Download as txt, pdf, or txt
Download as txt, pdf, or txt
You are on page 1of 19

Joseph Conrad

Czarny sternik

Sporo lat temu kilka okr�t�w sta�o u pobrze�a dok�w londy�skich i zabiera�o
�adunek. M�wi� o �smym dziesi�tku ubieg�ego stulecia, kiedy Londyn mia� nier�wnie
wi�cej pi�knych okr�t�w w swych dokach ni� pi�knych budynk�w w swych dzielnicach.
Okr�ty stoj�ce u pobrze�a by�y wcale �adne. Sta�y one na kotwicach jeden za drugim.
Za� Szafir, trzeci od ko�ca, by� niegorszy od innych, ot, tak sobie. Ka�dy z tych
okr�t�w mia� oczywi�cie swego komendanta na pok�adzie. Podobnie jak inne okr�ty w
dokach.
Policjanci, co stoj� u bram, znali ich wszystkich z widzenia, nie umiej�c jednak�e
od razu i bez namys�u powiedzie�, z kt�rego ten lub �w jest okr�tu. Jako� sternicy
okr�t�w, co sta�y pod�wczas na kotwicy w dokach londy�skich, byli podobnie jak
wi�kszo�� oficer�w marynarki handlowej dzielnymi, zapracowanymi, krzepkimi i
bynajmniej romantycznie nie wygl�daj�cymi lud�mi. Pochodzili oni z r�nych warstw
spo�ecze�stwa, ale pi�tno zawodowe zaciera�o rysy indywidualne, co prawda niezbyt
wyraziste.
Stosowa�o si� to do nich wszystkich z wyj�tkiem sternika Szafiru. Go do niego
policjanci nie mogli mie� w�tpliwo�ci. On jeden si� wyr�nia�.
Poznawali go z daleka na ulicy. Kiedy za� rano szed� pobrze�em do swego okr�tu,
najemnicy dzienni i robotnicy portowi, co toczyli bele i wozili taczkami skrzynie z
�adunkiem, powiadali wzajem do siebie:
- Oto idzie �czarny sternik�.
Tak go przezywali, a przezwisko to by�o nie byle jakim szcz�ciem, nie mog�o bowiem
wynikn�� z uznania dla jego godnej powierzchowno�ci. Dodatek: czarny, by� tylko
powierzchownym wra�eniem ludzi nie znaj�cych si� na rzeczy.
Jako� Mr. Bunter, sternik Szafiru, nie by� czarny. Nie wi�cej by� czarny od nas
wszystkich i nie mniej bia�y od starszych sternik�w okr�towych w ca�ym porcie
londy�skim.
Cera jego by�a tej urody, �e nie�atwo ulega�a opaleni�nie; a przypadkiem
dowiedzia�em si�, i� biedak chorowa� ca�y miesi�c bezpo�rednio przed obj�ciem
s�u�by na Szafirze.
Z tego wida�, �e zna�em Buntera. Ju�ci�, �e go zna�em. Co wi�cej, zna�em w owym
czasie jego tajemnic�, t� tajemnic�, co� ale mniejsza teraz o to. Co za� do
powierzchowno�ci Buntera, to trzeba z�o�y� na karb niewiedzy i uprzedzenia s�owa,
kt�re zas�ysza�em o nim od pewnego starszego marynarza: �Za�o�y�bym si�, �e to
cudzoziemiec�. - Cz�owiek mo�e mie� czarne w�osy, nie b�d�c bynajmniej kud�aczem.
Zna�em pewnego marynarza z zachodu, boatswaina pi�knego okr�tu, co wygl�da� wi�cej
na Hiszpana ni� wszyscy Hiszpanie, kt�rych zdarzy�o mi si� widywa� na morzu. By�
podobny do Hiszpana z jakiego� obrazu.
Uczeni, co si� znaj� na rzeczy, utrzymuj�, i� ziemia stanie si� w ko�cu
dziedzictwem ludzi o czarnych w�osach i czarnych oczach. Podobno znaczna wi�kszo��
ludzko�ci jest ju� ciemnow�osa w r�nych odcieniach. Dopiero jednak, gdy si� zdarzy
spotka� ludzi z istotnie czarnymi w�osami, czarnymi jak heban, pojmuje si�, jak s�
one rzadkie. W�osy Buntera by�y bezwzgl�dnie czarne, czarne jak skrzyd�o kruka.
Mia� przy tym okaza�� brod� (przystrzy�on�, lecz porz�dnie d�ug�), a brwi jego by�y
g�ste i krzaczaste. Dodawszy do tego stalowob��kitne oczy, kt�re u blondyna nie
by�yby niczym nadzwyczajnym, lecz w tym pos�pnym obramieniu tworzy�y uderzaj�c�
sprzeczno��, pojmie si� z �atwo�ci� dlaczego Bunter si� wyr�nia�. Gdyby nie spok�j
jego ruch�w, nie og�lna pow�ci�gliwo�� jego zachowania si�, mo�na by by�o mniema�,
i� jest nieokie�znanie nami�tn� natur�.
Nie by� ju�ci� pierwszej m�odo�ci, ale je�eli zwrot ,,w sile wieku� ma jakiekolwiek
znaczenie, to urzeczywistnia� je w zupe�no�ci. By� wysokiego wzrostu, ale nieco
zbyt szczup�y. Przygl�daj�c si� ze swego pok�adu, jak niestrudzenie krz�ta� si�
pe�ni�c swe obowi�zki, Ashton, kapitan statku Elsinore, co sta� na kotwicy tu�
przed Szafirem, odezwa� si� raz do kt�rego� ze swych przyjaci�, i� �Johns wzi��
sobie jakie� popychad�o, �eby wyr�cza�o go we wszystkim na okr�cie�.
Kapitan Johns, komendant Szafiru, dowodzi� ju� od wielu lat okr�tami, wi�c by�
dobrze znany nie b�d�c jednak�e lubianym ni szanowanym. W towarzystwie koleg�w
zaniedbywano go lub nim pomiatano. Pomiata� nim przede wszystkim kapitan Ashton,
cz�ek cyniczny i dokuczliwy.
On to pozwoli� sobie na niew�a�ciwy �art powiadaj�c pewnego razu w towarzystwie, i�
�Johns jest zdania, �e ka�dego marynarza po sko�czonej czterdziestce nale�a�oby
otru� - z wyj�tkiem kapitan�w, co dowodz� obecnie okr�tami�.
Sta�o si� to w restauracji City, gdzie kilku dobrze znanych kapitan�w okr�towych
zebra�o si� na lunch. By� tam kapitan Ashton, kwitn�cy i jowialny, w przestronnej,
bia�ej kamizelce i z ��t� r� w dziurce od guzika i kapitan Sellers w marynarce,
chudy i bladolicy, co zaczesywa� swe szpakowate w�osy za uszy i nie maj�c okular�w
wygl�da� niby ascetyczny, �agodny m�l ksi��kowy; i kapitan Bell, nieokrzesany wilk
morski z kosmatymi palcami, co mia� na sobie niebiesk� bluz� i czarny pil�niowy
kapelusz, zasuni�ty w ty� z karmazynowego czo�a. By� tam r�wnie� bardzo m�ody
komendant okr�tu z niewielkimi p�owymi w�sikami i powa�nymi oczyma. Ten nie m�wi�
nic i u�miecha� si� tylko z lekka od czasu do czasu.
Kapitan Johns, nadzwyczaj zdumiony, podni�s� swe �atwowierne i zak�opotane oczy,
kt�re wraz z niskim i poziomo poradlonym czo�em nie tworzy�y zbyt inteligentnego
ensemble�u.
Wra�enia tego bynajmniej nie os�abia� lekko sto�kowaty kszta�t jego �ysej g�owy.
Wszyscy za�miali si� na ca�e gard�o, a kapitan Johns, pomiarkowawszy o co chodzi,
j�� w ko�cu u�miecha� si� poniek�d kwa�no i pr�bowa� si� broni�. Dobrze to jest
�artowa�, ale w dzisiejszych czasach, kiedy okr�ty nie op�acaj� si� wcale i trzeba
twardo harowa� i w drodze, i w porcie, morze nie jest odpowiednim miejscem dla
starszych ludzi. Jedynie ludzie m�odzi i w kwiecie wieku mog� sprosta� nowoczesnym
wymaganiom pr�dko�ci i po�piechu. Do�� przyjrze� si� wielkim firmom; niemal
wszystkie pozby�y si� ludzi, u kt�rych wyst�powa�y ju� oznaki staro�ci. On r�wnie�
nie chcia�by mie� �adnego dziada na pok�adzie swego okr�tu.
Jako� w tych pogl�dach kapitan Johns nie by� odosobniony. By�o pod�wczas sporo
marynarzy, kt�rym nic nie zarzucano pr�cz tego, �e byli szpakowaci; zdzierali oni
ostatni� par� obuwia na brukach City w rozpaczliwym poszukiwaniu jakiego� zaj�cia.
Kapitan Johns jak gdyby z nad�san� niewinno�ci�, doda�, i� od tego pogl�du jest
bardzo daleko do trucia ludzi.
Zdawa�o si�, �e b�dzie to ko�cem, ale kapitan Ashton nie pozwoli� spe�zn�� na
niczym swemu �artowi.
- O, tak! Jestem pewny, �e mia�by pan t� ch�tk�. Powiedzia� pan wyra�nie:
�nieu�yteczni�.
C� pocz�� z lud�mi, kt�rzy s� �nieu�yteczni?� Pan ma dobre serce, Johns. Jestem
przekonany, i� gdyby pan zastanowi� si� nad tym dok�adniej, to zgodzi�by si� pan,
�eby ich uprz�ta� trucizn� nie sprawiaj�c im zreszt� m�ki.
Kapitan Sellers zagryz� swe cienkie, krzywe wargi.
- Zamienia� ich w upiory - podda� jadowicie. Na wzmiank� o upiorach kapitan Johns
przep�oszy� si� we w�a�ciwy sobie roztargniony, przebieg�y i niemi�y spos�b.
Kapitan Ashton mrugn�� znacz�co.
- Tak jest. A w�wczas m�g�by pan mie� widoki porozumiewania si� ze �wiatem uch�w.
Widma marynarzy na pewno zwyk�y nawiedza� okr�ty. Znalaz�yby si� takie, kt�re by
chcia�y odwiedzi� starego towarzysza.
Kapitan Sellers dorzuci� oschle:
- Niech pan nie roznieca w nim podobnych nadziei, bo jest to okrucie�stwem. Nic nie
zobaczy. Przecie� pan wie, Johns, i� nikt jeszcze nie widzia� ducha.
Na to niedopuszczalne wyzwanie kapitan Johns wyzby� si� swej pow�ci�gliwo�ci.
