Professional Documents
Culture Documents
Vesaas Tarjei - Ptaki (Żywot Mateusza)
Vesaas Tarjei - Ptaki (Żywot Mateusza)
PTAKI
(Przełożyła: Beata Hłasko)
CZĘŚĆ PIERWSZA
Mattis rozejrzał się, czy wieczorne niebo jest bezchmurne i czyste. Tak, było
czyste. Wobec tego, chcąc dobrze usposobić siostrę, powiedział:
- Jesteś jak błyskawica.
Wymawiając te słowa wzdrygnął się lekko, choć miał pełne poczucie
bezpieczeństwa, bo niebo było pogodne.
- Myślałem o twojej robocie - dodał.
Hege obojętnie skinęła głową i dalej robiła duży kaftan. Druty migały w jej
palcach. Wykonywała właśnie stylizowany kwiat o ośmiu promienistych płatkach, który
wkrótce miał ozdobić plecy jakiegoś mężczyzny.
- Tak, wiem o tym - odpowiedziała po chwili.
- Ale ja znam się na tym, Hege.
Środkowym palcem lekko opukiwał kolano, jak zawsze gdy rozmyślał. Do góry i
na dół, do góry i na dół. Hege od dawna przestała prosić, aby zerwał z tym irytującym
nawykiem.
Po chwili Mattis podjął rozmowę:
- Jesteś jak błyskawica, nie tylko kiedy robisz na drutach, ale we wszystkim, do
czego się bierzesz.
- Tak, tak - odparła.
Mattis zadowolony umilkł.
Słowo ,,błyskawica” kusiło go niezmiernie. Wymawiając je bowiem miał dziwne
uczucie jakby przeszywającego krótkiego spięcia w mózgu, i to go nęciło. Błyskawicy na
niebie bał się śmiertelnie, toteż nigdy nie używał tego słowa w upalne dni lub kiedy
ciężkie chmury zasnuwały niebo. Tego wieczoru mógł być spokojny. Wiosną dwa razy
już szalała burza z silnymi grzmotami. W najgroźniejszych chwilach Mattis zwykle
chował się w ustępie, bo ktoś mu kiedyś powiedział, że w tego rodzaju budynek nigdy
jeszcze piorun nie uderzył. Mattis nie wiedział, czy tak dzieje się na całym świecie, w
każdym razie tutaj u nich na szczęście zawsze tak bywało dotychczas.
- Jak błyskawica - mruczał zwrócony w stronę siostry. Hege miała już dosyć jego
pochwał, Mattis jednak nie dawał za wygraną: - Chciałem powiedzieć, że i w myśleniu
także.
Hege pospiesznie podniosła wzrok, jakby lękała się tego niebezpiecznego tematu.
- Na dzisiaj już dosyć - powiedziała surowo.
- O co ci chodzi? - zapytał.
- O nic. Siedź cicho!
Hege hamowała słowa cisnące się jej na usta. Dotychczas nigdy nie mogła się
opanować, ilekroć jej pomylony brat używał słowa “myśleć”, zawsze odczuwała to niby
bolesne ukłucie.
Mattis coś zauważył, prawdopodobnie jednak łączył to z budzącą w nim wyrzuty
sumienia sprawą: nie pracował przecież jak wszyscy ludzie, toteż zaczął od nowa dobrze
znaną w tym domu śpiewkę:
- Jutro musisz znaleźć dla mnie jakąś pracę. Tak dłużej być nie może.
- Tak - odpowiedziała z roztargnieniem.
- Ja tak dłużej nie mogę. Nic nie zarabiani.
- Rzeczywiście sporo czasu minęło, odkąd przyniosłeś parę groszy - te słowa
rzucone dość ostrym tonem wyrwały się jej mimo woli.
Natychmiast ich pożałowała, ale za późno, Mattis nic znosił żadnych uwag na ten
temat, tylko on mógł go poruszać.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób - powiedział ze zmienionym wyrazem
twarzy.
Hege zaczerwieniła się i spuściła głowę. Mattis natomiast ciągnął dalej:
- Mów do mnie jak do człowieka.
- No dobrze, już dobrze.
Hege siedziała z pochyloną głową. Co począć z tym pomyleńcem? Czasem nie
mogła się opanować i raniła go bolesnym słowem.
Brat i siostra siedzieli na progu ubogiej chaty, w której mieszkali sami, tylko we
dwoje. Wieczór był ciepły, czerwcowy, ściany ze starych drewnianych bali, nagrzane
słońcem, wydzielały silny, rozleniwiający zapach.
Zanim zaczęli mówić o błyskawicy i zarabianiu, długi czas minął, a oni nie
zamienili ani słowa. Ot, po prostu siedzieli obok siebie. Mattis z nieruchomą twarzą
patrzył na korony drzew. Siostra przywykła już do widoku brata siedzącego w ten
sposób. Wiedziała, że inaczej być nie może, w przeciwnym razie chętnie by poprosiła,
ażeby i ten zwyczaj zmienił.
Mieszkali w całkowitym niemal odosobnieniu, jak okiem sięgnąć ani jednej
zagrody, dopiero za świerkowym lasem przebiegał główny trakt obok dużego osiedla. Po
tej stronie lśniło jezioro, przeciwległe jego brzegi majaczyły daleko, daleko. Woda
sięgała podnóża pagórka, na którym był zbudowany ich dom, tam w dole Mattis i Hege
mieli własny pomost i łódź. Tylko ogrodzony kawałek ziemi przy domu stanowił ich
własność, poza tym nic więcej nie posiadali.
“Ona wie, na co ja patrzę” - myślał Mattis.
Co za pokusa, żeby głośno powiedzieć: “Tu jest jeszcze coś, co nazywa się «Mattis
i Hege».” A ona nic o tym nie wie.
Mattis nie poruszał tego tematu.
Już za ogrodzeniem, ponad zielonym świerkowym lasem, sterczały nagie, zbielałe
korony dwóch usychających osik. Rosły tuż obok siebie, ludzie między sobą nazywali je
“Mattis-i-Hege”. Mattis dowiedział się o tym przypadkiem. “Mattis-i-Hege” - oba imiona
wymawiano jak jedno słowo. Wiele czasu upłynęło, zanim to doszło do uszu Mattisa.
Dwie wyschnięte osiki stały obok siebie pośród zielonego, bujnego lasu
świerkowego.
Mattis burzył się przeciw temu, a mimo to musiał na nie ciągle patrzeć. Ilekroć
siadali na przyzbie jak teraz, postanawiał, że Hege nie śmie się o tym dowiedzieć.
Gniewałaby się strasznie, a drzewa i tak nadal będą nosiły ich imiona.
Jednocześnie zaś fakt, że drzewa te rosły tu wciąż jeszcze, Mattis uważał za
pewnego rodzaju cichy wyraz szacunku. Osiki były szpetne i bezużyteczne, a jednak
właściciel nie ściął ich, nie rzucił w ogień płonący u niego w domu na kominie. Zbyt
wielkim okrucieństwem byłoby uczynić to na oczach ludzi noszących te same imiona -
równałoby się niemal morderstwu. Oto czemu tego nie zrobił.
“Chciałbym kiedyś spotkać tego człowieka” - myślał Mattis. Lecz człowiek ten nie
zjawiał się tu nigdy.
A kim był ten, kto dla zabawy ochrzcił osiki ich imionami? Nie wiadomo. Można
było tylko snuć domysły siedząc wieczorami na przyzbie. W każdym razie na pewno
mężczyzna. Mattis nawet nie dopuszczał myśli, że mogła to uczynić kobieta, bo do kobiet
był przyjaźnie usposobiony. Gniewało go, że ktoś porównał Hege do usychającej osiki,
przecież to do niej zupełnie nie pasowało! Każdy mógł się o tym przekonać. Hege była
mądra i bystra.
“Co znaczy ta tajemna udręka?”
“Wiesz dobrze” - odpowiada jakiś glos, a choć to stwierdzenie wydaje się bez
sensu, kryje prawdę.
..Należałoby odwrócić się od nich, zamiast na nie patrzeć - a przecież to jest
pierwsza rzecz, jaką robię co ranka, i ostatnia, zanim pójdę spać. Naprawdę wielka
głupota.”
- Mattis?
Ocknął się z głębokiej zadumy.
- Na co patrzysz? - spytała Hege.
Doskonale znał to zapytanie. Nie powinien tak siedzieć, oczywiście nie powinien,
należy być takim jak wszyscy, a nie pomyleńcem, który robi z siebie widowisko,
gdziekolwiek się pokaże lub kiedy tylko spróbuje zabrać się do pracy.
Spojrzał na siostrę. Dziwny miał wzrok. Zawsze bezradny, nieśmiały jak wzrok
ptaka.
- Na nic nie patrzę - odpowiedział.
- Czyżby?
- Dziwna jesteś, jeśli rozejrzę się dokoła, uważasz, że na coś patrzę, że czemuś się
przyglądam - a przecież wtedy musiałoby tutaj być inaczej. Coś musiałoby się tutaj dziać.
Hege skinęła głową. Udało jej się odwrócić uwagę brata, mogła zabrać się
ponownie do roboty. Nigdy nie siadywała na progu bezczynnie jak Mattis, ręce jej
nawykły do pracy na drutach - zresztą tak być musiało.
Mattis z szacunkiem patrzył na robotę siostry, bo tylko dzięki niej mieli co jeść.
On sam nic nie zarabiał. Nikt go nie chciał. Ludzie nazywali go: “Pomylony”, i wybuchali
śmiechem, kiedy ktoś zaczynał o nim mówić. On i praca nie pasowali do siebie. W
wiosce, gdzie robota wrzała, opowiadano sobie dowcipy o tym, jak wygląda pomoc
Mattisa - wszystko robił na opak.
“Dziobem o kamień” - przebiegło mu nagle przez myśl i ogarnął go lęk.
“Co to znaczy?”
Słowa oraz wywołany przez nie obraz równie prędko zjawiły się i umknęły, w ich
miejsce wyrosła przed nim naga ściana.
Zerknął z ukosa na siostrę. Niczego nie zauważyła. Siedziała obok niego drobna,
mała, ale nie dziewczęco młoda, skończyła już czterdzieści lat.
Gdyby jej o wszystkim opowiedział? “Dziobem o...” - nic by nie zrozumiała.
Hege siedziała tuż obok niego. Patrzył na jej gładko zaczesane kasztanowate
włosy. Nagle wśród ciemnych splotów ujrzał siwe pasma. Długie, srebrne nici.
“Czyżbym miał dzisiaj oczy jak jastrząb? - pomyślał ze zdziwieniem i radością. -
Nigdy tego przedtem nie zauważyłem.”
Bez namysłu zawołał:
- Hege, coś podobnego!
Podniosła wzrok znad roboty, ucieszona brzmieniem jego głosu, gotowa dzielić
jego radość.
- O co chodzi?
- Zaczynasz siwieć?
Pochyliła głowę:
- O, tak.
- Siwe włosy! Zauważyłem je dopiero dzisiaj. A ty czy wiedziałaś?
Hege milczała.
- Ale to chyba za wcześnie. Dopiero skończyłaś czterdziestkę, a już jesteś taka
siwa.
Nagle poczuł, że ktoś skądś rzucił mu spojrzenie. Nie pochodziło od Hege. Padło
na niego skądinąd. Płonące spojrzenie. A może to jednak Hege? Przestraszył się i pojął,
że źle postąpił, chociaż nie rozumiał dlaczego; po prostu miał bystre oko.
- Hege!
Spojrzała na Mattisa i spytała:
- O co ci znowu chodzi?
Sam już nie wiedział, co chciał powiedzieć. Spojrzenie też zniknęło.
- Właściwie o nic. Możesz spokojnie dalej machać drutami.
Tym razem i Hege się uśmiechnęła:
- Słusznie powiedziałeś, Mattis.
- Chyba nic złego się nie stało? - zapytał ostrożnie. - Nic złego nie zrobiłem
mówiąc o twoich siwych włosach?
- Nie, naturalnie. Przecież o tym wiedziałam.
Błyszczące druty migały w jej rękach nieustannie.
“Zupełnie jakby się same poruszały, tam i z powrotem, przez cały dzień” -
pomyślał Mattis.
- Tak, ty jesteś bystra, wszystko przenikniesz jak nóż - stwierdził chcąc zatrzeć
wrażenie słów, których nie powinien był powiedzieć.
Nadarzyła mu się równocześnie sposobność użycia jednego z tych wyrażeń, które
wydawały mu się ogromnie ponętne, urzekające. Istniało dużo takich ostrych słów. Słów
nie dla niego. Niemniej jednak używał ich ukradkiem, gdyż mile łechtały język, a w
mózgu aż świdrowały. Ale wszystkie były trochę niebezpieczne.
- Słyszałaś, co powiedziałem, Hege?
- Tak - odparła z westchnieniem.
Ani słowa więcej! Nie, nie, ona już taka była. Może za dużo jej schlebiał?
- Mimo wszystko za wcześnie na siwe włosy - zamruczał cicho, licząc, że go nie
usłyszy. - A jak to jest ze mną? Muszę zobaczyć, póki pamiętam.
- Idziesz spać, Mattis?
- Nie, ja tylko... - nie dokończył. Chciał powiedzieć ,,przejrzę się w lustrze”, lecz
przerwał i wszedł do domu.
Piękno tego wieczoru Mattis zauważył dopiero wracając do izby. Szeroko rozlane
wody jeziora były spokojne niby zwierciadło. Łąki na zachodnim brzegu zasnuła mgła,
co najczęściej się zdarzało. Pachniało wczesnym latem. Na szosie niewidocznej z
podwórza, gdyż zasłaniał ją las, samochody warczały niegroźnie a wesoło. Niebo
pogodne - burza na pewno nie nadejdzie tej nocy.
“Skroś błyskawicy” - pomyślał i wzdrygnął się.
“Na wskroś, od razu na wskroś.”
“Kto się na to odważy!”
Stał tuż obok swego posłania, zamyślony.
Mattis od dziecka sypiał na ławie w tej izbie, toteż śmiało mógł powiedzieć, że ją
znał dobrze. Miał też mocne postanowienie sypiać tutaj do końca życia. Szczerby na
ławie pochodziły z czasów, gdy Mattis w chłopięcym wieku dostał pierwszy nóż. Na
niemalowanym drzewie widniały także szerokie, ciemne krechy, ślady pierwszego
ołówka. Owe kreski i dziwne figury znajdowały się na wewnętrznej stronie ławy, toteż
co wieczór przed zaśnięciem obserwował je z przyjemnością, bo nigdy się nie zmieniały.
Nie zmieniały się, były zawsze jednakowe. Mógł na nie liczyć.
Hege zajmowała sąsiedni alkierzyk. Mattis ocknął się z zamyślenia i poszedł do
izdebki, gdzie znajdowało się lustro Jedyne w tym domu.
Wszedł do alkierza siostry. Pachniało tu czystością, ale inaczej aniżeli w całym
domu. O, tam stoi lustro, którego teraz potrzebował.
- Hm! - mruknął na widok własnego odbicia.
Od bardzo dawna nie przeglądał się w ten sposób. Od czasu do czasu przychodził
tu, kiedy miał zamiar się ogolić. Wtedy jednak patrzył przede wszystkim na brzytwę, a
mimo to nie udawało mu się dokładnie usunąć zarostu.
Teraz przyglądał się Mattisowi.
“Nie, nie” - szeptał wewnętrzny głos. Z tym cichym, bezgłośnym nawoływaniem
nie potrzebował się liczyć.
- Nie ma na co patrzeć - mruknął. - Sadła ani trochę, ciała niewiele, gęba nie
ogolona.
Wszystko to brzmiało przygnębiająco.
- Ale jednak coś w niej jest - dorzucił spiesznie, przyglądając się sobie w dalszym
ciągu. Lustro było nierówne, zmieniało obraz, jednakże oboje przywykli do tego od lat.
Mattis niewiele czasu spędził w małej, pachnącej czystością kobiecej izdebce, a
już myśli jego schodziły na manowce.
“Przeglądam się w lustrze jak dziewczyna - pomyślał z przyjemnością. - I na
pewno niejedna dziewczyna przeglądała się w tym krzywym lusterku, zanim się ubrała.”
W związku z tym w głowie zaczęły mu się roić przeróżne piękne, a kuszące
obrazy.
“Niechże chociaż o nich pomyślę! - Powstrzymał się jednak natychmiast. - Nie, nie
można myśleć o dziewczętach w powszedni dzień. Nie wolno. Tego nikt nie robi!”
Ogarnęły go wątpliwości: “ A jednak ja to robię od czasu do czasu” - stwierdził.
Nikt jednak nie powinien o tym wiedzieć.
Przyglądał się własnej twarzy. Spojrzał sobie prosto w oczy i w tejże chwili
błysnął w nich wyraz przekory. “Wolno mi, skoro nikomu o tym nie opowiadam. Taki się
już urodziłem.”
Znowu napotkał spojrzenie własnych oczu - teraz nieco oddalonych, szeroko
otwartych i jakby wyczekujących. Co to znaczy?
“Nie, nie wolno” - odzywa się głos dziwny, nie wiadomo skąd pochodzący. Czasem
odzywa się także, gdy chodzi o sprawy błahe, nie tak ważne jak te, o których teraz my-
ślał.
- Przecież patrząc nie robię nic złego - powiedział głośno.
Udało mu się przezwyciężyć ten niewiadomy głos, narzucający mu się przemocą.
Twarz w lustrze była zamyślona, szczupła, blada. Para oczu przyciągała go ku
sobie i trzymała na uwięzi. Miał ochotę zapytać tego człowieka, którego widział
naprzeciw siebie: “Skąd u licha się wziąłeś? Po co przyszedłeś?” Nie chciał usłyszeć
odpowiedzi.
Ale odpowiedź tkwiła w tych oczach - w oczach nie należących do Mattisa, lecz do
kogoś, kto przybył z daleka, kto wzrokiem zgłębił ciemności nocy i światłość dnia. Zbli-
żały się. Płonęły. Nagle wszystko rozwiało się, zniknęło.
W tej samej chwili błysnęła mu myśl: “Mattis wariat. Pomylony. Jakże by się
śmieli, gdyby zobaczyli, że przeglądam się w lustrze.”
Nareszcie przypomniał sobie, po co przyszedł do alkierzyka. Miał szukać siwych
włosów.
Z przodu nie ma. Pochylił głowę, spod opadających kosmyków usiłował dostrzec
siwe włosy. Ani jednego. Potem próbował szukać ich aż za uszami.
Nigdzie ani jednego siwego włosa. A przecież był zaledwie o trzy lata. młodszy od
siostry, Hege liczyła ich sobie czterdzieści.
“Nie, jeszcze długo nie będę miał siwych włosów. Ale za trzy lata będę w wieku
Hege. Ani jednego siwego włosa. Hege musi się o tym koniecznie dowiedzieć, ucieszy
się” - stwierdził zapominając, że siostra wcale nie okazała zadowolenia, kiedy poruszył
ten temat.
Wyszedł z chaty wielkimi krokami. Hege bez wątpienia siedzi nadal na przyzbie z
robotą.
Rzeczywiście siedziała dalej na tym samym miejscu. Kaftana przybywało, jakby
sam się rozrastał pod dotknięciem jej zwinnych palców. Ręce Hege poruszały się w
bezszelestnym tańcu, a tymczasem robota zdawała się wykańczać sama, bez jej pomocy.
- No i co? - zapytała widząc, jak spiesznie wybiegł z izby.
Mattis wskazał na swoją głowę mówiąc:
- Nie mam ani jednego siwego włosa, Hege. Obejrzałem się w lustrze.
Hege nie zamierzała wdawać się w rozmowę.
- To dobrze - odpowiedziała zwięźle.
- Prawda, że to bardzo dobrze? - zapytał.
- Oczywiście, dobrze - odpowiedziała spokojnie.
- Sama zobacz, na pewno masz ochotę sama sprawdzić...
- Och, daj mi spokój! - wybuchnęła.
Zamilkł natychmiast. Hege jednym słowem umiała poskromić jego zapał.
- O co chodzi? - spytał przestraszony.
- Mattis, ty...
Patrzył na nią pełen napięcia.
- Powiedz nareszcie.
- Nie uważam, aby twoja dzisiejsza gadanina, której nie możesz skończyć, była
przyjemna.
- A czy my w ogóle mamy jakieś przyjemności? - spytał.
Zdaniem Mattisa słowa siostry brzmiały bardzo dziwnie. Hege spojrzała
bezradnie na brata, jakby z rosnącym lękiem. Jeżeli szybko temu nie zapobiegnie, Mattis
może popaść w nastrój, z. którym nie będzie mogła sobie poradzić.
- Mamy znacznie więcej przyjemności, aniżeli zdajesz sobie z tego sprawę! -
powiedziała z naciskiem. - Po prostu o tym nie myślisz. Każdy dzień przynosi nam coś
dobrego!
Żachnął się, lecz zapytał:
- Kiedy?
- Kiedy? - powtórzyła ostrym tonem. Po czym spiesznie, jakby chciała czemuś
przeciwdziałać, dodała: - Pomyśl, Mattis.
Tym razem nie odczuła zwykłego bolesnego ukłucia. Patrzyła na niego władczo,
choć była niższa od brata.
- Myślę ze wszystkich sił.
- W takim razie przypominasz sobie dużo dobrego!
Mattis zamyślony nie odpowiadał.
Hege nie ustępowała. Musiała nalegać tak usilnie, by nie zdołał jej się wymknąć.
- Mamy więcej przyjemności niż inni!
- Czy to rzeczywiście prawda? - wyszeptał bezsilnie, tak cicho, że ledwo było go
słychać.
- Tak! I nigdy nie wolno ci o tym zapominać.
Rozmowa się urwała. Mattis wyprężył się z lekka, lecz nie śmiał oponować. Hege
była mądra i doskonale wiedziała, co jest dobre. Lepiej nie przeczyć, nie robić z siebie
głupca. Patrzyła na niego surowo.
- Nie wiedziałem o tym - stwierdził po prostu. Nagle wszystko mu się rozjaśniło i
radośnie oświadczył: - Jak to dobrze, że mi o tym powiedziałaś.
- Co?
- No, skoro o tym nie wiedziałem. - Uśmiechał się wesoło. - Teraz pójdziesz spać?
- zapytał.
Zamiast odpowiedzieć Hege z lekkim znużeniem skinęła głową i weszła do chaty.
Tegoż wieczora Hege położyła się wcześniej niż zwykle. A w każdym razie
wcześniej poszła do swojej izdebki. Mattis zamierzał zapytać ją o przyczynę, lecz zanim
zdążył otworzyć usta, Hege powstrzymała go mówiąc niecierpliwie:
- Dobrze, dobrze, zaczekaj do jutra, Mattis. Na dzisiaj już dosyć rozmów, mój
kochany.
Po tych słowach stracił chęć do dociekań i pytań. Hege była w złym humorze,
lepiej niech idzie spać. Nie mógł pojąć, co złego zrobił. Może jej chodziło o siwe włosy?
Cóż w tym strasznego, że osiwiała, a on nie? Przecież to nie była jego wina.
Jednakże Hege go żywiła i ona nim kierowała. Poza tym była mądra, a dla tej jej
zalety Mattis miał jak największy szacunek.
Hege odeszła bez słowa. Mattis rozmyślał w samotności.
“Jutro trzeba będzie pójść do gospodarzy, może da mi kto pracę - rozważał, ale
myśl ta z góry przejmowała go lękiem. - To ta sprawa dręczy Hege! Ona mnie żywi jak
rok długi. Szczerze mówiąc i nie ujmując ani roku, trzeba przyznać, że żywi mnie przez
całe moje życie.”
“Żywi mnie. Żywi mnie.”
W tym powiedzeniu kryło się nie mniej goryczy niż w korze osiki, którą kiedyś
próbował żuć.
A Mattis przeżuwał te słowa rok po roku. Jeżeli pozostawał sam - jak właśnie
teraz - te bezlitośnie gorzkie słowa ciągle powracały na usta. W żadnym ze znanych mu
słów nie kryło się tyle goryczy.
“Jutro pójdę do pracy. Oczywiście jeśli nic mi nie przeszkodzi” - dodał w myśli na
wszelki wypadek.
Nawiedziło go mgliste wspomnienie licznych prób, kiedy to usiłował otrzymać
jakąś pracę, bądź u gospodarza, bądź w polu czy w lesie. Zawsze coś mu przeszkodziło w
przepracowaniu całego dnia. Dlatego też nigdzie nie wzywano go powtórnie do pracy.
Ludzie mądrzy, właściciele ziemi, którzy mogą dać robotę, przechodzili obok niego,
jakby go nie widzieli.
I zawsze kończyło się na tym, że wracał do siostry z pustymi rękami. Przywykła
już do tego, więc nigdy nie powiedziała mu złego słowa. Po prostu wlokła Mattisa przez
życie, niby kulę u nogi. Gdyby można odgadnąć, co ona myślała?
Jutro należy się przemóc. Należy iść prosto do gospodarzy i prosić o robotę.
- Raz kiedyś musi mi się udać - powiedział przybierając Wojowniczą minę, choć
nikt tego nie widział. - Muszę dostać pracę, bo Hege osiwiała.
Usłyszał wewnętrzny głos: “Hege osiwiała przeze mnie!”
Prawda ujawniła mu się w całej pełni. Zawstydził się ogromnie z własnego
postępowania.
Z wolna zapadał wieczór. Wolniej niż zwykle, tak przynajmniej zdawało się
Mattisowi. Nie miał jednak ochoty na spoczynek, wolał wyjść z domu. Jeżeli człowieka
coś dręczy, najgorszą rzeczą jest położyć się i nie móc zasnąć.
,,A może Hege też jeszcze nie śpi? Może poszła wcześniej do swej izdebki, żeby
mnie nie widzieć?”
- Bardzo nieprzyjemna myśl - powiedział głośno, na tyle głośno, żeby Hege za
ścianą mogła usłyszeć jego słowa.
Czuł się samotny.
Nagle wzdrygnął się pod wpływem niespodziewanej myśli: “Nie wolno ci odejść
ode mnie! - spojrzał w kierunku alkierza. - Cokolwiek zdarzy się tobie czy mnie, nie wol-
no cl odejść!”
Ta myśl, choć nienowa, ilekroć powracała, robiła wrażenie nowej i zawsze była
równie przerażająca. Za każdym razem odpędzał ją jako zwykłe urojenie, bo Hege nigdy
ani słowem nie wspominała, że go porzuci. A więc czemu się dręczyć?
Ale obraz siostry odchodzącej coraz dalej i dalej nie znikał. Wszystko, co
posiadała, niosła w węzełku pod pachą.
“Odchodzisz?”
“Tak, Mattis.”
“Hege, to okrucieństwo!”
“Tak, Mattis.”
Ona odchodzi!
Już nie słyszy jego słów, jej postać maleje, maleje, zamienia się w czarną kropkę i
taka pozostaje. Podczas tej sceny rozgrywającej się w milczeniu Hege nigdy nie znika
całkowicie.
I wtedy właśnie zaszło owo wielkie wydarzenie. Rozmyślając o odejściu siostry,
Mattis usiadł na zwykłym miejscu w progu, wzrokiem objął jezioro oraz wzgórza ciąg-
nące się od zachodniej strony. Woda była czarna, a wzniesienia nabrały barwy
głębokiego, ciemnego granatu. Łagodny letni zmierzch spowijał ziemię i niebo. Mattis
był wrażliwy na piękno otoczenia.
Ich chata stała w małej bagnistej dolince, łagodnie opadającej ku wybrzeżu. Las
był mieszany, pośród drzew iglastych rosły brzozy i osiki. Strumyk płynął środkiem
doliny. Czasem zdawało się Mattisowi, że jest to najpiękniejsze ze wszystkich miejsc,
jakie widział - choć właściwie niewiele widział.
W owej chwili odnosił zapewne to samo wrażenie. Siedział zapatrzony w dal,
ulegając urokowi półmroku letniej nocy - a może raczej nie tyle półmroku, ile jakiejś nie-
określonej, bezmiernej łagodności. Wtem zaszła rzecz nieoczekiwana.
“Cisza, nie ma wiatru” - myślał Mattis patrząc na czubki osik rysujące się
wyraźnie na tle nocnego nieba. Nagle pośród koron drzew usłyszał jakiś szelest, szelest
tak wyraźny, że wyobraził sobie, iż zaraz coś się zjawi. To nie wiatr szeleścił, to było jak
tchnienie - wszystko dokoła ogarnęła głęboka cisza, ani jeden liść osiki nie zadrżał.
Mattis usłyszał cichy odgłos. Przedziwny dźwięk! A jednocześnie wprost nad
głową ujrzał szybko i bezszelestnie poruszające się skrzydła. Zabrzmiał wabiący zew,
wyrażony w ptasiej, nieporadnej mowie.
Śmignęło coś nad domem, prosto nad Mattisem, jakby przeszyło go na wskroś.
Zawładnęło nim niepojęte podniecenie, wzruszenie i niepokój:
“Czy stało się coś nienaturalnego?” “Nie. Nie o to chodzi, ale...”
To była słonka. O tej porze roku nie mogła przelatywać tutaj przypadkiem - a
zatem nad ich chatą prowadził szlak, którym ciągną słonki! “Odkąd tak jest?” Wiosną nie
ciągnęły tędy. Za pamięci Mattisa nie ciągnęły tędy nigdy. Nieraz siedział przed domem o
równie późnej godzinie, więc musiałby je słyszeć i widzieć, gdyby tędy przelatywały.
