Agnieszka Lingas-Łoniewska - Gdzie Moje Love Story

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 224

Dla wszystkich, którzy wciąż wierzą

w dobre zakończenia!

Dalszy ciąg historii tej

Powiedz mi, usłyszeć chcę!

Czy czeka nas wciąż happy end*.

* Sylwia Przybysz, Happy end, album Plan, 2015.


Prolog
Gdy dotarłam do małej, urokliwej chatki, zdawałoby się: na końcu

świata, miałam ochotę zamordować moją przyjaciółkę Agnieszkę.

„Wypoczniesz – mówiła. – Pooddychasz wiejskim powietrzem”. Jasne…

Na razie ledwie byłam w stanie złapać oddech. Nie miałam pojęcia, czy

znajdę ten cholerny klucz, byłam bez samochodu, a do najbliższego

przystanku PKS miałam dobry kilometr. Co też mi strzeliło do głowy, że

zgodziłam się na przyjazd tutaj?

Ech, tak naprawdę doskonale zdawałam sobie sprawę, co to takiego.

Agnieszka wiedziała, że bardzo cierpię i muszę wyjechać z Warszawy,

żeby się zdystansować i poukładać sobie wszystko na spokojnie. Ale

mogłam to przecież zrobić w moim ukochanym Wrocławiu, a nie jechać

na koniec świata.

Nagle doszedł mnie dźwięk otwieranych drzwi.

– Co do diabła? – mruknęłam, bo przecież w domku miało być pusto.

Pociągnęłam za sobą walizkę na jednym już kółku i poprawiłam

spadające okulary przeciwsłoneczne.

Kiedy zobaczyłam, kto stoi na ganku, stanęłam jak wryta, nic nie

rozumiejąc. Po chwili dotarła do mnie oczywistość sytuacji i w tym

momencie zapałałam chęcią zamordowania przyjaciółki.

On patrzył na mnie wzrokiem, w którym widziałam mnóstwo uczuć.

To mnie znokautowało. A potem dostrzegłam za nim… ją.


I wówczas już zupełnie przestałam cokolwiek rozumieć i się

kontrolować. Usiadłam na walizce i najzwyczajniej w świecie…

wybuchłam donośnym płaczem.


Rozdział 1
Twoje zdrowie, mała*.

Padałam na twarz. Byłam na nogach od szóstej, dochodziła osiemnasta

i nic nie wskazywało na to, że będę mogła pójść do domu. Na planie

wciąż trwało wielkie zamieszanie, aktor, który grał jedną z głównych ról,

ciągle się spóźniał, przez co nie można było dograć pewnych scen,

w których brał udział. Rafał chodził wkurzony, bo musiał czekać na

swojego kolegę z planu, który – jak się okazało – utknął gdzieś pod

Warszawą i próbował się przebić przez popołudniowe korki.

Westchnęłam zrezygnowana, wytarłam mokrą chusteczką czoło

i usiadłam przed oświetlonym lustrem w garderobie, czując, że bolą

mnie nogi.

Od roku pracowałam jako makijażystka i charakteryzatorka przy

produkcji tasiemcowego serialu Przy Lipowej, w którym jedną

z głównych ról grał Rafał Leja. Był w obsadzie od sześciu lat, czyli od

momentu, kiedy skończył trzydziestkę. Natomiast ja od pięciu lat byłam

jego dziewczyną. Wcześniej pracowałam w teatrze w rodzinnym

mieście, Wrocławiu. Stamtąd dostałam się do programu rozrywkowego,

w którym ludzie prezentowali różnorakie talenty. Zajmowałam się tam

charakteryzacją. Ktoś mnie dostrzegł i dostałam pracę przy tym

lubianym serialu. Ta posada może i nie dawała szans, by w pełni pokazać

swój talent, ale była stała i pewna. Jak na tę branżę. Mieszkałam

w Warszawie w wynajętym mieszkaniu, więc liczył się dla mnie każdy

grosz.
Rafał nie był szczęśliwy, że pracujemy przy jednej produkcji.

– Nie chcę, żeby ktoś posądził mnie o to, że wciskam swoją

dziewczynę do branży – mówił.

– Spokojnie, jestem w branży od lat, a tę pracę dostałam tylko dzięki

sobie samej.

– Niby tak. – Krzywił się i wówczas wcale nie wyglądał jak

przystojniak.

Raczej jak rozkapryszone dziecko.

Byłam zmęczona. Nie pracą, bo naprawdę kochałam to, co robię.

Byłam zmęczona związkiem z Rafałem. Kiedyś myślałam, że wszystko,

co wspaniałe, jeszcze przed nami, że mamy wspólne cele, chcemy

stabilizacji i pewności, że tworzymy prawdziwy związek. Ale on chyba

patrzył na to wszystko inaczej. A w ostatnim czasie znacznie się ode

mnie oddalił. I sama już nie wiedziałam, czy powinno mnie to martwić,

czy raczej cieszyć. W sumie można by powiedzieć, że miałam do tego

stosunek ambiwalentny. Co zdecydowanie powinno mnie martwić. Ale

w tej chwili bardziej zajmowały mnie praca i nowy projekt, który

rysował się na horyzoncie. Jeśli udałoby mi się tam dostać, to byłby krok

milowy w mojej karierze. Wszystko miało się okazać już na dniach,

dlatego wykazywałam się pewną nerwowością i niecierpliwością.

Teraz czekałam na koniec zdjęć, zamierzałam wsiąść do auta

i pojechać do Wrocławia, do rodziców. Nie byłam już u nich trzy

miesiące, a wiedziałam, że jeśli uda mi się dostać to duże zlecenie, nie

zdołam wyrwać się z Warszawy przez kolejne trzy, nawet na weekend.

Wreszcie dostaliśmy info o zakończeniu zdjęć na dzisiaj, poszłam

więc do garderoby, żeby pozbierać swoje rzeczy i spakować kosmetyki.

Rafał rozmawiał z reżyserem i ze swoją partnerką z planu, Karolą


Paskowską, gwiazdą naszego serialu. Po chwili poczułam, że ktoś za

mną stoi.

– Zmęczona? – Rafał patrzył na mnie z lekkim uśmiechem.

– Trochę.

– Jedziesz do Wrocławia? Tak po nocy?

– Lubię jeździć w nocy, na S8 będzie mały ruch. – Chowałam

pędzelki do pojemników.

– To kiedy wrócisz? – zapytał.

– Zostanę na weekend i może jeszcze poniedziałek. We wtorek rano

będę na planie. – Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam.

– Okej, daj znać, jak dojedziesz.

– A co, martwisz się?

– Oczywiście. Kto będzie mi robił taki świetny make-up? – Mrugnął,

pocałował mnie w policzek i poszedł do swojej garderoby.

Wzruszyłam ramionami, pozbierałam kuferki z kosmetykami

i opuściłam plan. Kiedy dotarłam do samochodu, byłam nieco

podminowana, zarówno czekającą mnie jazdą, jak i głupimi tekstami

Rafała. Już dawno przestałam oczekiwać, że wyzna mi coś więcej niż

tylko: „Jesteś fajna, dobrze mi z tobą”. Romantyczne happy endy

zdarzały się chyba tylko w filmach, w rzeczywistości trzeba się

zadowolić „byciem fajną” i tyle. To nie żadne love story, to proza życia.

Zapakowałam rzeczy do bagażnika i ruszyłam w stronę stacji

benzynowej, bo musiałam jeszcze zatankować. Był piątkowy wieczór,

a w Warszawie nadal panował spory ruch. Powoli dojechałam na stację

i kiedy skończyłam tankować, przypomniało mi się, że nie wzięłam dla

rodziców zestawu płyt DVD z kolekcją starych filmów z Eugeniuszem

Bodo i innymi przedwojennymi gwiazdami, kupionych na aukcji dla


pasjonatów przedwojennej kinematografii. Moi rodzice należeli do

miłośników przedwojennego kina, ja zresztą także uwielbiałam stare

filmy. Skręciłam ostro kierownicą i pojechałam na Żoliborz, gdzie przy

placu Wilsona mieściło się mieszkanie Rafała, w którym

pomieszkiwałam od jakiegoś roku. To oznaczało, że wciąż miałam swoje

lokum przy placu Dąbrowskiego, niemal w samym centrum, ale co drugą

noc spędzałam u Rafała. Wczoraj także u niego spałam i zostawiłam tam

płyty dla rodziców.

Spojrzałam na zegarek, było po dwudziestej pierwszej; on pewnie

gdzieś balował z ekipą, jak często zdarzało się w piątkowe wieczory po

ostatnim klapsie. Miałam klucze, więc zaparkowałam i pobiegłam czym

prędzej na górę, bo czekały mnie prawie cztery godziny jazdy do

rodzinnego domu. Miałam też zamiar spotkać się z Agnieszką, moją

serdeczną przyjaciółką, i nie mogłam się już doczekać naszych

pogaduszek.

Kiedy otworzyłam drzwi, dobiegł mnie jakiś dźwięk. W salonie grała

muzyka, zatem Rafał jednak był w mieszkaniu. Zrobiło mi się nawet

jakoś tak miło, że zamiast imprezować mój facet poszedł do domu

i odpoczywa po wyczerpującym tygodniu. Gdy jednak weszłam do

salonu, już wiedziałam, że… on wcale nie odpoczywa. A raczej: ciężko

pracuje. Przy nagim ciele Karoli, która – rozłożona na zielonkawej sofie,

pasującej do seledynowych ścian – mruczała niczym kotka, kiedy on

całował jej idealnie wyćwiczone ciało.

– Yhym – chrząknęłam, a miziasta para skoczyła na równe nogi.

Karola zakryła się poduszką, co niewiele dało.

– Nina? Nie pojechałaś? – Wyczułam pretensję w głosie Rafała.

– Wiesz, sorry, zapomniałam płyt. – Wzruszyłam ramionami.


– Rafi, mówiłeś, że mamy weekend dla siebie. – Karola wydęła i tak

wydęte usta.

– Nie przeszkadzajcie sobie, ja już spadam. – Machnęłam ręką,

wzięłam płyty, które leżały na niskim stoliku RTV, i poszłam w kierunku

drzwi.

W przedpokoju poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłam

się i spojrzałam w brązowe oczy mojego chłopaka. Mojego. Chłopaka.

Ha, ha, jasne!

– Posłuchaj, Nino… – zaczął, ale widziałam, że nie za bardzo wie, co

powiedzieć.

Postanowiłam mu to ułatwić.

– Nie ma o czym mówić. Przyjadę we wtorek po swoje rzeczy.

Dzisiaj już nie mam czasu. – Westchnęłam i zerknęłam na zegarek.

– Nie musimy odstawiać melodramatu. Jesteśmy dorośli.

– Oczywiście. Dlatego nie rozbiłam ci na głowie kryształowego

wazonu i wychodzę spokojnie, a nie krzyczę na całą klatkę schodową,

jakim kłamliwym gnojem jesteś – powiedziałam ze słodkim uśmiechem.

– Nie dramatyzuj, zachowajmy klasę.

Poczułam, że zaczyna mnie ogarniać szał. Kiedy ktoś naprawdę

bardzo mnie wkurzał, zapominałam o dobrym wychowaniu, które wpoili

mi rodzice.

Zatrzymałam się, oparłam dłoń o biodro i spojrzałam wściekłym

wzrokiem na Rafała, który nawet nie zachował odrobiny przyzwoitości

i nie wykazał skrawka skruchy.

– Ja mam być przyzwoita, skoro ty nie jesteś i zdradzasz mnie,

zapewne od miesięcy?! Kłamliwy, tchórzliwy marny aktorzyno! –

ryknęłam na całą klatkę schodową.


Rafał drgnął. Przestraszony, zerkał niespokojnie na korytarz,

zapewne w obawie, że któryś z sąsiadów zainteresuje się nagłym

hałasem na eleganckim osiedlu apartamentowców. I rzeczywiście, gdzieś

szczęknął zamek, ktoś zerkał przez wizjer, ktoś inny szeptał. Ale miałam

to gdzieś.

– Zmieniłam zdanie, możesz wyrzucić moje rzeczy! I powiem ci

jeszcze, że grasz sztywno, w przeciwieństwie do tego, jaki jesteś

w łóżku. Za mało sztywności w niektórych miejscach! Życzę

wszystkiego najgorszego! – warknęłam i zbiegłam po schodach.

Nie widziałam już nic ani nikogo, czułam tylko łzy wściekłości,

spływające mi po policzkach. I w sumie nie byłam zła na niego czy na tę

całą sytuację, tylko na siebie, że dałam się wyprowadzić z równowagi.

Bardzo tego nie lubiłam. Poza tym jednak trochę żal mi było tych pięciu

lat, które zmarnowałam w tym niby-związku. Byłam osobistą terapeutką

Rafała, gdy zmagał się z różnymi dołami i zwątpieniami, a ja musiałam

go wciąż i wciąż utwierdzać w przekonaniu, że jest wspaniałym aktorem

i nie musi się przejmować konkurencją. Jego idolem, ale i obiektem

nienawiści był niejaki Miron Moro, gwiazdor polskiego kina,

pomieszanie amanta z lat dwudziestych z gwiazdą kina akcji i złym

chłopcem z brudnych podwórek metropolii. Rafał marzył, aby zagrać

z nim w filmie, jednak nie dostał roli, bo podobno sam Miron nie zgodził

się, żeby grać z tym „sztywnym palem Azji”. Dlatego słowa, które przed

chwilą wypowiedziałam, były najgorszą z obelg, na jakie mogłam się

zdobyć. W tamtym momencie chciałam go zranić. Chciałam, żeby

cierpiał tak samo jak ja. Teraz jednak byłam o to na siebie zła, bo

sprzeniewierzyłam się swoim zasadom. Ogólnie byłam dobrą osobą,

która zawsze stara się być miła i uprzejma.

Gdy się uspokoiłam, wsiadłam do samochodu i podjechałam do

McDonalda. Wypiłam kawę i ruszyłam w stronę rodzinnego miasta.

Wysłałam też wiadomość do Agnieszki, że koniecznie musimy się


spotkać, bo włączył się alarm. To był nasz sygnał, że spotkanie jest

pilnie potrzebne.

Do Wrocławia wjechałam po drugiej w nocy. Mama jeszcze nie

spała, bo czekała na mnie, ale nie chciałam toczyć z nią nocnych

rozmów, więc tylko się przywitałam, umyłam i położyłam spać w moim

dawnym pokoju. W części ogrodu miałam mieszkanie z osobnym

wejściem, ale dzisiaj pragnęłam poczuć, że jestem bezpieczna

w rodzinnym domu. We właściwym miejscu. Zasypiając, zamarzyłam,

że gdy się obudzę, znowu będę mieć osiemnaście lat i nie popełnię

błędów, które sprawiły, że znalazłam się w obecnej sytuacji.

* Casablanca, Humphrey Bogart jako Rick Blain, 1942.


Rozdział 2
Zamierzam złożyć mu propozycję nie do odrzucenia*.

Byłem zmęczony i zirytowany. Mój agent umówił mnie na spotkanie

w sprawie nowej roli, ale okazało się, że powinienem pokazać się

jeszcze na raucie organizowanym przez sponsora, który miał wywalić

dwie duże bańki na ten miniserial. To miało być coś na wzór seriali,

jakie niegdyś kręciło BBC, a teraz wzięło się do tego HBO. Odcinki po

osiemdziesiąt minut, sześć w sezonie. Miałem zagrać byłego członka

zorganizowanej grupy przestępczej, który nawrócił się, zakochał i teraz

pomaga policji w rozwikłaniu sprawy porwań młodych kobiet. Główna

rola, dobrzy partnerzy, fajny scenariusz, niezła kasa. Zgodziłem się.

Lubiłem ambitne produkcje. Grałem w filmach kinowych, a czasem

także w teatrze. Zagrałem też w trzech produkcjach kooperacyjnych

w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Role w serialach odrzucałem, ale ta

propozycja była całkiem inna. Reżyserował Adam Maga, z którym już

kilka razy pracowałem. Facet znał się na rzeczy i robił dobre filmy.

Zdjęcia mieliśmy zacząć za dwa tygodnie, najpierw w Warszawie,

a potem we Wrocławiu. To ostatnie akurat bardzo mi pasowało.

Kiedy przyjechaliśmy pod Maskę, roiło się od fotoreporterów. Byłem

przyzwyczajony, że wszelkiej maści portale plotkarskie śledzą moje

kroki i płacą za każdą, nawet najbardziej idiotyczną informację o mnie.

Na przykład za to, że ktoś zrobił mi zdjęcie, gdy kupowałem converse’y

w sklepie albo odbierałem paczkę z książkami z paczkomatu. Cóż za

wydarzenie: aktor potrafi czytać i kupuje książki! A do tego sam je


odbiera! Gdy wysiadłem z auta Gabrysia Sochy, mojego agenta,

naczelnego geja branży filmowej, jak również dobrego i sprytnego

menedżera, oślepił mnie błysk fleszy, a zewsząd dochodziły krzyki

nachalnych reporterów:

– Miron Moro! Kiedy nowa rola?!

– Miron, czy jest już pewne, że znowu zagrasz u Magi? – pytał ktoś

bardziej zorientowany.

– Panie Moro, jak się pan czuje po tym, gdy pana ostatni film dostał

nagrodę w Gdyni? – O, to jakiś ambitniejszy.

– Miron, Miron, kiedy jakaś kobieta będzie ci towarzyszyć? –

Typowe pytanie od typowego dziennikarzyny.

Wszyscy mieli wielki problem z tym, dlaczego nie prowadzam się

z żadną kobietą. Oczywiście, podejrzewano mnie, że bardziej niż

przeciwną cenię własną płeć. Miałem to gdzieś. Grałem same bardzo

męskie i ostre role, więc zawsze wokół gromadziła się grupa wiernych

fanek, a kobiety bardzo mnie… lubiły. Ja je również, ale nic więcej. Nie

myślałem o budowaniu sobie z jakąkolwiek przyszłości, bo w moim

pogmatwanym życiu była już pewna niewiasta. I w dodatku była dla

mnie najważniejsza.

Gdy weszliśmy do środka, dorwał mnie Adam, zaraz pojawił się też

Marcin Sztosiak, z którym miałem grać w Dedukcji zła. Taki tytuł miał

nosić nasz serial. Potem przyszła jeszcze Anna Markowska, która

otrzymała rolę mojej dziewczyny. Znałem ją, była fajną babką i co

najważniejsze – nie usiłowała wejść mi do łóżka.

Kiedy pogadaliśmy, kiwnąłem na Gabrysia, który rozmawiał

z dziennikarzem i redaktorem popularnego talk-show. Byłem tam

gościem już dwa razy w ciągu ostatnich pięciu lat.


– Stary, nie chciałeś iść, a jest super. – Gabriel jak zawsze był bardzo

radosny.

Ja za to, jak zawsze, nieco mniej.

– Powiedzmy, że jestem bliżej „chcę się zabić” niż „jest super” –

mruknąłem, ale on tego nie usłyszał. Głośniej dodałem: – Posłuchaj,

musisz załatwić, żeby w zespole nie było tej Marleny czy Maryli, nie

pamiętam…

– Mówisz o charakteryzatorce? – Spojrzał na mnie. – Ma na imię

Martynika.

– Nieważne. Nie chcę jej i już.

– Dlaczego? – zdziwił się. – Zawsze jest punktualna i miła.

– Pracuje dobrze, ale… powiedzmy, że ma lepkie paluszki.

– Znaczy, że co? Juma coś? Kradnie?

Przewróciłem oczami.

– Stary, nie!

Gabryś zmarszczył nos i po chwili uniósł brew.

– Aaaa, że lepi się do ciebie?

– Bingo. – Skrzywiłem się.

– No to w czym masz problem? – Zdawał się zupełnie nie rozumieć.

– Dobrze wiesz. – Zacząłem się irytować. – Nie chcę jej w zespole.

Znajdź kogoś innego.

– Kogoś, kto nie będzie się do ciebie lepił?

– Właśnie tak, stary. Żadnych cholernych plastrów – warknąłem.

Z daleka kiwał do mnie Marcin, gestem pokazałem, że zaraz do nich

wrócę. – Najlepiej znajdź jakąś…


– Brzydką?

– Idiota jesteś. Normalną. Nor-mal-ną! Są jeszcze takie? – rzuciłem

i wróciłem do swojego towarzystwa.

Około drugiej zebrałem się do wyjścia. Zawołałem taksę

i pojechałem na Saską Kępę, gdzie mieszkałem w stumetrowym

mieszkaniu w starej kamienicy, odrestaurowanej po wojnie. Wcześniej

sprawdziłem telefon, odpisałem na wiadomości od Miszki, a potem

wykąpałem się i położyłem do łóżka. Obiecałem sobie, że za trzy

miesiące, gdy skończę grać w tym serialu, wyjedziemy z Miszą tylko we

dwoje, gdzieś daleko od tego miasta i tego świata.

* Ojciec chrzestny, Marlon Brando jako Don Vito Corleone, 1972.


Rozdział 3
Houston, mamy problem*.

Siedziałam w domu Agnieszki na wrocławskim Brochowie, piłam

herbatę z rumem i starałam się nie płakać. Rano chwilę porozmawiałam

z mamą; ojca nie było, spędzał czas na działce i karmił dzikie koty,

którymi od lat się zajmował. Mama od razu poznała, że coś jest nie tak.

– Co się dzieje, córcia? Coś z pracą?

– Nie, w pracy dobrze. Nie narzekam.

– To w takim razie… – Obdarzyła mnie zatroskanym spojrzeniem.

– Z Rafałem… to koniec.

– Och, kochanie. – Przytuliła mnie i pocałowała w czoło, a ja znowu

poczułam się jak dwunastolatka i naprawdę chciałam cofnąć się w czasie

do tamtego okresu.

– To była pomyłka, te wszystkie lata… zupełnie bez sensu –

załkałam.

– Kochanie, masz dopiero dwadzieścia sześć lat. Wszystko przed

tobą. Należy się cieszyć, że to skończyło się teraz, a nie za dekadę.

Moi rodzice nigdy nie przepadali za Rafałem. W ogóle nie chcieli,

abym wiązała się z kimś z „branży”. Ale też nigdy nie prawili mi kazań

na ten temat, szanowali moje wybory i wspierali przy porażkach.

Lepszych rodziców nie mogłam sobie wymarzyć!


– Wiem, mamo. Ale to i tak boli i złości. Przede wszystkim jestem

zła na siebie.

– Pamiętaj, nie ma tego złego…

– Co by na dobre nie wyszło – dokończyłam i pokiwałam głową.

Tak, mama zawsze powtarzała to stare przysłowie. I zawsze,

o dziwo, miała rację.

Teraz patrzyłam na przyjaciółkę, która zbierała z podłogi rozrzucone

zabawki, a jednocześnie szykowała sałatkę, kroiła sery i zaglądała do

piekarnika, w którym piekło się ciasto drożdżowe. Czasami miałam

wrażenie, że ma sześć rąk i ze dwie głowy. Ogarnąć taki duży dom, troje

dzieci, dwa koty i psa nie było łatwo. Mąż Agi, Zbyszek, miał firmę

produkującą części samochodowe, dwa salony we Wrocławiu i był

bardzo zapracowany. Aga pracowała jako redaktorka w jednym z dużych

wydawnictw wydających literaturę dziecięcą, uprawiała tak zwany home

office. Była cztery lata starsza ode mnie; poznałyśmy się jako małe

dziewczynki, kiedy nasi ojcowie pracowali razem w teatrze. Aga

i Zbyszek dorobili się dwóch synów i córki. Alek i Maks mieli

odpowiednio dziesięć i osiem lat, natomiast Becia, czyli Beatrycze,

skończyła cztery i była najsłodszą dziewczynką, jaką miałam okazję

znać. To znaczy nie dysponowałam zbytnim doświadczeniem z dziećmi,

bo znałam w sumie tylko te Agi, ale malutka była prześliczna, grzeczna

i taka zabawna, że gdy ją widziałam, od razu miałam ochotę promiennie

się uśmiechać.

Kiedy dotarłam do Agi, w urywanych zdaniach opowiedziałam jej

o zerwaniu z Rafałem i moim zachowaniu na jego klatce schodowej.

Przyjaciółka patrzyła na mnie przez chwilę, po czym potrząsnęła głową,

a jej czarne długie włosy zafalowały niczym aksamitna zasłona. Zawsze

zazdrościłam jej tych włosów. Ja byłam jasną blondynką i wszystko we


mnie było takie… jasne. Nawet cholerne brwi, które ciągle musiałam

przyczerniać.

– Nino, przestań bzdurzyć. – Aga użyła jednego ze swoim

ulubionych neologizmów, które namiętnie wymyślała. – Rafaelo ma

szczęście, że jesteś taka ugrzeczniona. Jakby to na mnie trafiło, musiałby

remontować salon, a może i siebie. Poza tym to był dupek.

– Wszyscy mi to mówią. – Westchnęłam.

– Mami też? – Aga uniosła brew, zrzucając kota ze stołu. – Bekon,

nie wolno!

– Mami nie używa takich słów. Ale wiem, że zawsze uważała go za

dupka.

– To mało powiedziane. – Moja przyjaciółka się skrzywiła.

– Szkoda, że ja nie widziałam tego podobnie. – Ponowne

westchnięcie.

– Kochanie, trzeba dojrzeć do pewnych rzeczy.

– Ciekawa jestem, ile by to jeszcze ciągnął.

– To frajer i tchórz, nie miał jaj, aby ci powiedzieć, że ma kogoś na

boku. Albo, co gorsza, uważał, że to takie trendy i na czasie, zwłaszcza

w tym waszym szołbizie. Przestań się tym zamartwiać, masz, pij, dobrze

ci zrobi.

I teraz piłam pyszny wywar bogów i zastanawiałam się skrycie, co

dalej. Aga naszykowała jedzenie, dzieci były u babci, matki Zbyszka,

miały wrócić wieczorem z tatą.

– Chyba będę musiała odejść z tego serialu – zastanawiałam się

głośno. – Nie mogę dalej tam pracować.

– Oddziel pracę od tego frajera.


– Aga, to nie takie proste. – Odstawiłam kubek na stolik i spojrzałam

na przyjaciółkę. – Widzimy się prawie codziennie, maluję i jego, i ją,

dotykam ich… Nie wyobrażam sobie, że będę robić to dalej. Najchętniej

zmalowałabym mu taką charakteryzację, że musiałby chodzić w masce.

I to bez udziału kosmetyków.

– No tak. – Aga powoli pokiwała głową. – To co zrobisz?

– Po prostu to rzucę. I poszukam czegoś nowego. Jest nas w branży

sporo, ale mam doświadczenie i mnóstwo rekomendacji. Poza tym wiem,

że szykuje się nowy projekt, bardzo chciałabym w nim uczestniczyć.

– Jesteś piekielnie zdolna, na pewno znajdziesz coś fajnego. Może

z jakaś gwiazdą?

– Wiesz, z tymi gwiazdami to różnie bywa. Ale siedzę w tym

biznesie i zdążyłam się już przyzwyczaić do różnych zachowań.

– Wierzę w ciebie. – Aga posłała mi całusa. – A tymczasem jemy,

potem poleżymy sobie w salonie i pooglądamy jakieś głupie komedie.

Wieczorem wpadną potwory i skończy się chwilowa wolność. –

Westchnęła, ale ja wiedziałam, że to tylko pozorne.

Moja przyjaciółka była naprawdę szczęśliwa. Kochała męża i dzieci,

zresztą z wzajemnością, uwielbiała swój dom, zwierzaki i całe życie. Ja

też kochałam to, co robię. Pragnęłam tylko mieć osobę, której mogłabym

być pewna, której mogłabym ufać i którą mogłabym… kochać. Tak po

prostu.

Kochać.

Następny dzień spędziłam z rodzicami. Pojechaliśmy na obiad do

knajpki na Odrzańskiej, a potem na spacer na Ostrów Tumski. Starałam

się zawsze wyciągać rodziców z domu, bo wiedziałam, że ojciec

najchętniej siedziałby na działce z kotami, a mama – z krzyżówkami na


oszklonym ganku. Mieli swój świat, co szanowałam, ale gdy wracałam

do domu, zawsze coś wymyślałam, aby ich rozruszać.

W poniedziałek wczesnym rankiem musiałam wracać do Warszawy.

Mama zapakowała mi jedzenie i pyszne ciasto. Na pożegnanie rodzice

przytulili mnie, a tato powiedział:

– Jesteś zbyt fajna, żeby tracić czas na beznadziejnych gości.

– Też tak sądzę, tato. – Uśmiechnęłam się i pocałowałam go

w policzek.

Kiedy dojechałam do swojego mieszkania, była szesnasta.

Postanowiłam od razu zająć się sprawami zawodowymi. Zgłosiłam

obsłudze serialu, że muszę zrezygnować ze zlecenia. Trochę się zdziwili,

ale nie było jakiejś wielkiej rozpaczy, w końcu mieli na moje miejsce

kilka chętnych innych osób. Potem zaktualizowałam portfolio

i wrzuciłam do banku zgłoszeń, nadając mu status „poszukująca”.

Miałam sporo oszczędności, ale i tak musiałam znaleźć pracę. Tu nawet

nie chodziło o pieniądze, ale o to, aby nie wypaść z obiegu. W tej branży

to byłoby samobójstwo. I wcale nie zależało mi na tym, żeby

w końcowych napisach pojawiało się moje nazwisko. Naprawdę lubiłam

tę pracę, wciąż się uczyłam i starałam się być profesjonalistką.

Współpracownicy mnie doceniali i to było świetne. Ale nie mogłam

dłużej pracować z Rafałem. Bardziej niż pracę kochałam samą siebie.

Oferta pojawiła się po tygodniu. I to zupełnie nieoczekiwana. Taka,

o jakiej mogłam tylko marzyć. Taka, na jaką liczyłam.

Zadzwonił do mnie kolega z obsługi planu.

– Dobrze, że w końcu przejrzałaś na oczy – rzucił zamiast

powitania. – Ale nie o tym chciałem. Jeśli możesz być dzisiaj

o szesnastej na Zbawicielu, masz to, Nino.

– O co chodzi, Marek? Z kim mam się spotkać?