Bez �ladu jakiegokolwiek zmieszania i z niek�amanym uniesieniem ufno�ci, od kt�rego
poja�nia�y na chwil� jego md�e, ma�e oczki, przytoczy� mn�stwo niew�tpliwie
stwierdzonych przyk�ad�w. Jest bez liku ksi��ek, co przepe�nione s� tymi
przyk�adami. Trzeba nie mie� poj�cia o niczym, �eby przeczy� zjawom nadzmys�owym.
Czasopisma specjalne nadmieniaj� co miesi�c o podobnych wypadkach. Profesor Cranks
widywa� duchy codziennie. A profesor Cranks nie jest byle jakim zjadaczem chleba.
Jeden z najznakomitszych uczonych wsp�czesnych. A �w dziennikarz - jak�e on si�
nazywa�? - kt�rego odwiedza� jaki� duch dziewcz�cy. Drukowa� w swym dzienniku, co
zas�ysza� od niej. I co to potem m�wi�, �e duch�w nie ma! -
Przecie� je fotografowano! Czy to wam nie wystarcza?
Kapitan Johns by� wzburzony. Kapitan Bell zagryz� usta, ale kapitan Ashton znowu
si� sprzeciwi�.
- Na mi�o�� Bosk�, nie przeszkadzajcie mu tym si� zajmowa�. Ale nawiasem, Johns,
kto to jest ten kosmaty korsarz, kt�ry jest u pana nowym sternikiem? Nikt, jak si�
zdaje, nie widywa� go przedtem w dokach.
Kapitan Johns, udobruchany zmian� tematu, odpowiedzia� po prostu, �e przys�a� mu go
Willy, w�a�ciciel sklepu z tytoniem na rogu Fenchurch Street.
Jak mi si� zdaje, Willy, jego sklep, a nawet �w dom przy Fenfurch Street ju� nie
istniej�. W owych czasach Willy, z zatroskanym, nieprzytomnym wyrazem na swej
pulchnej twarzy, dostarcza� tytoniu wielu okr�tom, odp�ywaj�cym na po�udnie z portu
londy�skiego.
O pewnych porach dnia sklep jego by� pe�en komendant�w okr�towych. Siedzieli na
beczkach, opierali si� leniwie o kantor.
Wielu m�odzik�w znalaz�o tam pierwsze w �yciu oparcie; wielu ludzi dojrza�ych
zdoby�o bole�nie upragnion� posad� jedynie dlatego, i� w sprzyjaj�cej chwili
wdepn�li tam po odrobin� machorki za cztery penny. Nawet pomocnik Willy�ego, rudy,
bezinteresowny, w�t�y z wygl�du m�odzieniec, udziela� niekiedy zza kantoru cennych
wskaz�wek, wr�czaj�c pude�ko papieros�w i szepc�c nieledwie drgni�ciem samych warg
mniej wi�cej w ten spos�b: - Bellona.
Dok po�udniowy. Potrzeba m�odszego oficera. Zd��y pan jeszcze na czas, je�li pan
si� po�pieszy.
Bieg�o si� te� p�dem!
- Oh, wi�c to Willy go przys�a� - rzek� kapitan Ashton. - Jest ogromnie
zastanawiaj�cym cz�owiekiem. Gdyby go si� opasa�o czerwonym pasem i zawi�za�o si�
mu czerwon� chustk� na g�ow�, wygl�da�by zupe�nie jak jeden z owych rozb�jnik�w
morskich, co to zmuszali m�czyzn do czuwania na blankach i porywali w niewol�
kobiety. Niech pan ma si� na baczno�ci, �eby panu nie poder�n�� gard�a i nie
drapn�� wraz z Szafirem. Na jakim by� on przedtem okr�cie?
Kapitan Johns, podni�s�szy jak zwykle swe �atwowierne oczy, zmarszczy� czo�o i
odrzek� dobrotliwie, �e ten cz�owiek zazna� ju� lepszych czas�w. Nazywa si� Bunter.
- Kilka lat temu dowodzi� Samari�, okr�tem z Liverpoolu. Utraci� go na Oceanie
Indyjskim i odebrano mu certyfikat komendanta na rok. Odt�d ju� nie m�g� dosta�
innej komendy. W ostatnich czasach klepa� bied� na statkach handlowych Oceanu
Zachodniego.
- No, to tym si� t�umaczy, dlaczego nikt go nie zna w dokach - wywnioskowa� kapitan
Ashton, gdy wstawali od sto�u.
Kapitan Johns poszed� po lunchu do dok�w. By� kr�py z postawy i mia� nieco
pa��kowate nogi. Wygl�d jego nie przejmowa� na og� ludzi poszanowaniem; natomiast
inaczej przedstawia�a si� rzecz z jego podw�adnymi. Uchodzi� za niemi�ego
prze�o�onego, tch�rzliwego w drobnostkach, prze�uwaj�cego zawsze jakie� �ale i
nieustannie dogryzaj�cego.
Nie by� to cz�owiek, kt�ry by zadar� z kim� i na tym zako�czy�, lecz kt�ry zwyk�
by� gada� �wi�stwa p�aczliwym g�osem. Powzi�wszy niech�� do kt�rego z oficer�w, by�
zdolny zatru� mu zupe�nie �ycie.
Tego� samego wieczora poszed�em, by odwiedzi� Buntera na pok�adzie, i stara�em si�
pocieszy� go co do widok�w podr�y. By� przygn�biony. Mniemam, i� cz�owiek, kt�ry
skrywa tajemnic� w swej piersi, traci sw� lotno��. A by�a jeszcze inna przyczyna,
dla kt�rej nie mog�em spodziewa� si�, by Bunter okaza� wielk� gibko�� umys�u. Z
powodu pewnej rzeczy by� od niedawna bardzo niesw�j, a opr�cz tego� lecz o tym
p�niej.
Kapitan Johns by� tego popo�udnia na pok�adzie i pl�ta� si�, i wa��sa� doko�a swego
starszego sternika, co uprzykrzy�o si� niezmiernie Bunterowi.
- Czego on chce? - pyta� ze spokojnym rozgoryczeniem. - Wygl�da to, jakby
podejrzewa�, �e co� ukrad�em i chcia�by zobaczy�, do kt�rej kieszeni t� rzecz
ukradzion� w�o�y�em. A mo�e kto� mu powiedzia�, �e mam ogon, za� on chcia�by
wymiarkowa�, jak zdo�a�em go ukry�? Nie lubi�, �eby kto� zachodzi� mnie od ty�u co
chwila chy�kiem i �eby nagle zagl�da� mi w oczy spod mojego �okcia. Czy to jaka�
nowa zabawa w straszaka? Nie bawi mnie ona. Nie jestem ju� berbeciem.
Zapewni�em go, i� gdyby kto� wm�wi� w kapitana Johnsa, i� on - Bunter - ma ogon,
Johns tak by to wykr�ci�, i� uwierzy�by, �e jest to istotnie prawdziwe w pewien
tajemniczy spos�b. By� podejrzliwy i �atwowierny do nieprawdopodobnych granic.
Wierzy� w ka�d� bajd�, podejrzewa� ka�dego o co� i �azi� z tym i prze�uwa� to w
sobie i przetwarza� w swym umy�le w najn�dzniejsze, do rdzenia p�aczliwe
zak�opotanie. W ko�cu urabia� sobie mo�liwie najnikczemniejszy pogl�d i znajdowa�
mo�liwie najnikczemniejszy spos�b post�powania dzi�ki jakiemu� wrodzonemu
uzdolnieniu do tym podobnych rzeczy.
Bunter powiedzia� mi na to, i� ten pod�y osobnik pe�za� po okr�cie na swych
kr�tkich, krzywych n�kach wodz�c go ze sob�, �eby burcze� i skomle� z powodu
jakich� tam g�upstewek. �azi� po pok�adach niby jaki� lichy owad - niby karaluch,
tylko nie tak �wawo.
Tak z wielkim niesmakiem wyrazi� si� panuj�cy nad sob� Bunter. Po czym m�wi� dalej
z w�a�ciw� sobie, stateczn� rozwag�, marszcz�c przy tym z�owieszczo swe
kruczoczarne brwi:
- A przy tym ma on bzika. Chcia� przez chwil� by� uprzejmym, lecz zdoby� si�
zaledwie na to, i� wytrzeszczy� na mnie oczy i zapyta�, czy wierz� �w obcowanie
poza grobem�. W obcowanie poza grobem� nie wiedzia�em zrazu, o co mu chodzi�o. Nie
wiedzia�em, co mam odpowiedzie�. �Bardzo powa�ny temat, Mr. Bunter� - odezwa� si�
do mnie. - �Studiowa�em go nadzwyczajnie pilnie�.
Gdyby Johns �y� na l�dzie lub gdyby przynajmniej mia� sprzyjaj�ce sposobno�ci w
przerwach mi�dzy swymi podr�ami, by�by si� sta� na pewno ofiar� oszuka�czych
medi�w. Na swe szcz�cie podczas pobyt�w w Anglii przemieszkiwa� gdzie� w
Leytonstone ze sw� niezam�n� siostr�, o dziesi�� lat starsz� od niego. Dr�a� przed
t� straszliw� Herod�bab�, co prze�ciga�a go dwukrotnie sw� t�go�ci�. Podobno na og�
wymy�la�a mu straszliwie; mia�a przy tym swe wyrobione pogl�dy, o ile chodzi�o o
jego sk�onno�ci spirytystyczne.
Te sk�onno�ci by�y dla niej po prostu dzie�em szatana. Opowiadano, i� mia�a si�
wyrazi�, �e �przy pomocy Bo�ej zdo�a zapobiec, aby ten dure� nie zaprzeda� si�
diab�u�. Nie ulega w�tpliwo�ci, i� skryt� ambicj� Johnsa by�o wej�� w osobiste
obcowanie z duchami zmar�ych - gdyby mu tylko pozwoli�a na to siostra. Ale by�a jak
ska�a. S�ysza�em, i� przebywaj�c w Londynie musia� wyrachowywa� si� przed ni� z
ka�dego grosza, kt�ry zabiera� rano, i zdawa� jej spraw� ze wszystkich godzin
ca�ego dnia. Za� ksi��eczki czekowej nie wypuszcza�a z r�ki.
Bunter (by� marnotrawnym synem, ale pochodzi� z dobrej rodziny; mia� przodk�w; gr�b
jego rodziny znajdowa� si� k�dy� w dziedzicznych hrabstwach) - by� oburzony, mo�e z
powodu bliskich mu zmar�ych. Stalowob��kitne oczy jarzy�y si� zawzi�t� dziko�ci� w
jego czarnobrodej twarzy. Wywar� na mnie silne wra�enie - tyle pos�pnej nami�tno�ci
by�o w jego pow�ci�ganej wzgardzie.
- To dopiero drab! Wej�� w obcowanie z� Taka n�dzna, ma�a pokraka! By�oby to
bezwstydnym natr�ctwem. Chcia�by wej��?� Co to znaczy? Nowy rodzaj snobizmu czy,
licho wie, co?
