedy zobaczą, że rodzina obdarza mnie niezachwianą miłością i udziela mi
tak wielkiego poparcia.
- Miła, bardzo osobista pogawędka z najbliższą rodziną, co? - zapytał Spence z
goryczą. - Gdyby nie ten tłum, ojciec przeszedłby obok nas bez słowa.
Senator Lipton odnalazł spojrzenie Stacey i mrugnął do niej okiem. Ona natomiast
przesłała mu całusa. Cała ta scena została nagrana na kasecie wideo. Stacey wiedziała,
dlaczego ojciec właśnie na niej skupił swoją uwagę. Kiedyś zwierzył się Justinowi, że Stacey,
jako jedyne spośród jego dzieci, potrafi z prawdziwym talentem oszukiwać dziennikarzy.
Uważał, że posiada „doskonałe wyczucie teatru”.
Zupełnie nieźle odegrali teraz wobec zgromadzonej publiczności role ojca i córki.
Stacey towarzyszyła w tej zabawie tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności. Ot, taki
niewinny sposób na to, aby mieć chociaż trochę do powiedzenia w życiu, którym kierowały
głównie wymykające się spod kontroli przypadki.
Stacey zrobiła nagle krok do tyłu i wpadła na Justina Marksa, który dołączył do
zgromadzonych i stanął za jej plecami. Zanim zdążyła odskoczyć, chwycił ją za ramiona,
udając, że chce podtrzymać dziewczynę. W momencie, kiedy poczuta dotyk jego rąk,
znieruchomiała. Oblała ją fala gorąca. Z trudem odparła nagłe, szalone pragnienie, aby
odchylić się do tyłu i oprzeć o Justina. Bardzo wyraźnie, niemal boleśnie, uświadomiła sobie
obecność mocnego ciała, czuła siłę podtrzymujących ją ramion. Poczuła się tak spokojnie i
bezpiecznie, i... O Boże! Czyżby traciła rozum? Była chyba tego bardzo bliska, skoro
rozmyślała o przytulaniu się do Justina Marksa! Słusznie robiła, unikając go przez ostatnie
dziesięć tygodni. Najwyraźniej jest od niego uzależniona w jakiś dziwny, fizyczny sposób.
Na szczęście wszyscy patrzyli w tej chwili na senatora, który właśnie powiedział coś
dowcipnego.
- Czy to jest właśnie jeden z tych żartów? - zapytał szeptem Lucas. - Zdaje się, że
miały być dwa?
- Obydwa usłyszymy dopiero podczas oficjalnego wystąpienia - odpowiedziała
Stacey. Kiedyś Justin powiedział, że obawia się o rozum Lucasa, ponieważ zbyt często gra
bez kasku. Stacey wtedy gorąco zaprotestowała, ale tak naprawdę była skłonna przyznać
rację. Jej najmłodszy brat rzeczywiście nie był zbyt błyskotliwy.
- Po prostu obserwuj mnie. Będziesz wiedział, kiedy należy się śmiać - wyszeptała.
- Czas na mnie - powiedział Justin i rozsuwając zgromadzonych na boki, utorował
drogę senatorowi i jego żonie. Zwartą grupą ruszyli do sali obrad.
- Wyglądasz dzisiaj wyjątkowo ładnie, Stacey - powiedziała, zatrzymując się, Caroline
Courtney Lipton.
- Dziękuję, mamo. - Stacey uśmiechnęła się. Jej matka była zbyt taktowna, aby
powiedzieć prawdę. - Ten musztardowy kolor, jak myślę, nie jest dla mnie najlepszy.
- Ale dzięki niemu wydaje się, że twoja twarz ma w sobie jakieś szczególne światło,
kochanie. Nieokreślony blask.
- Stacey, rzeczywiście wyglądasz inaczej niż zwykle - wtrąciła Patty. Szła obok
Spencera, niosąc na rękach małą Aurorę i z uwagą wpatrywała się w twarz Stacey.
- Zmieniłam po prostu puder - szybko odpowiedziała Stacey. Spence zawsze twierdził,
że potrafi rozpoznać kobietę w pierwszych tygodniach ciąży po tym nieokreślonym czymś w
jej twarzy. Dzięki Bogu, na razie nie zauważył niczego dziwnego.
- To ty wyglądasz dzisiaj wspaniale, mamo! - Stacey zmieniła temat. Zawsze uważała,
że matka na uśmiech Mony Lisy: kobiecy i ciepły, a jednocześnie powściągliwy i tajemniczy.
Uwielbiała matkę, ale także trochę się jej bała. Pani Lipton sama wychowywała czwórkę
dzieci, podczas gdy jej mąż całkowicie poświęcił się karierze politycznej. Przez wszystkie te
lata ani razu nie poskarżyła się na brak czasu lub wieczną nieobecność męża. Mając czter-
dzieści siedem lat, była w dalszym ciągu szczupła, bez śladu siwizny we włosach i tak samo
ładna, jak w wieku dwudziestu jeden lat, gdy poślubiła kongresmena Liptona i wzięła na
siebie odpowiedzialność za wychowanie jego dwóch małych synów - Sterne’a i Spence’a.
Chociaż matka wybrała właśnie taki rodzaj małżeństwa, Stacey już dawno
zdecydowała, że nigdy nie da się schwytać w pułapkę, jaką był ten tak niesprawiedliwy układ
małżeński w samolubnym i zakłamanym świecie polityków.
Gdy zbliżyli się do sali obrad, senator Lipton zatrzymał się i obejrzał za siebie.
- Caroline? - powiedział. Jego twarz była spięta, a błękitne oczy zimne i twarde.
Caroline Lipton uśmiechnęła się i wzięła męża pod rękę. Obydwoje wkroczyli do sali,
gdzie miało nastąpić doniosłe wydarzenie, a cała reszta rodziny podążyła za nimi dokładnie
tak, jak zaplanował Justin Marks.
Stacey przesunęła wzrokiem po tłumie wypełniającym salę obrad, tę samą salę, w
której wiele lat temu John F. Kennedy zgłosił swoją kandydaturę w wyborach. Niektórzy ze
zgromadzonych siedzieli, jednak większość dziennikarzy stała. Trzy ogólnokrajowe stacje
telewizyjne oraz lokalna telewizja i radiostacja przysłały tu dzisiaj reporterów.
Brynn rozmawiała z mężczyzną, w którym Stacey rozpoznała prezentera
telewizyjnego. Pomachały do siebie.
W sali zapadła cisza, gdyż senator Lipton, stosownie się uśmiechając, rozpoczął
przemówienie.
Było bardzo ciepło i duszno. Po dziesięciu minutach Stacey zaczęła się zastanawiać,
czy w tym pomieszczeniu w ogóle działa wentylacja. Było jej potwornie gorąco. Nie czuła
najmniejszego ruchu powietrza. Głęboko odetchnęła, ale to nie pomogło. Nie miała po prostu
czym oddychać!
Spojrzała na ojca, który w trakcie swego przemówienia nie przestawał być energiczny
i nie tracił wigoru. Matka również była opanowana i obojętna, jak zawsze.
Stacey pomyślała, że chyba nikt z sali nie uświadamia sobie, że za chwilę wszyscy się
poduszą. Jej twarz była gorąca i zaczerwieniona. Nagła fala mdłości podeszła jej do gardła.
Rozpoznawała głos ojca, ale słowa nie układały się w żadną sensowną całość. W głowie
słyszała dziwne brzęczenie.
W wielkim popłochu rozejrzała się po sali i napotkała badawczy wzrok Justina. Stał w
odległości około pięciu metrów od niej i powinien patrzeć na Bradforda Liptona. Jednak
ciemne oczy wpatrywały się właśnie w nią. Stacey także nie mogła oderwać od niego wzroku.
Opanowała ją wielka słabość, nogi stały się miękkie, w uszach szumiało, odczuwała zawroty
głowy. Uświadomiła sobie z przerażeniem, że za chwilę zwymiotuje lub zemdleje. Tak czy
inaczej, stanie się coś strasznego. Ojciec oczywiście musiałby zrewidować swoją opinię na
temat „doskonałego wyczucia teatru”, gdyby teraz, w środku jego przemówienia i w dodatku
w świetle reflektorów, rozchorowała się.
Pomyślała, że musi koniecznie gdzieś usiąść. Z rozpaczą zamknęła oczy, walcząc z
przyprawiającymi o mdłości żółtymi i zielonymi kręgami, które zaczęły przysłaniać jej pole
widzenia.
Usłyszała oklaski i zrozumiała, że skończyło się przemówienie ojca. Prosił teraz
dziennikarzy, żeby zadawali pytania. Przerażona Stacey spojrzała na Brynn. Na pewno ustąpi
jej miejsca...
Nagle poczuła, że czyjeś silne ramiona obejmują ją. W tej chwili nie miało
najmniejszego znaczenia, kto to był. Najważniejsze, że nie upadła. Justin Marks,
podtrzymując ją mocno, przeprowadził do odosobnionego miejsca w tylnej części sali.
Posadził dziewczynę na krześle. Kładąc rękę na karku, zmusił, by pochyliła głowę do kolan.
Stacey zacisnęła powieki, walcząc z nowym przypływem mdłości. Było jej na przemian
zimno i gorąco, a całe ciało pokrył zimny pot.
- Oddychaj głęboko, Stacey. - Głos Justina z trudem przedzierał się przez gęstą mgłę,
która ją otaczała. Spróbowała jednak być posłuszna i łapczywie chwytała ustami powietrze.
Nie miała pojęcia, jak długo siedziała z zamkniętymi oczami i głową między
kolanami, ale w końcu stopniowo, powoli mdłości i słabość zaczęły ustępować. Umilkł huk w
głowie i powróciła zdolność przełykania. Zaczęła znowu rozumieć, co się wokół niej dzieje.
Jakiś dziennikarz zadał pytanie, ojciec dowcipnie na nie odpowiedział, przez salę przebiegł
śmiech. Stacey otworzyła oczy i spróbowała podnieść głowę.
- Spokojnie, Stacey. Odetchnij głęboko.
Ostrożnie podniosła głowę i nagle znalazła się oko w oko z Justinem Marksem.
Siedział na podłodze obok krzesła, a jego palce ciągle jeszcze obejmowały jej kark.
- Przepraszam - wyszeptała Stacey. Miała wysuszone wargi i czuła się tak, jakby w jej
ustach znajdował się kłębek waty.
- Czy ktoś zauważył, co się stało? - Wiedziała, że zarówno ojciec jak i główny
organizator kampanii wyborczej byliby wściekli, gdyby coś odwróciło uwagę publiczności w
takim momencie.
- Zachowałaś się bardzo dyskretnie, Stacey - powiedział Justin. - Nawet jeśli ktoś
zauważył twoje odejście, nie spowodowało to żadnego zamieszania. Co się stało? - zapytał. -
Jesteś chora?
- Nie, wszystko jest już w porządku. Po prostu zrobiło mi się słabo - odrzekła i dodała
w myślach, że takie historie często się przytrafiają kobietom w ciąży.
- Tak, to ten upał, tłum, podniecenie - powiedział cicho i Stacey zrozumiała, że układa
sobie odpowiedź na ewentualne pytania dotyczące jej nagłego zniknięcia. Nie zadała sobie
trudu, aby zwrócić jego uwagę na fakt, że od drugiego roku życia uczestniczyła w zebraniach
politycznych, nawet w środku gorącego lata w Nebrasce i nigdy nie stanowił problemu ani
upał, ani tłum, ani podniecenie.
W dalszym ciągu masował jej kark i nie zamierzał wcale się odsunąć.
- Wyglądasz naprawdę źle, Stacey. Masz kredowobiałą twarz.
Stacey przeczesała palcami mokrą od potu grzywkę.
- To chyba lepsze niż ten poprzedni żółty odcień? - próbowała zażartować, ale Justin
nie roześmiał się.
- Czy dasz radę usiąść prosto? - zapytał. - Może przynieść ci trochę wody?
- Nie, nie trzeba. - Stacey wolno wyprostowała się. Pokój już nie wirował wokół niej,
chociaż w dalszym ciągu czuła się niepewnie i słabo. Wiedziała jednak, że najgorsze minęło.
Justin nadal klęczał przy krześle, ale już jej nie dotykał. Stacey pomyślała ze zdumieniem, że
był niezwykle wyrozumiały.
- Stacey, źle się czujesz? - Brynn właśnie podeszła do nich. Była zaniepokojona.
Udało jej się przejść przez całą salę, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Położyła rękę na
wilgotnych włosach Stacey.
- Zemdlałaś? - zapytała.
- Prawie. - Stacey próbowała uśmiechnąć się.
- Brynn, zaprowadźmy Stacey do mojego biura - powiedział Justin.
- To zbędne. Już ml lepiej - szybko powiedziała Stacey. - Justinie, zostań tutaj i
wysłuchaj do końca konferencji prasowej. My z Brynn wrócimy do domu.
- Mogę to wszystko obejrzeć później na wideo. Zabieram cię teraz do mojego biura,
Stacey. - W Justinie znowu odezwała się przywódcza natura. Chwycił ją za łokcie i postawił z
taką łatwością, jakby podnosił szmacianą lalkę. Ta siła zdumiała ją i przypomniała, jak bez
żadnego wysiłku wyniósł ją z klubowego bankietu w ciepłą sierpniową noc.
Szli długim korytarzem. Justin i Brynn z dwóch stron podtrzymywali Stacey.
- Biedna Stacey. Czuła się źle od samego rana. - Brynn była zdenerwowana. - To
chyba jakiś wirus. Co, Stacey?
Stacey syknęła ze zniecierpliwieniem. Wiedziała, że Brynn próbuje jakoś
wytłumaczyć jej zasłabnięcie. Pech jednak chciał, że wersja ta była całkowicie sprzeczna z
wcześniejszą, podaną przez Stacey. Justin, oczywiście, natychmiast uchwycił różnicę. Nic nie
mogło umknąć jego uwadze.
- Stacey powiedziała, że przedtem czuła się świetnie i nagle zrobiło jej się słabo -
powiedział zdziwiony.
- Och! - Brynn nerwowo zakasłała. - Znasz przecież Stacey. Nigdy nie przyzna się, że
jest chora. Taki zuch! Prawda, Stacey?
Stacey ze zdenerwowania potknęła się.
- Nie przewróć się! - zawołała Brynn, mocniej ją podtrzymując.
- Wszystko w porządku, Brynn. Naprawdę. - Stacey próbowała ją uspokoić. Jeśli nie
będą ostrożniejsze, Justin zauważy to nietypowe dla Brynn zdenerwowanie.
- Zaniosę cię - oznajmił Justin i zanim zdążyła zaprotestować, wziął ją na ręce.
- Puść mnie - zażądała, zaciskając ze złości zęby. - Czuję się świetnie!
- Nie sądzę - odpowiedział Justin z zupełnie normalną u siebie pewnością siebie. -
Zaniosę cię do swojego biura. Brynn, wróć do sali obrad i zawiadom panią Lipton. Niech
dołączy do nas, gdy skończy się przemówienie senatora.
- Ludzie na nas patrzą, Justinie - powiedziała cicho Stacey, gdy Brynn odeszła. Ukryła
twarz w klapach jego marynarki, oczywiście ciemnoszarej. - Puść mnie! - powtórzyła, ale
zignorował jej protest.
- Rzeczywiście byłaś dzisiaj chora? Dlaczego nic nie powiedziałaś wcześniej? -
zapytał.
- Chciałam być tutaj, gdy ojciec będzie zgłaszał swoją kandydaturę. - Justin
najwyraźniej zaakceptował wersję Brynn i Stacey postanowiła się tego trzymać. - Taki już ze
mnie zuch! - zażartowała.
Justin zmarszczył brwi.
- Byłaś u lekarza? - zapytał. Stacey wpadła w popłoch.
- Iść do lekarza z powodu głupiej infekcji? Nie ma mowy! - zawołała. - Brynn
zdarzyło się to samo wczoraj wieczorem, a dziś czuje się świetnie! - kłamała.
W końcu dotarli do biura senatora Liptona. Justin minął zaskoczoną sekretarkę i
zaniósł Stacey do swojego gabinetu. Posadził ją w fotelu pokrytym ciemnoszarym
materiałem. Jakiż inny kolor mogłyby mieć obicia mebli w gabinecie Justina Marksa?
- Siedź tutaj i odpręż się, Stacey. Przyniosę ci trochę wody.
Podszedł do zbiornika stojącego w rogu pokoju i nalał wodę do papierowego kubka.
- Masz swój własny zbiornik z wodą? - zainteresowała się Stacey.
- Wynajmuję ten zbiornik od kompanii, a oni co tydzień zaopatrują mnie w świeżą
wodę do picia. Wymieniają po prostu galon. - Uśmiechnął się, a jej serce gwałtownie zabito. -
Wypijam w ciągu tygodnia około dziesięciu, piętnastu litrów. Chyba możesz to nazwać moim
ukrytym nałogiem.
- Picie wody jest twoim ukrytym nałogiem? - Stacey wyciągnęła się wygodnie w
fotelu. Wiedziała, że Justin Marks nie pije alkoholu, nie pali papierosów, nie interesuje się
hazardem ani kobietami. Ten zupełny brak nałogów przerażał Sterne’a, który w
przeciwieństwie do Justina, posiadał je wszystkie.
- A więc jednak Justin Marks na jakiś słaby punkt. Pije wodę! - Nie mogła
powstrzymać się, żeby nie zakpić.
- Uśmiechasz się. - Justin stanął nad nią, trzymając w ręku kubek z wodą. - Czyli
czujesz się lepiej.
Wzięła od niego wodę i wypiła ją duszkiem.
- Czy mogę dostać jeszcze trochę? - zapytała, oddając mu pusty kubek.
- Aha! Zdaje się, że ty także wpadłaś w szpony tego nałogu - powiedział i przyniósł
następną porcję. - Kiedyś wypijałem morze kawy, ale dwa lata temu doktor poradził mi,
żebym z tym skończył. Wtedy zainstalowałem ten zbiornik. Pozostało mi tylko przymusowe
picie wody.
Stacey była zaskoczona, słysząc takie osobiste wynurzenia. Justin Marks nigdy nic o
sobie nie mówił.
- I nie brakuje ci kawy? - zapytała.
- Och, oczywiście! Bardzo! - zawołał. - Nie chcę jednak mieć wrzodów, które obiecał
mi doktor, jeśli nie ograniczę jej picia.
- I ty, zamiast po prostu zmniejszyć ilość, przestałeś pić kawę zupełnie? Stara zasada
„wszystko albo nic”, tak? To bardzo do ciebie pasuje, Justinie.
- Ale wiem także, kiedy i w jaki sposób pójść na kompromis, Stacey - powiedział
cicho, a ona zarumieniła się. Miała niejasne wrażenie, że Justin nie mówi o piciu kawy. Nagle
dostrzegła fotografię stojącą na biurku. Było to kolorowe zdjęcie rodziny Liptonów - to samo,
które miała w sypialni. Justin podążył za jej wzrokiem.
- Umówiłem się już z fotografem, który podczas Święta Dziękczynienia zrobi
aktualny portret rodziny - powiedział. - Zdjęcie to zostanie umieszczone w broszurze
omawiającej stanowisko senatora...
Justin mówił dalej, ale Stacey nie zwracała już na to uwagi. Słuchanie wywodów na
temat strategii politycznej działało usypiająco. Zaczęła przyglądać się fotografiom, które
niemal w całości pokrywały wszystkie cztery ściany pokoju. Na każdym zdjęciu był jej ojciec
w towarzystwie prezydenta, liderów kongresu, przywódców religijnych, słynnych polityków
z innych stanów, gwiazd sportu i filmu. Na wszystkich widniały podpisy znajdujących się na
nich osobistości. Tylko osiem fotografii, wiszących nad biurkiem Justina, wyraźnie różniło
się od reszty. Był na nich senator Lipton i... ona. Zostały zrobione w różnych momentach
życia. Zobaczyła więc siebie jako śmiejące się niemowlę, jako szczerbatą skautkę,
dziewczynę dopingującą szkolną drużynę futbolową i jako świeżo upieczoną studentkę. Na
jednej fotografii miała siedemnaście lat i ubrana była w przewiązaną wstęgą i ozdobioną białą
falbaną sukienkę. Właśnie tę sukienkę kazał jej Justin włożyć w tamten pamiętny wieczór.
Trzy pozostałe zdjęcia przedstawiały ją jako dorosłą kobietę. Na jednym była radośnie
roześmiana, ubrana w dżinsy. Na drugim miała sukienkę z czarnego jedwabiu i diamentowe
kolczyki w uszach. Wyglądała wspaniale i bardzo dystyngowanie. A na trzecim...
Stacey zamarła z wrażenia. Zdjęcie to zostało zrobione na bankiecie wydanym na
cześć Człowieka Roku. Stacey rozpoznała swoją seksowną czerwoną suknię i lekkie sandały,
które miała wtedy na sobie. Uśmiechała się do ojca, który właśnie powiedział coś
dowcipnego na jej temat. „Doskonałe wyczucie teatru”. Tak, obydwoje je posiadali. Na
fotografii nie było oczywiście Justina Marksa. Jak zawsze, taktownie pozostawał w cieniu.
Serce Stacey zabiło szybciej. Była wstrząśnięta nieoczekiwanym odkryciem swojej
obecności w galerii Justina, a jednocześnie wyprowadziło ją z równowagi przypomnienie
owej namiętnej nocy, którą wspólnie spędzili. Szybko się odwróciła i zobaczyła, że on także
przygląda się tej fotografii.
Nagle oderwał od niej wzrok i spojrzał w spłoszone brązowe oczy Stacey.
- Najwyższa pora, żebyśmy porozmawiali o tym, co się zdarzyło tamtej nocy, Stacey -
powiedział miękko.
ROZDZIAŁ TRZECI

Stacey zadrżała ze strachu.


- Nie! - zaprotestowała.
- Ależ tak, Stacey. - Oczy Justina rozbłysły. - Wiedziałem, że potrzebujesz trochę
czasu, żeby zaakceptować to, co stało się między nami. Wiedziałem, że po dziesięciu latach
wrogiego nastawienia, musisz przyzwyczaić się do myśli o mnie jako swym kochanku.
Dobrze się złożyło, że przez ostatnie trzy miesiące mieliśmy nawał pracy w związku z
organizacją kampanii. Dzięki temu mogłem dać ci potrzebny czas, ale teraz...
- Teraz będziesz zajęty bardziej niż kiedykolwiek - szybko wtrąciła Stacey. - W lutym
odbędą się prawybory w stanie Iowa i New Hampshire. Musisz tam zwyciężyć albo wszystko
przepadnie.
Na twarzy Justina pojawił się zarozumiały uśmiech.
- Zwyciężymy i w Iowa, i w New Hampshire - odpowiedział. - To „zaskakujące
zwycięstwo” wymagało dwóch lat przygotowań. Nasze wstępne prace były tak gruntowne, że
teraz kandydat musi jedynie pokazywać się, uśmiechać i rozmawiać z tłumem.
- Whitney Chambers może nie zgodzić się z tobą - odpowiedziała z przekąsem.
Whitney Chambers był popularnym młodym senatorem z Nowego Jorku,
zamierzającym także wziąć udział w wyborach. Formalnie jeszcze tego nie ogłosił. Kiedyś
Bradford Lipton pokonał go. Było wtedy wielu innych polityków chcących kandydować, ale
aktualny prezydent nie poparł oficjalnie żadnego z nich.
- Whit Chambers może być faworytem na wschodzie, ale na pewno nie wygra w Iowa
i New Hampshire. - Justin powiedział to z takim przekonaniem, jakby oznajmiła, że Święta
Bożego Narodzenia przypadają na dwudziesty piąty grudnia. - Ale odchodzimy od tematu,
Stacey.
- I właśnie o to mi chodzi. Nie mam nic do powiedzenia na temat tego, co stało się
owej nocy. - Stacey pomyślała o rozwijającym się w niej dziecku i zmroziło ją własne
kłamstwo. Wkrótce nie będzie już mogła ukrywać swego stanu. I co wtedy?
- Chcę natychmiast stad wyjść. - Ogarnięta paniką ruszyła na oślep w stronę drzwi.
Justin zagrodził jej drogę.
- Jeszcze nie teraz, Stacey.
Spojrzała na niego, próbując uporządkować rozbiegane myśli. Stwierdziła, że
podchodzi do spraw zbyt emocjonalnie. Trzeba zacząć działać rozważnie. Jeśli teraz ruszy na
niego, próbując go wypchnąć na zewnątrz, mężczyzna bez trudu złapie ją i powstrzyma.
Uświadomiła sobie w jakimś przebłysku inteligencji, że Justin czeka na to. Chce, żeby ona
właśnie tak uczyniła!
Jego ciemne oczy rzucały wyzwanie. Stacey pomyślała zdenerwowana, że Justin
szuka jakiegoś pretekstu, żeby jej dotknąć. W jego oczach widać było namiętność. Stacey
głęboko odetchnęła i cofnęła się.
- Nie! - zawołała. - Nie pozwolę ci tknąć mnie, Justinie.
Skrzyżował ręce na piersi, a jego twarz była niewzruszoną maską.
- Nie zamierzam dotykać cię, dopóki sama nie będziesz tego chciała - powiedział.
- Czyli nigdy!
- Czyżby? - zapytał.
- Tak! - odparła. - Nie podobasz mi się, Justinie. Nigdy mi się nie podobałeś i nigdy
nie będziesz.
- Jak więc wyjaśnisz swoje zachowanie tamtej sierpniowej nocy? - zapytał z logiką,
która doprowadzała ją do szału.
- Byłam pijana! - zawołała. - I ty także. Przecież ja również nie podobam ci się, czyż
nie?
- Naprawdę tak myślisz?
- Jestem tego pewna! - zawołała zapalczywie. - Nigdy nie zdarzyło ci się pochwalić
mnie albo moich braci. Traktowałeś nas jak natrętne muchy, krążące wokół taty.
Nieoczekiwanie Justin uśmiechnął się.
- Przyznaję, że czasami marzyłem o tym, abyście mieli trochę więcej politycznej
ogłady, ale cała wasze czwórka usilnie pracowała nad tym, żeby pozostać ignorantami w tej
dziedzinie.
- I udało nam się popełnić kilka klasycznych gaf politycznych - wtrąciła Stacey. -
Pamiętasz, jak Sterne próbował poderwać przedstawicielkę Światowej Organizacji Kobiet? -
Pod wpływem wspomnień Stacey niechętnie, ale uśmiechnęła się. - Albo ten przypadek,
kiedy studenci protestujący przeciwko poparciu zbrojeń nuklearnych przez naszego ojca,
zwrócili się z tym do Lucasa. On wysłuchał ich w osłupieniu, a następnie zawołał: „Chryste,
czy to możliwe, że ojciec chce to zrobić?”. - Justin dołączył się do niej i razem dokończyli
słynną, choć niechlubną wypowiedź Lucasa. Roześmieli się obydwoje. Stacey była
zaskoczona. Przecież wtedy nie rozbawiło to ani ojca, ani Justina.
- W tym samym czasie zdarzyło się, że umówiłaś się z synem najbogatszego
współpracownika ojca - przypomniał Justin. - Potem zwierzyłaś się reporterowi, że ten
chłopak to straszny nudziarz.
- Miałam wtedy tylko szesnaście lat! - zawołała Stacey. - A poza tym, to był naprawdę
nudziarz.
- Podobnie jak jego ojciec - dodał Justin. - Jednak nie powinnaś mówić tego prasie.
Stacey przestała się uśmiechać.
- Z tego właśnie powodu gardzę polityką, Justinie. Tym fałszem i obłudą. Tymi
manipulatorami i wyzyskiwaczami. To sztuczny świat.
- Żadna z rzeczy, o których mówisz, nie dotyczy wyłącznie polityki. Zanim zacząłem
pracować u twego ojca, zajmowałem się reklamą i handlem w Nowym Jorku. Zapewniam cię,
że panowały tam takie same układy. Może nawet bardziej mordercze.
Stacey zapatrzyła się w jakiś odległy punkt.
- Pamiętam doskonale dzień, kiedy pojawiłeś się po raz pierwszy - powiedziała. - Tata
przez cały czas zachwycał się tobą. Opowiadał, jaki to z niego szczęściarz, skoro udało mu się
zdobyć ciebie do zespołu. Kazał nam robić wszystko, czego od nas zażądasz, ponieważ „masz
władzę absolutną”. - Jej rysy stwardniały. - Nienawidziliśmy cię, zanim jeszcze cię
zobaczyliśmy. I nic się od tamtej pory nie zmieniło.
- Twoja wrogość wobec mnie wynika z wrogości i urazy, jaką żywisz do ojca -
powiedział Justin. - Wiem, jak musiało być ciężko twoim braciom, gdy widzieli, że niewiele
od nich starszy facet zdobywa wielkie zaufanie ojca.
- Zwłaszcza, że z tym ojcem rzadko udawało im się porozmawiać - dodała Stacey ze
złością.
- A ty zachowujesz lojalność w stosunku do swoich braci, prawda, Stacey? - zapytał
cicho Justin. - Wiem, że musiało być dla was bardzo bolesne, gdy ojciec bardziej cieszył się z
mojej obecności niż z waszej. Nie wiedzieliście, jak jest szczęśliwy z tego powodu, że was
ma. Moja rola też nie należała do łatwych. Musiałem wydawać polecenia, robić wszystko to,
co właściwie należało do twojego ojca.
- Jednak w takich momentach okazywało się, że jest zbyt zajęty, by zawracać sobie
nami głowę. Nigdy nie miał dla nas czasu. - Stacey była rozgoryczona. Justin popatrzył jej w
oczy.
- Najgorzej układały się stosunki między nami, Stacey - powiedział.
- I tak będzie nadal - odpowiedziała chłodno.
Zdumiała ją trafność, z jaką Justin ocenił jej rodzinę. Nigdy nie podejrzewała go o
taką emocjonalną wrażliwość. W ogóle nie przypuszczała, że kieruje się jakimiś emocjami.
- Nie, Stacey. - Uśmiechnął się przebiegle. - Stosunki między nami zmienią się
radykalnie. A to dlatego, że teraz będziemy często się widywać. Od jutra zaczniemy bardzo
blisko współpracować. Dałem ci trzy miesiące. To bardzo dużo. Teraz nadszedł czas, żeby cię
schwytać, ptaszku.
- To tylko metafory, które nie mają najmniejszego sensu. - Stacey próbowała urazić
Justina swym zjadliwym tonem. Jednak zamiast zamierzonej złośliwości, usłyszała tylko
niepewność i zdenerwowanie we własnym głosie.
- Pozwól więc, że wyjaśnię ci te metafory. - Zabrzmiało to nieco złowieszczo i Stacey
zadrżała. - Poczynając od dzisiaj, przestajesz pracować dla kongresmena Erlicha. Zostaniesz
zatrudniona jako pełnoetatowy pracownik w biurze twego ojca.
- Chyba oszalałeś! - zawołała Stacey. - Nie zrezygnowałam z dotychczasowej posady i
nie zamierzam tego zrobić. Już kilka lat temu powiedziałam ojcu, że pomogę mu zawsze,
kiedy będzie tego potrzebował. Nigdy zaś nie będę dla niego oficjalnie pracować.
- Mogłoby się jednak zdarzyć, że zmieniłaś zdanie? - zapytał Justin, wręczając jej
jakieś pismo, które wziął ze swego biurka. Było to podanie o zwolnienie, skierowane do
kongresmena Nicolasa Erlicha. Stacey spojrzała na nie, potem zmięła papier i rzuciła na
podłogę.
- Ja nie rezygnuję ze swojej pracy, Justinie - powiedziała. - A jeśli kopia tej fikcyjnej
rezygnacji została już wysłana do Nicka, powiem mu, że to była pomyłka popełniona przez
ciebie z nadgorliwości.
- Stacey, Nick Erlich jest protegowanym twego ojca w Białym Domu i doskonale
rozumie, że twój udział w kampanii senatora jest konieczny. Po wyborach będziesz mogła
powrócić do biura Nicka, oczywiście, jeśli będziesz jeszcze tego chciała.
- Chcę tam pracować teraz! - zawołała Stacey ze złością. - Nie pozwolę, by ktoś w ten
sposób niszczył moje życie. Jeśli ojciec postanowił zostać prezydentem, to jego sprawa. Ja nie
muszę w związku z tym wywracać wszystkiego w swoim życiu do góry nogami.
- Stacey. - Justin zrobił krok w jej stronę. - Nie jesteś już potrzebna Nickowi
Erlichowi. Ta posada została stworzona specjalnie dla ciebie na prośbę twego ojca. W ten sam
sposób może przestać istnieć.
Stacey ogarnął wielki niepokój. Ojca nic nie obchodziło jej życie. Jeśli poprosił Nicka
Erlicha o zatrudnienie córki, to tylko dlatego, że Justin Marks podsunął mu tę myśl. Spojrzała
na niego z nagłym błyskiem zrozumienia w oczach.
- Ale dlaczego? - wyszeptała. Justin przysunął się bliżej. Stał, górując nad nią, tak
blisko, że gdyby chciała, dotknęłaby silnego i muskularnego ciała. Jego bliskość niemal
pozbawiła ją tchu.
- Pamiętasz, jak skończyłaś szkołę cztery lata temu? Miałaś tylko ogólne
humanistyczne wykształcenie i żadnych praktycznych umiejętności. Nie umiałaś nawet pisać
na maszynie! Razem z Brynn Cassidy planowałyście wyjazd do Europy, a następnie podróż
dookoła świata. - Justin uśmiechnął się lekko. - Nie mogłem dopuścić do tego. Musiałem
wiedzieć, gdzie jesteś. Musiałem wiedzieć, że jesteś bezpieczna.
- I dlatego zaaranżowałeś tę rozmowę telefoniczną z Nickiem Erlichem, który
zaproponował mi, żebym przyszła na rozmowę kwalifikacyjną?
- Kochanie, gdybyś jednak trochę znała świat polityki, zrozumiałabyś absurdalność
sytuacji. Kongresmen nie dobiera sobie współpracowników spośród osób, które nawet nie
złożyły u niego podania z prośbą o przyjęcie do pracy! Jak widzisz, córki senatorów tracą
nieco poczucie rzeczywistości, czy chcą tego, czy nie.
Stacey nie mogła wydusić z siebie stówa. Boże, jaka była naiwna! Przecież przez cały
czas manipulował nią i kontrolował Justin Marks! Myśl o tym doprowadzała ją do
szaleństwa.
- Teraz masz już nową pracę. - Zawahał się na chwilę, zanim położył ręce na jej
ramionach. - Zostaniesz moją osobistą sekretarką. Otrzymasz to samo wynagrodzenie, co u
Erlicha, i wstawię dla ciebie małe biurko do mojego gabinetu. Będziesz teraz spędzać ze mną
cały swój czas.
Stacey poczuła się jak zwierzę schwytane w potrzask.
- Nie ma mowy! - krzyknęła. - Nie zrobię tego! Jeśli Nick nie przyjmie mnie z
powrotem do pracy, rzeczywiście wyruszę w podróż dookoła świata. - Pomysł, który właśnie
w tej chwili przyszedł jej do głowy, wydawał się teraz ostatnią deską ratunku. Będzie mogła
zniknąć na całe miesiące, lata nawet! Urodzi dziecko w tajemnicy, bez czyjegokolwiek
wtrącania się w jej sprawy. Odsunęła się od Justina, czując swe mocno bijące serce.
- Zgłoś się jutro w moim biurze o dziewiątej rano, Stacey - powiedział Justin, zupełnie
ignorując ten wybuch gniewu. - Ja będę przed ósmą, ale ciebie, oczywiście, nie obowiązują
moje godziny pracy.
- Nie, Justinie. - Chodziła po pokoju szybkim krokiem. Ojciec patrzył na nią z
wiszących na ścianach fotografii. Poczuła się schwytana w pułapkę, zamknięta w klatce. W
pokoju nie było nawet okna, przez które można byłoby wyjrzeć na zewnątrz. - Powiem ojcu,
że nie chcę z tobą pracować - postanowiła.
- Natomiast ja mu powiem, że jesteś mi potrzebna w mojej pracy. Jak myślisz, kogo z
nas posłucha? - zapytał Justin.
Stacey wiedziała aż nadto dobrze.
- Obydwaj możecie się przeliczyć - powiedziała zdesperowana. - Nikt nie będzie mi
mówił, co mam robić. Jeśli moja praca u Nicka jest już nieaktualna, niech tak będzie.
Poszukam jakiejś innej, gdzieś daleko stąd.
Pomyślała, że to byłoby prawdopodobnie najlepsze wyjście z sytuacji. Mogłaby
wyjechać gdzieś na zachód lub do Kanady pod, przybranym nazwiskiem.
- Zapomniałbym o pieniądzach, które zapisała ci babcia Courtney. Niezła sumka
pozwalająca przeżyć, zanim nie zdecydujesz się, co chciałabyś robić w życiu - zauważył
Justin z przerażającym rozsądkiem. - Jesteś pod tym względem w bardzo szczęśliwej sytuacji.
Szkoda, że twoja przyjaciółka, Brynn, nie ma takiego zabezpieczenia.
Stacey miała wrażenie, że serce zatrzymało się na chwilę, a następnie zaczęło bić w
szalonym tempie.
- Co chciałeś przez to powiedzieć, Justinie,? - znała go zbyt dobrze. Wiedziała, że nic
nie mówi bez potrzeby.
- Wiem, jak Brynn jest ci bliska, Stacey - odpowiedział Justin. - Wiem także, jak
bardzo potrzebuje pracy. Więc kiedy dowiedziałem się, że z różnych komisji działających w
Białym Domu będą zwalniani pracownicy, zasięgnąłem informacji na temat Komisji do
Spraw Zasobów Ludzkości, w której pracuje Brynn. - Justin podszedł do biurka i wziął z
niego kilka arkuszy papieru, podał je następnie Stacey. - Brynn znalazła się w grupie, która
ma być zwolniona w pierwszej kolejności, Stacey.
- Och, nie! - Stacey była przerażona. - Brynn będzie załamana! Ona tak kocha swoją
pracę, ona...
- Brynn nie musi się już o to martwić - wtrącił Justin spokojnie. - Właściwie nie musi
nawet wiedzieć, jaka była bliska tego, by znaleźć się w grupie bezrobotnych.