– Jak ci powiem nazwisko, to spadniesz z krzesła.

– Dawaj. Stoję. Daleko od krzesła – zażartowałam.

– Tym gorzej. – Zaśmiał się.

– Dobra, mów. – Byłam zaciekawiona i zniecierpliwiona.

Kiedy usłyszałam nazwisko osoby, z którą miałam się spotkać, serce

zaczęło mi bić jak szalone.

– Rozumiesz, co to znaczy? Szykuje się megaprojekt! – Marek

niemal krzyknął.

– Dlaczego dajesz cynk akurat mnie? – Nie wiedziałam, co o tym

myśleć.

– Bo jesteś najlepsza. Byle kogo bym nie polecał. Poza tym cię lubię.

Dziwne, nie?

– Bardzo. – Roześmiałam się. – Dzięki.

– Powodzenia, pokaż się od najlepszej strony.

Kiedy jechałam do jednej z kawiarni na placu Zbawiciela, próbowałam

się nie denerwować, bo zależało mi, żeby wypaść jak najlepiej.

Wiadomo było, że jak Marek kogoś poleca, to ten ktoś musi na to

zasługiwać, ale i tak czułam niepokój, bo naprawdę chciałam dostać to

zlecenie. Musiałam je dostać!

Kiedy weszłam do lokalu, od razu zobaczyłam jego postawione na

żel blond włosy, okulary w czerwonych oprawkach i fantazyjny szalik na

szyi. Każdy z branży go znał i wiedział, że jak Gabriel Socha się do

czegoś bierze, to stoi za tym Miron Moro, a to była najwyższa półka.

Kiedyś marzyłam, że będę pracować z tym wspaniałym aktorem, ale to

były dla mnie marzenia podobne do nastoletnich fantazji o spotkaniu

Brada Pitta po jego roli w Wichrach namiętności. To drugie – jak do tej


pory – mi się nie udało. Ale może uda się to pierwsze i będę pracować

przy naprawdę poważnej produkcji, bo tylko w takich brał udział Moro.

Gabriel szybko mnie dojrzał: jak znałam Marka, na pewno przesłał

mu moje portfolio ze zdjęciem. Widziałam, że pan Socha uważnie mi się

przypatruje, a jego niebieskie oczy były niczym rentgen.

– Dzień dobry, Nina Brzeska. – Podałam mu rękę.

– Siemka, Gabriel, zapraszam. – Uścisnął mi dłoń i wskazał gestem

dzbanuszek z parującą herbatą. – Zielona z malinami. Lubisz?

– Jasne, dziękuję.

– Okej, do rzeczy. Pilnie szukam zdolnej charakteryzatorki do

nowego projektu. Marek za ciebie ręczy, a ja mu wierzę. Zdjęcia

zaczynają się w weekend, pracowałabyś tylko z panem Moro. Tego

chyba wyjaśniać nie muszę.

– Oczywiście. Wszystko jasne – odparłam.

Z całych sił próbowałam zapanować nad dłońmi, bo z nerwów

zaczęły się trząść.

– Musisz zachować dyskrecję, dystans i całkowity profesjonalizm.

– To jasne – powtórzyłam.

– Pan Moro nie lubi poufałości, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Potrząsnęłam głową.

– Ależ… to całkowicie zrozumiałe – wyjąkałam.

– Posłuchaj, wiem, że byłaś w związku z aktorem. Pan Moro nie lubi

takich sytuacji, więc od razu uprzedzam.

Zdenerwowałam się.

– Moje życie osobiste nie ma wpływu na moją pracę. Jestem w pełni

profesjonalna i nie przekraczam granic.


Socha przez chwilę uważnie mi się przypatrywał. Wreszcie kiwnął

głową i nawet lekko się uśmiechnął.

– Okej. Zatem wszystko ustalone. Umowę zawrzesz z moją agencją.

Taka stawka będzie w porządku? – Pokazał mi cyfry na białym iPhonie.

– Oczywiście. – Pieniądze były niezłe, a możliwość pracy przy

ambitnej produkcji ze znanym aktorem stanowiła jeszcze lepszy profit.

– Kręcimy najpierw tutaj, a potem we Wrocławiu. Tam dostaniesz

hotel.

– Nie trzeba. Pochodzę z Wrocławia, mieszkają tam moi rodzice.

– O! No to tym lepiej. Zatem w piątek o szóstej na Polu

Mokotowskim.

– Świetnie. – Uśmiechnęłam się.

W końcu się trochę wyluzowałam.

– Tylko się nie spóźnij. Miron Moro nie cierpi spóźnialskich.

Jego ostatnie słowa tłukły mi się w głowie do końca tygodnia: zwłaszcza

wówczas, gdy wstałam przed piątą, żeby na pewno się nie spóźnić, po

czym okazało się, że moje auto nie odpala. Jak w amoku zamówiłam

taksówkę i z rozwianym włosem i podkrążonymi oczami, ale punkt piąta

pięćdziesiąt pięć, stałam przed przyczepą oznaczoną nazwiskiem

MORO. Panował straszny ziąb, lutowe noce i poranki były bardzo

chłodne. Musiałam ogrzać dłonie, żeby móc sprawnie pracować.

Zapukałam do drzwi przyczepy i stałam przez chwilę w oczekiwaniu na

odzew. Gdy nikt się nie pojawił, zastukałam raz jeszcze. Nadal nic.

Powoli otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Było cicho, lekko

przytłumione światło docierało z dalszej części pomieszczenia, pachniało

ładnie i panował idealny porządek. Weszłam dalej, taszcząc spory

kuferek z kosmetykami.
– No super. I to niby ja miałam się nie spóźniać. Pfff… –

prychnęłam, postawiłam kuferek na podłodze i przysunęłam się bliżej

małego przenośnego grzejnika, bo trochę przemarzłam w drodze

z taksówki na plan filmowy.

Nagle dobiegł mnie jakiś szmer.

Zerwałam się przestraszona.

– Co pani tu robi? – Niski, lekko zachrypnięty głos, który znałam

z wielu filmów, wbił mi się głowę i sprawił, że przez ciało przebiegł

niespodziewany dreszcz.

Przestało mi być zimno. Wręcz przeciwnie, gorąco oblało mnie od

stóp do głów.

* Apollo 13, Tom Hanks jako Jim Lovell, 1995.


Rozdział 4
Wystarczyło mi twoje „cześć”*.

Zawsze przed rozpoczęciem zdjęć musiałem się wyciszyć. Miałem swój

rytuał, który pozwalał mi oczyścić umysł i wczuć się w postać do

odegrania. Przyjeżdżałem na plan dużo wcześniej, biegałem, brałem

prysznic, potem włączałem na słuchawkach płytę z muzyką Zimmera lub

Trevora Morrisa, zapalałem relaksujące kadzidełko i wyobrażałem sobie

siebie jako bohatera nowego filmu. Dzisiaj byłem Łukaszem, facetem,

który przeżył piekło, sięgnął dna, ale odbił się od niego, spotkał

prawdziwą miłość i teraz zamienił stare złe życie na coś lepszego.

Pomagał policji i na nowo odzyskiwał człowieczeństwo. Ściszyłem

muzykę i się zamyśliłem. Prawdziwa miłość… Nie wracałem często

myślami do tamtych chwil, ale ja także znalazłem swoją pierwszą

prawdziwą miłość. Teraz jednak już jej nie miałem. Na szczęście nie

straciłem wszystkiego.

Nagle zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam. Zdjąłem słuchawki

i wyszedłem z małej niby-sypialenki. Mój wzrok spoczął na skulonej

kobiecej postaci, która stanowiła chyba jedyną jasną plamę w przyczepie

pogrążonej w ciemności. Siedziała na jakimś pudle i grzała sobie dłonie

przy małym przenośnym grzejniku. Była drobna, miała jasne, lekko

kręcone włosy, sięgające prawie do pasa. Mało przyjaznym tonem

spytałem, co tutaj robi.


– Och… – Wstała błyskawicznie i spojrzała na mnie. Miała śliczną

twarz, duże niebieskie oczy i wydatne usta. Poznałem ją. Gabryś pokazał

mi jej zdjęcie i poinformował, że to moja nowa charakteryzatorka.

Lubiłem wiedzieć, z kim będę pracował. – Przepraszam, pukałam, ale

nikt nie otwierał, a nie chciałam się spóźnić, bo wiem, że to nieładnie,

zwłaszcza pierwszego dnia pracy, ale zmarzłam, myślałam, że nikogo nie

ma, chciałam się ogrzać, nie zamierzałam naruszyć pana pry… –

Dobrze, że zabrakło jej powietrza, bo chyba nie przestałaby ględzić.

Pokręciłem głową.

– W porządku – powiedziałem ugodowo. – Na drugi raz proszę

jednak nie wchodzić, dopóki pani nie zawołam – dodałem sucho.

Jakiś cień przebiegł przez jej twarz, a mnie zrobiło się tak jakby…

przykro. Co do diabła? Byłem niemiły? W którym momencie?

– Oczywiście – powiedziała szybko.

– Okej, zaraz pewnie mnie zawołają, chodźmy więc do garderoby.

– Tak. – Pokiwała głową. – Ale… – Zatrzymała się, gdy ja już

ruszyłem, tym samym znalazłem się tuż przy niej.

Sięgała mi do ramienia i pachniała jakimiś świeżymi cytrusowymi

perfumami. Bardzo delikatnie pachniała.

– O co chodzi? – Zmarszczyłem brwi.

– Nazywam się Nina Brzeska. – Podała mi rękę. – Nawet nie

zdążyłam się przedstawić.

– Wiem, kim jesteś.

– Ach tak? – Chyba się zdziwiła.

– Zwykle sprawdzam ludzi, którzy będą ze mną współpracować. –

Ująłem jej rękę i lekko ścisnąłem. Nie byłem źle wychowany. Z reguły. –

Miron Moro.
– Wiem. Też sprawdzam, z kim pracuję. – Uśmiechnęła się

i zauważyłem w jej oczach błysk złośliwości.

Uniosłem brew.

– Ciekawe – mruknąłem i puściłem jej dłoń.

Wyminąłem Ninę i otworzyłem drzwi od przyczepy.

Dostrzegłem kierownika planu, który zmierzał w moją stronę,

pojawił się także Adam. Skierowałem się do garderoby, a Nina – już

w milczeniu – podążyła za mną. Zaczynał się młyn. A ja zamiast się

wyciszyć, patrzyłem na blondynkę przygotowującą narzędzia

i kosmetyki, aby nałożyć mi podkład i te inne paskudztwa, które

musiałem mieć, aby nie świecić się jak neon na Narodowym.

W garderobie usiadłem w swoim fotelu i w lustrze obserwowałem

poczynania nowej makijażystki. Otworzyła to wielkie pudło, na którym

wcześniej siedziała, i teraz wyciągała z niego kolejne opakowania

kosmetyków, palety, pędzle, pędzelki i cały ten niezbędnik, który zawsze

mnie irytował, ale był potrzebny i stanowił element mojej filmowej

codzienności. Zaczęła od mazi, którą zwą podkładem, nakładała ją jakąś

gąbką. Wpatrywała się we mnie z uwagą, a ja raz po raz otwierałem

oczy, bo chciałem widzieć to, co robi. Nie wiem dlaczego. Była bardzo

skupiona, całkowicie oddana sztuce makijażu. Gabryś miał rację.

Zdawała się cholernie profesjonalna i zajęta tylko tym, abym dobrze

wyglądał.

W pewnym momencie dotknęła mnie opuszką palca i roztarła coś

pod moim prawym okiem.

– Przepraszam, ale ma pan… masz tutaj sińca. Pewnie

z niewyspania. Ja też się z tym borykam, niby pomagają maseczki, ale

mnie jednak nic…

– Za dużo mówisz – przerwałem jej.


Zauważyłem, że się spłoszyła. Wzruszyła nieznacznie ramionami.

Miałem wrażenie, że przewróciła oczami. Powinienem się zirytować.

Ale czułem tylko rozbawienie. Miałem dobry humor, co było

ewenementem, zwłaszcza o szóstej rano przed wejściem na plan.

Dziwne. Wszystko dzisiaj było dziwne. Od momentu, kiedy ta kobieta

weszła do mojej garderoby, usiadła na tym swoim pudle z mazidłami

i zaczęła grzać dłonie. Wszystko robiła tak naturalnie, bez pozerstwa

i kreowania się na kogokolwiek. I co najważniejsze: nie kleiła się do

mnie. Tego nienawidziłem. Serio, niektóre panny sądziły, że skoro

jestem topowym aktorem, to rzucam się na wszystko, co nie ucieka

i zachęcająco się uśmiecha. Nie mogły się bardziej mylić!

Do końca pracy Nina już milczała. Nałożyła mi makijaż i gdy

poszedłem do kierownika planu, widziałem, że usiadła na moim miejscu

i zaczęła robić porządek w akcesoriach. Wiedziała, że jeszcze będzie

potrzebna.

***

Ten dzień był bardzo męczący i absorbujący, ale przynajmniej minął jak

z bicza strzelił. O szesnastej kończyliśmy zdjęcia, bo dzisiaj był plener

i światło już nie takie, jak trzeba. Jutro znowu mieliśmy nagrywać na

Polu Mokotowskim, a pojutrze – we wnętrzach.

Dzień zaczął się nieco niezręcznie. Myślę, że to wielki eufemizm.

Weszłam bez pozwolenia do jaskini smoka. Tak nazywano osobistą

garderobę Mirona Moro, o czym dowiedziałam się podczas przerwy na

lunch, jakoś po południu. Ludzie z obsługi produkcji, makijażystki

pozostałych aktorów, kostiumolożka – wszyscy siedzieliśmy pod wiatą

i jedliśmy obiad przywieziony przez catering. Ekipa była całkiem fajna,

ale tak jak przy każdej produkcji, wszyscy plotkowali o wszystkich.

– Ty, Nino, przy Lipowej robiłaś?

– Zgadza się. – Kiwnęłam głową.


– No to teraz lepsza fucha. Jak tam z naszym supermanem? Nie

warczał?

– Rano wparowałam do jego przyczepy, bo myślałam, że nikogo nie

ma… – przyznałam.

– Fiu, fiu. I nadal tu jesteś? To, cholera, ewenement.

– Nie wyleciałaś?

– Na to wygląda. – Wzruszyłam ramionami, grzebiąc widelcem

w sałatce i próbując odpowiadać na wszystkie pytania.

– To albo nasz smok zmęczony, albo łagodnieje.

– Albo zakochany. – Tu rozległy się chichoty.

– Właśnie, dlaczego on nie ma żadnej laski?

– Laska też nie ma żadnego.

– Te gwiazdy to czasami są naprawdę dziwne.

Przysłuchiwałam się, uśmiechałam we właściwych momentach, ale

sama starałam się mówić jak najmniej. Nie zamierzałam brać udziału

w tym plotkarskim spędzie. Swego czasu sama padłam ofiarą takich

plotek, więc wiedziałam, jak to smakuje, gdy jest się po drugiej stronie.

Kiedy skończyłam jeść, postanowiłam wrócić do garderoby pana

Moro. Widziałam, że poszedł na obiad z reżyserem i pozostałą dwójką

głównych aktorów. Zamierzałam chwilę odpocząć i przygotować

akcesoria, bo niebawem miały zacząć się zdjęcia przy popołudniowym

świetle, mającym udawać filmową noc.

Weszłam do środka, usiadłam w głębokim fotelu, zzułam na chwilę

buty, a stopy w skarpetkach w różowe koty oparłam o swoje pudło.

– Cholerne paple – westchnęłam i zamknęłam oczy.


Byłam bardzo zmęczona. Stres ostatnich dni zaczynał puszczać.

I naprawdę… nie zamierzałam przysnąć. To był moment. Ale gdy

poczułam dotyk czyjejś dłoni na ramieniu i usłyszałam niski,

zachrypnięty głos, wiedziałam, że będą z tego kłopoty.

– Nina. Nina Brzeska. Jesteś w pracy. Czy mi się tylko zdawało?

Zamrugałam i otworzyłam oczy. Tuż przed sobą zobaczyłam

najprzystojniejszą twarz polskiego show-biznesu. Miron Moro

wpatrywał się we mnie z mieszaniną złości, zniecierpliwienia i…

humoru. Widząc jego niebieskie oczy tak blisko, zrozumiałam, dlaczego

do tego gościa wzdycha tyle kobiet. Połączenie uroku osobistego,

męskości, zdecydowania i tłumionej irytacji. Dziwna mieszanka, ale

skuteczna.

– Tak, tak – powiedziałam szybko. – Zapraszam. – Ustąpiłam mu

miejsca, włożyłam converse’y i poszłam umyć ręce.

Widziałam w lustrze, że mnie obserwuje.

– Teraz muszę nałożyć trochę więcej, bo będzie sztuczne światło –

wyjaśniłam.

– Jasne. Rób, co trzeba.

Moro milczał, a ja nakładałam podkłady i raz po raz łapałam jego

wzrok, bo obserwował mnie niezwykle uważnie. Uśmiechnęłam się.

– Myślałby kto, że przymierzasz się do roli makijażystki.

– Nie planuję. Ale wolę wiedzieć, co nakładasz mi na twarz. –

Zmarszczył się mimowolnie.

– Mogłabym zrobić ci niezłego psikusa. Mam broń w rękach.

– Mam lustro – odparł spokojnie, ale ponownie dostrzegłam w jego

oczach iskierkę humoru.


To definitywnie zmieniało mój odbiór tego faceta. Zawsze wydawał

mi się oschły i bardzo zdystansowany. A tutaj… zachowywał się jakoś

tak na luzie.

– Okej, zatem do dzieła. – Pochyliłam się, żeby lepiej widzieć.

Poczułam piżmowy zapach jego perfum. – Zamknij oczy.

Jeszcze przez chwilę się we mnie wpatrywał, a gdy w końcu zrobił

to, o co prosiłam, moje dłonie lekko drżały, a przez ciało przeszła dziwna

niemoc. Szybko ją jednak odpędziłam. Musiałam odzyskać równowagę.

Byłam profesjonalistką, a nie nastolatką, która wiesza plakaty

z Mironem Moro na ścianach panieńskiego pokoiku. Ale musiałam

przyznać, że ten facet ma coś w sobie. Pomijając jego powierzchowność,

męską, nieco szorstką, a przez to na pewno pociągającą. I te oczy…

Niebieskie, czasami zimne, przenikliwe, otoczone długimi gęstymi

rzęsami. Ten ułamek sekundy… gdy na mnie patrzył. Wtedy nie

widziałam w jego oczach chłodu. Dostrzegłam… jakąś dzikość. Od

której zatrzepotało moje głupie romantyczne serce.

Ten facet był chodzącą zagadką. Wszyscy uważali go za

zarozumiałego, egoistycznego gwiazdora. Ale jakoś podskórnie czułam,

że dystans, który Miron tworzy, to jego metoda na walkę z nadmiernym

zainteresowaniem i inwazją świata blichtru do jego normalnego życia.

Nie wiem, dlaczego ludzi tak to wkurzało. Każdy chce przecież

zachować chociaż cząstkę siebie dla siebie. A aktorzy mieli z tym

podwójny problem. Wchodząc w rolę, często stawali się graną przez

siebie postacią. Miron na pewno tak robił, wszystkie jego role były

niesamowicie prawdziwe i do bólu poruszające. Czy to postać

samotnego ojca, któremu mafia porywa córkę, a on bierze sprawy

w swoje ręce. Czy też rola płatnego zabójcy, który w finale odkrywa, kto

stał za zamachem na jego żonę, i okazuje się, że był to jego mocodawca.

Jego role wydawały się nieszablonowe, a gdy wcielał się w kolejne

postaci, robił to ze stuprocentowym zaangażowaniem. Może po tym


wszystkim było mu trudno… wrócić do siebie? A potem, czasami, kiedy

już z powrotem stawał się Mironem Moro, robił wszystko, aby nikogo

nie dopuścić zbyt blisko. Przecież do kreowanego przez siebie świata

wpuszczał już setki tysięcy, a nawet miliony widzów. Może tak było,

wcale bym się nie zdziwi…

– Halo! Przeniosłaś się do innego wymiaru? – usłyszałam nagle.

Drgnęłam i zamrugałam, patrząc na siedzącego w fotelu mężczyznę.

Wpatrywał się we mnie z jakimś nieokreślonym wyrazem twarzy. Był

zirytowany, jak zwykle, ale jednocześnie jakby rozbawiony i…

zaciekawiony. Wzięłam głęboki wdech i potrząsnęłam głową. Już dosyć

kompromitacji jak na pierwszy dzień pracy.

– Jestem tu i teraz. Już kończymy. – Uśmiechnęłam się i zabrałam do

wykonywania obowiązków.

Ale wiedziałam jedno: to będzie dla mnie wielka przygoda. I miałam

nadzieję, że nie zaprowadzi mnie tam, gdzie na pewno nie chciałabym

się znaleźć. Do jakiegoś złego zakończenia. W końcu kochałam dobre

historie ze szczęśliwymi finałami.

* Jerry Maguire, Renée Zellweger jako Dorothy Bold, 1996.


Rozdział 5
Czy ty mówisz do mnie*?

Znowu wpadłem w wir pracy: codzienne ranne wstawanie, przebieżka,

szybka kawa, jazda na plan. Było mi z tym dobrze, wieczorami uczyłem

się roli, rozmawiałem z rodzicami lub Miszą na Skypie. Nie musiałem

jeździć na żadne debilne bankiety, z imprez uciekałem, tłumacząc się

trudną rolą. Większość bliższych znajomych wiedziała, że jak kręcę film,

to tak mocno wchodzę w świat mojego bohatera, że nie daję nikomu

i niczemu wyrwać z głowy granej przeze mnie postaci. Jednak tym

razem było inaczej. I sam już nie wiedziałem, czy mnie to martwi, czy

raczej cieszy.

Z jakiegoś powodu, gdy przyjeżdżałem na plan, zostawiałem

uchylone drzwi od przyczepy. Za drugim razem wyjrzałem na zewnątrz

i zobaczyłem, że Nina siedzi na schodach i je wielką bułkę z rabarbarem.

Przyzwyczajony do tego, że kobiety w moim świecie prędzej odgryzłyby

sobie udo, niż zjadły taką bombę kaloryczną, na początku byłem

w szoku. Patrzyłem na nią jak na jakieś niespotykane zjawisko.

– Szzepaszszam – wymamrotała, a lukier z bułki spadł jej na

kolorowy wełniany szalik, którym się okręciła. – Jeśli rano nic nie zjem,

to potem jestem nie do życia. – Przełknęła i dokończyła już wyraźniej.

Doprowadziła się do porządku, napiła kawy z kubka termicznego

z wizerunkiem kota palącego cygaro i spojrzała na mnie z uśmiechem. –

Dzień dobry.
Pokręciłem głową. Tryskający poranny optymizm nie był czymś, co

potrafiłbym zrozumieć, a tym bardziej docenić. Ale burknąłem coś, co

mogło być odpowiedzią na jej wesołe przywitanie. A potem dodałem:

– Niech pani nie siedzi na schodach, tylko wejdzie do mnie.

Znaczy… – poprawiłem się ze zniecierpliwieniem – …chodź! –

burknąłem. – Garderoby zamknięte?

– Niestety.

– Tym bardziej możesz do mnie wchodzić.

Zdawało mi się, że mruknęła: „Do smoczej jamy?”, drgnąłem więc,

odwróciłem się i spojrzałem na nią spod zmarszczonych brwi.

– Mówiłaś coś? – zapytałem.

– Smaczna bułka – odparła swobodnie.

Szedłem pierwszy i nie widziała, że uśmiechnąłem się szeroko.

Nino Brzeska. Co ja mam z tobą począć?

Po pewnym czasie weszło nam to w nawyk. Przychodziła do mnie,

jadła wielkie słodkie bułki, które popijała kawą, ja słuchałem muzyki,

czytałem scenopis. Milczeliśmy, ale zdawałem sobie sprawę, że zarówno

ja, jak i ona czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Nina była taka

normalna, pogodna, często się uśmiechała, żartowała, a ja patrzyłem na

nią poważnym wzrokiem, chociaż drgał mi kącik ust. Ale się nie

uśmiechałem. Każdy moment, kiedy czułem się dobrze w towarzystwie

tej kobiety, powodował poczucie winy i ukłucie bólu. A jednocześnie

pragnąłem tej swobody, tej radości i towarzystwa Niny, która niczego

ode mnie nie chciała, nie żądała, nie robiła umizgów, nie dotykała mnie

więcej, niż to konieczne podczas wykonywania swoich obowiązków. To

było dobre, miłe i bardzo mi się podobało.


Czasami jednak, gdy czułem dotyk jej palców na skórze… dopadało

mnie dziwne mrowienie i musiałem myśleć o samych beznadziejnych

rzeczach, żeby nie skupiać się zbytnio na odczuwaniu niewątpliwej

przyjemności, kiedy ta dziewczyna mnie dotykała. W każdym razie

byłem bardzo zadowolony, że Gabryś znalazł Ninę, bo znała się na

swojej pracy, czułem się z nią dobrze i wreszcie nie czułem się tak

cholernie samotny.

***

Nie spodziewałam się, że będę się tak dobrze i swobodnie czuła w jego

towarzystwie. Dzień za dniem przyzwyczajaliśmy się do siebie: poranki

spędzaliśmy razem, jakby było to coś zupełnie normalnego. Wróć. To

było normalne, niewinne, zwykłe. Żadnych podtekstów, żadnego flirtu,

nawet żadnych rozmów. A bez rozmawiania trudno flirtować… Niekiedy

jednak łapałam go na tym, że przypatruje mi się tym swoim

przenikliwym wzrokiem, czasami też miałam wrażenie, że chce coś

powiedzieć, może o coś zapytać… A może to była tylko moja projekcja?

Albo… ciche marzenie? Jasne, że Miron mi się podobał. I imponował

mi. Lubiłam jego filmy, oglądałam prawie wszystkie na długo przed tym,

jak zaczęłam pracować w jego ekipie. Zanim nawet kiedykolwiek

mogłabym marzyć, że podejdę do niego na odległość bliższą niż metr.

Minął miesiąc naszej wspólnej pracy, dzisiaj zamierzaliśmy kręcić sceny

na Wilanowie. Miała być strzelanina, a ja robiłam charakteryzację rany

na głowie. Łukasz, bohater grany przez Mirona, brał udział w zasadzce,

a zbłąkana kula miała musnąć mu czoło. Lubiłam takie wyzwania, często

robiłam sobie sama różne makijaże artystyczne lub charakteryzacje na

próbę. Kiedy byłam we Wrocławiu, znęcałam się nad Agą, a nawet nad

jej mężem. Kiedyś na Halloween zrobiłam nam przerażające makijaże,

które upodobniły nas do zombie z ulubionego serialu mojej przyjaciółki.

Rankiem, kiedy Aga poszła otworzyć swojej matce, ta prawie zeszła na

zawał, bo jej córka oczywiście zapomniała zmyć to z twarzy.


Ten dzień na planie zapowiadał się więc naprawdę interesująco.

Zdjęcia rozpoczynały się koło południa, ale ja przyjechałam po

dziesiątej. Miron już siedział w swojej przyczepie. Kiedy weszłam do

środka, słuchał muzyki. Miałam dzisiaj słodkości własnego wyrobu.

Usiadłam na swoim pudle, chociaż Miron zawsze patrzył na to z krytyką.

Na początku podsunął mi fotel, ale naprawdę wolałam kuferek.

Wzruszył ramionami i już nie naciskał.

– Lubisz pączki z adwokatem? – Pomachałam torbą, żeby zwrócić

jego uwagę.

Wyjął jedną słuchawkę z ucha.

– Słucham?

– Czy lubisz pączki z adwokatem? – powtórzyłam.

– Nie jem takich rzeczy.

– Trzymasz linię, siłka, te sprawy. – Poruszałam brwiami w górę

i w dół i wyszczerzyłam się w znaczącym uśmiechu.

Wyjął drugą słuchawkę. Westchnął.

– Sama wiesz, że muszę, przynajmniej do niektórych ról.

– No wiadomo. Poza tym po pączkach z adwokatem żadna nastolatka

nie powiesi twojego plakatu w pokoju.

Skrzywił się, jakby zjadł coś kwaśnego.

– Wolę nie myśleć o tym, że nastolatki wieszają na ścianach plakaty

z moją podobizną.

– Dziwne. Przecież jesteś idolem tłumów. To chyba nie jest jakiś

ewenement, że wiesza się plakaty idoli.

– To strasznie głupie – wymamrotał. – A te pączki to bomba

kaloryczna.
– Ja nie mam z tym problemu. Poza tym sama piekłam. –

Wzruszyłam ramionami i wpakowałam sobie minipączka do ust.

Jadłam i patrzyłam na Mirona. Pokręcił głową, wstał, podszedł do

mnie i wyciągnął rękę.

– Jesteś gorszą kusicielką niż wąż w raju – prychnął.

– To była wężyca. – Podałam mu torebkę. – Od jednego nie zniknie

ten twój kaloryfer na brzuchu.

– Wcale się o to nie martwię. – Włożył do ust pączka i zaczął

przeżuwać, jednocześnie zamykając oczy.

Chyba mu smakował. A ja gapiłam się na niego jak nienormalna. Ten

facet był cholernie seksowny. Nawet gdy przeżuwał.

Kiedy przełknął, popatrzył na mnie i zmrużył oczy.

– Wytrzyj usta – powiedział.

Otrząsnęłam się z amoku i przewróciłam oczami.

– Bardzo zabawne – prychnęłam. – Ale przyznasz, że czasami warto

zgrzeszyć.

Drgnął mu kącik ust. Tak usilnie się starałam, żeby w końcu

wyluzował i pozwolił się trochę rozbawić. Byłam ciekawa, jak wygląda,

gdy się śmieje. Oczywiście czasami w filmach widziałam jego uśmiech,

wyglądał niesamowicie. Ale to była gra. A ja chciałam zobaczyć

prawdziwy, szczery, intensywny śmiech.

– O tak. Warto.