Za�mia�em si� na ca�e gard�o z tego oryginalnego pogl�du na spirytyzm - czy jak tam
ta ko�owacizna z duchami si� nazywa. Nawet Bunter raczy� si� u�miechn��. Ale by� to
u�miech cierpki, co wnet znikn��. Innego po cz�owieku w jego niemal - je�li tak
rzec mo�na - tragicznym po�o�eniu trudno by�o si� spodziewa�; to chyba jasne. By�
naprawd� udr�czony.
Got�w ju� by� j�� si� w razie potrzeby ka�dego trudnego wybiegu podczas podr�y.
Nie podobna spodziewa� si� wielkich wzgl�d�w, gdy jest si� na �asce takiego
osobnika jak Johns. Niedola jest niedol� i ma sw�j koniec. Ale by� dr�czonym
n�dznymi, ja�owymi, bezdusznymi bajdami o duchach w stylu Johnsa przez ca�� drog�
do Kalkuty i z powrotem, by�o my�l� wprost niezno�n� i poni�aj�c�. W tym
o�wietleniu spirytyzm by�, zaprawd�, uroczystym tematem do rozmy�la�. Ba, nawet
okropnym!
Biedny cz�owiek! Niewiele brakowa�o, a by�oby nam obu przysz�o na my�l, �e on sam
bardzo rych�o� To pewna, �e nie mog�em go pocieszy�. Raczej by�em zatrwo�ony.
Bunter mia� jeszcze inn� przykro�� tego dnia. Zak�opotany dozorca portowy przyszed�
na pok�ad niby to w jakiej� sprawie, ale w istocie, jak Bunterowi si� zdawa�o, po
prostu dla zaspokojenia niew�a�ciwej ciekawo�ci - niew�a�ciwej, rozumie si�, w
poj�ciu Buntera.
Pokr�ciwszy nieco, jak szewc sk�r�, cz�owiek ten odezwa� si� nagle:
- Nie mog� obroni� si� tej my�li. Widzia�em ju� gdzie� pana dawniej. Gdybym
us�ysza� pa�skie nazwisko, mo�ebym�
Bunter - najgorsz� rzecz� w �yciu jest tajemnica - zaniepokoi� si� bardzo.
By�o nader prawdopodobne, �e ten cz�owiek widzia� go ju� kiedy� - bodaj licho wzi�o
jego doskona�� pami��! Natomiast od niego samego nie podobna by�o ��da�, �eby
pami�ta� ka�dego trutnia w dokach, z kt�rym zdarzy�o mu si� przypadkowo mie� do
czynienia. Bunter z ca�� czelno�ci� ofukn�� si� na niego wyzyskuj�c t� natarczyw�,
czarn� jak noc surowo�� wyrazu, kt�rej mu udziela� jego niezwyk�y zarost.
- Nazywam si� Bunter. Czy to wystarcza pa�skiej w�cibskiej przenikliwo�ci Mnie nic
nie obchodzi pa�skie nazwisko. Nie pragn� go pozna�. Nie jest mi potrzebne.
Osobnik, kt�ry spokojnie powiada mi w oczy, i� nie jest pewny, czy widzia� mnie ju�
kiedy�, albo chce by� bezwstydnym, albo te� nie jest lepszy od padalca. Tak jest,
panie! Nie lepszy od padalca - od �lepego padalca!
Dzielny Bunter. Nie podobna by�o lepiej post�pi�. Tak sprawnie wygna� tego dziada z
okr�tu, jak gdyby ka�de s�owo by�o uderzeniem kija. Ale wytrwa�o�� tego bezczelnego
w�cibinosa by�a zdumiewaj�ca. Zwia� wprawdzie z okr�tu przed gniewem Buntera nie
m�wi�c ani s�owa i pokrywaj�c sw�j odwr�t md�ym u�miechem, ale skoro tylko stan��
na pobrze�u, odwr�ci� si� najspokojniej i z bezduszn� powag� j�� gapi� si� na
okr�t. Utkn�� tam jak s�up zupe�nie bez ruchu, a g�upie jego oczy nie miga�y wi�cej
od okienek w kabinach.
C� mia� Bunter pocz��? Ju�ci� by�o mu to nie na r�k�. Nie m�g� przecie� p�j�� i
�ci�gn�� niepotrzebny k�opot na sw� g�ow�. Nie pozosta�o mu tedy nic innego, jak
zaj�� stanowisko pod rejami masztu tylnego i patrze� r�wnie niezmru�onym okiem jak
jego przeciwnik.
Tak stali naprzeciw siebie i nie wiem, kt�remu pierwej zakr�ci�o si� w g�owie; ale
cz�owiek z pobrze�a nie widz�c �adnej korzy�ci z d�u�szego dotrzymywania pola
znu�y� si� wcze�niej, machn�� r�k� i zaniechawszy sporu, je�li tak wyrazi� si�
mo�na, oddali� si� w ko�cu.
Bunter powiedzia� mi, i� rad jest, �e Szafir, ten �klejnot mi�dzy okr�tami�, jak
uszczypliwie o nim si� wyrazi�, odp�ywa ju� nazajutrz. Mia� dosy� dok�w. Pojmowa�em
jego niecierpliwo��.
Opancerzy� si� przeciw wszelkiej mo�liwej przykro�ci, jaka mog�a wynikn�� w tej
podr�y, chocia� wida� obecnie, i� nie by� przygotowany na osobliw� przygod�, kt�ra
ju� go oczekiwa�a, a nast�pi�a nie gdzie indziej ni� na Oceanie Indyjskim, to
znaczy, w tej w�a�nie cz�ci �wiata, gdzie biedak postrada� sw�j okr�t, a wraz z
nim, jak si� zdawa�o, na zawsze swe szcz�cie.
Wiedz�c o wyrzutach sumienia z powodu pewnego skrytego czynu, jakiego dopu�ci� si�
w swym �yciu, pojmowa�em w zupe�no�ci, i� cz�owiek o tak subtelnym jak Bunter
charakterze zapewne cierpi niema�o. Jednak�e, m�wi�c mi�dzy nami, bez najl�ejszej
ch�tki do cynizmu, nie podobna zaprzeczy�, i� nawet u najszlachetniejszych w�r�d
ludzi obawa wykrycia stanowi niepo�ledni sk�adnik w z�o�onym przejawie wyrzut�w
sumienia. Nie powiedzia�em tego tak obszernie Bunterowi, kiedy jednak biedak
napomkn�� z lekka o tym, rzek�em mu, i� znajdowano ju� szkielety w bardzo wielu
zacnych domach, je�eli za� chodzi o jego w�asn� win�, to nie jest ona dla
wszystkich wypisana wyra�nie na jego twarzy - nie potrzebuje wi�c ni� tak bardzo
si� trapi�. Zreszt� za jakie� dwana�cie godzin odp�ynie st�d na pe�ne morze.
Odpar�, �e my�l ta jest niejak� pociech� i wyszed�, by ostatni wiecz�r przed
roz��k�, co mia�a trwa� wiele miesi�cy, sp�dzi� w towarzystwie swej �ony. Bowiem
mimo swego rozwichrzenia Bunter nie pob��dzi� w swym ma��e�stwie. Po�lubi� dam�.
Prawdziw� dam�. By�a ona przy tym przemi�� kobiet�. Wiedzia�em, co przeszli, i po
prostu nie mia�em s��w podziwu dla jej dzielno�ci. Jako� do dzielno�ci, co zmaga
si� codziennie z tward�, powszedni� trosk�, jest zdolna tylko prawa kobieta - tego
pokroju, kt�ry nazwa�bym nieustraszonym.
Roz��k� t� ze sw� �on� odczuwa� ,,czarny sternik� du�o dotkliwiej ni� wszystkie
poprzednie, co zdarza�y si� w minionych latach niedoli. Ale ona by�a nieustraszonej
duszy i mniej okazywa�a cierpienia na swej s�odkiej twarzyczce ni� kruczow�osy,
podobny do korsarza, lecz pe�en godno�ci sternik Szafiru. By� mo�e, i� jej sumienie
mniejszej doznawa�o rozterki ni� sumienie jej m�a. Rzecz prosta, i� jego �ycie nie
mia�o dla niej tajemnic; ale sumienie kobiece jest poniek�d wi�cej pomys�owe w
wynajdowaniu s�usznych i przekonywaj�cych rozgrzesze�. Zale�y to r�wnie� w znacznej
mierze od osoby, kt�ra ich potrzebuje.
Um�wili si�, �e ona nie p�jdzie do dok�w, by zobaczy�, jak on b�dzie odp�ywa�.
- Dziwi� si�, �e chcesz w og�le patrze� na mnie - rzek� ten przewra�liwiony
cz�owiek. A ona si� nie za�mia�a.
Bunter by� bardzo wra�liwy; ostatecznie opu�ci� j� niemal szorstko. Zd��y� na
pok�ad w por� i wywar� zwyk�e wra�enie na pilota rzecznego, co w po�amanym
kapeluszu s�omkowym wyprowadza� Szafira z dok�w. By� on bardzo uprzejmy dla pe�nego
godno�ci, niezwykle wygl�daj�cego, starszego sternika: - Odrobineczk� przyci�gn��
liny, Mr. Bunter; dzi�kuj� panu - Mr. Bunter; prosz� pana bardzo. - Pilot morski,
kt�ry opu�ci� �klejnot mi�dzy okr�tami�, pod��aj�cy spokojnie w d� Kana�u
Doverskiego, wyrazi� si� do swych przyjaci�, i� w tej podr�y starszym sternikiem na
Szafirze jest cz�owiek, kt�rego, s�dz�c z przelotnego wra�enia, nie jest wart stary
Johns. Nazywa si� Bunter. Ciekaw te� jestem, sk�d si� wzi��.
Nie widzia�em go jeszcze na �adnym okr�cie, przy kt�rym zdarzy�o mi si� by� pilotem
w ostatnich latach. To cz�owiek, kt�rego si� nie zapomina. Nie podobna. A przy tym
doskona�y marynarz.
C�, kiedy stary Johns b�dzie mu suszy� g�ow�! Chyba, �e ten stary dure� zl�knie si�
go - bo nie wygl�da on na cz�owieka, kt�ry pozwala kpi� ze siebie i nie da pozna�,
co o kim� my�li.
A w�a�nie tego stary Johns b�dzie si� l�ka� wi�cej, ni� czego innego.
O wydarzeniach tej podr�y nie warto wspomina�, gdy� wszystkie, zaprawd�, nikn� w
por�wnaniu z przygod� spirytystyczn�, kt�ra zdarzy�a si�, je�li nie samemu
kapitanowi Johnsowi, to jego okr�towi. By�a to podr� zwyczajna; za�oga by�a
zwyczajn� za�og�, a pogoda nie przedstawia�a nic szczeg�lnego. Spokojny, rozwa�ny
spos�b post�powania �czarnego sternika� wni�s� trze�wo�� w �ycie na okr�cie. Nawet
podczas silniejszych podmuch�w wiatru wszystko odbywa�o si� wcale spokojnie.