Interweniowałem w jej sprawie i użyłem wszystkich swoich wpływów, podobnie jak twój
ojciec, aby ocalić posadę Brynn. Ktoś inny został zwolniony, nie ona. Brynn jest już
bezpieczna, Stacey.
Stacey ukradkiem spojrzała na niego. Jego twarz była dla niej zagadką. Jedynie
surowe spojrzenie czarnych oczu przypomniało jej umieszczony kiedyś w „The Washington
Post” opis tego wieloletniego asystenta ojca: „Bezwzględny i twardy, Marks cieszy się na
Kapitelu godną pozazdroszczenia opinią człowieka, który dąży do osiągnięcia celu za każdą
cenę”.
- Jesteś moją dłużniczką, Stacey - powiedział Justin. - Zrobiłem wyjątek dla twojej
przyjaciółki, chociaż wiesz, jak nienawidzę prosić kogoś o laskę i zaciągać długów
wdzięczności. Zrobiłem to jednak dla was. Brynn mogłaby w tej chwili przeglądać ogłoszenia
w poszukiwaniu pracy.
- Jestem twoją dłużniczką - powtórzyła Stacey szeptem. - I teraz zamierzasz ten dług
odebrać?
- Tak, Stacey. Teraz chcę odebrać ten dług. - Justin uśmiechnął się. Z tej sytuacji nie
było wyjścia i obydwoje o tym wiedzieli. Dzięki niemu Brynn nie straciła pracy i teraz Stacey
musiała zapłacić. Nic dziwnego, ze Justin zawsze powtarzał, że w świecie polityków nie
należy nikogo prosić o przysługę. Nie wolno stwarzać sytuacji, gdy jest się winnym drugiemu
człowiekowi...
Pomyślała, że nigdy nie darzyła nikogo większą nienawiścią, niż Justina Marksa w tej
chwili.
- Któregoś dnia ktoś wsypie strychniny do twojego zbiornika z wodą - powiedziała. -
A ja będę tańczyć na twoim pogrzebie.
Justin uśmiechnął się szeroko.
- Czy mam przez to rozumieć, że postanowiłaś z wdzięcznością przyjąć moją
propozycję? - zapytał. Stacey wyprostowała się, żałując, że nie jest wyższa.
- Zawiedziesz się, Justinie. - Sama jednak usłyszała, jak bardzo dziecinnie i bezsilnie
to zabrzmiało. Nie miała nic na poparcie swoich gróźb i on o tym wiedział.
- Nie sądzę, Stacey - odpowiedział, przyglądając się jej z rozbawieniem. - Witamy na
wyborczym szlaku rodu Liptonów.
Nagle w głowie Stacey zabłysła pewna myśl. Nie miała nic na poparcie swoich
pogróżek? Ależ miała! Ciekawe, czy redaktora kroniki towarzyskiej w „Post”
zainteresowałaby pikantna opowieść o szalonej namiętnej nocy, którą córka senatora spędziła
z najbliższym współpracownikiem ojca, a która to noc zaowocowała niepożądaną ciążą.
Teraz Stacey nie czuła się już tak bezsilna. Uświadomiła sobie, że ma możliwość pomieszania
szyków na wyborczym szlaku Liptonów.
Nagle rozszerzyła oczy ze strachu. Przecież wcale nie pragnęła takiej przewagi. Nie
była ani mściwa, ani bezlitosna.
Justin patrzył na Stacey. Widział na jej twarzy emocje zmieniające się jak w
kalejdoskopie; od złości, przez chłodną kalkulację do szczerego strachu. Podszedł bliżej.
- Stacey, dobrze się czujesz? - zapytał zaniepokojony. Dotknął ręką jej policzka. -
Chyba jest ci zimno - powiedział. - Zapomniałem, że jesteś chora. - Objął ją i poprowadził do
szarego fotela. - Stacey, nie chciałem cię zdenerwować. Powinienem domyślić się, że nadal
źle się czujesz. Powinienem...
- Poczekać z żądaniem zapłaty długu? - dokończyła Stacey ironicznie, gdy już
siedziała wygodnie w fotelu. Właściwie nic jej nie dolegało, czuła się tylko zastraszona,
sterroryzowana, uwikłana w historię, która mogła zakończyć się jedynie katastrofą. - Dopra-
wdy, jesteś bardzo uprzejmy, Justinie.
- Stacey - Justin przykucnął przy niej i wziął jej ręce w swoje dłonie. - Mam nadzieję,
że kiedyś, może już wkrótce, przekonasz się, jak bardzo...
Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Justin wstał.
- Proszę - powiedział.
Weszła Brynn, a za nią pani Lipton i Lucas.
- Cześć, Stacey! Jesteś chora? - zapytał Lucas, żując gumę.
- Jak się czujesz, moja droga? - zmartwiona Caroline podeszła do Stacey.
- Świetnie, mamo - zapewniła Stacey z uśmiechem. Poczuła zapach matczynych
perfum i ogarnęło ją nieodparte pragnienie przytulenia się do Caroline i wypłakania na jej
piersi; jednak ostatni raz zrobiła to, gdy była w drugiej klasie. Poza tym, matka nie mogła
teraz pomóc.
Caroline Lipton prawdopodobnie nigdy nie zrozumiałaby, jak jej córka mogła popaść
w takie tarapaty. Jak mogła dopuścić do zajścia w ciążę z człowiekiem, którego darzyła przez
ostatnie dziesięć lat nienawiścią? Matka była doskonała pod każdym względem. Stacey
zastanawiała się, czy Caroline naprawdę chciała, aby jej mąż został prezydentem? Czy chciała
zostać Pierwszą Damą? Było tyle pytań, których Stacey nigdy nie zadała matce, i tyle rzeczy,
które chciała o niej wiedzieć.
Teraz jednak nie mogły ze sobą porozmawiać. Nigdy nie mogły. Wszelkie osobiste
tematy rozmów były w rodzinie Liptonów zakazane. To niepisane prawo, którego wszyscy
przestrzegali. Pod wpływem łez kolor oczu Stacey stał się intensywniejszy. Wiele razy
słyszała o tym, że u kobiet w ciąży bardzo łatwo zmieniają się nastroje. W tej chwili ona była
tego żywym przykładem. Jak mogła kiedykolwiek przypuszczać, że uda się jej zachować
dobry nastrój pod codziennym wnikliwym nadzorem Justina Marksa.
Zadrżała. Zrozumiała, jakim koszmarem będzie teraz jej życie.
- Masz dreszcze - powiedziała Caroline. - Stacey, może pojedziesz dzisiaj ze mną do
domu. - Miała na myśli ich ogromny dom w Chevy Chase. - Mogłabyś od razu pójść do
łóżka, a Grace przygotowałaby dla ciebie jedną ze swoich wspaniałych zup.
- Gdybym nie musiał wrócić na trening, pojechałbym z tobą - roześmiał się Lucas. -
Przyjdziesz na mecz w sobotę, Stacey?
- Nie wiem, Lucas - odparta Stacey. Zdarzało się, że razem z rodzicami chodzili na
mecze futbolowe Uniwersytetu Stanowego Nebraski, żeby obejrzeć grę Lucasa. Senator
Lipton nigdy nie opuścił żadnego meczu. To było z jego strony bardzo zręczne posunięcie,
zwłaszcza gdy sportowa działalność jednego z jego dzieci zbiegała się z jakąś polityczną
okazją w rodzinnym stanie.
- Stacey będzie umiała zaopiekować się mną, jeśli złapię tego samego wirusa -
powiedziała Brynn, mrugając do przyjaciółki.
- Stacey powiedziała mi, że ty czułaś się źle już wczoraj - odparł Justin, marszcząc
brwi.
Brynn zaczerwieniła się.
- Och! Tak... Tak, rzeczywiście... Zapomniałam - wyjąkała.
Stacey stłumiła jęk. Caroline i Justin spojrzeli na siebie zaskoczeni. Dziewczęta
natomiast były przerażone.
- Zapomniałaś o wczorajszej chorobie? - Nawet Lucasowi wydało się to nieco dziwne.
- Coś tutaj nie gra. - Justin patrzył to na Brynn, to na Stacey, a jego niezadowolenie
było coraz większe. - Czy powiecie mi wreszcie, o co chodzi, czy mam sam do tego dojść? -
zapytał.
- Nie wiem, o czym mówisz. Czy domyślasz się, Stacey, o co mu chodzi? - Brynn
zaczynała wpadać w panikę. Stacey poznawała te objawy. Brynn zawsze mówiła za dużo i za
szybko, kiedy była zdenerwowana. - No więc dobrze, zapomniałam, że byłam wczoraj chora!
- zawołała. - I co z tego? Uważam, że w całym tym zamieszaniu wokół osoby senatora...
- Mamo, czy możesz poprosić Justina, żeby porzucił ten swój arogancki, władczy i
rozkazujący ton? - wtrąciła Stacey. Zapożyczając określeń ze słownika Lucasa, wysnuła
wniosek, iż dobra obrona jest czasami najskuteczniejszym atakiem. - Zdenerwował Brynn -
dodała.
- Dlaczego nie powiesz mi tego sama, Stacey? - zapytał Justin łagodnie. - Na przykład
w samochodzie, gdy będę cię odwoził do domu?
- Nikt nigdzie nie będzie mnie odwoził - odpowiedziała Stacey. - Mam swój własny
samochód i sama pojadę do restauracji Sterne’a. Właśnie zaprosił mnie na cheeseburgera z
bekonem. Na koszt zakładu!
- Ależ to jest potwornie tłuste, Stace - powiedziała Brynn. - Myślę, że w twoim stanie
byłby znacznie zdrowszy pieczony kurczak, warzywa i mleko.
Stacey rzuciła Brynn ostrzegawcze spojrzenie.
- Uwielbiam cheeseburgery z bekonem, które przyrządza Sterne - powiedziała.
- Stacey, więc nie zjawisz się w domu? - Caroline była zawiedziona.
- Nie pojedziesz do tej speluny Sterne’a - stwierdził stanowczo Justin.
- Restauracja Sterne’a nie jest speluną - zaprotestowała Stacey. - W każdym bądź razie
nie o wpół do szóstej po południu. Mamo, naprawdę czuję się świetnie. - Pomyślała, że musi
się stąd wydostać. Natychmiast! - Lepiej będzie, jeśli już pojadę. Cześć, Lucas. Do
zobaczenia, mamo. Brynn, idziemy!
- Stacey! - zawołał Justin, gdy była już za drzwiami.
- Wiem, wiem. Jutro o dziewiątej rano - rzuciła przez ramię, nawet się nie odwracając.
- Czyś ty oszalała? Nie możesz pracować dla Justina Marksa, Stacey! - zawołała
Brynn, biegnąc w zimnej listopadowej mżawce do samochodu. - Urodzisz dziecko za sześć
miesięcy. Czy sądzisz, że on nie zauważy, gdy zaczniesz chodzić w ciążowych sukienkach?
- Nie miałam wyboru, Brynn - odparta Stacey. - Justin uczynił mi propozycję nie do
odrzucenia.
Dotarły w końcu do samochodu Stacey - błękitnego sportowego BMW, stanowiącego
kolejny przedmiot konfliktu, ponieważ Justin uważał, że każdy człowiek związany z
Bradfordem Liptonem musi jeździć amerykańskimi samochodami. Miało to być poparcie dla
stworzonego przez senatora sloganu: „Kupuj tylko to, co amerykańskie!”. Stacey może nawet
zastosowałaby się do tego, gdyby nie fakt, że Justin kazał jej to zrobić. Tak więc, jeździła
niemieckim BMW.
- Stacey, czy zamierzasz mu o wszystkim powiedzieć? - zapytała Brynn.
- Nie, Brynn. Jeśli nawet powiedziałabym mu, że jestem w ciąży, to cóż on mógłby
zrobić?
- Mógłby oskarżyć cię o spiskowanie z opozycją w celu zniszczenia twego ojca -
odpowiedziała Brynn.
- Prawdopodobnie - przytaknęła Stacey. - Poza tym, mógłby zażądać ode mnie, abym
za niego wyszła, oczywiście, tylko i wyłącznie dla dobra kampanii. A ja nie chcę poślubić
człowieka, który ma zamiast komórek mózgowych mikroprocesory, a zamiast uczuć -
dyskietki komputerowe. Nienawidzę polityki i nie zamierzam niszczyć swojego życia, a także
życia niewinnego dziecka.
- To dziecko Justina. Może urodzi się, licząc głosy wyborców? - zażartowała Brynn.
Stacey wzdrygnęła się.
- Zawsze żyłam w domu zdominowanym przez politykę - powiedziała. - Widziałam,
jak obsesja mego ojca niszczy rodzinę, a zwłaszcza rani Sterne’a i Spence’a. To, że wszyscy
jesteśmy jeszcze normalni, zawdzięczamy matce, która, odsunięta na dalszy plan, bez reszty
poświęciła się dzieciom. Myślę jednak, że matka kocha ojca. Tak mi się wydaje... To, czy on
ją kocha, pozostanie dla wszystkich zagadką. Ja natomiast już teraz wiem, że Justin mnie nie
kocha i nigdy kochać nie będzie. Poza tym zawsze było dla mnie najważniejsze w życiu to,
aby uniknąć takiego właśnie małżeństwa.
Obydwie zamilkły na moment Pierwsza odezwała się w końcu Brynn:
- Stacey, może obchodzisz Justina bardziej, niż ci się wydaje? Gdybyś widziała, jak
zerwał się i szybko podbiegł do ciebie, gdy zasłabłaś...
- Po prostu nie miał wyboru, Brynn. Gdybym wtedy zemdlała, przeszkodziłabym ojcu
w najważniejszej chwili jego życia.
- Ależ on wcale nie patrzył na twojego ojca - odparła Brynn. - We odrywał wzroku od
ciebie. Wiem to na pewno, bo przez cały czas obserwowałam go. Sądzę, że bardzo mu się
podobasz.
Stacey roześmiała się.
- Myślę, że jedyna rzecz, która naprawdę rozpala Justina, to polityczne dyskusje i
przeprowadzanie głosowań.
- Tego nie wiem, Stacey. To przecież ty spędziłaś z nim ową noc, a nie ja.
Stacey zarumieniła się. Znowu zostały przywołane wspomnienia. Wtedy zdarzyło się
coś więcej, niż tylko rozbudzenie namiętności. Tej nocy zostało poczęte dziecko. Jej dziecko!
Chociaż był to już sprawdzony fakt, Stacey w dalszym ciągu nie mogła w to uwierzyć.
- Czy naprawdę chcesz jechać do Sterne’a, Stacey? Mam dzisiaj co prawda randkę, ale
mogą ją odwołać, jeśli chciałabyś wrócić do domu i pogadać - zaproponowała Brynn.
Stacey pomyślała, że musi wreszcie wziąć się w garść. Musi!
- Tak. Sterne rzeczywiście mnie zaprosił. Nie odwołuj więc swojej randki. Czuję się
świetnie, przysięgam.
- Skoro tak uważasz... - Brynn jednak nie była do końca przekonana.
- Oczywiście, Brynnie. Do zobaczenia wieczorem. Baw się dobrze! - Stacey miała
nadzieję, że jej głos zabrzmiał lepiej, niż naprawdę się czuła.
- Czy to znaczy, że zaprosiłeś mnie po to, abym porozmawiała z dziennikarzem? -
zapytała Stacey z niedowierzaniem. W sobotnie i niedzielne popołudnia knajpa Sterne’a była
zwykle wypełniona hałaśliwym tłumem. W ten deszczowy wieczór nie przyszedł tutaj nikt,
oprócz jednego klienta - mężczyzny siedzącego przy małym stoliku obok lustrzanej ściany.
Miał na sobie beżowy płaszcz i obojętnie pykał z tureckiej fajeczki.
Stacey natychmiast rozpoznała tego człowieka. Był to Cord Marshall, gospodarz
jednego z programów lokalnej telewizji, dziennikarz o zdecydowanie detektywistycznym
zacięciu. Prowadzony przez niego program złośliwi określali jako telewizyjne wydanie
„National Enquirer”. Dla każdego, kto był w jakiś sposób związany z życiem publicznym
Waszyngtonu, Cord Marshall był persona non grata, a jednak jego program bił wszelkie
rekordy popularności. Czasami podawane przez niego wiadomości wzbudzały
zainteresowanie w całym kraju. Podobno trzy największe sieci telewizyjne zainteresowały się
tym lokalnym fenomenem.
- To nie jest dziennikarz. To hiena! Dziękuję ci bardzo, Sterne! - syknęła Stacey. Tego
jeszcze jej trzeba!
- O rany, Stacey! Marshall jest w porządku. Obiecał, że wspomni o mojej restauracji w
jednym ze swoich programów, jeśli zorganizuję mu spotkanie z tobą. Tego typu reklama, to
mógłby być niezły kopniak dla mojego interesu.
- Ale chyba ja najpierw dam kopniaka tobie - rzuciła ze złością Stacey. Powinna
domyślić się, ze Sterne, zapraszając ją tutaj, kierował się innymi względami niż braterska
miłość. Chociaż wiedziała, że Sterne jest zamknięty w sobie, nie traciła nigdy nadziei, że w
końcu uda jej się nawiązać z nim bliższy kontakt. Powinna jednak być mądrzejsza. Nikt w tej
kalekiej rodzinie nie potrafi zbliżyć się do drugiego człowieka. I teraz ona, dzięki swojemu
bratu, musi mieć do czynienia z Cordem Marshallem! Uff!
- No cóż. Ponieważ już tutaj jestem, mogę porozmawiać z nim - powiedziała
gderliwie, kierując się w stronę dziennikarza.
- Stacey Lipton! - Cord Marshall zerwał się na jej widok i wyciągnął rękę. Był
przystojnym, zbliżającym się do czterdziestki mężczyzną. Uśmiechnął się do Stacey, co
chyba miało oznaczać miłe powitanie. Wyglądał jednak jak pająk cieszący się na widok
muchy. Justin Marks dostałby chyba zawału, dowiedziawszy się o spotkaniu Stacey z Cordem
Marshallem!
Ta myśl nagle ją rozbawiła, uśmiechnęła się więc prowokująco.
- Dzień dobry, panie Marshall! - przywitała go.
- Mów do mnie po prostu „Cord” - powiedział przymilnie. - Tak się cieszę, że
przyszłaś. Z zebranych przeze mnie informacji wynikało, że cesarz Justynian zabronił
członkom rodziny Liptonów udzielać wywiadów.
To była prawda. Justin nie pozwalał Stacey oraz jej braciom na udzielanie wywiadów,
ponieważ nie potrafili tego robić. Na pewno któreś z nich mogło powiedzieć coś, co
rozwścieczyłoby, a przynajmniej wprawiło w zakłopotanie senatora Liptona.
- Nie przyszłam tutaj na wywiad, ale na cheeseburgera z bekonem.
- Ja również. - Marshall podsunął jej krzesło. - Twój brat zapewniał mnie, że jego
cheeseburgery są najlepsze w okolicy. Usiądź, Stacey. Napijesz się czegoś?
Już chciała zamówić coś mocniejszego, gdy pomyślała, że picie alkoholu nie byłoby
wskazane z dwóch powodów. Po pierwsze, była w ciąży, a po drugie, naprzeciw niej siedział
zawodowy węszyciel.
- Poproszę tylko o napój imbirowy - powiedziała.
Cord Marshall uniósł ze zdziwieniem brwi, ale nic nie powiedział. Sterne uparł się
jednak, by podać im whisky z lodem na koszt zakładu.
- Stacey, nie jestem tutaj po to, aby przeprowadzać z tobą wywiad. - Marshall pochylił
się, patrząc na nią swymi błękitnymi oczami. - Chciałem prosić cię, abyś wzięła udział w
moim programie w najbliższą sobotę.
Sterne, który krążył wokół stołu, serwując drinki, roześmiał się.
- Chyba żartujesz, Marshall! - powiedział. - Justin Marks prędzej zdemolowałby lub
wysadził w powietrze twoje studio, niż pozwolił któremuś ze zbyt gadatliwych Liptonów
pojawić się w twoim programie. Poza tym, moja siostra nie zasłużyła na zjadliwe ataki. To
dobry dzieciak.
Jak na Sterne’a - były to słowa wielkiego uznania. Stacey uśmiechnęła się do niego z
wdzięcznością.
- Nie zamierzam atakować ani Stacey, ani kogokolwiek innego. - Marshall wyglądał
na urażonego. - Wymyśliłem sobie, że zaproszę do programu córki najpewniejszych
kandydatów. Poproszę, by podzieliły się swymi wrażeniami, opowiedziały, czy łatwo być
dzieckiem człowieka, który chce zostać prezydentem. I tak dalej, i tak dalej. To bardzo
zainteresuje ludzi. Takie historie są ponadczasowe i zupełnie nieszkodliwe - zakończył.
Stacey pomyślała, że Marshall na chyba rację. Skoro cała sprawa dotyczy nie tylko jej,
to będzie tam raczej bezpiecznie.
- Czy udało ci się już kogoś namówić? - zapytała. Marshall przytaknął.
- Zgodziła się już Laura Chambers, a także córki pięciu innych kandydatów.
- Nie wierzę ci, Marshall - przerwała mu Stacey. - Myślę, że jestem pierwszą osobą, z
którą udało ci się skontaktować. Jeśli się zgodzę, użyjesz mego nazwiska, żeby namówić
inne.
- Jesteś bystra, Stacey - powiedział Marshall z podziwem. - I masz oczywiście
absolutną rację. Zrobisz to dla mnie?
- Lepiej porozmawiaj z Justinem, Stacey - ostrzegł Sterne. - Wiesz, że to mu się nie
spodoba.
- Ten człowiek nie jest moją niańką, Sterne - odpowiedziała Stacey. To nie był
najlepszy moment na mówienie o władzy, jaką miał nad ich życiem Justin Marks. Stacey
pomyślała o swojej poprzedniej pracy i o tej nowej, przy biurku Justina. - Mogę robić to, na
co mam ochotę, bez porozumiewania się za każdym razem z Justinem. A jeśli on tego nie
pochwala, tym gorzej dla niego!
- Brawo, Stacey! - przyklasnął Cord Marshall. - Podobają mi się samodzielne kobiety.
Obiecuję, że program będzie zrobiony ze smakiem i godnością.
- Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę wcześniejsze programy, panie Marshall. A
poza tym, nie wyraziłam jeszcze zgody - odparła Stacey.
- Mów mi Cord - ponownie poprosił Marshall. - Stacey, może byśmy zostawili te
ociekające tłuszczem cheeseburgery i pojechali zjeść coś porządniejszego? Pozwolisz zabrać
się do Harveya na jakieś „owoce morza”?
- Ociekające tłuszczem? To nieprawda, Marshall! - zaprotestował Sterne.
„Dlaczego nie?” - pomyślała Stacey lekkomyślnie. Lubiła jedzenie u Harveya, a
minęło już dość dużo czasu, odkąd była tam po raz ostatni. No i wizja przerażenia Marksa na
wieść o kolacji z Cordem Marshallem czyniła tę propozycję jeszcze atrakcyjniejszą.
- No dobrze - odpowiedziała w końcu. - Musisz jednak obiecać, że wszystko, o czym
będziemy mówić, pozostanie między nami... Cord - powiedziała, uśmiechając się zalotnie do
niego.
Stacey wróciła do domu tuż przed dziesiątą. Wieczór spędzony z Cordem Marshallem
okazał się zaskakująco miły. Jedzenie było doskonałe. Marshall nie próbował sprzeciwiać się
Stacey, badać ją i nie zadawał podchwytliwych pytań. Justin nigdy by w to nie uwierzył,
obydwoje rozmawiali przez cały wieczór wyłącznie o zawodowym i szkolnym futbolu. Cord
był zagorzałym kibicem, a i Stacey, która wychowała się u boku równie fanatycznego pod
tym względem Lucasa, posiadała dość rozległą wiedzę na ten temat. Jeśli nawet Marshall
nagrywał ich rozmowę, to nie pojawiło się w niej nic, co mogłoby zaszkodzić senatorowi
Liptonowi.
Stacey wzięła prysznic i założyła długi płaszcz kąpielowy z kremowego weluru. Czuła
się wyczerpana, ale jednocześnie zbyt podniecona minionym dniem, aby zasnąć. Szkoda, że
Brynn nie było w domu. Stacey chciała z kimś porozmawiać. Musiała z kimś porozmawiać.
Chodząc niespokojnie po pokoju, wzburzyła lekko ręką swoje gęste brązowe włosy. W jej
głowie ciągle pojawiały się niezliczone obrazy dzisiejszych wydarzeń. Test ciążowy,
wystąpienie ojca, Justin niosący ją do biura, jego bardzo czarne oczy wpatrujące się w nią,
zawsze się w nią wpatrujące. Czy ich dziecko będzie miało tak samo przenikliwe, czarne
oczy?
Nagły dzwonek wyrwał ją z tych chaotycznych rozmyślań. Podeszła na palcach do
drzwi i ostrożnie spojrzała przez wizjer, zupełnie automatycznie stosując środki ostrożności.
Za drzwiami stał Justin Marks. Stacey zamarła, bojąc się ruszyć czy nawet głębiej odetchnąć.
- Wiem, że tam jesteś, Stacey - powiedział cicho. - Ukrywasz się za drzwiami, mając
nadzieję, że odejdę. - Zadzwonił jeszcze raz. - Ale ja nie odejdę, Stacey.
Otworzyła drzwi.
- Nie ukrywam się! - zawołała. - Nigdy się nie ukrywałam!
- Doprawdy? - zapytał rozbawiony. - Dzielna mała Stacey.
Stacey poczuła się rzeczywiście bardzo mała, ponieważ stała boso obok wyższego o
prawie trzydzieści centymetrów Justina. Bardzo ją to uraziło.
- Wcale nie jestem mała - zawołała.
Justin wszedł do środka. Miał na sobie (jakże by inaczej?) ciemnoszary garnitur, białą
koszulę i granatowy krawat Jego buty były jak zawsze starannie wypastowane i lśniące.
Stacey skrzyżowała ręce na piersi, przyjmując klasyczną pozycję obronną.
- Co tutaj robisz, Justinie? - zapytała srogo.
- Przyjechałem, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. - Spojrzał na nią
świdrującym wzrokiem. - Kiedy zadzwoniłem do Sterne’a, żeby dowiedzieć się, czy
bezpiecznie dojechałaś do jego restauracji, odniosłem wrażenie, że twój brat cierpi na ciężką
amnezję. Nie mógł sobie przypomnieć, czy w ogóle widział cię dziś wieczorem.
Stacey domyśliła się, że Sterne nie chce być tym, kto pierwszy powie Justinowi o jej
kolacji z Cordem Marshallem. Spence zawsze twierdził, że Sterne jest tchórzliwy jak zając.
Chyba miał rację.
- No cóż, byłam u Sterne’a - powiedziała.
- Tak, wiem. W końcu, z moją małą pomocą, Sterne przypomniał to sobie - odparł
Justin. - Powiedział, że wyszłaś na kolację z jakimś mężczyzną, którego spotkałaś. - Marks
starannie kontrolował głos, a jego twarz była chłodna i nieprzenikniona. W oczach jednak
palił się ogień i pod jego wpływem Stacey straciła nieco swojej zadziorności. Zmusiła się,
żeby stawić czoła Justinowi.
- Rzeczywiście, byłam u Harveya z Cordem Marshallem. Zjedliśmy wspaniałą
kolację.
Twarz Justina przestała być taka niewzruszona.
- Z Marshallem? - zapytał. - Z tą hieną? Z tym śmieciarzem? Byłaś na kolacji z nim?
To było niesamowite, widzieć jak Justin Marks traci powściągliwość i zimną krew.
Brnęła dalej.
- Spędziliśmy z Cordem cudowny wieczór - powiedziała. - Poprosił mnie, żebym
wystąpiła w jego sobotnim programie, a ja przyjęłam zaproszenie.
- Żartujesz, Stacey, prawda? - zapytał. Z wyrazu jego twarzy Stacey wywnioskowała,
że Justinowi daleko do śmiechu.
- Nie, nie żartuję - odpowiedziała. Cofnęła się nieco, gdyż stał zbyt blisko niej,
zdecydowanie za blisko. - Nie musisz o nic się martwić, Justinie. To będzie program w
dobrym stylu. Oprócz mnie wezmą w nim udział córki sześciu innych kandydatów. Po-
rozmawiamy o naszym życiu z...
- To pułapka. - Justin przerwał jej z wściekłością. - Do cholery, Stacey. Człowiek,
który chodzi po śmietnikach, nie może mieć dobrego stylu i ty dobrze o tym wiesz! Marshall
przeszukuje odpadki, które wyrzucają ludzie, po to, żeby się o nich czegokolwiek dowiedzieć.
- Justin wygiął palce i Stacey pomyślała, że ma chyba ochotę ją udusić. Zrobił krok w jej
stronę i zanim zdążyła cofnąć się, złapał dziewczynę za ramiona i nie pozwolił ruszyć się z
miejsca.
- Zadzwonię do Marshalla i odwołam twój udział w tym programie. Nigdy więcej nie
rozmawiaj z tym człowiekiem, Stacey.
- Sama wybieram sobie przyjaciół - odparła. - Zawsze tak robiłam. I dlatego wezmę
udział w tym programie. Będę bardzo ostrożna, a poza tym już obiecałam.
Stacey przypomniała sobie, jak Marshall zachwycał się jej niezależnością. Tak, nie
może podporządkować się rozporządzeniom cesarza Justyniana, Próbowała wyrwać się z
mocnego uścisku, nadaremnie.
- Zrobiłaś to, żeby się zemścić, tak? - zapytał cicho. Jego oddech był przyspieszony i
nierówny. - To miał być rewanż za zmianę pracy? Wkrótce Marshall posadzi cię przed
kamerą i...
- I ja świetnie dam sobie radę - dokończyła zdecydowanie Stacey. Znów spróbowała
odsunąć się od niego, gdyż coraz wyraźniej czuła ciepło emanujące z silnego męskiego
ramienia.
- Czyżbyś zapomniał o moim doskonałym wyczuciu teatru? - zapytała.
- Stacey, przekonasz się, że Cord będzie chciał usłyszeć twoją opinię na temat
każdego kontrowersyjnego zdarzenia, jakie miało miejsce tego dnia. To jest niezrównany
mistrz w zmuszaniu ludzi do mówienia rzeczy, których wcale nie myślą. On mógłby sprawić,
że nawet Matka Teresa wydałaby się podejrzana. W tym wszystkim ukrywa się manipulacja. -
Justin wzmocnił uścisk.
- Nic mu nie powiem, Justinie. Stwierdzę tylko, że mam takie motto życiowe:
„Dziewczęta chcą się bawić!” i dlatego polityka nic mnie nie obchodzi.
Stacey nagle oparła dłonie o klatkę piersiową Justina i mocno go popchnęła. Justin
stracił równowagę i przewrócił się na kanapę. Stacey zaczęła się śmiać; zupełnie nie mogła
się opanować. Widok tak zawsze dostojnego Marksa, teraz niezgrabnie gramolącego się na
kanapie, był godzien pokazania w programie Corda Marshalla. Śmiała się tak bardzo, że nie
zauważyła ręki Justina, która chwyciła ją za nadgarstek i mocno pociągnęła na kanapę. Wtedy
dopiero Stacey przestała się śmiać.
- Nie zachowuj się tak brutalnie, Justinie! - Nawet sama usłyszała, że zabrzmiało to
bardzo dziecinnie. - Nie możesz rzucać mną jak piłką plażową. - Próbowała nadać swojej
wypowiedzi ‘ nieco więcej godności. Na pewno nie powinien jej tak traktować teraz, gdy była
w ciąży. Zwłaszcza, że sam ponosił za to odpowiedzialność.
Nagle opanowała ją dzika złość. Chciała wstać, ale Justin poruszył się szybko i
zwinnie jak pantera. Swoim ciałem przygniótł jej nogi i chwytając ją za ręce, znowu
przewrócił na poduszki.
- Możesz spróbować uwolnić się, ale na pewno ci się to nie uda - zakpił.
Brzeg płaszcza kąpielowego przesunął się powyżej kolan. Stacey wierzgnęła nogami,
ale mocny uścisk ud Justina udaremnił wysiłki. Jej dłonie czuły sprężystość mięśni
mężczyzny, którego ciało napierało na nią i w ciągu kilku sekund złość ustąpiła miejsca
narastającemu podnieceniu.
- Nie puszczę cię, Stacey - powiedział. W jego głosie nie było już siadu kpiny. W
ciemnych oczach Stacey zobaczyła wielki głód. Jego wzrok elektryzował, poczuła w sobie
silny, słodki ból, promieniujący ciepłem do samego serca.
- Nie pozwolę ci odejść - powiedział zachrypniętym głosem. - Muszę cię dotykać. Nie
mogę już dłużej czekać.
Wstrzymała oddech, kiedy jego palce delikatnie zaczęły głaskać jej policzki, a potem
szyję. Dotykał jej, jakby była figurką z delikatnej porcelany, kruchą i cenną. Jego usta
zastąpiły palce w tym czułym odkrywaniu ciała i całował powieki, twarz i szyję.
- Justinie - wyszeptała jego imię, zachowując się jak w transie. Pod drżącymi palcami
poczuła nieco szorstką skórę na jego policzkach; usłyszała głęboki, nierówny oddech.
Był tak blisko niej, że w Stacey budziła się świadomość rosnącego w nim napięcia.
Czuła w sobie jakiś pulsujący, wilgotny ciężar. Westchnęła głęboko.
W pełnym napięcia oczekiwaniu obserwowała zbliżające się usta. Pomyślała
oszołomiona, że chce poczuć dotyk tych warg. Jej usta, ramiona, całe ciało domagało się
Justina.
Wreszcie zaczął całować tak, że brakowało tchu. Smak jego ust przyprawił Stacey o
zawrót głowy. Język Justina śmiało i nieustępliwie wsunął się między jej wargi, dotykał ust
zaborczo. Stacey gładziła włosy Justina, namiętnie oddawała pocałunki, pragnęła go z siłą,
jakiej wcześniej nie znała. Nigdy, nawet tamtej sierpniowej nocy, nie reagowała aż tak
żywiołowo. Teraz całą sobą domagała się go. To pragnienie było z każdą chwilą silniejsze,
intensywniejsze. Chciała stać się częścią Justina w najbardziej naturalny sposób.
Jego usta wciąż całowały, domagając się odpowiedzi i otrzymując tę najgorętszą i
najbardziej namiętną. Dotknął ręką jednej z jej piersi i odnalazł stwardniałą brodawkę. Stacey
skrzywiła się pod wpływem nieoczekiwanego bólu. Ostatnio piersi były szczególnie
wrażliwe, a sutki obolałe.
- Przestań - wyszeptała, gdy Justin potarł dłonią to nabrzmiałe i delikatne miejsce.
- Dlaczego, kochanie? - zapytał. - Przecież lubisz, gdy dotykam twoich piersi.
Pobudzające wyobraźnię słowa i ochrypły głos sprawiły, że poczuła się jak pijana.
Jednak ręce Justina, chociaż wywoływały w niej taki żar i podniecenie, jednocześnie
sprawiały cierpienie.
- To... to boli - powiedziała niepewnie i zaczerwieniła się.
Przez krótką chwilę Justin był wyraźnie zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się ze
zrozumieniem. Położył rękę na jej brzuchu.
- Oczywiście. Rozumiem, kochanie - powiedział.
Dotknięcie to wywołało w niej prawdziwą burzę myśli. Pod dłonią Justina znajdowało
się niczego nieświadome dziecko...
- Co przez to rozumiesz? - zapytała ostrożnie.
Justin pogładził łagodny łuk jej biodra i uda.
- To właśnie e dni miesiąca, tak? - odparł. - No cóż, to wiele tłumaczy.
Całe podniecenie uszło z niej jak powietrze z przekłutego balonu.
- Co masz na myśli?...
- Twoje dzisiejsze mdłości, tę pozbawioną sensu opowieść Brynn o chorobie. - Justin
roześmiał się. - Nie powinnaś tak bardzo przejmować się... No cóż, ja sam mogłem skojarzyć
te proste fakty. Mam trzydzieści dziewięć lat i trochę już widziałem w życiu.
- Och! Doprawdy? - Stacey zesztywniała i spojrzała z nienawiścią.
- Twoje wyjście na kolację z Cordem Marshallem oraz zgoda na udział w jego
programie były ukoronowaniem tego dnia. Wszystkie fanaberie miały biologiczne podłoże.
Po prostu hormony.
Justin był bardzo zadowolony z siebie.
- Hormony! - zawołała Stacey, zrywając się z kanapy. Miała ochotę zetrzeć mu z
twarzy uśmiech męskiej satysfakcji. - Hormony! - powtórzyła. - Wynoś się z mojego
mieszkania, ty protekcjonalny, zarozumiały szowinisto!
- No, no! - Justin uśmiechnął się zrezygnowany. - Stacey, przecież nigdy nie byłem
ani protekcjonalny, ani zarozumiały. Szowinistą też nie jestem.
- Owszem! - zawołała opryskliwie. - Jesteś przede wszystkim szowinistą, Justinie
Marksie.
- Kochanie, na miłość boską! - zawołał Justin.
- Wynoś się. - Wskazała mu drzwi. - I nie mów do mnie „kochanie”.
Justin wstał. Popatrzył na nią z irytacją, zawodem i... tak, z rozbawieniem! Stacey
poczuła się urażona.
- Ty ciężki idioto! Wynos się!
Doprowadził do porządku marynarkę i poprawił krawat.
- Już wychodzę. Niepotrzebnie tak się unosisz - powiedział.
- Nic na to nie poradzę. Nie zapominaj, że to hormony! - odpowiedziała.
- Rozumiem, kochanie - powiedział poważnie. Położył rękę na jej karku i lekko
pomasował. - Weź kilka aspiryn i połóż się do łóżka z termoforem.
- Mogłabym cię za to zabić! - zawołała, odpychając jego ręce.
- I mogłoby ci się to udać - przytaknął. - W Anglii uniewinniono kilka kobiet
oskarżonych o morderstwo, gdyż ich adwokatom udało się udowodnić działanie w okresie
napięcia przedmiesiączkowego.