Hm, nie do końca wiedziałam, co ma na myśli. Ale nie zamierzałam

się nad tym zastanawiać. Moja głupia romantyczna dusza znowu

sprowadziłaby mnie na manowce.


– A ty? Wieszasz moje plakaty w sypialni? – spytał, wpatrując się we

mnie ze złośliwym półuśmiechem.

Potrząsnęłam głową i sięgnęłam po kolejnego pączka. Podsunęłam

mu torebkę, ale milcząco odmówił.

– W sypialni nie. Ale w kuchni owszem. Przydajesz się, gdy nie

mogę znaleźć brakującej mi tarki do jabłek.

– Masz chyba obsesję na punkcie mojego brzucha.

– Wcale nie, po prostu zastanawiam się nad magią Photoshopa.

Ups, trochę się zagalopowałam. Wiedziałam o tym, ale czasami

szybciej mówiłam, niż myślałam. Miron uniósł brew i jednym ruchem

zrzucił z siebie T-shirt z logo Metalliki.

– Photoshopa… I jak tam twoje przekonanie o magii Photoshopa?

Masz tutaj wersję w 3D. – Mrugnął do mnie, choć minę miał poważną.

– Eeeee, ja… Ekhmmm, Jezu… – Chciałam coś powiedzieć,

zapewne coś błyskotliwego, powalającego, inteligentnego, coś, co go

znokautuje i zniszczy to jego wybujałe ego. Ale zamiast tego gapiłam się

na ten idealnie wyćwiczony (jasny gwint, czy to w ogóle możliwe?)

brzuch i musiałam zacisnąć dłonie, aby nie zerwać się z kuferka i nie

spróbować dotknąć tego pięknego okazu perfekcji.

Miron – wciąż na mnie patrząc – swobodnie założył koszulkę,

pochylił się tak blisko, że poczułam jego zapach, i powiedział tym

swoim niskim głosem:

– Obliż usta, mała.

Zamrugałam i spojrzałam na niego z uśmiechem.

– Scena w windzie z Zabij mnie delikatnie. Twoja druga wielka rola

płatnego zabójcy z Trójkąta Bermudzkiego we Wrocławiu.


– Sprawdzałem, jak u ciebie z ambitną kinematografią – powiedział

spokojnie, usiadł z powrotem na łóżku i sięgnął po telefon i słuchawki. –

Mamy jeszcze pół godziny. Muszę się wyluzować.

– Jasne. Pójdę do garderoby, wszystko przygotuję.

Już nie odpowiedział; włożył słuchawki do uszu, położył się na dużej

poduszce i zamknął oczy, a jego palce zaczęły wystukiwać rytm.

Wyszłam po cichu, wyzywając się w duszy od idiotek, bo pogrywać

z takim facetem to naprawdę więcej niż ryzyko.

Poszłam jeszcze do cateringu po kolejną kawę i spotkałam

współpracowników. Zamieniliśmy swobodnie kilka zdań o niczym,

chociaż na początku nie było to takie proste. Ludzie z produkcji

wydawali się bardzo zaskoczeni tym, że codziennie rano wychodzę

z przyczepy z gwiazdą serialu. Najpierw patrzyli na mnie z pobłażaniem,

niektóre kobiety z zazdrością, ale gdy się okazało, że to nie to, o czym

wszyscy myśleli, ich podejście do mnie diametralnie się zmieniło. Nadal

spoglądali z zazdrością, ale i z pewnym uznaniem. A nawet szacunkiem.

– Jaki on jest, jak nie wydaje poleceń?

– Rozmawiacie, mówił coś o życiu prywatnym?

– Podobno zawsze rano powtarza rolę i słucha muzyki, prawda to?

– Znaliście się wcześniej?

– Pozwala ci siedzieć ze sobą przed zdjęciami?

Najpierw ciągle mnie o coś wypytywali, ale gdy odpowiedziałam na

wszystko zgodnie z prawdą, dali mi spokój. Mimo to wiedziałam, że

jestem jednym z głównych obiektów zainteresowania. Stanowię swego

rodzaju łącznik pomiędzy rzeczywistością a ich światem marzeń. Ja zaś

wiedziałam, że to tylko pozory. Wszystko to tylko pozory.


Potem zajęłam się nakładaniem charakteryzacji i dałam się pochłonąć

temu, co robiłam. Miron tkwił nieruchomo w fotelu, był naprawdę

bardzo cierpliwy i łatwo się go malowało. Moje dzieło okazało się dzięki

temu imponujące. Bardzo realistyczne. Gdy skończyłam, byłam z siebie

naprawdę dumna.

Miron spojrzał w lustro. Rana na głowie wyglądała tak prawdziwie,

że patrząc na niego, poczułam coś na kształt strachu, że coś takiego

mogłoby mu się stać. A on wpatrywał się w siebie z pewną fascynacją.

– Świetnie, naprawdę – powiedział z uznaniem. – Jesteś bardzo

uzdolniona w robieniu ludziom dziur w głowach.

– Zawsze służę pomocą. W głowie, w ręce, w sercu, gdzie tylko

chcesz – paplałam jak zwykle.

– W sercu lepiej nie – powiedział cicho, ale usłyszałam.

Spojrzałam na jego odbicie w lustrze. Przez chwilę mi się

przypatrywał, potem odchrząknął, burknął swoim zwyczajem

podziękowanie i wyszedł z garderoby, bo już jechali melexem na plan.

***

Dzisiaj mieliśmy z Marcinem i Anką bardzo trudne sceny. Musiałem

wskoczyć do cholernie zimnej wody i przepłynąć kawałek, potem

wdrapać się na łódkę i walnąć Marcina w twarz. Lubiłem brać udział

w takich ujęciach sam, rzadko korzystałem ze wsparcia kaskaderów.

Gabriel nie był z tego powodu za szczęśliwy, Adam, czyli reżyser, też

nie. Zawsze bali się, że odtwórcy głównej roli coś się stanie, a to

zrujnuje finansowo całą produkcję. Oczywiście, rozumiałem to, ale

byłem perfekcjonistą i wyznawałem zasadę, że jak coś ma być zrobione

dobrze, to muszę zrobić to sam. Ludzie, którzy od lat ze mną pracowali,

doskonale o tym wiedzieli. Adam także. Mimo że ostatnim razem


złamałem rękę i potem musieliśmy ukrywać gips w kolejnych ujęciach,

również dziś mój kumpel wiedział, że nie zdoła mnie przekonać.

Byłem ubrany w dżinsy i koszulę, pod spodem miałem termiczny

kostium do pływania, gdyż woda, udająca Wisłę, była cholernie zimna,

ale nie aż tak zdradliwa, zwłaszcza jeśli chodzi o wiry. Przywiązano do

mnie linkę, w razie gdyby coś poszło nie tak. Widziałem z daleka jasną

postać wpatrzoną we mnie. Nina przyszła popatrzeć. Było mi bardzo

miło z tego powodu. Jej jasne, lekko kręcone włosy tańczyły na wietrze.

Otuliła się kolorowym szalikiem, objęła ramionami, bo chyba było jej

zimno, ale wpatrywała się we mnie i gdy zerknąłem w jej stronę, uniosła

dwa kciuki. Przez głowę przeleciała mi myśl, że pewnie znowu ma

zimne dłonie i że powinna nosić rękawiczki.

A potem wskoczyłem do wody. Była tak lodowata, że niemal mnie to

sparaliżowało. Dopłynąłem do łódki, chociaż ubranie mi ciążyło,

wyskoczyłem jednym ruchem z wody i momentalnie znalazłem się na

pokładzie. Markowanym ciosem uderzyłem Marka, który przewrócił się

na wyłożone materacami dno. Czterech nurków trzymało nasz pływający

plan, żeby za bardzo nie kołysał się na wodzie.

Ujęcie udało się nagrać za pierwszym razem. I bardzo dobrze, bo nie

chciałbym znów wskakiwać do tej cholernie zimnej wody.

Teraz siedziałem już w dresie w przyczepie, piłem ciepłą herbatę, a Nina

przycupnęła na swoim pudle i znowu coś jadła. Ta dziewczyna musiała

mieć naprawdę świetną przemianę materii, bo wcale nie tyła. A ja

kolejny raz łapałem się na tym, że lubiłem patrzeć, jak ona je. Wróć.

Lubiłem na nią patrzeć. Koniec. I sam nie wiedziałem, czy to dobrze, czy

źle.

Po zakończonych zdjęciach Adam zaprosił nas na wódkę. Mnie, Ankę,

Marcina, kilkoro osób z obsługi, dwóch technicznych i jednego

kaskadera. Pracowaliśmy już przy poprzednim filmie, znaliśmy się dość


długo. Spojrzałem na Ninę. Uporała się właśnie z wielką kanapką

z warzywami, wytarła usta i dłonie w mokre chusteczki, które zawsze

nosiła ze sobą, i zerknęła na mnie.

– Super wyszła ta scena. Podziwiam cię – powiedziała. – Ale

szczerze mówiąc, to trochę niemądre.

– Mianowicie? – Uniosłem brew.

– Narażasz się.

– Produkcję.

– Nie chodzi mi o to. – Przewróciła oczami. – Nie powinieneś

ryzykować.

– To, co mogę, robię sam. Nie uważam, że to niemądre. Raczej

prawdziwe i profesjonalne.

Spłoszyła się.

– Chodzi o to, że ja… – Zaczęła wyłamywać palce. Wiedziałem już,

że czuje się niezręcznie. Ludziom często zdarzało się to w moim

towarzystwie. – Po prostu obawiałam się, że coś może się stać. –

Wzruszyła ramionami.

– Bałaś się o mnie? – Uniosłem brew i pochyliłem się ku niej.

– O wszystko. O obsadę, o to, że nie wyjdzie…

– Oczywiście.

Wpatrywałem się w nią. Jej policzki pokraśniały, a ja pragnąłem,

cholernie pragnąłem nakryć je dłońmi. Zirytowałem się sam na siebie.

– Na dzisiaj koniec. Do zobaczenia jutro – powiedziałem sztywno.

– Po południu?

– Taki jest plan. Dzisiaj idziemy na wódkę, więc może to i dobrze.


– To miłego wieczoru.

– Gdzie mieszkasz? – spytałem nieoczekiwanie.

Zamrugała i popatrzyła na mnie zaskoczona.

– W centrum. Na placu Dąbrowskiego.

– Przyjechałaś autem?

– Nie.

– Podrzucę cię. I tak jadę do centrum.

– Naprawdę nie trzeba. – Pokręciła głową.

– Nie naciskam. Ale to tylko podwózka, Nino. – Wstałem

i podszedłem do niej. Zbierała swoje rzeczy i wyglądała na

niezdecydowaną. Spojrzałem na nią z góry, sięgała mi do ramienia. –

W końcu jesteśmy kumplami.

– Jesteśmy. – Pokiwała głową i się uśmiechnęła. – Okej, dzięki.

Przyjechałeś tym swoim porschakiem? – spytała już wyluzowana.

– A ty Pudelka czytasz? – zakpiłem.

– Oczywiście, to moja obowiązkowa lektura do poduszki. Poza tym

kiedyś oznaczył cię na Instagramie salon Porsche.

– Ach tak, wiesz, product placement, takie tam. Śledzisz mojego

Insta? Mało tam wrzucam. – Wzruszyłem ramionami. Narzuciłem

skórzaną kurkę, wziąłem telefon, dokumenty i kluczyki. Nina złapała to

swoje wielkie pudło, ale zdecydowanym ruchem zabrałem je z jej rąk. –

O kurczę, nosisz tam zwłoki? – Pudło było cholernie ciężkie.

Nie miałem pojęcia, jak tak drobna dziewczyna radzi sobie z takim

ciężarem.

– Tak, nieudane charakteryzacje, takie tam. – Uśmiechnęła się. – Jak

będziesz nosił moje bagaże, to zaraz zrobi się z tego wielka afera –
dodała już poważniej.

– Martwi cię to? – Powoli ruszyliśmy w stronę parkingu.

Po drodze dałem znać Adamowi, że spotkamy się na Smolnej.

Lubiłem klub, który się tam mieścił, przede wszystkim dlatego, że nie

można tam było robić zdjęć. To akurat bardzo mi pasowało. Adam

zerknął na mnie i na Ninę.

– Może też wpadniesz? – zaproponował jej.

– Dziękuję. Może innym razem. – Uśmiechnęła się i pokręciła

głową. – Mam już plany.

– No jasne, w końcu jest piątek, weekendu początek.

– Stary, my nie mamy weekendów – mruknąłem i podszedłem do

czarnej beemki. – Do później!

– Czekam! – rzucił Adam i poszedł w swoją stronę.

Nina spojrzała zaskoczona na moje auto.

– Taki stereotyp? – zapytała.

– Wiesz, gram czasami złych chłopców z miasta, więc muszę czuć

klimat. – Otworzyłem bagażnik i włożyłem tam jej pudło.

Kiedy wsiedliśmy, włączyłem silnik i rozległa się muzyka. Nina

zerknęła na mnie.

– Metallica. A myślałam, że słuchasz tylko instrumentalistów.

– Do jazdy ulicami Warszawy potrzebuję czegoś mocniejszego. Poza

tym od lat słucham Hetfielda i ekipy.

– Ja też lubię niektóre kawałki. Ale tylko niektóre.

– Jakie na przykład? – Wyjechałem na ulicę i ruszyłem w stronę

centrum.
Miasto oczywiście było zakorkowane. Nic nowego.

– Sprawdzasz mnie? – Przewróciła oczami.

– Po prostu jestem ciekawy.

– Okej. Nothing else matters. Poza tym Enter Sandman, a najbardziej

to One.

– Serio?

– Nooo. Zdziwiony?

– Trochę – przyznałem. – To niezły trashowy kawałek z czwartego

krążka…

– And justice for all – dokończyła, wyraźnie dumna z siebie.

A ja naprawdę byłem zaskoczony.

– Ha, ha, Miron Moro nie wie, co powiedzieć. – Zaśmiała się.

– Bywasz bardzo bezczelna.

– I niemożliwa, wiem, nauczycielki w liceum ciągle mi to

powtarzały. – Parsknęła i wydęła usta.

Miała bardzo ładne usta.

Odchrząknąłem.

– Sprawiałaś kłopoty? – Starałem się brzmieć neutralnie.

– Powiedzmy, że nie byłam wzorową uczennicą i często stawałam

w obronie uciśnionych.

– Społeczniczka? – Uniosłem brwi.

– Nie, raczej wkurzona, zbuntowana nastolatka.

– Brzmi ciekawie. – Ściszyłem muzykę.

– A ty? Jakim byłeś uczniem?


– Całkiem niezłym. Wszyscy chcieli, żebym szedł na prawo. A ja

zrobiłem im psikusa i zdawałem do szkoły aktorskiej. We Wrocławiu się

nie dostałem, ale za rok w Warszawie…

– Aaaaa, ty jesteś z Wrocławia! No tak. – Przypomniałam sobie, że

kiedyś o tym czytałam. – Ja też.

– No popatrz. Metallica, Wrocław, tłuste pączki, wiele nas łączy. –

Prawie się uśmiechnąłem.

A ona uderzyła mnie żartobliwie w ramię.

– Tłuste pączki. Teraz nigdy się nie dowiesz, co do nich dodałam.

– Chyba już się nie skuszę.

– Oczywiście, że się skusisz.

Żartując i przekomarzając się, podjechaliśmy pod jej dom. Mieszkała

w kamienicy przy placu Dąbrowskiego. Złapałem się na tym, że

wolałbym jeździć z nią po Warszawie, rozmawiać o muzyce,

o głupotach, słuchać jej śmiechu i poczuć się… Znowu poczuć się tak

jak milion lat temu, w innym mieście, z inną dziewczyną… Nie! Nie!

– Dobranoc – warknąłem.

Nina drgnęła i spojrzała na mnie zaskoczona.

– Powiedziałam coś…? – zaczęła zakłopotana.

– Spieszę się na imprezę. Możesz wysiąść?

– Ależ…

– Czego nie rozumiesz? – Spojrzałem na nią wściekłym wzrokiem. –

Koniec jazdy. A może masz zamiar iść ze mną do klubu? Zdjęcia będą

ładnie wyglądały na Fejsie, nie? – wycedziłem przez zęby.

Widziałem, że jest zszokowana, ale szok powoli ustępuje miejsca

złości. I ja też poczułem złość. Na siebie. Byłem głupim skurwielem.


I nie potrafiłem sobie poradzić z własnym życiem.

– Wszystko rozumiem. Dobranoc, panie Moro – syknęła, a ja

wpatrywałem się w kierownicę.

Kiedy Nina wysiadła, ruszyłem na pełnym gazie. Widziałem tylko

we wstecznym lusterku, że macha rękami i coś do mnie krzyczy. Byłem

skończonym idiotą. Powinienem się leczyć. Chociaż w sumie

próbowałem terapii i gówno mi pomogła. Jedyną metodą na mnie była

separacja od ludzi. A jeszcze przed chwilą w swojej naiwności

myślałem, że mógłbym się z kimś zaprzyjaźnić.

Że mógłbym… z kimś być.

***

Chodziłam po swoim małym mieszkaniu i próbowałam zrozumieć, co się

stało. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy i nagle jakby wstąpił w niego

diabeł. Przecież sam zaproponował, że mnie zawiezie! A potem

zachował się jak dupek, cham i idiota! Nie miałam najmniejszego

zamiaru iść z nim gdziekolwiek. A tym bardziej nigdy nie zrobiłabym

żadnych wspólnych zdjęć i nie wrzucała do internetu. Tak nisko mnie

cenił?! Kretyn!!!

W dodatku odjechał z moim kuferkiem w bagażniku! Miałam

nadzieję, że przywiezie go następnego dnia na plan, bo inaczej będzie

mógł się pomalować błotem znad Wisły. Właśnie tam mieliśmy kręcić.

Spojrzałam w lustro, na swoje odbicie. Jasna, upstrzona piegami cera,

niebieskie oczy, pełne usta, mały, nieco garbaty nos, blond włosy, lekko

kręcone. Ładna twarz, ale niczym się niewyróżniająca. Łagodna,

spokojna. Może dlatego przyciągam dupków, którzy myślą, że mogą się

na mnie wyżywać? Ostrzegano mnie przed Mironem Moro. I dzisiaj

miałam właśnie okazję się przekonać, jak wiele twarzy ma ten dziwny

facet i że potrafi traktować ludzi jak pionki, które przesuwa po planszy

wedle własnego samopoczucia. Byłam zła. I na niego, i na siebie.


Naiwna Nina! To właśnie ja!

Wzięłam prysznic, ubrałam się w koszulkę z misiem, dresy, na stopy

założyłam frotowe skarpetki z czarnymi kotami, nalałam sobie

czerwonego wina, włączyłam muzykę i telewizor z wyciszonym

dźwiękiem i usiadłam w fotelu. Musiałam wyluzować. I nie brać tak

wszystkiego do siebie. Moro był gwiazdorem, coś walnęło go w głowę

i nagle poczuł, że nie chce spędzać ze mną ani minuty więcej. Jego

strata! Opróżniłam kieliszek i dolałam wina. I potem znowu. Gdy

wypiłam niemal całą butelkę, poczułam się o wiele lepiej. Zrobiłam

głośniej muzykę i świat już nie był tak beznadziejny. Koło północy,

kiedy zasypiałam w fotelu, słuchając muzyki i oglądając film,

zadzwoniła moja komórka. Nieznany numer. Odebrałam – zaskoczona,

ale i rozbawiona. I trochę pijana.

– Haloooo? – powiedziałam, lekko przeciągając głoski.

– Nina? – Tego zachrypniętego głosu nie mogłam pomylić z żadnym

innym.

– Vader? – odparłam i stłumiłam parsknięcie.

– Nino, tu Miron.

– To ja, wzywam cię, ja brzoza.

– Nino, czy ty… coś piłaś?

– Oczywiście. Bez picia nie przeżyjemy dłużej niż dwa dni.

– Jesteś pijana – brzmiał tak, jakby się wkurzył.

– A ty dupkiem. Jesteś.

– Hm… – Zawiesił głos. – Zapewne masz rację.

– Zgadzasz się? – Kiwałam się w rytm muzyki, widziałam swoje

odbicie w oknie i robiłam głupie miny.


– Niestety. Chciałem zapytać, czy mogę przywieźć ci kuferek. Mam

go w bagażniku.

– No jasne! – Czknęłam. – Jakbyś nie ruszył jak Kubica, obrażony

nie wiadomo o co, to może miałabym szansę… – Westchnęłam. –

Możesz przywieźć. Domofon zepsuty, pierwsze piętro, numer pięć,

zostaw pod drzwiami. Dobranoc! – Rozłączyłam się.

Wypuściłam powietrze. Ależ byłam naprana! Podeszłam do drzwi,

przekręciłam zamek i powoli zsunęłam się na podłogę. Postanowiłam

tutaj zaczekać na tego superstara z przerośniętym ego. Chciałam go

złapać, jak będzie podchodził pod drzwi, otworzyć znienacka,

przestraszyć i zabrać kuferek. Pewnie zrobiłabym to wszystko, gdybym

po prostu… nie zasnęła. Podłoga okazała się taka bliska. I taka…

wygodna.

* Taksówkarz, Robert de Niro jako Travis Bickle, 1976.


Rozdział 6
Uwielbiam zapach napalmu o poranku*.

Stałem pod jej drzwiami i mało cierpliwie w nie pukałem. Nie chciałem

tego tak zostawiać i nie miałem tutaj na myśli przeklętego kuferka, tylko

to, co stało się między nami. Już gdy odjeżdżałem spod jej domu, czułem

się podle. Gnały mnie strach i obawa, o których ona nie miała pojęcia.

Nikt nie miał o tym pojęcia, w końcu byłem zdolnym aktorem. Nikt nie

wiedział, co siedziało w mojej głowie, ukrywałem to także przed

bliskimi. Wiele rzeczy ukrywałem. Ale przy Ninie potrafiłem się

zapomnieć i być przez moment sobą. Co mnie cholernie przerażało. Ale

przecież ona nie była niczemu winna, musiałem więc ją przeprosić.

Zależało mi na tym.

I właśnie dlatego teraz tkwiłem pod jej drzwiami. Rozumiałem, że

zapewne nie chce mnie widzieć – nic dziwnego, sam siebie też nie

chciałem – ale nie zamierzałem odpuścić.

– Nino, wpuść mnie, proszę… – Pukałem delikatnie, bo było późno

i nie chciałem obudzić sąsiadów. – Ninoooo… – Mój sceniczny szept

rozległ się po całej klatce schodowej.

Gdzieś szczęknął zamek. W akcie desperacji złapałem za klamkę,

która o dziwo ustąpiła. Zdezorientowany, powoli otworzyłem drzwi.

I moim oczom ukazał się bardzo dramatyczny obrazek. Nina leżała na

boku, ubrana w dresy i koszulkę w misie. Na stopach miała kosmate

skarpety w koty, obejmowała ramionami kurtkę i… spała.


– Jasna cholera – mruknąłem, wszedłem do środka, zamknąłem

drzwi i odstawiłem kuferek. – Nina? – Kucnąłem obok dziewczyny

i lekko nią potrząsnąłem. – Ale się zrobiłaś… – Pokręciłem głową

i rozejrzałem się po małym mieszkaniu.

Dostrzegłem wejście do salonu z aneksem kuchennym, po drugiej

stronie była sypialnia.

– Mam nadzieję, że te pączki nie okażą się bardzo ciężkie –

powiedziałem sam do siebie i wziąłem śpiącą dziewczynę na ręce.

Wówczas się przebudziła i spojrzała na mnie całkiem przytomnym

wzrokiem.

– Midas, to ty? – zapytała, ale zorientowałem się, że albo nadal śpi,

albo jest pijana, albo jedno i drugie.

Zwróciła się do mnie imieniem jednego z bohaterów, którego grałem

w sensacyjnym filmie na podstawie książki znanej pisarki.

– To ja – odparłem, niosąc ją w stronę łóżka.

– Tylko mnie nie zastrzel – wymamrotała.

Gdy położyłem ją do łóżka, znów spała. Przykryłem ją kocem

i usiadłem obok. Zaniepokoiło mnie, że nie zamknęła drzwi. To było

bardzo ryzykowne, każdy mógł wejść do mieszkania. Oczywiście, mało

prawdopodobne, że ktoś chodził po klatce schodowej i sprawdzał, które

drzwi akurat są otwarte, ale jednak… Martwiłem się.

Poszedłem do kuchni, znalazłem wodę, szklankę, zaniosłem to

wszystko do sypialni i postawiłem na małym stoliku koło łóżka, na

którym smacznie spała Nina. Skuliła się, objęła koc ramionami

i pochrapywała. Uśmiechnąłem się. Nawet gdy spała pijana, także mnie

rozbawiała. Wszedłem do salonu i usiadłem na kanapie. Postanowiłem tu

zostać. Nie miałem do czego wracać, mój apartament na Saskiej Kępie

wcale za mną nie tęsknił. W małym mieszkanku Niny Brzeskiej czułem


się o wiele lepiej. Poza tym… nie mogłem sobie odmówić zobaczenia jej

miny jutro rano. No i jeszcze musiałem ją przeprosić. Czekał nas

pracowity poranek.

Zdjąłem kurtkę, buty, położyłem się w koszulce i dżinsach na sofie,

przykryłem kocem w koty (oczywiście) i nawet nie wiedziałem, kiedy

zasnąłem.

***

Obudziłam się z lekkim bólem głowy, za to wyspana i niebywale rześka,

jak na tak gówniane zakończenie wieczoru. Ze zdziwieniem

skonstatowałam, że znajduję się we własnym łóżku. Nie miałam

pijackiej amnezji, wszystko pamiętałam, przynajmniej do chwili, kiedy

postanowiłam czekać pod drzwiami na Mirona. Potem już mniej. Za to

wiedziałam, że ten dupkowaty dupek mi się śnił, a raczej nie on sam,

tylko jedna z jego ról. W tym śnie niósł mnie do łóżka.

Parsknęłam i zerknęłam na wodę stojącą na stoliku nocnym.

Skrzywiłam się, bo nie pamiętałam, żebym ją przynosiła, ale

podziękowałam sama sobie i napiłam się zbawiennego napoju. Potem

ruszyłam do łazienki, ale po drodze skręciłam do przedpokoju, aby

zamknąć drzwi, jednocześnie wyzywając się w myśli od idiotek.

I wówczas walnęłam się małym palcem u nogi o pudło stojące koło

szafy. Po co ludzie mają małe palce u stóp? Aby zawsze odnalazły

taboret w kuchni, szafkę w salonie i… kuferek z kosmetykami

w przedpokoju.

– Co jest, do dia… – Nie dokończyłam, bo zobaczyłam czyjeś nogi

wystające za sofę w salonie.

Podeszłam bliżej i ujrzałam śpiącego Mirona Moro. Ubrany w czarne

dżinsy i koszulkę z logo zespołu Slayer, leżał na plecach, prawe ramię

miał uniesione, lewa ręka spoczywała na brzuchu. Koszulka nieco się

uniosła i miałam piękny widok na jego idealne mięśnie. Trochę się


pogapiłam – kobiety to też wzrokowcy – po czym poleciałam szybko do

łazienki, umyłam zęby i doprowadziłam się do względnego porządku.

Potem wróciłam i energicznie potrząsnęłam gwiazdą polskiego

i europejskiego kina, która spała w dżinsach i skarpetkach na mojej sofie

w moim wynajmowanym mieszkaniu. Toż to cholerna abstrakcja! Sama

się do siebie uśmiechnęłam, a wówczas Miron otworzył oczy i popatrzył

wprost na mnie.

– Zdaje się, że nie miałeś ochoty ze mną przebywać. Coś u ciebie nie

tak z głową? Nie masz gdzie spać? – Nie zamierzałam się z nim

patyczkować.

– Co? – spytał nieco nieprzytomnie.

– Jesteś bezdomny?

– Dlaczego nie zamykasz drzwi, kiedy się upijasz? – Zaczął

odzyskiwać przytomność i równowagę.

– Nie upijam… Co tutaj robisz? – Potrząsnęłam głową

z niecierpliwością.

– Wszedłem przez twoje niezamknięte drwi. – Odpowiedział,

akcentując każde słowo.

Mierząc mnie spojrzeniem niebieskich oczu, wstał, poprawił

rozwichrzone włosy i już wyglądał jak miliony monet. Cholerny

szczęściarz, matka natura musiała go naprawdę kochać.

– Były zamknięte, tylko jakiś… frajer zadzwonił i miał przywieźć to,

z czym odjechał, jakby go goniło stado dzikich koni.

– I dlatego zasnęłaś pod otwartymi drzwiami? – Zmarszczył brwi.

– Skutek uboczny. – Potrząsnęłam głową z niecierpliwością. – Coś

się tak tych drzwi uczepił? Powiedz lepiej, dlaczego śpisz na mojej

sofie? Szukasz schroniska dla bezdomnych czy jak? – powtórzyłam.


– Chciałem… – Potarł twarz.

Zauważyłam, że często tak robił, kiedy był zniecierpliwiony albo

zirytowany. Teraz pewnie czuł dwa w jednym. I bardzo dobrze.

– Jakieś magiczne słowo? – Uniosłam brew.

– Nie jestem w tym dobry.

– Domyślam się, ale nie zamierzam ci niczego ułatwiać.

Obdarzył mnie ponurym spojrzeniem.

– Nawet na to nie liczyłem.

– I bardzo dobrze.

– Posłuchaj… – Usiadł wyprostowany i wpatrywał się we mnie tak

intensywnie, że mocniej otuliłam się kocem, bo moje ciało…

No cóż, ciało to ciało, a on to… Miron Moro. O cholernie

magnetycznym spojrzeniu i niesamowitym ciele. I głosie. I ciele.

I spojrzeniu. I głosie. Mówiłam o ciele? Cholera!

– Słucham? – warknęłam, chociaż wcale nie byłam AŻ tak zła.

Może trochę. Bo w sumie cała ta sytuacja była tak irracjonalna, że

bardziej mnie bawiła, niż wkurzała. Ale on musiał powiedzieć to, co…

powinien.

– Ale jesteś perfidna – westchnął.

– Zawsze możesz stąd wyjść. – Kiwnęłam głową w stronę

przedpokoju.