Przydarzy�a si� tylko jedna przykra wichura, co da�a sporo do czynienia przez ca��
dob�.
Okr�t min�� ju� Przyl�dek Dobrej Nadziei i znajdowa� si� po drugiej stronie
wybrze�a afryka�skiego. Na wysoko�ci tego� przyl�dka morze bywa�o kilkakrotnie
mocno burzliwe. Nie wynik�y jednak st�d znaczniejsze szkody pr�cz niema�ego
pot�uczenia kruchych przedmiot�w w kredensie i w salonie. Mr. Bunter, wielce
powa�any na pok�adzie, spotka� si� z obel�ywym obej�ciem Oceanu Po�udniowego, kt�ry
wywaliwszy drzwi do jego kajuty niby zbrodniczy w�amywacz uni�s� ze sob� kilka
przedmiot�w codziennego u�ytku, a wszystkie inne doszcz�tnie przemoczy�.
P�niej, ale tego samego dnia, Ocean Po�udniowy da� si� we znaki Szafirowi w taki
nieokie�znany spos�b, i� dwie szuflady, pomieszczone pod pos�aniem Mr. Buntera
wypad�y zupe�nie rozsypuj�c wszystk� sw� zawarto��. Ju�ci� powinny by�y by�
zamkni�te na klucz i Mr. Bunter sam zawdzi�cza� sobie to, co si� sta�o. Trzeba by�o
obr�ci� klucze w zamkach, zanim wysz�o si� na pok�ad.
Zmieszanie jego by�o ogromne. Steward, kt�ry przez ca�y czas uwija� si� z miot��,
by osuszy� zalan� kajut�, s�ysza�, jak zawo�a�: �Do licha!� strwo�onym i
zak�opotanym tonem. Zaj�ty sw� prac� steward dozna� odruchu wsp�czucia dla
zmartwienia sternika.
Kapitan Johns ucieszy� si� w skryto�ci, gdy dowiedzia� si� o tej szkodzie. L�ka�
si� bowiem swego starszego sternika, jak to przypadkiem przepowiedzia� pilot
morski, a l�ka� si� z tego w�a�nie powodu, kt�ry owemu pilotowi wydawa� si�
prawdopodobnym.
Tote� kapitan Johns wielce pragn��, by ten czarny sternik znalaz� si� na jego �asce
w ten lub �w spos�b. C�, kiedy by� bez zarzutu i zbli�a� si� nieledwie do
bezwzgl�dnej doskona�o�ci.
Wi�c kapitan Johns czu� si� wielce dotkni�tym, a zarazem gratulowa� sobie
spr�ysto�ci swego g��wnego oficera.
Udawa�, �e utrzymuje z nim stosunki towarzyskie, wychodz�c z za�o�enia, �e im w
bli�szej �yje si� z kim� przyja�ni, tym �atwiej przychwyci� go na
niedok�adno�ciach.
Czyni� to tak�e dlatego, �e potrzebowa� kogo�, co chcia�by s�ucha� jego gadaniny o
zjawach, widziad�ach, duchach oraz innych szczeg�ach idiotycznej nauki o upiorach.
Zna� to wszystko jak palce w�asnej r�ki i prz�d� t� widmow� prz�dz� upartym,
bezbarwnym g�osem nadaj�c jej w�a�ciwe sobie, nijakie, znaczenie.
- Lubi� rozmawia� z moimi oficerami - mawia�. - Bywaj� panowie, co nie otwieraj�
ust od pocz�tku do ko�ca podr�y z obawy, by nie utraci� swej godno�ci. Czym�e w
istocie rzeczy jest taka ma�a rzecz jak stanowisko, kt�re cz�owiek zajmuje?
Towarzysko�ci jego nale�a�o si� najwi�cej obawia� podczas drugiej warty nocnej,
nale�a� bowiem do ludzi, co o�ywiaj� si� pod wiecz�r i oficer, kt�ry miewa�
pod�wczas s�u�b�, nie m�g� znale�� ju� wym�wki, o ile zdarzy�o mu si� zej�� ze
swego stanowiska. Kapitan Johns napada� znienacka i przyczepiwszy si� chy�kiem do
biednego Buntera, co przechadza� si� po pok�adzie, wystrzela� jakim�
spirytystycznym konceptem w rodzaju nast�puj�cego:
- Duchy m�skie i �e�skie okazuj� na og� wiele wysubtelnienia, nieprawda�?
Na co Bunter nios�c wysoko sw� czarn� czupryn� okryt� g�ow� b�ka�:
- Nie wiem.
- Ach, to dlatego, �e pan o to nie dba. Jest pan najzatwardzialszym, najbardziej
uprzedzonym cz�owiekiem, jakiego zdarzy�o si� mi spotka�. M�wi�em ju�, �e mo�e pan
bra� ksi��ki z mojej biblioteki. Niech pan bez ceremonii wchodzi do mojego salonu i
sam sobie wybiera.
A kiedy Bunter o�wiadczy�, �e bywa zbyt zm�czony wartami i nie mo�e znale�� czasu
na czytanie, kapitan Johns u�miecha� si� szpetnie za jego plecami i pozwala� sobie
na uwag�, �e s� ju�ci� ludzie, kt�rzy potrzebuj� wi�cej snu ni� inni, by zachowa�
zdolno�� do pracy. Inaczej jednak przedstawia si� sprawa, je�eli Mr. Bunter obawia
si�, i� nie jest zupe�nie przytomny pe�ni�c s�u�b� w nocy.
- Ale co� mi si� zdaje, �e pan po�yczy� onegdaj od m�odszego sternika jak��
powie��, marny stek k�amstw - wzdycha� kapitan Johns. - Przykro mi, �e nie jest pan
uduchowionym cz�owiekiem, Mr. Bunter. W tym s�k!
Niekiedy pojawia� si� na pok�adzie o p�nocy i wygl�da� nader groteskowo i
krzywonogo w swym kostiumie nocnym. Na ten widok utrapiony Bunker za�amywa�
pokryjomu r�ce, a czo�o pokrywa�o mu si� rz�sistym potem. Postawszy sennie nad
kompasem i poczochrawszy si� w niemi�y spos�b, kapitan Johns zaczyna� niezawodnie z
tej lub owej beczki swych komuna��w.
Rozwodzi� si� na przyk�ad nad wzmo�eniem si� moralno�ci, jakie wyniknie z
powszechnego i �cis�ego nawi�zania stosunk�w z duchami zmar�ych. Duchy w pojmowaniu
kapitana Johnsa zgodzi�yby si� obcowa� poufale z �ywymi, gdyby nie sta�a temu na
przeszkodzie niewiara znacznej cz�ci ludzko�ci. On sam nie chcia�by mie� do
czynienia z t�uszcz�, kt�ra by nie wierzy�a w jego istnienie, w istnienie kapitana
Johnsa. Dlaczeg�by mia� uczyni� to duch?
Zbyteczne pytanie.
M�wi� z zadyszk� w g�osie, stoj�c przy kompasie, i stara� si� znale�� za jego
plecami. Po czym z nieokrzesan�, t�p� surowo�ci� dodawa�:
- Niedowiarstwo, panie, jest zaka�� tej epoki.
Odrzuca�a �wiadectwo profesora Cranksa i tego jakiego� tam dziennikarza. Nie dawa�a
si� przekona� fotografiom.
Bowiem kapitan Johns wierzy� niewzruszenie, �e niekt�re duchy powiod�o si�
sfotografowa�.
Czyta� co� o tym w dziennikach. Prze�wiadczenie, i� istotnie mia�o to miejsce,
opanowa�o go przemo�nie, poniewa� umys� jego nie by� krytyczny. Bunter powiada�
p�niej, i� nie podobna by�o wyobrazi� sobie czego� wi�cej cudacznego od tego
drobnego cz�owieczka, co spowity w szlafrok, o trzy razy za du�y na niego, pl�ta�
si� z podnieceniem w po�wiacie miesi�cznej opodal ko�a i potrz�sa� pi�ci� w
kierunku spokojnego morza.
- Fotografie, fotografie! - powtarza� g�osem, co skwiercza� jak zardzewia�e
zawiasy.
Nawet marynarz, stoj�cy tu� za nim u steru, uczuwa� si� nieswojo z powodu tych
dziwactw, nie m�g� bowiem dok�adnie poj��, �dlaczego ten dziad gderze zn�w na
sternika�.
Po czym Johns och�on�wszy nieco zaczyna� znowu:
- Czu�a na �wiat�o p�yta nie mo�e k�ama�. Nie, panie!
Krotochwilne by�o to prze�wiadczenie �miesznego cz�owieczka i jego dogmatyczny ton.

Bunter nie przestawa� kiwa� si� w takt ko�ysania si� pok�adu, niby rozwa�ne i
pe�ne godno�ci
wahad�o. Nie odzywa� si� ani s�owem. Atoli biedak mia� nie byle co na swym
sumieniu, jak ju�
wiadomo. Tote� omal nie dostawa� bzika, kiedy te idiotyczne duchy chwyta�y go za
gard�o, a on
ju� nie wiedzia�, co pocz�� ze sw� w�asn� zgryzot�. Czu� si� niejednokrotnie na
skraju ob��du
poniewa�, ulegaj�c op�ta�czym zwidzeniom kapitana Johnsa, mia� ochot� chwyci� go
za kark i
wrzuci� przez burt� we wr�c� za okr�tem topiel - czego �aden zdrowy na umy�le
marynarz nie
uczyni�by przenigdy ani z kotem, ani z �adnym innym zwierz�ciem. Wyobra�a�
sobie, jakby si�
chybota� tworz�c nik��, czarn� plamk�, co pozosta�a za okr�tem na rozokolonym w
po�wiacie
miesi�cznej oceanie.
Nie s�dz�, aby nawet w najgorszych chwilach Bunter chcia� naprawd� utopi�
kapitana Johnsa.
Przypuszczam, i� te zachcianki rozstrojonej wyobra�ni mia�y na celu tylko
pow�ci�gni�cie
upiornej a czczej gadaniny tego pajaca.
B�d� co b�d� by�a to niebezpieczna forma pob�a�ania swym odruchom. Do��
wyobrazi� sobie
okr�t na Oceanie Indyjskim, co w jasn�, podzwrotnikow� noc mknie cicho, party
swymi
rozwini�tymi �aglami; na przed nim pok�adzie czuwa niewidzialna stra�, na tylnym
okaza�y
czarny sternik przechadza si� miarowym, pe�nym godno�ci krokiem milcz�c
z�owieszczo, za� ten
groteskowo marny potworek w pr��kowanej flaneli na przemian grzmi, to zn�w
skrzeczy o
�obcowaniu osobistym poza grobem��
Przechodz� mnie ciarki po ca�ym ciele, gdy my�l� o tym. Niekiedy bzik kapitana
Johnsa jawi�
si� w os�once op�ta�czego utylitaryzmu: Z jakim by to by�o po�ytkiem, gdyby
duchy zmar�ych
zechcia�y wzi�� praktyczny udzia� w sprawach ludzi �ywych! Jak�� by to by�o
pomoc� na
przyk�ad dla policji przy wykrywaniu przest�pstw! To pewna, �e ilo�� zab�jstw
znacznie by si�
zmniejszy�a - wyrokowa� z wyrazem wielkiej przenikliwo�ci. Po czym dawa� uj�cie
cudacznemu zniech�ceniu.