Stacey poczuła, że za chwilę wybuchnie. Nikt na całej kuli ziemskiej nie potrafił
wyprowadzić jej z równowagi bardziej niż Justin Marks. Niepotrzebna męska troska była
trudniejsza do zniesienia niż najbardziej urzędowe polecenie.
- Nie musisz przychodzić jutro do biura na dziewiątą, Stacey. - Zatrzymał się jeszcze
na chwilę w drzwiach. - Przyjdź o dwunastej. Jeśli będziesz wolała, spędź cały dzień w łóżku.
- W łóżku? Z termoforem? - rzuciła za nim, gdy znikał już w windzie. Z impetem
trzasnęła drzwiami.
ROZDZIAŁ CZWARTY

Następnego ranka budzik zadzwonił o siódmej. Stacey wyłączyła alarm, przewróciła


się na brzuch i ukrywając twarz w poduszce, jęknęła. Czy w ogóle spała ostatniej nocy? Przez
kilka godzin kręciła się i przewracała z boku na bok, zbyt poruszona, żeby zasnąć. Wypiła
chyba litr ciepłego mleka, ale nawet to stare lekarstwo na bezsenność okazało się
nieskuteczne.
Pokusa pozostania w łóżku była niezwykle silna, zwłaszcza że wszyscy w biurze ojca,
jeśli w ogóle jej się spodziewają, to najwcześniej w południe. Jednak dlatego właśnie
postanowiła przyjść do pracy na dziewiątą. Odrzuciła prześcieradła i z determinacją wstała z
łóżka.
„Weź ciepły termofor i spędź w łóżku cały dzień, jeśli będziesz miała ochotę” -
przypomniała sobie słowa Justina. To ją ponownie zirytowało. Jeszcze przez godzinę po jego
wyjściu siedziała w salonie, kipiąc ze złości. Obiecała sobie wtedy, że nigdy nie przyjmie
jego męskiego, szowinistycznego współczucia.
Oczywiście, właśnie tego ranka musiało okazać się, że wszystkie spódnice są za
ciasne, a żadne spodnie nie dopinają się. Czyżby aż tak utyła w ciągu ostatniej nocy?
Przejrzała zawartość swojej szafy i uświadomiła sobie, że nie ma w co się ubrać.
- Brynn! - zawołała zrozpaczona. - Ratuj!
Brynn przewyższała Stacey o całe pięć centymetrów i wszystkie jej ubrania były o
numer większe. Sukienka w czerwono - czarne pasy nie była dla Stacey tak krótka, jak
powinna być, ale nareszcie wystarczająco obszerna i wygodna. Stacey włożyła do tego czarne
rajstopy oraz zapinane na paski czerwone pantofle na płaskich obcasach. Pożyczyła jeszcze
od Brynn wisiorek i czerwone klipsy o geometrycznym kształcie. Gęste jasnobrązowe włosy
okalały twarz łagodną linią, a długa grzywka ładnie podkreślała oczy.
- No i jak wyglądam? - zapytała Stacey. O ile ją pamięć nie myliła, to po raz ostatni
denerwowała się tak, idąc na szkolny bal. Brynn przyjrzała się przyjaciółce i uśmiechnęła się
kwaśno.
- Powiedziałabym, że wyglądasz wspaniale, gdybyś szła do biura Nicka Erlicha.
Jednak pracownicy twego ojca ubierają się jak ludzie sukcesu, prawda? Czy widziałaś
kiedykolwiek któregoś z nich w ubraniu innym niż niebieski lub szary garnitur?
- I biała koszula - dodała Stacey ponuro. - Nie, nie widziałam.
- No, a poza tym czerwone pantofle wywołają tam prawdziwą rewolucję. Zawsze
wydawało mi się, że wszyscy, nawet młodzi pracownicy, mają obowiązek nosić obuwie
ortopedyczne.
- Brynn, ja nie zamierzam upodobnić się do nich. Przecież tam nawet nie ma dla mnie
prawdziwego zajęcia! Jest tylko ta idiotyczna posada, którą Justin stworzył, żeby...
- Żeby mieć cię blisko siebie? - dokończyła za nią Brynn.
- Raczej, żeby trzymać mnie pod kluczem - poprawiła ją Stacey. - Najchętniej
zamknąłby mnie i moich braci w głębokim lochu otoczonym fosą. Na samą myśl, że
moglibyśmy utrzymywać regularne kontakty z prasą, Justin dostaje wysypki. - Stacey wyjęła
z szafy płaszcz przeciwdeszczowy, gdyż znowu padał deszcz. Czy w ogóle udało im się
chociaż na chwilę ujrzeć słońce w ciągu ostatnich dwóch tygodni? - No cóż, chyba jestem już
gotowa do wyjścia.
- Tak wcześnie? - Brynn spojrzała na zegarek. - Przecież jeszcze nie ma ósmej. Jeśli
wyjdziesz teraz, to będziesz w biurze za dwadzieścia minut. O ile pamiętam, pracujemy od
dziewiątej do siedemnastej.
- Niestety, gorliwy personel ojca przychodzi do pracy wcześniej - odparła Stacey. -
Skoro zostałam tam zatrudniona, muszę stać się częścią tego zespołu.
- Musisz najpierw coś zjeść - upierała się Brynn. - W twoim stanie nie powinnaś
zapominać o porządnym śniadaniu. Zaraz ci je przygotuję.
Wrażliwy żołądek Stacey buntował się na samą myśl o śniadaniu.
- Brynn, prędzej wyskoczę z samolotu bez spadochronu, niż spojrzę teraz na jedzenie.
- Zdaje się, że to dzidziuś daje znać o sobie.
- Chyba tak. - Stacey czuła coraz silniejsze mdłości.
- Spotkamy się w takim razie na obiedzie? - zapytała Brynn.
Stacey z trudem opanowała dreszcz obrzydzenia. Sama myśl o posiłku budziła w niej
odrazę.
- Zadzwonię do ciebie, jeśli będę w stanie coś przełknąć - obiecała Stacey poddając
się.
W drodze na Kapitel Stacey czuła się coraz gorzej. Kiedy wreszcie dotarła do
ogromnego biura ojca, z wielkim trudem powstrzymała chęć położenia się na kanapie.
Sekretarka, Diana Drew, spojrzała wymownie na strój Stacey, ale zaciskając usta, nie
skomentowała tego.
- Twoje biurko jest w gabinecie pana Marksa - poinformowała. - Justin powiedział, że
nie przyjdziesz dzisiaj.
- Och, jestem pełna niespodzianek! - odpowiedziała Stacey, dzielnie próbując być
uprzejma.
- Chyba tak - powiedziała Diana, uśmiechając się tak blado i słabo, jak tylko można to
sobie wyobrazić.
Stacey stłumiła westchnienie. Próby zaprzyjaźnienia się z Dianą były pozbawione
sensu. Mogła uwielbiać swego szefa - senatora, ale nie dotyczyło to jego rodziny. Każdy
przystojny polityk miał wśród swego personelu przynajmniej jedną taką Dianę, kobietę, która
cale swoje życie podporządkowała swemu ideałowi. Żaden inny mężczyzna nie mógł równać
się z takim mitycznym bohaterem i kobiety te żyły w cieniu wspaniałych szefów. Sterne
mówił o nich „polityczny fanklub” i próbował je zdobyć, wykorzystując powiązania rodzinne.
Jednak bardzo rzadko udawało mu się to. Stacey wiedziała, że ojciec ma kilka takich
wielbicielek. Często widziała żar w oczach kobiet, gdy patrzyły na Bradforda Liptona lub z
nim rozmawiały. Czy ojciec w jakiś sposób odwdzięczał się za to przywiązanie? Stacey
zastanawiała się nad tym nie raz. Było to pytanie, które często do niej powracało. Tak
naprawdę, nie chciała znać na nie odpowiedzi. Po prostu bała się jej.
- Czy Justin już jest? - zapytała Stacey, próbując nawiązać rozmowę.
- Oczywiście - odpowiedziała Diana nadal tak samo oziębłym tonem.
Stacey wzruszyła ramionami i skierowała się do gabinetu Justina. Zgodnie z
wcześniejszym postanowieniem nie powiedziała Brynn o wizycie Justina. Jednak większą
część nocy spędziła, przeżywając na nowo jego pocałunki. Gdy wreszcie dotarła do gabinetu
Justina, z trudem mogła ustać na drżących nogach. Próbowała opanować mdłości i niepokój.
- Lepiej zapukaj wcześniej, Stacey - powiedział mijający ją właśnie Frederick Rhodes,
radca prawny senatora. Tak jak wszyscy współpracownicy ojca uważał, że Stacey i jej bracia
są roztrzepani i nieodpowiedzialni. - Justin miał kilka ważnych spraw do załatwienia i chyba
w dalszym ciągu rozmawia przez telefon.
- Nigdy nie wchodzę bez pukania, Freddie - powiedziała Stacey słodkim głosem. -
Wyssałam dobre maniery z mlekiem matki.
Fred przyglądał się podejrzliwie jej ubraniu i najwyraźniej nie był zadowolony, że
nazwała go „Freddie”. Stacey uśmiechnęła się z jeszcze większą słodyczą. Zdaje się, że
wszyscy w biurze, nie wyłączając samej Stacey, będą niezadowoleni z jej pobytu tutaj.
Zapukała do drzwi i usłyszała głos Justina.
- Kto tam?
- To ja - odpowiedziała.
Chwila wahania i Justin sam otworzył drzwi.
- Stacey? - zawołał. - Myślałem, że nie przyjdziesz dzisiaj. W każdym razie, nie przed
ósmą trzydzieści.
Miał na sobie szyty na miarę ciemnoszary garnitur, sztywno wykrochmaloną białą
koszulę i nieodłączny granatowy krawat, wiszący prosto i nienagannie. Czyli codzienny
uniform.
- Jestem pełna niespodzianek. - Zastosowała tę samą metodę, która zawiodła w
przypadku Diany Drew. Jednak Justin dał się na to złapać i na jego twarzy pojawił się
uśmiech.
- Oczywiście, że jesteś - powiedział. - Proszę, wejdź.
Zaskoczyło ją to ciepłe powitanie. Chwycił dziewczynę za rękę i wprowadził do
środka. Był tak zadowolony z obecności Stacey, że zdumiała się.
- Właśnie przyniesiono twoje biurko. - Wskazał na małe metalowe biurko stojące w
rogu pokoju. Na nim znajdował się jedynie telefon i pusty metalowy koszyk na papiery.
- Widzę. - Z ulgą usiadła na służbowym winylowym krześle. - Co właściwie mam
robić przy tym biurku, nie licząc oczywiście częstych wypraw do twojego zbiornika z wodą?
- Och, zaraz znajdziemy ci jakieś zajęcie. - Justin ciągle jeszcze uśmiechał się, co
Stacey zauważyła mimo narastających mdłości. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby
kiedykolwiek uśmiechał się tak długo.
- Wiesz co, Stacey? Mogłabyś pójść teraz do bufetu i przynieść mi ciastko jagodowe i
dużą szklankę soku pomidorowego - oznajmił.
Gdy Stacey to usłyszała, jej żołądek dosłownie wywrócił się do góry nogami. Lepkie
jagody na słodkim cieście i gęsty czerwony sok. Wzdrygnęła się i zbladła pod wpływem tego
obrazu. Jeśli tam pójdzie i będzie musiała wąchać skwierczące na grillu kiełbaski i bekon albo
chociażby spojrzeć na jajka, to po prostu umrze!
- Słuchaj, Justinie. Miałam naprawdę ciekawą pracę u Nicka Erlicha - powiedziała
słabym głosem. Wydawało jej się, że jest bliska śmierci. - Sortowałam i czytałam listy od
wyborców z jego okręgu, a potem na te listy odpowiadałam. Czy ściągnąłeś mnie tutaj po to,
abym była kelnerką dla ciebie i dla całego personelu senatora Liptona?
- Oczywiście, że nie, Stacey - odpowiedział. - Twoja praca tutaj będzie niezwykle
ciekawa, ale na razie... Stacey? Czy dobrze się czujesz?
Nie, nie czuła się dobrze. Justin nie miał już więcej pytań, gdyż Stacey zaczęła
wymiotować do kosza na śmieci. Szybko podszedł i przytrzymał jej głowę. Kiedy skończyła,
wytarł białą chustką zimny pot z jej twarzy. Stacey była całkowicie upokorzona.
- Pójdziesz do lekarza - powiedział. Na jego twarzy pojawił się wyraz zaciętości. - A
potem będziesz leżała w łóżku i robiła wszystko, co doktor ci zaleci, aż do czasu, kiedy
całkowicie wyzdrowiejesz.
Gdyby tylko wiedział!
- Nie! - zaprotestowała, uświadamiając sobie, że za chwilę rozpłacze się. - Nic mi nie
jest, Justinie. Naprawdę! Justin zmarszczył brwi i podszedł do telefonu.
- Kay, połącz mnie z doktorem Simpsonem - rzucił krótkie polecenie. Victor Simpson
był prywatnym lekarzem senatora Liptona, a także znanym internistą w szpitalu wojskowym
Walter Reed w innej części miasta. Po kilku minutach rozmowy Justin odłożył słuchawkę.
- Doktor czeka na ciebie. Wkładaj płaszcz, Stacey. Zawiozę cię tam.
- Nie możesz tego zrobić, Justinie - zaprotestowała Stacey. - Masz dzisiaj zbyt dużo
pracy. Nie wolno ci tracić czasu, przesiadując w gabinetach lekarskich.
- Jedziemy do lekarza, Stacey - powiedział Justin stanowczo, głosem nie znoszącym
sprzeciwu. Mimo to, Stacey próbowała dyskutować:
- Justinie, czuję się doskonale, a nawet jeśli byłoby inaczej, to nie ty powinieneś wozić
mnie do lekarza.
- Jedziemy, Stacey. - Justin wręczył jej płaszcz i torebkę. W tym samym momencie
zadzwonił telefon. Stacey rzuciła się, żeby go odebrać, chcąc za wszelką cenę odwlec
moment wyjścia. Przez chwilę słuchała, a następnie oddała słuchawkę Justinowi.
- Dzwonią z CBS News. Chcą, żeby tata wystąpił w ich programie - powiedziała
szeptem.
Justin oczywiście odebrał telefon. Nie mógł zlekceważyć tak ważnej reklamy, jaką
było wystąpienie w programie CBS News. Wtedy Stacey chwyciła płaszcz i torebkę i
wybiegła z biura.
- Stacey! - usłyszała za sobą głos Justina. - Stacey, wracaj!
Nie pobiegł jednak za nią; nie mógł przecież. Stacey wiedziała, że jest już bezpieczna.
Dziękowała w myślach komuś, kto pracował w CBS News, a kto w tak odpowiedniej chwili
zadzwonił. Pojawienie się w takim programie było sposobem zaprezentowania się, o jakim
marzył każdy kandydat. Żaden szef kampanii wyborczej nie przepuści podobnej okazji.
Stacey jechała swoim błękitnym BMW do rodziców, do ich dużego domu w Chevy
Chase. Justin na pewno pomyśli, że wróciła do swojego mieszkania. Mogła więc spokojnie
ukryć się w domu rodzinnym.
Caroline Lipton właśnie wychodziła na zebranie organizacji charytatywnej. Ubrana
była w szyty na miarę, bardzo piękny i bardzo kobiecy szary kostium.
- Co za, hm... interesująca sukienka, Stacey - powiedziała Caroline taktownie. - Czy
wybierasz się do dyskoteki, kochanie?
Stacey musiała uśmiechnąć się. Matka, zawsze taka elegancka, mogłaby poczuć się
wstrząśnięta, dowiedziawszy się, że to był strój do pracy.
- Nie, mamo - odpowiedziała. - Właściwie, ciągle jeszcze źle się czuję. Pomyślałam,
że może jednak skorzystam z twojej propozycji i zamieszkam w moim starym pokoju, a
Grace ugotuje dla mnie rosół.
- Doskonale, moja droga. Zaraz zawołam Grace. - Caroline dotknęła czoła Stacey. -
Masz wypieki, ale to nie gorączka. Moja biedna Stacey. Szkoda, że muszę wyjść i zostawić
cię samą.
Stacey chciała przycisnąć dłoń matki do policzka, poczuć jej dotyk i błagać, by
została. Nie zrobiła tego jednak. Tylko Spence rzucił wyzwanie obowiązującej w rodzinie
Liptonów powściągliwości i ożenił się z uczuciową i pełną ciepła kobietą. Stacey wiedziała,
że rodzice źle znoszą Patty. Te wszystkie jej uściski i pocałunki! Zupełnie tego nie
akceptowali.
Jednak w tej chwili typowa dla Liptonów skrytość bardzo przydała się Stacey. Dzięki
niej matka nie będzie wyciągać z niej żadnych informacji, prywatność zostanie uszanowana.
- Mamo, muszę odpocząć i naprawdę nie chcę, żeby mi ktokolwiek przeszkadzał. Czy
mogłabyś poprosić Grace, aby każdemu, kto tutaj zadzwoni, mówiła, że mnie nie ma? Chyba,
że byłaby to Brynn, oczywiście.
- Naturalnie, powiem jej to, kochanie - odpowiedziała matka. - A teraz idź na górę i
odpoczywaj.
Stacey weszła do łóżka i natychmiast zasnęła. Kiedy obudziła się, po mdłościach nie
zostało ani śladu, natomiast pojawił się wilczy apetyt Zjadła dwie wielkie miski rosołu i trzy
ciastka, które gospodyni specjalnie dla niej przygotowała.
- To było wspaniałe. Grace. - Najedzona, rozsiadła się wygodnie na krześle przy
kuchennym stole. - No, czuję się milion razy lepiej.
- To dobrze. - Grace zaniosła naczynia do zlewu. - A teraz może zadzwonisz do
Justina Marksa i powiesz mu, gdzie jesteś.
Stacey znieruchomiała.
- Czy... czy on dzwonił? - zapytała.
- Cztery razy. Oczywiście, zastosowałam się do poleceń twojej matki i nie
powiedziałam mu, że tu jesteś - odparła oschle Grace. - Nie sądzę jednak, aby pani Lipton
miała na myśli Justina Marksa, prawda? Właściwie, dlaczego jesteś tutaj, Stacey Lynn? W co
wpakowałaś się tym razem?
Prywatność swoich dzieci mogli szanować Liptonowie, ale nie Grace. Zwłaszcza,
kiedy podejrzewała, że coś jest nie w porządku. W podejrzeniach tych myliła się bardzo
rzadko. „Zdumiewająca Grace” - tak mówiły o niej dzieci. Grace McKellum zaczęta
prowadzić dom Liptonów wkrótce po przyjściu na świat Sterne’a. Znała jeszcze pierwszą
żonę senatora, Dorothy, która zginęła podczas pożaru hotelu. Grace zaopiekowała się
wówczas małym Spencem i Sternem, dopóki ich ojciec nie poślubił dwudziestojednoletniej
Caroline Courtney. Była z nimi przez cały czas, dopóki młoda żona nie uporała się z
problemami, jakie na nią spadły, gdy nagle została matką dwóch chłopców w wieku czterech i
sześciu lat. Grace znała Stacey od momentu narodzin i mogła, jak często sama mówiła, czytać
z jej twarzy jak z książki.
Jednakże teraz Stacey, choćby nie wiadomo jak bardzo tego chciała, nie mogła zrzucić
swoich problemów na Grace. Mogłaby ona pomyśleć, że jej obowiązkiem jest powiedzieć o
wszystkim Liptonom. Stacey wiedziała, że nic nie jest w stanie zmienić lojalności Grace
wobec rodziców.
- Och, znasz przecież Justina, Grace - powiedziała wesoło. - Zawsze czegoś ode mnie
chce.
- Widzę, że jak zawsze bezlitośnie zadręczasz go, moja panno. Czy jest to jeszcze
jedna próba zabawienia się kosztem tego biednego człowieka?
- Mylisz się. Grace - zawołała Stacey. - To o n zadręcza mnie!
- Stacey Lynn Lipton, od lat dokuczasz Justinowi. Pamiętam cię w wieku szesnastu
lat, jeszcze w szkolnej spódnicy i podkolanówkach. Krążyłaś wokół niego i wykrzykiwałaś
jakieś obraźliwe uwagi, od których na pewno włosy stawały mu dęba na głowie. Widzę, że
nic się nie zmieniło od tamtej pory.
- To nieprawda! - Stacey zawołała oburzona. - Nie rozumiem, dlaczego go bronisz.
Grace.
- Nikogo nie bronię, Stacey - odparła Grace. - Wiem po prostu, że jesteś do tego
zdobią.
„Żeby to wszystko było takie proste!” - pomyślała Stacey smutno. Gdyby Grace zdała
sobie sprawę z całej powagi problemu, mogłoby to być dla niej wielkim ciosem. Przez krótką
chwilę Stacey żałowała, że nie jest uczennicą wymyślającą nowe sposoby doprowadzania
Justina do szaleństwa. Teraz nosiła jego dziecko i była tym tak przestraszona i
zdenerwowana, jak nigdy dotąd.
Nagle zadzwonił telefon. Stacey przełknęła ślinę.
- Grace, jeśli to on... - powiedziała.
- Wiem, wiem - odpowiedziała Grace, idąc do telefonu w holu. - Wypełnię dokładnie
polecenie twojej matki, chociaż nie podoba mi się to.
Po chwili Grace zawołała Stacey do telefonu.
- To Brynn - powiedziała. - Matka mówiła, że dla niej jesteś w domu.
- Oczywiście. - Stacey odetchnęła z ulgą i wzięła słuchawkę. - Cześć, Brynnie!
- Grace, na pewno nie wiesz, gdzie jest Stacey? - usłyszała głos Brynn, nienaturalny i
pełen napięcia. Wymawiała każde słowo wyraźnie i powoli. - Justin Marks stoi obok mnie i
jest zaniepokojony, bo Stacey nie przyszła na umówioną wizytę u lekarza.
Stacey ciężko westchnęła.
- Och, Brynn! Dziękuję! - powiedziała cicho. Brynn oczywiście domyśliła się, że
Stacey nie chce, aby Justin znał miejsce jej pobytu. Uwaga na temat wizyty u lekarza była
ukrytym ostrzeżeniem. Stacey szybko oddała słuchawkę Grace.
- Grace, Justin stoi obok Brynn. Powiedz mu...
- Grace nic nie musi mi już mówić - usłyszała nagle głos Justina. - Za godzinę będę
tam, żeby cię zabrać, Stacey. I nie próbuj znowu zniknąć. - Usłyszała dźwięk odłożonej z
impetem słuchawki.
- Wszystko słyszał - jęknęła Stacey. - Musiał odebrać Brynn słuchawkę. Co za drań!
- Stacey, wiesz przecież, że Justin Marks jest bardzo stanowczym człowiekiem -
przypomniała jej Grace. - A poza tym doskonale zna ciebie.
„Doskonale, rzeczywiście!” - pomyślała przygnębiona Stacey.
Justin przyjechał do domu Liptonów czterdzieści minut później. Był surowy i
poważny; nie odpowiedział na powitanie Grace. Stacey domyśliła się, że jest zły na
gospodynię za to, że aż cztery razy okłamała go. Justin Marks nie lubił, gdy ktoś psuł mu
szyki.
Stacey schodziła po schodach w sposób, jak sądziła, dumny i wyniosły. Nareszcie nie
czuła się ani słaba, ani chora. Cera odzyskała naturalny kolor, a złocistobrązowe oczy
ożywiało wyzwanie.
- Witaj, Justinie! - przywitała go chłodno.
„Do diabla! - pomyślała. - Ani jego garnitur, ani koszula, ani nawet krawat nie miały
najmniejszego zagięcia, najmniejszej fałdki, podczas gdy ona spala w sukience”. Zrozumiała,
że jest w gorszej sytuacji i jeszcze wyżej uniosła głowę.
- Chcę, abyś wiedział, że jestem oburzona twoim despotycznym, nieznośnym
wtrącaniem się w moje sprawy - powiedziała.
- A to nic nowego - uciął Justin. - To nas nie zatrzyma, Stacey. Idziemy!
- Bądź teraz grzeczna, Stacey! - upomniała ją Grace, gdy znajdowali się już za
drzwiami.
Stacey skrzywiła się.
- To byłoby wielkie święto - ponuro powiedział do siebie Justin. Wepchnął ją do
swojego smutnego, szarego (jakżeby inaczej) oldsmobila. Zachowywał się obojętnie i
chłodno jak zawsze. Przypomniała sobie radosne i ciepłe powitanie dzisiaj rano w biurze i
poczuła dziwne dławienie w gardle. Teraz wydawało jej się, że ten Justin, który siedzi obok
niej i zachowuje lodowaty spokój, nie jest zdolny do jakichkolwiek uczuć.
Jadąc zatłoczoną autostradą do szpitala Walter Reed, nie powiedzieli do siebie ani
słowa. Stacey wiedziała, że Justin jest wściekły. Zastanawiała się tylko, dlaczego wiezie ją,
marnując swój cenny czas, na wizytę u lekarza w drugim końcu miasta? Doszła do wniosku,
że Justin traktuje całą tę historię jak toczącą się między nimi walkę o władzę i że chce wyjść z
tej walki zwycięsko. Zacisnęła usta i skoncentrowała się na obmyślaniu planu dalszego
działania. Musi jakoś załatwić sprawę z lekarzem...
Justin musiał zostać w poczekalni, co najwyraźniej zirytowało go. Najchętniej
wpakowałby się do gabinetu, gdzie Stacey, mając na sobie tylko figi i krótką bawełnianą
koszulkę, siedziała na przykrytym papierowym prześcieradłem stole.
- Doktorze Simpson, czy lekarze, kończąc studia, składają jakąś przysięgę? - zapytała,
gdy doktor mierzył jej ciśnienie.
- Owszem - odpowiedział. - Nazywamy to przysięgą Hipokratesa. Lekarze ślubują w
niej, między innymi, że nie będą udzielać żadnych informacji o swoich pacjentach. -
Sprawdził jej tętno.
- Czy pan również składał taką przysięgę?
- Oczywiście.
- W takim razie chciałabym, żeby pan jej dzisiaj dotrzymał. - Spojrzała mu prosto w
oczy. - Widzi pan, spodziewam się dziecka i...
Dwadzieścia minut później Stacey i Victor Simpson wyszli z gabinetu do poczekalni.
Justin odrzucił pismo, które właśnie przeglądał i wstał.
- I co? - zapytał niecierpliwie, patrząc uważnie na Stacey.
- Idealnie zdrowa młoda kobieta - odparł z przekonaniem doktor Simpson. Stacey
spojrzała na Justina, jakby chciała powiedzieć: „A co, nie mówiłam?”
- Naprawdę wszystko jest w porządku? - Jego spojrzenie wędrowało od czubka głowy
Stacey do butów.
- Ależ oczywiście. - Doktor odwrócił się do Stacey. - Mam nadzieję, że nie zapomnisz
o obietnicy, Stacey?
- Nie zapomnę. - W jej torebce znajdowały się recepty na witaminy i żelazo dla
ciężarnych kobiet, a także na środek mający zahamować wymioty. Obiecała również
doktorowi Simpsonowi, że w następnym tygodniu odwiedzi ginekologa. Podał jej nazwiska
kilku godnych zaufania kolegów.
- No cóż, cieszę się, że nic złego nie dzieje się z tobą - powiedział Justin, gdy szli do
windy. - Zaczynałem podejrzewać... Dlaczego, do diabła, uciekłaś wtedy, Stacey? - westchnął
z irytacją.
- Zostałam zesłana na ziemię tylko w jednym celu - żeby cię irytować, Justinie -
odpowiedziała Stacey oschle. - Wypełniałam tylko swoje zadanie.
- Co ty wygadujesz? - uśmiechnął się niechętnie. - Co obiecałaś doktorowi, Stacey?
„Boże, znowu ta jego dokładność! - pomyślała Stacey. - Nigdy niczego nie przeoczy,
nawet najdrobniejszego szczegółu.” Przygryzła dolną wargę.
- Ja... obiecałam, że zareklamuję go w programie Corda Marshalla - odparła. - Zdaje
się, że doktor chce trochę rozkręcić interes.
- Stacey!
- Już dobrze, dobrze! - zawołała. - Obiecałam, że przyślę mu kilka zdjęć taty z
autografem. - Była dumna ze swego refleksu. Justin kupił to kłamstwo, kiwając z satysfakcją
głową.
- To, oczywiście, da się załatwić. Powiem June, żeby przysłała mu jutro pięć takich
fotografii. A może prosił o więcej?
- Myślę, Justinie, że pięć sztuk będzie dla doktora miłą niespodzianką - powiedziała
Stacey.
- Dołączę do tego znaczki i literaturę wyborczą. Simpson może to rozprowadzić wśród
swoich kolegów. Nie zaszkodzi mieć po swojej stronie kilku lekarzy...
Stacey przestała go słuchać w momencie, gdy zaczął rozważać możliwość zdobycia
poparcia Amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarzy. Zawsze przestawała go słuchać, gdy
mówił, jakby udzielał wywiadu dla programu „Dzień dobry, Ameryko!” Wyszli ze szpitala, a
Stacey uświadomiła sobie, że Justin ciągle jeszcze mówi.
- Zgłaszanie się do wyborów prezydenckich na początku listopada ma taką zaletę, że
daje czas na doprowadzenie do perfekcji stylu kandydata, a także na w miarę wczesne
umocnienie kampanii. Na wiosnę będziemy w szczytowej formie...
Stacey skrzywiła się. Czy naprawdę spędziła niezwykle namiętną noc z tym
człowiekiem? Wydawało jej się, że ktoś, kto ubiera się w taki nudny, monotonny sposób i
potrafi jedynie bezosobowo i poważnie rozmawiać o strategii politycznej, jest tak samo
nieprzystępny i pozbawiony uczuć jak komputer IBM. Czy to możliwe, aby w tym ubranym
na szaro automacie ukrywał się namiętny i czuły człowiek? To rozdwojenie budziło w niej
wątpliwości.
- Zgadzasz się, Stacey? - Usłyszała pytanie Justina, gdy doszli do samochodu.
- Co? - spojrzała na niego nieprzytomnie.
- Proponuję ci, żebyś spędziła część lutego w New Hampshire, organizując tam
spotkania przedwyborcze. - W jego głosie zabrzmiało zniecierpliwienie.
Stacey pomyślała, że w lutym będzie w siódmym miesiącu. Cmoknęła z irytacją.
- Sądziłam, że twoja kampania w New Hampshire jest już zapięta na ostatni guzik.
Masz przecież takich wspaniałych agentów, dynamiczny zespół. Doskonała, precyzyjna
organizacja.
Justin spojrzał na nią ze źle skrywanym rozdrażnieniem i zmęczeniem.
- Bardzo starannie przygotowaliśmy tam grunt, ale nie możemy na tym poprzestać.
Podczas całej kampanii trzeba zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Nie możemy
pozwolić sobie na żadne ryzyko. Oczekuję, że wszyscy w twojej rodzinie zaangażują się i
będą z nami współpracować.
- Wiesz, Justinie! - powiedziała. - Myślę, że bardziej przysłużę się kampanii, będąc na
uboczu. - Pomyślała, że dla kampanii byłoby najlepiej, gdyby w ogóle zniknęła na kilka lat.
Justin usiadł za kierownicą. Jego twarz była zachmurzona.
- Nie zamierzasz niczego nam ułatwiać, prawda, Stacey?
Położyła głowę na oparciu fotela i zamknęła oczy. Wydawało jej się, że obydwoje
mówią różnymi językami. On był zajęty zbliżającymi się wyborami, podczas gdy ona skupiła
całą swoją uwagę na ich dziecku, którego istnienie trzymała w tajemnicy. Niestety, stawało
się to coraz trudniejsze, a jednocześnie nie potrafiła zaufać temu opętanemu polityką
człowiekowi.
- Dlaczego tak bardzo się w to wszystko angażujesz, Justinie? - nagle zainteresowało
ją to, chciała czegoś się o nim dowiedzieć, poznać motywy działania. - Wiem, że ubieganie
się o prezydenturę jest jedynym możliwym sposobem samorealizacji mojego ojca, ale ciebie
przecież to nie dotyczy. Co w tym wszystkim znajdujesz dla siebie, poza morderczym
rozkładem zajęć, napięciem, wyczerpaniem i rutyną?
- Więc tak, według ciebie, wygląda działalność polityczna? - zapytał Justin. - Tak
właśnie wyobrażasz sobie kampanię prezydencką? - W jego głosie brzmiało niedowierzanie. -
Czy naprawdę jest to tylko możliwość samorealizacji? Tylko wyczerpanie, strach i napięcie?
Stacey przytaknęła, a jej oczy zabłysły.
- Czyżbym zapomniała wspomnieć o dehumanizacji i obłudzie? Możesz jeszcze to
dodać do listy.
Justin spojrzał na nią zaskoczony.
- Jak możesz być tak źle do tego nastawiona? - zawołał. - Stacey, przecież to jest
sposób na życie! To szansa na przekształcenie pomysłów senatora, które mogłyby być równie
dobrze moimi własnymi, w realne programy prowadzące do stabilizacji i poprawy warunków
życia naszego społeczeństwa. Przecież to możliwość umocnienia demokracji!
- Justinie, nie występujesz w tej chwili przed kamerami - przerwała mu Stacey. - Czy
mógłbyś, porzucając krasomówstwo, wyjaśnić mi, dlaczego chcesz poświęcić swoje życie
temu, aby uczynić mego ojca prezydentem? - zapytała. - Jestem bardzo tego ciekawa.
Naprawdę chciałabym wiedzieć...
- Co sprawia, że jestem taki, jaki jestem? - dokończył Justin, uśmiechając się lekko.
- Stanowisz wielką zagadkę - ciągnęła Stacey. - Znam cię od dziesięciu lat, ale w
dalszym ciągu jesteś dla mnie zupełnie obcym człowiekiem.
Jego twarz zmieniła się w jakiś dziwny sposób. Uruchomił samochód i włączył się w
ruch uliczny.
- Czy zapoznałaś się kiedyś z jedną chociaż ekonomiczną propozycją swego ojca? -
zapytał. - Albo przeczytałaś jakąś jego wypowiedź na temat polityki zagranicznej?
Stacey zaprzeczyła. Pomyślała ze smutkiem, że ten człowiek nie potrafi zrezygnować
z politycznych przemówień.
- No cóż - ciągnął. - Wszystkie te propozycje i pomysły są moje, Stacey. Wymyślone i
napisane przeze mnie. Oczywiście, twój ojciec stworzył te najbardziej spektakularne opinie
na temat rodziny i moralności, ale to ja określiłem jego stanowisko dotyczące ekonomii i
polityki zagranicznej.
Stacey wzruszyła ramionami.
- Chyba nie bardzo wiem, o czym mówisz - powiedziała.
- Na uniwersytecie w Stanford wybrałem specjalizację z ekonomii - mówił dalej,
jakby w ogóle jej nie słysząc. - Kiedy skończyłem Szkołę Ekonomiczną Whartona,
spróbowałem sił w świecie biznesu. Dobrze poznałem różne finansowe sztuczki, ale w końcu
znudziło mnie to. Lubiłem świat idei. Właśnie myślałem o przyjęciu stanowiska wykładowcy
na uniwersytecie, gdy spotkałem twego ojca podczas zbierania funduszy w Nowym Jorku.
Zainteresował mnie. Chciał osiągnąć sukces na skalę państwową, ale nie miał w sobie
potrzebnej do tego siły i determinacji. Ja, dzięki doświadczeniu wyniesionemu z pracy w
handlu i reklamie, wiedziałem wszystko o panujących tendencjach i kierunkach. Umiałem
sprzedać każdy towar. To wystarczyło, aby twój ojciec zaproponował mi pracę. Otrzymałem
stanowisko asystenta administracyjnego, dzięki któremu mogłem łączyć politykę
ekonomiczną z moimi ulubionymi teoriami i pomysłami. - Jego oczy rozświetlił entuzjazm. -
Kiedy trzeba było zająć jakieś stanowisko dotyczące spraw zagranicznych, pochłaniałem
wszystko, co było dostępne na ten temat. Rozmawiałem z ekspertami, kończyłem różne
kursy. To cudowne - uczyć się, tworzyć i wprowadzać w życie pomysły.
- Czyli ty odwalałeś całą robotę, a tata zbierał zaszczyty - zaprotestowała Stacey. -
Wszyscy byli przekonani, że to jego teorie. Nie obchodzi cię to, Justinie? - zapytała.
- Oczywiście, że nie - odparł. - Nie jestem politykiem, Stacey. Pomijając moje
umiejętności handlowe, jestem tylko ekonomistą i entuzjastą polityki zagranicznej.
Prowadzenie kampanii to rzecz tymczasowa, konieczna, jeśli chcemy, aby twój ojciec został
prezydentem - ciągnął Justin. - Ja sam nie mam ani takich pieniędzy, ani takich powiązań
politycznych, ani takiego autorytetu wśród polityków jak twój ojciec. On jest kandydatem
lub, jeśli wolisz, przywódcą moich marzeń. Obydwaj z senatorem bardzo szybko
zorientowaliśmy się, ile jesteśmy dla siebie warci. Nasza współpraca układa się harmonijnie i
bezproblemowo.
- I jeśli ojciec dostanie się do Białego Domu, ty zdobędziesz ważną, wysoko notowaną
pozycję - dodała Stacey. - Będziesz miał wielką władzę. - Stacey nareszcie zaczynała
wszystko rozumieć i ta prawda była przygnębiająca.
- Tak - przyznał Justin szczerze. - Nie przeczę, że władza stanowi pokusę nie do
odparcia, ale jest też coś ważniejszego. Mam wrażenie, że dzięki temu należę do... - przerwał
i zmarszczył brwi, niezadowolony, że powiedział zbyt dużo. Było jasne, że Justin nie chce
dłużej rozmawiać na ten temat, ale Stacey nie zamierzała rezygnować.
- Należysz do czego, Justinie? - drążyła.
- Nieważne. - Uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Nie chcę cię dłużej zanudzać. - Był
najwyraźniej skrępowany.
To zafascynowało Stacey. Nie zamierzała pozwolić, aby teraz wymknął się jej.
- Zanudzałeś mnie przez całe lata tym swoim politycznym żargonem - odparła. -
Powiedz mi, Justinie.