– Wyjdę. Ale najpierw… Posłuchaj…

– Nic innego nie robię.

– No dobrze. Przepraszam – powiedział cicho.

– Eeee, co tam mamroczesz?


– Przepraszam.

– Czekaj, zamknę okno, bo nic nie słyszałam.

– Jesteś strasznie upierdliwa. PRZEPRASZAM! – ryknął, a ja

uśmiechnęłam się kącikiem ust.

– Aaaa, o to chodzi? Okej, nie gniewam się.

Miron przewrócił oczami i pokręcił głową. I wtedy też uśmiechnął

się kącikiem ust. Wówczas ja uśmiechnęłam się szeroko.

– Ale wolałabym, żebyś nie wyżywał się na mnie, kiedy masz jakieś

dziwne wahania nastrojów.

– To nie tak, Nino. Po prostu… nie chciałem cię urazić. Mówię

szczerze. Czułem się z tym podle i dlatego przyszedłem i zostałem.

Chciałbym… Jesteś fajną kumpelą i dobrze się czuję w twoim

towarzystwie.

– Wiem – odparłam krótko i wzruszyłam ramionami, jakby mówił

oczywistości.

Bo w sumie mówił.

– Wiesz? – zdziwił się.

– No raczej. Przecież nie zapraszałbyś mnie do swojej przyczepy,

gdybyś dostawał przy mnie wysypki. Chyba że lubisz się drapać. –

Chrumknęłam ze śmiechu.

– Czasami dostaję – rzucił.

– Co takiego? – obruszyłam się.

– Nieważne. Jesteś głodna? – zmienił temat.

– A co? Gotujesz?

– Zapraszam cię na pojednawcze śniadanie. A potem pojedziemy na

plan. – Uśmiechnął się i naprawdę wyglądał, jakby reklamował…


cholerną wybielającą pastę do zębów!

– Jesteś bardzo dziwny.

– Wiem – powiedział poważnie.

– Chcesz wziąć prysznic?

– Nie, podjadę do siebie. I tak muszę się przebrać. A potem wrócę po

ciebie.

– Okej. Zatem leć do kuchni. Mam jajka, możesz zrobić jajecznicę.

A ja lecę pod prysznic.

– W sumie możesz pojechać do mnie i stamtąd ruszymy na Wilanów.

– Zapraszasz mnie do siebie? – Uniosłam brew.

– Lepiej, żebyś widziała mnie w moim mieszkaniu na trzeźwo.

– Ha, ha. Okej, idę się kąpać.

– Jak wyjdziesz, będzie czekało na ciebie przeprosinowe śniadanie.

– Ocenię.

***

Zanim zacząłem szykować dla niej śniadanie, włączyłem odtwarzacz,

który miała w salonie, i rozległa się piosenka Linkin Park. Lubiłem ten

zespół. Nina poszła się kąpać; słyszałem, jak leci woda pod prysznicem,

a ona śpiewa jakąś piosenkę z filmu z lat dwudziestych. „Ach, jak

przyjemnie kołysać się wśród fal…” Uśmiechnąłem się szeroko

i przyprawiłem jajecznicę.

Kiedy śniadanie było gotowe, Nina wyszła z łazienki, ubrana

w dżinsy, koszulkę z uśmiechniętym psem, z jeszcze mokrymi włosami

i bosymi stopami. Była tak cholernie ładna i naturalna, że poczułem coś,

o czym myślałem, że już nigdy tego nie poczuję w stosunku do żadnej

kobiety. Żywe zainteresowanie i coś w głębi mnie samego, co mnie


zarówno przerażało, jak i cieszyło. Bo to oznaczało… oznaczało, że

wciąż tu jestem i żyję. Zanim zacząłem oskarżać samego siebie

w myślach i znów nie uciekłem, Nina usiadła na wysokim stołku przy

małej wysepce w kuchni i zaczęła zajadać jajecznicę prosto z patelni.

– Ej, poczekaj. Masz chyba talerze. – Przewróciłem oczami.

Chciałem zabrać jej naczynie, ale nie pozwoliła.

– Mam. Ale jestem okropnie głodna. A ty stoisz jak Wielki Mur

Chiński i gapisz się na mnie z miną mordercy na zlecenie. Wolę umrzeć

najedzona.

Pokręciłem głową, znalazłem talerze w szafce i nałożyłem jej i sobie

słuszną porcję. Nina nalała nam soku pomarańczowego i zaczęła

pałaszować śniadanie. Ja jadłem powoli i ją obserwowałem.

– Przestań się tak gapić, bo się udławię – powiedziała z pełnymi

ustami.

– Strasznie łapczywie jesz. I koszmarnie śpiewasz.

– Ty za to wiesz, jak powiedzieć dziewczynie komplement. –

Napychała się jajecznicą, jakby jadła na czas.

– A tak, jestem w tym całkiem dobry. Ale naprawdę słoń nadepnął ci

na ucho.

– Wcale nie musiałeś słuchać – burknęła, wpychając do buzi kolejną

porcję.

– Nie dało się nie słuchać.

– A ja sądziłam, że zamierzasz kupić moją płytę, gdy już ją wydam.

– Zapewne, jeśli będę chciał popełnić samobójstwo.

Gruchnęła śmiechem, a ja także się roześmiałem.


– Przynajmniej miałeś atrakcyjny poranek. – Uderzyła się w usta

widelcem i uśmiechnęła.

Przypatrywałem się jej przez dłuższą chwilę. A potem

nieoczekiwanie powiedziałem:

– Jeden z najlepszych, Nino Brzeska.

***

Miał rację. Dla mnie to też był jeden z najlepszych poranków od

długiego czasu. On, znany i podziwiany aktor, wzbudzający szereg

kontrowersji, siedział w mojej kuchni i jadł jajecznicę, którą sam

przygotował. To było trochę niesamowite, ale nie zastanawiałam się nad

tym, kiedy jechaliśmy do jego apartamentu na Saskiej Kępie. Zerkałam

na jego profil i łapałam się na tym, że… czułam się z nim tak dobrze.

I wiedziałam, że on czuje się dobrze ze mną. Jakbyśmy znali się bardzo

długo. Nie odczuwałam już początkowej obawy, dystansu czy jakiejś

granicy. Nasze złośliwe wymiany zdań sprawiały, że wciąż chciało mi

się śmiać. Nigdy nie miałam czegoś takiego z Rafałem. Kiedy rzucałam

do niego lekko złośliwe teksty, on zawsze się obrażał. Twierdził, że jako

artysta jest bardziej wyczulony na proste żarciki. No tak, jeśli iść tropem

tego myślenia, Miron Moro chyba artystą nie był.

Miron był… był całkiem inny, niż sobie wyobrażałam. Taki

normalny, a jednocześnie nieco tajemniczy, wolał słuchać, niż mówić.

Często też spoglądał na mnie z charakterystycznym błyskiem w oku,

który znikał tak szybko, jak się pojawił. A mnie od tego czasami

brakowało tchu. Powtarzałam sobie, że nie mogę w naszej relacji

rysować sobie w głowie jakichkolwiek niedozwolonych obrazów.

Cieszyłam się tą dziwną znajomością, której nie nazwaliśmy, bo i po co?

Nie chodziło o to, aby wszystko definiować. Po prostu pracowaliśmy

razem i dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Nawet nie myślałam

o tym, co się zdarzy, kiedy zakończymy pracę nad filmem. Czekał nas
jeszcze wyjazd do Wrocławia. Cieszyłam się, że zobaczę się z rodzicami

i z Agnieszką, która zresztą męczyła mnie pytaniami, jak się pracuje

z Mironem Moro, a ja na razie nie pisnęłam jej słowem o naszych

przyjacielskich relacjach. Bo tak właśnie je odbierałam.

– Nie patrz tak na mnie, bo w coś wjadę – mruknął Miron, kiedy

skręcaliśmy we Francuską.

– Powinieneś być przyzwyczajony, że ludzie się na ciebie gapią.

– Przynajmniej nie robisz zdjęć. – Westchnął z wyraźną ulgą.

– Skąd wiesz, może już cię obfotografowałam, gdy spałeś

w skarpetkach na mojej sofie. – Uśmiechnęłam się złośliwie.

Zerknął na mnie szybko, lekko zaniepokojony, ale po chwili także

uśmiechnął się kącikiem ust i uniósł brew.

– Miałem też inne części ubrania.

– Dlatego nie zrobiłam zdjęć. Nuda.

Znów się uśmiechnął. Naprawdę się uśmiechnął.

– Nino Brzeska, jesteś niemożliwa.

– Nie wierzę. Śmiejesz się. – Uniosłam ramiona w dziękczynnym

geście.

– Widzisz? O tym właśnie mówię. Jesteś niemożliwa. – Pogroził mi

palcem.

Dojechaliśmy do jego mieszkania. Znajdowało się w małej

odremontowanej kamienicy, do której wjeżdżało się przez automatycznie

otwieraną bramę. Potem zjechaliśmy w dół, do podziemnego garażu.

– Może poczekam na ciebie w samochodzie? – spytałam, kiedy już

zaparkowaliśmy na miejscu oznaczonym dużą literą M.

Obok stało czarne porsche, wiedziałam, że to też jego samochód.


– A co? Boisz się wejść do smoczej jamy? – zapytał z błyskiem

w oku.

– Wiesz? – zdziwiłam się.

– Oczywiście. I nawet mi się ta nazwa podoba. Chodź, zapraszam.

Nie zjem cię.

– Obiecanki cacanki – mruknęłam, a on się skrzywił, co mogło być

zaczątkiem uśmiechu.

No tak, roześmiany Miron to nieczęsty widok.

Poszliśmy do podziemnej windy, tam Miron wcisnął dwójkę

i przyłożył kartę.

– Jak forteca – prychnęłam.

– Wiesz, chronię swoją prywatność. Zwłaszcza przed obcymi –

powiedział poważnie.

– I dlatego mnie zapraszasz?

Patrzył na mnie sekundę dłużej, a ja ponownie zapomniałam, jak się

oddycha.

– Nie jesteś już obca, Nino Brzeska – powiedział cicho.

Wreszcie odetchnęłam. Za każdym razem, gdy wypowiadał moje

imię i nazwisko tym zachrypniętym głosem, działo się ze mną coś

niedobrego. I chociaż starałam się to w sobie zniszczyć, zwalczyć, to

jednak… nie byłam ze stali, do diabła! I sama nie wiedziałam, czy

powinnam przed tym uciec, czy przyjąć to i zobaczyć, co będzie dalej.

Jakbym oglądała Love story, ale takie z happy endem.

Mieszkanie Mirona było bardzo przestronne i jakby… pozbawione ścian.

Wszystko stanowiło jedną wielką przestrzeń: salon, jadalnia, kuchnia,

część wypoczynkowa, imponująca biblioteka. Korytarz za biblioteką


prowadził do łazienki, a tuż obok były schody na górę, na otwartą

antresolę. Domyśliłam się, że znajduje się tam sypialnia.

– Rozgość się – powiedział Miron. – Za dwadzieścia minut będę

gotowy. W kuchni masz soki, owoce, jest też kawa.

– Kawa? Chętnie.

– Naciśnij tylko przycisk, ekspres sam ci powie, co dalej. Nie krępuj

się, Nino. – Mrugnął do mnie i zniknął w wąskim korytarzu.

Podeszłam do wyspy kuchennej i spojrzałam na chromowane cudo,

które wyglądało jak dzieło sztuki. Wcisnęłam guzik, maszyna

zaszumiała cicho i po chwili pojawił się szeroki ekran, który rozbłysnął

nazwami kaw. Zdecydowałam się na małą czarną. Czekając na kawę,

rozglądałam się po imponującym apartamencie. Miał chyba ze sto

dwadzieścia, albo i więcej, metrów kwadratowych. Panował w nim

idealny porządek, co w równie idealny sposób odzwierciedlało charakter

Mirona Moro. A właściwie Mirka Morawskiego, bo tak naprawdę

nazywał się ten facet. W środowisku jednak wszyscy już dawno

zapomnieli o jego prawdziwej tożsamości. I miałam wrażenie, że jemu

się to podoba.

Gdy kawa była gotowa, wzięłam do rąk filiżankę i podeszłam do

wysokiego bibliotecznego regału. Miron miał naprawdę imponujący

księgozbiór: Emil Zola, Michaił Bułhakow, Myśliwski, Hłasko, Jo

Nesbø, wczesne książki Stephena Kinga. Znalazłam też komedie

kryminalne Joanny Chmielewskiej, którą sama uwielbiałam czytać.

Często wracałam zwłaszcza do Lesia i Wszystko czerwone. A tekst

„ciemno było na góra kadłuba” zapamiętam na zawsze!

Potem zerknęłam na szafkę ze sprzętem grającym i kolekcją płyt.

I tam zauważyłam dwie fotografie w drewnianych ramkach. Na jednej

był bardzo młody Miron z jakąś dziewczyną z długimi czarnymi

włosami. A na drugiej Miron z dwojgiem starszych ludzi i tą samą


dziewczyną. Coś mi w tych zdjęciach nie pasowało, ale w tym

momencie usłyszałam, że otwierają się drzwi, więc czmychnęłam

w stronę wyspy kuchennej i zajęłam się piciem kawy, która, nawiasem

mówiąc, smakowała wybornie.

– Zaraz będę gotowy. Mamy jeszcze trochę czasu. Zapraszam. –

Miron pojawił się w salonie i wskazał gestem na sofy z miękkiej

musztardowej ekoskóry.

Nie ruszyłam się jednak, tylko spojrzałam na niego; włosy miał

jeszcze mokre, na twarzy jednodniowy zarost, który musiał utrzymywać

w takim stanie ze względu na wymogi filmu. Ubrany w czarne dżinsy

i koszulkę z podobizną Jamesa Hetfielda wyglądał jak niegrzeczny

i niebezpieczny facet z kultowego serialu. Wróć. Właściwie to on nim

był. Często zapominałam, w jakiej branży robię i z kim przebywam.

Miron zauważył moje spojrzenie i uniósł brew.

– Zobaczyłaś coś fajnego?

Otrząsnęłam się i spojrzałam na regały z książkami.

– Imponujący zbiór. Nie przypuszczałam…

– Że co? – Jak zwykle mi przerwał. – Sądziłaś, że Moro to dupek

uciekający na widok książki.

– Nie – powiedziałam spokojnie. – Ale teraz myślę, że Moro to

dupek, który nie potrafi powstrzymać się od komentarza, zanim usłyszy,

co druga strona ma do powiedzenia – dodałam nieco ostrzej. –

Myślałam, że czytasz tylko e-booki, teraz wszyscy skarżą się na brak

miejsca na książki i jeśli czytają, to te elektroniczne. Ewentualnie

słuchają audiobooków. Ja sama w warszawskim mieszkaniu mam

niewiele książek, za to w moim domu we Wrocławiu jest ich sporo.

Tyle. – Wzruszyłam ramionami i dalej piłam kawę.


Miron podszedł bliżej, a do mnie doleciał jego zapach, który

wciągnęłam przez nos niczym najlepsze dragi. Nie żebym miała w tym

jakieś doświadczenia, unikałam używek, ale on… No tak, nie czarujmy

się: był niczym narkotyk, co musiałam przyjąć z niejaką rezygnacją.

Fascynował mnie. I bardzo mi się podobał. Poza tym, że także mnie

irytował i często wkurzał. Nic dobrego nie mogło z tego wyjść.

– Przepraszam. Czasami… – Znowu potarł czoło gestem, który

wzbudzał we mnie jakieś nieokreślone uczucie czułości. – Wszędzie

spodziewam się ataku, oceny, krytyki, ingerencji w moje życie. Wiem, że

ty tego nie robisz. Sorry. – Podszedł bliżej i wówczas… spojrzał na mnie

jakoś tak, że musiałam chwycić się blatu kuchennej wyspy, przy której

stałam. Powoli odstawiłam filiżankę z niedopitą kawą i przełknęłam

ślinę. Uśmiechnęłam się.

– Drugie przeprosiny dzisiaj, a nie ma jeszcze południa. Ten dzień

naprawdę jest świetny – powiedziałam ze śmiechem.

Miron dalej się we mnie wpatrywał, a ja nagle pomyślałam, że

byłoby cudownie, gdyby mnie dotknął. „Stop! Nie możesz tak myśleć!”,

wołałam do samej siebie. Na szczęście Miron tylko mrugnął, nieznacznie

się odsunął i swoim zwyczajem burknął:

– Nie przyzwyczajaj się. I nikomu o tym nie mów, Nino Brzeska.

– Czekaj, zaraz wrzucę posta na Fejsa: Miron Moro umie

przepraszać!

– Miron Moro umie gryźć! – Pokręcił głową i wzniósł oczy ku niebu.

– Hau, hau. – Roześmiałam się i po chwili wyszliśmy na korytarz.

A ja zrozumiałam. Że… cholera jasna… źle się dzieje. Źle się dzieje

w mojej głowie. W moim sercu. We mnie. „Nino Brzeska, nie rób tego!

To będzie cholerny błąd! A ty nienawidzisz błądzić, bo to zwykle


doprowadza do bardzo złego zakończenia! Ty zaś przecież kochasz

happy endy!”

* Czas apokalipsy, Robert Duvall jako Bill Kilgore, 1979.


Rozdział 7
Zapnijcie pasy, zanosi się na ciężką noc*.

Minął kolejny tydzień zdjęć, za kilka dni mieliśmy wyjechać do

Wrocławia, a ja zachowywałem się jak skończony idiota. Dupkowaty

dupek, jak by nazwała mnie Nina. Od tamtego momentu, kiedy

zaprosiłem ją do siebie, gdy rozmawialiśmy, a właściwie trochę się

spieraliśmy, kiedy… kiedy poczułem, że coś się ze mną dzieje w pobliżu

tej dziewczyny, zacząłem ponownie chować się w swojej skorupie

ignoranta i egocentryka. Gdy następnego dnia Nina przyjechała na plan,

moja przyczepa okazała się zamknięta. W tym czasie byłem już

w garderobie, a kiedy ona tam weszła i spojrzała na mnie nieco

zdezorientowana i zaskoczona, unikając jej wzroku, powiedziałem

sucho:

– Dzisiaj trudna charakteryzacja. Chyba zapomniałaś.

Spojrzałem na nią i w ułamku sekundy zauważyłem w jej oczach

urazę. Ale szybko się pozbierała i odparła swobodnie, lekko się

uśmiechając. Tylko jej oczy pozostały smutne i pełne znaków zapytania.

– Ze wszystkim zdążymy, panie Moro.

Poczułem ukłucie gdzieś na wysokości serca, które kiedyś zranione

i zamrożone, ostatnimi czasy coraz częściej budziło się do życia. I to za

sprawą tej dziewczyny, o której nie mogłem przestać myśleć i przed

którą musiałem uciec. Bo bałem się tego, co czuję, gdy jestem tak blisko

niej. Mógłbym w sumie poprosić o zmianę makijażystki, ale to by było


nie fair. Poza tym Nina była świetna w tym, co robiła, i nie chciałem

niszczyć jej kariery. To ja byłem idiotą, a nie ona. Wtedy, w moim

mieszkaniu, kiedy spieraliśmy się o jakąś bzdurę, gdy podszedłem do

niej… Ogarnęła mnie przemożna potrzeba dotknięcia jej ciała,

przytulenia i pocałowania. Od lat nie czułem czegoś takiego i nie mówię

o czystej fizyczności, bo to było całkiem coś innego. Uświadomiłem

sobie oczywiście, że pragnę tej dziewczyny w sposób, w jaki mężczyzna

może pragnąć kobiety. Nie byłem z drewna, do diabła, chociaż bardzo

starałem się być. Ale to wydawało się czymś więcej. Tak cholernie mnie

to przeraziło, że postanowiłem uciec i ograniczyć nasze kontakty.

Wkrótce wyjedziemy do Wrocławia, kolejne trzy miesiące i koniec

produkcji. Wówczas zajmę się swoimi sprawami, zostanę na trochę

w rodzinnym mieście i odpocznę. I gdy stracę Ninę z oczu, to może

przestanę odczuwać ten dziwny słodki ból, który ogarnął mnie

w momencie, w którym ta dziewczyna pierwszy raz weszła do mojej

przyczepy.

Nie mogłem teraz tego czuć. Nie mogłem już nigdy tego poczuć. To

należało tylko do jednej osoby. Nie mogłem… A jednak czułem

i cholernie mnie to przerażało.

Pod koniec tygodnia Adam zorganizował przyjęcie dla całej obsady

i obsługi, aby oblać półmetek produkcji jeszcze przed wyjazdem do

Wrocławia. Wiedziałem, że Nina także tam będzie, bo słyszałem, jak

umawiała się z dziewczynami od kostiumów. Kiedy żegnała się w tym

dniu ze mną, uśmiechnęła się i powiedziała spokojnym tonem, w którym

jednak słyszałem jakąś nutkę urazy:

– Do zobaczenia. Mam nadzieję, że jakoś to pan zniesie, panie Moro.

Zerwałem się z fotela w garderobie i chciałem powiedzieć, że to nie

tak, że… uwielbiam, gdy jest przy mnie, i że po raz kolejny

przepraszam, ale… Ona już wyszła. A ja nie miałem siły, aby za nią biec
i wszystko wyjaśniać. Jeszcze nie. Nie miałem pojęcia, czy kiedykolwiek

zdołałbym to wszystko wyjawić i wyjaśnić. Ale nabierałem powolnego

przekonania, że Nina mogła być jedyną kobietą w moim życiu, przy

której mógłbym to zrobić. Otworzyć się. I to mnie zaskoczyło. Nigdy nie

myślałem, że ktoś taki pojawi się w moim życiu. Skupiałem się tylko na

pracy, karierze i bezpieczeństwie najbliższych. A tymczasem ta

dziewczyna… powoli zaczynała rozbijać pancerz, którym byłem

otoczony od lat. Czyżby zdołała dostrzec, że Miron Moro ma serce

i duszę? I nie jest dupkiem? Chociaż patrząc na moje ostatnie zagrywki,

musiała chyba zmienić zdanie.

***

To wszystko było takie dziwne, irytujące i rozczarowujące. On był moim

rozczarowaniem. Zachowywał się irracjonalnie, zupełnie nie

wiedziałam, co się stało, ale byłam zbyt dumna, aby prosić

o wyjaśnienia. Niestety, bardzo mnie to zraniło. Bardzo mi też

brakowało wspólnych beztroskich poranków. Przekomarzania.

Złośliwości. Jego przeprosin, które topiły moje serce. Jednak zbyt wiele

razy byłam raniona, abym tym razem pokazała, że zależy mi na naszej

przyjaźni, która – jak myślałam – nas łączy. I że zależy mi na nim. Bo

zależało. Wciąż to czułam. Oczywiście tłumaczyłam sobie, że nie mogę

sobie niczego obiecywać, ale czułam się z nim tak dobrze… A teraz tak

bardzo mnie rozczarował. Jak większość facetów w moim życiu.

W liceum chodziłam z Andrzejem, szkolnym poliglotą, który znał już

wtedy trzy języki obce. Był moją pierwszą wielką miłością. Ja także

uczyłam się świetnie, stanowiliśmy modelową parę szkolnych

prymusów. A jednak on wolał Agatę, która miała niezły biust. Nawet

więcej niż niezły. I dobrze, widziałam ostatnio jego zdjęcie na

Facebooku. Wyglądał, jakby cierpiał na przerost podgardla. Potem, już

na studiach, związałam się z Karolem, który – jak się okazało –

w równym stopniu lubił dziewczyny i chłopaków. Wiem, że teraz jest


w związku z facetem. W końcu studiował kosmetologię, już to powinno

dać mi do myślenia, ale nigdy nie ulegałam stereotypom i nie oceniałam

ludzi po pozorach. A może powinnam? No i koniec końców: mój

związek z Rafałem. Byłam ślepa, jak tylko ślepa może być kobieta. Nie

dodałam przymiotnika „zakochana”, bo tak naprawdę… nie zakochałam

się w Rafale. Byłam nim zafascynowana, przynajmniej na początku, ale

nie było tego czegoś, co powinnam czuć gdzieś tam w środku, z samego

żołądka. Nie czułam nieznośnego oczekiwania, aby go zobaczyć. Aby

usłyszeć ten jego… niski głos. Aby zobaczyć jego ciemnoniebieskie

oczy, twarz z jednodniowym zarostem, aby poczuć jego zapach. Aby go

dotknąć… Jasna cholera! Muszę natychmiast to zostawić!

Wiedziałam, co się dzieje, nie byłam naiwna. Ale jednocześnie

zależało mi na pracy. I musiałam schować te wszystkie rzewne głupoty

głęboko w sobie i nie dać im szansy wydostać się na zewnątrz. Jeszcze

trzy miesiące i będzie po wszystkim. Wtedy zostanę na trochę we

Wrocławiu i zastanowię się, co dalej zrobić ze swoim życiem.

Tymczasem dzisiaj szłam na raut zorganizowany przez produkcję

i miałam zamiar się dobrze bawić. Postanowiłam, że już nigdy nie będę

się martwić przez żadnego faceta. Oni na to nie zasługiwali.

Wcześniej rozmawiałam z Agnieszką, której naświetliłam sytuację

z ostatnich tygodni. Moja przyjaciółka oczywiście była nieco

zszokowana.

– Czekaj, czekaj, mała. Chcesz mi powiedzieć, że zakumplowałaś się

z największym ciachem w kraju?

– Tak sądziłam. A teraz on ucieka wzrokiem, nie rozmawiamy,

spotykamy się tylko podczas nakładania mu makijażu. A ja nie wiem,

o co chodzi. Nie zrobiłam nic, co mogłoby go urazić.

– Niech się w dupę ugryzie! Niech on się martwi, czy ciebie nie

uraził! – Aga jak zawsze waliła prosto z mostu.


I jak zawsze trzymała moją stronę.

– No trochę tak. Bo myślałam, że po prostu… jest fajnie.

– Kochanie, czy ty czasem się w nim nie zadurzyłaś?

– Zadurzyłaś? Kto używa takiego słownictwa w dwudziestym

pierwszym wieku?

– Ja. Mówię także „jest wybornie” zamiast „zajebiście”, dobrze

o tym wiesz. No już, słucham?

Agnieszka nawet przez telefon umiała wyciągnąć z człowieka

najwstydliwsze wyznania, a poza tym była jedyną osobą, która wiedziała

o mnie wszystko. I w sumie jedyną, z którą mogłam porozmawiać na

każdy temat.

– Nie wiem – odparłam po chwili.

– Nie wiesz?

– Właśnie tak – westchnęłam.

– Wiesz, że to bardzo źle.

– To nie tak… Po prostu czułam, wiesz, tak głęboko, ze środka,

czułam… coś. I myślałam, że on… czasami tak na mnie patrzył, rzucał

jakieś dziwne uwagi, nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć. Po prostu to

czułam. Czułam to, Aga.

– Wiem. – Teraz ona westchnęła.

– Rozumiesz? – zapytałam cicho.

– Tak, kochanie. Rozumiem.

– Dzisiaj idę na imprezę, po weekendzie przyjadę do Wrocka.

Spotkamy się?

– Oczywiście. Nie chciałabym tylko, abyś cierpiała.


– Ja też nie. Nie tym razem.

Teraz jechałam na Mazowiecką, gdzie odbywał się raut. Ubrałam się

w skórzane getry, złotą tunikę, czerwone szpilki, rozpuściłam włosy,

pomalowałam mocno oczy. Zamierzałam dzisiaj wyluzować i nie

zaprzątać sobie głowy tym całym uczuciowym bałaganem. Asia,

kostiumolożka, już na mnie czekała, gdy podjechałam taksówką pod

klub.

W środku było mnóstwo ludzi z naszej produkcji, ale też ogólnie

z branży. Dostrzegłam aktorów, z którymi niegdyś współpracowałam,

ludzi telewizji, dziennikarzy. Muzyka dudniła, światła błyskały,

wszystko lśniło. Ja także. Zamierzałam dobrze się bawić. W naszej

wydzielonej loży było już sporo znajomych twarzy. Nie widziałam

Mirona, ale to w jakiś pokrętny sposób mnie ucieszyło. Wypiłam kilka

drinków, potem dwa szoty z Asią i resztą towarzystwa. Ruszyliśmy na

parkiet. Muzyka grała w środku mnie, a ja falowałam w rytm dudniących

dźwięków. Dzisiaj chciałam zapomnieć o wszystkim, chociaż na chwilę.

Dzisiaj miałam dwadzieścia sześć lat, robiłam to, co lubię, nie chciałam

myśleć o mężczyznach, którzy mnie zranili. I nie chciałam myśleć

o mężczyźnie, który cały czas siedział w mojej głowie. O mężczyźnie

pochodzącym z całkiem innej planety. Tak bardzo odległej.

A jednocześnie bardzo bliskiej.

O facecie, który… stał przy barze, sączył drinka i wpatrywał się we

mnie wzrokiem, który doskonale znałam. I którego mi ostatnio cholernie

brakowało.

***

Stałem przy barze i patrzyłem, jak Nina tańczy. Ruszała się swobodnie,

idealnie dopasowując się do rytmu muzyki, i wyglądała naturalnie,

świeżo i radośnie. Widziałem, że jest wyluzowana, a taniec sprawia jej

przyjemność. Taką samą jak mnie, gdy na nią patrzyłem. Była piękna.
Cholernie piękna. A ja o tym doskonale wiedziałem już od dawna. Ale

dopiero dzisiaj uderzyło to we mnie z całą mocą. Dopiero teraz, kiedy

zobaczyłem ją w innych okolicznościach, zrozumiałem, że bardzo za nią

tęskniłem. Za naszymi spotkaniami na luzie, na przyjacielskiej stopie. Za

naszym milczeniem. Za jej głosem, uszczypliwymi uwagami i pięknym

śmiechem. Zrozumiałem to. Zależało mi na niej. I to nie jak na

przyjaciółce, chociaż tego też bardzo chciałem. Ale zależało mi na niej

jak na kobiecie, która mi się cholernie podoba. O której nieustannie

myślę. Której pragnę. I której się boję. A raczej bałem się tego, co przy

niej czułem. Musiałem zachować się jak facet, nie jak tchórzliwy idiota.