Lecz czy� warto wchodzi� w zetkni�cie z lud�mi, kt�rzy nie maj� wiary i
najprawdopodobniej
wzgardziliby zaofiarowanymi wskaz�wkami. Duchy czuj�. W pewnej mierze ca�e s�
uczuciami.
Zdumiewa go jednak�e pob�a�liwo��, jak� ofiary okazuj� swym mordercom. By�yby to
takie
zwidy, i� �aden winowajca nie �mia�by nawet mrukn��. A mo�e nie wy�ledzeni
mordercy -
wierz�cy lub nie wierz�cy - s� nawiedzani przez duchy? Wszelako wedle wszelkiego
prawdopodobie�stwa nie chcieliby tym si� pochwali� - nieprawda�?
Je�eli chodzi o mnie - gl�dzi� dalej jakowym� m�ciwym, zajad�ym skomleniem - to
nie
przebaczy�bym, gdyby mnie kto� zamordowa�. Zam�czy�bym go, zadr�czy�bym groz� na
�mier�
My�l, �e duch tego b�azna m�g�by zadr�czy� kogo�, by�a tak komiczna, i� czarny
sternik,
aczkolwiek niezbyt usposobiony do �art�w, parskn�� mimo woli md�ym �miechem.
�miech ten,
co stanowi� jedyne uznanie dla tych d�ugich i powa�nych wywod�w, obrazi�
kapitana Johnsa.
- Z czeg� pan si� �mieje, i to w taki zarozumia�y spos�b, Mr. Bunter? -
warkn��. - Zjawy
nadprzyrodzone trapi�y cenniejszych ludzi od pana. Czy� zdaniem pa�skim nie mam
do�� duszy,
�ebym m�g� by� widmem?
Jak si� zdaje, przemierz�y ton tych s��w by� powodem, i� Bunter zatrzyma� si� i
odwr�ci�.
- Nie dziwi�bym si� - m�wi� dalej rozgniewany fanatyk spirytyzmu - gdyby pan
nale�a�
do tych ludzi, co nie wi�cej zastanawiaj� si� nad cz�owiekiem - ni� nad
zwierz�ciem. Nie
w�tpi�, i� by�by pan zdolny odm�wi� nie�miertelnej duszy nawet w�asnemu ojcu.
W�wczas Bunter, co nie m�g� znie�� ju� d�u�ej tego gderania, a przy tym by�
rozgoryczony
swymi osobistymi zgryzotami, straci� panowanie nad sob�.
Podszed� nagle ku kapitanowi Johnsowi i zatrzymawszy si� nieco, by spojrze� mu z
bliska w
twarz, rzek� g�uchym, miarowym g�osem:
- Pan nie wie, do czego taki cz�owiek, jak ja, jest zdolny.
Kapitan Johns zadar� g�ow�, lecz nazbyt by� zdumiony, by si� poruszy�. Bunter
j�� znowu
chodzi�; przez d�ugi czas te miarowe st�pania oraz poszmer w�d u �cian okr�tu
by�y jedynymi
szmerami, co m�ci�y milczenie, zalegaj�ce roztocze morskie. Nast�pnie kapitan
Johns chrz�kn��,
jakby mu by�o nieswojo, i odsun�wszy si� dla wi�kszego bezpiecze�stwa ku
schodom, co
prowadzi�y pod pok�ad, odci�� si�, by pokry� sw�j odwr�t pozorami powagi:
- Rozwin�� wielki �agiel z prawej strony i obni�y� prostok�tn� rej�! Czy pan nie
widzi, �e
okr�t p�ynie niemal z wiatrem?
Bunter odrzek� zaraz:
- Tak jest, tak jest, panie.
Chocia� nie trzeba by�o wcale tyka� rej, a wiatr bynajmniej nie nagli� okr�tu.
Przyst�pi� do
wykonania rozkazu, a tymczasem kapitan Johns zawis� na stopniach i mrucza� do
siebie:
- Chodzi jak admira� po pok�adzie, nawet nie zwr�ci uwagi, kiedy nale�y
naprostowa� reje!
S�owa te by�y tak g�o�ne, �e je us�ysza� sterowniczy. Po czym zeszed� zwolna i
znik� z oczu
ludzkich. Znalaz�szy si� u podn�a schod�w stan�� bez ruchu i my�la�:
- To niebezpieczny hultaj mimo swych wielkopa�skich pozor�w. Nie mam
przyzwoitego
towarzystwa.
W dwie noce p�niej spa� spokojnie na swym pos�aniu, gdy naraz mocne stukanie
nad g�ow�
(na znak, i� jest potrzebny na pok�adzie) obudzi�o go w oka mgnieniu i
zniewoli�o go do
opuszczenia ��ka.
- Co si� sta�o na g�rze? - mrukn�� i pobieg� nie w�o�ywszy obuwia. Mijaj�c
kabin� spojrza�
na zegar. By� czas �redniej stra�y. - Po co, u licha, jestem temu sternikowi
potrzebny? -
my�la�.
Wbieg�szy po schodach zobaczy�, i� by�a jasna, ro�na noc ksi�ycowa. Wia� sta�y,
mocny
wiatr. Rozejrza� si� nieprzytomnie. Na pok�adzie tylnym nie by�o nikogo pr�cz
sterowniczego,
kt�ry natychmiast zwr�ci� si� do niego:
- To ja, panie! Pu�ci�em na chwil� ko�o, �eby za�omota�o nad pa�sk� g�ow�.
Zaniepokoi�em
si�, bo z naszym sternikiem co� si� �le dzieje.
- Dok�d�e on poszed�? - spyta� kapitan ostro. Sterowniczy, kt�ry by� widocznie
nerwowy,
rzek�: - Ostatni raz, kiedy go widzia�em, spada� przez drzwiczki pok�adu tylnego
w g��b klatki
schodowej.
- Spada� w g��b klatki schodowej? Po c� to zrobi�? Go mu si� sta�o?
- Nie wiem, panie. Przechadza� si� od strony drzwiczek. Wtem, kiedy w�a�nie
zwr�ci� si� do
mnie, by post�pi� w ty��
- Widzia�e� go? - przerwa� kapitan.
- Tak jest. Patrzy�em na niego. I s�ysza�em �oskot - co� okropnego! Jak gdyby
wielki maszt
przewali� si� przez burt�. Wyda�o mi si�, jakby go co� spiorunowa�o.
Kapitanowi Johnsowi zrobi�o si� bardzo markotno, przep�oszy� si�.
- Ej�e! - odezwa� si� cierpko. - Czy go kto uderzy�? Co widzia�e�?
- Nic, panie, dalib�g! Nic nie by�o wida�. Tylko krzykn�� z lekka, wyci�gn��
r�ce przed
siebie i powali� si� - �omot! Nie s�ysza�em nic wi�cej, wi�c pu�ci�em ko�o na
chwil�, by
przywo�a� pana na g�r�.
- Zl�k�e� si�! - zawo�a� kapitan Johns.
- Ju�ci�, panie, okrutnie.
Kapitan Johns wytrzeszczy� oczy na niego. Cisza zalegaj�ca jego okr�t, co
pod��a� sw� drog�,
zdawa�a si� ukrywa� jakie� niebezpiecze�stwo - jak�� tajemnic�. Nie mia� ochoty
p�j�� i sam
szuka� swego oficera w pomrokach, co g�uche i spokojne zalega�y pok�ad g��wny.
Zdoby� si� tylko na to, i� post�pi� ku wylotowi pok�adu tylnego i zawo�a� wart�.
Gdy zaspani
ludzie nadbiegli hurmem, krzykn�� na nich srogo:
- Niech no kt�ry z was zajrzy w g��b klatki schodowej pok�adu tylnego.
Zobaczcie, czy tam
nie le�y sternik!
Przera�one ich okrzyki da�y mu zna�, �e go ujrzeli. Kt�ry� z nich wrzasn�� nawet
odruchowo:
- Nie �yje!
Zaniesiono Mr. Buntera do jego nory i kiedy zapalono �wiat�o, zdawa�o si�
istotnie, �e nie
�yje, ale zarazem okaza�o si�, �e jeszcze oddycha. Obudzono stewarda, wezwano
m�odszego
sternika i pos�ano go na pok�ad, by pilnowa� okr�tu, a kapitan Johns po�wi�ci�
przesz�o godzin�,
by przywo�a� swego oficera do przytomno�ci. W ko�cu Mr. Bunter otworzy� oczy,
ale nie m�g�
m�wi�. By� og�uszony i bezw�adny. Steward banda�owa� szpetnie zranion� g�ow�, a
kapitan
Johns trzyma� �wiat�o. Dla za�o�enia opatrunku trzeba by�o odci�� sporo kruczych
w�os�w Mr.
Buntera. Uko�czywszy t� prac� i popatrzywszy przez chwil� na pacjenta obaj
wyszli z kabiny.
- Dziwna to historia, stewardzie - rzek� kapitan Johns.
- Ju�ci�, panie.
- Trze�wy cz�owiek, kt�ry ma dobrze w g�owie, nie spada w g��b klatki schodowej
jak
worek z kartoflami. Okr�t trzyma si� mocno, jak jaki ko�ci�.
- Tak jest, panie. Pewno jaki� zawr�t g�owy, nie dziwota.
- No, a ja si� dziwi�. Nie wygl�da na to, �eby podlega� zawrotom i omdleniom.
Przecie� to
cz�owiek w kwiecie wieku. Gdyby nie to - nie chcia�bym mie� takiego sternika.
Czy ci si� nie
zdaje, �e on po cichu si� upija, co? Zachowanie si� jego wydawa�o mi si� w
ostatnich czasach
troch� dziwne. Zauwa�y�em r�wnie�, �e niewiele jada�.
- No, je�eli nawet mia� butelczyn� grogu w swej kabinie, to zapewne ju� dawno j�
wypr�ni�. Widzia�em, jak wyrzuca� pot�uczone szk�o po ostatniej wichurze; ale
nie bra� na sw�j
rachunek niczego. Jabym nie m�g� nazwa� Mr. Buntera pijanic�.
- Zapewne - przyzna� mu kapitan po namy�le. Steward, zerkaj�c ku drzwiom
jadalni, stara�
si� umkn�� z korytarza, ile �e mia� nadziej�, �e mu si� uda przespa� jeszcze z
jak�� godzink�,
zanim b�dzie musia� zabra� si� do pracy dziennej.
Kapitan Johns potrz�sn�� g�ow�.
- W tym jest jaka� tajemnica.
- To istna �aska Opatrzno�ci, �e nie roztrzaska� sobie g�owy jak skorupy od
jaja. Ludzie
m�wili mi, i� by� od tego o w�osek.
