Professional Documents
Culture Documents
Wieczorkiewicz P., Herzyk A. - Przegryw. Mężczyźni W Pułapce Gniewu I Samotności
Wieczorkiewicz P., Herzyk A. - Przegryw. Mężczyźni W Pułapce Gniewu I Samotności
PRZEGRYW
Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do
prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie
udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób
upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub
podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Spis treści
Copyright
Motto
*
Wprowadzenie
Janek
Adrian
Mateusz
Robert
Piasqun
Wykopek Bordo
Sam
Hauser
Pawulon
Gnój
Muchomor
Goblinus
Ropuch
Marcin
Paweł
Wołoś
Posłowie
Podziękowania
Słowniczek
Przypisy
Strona redakcyjna
(Ni)kim jestem
Janek kontaktuje się z nami przez Wykop. 31 maja 2021 roku pisze (w tym i
następnych postach i mailach użytkowników portalu zachowano pisownię
oryginalną): „Cześć. O mnie: lat 27, kawaler, bezdzietny. Bezrobotny,
wykształcenie średnie. 174 cm wzrostu. Depresja (od wielu lat) i border
(względnie niedawno zdiagnozowany). Incel. Brzydki i biedny. Zero
znajomych, nigdy dziewczyny, mieszkam z rodzicami na wsi. To tak w
skrócie, na dobry początek”. Przesyłamy mu trzydzieści pytań. Odpowiada
na dwudziestu pięciu stronach A4, żadnego nie pomijając. Przez kolejnych
sześć miesięcy wymieniamy wiadomości. Dopiero wtedy godzi się na
rozmowę głosową. – Wstydzę się swojego położenia, ale nie potrafię go
zmienić. Żyję dzięki uprzejmości rodziców i oszczędnościom, które
zgromadziłem podczas półtora roku pracy na magazynie – mówi Janek.
Twierdzi, że czynniki odpowiadające za jego los są wewnętrzne, nie
zewnętrzne. Chciałby móc winić kogoś lub coś: kobiety, bo nigdy nie okazały
mu cienia zainteresowania, albo system skazujący go na wykluczenie i
samotność. Czasem zazdrości ludziom traumatycznych doświadczeń, które
mogłyby tłumaczyć zwichrowaną psychikę. – Jestem jedynym powodem
swojej porażki. Nie da się mnie naprawić. Wszelkie próby byłyby tylko
chwilową kosmetyką, balsamowaniem trupa, bo nie planuję długiego życia.
Codziennie budzi mnie myśl o samobójstwie. Wiem, że dla rodziców jestem
ciężarem. Nie takiego syna chcieli.
Janek od osiemnastego roku życia korzysta z psychoterapii i farmakologii,
próbował dziesięciu różnych substancji psychotropowych. Mieszka na wsi,
liczącej około dwóch tysięcy mieszkańców, od najbliższego miasta
oddalonej o dziesięć kilometrów. Rodzice są na emeryturze, ojciec dorabia
jako pracownik fizyczny. Pierwsze konto na Wykopie Janek założył
dwanaście lat temu, a od trzech udziela się na tagu #przegryw.
Tęsknoty
Mieszka w starym, ale zadbanym domu z ogrodem. Ma własny pokój, około
dwunastu metrów kwadratowych. Dwaj starsi bracia założyli rodziny i
wyprowadzili się do miast. Na co dzień nie widuje nikogo poza rodzicami.
Wspierają go finansowo, opłacając leki i terapię, ale nie rozumieją,
dlaczego wciąż nie ułożył sobie życia. Matka co jakiś czas zarzuca mu
lenistwo i gnuśność. Żyją obok siebie, dziennie zamieniają od kilku do
kilkunastu zdań.
Odkąd Janek sięga pamięcią, marzył o znalezieniu dziewczyny: – W
okresie dorastania moim jedynym pragnieniem było poznanie kogoś, z kim
mógłbym szczerze porozmawiać, przytulić się. Ta tęsknota wciąż się we
mnie tli. Wiem jednak, że nie byłbym dobrym partnerem. Nie byłbym żadnym
partnerem, bo tak poważne zaburzenia wykluczają jakiekolwiek partnerstwo.
Chora, nieradząca sobie w życiu kobieta znajdzie kogoś, kto zechce się nią
zaopiekować. Chory, wymagający opieki mężczyzna to nie mężczyzna.
Przepis na przegrywa
Janek uważa się zarówno za incela, jak i przegrywa. Twierdzi, że obydwa
terminy opisują stan, w jakim znajduje się dany człowiek, a nie konkretną
ideologię. Według większości naszych rozmówców incelem jest każda
osoba, która żyje w mimowolnym celibacie, niezależnie od tego, czy
kiedykolwiek spotkała się z tym określeniem i jaki jest jej stosunek do idei
równouprawnienia płci. W incelosferze panuje przekonanie, że kobieta nie
może incelować, bo niezależnie od tego, jak wygląda, zawsze znajdzie się
mężczyzna gotów ją zaspokoić.
Janek: Przypominam sobie scenę, kiedy klasowy przywódca, samiec alfa, przyłożył swoje
przedramię do mojego i powiedział: „Przecież ty w ogóle mięśni nie masz”. Pewności
siebie nie budowały też wydarzenia na WF-ie. Do drużyn byłem wybierany na samym
końcu. Jako jedyny spośród trzydziestu chłopaków nie potrafiłem podciągnąć się na linie.
W nadziei, że koniec lekcji uchroni mnie przed koniecznością wykonania ćwiczenia,
ustawiłem się na końcu kolejki. Zadzwonił dzwonek, ale wuefista chciał dokończyć
sprawdzian. Byłem otoczony przez trzydziestu chłopaków, którzy chcieli iść na przerwę.
Jedni krzyczeli, żebym właził na linę, drudzy się śmiali. Takie wydarzenie ustawia
człowieka do końca szkoły.
Pierwszy upadek
Janek nie dostał się do liceum, które wybrali znajomi z gimnazjum. Miał
słabe oceny, zabrakło mu punktów. Trafił do klasy o profilu humanistycznym.
Na ponad dwadzieścia osób przypadało pięciu chłopaków. – Dziewczyny
szybko zwietrzyły ofiarę. Te najbardziej chamskie wymyśliły nawet zabawę:
zakładały konta na Gadu-Gadu, używając mojego nazwiska i zdjęcia, z
których pisały do lasek ze szkoły. Wszyscy myśleli, że robię to ja, więc
drwiny stały się codziennością.
Kiedy na polskim omawiali fragment lektury, który dotyczył relacji
romantycznej bohaterów, ktoś – czasem kolega, czasem koleżanka z klasy –
komentował na głos: „Pewnie Janek coś o tym wie, ma doświadczenie”.
Pozostali wybuchali śmiechem. Na przerwach rówieśnicy pytali, czy „coś
ostatnio wyrwał”. – Wobec oczywistego braku powodzenia, ze względu na
nieśmiałość i kiepski wygląd, dawało to efekt komiczny. To tak, jakby rzucać
sarkastyczne uwagi w kierunku największego matematycznego osła,
proponując, by rozwiązał zadanie z gwiazdką.
Po przyjściu do domu, około godziny siedemnastej, Janek wypijał
czteropak piwa i szedł spać. Budził się po dziewiątej i do pierwszej siedział
przy komputerze. Zasypiał o świcie. Cierpiał z powodu chronicznego stresu,
bezsenności i samotności. Liceum wspomina jako początek oderwania od
rzeczywistości, odrealnienia. – Chyba każdy obudził się kiedyś w nocy i
przez kilka sekund nie mógł zorientować się, gdzie się znajduje, jaki jest
dzień, która godzina, czy musi wstawać do pracy. Derealizacja to
rozciągnięty w nieskończoność stan takiego zawieszenia. Człowiek nie ma
poczucia, że istnieje. Wszystko jest obce, płynne, dalekie i sztuczne.
Pod koniec szkoły podjął próbę samobójczą. Za tym poszły psychiatra,
terapia, leki, reakcje na leki. Zaczął miewać regularne ataki paniki – z
dusznością, drżeniem, mdłościami, naprzemiennymi uderzeniami zimna i
gorąca, zawrotami głowy. Nie był w stanie wyjść do sklepu czy wsiąść do
autobusu. – Żałuję, że mnie wtedy odratowano – mówi. Ale są chwile, kiedy
chce mu się żyć. Układa dietę, zaczyna ćwiczyć. Wyobraża sobie, że znajduje
pracę i wynajmuje mieszkanie. – Szybko jednak dociera do mnie, że rzeczy
do naprawy jest zbyt wiele. Za samo leczenie i wyprostowanie zębów
musiałbym zapłacić kilkanaście tysięcy złotych. Nie mam takich pieniędzy i
nigdy ich nie zarobię, bo nie posiadam żadnych umiejętności. Nie nabędę
ich, bo nie potrafię podjąć prostej decyzji, na niczym się skoncentrować. Nie
pamiętam nawet, co robiłem dwie godziny temu. Kiedyś przez kilkanaście
miesięcy intensywnie ćwiczyłem w domu. Poprawa sylwetki była
zauważalna, ale nawrót depresji cofnął mnie do punktu wyjścia.
Bywa, że Janek płacze z bezsilności. Po chwili przypomina mu się jakaś
rockowa piosenka, która na piętnaście minut budzi w nim życie, inspiruje
plan na wyjście z przegrywu. Potem czyta komentarz w Internecie, który
uświadamia mu, jak bardzo jest samotny, albo widzi za oknem ładną
sąsiadkę i stwierdza, że nie miałby u niej szans. Siada wtedy w fotelu i przez
dwie godziny patrzy w ścianę. To go uspokaja, więc włącza komputer i
planuje dietę, którą zacznie od poniedziałku. I tak w kółko.
Janek: Nie mam poczucia ja. Tożsamość buduję na obrazach i wydarzeniach, z którymi się
sobie kojarzę. Nie mam żadnego poglądu, a jeśli jakiś mam, to i tak bym go nie obronił.
Raz chciałbym być blisko tego, czym gardzę. Innym razem gardzę tym, do czego jest mi
blisko. Nie nazwałbym siebie osobą. Mam wrażenie, że mój umysł to źle napisany
program.
Punkty wspólne
Trzy lata po skończeniu liceum Janek zapisał się na zaoczne studia w
pobliskim mieście. Wybrał mechanikę i budowę maszyn, na przekór swoim
humanistycznym zainteresowaniom. Liczył, że da mu to gwarancję stabilnego
zatrudnienia. – Byłem drugim najlepszym studentem na roku, choć prawie się
nie uczyłem. Nie dlatego, że jestem wyjątkowo zdolny, ale ze względu na
niewielkie wymagania i drastycznie niski poziom zajęć. Podczas większości
wykładów miałem wrażenie, że jestem w gimnazjum.
Zrezygnował po piątym semestrze, z powodu kolejnego epizodu
depresyjnego. Przyczyną znów były samotność i poczucie odrzucenia. Nie
potrafił nawiązać kontaktu z rówieśnikami. – Ludzie wyczuwają przegrywa z
daleka. Co miałem odpowiedzieć na pytanie „jak spędziłeś weekend?” albo
„czy masz dziewczynę?”? Jak miałem się odnaleźć w tych ciągłych
opowieściach o normalnych i ludzkich rzeczach, których nigdy nie
doświadczyłem? Brak znajomych wynika między innymi z braku wspólnych
tematów i zainteresowań. Nie mam samochodu, pracy, nie uczę się, nie
podróżuję, nie uprawiam sportu, bo nie mam na to energii, nie chodzę na
imprezy.
Wielokrotnie próbował poznać w sieci koleżankę. Kogoś, z kim mógłby
wymieniać szczere wiadomości. Nawet jeżeli rozmowa kleiła się przez
pierwszych kilka dni, później następowało ochłodzenie znajomości. –
Zwykle kończyło się tak, że dziewczyna odpisywała coraz wolniej i bardziej
lakonicznie, aż w ogóle przestawała. Niektóre mnie blokowały. Doceniam
szczerość tych, które wprost pisały, że nie lubią, jak ktoś ciągle narzeka.
Normik radzi
Janek denerwuje się, kiedy czyta: „wyjdź do ludzi” czy „zagadaj na
przystanku”. Twierdzi, że to naiwne i bezużyteczne rady, będące przejawem
myślenia życzeniowego. Osoby, które ich udzielają, nie zdają sobie sprawy,
że przegryw to towarzyskie dno dna. Nikt nie ma interesu, żeby się z nim
zadawać, nawet inni przegrywi. Nie jest nawet zerem, ale liczbą ujemną, bo
kontakt z nim nie jest obojętny, a odbiera energię i czas. Może i mógłby
znaleźć znajomych podobnych sobie, ale to tylko domknie krąg, w którym się
znajduje.
Janek: Normikom wydaje się, że wystarczy kupić rower i napisać na Facebooku, że szuka
się kolegów do wspólnych przejażdżek. W ich wyobrażeniu świat jest prosty i przyjazny:
„wystarczy chcieć” i „sky is the limit”, jak to bezrefleksyjnie powtarzają. Aby te frazesy
mogły zaistnieć w rzeczywistości, muszą paść na podatny grunt. W swoich złotych radach
normicy pomijają podstawową kwes ę, czyli brak umiejętności budowania relacji. Nie
mieści im się w głowie, że można mieć z tym problem. Nie rozumieją, że dla kogoś
rozmowa może być męcząca, trudna, wymagająca, że można mieć dziurę w głowie podczas
wizyty u fryzjerki, która pyta, co robiliśmy w wakacje.
Cztery lata temu Janek założył konto na Tinderze. Przez pół roku zebrał
prawie trzydzieści par. Tylko z dwiema dziewczynami udało mu się
podtrzymać rozmowę dłużej niż przez pięć minut. Jedna nie zgodziła się na
propozycję spotkania, druga odwołała je w ostatniej chwili. Głównej
przyczyny niepowodzeń Janek upatruje w swojej fizjonomii. Ma chude ręce,
niemalże bez owłosienia. Do tego ginekomastię, skłonność do tycia,
zapadniętą klatkę piersiową, zgarbioną postawę, krzywe zęby, pociągłą
twarz bez zarostu, ze słabo zarysowaną szczęką. Do tego wadę wzroku, która
zmusza go do noszenia okularów.
Janek: Czasy są szybkie i powierzchowne. Żadna kobieta nie ma ochoty zagłębiać się w
twoje wnętrze, jeśli nie przekona jej pierwsze, ewentualnie drugie wrażenie. Dziś nie
porównujemy siebie i innych do sąsiada czy chłopaka z tej samej wioski, tylko do
najpiękniejszych ludzi z całego świata. Internet, portale społecznościowe i aplikacje
randkowe dają kobietom wgląd w elitę. Dlaczego młoda dziewczyna miałaby umówić się z
takim gównem jak ja, skoro może znaleźć brodatego chada, wyglądającego jak z okładki
kolorowego pisma? Myślę, że gdyby zebrać wszystkie moje cechy, zarówno wyglądu, jak
osobowości, i je odwrócić, stałbym się człowiekiem, jakim chciałbym być.
Janek: Kobiety zachowują się tak, jak każe im ich wewnętrzna konstytucja i środowisko
zewnętrzne. Można oczywiście obwiniać pogodynkę o deszcz, ale to przykład błędu
logicznego. Dzisiejsze kobiety nie różnią się znacząco od tych, które żyły sto czy
dwieście lat temu. Natura ludzka zmienia się bardzo powoli, a motorem tej zmiany są
kultura i cywilizacja. Naciskają na nas, kreując określone postawy. Gustave Le Bon pisał,
że wrzuceni w wir rewolucji francuskiej kaci w innych warunkach byliby spokojnymi,
bogobojnymi urzędnikami. Niejedna z wojujących dziś na Twi erze Julek sto lat temu
byłaby gorliwą zakonnicą.
W świecie wydajemy się pewni siebie. Oczekuje się od nas, że będziemy potrafili „sobie
radzić”. Ale w naszym życiu wewnętrznym, wypartym tak wcześnie, kryjemy często
głęboki niepokój i słabość. Kiedy jest źle, mamy tendencję, aby odbierać sobie życie,
popełniać samobójstwa, zamiast poprosić o pomoc, pójść do szpitala psychiatrycznego,
jak robią to kobiety. W większości rodzin klasy pracującej i klasy średniej role są
zdefiniowane: mężczyźni zapewniają zasoby, kobiety zajmują się domem. Nasze
obowiązki, zinternalizowane jako „spełnienie”, to praca; przynoszenie pieniędzy naszym
rodzinom, które są od nas zależne. W zamian oczekujemy, że będą nas kochać i karmić, że
nasze żony będą się nami opiekować. To handel. Wydaje się w porządku. To wydaje się
„naturalnym” porządkiem rzeczy. Ale to nie jest w porządku. To nie jest naturalne. Na ogół
jesteśmy niewolnikami pracy, która nie sprawia nam żadnej przyjemności. Dlatego
czynimy nasze domy więzieniem dla kobiet, które samotnie wychowują nasze dzieci. Tam,
gdzie szukaliśmy i marzyliśmy o atmosferze miłości, znajdujemy głęboki wzajemny
gniew3.
Hookup culture
W 2017 roku w ramach projektu Making Caring Common Harvardu ukazał
się raport5 na temat promowania zdrowych postaw względem seksualności
młodych osób. W kluczowych wnioskach opisano tendencję do znacznego
przeszacowywania liczby niezobowiązujących relacji seksualnych, które
podejmują inni. Dla przykładu – wśród respondentów panowało
przekonanie, że 50–70% osiemnasto- i dziewiętnastolatków miało więcej niż
jednego partnera seksualnego. Według amerykańskiego Centrum Kontroli i
Zapobiegania Chorobom dotyczy to tylko 27% osób z tej grupy wiekowej,
biorąc pod uwagę stosunki waginalne, oralne i analne. Cytowany w raporcie
psychoterapeuta pracujący z młodzieżą przyznał, że wyobrażenia o szalonym
życiu seksualnym innych powodują uczucie nieadekwatności i pozostawania
w tyle. Współcześni studenci nie mają jednak większej liczby partnerów niż
ich rodzice, gdy byli w tym samym wieku, a nawet mają ich mniej niż
generacja X6. W porównaniu z 2009 rokiem w 2018 znacznie zwiększyła się
liczba młodych dorosłych, którzy raportują brak aktywności seksualnej –
44,2% młodych mężczyzn (wcześniej 28,8%) i 74% młodych kobiet
(wcześniej 49,5%)7. Badania te potwierdzają tendencję wykazaną przez
innych między innymi w USA, Wielkiej Brytanii, Australii, Niemczech i
Japonii8. Nie ma zgody co do przyczyn takiego stanu rzeczy.
W Polsce nowe postawy wobec seksualności badał profesor Zbigniew
Izdebski9. Z jego raportu z 2017 roku wynika, że choć względem poprzednich
lat obniżył się wiek inicjacji seksualnej Polek i Polaków oraz zredukowała
różnica między młodymi kobietami i mężczyznami, którzy mają ją za sobą,
aktywnych seksualnie osób jest mniej – autor również zaznacza, że jest to
spójne z podobnymi danymi z literatury międzynarodowej. Odsetek
aktywnych seksualnie w grupie wiekowej 18–49 lat spadł o 10 punktów
procentowych w porównaniu z rokiem 1997 i wynosi teraz 76%. Wśród
osób niepozostających w stałym związku, które wydają się stanowić idealny
materiał na osoby regularnie zaliczające jednonocne przygody, aktywność
seksualną deklarowało 43% mężczyzn i tylko 23,9% kobiet. Szaleństwa
„kultury przygód na jedną noc”, wnosząc po wnioskach z badań
prowadzonych na całym świecie, wydają się mocno przerysowane. Gdy
zapoznawałyśmy z tymi danymi naszych rozmówców z incelosfery,
przekonywali, że kobiety po prostu kłamią w badaniach ankietowych, nie
chcąc przyznać się do promiskuityzmu. Niektórzy twierdzili nawet, że w
przeciwieństwie do mężczyzn kobiety nie liczą wszystkich swoich
gangbangów i przygodnych stosunków. Z kolei zdaniem Adriana kobiety żyją
w dobrowolnym celibacie, bo mają zbyt wysokie oczekiwania wobec
potencjalnych partnerów seksualnych i romantycznych – wolą brak seksu niż
seks z kimś, kto ich nie spełnia, przy czym na pierwszym miejscu stawiają
wygląd. Czekają na kogoś atrakcyjniejszego od nich samych i ignorują zaloty
mężczyzn ze swojej ligi. Mężczyźni zaś, jeśli są nieaktywni seksualnie, to
dlatego, że nie mają żadnego wyboru.
Jak to się stało, że współczesne kobiety zaczęły myśleć o seksie jako o nie
zawsze zobowiązującej przyjemności, zostawiając w tyle wiktoriańskie mity,
wedle których nie miały własnej seksualności, zaś swoją niewinnością i
skromnością powinny hamować nieokiełznane popędy mężczyzn? Historia
randkowania i relacji damsko-męskich od XIX wieku jest niezwykle
ciekawa i miejscami zaskakująca.
Rewolucja przemysłowa przyniosła ogromne zmiany w postrzeganiu roli
mężczyzny i roli kobiety. Wcześniej standardem było, że rodzina wspólnie
pracowała w gospodarstwie. Rozwój systemu pracy najemnej, przeniesienie
się centrów industrializacji do miast i zatrudnianie w fabrykach przy
najcięższej pracy głównie mężczyzn spowodowały ustalenie nowego
podziału na sferę „kobiecą” – domową, ciepłą i pełną miłości, i „męską” –
związaną z pracą poza domem, pełną rywalizacji i niebezpieczeństw.
Zawdzięczamy temu przekonanie, że domowa praca kobiet nie jest pracą,
tylko obowiązkiem wykonywanym w ramach troski o rodzinę.
Był to też czas zwycięstwa modelu małżeństwa opartego na miłości, a nie
na kontrakcie pomiędzy rodzinami – upowszechnienie się tak zwane love
marriage stanowiło rewolucyjną zmianę wewnątrz tej instytucji.
Narracja przeciwstawionych sobie „dwóch sfer” miała też wpływ na
postrzeganie płci w relacjach romantycznych – kobiety, które kiedyś
uważano za seksualnie niebezpieczne (w końcu to Ewa skłoniła Adama do
grzechu), nagle stały się czułymi opiekunkami bez jednej sprośnej myśli w
swoich pięknych główkach. Nie dotyczyło to kobiet biednych i tych o innym
niż biały kolorze skóry, które w powszechnym przekonaniu mogły spełniać te
pragnienia „nienasyconych” mężczyzn, o których nie śmieliby wspomnieć
cnotliwej małżonce. Karol Darwin opisał wówczas seksualne zachowania
ludzi, mając za przykład „pozbawione seksualności” kobiety i seksualnie
agresywnych mężczyzn.
Szalone lata dwudzieste to czas, kiedy rozpowszechniło się to, co dzisiaj
nazywamy randką. Dotąd kobieta, której spodobał się dany mężczyzna,
informowała o tym swoją matkę, a ta zapraszała kawalera do domu. A więc
spotkanie zaczynało się od kobiecej inicjatywy i było pod jej kontrolą –
inaczej niż randka, która zmieniła dynamikę relacji romantycznych, będąc
spotkaniem inicjowanym i opłacanym przez mężczyznę.
Postępujące od czasów wiktoriańskich zmiany sprawiły, że kobiety zaczęły
traktować seks tak, jak do tej pory mieli, wedle powszechnie
funkcjonującego stereotypu, traktować go mężczyźni – stawiać fizyczną
przyjemność przed miłością i głębokimi uczuciami. Tak narodziła się hookup
culture, czyli kultura niezobowiązującego seksu. Termin ten opisuje klimat
akceptacji i zachęcania do luźnych relacji seksualnych, jak na przykład
ONS10 albo FWB11. Hookup wyróżnia brak emocjonalnego zaangażowania i
traktowanie seksu jako zabawy. Jak wiele określeń, które zrobiły
międzynarodową karierę, i to narodziło się w Stanach Zjednoczonych.
Odnosiło się do specyficznej atmosfery tamtejszych koledżów – niektórzy
badacze utrzymują, że używanie go w innym kontekście jest błędne.
Wiele feministek przypisuje zjawisku rewolucyjne znaczenie, uznając, że
zależy od niego dalszy sukces walki o równość płci. Według nich to
ostateczne zerwanie z ideą, zgodnie z którą kobiety idą na studia, aby poznać
męża, który zapewni im bezpieczeństwo finansowe – zamiast tego skupiają
się na własnej karierze i przyjemności czerpanej z promiskuityzmu. Słychać
także głosy feministycznych krytyczek zjawiska jako wyjątkowo szkodliwego
dla kobiet. Z tą opinią zgadza się wiele radykalnych działaczek, również
polskich – przekonują, że jest to kolejny sposób na zyskanie od kobiet
seksualnej gratyfikacji, z pominięciem ich przyjemności i komfortu. Ten
punkt widzenia wydaje się trącić wiktoriańskim przesądem na temat
niewinności i cnotliwości kobiet, poszukujących raczej uczucia niż
fizycznego zbliżenia, chociaż może być uzasadniony, biorąc pod uwagę to,
jakie korzyści kobiety i mężczyźni wynoszą z przygodnego seksu. Niektóre
kobiece działaczki poruszają temat orgazmów u kobiet, które – szczególnie
w przypadku przygodnych relacji – występują nieporównanie rzadziej
(pomimo tego, że kobiety mogą mieć ich wiele z rzędu) niż u mężczyzn. Gros
osób jest przekonanych, że to wina budowy ciała, przez którą orgazm
osobom z macicami jest trudniej osiągnąć, jednak biorąc pod uwagę mniej
takich problemów w relacjach lesbijskich, część feministek obstawia raczej
przedmiotowe traktowanie ciał kobiet przez partnerów, z którymi mają
przygodne relacje – skupiają się oni na własnej przyjemności, a stosunek
uznają za zakończony z momentem osiągnięcia orgazmu przez samych siebie.
„Kultura niezobowiązującego seksu” w USA nie przełożyła się na
lawinowy wzrost liczby intymnych kontaktów między młodymi ludźmi.
Statystycznie i kobiety, i mężczyźni uprawiają coraz mniej seksu. Jednak brak
częstych relacji seksualnych nie wyklucza istnienia kultury, która afirmuje
niezobowiązujące przygody i tworzy nacisk na to, aby ich doświadczać –
według wielu osób jest to niejako kwintesencja życia w koledżu i dobrej
zabawy. Każdy bywalec kampusu, który wypisuje się z hookup culture, musi
liczyć się z pewnego rodzaju ostracyzmem i stygmą nudziarza12. Przekonanie,
że promiskuityzm w wykonaniu obu płci jest fajny, ekscytujący i świadczy o
dobrze przeżytej młodości, da się odczuć nawet w tak konserwatywnym
kraju jak Polska, choć głównie na mężczyznach spoczywa presja, aby
wykazać się jako ogier i udowodnić swoją seksualną sprawność. W takiej
atmosferze można odczuwać większą presję na to, aby być seksownym,
fizycznie atrakcyjnym – w świecie jednonocnych przygód jest to w końcu
największy atut. Ma on także niebagatelne znaczenie w przypadku
randkowania za pośrednictwem aplikacji takich jak Tinder czy OkCupid.
Aplikacje randkowe dobierają ludzi w pary, jeżeli obie strony wzajemnie
przesunęły w prawo swoje profile, wyświetlające się w kolejce
potencjalnych partnerów i partnerek. Pierwszym, na co zwraca się uwagę,
jest zdjęcie danej osoby – opis jest o wiele słabiej wyeksponowany.
Transpłciowa youtuberka Contrapoints w filmie na temat inceli podzieliła
się swoim doświadczeniem w randkowaniu za pośrednictwem Tindera –
było ono o tyle ciekawe, że przez pewien czas prezentowała się jako
mężczyzna i randkowała z kobietami. Przyznała, że odkąd funkcjonuje jako
kobieta, jej aktywność polega głównie na „leżeniu na szezlongu” i
wybieraniu spośród dobijających się do niej amantów. Zanim przeszła
korektę płci, musiała wkładać wiele wysiłku, by zainteresować sobą
kobietę.
Gareth Tyson13 z Queen May University w Londynie był jedną z osób,
które przeanalizowały strategie dobierania się w pary przez użytkowników
Tindera. Doszedł do wniosku, że kobiety i mężczyźni zachowują się różnie –
jego wnioski były zgodne z tym, co mówiła Contrapoints. Mężczyźni
przesuwają w prawo dużą liczbę kobiet, otrzymując z powrotem niewielki
procent polubień. Kobiety z kolei są o wiele bardziej selektywne, ale parują
się z większą liczbą osób. Przeprowadzanie bardziej rygorystycznej selekcji
potencjalnych partnerów przez kobiety stanowi bolączkę niemal całej
manosfery. Bardzo często narzekał na nią również Adrian w rozmowach na
Wolierze Goblinów. Jak wygrać tinderowe zmagania z warszawskimi
modelami, będąc manletem i w dodatku polakiem-zakolakiem?
Adrian: Nawet gdyby udało mi się z jakąś umówić, miałbym z tyłu głowy, że za mną jest
kolejka chętnych facetów i najmniejszy błąd może sprawić, że dziewczyna postanowi
sprawdzić innego kandydata. Ludzi razi, że jeden opływa w bogactwa, a drugi nie ma co do
garnka włożyć. Ale nikomu nie przeszkadza, że kobiety mogą się jebać codziennie z
innym, w międzyczasie mijając na ulicy takich, co nawet nie trzymali za rękę. A mechanizm
jest ten sam.
Redpill
Określenie redpill inspirowane jest filmem Matrix, w którym przyjęcie
czerwonej pigułki oznacza otwarcie oczu na nieprzyjemną, ciężką do
zaakceptowania prawdę. Redpill pretenduje do bycia holistyczną teorią
wyjaśniającą ludzkie zachowania, w szczególności na rynku seksualnym.
Garściami czerpie z kontrowersyjnej dziedziny nauki, jaką jest psychologia
ewolucyjna.
Redpill roztacza przed swoimi zwolennikami wizję, zgodnie z którą
głównym wyznacznikiem wysokiej wartości danego mężczyzny jest status
samca alfa, kuszącego swoimi atrakcyjnymi genami, wartymi przekazania
potomstwu. Sposobem na zdobycie partnerki może być też zaimponowanie
jej bogactwem i obsypanie zasobami, jednak nie ma co liczyć, że obdarzy
partnera autentyczną miłością. Inaczej niż w czasach wiktoriańskich, w
których uważano, że kobiety nie mają seksualności, użytkownicy manosfery
sądzą, że są one wyjątkowo pożądliwe, jednak to pożądanie wzbudza tylko
20% genetycznie nadrzędnych mężczyzn. Podpierając się nazwiskiem
znanego ekonomisty, redpillowcy używają określenia reguła Pareto – w
manosferze oznacza ona, że 80% seksu na rynku seksualnym jest „zagarnięte”
przez 20% mężczyzn. Prowadzi to do wniosku, że aktywnych seksualnie jest
90% kobiet i 30% mężczyzn, czego jednak nie potwierdzają żadne dostępne
wyniki badań18. W wielu naszych rozmowach z incelami reguła Pareto
przyjmowała łagodniejszą wersję, zgodnie z którą 80% kobiet odczuwa
pożądanie wyłącznie wobec 20% najatrakcyjniejszych fizycznie mężczyzn,
co jest o wiele trudniejsze do udowodnienia bądź obalenia. Najczęściej
powtarzającym się argumentem są statystyki wyciągnięte z aplikacji
randkowej OkCupid, według których większość kobiet uważa 80% mężczyzn
za „poniżej przeciętnej” pod względem fizycznej atrakcyjności19. Statystyki
te odbiły się szerokim echem w incelosferze, mimo że nie są to badania
poddane rygorowi metodologicznemu, ale jedynie garść danych z konkretnej
aplikacji randkowej. Z tej samej publikacji wynika zresztą, że kobiety
inicjowały kontakt z mężczyznami nawet ocenionymi jako „poniżej
przeciętnej”. Mężczyźni pisali raczej do tych, które uznali za
najatrakcyjniejsze (według bloga OkCupid – dwie trzecie mężczyzn pisało
do jednej trzeciej najatrakcyjniejszych kobiet).
