Sara Shepard - Pretty Little Liars 08 - PoÅ Ä Dane

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 274

SHEPARD SARA

PRETTY LITTLE LIARS


08

POżąDANE

CZAS ZACZĄĆ PRZEDSTAWIENIE.


A.

Podejrzany o zabójstwo Ali czeka w areszcie na proces.


Wydawać by się mogło, że Emily, Spencer, Aria i Hanna
wreszcie odetchną z ulgą. Jednak mama Alison składa
publicznie zaskakujące oświadczenie, które rzuca cień na
całą sprawę.
Jakie mroczne tajemnice ukrywa rodzina DiLaurentisów?
SPÓJRZ JESZCZE RAZ

Mawiają, że obraz jest wart tysiąca słów. Kamera prze-


mysłowa rejestruje piękną brunetkę, jak wynosi biżuterię ze
sklepu Tiffany'ego. Paparazzi przyłapuje żonatego reżysera na
romansie z młodą gwiazdką. Ale obraz nie powie ci, że ta
dziewczyna tam pracuje i miała przenieść biżuterię do biura
szefa, a reżyser już miesiąc wcześniej złożył pozew
rozwodowy.
A co ze zdjęciami rodzinnymi? Weźmy na przykład fo-
tografię przedstawiającą mamę, tatę, siostrę i brata, jak siedzą
na ganku luksusowej wiktoriańskiej willi. Przyjrzyjcie się
dokładniej. Tata chyba trochę zmusza się do uśmiechu. Mama
zezuje na lewo, na dom sąsiadów — a może po prostu na
s ą s i a d a. Brat ściska balustradę z całej siły, jakby chciał ją
złamać. A siostra uśmiecha się tajemniczo, jakby kryła jakiś
smakowity sekret. Połowę podwórka rozorała już wielka
koparka, a w tle majaczy rozmazana sylwetka. Widać tylko
burzę blond włosów i bladą cerę. To
chłopak... czy dziewczyna? A może to złudzenie
wywołane przez światło albo ślad po palcach.
A może wszystko to, czego nie zauważyłyście na pierw-
szy rzut oka, znaczy o wiele więcej, niż myślicie.
Czterem ślicznym dziewczynom z Rosewood wydaje się,
że już wiedzą, co się wydarzyło tej nocy, kiedy zginęła ich
przyjaciółka. Sprawcę aresztowano, a sprawę zamknięto. Ale
gdyby sięgnęły jeszcze raz do swojej pamięci i spróbowały
dostrzec to, co majaczy gdzieś na jej peryferiach, gdyby
zaufały swoim przeczuciom, choć nie potrafią jeszcze ich
nazwać, a przede wszystkim przyjrzały się bliżej l u d z i o m,
k tó r y ch m a j ą t u ż p o d n o s e m, to ten bardzo wyraźny
obraz mógłby się radykalnie zmienić. Gdyby wzięły kolejny
głęboki oddech i spojrzały na zdjęcie jeszcze raz, to może
odkryłyby coś zdumiewającego, a może nawet przerażającego.
Prawda jest czasem dziwniejsza niż zmyślenie. Szcze-
gólnie w Rosewood.
Był mglisty czerwcowy wieczór, a księżyc nie pokazał się
jeszcze na niebie. W ciemnym, gęstym lesie grały koniki polne,
a w okolicy pachniało azaliami, świecami o zapachu
cytrynowym i chlorowaną wodą z basenu. Nowiutkie
luksusowe samochody stały w olbrzymich garażach. Jak
zawsze w Rosewood w stanie Pensylwania, eleganckim
miasteczku pełnym stylowych domów, oddalonym o czter-
dzieści kilometrów od Filadelfii, każde źdźbło trawy było na
swoim miejscu, a każdy robił to, co do niego należy.
P r a w i e każdy.
Alison DiLaurentis, Spencer Hastings, Aria Montgomery,
Emily Fields i Hanna Marin włączyły wszystkie światła w
małym domku na tyłach posiadłości Hastingsów,
rozpoczynając całonocną imprezę, która miała oficjalnie
zakończyć siódmą klasę. Spencer szybko wrzuciła do kubła na
śmieci kilka butelek po piwie zostawionych przez jej siostrę
Melissę i jej chłopaka lana Thomasa. Spencer wyprosiła ich
oboje z domku kilka minut wcześniej. Emily i Aria rzuciły w
kąt swoje torby, żółtą i kasztanową, obie marki LeSportsac,
spakowane na całą noc. Hanna położyła się na kanapie i
łapczywie rzuciła się na resztki popcornu. Ali zamknęła i
zaryglowała drzwi. Żadna z nich nie usłyszała cichych kroków
na wilgotnej trawie ani nie zauważyła, że okno zaparowało od
czyjegoś oddechu.
P s t r yk.
— Dziewczyny - odezwała się Alison, przysiadając na
oparciu skórzanej kanapy. - Mam świetny pomysł. -Okno było
zamknięte, ale szyba na tyle cienka, że jej słowa słychać było
na zewnątrz, pośród spokojnej, czerwcowej nocy. —
Nauczyłam się, jak hipnotyzować ludzi. Mogę was
zahipnotyzować, wszystkie naraz.
Nastała długa cisza. Spencer skubała rąbek spódniczki do
hokeja. Aria i Hanna spojrzały po sobie z niepokojem.
- P r o o o s z ę - błagała Ali, składając dłonie jak do
modlitwy. Rzuciła okiem na Emily. - T y na pewno dasz się
zahipnotyzować, prawda?
— Mhm... - Emily drżał głos. — No cóż...
— Ja się zgadzam — wtrąciła się Hanna. P s t r yk.
Wrr.
Pozostałe dziewczyny zgodziły się bez entuzjazmu. Czy
miały inne wyjście? Ali była najpopularniejszą dziewczyną w
ich szkole, w Rosewood Day. Wszyscy chłopcy chcieli z nią
chodzić, wszystkie dziewczyny chciały być takie jak ona,
wszyscy rodzice uważali ją za idealne dziecko, a ona zawsze
dostawała to, czego chciała. Jeszcze rok temu Spencer, Aria,
Emily i Hanna w najśmielszych marzeniach nie spodziewały
się, że Ali wybierze je do swojej świty w czasie szkolnej
imprezy charytatywnej. Dzięki niej cztery szare myszki
zmieniły się w najważniejsze szkolne osobistości. Ali zabierała
je na weekendowe wypady w góry Pocono, kupowała im
maseczki z glinki i dzięki niej zajmowały najlepszy stolik w
stołówce. Ale zmuszała je też do robienia rzeczy, na które nie
miały najmniejszej ochoty. To ona wplątała je w sprawę Jenny,
każąc im przysiąc, że do końca życia dochowają tego
przerażającego sekretu. Czasem czuły się jak marionetki w
rękach Ali.
Ostatnio Ali nie odbierała ich telefonów i zadawała się ze
starszymi koleżankami z drużyny hokeja. Właściwie in-
teresowały ją tylko sekrety i ułomności przyjaciółek. Droczyła
się z Arią, przypominając jej na każdym kroku o romansie jej
taty ze studentką. Wyśmiewała obsesję Hanny na punkcie
chrupek serowych i jej coraz szersze biodra. Drwiła z Emily,
która się w niej zadurzyła. Groziła, że powie wszystkim, że
Spencer całowała się z chłopakiem swojej siostry. Wszystkie
miały poczucie, że ich przyjaźń z Ali przecieka im przez palce.
W głębi duszy każda się zastanawiała, czy po dzisiejszej
imprezie nadal będą się przyjaźnić.
P s t r yk.
Ali pospiesznie zaczęła zapalać waniliowe świece zapal-
niczką Zippo i zasuwać rolety. Kazała dziewczynom usiąść po
turecku na okrągłym dywanie z frędzlami. Posłusznie
wykonały polecenie, choć wcale nie miały na to ochoty. A co,
jeśli Ali faktycznie je zahipnotyzuje? Każda skrywała jakiś
wielki sekret, o którym wiedziała tylko Ali. Wcale nie chciały
dzielić się tymi tajemnicami z pozostałymi przyjaciółkami, a
już na pewno nie z całym światem.
P s t r yk.
Wrr.
Ali zaczęła powoli odliczać od stu do jednego. Mówiła
ściszonym, kojącym głosem. Żadna z dziewczyn nawet nie
drgnęła. Ali na palcach przeszła przez salon, minęła wielkie
biurko z komputerem, pełne książek regały i malutką kuchnię.
Jej przyjaciółki siedziały spokojnie, jak skamieniałe. Żadna nie
spojrzała w stronę okna. Żadna nie słyszała mechanicznego
pstrykania starego polaroida, który rejestrował je na
rozmazanych zdjęciach, ani cichego warkotu, kiedy aparat
wypluwał na ziemię fotografie. W szparach między roletami
było dostatecznie dużo miejsca, żeby zrobić zdjęcie, na którym
zmieściły się wszystkie.
P s t r yk.
Wrr.
Kiedy Ali doliczyła do jednego, Spencer zerwała się na
równe nogi i podbiegła do okna.
- Tu jest za ciemno - oznajmiła. Odsłoniła rolety, a do
wnętrza wpadł snop światła. - Wolę, żeby tu było jaśniej.
Zresztą chyba nie tylko ja.
Ali spojrzała na przyjaciółki. Jej usta wykrzywił złośliwy
uśmiech.
— Zasłoń! — rozkazała. Spencer przewróciła oczami.
— Boże, weź na wstrzymanie.
Ali spojrzała przez odsłonięte okno. Na jej twarzy pojawił
się cień przerażenia. Zauważyła kogoś? Rozpoznała osobę za
oknem? Wiedziała, co ją czeka?
Szybko odwróciła się do Spencer. Zacisnęła pięści.
— Uważasz, że to ja powinnam wziąć na wstrzymanie?
P s t r yk. Z aparatu wysunęło się kolejne zdjęcie. Z nicości
wyłonił się obraz.
Spencer i Ali wpatrywały się w siebie przez chwilę. Po-
zostałe dziewczyny siedziały na dywanie. Hanna i Emily
kołysały się w przód i w tył, pogrążone w transie, ale Aria
miała półprzymknięte oczy. Obserwowała kłótnię Spencer i
Ali, nie miała jednak siły, żeby interweniować.
— Wyjdź! — rozkazała Spencer i pokazała ręką drzwi.
— Dobrze. — Ali wyszła na ganek, z całej siły
zatrzaskując za sobą drzwi.
Ali przez chwilę stała za drzwiami, oddychając ciężko.
Liście drzew szemrały lekko, jakby coś szeptały. Lampa w
kształcie starej latarni, wisząca nad wejściem, oświetlała
połowę sylwetki dziewczyny. Na twarzy miała grymas pełen
goryczy i gniewu. Nie spojrzała z przestrachem za róg domu.
Nie wyczuła niebezpieczeństwa, które czaiło się tuż obok.
Może to dlatego, że sama musiała tak bardzo się starać, żeby
nie wyszedł na jaw jej wielki sekret. Musiała się teraz z kimś
spotkać. I jak ognia unikać spotkania z kimś innym.
Po chwili ruszyła ścieżką. Kilka sekund później drzwi do
domku znowu zamknęły się z trzaskiem. Spencer wyszła i
dogoniła ją przy granicy lasu. Choć rozmawiały cicho,
w ich głosach słychać było narastającą irytację. „Chcesz
mi wszystko odebrać. Ale tego nie dostaniesz. Przeczytałaś o
tym w moim pamiętniku, tak? Myślałaś, że pocałunek z łanem
był szczególny, ale on mi mówił, że nawet nie wiedziałaś, jak
się do tego zabrać".
Nagle rozległ się odgłos butów ślizgających się na mokrej
trawie. I krzyk. A potem groźne trzaśnięcie. I zduszony jęk
przerażenia. Później zapadła cisza.
Aria wyszła na ganek i się rozejrzała.
- Ali!? - zawołała. Zaczęła się jej trząść dolna warga.
Żadnej odpowiedzi. Aria czuła drżenie w koniuszkach
palców. Może w głębi duszy czuła, że nie jest tu sama.
- Spencer!? - zawołała znowu Aria.
Wyciągnęła dłoń i dotknęła dzwoneczków - chciała
usłyszeć ich kojący dźwięk. Odezwały się melodyjnie.
Aria wróciła do domku w chwili, gdy obudziły się Hanna i
Emily.
- Miałam przedziwny sen - wyszeptała Emily, prze-
cierając oczy. - Ali wpadła do bardzo głębokiej studni, a wokół
rosły wielkie rośliny.
- Mnie się śniło to samo! - wykrzyknęła Hanna. Patrzyły
na siebie z niedowierzaniem.
Spencer wróciła na ganek, zdezorientowana i poruszona.
- Gdzie Ali? - zapytały dziewczyny.
- Nie wiem - odparła Spencer nieobecnym głosem.
Rozejrzała się. - Myślałam... zresztą sama nie wiem.
W tym momencie ktoś już pozbierał wszystkie zdjęcia i
schował je do kieszeni. Ale aparat uruchomił się jeszcze raz,
przez przypadek, a lampa błyskowa oświetliła czerwony siding
domku. Wysunęło się kolejne zdjęcie.
P s t r yk. Wrr.
Dziewczyny patrzyły przez okno, drżąc ze strachu. Czy
ktoś tam się czaił? Ali? A może Melissa z łanem? Przecież
dopiero co wyszli.
Panowała absolutna cisza. Minęły dwie sekundy. Pięć.
Dziesięć. Nic nie zmąciło ciszy. „To tylko wiatr", pomyślały.
A może gałąź uderzyła w szybę i przesunęła się po niej,
wydając taki dźwięk, jak paznokieć drapiący kawałek
styropianu.
— Chyba chcę iść do domu — oświadczyła Emily.
Dziewczyny wyszły razem z domku. Były wściekłe,
zażenowane i wstrząśnięte. Ali je olała. Ich przyjaźń się
skończyła. Przeszły przez podwórko przy domu Spencer, nie
przeczuwając nawet, jakie straszne rzeczy jeszcze się wydarzą.
Twarz zza okna też zniknęła. Ten ktoś podążył za Ali. Maszyna
ruszyła, uruchamiając łańcuch nieuniknionych wydarzeń.
Za kilka godzin Ali miała już nie żyć.
1

NA RUINACH DOMU

Spencer przetarła zapuchnięte od snu oczy i włożyła gofra


do tostera. W kuchni jej rodzinnego domu pachniało świeżo
zaparzoną kawą, ciastem i cytrynowym płynem do pielęgnacji
mebli. Dwa labradory, Rufus i Beatrice, otoczyły ją, machając
ogonami.
Na ekranie stojącego w rogu małego plazmowego te-
lewizora pojawiła się czołówka wiadomości. Reporterka w
granatowym żakiecie od Burberry stała przed szefem policji w
Rosewood i siwowłosym mężczyzną w czarnym garniturze.
Napis na dole ekranu głosił-. „Morderstwa
w Rosewood".
- Mojego klienta niesłusznie oskarżono - oświadczył
mężczyzna w garniturze. Był adwokatem z urzędu repre-
zentującym Williama „Billy'ego" Forda i po raz pierwszy od
aresztowania klienta wypowiadał się publicznie na jego temat.
- Jest zupełnie niewinny. Został wrobiony.
- No jasne - rzuciła Spencer.
Ręka trzęsła się jej nerwowo, kiedy nalewała kawę do
kubka z napisem: „SZKOŁA PODSTAWOWA W ROSE-
WOOD". Spencer nie miała najmniejszych wątpliwości, że to
Billy prawie cztery lata temu zabił jej najlepszą przyjaciółkę
Alison DiLaurentis. A teraz zamordował też Jennę Cavanaugh,
niewidomą dziewczynę z klasy Spencer, a także
najprawdopodobniej lana Thomasa, byłego chłopaka Melissy,
w którym podkochiwała się też Ali i którego wcześniej
posądzono o jej zabicie. Policjanci znaleźli w samochodzie
Billy'ego zakrwawiony T-shirt należący do lana, a teraz
poszukiwali jego ciała, choć do tej pory nie natrafili na żadne
ślady warte uwagi.
Na zewnątrz, na ślepej ulicy, przy której mieszkała
Spencer, rozległ się warkot śmieciarki. W ułamku sekundy ten
sam warkot rozległ się z głośnika w telewizorze. Spencer
weszła do salonu i rozchyliła kotary w oknie wychodzącym na
ulicę. Oczywiście, przy chodniku już zaparkowała furgonetka z
logo stacji telewizyjnej. Kamerzysta przechodził od jednej
osoby do drugiej, a towarzyszący mu pomocnik trzymający
wielki mikrofon osłaniał się przed silnym wiatrem. Spencer
nawet z tej odległości widziała poruszające się usta reporterki,
a z telewizora dobiegał jej głos.
Podwórko naprzeciwko domu Cavanaughów otoczono
żółtą taśmą policyjną. Od kiedy zamordowano Jennę, na
podjeździe stało auto policyjne. Pies przewodnik Jenny,
przysadzisty owczarek niemiecki, wyglądał przez okno w
salonie. Stał tak dzień i noc od kilku tygodni, jakby czekał na
powrót swojej pani.
Policja znalazła sztywne, martwe ciało Jenny w rowie za
domem. Wedle doniesień medialnych rodzice Jenny
przyjechali do domu w sobotę, żeby go opróżnić. Państwo
Cavanaughowie usłyszeli dzikie, nieustające szczekanie na
tyłach swojej posiadłości. Pies Jenny stał przywiązany do
drzewa, a Jenna... zniknęła. Kiedy uwolnili psa, natychmiast
popędził w stronę rowu wykopanego przez hydraulików kilka
dni wcześniej podczas naprawy pękniętej rury. Ale w środku
znaleziono coś więcej niż tylko nowo wstawioną rurę.
Wyglądało to tak, jakby morderca c h c i a ł , żeby Jennę
znaleziono.
Anonimowy informator naprowadził policję na trop
Billy'ego Forda. Policja oskarżyła Forda również o zabicie
Alison DiLaurentis. Wszystkie dowody na to wskazywały.
Billy należał do ekipy, która tego lata, kiedy zniknęła Ali,
budowała altanę przy domu DiLaurentisów. Ali często
skarżyła się na to, że robotnicy gapią się na nią. Wtedy Spencer
wydawało się, że to tylko przechwałki. Teraz wiedziała już, co
się naprawdę wydarzyło. Toster zabrzęczał, gdy wyskoczył z
niego gorący gofr, i Spencer powlokła się do kuchni. W
telewizji nadawano już audycję ze studia, w którym przy
długim biurku siedziała ciemnowłosa prezenterka z wielkimi
kolczykami w uszach.
— Policja znalazła w laptopie pana Forda mnóstwo zdjęć
stanowiących niepodważalne dowody przeciwko niemu —
oznajmiła grobowym głosem. — Dowodzą one, że pan Ford
obsesyjnie śledził Alison DiLaurentis, Jennę Ca-vanaugh i
cztery inne dziewczęta znane jako Kłamczuchy.
Na ekranie pojawiały się, jedno po drugim, stare zdjęcia
Jenny i Ali. Wiele z nich wyglądało tak, jakby zrobiono je z
ukrycia, zza drzewa albo z samochodu. Potem pokazano
zdjęcia Spencer, Arii, Emily i Hanny, niektóre jeszcze z
siódmej klasy, kiedy żyła Ali, inne bardziej
aktualne. Na jednym wszystkie cztery stały w ciemnych
sukienkach i butach na obcasach, czekając na rozpoczęcie
procesu lana i wprowadzenie oskarżonego. Inne przedstawiało
je przy huśtawkach przed szkołą, ubrane w wełniane płaszcze,
czapki i rękawiczki. To wtedy rozmawiały o pojawieniu się
nowego A. Spencer poczuła się nieswojo.
— W komputerze pana Forda znaleziono także zapisy
wiadomości z pogróżkami, które przesyłał czterem przy-
jaciółkom Alison — kontynuowała prezenterka.
Na ekranie pojawiło się zdjęcie wychodzącego z konfe-
sjonału Darrena Wildena, a także seria innych, znajomo
wyglądających e-maili i zapisów czatów internetowych. Każda
wiadomość była podpisana tylko jedną literą — A. Od kiedy
Billy'ego aresztowano, ani Spencer, ani żadna z jej
przyjaciółek nie dostała nawet jednego SMS-a od A.
Spencer napiła się kawy. Gorący napój parzył jej gardło,
lecz ona ledwie to zauważyła. Nie mogła uwierzyć w to, że
nikomu nieznany Billy Ford stał za wszystkim. Spencer nie
miała pojęcia, dlaczego chciał je skrzywdzić.
— To nie pierwsze przestępstwo popełnione przez pana
Forda — informowała prezenterka.
Spencer odstawiła kubek z kawą i spojrzała na telewizor.
Na ekranie pojawił się film z YouTube'a. Mimo złej jakości
nagrania widać było na nim, jak Billy bije się z jakimś facetem
w czapeczce bejsbolowej z logo filadelfijskiej drużyny na
parkingu przed supermarketem. Kiedy przeciwnik Billy'ego
upadł na ziemię, ten nadal go kopał. Spencer zakryła usta
dłonią, wyobrażając sobie, że mężczyzna tak samo skatował
Ali.
— Tych zdjęć nie widziano nigdy wcześniej. Znaleziono
je również w samochodzie pana Forda.
Na ekranie wyświetlono zamazane zdjęcie z polaroida.
Spencer machinalnie nachyliła się do przodu. Nie mogła
uwierzyć własnym oczom. Zdjęcie przedstawiało wnętrze
domku na tyłach posiadłości jej rodziców. Domek został
doszczętnie zniszczony w czasie pożaru, najprawdopodobniej
wywołanego przez Billy'ego w celu zatarcia śladów łączących
go z zamordowaniem Ali i lana. Na zdjęciu cztery dziewczyny
siedziały ze spuszczonymi głowami na okrągłym dywanie
pośrodku pokoju. Nad nimi stała piąta, z uniesionymi w górę
rękami. Następna fotografia przedstawiała tę samą scenę, ale
stojąca dziewczyna przesunęła się o krok w lewo. Na
następnym zdjęciu jedna z siedzących wcześniej dziewczyn
stała koło okna. Spencer rozpoznała blond włosy o popielatym
odcieniu i podwiniętą spódniczkę do hokeja. Westchnęła.
Patrzyła na siebie samą sprzed lat. Zdjęcia zrobiono tej nocy,
kiedy zaginęła Ali. Billy stał wtedy przed domkiem i je
obserwował.
A one niczego nie przeczu wały.
Usłyszała za sobą ciche kaszlnięcie. Odwróciła się. Przy
kuchennym stole siedziała pani Hastings ze wzrokiem wbitym
w kubek pełen herbaty earl grey. Miała na sobie szare spodnie
do jogi, z małą dziurą na kolanie, przybrudzone białe skarpetki
i za duże polo od Ralpha Laurena. Nie umyła włosów, a do jej
lewego policzka przy kleiły się jakieś okruchy. Zazwyczaj
mama Spencer nawet swoim psom nie pokazywała się bez
idealnego makijażu i stroju.
— Mamo? — zapytała ostrożnie Spencer, zastanawiając
się, czy mama też zauważyła polaroidy.
Pani Hastings odwróciła się tak wolno, jakby poruszała
się w wodzie.
— Cześć, Spence — przywitała się matowym głosem.
A potem znowu spuściła wzrok i bez słowa wpatrywała
się w torebkę z herbatą, tonącą na dnie kubka.
Spencer włożyła do ust koniuszek małego,
wymanikiurowanego paznokcia. Jakby było mało nieszczęść,
jej mama zachowywała się jak zombie... i to z winy Spencer.
Gdyby tylko nie rozgłosiła wszem wobec tej okropnej ta-
jemnicy, którą przekazał jej Billy jako A. Poinformował ją o
tym, że pan Hastings miał romans z mamą Ali. Okazało się, że
jej przyjaciółka była jej przyrodnią siostrą. Gdyby Billy nie dał
Spencer do zrozumienia, że jej mama wie i całej sprawie i że to
ona zabiła Ali, żeby ukarać męża, sekret nigdy nie wyszedłby
na jaw. Ale kiedy Spencer wyjawiła prawdę mamie,
zorientowała się, że ona o niczym nie wiedziała i że to nie ona
zabiła Ali. Potem pani Hastings wyrzuciła męża z domu i
właściwie wyłączyła się z życia.
Rozległo się znajome stukanie obcasów na mahoniowej
podłodze. Siostra Spencer, Melissa, weszła dumnie do kuchni
otoczona chmurą zapachu Miss Dior. Miała na sobie
jasnoniebieską dzianinową sukienkę od Kate Spade i popielate
buty na niskim obcasie. Jej blond włosy podtrzymywała
popielata opaska. Pod pachą niosła srebrny notatnik, a za ucho
zatknęła pióro Montblanc.
— Cześć, mamo! — przywitała się radośnie i pocałowała
panią Hastings w czoło.
Na widok Spencer przestała się uśmiechać.
— Hej, Spence — rzuciła chłodno.
Spencer usiadła na najbliższym krześle. Wielkie, sio-
strzane uczucia, które pojawiły się między nimi tej nocy, kiedy
zginęła Jenna, trwały nie dłużej niż dwadzieścia cztery
godziny. Teraz układało im się jak dawniej, a Melissa
obwiniała Spencer za zrujnowanie ich rodziny. Docinała
młodszej siostrze na każdym kroku i z typową dla siebie
wyższością brała na swoje barki wszystkie domowe obo-
wiązki.
Melissa uniosła w górę notatnik.
- Idę do sklepu. Jakieś specjalne życzenia? — Mówiła do
pani Hastings tak głośno, jakby mama miała dziewięćdziesiąt
lat i dawno temu straciła słuch.
- Ach, nie wiem - odparła niepewnie pani Hastings.
Wpatrywała się w swoje otwarte dłonie, jakby chciała z nich
wyczytać jakieś mądre przesłanie na całe życie. — To
wszystko bez sensu. Jemy, jedzenie się kończy, a my robimy
się znowu głodni. — Nagle wstała, westchnęła głośno i
powlokła się na górę do swojego pokoju.
Melissie drżała górna warga. Notatnik uderzał miarowo o
jej biodro. Spojrzała na Spencer, mrużąc oczy. Jej oczy
krzyczały: „I popatrz, co narobiłaś!".
Spencer spojrzała przez wielkie okno wychodzące na
tylne podwórko. Na ścieżce lśniły błękitne tafle lodu. Ze
spalonych drzew zwisały ostro zakończone sople. W miejscu
gdzie dawniej stał domek, znajdowało się teraz tylko
poczerniałe rumowisko pokryte grubą warstwą popiołu. Na
fragmencie ściany młyna, który również zawalił się w czasie
pożaru, widniał napis: „KŁAMIESZ".
Do oczu Spencer napłynęły łzy. Na widok zniszczonego
w pożarze podwórka nachodziła ją nagła chęć, by pobiec na
górę, zamknąć się w swoim pokoju i skulić na łóżku. Zanim
wyjawiła mamie prawdę o romansie taty, jej relacje z
rodzicami układały się doskonale. Po raz pierwszy od dawna.
A teraz czuła się tak jak wtedy, kiedy spróbowała lodów
cappuccino domowej roboty z cukierni w Hollis. Gdy tylko ich
posmakowała, musiała natychmiast zjeść
wielką porcję. Po tym, jak zaznała życia w normalnej,
kochającej rodzinie, nie potrafiła się odnaleźć w toksycznym
domu, pełnym złych emocji.
Telewizor wciąż hałasował. Na ekranie pojawiło się
zdjęcie Ali. Melissa zatrzymała się i zaczęła oglądać telewizję.
Reporter właśnie relacjonował przebieg wydarzeń w dniu
zaginięcia Ali.
Spencer zagryzła dolną wargę. Do tej pory nie rozmawiała
z Melissą o tym, że Ali była ich przyrodnią siostrą. Teraz,
kiedy Spencer wiedziała już, że była spokrewniona z Ali, jej
życie przewróciło się do góry nogami. Przez długi czas
Spencer trochę nienawidziła Ali, która próbowała kontrolować
każde jej posunięcie i odkrywała wszystkie jej tajemnice.
Wszystkie te niesnaski przestały się jednak liczyć. Spencer
chciała tylko cofnąć się w czasie do tamtego wieczoru i
uratować Ali przed Billym.
Teraz na ekranie pokazało się ujęcie długiego, wysokiego
stołu, przy którym siedziało kilku dziennikarzy i zastanawiało
się wspólnie, jak potoczą się dalej losy Billy'ego.
— Dziś nikomu nie można już ufać! — wykrzyknęła ko-
bieta o śniadej cerze, w wiśniowym kostiumie. — Żadne
dziecko nie jest bezpieczne.
— Zaraz, zaraz — ciemnoskóry mężczyzna z bródką
próbował uspokoić swoich rozmówców. — Może powinniśmy
dać szansę panu Fordowi. Człowiek jest niewinny, dopóki nie
udowodni się mu winy, prawda?
Melissa podniosła z kuchennego stołu czarną skórzaną
torbę od Gucciego.
— Nie rozumiem, czemu marnują czas na takie rozmowy
— rzuciła lodowatym tonem. — Zasłużył na to, żeby nie
wyjrzeć z piekła.
Spencer spojrzała na siostrę z ukosa. To była kolejna
dziwna zmiana w domu Hastingsów. Niespodziewanie Melissa
bez cienia wątpliwości, wręcz fanatycznie wierzyła w to, że
Billy był mordercą. Kiedy tylko słyszała, że ktoś śmie wątpić w
jego winę, wpadała w szał.
- Pójdzie siedzieć - upewniła ją Spencer. - To oczywiste.
— No i dobrze.
Melissa odwróciła się, wyjęła kluczyki do mercedesa z
ceramicznej miski stojącej obok telefonu, zapięła kurtkę od
Marca Jacobsa, kupioną tydzień wcześniej w Sak-sie - bo
najwyraźniej rozpad rodziny nie poruszył jej aż tak bardzo,
żeby straciła ochotę na zakupy - i wyszła, trzaskając drzwiami.
Dziennikarze nadal rozprawiali o losie Billy'ego, a
Spencer podeszła do okna i patrzyła, jak siostra odjeżdża
sprzed domu. Melissa posła jej uśmiech tak niepokojący, że
Spencer przeszły ciarki.
Z jakiegoś powodu Melissa wyglądała tak, jakby... jej
ulżyło.
2

GŁĘBOKO SKRYWANE SEKRETY

Aria Montgomery i jej chłopak Noel Kahn wysiedli z


samochodu i szli przytuleni w kierunku głównego wejścia do
szkoły. Kiedy tylko weszli do środka, ogarnęła ich fala
ciepłego powietrza, jednak na widok wystawy przy drzwiach
do auli Aria zesztywniała. Na długim stole przysuniętym do
ściany stało zdjęcie Jenny Cavanaugh.
Porcelanowa cera Jenny lśniła, a jej usta miały naturalny,
karminowy kolor. Uśmiechała się lekko. Olbrzymie ciemne
okulary od Gucciego zakrywały jej okaleczone oczy. Nad
zdjęciem umieszczono wykonany ze złotej folii napis:
„Tęsknimy za tobą, Jenno". Wokół stały mniejsze fotografie,
kwiaty, pamiątki i podarunki. Ktoś położył nawet obok zdjęcia
paczkę marlboro ultra light, choć Jenna z pewnością nie
należała do dziewczyn, które po kryjomu popalałyby
papierosy.
Aria jęknęła cicho. Słyszała, że szkoła miała zamiar upa-
miętnić Jennę, to jednak wydawało się jej takie... ta n i e .
— Cholera — wyszeptał Noel. — Że też musieliśmy
wejść akurat tędy.
Oczy Arii napełniły się łzami. Przecież jeszcze niedawno,
w czasie imprezy u Noela, widziała Jennę żywą, patrzyła, jak
świetnie się bawiła w towarzystwie Mai St. Germain. A
niedługo później... To, co się stało później, było tak
przerażające, że Aria nie chciała nawet o tym myśleć.
Wiedziała, że powinna czuć ulgę, bo złapano mordercę Jenny.
Rozwiązano zagadkę morderstwa Ali i skończyły się pogróżki
od A. Ale co się stało, to się nie odstanie. Zabito niewinną
dziewczynę.
Aria mimowolnie zastanawiała się, czy z pomocą przy-
jaciółek mogła zapobiec śmierci Jenny. Kiedy jeszcze Billy
pisał do nich jako A., przysłał Emily zdjęcie Ali i Jenny z
okresu ich dzieciństwa. Potem skierował Emily do domu
Jenny, która właśnie wtedy kłóciła się z Jasonem
DiLaurentisem. Najwyraźniej Billy sugerował, kto będzie jego
następną ofiarą. Poza tym niedawno Jenna kręciła się wokół
domu Arii, jakby chciała o czymś z nią porozmawiać. Kiedy
Aria ją zawołała, Jenna zbladła i szybko się oddaliła. Może
przeczuwała, że Billy chce ją skrzywdzić? Czy Aria powinna
się zorientować, że coś jest nie tak?
Jakaś drugoklasistka położyła czerwoną różę na ołtarzyku
upamiętniającym Jennę. Aria zamknęła oczy. Czy na każdym
kroku coś musiało jej przypominać o tym, co zrobił Billy?
Rano oglądała w telewizji program, w którym prezentowano
serię polaroidów wykonanych przez Billy'ego w czasie ich
imprezy w siódmej klasie. Trudno uwierzyć, że tak bardzo się
do nich zbliżył. W czasie śniadania, ślęcząc nad miseczką z
płatkami śniadaniowymi,
raz po raz wracała pamięcią do tamtego momentu, pró-
bując przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. Czy słyszała
jakieś niepokojące hałasy na ganku albo podejrzane szmery za
oknem? Czy czuła na sobie pełen nienawiści wzrok kogoś, kto
stał na zewnątrz? Nie potrafiła sobie niczego przypomnieć.
Aria oparła się o ścianę po drugiej stronie korytarza. Kilku
chłopców z drużyny wioślarskiej zebrało się wokół czyjegoś
iPhone'a, śmiejąc się z aplikacji, która wydawała dźwięk wody
spuszczanej w toalecie. Sean Ackard i Kirsten Cullen
porównywali odpowiedzi w zadaniu domowym z matematyki.
Jennifer Thatcher i Jennings Silver całowali się nieopodal
ołtarzyka Jenny. Jennifer uderzyła biodrem w stół i
przewróciło się małe zdjęcie w złotej ramce.
Aria z trudem oddychała. Podeszła do stołu i poprawiła
fotografię. Jennifer i Jennings oderwali się od siebie i spojrzeli
na Arię ze skruchą.
— Trochę szacunku — warknęła do nich Aria. Noel
położył jej dłoń na ramieniu.
— Chodź — powiedział cicho. — Zabieram cię stąd.
Wyprowadził ją z holu. Skręcili w boczny korytarz.
Przy szafkach stali uczniowie szkoły, którzy wieszali
kurtki i wyciągali książki. Na drugim końcu korytarza Rekinie
Głosy, chór śpiewający a cappella, ćwiczył I Heard It Through
the Grapevine przed zbliżającym się koncertem. Obok
fontanny brat Arii, Mike, bił się na żarty z Masonem Byersem.
Aria podeszła do swojej szafki i wstukała kod.
— Jakby wszyscy już zapomnieli, co się wydarzyło —
wymamrotała.
— Może właśnie tak sobie z tym radzą — cicho powie-
dział Noel. Położył dłoń na jej ramieniu. — Musimy jakoś
odciągnąć cię od tych czarnych myśli.
Aria zdjęła płaszcz w pepitkę, kupiony w sklepie z uży-
waną odzieżą w Filadelfii, i powiesiła na haczyku w szafce.
— Co masz na myśli?
— Zrobimy, co tylko zechcesz.
Aria z wdzięcznością przytuliła go do siebie. Noel pach-
niał gumą miętową i odświeżaczem powietrza o zapachu
lukrecji, który wisiał w jego cadillacu escalade.
— Gdybyś zaprosił mnie dziś do Clio, nie odmówiłabym.
Clio było nową, uroczą kafejką, otwartą niedawno w
centrum Rosewood. Gorącą czekoladę podawano tam w
filiżankach wielkości czapeczki bejsbolowej.
— Mówisz, masz — odparł Noel. Ale po chwili skrzywił
się i zamknął oczy. — Zaraz. Dziś nie mogę. Idę na spotkanie
grupy wsparcia.
Aria ze zrozumieniem pokiwała głową. Starszy brat Noela
popełnił samobójstwo, a Noel chodził na grupową terapię dla
osób, które straciły kogoś bliskiego. Kiedy Aria i jej
przyjaciółki zobaczyły ducha Ali w tę noc, gdy spłonął las w
pobliżu domu Spencer, Aria skontaktowała się z medium, które
przekazało jej, że A l i z a b i ł a A l i . Dlatego Aria zastanawiała
się, czy Ali przypadkiem nie popełniła samobójstwa.
— Pomaga ci to? — zapytała.
— Chyba tak. Zaczekaj... — Noel pstryknął palcami na
widok plakatu wiszącego na przeciwległej ścianie. — Może
tam pójdziemy?
Pokazał na jaskraworóżowy plakat przedstawiający
czarne sylwetki tańczących dzieci. Przypominał bardzo
popularne reklamy iPoda. Tylko że zamiast iPodów nano i
touch dzieci trzymały w rękach małe serca. Ognistoczerwony
napis namawiał: „ZNAJDŹ MIŁOŚĆ NA BALU
WALENTYNKOWYM. W NAJBLIŻSZĄ SOBOTĘ".
— Co ty na to? — Noel zrobił tak słodką minę, że Aria nie
potrafiłaby mu odmówić. — Pójdziesz ze mną?
— Och! — westchnęła.
Tak naprawdę miała ogromną ochotę pójść na tę imprezę,
od kiedy Teagan Scott, śliczny licealista, zaprosił na nią Ali w
siódmej klasie. Aria z przyjaciółkami pomagały Ali w
przygotowaniach, jakby była Kopciuszkiem wybierającym się
na bal. Hanna miała za zadanie zrobić Ali fryzurę, Emily
pomogła jej włożyć sukienkę z tiulu, a Aria dostąpiła zaszczytu
zapięcia na szyi Ali diamentowego wisiorka pożyczonego od
pani DiLaurentis na tę specjalną okazję. Potem Ali chwaliła się
wszystkim, jaki piękny bukiecik nosiła na nadgarstku, jaką
super muzykę grał DJ i jak fotograf robiący zdjęcia tańczącym
parom nie odstępował jej na krok, powtarzając jej, że jest
najpiękniejszą dziewczyną na balu. J a k z w yk l e .
Aria spojrzała nieśmiało na Noela.
— Może być fajnie.
— Na pewno będzie fajnie — poprawił ją Noel. — Obie-
cuję. — Jego lodowato błękitne oczy stały się w jednej chwili
łagodne. — Poza tym słyszałem, że właśnie organizowana jest
nowa grupa pomocy dla osób w żałobie. Może chcesz się do
niej przyłączyć?
— Ach, nie wiem — odparła wymijająco Aria. Usunęła
się z drogi Gemmie Curran, która próbowała wcisnąć do szafki
futerał na skrzypce. — Nie mam przekonania do terapii
grupowej.
— Zastanów się — poradził jej Noel.
Nachylił się, cmoknął Arię w policzek i odszedł. Aria
patrzyła za nim, kiedy zniknął na schodach. Wiedziała, że
terapia grupowa w niczym jej nie pomoże. Już kiedyś z
przyjaciółkami uczestniczyły w takich sesjach. W styczniu
spotykały się z terapeutką o imieniu Marion, próbując
pogodzić się z utratą Ali, ale to tylko wpędziło je w jeszcze
większą obsesję.
Tak naprawdę wciąż dręczyły ją pewne pytania dotyczące
całej sprawy i nie potrafiła opędzić się od tych myśli.
Zastanawiało ją na przykład to, skąd Billy wiedział aż tyle na
temat jej i jej przyjaciółek. Znał nawet największe sekrety
rodziny Spencer. I dlaczego kiedy zapytała na cmentarzu
Jasona DiLaurentisa o to, czy był pacjentem szpitala
psychiatrycznego, odpowiedział: „Aria, nic nie rozumiesz".
Niby c z e go nie rozumiała? Przecież miały dowody na to, że
Jason leczył się w klinice Radley, gdzie obecnie mieścił się
luksusowy hotel. Emily znalazła jego nazwisko w szpitalnym
rejestrze.
Aria zatrzasnęła drzwi szafki. Kiedy ruszyła korytarzem,
w oddali rozległ się znajomy chichot, taki sam, jaki co chwila
słyszała, od kiedy zaczęły przychodzić wiadomości od A.
Rozejrzała się z bijącym sercem. Tłum się przerzedził, bo
wszyscy spieszyli się na lekcje. Nikt nie zwracał na nią uwagi.
Trzęsącymi się dłońmi sięgnęła po torbę ze skóry jaka i
wyciągnęła telefon. Otworzyła skrzynkę odbiorczą, ale nie
dostała żadnych nowych wiadomości. Żadnych wskazówek od
A. Westchnęła. To oczywiste, że nie dostała żadnego SMS-a
od A. Billy'ego aresztowano. A wszystkie podpowiadane przez
niego tropy prowadziły donikąd. Zagadkę
rozwiązano. Nie było sensu łamać sobie głowy nad
wszystkimi elementami, które nie pasowały do układanki. Aria
wrzuciła telefon z powrotem do torby i wytarła spocone dłonie
o żakiet. „A. już nie wróci", powiedziała do siebie w myślach.
Może jak zacznie to powtarzać, w końcu w to uwierzy.
3

HANNA I MIKE - IDEALNA PARA

Hanna Marin siedziała w rogu szkolnej kafeterii, czekając


na swojego chłopaka Mike'a Montgomery'ego. Oboje nie mieli
już lekcji, więc umówili się na małą randkę. Hanna przeglądała
najnowszy katalog Victoria's Secret, zaznaczając niektóre
strony. Razem z Mikiem uwielbiali wybierać modelki z
najbardziej sztucznie wyglądającym biustem. Kiedyś Hanna
bawiła się tak z Moną Vanderwaal, swoją najlepszą
przyjaciółką, która okazała się niebezpieczną wariatką, ale z
Mikiem grało się o niebo lepiej. Uwielbiała ich wspólne
zabawy. Większość facetów, z którymi kiedyś się umawiała,
udawała świętoszków, którzy nie spojrzeliby na półnagą
dziewczynę, albo uważała, że wyśmiewanie innych to czysta
złośliwość. A co najważniejsze, Mike jako członek szkolnej
drużyny lacrosse, cieszył się ogromną popularnością, większą
nawet niż Sean Ackard, który zachowywał się jak niedoszły
kaznodzieja, od kiedy zerwał z Arią i na nowo zapisał się do
Klubu Dziewic.
Odezwał się iPhone Hanny. Wyciągnęła go z różowego
skórzanego pokrowca. Odczytała e-maila od Jessiki Barnes,
dziennikarki z lokalnej gazety. Próbowała sprowokować
Hannę do wypowiedzi, którą mogłaby zacytować w kolejnym
artykuliku na temat Billy'ego Forda.
Co sądzisz o wypowiedzi prawnika Billyego, który
twierdzi, ze Billy jest niewinny? Jak zareagowałaś na widok
polaroidów przedstawiających ciebie i twoje przyjaciółki tej
nocy, gdy zaginęła Alison? Napisz na Twitterze!

Hanna skasowała wiadomość, nie odpowiadając. Przecież


to absurd twierdzić, że Billy nie popełnił zarzucanych mu
zbrodni. Każdy prawnik musiał dobrze mówić o swoim
kliencie, choćby przyszło mu bronić największego łotra na
świecie.
Hanna nie miała zamiaru komentować tych ohydnych,
rozmazanych polaroidów z tamtej feralnej nocy. Wolałaby już
nigdy nie wspominać tamtego wieczoru. Kiedy tylko
przypominała sobie o zamordowaniu Ali, lana i Jenny, o tym,
że Billy śledził ją i jej przyjaciółki, serce zaczynało jej bić tak
szybko, jak beat w utworze techno. A gdyby policja nie złapała
Billy'ego? Czy Hanna jako następna poszłaby pod nóż?
Spojrzała na korytarz, modląc się w duchu, by Mike się
pospieszył. Kilku uczniów stało opartych o szafki i wpatrywało
się w ekrany telefonów komórkowych. Jakiś drugoklasista o
wiewiórczych rysach zapisywał coś na dłoni, pewnie robił
ściągę na następną lekcję. Naomi Zeigler,
Riley Wolfe i przyszła przyrodnia siostra Hanny, Kate
Randall, stały przed olejnym portretem Marcusa Wellingtona,
jednego z założycieli szkoły. Śmiały się z czegoś, jednak
Hanna nie wiedziała z czego. Wszystkie trzy miały lśniące
włosy, spódniczki skrócone siedem centymetrów nad kolano,
takie same mokasyny od Toda i wzorzyste rajstopy od J. Crew.
Hanna wygładziła nową szafirową bluzkę od Nanette
Lepore, kupioną dzień wcześniej w jej ulubionym butiku w
centrum handlowym. Wygładziła też dłonią swoje idealnie
proste, kasztanowe włosy. Rano poszła do spa Fermata na
prostowanie włosów. Wyglądała idealnie i szykownie. Nikt nie
pomyślałby, że spędziła choć jeden dzień w klinice
psychiatrycznej. A już na pewno nie wyglądała na dziewczynę
dręczoną przez szaloną współlokatorkę Iris ani na osobę
wsadzoną za kratki na kilka godzin, co miało miejsce dwa
tygodnie wcześniej. Takiej dziewczyny nie odrzuciłoby żadne
towarzystwo i na pewno nikt by jej nie wyśmiewał.
Ale perfekcyjny wygląd nie mógł wymazać z jej pamięci
wszystkich tych wydarzeń. Tata Hanny ostrzegł Kate, że
napyta sobie biedy, jeśli piśnie choć słowo na temat pobytu
Hanny w klinice psychiatrycznej Zacisze Addison-Stevens. To
Billy jako A. zdołał przekonać pana Marina, że wysłanie tam
Hanny to najlepszy sposób na poradzenie sobie z jej szokiem
pourazowym. Wszystko się zmieniło, kiedy zdjęcie Hanny w
klinice ukazało się w plotkarskim czasopiśmie „People".
Wycieczka do wariatkowa w jednej chwili zamieniła Hannę w
persona non grata, którą po powrocie do Rosewood
natychmiast wykluczono ze szkolnej elity. Niedługo później
ktoś napisał wodoodpornym
flamastrem na jej szafce: „ŚWIRUSKA". Potem dostała
na Facebooku zaproszenie do grona znajomych od kogoś o
nazwisku Hanna Świruska Marin. Oczywiście, Hanna
Swiruska Marin nie miała żadnych znajomych.
Kiedy poskarżyła się tacie — bo czuła, że to wszystko
sprawka Kate — on tylko wzruszył ramionami i odparł:
— Nie mogę was zmusić, żebyście się polubiły. Hanna
wstała, wygładziła ubranie i zaczęła przeciskać
się przez tłum. Do Naomi, Riley i Kate dołączyli Mason
Byers i James Freed. Ku zaskoczeniu Hanny obok stał też
Mike.
— To nieprawda — protestował.
Na twarzy i szyi wyszły mu różowe plamy.
— Skoro tak twierdzisz. — Mason przewrócił oczami. —
Przecież widzę, że to twoja szafka. — Pokazał ekran telefonu
Naomi, Kate i Riley. Wszystkie jak na komendę zaczęły jęczeć
i piszczeć.
Hanna ścisnęła dłoń Mike'a.
— Co się stało?
Mike patrzył na nią szeroko otwartymi szarymi oczami.
— Ktoś przysłał Masonowi zdjęcie mojej szafki ze
sprzętem do lacrosse — wyznał nieśmiało Mike. — Ale to nie
moje rzeczy. Przysięgam.
— No jasne, obesrańcu — drażnił się James.
— Obesraniec — zawtórowała mu Naomi. Wszyscy
zachichotali.
— Jakie rzeczy? — Hanna rzuciła okiem na Naomi, Riley
i Kate. Wciąż się gapiły na ekran telefonu Masona. -Jakie
rzeczy nie należą do Mike'a? — powtórzyła z naciskiem.
— Ktoś tu ma mały problem z obesranym tyłkiem —
pisnęła radośnie Riley.
Chłopcy z drużyny lacrosse poszturchiwali się ze śmie-
chem.
— Na pewno nie ja — bronił się Mike. — Ktoś mnie
wrobił.
— Wrobił? Chyba „się porobił" — parsknął śmiechem
Mason.
Wszyscy znowu zachichotali, a Hanna wyrwała Maso-
nowi telefon z ręki. Zdjęcie przedstawiało wnętrze szafki w
szatni drużyny lacrosse. Hanna rozpoznała wiszącą na haczyku
i należącą do Mike'a niebieską bluzę z kapturem od Ralpha
Laurena. Na górnej półce stał pluszowy kogucik sprzedawany
z płatkami kukurydzianymi, który zawsze przynosił Mike'owi
szczęście. Na samym przedzie wisiały bokserki od D&G ze
śladami w... strategicznym miejscu.
Powoli wysunęła swoją dłoń z dłoni Mike'a i zrobiła krok
w tył.
— Nawet nie mam takich bokserek. — Mike uderzał
palcem w ekran, próbując skasować zdjęcie.
Naomi skrzywiła się z niesmakiem.
— Yyy, Mason, Obesraniec dotknął twojego telefonu!
— Trzeba go zdezynfekować! — wykrzyknął James.
Mason zabrał Hannie swój telefon i trzymał go ostrożnie
palcem wskazującym i kciukiem.
— Fuj. Pełno na nim bakterii kałowych!
— Bakterie kałowe! — powtórzyły dziewczyny jak echo.
W rogu kilka wysokich, tyczkowatych pierwszoklasistek o
blond włosach zaczęło szeptać i pokazywać sobie
grupkę palcami. Jedna wyjęła telefon i zrobiła im zdjęcie.
Hanna spojrzała na Masona z nieskrywanym gniewem.
- Kto ci to przysłał?
Mason włożył ręce do kieszeni prążkowanych spodni od
garnituru.
- Jakiś zatroskany obywatel. Nie rozpoznałem numeru.
Hanna spojrzała na wiszący na ścianie plakat anonsujący
zbliżające się dni kuchni francuskiej. Wydawało się jej, że
plakat zaczyna falować i zmieniać kształt. To wiadomość w
stylu A. Tylko że to Billy był A... a on siedział w więzieniu.
- Wierzysz mi, prawda? - Mike znowu wziął Hannę za
rękę.
- Fuj! Trzymają się za ręce! — Riley szturchnęła Naomi
łokciem. - Obesraniec znalazł dziewczynę, której nie
przeszkadzają jego brudne majty!
- Pasują do siebie jak ulał - chichotała Kate. - Obesraniec i
Swiruska!
Cała grupa wybuchła gromkim śmiechem.
- Nie jestem żadną świruską - broniła się Hanna, choć
łamał się jej głos.
Ale śmiech nie ucichł. Hanna rozejrzała się bezradnie.
Kilka osób zaczęło się na nich gapić. Nawet praktykant
prowadzący lekcje geografii wyjrzał z sali i spojrzał na nich z
rozbawieniem i zaciekawieniem.
- Chodźmy stąd - szepnął Mike Hannie do ucha. Odwrócił
się na pięcie i odszedł szybkim krokiem. But
mu się rozsznurował, ale Mike nawet się nie zatrzymał,
żeby go zawiązać. Hanna chciała iść za nim, nie mogła jednak
zrobić kroku, jakby nogi wrosły jej w wypolerowaną
marmurową posadzkę. Chichot narastał.
Czuła się gorzej niż wtedy, gdy w piątej klasie Ali, Naomi
i Riley na WF-ie nazywały ją „tłustym klopsem" i co chwila
dźgały palcami w miękki brzuch. Czuła się nawet gorzej niż
wtedy, gdy Mona Vanderwaal, którą uważała za swoją
najlepszą przyjaciółkę, przysłała jej o sześć numerów za małą
sukienkę, każąc się w nią ubrać na jej przyjęcie urodzinowe.
Kiedy tylko weszła na salę balową, sukienka pękła w szwach i
wszyscy zobaczyli tyłek Hanny. Mike miał być popularny. I
ona też. A teraz oboje stali się... dziwadłami.
Hanna wyszła z korytarza przed budynek. Mroźne, lutowe
powietrze szczypało ją w nos. Wiatr powiewał flagami na
masztach stojących na szkolnym podwórku. Już nie były
opuszczone do połowy masztu, ale kilka osób położyło pod
nimi kwiaty ku pamięci Jenny i Ali. Na parkingu i przy
krawężniku ustawiały się autobusy, które miały za chwilę
zacząć rozwozić uczniów do domu. Kilka kruków przycupnęło
pod wierzbą o powykręcanych gałęziach. Za wysokim
krzewem przemknął jakiś cień.
Hanna poczuła na ramionach gęsią skórkę. Przed oczami
stanęło jej zdjęcie, które opublikowano w „People". Szalona
współlokatorka Hanny, Iris, zrobiła je w sekretnym pokoju na
poddaszu, którego ściany ozdobione były rysunkami i
bazgrołami dawnych pacjentów. Na fotografii Hanna
zobaczyła nad swoją głową, tuż obok twarzy, wielki portret,
który niewątpliwie przedstawiał A l i . Dziewczyna na rysunku
wyglądała niepokojąco... ale była żywa. Ali narysowana na
ścianie zdawała się mówić: „Wiem coś, czego ty nie wiesz. I
mam swoje tajemnice".
Ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Odwróciła się z cichym
okrzykiem. Spłoszona Emily Fields zrobiła kilka kroków w tył,
zasłaniając twarz dłońmi.
— Przepraszam!
Hanna przeczesała palcami włosy. Oddychała ciężko.
— B o ż e — jęknęła. - Ni gd y w i ę c e j tak nie rób.
— Szukałam cię — wyjaśniła zdyszana Emily. —
Wezwano mnie do sekretariatu. Dzwoniła mama Ali.
— Pani DiLaurentis? — Hanna zmarszczyła nos. — Nie
mogła poczekać na koniec zajęć?
Emily nerwowo zaciskała dłonie.
— W ich domu zaraz będzie konferencja prasowa. Pani
DiLaurentis chce, żebyśmy wszystkie na niej się zjawiły. Ma
nam coś do powiedzenia.
Hanna poczuła na plecach zimny pot.
— Co to ma znaczyć?
— Nie wiem. — Emily patrzyła na nią swoimi ogrom-
nymi oczami. Na bladej skórze miała mnóstwo piegów. —
Lepiej tam jedźmy. Zaraz się zacznie.
4
BLOND NIESPODZIANKA