Dzisiaj jednak ciągnęły wprost nad nimi, nad Hege i nad nim. I to samo będzie się
powtarzało nadal każdego ranka i każdego wieczoru!
Mattis spojrzał na chatę: nie była już ta sama, musiał patrzeć na nią innym okiem.
Stada słonek przeciągały nad odległymi dolinami, hen, daleko! O tym dobrze wiedział!
Ale dzisiejszego wieczoru ciągnęły wprost nad ich domostwem.
Byleby mu się tylko nie przywidziało! Wiedział, że nieraz ulega złudzeniom. Czy
ktokolwiek słyszał, żeby ciąg słonek zmieniał kierunek? W każdym razie on o tym nie
słyszał. I dlaczego przyleciały tutaj ?
Mattis czekał z zapartym tchem. Jeżeli to jest prawdziwy ciąg słonek, ptak
powróci za chwilę tym samym szlakiem, tak zwykle bywa. Mattis wiedział o tym, bo
dawniej widywał ciągi innych ptaków, dobrze sobie znanych. Wczesnym rankiem ptaki
przelatują tą samą drogą - opowiadał mu o tym pewien myśliwy. A zresztą w okresie
posuchy sam widywał na ziemi ślady dziobów i maleńkich łapek słonki.
Czekał w napięciu, czas mu się dłużył, wątpliwości narastały.
O, już leci! Szybko trzepocząc skrzydłami, ledwo dostrzegalny ptak przecina
powietrze wprost nad domem, lecz w odwrotnym kierunku. Zniknął pośród łagodnej
pomroki, między koronami uśpionych drzew.
- Ciąg słonek się skończył! - powiedział głośno Mattis.
Sam nie wiedział po co i do kogo to powiedział. Ale nic innego nie mógł zrobić i
dlatego wymówił te słowa, choć nikt ich nie słyszał. Miał wrażenie, że po długotrwałym i
ciężkim okresie nadeszła jakaś zmiana.
Pierwszą jego myślą było opowiedzieć o tym siostrze, i to niezwłocznie. Obojętne,
czy Hege śpi, czy nie śpi, musi dowiedzieć się o tym natychmiast. Mattis już zamierzał
biec do niej, lecz zatrzymał się. Jeżeli to jest prawda, ptak wkrótce powróci jeszcze raz;
Mattis miał do siebie tak mało zaufania, że postanowił zaczekać na trzeci przelot.
Należało usiąść i czekać.
“Hege będzie musiała uwierzyć, jeżeli zobaczę ptaka aż trzy razy. Wszyscy będą
musieli uwierzyć!”
Jest, wraca!
Tak samo jak poprzednio w półmroku mignął cień szybki niby strzała i zabrzmiał
wabiący zew; może ktoś go słyszał, może nie. Słonka przeleciała nad chatą i zniknęła w
przestworzach! Pozostała tylko cisza letniego wieczoru.
Ptak jednak powrócił. “Teraz coś wiem” - stwierdził stanowczo Mattis bez
żadnego wahania. Coś się w nim przeobraziło.
A Hege spała!
Teraz Hege także musi się zmienić.
Mattis miał wątpliwości, kto jest ważniejszy: on sam czy Hege, która z
błyskawiczną szybkością robiła na drutach wzorzyste kaftany i była bardzo zaradna, a
teraz spała. W obecnej chwili był zdecydowanie skłonny sobie przyznać pierwszeństwo.
Wszedł do izby w sposób raczej hałaśliwy. Głupio zrobił. Hege już dawno się
położyła, na pewno zasnęła - Mattis obudził ją nie w porę.
W głosie jej brzmiało niezadowolenie.
- Co to znowu znaczy? - powiedziała gwałtownie, zanim zdążył choć jednym
słowem ulżyć przepełnionemu sercu.
Znał dobrze ten ton.
Wszedł z hałasem, zaledwie usnęła. Wiedział także, co Hege zrobi za chwilę: już
pochrząkuje, jakby się chciała usprawiedliwić i złagodzić boleśnie raniący ton swego
odezwania.
- O co chodzi, Mattis? - spytała cichym, znużonym, a zarazem skruszonym i
przyjacielskim głosem.
Mattis przyszedł z niesłychanie ważną sprawą. Nie bardzo wiedział, jak właściwie
to powiedzieć. Najlepiej zupełnie po prostu.
- Słonki ciągnęły tu wieczorem! - oświadczył zwięźle.
Czuł się dziwnie obco, stojąc obok łóżka siostry.
Po sposobie, w jaki się odezwał, Hege zmiarkowała, że język mu się plącze ze
zdumienia i podziwu. Z doświadczenia aż nazbyt dobrze wiedziała, z jak przedziwnymi
sprawami Mattis do niej przybiegał. Ze sprawami, które najczęściej wyjaśniały się
natychmiast i od razu traciły całą niezwykłość. Dlatego też z niezmąconym spokojem
powiedziała:
- Ciąg słonek? Idź spać, Mattis.
Mattis zupełnie jej nie pojmował.
- Idź i połóż się, Mattis - powtórzyła łagodnie, widząc jego wzburzenie.
Zawiedziony Mattis krzyknął:
- Czy nie słyszałaś, co powiedziałem? Ciąg słonek zmienił kierunek, przeleciał
prosto nad naszym domem! Ciągną w tej chwili. Teraz, podczas kiedy ty leżysz w łóżku!
Hege ani się nie poruszyła, ani nie zmieniła wyrazu twarzy.
- Słyszałam, oczywiście. Ale cóż z tego? Niech sobie leci, którędy chce, ten ciąg
słonek.
Mattis zupełnie jej nie rozumiał. Mówiła do niego jakby w obcym języku.
- Nie rozumiesz, jakie to ważne? Czy słyszałaś kiedy, żeby ciąg słonek zmieniał
szlak i przelatywał komuś nad samą głową?
Hege lekko wzruszyła ramionami.
- Co ja o tym mogę wiedzieć.
- Na pewno nigdy o tym nie słyszałaś. A teraz ubieraj się i chodź.
- Na dwór? W nocy?
- Naturalnie. Ty także musisz je zobaczyć.
- O, nie! - odpowiedziała.
- Musisz! Teraz ciągną nad nami. Uważasz, że to nie jest nadzwyczajne?
Hege położyła się z powrotem na plecach, miała tego dosyć. Ze zmęczenia
szeroko ziewnęła.
- Na pewno zrobiło ci to przyjemność - powiedziała - ale ja mogę obejrzeć je
innym razem. Jeżeli ciąg słonek tędy przelatuje, to będzie dalej przelatywał, prawda?
Mattis ze zdumienia szeroko otworzył usta.
- Jak przeleciały, to będą przelatywały - powtórzył.- Ty podobno jesteś mądra? -
Te słowa wyrwały mu się z wielkiego zmieszania.
- Co to znaczy? - spytała.
Nie spuszczając z niej wzroku stwierdził dobitnie:
- Ty w ogóle nic nie rozumiesz.
Hege ujęła Mattisa za ramię. W tym ruchu wyczuł przyjazną życzliwość.
Natomiast nie widział, jak ogromnie biedna i znużona czuła się Hege w tej chwili. Leżała
w wyblakłej od prania koszuli, nie patrzyła na brata, głowę odwróciła ku ścianie.
- Możemy porozmawiać o tym jutro, Mattis. Połóż się teraz, słyszysz?
Zmarnować taką sposobność! Mattis uważał to za szaleństwo.
- Mówię ci, że one ciągną teraz. I ty nie chcesz ich zobaczyć? Zupełnie nie
rozumiem, jaka ty jesteś, dla ciebie nic nie jest dosyć nadzwyczajne!
Tego już było Hege za wiele. Uderzyła pięścią w kant łóżka i krzyknęła:
- Ty w ogóle nic nie wiesz! I ty ośmielasz się to mówić, ty... ty, który...
Urwała nagle.
- Który co...? - spytał wystraszony.
Odwrócona do niego plecami zawołała:
- Daj mi spokój! Nie zniosę tego dłużej, jeżeli nie... nie... możesz już odejść! Już
późna noc, Mattis, trzeba odpocząć!
Gwałtownym ruchem przysunęła się do ściany. Widział, że plecy jej drżą. Odczuł
to boleśnie, poczuł się winien, niezależnie od tego, czy był winien, czy nie.
Sam nie wiedział, co myśleć. Czy zrobił jej coś złego? Chciał ją tylko ucieszyć
widokiem ciągu słonek. Nie przyszedłby tutaj, gdyby nie przekonanie, że to wydarzenie
będzie miało dla niej takie samo znaczenie jak dla niego. Ptak przelatywał teraz, w tej
chwili, a ją to nic nie obchodziło, kazała mu odejść, a sama leżała i płakała z niepojętą
bezradnością.
- Ależ, Hege, ja nie chciałem ci dokuczyć, ja chciałem tylko...
Hege uniosła się gniewem.
- Słyszałeś, co powiedziałam? - krzyknęła z taką wściekłością, że Mattis jednym
susem przebył niewielką odległość, dzielącą go od progu. Drzwi zamknął ostrożnie,
jakby Hege spała i bał się ją zbudzić.
“Jeden człowiek jest taki, a drugi inny - pomyślał zalękniony Mattis stojąc przed
domem. - A w każdym razie Hege różni się ode mnie.”
“Ona pewno mi nie wierzy. A przecież ja widziałem i słyszałem ptaki. Mogę
przysiąc, że je widziałem, ale na dzisiaj już koniec, nie będą więcej ciągnęły.”
“Zaśpiewamy teraz pieśń” - szepnął wewnętrzny głos.
Mattis nie lubował się w śpiewie, ale na zakończenie tego wieczoru pieśń byłaby
odpowiednia.
“Bywałem nieraz na różnych spotkaniach i wiem, jak to jest.”
Koniec na dzisiaj, bo ptak spotkał swoją ukochaną.
Mattis spojrzał na niebo: w miejscu, gdzie przelatywał ptak, pozostała świetlista
smuga. Dokładnie nad dachem ich chaty.
Mówiąc szczerą prawdę, niezupełnie był tego pewien, chociaż tam w górze coś
zaszło, coś się zmieniło. Jutro wszystko się powtórzy i będzie tak pięknie jak dzisiejszego
wieczoru.
“Jutro Hege musi zobaczyć ptaki, choćbym miał uwiązać ją na dworze”
Zanim usnął, skulony na ławie jak małe dziecko, pomyślał :
,,Od dzisiaj wszystko się zmieni... Czy dla mnie?”
Ta myśl go rozpłomieniła.
Mattis usypiając nie rozstał się z ciągiem słonek, a wskutek tego - choć trudno
powiedzieć jakim sposobem - powstał cudowny sen.
Zanim ujrzał obrazy, usłyszał zapowiedź:
- Przybywamy, przybywamy, czy jesteś tam?
- Jestem, naturalnie - odpowiedział.
- Długo to trwało, Mattis - mówiły przyjazne głosy - ale już się skończyło.
Zjawiły się. Lśniące smugi powstały wysoko nad dachem i nisko nad chatą, i po
obu stronach, a jednocześnie rozległ się dźwięk ledwo uchwytny, ale właśnie taki, jaki
być powinien. Chata odmieniła się od razu, całkowicie.
Ale to nie dom był najważniejszy, lecz on sam - jasne smugi przeniknęły go na
wskroś i przeobraziły całkowicie. Zgiął rękę, aby wypróbować swoje nowe muskuły,
które naprężyły się tak silnie, aż koszula pękła wzdłuż całego ramienia. Spojrzał na
skórę gładko napiętą na mięśniach i wybuchnął śmiechem.
- Dobrze jest, nareszcie mogę kogoś uścisnąć - powiedział. A potem rozglądając
się wkoło zawołał: - Gdzie jesteście?
Dźwięczny śmiech zabrzmiał w gaju.
- Jesteśmy tam, gdzie być powinnyśmy.
Dom był rzeczywiście jak nowy, Mattis podszedł bliżej, aby przejrzeć się w
szybach. Nigdy w życiu nie widział chłopaka o równie męskim wyglądzie jak ten, który
spoglądał na niego z mrocznej szyby. Mógł się przejrzeć jednocześnie ze wszystkich
stron, z każdej strony jednakowo dokładnie.
Z dumą zawołał:
- Czy mnie widzicie?
- Tak, na pewno, patrzymy tylko na ciebie - odpowiedział głos z gaju.
- Zaczekajcie trochę - rzekł Mattis.
A na to głosy chórem:
- Czekać, teraz?
- Czego chcesz, Mattis?
- Przygotuj się, Mattis!
- Tak, na pewno - odpowiedział ich własnymi słowami.
Potrząsnął głową - w mgnieniu oka zaczęły się w niej tłoczyć słowa
najwłaściwsze, takie, jakie mówi się dziewczętom, i nie tylko dziewczętom. To już nie
były dawne nieudolne cienie słów. Z radością zaczął igrać nowymi słowami, wymawiał
różne kolejno, a wszystkie były zuchwałe.
- Hej, wy, tam w gaju, czy jesteście gotowe? - zawołał.
- Jesteśmy gotowe, powiedz, która ma przyjść?
- Przyjdź ty, ty o której myślę! - odkrzyknął napinając mięśnie ramienia.
Silne ramię!
Niemal natychmiast usłyszał odpowiedź:
- I ja tego pragnę.
Pozostałe głosy zamilkły.
Stanęła na skraju lasu, już nie utajona. Tysiące razy wyobrażał ją sobie, a teraz
była inna. Mimo to poznał ją i wcale się nie bał. Podeszła bliziutko - jak ślicznie pachnie!
Ale nie wolno jej dotknąć.
- Zrób coś - poprosił.
- Dobrze - odparła - patrz tutaj.
Poruszyła ręką, dokoła zabrzmiał śpiew ptaków.
- Ciąg słonek cię zrodził - odezwał się Mattis - i wszystkie moje myśli należą do
ciebie od dawna. Jeżeli chcesz mi coś powiedzieć, to mów zaraz.
- Powiedzieć? - spytała.
- Tak.
- Nie, teraz nie chcę już nic powiedzieć.
Patrzył jej prosto w oczy. Jednocześnie ukradkiem zgiął lewe ramię - koszula
pękła z lekkim trzaskiem. Potężne, gładkie, zaokrąglone muskuły ręki błysnęły w słońcu
tuż przed jej oczami.
- Nie ma się czego martwić, mam dosyć koszul - zapewnił z całym spokojem.
- I ten drugi w ten sposób podarłeś? - spytała z podziwem.
- Tak - odpowiedział od niechcenia - prawy rękaw podarłem w strzępy już
dawno.
Nie odezwała się więcej, wstrząśnięta jego widokiem, nie mogła wypowiedzieć
ani słowa. Tego pragnął. Miał teraz wszystko, czego pragnął. A prócz tego mógł wszystko
wyrazić we właściwy sposób.
- Teraz we wszystkim możesz kierować się tylko własną wolą - rzekł do niej. -
Jesteś moim skarbem. - Natychmiast podeszła jeszcze bliżej. - Coraz lepiej pojmuję,
czemu długo i wiernie czekałem - dodał.
Milczała, posiadała bowiem tajemnicę, którą chciała zwierzyć. Zbliżała się coraz
bardziej. Kiedy poruszyła ręką, rozległ się śpiew ptaków, teraz, gdy cała była w ruchu,
rzucała czary.
Widząc ją całą w ruchu, Mattis zatracał poczucie tego, co się działo. Czegoś, co nie
miało nazwy. Podchodziła coraz bliżej. Tuż przy nim była ona, zrodzona z ciągu ptaków,
ta, która do niego należała.
Hege jak zawsze wstała pierwsza. Mattis już nie spał, ale leżał nadal przeżywając
od nowa swój sen. Słyszał, że Hege sprząta w swej izdebce, po chwili wyszła. Mattis
prędko odwrócił się do ściany, udając, że śpi. Tak było bezpieczniej ze względu na
sposób, w jaki rozstali się poprzedniego wieczora.
Hege idąc do kuchni zatrzymała się na chwilę przy posłaniu brata. Sekunda
napięcia. Odeszła - spieszyła się. Wkrótce Mattis usłyszał znajome poranne
pobrzękiwanie filiżankami i łyżeczkami.
,,Wszystko się zmieni” - myślał roztargniony Mattis. Sięgnął po odzież i ubrał się.
Czuł się przeobrażony, jakby unoszony przez dwoje silnych ramion - z jednej strony
porywał go ciąg słonek, z drugiej senne rojenia. Nastawiał ucha: może dzisiaj też usłyszy
coś niezwykłego. Może niespodziewane słowo lub radosne zdarzenie czeka w ukryciu -
teraz po wielkiej zmianie.
Jeszcze nie. Ale należy czuwać, bo dzisiejszy dzień nie może być podobny do
niezliczonego szeregu zwykłych dni.
- “Temu Pan Bóg daje” - powiedział do Hege, otwierając drzwi kuchni.
Mattis przypomniał sobie część starego przysłowia i użył go jako powitania. Czuł
się niepewnie. Niepokoiło go wspomnienie siostry z ostatniej chwili przed rozstaniem
poprzedniej nocy. Nie mógł się opędzić myśli, że Hege odwrócona do ściany płakała z
jego winy.
A bezpośrednio po tym nawiedził go ów sen!
W każdym razie Hege przespała się i odzyskała równowagę. Drobna, krępa,
zręcznym ruchem krajała chleb. Mattis miał wrażenie, że specjalnie usiłowała przybrać
beztroski i spokojny wyraz twarzy, by zatrzeć wczorajsze zajście. Na dziwne przywitanie
brata odpowiedziała pytaniem:
- Co się stało, że jesteś dzisiaj w takim dobrym humorze?
Roześmiał się tajemniczo i odparł:
- A dlaczego?
- Nie? Nie jesteś w dobrym humorze?
- Ale nie wiesz, dlaczego tak jest.
Ani słowem nie wspomniała o wczorajszym wieczorze! Odezwała się ostrożnie,
jakby nie chciała powiedzieć za wiele:
- Chyba wiem, pewno dlatego że pójdziesz szukać pracy, jak umówiliśmy się
wczoraj. I sprawdzi się przysłowie: “Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje” - wrócisz z
zarobkiem.
Ojej, zapomniał, że obiecał pójść do pracy! Natomiast Hege, jak się okazuje, nie
zapomniała. Cień zaćmił jego radość.
- Nie zgadłaś - odpowiedział.
- Jak to, nie pójdziesz...
- Ciąg słonek jest teraz nad nami - przerwał siostrze.
W ten sposób zamierzał wyjaśnić nową sytuację. W obliczu tak radosnego
wydarzenia chyba można oszczędzić sobie przykrej wędrówki do wsi i proszenia o
robotę.
Hege jednak nie pozwoliła się zbić z tropu.
- No to co? Czy coś się zmieniło dlatego, że ciąg słonek przeleciał nad domem?
- Sam nie wiem. A ty, czy jesteś pewna, że nic się nie zmieniło?
Mówił teraz odważniej, lecz także bez lepszego skutku.
- Siadaj i jedz teraz - upomniała Hege.
Zabrał się do jedzenia. Ciągle jednak żył swoim snem. Trochę później trzeba jej
będzie otworzyć oczy na niesłychanie ważne wydarzenie, którego ona nie chciała uznać.
Nie mógł dłużej wytrzymać, głośno chrząknął, stuknął czubkiem buta o podłogę i
mruknął:
- Hm!
- No i co?
- Nic. To nie jest dla ciebie!
- Och, chyba wręcz przeciwnie. Masz minę, jakbyś koniecznie chciał mi coś
powiedzieć.
Mattis w milczeniu jadł chleb małymi kęsami, ale trudno mu było opanować się.
- Przedziwne, co też człowiekowi może się przyśnić, byle tylko chciał -
oświadczył.
Hege niechętnie dała się wciągnąć w rozmowę.
- Aha, coś ci się śniło - powiedziała, jakby to w ogóle nie miało znaczenia.
- Hm! - mruknął znowu Mattis.
- Lepiej powiedz, co masz do powiedzenia, bo cię rozniesie!
Wobec jej postawy sen nabierał wagi i realności. A nawet stawał się
rzeczywistością.
- Mam powiedzieć, co mi się śniło?
Potwierdziła skinieniem głowy.
- Tego nie mogę zrobić - odpowiedział z powagą, obrzucając ją dumnym
spojrzeniem.
- W takim razie na pewno nic ważnego, wyobrażam sobie - odparła z lekkim
niezadowoleniem, nalewając mu kawy, lury, jaką zwykle pijali. W chwili kiedy
zamierzała odejść, Mattis znów się odezwał:
- Porządni ludzie nie mówią o takich rzeczach, jakie mi się śniły. Wiesz już teraz!
- Ach, tak!
- Na nic ci się nie zda wypytywać i badać mnie. Teraz już wiesz!
Hege, w dalszym ciągu niewzruszona, pragnąc przywołać go do rozsądku, rzekła:
- Pociesz się, że sny tłumaczy się na opak. Każdy sen jest przeciwieństwem
rzeczywistości.
- Co?! - zawołał. Wzdrygnął się słysząc jej słowa. Miał wrażenie, że chciała zadać
mu ból. A właściwie sama nie wiedziała, co mówi, tak, nie wiedziała. - To, co powie-
działaś, jest wstrętniejsze, niż przypuszczasz - oświadczył wzburzony Mattis.
Odechciało mu się jeść, zerwał się od stołu tak gwałtownie, że uniósł blat.
Filiżanka spadła, kawa się wylała.
- Patrz, jak nabrudziłeś, Mattis!
- A czyja to wina?
Niech wie, co zrobiła, jaką krzywdę mu wyrządziła.
- Nie wolno ci psuć mi wszystkiego! - rzekł.
- No, już dobrze, dobrze, Mattis.
Mattis opamiętał się.
- A zresztą mniejsza o to, bo teraz wszystko będzie inaczej. Zaczęło się w nocy.
Hege przypomniała sobie, jak szorstka była ostatniej nocy, i pożałowała tego.
- Wyjdę z tobą wieczorem i popatrzymy na słonki. Tylko nie nudź.
- Nigdy nie będzie tak jak za pierwszym razem!
Hege puściła słowa brata mimo uszu, sprzątnęła ze stołu i zabrała się do roboty
na drutach. Co chwila zerkała spod oka w stronę Mattisa. On zaś wyczuwając wzrok
siostry odezwał się ze złością:
- Czego znowu chcesz?
- Nic, patrzę tylko, czy wybierasz się na wieś do roboty, jak obiecałeś.
Nie miała nad nim litości.
- No, tak, ale ciąg słonek...
Hege nie ustępowała.
- Na to żadne ptaki ani ciągi słonek nie pomogą. Powiedziałeś, że pójdziesz, więc
musisz iść.
Mattis się zląkł. Jeżeli Hege jest aż tak wojownicza, to znaczy, że tym razem ma
jakiś specjalny cel. Czy ona nie rozumie, co to za udręka dla niego? Wstał, wysunął się ze
swego bezpiecznego kąta i z niepokojem zapyta!:
- Czy to taka zmiana ma zajść u nas, teraz kiedy słonki ciągną?
- Nie wolno nigdy dawać za wygraną, powtarzałam ci to tysiąc razy.
- Łatwo ci tak mówić!
Mattis zastanowił się, a po chwili głośno i żałośnie zawołał :
- Dlaczego nie mam muskułów, które mógłbym tak naprężyć, żeby koszula pękła.
Hege milczała.
- Ty mnie nigdy nie pytasz! - wołał dalej w podnieceniu.
- O co?
- O to, o co należy pytać.
- Cicho bądź! - rzekła surowo.
Trudne sprawy - dla obojga.
- Czy mogę zaczekać do jutra? - poprosił. Miał na myśli upokarzającą wędrówkę
od domu do domu w poszukiwaniu pracy. Hege nieraz już dawała dowody, że była dobrą
i oddaną siostrą, ale niestety ostatnio gniewała się dużo częściej niż dawniej. - Bo
rozumiesz: dzisiaj to jest dzisiaj.
- No dobrze, niech tak będzie - zgodziła się Hege.
Dzisiaj jest dzisiaj. Mattis włóczył się w pobliżu domu i rozmyślał . W jego śnie
istniały trzy rzeczy.
On sam był odmieniony w trojaki sposób.
Krążył dokoła w piękny letni poranek. Hege na pewno siedziała w izbie, zła, bo
nie poszedł szukać pracy, ale tak być musiało. Nowe wydarzenie było zbyt świeże i
doniosłe. Czuł ożywczy powiew wiatru, ze wszystkich stron płynęły miłe wonie.
Trzy wielkie zmiany. Ale rozwiały się wczesnym rankiem, nic innego nie mógł
sobie wyobrazić - pozostało mu bowiem tylko głuche wspomnienie. Mimo to, gdy tak
krążył dokoła, niespodziewanie usłyszał jakby głos, dźwięk śpiewny, zaczarowany, ale
prawdziwy i rzeczywisty.
“Jestem odmieniony w trojaki sposób, lecz dzisiaj jest dzisiaj. Zdumiewające,
czemu Hege nie potrafi tego wszystkiego zrozumieć” - dumał Mattis schodząc nad brzeg
jeziora.
Stanął nad wodą i puszczał kaczki, jak mały chłopiec. Gładka tafla jeziora ani
drgnęła, wszelkie próby łowienia ryb na nic by się nie zdały, a zatem Mattis mógł z
całym spokojem pozostawić łódź u brzegu.
Trzy rzeczy ze snu na pewno go otaczały, czekały w pobliżu. A nadto tej nocy on
sam się odmienił. Wszystko, co pragnął, aby się w nim zmieniło, uległo przeobrażeniu,
zgodnie z jego wolą.
Stał z zamglonym wzrokiem, jakby nieobecny, i rzucał w wodę kamienie
wielkości pięści.
- Mattis! Chodź jeść - woła Hege od progu.
Miłe dobrze znane nawoływanie kobiety.
Trzy rzeczy zniknęły.
Hege nie potrzebowała dodawać: “Chodź zaraz!” Mattis szybko reagował na
wezwanie do jedzenia, biegł pod górę pędem i zaraz siadał do stołu.
- Jedz, póki mamy co jeść - rzekła Hege podsuwając mu talerz.
Wiedział dobrze, że tak powiedziała, ponieważ nie chciał iść szukać pracy.
Dlatego tak się odezwała.
- Jeżeli ktoś się zmienił w trojaki sposób - zaczął Mattis nie przerywając jedzenia.
- Co za trojaki sposób?
- To się łączy z tym, czego ty nie możesz wiedzieć. I z dziewczętami także...
- Jedz teraz, jedz.
- Ty się nigdy nie zmienisz, zawsze jesteś taka sama - zawołał gniewnie. - Nie
potrafisz tego zrozumieć.
- Nie, nie potrafię, ale czy ty pomyślałeś o tym, że jutro masz pójść do wsi?
“Ona jest uparta i dziwna - zauważył Mattis w duchu. - Ale dzięki temu mamy co
jeść.”
- Powiedziałem, że pójdę, to pójdę - stwierdził, a jednocześnie przerażenie
ogarnęło go, gdy wspomniał, że bezradny stanie w obliczu umiejętnie i szybko
pracujących ludzi.
Hege pilnie robiła kaftan. Mattis błagalnym tonem prosił:
- Pójdziesz zobaczyć ptaka, kiedy przyleci tu wieczorem? Dziś rano powiedziałaś,
że chcesz na niego popatrzyć?
- Dzisiaj nie, będzie za późno.
- Przecież powiedziałaś...
- Wolę iść spać - odparła stanowczo.
- A gdybyś się już nigdy nie obudziła? Dopiero wtedy byś żałowała - nalegał z
uporem.
Hege wzdrygnęła się. Te słowa podziałały Ha nią w sposób dla niego
niezrozumiały.
- Milcz, Mattis! - zawołała porywczo.
Zerwał się do ucieczki. Rzuciła za nim jeszcze kilka słów, ale nie dosłyszał, co
mówiła, bo przerażony już znajdował się za drzwiami.
Wieczorem siedząc na przyzbie czuł dziwny niepokój w sercu i w rękach. Hege
mimo wszystko zaryzykowała i poszła spać.
Czas już na ptaka.
Słychać jego zew, widać skrzydła trzepoczące trochę bezradnie w szybkim locie.
Ptak szybuje wysoko w łagodnym nocnym powietrzu, a jednocześnie przeszywa
na wskroś serce Mattisa. Miękki, ciemny cień czegoś niepojętego wypełnił go całego. “Ja i
słonka to jedno” - błysnęła niejasna myśl.
Uradowany złożył sobie przyrzeczenie: “Jutro pójdę, bo Hege tego chce, byle tylko
burzy nie było. Błyskawica zawsze jest błyskawicą i wtedy nie pójdę, zresztą ona wie, że
nie pójdę.”
Zaczekał, póki słonka przeleciała dwukrotnie, dopiero wtedy poszedł położyć się
w izbie, którą wypełniał przytulny półmrok letniej nocy.
Jeśli Mattis oczekiwał, że sen się powtórzy, spotkał go ciężki zawód. Nie zobaczył
choćby cienia dziewczyny czy gaju.