Nie mogłem ciągle tkwić w przeszłości. I może… mógłbym wyznać jej

prawdę o sobie. Nina Brzeska była inteligentną, uczuciową dziewczyną.

Może… by to wszystko zrozumiała. Może nawet zaakceptowała.

I może… może teraz ze mną zatańczy?

Zanim zdołałem się powstrzymać, zanim jakieś głupie myśli

pojawiły się w mojej głowie, którą wciąż i wciąż targały wspomnienia

i wyrzuty sumienia, podszedłem do niej i złapałem ją za rękę. Miała

zamknięte oczy, wczuwała się w wolniejszą teraz muzykę, drgnęła więc

przestraszona i utkwiła we mnie to swoje piękne spojrzenie.

– Zatańcz ze mną, Nino.

– Serio? – Zmarszczyła brwi.

– Wiem, że nie zachowałem się, jak trzeba.

– Zachowałeś się, jak trzeba, jak najbardziej. Tak jak cały czas

oczekiwałam, że się zachowasz.

Wciąż trzymałem ją za rękę, czułem pod palcami, jak mocno bije jej

puls. Pochyliłem się i wyszeptałem jej do ucha:

– Przepraszam.
Odsunęła się i popatrzyła na mnie. Pokręciła głową, stanęła lekko na

palcach i teraz ona szepnęła do mnie:

– Wykup sobie abonament.

Potem lekko wywinęła się z mojego uścisku i zeszła z parkietu. No

cóż, należało mi się. Zdałem sobie sprawę, że ją zraniłem. Nie chciałem

tego. I nie zamierzałem tego tak zostawić. Poszedłem z Adamem

i Marcinem na wódkę, ale nie piłem dużo, nigdy tego nie robiłem. Nie

traciłem kontroli. Obserwowałem Ninę, trochę tańczyła, trochę

rozmawiała z ludźmi. Po pewnym czasie zniknęła z mojego pola

widzenia. Postanowiłem jej poszukać, musiałem z nią porozmawiać.

Chciałem ją stąd zabrać. I tak już niektórzy plotkowali na nasz temat.

Miałem to gdzieś. Ale ona nie zasługiwała na jakieś marne ploty.

Poszedłem na dół, w kierunku toalet. Znajdowały się tu małe

przepierzenia, za którymi można było pogadać, ale i zrobić wiele innych

rzeczy. Ludzie, pijani, nakoksowani, często korzystali z tych ustronnych

miejsc. I wówczas ją zobaczyłem.

Nie była sama. Stał przy niej ten Rafał jakiś tam, który już dwa razy

brał udział w castingu do moich filmów, ale nigdy się nie dostał.

Wiedziałem, że kiedyś byli razem. A teraz… ona miała minę, która

wyrażała zniecierpliwienie i wkurzenie. A on coś perorował. I kiedy

chciała odejść, całym ciałem niemal krzycząc do niego: „Odwal się!”,

nagle złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Nie czekałem.

Podszedłem do nich szybkim krokiem, złapałem tego dupka za ramię

i ścisnąłem z całej siły. Tak, że aż pisnął.

***

Nie wiedziałam, o co mu właściwie chodzi. Najpierw mnie unika, potem

trzyma za rękę na parkiecie i przeprasza. Byłam trochę pijana i zła. Ale

gdy do mnie podszedł, gdy stanął tak blisko, gdy poczułam jego palce

delikatnie otulające mój nadgarstek, gdy doleciał do mnie jego zapach…


miałam wrażenie, jakbym dostała mocny cios w żołądek. Nie chciałam

jednak dopuścić go do siebie zbyt blisko, zbyt mocno. Wiedziałam,

czułam, że tak właśnie by było. Z tym facetem tak to właśnie by

wyglądało. Dziki, gorący płomień, w którym mogłabym spłonąć. A nie

zamierzałam.

Cały wieczór śledził mnie wzrokiem, nieustannie czułam jego

spojrzenie, niczym najczulszy i jednocześnie zdecydowany dotyk.

Musiałam na chwilę się uwolnić, dlatego zeszłam na dół, do toalet.

Potem chciałam wyjść na fajkę. Z reguły nie paliłam, ale zdarzało mi się

na imprezach. Jednak nie było mi dane się uspokoić. Koło małych loży,

gdzie ludzie robili różne rzeczy, złapał mnie Rafał. Nie widziałam go od

dnia, w którym wybiegłam z jego mieszkania. Nadal był przystojnym,

zakochanym w sobie dupkiem, ale teraz, patrząc na niego, nie czułam

nic. No, może oprócz zniecierpliwienia, że stanął mi na drodze.

– Nino, super wyglądasz! – Pochylił się i pocałował mnie

w policzek.

– Dzięki. Sorry, muszę…

– Poczekaj. Chciałem zamienić z tobą dwa słowa. Miałem dzwonić,

ale dobrze, że się spotykamy.

– Wiem, że nie odebrałam rzeczy, ale… – zaczęłam.

– Nie o to chodzi – przerwał mi.

– …możesz mi je wysłać.

– Posłuchaj, Nino… Kurczę… Kasują moją rolę w Lipowej.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Grał tam od lat. Jego postać

ciągnęła cały serial, niemal od początku.

– Dlaczego?

Wzruszył ramionami.
– Niby postać się znudziła widzom, coś tam, coś tam.

Wiedziałam, że kłamie.

– Znajdziesz coś innego – rzuciłam na odczepnego.

– No właśnie. Wiem, że jest casting do tego filmu, przy którym

pracujesz. Brakuje im postaci jakiegoś gangusa z Wrocławia. Wczoraj

były przesłuchania na szybko, bo wyjeżdżacie na plan do Wrocka.

Oczywiście, że o tym wiedziałam, i oczywiście, że nie zamierzałam

mu pomóc. Ale bardzo mnie dotknęło, że w ogóle zwracał się do mnie

z czymś takim. To trzeba mieć tupet!

– Czego właściwie oczekujesz? – Objęłam się ramionami i patrzyłam

na niego nieruchomym wzrokiem.

– No wiesz, chodzą plotki, że jesteś blisko z Mironem Moro. A jak

on szepnie słówko, że chce grać z danym aktorem, to wiadomo, że

produkcja się zgodzi. – Rafał uśmiechał się porozumiewawczo.

– A skąd wiesz, że Miron chciałby z tobą grać? Z tego, co pamiętam,

nie przeszedłeś dwóch castingów do jego filmów. Chyba nie takiego

rodzaju aktora potrzebują.

– A skąd ty możesz wiedzieć, kogo potrzebują? Znasz się na tym?

Jesteś od nakładania pudru, dziewczynko – prychnął.

– Chyba już powiedziałeś, co miałeś do powiedzenia. – Próbowałam

odejść.

– Czekaj, sorry. – Zatrzymał mnie.

– Nie interesują mnie twoje problemy. Jeśli jesteś dobry w tym, co

robisz, na pewno znajdziesz nową rolę. – Odwróciłam się na pięcie, ale

on złapał mnie za rękę, pochylił się i warknął:

– Jasne. Bo ja nie daję dupy gwieździe. Za to ty tak, więc po starej

znajomości… – Chciałam się wyrwać, ale w tym momencie pojawiła się


koło nas wysoka postać.

Miron złapał Rafała za ramię, coś mu tam nacisnął, a mój eks wydał

z siebie żałosny jęk.

– Zdaje się, że pani Brzeska nie zamierza dłużej prowadzić z panem

konwersacji? – Niski głos aż wibrował od tłumionej wściekłości.

***

Ten cały Rafał spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Uśmiechnął się,

w takiej chwili!

– O! Miron Moro. Kurczę, my tu sobie z Ninką właśnie…

Nina wyrwała się z uścisku i spojrzała na niego z wściekłością

i swego rodzaju żalem.

– Nie jestem żadną Ninką. I my nic tu sobie.

– Ona zawsze taka narwana. – Znów posłał mi głupkowaty

uśmiech. – Słuchaj, Miron, słyszałem, że szuka…

Ominąłem go, jakby w ogóle go tam nie było, odwróciłem się do

niego plecami i spojrzałem na dziewczynę.

– Wszystko okej? – zapytałem.

– Będzie okej, jak stąd wyjdę – mruknęła zmęczonym i zirytowanym

tonem.

– To chodź. – Podałem jej rękę.

Uniosła brew i zastanawiała się przez moment.

– Też wychodzisz?

– A jak myślisz?

Bez słowa ujęła moją dłoń, a ja od razu poczułem jakieś dziwne

ciepło, które rozlało się po moim ciele.


– Ale Nino, panie Moro… – Ta męcząca menda wciąż tu była.

Zapomniałem o nim, widziałem tylko Ninę.

– Rola już obsadzona. Może załapiesz się na reklamę maści na

hemoroidy. Strzała! – rzuciłem mu przez ramię i poszedłem za Niną,

która prowadziła nas schodami w górę, prosto do wyjścia.

Nawet nie pożegnałem się z resztą towarzystwa, dzisiaj miałem

wszystkich w głębokim poważaniu. Patrzyłem tylko na idącą przede mną

dziewczynę, na jej gęste jasne włosy, czułem jej drobną dłoń w swojej

i niczego więcej nie potrzebowałem.

– Dokąd idziemy? – spytałem, kiedy wydostaliśmy się już na

zewnątrz.

– Ogród Saski?

– Okej.

Wiedziałem, że jesteśmy blisko placu Dąbrowskiego i jej

mieszkania, ale nie śmiałem tego zaproponować. Wszystko zostawiałem

jej. Wszystko zależało od niej.

Pod drodze Nina weszła do sklepu, kupiła nam po butelce soku

pomarańczowego, paluszki, banany i ruszyliśmy w stronę Królewskiej.

Przezornie miałem na głowie bejsbolówkę, ale nikt nie zwracał na nas

uwagi. Byliśmy zwykłą parą, trzymałem ją za rękę, szliśmy powoli,

jakbyśmy wyszli właśnie na niedzielny spacer. Nieważne, że była druga

w nocy.

Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, Nina zatrzymała się przy

pierwszej ławce i usiadła z westchnieniem, a potem z jeszcze większym

westchnieniem zrzuciła wysokie szpilki.

– Cholerne buty.

– Mogliśmy iść gdzieś bliżej.


– Musiałam odreagować.

Usiadłem obok, Nina podała mi sok, sama jadła banana.

– Taki twój nowy zestaw? Nie pączki?

– Nie kupuję gotowych, przecież wiesz.

– Brakowało mi twoich pączków. I ciebie.

Spojrzała na mnie z ukosa.

– To była twoja decyzja.

– Nigdy nie mówiłem, że jestem nieomylny. Chciałem ci to

wyjaśnić. – Westchnąłem z frustracją.

– I przeprosić…

– Po raz setny. – Pokiwałem głową.

– Słuchaj… – Zwróciła się do mnie całym ciałem. – Ja też jestem ci

winna przeprosiny.

– Za co? – zdziwiłem się.

– Za tego idiotę. Zachował się jak… burak.

– Nie powinien dotykać cię wbrew twojej woli. – Czułem złość,

wiedziałem, że widać to doskonale na mojej twarzy.

– On nigdy… Wiesz, byliśmy razem.

– Wiem.

– No tak. W każdym razie nigdy się tak nie zachowywał. Ale stracił

rolę w serialu i chyba jest trochę zdesperowany.

– Stracił, bo bzykał się z siostrą reżysera. – Wzruszyłem ramionami.

Niewiele mnie to obchodziło, kto z kim i jak, ale Gabryś mi sprzedał

tego wątpliwego newsa. Dopiero gdy to wypowiedziałem,

zorientowałem się, że może nie powinienem mówić tego Ninie, w końcu


to był jej eks. Ale ona spojrzała na mnie osłupiała, a potem wybuchła

głośnym śmiechem. Ja także lekko się uśmiechnąłem.

– A więc Rafaelo nie potrafi utrzymać interesu w spodniach. Brawo

on. Brawo ja, że tak długo byłam ślepa. Ale koniec z tym. Na całe

szczęście. Jeśli jeszcze kiedyś okażę się taka ślepa, to zrobię sobie

operację wzroku!

– Sorry, że tak ci to przekazałem…

– Nie masz za co przepraszać, Mirek.

Coś uderzyło mnie w sam środek mojej smutnej duszy. Tutaj,

w Warszawie, nikt tak do mnie nie mówił. Nina chyba zauważyła, że coś

zmieniło się na mojej twarzy. Spłoszyła się.

– Przepraszam – szepnęła.

– Ty też nie masz mnie za co przepraszać. Ani za tego frajera, ani za

cokolwiek innego.

– Powiedziałam do ciebie Mirek.

– Bo tak mam na imię. I wiesz co? – Przysunąłem się bliżej

i delikatnie dotknąłem jej policzka. Dostrzegłem, że jej oczy nagle

pociemniały. Wziąłem głęboki wdech. – Bardzo fajnie to brzmi.

W twoich ustach. – Mimowolnie zerknąłem na jej wargi.

I przełknąłem ślinę, z czym miałem wyraźny problem. Cholernie

pragnąłem ją pocałować. Ale nie chciałem wykonywać pierwszego

kroku. I bałem się. Oczywiście, że się bałem. A wtedy ona uśmiechnęła

się słodko i położyła dłoń na moim policzku. I po chwili delikatnie

pocałowała mnie w usta. Leciutko, ulotnie. Odsunęła się w porę, zanim

rzuciłem się na nią jak niewyżyty troglodyta. Jasne, że bym tego nie

zrobił, ale oczami wyobraźni widziałem ją nakrytą moim ciałem, a nasze

usta złączone w dzikim pocałunku. Ale teraz musiało wystarczyć mi


tylko to. I po raz pierwszy od lat poczułem się tak jakoś lekko. Tak

cholernie lekko. I beztrosko.

Nina uśmiechnęła się i podała mi banana.

– Proszę, przecież jesteś fit. Żebyś nie mówił, że tylko złe rzeczy

daję ci do jedzenia.

Wziąłem od niej owoc, potem rozmawialiśmy o filmie, o wyjeździe

do Wrocławia, a jeszcze później zamówiłem taksówkę i zawiozłem Ninę

do domu. Nie było daleko, ale ona naprawdę miała cholernie wysokie

buty. Odprowadziłem ją pod samą bramę i tam… pocałowałem

w policzek. Nic nie mówiliśmy, wymieniliśmy tylko uśmiechy. Potem

wróciłem do domu, a gdy już leżałem w łóżku, dostałem od niej

wiadomość. Napisała:

„Bardzo podoba mi się twoje prawdziwe imię”.

A ja wiedziałem, że wkrótce będę musiał jej wyznać prawdę o sobie.

Chciałem tego. Zaczynało mi zależeć na tej uśmiechniętej dziewczynie,

która lubiła niezdrowe jedzenie.

* Wszystko o Ewie, Bette Davis jako Margo Channing, 1950.


Rozdział 8
Z wszystkich barów we wszystkich miastach na całym świecie ona

musiała wejść do mojego*.

Od tygodnia byliśmy we Wrocławiu. Pierwsze ujęcia nagrywaliśmy we

wnętrzach, w hotelu Monopol koło Opery Wrocławskiej i w klubie Grey,

który wynajęliśmy na dwa dni. Cieszyłam się, że jestem w rodzinnym

mieście; przyjechałam tutaj pełna nadziei i w bardzo dobrym humorze.

Zwłaszcza że dotarłam tu wraz z Mirkiem. On sam zaproponował,

żebym się z nim zabrała, jechał samochodem.

– Teraz już na pewno wszyscy będą ględzić – powiedziałam, gdy

o szóstej rano wsiadałam do jego bmw pod moim domem.

– I tak ględzą. – Wzruszył ramionami. – Lepiej, żeby mieli o czym.

– Aha, robimy to, aby dać pretekst?

– Po prostu ubarwiamy niektórym ich smutne życie. – Mrugnął do

mnie i ruszyliśmy w stronę wyjazdu z Warszawy, skąd S8 jechaliśmy do

samego Wrocławia.

– Będziesz nocował w hotelu? Chciałabym pokazać ci moje miasto.

– Nie, Nino Brzeska. – Zaśmiał się. – Będę nocował u rodziców. To

także moje miasto.

– Ach… no tak, zapomniałam, że ty też jesteś z Wrocławia. –

Pacnęłam się dłonią w czoło.


– Nigdy nie przestałem.

– Gdzie mieszkają twoi rodzice? – spytałam, kiedy mijaliśmy zjazd

na Oleśnicę.

– A twoi?

– Na Polance.

– Moi na Krzykach.

– Drugi koniec.

– Spokojnie, zawiozę cię pod sam dom.

Uśmiechnęłam się.

Kiedy znaleźliśmy się przed moim domem rodzinnym – małą willą,

zbudowaną w latach sześćdziesiątych przez mojego dziadka – Mirek

spojrzał na mnie z poważną miną.

– Jutro zaczynamy zdjęcia. Może… pójdziemy dzisiaj na kolację?

– Taką oficjalną? Nie na ławce? – Mrugnęłam do niego, żeby jakoś

rozładować napięcie.

– Tamto też było fajne. Ale tak, taką normalną kolację.

– A może po prostu wpadniesz do mnie? Nie będziesz musiał się

ukrywać, zakładać kominiarek i takie tam.

Lekko się skrzywił, a potem jego twarz się rozpogodziła.

– Chyba masz rację. Jeśli twoim rodzicom nie będzie to

przeszkadzać…

– No wiesz, moja mama oglądała chyba wszystkie twoje filmy, tato

zresztą też. Będą zachwyceni. Poza tym mam samodzielne małe

mieszkanko, które zostało dobudowane w części ogrodowej posesji.

Nawet nie musisz ich spotkać.


– Nie będę się przecież ukrywał.

Coś znowu drgnęło w jego oczach, jakby jakiś nieokreślony żal.

Potem zrobił ruch, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił.

– Przed moją mamą i tak się nie ukryjesz. Lubisz spaghetti? Nie

jestem jakąś mistrzynią kuchni, ale to akurat wychodzi mi całkiem

nieźle.

– Lubię wszystko – powiedział, zamyślony i dziwnie posmutniały.

– To o dziewiętnastej? Nie za późno?

– Będzie w sam raz. Jak będę wyjeżdżał, napiszę ci wiadomość.

– Dobrze, do zobaczenia.

– Cześć, Nino.

Kiedy odjechał, moja mama już stała przed bramką. Nie zdążyłam

nawet chwilę pomyśleć nad dziwnym zachowaniem Mirona… Mirka.

Mama przywitała się ze mną z uśmiechem i spytała z lekkim

niedowierzaniem.

– Czy ty właśnie wysiadłaś z samochodu Mirona Moro?

– Tak, mamo. I dzisiaj on przyjdzie do mnie na kolację, ale błagam,

nie rób z tego afery.

– Och! Oczywiście, przecież się na niego nie rzucę. – Obruszyła się,

a ja miałam wrażenie, że chyba trochę kłamie.

– No to kamień z serca. – Z przesadą wypuściłam powietrze.

– Ale córcia, ty z nim się spotykasz, tak na poważnie?

No właśnie… Sama nie wiedziałam, o co chodzi, coś było między

nami, oboje to czuliśmy. Ale żadne słowa nie padły. I miałam wrażenie,

że nieprędko padną. O ile w ogóle.


– Nie, mamo. Przyjaźnimy się. I dobrze czujemy w swoim

towarzystwie.

– Okej, kochanie. Nie chciałabym tylko, aby znowu jakiś facet cię

skrzywdził. On może być sobie wielką gwiazdą, ale jesteś moim

dzieckiem i jesteś dla mnie najważniejsza.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się i pocałowałam mamę w policzek.

Dobrze było być w domu!

***

Dobrze mi tutaj było. Moja rodzina czekała na mnie z niecierpliwością.

Zawsze tęsknili, a ja tęskniłem za nimi. Za każdym razem, gdy

kończyłem produkcję, przyjeżdżałem do domu. A teraz miałem to

szczęście, że kręciliśmy we Wrocławiu. Dzięki temu mogłem spędzić

z nimi więcej czasu. Mój tata pracował w Teatrze Muzycznym, teraz był

już na emeryturze, ale miał artystyczną duszę i zawsze chętnie słuchał

moich opowieści z planu. Mama wciąż się o mnie martwiła, jak to

mama. Mimo że miałem trzydzieści pięć lat. A Miszka zarzucała mnie

opowieściami ze szkoły, wypytywała o niektórych ulubionych aktorów

i ciągle męczyła o coś, czego w tej chwili nie mogłem jej dać.

Kiedy się rozpakowałem i zjadłem obiad, który mama przygotowała

specjalnie na moją cześć, poinformowałem bliskich, że idę na kolację

z Niną, i oczywiście musiałem o niej opowiedzieć. Miszka niemal

natychmiast znalazła ją w necie i powiedziała, że śliczna z niej

dziewczyna. Uśmiechałem się pobłażliwie, ale musiałem się z nią

zgodzić. Nina Brzeska była piękna. A ja coraz bardziej się w niej

zadurzałem.

Gdy szykowałem się do wyjścia, ktoś zapukał do mojego pokoju. To

była mama.

– Mogę na chwilę, synu?


Kiedy mówiła do mnie „synu”, doskonale wiedziałem, że coś jest na

rzeczy.

– Jasne.

– Zamierzasz zostać potem na trochę w domu? – Usiadła na łóżku

i popatrzyła na mnie.

– Tak. Jak zawsze.

– A z tą Niną, czy ona…

– Nie – uciąłem krótko. – Jeszcze nie.

– Jesteś pewien, że to dobra dziewczyna, że zrozumie? – Uniosła

brew.

– Tak myślę. Raczej intuicja mnie nie myli.

– To dobrze. Nie chciałabym, żebyś miał kłopoty. I na pewno nie

chciałabym, byś cierpiał.

Podszedłem do mamy i delikatnie ją objąłem.

– Nie musisz się już o mnie martwić, mamo.

– Muszę. Często masz ten smutek w głosie. Nawet jak rozmawiamy

przez telefon, a ty zabawiasz mnie ploteczkami z twojego świata. Ale

teraz go nie słyszę. I to mnie cieszy, ale i martwi.

„Mnie też” – chciałem powiedzieć, ale to by ją jeszcze bardziej

zatroskało.

– Będzie dobrze, mamo. Po zakończeniu tej produkcji wszystko

wyjaśnię. I może pojedziemy gdzieś razem. Tak po prostu, aby odpocząć

i oderwać się od tego wszystkiego.

– Tak razem-razem?

Kiwnąłem głową i się uśmiechnąłem.


– Właśnie tak.

Na samą myśl, że mogłoby się to udać, poczułem radość, której

czasami tak bardzo mi brakowało. Tymczasem zbliżała się osiemnasta

trzydzieści, wziąłem wino, wsiadłem do auta i pojechałem na spotkanie

z Niną, cały czas utwierdzając się w przekonaniu, że dobrze robię. Że to

właściwa dziewczyna. Która zdoła mnie zrozumieć. Moje postępowanie

i motywację.

Gdy podjechałem pod jej dom, zadzwoniłem, że już jestem. Wyszła

po mnie, uśmiechnięta, ale i czujna. Widziałem to w jej oczach.

– Rodziców nie ma – oznajmiła na dzień dobry.

– Wiesz, jak to zabrzmiało? – parsknąłem.

– To co, robimy imprezę? – Zaśmiała się.

– Nie to miałem na myśli.

Zmrużyła oczy i zagryzła wargę, a ja wyzwałem się w myślach od

idiotów.

Minęliśmy wejście do kwadratowej willi; Nina zaprowadziła mnie na

tyły domu, gdzie w ogrodzie była parterowa dobudówka.

– Zapraszam. – Otworzyła drzwi i po chwili znaleźliśmy się

w małym, ale przytulnym mieszkaniu. – Ale wrócą. Rodzice. I na pewno

będą chcieli się z tobą przywitać, wiesz, jesteś niecodziennym gościem.

Podałem jej wino i powiedziałem cicho:

– Jestem najzwyklejszym gościem.

Nic na to nie odpowiedziała, tylko zaprowadziła mnie do małego

salonu. Usiadłem na sofie i patrzyłem na nią, jak wyciąga kieliszki

z półki w drewnianej oszklonej witrynie.

– Przyjechałeś autem?
Kiwnąłem głową.

– Ale ty się nie krępuj. Ja muszę wrócić samochodem. A wino dobre,

wziąłem od rodziców, oni się na tym znają.

– Dobrze, zaraz będzie kolacja, jakbyś mógł… – Wskazała butelkę

i korkociąg.

Otworzyłem i napełniłem kieliszek. Zwróciłem uwagę na nieźle

zaopatrzoną biblioteczkę i zbiór płyt. Było tam sporo zespołów, których

sam słuchałem. Między innymi Type O Negative.

– Słuchasz ich? – zapytałem.

– Na to wygląda. Peter miał wspaniały głos.

– Masz dobry gust muzyczny.

– Ty też całkiem niezły. Który kawałek najbardziej lubisz? – Krzątała

się w kuchni.

– Love you to death.

– Inspirujące!

– Bardzo – szepnąłem.

Nina weszła do salonu i się uśmiechnęła.

– Zapraszam do stołu.

Zasiedliśmy przy małym, trzyosobowym stole. Jedliśmy przepyszne

spaghetti, Nina piła wino, ja wodę, grała muzyka i było tak normalnie.

Przytulnie, swojsko, byłem zrelaksowany i spokojny. W moim szybkim

życiu często brakowało mi takich chwil.

Potem pomogłem jej posprzątać i usiedliśmy w salonie. Nina

zmieniła muzykę, puściła instrumentalne utwory Trevora Morrisa.

Spojrzałem na nią zaskoczony.


– No wiesz, za każdym razem, gdy w przyczepie wyciszałeś się

przed rolą i słuchałeś czegoś na słuchawkach, ja też to słyszałam.

– Ale że poznałaś, co to jest. – Byłem zdziwiony.

– Znam się trochę na muzyce, panie Moro! – Wzięła kieliszek do

ręki i zrobiła śmieszną minę. – Nie masz na to monopolu.

– Czasami myślę, że mam monopol na wiele rzeczy…

– Przywilej gwiazd?

– Nie. Nie… – Potrząsnąłem głową. – Raczej przywilej tych, którzy

o wszystko musieli walczyć. I którzy mają duże poczucie

odpowiedzialności.

– Jesteś perfekcjonistą. Fakt. A to się wiąże z odpowiedzialnością.

– Z reguły. Ale bywa męczące.

– Nie możesz poszaleć? Boisz się, że wylądujesz na Pudelku? I tak

tam jesteś: a to, że buty kupiłeś, a to, że, o zgrozo, książkę.

– Nuda, nie? Tabloidy powinny mnie znienawidzić, a i tak jeżdżą za

mną uparci paparazzi, bo może coś znajdą.

Nina spojrzała na mnie zatroskana.

– To musi być cholernie męczące. Na dłuższą metę. Jasne, na

początku można się zachłysnąć. Ale tak na co dzień… Nie widzę w tym

nic atrakcyjnego.

– Na początku to była zabawa. Ich głupie teksty i niespodziewanie

zrobione zdjęcia… – Westchnąłem. To wcale nie była zabawa. Zawsze

dla mnie to była cholernie ważna sprawa. Zawsze musiałem się

pilnować, odpowiedzialność stała się moją mantrą i przekleństwem. –

Chodzi o to… – Spojrzałem w oczy siedzącej obok mnie dziewczyny, po

raz enty zastanawiając się, czy mogę jej w pełni zaufać.


– Spokojnie. Jesteśmy tylko we dwoje. Ty i ja. Nie ma świata

zewnętrznego ani upierdliwych fotografów.

– I to brzmi bardzo dobrze. – Lekko się skrzywiłem, co miało być

uśmiechem.

– No, no, jaki entuzjazm, tylko nie przesadź! – Nina patrzyła na mnie

znad kieliszka z winem.

A ja w końcu odpuściłem. Uśmiechnąłem się szeroko, a wówczas

dostrzegłem w jej oczach blask. Wiedziałem. I ona też wiedziała. Oboje

zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Nie mieliśmy po pięć lat.

– No więc o co chodzi, panie Moro?

Pokręciłem głową, a ona przewróciła teatralnie oczami. Wiedziała, że

mnie to trochę wkurza, ale i bawi.

– Bardzo szybko zacząłem karierę, wciąż musiałem się pilnować,

poruszałem się zgodnie z precyzyjnie zarysowanym planem. I tak

naprawdę nie pamiętam, kiedy tak po prostu się bawiłem. Nie liczę

imprez, rautów, śniadań. Wszędzie sztywność, uśmiechy podszyte

zawiścią, zazdrością, prośbami. Każdy czegoś od ciebie chce. Tutaj, we

Wrocławiu, zostało trochę starych kumpli, ale kiedy raz poszedłem na

spotkanie, to wszyscy patrzyli na mnie jak na niespotykane zjawisko. To

ten facet z kina. To ten gość z telewizji. Oni nie pamiętali, że kiedyś

piłem z nimi tanie wino, jarałem zioło i pogowałem na Woodstocku. Tak

jakby tamtego Mirka nigdy nie było, był tylko Miron Moro, gwiazda

kasowych filmów. Nie pamiętali, że biegaliśmy razem po boisku,

graliśmy w piłkę, chodziliśmy na jabłka na pobliskie ogródki, że

oglądaliśmy pierwsze pornosy na wideo. Że byłem słaby z matmy, że

umiałem udawać głosy wszystkich nauczycieli, a w szóstej klasie

pocałowała mnie cycata Marta, która była dwa lata starsza, rok siedziała,

paliła papierosy i zdawała się być mokrym marzeniem każdego chłopaka

z naszej szkoły. O tym wszyscy zapomnieli. Ja wciąż pamiętałem, ale oni


już nie. Dla nich byłem przybyszem z obcego świata, a ja przecież wciąż

byłem tym samym Mirkiem Morawskim, który nie grał w tamtym

momencie żadnej cholernej roli.

Zamilkłem, wpatrując się w zdjęcia Niny na drewnianej komodzie.