I steward czmychn�� zr�cznie.
Reszt� nocy i ca�y dzie� nast�pny sp�dzi� kapitan Johns mi�dzy sw� kabin� a
kabin� sternika.
W swej kabinie siadywa� opar�szy d�onie na kolanach i wydawszy usta. Poziome
zmarszczki
bru�dzi�y mocno jego czo�o. Od czasu do czasu podnosi� rami� powolnym, jakby
ostro�nym
ruchem i skroba� z lekka sw� �ys� g�ow�. W kajucie sternika przystawa� d�ugo z
r�k� na ustach,
patrz�c na nieprzytomnego niemal cz�owieka.
Przez trzy dni Mr. Bunter nie przem�wi� ani s�owa. Spogl�da� na ludzi z niejak�
�wiadomo�ci�, ale, jak si� zdawa�o, nie s�ysza� zadawanych mu pyta�. Obci�to mu
jeszcze wi�cej
w�os�w i spowini�to mu g�ow� mokrym opatrunkiem. Po�ywiono go nieco i u�o�ono
mo�liwie
najwygodniej. Przy obiedzie trzeciego dnia m�odszy oficer rzek� do kapitana
napomkn�wszy o
tym wypadku:
- Te p�koliste p�ytki mosi�ne na stopniach schod�w s� haniebnie niebezpieczne.
- Czy� tak? - odburkn�� kapitan Johns kwa�no. - Trzeba czego� wi�cej od p�ytek
mosi�nych, by zr�czny cz�owiek przewr�ci� si� jak powalony w�.
Pogl�d ten wywar� wra�enie na m�odszego oficera. �W tym co� jest� - pomy�la�
sobie.
- Przy pi�knej pogodzie, gdy wsz�dzie jest sucho, a okr�t trzyma si� mocno niby
jaki�
ko�ci� - m�wi� dalej kapitan Johns zgry�liwie.
Kapitan Johns mia� wci�� wygl�d tak niewymownie kwa�ny, �e m�odszy oficer nie
otworzy�
ju� ust do ko�ca obiadu. Jego niewinna uwaga dotkn�a i urazi�a kapitana Johnsa,
poniewa� za
jego to namow� sprawiono dopiero przed poprzedni� podr� te p�ytki mosi�ne,
�eby klatka
schodowa pi�kniej si� przedstawia�a.
Czwartego dnia Mr. Bunter wygl�da� stanowczo lepiej. By� wprawdzie jeszcze
bardzo
os�abiony, ale s�ysza� i rozumia�, co m�wiono do niego i nawet zdo�a� wyrzec
par� s��w s�abym
g�osem.
Kapitan Johns wszed�szy przygl�da� mu si� uwa�nie, nie okazuj�c zbytniej
sympatii.
- No, czy mo�e pan nam co� powiedzie� o tym wypadku, Mr. Bunter.
Bunter poruszy� z lekka obanda�owan� g�ow� i utkwi� ch�odne spojrzenie swych
b��kitnych
oczu w twarzy kapitana Johnsa, jak gdyby gromadz�c spostrze�enia i oceniaj�c
warto�� ka�dego
rysu: m�tnego czo�a, �atwowiernych oczu, czczego bezw�adu ust. I patrza� tak
d�ugo, �e kapitan
Johns zdr�twia� i obejrza� si� przez rami� ku drzwiom.
- To nie by� wypadek - szepn�� Bunter jakim� osobliwym tonem.
- Chyba nie chce pan przez to powiedzie�, �e dosta� pan padaczki - rzek� kapitan
Johns. -
Jak�eby pan okre�li� to, co panu si� przydarzy�o, jako g��wny oficer okr�towy?
Bunter odpowiedzia� mu tylko z�owieszczym spojrzeniem. Marynarzowi drgn�a z
lekka noga.
- C� zatem by�o przyczyn�, �e pan upad�?
Bunter podni�s� si� nieco i patrz�c prosto w oczy kapitana Johnsa rzek� bardzo
wyra�nym
szeptem:
- Mia� pan s�uszno��.
Powali� si� na wznak i zamkn�� oczy. Kapitan Johns nie m�g� ju� wydoby� z niego
ani s�owa.
Wtem wszed� steward do kabiny i marynarz si� oddali�.
Ale tej�e samej nocy kapitan Johns niespostrze�enie otworzy� drzwi i wszed�
znowu do kajuty
sternika. Nie m�g� czeka� d�u�ej. T�umiona po��dliwo��, podniecenie,
przejawiaj�ce si� w ca�ej
jego n�dznej, pe�zaj�cej, ma�ej os�bce, nie usz�y uwagi starszego sternika, co
le�a� bezsenny
spogl�daj�c straszliwie, niby zmorzony i pozbawiony czucia.
- Przyszed� pan mnie podgl�da�, jak si� zdaje - rzek� Bunter nie poruszaj�c si�,
a jednak
zadaj�c dotkliwy cios.
- Uchowaj mnie, Bo�e! - zawo�a� kapitan Johns z wzdrygni�ciem i przybra�
pow�ci�gliwy
wygl�d. - Mam co� do powiedzenia.
- Niech�e pan podgl�da! Pan i pa�skie duchy uwzi�li�cie si�, �eby zdepta� �ycie
ludzkie.
Bunter powiedzia� to bez drgnienia, g�uchym g�osem i niezbyt wyra�nie.
- Gzy chce pan przez to powiedzie� - zagadn�� kapitan Johns wstrz��ni�tym groz�
szeptem
- �e dozna� pan nadprzyrodzonej przygody owej nocy? Widzia� pan tedy zjaw� na
pok�adzie
mojego okr�tu?
Odraza, wstr�t, niesmak by�yby widoczne na twarzy biednego Buntera, gdyby
znacznej jej
cz�ci nie spowija�a wata i opatrunki. Hebanowe jego brwi, pos�pniejsze ni�
zazwyczaj w�r�d
r�bk�w bia�ej tkanki, �ci�gn�y si�, gdy wyrzek� z ogromnym naciskiem:
- Tak jest, widzia�em.
Wyraz niedoli w jego oczach by�by rozbudzi� wsp�czucie w innym ni� kapitan
Johns
cz�owieku. Ale kapitan Johns rozgorza� od triumfuj�cego podniecenia. By� zarazem
nieco
przera�ony. Patrza� na tego niewiernego szyderc�, le��cego bezsilnie, i nie mia�
nawet
najl�ejszego przeczucia o jego g��bokiej, upokarzaj�cej przykro�ci. Na og� nie
by� zdolny do
przejmowania si� troskami swych bli�nich. Tym razem, na domiar, pragn��
nies�ychanie
dowiedzie� si�, co si� sta�o. Utkwiwszy swe �atwowierne oczy w tej obanda�owanej
g�owie
zapyta� z lekkim dr�eniem:
- Gzy to - co� powali�o pana?
- Ej�e! Czym ja to taki cz�owiek, �e mo�e mnie powali� mara? - zaprzeczy� Bunter
nieco
silniejszym g�osem. -- Czy nie pami�ta pan, co pan sam powiedzia� onegdajszej
nocy?
Cenniejszych ludzi ode mnie� D�ugoby pan szuka�, zanim by pan znalaz� lepszego
sternika dla
swego okr�tu.
Kapitan Johns wyci�gn�� uroczy�cie palec ku legowisku Buntera.
- Porazi�o pana - rzek�. - W tym s�k. Porazi�o pana. Nawet sterowniczy by�
zestrachany,
chocia� nie m�g� nic widzie�. Czu� co� nadprzyrodzonego. Zosta� pan ukarany za
sw� niewiar�.
Porazi�o pana!
- A gdyby nawet tak by�o - odezwa� si� Bunter - to czy pan wie, co ujrza�em? Czy
mo�e
pan wyobrazi� sobie ducha, kt�ry by nawiedzi� takiego, jak ja cz�owieka? Pan
pewno sobie
my�li, �e to by�a taka cacana, mi�dzy jedn� a drug� fili�ank� popo�udniowej
herbaty, ukazuj�ca
si� mara, co odwiedza pa�skiego profesora Cranksa, i tego, jakiego� tam
dziennikarza, kt�ry
zawsze bywa przedmiotem pa�skich opowiada�? Nie. Nie mog� panu powiedzie�, do
czego by�a
podobna. Ka�dy cz�owiek ma swe w�asne duchy. Nie poj��by pan�
Bunter umilk�, zdyszany; za� kapitan Johns zauwa�y� z b�yskiem wewn�trznego
zadowolenia,
co przejawi�o si� w jego tonie:
- Zawsze wyobra�a�em sobie, �e jest pan zdolny do wszystkiego. Od rzemyczka do
stryczka,
jak przys�owie powiada. Tak, tak! Tote� porazi�o pana.
- Post�pi�em wstecz - rzek� Bunter kr�tko - i nie pami�tam nic wi�cej.
- Sterowniczy powiedzia� mi, i� drgn�� pan wstecz, jakby co� tkn�o pana.
- By� to jakby wn�trzny cios - t�umaczy� Bunter. - Ale to jest za g��bokie, �eby
pan
zrozumia�. �ycie pa�skie i moje nie jest tym samym. Czy jest pan zadowolony, �e
si�
nawr�ci�em?
- I nie mo�e mi pan nic wi�cej powiedzie�? - spyta� kapitan Johns ciekawie.
- Nie, nie mog�. Nie chc�. Zreszt� by�oby to bez warto�ci, nawet gdybym chcia�.
Rzeczy
tego rodzaju trzeba samemu prze�y�. Niech�e b�dzie, �e zosta�em ukarany.
Przyjmuj� kar�, ale
m�wi� o tym nie chc�.
- Bardzo dobrze - rzek� kapitan Johns. - Pan nie chce. Lecz mimo to ja mog�
wysnu�
w�asne wnioski.
- Niech pan je wysnuwa, je�li panu si� podoba, lecz niech pan uwa�a na to, co
pan m�wi.
Pan mnie nie przerazi. Nie jest pan duchem.
- Jeszcze s��wko. Czy to pozostaje w jakim zwi�zku z tym, co pan powiedzia� do
mnie
onegdajszej nocy, gdy�my m�wili o spirytyzmie?
Bunter wygl�da� na znu�onego i zak�opotanego.
- A co ja powiedzia�em?
- Powiedzia� pan, i� nie mog� wiedzie�, do czego taki cz�owiek, jak pan, jest
zdolny.
- Ach, tak, tak! Do�� tego!
- Doskonale. Ju� wiem, czego si� trzyma� - zauwa�y� kapitan Johns.- To tylko
powiem,
i� ciesz� si� bardzo, �e nie jestem panem, chocia� odda�bym niemal wszystko za
przywilej
osobistego obcowania ze �wiatem duch�w. Tak jest, panie, ale nie w ten spos�b.
Bunter st�kn�� �a�o�nie.
- Czuj�, �e postarza�em si� przez to o dwadzie�cia lat.