Opierając się na regule 80/20, użytkownicy manosfery twierdzą, że
kobiety są hipergamiczne. Tradycyjnie określenie to oznaczało zwyczaj
zawierania małżeństwa z osobą z wyższej kasty albo stanu, o wyższym
statusie ekonomicznym. Niektórzy używają tego określenia, żeby nazwać
istniejącą kiedyś tendencję do poszukiwania przez kobiety dobrze
sytuowanych mężów, jako że same miały bardzo ograniczone możliwości
zarobku, nie mówiąc o awansie społecznym (która to tendencja zanika wraz
ze zmniejszeniem się nierówności płacowych)20. W manosferze hipergamia
oznacza coś innego – dążenie kobiet do relacji z mężczyznami, którzy są od
nich atrakcyjniejsi fizycznie i genetycznie nadrzędni. Przyjęcie czerwonej
pigułki ma także uświadamiać, że społeczeństwo jest w rzeczywistości
gynocentryczne – projektowane dla kobiet i ich wygody przez feministki i ich
kakoldów. Kakold to termin zaczerpnięty z filmów porno, oznaczający
faceta, który lubi patrzeć, jak jego partnerka uprawia seks z innymi. W
manosferze przyjmuje się szerszą definicję tego słowa: kakoldem jest każdy
mężczyzna, który wynosi kobietę na piedestał, usługuje jej, przymila się jej i
pozwala wykorzystywać, a w najgorszym wypadku wybacza zdradę czy
wychowuje z nią dziecko, którego nie jest biologicznym ojcem.
W przekonaniu redpillowców gynocentryzm objawia się między innymi
tym, co feministki nazywają seksizmem życzliwym – przekonaniem o
konieczności bronienia i chronienia kobiet, mającej stanowić obowiązek
każdego prawdziwego mężczyzny. Co ciekawe, krytyka tych „tradycyjnych”
ról płciowych i odejście od pobłażliwego ubóstwiania kobiet odróżnia
większość użytkowników manosfery od znanych nam z polskiej sceny
politycznej konserwatystów z Konfederacji albo innych skrajnie
prawicowych ugrupowań. Bywalcy manosfery poświęcają się pisaniu o
problemach mężczyzn – warto nadmienić, że wiele z tych problemów
znajduje potwierdzenie w oficjalnych statystykach i badaniach naukowych.
Jednak grupy, o których mowa, co do zasady szukają raczej sposobów na
zaognienie „wojny płci”, niż próbują dotrzeć do rzeczywistych rozwiązań.
Bracia Samcy
W Polsce retoryka męskich separatystów dominuje na forum Bracia Samcy.
Zaglądamy do działu „Manipulacje kobiet i obrona przed nimi”.
Bracia.
Macie jakieś sposoby na obronę przed pomawianiem o przemoc? Samiczki widzę, że
dokładnie znają męską psychikę, wiedzą jakiego faceta wykorzystać do obrony siebie
kiedy już coś nakręcą. Do tego dochodzi solidarność kobieca. Samiczki widzę na
zawołanie potrafią się popłakać, aby wzbudzić współczucie u innych. Jak się przed tym
bronić? Można nagrywać, i mieć świadków, ale nie zawsze się da to zrobić. Dodatkowo
wielu facetów to totalne pizdy niepotrafiące odróżnić, kiedy samiczka ściemnia.
Zadzwonić po policję jako pierwszy i założyć NK. [Niebieską Kartę, przyp. aut.]
Nagrywać, nagrywać, nagrywać (ukryta kamera, samo audio to za mało).
Jednocześnie nie dać się sprowokować i uważać co się mówi.
Wiem, bo jestem w trakcie sprawy przeciwko mnie. Masakra czego się dowiaduję od
kulezanek (na sali rozpraw) a co musiały wcześniej usłyszeć od ss. Fantazja nie zna granic.
W polskim sądzie można kłamać.
Spodziewaj się wszystkiego.
Wydaje mi się, że grunt to starać się znaleźć taką pannę i tak ją „urabiać i prowadzić”, by
zbytnio nie myślała o stosowaniu tego typu zagrywek, bądź też znała (przedstawione
bardziej pośrednio, by nie wzbudzać podejrzeń o świadomości „brudnej gry”)
konsekwencje tego typu działań. Nie da się nigdy wykluczyć pomawiania i kobiecych jazd
w relacji, ale z pewnością da się ograniczyć (i piętnować) częstotliwość ich występowania.
Co do obrony przed płaczem kobiecym i solidarnością jajników – IMHO, gdy facet zna
swoją wartość, jest pewny siebie i wie, że to teatrzyk, to ma wywalone jajca. Kobieta to
dodatek do życia.
Zgadzam się, że wielu facetów to zatrwożeni blupillowcy. Chcąc nie chcąc, nie mamy na to
większego wpływu. Trzeba się cieszyć, że my wiemy to co wiemy. A tamci niech sobie
marzą o disneyowskiej miłości.
Inni radzą:
Kod kulturowy, który obecnie funkcjonuje, prowadzi nas wszystkich – kobiety i mężczyzn
– do samotności. Dlaczego mimo wszystko mamy tak wielu SIMPów czy spermiarzy? Z
pragnienia relacji. Poszukiwanie kobiety do związku nie jest jedynie poszukiwaniem
seksu, ale przede wszystkim relacji. Jednak sytuacja doprowadziła do podniesienia ceny
na rynku matrymonialnym u kobiet – do bańki spekulacyjnej. Poziom wartości kobiecego
ciała i samych kobiet jest absurdalnie wysoki i prowadzi w rezultacie do samotności u obu
płci. Poziom ten jest nadal fikcyjnie podnoszony przez media, sztukę, celebrytów,
pornografię, politykę itd. Sytuacja staje się absurdalna jak w bloku sowieckim. Jednak
logika, prawda i rzeczywistość sama zaczyna wyciekać szczelinami Titanica i przy
zamkniętych drzwiach wchodzi oknem. Już teraz następuje tąpnięcie w demografii, ale
zastanawia mnie, czy wszystko nie skończy się bardzo konkretnym tąpnięciem globalnym.
Ludzie mają to do siebie, że napięcie w nich wzrasta i to napięcie potrzebuje ujścia. Już
teraz dostrzegamy wzrost napięć na arenie międzynarodowej – wychodzi potrzeba
zakwes onowania istniejącego status quo. Co będzie dalej? Rynek matrymonialny jest
tylko jednym z elementów zepsutych w obecnym świecie, ale niezwykle ważnym.
Truecel
Mateusz uważa się za truecela, czyli incela najprawdziwszego z
prawdziwych. Takiego, który nie miałby szans na znalezienie partnerki,
nawet gdyby jego sytuacja życiowa uległa znaczącej poprawie. Ma
dwadzieścia lat i jest najmłodszym członkiem Woliery Goblinów. Dołączył
do serwera kilka miesięcy po nas, ale w incelosferze funkcjonuje od 2018
roku. Był w trzeciej klasie gimnazjum, gdy trafił na tagi #przegryw i #tfwngf.
TFWNGF jest skrótem oznaczającym „to uczucie, kiedy nie masz
dziewczyny” (That Feeling When No Girlfriend). Natychmiast poczuł, że
odnalazł swoich. Ominęły go szkolne flirty, pierwsze niewinne pocałunki i
wymiana onieśmielonych spojrzeń. Brak tego typu doświadczeń zaczął mu
ciążyć dopiero pod koniec gimnazjum – wcześniej nie zdawał sobie sprawy,
że większość rówieśników ma je za sobą.
W prywatnej rozmowie chętnie opowiada o sobie, ale na Wolierze ma
opinię wycofanej, małomównej osoby. Sprowadził go tam Ropuch: –
Mateusza kojarzyłem z innych serwerów. Pisał, że jest prawiczkiem, więc
uznałem, że powinien do nas dołączyć. Zdaje się, że ma na twarzy bliznę po
przebytej chorobie – mówi. – Wiem o nim tyle, że jest dość biedny i ma
chujowy, dziesięcioletni komputer, który ciągle się wiesza – dodaje Wołoś,
najstarszy z użytkowników.
Pierwszy serwer, do którego dołączył Mateusz – był to początek 2019 roku
– nosił swojską nazwę #przegryw. Zrzeszał niemal wyłącznie prawiczków,
ale nieliczne odstępstwa od tej reguły były akceptowane. Tam zetknął się z
użytkownikiem o nicku Kurator, który bez skrępowania pisał, że molestuje
kobiety w komunikacji miejskiej. – Był też Fircyk, którego wyrzuciliśmy za
wyśmiewanie ofiary gwałtu. Był flirtujący z nazizmem Haker i Trollman,
dzieciak wielbiący Breivika. W porównaniu z Wolierą było to mało
cywilizowane, toksyczne miejsce.
Obecnie Mateusz jest administratorem (jednym z dwóch) serwera o
nazwie Piwnica, ale podkreśla, że nie jest to typowo incelska przestrzeń. –
Większość jego członków wyznaje blackpill, ale są wśród nich zarówno
incele i przegrywi, jak i normiki, a nawet wygrywi. Niektórzy są w
związkach z kobietami, jeden z chłopaków ma żonę. Twórca serwera, choć
miał kiedyś dziewczynę i normalne życie, od lat szoruje po dnie. Przez
pewien czas był bezdomny, mieszkał na cmentarzu. Od kilku lat żyje w
celibacie. Największym mizoginem jest chad, który regularnie miewa
przygody na jedną noc. O loszkach rzadko pisze inaczej niż „kurwy”.
Ma bardzo dobrą linię włosów norwood 0-1, nie widzę oznak łysienia. Gęste włosy.
Czoło małe, bliskie idealnych proporcji wysokości do szerokości = 1:2
Dwa powyższe elementy dają wrażenie hollow cheeks co daje każdemu ogromny boost
do atrakcyjności.
– Wysokie FWHR, twarz szeroka, co również na plus.
– Dobry balans 3 części twarzy – górnej, środkowej i dolnej – każda jest mniej więcej
tej samej szerokości, co również na plus.
– Nos mały i prosty, też bez defektów.
– Peryferia ust również dobre. W miarę szerokie bez opadających kącików.
Brwi – ciemne i nieco nachylone do środka, co również jest pożądaną cechą. Mogłyby być
bardziej gęste.
Jedyna wada, do jakiej mogę się konkretnie przyczepić, to peryferia oczu. Nieco
negatywne canthal lts – oczy trochę rozjeżdżają się na boki, co jest minusem. Widać
również nieznacznie ekspozycję górnej powieki, co również jest minusem, niestety.
Ogólnie uważam, że jego najmocniejszą stroną jest struktura kostna, a najsłabszą oczy.
Sama twarz może wyzwolić reakcje w drugim człowieku, której nie wywoła sam wzrost.
Moim zdaniem wzrost sam w sobie nie czyni atrakcyjnym, ale jest mnożnikiem
atrakcyjności. Hipotetycznie: mamy 2 osoby o tej samej twarzy, jedna ma 172 cm, druga
192 cm. Ta wyższa ZAWSZE będzie atrakcyjniejsza.
Looksmaxxing
Looksmaxxing to szereg sposobów poprawienia swojego wyglądu. Choć
wielu inceli sądzi, że oszukanie gadziego mózgu kobiety, zaprogramowanego
tak, aby selekcjonować samców o najlepszych genach, jest niemożliwe,
niektórzy podejmują mniej lub bardziej desperackie próby. Jednym z
nieinwazyjnych sposobów looksmaxxingu jest zapuszczenie brody i
„wykonturowanie” nią twarzy tak, aby ukryć cofniętą szczękę lub mało
kanciaste kości żuchwy. Metoda ta wymaga jednak bujnego i regularnego
zarostu, którym wielu inceli nie może się poszczycić. Gymmaxxing polega na
poprawianiu swojej sylwetki dzięki częstym wizytom na siłowni, co jednak
może skończyć się na zdobyciu żałosnego statusu gymcela – mężczyzny o
rozbudowanej muskulaturze, który dalej nie jest atrakcyjny dla kobiet, co
najwyżej budzi ich wesołość z powodu swojego niskiego wzrostu
kontrastującego z szerokimi barkami albo nieforemnej polackiej twarzy
osadzonej na umięśnionej szyi.
Niektórzy, pragnąc się wymaxxować, sięgają po zabiegi chirurgii
plastycznej i medycyny estetycznej. Jedną z częściej omawianych procedur
jest przeszczep włosów. Na Wykopie i w powiązanych z nim przestrzeniach,
jak zamknięte serwery dla inceli i przegrywów na Discordzie, używa się
często określenia polak-zakolak. Figura ta symbolizuje, jak łatwo się
domyślić, mężczyznę o skrajnie nieatrakcyjnych dla kobiet genach, o których
świadczą między innymi zakola. Stąd też paniczny lęk przed łysieniem wśród
młodych chłopaków skupionych w incelosferze. Łysienie – jak często jest
nam to przypominane – oznacza, że it’s over.
Niektórzy rozważają także zabieg wszczepienia implantów, które miałyby
nadać szczęce pożądany kwadratowy kształt. Niestety zabiegi chirurgii
plastycznej są drogie i nie każdy może sobie na nie pozwolić (szczególnie
biorąc pod uwagę fakt, że incelskie fora skupiają mężczyzn względnie
młodych). Z tego powodu wynajdowane są chałupnicze sposoby
looksmaxxingu, z których najbardziej inwazyjnym jest bonesmashing.
Niektórzy bywalcy incelosfery doszli do wniosku, że regularne uderzanie się
po twarzy ciężkim obiektem (np. młotkiem) przez odpowiednio długi czas
może skutkować pojawieniem się struktur kostnych, takich jak kwadratowa
szczęka, wyraźniejsze kości policzkowe albo wystający, mocno zarysowany
łuk brwiowy. Na YouTubie jednym z użytkowników nauczających o
bonesmashingu jest Indigenous Swiss.
Indigenous Swiss w swoich filmach dotyczących bonesmashingu pokazuje,
w które miejsca twarzy uderzać się codziennie pięścią, aby osiągnąć
satysfakcjonujące efekty. W filmie oznaczonym jako „not for beginners” (nie
dla początkujących) używa w tym celu płaskiej strony młotka. Robi to dość
mocno, słychać uderzenia, co jakiś czas syczy z bólu. Na koniec informuje
nas, świecąc czerwoną plamą na środku łuku brwiowego, że ostatnią partię
uderzeń wykona pięścią, z jak największą siłą. W kolejnym filmie okolice
nosa pomiędzy oczami poleca uderzać węższą stroną młotka, która zdaje się
idealnie w to miejsce pasować. Zaznacza przy tym, że „wymłotkowanie”
sobie odpowiedniego kształtu nosa jest kluczowe dla zwiększenia fizycznej
atrakcyjności z powodu położenia na środku twarzy, i zapewnia, że sam
czuje się o wiele lepiej i pewniej ze swoim wyglądem, od kiedy stosuje
bonesmashing.
W sferze legend incelskiej subkultury pozostaje tak zwany trannymaxxing
(tranny to obraźliwe określenie na osobę transpłciową), który miałby
polegać na deincelizacji za pomocą dokonania tranzycji i prezentowania się
jako kobieta, co ma dać istotną przewagę na rynku matrymonialnym.
Domowe ognisko
Mateusz razem z matką i rodzeństwem mieszka na wsi, której liczba
mieszkańców nie przekracza tysiąca. Co miesiąc dokłada do rachunków
około czterystu pięćdziesięciu złotych. W 2020 roku rozpoczął studia na
wydziale mechaniki, ale po kilku miesiącach zdalnej nauki, wymuszonej
pandemią koronawirusa, podupadł na zdrowiu psychicznym. Izolacja nasiliła
objawy depresji i fobii społecznej. Zrezygnował ze studiów. Za pieniądze,
które odkładał od szesnastego roku życia, imając się różnych wakacyjnych
zajęć, zrobił kurs na prawo jazdy i kupił używany samochód za pięć tysięcy
złotych, by uniezależnić się od transportu publicznego. Znalazł pracę na
parkingu w pobliskim miasteczku, gdzie za pensję minimalną pobiera opłaty
od kierowców.
Krzysztof Pacewicz, który zrealizował badanie opublikowane w „Gazecie
Wyborczej”33, mówił w jednym z wywiadów, że „jeżeli masz wyższe
wykształcenie, dochody i mieszkasz w dużym mieście, to znalezienie
dziewczyny będzie bardzo proste. Ale jeśli jesteś młodym facetem bez
wykształcenia, dochodów, z konserwatywnymi poglądami na świat i do tego
jeszcze mieszkasz na wsi, to możesz sobie darować. Jedyną namiastką
relacji i seksu zostaje wtedy internet”34. Z jego badania wynika, że wśród
mężczyzn ze wsi singlami jest aż 58% (w większych miastach – 37%). Jak
wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, co roku ze wsi
wymeldowuje się o 20% więcej kobiet niż mężczyzn.
Przed statusem singla do pewnego stopnia chronią dochody powyżej
czterech i pół tysiąca złotych na rękę – wśród mężczyzn, którym udało się je
osiągnąć, singlami jest tylko 22%. Mężczyźni bez żadnych dochodów w 77%
nie mają partnerek. Jednocześnie, jak raportuje Pacewicz, „wygląda na to, że
co najmniej jedna czwarta młodych mężczyzn nie ma żadnych szans na
znalezienie partnerki, bo są one już zajęte – mają o kilka lat starszych mężów
lub partnerów”. Znający te statystyki Mateusz, młody chłopak ze wsi z
niskimi dochodami, nie ma nadziei na wejście w związek.
Ma starszego o pięć lat brata Grześka i sześć lat starszą siostrę Monikę.
Najstarsza z rodzeństwa, Malwina, nie żyje od 2014 roku. Powiesiła się w
domu, na strychu, kiedy trzynastoletni Mateusz leżał w szpitalu po kolejnej
operacji twarzy. Nie leczyła się na depresję, ale chłopak wspomina, że była
apatyczna i większość czasu spędzała w łóżku, konsumując kolejne książki i
seriale. Miała dwadzieścia jeden lat. – Matka wysnuła teorię, że Malwina
zabiła się przez kompleksy na tle wyglądu i przekonanie, że nigdy nie
znajdzie księcia na białym koniu. Myślę jednak, że w tak pojebanym domu
było to jej najmniejsze zmartwienie.
Brat, z którym Mateusz dzieli pokój, również urodził się z rozszczepem
wargi, ale jednostronnym. Podobnie jak on nigdy nie nawiązał romantycznej
czy seksualnej relacji, choć pracując w skrajnie sfeminizowanym zawodzie,
nie narzeka na brak kontaktów z kobietami. Obaj stracili już wiarę, że
kiedykolwiek „zrzucą ciężar prawictwa”. Grzesiek nie wsiąknął w
incelosferę, ale uznaje zasadność teorii blackpillu, której założenia młodszy
brat przybliża mu przy wspólnej grze w Fifę. Oddzielny pokój zajmuje
niepracująca zawodowo Monika, jej mąż i dwuletni syn. W domu jest
ciasno, a będzie ciaśniej, bo dziewczyna spodziewa się drugiego dziecka.
Podobnie jak matka, liczy, że braciom „kiedyś się odmieni” i znajdą
partnerki. Termin „incel” stanowi tabu. Mateusz woli, by podejrzewały go o
homoseksualność. Zdarza mu się słyszeć docinki na ten temat.
W listopadzie 2021 roku Mateusz pisze na Wolierze, że właśnie
dowiedział się o śmierci swojego ojca. – Dobrze, że z dech – nawiązuje do
popularnego wśród inceli mema, przedstawiającego stos oszlifowanych
desek. Chłopak nie wie, jaka była oficjalna przyczyna śmierci, ale śmieje się
na wspomnienie, że ciało znaleziono w przydrożnym rowie. – Wiadomo, że
odszedł, robiąc to, co kochał, czyli chlejąc. Na pogrzebie musiałem wbijać
paznokcie w dłonie, by się nie uśmiechać.
Od lat nie mieli ze sobą kontaktu. Rodzice Mateusza rozwiedli się, kiedy
miał czternaście lat. Razem z matką i rodzeństwem chłopak przeprowadził
się do rodzinnego domu babci, z niewielkiej wioski do jeszcze mniejszej.
Mateusz wspomina, że kiedy mieszkali razem, ojciec większość czasu
spędzał przed telewizorem. Od czasu do czasu szedł do nowej pracy, po
tygodniu brał zaliczkę i tyle go tam widziano. Kiedy zaczął
eksperymentować z denaturatem, zabrał dzieciom pastę do zębów, którą jadł,
by zamaskować zapach. – Nie pamiętam go niepijącego. To żałosna,
komiczna postać. Matka chowała przed nim chleb, bo pijany tracił nad sobą
kontrolę i jadł tyle, że dla nas nie zostawało. Zawsze miała wrogi stosunek
do ojca. Nie dziwi mnie to, bo nie przynosił do domu pieniędzy, a leczenie
mnie i brata wymagało sporych nakładów finansowych. Pamiętam pustą
lodówkę, brak drewna na opał. Jak byłem mały, brat i siostry zbierali patyki
w lesie, by rozpalić w piecu.
Do piętnastego roku życia Mateusz dzielił pokój z matką. Wstydził się
zapraszać do domu kolegów ze szkoły, wizyty u nich wspomina jako bolesne.
– Byłem niesamowicie zahukany i wiecznie zestresowany, ciągle karmiony
maminym przypomnieniem, że jesteśmy biedni. Jako dziecko sam z siebie
proponowałem rezygnację z osobnych łóżek, by nie marnować wody na
pranie dwóch kompletów pościeli.
Madonna z Podlasia
W pierwszej klasie gimnazjum Mateusz został lektorem w kościele. Raz w
roku towarzyszył księdzu w wizytach duszpasterskich. Od wiernych
dostawał łącznie od stu do kilkuset złotych. W ten sposób zarobił na
pierwszy telefon. Brał udział w rekolekcjach powołaniowych i spotkaniach
katolickiej młodzieży. Znalazł tam akceptację, o jakiej marzył. Dlatego, choć
na przełomie drugiej i trzeciej klasy porzucił wiarę na rzecz chłodnego
racjonalizmu, przez kolejne półtora roku służył do mszy.
Psychologia ewolucyjna
Psychologia ewolucyjna, którą fascynuje się Brokuł i która leży u podstaw
wszystkich manosferycznych pigułek, to dziedzina nauki poszukująca w
zachowaniach współczesnych ludzi mechanizmów adaptacyjnych z odległej
przeszłości. Tym sposobem między innymi dzisiejsze strategie reprodukcyjne
kobiet i mężczyzn stanowiłyby odbicie schematu, który od zarania dziejów
pozwalał na największy sukces reprodukcyjny. Biorąc pod uwagę, że nasza
ewolucyjna przeszłość z całą pewnością miała wpływ na to, jacy jesteśmy
dzisiaj, jest to bardzo zachęcająca gałąź psychologii, która wydaje się
oferować wyjaśnienie wielu zjawisk obserwowanych współcześnie. Temu
urokowi uległo wielu psychologów, jednak część z nich po pewnym czasie
zaczęła podchodzić do niej o wiele mniej entuzjastycznie. Jednym z nich jest
Artur Król, z którym przeprowadziłyśmy wiele rozmów na temat inceli i
rynku matrymonialnego.
Artur Król: Podstawowe założenie psychologii ewolucyjnej mówi, że to, jak funkcjonują
nasze umysły, będzie przynajmniej częściowo efektem odziedziczonych skłonności, które
zwiększały szanse naszych przodków na przetrwanie i pozostawienie potomstwa.
Zgodnie z mechanizmami doboru naturalnego, jeśli skłonność do danego zachowania była
warunkowana, a to zachowanie zwiększało szanse na nasze przetrwanie do wieku
rozpłodowego, posiadanie większej liczby dzieci lub przetrwanie tychże dzieci, to geny
warunkujące to zachowanie miały większą szansę stać się częścią naszego dziedzictwa.
Brokuł: No, przyznajcie się, jak robicie w trąbę dziennikarki. Mówicie im o moich
fetyszach, których posiadanie nie zmienia faktu, że jestem incelem z krwi i kości. Czy
Goblinus wam mówił, że w psychiatryku loszka zaproponowała mu ruchanie, ale
odmówił?
Goblinus: A Brokuł uprawia seks online. I jeszcze śmie nam smrodzić.
Brokuł: O tym wiedzą, bo im powiedziałem. Przynajmniej jestem szczery.
Hauser: I co powiesz, że napalona laska z Wykopu wysłała mi zdjęcie swojej waginy i
zapytała, czy chcę się ruchać?
Brokuł: No i cyk, mamy kolejnego. Ja bym na jednym kole jechał do takiej.
Hauser: Ale ja chcę z miłości.
Epilog 1.0
Po roku od naszej pierwszej rozmowy sytuacja Brokuła wygląda zgoła
inaczej. Ma stałą pracę, którą może wykonywać zdalnie, niedawno kupił
nowy samochód. Od czterech miesięcy uczęszcza na prywatną psychoterapię.
A co dla niego samego najistotniejsze, od pół roku jest w związku. Zosia,
jego partnerka, ma siedemnaście lat i mieszka na drugim końcu Polski, przez
co spotkali się dopiero trzy razy.
Poznali się na facebookowej grupie dla osób wysoko wrażliwych. Pod
postem chłopaka, który wrzucił anons ze swoim zdjęciem i przyznał, że nigdy
nie miał partnerki, Robert napisał, by zaakceptował swoją brzydotę i fakt, że
zawsze będzie incelem. Zosię komentarz oburzył, więc wysłała mu prywatną
wiadomość, oskarżając o chamstwo i brak empatii. Tłumaczył, że należy być
szczerym, nawet jeśli wymaga to pewnej brutalności. Wkurzył ją, ale uznała,
że to lepsze niż obojętność. Odkryli, że wiele ich łączy: konserwatywne
poglądy, chęć założenia rodziny, a przede wszystkim doświadczenie
odrzucenia. Zosia określa się jako „taki damski przegryw”, nie ma
przyjaciół, wolny czas spędza w domu, razem z rodzicami, przez których
czuje się nierozumiana. Zwłaszcza w kwestii wyboru partnera. Uważają, że
przy Robercie „wstyd się pokazać”, i proszą, by poszukała kogoś młodszego,
a przede wszystkim sprawnego.
Ona też miała problem z zaakceptowaniem jego ciała. Zwłaszcza nóg,
krótkich i poskręcanych. Gdy drugiego dnia wymieniania wiadomości
powiedział, na co choruje i jak się to objawia, była pełna obaw. Poprosiła o
zdjęcia całej sylwetki. – Mówiła: „matko święta, jak to w ogóle wygląda?”
albo „dlaczego ja sobie nie mogę normalnego faceta znaleźć, tylko taką
pokrakę?”. Ale już pod koniec pierwszego spotkania wyznała, że mnie kocha
– wspomina Robert.
Gdy przekazujemy radosną nowinę chłopakom z Woliery Goblinów,
jednogłośnie stwierdzają, że Brokuł kłamie. Wymyślił sobie dziewczynę,
chcąc im dopiec. My też mamy wątpliwości. Prosimy go o przesłanie
wspólnego zdjęcia, ale odmawia, tłumacząc, że byłoby to nie w porządku
wobec Zosi. W końcu wysyła selfie z zamazanymi twarzami – rozpoznajemy
jego linię włosów, ale jesteśmy podejrzliwe. Tym bardziej że wciąż jest
aktywny na kilku incelskich grupach. Tłumaczy, że rozważa napisanie pracy
magisterskiej na temat społeczności i chciałby przeprowadzić badania wśród
jej członków. – Brokuł, podobnie jak Łysy z Brazzers, to człowiek o wielu
twarzach i specjalizacjach: zboczeniec, spermiarz, mitoman, badacz inceli –
podsumowuje Goblinus, gdy przekazujemy mu to wyjaśnienie. Tymczasem
Robert opisuje nam smak cipki, by po kolejnym spotkaniu z partnerką
stwierdzić, że „seks może się szybko znudzić”.
Obawiałyśmy się, że będziemy zmuszone pozostawić czytelników i
czytelniczki w niepewności co do tego, czy Brokuł zrzucił ciężar prawictwa.
Nam samym nie dawało to spokoju. Znalazłyśmy profil jego domniemanej
partnerki na Facebooku. Wygląda na autentyczny. Jest drobną blondynką o
twarzy lalki, a styl japońskiej lolity dodatkowo odejmuje jej lat. Chodzi do
liceum, ale spokojnie mogłaby uchodzić za trzynastolatkę. Nic, co
udostępniała publicznie, nie rozwiało naszych wątpliwości. Kiedy
zastanawiałyśmy się, jak zweryfikować informację o związku, nie
dekonspirując Roberta jako jednego z naszych bohaterów, Zosia sama do nas
napisała. Od początku wiedziała, że jej chłopak z nami rozmawia. Chce,
byśmy poznały również jej perspektywę. Na wstępie zaznacza, że w ich
relacji nie jest tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać. Często się kłócą.
Oboje bywają zaborczy i impulsywni. Zosi nie podoba się, że Robert jest
zgryźliwy i negatywnie nastawiony do ludzi. Chamstwo nazywa szczerością,
we wszystkim doszukuje się „lewackiej propagandy” i ciągle ją krytykuje.
Dziewczyna nie wie, czy bardziej go kocha czy nienawidzi. Często myśli o
zerwaniu. Twierdzi, że nie ma nikogo, z kim mogłaby o tym porozmawiać.
Jednego dnia pisze o nim „mój skrzat”, zapewniając nas, że dobrze im się
układa, a drugiego: „Mam go dość. Chyba sobie coś zrobię”.
Wciąż nie potrafi w pełni zaakceptować jego niepełnosprawności: –
Czasem czuję obrzydzenie do niektórych części jego ciała. Tak czy inaczej,
ja też jestem odpadem i nigdy nie znalazłabym normalnego faceta, a lepszy
rydz niż nic – mówi. – Widziałyście jej zdjęcia? Wygląda bardzo młodo, ale
za kilka lat to będzie rakieta. Mam świadomość, że jestem cholernym
szczęściarzem, i postaram się tego nie spierdolić – zapewnia Robert.
Epilog 2.0
Brokuł i Zosia rozstali się. Jak przekazała nam dziewczyna, chciała, ale nie
umiała szczerze go pokochać.
Bez wykształcenia wyższego jestem marginesem społecznym bez szans na rozwój i dobrą
pracę.
PS. Byłem i pozostanę niedorozwinięty umysłowo.
Strefa skażenia
Początkowo Piasqunowi nie podoba się nasza obecność na Wolierze
Goblinów. Wita nas zwrotem „szmaty” i stwierdzeniem, że takie jak my
powinno się „jebać prądem”. Twierdzi, że próbujemy zdobyć zaufanie
inceli, by zniszczyć społeczność od środka. Kilka dni codziennych, choć
zdawkowych rozmów wystarczy, by zmienił nastawienie. Po jednym z
wywiadów radiowych na temat przegrywosfery, w którym przedstawiamy
szeroki wachlarz problemów, z jakimi mierzą się jej członkowie, stwierdza
nawet, że – choć nie przepada za feministkami, a nawet nimi pogardza –
głupio mu, że potraktował nas „z buta”, i szanuje naszą wytrwałość. Choć
nigdy więcej nie próbuje obrazić nas bezpośrednio, o kobietach rzadko pisze
inaczej niż „lochy”, „p0lki” czy „kurwy”. Wszystkie, które umawiają się z
mężczyznami znacznie od siebie wyższymi lub atrakcyjniejszymi, chciałby
„częstować cyklonem b”.
Leż i gnij
Piasqun jest gorliwym wyznawcą ideologii czarnej pigułki. Wierzy, że
kobiety mogą czuć pociąg seksualny wyłącznie do „samców alfa”, a z
„beciakami” wiążą się z rozsądku, w celu zaspokojenia swoich potrzeb
materialnych. Jeśli nie jesteś chadem, partnerka będzie uprawiała z tobą seks
raz w miesiącu, przy zgaszonym świetle, fantazjując o wysokim,
umięśnionym samcu z kwadratową szczęką i „oczami łowcy”. Istnieje przy
tym wysokie prawdopodobieństwo, że zdradzi cię z obiektem swoich
westchnień i zajdzie w ciążę, a ty, jak ostatni frajer, będziesz utrzymywał
dziecko z lewego łoża, naiwnie wierząc, że twoje śmieciowe geny
przyczyniły się do powstania małego przystojniaka. Piasqun uważa, że nic
nie uwłacza mężczyźnie tak jak wychowywanie dziecka, którego nie jest
biologicznym ojcem. Poświęcił tej kwestii wiele postów na Wykopie. Nie
ukrywa, że jest z tego dumny. W rozmowach z nami wielokrotnie wspomina,
że jego wpisy „szkalujące madki” cieszyły się na portalu dużą popularnością
(dopóki nie zostały usunięte ze względu na łamanie regulaminu).
piasqun, 04.01.2019, Wykop.pl
Matt Furie w filmie Feels Good, Man nie kryje zaskoczenia tym, w jakim
stopniu Pepe stał się ikoną internetowej kultury. Na rozmaitych forach
zdążyły pojawić się setki wariantów – poza smutną żabą (sad Pepe) także
smug Pepe o kołtuńskim uśmieszku, reeee Pepe krzyczący ze złości czy
rozbawiony do łez lmao Pepe.