Kiedy zimowe słońce chowało się za horyzont, Emily


siedziała na fotelu dla pasażera w priusie Hanny i patrzyła na
Lancaster Avenue, którą właśnie jechały. Zmierzały do
Yarmouth, gdzie mieszkali państwo DiLaurentisowie. Tam
miały już czekać na nie Spencer i Aria.
— Skręć w prawo — powiedziała Emily, czytając wska-
zówki od pani DiLaurentis.
Wjechały w boczną ulicę. Wyglądała tak, jakby kiedyś
wzdłuż niej leżała farma, z zielonymi wzgórzami, polami i
łąkami pełnymi zwierząt, ale właściciel rozparcelował grunt na
równe działki, na których teraz stały olbrzymie domy. Każdy
miał kamienną fasadę, czarne okiennice, a na podwórkach
rosły dopiero co zasadzone japońskie miłorzęby.
Nietrudno było znaleźć dom DiLaurentisów. Zebrał się
przed nim spory tłum kamerzystów, dziennikarzy i produ-
centów telewizyjnych, a pośrodku podwórka stała wysoka
mównica. Na ganku w szeregu stali policjanci z groźnie
wyglądającymi czarnymi pistoletami przy pasach. W tłumie,
oprócz dziennikarzy, kręciło się mnóstwo ciekawskich gapiów.
Emily zauważyła Lanie ller i Gemmę Curran, dwie koleżanki z
drużyny pływackiej, wyczekujące pod wysoką sekwoją.
Siostra Spencer, Melissa, stała oparta o swojego mercedesa.
— Nieźle — wyszeptała Emily.
Wieści rozeszły się błyskawicznie. Pewnie za chwilę
miało wydarzyć się coś bardzo ważnego.
Emily zatrzasnęła drzwi do samochodu i razem z Hanną
weszła w tłum. Zapomniała rękawiczek i palce już jej
zdrętwiały z zimna. Od śmierci Jenny nie potrafiła pozbierać
myśli, prawie nie spała i mało jadła.
-Em?
Emily odwróciła się, dając Hannie znak, że zaraz do niej
dołączy. Maya St. Germain stała za Emily, tuż obok chłopca w
czapce z logo drużyny futbolowej z Filadelfii. Pod czarnym
wełnianym płaszczem Maya miała bluzkę w pasy z dekoltem w
łódkę, czarne dżinsy i czarne skórzane botki. Czarne, kręcone
włosy spięła szylkretową spinką, a usta pomalowała
wiśniowym błyszczykiem. Emily poczuła od niej zapach gumy
bananowej i natychmiast przypomniała sobie ich pierwszy
pocałunek.
— Hej - przywitała się Emily z rezerwą w głosie.
Właściwie ich relacje popsuły się na dobre. Stało się
to w chwili, kiedy Maya przyłapała Emily na pocałunku z
inną dziewczyną.
Mai trzęsła się dolna warga. Po chwili wybuchła płaczem.
— Przepraszam — szepnęła, zakrywając twarz dłońmi.
-To takie trudne. Nie mogę uwierzyć, że Jenna...
Emily poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Ostatnio
często widywała Mayę w towarzystwie Jenny. Przechadzały
się szkolnym korytarzem, zjawiały się w atrium w centrum
handlowym, a nawet przyszły na konkurs skoków do wody, w
którym brały udział koleżanki z drużyny Emily.
Emily zauważyła kątem oka, że w oknie domu
DiLau-rentisów coś się poruszyło, jakby ktoś rozchylił zasłonę,
a potem błyskawicznie ją zasunął. Przez chwilę zastanawiała
się, czy to nie Jason. Ale w tej samej chwili dostrzegła go obok
mównicy, jak pisał SMS-a.
Odwróciła się do Mai, która właśnie wyciągała z plecaka
moro plastikową torebkę z supermarketu.
— Chciałam ci to oddać — powiedziała Maya. - Robot-
nicy sprzątający po pożarze znaleźli to i myśleli, że należy do
mnie, ale przypomniało mi się, że widziałam to kiedyś w
twoim pokoju.
Emily sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej różową
skórzaną portmonetkę. Z przodu widniała wykaligrafowana
litera „E", a zamek miał jasnoróżowy kolor.
— O Boże — wyszeptała.
Tę portmonetkę dostała od Ali w szóstej klasie. Zaraz po
rozprawie lana Emily zakopała ją w ogrodzie Spencer, razem z
innymi pamiątkami po Ali. Terapeutka poradziła jej i jej
przyjaciółkom, żeby za pomocą takiego rytuału wreszcie
odcięły się od śmierci Ali. Jednak Emily i tak tęskniła za
portmonetką.
— Dzięki. — Przycisnęła pamiątkę do piersi.
— Nie ma sprawy. — Maya zamknęła plecak i zarzuciła
go na ramię. — Muszę lecieć. Rodzina na mnie czeka.
Pokazała ręką na tłum. Państwo St. Germain stali przy
skrzynce na listy DiLaurentisów. Wyglądali na nieco za-
gubionych.
— Cześć.
Emily się odwróciła. Tuż przy metalowych zaporach
zauważyła Spencer, Arię i Hannę. Od pogrzebu Jenny nie
spotkała się z wszystkimi przyjaciółkami naraz. Odpędziła od
siebie strach i zaczęła przeciskać się przez tłum. Po chwili
dotarła do dziewczyn.
— Cześć — przywitała się ledwie dosłyszalnym głosem.
Spencer spojrzała na nią z niepokojem.
— Cześć.
Aria i Hanna tylko wzruszyły ramionami.
— Jak się macie? — zapytała Emily.
Aria przesunęła dłonią po frędzlach swojego długiego,
czarnego szala. Hanna bez słowa gapiła się w ekran iPhone'a.
Spencer zagryzła dolną wargę. Żadna z nich nie wyglądała tak,
jakby cieszyła się ze spotkania. Emily obracała w dłoniach
portmonetkę z różowej skóry w nadziei, że któraś z dziewczyn
rozpozna pamiątkę. Miała ogromną ochotę porozmawiać z
nimi o Ali, ale po śmierci Jenny nad relacjami całej czwórki
zaciążyło poczucie winy. Tak samo stało się po śmierci Ali. Po
prostu łatwiej było ignorować się nawzajem, niż wspólnie snuć
wspomnienia o tych przerażających wydarzeniach.
— Jak myślicie, o co chodzi? — Emily jeszcze raz
spróbowała nawiązać rozmowę.
Aria wyciągnęła tubkę z wiśniowym błyszczykiem
ChapStick i posmarowała nim usta.
— To do ciebie zadzwoniła pani DiLaurentis. Nie po-
wiedziała ci?
Emily pokręciła głową.
— Tak szybko się rozłączyła, że nawet nie zdążyłam za-
pytać.
— Może zamierza skomentować informacje o niewin-
ności Billy'ego. — Hanna oparła się o metalową zaporę, która
zakołysała się lekko.
Aria zatrzęsła się z zimna.
— Ponoć ten prawnik chce wstrzymać proces, bo wokół
domu Jenny nie znaleziono ani jednego śladu buta Billy'ego.
Nie ma żadnych dowodów na jego obecność na miejscu
zbrodni.
— To niedorzeczne — powiedziała Spencer. — Miał na-
sze zdjęcia i to on wysyłał wiadomości jako A...
— Ale ja się trochę zdziwiłam, kiedy okazało się, że to on
zabił — wyznała Aria ściszonym głosem. Skubała wyschniętą
skórkę na kciuku. — Zjawił się znikąd.
Wiatr powiał mocniej, przynosząc przyprawiający o
mdłości zapach krowiego łajna z pobliskiej farmy. Emily
uważała, że Aria ma rację. Była pewna, że Ali zabił ktoś
znajomy, ktoś z jej otoczenia. Ten cały Billy był typem spod
ciemnej gwiazdy, który jakimś cudem wszedł w posiadanie
wszystkich informacji na ich temat. Emily wiedziała, że to
wcale nie takie trudne. Mona Vanderwaal poznała mnóstwo
mrocznych sekretów całej czwórki tylko dzięki lekturze
znalezionego pamiętnika Ali.
— Może. — W głosie Hanny słychać było przerażenie. —
Ale to na pewno on. Mam nadzieję, że już nigdy nie wyjdzie na
wolność.
Mikrofon na mównicy zatrzeszczał i Emily uniosła głowę.
Z domu wyszła pani DiLaurentis, ubrana w elegancką czarną
sukienkę, brązową etolę z norek i czarne buty na wysokich
obcasach. W dłoni kurczowo ściskała plik karteczek. Obok stał
jej mąż, który teraz wydawał się Emily jeszcze chudszy, a jego
nos jeszcze bardziej haczykowaty.
W tłumie policjantów dziewczyna dostrzegła też
inspektora Darrena Wildena, z rękami założonymi na piersi.
Może i Wilden nie zabił tej amiszki, z którą się spotykał, ale i
tak zachowywał się podejrzanie. Nie wierzył w istnienie no-
wego A., nawet kiedy dziewczyny pokazały mu kolejne SMS-y
z pogróżkami. I uparcie nie przyjmował do wiadomości, że
podczas pożaru widziały w lesie żywą Ali. Co więcej, kazał im
przysiąc, że już nigdy nie wspomną o tym wydarzeniu.
Wrzawa ucichła. Błysnęły flesze aparatów.
— Kręcimy — szepnął jakiś kamerzysta stojący obok
Emily.
Pani DiLaurentis uśmiechnęła się niewyraźnie.
— Dziękuję za przybycie — powiedziała. — Cztery
ostatnie lata to dla mojej rodziny trudny, bolesny czas, ale
otrzymaliśmy też wiele wsparcia. Chcę, żeby wszyscy wie-
dzieli, że dobrze sobie radzimy i z ulgą przyjęliśmy wiado-
mość, że możemy wreszcie zostawić za sobą sprawę mor-
derstwa naszej córki.
Tu i ówdzie rozległy się oklaski. Mama Ali mówiła dalej:
— W Rosewood dwie śliczne i niewinne dziewczyny
zginęły w tragicznych okolicznościach. Chcę, byśmy wszyscy
uczcili chwilą ciszy pamięć obu zamordowanych ofiar, mojej
córki i Jenny Cavanaugh.
W tłumie odsziikała wzrokiem rodziców Jenny, którzy
stali na uboczu, pod wielkim dębem, próbując nie zwracać na
siebie uwagi reporterów. Pani Cavanaugh miała mocno
zaciśnięte usta, jakby z całych sił próbowała powstrzymać się
od płaczu. Jej mąż nie odrywał wzroku od leżącego na ziemi
sreberka po gumie do żucia.
Emily w tłumie usłyszała ciche łkanie. Po chwili rozległo
się krakanie wron. Mocny wiatr ze świstem buszował w
koronach drzew. W oknie domu DiLaurentisów znowu
zauważyła jakiś ruch.
Pani DiLaurentis chrząknęła.
- Nie tylko z tego powodu zwołaliśmy tę konferencję
prasową. - Mama Ali czytała z karteczek trzymanych w ręku. -
Od bardzo dawna, przede wszystkim ze względu na nasze
bezpieczeństwo, nasza rodzina kryła pewną tajemnicę.
Najwyższy czas, by wyjawić prawdę.
Emily nagle poczuła kamień w żołądku. Jaką znowu
p r a wd ę ?
Pani DiLaurentis trzęsła się dolna warga. Wzięła kilka
głębokich oddechów.
- A prawda jest taka, że mamy jeszcze jedno dziecko,
które nie dorastało w naszym domu z powodu... - pani
DiLaurentis zamilkła na moment i nerwowo podrapała się w
nos — ... problemów zdrowotnych.
W tłumie rozległ się szmer. Emily zakręciło się w głowie.
C o powiedziała pani DiLaurentis? Emily chwyciła dłoń Arii,
która mocno ją ścisnęła.
Pani DiLaurentis musiała teraz przekrzykiwać narastające
szepty.
- Nasza córka opuściła niedawno szpital, bo wróciła do
zdrowia, ale nie chcieliśmy informować opinii publicznej o jej
istnieniu, póki morderca jej siostry nie znajdzie się za kratkami.
Dzięki inspektorowi Wildenowi i jego zespołowi teraz stało się
to możliwe.
Odwróciła się do Wildena i z uznaniem skinęła głową w
jego stronę. On skromnie spuścił wzrok. Kilka osób
zaklaskało. Emily poczuła w ustach smak kanapki z ma-
słem orzechowym i miodem, którą jadła na śniadanie. Có r ka ?
- Nadszedł czas, by ją państwu przedstawić.
Pani DiLaurentis odwróciła się w stronę domu i wykonała
w jego kierunku przyzywający gest. Otworzyły się frontowe
drzwi. Stanęła w nich dziewczyna.
Emily wypuściła z dłoni różową portmonetkę.
— C o t a k i e go ! ? - wykrzyknęła Aria i puściła dłoń
Emily.
Spencer chwyciła ramię Emily, a Hanna straciła rów-
nowagę i oparła się o zaporę.
Dziewczyna stojąca na ganku miała blond włosy, porce-
lanową cerę i twarz w kształcie serca. Jej przepastne, błękitne
oczy natychmiast odszukały w tłumie Emily. Dziewczyna
spojrzała Emily prosto w twarz i puściła do niej oko. Emily
czuła, że traci panowanie nad swoim ciałem.
— Ali? — wyszeptała.
Pani DiLaurentis nachyliła się do mikrofonu.
- Przedstawiam państwu Courtney - oznajmiła. - To
bliźniacza siostra Alison.
5

A JUŻ MYŚLAŁAŚ, ŻE TO OSTATNIA REWELACJA

Szepty przerodziły się w krzyki, a flesze błyskały jeden po


drugim. Wiele osób zaczęło gorączkowo pisać SMS-y.
- Bliźniaczka? - zapytała z niedowierzaniem Spencer. Nie
mogła opanować drżenia rąk.
- O Boże - wymamrotała Aria, przyciskając dłonie do
czoła.
Emily nie mogła oderwać wzroku od dziewczyny stojącej
na ganku, jakby nie wierzyła, że naprawdę istnieje. Hanna
przylgnęła do ramienia Emily. Wiele osób odwróciło się i
spojrzało na Arię, Emily, Spencer i Hannę.
- W i e d z i a ł y o tym? - rozległ się czyjś szept.
Serce Spencer biło tak szybko, jak koliber macha skrzy-
dełkami. Ona o niczym n i e w i e d z i a ł a . Ali zataiła przed nią
mnóstwo rzeczy. Nie powiedziała jej ani o swoim sekretnym
związku z łanem, ani o skrywanej przyjaźni
z Jenną, ani nie wyjaśniła, dlaczego w szóstej klasie ze-
rwała nagle kontakty z Naomi i Riley i zaprzyjaźniła się ze
Spencer i pozostałymi dziewczynami. Jednak ukrywana siostra
bliźniaczka biła na głowę wszystkie inne sekrety Ali.
Wpatrywała się w dziewczynę stojącą na ganku. Bliź-
niacza siostra Ali była wysoka, miała o ton ciemniejsze włosy i
nieco bardziej pociągłą twarz, ale poza tym wyglądała kropka
w kropkę jak ich dawna przyjaciółka. Miała na sobie czarne
legginsy, czarne baleriny, obszerną koszulę w niebieskie prążki
i doskonale skrojony biały żakiet. Szyję owinęła pasiastym
szalem, a włosy upięła w kok. Ze swoimi kształtnymi ustami i
szafirowymi oczami wyglądała jak francuska modelka.
Kątem oka Spencer zauważyła swoją siostrę, która ma-
chała do kogoś w tłumie. Melissa minęła policyjną zaporę i
podeszła prosto do Jasona DiLaurentisa. Kiedy wyszeptała mu
coś na ucho, on zbladł, odwrócił się do niej i coś jej
odpowiedział.
Spencer ogarnął dziwny niepokój. Po co Melissa tu
przyjechała? I co robiła? Ostatni raz jej siostra rozmawiała z
Jasonem w liceum.
Potem Melissa wyciągnęła szyję i zaczęła się przyglądać
Courtney, która poczuła na sobie jej wzrok i zamarła. Uśmiech
zniknął z jej twarzy.
Co tu się, do diabła, dzieje?
- C o pani sądzi o wypowiedzi adwokata, który twierdzi,
że jego klient, William Ford, jest niewinny? - zawołał jakiś
głos z tłumu, wyrywając Spencer z zamyślenia. Pytanie zadała
jasnowłosa dziennikarka stojąca w pierwszym rzędzie.
Pani DiLaurentis spojrzała na nią z niesmakiem.
— Uważam, że to skandal. Zgromadzone dowody świad-
czą niezbicie o jego winie.
Spencer znowu powędrowała wzrokiem w stronę Court-
ney. Nie mogła pozbierać myśli. To wszystko nie mieściło się
jej w głowie. Courtney spojrzała jej prosto w oczy, a potem
przyjrzała się badawczo pozostałym dziewczynom. Kiedy już
zwróciła na siebie ich uwagę, gestem wskazała na boczne
drzwi prowadzące do domu.
Emily zesztywniała zaskoczona.
— Czy ona chce, żebyśmy...?
— To niemożliwe — odparła Spencer. — Nawet nas nie
zna.
Courtney nachyliła się w stronę swojej mamy i szepnęła
jej coś na ucho. Pani DiLaurentis kiwnęła głową i uśmiechnęła
się do tłumu.
— Moja córka jest trochę zmęczona. Chce wrócić do
domu i odpocząć.
Courtney ruszyła w stronę drzwi frontowych. Zanim
zniknęła w domu, odwróciła się i spojrzała na dziewczyny spod
uniesionych brwi.
— Idziemy? — zapytała z wahaniem Hanna.
— N i e ! — gorączkowo zaprotestowała Aria.
— Tak! — odezwała się Emily dokładnie w tej samej
chwili.
Spencer przygryzła paznokieć małego palca.
— Chyba powinnyśmy się dowiedzieć, czego od nas chce.
— Chwyciła Arię za ramię. — Chodźmy.
Chyłkiem przemknęły wzdłuż bocznej ściany domu,
schyliły głowy, chowając się za wysokim krzewem, i weszły
do środka przez czerwone drzwi.
W olbrzymiej kuchni pachniało goździkami, oliwą z
oliwek i odświeżaczem powietrza. Jedno z krzeseł stało
odsunięte od stołu, jakby przed chwilą ktoś na nim siedział.
Spencer rozpoznała zestaw słojów na mąkę, cukier i
przyprawy, który stał również w dawnym domu
DiLaurentisów. Na lodówce wisiała przypięta magnesem lista
zakupów. Dżem. Ogórki kiszone. Francuskie pieczywo.
Kiedy Courtney pokazała się w korytarzu, na jej znajomo
wyglądającej twarzy pojawił się niewyraźny uśmiech. Pod
Spencer ugięły się nogi. Aria pisnęła cichutko.
— Nie gryzę, przysięgam — uspokoiła je Courtney. Miała
niski i zmysłowy głos, taki sam jak Ali. — Chciałam
porozmawiać z wami na osobności, zanim rozpęta się tu piekło.
Spencer zebrała dłońmi włosy w kucyk. Nie mogła
oderwać wzroku od Courtney. Wydawało się jej, że Ali
wyczołgała się z dołu przy swoim starym domu, pokryła się
nową skórą i wróciła do życia, cała i zdrowa.
Dziewczyny patrzyły po sobie szeroko otwartymi oczami.
Godzina na zegarze kuchenki mikrofalowej zmieniła się z 5.59
na 4.00.
Courtney wzięła z kuchennego blatu wielką miskę pełną
precelków i podeszła do dziewczyn.
— Byłyście najlepszymi przyjaciółkami mojej siostry,
tak? Spencer, Emily, Hanna i Aria? — Po kolei pokazała na
każdą z nich palcem.
— Tak — odparła Spencer, zaciskając dłonie wokół
oparcia plecionego krzesła.
Przypomniało się jej, jak w szóstej klasie razem z Arią,
Hanną i Emily przyszły na podwórko Ali, żeby wykraść jej
kawałek sztandaru szkoły podczas gry w kapsułę czasu.
Ali wyszła na ganek w różowym T-shircie i butach na
koturnie i przyłapała je na gorącym uczynku. Kiedy powie-
działa im, że się spóźniły, bo ktoś już ukradł jej zdobycz,
pokazała palcem na Spencer i zapytała:
— Ty jesteś Spencer, tak?
Potem kazała każdej się przedstawić, udając, że dziew-
czyna tak popularna jak ona nie musi pamiętać niczyich imion.
To był pierwszy raz, kiedy Ali się do nich odezwała. Tydzień
później wybrała je do grona swoich najbliższych przyjaciółek.
— Ali mi o was opowiadała.
Courtney podsunęła dziewczynom pod nos miskę z pre-
celkami, ale żadna ich nie tknęła. Spencer nie mogłaby niczego
przełknąć. Jej żołądek nagle się skurczył.
— Ale o mnie wam nie opowiadała?
— N-nie — odparła Emily zachrypniętym głosem. — Ani
słowa.
— To pewnie jesteście w szoku — powiedziała Courtney.
Spencer wpatrywała się w podstawkę pod szklankę z
napisem „CZAS NA MARTINI!" wykonanym starą czcionką,
chyba z lat pięćdziesiątych.
— Gdzie byłaś do tej pory? W szpitalu? — zapytała Aria.
Courtney bynajmniej nie wyglądała na chorą. Jej cera
zdawała się promieniować wewnętrznym blaskiem. Jej
blond włosy lśniły jak po zabiegu głębokiego odżywiania.
Kiedy Spencer przyjrzała się bacznie twarzy Courtney, zdała
sobie sprawę, że ta dziewczyna, podobnie jak Ali, była jej
przyrodnią siostrą. Nagle dostrzegła uderzające podobieństwo
między Courtney i panem Hastingsem... a także Melissą... i
sobą. Courtney, tak jak tata, miała długie, smukłe palce i
guzikowaty nos, błękitne oczy Melissy
i taki sam pieprzyk jak Spencer na prawym policzku.
Nana Hastings miała taki sam pieprzyk. Spencer nie mogła
wyjść ze zdumienia, że za życia Ali nie dostrzegła tych
wspólnych cech. Ale przecież wtedy nie miała powodu, żeby
ich szukać.
Courtney w zamyśleniu pogryzała precelki. Jej chrupanie
rozbrzmiewało w kuchni.
— Tak jakby. Przebywałam w miejscu o nazwie Radley.
Potem przerobili je na hotel czy coś w tym guście, więc
przeniesiono mnie do ośrodka o nazwie Zacisze Addison-
Stevens.
Wypowiedziała tę nazwę, parodiując arystokratyczny
brytyjski akcent i wywracając oczami.
Spencer zszokowana spojrzała na przyjaciółki. Oczywiś-
cie. To nie Jason DiLaurentis przebywał w szpitalu Radley,
tylko Courtney. Jego imię widniało w rejestrze, bo odwiedzał
siostrę. A Hanna twierdziła, że jej współlokatorka z Zacisza,
Iris, narysowała w tajnym pokoju portret Ali. Ale Iris znała
pewnie Courtney, a nie Ali.
— Więc... miałaś... problemy psychiczne? — zapytała
ostrożnie Aria.
Courtney wymierzyła w Arię precelkiem niczym nożem.
— W takich klinikach leczy się nie tylko choroby psy-
chiczne — warknęła.
— Och. — Aria spurpurowiała. — Przepraszam. Nie
wiedziałam.
Courtney wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w miskę z
precelkami. Spencer miała nadzieję, że dowie się od niej więcej
na temat wydarzeń tej nocy, kiedy wybuchł pożar. Ale
Courtney milczała. Po chwili podniosła głowę.
— Nic się nie stało. Przepraszam, że uciekłam wtedy, w
czasie pożaru. Musiałam was nieźle... przestraszyć.
— O Boże, to byłaś ty! — wykrzyknęła Hanna. Spencer
przesunęła palcem wzdłuż krawędzi błękitnej
płóciennej podstawki pod talerz. Teraz wszystko
wydawało się logiczne. To Courtney spotkały w lesie w czasie
pożaru, a nie ducha Ali. Niczego nie zmyśliły. Nie miały zbio-
rowej halucynacji.
Emily nachyliła się, a blond włosy o rudawym odcieniu
zasłoniły jej twarz.
— Co tam robiłaś?
Courtney przysunęła swoje krzesło do stołu.
— Dostałam SMS-a, pewnie od Billy'ego, że muszę zo-
baczyć coś w lesie. — Courtney zrobiła taką minę, jakby czuła
się winna. — Miałam nie wychodzić z domu, ale autor
wiadomości twierdził, że pomoże mi rozwiązać tajemnicę
morderstwa Ali. Kiedy weszłam do lasu, wybuchł pożar.
Myślałam, że umrę... ale Aria mnie uratowała. — Dotknęła
nadgarstka Arii. - Tak przy okazji, dziękuję.
Aria otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden
dźwięk.
— Jak ci się udało stamtąd tak szybko uciec? — pytała
dalej Emily.
Courtney starła z wargi kryształki soli.
— Zadzwoniłam na komisariat policji. Pracuje tam
przyjaciel naszej rodziny.
Na zewnątrz rozległ się pisk sprzęgającego mikrofonu.
Konferencja prasowa jeszcze się nie skończyła. Spencer
spojrzała na Arię, Emily i Hannę. Nie miała wątpliwości, o
jakiego „przyjaciela rodziny" chodziło. To by wyjaśniało,
dlaczego nie widziały go w noc pożaru. Wyjaśniałoby
także, dlaczego zabronił im rozpowiadać, że widziały Ali
w lesie. Musiał chronić siostrę Ali.
— Wilden. — Emily zacisnęła mocno zęby. — Nie
powinnaś mu ufać. To wilk w owczej skórze.
Courtney rozparła się na krześle i zachichotała wyraźnie
rozbawiona.
— Wyluzuj, Zabójco.
Spencer poczuła ciarki na plecach. Z a b ó j c o? W ten
sposób Ali zwracała się do Emily. Courtney dowiedziała się o
tym od siostry?
Zanim zdążyły cokolwiek powiedzieć, w holu pokazała
się pani DiLaurentis. Kiedy zobaczyła całą grupę, uśmiechnęła
się szeroko.
— Dzięki, że przyszłyście. To dla nas bardzo ważne. Pani
DiLaurentis podeszła do Courtney i położyła jej
dłoń na ramieniu. Miała długie, idealnie ukształtowane
paznokcie pociągnięte klasycznym, czerwonym lakierem od
Chanel.
— Kochanie, wybacz, ale jakiś dziennikarz ze stacji
MSNBC chce ci zadać kilka pytań. Przyjechał aż z Nowego
Jorku...
— No dobra — jęknęła Courtney i wstała.
— Policja z Rosewood też chce z tobą porozmawiać —
dodała pani DiLaurentis. Wzięła w dłonie twarz córki i
wygładziła jej brwi. — O tej nocy, kiedy wybuchł pożar.
— Z n o wu ? — westchnęła teatralnie Courtney, wyry-
wając się mamie. — Wolę porozmawiać z dziennikarzami. Są
zabawniejsi.
Odwróciła się do dziewczyn, które jak skamieniałe sie-
działy nadal przy stole.
— Wpadajcie, kiedy tylko macie ochotę — powiedziała,
uśmiechając się. — Dla was drzwi są zawsze otwarte. Aha! —
Wyciągnęła z kieszeni dżinsów nową, zalaminowaną
legitymację szkolną z napisanym wielkimi czerwonymi
literami nazwiskiem COURTNEY DILAURENTIS. -Chodzę
do Rosewood Day! — wykrzyknęła. — Zobaczymy się jutro w
szkole.
Puściła po raz kolejny oko i zniknęła, zostawiając osłu-
piałe dziewczyny.
6

KONIEC ZE ŚWIRUSKĄ

Następnego ranka Hanna szła z parkingu do głównego


wejścia do szkoły, przed którym zaparkowały furgonetki stacji
telewizyjnych Channel 6, Channel 8 i CNN. Reporterzy czaili
się za krzakami jak lwy czekające na żer. Hanna wygładziła
swoje kasztanowe włosy, przygotowując się na zmasowany
atak pytań.
Stojący obok dziennikarz przez chwilę patrzył na nią, a
potem odwrócił się do pozostałych.
— Fałszywy alarm! — krzyknął. — To tylko jedna z tych
Kłamczuch.
Hanna poczuła się urażona. Jak to „ t yl ko jedna z
Kłamczuch"? Co to miało znaczyć, do diabła? Czy nikt nie
miał zamiaru zapytać Hannę, co sądzi na temat tajemniczej
bliźniaczki Ali? Nikt nie zapyta jej, co sądzi o Biłbym i jego
domniemanej niewinności? A może przy okazji ktoś ją
przeprosi za to, że jeszcze do niedawna w mediach obrzucano
ją błotem?
Odwróciła się wyniośle. Co tam. I tak nie chciała być w
telewizji. Kamera każdemu dodaje pięć kilo.
Gruby operator mikrofonu na wysięgniku gorączkowo
tłumaczył coś komuś przez krótkofalówkę. Jakaś dziennikarka
zamknęła klapkę telefonu komórkowego.
— Na parking wjechała Courtney DiLaurentis!
Reporterzy i kamerzyści hurmem ruszyli na tyły szkoły.
Hanna nie potrafiła ukryć swojego poruszenia. Courtney.
Trudno było uwierzyć, że istnieje naprawdę. Przez kilka
godzin po wyjściu z kuchni DiLaurentisów wydawało się jej,
że zza rogu zaraz wyskoczy jakiś prezenter telewizyjny,
oznajmiając, że cała sprawa była tylko jednym wielkim
dowcipem, a Hannę filmowano z ukrytej kamery.
Dlaczego Ali nigdy nie powiedziała im o swojej siostrze?
Nigdy nie zdradziła im tego sekretu. Ani w czasie całonocnych
imprez, ani w czasie spotkań między lekcjami, ani w czasie
wycieczki w góry Pocono, ani wtedy, gdy grały w jedną ze
swoich ulubionych gier — prawda czy wyzwanie. Czy Hanna
nie powinna nabrać podejrzeń, gdy Ali chciała udawać, że
wszystkie są pięcioracz-kami rozdzielonymi po urodzeniu?
Albo kiedy zobaczyła portret Ali — czyli C o u r t n e y - na
ścianie w Zaciszu. A może Ali próbowała przekazać jej
zaszyfrowaną informację za każdym razem, kiedy wzdychając,
mówiła do Hanny: „Masz ogromne szczęście, że jesteś
jedynaczką".
Hanna minęła grupkę kujonów z pierwszej klasy, oglą-
dających — zapewne po raz setny - odcinek serialu Glee na
iPhonie, i weszła do szkoły przez główne wejście. Wnętrze
wyglądało jak sklep papierniczy po ataku bombowym. Na
ścianach wisiało milion aniołków z białego papieru,
czerwonych chorągiewek w kształcie serc i girland ze
złotej folii. Jak co roku, tuż przy wejściu do auli ustawio-
no trzy olbrzymie serca z karmelu. Na pierwszym widniał
wykaligrafowany napis: „ZNAJDZIESZ MIŁOŚĆ". Na
drugim sercu napisano: „NA BALU WALENTYNKOWYM".
A na ostatnim: „W NAJBLIŻSZĄ SOBOTĘ". Kawałek
trzeciego serca został odgryziony, zapewne przez mysz, która
zakradła się do magazynu, gdzie przez resztę roku
przechowywano serca. W wielkim wiklinowym koszu leżały
różowe ulotki informujące o szczegółach dotyczących
imprezy. Na cześć świętego Walentego wszyscy uczestnicy
balu musieli włożyć coś czerwonego, różowego albo białego.
Dotyczyło to również chłopców. Z powodu niedawnej tragedii
dochody ze sprzedaży biletów miały wesprzeć założoną
właśnie fundację imienia Jenny Cavanaugh, organizację
sponsorującą szkolenie psów przewodników niewidomych.
Hanna zauważyła też ze zdumieniem, że po ołtarzyku
upamiętniającym Jennę nie było już dziś śladu. Albo
administracja szkoły otrzymała zbyt wiele skarg i zażaleń, bo
ołtarzyk mógł psuć uczniom nastrój, albo pojawienie się
Courtney zupełnie odwróciło uwagę wszystkich od śmierci
Jenny.
Z kafeterii dobiegał gromki śmiech. Hanna zajrzała do
środka i zobaczyła Naomi, Riley i Kate przy stoliku z
wykafelkowanym blatem, pijące aromatyczne herbaty ziołowe
i zajadające ciepłe maślane bułeczki z żurawiną. Razem z nimi
siedziała czwarta dziewczyna. Miała twarz w kształcie serca i
olbrzymie błękitne oczy.
Spieniacz do mleka w ekspresie do kawy syknął groźnie, a
Hanna podskoczyła przerażona. Poczuła się tak, jakby nagle
cofnęła się w czasie do szóstej klasy, kiedy Naomi, Riley i Ali
były nierozłączne. Oczywiście, to nie
Ali siedziała ramię w ramię z Naomi i Riley, jakby przy-
jaźniły się od urodzenia. To była Courtney.
Hanna podeszła do nich, ale kiedy już miała usiąść na
pustym krześle, Naomi rzuciła na nie swoją wielką torbę od
Hermesa. Obok niej Riley ułożyła swój zielony neseser od
Kate Spade, a na górze Kate położyła swoją nabijaną ćwiekami
torbę od Foley + Corinna. Torby ułożone jedna na drugiej
wyglądały jak obronna fortyfikacja. Zdezorientowana
Courtney przycisnęła do piersi swój bordowy neseser.
— Przykro mi, Świrusko - rzuciła Naomi lodowatym
tonem. — To miejsce jest zajęte.
— Nie jestem świruską. — Hanna zmrużyła oczy.
Courtney nie wiedziała, jak na to zareagować. Hanna
zastanawiała się, czy słowo „świruska" uważała za
obelgę. Przecież i ona spędziła sporo czasu w klinikach
psychiatrycznych.
— Jak nie jesteś świruską — droczyła się Kate — to cze-
mu zeszłej nocy tak się darłaś przez sen?
Dziewczyny parsknęły śmiechem. Hanna zagryzła po-
liczek. Gdyby tylko mogła to nagrać za pomocą telefonu i
pokazać tacie. Ale czy jego by to w ogóle obeszło? Po kon-
ferencji prasowej oczekiwała, że przyjdzie do jej pokoju i
pogada z nią o tym, co się stało. Kiedyś tata zawsze rozmawiał
z nią o jej problemach: kiedy Hanny nie przyjęto do drużyny
młodszych cheerleaderek, kiedy martwiła się, że Sean Ackard
nigdy nie zwróci na nią uwagi, i kiedy rodzice postanowili się
rozwieść. Ale tym razem nikt nie zapukał do jej drzwi. Pan
Marin spędził wieczór w swoim gabinecie, najwyraźniej
zupełnie nieświadomy tego, że Hanna ma na głowie tyle
zmartwień.
— Idź usiąść obok Obesrańca — szydziła Riley. Dziew-
czyny zarechotały złośliwie. — Już na ciebie czeka! — Po-
kazała ręką na drugi koniec sali.
Hanna spojrzała tam, gdzie wymierzony był kościsty
palec tej wiedźmy Riley. Mike siedział skulony przy stoliku
niedaleko drzwi do łazienki i pił kawę z wysokiego pa-
pierowego kubka, ze wzrokiem wbitym w jakąś karteczkę.
Wyglądał jak szczeniak, który w czasie spaceru zgubił swojego
pana. Hanna spojrzała na niego z ciężkim sercem. Zeszłego
wieczoru przysłał Hannie kilka SMS-ów. Miała zamiar mu
odpisać, ale jakoś się nie złożyło. Nie wiedziała, co napisać.
Przecież to, że bokserki na zdjęciu nie należały do niego, nie
miało najmniejszego znaczenia. Wszyscy wierzyli, że są jego.
Tak jak nikt nie miał wątpliwości, że ona jest świruską. A gdy
w Rosewood Day przylgnęła do kogoś jakaś łatka, to nie
sposób było się jej pozbyć. W siódmej klasie Ali wymyśliła dla
Petera Graysona przezwisko Kartofel, bo miał duży nos, i cała
szkoła do dziś tak go nazywała.
Mike podniósł głowę i zauważył Hannę. Uśmiechnął się
do niej radośnie i pomachał jej różową ulotką. Widniał na niej
napis: „BAL WALENTYNKOWY W ROSEWOOD DAY".
Miała ochotę podejść do Mike'a, ale wiedziała dobrze, że
jeśli usiądzie obok niego — a szczególnie jeśli przyjmie jego
zaproszenie na bal walentynkowy — to na zawsze zostanie
Świruską. Nikt nie uwierzyłby, że jej krótka wycieczka do
Zacisza była tylko nic nieznaczącym epizodem. Zmieniłoby się
na zawsze jej miejsce w szkolnej hierarchii. Już nigdy jej
nazwisko nie znalazłoby się na liście VIP-ów żadnej domowej
imprezy i nikt nie zaprosiłby
jej do współpracy przy organizacji studniówki. A był to
jedyny komitet organizacyjny, który liczył się w Rosewood
Day. Już nigdy nie pojechałaby wiosną na Jamajkę czy St.
Lucia w towarzystwie szkolnej elity, co oznaczało, że nie
znalazłoby się dla niej miejsce w domku na plaży w Miami w
czasie czerwcowej szkolnej wycieczki. Sasha, ekspedientka w
Szyku, przestałaby wybierać dla niej najlepsze ubrania, jej
fryzjer już nigdy nie zapisałby jej w ostatniej chwili na
pasemka i przycinanie końcówek, a ona w ciągu jednej nocy
zamieniłaby się z powrotem w tamtą, nielubianą Hannę. W
mgnieniu oka przytyłaby dwadzieścia kilo, doktor Huston
założyłby jej z powrotem aparat na zęby, wróciłaby jej wada
wzroku, zoperowana laserowo za ogromne pieniądze, a dna już
do końca życia nosiłaby grube okulary w drucianych
oprawkach, które upodobniłyby ją do Harry'ego Pottera.
Nie mogła do tego dopuścić. Od kiedy Ali wyniosła ją na
piedestał, Hanna przyrzekła sobie, że nigdy, przenigdy nie
stanie się znowu taką ofiarą losu jak kiedyś.
Hanna wzięła głęboki oddech.
- Wybacz, Obesrańcu. - Poczuła się tak, jakby to ktoś inny
wypowiadał te słowa wysokim głosem, który wcale nie brzmiał
jak jej głos. - Nie powinnam się zbliżać. Boję się zarazków. —
Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
Mike otworzył usta. Zbladł jak ściana, jakby właśnie
zobaczył ducha. Może był to Wredny Duch Przeszłości. Hanna
odwróciła się i spojrzała prosto w twarze Naomi, Kate, Riley i
Courtney. Miała ochotę krzyczeć: „Widzicie!?". Była zdolna
do poświęceń. Z a s ł u g i w a ł a n a t o, żeby stanowić część tej
grupy.
Naomi wstała i otrzepała dłonie z okruchów bułeczki.
— Wybacz, Han. Nawet jeśli nie zadajesz się z
obesrańcami, to i tak jesteś świruską.
Otuliła szyję jedwabnym szalem i gestem pokazała
pozostałym dziewczynom, że powinny już iść. Courtney
siedziała przy stole jeszcze przez chwilę, wpatrując się w
Hannę swoimi błękitnymi oczami.
— Ładnie ci w tej fryzurze — powiedziała wreszcie.
Hanna machinalnie przygładziła włosy. Wyglądały tak
jak zawsze, idealnie wyprostowane i ułożone za pomocą
specjalnego lakieru z odżywką. Znowu przypomniał się jej
rysunek wykonany przez Iris na ścianie pokoju na poddaszu.
Courtney miała na nim olbrzymie hipnotyzujące oczy. Poczuła
ciarki na plecach.
— Mhm, dzięki — wymamrotała pod nosem. Courtney
patrzyła na nią jeszcze przez chwilę z dziwnym uśmieszkiem
na ustach.
— Nie ma za co — odparła.
Potem zarzuciła na ramię torebkę i dołączyła do swoich
nowych koleżanek.
7

NOEL KAHN - JEDNOOSOBOWY KOMITET


POWITALNY

Kilka godzin później, w czasie trzeciej lekcji, Aria po-


wlokła się ciężkim krokiem do sali biologicznej. Na ścianach
wisiały plakaty przedstawiające wszystkie objawy chorób
wenerycznych, katastrofalne skutki zażywania narkotyków i
szkody, jakie wyrządza cerze nałogowe palenie. Z tyłu stała
także wielka i ciężka klucha z żółtego wosku, która rzekomo
imitowała jeden kilogram tkanki tłuszczowej w ludzkim
organizmie. Obok wisiał diagram obrazujący kolejne fazy
rozwojowe płodu w macicy. Meredith, przyszywana macocha
Arii, była w dwudziestym piątym tygodniu ciąży i zgodnie z tą
tabelą płód miał teraz rozmiar korzenia brukwi. K t o b y
p o m yś l a ł !
Aria napiła się kawy z termicznego kubka. Nadal za-
mawiała kawę w ziarnach z niewielkiej palarni w Rejkiawiku,
gdzie kiedyś mieszkała z rodziną. Sama przesyłka kosztowała
majątek, ale to, co podawali w Starbucksie,
nie nadawało się do picia. Aria zajęła miejsce, a po chwili
sala zaczęła się zapełniać. Usłyszała obok stuknięcie i pod-
niosła wzrok.
— Hej. — W ławce obok usiadł Noel.
Aria nie spodziewała się go tu spotkać. Miał przecież
wolną lekcję, którą zazwyczaj spędzał na siłowni.
— Jak się masz? — zapytał i badawczo przyjrzał się Arii.
Aria wzruszyła ramionami, bo sama nie wiedziała, co
odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze raz napiła się kawy.
Przeczuwała, o co chce ją zapytać Noel. W s z ys c y mieli dziś
to pytanie na końcu języka.
— Rozmawiałaś już z... no wiesz, Courtney? — Zawahał
się, jakby bał się wymówić jej imię.
Aria przygryzła paznokieć kciuka.
— Tak, przez chwilę. I mam nadzieję, że to był pierwszy i
ostatni raz.
Noel spojrzał na nią ze zdumieniem.
— No co? — warknęła Aria.
— Po prostu... — Noel urwał i w milczeniu obracał w
palcach breloczek w kształcie butelki wódki, przyczepiony do
zamka błyskawicznego w plecaku. — Myślałem, że się z nią
zaprzyjaźnisz, w końcu to siostra Ali.
Aria się odwróciła i zaczęła oglądać kolorowy plakat
przedstawiający piramidę żywieniową. Jej ojciec Byron
powiedział dokładnie to samo w czasie kolacji zeszłego
wieczoru. Uważał, że jego córka powinna choćby spróbować
zaprzyjaźnić się z Courtney, bo to mogłoby jej pomóc
pogodzić się wreszcie ze śmiercią Ali. Aria nie miała
najmniejszych wątpliwości, że taką samą radę usłyszałaby od
swojej mamy Elli. Ale ostatnio starała się unikać jej
towarzystwa. Kiedy do niej dzwoniła, zawsze istniało
niebezpieczeństwo, że odbierze nowy partner mamy Xa-
vier, z którym miała na pieńku.
Właściwie Aria sama nie wiedziała, jak powinna zarea-
gować na nagłe pojawienie się Courtney. Siostra Ali stała na
ganku i machała do tłumu. DiLaurentisowie ukrywali ją przez
tyle lat, nie mówiąc nikomu o jej istnieniu. Dziennikarze spijali
każde słowo z ust pani DiLaurentis. W środku tego cyrku Aria
dostrzegła Jasona DiLauren-tisa. Przytakiwał każdemu zdaniu
wypowiadanemu przez własną matkę, a jego oczy lśniły tak,
jakby poddano go praniu mózgu. W jednej chwili wyparowały
wszystkie ciepłe uczucia, jakie Aria żywiła jeszcze do Jasona.
Nie wyobrażała sobie nawet, że cała jego rodzina to banda
takich popaprańców.
Otworzyła książkę do biologii i udawała, że uważnie
czyta rozdział poświęcony fotosyntezie. Czuła na sobie wy-
czekujący wzrok Noela.
— Dziwnie się czuję w jej towarzystwie — powiedziała
wreszcie, nie podnosząc wzroku znad książki. — Ciągle na-
chodzą mnie wspomnienia o Ali, jej zniknięciu i śmierci.
Noel nachylił się do niej. Stara drewniana ławka za-
skrzypiała.
— Ale Courtney też przeszła piekło. Może mogłybyście
sobie pomóc. Razem łatwiej byłoby wam sobie z tym poradzić.
Wiem, że nie wierzysz w terapię grupową, ale może rozmowa z
nią by ci pomogła.
Aria ścisnęła koniuszek nosa. To właśnie pojawienie się
Courtney stanowiło wystarczający powód, by wybrać się na
terapię grupową.
W sali nagle zawrzało. Aria podniosła głowę. Wokół roz-
legły się gorączkowe szepty. Kiedy pani Ives, nauczycielka
biologii, odsunęła się od wejścia, Aria struchlała. W
drzwiach stała Courtney we własnej osobie.
Pani Ives wskazała Courtney jedyne wolne miejsce w
klasie, czyli — j a k ż e b y i n a c z e j — to obok Arii. Kiedy
Courtney szła na swoje miejsce, kołysząc biodrami, z lekko
falującymi włosami, nikt nie mógł oderwać od niej wzroku. Phi
Templeton zrobiła jej nawet ukradkiem zdjęcie telefonem
komórkowym.
— Wygląda dokładnie jak Ali — syknęła Imogen Smith.
Courtney zauważyła Arię i uśmiechnęła się do niej.
— Cześć. Miło zobaczyć jakąś przyjazną twarz.
— H-hej — wyjąkała Aria.
Jakoś nie wydawało się jej, żeby w tej chwili miała zbyt
przyjazny wyraz twarzy.
Courtney zajęła miejsce obok niej, zawiesiła
ciemno-różową torbę na oparciu krzesła i z przedniej kieszeni
wyciągnęła zeszyt i fioletowe pióro. Zeszyt był podpisany jej
imieniem wykaligrafowanym pękatymi literami. Nawet
charakter pisma miała identyczny jak Ali.
Arii chciało się krzyczeć. Miała tego wszystkiego ser-
decznie dość. Ali nie ż ył a .
Noel odwrócił się i posłał Courtney szeroki uśmiech.
— Jestem Noel — wyciągnął rękę, a Courtney ją
uścisnęła. — Pierwszy dzień w szkole? — dodał, jakby nie
wiedział.
— Aha. — Courtney zrobiła taki gest, jakby ocierała pot z
czoła. — Ta szkoła jest naprawdę dziwna. Nigdy nie uczyłam
się w miejscu, gdzie większość zajęć odbywa się w stodołach!
„Bo nigdy nie chodziłaś do normalnej szkoły!", pomyślała
Aria, wbijając koniuszek automatycznego ołówka w szparę w
blacie ławki.
Noel pokiwał entuzjastycznie głową, a jego oczy błysnęły
jak lampki we fliperze.
— Tak, kiedyś w tym miejscu była wielka farma. Przy-
najmniej usunęli stąd bydło!
Courtney zachichotała, jakby właśnie usłyszała najza-
bawniejszy żart pod słońcem. Lekko odwróciła się w stronę
Noela. Ali robiła tak samo, gdy na horyzoncie pojawiał się
chłopak, który jej się podobał. W ten sposób zaznaczała swoje
terytorium. Czy Courtney zrobiła to naumyślnie? A może po
prostu bliźniaczki nawet w takich rzeczach były podobne? Aria
miała cichą nadzieję, że Noel poinformuje Courtney, że chodzi
z Arią, ale on tylko posłał jej wyniosłe spojrzenie, jakby chciał
powiedzieć: „Widzisz? Ona wcale nie jest takim potworem".
Nagle do Arii powróciła fala gorzkich wspomnień, które
od dawna starała się wymazać z pamięci. Teraz wydawały się
jej takie wyraźne. W siódmej klasie Aria przyznała się Ali, że
bardzo się jej podoba Noel. Ali obiecała, że pogada z Noelem i
dowie się, co on sądzi o Arii. Ale po rozmowie z nim Ali
powiedziała jej:
— W domu Noela wydarzyło się coś... dziwnego. Opo-
wiadałam mu o tobie, a on powiedział, że lubi cię, ale jako
koleżankę. Dodał jeszcze, że to j a mu się podobam. I prawdę
mówiąc, on też mi się podoba. Ale nie zacznę z nim chodzić,
jeśli ty tego nie chcesz.
Aria poczuła się tak, jakby ktoś wyrwał jej serce z piersi i
pokroił na milion kawałków.
— Nie mam nic przeciwko — odparła natychmiast.
Bo niby co miała odpowiedzieć? Przecież i tak nie miała
szans w konkurencji z Ali.
Ali poszła na dwie randki z Noelem. Na pierwszej obej-
rzeli jakiś film dla dziewczyn, który wybrała Ali. Na drugiej
Noel przez kilka godzin cierpliwie czekał, aż Ali przymierzy
wszystkie ubrania w Saksie. A potem, zupełnie
niespodziewanie, Ali zerwała z Noelem, bo poznała kogoś
innego. Kogoś starszego. Pewnie lana.
Teraz tamta historia się powtarzała. Czy dawne uczucia
Noela do Ali rozpalą się ponownie na widok jej sobowtóra?
Courtney i Noel wyśmiewali się w najlepsze z pracowni w
stodole, w której odbywały się warsztaty dziennikarskie. W
budynku nadal znajdował się zabytkowy strych, na którym
dawniej przechowywano siano, a w środku stało koryto dla
świń. Aria chrząknęła znacząco.
— Noel, właśnie się zastanawiałam, jak się ubrać na bal
walentynkowy - powiedziała. - Włożysz smoking czy garnitur?
Noel, któremu Aria przerwała w pół zdania, wyglądał na
zbitego z tropu.
— Hm, zazwyczaj chłopaki wkładają garnitury.
— Super — zaszczebiotała Aria.
Nie spuszczała wzroku z Courtney, żeby się upewnić, że
zrozumiała intencje Arii. Ale Courtney, zamiast pilnować
swego nosa, pokazała palcem na coś, co zauważyła w należącej
do Arii torbie ze skóry jaka.
— O! Nadal się w to bawisz?
Aria spojrzała na torbę. Z jednej kieszeni wystawał kłębek
białej wełny i dwa drewniane druty. Podniosła torbę z podłogi i
przycisnęła do piersi. N a d a l s i ę w t o b a wi s z ? Dlaczego
Courtney tak dziwnie sformułowała to pytanie?
— Siostra opowiadała mi kiedyś, że lubisz robótki ręczne
— wyjaśniła Courtney, jakby czytała w myślach Arii. —
Pokazała mi nawet moherowy stanik, który dla niej zrobiłaś.
— Och — Arii trząsł się głos.
W sali zapachniało tuszem z wodoodpornego flamastra i
potem. Courtney wpatrywała się w Arię z miną niewiniątka i
się uśmiechała, ale Aria nie potrafiła odwzajemnić uśmiechu.
O cz y m j e s z c z e Ali jej opowiedziała?
O tym, że przed spotkaniem z Ali Aria była żałosną
samotnicą? Że beznadziejnie zakochała się na zabój w Noelu?
A może Ali opowiedziała jej nawet, że przyłapały Byrona i
Meredith, jak całowali się w samochodzie na parkingu. Ali
bardzo spodobała się ta historia. W ciągu ostatnich tygodni
przed zniknięciem tylko o tym rozmawiała z Arią.
Aria zaczęła dygotać. Nie potrafiła udawać, że to, co się
działo na jej oczach, było zupełnie normalne. Kiedy za-
dźwięczał jej telefon, o mało nie zemdlała z przerażenia. Na
ekranie zobaczyła nagłówek z serwisu informacyjnego CNN,
który głosił: „ Czy Billy Ford naprawdę ma alibi? ".
Kawa, którą właśnie wypiła, podeszła jej do gardła. Kiedy
podniosła wzrok, zauważyła, że Courtney również przeczytała
ostatnie doniesienie. Zbladła i otworzyła szeroko oczy. Przez
ułamek sekundy wyglądała tak, jakby miała zamiar wyrwać
Arii telefon z ręki.
Ale przerażenie natychmiast zniknęło z jej twarzy.
8

I NIE WÓDŹ NAS NA POKUSZENIE...