- Co mam ci powiedzieć? - próbował wykręcić się od odpowiedzi.
- To, co ukrywasz. Coś o jakiejś przynależności.
- Stacey, nie mam ochoty rozmawiać na ten temat - uciął krótko.
Przysunęła się bliżej niego.
- Nie przestanę cię męczyć, dopóki mi nie powiesz, Justinie. - Zobaczyła, jak mocno
zaciska szczęki, jak kurczowo trzyma kierownicę. Przysunęła się jeszcze bliżej. - Mów -
rzekła łagodnie. Uświadomiła sobie, że go dręczy i przypomniało jej się oskarżenie Grace:
„Od lat zadręczasz tego człowieka!” Czyżby naprawdę tak było? Ta myśl zaniepokoiła ją.
Justin wziął głęboki oddech.
- Nigdy nie należałem do nikogo ani do niczego - zaczął mówić monotonnie, bez
żadnych emocji. - Wychowywałem się w różnych sierocińcach i nie miałem własnej rodziny.
Chociaż muszę przyznać, że opiekunowie byli dla mnie raczej mili. Wiedziałem jednak, że
moim jedynym kapitałem jest inteligencja. Dlatego studiowałem i pracowałem, całkowicie
rezygnując z innych rzeczy - sportu, przyjaźni, działalności społecznej. Otrzymałem stypen-
dium w Stanford. Byłem wzorowym studentem, ale nigdy nie brałem udziału w życiu
studenckim. Później, po skończeniu studiów, również nic się nie zmieniło.
- A posiadając władzę, nie musisz starać się, żeby do czegokolwiek należeć -
powiedziała Stacey w zamyśleniu. - Siłą rzeczy zostajesz włączony. Ty wszystkim kierujesz.
- Spojrzała na niego z uwagą. Po raz pierwszy udało jej się wyciągnąć z niego tak osobiste
zwierzenia. Nie miała pojęcia, jak bardzo był samotny w młodości, jak bardzo brakowało mu
miłości. Ze wstydem uświadomiła sobie, że nigdy nie starała się dowiedzieć czegokolwiek
bliżej o nim.
Justin, bardzo zakłopotany, wzruszył ramionami. Stacey była pewna, że żałował teraz
chwili słabości i tak osobistej rozmowy. Ona jednak chciała wiedzieć jeszcze więcej. Czuła,
że jakiś wewnętrzny nakaz zmusza ją do poznania prywatnego życia Justina.
- Czy nigdy nie pragnąłeś czegoś więcej w życiu niż tylko zawodowych i szkolnych
sukcesów? - zapytała. - Czy nigdy nie chciałeś założyć własnej rodziny? - Pytanie to
wymknęło się jakoś samo, wbrew woli Stacey.
- Wydaje mi się, że w którymś momencie swego życia poczułem taką potrzebę -
przyznał Justin, uśmiechając się lekko. - Jednak dziesięć lat temu zacząłem pracować z twoim
ojcem i zawarłem znajomość z rodziną Liptonów, a to...
- Nie musisz nic więcej mówić - ucięła oschle Stacey. - Obserwowanie z bliska
Liptonów może w każdym zabić chęć założenia własnej rodziny. Nie zaskoczyłeś mnie tym.
Wiem, że nie jesteśmy normalni.
- Nie to miałem na myśli, Stacey - odparł Justin. - Chciałem powiedzieć, że poczułem
się członkiem waszej rodziny.
Stacey spojrzała na niego z niedowierzaniem. Justin Marks miał należeć do jej
rodziny? Była zaskoczona. To wydawało się nieprawdopodobne. W ciągu tych dziesięciu lat
nikt z Liptonów, nawet rodzice, nie uważali Justina za członka rodziny. Mógł być,
oczywiście, bezcennym pracownikiem, ale nigdy jednym z nich!
Spojrzała na siedzącego obok przystojnego mężczyznę i łzy napłynęły jej do oczu. To
znowu te cholerne hormony! Miała ochotę zapłakać nad samotnością tego człowieka i nad
tym, jak bardzo był niezrozumiany. Zaczęła szukać w torebce chustki.
- Czy zjesz ze mną kolację dzisiaj wieczorem? - zapytał Justin. Stacey z ulgą
pomyślała, jak dobrze złożyło się, że panujący na drodze ruch i padający deszcz zmuszają
Justina do skupienia uwagi tylko najeździe. Nie potrafiłaby wyjaśnić mu, dlaczego płacze.
Sama nawet tego nie wiedziała!
- To nie jest dobry pomysł, Justinie - odpowiedziała cicho. W każdym bądź razie nie
teraz, gdy wzbudził w niej takie wyrzuty sumienia.
- Dlaczego nie? - zapytał. - Przecież obydwoje musimy jeść, prawda? - Zabrzmiało to
zupełnie niewinnie.
- Tak, ale nie razem - odpowiedziała.
- Właśnie, że razem - powiedział stanowczo.
- Justinie, to nie ma sensu. - Zgniotła papierową chusteczkę i wrzuciła ją do torebki. -
Jesteśmy zbyt różni, a poza tym nie interesują mnie przelotne romanse.
- Wiem - odpowiedział z jakąś dziwną satysfakcją w głosie. - Uważam, że to, co jest
między nami, nie jest przelotne.
Przyznała mu w duchu rację. Cokolwiek między nimi zdarzyło się, dalekie było od
przypadkowości i przelotności. Panujące między nimi napięcie było zawsze bardzo silne.
Popatrzyła przez okno na padający deszcz i nie mogła powstrzymać się, żeby nie
zapytać.
- Justinie, czy miałeś jakieś... chwilowe romanse?
Uświadomiła sobie, że przez wszystkie lata ani razu nie widziała, żeby wychodził na
randkę. Zawsze znajdował się w pobliżu, z danymi statystycznymi, organizując różne
spotkania dla senatora i jego rodziny. Były to jednak tylko oficjalne okazje. Justin
uczestniczył w nich służbowo. Liptonowie nie spoufalali się z asystentem administracyjnym
senatora. Stacey zaczęła się zastanawiać, jakie kobiety podobają się Justinowi. Co by się
stało, gdyby nagle pojawił się na którejś z tych uroczystości z piękną blondynką u boku?
Poczuła dziwny ucisk w żołądku, na pewno nie mający nic wspólnego z ciążą.
Justin był wyraźnie niezadowolony z poruszonego tematu.
- Owszem, byłem w swoim życiu związany z kilkoma kobietami - powiedział i
wzruszył ramionami. - Nic jednak nie przetrwało. Nie było żadnych zobowiązań.
Stacey nawet nie próbowała zrozumieć, czemu odpowiedź tak bardzo ją ucieszyła.
- Czy dlatego, że całkowicie poświęciłeś się karierze? - zapytała.
- Może czekałem, aż dorośniesz i zauważysz mnie, Stacey - zrewanżował się.
- A jeśli w to uwierzę, obiecasz mi gwiazdkę z nieba? - zakpiła.
Justin rzucił jej szybkie zagadkowe spojrzenie.
- Skoro wyczerpaliśmy już ten temat, czy możemy wrócić do sprawy naszej dzisiejszej
wspólnej kolacji? - zapytał.
- Jesteś bardzo uparty - odpowiedziała zirytowana.
- Oczywiście, że jestem. To cecha wszystkich polityków. A więc, dokąd pójdziemy na
kolację?
Westchnęła z rezygnacją. Justin nie zrezygnuje i nie pogodzi się z odmową. Ona zaś
była zbyt zmęczona, aby dłużej z nim się spierać.
- No dobrze - zgodziła się z oporami. - Zjemy wspólnie kolację, ale to wszystko,
Justinie. Nie zamierzam iść z tobą do łóżka - dodała dzielnie i zaczerwieniła się.
Justin nic nie odpowiedział, Stacey jednak zauważyła pełen zadowolenia uśmieszek. I
chociaż bardzo chciała rozzłościć się na niego, zupełnie jej się to nie udało. Po prostu nie była
zła na niego ani za to, że tak nalegał na tę kolację, ani za to, że w taki bezwzględny sposób
zaciągnął ją do lekarza. I nawet nie próbowała zrozumieć, dlaczego jego uśmiech wzruszył ją.
ROZDZIAŁ PIĄTY

- Czy moglibyśmy zatrzymać się przy aptece? - zapytała Stacey, gdy zjechali z
autostrady na drogę prowadzącą do miasta. - Chciałabym kupić witaminy i żelazo, które
przepisał mi doktor Simpson. - Oczywiście nic nie wspomniała o przeciwwymiotnym
lekarstwie, które w tej chwili było najważniejsze.
- Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie - odpowiedział Justin.
Stacey uśmiechnęła się. Justin był tak uprzejmy, że nagle przestała razić jego ogromna
dbałość o szczegóły, która zawsze doprowadzała ją do szaleństwa.
Ciągle mżył deszcz. Wjechali na parking obok apteki wielkiej jak supermarket. Justin
wysiadł z samochodu, a Stacey odpięła pasy bezpieczeństwa i chwyciła klamkę. Miała
wrażenie, że drzwi zacięły się, więc mocno popchnęła je ramieniem. Odskoczyły z impetem
w tym samym momencie, gdy z drugiej strony podszedł do nich Justin.
Nie przyszło jej do głowy, że Justin może obejść samochód dookoła po to, aby
otworzyć jej drzwi. Kiedy po raz ostami mężczyzna zachował się wobec niej z taką
kurtuazją? W dzisiejszych czasach oczekuje się od kobiet, aby same dawały sobie radę ze
wszystkim. I właśnie teraz Stacey, nauczona takiej samodzielności, otworzyła drzwi i
uderzyła nimi Justina w sam środek czoła!
Rozległ się suchy trzask i z rany na czole zaczęła obficie płynąć krew. Stacey
krzyknęła i wyskoczyła z samochodu. Justin patrzył przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, a
kolana zaczęły się pod nim uginać. Stacey z przerażeniem ujrzała, jak bezwładnie usiadł na
ziemi.
- O Boże, Justinie! - zawołała i uklękła obok niego. - Zabiłam cię!
Justin otworzył jedno oko i ostrożnie dotknął ręką czoła.
- Czuję się tak, jakby przetoczył się po mnie atak całej drużyny futbolowej
Uniwersytetu Nebraska - powiedział niepewnym głosem, próbując się uśmiechnąć.
- Och, Justinie! - Chociaż jego utrata przytomności trwała. dosłownie kilka sekund,
Stacey była tym potwornie przerażona. Na czole Justina urósł już duży krwiak, a z głębokiego
rozcięcia ciągle płynęła krew.
- Justinie, przepraszam - powiedziała Stacey i zaczęła płakać. - Nie wiedziałam, że
tam stoisz. Nie spodziewałam się, że będziesz chciał otworzyć mi drzwi. - Przytuliła jego
głowę do piersi i zaczęła potrząsać torebką w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby opatrzyć
ranę. - Zużyłam ostatnią chusteczkę. Czym mam zatamować to krwawienie? Och, Justinie!
Tak mi przykro!
- To nie była twoja wina, Stacey - powiedział Justin uspokajająco. - Wypadki chodzą
po ludziach. - Stacey uświadomiła sobie całą ironię tej sytuacji. To o n a go zraniła, a teraz on
próbuje ją pocieszyć. - W kieszeni marynarki mam chustkę - dodał.
Stacey znalazła starannie złożoną białą chustkę. Przycisnęła ją do rany i spojrzała na
Justina z troską. To nie był już ten mężczyzna, którego znała. Nie wydawał się już taki
wygładzony i nieskazitelny. Jego ubranie było przemoczone, ubrudzone ziemią oraz krwią;
włosy mokre i potargane. Był taki niepodobny do siebie. Łzy ponownie napłynęły do oczu
Stacey. Patrzyła na Justina, gdy siedział na ziemi bezbronny, zakrwawiony, zabrudzony i
obolały. To jej wina! Mocniej przycisnęła chustkę do rany; Justin skrzywił się.
- Przepraszam - płakała. - Biedny Justin!
- Wszystko w porządku - zapewnił ją. - Tylko czuję się nieco idiotycznie, siedząc na
ziemi w strugach deszczu.
Justin wstał gwałtownie, zrobił kilka kroków i nagle zatoczył się. Stacey podbiegła do
niego i mocno go objęła.
- Kręci ci się w głowie? - zapytała. - Oprzyj się o mnie, Justinie. Chyba wstałeś za
szybko. - Przeraził ją kolor jego twarzy, białej jak ściana. - Nie jest wykluczone, że masz
wstrząs mózgu. - Właściwie była tego pewna. Drzwi uderzyły Justina bardzo mocno, a jego
utrata przytomności i późniejsze zawroty głowy tylko potwierdziły jej diagnozę. Lucas już
kilka razy w swojej brutalnej karierze futbolowej miał wstrząs mózgu i Stacey doskonale
znała świadczące o tym objawy.
Justin, podtrzymywany przez Stacey, dotarł do samochodu. Chustka, którą przez cały
czas przyciskał do czoła, była już zupełnie przesiąknięta krwią.
- Daj mi kluczyki, Justinie - powiedziała Stacey. - Jedziemy do najbliższego szpitala.
Jej ręce drżały, gdy przeszukiwała kieszenie Justina. Pochyliła się, a on oparł ręce o jej
biodra i powiedział:
- Do szpitala? To zupełnie niepotrzebne, Stacey. W domu poleję ranę jodyną i...
- Jedziemy do szpitala, Justinie. - Miała już w ręku kluczyki. - Trzeba założyć na tę
ranę kilka szwów, a poza tym masz chyba wstrząs mózgu.
Justin protestował podczas całej drogi do szpitala, jednak Stacey całkowicie go
ignorowała.
- Nie próbuj być taki dzielny - powiedziała. - Wiem, że cierpisz. Nie musisz przede
mną udawać.
Gdy dojechali już na miejsce, Stacey pomogła mu wysiąść z samochodu i dojść do
izby przyjęć. Wobec dyżurnej pielęgniarki zachowywała się jak rozwścieczona lwica
broniąca małych. Jeśli sytuacja tego wymagała, Stacey potrafiła zachowywać się, jak
przystało córce senatora. Nie zważając na przemoczone i zakrwawione ubranie, podała swoje
nazwisko, a tym samym nazwisko ojca, i zażądała, aby natychmiast przyjęto Justina. Tak też
się stało.
Była przy nim przez cały czas. Lekarz obejrzał ranę i kazał zrobić rentgen czaszki.
Następnie założył cztery szwy i na koniec zgodził się z diagnozą Stacey, że Justin ma
wstrząśnienie mózgu. Zalecił, aby przez następne kilka dni chory leżał spokojnie w łóżku.
Wypisał także receptę na lekarstwo przeciwko mogącemu pojawić się bólowi głowy.
- Kilka dni w ciszy i spokoju! - powiedział Justin ironicznie, gdy wyszli ze szpitala.
Miał na głowie imponujący opatrunek. Stacey podtrzymywała go, mocno obejmując w pasie.
- Gdyby doktor zobaczył mój rozkład zajęć na najbliższe dni - ciągnął Justin -
zrozumiałby, jak bardzo niedorzeczne jest jego polecenie!
- Justinie, musisz posłuchać lekarza - odparła Stacey. - Nie możesz teraz, po takim
wypadku, prowadzić swojego szalonego trybu życia.
- Stacey, czuję się świetnie - zaprotestował Justin. - Nie będę leżał w łóżku i tracił
czasu tylko dlatego, że uderzyłem się w głowę!
Dotarli do samochodu i Stacey pomogła Justinowi wsiąść do niego.
- Pojedziesz teraz prosto do domu - powiedziała. - Położysz się do łóżka i zastosujesz
do wszystkich poleceń doktora. Ja natomiast zamierzam upewnić się, że tak właśnie będzie.
Justin uśmiechnął się rozbawiony.
- Jesteś bardzo stanowcza, Stacey - powiedział.
- Tak, upór jest cechą wszystkich ludzi związanych z polityką - odpowiedziała,
przypominając mu jego własne słowa. - Nawet tych opornych, stojących na uboczu.
Znów zatrzymali się przy aptece, aby kupić przeciwbólowe lekarstwo dla Justina i
zrealizować receptę Stacey. Lek przeciwwymiotny będzie jej teraz bardzo potrzebny, skoro
ma dobrze zaopiekować się Justinem.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli tym razem zostanę w samochodzie - powiedział Justin
obrażonym tonem. Jednak mówiąc to, uśmiechnął się i Stacey spojrzała na niego z rosnącym
podziwem. Był taki dzielny. Nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego, że Justin ma takie
doskonałe poczucie humoru. Żartował teraz, kiedy prawdopodobnie był bardzo cierpiący!
Pochyliła się, żeby uścisnąć jego rękę.
- Zaraz wrócę z lekarstwami, Justinie - powiedziała ciepło.
Dwadzieścia minut później Justin wprowadził Stacey do swego mieszkania,
składającego się z kilku pokoi na pierwszym piętrze odnowionego domu niedaleko Kapitelu.
Ściany pomalowane zostały na biało, a w oknach, zamiast zasłon, wisiały żaluzje. Niemodne i
źle dobrane meble były na pewno nie do przyjęcia nawet w czasach, kiedy je
wyprodukowano.
- Och! - zawołała Stacey, rozglądając się po strasznym salonie. - Co za odważne
pomieszanie stylów! Czy... sam urządzałeś swoje mieszkanie, Justinie?
- Nie - odpowiedział. - Wynająłem je już umeblowane.
Stacey odetchnęła z ulgą.
- Więc nie obrazisz się, jeśli powiem, że te meble są ohydne? - zapytała. - Od
patrzenia na tę kanapę po prostu bolą oczy! Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy były modne
ogromne pomarańczowe róże na ckliwym różowym tle. I w dodatku to krzesło w niebieskie i
żółte pasy! Zbrodnia!
Justin roześmiał się.
- Naprawdę nie spędzam tutaj zbyt dużo czasu - powiedział. - To mieszkanie jest
wygodne, bo znajduje się blisko biura, a poza tym ciągle nie mam swoich mebli. - Obojętnie
wzruszył ramionami.
Kuchnia i sypialnia urządzone były w ten sam bezosobowy i ponury sposób. Nie było
tam żadnego śladu obecności Justina Marksa.
- Mieszkasz tu od dziesięciu lat? - zapytała z niedowierzaniem. Jak mógł to
wytrzymać? I jak w ogóle można mieszkać gdzieś dziesięć lat i chociaż trochę nie naznaczyć
tego miejsca swoją obecnością?
- Kupiłem nowy materac trzy lata temu - powiedział Justin i usiadł na brzegu
podwójnego łóżka, przykrytego kapą z brązowego sztruksu.
- To dobrze, ponieważ kilka następnych dni spędzisz w łóżku, a położysz się do niego
już! - Spojrzała mu prosto w twarz. - Teraz się rozbierzesz. Przygotuję ci obiad.
Zanim zdążył odpowiedzieć, Stacey przeszła z sypialni do malej, brzydkiej kuchni. W
lodówce nie było nic, poza na wpół opróżnionym pudełkiem margaryny. Zajrzała do szafek
wiszących na ścianach; znalazła tam dziwny zestaw talerzy i szklanek, należący najwyraźniej
do wyposażenia mieszkania. Był tam jeszcze bochenek chleba i duża puszka czekolady w
proszku. Zdumiona wróciła do sypialni.
Justin w dalszym ciągu siedział na brzegu łóżka.
- Ależ tutaj w ogóle nie ma jedzenia! - zawołała Stacey.
- Rzadko jadam w domu - odparł Justin. - Czasem robię sobie śniadanie złożone z
tostów i czekolady. Kilka razy zdarzyło mi się jeść tutaj obiad, ale wtedy po prostu
kupowałem w sklepie coś mrożonego.
- Nie możesz nie mieć nic do jedzenia w domu! - upierała się Stacey. Nie rozumiała
tego. Może Justin był naprawdę jakimś skomputeryzowanym, doskonałym mechanizmem?
Stacey przyglądała mu się, jak zdejmował marynarkę. Pomyślała, że ten człowiek
nigdy nie miał swojego domu i rodziny. Jego mieszkanie, okropnie urządzone i pozbawione
niezbędnych do normalnego życia przedmiotów, było prawdopodobnie wszystkim, co mógł
nazwać własnym domem. Było to tak samo żałosne jak fakt, że Liptonowie stanowili dla
niego ideał rodziny. Jak bardzo obydwie te rzeczy były dalekie od prawdy!
Justin patrzył uważnie, jakby chciał poznać jej myśli. Nagle przewrócił się na łóżko,
chwytając się za obandażowaną głowę.
- Justinie! - zawołała Stacey i podbiegła do niego. - Czy znowu masz zawroty głowy?
- Lekarz ostrzegł ją przed tym.
- Tak...
- Och, biedny Justin! - Pomogła mu ostrożnie położyć głowę na poduszkach. - Czy
chcesz tabletkę przeciwbólową? - Odpięła guziki jego koszuli, chcąc ułatwić mu oddychanie.
Nagle Justin chwycił ją za nadgarstki i przycisnął jej dłonie do swojej piersi. Poczuła
pod palcami kręcone, ciemne włosy i silne, umięśnione ciało. Odetchnęła głęboko. W tej
chwili Justin nie wyglądał jak człowiek cierpiący na zawroty głowy. Był bardzo czujny,
skupiony i...
- Justinie... - Stacey próbowała uwolnić ręce, ale trzymał je mocno.
- Czy mówiłem ci już, jaka jesteś piękna? - zapytał stłumionym głosem.
Jej serce gwałtownie zabiło. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności, to znaczy łóżko,
ciszę i mrok w pokoju, a także bandaż na głowie Justina, Stacey zachowała zdrowy rozsądek.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Chyba naprawdę majaczysz, Justinie. Wyglądam jak zmokła kura - powiedziała,
wiedząc, że jest bliska prawdy. Włosy miała wilgotne, proste i sztywne od deszczu, sukienka
była pognieciona i zakrwawiona, a po makijażu nie zostało ani śladu.
- Nie! - Wziął jej twarz w swoje ręce. - Nie, Stacey. Dla mnie jesteś piękna. Piękna... -
Jego ochrypły głos był jak pieszczota. Justin objął ją za szyję i przyciągnął do siebie. Przez
krótką, cudowną chwilę nie myślała o niczym, tylko leżała z policzkiem przyciśniętym do
miękkich włosów, czując pod sobą silne, muskularne ciało.
Jedną ręką w dalszym ciągu obejmował jej kark, drugą zaś zaczął gładzić biodro. Z ust
Stacey wydobył się cichy jęk, poczuła budzący się w niej wielki ogień.
Wystarczył jeden krótki moment, by Justin wsunął swoją nogę między nogi Stacey i
przewrócił ją na plecy. Leżał teraz obok, a ręka wędrowała po ciele Stacey, przesuwała się po
piersiach, brzuchu i udach. Poruszała ustami, chcąc wymówić jego imię, ale nie wydobywał
się z nich żaden dźwięk. Patrzyła w ciemne oczy znajdujące się teraz blisko jej twarzy. I
wtedy powoli i nieodwołalnie jego usta zaczęły zbliżać się.
- Nie, Justinie - wyszeptała, ale wiedziała, że był to bardzo symboliczny protest.
Zadrżała. Chciała poczuć jego wargi na swoich i to pragnienie doprowadzało ją do rozpaczy.
Usta mężczyzny zatrzymały się na chwilę.
- Tak, Stacey - wyszeptał i wsunął dłoń między uda, by pieścić ją w najbardziej
intymny sposób. - Tak, kochana.
Nie mogła oddychać ani mówić. Pod wpływem pieszczot ciało wygięło się w łuk, a z
ust wydobyło się westchnienie.
- Pragniesz mnie, Stacey - powiedział Justin, obserwując jej reakcję. - Chcesz mnie.
Powiedz mi to. - Nie przestawał jej pieścić w tak zmysłowy sposób, że bliska była
szaleństwa. - Powiedz, kochanie. Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
Nie potrafiła mu się oprzeć, nie mogła już opanować narastającej w niej dzikiej żądzy.
Jego język dotykał lekko jej języka, drażnił, ale w końcu uciekał, dopóki nie zawołała.
- Och, Justinie! Chcę ciebie! Bardzo cię pragnę!
Usta wreszcie złączyły się i zaczęli całować się mocno, gwałtownie, z żarem, który
budził jeszcze większą namiętność. Ręka Justina nie przestawała pieścić Stacey. Przylgnęła,
pragnąc go...
Dzwonek telefonu dochodził jakby z innego wymiaru. Natrętny i napastliwy, był
zgrzytem w ich bardzo prywatnym świecie. Nie przestawał jednak dzwonić! Po sześciu
dzwonkach nie mogli dłużej go ignorować. Czarny telefon stał na nocnym stoliku i brzęczał
długo, aż Justin nie odsunął się od Stacey i nie odebrał go.
- Słucham - warknął do słuchawki. - Tak, Fred. Tak, zrobiłem to. Tak, wiem.
Opublikowaliśmy oświadczenie, które nakreśla...
„Jeszcze jedna polityczna rozmowa” - pomyślała Stacey. Było to coś na temat
głosowania w senacie. Słuchała, niezdolna do tego, żeby myśleć, poruszyć się czy zrobić
cokolwiek innego. Czuła się słaba i zdezorientowana; zbyt szybko nastąpił powrót z wyżyn
seksualnego pobudzenia do rzeczywistości.
Leżała teraz na łóżku i czuła się pusta, zawiedziona i coraz bardziej zła. Zorientowała
się, że Justin przygląda się jej i nagle uświadomiła sobie, jak musi wyglądać, leżąc
wyciągnięta na łóżku, z rozrzuconymi nogami i piersiami poruszanymi szybkim, płytkim
oddechem. Usiadła gwałtownie, mając wrażenie, że zaczerwieniła się od czubka głowy po
pięty. Justin mocno chwycił ją za rękę.
- Puść mnie! - powiedziała cicho. Z trudem opanowała się, żeby tego nie wykrzyczeć.
Co powiedziałby Fred Rhodes, gdyby usłyszał, że w sypialni szefa znajduje się córka
senatora?
- Fred, porozmawiamy jutro rano - powiedział Justin. Przez cały czas trzymał Stacey
bardzo mocno. Nie mogła się uwolnić i coraz bardziej chciała krzyczeć. Justin zdawał sobie
chyba z tego sprawę, bo natychmiast zakończył rozmowę.
- Puść moją rękę, Justinie! - wrzasnęła chwilę po tym, jak Justin odłożył słuchawkę. -
Natychmiast!
- Stacey, wiem, że jesteś zdenerwowana - powiedział Justin uspokajająco.
- Masz rację, do cholery! - odparła Stacey. - Jestem zdenerwowana! I jeśli zaraz mnie
nie puścisz...
- Połóż się, kochanie. Byłaś tak blisko;.. Pozwól mi...
- Nie! - krzyknęła. Całe ciało płonęło ze wstydu. Cóż najlepszego zrobiła! Załamywał
ją brak panowania nad sobą. W równym stopniu niepokoiło to, jak rozwścieczało. Zwalczyła
w sobie ogromne pragnienie, żeby się rozpłakać. Nagromadzone podniecenie domagało się
uwolnienia, dosłownie wrzało w jej rozbudzonym ciele. Gdyby wtedy nie przerwał!
Nagle Justin puścił rękę Stacey. Korzystając z okazji, zerwała się z łóżka i wybiegła z
pokoju.
- Wychodzę! - rzuciła przez ramię. Porwała płaszcz i torebkę z okropnego krzesła w
kolorowe pasy. Skierowała się do drzwi wyjściowych. Nagle zamarła... Przecież nie ma
samochodu! Musi zadzwonić po taksówkę, żeby wrócić do domu. Zazgrzytała zębami.
Powrót do sypialni Justina po to, żeby skorzystać z telefonu, był ostatnią rzeczą, której Stacey
pragnęła. Trzeba jednak w jakiś sposób dostać się do domu, a to za daleko, żeby iść piechotą.
Musi więc wrócić do sypialni i zadzwonić.
Wyprostowała ramiona i weszła do pokoju, z którego dopiero uciekła. Zdziwiła się,
widząc, że Justin wciąż jeszcze leży na plecach, a jego oczy są zamknięte.
- Justinie? - powiedziała ostrożnie. Leżał zupełnie nieruchomo. Wzrok Stacey spoczął
na bandażu opasującym jego czoło i na ten widok serce nerwowo w niej podskoczyło.
- Justinie, dobrze się czujesz? - Zrobiła krok w jego stronę.
Otworzył oczy.
- Myślałem, że już poszłaś, Stacey - powiedział.
- Muszę zadzwonić po taksówkę - odpowiedziała. - Mój samochód został u rodziców.
Justin podniósł dłoń do skroni.
- Weź w takim razie mój - powiedział cicho. Musiała zbliżyć się, żeby to usłyszeć.
Stanęła obok łóżka i spojrzała na Justina. Niemal słyszała, jak bije jej serce.
- Justinie, boli cię głowa, tak? - zapytała. Doskonale wiedziała, że tak właśnie było.
Doktor zalecił ciszę i spokój, a w ciągu ostatnich trzydziestu minut robili wszystko oprócz
zachowywania ciszy i spokoju! „Przeze mnie ten człowiek został ranny” - obwiniała się
Stacey. I teraz jeszcze bardziej pogarszała jego stan, całkowicie ignorując polecenia lekarza.
- Justinie - wyszeptała niepewnie, pragnąc dotknąć jego gęstych czarnych włosów.
Justin otworzył oczy i jęknął.
- Tak bardzo cię boli? - zawołała przestraszona.
Jęknął ponownie i obrócił się na bok.
- Okropnie - odpowiedział. Jego głos był przytłumiony. - Do diabła, nie zamierzam
uskarżać się, Stacey. Nie szanuję ludzi, którzy użalają się nad sobą.
- Och, ty nie jesteś taki - zawołała oburzona. - Po tym wszystkim, co dzisiaj
przeszedłeś! Byłeś wspaniały, Justinie.
Wydał z siebie dźwięk, którego nie potrafiła zidentyfikować. Pomyślała
zaniepokojona, że to chyba jęk przed agonią. Biedak!
- Może chcesz proszek przeciwbólowy? - zapytała.
- Wezmę go później - odpowiedział. - Najpierw chyba zjem na kolację tosty i
czekoladę. Weź mój samochód i jedź do domu. Kluczyki są w...
- Nie mogę zostawić cię w takim stanie - przerwała mu Stacey. To było nie do
pomyślenia! Zostawić go samego, takiego cierpiącego, w tym okropnym mieszkaniu i w
dodatku bez żadnego jedzenia!
- Czy zostaniesz na noc? - Dotarł do niej stłumiony głos.
Spojrzała w jego kierunku, zastanawiając się, czy ktoś kiedykolwiek został przy nim,
gdy był chory lub gdy coś go bolało. Myślała o małym chłopcu, który dorastał, nie mając
własnego domu ani rodziny. Serce skurczyło się pod wpływem bólu. Ogarnęła ją wielka litość
dla tego znakomitego polityka i maniaka pracy, który teraz leżał cicho i spokojnie w łóżku.
Był chory i potrzebował jej. Poczuła, że jest jej bardzo bliski.
- Tak, Justinie - odpowiedziała. Pragnienie, by go dotknąć, było teraz tak silne, że
poddała mu się i wyciągnęła rękę, żeby pogładzić ramię Justina. - Tak, zostanę z tobą.
W najbliższej pizzerii zamówili telefonicznie pizzę, którą dostarczono im do domu.
Justin stanowczo nie pozwolił Stacey wyjść po zakupy w środku nocy i prościej było
podporządkować się. Stacey pomyślała, że może zaopatrzyć kuchnię Justina w żywność jutro
rano.
Usiedli na łóżku, a pudełko z pizzą postawili między sobą. Zjedli ją całą; wyglądało
na to, że rana Justina nie zmniejszyła jego apetytu. Zjadł pięć kawałków, Stacey tylko trzy.
Justin wziął prysznic i przebrał się w błękitną piżamę. Stacey nie mogła oderwać od
niego wzroku. Zawsze widziała go tylko w trzech kolorach: czarnym, szarym i białym.
Dopiero teraz okazało się, jak wspaniale wygląda w niebieskim. Poza tym luźna piżama w
jakiś sposób podkreślała muskularną budowę ciała. Stacey przełknęła łyk coli, trzymając
puszkę w nerwowych palcach. Myśli niezależnie od niej dryfowały w niebezpiecznym
kierunku.
- Mam kilka zapasowych bluz od piżam. Są w dolnej szufladzie - powiedział Justin,
nie spuszczając z niej wzroku. - Dlaczego nie weźmiesz gorącej kąpieli i nie włożysz jednej z
nich? Moglibyśmy wtedy położyć się do łóżka.
Stacey zakrztusiła się colą. Justin zabrał puszkę i pochylił się, żeby poklepać
dziewczynę po plecach.
- Wszystko w porządku, skarbie?
- Justinie, przestań! - Stacey zaczynała już żałować obietnicy, że zostanie na noc.
Wydawało się, że bóle głowy zniknęły w jakiś cudowny sposób, i to bez pomocy pigułek.
Justin był pełen sił witalnych, bardzo uwodzicielski i bardzo męski, co wprawiało ją w
wielkie zakłopotanie.
- Będę spała w ubraniu - powiedziała stanowczo, cofając się przed jego dłońmi. - I nie
w łóżku z tobą, ale na kanapie w salonie.
- Od tego wzoru na kanapie mogą przyśnić ci się koszmary - ostrzegł Justin z
uśmiechem. - Poza tym jest zbyt krótka i wąska, żeby mogło być ci na niej wygodnie. -
Chwycił jej rękę i podniósł do ust, żeby pocałować. - Będziemy spać w moim łóżku, Stacey.
Jego podniecające słowa i pieszczotliwy dotyk wywołały w niej falę pożądania.
Wyrwała dłoń z jego rąk.
- Justinie, to szaleństwo! - powiedziała z jękiem.
- Nie bój się - rzekł. - Pozwól mi obejmować cię dziś w nocy. To wszystko, czego
chcę. Trzymać cię w ramionach przez całą noc.
Stacey miała wrażenie, że zatraca się w jego ciemnych, gorących oczach. Nagle
poczuła zmęczenie, kompletne wyczerpanie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Wydarzenia
ostatnich dwudziestu czterech godzin: bezsenna noc, stresujący dzień, domagająca się swoich
praw ciąża, doprowadziły ją do stanu zupełnego odrętwienia.
- Lekarz zalecił ci spokój i odpoczynek - przypomniała mu. - A to wyklucza...
- Tak, moja słodka - przerwał jej, uśmiechając się szeroko. - To rzeczywiście
absolutnie wyklucza...
Zaczął gładzić jej ręce od nadgarstków do ramion. Stacey zakręciło się w głowie.
- Chodź do łóżka, Stacey - powiedział miękko. - Najwyższa pora pójść spać.
Stacey, bardzo już śpiąca, przytaknęła, nie dopuszczając do siebie żadnych innych
myśli. Bardzo wolno poszła do łazienki. Była zbyt zmęczona, żeby wziąć prysznic. Starczyło
jej sil tylko na to, aby zdjąć sukienkę, za ciasny biustonosz i włożyć ciemnoniebieską bluzę
od piżamy Justina. Umyła twarz i wróciła do sypialni.
Justin odchylił kołdrę, zapraszając do łóżka. Materac był sprężysty i bardzo wygodny,
Stacey z ulgą wtuliła głowę w poduszki, rozkoszując się ciepłem, jakie dawała wypełniona
pierzem kołdra. Na zewnątrz wiatr i deszcz uderzały o szyby. Poczuła się dobrze i
bezpiecznie. Była szczęśliwa, że leży w łóżku obok Justina. Wydawało się, że zmęczenie
krąży jak narkotyk w jej żyłach i usypia ją. Zamknęła oczy.
I chwilę później już je otworzyła. Justin wsunął palce pod elastyczny pasek rajstop i
majtek.
- Zdejmij to, kochanie. - Głos był łagodny i miękki. - Będzie ci wtedy wygodniej.
Chwyciła jego rękę i ostrożnie odsunęła.
- Justinie. - Była tak senna, że z trudem mówiła. - Zróbmy długą, długą, bardzo długą
przerwę.
Justin roześmiał się głęboko i radośnie. Przyciągnął ją do siebie, robiąc ze swojego
ciała coś w rodzaju kołyski.
- Śpij, Stacey - szepnął, a ona poczuła jego oddech na swoich włosach. Przytulona do
niego, już prawie zasypiała, gdy nagle pomyślała o Brynn. Dawno temu obydwie ustaliły, że
ze względów bezpieczeństwa zawsze będą sobie mówiły, dokąd wychodzą.
- Justinie. - Odwróciła się w jego ramionach. - Muszę zadzwonić do Brynn i
powiedzieć jej, gdzie jestem.
Bez narzekania i zadawania zbędnych pytań wykręcił numer ich telefonu. Stacey
pomyślała, że są jednak takie chwile, kiedy jego praktyczność jest bardzo pożyteczną cechą.
Podczas gdy Stacey rozmawiała z Brynn, Justin przez cały czas trzymał ją w ramionach, nie
pozwalając zsunąć się ciepłej kołdrze.
- Cieszę się, Stacey, że zaczęłaś rozwiązywać swoje problemy - powiedziała Brynn,
gdy Stacey wyjaśniła jej, gdzie spędzi tę noc.
- Brynnie, to nie jest to, o czym myślisz - zaprotestowała Stacey.
- Owszem, Brynn - powiedział głośno Justin. - To jest dokładnie to, o czym myślisz.
- Justinie! - upomniała go zawstydzona Stacey.
Brynn roześmiała się.
- Ten facet chyba naprawdę zmienia się przy tobie, Stace. Przecież nigdy dotąd nie
żartował ani nie robił tego typu uwag.
- Och, to jest prawdziwy komediant! - zawołała Stacey i żartobliwie uderzyła Justina
w rękę. On natomiast mocno objął ją ramionami i nogami, uniemożliwiając ucieczkę. Wiła się
w jego objęciach, chichocząc mimo woli. Justin roześmiał się teatralnie, głośno i łobuzersko, i
jeszcze bardziej wzmocnił uścisk. Przez moment zapomnieli o Brynn. W końcu ona sama,
chrząkając, przypomniała o swojej obecności.