Spopularyzowanie wizerunku Pepe wśród normików, w tym kobiet,
zadziałało na anonów jak płachta na byka – według autorów dokumentu
Feels Good, Man był to czas, kiedy wizerunkowi wściekłego Pepe zaczął
towarzyszyć tytuł kill all normies („zabić wszystkich normików”). Ukuto
również termin beta uprising, który odwołując się ironicznie do
wyzwoleńczej retoryki, wzywa do powstania przeciwko kobietom i samcom
alfa. Pierwsze użycie tego określenia datuje się na 2011 rok (pojawiło się w
przestrzeniach związanych z Ruchem Praw Mężczyzn). W 2013 było już
regularnie wspominane na 4chanie pośród fantazji o przemocy i zemście na
społeczeństwie. Można się z nim zetknąć także w polskiej incelosferze, gdzie
– podobnie jak w anglojęzycznej – trudno określić, kto trolluje, a kto
naprawdę fantazjuje o osatecznym rozprawieniu się z normictwem.
Przełom w historii Pepe nastąpił, kiedy w 2015 i 2016 roku jego
wizerunek zaczął być łączony z ruchem amerykańskiej alt-prawicy, czasem w
otoczeniu symboli nazistowskich Niemiec albo Ku Klux Klanu. Zgodnie z
całą narracją dominującą na forach takich jak 4chan wszystko traktowane
jest jako ironia, przewrotny żart, który oburza poprawnych politycznie
normików – a oburzenie normików jest najlepszej jakości paliwem do
działań internetowych trolli. Jednocześnie, pomimo często przerażających
treści towarzyszących wizerunkom Pepe, pozostawał on cały czas zabawną
rysunkową żabą, co utrudniało podnoszenie problemu jako poważnego
zagrożenia bez narażenia się na śmieszność. Pojawienie się wzmianki o Pepe
w materiałach Hillary Clinton podczas jej kampanii prezydenckiej jako o
maskotce Trumpa i białych suprematystów było dla trollujących anonów (jak
nazywają się użytkownicy chanow) na całym świecie najlepszym prezentem.
Podobnie jak umieszczenie jego wizerunku na liście symboli nienawiści
przez żydowską organizację Anti-Defamation League. Społeczność, która –
czasem z nihilizmu i chęci patrzenia, jak świat płonie lub autentycznego
poparcia dla alt-prawicy – przysięgła, że „wymemuje” Trumpa na fotel
prezydencki, mogła teraz obśmiewać liberałów i lewicę jako osoby, które
złapały haczyk i ostrzegają w swoich oficjalnych materiałach przed zieloną
żabą z internetowych obrazków.
Sam Matt Furie poparł w wyborach Hillary Clinton i zaznacza dobitnie, że
jego postać wspiera inkluzywność i różnorodność. W filmie Feels Good,
Man Furie sprawia wrażenie dobitego tym, jaki los spotkał Pepe –
szczególnie że na liście ADL znajduje się także jego nazwisko jako twórcy.
Próby rehabilitacji żaby jako symbolu pokoju i miłości prowadzone pod
tagiem #SavePepe nie przyniosły zamierzonego skutku i Furie zdecydował
się oficjalnie uśmiercić swoją najsłynniejszą postać. W kolejnym
stworzonym przez niego komiksie widzimy trójkę przyjaciół stojących przy
otwartej trumnie, w której spoczywa Pepe. Jednak w przekonaniu anonów,
którzy niedługo później zaczęli tworzyć obrazki z żabą wstającą z trumny,
Pepe należy do nich i ich kultury.
Okazuje się jednak, że historia żaby wciąż się pisze. W czasie protestów w
Hongkongu w roku 2019 wizerunek Pepe stał się symbolem oporu50 –
protestujący nie znali kontekstu, w jakim Pepe używany był w czasie
kampanii wyborczej Donalda Trumpa. Dla Matta Furie pojawiła się wtedy
nadzieja, że jego postać nie zostanie zapamiętana jedynie jako symbol
skrajnej prawicy.
Dom
Winą za swoje „spierdolenie” Piasqun obarcza głównie rodziców, którzy
przekazali mu „wadliwe geny”, a zwłaszcza ojca, który, jak twierdzi, znęcał
się nad nim od dzieciństwa.
– Wychowywałem się w ciągłym strachu. Kiedy byłem nastolatkiem,
bywało, że budził mnie o świcie i pytał, jaki mamy dzień. Karą za błędną
odpowiedź było bicie rozgrzaną patelnią. Jeśli stwierdził, że mam w pokoju
bałagan, wyrzucał moje rzeczy przez okno – wspomina. Jego opowieść
znajduje potwierdzenie w postach, które przez pięć lat publikował na
Wykopie.
– Przez całe dzieciństwo i okres dorastania słyszałem od ojca, że jestem
nieudacznikiem, idiotą, jego życiową pomyłką. Na każdym kroku okazywał,
że jest mną rozczarowany.
Piasqun obawia się identyfikacji, więc ostrożnie dawkuje nam informacje
na temat swojego życia prywatnego. – Brałem udział w akcjach, za które
grożono mi śmiercią. Mam powody, by się ukrywać – zapewnia. Na wszelki
wypadek kupuje wiele kart SIM, których używa jednorazowo, oraz specjalny
program, który przenosi numer IP jego komputera w odległe rejony świata.
Mieszka we wsi pod Warszawą. Matka jest rencistką, ojciec od trzydziestu
lat pracuje w tej samej firmie, zarabia średnią krajową. – Babcia
opowiadała mi, że dziadek był strasznym skurwysynem i znęcał się nad
dziećmi. Zmarł, kiedy miałem cztery lata, ale ojciec kontynuował rodzinną
tradycję, gnębiąc mnie i matkę.
Dziadek ze strony matki był alkoholikiem, bił żonę, co prawdopodobnie
przyczyniło się do jej śmierci (lekarze wykryli krwiaka mózgu). – Bywało,
że tłukł ją przy mnie. Obserwowałem to, mając pięć, dziesięć, piętnaście lat.
Może dlatego straciłem empatię i zacząłem gardzić kobietami?
Często wspomina, że w szkole był gnębiony, ale nie potrafi bądź nie chce
podać konkretnych przykładów. Wspomina tylko o sytuacji, kiedy wychodząc
z lekcji, został wtrącony do kałuży przez dwie starsze dziewczyny. Kiedy
wrócił do domu, ojciec spuścił mu lanie, wściekły, że pobrudził ubrania. –
Nigdy nie zapomnę tego upokorzenia – zarzeka się.
W ostatniej klasie technikum nauczycielka matematyki postawiła mu
ultimatum: zaliczy na dwóję, jeśli zrezygnuje z podchodzenia do matury. Zdał
egzamin zawodowy. Zaraz po tym ojciec wyrzucił go z domu. Stwierdził, że
skoro syn skończył szkołę, jest gotowy na samodzielność. Tego samego dnia
wymienił zamki w drzwiach. Chłopak przez trzy tygodnie błąkał się po
mieście. Nocował w schronisku dla bezdomnych. Kilka razy dorobił przy
wykładaniu towarów w Tesco. Wtedy kuzyn zaproponował mu wyjazd na
budowę we Francji. – Nieźle zarabiałem, a w dodatku pracodawca
zapewniał wyżywienie. Od początku było wiadomo, że robota jest
tymczasowa, więc po ośmiu miesiącach, mając przyzwoite oszczędności,
wróciłem do Polski.
Ojciec Piasquna zgodził się na jego powrót do domu. Postawił jeden
warunek: że będzie dokładał do czynszu i codziennych wydatków. Chłopak
zatrudnił się w warszawskim warsztacie samochodowym jako lakiernik. –
Warunki miałem kiepskie, nie było nawet wentylacji. Jak to u janusza. Po
kilku miesiącach nabawiłem się alergii i duszności. Musiałem zrezygnować.
Przez jakiś czas robiłem na czarno, chwytałem się zleceń, potem znalazłem
pracę na magazynie. Zapierdalałem po dwanaście godzin dziennie.
W domu panuje ciągłe napięcie. – Ojciec jest cholerykiem. Jak coś mu
odwali, w ciągu sekundy z miłego faceta staje się agresywnym chamem.
Krzyczy, rzuca talerzami, kiedyś rozwalił mi komputer. Matki się nie czepia,
bo wie, że w razie rozwodu zabrałaby połowę majątku i nie miałby gdzie
mieszkać. Jednak w wieczór wigilijny pisze na Wolierze: „Ojciec
spoliczkował matkę, bo nie przygotowała ryby na czas. Zapowiadają się
cudowne święta”. Nie zareagował, bo „sama wybrała takie życie”, poza tym
nie chce ryzykować ponownego wyrzucenia z domu.
I ten wzrok w stronę hebanowego księcia... Biały człowiek rzadko, albo w ogóle
doświadczy takiego spojrzenia. It’s over.
Incele pomszczeni
Pewnego wrześniowego popołudnia Piasqun oznajmia nam: – Nie ma sensu
winić was za to, że wolicie dobre geny. Mam nowy cel: spermiarzy i
simpów. Zmieniam front, to oni są największym zagrożeniem. Na kobietach
zemściłem się już tysiąc razy, swoje zrobiłem – przekonuje. Szybko jednak
wraca do wystawiania dziewczyn na Tinderze. Twierdzi, że to bardziej
satysfakcjonujące. Na Wolierze Goblinów regularnie deklaruje, kogo
najchętniej „poczęstowałby gazem”: kasjerkę z Żabki, która spotyka się ze
znacznie wyższym przystojniakiem, użytkowniczkę TikToka, która na jednym
z udostępnionych filmów śpiewa, że nigdy nie umówiłaby się z niskim
chłopakiem, czy młodą dziewczynę, która ma dwoje dzieci z różnymi
mężczyznami. Kiedy w kwietniu 2022 roku świat obiegają drastyczne zdjęcia
z ukraińskiej Buczy, Piasqun przyznaje, że cieszy go widok torturowanych,
zgwałconych kobiet. – Cieszę się, że mój wróg o nazwie k*bieta cierpi.
Bawi mnie widok zwłok. Zasłużyły na to – pisze.
Często wspomina o samobójstwie. Mieszka blisko torów, codziennie
widzi je przez okno. – Trzy minuty i można się kłaść. Oddałbym tym
przysługę społeczeństwu – rzuca w rozmowie. Innym razem fantazjuje, że
najchętniej połknąłby cyjanek i strzelił sobie w głowę, nawiązując do
śmierci Hitlera. Chciałby też, by „spalono jego gówniane truchło”. –
Ostatnio nie chce mi się z nikim rozmawiać. Przychodzę do swojej piwnicy i
przez kilka godzin gapię się w ścianę. Albo za okno, jak jakiś świr. Nawet
na wystawianie p0lek nie mam ochoty. Zazdroszczę martwym, że nie muszą
cierpieć.
Nie chce mi się szkalować loch i uznałem, że czas mój dobiegł końca. Dalsza moja walka z
lochami to jak walka z wiatrakami, czy władzą ludową po 1945r i mam mały wpływ na
dalszy rozwój naszej zjebanej sytuacji. Cała moja mizogistyczna działalność nie była
spowodowana tym, że przez ojca się wyżywałem na lochach, a robiłem to w imieniu
wszystkich skrzywdzonych inceli, odpychanych latami, którzy są i będą zrównani z
gównem. Ja chuja mam do powiedzenia na chwilę obecną i mój czas pod tym względem
się skończył przez łysienie i polacką morde, ale to już nie ma żadnego znaczenia.
Przynajmniej dokonałem tego, co chciałem, czyli tzw. „zemsty” i jak wcześniej
wspomniałem, dla samej idei w roli przywrócenia w ułamku procenta sprawiedliwości w
tym zjebanym świecie. Możecie mnie jebać po tym wpisie, czy jak tam zwał wywodzie z
dupy, ale nie ma sensu dalej tego ciągnąć. (...) Moje życie jest jak Warszawa po 1945r i nie
da się tego odbudować, no dosłownie niczym. Żaden gówno psycholog, oraz jego terapia
nie przywróci moich straconych lat, a tym bardziej wieku. Kurwa, ja niedługo wbije 30stkę
na karku. Ludzie w moim wieku są dawno temu ogarnięci, a ja co mam ? Gówno robotę w
korpo, zjebane gierki i modeliki, a wisienka na torcie to ten discord ze spierdolinami
pokroju mojej osoby. Przynajmniej mam was, bo w życiu realnym nie mam żadnych
znajomych, przyjaciół i od wielu lat spędzam czas tylko ze sobą, waląc konia do zasranego
monitora i grając w gierki, bo tylko to mi pozostało.
Judasz
Wykopek Bordo, 11.12.2020, Wykop.pl
Wieczna beka z hipokryzji n0rmictwa. Miłość, równość, tolerancja dla osób wykluczonych
ze społeczeństwa, szczególnie dla osób LGBT czy innej narodowości, a jak coś im się nie
spodoba w twojej wypowiedzi to wygląda to tak:
EJ, JULKA, CHODŹ TU W KOMENTARZE, PATRZ JAKI INCEL, PEWNIE NIE RUCHAŁ,
OPLUJMY PUBLICZNIE TEGO ŚMIECIA xddddddd
Co, Anon, nie masz siły żyć, jesteś na dnie od 32 lat, nie widzisz sensu istnienia? Idź do
Januszexu, weź nadgodziny, pracuj 240 godzin miesięcznie, ucz się w pracy, w weekendy
skończ studia, w wolnych chwilach idź na siłownię, w ciągu 5 lat skończysz studia i
zmienisz prace i swoje życie na lepsze.
Wykopek Bordo: Moja kreacja została zainspirowana takimi trollami jak janusz_pol czy
typbezoszczedności95. Ich zarzutki pięknie chwytały, a ja chciałem pójść dalej. Co
zabawne, kiedyś sam walczyłem z trollami na tagu i gdy próbowałem ich demaskować,
incele przychodzili z odsieczą. Do dziś wypierają fakt, że na tagu nigdy nie będzie lidera i
przegrywa w jednej osobie, bo to się wyklucza. Osoba posiadająca cechy lidera, takie jak
umiejętność zdobywania atencji, posłuchu i manipulowania innymi, nie może przegrywać.
Postać Wykopka Bordo od początku miała być satyrą tag #przegryw. Zaczynając
streamować, nie wiedziałem, czym jest cały ten blackpill. Siedziałem na tagu jeszcze przed
tym, jak zdominowali go incele ze swoimi pigułkami i hasłami o hipergamii p0lek.
Wcześniej było to miejsce dla wszystkich, którym w życiu nie wychodziło, niekoniecznie
w relacjach z kobietami. Potem miałem parę lat przerwy od Wykopu, więc gdy wróciłem,
nie wiedziałem, jak wielkie zaszły zmiany. Prawictwo było tylko jedną z wielu cech mojej
postaci, wcale nie najważniejszą. Nie zdawałem sobie sprawy, że dla nich stanowi dogmat.
O tym, że Bordo nie jest tym, za kogo podaje się w sieci, dowiedziałyśmy
się dwa tygodnie przed publikacją dekonspirującego nagrania. Był pierwszą
osobą, która skontaktowała się z nami, kiedy ogłosiłyśmy, że zamierzamy
opisać polską przegrywosferę. Na wstępie poprosił o dyskrecję i zaznaczył,
że nie ma wrogiego nastawienia ani do kobiet, ani do feminizmu, a blackpill
to stek szkodliwych bzdur. Uważa się za komika, a jego idolem jest Sacha
Baron Cohen, aktor wcielający się między innymi w Borata i dyktatora
Aladeena. Postać Wykopka Bordo miała mu umożliwić dotarcie do jak
największej grupy chłopaków, którym chciałby udowodnić, że daleka od
standardów urodowych fizjonomia nie musi oznaczać wiecznej samotności i
seksualnego wykluczenia. Przekonywał, że udawanie prawiczka jest
konieczne, by chcieli go wysłuchać. Już po tym, jak zaczął streamować,
zapoznał się z charakterystyką poszczególnych pigułek i włączał związane z
nimi hasła do swoich wystąpień. Nigdy jednak nie próbował przekonać
widzów, że nie będąc atrakcyjnym fizycznie, najlepiej pogodzić się z
samotnością, nie podejmując prób wyjścia z przegrywu, przez co incele od
początku oskarżali go o szerzenie idei bluepillu, a więc złudnej, naiwnej
nadziei.
Mroczna triada
Cechy z mrocznej triady, posiadane przez Wykopka Bordo, według teorii z
incelosfery składają się na charakter idealnego jebaki, dla którego kobiety
tracą głowę. Te tendencje miałyby być też widoczne na przykładzie ogromnej
popularności książek z serii 365 dni Blanki Lipińskiej. Historia w nich
zawarta odpowiada incelskim teoriom na temat kobiet i rynku
matrymonialnego – dziewczyna z Polski zostaje porwana przez mafiosa,
przemocowego macho, który molestuje ją i grozi, że zabije jej rodzinę. Poza
tym wykazuje wszelkie cechy ekstremalnej toksyczności – jest agresywny,
wiecznie gniewny, zaborczy i kontrolujący. Jednak, w przeciwieństwie do
porzuconego przez główną bohaterkę chłopaka z Polski, jest, jak
powiedzieliby incele, gigachadem – ma 190 centymetrów wzrostu, regularną
twarz o mocnej szczęce i oczach łowcy, atletyczną sylwetkę i, oczywiście,
grubą knagę. W dodatku jest bajecznie bogaty i na każdym kroku obdarowuje
dziewczynę drogimi podarunkami. Protagonistka Laura zakochuje się w
oprawcy, który w pierwszej części ukazany jest jako spełnienie jej
erotycznych fantazji, i wchodzi z nim w głęboko patologiczną relację, która
prowadzi do ślubu. Massimo, mężczyzna wpadający w furię, kiedy Laura
angażuje się w jakąkolwiek interakcję z innymi samcami, nierespektujący jej
autonomii i granic, oszukujący ją w sprawie antykoncepcji i widzący w niej
inkubator na przyszłą głowę mafijnej rodziny, budzi lęk głównej bohaterki,
jednak lęk ten stale podszyty jest pożądaniem. Książki, pisane przez kobietę,
stały się bestsellerem, czytanym (głównie przez kobiety) na całym świecie, a
filmy na ich podstawie biją rekordy popularności. Sama Lipińska w
wywiadzie dla tygodnika „Wprost”, zapytana o scenę gwałtu na początku
książki, odpowiedziała, że żadnego gwałtu tam nie widzi, a dla niektórych to
po prostu fajny seks56 – co wydaje się iść ramię w ramię z incelską narracją,
zgodnie z którą kobieta nigdy nie uzna za gwałt przemocy seksualnej
dokonanej przez przystojnego samca alfa, lecz zgoła inaczej zachowa się,
gdy tego samego czynu dopuści się przeciętniak lub brzydal.
Według obiegowej opinii kobiety marzą o przemocowych mężczyznach,
którzy je krzywdzą, bo ci dowodzą w ten sposób swojej samczej siły i
dominacji – przekonanie to rezonuje w wielu naszych rozmowach z incelami,
rozżalonymi, że są zbyt spokojni i wrażliwi (na Wolierze pada czasem
określenie goblin-galareta), żeby uchodzić za atrakcyjnych w oczach kobiet,
inaczej niż wielu przemocowych normików, którzy nie narzekają na brak
zainteresowania ze strony płci przeciwnej.
O mroczną triadę zapytałyśmy dr hab. Annę Czarną, naukowo zajmującą
się tym zagadnieniem.
Anna Czarna: Mroczna triada to trzy cechy awersyjne społecznie, czyli narcyzm,
makiawelizm i subkliniczna psychopa a57. Cechy te współwystępują ze sobą. Mają one
wspólne „jądro” w postaci niskiej ugodowości oraz skłonności do oszukiwania i
manipulacji58. Każda z tych cech posiada również swoją unikatową treść, na przykład
narcyzm charakteryzuje się wyolbrzymionym poczuciem znaczenia i wielkości,
roszczeniowością, zawyżoną i kruchą samooceną, dążeniem do podwyższenia statusu59.
Makiawelizm wiąże się z cynizmem oraz strategicznym, zimnym i wyrachowanym
oszukiwaniem i manipulacją60, a subkliniczna psychopa a ze słabą kontrolą impulsów,
niską wrażliwością na kary społeczne, intensywnym poszukiwaniem doznań, brakiem
poczucia winy czy wyrzutów sumienia61. Cechy te występują z większym nasileniem u
mężczyzn niż kobiet62.
Anna Czarna: Wyniki badań sugerują, że osoby posiadające cechy mrocznej triady, a w
szczególności narcystyczne, istotnie cieszą się większą popularnością i są postrzegane
jako atrakcyjni partnerzy lub partnerki do potencjalnych krótkich relacji63. Dotyczy to
obojga płci. Ale kontakty z takimi osobami zwykle rozczarowują, gdy tylko ujawniają się
negatywne aspekty ich charakterów64. Fakt, że są odbierane jako atrakcyjne w kontekście
relacji krótkoterminowych, sugeruje, że ludzie są mniej lub bardziej świadomi trudności,
których należałoby spodziewać się w długotrwałych bliskich kontaktach z osobami
wysoko narcystycznymi65. Badania nie wskazują na ich wyższą fizyczną atrakcyjność66.
Wskazują natomiast na wyższy poziom dbałości o wygląd zewnętrzny, strój, na skłonność
do noszenia gustownych dodatków67. Istnieją nawet wyniki pokazujące, że osoby
narcystyczne w większym stopniu dbają o swoje brwi68! Ta dbałość o aparycję może
częściowo wyjaśniać fenomen ich atrakcyjności. Inna z hipotez dotyczących przyczyn
popularności osób wysoko narcystycznych mówi o pomyłce, jaką popełniają inni,
odbierając behawioralne przejawy narcyzmu jako manifestacje wysokiej, stabilnej
samooceny, która jest cechą pożądaną u potencjalnych partnerek i partnerów.
Czy można trochę przegrywać?
Ci, których oburzyło zatajenie przez Wykopka faktu, że nie jest prawiczkiem,
przypisali mu kłamstwa również w innych kwestiach. Niektórzy sugerowali
nawet, że niesłynne nagranie było częścią planu zdobycia popularności na
tagu. Tymczasem jego codzienność wygląda tak jak na streamach: przesypia
co najmniej pół doby, żywi się kebabami, samodzielnie przygotowanym
bigosem oraz kanapkami z żółtym serem, szynką i keczupem, które popija
komesami. Wiosną i latem pracuje na stanowisku dla osób z orzeczeniem o
niepełnosprawności, pozostałą część roku spędza na urlopie zdrowotnym,
pogrążony w depresji. Choruje od trzynastego roku życia. Rodzice sądzili, że
chroniczne zmęczenie, brak motywacji i obniżony nastrój to wynik niechęci
do nauki i chodzenia do szkoły. Nie chcieli słyszeć o potrzebie leczenia.
Mama codziennie powtarzała mu, że jest „psychiczny”, a ojciec, że „w ten
sposób do niczego w życiu nie dojdzie” i powinien „wziąć się w garść”.
Miał dwadzieścia pięć lat, kiedy po raz pierwszy poszedł do psychiatry. Od
tamtej pory wypróbował kilkunastu kombinacji leków, ale poprawę, choć nie
radykalną, poczuł dopiero niedawno.
Mieszka we Wrocławiu, w trzypokojowym mieszkaniu z zasobów
komunalnych, które przejął po matce. Po pierwszej rozmowie, którą
prowadzimy twarzą w twarz, oprowadza nas po przestronnych, ale bardzo
zaniedbanych wnętrzach. Ściany są brudne, meble pamiętają czasy PRL-u,
zasuwane drzwi do łazienki wypadają z zawiasów. Po podłodze walają się
puste butelki po piwie Komes, znaku rozpoznawczym Wykopka Bordo.
Tomek sprawia wrażenie osoby funkcjonującej na ciągłym deficycie
energetycznym, powolnej i ospałej. Częsta niedyspozycja sprawia, że
pracodawcy rzadko kiedy przedłużają mu umowę, więc co parę miesięcy
musi szukać nowego zatrudnienia. Nie jest łatwo, zwłaszcza że edukację
zakończył na liceum, rezygnując z podchodzenia do matury. Wszystko to
sprawia, że identyfikuje się jako przegryw, co oburza tych, dla których
termin ten nierozerwalnie wiąże się z całkowitym brakiem doświadczeń
seksualnych.
Wykopek Bordo: Na początku z nimi empatyzowałem. Wiem, jak to jest być wyrzutkiem,
nie mieć znajomych ani powodzenia u rówieśniczek. Tak jak wielu z nich doświadczyłem
gnębienia w szkole, nie miałem wsparcia w rodzicach, którzy mieli o mnie gorsze zdanie
niż ja sam. Bałem się odezwać do dziewczyny, uważałem, że żadna mnie nie zechce.
Wszystko zmienił dostęp do Internetu, który miałem od osiemnastego roku życia. W sieci
byłem odważniejszy. Zagadywałem, nawiązywałem kontakty. Szybko przestałem być
prawiczkiem. Przeszedłem tę drogę sam i myślałem, że mogę pomóc podobnym do mnie.
Ale oni nie chcą słuchać rad kogoś, kto nie jest incelem. Wolą utwierdzać się w
przekonaniu, że it’s over.
Z incelami nie chce mieć nic wspólnego, jednak uważnie śledzi tag
#przegryw i od czasu do czasu odpowiada na jakiś komentarz, wywołując
lawinę bluzgów. Użytkownicy piszą, że nie ma krzty przyzwoitości, radzą, by
zniknął raz na zawsze, najlepiej popełniając samobójstwo. On sam nie
ukrywa swojej niechęci do tej społeczności. Nazywa ją toksyczną sektą
złożoną z nieudaczników. Twierdzi też, że większość chłopaków z tagu
#przegryw to mentalcele, którzy – w przeciwieństwie do niego – robią
niewiele, by zdobyć kobiece zainteresowanie. Przyznaje, że przeciętny
mężczyzna musi stawać na głowie, by jakakolwiek kobieta zechciała się z
nim umówić. Wierzy jednak, że pewność siebie (choćby udawana) i „dobra
bajera” to przepis na sukces.
Wykopek Bordo: W ciągu ostatnich piętnastu lat napisałem do kilkuset obcych kobiet, z
co dziesiątą udało mi się umówić na randkę. Obecnie mam szanse tylko u
dwudziestoparolatek. Starsze szukają u mężczyzn tego, czego nie mogę zaoferować, czyli
stabilnego zatrudnienia i zaradności życiowej. Ciągle doświadczam odrzucenia, ale zdarza
mi się oczarować dziewczynę poczuciem humoru i intelektem. Kiedy streamowałem jako
Wykopek, miałem grono fanek, które same wychodziły z inicjatywą spotkania, choć nie
miały pojęcia, że w rzeczywistości wyglądam znacznie lepiej. Kobiece postrzeganie
męskiej atrakcyjności jest cholernie skomplikowane i może lepiej, że incele nie zdają
sobie z tego sprawy. Przynajmniej nie wiedzą, na jak wielu polach przegrywają.
Artur Król: Pamiętajmy też, że fantazje mają jedną kluczową cechę. Otóż mamy nad nimi
absolutną kontrolę. Jeśli w dowolnym momencie fantazja skręci w miejsce, w którym
czujemy się niekomfortowo, możemy wyłączyć film, odłożyć książkę, podczas seksu
BDSM użyć słowa bezpieczeństwa. To jak różnica między „domem strachu” w wesołym
miasteczku a ucieczką przed prawdziwym psychopatą, goniącym za nami z piłą
mechaniczną.
LET’S GOOOOO
Sam jest czarodziejem. Zamiast różdżki, fikuśnego kapelusza i magicznych
mocy ma 172 centymetrów wzrostu, wadę postawy i schizofrenię
paranoidalną.
„Wbicie czarodzieja” w incelskiej nomenklaturze oznacza dożycie
trzydziestki w mimowolnym prawictwie. Według tutejszej mitologii uwalnia
to magiczne moce i daje mądrość mnicha buddyjskiego, wypracowaną przez
trzy dekady wstrzemięźliwości. Taka osoba ma autorytet, jest traktowana z
większym szacunkiem. Nikt nie podważa jej prawa do nazywania się incelem
czy przegrywem.
Kiedy w maju 2021 roku dołączamy do Woliery Goblinów i prosimy
użytkowników o krótką autoprezentację, jako Sam69 pisze: „Jestem śmieciem
ze wzrostem krasnala ogrodowego, bez wykształcenia czy doświadczenia
zawodowego, bez znajomych, w dodatku chorym psychicznie. Niedawno, w
wieku trzydziestu lat, pierwszy raz pracowałem – przez pięć dni, przy
złomie”. Przyznaje, że nie ma żadnych zainteresowań. Ciężko mu się na
czymkolwiek skupić, a jeszcze trudniej zaangażować. Niedawno po raz
pierwszy od czasów szkolnych przeczytał książkę – poradnik rzucania
palenia. Mimo licznych prób nie udało mu się zerwać z nałogiem. Nie ogląda
filmów ani seriali, a swoją wiedzę o świecie, zwłaszcza relacjach damsko-
męskich, czerpie z Wykopu.
Poza codzienną wymianą wiadomości na kanale tekstowym parokrotnie
udaje nam się porozmawiać głosowo. Sam mówi cicho i niepewnie. Inni
użytkownicy twierdzą, że „brzmi jak typowy incel”. Zaznacza, że nie powie
nam nic, czym ryzykowałby identyfikację, gdyby książka wpadła w ręce
kogoś z rodziny czy grupy terapeutycznej. Na serwerze panuje zgoda, że
byłaby to ostateczna „kompromitacja cwela”. Zwrot ten, powtarzany przez
wielu naszych rozmówców, pochodzi z anonsu, który pojawił się w 2018 roku
na jednym z portali gejowskich i natychmiast wszedł do kanonu polskich past.
Nie ma jasności co do tego, czy taki był zamysł autora:
jestem cwelem pedalem 45 szukam bezwzglednego sadysty ,nie lubiacego cweli .,ktory
podda mnie torturom i karom cielesnym-chlosta przypalanie itp.piss scat upokorzenie
publiczne w klubie,jeeeebanie bez gumy calkowite wykorzystanie finansowe-do zera-na
koniec zniszczenie i kompromitacja cwela.
Sam: Geny to wszystko. Albo wylosowałeś odpowiednie, albo czeka cię śmierć w
samotności. W gimnazjum śmiali się, że mam cycki. Dziewczyna w szpitalu
psychiatrycznym powiedziała, że jestem wklęsły. Mam zapadniętą klatę, jak przystało na
genetyczne ścierwo. Ze mnie jest taka delikatna, krzywa spierdolina, z 15 cm w nadgarstku.
Sam69, 15:32
Z każdym dniem jest w mnie coraz więcej nienawiści. Będzie chyba robione konto chada i
p0lki wystawiane będą.
Sam69, 18:25
Dobra, nie zakładam. Chyba przeszło mi spierdolenie umysłowe. Zrobiłem trochę
podciągnięć na uspokojenie.
Sam69, 13:30
Wyjebane mam już w te ćwiczenia. Po chuj mam coś robić, jak na nic szans nie mam. Wolę
leżeć i gnić. Kobiety wolą się ruchać z psami niż ze mną. Pociąg odjechał, nie ułożę sobie
życia. Chyba jednak się zabiję. Ostatnio minąłem chłopaka, z którym chodziłem do szkoły.
Prowadził wózek z gówniakiem. A ja szedłem kupić fajki na sztuki, jak jakiś menel. It’s
over.
Wykop.pl i #przegryw
Serwis Wykop.pl powstał 28 grudnia 2005 roku jako polski odpowiednik
anglojęzycznych portali, takich jak Reddit czy Digg.com. Jego użytkownicy
mogą dodawać na stronę swoje znaleziska, które przy odpowiedniej liczbie
plusów od innych mogą trafić na stronę główną, stając się wówczas jedną z
wiadomości dnia. Równolegle funkcjonuje także mikroblog, gdzie można
dzielić się wpisami, do których trafia się za pomocą systemu hashtagów –
jednym z nich jest także #przegryw. O jego początkach rozmawiałyśmy z
wieloletnim użytkownikiem Wykopu, Kiszczakiem. – Protoplastą tagu
#przegryw był tag #Zalesie – tłumaczy. Do dzisiaj, kiedy wejdziemy na stronę
#zalesie na Wykopie, powita nas nagłówek ze zdjęciem tabliczki z nazwą
miejscowości Zalesie. Nazwa tagu pochodzi od słów „żalę się”, napisanych
według zasad tworzenia tagów – razem i bez polskich znaków. Archiwum
Wykopu informuje nas, że regularne wpisy na Zalesiu zaczęły pojawiać się w
2013 roku. To tam o wykluczeniu i porażkach postowała – jak nazywa ją
Kiszczak – „stara gwardia przegrywu”.