Gdy Emily szła na lekcję WF-u, Aria ją dogoniła i


chwyciła za ramię.
— Spójrz.
Podsunęła Emily ekran telefonu pod nos. Na ekranie była
wiadomość z ostatniego dziennika telewizyjnego.
— Kolejny punkt zwrotny w toczącej się właśnie sprawie
oskarżonego o morderstwo Williama Forda!... — krzyczał do
mikrofonu rozgorączkowany reporter.
Na ekranie pojawiło się ujęcie parkingu przed dużym
sklepem.
— Mieszkaniec Florydy twierdzi, że spotkał pana Forda
pod tym supermarketem piętnastego stycznia, a więc tego
samego dnia, w którym Kłamczuchy odkryły zwłoki lana
Thomasa w lesie w Rosewood - wyjaśnił głos z offu. —
Świadek chce pozostać anonimowy, w trakcie spotkania doszło
bowiem do sprzedaży narkotyków. Jeśli jednak śledczy ustalą
wiarygodność alibi pana Forda,
najprawdopodobniej zostanie on uwolniony od zarzutu
zamordowania Thomasa.
Na horyzoncie pojawił się pan Owens, najsurowszy z
nauczycieli od WF-u, więc Aria szybko włożyła telefon do
kieszeni. W szkole w czasie lekcji nie wolno było używać
komórek. Kiedy nauczyciel zniknął za rogiem, Aria jeszcze raz
odtworzyła nagranie.
— Jak to możliwe? — wyszeptała z grobową miną. —
Jeśli w chwili śmierci lana Billy przebywał na Florydzie, to
ktoś inny musiał zrobić te zdjęcia, śledzić nas i przysyłać nam
wiadomości jako A.
Emily zagryzła nerwowo wargę.
— To nie ma najmniejszego sensu. To jakiś kłamca. Może
dostał pieniądze za to, że opowiedział tę historyjkę policji.
— A skąd Billy wziął na to pieniądze? Nie stać go nawet
na prawnika — przypomniała Aria.
Przez chwilę stały w milczeniu. Obok nich przebiegło
dwóch chłopaków z drużyny zapaśniczej, którzy uwielbiali
bawić się w berka na szkolnym korytarzu. Nagranie z wia-
domości się skończyło, a na ekranie pojawiły się linki do
dwóch kolejnych filmików. Jeden odsyłał do rekonstrukcji
zdarzeń tego wieczoru, kiedy zamordowano Jennę. Drugi
dotyczył Courtney DiLaurentis. Emily z twarzą pełną smutku i
niepewności wpatrywała się w zdjęcie Courtney. „Ali nas
okłamała", pomyślała, a serce rozpadło się jej na tysiąc
kawałków. Ali nie wtajemniczyła ani jednej ze swoich
przyjaciółek w wiele sekretów dotyczących jej życia. Jakby w
ogóle się nie przyjaźniły.
A może jednak wysyłała im jakieś ukryte sygnały?
Trudno było nie zauważyć, że Ali ma obsesję na punkcie
bliźniąt. Pewnego razu wybrała się tylko z Emily na za-
kupy do Ardmore i w każdym sklepie mówiła ekspedientkom,
że przyszła ze swoją siostrą bliźniaczką. Chciała sprawdzić, jak
ludzie zareagują na tę informację. Poza tym zawsze z
zachwytem mówiła o tym, że Emily i jej siostra Carolyn są do
siebie podobne jak dwie krople wody.
— Nikt was nigdy nie wziął za bliźniaczki? — zadawała
bez końca to samo pytanie. — Pewnie nawet bliscy was z sobą
mylą.
Aria zauważyła, że Emily wpatruje się w twarz Courtney
na ekranie. Dotknęła nadgarstka przyjaciółki.
— Uważaj.
Emily wyrwała się nagle z zamyślenia.
— O co ci chodzi?
Aria wydęła usta. Grupa dziewcząt w strojach
cheer-leaderek przemaszerowała korytarzem, ćwicząc
zbiorowy gest powitania.
— Może wygląda kubek w kubek jak Ali, ale wcale nie
jest taka jak ona.
Emily się zarumieniła. Wiedziała, do czego pije Aria.
Przyjaciółki Emily zdawały sobie sprawę z tego, że
pod-kochiwała się w Ali. Mona Vanderwaal w niemal każdym
SMS-ie do Emily podpisywanym jako A. wspominała właśnie
o tym. Aria już kiedyś z wyrzutem wypomniała Emily, że
przedkłada emocje nad racjonalne myślenie. Szczególnie
wtedy, gdy Emily wbrew wszystkim twierdziła uparcie, że Ali
nadal żyje.
— Wiem, że to nie Ali — warknęła. — Nie jestem idiotką.
Odwróciła się na pięcie i bez pożegnania szybkim krokiem
ruszyła do szatni obok sali gimnastycznej.
W pomieszczeniu pachniało gumowymi podeszwami
adidasów, lakierem do włosów i kwiatowym dezodorantem.
Kilka dziewczyn już się przebrało w T-shirty i krótkie
spodenki, więc miały jeszcze chwilę, żeby poplotkować o
zbliżającym się sobotnim balu walentynkowym. Emily
podeszła do szafki i otworzyła ją energicznie. Była wściekła.
Aria trafiła w jej czuły punkt.
No cóż, prawda była taka, że Emily nie spała całą noc,
odtwarzając raz po raz w pamięci ten moment, kiedy Courtney
stanęła na podeście. Choć dobrze wiedziała, że to tylko siostra
Ali, i tak jej serce zabiło mocniej, gdy Courtney puściła do niej
oko, zapraszając do domu. Nie mogła opanować emocji, kiedy
weszła do nowej kuchni DiLaurentisów i usiadła naprzeciwko
tej zniewalająco pięknej dziewczyny, o twarzy, którą tak
dobrze znała. Emily przez lata śniła o Ali. To chyba normalne,
że jej bliźniacza siostra budziła w Emily podobne emocje?
Poza tym co dokładnie Aria miała na myśli, kiedy ją
ostrzegała? Przecież nie było powodu, żeby nie ufać Courtney.
W końcu ona również padła ofiarą tego zamieszania, podobnie
jak wszystkie przyjaciółki Emily. Ledwie uszła z życiem z
pożaru w lesie. Najwidoczniej Billy planował zabić i ją, tak jak
chciał zamordować Emily, Arię i pozostałe dziewczyny.
A jeśli ten reporter się nie mylił? Jeśli to nie Billy pod-
łożył ogień i zabił lana... tylko ktoś inny?
- Mhm.
Emily podskoczyła spłoszona, a z dłoni wypadł jej biały
T-shirt i niebieskie szorty, które właśnie wyciągnęła z szafki.
Na końcu długiej drewnianej ławki siedziała blondynka o
twarzy w kształcie serca.
— Och! — zawołała Emily, zasłaniając dłonią usta.
Courtney zjawiła się tak, jakby wiedziała, że Emily
właśnie o niej myślała.
— Hej. — Courtney miała na sobie dopasowany żakiet z
emblematem szkoły, białą bluzkę i niebieską plisowaną
spódniczkę. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w szkole
niebieskie podkolanówki podciągnęła pod kształtne kolana.
Wpatrywała się w strój do WF-u Emily. — Nie wiedziałam, że
trzeba przynieść szorty i T-shirt.
— Tak. — Emily podniosła swój podkoszulek. — Można
je kupić w szkolnym sklepiku. — Uniosła głowę. — Pan
Draznowsky ci o tym nie powiedział? — Pan Draznowsky był
ich nauczycielem WF-u.
— Wskazał mi tylko szafkę i podał kod do zamka. Pewnie
myślał, że wiem, co robić.
Emily spuściła wzrok. Czy Courtney nigdy nie chodziła
do normalnej szkoły? Nigdy nie należała do żadnej drużyny
sportowej, nie grała w zespole muzycznym i nie musiała
szukać najszybszej drogi do klasy, żeby nie spóźnić się na
zajęcia? Emily wciąż dźwięczała w uszach przestroga Arii. No
dobra, musiała przyznać, że nie wiedziała o Courtney nic, ale
co miała zrobić? Ignorować ją?
— Mam zapasowy strój — oznajmiła Emily i zaczęła
przeszukiwać swoją szafkę. Wręczyła Courtney T-shirt z logo
drużyny pływackiej i zmiętą parę szortów. — Właściwie to nie
jest podkoszulek na WF, ale chyba ten jeden raz pozwolą ci w
nim ćwiczyć.
— O Boże, dziękuję. — Courtney trzymała podkoszulek
w wyciągniętych dłoniach i przyglądała mu się. Na przodzie
widniał rysunek basenu pływackiego ze
słupkami. - „PŁYWAJ I WYGRYWAJ!" - Courtney
przeczytała napis na głos, a potem spojrzała pytająco na Emily.
— Dostałam go od mojej trenerki pływania, bo zostałam
w tym roku kapitanem drużyny - wyjaśniła Emily.
Courtney szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
— Kapitanem? Nieźle.
Emily wzruszyła ramionami. Z mieszanymi uczuciami
przyjęła tę nominację, szczególnie że jeszcze niedawno miała
ochotę w ogóle zrezygnować z pływania.
Courtney rozłożyła w rękach szorty i zauważyła jedwabny
emblemat naszyty tuż przy bocznym szwie.
— A co jest pośrodku tej tarczy? Mały penis? Emily
wybuchła śmiechem.
— To rekin, nasza maskotka. Courtney zmrużyła oczy.
— Rekin? Serio?
— Wiem, wygląda raczej jak robak. Albo... penis. -Emily
zawstydziła się, wypowiadając to słowo. - A skoro już o tym
wspomniałaś, to powiem ci jeszcze, że w czasie zawodów
pływackich zawsze jeden z pierwszoklasistów przebiera się w
piankowy kostium rekina. Pod koniec dnia głowa rekina tak
jakby... wi o t c z a ł a .
Kilka dziewczyn przeszło obok nich w stronę sali gim-
nastycznej. Courtney oparła się o metalową szafkę.
— Ta szkoła jest taka dziwna. Rekiny w kształcie pe-
nisów, żwawa muzyka puszczana przez radiowęzeł między
lekcjami...
-Nawet mi o tym n i e p r z yp o m i n a j - jęknęła Emily. -
Czasem zapominają jej wyłączyć przed końcem
przerwy. I głośniki wyj ą , kiedy my próbujemy skupić się
na klasówce z matematyki. A spotkałaś już panią Reyes z
sekretariatu? Tę w wielkich, owalnych, różowych okularach?
Courtney się zaśmiała.
— To ona mnie zapisywała.
— I to właśnie ona wybiera muzykę do radiowęzła! —
wyjaśniła Emily, przekrzykując szum spuszczanej wody,
dochodzący z ubikacji. — Kiedy muzyka gra jeszcze na
początku lekcji, zawsze wyobrażam sobie, że przysnęła za
biurkiem.
— Albo zagapiła się na ten olejny obraz małego pieska
podobnego do szczura.
— To jej chihuahua! — zaśmiała się Emily. — Czasem
przychodzi z nim na szkolne akademie. Uszyła mu nawet
żakiecik i spódniczkę z emblematem Rosewood Day, choć to
samiec.
Courtney cała się trzęsła ze śmiechu. Emily poczuła
przypływ pozytywnej energii. Courtney usiadła na ławce i
rozpięła żakiet.
— W całej szkole wiszą plakaty zapowiadające jakąś grę
o nazwie kapsuła czasu. O co w niej chodzi?
Emily wbiła wzrok w zieloną gumę do żucia przylepioną
dokładnie na spojeniu między kafelkami na ścianie.
— To straszna głupota — wyszeptała.
Gra w kapsułę czasu należała do szkolnej tradycji. Tak się
złożyło, że Emily po raz pierwszy znalazła się na podwórku
przy domu Ali, kiedy próbowała wykraść jej fragment
sztandaru z kapsuły. Tego dnia Ali potraktowała je
nadspodziewanie przyjaźnie i wyjaśniła Emily i pozostałym
dziewczynom, że jej znalezisko ukradziono. Emily
dopiero niedawno dowiedziała się, że zrobił to Jason.
Oddał zdobycz Arii, która ukrywała ją przez lata.
W torbie Courtney zadźwięczał telefon. Wyciągnęła
swojego iPhone'a i przewróciła oczami.
— To zn o wu CNN — rzuciła teatralnym tonem. — Na-
prawdę chcą zrobić ze mną wywiad. Dzwonił do mnie sam
Anderson Cooper!
— Ale super! — Emily uśmiechnęła się z podziwem. Ktoś
z hukiem zatrzasnął drzwiczki do szafki. Courtney wrzuciła
telefon z powrotem do torby.
— Może i super, ale nie mam n a j mn i e j s z e j o c h o t y na
rozmowy z dziennikarzami. Wolałabym pogadać z wami. —
Przesunęła palcem po inicjałach WD + MP wyrytych na
drewnianej ławce. — Byłyście z moją siostrą tej nocy, kiedy...
kiedy Billy...?
Emily poczuła dreszcze na plecach.
— Tak. Byłyśmy.
— To przerażające. — Courtney łamał się głos. — Nie
wiem, jak mógł zabić Jennę Cavanaugh i lana. A wam
przysyłał te chore wiadomości.
Wentylator wirował, unosząc w powietrze drobinki kurzu.
— Chwileczkę — powiedziała nagle Emily, bo zaświtała
jej pewna myśl. — Billy przysłał mi zdjęcie Ali, Jenny i jakiejś
blondynki. Myślałam, że to Naomi Zeigler, ale to byłaś ty,
prawda?
Courtney zdrapała z szafki nalepkę z bananów Chiquita,
którą ktoś ozdobił szafkę.
— Pewnie tak. Spotkałam Jennę w czasie mojej jedynej
wizyty w Rosewood. Ona jedna w całym mieście wiedziała o
moim istnieniu.
Obok Emily i Courtney przeszły dwie dziewczyny w
strojach gimnastycznych z emblematem szkoły, gapiąc się
przez chwilę. Potem odwróciły wzrok. Emily próbowała
pozbierać myśli. A więc Jenna też coś wiedziała, tak jak
podejrzewały. Kilka tygodni wcześniej Billy jako A. skierował
Emily do domu Jenny, która właśnie kłóciła się o coś z
Jasonem DiLaurentisem. Może posprzeczali się, bo Jason
chciał się upewnić, że Jenna nie zdradzi nikomu tajemnicy
Courtney. Ale co to miało wspólnego z Billym?
Nauczycie] zastukał głośno w drzwi i wezwał wszystkich
na salę gimnastyczną. Dziewczyny miały podzielić się na dwie
drużyny, żeby rozegrać mecz koszykówki.
— O Boże, wiem, że tylko dołuję wszystkich wokół! —
wyszeptała Courtney, kręcąc głową. — Przepraszam, że w
ogóle o tym wspomniałam. Pewnie masz już dość rozmów na
ten temat.
Emily wzruszyła ramionami.
— Wszystkie powinnyśmy o tym częściej rozmawiać. —
Spojrzała Courtney prosto w oczy i poczuła przypływ odwagi.
— Gdybyś... miała jakieś pytania dotyczące Rosewood albo
gdybyś chciała pogadać, to możesz na mnie liczyć.
Courtney uśmiechnęła się z wdzięcznością.
— Naprawdę?
— No jasne.
— Może spotkamy się jutro po szkole? — zaproponowała
Courtney z nadzieją w głosie.
— Och! — westchnęła zdumiona Emily.
Drzwi do sali gimnastycznej otworzyły się i całe po-
mieszczenie wypełniły okrzyki i dźwięk odbijanych piłek.
— Jeśli to dla ciebie niezręczna sytuacja, to nie musimy
— dodała szybko Courtney, a z jej twarzy zniknął uśmiech. —
Rozumiem, że może być ci trudno z powodu Ali i wszystkich
innych spraw.
— Nie, bardzo chętnie się z tobą spotkam — zapewniła ją
Emily. — Może wpadniesz do mnie?
— Okej — odparła Courtney.
Emily schyliła się, rozwiązała sznurowadło i ponownie je
zawiązała. Chciała okazać Courtney więcej sympatii, ale czuła
się zażenowana, jakby zdradzała zbyt wiele swoich tajemnic.
Kiedy Courtney chrząknęła, Emily uniosła głowę i
wstrzymała na chwilę oddech. Courtney ściągnęła bluzkę przez
głowę i stała pośrodku szatni w plisowanej spódniczce i
koronkowym różowym staniku. Nie wyglądała na kogoś, kto
lubi paradować przed innymi bez ubrania... ale też specjalnie
się nie ukrywała.
Emily mimo woli na nią spojrzała. Courtney miała
większe piersi niż Ali, ale taką samą szczupłą talię. W jednej
chwili w głowie Emily pojawiła się cała fala wspomnień.
Oczyma wyobraźni zobaczyła Ali w bikini przy basenie, w
okularach przeciwsłonecznych od Prądy opuszczonych na
czubek nosa. Potem przypomniała sobie obraz Ali wylegującej
się na kanapie w domu Spencer, w szarych, płóciennych,
chłopięcych szortach, z długimi, opalonymi nogami
skrzyżowanymi w kostkach. Poczuła znowu dotyk miękkich
ust Ali, kiedy całowały się w domku na drzewie. Wróciło do
niej tamto podekscytowanie, które czuła przez kilka sekund,
zanim Ali ją od siebie odepchnęła.
Courtney odwróciła się, kiedy poczuła na sobie wzrok
Emily. Uniosła lekko jedną brew. Na jej ustach pojawił się
uśmiech. Emily też chciała się uśmiechnąć, ale jej twarz
zupełnie stężała. Czy to możliwe, że Courtney wiedziała o jej
pocałunku z Ali? Czy Ali jej powiedziała? I czy Courtney z
nią... flirtowała?
Drzwi do szatni zatrzasnęły się z hukiem, a Emily ro-
zejrzała się, a potem spojrzała w wiszące na ścianie duże lustro
i przeczesała palcami swoje blond włosy o rudym odcieniu.
Courtney zamknęła swoją szafkę i ziewnęła przeciągle. Kiedy
Emily szybkim krokiem wychodziła z szatni, Courtney posłała
jej jeszcze jedno spojrzenie. Powoli zamknęła jedno oko i
mrugnęła kusząco, jakby doskonale wiedziała, co robi... i jak to
działa na Emily.
9

CORAZ WIĘCEJ SEKRETÓW

- Witamy w salonie fryzjerskim Psi Uśmiech -


za-szczebiotała kobieta w czerwonej sukience do Spencer i
Melissy, kiedy wprowadziły dwa labradory do luksusowego
spa dla psów. Zazwyczaj pielęgnacją psów zajmowała się pani
Hastings, ale teraz ledwie potrafiła się zmusić do umycia
zębów.
Kiedy psy zaczęły obwąchiwać stojącą w rogu paproć -a
potem Rufus podniósł tylną łapę, żeby ją obsikać - Melissa
westchnęła teatralnie i rzuciła karcące spojrzenie Spencer,
która się skrzywiła. No dobra, dotarło do niej, że Melissa
nienawidziła jej za to, że wpędziła mamę w katatonię i
agorafobię. Spencer przyjęła to do wiadomości. Ale czy
Melissa musiała na każdym kroku manifestować swoją niechęć
do siostry?
Niewiele starsza od Spencer psia fryzjerka, z włosami
związanymi w kucyki, powiedziała, że wróci za kilka minut.
Spencer usiadła na skórzanym fotelu, a Beatrice
zaczęła lizać jej stopy, później zaś gryźć czubek jednej ba-
leriny od Kate Spade.
Ktoś chrząknął po drugiej stronie sali. Spencer podniosła
głowę. Starsza pani ze zwichrzonymi siwymi włosami i
malutkim pieskiem chihuahua na ręku patrzyła na nią z
pogardą.
- To twoją przyjaciółkę zabili, a potem okazało się, że
miała ukrywaną przed światem siostrę bliźniaczkę? -zapytała i
pokazała palcem na Spencer. Kiedy Spencer kiwnęła głową,
kobieta cmoknęła i przycisnęła pieska do siebie, jakby się bała,
że Spencer jest nawiedzona przez złego ducha. - Nic dobrego z
tego nie wyniknie. N i c d o b r e g o .
Spencer nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Słucham? — wyjąkała.
- Pani Abernathy? - rozległ się głos recepcjonistki.
-Zapraszam panią z panem Belvederem.
Starsza pani wstała, wcisnęła pieska pod pachę i jeszcze
raz spojrzała na Spencer przenikliwym wzrokiem, a potem
zniknęła za rogiem.
Siedząca obok Spencer Melissa prychnęła pod nosem.
Spencer spojrzała na nią kątem oka. Jak zawsze jej siostra
miała idealnie uczesane, proste włosy sięgające za ucho i
brzoskwiniową cerę bez najmniejszej skazy. Na jej wełnianym
płaszczu w kratę nie było ani pyłka. W jednej chwili Spencer
poczuła, że ma dość ich głupiej kłótni. Jeśli nawet stare
wariatki w kostiumach od Chanel kupionych na wyprzedaży
czuły się w obowiązku wygłosić swoją opinię na temat
wczorajszych rewelacji pani DiLaurentis, to na pewno Melissa
również coś sobie na ten temat myślała. Przecież Courtney była
nie tylko bliźniaczką Ali, ale również przyrodnią siostrą
Spencer i Melissy.
- Jak sądzisz, jak powinnyśmy się zachować wobec
Courtney? — zapytała Spencer.
Melissa wrzuciła ciastko dla psów z powrotem do krysz-
tałowej misy.
— Słucham?
- Courtney twierdzi, że Ali dużo jej o nas opowiadała.
Może powinnam lepiej ją poznać, skoro... no wiesz, jesteśmy
spokrewnione?
Melissa odwróciła wzrok.
- Nie wiedziałam, że Ali i Courtney łączyła bliska więź. A
czego się o nas dowiedziała? - Otworzyła butelkę wody
mineralnej i się napiła.
Spencer zebrała się na odwagę, żeby zadać jeszcze jedno
nurtujące ją pytanie.
— Co powiedziałaś Jasonowi w czasie konferencji pra-
sowej?
Melissa o mało nie zakrztusiła się wodą. -Nic.
Spencer chwyciła smycz Beatrice. W jednym z gabinetów
jakiś pies zaskowytał przeraźliwie. Melissa z pewnością coś
powiedziała Jasonowi.
— Od kiedy to przyjaźnisz się z Jasonem? Ostatni raz
rozmawialiście z sobą chyba w liceum.
Dzwonek w drzwiach wejściowych zadzwonił i do spa
wszedł mężczyzna z chustką zawiązaną na szyi, prowadząc na
smyczy olbrzymiego pudla. Rufus i Beatrice zerwały się i
przybrały czujną postawę. Ale Spencer wpatrywała się w
Melissę. Postanowiła, że nie da za wygraną, póki nie dowie się
prawdy.
Wreszcie Melissa westchnęła.
— Powiedziałam mu tylko, że powinien był mnie uprze-
dzić, że Courtney wróciła.
Muzyka relaksacyjna sącząca się z głośników nagle
umilkła.
— Co to znaczy: „wróciła"? W i e d z i a ł a ś o Courtney?
— wyszeptała Spencer.
Melissa wbiła wzrok w swój płaszcz, który trzymała na
kolanach.
— No, tak jakby.
— Od jak dawna?
— Od liceum. - C o ?
— Słuchaj, Jason strasznie się we mnie zakochał. — Me-
lissa przyciągnęła do siebie Rufusa i pogłaskała go po głowie.
— Kiedyś wygadał się, że ma siostrę, którą rodzice ukrywają w
szpitalu. Błagał, żebym nikomu nie mówiła. Tylko tyle
mogłam zrobić.
— Nie rozumiem.
Przeszła przed nimi kobieta z dwoma psami rasy bichon
frise.
— No bo rzuciłam Jasona dla lana - odparła Melissa,
odwracając wzrok. — Złamałam mu serce.
Spencer próbowała sobie przypomnieć, kiedy to się
mogło wydarzyć. Przed pożarem znalazła stary, licealny zeszyt
do matematyki Melissy. Znajdowała się w nim notatka
świadcząca o tym, że Melissa umawia się z łanem. Spencer
przypomniała sobie również tę sobotę na samym początku
szóstej klasy, kiedy wszystkie cztery przyszły na podwórko
Ali, żeby ukraść jej kawałek sztandaru z kapsuły czasu. W
domu DiLaurentisów trwała właśnie jakaś
kłótnia. Ali krzyczała: „Przestań!", a ktoś przedrzeźniał ją
wysokim głosem. Potem rozległ się brzęk, głuchy łoskot i
Jason wybiegł z domu. Zatrzymał się pośrodku podwórka i z
nienawiścią spojrzał na lana i Melissę opalających się na
tarasie domu Hastingsów. Kilka dni wcześniej Melissa zaczęła
chodzić z łanem.
Jeśli Melissa spotykała się krótko z Jasonem, na pewno
miało to miejsce wcześniej. A to oznaczało, że Melissa
wiedziała o bliźniaczej siostrze Ali, jeszcze zanim Spencer
zaprzyjaźniła się z Ali.
— Miło, że mnie o tym poinformowałaś — syknęła
Spencer przez zaciśnięte zęby.
Z głośników popłynęła stara piosenka Enyi.
- Obiecałam - usprawiedliwiała się Melissa, okręcając
smycz Rufusa tak ciasno wokół dłoni, że jej skóra zrobiła się
sina. - To Ali powinna była ci o tym powiedzieć.
— Ale tego nie zrobiła. Melissa przewróciła oczami.
- No cóż, Ali była zwykłą suką.
Spencer poczuła zapach eukaliptusowej pasty do zębów
dla psów i zakręciło się jej w głowie. Miała ochotę powiedzieć
Melissie, że to o n a jest suką. I że opowiada bajeczki,
twierdząc, że chroniła Jasona. Ona nigdy nikogo nie chroniła.
Po prostu/zachowała dla siebie informacje na temat siostry Ali,
bo wiedza zawsze oznacza władzę i pozwala kontrolować
innych. Tak samo postępowała Ali. Obie siostry Spencer
okazały się zaskakująco do siebie podobne. Tylko że oprócz
Ali i Melissy Spencer miała jeszcze jedną siostrę.
Kilka dni temu wyobrażała sobie, jak wspaniale byłoby
zacząć od nowa przyjaźń z Ali, bez tych wszystkich
manipulacji, kłamstw i rywalizacji. Taka szansa miała ni-
gdy się nie powtórzyć, ale może powinna zaprzyjaźnić się z
kimś innym.
Spencer bez słowa wręczyła Melissie smycz Beatrice i
wybiegła z psiego spa.
Kiedy Spencer podjechała pod nowy dom DiLaurentisów,
z ulgą zauważyła, że zniknęły wszystkie furgonetki stacji
telewizyjnych, samochody policyjne i zapory. Willa wyglądała
znowu zupełnie zwyczajnie, a od innych domów odróżniały ją
tylko schody prowadzące do mieszkania Jasona nad garażem.
Spencer wyszła z samochodu i przez chwilę stała nie-
ruchomo. W oddali warczał pług śnieżny. Trzy wrony siedziały
na zielonym transformatorze po drugiej stronie ulicy. W
powietrzu rozchodził się zapach oleju silnikowego rozlanego
na śniegu.
Spencer wyprostowała plecy, wybrukowaną ścieżką po-
deszła pod drzwi i nacisnęła dzwonek. W środku rozległ się
jakiś hałas. Spencer kołysała się na piętach, zastanawiając się,
czy nie popełnia błędu. A jeśli Courtney nie wiedziała, że są
spokrewnione? A może miała to gdzieś. To, że Spencer chciała
mieć siostrę, nie oznaczało, że będzie ją miała.
Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich Courtney.
Spencer westchnęła mimowolnie.
- Co? — zapytała oschle Courtney i zmarszczyła brwi.
- Przepraszam - wybełkotała Spencer. - Ja tylko...
Wyglądasz tak...
Stała przed nią Ali, dokładnie taka, jaką Spencer zapa-
miętała. Jej blond włosy spływały kaskadami na ramiona, cera
jaśniała, a błękitne oczy okolone długimi, gęstymi rzęsami
błyszczały jak gwiazdy. Przez moment Spencer stała jak
zaczarowana, bo ta dziewczyna wyglądała d o k ł a d n i e tak jak
Ali, choć wcale nią nie była.
Spencer zasłoniła rękami twarz. Miała ochotę zamknąć
drzwi i jeszcze raz zacząć całą rozmowę.
— Co jest? - zapytała jeszcze raz Courtney, opierając się
o framugę. Miała skarpety w biało-czerwone paski, z
dziurą na palcach lewej stopy.
Spencer z zakłopotaniem przygryzła policzek. „Boże -
pomyślała - ona ma nawet taki sam głos jak Ali".
— Chciałam z tobą o czymś pogadać.
— Super.
Courtney wpuściła Spencer do środka, odwróciła się
i przeszła przez korytarz w kierunku schodów. Na ścia-
nach wisiały oprawione w ramki zdjęcia rodziny
DiLaurentisów. Spencer pamiętała kilka z nich z ich dawnego
domu. Jedno przedstawiało całą rodzinę w piętrowym au-
tobusie w Londynie. Na innym, czarno-białym, wszyscy
siedzieli na plaży na Bahamach. Na kolejnym, zrobionym
obiektywem typu rybie oko, stali przed zagrodą dla żyrafy w
filadelfijskim zoo. Znane obrazy nabierały nowego znaczenia,
bo teraz obok Spencer stała osoba, której zabrakło na
fotografiach. Dlaczego nie zabierali Courtney z sobą na
wakacje? Tak źle się czuła?
Spencer zatrzymała się przed zdjęciem, którego nie
rozpoznawała. Przedstawiało całą rodzinę na tyłach ich
dawnego domu. Mama, tata, syn i córka uśmiechali się
szeroko, tak szczęśliwi, jakby nie chowali przed światem
żadnego sekretu. Zdjęcie wykonano niedługo przed
zniknięciem Ali. W tle widać było fragment wielkiego
spychacza tuż obok miejsca, w którym miała być usytuowana
altana. W oddali, na skraju podwórza, majaczył jakiś kształt.
Chyba jakaś osoba. Spencer nachyliła się i zmrużyła oczy, ale
nie udało się jej rozpoznać tego kogoś. Courtney chrząknęła
znacząco, bo czekała u szczytu schodów.
— Idziesz? — zapytała, a Spencer natychmiast oderwała
się od zdjęć, jakby ktoś przyłapał ją na szpiegowaniu. Pobiegła
schodami na górę.
W korytarzu na górze nadal stały nierozpakowane pudła.
Spencer odruchowo zacisnęła pięści, kiedy zobaczyła jedno z
nich podpisane: „Ali — hokej na trawie". Courtney
przeskoczyła nad fioletowym odkurzaczem i otworzyła drzwi
do pokoju na końcu korytarza.
— To tutaj.
Kiedy Spencer weszła do środka, poczuła się tak, jakby
czas się cofnął. Natychmiast rozpoznała ciemnoróżową narzutę
na łóżko. Sama pomagała Ali ją wybrać na zakupach w Saksie.
Czarną tablicę z nazwą stacji metra Rockefeller Center rodzice
kupili Ali w sklepie ze starociami w Soho. Najwięcej
wspomnień Spencer wiązało się z lusterkiem ozdobionym
tablicą rejestracyjną. To ona kupiła je Ali na trzynaste
urodziny.
Cały pokój urządzono meblami i przedmiotami należą-
cymi do Ali. Czy Courtney nie miała nic swojego?
Courtney usiadła na łóżku.
— O czym tak myślisz?
Spencer usiadła po drugiej stronie pokoju w fotelu na-
krytym kosztowną wyszywaną narzutą i wygładziła tkaninę na
podłokietnikach. Nie mogła tak nagle i bez ogródek wyznać
prawdy komuś, kto przez lata zmagał się z tajemniczą chorobą.
Może jednak powinna to przemyśleć. Wstać i wyjść. A może...
— Niech zgadnę. - Courtney skubała niteczkę wystającą z
narzuty. - Chcesz pogadać o tym romansie. - Courtney
wzruszyła ramionami. - Twojego taty. Z moją mamą.
Spencer westchnęła.
— Wiesz o tym?
— Od zawsze.
— Ale... skąd się dowiedziałaś? - zawołała Spencer.
Courtney spuściła głowę tak nisko, że Spencer widziała
teraz jej przedziałek wśród blond włosów o ślicznym,
miodowym odcieniu.
— Ali odkryła prawdę. I opowiedziała mi o wszystkim w
czasie jednej z wizyt.
— A1 i wiedziała? Billy tego nie zmyślił? - Billy, udając
lana, przekazał Spencer te informacje za pośrednictwem
Skype'a tuż przed zamordowaniem Jenny.
— A ona nigdy ci o tym nie powiedziała? — Courtney
cmoknęła z niedowierzaniem.
Na parapecie za oknem wylądował wróbel. W pokoju
pachniało nowym dywanem i świeżą farbą. Spencer za-
mrugała.
— Czy Jason i twój tata wiedzą?
— Nie mam pojęcia. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ale
jeśli wiedziała o tym moja siostra, to na pewno nie omieszkała
poinformować brata. Rodzice się nienawidzą,
więc podejrzewam, że tata też został wtajemniczony. —
Pokręciła głową. — Dałabym sobie rękę uciąć, że zostali z
sobą tylko dlatego, że Ali zaginęła. I że za rok będą już po
rozwodzie.
Spencer z trudem opanowała łzy.
— Nawet nie wiem, gdzie się teraz podziewa mój tata. A
mama dopiero co się o wszystkim dowiedziała. Nie może się z
tym pogodzić.
-Tak mi przykro. — Courtney spojrzała Spencer prosto w
oczy.
Spencer poruszyła się lekko i fotel zaskrzypiał.
— Wszyscy ukrywali przede mną prawdę — powiedziała
cicho. — Mam starszą siostrę Melissę. Widziałaś ją pewnie w
czasie konferencji prasowej. Rozmawiała z twoim bratem. —
Spencer miała na końcu języka: „I patrzyła na ciebie, jakby
chciała cię zabić wzrokiem". — Melissa powiedziała mi, że
wiedziała o twoim istnieniu od czasów liceum. Na pewno
bawiło ją to, że wie coś, czego ja nie wiem. Fajna siostra,
prawda? — Spencer zaczęła cicho chlipać.
Courtney wstała i podała jej pudełko chusteczek higie-
nicznych ze stolika nocnego, a potem usiadła u jej stóp.
— Pewnie cały czas z tobą konkuruje i zawsze wygrywa.
Ali tak samo mnie traktowała. Zawsze chciała błyszczeć i
skupiać na sobie uwagę wszystkich. Wpadała w szał, gdy się
okazywało, że jestem w czymś od niej lepsza. Wiem, że z tobą
też konkurowała.
M a ł o p o wi e d z i a n e . Spencer rywalizowała z Ali na
każdym kroku i o wszystko: która szybciej dojedzie na rowerze
do supermarketu, która pocałuje się ze starszym
chłopakiem, która w siódmej klasie wejdzie do repre-
zentacji szkoły w hokeju na trawie. Wielokrotnie Spencer
chciała się wymigać od wyścigów, ale Ali zawsze ją do tego
namawiała. Może to dlatego, że Ali wiedziała, że są siostrami?
Próbowała coś udowodnić?
Po policzkach Spencer popłynęły gorzkie łzy, a jej ra-
miona trzęsły się od płaczu. Sama nie wiedziała, czemu tak się
rozkleiła. Może przez te wszystkie kłamstwa. W jednej chwili z
bólem pomyślała o wszystkich, którzy odeszli.
Courtney przyciągnęła ją do siebie i przytuliła mocno.
Pachniała gumą cynamonową i kwiatowym szamponem do
włosów.
- Nieważne, co wiedziały nasze siostry - wyszeptała. -Co
było, minęło. Teraz mamy siebie, prawda?
- Mhm - wyszeptała Spencer, wciąż jeszcze łkając.
Courtney odsunęła się trochę i uśmiechnęła.
- Może pójdziemy jutro potańczyć?
- Potańczyć? - Spencer wytarła zapuchnięte oczy. Na-
stępny wieczór miała poświęcić na naukę. Pod koniec tygodnia
czekała ją klasówka z historii. Od kilku dni nie widziała się z
Andrew i nadal nie miała sukienki na bal walentynkowy. - Nie
wiem...
Courtney chwyciła ją za ręce.
- Chodź. Uwolnimy się od naszych złych sióstr! Jak w tej
piosence Destiny's Child. - Odchyliła głowę i zaśpiewała
piosenkę o dziewczynie, która przetrwa wszystkie życiowe
burze. Wstała, zaczęła tańczyć, machać rękami, kołysać
biodrami i kręcić się w kółko. - No zgódź się, Spencer.
Powiedz, że pójdziesz ze mną potańczyć!
Pomimo smutku i przygnębienia Spencer się zaśmiała.
Może Courtney miała rację. Może trzeba było wrzucić na luz,
odpuścić sobie i nieźle się zabawić. Przecież od zawsze chciała
właśnie takiej siostry. Siostry, której będzie mogła zaufać,
zwierzyć się i z którą będzie się świetnie bawić. Courtney
chciała chyba tego samego.
— Okej — powiedziała wreszcie Spencer.
Wzięła głęboki oddech, wstała i zaczęła wtórować sio-
strze.
10

PRZEPUSTKA DO POPULARNOŚCI

Kilka godzin później Hanna wjechała swoją toyotą prius


na kręty podjazd, wyłączyła silnik i zabrała z tylnego siedzenia
dwie torby z logo swojego ulubionego butiku. Wybrała się na
terapeutyczne zakupy do centrum handlowego, bo czuła się
potwornie. Ale zakupy bez przyjaciółki i bez Mike'a wcale jej
tak nie bawiły. Nie potrafiła się zdecydować i sama nie
wiedziała, czy w obcisłych skórzanych spodniach od
Gucciego, które właśnie kupiła, wygląda jak gwiazda
dyskoteki czy jak zwykła dziwka. Sasha, ulubiona
ekspedientka Hanny, twierdziła, że spodnie leżą jak ulał i
wyglądają wspaniale... ale przecież musiała tak mówić, bo
dostawała procent od sprzedaży.
Na zewnątrz panowały egipskie ciemności, a na chodniku
pojawiła się cieniutka warstwa lodu. Hanna usłyszała chichot.
Serce zaczęło jej mocniej bić. Przystanęła na podjeździe.
— Jest tu kto!? — zawołała.
Ale jej słowa jakby natychmiast zamarzły i rozbiły się
0 chodnik na tysiąc kawałków. Hanna rozejrzała się, jed-
nak w tych ciemnościach nikogo nie zauważyła.
Chichot rozległ się jeszcze raz, ale tym razem przemienił
się w gromki śmiech. Hanna odetchnęła z ulgą. Głos dochodził
z wnętrza domu. Hanna weszła do środka i stanęła w korytarzu.
Przy drzwiach frontowych zauważyła trzy pary butów.
Szmaragdowe kozaczki od Loeffler Randall należały do Riley,
która uwielbiała wszystkie odcienie zieleni. Hanna
natychmiast rozpoznała stojące obok nich wysokie buty o
spiczastych noskach. Przez chwilę zastanawiała się, do kogo
może należeć trzecia para. Ale po chwili, kiedy usłyszała
kolejną falę śmiechu z pokoju na górze, rozpoznała śmiech
trzeciej dziewczyny. Słyszała ten śmiech wiele razy i czasem to
Hanna była obiektem drwin. To była Courtney. I p r z ys z ł a d o
j e j d o mu .
Hanna na palcach weszła na górę. W korytarzu pachniało
rumem i kokosem. Zza zamkniętych drzwi do pokoju Kate
dochodził grany na cały regulator jakiś remiks starej piosenki
Madonny. Hanna podeszła bliżej i przycisnęła ucho do ściany.
Usłyszała szepty.
— To chyba jej auto stoi na podjeździe! — syknęła
Naomi.
— Schowajmy się! — zawołała Riley.
— Jeszcze się do nas przyczepi i trzeba będzie z nią sie-
dzieć — jęknęła Kate. — Straszne, prawda, Courtney?
— Mhm — odparła Courtney bez większego przekonania.
Hanna powlokła się do swojego pokoju i z trudem po-
wstrzymała się przed trzaśnięciem drzwiami z całej siły. Dot,
jej miniaturowy pinczer, wstał ze swojego posłania
i biegał między jej stopami, ale Hanna tak się wściekła, że
ledwie zauważyła jego obecność. Tego mogła się spodziewać.
Naomi, Kate i Riley postanowiły sobie zjednać Courtney i
zamienić ją w swoją maskotkę, pewnie dlatego że nią też
interesowały się media. W szkole przez cały dzień trzymały się
razem i paradowały po korytarzu w czteroosobowym zwartym
szyku, flirtując z najprzystojniejszymi chłopakami i posyłając
sobie porozumiewawcze spojrzenia, kiedy tylko w zasięgu ich
wzroku pojawiła się Hanna. Po ósmej lekcji nikt już nie patrzył
na Courtney z rezerwą i niepokojem, lecz z szacunkiem i
podziwem. Już czterech chłopaków zaprosiło ją na bal
walentynkowy. Scarlet Rivers, która weszła do finału jednego
z telewizyjnych konkursów dla projektantów mody,
zaproponowała Courtney, że specjalnie dla niej zaprojektuje
sukienkę na bal. Hanna bynajmniej nie śledziła każdego kroku
Courtney. Wszystko przeczytała na nowiutkim profilu
Courtney na Facebooku, na którym pojawiło się już i o 200
znajomych z całego świata.
Telefon w jej torbie zadzwonił, a jego ekran się rozświet-
lił. Wyciągnęła komórkę i zobaczyła, że dostała nowego
e-maila. Napisała do niej mama. Hanna rzadko dostawała od
niej wieści. Pani Marin prowadziła teraz singapurską filię
agencji reklamowej McManus & Täte i zdecydowanie bardziej
niż swoją córkę kochała własną karierę.
Cześć, Hanno,
dostałam sześć biletów na czwartkowy pokaz mody Diane
von Furstenberg w Nowym Jorku, ale oczywiście nie mogę ich
wykorzystać. Może ty chcesz się wybrać? PDF-a z biletami
znajdziesz w załączniku.
Hanna przeczytała wiadomość kilka razy, nie mogąc
uwierzyć własnym oczom. S z e ś ć b i l e t ó w !
Wstała, przejrzała się w lustrze i wyszła na korytarz.
Kiedy zastukała do pokoju Kate, śmiechy natychmiast ucichły.
Usłyszała tylko gorączkowe szepty, a po chwili Kate otworzyła
drzwi. Naomi, Riley i Courtney siedziały na podłodze przy
łóżku Kate. Wszystkie miały na sobie dżinsy i obszerne
kaszmirowe swetry. Na podłodze leżały rozłożone buteleczki z
podkładem i cienie do powiek. Wokół walały się stare
egzemplarze „Vogue'a", stare albumy roczne i telefony.
Pośrodku stała butelka rumu i kieliszki. Pan Marin przywiózł
ten rum ze służbowej podróży na Bermudy. Nawet gdyby
Hanna doniosła na Kate, tata i tak pewnie znalazłby powód,
żeby całą winę zwalić na Hannę.
Riley zmarszczyła czoło.
— Czego tu szukasz, Swirusko?
— Czy mogłybyście zachowywać się troszkę ciszej? —
zaszczebiotała Hanna słodkim głosem. — Muszę zadzwonić w
sprawie biletów na fashion week, które dostałam od mamy, a w
całym domu słychać tylko was.
Dziewczyny przez kilka sekund milczały, najwyraźniej
nie wierząc własnym uszom.
— Co? — zapiszczała Kate z idiotycznym wyrazem
twarzy.
Naomi pokręciła głową.
— Masz na myśli fa shion week?
— Po prostu ściszcie muzykę na parę minut — poprosiła
grzecznie Hanna. — Nie chcę, żeby współpracownicy Diane
von Furstenberg wzięli mnie za głupiutką nastolatkę z liceum.
— Pomachała im na pożegnanie i odwróciła się na pięcie. —
Dzięki!
— Czekaj. — Kate chwyciła Hannę za ramię. — Mówisz
o t e j Diane von Furstenberg?
— Trzeba być kimś, żeby dostać takie bilety — warknęła
Riley wyraźnie wkurzona. Na nosie robił się jej pryszcz. — Na
jej pokazy nie wpuszczają świrów.
— Moja mama dostała sześć biletów — rzuciła od nie-
chcenia Hanna, kołysząc się na obcasach. — Ze względu na
swoją pracę cały czas dostaje takie zaproszenia. Ale teraz
mieszka w Singapurze, więc mnie oddała wszystkie
wejściówki.
Wyciągnęła iPhone'a, otworzyła plik PDF i podetknęła
ekran Kate pod nos. Wszystkie dziewczyny zerwały się na
równe nogi i też podeszły. Naomi łapczywie polizała wargi.
Riley posłała Hannie najszczerszy uśmiech, do jakiego
potrafiła się zmusić, choć tak naprawdę wyglądała tak, jakby
coś ją zabolało. Courtney stała za nimi z dłońmi w tylnych
kieszeniach dżinsów. Pozostałe dziewczyny pokornie
odwróciły się do niej, jakby ona była Anną Wintour, a one
asystentkami numer jeden, dwa i trzy.
— Bosko — odezwała się Courtney głosem do złudzenia
podobnym do głosu Ali.
Naomi klasnęła.
— I oczywiście zabierasz z sobą najlepsze przyjaciółki.
— No jasne, że nas zabiera. — Riley wzięła Hannę pod
ramię.
— No pewnie. Wiesz, Hanno, tylko żartowałyśmy, że
jesteś świruską — skamlała Kate. — Powinnaś dziś z nami
posiedzieć. Miałyśmy cię zaprosić, ale nie wiedziałyśmy, gdzie
się podziewasz.
Hanna wyrwała się z uścisku Riley. Tę rozgrywkę musiała
przeprowadzić z głową. Gdyby za szybko dała im to, czego
chcą, wzięłyby ją za pierwsze lepsze popychadło.
— Muszę się zastanowić — rzuciła nieobecnym tonem.
Naomi jęknęła przeciągle.
— Daj spokój, Hanno. Musisz nas z sobą zabrać. Zrobi-
my, co tylko zechcesz.
— Usuniemy tę głupią stronę na Facebooku — zapropo-
nowała ochoczo Rily.
— I zetrzemy napis „SWIRUSKA" z twojej szafki —
dodała jednocześnie Naomi.
Kate szturchnęła obie, bo oczywiście nie chciała, żeby się
przyznawały, że to wszystko ich sprawka.
— N o d o b r a — powiedziała z ociąganiem. — Od teraz
nie jesteś już świruską.
— Skoro tak mówicie — odparła Hanna tak, jakby nie-
wiele sobie z tego robiła. I ruszyła do drzwi.
— P o c z e ka j ! — wrzasnęła Naomi, ciągnąc Hannę za
rękaw żakietu. — To zabierzesz nas z sobą czy nie?
— Hmmm... — Hanna udawała, że się zastanawia. — No
dobra, chyba tak.
— S u p e r ! — Naomi i Riley przybiły piątkę.
Kate spojrzała na nie z ulgą. Ale Courtney patrzyła na nie
z leciutką pogardą, jakby uważała, że to, co robią, jest żałosne.
Umówiły się, że w czwartek po szkole pojadą samochodem
Hanny na stację kolejową. Ale dokąd pójdą na kolację po
pokazie? Do Waverley Inn? A może do Soho House?
Hanna zostawiła dziewczyny, żeby mogły snuć swoje
plany, i weszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Oparła się o umywalkę i o mało nie przewróciła stojącej obok
kolekcji należących do Kate żeli do mycia twarzy, toników i
maseczek z glinki. Uśmiechnęła się do siebie w lustrze. U d a ł o
s i ę j e j . Po raz pierwszy od kilku tygodni znowu czuła się
sobą.
Kiedy kilka minut później otworzyła drzwi łazienki, tuż
przed jej nosem przemknął jakiś kształt. Hanna stanęła jak
wryta, a serce podeszło jej do gardła.
— Kto tam? — wyszeptała przerażona.
Coś zaszeleściło. W świetle pojawiła się Courtney. Miała
okrągłe oczy i tajemniczy uśmiech na twarzy.
— O, to ty. — Hanna czuła, że ma gęsią skórkę.
— Tylko ja — odparła Courtney.
Podeszła do Hanny i zatrzymała się o krok od niej. Pa-
trzyły sobie prosto w twarz. W korytarzu zrobiło się jeszcze
ciemniej niż przed chwilą. Courtney stała tak blisko, że Hanna
czuła jej oddech pachnący rumem.
— Hm, słyszałam, że poznałaś Iris. — Courtney założyła
za ucho kosmyk blond włosów.
Hanna struchlała.
— No tak.
Courtney położyła dłoń na ramieniu Hanny. Miała lo-
dowate palce.
— Tak mi cię żal — wyszeptała. — Ona ma nie po kolei w
głowie. Cieszę się, że udało ci się wyrwać z jej szponów.
A potem Courtney zniknęła w ciemności. Nie miała
butów, więc jej kroków w ogóle nie było słychać. Hanna czuła
jednak jej obecność, bo wciąż widziała w mroku flu-
orescencyjne wskazówki w jej zegarku od Juicy Couture.
Hanna patrzyła na dziwną, zielonkawą poświatę, która gasła
stopniowo, kiedy Courtney się oddalała, a wreszcie zniknęła
jak duch w pokoju Kate.
11

ODROBINA WSPÓŁCZUCIA

Następnego dnia po szkole Aria zatrzymała się na par-


kingu pod budynkiem YMCA w Rosewood. Była to stara,
imponująca willa z ogrodem w angielskim stylu i olbrzymim
garażem, w którym kiedyś stało dwadzieścia rolls-royce'ow.
Tego popołudnia pan Kahn potrzebował auta Noela, dlatego
Aria miała go odebrać ze spotkania z grupą wsparcia. Nie
mogła się doczekać, gdy powie Noelowi o niezwykle
szykownej, uszytej w stylu lat dwudziestych czerwonej
sukience, którą znalazła w sklepie z używaną odzieżą w Hollis.
Wiedziała, że bal walentynkowy to po prostu kolejna szkolna
impreza, jednak — ku swemu wielkiemu zdumieniu — czuła
podekscytowanie.
Bardzo ostrożnie wjechała na wielki parking. Musiała
uważać na mercedesa SUV, którego kierowca ruszył, nie
sprawdziwszy wcześniej, czy nie stoi za nim jakieś auto. Nagle
ucichła piosenka nadawana przez studencką stację radiową.
— Mamy najświeższe wiadomości na temat seryjnego
mordercy z Rosewood — oznajmił spiker. — Billy Ford, do-
mniemany zabójca, przebywający w tej chwili w areszcie,
twierdzi, że ma alibi zarówno na noc, kiedy zaginęła Alison
DiLaurentis, jak i na wieczór, kiedy zabito Jennę Cavanaugh.
Policja bada w tej chwili wiarygodność tych zeznań. Jeśli
prawnicy Forda zdołają udowodnić, że podejrzany mówi
prawdę, to zostanie wypuszczony na wolność. W takim
wypadku sprawa, która wydawała się już rozwiązana, będzie
wznowiona.
Otworzyły się podwójne drzwi do budynku i Aria pod-
niosła wzrok. Na wysokie kamienne schody wysypał się tłum
ludzi. Dwie osoby szły nieco oddalone od grupy, pogrążone w
rozmowie. Aria od razu rozpoznała faliste, ciemne włosy
Noela. Towarzyszyła mu dziewczyna z burzą blond loków.
Kiedy założyła kosmyk za ucho, Aria westchnęła. To była
Courtney.
Miała ochotę natychmiast uciec, ale Noel już ją zauważył
i ruszył w jej kierunku. Courtney szła za nim. Aria bezradnie
patrzyła, jak zbliżają się do niej, i czuła się jak mucha
uwięziona w słoiku.
— Hej — przywitał się Noel, otwierając drzwi po stronie
pasażera. — Mogłabyś też podwieźć Courtney do domu?
Mama miała ją odebrać, ale właśnie dzwoniła, że się bardzo
spóźni.
Courtney pomachała nieśmiało do Arii, zachowując bez-
pieczny dystans. Aria desperacko szukała w głowie jakiejś
wymówki, ale nie umiała niczego zmyślić na poczekaniu.
— Dobra — wymamrotała pod nosem.
Noel szepnął bezgłośnie: „Przepraszam". Ale nie wyglą-
dał na zbytnio skruszonego. Zamknął przednie drzwi i usiadł
na tylnym siedzeniu, gestem pokazując Courtney, żeby
wsiadała. To wkurzyło Arię nie na żarty. Zamierzali siedzieć
sobie razem z tyłu, a Aria miała wyglądać jak ich s z o f e r ?
I wtedy Courtney otworzyła przednie drzwi, i zajęła
miejsce obok Arii. Aria próbowała spojrzeć na Noela we
wstecznym lusterku, ale on właśnie pisał SMS-a. Czy tak to
sobie wymyślił, żeby skłonić ją do zaprzyjaźnienia się z
Courtney? Chyba już mu mówiła, że obecność Courtney budzi
zbyt wiele złych wspomnień.
Przez pierwsze pięć minut jechali w absolutnej ciszy.
Minęli pusty plac zabaw, restaurację z organicznym jedzeniem
i wjazd na szlak dla biegaczy. Courtney siedziała sztywna i
wyprężona. Noel nadal stukał w klawiaturę telefonu. Wreszcie
Aria nie wytrzymała milczenia.
— Oboje zapisaliście się do grupy wsparcia dla osób,
które straciły rodzeństwo, co?
— Zaproponowałem Courtney, żeby do nas kiedyś
wpadła — odparł Noel. — Bo mnie to pomogło.
— Rozumiem.
Aria miała ochotę wjechać samochodem do zamarznię-
tego stawu w parku, który właśnie mijali. Niby kiedy Noel
odbył taką rozmowę z Courtney?
Noel wsparł łokcie na oparciach przednich foteli.
— Podobało ci się, Courtney? Ten terapeuta jest na-
prawdę fajny i bezpośredni.
— Trochę zb yt bezpośredni — zaśmiała się Courtney. —
A teraz rzućcie się w ramiona swoim partnerom! — Courtney
przedrzeźniała niski, flegmatyczny ton głosu. — Chodzi o to,
żeby zaufać komuś tak bardzo, jak można by zaufać drzewu lub
strumieniowi. — Courtney prychnęła pogardliwie. — Ledwie
mnie złapałeś.
— Nieprawda! — zaprzeczył Noel i się zarumienił. Aria
zacisnęła zęby.
— Byliście partnerami?
— No tak. Jesteśmy dużo młodsi od reszty uczestników.
— Noel przekręcił swoją czapeczkę bejsbolową daszkiem do
tyłu.
— Noel mnie uratował od pracy w parze z obleśnym
staruchem z włosami rosnącymi z uszu — odparła Courtney.
Odwróciła się i uśmiechnęła do Noela.
— Noel to prawdziwy d ż e n t e l me n — rzuciła Aria
lodowatym tonem.
Wcale nie zamierzała przyklaskiwać jego flirtom z so-
bowtórem Ali. Zresztą Courtney też nie była bez winy.
Przecież Aria chyba wyraźnie dała jej do zrozumienia w czasie
wolnej lekcji, że razem z Noelem stanowią parę. Ale Courtney
nie przeszkadzało to w podrywaniu Noela na każdym kroku. W
niczym nie różniła się od swojej zaginionej siostry bliźniaczki.
— Możesz mnie wysadzić najpierw. — Noel przerwał
wreszcie milczenie. Właśnie dojeżdżali do jego ulicy.
— Na pewno? — zapytała lekko zaniepokojona Courtney.
Aria zastanawiała się, czy i Courtney nie ma ochoty
przebywać sam na sam w jej towarzystwie.
— Ależ oczywiście — odparł Noel.
Aria nie odpowiedziała. Wbiła paznokcie w obciągniętą
skórą kierownicę tak mocno, że zostawiła małe ślady w
kształcie półksiężyca.
Kiedy podjechali pod bramę domu Noela, Courtney
zaczęła się gapić na olbrzymią posiadłość z wieżyczkami i
czterema kominami, zbudowaną częściowo z kamienia, a
częściowo z cegły. Jej wzrok powędrował w stronę łąki
ciągnącej się dalej przez pół kilometra i przechodzącej w
pagórkowaty teren za domem. Potem spojrzała na domek
gościnny na tyłach posiadłości i w końcu na olbrzymi garaż, w
którym stała kolekcja starych samochodów pana Kahna oraz
samolot Cessna.
— To t u t a j mieszkasz? — W głosie Courtney słychać
był podziw.
— W środku nie wygląda to tak wspaniale — odparł za-
wstydzony Noel.
Wysiadł z samochodu i podszedł do okna od strony Arii.
Wyglądał na skruszonego. I dobrze. Aria opuściła szybę.
— Mogę do ciebie później zadzwonić? — zapytał, kładąc
dłoń na jej ramieniu.
Aria pokiwała tylko głową z obrażoną miną.
Courtney wierciła się niespokojnie na swoim fotelu, kiedy
odjeżdżały. Aria zastanawiała się, czy nie włączyć radia, ale
przecież mogli w nim nadawać kolejne informacje na temat
Billy'ego. A już na pewno nie miała ochoty na rozmowę o n i
m.
— Do Yarmouth najszybciej dojechać obwodnicą, tak? —
zapytała sztywno, patrząc prosto przed siebie.
— Tak — odparła cicho Courtney.
— No dobra.
Aria skręciła gwałtownie w prawo i wyjechała na au-
tostradę, prawie wjeżdżając na krawężnik.
Minęły wielki parking przy lokalnym supermarkecie. Aria
patrzyła przed siebie, udając, że fascynuje ją nalepka z napisem
„WSPÓLNY ŚWIAT" na tylnej szybie jadącej przed nimi
hondy. Każda litera była innym symbolem religijnym. Czuła
na sobie wzrok Courtney, ale postanowiła, że nie zacznie
rozmowy. Przypomniała się jej gra,
którą razem z Mikiem nazwali strażnik pałacu Bucking-
ham i grali w nią w czasie długich podróży samochodem.
Polegała ona na tym, że Aria patrzyła prosto przed siebie, jak
strażnik na warcie, a Mike próbował ją rozśmieszyć. Courtney
zaczerpnęła powietrza.
— Wiem, co sobie myślisz. Wszyscy myślą to samo. Aria
nie wytrzymała i rzuciła Courtney krótkie, pytające spojrzenie.
— Hm...
Courtney mówiła dalej ściszonym głosem.
— Wszyscy się zastanawiają, jak dałam sobie radę, żyjąc
tyle lat z dala od mojej rodziny. Pytają, jak mogę wybaczyć
rodzicom, że przez tak długi czas nie chcieli mieć ze mną nic
wspólnego.
— Hm... — Aria nie wiedziała, co powiedzieć. Faktycz-
nie, ona też się nad tym zastanawiała.
— Ale nie na tym polega mój największy problem —
kontynuowała Courtney. — Najgorsze jest to, że moi rodzice
nadal żyją w kłamstwie i udają, że ich problemy nie istnieją. —
Spojrzała Arii prosto w twarz. — Słyszałaś o tym, że moja
mama miała romans?
Aria za bardzo zbliżyła się do jadącej przed nią hondy i
musiała nacisnąć hamulec.
— Wiedziałaś o tym? — spytała zdumiona.
— Tak. Razem z Ali wiedziałyśmy od lat. Co więcej, mój
tata to nie mój prawdziwy tata. Niespodzianka! — Courtney
zaśmiała się gorzko.
Jej głos się łamał, jakby zaraz miała się rozpłakać.
— Aha — mruknęła Aria.
Nacisnęła pedał gazu i wyprzedziła białe bmw, a potem
czerwonego jeepa cherokee. Licznik pokazywał, że jedzie
prawie sto pięćdziesiąt na godzinę, choć jej się wydawało,
że stoi w miejscu. Spencer powiedziała jej o romansie swojego
taty i o tym, że jest przyrodnią siostrą Ali i Courtney. Nie miała
jednak pojęcia, że A1 i też o wszystkim wiedziała.
Aria zjechała z autostrady, kierując się w stronę Yar-
mouth. Minęła znak wskazujący drogę na farmę Darrow. Aria
nigdy nie zapomniała tego dnia, kiedy razem z Ali przyłapały
Byrona z Meredith całujących się w samochodzie na parkingu
przed budynkiem uniwersytetu Hollis. Ali z dziką satysfakcją
raz po raz przypominała Arii o tym wydarzeniu, opowiadając o
tym jak o romansie gwiazd filmowych opisanym w
plotkarskim brukowcu. „Czy w twoim domu coś się
wydarzyło?", pytała w SMS-ach. „Czy Ella coś podejrzewa?
Pamiętasz minę twojego taty, jak go przyłapałyśmy? Powinnaś
przeszukać jego rzeczy, może znajdziesz jakieś listy miłosne
do tej dziewczyny!"
Ali torturowała Arię, choć wtedy przechodziła podobne
piekło.
Aria spojrzała na siedzącą obok niej Courtney. Siostra Ali
miała spuszczoną głowę i obracała w palcach bransoletkę z
koralików na prawym nadgarstku. Z włosami zasłaniającymi
twarz i lekko wydętą dolną wargą wyglądała tak, jakby zaraz
miała się rozpłakać. W tej chwili w ogóle nie przypominała
Ali. Wyglądała tak niewinnie.
— Wiele osób ma nieodpowiedzialnych rodziców —
szepnęła Aria.
Obok auta zawirowało kilka brązowych, martwych liści.
Courtney zacisnęła mocno usta i zmrużyła oczy. Przez chwilę
Arii wydawało się, że powiedziała coś nie na miejscu.
Zatrzymała się na podjeździe pod domem DiLaurentisów, a
Courtney natychmiast otworzyła drzwi.
— Jeszcze raz dziękuję za podwiezienie.
Aria patrzyła, jak Courtney biegnie przez podwórko i
znika w domu. Przez chwilę stała jeszcze na chodniku. W jej
głowie kotłowały się myśli. Na pewno nie spodziewała się
takiej rozmowy.
Już miała ruszyć, kiedy nagle poczuła, że jeżą się jej
włosy na karku. Poczuła, że ktoś ją obserwuje. Rozejrzała się i
popatrzyła na drzewa po drugiej stronie ulicy. Była pewna, że
widzi tam jakąś dziewczynę, która patrzy na jej samochód.
Postać natychmiast zniknęła w lesie, ale Aria zdążyła jeszcze
zauważyć, że dziewczyna miała proste blond włosy sięgające
za ucho. Westchnęła głośno.
To była Melissa Hastings.
12