10
11
12
Hege siedziała z robotą przed domem. Usiadła tak, aby widzieć ścieżkę
prowadzącą do szosy. Mattis dostrzegł siostrę, w chwili kiedy minął zakręt, wyglądała
jak mały, nic nie znaczący kłębuszek.
Z odległości można by sądzić, że to okruszyna. Skurczona. Prawie nic.
“A co w niej siedzi? - rozważał Mattis. - Bystra jest.” Dla tej zalety miał duży
szacunek. Czasem bywała wybuchowa, wiedział o tym z doświadczenia.
Powinna być młodszą z nich dwojga, wówczas on mógłby obserwować ją od
maleństwa, karmiłby ją łyżeczką, jedzenie kapałoby jej z buzi. Wtedy wszystko byłoby
inaczej.
Cienie drzew zaczynały się wydłużać. Wieczór zapadał robiło się chłodno. Jak
dobrze i przyjemnie po całym dniu spędzonym w spiekocie słońca!
Na widok brata Hege wstała.
- Pewnie jadłeś? - spytała na powitanie.
- Tak, bądź spokojna - odpowiedział z naciskiem Mattis, zadowolony, że może
napomknąć choć o jednej dobrej rzeczy, która spotkała go w dniu dzisiejszym. - Tam,
gdzie byłem, nie brak jedzenia - dodał.
Hege zaczęła wypytywać, gdzie był, co robił, chciała poznać dokładnie cały
miniony dzień. Nie było innej rady jak opowiedzieć.
- U tego gospodarza byłem aż do tej pory.
- Aha!
Gdyby teraz mógł złożyć całodzienny zarobek na kaftanie leżącym na kolanach
siostry!
- Wszystko w porządku - ciągnął dalej pospiesznie. - Zapłacili mi.
- Ile?
Hege była niemożliwa!
- Zapłacili mi za dwa rzędy. Przecież wszystko w porządku. Inaczej nie daliby
pieniędzy.
- Oczywiście.
- Chyba rozumiesz, co znaczy “wszystko w porządku”, ty, co dostarczasz kaftany. -
Z wielkiego podniecenia jąkał się opowiadając o parze zakochanych. - A potem zadałem
pytanie gospodyni, ale nie umiała mi odpowiedzieć - stwierdził na zakończenie.
- A o co? O co się pytałeś? - w głosie Hege brzmiało niezadowolenie.
- No, pytałem się.
- Trudno, musisz raz z tym skończyć - rzekła Hege surowo.
- Dlaczego?
- Bo to po prostu głupota! - odparła z rozgoryczeniem.
Mattis skulił się i nic więcej nie powiedział. O co pytał gospodynię, o tym już nie
rozmawiali. Hege i tak wiedziała.
Wieczorem Hege oświadczyła, że chce zobaczyć słonkę; propozycję tę przyjął
jako nagrodę, nagrodę za pracę i trud. Ciąg słonek uważał niemal za własne dzieło.
Wyszli oboje przed dom.
- Dobrze, że się opamiętałaś - zauważył.
Na dworze panowała uroczysta cisza. Mattis radośnie rozglądał się na wszystkie
strony, nasłuchiwał, wyczekiwał.
Ptak przyfrunął, a wraz z nim zjawiło się owo niewidzialne coś, towarzyszące mu
stale. Teraz Hege miała w tym również swój udział. Cień, łopot skrzydeł - ptak odleciał.
Hege milczała, mimo to wydawała się życzliwie usposobiona.
- Tak, teraz będzie przelatywał znowu i znowu - powiedział wzruszony Mattis.
Hege stwierdziła, że pora spać. Jednakże w mniemaniu Mattisa na pewno była
przejęta. Dlatego też dotknął jej ramienia. Pragnął jej opowiedzieć, że chata się zmieniła,
że górowała nad innymi domostwami, w każdym razie została wyróżniona. Wyrazić tego
wszystkiego nie umiał, ale mógł dotknąć jej ramienia.
- No, więc już go widziałaś - powiedział przybierając mimo woli taką minę, jakby
ptak do niego należał. Hege zapomniała się i rzekła:
- Przecież nie ty go tu sprowadziłeś? A tak mówisz, jakbyś to zrobił.
Po prostu zabrakło mu słów! Patrzył na nią przerażony. Jak mogła powiedzieć coś
podobnego w tej chwili? Gniew zaczął w nim wzbierać.
- Co z ciebie za człowiek! Ty zawsze wszystko musisz zepsuć!
- Daj spokój.
Mattis nie pozwoli narzucić sobie milczenia! Rozejrzał się w koło za czymś, co
mogłoby służyć jako broń przeciwko siostrze. Spojrzenie jego padło natychmiast na
uschnięte osiki. Zapomniał o swoich dobrych postanowieniach i wskazał na czubki
drzew:
- Widzisz je? Teraz ja ci coś powiem... przezwali je naszymi imionami! Tak, tak się
teraz nazywają, nie inaczej! Nareszcie i ty się o tym dowiedziałaś! Ciebie też przezywają !
Przygotowany był na to, że zetrze siostrę w proch. Tymczasem nic z tego. Hege z
niezmąconym spokojem odpowiedziała :
- Aha, wiesz o tym?
Mattis wytrzeszczył oczy.
- Myślałam, że z nas dwojga tylko ja o tym wiem - poklepała go po ramieniu.
“Znowu ona wzięła górę” - pomyślał. Z całą bezwzględnością i swobodą zaczęła
mówić o nieszczęsnych drzewach.
- A cóż nam to szkodzi. To dla nas nie ma znaczenia. Głupi, smarkaczowski
pomysł. Zwyczajne dziecinne żarty.
Urosła w jego oczach. I on sam urósł, ponieważ stał obok niej, był jej bratem, a
także dlatego że jedno z tych drzew należało do niego i nie mogło mu wyrządzić
krzywdy.
Mimo wszystko niezupełnie podzielał sąd Hege. Jej znacznie łatwiej było wyrazić
tego rodzaju zdanie. Ale dobrze jest móc na niej polegać i sam jej widok dodaje sił.
Bacznie wpatrując się w niego powiedziała stanowczo:
- Nie będziemy więcej o tym rozmawiali. Jeśli o nas chodzi, te drzewa mogą sobie
stać, jak długo ludzie zechcą.
- Słusznie - potwierdził Mattis, nareszcie mógł zamilknąć.
13
14
15
16
Minęło kilka dni, gdy nagle Mattisa przeszył ból. Prawdziwy ból. Wybiegał z
domu i wracał z powrotem, jakby go coś gnało. Na pytanie Hege odpowiedział:
- Brzuch mnie chyba boli. Ale tylko chyba...
- Zjadłeś coś? A może to z pogody?
- Ani jedno, ani drugie - odparł i wyskoczył z chaty. Słonce groziło
niebezpieczeństwo - o to chodziło!
Tegoż ranka spotkał na drodze wyrostka, chłopak spytał Mattisa, czy to prawda,
że nad jego chatą ciągną słonki.
- Oczywiście - odpowiedział ucieszony, że ktoś o to pyta.
Dotychczas musiał narzucać się ludziom z opowiadaniem o ptaku. Natychmiast
jednak ogarnął go lęk, jakże żałował tych słów! Dziwny błysk w spojrzeniu chłopaka
ostrzegł go, że rozmawiał z myśliwym.
- Ale już teraz nie przelatują! Za późna pora. Dawno ich nie widziałem.
Chłopak parsknął śmiechem. On lepiej wiedział.
- Myślisz, że ja nie wiem, kiedy kończy się ciąg słonek? Na nic nie zdało się
kłamstwo Mattisa. Chciał prosić młodzika, aby nie wyrządzał krzywdy słonce, ale
opamiętał się za późno, jak zwykle.
- Do widzenia - powiedział chłopak pospiesznie i odszedł wyciągniętym krokiem.
Był opalony, barczysty, na pewno doskonały robotnik, takich chętnie najmują do
pracy za najwyższym wynagrodzeniem - i dziewczyny lubią, aby tacy kręcili się koło
nich.
Mattis nie mógł zapomnieć błysku w oczach chłopaka. To był myśliwy, może
przyjdzie z fuzją, zaczai się na skraju lasu, będzie czatował na słonkę i ustrzeli ją.
Może już dziś wieczorem? Wobec tego cóż dziwnego, że człowieka brzuch boli?
Nie chciał mówić o tym Hege, bo wtedy wyszłoby na jaw najgorsze, a mianowicie,
że on sam opowiadał myśliwemu o ptaku. Mattis usiłował pocieszyć się myślą, że
wszyscy o tym wiedzą, ale to nic nie pomogło. On sam dzisiaj wydał tajemnicę
myśliwemu, który przyszedł umyślnie, aby go wybadać. Mattis za późno zdał sobie z
tego sprawę.
Z każdą chwilą czul większy ucisk w żołądku.
Wieczór był piękny i ciepły, obłoki snuły się po niebie. W powietrzu wyczuwało
się deszcz. Mattis krążył wokół domu bez przerwy, wpatrzony w zarośla, jakby chciał
uniemożliwić komukolwiek zaczajenie się z fuzją wśród lasu.
Wiedział, że to jest bezcelowe. W pobliskim lesie stu takich młokosów mogło się
ukryć, a on nie zobaczyłby ani jednego. Mimo to krążył w koło, pośród z wolna zapadają-
cego mroku wypatrywał cienia między krzakami. Ogarniał go coraz większy lęk przed
niewidocznymi strzelbami. Na pewno było ich dużo.
Nie, nie, nie!
Obszedł dom dokoła. Co to właściwie pomoże? Ptak przelatuje wysoko w
powietrzu, Mattis może go ostrzec dopiero wtedy, kiedy znajdzie się nad domem - nie,
wtedy też nie.
Mattis skulił się ze strachu - już leci po raz pierwszy! Serce w nim zamarło.
Ptak leci!
Już jest. Już go nie ma. Mattis miał wrażenie, że ptak przeszył go na wylot.
Odleciał bez przeszkód, nie padł żaden strzał.
Wobec tego może sobie to wszystko po prostu uroił? “Nie, lęk nie ustępował.
Strzelba była gdzieś blisko, tylko nie odezwała się podczas pierwszego lotu.
Mattis nadal sprawował bezcelową straż. Zwracając się w stronę zarośli zawołał:
- Hop, hop! - Nikt mu nie odpowiedział. - Hop, hop! - powtórzył głośniej.
Żadnej odpowiedzi. Po chwili jednak krzaki zaszeleściły. Zaszeleściły cicho i
niebezpiecznie. Gdzie? Nie słyszał dokładnie, w której stronie, zawołał głośniej. W lesie
na pewno ktoś się ukrył. Nagle wyrwał mu się okrzyk.
- Nie! Nikomu tutaj nie wolno wyrządzać krzywdy! - wołał.
W lesie panowała śmiertelna cisza. Słonka wkrótce przyfrunie po raz wtóry.
- Nie wolno! - zawołał Mattis.
Okrzyk zabrzmiał słabo, bezsilnie. Mattis sam nie wiedział, czy chciał ostrzec
ukrytego w lesie myśliwego, aby nie popełniał morderstwa, czy też powstrzymać ptaka
w locie. Chyba raczej i jedno, i drugie równocześnie.
Dzisiejszego wieczoru Mattis nie poznawał lasu. Zazwyczaj o zmierzchu czuł się
w nim bezpiecznie, dziś natomiast wszystko dokoła było groźne i przykre. Poświata
letniej nocy spływała łagodnie z nieba i wypełniała całą przestrzeń wokół domu,
jednakże między krzakami czaiła się lufa. Ona paraliżowała i niszczyła wszystko.
Mattis usłyszał szelest ptasich skrzydeł, chciał krzyknąć po raz trzeci, lecz z
otwartych ust nie wyszedł żaden dźwięk.
Coś w nim wołało: “Nie!” Ten krzyk niewyrażony dźwiękiem brzmiał niby skarga.
Bezsilna skarga.
Bum! - huknęło w lesie, gdzieś daleko poza zasięgiem wzroku Mattisa. Wysoko w
górze rozległ się cichy jęk ptaka.
Bum! - odpowiedziało echo odbite przez wzgórza.
Mattis stał jak wryty. Najpierw odgłos strzału przetoczył się nad nim niby czarna
chmura, a zaraz potem na tle letniego nieba ujrzał spadającą słonkę, usłyszał, jak
plasnęła O ziemię kilka kroków dalej.
Mattis nie miał siły się poruszyć. Usiłował zebrać myśli, ale nie mógł. Dopiero
kiedy z lasu wybiegł chłopak, Mattis natychmiast odzyskał władzę w nogach, skoczył i
chwycił ciepłego jeszcze ptaka, naszpikowanego śrutem, przygładził nastroszone pióra i
zajrzał w czarne oczy.
Słonka patrzyła na Mattisa.
“Nie, nie! Co za myśl. Tak myśleć nie można. Ten ptak nie żyje.”
“Nie żyje? Dlaczego miałby być martwy? Przecież spojrzał na mnie.”
Myśliwy wyszedł na polanę, zbliżał się w podskokach, promieniał radością
polowania. Tak, ten sam chłopak, którego Mattis widział rano, ten wesoły i silny.
Mattis stał bez ruchu z ptakiem w ręku.
- Ale dobry strzał, co? - zawołał chłopak potrząsając fuzją. - Prawie go nie
widziałem, pędził jak strzała, ledwie zdążyłem się złożyć!
Mattis milczał.
- Ty oczywiście nie znasz się na tym - ciągnął dalej młodzik - ale to był wspaniały
strzał. Nawet nie bardzo go poharatałem, jak widzę.
Mattis stał z ptakiem w ręku, skamieniały. Oniemiały. Ręka, w której trzymał
słonkę, opadła mu bezwładnie, jakby zapomniał, co trzyma.
- Czy ty uważasz, że on do ciebie należy? - spytał zdziwiony chłopak.
Mattis milczał.
- Chodź ze mną, wracam do domu, pokażę ci, jak dobrze strzelam - mówił chłopak
robiąc zapraszający gest i mrugając przyjacielsko.
Zarzucił fuzję na ramię, gotował się do odejścia.
Mattis nie podał mu ptaka, najmniejszym ruchem nie okazał, że będzie posłuszny
wezwaniu, patrzył bezradnie. Chłopak niespodziewanie cofnął się o krok.
- Czemu nic nie mówisz? - zapytał niespokojnie, był teraz znacznie mniej
zadowolony aniżeli przed chwilą, kiedy wybiegł z lasu.
Mattis usiłował zapanować nad sobą, chciał powiedzieć coś na temat czarnych
oczu, które na niego spojrzały, ale jednocześnie zauważył, że spojrzenie ich zgasło.
Przysłoniły je powieki. Nie miał już nic do powiedzenia. Jednakże ptaka nie wypuścił z
dłoni.
Myśliwy był zachwycony swoim mistrzowskim strzałem. Mattis zmącił jego
radość. Przecież ten chłopak nie był ślepy. Był młody, silny, pełen radości życia, ale
milczący pomyleniec przeraził go.
- Co ci się stało, Mattis? - spytał zmienionym głosem.
Milczenie.
- Czy gniewasz się na mnie? - zapytał znowu bezradnie.
Mattis milczał ciągle. Co prawda starał się opanować, chciał coś powiedzieć.
Odpowiedzieć cokolwiek bądź; choćby zaprzeczyć. Spuścił wzrok, na trawie, gdzie ptak
upadł, spostrzegł kilka kropli krwi. Zresztą krew ciągle jeszcze kapała z dzioba, Mattis
podniósł głowę i bez słowa spojrzał na chłopaka.
Myśliwy również nie próbował nawiązać rozmowy. Nie odebrał Mattisowi ptaka
przemocą, chociaż mógł się poszczycić silnymi rękami. Poprawił fuzję na ramieniu i po
chwili zniknął. Natknął się na niezrozumiałą przeszkodę nie do przebycia.
Mattis został z ptakiem w ręku. Z długiego dzioba krew kapała na trawę.
Teraz, kiedy pozostał sam, odzyskał mowę, toteż zamruczał półgłosem:
- Powieki opadły. Nic nie zostało. W skrzydle śrut.
Nie myślał ani o chłopaku, ani o jego uczynku. Miał poczucie, że postąpił
właściwie, nie oddając ptaka. Zataczając się i potykając o próg wszedł do izby. Słonkę
położył na stole.
A zatem to nie był zły sen. To była prawda i rzeczywistość.
Słonka leżała z zamkniętymi oczami, z głęboko ukrytym, niewidocznym ołowiem
we wnętrzu ciała.
Spojrzała na niego, kiedy ją podnosił - tego Mattis był pewien.
Zapukał do alkierza nie myśląc o przykrych słowach, jakie usłyszy, budząc Hege
tak nie w porę. Na pewno od dawna już śpi.
- Hege, musisz wstać. Musisz koniecznie! - powiedział nie swoim głosem.
Hege obudziła się i niezadowolonym tonem od razu zawołała :
- Nie!
- Ależ musisz, koniecznie, Hege! Stało się nieszczęście!
- Jakie znowu?
- Sama zobaczysz. - Nie śmiał dodać nic więcej.
Słysząc brzmienie jego głosu, odpowiedziała zaraz:
- Idę, co się stało?
Wyszła w koszuli, zaspana; zajęta własnymi myślami, nie rozumiała opowiadania
wzburzonego Mattisa. Nic nie widziała, póki Mattis nie wskazał palcem na ptaka
leżącego na stole.
- Widzisz go?
- Pfuj, skąd on się tu wziął, cały stół ubrudzi.
Na widok krwi na stole przybrała dawny gniewny ton. Kiedy jednak zauważyła
wyraz twarzy Mattisa, szybko się opanowała. Podeszła bliżej. Z życiem lasu była na tyle
obeznana, że wiedziała, co to za ptak.
- Czy to jest twoja słonka?
Mattis sztywno skinął głową.
- Tak, słyszałam strzał w lesie - stwierdziła Hege. - I ty ją dostałeś? Od
myśliwego?
- Nie, to było inaczej - odpowiedział Mattis. - Ten ptak do niego nie należy,
chociaż go zastrzelił!
- Odebrałeś go?
- Pozwolił mi go zabrać. Przecież to nie jego ptak! Czy nie możesz tego zrozumieć,
Hege?
Hege nie odpowiedziała, miała swoje powody. Oboje patrzyli na słonkę. Mattis
stanął wobec niezrozumiałej zagadki. Coraz bardziej niepojętej zagadki.
- Nie możesz tego zrozumieć?
- Nie - odparła Hege.
- Nic się nie zmieniłaś - rzekł Mattis rozgoryczony. - Zawsze tak jest, kiedy chodzi
mi o coś poważnego.
Mattis był zupełnie wytrącony z równowagi, Hege próbowała go uspokoić.
- Ptaki same z siebie często wcześnie giną, wiesz o tym. Niezależnie od tego, czy je
ktoś zastrzeli, czy nie. Tak już jest.
Mattis potrząsnął głową.
- Słyszałem, że ptaki mogą żyć okropnie długo. A ona na mnie popatrzyła.
- Kto?
- No, słonka. Kiedy ją podnosiłem.
- Jeszcze żyła?
- Nie wiem, ale na pewno na mnie popatrzyła.
- Dosyć już rozmyślań na ten temat - oświadczyła Hege. - Jeżeli nie żyła, to na
ciebie nie spojrzała. Nic nie mogła widzieć.
- Powieki jej opadły później.
Hege, chcąc położyć kres całej sprawie, odezwała się pojednawczo:
- Nie myśl o tym więcej. Wynieś ptaka, nie chcę, żeby tu leżał na stole. Przecież go
nie zjemy.
- Zjeść go...! - Mattis aż się wstrząsnął.
- Zakop go pod dużym kamieniem, Mattis.
- Pod dużym kamieniem? Po co?
- Żeby go coś nie porwało.
- To prawda! - zawołał z wdzięcznością.
- A potem wracaj zaraz i kładź się spać. Nic więcej zrobić nie można, sam
rozumiesz. Trzeba się pogodzić z tym, i co nas spotyka.
- Tak, ale...
- Nie ma o czym mówić. Tak już jest.
- To... to ja sam wiem, a ciebie pytałem o co innego.
Hege odeszła do alkierzyka, w samej koszuli lekko drżała z chłodu. Mattis zabrał
słonkę i zrobił wszystko tak, jak słusznie radziła Hege.
17
18
Pole koniczyny leżało tuż za lasem, najlżejszy powiew wiatru przynosił falę jej
zapachu. Nadeszła pełnia lata.
Mattis stał się znowu główną osobą w domu, ale w sposób raczej przykry.
Powinien chyba pomagać przy sianokosach? Pytanie to nękało go od rana do wieczora.
Czy dorosły mężczyzna może próżnować cały dzień w okresie szczególnie gorączkowej
pracy?
W domu żadne z nich nie wspominało sianokosów, choć w tym czasie należałoby
spodziewać się, że ktoś zaproponuje Mattisowi robotę w polu. Z tego powodu był ważną
osobą. Ale człowiekowi, pozbawionemu pewności siebie, ten stan rzeczy musiał
wydawać się zarazem przyjemny i niemiły.
Oboje słyszeli ostry i donośny zgrzyt kosiarki od wczesnego ranka do późnego
wieczora. Mattis pochrząkiwał, miał do tego prawo, bo on był ważny. Może wreszcie
ktoś się zjawi.
Niestety!
Siedzieli w milczeniu.
Hege z błyskawiczną szybkością robiła na drutach, teraz jak i zawsze. Kaftan rósł
coraz większy.
Nikt nie przyszedł tego dnia. Mattis chrząkał od czasu do czasu, jakby zamierzał
coś powiedzieć, powiedzieć, że czeka. Następnego dnia też nikt nie przyszedł prosić o
pomoc.
Tak, tak, dobrze wiedział o tym z góry. Wszyscy ludzie na świecie wiedzieli, ile
jest wart pomyleniec. Hege i Mattis też o tym wiedzieli, a jednak kiedy kosiarkę
puszczono w ruch, kiedy wszyscy ludzie pracowali w pocie czoła, to chyba można było
oczekiwać, że ktoś przyjdzie z propozycją.
- Teraz wszystko robią prędko - powiedział Mattis pragnąc usprawiedliwić się. -
Używają maszyn.
Mattis usiłował mówić spokojnie, chociaż był podniecony, bo jakże ciężko jest w
takiej sytuacji grać główną rolę.
Przed samym pójściem spać powiedział:
- Słonka leży przywalona kamieniem.
- No to co? - spytała Hege niechętnie, przerywając robotę.
- Nic. Tak tylko mówię. Czy ja pracuję, czy nie, słonka leży pod kamieniem.
- Nudziarz jesteś - głos Hege brzmiał surowo.
Wstała i odeszła. Ale nie przekroczyła jeszcze progu, kiedy pożałowała tych
ostrych słów.
- Nie myślałam tak, naprawdę.
Mattis zdziwił się. Hege niełatwo odwoływała to, co raz powiedziała.
- Ech, ty tego nie rozumiesz - Mattis zdobył się na beztroski ton.
Hege nie podjęła dalszej rozmowy.
Wiosną nie odważyłby się odpowiedzieć w ten sposób. Na pewno była bardzo
zdziwiona, choć tego nie okazała.
Rankiem Mattis szedł przez wilgotne od rosy łąki. Nie chodziło mu o to, aby się
pokazać czy narzucać. Właściwie nie wiedział, czemu wyszedł, pociągała go chyba
zgiełkliwa praca i dźwięk maszyn. Trawa kładła się w pokosach, kopy siana rosły,
młodzi i starzy uwijali się. Wszyscy wydawali się silni i mądrzy, Mattis zatrzymywał się
odruchowo, ilekroć odsłonił mu się piękny widok.
Spotkał mężczyznę, który przechodził w poprzek drogi z naręczem tyczek, nie
mógł go wyminąć.
- Nie pracujesz? - zapytał Mattisa. Mattis spojrzał wyczekująco, po chwili
mężczyzna dodał: - Niedługo będziemy kosili łąkę, może byś przyszedł nam pomóc?
Przed południem, kiedy siano wyschnie.
- Dobrze - odparł Mattis radośnie - już pracowałem przy sianie.
Mężczyzna spojrzał na Mattisa z takim wyrazem, jakby mu ulżyło na sumieniu, i
odszedł.
Hege stwierdziła, że taka praca lepsza jest niż żadna. Mattis zaś miał wrażenie, że
pozbył się ciężaru przytłaczającego go od blisko dwóch tygodni, teraz Hege znowu bę-
dzie główną osobą w domu.
Noc nadeszła. “Co robić, kiedy wszyscy naokoło są silni i mądrzy? Czy ja się tego
nie dowiem? Ale co wobec tego począć? Przecież trzeba coś robić. Ciągle. Nad tym
domem zawisła smuga. Zastrzelony ptak leży z zamkniętymi oczami, przywalony
kamieniem - ale świetlana smuga została. Co wobec tego robić? Co robić z Hege? Trudno
z nią postępować. Czy ja tego nigdy się nie dowiem?”
Mattis słyszy szum na dworze, może go słyszy, a może nie.
19
Pewnego dnia pod koniec lipca Mattis wybrał się na ryby, Wypłynął łódką na
jezioro. Ostatnie tygodnie nie były specjalnie przyjemne. Tak, oprócz tego jednego dnia
pracy na łące, który rzeczywiście nadszedł - ale to był tylko jeden jedyny dzień.
Dzisiaj Hege wysłała Mattisa na jezioro. Siedział w łodzi, wzrokiem błąkał się w
dali. Rozległa powierzchnia jeziora była lśniąca, nagrzana. Mattis odpłynął dość daleko
od brzegu, dotarł w pobliże małej, skalistej wysepki. Gdzieś terkotała motorówka, może
dwie, poza tym absolutna pustka.
W głębi, na lądzie, widać dworki dobrze znane i dalej wzdłuż brzegu, inne,
nieznane.
Mattis miał marne wyposażenie do połowu ryb. Najgorsza była łódka, nabierała
wody. Mattis siedział pogrążony w myślach do chwili, kiedy woda zaczęła mu się sączyć
do butów. Wówczas ocknął się i wylał ją. Ale po chwili znowu pogrążył się w zadumie.
Wędkę umocował w tyle łodzi, żyłka zwisała luźno. Promienne lipcowe słońce
wypłynęło na niebo - Mattis, siedząc w łodzi, widział dwa słońca. Poza Mattisem nikomu
nie przyszłoby do głowy łowić ryby w wodzie spokojnej jak bajoro.
Ale jeśli o to chodzi...
“Ryba bierze, kiedy najmniej się spodziewamy - pomyślał Mattis. - A zatem nie
jestem bardzo głupi.”
Myślał o rozmowie z Hege przed wyjściem z domu.
- Uważasz, że kpią z ciebie, chociaż wcale tak nie jest.
Tak powiedziała Hege. Mattis wspomniał te słowa na widok okolicznych
dworków. Próbował przypomnieć sobie, kto rzeczywiście źle mu życzył i drwił z niego.
Nie mógł jednak znaleźć ani jednej osoby, prócz złośliwych malców. Poza jego plecami
przezywali go, ale kogo nie przezywają?
To stwierdzenie go ucieszyło.
Chlup! - woda leje się do butów. Czym prędzej trzeba ją wyczerpać.
“Nie wolno mi myśleć na jeziorze - powiedział sobie, pospiesznie wybierając
wodę czerpakiem. - Jeżeli się zamyślę, łódka zaraz będzie pełna wody i utonę. Lepiej
odłożyć rozmyślania do chwili, kiedy wrócę na suchy ląd.”
Po chwili jednak zupełnie bezwiednie znowu popadł w zadumę. Ryby nie chciały
brać. Miał dużo czasu.
Zagłębił się w przeszłość. Miał wrażenie, że spowija ją mgła. W czasach kiedy był
wyrostkiem, ojciec troszczył się o dom. Ojciec był taki sam jak Hege: niskiego wzrostu,
niezmordowany. I był bystry. Wszyscy byli mądrzy prócz Mattisa. Od najdawniejszych
czasów, jak tylko pamięć jego sięga, zawsze toczyła się walka o to, aby go nakłonić do
jakiejkolwiek pracy. Ojciec w końcu zrezygnował. Matka zdawała się nigdy nie tracić
nadziei, liczyła, że syn jeszcze się zmieni. Umarła jednak, zanim dorósł. Po kilku latach
umarł i ojciec na skutek wypadku przy pracy. Ilekroć to zdarzenie wspominano, Mattisa
przejmowała groza.
Pozostali sami, Hege i on. Długie lata wszystko było tak jak obecnie. Nie wiedział,
kiedy po raz pierwszy nazwano go pomylonym - ale od owego czasu czuł się odgrodzony
od ludzi nieprzebytym murem.
Rozglądał się teraz po niedalekim wybrzeżu i powtarzał sobie, że nikt źle mu nie
życzył. Wdzięczny był siostrze za te słowa i usiłował wyryć je sobie dobrze w pamięci.
Zabrał się znowu do czerpania wody. W łódce ciągle jej przybywało, zamierzała
go wchłonąć.
“Ja chcę żyć, nie chcę utonąć!”
Gdyby chociaż mógł złowić porządną rybę. Gdyby mógł wrócić do domu, do Hege,
z naprawdę wielką rybą.
Na piaszczystym tle migały drobne, wąskie cienie rybek. Kręciły się w kółko
bezczynnie jak Mattis. Ale były obrzydliwie czujne. Wystarczyło, by Mattis poruszył
ręką, a pospiesznie znikały w najbliższej czarnej dziurze. Żadna nie brała na haczyk.