Kiszczak: Wtedy był jeszcze problem z tagowaniem na Wykopie. Wpisów na tak zwanej
nocnej zmianie, tworzonych w nocy, się nie tagowało, żeby zaginęły gdzieś w natłoku
innych i nie były łatwe do odnalezienia dla tych, którzy korzystają z portalu tylko w dzień.
Dla użytkowników, którzy mogli pozwolić sobie na przesiadywanie na Wykopie nocą,
tworzyło to iluzję elitarności. Były wśród nich osoby, które nie musiały wstawać do pracy,
nie miały zobowiązań, były samotne. Po prostu przegrywy. Prawdziwej „nocnej zmiany” już
nie ma. To było dość zamknięte towarzystwo, były żarty, zabawy, każdy czekał na pierwszą
w nocy, kiedy znikały tagi.
Kiszczak: Z perspektywy faceta, który choruje na depresję i który z jej powodu kilkakrotnie
przebywał w szpitalu psychiatrycznym, mogę powiedzieć, że jest to duży problem. Nawet
wśród kumpli każdy, jeden przez drugiego, chce zgrywać twardziela. Sam nieraz usłyszałem
od swojej terapeutki, że „jako mężczyzna powinienem…”. Dlaczego „jako mężczyzna”? Mam
być jakiś inny? Silniejszy? Nie mogę okazać słabości? Nadal są osoby, które po usłyszeniu,
że lecę na psychotropach, zmieniają do mnie nastawienie. Chyba długa droga przed nami,
żeby to zmienić. Przez takie komunikaty kierowane do mężczyzn tag przegryw przyciągał
ich coraz więcej. Panowało wzajemne zrozumienie, dawaliśmy sobie rady. To było chyba
pierwsze takie miejsce w polskim Internecie.
Incelebryci
Zdaniem Kiszczaka oblicze tagu zaczęło zmieniać się wraz z pojawieniem się
wyjątkowo udanego trolla o nicku typbezoszczednosci95. Wówczas miał
zacząć się wyścig o bycie królem przegrywu, który to streścić można w
zdaniu „im bardziej przegrywasz, tym bardziej wygrywasz”. Jeden z postów z
2019 roku zawiera przykładowy test na przegryw:
UWAGA, TEST JAK BARDZO JESTEŚ PRZEGRYWEM (⌐ ͡■ ͜ʖ ͡■)
Za każdą rzecz zauważoną u siebie sumuj punkty, maksymalnie możesz zebrać 350
punktów.
• TRĄDZIK (+10PKT)
• ALKOHOLIZM (+20PKT)
• NARKOMANIA (+20PKT)
• LEKOMANIA (+15PKT)
• UZALEŻNIENIE OD PORNOGRAFII/MASTURBACJI (+10PKT)
• UZALEŻNIENIE OD SŁODYCZY (+10PKT)
• UZALEŻNIENIE OD TELEFONU/INTERNETU (+10PKT)
Największy troll, który sprowadził przegryw do karykatury. [...] Trochę tam siedzę, owszem
[przed typembezoszczednosci] przemykały tam trolle i ludzie z chanów, ale było raczej ok.
Nie było aż takiego toksykowania i mizoginii. Wtedy też było inne podejście do
przegrywu, nadzieja na jego przebicie. Sam przegryw też był imo [in my opinion – w mojej
opinii] łagodniejszy.
Gen spierdolenia
Sam urodził się, gdy jego matka miała czterdzieści pięć lat, trzy miesiące
przed wyznaczonym terminem. Był delikatnym, chorowitym dzieckiem. Na
piersi ma bliznę po operacji układu oddechowego, którą przeszedł jako
niemowlak. Jest najmłodszym z braci. Różnica wieku między nim a starszym
rodzeństwem wynosi od czternastu do dwudziestu lat. Dzieciństwo wspomina
jako okres ciągłego napięcia, ojciec był agresywny i nieprzewidywalny. Nie
pił alkoholu, ale nie potrzebował go, by regularnie bić synów z powodów
takich jak zbyt długie siedzenie przy komputerze. Zmuszał rodzinę do
codziennych modlitw i chodzenia do kościoła nawet kilka razy w tygodniu,
rozliczał z grzechów. Godzinami słuchał Radia Maryja i kupił kablówkę, by
mieć dostęp do telewizji Trwam. – Kiedyś pobił mnie, bo nie chciałem się
modlić. A potem patrzył, jak odmawiam pacierz, dławiąc się łzami. Innym
razem stłukł mnie kablem. Byłem cały w siniakach, na drugi dzień miałem WF
i powiedziałem, że nie mam stroju. Gdy miałem piętnaście lat, zabrał mnie i
brata do egzorcysty. Ten zmówił nad nami modły, jako podkładu muzycznego
używając naszych punkowych kaset, domniemanych dowodów na opętanie.
Matka Sama wspomina, że ojciec przed ślubem brał jakieś leki, ale z dnia
na dzień przestał. Podejrzewają, że również chorował na schizofrenię. Nie
ma pojedynczego genu, który odpowiadałby za dziedziczność tej choroby.
Istnieje jednak zestaw przekazywalnych cech, które zwiększają
prawdopodobieństwo zapadnięcia na nią. Pierwsze objawy pojawiają się
zwykle między dwudziestym a czterdziestym rokiem życia. Najczęściej
występują urojenia, zaburzenia koncentracji i pamięci, zubożenie emocji,
spadek aktywności życiowej. Wielu chorych popada w izolację, co dziesiąty
popełnia samobójstwo.
Sam miał szesnaście lat, gdy ojciec zmarł na raka prostaty. Nie czuł smutku,
jedynie ulgę. Dwóch najstarszych braci dawno założyło rodziny. Mają dzieci,
jeden jest po rozwodzie. – Obydwaj są ode mnie niżsi, ale za to zdrowi –
zaznacza Sam. Trzeci, uzależniony od alkoholu, do niedawna mieszkał w
domu rodzinnym. Kiedy wracał pijany, śladem ojca terroryzował pozostałych
domowników. Parokrotnie rzucił się na Sama z pięściami, okładając go na
oślep. Nietrudno było go sprowokować. Wystarczyło krzywo spojrzeć czy
powiedzieć coś, co uznał za pyskówkę. Kilka lat temu wyprowadził się do
dziewczyny.
Szkoła
Pod koniec gimnazjum Samowi przyznano nauczanie indywidualne, dostał też
pierwsze leki antydepresyjne. Jednak problemy zaczęły się znacznie
wcześniej. – Gnoili mnie już w podstawówce. Uwzięli się na mnie, bo byłem
drobny, wrażliwy i nie potrafiłem się obronić. Ci, którzy mnie gnębili, mają
dziś żony i dzieci. Widziałem ich profile na Facebooku, wyglądają na
szczęśliwych.
Gnębienie polegało głównie na żartach i wyzwiskach. Sam prosi, byśmy
zachowały konkrety dla siebie, bo oprawcy mogliby go rozpoznać. Jednego z
nich spotkał kilka lat temu w szpitalu psychiatrycznym. Chłopak przeprosił za
krzywdy sprzed lat. Opowiedział, że w gimnazjum ze sprawcy stał się ofiarą
szkolnego bullyingu, co było główną przyczyną popadnięcia w depresję.
Pod koniec gimnazjum Sam wpadł w zaburzenia odżywiania. Jadł nie
więcej niż tysiąc kalorii dziennie, waga wskazywała niewiele ponad
pięćdziesiąt kilogramów. Prowokował wymioty, ćwiczył przez półtorej
godziny dziennie. Czuł, że to jedna z niewielu rzeczy, nad którymi ma jakąś
kontrolę. W gimnazjum do wyzwisk doszła fizyczna agresja. – Myślałem, że
jestem przeklęty. Tylko w psychiatryku ludzie nie traktowali mnie jak
trędowatego – wspomina. Pierwszy raz trafił do szpitala, gdy miał piętnaście
lat. Bał się chodzić do szkoły, więc często wagarował, w domu miewał ataki
autoagresji. Demolował swój pokój, krzyczał, przykładał nóż do
nadgarstków, grożąc, że się zabije. Lekarz stwierdził zaburzenia obsesyjno-
kompulsywne i anoreksyjno-depresyjne. Kilka razy zmieniał kombinacje
leków, ale żadne nie dały widocznych efektów.
Zapisał się do szkoły zawodowej. Nie zaczął drugiej klasy, bo przestał
wychodzić z domu. Kiedy wychodził, obce osoby śledziły każdy jego ruch i
przesyłały wrogie spojrzenia. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nawet
spacer do sklepu skutkował stanami lękowymi. Zasłaniał okna w pokoju i
całymi dniami siedział w ciemności. Kiedy miał osiemnaście lat,
zdiagnozowano u niego schizofrenię. Lekarz przepisał mu tabletki o działaniu
przeciwpsychotycznym. Poczuł się lepiej, ale gwałtownie przybrał na wadze,
przez co nabawił się chronicznego bólu żołądka i przepukliny przełyku.
Liceum skończył w trybie indywidualnym. Nie podszedł do matury, bo był
pewien, że by ją oblał. Nigdy nie miał głowy do nauki, na świadectwach
dominowały dwóje i tróje. Ze względu na schizofrenię przyznano mu rentę i
zobowiązano do stawiania się przed komisją, która raz na kilka lat decyduje,
czy wciąż jest niezdolny do podjęcia pracy. Kolejną dekadę określa jako
dziurę w życiorysie. Całymi dniami grał w gry i przeglądał chany. Na niczym
innym nie potrafił się skupić. W 2016 roku założył pierwsze konto na
Wykopie i od tego czasu regularnie publikuje na tagu #przegryw. – Wbrew
obiegowej opinii chany nigdy nie były przyjazne incelom i przegrywom.
Rozmawiano o seksie, związkach, większość anonów miała mniejsze lub
większe doświadczenie. A jak jesteś głodny i nie możesz się najeść, to wolisz
nie obserwować, jak robi to ktoś inny. Dlatego lepiej czujemy się w swoim
gronie. Na tagu #przegryw nie jestem sam ze swoimi problemami. Choć i tam
większość osób jest w lepszej sytuacji, bo czarodziejstwo to jednak rzadkość.
Kolejna zmiana kombinacji leków i psycholożka, do której chodzi od 2018
roku, wyrwały go z marazmu. To kobieta dobiegająca siedemdziesiątki, od
dawna na emeryturze, pomagająca osobom w kryzysach psychicznych
charytatywnie. Przyjmuje w budynku przy kościele i jest bardzo wierząca. Od
czasu do czasu namawia go, by „zwrócił się do Boga”, co miałoby mu
pozwolić na znalezienie nadziei i sensu. Choć brzmi to nieprofesjonalnie,
warto odnotować, że potrafi w kilka minut przemówić Samowi do rozsądku,
czym rozpoczyna się zwykle nowy cykl. On sam twierdzi, że bardzo mu
pomogła, choć przyznaje, że irytują go próby nawracania. – Widocznie nie
widzi dla mnie innego ratunku. Ale gdyby nie psycholog, nie rozmawiałbym z
wami. To że się otworzyłem, jest efektem pięciu lat pracy, która zmusiła mnie
do zerwania strupów z dzieciństwa i rozgrzebania najgorszych wspomnień.
Bałem się ludzi.
Kilka razy w tygodniu chodzi do świetlicy dla osób po kryzysach
psychicznych, dzięki czemu w końcu ma znajomych. Takich, z którymi może
wyjść na piwo, zwierzyć się z niepowodzeń. Tylko o incelstwie im nie
wspominał. Boi się, że zostałby wyśmiany. – Wszyscy tam mają problemy
psychiczne, ale osób, które nigdy nie uprawiały seksu, jest niewiele.
Niektórzy przychodzą do świetlicy parami i widzę, jak się całują. To zawsze
boli. Tylko wśród inceli mogę być w pełni sobą. Wiem, że to towarzystwo
odbiera mi resztki nadziei i chęci do życia, ale obserwowanie normików
wcale nie działa lepiej.
Memy i trolle
Tag #przegryw przez lata swojego istnienia wytworzył specyficzną kulturę i
charakterystyczny slang, do którego dołączyły później kalki z anglojęzycznych
incelskich przestrzeni. Typbezoszczednosci95 był tylko jedną z postaci, które
w swoich pastach tworzyły powiedzenia i określenia używane w
społeczności do tej pory. O kiedysbylemnormalny, nazywanym w skrócie
KBN, po raz pierwszy przeczytałyśmy na Wolierze Goblinów. – KBN to
legenda, lubiłem go czytać – wspomina Dewiant.
Od jednego z użytkowników dostałyśmy plik z 329 stronami wykopowych
wpisów KBN. Czytając je, odkryłyśmy, kto jest autorem często
przewijających się w rozmowach z członkami społeczności memów takich
jak „hipergamiczna bestia patrycja”, „natalka z humana” albo „karłowatość
168,5 cm, polacki ryjec 1/10 i zakola”. KBN koncentrował się głównie na
opisywaniu scenek ze swojego życia, które okraszał autoironicznymi
komentarzami na temat tego, dlaczego nigdy nie zazna szczęścia w miłości.
Rozpoznawalna fraza, która przewijała się w każdym jego wpisie i stała się
poniekąd jego marką na Wykopie brzmiała:
[...] przez karłowatość 168,5cm, polacki ryjec 1/10 i zakola nigdy nie będę miał
dziewczyny, a potem żony dzieci i rodziny, niezależnie od tego kim bym był i co bym robił,
co 10.02.2016 pokazała mi hipergamiczna bes a #p0lka patrycja.
Już nawet osoby, do których piszę w trudnych chwilach, kiedy szczególnie boli mnie fakt,
że przez karłowatość 168,5cm, polacki ryjec 1/10 i zakola nigdy nie będę miał dziewczyny,
a potem żony dzieci i rodziny, niezależnie od tego kim bym był i co bym robił, co
10.02.2016r. pokazała mi hipergamiczna bes a #p0lka patrycja nie chcą tego słuchać.
Także teraz nawet nie mam z kim porozmawiać gdy mi ciężko. Przypominają mi się czasy
po dniu 10.02.2016r., taki etap 8 miesięcy, kiedy nikt mnie nie rozumiał, bo nie chciał
zrozumieć, ani wysłuchać. Jak kiedyś zawisnę na sznurze to w akcie zgonu w kolumnie
„przyczyna zgonu” ma być wpisane karłowatość 168,5cm. #przegryw #oswiadczenie
#depresja #zalesie # wnogf #stulejacontent
Cóż za piękny piątek! Taki upalny, sierpniowy dzień może oznaczać tylko jedno...
Wszystkie Sandry, Konstancje, Malwiny i inne gwiazdy z dobrych domów stawią się na nią
obowiązkowo. Już zakładają czarne stringi od Victoria’s Secret, żeby sprytnie je ukryć pod
obcisłymi jeansami. Starannie nakładają makijaże, malując usta drogimi błyszczykami.
Nie inaczej jest wśród męskich uczestników „sympozjum miłości”. 20 letni Hortensjusz
własnie skończył superserię na biceps z tricepsem bijąc przy tym swój rekord. Muskularne
ciało jak u Adonisa wzbudzi zachwyt wśród licealistek. Za to 19 letni Archibald własnie
zaparkował swoje salonowe BMW M4, które dostał za zdaną maturę od ojca – posła,
przed swoim apartamentem. Zaraz dobierze nową koszulę od Balenciaga i zegarek od IWC.
Z zaproszonych jest również nie kto inny jak sam Oskar Klaudiusz Deweloperski.
Certyfikowany niszczyciel błon dziewiczych polskich nastolatek. Jak idą jego
przygotowania do imprezy?
„błebłebłebłebłe!”
Po wyrzuceniu za drzwi 3 nderówki tego tygodnia. Nasz młody bóg wziął prysznic i
spryskał się Aventusem Creedem. Po szybkiej kontroli formy w lustrze wraz z widocznym
ośmiopakiem, chłopak wsiadł do swojego C63 AMG, i ruszył na bibkę.
Cele są 2:
-Nawiązać kilka znajomości
-Rozerwać kilka błon
Po przyjeździe do posiadłości cała damska część imprezy była pod wrażeniem 197 cm
wzrostu nadsamca. Podczas tańca na parkiecie aż 4 dziewczęta siłowały się na języki z
naszym bohaterem.
Pod koniec imprezy gdy wszyscy pływali w basenie, Twoja przyszła żona zrobiła mu
laskę pod wodą. Po czym dostała siarczystego plaska w policzek jako dowód
wdzięczności.
–”Uchh to bolało! Ale w sumie taki brutal jesteś... Lubię niegrzecznych *chłopców!”
Tak spędzają wakacyjną beztroskę ludzie o nadrzędnej strukturze DNA. Nie dla piwniczaka
to! Dla ekstrawertycznych, slayerów to!
*niegrzecznych chadów.
#blackpillraw #przegryw #spierdolenie #harlekinydlaprzegrywow #blackpill #chad
#p0lka #bananoweoskarki
Ostatnie wydarzenia na Wykopie i poza nim oraz hejt ze strony przegrywów, mnie do tego
skłoniły.
Ale za 5 razem weszło. Poznałem Julkę (imię oczywiście zmienione żebyście jej nie
wystalkowali). Kilka spotkań na schodkach nad Wisłą. W końcu zaprosiła mnie na hehe
„film” do siebie. Najpierw całowanie, macanki i stało się. Po raz pierwszy w życiu
uprawiałem seks. Wyszło tragicznie oczywiście. Skłamałem jej, że byłem w 1 związku i
miałem kilka ONS-ów, żeby nie wyjść na spierdoxa prawiczka. Nie powiedziała mi, ale na
99% się domyśla, że kłamałem. Nie wiem jak z tego wybrnąć, ale nie dopytuje się.
I teraz najważniejsze.
[...]
[...]
Nie musicie mieć absolutnie każdej jednej cechy męskiego modela by się spodobać jakiejś
dziewczynie.
[...]
Oczywiście, jeśli jesteś przeciętnie wyglądający lub poniżej i chcesz bzykać 5 dziewczyn
tygodniowo, albo być podrywaczem – wtedy it’s over.
Ale przejdźcie się do galerii handlowej w dużym mieście i zobaczcie jak wyglądają pary.
Prawie żaden z facetów nie jest chadem, a przeciętniakiem.
[...]
Pewnie ciekawi Was czy moja „Julka” wie o mojej działalności w internecie. Oczywiście, że
nie! Spaliłbym się ze wstydu gdybym przyznał się do bycia „królem inceli” w internecie.
Peace! I niech „błebłebłebłe” będzie z Wami! Za parę miesięcy może wrócę... a może nie?
#przegryw #blackpill #spierdolenie #blackpillraw #stulejacontent #oswiadczenie #wygryw
#wychodzimyzprzegrywu
Fałszywy prorok
W deszczowe marcowe południe 2022 roku, po dziesięciu miesiącach
internetowej znajomości, siedzimy z Samem w kawiarni z widokiem na góry,
rozmawiając o członkach Woliery Goblinów. Dzień wcześniej został
wyrzucony z serwera. Jest mu przykro, ale rozumie decyzję pozostałych. Od
kilku tygodni spotyka się z dziewczyną poznaną w świetlicy, również chorą na
schizofrenię. Na początku mu się nie spodobała. Nieco niechlujna, z wyraźną
nadwagą, infantylna, a w dodatku mormonka. Postanowił ignorować jej zaloty
zaraz po tym, jak odkrył, że Asia na instagramowe konto wrzuca cytaty z
Księgi Mormona i wyznaje wszystkie popularne teorie spiskowe. Jednak po
kilku dniach zaczął kwestionować swoją decyzję. – To może być moja jedyna
szansa. Asia przytyła przez leki, jak ja kiedyś. Mówi, że planuje schudnąć.
Wiarę mogę zaakceptować, jeśli mnie nie będzie do niej przekonywała –
mówi. W końcu postanawia zaprosić ją na randkę. Okazuje się, że też nikogo
nie miała, a z seksem chciałaby poczekać do ślubu. Podoba jej się, że Sam
jest prawiczkiem. Przez kolejne cztery miesiące widują się kilka razy w
tygodniu, a on ze szczegółami raportuje nam, co robił po raz pierwszy w
życiu: całował z języczkiem, lizał piersi, raz nawet musnął językiem cipkę.
Miał problem ze zlokalizowaniem łechtaczki, więc wysyłamy mu obrazki z
książek seksuologicznych, jakie mamy na półkach. Po dwóch miesiącach
znajomości zaczynają rozmawiać o ślubie. Sam, przeciwny instytucji
małżeństwa, szybko się łamie. Głównie dlatego, że dziewczyna poważnie
podchodzi do kwestii celibatu. Uzgadniają, że nie będą narzucać sobie
przekonań religijnych, ale Sam nie wyklucza, że mógłby zacząć wierzyć w
Boga, gdyby zostali rodziną. Dwuosobową, bo ze względu na dziedziczność
schizofrenii nie chcą mieć dzieci – w przypadku dwojga chorych rodziców
ryzyko jej przekazania wzrasta do czterdziestu procent.
Ktoś mógłby pomyśleć, że Sam został mesjaszem i przynajmniej ta historia
ma szczęśliwe zakończenie. Jednak członkowie serwera wspólnie ustalają, że
po pierwsze nie doszło do pełnego stosunku, a po drugie jego nauki byłyby
bezużyteczne. Goblinus, który dotąd wyrażał poparcie dla tej kandydatury,
nagle zmienia zdanie: – Nawet jeśli istnieje jakaś droga do wyjścia z
przegrywu, to dla każdego jest inna. Większość z nas włożyła znacznie więcej
wysiłku, by tego dokonać, a jemu zostało dane, bo siedzi na rencie i może
poświęcać całe dnie na chodzenie do świetlicy dla chorych psychicznie. Też
bym poszedł, ale w moim powiecie nie ma takich miejsc. Wiem, bo prosiłem
MOPS, żeby znalazł mi coś podobnego. I jak się do tego mają rady, które
słyszymy od normików, że powinniśmy znaleźć lepszą pracę, wykształcenie i
nie być mizoginami? Dziewczynę znalazł najlepszy z nas pod względem
wyglądu, a przy tym jeden z najbardziej toksycznych. Ile razy musieliśmy
gasić jego wybuchy mizoginii? W dodatku nigdy nie pracował i nie ma
matury. Fajnie, że chodził na terapię i ćwiczył mięśnie, ale wielu z nas też to
robiło. Nie daje mi to nadziei ani pomysłu na kolejny krok.
Inni użytkownicy twierdzą, że Samowi udało się tylko dlatego, że obniżył
swoje standardy do minimum – choć sam przykłada ogromną wagę do
sylwetki i pracuje na swoje mięśnie, spotyka się z dziewczyną, która nie dba
o ruch ani dietę. Zaakceptował poglądy, z których zawsze się śmiał. W
dodatku dostosował się do jej oczekiwań, bo wiedział, że może nigdy nie
mieć kolejnej szansy na związek. Początkowo nie mają zamiaru wyrzucać go z
serwera, ale Sam kopie pod sobą dołek, udzielając pozostałym niechcianych
rad, takich jak: „Trzeba po prostu wyjść do ludzi” i „iść na terapię”. Zarzuca
im mizoginię i lenistwo. Szczególnie denerwuje to tych, którzy są lub przez
wiele lat byli w terapii i bezskutecznie próbowali nawiązywać znajomości.
Kiedy zwracają uwagę, że niewiele osób w tak agresywny jak on sposób
pisało o kobietach, tłumaczy się chorobą i wynikającymi z niej atakami
agresji. – Ale ja tak nie myślę. Nie chcę tak myśleć. Nigdy nie zrobiłbym
krzywdy kobiecie, to tylko takie odreagowywanie, ujście dla frustracji –
zapewnia nas Sam.
Goblinus w końcu uznaje w nim mesjasza, ale stwierdza, że na Wolierze nie
ma dla niego miejsca. Sam początkowo godzi się z tą decyzją. Gdy się
spotykamy, twierdzi, że tak będzie dla niego lepiej, i woli skupić się na
związku. Ale dwa miesiące później Asia mówi mu, że owszem, kocha go, ale
jak przyjaciela. Miała motyle w brzuchu, ale odleciały. Sam prosi, by wyszła.
Zaraz potem pisze do nas rozżalony. Ma jej za złe, że jeszcze dwa tygodnie
wcześniej mówiła o ślubie.
Kiedy domykamy książkę, Sam jest w początkowej fazie cyklu. Utrzymuje
restrykcyjną dietę, ćwiczy i powtarza, że się nie podda. Od miesiąca znów
pracuje przy złomie, chce się nauczyć fachu. Szef mówi, że ma potencjał, bo
sprawnie idzie mu segregowanie materiałów i odkręcanie części, które trzeba
podzielić. Myśli też o sprzątaniu w restauracjach. Ma wprawę, bo większość
obowiązków związanych z zajmowaniem się domem spoczywa na nim. Mama
choruje na nadciśnienie, cukrzycę i bóle pleców związane z podeszłym
wiekiem. Sam wyklucza możliwość wyprowadzki. – Będę z nią do końca,
swojego albo jej – zapewnia. Opieka nad rodzicami to jedna z przyczyn
zjawiska, które media określają czasem jako gniazdownictwo. W 2018 roku
43% mężczyzn i 29% kobiet w wieku 25–34 lat wciąż mieszkało w domu
rodzinnym, z czego 29% tylko z jednym rodzicem76.
Masz 23 lata i na Facebooku cały czas widzisz: ten kolega z klasy się zaręczył, ta
dziewczyna jest w ciąży, tamta już urodziła. A ty nawet nigdy się nie całowałeś.
Hauser: Incele to w gruncie rzeczy dobre, poczciwe chłopaki, tyle że pogubione. Nasze
pragnienia są prozaiczne. Żeby mieć z kim pogadać, przytulić się, wyjść na spacer, pojechać
na wakacje. Od najmłodszych lat żyjemy w izolacji. Takie hikikomori, tylko że w Polsce.
Nie ma nic gorszego dla przegrywa niż dni, w których zaczyna robić się ciepło. Wyjdziesz
raz na tydzień z piwnicy i widzisz ziomków chodzących na piwo w krótkich rękawkach i
widać, że przez ostatni rok nie próżnowali na siłowni, niebiescy ze swoimi różowymi
wychodzący z najmodniejszej lodziarni w mieście, uśmiechnięci, opaleni, wpatrzeni w
siebie. Piękne, zgrabne różowe, w krótkich koszuleczkach albo sukienkach, uśmiechnięte,
z nadzieją na fajny wakacyjny seks. A ty później wracasz do piwnicy ze świadomością, że
to wszystko cię omija, że żadna taka dupeczka nie spojrzy na ciebie w inny sposób niż z
politowaniem.
Dzik całymi dniami gra na komputerze i nie planuje podjęcia pracy. Liceum
kończył w trybie indywidualnym i od tego czasu prawie nie wychodzi z
domu. Ma prawicowe poglądy, sympatyzuje z Konfederacją. Często
powtarza, że „mizoginii nie należy zwalczać, ją trzeba w sobie
pielęgnować”. Zdarza mu się rzucić szmatą (w tym raz w naszym kierunku,
co tłumaczy później niepowodzeniem w grze komputerowej), ale pod
względem okazywanej pogardy wobec kobiet daleko mu do Hausera i
Piasquna. Jest za to serwerowym królem wzrostaków: mierzy 192
centymetry. Słabość do fast foodów i brak ruchu doprowadziły go do
otyłości drugiego stopnia (stąd pseudonim).
Karuzela kutasów
W incelosferze panuje przekonanie, że każda kobieta w wieku 20–25 lat
zajęta jest jeżdżeniem na karuzeli kutasów. Nie jest to oczywiście karuzela
składająca się z kutasów przeciętnych normików ani tym bardziej
przegrywów – kobiety w tych szalonych latach swojego życia bawią się
wyłącznie z chadami. Granica 30 lat stanowi tak zwaną ścianę – w tym
wieku kobieta przestaje być atrakcyjna dla nadrzędnych genetycznie samców.
Po przygodach na karuzeli kutasów strzelających wysokiej jakości nasieniem
niektórym kobietom zostają pamiątki w postaci dzieci – stąd też incele czują
odrazę do „30-letnich samotnych matek”, z którymi czasem sparuje ich
aplikacja randkowa. W ich przekonaniu kobiety kilka lat przed trzydziestką
zaczynają szukać beciaka – spokojnego mężczyzny, który je utrzyma i
zapewni stabilizację, ale nigdy nie będzie prawdziwą miłością i nie wzbudzi
w nich pożądania. W tym scenariuszu samotne matki zastawiają pułapki na
naiwniaków desperacko poszukujących miłości, którym nie przeszkadza, że
obiekt ich westchnień wybawił się za wszystkie czasy z przystojnymi
posiadaczami wielkich penisów, zanim łaskawie zwrócił się w ich stronę,
oferując seks raz w miesiącu po ciemku w zamian za bezpieczeństwo
finansowe. Mężczyźni okazujący ojcowską miłość dzieciom swojej nowej
partnerki są w incelskich przestrzeniach regularnie wyśmiewani jako
frajerzy, którzy dali się nabrać na propagandę głoszącą, że jest to
wartościowa i godna podziwu postawa („nieważne, kto spłodził, ważne, kto
wychował”).
Szanowni Państwo ,kochani moi jak wy możecie czytać te feminazistowskie gówno gurba
,chuj mnie obchodzi co mają do powiedzenia te stare klompy z rozjebanymi pizdami jak
reaktor nr4 w czarnobylu.Rozumiem dla jaj ale rozmyślanie nad tym co ten stary fembot
chce przekazać to już nie.Co nas braci samców obchodzi co ma do powiedzenia taki stary
kobietoid o inteligencjo obsranych nachów kononowicza lub pustej butelki po nitro
majora.Tego się kurwa nie da czytać,wchodzenie na strony ty wysokieobcasy lub
dziewuhy dziewuchów albo pasztet blog to tak samo jak oglądanie filmu one man one jar
,choćbym polemizował że ten typ ma więcej inteligencji jak femboty razem wzięte,ja
pierdole qrwa lepiej cisnąć bekę z n0rmictwa lub yulek.Jebać normictwo
Patrzcie! ktos zastrzelil dwie p0lki z colta czarnoprochowego, moccipy ich nie ocalila
przed moca olowiu, wszystko fajnie pieknie i wgl dobrze ze zdechly ale zeby przez te
p0lki nie zakazali mojej ulubionej broni czarnoprochowej eh lepiej zabijac je nozem tak jak
ciapaci polecaja bo sie tvpis zesralo.
Jarek odpisuje:
mam nadzieje ze zostala zgwalcona i zabita przez jakiegos incela a nie wpadla najebana do
stawu
3. Monotematyczność.
Po stworzeniu rzekomego przegrywa troll zaczyna spamować mirko. Dzień w dzień
pojawiają się wpisy i komentarze o identycznej tematyce, w których ciągle podkreśla, jak z
powodu jakiejś mniej czy bardziej niedorzecznej cechy (cech) przegrywa życie, albo jak
bardzo p0lki/normiki/chady zatruwają mu życie.
4. Styl.
O wszystkich swoich rzekomych problemach piszą w zupełnie nieskrępowany sposób i
bez cienia wstydu. Czasem wręcz z dumą przyznają się do przeróżnych uwłaczających
rzeczy, czego nigdy w życiu nie zrobiłby prawdziwy przegryw. Próżno też szukać w ich
wpisach głębi, zabarwienia emocjonalnego, refleksyjności czy prośby o pomoc.
5. Prowokowanie/mizoginia/nienawiść.
By uzyskać większy rozgłos, troll najczęściej dąży do wywołania gównoburzy poprzez
kontrowersyjne wpisy, w których np. przedstawia mizoginistyczne tezy albo wzywa do
„rozprawienia się z normictwem” (beta uprising). Chodzi o skupienie na sobie uwagi i
wywołanie oburzenia u jak największej liczby osób ku własnej uciesze.
Podsumowanie
Im więcej punktów pasuje do opisu danego konta, tym większe prawdopodobieństwo, że
to troll. W przypadku spełniania wszystkich kryteriów (czy nawet trzech-czterech) jest
niemalże pewne, że mamy do czynienia z podszywem.
Niniejszy tekst powstał, ponieważ uważam, że trolle, choć jest ich stosunkowo niewiele,
przez swoją krzykliwość i umiejętne wzbudzanie kontrowersji wśród bywalców mirko,
poważnie działają na szkodę tych zwykłych, naprawdę pokrzywdzonych przez los
przegrywów, którzy w konsekwencji są wyśmiewani, poniżani, a ich realne problemy toną
w morzu prowokacyjnych wpisów i zarzutek trollów.