MARZENIA CZASEM SIĘ SPEŁNIAJĄ

W środę późnym popołudniem Emily stała przed lustrem


w swoim pokoju. Obróciła się w prawo, a potem w lewo. Czy
powinna zakręcić lokówką swoje proste blond włosy o
rudawym odcieniu? Czy wyglądała głupio z ustami
pomalowanymi różowym błyszczykiem pożyczonym od
Carolyn, jej siostry? Zdjęła T-shirt w paski, który miała na
sobie, rzuciła go na podłogę i włożyła różowy sweter z
kaszmiru. Też nie wyglądała najlepiej. Jeszcze raz spojrzała na
elektroniczny budzik na nocnej szafce. Courtney miała się tu
zjawić za kilka minut.
A może za dużo nad tym wszystkim myślała? Może
Courtney wcale z nią nie flirtowała w szatni? Przez całe życie
chodziła do szkół, które nie przypominały zwykłego liceum.
Najprawdopodobniej nie znała subtelnej sztuki uwodzenia ani
innych metod interakcji międzyludzkiej.
Zadzwonił dzwonek i Emily zamarła. Spojrzała na swoje
odbicie w lustrze. Z przerażonymi oczami wyglądała jak
wystraszone zwierzątko. W jednej chwili zbiegła na dół,
pędem przemierzyła hol i stanęła przed drzwiami frontowymi.
W domu nie było nikogo. Mama zabrała Carolyn do lekarza po
treningu pływania, a tata jeszcze nie wrócił z pracy. Miały z
Courtney cały dom dla siebie.
Courtney stała w progu z różowymi policzkami i jaś-
niejącymi, błękitnymi oczami.
-Hej!
— Cześć! - Emily odruchowo zrobiła krok w tył, kiedy
Courtney się zbliżyła, by ją uściskać.
Gdy Emily nachyliła się, żeby objąć Courtney, ta ma-
chinalnie odsunęła się od niej. Emily zachichotała.
— Wejdź — zaprosiła Courtney do środka. Courtney
weszła do holu i się rozejrzała, zatrzymując
wzrok na kolekcji porcelanowych figurek ustawionych na
półce. Potem przyjrzała się staremu pianinu stojącemu w
salonie i pnącym roślinom, które w zimie pani Fields hodowała
w domu.
— Pójdziemy do twojego pokoju?
— No jasne.
Courtney w podskokach wyszła na schody, skręciła w
prawo na półpiętrze i stanęła przed drzwiami do pokoju, który
dzieliły Emily i Carolyn.
Emily spojrzała na nią ze zdumieniem.
— Skąd wiedziałaś, że to mój pokój? Courtney popatrzyła
na nią jak na wariatkę.
— Bo tak jest napisane na drzwiach.
Wskazała na drewnianą tabliczkę na drzwiach z napisem
„EMILY I CAROLYN" wykonanym kolorowymi literami.
Emily odetchnęła z ulgą. N o j a s n e . Przecież ta tabliczka
wisiała tu od jej szóstych urodzin.
Emily zabrała z łóżka kilka maskotek, żeby zrobić miejsce
dla siebie i Courtney.
— Niezłe.
Courtney z podziwem przyglądała się wiszącemu nad
biurkiem kolażowi zdjęć przedstawiających Emily i Ali w
szóstej i siódmej klasie. W rogu widniało zdjęcie wszystkich
pięciu dziewczyn w salonie domu DiLaurentisów w górach
Pocono. Czesały się nawzajem. W innym rogu wisiało zdjęcie
obejmujących się Emily i Ali, w identycznych bikini w paski,
na brzegu basenu koło domu Spencer. Wiele z tych zdjęć Emily
zrobiła bez wiedzy Ali. Na jednym Ali spała na łóżku polowym
w domu Arii, ze spokojną, piękną twarzą. Inne zdjęcie
przedstawiało Ali biegnącą po boisku do hokeja na trawie w
stroju reprezentacji szkoły, z wysoko uniesionym kijem. Pod
kolażem leżała oparta o ścianę różowa portmonetka, którą
Maya oddała Emily w czasie konferencji prasowej. Zaraz po
powrocie do domu tamtego popołudnia Emily oczyściła ją z
brudu i błota.
Emily zaczerwieniła się, bo nagle ten prywatny ołtarzyk
wydał się jej dziwaczny.
— To takie starocie. Od bardzo dawna nawet się im bliżej
nie przyglądałam. - Chciała dodać: „Naprawdę nie mam
obsesji, nawet jeśli tak to wygląda".
— To fajne, podoba mi się — uspokoiła ją Courtney.
Wskoczyła na łóżko. — Chyba świetnie się razem bawiłyście.
— Tak — przyznała Emily. Courtney zdjęła swoje botki
od Frye.
— A to co? — Pokazała palcem na słoik stojący na noc-
nym stoliku Emily.
Emily wzięła słoik w dłonie. W środku coś zaszeleściło.
— To nasiona mlecza.
— Po co ci to?
Emily się zaczerwieniła.
— Kiedyś próbowałyśmy je palić, żeby mieć halucynacje.
To było takie głupie.
Courtney założyła ręce na piersi. Wyglądała na zain-
trygowaną.
— I podziałało?
— Nie, chociaż udawałyśmy, że działa. Włączyłyśmy
muzykę i zaczęłyśmy tańczyć. Aria machała dłońmi przed
oczami, jakby widziała jakieś kształty. Hanna patrzyła na
koniuszki własnych palców, tak jakby w życiu nie widziała
czegoś równie fascynującego. Ja się z wszystkiego śmiałam.
Tylko Spencer nie bawiła się z nami. Powtarzała w kółko: „Nic
nie czuję, nic nie czuję".
Courtney nachyliła się nieco.
— A co robiła Ali?
Emily podkurczyła kolana. Nagle się zawstydziła.
— Ali... no cóż. Ali wymyśliła specjalny taniec.
— Pamiętasz go?
— To było dawno temu.
Courtney szturchnęła Emily palcem w kolano.
— Na pewno pamiętasz. Prawda?
Oczywiście, że pamiętała. Emily przechowała w pamięci
wszystko, co dotyczyło Ali. Courtney aż podskoczyła z
radości. Chwyciła dłonie Emily.
— Pokaż mi!
— Nie!
— Błagam! — prosiła Courtney.
Wciąż trzymała za ręce Emily, której serce zaczęło
szybciej bić.
— Tak bardzo chciałabym się dowiedzieć, jaka naprawdę
była Ali. Widywałam ją bardzo rzadko. A teraz jej nie ma i...
— Courtney odwróciła oczy i spojrzała nieobecnym wzrokiem
na plakat z Darrą Torres, wiszący nad łóżkiem Carolyn. —
Żałuję, że nigdy jej nie poznałam.
Courtney spojrzała na Emily swoimi przepastnymi,
błękitnymi oczami. Tak bardzo przypominała Ali, że Emily nie
mogła wydobyć z siebie słowa. Emily położyła dłonie na
kolanach i wstała z łóżka. Przestępowała z nogi na nogę i
unosiła rytmicznie ręce. Tańczyła tak przez trzy sekundy, a
potem wymamrotała zawstydzona:
— Tylko tyle pamiętam.
Chciała natychmiast wrócić na miejsce. Ale lewą nogą
zahaczyła o pantofel w kształcie ryby, leżący obok jej łóżka.
Kiedy próbowała złapać równowagę, uderzyła biodrem o
oparcie łóżka.
— Ooo! — zawołała i padła w przód, lądując twarzą na
kolanach Courtney.
Courtney chwyciła ją za nadgarstek.
— Uwaga — zachichotała.
Ale nie puściła ręki Emily od razu. Krew zagotowała się w
żyłach Emily.
— Przepraszam — wymamrotała pod nosem, próbując
wstać.
— Nic się nie stało — odparła Courtney, wygładzając
swoją kraciastą koszulę.
Emily usiadła z powrotem na łóżku i usiłowała patrzeć
wszędzie, tylko nie prosto w oczy Courtney.
— Och, już czwarta pięćdziesiąt sześć — palnęła ni stąd,
ni zowąd i pokazała palcem na elektroniczny budzik stojący
przy łóżku. — Cztery, pięć, sześć. Powiedz, czego chcesz.
- Myślałam, że tak się mówi tylko o jedenastej jedenaście
— zażartowała Courtney.
- Ja gram wedle własnych zasad.
- Zauważyłam - odparła Courtney z błyskiem w oku.
Nagle Emily zabrakło tchu.
- Zgoda - zaśmiała się Courtney. - Wymyślę jakieś ży-
czenie, ale tylko jeśli ty też to zrobisz.
Emily zamknęła oczy i położyła się na plecach. Jej ciało
jeszcze pulsowało po niefortunnym upadku, a od zapachu
skóry Courtney kręciło się jej w głowie. Dobrze wiedziała,
czego sobie tak naprawdę życzy, lecz nigdy nie ośmieliłaby się
tego wypowiedzieć na głos. Próbowała wymyślić jakieś inne
życzenie. Żeby mama pozwoliła pomalować jej połówkę
pokoju na kolor inny niż różowy. Żeby dostała dobrą ocenę z
wypracowania na temat Francisa Scotta Fitzgeralda, które
oddała dziś rano. Żeby w tym roku wiosna przyszła o wiele
wcześniej niż zazwyczaj.
Emily usłyszała westchnięcie i otworzyła oczy. Zobaczyła
twarz Courtney, która zbliżyła się do niej na kilka
centymetrów.
- Och — westchnęła bezradnie Emily.
Courtney przysunęła się jeszcze bliżej. Cały pokój aż
pulsował. Nie wiadomo było, co się zdarzy dalej.
- Ja... - zaczęła mówić Emily, ale Courtney nachyliła się
do niej i dotknęła lekko jej ust. W głowie Emily wybuchły
fajerwerki. Usta Courtney były jednocześnie miękkie i jędrne.
Idealnie dopasowały się do ust Emily. Pocałowały się bardziej
namiętnie i przytuliły mocniej. Emily była pewna, że jej serce
nie bije tak szybko nawet wtedy, gdy płynie pięćdziesiąt
metrów stylem dowolnym. Kiedy Courtney się odsunęła, jej
oczy lśniły.
— Moje życzenie się spełniło — powiedziała rozmarzo-
nym głosem. — Zawsze chciałam zrobić to jeszcze raz.
Emily czuła na ustach ukłucia miliona igiełek. Dopiero po
dłuższej chwili dotarło do niej to, co właśnie usłyszała.
— Zaraz... Jak to „jeszcze raz"?
Uśmiech zniknął z twarzy Courtney. Zagryzła dolną
wargę i chwyciła Emily za rękę.
— No dobra. Tylko nie panikuj. To ja, Em... Al i . Emily
puściła dłoń Courtney i odsunęła się od niej
gwałtownie.
— Słucham? Co?
Oczy Courtney zasnuły się mgłą, jakby zaraz miała się
rozpłakać. W świetle padającym z narożnego okna wyglądała
jak anioł albo duch.
— Wiem, że to brzmi jak brednia, ale to prawda. To ja, Ali
- wyszeptała i spuściła głowę. - Nie wiedziałam, jak ci to
powiedzieć.
— Powiedzieć mi, że... ty to Ali? - Słowa nie chciały
przejść Emily przez usta.
Courtney pokiwała głową.
— Miałam bliźniaczkę o imieniu Courtney. Ona nie miała
problemów ze zdrowiem. Po prostu była wariatką. W drugiej
klasie zaczęła mnie naśladować, udawała mnie.
Emily zrobiła kilka kroków w tył, aż uderzyła plecami o
ścianę. Nie mogła zrozumieć tego, co właśnie usłyszała.
— Kilka razy mnie zraniła - mówiła dalej Courtney. W jej
głosie słychać było napięcie. - A raz próbowała mnie zabić.
— Jak? — wyszeptała Emily.
— Latem, przed trzecią klasą, pływałam w basenie przy
naszym starym domu w Connecticut. Courtney przyszła
i zaczęła mnie topić. Najpierw myślałam, że to taka za-
bawa, ale ona nie chciała mnie wypuścić. Kiedy trzymała moją
głowę pod wodą, powtarzała: „Nie zasługujesz na to, żeby być
sobą. Ja chcę być tobą".
- O Boże.
Emily kucnęła i przycisnęła kolana do piersi. Za oknem z
dachu poderwało się do lotu kilka ptaków. W powietrzu biły
skrzydłami tak mocno, jakby uciekały przed czymś naprawdę
przerażającym.
- Rodzice wpadli w szał. Odesłali moją siostrę daleko, a
sami przenieśli się do Rosewood - wyszeptała dziewczyna
siedząca naprzeciwko Emily. — Zabronili mi o niej mówić i
dlatego trzymałam jej istnienie w tajemnicy. Ale w szóstej
klasie Courtney przeniesiono ze szpitala w Radley do Zacisza.
Straszliwie się broniła przed tymi przenosinami. Nie chciała
zaczynać terapii od nowa w innym szpitalu. Kiedy jednak już
się tam przeniosła, jej stan zaczął się poprawiać. Rodzice
postanowili na próbę przenieść ją do domu w lecie między
siódmą a ósmą klasą. Przyjechała na kilka dni przed końcem
roku szkolnego.
Emily otworzyła oczy, ale nie potrafiła wypowiedzieć ani
słowa. Więc Courtney była tu już wtedy, gdy one chodziły do
siódmej klasy? Przecież wtedy Emily przyjaźniła się jeszcze z
Ali. Jak to możliwe, że Emily niczego nie zauważyła?
Courtney - a może Ali? - spojrzała na Emily poro-
zumiewawczo, jakby doskonale wiedziała, o czym Emily
myśli.
- Widziałyście ją. Pamiętasz ten dzień przed naszą ca-
łonocną imprezą, kiedy spotkałyśmy się u mnie na tarasie,
a wy twierdziłyście, że właśnie mnie widziałyście w po-
koju na górze?
Emily zamrugała. Oczywiście, że pamiętała. Kiedy we-
szły do pokoju Ali, ona czytała swój pamiętnik. Po chwili
zjawiła się pani DiLaurentis i kazała dziewczynom zejść na
dół. Kilka minut później, gdy Ali wyszła do nich na taras,
zachowywała się tak, jakby nie spotkały się przed chwilą w jej
pokoju. Miała na sobie zupełnie inne ubranie i zdziwiła się, że
dziewczyny do niej przyszły, jakby ostatnie dziesięć minut
wypadło jej z pamięci.
— To była Courtney. Czytała mój pamiętnik. Po tym
wydarzeniu trzymałam się od niej z daleka. W czasie naszej
całonocnej imprezy pokłóciłam się ze Spencer i wybiegłam z
domku. Ale Billy nie zaatakował mnie, jak myślą wszyscy. Ja
wróciłam do swojego pokoju, a on... dopadł moją siostrę.
Emily zakryła usta dłonią.
— Ale nie rozumiem...
— Moja siostra miała zakaz opuszczania pokoju w nocy
— mówiła dalej Courtney, nie, Ali. — Kiedy rodzice rano zo-
baczyli tylko mnie, uznali, że ja to Courtney. Przecież Ali
miała spędzić noc w domku Spencer. Próbowałam przekonać
rodziców, że jestem Ali, ale nie chcieli mi uwierzyć. Przecież
Courtney zawsze robiła im takie numery. Zawsze powtarzała:
„Jestem Ali, jestem Ali".
— O Boże — wyszeptała Emily.
Krakersy z masłem orzechowym, które zjadła na pod-
wieczorek, podeszły jej do gardła.
— I kiedy ta z ich córek, którą wzięli za Ali, nie wróciła z
imprezy do domu, wpadli w panikę. Uznali, że Courtney to ja i
że zrobiłam coś strasznego. Nie mogli znieść tego,
że ich chora umysłowo córka została w domu, a ta zdrowa
zaginęła, więc następnego dnia wysłali tę, którą uważali za
Courtney, do Zacisza. - Położyła dłoń na piersi, a jej oczy
wypełniły się łzami. — To było o kr o p n e . Ani razu mnie nie
odwiedzili. Jason regularnie odwiedzał Courtney, ale nawet on
mnie nie słuchał, kiedy próbowałam mu udowodnić, że jestem
Ali. Jakby nagle zrobili „pstryk" i zaczęli mnie traktować tak,
jakbym nigdy nie istniała.
Ulicą przejechała rozklekotana honda civic należąca do
sąsiadów. Zaszczekał pies. Potem drugi. Emily patrzyła na
dziewczynę siedzącą naprzeciwko. Dziewczynę, która po-
dawała się za Ali.
— Ale... dlaczego nie zadzwoniłaś, zanim cię wywieźli?
— zapytała Emily. - Przecież my byśmy cię rozpoznały.
— Rodzice nie pozwolili mi skorzystać z telefonu. Ze
szpitala też nie wolno mi było dzwonić. Czułam się tam jak w
więzieniu. - Po twarzy Ali ciekły łzy. - Im częściej
powtarzałam, że jestem Ali, tym bardziej wszyscy wokół
upewniali się, że mi odbiło. Zdałam sobie sprawę, że wy-
dostanę się stamtąd, jeśli będę zachowywała się jak Courtney.
Rodzice nadal nie wiedzą, kim jestem. Jeśli im o tym powiem,
pewnie znowu mnie odeślą. — Załkała. — Ja chcę tylko
odzyskać moje życie.
Emily podała jej chusteczkę z pudełka stojącego na
nocnym stoliku i jedną wzięła dla siebie.
— W takim razie czyje ciało znalazła policja?
— Courtney. Jesteśmy bliźniaczkami, więc mamy takie
samo DNA, a nawet identyczny układ zębów. - Spojrzała na
Emily ze smutkiem i desperacją w oczach. — Pamiętam cię tak
dobrze, Emily. To j a wymyśliłam ten taniec, kiedy paliłyśmy
nasiona mlecza. To mo j e zdjęcia wiszą
na tej ścianie. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie i nasz
pocałunek w domku na drzewie.
Emily poczuła zapach mydła waniliowego. Zamknęła
oczy i wyobraziła sobie zdumioną minę Ali, kiedy ją po-
całowała. Właściwie nigdy szczerze nie rozmawiały o tamtej
sytuacji. Emily wiele razy chciała ją o to zapytać, ale się bała.
Już wkrótce Ali uznała ich pocałunek za idealny temat do
drwin.
- Opowiadałam ci o starszym ode mnie chłopaku, który mi
się spodobał - wspominała dalej Ali. -1 nagle mnie
pocałowałaś. Zawstydziłam się i przeraziłam, ale potem ty
przysłałaś mi list. Ten, w którym napisałaś, jak bardzo ci się
podobam. Było mi bardzo miło, Em. Nikt wcześniej nie
przysłał mi takiego listu.
- Naprawdę? — Emily palcem narysowała na kołdrze
serce. — Myślałam, że uznałaś mnie za wariatkę.
Ali się skrzywiła.
- Byłam przerażona. I głupia. Zachowałam się jak idiotka.
Ale miałam cztery lata w szpitalu na to, żeby przemyśleć swoje
postępowanie. — Położyła dłonie na kolanach. — Co jeszcze
mogę powiedzieć, żebyś mi uwierzyła? Jak mogę udowodnić,
że j e s t e m A l i ?
Emily wciąż czuła na ustach pocałunek, a jej ręce i nogi
drżały. Ale choć cała ta historyjka brzmiała niesamowicie,
Emily czuła, że Courtney coś ukrywa. Wydawało się jej, że
znają się od zawsze. I okazało się, że przeczucia jej nie myliły.
Emily czekała na tę chwilę od lat. Czytała horoskopy,
stawiała tarota, wertowała tabele numerologiczne, desperacko
szukając jakiegoś dowodu na to, że Ali wciąż żyje. Zachowała
każdy liścik otrzymany od Ali, jej bazgroły
zrobione z nudów i podarunki, które Ali dawała jej bez
okazji. Nie potrafiła się rozstać z tymi pamiątkami, bo jakaś
wielka, mistyczna, tkwiąca w niej siła przekonywała ją, że ta
historia jeszcze się nie skończyła. Emily wierzyła, że Ali nadal
żyje i ma się dobrze.
I teraz okazało się, że Emily przez cały ten czas miała
rację. Spełniło się największe marzenie jej życia.
Nagle poczuła się lekko i rześko. Jej serce biło spokojnie i
miarowo, jednostajnie i równo. Uśmiechnęła się ciepło do Ali.
- Oczywiście, że ci wierzę - powiedziała, przytulając do
siebie dawną przyjaciółkę. - Tak się cieszę, że wróciłaś.
13

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

Spencer poprawiła dekolt swojej zapinanej na szyi su-


kienki od Milly i pokazała podrobiony dowód osobisty
ochroniarzowi, który pilnował wejścia do Paparazzi, dwu-
poziomowego klubu w starej części Filadelfii. Ochroniarz
przyjrzał się podróbce, pokiwał głową i oddał ją Spencer.
S u p e r.
Potem przyszła Courtney ubrana w śliczną, złotą sukienkę
mini. Pokazała ochroniarzowi stary, podrobiony dowód
osobisty Melissy. Ochroniarz pokiwał głową i wpuścił ją do
środka. Na końcu zjawiła się Emily. Wyglądała niezwykle
seksownie w czerwonej rozkloszowanej sukience,
ekstrawaganckim naszyjniku i srebrnych sandałkach na
obcasie, które pożyczyła od Courtney. To ona zadzwoniła do
Spencer na godzinę przed ich umówionym spotkaniem,
twierdząc, że świetnie się jej rozmawiało z Emily i że chciałaby
ją również zabrać na tańce. Spencer nie miała nic przeciwko
temu. Teraz, kiedy
zaprzyjaźniła się z bliźniaczką Ali, chciała, żeby pokochał
ją cały świat.
Emily wręczyła bramkarzowi starą podróbkę dowodu
osobistego jej siostry, a kiedy ten pokiwał machinalnie głową i
oddał jej dokument, wszystkie trzy weszły do środka.
— Zabawimy się — powiedziała Courtney i chwyciła
dziewczyny za ręce. - Nie mogę się doczekać.
— Ja też — powiedziała Emily, posyłając Courtney dłu-
gie porozumiewawcze spojrzenie.
Spencer nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Chyba
Emily zabujała się teraz w Courtney, tak jak kiedyś
podkochiwała się w jej siostrze.
Jak na środowy wieczór, w klubie zebrał się spory tłum.
Lokal mieścił się w dawnej siedzibie banku. Wnętrze ozdabiały
marmurowe kolumny i misternie zdobiona boazeria, a z
antresoli rozciągał się widok na tańczący na parkiecie tłum. Z
głośników ryczała na cały regulator piosenka Black Eyed Peas,
przy której grupka studentów skakała i wiła się w tańcu, nie
dbając zbytnio o rytm i rozlewając wokół siebie drinki. W
powietrzu unosiła się odurzająca mieszanka zapachu piwa,
perfum i zbyt wielu ciał stłoczonych na zbyt małej
powierzchni. Kilku chłopaków obejrzało się za Spencer i jej
przyjaciółkami. Przede wszystkim taksowali wzrokiem
Courtney, jej blond włosy, szczupłe biodra i uda opięte złotym
materiałem. Wszyscy przecież wiedzieli, kim jest. Aż dziw
bierze, że jeszcze nie pojawiła się tu ekipa reporterów z
telewizji.
Courtney oparła się o bar i zamówiła trzy malinowe
martini. Wróciła po chwili z trzema różowymi drinkami.
— Do dna, moje panie.
— No, nie wiem... — zawahała się Spencer.
— No jasne! — wykrzyknęła jednocześnie Emily.
Spencer popatrzyła na nią zdumiona. K i m b ył a ta
dziewczyna i co zrobiła z naszą starą, dobrą Emily?
— Zostałaś przegłosowana! — uśmiechnęła się Courtney.
— Trzy, cztery!
Spencer potulnie przystawiła kieliszek do ust i wypiła
duszkiem kwaskowaty napój. Kiedy skończyła, wytarła usta i
wydała radosny okrzyk.
Dziewczyny też wypiły swoje drinki, a Courtney gestem
zamówiła jeszcze jedną kolejkę u barmana, który miał jakieś
dwa metry wzrostu i wyglądał jak drag queen.
— Chodźmy tańczyć! — zawołała, wręczając dziewczy-
nom następne drinki.
Raźnym krokiem ruszyły na parkiet i zaczęły tańczyć w
rytm piosenki Hollaback Girl. Courtney wyciągnęła w górę
ręce i zamknęła oczy. Emily kołysała się rytmicznie w przód i
w tył.
Spencer nachyliła się i krzyknęła Emily do ucha:
— Pamiętasz nasze konkursy taneczne w salonie u Ali!?
— Zazwyczaj przestawiały meble pod ściany, puszczały
muzykę na cały regulator i wymyślały skomplikowane
choreografie do piosenek Justina Timberlake'a. — Tu jest
podobnie... ale lepiej.
Emily spojrzała nieśmiało na Spencer.
— A żebyś wiedziała. Spencer zmarszczyła brwi.
— Co masz na myśli?
Ale Emily wypiła tylko do dna drugiego drinka i się
odwróciła.
Tłum wokół nich gęstniał. Spencer czuła na sobie spoj-
rzenia. Kilku chłopaków zbliżyło się do nich, wykorzystując
każdą okazję, by - niby przez przypadek - otrzeć się o biodra
Courtney, uda Emily czy nagie ramiona Spencer. Inne
dziewczyny w dyskotece spoglądały zazdrośnie, unosząc ręce
nad głowę, tak jak Courtney, w nadziei że spłynie na nie trochę
z jej magii. Nudziarze podpierający ściany gapili się na trzy
dziewczyny jak na gwiazdy z Hollywood.
Spencer poczuła przypływ euforii. Ostatni raz czuła się
tak wspaniale zaraz po tym, jak wszystkie cztery poznały Ali w
czasie organizowanej przez szkołę akcji charytatywnej. Ona
kupiła im koktajle w szkolnej kafeterii, a potem zaprosiła je do
swojego domu na całą noc. Spencer nie miała pojęcia, dlaczego
spośród wszystkich bogatych i ślicznych szóstoklasistek z
Rosewood Day Ali wybrała właśnie ją. Spencer nie musiała
nawet specjalnie walczyć o jej względy. Jeszcze w trakcie akcji
charytatywnej, gdy Spencer po wypiciu koktajlu wróciła do
pracy na swoim stanowisku, zauważyła, z jaką zazdrością
patrzą na nią jej koledzy i koleżanki. Każdy chciał być na jej
miejscu. Teraz historia się powtarzała.
Rozproszone światło odbite od kuli dyskotekowej padało
na tańczącą Courtney. Tuż obok niej zaczął tańczyć jakiś facet.
Był od niej niższy o dobre kilka centymetrów, miał
prześwitujący T-shirt i bardzo modne wąsy, które uważał
chyba za świadectwo dystansu do siebie. Przypominał Spencer
jednego z braci Super Mario, tylko w wersji demo.
Courtney manifestacyjnie odwróciła się od niego, ale on
chyba nie potrafił zaakceptować porażki. Po chwili ocierał się
o uda Emily, która wyglądała na przerażoną.
Spencer wcisnęła się między nich, chwyciła Emily za ręce
i zaczęła z nią tańczyć. Mario zniknął w tłumie, ale po kilku
sekundach wrócił, teraz rzucając co chwila spojrzenia w stronę
Spencer.
— Ukryj się za mną — pisnęła Courtney.
Spencer niezdarnie schowała się za jej plecami. Emily
zbliżyła się do nich, zwijając się ze śmiechu. Mario tańczył
sam kilka metrów dalej. Ruszał się jak paralityk. Rzucał im
spojrzenia pełne nadziei, że zaproszą go do swojego kręgu.
— Chyba jedna z nas musi z nim zatańczyć, żeby sobie
wreszcie poszedł — powiedziała Emily.
Courtney położyła palec na ustach. Spojrzała na Emily i
uśmiechnęła się łobuzersko. A potem przekrzywiła głowę i
popatrzyła na Spencer.
— Tylko nie to.
Spencer dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co właśnie
powiedziała Courtney. Poczuła w gardle smak martini. ~ C-co?
— Tylko nie to - powtórzyła Courtney, nadał kołysząc się
w takt muzyki. Tańczyły nawet jej oczy. — Nie wmówisz mi,
Spencer, że już zapomniałaś naszą ulubioną grę.
N a s z ą ulubioną grę? Spencer odsunęła się od Courtney,
nieomal wpadając na wysoką dziewczynę z brązowymi
włosami do pasa. Krew zawrzała jej w żyłach. Chyba ktoś
znowu próbował z niej kpić. I to w żywe oczy.
Wszystkie trzy usiadły przy wolnym stoliku.
— Spence, muszę ci coś wyznać — zaczęła mówić
Courtney, zakładając za ucho kosmyk włosów. — Emily już
wie.
— Wie? — powtórzyła Spencer jak echo. Emily
uśmiechnęła się tajemniczo. — Co wie? Co się tu dzieje?
Courtney wzięła Spencer za ręce.
— Spencer. To ja, A1 i. Spencer drgnęła nerwowo.
— Nie bawią mnie takie żarty.
Ale Courtney miała śmiertelnie poważną minę. Emily też.
Nagle z głośników ryknęła jakaś rytmiczna piosenka. Od
stroboskopu Spencer zaczęła boleć głowa. Poczuła, że jej ciało
wciska się w krzesło.
— Przestań — rzuciła. — Przestań natychmiast.
— To prawda — powiedziała Emily, patrząc na nią sze-
roko otwartymi oczami. — Ona nie kłamie. Posłuchaj jej.
Courtney wyjaśniła Spencer, co się wydarzyło. Kiedy
Spencer usłyszała o tej zamianie miejsc, zakręciło się jej w
głowie, jakby wypiła duszkiem kolejne martini. Jak to
możliwe? Nie wierzyła w ani jedno słowo Courtney. N i e
mo g ł a w to uwierzyć.
— Jak długo mieszkałyście z Courtney pod jednym da-
chem w Rosewood? — zapytała zachrypniętym głosem,
chwytając krawędź stołu, jakby traciła równowagę.
— Krótko - odparła Courtney, a może Ali, spuszczając
wzrok. — Tylko w ten weekend, kiedy umarła moja siostra.
— Zaraz, czekaj. — Emily zmarszczyła brwi i uniosła w
górę palec. — Czy nie było jej tu jeszcze raz?
Sięgnęła do swojej czarnej skórzanej torebki, wyciągnęła
telefon i odnalazła stare zdjęcie, przysłane niegdyś przez A.
Zrobiono je na podwórku przy domu DiLaurentisów, chyba w
letnie popołudnie. Przedstawiało Ali, Jennę i jakąś blondynkę
stojącą tyłem do obiektywu. To mogła być tylko bliźniacza
siostra Ali.
— Och. — Courtney odgarnęła włosy spadające jej na
oczy i pstryknęła palcami. — Na śmierć o tym zapomniałam.
Spędziła kilka godzin w domu, kiedy przenosili ją z jednego
szpitala do drugiego.
Spencer liczyła ozdobne luksfery na przeciwległej ścia-
nie, próbując jakoś odnaleźć sens w tym chaosie.
— Ale jeśli Courtney zawsze udawała Ali, skąd mamy
wiedzieć, że t y nie jesteś Courtney?
— Nie jest — zapewniła ją Emily. Courtney również
pokręciła głową.
— A co z pierścionkiem? — Spencer nie dawała za wy-
graną. Pokazała na palec Courtney, na którym nie było żadnych
ozdób. — Dziewczyna zakopana w ziemi miała na małym
palcu pierścionek Ali. Jeśli ty jesteś Ali, to czemu Courtney go
nosiła?
Courtney zrobiła kwaśną minę, jakby właśnie wypiła
kieliszek czystej, mocnej wódki.
— Zgubiłam go na dzień przed naszą imprezą. Na pewno
siostra mi go ukradła.
— Nie pamiętam, żebyś miała go na palcu tamtej nocy —
dodała szybko Emily.
Spencer zmierzyła Emily wzrokiem. To oczywiste, że
Emily chciała uwierzyć, że to była Ali. Przecież o niczym
innym nie marzyła od czterech lat, tylko o powrocie ukochanej
przyjaciółki. Ale kiedy Spencer wytężyła pamięć, wcale nie
była taka pewna, czy Ali miała na palcu ten pierścionek, czy
nie.
Kilku chłopaków w marynarkach, z włosami postawio-
nymi na żelu spoglądało na dziewczyny, jakby mieli ochotę do
nich podejść i spróbować je poderwać. Ale chyba
wyczuli, że rozmawiają o czymś ważnym, i wycofali się.
Courtney ujęła dłonie Spencer.
— Pamiętasz naszą kłótnię przed domkiem? Myślałam
o niej przez trzy i pół roku. Tak mi przykro. I żałuję in-
nych rzeczy, które wtedy robiłam. Na przykład tego, że
wywieszałam mój strój do hokeja w oknie, żebyś go miała stale
przed oczami. Wi e d z i a ł a m przecież, że w ten sposób zrobię
ci na złość. Byłam zazdrosna i niepewna siebie. Zawsze mi się
wydawało, że to ty zasługiwałaś na miejsce w reprezentacji
szkoły, a nie ja.
Spencer chwyciła brzeg tapicerowanego krzesła i pró-
bowała złapać oddech. O ich kłótni przed domkiem wiedzieli
ws z ys c y. Spencer sama opowiedziała o tym na policji. Ale
wywieszanie stroju do hokeja w oknie? O tym Spencer nie
mówiła nawet swoim przyjaciółkom.
— I żałuję tych moich gierek z tobą i łanem — powie-
działa Courtney, a może faktycznie Ali? — Nie powinnam była
cię straszyć, że powiem Melissie o waszym pocałunku. I że
kazałam mu cię pocałować. Zresztą, to nieprawda.
Spencer zacisnęła zęby. Znowu wezbrał w niej gniew
i wstyd, taki sam jak w czasie tamtej kłótni.
— Okej, dzięki.
— Wiem, że zachowałam się jak ostatnia suka. Miałam
potem takie wyrzuty sumienia, że nawet nie poszłam na
spotkanie z łanem. Pobiegłam prosto do domu i zamknęłam się
w pokoju. Więc w pewnym sensie mnie o c a l i ł a ś , Spence.
Gdybyśmy się nie pokłóciły, to ja poszłabym do lasu i to mnie
zaatakowałby Billy. — Ali wytarła oczy serwetką spod
kieliszka martini. — Przepraszam, że nie powiedziałam ci o
tym, że jesteśmy siostrami. Sama
dowiedziałam się o tym na kilka dni przed tamtą imprezą i
zupełnie nie potrafiłam sobie z tym poradzić.
— A jak się o tym dowiedziałaś? — zapytała Spencer już
nie tak hardo.
Z głośników popłynęła piosenka Lady Gagi i tłum sie-
dzący wokół zaczął wiwatować i tańczyć.
— To chyba nie ma znaczenia, prawda? — odparła Ali. —
Liczy się tylko to, co powiedziałam ci wczoraj u mnie w domu.
Że chcę zacząć od nowa. Żebyśmy były dla siebie siostrami,
których zawsze pragnęłyśmy.
Cały świat zawirował wokół Spencer. Przy barze tłoczyli
się i hałasowali coraz bardziej rozbawieni ludzie. Spencer
wpatrywała się w siedzącą naprzeciwko dziewczynę.
Przyglądała się jej małym, kształtnym dłoniom, okrągłym
paznokciom i długiej szyi. Czy to n a p r a wd ę Ali? Spencer
wydawało się, że patrzy na doskonałą podróbkę torby od Fendi,
próbując odróżnić ją od prawdziwej. Przecież jakieś różnice
musiały istnieć.
Musiała przyznać, że... jej historia wydawała się praw-
dopodobna. Kiedy tylko ta dziewczyna pokazała się na po-
deście w czasie konferencji prasowej, Spencer czuła, że kryje
w sobie jakąś tajemnicę. Bliźniacza siostra Ali patrzyła na nie
tak, jakby znała je od dawna. Nazwała Emily „Zabójcą".
Urządziła swój pokój na wzór sypialni Ali. Zachowywała się
dokładnie tak jak jej siostra, a tego nie potrafiłaby dokonać ani
doskonała aktorka, ani nawet bliźniaczka. To właśnie tę
dziewczynę poznała w czasie tamtej pamiętnej imprezy
charytatywnej. I ta dziewczyna sprawiła, że Spencer poczuła
się kimś ważnym.
Nagle przypomniały się jej zdjęcia zrobione przez
Billy'ego w czasie ich imprezy w domku. Gdyby tylko Ali
pozwoliła Spencer rozsunąć żaluzje, gdyby tylko nie
uparła się, że postawi na swoim, to zobaczyłyby, kto je
podgląda. I nie doszłoby do tragedii.
— Przez dwa lata nie odstępowałyśmy się na krok. Dla-
czego nie powiedziałaś nam, że masz siostrę? — zapytała
Spencer, odrzucając włosy na plecy.
Wydawało się jej, że w jednej chwili do baru weszło ko-
lejne sto osób. Czuła się jak w pułapce i zaczynała panikować,
tak jak wtedy, gdy razem z Melissą utknęły w pełnej ludzi
windzie w Saksie w czasie piątkowych zakupów.
Ali dmuchnięciem odsunęła włosy spadające jej na twarz.
— Rodzice mnie o to prosili. Poza tym... wstydziłam się.
Bałam się, że zasypiecie mnie niewygodnymi pytaniami.
Spencer prychnęła pogardliwie.
— Takimi pytaniami, jakimi sama uwielbiałaś nas tor-
turować?
Ali patrzyła na nią bezradnie. Emily zagryzła dolną
wargę. Muzyka dudniła.
— Ty znałaś wszystkie nasze sekrety — powiedziała
Spencer z wyrzutem ściszonym i drżącym głosem. Jej gniew
narastał błyskawicznie, jak kula śniegowa tocząca się po stoku.
— Wyciągałaś je z nas, żeby mieć nad nami władzę. Bałaś się,
że gdy poznamy twoją tajemnicę, zdobędziemy władzę nad
tobą. I stracisz pozycję liderki.
— Masz rację — przyznała Ali. — Chyba tak właśnie
było. Przepraszam.
— I niby czemu nie próbowałaś się z nami skontaktować
ze szpitala? — pytała dalej Spencer, dygocząc z gniewu. —
Byłyśmy twoimi najlepszymi przyjaciółkami. Powinnaś była
nam coś powiedzieć. Masz pojęcie, przez co przeszłyśmy po
twoim zniknięciu?
Ali poruszała bezgłośnie ustami, jakby nie wiedziała, co
powiedzieć.
— Ja...
Spencer nie dała jej dojść do słowa.
— Wiesz, jak ciężko nam było?
Po policzkach Spencer płynęły łzy. Kilka osób przecho-
dzących obok spojrzało na nią i natychmiast przyspieszyło
kroku.
— Mnie też było ciężko! — broniła się Ali, kręcąc głową.
— Chciałam wam powiedzieć, przysięgam! Najpierw nie
kontaktowałam się z wami, bo po prostu nie mogłam. Dopiero
po kilku miesiącach dostałam zgodę na odbywanie rozmów
telefonicznych. A kiedy już wolno mi było zadzwonić, wy
poszłyście do ósmej klasy. I pomyślałam sobie... no cóż, że po
tym, co wam zrobiłam, pewnie nie chcecie mnie znać. —
Wbiła wzrok w roztańczony tłum. — Pewnie się ucieszyłyście,
że zniknęłam.
— Ali, to nieprawda — zaprotestowała natychmiast
Emily, kładąc Ali rękę na ramieniu.
Ali odtrąciła jej dłoń.
— Daj spokój. Wiesz, że to prawda.
Spencer popatrzyła na resztkę różowego martini w kie-
liszku. Tak, to prawda. Po zniknięciu Ali Spencer poczuła ulgę.
Uwolniła się od jej drwin i prześladowań. Ale gdyby tylko Ali
zadzwoniła do niej ze szpitala, to natychmiast ruszyłaby jej na
pomoc, choćby musiała pieszo pójść do Delaware.
Przez chwilę wszystkie trzy milczały, gapiąc się na tłum
oblegający bar i DJ-a, który kołysał się miarowo za pulpitem.
Jakaś rudowłosa dziewczyna zaczęła tańczyć na stole,
otoczona przez siedmiu chłopaków o spojrzeniu
wygłodniałych sępów. Barman sprzątnął z sąsiedniego
stolika niedopitą butelkę piwa, a jakaś blondynka z prostymi
włosami obciętymi za ucho wyszła z łazienki. Spencer wy-
prostowała się. Czy to... Melissa? Zmrużyła oczy, próbując
przyjrzeć się dokładniej, ale dziewczyna zniknęła. Spencer
czuła pulsowanie w skroniach, jakby miała zaraz dostać
gorączki. Z tego wszystkiego chyba zaczęła mieć zwidy.
Westchnęła głośno. Ali patrzyła na nią z zatroskaną miną.
Widać było, że bardzo pragnie jej przebaczenia. Wreszcie Ali
przesiadła się obok i objęła ją. Spencer poklepała ją lekko po
plecach.
— Ostre laski — wyszeptał ktoś za ich plecami.
Dziewczyny odsunęły się od siebie i odwróciły. Emo
Super Mario opierał się o jedną z kolumn i przyglądał się
im znad kufla piwa.
— Mogę się przyłączyć? — zapytał niewinnym tonem.
Emily zachichotała z zażenowania. Ali zasłoniła dłonią
uśmiech. Posłała obu przyjaciółkom porozumiewawcze
spojrzenie. Nawet Spencer wiedziała, co teraz nastąpi.
— Tylko nie to! — zawołały dokładnie w tej samej
chwili.
Emily i Ali wybuchły histerycznym śmiechem. Spencer
też się zaśmiała, najpierw z rezerwą, a potem coraz głośniej i
głośniej, aż spłynęło z niej całe napięcie wywołane szokiem.
Ścisnęła dłoń Ali, przyciągnęła ją do siebie i uścisnęła.
Wbrew wszystkim przeciwnościom losu udało się jej odzyskać
przyjaciółkę i siostrę.
14

ZEMSTA - OSTATNI KRZYK MODY

Następnego dnia, dokładnie o 17.58, Hanna, Courtney,


Kate, Naomi i Riley wysiadły z metra u stóp schodów pro-
wadzących do Nowojorskiej Biblioteki Publicznej. Grupka
turystów w trampkach na grubej podeszwie robiła sobie zdjęcia
przy wyrzeźbionym w kamieniu lwie.
— Tędy — zakomenderowała Hanna, skręcając w lewo,
w kierunku Bryant Parku.
Wierzchołki białych namiotów ponad drzewami przy-
pominały Hannie morskie fale. Miała na sobie jedwabną,
sięgającą nad kolano sukienkę od Diane von Furstenberg, w
kwiatowy wzór, która doskonale podkreślała jej szczupłą talię.
Ubrań z tej kolekcji jeszcze nie sprzedawano w sklepach, ale
kiedy Sasha z butiku Szyk usłyszała, że Hanna jedzie na pokaz
mody, odszukała na zapleczu jedyny próbny egzemplarz i
pożyczyła Hannie. Dziewczyna włożyła też kupione jesienią
fioletowe buty na koturnie od Diane von Furstenberg. Uznała,
że
całości musi dopełnić nabijana ćwiekami torba na ramię
od tej właśnie projektantki, więc po chwili wahania kupiła ją,
choć była pewna, że dotarła do limitu na karcie kredytowej.
Żadna z jej koleżanek nie wyglądała równie pięknie jak
ona. Naomi i Kate też włożyły sukienki od DVF, ale z zeszłego
sezonu, a Riley wystąpiła w spłowiałej i zmechaconej szmacie
sprzed dwóch sezonów. Bezguścia. Courtney wybrała prostą,
wełnianą sukienkę od innego projektanta, Marca Jacoba, a do
tego miała brązowe botki zakrywające kostkę. Zachowywała
się jednak z taką pewnością siebie, że Hanna zastanawiała się,
czy przypadkiem to nie Courtney miała więcej klasy niż ona. A
może to w złym tonie włożyć sukienkę projektantki, na której
pokaz właśnie się idzie? Czy Hanna nie przypominała tych
wieśniaków, którzy po Nowym Jorku paradowali w T-shirtach
z napisem: „I V NEW YORK"?
Hanna odsunęła od siebie nieprzyjemne myśli. Jak dotąd
dzień upływał jej w szampańskim nastroju. Zjadła lunch w
towarzystwie pozostałych dziewczyn, zastanawiając się, jakie
znane osoby spotkają na pokazie. Madonnę? Taylor Momsen?
Natalie Portman? Potem wsiadły do pociągu na dworcu przy
Trzydziestej Ulicy w Filadelfii i w czasie godzinnej podróży
popijały szampana z butelki, którą Naomi ukradła swojemu
tacie. Za każdym razem kiedy siedząca obok, chuda jak patyk i
nadęta jak balon bizneswoman rzucała im karcące spojrzenia,
wybuchały śmiechem. No dobra, nie zauważyły, że wsiadły do
tak zwanego cichego wagonu, w którym obowiązywały
bardziej rygorystyczne zasady niż w miejskiej bibliotece w
Rosewood. Ale to je tylko bardziej rozbawiło.
Naomi położyła Courtney dłoń na ramieniu, kiedy szły
Czterdziestą Ulicą.
— Powinnyśmy pójść do restauracji, o której czytałaś w
dodatku do „Gońca Filadelfijskiego", nie sądzisz?
— No pewnie — odparła Courtney, omijając szerokim
łukiem wózek z hot dogami, roztaczający paskudny zapach. —
Ale tylko jeśli Hanna też chce. — Posłała Hannie
konspiracyjny uśmiech.
Od kiedy okazało się, że obie padły ofiarą Iris, Courtney
wiernie wspierała Hannę.
Weszły do parku, w którym roiło się od dziennikarek
zajmujących się modą, jednej szczuplejszej, ładniejszej i
bardziej ekstrawaganckiej od drugiej. Przed logo Mercedesa
jedna z jurorek z Top Model udzielała wywiadu do kamery.
Przed wejściem do namiotu, w którym miał się odbyć pokaz,
ustawiła się ekipa telewizyjna rejestrująca twarz każdego, kto
wchodził do środka.
Naomi chwyciła Riley za rękę.
— O Boże, będziemy sławne.
— Może nawet znajdziemy się w „Teen Vogue'u"! — wy-
krzyknęła Kate. — Albo w jakimś plotkarskim czasopiśmie!
Hanna uśmiechnęła się od ucha do ucha. Dumnym
krokiem podeszła do stojącego przy wejściu koordynatora
pokazu, ciemnoskórego mężczyzny o ostrych rysach twarzy i
ustach pomalowanych na różowo. Wszystkie kamery zwróciły
się w jej stronę i skupiły na jej twarzy. Hanna próbowała je
ignorować. Tak zachowywały się znane aktorki w obecności
paparazzich.
— Dzień dobry, mam rezerwację na nazwisko Marin —
powiedziała niby od niechcenia, jak stała bywalczyni pokazów.
Wręczyła koordynatorowi pięć biletów, które wydru-
kowała zeszłego wieczoru na specjalnym, bardzo drogim
papierze do drukarki. Posłała Naomi i pozostałym dziew-
czynom radosny uśmiech, a one odpowiedziały jej tym samym.
Koordynator przyjrzał się zaproszeniom i uśmiechnął się z
politowaniem.
— O, jakie to słodkie. Ktoś umie posługiwać się
Photo-shopem!
Hanna zamrugała z niedowierzaniem.
— Słucham?
Koordynator oddał jej zaproszenia.
— Kochanie, żeby wejść na ten pokaz, musisz mieć czar-
ny klucz z logo DVF. Rozesłaliśmy je do setki ludzi jakiś
miesiąc temu. A te twoje karteluszki to nawet nie wejściówki
na miejsca stojące.
Hanna poczuła się tak, jakby koordynator kopnął ją w
splot słoneczny swoim srebrnym butem na grubej podeszwie.
— Dostałam je od mamy! — skamlała. — Są prawdziwe!
Koordynator położył dłoń na biodrze.
— No to mamusia musi się teraz wytłumaczyć. — Od-
pędził gestem Hannę i jej przyjaciółki. — Wracajcie do
przedszkola, dziewczyny.
Świat zawirował Hannie przed oczami. Na jej czole po-
jawiły się krople potu. Kamera śledziła każdy najmniejszy jej
ruch, a ktoś w tłumie wyszeptał: „Kłamczucha". Kilka chudych
jak patyk dziewczyn zaczęło gorączkowo pisać coś na swoich
palmtopach. Pewnie w ciągu kilku minut informacja rozejdzie
się po wszystkich blogach o modzie i na Twitterze. Już
widziała, jakimi przezwiskami obrzucą ją internauci.
Naomi siłą wyciągnęła Hannę z kolejki i przyparła ją do
drzewa.
— Co tu się, do diabła, dzieje, Hanno?
— Specjalnie to zrobiła — syknęła złowieszczo Riley
stojąca za Naomi. — Miałaś rację, Naomi. Ktoś taki jak o n a w
życiu nie dostałby prawdziwych biletów.
— O niczym nie wiedziałam! — broniła się Hanna. Ob-
casy jej butów tonęły w błotnistej mazi. — Zadzwonię do
mamy. Na pewno to wyjaśni.
— Nie ma co wyjaśniać — warknęła Kate, zbliżając twarz
do twarzy Hanny. Jej oddech pachniał zeschłymi precelkami.
— Dałyśmy ci szansę, a ty ją zmarnowałaś.
Courtney założyła ręce na piersi, ale nie odezwała się ani
słowem.
— Nigdy już nie odzyskasz popularności w Rosewood
Day — orzekła wyniośle Naomi. Wyciągnęła z torebki telefon
i wzięła Riley za rękę. — Chodźmy do Waverly Inn. —
Rzuciła Hannie pełne nienawiści spojrzenie. — Nawet się nie
w a ż za nami iść.
Cała czwórka zniknęła w tłumie. Hanna odwróciła się i
spojrzała na stojący obok kosz na śmieci wypełniony po brzegi
plastikowymi kubkami po szampanie. Obok przeszły dwie
dziewczyny z długimi lśniącymi włosami, trzymając w
dłoniach czarne klucze z wygrawerowanym logo DVF.
— Nie mogę się doczekać pokazu — powiedziała śpiew-
nie jedna z nich, ubrana w taką samą sukienkę jak Hanna, tylko
w rozmiarze trzydzieści cztery, a nie trzydzieści osiem.
G łu p i a su k a .
Hanna wyciągnęła telefon i wybrała numer mamy, nie
dbając o to, że pewnie koszt rozmowy wyniesie trylion do-
larów. Dopiero po szóstym sygnale mama odebrała.
— Jak mogłaś mi to zrobić! — wrzeszczała Hanna do
słuchawki. — Zrujnowałaś mi życie!
— . . . H a n n o ? — zapytała pani Marin ściszonym, meta-
licznym głosem. — Co się stało?
— Dlaczego przysłałaś mi podrobione bilety na pokaz
mody? - Hanna kopnęła kamień, a kilka przestraszonych gołębi
poderwało się do lotu. — Nie dość, że mnie zostawiłaś samą z
ojcem, który mnie nienawidzi, i Kate, która chce mnie
doprowadzić do obłędu, to jeszcze postanowiłaś mnie
ośmieszyć przed całym światem?
— J a ki e b i l e t y? - zapytała pani Marin. Hanna
zacisnęła zęby.
— Bilety na pokaz Diane von Furstenberg w Bryant
Parku. Te, które mi przysłałaś e-mailem parę dni temu. A może
tyle myślisz o pracy, że już o tym zapomniałaś?
— Nie wysyłałam ci żadnych biletów — odparła mama.
W jej głosie słychać było zatroskanie. - Na pewno ten e-mail
był ode mnie?
W kilku oknach wieżowca naprzeciwko parku zapaliły się
światła. Rozproszona grupa przechodziła na pasach przez
Pięćdziesiątą Drugą Ulicę. Hanna poczuła gęsią skórkę na
przedramionach. Jeśli nie mama przysłała jej te podróbki, to
kto?
— Hanno? — zapytała po chwili milczenia pani Marin. —
Kochanie, czy wszystko w porządku? Chcesz ze mną
o czymś porozmawiać?
— Nie — rzuciła Hanna do słuchawki i natychmiast się
rozłączyła.
Powlokła się zrezygnowana pod budynek biblioteki
i usiadła obok jednego z kamiennych lwów. Nieopodal za-
uważyła kiosk z gazetami. Na pierwszej stronie dziennika
„New York Post" widniało zdjęcie Billy'ego Forda. Jego
pełne nienawiści spojrzenie mroziło krew w żyłach. Długie
włosy kleiły mu się do czoła o ziemistym kolorze. „Ford jest
niewinny", głosił wielki nagłówek.
Mocny podmuch wiatru porwał gazetę leżącą na wierzchu
stosu. Przefrunęła kilka metrów i wylądowała na chodniku,
pod stopami dziewczyny w znajomo wyglądających
brązowych botkach nad kostkę. Wzrok Hanny powędrował w
górę i zatrzymał się na twarzy w kształcie serca okolonej blond
włosami.
— Och — westchnęła zdumiona.
— Hej. — Courtney uśmiechnęła się ciepło. Hanna
spuściła głowę.
— Czego chcesz? Courtney usiadła obok.
— Wszystko w porządku? Hanna milczała.
— Przejdzie im.
— Wcale nie. Spaprałam sprawę — powiedziała ze skru-
chą Hanna. Jej słowa zagłuszał ryk autobusu wycieczkowego
pełnego turystów zwiedzających Nowy Jork. Nagle naszła ją
ogromna ochota na chrupki serowe. — Właśnie zostałam
oficjalnie największą frajerką na świecie.
— Nieprawda.
— Właśnie że tak. — Hanna zacisnęła usta. Może po
prostu trzeba było się z tym pogodzić. — Przed spotkaniem z
twoją siostrą byłam pośmiewiskiem. Nawet nie wiem,
dlaczego się ze mną zaprzyjaźniła. Wcale nie jestem fajna i
wyluzowaną. Nigdy nie byłam. Nie zmienię tego.
— Hanno - Courtney przybrała poważny ton. — To naj-
głupsza rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałaś.
Hanna prychnęła z pogardą.
— Znasz mnie od dwóch dni. Twarz Courtney się
rozjaśniła.
— Znam cię znacznie dłużej.
Hanna uniosła głowę i spojrzała na dziewczynę siedzącą
obok niej na schodach.
— Słucham?
Courtney przekrzywiła głowę.
— Daj spokój. Myślałam, że wiesz od dawna. Od kiedy
byłaś w szpitalu.
Znowu zerwał się chłodny wiatr, unosząc niedopałki
papierosów i śmieci.
— W szpitalu?
— Nie pamiętasz? — Courtney uśmiechnęła się, tak jakby
chciała dodać Hannie otuchy. - Odwiedziłam cię, kiedy leżałaś
w śpiączce.
Do Hanny powróciło nagle mgliste wspomnienie blon-
dynki, która nachyliła się nad nią i zapewniła ją, że nic złego
się jej nie stało. Ale Hanna zawsze myślała, że ta dziewczyna
to...
Hanna przez chwilę nie mogła pozbierać myśli.
- Al i ?
Siedząca obok niej dziewczyna pokiwała głową. Wy-
ciągnęła ramiona, jakby chciała powiedzieć: „To ja!".
— Co? — Serce Hanny chciało wyskoczyć jej z piersi. —
J a k to?
Ali opowiedziała jej całą historię. Hanna raz po raz
wzdychała, nie wierząc własnym uszom. Wpatrywała się
w przechodniów na Piątej Alei. Kobieta z wózkiem dzie-
cięcym Silver Cross rozmawiała przez telefon. Para gejów w
identycznych kurtkach od Johna Varvatosa spacerowała z
małym buldogiem na smyczy. To zadziwiające, że w chwili,
kiedy w życiu Hanny następował kolejny dramatyczny zwrot,
życie wokół toczyło się tak spokojnie. Ali wzięła Hannę za
ręce.
— Hanno, nigdy nie uważałam cię za frajerkę. Zresztą,
spójrz na siebie. — Odchyliła się nieco w tył i pokazała ręką na
fryzurę i strój Hanny. — Wyglądasz oszałamiająco.
Hanna poczuła na skórze milion drobnych igiełek. W
szóstej klasie w porównaniu z Ali wyglądała jak zrobiony z
opon ludzik z reklamy Michelina. Miała wielki brzuch, a aparat
na zębach dodatkowo uwypuklał jej policzki. Ali zawsze
wyglądała idealnie, zarówno w spódniczce do hokeja na
trawie, jak i w białej sukience na zakończenie roku szkolnego
w siódmej klasie. Przez wiele lat Hanna marzyła o tym, jak Ali,
widząc jej metamorfozę, przyznaje, że jej przyjaciółka
wygląda fantastycznie.
— Dzięki — wyszeptała Hanna. Czuła się jak we śnie,
jakby przed chwilą opuściła własne ciało i stanęła obok.
— To my obie zasługujemy na popularność. — Przez
ułamek sekundy w oczach Ali pojawiła się niezłomna de-
terminacja. A może Hannie się to przywidziało? — Nie twoja
przyrodnia siostra. A już n a p e wn o n i e Naomi i Riley.
Wiesz, co zrobimy?
— Co? — wyjąkała Hanna.
Na ustach Ali pojawił się nieśmiały uśmieszek. Nagle
stała się sobą, dawną Ali, nieustraszoną, czarującą i kon-
trolującą wszystko i wszystkich wokół. Zeszła w dół po
schodach i zatrzymała taksówkę. Weszła do środka i
przywołała Hannę gestem.
— Na stację Penn — rzuciła do taksówkarza, zatrzaskując
drzwi.
Odwróciła się do Hanny.
- Najpierw zostawimy te suki na lodzie — powiedziała. —
A potem damy im popalić.
15