Ryby są mądre. Wszędzie, gdzie się obrócić, spotyka się mądre stworzenia.
Niespodziewanie wspomniał siostrę. Oj, ciężka sprawa z Hege!
Nie zamierzał dręczyć się obecnie podobnymi myślami, ale same mu się
narzucały: ostatnia noc, spędzona z Hege, była bardzo przykra. Dlatego też, zaledwie
nastał ranek, wysłała go na jezioro.
Mattis obudził się w środku nocy i usłyszał coś, czego bardzo nie lubił. Dźwięk ten
dochodził z alkierza, wstał, na palcach podszedł do drzwi i zajrzał. Dostrzegł, że Hege
leżała odwrócona twarzą do ściany. Zapalił świecę - siostra nawet nie drgnęła.
Poczuł się przytłoczony ciężarem winy, bo jeśli Hege była smutna, to zawsze z
jego powodu.
- Czy zrobiłem coś złego? - spytał ostrożnie od progu.
Hege nie odwracając się odpowiedziała:
- Nie. Ale sama nie wiem, co mam. robić.
Uniosła się i rzuciła Mattisowi złe spojrzenie. Było dużo gorzej, aniżeli się
spodziewał, lecz o co chodziło, tego nie rozumiał.
- Ja nic z tego wszystkiego nie mam! - ciągnęła dalej Hege. - Tymczasem idź do
łóżka, Mattis.
Zdawało mu się jak zwykle, że stanął przed ciemną zasłoną. Hege miała ciężkie
zmartwienie. I nagle przyszło mu do głowy, że ona dawała mu pożywienie dzień w
dzień, bo zarabiała robotą na drutach.
- Hege, masz przecież swoje druty! - zawołał gwałtownie.
Hege żachnęła się:
- Druty? Idźże już, sam nie wiesz, co gadasz!
Wobec tego musiał powiedzieć to, co początkowo chciał ukryć, bo przynosiło mu
wstyd.
- Ty mi dajesz jeść, Hege, ciągle.
Nie odpowiedziała.
- Ty mnie utrzymujesz przy życiu. Czy to nic nie znaczy? Przecież to bardzo
ważne.
Nie wyraził ściśle swojej myśli, te słowa wyrwały mu się, ot, tak, mimo woli.
Hege zamierzała potwierdzić skinieniem głowy, ale przy tym ruchu uderzyła
czołem o ścianę, aż rozległo się głośne stuknięcie.
- Ja myślę, że to jednak jest ważne - dodał w poczuciu bezradności. - Dla mnie.
- Naturalnie. Dla mnie też, Mattis.
Nie umiał jej pocieszyć. Nadal odwrócona ku ścianie, nie chciała pokazać mu swej
twarzy.
- Nie mieszaj się do tego, Mattis, to są moje własne sprawy. Wszystko minie.
- Odwróć się chociaż do mnie - poprosił.
- Nie! - odparła stanowczo.
Nie zobaczył jej twarzy. Stał z opuszczonymi rękami. “Co by jej powiedzieć? Ona
nie wiedziała, po co żyje? Ona, taka mądra?” Mattis miał żal do siebie za to, że nie
potrafił jej pocieszyć. W ciągu ostatniego roku taka się zrobiła. Co to znaczy?
Rano przy śniadaniu zachowywała się jak zawsze, zapytała tylko brata, czy nie
mógłby pójść na ryby. Potulnie odpowiedział: “Tak” i zaraz był gotów.
“Co ona teraz robi w domu? Nie chce, żeby ją ktokolwiek widział?”
Mattis siedział przy sterze pogrążony w myślach.
20
Woda coraz silniej chlupie na dnie łodzi. Mattis gwałtownie wyrwany z zadumy
widzi, że sięga mu niemal po łydki! Pewno uszkodził nogą jedną ze spróchniałych desek,
dlatego woda napływała znacznie prędzej niż przedtem.
Oczywiście za długo rozmyślał. Nie zauważył, że woda przybiera, nic dziwnego,
latem jest ciepła, więc człowiek, pochłonięty innymi sprawami, nawet tego nie
spostrzeże.
A jednak woda grozi śmiercią temu, kto pływać nie umie. Za chwilę Mattis na
pewno utonie.
- Ja nie chcę! - zawołał z przerażeniem i zabrał się do wylewania przybierającej
wody połową złamanego czerpaka. - Nie mam jeszcze czterdziestu lat, za wcześnie mi
umierać!
Widząc, że czerpanie nie pomaga, oblał się zimnym potem. Miał wrażenie, że
wody w łódce ciągle przybywa, zamiast ubywać.
- Ratunku, tonę! - wrzasnął co sił. - Na pomoc, prędzej, na pomoc!
Wzywanie pomocy na nic się nie zdało, wypłynął daleko na puste jezioro, nikt nie
usłyszy jego głosu. Wioska leżała w dużej odległości pośród mglistych oparów, których
głos nie przeniknie. Chociaż czerpał wodę bardzo szybko, łódka napełniała się coraz
prędzej.
Woda przybierała błyskawicznie!
Z toni wyjrzała para oczu uporczywie wpatrzonych w Mattisa.
- Nie! - krzyknął znowu.
Wytrzeszczał oczy i widział tamte, wpatrzone w niego. Nic - same tylko oczy.
Mattis nie chciał utonąć.
- Nie chcę! - zanosił się od krzyku.
Nagle dostrzegł nagą skalistą wysepkę. Nie daleko było do niej. Gdyby mógł się na
nią dostać, byłby uratowany.
Tym razem myśli prędko i składnie porządkowały mu się w głowie. Odrzucił
czerpak, usiadł i zaczął wiosłować.
Łódka zanurzała się głęboko, mimo to zdołał poruszyć ją z miejsca. Napierał na
wiosła z całych sil, ponad siły. W ogóle nie zastanawiał się, czy starczy mu sił, czy nie,
musiał uciec od oczu zaczajonych w wodzie.
- Hege! - krzyknął rozpaczliwie.
W żaden sposób nie mogła go usłyszeć, ale musiał ją wołać. Tylko jej jednej mógł
zawsze zaufać.
Tymczasem łódka zbliżała się do wyspy. Woda podnosiła się skokami, niedługo
sięgnie burty. Zapomniana wędka zwisała bezużytecznie.
Przestał wołać, bo wiedział, że poradzi sobie. Już niedaleko. To radosne
przekonanie umacniało się w nim z każdym uderzeniem wioseł. Nareszcie dopłynął, ani
się obejrzał, a tuż za plecami wyrosła opiekuńcza skalista wyspa.
Łódka zaszurała po dnie, przybiła dziobem do brzegu. Mattis wysiadł tak
zadyszany, że musiał usiąść, po czym rękami otarł pot z twarzy.
Niewiele brakowało! Ale poradził sobie! Przepełniało go uczucie wdzięczności.
Wysepkę tworzył mały występ skalny; w szczelinach rosły nieliczne kępy trawy.
Mógł na niej spocząć. Mattis wiedział, że powinien zabezpieczyć łódkę. Najpierw
spróbował wybrać z niej całkowicie wodę, wkrótce jednak musiał z tego zrezygnować,
bo należało zacząć od wyciągnięcia pełnej łódki na brzeg, a tego sam zrobić nie mógł.
Była coraz cięższa, zmurszałe deski bowiem silnie nasiąkały wodą. Osiadła przy brzegu,
więc na dno nie opadnie, ale ruszyć też się nie da. Mattis usiadł na skale, ściskając w
dłoni linkę do cumowania.
Musiał tu siedzieć, bo cóż mógł zrobić? Odpłynąć stąd nie zdołałby bez pomocy.
Mattis mocno trzymał linkę. Nie miał do czego uwiązać łódki. Co prawda, póki cisza
panowała na jeziorze, leżała bezpiecznie przy brzegu, ale wiatr mógł się zerwać i unieść
wrak - a to stać się nie powinno, jeszcze można go naprawić - pocieszał się Mattis.
Przyjemnie jest móc odpocząć i pozwolić sobie na chwilę rozmyślania. Bądź co
bądź nie potrzebował się spieszyć. Słońce przygrzewało, Mattis był rad z tego, bo
przemoczył ubranie. Po pewnym czasie zrobiło mu się gorąco, ale był zbyt leniwy, aby
się rozebrać. Nie troszczył się o to, jak wróci do domu, uratował życie, a z resztą jakoś to
będzie.
- Tak, gdybym sam sobie nie poradził, mogło być źle! - powiedział dumnie i dosyć
głośno, bo chciał, żeby go było słychać na całej wyspie.
Tutaj mógł sam z sobą rozmawiać do woli.
Po chwilach napięcia i wytężonej próbie sił czuł się ociężały i senny, tym bardziej
że słońce mocno przypiekało. Jakiś sposób, by powrócić do domu, musiał się znaleźć.
Prędzej czy później ktoś wypłynie na jezioro i dostrzeże Mattisa. Głodu nie czuł, był
tylko senny. Ostatecznie mógł się przespać, czekając, czy ktoś się zjawi.
Jednakże bał się wypuścić linkę podczas snu. Ona stanowiła jedyną więź, łączącą
go teraz z wszystkim, co kochał. Kiedy zatem poczuł, że sen ogarnia go z nieprzepartą
mocą, uwiązał łódkę do jedynego punktu zaczepienia, jaki tutaj się znajdował, to znaczy
do siebie samego. Owinął linkę dokoła nogi w kostce i związał na mocny supeł. Łódź bez-
piecznie osiadła na dnie, ale kto wie na jak długo.
- Ja będę ciebie pilnował, a ty mnie - powiedział do łódki.
Po chwili cały świat zniknął mu sprzed oczu.
21
Tym razem nic się nie śniło Mattisowi. Kiedy ocknął się, nie wiedział, czy długo
spał, nawet nie zastanawiał się nad tym - obudził go żar słońca i nawoływanie z bliska.
- Halo, halo! - wołał dziewczęcy głos.
Jednocześnie linka przywiązana do nogi naprężyła się gwałtownie i Mattis z
niezwykłą siłą został ściągnięty na brzeg.
“Co się dzieje?”
- Nie! - krzyknął przerażony, próbując usiąść i odpędzić sen. Przetarł oczy.
- Jeszcze raz! - wołał głos.
- Hej, hop, hop!
Szarpanie w kierunku wody ponowiło się. Mattis stawiał zacięty opór.
- Przestańcie!
Wtem zrozumiał, że to były żarty. Usłyszał wesoły śmiech. Ni stąd, ni zowąd
pomyślał o smacznych, żółtych strąkach fasoli.
- Wstawaj, chłopie, bo wpadniesz do jeziora! - wołał dziewczęcy głos. A zaraz po
tym odezwał się drugi:
- A może by wylać mu wodę z łódki? Osiadła na dnie.
Mattis potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić zwodnicze halucynacje. Potem
silnie uderzył lewą ręką o skałę - zabolała mocno, więc krzyknął. Serce łomotało mu w
piersi, coś dławiło go w gardle: to nie był sen, on naprawdę widział przed sobą dwie
dziewczyny.
- Może odwiążemy cię od łódki? Wyglądasz bardzo zabawnie.
- Tak, naturalnie - odparł pospiesznie, byle zyskać na czasie i zebrać myśli.
- Zresztą to nie jest ani nadzwyczajny, ani nowy pomysł - dodał zupełnie
rozbudzony. Oczy miał teraz szeroko otwarte.
Nie słuchały, co mówił. Nie widziały, że im się przyglądał. Jedna z nich pochyliła
się, aby rozsupłać linkę. Mattis zerkał na nią zawstydzony, czuł dotyk jej ręki na gołej no-
dze - a widok ten jak i dotknięcie sprawiały mu przyjemność. W końcu rozejrzał się:
łódka, którą przypłynęły dziewczęta, nowa, świeżo lakierowana, kołysała się obok jego
własnej uszkodzonej, a przed nim stały dwie opalone, wesołe, młode dziewczyny. W
łodzi leżały wyblakłe wiatrówki czy jakieś inne okrycia. Dziewczęta były ubrane w
kostiumy kąpielowe, pewno zamierzały skoczyć do wody.
Mattis obrzucił je szybkim spojrzeniem. Bał się postąpić niewłaściwie. Gdyby
teraz wszystko popsuł, długi czas nie mógłby zbliżyć się do ludzi.
- Jest niemal tak, jak zawsze pragnąłem i śniłem - powiedział, byle zacząć
rozmowę, a patrzył przy tym w bok, ku odległemu brzegowi. Dzięki temu czul się mniej
podniecony.
- Zresztą mnie dużo rzeczy się śniło - dodał niespodziewanie. Dziewczęta
spojrzały na niego ze zdziwieniem.
- Oooo!...
- Tak, ale nie pytajcie mnie o to. O tym nikt nie wie.
- Oczywiście - odpowiedziała jedna z dziewcząt. - My też miewamy sny, więc
wiemy, jak to bywa. Patrzyły na niego życzliwie. “One też są mądre” - pomyślał Mattis.
- Widziałem już dużo takich jak wy! - odezwał się znowu nieoczekiwanie. Musiał
przybrać wobec nich oziębłą postawę. - Latem spotykam ich pełno na drodze! W sklepie
i wszędzie! Nie powinnyście myśleć, że...
Przerwał. Jednakże patrzył na nie wyzywająco, bo jeżeli mógł rozmawiać z nimi
śmiało i bezpośrednio, to mógł też patrzeć wyzywająco.
Uśmiechały się przyjaźnie.
- Naturalnie, wiemy. Nawet nam nie przyszło do głowy, że z ciebie kawaler do
pogardzenia.
Mattis rzucił im niespokojne spojrzenie, w głębi duszy był zadowolony, że nic o
nim nie wiedziały. Ale dziwiła go własna śmiałość i odwaga. Powiedział wprost, co
myślał, i przy tym patrzył im w oczy.
Teraz natomiast spuścił wzrok i zupełnie odmiennym tonem spytał półgłosem:
- A właściwie skąd tu przyjechałyście? Wskazały odległy brzeg, zasnuty błękitną
mgłą, brzeg nie znany Mattisowi.
- Tam spędziłyśmy całe dwa tygodnie. Dzisiaj wybrałyśmy się na dłuższą
wycieczkę łodzią, bo pogoda jest piękna - wyjaśniła jedna z dziewcząt.
- Zobaczyłyśmy wysepkę i uznałyśmy, że to będzie świetne miejsce do kąpieli -
dodała druga - ale jak przypłynęłyśmy bliżej, ukazał się nam niezwykły widok.
“Nie patrz na dziewczyny” - powtarzał sobie Mattis i choć miał wielką ochotę
zerknąć na nie, wpatrywał się sztywno w przeciwległy brzeg. Tymczasem dziewczęta
opowiadały dalej.
- Z początku myślałyśmy, że zdarzył się wypadek, dopiero kiedy przypłynęłyśmy
zupełnie blisko, ciężar spadł nam z serca.
- Tak, to był nadzwyczajny wypadek - przerwał jej Mattis.
Nadmiar szczęścia sprawiał mu ból.
- No tak, jakiś wypadek musiał ci się zdarzyć, skoro szukałeś ratunku na tej
wysepce.
- To nie ma znaczenia, teraz kiedy wy tu jesteście - wyrwało się Mattisowi z
przepełnionego serca.
- Ładnie powiedziane! - Roześmiały się.
Te słowa powinien dobrze zapamiętać. Ich zdaniem dobrze powiedział. Na
pewno mądrze!
- Czy widziałyście mnie już kiedy? - spytał. Mimo tajemnego lęku musiał postawić
to pytanie. - Może na drodze albo w sklepie?
Potrząsały głową. Prawdziwe szczęście!
- My stale mieszkamy daleko stąd, toteż każda twarz. tutaj wydaje się nam obca.
- I nigdy nie słyszałyście o mnie?
- Jakże możemy ci na to odpowiedzieć, przecież nie wiemy, kto ty jesteś.
Co za bystra odpowiedź!
Wprawdzie Mattis patrzył w kierunku brzegu, ale spod oka obserwował
dziewczęta. Zrobiły przeczący gest, zatem rzeczywiście nic nie wiedziały. Na szczęście!
- Bardzo mi przyjemnie to usłyszeć - stwierdził, lecz nie miał odwagi dodać, jak
nieskończenie się tym cieszył. Dziewczęta przyjęły oświadczenie Mattisa z wesołością:
- Czy masz aż taką złą opinię?
Uff! Dobrze im bawić się jego kosztem. A przecież to, o co ostatnio pytał, było w
obecnej chwili tak ważne jak sprawa życia lub śmierci.
- Czego wypatrujesz nieustannie na wodzie? - spytała jedna z dziewcząt.
- Nic. Nic nie widzę - odparł pospiesznie.
- A jednak musisz coś widzieć.
- Nie, nic - odpowiedział z powagą - ale bardzo mnie kusi...
Znikły uśmiechy, zgasły rozbawione spojrzenia, dziewczęta umilkły - Mattis
dziwnie wyglądał. Jedna z nieznajomych spytała ostrożnie:
- Boisz się spojrzeć na nas?
- Kusi mnie, żeby patrzeć - odparł szeptem, ale nie zrobił najmniejszego ruchu.
Dziewczęta zamilkły. Mattis obnażył swoje bezbronne serce. Przyjaciółki
spoglądały na siebie i nic nie rozumiały. Jego ton, wyraz twarzy, spojrzenia sprawiły, że
ich wesoły nastrój rozwiał się niby dym. Były teraz zakłopotane, zbite z tropu.
- Może odpłyniemy do brzegu i sprowadzimy ludzi, żeby pomogli ci naprawić
łódkę? - zapytała jedna nieśmiało.
- Nie, nie! - zawołał chcąc je powstrzymać.
Druga z dziewcząt znalazła wyjście.
- Może wykąpiemy się, Anno? Tak jak zamierzałyśmy. Teraz najlepsza pora.
- Naturalnie - odparła Anna z pewną ulgą. - Świetnie!
- No, to tymczasem - rzuciły Mattisowi przez ramię.
Wskoczyły do wody nagrzanej słońcem. Pływały i pluskały się w jeziorze jak
ryby. Mattis przyglądał się im bez skrępowania.
“Muszą wrócić tutaj - myślał z zadowoleniem. - Muszą zabrać łódkę. Muszą wyjść
na brzeg.”
- Lepiej nie myśleć - powiedział półgłosem, kiedy się oddaliły.
O czymś rozmawiały. Po chwili obejrzały się w jego stronę i machały rękami.
- Hej, hej!
Mattis na razie ani drgnął. Potem prędko i niezgrabnie podniósł rękę do góry i
znowu opuścił ją bezradnie.
Dziewczęta płynęły z powrotem, ożywione i wesołe rozpryskiwały wodę dokoła.
- Musimy uratować rozbitka. Odstawimy cię na brzeg! - wołały z daleka,
baraszkując w wodzie, ochlapując się wzajemnie i raz po raz wystawiając nogi na
powierzchnię.
- Do brzegu daleko! - odkrzyknął pospiesznie.
Niepojęty lęk i żar ogarnęły go ponownie, zaledwie usłyszał ich słowa.
- Mamy cały dzień przed sobą - padła odpowiedź z karminowych warg.
Dziewczyna zachłysnęła się i parskała wodą. - Powiedz nam, jak się nazywasz, a
odwieziemy cię na ląd, i to tak ostrożnie, jakbyś był ze szkła.
Mattis potrząsnął głową. Dziewczęta nalegały. Rozbawione przedstawiły się nie
wychodząc z wody.
- Ja mam na imię Anna, a ona Inger. Teraz twoja kolej, powiedz, jak się nazywasz.
Mattis znowu potrząsnął głową.
- Nie, już raz powiedziałem, że nie.
- Nie to nie. Siedź tutaj, póki nie spokorniejesz, ty uparty koźle.
- Wy nic nie wiecie! - zawołał w odpowiedzi. - Przestańcie. Nie możecie tak
mówić.
Przestały zwracać na niego uwagę, nie patrząc w jego stronę, dalej pluskały się w
wodzie.
“One nie mogą mnie opuścić. Nie mogą. To jest jeden jedyny raz! - Po czym
pochylił głowę, błysnęła mu bowiem myśl: - Lepiej, żeby zaraz odjechały. Zaraz, póki nic
o mnie nie wiedzą!”
Dziewczęta wyskoczyły na skałę, włosy opadające na twarz odgarnęły do tyłu,
sięgnęły po ręczniki pozostawione w łodzi, wytarły się i położyły w słońcu blisko
Mattisa - zresztą nie mogły zrobić inaczej, wyspa była malutka.
- Wybacz, proszę, ale nie mamy wyboru, to jest jedyne miejsce, gdzie nie ma
ostrych kamieni, tu nie ma dokąd się oddalić. Musisz znosić nasze towarzystwo!
Obie zamknęły oczy. Opalały się na słońcu. Mattis wdychał zapach ich ciał.
W Mattisie jakby rozpętała się burza. Zalękniony, siedział bez ruchu. Nie mógł
wskoczyć do łodzi, bo napełniona wodą osiadła na dnie. Oszalałym wzrokiem
wypatrywał jakiejś łodzi, którą mógłby przywołać. Nie widać żadnej. “Na szczęście!” -
odezwał się w nim jakiś głos. Mimo ogromnego wzburzenia Mattis czuł, że tych chwil za
nic nie chciałby utracić. Dziewczęta nie wiedziały, kim był, a zatem mógł udawać kogoś
zupełnie innego. Wobec tego mógł także ulec pokusie i przyglądać się im bez
skrępowania, podczas gdy odpoczywały z zamkniętymi oczami.
“Co to jest? Coś przedziwnego. Niepojętego. To niemożliwe! Czuję zapach od
dawna mi znany. Muszę się przyjrzeć.”
Pochylił się i zobaczył, że oko Anny, to, które było bliżej niego, patrzyło w jego
stronę spod niedomkniętej powieki i leciutko jakby mrugnęło. Jak oparzony umknął
wzrokiem.
Dotychczas żadna pokusa nie czyhała na niego z tak bliska. Co Hege na to powie?
Niezwykłe wzburzenie dręczyło go dalej. Dziewczęta leżały bez ruchu. Obnażone,
parujące ciała pachniały.
Minęła dłuższa chwila. Mattis, patrząc w niebo, rzucił od niechcenia: “Per!” a
jednocześnie poczuł zimny dreszcz na plecach.
Anna otworzyła szeroko oczy, uniosła się lekko tuż koło niego.
- Co mówisz?
- Per!
Postąpił wstrętnie, ale trudno, nie mógł dłużej się opierać. Inger okazała się
bystrzejsza niż Anna, od razu zrozumiała, co Mattis chciał powiedzieć.
- Słyszysz, on nazywa się Per. Nareszcie ustąpił wobec naszych pogróżek.
Anna usiadła.
- Ach, tak! Serwus, Per! Bardzo miło z twojej strony, że zechciałeś nam
powiedzieć swoje imię.
Mattis, choć przestraszony własną śmiałością potakiwał głową.
- Wobec tego odwieziemy cię na ląd, słowo się rzekło. Ale jeszcze odpoczniemy
trochę, prawda, Per? - mówiła Anna.
- Naturalnie - odparła Inger zamiast Mattisa.
Nadzwyczajna rzecz, jak Inger umiała przejrzeć go na wylot i odgadnąć jego
pragnienia! Mattis czuł się szczęśliwy, jakby unosił się pod niebiosa.
- Tak, teraz Hege powinna... - zaczął, lecz nagle urwał i prędko dodał: - nic!
Dziewczęta zwróciły uwagę na rozpoczęte zdanie.
- Kto to jest Hege? Twoja ukochana?
- Nie, nie ukochana, tylko siostra. Ale to wcale nie tak... - i znowu nie dokończył
zdania.
- O, jestem pewna - rzekła Inger.
- Gdyby człowiek mógł zgłębić od razu wszystko, nie byłoby trudności -
stwierdziła Anna.
- Tak, człowiek czułby się jak świeżo naostrzony nóż - powiedział Mattis igrając
niebezpiecznymi słowy.
- Hoho! - zawołały obydwie jednocześnie. “Czas, abyś się opamiętał, Mattis” -
szeptał głos wewnętrzny przybierając groźne brzmienie. “Ale przecież to się nigdy nie
wyda. Już nigdy tego nie zrobię. Wiem, że nie wolno oszukiwać ludzi. Tylko ten jeden
jedyny raz.”
- Co się stało, to się stało - powiedział sam do siebie, ale głośno i z powagą.
- Mądrze powiedziane - zauważyła cierpliwa Inger.
Czy to się nazywa szczęście? Szczęście go nawiedziło na skalnej, nagiej wyspie,
bez uprzedzenia. Nie było w tym jego własnej zasługi. Chociaż teraz potrafił nawet
mądrze dobierać słowa.
Dziewczęta leżały obok Mattisa, nie bały się go wcale. Mógłby dotknąć ich ręką,
tak blisko się znajdowały. Słońce je ozłociło - dla niego. Dla niego słońce opalało je w
ciągu całych dwóch tygodni.
Należało coś zrobić. I to coś niezwykłego.
- Inger i Anna! - wymówił te imiona półgłosem po raz pierwszy. Jego poważny ton
i błysk w oczach sprawiły, że uniosły się obie jednocześnie i podparły na łokciach.
- Słuchamy, co powiesz - W głosie brzmiało oczekiwanie.
Oczywiście nikt dotychczas nie wymówił ich imion z taką serdecznością jak
Mattis. Dlatego natychmiast nieśmiało powiedziały:
- Słuchamy!
Chwila była niepowszednia, a Mattis całkowicie nad tą chwilą panował.
Przyglądał się młodym kobietom. Po pewnym czasie zaś odezwał się, ale bardzo
ostrożnie, aby nie przeciągnąć napiętej struny.
- Tylko tyle.
Chyba wszystko wyraził. Dziewczęta na pewno to wyczuły. gdyż Mattis dał
równocześnie wyraz ich najgłębszej tęsknocie. Zrobił to w formie całkowicie dla nich
zrozumiałej, dowodem była odpowiedź:
- Per!
Teraz one obserwowały jego twarz wyrażającą poprzednio bezradność, obecnie
całkowicie przeobrażoną. Mimo tępoty i brzydoty promieniowała niewysłowionym
pięknem. Wszyscy troje zamarli w bezruchu.
Mattis wiedział, że ta chwila nie będzie trwała w nieskończoność. Bolesne,
tajemne wzburzenie z wolna narastało. Musiał zdobyć się na stanowczość i
wyswobodzić się od niego.
- Inger i Anna! - powiedział głosem do tego stopnia zmienionym, że zaniepokoił
dziewczęta.
- Co się stało? - spytała Anna odrobinę zalękniona.
- Czemu nas wołasz właśnie teraz, kiedy tak przyjemnie tu leżeć? Przecież
możemy jeszcze tu pozostać - zauważyła Inger.
Anna rozejrzała się dokoła: jezioro, brzegi, błękitny opar, wzgórza - wszystko to
ogarnęła wzrokiem, a może również i własne ciało pachnące ciepłem, bo nagle zwróciła
się do Mattisa.
- Jeżeli okolica, gdzie ty mieszkasz, nie jest prawdziwym rajem, to nie wiem, gdzie
go szukać - powiedziała zdenerwowana jego uporczywym wzrokiem.
- Niełatwo tutaj żyć! - wyrwało się Mattisowi.
- Co chciałeś przez to powiedzieć?
- Wy nic nie wiecie! Jesteście ze mną, ale myślicie zupełnie co innego niż ja.
Na twarzach dziewcząt odmalowała się niechęć.
- O czym?
- Czy nie widzicie we mnie nic niezwykłego? - zapytał. Musiał nieustannie
powracać do jednego i tego samego tematu.
- Nie chcemy wiedzieć o tobie niczego poza tym, co wiemy, lepiej nic już nie
wyjaśniaj, Per - Anna mówiła prędko i stanowczo.
- Tak. Lepiej nic nie mów - dodała Inger. Zamknęły mu usta, i nie tylko usta, bo
zmusiły także do milczenia wewnętrzny głos. Nie potrzebował już zdobywać się na hart.
Wspaniałe dziewczęta!
- Bardzo dobrze - zauważył Mattis. - Jeżeli się milczy, nic nie będzie powiedziane.
W jego mniemaniu te słowa brzmiały naprawdę mądrze. Dziewczęta
potwierdziły skinieniem. Po czym wybuchnęły śmiechem, jakby uwolnione od czegoś, co
było równocześnie piękne, nieprawdopodobne i trudne. Usiadły nad samym brzegiem i
nogami rozpryskiwały wodę.
- Cieszy nas, żeśmy cię dzisiaj spotkały na tej wyspie - powiedziała Inger.
Mattis wyczekująco spojrzał na Annę.
- Jestem tego samego zdania - pospiesznie dorzuciła Anna.
- I ja także - oświadczył Mattis niedbałym tonem.
- A teraz odwieziemy cię do domu.
Dziewczęta wstały, widok ich niemal oślepił Mattisa.
22
Inger i Anna zepchnęły swoją łódź na wodę. Bez obciążenia była lekka, ledwo się
zanurzała, mimo to spoczywała na fali pewnie i bezpiecznie.
- Chodź, Per.
- No, a moja? - spytał wskazując palcem na wrak pełen wody. - Muszę ją zabrać,
bo bym nie mógł już nigdy wypłynąć na jezioro.