Kapitan Johns odszed� spokojnie. Widzia� z rado�ci�, i� tego nieuskromnionego
hultaja
ukorzy�o w proch umoralniaj�ce oddzia�ywanie duch�w. Ca�e to zdarzenie by�o dla
niego
�r�d�em zadowolenia i dumy. J�� doznawa� jakby jakich� wzgl�d�w dla swego
starszego
sternika. Co prawda, w dalszych rozmowach Bunter okazywa� si� bardzo uleg�ym i
�agodnym.
Zdawa�o si�, jakby garn�� si� do swego kapitana o duchowe or�downictwo. Posy�a�
po niego i
m�wi�: - Jestem taki rozstrojony! - a kapitan Johns wystawa� cierpliwie ca�ymi
godzinami w
ma�ej, dusznej kabinie i by� dumny, �e go wzywano.
Bowiem Mr. Bunter rozchorowa� si� i nie m�g� podnie�� si� z �o�a przez wiele
dni. Sta� si�
przekonanym spirytyst�, nie entuzjastycznie - bo tego trudno by�o po nim si�
spodziewa� -
lecz w przekorny, niewzruszony spos�b. Wprawdzie nie mo�na by�o go uwa�a�,
wzorem
kapitana Johnsa, za zbyt uprzejmego w stosunku do wyzutych z cia� mieszka�c�w
naszej planety.
Jednak�e by� teraz twardym, acz niech�tnym wyznawc� spirytyzmu.
Pewnego popo�udnia, kiedy okr�t zmierza� ju� na p�noc ku Zatoce Bengalskiej,
steward
zapuka� do drzwi kabiny kapita�skiej i nie otwieraj�c ich rzek�:
- Sternik zapytuje, czy nie zechcia�by pan zaj�� do niego na chwil�. Co� jest z
nim
niewyra�nie.
Kapitan Johns zerwa� si� od razu z sofy.
- Dobrze. Powiedz mu, �e id�.
My�la� sobie: Czy� to mo�liwe, �eby mia� znowu widzenie spirytystyczne - i to za
dnia?
Rozkoszowa� si� t� nadziej�. Wprawdzie rzecz si� przedstawia�a nieco inaczej.
Bunter,
kt�rego zasta� siedz�cego bezw�adnie na krze�le - wstawa� ju� bowiem od kilku
dni, ale jeszcze
nie wychodzi� na pok�ad - biedny Bunter mia� mimo to co� os�upiaj�cego do
powiedzenia.
Zakrywa� sobie twarz r�kami. Nogi mia� chorobliwie wyci�gni�te przed siebie.
- C� tam znowu nowego? - zaskrzecza� kapitan Johns do�� �askawie, bowiem, po
prawdzie, by�o mu zawsze mi�o widzie� Buntera - jak si� wyra�a� - poskromionego.
- Nowego! - zawo�a� skruszony sceptyk poprzez d�onie. - Ach, du�o jest nowego,
kapitanie Johnsie! Kt� by przeczy� prawdziwo�ci i okropno�ci? Inny cz�owiek
by�by pad�
trupem. Chcia� pan wiedzie�, co widzia�em. Powiem panu tylko tyle, i�
posiwia�em, kiedym
zobaczy�.
Bunter odj�� od twarzy r�ce, co zwis�y po obu stronach jego krzes�a niby martwe.
Wygl�da�
jak cz�owiek z�amany w tej mrocznej kabinie.
- Co pan m�wi? - zabe�kota� kapitan Johns. - Posiwia� pan? Niech no pan zaczeka!
Zapal� lamp�.
Przy �wietle lampy to os�upiaj�ce zjawisko uwydatni�o si� do�� wyra�nie.
Srebrzysta jaka�
omg�a przylega�a do policzk�w i g�owy sternika, jak gdyby l�k, groza i
przera�enie przed czym�
nadprzyrodzonym wyst�pi�y przez pory jego sk�ry. Kr�tka broda, przystrzy�one
w�osy nie
odrasta�y czerni�, lecz siwizn� - niemal biel�.
Gdy Mr. Bunter, wychud�y i przygi�ty, pojawi� si� z obowi�zku na pok�adzie, by�
starannie
ogolony, ale g�ow� mia� bia��. R�ce wygl�da�y jak pora�one. �Inny cz�owiek�,
szeptano do
siebie. Zgodzono si� powszechnie i tajemniczo, i� sternik ,,co� widzia��, z
wyj�tkiem
sterowniczego, kt�ry pod�wczas sta� u ko�a i utrzymywa�, �e tego sternika �co�
porazi�o�.
Nie stanowi�o to jednak�e r�nicy. Natomiast wszyscy byli jednego zdania, i�
przyszed�szy
nieco do siebie okazywa� jeszcze wi�cej dziarsko�ci w swych ruchach ni�
poprzednio.
Pewnego dnia w Kalkucie s�yszano, jak kapitan Johns wskazuj�c jakiemu� swemu
go�ciowi
bia�ow�osego starszego sternika, co sta� u g��wnego zej�cia, odezwa� si�
zagadkowo.
- Ten cz�owiek jest w kwiecie wieku.
Podczas nieobecno�ci Buntera zachodzi�em regularnie co sobot� do Mrs. Bunter, by
zapyta�,
czy nie potrzebuje moich us�ug. Tak um�wili�my si�. Mia�a na �ycie po�ow� jego
pensji, co
wynosi�o tygodniowo oko�o jednego funta. Wynaj�a sobie pokoik przy zacisznym,
niewielkim
placu w dzielnicy East�End.
By� to zbytek w por�wnaniu z tym, co podobno ci ludzie przeszli, gdy Bunter by�
zmuszony
wyst�pi� z marynarki handlowej Oceanu Zachodniego i wynajmowa� si� jako sternik
do
najuci��liwszej s�u�by na pocztowcach postradawszy sw�j okr�t, a wraz z nim swe
szcz�cie. By�
to, zaiste, zbytek w por�wnaniu z czasami, kiedy Bunter wychodzi� z domu o
si�dmej z rana
prze�kn�wszy zaledwie szklank� gor�cej wody i okruszyn� suchego chleba.
Nie podobna po prostu o tym my�le�, zw�aszcza gdy zna�o si� Mrs. Bunter.
Widywa�em ja ich
w tych czasach i niemal wzdrygam si�, gdy wspomn�, co ta szlachetna pani musia�a
przecierpie�.
Ale do�� tego!
S�odka Mrs. Bunter trapi�a si� wielce, gdy Szafir odp�yn�� do Kalkuty. Powiada�a
do mnie: -
Jakie to musi by� okropne dla biednego Winstona! - takie by�o imi� Buntera - a
ja stara�em si�
j� pociesza�, jak tylko mog�em. P�niej podj�a si� nauczania kilkorga drobnych
dzieci u pewnej
rodziny i nie rozstawa�a si� z nimi przez p� dnia. Zaj�cie to wysz�o jej na
dobre.
Zaraz w pierwszym li�cie, kt�ry dosta�a z Kalkuty, Bunter doni�s� jej, �e spad�
ze schod�w i
porani� sobie g�ow�, ale, dzi�ki Bogu, nie z�ama� ko�ci. To by�o wszystko.
Miewa�a ju�ci� wi�cej
list�w od niego, ale ten p�dziwiatr, Bunter, nie skrobn�� do mnie pi�rem ani
razu przez ca�e
jedena�cie miesi�cy. Przypuszcza�em oczywi�cie, i� powodzi si� mu jak najlepiej.
Kt� m�g�
domy�li� si�, co si� sta�o?
Wtem pewnego dnia droga Mrs. Bunter dosta�a list od rejenta z City, kt�ry
zawiadamia� o
�mierci jej wuja. By� to stary grzyb, co spekulowa� ongi akcjami na gie�dzie,
bezduszny,
skamienia�y antyk, kt�ry �y� bez ko�ca. Co� mi si� zdaje, �e mia� oko�o
dziewi��dziesi�ciu lat, i
gdyby mi si� zdarzy�o spotka� czcigodnego jego ducha w tej chwili, to nie r�cz�,
czy nie
uchwyci�bym go za gard�o i nie spr�bowa� zadusi�.
To stare bydl� nie mog�o przebaczy� swej siostrzenicy, i� wysz�a za Buntera;
jeszcze po
latach, kiedy uwa�ano za stosowne zawiadomi� go, i� ona jest w Londynie i niemal
g�oduje w
czterdziestym roku �ycia, rzek� tylko:
- Dobrze tak tej ma�ej b�a�nicy!
S�dz�, �e chcia�, �eby g�odowa�a. I patrzcie ludzie, stary kanibal zmar� bez
testamentu nie
maj�c innych krewnych pr�cz w�a�nie tej ma�ej b�a�nicy. Bunterowie stali si�
naraz bogatymi
lud�mi.
Mrs. Bunter p�aka�a ju�ci�, jakby jej serce p�ka�o z �alu. U ka�dej innej
kobiety by�oby to
ob�ud�. Chcia�a oczywi�cie przes�a� te nowiny za po�rednictwem kablu swemu
Winstonowi do
Kalkuty, ale z gazet� w r�ku przekona�em j�, �e okr�t ju� od tygodnia znajduje
si� na li�cie tych,
co powracaj� do kraju. Postanowili�my tedy czeka�, a tymczasem m�wili�my
codziennie o tym
lubym staruszku, Winstonie. Min�o takich sto dni, zanim Szafir za po�rednictwem
pocztowca,
spotkanego u uj�cia Kana�u, zawiadomi�, �e �wszystko dobrze�.
- Pojad� do Dunkierki na jego spotkanie - rzek�a. Szafir mia� �adunek juty do
Dunkierki.
Ju�ci� wypad�o mi towarzyszy� tej mi�ej pani w charakterze �inteligentnego
przyjaciela�.
Nazywa mnie �naszym inteligentnym przyjacielem� po dzi� dzie�. I zauwa�y�em, i�
niekt�rzy
cudzoziemcy spogl�dali bacznie na mnie, prawdopodobnie szukaj�c oznak tej
inteligencji.
Umie�ciwszy Mrs. Bunter w przyzwoitym hotelu poszed�em nad wieczorem do dok�w i
jakie�
by�o moje zdumienie, gdy zobaczy�em, �e okr�t stoi ju� u pobrze�a. Albo Johns,
albo Bunter,
albo te� obaj musieli bardzo po�piesza� w kanale. B�d� co b�d� wp�yn�li do niego
jeszcze przede
dniem i za�oga by�a ju� odprawiona. Spotka�em dwu praktykant�w z Szafiru, co
wyruszali na
urlop do domu. Manatki ich wi�z� taczkami jaki� Francuz, a oni byli rozradowani
jak skowronki.
Spyta�em ich, czy sternik jest na pok�adzie.
- Stoi tam na pobrze�u i patrzy, jak zapuszczaj� kotwic� - rzek� jeden z tych
ch�opak�w
przebiegaj�c obok mnie.