PRZY STUDNI ŻYCZEŃ

W czwartek późnym wieczorem Aria stała w swoim po-


koju w nowym domu Byrona, przyglądając się czerwonej
sukience z frędzlami, którą kupiła specjalnie na bal
walentynkowy. Ciekawe, czy Noel oceni ją jako kunsztowną
czy stylową... a może pretensjonalną?
Nagle zauważyła jakiś cień, który przemknął za oknem.
Jakaś dziewczyna mijała ich dom. W bursztynowym świetle
latarni widać było jej smukłą sylwetkę. Aria natychmiast
rozpoznała różową ortalionową wiatrówkę, czarne obcisłe
dresy do biegania i blond włosy wystające spod srebrnej
czapki. Melissa, siostra Spencer, uprawiała z zapałem jogging
każdego popołudnia.
Ale nie n o c ą . Aria z przerażeniem przypomniała sobie,
jak Melissa dzień wcześniej obserwowała z ukrycia dom
Courtney. Ogarnęły ją złe przeczucia. Szybko włożyła sweter i
ciepłe buty i wyszła na zewnątrz.
Była spokojna, mroźna noc. Na niebie wisiał wielki,
okrągły księżyc. W mroku domy wydawały się olbrzymie i
imponujące. Większość mieszkańców już zgasiła światła na
gankach. W powietrzu wciąż jeszcze unosił się lekki swąd
spalonej ziemi, pozostałość po niedawnym pożarze. Aria
widziała na skraju lasu zarys pni po zwalonych drzewach. Na
końcu ulicy dostrzegła błyskające w mroku fluorescencyjne
naszywki na adidasach Melissy. Ruszyła w pogoń, utrzymując
bezpieczny dystans.
Melissa minęła olbrzymią willę w stylu kolonialnym,
której właściciele o każdej porze roku wywieszali na ganku
chorągiewki w innym kolorze. Przebiegła wzdłuż ogrodzenia
wielkiej farmy, na której mieścił się budynek z kamienia i
sztuczny staw na podwórzu. Potem minęła wielki wiktoriański
dom, pod którym na chodniku ustawiono małą kapliczkę. Ktoś
ułożył napis z margerytek: „Tęsknimy za Tobą, łan". Teraz,
kiedy zgodnie uznano lana za niewinnego — i martwego —
mieszkańcy miasta składali na trawniku przed domem
Thomasów wieńce, stare kije do lacrosse i T-shirty z logo
szkolnej drużyny piłki nożnej.
Melissa dotarła do końca ślepej ulicy i skręciła na ścieżkę
prowadzącą do lasu. Aria biegła za nią ukradkiem. Jej
zdenerwowanie narastało. Właściwie nadal nie wolno było
poruszać się po tym terenie, bo policja jeszcze prowadziła w
lesie poszukiwania ciała lana.
Aria wzięła głęboki wdech i rozgarnęła dłońmi gałęzie
kolczastego krzewu, torując sobie drogę. Gałązki pękały z
trzaskiem. W powietrzu unosił się gęsty, śmierdzący dym.
Melissa zniknęła za wzgórzem, nie było widać
już fluorescencyjnych plakietek na jej butach. Płuca Arii
napełniały się i opróżniały. Nie chciała stracić Melissy z oczu.
Zabrnęła już tak głęboko w las, że straciła z oczu światła
domów. Widziała jeszcze tylko zarys zrujnowanego domku
Spencer, który majaczył w oddali wśród drzew.
Wysoko na gałęzi zamrugała para oczu. Coś zeskoczyło
na leśne poszycie. Aria westchnęła, ale się nie zatrzymała.
Pomagając sobie ręk ami, wdrapała się na wzniesienie. Dyszała
ciężko. Kiedy jednak dotarła na szczyt, nigdzie nie dostrzegła
Melissy. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
- Aria?
Aria krzyknęła i się odwróciła. Dostrzegła w mroku jakąś
twarz w kształcie serca, z wielkimi, błękitnymi oczami i
krwistoczerwonym uśmiechem, jak u Kota z Cheshire.
- C-Courtney? — wyjąkała.
- Nie sądziłam, że ktoś jeszcze wie o istnieniu tego
miejsca - powiedziała Courtney, wtykając pod brązową
wełnianą czapkę kosmyk blond włosów.
Aria poprawiła swój niedbale związany kucyk. Czuła, jak
w uszach dudni jej puls.
- W-widziałaś siostrę Spencer? Melissę? Śledzę ją.
Courtney pokręciła głową, zbita z tropu.
- Tu jestem tylko ja. I księżyc.
Aria zadrżała. Mroźne powietrze kłuło ją w płuca. Chciała
stąd jak najszybciej uciekać, ale nogi odmówiły jej
posłuszeństwa.
- C-co ty tu robisz?
- Odwiedzam moją dawną kryjówkę - odparła Courtney.
Oparła się o jakiś rozpadający się murek, którego Aria
nigdy wcześniej nie zauważyła. Czerwone cegły ułożone
były w koło i pokryte mchem. Połowa zadaszenia się za-
waliła, druga połowa przegniła i się wypaczyła. Nieopodal w
trawie leżało zardzewiałe metalowe wiadro.
Aria zasłoniła dłonią usta. Przypomniała sobie, że tak
przecież wyglądała s t u d n i a ż y c z e ń . Ta, którą Ali na-
rysowała na swoim kawałku sztandaru z kapsuły czasu. Ręce i
nogi zaczęły jej dygotać.
— Lubiłam tu przychodzić, żeby porozmyślać. — Court-
ney przysiadła na cembrowinie. — To miejsce należało tylko
do mnie. Dlatego namalowałam je na moim fragmencie
szkolnego sztandaru.
Aria otworzyła usta. J e j fragmencie szkolnego sztan-
daru?
— Słucham?
Rozległo się pohukiwanie sowy. Chmura w kształcie
dłoni zasłoniła księżyc. Courtney wrzuciła do studni grudę
zamarzniętego mchu. Aria nie słyszała, jak mech uderzył w
dno.
— Wiem, że Jason dał ci moje trofeum. — Odwróciła się i
spojrzała na Arię. — Cieszę się, że dostało się w twoje ręce.
Aria zamrugała z niedowierzaniem.
— C-co ty, do diabła, wygadujesz? Courtney podniosła
ręce w geście kapitulacji.
— Tylko nie panikuj. — Gdy mówiła, kłęby pary unosiły
się w powietrze. — Nie jestem Courtney. To ja, Ali.
Pod Arią nogi się ugięły. Zrobiła krok w tył i poślizgnęła
się na mokrych liściach.
— Proszę, nie uciekaj — błagała Courtney. Księżyc
oświetlał białka jej oczu i perłowe zęby. Jej twarz przy-
pominała teraz halloweenowy lampion. — Pozwól mi wy-
jaśnić.
Aria ani drgnęła, kiedy Courtney - a może i nie ona -w
kilku zdaniach przedstawiła prawdziwą historię swojej siostry,
morderstwa i zamiany tożsamości.
- Hanna, Spencer i Emily już wiedzą - powiedziała na
koniec. — Wiedziałam, że ciebie będzie mi najtrudniej
przekonać. Ta historia z twoim tatą... - Zeskoczyła z
cembrowiny i podeszła do Arii. Ostrożnie położyła jej na
ramieniu dłoń w kaszmirowej rękawiczce. - Zachowałam się
wobec ciebie jak ostatnia suka. Ale zmieniłam się. Chcę,
żebyśmy znowu się zaprzyjaźniły, tak jak dawniej, kiedy
zakolegowałyśmy się w szóstej klasie. Pamiętasz, jak świetnie
się wtedy bawiłyśmy?
Aria nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Czy naprawdę
stała przed nią A1 i? Jej opowieść brzmiała p r a wd o -
p o d o b n i e . Aria od samego początku czuła, że z Courtney jest
coś nie tak. Wiedziała przecież o Arii i Rosewood więcej, niż
powinna.
Ali stała przed nią, patrząc na nią błagalnie swoimi
wielkimi oczami.
— Przemyśl to sobie, okej? Spójrz na to wszystko z mojej
perspektywy — poprosiła.
Aria poczuła przypływ nostalgii, bo bardzo chciałaby,
żeby jej życie znowu toczyło się jak wtedy, gdy na jej drodze
stanęła Ali. Przez krótki czas bawiły się doskonale. Co chwila
jeździły na wycieczki w góry Pocono, przesiadywały wspólnie
wiele godzin, kręciły głupie filmy kamerą Arii. Po raz pierwszy
w życiu Aria nie czuła się jak dziwaczka i odludek. Stanowiła
część grupy.
Ali odwróciła się i odeszła. Przez chwilę słychać było
jeszcze jej kroki, ale potem i one ucichły.
Aria ruszyła w dół wzgórza, w kierunku domu. „Chcę,
żebyśmy się znowu zaprzyjaźniły. Przemyśl to sobie, okej?"
Naprawdę miała ochotę powiedzieć, że co było, minęło.
Chciała znowu mieć najlepszą przyjaciółkę. Ale coś ją po-
wstrzymywało. Czy mogła wierzyć Ali, że ta żałuje wszyst-
kiego, co zrobiła, i że zmieniła się na lepsze? Wróciła ledwie
kilka dni temu, a już rozpowiadała wszem wobec kłamstwa,
twierdziła, że nigdy nie chodziła do Rosewood Day i nigdy nie
widziała domu Noela Kahna. I jeszcze odegrała przed Arią to
łzawe przedstawienie, opowiadając, jak bardzo cierpi z
powodu romansu taty. Zrobiła to tylko po to, żeby wyciągnąć z
Arii wyznania na temat jej problemów rodzinnych? Znowu
próbowała swoich sztuczek?
Aria oddychała miarowo. Poczuła nieprzyjemny zapach
rdzy i wody ze stawu. Nagle zauważyła u swoich stóp coś
białego i się zatrzymała. To coś było zagrzebane w błocie na
zboczu wzgórza.
Po chwili wahania kucnęła i wyciągnęła biały przedmiot.
Kiedy go podniosła, strząsnęła na ziemię grudy błota. Była to
zniszczona koperta. Czy przywlokła ją tu przez przypadek
jakaś koparka w czasie usuwania połamanych konarów i pni
drzew?
Otworzyła kopertę i włożyła dłoń do środka. Jej palce
natrafiły na coś twardego i kwadratowego, o ostrych
krawędziach. Wzięła głęboki wdech i wyciągnęła dwa za-
mglone zdjęcia z polaroida. Zmarszczyła brwi. Ręce miała sine
z zimna. Pierwsza fotografia przedstawiała cztery dziewczyny
siedzące ze spuszczonymi głowami na okrągłym dywanie w
kole. Wokół nich paliło się mnóstwo świec. Piąta dziewczyna o
blond włosach i sercowatej
twarzy stała pośrodku z uniesionymi w górę rękami i za-
mkniętymi oczami.
Serce Arii zaczęło galopować. Od razu pomyślała, że to
pewnie jeden z polaroidów zrobionych przez Billy'ego w
czasie ich całonocnej imprezy w siódmej klasie.
Spojrzała na drugie zdjęcie. Błysk lampy zostawił ślad w
postaci żółtej poświaty okalającej obraz. Aria się zachwiała.
Szczękała zębami z zimna. Z jakiegoś powodu, może ze
względu na ustawienie aparatu, a może w wyniku załamania
światła, zdjęcie przedstawiało nie wnętrze domu... lecz to, co
działo się na zewnątrz. W szybie okiennej odbijała się para rąk
i ledwie widoczna, niewyraźna twarz. Ten ktoś miał blond
włosy, jak Billy, ale rysy tej osoby były o wiele bardziej
miękkie, kobiece. Choć obraz był rozmazany, to widać było na
nim mały, prosty nos i okrągłe oczy okolone długimi rzęsami.
Aria ledwie mogła złapać oddech. Wpatrywała się w
twarz na zdjęciu. Choć bardzo chciałaby wierzyć w to, że
zdjęcie przedstawiało twarz Billy'ego, dobrze wiedziała, że to
nieprawda.
A to oznaczało, że tamtej nocy podglądał je ktoś jeszcze.
16

JEŚLI NIE TERAZ, EMILY, TO KIEDY?

Następnego ranka Emily poszła ze swoją siostrą Carolyn


do kawiarni. Ich morderczy trening pływacki skończył się
trochę wcześniej, więc miały czas, żeby porządnie się najeść
przed rozpoczęciem lekcji. Wybrały lokal położony blisko
szkoły.
Jego właściciele przez cały rok oświetlali wnętrze lamp-
kami choinkowymi, co nadawało sali jednocześnie przytulny i
świąteczny nastrój. Z kuchni dochodził zapach naleśników z
syropem, kiełbasek i kawy. Na ladzie walało się kilka gazet.
Jeden z nagłówków głosił: „To nie Ford odbija się w szybie".
Poniżej widniał rozmazany polaroid, o którym Emily usłyszała
wcześniej od Arii. Zadzwoniła zeszłej nocy, wyjaśniając, że
znalazła w lesie dwa zdjęcia. Podrzuciła je na policję
anonimowo, bo nie chciała ściągać na siebie jeszcze więcej
uwagi.
Emily wpatrywała się w zamglony obraz. Światło flesza
wydobyło twarz z mroku i nadało jej nieziemski wygląd.
Sfotografowana osoba miała blond włosy, tak jak Billy,
ale zupełnie inny zarys szczęki, kształt oczu i nosa. Emily po-
czuła pulsowanie w zatokach. Dlaczego Billy przechowywał te
polaroidy, skoro nie on je zrobił? Czy ktoś z nim
współpracował? A może ktoś podrzucił mu zdjęcia do sa-
mochodu?
Emily usiadła naprzeciwko Carolyn na krześle obitym
czerwonym skajem. W jej torbie zadźwięczał telefon. Dostała
nową wiadomość od Courtney DiLaurentis. Czyli od Al i .
Nie mogę się doczekać naszego spotkania na WF-ie o
14.00.
XX
Serce mocniej zabiło Emily. „Ja też", odpisała i patrzyła
tęsknym wzrokiem na obracającą się ikonkę koperty, która
pokazywała, że wiadomość właśnie jest przesyłana.
Wciąż czuła miętowy smak ust Ali i ich miękki dotyk.
Nadal miała przed oczami obraz Ali tańczącej uwodzicielsko w
klubie w środę. Reflektor oświetlał złotą koronę jej włosów.
Carolyn nachyliła się i spojrzała na ekran telefonu Emily.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
— Przyjaźnisz się z Courtney?
— To fajna dziewczyna — odparła Emily jakby nigdy nic.
Carolyn złożyła menu i odsunęła je na bok.
— To niesamowite, że Ali miała bliźniaczkę. Podejrze-
wałaś kiedyś coś takiego?
Emily wzruszyła ramionami. Z perspektywy czasu
wszystkie elementy układanki pasowały do siebie. Powinna
była się domyślić, że na dzień przed ich pamiętną
imprezą rozpoczynającą wakacje działo się coś dziwnego.
Kiedy Ali spotkała się z przyjaciółkami na tarasie przy swoim
domu, nie pamiętała o tym, że kilka chwil wcześniej
rozmawiała z nimi w swoim pokoju. Tego samego popołudnia
Emily korzystała z łazienki w domu DiLaurentisów. Wtedy
usłyszała gniewny szept Jasona.
- Lepiej przestań - ostrzegał kogoś, stojąc na schodach. -
Wiesz przecież, jak ich to wkurza.
- Nie robię nikomu krzywdy - zaprotestował jakiś inny
głos.
To mógł być głos Ali, ale najwyraźniej należał do
Courtney. Jason pewnie upominał ją, żeby przestała udawać
swoją siostrę.
Ali twierdziła, że Courtney chciała ją utopić, żeby móc
zająć jej miejsce. Emily z trudem opanowała drżenie rąk.
Ale przecież Courtney odwiedziła swój dom jeszcze
wcześniej, kiedy przenosiła się z kliniki w Radley do Zacisza.
Ali mówiła, że stało się to w szóstej klasie. Czy stało się to w tę
sobotę, kiedy Emily z przyjaciółkami przyszły pod dom Ali,
próbując wykraść jej kawałek sztandaru z kapsuły czasu?
Emily przypomniała sobie, że w domu toczyła się zażarta
kłótnia. Ali krzyczała: „Przestań!", a ktoś przedrzeźniał ją,
wrzeszcząc wysokim głosem to samo. Wtedy wydawało się jej,
że to Jason, ale równie dobrze mogła to być Courtney.
Wówczas po raz pierwszy każda z nich rozmawiała z Ali,
która przez krótką chwilę wydawała się m i ł a. Nie przerwała
rozmowy nawet wtedy, gdy na ganku pojawiła się pani
DiLaurentis i oznajmiła, że dokądś jedzie. Teraz Emily
zastanawiała się, czy właśnie tego dnia rodzina Ali odwoziła
Courtney do Zacisza, jej nowej kliniki.
Gdyby przyjrzała się bliżej mercedesowi DiLaurentisów,
który odjeżdżał spod domu, to czy dostrzegłaby w nim na
tylnym siedzeniu dziewczynę do złudzenia podobną do Ali?
Do ich stolika podeszła kelnerka i zapytała, czy już
zdecydowały, na co mają ochotę. Carolyn zamówiła omlet z
pieczarkami, a Emily belgijskiego gofra. Kiedy kelnerka
odeszła, Carolyn wsypała do filiżanki z kawą całą torebkę
śmietanki w proszku.
— Courtney jest zupełnie inna niż Ali.
Emily zamieszała swoją gorącą czekoladę i próbowała nie
dać po sobie poznać, że to stwierdzenie zbiło ją z tropu.
— Czemu tak sądzisz?
— Sama nie wiem. Nie umiem tego uchwycić, ale na
pewno różni się od siostry.
Zadźwięczał dzwonek na ladzie. Kelnerka niosła dwie
tace z jedzeniem, kołysząc się nieznacznie pod ich ciężarem.
Emily korciło, żeby powiedzieć Carolyn prawdę o Ali, ale
przecież przysięgła, że dotrzyma tajemnicy. Zastanawiała się,
jak długo Ali miała zamiar udawać Courtney. Do osiemnastych
urodzin? Do końca życia?
Carolyn uniosła brew i spojrzała ponad ramieniem Emily,
bo coś za oknem przykuło jej uwagę.
— Czy to nie inspektor Wilden?
Emily się odwróciła. Zobaczyła dwie osoby stojące na
parkingu: blondynka w płaszczu w kratę rozmawiała ze
znajomym policjantem. To był Wilden i siostra Spencer,
Melissa. Nie słyszała, co mówią, ale rozmowa najwyraźniej
budziła w nich spore emocje.
Melissa groziła Wildenowi palcem. On coś odpowiedział,
z jego gestów można było się domyślić, że nie wierzy
Melissie. Ona z irytacją uniosła ręce w górę, a Wilden
odszedł. Krzyczała coś za nim, ale on się nie odwrócił.
— O kurczę - szepnęła Carolyn. - O czym tak rozmawiali?
— Nie mam pojęcia - odparła Emily cicho.
Drzwi do kawiarni otworzyły się i do środka weszło
dwóch facetów w ciepłych kurtkach z emblematem drużyny
nurków z liceum Tate. Carolyn spojrzała na Emily i napiła się
kawy.
— Idziesz na bal walentynkowy z Isaakiem? Dawno go
nie widziałam.
I s a a c. Przez chwilę Emily nie potrafiła przypomnieć
sobie twarzy swojego byłego chłopaka. Jeszcze nie tak dawno
uważała, że Isaac Colbert to miłość jej życia. Dlatego poszła z
nim do łóżka. Ale kiedy poskarżyła się mu, że jego mama
zrobiła jej awanturę, nie uwierzył. Teraz wydawało się jej, że to
wszystko stało się sto lat temu.
— Hm, chyba raczej nie.
— Co się stało?
Emily udawała, że bardzo interesuje ją tania, laminowana
podkładka pod talerz, przedstawiająca mapę Stanów
Zjednoczonych. Jej rodzice i siostra nadal myśleli, że kilka
tygodni wcześniej pojechała z Isaakiem i całym kościelnym
chórem na wycieczkę do Bostonu. Tymczasem ona spędziła
tamten weekend w osadzie amiszów, odkopując informacje na
temat przeszłości Wildena. Kiedy policjanci przywieźli Emily
do domu tamtej nocy, gdy prawie udało się jej włamać do
archiwum komisariatu w Rosewood - tej samej nocy, kiedy
zginęła Jenna - nadal miała na sobie strój amiszki. Powiedziała
mamie, że przebrała się, bo w czasie wycieczki bawili się w
grę, której częścią
było odgrywanie różnych ról. Dobrze wiedziała, że mama
jej nie uwierzyła, jednak nie próbowała też na siłę wyciągnąć z
niej prawdy.
Po kilku sekundach milczenia Carolyn oparła się na
krześle i uśmiechnęła tak, jakby rozwiązała jakąś wielką
zagadkę.
— Już nie chodzisz z Isaakiem, prawda?
— Nie — przyznała Emily, bardzo ostrożnie dobierając
słowa. — Podoba mi się ktoś inny.
Carolyn otworzyła szeroko oczy. Nietrudno było zgadnąć,
o kim mówiła. Mona jako A. nie omieszkała poinformować
całej szkoły o tym, że Emily przez lata podkochiwała się w Ali.
— Czy Courtney jest... n o wi e s z ? — wyszeptała Ca-
rolyn.
— Nie wiem.
Emily ścisnęła w palcach widelec. „Zawsze chciałam
zrobić to jeszcze raz", powiedziała Ali. Czy Ali n a p r a wd ę
była lesbijką? Czemu niby miała mówić Emily takie rzeczy?
Kelnerka postawiła przed nimi talerze. Emily wpatrywała
się w gofra obficie oblanego masłem i syropem. Nagle z
nerwów straciła apetyt.
Carolyn położyła dłoń płasko na stoliku.
— Powinnaś zaprosić ją na bal — powiedziała zdecydo-
wanym tonem.
— Nie mogę! — wykrzyknęła Emily, zdumiona tym, że
jej siostra nagle zrobiła się taka wyzwolona.
— A czemu nie? Co masz do stracenia? — Carolyn wło-
żyła do ust kawałek omleta. — Możecie pojechać ze mną i
Topherem. Wynajmujemy limuzynę. — Carolyn chodziła z
Topherem już od kilku lat.
Emily otworzyła usta i natychmiast je zamknęła. Carolyn
nic nie rozumiała. Jej relacja z Ali w niczym nie przypominała
jej poprzednich związków z Mayą i Isaakiem. Przez lata
wyobrażała sobie, że żyje razem z Ali, że pojedzie z nią na
Uniwersytet Stanforda i - jeśli dopisze jej szczęście -
zamieszkają razem w małym domku ze ślicznym i słodkim
wiatrowskazem w kształcie kogutka na dachu. Paraliżowała ją
sama myśl o tym, że mogłaby wykonać jakiś nieodpowiedni
ruch i zaprzepaścić całą sympatię Ali. Opinia Ali znaczyła dla
niej tak wiele, że gdyby dostała kosza, to sama nie wiedziałaby,
co by zrobiła. Wiedziała też, że jeśli zachowa swoje uczucia
dla siebie, to nie narazi się na rozczarowanie i ból.
Telefon Emily znowu zadźwięczał. Odebrała kolejną
wiadomość od Ali, która przysłała jej po prostu kilka iksów. A
może Ali też coś do niej czuła?
17

KTO SIĘ BOI ZŁEJ STARSZEJ SIOSTRY?

Tego samego ranka Spencer wsiadła do samochodu


Melissy, która już zapaliła silnik, ale musiała jeszcze wrócić do
domu po okulary przeciwsłoneczne. Akurat dziś jej siostra
postanowiła odegrać rolę anioła i zaproponowała Spencer, że
podwiezie ją do szkoły. Spencer rzuciła swoją torbę od Kate
Spade na tylne siedzenie. W samochodzie pachniało gumą
cynamonową, a radio wyło na cały regulator.
— Po kilku reklamach porozmawiamy o zdjęciach, które
rzuciły nowe światło na sprawę seryjnego mordercy z
Rosewood — oznajmił spiker.
Następnie rozpoczął się spot reklamowy sklepu z anty-
kami Skarby z Poddasza. Spencer wyłączyła radio. Rano Aria
przysłała jej SMS-a, informując o zdjęciach znalezionych w
lesie, ale Spencer jeszcze ich nie widziała. Wiedziała tylko, że
zrobiła je jakaś dziewczyna. Spencer do tej pory z całych sił
starała się ignorować narastające
wątpliwości w sprawie Billy'ego. Ale w świetle tego wy-
darzenia... no cóż...
Poczuła, że na jej dłoni zaciska się czyjaś lodowata ręka.
— Ziemia do Spencer — zaszczebiotała Melissa, zatrzas-
kując drzwi. — Jesteś tu?
— Przepraszam — odparła Spencer, kiedy Melissa ru-
szyła z podjazdu, nieomal wjeżdżając w kapliczkę upa-
miętniającą Jennę. Teraz kapliczka była trzy razy większa niż
na początku. Zresztą kapliczka ku czci Ali, stojąca na chodniku
pod domem DiLaurentisów, też osiągnęła już imponujące
rozmiary. Stały w niej świece, kwiaty, pluszowe maskotki i
stare zdjęcia Ali z dzieciństwa.
„Gdyby tylko wszyscy ci ludzie znali prawdę", pomyślała
Spencer. Dziewczyna z tych starych zdjęć nadal żyła. Aż
trudno było w to uwierzyć.
Melissa również rzuciła okiem na kapliczkę przy domu
DiLaurentisów.
— Courtney to widziała? — zapytała.
Teraz, kiedy Spencer znała prawdę, na dźwięk imienia
„Courtney" dostawała dreszczy.
— Nie wiem.
Na końcu ulicy pani Sullivan mieszkająca w domu na
rogu wyprowadzała na spacer swoje dwa owczarki szet-
landzkie. Melissa skręciła, a potem w samochodzie na dłuższą
chwilę zapanowała cisza. Minęły farmę Johnsonów, na której
sprzedawano organiczne masło i warzywa, a potem wielki park
miejski. Kilka osób uprawiało w nim jogging. Biegli ze
spuszczonymi głowami, chroniąc się przed silnym wiatrem.
Melissa przesunęła okulary słoneczne na czoło i spojrzała
na Spencer kątem oka.
— Rozmawiałaś już z Courtney?
— Mhm — przytaknęła Spencer, kryjąc dłonie w ręka-
wach płaszcza.
Melissa mocniej ścisnęła kierownicę.
— Myślisz, że to dobry pomysł?
Zatrzymały się przed znakiem stop. Przez ulicę przebiegła
kilkoma susami wiewiórka, unosząc wysoko w górę swój
puszysty ogon.
— A niby czemu nie? — zapytała Spencer. Melissa
nerwowo postukiwała obcasem w podłogę.
— Niewiele o niej wiesz. Jason mówił mi, że ona nie jest
stabilna psychicznie.
Nacisnęła pedał gazu i przejechała przez skrzyżowanie.
Spencer miała ochotę poinformować Melissę o wszystkim,
czego najwyraźniej n i e w i e d z i a ł a . O tym, że niestabilna
psychicznie siostra Ali od dawna nie żyje. Ale zamiast tego
odparła tylko:
— Nawet z nią nie rozmawiałaś.
— Po prostu uważaj na nią. Nie zaprzyjaźniaj się z nią tak
od razu. — W głosie Melissy słychać było determinację.
Wjechały na parking przed budynkiem liceum i za-
trzymały się za stojącymi w rzędzie żółtymi autobusami
szkolnymi. Dzieci z podstawówki z mozołem wychodziły z
nich po schodkach i pędem biegły w kierunku głównego
wejścia, uciekając przed przejmującym zimnem. Spencer
oskarżycielsko pokazała palcem na swoją siostrę.
— Mówisz tak, bo nienawidziłaś Ali, a teraz swoją nie-
chęć przenosisz na Courtney.
Melissa przewróciła oczami.
— Nie rób przedstawienia. Po prostu nie chcę, żeby ktoś
cię skrzywdził.
— No jasne — warknęła Spencer. — Bo t y nigdy nie
próbowałaś mnie skrzywdzić. — Otworzyła drzwi, wysiadła i
zatrzasnęła je z całej siły.
W szkolnym korytarzu rozchodził się zapach świeżo
upieczonych drożdżówek z kafeterii. Kiedy Spencer podeszła
do swojej szafki, Ali wychodziła właśnie z łazienki. Szkolny
żakiet idealnie podkreślał jej piękne, niebieskie oczy.
— Hej! — zawołała, biorąc Spencer pod ramię. — Właś-
nie cię szukam. Wystroimy się wspólnie na jutrzejszy bal,
prawda?
— Tak — odparła Spencer.
Tak szybko wprowadzała kod do zamka szyfrowego, że
ominęła jedną cyfrę. Zirytowana, kopnęła metalowe drzwiczki.
Ali zmarszczyła czoło.
— Coś się stało?
Spencer odwróciła wzrok i próbowała się uspokoić.
— Melissa doprowadza mnie do szału.
Ali położyła dłonie na biodrach. Kilku chłopaków z dru-
żyny piłkarskiej przeszło obok, pogwizdując z uznaniem.
— Znowu się pokłóciłyście o mamę?
— Nie... — Spencer wreszcie udało się otworzyć szafkę.
Zdjęła płaszcz i niedbale powiesiła go na haczyku. — Właś-
ciwie to o ciebie.
— O mnie? — Ali położyła dłoń na piersi.
— Tak. — Spencer zaśmiała się gorzko. — Powiedziałam
jej, że się zakumplowałyśmy. A ona odrzekła, że powinnam się
trzymać od ciebie z daleka.
Ali strzepnęła niewidzialny pyłek z klapy żakietu.
— Może po prostu się o ciebie martwi. Spencer prychnęła.
— Przecież z n a s z Melissę. Co jak co, ale o m n i e na
pewno się nie martwi.
Spencer widziała, jak napinają się mięśnie na szyi Ali.
— Więc czemu tak powiedziała?
Spencer zagryzła dolną wargę. Jej siostra nigdy nie pałała
wielką miłością do Ali, bo nie potrafiła jej sobie pod-
porządkować. Tuż przed zniknięciem Ali drwiła nawet z
Melissy w żywe oczy, twierdząc, że kiedy tylko ta wyjedzie na
wakacje do Pragi, łan znajdzie sobie nową dziewczynę. A już
na pewno siostra Spencer podejrzewała, że Ali próbuje
poderwać lana. Kilka miesięcy temu, kiedy Spencer siedziała z
Melissą w jacuzzi przy domowym basenie, ta przyznała się jej,
że wiedziała o tym, że łan zdradzał ją w liceum.
— Jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, łan gorzko
pożałuje — powiedziała wtedy.
A kiedy Spencer zapytała, co zrobi dziewczynie, z którą
łan ją zdradzał, Melissa uśmiechnęła się tylko złowieszczo.
— Może już jej coś zrobiłam — odparła.
Tuż obok ktoś zatrzasnął szafkę. Zadźwięczał czyjś te-
lefon. Ucichła muzyka nadawana w przerwach przez ra-
diowęzeł, co oznaczało, że należy iść na lekcje. Spencer
spojrzała na Ali, która patrzyła jej prosto w oczy i pewnie
zastanawiała się, co Spencer sobie teraz myśli.
— Czy to możliwe, że Melissa się domyśliła, że nie jesteś
Courtney? — zapytała.
Ali zastanawiała się przez chwilę, marszcząc czoło.
— Nie. To niemożliwe.
— Na pewno?
— Na sto procent.
Ali odrzuciła swoje długie blond włosy za ramię. Jakiś
pierwszoklasista potknął się i upuścił na podłogę podręcznik
do biologii.
- Szczerze, Spence? Melissa jest po prostu zazdrosna. Bo
masz teraz drugą siostrę... która ci e b i e lubi bardziej.
Na Spencer spłynęła fala ciepła i spokoju, kiedy Ali po-
żegnała się z nią i ruszyła w stronę pracowni artystycznej.
Spencer w drodze do klasy minęła kafeterię. Stanęła jak wryta
na widok dzisiejszego wydania „Gońca Filadelfijskiego", który
wisiał na stojaku przy drzwiach.
— O mój Boże — wyszeptała.
Na pierwszej stronie wydrukowano zdjęcie znalezione
zeszłej nocy przez Arię. Z polaroida prosto na Spencer patrzyły
rozmazane, niepokojące oczy. Od razu rozpoznała tę twarz.
Melissa.
18

DWIE OFIARY MODY, JEDEN CHYTRY PLAN

Był piątek. Choć dochodziła dopiero czwarta, Rive


Gauche, francuskie bistro w centrum handlowym, pękało w
szwach. Roiło się tu od świetnie ubranych i umalowanych
dziewczyn ze szkoły podstawowej. Na oparciach pustych
krzeseł wisiały wspaniałe skórzane torebki, a pod stolikami
stały wielkie, lśniące torby z zakupami ozdobione logo
luksusowych firm. Kelnerzy w nieskazitelnie białych
koszulach i wąskich, czarnych spodniach z gracją poruszali się
w tłumie, roznosząc butelki wina i miseczki z crème brûlée. W
powietrzu rozchodził się zapach ślimaków w maśle i
cudownych belgijskich frytek smażonych na głębokim
tłuszczu.
Hanna westchnęła z rozkoszy. Od dawna nie była w Rive
Gauche i bardzo tęskniła za tym miejscem. Poczuła się
doskonale już w chwili, gdy stanęła w drzwiach restauracji. To
była najlepsza terapia na wszystkie smutki.
Kierowniczka sali zaprowadziła Hannę i Ali do stolika.
Obie niosły ciężkie torby z Szyku. Przez ostatnie półtorej
godziny przymierzyły dosłownie wszystko, co wisiało tam na
wieszakach. Tym razem jednak ich wypad na zakupy nie
sprowadzał się do tego, że Ali paradowała przed trójdzielnym
lustrem w sukienkach w rozmiarze trzydzieści cztery i
obcisłych dżinsach, które w talii miały pięćdziesiąt
centymetrów, a Hanna siedziała na kanapie jak brzydka i
pryszczata asystentka. Dziś Hanna wyglądała równie pięknie w
spodniach z wysokim stanem, opiętych sukienkach i bluzkach
na ramiączkach. Ali prosiła nawet Hannę o poradę w sprawie
najmodniejszych, spranych dżinsów. Przecież od trzech lat
siedziała w zamknięciu i nie nadążała za modą.
Hanna poczuła się nieswojo tylko przez krótką chwilę,
kiedy przypomniała sobie, jak ostatnio była w przymierzami
Szyku ze swoim chłopakiem. Mike zabrał ją tutaj na ich
pierwszą randkę i wybrał dla niej same kiczowate i o wiele za
obcisłe stroje. Hanna wspomniała Ali o Mike'u, pytając, czy to
Naomi i Riley zrobiły to zdjęcie brudnych bokserek. Ali
odrzekła, że nie wie, ale nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się
to prawdą.
Zajęły miejsca przy stoliku. Ali wyciągnęła z jednej z
toreb jedwabny szal i owinęła go wokół szyi.
— Chciałabym, żebyśmy jutro, po balu, pojechały do na-
szego domku w górach. Upijemy się, weźmiemy wspólnie
gorącą kąpiel, nadrobimy stracone lata...
— Byłoby bosko — westchnęła Hanna z zachwytem.
Przez twarz Ali przemknął cień wątpliwości.
— Myślisz, że dziewczyny się zgodzą?
— Spencer i Emily na pewno — odparła Hanna.
Natomiast Aria wciąż paplała coś o jakiejś studni życzeń.
„Ali twierdzi, że narysowała ją na swoim kawałku
sztandaru — oznajmiła Hannie nerwowym szeptem zeszłego
wieczoru w czasie rozmowy telefonicznej. — Mówiła ci coś o
jakiejś studni?"
„Nie, ale jakie to ma znaczenie?", odparła Hanna, bo nie
rozumiała, do czego zmierza Aria. No dobra, Ali miała swoją
studnię życzeń, gdzie lubiła samotnie przesiadywać. I co z
tego?
— Musimy kupić alkohol i jakieś przekąski — powie-
działa Ali, wyliczając na palcach.
Hanna już sobie wyobrażała wspólną wycieczkę w góry.
Będą się szampańsko bawiły, piły i dzieliły sekretami. Będą się
wylegiwały w jacuzzi ubrane w skąpe bikini, ale tym razem
Hanna nie będzie wstydliwie zakrywała swojego brzuszka. W
dawnych czasach Hannę zawsze prześladowała myśl, że jest
pośmiewiskiem dla swoich przyjaciółek, które tylko czekają,
żeby wyeliminować ją z grupy. Ale potem narodziła się nowa
Hanna — śliczna, szczupła i p e w n a s i e b i e .
Chuda kelnerka o wysokich kościach policzkowych,
najprawdopodobniej Francuzka, podeszła do ich stolika.
Hanna oddała jej menu, nawet do niego nie zaglądając.
— Prosimy moules frites.
Kelnerka skinęła głową i odeszła. Zatrzymała się na
chwilę przy stoliku zajmowanym przez dziewczyny ze szkoły
kwakrów i zapytała je, czy podać coś jeszcze.
Ali wyciągnęła swojego iPhone'a z etui z pomiętej skóry.
— No dobrze. Przejdźmy do operacji UTZ. Urządźmy Te
Zdziry.
— Super — pisnęła Hanna.
Nie mogła się już doczekać. Kate, Naomi i Riley przez
cały dzień rozpowiadały w szkole, że wszystkie ubrania Hanny
to podroby, tak jak bilety na pokaz mody Diane von
Furstenberg. A rano przy śniadaniu Kate poskarżyła się tacie
Hanny, że ta dla żartu zaciągnęła ją do Nowego Jorku, przez co
Kate opuściła próbę Hamleta. Jak zwykle tata uwierzył
pasierbicy. Hanna nawet się nie broniła. Bo i po co?
— Mam idealny plan. - Ali zastukała palcem w ekran
iPhone'a. - Pamiętasz tę ich całonocną imprezę sprzed kilku
dni?
— Tak. - Hanna wsunęła torby z Szyku pod stolik.
— Zanim przyszłaś do domu, trochę się upiłyśmy tym
rumem, a one wszystkie pisały listy miłosne do chłopaków, w
których się bujają.
— Listy miłosne? Naprawdę? - Hanna zmarszczyła nos.
— To takie...
— Gówniarskie? Zachowanie siódmoklasistek. — Ali
przewróciła oczami. - Wiem. Ale gdybyś mogła zobaczyć te
listy. Naprawdę smakowite kąski. — Nachyliła się do przodu i
zbliżyła do Hanny, która poczuła zapach truskawkowego
błyszczyku. - Oczywiście ja się nie bawiłam, bo przecież
C o u r t n e y mieszka tu zbyt krótko, żeby się w kimś zabujać.
Ale zanim wyszłam, wykradłam im te listy i zeskanowałam w
dawnym gabinecie twojej mamy. Mam je wszystkie w
telefonie. Wydrukujemy je i rozdamy w czasie balu. Przecież
dzień świętego Walentego to także święto
nieodwzajemnionych miłości!
Ali znalazła zdjęcia w telefonie i pomachała nim Hannie
przed oczami. Kate rozpisywała się w swoim liście
o tym, że kocha się w Seanie Ackardzie, byłym chłopaku
Hanny, przysięgając, że będzie z nim chodzić na spotkania w
Klubie Dziewic. Riley zaadresowała swój list do Setha
Cardiffa, doskonale zbudowanego pływaka. Uwielbiała na
niego patrzeć, gdy miał na sobie tylko kąpielówki. Naomi
pisała do Christophe'a Briggsa, energicznego szefa szkolnego
kółka teatralnego, twierdząc, że jej nieodparty urok „wyleczy
go z homoseksualizmu". Każda odcisnęła na końcu listu swoje
usta pomalowane czerwoną szminką. Kiedy to pisały, miały
już chyba nieźle w czubie.
C o za u p o ko r z e n i e.
— Cudownie — Hanna i Ali przybiły piątkę.
— Do balu muszę udawać najlepszą przyjaciółkę Naomi,
Riley i Kate. Nie mogą się dowiedzieć, że się kontaktujemy,
inaczej cały plan spali na panewce.
— No jasne — zgodziła się Hanna.
Co za wspaniała, podnosząca na duchu powtórka numeru,
który Ali wycięła już raz Naomi i Riley, kiedy się od nich
odsunęła w szóstej klasie, tuż przed tamtą pamiętną szkolną
imprezą charytatywną. Hanna na zawsze zapamiętała
przerażone miny Naomi i Riley, gdy zdały sobie sprawę, że ich
miejsce zajęły inne dziewczyny. Miała niezwykłą satysfakcję.
— Dlaczego w szóstej klasie wasze drogi, twoje, Naomi
i Riley, się rozeszły? — zapytała Hanna.
Nigdy nie rozmawiała o tym z Ali. Hanna bała się tego
tematu. Wydawało się jej, że taka rozmowa może zniszczyć ich
przyjaźń. Ale to było wiele lat temu, a teraz mogły wreszcie
rozmawiać jak równa z równą.
Wahadłowe drzwi otworzyły się i z kuchni wyszła kel-
nerka z tacą pełną jedzenia. Ali drgnął podbródek.
— Zdałam sobie sprawę, że nie są moimi prawdziwymi
przyjaciółkami.
— Coś ci zrobiły? — dopytywała się Hanna.
— Można tak powiedzieć — odparła wymijająco Ali.
Dziewczyny siedzące kilka stolików dalej przeglądały
najnowszy numer „Us Weekly", plotkując na temat nie-
udanej operacji plastycznej jakiejś celebrytki. Starsza para
jadła wspólnie jeden kawałek ciasta czekoladowego. Na
stoliku między Hanną i Ali pojawił się parujący talerz muli z
frytkami. Ali od razu zabrała się do jedzenia, Hanna jednak
odchyliła się na krześle, próbując zgadnąć, co takiego Naomi i
Riley mogły zrobić Ali.
— Ten pomysł z listami to doskonała intryga. — Hanna
wzięła frytkę z samego wierzchu. - Przypomina mi to pamiętny
list Willa Butterfielda!
Ali zamarła, trzymając lśniącą muszlę między palcem
wskazującym i kciukiem. Uniosła brwi.
— Słucham?
— No wiesz — próbowała odświeżyć jej pamięć Hanna.
— Pamiętasz, jak znalazłaś ten liścik napisany przez Willa
Butterfielda do jego nauczycielki matematyki i nakłoniłaś
Spencer, żeby przeczytała go przez radiowęzeł? Obłędny
kawał.
Powoli zmieszanie zniknęło z twarzy Ali, a na jej ustach
pojawił się uśmiech.
— A. Tak. Racja. - W jednej chwili Ali znowu
spochmurniała. — Przepraszam. To było tak dawno temu.
Hanna włożyła do ust mulę, zastanawiając się, czy dobrze
zrobiła, wspominając o tamtym wydarzeniu.
— Nie martw się - pocieszyła Ali i poklepała ją po ra-
mieniu.
Ali błądziła gdzieś myślami. Hanna powędrowała za jej
wzrokiem. Ktoś siedział skulony za cicho szemrzącą fontanną i
bacznie im się przyglądał. Hanna struchlała. Ten ktoś miał
blond włosy. Hanna natychmiast przypomniała sobie polaroidy
znalezione przez Arię. Twarz odbita w szybie okiennej. A teraz
jeszcze w wiadomościach podawano, że Billy jest
najprawdopodobniej niewinny. Czuła się jak w koszmarze,
który stał się rzeczywistością.
Hanna spojrzała na Ali.
- Kto to?
— Nie wiem — wyszeptała Ali. Drżały jej dłonie. Hanna
wstrzymała oddech. Uparcie wpatrywała się
w fontannę. Grupka dzieci zasłoniła jej widok. Kiedy
weszły do sklepu, obserwator zza fontanny zniknął.
19

NAJWAŻNIEJSZE PYTANIE W ŻYCIU EMILY

Krople deszczu bębniły w dach volvo Emily, kiedy wje-


chała na ulicę, przy której mieszkała Ali na nowym osiedlu
domków. Nad pobliskim stawem z kaczkami, w zabytkowej
altanie i na rozklekotanym moście dla spacerowiczów
panowała mroźna, zimowa cisza. Emily już sobie wyobrażała,
jak na wiosnę usiądą nad wodą razem z Ali, trzymając się za
ręce i rozdmuchując wokół nasiona mleczy. Oczyma
wyobraźni widziała, jak jeżdżą na rowerach krętymi uliczkami
osiedla i śpią w namiocie na olbrzymim podwórzu przy domu
Ali, budząc się co kilka godzin i całując. Wyobrażała sobie, jak
nazajutrz podjedzie po Ali, żeby zabrać ją na bal
walentynkowy, a Ali zejdzie schodami w cudownej,
czerwonej, jedwabnej sukience i butach z czerwonej satyny na
wysokich obcasach.
Miała nadzieję, że nie robi niczego zbyt pospiesznie.
Po rozmowie z Carolyn przy śniadaniu Emily postanowiła
zaprosić Ali na bal. Problem polegał na tym, że
w szkole nie mogła jej znaleźć. Nie siedziała w kafeterii z
Naomi, Riley i przyszłą przyrodnią siostrą Hanny, Kate. Emily
nie wpadła na nią w korytarzu między trzecią a czwartą lekcją,
kiedy szła do pracowni chemicznej. Ali nie pokazała się też na
WF-ie. Na szóstej lekcji, wręcz chorobliwie roztrzęsiona,
Emily poprosiła nauczycielkę ceramiki o zwolnienie z zajęć i
przeszukiwała całą szkołę, zaglądając do różnych klas, w
nadziei że dostrzeże w którejś z nich twarz przyjaciółki. Bal
miał się odbyć następnego dnia. Miała niewiele czasu.
Na ganku domu DiLaurentisów paliło się światło, a na-
leżące do nich bmw stało na podjeździe. Emily wzięła kilka
głębokich oddechów, patrząc na światła na przejściu dla
pieszych na ulicy Ali. „Jeśli za pięć sekund zapali się zielone,
Ali się zgodzi", powiedziała do siebie. Powoli policzyła do
pięciu. I nic. „Spróbujmy jeszcze raz", postanowiła.
Ale po kolejnych pięciu sekundach nadal paliło się
czerwone światło. Westchnęła, wysiadła z samochodu, po-
deszła do frontowych drzwi i zadzwoniła. Usłyszała czyjeś
kroki, a potem drzwi się otworzyły. W progu stał Jason
DiLaurentis z gładko zaczesanymi blond włosami, nieogoloną
twarzą, w wytartych dżinsach i T-shircie z logo Uniwersytetu
Pensylwanii. Na widok Emily zmarszczył czoło. Kiedy ostatni
raz się widzieli, nakrzyczał na nią za to, że rzekomo wgniotła
mu błotnik. Jego gniewne spojrzenie mówiło, że nie zapomniał
tamtego spotkania.
— Hej — przywitała się Emily lekko drżącym głosem. —
Chciałam się zobaczyć z... Courtney. — Na końcu języka miała
imię Ali.
— Mhm, wejdź.
Jason zawołał Courtney, która była na górze, a potem
odwrócił się i w milczeniu patrzył na Emily, jakby chciał dać
do zrozumienia, że nie zamierza jej przepraszać. Dziewczyna
poczuła, że jej policzki płoną. Nerwowo wodziła palcami po
drewnianej figurce psa stojącej na stoliku w holu, byle tylko
zająć czymś ręce.
- Więc teraz przyjaźnisz się z Courtney? - zapytał
wreszcie Jason. - Tak po prostu.
- Tak. - Miała ochotę dodać: „No i co z tego?". -Hej! - Ali
zbiegła po schodach. Włosy związała
w kucyk 1 miała na sobie błękitny T-shirt. W siódmej
klasie uwielbiała nosić ubrania w tym kolorze, bo podkreślał
jej piękne oczy. - Co za miła niespodzianka!
Emily odwróciła się do Jasona, ale już go nie było.
- Hej - odparła i nagle zakręciło się jej w głowie.
- Chodźmy do salonu - zaproponowała Ali. Odwróciła się
i zniknęła w jednym z pokoi. Salon był
olbrzymi, kwadratowy, ciemny i pachniało w nim palo-
nym drewnem. W rogu znajdował się telewizor plazmowy, w
oknach wisiały ciężkie, aksamitne zasłony, a pośrodku stolika
leżała misa w paski pełna różowych M&M'sów. Na podłodze
stało kilka stosów zdjęć opartych o krzesła i regały.
Emily schyliła się i przyjrzała fotografii leżącej na samym
wierzchu. Przedstawiała państwa DiLaurentisów z dziećmi. Z
dwojgiem, a nie trojgiem. Ali była w siódmej klasie, miała
trochę okrąglejszą twarz i nieco jaśniejsze włosy. Obok mej
stał Jason. Uśmiechał się, ale jego oczy były bardzo poważne.
Państwo DiLaurentisowie położyli dłonie na ramionach dzieci,
uśmiechając się od ucha do ucha, jakby nie mieli nic do
ukrycia.
Emily jeszcze raz przyjrzała się Jasonowi na zdjęciu
wciąż roztrzęsiona po ich spotkaniu w holu.
- Jesteś pewna, że twój brat nie wie, kim naprawdę jesteś?
- wyszeptała.
Ali usiadła na kanapie i pokręciła energicznie głową.
- Nie. - Posłała Emily ostrzegawcze spojrzenie - Proszę,
me mów mu. Moja rodzma musi wierzyć, że Courtney to ja.
Dzięki temu będą uważać, że mam się lepiej.
Emily usiadła na skórzanej kanapie, która pod jej udami
zaskrzypiała.
- Obiecuję.
Dotknęła dłoni Ali. Była zimna i trochę spocona.
- Tęskniłam dziś za tobą. Chciałam cię o coś zapytać Ah
patrzyła na dłoń Emily trzymającą jej dłoń. Rozchyliła lekko
usta.
- O co?
Serce waliło Emily jak młotem.
- Chodzi o to, że jutro jest bal walentynkowy. Ali
wysunęła lekko żuchwę.
- No i zastanawiałam s,e, czy nie... - Emily urwała Słowa
nie chciały jej przejść przez gardło. - Czy nie chciałabyś pójść
ze mną. Tak jakby na randkę. Pojechałybyśmy z moją siostrą i
jej chłopakiem. Byłoby fajnie.
Ali wyrwała Emily swoją dłoń.
- Em... - zaczęła mówić.
Kąciki jej ust drżały, gdy powstrzymywała wybuch
śmiechu.
Emily poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. W
tym samym momencie wróciła pamięcią do dnia gdy w domku
na drzewie pocałowała Ali. Przez kilka
pięknych chwil przyjaciółka odwzajemniała jej pocału-
nek, a potem odsunęła się od niej.
— Teraz już wiem, czemu tak milczysz, gdy się przebie-
ramy przed WF-em — zadrwiła.
Emily zerwała się na równe nogi tak gwałtownie, że
uderzyła w róg olbrzymiej szachownicy rozłożonej na stoliku.
Biała królowa zachybotała się i przewróciła.
— Muszę lecieć. Ali zrzedła mina.
— Co? Dlaczego?
Emily zdjęła kurtkę z oparcia fotela.
— Właśnie sobie przypomniałam, że mam zadanie do
odrobienia.
Ali spojrzała na nią z troską w oczach.
— Nie chcę, żebyś szła.
Emily trząsł się podbródek. „Tylko nie becz", skarciła się
w myślach.
— Nie kłamałam, kiedy kilka dni temu mówiłam, co do
ciebie czuję. — Ali chwyciła Emily za rękę. Na ganku w
sąsiednim domu zapaliło się światło. — Najpierw jednak
muszę poukładać na nowo swoje życie, rozumiesz?
Emily odnalazła w kieszeni kluczyki do samochodu. To
pewnie tylko wymówka. Jutro Ali znowu zacznie ją wy-
śmiewać. Nie powinna była zaufać jej tak szybko. Najwy-
raźniej wcale się nie zmieniła.
— Nie zostawię cię — obiecała Ali, jakby czytała w my-
ślach Emily. — Najważniejsze, żebyśmy wszystkie znowu się
zaprzyjaźniły. Przecież w czasie balu i tak będziemy razem. I
chciałabym, żebyśmy wszystkie razem przygotowały się na
bal.
- Wszystkie razem? - Emily zamrugała z niedowie-
rzaniem.
- Ty, ja, Spencer, Hanna... - W głosie Ali słychać było
nadzieję. - A może nawet Aria? Myślałam, że potem po-
jedziemy do mojego domku w górach. - Uścisnęła dłonie
Emily. - Chcę, żebyśmy znowu stanowiły zgraną paczkę. Tak
jak kiedyś.
Emily prychnęła, ale wypuściła z dłoni kluczyki. Ali
poklepała leżącą obok poduszkę.
- P r o s z ę , zostań. Musimy pogadać o balu, skoro się
zdecydowałaś. Na pewno jeszcze nie wybrałaś sukienki.
- N o me. Myślałam, że pożyczę coś od siostry.
Ali dotknęła pięścią jej ramienia, wymierzając żartobliwy
cios.
Emily usiadła. Miała nerwy napięte jak struny, ale się
rozluźniła, gdy tylko Ali wyciągnęła najnowszy numer „Teen
Vogue'a" i pokazała jej kilka ślicznych sukienek, zastanawiając
się, która najlepiej podkreśli jasną, brzoskwiniową cerę Emily.
Może Emily chciała zbyt szybkich zmian. Ali wróciła. To na
razie powinno wystarczyć.
Ali szukała kolejnego czasopisma, kiedy w holu rozległy
się czyjeś kroki. Jason stał u stóp schodów, wpatrując się w
scenę rozgrywającą się w salonie. Miał zmarszczone czoło,
kąciki ust wygięte w dół, a balustradę ściskał tak mocno, że
kostki jego dłoni zrobiły się białe.
Emily struchlała. Ale kiedy już miała szturchnąć Ali,
Jason wybiegł z domu, trzaskając drzwiami.
20