- Jakże chcesz to zrobić?
Na tych sprawach Mattis znał się dobrze.
- Ja wam powiem, co i jak trzeba zrobić, a wy będziecie mnie we wszystkim
słuchały.
Serce Mattisa przepełniała wdzięczność za to, co go spotkało. Dziewczętom kazał
wejść do wody i razem z nim przechylić łódź na bok, aby woda się wylała. Wykonały
wszystko dokładnie, tak jak chciał, wody ubyło tyle, że łódeczka utrzymywała się na
powierzchni. Wówczas sam zabrał się do dzieła: z całej siły zaczął ciągnąć za linkę do
cumowania. Wytężał siły, aż w końcu wyciągnął łódkę do połowy na brzeg.
Dziewczętom podobało się to zajęcie, chichotały, nie wiadomo z czego, własnym
porządnym czerpakiem dokładnie opróżniły łódź, która miała dziurę z boku, ale Mattis
od razu wiedział, co należy zrobić: zdjął skarpetkę, wyjął nóż i uszczelnił nią otwór.
- Teraz będzie dobrze, jeśli nikt nie wsiądzie, dziura utrzyma się nad wodą -
powiedział.
Fakt, że wywiązał się z zadania w obecności dziewcząt, i to z powodzeniem,
przyprawił go niemal o zawrót głowy.
- Widzę, że dobrze znasz się na łódkach - rzekła Anna.
Mattis roześmiał się i oświadczył z dumą:
- Poczekajcie chwilę!
Zamierzał ujawnić im dalszą wspaniałą tajemnicę, a mianowicie, że świetnie
wiosłuje.
Uszkodzoną łódkę mocno przywiązał linką do łodzi dziewcząt. Inger wsiadła i z
przyzwyczajenia sięgnęła po wiosła.
- Nie, nie! - zawołał Mattis. - To ja będę wiosłował, chyba sama rozumiesz.
- Naprawdę?
Cudowna chwila!
- Tak. Na pewno znam się lepiej od was na wiosłowaniu.
- Oczywiście. To jasne, że ty powinieneś wiosłować. Jesteś przecież mężczyzną.
- Słusznie. A widziałyście, jak dobrze zatkałem szparę w deskach?
- No, Inger, wobec tego usuń się na bok - zauważyła Anna.
Inger usiadła razem z Anną na bocznej ławeczce. Mattis ujął wiosła, jakby był
panem łodzi.
- O tym właśnie nie chciałem wam mówić - wyjaśnił dziewczętom.
Czuł się teraz mężczyzną tak dzielnym, że mógł pozwolić sobie na jeszcze jedną
przechwałkę.
- O czym?
- O wiosłowaniu.
Mattis był niezwykle pewien siebie. Jeszcze nigdy wiosłowanie nie sprawiało mu
takiej przyjemności, bo miał okazję popisania się wobec mądrych dziewcząt. Długimi,
miarowymi pociągnięciami wioseł wprawił łódkę w ruch.
- Dobra rzecz - zauważył.
- Nasza łódka?
- No, tak. A cóż by innego? - dodał po chwili namysłu.
Dziewczęta śmiały się beztrosko, radośnie.
- Naturalnie, że nic innego.
- Teraz możesz lądować, gdzie chcesz - powiedziała Inger. - Obie mamy dużo
czasu, wystarczy, jeśli wrócimy do domu na kolację. Aż do wieczora możemy wałęsać się
i leniuchować do woli.
- Wiem, co zrobię - odparł Mattis stanowczo.
Tak być powinno. Powinien mieć możność powiedzenia o wielu rzeczach: “Ja
znam się na tym. Wiem dobrze, co zrobię.” I wiele, wiele innych jeszcze mądrych słów.
Tymczasem wiosła w jego rękach poruszały się coraz opieszałej, coraz mniej miarowo.
- Hej, uważaj! - zawołały dziewczęta.
Mattis wzdrygnął się. Wyglądało na to, że chciały z niego żartować.
- Per, ty usypiasz!
- Nie, słowo daję.
Otrząsnął się z zadumy. Holowana pusta łódka podskakiwała i zataczała się, lecz
płynęła na powierzchni.
Mattis spojrzał na dziewczęta. Nie miały pojęcia, co się z nim działo dzięki temu
spotkaniu.
- Inger i Anna! - te imiona wyrwały mu się z głębi z serca.
Słysząc ton jego głosu spojrzały wyczekująco. Ale Mattis nic więcej nie
powiedział.
- Zamiast się przechwalać, uważaj lepiej, żeby nie zboczyć z kursu.
Siedziały z nogami wyciągniętymi do przodu i oparły stopy o dno łodzi. Czuły, że
ten dziwny chłopak był im za coś wdzięczny - napełniało je to radością.
- Ja zawsze wiosłuję prościuteńko, jedyna rzecz, jaką potrafię - rzucił Mattis bez
zastanowienia, po czym skulił się ze strachu, ale może na szczęście nie usłyszały jego
bezmyślnych słów.
- Fiufiu! - odpowiedziała jedna z dziewcząt.
Mattis początkowo kierował łódkę w stronę chaty. Potem jednak przyszła mu do
głowy znacznie lepsza myśl: popłynie do miejsca, gdzie są ludzie. Nie można zmarnować
takiej sposobności, ludzie muszą go zobaczyć w tym towarzystwie. Przybije do starej
przystani obok sklepiku, czyli w samym środku wsi. Tam zawsze znajdzie się ktoś, kto
zwróci uwagę na Mattisa i na dziewczęta.
“Podjadę jak królewicz! - myślał. - Każdy, kto tylko zechce, będzie mógł nas
oglądać.”
- Najpierw popłyniemy do przystani obok sklepu mojego kupca - oświadczył -
tam zawsze jest pełno ludzi, którzy nas zobaczą.
- Ludzi, którzy nas zobaczą? A po cóż nam to? - spytały obie jednocześnie.
Mattis nie rozumiał ich zdziwienia.
- Czyś ty oszalał, Per? - spytała Inger rysując niedbale wskazującym palcem linie
na wodzie.
- Oszalałem? - Mattis nic nie rozumiał.
Zauważył, że Anna robi miny do Inger.
- Wylądujemy oczywiście tam, gdzie tobie najdogodniej, nie ma o czym mówić.
W ten sposób nastąpiła zmiana kierunku obranego poprzednio przez Mattisa.
Nowy kurs prowadził do przystani, gdzie spodziewał się kogoś spotkać. Zbliżało się
południe, dzień był piękny, sprzyjał Mattisowi.
“Hege nie uwierzy, kiedy opowiem jej o wszystkim po powrocie do domu.
Właściwie do niej powinienem podpłynąć z nimi. Ale pokazanie się z dziewczętami na
przystani jest dużo ważniejsze.”
- Najważniejsze ze wszystkiego - powiedział głośno. Znowu odezwał się bez
sensu.
- Co masz na myśli, Per?
- No, że dzień jest najważniejszy. Ten dzisiejszy.
W głowie Mattisa wszystko układało się tak, jak należy.
- Dobrze powiedziane!
Cokolwiek powiedział, ciągle go chwaliły.
- My także będziemy później wspominały ten dzień - rzekła Inger.
Po tych słowach jakby cień padł na Mattisa: “Później!” Odjadą, dzisiejsze
spotkanie będą wspominały w obcym miejscu, gdzie jego nie będzie. Gdyby to później
mogło nigdy nie nastąpić!
Dziewczęta coś musiały zauważyć po wyrazie jego twarzy, gdyż Anna
niezwłocznie zapytała:
- Co ci się stało?
Szerokim zamachem wioseł pchnął łódź naprzód, potem drugim. Tymczasem
Inger zorientowała się, co należy powiedzieć :
- Widzisz przecież, Anno, że wszystko jest w porządku. “Jaka ona mądra” -
pomyślał Mattis, mimo zmieszania spoglądając na Inger.
Tak, teraz patrzył śmiało na dziewczęta, choć były prawie zupełnie nagie. Uczucie
zawstydzenia, nękające go na wyspie, zniknęło całkiem, miał wrażenie, że od dawna
łączy ich tylko zażyłe koleżeństwo!
- Inger i Anna! - powiedział znowu.
Czekały, ale na tym skończył. Dosyć powiedział.
Wioska i przystań zbliżały się coraz prędzej. Mattis usiłował jeszcze trochę
przyspieszyć tempa. Stanął wobec trudnego wyboru: jeśli będzie wiosłował wolniej,
miłe chwile potrwają dłużej, jeśli zwiększy szybkość, dziewczęta prędzej znikną mu z
oczu, ale lepiej zapamiętają, co za wspaniały z niego wioślarz. Mimo wszystko wybrał
drugą ewentualność.
- Niemożliwe, potrafisz jeszcze prędzej wiosłować, Per? - pytały radośnie.
Dobrze wybrał.
- Nigdy nie może być za prędko - odparł - ale wy się na tym nie znacie. Wiecie co?
Siedzicie przodem, to popatrzcie, czy widać ludzi na moście albo na drodze do przystani.
- Nikogo nie widać, ale jesteśmy jeszcze, za daleko.
- Samochód jedzie! - zawołała Anna.
- Samochody nie liczą się - odpowiedział Mattis - przelatują prędko i ludzie nie
patrzą.
Po chwili Anna zameldowała:
- Teraz jakiś mężczyzna stanął na moście, ale nie widzę, w którą stronę zmierza.
- Teraz ktoś wyszedł ze sklepu, Per. To wystarczy na nasze powitanie!
- Już obaj odchodzą, każdy w swoją stronę.
Meldunki padały szybko jeden po drugim. Mattis w milczeniu wiosłował z coraz
większym wysiłkiem. Za wszelką cenę należało pięknie wylądować. Nigdy w życiu nie
będzie miał już okazji, by lądować na przystani z dziewczętami promieniującymi urodą.
- O, już nas ludzie zauważyli! - zawołała Anna. - Tam stoi kilku chłopców, gapią się
na nas! Już można wyraźnie ich rozróżnić, każdy ich ruch...
- Hm, chłopcy - mruknął Mattis niechętnie - lepiej, żeby ich tam wcale nie było.
- Jakiś rowerzysta się zatrzymał.
- Nie, wszedł do sklepu.
- Na pewno stanie we drzwiach - zapewnił Mattis z powagą.
Z każdą chwilą czuł się bardziej zmęczony, ramiona mu sztywniały. Nie był
przyzwyczajony do tak szybkiego wiosłowania, ale teraz musiał wytrwać. Obejrzał się
pospiesznie, zobaczył ludzi na brzegu. Wobec tego usiłował już tylko zachować do
ostatka prościuteńki kierunek.
Na przystani zebrała się gromadka ludzi, zauważyli bowiem pomylonego Mattisa,
ale takiego, jakiego nigdy na oczy nie widzieli. Warto zatrzymać się i popatrzyć na to
lądowanie: łódź błyszcząca w promieniach słonecznych mknęła niczym zwycięska
wyścigówka, a w środku siedziały dwie na złocisto opalone dziewczyny; wesoło machały
rękami w stronę oczekujących, Mattis zaś wiózł swoje towarzyszki, a wiosłował niczym
wytrawny wioślarz, silnie, pewnie - wcale nie wyglądał na pomylonego.
Wszystko odbywało się bez zarzutu.
Łódź Mattisa nadal płynęła z tyłu, ale wobec tego, że nabrało się do niej trochę
wody, zrobiła się cięższa. Mimo to Mattis zdołał utrzymać tempo aż do chwili, kiedy
musiał zacząć lawirować między palami pomostu. Nikt z widzów nie domyślał się, jak
bliski był ostatecznego wyczerpania - teraz jednak z samego tylko podniecenia i radości
poczuł przypływ nowych sił.
Przywitała ich spora gromadka ludzi. Pięć, sześć osób na pewno. A ilu dalszym
każda z tych sześciu może później opowiedzieć, co widziała! Bo tak będzie! Sześć razy
sześć i jeszcze sześć razy sześć, i jeszcze raz sześć. Na pewno! Sześć osób powie sześciu,
te dalszym sześciu, a te jeszcze sześciu. Na pewno!
Mattis w samą porę zdołał przemyśleć wszystko do końca. W chwili gdy łódź
sunęła wzdłuż pomostu, znakomity wioślarz podniósł się z godnością i uważnie złożył
wiosła po obu stronach łodzi.
- No, teraz musicie same wiosłować, dziewczęta! - powiedział spokojnie, ale
głośno, aby wszyscy słyszeli. - Już dobiliśmy do brzegu.
- Przecież same widzą - odezwał się nagle zuchwały chłopięcy głos.
- Cicho bądź! - zawołał ktoś z gromadki.
- Muszę jeszcze odwiązać moją łódź - ciągnął dalej Mattis, zwracając się do
towarzyszek.
Dziewczęta śmiały się w głos.
Ludzie na brzegu nie zamierzali się rozchodzić, patrzyli ciekawie na dziewczęta,
no i na pomylonego Mattisa, który wszystko robił tak sprawnie i pewnie, że wprost nie
mogli go poznać. Tylko chłopiec, ten sam co poprzednio, spróbował ponownie zaczepić
Mattisa.
- Mattis, żeglowałeś po dnie? - spytał wskazując wrak.
Mattis jakby nie słyszał. Spokojnie odwiązał starą łódź od nowej. Po czym raz
jeszcze zwrócił się do dziewcząt:
- Inger i Anna! - powiedział tym samym niezwykłym tonem, jakim wymawiał za
każdym razem ich imiona.
Podniosły na niego wzrok. Stał na skraju pomostu i sam z sobą toczył walkę.
- Dziękuję za przejażdżkę! - zawołał.
Stał otoczony gromadą ludzi. Jego podniecenie powiększał fakt, że stojąc tutaj
mógł powiedzieć takie słowa do takich dziewcząt!
Inger i Anna, złociste dziewczyny, odpowiedziały:
- To my tobie dziękujemy, Per. Nigdy tego dnia nie zapomnimy !
“Chyba zaraz umrę - przeszyła Mattisa myśl. Opanował się jednak.. - O, nie
mógłbym dłużej cieszyć się tym wszystkim!”
Wtem dal się słyszeć chłopięcy głos:
- Per? Przecież on nie nazywa się Per. Toż to Mattis!
Jakby ktoś Mattisowi zadał cios w plecy. Oby nie powiedział nic gorszego! Byle
chłopak nie powiedział całej prawdy: ,,Przecież to Pomylony! Tak go nazywamy.” Na
miłość boską, byle nie to!
Mattis liczył sekundy.
Zostało mu to oszczędzone. Niewątpliwie ze względu na Inger i Annę. Stały
bowiem wyprostowane w łodzi, młode, śliczne, wyraźnie brały stronę Mattisa, a na
smarkacza, ledwo się odezwał, spojrzały gniewnie.
- Mattis czy Per, to dla nas obojętne - odparły dumnie.
Chłopak dostał za swoje, one zamknęły mu usta. Dziewczęta okrągłym ruchem
uniosły ręce do góry.
- Dziękujemy, Per. Odpływamy do domu. Może się jeszcze kiedyś spotkamy!
Dziewczęta obróciły łódź. Mattis stał zgnębiony. Głowę jednak trzymał
podniesioną do góry. Po chwili przywiązał i własną uszkodzoną łódkę do żelaznego
haka.
Żadna ze zgromadzonych tutaj osób o nic nie pytała, ci ludzie robili wrażenie
lekko zmieszanych. Byli jakby czymś zakłopotani. Wreszcie ktoś się odezwał:
- Jeszcze cię pozdrawiają.
Mattis wyprostował się i także zaczął machać ręką. Łódź zmalała w oddali.
Dziewczęta dobrze wiosłowały, zresztą teraz było im lżej.
Znowu ktoś zebrał się na odwagę:
- Znalazłeś sobie towarzystwo, Mattis?
- Tak, znalazłem - odpowiedział z poczuciem własnej mocy.
Chłopak znowu się ożywił:
- Będziesz z nimi jeździł?
- Pewno tak - odpowiedział Mattis bez zmrużenia oka. Wierzył w to. A nadto
zaledwie wymówił te słowa, stały się jakby rzeczywistością. Czemu nie miałby spotkać
ich znowu?
- Przeżyliśmy razem niemało, dzisiaj! - Mattis skierował tę uwagę do chłopca.
Ktoś się roześmiał, ale nie w przykry sposób. W każdym razie na Mattisie nie
wywarł on przykrego wrażenia. Nie miał tutaj nic więcej do roboty, mógł zatem odejść.
Był przyjacielem ludzi z pomostu, okazali się życzliwi, nie wydali go. Szedł - nie, nie
szedł, ale leciał na skrzydłach do domu, do Hege. Po drodze bez przerwy patrzył w
stronę jeziora: łódka malała, malała - ginęła w oddali.
23
24
Dziewczęta nie powróciły, natomiast nadeszła burza, która przez połowę lata
raczyła omijać te strony, ale wcześniej lub później przyjść musiała. Zjawiła się czwartego
dnia po wielkiej przygodzie na jeziorze. Czwartego ranka.
Zaledwie Mattis wyszedł przed chatę, stwierdził, że powietrze ciążyło niby ołów, i
to nie na żarty. Niebo było mroczne, lecz spokojne. Oczywiście takie chmury mogły wró-
żyć po prostu deszcz, ale... Mattis czuł, że jego ciało też ciążyło mu jak ołów - wobec tego
nie miał wątpliwości, co go czeka. Cała wilgoć jakby z niego wyparowała. Bacznie ob-
serwował minę siostry.
Hege wyglądała zupełnie normalnie.
- Czy ty nic nie widzisz! - wybuchnął w końcu.
- Nie widzę nic nadzwyczajnego - odpowiedziała sprzątając izbę. - A ty co
widzisz?
- Burzę.
- Ech, daj spokój.
Mattis co chwila trwożnie wyglądał przez okno. Żyjąc od tylu lat w nieustannym
lęku przed burzą, Mattis nauczył się rozpoznawać wiele dziwnych znaków i nimi teraz
się kierował. Najpewniejszym znakiem było powietrze ciężkie jak ołów i ów ołowiany
ciężar w nim samym.
- Nie będzie nic z tego, zobaczysz. Ta urojona burza niedługo się rozejdzie -
pocieszała Hege.
- Dzisiaj mnie nie oszukasz, chyba jeszcze nigdy nie widziałem tak brzydkiego
nieba.
Zaledwie to powiedział, rozległ się daleki odgłos grzmotu. Zbierało się dopiero na
burzę, niemniej już była groźna.
- Słyszałaś? - spytał podniecony.
- Tak, ale na tym może się skończyć. Uspokój się. Tym razem zostań tutaj,
zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
- Jestem pewien, że będzie burza, to jest tak samo pewne jak to, że ty tutaj stoisz i
zmywasz filiżanki. Słyszysz?
Zagrzmiało powtórnie, trochę silniej niż pierwszym razem - tak zwykle bywało.
- Mimo wszystko zaczekaj - nalegała Hege.
- Lepiej ty chodź ze mną - powiedział Mattis coraz bardziej zdenerwowany.
- Na pewno nie pójdę. Ty poczekaj.
W podobnych wypadkach Mattis bywał głuchy na wszelkie dobre rady. Z twarzą
poszarzałą od lęku ruszył w kierunku swojej zwykłej kryjówki. W ustępie
najbezpieczniej! Mattis od lat gromadził w pamięci różne opowiadania o piorunach -
nigdy nie słyszał, by trafiały w tego rodzaju budynek. Dziwne, lecz prawdziwe.
Zanim dotarł do ustępu, huknął trzeci piorun, dużo bliżej. Dokoła panowała
niezwykła cisza. Ani jeden ptak nie śpiewał. Tylko duża niebieska mucha przeleciała w
naładowanym powietrzu i bzyknęła Mattisowi przed nosem.
Starannie zamknął za sobą drzwi.
Niedługo czekał, po chwili burza rozpętała się na dobre. Tam zewnątrz czyhały
błyskawice, Mattis siedział skulony, z zamkniętymi oczami i wyczekiwał grzmotu licząc
raz, dwa, trzy... Z całej siły zatykał uszy palcami, ale i to nie pomoże, jeśli pioruny
naprawdę będą biły.
“Ojej, teraz! A ten, dużo gorszy! Hege została w domu! Co się z nią dzieje? Robi na
drutach w taką burzę? W czasie piorunów? Nie, to niemożliwe. Przecież musi się
opamiętać.”
Burza szalała. Deszcz jeszcze nie zaczął padać. Mattis znajdował się w pierwszej i
najgorszej, bo bezdeszczowej strefie burzy. “Może dawne wróżebne znaki zawiodą
dzisiaj - może dziś w ustępie też nie jest bezpiecznie? Raz kiedyś musi nadejść ten dzień.
Pewnego dnia wszystko może się zdarzyć. Tutaj też nie jest bezpiecznie!”
Mattis zatykał uszy palcami jak oszalały. Już błyskało i grzmiało jednocześnie!
“Zaraz uderzy - myślał odrętwiały. - Raz, dwa, trzy...” Mattis przestał liczyć przerwy
między błyskawicą a grzmotem, obliczał tylko czas trwania własnego życia. Miał
wrażenie, że ziemia rozpadnie się w końcu. Nagle deszcz lunął jak z cebra. “Za każdym
razem będę się więcej bał, bo za każdym razem burza staje się bardziej niebezpieczna.
Hege siedzi w kuchni i wcale się nie boi. Nie boi się niczego.”
Burza trwała długo. Ulewa bębniła o dach. Krople deszczu kapały na Mattisa -
dach był w złym stanie, jak wszystko w tej zagrodzie.
Nareszcie się skończyło, burza minęła, po prostu nieprawdopodobne !
A zatem i dzisiaj ustalone zasady nie zawiodły. Ustęp okazał się bezpiecznym
schronieniem. Ciało i umysł wyzbyły się ciężaru. Co prawda słychać jeszcze ciche
pomruki grzmotu, ale już niegroźne, deszcz pada gęściejszy. Co za szczęście, że burza
minęła. Za chwilę Mattis pobiegnie do siostry, mimo deszczu.
Już!
Otworzył drzwi i biegł prędko, bo nadal padało. Świeżo umyte liście i trawa
pachniały mocno. Taka woń bywa tylko po burzy.
“Przeszedłem przez ogień” - pomyślał stojąc w progu i otrząsając się z deszczu.
Ani na mgnienie oka nie wątpił o tym, że Hege spokojnie siedzi w kuchni, ona nigdy nie
uciekała przed burzą.
Istotnie znalazł ją na zwykłym miejscu. Nie przerwała pracy.
- Cały czas tutaj siedziałaś?
- Aha, już jesteś.
Pytanie Mattisa zbyła milczeniem.
- Przeszedłem przez ogień.
Mokra od deszczu twarz Mattisa rozjaśniła się po tych słowach. Nagle poczuł się
pewien siebie.
25
Mattis - jak zwykle po burzy - wyszedł zobaczyć, co się dzieje dokoła. Wstąpiło w
niego nowe życie. Woda spływała po zboczach strumieniami. Tym razem jednak Mattis
daleko nie zaszedł, gdy nagle stanął jak wryty. Co to?
Z dwóch osik zwanych “Mattis-i-Hege” tylko jedna zachowała się w całej
okazałości. Drugą piorun ściął, pozostał z niej jedynie pień odarty z kory. Spłonąć nie
spłonęła, bo deszcz natychmiast zgasił ogień.
Śmierć krążyła w pobliżu!
Mattis długo stał bez ruchu. Bo to, to... tak, to było pewnego rodzaju ostrzeżenie!
Ale kogo dotyczyło? Która osika jest Mattisem, a która Hege?
W pierwszym odruchu chciał wezwać siostrę, powstrzymał się jednak. Hege
mogła wiedzieć, jakie imię nosiło każde z drzew, wobec tego jakże zapytać ją o to
wprost? Ale Mattis musiał dowiedzieć się, kogo wróżba dotyczy, a zatem i zdobyć się na
chytrość.
Spokojnie wrócił do siostry.
- Siedziałaś tu i robiłaś na drutach?
- Tak.
Nie miała wątpliwości, jakiego czasu pytanie dotyczyło.
- Mogło źle się skończyć.
- Czemu?
- Piorun uderzył niedaleko za płotem - powiedział takim tonem, jakby ogłaszał
wyrok.
- Ach, tak. Jedno uderzenie było rzeczywiście dużo głośniejsze od pozostałych.
- Ścięło czubek drzewa.
- Hm - mruknęła Hege licząc oczka.
- Jedną z suchych osik! Nawet nie drgnęła.
- Naprawdę?
- No, jeżeli to nic niw znaczy - oświadczył gniewnie - nie ma na świecie niż
ważnego.
- Piorun najczęściej uderza w uschnięte korony - odparła Hege obojętnie,
zwykłym tonem.
- Wyjdź i popatrz, czy zobaczysz więcej zniszczonych drzew, Mattis - powiedziała
niespodziewanie.
- Zaraz to zrobię - odparł energicznie, gdyż uważał, że rada jest dobra i warto z
niej skorzystać.
Gorliwie oglądał drzewa. Po chwili jednak błysnęła mu myśl, czy Hege go nie
zwiodła. Nie chciała rozmawiać o rozszczepionej osice i dlatego kazała mu oglądać inne
drzewa. A czemu nie chciała o tym mówić?
Wrócił i zameldował:
- Żadne inne...
- To dobrze - odpowiedziała nie patrząc na brata.
Wypadek z piorunem i osiką nie dawał mu spokoju. Mattis kręcił się po domu,
wychodził, po chwili znowu wracał. Nie mógł znaleźć rozwiązania przykrej zagadki.
“A przecież chodzi o życie lub śmierć - przyszło mu nagle do głowy. - Kto jest
ofiarą?”
Od Hege niczego więcej nie mógł się dowiedzieć, nie chciała zdradzić, czy coś wie.
Należało zatem iść do obcych, lecz sama myśl o tym była Mattisowi niezmiernie przykra.
A nadto należało dać dowód bystrości umysłu. Trudno, tym razem chodziło o
życie lub śmierć, jeśli nie siostry, to jego własne.
“Co byś wolał?” - spytał wewnętrzny głos. - “Tak nie wolno myśleć - zdecydował
stanowczo. - Nie będę myślał o tym!”
Postanowił zachowywać się tak, jakby po prostu chciał pójść do kupca, gdzie
ostatnio często wstępował.
Od czasu wielkiego wydarzenia na przystani spokojnie wchodził do sklepu wobec
wszystkich, w jakiś zupełnie odmienny sposób niż dawniej. We własnym mniemaniu był
teraz pełnowartościowym mężczyzną, dał temu wyraz przewożąc łodzią dwie
dziewczyny.
- Czy mam pójść dzisiaj po zakupy? - zapytał po obiedzie niby od niechcenia,
chociaż już zdążył się ogolić.
- Nie poznaję cię teraz - zauważyła Hege. - Napraszasz się, żeby pójść do sklepu?
Wysłuchał tych słów ze spokojem, niech sobie mówi. Przecież nie wiedziała, w
jakim zamiarze tam szedł, ani też że chodziło o życie lub śmierć.
- Dasz pieniądze? - poprosił trochę onieśmielony.
Hege dała bratu pieniądze na sprawunki i dołożyła kilka ore dla Mattisa.
- To dla ciebie.
- Dzisiaj nie kupię karmelków, jeśli o tym myślałaś - dodał pospiesznie.
- A czemu nie? Nie jesteśmy w tej chwili ubożsi niż zawsze.
- Nie pora myśleć o cukierkach, kiedy piorun zwalił drzewo - oświadczył Mattis, a
jednocześnie poczuł tajemne ukłucie w sercu.
Natomiast Hege przyjęła te słowa obojętnie:
- O, można doskonale.
Hege przeraziła brata lekkomyślnością.
- Teraz należy myśleć o dużo ważniejszych sprawach, może nie? Myślałem, że to
zrozumiałaś.
- Weź, masz tu dziesięć ore. Kup sobie cukierków, jak zwykle - odpowiedziała nie
zmieniając wyrazu twarzy.
- Strzeż się! - zawołał wzburzony Mattis.
Wziął pieniądze na zakupy, natomiast dziesięć ore pozostawił na stole.
Postanowił zmykać, zanim siostra zacznie dalej nalegać.
Chodziło mu tylko o to, żeby mieć okazję do wyjścia na główny trakt, bo tam mógł
spotkać któregoś z najbliższych sąsiadów, a ci oczywiście doskonale znali osiki. Sklep
był położony dość daleko, toteż kupiec nie mógł wiedzieć, które drzewo ściął piorun.
Droga była pusta, gdyż o tej porze ludzie pracowali w polu. Mattis o tym
zapomniał. Mijały go tylko samochody. Poszedł do sklepu, godnie i spokojnie dokonał
zakupów. Dwóch obcych turystów kupowało biszkopty i lemoniadę, jak zwykle.
W chwili kiedy Mattis zbierał się do wyjścia, zaszło coś nieoczekiwanego.
Ponieważ nie nabył on tego dnia zwykłej porcji karmelków, kupiec przypuszczał
prawdopodobnie, że zabrakło mu pieniędzy, wobec czego prędko nasypał trochę
cukierków do torebki i położył ją obok reszty zakupów, mrugając jednocześnie
porozumiewawczo.