Zdaniem Kiszczaka nie da się rozmawiać o społeczności tagu #przegryw,
pomijając trolli – w końcu osoby, które tracą czas na wielogodzinne
prowokowanie anonimowych użytkowników portalu, też muszą – jego
zdaniem – na swój sposób przegrywać. Wynikałoby z tego, że trolle i tak
zwane toksyki są nieodłączną częścią krajobrazu przegrywosfery. Ich słowa
nie trafiają w próżnię, zamiast tego napędzają wrogość środowiska wobec
kobiet i normików niezależnie od tego, jakie intencje mają ich autorzy.
Istnieje grupa bywalców tagu, którzy walczą z przemocowymi i
obraźliwymi treściami. Należy do nich Kiszczak, który na Wykopie szuka
głównie wsparcia. Sześć lat temu doznał porażenia czterokończynowego,
stracił pracę i popadł w depresję. Podjął próbę samobójczą i parokrotnie
trafił do szpitala psychiatrycznego. Jako wieloletni użytkownik portalu,
pamiętający początki przegrywosfery, cieszy się pewną estymą, chociaż ma
również wrogów.
Kilka lat temu w środowisku pojawił się pomysł wynoszenia z grup
intymnych wyznań kobiet (np. dotyczących zdradzania swoich partnerów) i
wysyłania ich do pracodawców, szkół i rodzin. – W jaki sposób miałoby to
pomóc przegrywom i incelom? – pyta retorycznie Kiszczak, który uznał za
nieetyczne rozliczanie innych z ich postępowania w relacjach
romantycznych. – Chciałem, by tag #przegryw był przestrzenią wzajemnej
pomocy, a nie obrażania, nękania i niszczenia życia innym – mówi. Nie
chciał też, aby przestrzeń kojarzyła się z mizoginicznymi trollami, bo uważa,
że prowadzi to do dalszej marginalizacji społeczności. Postanowił działać.
Obwieścił na tagu, że zidentyfikował najbardziej agresywnych mizoginów
i zamierza wyjawić ich nazwiska. Zapanował popłoch – Kiszczak dostawał
błagalne wiadomości od osób, które sądziły, że mogą być na jego czarnej
liście. Niektórzy proponowali, że w zamian za niepublikowanie ich
personaliów opowiedzą, co mają za uszami inni przegrywi.
Nie odzywam się do ojca, ponieważ uważa mnie za geja z powodu braku kontaktu z
kobietami, z matką też chwilowo się pokłóciłem i nie gadam. Miałem weekendy, gdzie nie
wypowiedziałem nawet 10 słów, a że wypowiedziałem jakiekolwiek to tylko dlatego, że
mówiłem w sklepie „zapłacę kartą”. Czy z takiego poziomu potwora mieszkającego w
jaskini, da się jeszcze w ogóle wyjść do miana człowieka, istoty społecznej?
Hauser: A co mam zrobić? Iść do pani psycholog, która na studiach skakała po kutasach, i
liczyć, że zrozumie starego prawiczka? Opowiadać, że niedługo nie będę mógł nawet
zwalić konia, bo ojciec planuje przejść na emeryturę? To już wolę sznur. Polscy mężczyźni
muszą wreszcie pokazać, że mają jaja i zacząć się wieszać na większą skalę. A najlepiej,
żeby któryś chwycił za gnata i wpadł na przypadkowy wieczór panieński. Beczka prochu
jest pełna, wystarczy iskra. Ja tego nie zrobię, bo nie chcę zostawić bratanicy z
nazwiskiem zamachowca, więc zadowolę się samobójstwem. Trochę szkoda mi starych.
Matka wpadnie w histerię i pewnie wyląduje w zakładzie psychiatrycznym. Ale nie będę
męczył się przez kolejnych kilkadziesiąt lat, żeby komuś nie było przykro.
Pawulon
Spermawka
– Wszystko, co pojawia się na Spermawce, musi być zgodne z regulaminem
Facebooka. Jeśli ktoś go złamie, dostanie bana, ja się do tego nie mieszam –
mówi Krzysiek, założyciel i jeden z administratorów grupy, w incelosferze
znany jako Pawulon. Ma 26 lat i jest dość znaczącą figurą w polskiej
incelosferze. Choć raczej szarą eminencją niż incelebrytą. Doczekał się
nawet własnej strony w Incel Wiki, gdzie figuruje pod hasłem „Tom”. Z
opisu dowiemy się niewiele ponad to, że trzyma się z dala od polityki i ceni
swoją prywatność. – Spermawka to dopiero początek – rzuca enigmatycznie,
gdy o nią pytamy. Jest zaskoczony, że mamy dostęp do zamieszczanych tam
postów, bo stara się dbać o szczelność i regularnie przeprowadza czystki
wśród członków. Pyta, jak udało nam się tam dostać. Nie dostałyśmy się –
najwyraźniej nie usunął tych osób, co trzeba, a które z własnej inicjatywy
miesiącami wynosiły stamtąd kontent.
Pawulon moderuje kilka grup na Facebooku, wszystkie zdominowane są
przez inceli i przegrywów. Czy raczej osoby, które się tak identyfikują, bo to,
czy nimi są, wzbudza kontrowersje wśród ortodoksyjnych przedstawicieli
incelosfery. Zwłaszcza tych będących prawiczkami – na incelskich forach i
grupach nie brakuje mężczyzn, którzy mają jakieś doświadczenia seksualne,
niekoniecznie z kobietami. Ich mimowolny celibat jest tymczasowy lub
wieloletni, ale nie odwieczny. Tak jest w przypadku Pawulona,
biseksualnego przegrywa, zdeklarowanego antyfeministy, który zasmakował
seksu, choć nigdy waginalnego.
Spotykamy się w Kulturalnej, popularnej knajpie w samym centrum
Warszawy. Dotąd wymieniliśmy zaledwie kilkanaście zdawkowych
wiadomości, więc nasz obraz osoby, na którą czekamy, sącząc piwo z
sokiem malinowym, jest dość ubogi. Przychodzi punktualnie. Zamawia
lemoniadę, bo – jak tłumaczy – niedawno zmienił leki i nie chce zaburzyć ich
działania alkoholem. Ma zdiagnozowane ADHD i spektrum autyzmu, do tego
depresję, która pogłębiła się w ostatnich miesiącach.
Prosi kelnerkę, by poleciła mu deser, i po krótkim namyśle decyduje się na
crème brûlée. Sprawia wrażenie osoby otwartej i kontaktowej. Nie wygląda
na skrępowanego naszym towarzystwem czy faktem, że w knajpie jest
tłoczno i dosyć głośno. Ma 179 centymetrów wzrostu, mniej więcej
dwudziestokilową nadwagę, gęsty, ciemny zarost i bujne, kręcone włosy do
ramion. Trochę Jon Snow, tylko przy kości. Ubrany jest w długi, szary
płaszcz, czarne bojówki i nieco spraną koszulkę z wizerunkiem The Cure.
Pyta, czy zauważyłyśmy, że ma ginekomastię – dopiero wtedy zwracamy
uwagę na dość wydatne piersi.
Dwa miesiące wcześniej rozstał się z Kacprem, swoim pierwszym i jak
dotąd jedynym chłopakiem. Byli razem przez dwa lata. Odszedł, gdy
dowiedział się, że przez cały ten czas był zdradzany – jego ukochany miał co
najmniej kilku innych partnerów seksualnych i ani myślał o zabezpieczaniu.
Dlatego zaraz po rozstaniu Krzysiek poddał się badaniu na obecność
wirusów HIV i HCV. Negatywny wynik przyniósł ulgę, ale nie pomógł w
uporaniu się z żalem i złością. – Teraz ja jestem samotny i marzę, by się do
kogoś przytulić, a ten śmieć ma paru kochanków i żyje jak pączek w maśle –
mówi.
Poznali się na Facebooku, w grupie, której głównym celem jest
„szkalowanie feministek”. Był 2016 rok. Obaj biseksualni, narzekający na
chroniczny brak powodzenia u płci przeciwnej, winą za to obarczający
„galopującą hipergamię” i feminizm, od razu poczuli więź. Minęło kilka
miesięcy, zanim przeszli do flirtu, i ponad trzy lata, nim po raz pierwszy
poszli do łóżka. Maciek był doświadczony, świadomy swojej seksualności.
Krzysiek dopiero przy nim zaakceptował swoją orientację.
Pokazuje nam facebookowe posty swojego byłego – pod własnym
nazwiskiem pisze, że gwałty powinny być dozwolone, bo kilka czy
kilkanaście minut wymuszonego współżycia to nic w porównaniu z
przymusowym celibatem, a zdarza się, że kobiety doznają w ich trakcie
orgazmu. W konwersacji na Telegramie chwali się posiadaniem nagich zdjęć
nieletnich dziewczynek. – Zastanawiacie się pewnie, dlaczego z nim byłem.
Ale ja nie miałem nikogo innego. Był jedyną osobą, która dawała mi
bliskość i akceptację. Poza tym wypierałem fakt, że naprawdę jest złą osobą.
Myślałem, że to żarty, mające wkurwić feministki.
Od innych przegrywów dowiadujemy się, że choć Krzysiek toleruje
skrajnie mizoginistyczne treści, które pojawiają się na prowadzonych przez
niego grupach, sam uchodzi za umiarkowanego w poglądach, przynajmniej
jak na tamtejsze standardy. Wprost mówi, że nienawidzi kobiet, ale nie
pochwala przemocy wobec nich. – Tak, jestem mizoginem. Lochy mną
gardzą, więc odpłacam tym samym. Nieraz widziałem, jak zachowują się w
stosunku do mnie, a jak do innych, atrakcyjniejszych chłopaków. Niechęć to
mało powiedziane. Dziewczyny nie chcą nawet, żebym do nich simpował, bo
taki odpad prawiący im komplementy to dla nich ujma. Startowałem co
najmniej do setki, z częścią udało mi się spotkać. Po pierwszej randce
przestawały odpowiadać na wiadomości albo mówiły, że nie są gotowe na
związek, a niedługo później zaczynały spotykać się z kimś innym.
Przyznajemy, że byłyśmy zaskoczone, gdy do nas napisał, wychodząc z
inicjatywą spotkania. Wcześniej zamieniliśmy kilka, może kilkanaście zdań
na Bractwie Spierdolenia, zamkniętym serwerze na Discordzie. Pisał tam
między innymi, że nie uważa kobiet za ludzi, bo one nie traktują go jak
człowieka. Wobec nas był nieufny, ale jako jeden z niewielu członków
serwera próbował z nami rozmawiać, co pozostali utrudniali. Kilka miesięcy
po tym, jak relegowano nas z niego w wyniku buntu, uznał, że przynajmniej
będzie się komu wygadać. – Każda znajomość jest dla mnie teraz na wagę
złota – wyjaśnił.
Mieszka z mamą kilkanaście kilometrów od Warszawy. Jest owocem
przelotnego romansu, z ojcem nigdy nie utrzymywał kontaktu i wie o nim
niewiele. Wychował się w biedzie, pod jednym dachem z mamą, ciotką i
starszym o dwadzieścia lat bratem. W domu nie było toalety ani dostępu do
bieżącej wody. Mama pracowała fizycznie, zarabiając poniżej kwoty
minimalnej, ciotka dokładała się do czynszu ze skromnej emerytury.
Alimenty, zasądzone w latach 90., wynosiły sto pięćdziesiąt złotych i nie
uległy waloryzacji. Ojciec płacił regularnie, ale nie chciał słyszeć o
dodatkowym wsparciu dla syna. Kiedy Krzysiek miał dziesięć lat, rodzinie
przyznano dwupokojowy lokal socjalny. Mama zamieszkała w jednym
pokoju z ciotką, on dostał własny. Brat, wówczas trzydziestoletni, wynajął
oddzielne mieszkanie.
Krzysiek nie pamięta, by kiedykolwiek dogadywał się z rówieśnikami.
Dzieciństwo spędził przed komputerem. Miał paru kolegów, jak on niezbyt
popularnych w szkole, ale rzadko widywali się poza nią. Uważa, że
„normalni ludzie” zawsze nim gardzili. Najgorzej wspomina gimnazjum: –
Byłem bity i szykanowany, również przez dziewczyny. Kilka razy dostałem z
liścia, ku uciesze gapiów. Śmiano się, że mam duże cycki, że jestem gruby i
biedny, wyszydzano moje ubrania. Kiedyś oddałem chłopakowi, który mnie
uderzył. Wychowawczyni kazała nam przeprosić się i podać sobie ręce.
Innym razem dziewczyna rzuciła we mnie jakimś przedmiotem. Nie
pamiętam, czym dokładnie, ale podniosłem to i rzuciłem w nią. Ja dostałem
uwagę, ona nie. Gdy powiedziałem, że to niesprawiedliwe, usłyszałem od
wychowawczyni, że „ode mnie wymaga więcej”. A kiedy skarżyłem się
mamie, słyszałem, że przesadzam. Szkolna psycholog miała dość moich
skarg. Zamiast wsparcia okazywała znużenie i irytację. Pierdolone
nauczycielskie szmaty wolały siedzieć w swoim pokoju i sączyć kawkę niż
zareagować. Czasem wpisali uwagę któremuś z moich oprawców, jak
chłopakowi, który rzucił we mnie długopisem, trafiając w oko, ale na tym się
kończyło.
W tym samym czasie odkrywał, że interesują go nie tylko dziewczyny. Nie
przyszło mu jednak do głowy, że może być biseksualny. Fantazje erotyczne na
temat chłopaków ze szkoły zrzucał na karb „spierdolenia umysłowego”. Tak
jak poczucie, że nie jest w pełni mężczyzną: – Czułem, że jestem inny,
nienormalny. Dojrzewałem wolniej od rówieśników. Miałem duże piersi,
które nieustannie były obiektem kpin, nie przeszedłem mutacji głosu, nie
miałem wystającej grdyki. Zanim urosła mi broda, często byłem
misgenderowany, to znaczy brany za dziewczynę. Patrzyłem na chłopaków ze
szkoły i widziałem, że są bardziej męscy ode mnie. Coś było ze mną nie tak,
ale nie wiedziałem co.
W liceum gnębienie ustało, ale wciąż nie miał nikogo bliskiego.
Nieustannie towarzyszyło mu poczucie niższości wobec beztroskich, modnie
ubranych rówieśników, łączących się w grupy i pary, przeżywających
pierwsze zauroczenia i miłosne rozczarowania. – Ludzie po prostu nie
zwracali na mnie uwagi. A mnie to nawet odpowiadało, bo i tak nie
wiedziałem, o czym miałbym z nimi rozmawiać. Umiałem wypowiadać się
tylko na tematy, które mnie interesowały, a wtedy były to gry komputerowe i
czołgi.
Krzysiek skończył studia w jednej z warszawskich akademii technicznych.
Przez pięć lat utrzymywał się ze stypendium socjalnego, emerytury matki i
samodzielnie złożonych komputerów, które sprzedawał w sieci. W
poszukiwaniu potrzebnych części przeczesywał sklepy z elektroniką i
pojemniki na elektrośmieci. Twierdzi, że niekompetencja wykładowców,
którzy spóźniali się ze wpisywaniem ocen lub w ostatniej chwili
informowali o egzaminach poprawkowych, w połączeniu z powolną pracą
dziekanatu, doprowadziły go do depresji. Na drugim roku skreślono go z
listy studentów. Odwołał się od decyzji i został przywrócony na uczelnię, ale
nie odzyskał dobrego samopoczucia. – Zbudowało to we mnie
przeświadczenie, że jestem beznadziejny i do niczego się nie nadaję.
Wszystko wydawało się proste, gdy robili to inni, ale mnie nic nie
wychodziło. Nienawidziłem siebie, swojego życia, a zwłaszcza studiów. W
końcu poszedłem do psychologa, potem do psychiatry. Ten drugi już na
pierwszej wizycie powiedział, że prawdopodobnie jestem w spektrum
autyzmu. Kolejni lekarze i psycholodzy rozwiali wątpliwości.
Od dwóch lat pracuje zdalnie w zagranicznej firmie, jest programistą.
Zarabia przyzwoicie, ale nie chce wyprowadzać się od matki. Mają dobrą
relację i jest mu z nią wygodnie, poza tym boi się, że wynajem obcego
mieszkania wiązałby się z całkowitą izolacją, bo nie ma przyjaciół ani
znajomych poza Internetem. Pokrywa całość czynszu, który wynosi nieco
ponad trzysta złotych. Robi drobne naprawy, niedawno kupił dekoder do
telewizora. W mieszkaniu jest ciasno, bo brat, odkąd kilka lat temu stracił
pracę, nocuje na kanapie w kuchni. Krzysiek stara się nie wchodzić mu w
drogę: – Matka mu mówi, że wywali go z mieszkania, jeśli nie zacznie
dokładać się do rachunków, ale to takie pierdolenie. No i wyrósł nam taki
wrzód na dupie, bez grosza przy duszy czy nawet podstawowych świadczeń
socjalnych, bo nigdy nie płacił składek. W dodatku jest całkowicie
odklejony. Na początku pandemii panikował, że wszyscy umrzemy, wszystko
przecierał denaturatem. Potem naoglądał się foliarskich filmików na
YouTubie i wkręcił sobie, że od maseczek dostaniemy raka płuc, krzyczał, że
zapierdoli Szumowskiego. Kiedyś wrócił ze sklepu i opowiadał, że po
drodze został napadnięty i siłą zaszczepiony. Potrafi z byle powodu wpaść w
histerię, na zmianę wrzeszczeć i płakać. Mnie wyzywa od pedałów i debili,
bredzi coś o jebaniu w dupę i tym podobne. Kilka razy się przez to
pobiliśmy.
Pawulon twierdzi, że nie ma znajomych, bo ze względu na autyzm bywa
niezręczny w kontaktach. – Ludzie jakoś to wyczuwają, nawet w rozmowie
tekstowej. A przy spotkaniu twarzą w twarz sprawa staje się oczywista –
mówi. Gdy widzimy się po raz drugi, pokazuje nam zdjęcie transpłciowego
chłopaka, który bardzo mu się podoba. Ale po dwóch spotkaniach chłopak
przestaje odpisywać na wiadomości i kontakt się urywa. – Kurwa, tak
bardzo chciałbym się do kogoś przytulić. Czuć dotyk drugiej osoby, jej
ciepło, delikatną skórę – pisze nam wtedy Krzysiek. Myśli o sobie jako o
bohaterze tragicznym, zmagającym się z przeciwnościami, które następują
jedna po drugiej.
Rozważa skorzystanie z usług pracownicy seksualnej, ale takiej, która w
ofercie ma czułość i bliskość, a nie tylko jednostronny orgazm. Zamiast iść
do łóżka na pierwszym spotkaniu, wolałby zacząć od wspólnych wyjść na
miasto i długich, szczerych rozmów. Nie wyklucza, że sam spróbuje swoich
sił w seksbiznesie. Chciałby wykorzystać do tego swój kobiecy pierwiastek:
– Przez tyle lat byłem gnębiony z powodu wydatnych piersi, szerokich bioder
i ud, do dziś nie zarysowała mi się grdyka. Dlaczego nie zrobić z tych cech
użytku? Nie jestem osobą transpłciową, ale nigdy nie czułem się w pełni
facetem. Myślę, że mógłbym odnaleźć się w cross dressingu.
Poeksperymentować z makijażem i damskimi ciuchami. Być może z czasem
chciałbym pójść dalej. Kto wie? Sam ciągle dowiaduję się o sobie nowych
rzeczy.
Gnój
NEET-y i wzrostaki
Hubert, w incelosferze znany jako Gnój, twierdzi, że wystarczą trzy
przymiotniki, by opisać jego charakter: spokojny, nudny, drętwy. Niewiele o
sobie mówi, nie angażuje się w internetowe gównoburze i rzadko zajmuje
stanowisko odmienne od tego, jakie prezentują koledzy z serwera. Nie ma
zainteresowań, na niczym się nie zna i nie przeżył nic, o czym warto byłoby
opowiadać. Deklaruje, że nie ma skrystalizowanych poglądów na
jakikolwiek temat, ale wiemy, że uważa się za antynatalistę i agnostyka (to
drugie wyróżnia go spośród ateistycznego grona, jakim jest Woliera
Goblinów, i według kolegów z serwera potwierdza jego galaretowatość,
czyli nijakość i brak zdecydowania). Głosuje taktycznie, tak by PiS miał jak
najmniejszą szansę na wygraną, ale poparłby każdą partię, która wpisałaby
w swój program powszechny dostęp do eutanazji na życzenie. Kiedy
prosimy, by rozwinął, co w jego przypadku oznacza drętwość, odsyła nas do
Słownika języka polskiego: „Drętwy: pozbawiony żywszych reakcji,
otępiały, monotonny”.
Dzieli z rodzicami dwupokojowe mieszkanie w średniej wielkości
mieście. Całymi dniami gra w gry, przegląda fora internetowe i wymienia
wiadomości z innymi przegrywami. Lubi oglądać vlogi podróżnicze, ale nie
zazdrości ich autorom, bo „jemu by się nie chciało jebać z tymi hotelami
itp.”. – Mam umysł biedaka, zamkniętego na świat – mówi. Wychodzi
jedynie do sklepu.
Hubert nie pamięta, kiedy trafił na „święty tag”. Może pięć, może siedem
lat temu. A stało się to przypadkiem – tak jak dziesiątki tysięcy młodych
chłopaków przeglądał Wykop, gdy natknął się na treści, które zdawały się
opisywać jego własne doświadczenia. Tak więc najpierw był #przegryw,
słowo „incel” po raz pierwszy usłyszał kilka miesięcy później. Ma
dwadzieścia siedem lat i coś, czego zazdrości mu większość kolegów z
incelosfery – 186 centymetrów wzrostu. To jednak nie ułatwia mu
nawiązywania relacji z kobietami. Nigdy się nie całował i dawno stracił
nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy. Przyczyny upatruje w postępującym
łysieniu, cofniętym podbródku, „niemęskiej” twarzy o delikatnych rysach i
nieproporcjonalnie małej względem reszty ciała głowie. W samoakceptacji
nie pomaga też wada wzroku i penis, z którego rozmiaru nie jest zadowolony.
Nie pamięta też, by kiedykolwiek miał plany na przyszłość czy marzenia,
które chciałby zrealizować w dorosłości. Rok przerwy między ukończeniem
liceum i pójściem na studia miał mu pomóc w wyborze kierunku. Rok
zamienił się w dwa lata, dwa lata w siedem. Nie wyklucza, że kiedyś
zawalczy o wyższe wykształcenie, ale wciąż nie ma choćby mglistego
pojęcia, co mógłby studiować. Robi wrażenie osoby apatycznej, pogrążonej
w marazmie. Próbował różnych kombinacji leków, przez dziewięć lat (z
kilkumiesięcznymi przerwami) chodził na indywidualną psychoterapię, przez
rok na grupową. Wraz z zakończeniem nauki stracił ubezpieczenie zdrowotne
i przez kolejne dwa lata jego rodzice opłacali prywatne wizyty.
Zrezygnował, bo nie widział poprawy, poza tym nie chciał nadwyrężać i tak
skromnego budżetu domowego. Niedawno na własną rękę odstawił leki na
depresję. Przekonuje, że od tego czasu czuje się nieco lepiej, bo „ma
mniejsze problemy z zasypianiem i w końcu może porządnie zwalić konia”.
Wcześniej rzeczywiście skarżył się kolegom z serwera na opóźnione
wytryski.
Walki gladiatorów
Zaczął wagarować. Zamiast szwendać się po mieście, wprost odmawiał
pójścia do szkoły. Rodzice prosili, grozili, przekonywali, a on leżał w łóżku
i czuł, że nie ma dość sił, by wpływać na własne życie. Coraz częściej
fantazjował o samobójstwie. W połowie drugiej klasy zaprowadzili go do
psychologa. Ten po kilku spotkaniach stwierdził fobię społeczną, depresję,
unikowe zaburzenie osobowości oraz zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
Diagnozę potwierdził psychiatra, który przepisał leki i zalecił psychoterapię.
Mimo podjętego leczenia Hubert czuł się coraz gorzej, wciąż nie chodził do
szkoły. Zaniepokojeni lekarze, rodzice i nauczyciele wspólnie zdecydowali,
że pomóc może zamknięcie w szpitalu psychiatrycznym. Był 2009 rok,
Hubert miał czternaście lat.
– Ten psychiatryk to był bardziej jak poprawczak. Większość ludzi
siedziała tam za pobicia, znęcanie, narkotyki. Grozili mi wpierdolem,
wyzywali, zmuszali do palenia fajek. Urządzali też „walki gladiatorów”,
polegające na ustawianiu naprzeciw siebie dwóch chudych, delikatnych
chłopaczków i rozkazywaniu, by ze sobą walczyli. Często padało na mnie.
Któregoś razu opluła mnie dziewczyna, ot tak, bez powodu. Kradzieże były
na porządku dziennym, więc musiałem ciągle pilnować swoich rzeczy.
Bałem się o swoje bezpieczeństwo, ale nie mogłem uciec.
W szpitalu spędził miesiąc. Miał w tym czasie dwa spotkania z
psychologiem i tyle samo z psychiatrą. Nie czuł poprawy. Nikomu nie mówił
o krzywdach, jakich doznawał ze strony innych pacjentów, bo bał się
pogorszenia swojej sytuacji. Wiedział, że ze szpitala nie ma ucieczki. Na
wypadek gdyby o tym zapomniał, o uwięzieniu przypominały kraty w oknach
i drzwi pozbawione klamek. Tak bardzo nie chciał wrócić do szpitala, że
szybko nadrobił szkolne zaległości i zdał do ostatniej klasy. Gimnazjum
kończył z ulgą, wyuczoną obojętnością na świat zewnętrzny i przekonaniem,
że przyszłość nie kryje niczego, co mogłoby go wyrwać z marazmu. Tak jest
do dzisiaj.
– karyna, karyna!
– oj co chcesz kurwa brzydalu
– karyna jakie masz majty dotknij mi pisiora no we
– pojebalo cie chyba brzydalu walony
– oj prosze no
– to daj szluge
Autor najprawdopodobniej wyszedł z założenia, że Karina to imię
popularne wśród dziewczyn, które wpisują się w stereotyp wulgarnej,
wyzwolonej seksualnie dziewczyny z marginesu. Nie sposób tego
zweryfikować – dzięki danym GUS wiemy jedynie, że w latach 2010–2019
nazwano tak 332 tysiące dziewczynek (nieco większą popularnością cieszyło
się choćby imię Marika). Według naszych rozmówców, w tym Huberta,
przeciętny „seba” nie narzeka na brak zainteresowania ze strony kobiet.
Nawiązuje seksualne i romantyczne relacje z „karynami”, przekonanymi, że
łobuz kocha najbardziej. Polska „karyna” ma niewiele wspólnego z
amerykańską „karen”. W Stanach termin zyskał popularność na początku
pandemii koronawirusa. „Karen” jest białą kobietą w średnim wieku,
wredną i wywyższającą się. Głosi rasistowskie poglądy i uwielbia teorie
spiskowe, sprzeciwia się szczepieniom. Jest skupiona na swoich dzieciach,
uważa, że przez sam fakt bycia matką zasługuje na liczne przywileje, i
chętnie się o nie upomina.
Od chanów po Discord
Podróżując po incelosferze, wielokrotnie czytałyśmy, głównie na Wykopie,
że traktujemy jej użytkowników jak zwierzęta w zoo. My czułyśmy się jak
antropolożki odwiedzające obcą, daleką krainę. Wiedziałyśmy, że nie
jesteśmy tam, by podważać jej kulturę i obyczaje, nawet jeśli uznajemy je za
niedorzeczne czy nawet krzywdzące. Ale łatwo nie było i dziesiątki razy
wdałyśmy się w mniej lub bardziej zajadłą dyskusję. Nie kryłyśmy własnych
poglądów – nasi rozmówcy i tak je znali, wystarczyło wpisać nasze
nazwiska w wyszukiwarkę Google.
Uczyłyśmy się też języka mieszkańców. Po kilku miesiącach dość płynnie
posługiwałyśmy się chanmową, operując coraz to dziwniejszymi słowami:
jak dziadek, dupokanapka czy podwiek. Chanmowa to slang, jakim posługują
się między innymi incele, i jak wskazuje nazwa, zrodziła się na chanach.
Poza nimi występuje w nieco zmodyfikowanych wersjach. O ile na Wykopie
seks często określa się peklowaniem, o tyle na chanach przeczytamy raczej o
sraniu, ewentualnie pisiorku into cipuszka. Część tych pojęć jest dziełem
moderacji Karachana. Moderatorzy ustawiają filtry, które automatycznie
zmieniają wyrazy wpisywane przez użytkowników: z koronawirusa robią
katarek, ze studenta defekenta, z wielokropka hasło „rucham psa jak sra” (a
jako że słowa związane z seksem zmieniane są na dotyczące wydalania, w
ostatecznej formie „sram psa jak sra”).
Dziadek to inaczej troll. Dziadkowanie polega więc na umyślnym
antagonizowaniu, prowokowaniu lub obrażaniu innych osób poprzez
publikowanie kontrowersyjnych treści. Termin pochodzi z komiksu Przygody
profesora w Auschwitz, internetowej serii obrazków, których bohaterem jest
Władysław Bartoszewski. To charakterystyczne dla kultury chanowej
uderzenie w powszechnie uznawany autorytet, nastawione na wzbudzenie
emocji: tytułowy profesor o twarzy wesołego staruszka współpracuje ze
strażnikami, donosząc na Żydów, dzięki czemu jego pobyt w obozie jest lekki
i przyjemny.
Dupokanapka, z angielskiego assburger, to osoba będąca w spektrum
autyzmu lub mająca cechy z nim kojarzone, jak poczucie odmienności i
nieprzystosowania, problemy w komunikacji i nawiązywaniu relacji,
skłonność do izolowania się od przytłaczającego świata zewnętrznego. To
definicja słownikowa, w polskiej incelosferze dupokanapką nazywa się nie
osobę, ale zainteresowania, które stosunkowo często występują u osób z
autyzmem, bo wymagają skupienia na powtarzalnych czynnościach i nie
wiążą się z koniecznością interakcji – jak składanie klocków Lego czy
modeli samolotów. Wielu naszych rozmówców, w tym Muchomor,
rozpoznaje u siebie cechy charakterystyczne dla spektrum, ale mało kto ma
oficjalną diagnozę. W incelosferze autyzm jest czymś nie tylko
akceptowanym, ale i pożądanym i działa jak legitymacja kombatancka.
Wystarczy nią pomachać, by wzbudzić uznanie wszystkich wokół.
Nastolatkowie określający się jako przegrywi nazywani bywają
podwiekami, co ma nieco pogardliwy wydźwięk. W tym słowie zawiera się
niezgoda na to, by każdego, kto ma chwilowy problem w nawiązywaniu
relacji z kobietami, uznawać za autentycznego reprezentanta życiowego
przegrywu. Uchodzi to wręcz za zawłaszczenie kulturowe, uderzające w
osoby, które nie mają perspektyw na zmianę swojej sytuacji. Jednak
pierwotnie na tagu #przegryw nie wymagano życia w mimowolnym
celibacie, a tym bardziej bycia prawiczkiem. A potem zaczęły się czystki,
dokręcanie śruby i zawężanie definicji. Największym uznaniem cieszyły się
osoby, których sytuacja była najtrudniejsza, oraz te, które nie mówiły całej
prawdy na temat swojego życia prywatnego, za to potrafiły budzić
kontrowersje.
Muchomor należy do wolierowej starszyzny, a za swoje największe
osiągnięcie uważa pozycję, jaką zajmuje w przegrywosferze. Był kluczową
postacią w procesie migracji przegrywów z Wykopu na Discord, który
rozpoczął się w 2018 roku. Przekonywał innych, że tag #przegryw został
przejęty przez trolli, podwieków i normików, którzy „udają inceli, choć
ruchają”. Przejście na zamknięte serwery miało ich odsiać, co się częściowo
udało.
Spierdolenie: początek
Muchomor często podkreśla, że ma chłopskie pochodzenie. Dziadek ze
strony ojca był rolnikiem, babcia zajmowała się domem i dziećmi. Rodzice
matki pracowali w PGR-ach.
On sam wychował się w skromnych warunkach. Na jedzenie i rachunki nie
brakowało, ale już aparat ortodontyczny musiał sobie odpuścić i do dziś nie
wyleczył wady zgryzu. Pieniądze, które zostawały po zaspokojeniu
podstawowych potrzeb, rodzice, obydwoje pracujący fizycznie, ładowali w
budowę domu. To był projekt ich życia, spełnienie marzeń. Muchomor ma
żal, że zaniedbali jego uzębienie. Ale nie taki jak za psa, którego nie chcieli
oddać, choć dwa razy go ugryzł. Przesyła nam zdjęcia z widocznymi
bliznami na rękach. – Zrzucali odpowiedzialność na mnie, pytając, czy mają
go uśpić. Mówiłem, że nie, choć bardzo się go bałem.