Prosz� sobie wyobrazi�, jakiego dozna�em wstrz�su w swych uczuciach, gdy
ujrza�em jego
bia�� g�ow�. Zaledwie zdo�a�em powiedzie� mu, i� �ona oczekuje go w hotelu.
Pobieg� zaraz na
pok�ad po czapk�. Patrz�c, jak biegnie po schodkach, by�em niezmiernie zdziwiony
dziarsko�ci�
jego ruch�w.
Aczkolwiek czarny sternik zastanawia� ludzi sw� rozwag� i osobliw� stateczno�ci�
jak na
cz�owieka w kwiecie wieku, to jednak mimo swej bia�ej g�owy wyr�nia� si�
przedziwnie sw�
r�czo�ci� w�r�d starc�w. Nie zdaje mi si�, �eby Bunter by� kiedykolwiek
ruchliwszy. Jedyn�
r�nic� dla spostrzegawczo�ci ludzkiej stanowi�o tylko zabarwienie jego w�os�w.
To� samo by�o z jego oczami. Te oczy, co wyziera�y tak surowo, tak dziko, tak
op�ta�czo z
g�stwy czarnego, korsarskiego zarostu, mia�y teraz niewinny, niemal ch�opi�cy
wyraz i jarzy�y
si� �wietlist� pogod� pod bia�ymi brwiami.
Zaprowadzi�em go niezw�ocznie do saloniku Mrs. Bunter. Uroniwszy �ezk� nad
nieboszczykiem kanibalem, u�ciskawszy swego Winstona i powiedziawszy, �e musi
si� postara�,
aby mu odros�y w�sy, ta luba istota umie�ci�a swe n�ki na sofie, a ja usun��em
si� z drogi
Bunterowi.
Zerwa� si� naraz i zacz�� chodzi� po pokoju, wymachuj�c swoimi d�ugimi
ramionami.
Wprawi� si� w istne szale�stwo i rozszarpywa� wielokrotnie Johnsa na strz�py
owego wieczora.
- Upadek? No, istotnie upad�em, po�lizn�wszy si� na patentowanych, mosi�nych
p�ytkach
tego kpa. Daj� s�owo, i� pe�ni�em s�u�b� na pok�adzie, a nie wiedzia�em, czy
jestem na Oceanie
Indyjskim, czy te� na ksi�ycu. By�em jak zwariowany. Ko�owa�o mi po prostu w
g�owie od
zgryzoty. Zu�y�em ostatni� resztk� cudownego preparatu twego aptekarza. (To do
mnie!). Ca�y
zapas butelek, kt�ry mi da�e�, pot�uk� si�, gdy wypad�y szuflady podczas
ostatniej wichury.
Przebiera�em si� w�a�nie w such� bielizn�, gdy us�ysza�em krzyk: - Wszyscy na
pok�ad! -
wybieg�em tedy p�dem nie zasun�wszy ich nawet nale�ycie. Taki ze mnie osio�!
Kiedym
powr�ci� i ujrza�em pot�uczone szk�o, my�la�em, �e padn�.
Nie, pomy�lcie tylko! Oszuka�stwo to rzecz z�a, ale nie podobna go unikn��, gdy
cz�owiek
bywa do niego zmuszony. Wiecie, jak ma�o by�o widok�w, �ebym dosta� zn�w okr�t,
odk�d
wygry�li mnie m�odsi ze s�u�by przewozowej Oceanu Zachodniego w�a�nie z powodu
moich
szpakowatych kud��w. I ani �ywej duszy, kt�ra by pomog�a! Byli�my samotnicz�
par� my dwoje;
porzuci�a wszystko dla mnie. Jak�e wi�c mog�em pogodzi� si� z my�l�, �e nie
b�dzie mia�a
nawet kawa�ka suchego chleba?�
Grzmotn�� tak pi�ci�, i� st� francuskiego hotelarza omal nie rozp�k� si� na
dwoje.
- By�bym zosta� dla niej krwio�erczym korsarzem, ale postanowi�em tylko p�j��
kr�t� drog�
i farbowa� sobie w�osy. Tote� kiedy przyszed�e� do mnie z cudownym preparatem
swego
aptekarza�
Pow�ci�gn�� si�.
- Nawiasem m�wi�c, zrobi on maj�tek, je�li tylko zechce po niego si�gn��. To
przedziwny
�rodek! Powiedz mu, �e s�ona woda bynajmniej dzia�ania jego nie umniejsza. Jest
bardzo trwa�y i
niknie dopiero z w�osami.
- To bardzo dobrze - rzek�em. - M�w�e dalej. Po czym zn�w rzuci� si� na Johnsa z
pop�dliwo�ci�, co przerazi�o jego �on�, a mnie roz�mieszy�o do rozpuku.
- Spr�bujcie sobie wyobrazi�, co to znaczy by� na �asce najn�dzniejszej
poczwary, jaka
kiedykolwiek dowodzi�a okr�tem. Pomy�lcie sobie, co ja prze�y�em z tym
pe�zaj�cym Johnsem!
A wiedzia�em, �e za jaki tydzie� siwizna zacznie si� pokazywa�. Do tego jeszcze
za�oga.
Zastanowili�cie si� kiedy nad tym? Okaza� si� marnym oszustem przed wszystkimi
marynarzami! Co by to by�o za �ycie jeszcze przed przyjazdem do Kalkuty! Za� tam
wyrzucono
by mnie na pewno. Sko�czy�oby si� z po�ow� pensji. Anie tutaj sama, bez grosza -
w biedzie; a
ja na drugim ko�cu �wiata r�wnie�. Rozumiecie chyba?
Zamierza�em goli� si� dwa razy dziennie. Ale jak tu goli� g�ow�? Nie by�o rady -
nie by�o
sposobu. Chyba, �e wrzuci�bym Johnsa do morza; lecz nawet wtedy� Czy si� jeszcze
dziwicie,
�e maj�c g�ow� rozklekotan� tym wszystkim nie widzia�em po prostu owej nocy,
gdzie stawiam
nog�? Uczu�em, �e padam - potem �omot - ciemno�� - i po wszystkim.
Gdy przyszed�em do siebie, ten wstrz�s g�owy zaostrzy� poniek�d moj� bystro��.
Obmierz�o
mi tak wszystko, �e przez dwa dni nie chcia�em m�wi� do nikogo. My�lano, i�
nast�pi�o lekkie
wstrz��nienie m�zgu. Wtem b�ysn�a mi my�l, gdym patrzy� na tego op�tanego przez
widma,
lichego kpa. - Ach, lubisz duchy? - pomy�la�em sobie. - No, to b�dziesz mia� co�
spoza
grobu.
Nie zada�em sobie nawet trudu wymy�lenia bajdy. Nie potrafi�bym wyobrazi� sobie
ducha
mimo najszczerszej ch�ci. Nie by�em usposobiony do umotywowanego �garstwa,
chocia�bym
nawet pr�bowa�. Od razu warkn��em na niego z g�ry. Trzeba wam wiedzie�, i� sam z
siebie
doszed� do wniosku, jakobym kiedy� zg�adzi� kogo� ze �wiata w jaki� spos�b i �e�
- Co za okropny cz�owiek! - zawo�a�a Mrs. Bunter z sofy.
Po czym nast�pi�o milczenie.
- A jak �widrowa� mi w g�owie, gdy�my p�yn�li z powrotem! - zacz�� znowu Bunter
znu�onym g�osem.- Pokocha� mnie. By� dumny ze mnie. Nawr�ci�em si�. Mia�em
widzenie.
Wiecie, co p�niej strzeli�o mu do �ba? Chcia� ze mn� �urz�dzi� seans�, jak to
okre�li�, aby
wywo�a� ducha (co przyprawi� mnie o siwizn�, a mia� by� widmem mojej domniemanej
ofiary) i
pom�wi� z nim w �przyjazny spos�b�.
�Bowiem - rzek� do mnie - mo�e mie� pan ponowne widzenie, kiedy najmniej b�dzie
si�
go pan spodziewa�, i przewali� si� przez burt�, albo mo�e spotka� pana jeszcze
co� gorszego. Nie
b�dzie pan dop�ty bezpieczny, dop�ki nie u�agodzi si� �wiata duch�w w jaki�
spos�b�.
- Czy mo�na zrozumie� takiego p�g��wka? Powiedzcie sami?
Nie odezwa�em si�. Ale Mrs. Bunter rzek�a bardzo stanowczo:
- Winston, nie pozwol� ci ju� nigdy wr�ci� na pok�ad tego okr�tu.
- Moja droga - odpar� - s� tam jeszcze wszystkie moje rzeczy.
- Obejdzie si� bez nich. Nie zbli�aj si� nawet do tego okr�tu.
Sta� w milczeniu, po czym spu�ciwszy oczy z lekkim u�miechem rzek� zwolna sennym
g�osem:
- To zaczarowany okr�t.
- A dla ciebie ostatni - doda�a.
Zabrali�my go ze sob�, jak sta�, i odjechali�my nocnym poci�giem. By� bardzo
spokojny. Ale
kiedy przep�ywali�my kana� i wyszli�my we dw�ch na pok�ad, �eby wypali�
papierosy, zwr�ci�
si� nagle do mnie i zgrzytaj�c z�bami, szepn��:
- Nie b�dzie nigdy wiedzia�, �e omal nie wrzuci�em go w morze.
Mia� na my�li kapitana Johnsa. Nic nie rzek�em.
Ale kapitan Johns, jak si� dowiedzia�em, narobi� wielkiego ha�asu z powodu
znikni�cia swego
starszego sternika. Wprawi� w ruch policj� francusk�, by poszukiwa�a zw�ok. W
ko�cu, jak mi
si� zdaje, otrzyma� polecenie z biura w�a�cicieli swego okr�tu, by zaniecha�
tego rozgardiaszu,
gdy� wszystko jest w porz�dku. Nie s�dz�, by kiedykolwiek zdo�a� co� poj�� z
tego tajemniczego
zdarzenia.
Po dzi� dzie� sili si� niekiedy (przeniesiono go ju� w stan spoczynku, a jego
gl�dzenia nie s�
zbyt spoiste), by opowiedzie� zdarzenie z �czarnym sternikiem�, kt�rego mia�
ongi�, a kt�ry by�
�zbrodniczym, wielkopa�skim hultajem o kruczoczarnych w�osach, co zbiela�y naraz
pod
wp�ywem zjawy pozagrobowej�. Mara ta by�a odwetem za zbrodni�. Gdy za� do��czy
jeszcze do
tego czarne i bia�e w�osy, schody na okr�cie oraz swe w�asne pogl�dy i
odczuwania, powstaje
taki galimatias, i� nie podobna jest rozpozna� pocz�tku ni ko�ca. Jego siostra
(kt�ra jest jeszcze
bardzo krzepka), o ile bywa przy tym obecna, k�adzie kres tej gadaninie kr�tko i
stanowczo:
- Prosz� nie zwa�a� na to, co on gada. Ma kie�bie we �bie.
Koniec.

You might also like