- Stacey - powiedziała - nie chciałabym psuć wam zabawy, ale nie zgadniesz, kto
kręcił się dzisiaj wieczorem obok naszego domu. Cord Marshall! Twierdził, że szuka ciebie.
Justin usłyszał to i zesztywniał.
- Marshall? - powtórzył.
- Brynn, jestem pewna, że Marshall rzeczywiście mnie szukał - powiedziała Stacey
beztrosko. - Mam wystąpić w jego programie w sobotę wieczorem.
- Co takiego? - zapytała zaskoczona Brynn.
- Zapomnij o tym! - uciął krótko Justin. Stacey próbowała uwolnić się, ale nie
wypuszczał jej ze swoich ramion.
- Brynn, wczoraj wieczorem byłam na kolacji z Cordem - powiedziała Stacey. -
Właściwie, to okazało się, że jest bardzo miły i obiecałam mu...
- Miły! - powtórzyła Brynn. - Stacey, ten facet to straszny szuja. Byłabyś
bezpieczniejsza, jedząc obiad z chorym na tyfus!
Justin odebrał Stacey słuchawkę.
- Nie denerwuj się, Brynn - powiedział uspokajająco. - Stacey nie wystąpi w tym
programie. Nie będzie także następnych obiadów z tym „miłym” panem.
Stacey zachmurzyła się i zabrała mu słuchawkę.
- Brynnie...
- Stacey, posłuchaj - przerwała jej Brynn. - Justin i ja po raz pierwszy zgadzamy się ze
sobą. Marshall to chytry lis. Próbował wyciągnąć ze mnie informacje na temat twojej rodziny.
Uważa, że nikt nie oprze się jego wdziękowi i próbował mnie podrywać.
- Cord Marshall próbował cię podrywać? - zawołała Stacey. - I co zrobiłaś, Brynnie?
- Pamiętasz, jak Lucas dawał nam kiedyś lekcje samoobrony? - zapytała Brynn
obojętnie. - Otóż po raz pierwszy wypróbowałam swoje umiejętności właśnie na Marshallu.
Okazało się, że to działa, Stacey.
- Och, jaka szkoda, że mnie przy tym nie było! - zawołała Stacey.
- Co za żądza krwi! - Justin uśmiechnął się złośliwie. - Powiedz Brynn, żeby
przywiozła ci jutro jakieś ubranie - dodał. - Może wpaść tutaj w drodze do pracy.
- Zamówienie przyjęte! - zawołała Brynn, zanim Stacey zdążyła cokolwiek
powiedzieć. - Coś luźnego i wygodnego, prawda, Stacey?
- Dobranoc, Brynn - odpowiedziała Stacey. Justin wziął słuchawkę i odłożył na
widełki. Jego ręce poszukały jej piersi.
- Na czym to skończyliśmy? - zapytał.
- Na tym - prawie zasypiając, odpowiedziała Stacey surowo i odsunęła jego ręce,
kładąc je na swoich biodrach. Nie przyszło jej do głowy, żeby odsunąć się. Wręcz przeciwnie,
przytuliła się mocniej do Justina. Objął ją mocno.
- Dobranoc, Justinie - powiedziała sennie.
- Dobranoc, kochanie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Stacey, gdzie, do diabla, są moje spodnie? - zawołał zirytowany Justin. Wziął już
prysznic, ogolił się, ubrał w sztywno wykrochmaloną, białą koszulę, szarą marynarkę, ciemny
krawat, skarpetki i białe spodenki. Teraz stał przed otwartą szafą i przeszukiwał jej zawartość,
wołając mocno zdenerwowany: - Nie ma tutaj ani jednej pary spodni!
- Przecież powiedziałam ci, że nie pójdziesz dzisiaj do pracy, Justinie. - Stacey
patrzyła na niego rozbawiona. - Doktor kazał ci odpoczywać i to właśnie będziesz robić.
Wracaj więc do łóżka, a ja przyniosę ci śniadanie.
- Cholera, nie chcę żadnego śniadania! Chcę dostać moje spodnie! Co z nimi zrobiłaś?
Przecież było tutaj osiem par.
- Zamknęłam je w bagażniku samochodu - oświadczyła Stacey, bardzo z siebie
zadowolona. - A kluczyki mam ja. Wzięłam spodnie ze sobą nawet do sklepu dziś rano, kiedy
jeszcze spałeś. Byłam pewna, że będziesz chciał iść do pracy. Wiedziałam, że bez spodni
daleko nie zajdziesz.
- Zamknęłaś moje spodnie w bagażniku? - powtórzył Justin z niedowierzaniem.
- Tak - przytaknęła. - A potem zawiadomiłam twoje biuro, że nie przyjdziesz dzisiaj.
Zadzwoniłam również do mamy i poprosiłam, aby powtórzyła ojcu, że miałeś wypadek i żeby
nie przeszkadzać ci tysiącami telefonów.
- Zdaje się, że spędziłaś dzisiaj bardzo pracowity poranek, prawda? - jęknął Justin. -
Stacey, jest prawie dziesiąta! Nigdy w życiu nie spałem tak długo. Muszę być dzisiaj w
biurze.
- To tabletka przeciwbólowa tak zwaliła cię z nóg - wyjaśniła Stacey. - Dałam ci ją o
piątej rano, kiedy wstałam, żeby... - przerwała. No cóż, lepiej nie wdawać się w szczegóły.
Wstała wtedy, żeby połknąć swoje przeciwwymiotne lekarstwo i od razu dała Justinowi
proszki, na wypadek, gdyby znów zaczęła go boleć głowa. Był wtedy taki śpiący, że
posłusznie je połknął.
- Narkotyzujesz mnie! - oskarżył ją Justin. - Nigdy nie brałem żadnych tabletek.
Nawet aspiryny!
Stacey przyznała w myślach, że lekarstwo rzeczywiście silnie na niego podziałało.
Spał, kiedy o wpół do dziewiątej przyjechała Brynn, spał także o dziewiątej, gdy Stacey
wyjechała na zakupy. Zabranie ze sobą jego spodni było nagłym i, jak się okazało, świetnym
pomysłem, którego Stacey sama sobie pogratulowała. W przeciwnym razie Justin mógłby
ubrać się i wyjechać do pracy przed jej powrotem ze sklepu.
- Uzupełniłam nieco zapasy w twojej kuchni - powiedziała Stacey, obciągając rękawy
różowo - szarego dresu. Brynn kupiła ten dres w okresie, kiedy zaczęła uprawiać bieganie.
Luźne spodnie i bluza były teraz idealne dla Stacey. Brynn podrzuciła także skarpetki i
adidasy.
- Jesteś mi winien sto pięćdziesiąt pięć dolarów za zakupy - dodała Stacey.
- Co? - zawołał Justin.
- Potrzebowałeś wszystkiego - wyjaśniła Stacey - łącznie z solą i pieprzem. Co
chciałbyś na śniadanie? Płatki? Jajka? Bekon? - pytała Stacey, wiedząc, że dzięki swemu
cudownemu lekarstwu będzie mogła sobie z tym wszystkim poradzić. - Kupiłam nawet sok
pomidorowy i zamrożone ciastka jagodowe.
- Chcę odzyskać spodnie!
- Powtarzasz w kolko to samo.
- Gdzie są kluczyki? - zapytał.
- W bezpiecznym miejscu. Tam, gdzie na pewno ich nie znajdziesz - odpowiedziała.
Schowała je w biustonoszu, który miała na sobie. Posłała Justinowi zwycięski uśmiech. - A
teraz włóż piżamę i wróć do łóżka jak grzeczny chłopczyk. - Justin groźnie popatrzył na nią. -
Może dać ci gorący termofor? - zapytała wesoło.
Ruszył w jej stronę; jego oczy niebezpiecznie błyszczały.
- Już dość tego, Stacey. - Stanął przy niej, ale odważnie spojrzała mu prosto w twarz,
nie dając się zastraszyć.
- Uspokój się, Justinie, bo rozboli cię głowa.
- Nigdy nie bolała mnie głowa! W ogóle nigdy nic mi nie było! Tylko udawałem.
- Wczoraj wieczorem leżałeś na tym łóżku, jęcząc z bólu. Widziałam to. I słyszałam,
Justinie.
- Nic mi nie było - zaprotestował. - Chciałem, żebyś ze mną została i dlatego
symulowałem ból.
- Jasne! - zakpiła. - Rozumiem. W dzień jesteś twardy i silny; nie pozwalasz sobie
wtedy na żadne słabości. Nie obawiaj się, nikomu nie zdradzę twojej małej tajemnicy. -
Wspięła się na palce, żeby po matczynemu pogłaskać go po policzku.
- Szowinistka! - rzekł gniewnie. - Bawi cię ta sytuacja?
- Sam ją komplikujesz, Justinie. Po prostu poddaj się i pozwól, żebym się tobą
zaopiekowała. - Własne słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Wprost nie mogła oprzeć się
pragnieniu zatroszczenia się o niego. Szybko odwróciła się i poszła do kuchni.
Skupiła się na przygotowaniu dla niego śniadania: jajecznicy, bekonu, soku
pomidorowego, no i oczywiście jagodowego ciastka. Ułożyła wszystko na talerzu i nagle
uświadomiła sobie, że Justin stoi w drzwiach i przygląda się. Miał na sobie świeżą niebieską
piżamę. Stacey uśmiechnęła się, bo, aczkolwiek niechętnie, w końcu spełnił jej prośbę. Ich
oczy spotkały się i przez krótki moment Stacey miała wrażenie, że jakieś niewidoczne, ale
niezwykle silne prądy krążą między nimi i zbliżają ich do siebie. Nie mogła oderwać wzroku
od Justina.
- Chciałbym, żebyś zawsze tutaj była - powiedział wzruszony. - W moim mieszkaniu i
w moim łóżku.
Stacey gwałtownie wciągnęła powietrze. Wiedziała, że przydałaby się jakaś lekka i
dowcipna odpowiedź, żeby zmniejszyć powstałe między nimi napięcie, ale w jej głowie była
teraz tylko pustka. Justin stanął za nią i objął, mocno przyciskając do siebie. Usta błądziły po
jej szyi i Stacey poczuła, jak miękną pod nią kolana. Przesunął ręce, dotykając teraz piersi i
drażniąc palcami stwardniałe już sutki. Oparła się o niego; jej powieki ciężko opadły.
- Czy bolą cię dzisiaj? - szepnął do ucha, dotykając językiem jego gładkiej
powierzchni. - Czy boli cię, kiedy dotykam twoich piersi, kochanie?
- Nie... - odetchnęła, a talerz wysunął się z rąk i wpadł ze stukotem do zlewu. - Twoje
śniadanie... - powiedziała cicho.
Justin wziął ją na ręce.
- Nie mam ochoty na jedzenie - odparł. Zaniósł ją do sypialni, a jego krok był
energiczny i zdecydowany. - Mam ochotę na ciebie, kochanie.
Położył Stacey na łóżku, a sam usiadł na brzegu i ostrożnie zaczął rozwiązywać
sznurowadła adidasów.
- Justinie, twoja głowa... To... My...
- Doskonale opiekujesz się mną, Stacey - zapewnił, zrzucając jej skarpetki i buty na
podłogę. - Wysłałaś mnie do łóżka, więc teraz musisz zdrzemnąć się razem ze mną.
Rozebrał ją z niezwykłą szybkością, a kiedy znalazł kluczyki do samochodu w
biustonoszu, uśmiechnął się tylko i odłożył je na nocny stolik. W tym samym momencie, gdy
poczuła pieszczotliwy dotyk, zrozumiała, jak bardzo go pragnie. Justin przyglądał jej się, z
uwagą studiując każdą linię, każdą wypukłość ciała i obserwując gorącą, słodką reakcję, jaką
w niej wywoływał.
Zadrżała, gdy dotknął zdecydowanie jej stwardniałych brodawek.
- Jakie ściągnięte i twarde - powiedział głębokim, czułym głosem. - Pamiętasz, jak w
tamtą sierpniową noc prosiłaś, żebym je całował?
Stacey wypuściła z siebie długo powstrzymywany wydech:
- Justinie...
- Chcesz, żebym teraz tak cię całował? - wyszeptał w pokryte kremową skórą
zagłębienie szyi. Uśmiechnął się, gdy Stacey jęknęła i wyprężyła się. - Chcę całować cię
wszędzie. Tutaj... I tutaj... - Jego usta dotknęły brodawek, a potem przesunęły się w dół, do
pępka i jeszcze niżej. - Chcę spróbować, jak smakuje każdy centymetr twojego ciała, moja
słodka, moja jedyna.
Stacey poczuła, że nie może już tego zatrzymać. Krzyknęła krótko, ostro i zakryła
dłonią usta, chcąc zdusić w sobie ten krzyk.
- Nie, kochanie. - Justin odsunął jej rękę, całując palce, nadgarstek i dłoń. - Chcę cię
słyszeć. Chcę słyszeć, co się z tobą dzieje.
- Och, Justinie! - Otoczyła jego szyję ramionami i przyciągnęła go do siebie
zdesperowana, spragniona ust kochanka. Czuła jego ciało, tak samo spragnione, gorące i
twarde. Poruszyła się pod nim w sposób, który rozpalił ich oboje. Chciała go i pragnęła z silą,
która doprowadzała ją niemal do szaleństwa.
- Kochaj mnie, Justinie! - krzyknęła. Rozkosz, jaką dawały jego dłonie i wargi,
obudziła w niej gorące, trudne do opanowania pożądanie. Chciała go nareszcie zdobyć i
całkowicie do niego należeć.
- Tak, moja najdroższa - wyszeptał, a oczy mu rozbłysły. Wszedł w nią, przyjęła go z
drżeniem.
- Kocham cię! - wołała bez słów, owijając się wokół niego i lgnąc do jego ciała, kiedy
zaczął się w niej poruszać. Czuła teraz coś więcej niż tylko fizyczną rozkosz, jaką dawał. To
nie był jedynie seks. Kochali się w pełnym znaczeniu tego słowa. Ona go kochała i nosiła
jego dziecko; to było naturalne i słuszne. Należeli do siebie.
- Nie zatrzymuj się, Stacey - powiedział ochrypłym głosem. - Chodź razem ze mną...
Teraz... Teraz!
Oddała mu się całkowicie i krzyczała jego imię, gdy oboje dotarli wreszcie do końca
tej drogi.
Przez dłuższy czas żadne z nich nie poruszało się. Nareszcie Stacey, czując ostatnie
drżenia odchodzącego uniesienia, przeciągnęła się pod Justinem i westchnęła z
zadowoleniem.
Justin uniósł głowę i spojrzał w łagodne i rozzłocone miłością oczy.
- Kocham cię - powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
Do Stacey powrócił echem ostatni spazm rozkoszy.
- Kocham cię od dawna, Stacey - mówił. - Chciałem powiedzieć ci to wtedy w
sierpniu, ale ty... - uśmiechnął się nagle i pocałował w czubek nosa. - Zaczęłaś krzyczeć w
łazience i nie chciałaś mnie wpuścić.
Stacey pogłaskała jego gęste włosy.
- Przepraszam, Justinie. Byłam taka... taka... - zawahała się.
- Przyzwyczajona do tego, że mnie nienawidzisz - dokończył za nią. - Wiem,
kochanie.
- Ty także mnie nienawidziłeś - broniła się słabo.
- Nie, to nieprawda. - Potrząsnął głową i zapatrzył się w jakiś odległy, niewidoczny
punkt. - Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, pomyślałem, że jesteś najładniejszą,
najinteligentniejszą i najweselszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem. Miałaś wtedy
tylko piętnaście lat i byłaś pełna życia, tryskająca energią i radością. Zafascynowałaś mnie.
Wprost nie mogłem oderwać od ciebie oczu.
- Justinie. - Stacey poruszyła się niespokojnie pod nim. - Fantazjujesz. Uważałeś mnie
wtedy za smarkulę.
- W dalszym ciągu jesteś smarkulą - zgodził się z nią ze śmiechem, a ona kopnęła go
w kostkę bosą stopą. - Ale to nie powstrzymało mnie przed zakochaniem się w tobie.
Zrozumiałem to w czasie wakacji, kiedy skończyłaś szesnaście lat. Przyjechałem wtedy do
Rehoboth Beach, żeby spotkać się z twoim ojcem...
- A tak, pamiętam - wtrąciła. - Wtedy właśnie, po raz pierwszy w życiu, zobaczyłam
na plaży kogoś w szarym garniturze i czarnych pantoflach. Powtarzało się to każdego lata.
Roześmiał się, a szczęście widoczne na jego twarzy sprawiło Stacey wielką radość.
Nie pamiętała, aby kiedykolwiek przedtem widziała Justina tak odprężonego i beztroskiego,
po prostu - szczęśliwego.
- Miałaś wtedy na sobie różowy kostium kąpielowy - wspominał z uśmiechem. I nagle
uśmiech zniknął. - Byłaś z jakimś bezmyślnym, jasnowłosym chłopakiem - dodał.
- Tak, pamiętam go. To był Derek Rivers. Masz rację, był bezmyślny, ale za to bardzo
umięśniony. Robił wtedy na mnie ogromne wrażenie.
- Kiedy zobaczyłem, jak obydwoje bawicie się na plaży, jak ten głupek obejmuje cię...
- Justin przerwał i jego twarz pociemniała. - Poczułem się tak, jakby ktoś zatopił we mnie
nóż. Zrozumiałem, że wszystko, co się ze mną działo, to nie jedynie radość z przebywania w
towarzystwie uroczego podlotka. Byłem o ciebie zazdrosny; uważałem, że należysz do mnie.
Chciałem utopić tego idiotę i zabrać cię stamtąd, zatrzymać przy sobie na zawsze.
- Och, Justinie - westchnęła. Patrzył jej głęboko w oczy i poczuła dziwny dreszcz, gdy
pojęła siłę jego uczuć.
- Oczywiście, nie mogłem cię mieć - ciągnął Justin spokojnie. - Miałaś wtedy
szesnaście lat i byłaś córką człowieka, którego cele i aspiracje były tak mocno związane z
moimi. Trzydziestoletni asystent nie mógł zakochać się w niepełnoletniej córce senatora.
Musiałem to w sobie zabić, Stacey. Zmuszałem się, żeby być tak szorstki i nieprzyjemny, jak
tylko potrafiłem. Chciałem... musiałem wzbudzić w tobie nienawiść. Musiałem zachować
między nami pewien dystans, w przeciwnym razie... Nie mogłem powstrzymać się od... -
zawiesił głos. - Musiałem sprawić, żebyś zaczęła żywić do mnie wielką niechęć - zakończył
stanowczym tonem.
- I udało ci się to znakomicie. - Stacey zmarszczyła czoło w zamyśleniu. To wszystko
było takie dziwne, takie nieprawdopodobne. Pomyśleć tylko, że przez wszystkie lata, kiedy
wydawało się, że Justin ją nienawidzi, on tak naprawdę pragnął jej. Czuła się tak, jakby
przeszła na drugą stronę lustra, gdzie nic nie jest tym, na co wygląda. Spojrzała na niego
oszołomiona.
- Z b y t dobrze mi się to udało - powiedział smutno. - Kiedy byłaś starsza i
ściągnąłem cię do pracy na Kapitelu, pomyślałem, że będę mógł jakoś pokonać te bariery,
jakie wyrosły między nami. - Przerwał na chwilę i potrząsnął głową. - Ty jednak byłaś wrogo
do mnie nastawiona. Przyzwyczaiłaś się do nienawidzenia mnie. Nie mogłem zburzyć muru,
którym się ogrodziłaś. Załamałbym się kompletnie, gdyby nie to, że zawsze żywo reagowałaś
na moją obecność, sprzeciwiałaś mi się i prowokowałaś. Zachowywałaś się tak, odkąd cię
poznałem i miałem nadzieję, że to oznacza, iż ty także usiłujesz zwalczyć jakieś dobre
uczucie, które obudziłem w tobie.
- Grace powiedziała, że zawsze cię dręczyłam - powiedziała zdumiona Stacey. - Mój
Boże, przez te wszystkie lata... Justinie, to niemożliwe! To nie może być prawda! Jestem
pewna, że byliśmy prawdziwymi wrogami!
- No cóż, dwoje ludzi bardzo często walczy ze sobą, zanim zostaną kochankami.
Pomyśl o tej sierpniowej nocy, Stacey. Tonie była pomyłka popełniona pod wpływem
alkoholu. To nie był przypadek. To rezultat narastającego przez dziesięć lat seksualnego na-
pięcia i ukrywanego zainteresowania.
- Nie! - zaprotestowała Stacey raczej z przyzwyczajenia.
- Tak. - Justin pocałował ją, a ona natychmiast, nie wahając się nawet przez chwilę,
odpowiedziała z wielką namiętnością. Jej ciało wiedziało więcej niż ona sama.
Całował ją mocno, gorąco. Rozkoszowała się tym, że mogła całą sobą czuć ciężkie,
pokryte szorstkimi włosami ciało.
- Znowu cię pragnę - wyszeptał łagodnie. - Czy chcesz tego, kochanie?
- Och, tak! - usłyszała swój głos, głęboki i przepojony seksem, jakby nie do niej
należący. Otworzyła się przed Justinem, przepełniona miłością. Była już tak podniecona, że
przyjęła go, odpowiadając na jego pożądanie krzykiem równie wielkiego pragnienia.
Namiętność rozpaliła ich do białości i Stacey ponownie topniała w jej blasku.
- Uwielbiam patrzeć na ciebie - powiedział Justin później, gdy temperatura doznań
nieco spadla. Leżał obok niej, wsparty na łokciu i delikatnie gładził jej włosy. - Lubię patrzeć,
jak mocno zamykasz oczy, jak twoje wargi rozchylają się i robią wilgotne. Lubię słyszeć, jak
w podnieceniu wypowiadasz niezrozumiałe słowa.
Stacey zarumieniła się. Chociaż byli sobie tacy bliscy, jego uwagi zawstydzały.
Zrozumiała, że całkowite odsłonięcie się uczyniło ją bezbronną.
- Czy spodobałby ci się ślub w Białym Domu? - zapytał, a jego czarne oczy zalśniły
wesoło. - Dziewczynki Spence’a i Patty mogłyby rozsypywać przed nami kwiaty.
Zostawiłyby wreszcie te swoje kombinezony i założyły na tę okazję nowe różowe sukienki.
Lucas byłby moim drużbą. Możesz sobie wyobrazić, jak zręcznym rzutem trafia obrączką na
mój palec?
- Ślub w Białym Domu? - powtórzyła Stacey. Nagle zaschło jej w gardle. - To wcale
nie jest śmieszne, Justinie.
- Oczywiście, możemy pobrać się wcześniej, kochanie - dodał, biorąc ją w ramiona. -
Pomyślałem, że ty i twoja matka będziecie zbyt zajęte w czasie kampanii wyborczej, aby
przygotować taki ślub, jakiego pragnęłabyś. Jesteś ich jedyną córką i przypuszczam, że
chcieliby, abyś miała wielkie i huczne wesele. Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko
temu.
Jedyną rzeczą, której Stacey nienawidziła prawie tak samo, jak kampanii wyborczej,
były wielkie, widowiskowe uroczystości ślubne. Już w wieku trzynastu lat obydwie z Brynn
zdecydowały, że znacznie ciekawiej byłoby, gdyby ktoś je porwał i chyba niewiele zmieniło
się od tamtej pory. I oto teraz Justin proponuje jej ślub w Białym Domu, uroczystość równą
ślubom królewskim, a nawet bardziej królewską niż one same!
Serce zaczęło bić niespokojnie. Bliskość, zaufanie i uniesienie, łączące ich do tej pory,
teraz zniknęły bez śladu, a to miejsce zajął zimny, obezwładniający strach. Wszystko
mogłoby być takie poste; Justin ją kochał, a ona kochała jego i nosiła ich dziecko. Ale świat
nie składa) się tylko z ich trojga. Justin był związany z kampanią i Białym Domem, a to
przekreślało marzenia!
Wyrwała się z ramion Justina i usiadła, przyciskając drżącymi palcami prześcieradło.
- Justinie - powiedziała. - My... ja... ja nie mogę wyjść za ciebie.
- Oczywiście, że możesz. I wyjdziesz - odparł.
Była naga, bezbronna i bardzo przerażona. Poślubić Justina? Zostać w Waszyngtonie,
w samym centrum politycznego cyklonu? Żyć z człowiekiem, którego nie będzie w domu
przez dwadzieścia godzin na dobę, a kiedy w końcu przyjdzie na pozostałe cztery, to i tak
będzie nieobecny myślami? Codziennie tłumaczyć dzieciom, gdzie jest tata i dlaczego nie
może do nich przyjść? W jaki sposób wynagrodzi im to wieczne zaniedbanie przez ojca, który
całe życie i talent poświęci innym, a nie rodzinie? Czy ma już zawsze cierpieć w samotności,
patrząc, jak mija noc za nocą, tydzień za tygodniem, jedna kampania wyborcza za drugą?
Albo, co gorsze, włączyć się w kampanie, które uważała za tak wyczerpujące i nieludzkie?
Zawsze obiecywała sobie, że stworzy życie inne od tego, jakie poznała w rodzinnym
domu. Chciała związać się z człowiekiem, dla którego najważniejsza będzie rodzina, który
skupi całą uwagę wyłącznie na żonie i dzieciach. Justin Marks, którego cele i ambicje
dotyczyły Białego Domu i senatora, daleki był od ideału męża. I chociaż kochała go, chociaż
rosło w niej ich dziecko, nie mogła go poślubić. Po prostu nie mogła!
- O co chodzi, Stacey? - Justin usiadł, wziął w dłonie jej twarz i odwrócił do siebie. -
Wiem, że ty także mnie kochasz, chociaż jeszcze mi tego nie powiedziałaś. - Głos obniżył się,
stał się gwałtowniejszy. - Nie musisz poddawać cię całkowicie, jeśli tego nie chcesz. I tak
dałaś mi dużo i cieszę się z tego, co mam.
- To byłoby dla ciebie bardzo wygodne, prawda, Justinie? - Stacey westchnęła
znużona. - Chciałbyś zostać zięciem Bradforda Liptona?
- Do cholery, Stacey, nie oskarżaj mnie o to! Kocham cię bez względu na to, kto jest
twoim ojcem!
- Mylisz się, Justinie. Wychowałam się w rodzinie rozbitej przez politykę i ostatnią
rzeczą, której bym chciała, jest stworzenie następnej takiej rodziny. Nie przypominam swojej
matki. Czasami tego żałuję, ale faktów nie da się zmienić. Matka podporządkowała całe
swoje życie i małżeństwo politycznej karierze męża, ale ja chcę się związać z człowiekiem,
dla którego najważniejsze będzie nasze życie. Chcę, aby mąż był przy mnie, kiedy będę
rodzić, a nie wygłaszał przemówienie gdzieś w innym stanie. Moje dzieci muszą mieć
prawdziwego ojca, takiego, który wieczorami będzie pomagał im odrabiać lekcje i będzie
uczestniczył we wszystkich nudnych akademiach szkolnych. Bardzo mi tego wszystkiego
brakowało w dzieciństwie i nie pozwolę, aby moje dzieci podobnie cierpiały.
Justin nic nie odpowiedział. Zresztą, co mógł odpowiedzieć? Stacey podciągnęła
prześcieradło, aby zasłonić nagie ciało, a on już jej nie powstrzymał. Oboje wiedzieli, że ani
w tej chwili, ani w przyszłości (jeśli w dalszym ciągu będzie pracował dla senatora) nie
sprosta wymaganiom, jakie stawiała Stacey. Zapadła długa, ciężka cisza.
- To najbardziej bezsensowne argumenty, jakie kiedykolwiek słyszałem - odezwał się
w końcu Justin. W jego głosie brzmiało zniecierpliwienie. - Rozmawiamy o nie istniejących
dzieciach i nie istniejącym jeszcze małżeństwie. Może ograniczymy się do teraźniejszości,
Stacey. Rozmawiajmy tylko o nas i o tym, co do siebie czujemy.
Stacey zastanowiła się, jak zachowałaby się, gdyby nie była w ciąży. Czy mogłaby
założyć różowe okulary i żyć tylko wypełnioną namiętnością obecną chwilą? Jednak ich
dziecko już istniało, już żyło. Musiała więc myśleć o przyszłości, lecz ta wizja przygnębiła ją
i przeraziła.
- Justinie, czy wiesz, jak bardzo nienawidzę polityki? - zapytała łagodnie. - Muszę ci
to chyba wytłumaczyć. Pogardzam nią, nie znoszę jej, to dla mnie trucizna. Nienawidziłam
takiego życia i jako dziecko, i jako nastolatka. Nienawidzę go teraz. Nie cierpię świateł
reflektorów, kampanii wyborczych, ściskania rąk, tłumu i całego tego zamieszania. Dla mnie
to życie w wiecznej samotności. Nawet jeśli otaczają cię tłumy, są to tylko chwilowi
sprzymierzeńcy, a nie prawdziwi przyjaciele. Ludzie uśmiechają się, ale to tylko maski.
Nigdy nie uda ci się dowiedzieć, co się za tym kryje... Nigdy, nigdy nie wyjdę za mąż za
kogoś, kto jest związany z polityką! Wolę być samotna przez całe życie.
Dłuższy czas patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Justin odezwał się znużonym
głosem.
- Nie miałem pojęcia, że aż tak bardzo nienawidzisz politycznego życia. Oczywiście,
pamiętam, zawsze narzekałaś na związane z nim niewygody i trudności, ale nie sądziłem, że
to wszystko ma jakieś głębsze podłoże. Myślałem tylko, że masz po prostu... trochę trudny
charakter.
- Chyba rzeczywiście mam trudny charakter. - Uśmiechnęła się smutno. - Znam siebie
wystarczająco dobrze i wiem, że jestem wymagająca, lubię być w centrum uwagi. Jeśli mi się
to zapewni, mogę stać się kochająca i szczęśliwa. Jestem bardzo złym materiałem na żonę
polityka - powiedziała i pomyślała, że wszystko jest tak strasznie beznadziejne. Poczuła się
tak, jakby zgubiła się w labiryncie. Miała wrażenie, że zaraz rozpłacze się, nie mogła dać
sobie z tym rady. Dobry Boże, już płakała! Łzy płynęły po twarzy, a ramionami zaczęło
wstrząsać łkanie.
- Kochanie, nie płacz! - Justin objął ją i przytulił, ale Stacey płakała coraz bardziej. To
było najgorsze, co mogło się przytrafić - pokochać właśnie Justina Marksa! Gdyby tylko
mogły powrócić dni, kiedy była przekonana, że nienawidzi go tak samo, jak całej polityki.
Teraz jednak...
- Proszę, Stacey, nie płacz - powiedział łagodnie, lekko kołysząc ją w ramionach. -
Nie przejmuj się tym tak bardzo. Pomyślimy o tym później. Możemy przecież w ogóle nie
mówić o ślubie. Obiecuję, że nigdy więcej nie poruszę tego tematu. Cieszmy się tym, co
mamy teraz.
- Czyli po prostu będziemy romansować? - zapytała zduszonym głosem.
- Tak, kochanie. Po prostu romans - odpowiedział spokojnie. Stacey zesztywniała. Czy
to miało ją uspokoić? Przecież właśnie przed chwilą człowiek, którego kochała, powiedział,
żeby zamiast małżeństwa myślała o romansie. Przestała płakać. Justin łatwo zmienił zdanie.
Wysłuchał, czego oczekuje od męża i szybko wycofał się ze swojej propozycji. Jego życiem
była polityka i zupełnie zadowalał go mały, utrzymywany w tajemnicy romansik. Stacey
zachmurzyła się i wyrwała się z jego ramion. Wstała z łóżka, zaczęła zbierać porozrzucane na
podłodze części garderoby.
- Stacey, musimy porozmawiać o jeszcze jednej rzeczy. - Justin stanął nad nią
cudownie nagi i zupełnie swoją nagością nie skrępowany. Rzuciła szybkie spojrzenie na jego
silne i bardzo męskie ciało. Znów poczuła głupie, prymitywne pożądanie.
- Kochanie, gdy jestem z tobą, zupełnie tracę głowę - powiedział Justin z wzruszającą
nieśmiałością. Z niechęcią przyznała się sama przed sobą, że najwyraźniej wszystko w tym
mężczyźnie dzisiaj jej się podoba. Była w nim zakochana bez pamięci. Justin chrząknął
zakłopotany.
- Zdaje się, że zapomniałem... Nawet nie pomyślałem... - Patrzył, jak Stacey z
wdziękiem zakłada białe jedwabne majteczki i z jego ust wydobył się jakiś dziwny dźwięk,
coś pośredniego między westchnieniem a jękiem. - Stacey, kiedy kochaliśmy się dziś rano,
nie pomyślałem o żadnych środkach ostrożności. Poprzednim razem także nie.
Serce Stacey gwałtownie zabiło, biały koronkowy biustonosz wypadł z ręki. Jego głos
natrętnie dźwięczał w uszach.
- Chciałem zapytać - ciągnął Justin - czy jesteś... To znaczy, czy ty...
- Chcesz zapytać o to, czy biorę pigułki antykoncepcyjne - przerwała mu. Ani chwili
dłużej nie wytrzymałaby tego krążenia wokół tematu. Chyba po raz pierwszy w życiu
widziała, jak Justin nie potrafi odważnie powiedzieć, o co mu chodzi. - Dobry moment na
zadawanie takich pytań - powiedziała. - Myślę, że to raczej musztarda po obiedzie.
Stacey z satysfakcją stwierdziła, że Justin zaczerwienił się. Wtedy, w sierpniu, także
nie pomyślał o środkach ostrożności. Ona zresztą także nie. Stacey stłumiła w sobie złość.
Nie może przecież przypominać mu o tym wszystkim. Skojarzenie pewnych faktów mogłoby
wówczas stać się zbyt niebezpieczne.
- Mimo wszystko jestem bardzo wdzięczna za troskę. - Uśmiechnęła się kwaśno.
Starała się mówić z nonszalancją, mając nadzieję, że uda jej się odwrócić uwagę od tamtej
nocy, kiedy kochali się po raz pierwszy.
Justin był coraz bardziej zażenowany.
- Kochanie, wiem, że to było nieodpowiedzialne, egoistyczne i bezmyślne - mówił z
prawdziwym poczuciem winy. - No i przede wszystkim, nieprawdopodobnie szczeniackie. -
Stacey czuła jego wzrok na sobie, gdy próbowała założyć biustonosz. Wyciągnął ramiona i
przyciągnął ją do siebie miękkim ruchem.
- Nie potrafię rozsądnie myśleć, będąc z tobą, kochanie - powiedział namiętnie,
całując gładką skórę jej szyi. - Kiedy trzymam cię w ramionach, czuję się tak, jakbym zażył
najsilniejszy narkotyk. - Jego ręce przesunęły się po nieco zaokrąglonych biodrach i talii,
potem dotknęły lekko wypukłego brzucha, i potnych piersi. - Stacey, jeśli będą jakieś skutki...
- W jego głosie brzmiała troska i Stacey poczuta lekki niepokój. Czy Justin pamięta, jak
prawie trzy miesiące temu po raz pierwszy odkrywał jej ciało? Czy dostrzega różnice, jakie w
niej zaszły? Wówczas była taka wiotka, teraz rozkwitła i dojrzała. Cmoknęła ze
zniecierpliwieniem.
- Nie będzie żadnych skutków - powiedziała stanowczo i pomyślała, że na pewno nie
przyniesie ich dzisiejszy ranek, bo one przecież już istniały. - Nie ma się czego obawiać,
Justinie.
- Ale przecież nie bierzesz żadnych pigułek - odparł z irytującą pewnością siebie.
- Czy możemy dać już temu spokój? - zawołała ostro. Nie liczyła jednak na to, Justin
potrafi być natrętny i nieustępliwy jak migrena. Mimo wszystko próbowała odwrócić jego
uwagę. - Byłam bezpieczna, ponieważ mam niepłodne dni, rozumiesz? A teraz idź do kuchni
i zjedz śniadanie. Pewnie jest zimne.
- Mimo to chcesz, żebym je zjadł? - Jego oczy błysnęły wesoło.
- Owszem - odpowiedziała.
- Brzmi to bardzo kusząco. - Uśmiechnął się radośnie. - Zawsze marzyłem o zjedzeniu
zimnej jajecznicy.
A więc w końcu zapomniał o pigułkach i tym podobnych rzeczach. Stacey odetchnęła
z zadowoleniem i ulgą. Patrzyła, jak Justin zakłada bieliznę i sięga po koszulę.
- Stacey - odezwał się nagle, patrząc na nią z uwagą. - Wiesz, że ożeniłbym się z tobą,
gdyby...
- Tak, wiem, Justinie - przerwała szybko. No tak, nie poddał się łatwo, a tylko zmylił
ją, udając, że przekonały go argumenty. Może postanowił obserwować dziewczynę,
począwszy od tego ranka? Stacey drżała, zakładając różowo - szary dres Brynn. Ten właśnie
dres ukrywał skutki namiętnej sierpniowej nocy.
Może Justin będzie nalegał, żeby Stacey za niego wyszła? Zastanawiała się, czy
potrafiłby zmusić ją do zawarcia małżeństwa, którego nie chciała? Z drugiej jednak strony,
czy starczy jej odwagi, aby chodzić w ciąży, będąc samotną, niezamężną kobietą? Próbowała
wyobrazić sobie samą siebie w dziewiątym miesiącu ciąży, grubą i spuchniętą. Nie potrafiła.
Uświadomiła sobie ze smutkiem, że wciąż jeszcze oszukuje się, ciągle nie chce
zrozumieć powagi sytuacji, w jakiej się znalazła.
Kątem oka zobaczyła, że Justin sięga po kluczyki do samochodu i podbiegła, żeby
pierwsza zabrać je z nocnego stolika.
- Czyżbym ci nie udowodnił, że jestem już w doskonałej formie? - zapytał z
łobuzerskim uśmiechem, usiłując wyjąć jej kluczyki z ręki.
- Doktor powiedział wyraźnie, że nie wolno prowadzić ci teraz takiego
wyczerpującego, szalonego trybu życia - odparła rezolutnie. - I zastosujemy się do tych
poleceń.