Ojciec Muchomora jest wysoko funkcjonującym alkoholikiem, który w
wolnym czasie pije harnasia przed telewizorem, oglądając polskie kabarety.
Niespecjalnie angażował się w wychowanie syna. – Raczej mnie hodował,
niż wychowywał. Niczego mi nie pokazał, nie próbował zainteresować
światem, nauczyć czegoś nowego. Oceny były w porządku i to mu
wystarczyło. Obecnie nasze stosunki są poprawne, ani ciepłe, ani zimne.
Z mamą jest blisko, ale nie na tyle, by opowiedzieć jej o swoich
rozterkach egzystencjalnych, a co dopiero incelskiej tożsamości czy
orientacji seksualnej. Rodzice są konserwatywni i choć chcieliby, by znalazł
dziewczynę, znajdują pocieszenie w tym, że „chociaż chłopaka nie
przyprowadził”. – Moją relację z mamą dobrze obrazuje scena z Dnia świra.
Ja mówię o czymś ważnym, uzewnętrzniam się i oczekuję wsparcia, a ona na
to: „Zupy zjedz, dobra jest, pomidorowa”. Słucha, ale nie słyszy. Wiem, że
chce dla mnie dobrze, ale nie jest w stanie pojąć moich problemów. To od
niej przejąłem bierną postawę wobec życia. Jeśli ma zrobić coś, co sprawia
jej trudność, odkłada to w nieskończoność i nie robi wcale. Ma jedną
koleżankę, z którą utrzymuje stały kontakt, i dwie, z którymi rozmawia od
święta. Nigdy nie angażowała się w działania grupowe. Choć na wsi
możliwości są ograniczone, istnieje choćby gminny dom kultury. Powielam
ten schemat i choć zdaję sobie z tego sprawę, nie wiem, jak go przełamać.
Był cichym, nieśmiałym dzieckiem. W podstawówce miał dwóch kolegów,
których czasem odwiedzał po lekcjach, ale w większej grupie czuł się
niepewnie. Co roku odbierał świadectwo z czerwonym paskiem, czwórkę
miał tylko z WF-u. Dawał z siebie wszystko, ale nie miał predyspozycji do
sportu, zwłaszcza gier zespołowych. Przywykł do wyzwisk, jakie serwowali
mu koledzy z drużyny, gdy przez niego stracili bramkę czy punkt. Poza salą
gimnastyczną potrafił wtopić się w tłum – odpowiadała mu pozycja, która
pozwalała widzieć, pozostając niezauważonym.
Problemy z socjalizacją pojawiły się dopiero w gimnazjum. Trafił do tej
samej klasy, co większość uczniów, którzy powtarzali rok, niektórzy drugi
lub trzeci raz. Były to głównie osoby z rodzin dysfunkcyjnych, palące szlugi
za szkołą, w której nikt nie śmiał im podskoczyć. Podpuszczali młodszych,
by dokuczali wskazanym dzieciakom. – Ci bardziej cwani starali się
zaimponować starszym, wkupić się w łaski. Ja sobie jakoś radziłem, bo
byłem dość asertywny, starałem się nie okazywać słabości. Były wyzwiska,
groźby, wymuszanie pomocy w ściąganiu na sprawdzianie czy zadania
domowego, ale nikt mnie nigdy nie uderzył. Kilka razy zdarzyły się „plujki”,
czyli papierowe kulki wystrzeliwane z plastikowych słomek, przez które
kiedyś wróciłem do domu z płaczem.
Lubił spędzać czas samotnie, przed komputerem. Czuł, że z rówieśnikami
coraz mniej go łączy. – Cieszyłem się, jak była dyskoteka, bo można było
wyjść wcześniej do domu i grać w gry. A teraz widzę, że to było
spierdolenie.
Podstawówkę i gimnazjum kończył w ramach jednego zespołu szkół,
liceum wiązało się z niemal całkowitą zmianą środowiska. Rówieśnicy
rozmawiali o pierwszych randkach, pocałunkach, imprezach, a on nie miał
doświadczeń, którymi mógłby się podzielić. – Byłem bardzo zamknięty w
sobie, już wtedy widać było braki w socjalizacji. Nikogo nie znałem i nie
wiedziałem, jak to zmienić. Dopiero w trzeciej klasie zacząłem się
przełamywać, ale zanim otworzyłem się na tyle, by spróbować kogoś
poznać, była matura. Więc obiecywałem sobie, że na studiach nadrobię
zaległości.
Przez pięć lat studiował w Szczecinie, ponad czterdzieści kilometrów od
domu. Zawsze znalazł się ktoś, z kim mógł porozmawiać w przerwach
między zajęciami, dwa razy poszedł z całą grupą oblać zdany egzamin. –
Wszyscy szli, więc dołączyłem, ale przez całe studia ani razu nie zostałem
zaproszony na jakiekolwiek wydarzenie integracyjne. Tak zwane życie
studenckie toczyło się obok mnie. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że to
ostatnia szansa na nawiązanie znajomości i przyswojenie sobie umiejętności
funkcjonowania w grupie. Mimo to starałem się nawiązywać kontakty, co
było łatwiejsze niż w liceum, bo z innymi studentami łączyły mnie
specyficzne zainteresowania. Nie miałem problemu z projektami grupowymi
czy pożyczeniem notatek, ale z jakiegoś powodu ludzie nie uważali mnie za
dość atrakcyjnego towarzysko, by utrzymywać kontakt poza uczelnią. Na
trzecim roku chłopak, z którym często rozmawiałem, powiedział, że na
wakacjach planuje zorganizować imprezę i da mi znać, kiedy ustali termin.
Impreza się odbyła, ale mnie nie powiadomiono.
Na czwartym roku studiów dostał pracę w zawodzie. Zarabiał marnie, ale
jego jedynym wydatkiem były bilety autobusowe, więc znaczną część pensji
odkładał. W tamtym okresie zaczął rozumieć, że pod względem doświadczeń
rówieśnicy zostawili go daleko w tyle. Próbował ich dogonić, ale dreptał w
miejscu. – Studia to był poligon doświadczalny, choć odgrywałem tylko rolę
obserwatora. Samo przebywanie w mieście i rozmowy z ludźmi z roku
uświadomiły mi, jak bardzo jestem w dupie. Przespałem ostatnią szansę na
socjalizację. Miałem 24 lata i nigdy nie byłem na randce, imprezie,
koncercie, za granicą. A najgorsze, że nie wiedziałem, jak to nadrobić. Innym
to wszystko przychodziło naturalnie. Chciałem ich naśladować, ale nie
umiałem.
Pod koniec studiów czuł się na tyle zrezygnowany, że odpuścił pisanie pracy
magisterskiej. Nie potrafił skupić się na pisaniu, a pogarszające się
perspektywy w branży, do pracy w której przygotowywał się przez pięć lat,
odbierały resztki motywacji. – Wtedy już wiedziałem, w jak marnym
położeniu się znalazłem, zarówno pod względem zawodowym, jak i relacji z
ludźmi. Poza tym nigdy nie umiałem pisać dłuższych prac, bo zwięźle
wyrażam myśli i jestem patologicznym perfekcjonistą, przez co nad każdym
zdaniem myślę godzinami.
Rok po otrzymaniu absolutorium Muchomor stracił pracę, uznał, że it’s
over, i oddał się NEET-waniu. Odtąd jest na utrzymaniu rodziców i nie stara
się tego zmienić. – Jestem całkowicie bierny. Znam tylko taką postawę
wobec życia. Nie widzę w nim sensu, nie przekonuje mnie sama idea, a na
dodatek przyszło mi żyć w chlewie obsranym gównem, perspektywy na
świecie są coraz gorsze, jakieś, kurwa, wirusy i wojny na kiju, gdzie biedni
biednieją, a bogaci się bogacą. To już lepiej gnić.
W marcu 2022 roku, po dziesięciu miesiącach niemal codziennych rozmów
tekstowych i głosowych, umawiamy się na spotkanie. Kilka dni przed naszym
przyjazdem Muchomor wycofuje się, tłumacząc, że od lat nie rozmawiał z
nikim poza krewnymi i nie jest gotowy na wyjście z domu, tym bardziej w
towarzystwie kobiet, które wiedzą o jego statusie seksualnym i znają rozmiar
penisa. – Ostatni raz spotkałem się z osobą spoza rodziny, która nie była
moją fryzjerką, w maju 2019 roku. Był to ziomek, którego poznałem na
Discordzie, również żyjący w izolacji. Nie dam rady się przemóc,
wybaczcie. A nawet gdybym się zdecydował, nie wiem, jaki powód
spotkania miałbym podać rodzicom. Miesiącami zadręczaliby mnie
pytaniami, a nie powiem im przecież, że opowiadam dziennikarkom o swoim
spierdoleniu.
Woliera Goblinów
Woliera Goblinów powstała w 2019 roku, po tym jak Muchomor usunął
oryginalne Bractwo Spierdolenia, a następnie Poszukiwaczy Wygrywu.
Trafiły na nią osoby, które znały się z tamtych serwerów i wiedziały, że
wspólnie dźwigają ciężar prawictwa: – Kiedy przegrywy zaczęli przenosić
się z otwartych forów, takich jak Wykop, na zamknięte grupy, wymieszali się
z różnej maści normikami. Nie chcieliśmy dzielić przestrzeni z ruchającymi,
bo narażało nas to na docinki, wyśmiewanie, burzyło poczucie
bezpieczeństwa – tłumaczy Goblinus, założyciel i admin Woliery, który na
Bractwie pełnił funkcję moderatora. – Nie robiliśmy rekrutacji.
Wiedzieliśmy, kto jest kim, i zapraszaliśmy tylko prawdziwych inceli. Grupa
jest zamknięta, bo obawiamy się trolli, fakeceli i wynoszenia rozmów na
Wykop.
Muchomor: Tu jest taki mentalny Czarnobyl. Normalni nie wytrzymaliby stężenia toksyny,
ale przez tyle lat, ile my tu siedzimy, można się przyzwyczaić. Ten serwer to śmietanka
spierdolenia. Najgorsi z najgorszych. Ci, którzy przetrwali sztormy i zawirowania
dziejowe. Ci odporni na toksyczność i jedzący blackpilla na śniadanie.
Goblinus: Jesteśmy grupą osób, które nigdy nie miały kontaktów z kobietami, a nie ludzi,
którzy od tygodni czy miesięcy nie uprawiali seksu, bo przez pandemię pozamykano im
kluby. A takich osób nie brakuje na tagu przegryw. Dlatego zeszliśmy do podziemi, czyli
na Discord. To jedyne miejsce, gdzie jesteśmy wśród swoich, nie narażając się na
wyśmianie czy teksty w rodzaju: „Ja od dwóch lat nie miałem dziewczyny, więc wiem, co
czujecie”.
Człowiek Ptak
Patronem Woliery Goblinów jest pan Grzegorz z Kłodzka, bohater krótkiego
nagrania, które we wrześniu 2020 roku opublikował na swoim kanale
youtuber Michał Zerka. Obecnie film ma prawie 400 tysięcy wyświetleń, w
dużej mierze dzięki użytkownikom Wykopu, którzy udostępniali go,
oznaczając tag #przegryw. Wielu pisało, że historia Grzegorza przypomina
ich własną, choć są od niego znacznie młodsi. – Grześ ma na serwerze status
świętego. Prawiczek po czterdziestce, całe życie samotny, to jest poziom
wtajemniczenia Buddy – mówi nam Goblinus.
Grzegorz urodził się jako ostatni z piątki braci. Jako najmłodszy i
najdelikatniejszy był chroniony przed całym światem. Rodzice woleli, by
siedział w domu i nie narażał się na złe wpływy innych dzieci. „Wiem, że
mnie kochali. Ale nadmiar miłości może zabić” – przestrzega. Jego kontakt z
rówieśnikami był prawie zerowy, ale wtedy mu to odpowiadało. Miał swoje
zabawki i dobrze czuł się we własnym towarzystwie. Nie miał potrzeby
spędzania czasu z innymi dziećmi. Zbyt późno zorientował się, że pod
względem samodzielności, umiejętności społecznych i doświadczeń został
daleko w tyle.
Wychowywała go głównie matka, ojciec był od wymierzania kar. We
wszystkim wyręczała syna, przez co później niż rówieśnicy nauczył się
wiązać buty. Zmarła, gdy Grzegorz miał siedemnaście lat. Został sam z
wybuchowym, nieprzewidywalnym ojcem, którego interesował już tylko
alkohol. Ze strachu przed nim często sypiał na dworcach czy w parkach. Jako
osiemnastolatek próbował się zabić. Nie precyzuje, jakim sposobem, mówi
tylko, że przez otrucie. Główną przyczyną decyzji o samobójstwie były
samotność i tęsknota za tym, by mieć kogoś obok, choćby przyjaciela.
Później przy życiu trzymało go marzenie o własnej rodzinie. Z braćmi nigdy
nie miał dobrego kontaktu. Są od niego znacznie starsi, wszyscy mają żony,
dzieci, nawet wnuki.
Jedyna kobieta, jaka kiedykolwiek przejawiła wobec niego
zainteresowanie, okazała się naciągaczką. Przez kilka miesięcy utrzymywali
kontakt wyłącznie przez telefon. Wysyłała mu swoje zdjęcia, zapewniała, że
jej na nim zależy. Widzieli się tylko raz. „Dziś wiem, że to było naiwne i
głupie, ale jak człowiek jest bardzo spragniony uczuć, to łapie się
wszystkiego. Zakochałem się pierwszy raz w życiu, z takimi motylkami w
brzuchu” – mówi w nagraniu Grzegorz. Dziewczyna zaczęła żalić się na
problemy w domu i prosić o pieniądze. Wysyłał, bo wierzył, gdy mówiła, że
wkrótce się do niego wprowadzi, przygotował dla niej pokój. Umówili się,
że przyjedzie po nią do Wrocławia. Czekał tam na nią, w pokoju hotelowym,
przez trzy dni. Ze wstydem wrócił do domu i powiedział ojcu, że muszą
jeszcze poczekać. Jakiś czas później znalazł jej profil w sieci. Okazało się,
że ma chłopaka. Mniej więcej w tym samym czasie zmarł ojciec Grzegorza.
Wtedy podjął dwie kolejne próby samobójcze. Po tym jak lekarz przepisał
mu leki na depresję, próbował poznać kogoś przez Internet, zarejestrował się
na kilku portalach randkowych. Brak odzewu utwierdził go w przekonaniu,
że nigdy nie wymknie się samotności. „Istnieję, ale nie żyję” – mówi.
Zapytany przez Zerkę, czy zrezygnował z poszukiwania partnerki ze strachu
przed rozczarowaniem, odpowiada: – Przede wszystkim boję się tego, że ta
druga osoba byłaby rozczarowana mną. Nie chciałbym, żeby osoba, którą ja
pokochałem, która zechciała być ze mną, przeze mnie płakała. Myślę, że
ktokolwiek by się w moim życiu pojawił, po tygodniu by uciekł.
„Jestem w takim zaklętym kręgu. Nie idę do ludzi, bo nie umiem z nimi
być, a nie umiem z nimi być, bo do nich nie idę” – Goblinus często cytuje te
słowa Grzegorza. Z jednej strony utożsamia się z nim, z drugiej czuje
pogardę. Uważa, że spędzenie ponad czterdziestu lat w samotności, bez
miłości czy chociaż przyjaźni, jest niegodne, i on sam, przewidując, że czeka
go podobny los, zamierza zabić się koło trzydziestki.
Grzegorz: Ja sobie pomyślałem kiedyś, że jestem trochę jak ptak. Co to znaczy? Zobacz,
ptaki są wolne. Całkowicie wolne i niezależne. Mogą lecieć, gdzie chcą, robić, co chcą. Ja
też. Jestem dzisiaj tutaj, a jutro mogę być w Brazylii. Nic mnie tu nie trzyma. Ale cena tego
jest taka, że nikogo nie interesuje, czy jestem zdrowy, czy chory, czy w ogóle żyję. Jestem
człowiekiem-ptakiem. Tylko ja wiem, co jest w środku. I nikt nie widzi, kiedy wieczorem
kładę się spać i płaczę. Nieraz próbuję sobie wyobrazić, jak by to było, gdybym miał dom.
Ale jest mi coraz trudniej, bo nie mam punktu odniesienia. Nie wiem. Nieraz próbuję sobie
wyobrazić, jak by to było, gdyby, powiedzmy, moja dziewczyna ze mną mieszkała. O czym
byśmy rozmawiali, co byśmy robili? Nie wiem, nie mam pojęcia.
Klątwa
Czekamy na korytarzu zamkniętego oddziału szpitala psychiatrycznego. Karol
nie może samodzielnie opuszczać budynku, ale dostaje pozwolenie na spacer
w naszym towarzystwie.
Tak przywykłyśmy do jego pseudonimu – Goblinus – że imię zdaje nam się
do niego nie pasować.
Jest 14 maja 2022 roku. Karol trafił do szpitala trzy tygodnie wcześniej,
po kolejnym kryzysie psychicznym. Od naszej pierwszej rozmowy minęło
dwanaście miesięcy i dziesięć dni, ale widzimy się po raz pierwszy. Na
zdjęciach, które nam przesłał, zdawał się drobniejszy, węższy w ramionach i
barkach. Ma 24 lata, 177 centymetrów wzrostu, szczupłą sylwetkę z lekko
odstającym brzuszkiem, gęste, ciemnobrązowe włosy, szeroki nos i lekko
odstające uszy. Przedramiona pokrywają dość głębokie, jasne blizny. Kiedyś
wrzucił na Wykop zdjęcie swoich świeżo pociętych rąk z cytatem o śmierci.
Moderacja usunęła wpis w ciągu trzydziestu sekund. Po tygodniu, około
północy, do jego drzwi zapukali policjanci. – Oznajmili, że dostali
zgłoszenie o moich samobójczych zamiarach i musimy poczekać na karetkę,
która jest w drodze. Pokazałem zagojoną rękę. Kazali mi pisemnie
zaświadczyć, że nie wyrażam zgody na hospitalizację i że nie zamierzam się
zabić. Po kilkunastu minutach odjechali.
Obejmujemy się na powitanie i wręczamy mu ciasto z kremem z kaszy
jaglanej i masła orzechowego, które chłopak Herzyk upiekł dzień wcześniej.
Jest niskokaloryczne – Karol prosił, byśmy nie przynosiły mu słodyczy, bo
chciałby skorzystać z pobytu w szpitalu, by zrzucić parę kilogramów. Robi
też przerwę od masturbacji: jeśli wytrzyma 31 dni, na Wolierze Goblinów
otrzyma rangę mnich.
Jest założycielem i administratorem serwera, a także twórcą pojęcia
klątwa goblina. Mają się na nią składać różne czynniki, występujące w
rozmaitych proporcjach i konfiguracjach – kiepski wygląd, ale też zaburzenia
psychiczne, introwertyzm, spektrum autyzmu, dysfunkcyjna rodzina czy
doświadczenie bycia gnębionym w szkole i odrzucenia przez rówieśników.
To alternatywa wobec ortodoksyjnego blackpillu, który koncentruje się na
kwestiach fizycznych.
Karol: It’s over, jeśli jesteś zbyt brzydki, by przyciągnąć kobietę wyglądem i zbyt zjebany,
by nadrobić to charakterem. Mówię o klątwie, bo poza nielicznymi, skrajnymi
przypadkami, na przykład gdy ktoś rodzi się z deformacją twarzy, trudno dokładnie
określić źródła incelstwa czy gobliństwa. To wiele nakładających się na siebie problemów
i trzeba mieć prawdziwego pecha, by skończyć jako jeden z nas. Ludzie sobie jakoś radzą:
brzydcy, niscy, biedni. Wszyscy, tylko nie my. Dlaczego? Blackpill nie odpowiada na to
pytanie. Stąd idea klątwy, choć oczywiście nikt z nas nie wierzy w żadne czary-mary. Ale
jakoś musimy sobie tłumaczyć własne położenie.
W Choroszczy
Chyba każdy rejon w Polsce posiada w swoim lokalnym języku synonim
słowa „psychiatryk”, będący nazwą miasta lub ulicy, na której znajduje się
najbliższa lub najbardziej znana placówka. Na Podkarpaciu jest to Jarosław,
w Jarosławiu mówi się: „Uważaj, bo skończysz na Kościuszki”. Kraków ma
swoje „w Kobierzynie”, na Pomorzu straszy się Kocborowem. W
przegrywosferze upowszechniło się określenie „w Choroszczy”. Publiczny
zakład psychiatryczny w Choroszczy zawdzięcza swą ogólnopolską
popularność (choć ograniczoną do bardzo specyficznych zakamarków
Internetu) twórcom Uniwersum Szkolnej 17. Pod tym adresem mieszka
Krzysztof Kononowicz, kandydat na prezydenta Białegostoku w wyborach z
2007 roku.
Nieobecność
Narodziny Karola były dla jego matki impulsem, by po niespełna piętnastu
latach odejść od męża. Kiedyś był zdolnym i rozchwytywanym stolarzem,
później bezrobotnym alkoholikiem, którego utrzymywała z pensji
ekspedientki w sklepie spożywczym. Nie chciała, by również najmłodszy syn
dorastał w cieniu uzależnienia, trawiącego całą rodzinę. Po rozwodzie
ojciec Karola popadł w kryzys bezdomności. Chłopak widział go pięć, może
sześć razy w życiu: – To były przypadkowe spotkania. Zwykle prosił, żebym
poratował go paroma złotymi, wymienialiśmy kilka niezręcznych zdań i na
tym interakcja się kończyła – mówi. Jego bracia mieli z ojcem nieco bliższą
relację. Wspominają, że regularnie robił awantury i sprzedawał wynoszone
nocami przedmioty, by kupić niskiej jakości alkohol, ale nigdy nie dopuścił
się fizycznej przemocy. Po tym jak wylądował na ulicy, od czasu do czasu
kupowali mu jedzenie. Kiedy dorośli i wynajęli samodzielne mieszkania, raz
na kilka miesięcy odwiedzał ich, by wziąć prysznic.
Karol miał trzy lata, gdy jego matka ponownie wyszła za mąż. – Ojczym
nie jest złym człowiekiem, ale nie udało nam się stworzyć więzi. Nie
okazywał mi wiele zainteresowania, a jeśli już wyrażał emocje, to raczej
negatywne, głównie złość. Funkcjonowaliśmy w stanie zimnej wojny. Nie
było między nami otwartej wrogości, nigdy fizycznej przemocy, ale nie było
też sympatii, o bliskości nie wspominając.
Nie pamięta, by rodzice – bo tak nazywa mamę i jej drugiego męża –
utrzymywali jakiekolwiek kontakty towarzyskie. Większość wolnego czasu
spędzali przed telewizorem. Nigdy nie zabrali dzieci do kina, kawiarni czy
na wakacje. Tylko raz byli razem w zoo. Nie niepokoiło ich, że chłopak nie
ma znajomych i codziennie po szkole zamyka się w swoim pokoju,
pochłaniając kolejne książki. Cieszyli się, że unika kłopotów.
Karol: Wciąż miałem dobre oceny i opinię wybitnego ucznia, więc początkowo
nauczyciele przymykali oko na nieobecności. Najczęściej opuszczałem lekcje polskiego,
bo straciłem zdolność czytania na głos i gdy przychodziła moja kolej, jąkałem się,
bełkotałem, myliłem słowa. Wiedziałem, że każde moje potknięcie wywoła rechot i
złośliwe komentarze ze strony klasy. Wstydziłem się sam siebie. Kilka miesięcy przed
ukończeniem gimnazjum byłem w tak złym stanie psychicznym, że dyrekcja zgodziła się,
żebym zaliczył przedmioty w trybie indywidualnym.
Udało nam się porozmawiać z mamą Karola. Nie miał nic przeciwko temu,
bo mówił jej o swojej przynależności do społeczności inceli, o nas i
powstającej książce. Podczas dwugodzinnej rozmowy telefonicznej
opowiedziała nam o jego zmaganiach z fobią społeczną i łączącej ich
zażyłości.
Mama Karola: Zapisał się do technikum, ale na początku drugiej klasy lęki się nasiliły i
znów przestał wychodzić z domu. Przez pół roku nauczyciele przyjeżdżali do niego. Gdy
poczuł się trochę lepiej, namówiłam go, by wrócił do szkoły. Wyprosiłam u dyrekcji, żeby
choć przez kilka miesięcy mógł uczyć się w trybie indywidualnym, ale w szkolnej sali.
Myślałam, że stopniowo oswoi się z przebywaniem wśród ludzi. Poza tym tak było
wygodniej dla nauczycieli, którzy wcześniej musieli dojeżdżać do nas. Ustalono mu taki
plan zajęć, że w ciągu dnia miał nawet kilka godzinnych przerw. Wyrzucano go wtedy z
klasy na korytarz, a on bał się zgiełku panującego na przerwach, więc spędzał je na
cmentarzu niedaleko szkoły. Chodziłam, prosiłam, żeby pozwolili mu przynajmniej
zostawać w sali. Wiedzą panie, z jakimi szyderczymi uśmiechami i komentarzami musiałam
się mierzyć? Gdy opowiedziałam szkolnej pedagog o lękach Karola, usłyszałam: „A mnie
głowa boli i jakoś muszę do pracy chodzić”.
Karol miał coraz mniej siły na naukę. Któregoś razu wychowawczyni powiedziała mu, że
jeśli tak dalej pójdzie, skończy w zawodówce. Wkurzył się i zapytał: „A dlaczego pani
obraża ludzi, którzy skończyli szkołę zawodową? Czy oni są jacyś gorsi?”. Bo Karol
zawsze traktował ludzi równo. A mnie od razu wezwano na dywanik. W końcu
odpuściłam. Umówiliśmy się, że zostanie w domu, a jak trochę wydobrzeje, zacznie drugą
klasę od nowa.
Przez kolejny rok Karol poruszał się tylko między swoim pokojem i
toaletą. Nie wychodził nawet do sklepu. Przez brak ruchu i ciągłe zajadanie
stresu ważył ponad sto kilo. Lekarze przepisywali mu leki na depresję, po
których czuł się otępiały, ale nie mniej przerażony perspektywą opuszczenia
mieszkania. Po roku, przy wsparciu mamy i asystentki z MOPS-u, zaczął się
przełamywać: najpierw wyszli razem przed blok, potem coraz dalej, aż po
wspólne zakupy. Brat pomógł mu w znalezieniu dorywczej pracy przy
wykładaniu materiałów budowlanych.
Jako osiemnastolatek po raz pierwszy trafił do szpitala psychiatrycznego. –
Był środek zimy. Jechałem autobusem i z nerwów dostałem skurczy.
Wykręciło mi szyję, potem ręce, nie mogłem się ruszyć. Wysiadłem,
położyłem się na ziemi i zadzwoniłem po karetkę. Ratownicy dali mi lek
przeciwdrgawkowy i zalecenie, bym sam wrócił do domu. Odjechali, a ja
zdążyłem tylko powiadomić o sytuacji rodziców, po czym położyłem się na
śniegu pod sklepem i dostałem drgawek, jak przy padaczce. Leżałem tak
kilka minut, zanim ktoś zadzwonił na pogotowie. Przyjechali znowu, w tym
samym czasie co rodzice. Mama zrobiła im awanturę, że zostawili mnie
samego, na mrozie. W karetce dostałem od ratownika opierdol, bo przecież
mogłem usiąść na jakiejś ławce, zamiast leżeć na ziemi i robić aferę.
Zawieźli mnie do psychiatryka. Lekarz zdiagnozował nasiloną fobię
społeczną z objawami somatycznymi. Po tygodniu spędzonym w pokoju bez
klamek, z kratami w oknach, byłem jeszcze bardziej przybity niż dotychczas.
W 2016 roku założył konto na Wykopie, chcąc krzewić ideę antynatalizmu.
Uważa, że prokreacja jest naganna moralnie w takim samym stopniu jak
zabójstwo, bo oznacza wydanie na świat i jednoczesne skazanie na liczne
cierpienia i śmierć istoty, która nie mogła wyrazić na to zgody. Lubi cytować
rumuńskiego teoretyka nihilizmu Emila Ciorana: „Byłem sam na cmentarzu
wznoszącym się ponad wioską, gdy weszła tam kobieta w ciąży. Wyszedłem
natychmiast, żeby nie musieć patrzeć z bliska na tę dostarczycielkę trupa ani
przeżuwać kontrastu między rozdętym brzuchem a zapadniętymi grobami,
między fałszywą obietnicą a kresem wszelkich obietnic”. Chciałby poddać
się wazektomii. – Zrobię to, jak tylko znajdę dziewczynę. Nie chciałbym,
żeby musiała truć się tabletkami. Ale póki co goblinizm jest skuteczną
antykoncepcją – mówi.
Na #przegryw trafił przypadkiem, przeglądając wpisy dotyczące depresji.
– Od razu wiedziałem, że jestem jednym z nich. Podziwiałem Ropucha i
Hausera, który wtedy jeszcze nie głosił mizoginistycznych poglądów. Pisali
o swojej niskiej samoocenie, odrzuceniu przez rówieśników, problemach w
domu. Mogłem się z tym utożsamić. Dlatego cieszyłem się, gdy kilka lat
później dołączyli do mojego serwera.
Na Wolierze ma opinię kakolda, bo sprzeciwia się mizoginistycznym
treściom, w dyskusjach związanych z równością płci zawsze staje po naszej
stronie i nie ukrywa, że bardzo nas lubi. W przeciwieństwie do Muchomora
nie pozwala sobie na rzucanie szmatami w stosunku do obcych kobiet z
Internetu, ale na jego wizerunku lewicowca i feministy jest jedna głęboka
rysa. Na Wykopie zyskał dużą popularność, dzieląc się wykopaliskiem
dotyczącym Euroweeku, czyli organizowanych przez jedną z dolnośląskich
fundacji tygodniowych obozów, podczas których uczniowie i uczennice szkół
podstawowych, gimnazjów i liceów uczą się języka angielskiego poprzez
bezpośredni kontakt z osobami z innych krajów. W ramach programu do
Polski przyjeżdżają obcokrajowcy z całego świata: Filipin, Ugandy czy
Indonezji. W 2018 roku do sieci trafiły zdjęcia nieletnich dziewczyn,
obejmowanych lub całowanych (w policzek) przez znacznie starszych
mężczyzn. Goblinus, poproszony o to przez innego użytkownika Wykopu,
opublikował je wraz z komentarzami z Facebooka i Instagrama, które
sugerowały, że ich bardzo młode autorki miały intymne kontakty z gośćmi z
zagranicy. Tak rozpętała się medialna afera znana jako Euroweekgate. Jako
że większość widocznych na fotografiach mężczyzn była niebiała, pociągnęło
to za sobą lawinę rasistowskich komentarzy, jak również wyzwisk
kierowanych do uczennic, uznanych za „puszczalskie”. Sprawą zajęła się
prokuratura, a niektóre szkoły zaczęły usuwać z sieci zdjęcia wiążące je z
programem. Goblinus twierdzi, że kierowała nim chęć zaistnienia na
Wykopie i oburzenie możliwym wykorzystywaniem nieletnich dziewczyn.
Śledztwo prokuratorskie nie wykazało, by podczas Euroweeku doszło do
nadużyć seksualnych, a do niego przykleiła się łatka rasisty i mizogina (dość
powiedzieć, że Piasqun i Hauser do dziś darzą go za to uznaniem).
Karol: Moja terapeutka mówi, że dalszy progres wymaga zaangażowania osób trzecich,
jakiegoś wsparcia, naturalnych endorfin. Mam poukładane w głowie, dobija mnie
samotność. Ludzi poznaje się przez znajomych, na imprezach, w sieci. Ja nie mam
znajomych, co wiąże się też z niechodzeniem na imprezy. Ostatecznie zweryfikowały
mnie aplikacje randkowe, Tinder i Badoo. Przez kilka miesięcy udało mi się umówić na
jedną randkę. Zapłaciłem dziewczynie za bilet do mojego miasta. I powrotny. Jechała z
daleka, więc umówiliśmy się, że spędzimy razem cały dzień. Wszystko zaplanowałem:
restauracja, targ staroci, papugarnia. Zmyła się po paru godzinach, ledwie zdążyliśmy zjeść
śniadanie, za które oczywiście również zapłaciłem. Przebukowała bilet, mówiąc, że nie
spała w nocy i jest zmęczona. Więcej się nie odezwała. To doświadczenie mnie
zezłomowało. Nie dlatego, że nie potrafię pogodzić się z pojedynczym odrzuceniem, bo
to spotyka każdego. Gdybym zaliczył kilka nieudanych randek, zdobył chociaż koleżankę,
miał z kim popisać, dawałoby mi to jakąś nadzieję. Ale to była totalna kompromitacja. Nie
licząc tego spotkania, z dwiema lub trzema udało mi się podtrzymać rozmowę przez około
trzydzieści minut, przy czym to ja musiałem pajacować, wymyślać kolejne pytania, a
dostawałem zdawkowe odpowiedzi.