WYLUZUJ SIĘ

W sobotę wczesnym popołudniem Aria wysiadła ze


swojego subaru, zamknęła drzwi i przeszła przez parking przy
centrum handlowym. Towarzyszył jej Mike w kapturze
naciągniętym na głowę. Aria zaproponowała, że podwiezie go
do sklepu optycznego mieszczącego się właśnie w centrum
handlowym, gdzie chciał kupić zapasowe soczewki
kontaktowe. Ciągle je niszczył, a nie odważyłby się nosić
okularów. Tak naprawdę Aria chciała wyrwać się z domu, bo
działała jej już na nerwy Meredith, która jak obłąkana w kółko
nuciła melodie z Kopciuszka, urządzając pokój dla dziecka.
Razem z Byronem postanowili, że płeć dziecka poznają
dopiero po jego narodzinach, dlatego Meredith pomalowała
ściany pokoju dziecięcego na neutralny żółty kolor.
Telefon Arii zadźwięczał. Wyciągnęła go z kieszeni i
spojrzała na ekran. Dzwonił W i l d e n . W jej głowie od razu
pojawiło się mnóstwo pytań. Dlaczego dzwoni?
Zorientował się, że to ona podsunęła policji fotografie
znalezione w lesie? Ściszyła telefon i wrzuciła go z powrotem
do kieszeni. Serce waliło jej jak młotem.
Wiedziała, że dobrze zrobiła, podrzucając zdjęcia na ko-
misariat. Podpowiedział jej to instynkt samozachowawczy.
Aria nie chciała znowu znaleźć się w centrum tej sprawy. Miała
powiedzieć policji, że widziała, jak do lasu wbiegła Melissa,
ale pomyślała, że może był to tylko zbieg okoliczności? A j u ż
n a p e wn o nie miała ochoty mówić policji o swoim spotkaniu
z Courtney, a może Ali, o studni życzeń... i temacie ich
rozmowy.
— Idziesz dziś wieczorem na bal? — zapytała Aria
Mike'a, kiedy szli do głównego wejścia do centrum.
Mike spojrzał na nią kątem oka.
— A jak sądzisz?
Aria ominęła wielkiego mercedesa SUV, który nie mieścił
się na wyznaczonym miejscu parkingowym.
— No... myślę, że idziesz.
Mike nie opuścił żadnej szkolnej imprezy, od kiedy
wrócili do Rosewood.
Mike zatrzymał się i położył dłonie na biodrach. Z jego
nosa wydobyły się kłębki pary.
— To znaczy, że o niczym nie słyszałaś? — zapytał z
niedowierzaniem .
Aria zamrugała. Mike westchnął.
— Obesrane majtki? - Poklepał się dłońmi po biodrach.
— Obesr aniec?
Aria dotknęła zębów koniuszkiem języka. Faktycznie
słyszała, że Mike ma nowe przezwisko. Myślała jednak, że to
jakiś dziwny rytuał w drużynie lacrosse.
— Ktoś podłożył mi osrane majtki do szafki — jęknął
Mike, wbijając dłonie w kieszenie kurtki. Powlókł się do
wejścia do centrum handlowego. — Potem zrobił zdjęcie i
rozesłał wszystkim. Głupi kawał. Nawet nie noszę bokserek od
D&G.
— Wiesz, kto to zrobił? — zapytała Aria.
— Chyba ktoś, kto mnie nienawidzi.
Aria poczuła, że włosy na karku stają jej dęba. Typowy
numer A. Rozejrzała się po parkingu, ale dostrzegła tylko kilka
matek z wózkami dla dzieci. Nikt jej nie obserwował.
— Teraz wszyscy się ze mnie nabijają. Nawet próbowali
mi zabrać moją bransoletkę z logo drużyny — skarżył się
Mike.
— I oddałeś? — zapytała Aria, wchodząc na krawężnik.
— Nie — odparł Mike nieśmiało. — Noel się za mną
wstawił.
Aria ucieszyła się w duchu.
— To miło z jego strony.
— Ale równie dobrze mogę teraz wrócić na Islandię i
wstąpić do klubu poszukiwaczy elfów — jęczał dalej Mike.
Aria prychnęła tylko i otworzyła mu drzwi. W twarz
uderzył ją podmuch ciepłego powietrza.
— To tylko głupie przezwisko. Niedługo im przejdzie.
Mike zrobił zrezygnowaną minę.
— Wątpię.
Kiedy weszli przez podwójne drzwi do Saksa, Aria za-
uważyła po lewej stronie stolik z dwoma małymi ołtarzykami:
jednym dla Ali, drugim dla Jenny. Takie miejsca pamięci
pojawiały się ostatnio na każdym kroku w całym Rosewood —
w lokalnym supermarkecie, w sklepie
z drogimi serami przy Lancaster Avenue i w Literacie,
małej księgarni niedaleko głównego budynku uniwersytetu
Hollis, do której Aria i Ali chodziły często, żeby poczytać
ukradkiem książki o seksie. Aria się zatrzymała. Jej wzrok
przyciągnęło zdjęcie Jenny. To było to samo zdjęcie, które
Emily dostała od A. Przedstawiało Jennę, Ali i jakąś
blondynkę, której twarz nie była dokładnie widoczna. Teraz
Aria już wiedziała, że ta trzecia dziewczyna to Courtney Aria
wzięła fotografię w srebrnej ramce i odwróciła ją. Od jak
dawna tutaj stała? Jak Billy — czy ten, kto był A. — zdobył to
zdjęcie?
— C h o l e r a — wycedził Mike przez zęby, ciągnąc Arię
za rękaw. — Chodźmy tędy. — Gwałtownie skręcił w prawo i
ruszył w kierunku stoiska z artykułami gospodarstwa
domowego.
— D-dlaczego? — zapytała Aria.
Mike posłał jej pełne nienawiści spojrzenie.
— D l a t e go . Bo nie chcę się spotkać z Hanną. Zerwała
ze mną.
— Hanna tu jest? — pisnęła Aria, rozglądając się.
Kiedy spojrzała przez ramię, zauważyła Hannę, Spencer,
Emily i Ali przy stoisku z kosmetykami Diora. Emily posyłała
całusy do lusterka. Miała na policzkach jasny, rozświetlający
puder. Spencer oparła się o ladę i pokazała sprzedawczyni
podkład, który chciała wypróbować. Hanna i Ali zawzięcie
dyskutowały na temat cieni do powiek. Tak zachowują się w
swoim towarzystwie tylko najlepsze przyjaciółki. Gdyby Aria
spojrzała na nie spod przymrużonych powiek, to Spencer,
Hanna, Emily i Ali wydawałyby się nadal tamtymi
siódmoklasistkami. Brakowało między nimi tylko jednej
osoby. Arii.
— Ślicznie ci w tym odcieniu — Ali pochwaliła Emily.
— Musimy kupić więcej kosmetyków. Weźmiemy je do
domku w górach, po balu — zaproponowała Spencer,
otwierając puder i spoglądając w lusterko. — Mogłybyśmy się
nawzajem uczesać i umalować.
Aria poczuła bolesne ukłucie. Czuła rozgoryczenie, bo tak
świetnie się bawiły bez niej, tak jakby w ogóle nie istniała. Czy
się nie przesłyszała? Naprawdę wybierały się do domku Ali w
górach Pocono?
„Przemyśl to sobie — poprosiła Ali w czasie ich przy-
padkowego spotkania w lesie. — Spójrz na to wszystko z mojej
perspektywy". Pozostałe dziewczyny najwidoczniej już
przemyślały sprawę.
Aria chyłkiem przemknęła za stosem grubo tkanych
swetrów od Ralpha Laurena, a potem zaprowadziła Mike'a
daleko od stoiska z kosmetykami. Kiedy jednak mijała stół, na
którym ustawiono kolekcję kryształowych wazonów, mimo
woli przypomniała sobie, jak pierwszy raz z przyjaciółkami
oblegały stoisko z kosmetykami. Poszły na wspólne zakupy
kilka dni po szkolnej akcji charytatywnej, na której Ali wybrała
Arię i pozostałe dziewczyny na swoje nowe przyjaciółki. W
czasie akcji Ali podeszła do stolika, przy którym pracowała
Aria, i pochwaliła jej kolczyki z pawich piór, które tata
przywiózł jej z Hiszpanii. Po raz pierwszy ktoś ze szkoły
powiedział jej jakiś komplement. I na dodatek była to Ali. Od
tego dnia Aria czuła się wyróżniona i należała do jakiejś grupy.
Tak wspaniale czuła się w gronie zżytych z sobą przyjaciółek.
Dawały jej rady, odnajdywały ją na korytarzu w czasie
przerwy, zapraszały na imprezy, razem chodziły na zakupy i
wyjeżdżały na weekendy w góry Pocono. Nigdy nie
zapomniała,
jak któregoś razu w czasie wycieczki do domku w górach
schowały się na ukrytej klatce schodowej prowadzącej do
jednego z gościnnych pokoi. Chciały przestraszyć Jasona
DiLaurentisa, który wyszedł gdzieś z przyjaciółmi i niedługo
miał wrócić. Wydawało się im, że słyszą, jak samochód Jasona
zatrzymuje się na podjeździe. Potem w kuchni zabrzęczał
talerz. Ali wyskoczyła na schody i zawołała: „Bum! Bum!
Bum!". Ale to nie był Jason, tylko kot przybłęda, który zakradł
się do kuchni tylnymi drzwiami. Ali krzyknęła z przerażenia, a
potem wszystkie pobiegły na górę i rzuciły się jedna na drugą
na łóżko, śmiejąc się do rozpuku. Aria chyba nigdy potem tyle
się nie śmiała.
Mike zatrzymał się i oparł o ladę. Przyglądał się wyło-
żonym pod szybą zegarkom z nierdzewnej stali. Aria rozejrzała
się dyskretnie, szukając wzrokiem dziewczyny o różowych
ustach, uśmiechającej się jak Kot z Cheshire. Ali włożyła dziś
te same wysokie, seksowne buty z czarnej skóry, które miała na
sobie tego dnia, gdy podrywała Noela w sali biologicznej.
Wtedy jeszcze udawała Courtney. Nagle Aria przypomniała
sobie, jak Ali umówiła się z Noelem, choć doskonale
wiedziała, że podobał się Arii. A potem Ali nabijała się z niej,
twierdząc, że Swinula, pluszowa świnka, którą Aria dostała od
taty, to jedna wielka żenada. Wreszcie torturowała ją,
przypominając przy byle okazji o romansie Byrona z Meredith.
Znowu Aria poczuła się tak, jakby zamknęły się za nią
drzwi do tamtego etapu jej życia. W jednej chwili podjęła
ostateczną decyzję. Wszystko mówiło, żeby trzymała się od
Ali z daleka. Z wielu powodów Aria nie potrafiła
puścić w niepamięć całej przeszłości, tak jak jej
przyjaciółki. Wydawało się jej to z gruntu nie w porządku.
— Chodź — powiedziała Aria i tym razem to ona po
ciągnęła Mike'a za rękaw i wyprowadziła ze sklepu.
Nie ufała Ali i nie chciała się z nią na nowo zaprzyjaźniać.
Koniec, kropka.
21

KOSMETYKI, KOLEŻANKI I KŁOPOTY

Godzinę później Spencer, Ali, Emily i Hanna siedziały w


pokoju Spencer. Buteleczki z podkładem, pudełeczka z różem i
kolekcja pędzli do makijażu leżały przed nimi. W pokoju
pachniało ładniej niż w Sephorze, bo dziewczyny ograbiły też
stoisko z perfumami. W tle cicho grał telewizor.
— To nie tak, że się rzuciłam na Wrena — opowiadała
wszystkim Spencer, nakładając drugą warstwę tuszu do rzęs od
Bobbi Brown. — Od razu między nami zai s kr z y ł o . W ogóle
nie pasowali do siebie z Melissą, ale oczywiście to mnie
obwiniła za rozpad tego związku.
Ali poprosiła, żeby każda z jej przyjaciółek opowiedziała
dokładnie, co się działo w czasie jej nieobecności. I miały
naprawdę wiele do powiedzenia.
Ali wyciągnęła rękę i podziwiała świeży manicure.
— Zakochałaś się we Wrenie?
Spencer obracała w palcach buteleczkę z tuszem do rzęs.
Wydawało się jej, że romans z Wrenem wydarzył się milion lat
temu.
-Nie.
— A co z Andrew?
Tusz do rzęs wypadł Spencer z dłoni. Czuła na sobie
również wzrok Hanny i Emily. Nie mogła się oprzeć wrażeniu,
że Ali zaraz zacznie wyśmiewać Andrew. Przecież kiedyś
uwielbiała robić z niego pośmiewisko.
— Nie wiem — zawahała się Spencer. — Może. Spencer
już się przygotowała na wybuch śmiechu Ali.
Tymczasem ona, ku radości Spencer, uścisnęła jej dłoń i
pisnęła.
Hanna przycisnęła do piersi jedną z poduszek leżących na
łóżku.
— A ty, Ali? Tęsknisz za łanem?
Ali odwróciła się w kierunku stołu z kosmetykami.
— Zdecydowanie nie.
— A właściwie jak to się stało, że zaczęliście romanso-
wać? — zapytała Spencer.
— To długa historia. — Ali sprawdziła na dłoni odcień
szminki od Chanel. — Mam to już za sobą.
— No i bardzo dobrze — rzuciła radośnie Hanna, malując
powieki białym cieniem.
— To prehistoria. — Emily pokiwała głową. Ali
odstawiła szminkę na toaletkę.
— Dziewczyny, jesteście gotowe na noc w górach?
— Absolument — zaszczebiotała Spencer.
— Szkoda, że Aria do nas nie dołączy — powiedziała Ali
smutnym głosem, wycierając kciukiem puder, który rozsypał
się na toaletce.
— Ostatnio wiele przeszła — powiedziała Emily, otwie-
rając buteleczkę lakieru do paznokci. — Pewnie trudno jej
zaufać innym.
Nagle przerwano powtórkę Idola, a na ekranie pojawił się
napis: „Najświeższe doniesienia". Spencer spojrzała na
telewizor i nagle ogarnął ją lęk. Kiedy tylko w telewizji
nadawano jakieś wiadomości z ostatniej chwili, w taki czy inny
sposób dotyczyły one jej życia.
— Nowe dowody w sprawie seryjnego mordercy z Rose-
wood stawiają pod znakiem zapytania zasadność zarzutów
postawionych Williamowi Fordowi — oznajmił reporter sta-
nowczym tonem. Na ekranie pojawił się polaroid przedsta-
wiający twarz odbitą w szybie okiennej domku Hastingsów. —
Czy tak wyglądał zabójca panny DiLaurentis?
Teraz kamera pokazała zbliżenie twarzy inspektora
Wildena. Miał podkrążone oczy i papierową, ziemistą cerę.
— Nasi eksperci kryminologii wykonali analizę rysów
twarzy osoby ze zdjęcia znalezionego dwa dni temu. Wszystko
wskazuje na to, że nie jest to twarz pana Forda.
Na ekranie znowu pojawił się spiker wiadomości, który
zmarszczył czoło.
— Te informacje rodzą wiele pytań dotyczących zdjęć
znalezionych w samochodzie pana Forda i w jego komputerze.
Nie wiadomo, jak się tam znalazły. Każdy, kto ma na ten temat
jakiekolwiek informacje, jest proszony o zawiadomienie
policji.
Specjalne wydanie wiadomości dobiegło końca i wzno-
wiono emisję Idola. W pokoju zapanowała cisza. Cała radość
wyparowała, a dziewczyny spoglądały na siebie z za-
troskanymi minami. Gdzieś na podwórku zawarczała piła
łańcuchowa, a potem rozległ się hałas gałęzi uderzającej
o ziemię. W pobliskim stawie zakwakały kaczki. Ali
wzięła pilota i ściszyła telewizor.
— To szaleństwo — szepnęła. — To Billy zabił moją
siostrę. Wiem to.
— Tak — przytaknęła Hanna, upinając włosy w kok. —
Ale na tym zdjęciu faktycznie widać twarz kogoś innego.
Ali zmrużyła oczy.
— Słyszałaś o czymś takim jak Photoshop?
— Nie da się obrobić w Photoshopie polaroida — powie-
działa cicho Spencer.
Spojrzały po sobie z niepokojem. Spencer oddychała
ciężko. Wciąż widziała w wyobraźni wpatrzone w siebie
złowieszcze, zimnobłękitne spojrzenie osoby ze zdjęcia. Od
kiedy zobaczyła to zdjęcie, w jej umyśle formowała się pewna
teoria.
— A co, jeśli to nie Billy zrobił te zdjęcia?
— W takim razie kto? — zapytała Hanna, pocierając
dłońmi przedramiona.
Spencer przygryzła paznokieć małego palca.
— A jeśli to Melissa?
Hanna upuściła niebieski pędzel, z którego uniosła się w
powietrze chmura różowego pyłu. Ali przekrzywiła głowę, a
na jej twarz zsunął się kosmyk blond włosów. Emily otworzyła
usta. Zapadła cisza.
— Ona... cię nienawidziła, Ali — wyjąkała Spencer. —
Melissa wiedziała, że umawiasz się z łanem, i postanowiła się
zemścić.
Ali z niedowierzaniem otworzyła szeroko oczy.
— Co ty wygadujesz?
— To całkiem możliwe, że to właśnie Melissa zrobiła
nam zdjęcia tamtej nocy. I że zabiła Courtney. Kilka
tygodni temu, jeszcze przed pożarem, widziałam, jak go-
rączkowo szukała czegoś w lesie, chyba tych ostatnich zdjęć.
Pewnie się martwiła, że wpadną w ręce policji, która wtedy
przeczesywała las w poszukiwaniu lana. A kiedy nie mogła ich
znaleźć, podpaliła las, żeby się upewnić, że nikt ich nie
odnajdzie. Tylko że one nie spłonęły.
Ali wpatrywała się niemo w Spencer. Miała oczy wielkie
jak spodki.
— To niestety ma sens — powiedziała Emily zachryp-
niętym głosem. — Melissa to lepsza kandydatka na mordercę
niż łan... albo Jason i Wilden... o Billym nawet nie
wspominając.
Hanna pokiwała tylko głową i ścisnęła dłoń Emily.
— Myślisz, że Melissa zabiła też lana? — wyszeptała Ali
blada jak ściana. — 1... Jennę?
— Nie wiem.
Spencer przypomniało się spotkanie z łanem, kiedy ten
złamał zasady aresztu domowego i zjawił się na patio przy jej
domu. „A gdyby się okazało, że czegoś jeszcze nie wiesz? To
coś bardzo ważnego. Uwierz mi, to coś postawi na głowie całe
twoje życie", łan powiedział wtedy Spencer, że tamtej nocy
widział dwie osoby o blond włosach. Spencer wydawało się, że
też je widziała, choć zachowała tylko strzępy wspomnień z
tamtego wieczoru. Kiedy aresztowano Billy'ego, uznała, że
zobaczyła wtedy właśnie jego. Ale może była to Melissa.
— Może Ian i Jenna odkryli prawdę — powiedziała
Spencer, przyciskając do piersi poduszkę.
Hanna chrząknęła.
— Ostatnio Melissa nas szpiegowała. Chyba widziałam ją
wczoraj w centrum handlowym.
Ali spojrzała na Hannę.
— Mówisz o tym kimś, kto ukrywał się za fontanną?
Hanna przytaknęła.
Serce Spencer biło coraz szybciej.
— Ali, pamiętasz, jak Melissa zmierzyła cię wzrokiem w
czasie konferencji prasowej? A jeśli ona cię rozpoznała? I
zdała sobie sprawę, że przed laty zabiła niewłaściwą osobę?
Ali zagryzła wargi. Nerwowo obracała w palcach
konturówkę do oczu.
— Nie wiem. To jakieś wariactwo. Mówimy o twojej
siostrze. Naprawdę sądzisz, że jest niepoczytalna?
— Sama już nie wiem — przyznała Spencer.
— A może po prostu j ą zapytajmy. Może nam to jakoś
wyjaśni — zaproponowała Ali.
— Ali, nie ma mowy. — Spencer próbował złapać Ali za
ramię.
Czy Ali upadła na głowę? A jeśli Melissa n a p r a w d ę
zabiła Courtney i teraz spróbuje skrzywdzić je wszystkie? Ali
już stała w drzwiach.
— W jedności siła. — Ali nie dawała za wygraną. — No
chodź. Musimy skończyć z tym cyrkiem raz na zawsze.
Ali wyszła na korytarz, skręciła w lewo i zapukała do
drzwi Melissy. Odpowiedziała jej cisza. Lekko popchnęła
dłonią drzwi, które stanęły przed nią otworem, wydając
przeciągłe skrzypnięcie. W pokoju panował chaos. Na
podłodze leżały ubrania, łóżko nie było posłane. Spencer
otworzyła szufladę w toaletce, w której Melissa przecho-
wywała kosmetyki. Większość pędzli była brudna, wszędzie
walały się otwarte cienie do powiek, a fluid z filtrem
przeciwsłonecznym wypłynął z buteleczki na dno szuflady.
Wszystko w środku pachniało jak plaża latem.
Ali spojrzała na Spencer.
— Wiesz, gdzie ona jest?
— Przez cały dzień jej nie widziałam — powiedziała
Spencer.
Swoją drogą było to dziwne. Ostatnio Melissa praktycznie
nie ruszała się z domu, spełniając każdą zachciankę mamy.
— Dziewczyny, spójrzcie — wyszeptała Emily.
Stała przy biurku Melissy, wpatrując się w ekran jej
komputera. Spencer i Ali błyskawicznie do niej podeszły. Na
ekranie widniało tylko jedno zdjęcie. To było stare zdjęcie, na
którym łan stał obok Ali, obejmując jej ramiona. Stali przed
okrągłym, zbudowanym z kamienia budynkiem teatru, a
Spencer dostrzegła na nim plakat Romea i Julii. Na fotografii
ktoś napisał trzy słowa, które ścinały krew w żyłach. Spencer
już je gdzieś widziała. „Wpadłaś po uszy, suko".
Hanna zasłoniła dłonią usta. Spencer zrobiła mimowolnie
wielki krok w tył. Ali bezwładnie osunęła się na łóżko Melissy.
— Nie rozumiem — mówiła drżącym głosem. — To moje
zdjęcie. Co ono tu robi?
— Już je widziałyśmy, razem ze Spencer. — Emily
trzęsły się ręce. — Mona nam je dała.
— Podrzuciła mi je do torebki — wyjaśniła Spencer. Ro-
biło się jej niedobrze. — Wtedy uznałam, że pewnie znalazła to
zdjęcie w twoim pamiętniku i podrobiła pismo Melissy.
Ali pokręciła głową. Oddychała ciężko.
— To nie Mona. Wiele lat temu ktoś wrzucił mi tego
polaroida do skrzynki pocztowej. Z tym napisem.
Hanna położyła dłoń na piersi.
— Czemu nam o tym nie powiedziałaś?
— Myślałam, że to jakiś głupi kawał. — Ali bezradnie
uniosła w górę ręce.
Emily odwróciła się do komputera. Zrobiła zbliżenie na
radosny uśmiech Ali ze zdjęcia.
— Ale jeśli nie Mona to napisała... a to zdjęcie jest w
komputerze Melissy... — urwała.
Nie musiała kończyć zdania. Spencer chodziła nerwowo
w tę i z powrotem. W jej głowie kłębiło się milion myśli.
— Musimy o tym opowiedzieć Wildenowi. Musi odna-
leźć Melissę i ją przesłuchać.
— Właściwie... — Ali zauważyła coś na biurku Melissy.
— Może niepotrzebnie teraz się nią tak martwimy.
Podniosła w górę folder. Na pierwszej stronie widniało
logo Zacisza Addison-Stevens. Hanna zbladła.
Rozłożyły folder na łóżku Melissy. Zawierał mapę z na-
rysowanymi wszystkimi budynkami ośrodka i informacje o
cenach. Do pierwszej strony przypięta była wizytówka doktor
Louise Foster. Melissa widziała się z nią tego ranka.
— Doktor Foster — wyszeptała Ali. — To jedna z lekarek
pracujących w Zaciszu.
— Spróbuj zadzwonić do Melissy — zasugerowała
Emily, podnosząc z łóżka słuchawkę telefonu stacjonarnego.
Spencer wybrała numer siostry.
— Włącza się poczta głosowa.
— Może Melissa postanowiła się tam leczyć — powie-
działa Ali, wodząc palcem wskazującym po wejściu do bu-
dynku na zdjęciu. — Może zdała sobie sprawę, że zabrnęła za
daleko i że potrzebuje pomocy.
Spencer patrzyła na kwadraty budynków narysowane na
mapie. Poczuła ulgę. Jeśli Melissa miała zamiar zbzikować, to
lepiej, jeśli stanie się to w pokoju bez klamek. Pobyt w klinice
psychiatrycznej dobrze jej zrobi.
Długi pobyt. Im dłuższy, tym lepszy. Najlepiej dwu-
dziestoletni.
22

NO I CO, SUKI?

Hanna zaparkowała swojego priusa na chodniku przed


domem DiLaurentisów, wygładziła sukienkę i przesiadła się do
bmw Ali.
— Gotowa? — zapytała Ali z radosnym uśmiechem.
Wilden pomógł jej zrobić po cichu prawo jazdy, kiedy
rodzice wypisali ją z Zacisza.
— No jasne — odparła Hanna.
Ali zmierzyła Hannę wzrokiem od stóp do głów, przy-
glądając się szczególnie uważnie jej sięgającej do pół uda i
podkreślającej talię sukience od Lela Rose w kolorze owocu
morwy z falbaniastym kołnierzem. Sukienka nazywała się
„Anioł" i była idealna na bal walentynkowy.
— Yyy — Ali skrzywiła się z udawanym obrzydzeniem.
— Nienawidzę cię za to, że wyglądasz lepiej ode mnie. T y
s u ko .
Hanna aż się zarumieniła z zadowolenia.
— To t y wyglądasz bosko.
Rzeczywiście, w obcisłej czerwonej sukience z koronko-
wymi aplikacjami Ali mogłaby z powodzeniem znaleźć się na
okładce „Vogue'a".
Ali przekręciła kluczyk w stacyjce. Tylko one dwie
jechały razem na bal. Andrew Campbell miał podwieźć Spen-
cer, a Emily chciała się zabrać ze swoją siostrą Carolyn. Ali
powiedziała Naomi, Riley i Kate, że jedzie dziś nagrać wywiad
rzekę dla CNN i że spotka się z nimi już na balu.
Kiedy samochód ruszył, dom Ali powoli oddalał się w
lusterku wstecznym. Przez ułamek sekundy Hannie wydawało
się, że widzi kogoś zaczajonego za jedną z sosen rosnących po
drugiej stronie ulicy. Przypomniała się jej ich popołudniowa
rozmowa w domu Spencer. Czy to możliwe, że Melissa
podglądała je w czasie imprezy w domku... i że to ona była
morderczynią?
Kiedy minęły kamienną tablicę z nazwą szkoły i krętą
drogą podjechały na parking, zobaczyły dziewczyny w ele-
ganckich sukniach kroczące dumnie po różowym dywanie
rozłożonym na oblodzonej ulicy. Kilka z nich robiło pozy do
zdjęć, jakby były gwiazdami filmowymi, które przyjechały na
premierę swojego filmu.
Ali zaparkowała, wyjęła telefon i błyskawicznie wybrała
numer. Hanna słyszała, że odebrał jakiś chłopak.
— Gotowi? — wyszeptała Ali. — Dajecie wszystkim
listy? Dobrze. — Zamknęła klapkę telefonu i posłała Hannie
złowieszczy uśmiech. — Brad i Hayden stoją przy drzwiach i
rozdają listy.
Ali namówiła dwóch pierwszoklasistów, żeby pomogli w
realizacji intrygi.
Wysiadły z samochodu i ruszyły w stronę wejścia. Idąc,
Hanna kątem oka zauważyła znajomy profil mężczyzny
o ostrych rysach. Darren Wilden. Co on tu, do diabła, ro-
bił? Sprawdzał, czy uczniowie są trzeźwi?
— Cześć, Hanno - przywitał się Wilden, który też ją za-
uważył. — Całe wieki cię nie widziałem. Wszystko w po-
rządku?
Wpatrywał się w nią z takim uporem, że Hanna zaczęła się
zastanawiać, czy nie czuć od niej szampana. Czasem Wilden
zachowywał się jak jej ojciec tylko dlatego, że kiedyś umawiał
się z jej mamą.
— Nie prowadziłam — warknęła Hanna.
Ale wzrok Wildena powędrował w stronę Ali, która we-
szła już na różowy dywan.
— Przyjaźnicie się z Courtney? — zapytał z niepokojem
w głosie.
C o u r t n e y. On wciąż jeszcze myślał, że to jej prawdziwe
imię. -Aha.
Wilden podrapał się w głowę.
— Próbowaliśmy nakłonić ją do rozmowy o tej wiado-
mości, którą dostała od Billy'ego w noc pożaru. Może uda ci się
ją przekonać, że to ważna sprawa.
Hanna otuliła się szczelnie jedwabnym szalikiem.
— Przecież to pan ją uratował z pożaru. Czemu pan jej
wtedy nie zapytał?
Wilden odwrócił wzrok i spojrzał na budynek. Wielka
budowla z cegły przypominała raczej olbrzymią posiadłość niż
szkołę.
— Wtedy miałem co innego na głowie.
Jego twarz stężała. Wyglądał bardzo poważnie. Hannę
ogarnął nagły niepokój. Przypomniała sobie, jak kilka tygodni
wcześniej Wilden odwoził ją do domu po joggingu.
Wtedy dla zabawy udawał, że wjeżdża wprost na nadjeż-
dżający samochód, i skręcił dopiero w ostatniej chwili.
Wariat.
— Muszę lecieć — rzuciła Hanna i odeszła szybkim kro-
kiem.
Bal odbywał się w namiocie udekorowanym na różowo,
czerwono i biało. Wszędzie rozstawiono bukiety róż. W całej
sali stały oddalone od siebie stoliki dla dwóch osób. Na
każdym ustawiono świece, małe ciasteczka z kremem w
kształcie serca i wysokie kieliszki, najprawdopodobniej z
musującym cydrem. Pani Betts, jedna z nauczycielek plastyki,
rozstawiła w rogu stanowisko, przy którym wykonywała
zmywalne tatuaże. Pani Reed, nauczycielka literatury w
drugiej klasie, opierała się o pulpit DJ-a, ubrana w obcisłą
czerwoną sukienkę i w okularach z oprawkami w kształcie
serc. Po drugiej stronie sali gimnastycznej zbudowano nawet
staromodny tunel miłości, jak w wesołym miasteczku.
Pierwsze pary już wsiadały do wagoników w kształcie łabędzi i
wjeżdżały do oświetlonego świecami wnętrza.
Hanna zastanawiała się, co teraz robi Mike. Coś jej mó-
wiło, że nie zjawi się tutaj. Nagle Ali złapała ją za ramię.
- Patrz!
Hanna popatrzyła na gromadzący się tłum. Chłopcy w
czerwonych krawatach i dziewczyny w odsłaniających nogi i
ramiona różowo-białych sukienkach stali wpatrzeni w kartki,
które rano Hanna i Ali mozolnie kserowały. Słychać było
gorączkowe szepty. Jade Smythe i Jenny Kestler szturchały się
znacząco łokciami. Dwóch chłopaków z drużyny futbolowej,
pohukując, wymawiało raz po raz słowo „lędźwie", użyte przez
Riley w jej liście. Nawet
pan Shay, stary i pomarszczony nauczyciel biologii, który
w czasie wszystkich imprez w Rosewood Day sprawował
funkcję przyzwoitki, chichotał, trzęsąc ramionami.
— Kate chce się zapisać do Klubu Dziewic! — śmiała się
Kirsten Cullen.
— Zawsze wiedziałam, że Naomi ma nierówno pod su-
fitem! — wykrzyknęła Gemma Curran.
— „Kiedy dotykasz moich ramion, gdy wpadam na ciebie
w czasie gry, czuję, że między nami iskrzy". — Lanie ller,
zaśmiewając się, czytała na głos co bardziej smakowite
fragmenty listu Riley do Christophe'a.
Ali poklepała Hannę po ramieniu.
— Ali D. rozwiązała kolejny problem! — Jej oczy jaś-
niały.
Hanna dostrzegła Naomi, Kate i Riley tuż przy wejściu.
Miały na sobie satynowe suknie o identycznym kroju. Kate
wybrała krwistą czerwień, Naomi dziewiczą biel, a Riley
soczysty róż.
— Narzeczona cioty! — rzucił ktoś z tłumu.
Riley rozejrzała się, wyciągając szyję jak pies, który
zwietrzył jakiś podejrzany zapach.
— Hej, Naomi, pokazać ci moje kąpielówki? — odezwał
się inny głos.
Naomi zmarszczyła czoło.
Jakiś chłopiec podał Kate różową kartkę. W pierwszej
chwili nie wiedziała, co to jest. Ale rozpoznała. Szturchnęła
Naomi i Riley. Naomi zasłoniła dłonią usta. Riley rozglądała
się po sali, szukając sprawcy.
Szepty i chichoty narastały. Hanna wyprostowała plecy i
uniosła głowę. Nadeszła chwila jej zemsty. Podeszła prosto do
Kate.
— Pomyślałam, że ci się to przyda. — Położyła na drżącej
dłoni Kate srebrny pierścionek. — To pierścień czystości.
Będzie jak znalazł, kiedy się zapiszesz do Klubu Dziewic.
Tłum stojący za Hanną zaryczał. Hanna dała znak
Scottowi Chinowi, jej przyjacielowi i fotografowi albumu
rocznego. Wyskoczył z tłumu z aparatem i zrobił zdjęcie
przerażonej twarzy Kate. „Ten się śmieje naprawdę, kto się
śmieje ostatni", pomyślała Hanna. A tym razem wszyscy śmiali
się z n i ą, a nie z n i e j .
Kate wydęła policzki, jakby zaraz miała zwymiotować.
— To twoja sprawka, prawda? Twoja i Courtney?
Hanna nonszalancko wzruszyła ramionami. Po co miała
zaprzeczać? Odwróciła się, żeby pogratulować Ali. Lecz ona
zniknęła.
Kate podniosła z podłogi zmiętą kartkę, wygładziła ją i
wsadziła do pikowanej torebki od Chanel.
— Powiem o tym Tomowi.
— A powiedz — rzuciła Hanna. — Mam to w nosie.
Nagle zdała sobie sprawę, że naprawdę ma to gdzieś.
No i co z tego, że Kate poskarży się jej ojcu? No i co z
tego, że on znowu ją ukarze? Choćby Hanna do końca swoich
dni udawała grzeczną i słodką dziewczynkę, jej relacja z tatą
nigdy już nie będzie taka jak kiedyś.
Riley unosiła ramiona w górę i w dół jak przerażony
kurczak.
— Nie dziwi mnie, że t y się zniżyłaś do czegoś takiego.
Ale Courtney? To nasza przyjaciółka.
Hanna oparła się o kolumnę udekorowaną czerwono-
-białymi wstążkami.
— Daj spokój. Od dawna wam się należało.
— Słucham? — oburzyła się Naomi.
Głęboki dekolt zbyt mocno opinał jej biust. Tłum gęstniał.
Do sali wchodziło coraz więcej ludzi i kierowało się prosto na
parkiet.
- Courtney postanowiła się na was zemścić — rzuciła
wyniośle. — Za to, co zrobiłyście Ali.
Riley i Naomi spojrzały po sobie, jakby niczego nie ro-
zumiały.
- Jak to? — zapytała Riley.
Jej oddech pachniał likierem bananowym. Hanna
spoglądała na nie z góry.
- Zrobiłyście coś Ali. Dlatego was zostawiła. A Courtney
wyrównała tylko rachunki.
Nagle, jak pod wpływem zaklęcia, z sufitu posypało się
confetti w kształcie serc i pokryło czubek głowy Naomi. Nawet
nie zwróciła na to uwagi.
- N i c nie zrobiłyśmy Ali. - Pokręciła głową. - Przyjaźniła
się z nami na śmierć i życie, a w jednej chwili zaczęła się
zachowywać tak, jakbyśmy się nie znały. Nie wiem, czemu się
od nas odwróciła i wybrała ciebie. Wszyscy myśleli, że to jakiś
okrutny żart, Hanno. Przecież byłaś wtedy t o t a l n ą f r a j e r k ą .
Uśmiech zniknął z twarzy Hanny.
- No cóż, to nie był żart. Naomi wzruszyła ramionami.
- Nieważne. Ali była kłamliwą wariatką, a jej siostrunia
jest dokładnie taka sama. W końcu to jednojajowe bliźniaczki,
pamiętasz? Dzieliły się wszystkim.
Wokół nich wirowały światła dyskotekowe. Hanna po-
czuła nagle w ustach smak szampana, którego piła przed
balem. Robiło się jej na przemian zimno i gorąco. To, co
mówiły, nie mogło być prawdą.
Naomi i Riley stały jak wmurowane w ziemię, czekając na
odpowiedź Hanny. Ale ona tylko wzruszyła ramionami.
— Nie wierzę wam — powiedziała wyniośle. — Przecież
wiem, że zrobiłyście coś strasznego, nawet jeśli się nie
przyznajecie.
Hanna odrzuciła włosy na ramię i się odwróciła.
— Przygotuj się na swój pogrzeb! — zawołała Naomi,
kiedy Hanna odchodziła.
Nawet ich nie słuchała.
23

ROZKOSZNY BÓL

Olbrzymi namiot, w którym odbywał się bal


walentynkowy, był już pełen ludzi, kiedy przyjechała Emily.
Wzdłuż ścian rozmieszczono lampy grzewcze, dzięki czemu w
sali było ciepło i przytulnie, ale nie duszno. Na podwyższeniu
kołysał się DJ w czerwonej aksamitnej marynarce, miksując
piosenkę Fergi z jakimś utworem Lila Wayne'a. Mason Byers
okręcał wokół siebie Lanie ller, jakby ćwiczyli do roli w jakimś
musicalu. Nicole Hudson i Kelly Hamilton, drugoklasistki
podlizujące się Naomi i Riley przy każdej nadarzającej się
okazji, stały, patrząc na siebie z nienawiścią, bo miały na sobie
identyczne czerwone sukienki z falbanami z tiulu. Na podłodze
walały się jakieś zadeptane kartki. Emily podniosła jedną z
nich. Wyglądało to na list miłosny do Seana Ackarda.
Podpisany „Kate Randall".
Emily wygładziła sukienkę w kolorze pudrowego różu,
którą znalazła dla niej Ali w BCBG. Dziś wieczorem
zrobiła wszystko, by pięknie wyglądać. Poszła do
fryzjera, żeby rozprostować i wygładzić włosy, pożyczyła od
Carolyn podkład, róż i bronzer, żeby rozświetlić i wyrównać
cerę. Wcisnęła stopy, przyzwyczajone do sportowego obuwia,
do czerwonych szpilek Mary Jane, które wkładała tylko na
oficjalne otwarcia zawodów sportowych. Chciała olśnić Ali
swoim wyglądem.
Na parkiecie był tłum. Andrew Campbell tańczył ze
Spencer. Trzymali się za ręce. Hanna z uniesionymi do góry
rękami kołysała się miarowo i tak wyzywająco, jak Emily
nigdy by się nie odważyła. Tańcząca obok niej dziewczyna we
wspaniałej koronkowej sukni miała pięknie upięte włosy. To
była Ali. Potem zauważyła Jamesa Freeda, który stał obok Ali i
przesuwał dłonie z jej piersi na talię, a potem z powrotem.
Emily dopiero po długiej chwili zdała sobie sprawę, co tu
się tak naprawdę dzieje. Serce jej zamarło. Ale kiedy podeszła
do swoich przyjaciółek, James już się oddalił. Teraz nieudolnie
naśladował Justina Timberlake'a, kręcąc się w kółko na pięcie.
— Hej! — krzyknęła Emily do ucha Ali. Ali otworzyła
oczy.
— Cześć, Em! — Ali nie przestawała tańczyć.
Emily stanęła w miejscu, jakby na coś czekała. Na pewno
Ali zaraz się zreflektuje i zawoła: „O Boże, Emily, wyglądasz
fantastycznie!". Na razie Ali szeptała coś na ucho Hannie,
która odrzuciła głowę do tyłu i śmiała się teatralnie.
— A teraz coś dla wszystkich dzisiejszych walentynek —
zapowiedział DJ i z głośników popłynął rzewny blues w
wykonaniu Johna Mayera.
Spencer objęła Andrew w pasie. Hanna tańczyła z
Masonem Byersem. Emily wyczekująco wpatrywała się w
plecy Ali, ale ta się nie odwróciła. Padła w ramiona Jamesa,
jakby byli parą od wielu lat. Zaczęli się kołysać w tył i w przód
w rytm muzyki.
Jakaś para wpadła na Emily, która zachwiała się i nagle
znalazła się na skraju parkietu. Ali powiedziała... wtedy, w
swoim domu... „Nie kłamałam, kiedy kilka dni temu mówiłam,
co do ciebie czuję". Emily poczuła na karku zimny pot.
Naprawdę nie żartowała? A może jednak?
Tańczący znikali parami w mniejszym namiocie z
transparentem z napisem: „TUNEL MIŁOŚCI". Od kiedy
Emily chodziła do piątej klasy, Rosewood Day wynajmowało
ten sam przenośny tunel miłości z lokalnej wypożyczalni. W
tunelu mieściło się dziesięć plastikowych wagoników w
kształcie łabędzi, a w każdym z nich mogły usiąść najwyżej
dwie osoby. Łabędzie były tak stare, że ich żółte dzioby
zbrązowiały, a biała farba schodziła płatami z ich skrzydeł.
Wolna piosenka rozbrzmiewała jeszcze przez trzy minuty,
w czasie których Emily przeżywała prawdziwe męki. Kiedy
piosenka dobiegła końca, Ali oderwała się od Jamesa. Oboje
śmiali się radośnie. Emily weszła między nich i chwyciła Ali za
ramię.
— Musimy pogadać.
Ali się uśmiechnęła. W dyskotekowych światłach
pobłyskiwały jej cienie do powiek.
— Jasne. Co jest?
— N a o s o b n o ś c i.
Emily zaciągnęła Ali do wyjścia z namiotu, a potem przez
szkolny korytarz do łazienki dla dziewcząt. Drzwi do
wszystkich kabin były otwarte. W powietrzu unosił się
odurzający zapach perfum i kosmetyków. Ali nachyliła się nad
umywalką i sprawdziła, czy nie rozmazał się jej tusz.
-Dlaczego tak się zachowujesz? - wypaliła Emily, zanim
nawet zdążyła dobrze się namyślić, co właściwie chciałaby
powiedzieć.
Ali przekrzywiła głowę, patrząc prosto w odbite w lustrze
oczy Emily.
- Niby jak?
- Ignorujesz mnie.
- Nieprawda!
Emily położyła dłonie na biodrach.
- Ali, przecież wiesz, że to prawda.
Ali wygięła w dół kąciki ust. Położyła palec na wargach.
- Mów do mnie Courtney, okej.
- No dobra. C o u r tn e y.
Emily odwróciła się i stanęła twarzą do suszarki do rąk,
wpatrując się w swoje wykrzywione odbicie w metalowej
obudowie. Wydawało się jej, że w jednej chwili zrobiły
dziesięć kroków w tył. Jej dłonie zaczęły drżeć. Zaburcza-ło jej
w brzuchu. Czuła na skórze falę ciepła. Odwróciła się i znowu
spojrzała na Ali.
- Wydaje mi się, że przyjaciółki sobą nie pomiatają. I me
wysyłają sobie sprzecznych sygnałów. Poza tym... nie wiem,
czy będę potrafiła się z tobą przyjaźnić, jeśli wszystko będzie
po staremu.
Ali wyglądała na zszokowaną.
- Ale ja nie chcę, żeby wszystko było po staremu. Chcę,
żeby było lepiej.
- Wcale nie jest lepiej! - Pod pachami Emily, na no-
wiutkiej sukience, pojawiły się plamy potu. - Jest gorzej!
Ali przeniosła ciężar ciała na jedną nogę. Miała zrezyg-
nowany wyraz twarzy.
— Tobie nie sposób dogodzić, Emily — powiedziała
znużonym tonem i się zgarbiła.
— Ali — wyszeptała Emily. — Przepraszam.
Wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Ali, lecz ona od-
sunęła się szybko, jakby się czegoś bała. Potem odwróciła się i
bezwładnie opuściła ręce. Powolutku podeszła do Emily. Jej
wargi drżały. W kącikach oczu widać było łzy. Ali i Emily
patrzyły na siebie przez długą, ciężką chwilę. Emily z trudem
łapała oddech. I nagle Ali wepchnęła Emily do pustej kabiny i
przywarła do niej. Całowały się długo i namiętnie. Świat wokół
nich przestał istnieć, a muzyka przycichła, jakby dobiegała z
oddali, niczym głuche echo. Po chwili oderwały się od siebie,
dysząc ciężko. Emily patrzyła prosto w lśniące oczy Ali.
— Co ty wyprawiasz? — zapytała.
Ali dotknęła palcem koniuszka nosa Emily.
— Ja też przepraszam — wyszeptała.
24

ZAGINIONE

Kiedy godzinę później bal dobiegał końca, Andrew i


Spencer usiedli w rozklekotanym wagoniku w kształcie ła-
będzia i wjechali do tunelu miłości. Woda w dole pachniała
lawendą. Wokół wjazdu do tunelu rozwieszono lampiony. Gdy
Andrew i Spencer wjeżdżali w mrok, słodkie dźwięki harfy
zagłuszyły dobiegający z parkietu rytm techno.
— Trudno uwierzyć, że ten tunel jeszcze się nie rozpadł.
— Spencer oparła głowę na ramieniu Andrew.
Andrew zaplótł palce wokół jej dłoni.
— Nie narzekałbym, gdyby nagle coś się zepsuło, a my
utknęlibyśmy tu w środku na kilka godzin.
— Naprawdę? — droczyła się z nim Spencer. Dała mu
przyjacielskiego kuksańca w ramię.
-Tak.
Andrew przytulił Spencer i przysunął usta do jej ust, a ona
odwzajemniła pocałunek. Dziewczyna poczuła, jak w jej
żyłach rozchodzi się uczucie błogości i szczęścia.
Nareszcie jej życie wróciło na właściwe tory. Miała
świetnego chłopaka, fantastyczną siostrę i zgraną paczkę
przyjaciółek. Wydawało się jej, że śni.
Przejażdżka zakończyła się o wiele za szybko, a Andrew
pomógł jej wysiąść z wagonika. Spojrzała na zegarek. Ali
chciała, żeby spotkały się w jej samochodzie za pięć minut.
Nachyliła się, by pocałować Andrew na do widzenia.
- Do jutra - wyszeptała.
Korciło ją, żeby powiedzieć Andrew całą prawdę na temat
Ali, ale obiecała sobie, że będzie trzymać język za zębami.
-Baw się dobrze - powiedział Andrew, całując ją de-
likatnie.
Spencer odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Przyszła jako
pierwsza, więc oparła się o bagażnik i czekała. Na zewnątrz
było zimno i oczy zaczęły jej łzawić. Po chwili przybiegła
Emily. Miała rozwiane włosy i rozmazany makijaż, ale
wyglądała na szczęśliwą.
- Hej — zaszczebiotała. — Gdzie Ali?
- Jeszcze nie przyszła - odparła Spencer.
Założyła ręce na piersi, modląc się w duchu, żeby Ali
zaraz się tu zjawiła. Stopy jej zamarzały.
Potem pojawiła się Hanna. Minęło kilka minut. Spencer
wyciągnęła telefon i sprawdziła godzinę. Była 21.40. Ali
prosiła, żeby spotkały się punktualnie o 21.50.
-Napiszę do niej SMS-a - powiedziała Emily, stukając w
klawisze telefonu.
Kilka chwil później telefon Spencer zadzwonił głośno i
wszystkie trzy aż podskoczyły z przerażenia. Spencer spojrzała
na ekran. Dzwonił ktoś z jej domu.
- Widziałaś dziś Melissę? - usłyszała w słuchawce głos
swojej mamy. - Od rana jej nie spotkałam. Dzwoniłam na
jej komórkę kilka razy, ale włącza się tylko poczta
głosowa. Nigdy się tak nie zachowywała.
Spencer spojrzała w kierunku namiotu. Wychodziło z
mego mnóstwo osób, ale nigdzie nie widziała Ali.
- Nie dzwonił nikt ze szpitala? - zapytała Spencer.
Gdy ktoś rejestrował się w Zaciszu, obsługa miała obo-
wiązek powiadomić o tym rodzinę, żeby się nie martwiła,
prawda?
- Ze szpitala? - zapytała pani Hastings wysokim, prze-
rażonym głosem. - Dlaczego? Coś jej się stało?
- Nie wiem.
Pani Hastings poprosiła, żeby Spencer natychmiast do
niej zadzwoniła, jeśli tylko czegoś się dowie. Spencer czuła na
sobie wzrok przyjaciółek.
- Kto to? - zapytała cicho Emily.
Spencer nie odpowiedziała. Oczyma wyobraźni znowu
zobaczyła zdjęcie z napisem: „Wpadłaś po uszy, suko". Ostat-
nim razem widziała siostrę, kiedy ta odwiozła ją do szkoły i
ostrzegała przed Courtney. Potem Melissa zdawała się dziwnie
nieobecna. Czy pojechała już do Zacisza... a może gdzie
indziej? A jeśli była t u t a j ? I o b s e r w o w a ł a Ali?
- Wszystko gra? - zapytała Hanna.
Spencer poczuła, że w gardle robi się jej kulka wielkości
piłeczki pingpongowej. Jeszcze raz spojrzała w kierunku
namiotu, w nadziei że tym razem zobaczy w tłumie blond
włosy Ali.
- Tak, wszystko w porządku - odparła cicho Spencer, choć
serce biło jej coraz szybciej. Nie było najmniejszego' sensu
wszczynać alarmu.
„No dalej, Ali - myślała gorączkowo. - Gdzie ty się
podziewasz?"
25