Złapałem się na tym, że jeszcze nigdy przed nikim się tak nie

otworzyłem. Poczułem strach. Ogromny strach. Ale także coś na kształt

ulgi. I nadziei. Nina była inna. Czułem to. Ona mogła mnie zrozumieć,

mogła być moim oparciem. I mogła być… moją Niną. To też czułem.

Gdy uniosłem wzrok, zauważyłem, że intensywnie się we mnie

wpatruje. Potem wzięła pilota i przełączyła muzykę. Rozległ się szybki

twistowy kawałek z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

– Na początek musisz wyluzować. Zrobimy małą imprezkę. Mam

nadzieję, że umiesz tańczyć. Nie tylko się bić.

Podjąłem wyzwanie. Wstałem śmiało, czując nieokreśloną euforię,

i złapałem tę cudowną dziewczynę za rękę.

– A nie pamiętasz roli w Złych popołudniach? Kiedy tańczyłem

z moją partnerką i udawaliśmy gości podejrzanego balu?

– Efekty specjalne? – rzuciła mi w twarz, śmiejąc się zaczepnie.

– Zaraz ci pokażę te efekty. Nino „Nieznośna” Brzeska. – Złapałem

ją w pasie i przyciągnąłem do siebie.

Zaczęliśmy tańczyć, uważając na bliskość mebli. Okręcałem ją, a ona

śmiała się i ruszała szybko i pięknie. Była świetną partnerką. A ja czułem

się beztrosko i bardzo młodo. Tak jak nie czułem się od kilkunastu lat.

***

Musiałam go rozruszać. Była w nim jakaś wielka dojrzałość. A także

ciągła czujność, potrzeba kontroli i niepokój. Jakby wokół czaiły się

same złe rzeczy, które mogą go bezpośrednio dotknąć. Nie bardzo to


wszystko rozumiałam, ale wiedziałam jedno. Jest mi z nim dobrze, coś

dzieje się między nami i muszę zrobić wszystko, aby on w końcu zsunął

z siebie tę maskę chłodu i rezerwy i dał mi się poznać. Jako Mirek

Morawski, fajny facet, zdolny aktor i niesamowity mężczyzna. Ale nie

ten z ekranu kinowego. Tylko właśnie taki facet, który tańczy ze mną

twista w małym mieszkanku. I cały czas czułam, że coś w sobie dusi, że

nadal mi nie ufa, nie do końca, nie tak, jak bym chciała. Było mi z tego

powodu trochę przykro. Ale wyrzuciłam te wszystkie wątpliwości

z głowy, bo teraz tańczyłam w objęciach tego niesamowitego

mężczyzny, który patrzył na mnie tak, jakbym była mu niezbędna do

życia. Chciałam właśnie taka być. Chciałam być jego tlenem,

powietrzem. Właśnie jego.

Gdy pojawił się następny, wolniejszy utwór, chciałam usiąść, ale on

mi na to nie pozwolił. Złapał mnie za dłonie i przyciągnął do siebie.

Objął i przytulił, jego ciało było twarde i gorące, mięśnie drżały, jakby

cały wpadł w jakiś dziwny rezonans. Od którego po moim ciele

przebiegł dreszcz i miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Ale on

trzymał mnie mocno. Odchyliłam się lekko i spojrzałam mu w oczy.

Wpatrywał się we mnie, w jego niebieskich tęczówkach płonął ogień.

Nigdy go takiego nie widziałam. Pragnął mnie. Ja jego też. Wszystko

mogło być takie proste. Ale czy to byłoby właściwe, teraz i tutaj?

Zanim zaczęłam się głębiej nad tym zastanawiać, Mirek dotknął

mojej twarzy i powiedział cicho:

– Jesteś dla mnie ważna, Nino Brzeska. To nie zabawa. To nie film.

To nie etiuda. To ty i ja, teraz, tutaj.

– Ty też jesteś dla mnie ważny. I możesz mi ufać. Zawsze –

szepnęłam.

Wówczas westchnął, ujął moją twarz w dłonie i zbliżył do swojej.

Zamknęłam oczy i poczułam jego usta sunące po moim policzku.


– Dawno z nikim nie byłem. Bo nie mogłem, Nino. I nie chciałem.

Ale z tobą bardzo chcę.

– Ale… – Miałam ochotę zapytać, o co mu chodzi, ale wówczas jego

usta zamknęły się na moich w powalającym, obezwładniającym

pocałunku i przestałam myśleć o czymkolwiek.

Pokierował mnie do sofy, wciąż nie przestając całować. Jego

ramiona obejmowały mnie mocno, usta całowały szaleńczo, a ciało

dotykało mojego w sposób, który sprawiał, że gotowała się we mnie

krew. Pragnęłam zerwać z niego ubranie, chciałam mieć go w sobie,

teraz, zaraz. On także to poczuł. Zrzucił sweter, koszulkę, ja prawie

porwałam bluzkę.

– Och, Nino. Jesteś cholernie piękna. – Patrzył na mnie wzrokiem,

w którym czaiły się namiętność, pragnienie, zachwyt.

O. Mój. Boże.

Nie pamiętam, aby któryś z moich facetów wpatrywał się we mnie

wzrokiem pełnym dzikości i tak nieokiełznanego pragnienia.

Wyciągnęłam do niego ręce; przywarł do mnie, ciało do ciała, jak

idealne elementy układanki. Czułam go doskonale, wiedziałam, że mnie

chce, że jest na krawędzi, ja także byłam. Całował moją szyję, jego

dłonie pieściły piersi, a ja pragnęłam, och, tak bardzo chciałam…

– Nino, jesteś? – Głos mamy wbił się w moją głowę i sprawił, że

spadłam z dużej wysokości na ziemię.

Mirek odskoczył jak oparzony i spojrzał na mnie z przerażeniem.

A ja zachichotałam.

– Mamo, mam gościa. Zaraz przyjdziemy.

Mój gość w tym czasie, rzucając mi spojrzeniem gromy, podał mi

bluzkę i sam zaczął doprowadzać się do porządku.


– Och. Ach. – Moja mama chyba zapomniała, jak posługiwać się

poprawną polszczyzną. – Czekamy! – Jej głos był jakby młodszy.

Przewróciłam oczami. I znowu cicho się zaśmiałam.

– Jak w liceum.

– Jezu, nie chcę myśleć, jak by to wyglądało, gdyby twoja mama… –

Mirek sprawiał wrażenie przerażonego.

– Spokojnie. Zaraz będziesz musiał stawić jej czoła. Jej zachwytowi.

Nie wiem, co gorsze.

– Okej, ale… daj mi chwilę… – odpowiedział zdławionym głosem.

Gdy już doprowadziliśmy się do porządku, nagle wkradło się między

nas dziwne skrępowanie. Przynajmniej ja się tak poczułam. Może to było

pod wpływem chwili, pewnie on już żałował, a ja byłam idiotką…

Wtedy nagle złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.

– Domyślam się, że coś idiotycznego roisz sobie w głowie.

– Ale skąd…

– Znam cię, Nino. I zapamiętaj sobie: to jeszcze nie koniec.

– Co?

– Wszystko, Nino. Wszystko. – Uśmiechnął się pięknie, szczerze.

Pochylił głowę i pocałował mnie w usta. – To będzie nasz początek.

Obiecuję.

Kiedy weszliśmy do domu rodziców, mama spłonęła rumieńcem,

niczym pensjonarka z lat dwudziestych. Przedstawiłam Mirka, a potem

zostaliśmy zaproszeni na kawę i ciasto.

– Nina uwielbia makowiec. Zawsze, gdy przyjeżdża do domu, muszę

go piec. Zjada całą blachę sama. – Mama trajkotała, podawała talerzyki,


serwetki, tata dopytywał o najnowszy film. Mirek rozmawiał z nim

swobodnie, a ja uśmiechałam się pod nosem.

– A tak, wierzę. Nina uwielbia słodycze, zjada pączki na

kilogramy. – Moro spojrzał na mnie i mrugnął nieco złośliwie.

– No właśnie, na szczęście wciąż zachowuje smukłą figurę. Ta moja

Ninunia. – Mama oczywiście musiała powiedzieć coś takiego.

– Zapewne to rodzinne. – Mirek patrzył na mamę, a ta znów spłonęła

rumieńcem.

Dużo później, po prawie całej blasze makowca, którym tym razem

się podzieliłam, bo i Mirek zjadł dwa kawałki, pożegnaliśmy się

i poszłam odprowadzić mojego gościa do samochodu.

– Lizus z ciebie. – Pokręciłam głową, gdy staliśmy przy jego bmw.

– Po prostu jestem miły.

– No tak, jesteś miły, uprzejmy i do tego dusza towarzystwa. –

Wykrzywiłam się.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo. – Uśmiechnął się lekko.

Zawsze, gdy na jego twarzy pojawiał się uśmiech, coś we mnie

drgało, tak głęboko w środku. Zalewały mnie ciepło i ulga. Chciałam,

aby był taki wyluzowany i po prostu radosny. Czułam, że coś

notorycznie go gnębi. I bardzo pragnęłam, aby w końcu się od tego

uwolnił. Byłam skłonna wziąć to na siebie. To kolejna nowość w moim

życiu.

– Mogłabym podejrzewać, że to moje rozkoszne towarzystwo

uwalnia z ciebie pozytywne fluidy – zażartowałam, ale on patrzył na

mnie poważnym wzrokiem.

Potem stanął bardzo blisko, tak blisko, że musiałam oprzeć się o jego

auto. Położył dłonie na masce, po obu stronach mnie, i nie spuszczał


wzroku z mojej twarzy.

– Czy pojedziesz ze mną w pewne miejsce?

– W jakie? Kiedy? – Także wpatrywałam się w jego oczy.

– Po zdjęciach. Najbliższy czas będzie dość intensywny. Ale

weekend mamy wolny.

– A dokąd mam z tobą jechać?

– Do mojego rodzinnego domu. – W jego oczach coś zamigotało.

Radość, niepewność i strach.

– Oczywiście. Z wielką chęcią.

– Nino – powiedział cicho, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Tak?

– Ufam ci – powiedział tak, jakby zależało od tego bardzo wiele.

Nie były to zwykłe słowa, to miało znaczenie, miało swój ciężar.

Czułam go.

– To… dobrze. Ja tobie też ufam.

– Pamiętaj o tym, Nino. Bardzo cię proszę. Nigdy o tym nie

zapomnij – dodał cicho, a potem pochylił się i pocałował mnie w usta.

Jego wargi były miękkie, a pocałunek delikatny, lecz i tak sprawił, że

moje ciało zawrzało w gotowości. Później pożegnał się ze mną

i odjechał, a ja patrzyłam na czerwone światła jego samochodu

i zastanawiałam się, co tak naprawdę siedzi mu w głowie. I czy za

słowami o zaufaniu kryje się coś więcej. Jeśli tak, nie chciałabym, aby to

ponownie rozwaliło mój świat. Tego już nigdy nie chciałam. Nie teraz,

kiedy czułam coś do Mirona Moro. Bo czułam. I chciałam tego całą

sobą.
* Casablanca, Humphrey Bogart jako Rick Blaine, 1942.
Rozdział 9
Moja mama zawsze mówiła: „Życie jest jak pudełko czekoladek.

Nigdy nie wiesz, co ci się trafi”*.

Minął kolejny miesiąc zdjęć, powoli zbliżaliśmy się do finału. Mój

codzienny rytuał dawał mi ogrom spokoju i stabilizacji. Nina była moją

opoką i tym wszystkim, co stawiało mnie do pionu i sprawiało, że

z radością witałem każdy nowy dzień. Jednocześnie miałem prawie

pewność, że dojrzałem do podjęcia jednej z najtrudniejszych decyzji

w moim życiu. Ale najpierw musiałem omówić to z osobą, która była dla

mnie najważniejsza na świecie. I później… już nie miałem wyjścia, nie

było odwrotu. Wiedziałem, że to kolejny krok, ale chcę go zrobić.

Miałem jedynie nadzieję, że Nina będzie chciała mi w tym towarzyszyć.

Pragnąłem tego z całego serca, które na powrót zaczęło mocno bić.

Gdy zapytałem Ninę, czy pojedzie ze mną do mojego domu… Od

tamtej pory nie wracaliśmy do tego tematu. Ona czekała, ja czekałem,

trwaliśmy w oczekiwaniu na to, co miało nadejść. Nina za to zabrała

mnie na kolację do swojej przyjaciółki, Agnieszki. Aga i jej mąż

Zbyszek byli bardzo fajną parą, ugościli nas pysznym jedzeniem

i dobrym winem. Ale co najważniejsze, zachowywali się tak normalnie,

nie próbowali się fałszywie przypodobać. Aga dopytywała o pikantne

ploteczki ze świata filmu, Zbyszek z kolei był ciekawy, jak nagrywamy

trudne sceny i czy często korzystam z pomocy kaskaderów.

– Wolę to robić sam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.


– To chyba może być niebezpieczne? – Aga na chwilę musiała nas

opuścić, bo zaganiała dzieci do łóżek.

Przyjaciele Niny mieli ich troje. Bardzo fajne dzieciaki.

– Nie aż tak bardzo, jak się wydaje.

– Zawsze na planie jest asekuracja – dodała Nina. – Ale można się

przestraszyć, to prawda.

– Kiedyś musiałem zjechać na linie do wnętrza studni i uratować

dziewczynę.

– Czekaj, czekaj! – Zbyszek zmarszczył brwi. – To było w Żalu,

zdaje się?

– Tak. Koprodukcja polsko-hiszpańska. Kręciliśmy w Zatoce

Kadyksu. W każdym razie uparłem się, że zrobię to sam.

– W takim razie raczej nie masz lęku wysokości ani klaustrofobii? –

Nina wpatrywała się we mnie z podziwem.

No dobra, musiałem to przyznać, podobał mi się podziw w jej

oczach.

– Nie mam. Ale wtedy… zahaczyłem o wystający hak i rozwaliłem

sobie przedramię. – Pokazałem około pięciocentymetrową bliznę tuż pod

łokciem.

– Ale czy tam nie było sceny, w której bohaterowi robiono

opatrunek… – Nina wskazała na moją rękę.

Pokiwałem głową i się uśmiechnąłem.

– Reżyser najpierw się przeraził, ale potem… wykorzystaliśmy to. Ta

scena była bardzo realistyczna, bo z mojego przedramienia kapała

prawdziwa krew.

– Ale ekstra! – Zbyszek był zachwycony.


– Co ekstra? – Aga wróciła do pokoju.

– Oglądamy dzisiaj Żal! – oznajmił żonie, gdy wręcz z zachwytem

opowiedział o akcji w czasie kręcenia tego filmu.

– A ja nadal uważam, że nie powinieneś się narażać – skwitowałam.

– Teraz ty mi pomagasz. – Uśmiechnąłem się i złapałem Ninę za

rękę. – Dzięki tobie mogę mieć bardzo ładne rany, a co najważniejsze

bezbolesne!

Potem Nina i Aga wspominały kilka zabawnych akcji z czasów,

kiedy mieszkały w swoich rodzinnych domach i się przyjaźniły. Zbyszek

siedział i wpatrywał się w żonę z zachwytem, a ja wpatrywałem się

w Ninę i po raz kolejny utwierdzałem się w przekonaniu, że jest to

dziewczyna, z którą mógłbym w końcu poczuć się normalnym,

szczęśliwym facetem.

Kiedy pożegnaliśmy się z Agnieszką i Zbyszkiem, zamówiliśmy

taksówkę, w której siedzieliśmy w milczeniu. Ale Nina delikatnie

dotknęła mojej dłoni, wówczas złapałem ją mocno i ścisnąłem lekko jej

palce swoimi. Wysiedliśmy na początku ulicy Kasprowicza,

postanowiliśmy się kawałek przejść. Szliśmy powoli, a ja już całkiem

pewnie ująłem dłoń Niny i trzymałem ją przez całą drogę do jej domu.

– Dobrze się bawiłeś? – spytała, gdy mijaliśmy kościół na

Kasprowicza.

Do jej domu było już niedaleko.

– Świetni ludzie. Z Agą wiele cię łączy?

– Znamy się od zawsze. Nasi ojcowie się przyjaźnią. Kiedyś jej tata

przyszedł z nią do naszego domu, ja miałam osiem lat, ona dwanaście,

i od razu znalazłyśmy wspólny język. Mimo różnicy wieku.

Zaczytywałyśmy się w serii o Ani z Zielonego Wzgórza. I tam było

o ludziach, którzy znają Józefa. Obie znałyśmy Józefa, to oznaczało, że


od razu zaczęłyśmy mówić jednym głosem, doskonale się rozumieć

i uzupełniać.

– Pokrewne dusze.

– Coś w ten deseń. W każdym razie to moja jedyna przyjaciółka.

– Dobrze mieć kogoś takiego.

Nina zatrzymała się i spojrzała na mnie.

– A ty masz kogoś takiego?

Westchnąłem.

– I tak, i nie. W tym świecie nie jest łatwo o przyjaźń. A ja dość

szybko wyrwałem się z beztroskiego życia i zacząłem robić karierę.

– Ale jednak ktoś jest?

– Tak. No i mam ciebie. – Uśmiechnąłem się.

– Oczywiście. Masz mnie – powiedziałam cicho. – Jestem twoją

przyjaciółką.

– Nina. – Podszedłem do niej bardzo blisko i złapałem ją za

nadgarstki. – To nie do końca tak.

– Znaczy jak? – Zadarła głowę i wpatrywała się we mnie, a jej oczy

błyszczały.

– Nie ma się chyba ochoty całować przyjaciółki?

Dostrzegłem, że odetchnęła gwałtownie.

– Czy ja wiem? Może sprawdzisz, czy to na pewno ochota?

– Nieodparta.

I zanim zdołała odpowiedzieć, zapewne coś zaczepnego

i sarkastycznego, przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem całować. Miała

słodkie, miękkie wargi, a ja wiedziałem już, że ponownie czuję coś


niesamowitego i jest mi z tym tak cholernie dobrze, że chciałbym, aby to

trwało i trwało. Kiedy oderwałem się od jej ust, pogłaskałem ją po

policzku i powiedziałem cicho:

– Jak już wspominałem, w weekend zapraszam cię do siebie. Znaczy

do domu rodziców. Moja mama chce cię poznać.

– Mówiłeś mamie o mnie?

– Tak. I jeszcze…

– Co jeszcze?

– Zobaczysz. Muszę ci coś powiedzieć. I coś pokazać.

***

Czekałam na sobotę z wielką niecierpliwością. Wtedy, gdy odprowadził

mnie do domu, nie powiedział nic więcej. W jego oczach dostrzegałam

mieszaninę radości i strachu. Nie miałam pojęcia, o co chodzi, ale

pragnęłam, aby to okazało się czymś stałym i prawdziwym.

Zakochiwałam się w tym mężczyźnie, czułam się z nim wspaniale

i pragnęłam z całego serca, by się przede mną otworzył. Wiedziałam, że

czasami… on po prostu gra. A robi tak, bo coś ukrywa. Coś go męczy,

coś nie pozwala mu się zapomnieć. A ja… bardzo chciałam, aby się

zapomniał, bo pragnęłam zrobić to razem z nim.

Wcześniej odwiedziliśmy Agę i Zbyszka. Zanim do tego doszło,

oczywiście najpierw sama pojechałam do przyjaciółki. Siedziała tylko

z Beatrycze, robiły rzeźby z modeliny i wydawały się tym całkowicie

pochłonięte. Chłopcy byli w szkole, Zbyszek w firmie.

– Sorry za bałagan, ale sprzątaczka zaginęła gdzieś pomiędzy

zeszytami, plasteliną i sprzętem do golfa mojego męża. – Agnieszka

pracowicie ugniatała modelinę, a Beatka, pomagając sobie wystawionym

językiem, lepiła z zapamiętaniem wielkiego pajaca, który wyglądał jak…


– Tak, wiem, wygląda jak z horroru Kinga. – Aga się uśmiechnęła.

– Co to holol? – spytała mała, wciskając czerwoną modelinę na

wysokości twarzy tego czegoś.

– Bajka o twoich braciach. Masz, kochanie, zrób mu zielone włosy.

– Jak pani Gosia z przedszkola.

Uniosłam brew, zaciekawiona, ale Aga zamachała ręką, abym nie

zwracała uwagi. Potem powiedziała szeptem:

– Nauczycielka zrobiła sobie wściekłą zieleń na włosach, musiałam

tydzień tłumaczyć Beatrycze, że małe dziewczynki nie mogą mieć takich

włosów. Rodzicielstwo to dopiero materiał na psychothriller. Ale mów,

co u ciebie. Jak film? Weź sobie sok – powiedziała na jednym wydechu.

– Wpadłam tylko na chwilę. Słuchaj, zapraszałaś mnie na sobotę…

– Yhym, będziemy mieć wolny wieczór, zjemy, pogadamy…

– No właśnie, chciałam zapytać, czy mogę przyjść z kimś.

Agnieszka zmarszczyła brwi, po chwili jej czoło się wygładziło

i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Chyba nie z tym dup… znaczy… z Rafałkiem. – Zerknęła szybko

na córkę. – Nie mów, że znowu… – wyszeptała wściekle, ale pokręciłam

energicznie głową.

– Coś ty! – zawołałam.

– No, uff! Czyli… – Spojrzała na mnie uważnie.

– No właśnie…

– Nieeeeee. – Na jej usta zaczął wypełzać uśmiech.

– No tak.

– Naprawdę? – Uniosła brwi i szeroko się uśmiechnęła.


– No tak, w sumie jesteśmy…

– Jezu, nie mów, że jesteś dziewczyną Mirona Moro! – pisnęła jak

nastolatka.

– Mirka Morawskiego, jeśli już. – Przewróciłam oczami. – Poza tym

nie dziewczyną, tylko przyjaciółką.

– Yhym. Przyjaciele się nie całują. Przynajmniej jeśli nie są

oficjalnymi friends with benefits.

– No co też ty mówisz! – obruszyłam się.

Aga znów się uśmiechnęła.

– Przestań! – krzyknęłam trochę zawstydzona. – Z nim to jest tak, że

sama nie wiem, co mu siedzi w głowie.

– Lepiej, żeby nie było to nic durnego, bo nie chce mieć ze mną do

czynienia. – Agnieszka metodycznie wyciągała kulki plasteliny

z jasnych włosów Beatki, a ta nadal lepiła dziwnego potworopajaca i nie

zwracała na mamę uwagi.

– W każdym razie chciałabym, abyście go poznali – wróciłam do

tematu.

Aga spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.

– Kochanie, bardzo chętnie poznam twojego nowego niechłopaka.

Zwłaszcza że widzieliśmy ze Zbyszkiem prawie wszystkie jego filmy.

– Tylko wiesz, nie męczcie go i w ogóle…

– Nie no, ja już w korytarzu mam zamiar rzucić się na niego

z piskiem, a Zbyszek przebierze się za Czarnego, tego boksera z jego

filmu. Wiesz, Zbynio ostatnio podpakował.

Roześmiałam się i pokręciłam głową.

– Jesteś moją najlepszą wredną przyjaciółką – powiedziałam.


– Gdybym nie była wredna, pomyślałabyś, że się rozchorowałam.

Teraz było już po weekendzie, spotkanie z moimi przyjaciółmi okazało

się świetne, a to, co potem… Kiedy Mirek odwiózł mnie do domu, kiedy

całował mnie na ulicy tak, jakbyśmy byli tam tylko my, a potem napisał

wiadomość, że cieszy się, że weszłam do jego przyczepy… Czułam, że

coś jest między nami, i wciąż myślałam, jak to będzie, kiedy on i ja…

Kiedy będę z nim tak, jak marzyłam o tym od kilku tygodni. Tymczasem

nadeszła kolejna sobota. Mirek miał przyjechać po mnie około

czternastej i mieliśmy jechać do jego rodziców na Krzyki.

Gdy wsiadłam do jego samochodu, od razu zauważyłam, że

ponownie jest spięty i chyba nawet zdenerwowany. Nie lubiłam go

takiego, zawsze obawiałam się, że znowu zamieni się w tego obcego,

oschłego faceta, który patrzy na człowieka tak, jakby ten był jego

największym wrogiem. A ja nie byłam jego wrogiem, lecz przyjaciółką,

która się w nim zakochała, jednocześnie cholernie się tego bojąc

i ciesząc, bo wreszcie czułam niesamowite oczekiwanie, radość

i spalające mnie wręcz pragnienie, abyśmy stali się normalną parą.

– Wszystko w porządku? – spytałam, gdy ruszyliśmy spod mojego

domu.

– Jasne.

– Słuchaj, nie musimy tego robić. Może to za…

– Nino. – W jego głosie zabrzmiały jakieś nieznane mi nuty.

Determinacja połączona z obawą. – Wszystko ci wyjaśnię. Daj mi tylko

szansę.

– Ale stało się coś? – powtórzyłam.

– Wiele rzeczy.

Potem milczał. Ja także. Jechaliśmy w stronę Krzyków, ale

w pewnym momencie skręcił na Hallera w prawo i gdy po jakichś


dziesięciu minutach zjechaliśmy na lewy pas i skręciliśmy

w Grabiszyńską, zmarszczyłam brwi.

– Mówiłeś, że twoi rodzice mieszkają na Krzykach, niedaleko radia

i telewizji…

W milczeniu zaparkował koło cmentarza Grabiszyńskiego, wyłączył

silnik i popatrzył na mnie.

– Chciałbym, abyś mi ufała, tak jak ja ufam tobie.

– Tak właśnie jest – zapewniłam.

– Więc chodźmy.

Szliśmy ramię w ramię. Nie dotykał mnie, ale czułam jego ciało

blisko mojego. Widziałam, że jest bardzo spięty. W końcu weszliśmy

w małą zadrzewioną alejkę, a Mirek minął dwie kwatery i zatrzymał się

przy trzeciej. Mały, zadbany nagrobek z ciemnego marmuru, pojedynczy

znicz i skromny stroik. Spojrzałam na litery wyryte w kamieniu:

Monika Jaszczuk

Twoje serce wciąż bije w nas.

– Kto to jest? – spytałam cicho, bo czułam, że stojący obok mnie

mężczyzna lekko drży.

Po chwili złapał mnie za ramiona i odwrócił do siebie. Widziałam

jego smutne oczy, którymi się we mnie wpatrywał, jego palce zaciskały

się na moich barkach.

– Monika była moją pierwszą i jedyną dziewczyną. Kochaliśmy się

i mieliśmy się pobrać. Ale nie zdążyliśmy. Od tamtej pory nie umiałem

z nikim być. Szesnaście lat ciągłej walki, wspomnień, żalu. A potem ty

weszłaś do mojej przyczepy, a ja… – Zamknął na chwilę oczy, a kiedy je

otworzył, dostrzegłam w jego niebieskich tęczówkach pogodę


i uśmiech. – …a ja zrozumiałem, że może czas już zakończyć tę żałobę.

Ale musiałem zrobić coś jeszcze…

– Pokazać mi ten nagrobek? Pokazać kawałek siebie? – zapytałam

cicho.

– Jeszcze coś. Musiałem wyjawić wszystko pewnej osobie, która

rozumie mnie nawet lepiej niż ja siebie. I teraz wszystko jest już jasne.

I proste.

– O czym ty mówisz?

– Jesteś dla mnie bardzo ważna, Nino. Ufam ci. Jesteś szczera

i uczciwa. Powiem ci coś, o czym wie niewiele osób. I wierzę, że to

zostanie między nami.

Nie miałam pojęcia, o co może chodzić, i cholernie się

denerwowałam, co zaraz usłyszę.

Mirek wziął głęboki wdech, puścił mnie i dotknął delikatnie mojego

policzka. A potem powiedział, patrząc mi prosto w oczy:

– Monika zmarła na sepsę tydzień po porodzie. Mamy córkę.

Szesnastoletnią. Michalinę Morawską. Mieszka z moimi rodzicami tutaj,

we Wrocławiu. Wie o niej zaledwie kilka osób, w tym mój agent.

Ukrywam ją przed światem, bo chcę, aby miała normalne życie, bez

wszędobylskiej prasy. Poza tym agencji jest to na rękę, bo brukowce

kochają mój wizerunek samotnego macho. Dla nich to plan

marketingowy, dla mnie – bezpieczeństwo mojego dziecka. Ufam ci

całym sercem. Chcę, abyś poznała moją córkę. Ona wszystko wie i już

nie może się doczekać. Jesteś dla mnie ważna, Nino Brzeska. Cholernie

ważna.

***

Wpatrywałem się w nią i czekałem, co powie. W tej chwili nie mogłem

zrobić nic więcej. Otworzyłem się, wyznałem wszystko, prawie


wszystko, i teraz mogłem tylko czekać na jej reakcję.

Wpatrywała się we mnie w milczeniu i chyba po raz pierwszy

niewiele mogłem wyczytać z jej ślicznych oczu. Pochyliła się i przez

moment patrzyła na nagrobek. Nagrobek mojej pierwszej miłości.

Myślałem, że takie coś już nigdy mi się nie zdarzy, że do końca życia

nie poczuję tego czegoś wypływającego z samego środka mnie. A kiedy

zacząłem to czuć, przeraziłem się i miałem wrażenie, że zdradzam

Monikę. Zdradzam naszą miłość i moją rozpacz po jej odejściu. Teraz

jednak w końcu zrozumiałem, że to jest ten moment, ta chwila, aby iść

dalej. I to jest właśnie dziewczyna, z którą chciałbym ruszyć w tę drogę.

Pytanie tylko, czy ona chce tego samego.

– Bardzo mi przykro. Naprawdę. – Kiedy na mnie spojrzała, w jej

oczach był żal. Ogromny żal. – Pamiętaj, że to wszystko, co mi

powiedziałeś, zostaje między nami. Nigdy we mnie nie wątp.

Złapałem ją za rękę i splotłem nasze palce.

– Nigdy w ciebie nie zwątpię, Nino. Czy pojedziesz ze mną, aby

poznać moją rodzinę?

– Oczywiście, że tak. Czy miałeś jakieś wątpliwości?

– Po prostu się bałem.

– A więc masz córkę. Prawie dorosłą. Niesamowite. – Uśmiechnęła

się kącikiem ust, a ja pragnąłem ją pocałować. – Jestem trochę w szoku,

ale teraz wreszcie wszystko rozumiem.