Pół roku po swojej pierwszej i jak dotąd ostatniej randce Karol zaczął pisać
z dziewczyną poznaną na Badoo. Okazało się, że też cierpi z powodu
izolacji. Kilka lat wcześniej brała udział w wypadku komunikacyjnym, do
dziś ma niedowład nogi i wymaga leczenia. Wystarczył tydzień, by Karol
zaczął snuć fantazje o wspólnej przyszłości. Na Wolierze pisał, że opłaciłby
jej najlepszego fizjoterapeutę w mieście. Plany dotyczące swojego ślubu
zrobił już dawno temu – upatrzył nawet salę weselną. Ale po niecałych
dwóch tygodniach dziewczyna uznała, że piosenka, którą jej wysłał wraz z
melancholijnym, romantycznym fragmentem tekstu, jest banalna i tania, po
czym urwała kontakt.
Karol: Ze mnie jest Człowiek Ptak, tyle że młodszy. Jak umrze moja mama, nie będę miał
już nikogo, do kogo mógłbym się odezwać. Jeśli nic się w tej kwes i nie zmieni,
pozostanie tylko sznur. Znajdą mnie po paru tygodniach, jak smród zacznie wydostawać
się z mieszkania. Nie biorę pod uwagę scenariusza, w którym jako trzydziestolatek
zapierdalam w kołchozie, żeby mieć na chleb, który da mi siłę, by kolejnego dnia znowu
zapierdalać, i tak w kółko, bez jakichkolwiek pozytywnych bodźców. To jest stan fizycznej
deprywacji, odcięcie od esencji tego, co czyni nas ludźmi, czyli relacji z innymi. Człowiek
jest jak czas, który w pustce przestaje istnieć, bo nie ma punktu odniesienia. Nie upływa,
bo względem czego miałby upływać, skoro nie ma nic? A jeśli czas nie upływa, to znaczy,
że go nie ma. Nam brakuje punktów odniesienia w postaci relacji. Nie mamy jak zaistnieć.
Normiki mówią: naucz się być sam, to będziesz szczęśliwy. A jak przyszedł lockdown to
wszystkim odpierdalało z braku interakcji. Ja potrafię być sam, ale jeśli mam spędzić tak
całe życie, to wolę odejść z godnością.
Poza nami tylko mama odwiedziła go w szpitalu. Bracia i ich żony nie
chcą słuchać o jego zaburzeniach. Mówią swoim dzieciom (Karol ma trzy
siostrzenice i bratanka), że wujek wyjechał w sprawach zawodowych, i
proszą, by nie zadawały dodatkowych pytań. – W mojej rodzinie choroba
psychiczna to hańba. Coś, o czym się nie rozmawia, a jeśli już, to z drwiną i
wzgardą. – Przykro mi, że poza mną na nikogo nie może liczyć – mówi jego
mama. – Wiedzą panie, co mi powiedziała synowa, jak ostatnio podwoziła
mnie do Karola do szpitala? Pytam, czy wejdzie ze mną, a ona: „Nie ma
mowy, bo jeszcze się głupotą zarażę”. Urodziny spędził na oddziale, nikt do
niego nawet z życzeniami nie zadzwonił. Była na sali obok pani z
alzheimerem. I ja wiem, że gdybym była na jej miejscu, to żaden syn by do
mnie nie przyszedł.
Kilka dni przed trafieniem do szpitala Karol dowiedział się, że ojczym
podczas kłótni popychał jego mamę i przymierzał się do rękoczynów (do
których ostatecznie nie doszło). Wściekły pojechał do ich mieszkania. Miał
przy sobie nóż, ale brat wyrwał mu go tuż przed przekroczeniem progu.
Karol rzucił się na ojczyma, waląc pięściami i grożąc, że zabije go, jeśli
jeszcze raz podniesie rękę na swoją żonę. W ataku furii zdemolował
korytarz, a następnie razem z mamą wrócił do swojej kawalerki. Nazajutrz
poprosił psychiatrę o skierowanie na oddział zamknięty. – Gdyby ją uderzył,
tobym go literalnie zezłomował – powie nam później.
Karol: Bracia i ich żony nie traktują mnie jak pełnoprawnego dorosłego, bo widzą, że pod
względem doświadczenia w relacjach z ludźmi zatrzymałem się w przedszkolu. Ich córki,
które nie skończyły jeszcze podstawówki, dawno mnie przegoniły. Jedna powiedziała
ostatnio, że ma chłopaka. A ja jestem tym dziwnym wujkiem, którego nikt nigdy z
dziewczyną, a nawet kolegą nie widział. Choć ostatnio zaczęło się to zmieniać. Dlaczego?
Bo powiedziałem, że mam się z wami spotkać i chcemy pójść razem na wesołe
miasteczko. Oczywiście nie wiedzą, kim jesteście i skąd się znamy. Chyba awansowałem
na osobę, która ma koleżanki.
Mama Karola: Cieszę się z tej waszej znajomości i widzę, że Karol też jest nią
podbudowany. A wiedzą panie, że ja to w kartach zobaczyłam? Przyszłam do jego
mieszkania i mówię: rozmawiasz z jakimiś dwiema dziewczynami! A wcześniej ani razu mi
o tym nie wspominał. Bo ja jestem wróżka, po swojej babci. Stawiam też pytania
kwantowe podczas medytacji. Ich celem jest wytworzenie fali możliwości i czekanie, aż
Wszechświat nam odpowie. Moje pytania dotyczą przede wszystkim Karola. Jak by to
było, gdyby znalazł sobie dziewczynę? Wierzę, że w końcu poznam odpowiedź.
Feedback loop
Problemy związane z randkowaniem przez Internet są opisywane w licznych
pracach naukowych. Badacze zauważają wzmacnianie za ich pomocą wielu
ukrytych przekonań i uprzedzeń, takich jak rasizm albo preferencja dla
najbardziej atrakcyjnych fizycznie użytkowników i użytkowniczek85. Incele
sami zwracają uwagę, że jeszcze w poprzednim pokoleniu „hipergamia była
mniejsza”. Większość ich spostrzeżeń jest związana z selektywnością kobiet,
które używają aplikacji randkowych, będąc tam w zdecydowanej
mniejszości. Zjawisko, które zaobserwowali, ma swoją nazwę – feedback
loop86. Aplikacja randkowa niejako wymusza na użytkowniczkach i
użytkownikach strategie, które z czasem robią się coraz bardziej skrajne. Im
więcej profili jest lajkowanych przez mężczyzn, tym na większą
selektywność mogą sobie pozwolić kobiety, wiedząc, że ich polubienia
najprawdopodobniej będą skutkowały sparowaniem. Jednocześnie ryzyko
związane z romantycznymi interakcjami z obcymi dla młodych kobiet jest
większe – to one częściej zgłaszają dostawanie niechcianych seksualnych
zdjęć, gróźb i wyzwisk87, co jest kolejną przyczyną ostrożniejszego
korzystania z aplikacji (albo zrezygnowania z jej używania) – i powodem dla
mężczyzn, aby masowo lajkować coraz więcej profili, dzięki czemu kobiety
mogą być coraz bardziej selektywne, i tak w kółko.
Weteran przegrywu
Krzysiek wychował się na podkarpackiej wsi liczącej niewiele ponad
ośmiuset mieszkańców, pod jednym dachem z babcią i dziadkiem, rodzicami
i o sześć lat młodszym bratem. Gmina leży w jednym z najuboższych
powiatów w Polsce, ale on sam nie doświadczył skrajnej biedy. Ojciec
pracował fizycznie, matka jako urzędniczka państwowa. – Mieliśmy co jeść,
ale rodzice często kłócili się o pieniądze. Nawet kiedy milczeli, czułem, że
martwią się, czy uda nam się związać koniec z końcem.
Dziś ma dwadzieścia sześć lat i tak jak większość naszych rozmówców
uważa, że jego los jest przesądzony. Wciąż mieszka z mamą i jej rodzicami.
Brat znalazł pracę i wyprowadził się do miasta – choć Krzysiek zapewnia,
że są sobie bliscy, niewiele wie o jego życiu prywatnym. Poza tym, że też
nigdy nie miał dziewczyny i „prawdopodobnie inceluje”. Rodzice są po
rozwodzie. Ojciec dziesięć lat temu wyjechał za granicę i od tamtej pory
widują się raz na rok, czasem rzadziej. – Nie powiedziałbym, że
kiedykolwiek mieliśmy szczególnie ciepłą relację, ale zdarzało mu się
okazać czułość, poświęcał mi sporo czasu. Nauczył mnie prostych prac
budowlanych czy obsługi narzędzi rolniczych. Czasem wybuchał i bywało,
że dostałem pasem, ale patologii u nas nie było – zapewnia. Matkę zawsze
traktował jak świętą. Wierzył, że jest nieskończenie dobra i nieomylna.
Ropuch uchodzi za weterana tagu #przegryw. Trafił tam w 2016 roku, po
tym jak przypadkiem natknął się na wpis, który zdawał się opowiadać o nim
samym. Pół roku wcześniej porzucił studia technologiczne, których nie zdołał
pogodzić z pracą w rodzinnym gospodarstwie. Czuł, że jest skazany na
życiową porażkę. Przez cztery lata dorabiał w fabryce okien i na budowach.
Od dwóch i pół roku nie pracuje zawodowo, co tłumaczy chronicznym
przygnębieniem i brakiem motywacji.
Ropuch: Jeśli wcześniej się nie zabiję, kiedyś będę musiał zacząć znów zarabiać. Od
rodziny wciąż słyszę, że powinienem wziąć się do roboty. Zwłaszcza gdy czuję się na tyle
źle, że przez cały dzień nie jestem w stanie pomóc wokół domu. Babcia lubi powtarzać, że
od piętnastego roku życia dorzucała się do rodzinnego budżetu, a w moim wieku miała
trójkę dzieci i ponad dziesięcioletni staż pracy.
Choć już jako nastolatek zauważył u siebie objawy depresji i nerwicy,
nigdy nie zgłosił się po pomoc psychiatryczną czy psychologiczną. Nie
wierzy, że leczenie mogłoby mu pomóc, bo jako brzydki manlet bez
wyższego wykształcenia, w dodatku ze wsi, i tak umrze w samotności. Lubi
powtarzać, że „lepsza jest gorzka prawda niż słodkie kłamstwo”. O swoich
problemach mówi tylko kolegom z przegrywosfery. – Rodzice by tego nie
zrozumieli, a tym bardziej dziadkowie. Mówią, że „kiedyś to żadnych
zaburzeń nie było”, „gdyby młodzi więcej pracowali, toby nie mieli
depresji”, a za najlepszy sposób pokonania wszelkich trudności uważają
modlitwę.
Wspólnota
Na Discord trafił w 2018 roku, na samym początku odpływu osób
skupionych na tagu #przegryw na zamknięte serwery. Migrował z jednego na
drugi, będąc świadkiem wszystkich konfliktów i rozłamów, które
ukształtowały obecną sytuację geopolityczną przegrywów, na czele z
odnowionym Bractwem Spierdolenia, ekskluzywną Wolierą Goblinów oraz
Stulejowym Lasem, znanym jako najstarszy z istniejących serwerów
incelskich na Discordzie. – Poznanie innych przegrywów daje mi poczucie
wspólnoty, bycia wśród ludzi, z którymi dzielę te same troski i żale. W
incelskich przestrzeniach mogę uwolnić negatywne emocje, wykrzyczeć
gniew wobec niesprawiedliwości, jaka spotyka podobnych do mnie.
Twierdzi, że połknięcie czarnej pigułki pozwoliło mu zrozumieć to, co
zauważał już wcześniej: że wygląd zewnętrzny w ogromnym stopniu
determinuje nasze życie. – Wierzę w wyważonego blackpilla,
niewypaczonego przez trolling. Pisanie, że „tylko dwumetrowe chady z
mordą 9/10 w górę i 25-centymetrowym penisem mają szansę na seks”, jest
ośmieszaniem czarnej pigułki, zwykle zresztą celowym. Jednak to, że osoby
atrakcyjne fizycznie mają w życiu łatwiej, jest dla mnie tak samo oczywiste
jak fakt, że lepiej być bogatym niż biednym. Dopuszczam, że od każdej
reguły istnieją wyjątki, wiem, że istnieją brzydcy mężczyźni, którzy nie
narzekają na brak zainteresowania ze strony kobiet, ale statystyka jest
nieubłagana.
Tego, że Ropuch jest prawdziwym przegrywem, nikt nie próbuje
kwestionować. Ma nobilitujący w incelosferze status prawiczka, który w
relacjach z kobietami nie wyszedł poza krótkie, zwykle niezręczne rozmowy.
Kilka lat temu założył konta na Tinderze i Badoo. – Nie mam wielu wymagań
co do potencjalnej partnerki. Dobrze, żeby miała wagę w normie i w miarę
zadbane zęby – mówi. Zgodnie z tymi kryteriami przesuwał kolejne profile w
lewo lub w prawo. Miał pojedyncze pary, ale na tym zainteresowanie ze
strony kobiet się kończyło. Nie odpowiadały na pierwszą wiadomość,
odpowiadały półsłówkami lub po krótkiej wymianie zdań przestawały
odpisywać. Ale nawet gdyby znalazł dziewczynę – który to scenariusz
odrzuca jako niemożliwy do zrealizowania – nie porzuciłby swoich
dotychczasowych przekonań dotyczących relacji. – Blackpill nie kończy się
na wejściu w związek, opisuje też jego dynamikę. To, jak często para
uprawia seks, kto ma większe szanse na zostanie zdradzonym, kto musi
włożyć więcej wysiłku, by utrzymać przy sobie partnera czy partnerkę, w
ogromnym stopniu determinowane jest przez naszą atrakcyjność. Nie
wspominając już o tym, że wygląd wpływa na to, jak jesteśmy postrzegani w
pracy, szkole czy w gronie znajomych, jeśli jakichś mamy.
Kiedyś wierzył, że każdy jest kowalem swojego losu, a to, czy osiągnie
sukces na dowolnym polu, zależy tylko od niego. – Do osiemnastego roku
życia byłem kucem, popierałem Korwina i wszystkie te „wolnościowe”
bzdury. Życie to zweryfikowało. Zrozumiałem, jak wiele zależy od
czynników, na które nie mamy wpływu, jak geny czy środowisko, w którym
dorastamy. Teraz głosuję na lewicę. Głównie ze względu na postulaty
socjalne, ale zgadzam się też z większością tych światopoglądowych. Mam
tylko żal, że osoby, które deklarują się jako lewicowe, traktują inceli jak
najgorsze zło. Jak znana aktywistka, którą ceniłem, dopóki nie powiedziała
publicznie, że nie należy się nami zajmować, bo jest co najmniej pięćdziesiąt
grup wykluczonych, które bardziej potrzebują wsparcia. Po czym radziła,
byśmy po prostu przestali być mizoginami i wyszli z piwnicy. Taka pogarda i
spłycanie problemu spycha inceli w ręce prawicy. A potem jest: o nie, oni
chcą nam zrobić piekło kobiet!
Stosunek Ropucha do płci przeciwnej jest zmienny: – Wiem, że zarówno
wśród kobiet, jak i mężczyzn są fajne i okropne osoby. Staram się nie być
mizoginem, ale nie będę udawał świętego, czasem mi się ulewa – mówi.
Chętnie rozmawia z nami o feminizmie, ale ma do niego pewne zastrzeżenia:
– Wiele feministek trzyma się narracji, według której biali mężczyźni są
grupą najbardziej uprzywilejowaną, więc ponoszą odpowiedzialność za całe
zło tego świata i sami powinni je naprawić. Ale prawie wszyscy incele,
których znam, pochodzą z biednych lub średniozamożnych rodzin, mają
problemy psychiczne, wielu doświadczyło przemocy w domu czy szkole. My
nie budowaliśmy tego systemu, nie mamy żadnej mocy sprawczej. Też
jesteśmy poszkodowani.
Wkurza go, że narrację o incelach i przegrywach zdominował obraz, który
uważa za stworzony przez trolli i pojedynczych szaleńców. – W mediach
pokazuje się albo terrorystów i gwałcicieli, albo bajkopisarzy z Wykopu,
którzy głoszą to, co zapewnia największą atencję. To sprawia, że prawdziwy
problem jest zamiatany pod dywan, podczas gdy liczba inceli rośnie. A wraz
z nią szansa, że i w Polsce trafi się osoba pozbawiona skrupułów, która
targnie się na życie innych. Osobiście rozumiem frustrację, która prowadzi
do tego rodzaju nieszczęść, ale piętnuję przemoc w każdej formie.
Rozwiązaniem może być samobójstwo, ale nie morderstwo. Tylko że
samobójstwa młodych chłopaków nikogo nie interesują, choć jest ich
nieporównywalnie więcej niż zamachów na cudze życie. Nie każdy incel to
terrorysta, tak jak i nie każdy muzułmanin.
Ropuch chętnie odpowiada na nasze pytania, ale od czasu do czasu wyraża
obawę, że po wydaniu książki rodziny inceli i przegrywów dodadzą dwa do
dwóch, co poskutkuje rozmowami, których wszyscy woleliby uniknąć.
już to widzę. kurła synek powiedz tatusiowi czy ty jesteś tym, no, intelem? no dalej nie
wstydź się tata tolerancyjny jest
albo rozmowy przy wigilijnym stole: kwii chrum słyszeliście o tych incelach? kto to
widział chłopy baby se nie umieją znaleźć kwiii, jak wujek był młody to się zaczesał, ubrał
koszulę, poszedł do ciotki heleny i się podziało hehehe. areczku co tak cicho siedzisz? ja
ciebie też nigdy z babą nie widziałem.
Marcin
Marcin zaprosił nas na swój serwer, choć większość jego członków była
temu przeciwna. Chciałby być politykiem lub dyplomatą i spodobała mu się
wizja nieoczywistego sojuszu. – Zaufam wam, ale jeśli wykorzystacie nas,
żeby zbić kasę na chwytliwej narracji o terrorystach i gwałcicielach, będę
musiał zmienić tożsamość i wyjechać z kraju – mówi. – Przez cztery
miesiące niemal wszyscy użytkownicy dają nam do zrozumienia, że jesteśmy
obcym, niechcianym elementem, w dodatku naturalnym wrogiem. Ich liczba
ciągle się zmienia, ale oscyluje wokół trzydziestu. Trafiają tu głównie z
Wykopu, wyhaczeni przez łowców antytalentów. Na Bractwie panują chaos i
bezprawie. Serwer nie posiada regulaminu i jest pełen trolli, których każda
wypowiedź nastawiona jest na wzbudzenie kontrowersji. Wyzywają nas od
kurew i szmat, konkurując o tytuł największego mizogina w towarzystwie. Są
całkowicie anonimowi. Nie dzielą się z pozostałymi żadnymi informacjami,
które zwiększałyby ryzyko namierzenia. Nie są też zainteresowani rozmową
z nami i próbują uniemożliwić ją pozostałym – twierdzi. Marcin tłumaczy, że
rzadko banuje użytkowników, bo wierzy w wolność słowa, nawet jeśli
oznacza to tolerowanie mowy nienawiści: – Ale są pewne granice.
Wyrzucam osoby, które uporczywie spamują i nie reagują na upomnienia.
Ban grozi też za wrzucanie dziecięcej pornografii, co się dotychczas nie
zdarzyło. Zdarza mi się wyrzucić kogoś za wyrażanie wsparcia dla ruskich,
ale gdy emocje opadną, wpuszczam z powrotem, bo mieści się to w
granicach wolności słowa, podobnie jak wyzwiska w moją stronę, które
należą do codzienności.
Na Bractwie po raz pierwszy spotykamy się z terminem „escortcel”.
Oznacza mężczyznę, który uprawiał seks, ale wyłącznie płatny. Taką osobą
jest Rosik, lat 24, człowiek oddany sztuce lookmaxxingu, czyli poprawiania
wyglądu. Gdy wysyła nam swoje zdjęcia, nie dowierzamy, że tak atrakcyjny
chłopak ma problem ze znalezieniem partnerki. Ma bujną blond czuprynę,
błękitne oczy, wystające kości policzkowe i wyraźną linię żuchwy. Ale
Roksika nie interesuje szara polska myszka, marzy o czarnoskórej
dziewczynie z afro. Raz w tygodniu chodzi do którejś z wpisujących się w
ten ideał pracownic seksualnych. Płaci od trzystu do czterystu złotych, ale
nie jest usatysfakcjonowany. Chciałby, by kobieta o afrykańskich korzeniach
zapałała do niego autentycznym pożądaniem. Dlatego inwestuje w urodę.
Stosuje tretyninę (na cerę) oraz środek zapobiegający łysieniu, codziennie
wykonuje masaż twarzy i pije herbatę z pokrzywy. Eksperymentuje też z
kontrowersyjną metodą lookmaxxingu, jaką jest bonesmashing. Rosik bije się
po twarzy młotkiem, licząc, że w ten sposób wyostrzy rysy. Twierdzi, że
efekty są zauważalne, ale my nie dostrzegamy różnicy – poza tym, że na
zdjęciu „po” ma niewielką ranę pod okiem i nieco opuchnięte policzki.
Goście honorowi
We wrześniu 2021 roku kontaktuje się z nami Adam Pietrzak z Układu
Formalnego, wrocławskiego teatru offowego. Przygotowują spektakl o
incelach, w którym wciela się w postać samego Elliota Rodgera. Aktorzy
czytali na próbie nasz tekst o polskiej incelosferze, który ukazał się w
Krytyce Politycznej, i zapraszają nas na premierę jako osoby znające
środowisko od wewnątrz. – Byłoby super, gdybyście ściągnęły kilku
chłopaków, z którymi macie kontakt. Chcemy do nich dotrzeć, a nie bardzo
wiemy jak – mówi Adam, a my obawiamy się, że perspektywa obejrzenia
sztuki o incelach, która w centrum stawia słynnego amerykańskiego
zamachowca, nie zachęci naszych rozmówców. Teatr gwarantuje im
darmowe wejściówki, więc nie mają nic do stracenia. Poza anonimowością,
która dla większości jest bardzo ważna. Nie są dumni z przynależności do
incelskiej społeczności. – Ja bym nie potrafił wyjść do ludzi, którzy wiedzą,
że żem cipy na oczy nie widział. Niedługo w tej samej sprawie odezwie się
do was Cyrk Zalewski. Pokazywać inceli w klatkach, to dopiero byłoby
show! Mógłbym nawet napisać scenariusz, choć nie byłby wielce
wyrafinowany: spanie, komputer, masturbacja, spanie, komputer, masturbacja
– stwierdza Hauser, gdy piszemy o propozycji na Wolierze Goblinów. –
Ciekawe, jak wyglądają aktorzy. Wyobrażam to sobie: oskarki z
kwadratowymi szczękami grający inceli – dodaje Piasqun. Tylko Janusz,
mieszkający kilkanaście kilometrów od Wrocławia, deklaruje udział w
premierze. Na Bractwie Spierdolenia zaproszenie spotyka się z podobnymi
reakcjami. Marcin, który nigdy nie był w teatrze, i Dudleus, który był, ale
tylko ze szkołą, postanawiają reprezentować serwer. Wszystkim podoba się
tytuł spektaklu: A miłości bym nie miał, bo sugeruje, że incelom nie chodzi
wyłącznie o seks, co podkreśla większość naszych rozmówców.
O Dudleusie wiemy niewiele ponad to, że ma dwadzieścia lat, 183
centymetry wzrostu i nie jest prawiczkiem. Od trzech lat jest aktywny na tagu
#przegryw. Nie przez wszystkich jest tam mile widziany. Wielu zarzuca mu
bycie normikiem. Ale Dudleus uważa, że przynależy do społeczności, bo jest
brzydki, ma małego penisa i paskudny charakter. Związek trafił mu się jak
ślepej kurze ziarno i już nigdy nie znajdzie dziewczyny. Na Wykopie pisze o
sobie: psychopata, cham, egoista z 80 IQ. Udziela się też na #ekologia i
#antykapitalizm, gdzie pomstuje na wielkie korporacje, które napędzają
zmiany klimatyczne. Sam stara się dbać o środowisko: segreguje śmieci,
zrezygnował z jazdy samochodem na rzecz zbiorkomu, ogranicza jedzenie
mięsa i innych produktów odzwierzęcych, zamierza przejść na weganizm. –
Normiki mają mnie za przegrywa, a przegrywy za normika. Nigdzie nie
pasuję – mówi. Wiadomość, że spośród trzech osób, które będą
reprezentować incelosferę na premierze, tylko jedna nigdy nie uprawiała
seksu, wywołuje oburzenie na Wolierze Goblinów. Jednocześnie żaden z
członków, poza Januszem, nie chce do nas dołączyć. Jedni obawiają się
tłumu, inni podróży do Wrocławia.
Patrycja: Siedzimy w jednym rzędzie, dzielą nas dwa puste krzesła. Obserwuję reakcje
publiczności, zastanawiając się, na ile sztuka o incelach przyciąga samych
zainteresowanych. Nietrudno stwierdzić, czy ktoś rozumie charakterystyczną dla
incelosfery nomenklaturę i padające ze sceny krawędziowe żarty. Chłopak po mojej lewej
ma twarz zasłoniętą maseczką, ale reaguje tak żywo, że zgaduję od razu: temat nie jest mu
obcy. On też na mnie zerka. Kilka miesięcy wcześniej opublikowałam swój pierwszy
artykuł na temat społeczności inceli, tym samym zyskując w niej pewną rozpoznawalność.
Kiedy tylko cichną brawa, podchodzi i wypala na jednym oddechu: – Nie spodziewałem
się, że cię tu zobaczę. Jestem Paweł. Ten spektakl mówi też o mnie. No, może nie do
końca... Wysłałem ci swoją historię, opisała ją pewna blogerka. Nie odpisałaś.
R.
W drugiej klasie liceum Paweł poznał dziewczynę, która wpisywała się w
ten ideał. Artystyczna dusza, podobnie jak on, zmagała się z depresją. –
Zgadaliśmy się na grupie dla osób cierpiących na fobię społeczną, potem
przeszliśmy na dogorywające już Gadu-Gadu. I tak spędziliśmy półtora roku.
Całymi dniami wpatrywałem się w ekran telefonu, czytając i odpisując na
wiadomości. R. była outsiderką i czułem, że rozumie mnie lepiej niż
ktokolwiek inny. Mieszkała na drugim końcu Polski, więc kontakt był tylko
wirtualny.
Szybko się zauroczył. Nie przejmował się nadchodzącą maturą (zdawał
tylko podstawową, bo jako finalista trzech olimpiad uzyskał 100 procent z
egzaminów rozszerzonych), problemami w domu, brakiem znajomych.
Wierzył, że na studiach wszystko się ułoży. Wyobrażał sobie wspólny
wyjazd, szczęśliwy związek i wspólnych przyjaciół. – To było coś
naiwnego. Tym bardziej że była to pierwsza kobieta w moim wieku, z którą
nawiązałem kontakt wykraczający poza przywitania i pozdrowienia –
wspomina.
Wybrali studia w tym samym mieście. Na pierwsze spotkanie umówili się
przy uniwersytecie. Gdy ją zobaczył, oniemiał. – Ten obraz, choć już zatarty,
zostanie ze mną na zawsze: niebieskie oczy, długie, jasne włosy, wzorzysta
spódnica, ciemne rajstopy, połyskliwe buty, wisiorek z błękitnym kamieniem
i okulary lenonki. Ledwo wydusiłem „cześć” i parę innych słów, po czym
zacząłem się jąkać. Zdarza mi się to w chwilach skrajnego stresu. Przez
półtorej godziny spacerowaliśmy po mieście. Byłem jak na haju.
Spotkali się jeszcze cztery razy. Po dwóch miesiącach od pierwszego
spotkania R. zaczęła wycofywać się ze znajomości. Miała problemy
osobiste, jej stan psychiczny się pogarszał. Paweł twierdzi, że wystraszył ją,
bo za bardzo zaangażował się w pomoc. Im bardziej się oddalała, tym
bardziej mu na niej zależało. Pewnego słonecznego wiosennego dnia, gdy
wychodził z zajęć, dostał SMS-a. Przeczytał tylko pierwsze zdanie: „Hej, nie
wiem, jak ci to przekazać…”. Kupił piwo i przez kilka godzin patrzył w
zgaszony ekran smartfona. W końcu nie wytrzymał, włączył Non, je ne
regrette rien Edith Piaf i odczytał wiadomość. R. oznajmiła, że to koniec.
Podziękowała za wszystkie rozmowy i wsparcie, przeprosiła za formę
pożegnania. – Jedyne, co mogłem zrobić, to odwzajemnić podziękowanie i
przeprosić, jeśli nieświadomie ją skrzywdziłem.
Kilka miesięcy później Paweł znalazł konto R. na Twitterze. Opisała tam
jeden z jego sekretów, związany z kondycją psychiczną i leczeniem
psychiatrycznym. – Zrobiła to w taki sposób, że nawet osoba trzecia mogła
zgadnąć, o kim mowa. Zmroziło mnie. W tamtym momencie zupełnie mi
zobojętniała. Dziś ma partnera, poukładane życie. Pewnie zapomniała już o
tym natręcie sprzed lat.
Nasza klasa
Na zdjęciach z podstawówki trudno go zauważyć – stoi z tyłu, jakby
próbował schować się za rówieśników. Nie uśmiecha się, ma nieobecne,
puste spojrzenie. Do tego wyraźną nadwagę, okrągłą buzię i wąskie okulary
bez oprawek. Widać, że przed obiektywem czuje się niezręcznie. A może
dlatego, że nie odnajduje się w grupie? – Przez osiem lat, do końca
gimnazjum, codziennie, na każdej przerwie, byłem zaczepiany i wyzywany
przez kolegów i koleżanki z klasy. Standardem było nieinformowanie mnie o
wspólnych wypadach czy spotkaniach, niezapraszanie na przyjęcia
urodzinowe, wybieranie na samym końcu do drużyny na WF-ie.
W tamtym okresie przeżył też pierwsze zauroczenie. Andżelika miała
długie blond włosy i gadżety z postaciami z bajek, od zeszytów po tornister,
czym bardzo mu imponowała. Adorował ją, nie tracił okazji do rozmowy, w
końcu wyznał miłość. W odpowiedzi otrzymał liścik, a w nim kilka
otrzeźwiających zdań, z których wynikało, że dziewczynka nie jest nim
zainteresowana. – Poczułem się ogromnie dotknięty. Od tamtej pory
panicznie bałem się odrzucenia. Nigdy więcej nie byłem tak śmiały w
kontaktach z płcią przeciwną.
Paweł od lat podejrzewa u siebie spektrum autyzmu, ale dopiero niedawno
rozpoczął proces diagnostyczny. Zwlekał, wiedząc, że nie może liczyć na
wsparcie najbliższych – dla podniesienia wiarygodności testów ważne jest,
by osobie diagnozowanej towarzyszył rodzic, który pamięta, jak
zachowywała się we wczesnym dzieciństwie. Pozwala to wykluczyć inne
przyczyny zachowań typowych dla neuroatypowości. Paweł bał się, że jego
matka odebrałaby to jako kwestionowanie jej metod wychowawczych i
„marnowanie pieniędzy na głupoty”. Nie dostał jeszcze oficjalnej diagnozy,
ale wstępne wyniki wskazują na autyzm wysoko funkcjonujący, to znaczy o
niewielkim nasileniu objawów. – Już jako dziecko miałem problem z
odczytaniem emocji i intencji innych ludzi. Nie rozumiałem na przykład, że
coś jest żartem, co rówieśnicy bezlitośnie wykorzystywali – wspomina. W
drugiej klasie szkoły podstawowej koledzy z klasy udawali, że chcą
wyskoczyć z okna na drugim piętrze. Wychylali się za balustradę, odliczając:
„trzy-czte-ry!” – najpierw pojedynczo, potem sytuacja powtarzała się
parokrotnie, już przy udziale kilkuosobowej grupy. Za każdym razem Paweł
wpadał w panikę, płakał, prosił, by nie skakali, odciągał ich od okien.
Bał się niektórych dźwięków, denerwował, kiedy na obiad w szkolnej
stołówce była wątróbka, której tekstury nie znosił. Kiedy około trzeciej
klasy podstawówki odkryli to koledzy, rzucali mu pod nogi petardy hukowe i
przezywali „wątroba” – na początku wpadał w szał, potem rzadko, z
wyjątkiem lekcji, wyjmował z uszu słuchawki. W piątej klasie podstawówki
dostał pierwszą komórkę i chcąc wkupić się w łaski grupy, dał numer paru
osobom. Zaczęły się ciche telefony, syczenie, wyzwiska. W gimnazjum
chłopak, którego uważał za dobrego kolegę, napluł mu do rękawa, co odkrył,
kiedy po lekcjach zakładał kurtkę. Wiosną i latem jeździł do szkoły rowerem.