Mattis się zaczerwienił. Widział nieraz, że kupiec postępuje w ten sposób, gdy
chodziło o dzieci. Zgarnął prędko zakupione artykuły, cukierki natomiast zostawił na
ladzie.
- Weź, Mattis. Następnym razem kupisz.
Po tych słowach Mattis znalazł się w trudnym położeniu. Został obdarzony
cukierkami niby dziecko, on, który wiedział o sprawach tak ważnych jak rozszczepione
drzewo i ostrzeżenie o śmierci. Wziął podarunek, mruknął słowo podziękowania, włożył
cukierek do ust. Potraktowano go jak dzieciaka. Najgorsze zaś było to, że kupiec okazał
się miłym człowiekiem. Mattis musiał wybrnąć z tej sytuacji.
- Nic nie możesz na to poradzić - oświadczył głośno i dobitnie zwracając się do
kupca. Kupiec był zaskoczony, wzrok jego wyrażał zdziwienie.
- Na co nie mogę poradzić?
- Ze jesteś taki, jaki jesteś.
Mattis uważał, że dobrze sobie poczyna.
- Masz rację, tak sądzę. - Uspokojony kupiec śmiał się wesoło.
Mattis wyszedł.
Stojąc przed sklepem uznał, że najlepiej będzie zjeść drugi cukierek. Włożył
karmelek do ust, potrzymał chwilę na języku, a potem zaczął go ssać - poczuł przyjemną
słodycz, tę samą co zawsze.
Na drodze spotykał samych obcych. Szedł prosto przed siebie, nie dostrzegał
pędzących samochodów, patrzył w stronę osik widocznych z traktu. Wieczór się zbliżał,
ludzie schodzili z pól. Na drodze pojawili się ci, którzy najmowali się do pracy w cudzych
gospodarstwach. Mattis, widząc mężczyznę idącego mu naprzeciw, podszedł do niego i
zagaił rozmowę pytaniem:
- Co dzisiaj robiłeś?
Postawił niewłaściwe pytanie. Zmęczony mężczyzna spojrzał na Mattisa z
niechęcią:
- A ty co robiłeś dzisiaj? - odpalił gniewnie, zabierając się do odejścia.
Mattis wzdrygnął się, ale nie dał się zastraszyć.
- Mnie chodzi o coś ważnego - odpowiedział sztywno - a zapytałem, tak jak
wszyscy to robią.
Mężczyzna przypomniał sobie zapewne, z kim miał do czynienia, zmienił bowiem
oschły ton.
- Wracam od kośby, jeszcze nie wszyscy skończyli koszenie - wyjaśnił siadając na
przydrożnym kamieniu. - Powiedz prędko, o co ci chodzi, Mattis, bo sam rozumiesz, że
jestem zmęczony i głodny.
- Nie wiem, jak to powiedzieć, a prędko nie da się tego zrobić.
- Może zaczekamy, aż się namyślisz, i porozmawiamy innym razem.
Mattis nie odpowiedział, tylko ruchem wskazał rosnące opodal osiki, z których
jedną raził piorun.
Mężczyzna spieszył się, dłużej czekać nie zamierzał.
- Jeżeli nie możesz powiedzieć od razu, to lepiej...
- Przecież pokazuję - przerwał mu Mattis porywczo.
- Co?
- Widzisz, co pokazuję?
- Las.
- Nie cały las - zauważył Mattis patrząc na osiki.
- Myślę, że wiem, o co ci chodzi - odpowiedział rozmówca wyraźnie zmieszany.
“Ten też jest rozgarnięty” - pomyślał Mattłs.
- Bystry jesteś - zauważył. - Teraz będzie mi łatwiej. Chłop nie zdawał sobie
sprawy, że został obdarzony wielką pochwałą. Obecnie Mattis troszczył się jedynie o to,
żeby właściwie dobrać słowa.
- Widzisz obie? - zapytał bardzo z siebie zadowolony.
- Tak.
- Ale czy widzisz, co piorun zrobił z jedną?
- Naturalnie.
Mattis miał utorowaną drogę.
- Więc kto to jest?
Zaledwie mężczyzna usłyszał pytanie, od razu zmienił taktykę i zamilkł.
- Nie pamiętam - odpowiedział niechętnie.
Mattis czekał. Ten człowiek wiedział aż nadto dobrze. Dlatego nie chciał nic
powiedzieć.
- Pewno ta, co teraz siedzi w domu? Ledwo wymówił te słowa, przeraził się - to
grzech. Popełnił rzecz straszną, dobrze o tym wiedział.
- Kto taki? - kosiarz nic nie rozumiał.
Potworna chwila dla Mattisa. Kto taki? Kto taki? Nawet nie śmiał o tym pomyśleć.
- Nie, nie! - krzyknął przerażony. - Wcale tak nie myślałem, jak ty sądzisz! Ona
siedzi w domu i gotuje kawę, nic więcej! Siedzi w domu i gotuje kawę jak każda inna!
Mężczyzna podniósł się z kamienia, wyraźnie nie chciał dłużej tego słuchać.
- Tak, tak, muszę iść do domu. Wiesz; jutro też dzień!
Mattis nie mógł oprzeć się pokusie. Był już zbyt bliski wyjaśnienia tajemnicy.
Musiał spróbować wybiegu.
- Czy każda z nich oddzielne ma imię?
- Nie wiem.
Mężczyzna odpowiedział tonem tak ostrym, że od razu przeciął rozmowę. Po
czym odszedł.
Mattis pozostał na miejscu dalej pogrążony w niepewności, a do tego jeszcze
przerażony własnymi słowami. Nie miał odwagi ponownie zapytać kogokolwiek o tę
sprawę.
26
Mattis w głębi duszy żywił przekonanie, że chodziło o Hege, że osika Hege została
rażona piorunem. Hege była starsza i w ogóle! Zresztą on o tych myślach nic wiedzieć
nie chciał, w podobnych chwilach jakby jakiś nikczemnik myślał za niego.
- Teraz żyjemy w niepewności - powiedział do siostry - oboje, ty i ja.
- Dlaczego? - zapytała Hege, która przez całe życie zdążyła przywyknąć do tego
rodzaju rozmów z Mattisem.
- Nie mogę powiedzieć, ale to jest okropne. Powiedziałem: “w niepewności”, ale
myślałem o czymś dużo straszniejszym.
- O, poradzimy sobie nie gorzej jak dotychczas. Dostaję więcej zamówień, niż
mogę wykonać. Hege naturalnie myślała tylko o utrzymaniu domu.
- Mówisz o pieniądzach na jedzenie?
- Jestem zmuszona do tego.
Mattis, przygnębiony, miał wrażenie, że dziwny mrok gęstnieje wokół siostry.
Musiał ją ostrzec.
- Pamiętasz zastrzelonego ptaka?
- Oczywiście.
- To nie tylko o niego chodzi!
Hege czekała w milczeniu.
- To chodzi o jedno z nas, tak uważam! - powiedział z naciskiem.
- Cokolwiek się zdarzy, wszystko będzie dobrze - odparła Hege, byle coś
powiedzieć, a potem, obrzuciwszy Mattisa przelotnym spojrzeniem dodała: - ostatnio
tak dużo myślisz, Mattis, że wprost cię nie poznaję.
Stwierdzenie to ucieszyło go niezmiernie. Hege umiała sprawić innym
przyjemność, jeśli chciała. Mattis musiał odejść, aby się nacieszyć swoją radością.
Kiedy tak siedział w samotności, nagle przyszło mu do głowy: “O tym nie
pomyślałem! Jeżeli ona byłaby tym ptakiem, co stanie się ze mną?! Wcale o tym nie
myślałem! Ale chociażbym myślał - i tak będzie bardzo źle!”
Trzeba czym prędzej zapomnieć! Mattis wrócił do siostry z oświadczeniem:
- O tej sprawie nie będziemy więcej mówili.
- Jestem tego samego zdania - odparła Hege.
27
28
29
30
Dzień w dzień Mattis wypływał na jezioro. Nikt nie wzywał przewoźnika. Mimo to
on musiał zawsze trwać na posterunku i czekać.
Lubił nadal swoje zajęcie. Natomiast coraz mniej był zadowolony z siostry. Z
każdym dniem baczniej obserwowała każdy jego ruch. A cokolwiek uczynił czy
powiedział, najczęściej wszystko przyjmowała na opak. Zaledwie znaleźli się sam na
sam, zaczynała gderać.
- Och, to nie tak trzeba zrobić, opamiętaj się! Odziewała się teraz staranniej niż
dawniej. Mattis spostrzegł, że często zajmowała się własną osobą zamiast wy-
korzystywać każdą minutę na robienie kaftanów.
Zauważył także, że siostra pragnie się upiększyć, i to wcale mu się nie podobało.
Dziewczyny zwykle to robią. Niemniej jednak napełniało go to niepokojem.
- Idziesz gdzieś?
Hege aż się wzdrygnęła, tak była sobą zajęta.
- Nie.
- To czemu się stroisz?
- Tak sobie. Ale czemu ty podpatrujesz mnie na każdym kroku ?
Zawstydził się, bo Hege mówiła prawdę.
Na pewno jednak chciała wydać się ładniejsza niż poprzednio. A upiększała się
tylko dla tego drwala. Dlaczego? “Nie chcę o tym myśleć” - postanowił Mattis.
Wydawało się jednak, że Hege nie wywierała na Jorgenie najmniejszego
wrażenia. Mattis był zadowolony. Jorgen pracował w lesie, w domu sam sobie gotował i
przez cały czas pozostawał nieprzystępny, jak zawsze.
Z jego strony nie groziło niebezpieczeństwo.
“Lepiej nad tym się nie zastanawiać.” Mattis z całą bezwzględnością odpychał od
siebie takie myśli.
Pewnej soboty wieczorem Jorgen szybko zsunął się z drabiny i podszedł do
Mattisa. Dla Mattisa ów dzień niczym nie różnił się od każdego innego, spędził go na
jeziorze w pustej łódce. Skończyli już wieczerzę, Mattis siedział w izbie, Hege odeszła do
alkierza. “Pewno mizdrzy się przed lustrem” - pomyślał z niechęcią. Księżyc już
wzeszedł. Kiedy Jorgen z niezwykłym pośpiechem zbiegł po drabinie, Mattisowi aż dech
zaparło.
- Zdaje mi się, że musisz wypłynąć na jezioro - powiedział Jorgen.
Mattis zerwał się:
- Ktoś wołał?
W tej samej chwili weszła Hege, wesoła, ożywiona.
Jorgen dziwnie wyglądał, robił wrażenie podnieconego.
- Nie jestem pewien, ale chyba tak, ktoś wołał z tamtej strony jeziora.
- Teraz, przed chwilą? - Mattis zdenerwowany mówił półgłosem.
Jorgen patrzył na Mattisa rozkazująco.
A więc nadeszła ta chwila, która od dawna przejmowała Mattisa dreszczem grozy,
choć niejeden raz przeżywał ją w swej wyobraźni. Każdy przewoźnik bowiem musi być
przygotowany na to, że i nocą trzeba wypłynąć na jezioro.
- Czy na pewno dobrze słyszałeś, Jorgen? Wiedziałem, że kiedyś będę musiał
przewieźć kogoś w nocy. Hege też o tym. mówiła.
Z przyzwyczajenia spojrzał na siostrę. Odwróciła się tyłem, spiesznie podeszła do
okna i wyjrzała w księżycową noc.
- Tak. Przewoźnik nigdy nie ma wolnej chwili. Musi iść, jeśli ktoś zawoła -
powiedział Jorgen.
Mattis skinął głową potakująco. Przygotowywał się w sposób niemal uroczysty,
włożył ciepły kaftan, zabrał, co trzeba. A potem, zwracając się do Jorgena i do Hege,
która wciąż jeszcze stała zwrócona do niego plecami, rzekł:
- Wrócę, kiedy wrócę, więcej powiedzieć nie mogę. Na pewno nieprędko.
- Oczywiście, bo musisz przepłynąć na drugą stronę, jeżeli po tej nikt nie czeka -
odparł Jorgen.
Mattis wyszedł.
Bał się. Ale nie chciał tego ujawnić w obecności Jorgena. Popłynie na drugą
stronę. Pokaże Jorgenowi!
Nad zielonymi wzgórzami świeciła czerwona tarcza księżyca. Było
niewypowiedzianie pięknie. Mattis zdawał sobie z tego sprawę, ale nie miał czasu na
zachwyty. Wskoczył szybko do łodzi. Z tej strony nikt nie czekał, nie słychać było
żadnego głosu, ale Mattis ufał słowu Jorgena. Mądry Jorgen niewątpliwie miał rację.
Wiatr powiewał z lekka. Drobna fala pluskała na kamieniach, migotała w
księżycowej poświacie.
Co będzie, jeśli łódka nie wytrzyma? Wówczas kiedy przewoził Jorgena, jakoś się
udało. Od tej pory jednak Mattis zawsze pływał sam.
Trudno, ten, kogo Mattis będzie przewoził, musi wylewać wodę, kimkolwiek by
był. “Bo to nie może by zwyczajny człowiek” - błysnęła myśl.
Wszystkiego można się spodziewać po tym, kto wzywa przewoźnika nocą. Ale
ktokolwiek to będzie, Mattis go przewiezie prościutko, niech się przekona.
- Wszyscy się przekonają! - powiedział Mattis stanowczo, z wojowniczą miną, i
ruszył w dal.
Z jeziora księżyc wydawał się mniejszy. Było tu tak cudownie, że człowiek chętnie
przewoziłby ludzi tylko nocą, a sypiał za dnia.
Mattis na chwilę odłożył wiosła, końce ich srebrzyły się Od wody. Nastawił ucha.
Popłynął dalej. Płynął wolno, nasłuchując, skąd głos się odezwie.
Nikt nie wołał. Mattis trwał w przekonaniu, że jeśli ktoś rzeczywiście, czeka, to na
zachodnim brzegu. Tam też skierował łódkę.
Czas płynął i płynął - Mattis ani się obejrzał, a już prawie dobijał do ściany lasu.
Przepłynął więc w poprzek jezioro nie słysząc najmniejszego dźwięku!
Poczuł nagle przytłaczającą trwogę, jak przed burzą. Niemniej jednak wiosłował
do brzegu, póki łódź nie zaszurała na piasku.
“Teraz muszę dać znać, że tu jestem. Nie, nie odważę się na to. Wystarczy, że w
nocy przepłynąłem jezioro.”
Jednakże w przewoźniku odezwał się głos sumienia, rzekł:
“Musisz to zrobić, Mattis. Musisz zawiadomić, że jesteś tutaj. Przecież twoim
obowiązkiem jest przewozić ludzi.”
Drżący z lęku zawołał:
- Hej! - w środku słowa głos mu się dziwnie załamał. Na czoło wystąpiły krople
zimnego potu. Zamiast stanąć prosto i głośno wołać, skulił się na ławeczce.
“Niewielu chciałoby znaleźć się teraz na moim miejscu” - pomyślał.
Las trwał pogrążony w ciszy.
“Zawołaj jeszcze raz, Mattis, bo...”
- Hej! - wołanie jego brzmiało nieporadnie.
Nocny ptak odezwał się w gąszczu drzew.
W obecnym nastroju Mattis nie mógł zdobyć się na nic więcej. Ogarnięty
niesamowitym lękiem chwycił wiosła i płynął na pól przytomny, aż woda się pieniła.
Wiosłował odruchowo, zwolnił dopiero wtedy, kiedy znalazł się daleko od brzegu i
paniczna trwoga zaczęta ustępować. Chwilę siedział bez ruchu oddychając głęboko.
Nikt nie czekał na przewoźnika - rzecz oczywista. Ktoś zwiódł Jorgena i Mattisa.
Kim był zwodziciel?
Mattis wolno płynął do domu głęboko zadumany. Otaczająca go noc nic nie
straciła ze swego piękna.
Mimo spóźnionej pory Hege czekała na brata w progu. “Jeszcze nie poszła spać?
Co się stało?” Była całkowicie ubrana.
- Czy coś się stało, Hege?
Potrząsnęła głową przecząco.
- Dobrze, że nareszcie wróciłeś - odpowiedziała.
Czuwała, bo dręczył ją niepokój o niego. Mattis poczuł ciepło w sercu.
Weszli razem do oświetlonej izby. Mattis stanął jak wryty: w księżycowej
poświacie nie widział twarzy siostry, teraz zobaczył, że Hege promienieje szczęściem.
- Mattis - powiedziała, ale zdawała się myśleć o czymś innym.
- Co to znaczy? - zapytał.
- Nie wiem - odparła.
Mattisa ogarnął spokój, był wdzięczny dobrej siostrze, która czekała, aż on wróci
zdrów i cały z niebezpiecznej wyprawy na jezioro.
- Mogłaś się spokojnie położyć - powiedział - to wcale nie było takie
niebezpieczne, jak się zdawało.
- Co?
- A to co znowu? - odpowiedział pytaniem, Hege dziwnie się zachowywała, bo
nagle odwróciła się tyłem.
- Ale dobrze, że na mnie czekałaś - dodał przejęty wdzięcznością.
Kiwnęła głową, ale była jakaś dziwna.
- Nigdy nie możesz mnie opuścić! - zawołał niespodzianie.
Hege milczała. Zresztą Mattis zdawał się nie czekać na odpowiedź.
31
Nazajutrz rano, gdy Jorgen zszedł do kuchni, Mattis zauważył, że Hege poświęca
mu znacznie więcej uwagi niż zwykle. Widziała tylko Jorgena. Mattisowi to się nie
podobało, toteż zanim drwal zdążył wyjść, zaczepił go:
- Wczoraj wieczorem źle słyszałeś, zostałem wystrychnięty na dudka.
- Ach, tak - odparł Jorgen.
Po czym wyszedł do pracy.
Na tym się skończyło, do Jorgena niełatwo było podejść. Hege siedziała w głębi
izby, robotę złożyła na kolanach i bacznie przyglądała się obu mężczyznom. Natomiast
zaraz po wyjściu Jorgena zaczęła migać drutami jak zwykle.
Niby nic się nie zmieniło, a jednak wszystko było inaczej, Mattis usiadł i zadumał
się nad tymi sprawami.
Po chwili przyszło mu do głowy, że chętnie zjadłby karmelek.
Po tylu przykrościach musiał pocieszyć się cukierkiem, chciał zatem pójść
natychmiast do sklepu, lecz kiedy poprosił o pieniądze. Hege wręcz odmówiła.
- Sama pójdę do sklepu. Ostatnio wszystko sama załatwiam.
“To prawda - pomyślał Mattis. - Przecież ja cały dzień wiosłuję po jeziorze.”
- Jesteś teraz przewoźnikiem - oświadczyła Hege - masz aż nadto zajęć. A zresztą,
jeśli idziesz do kupca, ludzie ciągną cię za język.
- Nie, wcale nie!
- Może i nie, ale mogliby to zrobić, a nic im do nas. Słyszysz?
Mówiła tonem stanowczym, Mattis ani pisnął. A przecież ucieszyła się, gdy w
nocy powrócił do domu! Zresztą i teraz ma zadowoloną minę.
Po chwili przyniosła koszyk z jedzeniem.
- Jorgen zapomniał śniadania - powiedziała raczej szorstko. - Muszę mu je
zanieść.
- Ja mogę to zrobić, wiem dobrze, gdzie go szukać.
- Nie, musisz pilnować przewozu. Nie możesz wszystkiego od razu rzucić.
Mattis musiał jej wypalić prawdę:
- Łazisz ciągle za Jorgenem, aż wstręt bierze. I to dzień w dzień.
- Jak to? - spytała Hege chcąc zyskać na czasie.
- Wcale mi się to nie podoba - ciągnął dalej Mattis. - Nie możesz włóczyć się ciągle
za Jorgenem.
Hege wybuchnęła śmiechem.
- A ty za nikim się nie włóczysz? - zapytała mrużąc oko. - Coś słyszałam o dwóch
pannach, które nazywają się Inger i Anna.
Mattis chciał zaznaczyć, że to wielka różnica, ale odparł tylko:
- No, jak tak, to ciesz się tym twoim Jorgenem.
Mimo wszystko Mattis był zadowolony: “Jaka ona bystra i dobra, zapamiętała
moje spotkanie z Inger i Anną.”
Hege poszła do lasu ze śniadaniem, Mattis wrócił do swojej łódki.
Stojąc nad brzegiem Mattis rozmyślał o innych sprawach, przypomniał sobie oczy
pogrzebane pod kamieniem.
“Zamknięte powieki przywalone kamieniem nie znikną nigdy, choćby na nie
rzucić dużo więcej kamieni.”
Rozejrzał się po szeroko rozlanych wodach jeziora. I ni stąd, ni zowąd błysnęła
mu niejasna myśl: “Ratuj Mattisa.”
Dlaczego?
Wstrząsnął się trwożnie.
- Nie, nie - mruknął i odruchowo chwycił za wiosła. “Ołów w skrzydłach i oczy
przysypane stosem kamieni.”
32
Jorgen pozostał z nimi, co miało także swą dobrą stronę. Jako drwal dużo zarabiał
i dobrze płacił za stancję. Mattisa cieszyło to i gnębiło zarazem, właściwie jakby go coś
wewnątrz uwierało. Sam był sprawcą zarówno dobrego, jak i złego, gdyż on to przecież
przywiózł drwala do domu. W niedzielę ogromnie podniecony czekał, czy Jorgen przy-
łączy się do nich, tymczasem drwal spędził dzień samotnie w swej izdebce na poddaszu
bądź też nad brzegiem jeziora. Hege nie poszła za nim, Mattis nie spuszczał z niej oka.
Nadeszła druga niedziela. Jorgen pozostał na poddaszu jak zwykle.
Mattis siedział pogrążony w myślach.
- Hege! - zaczął nieśmiało, pragnąc koniecznie dowiedzieć się czegoś więcej o
siostrze i Jorgenie.
Z miejsca otrzymał porządną odprawę.
- Dosyć mam twojego gapienia się! - tym razem Hege mówiła z prawdziwą
złością. - Kroku zrobić nie mogę, żebyś na mnie oczu nie wytrzeszczał!
Mattis miał wrażenie, że bolesny cios przeszył go na wskroś. “Ona mnie ma
dosyć? Ona rzeczywiście powiedziała, że ma mnie dosyć.”
Hege natychmiast pożałowała swych słów, jak zwykle kiedy złościła się na brata.
Próbowała zatem od razu wyjaśnić:
- Zapomnij, co powiedziałam, Mattis. To nieprawda, wcale mi się nie
uprzykrzyłeś!
- Co się rzekło, to się rzekło - odparł zalękniony Mattis.
Hege stanęła teraz na wprost brata.
- Czasem trzeba prosić o to, żeby ktoś puścił w niepamięć pewne słowa, jakby nie
zostały wypowiedziane. Czy tobie to się nigdy nie zdarzyło? Ja nie chciałam...
- Ja wiem, co to znaczy - stwierdził Mattis szorstko.
- Co ty wiesz? Co ty możesz wiedzieć, skoro nic się nie stało - odpowiedziała Hege
gwałtownie. - Wcale mi się nie uprzykrzyłeś.
Mattis uważał, że Hege jest mądra, tym razem jednak on był bystrzejszy. Miał na
myśli Jorgena, o czym siostra dobrze wiedziała... nie, ona nie zwiedzie Mattisa. Całe dnie
spędzał na jeziorze, miał czas wszystko należycie rozważyć. Jeżeli Mattis jej się
uprzykrzył, to jedynie z powodu Jorgena. Trzeba sprawę jasno postawić. Musi to wziąć
na siebie.
- Jorgen, zejdź tutaj! - zawołał niespodzianie groźnym, podniesionym głosem.
- Mattis, jak ty się zachowujesz? - upomniała go Hege.
- Zejdź tu, Jorgen!
Hege sądziła, że brat oszalał, chwyciła go za ramię i usiłowała wyprowadzić z
izby. Jednocześnie zaś perswadowała mu półgłosem, lecz stanowczo:
- Cicho bądź! Czyś ty zwariował?! Co on o tobie pomyśli! Chodź, wyjdziemy. Nie
możesz zostawić Jorgena w spokoju?
- Jorgen!
- Nie zwracaj na niego uwagi! - zawołała Hege w stronę poddasza.
- Słyszę, że już idzie - stwierdził Mattis nie pozwalając wyprowadzić się z izby.
Jorgen rzeczywiście schodził już po drabinie.
Hege puściła brata, uciekła do alkierzyka, zatrzaskując za sobą drzwi.
Jorgen stanął przed Mattisem i zapytał:
- Co się stało, Mattis? Jestem.
Mattis nie odpowiedział na pytanie Jorgena, odświętnie ubranego, silnego,
wspaniałego mężczyzny - stał z opuszczonymi rękami, zmieszany własnym niemądrym
wystąpieniem.
- Co to znowu za głupstwa? - spytał Jorgen dosyć ostro, podchodząc do Mattisa.
Należało doprowadzić sprawę do końca:
- Nie możesz dłużej tu zostać - po tych słowach zrobiło się Mattisowi gorąco,
wyrwały mu się, sam nie wiedział kiedy, ale przemyśliwał nad nimi od dawna,
niezliczoną ilość razy.
- Tak? A co takiego zrobiłem? - Pytanie było zadane trochę niepewnym głosem.
- Nie chcę, żebyś zabrał mi siostrę i odszedł z nią! - wybuchnął Mattis. Jorgen
zachował spokój, jakby nic się nie stało.
- Wcale nie myślałem odchodzić dokądkolwiek z twoją siostrą. W ogóle nie
zamierzałem wynosić się stąd, teraz kiedy nareszcie jakoś się urządziłem. Mattis upierał
się przy swoim.
- Hege nie jest taka jak dawniej, i to z twojej winy.
- Jakże to? Co Hege ci powiedziała?
- Hege już nie jest... - Mattis urwał. Chciał dodać: “Dobra dla mnie”, powiedział
natomiast: - Taka jak dawniej !
Drwal zapomniał się i wybuchnął śmiechem. Śmiech ten wywołał u Mattisa
gwałtowną reakcję, rozgniewał go ponad wszelką miarę, rozpętał nawał myśli, toteż bez
chwili zastanowienia wypalił pewnemu siebie mężczyźnie :
- Z czego się śmiejesz? Nawet się nie domyślasz tego, co ja wiem. Nie widziałeś
ptaka, który chodził tam, na ścieżce... ty nie masz pojęcia, jaki był piękny! A tak było. I to
z powodu Hege. Ja wiem o niej dużo. I wtedy ty przyszedłeś!
Mattis był upojony własnymi słowami; miały one zdruzgotać Jorgena tak, aby
nigdy więcej nie śmiał pokazać się w pobliżu.
Ale tak się nie stało.
- Rzeczywiście, przyszedłem - odparł Jorgen spokojnie. - Ale właściwie gdzie jest
Hege?
Mattis wskazał na drzwi alkierzyka.
- Co chcesz zrobić? - zapytał porywczo, widząc, że Jorgen zamierza pójść do Hege.
- Poczekaj chwilę, Mattis, lepiej, żebyśmy trochę pogadali o tym.
Jorgen wszedł do alkierza, wściekłość Mattisa na nic się nie zdała. Słyszał, jak
pospiesznie zamienili kilka słów, po czym stanęli we drzwiach oboje, Hege i Jorgen.
Jorgen oczywiście zamierzał bronić Hege. Ona zaś tym razem patrzyła na brata
nieśmiało.
Jorgen objął ramieniem niską, przysadzistą Hege i pociągnął ją bliżej ku bratu.
Mattis otworzył usta ze zdziwienia. Hege się zarumieniła a Jorgen oświadczył: - Hege i ja
żyjemy w przyjaźni, najlepiej, abyś o tym wiedział.
Hege nie stawiała oporu, chętnie poddawała się uściskowi Jorgena, była
uradowana, a jednocześnie zalękniona.
- Czy wy naprawdę jesteście zakochani? - spytał Mattis z wysiłkiem.
Hege nareszcie podniosła wzrok. Od tylu lat żywiła Mattisa, mogła śmiało
spojrzeć mu w oczy.
- Tak, jesteśmy - odpowiedziała bratu.
Mówiąc te słowa, może nawet wbrew własnej woli, rozpromieniła się
uśmiechem, uśmiechem radosnym, takim, jakiego Mattis nigdy dotąd u niej nie widział.
Potem uśmiechając się ciągle, ale już w odmienny sposób, dodała:
- Przecież to ty przywiozłeś, go do mnie. pamiętasz?
Mattis nie miał czasu rozważyć tych słów, ogarnął go bowiem nagły strach: “Hege
jest dla mnie stracona!”
- A kiedy się zaręczyliście? - zapytał cicho, lecz z naciskiem.
- Wtedy kiedy pływałeś na jeziorze.
Mattis widział, że Hege czuła się szczęśliwa w objęciach Jorgena. Twarz jej
zmieniła się prawie nie do poznania, zniknął z niej wyraz znużenia, niezadowolenia -
zatroskania ani śladu. Niewiele brakowało, aby Mattis podzielił jej radość, niestety
znowu objawiła mu się prawda: Hege była dla niego stracona.
“Nie, nie!”
“Tak, dobrze widzisz: Hege jest stracona.”
- Czemu nie powiedziałaś mi o tym wcześniej, Hege? - wykrztusił w końcu.
- Najpierw musiałam się upewnić - rzekła. - A teraz sam wszystko odkryłeś, bo
jesteś bystry.