– Co mianowicie?

– Twoją rezerwę, outsiderstwo. Wszystko staje się jasne. I to, że

czasami byłeś dupkiem.

Zaśmiałem się gardłowo i przytuliłem tę niesamowitą dziewczynę.

Uniosła twarz i spojrzała na mnie, poczułem też jej dłoń na policzku.


– Uwielbiam, kiedy jesteś taki wyluzowany i kiedy się śmiejesz.

Zrobię wszystko, abyś śmiał się przy mnie jak najczęściej.

– Obiecujesz?

– Oczywiście. – Stanęła na palcach i pocałowała mnie w usta. – Nie

ukrywam, że trochę się stresuję, ale czy możemy już jechać?

Pokiwałem głową.

– Mirek. – Spoważniała. – Opowiesz mi o niej? O wszystkim?

Wziąłem głęboki wdech, zacisnąłem na moment szczęki, ale po

chwili się rozluźniłem i odparłem spokojnie:

– Powiem ci wszystko, Nino Brzeska. Wszystko.

***

Kiedy zaparkowaliśmy przed zadbaną willą sprzed wojny, ocienioną

pięknym drzewostanem, czułam strach, ale i radosne oczekiwanie. Mirek

powiedział mi, że jego córka, Miszka, jak ją nazywał, nie może się

doczekać, aż mnie pozna. Że jest okropną gadułą i czasami ma z nią

niezłe utrapienie, ale jest z niej dumny i bardzo ją kocha. Kiedy mówił

o córce, w jego głosie pojawiały się ciepłe nuty. Miłość biła z każdej

frazy, a widok tego faceta, tak męskiego, tak twardego, który mówił

o swoim dziecku i od razu łagodniał… ten widok był doprawdy

nokautujący.

– Witaj w rezydencji Morawskich. – Mirek mrugnął do mnie

i wysiadł z samochodu.

Zanim zdążyłam otworzyć swoje drzwi, szybko obszedł auto

i szarmanckim gestem zrobił to sam.

– Lata dwudzieste, lata trzydzieste – odparłam, także się

uśmiechając.

– Fokstrota zatańczymy później, najpierw zapraszam do środka.


– Chyba trochę się boję – powiedziałam spokojnie, ale moje serce

wyczyniało dzikie harce.

– Na pewno nie tak bardzo jak ja. – Chwycił mnie za rękę i ramię

w ramię weszliśmy po schodach na dużą werandę, a po chwili

znaleźliśmy się w holu eleganckiego domu.

Starsza pani z miłym uśmiechem i znajomymi oczami czekała na nas

przy wejściu.

– No wreszcie, przecież obiad stygnie.

– Sorry, mamo, miałem jeszcze coś do załatwienia po drodze. –

Mirek przywitał się z matką, całując ją w policzek. – A to Nina. Moja…

dziewczyna.

Poczułam dreszcz, który jak szalony przebiegł przez całe moje ciało.

Ale powstrzymałam się od uwag, zostawiając to na później. Byłam

zarówno szczęśliwa, jak i zaskoczona.

Podeszłam do matki Mirka i ujęłam dłoń, którą wyciągnęła w moim

kierunku.

– Dzień dobry. Nina Brzeska – przedstawiłam się.

– Witaj, kochanie. Wiktoria Morawska, ale wszyscy mówią mi Wiki.

Chodźmy do jadalni.

A tam czekali już pan Morawski, który był starszą, szpakowatą

wersją syna, i… śliczna ciemnowłosa dziewczyna, którą już widziałam

na zdjęciach w mieszkaniu Mirka. Ubrana w dżinsy z dziurami na

kolanach, T-shirt z logo Nirvany i narzuconą na wierzch koszulę w kratę,

wyglądała jak typowa nastolatka o dobrym guście muzycznym. Patrzyła

na mnie ślicznymi migdałowymi oczami, a ja pomyślałam, że musi być

bardzo podobna do matki. To dlatego nie mogłam zrozumieć, kto

właściwie jest na zdjęciach, które widziałam w Warszawie,

w apartamencie Mirka.
– Miszka jestem. Ale fajnie, że w końcu pani przyjechała. –

Dziewczyna mnie uściskała, a ja od razu poczułam do niej ogromną

sympatię.

– Nina. Przyjechałam, a raczej przywiózł mnie tutaj twój ojciec.

– Długo mu to zajęło. – Przewróciła oczami i zrobiła minę w stylu

„on jest niereformowalny”.

Spojrzałam na Mirka, który z kolei wzniósł oczy do nieba, co miało

zapewne oznaczać „Co ja z nią mam!”.

Potem siedliśmy do stołu, na którym czekały już pieczony kurczak,

sałatka i prażone ziemniaki. Jedliśmy, a rodzice Mirka delikatnie

wypytywali mnie o pracę, mieszkanie w Warszawie i moją rodzinę.

– Mamy domek na Karłowicach – wyjaśniałam. – Mam tam też małe

mieszkanie.

– Jesteś jedynaczką?

– Tak. Dlatego trochę przeżywałam wyjazd do Warszawy. Ale staram

się odwiedzać rodziców.

– Znamy to doskonale.

– Mamo, ty raczej nie możesz narzekać. Jestem u was bardzo

często. – Mirek dołożył sobie ziemniaków i mięsa.

– Czasami za często. – Miszka wystawiła język i się zaśmiała.

– Nie myśl sobie, że jak jestem w Warszawie, to nie mam kontroli.

Twoja tutorka z liceum jest ze mną w stałym kontakcie. – Pokręcił głową

i zerknął na mnie. – Miszka chodzi do prywatnego liceum artystycznego.

Jej tutorka, czyli odpowiednik wychowawczyni w normalnej szkole, jest

we wszystko wtajemniczona.

– Pani Nino, ojciec jest jak wywiad. – Dziewczyna prychnęła.


– Mów mi po imieniu. Po prostu Nina – poprosiłam.

– Okej, po prostu Nino. Ojciec jest jak James Bond. – Zaśmiała się,

a ja jej zawtórowałam.

– Czy ja mam choć trochę poważania w tym domu? – Mirek udawał,

że się złości.

– Oczywiście, tatulku. – Misza wyszczerzyła się w uśmiechu. – Ty

jesteś jak Bond, a ja jak szpieg z Krainy Deszczowców.

– Córka, rozmawialiśmy o tym. – Spoważniał i westchnął.

Spojrzałam na niego zdezorientowana.

– Chodzi o to, że… – zaczął, ale przejęła stery.

– Chodzi o to, że ciągle muszę się ukrywać. Nie żebym zamierzała

się chwalić, że chcę fejmu. – Przewróciła oczami. – Ale miło by było iść

z ojcem na lody albo do kina. I to wcale niekoniecznie na jego film.

– Tłumaczyłem ci.

– Tak, wiem. Stado dziennikarzy, Pudelek, Plotek, bla, bla.

Odchrząknęłam.

– To środowisko naprawdę potrafi być upierdliwe – powiedziałam. –

Ale jeśli lubicie dobre lody, zapraszam do mnie, na Kasprowicza.

Najwyżej pójdziemy w kominiarkach.

– Trudno będzie jeść w tym lody.

– To schowamy się w pobliskim parku.

– No to mamy plan, po prostu Nino! Jakiej muzy słuchasz?

– Miszka, nie atakuj tak… – Mirek próbował oponować, ale

złapałam go za rękę i potrząsnęłam głową.


– Muzyka to podstawa. Można od razu poznać bratnią duszę. –

Mrugnęłam do dziewczyny. – Lubię cięższe brzmienie. Type

O Negative, Audioslave. No i Metallica, zdecydowanie.

Zerknęła na ojca i się uśmiechnęła.

– No, tato, masz szczęście. W końcu znalazłeś sobie dziewczynę i do

tego ma zajeb… świetny gust muzyczny!

– Ale ja… – Sama nie wiem, co chciałam powiedzieć. Że nie jestem

jego dziewczyną? Przecież chwilę wcześniej on sam tak powiedział.

– Miszka, wiem, jakiego słowa chciałaś użyć. – Mirek pogroził córce

palcem. – Ale tym razem muszę się zgodzić. Moja dziewczyna ma

zajebisty gust muzyczny. – Mrugnął do córki, objął mnie i przytulił.

Na takie dictum taktownie zamilkłam. I poczułam zwykłe, proste

szczęście. Tak często niedoceniane.

– Może pokażesz mi swoje płyty albo puścisz ulubione kawałki? –

zwróciłam się do Michaliny, która wpatrywała się w nas ze szczerym

i zaraźliwym uśmiechem.

– Jasne! Chodźmy na górę. Ty, tato, nie! – dodała szybko.

– Ej…

– To będzie babska pogadanka. Zostań i pomóż babci sprzątać ze

stołu. – Miszka złapała mnie za rękaw. – A polski rap lubisz?

– Niektóre kawałki i owszem.

– Miszka, tylko bez przekleństw. – Mirek pokręcił głową.

– Ależ skąd, tato!

Poszłyśmy do pokoju dziewczyny. Jedna ściana była

ciemnogranatowa, z nalepionymi złotymi gwiazdami, druga – kolorowa.

Pokrywały ją plakaty, głównie Nirvany, a także System of a Down,


Metalliki, fotosy z serialu Gra o tron, przedstawiające głównie Jona

Snowa. I kilka plakatów z filmów z Mironem Moro.

– Oglądałaś? – Wskazałam jeden z nich.

– Zawsze oglądam. Ale nigdy nie byłam na premierze. – Miszka

włączyła muzykę, rozległ się dudniący bit i po chwili wokalista rapował

o tym, że ktoś ma problem.

– Wiesz, znam ten świat z drugiej strony i jestem w stanie zrozumieć

twojego tatę – powiedziałam.

– Ja też go rozumiem. Ale nie może ukrywać mnie

w nieskończoność. Kiedyś to się wyda i będzie wtedy wielka afera.

– Na szczęście celebrycka prasa szybko się nudzi, zapomina i gdy

pojawia się coś nowego, automatycznie zmienia obiekt zainteresowania.

– Prawda. – Dziewczyna utkwiła we mnie wzrok. – Ale przyznasz,

po prostu Nino, że mój ojciec nieustannie jest na świeczniku właśnie

przez to, że ich do siebie nie dopuszcza i jest tajemniczy. To ich

podjudza.

Nie mogłam nie przyznać jej racji.

– Coś w tym jest. Pewnie twój tata musi to sobie przepracować. Daj

mu czas. – Uśmiechnęłam się lekko.

– On wszystko tak procesuje w głowie. Dobrze, że w końcu zaprosił

cię do nas. Już prawie pięć miesięcy temu pisał do mnie, że ma nową

charakteryzatorkę i bardzo ją lubi. To był pierwszy raz… od dawna…

właściwie od zawsze.

– Ach… no tak… – Byłam w szoku, gdy to usłyszałam.

Poczułam radość i dziwne dławienie w gardle.

– Całe szczęście. Bo fajna jesteś – rzuciła to obojętnym tonem, ale po

chwili utkwiła we mnie swoje migdałowe oczy.


– Ty też jesteś fajna, Miszka. – Uśmiechnęłam się i mrugnęłam do

niej porozumiewawczo. – I ten rap też mi się podoba.

– No to fajnie. Bo ojciec go nie trawi.

– Tak to bywa z ojcami.

Potem zeszłyśmy na dół. Mama Mirka poczęstowała nas przepyszną

szarlotką, rozmawialiśmy tak normalnie, swobodnie, jakbyśmy znali się

bardzo długo. Jego rodzice byli niezwykle sympatyczni i bardzo

gościnni, a Miszka… Zerkała na mnie, a kiedy Mirek złapał mnie za rękę

i się uśmiechnął, także ukradkiem się uśmiechnęła i odniosłam wrażenie,

jakby wypuszczała długo wstrzymywane powietrze.

Około dwudziestej pierwszej pożegnałam się ze wszystkimi i Mirek

wyszedł razem ze mną.

– Mogę zamówić taksówkę – powiedziałam.

Spojrzał na mnie, jakbym mu właśnie oświadczyła, że skoczę ze Sky

Tower.

W milczeniu jechaliśmy do mnie. Widziałam, że znowu coś go

męczy. Domyślałam się co. Kiedy zbliżaliśmy się do mojego domu,

złapałam go za rękę i powiedziałam spokojnie, ale pewnie:

– Chciałbyś wejść?

Zerknął na mnie i widziałam, że gwałtownie wciągnął powietrze.

– Bardzo – odparł cicho.

– Porozmawiamy?

Uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.

– Porozmawiamy.

* Forrest Gump, Tom Hanks jako Forrest Gump, 1994.


Rozdział 10
Otrząśnij się z tego*!

Wcześniej…

Tamtego dnia przyszedłem do szkoły i nie wiedziałem jeszcze, że to


będzie pierwszy dzień mojego nowego życia. Dzień wcześniej późno
skończyłem zajęcia w kółku teatralnym, do którego uczęszczałem od
końcowych klas szkoły podstawowej. Teraz byłem w połowie drugiej
klasy liceum i teatr był moją wielką miłością. Miałem za sobą rolę
Kordiana i kilka krótkich etiud poetyckich. Dobrze czułem się na
scenie i nawet jeśli głośno o tym nie mówiłem, to w głębi duszy
wiedziałem, że właśnie ze studiami aktorskimi wiążę swoją
przyszłość.
Teraz siedziałem na godzinie wychowawczej. Nauczycielka
wyszła na chwilę, w klasie panował harmider, a ja powtarzałem
w myślach rolę do nowego przedstawienia, które przygotowywaliśmy.
Mój kolega, Andrzej, nagle walnął mnie w ramię i ryknął do ucha:
– Pobudka, Miro! Podobno będziemy mieć w klasie jakąś nową
lasencję!
– I co z tego? – Wzruszyłem ramionami.
Moi koledzy czasami zachowywali się, jakby mieli po dwanaście
lat.
– Świeża krew, stary!
– Super – mruknąłem i pochyliłem się nad tekstem.
W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła nasza
wychowawczyni, a za nią drobna dziewczyna, trzymająca na ramieniu
torbę, jakby to było jej koło ratunkowe. Podniosłem głowę
i napotkałem nieco przestraszone spojrzenie pięknych migdałowych
oczu. Śledziłem ją wzrokiem. Nasza facetka kazała jej usiąść
w pierwszej ławce, obok Anety, która była klasową prymuską i zawsze
siedziała sama. Kiedy dziewczyna zajęła miejsce, spojrzałem na jej
plecy, zakryte kurtyną ciemnobrązowych lśniących włosów, które niby
bezpieczny filtr oddzielały nową od reszty klasy.
– Moi drodzy, spokój. Macie nową koleżankę. Monika Jaszczuk.
Monika przeniosła się z liceum w Trzebnicy. Bardzo proszę
o pozytywne przyjęcie jej do naszej klasy.

Wszyscy wymamrotali coś, co mogło być uznane za zgodę, ale


i tak każdy czekał na przerwę, aby pogadać z nową. Mnie przestał
interesować tekst. Cały czas wgapiałem się w plecy siedzącej
z przodu dziewczyny. W pewnym momencie, gdy sięgnęła po coś do
teczki, pochyliła się i zerknęła kątem oka do tyłu. Popatrzyła wprost na
mnie. A ja miałem wrażenie, że dostałem właśnie cios między oczy.
Do końca lekcji unikałem zerkania na nową, a po dzwonku
wyszedłem pierwszy. Nie miałem zamiaru się z nią zapoznawać.

Los chciał jednak, że spotkaliśmy się niedługo potem, i to


w całkiem innych, zaskakujących okolicznościach. Mój teatr
przygotowywał inscenizację Tristana i Izoldy, a ja grałem główną rolę
męską. Mój ojciec, który pracował w teatrze, wspomagał nas oprawą
muzyczną. W ramach współpracy wystawialiśmy to przedstawienie
w domu dziecka przy Parkowej, w dwóch liceach i w domu kultury
w Międzyrzeczu.
Często brałem udział w takich akcjach, lubiłem grać dla
dzieciaków z trudnych domów, będących w nieciekawej sytuacji. To
sprawiało, że jeszcze bardziej doceniałem to, co sam mam. I grałem
wówczas z głębi siebie, z całego serca.

Kiedy zjawiliśmy się w domu dziecka, na widowni siedzieli starsi


mieszkańcy, młodzież w moim wieku, no i wychowawcy. Gdy
wyszedłem na scenę… zobaczyłem ją… Siedziała w drugim rzędzie
i kiedy nasze spojrzenia się przecięły, nagle pobladła na twarzy
i schowała się za siedzącym przed nią przysadzistym kolesiem. Nie
wiem, jak dotrwałem do końca, ale udało mi się nie pomylić roli. Po
zakończonym przedstawieniu Monika wybiegła z sali i nie udało mi
się z nią zamienić nawet słówka. Na drugi dzień nie było jej w szkole.
Oczywiście nikomu nie powiedziałem o tym niespodziewanym
spotkaniu. Okazja do rozmowy pojawiła się zupełnie nieoczekiwanie.
Szkoła organizowała ognisko andrzejkowe, a potem była dyskoteka.
Monika przez cały czas wyraźnie mnie unikała, pewnie myślała, że
wygadam wszystkim, że mieszka w domu dziecka. Nie miałem
potrzeby, aby z kimkolwiek dzielić się tą wiedzą, czułem jednak, że
muszę porozmawiać z tą dziewczyną. W szkole cały czas śledziłem ją
wzrokiem, ale widziałem, jak płoszy się pod moim spojrzeniem i robi
wszystko, aby nie spotkać się ze mną sam na sam. Kiedy ognisko
hulało pełną parą, wszyscy piekli kiełbaski na kijkach, popijali po cichu
wino i popalali, ja oddaliłem się w stronę małego ogrodu,
umiejscowionego za szkołą. I tam zobaczyłem Monikę, która siedziała
na ławce i cicho śpiewała. To była piosenka Czesława Niemena
Dziwny jest ten świat. Miała doskonały, mocny głos.
Gdy mnie ujrzała, spłoszyła się i poderwała na równe nogi.

– Szpiegujesz mnie? – spytała zaczepnie, ale widziałem, jak drżą


jej dłonie.
– Nie pisz sobie scenariusza rodem z horroru. Po prostu chciałem
się przejść. – Wzruszyłem ramionami. Podszedłem bliżej. – Ładnie
śpiewasz.

– Moja mama miała ładny głos. – Z powrotem usiadła na ławce


i objęła się ramionami.

– Mama… twoja mama… Stało się coś?

– Zachorowała. Miałam tylko ją.


– Dlatego mieszkasz… tam? – wyjąkałem.

– W bidulu. No powiedz to. – Spojrzała na mnie ostro.

– Ty to powiedziałaś – odparłem spokojnie.

Milczała przez chwilę.

– Słuchaj, dzięki, że nie wygadałeś się w szkole. Pewnie w końcu


i tak się dowiedzą, ale na razie…

– Nie jestem plotkarzem. Poza tym to nic takiego.

– Oj, mylisz się.

– Nie wiem, może… – Westchnąłem. – W każdym razie ode mnie


nic nie wyjdzie, możesz być tego pewna.

– Dziękuję. – Jej cichy głos nieco się ocieplił. Potem znowu milczała
i ja także. W końcu się odezwała: – Świetne było to przedstawienie.
Jesteś bardzo dobry. Urodzony aktor.

– Lubię to. Może kiedyś… uda mi się spełnić moje marzenie.

– A jakie ono jest?


Spojrzałem na nią. Księżyc odbijał się w jej migdałowych oczach.
Patrzyła na mnie z żywym zaciekawieniem. A ja na nią
z zaskoczeniem. Była taka piękna… Dopiero teraz dotarło to do mnie
z całą mocą.
– Zagrać w filmie kinowym.

– Jestem pewna, że ci się uda. – Uśmiechnęła się, a ja


wpatrywałem się w jej usta.

Potem poprosiłem ją do tańca, leciał kawałek Scorpionsów Still


Loving You i okazało się, że ona także lubi rockową muzykę.
Zaczytywała się w Stephenie Kingu i lubiła horrory. Zaczęliśmy się
spotykać, rozmawiać o wszystkim, a któregoś dnia odprowadziłem ją
aż do Hali Stulecia i tam, niedaleko ogrodu Japońskiego, objąłem
i pocałowałem. Została moją dziewczyną. Przychodziła do mnie,
rodzice bardzo ją polubili. A ja… zakochałem się. Ona we mnie też.
Odtąd nie liczyło się dla nas nic innego. Nie myśleliśmy o niczym.
Chcieliśmy tylko ze sobą być, kochać się, słuchać muzyki, pojechać na
jakiś koncert, spotkać się ze znajomymi.

Kiedy zaszła w ciążę, byłem przerażony.

Kiedy urodziła Michalinę, byłem oszołomiony.

Kiedy umarła, byłem skończony.


Siedziałem w szpitalnym korytarzu, na jednym piętrze w łóżeczku
dla noworodków leżała moja córeczka, a piętro niżej, na OIOM-ie,
umierała jej matka. Moja kobieta. Miałem niecałe osiemnaście lat i mój
świat rozpadł się na kawałeczki, a jednocześnie narodził się na nowo.
Kiedy… – pamiętam to dokładnie – …kiedy lekarz wyszedł i oznajmił
współczującym tonem, że Monika umarła, stałem jak zamurowany.
Moi rodzice płakali, a ja… nie byłem w stanie wykrzesać z siebie nic,
jakbym został zamrożony. Odwróciłem się, nie zważając na krzyk
matki, i pobiegłem na oddział noworodków. Pielęgniarki mnie znały,
więc wpuściły mnie do środka, mimo że dochodziła północ. Stałem
przy łóżeczku śpiącej Michaliny i próbowałem obudzić w sobie złość.
Byłoby mi łatwiej. Ale nie mogłem, bo moje serce zalało coś mocnego,
coś nieoczekiwanego, coś cudownego. Miłość.
Przez te wszystkie lata chciałem zniszczyć siebie, ale przecież
miałem ją. Ona nie była niczemu winna. A ja z kolei musiałem jej dać
wszystko. Dom, oparcie, stabilizację. Determinacja wypchnęła chęć
autodestrukcji. I myślę, że dzięki Michalinie jestem tu, gdzie jestem.
Gdy dorosła, tak bardzo cierpiała, widząc mnie w fotelu, słuchającego
starego kawałka Scorpionsów i oglądającego album ze zdjęciami
z czasów liceum. Ja cierpiałem, bo wciąż tkwiłem w przeszłości,
a moja córka dlatego, że chciała iść naprzód. Razem ze mną. Ja zaś
wciąż rozpamiętywałem to, co minęło. Opowiadałem Miszce o tym,
jak się poznaliśmy z Moniką, co jej matka lubiła, czego słuchała, co
czytała… Ale to były tylko historie o nigdy niepoznanej osobie. Czasami
miałem za złe Michalinie, że już nie chce słuchać, że nie chce po raz
setny oglądać zdjęć. Nie rozumiałem tego. Ja mogłem
w nieskończoność tkwić w tamtym świecie, moim i Moniki.
Odrzucałem każdą próbę zbliżenia się do mnie kogokolwiek. Do
pewnego momentu… Do tamtej chwili, kiedy w mojej przyczepie…
***

…pojawiłaś się ty – dokończył swoją opowieść, patrząc mi w oczy.

W jego niebieskich tęczówkach widziałam prawdę, smutek i ulgę.

Siedzieliśmy w moim mieszkanku, on opowiadał swoją historię, ja

słuchałam, a każde wypowiadane przez niego słowo odbierałam jak cios,

tak wiele było w nim bólu i smutku. Rozumiałam go. Teraz wszystko

stało się jasne.

– Naprawdę mi przykro. Nie znajduję słów, które oddałyby to, co

czuję, kiedy wszystko mi opowiedziałeś. Ale rozumiem cię. I wiem,

dlaczego tak bardzo pilnujesz swojej prywatności.

– Rozumiesz?
– Tak. Na twoim miejscu pewnie robiłabym to samo. – Wzruszyłam

ramionami. – Ale z jednym się nie zgodzę.

– Z czym? – Patrzył na mnie, czułam jego uważny wzrok śledzący

każdy mój ruch, gest.

– Nie dlatego jesteś tym, kim jesteś, bo musiałeś zapewnić

stabilizację córce. Jesteś genialnym aktorem, bo to twoja pasja,

w dodatku jesteś niesamowicie zdolny. Tylko dlatego, Mirek. Róbmy

w życiu to, co sprawia, że widzimy sens w pokonywaniu trudności

i przeżywaniu każdego dnia.

Pochylił się i ujął moją dłoń w swoją. Pocierał ją kciukiem

w milczeniu, a ja także się nie odzywałam. Po chwili usłyszałam, jak

głęboko oddycha.

– Czasami myślałem o tym, jak by to było: zniknąć i przestać

odczuwać tak wiele, tak mocno, boleśnie. Ale nie mogłem tego zrobić

Miszce. Monika by mi tego nie darowała. Nigdy jednak nie

przypuszczałem, że kiedykolwiek w moim życiu pojawi się ktoś, przez

kogo nie będę mógł spać.

– Masz problem ze snem? – Uniosłam brew.

– Tak, Nino Brzeska. Od jakiegoś czasu bardzo słabo śpię. Bo wciąż

myślę, jak by to było, gdybym miał cię nagą w łóżku.

Moje serce biło jak szalone i przez moment nie mogłam

wypowiedzieć ani słowa. Potem wstałam, ścisnęłam jego rękę

i przyciągnęłam go lekko do siebie, kierując w stronę sypialni. Rolety

były opuszczone tylko do połowy, noc rozjaśniał księżyc w pełni, który

oświetlał świat. Widziałam w tym bladym świetle ciemne oczy Mirona,

który wpatrywał się we mnie z nieznośnym napięciem.

– Chcę, abyś wiedziała, że nie chodzę do łóżka z kimkolwiek, ot tak,

dla sportu.
– Ja też nie. Ale nie mówmy o tym, co było. To już poza nami. –

Podeszłam do niego bliżej, zadarłam głowę i dotknęłam jego policzka.

Nadal stał nieruchomo, ręce miał luźno opuszczone wzdłuż ciała,

czułam na sobie jedynie ten jego śledzący mnie wzrok.

– Chciałbym zamknąć za sobą pewne drzwi – powiedział cicho. –

Będzie bolało, wiem. Ale myślę, że to już najwyższy czas. Nie mogę

ciągle tkwić jedną nogą w przeszłości, bo w końcu się zatrzymam i nie

będę mógł zrobić nawet pół kroku naprzód. – Jego głos lekko drżał.

Tak samo jak ja. Złapałam go za rękę, a wówczas objął mnie drugim

ramieniem i przyciągnął do siebie.

– Obiecuję, że zawsze będę szła z tobą ramię w ramię, nawet jeśli się

zatrzymasz albo nawet będziesz musiał się cofnąć – powiedziałam cicho,

spoglądając mu prosto w oczy.

Milczał i tylko na mnie patrzył, aż wreszcie otulił mnie sobą, niczym

bezpiecznym kokonem. Poczułam jego silne ciało, przez które

przechodziły jakieś wibracje. Jego usta znalazły się tuż nad moim

uchem.

– Och, Nino. Jak dobrze, że znalazłaś się na tej mojej beznadziejnej

drodze.

Nie dał mi szansy odpowiedzieć, tylko pochylił głowę i jego usta

dotknęły moich, stanowczo i zdecydowanie, a jego ciało pokierowało

mnie w stronę łóżka. Nie przestając mnie całować, ułożył na materacu

przykrytym narzutą w koty, a jego dłonie gorączkowo błądziły po moim

ciele. I nagle jakby wszystko się zapaliło. Ja płonęłam, a on szalał.

W dzikim pośpiechu pozbyliśmy się ubrań, co nie było łatwe, bo nie

mogliśmy przestać się dotykać i całować. Jego dłonie rysowały ścieżki

na moim nagim ciele, a usta nieustannie pieściły skórę szyi i piersi.

Potem pochylił się nade mną i spojrzał mi w oczy.


– Jeszcze nie umiem tego nazwać, Nino Brzeska, ale wiem, że

cholernie głęboko weszłaś mi do głowy.

– Na razie nie musimy tego nazywać. Teraz skupmy się na sobie.

Chodź. – Ujęłam jego twarz w dłonie. – Chcę tylko ciebie.

– A ja ciebie – szepnął i poczułam go w sobie.

To było jak magia; do tej pory nie rozumiałam, jak to jest czuć aż do

granicy wytrzymałości, do granicy słodkiego bólu. Nie wiedziałam, co to

przemożne uczucie szczęścia, spełnienia, tkliwości, rozkoszy i…

miłości. Tak, właśnie tego.

Później, gdy zabrał mnie na szalony, pulsujący szczyt rozkoszy,

kiedy szeptał w uniesieniu moje imię i w końcu wtulił się we mnie

z gardłowym jękiem, długo go przytulałam i całowałam, a on szeptał mi

do ucha takie rzeczy, od których robiło mi się jeszcze goręcej.

Po jakimś czasie przyniosłam z kuchni zimne prosecco, sery,

winogrona i pomarańcze, bo tylko to miałam pod ręką. Jedliśmy

w łóżku, siedząc i patrząc na siebie z głupimi uśmiechami. Mirek wziął

komórkę i szukał czegoś przez chwilę, po czym rozległy się dźwięki

muzyki.

– Serio? – parsknęłam, gdy rozległy się pierwsze dźwięki The power

of love.

– No co? Lubię stare kawałki.

– Taka pościelówa.

– No trochę, ale chyba pasuje. – Rzucił we mnie winogronem. –

Doceń mój romantyzm.

– Cholera, jesteś niczym Romeo?

– Lepiej nie, oni nie skończyli zbyt dobrze.

– Tristan? – Śmiałam się.


– Eeee, kiepskie porównanie. – Mirek dopił wino i się do mnie

przysunął.

Po chwili poczułam jego usta na nagim ramieniu.

– To może Ryan Gosling z Pamiętnika?

– Lubisz ładne męskie brzuchy, co? – Poczułam jego usta na karku.

Przymknęłam oczy i westchnęłam.