- M y? - był wyraźnie zadowolony z tego, co usłyszał, a jednocześnie pełen energii i
życia oraz tak interesująco męski, że Stacey dech zaparło z wrażenia. - Czy zamierzasz być ze
mną przez cały czas, żeby upewnić się o moim posłuszeństwie?
Jego uśmiech był pełen seksu, bardzo prowokujący. Stacey poczuta się tak zakochana,
że zapragnęła jeszcze na kilka dni odsunąć od siebie wszelkie kłopoty.
Podeszła do Justina i objęła go mocno.
- Ani na chwilę nie spuszczę z ciebie wzroku - szepnęła.
Justin ostrożnie położył ją na łóżku.
- Jaka szkoda, że ubraliśmy się - powiedział. - Teraz będziemy niepotrzebnie tracić
czas.
Pocałowała go czule i usiadła.
- Nie spędzimy całego dnia w łóżku, Justinie. - Rzeczywiście udowodnił, że jego
życiu nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo z powodu wstrząsu mózgu. Dzięki niemu
dzień, który miała spędzić przy łóżku, zamienił się w dzień spędzony razem z nim w łóżku.
Jedna jej polowa chciała, aby to trwało nadal, natomiast ta druga, rozsądna i praktyczna,
odrzucała pomysł jako zdecydowanie niebezpieczny.
- Nie? - zapytał, wsuwając dłonie pod bluzę dresu i dotykając jej nagich pleców. - Co
więc będziemy teraz robić, Stacey?
- Pojedziemy na zakupy - oznajmiła i roześmiała się, widząc jego kompletne
zaskoczenie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Zakupy? - Justin popatrzył na nią, jakby postradała zmysły. - A co musimy kupić?


- Ubranie. Dla ciebie. Pojedziemy do jakiegoś miłego sklepu na przedmieściach i
kupimy coś, co nie przypomina szarego garnituru, białej koszuli lub granatowego krawata.
Spodziewała się, że Justin będzie się z nią spierał albo nawet stanowczo odmówi.
Jednak, ku jej zaskoczeniu, zgodził się bez słowa protestu. Zawiozła go więc do wspaniałego
domu towarowego Montgomery’ego County i zaciągnęła do sklepu Bloomingdale, aby
rozpocząć proces przeobrażania Justina. Bardzo łatwo zgodził się na szafirowy, wycięty w
serek sweter i natychmiast włożył go na białą koszulę, tym razem bez krawata i marynarki.
Udało się także namówić go na parę brązowych sztruksowych spodni, brązowy sweter, a
nawet na żółtą koszulę. Stanowczo odmówił ubrania się w niebieskie dżinsy.
- Przypominają mi farmę Patty i Spence’a - powiedział, przybierając bardzo dobrze jej
znany, pełen zaciętości wyraz twarzy. - Nie założę również kombinezonu, Stacey.
- Wcale nie zamierzałam cię o to prosić - powiedziała wyniośle, ale zaraz zepsuła cały
efekt, wybuchając śmiechem, gdy wyobraziła sobie Justina w kombinezonie, z widłami w
ręku.
Wybrała dla niego bawełnianą koszulkę w zielone, czerwone i białe pasy, nie
zwracając uwagi na jego płaczliwe protesty, że będzie wyglądał jak włoska flaga. Zmusiła go
także do kupienia pary wygodnych, wsuwanych skórzanych pantofli.
- To dopiero początek, Justinie - powiedziała podniecona, gdy nieśli zakupy do
samochodu. - Jest przecież jeszcze cały świat kolorów - różowe koszule, zielone bluzy,
spodnie w kratkę.
Justin udał przerażenie:
- Mam nadzieję, że nie nosi się tego wszystkiego razem?
- Szorty, sportowe koszule, kostiumy kąpielowe - wymieniała dalej z entuzjazmem,
nie zwracając uwagi na Justina. - Nie chcę, żebyś wyglądał jak agent FBI, który przyszedł na
plażę w celu aresztowania kogoś.
- Stacey, przyjeżdżałem do was na plażę tylko po to, aby spotykać się służbowo z
twoim ojcem. Dlatego nie mogłem pojawić się tam w stroju do pływania. To byłoby
niewłaściwe i bezczelne. Gdybym był zaproszonym gościem...
Stacey wydawało się, że usłyszała w jego głosie smutek. Rzuciła mu ukradkowe
spojrzenie. Jej oczy pociemniały ze wzruszenia. Czy naprawdę Justina nigdy nie zaproszono
towarzysko do ich domu? Więc były to tylko służbowe wizyty, składane odpoczywającemu
na wakacjach senatorowi? Poczuła wstyd. Jak rodzice mogli o tym nie pomyśleć? Dlaczego
ona sama o tym nie pomyślała? Przez te wszystkie lata Justin odbywał podróże do Rehoboth
Beach w Delaware, jadąc dwie i pół godziny w jedną stronę i tyle samo w drugą. Nikt nigdy
nie zaproponował mu, żeby chociaż zanurzył palce w wodzie? Mimo to uważał, że
Liptonowie są mu bardzo bliscy i w dalszym ciągu traktował ich jak swoją rodzinę. Stacey
zrobiło się bardzo smutno.
- Och, Justinie - powiedziała cicho i zanim zdążyła pomyśleć, wsunęła swoją rękę pod
łokieć Justina, a on z wdzięcznością przycisnął ją do boku.
- Chcę zabrać cię dzisiaj na kolację - powiedział Justin, gładząc włosy Stacey leżące w
jego ramionach. Po powrocie z zakupów od razu poszli do łóżka. - Czy wiesz, że to byłaby
nasza pierwsza, prawdziwa randka?
- Masz bardzo oryginalny sposób bycia, Justinie. - Stacey uśmiechnęła się do niego
rozmarzona. - Leżysz ze mną w łóżku i dopiero teraz umawiasz się za mną na pierwszą
randkę.
Przeciągnęła się leniwie i przytuliła do niego. Czuła się jak w raju, leżąc w jego
ramionach, gdy on czule gładził włosy i pieścił wzrokiem. Stacey pomyślała, że ten
romantyczny rys jego charakteru był chyba najlepiej skrywaną tajemnicą w całej Ameryce.
Naprawdę zachowywał się romantycznie, trzymał jej rękę, splatając palce z jej palcami,
patrzył w jej oczy z uwagą, słuchał każdego słowa i był bardzo czuły, nie tylko po to, aby
zaciągnąć dziewczynę do łóżka.
- Pojechalibyśmy do twojego mieszkania, żebyś mogła się przebrać - powiedział. - A
potem... - Stacey wyczula narastające napięcie. - Stacey, zostaniesz ze mną dziś w nocy. - To
był rozkaz, ale także prośba.
Stacey nie potrafiła mu odmówić, zbyt mocno go kochała. Chciała, żeby się odprężył i
był szczęśliwy, chciała widzieć w jego oczach zadowolenie. Jeszcze raz postanowiła nie
myśleć o przyszłości, tylko żyć teraźniejszością. Byli sami w swoim prywatnym świecie i to
musiało na razie wystarczyć.
- Tak, Justinie. - Podniosła się, żeby go pocałować. - Zostanę dzisiaj z tobą.
Pojechali na kolację do malej, cichej i pogrążonej w półmroku restauracji w
Georgetown. Zajęli miejsce w rogu sali i rozmawiali spokojnie przy migających płomieniach
świec. Łatwość, z jaką prowadzili tę konwersację, zaskoczyła Stacey. Za cichą obopólną
zgodą nie poruszali tematów związanych z polityką. Stacey obawiała się, że takie polityczne
zwierzę jak Justin Marks nie odezwie się - w niecodziennej dla niego sytuacji - ani słowem.
Wiedziała, że nie był błyskotliwy podczas czysto towarzyskich spotkań. Nie znał się na
niczym, co stanowiło filar rozmów, jakie prowadziła Stacey podczas każdej randki. Justin nie
widział najnowszych filmów, nie czytał ostatnich bestsellerów, nie oglądał telewizji ani nie
czytał magazynu „People”.
Stacey była niezwykle ciekawa wszystkiego, co dotyczyło Justina. Zadawała mu
osobiste pytania, zmuszała do odpowiedzi, aż obydwoje zaczęli swobodnie dyskutować na
temat przeżyć, pomysłów i opinii. Ani razu nie zapadła między nimi niezręczna cisza;
rozmowa z Justinem bardzo wciągnęła i ożywiła Stacey. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek
przedtem tak miło spędziła z kimś czas podczas kolacji.
Długo siedzieli nad kawą i deserem, wreszcie zauważyli, że kelner kręci się
niespokojnie w pobliżu. Justin spojrzał na zegarek.
- Przecież to już wpół do dwunastej! - zawołał zaskoczony.
Stacey rozejrzała się wokół. Oprócz nich i kelnerów nie było już nikogo. W ciągu
tygodnia wieczory w Waszyngtonie kończyły się szybko, ale Stacey nie zamierzała
zakończyć tego spotkania.
- Pojedźmy gdzieś potańczyć - zaproponowała, spodziewając się oporu ze strony
Justina. On jednak, ku jej zaskoczeniu, zgodził się.
- Muszę cię tylko ostrzec, że jestem okropnym tancerzem - powiedział. - Udało mi się
nauczyć czegoś w rodzaju kroku bokserskiego, ale wątpię, czy ktoś nazwałby go tańcem.
- Domyślam się, że wykonywałeś jedynie obowiązkowe tańce z wdowami po
politykach - powiedziała Stacey.
Justin przytaknął i roześmiał się.
- Ponieważ nie prowadziłem żadnego życia towarzyskiego, lekcje tańca okazały się
niepotrzebne. Tańczyłem tylko wtedy, gdy było to konieczne, a wszystkie moje partnerki były
już po sześćdziesiątce.
- A co z tymi licznymi interesującymi dziewczętami, które zaangażowano do pomocy
w kampanii mego ojca? - zapytała Stacey. Justin był przecież najbliższym
współpracownikiem jej wspaniałego i potężnego ojca. Stacey wiedziała, że to mogło czynić
go niezwykle atrakcyjnym dla niektórych kobiet. - Na pewno organizowały jakieś przyjęcia. -
Jej brat Sterne zawsze wkradał się tam nieproszony. - Czy żadna z nich nie zaproponowała, że
nauczy cię tańczyć? - zapytała, czując wzbierającą w niej zazdrość.
- Przecież wiesz, jaki jestem nieprzystępny - odparł. - Komu chciałoby się uczyć tańca
despotycznego, systematycznego i pozbawionego poczucia humoru robota?
Stacey spojrzała na niego. Tak właśnie zawsze o nim mówiła. A nawet jeszcze gorzej.
Rumieniec oblał jej twarz. Wiedziała, że to nieprawda, że pod chłodną maską polityka kryje
się człowiek romantyczny, namiętny i troskliwy. Była prawdopodobnie jedyną osobą w
Waszyngtonie i okolicach, która zdawała sobie z tego sprawę. Uśmiechnęła się, a jej oczy
zabłysły.
Trafili w końcu do małego, cichego klubu w Southwest Washington, gdzie orkiestra
grała na przemian utwory szybkie i wolne, stare standardy i najnowsze przeboje. Tańcząc na
małym parkiecie, Stacey objęła ramionami szyję Justina i przytuliła się mocno.
- Idę o zakład, że nie tańczyłeś w ten sposób ze starą panią Weatherby na balu
dobroczynnym w Omaha? - zakpiła, opierając głowę na jego piersi i przymykając oczy.
Justin objął ją i zakołysał w rytm muzyki.
- Nie przypuszczałem, że taniec może być tak przyjemny - wyszeptał i Stacey
uśmiechnęła się, słysząc, jak zmienił się mu głos. Jego uda ściśle przylegały do ciała Stacey;
wolno i prowokująco poruszyła biodrami. Pod wpływem nagłego impulsu potarła piersiami o
jego klatkę piersiową.
- Stacey - jęknął Justin, gdy dłońmi zaczai przesuwać po jej plecach. - Jesteś bez
biustonosza - powiedział ochryple. Stacey przytaknęła. Miała na sobie tylko czarną aksamitną
bluzę (jeszcze jeden z licznych niepotrzebnych zakupów Brynn) oraz białą jedwabną bluzkę.
Biustonosz okazał się zupełnie niepotrzebny i Stacey z ulgą pozbyła się tej niewygodnej
części garderoby. Wszystkie biustonosze, podobnie jak ubrania, stały się ostatnio za ciasne i
niewygodne. Przytulając się do Justina, Stacey pomyślała leniwie, że musi w końcu kupić
sobie coś, co będzie na nią pasowało. Niedługo w szafie Brynn skończą się zapasy
niepotrzebnych ubrań.
Nagle Stacey zesztywniała. Dobry Boże, niemal udało się całkowicie zapomnieć o
trudnej sytuacji, ale problemy z garderobą sprowadziły ją znowu na ziemię. Była przecież w
ciąży i tylko ona oraz Brynn o tym wiedziały! Ta idylla, która trwała od wczoraj, to tylko
krótkie wytchnienie przed nadciągającą burzą. Stacey doskonale wiedziała, że wkrótce
zacznie tyć i jej stan przestanie być tajemnicą.
- Co się stało, kochanie? - szepnął Justin.
To właśnie sprawiało, że traciła pewność siebie. Niezwykle wzruszało ją, że Justin tak
łatwo wychwytywał każdą zachodzącą w niej zmianę, że tak szybko orientował się, iż coś jest
nie w porządku, chociaż nie zdążyła jeszcze nic powiedzieć.
- Jestem... zmęczona. - Musiała tak odpowiedzieć. Gdyby powiedziała, że wszystko
jest w porządku, Justin na pewno nie dałby się zwieść jej słowom i dotąd drążyłby temat, aż...
Był taki dokładny i dociekliwy w swoich poszukiwaniach... O Boże, co będzie, gdy Justin o
wszystkim się dowie?!
- Chodźmy więc stąd. - Zeszli z parkietu. Justin mocno obejmował Stacey,
przyciskając ją do siebie. - Bardzo podoba mi się taniec z tobą, są jednak rzeczy, które lubię
robić z tobą jeszcze bardziej.
W drodze powrotnej Stacey była spokojna i cicha. Siedziała bardzo blisko Justina,
rękę położyła na jego udzie, a głowa spoczywała na ramieniu. Oczy miała zamknięte. Justin
przypisywał to wszystko senności. Zaniósł ją na rękach do łóżka, rozebrał szybko i sprawnie.
Stacey cieszyła się każdą chwilą takiej bliskości; czuła się rozpieszczana, kochana i
bezpieczna. Kilka minut później Justin leżał obok niej, przytulając się do jej pleców i mocno
obejmując.
- Dobranoc, skarbie - wyszeptał, dotykając ustami włosów kochanki.
Wtedy Stacey otworzyła oczy.
- Nie będziemy się kochać, Justinie? Przecież powiedziałeś, że są rzeczy, które
bardziej lubisz niż taniec ze mną.
- To właśnie jedna z nich - odparł. Po brzmieniu głosu Stacey rozpoznała, że Justin
uśmiecha się. - Uwielbiam trzymać cię w ramionach, kiedy śpisz. - Pocałował ją w czubek
głowy i objął jeszcze mocniej. - Wiem, jak bardzo jesteś zmęczona. W samochodzie oczy
same ci się zamykały. Śpij, kochanie.
Stacey sądziła, że zamartwiając się, nie będzie mogła zasnąć przez całą noc. Jednak po
kilku minutach leżenia w ciemności obok Justina i wsłuchiwania się w jego spokojny, równy
oddech, poczuła niepohamowaną senność. Zamknęła oczy. Było tak, jak zawsze marzyła.
Odczuwała ciepło i bezpieczeństwo, jakie dawał mężczyzna, którego kochała.
- Czy pozwolisz mi pójść dzisiaj do biura? - zapytał Justin następnego dnia rano, gdy
siedzieli w kuchni, jedząc śniadanie.
- Nie! - odpowiedziała stanowczo. Miała jeszcze na sobie niebieską bluzę od piżamy i
właśnie kroiła grapefruita. - Potrzebny jest ci jeszcze jeden dzień odpoczynku, zanim wrócisz
do tego... zoo na Kapitelu.
- Zoo! - Justin strzelił palcami. - To jest pomysł. Słońce świeci dziś po raz pierwszy
od tygodni, wykorzystajmy to. Pójdźmy do zoo. Jestem chyba jedynym człowiekiem w całym
okręgu, który nie widział jeszcze misiów panda.
- Nie widziałeś misiów panda? - Stacey udawała, że jest wstrząśnięta. - Przez całe lata
pisano o najintymniejszych szczegółach ich wspólnego życia (ni mniej, ni więcej - tylko na
pierwszych stronach „Post”), a ty jeszcze ich nie widziałeś?
- Wiem, to wielkie zaniedbanie z mojej strony. Musimy naprawić ten błąd!
Stacey usiadła mu na kolanach, udając, że poprawia kołnierz białego płaszcza
kąpielowego.
- Czy nie moglibyśmy zrobić tego trochę później? - delikatnie ugryzła go w mocną,
opaloną szyję. Justin wstał, unosząc ją w górę, a ona zaczęła drżeć w cudownym
oczekiwaniu.
- Nienasycona dziewczyna! - Uśmiechnął się do niej z miłością i zaniósł do sypialni.
- To wszystko twoja wina - oskarżyła go z czułością w głosie. - Uzależniłeś mnie od
siebie.
Całował ją długo i namiętnie.
- Kocham cię, Stacey.
Jej serce gwałtownie zabiło.
- I ja cię kocham, Justinie - powiedziała i pomyślała ze smutkiem, że byłoby dobrze,
gdyby miłość mogła im wystarczyć. Niestety, to niemożliwe. Wkrótce będzie musiała
pogodzić się z tym, co nieuchronne, ale jeszcze nie teraz. Stacey jeszcze raz oddała się
całkowicie miłości, która była jak zawsze wspaniała i pozwalała zapomnieć o przyszłości.
Był słoneczny, rześki listopadowy dzień. Stacey i Justin dotarli do zoo. Oprócz nich
była tam jeszcze grupa wszędobylskich turystów oraz uczniowie, którzy wysypali się z kilku
szkolnych autobusów. Na tę wycieczkę Justin ubrał się w nowe skórzane buty, żółtą koszulę,
brązowy sweter i sztruksowe spodnie. Wyglądał wspaniale i Stacey po prostu nie mogła
oderwać od niego wzroku. Udało się odnaleźć w domu Justina pralnię i dzięki temu mogła
przyjść tutaj ubrana ponownie w czerwono - czarny komplet Brynn.
Stanęli przy barierce otaczającej wybieg dla niedźwiadków i już po chwili zaśmiewali
się do łez, obserwując pogrążone w bezruchu zwierzęta. Jeden z misiów spał na słońcu i nie
drgnął mu ani jeden mięsień. Drugi siedział na skale, nieruchomy jak jego towarzysz.
Wreszcie, po dwudziestu pięciu minutach, poruszył głową.
- Warto było czekać na to tak długo! - Justin zawołał zachwycony.
Stacey roześmiała się.
- Za półtorej godziny będą karmione. Czy chcesz na to popatrzeć?
- Jestem pewien, że oglądanie Hsing - Hsinga chrupiącego marchewkę byłoby
najwspanialszym momentem mojego życia, ale może zrezygnujemy z tego?
Zgodziła się, nie przestając się śmiać. Justin wziął ją za rękę, splatając palce z jej
palcami. Podeszli do stojącego w pobliżu kiosku, w którym sprzedawano pamiątki.
- Myślę, że powinniśmy jakoś upamiętnić ten dzień, Stacey. Co byś chciała? Koszulkę
z misiem panda? Zegarek z misiem panda? Solniczkę lub pieprzniczkę z misiem panda?
Stacey przyjrzała się wszystkim tym rzeczom.
- Chyba nic nie chcę.
- Aha, rozumiem. Wolałabyś coś bardziej praktycznego - powiedział Justin i zanim
Stacey zdołała go zatrzymać, kupił dla niej metrowej wysokości wypchanego niedźwiadka z
błękitną wstążką na szyi.
- Chyba oszalałeś! - zawołała, gdy wręczył jej zabawkę.
- Oszalałem na twoim punkcie - poprawił ją. Zatrzymał się przed kioskiem z
zabawkami i pocałował ją, a za ich plecami zgromadził się tłumek chichoczących dzieci.
Resztę popołudnia spędzili w mieszkaniu Justina, oczywiście w łóżku, kochając się,
rozmawiając leniwie i znowu kochając. Gdy o wpół do siódmej zadzwonił telefon, obydwoje
pogrążeni byli w głębokim śnie.
Justin podniósł słuchawkę.
- Słucham - powiedział i Stacey uśmiechnęła się zadowolona, słysząc, że jego głos jest
zachrypnięty od snu i w niczym nie przypomina zwykle ostrego i podniesionego tonu.
- To Brynn - powiedział, wręczając Stacey słuchawkę.
- Cześć, Brynnie. - Stacey przytuliła się do Justina, z satysfakcją gładząc jego ciało.
- To tylko kontrola z planety Ziemia, Stace. - Głos Brynn był oschły. - Wiem, że
obydwoje zagubiliście się w jakiejś galaktyce dla zakochanych, jednak życie zmusza nas do
rozwiązania kilku przyziemnych problemów.
- Na przykład jakich? - zapytała Stacey z niechęcią.
- Po pierwsze, co mam mówić ludziom, którzy dzwonią do ciebie? Twoja matka
dzwoniła już cztery razy, dzwonili również różni znajomi, a także, co najważniejsze, ta
obrzydliwa wesz - Cord Marshall. Wszystkim mówiłam, że wyjechałaś na zakupy, ale nie
sądzę, żeby twoja matka uwierzyła mi.
Stacey przerwała wędrówkę swojej ręki po ciele Justina. Nagle brutalnie została
wyrwana z cudownego świata marzeń. Sielanka skończyła się.
- Wrócę dziś wieczorem, Brynn - powiedziała cichym, lecz stanowczym głosem.
- Nie! - zaprotestował Justin. Podniósł jej rękę i mocno przycisnął do ust. - Zostań ze
mną jeszcze dzisiaj, Stacey.
- Brynn... ja... Tylko ugotuję tu obiad i zaraz przyjadę - wyjąkała Stacey. Poczuła na
sobie magnetyczne spojrzenie Justina. Jego oczy błyszczały jak diamenty. W Justinie zawsze
było jakieś napięcie, coś, co sprawiało, że przypominał mający wybuchnąć za chwilę wulkan.
Do tej pory zużywał tę swoją kontrolowaną energię w pracy, lecz w ciągu ostatnich dwóch
dni cała uwaga i wszystkie działania skierowane zostały na Stacey i nie chciała tego utracić.
Czuła, że Justin jest jej tak bliski, jak nikt dotąd, nawet Brynn. Tego, co dawał związek z
Justinem, nie mogła dać nawet największa przyjaźń. To było także coś więcej niż tylko seks.
W tym związku obydwoje zlali się w całość, utracili autonomię i to mogło przerażać, a jednak
tak nie było. Czuła, że Justin stanowi dopełnienie i wsparcie, a jednocześnie jej tożsamość
pozostaje nietknięta. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby żyła w przeświadczeniu, że on jest
wszystkim, czego potrzebuje do szczęścia, gdyby całkowicie zdała się na niego. Tak jednak
nie mogło być i Stacey o tym wiedziała. Justin, oddany bez reszty polityce, był
przeciwieństwem tego, o czym marzyła. Wspólne życie mogło uczynić ich jedynie nie-
szczęśliwymi.
- Stacey, nie odchodź - nalegał, kładąc ją na poduszki. - Zostań ze mną, kochanie.
Stacey westchnęła. Wiedziała, że wkrótce go utraci, gdyż polityka jeszcze raz upomni
się o niego. Mogła jednak spędzić z nim jeszcze jedną noc. Tylko jedną, błagało jej serce.
- Brynn - powiedziała do słuchawki. - Jeśli zostanę tu na noc, to sama zadzwonię do
mamy.
W tym momencie Justin dotknął jej piersi i Stacey gwałtownie wciągnęła powietrze,
czując nagły dreszcz przebiegający ciało.
- Czy mogłabyś mówić wszystkim dzwoniącym osobom, że... ciągle jeszcze jestem na
zakupach? - poprosiła. Justin obsypał jej szyję pocałunkami, od których topniała. Z jej ust
wydobyło się westchnienie.
Brynn zaśmiała się.
- Powiem im, że trafiłaś na wyprzedaż wszechczasów, Stace.
- Dzięki, Brynn. Do jutra. - Stacey odłożyła słuchawkę i przylgnęła do Justina z
cichym jękiem.
Następnego dnia Stacey zjawiła się w biurze ojca o dwunastej w południe, ubrana w
dżinsy Brynn i zrobiony na drutach żółty sweter. Diana Drew rzuciła jej pełne potępienia
spojrzenie, ale nie skomentowała ani spóźnienia, ani stroju. Stacey pomachała ręka i
skierowała się wprost do gabinetu Justina.
Siedział przy biurku, ubrany jak zwykle w szarości, biele i błękity, zasypany stertą
papierów, które starannie układał. Na jego widok serce Stacey na chwilę zgubiło rytm.
Rozstali się prawie pięć godzin temu. Ostatni raz widziała go rano, gdy wychodząc do pracy,
pocałował ją na pożegnanie. Wtedy to był Justin, jakiego kochała. Teraz miała przed sobą
Justina Marksa, asystenta administracyjnego i szefa kampanii wyborczej. Jak to rozdwojenie
wpłynie na nasze wzajemne stosunki?” - zastanawiała się nad tym, gdy zaniknąwszy drzwi,
szła w jego kierunku.
- Diana Drew spojrzała znacząco na zegarek, gdy przyszłam - powiedziała, sadowiąc
się na jego kolanach. Uświadomiła sobie, że jest zdenerwowana. - Z trudem powstrzymałam
się, żeby nie powiedzieć, że dzisiaj rano szef, leżąc obok mnie w łóżku, pozwolił mi przyjść
do pracy o dwunastej.
Justin roześmiał się i pocałował ją w policzek.
- To prawda. Pozwoliłem ci - powiedział. Rozłożył papiery, przebiegł po nich
wzrokiem i znowu odsunął od siebie. - Stacey, kochanie, zadzwoniłem dziś rano do Corda
Marshalla i odwołałem twój udział w jutrzejszym programie.
- Och, myślę, że to nie ma znaczenia - odpowiedziała, wzruszając ramionami.
Przyszło jej do głowy, że zazwyczaj takie postępowanie wywoływało w niej zdecydowany
protest. Przecież nie rozmawiał z nią na temat wycofania się z tego programu. Nawet o to nie
prosił. Po prostu sam wszystko załatwił i poinformował ją, gdy było już po wszystkim. Tak
naprawdę, wcale nie chciała występować w tym programie i cała ta historia wydawała się
nieważna, niewarta kłótni.
- Brynn uważa, że Marshall to jakaś obrzydliwa bakteria wyhodowana przez kogoś w
laboratorium - dodała śmiejąc się.
- Tak się składa, że zgadzam się z nią. - Justin wziął jej twarz w swoje ręce i lekko
pocałował w usta. - Cieszę się, że zrozumiałaś, iż o twoim udziale w programie Marshalla nie
może być mowy. Dziękuję, że nie zaczęłaś się wściekać z tego powodu.
- Ja nigdy się nie wściekam - odpowiedziała dumnie i dotknęła językiem jego warg. -
Mogę czasami okazać swoje... niezadowolenie, ale nie wściekam się.
- Piękne dzięki za wyczerpujące wyjaśnienia. - Justin uśmiechnął się. Jego ręce
przesunęły się wzdłuż bioder i nagle zatrzymały się na udach.
- Stacey? Kochanie?
Oparła się o niego i poczuła, że ogarniają błogi spokój. Może jednak Justin nie zmieni
się tak bardzo w biurze? Może...
- Co, mój drogi? - zapytała czule.
- Twoje dżinsy.
Stacey uniosła się lekko.
- O co chodzi?
- Wróciłaś dziś rano do swojego mieszkania, żeby się przebrać w coś odpowiedniego
do biura, prawda? No cóż, muszę stwierdzić, że ten... strój nie nadaje się do pracy w biurze
senatora Liptona, tak jak dres czy czerwono - czarna dyskotekowa sukienka.
Stacey zacisnęła mocno usta, usiłując powstrzymać się od ostrej odpowiedzi, która
natychmiast zaświtała jej w głowie. Sama uspokajała się, powtarzając sobie, że Justin zwraca
się do niej w bardzo uprzejmy sposób. Obydwie z Brynn wiedziały, że najodpowiedniejszym
ubraniem do pracy w biurze Bradforda Liptona byłby jakiś klasyczny (może po prostu nudny)
strój. Raczej nie powinna teraz mówić Justinowi, żeby się wdrapał na wierzchołek pomnika
Waszyngtona i rzucił głową w dół. Zmusiła się do uśmiechu.
- W porządku, Justinie. Obiecuję, że nigdy więcej nie przyjdę do biura w dżinsach. -
Gorący uśmiech i jeszcze gorętszy pocałunek były wystarczającą nagrodą za opanowanie, do
którego tak się zmuszała. Przytuliła się mocno do niego i ukryła twarz w zagłębieniu
ramienia.
- Och! - Usłyszeli nagle pełen zaskoczenia okrzyk i oboje spojrzeli w stronę, skąd
dochodził. - Bardzo przepraszam! Nie chciałem... nie mogłem... Chyba powinienem najpierw
zapukać... - To był Fred Rhodes. Stał w drzwiach, aż śmieszny w swoim przerażeniu.
- Oczywiście, powinieneś najpierw zapukać, Freddie - przyznała Stacey. Miała
właśnie wstać, gdy Justin sam zerwał się gwałtownie, niemal zrzucając ją na podłogę.
Musiała chwycić się brzegu biurka, żeby nie upaść. Twarz Justina stawała się powoli purpu-
rowa, natomiast twarz Freda już taka była.
- Ja... chciałem... - wyjąkał strasznie zmieszany Fred. - Przyniosłem tylko to pismo. -
Pomachał dokumentem, zanim położył go na biurku. Zaczął powoli wycofywać się do drzwi.
- Prze... przepraszam jeszcze raz. Pójdę już... - Zamknął za sobą drzwi.
- Uff. - Stacey uśmiechnęła się. - Zgadnij, o czym wszyscy będą dziś mówić w biurze?
- To wcale nie jest śmieszne! - Justin był przerażony. - Dobry Boże, przecież on
będzie o tym opowiadał każdemu, kogo spotka! - wybiegł z gabinetu.
Stacey pomyślała, że na pewno po to, aby zapewnić sobie milczenie Freda. Ona sama
nie dbała o to, co i komu opowie Fred, ale to najwyraźniej bardzo obchodziło Justina. Jemu
szalenie zależało na utrzymaniu ich związku w tajemnicy. Ta świadomość sprawiła Stacey
wielki ból.
Justin wrócił po kilku minutach, ciągle jeszcze wstrząśnięty.
- Wszystko załatwione - powiedział, oddychając z ulgą i podnosząc z biurka
przyniesiony przez Freda dokument.
- A co zrobiłeś? Wyrwałeś mu język? - zapytała. Justin jednak nie uśmiechnął się,
chyba w ogóle jej nie usłyszał. - Justinie, co by się stało, gdyby wszyscy w biurze dowiedzieli
się, że mamy romans? Cóż mogłoby się stać? - Wstrzymała oddech, czekając na jego
odpowiedź.
- Mhmm... - To było wszystko, co powiedział. Cała jego uwaga skupiona była na
czytanym właśnie dokumencie. Kiedy zobaczyła, że sięga po słuchawkę telefonu, kiedy
ujrzała pełen skupienia wzrok, wiedziała, że zupełnie o niej zapomniał. Skoncentrował się
wyłącznie na notatce, odcinając się od wszystkiego innego.
Stacey usiadła przy swoim biurku. Leżały na nim, poukładane w stosiki, karty z
wydrukowanymi na nich nazwiskami. Dołączone było do nich polecenie: „Ułożyć w
porządku alfabetycznym”. Stacey przejrzała te karty, musiało ich być około czterystu. W jaki
sposób maje uporządkować? Co za okropna robota!
- Czy mogę wykorzystać do tego komputer? - zapytała żałośnie.
Justin nie odpowiedział. Siedział odwrócony tyłem do niej i Stacey mogła jedynie
widzieć jego plecy i słyszeć głęboki, niski głos. Rozmawiał z kimś przez telefon. Powróciła
więc do swoich kart. Po dziesięciu minutach poddała się. Było tam siedemdziesiąt sześć
nazwisk na literę „A” i diabli wiedzą ile na literę „B”. A to przecież dopiero dwie pierwsze
litery alfabetu! Spojrzała szybko na plecy Justina, zebrała wszystkie karty i wyszła z gabinetu.
Skierowała się do długiego podziemnego korytarza, łączącego biura Senatu z biurami
Białego Domu. Mijała po drodze licznych pracowników tych biur, w większości młodych,
świetnie ubranych ludzi, idących szybko przed siebie, samotnie lub grupkami. Wydawało się,
że każdy z nich, pędząc tak tym korytarzem, ma do wypełnienia jakieś ważne zadanie i
Stacey również próbowała udawać, że ma pilną sprawę do załatwienia.
Brynn pracowała w Komisji do Spaw Zasobów Ludzkości i dzieliła pokój z
koleżanką. Zobaczyła Stacey zbliżającą się do biurka.
- Cześć, Stacey! Powrót do pracy, co? - zawołała.
- W pewnym sensie. Raczej wymyślają dla mnie różne zajęcia. Czy mogę posłużyć się
twoim komputerem, żeby ułożyć te nazwiska w porządku alfabetycznym?
- Proszę bardzo! - Brynn usłużnie podsunęła Stacey swoje krzesło i spojrzała na
zegarek. - Słuchaj, o trzynastej trzydzieści wydajemy małe przyjęcie urodzinowe dla Lee
Winters. Urządzamy je na czwartym piętrze. Masz ochotę przyłączyć się do nas?
- Oczywiście! - Stacey uśmiechnęła się na wspomnienie Lee Winters, wieloletniej
członkini Kongresu, cieszącej się dużą popularnością wśród młodych pracowników. - Czy
mam się złożyć na ciasto?
- Daj dolara Marii, jeśli ją zobaczysz - odparła Brynn. Stacey skupiła się na pracy,
wprowadzając do komputera nazwiska z przyniesionych kart.
ROZDZIAŁ ÓSMY

- Justin Marks chce natychmiast widzieć cię w swoim gabinecie - oznajmiła Diana
Drew z fałszywym uśmiechem na twarzy, gdy Stacey weszła do biura. Stacey skinęła głową i
skierowała się do gabinetu Justina.
- Gdzie byłaś? - Usłyszała na powitanie.
Weszła do środka i spojrzała uważnie na Justina. Jego twarz była ściągniętą, napiętą
maską, a czarne oczy zimne i twarde.
- Poszłam do biura Brynn, żeby popracować z jej komputerem. - Stacey trzymała w
ręku uporządkowaną listę nazwisk. Była zupełnie nieprzygotowana na taki wybuch gniewu
Justina i po raz pierwszy cofnęła się, zamiast z właściwą sobie w takich wypadkach agresją,
przeciwstawić się mu.
Justin wyrwał listę z jej rąk.
- Jest już po trzeciej. Czy chcesz mi wmówić, że wprowadzenie tych nazwisk do
komputera zajęło ci prawie trzy godziny?
- Nie - odparła. - Zajęło mi tylko pół godziny. Potem załatwiłam kilka spraw dla
Brynn i... zrobiłam sobie przerwę.
- Przerwę? - krzyknął Justin. - Przyszłaś do biura w południe, pracowałaś przez pół
godziny i zrobiłaś sobie przerwę, która trwała dwie i pół godziny?! - Rzucił listę na biurko. -
Wiem wszystko na ten temat, Stacey. Hałaśliwe, rozwrzeszczane przyjęcie na czwartym
piętrze. I ty tam byłaś! Powiedział mi o tym ktoś z naszego biura. Ktoś, kto ciebie widział.
- Masz na pewno na myśli Olive Mayer, tę kłótliwą babę, która pracuje w biurze
Rawlingsa - domyśliła się Stacey. - Wyglądała tak fałszywie, kiedy nam się przyglądała. Ten
stary nietoperz nie może znieść, gdy ktoś dobrze się bawi, a poza tym jest strasznie zazdrosna
o personel Lee Winters. Ona...
- Stacey, chodzi o to, że to dzień pracy - przerwał jej Justin chłodno. - Wszyscy,
którzy tam byli, dostają pieniądze od rządu za pacę, a nie za zabawę. W dodatku pani Mayer
powiedziała, że cale to widowisko było jedną rozpustą, a uczestnicy tarzali się po podłodze.
- Oni tylko tańczyli break - dance! - zawołała Stacey oburzona. Jego złość w końcu
wyprowadziła ją z równowagi. - Kilku gońców pokazywało Lee Winters, jak to się robi. To
było urodzinowe przyjęcie, Justinie. Właśnie dzisiaj kończy sześćdziesiąt lat. Mieliśmy tam
ciasto i lemoniadę, ktoś włączył radio. To była właśnie ta rozpusta! Przypomina mi się
podobna impreza, która odbyła się w tym biurze w dniu, gdy mój ojciec skończył pięćdziesiąt
lat. Tylko, oczywiście, nikt wtedy nie tańczył break - dance.
Zastanawiała się, czy wreszcie udało się pokonać Justina. Trudno było cokolwiek
powiedzieć, patrząc na jego pozbawioną wyrazu twarz. W końcu chrząknął.
- No tak - powiedział.
- No tak? - Spojrzała na niego z wściekłością. - To wszystko, co masz do
powiedzenia? Po tym, jak prawie ściąłeś mi głowę, oskarżając o rozpustę?
Justin odetchnął głęboko i zacisnął zęby.
- W dalszym ciągu uważam, że nie powinnaś tam pójść - powiedział. - Powinnaś być
ze mną...
- Żebyś mógł mnie obserwować, czy nie robię czegoś, co mogłoby zaszkodzić
mojemu ojcu? - Stacey podniosła przyniesioną przez siebie listę i uderzyła nią w biurko. - To
jest główny powód, dla którego tu jestem. Prawda, Justinie? A jeśli możesz na tym sko-
rzystać, zaciągając mnie do łóżka, tym lepiej dla ciebie.