Wzdrygnął się na dźwięk tej pochwały, do której uciekała się, aby go ułagodzić.
Zawrzał gniewem. Jeśli miał opanować wybuch, musiał zadać pytanie:
- Wyjedziesz stąd?
- Dlaczego?
- Bo nie śmiałaś o tym mówić.
- Nie - odpowiedziała stanowczo - nie wyjedziemy.
Jorgen pomieści się z nami. Wszystko pozostanie jak dotychczas.
Mattisowi trudno było w to uwierzyć, tyle spraw przed nim ukrywali.
- Och, czemu zostałem przewoźnikiem! - zawołał.
- Przecież to dobre zajęcie cały dzień spędzać na jeziorze - zauważyła Hege.
- Ale Jorgen jest jedynym człowiekiem, którego przewiozłem! Och, czemu
zostałem przewoźnikiem!
Jorgen, który dotychczas milczał, z kolei zabrał głos:
- Może w przyszłości będziesz jeszcze woził innych. - W odpowiedzi Mattis
potrząsnął głową. Jorgen zaś ciągnął dalej. - Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć na
wodzie, rozumiesz.
Mattis uważał, że miał teraz prawo okazać się silnym i twardym jak głaz.
- A bodajem nigdy...
Nie dokończył zdania, Hege bowiem postanowiła czym prędzej zapobiec, by
nierozważnym słowem nie zniszczył i nie zepsuł wszystkiego. Podeszła do brata i
uczyniła to, czego - jak myślą sięgnąć - nigdy przedtem nie robiła, objęła go, oburącz
przytuliła do siebie. Twarz jej miała dziwny wyraz.
- Mattis, błogosławię cię za to, że zostałeś przewoźnikiem.
Zwolniła uścisk i szybko, jakby zawstydzona znowu stanęła u boku Jorgena.
Mattis musiał zadać sobie pytanie: “Czemu była przykra dla mnie, odkąd
pokochała Jorgena? Czy spytać ją o to? Nie!”
- Zakochani bywają różni - powiedział, jakby to nic nie miało do rzeczy.
Przyglądali mu się z niepokojem. Czy dzisiejszego ranka okazał się zbyt mądry
wobec nich?
- Co przez to chciałeś powiedzieć? - spytała Hege.
- Nie pierwszy raz widzę kochanków, tylko tyle, nic więcej. Na wiosnę
przerywałem buraki z parą zakochanych, on ją ciągle chwytał za nogi.
Hege i Jorgen odetchnęli. Już nie potrzebowali mieć się na baczności.
- Oni byli młodzi, dlatego się przekomarzali.
Jorgen milczał.
- Ale byli przyjemni, cały czas - rzekł Mattis.
- Na pewno - potwierdziła Hege.
- To dlaczego ty byłaś taka zła?
Po tym, co Hege powiedziała, te słowa musiały paść. Nie mógł ich cofnąć. A
zresztą lepiej, że tak się stało.
Hege zaskoczona spuściła wzrok. Po chwili spróbowała bronić się zdawkowym
pytaniem:
- Zła? Przecież wcale nie byłam zła.
Trudno było uważać to za odpowiedź - Mattis przyparł siostrę do muru i zdawał
sobie z tego sprawę. Teraz on miał przewagę, on był silniejszy.
- Idę do mojej łodzi. Muszę nad tym dłużej pomyśleć!
- Dobrze - odparła Hege.
Nie zwlekając wyszedł.
Zanim doszedł do brzegu, zatrzymał się nagle, po chwili zastanowienia zawrócił,
zrobił kilka kroków i znowu zawrócił w stronę łódki.
“Ty mój ptaku najmilszy” - pomyślał z rozrzewnieniem o martwej słonce.
Nie wypłynął jednak na jezioro, siadł na brzegu i wdychał przyjemny zapach
smoły. Ale niechętnym okiem spoglądał na łódkę, rozważając, kto bardziej zawinił w
wypadku Jorgena, on sam czy ona? Do przewiezienia Jorgena potrzebni byli oboje, i on, i
łódka!
33
Pierwszą zmianą, która nastąpiła po owej ważnej rozmowie, było to, że Hege
jawnie chodziła do Jorgena wieczorem, gdy ten udawał się na spoczynek. Mattis widział
radość i szczęście siostry. Pojmował także, że powinien dzielić jej uczucia, ale
paraliżował go lęk.
Raz odważył się zapytać:
- Co zrobicie? Zostaniecie tu?
- Na zawsze tu nie zostaniemy - odparła. - Ale na razie musi być tak, jak jest.
- A kiedy będziecie wiedzieli?
- Zobaczymy. Tymczasem bądź spokojny.
Czy ona nie rozumiała, że Mattis bał się okropnie? Cóż on pocznie z chwilą, kiedy
pójdą własną drogą, kiedy już przy nim nie będą? Od niepamiętnych czasów przywykł
do tego, że Hege znajdowała się przy nim.
- I ten ptak, który tu przelatywał... - Mattis nie mógł dokończyć zdania.
- Ten zastrzelony? Co to ma do rzeczy?
- Nic, tylko cały śrutem podziurawiony.
- Słuchaj, Mattis, nie rozmyślaj ciągle o tym ptaku, daj temu spokój - powiedziała
beztrosko, jakby chciała zakończyć to zdanie wesołym tralala. Nie zrobiła tego,
powstrzymał ją bowiem wzrok Mattisa.
- Nie rozumiem ciebie - oświadczył poważnie. Hege też spoważniała i rzekła
stanowczym głosem:
- Mattis, zachowuj się jak dorosły mężczyzna. Opamiętaj się trochę, bądź
dojrzałym mężczyzną.
- Co to ma znaczyć?
- Pomyśl także o innych. Dorosły człowiek musi myśleć o innych.
- O jakich innych? - zapytał bezradnie.
Mattis poszedł pilnować przewozu. “Na pewno niedługo ktoś mnie wezwie -
pomyślał. - Coś teraz musi się zdarzyć. «Dorosły mężczyzna!» Dotychczas nigdy nie
użyła podobnych słów.”
Krzątał się koło łódki. Co dzień rano musiał od nowa uszczelniać ją szmatami
nasyconymi smołą. Marzenie o nowej łodzi stawało się z każdym dniem mniej realne, już
prawie się rozwiało.
“Być dorosłym mężczyzną?”
Z tą myślą Mattis nie potrafił się uporać.
Upojona radością Hege sama nie wiedziała, co mówi - oto istotna przyczyna.
Jeszcze nie zdążył zepchnąć łódki na wodę, kiedy w powietrzu rozległ się daleki
pomruk grzmotu. Burza!
Zasłona chmur już zawisła nad wzgórzami. W dali ponownie zagrzmiało.
W tej sytuacji miał tylko jedno wyjście. Do tej pory nigdy nie pływał po jeziorze
podczas burzy, na szczęście zdołał tego uniknąć.
Mattis pośpiesznie przymocował łódkę do brzegu, na wypadek gdyby zerwała się
wichura, wiosła też zabezpieczył. Pragnął wrócić do domu i ukryć się tam gdzie zwykle.
Przejęty był tylko tą jedną myślą. Burza zwalniała go od wszelkich zobowiązań. W
drodze do domu przypomniał sobie słowa siostry: “Bądź mężczyzną!” Przystanął na
chwilę i rozmyślał. Z daleka zobaczył Jorgena wracającego do chaty. Może się zranił w
lesie? Nie wyglądało na to. Może wcale nie poszedł do roboty, może wolał przesiadywać
z Hege w domu w porze, kiedy wszyscy pracowali.
“Nic z tego nie rozumiem - dumał Mattis. - Jorgen nie ścina drzew, Hege nie robi
kaftanów. Niedługo tylko ja jeden będę pracował.”
Zagrzmiało głośniej, Mattis poderwał się. Czy będzie dorosłym mężczyzną, jeśli
teraz wróci do chaty, do Hega i Jorgena, i pozostanie z nimi, gdy burza się rozpęta?
Nie! Wiedział, że się na to nie zdobędzie. Wobec tego od razu poszedł do swej
starej, bezpiecznej kryjówki. Może dzisiaj burza będzie mniej groźna niż ostatnio, ale i to
wystarczy, aby czuł się jak sparaliżowany. Wszedł do ustępu, zamknął drzwi i zatkał
uszy.
Burza była dosyć gwałtowna. Błyskało się, uderzył piorun. Mattis skurczył się we
dwoje. W owej chwili nie myślał o tym, że ma być dorosłym mężczyzną, bo sytuacja była
poważna.
Okazało się jednak, iż tym razem nawet tutaj nie był bezpieczny. Mimo grzmotów,
mimo zatykania uszu palcami, usłyszał tuż za ścianą głos Jorgena, który wołał rozkazują-
cym tonem:
- Mattis, wychodź!
Wyjść? Czy on zwariował? Mattis ani się ruszył, sprawdził tylko, czy drzwi są
dobrze zamknięte na haczyk.
- Wychodź, Mattis!
Nagle głos ten przeszył Mattisa na wylot, niedawno on tak samo wzywał Jorgena,
by zszedł z poddasza.
- Czy mam wywlec cię stamtąd? - pytał Jorgen z zewnątrz. - Prędzej, wychodź,
Mattis!
Co się stało? To jakiś inny Jorgen! Powiedział, że wywlecze Mattisa z ustępu, że
nie pozwoli mu tutaj zostać? Mattis miał wyjść z bezpiecznej kryjówki, choć pioruny
waliły, choć twarz mu pobladła i nogi się pod nim uginały, bo Jorgen tego żądał? Z
Jorgenem nie ma żartów.
- Zaraz wyjdę! - zawołał przez drzwi.
Zaledwie podniósł haczyk i uchylił drzwi, grom uderzył, błyskawica jakby go
przeszyła, a mimo to przestąpił próg i stanął pod gołym niebem. Grzmot wstrząsnął
Mattisem. Deszcz jeszcze nie zaczął padać.
Mattis nie wiedziałby, gdzie się znajduje, gdyby nie to, że Jorgen stał przed nim.
Na wpół oślepiony widział jak przez mgłę Jorgena i cień siostry w progu chaty. Hege da-
wała znaki Jorgenowi i coś do niego mówiła - pewno kazała mu zostawić Mattisa w
spokoju.
- Tu jestem! - wykrztusił Mattis i postąpił krok naprzód.
Nie czuł własnych nóg. Mimo to zbliżył się do Jorgena, a ten usunął się na bok.
Znowu błyskawica!
- Czego ty ode mnie chcesz, Jorgen!
Jorgen czekał, zaniepokojony, lecz milczący. Mattis szedł naprzód, a choć
grzmiało i błyskało, nie padł na ziemię, nie zatkał uszu palcami, z szeroko otwartymi
oczami zbliżał się do Jorgena, który od niego czegoś żądał, chcąc dowieść mu na co
potrafi się zdobyć.
- Dobrze się spisałeś - powiedział Jorgen z całym spokojem.
Mattis zauważył, że tamten wymówił te słowa z naciskiem. Z szacunkiem. Drżał
cały, lecz nogi same niosły go naprzód. Patrzył na Jorgena i nie wiedział, jakie uczucie w
nim przeważa: sympatia czy strach.
- Czego jeszcze chcesz? - zapytał w podnieceniu. - Musisz powiedzieć, czego ode
mnie chcesz!
- Żebyś wrócił do nas do domu - odpowiedział Jorgen. - Nic więcej. Moim zdaniem
ustęp nie jest pomieszczeniem właściwym dla ciebie.
Mattis był bliski wybuchu, ale nie miał odwagi złościć się w czasie burzy. Wahał
się, mimo to wrócił do domu. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe. Burza oddalała
się, grzmiało teraz dużo ciszej.
Hege wyraźnie zaniepokój na o brata czekała w progu.
- Wpuścisz nas do izby, prawda? - zapytał Jorgen.
Hege skinęła głową, nie wiedziała co powiedzieć. Weszła za nimi, wszyscy troje
znaleźli się w chacie. Mattis bezradnie spoglądał na tych silnych i mądrych ludzi. Nie
śmiał jednak usiąść obok nich, w ogóle do niczego nie był zdolny w owej chwili - po
ogromnym napięciu przyszło odprężenie. Burza przycichła, Mattis osunął się na swoje
posłanie, leżał bezwładny, nieobecny.
34
35
36
37
Skończyło się pływanie po jeziorze. Nie można było przeciwstawiać się woli
Jorgena. Każdego ranka zabierał Mattisa do lasu. “Musisz się nauczyć” - powtarzał w
zwykły sobie sposób, zwięzły, lecz nie znoszący sprzeciwu. Mattis szemrał w duchu, ale
szedł za nim posłusznie.
Do domu wracał zmordowany długim dniem znojnej pracy. Hege podawała mu
potrawy, jakimi dotychczas nigdy go nie karmiła.
- Musisz uczyć się zawodu - powtarzała.
Nie miało celu wyjaśniać tej zaślepionej istocie, że myśli Mattisa działały
składnie, jeśli wiosłował, mąciły się natomiast, gdy brał do ręki siekierę lub strugarkę.
W lesie Jorgen zachowywał się przyjaźnie, trudno temu przeczyć. Wynajdywał
dla Mattisa mniejsze, łatwiejsze do ścięcia drzewa i najczęściej sam później odzierał je z
kory. Mattis nie czynił żadnych postępów, natomiast płonął chęcią porozmawiania z
Jorgenem na temat siostry.
W końcu zdobył się na to podczas śniadaniowej przerwy. Namozolił się i nic nie
zrobił. Potem wyciągnął się obok Jorgena. Leżeli obaj z głowami opartymi na
kamieniach, z zamkniętymi oczami.
Nadeszła właściwa pora.
“Śmiało naprzód” - pomyślał Mattis dla dodania sobie otuchy. Po czym usiadł.
Czujny Jorgen natychmiast otworzył oczy.
- Jeszcze chwilę odpoczniemy, Mattis.
- Nie, ja chcę z tobą pomówić! - zaczął Mattis tonem, któremu pragnął nadać
groźne brzmienie, bo w ten sposób należało traktować podobne sprawy.
- No to mów, co masz do powiedzenia.
- Widzisz dobrze, że co dzień gorzej pracuję.
To była prawda. Nie tylko nie robił postępów, ale opuszczał się w pracy. Jorgen
nie miał co do tego wątpliwości, lecz rozgniewał go fakt, że Mattis o tym wspomniał.
- A do jakiej roboty jesteś zdolny? - odezwał się tym razem ze złością.
Gniewny ton Jorgena dodał Mattisowi odwagi.
- A do czego ty jesteś zdolny! Ty, coś mi zabrał Hege! Taki jak ty wszystko potrafi.
Jorgen się zmieszał.
- Tak się stało, ot, zwyczajnie.
Zamilkli. W owej chwili Hege stanęła między nimi, ale do żadnego z nich nie
należała.
- Czy nie mógłbyś choć trochę pomyśleć także o Hege? - spytał Jorgen. - Czy ze
względu na nią nie powinieneś się cieszyć? Jak myślisz, co za życie miała dotychczas?
Mattis zaniemówił, zgubił się, nie potrafił równie szybko oceniać odmiennych
stron tej samej sprawy. Jorgen miał słuszność, ale... Mattis w milczeniu bezradnie
borykał się z myślami. Świat pełen jest przemocy, która ze wszystkich stron czyha na
człowieka i przytłacza go. Do tych wrogich sił zaliczają się nie tylko Hege i Jorgen, nie
tylko wszyscy mądrzy, nie - te siły są tak podstępne, że za ich sprawą on, Mattis sam we
własnej osobie, przewiózł sprawcę swego nieszczęścia przez jezioro i zaprosił do domu.
Cóż wobec tego można począć?
- Może na tym skończymy tę rozmowę? - zaproponował Jorgen.
- Bardzo brzydko myślę o tobie teraz - rzekł Mattis ponuro.
- Ech, daj spokój, to nic nie pomoże.
- A co pomoże?
- Nie będziemy dalej mówili o tej sprawie. Wszystko zostanie, tak jak jest - głos
Jorgena miał twarde brzmienie.
- Tak - potwierdził Mattis.
Powiedział: “Tak” - uległ; wyciągnął się z powrotem na ziemi, lecz złe myśli
tłoczyły się bez przerwy.
Leżeli, prostowali bolące plecy. Jorgen zadumany nad własnymi sprawami
odruchowo sięgnął po gałązkę i trącał nią rosnące obok płomiennie czerwone
muchomory. Na polance, gdzie wypoczywali, pośród kęp trawy, pełno było zeschniętych
gałęzi i pieńków, a także różnych jesiennych grzybów. Jorgen, pragnąc zmienić temat,
zwrócił uwagę Mattisa na malowniczo wyglądające grzyby.
- Spójrz, Mattis. Gdyby ktoś zjadł ten grzyb, zaraz by umarł.
Czerwony muchomor rozłupany na pół przez Jorgena był zdrowy, biały w środku,
lecz we wnętrzu krył truciznę i śmierć.
Mattis wzdrygnął się, ale leżał dalej, nie spuszczając wzroku z grzyba.
- Tak myślisz?
- Naturalnie, ten jest trujący. W dawnych czasach ludzie gotowali z nich wywar,
jeśli chcieli kogoś uśmiercić.
Mattis pod wpływem dziwnej i strasznej żądzy, której nie potrafił opanować,
wpatrywał się w muchomora. Z grzyba emanowały dziwne, silne fluidy, które przenikały
Mattisa do głębi, zakorzeniały się w nim i przeobrażały go.
- Czy to prawda? - zapytał.
- Tak, nie próbuj go, w przeciwnym razie miałbym poważne obawy o ciebie!
- Nie mów tak - mruknął niewyraźnie Mattis. Wpatrywał się w muchomora jak
urzeczony, po chwili obrzucił Jorgena szybkim spojrzeniem i zerwał się. Bliskość
niebezpieczeństwa oszałamiała go. “Zjem kawałek grzyba! Mimo wszystko zjem
kawałek grzyba! Zjem kawałek!” Już wyciągnął rękę po trujące paskudztwo.
- Nie ruszaj! - krzyknął Jorgen. - On jest rzeczywiście niebezpieczny. Czyś ty...
Za późno! Tym razem Mattis był szybszy, urwał kawałek purpurowej czapeczki i
włożył do ust. Smaku w ogóle nie poczuł, przełknął muchomora z wysiłkiem, poczuł w
gardle palący ogień - choć wcale tak nie było. Dopiero po chwili doznał pieczenia, a więc
grzyb rzeczywiście nie był jadalny - Mattis wydał ostry, krótki okrzyk, przykry jak świst.
- Co to za głupstwa, co ty wyprawiasz! - Jorgen zaniepokoił się naprawdę. -
Wypluj to! Włóż palec do gardła i wymiotuj!
- Za późno - odparł Mattis ze ściśniętą krtanią, osłabły wskutek urojeń i
wyczerpania.
- Zjadłeś duży kawałek? Odpowiedzże! Czy zupełnie odjęło ci mowę?
Jorgen był zły.
Mattis przewracał oczami, zajęty wyłącznie myślą, czy będzie z nim źle. Bał się,
był przekonany, że pali go w gardle. Wkrótce cały w środku zapłonie! Trzeba się
spieszyć.
Nie spuszczał wzroku z Jorgena. Z trującym grzybem we wnętrznościach śledził
pilnie każde poruszenie tamtego, czekając na sposobność.
Jorgen był zły i przestraszony zarazem, nie wiedział, czy Mattis połknął duży
kawałek muchomora, może groziło mu rzeczywiste niebezpieczeństwo? Sięgnął po
stojącą na dogasającym ognisku blaszankę z kawą, potrząsnął nią, nalał pełną filiżankę
mocnej, prawdziwej kawy i podał ją Mattisowi.
- Masz. Pij.
- Myślisz, że pomoże? - zapytał Mattis drwiąco, odpychając kubek i rozlewając
płyn.
Zląkł się, bo nie wiedział, jak Jorgen zareaguje na ten wyzywający ruch, ale
jednocześnie czuł się dumny. Przecież chciał podrażnić Jorgena. Dlatego zjadł trującego
muchomora! Teraz Jorgen dostanie za swoje - zrozpaczony Mattis zamierzył się na
Jorgena.
Kiedy Mattis wytrącił mu kubek z ręki, twarz Jorgena zachowała kamienny
spokój; teraz chwycił go za przegub, uniemożliwiając uderzenie. W uścisku ręki drwala
zdrętwiało Mattisowi ramię.
- Czyś ty zupełnie zwariował?
- Puść! - zawołał Mattis przewracając oczami. Jorgen zwolnił uchwyt. Znowu
sięgnął po kubek, zaczerpnął wody ze źródła bijącego opodal.
- Wypij nareszcie! Wypij! Włóż palec do gardła i zwymiotuj !
- Zrobiłem to, co chciałem! - odparł Mattis zmienionym głosem. Wmawiał sobie,
że czuje coraz silniejsze palenie.
I nie chciał zagasić tego ognia, teraz on pogrąży Jorgena! Czuł, jak narasta w nim
siła i mądrość.
- No dobrze, jak chcesz - Jorgen z miejsca odzyskał całkowity spokój. - Zresztą nie
masz się czego bać, taki kawałeczek muchomora może zostać w żołądku, nie zabije cię.
Za mały. Siadaj i zachowuj się jak człowiek.
- Co? - zapytał urażony Mattis.
Ale co najdziwniejsze - usłuchał. Usiadł, napił się trochę wody, lecz wszystko to
robił w odurzeniu. Tak, teraz się odmienił. Chciał się zmienić. Zakosztował
niebezpieczeństwa.
Przedziwna zmiana zaszła w jego umyśle i w całym ciele, czuł się lekki i jakby
szybował w powietrzu. Miał wrażenie, że jest w kilku miejscach jednocześnie. Płynął
ponad wierzchołkami drzew bez najmniejszego wysiłku. Oczywiście od razu przyszedł
mu na myśl ciąg słonek.
- Ty też usiądź, Jorgen! - prosił szeroko otwierając oczy - opowiem ci o słonce,
która miała całe skrzydło pełne ołowiu i leży pod kamieniem. I dlaczego tak jest!
- Co ty znowu bredzisz? Przywidzenia? Najlepiej idź do domu.
Mattis żachnął się.
- Usiądź, powiedziałem! Teraz ja rozkazuję. Ten dzień także musiał nadejść,
rozumiesz!
Jorgen cierpliwie usiadł.
- No, opowiadaj.
- Hege powiedziała ci wszystko o słonce, prawda? - stwierdził Mattis stanowczo.
- Mieliśmy tyle do omówienia, że nie pamiętam, czy o niej słyszałem.
Mattis patrzył na Jorgena z powątpiewaniem.
- Ona miała do opowiadania ważniejsze rzeczy niż o mojej słonce?
- Tak.
- Nawet nie mówiła, że słonkę zastrzelili?
- Pewno wspomniała, ale nie pamiętam. A co to za nadzwyczajna historia z tą
słonką?
Mattis, jeszcze oszołomiony po zdarzeniu z muchomorem, spojrzał na Jorgena
dzikim wzrokiem.
- Było nas dwoje, słonka i ja, rozumiesz! Ona leży pod kamieniem - ale to nic nie
pomoże, ona i tak przelatuje nad domem, i tak! Słyszysz! I ja, i słonka. Oboje razem
fruwamy. I będziemy tu fruwali cały czas! Tylko spróbujcie...
Umilkł zalękniony.
- Ty i słonka. Naturalnie. Ty i słonka - powtórzył Jorgen półgłosem, ostrożnie,
jakby miał się na baczności.
- Czemu tak mówisz? - zawołał Mattis, który ciągle pozostawał pod wrażeniem, że
się przeobraził i że rozpalił się w nim wielki płomień. - Tylko ty i Hege jesteście w domu,
rozumiesz! I na to nie ma rady - mówił teraz z naciskiem. - Nie ma różnicy między tym,
co leży pod kamieniem, a tym, co nie leży pod kamieniem. Tak!
- Tak - potwierdził Jorgen.
- Dlaczego powiedziałeś: “Tak”?
- Nie. - Jorgen był zbity z tropu.
Mattis bacznie wpatrzony w Jorgena powiedział:
- Czy mogę zapytać cię o coś? Przedtem nie śmiałem.
Jorgen kiwnął głową potakująco.
- Ja i słonka! To wszystko. Nic nie rozumiesz?
Jorgen zaprzeczył ruchem głowy.
Mattis błąkał się po nieznanych drogach. Wiedział, że coś się zbliża. Ale co? Coś
nadchodzi. Z głębokich mroków. Ogień. Zniszczenie. Oczy mu płonęły, skierował wzrok
na Jorgena i ten natychmiast zapłonął. Ma, na co zasłużył!
“Czy oszalałem? Zjadłem muchomora, to wszystko dlatego. Chcę patrzeć złymi
oczami na Jorgena. Już patrzę...”
W tejże chwili szary cień padł na Jorgena. “To szaleństwo - zjadłem trujący grzyb.
Ale ja nie umrę. Jorgen musi umrzeć.”
Mattis rzucił się na Jorgena. Szybko jak dzikie zwierzę chwycił go w swoje szpony.
- Aha, chcesz mnie zabić - stwierdził Jorgen spokojnie, ozięble i jednym ruchem
uwolnił się z uchwytu. Obezwładnił Mattisa jak dziecko.
- Zachowuj się jak człowiek, ty wariacie.
Jorgen dźwignął Mattisa, zaniósł go nad brzeg strumyka płynącego w odległości
kilku kroków i oblał twarz szaleńca wodą. Mattis z początku stawiał opór, lecz zimna
woda stłumiła płonący w nim ogień, zaczął się uspokajać, oprzytomniał. Po chwili
bezwładny niby wór osunął się na ziemię, zmożony wstydem i żalem.
- Ja nie chciałem cię zabić!
- O, to nie tak łatwo - odpowiedział Jorgen.
- Gdzie Hege? Czy już jej nie ma?
Jorgen aż podskoczył ze złości.
- Cicho bądź! Co za bzdury opowiadasz? Dosyć głupstw, zapamiętaj to sobie.
Słowa Jorgena mocne, ostre, uderzały niby cięcia siekierą.
Mattis opanował się z trudnością, wstał i zapytał:
- Co ja zrobiłem?
- Coś ci się uroiło. Zjadłeś muchomora i wpadłeś w szał.
- Nic nie szkodzi, skoro ty żyjesz! - odpowiedział Mattis nagle uradowany.
Jorgen miał tego wszystkiego dosyć.
- Dobrze, dobrze już...
Myśl Mattisa całkowicie zmieniła kierunek, popadł w podniecenie odmiennego
rodzaju, musiał myśleć o rzeczach przyjemnych i koniecznie chciał powiadomić o tym
Jorgena, jakby w podzięce za to, że drwal żyje, że trujący muchomor go nie zabił.
- Inger i Anna - powiedział z głęboką wdzięcznością, składając niejako podarunek
Jorgenowi. - Czy wiesz, co to znaczy?
Jorgen nie odpowiedział, czekał.
- Czy już ci o nich opowiadałem?
- Nie. Kto to?
- Dziewczęta - odpowiedział Mattis z dumą.
- Hm, rozumiem.
- Woziłem je łodzią. Tego lata. Byliśmy na wyspie. Cała wieś patrzyła, jak
przybiliśmy do brzegu obok sklepiku.
- A to ci się dobrze przytrafiło - zauważył Jorgen.
Mattis aż zamrugał ze zdziwienia słysząc trafną i błyskawiczną odpowiedź
Jorgena. Ten przynajmniej wiedział, co jest ważne dla mężczyzny.
- Czy mogę cię o coś zapytać, Jorgen?
- Przecież już pytałeś. Nic z tego nie rozumiem. Ale powiedz, co masz do
powiedzenia.
- Ano, bo ja chciałem wiedzieć - Mattis mówił z pewnym wahaniem - czy ty
myślisz o dziewczętach w powszedni dzień?
Pytanie było dosyć niespodziewane, niemniej jednak Jorgen odparł bez
zająknienia.
- Pewno że tak.
- Rzeczywiście?
- Bez wątpienia.
- To dobrze - Mattis westchnął z ulgą. - Ale bardzo dziwne także - dodał
podnosząc na Jorgena wzrok wolny od morderczych zamysłów.
- Co takiego?
- Nic... dużo rzeczy.
- Dosyć już czasu zmarnowaliśmy - odezwał się nagle Jorgen i z energią zabrał się
ponownie do pracy.
Mattis usiadł, ogarnęły go sprzeczne uczucia, bo jaźń i zadowolenie z siebie.
Zmiażdżył doszczętnie resztki muchomora butem. Roześmiał się wesoło. “Uroiłeś sobie”
- pomyślał, a słowa te miały być skierowane do władającego nim gwałtownika.
38
39
Na ścieżce ukazała się dziewczyna, jakby na znak, że trucizna nikomu nie zagraża.
W pierwszej chwili Mattis nie wierzył własnym oczom. Znał ją, razem przerywali
buraki na wiosnę. Ta sama, która obejmowała swojego chłopca i którą ukochany czule
obejmował. Fakt, że w tej właśnie strasznej chwili skręciła z szosy na ścieżkę, można
było uważać za cud.
Pod wpływem wzruszającego wspomnienia o przeżyciach na wyspie Mattisowi
błysnęła myśl, że dziewczyna przyszła na spotkanie z nim.
Ale przecież miała ukochanego!