Rówieśnicy przestawiali go kilkaset metrów dalej, stawiali do góry kołami,
spuszczali powietrze z opon. Kilka razy zdarzyło się, że ktoś popchnął go na
schodach, ale Paweł zaznacza, że przypadki fizycznej przemocy były
sporadyczne. Dręczyli go głównie chłopcy, interakcje z dziewczynami
ograniczały się do słownych zaczepek. Bywało, że tracił nad sobą
panowanie, krzyczał i rzucał w oprawców przedmiotami, od piórników po
krzesła, uderzał na oślep. Jego niekontrolowane reakcje sprawiły, że
otrzymał łatkę dziwaka i „psychola”.
Rodzice Pawła wiedzieli o jego problemach w szkole, choć mówił im
tylko o najbardziej dotkliwych sytuacjach. Prosił, by zabrali go do
psychologa. – Chciałem wiedzieć, co jest ze mną nie tak. Z miesiąca na
miesiąc coraz bardziej czułem, że odstaję od rówieśników. Miałem osiem
lat, kiedy przeżyłem coś, co dziś wspominam jako epizod depresyjny. To był
wielomiesięczny, permanentny smutek i poczucie beznadziei. Zdarzało mi się
wpadać w histerię i krzyczeć „dajcie mi nóż!”. Nie wiem, czy naprawdę
chciałem zrobić sobie krzywdę, to było wołanie o pomoc. Ale rodzice
twierdzili, że jestem rozpieszczony i dlatego mi odbija.
Kilka razy rozmawiali z nauczycielami. Ci uznawali sprawę za poważną
tylko wtedy, kiedy dochodziło do bijatyki. Organizowali wówczas apele dla
całej szkoły, prosząc uczniów o „wzajemną tolerancję”. – Na tamtym etapie
dręczycieli nie było kilku, ale kilkudziesięciu. W końcu przestałem się
skarżyć. Uznałem, że nie da się tego zatrzymać. Oparłem się na kilku
metodach obłaskawienia rzeczywistości: nauka, czytanie i tworzenie
wyobrażonego, alternatywnego świata. Zatracałem się w nim, co pomogło mi
przetrwać. Fachowo nazywa się to maladaptive daydreaming, czyli
uzależnienie od marzeń o lepszym życiu.
W czwartej klasie szkoły podstawowej, po jednym z incydentów, który
zaczął się od syczenia (Paweł bał się tego dźwięku), a skończył wzajemnym
okładaniem pięściami, szkolna pedagog skierowała go do poradni
psychologicznej. Psycholożka stwierdziła nerwicę i stany lękowe,
ponadprzeciętny dla wieku poziom inteligencji i opóźniony rozwój
emocjonalny, a następnie wypisała skierowanie na oddział dzienny szpitala
psychiatrycznego. Ale rodzice Pawła nie chcieli o tym słyszeć. Raz na kilka
miesięcy wozili go na warsztaty z panowania nad emocjami i choć pomagały
mu w zachowaniu równowagi psychicznej, po roku uznali temat za
zamknięty. Nie wierzyli, że potrzebuje profesjonalnej pomocy. Matkę
cieszyło, że poza szkołą nie ma kontaktu z rówieśnikami, bo obawiała się, że
w innym wypadku mógłby wpaść w nieodpowiednie towarzystwo.
Szkolne wybuchy agresji uchodziły mu płazem, bo świetnie się uczył i
reprezentował szkołę w zewnętrznych konkursach. W podstawówce wygrał
konkurs kuratoryjny z polskiego, co zwolniło go z egzaminu szóstoklasisty. W
gimnazjum co roku zostawał finalistą konkursu historycznego. Przez trzy lata
otrzymywał stypendium marszałka województwa.
Przerwy spędzał samotnie, ze słuchawkami w uszach i nosem w książce,
doskonaląc się w sztuce bycia niewidzialnym. Często przesiadywał w
toalecie, szatni lub bibliotece. – Nie wiedziałem, jak zachować się w grupie,
więc się izolowałem. A im bardziej się izolowałem, tym bardziej cierpiały
na tym moje umiejętności społeczne. Każdy dzień w szkole wyglądał
podobnie: kilkaset metrów przed budynkiem ściskało mnie w żołądku,
włączałem tryb przetrwania. Udawałem, że wszystko jest w porządku.
Przywykłem do dręczenia i braku innych interakcji z otoczeniem, ale w
środku wrzało.
W 2007 roku ukazał się estoński film Nasza klasa, opowiadający o
dręczonym przez rówieśników nastolatku, który bierze odwet na swoich
oprawcach, urządzając szkolną strzelaninę. Paweł obejrzał go trzy lata
później – w ostatniej klasie gimnazjum napisał esej, w którym wyraził
sympatię i zrozumienie dla głównego bohatera. Wysłał go na konkurs
międzyszkolny, organizowany przez fundację Jolanty Kwaśniewskiej. – Nie
miałem z tego powodu kłopotów, ale wstyd mi, kiedy przypominam sobie, co
wtedy miałem w głowie – mówi.
Pod koniec gimnazjum sam zaczął fantazjować o zemście. Wyobrażał
sobie, że kiedy jego prześladowcy założą rodziny i ułożą sobie życie – już
wtedy przeczuwał, że jemu to się nie uda – kupi broń i jeżdżąc od domu do
domu, będzie celował im prosto w głowę lub serce. Wielu inceli, którzy
dokonali krwawych masakr, celowo wystawiło się na zastrzelenie przez
policjanta poprzez otwarcie ognia do innych ludzi (tzw. suicide by cop).
Paweł nie zamierzał ginąć. Chciał zostać złapany, by móc wykrzyczeć
całemu światu, co nim kierowało, zmusić do słuchania o poniżeniu, jakiego
doświadczył.
Enigma
Dyrektorka najlepszej szkoły średniej w powiecie osobiście namawiała go,
by złożył do niej papiery. Odmówił. Wybrał liceum z internatem, w mieście
wojewódzkim, 70 kilometrów od domu. Pomogła mu w tym fundacja
zajmująca się wspieraniem zdolnych uczniów z terenów wiejskich. Niedługo
później przekształcono ją w stowarzyszenie, którego Paweł został aktywnym
członkiem – jest to istotne dla dalszej części naszej opowieści.
Chciał zacząć od zera, wśród ludzi, którzy niczego o nim nie wiedzą.
Zaczął z przytupem, integrując się z innymi, ale po kilku tygodniach nastąpiło
załamanie nerwowe. Na wrześniowej wycieczce dla pierwszoklasistów
zauważył dwie osoby, które kojarzył z poprzednich szkół. – Bałem się, że
rozpowiedzą o mojej przeszłości i scenariusz się powtórzy. Nikomu nie
ufałem. Starałem się budować relacje z rówieśnikami, ale lęk był silniejszy.
Trwałem w ciągłym napięciu, spodziewając się dalszego dręczenia. Nie
mogłem przywyknąć do spokoju. Kiedy chłopak, z którym dzieliłem pokój,
hasał po internacie i poznawał pierwszą dziewczynę, ja czytałem książki,
przeglądałem Wykop i fora o fobii społecznej, którą zacząłem u siebie
rozpoznawać.
Pierwszy rok był ciężki: depresja, stany lękowe, somatyzacje. W czasie
lekcji Paweł regularnie dostawał biegunki. Mimo to utrzymał stypendium
marszałkowskie. Liceum kończył z dziesięcioma tysiącami złotych na koncie.
Kiedy spotykamy się ponownie, przynosi album, który jego klasa stworzyła
pod koniec liceum. Pod zdjęciami wszystkich pozostałych uczniów i
uczennic widnieją rozbudowane, mniej lub bardziej entuzjastyczne opisy. Na
temat Pawła klasa nie miała wiele do powiedzenia. Z kilku neutralnie
brzmiących zdań dowiadujemy się, że był spokojnym, tajemniczym
chłopakiem, prawdziwą enigmą.
Za sprawą internetowej znajomości z R. trzecia klasa liceum była
okresem, który Paweł wspomina jako najlepszy w dotychczasowym życiu.
Po tym jak ją zakończyła, jego stan psychiczny drastycznie się pogorszył. –
Moim głównym sposobem wyładowywania frustracji stało się pochłanianie
treści ze stron internetowych, portali społecznościowych czy grup na
Facebooku, gromadzących życiowych wykolejeńców – mówi. Wchłaniał to
wszystko wraz z otoczką wisielczego, czarnego humoru. Balansował na
granicy dobrego smaku i radykalizmu. – Nigdy jednak nie zrobiłem nikomu
krzywdy z premedytacją, nękając czy obrażając. Dopiero w 2020 roku, być
może po terapii i wypowiedzeniu na głos tego, co czuję, coś we mnie pękło i
odpaliłem mowę nienawiści wobec kobiet. Po ogłoszeniu wyroku Trybunału
Konstytucyjnego w sprawie aborcji szkalowałem w sieci osoby biorące
udział w protestach. Nie dlatego, że jestem przeciwnikiem przerywania
ciąży. Uznałem to za swego rodzaju karę dla normictwa, które beztrosko
używa sobie życia, podczas gdy dla mnie kontakty intymne pozostają poza
zasięgiem.
Kiedy wybuchła pandemia koronawirusa, Paweł wrócił do domu
rodzinnego. Zamierzał spędzić tam kilka miesięcy, ale przez prawie rok nie
udało mu się znaleźć pracy, która pozwoliłaby na wyprowadzkę. Wysłał
prawie dwieście zgłoszeń do urzędów w Kielcach, Łodzi, Lublinie. Był
coraz bardziej sfrustrowany. – A wraz z frustracją postępowała
radykalizacja. Na jednej z facebookowych grup napisałem, że nadanie
kobietom praw wyborczych było największą tragedią XX wieku. Wcale tak
nie uważałem, w moim poczuciu mieściło się to w granicach krawędziowego
humoru, charakterystycznego dla tej grupy.
Dzień później został poinformowany, że stowarzyszenie, w którym działał
od 2014 roku (to samo, które – jeszcze jako fundacja – przyznało mu
stypendium umożliwiające podjęcie nauki w mieście wojewódzkim),
postanowiło zwołać sąd koleżeński w jego sprawie. – W profilu na
Facebooku miałem wpisaną nazwę organizacji. Ktoś z grupy, w której
umieściłem komentarz, musiał go zaraportować – tłumaczy Paweł. W czasie
piętnastominutowej narady zadecydowano o zawieszeniu go w prawach
członka na pół roku i zobowiązano do usunięcia wpisu, co natychmiast
zrobił.
W tamtym czasie godzinami przesiadywał na Karachanie i Vichanie,
rozpowszechniając memy z Janem Pawłem II, wymieniając doświadczenia z
innymi użytkownikami, a czasem trollując nowych. Zrezygnował z tej
działalności, bo, jak twierdzi, zaczęli się tam panoszyć „znudzeni normicy i
nastolatkowie udający przegrywów”. – Chany traktowałem jako przestrzeń,
gdzie można zrzucić z siebie różne ciężary pod płaszczykiem anonimowości.
Jednocześnie były to miejsca, w których panowała wolna amerykanka pod
względem poprawności politycznej. Wreszcie uznawałem je, a zwłaszcza
8chan i 4chan, za jądro Internetu. Fascynowało mnie, że powstają tam rzeczy,
głównie memy, które dopiero po latach przedostają się do mainstreamu.
Coraz częściej sięgał po pornografię, co wiązało się z kompulsywną
masturbacją. Paweł zauważył, że uprawiana częściej niż raz w tygodniu
wzmaga jego frustrację, nasila stany lękowe i problemy z koncentracją.
Uzależnienie od masturbacji i pornografii to problem, z jakim mierzy się
wielu mężczyzn, którzy nie potrafią nawiązywać relacji seksualnych. Stąd
popularność wyzwań typu #NoFapChallange, których celem jest rezygnacja
bądź ograniczenie zachowań autoerotycznych. Ich entuzjaści motywują się
wzajemnie, podsuwają rady, dzielą sukcesami. Paweł zerwał z
uzależnieniem w grudniu 2020 roku. – Po miesiącu ból związany z brakiem
partnerki zmniejszył się. Zobojętniałem w tej kwestii, co przyjąłem z ulgą.
Dziś robię to sporadycznie. Mam jaśniejszy umysł. Więcej czasu poświęcam
na rzeczy związane z nauką i samorozwojem – mówi.
Braki
Paweł ukończył studia prawnicze na warszawskiej uczelni, ale nie zrobił
aplikacji. – Miałem być prawnikiem, ale coś mi się pojebało i zostałem
prawikiem – żartuje. Na pierwszym roku przeszedł załamanie nerwowe i
trafił na oddział dzienny szpitala psychiatrycznego. Przez miesiąc
uczestniczył w czterogodzinnych spotkaniach grupowych, przez pięć dni w
tygodniu. Zrezygnował, bo intensywna terapia okazała się nie do pogodzenia
z nie mniej intensywnymi studiami. Pomogła mu się ustabilizować, otworzyć
na mówienie o swoich emocjach. Ale po półtora roku wrócił do punktu
wyjścia. – Dotarło do mnie, że na całym świecie nie ma i nigdy nie było
nikogo, kto darzyłby mnie szczerym uczuciem, oczywiście poza najbliższą
rodziną. Utrzymywałem kontakt z ludźmi z roku, ale kiedy spotykaliśmy się w
grupie, czułem się jak piąte koło u wozu. Wtedy też oblałem drugi egzamin
warunkowy z prawa cywilnego, co oznaczało konieczność powtarzania roku.
Płakałem przez całą drogę do domu. Wtedy po raz pierwszy, i jak dotąd
ostatni, poczułem impuls, by ze sobą skończyć – wspomina. Doszedł do
skrzyżowania Wybrzeża Kościuszkowskiego z mostem Świętokrzyskim i nie
czekając, aż światło zmieni się na zielone, ruszył przed siebie. Przez chwilę
stał na środku ruchliwej ulicy, ale widząc nadjeżdżający samochód,
odskoczył na chodnik. Natychmiast zgłosił się do zakładu psychiatrycznego.
Powiedział, że przechodzi kryzys psychiczny i potrzebuje pomocy, ale zataił
myśli samobójcze. Liczył, że mimo to zostanie przyjęty na oddział. Po kilku
minutach rozmowy lekarz wypisał receptę na lek zawierający tianeptynę,
działający przeciwdepresyjnie i przeciwlękowo, sugerując przy tym, że stan
Pawła nie jest na tyle poważny, by mógł on zostać w szpitalu.
Tianeptyna stępiła zarówno negatywne, jak i pozytywne emocje,
pozwalając utrzymać stabilny, choć apatyczny stan. Jesienią 2017 roku
Paweł zapisał się na indywidualną psychoterapię. Już po kilku spotkaniach
prowadząca oznajmiła, że dostrzega w nim cechy charakterystyczne dla
spektrum autyzmu, zalecając diagnostykę w tym kierunku. Po pół roku
cotygodniowych spotkań skierowała go na terapię grupową w nurcie
psychodynamicznym, stwierdzając, że w ten sposób nauczy się budowania
relacji z innymi ludźmi i otworzy na mówienie o swoich emocjach. Brał w
niej udział przez prawie trzy lata. Wkrótce zamierza zrezygnować. Inni
uczestnicy i uczestniczki zarzucają mu, że nie potrafi współodczuwać, bywa
niedelikatny i przesadnie skupiony na sobie. On z kolei czuje się
niezrozumiany i wyobcowany, bo tematy, jakie najczęściej poruszane są
podczas terapii, znajduje jako zupełnie mu obce. W maju 2022 roku przesyła
nam relację z ostatniego spotkania:
Dziś jedna z uczestniczek przechwala się kolejnym typem poznanym na Tinderze. Myśli,
że będzie tym jedynym. Jest wrażliwy, inteligentny i oczywiście przystojny. Grupowy chad
opowiadał o swojej partnerce, z którą chciałby założyć rodzinę, obawia się jednak, że ta
ma inne oczekiwania. Inna dziewczyna rozpływała się nad yorkiem, którego kupiła z
chłopakiem, i narzekała, że ten robi się o psa zazdrosny. Tym bardziej że przeszkadza im w
ruchaniu. Z tego miejsca grupa płynnie przeszła do tematów około seksualnych. W
międzyczasie terapeutka rzuciła:
– Panie Pawle, czemu się pan nie odzywa?
– Mówicie o relacjach, związkach, a ja nie mam punktu odniesienia.
– Ale można rozmawiać o różnych rzeczach, nawet bez doświadczenia.
– Aha.
Spierdotripy
Pieniędzy wystarcza mu na skromne przeżycie, opłacenie pokoju i
sporadyczne „spierdotripy”, jak nazywa samotne wycieczki poza miasto. Z
każdej spowiada się przed matką. Ona dzwoni do niego codziennie, wymaga
meldunku. – Na terapii niejednokrotnie słyszałem, że powinienem postawić
jej granice, zdystansować się, a nawet przestać odbierać połączenia, ale jak
dotąd się na to nie zdobyłem. Nie jestem nauczony asertywności, zwłaszcza
wobec matki, która zawsze potrafiła przełamać mój opór.
Niedawno zwiedził Beskid Śląski – mama dobrze zniosła wiadomość o
wyjeździe, pomogła w przygotowaniach. Ale kiedy tylko wsiadł do pociągu,
zadzwoniła do niego babcia. Płakała i błagała, by wrócił do domu.
Wyliczała nieszczęścia, jakie mogą go spotkać w górach. Nie mogła
zrozumieć, dlaczego zdecydował się podróżować sam. Początkowo
próbował ją uspokoić, ale coś w nim pękło. – W zatłoczonym przedziale
wykrzyczałem do telefonu, że jadę sam, bo nie ma nikogo, kto mógłby
pojechać ze mną. Że to przez nią i jej córkę nie potrafię nawiązywać
znajomości, że nigdy nie miałem i prawdopodobnie nie będę miał
dziewczyny. Na koniec obiecałem meldować się każdego wieczoru i
zapewniłem, że będę na siebie uważał.
Paweł pokazuje mi książeczkę Górskiej Odznaki Turystycznej, w której
skrupulatnie notuje, kiedy i jakim szlakiem przeszedł, ile punktów w skali
GOT zdobył, czy obecny był przodownik (jeśli tak, w ostatniej rubryce
widnieje jego pieczątka). Zbiera bilety, paragony, no i oczywiście odznaki.
W najbliższym czasie planuje wycieczkę w Bieszczady i na Dolny Śląsk.
Wyjście z bluepillu
Nie porzucił nadziei, że w końcu znajdzie dziewczynę, choć scenariusz,
wedle którego spędzi życie samotnie, uważa za najbardziej prawdopodobny.
– Jako nastolatek przyjmowałem romantyczną koncepcję świata, zgodnie z
którą ludzie dobierają się w pary na podstawie „porozumienia dusz”,
podobnych zainteresowań i wartości, że stoi za tym jakiś tajemniczy
magnetyzm. Dopiero na studiach zrewidowałem ten pogląd, w dużej mierze
dzięki aplikacjom randkowym. Moje próby nawiązania znajomości i
podtrzymania rozmowy na niewiele się zdawały, choć stawałem na uszach.
Zrozumiałem, że wygląd ma ogromne znaczenie i wpływ na to, jak jesteśmy
odbierani.
We wrześniu 2021 roku postanowił spróbować swoich szans w speed
datingu, czyli szybkich randkach, cyklicznie organizowanych w
miejscowości, w której mieszka i pracuje. Uczestnicy i uczestniczki tego
rodzaju spotkań mają określony czas, by zadać sobie nawzajem ustalone
wcześniej bądź improwizowane pytania, a następnie przejść do poznawania
kolejnej osoby. Na koniec decydują, komu dają „tak”, tym samym wyrażając
chęć kontynuowania znajomości, a kogo odrzucają. – Spośród siedemnastu
dziewczyn wybrałem dwanaście, a sam dostałem szansę od jednej.
Spotkaliśmy się kilka dni później. Od razu dała do zrozumienia, że nie szuka
poważnej relacji. Kiedy zapytałem, czy powinienem za nią zapłacić, zrugała
mnie, uznając to za oczywistość. Więcej się nie widzieliśmy.
Paweł przyznaje, że ma skrajnie niską samoocenę, co uważa zarówno za
przyczynę, jak i konsekwencję swoich niepowodzeń w relacjach z kobietami
i ludźmi w ogóle. Mimo to od ponad sześciu miesięcy próbuje szczęścia na
aplikacjach randkowych. Przez ten czas udało mu się umówić na jedną
randkę, choć romantyczny kontekst spotkania nie był oczywisty – dziewczyna
zaprosiła go do swojego domu, przez kilka godzin rozmawiał z jej
rodzicami. Po wszystkim oznajmiła, że czuje się zraniona po ostatnim
związku i nie ma ochoty na wchodzenie w kolejny. – Wydaje mi się, że
byłem zbyt śmiały, za dużo sobie wyobrażałem. Myślałem, że naprawdę jej
się spodobałem, skoro zechciała przedstawić mnie rodzinie. Próbowałem
łapać ją za rękę, przytulić. Może się wystraszyła.
W czerwcu 2022 roku pisze nam, że był na kolejnej randce. Dziewczyna,
poznana na Tinderze, ulotniła się po czterdziestu minutach, mówiąc, że
chłopak koleżanki został pobity i musi jechać, by ją wesprzeć. Wymienili
jeszcze kilka wiadomości, ale Paweł czuł, że odpowiedzi są wymuszone.
Pokazuje nam swój profil w aplikacji – ma korzystne zdjęcia, opis
zawierający informacje o zainteresowaniach (jazda na rowerze, gry
planszowe, górskie wędrówki, historia, zabytki) i ukończonych studiach. W
ciągu miesiąca gromadzi po kilka par, przy czym niewiele dziewczyn
odpowiada na wiadomości. Próbował najróżniejszych zaczepek – od
zwykłego „co słychać?” po rozbudowane monologi nawiązujące do opisu
lub zdjęć danej osoby. Jeśli dojdzie do wymiany zdań, nie potrafi
podtrzymać rozmowy. Dialogi z obcymi ludźmi, zwłaszcza kobietami,
odbiera jako trudne i niezręczne.
Większość kobiecych profili przesuwa w prawo, czyli na tak. Twierdzi, że
jeśli chodzi o aparycję potencjalnej partnerki, nie ma wysokich wymagań. –
Podoba mi się jakieś siedemdziesiąt procent kobiet w obrębie mojej grupy
wiekowej. Lubię długie włosy, zwłaszcza kolorowe lub w ciemnych
odcieniach blondu. Nie przeszkadza mi lekka nadwaga, ale otyłość już tak,
podobnie jak wychudzenie. W każdym razie myślę, że gdybym z jakąkolwiek
dziewczyną nawiązał prawdziwą więź, wygląd miałby niewielkie znaczenie
– mówi. Marzy o takiej, która zaakceptowałaby nieformalny związek (jest
sceptyczny wobec instytucji małżeństwa) i z którą mógłby odbywać
małomiasteczkowe „spierdotripy”, dzielić się z nią memami z Janem
Pawłem II i rozterkami egzystencjalnymi.
Żyje własnym, powolnym tempem, stara się cieszyć z drobnostek. Ostatnio
zaczął grzebać w swoim drzewie genealogicznym, chce poznać historię
rodziny. Planuje też zakup skanera częstotliwości, by móc odbierać sygnały z
pobliskiego lotniska. Samotność jednak nie daje o sobie zapomnieć. –
Rodzice zawsze mi powtarzali, że mam się uczyć, a na znajomych i
dziewczyny przyjdzie jeszcze czas. Tymczasem kiedy ja siedziałem z nosem
w książkach, inni budowali relacje, nabywali umiejętności społeczne, które
potem mogli rozwijać. Na studiach dotarło do mnie, że ten etap mnie ominął
i jest za późno, by nadrobić tak olbrzymie zaległości.
Paweł postanowił sobie, że jeśli do trzydziestego roku życia nie przejdzie
inicjacji seksualnej, zainwestuje w GFE (ang. Girlfriend Experience), czyli
rozszerzoną usługę seksualną, podczas której dziewczyna udaje, że z
klientem łączy ją romantyczna relacja. Doświadczenia nie zamierza
powtarzać. – To będzie jednorazowy akt pogodzenia się z dożywotnim
celibatem. Podejrzewam, że po wszystkim będę czuł się paskudnie, ale chcę
wiedzieć, jak to jest uprawiać ten słynny seks – tłumaczy.
Choć robi wrażenie miłego, spokojnego chłopaka, a nas od początku
traktuje z dużą życzliwością, posiada też mroczną stronę. Gdy się poznajemy,
nie jest członkiem żadnego incelskiego serwera. Trafił kiedyś na Bractwo
Spierdolenia, ale po kilku miesiącach opuścił je, uznając za wyjątkowo
toksyczne, ponure miejsce, zdominowane przez trolli. Proponujemy, by
dołączył do Woliery Goblinów, zapewniając, że panuje tam znacznie
bardziej przyjazna atmosfera. Zgadza się chętnie, przyznając, że brakuje mu
szczerych rozmów o „spierdoleniu”. Problem w tym, że rekrutacja jest
zamknięta, bo użytkownicy obawiają się zanieczyszczenia serwera
„niechcianym elementem ruchającym”. Muszą mieć pewność, że kandydat na
goblina ma czystą kartę, jeśli chodzi o związki i seks. Okazuje się jednak, że
ufają nam na tyle, by to, czy Paweł mówi prawdę, podając się za prawiczka,
zostawić naszej ocenie. Już kilka dni po pozytywnym rozpatrzeniu
rekomendacji stwierdzają, że miałyśmy nosa, bo nowy członek jest nie tylko
incelem, ale też truecelem, bez szans na wyjście z przegrywu. Paweł również
jest zadowolony z dołączenia do serwera i szybko się asymiluje. Od czasu
do czasu zaskakuje pozostałych, odsłaniając swoje krawędzie, jak w
incelskiej nomenklaturze określa się niepopularne wśród ogółu
społeczeństwa, kontrowersyjne poglądy. Użytkownicy twierdzą, że tacy jak
on są najbardziej niebezpieczni: cisi, niepozorni, a przy tym łatwo ulegający
wpływom. Pisze na przykład, że gdyby Rosja najechała Polskę, mógłby
rozważyć kolaborację z wrogiem, choćby dla „bólu dupy normictwa”. Innym
razem ubolewa nad niskim poparciem dla Ruchu Narodowego. – To dlatego,
że mam dość bycia galaretą społeczną. Nijakim typem, którego nikt nie
zauważa. Staram się zwalczać myśl, że lepiej budzić negatywne emocje niż
żadne. Zależy mi, by być dobrym człowiekiem, ale bywa, że górę bierze
potrzeba bycia dostrzeżonym. Na szczęście nie mam jaj, by pójść za ciosem,
i jedyne, co mogę zrobić, to smrodzenie na Discordzie.
Z miesiąca na miesiąc coraz częściej wspomina o bohatyrze. Kiedyś
gardził samobójcami, uważał ich za tchórzy. Ostatnio zaczął zmieniać swoje
podejście. – Nie dziś, nie jutro, nie w najbliższym czasie. Może za
kilkanaście, może kilkadziesiąt lat. Gdy będę miał pewność, że wszystkie
mosty są spalone i nie ucieknę od samotności, odejdę z tego świata na
własnych zasadach. Na razie trzymam się niewielkiej nadziei, która mi
pozostała. Mój przypadek jest tak beznadziejny, że gdybym jakimś cudem
znalazł dziewczynę, dałoby to nadzieję pozostałym. To duża
odpowiedzialność. Kto wie, być może Woliera doczeka się prawdziwego
mesjasza?
Wołoś
Jestem tak samotny, że ostatnio sam sobie zrobiłem grilla. Mam takie ulubione mięsko z
biedry, takie kiełbaski zyzgzakiem nabijane na patyczek szaszłykowy. A że nie miałem
okazji ich zjeść to kupiłem jednorazowego grilla, wyjechałem gdzieś za miasto w odludne
miejsce. Odpaliłem upiekłem i zjadłem. Jeszcze kiełbaskę miałem. Nie było najgorzej, bo
nie zrobiłem tego, żeby się katować swoją samotnością tylko dla przyjemności, ale szczyt
marzeń to to nie był ( ͡° ʖ̯ ͡°)
#filozofia #januszefilozofii
Parę dni temu wołałem o pomoc na mirko, o odrobinę uwagi. Byłem w złym stanie
psychicznym, siedziałem zaryczany i zasmarkany w pokoju trzęsąc się z emocji.
I co? I gówno. Przeważnie ludzie na mnie srali, czasami nawet mi wrzucając że jestem
roszczeniowy bo domagam się czegoś od obcych ludzi.
W międzyczasie zapytałem się kogoś o nick, bo był inspirowany zespołem. Odpowiedz
dostałem i zupełnie niewymuszone pytanie jakiej muzyki słucham. I co? I nagle wszystkie
łzy odeszły, bo ktoś po prostu zauważył że istnieję.
Można komuś pomóc tak po prostu bez durnych rad i oskarżania? Da się.
Pałujcie się na ryje normiki.
#przegryw
Nie lubię siebie, ale tak prawdziwie. Czasami specjalnie sam sprawiam sobie przykrość i
mam pewien rodzaj satysfakcji ze ukarałem osobę której nienawidzę. Uważam że nie
zasługuję na nic dobrego i nie należy mi się. Że powinienem czuć ból, bo tak jest mi już
pisane. Chcę dla siebie źle.
#przegryw
I byłby to koniec historii, gdyby nie fakt, że tuż przed wysłaniem książki do
redakcji Wołoś życzy Patrycji śmierci. Tylko jej, bo to ona zajmowała się
spisywaniem jego historii.
Patrycja: Żąda usunięcia jej lub napisania od nowa, choć wcześniej zaakceptował powstały
tekst, wprowadzając drobne poprawki. „No weź, zdechnij albo coś. Po co tak podła osoba
w ogóle żyje?”, „Jeszcze żyjesz? Mogłabyś już przestać” – pisze na serwerze. Nawiązuje
też do zaginięcia mojej kotki. Podczas majówki, którą spędzałam na wsi, uciekła przez
taras i przepadła bez śladu, prawdopodobnie na zawsze. Wiedząc, że to wciąż świeża rana,
Wołoś pisze: „Nawet twój kot wolał umrzeć z głodu i zimna, niż zostać z tak podłą
osobą”. Przypominam mu, że kilka miesięcy wcześniej przesłał mi swoje zdjęcia. Jeśli
posunie się dalej, ustalenie jego tożsamości przez policję nie powinno stanowić problemu.
Zapisałam je, chcąc wykorzystać przy opisywaniu wyglądu, z zamiarem późniejszego
usunięcia. Na tę wiadomość reaguje już nie życzeniami, ale groźbą: „Jedyne rozwiązanie
tej chorej, zwyrodniałej sytuacji, to fizyczne wyeliminowanie Patrycji”. Ostrzegam, że jeśli
się nie uspokoi, udostępnię zdjęcia organom ścigania. Pozostali członkowie serwera ganią
jego zachowanie, a po krótkiej naradzie decydują o usunięciu Wołosia z głównego kanału.
Ten pisze na Wykopie, że wmanipulowałam go w książkę i wykorzystałam dla własnej
korzyści, po czym usuwa konto.
Muchomor: Dla równowagi powiem, że bardzo mnie cieszy obecność dziennikarek. Dzięki
wam mam jakiś kontakt ze światem zewnętrznym. To najlepsze, co spotkało ten serwer.
Dziękuje.
Goblinus: No. My też powinniśmy mieć możliwość wniesienia poprawek do historii
Wołosia. Dopiszcie „pastuch”, kursywą i z podkreśleniem. Pałka się przegła, panie Ferdku.
Paweł: Nie wiem, co się z nim stało, choć próbuję to zrozumieć. Kiedyś miał
dziewczynę, z nas wszystkich był najbliżej ruchania, ale to stracił. Jednocześnie wie, że
czas działa na jego niekorzyść i że lepiej nie będzie. Widzi własne wyobcowanie i mu
odpierdala. Boję się, że mogę tak skończyć.
Dewiant: Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ta jebana książka. Ale Wołoś nie
powinien się na jej temat wypowiadać, bo sam sprowadził tu dziewczyny.
Gnój: Na końcu powinnyście napisać, że wszystkie opisane wydarzenia to fikcja, a
bohaterowie nigdy nie istnieli.
Dzik: Kto by uwierzył w historie o dwudziestoparoletnich prawikach? W tym kraju
naprawdę można poruchać.
Posłowie
ISBN 978-83-8319-137-9
Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o. i Michał Latusek