- Czy mogłabyś mówić ciszej? - zapytał. - Nie ma potrzeby, żeby...
- Żeby co, Justinie? Żeby ogłaszać w całym biurze, że szef kampanii wyborczej
senatora Liptona przespał się z jego córką?
Głos Stacey brzmiał ostro, a z oczu płynęły gorące łzy. Ten robot nie był tym samym
czułym i namiętnym kochankiem, z którym spędziła kilka ostatnich dni. Nie przypominał
spontanicznego i wesołego człowieka, który śmiał się w zoo z pogrążonych w letargu pand, a
potem kupił jej zabawkę, od której była niewiele większa. Czuły, troskliwy mężczyzna, który
gładził jej włosy i nazywał „swoim kochaniem”, zniknął bez śladu, a pozostał tylko spięty,
napastliwy despota. Justin znów powrócił do świata polityki, gdzie obłuda i pozory miały
największą wartość.
- Osądzasz mnie od chwili, w której dziś rano weszłam do biura! - zawołała
zapalczywie. - A jeśli przestajesz mnie krytykować, to tylko po to, aby mnie dla odmiany
całkowicie ignorować. Jesteś znowu tym pozbawionym uczuć tyranem, opętanym tylko jedną
manią...
- To nieprawda! - zawołał. - Przecież wiesz, do diabła, jak bardzo...
- Wiem, że nie uda ci się zatrzymać mnie w biurze. Doprowadzę cię do szaleństwa
albo ty pierwszy zrobisz to ze mną! Wychodzę, Justinie. Posada Brynn nie jest zagrożona i
nie ma już pretekstu, dla którego mógłbyś mnie tu ściągnąć ponownie!
Stacey dziękowała Bogu, że dotąd nie powiedziała Justinowi o dziecku. W ciągu kilku
ostatnich dni wiele razy miała ochotę na to. Chwilami czuła, że Justin jest jej tak bliski, że po
prostu musi mu o wszystkim powiedzieć. Jednak przezornie nie zrobiła tego, znając jego
oddanie polityce. I dobrze się stało!
- Stacey, nie wypuszczę cię stąd! - Justin chwycił ją za rękę i odciągnął od drzwi. -
Kochanie, musimy o tym wszystkim porozmawiać. Nie chcę kłócić się z tobą. Ja...
- Puść mnie! - krzyknęła. - Nie mamy o czym rozmawiać.
- Stacey, proszę cię. Uspokój się - powiedział z rozpaczą. - Za chwilę zbiegną się tu
wszyscy z biura!
- Będziesz mógł wtedy zająć się kimś innym. - Spróbowała się uwolnić. - To biuro,
wszystkie te plany i zabiegi! Jesteś tutaj zupełnie innym człowiekiem, Justinie, i ja... my... -
Ku własnemu ogromnemu przerażeniu zaczęła płakać.
„Cholera!” - pomyślała. Była taka pobudliwa. Zbyt pobudliwa. Znowu te hormony?
- Stacey, proszę cię, nie płacz! - Justin puścił jej rękę i zaczął niespokojnie chodzić po
pokoju. Stacey domyśliła się, że musiała go zirytować. Zirytowała przecież nawet samą
siebie. Przeciwnikiem znacznie łatwiejszym niż łzy jest gniew. Zawsze kpiła z głupich kobiet,
które próbowały manipulować ludźmi za pomocą płaczu. Ona jednak teraz nie starała się
manipulować Justinem, naprawdę cierpiała, czuła się zagubiona i przerażona.
- To się nie uda. - Zdesperowana usiłowała zetrzeć Izy z twarzy. Od samego początku
wiedziała, że jej związek z Justinem nie ma przyszłości. Jednak przyznanie się do tej porażki
sprawiało ból. - To się po prostu nie uda - powtórzyła szlochając.
- Co się nie uda? Stacey, błagam, nie płacz. Przyznaję, że i zbyt ostro zaatakowałem
cię w związku z tym przyjęciem, ale... - Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej staroświecką białą
chustkę do nosa, którą wręczył Stacey.
- Kochanie, Olive Mayer jest rzeczywiście obłudną, wiecznie wszystkich krytykującą
pedantką. I chociaż wiedziałem, że ciebie nie może dotyczyć ta... rozpusta, to jednak
doprowadziło mnie do pasji, gdy wyobraziłam sobie, jak ta stara plotkara będzie o tym
opowiadać każdemu, kto zechce słuchać. Oczywiście, nie omieszka dorzucić czegoś od
siebie. Przyznaję, że zareagowałem zbyt gwałtownie, Stacey. - Przestał chodzić po pokoju i
wyciągnął do niej rękę. - Poza tym, byłem zazdrosny jak diabli. Mayer powiedziała, że
tańczyłaś z...
- Ona rzeczywiście potrafi zmyślać, Justinie - przerwała Stacey, nie zwracając uwagi
na wyciągniętą rękę. - Ja z nikim nie tańczyłam. A ty nie zadałeś sobie trudu, żeby mnie o to
zapytać? Po prostu oskarżyłeś mnie o najgorsze rzeczy i skoczyłeś do gardła tylko dlatego, że
stoisz na straży sztucznego wizerunku rodziny Liptonów. Każda próba zniszczenia go jest dla
ciebie równoznaczna ze zbrodnią wojenną!
- Przepraszam. - Stanął blisko niej. Wystarczyło zrobić krok, by znaleźć się w jego
ramionach, Stacey jednak nie drgnęła. Pozostała sztywna i niewzruszona. Justin westchnął
ciężko.
- Byłem głupi, że dałem się sprowokować Olive Mayer. Nie powinienem tak ciebie
zaatakować. Moim jedynym wytłumaczeniem może być to, że dzisiejszy dzień przerodził się
w prawdziwe piekło. Nie przychodziłem tu tylko przez dwa dni, a po powrocie zastałem
biurko dosłownie zasypane papierami. Musiałem odpowiedzieć na co najmniej siedemdziesiąt
pięć telefonów i... - Dotknął jej ciągle jeszcze mokrego policzka. - Nie chcę z tobą walczyć,
Stacey. Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała.
Stacey odwróciła się. Może rzeczywiście nie chciał, ale jednak zrobił to. Swoje myśli i
całą energię podporządkował politycznym ambicjom i wszystko (i każdy!) było mniej ważne.
Tak właśnie robił jej ojciec. Bradford Lipton nie był złym człowiekiem, nie chciał ranić
rodziny, ale czynił to ciągle wskutek przeoczeń. Senator był niedostępny i wiecznie zajęty, co
oddalało go od bliskich mu osób i sprawiało, że stawał się nieczuły. Jego rodzina nie była
przecież, tak jak on, pochłonięta polityczną karierą. Justin bardzo przypominał Stacey ojca.
- Wracam do domu, Justinie. - Nie było już żadnego powodu, dla którego miałaby
tutaj pozostać.
- Nie! - powiedział stanowczo, zasłaniając sobą drzwi. - Stacey, nie pozwolę ci...
W tym samym momencie zadzwonił telefon i dla Stacey był to najpiękniejszy dźwięk.
- Poczekaj! - powiedział Justin, podnosząc słuchawkę. W jego głosie, nawykłym do
wydawania rozkazów, teraz zabrzmiało błaganie i to zatrzymało Stacey w drzwiach.
- Co on zrobił? - Jego głos wybuchł jak dynamit. - Nie, senator nie ma tym razem nic
do powiedzenia na ten temat. Wydamy oficjalne oświadczenie później. Nie, ja także tego nie
skomentuję. Uważam, że komentarz w tym momencie byłby niewłaściwy.
Stacey rozpoznała ten wyraz twarzy i ton głosu. Zastanawiała się, cóż takiego mógł
znowu zrobić któryś z jej braci?
Justin odłożył słuchawkę; był bardzo wzburzony.
- Co się stało? - zapytała Stacey. Ciekawość wzięła górę nad chęcią ucieczki.
- Wczoraj został opublikowany wywiad, jakiego udzielił twój brat Lucas studenckiej
gazecie. - Justin poruszał nozdrzami. Naprawdę to robił! Stacey wcale by się nie zdziwiła,
gdyby zobaczyła buchającą z nich przy każdym wydechu parę. - Dzisiaj natomiast kilka z
jego złotych myśli pojawiło się w lokalnych gazetach w mieście i paru oszustów wysłało
pewne wiadomości do agencji informacyjnych. - Justin wziął do ręki ołówek i złamał go na
pół. - Jutro rano znajdą się one we wszystkich gazetach w kraju.
Oczy Stacey rozszerzyły się ze zdziwienia. Państwowe dzienniki poświęcone
Lucasowi? To zabrzmiało złowieszczo.
- Co on takiego powiedział? - odważyła się zapytać.
- Och, niewiele. Kiedy zapytano go, co lubi robić, gdy nie gra w piłkę, odpowiedział,
że lubi pić piwo, grać w bilard i - Justin poniósł głos - pocieszać odrzucone dziewczyny,
chyba że sam wcześniej którąś odrzucił!
Stacey niemal usłyszała, jak Lucas mówi to tym swoim rubasznym tonem, zachowując
się jak niegrzeczny chłopiec. Roześmiała się.
To był wielki błąd. Justin spojrzał na nią z wściekłością.
- To wcale nie jest zabawne! - zagrzmiał. - Czy zdajesz sobie sprawę, że jego
wypowiedź ukaże się w całej prasie krajowej? Jest to ten rodzaj anegdoty, którą dziennikarze
telewizyjni uwielbiają opowiadać na zakończenie swoich programów. Powszechnie sza-
nowany senator, kultywujący stare obyczaje, popierający tradycyjną moralność, ma syna,
który...
- Och, Justinie - przerwała mu Stacey. - Znowu przesadzasz. Przecież Lucas to jeszcze
dzieciak. I w dodatku piłkarz. Jego wypowiedź na pewno nie zaszokuje. Jedynie tego wszyscy
się po nim spodziewają. Nikt, do cholery, nie uwierzyłby, że jedyną rozrywką przystojnego,
świetnie zbudowanego chłopaka jest opowiadanie bajek lub bawienie się kolejką elektryczną!
- A szkoda! - jęknął Justin. - Stacey, nie rozumiesz powagi sytuacji. Liberalna prasa
jest wrogo nastawiona do twojego ojca. Ich ulubieńcem jest Whit Chambers i wszystko,
dosłownie wszystko, co mogłoby w jakiś sposób zaszkodzić Bradfordowi Liptonowi, zostanie
wyolbrzymione do monstrualnych rozmiarów. Z naszych statystyk wynika, że wystąpienia
twojego ojca trafiają do ludzi, ale jest jeszcze żmudna walka z piraniami prasowymi. Nie
minął jeszcze tydzień od zgłoszenia kandydatury i ostatnia rzecz, jakiej byśmy sobie teraz
życzyli, to publiczne deklaracje Lucasa na temat upodobań, to znaczy picia piwa, grania w
bilard i...
- Wykorzystywania dziewcząt - dokończyła za niego Stacey. Pomyślała, że Justin za
bardzo przejmuje się każdą, najgłupszą nawet rzeczą. Dzięki temu stał się niezwykle cennym
pracownikiem, ale jednocześnie to właśnie mogło wywołać niebezpieczny wzrost ciśnienia,
wrzody i diabli wiedzą, co jeszcze. Najważniejsze jest poczucie humoru, ono powinno być dla
życia wentylem bezpieczeństwa. Stacey uśmiechnęła się do Justina, oczekując od niego takiej
samej odpowiedzi.
Justin podniósł do góry ręce, bliski załamania.
- Mogłem spodziewać się, że taka historia rozbawi cię. - Zachmurzony ruszył w
kierunku drzwi. - Sterne i Spence na pewno także będą skręcać się ze śmiechu. Czasami
wydaje mi się, że cała wasza czwórka pracuje nad udoskonaleniem swoich dwuznacznych
politycznie uwag. Często zastanawiam się, czy nie jesteście opłacani przez opozycję.
Ostatnie słowa Justin wypowiedział już na korytarzu. Zwoływał cały personel, aby
wspólnie omówić popełnioną przez Lucasa gafę i opracować odpowiednie oświadczenie dla
prasy, która zapewne już wkrótce podniesie wielki szum. Justin wyszedł, nie rzucając za
siebie ani jednego spojrzenia.
Stacey postanowiła wrócić do domu, tutaj już nic jej nie trzymało. Zwłaszcza że
widok jednej z czterech czarnych owiec rodziny Liptonów mógłby w tym szczególnym
momencie rozwścieczyć personel senatora.
Jadąc samochodem, czuła pogłębiającą się depresję.
To jasne, że idylla z Justinem skończyła się. Już nie byli sobie tak bliscy; przeciwnie,
stali na dwóch przeciwległych krawędziach przepaści, jaką była polityka. Nie potrafili już
porozumieć się.
W domu Stacey zrobiła sobie filiżankę herbaty i usiadła, mając nadzieję, że to ją
uspokoi. Wszystko toczyło się tak szybko. W jej głowie panował zamęt, spotęgowany przez
strach. Justin... dziecko... kampania... Myśli przebiegały przez głowę, a przed oczami, jak w
kalejdoskopie, przesuwały się różne obrazy. Co powinna teraz zrobić? Skąd ma się tego
dowiedzieć?
Kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi, Stacey pomyślała, że to Brynn zapomniała kluczy.
Było trochę za wcześnie na powrót przyjaciółki, ale może udało jej się trafić po drodze tylko
na zielone światła, co stanowiłoby niezwykle rzadkie zjawisko.
Stacey była przekonana, że to Brynn. Wobec tego, zapominając o zasadach
bezpieczeństwa, nie spojrzała w wizjer. I nagle znalazła się oko w oko z... Cordem
Marshallem. Jęknęła w duchu. Marshall był prawdopodobnie wściekły z powodu jej
rezygnacji z udziału w programie. Bez wątpienia pojawił się tutaj po to, by ją namówić na ten
wywiad. Nie zamierzała zgodzić się i w myślach przygotowywała się do nadciągającej
nieprzyjemnej sceny.
- Cześć, Stacey - powiedział Marshall z uśmiechem. - Cieszę się, że zastałem cię w
domu.
Stacey spojrzała na niego z uwagą. Nic nie wskazywało na to, że jest wściekły, ale ten
uśmiech wywoływał nieprzyjemny dreszcz. Marshall miał w sobie coś z rekina krążącego
wokół nic nie podejrzewającej ofiary.
- Czego pan sobie życzy, panie Marshall? - zapytała, ciągle jeszcze trzymając go za
drzwiami.
- Cord - poprawił ją łagodnie. - Przyszedłem, żeby omówić z tobą jutrzejszy program.
Stacey westchnęła.
- Jestem pewna, że otrzymał pan dziś rano wiadomość od Justina Marksa, odwołującą
mój udział w tym programie, panie Mars... Cord.
- Nie chcę zdradzać Marksowi naszych małych sekretów, Stacey. - Marshall ciągle
jeszcze uśmiechał się. - Jednak jeśli nie wystąpisz jutro, będę musiał powiedzieć mu o tym. -
Dramatycznym gestem wydobył z fałdów swojego płaszcza pogniecione pudełko.
Stacey westchnęła ciężko i mocno chwyciła się drzwi. To było pudełko po teście
ciążowym!
- Cudownie! - zawołał Marshall, śmiejąc się radośnie. - Całkowicie spontaniczna,
niepohamowana reakcja! Podejrzewałem, że to należy do ciebie, gdyż obserwowałem cię
podczas wystąpienia twego ojca. Niemal zemdlałaś. Jednakże trzeba było także wziąć pod
uwagę twoją agresywną współlokatorkę. Teraz rozwiałaś wszelkie moje wątpliwości. Jesteś w
ciąży! I nie masz męża, z którym mogłabyś podzielić się tą wspaniałą wiadomością.
- Znalazłeś to pudełko w śmieciach! - zawołała Stacey. - Brynn wspominała, że
widziała cię kilka dni temu węszącego koło naszego domu. Grzebałeś w śmieciach jak... jak
szczur!
Marshall wzruszył ramionami.
- Ja to nazywam prowadzeniem śledztwa. Zdarza się, że czasami nic nie znajdę, ale
znacznie częściej uda mi się natrafić na jakiś ukryty klejnot. Nie masz pojęcia, Stacey, co
ludzie wyrzucają!
- Jesteś podły! Justin powiedział, że jesteś szczurem śmietnikowym. On wiedział,
jakie chwyty potrafisz stosować, aby tylko dowiedzieć się interesujących, w twym
przekonaniu, rzeczy.
- Natomiast nie wiedział, że jesteś w ciąży, co? - wtrącił Marshall. - Zaryzykowałbym
stwierdzenie, że nikt o tym nie wiedział oprócz twojej przyjaciółki, tej rudowłosej złośnicy.
No i, oczywiście, mnie. A kto jest ojcem?
- To nie twój interes!
- Spokojnie, dziecinko! Nie zamierzam wywierać na ciebie nacisku. - Marshall
uśmiechnął się ponownie, a Stacey zapragnęła zetrzeć z jego twarzy ten wyraz zadowolenia,
zetrzeć całą jego twarz! - Tak się składa, że darzę szacunkiem przyszłe matki. To chyba coś w
rodzaju kompleksu Madonny. Nie zamierzam zdradzać sekretów. Chcę tylko, przy ich
pomocy, poszantażować cię trochę.
- Och! - zawołała Stacey, czując, że kręci jej się w głowie. Ten człowiek po postu
zabijał ją!
- Uspokój się, skarbie. Nastroje matki bardzo silnie wpływają na dziecko. Wiesz
przecież o tym. - Był na tyle bezczelny, by udawać zaniepokojenie. - Zobaczysz, jak łatwo
jest sprostać moim wymaganiom. Wystąpisz tylko w moim programie, w piętnasto-
minutowym bloku, a ja zapomnę o tym chłopaczku lub dziewuszce, którą nosisz pod sercem.
Masz na to moje słowo honoru, Stacey.
- Twoje słowo honoru! Jesteś szantażystą, śmieciarzem i...
- Zostawmy te przezwiska, Stacey. Ograniczmy się tylko do interesów. Potrzebny jest
mi ktoś, kto wypełni piętnaście minut mojego jutrzejszego programu jakąś budzącą ludzkie
zainteresowanie opowieścią. Chciałbym, żeby spodobała się zwłaszcza żeńskiej części mojej
widowni. Córka kandydata na prezydenta świetnie się do tego nadaje. Obiecuję, Stacey, że
ani słowem nie wspomnę o twojej... delikatnej sytuacji. Przysięgam na świętą pamięć mojej
matki! Spójrz na to z innej strony. Przecież możesz w ten sposób pomóc ojcu. Bądź słodka,
zabawna, błyśnij wdziękiem! Zdobędziesz w ten sposób mnóstwo głosów dla ojca.
- Nie mogę! - powiedziała zrozpaczona. - Justin stwierdził, że nie może być o tym
mowy. Zabije mnie, jeśli wystąpię w tym programie.
- To łajdak! - prychnął Marshall. - Stacey, nie ma się czego bać. Porozmawiamy tylko
o tym, o czym ty będziesz chciała. Będziesz na wizji przez niecałe piętnaście minut, z
przerwami na reklamy.
- A co z córkami pozostałych kandydatów? - zapytała.
- Żadna z nich nie odważyła się nawet odpowiedzieć na mój telefon. To musisz być ty,
Stacey.
Co ma zrobić? Stacey z trudem powstrzymywała się, żeby nie wołać o pomoc. Dobrze
wiedziała, że wpadła w pułapkę.
- A jeśli odmówię?... - Chciała, żeby to on powiedział. I, oczywiście, zrobił to.
- Wtedy opowiem na antenie o twoim mającym się urodzić nieślubnym dziecku.
Obiecuję, Stacey.
To była groźba. Bardzo skuteczna groźba. Stacey, blada i milcząca, oparła się o drzwi.
- Bądź jutro w studiu o osiemnastej trzydzieści - powiedział Marshall. - Zaczynamy o
dziewiętnastej i ty pójdziesz na pierwszy ogień. Do zobaczenia, Stacey! - Schodził po
schodach, wesoło pogwizdując.
- A co ty tutaj robisz? - Stacey usłyszała głos Brynn. Pogwizdywanie nagle urwało się.
- Przecież niedawno ten budynek był spryskiwany płynem przeciwgrzybicznym. - Głos Brynn
był bardzo groźny.
- O... odłóż to! - Cord Marshall był bardzo zdenerwowany.
- Lepiej szybko zwiewaj, Marshall! - ostrzegła go Brynn. - Bardzo szybko.
Po całej klatce schodowej rozeszło się głośne echo, gdy Marshall zbiegał po schodach.
Chwilę później w drzwiach pojawiła się Brynn, trzymając w ręku mały pojemnik z gazem
łzawiącym. Spojrzała na twarz Stacey.
- Powinnam go wysadzić w powietrze! Co on tutaj robił, Stacey?
Stacey z wahaniem opowiedziała o groźbach Marshalla.
- Nie możesz pozwolić, by cię szantażował! - Brynn była oburzona. - Zadzwoń do
Justina i powiedz mu o wszystkim. Niech załatwi tę sprawę.
- Powiedzieć Justinowi? - zawołała przerażona Stacey. - Nie mogę tego zrobić, Brynn.
Wolę wystąpić w programie Marshalla.
- Stacey, przecież ty i Justin nie jesteście już wrogami. Przecież się kochacie,
zapomniałaś o tym?
Stacey przypomniała sobie twarz Justina, taką, jaką widziała ostatnio. Wściekłą,
zirytowaną, rozgoryczoną.
- Jestem pewna, że Justin ma inne zdanie na ten temat, Brynn.
- Po jednym dniu? - zapytała Brynn drwiąco. - To niemożliwe.
- Ależ tak, Brynnie. Podczas tych dwóch dni, kiedy Justin przestał zajmować się
kampanią, wszystko układało się między nami wspaniale. Po prostu cudownie! Jednak
skończyło się to dzisiaj, natychmiast po przekroczeniu progu biura. Nigdy nie uda nam się
być razem. - Stacey przeciągnęła ręką po włosach, burząc je nieco. - Cord Marshall obiecał,
że nie wspomni o dziecku. Może to nie byłoby takie złe? Mogłabym zdobyć trochę punktów
dla ojca. Może Justin w ogóle nie dowiedziałby się, że wystąpiłam w tym programie?
Brynn wzniosła oczy do nieba.
- Może książę Karol porzuciłby księżną Dianę i poślubiłby Tinę Turner? Hej, Stacey!
Wróć na ziemię!
- Nie mogę powiedzieć o tym Justinowi! - lamentowała Stacey. - Gdybyś mogła
zobaczyć jego twarz, gdy usłyszał, co Lucas powiedział reporterowi...
- Coś na temat picia piwa, grania w bilard i... umawiania się z dziewczętami? - Brynn
uśmiechnęła się wesoło. - Słyszałam w radiu, wracając z pracy. Spiker był taki zabawny, gdy
cytował Lucasa!
A więc zaczęły już krążyć anegdoty. Stacey syknęła zirytowana.
- Tata nie znosi, gdy się na jego temat żartuje. Nie lubi tego bardziej niż krytyki
własnej osoby. Będzie wściekły. A gdy ojciec się wścieka, Justin ma sądny dzień. Nie mam
odwagi dobijać go w tym momencie!
Justin prawdopodobnie przestanie ją kochać po jutrzejszym programie. Lecz jeśli
Stacey nie wystąpi, to Marshall opowie na ekranie o jej ciąży. Skoro szczeniackie
wypowiedzi Lucasa mogą wpędzić ojca w kłopoty, co dopiero wiadomość o nieślubnym
dziecku Stacey? Zadrżała na samą myśl o tym. To zdecydowanie najgorszy dzień w jej życiu!
- Muszę tam pójść, Brynn.
- Chyba rzeczywiście nie masz wyboru - przyznała Brynn ponuro. - Nie musisz jednak
sama walczyć z tym potworem. Pojadę jutro z tobą do studia i może rzeczywiście nie będzie
tak źle.
Stacey zeszła z planu i ukryła twarz w dłoniach. Brynn, która czekała, stojąc poza linią
dźwięku, objęła ją opiekuńczym gestem.
- To była klęska! - jęknęła Stacey. - Och, zawsze zachowuję się tak okropnie podczas
udzielania wywiadów! Teraz już wiem, dlaczego Justin nigdy mi na to nie pozwalał!
- Nie było tak źle. - Brynn, jak zawsze, próbowała pozostać lojalna. - To znaczy, nie
sądzę, aby twego ojca zachwyciła wypowiedź, iż lubi pływać nago, ale to jeszcze nie jest
wielki skandal, Stace.
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. - Stacey potrząsnęła głową przygnębiona. -
Marshall mówił coś o jakichś prezydentach pływających nago w basenie w Białym Domu i
wtedy natychmiast pomyślałam...
- Marshall jest bardzo podstępny. Po prostu naprowadził cię na to - powiedziała
oburzona Brynn.
- Kiedy zaczął mówić o ślubach w Białym Domu, wpadłam w panikę. Byłam pewna,
że nawiązuje do... - Stacey odruchowo dotknęła swego brzucha. - Nie bardzo wiedziałam, co
mam odpowiedzieć.
- Wykorzystał cię ten skunks!
- W końcu opowiedziałam mu, jak kiedyś wpadłyśmy razem z mamą do Sterne’a i
znalazłyśmy w łazience przywiązaną do kurków wanny jakąś blondynkę. - Stacey prawie
zapiszczała. - Powiedziałam to przed kamerą!
Brynn skrzywiła się.
- Marshall zastawił na ciebie pułapkę. Próbował dać do zrozumienia, że twoja rodzina
walczy ze Sternem, ponieważ jego styl życia jest dla was nie do przyjęcia. Ty tylko...
wyjaśniłaś, dlaczego.
- Justin nigdy mi tego nie wybaczy - wyszeptała Stacey.
- Przynajmniej teraz jest dla wszystkich jasne, że w waszej rodzinie nie ma
prawdziwych animozji. To było piękne, gdy powiedziałaś, że wy, Liptonowie, akceptujecie
się nawzajem, bez względu na to, jak dziwaczne jest wasze zachowanie. Tylko szkoda, że
Marshall natychmiast zapytał, jakie dziwactwa masz na myśli.
- Odpowiedziałam, że nie chcę mówić na ten temat. - Stacey przygryzła wargę. - To
chyba nie była najlepsza odpowiedź.
- No cóż, spróbujmy znaleźć w tym wszystkim jakąś dobrą stronę - powiedziała Brynn
pokrzepiająco. - Wywiad już się skończył, a Marshall nic nie wspomniał o dziecku.
- Panie Marshall! - Młody sekretarz planu, wyglądający na bardzo zmartwionego,
pomachał ręką do Corda Marshalla, który nadal znajdował się na planie. Taśma filmowa była
jeszcze wyświetlana, więc wstał bardzo cicho i dołączył do stojącej w bezpiecznej odległości
grupki.
- O co chodzi, Joe? - zapytał. Mrugnął porozumiewawczo do Stacey i Brynn, ale
żadna z nich nie zareagowała na tę zaczepkę.
- Pana garderoba. Wydobywa się z niej jakiś straszny zapach, wszedłem do środka,
żeby to sprawdzić. To okropny smród. Taki, jakby coś gniło, rozkładało się albo jeszcze
gorzej.
- Cholera! Chodźmy tam, Joe - powiedział Marshall i obydwaj wyszli ze studia.
- Uciekajmy stąd, Stacey - zaproponowała Brynn, a przygnębiona Stacey przytaknęła.
- Do diabła! - Wrzaski Corda Marshalla słychać było w całym studiu. Po chwili
pojawił się, trzymając w ręku jakieś butelki. Jego twarz była niemal purpurowa z wściekłości.
- Ktoś wylał w mojej garderobie pięć butelek oleju skunksa. Tak tam cuchnie, że nie można
wytrzymać!
- Skunksowi nie powinno to przeszkadzać - powiedziała Brynn słodkim głosem. -
Powiedziałabym, że teraz jest tam dla pana odpowiednie środowisko, panie Marshall.
Oczy Stacey rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Brynn, czy ty...
Cord Marshall doszedł do tego samego wniosku.
- To ty zrobiłaś, ruda diablico! - szalał.
- Brynn - Stacey chwyciła ją za rękę - myślę, że czas już na nas.
Zaczęły biec korytarzem.
- Jeszcze cię dostanę, przyjaciółeczko! - Marshall deptał im po piętach. - Musimy
wyrównać rachunki! Dużo już się uzbierało. Zobaczysz, pożałujesz, że w ogóle się urodziłaś!
Zyskały trochę czasu, gdyż Marshall zaplątał się w kabel, który zgrabnie
przeskoczyły. Upadł jak długi na podłogę, a one w tym czasie wybiegły z budynku.
- Brynn, skąd wzięłaś olej skunksa? - wysapała Stacey, gdy dopadły zaparkowanego w
pobliżu BMW.
- Dzwoniłam do wszystkich oryginalnych sklepów w Waszyngtonie, aż w końcu
znalazłam, chociaż najpierw pomyślałam o trutce na szczury. Stace, jesteś bezpieczna!
A jednak nie były, gdyż właśnie ze swego samochodu wychodził Justin Marks. Na
jego twarzy malowała się wielka wściekłość. Zauważył Stacey i Brynn, zanim one zdążyły
zauważyć jego.
- Stacey! - Jego głos spowodował, że obydwie zatrzymały się w miejscu. - Chodź
tutaj, Stacey. - Justin mówił stanowczo i niezwykle spokojnie. Serce Stacey, wyczerpane
wysiłkiem związanym z ucieczką, teraz zabiło jeszcze szybciej. - Nie każ mi iść po ciebie,
Stacey. Ten zimny spokój przerażał ją bardziej niż wściekle wrzaski Corda Marshalla, które
właśnie rozległy się ponownie.
- Jest tam! - Marshall wbiegł na parking; towarzyszył mu ten sam młody sekretarz
planu oraz jakiś inny mężczyzna i kobieta.
- Ta ruda maniaczka! Łapcie ją! - wrzeszczał.
Stacey i Brynn wymieniły przerażone spojrzenia i równocześnie rzuciły się do
samochodu. Wskoczyły do środka i zablokowały drzwi. Stacey zdążyła umieścić kluczyk w
stacyjce, gdy przy oknie pojawił się Justin Marks i prawie w tym samym czasie podbiegł do
samochodu z drugiej strony Cord Marshall.
- I co teraz, Stacey? - zawołała Brynn.
Stacey wrzuciła wsteczny bieg i nacisnęła pedał gazu. Samochód skoczył do tyłu,
zostawiając zaskoczonego i wściekłego Justina i równie wzburzonego Corda Marshalla.
Żadna z nich nie powiedziała ani słowa, dopóki nie zgubiły się w masie samochodów na
autostradzie.
- Przez chwilę myślałam, że gramy główne role w jakimś horrorze - powiedziała
wreszcie Brynn drżącym głosem. - Przy jednym oknie stała Godzilla, a przy drugim Bestia z
Bagien. Byłaś wspaniała, Stacey - dodała zachwycona. - Jechałaś jak Mario Andretti na Indy
500.
Stacey nie odpowiedziała. Serce wreszcie uspokoiło się i mogła oddychać normalnie.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli nie wrócimy dziś na noc do domu, Brynn - powiedziała.
- Odpada także dom moich rodziców.
- Trzymajmy się także z daleka od cieszącego się złą sławą mieszkania Sterne’a -
dodała Brynn. - Mamy już wystarczająco dużo przeżyć, jak na jeden wieczór.
- Pojedźmy na farmę Spence’a i Patty w Fredericksburgu. - Stacey zjechała na pas
prowadzący do Wirginii. - To tylko czterdzieści minut jazdy, a nikomu nie przyjdzie do
głowy, żeby nas tam szukać.
Stacey wiedziała, że ojciec i Justin trzymają się z daleka od Spence’a i Patty.
- Możemy u nich przesiedzieć do poniedziałku - dodała.
- A do tego czasu cała ta awantura przycichnie. - Brynn przełknęła głośno ślinę. -
Mam taką nadzieję - dodała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wydawało się, że nic nie jest w stanie zaskoczyć Spence’a i Patty Lipton. Kiedy
Stacey i Brynn pojawiły się w ich domu tuż po dziewiątej wieczorem, zaprosili je do środka
bez żadnych pytań, jakby ich obecność tutaj i prośba o udzielenie schronienia były naj-
normalniejszą w świecie sprawą.
Spence oddał im do dyspozycji dodatkowy pokój, przylegający do sypialni dzieci.
Natomiast Patty przygotowała herbatę poziomkową i upieczony w domu chleb. Chociaż
oboje nie zadawali żadnych pytań, Stacey czuła się zobowiązana do wyjaśnienia powodów tej
nie zapowiedzianej wizyty.
- Wystąpiłam dzisiaj wieczorem w programie Corda Marshalla - powiedziała,
popijając herbatę.
- Och, rozumiem! - Spence uśmiechnął się szelmowsko. - I musisz teraz ukryć się, bo
zrobiło się gorąco? Czy mamy spodziewać się, że Justin Marks zjawi się tutaj wkrótce z
megafonem, brygadą antyterrorystyczną i gazem łzawiącym?
Brynn skrzywiła się.
- To jest bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę, cośmy dzisiaj przeżyły.
Na zmianę ze Stacey zaczęły opowiadać wydarzenia dzisiejszego wieczoru. Patty i
Spence byli zachwyceni.
- Uważam jednak, że w twoim stanie, Stacey, nie powinno się tak biegać - zauważył
Spence zatroskany. - Patty mówi, że ciąża w ogóle nie powinna ograniczać aktywności
kobiety, ja jednak sądzę, że trzeba trochę zwolnić tempo, zwłaszcza w trzech pierwszych i
trzech ostatnich miesiącach.
Kawałek chleba, który jadła Stacey, wypadł z ręki na podłogę. Brynn zakrztusiła się
herbatą.
- Skąd... skąd wiesz? - zapytała Stacey, gdy Brynn już uspokoiła się i mogła wreszcie
normalnie oddychać.
- Podczas wystąpienia ojca widzieliśmy cię po raz pierwszy od dłuższego czasu -
powiedziała Patty spokojnie. - Spence zauważył, że zaszła w tobie jakaś zmiana. A kiedy
niemal zemdlałaś - Patty wzruszyła ramionami - po prostu już wiedzieliśmy.
- Na kiedy masz termin porodu? Oczywiście, będzie to poród naturalny, nie ma innej
możliwości. - Spence uśmiechnął się do Stacey. - Czy pomyślałaś o imieniu? Możemy
pożyczyć ci świetną książkę o niezwykłych imionach. Aha, a kto jest ojcem?
- Och, Spencer! Ojcem jest Justin Marks! - Patty uśmiechnęła się pogodnie. Spence,
nieprawdopodobnie zaskoczony, niemal wypuścił z rąk filiżankę. Równie zdumione Stacey i
Brynn wlepiły wzrok w Patty.
- Któż inny mógłby nim być? - powiedziała Patty, wzruszając ramionami, jakby to
wszystko wyjaśniało.
- To prawda - wyszeptała Stacey, przenosząc zdziwiony wzrok z Patty na Spence’a. -
Ale on nic o tym nie wie.
- Justin Marks! - Spence nie mógł tego pojąć. - Justin Marks?
- Od dawna byli w sobie zakochani - wyjaśniła Patty. - To było, oczywiście, ich
przeznaczenie. Musieli jednak poczekać, aż rządzące ich losem planety znajdą się w
dogodnym położeniu.
- No tak! - przytaknął Spence, jakby to w końcu go przekonało.
Stacey i Brynn wymieniły spojrzenia.
- Czy byłaś już u lekarza, Stacey? - zapytała Spence.
Stacey potrząsnęła głową.
- Zamierzam pójść wkrótce, ale...
- Rozumiem - powiedziała Patty. - Wiem, jak zimni i obojętni potrafią być lekarze. -
Poklepała Stacey po ramieniu. - Skoro już jesteś tutaj, musisz zobaczyć się z Kimberly. To
położna, która przyjmowała nasze dzieci. - Twarz Patty rozjaśnił entuzjazm. - Ona jest
wspaniała. Bardzo doświadczona, pełna ciepła i zrozumienia. Popiera porody w domu i...
- Położna Kimberly? - przerwała Brynn.
Spence przytaknął radośnie.
- Zadzwoń do niej jeszcze dzisiaj, Patty - powiedział. - Zamów na jutro wizytę dla
Stacey.
- Wspaniały pomysł! - Patty zerwała się i podeszła do stojącego w kuchni starego,
czarnego telefonu.
- Ale... - zaczęła mówić Stacey.
- Możesz rodzić tutaj, Stace. - Spence uśmiechnął się szeroko. - Patty i ja będziemy
pomagać Kimberly. Nie będziesz miała nic przeciwko temu, żeby dzieci przyglądały się
narodzinom swego nowego kuzyna? To byłoby dla nich bardzo wzruszające i oświetlające ich
duszę przeżycie!
Kimberly była szczupłą blondynką zbliżającą się do trzydziestki i zupełnie nie
pasowała do wyobraźni Stacey na temat wiejskich akuszerek. Jednak oprawione w ramki
świadectwo ukończenia szkoły pielęgniarskiej i dyplom położnej, które wisiały na ścianie
gabinetu, zwiększyły nieco zaufanie Stacey.
Młoda położna udowodniła, że jest dokładnie taka, jak opisała ją Patty: doświadczona,
przyjazna, wyrozumiała i ciepła. Przeprowadzała badanie z wielką znajomością rzeczy.
- Czy masz absolutną pewność, co do dnia, w którym dziecko zostało poczęte? -
zapytała, gdy po skończonym badaniu usiadły w małym saloniku.
- Ależ tak! - odpowiedziała Stacey i wróciła myślami do tamtej gorącej sierpniowej
nocy. - To był jedyny możliwy moment.
Kimberly skinęła głową.
- W takim razie będziemy musiały dziś po południu zrobić USG w szpitalu. Stacey,
twoja macica jest znacznie większa, niż powinna być w tym stadium.
- Co takiego? - zapytała Stacey, nie rozumiejąc, o czym mówi położna.