WYSZŁO SZYDŁO Z WORKA

Po piętnastu minutach stania w długiej kolejce do


damskiej toalety Aria wróciła na parkiet i szukała wzrokiem
Noela. Przez cały wieczór zachowywał się jak dżentelmen,
tańczył z nią każdy taniec, kiedy tylko zachciało się jej pić,
przynosił szklankę różowego ponczu, i już rozprawiał o tym,
jak razem wybiorą się na studniówkę. Może nawet przylecą
helikopterem jego taty. Aria dawno nie czuła się tak dobrze.
Rozpychając się łokciami w tłumie, dotarła do baru.
Myślała, że tam znajdzie Noela. Wokół słyszała szelest drogich
sukien. Otoczona zewsząd różem, czerwienią i bielą, czuła się
jak we wnętrzu jakiegoś olbrzymiego krwiobiegu. Kilka
mijanych przez nią osób posłało jej znaczące uśmieszki. Kilka
drugoklasistek szturchało się i szeptało sobie coś na ucho.
Mason Byers na widok Arii otworzył szeroko oczy i się
odwrócił. Jej serce zaczęło mocno bić. Co tu się, do diabła,
działo?
Nagle, jak na komendę, tłum się rozstąpił. W rogu na-
miotu, tuż obok straganu z gorącą czekoladą, całowała się jakaś
para. Chłopak miał ciemne, zaczesane na brylanty -nie włosy i
bardzo elegancki czarny garnitur. Dziewczyna była szczupła
jak nimfa i miała blond włosy zaplecione we francuski
warkocz. Czerwona, dopasowana, koktajlowa sukienka ciasno
opinała jej biodra. Jej skóra lśniła, jakby posypano ją
diamentowym pyłem.
Aria obserwowała bezradnie tę scenę, a z głośników są-
czyła się romantyczna muzyka. Ktoś zahuczał głośno.
Czas zaczął biec nerwowym, niespokojnym rytmem. Aria
poczuła w środku ogień. Ali oderwała się od Noela z
przerażeniem wypisanym na twarzy. Wymierzyła mu policzek.
Uderzenie było mocne i głośne.
- Co ty wyprawiasz!? - wrzeszczała Ali, kiedy Aria
zbliżała się do niej.
- Co...? - wyjąkał Noel. Na jego policzku pojawiła się
wielka purpurowa plama. — Ja nie...
- Aria to moja przyjaciółka! - krzyczała Ali. - Chyba
upadłeś na głowę!
Odwróciła się, skrzyżowała spojrzenie z Arią i zamarła.
Rozchyliła usta. Noel odwrócił się i też zauważył Arię. Zbladł
jak ściana. Zaczął kręcić głową, jakby chciał powiedzieć, że
sam nie wie, jak do tego doszło, dlaczego zrobił to, co zrobił.
Aria spoglądała to na Ali, to na Noela. Czuła, jak wzbiera w
niej gniew.
Jej nozdrza uderzył lepki zapach czekoladowego fondue.
Obracający się nad parkietem reflektor pulsował
niebiesko-czerwono-żółtym światłem. Aria była tak wściekła,
że zaczęła szczękać zębami.
Noel nerwowo przełykał ślinę. Ali zachowywała bez-
pieczny dystans, kręcąc głową, okazując zarazem wzburzenie i
współczucie dla Arii.
- Aria, to nie tak... - zaczął Noel.
- Mówiłeś, że ona nic dla ciebie nie znaczy - przerwała mu
Aria. Trząsł się jej podbródek, ale postanowiła, że się nie
rozpłacze. - Mówiłeś, że ci się nie podoba. I chciałeś, żebym to
ja dała jej szansę.
- Aria, zaczekaj! - Noelowi łamał się głos.
Ale ona nie chciała go słuchać. Odwróciła się na pięcie i
zaczęła się przeciskać przez tłum gapiów. Lucas Beattie
westchnął ciężko. Zelda Millings, która wprawdzie chodziła do
szkoły prowadzonej przez kwakrów, ale zawsze jakoś udawało
się jej wślizgnąć na imprezy do Rosewood Day, uśmiechała się
złośliwie.
„Gapcie się", pomyślała Aria. Naprawdę miała ich
wszystkich gdzieś.
Aria stała w drzwiach, kiedy ktoś położył jej dłoń na
ramieniu. To była Ali.
- Tak mi przykro - mówiła zdyszana. - On po prostu...
r z u c i ł s i ę na mnie. Nic nie mogłam na to poradzić.
Aria nie zatrzymała się. Szła przed siebie, pełna żalu i
gniewu. Przeczucia jej nie myliły. Noel okazał się typowym,
grającym w lacrosse, pozbawionym zasad chłopcem z
Rosewood, który tylko czekał na to, żeby ją zdradzić. Dała się
nabrać na jego zapewnienia, że jest inny niż reszta. Ale była
głupia.
Ali dotrzymywała jej kroku. Miała spuszczoną głowę i
ręce złożone na piersi. W czasie ich spotkania przy studni
życzeń twierdziła, że się zmieniła. Może nie kłamała.
Wyszły na mroźne powietrze. Kilka osób stało koło sa-
mochodów i paliło papierosy. Nad majestatycznym budynkiem
szkoły wybuchły fajerwerki, co oznaczało, że bal się skończył.
Po drugiej stronie parkingu Aria dostrzegła Spencer, Emily i
Hannę oparte o bmw. Na widok Arii i Ali uśmiechnęły się
radośnie i zaczęły machać.
Aria wiedziała, na co czekają jej przyjaciółki i dokąd się
wybierają. Nagle zdała sobie sprawę, jak wielką ma ochotę,
żeby się do nich przyłączyć. Jak bardzo chce, żeby wszystko
było jak dawniej, nim się zaczęły wszystkie te sekrety i
kłamstwa. W czasach kiedy się przyjaźniły, a cały świat stał
przed nimi otworem.
— A jeśli chodzi o waszą wycieczkę w góry — zaczęła
ostrożnie. Nie miała śmiałości spojrzeć Ali prosto w oczy.
-Myślisz, że znajdzie się miejsce i dla mnie?
Ali uśmiechnęła się szeroko. Przez chwilę podskakiwała
radośnie, a potem przytuliła do siebie Arię.
— Już myślałam, że nie zapytasz.
Ali wzięła Arię za rękę i poprowadziła ją do samochodu,
omijając zamarznięte kałuże.
— Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić, obiecuję.
Zapomnisz o Noelu. A jutro znajdziemy ci kogoś przystoj-
niejszego.
Przemierzyły cały dystans, idąc w podskokach ramię w
ramię.
— Zobaczcie, kogo znalazłam! — zawołała Ali i otwarła
samochód, naciskając guzik na breloczku z kluczykami.
-Jedzie z nami!
Dziewczyny zaczęły z radością wiwatować. Nagle Aria
usłyszała dziwny, zduszony hałas. Zatrzymała się, kładąc
dłoń na krawędzi drzwi samochodu. Najpierw rozległo się
głuche tąpnięcie, a potem pisk.
- Słyszałyście? - wyszeptała, rozglądając się po parkingu.
Eleganckie pary zmierzały do swoich samochodów. Pod
szkołę podjeżdżały limuzyny. Matki czekały na swoje
dzieci w mercedesach SUV. Arii przypomniały się polaroidy,
które znalazła w lesie, zjawa odbijająca się w oknie domku.
Rozejrzała się w poszukiwaniu Wildena... albo innego
policjanta, ale nie było ich w pobliżu.
- Co? - zapytała A l i .
Aria nasłuchiwała. Trudno było coś usłyszeć, bo w dy-
skotece wciąż jeszcze dudnił bas, a nad szkołą wybuchały
fajerwerki.
- To pewnie nic - zdecydowała wreszcie. - Pewnie ktoś się
zabawia na boisku.
- Dziwki — zachichotała Ali.
Otworzyła drzwi samochodu i zajęła miejsce za kierow-
nicą. Spencer usiadła obok, a Hanna, Emily i Aria zajęły
miejsca z tyłu. Ali przekręciła kluczyk w stacyjce i pogłośniła
radio tak bardzo, że zagłuszyło nawet fajerwerki.
- No to jedziemy, suki! - zawołała. Samochód ruszył.
26

W PUŁAPCE WSPOMNIEŃ

Domek DiLaurentisów w górach Pocono wyglądał


dokładnie tak, jak Hanna go zapamiętała: wysoki, przestronny,
obłożony panelami z czerwonego drewna tekowego, z białymi
okiennicami i framugami. Choć nie świeciły się lampy na
ganku, w świetle wielkiego, jasnego księżyca Hanna widziała
pięć białych foteli na biegunach. Razem z Ali i pozostałymi
dziewczynami siadały na nich, gdy słońce zachodziło za
jeziorem, i czytały „Us Weekly".
Żwir zachrzęścił pod kołami samochodu, który wjechał na
podjazd i się zatrzymał. Dziewczyny wzięły swoje torebki i
wysiadły z auta. Noc była chłodna. W dolinie unosiła się lekka,
opalizująca mgła.
W krzakach coś zaszurało. Hanna się zatrzymała. Zo-
baczyła długi ogon i parę żółtych, jaśniejących w mroku oczu.
Czarny kot przebiegł chyłkiem przez podjazd i zniknął w lesie.
Hanna odetchnęła z ulgą.
Ali otworzyła drzwi do domu i wpuściła dziewczyny do
środka. Pachniało tam starym klejem do tapet, zakurzonymi
drewnianymi podłogami i pokojem, którego nie otwierano
przez lata. Hanna wyczuła też zapach, który przywodził jej na
myśl starego hamburgera.
— Pijemy coś? — zapytała Ali, rzucając kluczyki na stary
drewniany stół.
— No jasne — odparła Spencer.
Postawiła na stole torbę z supermarketu, która zawierała
chrupki serowe, chipsy ziemniaczane, M&M'sy, colę light, red
bulla i butelkę wódki. Hanna podeszła do kredensu, w którym
DiLaurentisowie trzymali zastawę stołową, i wyciągnęła pięć
szklanek z ciętego kryształu.
Zrobiły sobie wódkę z red bullem i usiadły w salonie.
Wzdłuż ścian rzędami stały książki na regałach. Przez lekko
uchylone drzwi do szafy można było dostrzec stosy starych
gier planszowych. Wciąż na tym samym stoliku stał telewizor,
w którym można było oglądać tylko cztery kanały. Hanna
wyjrzała przez okno na podwórko i od razu rozpoznała to
miejsce, w którym kiedyś postawiły wielki, pięcioosobowy
namiot i spały w nim pod rozgwieżdżonym niebem. To w tym
namiocie Ali podarowała im bransoletki, każąc przysiąc, że nie
pisną słowa o sprawie Jenny i że pozostaną do końca życia
przyjaciółkami.
Hanna podeszła do kominka, na którym stało znajome
zdjęcie w srebrnej ramce. Przedstawiało całą piątkę obok
wielkiego kanoe. Były przemoczone do suchej nitki. To samo
zdjęcie wisiało w holu w domu DiLaurentisów. Zrobiono je w
czasie ich pierwszej wycieczki do domku Ali w górach
Pocono, niedługo po tym, jak się zaprzyjaźniły. W sekrecie
odprawiały rytuał, który polegał
na jednoczesnym dotknięciu dolnego rogu zdjęcia. Za
bardzo się wstydziły, żeby opowiedzieć o tym Ali.
Wszystkie dziewczyny podeszły do zdjęcia. W szklan-
kach grzechotał lód.
- Pamiętacie ten dzień? - wyszeptała Emily. W jej od-
dechu już było czuć wódkę. - Ten fantastyczny wodospad?
Hanna prychnęła.
- Aha. Nieźle się wystraszyłaś.
To był ich pierwszy spływ nowiutkim kanoe, kupionym
przez pana DiLaurentisa w miejscowym sklepie sportowym.
Na początku wiosłowały zawzięcie, ale szybko się zmęczyły i
znudziły, więc postanowiły dać się ponieść prądowi. Kiedy
rzeka w dalszym odcinku się wzburzyła, Spencer chciała
spróbować przepłynąć przez jakiś próg rzeczny. Wtedy Emily
dostrzegła mały wodospad i zażądała, żeby natychmiast
dopłynąć do brzegu.
Spencer szturchnęła ją w żebra.
- Darłaś się: „Przepływanie wodospadu kajakiem grozi
śmiercią! Trzeba przewrócić kanoe do góry dnem i dopłynąć
do brzegu!".
- I przewróciłaś je bez uprzedzenia - dodała Aria, par-
skając śmiechem. - Woda była taka zimna!
- Przez kilka dni nie mogłam przestać się trząść - po-
wiedziała Emily.
- Wyglądamy jak dzieci - szepnęła Hanna, szczególnie
bacznie przyglądając się swojej okrągłej twarzy na zdjęciu. - I
pomyśleć, że kilka tygodni wcześniej przyszłyśmy na twoje
podwórko, żeby ci wykraść kawałek sztandaru z kapsuły czasu.
- Tak - odparła Ali takim tonem, jakby myślami błądziła
gdzie indziej.
Hanna obserwowała ją przez jakiś czas, bo spodziewała
się, że Ali włączy się do rozmowy i zacznie wspominać. Ale
ona w milczeniu wyciągała ozdobne szpilki, którymi upięła
swój francuski warkocz, odkładając je jedna po drugiej na
szklany stolik. Może lepiej było w ogóle nie wspominać
tamtego dnia. Przecież Courtney spędziła tamten weekend w
domu, bo przenosiła się z kliniki Radley do Zacisza. Pewnie z
tą chwilą wiązało się wiele złych wspomnień.
Hanna jeszcze raz spojrzała na fotografię. Wtedy
wszystko wyglądało inaczej. Kiedy przewróciły kanoe, mokry,
obszerny T-shirt Hanny przylegał do każdego centymetra jej
ciała, uwypuklając fałdki tłuszczu i krągłości figury. Niedługo
potem Ali zaczęła ją wyśmiewać, twierdząc, że Hanna je
znacznie więcej niż one, że nie uprawia sportu i zawsze w
czasie lunchu prosi o dokładkę. Kiedyś nawet, w czasie
wspólnych zakupów w centrum handlowym, zasugerowała, że
powinny wstąpić do sklepu z odzieżą dla puszystych, żeby „się
rozejrzeć".
Nagle Hanna przypomniała sobie słowa Naomi: „Nie
wiem, czemu się od nas odwróciła i wybrała ciebie. Wszyscy
myśleli, że to jakiś okrutny żart, Hanno. Przecież byłaś wtedy
totalną frajerką".
Hanna oparła się o jedną z półek, nieomal strącając na
podłogę ozdobny talerz z emblematem parku Yellowstone. W
ustach czuła słodki posmak drinka. Bezwład ogarniał jej ręce i
nogi.
Ali odwróciła się i rzuciła każdej z nich jakieś białe za-
winiątko.
— Czas na jacuzzi! — klasnęła. — Zróbcie sobie po
drinku i przebierzcie się, a ja tymczasem je uruchomię.
Potem wzięła swojego drinka i przebiegła przez salon do
wyjścia na podwórze. Jej blond warkocz kołysał się przy
każdym radosnym podskoku. Hanna spojrzała na to, co dała im
Ali: biały, puszysty ręcznik i bikini w kropki od Marca
Jacobsa. Podniosła bikini do światła, podziwiając lśniący
materiał i srebrne sznureczki.
Wyprostowała plecy. Nagle poczuła przypływ siły. „No i
kto się teraz śmieje, suki?" Na metce przeczytała, że bikini ma
rozmiar 56. Hanna uśmiechnęła się do siebie, oszołomiona i
zachwycona. Tak pięknego komplementu nie dostała nigdy w
życiu.
27

PRZYJACIÓŁKI N A ŚMIERĆ I ŻYCIE

Alkohol mocno uderzył Emily do głowy. Stała w ma-


leńkiej, urządzonej w rustykalnym stylu łazience na parterze
ubrana tylko w bardzo skąpe bikini. Przyglądała się sobie z
przodu i z boku, podziwiając wyrzeźbione bicepsy, szczupłą
talię i kształtne ramiona.
- Niezła z ciebie laska - szepnęła do siebie samej. -Ali cię
pragnie.
Zachichotała. Była pijana nie tylko z powodu wódki, ale i
z powodu Ali. Tak się cieszyła z powrotu w góry. A kiedy
całowała się z Ali w czasie balu, czuła się jak najszczęśliwsza
osoba pod słońcem.
Emily wyszła z łazienki z ręcznikiem owiniętym wokół
bioder. Postawiła szklankę z niedopitym drinkiem na stole i
wyszła na oszkloną werandę. Dokładnie tak ją zapamiętała. W
środku unosił się ciepły zapach ziemi i wilgoci. W rogu stały
ceramiczne krasnale ogrodowe i chyboczący się stolik z blatem
wykładanym starymi, spękanymi
kafelkami, który pani DiLaurentis wypatrzyła na garażo-
wej wyprzedaży. Emily żałowała, że nie ma przy niej Ali.
Chciała w sekrecie pocałować ją, zanim zjawią się pozostałe
dziewczyny. Jednak pomieszczenie było puste.
- Zimno! - zawołała Emily, kiedy jej bose stopy dotknęły
lodowatej posadzki.
Tuż przy drzwiach stała lampa grzewcza, a z jacuzzi już
ściągnięto zieloną plandekę. Silnik warczał głośno. Woda
bulgotała.
Kiedy Emily dotknęła ściany jacuzzi, znowu pisnęła.
Ściana była zimna jak lód. Pewnie od lat nikt nie korzystał z
jacuzzi.
Na werandę wyszły Hanna, Spencer i Aria. Kiedy cze-
kały, aż Ali się przebierze, Hanna przyniosła z salonu głośniki
do iPoda i włączyła płytę Britney Spears. W siódmej klasie
uwielbiały tańczyć do jej piosenek. Śpiewały razem z Britney,
jak za starych dobrych czasów. Emily tańczyła, uwodzicielsko
owijając się ręcznikiem. Hanna chodziła w tę i z powrotem
krokiem modelki, raz po raz zatrzymując się i pozując jak do
obiektywu. Spencer robiła energiczne wykopy, niczym kick
bokserka. Aria próbowała ją naśladować i prawie przewróciła
doniczkę z zeschniętą paprotką. Wszystkie skręcały się ze
śmiechu, obejmując się. Oparły się o krawędź jacuzzi, łapiąc
oddech.
- Nie mogę uwierzyć, że przez tyle lat nie odzywałyśmy
się do siebie - powiedziała Spencer. - Co się z nami stało?
Aria zrobiła teatralny gest.
- Byłyśmy głupie. Nie powinnyśmy były się rozstawać.
Emily się zaczerwieniła.
- To prawda — wyszeptała.
Nie przypuszczała, że pozostałe dziewczyny myślą tak jak
ona.
Hanna zgarnęła suche liście z jednego z leżaków i usiadła
na nim.
— Tęskniłam za wami.
— Guzik prawda. — Spencer pijackim gestem pokazała
na nią palcem. — Miałaś Monę.
Zapadła głucha cisza. Nagle powróciły do nich wspo-
mnienia o tym, co zrobiła im Mona. Emily zebrało się na łzy,
kiedy zobaczyła, że Iłarma odwróciła się ze smutną miną.
Owszem, Mona pastwiła się też nad Emily, ale to Hanna była
jej najlepszą przyjaciółką.
Emily podeszła do Hanny i objęła ją.
— Tak mi przykro — wyszeptała. Spencer i Aria też do
nich podeszły.
— To była wariatka — szepnęła Spencer.
— Nie powinnam była tracić z wami kontaktu — powie-
działa Hanna, opierając głowę na ramieniu Spencer.
— Już w porządku — mówiła Emily przez łzy, głaszcząc
długie, jedwabiste włosy Hanny. — Teraz wróciłyśmy.
Stały tak, póki nie skończyła się piosenka. Jacuzzi war-
czało. Nagle w domu rozległ się głuchy łoskot. Spencer
podniosła wzrok i zmarszczyła czoło.
— Ali mogłaby się pospieszyć z tym przebieraniem.
Otuliły się ręcznikami i weszły z powrotem do domu.
Potem przez salon poszły do kuchni.
— Ali!? — zawołała Hanna.
Odpowiedziała jej cisza. Emily zajrzała do łazienki, z
której przed chwilą wyszła. Z kranu kapała woda. Papier
toaletowy łopotał w podmuchach wentylatora.
— Ali!? — zawołała Aria, zaglądając do jadalni. Krzesła
zakryte białymi prześcieradłami wyglądały jak duchy.
Dziewczyny stały nieruchomo, nasłuchując.
Spencer zatrzymała się w kuchni.
— Może to nieodpowiedni moment na takie obwiesz-
czenia, ale wcześniej dzwoniła do mnie mama. Melissa nadal
się nie odezwała...
— Co? — Emily stanęła obok kuchenki.
— A jeśli przyjechała tu za nami? — Spencer drżał głos.
— Jeśli się tu gdzieś schowała?
— To niemożliwe — odparła Hanna i dla kurażu dopiła
drinka. — Spencer, nie ma mowy.
Spencer włożyła sweter i podeszła do drzwi prowadzą-
cych na podwórko. Emily szybko wciągnęła bluzę i dżinsy i
dołączyła do niej. Stare, zardzewiałe tylne drzwi zaskrzypiały.
Niebo było rozgwieżdżone. Podwórko oświetlała tylko słaba
poświata dochodząca z reflektora nad garażem. Na podjeździe
stało czarne bmw. Emily rozglądała się nerwowo, próbując
gdzieś dostrzec jakiś ruchomy cień. Wyciągnęła telefon,
zastanawiając się, czy nie powinny zadzwonić po pomoc. Ale i
tak straciła zasięg. Dziewczyny też spoglądały na ekrany
swoich komórek i kręciły przecząco głowami. Żadna nie mogła
zadzwonić.
Emily przeszył dreszcz. „To się nie może znowu wy-
darzyć. To niemożliwe". A jeśli podczas ich tańców na
werandzie Ali przydarzyło się coś strasznego? Powtarzała się
historia z siódmej klasy. Wtedy siedziały w najlepsze w domku
otumanione hipnozą, a na zewnątrz ktoś mordował Courtney.
— Ali! — zawołała Emily, ale odpowiedziało jej tylko
echo. — Ali! — zawołała znowu.
— Co? — tym razem rozległ się znajomy głos.
Dziewczyny odwróciły się jak na komendę. Ali stała
w drzwiach do kuchni, wciąż ubrana w dżinsy i
kaszmirowy sweterek z kapturem. Patrzyła na nie jak na
wariatki.
- Gdzie wy się podziewacie? — zaśmiała się Ali. — Po-
szłam sprawdzić temperaturę w jacuzzi, a wy gdzieś prze-
padłyście! - Zrobiła gest, jakby ocierała pot z czoła. — Tak się
przestraszyłam!
Emily weszła z powrotem do domu, oddychając z ulgą.
Jednak kiedy mijała w drzwiach uśmiechniętą od ucha do ucha
Ali, usłyszała trzask gałązki. Zamarła, a potem spojrzała przez
ramię pewna, że dostrzeże gdzieś wśród drzew parę
wpatrzonych w nią oczu.
Lecz wokół panowały cisza i spokój. Nikogo nie za-
uważyła.
28

SNY CZASEM SIĘ SPEŁNIAJĄ. NIESTETY

Spencer wróciła z dziewczynami do domu.


— Woda w jacuzzi jest za zimna — oznajmiła Ali. — Ale
przecież możemy się zająć czymś innym.
Spencer rzuciła swój nieużywany ręcznik na kuchenny
stół, poszła do salonu i usiadła na skórzanej kanapie. Miała
dreszcze, nie tylko z powodu zimna, ale i ze strachu, że coś
mogło się stać Ali. Coś nie dawało jej spokoju, ale nie potrafiła
powiedzieć co. Dlaczego Ali ich nie słyszała, kiedy ją wołały?
Dlaczego nie widziały jej, jak poszła sprawdzić wodę w
jacuzzi? Dlaczego nagle w domu rozległ się ten głuchy hałas? I
gdzie, do cholery, podziewała się Melissa?
Dziewczyny rozsiadły się w salonie. Ali zajęła miejsce na
bujanym fotelu, który nazywały „tronem księżnej". Kiedy
uznały, że jedna z nich to księżna, ona siadała w fotelu, a reszta
spełniała wszystkie jej zachcianki przez cały dzień. Hanna
przycupnęła na stojącej obok telewizora starej, żółtej pufie.
Emily usiadła po turecku na skórzanej
otomanie przystawionej do kanapy. Bezwiednie wodziła
palcem wokół małej dziury w tapicerce. Aria usiadła na
kanapie obok Spencer i przycisnęła do piersi poduszkę z
wyhaftowanym kwiatem wiśni.
Ali położyła dłonie na podłokietnikach z giętego drewna i
wzięła głęboki wdech.
— Skoro pomysł z jacuzzi nie wypalił, mam dla was inną
propozycję.
— Jaką? — zapytała Spencer.
Ali odchyliła się nieco do tyłu, a wiklinowy fotel za-
skrzypiał.
— Nasza ostatnia całonocna impreza okazała się nie-
wypałem i powinnyśmy wymazać ją z pamięci na zawsze.
Chciałabym ją odtworzyć. Oczywiście pominąwszy kilka
szczegółów.
— Na przykład twoje zniknięcie? — zapytała Emily.
— Naturalnie. — Ali okręciła kosmyk blond włosów wo-
kół palca. — Ale żeby wszystko przebiegło tak jak wtedy,
muszę was zahipnotyzować.
Spencer zrobiło się zimno. Emily odstawiła szklankę na
stolik. Hanna zamarła z garścią pełną chrupek serowych.
— Yyy... — zająknęła się Aria. Ali uniosła brew.
— Kiedy byłam w szpitalu, leczyło mnie wielu terapeu-
tów. Jeden z nich powiedział mi, że najlepszy sposób na
uwolnienie się od dręczących wspomnień to ponowne ich
odegranie. Myślę, że to mi pomoże... - Westchnęła. — Pomoże
nam wszystkim.
Spencer pocierała jedną stopę o drugą, próbując je
rozgrzać. Za oknem zaświstał wiatr. Spencer spojrzała na
zdjęcie, na którym wszystkie stały obok kanoe. Nie miała
najmniejszej ochoty na powtarzanie seansu hipnotyczne-
go, lecz może Ali miała rację. Po wszystkim, co przeszły, może
powinny wreszcie jakoś uwolnić się od przeszłości. Raz na
zawsze.
— Wchodzę w to — zdecydowała.
— Ja też — przyłączyła się Emily.
— I ja — powiedziała Hanna.
Ali patrzyła wyczekująco na Arię, która wreszcie nie-
chętnie pokiwała głową.
— Dziękuję wam. - Ali wstała. - Zróbmy to w sypialni na
górze. Tam jest bardziej intymna atmosfera. Podobnie było w
twoim domku.
Wyszły na piętro po schodach wyłożonych różową wy-
kładziną. Przez okrągłe okno na półpiętrze wpadało do środka
światło księżyca. Na podwórku nie było nikogo. Dom
odgradzał od drogi gęsty pas drzew. Po lewej stronie widać
było sztuczny staw, który osuszano na zimę, więc teraz została
z niego tylko błotnista kałuża.
Ali poprowadziła dziewczyny do sypialni na tyłach domu.
Drzwi stały otworem, jakby ktoś właśnie stamtąd wyszedł.
Spencer rozpoznała wiszącą na ścianie makatkę wyszywaną
krzyżykami, ozdobione koronką zasłony w oknach i dwu-
osobowe łóżko z metalową ramą. Zmarszczyła nos. Spodzie-
wała się, że w pokoju będzie pachniało bzowym odświeżaczem
powietrza i może pleśnią, tymczasem w powietrzu rozchodził
się mdły zapach zgnilizny.
— Co to za zapach? — zapytała. Ali skrzywiła się z
niesmakiem.
— Może jakieś zwierzę dostało się między ściany i
zdechło. Pamiętacie, coś takiego stało się w wakacje między
szóstą a siódmą klasą. To był chyba szop.
Spencer wysiliła pamięć, ale bynajmniej nie przypo-
minała sobie, żeby w tym pokoju kiedykolwiek tak śmier-
działo. Aria zamarła.
— Słyszałyście?
Wszystkie nasłuchiwały w napięciu.
— Nie... — wyszeptała Spencer. Aria otworzyła szeroko
oczy.
— Chyba słyszałam kaszlnięcie. Czy ktoś jest na
zewnątrz? Ali rozchyliła drewniane rolety. Na podjeździe nie
było
nikogo. Widać było tylko ślady bmw, którym przyjechały.
— Ani żywej duszy — wyszeptała Ali. Wszystkie
odetchnęły z ulgą.
— Wpadamy w paranoję — powiedziała Spencer. —
Musimy się wyluzować.
Usiadły na okrągłym dywanie. Ali wyciągnęła z rekla-
mówki sześć waniliowych świec i ustawiła je na nocnym
stoliku i biurku. Zapalana zapałka trzasnęła. W pokoju pa-
nował mrok, ale Ali i tak zasunęła szczelnie rolety i kotary. W
świetle świec na ścianach pojawiły się niepokojące cienie.
— No dobra — zakomenderowała Ali. — Teraz się od-
prężcie.
Emily zachichotała nerwowo. Hanna wypuściła całe
powietrze z płuc. Spencer próbowała rozluźnić ramiona, ale
krew nadal szumiała jej w uszach. Tyle razy przeżyła już w
pamięci tamten seans hipnotyczny prowadzony przez Ali. Na
samą myśl o nim wpadała w panikę, a ciało odmawiało jej
posłuszeństwa. „Nic ci nie będzie", powtarzała w myślach.
— Wasze tętno się uspokaja — mówiła Ali sennym gło-
sem. — Myślcie o czymś przyjemnym. Policzę od stu do
jednego, a kiedy was dotknę, będziecie w mojej mocy.
Żadna z dziewczyn nie odważyła się odezwać. Płomienie
świec tańczyły. Spencer zamknęła oczy, a Ali zaczęła liczyć.
— Sto... dziewięćdziesiąt dziewięć... dziewięćdziesiąt
osiem...
Spencer zadrżał mięsień w lewej nodze, potem w prawej.
Próbowała uspokoić umysł, który mimo wszystko uparcie
powracał do ich poprzedniego seansu. Siedziała wtedy na
okrągłym dywanie w swoim domku, wkurzona na Ali, której
po raz kolejny udało się nakłonić je do zrobienia czegoś, na co
nie miały najmniejszej ochoty. A co, gdyby pod wpływem
hipnozy powiedziała na głos, że pocałowała się z łanem... a
Melissa by to usłyszała? Melissa i łan niedługo przedtem byli
w domku i mogli nadal czaić się gdzieś w pobliżu.
Zresztą wszystko wskazywało na to, że Melissa fak-
tycznie była gdzieś w pobliżu. Może to ona stała w oknie z
aparatem.
— Osiemdziesiąt pięć... osiemdziesiąt cztery... - liczyła
monotonnie Ali.
Jej głos oddalał się, a w końcu wydawało się, jakby
mówiła z drugiego końca bardzo długiego tunelu. Nagle przed
oczami Spencer pojawiła się rozmazana plama światła. Słowa
Ali przerodziły się w niewyraźne dźwięki. Jej nos uderzył
zapach świeżo wypiaskowanej, drewnianej podłogi i popcornu
z kuchenki mikrofalowej. Wzięła kilka głębokich oddechów,
wyobrażając sobie, jak powietrze przepływa przez jej płuca.
Kiedy po chwili zaczęła widzieć ostro, zdała sobie spra-
wę, że znajduje się w swoim starym domku. Siedziała na
starym, miękkim dywanie kupionym przez rodziców
w Nowym Jorku. Z zewnątrz dochodził zapach sosny i
kwiatów kwitnących wczesnym latem. Spojrzała na przy-
jaciółki. Hanna miała wydatny brzuszek. Emily była chuda, a
jej twarz pokrywały piegi. Aria miała we włosach różowe
pasemka. Ali przeszła między nimi na palcach i dotknęła czoło
każdej z nich opuszkiem kciuka. Kiedy podeszła do Spencer, ta
zerwała się na równe nogi.
„Tu jest za ciemno", Spencer usłyszała własny głos. Sło-
wa wydobywały się po prostu z jej ust, a ona nie potrafiła nad
nimi zapanować.
„Musi być ciemno. Tak to działa".
„Nie zawsze musi być tak, jak sobie tego życzysz, wiesz,
Ali?", odparła Spencer.
„Zasłoń okno!", warknęła Ali, odsłaniając białe zęby.
Spencer próbowała wpuścić światło do wnętrza pokoju. Ali
westchnęła z irytacją. Ale kiedy Spencer spojrzała na nią,
zobaczyła, że Ali nie była wściekła, tylko stała nieruchomo. Jej
twarz stężała i zbladła, a oczy wydawały się pełne przerażenia,
jakby zobaczyła coś strasznego.
Spencer odwróciła się do okna i dostrzegła jakiś cień. To
był tylko okruch pamięci, nic więcej. Spencer nie chciała, by
ten obraz zniknął, usiłowała sobie przypomnieć, czy to się
naprawdę wydarzyło. I nagle coś zobaczyła. To było odbicie
Ali... tylko że miała na sobie bluzę z kapturem i trzymała w
dłoniach duży aparat fotograficzny. Patrzyła złowieszczo, jak
demon, który zaraz kogoś zabije. Kogoś, kogo Spencer bardzo
dobrze znała. Próbowała wypowiedzieć imię tej osoby, ale jej
usta nie chciały się otworzyć. Wydawało się jej, że się dusi.
Wspomnienia wymknęły się jej spod kontroli. Słyszała,
jak sama mówi: „Idź sobie", a Ali odpowiada: „Dobrze".
— Nie! — krzyczała Spencer do samej siebie sprzed lat.
— Każ jej wrócić! Nie wypuszczaj jej z pokoju! Tam, na
zewnątrz, czeka na nią... jej siostra! I chce skrzywdzić Ali!
Ale wspomnienia płynęły dalej, Spencer nie potrafiła już
ich kontrolować. Ali stała teraz w drzwiach. Posłała Spencer
długie, znaczące spojrzenie. Spencer westchnęła z
przerażeniem. Nagle Ali zmieniła się, przestała przypominać tę
dziewczynę, z którą spędziły cały wieczór.
Uwagę Spencer przykuł srebrny pierścionek na palcu tej
osoby, która teraz przed nią stała. Przecież Ali twierdziła, że
nie nosiła tego pierścionka tamtej nocy. Tymczasem teraz
miała go na palcu. Tylko że teraz zamiast litery A na
pierścionku widniało wygrawerowane C.
Dlaczego Ali założyła nie swój pierścionek?
W okno ktoś zastukał i Spencer się odwróciła. Dziew-
czyna stojąca za oknem uśmiechała się złowieszczo. Podniosła
dłoń na wysokość swojej twarzy o sercowatym kształcie.
Pokazała Spencer palec serdeczny, na którym widniał srebrny
pierścionek z literą A. Spencer czuła, że jej głowa zaraz
eksploduje. Czy to Ali stała na zewnątrz... a Courtney w
środku? Jak to możliwe?
„Pamięć płata mi figle — powiedziała do siebie w my-
ślach. — To się nie wydarzyło. To tylko sen".
Ali stojąca w drzwiach położyła dłoń na klamce. Nagle jej
skóra zbladła i nabrała ziemistego odcienia.
— Ali? — zawołała Spencer z niepokojem w głosie. —
Wszystko w porządku?
Skóra Ali zaczęła schodzić płatami.
— A wyglądam, jakby wszystko było w porządku? —
warknęła. Pokręciła głową. — Próbowałam ci powiedzieć...
- Co mi próbowałaś powiedzieć? - powtórzyła Spencer jak
echo. - Co masz na myśli?
- Nie pamiętasz już wszystkich swoich snów o mnie?
Spencer zamrugała.
- Ja...
Ali przewróciła oczami. Skóra schodziła jej coraz szyb-
ciej, odsłaniając pasma mięśni i białe kości. Jej zęby wypadły
na podłogę i wyglądały teraz jak ziarna kukurydzy. Jej blond
włosy zmieniły barwę na szarą i zaczęły wypadać całymi
kłębami.
- Doprawdy, Spencer, jesteś głupsza, niż myślałam
-syknęła. — Zasłużyłaś sobie na to.
- Na co!? - krzyknęła Spencer.
Ali nie odpowiedziała. Kiedy nacisnęła klamkę, jej
przedramię oderwało się od łokcia, jak sucha łodyga kwiatu.
Spadło na podłogę i rozsypało się w proch. Drzwi trzasnęły tak
głośno, że dźwięk wibrował w całym jej ciele. Brzmiał tak,
jakby dochodził z bliska i był r e a l ny. Rzeczywistość i
wspomnienia stapiały się w jedno.
Spencer otworzyła szeroko oczy. W sypialni panował
trudny do zniesienia zaduch. Po jej twarzy płynęły strużki potu.
Jej przyjaciółki siedziały po turecku na dywanie ze
spokojnymi, zrelaksowanymi twarzami i mocno zamkniętymi
oczami. Wyglądały jak... martwe.
- Dziewczyny!? - zawołała Spencer.
Żadna nie odpowiedziała. Chciała dotknąć Hanny, ale się
bała.
Wciąż jeszcze czuła się jak we śnie. „Próbowałam ci
powiedzieć", mówiła ta dziewczyna ze snu. Ta, która wy-
glądała jak Ali, ale nosiła na palcu pierścionek Courtney. „Nie
pamiętasz już wszystkich swoich snów o mnie?"
Spencer pamiętała mnóstwo snów o Ali. Czasem nawet w
jej snach pojawiały się d wi e Ali.
- Nie - wyszeptała Spencer, jakby wyczuwała zbliżające
się niebezpieczeństwo.
Nic z tego nie rozumiała. Wytężyła wzrok, lecz w mroku
nie dostrzegła czwartej przyjaciółki.
— Ali? — pisnęła.
Nikt nie odpowiedział. Ali zniknęła.
29

NAJWAŻNIEJSZY LIST

Arię wyrwało ze snu trzaśnięcie drzwi. Połowa świec


zgasła. Powietrze wypełniał zapach zgnilizny. Jej trzy
najlepsze przyjaciółki siedziały na dywanie i patrzyły na nią.
- Co się dzieje? - zapytała. - Gdzie Ali?
- Nie wiemy - odparła przerażona Emily. - Chyba...
zniknęła.
- Może to część terapii? - zasugerowała Hanna sennym
głosem.
- Nie sądzę. - Głos Spencer drżał. - Myślę, że coś tu nie
gra.
- Oczywiście, że coś tu nie gra! - zawołała Emily. - Ali
zniknęła!
- Nie o to mi chodzi - odparła Spencer. - Wydaje mi się, że
Ali się dziwnie zachowuje.
Aria wbiła w nią wzrok.
- Ali? - oburzyła się Emily.
— O co ci chodzi? — dopytywała się Hanna.
— Wydaje mi się, że wtedy, w oknie mojego domku, stała
jej siostra — szeptała Spencer, a w jej głosie słychać było ciche
łkanie. — I to ona ją zabiła.
Hanna zmarszczyła brwi.
— Myślałam, że twierdziłaś, że to Melissa.
— Poza tym nikt nie zabił Ali — dodała Emily, mrużąc
oczy. — Ona jest z nami.
Ale Aria patrzyła na Spencer tak, jakby w jej umyśle
powoli formowała się jakaś myśl. Jeszcze raz przypomniała
sobie te polaroidy. W szybie równie dobrze mogła odbijać się
twarz jednej z sióstr DiLaurentis.
— O Boże — wyszeptała Aria, bo przypomniała sobie, co
kilka tygodni wcześniej usłyszała od tego strasznego medium,
stojąc nad dołem w ziemi, w którym znaleziono zwłoki Ali. Ta
przerażająca kobieta powiedziała: „Ali zabiła Ali".
Na dole rozległ się głośny hałas. Wszystkie zerwały się na
równe nogi i skryły w kącie sypialni, tuląc się do siebie.
— Co to było? — wyszeptała Hanna.
Usłyszały jeszcze jakieś skrzypienie i kolejne trzaśnięcie,
a potem zapanowała cisza. Aria ostrożnie rozejrzała się po
pokoju. Ktoś rozsunął kotary w oknach, bo do pokoju wpadało
teraz światło księżyca, oświetlając podłogę długimi pasmami.
Zauważyła coś, co wcześnie jej umknęło. Tuż obok drzwi
leżała biała koperta. Jakby ktoś dopiero co wsunął ją pod
drzwiami.
— Dziewczyny, spójrzcie — pisnęła, pokazując drżącym
palcem na kopertę.
Wszystkie popatrzyły na podłogę i skamieniały ze stra-
chu. Wreszcie Spencer podniosła kopertę. Trzęsły się jej
dłonie. Trzymała kopertę tak, żeby wszystkie mogły
przeczytać napis na niej.
Do: Czterech Suk. Od: A.
Nogi ugięły się pod Emily.
- O mój Boże. To Billy. Dopadł nas.
- To n i e Billy - warknęła Spencer.
- No to Melissa - rzuciła Emily z desperacją w głosie.
Spencer otworzyła kopertę. Wyjęła z mej bardzo długi,
wydrukowany list. Kiedy go czytała, na jej twarzy widać
było coraz większe przerażenie. Hanna zmrużyła oczy.
- To niemożliwe.
Aria nabierała pewności, że stało się coś złego. Rozbolał
ją żołądek. Wzięła głęboki oddech, nachyliła się i zaczęła
czytać.
Dawno, dawno temu żyły sobie dwie dziewczyny.
Nazywały się Ali i Courtney. Lecz jedna z nich była wariatką. I
jak już wiecie, za sprawą kilku magicznych zwrotów akcji Ali
zostata na chwilę Courtney. Ale nie wiecie jeszcze, ze również
Courtney zamieniła się miejscem z Ali.
Dobrze słyszałyście, moje śliczne Kłamczuchy-Frajerki...
Zresztą to wszystko wasza wina. Pamiętacie, jak przyszłyście
wykraść mi moje trofeum z kapsuły czasu? A pamiętacie tę
dziewczynę, która wyszła przed dom, żeby z wami
porozmawiać? To nie byłam ja. Jak już odgadłyście, wykazując
ogromną inteligencję, w tamten weekend Courtney przyjechała
do domu, bo przenosiła się z kliniki Radley do Zacisza. Ojej,
nasza biedna mała Courtney nie chciała
tam jechać. Przecież w Radleyu już sobie poukładała to
swoje żałosne życie... i nie chciała zaczynać od nowa w innej
klinice. Jeśli już musiała gdzieś się przenieść, to zdecydowanie
wolała do Rosewood. No i zaczęła od zera. Miała jechać do
Zacisza dokładnie tego poranka, kiedy przyłapała was na
swoim podwórku. No i bez mrugnięcia okiem wykorzystała
nadarzającą się okazję. Kłóciłyśmy się - a ja już nie mogłam się
doczekać, jak ją zabiorą z domu - po chwili już stała na
podwórku i udawała mnie. Rozmawiała z wami jak z
najlepszymi kumpelkami. Gadała o moim kawałku sztandaru
tak, jakby to nie ona mi go ukradła i zniszczyła, domalowując
do mojego arcydzieła tę idiotyczną studnię życzeń. Skąd
mogłam przypuszczać, że wszyscy -mama, tata, a nawet mój
brat - są święcie przekonani, że to ja siedzę w domu, a
Courtney wyszła na zewnątrz? Skąd mogłam wiedzieć, że
mama za chwilę chwyci mnie za rękę i powie: „Czas na nas
Courtney"? Próbowałam ją przekonać, że jestem Ali, lecz ona
mi nie uwierzyła, bo Courtney ukradła mi pierścionek z literą
A. Mama krzyknęła tylko do dziewczyny, która nie była Ali, że
odjeżdżają, a dziewczyna, która udawała Ali, uśmiechnęła się
tylko i odparta: „Cześć!".
I odjechaliśmy. Courtney ukradła mi moje wspaniałe
życie, a mnie się dostało w zamian jej zrujnowane życie. Tak
po prostu. Zniszczyła wszystko. Całowała się z łanem
Thomasem. Prawie ją aresztowano za oślepienie tej szarej
myszki Jenny Cavanaugh. Zerwała przyjaźń z Naomi i Riley,
najfajniejszymi dziewczynami w szkole. Ale najgorszą rzeczą,
jaką zrobiła, udając mnie, było wybranie czterech nowych
przyjaciółek. I wybrała takie, na które ja bym nawet nie
spojrzała, które niczym szczególnym się nie wyróżniały.
Dobrze wiedziała, że przyjmą ją z otwartymi ramionami, bo
tylko czekają na zaproszenie do elitarnego klubu
fajnych dziewczyn. I wiedziała też, ze te dziewczyny
pomogą jej dostać to, czego tak bardzo chce.
No i jak, miłe panie - chyba o tym nie zapomniałyście?
Nie martwcie się. Ta bajeczka nadal może się dla mnie
dobrze skończyć. Dopilnowałam, żeby moja siostrzyczka
zapłaciła za to, co mi zrobiła. A teraz wy zapłacicie.
Próbowałam was spalić. Próbowałam wpędzić was w obłęd.
Próbowałam wtrącić was do więzienia. Jeszcze w tym tygodniu
pogrywałam z wami w najlepsze. Niespodzianka! Rzuciłam się
na chłopaka Arii.
Wysłałam biednej Hannie podrobione bilety na pewien
pokaz mody. Pozwoliłam Em uwierzyć, że będziemy razem
żyły długo i szczęśliwie. Buzi! Aha, Spencer... i dla ciebie mam
niespodziankę.
Rozejrzyj się uważnie! Masz ją tuz pod nosem.
Powinnam chyba podziękować Courtney za to, że tak
sumiennie prowadziła swój dziennik. Bardzo mi pomógł.
Zresztą Monie też.
Wszystko miało doprowadzić do tego wspaniałego
momentu.
Czas zacząć przedstawienie. Przygotujcie się na spotkanie
ze swoim stwórcą. To już niedługo.
Całusy!
A. (ta prawdziwa)
Przez chwilę dziewczyny milczały. Aria musiała prze-
czytać list kilka razy, zanim wszystko zrozumiała. Zrobiła
kilka kroków w tył, wpadając na biurko.
- Ali to napisała? Nasza Ali?
- To nie nasza Ali - odparła Spencer nieobecnym głosem. -
To... p r a wd z i w a Ali. Nasza Ali to była... Courtney.
Dziewczyna, którą znałyśmy, nie żyje.
- Nie. - Emily mówiła przez zaciśnięte gardło. - To
niemożliwe. Nie wierzę.
Nagle za drzwiami ktoś się zaśmiał. Wszystkie zadrżały.
Aria poczuła dreszcze.
— Ali!? — zawołała Spencer. Nikt nie odpowiedział.
Aria wyciągnęła z kieszeni telefon, ale ekran informował
ją, że nie ma zasięgu. W tym pokoju nie było też telefonu
stacjonarnego. Nawet gdyby otworzyły okno i zaczęły
krzyczeć, nikt by nie usłyszał. Dom stał na zupełnym
pustkowiu.
Od okropnego smrodu zaczęły Arii łzawić oczy. Lecz za
chwilę po pokoju rozszedł się inny zapach. Aria uniosła głowę
i próbowała go lepiej wyczuć. Emily, Hanna i Spencer
otworzyły szeroko oczy. Rozpoznały ten zapach bez trudu.
Wtedy Aria dostrzegła biały dym wydobywający się z
wentylacji.
- O Boże - wyszeptała, pokazując palcem. - Coś się pali.
Aria rzuciła się do drzwi i nacisnęła klamkę. Odwróciła
się szybko z przerażoną miną. Nie musiała niczego wyjaśniać.
Dobrze wiedziały, że drzwi zamknięto na klucz. Były w
pułapce.
30

ŻYCIE KOŃCZY SIĘ Z HUKIEM, A NIE Z JĘKIEM

Pokój zaczął się wypełniać kłębami ciemnego dymu.


Temperatura podnosiła się powoli, lecz nieubłaganie. Emily
próbowała otworzyć okno, ale się nie dało. W pierwszej chwili
chciała wybić szybę, szybko jednak zdała sobie sprawę, że
sypialnia znajduje się na tyłach domu, a za oknem rozciąga się
strome zbocze. Gdyby wyskoczyły, na pewno połamałyby
nogi, a może nawet skręciły kark.
Spencer, Aria i Hanna oparły się plecami o drzwi, pró-
bując je wyważyć. Jednak drzwi nie ustąpiły pod naciskiem, a
zmęczone dziewczyny opadły na łóżko.
- Umrzemy - wyszeptała Hanna. - Ali chce nas zabić.
- Przecież to nie... - Emily urwała. Już miała powiedzieć,
że Ali to nie Ali, że ona by tak nie mogła. Że to na pewno Billy
napisał ten list, podszywając się pod nią. A jeśli nie on, to
pewnie Melissa. To jej śmiech było słychać przed chwilą.
Pewnie rozbawiły ją ich rozważania.
To Melissa zabiła siostrę Ali. Ona podłożyła ogień. A jeśli
nie Melissa i nie Billy, to ktoś inny. Tylko nie Ali. Na pewno
nie Ali.
Dym tak zgęstniał, że trudno było zobaczyć własną dłoń.
Hanna zgięta wpół kaszlała, a Aria oddychała ciężko, jakby
zaraz miała zemdleć. Spencer zerwała z łóżka prześcieradło i
wetknęła w szparę pod drzwiami, żeby zatrzymać dym. Tego ją
uczyli na szkoleniu przeciwpożarowym w siódmej klasie.
- Mamy najwyżej kilka minut. Potem ogień podejdzie pod
drzwi - powiedziała. - Musimy coś szybko wymyślić Emily
przeszła w kąt pokoju, uderzając w drzwi od szafy. Nagle
usłyszała niewyraźny, zduszony krzyk. Zamarła Wszystkie
odwróciły się, bo one też to usłyszały. „Ali?", pomyślała
Emily.
Krzyk jednak dobiegał z bliska. Usłyszały jakiś głuchy
stukot. Ktoś znowu zawołał. Potem rozległ się znów zduszony
krzyk. Emily stała twarzą do szafy.
- Ktoś t a m jest!
Spencer podbiegła do mej i nacisnęła klamkę. Z wnętrza
szafy dochodził intensywny zapach zgnilizny. Emily się dusiła.
Zasłoniła usta koszulką.
- O Boże! - krzyknęła Spencer.
Emily spojrzała w dół i krzyknęła tak, jak nigdy w życiu.
Na dnie prawie pustej szafy leżało rozkładające się ciało. Nogi
zgięte pod nienaturalnym kątem opierały się o ścianę, a
przekrzywiona w lewo głowa leżała na pudełku po adidasach.
Skóra pożółkła, a lewy policzek, czy raczej to, co z niego
zostało, pokrywała ohydna, woskowata maź. Skóra i mięśnie
wokół ust przegniły, zostawiając po sobie czarną dziurę.
Niegdyś piękne, złote włosy
teraz wyglądały jak peruka, a na czole zagnieździły się
robaki.
To był łan Thomas.
Emily krzyczała i zasłaniała oczy, ale obraz zwłok cały
czas stał jej przed oczami. Nagle coś wyskoczyło z szafy i
dotknęło jej stopy. Odskoczyła w tył i próbowała zatrzasnąć
drzwi.
— Przestań! — krzyczała Spencer. — Emily, poczekaj!
Emily zamarła i łkała cicho. Spencer odsunęła ją od
drzwi i wyciągnęła z szafy drugie ciało, przygniecione
zwłokami lana. Emily westchnęła. To była dziewczyna.
Poruszała zakneblowanymi ustami. M e l i s s a . Patrzyła
błagalnie swoimi błękitnymi oczami.
Dziewczyny rozwiązały grube liny krępujące jej ręce i
nogi i ściągnęły z ust taśmę klejącą. Melissa zgięła się wpół i
zakaszlała. Po jej twarzy płynęły łzy. Z płaczem padła w
ramiona Spencer.
— Nic ci się nie stało!? — zawołała Spencer.
— Porwała mnie i zamknęła w bagażniku — mówiła
Melissa, kaszląc. — Budziłam się kilka razy, ale ona podawała
mi jakieś leki, żeby mnie uśpić. A kiedy obudziłam się za
kolejnym razem, byłam już w... — Zamilkła, a jej wzrok
powędrował w stronę na wpół otwartych drzwi szafy.
Skrzywiła się z bólu.
Wyczuła zapach dymu, który wypełniał pokój tak szybko,
że w powietrzu wisiała już gęsta jak mleko mgła. Melissa cała
się trzęsła.
— Umrzemy tu.
Wszystkie stanęły pośrodku pokoju, trzymając się za ręce.
Emily nie mogła opanować drżenia. Czuła bicie czyjegoś
serca.
— Wszystko będzie w porządku — szeptała Spencer do
ucha Melissy. — Zaraz znajdziemy stąd wyjście.
— Stąd nie ma wyjścia! — Melissa miała oczy pełne łez.
— Nie widzisz?
— Zaraz. — Aria zerwała się na równe nogi. Rozejrzała
się po pokoju, jakby coś sobie przypomniała, i zmarszczyła
brwi. — To chyba ten pokój, z którego prowadzi sekretne
przejście do kuchni?
— O czym ty mówisz? — zapytała Hanna.
— Nie pamiętacie!? — zawołała Aria. — Kiedyś ukryły-
śmy się tutaj, żeby przestraszyć Jasona.
Aria błyskawicznie odsunęła od ściany komodę, a oczom
dziewczyn ukazały się małe drzwiczki, wysokie najwyżej na
metr. Aria odryglowała je i kopnięciem otworzyła na oścież
drogę do ciemnego tunelu. Melissa westchnęła.
— Chodźcie — ponagliła je Spencer, na czworakach
przeciskając się przez drzwiczki. Pociągnęła za sobą siostrę.
Aria weszła następna, a po niej Hanna. Emily stała jak
wmurowana. W tunelu rozchodził się zapach gnijącego ciała
lana.
— Emily! — Spencer wołała jakby z bardzo daleka. —
Pospiesz się!
Emily wzięła głęboki wdech, ścieśniła barki i wczołgała
się do środka. Tunel miał jakieś pięć metrów i prowadził do
małego pokoiku, wielkości schowka na miotły, który wyglądał
tak, jakby od lat nikt go nie otwierał. Na podłodze walały się
kilogramy kurzu i martwych karaluchów, a na suficie widać
było wielką, mokrą plamę. Aria nacisnęła na klamkę w
drzwiach prowadzących na rozklekotane drewniane schody,
ale one nawet nie drgnęły.
— Zaryglowane — wyszeptała.
- Niemożliwe - upierała się Spencer. Z desperacją zaczęła
napierać ramieniem na drzwi. Emily, Aria i Hanna przyłączyły
się do niej. Wreszcie drewno zaczęło trzeszczeć i pękać. W
końcu udało się im wyważyć drzwi. Emily odetchnęła z ulgą,
choć przerażenie jej nie opuszczało.
Pędem zbiegły po schodach i otworzyły trzecie drzwi.
Uderzyła je fala ciepła. Oczy zaczęły im łzawić. W tym pokoju
było jeszcze więcej dymu niż na górze. Emily oparła się o blat
kuchenny, próbując się opanować. Na chwiejnych nogach
podeszła do frontowych drzwi. Po lewej stronie zauważyła w
dymie jakiś przesuwający się cień. Ktoś zabijał deskami okna,
żeby odciąć im drogę ucieczki.
Emily zamarła, kiedy zobaczyła blond włosy, twarz w
kształcie serca i pełne usta. Al i .
Ali odwróciła się i spojrzała na Emily jak na zjawę.
Wypuściła z dłoni młotek, który uderzył o podłogę. Miała
zimne, stalowe oczy, a na jej ustach pojawił się drwiący
uśmieszek. Emily czuła, jak zbiera się jej na płacz. Nagle
dotarło do niej, że to właśnie ta dziewczyna napisała list... i że
nie kłamała. W jednej chwili jej serce rozpadło się na milion
kawałeczków.
Ali odwróciła się i rzuciła w kierunku drzwi. Ale Emily
błyskawicznie zareagowała, chwyciła ją za rękę i odwróciła.
Ali ze zdumienia otworzyła usta. Emily ściskała mocno jej
ramiona.
- Jak mogłaś nam to zrobić!? - krzyczała.
Ali próbowała się wyrwać. W jej oczach czaiła się nie-
nawiść.
- Już mówiłam - warknęła. - Zniszczyłyście mi życie,
suki. - Nawet jej głos się teraz zmienił.
— Ale... ja cię ko c h a ł a m — pisnęła Emily, a jej oczy
wypełniły się łzami.
Ali zaśmiała się z pogardą.
— Jesteś t o t a l n ą frajerką, Emily.
Emily poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w serce.
Ścisnęła jeszcze mocniej ramiona Ali, tak żeby ją zabolało.
Miała ochotę krzyczeć: „Jak możesz tak mówić!? Dlaczego tak
nas nienawidzisz!?".
Nagle rozległ się ogłuszający hałas. Oślepił ją blask. Za-
lała ją fala białego światła i gorąca. Emily zasłoniła głowę i
oczy. Eksplozja była tak silna, że Emily ledwie trzymała się na
nogach. Usłyszała trzask, a potem łomot. Przewróciła się,
uderzając o podłogę ramieniem i twarzą.
Przez chwilę widziała tylko ścianę białego światła. Cisza.
Pusto. Kiedy jednak otworzyła oczy, hałas, gorąco i ból
powróciły. Leżała tuż przy drzwiach frontowych, a z ust
płynęła jej krew. Z desperacją nacisnęła klamkę. Metal parzył
jej dłoń, lecz drzwi się otworzyły. Emily wyczołgała się na
ganek, a potem położyła się na mokrej, zimnej trawie.
Kiedy otworzyła oczy, ktoś leżał obok niej i kaszlał.
Spencer i jej siostra leżały tuż obok, a Aria nieco dalej, na
boku, pod wielkim kasztanowcem. Na podjeździe Hanna
powoli podnosiła się, jakby próbowała usiąść.
Emily spojrzała na wielki dom. Z wszystkich okien i
drzwi wydobywał się dym. Dach stał w płomieniach. Przed
oknem w salonie przesunął się jakiś cień. Nagle rozległ się
grzmot i cały dom eksplodował.
Emily krzyknęła, zakrywając usta. Skuliła się. „Licz do
stu — mówiła do siebie w myślach. — Udawaj, że płyniesz
kraulem na sto metrów. Nie otwieraj oczu, póki to się nie
skończy".
W gorącym powietrzu unosił się dym, a hałas był głoś-
niejszy niż ryk stu startujących samolotów. Na ramionach
Emily wylądowało kilka rozżarzonych drobin, parząc jej skórę.
Wybuchy rozlegały się jeszcze przez kilka sekund. Kiedy
ustały, Emily rozpostarła palce i otworzyła oczy. Dom
zamienił się w górę ognia.
— Ali — wyszeptała.
Huk komina spadającego na ziemię zagłuszył ją zupełnie.
Ali nadal była w środku.
31