Od niepamiętnych czasów żadna dziewczyna nie zajrzała do ich chaty. Tu jedyną
kobietą była Hege. Zaledwie postać nadchodzącej mignęła mu z daleka, Mattis pomyślał:
“Czy to Inger czy Anna?” Dopiero z bliska przekonał się, że to żadna z nich.
Zresztą to byłoby niemożliwe. Ucieszył się mimo wszystko, bo przecież i tę dziewczynę
znał.
Wspomnienie dnia spędzonego razem przy pracy dodało Mattisowi pewności
siebie i odwagi. Wówczas odnosiła się do niego przyjaźnie. I na pewno o tym nie
zapomniała, bo skinęła głową jak znajomemu, z uśmiechem. Wszelkie smutki prysnęły,
las pełen trucizny zdawał się teraz ogarniał Mattisa opiekuńczym skrzydłem.
Bez chwili namysłu, zanim ona zdążyła otworzyć usta, Mattis śmiało rzucił
pytanie:
- Czy już przestaliście się kochać?
- Kto? - zapytała ze śmiechem.
- Ty i ten chłopak. Ten, co cię obejmował i szczypał w łydki.
- Co ci przyszło do głowy? Przecież nie można ciągle razem chodzić i ściskać się
bez przerwy.
Mattis zamilkł. Czyżby był aż tak głupi? Dopiero teraz zrozumiał, że miała
słuszność. Dziewczyna przerwała te kłopotliwe rozważania mówiąc:
- Zresztą masz rację. Między nami wszystko się skończyło.
Mattis poczuł ukłucie w sercu. Nie jedno, a dwa: jedno przykre, drugie przyjemne.
- Ale czemu to ciebie tak przestraszyło? - zapytała.
- Nie, nic - wyjąkał.
- Czasem bardzo prędko wszystko się zmienia. Na pewno bardzo dobrze o tym
wiesz - dodała z dobrego serca.
Nie miał odwagi skłamać w jej obecności, toteż mruknął coś niewyraźnie. Mimo
wszystko był jej ogromnie wdzięczny.
- Masz teraz innego? - spytał nerwowo. - Kogoś nowego?
- Nie, raczej nikogo -odpowiedziała wesoło, potrząsając głową.
- Aha!
Z jakichś nieznanych powodów dziewczyna roześmiała się, lecz bez złośliwości.
W końcu wyjawiła, po co przyszła.
- Przysłali mnie do drwala, który tutaj mieszka, nazywa się Jorgen, prawda? Ale o
tej porze chyba nie ma go w domu.
- Nie, jest w lesie - odpowiedział Mattis z odrobiną niechęci.
Pomylił się, dziewczyna przyszła do Jorgena.
- No, to może tobie powiem, o co chodzi. Chyba potrafisz powtórzyć? - wyrwało
się jej mimo woli.
Mattis poczerwieniał. Dziewczyna, choć była płocha, zauważyła to od razu.
Mattis bał się przyjąć zlecenie. Może wszystko mu się pokręci, w chwili kiedy
będzie miał je przekazać. Tym bardziej, że sprawa dotyczyła Jorgena.
- Jeżeli wolisz, możesz powiedzieć, co chcesz, mojej siostrze, jest w chacie - odparł
rozgoryczony. Dziewczyna zachichotała.
- Dobrze. Nie przyszło mi to do głowy.
Żwawym krokiem zmierzała do chaty. Mattis powiódł za nią wzrokiem, nie miał
już do niej żalu. W ciągu lata zmienił się, bo woził po jeziorze Inger i Annę, bo wyszedł z
kryjówki podczas burzy i doskonale radził sobie jako przewoźnik. Czemu zatem nie
miałby wybaczyć dziewczynie słów, których nie powinna była powiedzieć.
Pospiesznie układał plany związane z niespodziewanym gościem, chciał nawiązać
przerwaną rozmowę. Oddalił się od domu na tyle, aby wychodząc nie mogła go dostrzec,
i czekał. W powrotnej drodze dziewczyna musiała go minąć.
Przewidywania Mattisa były słuszne. Po chwili dziewczyna ukazała się na ścieżce,
i wpadła prosto na Mattisa, złapał ją w potrzask. Mimo to na jego widok roześmiała się
wesoło.
- Aha, tu jesteś? Stanąłeś na czatach, żeby zobaczyć, kiedy będę wracała.
Nadzwyczajna rzecz, jak ci mądrzy ludzie od razu wszystko zawsze wykryją. W
każdym razie najczęściej. Mattis nie potrafił odpowiedzieć jej równie lekkim i
beztroskim tonem, zaprzątały go sprawy zbyt trudne, zbyt doniosłe. Postąpił krok
naprzód i z powagą zapytał:
- Czy mogę odprowadzić cię kawałek? Tylko do szosy?
- Możesz, naturalnie - odpowiedziała po prostu.
- Tak myślałem, bo teraz nie masz ukochanego.
- Tego nie powiedziałam, powiedziałam tylko: raczej nie mam. Ale jest jeden...
trochę...
Mattis ze zdziwienia szeroko otworzył oczy. Twarz mu się jakby skurczyła.
Niczego nie pojmował.
- No, idziesz ze mną? Oczywiście jeśli masz ochotę.
- Ochotę?
Naprawdę nie rozumiał. Jeżeli miała najdroższego, to nie mógł jej towarzyszyć.
Bo i po co?
W chwili kiedy zamierzała odejść, Mattis zrobił ręką ruch, jakby chciał ją
zatrzymać, lecz pohamował się. Dziewczyna przystanęła.
Na skraju ścieżki leżał duży płaski kamień. Leżał tutaj od niepamiętnych czasów,
ale dopiero dzisiaj jakby wyłonił się nagle z próżni. Mattis powinien był odejść, lecz
powstrzymał go kamień, sam nie wiedział, jak to się stało, że wskazując na niego prędko
zawołał:
- Płaskie kamienie są po to, żeby na nich siedzieć. Powiedział te słowa w taki
sposób, że nim zdążył się obejrzeć, dziewczyna już usiadła na kamieniu.
Kamień był duży, Mattis uważał, żeby dziewczyny nie dotknąć. Czego chciał? Sam
nie był pewien. Może pragnął coś usłyszeć? Poczuć jej bliskość? W każdym razie nie
mógł siedzieć i milczeć, dziewczyna patrzyła na Mattisa pytająco; wyraźnie oczekiwała,
że on się do niej odezwie.
- Prawda, jak mądrze powiedziałem? - spytał niespodziewanie.
Dziewczyna nie mogła spokojnie usiedzieć. Źdźbłem trawy muskała własny
policzek, poruszała nogą.
- Ale co?
- O płaskim kamieniu przecież! I żeby usiąść.
Dziewczyna zerwała się na równe nogi.
- Tobie także czegoś się zachciewa? - w głosie jej brzmiało niezadowolenie; może
miała go dosyć.
“Miała go dosyć”...
- Ale dlaczego - spytał zalękniony. - Usiądź z powrotem na kamieniu.
Dziewczyna wyraźnie zamierzała odejść, Mattis zaś nie śmiał uczynić
najmniejszego ruchu.
- Nie wiedziałem, że to coś złego - dodał.
- Nie, naturalnie. Ale ja nie mam czasu.
- Rozumiesz, że...
- Dosyć tego, to nie ma sensu - wybuchnęła. - Nie mamy sobie nic do powiedzenia,
prawda?
Zaraz odejdzie. Skinęła głową przyjaźnie, lecz jakby trochę zawstydzona, i
oddaliła się.
Mattisa nurtowało jedno wspomnienie.
- Tamte były inne! Z nimi dużo rozmawiałem - zawołał.
Dziewczyna zatrzymała się.
- Tamte? Nie wiem, o kogo chodzi.
- Jak mówię tamte, to myślę Inger i Anna - odpowiedział stłumionym głosem. - Na
pewno słyszałaś o nich?
- Ja... no tak, słyszałam.
- Pływaliśmy po jeziorze, rozmawiałem z nimi cały dzień. One były inne.
Dziewczyna zawróciła, spojrzała Mattisowi prosto w oczy, on odwrócił wzrok. Na
co czekał? Nie wiedział. Ale czekał.
- Słuchaj Mattis.
Drżał na całym ciele.
- Co?
Stała tuż obok. Patrzyła mu w oczy.
- Ja... - zaczęła. - Nie wiadomo, jak z tobą rozmawiać, rozumiesz!
Po tych słowach szybko pogłaskała go po policzku i odeszła spiesznym, lekkim i
miarowym krokiem - tym razem na dobre.
Mattis nie usiłował nadać nazwy uczuciu, które go teraz ogarnęło, ale wszystko
było dobrze, znacznie więcej niż dobrze. Dziewczyna natchnięta szczęśliwą myślą
uczyniła coś, czego nie zrobiła ani Inger, ani Anna, a wskutek tego zapewniła sobie
zupełnie wyjątkową pozycję. Mattis siedział na kamieniu, długo, bardzo długo.
40
41
42
W szopie od wielu lat leżały z grubsza ociosane wiosła. Mattis ich nie wykończył,
zadawalał się starymi. Obecnie wyciągnął je i zaczął heblować.
Plan swój opracował bardzo dokładnie, ciężkie niewykończone wiosła grały w
nim rolę. “Wszystko dobrze ułożyłem!” - pomyślał, a jednocześnie ogarnęło go dziwne
wrażenie jakby na ślepo oddał się w cudze ręce.
Jorgen, wracając z lasu, zobaczył Mattisa heblującego wiosła. Niezwykły widok.
- Chcesz zrobić nowe wiosła?
- Dawno o tym myślałem - odparł Mattis.
- Pewno będziesz znowu pilnował przewozu? - zapytał Jorgen podchodząc bliżej.
- Może być - odpowiedział Mattis nie podnosząc wzroku.
Całej prawdy nie mógł ujawnić, w przeciwnym razie plan by zawiódł,
przeszkodziliby mu. “Może by mnie nawet mocno związali!”
- To dobrze, bo na nic się nie zda wałęsać bez pracy - zauważył Jorgen i poszedł
do Hege, poszedł jeść.
Wiosła były za duże i za ciężkie, ale Mattis ostrugał je tylko z grubsza, aby zrobiły
się bielsze i okrąglejsze, słowem, aby tylko wyglądały na wykończone. W rzeczywistości
pozostały w surowym stanie i takie będą mu służyły. Utrzyma się przy ich pomocy na
wodzie i dopłynie do brzegu albo też utonie i zniknie. Tak wyglądał zasadniczy punkt
jego planu.
“W ten sposób dowiem się, co mam począć. Zobaczymy.”
Na najgłębszej wodzie Mattis wybije dziurę w łodzi, zbutwiały wrak utonie
natychmiast. On sam pływać nie umiał. Ale spróbuje utrzymać się na powierzchni przy
pomocy grubych wioseł; jeżeli w ten sposób zdoła dopłynąć do brzegu, pozostanie z
siostrą i Jorgenem - jak dotychczas.
W tym wypadku nie on będzie tym, który rozstrzygnie.
“Ale ciężko zdobyć się na to” - pomyślał.
Kiedy skończył oporządzać wiosła, poszedł się położyć. Teraz wszystko stało się
jasne. Miał jedną jedyną rzecz do zrobienia.
“Ale jeszcze nie jutro” - pomyślał.
“Dlaczego nie?” Pytanie to narzucało mu się natarczywie, z uporem.
“Nie, bo to jest niezwykłe - odpowiadał sobie. - I to jest wystarczający powód.”
Leżał na posłaniu i patrzył w jasną noc.
Powracając wieczorem do chaty, nie spotkał ani siostry, ani Jorgena. ale usłyszał
ich stłumione głosy na poddaszu. Tak rozmawiali ludzie szczęśliwi, on sam tęsknił do
podobnej rozmowy. Ale ta rozmowa na pewno dotyczyła jego, Mattisa, co było znacznie
mniej przyjemne, bo przecież stal się dla nich zawadą.
Wiosła są gotowe, Mattis wkrótce przekona się, co go czeka.
Odpędzał tę myśl, nie chciał się nad tym zastanawiać. Wtem nasunęło mu się
porównanie: “Zupełnie to samo co wyjść na świat podczas burzy.”
Na poddaszu szeptali i rozmawiali bez przerwy. Czasem rozlegał się perlisty
śmiech, jakby kulki toczyły się po podłodze, to znów nagle się urywał. A więc Hege
potrafiła śmiać się w ten sposób, kiedy była szczęśliwa. Czy Mattis o tym nie wiedział?
Później chyba zaczęli mówić o nim, bo zrobiło się zupełnie cicho.
- Słyszysz! - krzyknął nagle głośno i radośnie, siadając na posłaniu.
Zerwał się wiatr.
Porywisty jesienny wiatr.
Wciskał się do starej, nędznej chaty, wzdychał i szemrał. Pośród drzew rozległ się
przeciągły szum. Fala pluskała na jeziorze.
Co za szczęście!
Mattis odprężył się i uspokoił.
“Jutro rano na pewno będzie wiatr. Wobec tego jutro nic nie będę mógł zrobić.
Muszę wypłynąć na jezioro podczas pogody. Teraz mogę spać.”
Usnął natychmiast, znużony wyczerpującym pełnym napięcia dniem.
43
Cisza w powietrzu, cisza na jeziorze - to były jedyne warunki, jakie Mattis sobie
postawił. W czasie próby, którą sobie wyznaczył, powierzchnia wody musiała być
niczym zwierciadło, inaczej się nie liczy. Ą czy wiatr się zerwie - to się okaże później.
W jego mniemaniu ten warunek był nieodzowny.
Nastąpił szereg wietrznych dni.
Wiosła czekały w pogotowiu, łódka także - Mattis każdego ranka wstawał z
bijącym sercem. Może jezioro jest gładkie jak zwierciadło?
Jednakże co dzień rano dął wiatr. Mattis oddychał z ulgą.
“Jeszcze jeden dzień - myślał. - I nikt o tym nie wie! Czy to nie dziwne?”
Po jakimś czasie przyszło mu do głowy, że tak jest ze wszystkim.
Mattis miał teraz spokój. Jórgen nie pytał go więcej, czy wypłynie na jezioro, nie
kazał mu chodzić do lasu.
Trujące muchomory nadal rosły, ale już nie przerażały Mattisa. Nie mogły nic
zmienić.
I nikt nic nie wiedział. Hege i Jórgen widzieli dwa nowe, zbyt duże wiosła, ale
niczego nie odgadywali, po prostu myśleli, że Mattis nie potrafi ich lepiej zheblować.
“Czy teraz jestem rzeczywiście mądry? Bądź co bądź nie zmądrzałem za
wcześnie.”
Jeszcze jeden dzień. Mattis usiłował uodpornić się i przygotować się na ów
moment, kiedy usłyszy, jak rano w kuchni Hege mówi do Jorgena: “Dzisiaj jezioro
wygląda jak lustro.”
Mimo to, gdy ta chwila nadejdzie, oczywiście dozna silnego wstrząsu.
Wyobrażał sobie, jak inaczej można powiedzieć to samo. Hege może powiedzieć:
“Dziś nie ma najmniejszego powiewu.” Albo też: “Tak cicho, jakby się na coś zanosiło.”
Ale Hege w ogóle nie mówiła na ten temat. Rozmawiała z Jorgenem o sprawach
ważniejszych niż pogoda. Zresztą pogoda nie miała dla nich specjalnego znaczenia,
Jorgen ścinał drzewa niezależnie od tego, czy było ładnie czy nie.
A więc jezioro mogło być spokojne, choć Hege nie napomknie o tym ani słówkiem
-Mattis podniósł się z posłania z uczuciem przedziwnej ociężałości. Wyjrzał na dwór.
Och!... Wiatr nie ustał, pod jasnym niebem falowała ciemnogranatowa woda. Co
za dziwne wrażenie budzi ten widok, gdy w grę wchodzi tak ważna sprawa - jeden dzień
zyskany !
Podczas śniadania zauważył czujny wzrok siostry. Od razu odechciało mu się jeść,
wyszedł. “Czy poznać coś po mnie?” Poszedł po narzędzia, wrócił, stanął w progu i
oświadczył, że idzie oporządzić łódkę.
- Idź majstrować przy łódce - zadowolenie brzmiało w głosie Hege. -
Przynajmniej będę wiedziała, gdzie jesteś.
- Możesz usiąść przy oknie i pilnować mnie - powiedział porywczo.
- Czemu?
- A nie pilnujesz mnie?
Poszedł nad jezioro, heblował, reperował. Zauważył przy tym, że na dnie łódki
pod luźną deską, na której opierał nogi, znajduje się jedno szczególnie spróchniałe
miejsce. Wystarczy mocniej stąpnąć, aby wybić dziurę. Mattis ostatnio czuł w sobie tak
wielką ociężałość, że waga jego ciała aż nadto wystarczy.
“Płaskie kamienie są po to, aby na nich siadać - mruczał nie przerywając pracy. -
Dobrze powiedziane, tylko dziewczyna nie poznała się na tym. Tak, tak, teraz już mi
wszystko jedno.”
Usiadł obok łódki twarzą zwrócony w stronę jeziora, pod wiatr.
“Dmij, wietrze” - błagał w duchu. Zbyt wiele myśli go zaprzątało:
- Wszystkie oczy pogrzebane pod kamieniem - powiedział ot, tak sobie.
“Inger i Anna, i wszyscy. Każde drzewo, na którym przysiadały ptaki. Każda
ścieżka, po której chodziła Hege, moja siostra.”
Bał się wyliczać dalej, bo to było zbyt niebezpieczne.
Łódka zalatywała smołą, jak zawsze, a gnijące wodorosty na brzegu pachniały
słońcem. Mattis obserwował, jak wiatr marszczy powierzchnię wody. U jego stóp
pluskała fala.
- Jednakże niedługo nastanie cisza. Wiatr nie może trwać w nieskończoność. Cisza
też nie jest wieczna. “Ja i słonka też nie.”
44
45
46
Mimo wszystko Mattis zdrzemnął się chwilę przed świtaniem; nie zauważył,
kiedy Hege przeszła obok jego posłania do kuchni. Tak samo nie zauważył Jorgena.
Oboje znajdowali się w kuchni, gdy Mattis się obudził. Usłyszał szczęk naczyń, a potem
słowa, które ostatecznie rozproszyły resztki snu:
- Dzisiaj jest taka cisza, jakby...
To Hege mówiła do Jorgena, nie kładąc na te słowa specjalnego nacisku, pewno
spieszyła się z przygotowaniem śniadania dla drwala, podczas gdy on pił kawę.
- Rzeczywiście - odparł Jorgen beztrosko.
- Wobec tego będzie mógł dzisiaj wypłynąć na jezioro - dodała Hege.
Mattis nie słyszał odpowiedzi Jorgena, całym jego ciałem jakby prąd wstrząsnął.
Nawał myśli tłoczył mu się do głowy, oszałamiał go. Musiał je uporządkować,
zapanować nad sobą, postępować jak dorosły człowiek.
“Musicie zachować teraz spokój” - powiedział do własnych myśli i zaczął się
ubierać. Pozostało mu jedynie - wykonać plan.
Z okna widział jezioro, powierzchnia wody była równie spokojna jak w nocy.
Tylko delikatny welon mgły drgał z lekka w ten piękny jesienny poranek. Słońca jeszcze
nie było widać, ale na pewno ukaże się wkrótce w całej okazałości, a wtedy resztki mgieł
spłoną.
Mattis wchodząc do kuchni toczył nadal zaciekłą walkę z myślami, widać to było
po nim. Jorgen poszedł do lasu, Hege pozostała sama, z czego Mattis bardzo się ucieszył.
- Co się stało? - zapytała Hege natychmiast. Zauważyła, iż nie był to zwykły
poranek. Mattis w odpowiedzi tylko pokręcił głową.
- Powiedz, o co chodzi! - rozkazała odruchowo.
Mattis usłuchał, ale tylko częściowo:
- Mam bardzo dużo do myślenia.
Odpowiedź zawierała prawdę.
- Tylko tyle?
Mattis przestraszył się.
- Lepiej siadaj i jedz - powiedziała.
Mattis zmusił się do jedzenia. Hege zadowoliła się odpowiedzią i nie wypytywała
go dalej. Mattis nie spuszczał z niej oczu, a po chwili wyjaśnił:
- Dzisiaj będę pilnował przewozu.
Hege przyjęła to oświadczenie z radością.
- Tak, naturalnie. To bardzo dobrze.
Czy czekała na tę chwilę? Wtem przypomniała sobie uszkodzoną łódkę.
- Słuchaj, powiedziałeś kiedyś, że łódka jest w złym stanie. Czy rzeczywiście tak
jest?
- O nie, wcale nie jest tak źle.
- Obejrzyj ją dobrze, bo jeśli grozi niebezpieczeństwo, to...
- Kiedy nie ma wiatru, to nie... już mówiłem. Powiedziałem, że tylko w niepogodę.
- Dobrze, ale uważaj - poprosiła spiesząc do swoich zajęć. - Nie dam ci dzisiaj
chleba, jeżeli będziesz głodny, przyjdź do domu.
- Dobrze.
Już pora, już trzeba iść. Mattis zatrzymał się na środku izby.
- Chciałeś coś powiedzieć - spytała Hege.
- Nie.
Nie mógł już zwlekać. Co prawda miał wiele do powiedzenia, ale lepiej nic nie
mówić, choć ciężko było odejść w milczeniu.
Słońce wschodziło nad wzgórzami, w chwili kiedy Mattis podążał nad brzeg
jeziora. Blade jesienne promienie grzały słabo, cały krajobraz był przejrzysty jakby dla
ułatwienia mu drogi pośród lśniących liści. Mimo to nie było mu łatwo.
Mattis zdawał sobie sprawę, jaki dzień go czeka. Czując zaś, jak długa i ciężka
droga ściele się przed nim, powiedział głośno i wyzywająco:
- Dzisiaj będzie się dobrze pływało. - Po kilku krokach dodał: - Dzisiaj może
przyjść dużo ludzi. - A znowu po chwili: - I tak jest dobrze!
Jakoś zdołał pokonać stromą, lecz miłą mu ścieżkę, prowadzącą na skraj jeziora.
Powitała go ożywiona słońcem woń smoły. Nowe ciężkie wiosła, oparte o pień olchy,
lśniły bielą. Mattis zaniósł je do łódki.
“Wszystko gotowe.”
“Jak to?”
“Nie, nic.” .
Teraz należy się pospieszyć, czym prędzej odpłynąć. Mattis odbił od brzegu.
Nagle rozejrzał się dokoła oszalałym wzrokiem, cofnął łódkę, wyskoczył na kamienisty
brzeg, pobiegł w stronę okalających jezioro pięknych strzelistych brzóz i olch. Dopadł
jasnoszarego pnia olchy i wgryzł się zębami w korę - poczuł cierpki smak na
podniebieniu. Tego nikt nie powinien był zobaczyć, a wszystko razem trwało tylko
sekundę. Potem na mgnienie oka zatrzymał się odrętwiały i znowu skoczył naprzód,
jakby się czemuś wydzierał, wrócił do łódki. Tymczasem ślady zębów, pozostawione na
korze olchy, spłynęły czerwienią.
“Co jeszcze?”
“Nic.”
Odbił od lądu. Mattis wiosłował, więc bez przerwy miał przed oczami to
wszystko, co za sobą pozostawiał.
47
Na jeziorze nie widać nikogo, prócz jednej jedynej motorówki, która szumiąc
ginęła w oddali. Mattis pragnął rozstrzygnąć swoje sprawy w samotności, bez niczyjej
interwencji. Decydujący krok wymagał dużego wysiłku, mimo to Mattis zdołał na tyle
opanować myśli, że kierowały one sprawnie wiosłami, nie gmatwały się wcale.
Wiosłował prawidłowo jak każdego zwykłego dnia. Dla utrzymania kursu nie wyznaczył
sobie stałego punktu na lądzie, co nie przeszkadzało mu płynąć dzisiaj prosto, z
przyzwyczajenia.
Dziób łodzi kierował się ku bezludnemu, zachodniemu brzegowi, do którego
Mattis zwrócony był plecami. Im dalej odpływał, tym większy odcinek krajobrazu
obejmował wzrokiem ze swojego miejsca. A wszystko, co widział, wydawało mu się
piękne.
Od czasu do czasu powtarzał sobie: “Nie patrz.”
Natomiast nie mógł powstrzymać się od myślenia.
“Jeden jest taki, a drugi inny” - bliżej nie śmiał precyzować. Jeśli miało mu
starczyć odwagi na wykonanie planu, musiał zakreślić sobie granice.
Rozstrzygnięcie już nie należało do niego, zdał się na los. Nowe ciężkie wiosła
przy każdym ruchu wskazywały na ląd, jeśli łódka zatonie, doskonale utrzymają go na
powierzchni - przy sprzyjającej pogodzie. Słusznie postąpił nie ucząc się pływać, bo
gdyby umiał, próba byłaby daremna.
Jasne przejrzyste powietrze i złociste korony drzew rzucały na niego swój czar.
Lecz on odpędzał od siebie wszelkie pokusy.
Odpłynął daleko na jezioro. Gdzie to zrobić? Gdyby go .ktoś dostrzegł ze swej
zagrody, mógłby pospieszyć mu z pomocą. Trzeba odpłynąć daleko od osiedli, daleko od
brzegów.
“Muszę się dostać na czarną głębię, tylko tam mogę to zrobić; muszę odpłynąć
daleko, jeszcze dużo dalej.” Płynął powoli w obranym kierunku. “Nigdy tu jeszcze nie
byłem” - zdawało mu się. Łódź uniosła Mattisa, jak istotę nie przynależną już nigdzie,
choć tak bardzo był z tym wszystkim związany.
Nagle poderwał wiosła - na czoło wystąpił mu kroplisty pot. Gdzie to miejsce?
Tutaj! Tu jest to miejsce. Tu Mattis jest samotny, oddalony od brzegów, a więc nie ma
powodów do zwlekania. Właśnie tu! Tylko nie myśleć!
Wyciągnął wiosła srebrzyste od wody w promieniach słońca, łódka z rozpędu
ślizgała się jeszcze, po czym stanęła.
“Już teraz, Hege!”
Pragnął wymówić te słowa głośno, zdecydowanie, ale nic z tego. Zdołał natomiast
wykonać swój plan bez ociągania się. Odsunął na bok luźną deskę, poszukał
spróchniałego miejsca. Czuł opór drewna pod stopą, lecz silniej nacisnął nogą i
natychmiast wybił dziurę. Cofnął nogę jak oparzony. Woda trysnęła, przybierała. Drżąc
usiadł z powrotem w łodzi, wiosła trzymał po jednym pod każdą pachą.
“Co się stało z moim ciałem? Kto robi to, co ja robię? Przecież to nie ja. Teraz
pokaże się, co jest słuszne.”
Łódka szybko napełniała się wodą. Na wpół spróchniała, zniknęła pod
powierzchnią, zanim się całkowicie wypełniła. Mattis nawet się nie zorientował, kiedy
zawisł na wiosłach. Tak być powinno.
Woda nie była zimna. Zachowała jeszcze ciepło lata. Ale czarna toń jakby podcięła
nogi Mattisowi, budząc w nim przerażenie. Głowę miał nad powierzchnią. Zaczął gwał-
townie przebierać nogami i wymachiwać rękami, kierując się do miejsca, w którym
zamierzał wyjść na brzeg. To było dozwolone, bo należało do planu. Rzucał się jak
szalony, aż woda dziwnie bulgotała, ale posuwał się do przodu. Jezioro było jak
zwierciadło, odbijał się w nim odwrócony obraz nieba i ziemi.
Mattis walczył i posuwał się naprzód. Nie spuszczał z oka obranego punktu na
zachodnim brzegu. Najbliższego! Zgodnie z planem walczył z wodą co sił.
Po chwili powiew przypominający westchnienie przeciągnął nad jeziorem. Tu i
ówdzie migotały cienie. Mattis tego nie zauważył, pochłonięty walką ciężko dyszał.
Powoli sunął w obranym kierunku. Tymczasem za jego plecami ściana chmur wyrastała
nad nieboskłonem - nie widział jej.
Teraz niczego już nie widział, wystarczało, że musiał posuwać się ku brzegowi i
uważać, by nie zgubić wioseł. Nie czuł nawet własnego ciała, chociaż ciążyło jak ołów.
Przebyta dotychczas droga, była niczym w porównaniu z przestrzenią, którą jeszcze
musiał pokonać. Od brzegu dzieliła go niemal ta sama odległość co na początku.
- Hege! - krzyknął nagle, gdy zdał sobie sprawę, że wiatr się zrywa.
A więc wiatr jednak nadchodzi! Powiew szybko zamieniał się w wichurę. Mattis
dostrzegł ciemnogranatowe smugi na powierzchni wody, twarz mu pobladła. Były
jeszcze daleko, ale pędziły ku niemu. Ławica chmur słała mroczny zły podmuch -
niedługo wzburzy on jezioro.
Wiatr spienił jezioro białymi falami, za chwilę wypełni usta Mattisa wodą,
odbierze mu siły, a potem wydrze wiodą.
- Mattis! - ten okrzyk, wyraz jego straszliwej bezradności, zabrzmiał na pustym
jeziorze niby krzyk nieznanego ptaka. Obojętne, czy ptak był duży, czy mały - nikt go nie
usłyszał.