- Stacey. - Kimberly wzięła jej ręce w swoje dłonie. - Musisz przygotować się, że
prawdopodobnie są to bliźnięta.
- Bliźnięta? - powtórzyła po raz setny Brynn, prowadząc samochód w drodze
powrotnej do Waszyngtonu. Było późne niedzielne popołudnie. Stacey siedziała obok niej,
niezdolna, żeby prowadzić, żeby myśleć logicznie, niezdolna do czegokolwiek.
- Bliźnięta! - mogła jedynie powtarzać za Brynn.
Do szpitala wybrali się całą grupą. Brynn, Spence, Patty, dziewczynki, Stacey i
Kimberly tłoczyli się w małym pokoju, w którym ultrasonogram potwierdził przypuszczenia
Kimberly. To bliźnięta! Od tej chwili Stacey była w stanie dziwnego oszołomienia.
- Stacey, musisz o tym powiedzieć komuś! - Brynn była wyczerpana nerwowo. Od
chwili, w której dowiedziała się o bliźniaczej ciąży, obgryzła osiem długich paznokci. - To
znaczy, o tych bliźniakach. Ty... my same nie damy sobie dłużej z tym rady! Powiedz o tym
przynajmniej matce, Stacey.
- Brynnie, matka nigdy tego nie zrozumie. Znienawidzi mnie! - zawołała udręczona
Stacey.
- To samo mówiłaś, gdy będąc w szkole, poszłyśmy na wagary do kina i zostałyśmy
złapane. Jednak kiedy powiedziałaś, ona to zrozumiała i nie znienawidziła cię, a nawet
opowiedziała, jak sama, będąc uczennicą, poszła na wagary i została przyłapana. Pamiętasz?
- Brynn, nie możemy porównywać dziecięcego wybryku z moją obecną sytuacją! Jako
dorosła kobieta, matka była zawsze doskonała pod każdym względem, zawsze zachowywała
się odpowiednio. Ona tego nigdy nie zrozumie, Brynnie! Znienawidzi mnie!
- Stacey. - Brynn obgryzła dziewiąty paznokieć. - Powiedz wszystko matce.
Stacey siedziała w pięknie urządzonym salonie w domu Liptonów. Ręce miała
zaciśnięte w pięści, a oczy spuszczone. Brynn podrzuciła ją tutaj, a sama wróciła do
mieszkania.
- Och, Stacey! - zawołała matka, gdy Stacey zdradziła tajemnicę. Przeszła przez pokój
śliczna, wiotka i bardzo zmartwiona. - Moja biedna dziewczynka! - Usiadła obok Stacey na
kanapie i wzięła jej ręce w dłonie. Stacey patrzyła na łzy płynące z jasnobrązowych oczu
matki. - Moja biedna, mała Stacey. - Jej głos zadrżał. - Musisz być przerażona. Na pewno
czujesz się taka samotna, taka zakłopotana, a także... winna.
Stacey poczuła, że coś ją dławi w gardle. Serce biło jak oszalałe.
- Tak - wyszeptała. - Tak się właśnie czuję, mamo.
- Wiem, kochanie. - Caroline ścisnęła rękę Stacey. - Widzisz, ja także przez to
przeszłam. Okoliczności były nieco inne. Miałam wtedy dwadzieścia jeden lat i byłam w
ciąży tylko z jednym dzieckiem, ale... Nie miałam męża i przerażała mnie myśl, że muszę o
tym powiedzieć moim rodzicom i ojcu dziecka. Doskonale wiem, co teraz czujesz, Stacey.
Stacey patrzyła na matkę z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Mamo! - wydusiła w końcu. - Ty?
Caroline przytuliła ją do siebie.
- Ty byłaś tym dzieckiem, a ten mężczyzna to twój ojciec.
Stacey była wstrząśnięta. Jej rozsądny, konserwatywny ojciec i zrównoważona,
doskonała matka musieli się pobrać? Stacey potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się tej
myśli. To nie może być prawda! To jakiś dziwny sen, z którego zaraz się przebudzi.
- Twój ojciec zachował się wspaniale, gdy w końcu zebrałam się na odwagę i
powiedziałam mu o wszystkim. Nalegał, żebyśmy od razu się pobrali i tak też się stało. Udało
nam się jednak antydatować ślub o kilka miesięcy. - Caroline uśmiechnęła się lekko. - Brad
uważał, że to nie wypada, aby dziecko senatora urodziło się siedem miesięcy po ślubie. -
Matka uśmiechnęła się teraz szerzej. - Byliśmy tacy szczęśliwi, Stacey. Jesteśmy doskonałym
małżeństwem.
Stacey cofnęła się i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Naprawdę?
- Ależ tak! - Caroline zaśmiała się. - Kochamy się tak samo, jak tej nocy, kiedy
zostałaś poczęta. Oczywiście, to był dla mnie ciężki okres, kiedy byliście mali, a ja musiałam
siedzieć w domu. Jednak kiedy dorośliście, mogłam zacząć prowadzić bardziej aktywny tryb
życia, nawet sama działać na rzecz kampanii. Nigdy nie byliśmy z ojcem szczęśliwsi, Stacey.
- Ty lubisz politykę - powiedziała Stacey wolno.
- Myślę, że kiepska ze mnie aktorka. - Policzki matki zaróżowiły się. - Jednak kocham
wszystko, co jest związane z polityką, uwielbiam tę uwagę skupioną na nas, światła
reflektorów, tłumy i podniecenie. Oszalałabym, gdybym musiała prowadzić monotonne życie
przy boku człowieka, który wykonuje jakąś głupią robotę od dziewiątej do siedemnastej.
Stacey słuchała przerażona. Wszystko, czego była pewna przez cale życie, waliło się
w gruzy. Matka kochała związane z polityką życie. Jej małżeństwo nie wymagało żadnego
poświęcenia; była z niego zupełnie zadowolona. Stacey cieszyła się szczęściem matki i
świadomością, że nie narzucono jej trybu życia, którego by nienawidziła.
Zaraz jednak posmutniała, gdy zrozumiała, jak bardzo obie się różnią. Rozmowa z
Caroline w ogóle nie wpłynęła na poglądy Stacey. To, co matka uwielbiała w politycznym
życiu, córka znienawidziła. Stacey pragnęła właśnie tego monotonnego życia z mężczyzną
pracującym w normalnych godzinach; marzyła o tym, o czym z lekceważeniem mówiła
matka.
Ujawnienie, kto jest ojcem dzieci było łatwe w porównaniu z przyznaniem się do
ciąży. Caroline była zachwycona.
- Justin to taki poważny, odpowiedzialny człowiek. Lojalny i pracowity. Jak to się
spodoba prasie. Szef kampanii wyborczej zostanie zięciem senatora!
Bradford Lipton przyjechał do domu godzinę później i żona, na prośbę Stacey,
powiedziała mu o wszystkim. Po pięciu minutach przyszedł do pokoju córki. Widać było, że
jest zdenerwowany i zmieszany. Okazywanie uczuć nie było jego najmocniejszą stroną. Ten
człowiek, który zachowywał zimną krew, występując przed tysiącami ludzi, stracił
opanowanie, gdy przyszło mu stanąć twarzą w twarz z własną córką.
- Chcę, żebyś wiedziała, Stacey, że nie potępiam cię - wydusił z siebie, wbijając
wzrok w dywan. - Kobieta... mężczyzna... - Zaczerwienił się. - Oboje z mamą rozumiemy to.
Stacey musiała się uśmiechnąć. W tym momencie żałowała, że ona i ojciec byli sobie
tak dalecy. Prawdopodobnie zawsze tak będzie. Bradford Lipton nie otwierał się nigdy i przed
nikim, może tylko przed żoną.
- Dziękuję, tato - powiedziała cicho. Pomyślała, że ojciec jest dla niej taki dobry. Nie
powiedział ani jednego słowa na temat ewentualnych fatalnych skutków, jakie może
przynieść jego kampanii wyborczej cała ta historia.
- Cieszę się, że wyjdziesz za Justina, Stacey. - Głos senatora stał się cieplejszy, gdy
zawołał do stojącej na dole żony: - Caroline, może urządzimy ślub jutro? Chyba im szybciej,
tym lepiej, co?
- Jutro? - powtórzyła Stacey blednąc.
- Świetnie, kochanie! - Caroline pojawiła się w drzwiach i uśmiechnęła się do męża. -
Urządzimy małą, rodzinną uroczystość, tylko dla najbliższych. Oczywiście, zaprosimy Grace
i Brynn. Zacznę przygotowania dzisiaj wieczorem.
Stacey poczuła, że ogarniają przerażenie.
- Słuchajcie - powiedziała. - Może będzie lepiej, jeśli najpierw porozmawiam o tym z
Justinem.
Jej żołądek skurczył się ze strachu. Przecież Justin był na nią wściekły. Czy do tego
stopnia, żeby ją znienawidzić? Ostatnio widzieli się w sobotę wieczorem, gdy niemalże
przejechała go samochodem. A teraz rodzice planowali ich ślub bez jego wiedzy!
- Pani Lipton! - Z holu na parterze doszedł do nich głos Grace. - Przyszedł Justin
Marks. Chce się widzieć z senatorem.
- Co za wyczucie! Prawda, Caroline? - Uśmiechnięty Bradford Lipton zaczął schodzić
na dół. Za nim podążyła żona, jej twarz była rozpalona. Stacey nie była w stanie ruszyć się z
miejsca. Pozostała w sypialni, wszystko jednak doskonale słyszała.
- Witamy w rodzinie, Justinie - zagrzmiał ojciec. - Zapewniam cię, ze ja i Caroline
jesteśmy bardzo zadowoleni.
Pani Lipton nie posiadała się z radości.
- Jesteśmy zachwyceni, Justinie. Zaplanowaliśmy ślub na jutrzejszy wieczór. Ty i
Stacey nie musicie się o nic martwić. Będę szczęśliwa, jeśli pozwolicie mi wszystkim się
zająć.
W końcu Stacey usłyszała głos oszołomionego Justina:
- Ślub?
- Stacey, kochanie! - zawołała matka melodyjnym głosem. - Justin jest tutaj!
Stacey powoli schodziła po schodach. A więc tak właśnie czuli się żołnierze, lądując
na wybrzeżach Normandii podczas drugiej wojny światowej? Zatrzymała się na ostatnim
stopniu i przyjrzała się stojącej na dole grupie - swojemu przystojnemu, pełnemu charyzmy
ojcu, pięknej, promiennej matce i Justinowi, całkowicie zaskoczonemu i jakby
przestraszonemu.
- A oto panna młoda! - zawołał ojciec, wyciągając rękę do córki. - Jestem pewien, że
chcecie zostać sami. Macie na pewno dużo do omówienia.
Stacey i Justin przyglądali się sobie.
Pomyślała ponuro, że nawet podczas pierwszej randki nie była tak zakłopotana. Co, do
licha, może teraz powiedzieć temu człowiekowi?
- Nie wybrałabyś się ze mną na przejażdżkę? - zapytał Justin pełnym napięcia głosem.
- Nie! - zawołała i spojrzała na rodziców. - Dziękuję, ale lepiej nie - dodała uprzejmie.
- Romantyczna przejażdżka po Rock Creek Park! - powiedział senator radośnie. - To
mi coś przypomina, a tobie, Caroline? A więc ruszajcie, młodzi. Bawcie się dobrze!
Justin ścisnął ramię Stacey tak mocno, jakby założył mankiet do mierzenia ciśnienia.
Wyprowadził ją z domu, nie mówiąc ani słowa. Stacey zadrżała, ale nie z powodu
wieczornego chłodu.
- Czyżby twoi rodzice sądzili, że przyjęłaś moje oświadczyny? - zapytał Justin, gdy
wyjechali na ulicę. W jego głosie słychać było sztuczny spokój. - W jaki sposób doszli do
tego wniosku?
„Powiedz mu! - coś krzyczało wewnątrz niej. - Powiedz, zanim będzie za późno!”
- Nie będziesz ze mną rozmawiać? - Jego głos był zimny i ostry. - Pojawiłem się w
bardzo niedogodnym momencie? Nie spodziewałaś się, że ktoś przyłapie cię na kłamstwie tak
szybko?
Stacey poruszyła ustami, nie mogąc jednak wydobyć głosu. Justin by na nią zły, tak
strasznie zły!
- Odrzuciłaś moje oświadczyny - mówił dalej tak samo zimnym głosem. - Chciałaś
mieć ze mną romans, pamiętasz?
Stacey zrozumiała, jak bardzo Justin czuje się urażony. Ogarnęła ją litość. Odrzucając
jego propozycję, uraziła go i nawet tego nie zauważyła!
- Moja propozycja jest już nieaktualna. Romans, to wszystko, czego ode mnie chciałaś
i tylko to otrzymasz. Nie masz prawa kłamać i wykorzystywać mnie do tego, abym pomógł ci
uwolnić się od rodziców. Jutro powiesz im prawdę, Stacey.
Prawda. Stacey ciężko westchnęła. Justin nie znał całej prawdy. Był urażony i zły.
Sądził, że wykorzystała go, aby uniknąć konsekwencji związanych z wystąpieniem w
programie Marshalla. Jak jednak powiedzieć całą prawdę teraz, kiedy jest taki zimny i zły?
- Głęboko oburzyły mnie twoje metody łagodzenia gniewu ojca w związku z
pojawieniem się w tym okropnym programie. Nie powinnaś była mówić, że się pobieramy.
To było tchórzliwe i podstępne! Poza tym, złośliwe - powiedział Justin.
- To nie było tak - odpowiedziała Stacey łagodnie. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na
zawziętą twarz. Do oczu napłynęły łzy. A więc nienawidzi jej! Naprawdę! Powiedział, że
odwołuje swoje oświadczyny. A matka przygotowuje pieczołowicie jutrzejszą uroczystość!
Stacey delikatnie położyła swoje dłonie na brzuchu. Tam, w środku, rosło dwoje
dzieci. To były dzieci Justina. Gdyby mu teraz o nich powiedziała... Na pewno w poczuciu
obowiązku ożeniłby się z nią, chociaż jej nienawidzi. Przypomniała sobie dni, które spędzili
razem w cudownej harmonii. Wtedy obietnica głębokiej i wiecznej miłości była faktem, a nie
marzeniem. Teraz nie było już na to nadziei.
- Nie obawiaj się, Justinie - powiedziała przez ściśnięte gardło. - Nie pobierzemy się.
Justin zatrzymał samochód przed jej domem.
- Bądź tak uprzejma i poinformuj rodziców o tym. - Nawet na nią nie spojrzał. Patrzył
prosto przed siebie, gdy Stacey szybko wychodziła z samochodu.
- Stacey, co się stało? - zawołała Brynn, zobaczywszy, jak Stacey wrzuca do walizki
różne przypadkowe ubrania. - Co robisz? Dokąd się wybierasz?
- Zamieszkam ze Spencem i Patty. Będziemy żyć z dala od świata. Kimberly może
odebrać poród i... i moje małe kuzynki mogą przyglądać się temu, i...
- Dobry Boże! Ty chyba oszalałaś! Stacey, co powiedzieli rodzice? Wyparli się ciebie,
czy co? Proszę, powiedz coś wreszcie!
- Spodziewają się, że jutro wieczorem poślubię Justina - odpowiedziała Stacey. - On
natomiast nie chce się ze mną ożenić, on po prostu nie może na mnie patrzeć. Och, Brynn!
Nic z tego nie będzie! Nasze... planety jednak nie są w sprzyjającym położeniu.
- Och! - jęknęła Brynn.
- Muszę wyjechać z Waszyngtonu. - Stacey uścisnęła mocno Brynn. - Zadzwonię do
ciebie, kiedy...
- Stacey, nie pozwolę, żebyś sama w nocy jechała na farmę. W takim stanie! Jeśli
koniecznie chcesz jechać, to jadę z tobą.
- Przecież musisz być jutro w pracy, Brynn.
- Zadzwonię do biura i powiem, że wzięłam kilka dni urlopu. Stacey, nie mogłabyś
tego jeszcze raz przemyśleć i porozmawiać z Justinem?
- Już rozmawialiśmy, Brynn. To beznadziejne. - Stacey powstrzymała Izy. Nie będzie
znowu płakać! Musi skierować wszystkie swoje myśli i całą energię na nowe życie.
Rozpaczanie nad tym, co może się zdarzyć, jest demoralizujące i bezcelowe.
Brynn wyciągnęła z szafy walizkę.
- Mam nadzieję, że Spence nie każe nam doić swojej krowy - diablicy albo łapać
zadziornego koguta - powiedziała ponuro.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Następnego dnia rano Stacey, Brynn i trzy córeczki Spence’a siedziały przy stole w
kuchni i bawiły się ciastem z mąki i wody, zagniecionym wcześniej przez Patty.
- Nie, Auroro. Nie jedz tego. - Po raz piętnasty Stacey wyjęła kawałek ciasta z ust
dwuletniego dziecka. - My tylko bawimy się. To ciasto do zabawy.
- Ona także zjada nasze zapasy - powiedziała Sunshine. - Popatrz, ciociu, jakiego
zrobiłam kotka.
Stacey uśmiechnęła się.
- Jest wspaniały, Sunny - powiedziała.
- Kiedy wrócą rodzice? - zapytała trzyletnia Melody.
Patty i Spence pojechali godzinę temu do miasta na zakupy.
- Wkrótce - powiedziała Brynn i przechyliła głowę. - Prawdę mówiąc, właśnie słyszę
nadjeżdżający samochód.
Dzieci wybiegły z kuchni, piszcząc radośnie.
- To nie rodzice - dobiegł z podwórka rozczarowany głos Sunny. - To Justin Marks.
- Stacey, tylko spokojnie - powiedziała szybko Brynn, ale było już za późno. Stacey
chwyciła wiszący na haku gruby, wełniany sweter Patty i rzuciła się do kuchennych drzwi. Po
piętnastu minutach Justin znalazł ją na strychu stodoły.
- Zejdziesz sama na dół, czy też ja mam wejść do ciebie na górę? - zapytał cicho,
stając obok drewnianej drabiny i zadzierając do góry głowę.
- Ani jedno, ani drugie. - zawołała. - Odejdź stąd!
Justin postawił nogę na najniższym szczeblu.
- Dobrze, ale najpierw wygłoszę przemówienie, które powtarzałem przez całą drogę -
powiedział.
- Nie chcę tego słuchać. Nie znoszę przemówień!
- Wiem. - Zaczął wspinać się po drabinie, powoli i z uporem. - Zadzwoniłem do ciebie
pół godziny po naszym rozstaniu. Ponieważ nikt nie odbierał telefonu, przyjechałem do was i
przekonałem się, że nikogo nie ma w domu. Jeden z waszych sąsiadów widział, jak
wychodziłyście z walizkami.
Stacey nie mogła już dłużej znieść tej niepewności.
- Jak dowiedziałeś się, że jestem tutaj? Skąd y się tutaj wziąłeś. - Było jej niedobrze ze
zdenerwowania. - Czy wiesz już?... - wyszeptała.
Doszedł do połowy drabiny i jego twarz znajdowała się teraz na wysokości wzroku
Stacey.
- Patty zadzwoniła do mnie dziś rano - powiedział. - Zaczęła coś mówić o
wywierających wpływ domach, znakach i planetach. - Roześmiał się cicho. - Nic z tego nie
rozumiałem, ale to nic nowego. Rzadko zdarza się, że wiem, o czym mówi Patty.
Justin wdrapał się zręcznie na strych i usiadł obok Stacey na sianie. Rzuciła mu
szybkie spojrzenie. Miał na sobie brązowe sztruksy, białą koszulę i nowy niebieski sweter.
Gdy zorientowała się, że Justin patrzy na nią, natychmiast odwróciła wzrok.
Nieśmiało wyciągnął rękę, żeby dotknąć jasnej perkalowej sukienki. Było to jedno z
ciążowych ubrań Patty.
- Ładnie wyglądasz - powiedział wzruszony.
Stacey zadrżała.
- Justinie, czy Patty powiedziała ci, że jestem...?
- Ty mi to powiedz, Stacey - odparł.
Wzięła głęboki oddech. A więc nareszcie miało to nastąpić!
- Jestem w ciąży. - Słowa te wymknęły się, zanim Stacey zdążyła pomyśleć. - To będą
bliźnięta. Ta sierpniowa noc...
Justin wyciągnął rękę. Stacey dostrzegła w jego oczach współczucie i troskę.
Odsunęła się, przesuwając w głąb strychu.
- Nie chcę litości, Justinie - powiedziała. - Nie potrzebuję jej i nie oczekuję, że ożenisz
się ze mną. Mogę...
- Stacey, oczywiście, że ożenię się z tobą - wtrącił Justin.
- Nie! - zawołała Stacey, ciągle odsuwając się od niego. - Przecież nie chcesz tego.
Wycofałeś swoje oświadczyny i ja... ja nie mam o to pretensji. Nie moglibyśmy znieść siebie
i obydwoje dobrze o tym wiemy.
Justin skoczył tak szybko i zwinnie jak kot. Nagle Stacey zorientowała się, że leży na
sianie, a Justin przygniata ją swoim ciałem. Przytrzymał jej ręce nad głową; palce splotły się
ze sobą.
- Stacey - powiedział cicho, patrząc w jej jasnobrązowe oczy. - Och, moja kochana.
- Nie, Justinie - błagała, gdy jego usta musnęły jej wargi. - Proszę, nie!
Nie mogła myśleć, gdy patrzył na nią w taki sposób, gdy jej dotykał. A przecież musi
zachować teraz jasność umysłu. Musi!
- Stacey, wróciłem wtedy, aby jeszcze raz prosić cię o rękę. - Obsypywał jej szyję
gorącymi pocałunkami. - Chciałem powiedzieć, że nie obchodzi mnie, dlaczego powiedziałaś
rodzicom, że wyjdziesz za mnie. Chcę, żebyś została moją żoną, bez względu na wszystko.
To moja głupia duma spowodowała, że tak ostro napadłem na ciebie. Bardzo szybko
zrozumiałem, że duma nie jest ważna, skoro przez nią mam utracić ciebie.
- Justinie, ja wtedy w ogóle nie rozmawiałam z rodzicami na temat tragicznego
wystąpienia w programie Marshalla - wtrąciła Stacey. - Nic im także nie mówiłam o
poślubieniu ciebie. Kiedy przyznałam się mamie, że jestem w ciąży, ona doszła do wniosku,
że... zaczęli z ojcem snuć plany...
- I słusznie, kochanie - przerwał Justin. - Zanim przyjechałem tutaj, rozmawiałem z
twoją matką. Ślub jest w dalszym ciągu zaplanowany na dzisiejszy wieczór.
- Nie! Nie możemy się pobrać! - Stacey poruszyła się pod nim niespokojnie.
- Stacey, nie możemy n i e pobrać się - poprawił ją Justin i uciszył długim, spokojnym
pocałunkiem. Była już bardzo bliska poddania się, gdy Justin podniósł głowę.
- Weźmiemy ślub, kochanie - powiedział.
- Justinie, wiem, że próbujesz zachować się odpowiednio honorowo, ale... - udało jej
się powiedzieć.
- Stacey, nie chcę ożenić się z tobą dlatego, że jestem honorowy, czy też dlatego, że
uważam to za mój obowiązek. Chcę tego, ponieważ cię kocham. Po raz pierwszy poprosiłem
cię o rękę, nie wiedząc jeszcze o naszych dzieciach. - Jego twarz oświetlił nagle jakiś
wewnętrzny blask. - Kiedy Patty powiedziała mi o bliźniętach, byłem prawie nieprzytomny ze
szczęścia. Mieć własne dzieci, których matką w dodatku będziesz ty! To spełnienie
najpiękniejszych marzeń.
Justin przesunął się i położył obok niej, ale w dalszym ciągu trzymał jej ręce nad
głową.
- Wtedy dotarło do mnie, że po prostu nie mogłaś powiedzieć mi o dziecku... o
dzieciach. Byłem przecież taki nieprzystępny. Stacey, to boli jak diabli. Chcę, żebyś
wiedziała, jak bardzo jesteś mi bliska, chcę, żebyś miała do mnie zaufanie i mogła mi mówić
o wszystkim.
- Nie chodziło tylko o ciebie, Justinie - powiedziała Stacey łagodnie. Poczuła niemal
fizyczny ból, widząc bardzo nieszczęśliwe ciemne oczy. - Ja także odegrałam w tym pewną
rolę. Byłam przestraszona, czułam się winna i... - uśmiechnęła się smutno. - Po prostu
stchórzyłam.
Justin uwolnił jedną rękę i dotknął palcami jej ust, rysując ich kontur.
- Stacey, nie winie cię za to, że nie chciałaś poślubić tego politycznego robota, który
był szefem personelu twojego ojca. Dużo myślałem nad tym, co zaszło między nami w piątek
w biurze. Przez dwa dni nie rozstawaliśmy się ze sobą ani na moment. Wszystko zaczęło się
psuć w chwili, gdy powróciłem do swojej roli szefa kampanii i asystenta administracyjnego.
Dlatego dzisiaj rano zrezygnowałem z obydwu tych stanowisk, Stacey. O godzinie dziesiątej
rano przestałem być politykiem - oznajmił.
- Co takiego? - Chciała usiąść, ale Justin nie pozwolił na to. Patrzył w oczy Stacey z
taką uwagą, że aż zakręciło jej się w głowie.
- Justinie, mówisz poważnie? To... niemożliwe - przerwała, wpatrując się w niego w
osłupieniu.
- Miałaś rację. - Wziął jej twarz w ręce. Jego oczy były bardzo poważne. - To nie
mogłoby nam się udać. Byłbym zbyt zajęty pracą, zbyt pochłonięty prowadzeniem kampanii,
a ty byłabyś zbyt nieszczęśliwa w politycznym małżeństwie, jakiego nigdy nie chciałaś. Nie
zniósłbym, Stacey, żeby moja żona czuła się nieszczęśliwa. Za długo czekałem na własny
dom i rodzinę, żeby teraz wybrać coś innego niż solidne, trwałe małżeństwo. Pobierzemy się,
Stacey, i teraz nam się to uda - zapewnił Justin. - W końcu dokonamy tego.
Stanowczość Justina zrobiła na niej wielkie wrażenie. W jego wypowiedzi widoczna
była żelazna konsekwencja, dzięki której osiągnął znaczące sukcesy w ciągu ostatnich
dziesięciu lat. Justin Marks nigdy nie przegrywał.
- Zrezygnowałeś?... - szepnęła. - Przecież nie mogę prosić cię o to!
- I wcale nie prosiłaś - odpowiedział cicho. - Sam postanowiłem, że muszę to zrobić i
zrobiłem. Kocham cię, Stacey. Już od tak dawna cię kocham. Nie mogę ryzykować, że utracę
ciebie i moje dzieci. Twoje szczęście jest dla mnie sprawą najważniejszą.
- A co z twoim szczęściem? - zawołała Stacey. Po prostu nie mogła tego wszystkiego
pojąć. Jak Justin mógł porzucić pracę, która stanowiła sens jego życia? Jest takim dumnym i
ambitnym człowiekiem, obdarzonym niezwykłą energią i talentem. - Ty nie możesz
zrezygnować z polityki! Przecież żyjesz tym, oddychasz tym i kochasz to!
Justyn wzruszył ramionami.
- Ale ciebie kocham bardziej - odpowiedział. - Dzięki temu, że mieszkałaś ze mną
przez ostatnie kilka dni, zrozumiałem, czym może być szczęście. Żyjąc z kimś pod jednym
dachem, można opiekować się sobą, śmiać się razem i kochać. Będę najszczęśliwszym
człowiekiem, jeśli pozwolisz mi budować z tobą życie, kochać cię i czynić szczęśliwą.
- Justinie, ale co będziesz robił? Jesteś niezwykle zdolnym człowiekiem, musisz
pracować! - powiedziała Stacey.
- Nie martw się, kochanie. Nie zostaniesz obarczona bezrobotnym mężem. -
Uśmiechnął się, a w niej zamarło na chwilę serce. Chyba całe wieki minęły od chwili, gdy po
raz ostatni widziała jego uśmiech.
- Wspomniałem ci, że kiedyś interesowało mnie nauczanie ekonomii na uniwersytecie.
Jednak najpierw porwał mnie świat handlu w Nowym Jorku, a potem życie polityczne
Waszyngtonu. Mimo to w dalszym ciągu utrzymywałem kontakty z kręgami akademickimi.
Co więcej, w ciągu ostatnich dziesięciu lat spotkałem wielu innych wpływowych
ekonomistów. Dzisiaj rano, gdy zrezygnowałem z pracy u twojego ojca, wykonałem kilka
telefonów. Stacey, czy chciałabyś mieszkać w Cambridge, w stanie Massachusetts? - zapytał.
- Zaproponowano mi tam posadę w Harvard Business School. Mógłbym zacząć w czerwcu,
na początku letniej sesji. Mielibyśmy dużo czasu dla siebie, zanim urodzą się dzieci.
- Mówisz serio, Justinie? - Stacey znowu płakała. Wyglądało na to, że nic innego
ostatnio nie robiła. - Och, Justinie, nie mogę na to pozwolić. Rezygnujesz dla mnie ze
wszystkiego i nie podoba mi się to! Co będzie, jeśli tata wygra wybory? Nie chcę, żebyś miał
do mnie pretensję znienawidził mnie za to, że z mojego powodu nie możesz w tym
uczestniczyć!
- Czy wyszłabyś za mnie, gdybym w dalszym ciągu pracował z twoim ojcem? -
zapytał Justin. - Czy będziesz żyła w Waszyngtonie i pilnowała ogniska domowego, podczas
gdy ja będę zajęty przez dwadzieścia cztery godziny na dobę prowadzeniem kampanii
wyborczej? Czy będziesz sama wychowywała nasze dzieci, jeśli ja poświęcę cały czas i
wszystkie siły karierze politycznej?
- Tak! - zawołała Stacey. W końcu udało jej się uwolnić ręce z uchwytu Justina i
mogła go objąć za szyję. - Tak, Justinie - powtórzyła. - Dlatego, że kocham cię i chcę, żebyś
był szczęśliwy.
- Stacey. - Justin objął ją mocno i pocałował z ogromną czułością. - Sprawiłaś mi
ogromną przyjemność swymi słowami, ponieważ wiem, ile cię to kosztowało. To było bardzo
miłe, szlachetne i wspaniałomyślne, ale niepotrzebne. - Przytulił ją do siebie i łagodnie
pogładził po głowie. - Trzydzieści dziewięć lat czekałem, aby mieć dom i móc założyć
rodzinę, teraz zamierzam całkowicie poświęcić się żonie i dzieciom. Jeśli w dalszym ciągu
mam zajmować się polityką, to nie będę mógł być ani takim mężem, ani takim ojcem, jakim
zawsze chciałem zostać. Tak więc... - zawiesił głos. - Uważam, że moja kariera polityczna
należy do przeszłości.
Stacey patrzyła na niego z miłością i strachem jednocześnie.
- W ten właśnie sposób zrezygnowałeś z picia kawy - powiedziała. - To twoja metoda
- wszystko albo nic. Justinie, nie pozwolę, żebyś się tak poświęcał...
- To nie jest poświęcenie, Stacey - przerwał łagodnie. - Zawsze potrafiłem poznać to,
co było dla mnie dobre i nie bałem się wprowadzania zmian w życiu, aby to osiągnąć. Popatrz
tylko, co zdobędę: żonę, dwoje dzieci, dom, nową i interesującą pracę w normalnych
godzinach. - Jego oczy zabłysły. - To będzie paca, w której będę mógł nosić swetry i
mokasyny zamiast szarych garniturów i czarnych pantofli.
Stacey przytuliła się mocniej do niego.
- Czy jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytała.
- Nigdy w swoim życiu nie byłem niczego bardziej pewny - powiedział, a ona objęła
go.
- Czy mój ojciec bardzo się zdenerwował, gdy powiedziałeś, że odchodzisz? -
zapytała. Potrafiła wyobrazić sobie całą tę, wywołującą w niej dreszcz strachu, scenę.
- Kochanie, jest mnóstwo młodych ludzi tak samo zdolnych jak ja, mających podobne
polityczne ambicje, intuicję i spryt. Kilku takich już teraz znajdziesz w zespole ojca, a nie ma
żadnych trudności z pozyskaniem nowych. Zapewniam cię, że nie jestem niezastąpiony.
- Ależ oczywiście, że tak - wyszeptała. - Dla mnie jesteś niezastąpiony.
Justin nie zamierzał opowiadać o tym, co się działo dziś rano w biurze. Chciał ją przed
tym ochronić, zaoszczędzić przykrości kochanej kobiecie.
- Czy wyjdziesz za mnie, Stacey? - zapytał. - Jeszcze dziś wieczorem. A potem
wyjedziemy gdzieś, tylko we dwoje.
- Tak. - Stacey patrzyła na niego z miłością. - Zgadzam się na wszystko, Justinie -
zawołała radośnie. Optymizm dodawał jej pewności siebie. - Och, będziemy tacy szczęśliwi!
Będziemy najwspanialszym małżeństwem, będziemy mieć najwspanialszy dom i
najwspanialsze dzieci.
Całował ją namiętnie. Obejmując się mocno, zapadli w ciepłe, słodko pachnące siano.
EPILOG

Delegaci ze stanu Wisconsin oświadczyli, że są dumni, iż mogą oddać swoje głosy na


senatora Liptona. Były to głosy, których senator potrzebował, aby zapewnić sobie
prezydencką nominację. W ogromnym centrum wyborczym wybuchło prawdziwe piekło, gdy
zwolennicy Liptona zaczęli gwizdać, krzyczeć z radości, dąć w trąbki i tańczyć, aby uczcić
zwycięstwo ich kandydata. Sprawozdawca telewizyjny poinformował widzów, że senator i
jego żona oglądają wybory w apartamencie hotelowym i pojawią się w centrum wyborczym
najdalej za godzinę.
Stacey i Justin, siedząc w wygodnym salonie w swoim domu w Cambridge, również
oglądali telewizyjną relację. Justin trzymał na kolanach Amandę, ssącą poważnie swój
smoczek, a Stacey tuliła w ramionach Allison, która, zmęczona całym tym podnieceniem, w
końcu zasnęła. Bliźniaczki, podobne do siebie jak dwie krople wody, urodziły się w
bostońskim szpitalu trzy miesiące temu.
- To bardzo ważna noc w twoim życiu, Mandy - zwrócił się Justin do dziecka, które
patrzyło na niego z taką uwagą, jakby próbowało zrozumieć słowa. - Niezbyt często zdarza
się, żeby małe dziewczynki mogły przyglądać się, jak ich dziadek zdobywa nominację
prezydencką.
Wielkie ciemne oczy Amandy zaczęły się zamykać. Justin zachichotał.
- W ogóle się tym nie przejmuje - powiedział. - A na Alli wywarło to jeszcze mniejsze
wrażenie.
Stacey oderwała wzrok od ekranu telewizora i spojrzała na męża. Uśmiechnęła się,
widząc śpiące w jego ramionach dziecko. Justin był bardzo oddany córkom od dnia ich
narodzin. Był nawet pierwszą osobą, która wzięła je na ręce na sali porodowej. Obecny
rozkład zajęć pozwalał mu spędzać wieczory oraz wszystkie soboty i niedziele w domu.
Czasami zdarzało się, że miał także trochę wolnego czasu w ciągu dnia.
Stacey i Justin byli ze sobą niesłychanie szczęśliwi, jednak teraz, oglądając w telewizji
to podniecające wydarzenie, słysząc jak sprawozdawca woła: „Historia dokonała się!”, Stacey
zastanawiała się, czy to wszystko nie sprawia mężowi bólu, czy nie żałuje, że porzucił
politykę.
- Justinie - zapytała. - Czy teraz, gdy tata zwyciężył, nie jest ci przykro, że jesteś tu,
zamiast tam razem z całym zespołem cieszyć się ze zwycięstwa?
- Czekałem na to pytanie przez cały wieczór. - Justin przełożył Amandę na lewą rękę,
a prawą przygarnął do siebie Stacey. - Odpowiem uczciwie, Stacey. - Spojrzała na niego z
uwagą. - Nie, kochanie, nie żałuję. Kiedy podejmuję jakąś decyzję, nie oglądam się już za
siebie. Nie zamieniłbym tego, co teraz mamy, na szaleństwo kampanii wyborczej. Nawet
gdybym już wtedy, w listopadzie, wiedział, że mamy zapewnioną wygraną.
Stacey z ulgą oparła się o Justina, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Miałam nadzieję, że tak właśnie odpowiesz. Chyba po prostu chciałam usłyszeć te
słowa - powiedziała. Nagle pochyliła się do przodu, żeby lepiej widzieć ekran telewizyjny. -
Och, spójrz, Justinie! Kamera pokazuje całą rodzinę! Nawet Brynn tam jest Tak się cieszę, że
mama ją zaprosiła. Są także Sterne, Spence i Patty z dziećmi.
- Dlaczego dzieci ubrane są w stroje plażowe? - zastanowił się głośno Justin. - I co, na
Boga, one jedzą? Kim jest ta blondynka z dużym biustem, uwieszona na ramieniu twego
brata? Ta w bardzo kusej bluzeczce, szortach i w butach na wysokich obcasach?
- Wkrótce cała Ameryka będzie zadawać te pytania - róże śmiała się Stacey. - Biedny
Freddie Rhodes! Czy jako jego poprzednik, potrafisz sobie wyobrazić, co teraz przeżywa?
- Za żadne skarby świata nie chciałbym być w jego skórze - odpowiedział szczerze
Justin.
- Zastanawiam się, dlaczego wnuczki senatora mają na sobie plażowe stroje? - rozległ
się głos sprawozdawcy telewizyjnego. Interesuje mnie również, co takiego niezwykłego one
jedzą?
- Nie znamy również towarzyszki Sterne’a Liptona - dod. drugi sprawozdawca
oschłym tonem. I nic dziwnego, bo Stern i owa blondynka całowali się namiętnie,
zapominając o milionach patrzących na nich widzów.
Justin i Stacey spojrzeli na siebie i roześmieli się. Trzymając dzieci na rękach,
usadowili się wygodnie na kanapie i czekali, aż senator i jego żona ukażą się na ekranie.

You might also like