POGORZELISKO

Spencer kaszlała, leżąc na trawie, w bezpiecznej odleg-


łości od płonącego domu. Melissa straciła przytomność. Dom
palił się, pożerany przez żółte i pomarańczowe płomienie. Raz
po raz małe eksplozje wzbijały w niebo snopy iskier. Z piętra,
na którym przed chwilą były, został tylko poczerniały szkielet.
Pozostałe dziewczyny podeszły do nich.
— Nikomu nic się nie stało!? — zawołała Spencer. Emily
pokręciła głową.
— Nie — powiedziała Hanna, kaszląc.
Aria zakryła twarz dłońmi, ale cicho potwierdziła, że nic
jej nie jest. W ich twarze uderzył mocny podmuch wiatru, który
niósł z sobą duszący zapach spalonego drewna i martwych ciał.
— Nie mogę przestać myśleć o tym liście — powiedziała
Emily monotonnym głosem. Miała na sobie tylko cienki
sweterek i cała się trzęsła z zimna. — Ali tak się
wkurzyła na swoją siostrę za to, że zajęła jej miejsce, że ją
zabiła.
— Tak — potwierdziła Spencer, przesuwając się nieco w
tył i podkulając nogi.
— Ian nie miał z tym nic wspólnego. Billy zresztą też nie.
Ali próbowała zwalić na nich winę. A potem chciała zabić nas.
— Emily, mówiąc to wszystko na głos, chciała się upewnić, że
to się naprawdę zdarzyło.
— To z Courtney rozmawiałyśmy, kiedy przyszłyśmy
wykraść trofeum Ali. Tylko w taki sposób mogła przekonać
rodziców, że to ona jest zdrową psychicznie siostrą... —
mówiła Aria z niedowierzaniem, ścierając z twarzy sadzę. — A
Courtney zaprzyjaźniła się z nami w czasie imprezy
charytatywnej, bo nie miała innego wyjścia. Nie mogła już
dłużej utrzymywać bliskich kontaktów z Naomi i Riley. Nie
znała ich. A nas mogła poznać.
— Naomi i Riley powiedziały mi, że Ali zostawiła je bez
żadnego powodu — westchnęła Hanna.
Spencer przyciągnęła kolana do brody. W powietrzu
dryfowała kolejna iskra. Z pobliskiego drzewa z piskiem
zbiegła przerażona wiewiórka i po chwili zniknęła w lesie.
— Kiedy łan przyszedł do mnie i rozmawiał ze mną na
patio, twierdził, że odkrył sekret, który postawi na głowie życie
całego Rosewood. Pewnie dowiedział się, że w tamten
weekend przyjechała Courtney.
— A Ali wiedziała, że podejrzewamy Jasona i Wildena o
podpalenie - dokończyła słabym głosem Hanna. — Tylko że
pożar nie przebiegł tak, jak to zaplanowała, bo sama się zraniła.
Więc zadzwoniła do Wildena, a on ją ukrył, ponieważ myślał,
że Ali posłusznie wykonuje polecenia
rodziców. A tak naprawdę uciekła, żeby zrobić z nas wa-
riatki w oczach wszystkich.
— I to pewnie ona podrzuciła te zdjęcia do laptopa
Billy'ego — mówiła dalej Spencer. Skrzywiła się, bo w domu
po raz kolejny rozległy się głośne trzaski. Spojrzała na Melissę,
która płakała cicho z twarzą ukrytą w dłoniach. — I to ona
zawiadomiła policję, mówiąc, że to Billy zabił Jennę.
— Podczas gdy to o n a ją zabiła — powiedziała Aria.
Zapadła cisza. Spencer zamknęła oczy i wyobraziła sobie,
jak Ali prowadzi śliczną, nieśmiałą i n i e wi d o m ą Jennę
Cavanaugh na skraj rowu i wpycha ją do środka. To było tak
straszne, że nie mieściło się jej w głowie.
— A przypominacie sobie to zdjęcie Courtney i Jenny,
które Emily dostała od A.? — odezwała się Spencer po chwili.
— Poza rodziną Ali i Wildenem tylko Jenna wiedziała, że
istnieją dwie siostry bliźniaczki. Może to ona jako pierwsza
zaczęła podejrzewać, że zamieniły się miejscami. Spotkała
Courtney w weekend. — Spencer przekrzywiła głowę. — Ale
czemu Ali przysłała nam to zdjęcie, jeśli nie chciała, żebyśmy
my wiedziały, że Jenna coś podejrzewa?
— Bo mogła sobie na to pozwolić — odparła Hanna. —
Chyba była pewna, że Jenna nie piśnie ani słowa. A kiedy
jednak okazało się, że Jenna może okazać się niebezpieczna,
Ali... — urwała, zasłaniając twarz dłońmi. — No, wiecie.
Melissa jęknęła i podniosła głowę. Jej twarz pokrywała
gruba warstwa brudu i sadzy. Miała krwawą szramę na
ramieniu i ślady po mocno zaciśniętej linie na nadgarstkach i
wokół kostek. Wciąż dochodził od niej zapach gnijących zwłok
lana. Spencer poczuła mdłości.
Wyciągnęła dłoń i strzepnęła popiół z włosów Melissy.
Jej oczy napełniły się łzami. Jak mogła tak bardzo pomylić się
w stosunku do swojej prawdziwej siostry? Jak bardzo
wszystkie się pomyliły.
— Dlaczego Ali chciała cię zabić?
Melissa usiadła prosto, osłaniając dłonią oczy, bo od po-
żaru biła oślepiająca łuna. Zakaszlała i chrząknęła.
— Kiedy dwa lata temu Jason powiedział mi, że Ali ma
siostrę bliźniaczkę, mówił, że one praktycznie się z sobą nie
kontaktują. - Odchyliła głowę do tyłu i wyprostowała plecy. —
Więc kiedy powiedziałaś, że Courtney podobno wiedziała
wszystko o życiu Ali, nabrałam podejrzeń. — W domu rozległ
się ponownie potworny łomot, a dziewczyny instynktownie się
odwróciły. Część pierwszego piętra zawaliła się z hukiem. —
Pogadałam z Wildenem! — Melissa musiała przekrzykiwać
ogłuszający hałas. — Powiedział mi, że wszyscy się trochę
martwili o Courtney, kiedy wróciła do domu z kliniki,
szczególnie kiedy wy twierdziłyście, że widziałyście ciało lana
w lesie. Jason myślał, że Courtney zabiła lana z zemsty za to,
że on zabił Ali.
— Ale to ona go zabiła. - Aria wodziła gałęzią w kałuży
błota. — Ale nie z zemsty.
Olbrzymia szyba w oknie salonu pękła i z brzękiem spadła
na ziemię, rozsypując się w drobny mak. Szkło posypało się na
trawę, a dziewczyny zasłoniły się rękami.
— Courtney miała alibi — mówiła dalej Melissa, od-
garniając sprzed oczu kosmyk zakrwawionych włosów. — A
potem zjawił się Billy i nagle cała sprawa pozornie się
wyjaśniła.
Aria przytuliła się do Hanny.
— Ale kiedy Courtney wyszła z ukrycia — mówiła Me
lissa, naciągając rękawy brudnego kaszmirowego swetra na
dłonie — zaczęłam głębiej analizować sprawę Billy'ego. I nie
wszystkie elementy układanki pasowały do siebie. — Znowu
rozległy się trzaski, a za domem coś uderzyło o ziemię z
wielkim hukiem. Emily skuliła się, a Spencer chwyciła ją za
rękę. — Zaczęłam śledzić Courtney... to znaczy Ali... nie
odstępowałam jej na krok — przyznała Melissa. — Jednak
dopiero kiedy wybrałam się do Zacisza, zdałam sobie sprawę z
tego, co się stało.
Spencer z niedowierzaniem otworzyła usta. To dlatego
znalazła w pokoju Melissy ulotkę reklamową Zacisza, gdzie
Melissa umówiła się na spotkanie z lekarzem.
— I pojechałaś tam — powiedziała.
Na dachem domu pojawił się snop iskier, który poszy-
bował w powietrze.
— Rozmawiałam z Iris, byłą współlokatorką Ali. I ona
wiedziała o wszystkim. Nawet o tym, że to ty, Hanno, będziesz
mieszkała z nią w pokoju jako następna.
— O Boże — szepnęła Hanna i zapadła się w sobie.
Spencer położyła obie dłonie na czubku głowy. Przega-
piły tyle tropów. Ali zastawiła na nie iście szatańską pułapkę...
a one wlazły w nią jak cielęta. Spojrzała na siostrę.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wszystkim
wcześniej?
— Pojechałam do Zacisza dopiero dziś rano. — Z ust
Melissy wydobywała się para. Z każdą sekundą robiło się coraz
zimniej. — Miałam zamiar pojechać na policję, ale na parkingu
ktoś na mnie napadł. Kiedy się obudziłam, leżałam w
bagażniku. Rozpoznałam Ali po głosie.
Spencer tępo wpatrywała się w gałąź, która zajęła się
ogniem. Ali pewnie dopadła Melissę, jeszcze zanim przyszła
do niej do domu, żeby wystroić się na bal. Nie powinna była
mówić Ali, że Melissa ją przed nią ostrzegała...
Zaświtała jej jeszcze jedna myśl.
— Powiedziałaś, że Ali zamknęła cię w bagażniku?
Melissa pokiwała głową i wyplątała z włosów suchy,
postrzępiony liść.
— Więc leżałaś z tyłu, w tym samochodzie, którym
przyjechałyśmy tutaj — powiedziała Spencer jednym tchem.
Czuła jak jej kręgosłup wbija się w pień drzewa, o który się
opierała. — Przez cały czas byłaś z nami.
— Więc nie wydawało mi się, że słyszę jakieś hałasy —
wyszeptała Aria.
Przez chwilę milczały wpatrzone w płonący dom. Ogień
syczał i trzaskał. W oddali rozległ się dźwięk syren.
Melissa wstała z trudem, nadal opierając się o wysokie
drzewo.
— Mogę przeczytać ten list, który do was napisała?
Spencer sięgnęła do kieszeni bluzy, ale niczego w niej
nie znalazła. Spojrzała na Emily.
— Masz to?
Emily pokręciła głową. Aria i Hanna też patrzyły na nią
bezradnie. Wszystkie spojrzały na płonące ruiny domu. Jeśli
Spencer upuściła list, to teraz zamienił się w popiół.
Nagle na podjazd wjechał wóz strażacki. Wyskoczyło z
niego trzech strażaków, którzy błyskawicznie zabrali się do
gaszenia pożaru. Rozwinęli długie węże strażackie i
doprowadzili je do jeziora. Czwarty strażak podbiegł do
dziewczyn.
— Nic wam nie jest!? — Natychmiast wezwał przez
krótkofalówkę pogotowie i policję. — Jak to się stało?
Spencer spojrzała na przyjaciółki.
— Ktoś próbował nas zabić — odparła. I wybuchła pła-
czem.
— Spencer — pocieszała ją Emily, kładąc dłoń na jej ra-
mieniu.
— Już dobrze — wtórowała jej Aria. Hanna objęła ją.
Melissa też.
Ale Spencer nie mogła powstrzymać łez. Dlaczego dały
się zwieść i nie przejrzały planów Ali? Dlaczego dały się tak
zaślepić? Ali wiedziała, jak z nimi rozmawiać. Mówiła
dokładnie to, co chciały usłyszeć. „Tęskniłam za wami. Tak mi
przykro. Chcę, żeby wszystko było tak jak kiedyś". I
twierdziła, że Spencer jest dla niej jak siostra, którą zawsze
chciała mieć. Spencer tańczyła, jak Ali jej zagrała. Wszystkie
dały się nabrać... i prawie zapłaciły za to życiem.
Strażak wsunął krótkofalówkę do futerału przy pasku.
Dziewczyny odsunęły się od siebie.
— Karetka już tu jedzie — powiedział i przywołał
dziewczyny gestem.
Kiedy wychodziły na wzgórze, oddalając się od płoną-
cego domu, Spencer poklepała siostrę po ramieniu.
— Nawet w tej sprawie musiałaś mnie ubiec — zażarto-
wała, ocierając łzy.
Zawsze mogła liczyć na to, że Melissa okaże się od niej
lepsza.
Melissa się zaczerwieniła.
— Cieszę się, że nic ci się nie stało.
— A ja się cieszę, że tobie nic się nie stało — odparła
Spencer.
Zostawiły pogorzelisko daleko w tyle. Teraz przez nad-
paloną podłogę na parter spadały z hukiem szafy i krzesła, a w
powietrze wzbijały się kłęby dymu. Emily wpatrywała się w
ogień, jakby czegoś szukała. Spencer dotknęła jej ramienia.
— Wszystko w porządku?
Emily zagryzła dolną wargę. Spojrzała na strażaka.
— Kiedy dom eksplodował, ktoś był w środku. Czy miała
jakieś szanse...?
Strażak spojrzał na dom, drapiąc się po nieogolonym
podbródku. Z grobową miną pokręcił głową.
— Takiego pożaru nikt nie mógł przeżyć. Przykro mi, ale
ona na pewno umarła.
32

NAPRAWDĘ FANTASTYCZNA HANNA MARIN

— Proszę — powiedziała Hanna, kładąc na stoliku w ka-


feterii cztery parujące kawy w kartonowym pudełku. — Jedno
cappuccino z chudym mlekiem, jedna latte i jedna biała kawa z
mlekiem sojowym.
— Super — powiedziała Aria, otwierając torebeczkę brą-
zowego cukru. Rozerwała ją paznokciem pomalowanym
odblaskowym żółtym lakierem. Aria powtarzała Hannie i
pozostałym przyjaciółkom, że neonowy żółty to najmodniejszy
kolor w Europie, ale żadna z nich nie miała odwagi tak
pomalować paznokci.
— Najwyższa pora — jęknęła Spencer zaspanym głosem,
łapczywie pijąc swoje cappuccino. Przez cały tydzień uczyła
się do próbnej matury z ekonomii i zeszłej nocy w ogóle nie
spała.
— Dzięki, Hanno. — Emily poprawiła plisowaną bluzkę.
Hannie udało się ją wreszcie przekonać, żeby wkładała pod
żakiet coś eleganckiego, a nie T-shirt z logo szkolnej drużyny
pływackiej.
Hanna usiadła i spojrzała na stolik. Obok stosu pod-
ręczników do ekonomii Spencer leżał iPod Arii, pewnie pełen
nagrań jodłujących artystów ze Skandynawii, i należący do
Emily samouczek wróżenia z dłoni. Było jak za dawnych
czasów... tylko lepiej.
Na ekranie plazmowego telewizora, wiszącego na prze-
ciwległej ścianie kafeterii, pojawiły się wiadomości. Znana
reporterka stała na tle jeszcze lepiej znanych ruin spalonego
domu. Napis u dołu ekranu głosił: „Policja nadal przeszukuje
pogorzelisko". Hanna dotknęła ręki Arii.
— Ekipa robotników wciąż przeszukuje spalone ruiny
domu, należącego niegdyś do rodziny Alison DiLaurentis.
Wciąż jeszcze istnieje nadzieja, że znajdą szczątki p r a w -
d z i w e j Alison. — Blond reporterka przekrzykiwała ha-
łasujące samochody i dźwig. — Eksperci twierdzą jednak, że
informację o jej śmierci będą mogli potwierdzić nie wcześniej
niż za kilka tygodni.
Teraz na ekranie pojawiła się twarz strażaka, który pro-
wadził akcję ratunkową.
— Przybyłem na miejsce dosłownie kilka minut po
eksplozji. Najprawdopodobniej ciało Alison doszczętnie
spłonęło.
— Członkowie rodziny zmarłej postanowili wstrzymać
się od komentarzy — dodała reporterka.
Wiadomości zostały przerwane przez reklamę restauracji
Cały Ten Zgiełk, która mieściła się w centrum handlowym, a
jej wnętrze urządzono w stylu broadwayowskiego musicalu.
Dziewczyny w milczeniu piły kawę i patrzyły na szkolne
boisko. Śnieg wreszcie stopniał, a niedaleko
masztu na flagę wyrosło kilka żonkili. W powietrzu było
czuć wiosnę.
Minęło pięć tygodni od dnia, w który Alison próbowała je
zabić. Kiedy tylko wróciły do domu z gór Pocono, Wilden
razem z innym detektywem z komisariatu w Rosewood
otworzyli oficjalne śledztwo w sprawie Ali. Układany przez
nią przez tyle lat domek z kart rozsypał się w jednej chwili.
Policja znalazła kopie wiadomości od A. w telefonie ukrytym
pod podłogą tarasu za domem DiLaurentisów. Ustalili, że ktoś
przegrał do laptopa Billy'ego wszystkie obciążające go
informacje. Analiza polaroidów znalezionych przez Arię w
lesie wykazała, że odbicie w szybie należało do jednej z sióstr
DiLauren-tis. Nie ustalono, po co Ali zrobiła zdjęcia — chyba
świadczyły one tylko o tym, że miała obsesję na punkcie swo-
jej siostry, która ukradła jej życie — ale zapewne ukryła je w
lesie tuż po zabiciu Courtney, próbując pozbyć się dowodów.
Krążyły nawet pogłoski, że policja ma zamiar aresztować
całą rodzinę DiLaurentisów jako osoby zamieszane w sprawę,
ale rodzice Ali, a nawet Jason, uciekli gdzieś i ślad po nich
zaginął. Hanna smakowała gorącą kawę. Czy DiLaurentisowie
podejrzewali, że jedna siostra zabiła drugą? To dlatego
błyskawicznie zamknęli tę dziewczynę w szpitalu
psychiatrycznym, kiedy zaginęła ta, którą wszyscy uważali za
Ali? A może uciekli ze wstydu, przerażeni, że ich śliczna i
idealna córka popełniła tak koszmarną zbrodnię?
Od tamtej pamiętnej nocy życie Hanny i pozostałych
dziewczyn zamieniło się w istny cyrk. Dzień i noc do drzwi ich
domów pukali reporterzy i dziennikarze. Razem
pojechały do Nowego Jorku, żeby udzielić wywiadu dla
telewizji, czasopismo „People" zaś zamieściło sesję zdjęciową
z ich udziałem. Wzięły udział w galowym koncercie
charytatywnym na rzecz funduszu imienia Jenny Cavanaugh,
finansującego szkolenia psów przewodników, oraz specjalnego
stypendium imienia lana Thomasa. Teraz, po kilku tygodniach,
życie powoli wracało do normy, choć dalekie jeszcze było od
idylli.
Hanna próbowała nie myśleć o tym, co stało się z Ali. Ale
równie dobrze można by ją prosić, żeby choć przez jeden dzień
nie liczyła kalorii. Takie prośby nie miałyby sensu. Bardzo
długo wydawało się jej, że Ali wybrała ją na swoją
przyjaciółkę, bo dostrzegła w Hannie jakąś iskierkę
osobowości i postanowiła tę iskierkę podsycać, żeby mogła
zapłonąć pełnym płomieniem. Tymczasem okazało się, że
zaprzyjaźniła się z zupełnie innych względów. Właśnie
dlatego, że Hanna nie miała w sobie nic szczególnego. Dla
żartu. Z zemsty. Hanna pocieszała się tylko tym, że Ali
postąpiła tak samo w stosunku do pozostałych dziewczyn. Ale
teraz, kiedy Hanna wiedziała już, że obie siostry DiLaurentis
były wariatkami, straciło dla niej znaczenie to, że wybrały ją na
swoją przyjaciółkę.
Aria podniosła do ust kubek z kawą, a Hanna spojrzała na
logo na jego dnie.
— Kiedy przeprowadzka?
— Jutro. — Hanna wyprostowała plecy.
— Pewnie się cieszysz. — Spencer związała włosy w bez-
ładny kucyk.
— Nawet nie wiecie jak bardzo.
W życiu Hanny nastąpiła jeszcze jedna zmiana na lepsze.
Kilka dni po tym, jak Ali nieomal je zabiła, Hanna
leżała w łóżku i oglądała w telewizji talk-show Oprah
Winfrey, kiedy zadzwonił telefon.
— Właśnie wylądowałam na lotnisku w Filadelfii! —
krzyczała mama w słuchawce. - Zobaczymy się za jakąś
godzinę!
- C o t a ki e go ! ? — wrzasnęła Hanna tak głośno, że
przerażony Dot, leżący na posłaniu od Burberry, zerwał się na
równe nogi.
Pani Marin poprosiła szefów agencji reklamowej, w
której pracowała, żeby pozwolili jej wrócić do filii w Filadelfii.
- Od kiedy powiedziałaś mi o tych fałszywych biletach na
pokaz mody, nie mogłam przestać o tobie myśleć. Martwiłam
się - wyjaśniła mama. - Więc porozmawiałam z tatą. Dlaczego
nie przyznałaś się, że wysłał cię do wa r i a t ko w a ?
Hanna nie wiedziała, co odpowiedzieć. Takich informacji
nie przekazywało się drogą e-mailową ani na pocztówce z
napisem: „Pozdrowienia z Rosewood!". Poza tym myślała, że
mama już wie. Czy w Singapurze nie czytała „People"?
- To karygodne! — mówiła oburzona pani Marin. — Co
on sobie wyobraża? A może w ogóle odebrało mu rozum. Ma
w głowie jedynie tę ko b i e t ę i j e j córeczkę.
Hanna westchnęła tylko i w słuchawce zapanowała cisza.
Po chwili odezwała się pani Marin.
— Wracam, ale od teraz zmienimy nieco zasady w na-
szym domu. Żadnego pobłażania. Żadnego przymykania oczu
na twoje wybryki. Będziesz musiała wracać do domu o
dziesiątej i przestrzegać reguł. Poza tym będziemy częściej z
sobą rozmawiać. Na przykład, gdyby ktoś chciał cię
zamknąć w domu wariatów. Albo gdyby chciała cię zabić
kolejna przyjaciółka. Okej?
Hanna poczuła, jak ze wzruszenia zaciska się jej gardło.
— Okej.
Choć raz w życiu mama powiedziała dokładnie to, co
Hanna chciała usłyszeć.
Potem wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Nie
obyło się bez kłótni, negocjacji i płaczów — Kate i Isabel
rozpaczały jak w najlepszym serialu — ale mama Hanny była
nieugięta. Ona miała zamiar wrócić, a Tom, Isabel i Kate
musieli się wyprowadzić. Zaczęli szukać domu w ten weekend.
Kate zamieniła się w nadąsaną diwę i wybrzydzała, ile wlezie,
odrzucając wszystkie propozycje. Poszukiwania zabrały im
tyle czasu, że musieli przeprowadzić się tymczasowo do domu
w East Hollis, najbardziej zaniedbanej dzielnicy Rosewood,
zamieszkanej przez samych hippisów.
Po drugiej stronie sali Hanna dostrzegła znajome postacie.
Naomi, Riley i Kate weszły dumnie do kafeterii, zasiadły przy
jednym ze stolików niedaleko drzwi i jak na komendę posłały
Hannie jadowite spojrzenia.
— Jesteś zerem — powiedziała bezgłośnie Naomi.
— Suka — dodała Riley.
Ale teraz Hanna miała je w nosie. Straciła pozycję kró-
lowej szkoły miesiąc temu, lecz nie wydarzył się w tym czasie
żaden z kataklizmów, które tak często sobie wyobrażała. Nie
przytyła ekspresowo. Nie wyskoczyły jej pryszcze. Nie
powykrzywiały się zęby. Wręcz zrzuciła kilka kilogramów,
choć wcale nie wymiotowała za każdym razem, kiedy jakaś
dziewczyna próbowała pozbawić ją władzy. Jej skóra
promieniała, a włosy lśniły. Nadal chłopcy
z innych liceów gapili się na nią w Rive Gauche, a Sasha z
Szyku rezerwowała dla niej najlepsze ciuchy. Hanna
pomyślała nawet, że może to nie popularność dodaje jej urody.
Zaczęła nieśmiało przypuszczać, że może faktycznie ma w
sobie coś. I że naprawdę jest fantastyczną Hanną Marin.
Rozległ się dzwonek po ostatniej lekcji, a uczniowie
tłumnie wyszli z klas. Hanna zauważyła wysokiego, czar-
nowłosego chłopaka, który szedł w stronę pracowni arty-
stycznych. To był Mike. Poczuła gęsią skórkę.
Zmięła pusty kubek po kawie, wstała i ruszyła w jego
stronę.
— Idziesz na spotkanie ze szkolnym pedagogiem,
Swirusko? - syknęła Kate, kiedy Hanna przechodziła obok.
Mike patrzył prosto w oczy nadchodzącej Hannie. Miał
zmierzwione włosy i niepewny uśmiech. Zanim zdążył
otworzyć usta, Hanna podeszła do niego i pocałowała go w
usta. Objęła go, a on ją. Ktoś zagwizdał z uznaniem.
Hanna oderwała się od Mike'a, dysząc ciężko. Mike
spojrzał jej prosto w oczy.
— Hm... cześć!
— Cześć — wyszeptała Hanna.
Zaraz po powrocie z tej nieszczęsnej wycieczki w góry
Hanna pojechała do domu Montgomerych i ubłagała Mike'a,
żeby dał jej jeszcze jedną szansę. Na szczęście on jej
przebaczył to, że go zostawiła. I dodał:
— Musisz mi to wynagrodzić. Chyba zasłużyłem na parę
striptizów, co?
Nachyliła się, żeby pocałować go jeszcze raz, kiedy za-
dzwonił telefon w jego kieszeni.
— Zaczekaj — powiedział, przystawiając telefon do ucha.
Nawet się nie przywitał ze swoim rozmówcą. — Okej — po-
wtórzył kilka razy.
Kiedy się rozłączył, był blady jak ściana.
— Co jest? — zapytała Hanna.
Mike spojrzał na Arię siedzącą na drugim końcu kafeterii.
— To tata! — zawołał do niej. — Meredith zaczęła
rodzić!
33

W CAŁYM ROSEWOOD NIE MA DRUGIEJ TAKIEJ


DZIWACZKI JAK ARIA

Aria ubłagała przyjaciółki, żeby pojechały z nią do szpi-


tala. Teraz siedziały razem z Mikiem w poczekalni na oddziale
położniczym. Ostatnią wiadomość przekazano im godzinę
temu i od tego czasu przeczytali już wszystkie czasopisma
leżące na stoliku i ściągnęli setkę aplikacji na iPhone'a. Byron
siedział w sali porodowej i odgrywał rolę wzorowego ojca.
Aria nie mogła się nadziwić, że jej tata tak bardzo chciał
uczestniczyć w porodzie swojego kolejnego potomka. Przecież
kiedy rodzili się ona i Mike, Byron zemdlał na widok krwi i
resztę wieczoru spędził w ambulatorium pod kroplówką, która
miała mu podnieść ciśnienie.
Aria spojrzała na wiszący na przeciwległej ścianie obraz
przedstawiający pustynny krajobraz i westchnęła.
— Wszystko w porządku? — zapytała Emily.
- Tak - odparła Aria. - Tylko tyłek mi drętwieje.
Emily spojrzała na przyjaciółkę z troską. Ale Aria tak
naprawdę nie czuła się źle. Choć sytuacja wydawała się jej
dość nietypowa, nie miała nic przeciwko. Następnego dnia po
tym, jak Ali próbowała je zabić, do Arii zadzwoniła jej mama.
Ella mówiła przez łzy, nie mogła pogodzić się z tym, że jej
córce przytrafiło się coś tak potwornego.
Aria przyznała się, dlaczego ostatnio tak rzadko wpadała
do niej do domu. Chciała dać Elli szansę na to, żeby była
szczęśliwa z Xavierem. Ella wykrzyknęła z oburzeniem:
— Co za łajdak! Mogłaś mi o tym od razu powiedzieć!
Ella natychmiast zerwała z Xavierem i stosunki między
nią i Arią powoli wracały do normy. Teraz Aria znowu dzieliła
czas równo między dom mamy i dom Byrona i Meredith.
Rozmawiała nawet z Ellą o tym, że wkrótce narodzi się dziecko
Byrona. Choć Ellę trochę to zasmuciło, to ostatecznie
powiedziała tylko, że życie czasem tak się toczy.
— Nie zawsze wszystko idzie tak, jak sobie to zaplano-
waliśmy — rzekła.
Kto jak kto, ale Aria doskonale zdawała sobie z tego
sprawę. Z całej tej historii z Ali wyciągnęła jeden ważny
wniosek: czasem życie jest tak piękne, że nie może być
prawdziwe.
Dotyczyło to przede wszystkim jej relacji z Ali.
Byron wszedł do poczekalni przez wahadłowe drzwi.
Miał na sobie niebieski kitel, maseczkę chirurgiczną i
antybakteryjny czepek, w którym wyglądał po prostu prze-
zabawnie.
— To dziewczynka — oznajmił zdyszany.
Wszyscy zerwali się na równe nogi.
— Możemy ją zobaczyć? - zapytała Aria, zakładając na
ramię torbę ze skóry jaka.
Byron pokiwał głową i poprowadził ich w głąb cichego
korytarza. Dotarli do sali oddzielonej od korytarza wielką
szybą. Meredith siedziała na łóżku, wsparta na poduszkach.
Mokre od potu włosy przylegały jej do głowy, ale twarz
promieniała radością. Trzymała w ramionach różowe
zawiniątko.
Aria weszła do sali i spojrzała na nowo narodzone dziec-
ko. Dziewczynka miała oczy jak szparki i nosek jak guziczek.
Na głowie miała różowy czepek. Okropny. Aria od razu
postanowiła, że zrobi jej na drutach coś o wiele fajniejszego.
— Chcesz potrzymać siostrę na rękach? — zapytała
Meredith.
Siostrę.
Aria podeszła do niej ostrożnie. Meredith uśmiechnęła się
i podała dziecko Arii. Było ciepłe i pachniało pudrem.
— Jaka śliczna — wyszeptała Aria.
Za nią westchnęła rozanielona Hanna. Spencer i Emily
zaczęły słodko szczebiotać. A Mike stał tylko i nie wierzył
własnym oczom.
— Jak jej dacie na imię? — zapytała Aria.
— Jeszcze nie zdecydowaliśmy — powiedziała nieśmiało
Meredith. - Ale myśleliśmy, że ty nam pomożesz wybrać imię.
— Naprawdę? — zapytała Aria poruszona ich decyzją.
Meredith pokiwała głową.
Pielęgniarka zastukała w drzwi.
— Czy wszystko w porządku?
Aria przekazała dziecko pielęgniarce, która przysunęła
stetoskop do jego malutkiej piersi.
— Powinnyśmy już iść — powiedziała Spencer, ściskając
Arię.
Hanna i Emily też ją uścisnęły. W szóstej i siódmej klasie
często dodawały sobie otuchy takim zbiorowym uściskiem w
szczególnie ważnych dla nich chwilach. Oczywiście ich grupa
liczyła wtedy pięć osób. Aria natychmiast odsunęła od siebie
myśli o Ali. Nie chciała zepsuć tej wyjątkowej chwili.
Kiedy jej przyjaciółki zniknęły za podwójnymi drzwiami
— Mike odszedł z Hanną, trzymając ją za rękę — Aria wróciła
do poczekalni i usiadła na kanapie tuż obok telewizora. Jak
można się było spodziewać, w wiadomościach mówiono
właśnie o tym, że jeszcze nie odnaleziono ciała Ali na
pogorzelisku w górach Pocono. Dziennikarka przeprowadzała
wywiad z jakąś mieszkanką Kansas o pomarszczonej twarzy,
która założyła na Facebooku stronę, wierzyła bowiem, że Ali
nadal żyje.
— Uważa pani, że to normalne — pytała reporterki. —
Przecież w tych spalonych ruinach nie znaleziono nawet
jednego zęba ani kości. — Kobieta miała skrzeczący głos i
oczy wielkie jak spodki. — Alison żyje. Zapamiętajcie moje
słowa.
Aria z wściekłością zmieniła kanał. Wiedziała, że to
niemożliwe, żeby Ali przeżyła pożar. Zginęła w tym dornu.
Koniec, kropka.
— Aria? — usłyszała nad sobą znajomy głos. Uniosła
wzrok.
— Och — westchnęła i zerwała się na równe nogi. Jej
serce waliło jak młotem. — H-hej.
W drzwiach stał Noel Kahn w spranym T-shircie i ide-
alnie dopasowanych spodniach. Wyglądał nonszalancko, ale z
klasą. Aria z drugiego końca poczekalni czuła zapach jego
skóry, umytej mydłem o korzennej nucie. Od nieszczęsnego
balu walentynkowego nie rozmawiali z sobą i Aria była pewna,
że ich związek skończył się definitywnie.
Noel przeszedł przez całą salę i usiadł na starym krześle.
— Mike przysłał mi SMS-a z wiadomością, że macie
siostrę. Gratuluję.
— Dzięki - odparła Aria. Czuła, że jej mięśnie stężały jak
glina w piecu.
Przez poczekalnię przeszło kilku lekarzy w niebieskich
kitlach, ze stetoskopami kołyszącymi się na szyi. Noel dotknął
palcem niewielkiej dziury na kolanie.
— Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale nie poca-
łowałem Courtney. A l i . Zresztą, nieważne, kim ona była. To
ona mnie pocałowała.
Aria pokiwała głową z zaciśniętym gardłem. Kiedy Ali
wyznała im całą prawdę, Aria zrozumiała, że i w tej sprawie
padła ofiarą jej manipulacji. Przecież Ali desperacko
próbowała skłonić Arię do wzięcia udziału w wycieczce w
góry nie dlatego, że chciała się z nią znowu zaprzyjaźnić, ale
dlatego, żeby zgromadzić wszystkie dawne przyjaciółki i zabić
je za jednym zamachem.
— Wiem — odparła Aria, wpatrując się w pudło z za-
bawkami stojące w kącie poczekalni. Było wypełnione po
brzegi książkami z oślimi uszami, paskudnymi lalkami z
włóczkowymi włosami i klockami lego. — Tak mi przykro,
powinnam była ci zaufać.
— Tęskniłem za tobą — powiedział cicho Noel. Aria
spojrzała mu wreszcie prosto w oczy.
— Ja za tobą też tęskniłam.
Noel powoli wstał z miejsca i usiadł obok niej.
— Zapamiętaj: jesteś najpiękniejszą i najbardziej
interesującą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem.
Zawsze tak myślałem, nawet w siódmej klasie.
— Kłamca — uśmiechnęła się Aria.
— Nigdy bym nie skłamał w takiej ważnej sprawie
-powiedział Noel całkiem serio.
A potem nachylił się i pocałował ją.
34

PIĘKNE I NIEDOSKONAŁE ŻYCIE SPENCER


HASTINGS

Andrew Campbell przyjechał po Spencer do szpitala


swoim mini cooperem. W radiowych wiadomościach in-
formowano, że nadal trwają poszukiwania ciała Alison.
Spencer przycisnęła czoło do szyby i zamknęła oczy.
Andrew zatrzymał samochód przed domem Hastingsów.
— Wszystko w porządku?
— Daj mi minutę — szepnęła.
Na pierwszy rzut oka jej dzielnica wydawała się nieby-
wale elegancka i ekskluzywna. Wzdłuż drogi stały wielkie,
imponujące domy, każdą posesję otaczało wysokie ogrodzenie,
a podjazdy dla samochodów wyłożono brukiem lub czerwoną
cegłą. Ale gdy Spencer przyjrzała się lepiej, bez trudu potrafiła
dostrzec wszystkie ciemne plamy na tym krajobrazie. Dom
Cavanaughów stał pusty od śmierci Jenny i zawieszono przed
nim tablicę z napisem: „NA SPRZEDAŻ". Z rozłożystego
dębu, na którym niegdyś
wisiał domek Toby'ego, teraz pozostał tylko spróchniały
pień. Rów, w którym znaleziono ciało Jenny, wypełniało błoto.
Na chodniku stała kapliczka upamiętniająca zamordowaną
dziewczynę. Teraz rozrosła się do takich rozmiarów, że zajęła
cały chodnik i powoli zajmowała podwórko przed domem.
Natomiast zniknęły wszystkie pamiątki po Ali. W ciągu jednej
nocy ktoś usunął wszystkie jej zdjęcia i maskotki. Nikt nie
chciał już pamiętać o Alison DiLaurentis. Już nie była
nieskazitelną, najpiękniejszą dziewczyną.
Spencer spojrzała na olbrzymią wiktoriańską willę usy-
tuowaną na rogu ślepej uliczki. „Jesteś Spencer, prawda?",
zapytała Ali, kiedy przyłapała dziewczyny tamtego popo-
łudnia, gdy przyszły pod jej dom, by wykraść trofeum z
kapsuły czasu. Spencer wydawało się wtedy, że Ali tylko
udaje, że jej nie zna... ale ona naprawdę nie znała żadnej z nich.
Courtney musiała jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego o
życiu Ali.
Spencer widziała też zrujnowany domek stojący na te-
renie posiadłości jej rodziców. Spłonął doszczętnie w pożarze
wznieconym przez Ali. „Próbowałam was spalić. Próbowałam
wtrącić was do więzienia. Niespodzianka!" Tamtej fatalnej,
pamiętnej nocy Spencer pokłóciła się z tą Ali, którą znała, a
ona wybiegła, najprawdopodobniej na spotkanie z łanem.
Czekała jednak na nią jej siostra, której skradła całe życie.
Kiedy rozmawiała z łanem na patio, on powiedział, że
widział wtedy pod lasem dwie osoby o blond włosach. Spencer
też je zauważyła. Najpierw wydawało się jej, że to łan, a może
Jason albo Billy, ale w końcu okazało się, że były to identyczne
bliźniaczki. Oczywiście prawdziwa
Ali doskonale wiedziała, kiedy robotnicy mieli zalać be-
tonem dół pod fundamenty altany. Na pewno jej rodzice
rozmawiali o tym, kiedy odbierali ją ze szpitala w weekend.
Wiedziała też, jak głęboka jest dziura w ziemi i jak mocno musi
popchnąć siostrę, żeby zrobić jej krzywdę. Ali pewnie myślała,
że kiedy to zrobi, wróci do domu i odzyska swoje dawne życie.
Ale tak się nie stało.
Spencer nadal śniły się koszmary utkane ze wspomnień
tamtej nocy w górach, kiedy dom DiLaurentisów stanął w
płomieniach. Ali szamotała się z Emily przy drzwiach, kiedy
nagle dom eksplodował... potem Ali zniknęła. Czy siła
wybuchu odrzuciła ją do drugiego pokoju? Czy wybiegając z
domu, przez przypadek podeptały jej martwe ciało? Spencer
widziała w wiadomościach tych wszystkich nawiedzonych
mitomanów, święcie przekonanych, że Ali wciąż żyje.
— To logiczne — przekonywał jakiś siwowłosy staruszek
w programie Larry'ego Kinga w zeszłym tygodniu. — Państwo
DiLaurentis zn i kn ę l i . Pewnie córka do nich dołączyła i teraz
ukrywają się gdzieś za granicą.
Ale Spencer nie dawała wiary tym spekulacjom. Ali
zniknęła razem z całym domem, ciałem lana i tym strasznym
listem. Finis. Fin i to. K o n i ec .
Spencer odwróciła się do Andrew i wypuściła powietrze z
płuc.
— To takie... smutne. — Pokazała dłonią na ulicę. — Kie-
dyś uwielbiałam tu mieszkać. Wydawało mi się, że to idealne
miejsce. A teraz... to jedna wielka ruina. Czai się tu tyle
przerażających wspomnień.
— Będziemy musieli teraz stworzyć dobre wspomnienia,
żeby odpędzić te złe — pocieszał ją Andrew.
Ale Spencer jakoś nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Nagle ktoś zapukał w szybę, Spencer aż się poderwała. Do
samochodu zajrzała Melissa.
— Hej, Spencer. Chodź do domu.
Melissa miała taki wyraz twarzy, jakby coś się stało, i
Spencer już zaczęła się martwić. Andrew przysunął się do niej i
pocałował ją w czoło.
— Zadzwoń do mnie później.
Spencer szła za Melissą po trawie, podziwiając jej czer-
wony sweter z miękkiego kaszmiru i czarne, obcisłe dżinsy.
Sama pomogła jej wybrać je w Szyku. To niewiarygodne, ale
Melissa posłuchała jej, kiedy Spencer powiedziała, że ubiera
się jak klon ich mamy. Cały ten koszmar miał choć jedną
pozytywną konsekwencję: Spencer nareszcie zaczęła się
dogadywać z siostrą. Przestały z sobą rywalizować. Przestały
sobie docinać. Kiedy uszły z życiem z pożaru wywołanego
przez ich przyrodnią siostrę, spojrzały na swoją relację z
zupełnie nowej perspektywy. I na razie świetnie im się
układało.
W domu rozchodził się smakowity zapach sosu pomi-
dorowego z czosnkiem. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy
salon lśnił czystością. Podłogi wywoskowano, a żaden z
obrazów w holu nie wisiał krzywo. Kiedy Spencer zajrzała do
jadalni, zobaczyła nakryty stół. W szklankach musowała woda
mineralna Perrier. Na barku w dekanterze oddychało wino.
— Co to za okazja? - zapytała Spencer.
Nie sądziła, że nastrój mamy poprawił się tak nagle.
— Spence?
W drzwiach do kuchni stanął pan Hastings, ubrany w
szary garnitur, w którym zazwyczaj chodził do pracy.
Spencer właściwie nie widziała się z nim od czasu, kiedy
ujawniła jego romans. Ku jej zdziwieniu zza pleców taty
wyłoniła się mama. Miała zmęczoną twarz, ale uśmiechała się
z zadowoleniem.
— Kolacja gotowa — zaszczebiotała, ściągając z prawej
dłoni kuchenną rękawicę.
— O-okej — wyjąkała Spencer.
Weszła do jadalni, nie odrywając wzroku od rodziców.
Naprawdę mieli zamiar udawać, że nic się nie stało? Naprawdę
potrafiliby zmieść wszystkie brudy pod dywan? Czy Spencer w
ogóle tego chciała?
Pan Hastings nalał Spencer odrobinę wina i napełnił
kieliszek Melissy. Krzątał się razem z mamą, przynosząc
półmiski pełne jedzenia, sztućce i koszyczek z pieczywem
czosnkowym. Spencer i Melissa spojrzały po sobie ze zdzi-
wieniem. Nigdy przecież nie pomagał w przygotowaniach do
kolacji. Zazwyczaj zasiadał do stołu jak pan i władca, a mama
wykonywała całą czarną robotę.
Wszyscy usiedli. Rodzice zajęli miejsca po przeciwnych
stronach stołu, a Spencer i Melissa usiadł naprzeciwko siebie.
W jadalni zapanowała cisza. Pośrodku stołu stał dymiący talerz
pełen spaghetti alla putanesca. Zapach czosnku i mocnego
wina drażnił nos Spencer. Wszyscy patrzyli po sobie, jakby
byli nieznajomymi, którzy siedzą obok siebie w samolocie.
Wreszcie pan Hastings chrząknął.
— Chcecie zagrać w gwiazdę dnia? — zapytał. Spencer i
Melissa ze zdumienia otworzyły usta. Pani Hastings zaśmiała
się cicho.
— On żartuje, dziewczyny.
Pan Hastings położył dłonie na stole.
- Ta rozmowa powinna się odbyć już dawno temu. —
Zamilkł i napił się wina. - Chcę, żebyście wiedziały, że nigdy
nie chciałem was skrzywdzić. Żadnej z was. Ale stało się. Tego
już nie zmienię i nie zamierzam was nawet prosić o
przebaczenie. Pamiętajcie jednak, że choćby nie wiem co,
zawsze będę z wami. Wszystko się zmieniło i nigdy już nie
będzie tak samo jak dawniej, lecz uwierzcie mi, że każdego
dnia żałuję tego, co się stało. Żałowałem od zawsze. I nie mogę
się pogodzić z tym, że ktoś z nami spokrewniony próbował
wyrządzić wam krzywdę. Nigdy bym sobie nie wybaczył,
gdyby coś wam się stało. - Tata z trudem powstrzymywał łzy.
Spencer bawiła się widelcem. Nie wiedziała, co po-
wiedzieć. Zawsze czuła się nieswojo, kiedy tata okazywał
emocje. A dziś po raz pierwszy otwarcie powiedział o tym, że
Ali była jego córką. Spencer miała ochotę pocieszyć go,
powiedzieć, że mu wybaczyła i że puściła wszystko w
niepamięć. Ale zarazem dobrze wiedziała, że byłoby to
kłamstwo.
- I co teraz? - zapytała Melissa cicho, ściskając w dłoni
serwetkę.
Pani Hastings napiła się wody mineralnej.
- Spróbujemy to wszystko jakoś ogarnąć. Musimy zro-
zumieć, co się stało.
- Wracacie do siebie? - zapytała Spencer prosto z mostu.
- Na razie nie - wyjaśniła pani Hastings. - Tata wynajmie
dom niedaleko Rosewood. Ale zobaczymy, jak sprawy się
potoczą.
- Nic na siłę - powiedział pan Hastings, podwijając
rękawy koszuli. - N a początek postanowiliśmy spotykać się
raz w tygodniu na wspólnej kolacji. Żebyśmy wszyscy
mogli pobyć z sobą, pogadać. I... tak to będzie. - Tata
sięgnął po kromkę chleba czosnkowego i zaczął jeść, chrupiąc
głośno.
I nagle zaczęli tak po prostu jeść kolację. Nie grali w
gwiazdę dnia, nie chwalili się swoimi osiągnięciami, nie
próbowali dopiec jedno drugiemu, mówiąc komplementy, w
których ukrywały się złośliwostki. W pewnej chwili Spencer
zdała sobie sprawę, co się dzieje. Zachowywali się...
normalnie. Pewnie tak właśnie wyglądały kolacje w
większości domów.
Spencer nabrała makaron na widelec i spróbowała
pysznego sosu. No dobra, może nie o takiej rodzinie zawsze
marzyła. Może jej rodzice już nigdy do siebie nie wrócą, a tata
zamieszka na stałe w wynajmowanym domu albo kupi sobie
mieszkanie. Ale skoro potrafili z sobą rozmawiać i
zainteresować się sobą nawzajem — to należało cieszyć się ze
zmiany na lepsze.
Kiedy pani Hastings przyniosła kubeczki z lodami i cztery
łyżki, Melissa lekko kopnęła Spencer pod stołem.
— Chcesz wpaść do mojego domu w Filadelfii w week-
end? - wyszeptała. — W okolicy otworzyli mnóstwo nowych
klubów i restauracji.
— Naprawdę? — zapytała Spencer.
Melissa nigdy wcześniej nie zaprosiła jej do swojego
nowego domu.
— No pewnie. — Melissa pokiwała głową. — Masz tam
już swój pokój. A mo ż e n a w e t pozwolę ci poukładać moje
książki na regale. — Puściła oko do Spencer. — Może je
posegregujesz według koloru i rozmiaru, a nie alfabetycznie.
— No dobra — zaśmiała się Spencer.
Policzki Melissy zaróżowiły się. Wyglądała na szczęśli-
wą. Spencer poczuła falę ciepłych uczuć. Jeszcze kilka tygodni
wcześniej miała dwie siostry. Teraz tylko jedną. Ale może to
właśnie Melissa była tą siostrą, jakiej zawsze potrzebowała. I
może właśnie takiej siostry zawsze chciała... a Spencer mogła
być taką siostrą dla Melissy. Może po prostu powinny dać
sobie szansę.
35

POŻEGNANIE EMILY FIELDS

Emily nie wróciła ze szpitala prosto do domu. Skręciła w


Goshen Road, ciągnącą się wśród wzgórz malowniczą aleję,
wijącą się między farmami, zabytkowym murem z czasów
wojny secesyjnej i posiadłością tak rozległą, że miała trzy
garaże i lądowisko dla helikoptera.
Zatrzymała się przed bramą cmentarza Świętego Bazy-
lego. Zmrok zapadał szybko, ale brama nadal była otwarta. Na
parkingu stało jeszcze kilka samochodów. Emily zatrzymała
się obok jeepa i wyłączyła silnik. Przez chwilę siedziała w
samochodzie i próbowała się opanować, oddychając głęboko.
Potem sięgnęła do skrytki i wyciągnęła z niej plastikową
torebkę.
Jej trampki tonęły w miękkiej, mokrej trawie, kiedy
mijała rzędy nagrobków. Na wielu z nich stały świeże kwiaty i
flagi amerykańskie. Emily bez trudu odnalazła grób, który
chciała odwiedzić. Był położony między dwiema sosnami. Na
płycie nagrobnej widniał napis: „Alison
Lauren DiLaurentis". Grób był tu nadal, choć rodzina Ali
opuściła Rosewood na zawsze.
Zresztą to nie Ali tu leżała. Tylko Courtney.
Emily dotknęła kciukiem litery A na płycie nagrobnej.
Tak długo wydawało się jej, że zna Ali jak własną kieszeń,
lepiej niż ktokolwiek inny. A okazało się, że dziewczyna, którą
pocałowała, wcale nie była tą Ali, którą znała przez tyle lat.
Zaślepiła ją miłość. Nawet teraz jakiś wewnętrzny głos
próbował ją przekonać, że to wszystko nie zdarzyło się
naprawdę. Nie mogła uwierzyć w to, że dziewczyna, która
zaprzyjaźniła się z nimi, nie była tą Ali, którą znała naprawdę.
Że ta dziewczyna w ogóle nie była Ali.
Uklękła przy grobie i włożyła dłoń do torebki. Ścisnęła w
palcach skórzaną portmonetkę. Upchnęła w niej tyle zdjęć i
listów od Ali, ile tylko się dało. Ledwie dopięła suwak.
Portmonetka pękała w szwach. Wzdychając, wodziła przez
chwilę palcem po literze E. Dostała tę portmonetkę od Ali po
jednej z lekcji francuskiego.
- Pour vous, od moi — powiedziała Ali.
- Z jakiej okazji? — zapytała Emily.
- Bez okazji. - Ali uderzyła biodrem o biodro Emily. -Po
prostu mam nadzieję, że Emily Fields będzie moją przyjaciółką
na zawsze.
Głos Ali dźwięczał teraz w jej uszach. Słyszała go w
szumie wiatru. Zaczęła kopać w ziemi tuż obok grobu. Błoto
wchodziło jej pod paznokcie i oblepiało dłonie, ale ona nie
przestawała, póki nie wykopała dołu głębokiego na pół metra.
Wzięła głęboki oddech i wrzuciła do niego portmonetkę. Miała
nadzieję, że tym razem zakopuje ją po raz ostatni. Właśnie tam
powinny znaleźć się wszystkie pamiątki. To była mała,
należąca tylko do Emily kapsuła
czasu, coś, co zawsze będzie symbolizowało przyjaźń z j e
j Ali. Tablica korkowa w pokoju Emily wyglądała łyso bez
wszystkich tych zdjęć, należało teraz wypełnić ją nowymi
wspomnieniami. Emily miała nadzieję, że będą one związane z
Arią, Spencer i Hanną.
- Zegnaj, Ali - wyszeptała Emily.
Zaszeleściły liście. W oddali ulicą przejechał samochód,
oświetlając na chwilę pnie drzew. Już miała wracać, kiedy
usłyszała jakiś hałas. Zatrzymała się. To brzmiało jak złośliwy
chichot.
Emily rozejrzała się, ale nie dostrzegła nikogo pośród
drzew. Spojrzała na inne groby, nikt jednak nie krył się za
płytami nagrobnymi. Popatrzyła nawet w niebo, lecz wśród
sinych chmur nie dostrzegła ani kosmyka blond włosów.
Przypomniała się jej strona internetowa, na której anonimowo
zamieszczały komentarze osoby twierdzące, że na własne oczy
widziały żywą Alison DiLaurentis. „Właśnie wyszła ze sklepu
J. Crew w Phoenix", twierdził jeden z komentatorów. „Na sto
procent widziałam Ali w Starbucksie w Boulder",
przekonywała jakaś internautka. Wpisów było co najmniej
pięćdziesiąt i każdego dnia pojawiały się nowe.
- Jest tu kto? - wyszeptała Emily. Minęło pięć długich
sekund, ale nikt się nie odezwał. Emily odetchnęła z ulgą, choć
trochę się trzęsła. Zebrała się w sobie i ruszyła w dół wzgórza
w stronę samochodu. Tak się kończyły wieczorne wędrówki na
cmentarz. W ciemności każdy cień i odgłos wydawał się
przerażający. To pewnie tylko wiatr. Ale... czy na pewno?
CI, KTÓRZY ZAPOMINAJĄ O PRZESZŁOŚCI...

Wyobraź sobie, że jesteś w trzeciej klasie liceum i sie-


dzisz na lekcji, choć nie masz najmniejszej ochoty rozpoczynać
kolejnego dnia w szkole. Dzięki samoopalaczowi w sprayu
twoja skóra ma piękny oliwkowy odcień. Masz na sobie nową
bluzę z kapturem od Juicy (tak, Juicy znów wróciło do łask). I
myślisz tylko o chłopaku, który nosi kije golfowe za twoim tatą
w klubie, bo trochę się w nim za-bujałaś. Malujesz paznokcie
lakierem Chanel Jade, choć w każdej chwili nauczyciel może
rozpocząć lekcję. Lecz nagle do klasy wchodzi nowa
dziewczyna. Jest ładna — o wiele ładniejsza od ciebie — i ma
w sobie coś, co powoduje, że nie sposób oderwać od niej
wzroku. Myślisz sobie: „Mmm, może i jej podoba się zielony
lakier do paznokci od Chanel". Mogłabyś dać głowę, że i jej
podobają się chłopcy do podawania kijów golfowych. I wiesz
dobrze, że każdy taki chłopiec wybrałby ją, a nie ciebie.
Ona rozgląda się przez chwilę, a potem jej wzrok spo-
czywa na tobie. Wpatruje się w ciebie, jakby chciała przejrzeć
cię na wylot, poznać wszystkie twoje pragnienia i tajemnice.
Przeszywa cię dreszcz, bo czujesz się obserwowana. Ale
zarazem, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, masz ochotę
zwierzyć się jej ze wszystkich swoich tajemnic. Chcesz wkraść
się w jej łaski. Żeby to ciebie polubiła najbardziej z wszystkich.
— Proszę o uwagę — mówi nauczyciel, kładąc dłoń na
ramieniu nowej dziewczyny. — To jest Laura St. DeLions.
A może Sara Dillon Tunisi.
Albo Lanie Lisia Dunstor.
Albo Daniella Struision.
W myślach powtarzasz to nazwisko, bo z czymś ci się
kojarzy. Może z refrenem twojej ulubionej piosenki? A może
to anagram jakiegoś powiedzonka? Nowa dziewczyna wygląda
znajomo. Już gdzieś widziałaś ten uśmieszek, który zdaje się
mówić: „Wiem coś, o czym ty nie wiesz". Przypominasz sobie
zdjęcie, które kiedyś widziałaś na kartonie z mlekiem.
Przypomina ci się ta dziewczyna, o której mówiono w
wiadomościach. Czy to możliwe, że...?
Ale skąd. To jakieś szaleństwo. Machasz do niej, a ona
macha do ciebie. Nagle zdajesz sobie sprawę, że ta dziewczyna
wybrała cię na swoją najlepszą przyjaciółkę. I już wiesz, że
całe twoje życie się zmieni.
I twoje życie się zmienia.

You might also like