– Nie powiem, miło popatrzeć na skarby natury. Jestem ekolożką,

wiesz?

– Hmmm… – Jego dłonie zwiedzały dolne partie mojego ciała, a ja

już nie do końca wiedziałam, o czym właściwie rozmawiamy. – Ja także

lubię skarby… zwłaszcza wyżyny i pagórki. – Pochylił głowę nad moimi

piersiami, a potem popchnął mnie na łóżko i dokończył wędrówkę,

a była to bardzo wyczerpująca podróż.

Która trwała i trwała… aż do świtu.

***

Patrzyłem, jak Nina śpi. Leżała obok mnie na brzuchu, z jedną ręką

wzdłuż ciała, a drugą pod głową. Jej jasne, lekko kręcone włosy były

rozrzucone na poduszce, tak jak zgrabne nogi na materacu.

Uśmiechnąłem się.

– Ale się rozwalasz, Nino Brzeska – powiedziałem cicho i dotknąłem

jej pleców, gładkiej skóry i łagodnego załamania w talii.

Pochyliłem się i pocałowałem ją w łopatkę, a potem zaciągnąłem się

jej zapachem. Był piękny, z lekką nutą cytrusów, a mnie od razu

przypomniał się moment, kiedy znalazłem ją w mojej przyczepie.

Wówczas jej zapach także wbił się w moje nozdrza, we mnie całego, a ja

zastanawiałem się, co, do diabła, się stało!


Cały czas czułem się, jakbym dostał potężny strzał w szczękę:

odurzony, oszołomiony, zaskoczony. Ale w końcu zaczynałem widzieć

jakieś pozytywy w przyszłości. I wiedziałem, że moja córka także

odetchnęła z ulgą. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jakim mogłem

być dla niej ciężarem. Żadne dziecko nie chce widzieć ojca ciągle

smutnego, zatroskanego. Miszka była dobrą dziewczyną i nigdy nie

sprawiała kłopotów, mimo ciągłego ukrywania, kim jest, i moich

częstych nieobecności. Była moją córką, śliczną i mądrą. A ja w końcu

będę mógł poczuć odrobinę szczęścia, bo dopiero teraz zrozumiałem, jak

bardzo mi tego brakowało. I właściwie byłem pewien, że nie będzie to

jedynie odrobina szczęścia. Tylko cholerny tajfun. Taki jak cała Nina.

– Och, Nino… – Westchnąłem i przytuliłem się do niej, a moje ciało

od razu zareagowało na ten dotyk.

Jęknęła, przekręciła się i znalazła na mnie.

– Strasznie się kręcisz, Mironie Moro – powiedziała z zaspanym

uśmiechem.

– A ty pięknie pachniesz. I masz smaczną skórę. – Pocałowałem ją

w obojczyk. – Cała jesteś smaczna. I natychmiast muszę cię skosztować.

– Co…

– Tak, Nino. – Przewróciłem ją na plecy i zacząłem muskać ustami

i językiem skórę pomiędzy jej piersiami. – Właśnie tak…

Kiedy zjechałem niżej, już nie miała nic do powiedzenia.

A właściwie miała bardzo dużo. I bardzo głośno.

Następny tydzień był niezwykle pracowity, bo kończyliśmy zdjęcia we

Wrocławiu. Za dwa tygodnie czekał nas ostatni klaps, później mieliśmy

wrócić do Warszawy i wziąć udział w konferencji prasowej. Do

momentu premiery miałem wolne. Dlatego powoli planowałem wakacje.


Chciałem zabrać gdzieś Miszkę i może… Może Nina także chciałaby

z nami pojechać. Wspomniałem o tym córce w rozmowie.

– Wiesz, jeśli masz coś przeciwko… – zacząłem nieco

zachowawczo.

Ale Misza przewróciła oczami i spojrzała na mnie z krytyką.

– Weź, tato. Nina jest świetna i dobrze o tym wiesz. Lepiej się martw,

czy ona będzie chciała z tobą jechać, bo czasami marudzisz, jakbyś miał

sto lat.

– Czasami zastanawiam się, dlaczego właściwie cię kocham.

– To proste. Bo jestem fe-no-me-nal-na. – Uśmiechnęła się szeroko.

– Hmm, tak. I bardzo skromna.

– Po tatusiu!

W ten sposób utwierdziła mnie w przekonaniu, że wspólny wyjazd to

dobry pomysł. No i że ma tak samo wielkie ego jak ja.

Nasza ekipa już wiedziała, że spotykam się z Niną, ale z uwagi na to,

że wcześniej też spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, nie zostało to przez

nich odebrane jako jakiś wielki news. Prasa jeszcze nie miała pojęcia, ale

zdawałem sobie sprawę, że to kwestia dni czy tygodni. Rozmawiałem

o tym z Niną.

– Wiesz, że pismaki wkrótce zwęszą, że jesteśmy razem –

powiedziałem któregoś wieczoru, kiedy po zdjęciach pojechaliśmy do

mojego rodzinnego domu.

Zjedliśmy kolację z rodzicami i Michaliną, potem córka zamknęła się

w swoim pokoju, z którego dochodziły dudniące dźwięki rocka, a ja

zabrałem Ninę do siebie. Zaproponowałem, aby dzisiaj została na noc.

Miała pewne wątpliwości.

– Co na to twoja mama? Ojciec?


– Nino, już od dawna nie tłumaczę się rodzicom. – Spojrzałem na nią

z pobłażliwością.

– Nie o to chodzi. Chodzi o szacunek do nich.

– Wiem, że go masz. I oni też wiedzą. Poza tym nie są zacofani,

wiele przeżyli. Nie masz się o co martwić.

– A Misza…

– Misza będzie szczęśliwa, jeśli rano zjemy razem śniadanie.

Przyrzekam. – Dotknąłem dłonią piersi i uśmiechnąłem się szeroko.

Nina przewróciła oczami.

– To nie fair. Nie możesz się tak uśmiechać.

– Ależ mogę. – Objąłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie. Tak

dobrze było czuć jej ciało przy sobie. – Jestem bożyszczem kobiet!

– Jezu, wolałam cię ponurego i mniej zarozumiałego – mruknęła, ale

widziałem, że powstrzymuje śmiech.

– I wiesz co jeszcze?

– Co takiego? – Uniosła głowę i spojrzała na mnie wzrokiem,

w którym dostrzegałem radość, humor i coś jeszcze, coś, o czym wciąż

marzyłem, ale bałem się to nazwać.

– Wiem, jak działa na ciebie mój uśmiech. Kiedyś nie lubiłem się

śmiać, ale teraz obiecuję robić to jak najczęściej. – Znowu obdarzyłem ją

szerokim uśmiechem i nie był to sztuczny wyszczerz, jaki czasami

stosowałem na użytek prasy.

To był szczery i prawdziwy uśmiech, pełen radości i szczęścia.

Specjalnie dla niej.

– Naprawdę jesteś niesamowicie zarozumiały.


– Ależ oczywiście, Nino Brzeska, myślałem, że już dawno to

ustaliliśmy – powiedziałem spokojnie, pochyliłem się i zacząłem ją

całować.

To też było cudowne. I cholernie prawdziwe.

* Wpływ księżyca, Cher jako Loretta Castorini, 1987.


Rozdział 11
Trzymaj swoich przyjaciół blisko, ale jeszcze bliżej swoich wrogów*.

Końcówka zdjęć była bardzo intensywna. Kręciliśmy w terenie,

nieopodal Hali Stulecia. Dzisiaj Miron miał scenę strzelaniny, w której

grany przez niego Łukasz zostawał ranny. Moim zadaniem było

stworzyć niezwykle realistyczny makijaż, odzwierciedlający pobitą

twarz bohatera, oraz sztuczną ranę postrzałową, przylepioną do ramienia

Mirona. Nad raną pracowałam od wczesnych godzin i naprawdę

wyglądała… obrzydliwie. Miron przyszedł do garderoby

i z zainteresowaniem patrzył na moją pracę.

– Ale paskudna. – Skrzywił się z zachwytem.

Zerknęłam na niego.

– Mam się martwić, że to ci się podoba?

– Nie bój się, nie jestem psycholem. Po prostu… to jest genialne!

– Dziękuję.

– Jesteś niesamowita, Nino.

– Wiem. – Uśmiechnęłam się.

– I ktoś tu mówił o zarozumialstwie.

Poczułam, że się pochylił i pocałował moje włosy.

Zadarłam głowę i spojrzałam na niego. Był pogodny, jego oczy

błyszczały, a ja miałam ochotę się na niego rzucić.


– To wiara w to, co potrafię. I przekonanie, że robię to dobrze.

– Chyba masz rację. Skoro już kończymy, chciałbym cię dokądś

zabrać w następny weekend.

– Dokąd? – Wytarłam dłonie w mokre chusteczki.

– Mój kuzyn ma świetną miejscówkę pod Wrocławiem. To

klimatyczne miejsce. I nieco w odosobnieniu. Czasami jeżdżę tam

z Miszką.

– Brzmi ciekawie. – Uśmiechnęłam się.

– Pojechalibyśmy we troje. Młoda już wie i bardzo się cieszy.

– W takim razie ja też.

– Super. – Pocałował mnie w nos i usiadł w fotelu obok. – Teraz

możesz się nade mną poznęcać.

– Z przyjemnością. Pięć minut i zrobię ci miazgę z twarzy.

– Kuszące.

Późnym wieczorem dotarłam do siebie; Mirek miał dzisiaj spotkanie

z agentem, który przyjechał do Wrocławia. Nawet byłam zadowolona, że

mam chwilę dla siebie, moment na przemyślenia, bo powodów do nich

miałam aż nadto. To wszystko, co działo się pomiędzy mną a nim, było

tak mocne, intensywne, do szpiku kości prawdziwe… Bałam się tego,

a jednocześnie byłam szczęśliwa jak nigdy do tej pory. Obudziło się we

mnie coś mocnego i bardzo obezwładniającego, miałam tylko nadzieję,

że to cudowne uczucie mnie nie zniszczy, tylko da mi siłę do

pokonywania każdego kolejnego dnia i każdej kolejnej przeciwności.

W domu wzięłam prysznic, ubrałam się w piżamę z kotami, nalałam

kieliszek czerwonego wina i włączyłam serial Ray Donovan na Netflixie.

Główny bohater pracował w Hollywood jako spec od rozwiązywania

problemów celebrytów, jeździł wypasionym mercem, chodził


w eleganckich garniturach, a w bagażniku woził kij bejsbolowy, którego

używał w chwilach, kiedy dyplomacja zawodziła. U nas nie było takiego

Raya Donovana, a w sumie przydałby się niektórym gwiazdom.

Kiedy skończył się odcinek, zadzwoniła moja komórka. To była Aga.

– Cześć, dzieci śpią? – Odebrałam z uśmiechem.

– Oj, słyszę radosne tony w twoim głosie. Czyli wszystko gra

z panem MM.

– Jest dobrze. – Bolało mnie, że nie mogę powiedzieć najlepszej

przyjaciółce o tym, że mój facet, którego…

– Tylko dobrze? – Agnieszka przerwała moje galopujące myśli,

zanim zdołałam nazwać to, co nienazwane.

– Wspaniale. Może być?

– No niech będzie. Dzwonię, bo coś znalazłam.

– Świętego Graala?

– Głupia. Zaglądasz czasami na portale plotkarskie?

– Czasami. Ale ostatnio jestem jakby zajęta.

– No tak, w sumie masz osobistego celebrytę. – Zaśmiała się.

– Bardzo śmieszne. O co chodzi?

– Dzisiaj na Pudelku napisali, że eksgwiazda Przy Lipowej schlała

się prawie do nieprzytomności, wpadła na bankiet obsady swojego

byłego serialu i… uważaj!

– Aga… – Próbowałam ją zatrzymać.

– Rafałek nasikał do wazy z ponczem – powiedziała szybko.

– Co??? – Nie wierzyłam w to, co usłyszałam.


– Nooo, zabrali go na wytrzeźwiałkę, będzie miał sprawę w sądzie.

Można powiedzieć, że jest spalony w środowisku.

– Kurczę… Co mu odbiło?

– Podobno był schlany i naspidowany. Wiesz, to raczej niedobre

połączenie, zwłaszcza jak się jest niespełnionym gwiazdorem

z Hollywood.

– Wiesz… chyba mi go trochę żal. – Westchnęłam.

– Daj spokój, Nino. Rafał był dupkiem i zapatrzonym w siebie

zdradliwym fiutem.

– Wiem, ale jednak trochę z nim byłam i nie zawsze układało się do

bani. – Pokręciłam głową.

– Teraz zajmij się sobą, jemu i tak nie pomożesz. Pamiętaj, że on

należy do gości, którym nie można ufać. Którzy zawsze i wszędzie

myślą tylko o sobie. – Agnieszka prawie zgrzytała zębami.

– Wiem, Aga. To już zakończone.

– I dobrze. Kiedy wpadniecie do nas z Mironem? Chyba było dobrze

ostatnio?

– Było super. Kończymy film, w następny weekend Mirek zabiera

mnie na wycieczkę, zadzwonię w przyszłym tygodniu. Bo potem na

chwilę wracamy do Warszawy.

– Oooo, liczba mnoga, podoba mi się to! Czekam w takim razie na

telefon. I jakbyś po drodze zahaczyła o urząd stanu cywilnego, nie

zapomnij dać mi znać.

– Wariatka! – parsknęłam. – Kończę, pa! Bo chyba Mirek się dobija!

– Ech, no tak, dla przyjaciółki nie ma już czasu… – zajęczała

teatralnym tonem. – Buziaki, małpo!


Odebrałam drugie połączenie, nie patrząc na to, kto dzwoni. Jednak

to nie był Mirek.

– Ninaaa? – Niewyraźny bełkot zazgrzytał w telefonie.

– Kto mów… – Nie dokończyłam.

Już wiedziałam. Musiał zmienić numer.

– Ja… przepraszam. Nie chciałem… jestemmm głupi…

– Rafał, wytrzeźwiej i weź się w garść.

– Jak oni mogli? Przesiezzzz byłem najlepszsz…

– Proszę cię, jesteś zdolnym aktorem. Tylko nie możesz się tak

zachowywać.

– Tak?

– Obiecujesz?

– Co?

– Weźmiesz się w garść?

– Tak, Ninooo.

– Muszę kończyć. – Miałam dość tej rozmowy.

– Ninooo, wciąż cię…

– Żegnaj, Rafał. – Rozłączyłam się i rzuciłam komórkę na łóżko.

Dolałam sobie wina, usiadłam w fotelu i pokręciłam głową.

Jasne, Rafał był dupkiem, ale nie życzyłam mu źle. A teraz wyraźnie

się staczał i nagle przypomniał sobie o moim istnieniu. I zachowywał się

zupełnie nieodpowiedzialnie. Zawsze miałam wrażenie, że jest

emocjonalnie chwiejny, zapatrzony w siebie i nie radzi sobie

z porażkami. Ale to nie znaczy, że teraz odczuwałam satysfakcję. Wręcz

przeciwnie. Chciałam, aby wiodło mu się dobrze, nigdy nie byłam


mściwa. Mimo że mnie upokorzył, teraz to ja byłam szczęśliwa i dla

kogoś naprawdę ważna.

***

Siedziałem w holu hotelu Monopol, piłem sok pomarańczowy, a mój

agent – Cosmopolitan. Gabriel uwielbiał drinki, a ja zawsze się

dziwiłem, jak może pić takie… coś.

Przedstawiał mi plan na najbliższe tygodnie. Jakaś firma odzieżowa

chciała zrobić ze mną reklamę garniturów, czekały mnie nowe wywiady,

występ w śniadaniówce, sesja zdjęciowa dla mainstreamowego

magazynu i udział w modnym talk-show, w którym już bywałem. Nie

stanowiło to dla mnie żadnej niespodzianki, byłem przyzwyczajony do

takich działań, traktowałem je jako element swojej pracy. Kiedy już

wszystko ustaliliśmy, Gabryś poprawił te swoje sterczące jasne włosy,

wyjął złotego iPhone’a, kliknął coś na nim i pokazał mi zdjęcie.

– Tylko ze względu na stare dzieje Kudłacz wysłał to najpierw mnie.

Za godzinę znajdzie się w sieci.

Kudłacz był starym wyjadaczem, jeśli chodzi o robienie zdjęć

z ukrycia i szpiegowanie gwiazd. Zarabiał na tym niezłą kasę. Siedział

trochę w kieszeni u Gabriela, dlatego grubsze ploteczki zawsze

pokazywał najpierw jemu. Ale skrupułów nie miał. Wpatrywałem się

w zdjęcie przedstawiające mnie i Ninę. Objęci, wysiadaliśmy

z samochodu na planie. Potem było drugie zdjęcie, na którym całowałem

ją w czubek głowy, a ona uśmiechała się promiennie. Niby niewinne, ale

bardzo wymowne. Wpatrywałem się w tę dziewczynę, jakby była mi

niezbędna do życia. I zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę jest. Nina

była mi potrzebna. A ja… po prostu… się w niej zakochałem.

– Czy nie powinienem wiedzieć, że masz jakąś laskę? I to jeszcze

z obsady? – Gabriel był lekko zniesmaczony.


– Nina nie jest laską.

– Wygląda na to, że jednak jest.

– Wiesz, o co mi chodzi – odparłem zniecierpliwiony. – Poza tym nie

muszę ci się tłumaczyć.

– Oczywiście, że nie. Ale stary… – Gabriel spojrzał na mnie, jakby

nagle coś odkrył. – Powiedziałeś jej o Miszce?

– Jest dyskretna.

– Jasne, Miron, ile ją znasz? – prychnął.

– Przestań, Gabriel – zawarczałem wkurzony. – Nina jest wspaniałą

dziewczyną. Całkiem inną niż… – Potarłem twarz. – Nie pasuje do tego

świata.

– Tak jak ty. Przynajmniej czasami. – Mój agent pokiwał głową. –

A więc to poważna sprawa?

– Poważna.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. I że ona jest przygotowana na

nagłe zainteresowanie mediów, bo jak to wycieknie do sieci, będą za

wami wszędzie łazić. A przez to będziesz jeszcze bardziej musiał

ograniczać córkę.

– Może niebawem rzucę bombę – powiedziałem w zamyśleniu.

– Jesteś na to gotowy? – Gabriel uniósł brwi.

– A ty jesteś? – spytałem nieco złośliwie.

– Średnio, dobrze wiesz, jak jest. Ale nawet ja rozumiem, że nie

można tego ciągnąć w nieskończoność. W sumie… moglibyśmy to

przygotować i przekuć na newsa roku. Może po premierze…

– Przestań robić z mojej córki plan marketingowy. – Zaczynał mnie

wkurzać.
– Miro, jestem od tego, żeby wszystko przekuło się na sukces

finansowy, i dobrze o tym wiesz. I żebyś ty na tym zyskał.

– Nie będę robił fejmu na własnym dziecku.

– Twoje dziecko to już prawie kobieta. Poradzi sobie z tym.

Miał rację. Czasami odnosiłem wrażenie, że poradziłaby sobie

o wiele lepiej niż ja sam.

– Na razie to zostawmy. – Wzruszyłem ramionami.

– Yhym, znam cię. Na mnie to nie działa. Musimy się przygotować.

– Dobrze, przemyślę to. Ale jeszcze nie teraz. – Byłem

zniecierpliwiony.

– Okej. – Gabriel nie wyglądał na przekonanego. Utkwił we mnie

wzrok. – I naprawdę… Nina?

– A co w tym dziwnego?

– Może to, że to zabawna, miła dziewczyna.

– A ja nie jestem ani zabawny, ani miły? – Mierzyłem go wzrokiem.

– Właśnie.

– A wiesz, że przeciwieństwa się przyciągają?

– Podobno. Nie znam się na tym. W każdym razie mam nadzieję, że

jesteś jej pewien. Nie potrzebujemy teraz dodatkowej dramy.

– Nie martw się o moje życie prywatne, zajmij się promocją, za to ci

płacę.

– No i wrócił stary, dobry Miron Moro, dupek bez serca. – Gabriel

wyszczerzył się w uśmiechu.

– Cały czas tu jest. Co tam dalej dla mnie masz? – Uciąłem

dywagacje na osobiste tematy i przystąpiliśmy do spraw biznesowych.


A w mojej głowie pojawił się obraz, na którym ja, Miszka i Nina

idziemy razem po czerwonym dywanie i w końcu mam przy sobie dwie

osoby, które są dla mnie tak ważne. To będzie do zrobienia. Kiedyś…

Ale jeszcze nie teraz. Nie byłem na to gotowy. A może najzwyczajniej

w świecie się bałem?

Kiedy skończyliśmy, było przed dwudziestą drugą. Pożegnałem się

z Gabrysiem i poszedłem do samochodu, który zaparkowałem nieopodal

Opery Wrocławskiej. W aucie wyjąłem komórkę i napisałem wiadomość

do Niny:

„Nie jest za późno, żebym do Ciebie przyjechał?”.

Po minucie otrzymałem odpowiedź:

„Na twoją wizytę nigdy nie jest za późno”.

Ciepło zalało mi serce, uśmiechnąłem się i uruchomiłem silnik.

Wiedziałem, że gdy tylko znajdę się przy niej, wszystko będzie prostsze.

I lepsze.

Czekała na mnie w wejściu, ubrana w koszulkę z kotami,

z rozpuszczonymi i nieco rozczochranymi włosami. Wyglądała młodo

i pięknie. Przywitałem się z nią pocałunkiem, smakowała winem

i owocami. Naprawdę upajający zestaw.

– Jak po spotkaniu z agentem? – zapytała.

– Sporo przede mną, jak zawsze.

– Jesteś w tym dobry. – Uśmiechnęła się.

– To część tego, kim jestem. Przyzwyczaiłem się. – Umościłem się

na sofie i utkwiłem wzrok w siedzącej obok mnie dziewczynie.

– Oho, widzę to spojrzenie. Dostałeś burę od Gabriela? Przeze mnie?

– Skarbie, ja nie dostaję… bur.


– Jak zwał, tak zwał. – Przewróciła oczami.

– Gabryś trochę się martwi i marudzi, jak zawsze. Ale nie o tym

chciałem ci powiedzieć.

– A o czym?

W tym momencie zaczęły brzęczeć nasze telefony. To były

powiadomienia z Facebooka i Instagrama. Domyślałem się, co to

oznacza.

– Co z tym… – Chciała sięgnąć po komórkę, ale ją powstrzymałem.

– Zostaw to. Sieć już wie.

– O czym? – Zmarszczyła brwi.

– Ten upierdliwy paparazzo zrobił nam kilka zdjęć. Wiem od

Gabriela. Prawdopodobnie jesteśmy już na Pudelku i na innych portalach

plotkarskich. Stąd ten pożar. – Skinąłem w kierunku telefonów.

– O kurczę. – Wyglądała na lekko przestraszoną.

– Wiedzieliśmy, że kiedyś to się stanie. – Westchnąłem. Znałem to,

byłem przygotowany na takie rzeczy, ale Nina chyba nie do końca.

– No tak, ale nie myślałam, że tak prędko. – Skrzywiła się lekko,

wpatrując się w telefon.

– Niestety, tak to działa. Właśnie dlatego chronię Miszkę.

Nina pokiwała głową.

– Rozumiem to – powiedziała powoli.

– Naprawdę?

– Tak. I pomogę ci w tym. – Wpatrywała się we mnie błyszczącymi

oczami, a ja widziałem w nich determinację i szczerość.


Coś złapało mnie za gardło. Uwielbiałem tę dziewczynę! Gdybym

tylko umiał jej to powiedzieć…

– Dziękuję, Nino. – Złapałem ją za rękę i pocałowałem. – Jesteś

wspaniała. Naprawdę jesteś dla mnie bardzo ważna.

– Ach… ty dla mnie też. – Chyba była zaskoczona tym wyznaniem,

ale widziałem na jej twarzy radość i ogrom uczuć.

Uczuć, których potrzebowałem, tak cholernie potrzebowałem!

Zbliżyłem się do niej i delikatnie musnąłem ustami jej usta.

– Jesteś cudowna. I nie martw się pismakami. Damy sobie z tym

radę – szepnąłem.

Nie przestawałem przy tym obdarzać jej twarzy delikatnymi

pocałunkami.

– Wiem o tym. Razem damy radę ze wszystkim. A prasy się nie boję.

Niczego się nie boję, gdy jestem z tobą, panie Moro.

– To jest nas dwoje. Bo ja uwielbiam, gdy jesteś przy mnie.

– Nigdzie się nie wybieram. – Położyła się i wyciągnęła do mnie

ręce. – Nie bez ciebie.

***

Nazajutrz rzeczywiście rozpętało się istne szaleństwo. Nasze zdjęcia

były chyba wszędzie. Mój Instagram oszalał z wysyłaniem

powiadomień. Przybyło mi ośmiuset nowych obserwujących i ta liczba

wciąż rosła. Rano zadzwoniła Agnieszka i powiadomiła mnie, że nasze

zdjęcia stały się hitem sieci i wszyscy o tym trąbią. Do Agi pisały nawet

nasze koleżanki ze szkoły i pytały, czy ona wciąż ma ze mną kontakt

i czy to prawda, że jestem z najgorętszym ciachem polskiego szołbizu.

– A co on na to? – spytała, kiedy już wymieniła mi prawie wszystkie

portale, które dywagowały na temat związku Mirona Moro z nieznaną do


tej pory Niną Brzeską, zdolną charakteryzatorką.

– On? – Zerknęłam na leżącego obok mnie Mirona.

Był bez koszulki, wyciągnięty jak młody Bóg, i pisał mail do

Gabriela.

– No on, on, a kto? – Agnieszka była wyraźnie zniecierpliwiona.

– On… leży – rzuciłam głupio, a Miron zerknął na mnie i uśmiechnął

się seksownie.

– Ale zaraz mogę stać, kochanie… – szepnął.

Przewróciłam oczami i zagryzłam wargę, a on uniósł brew i odłożył

telefon.

– Co? Aaaaa, jesteście razem? – Aga chyba była nieco zakłopotana.

– Na to wygląda. – Uśmiechnęłam się, gdy poczułam delikatne

pocałunki na karku.

– Teraz musisz uważać, jak wychodzisz na miasto. I weź się jakoś

ubieraj, potem wrzucą cię na Pudelka w tych starych converse’ach.

– Wcale nie są stare. – Zachichotałam, bo Miron ugryzł mnie lekko

w ucho i zaczął obsypywać pocałunkami moje nagie ramię.

– Są, pamiętają jeszcze… Czekaj, co ty robisz?

– Niiiiic. – Parsknęłam śmiechem, bo mokre pocałunki wzdłuż linii

biodra zarówno były podniecające, jak i nieco łaskotały.

– A raczej: co WY tam robicie?!

– My? Próbujemy radzić sobie z nową sytuacją. – Złapałam Mirona

za włosy, bo rozsunął moje uda i… – Muszę kończyć, pa!

Już nie słyszałam, co odpowiedziała Agnieszka. Nie miałam też

szansy nic powiedzieć, bo jego usta… dłonie… język…


O tak, to skutecznie odebrało mi mowę!

Po południu wyruszyliśmy na plan. W samochodzie odważyłam się

włączyć internet. Telefon oszalał.

– Hmm, odezwały się nawet koleżanki z podstawówki, ciekawe… –

komentowałam, gdy jechaliśmy w stronę Pergoli. – O, mam propozycję

trzech wywiadów. I zaproszenie do talk-show dla celebrytów.

– Możemy iść razem – mruknął Miron, włączając się do ruchu. – Też

mam to w planach.

– Wiesz, że im właśnie o to chodzi.

– Wiem. Ale jeśli miałoby to ich zatkać… Czemu nie? – Wzruszył

ramionami.

– Nie zamierzam nigdzie chodzić i się udzielać. Ty na pewno jesteś

do tego przyzwyczajony, ale dla mnie to trochę przerażające – odparłam

z przekonaniem.

– Trzeba się po prostu przyzwyczaić.

– Wolę tego unikać – mruknęłam, w szoku patrząc, ile osób zaczyna

mnie obserwować.

– To tak nie działa, Nino Brzeska.

– Będzie działać wedle moich zasad! – powiedziałam z mocą.

– Naiwniaczka. – Miron wyglądał na rozbawionego.

– Może. – Westchnęłam. – Zapomniałam ci sprzedać newsa o moim

byłym. On chyba lekko podupadł – opowiedziałam o plotce, która

okazała się prawdą, i o występie Rafała na imprezie.

– Noo, słabe to. Ale i trochę przykre. – Miron nie wyglądał na

przejętego.

Bo i nie miał czym się przejmować.


Nie powiedziałam mu, że Rafał do mnie dzwonił. To już była

przeszłość. Z Mirkiem chciałam tylko iść do przodu. Z moim nowym…

chłopakiem. Hm. Czy rzeczywiście nim jest? Czy nie? Potrzebuję tego

na piśmie? Czy jak?

– Nie potrzebuję… – wymamrotałam i zorientowałam się, że mówię

na głos.

Miron zerknął na mnie zdziwiony.

– Czego nie potrzebujesz?

– Ja… nic, wyrwało mi się.

– Chciałbym wiedzieć, wyglądałaś na bardzo zaaferowaną.

Przeżywasz tego Rafała?

– Nie, skąd. – Wzruszyłam ramionami.

– Co się więc stało? Nino Brzeska, mów mi tu zaraz, bo dzisiaj

wprawdzie dogrywki, ale muszę być na planie. A jak mi nie powiesz, to

cię porwę i będę trzymał, dopóki…

– Dobrze, już dobrze. – Uniosłam dłonie w geście poddania się. –

Kurczę, nie słyszałam, żebyś wypowiedział naraz tyle słów, chyba że to

była twoja kwestia.

– Jasne, jestem milczkiem i gburem. – Skręcił w stronę mostu

Zwierzynieckiego.

W oddali dostrzegłam Iglicę i budynek Hali Stulecia. Po prawej

mijaliśmy zoo.

– Cały ty. No dobrze. – Westchnęłam. – Tak myślę, czy… jesteśmy

razem?

Mirek zerknął na mnie i widziałam, że drgnął mu kącik ust.

– A na co ci to wygląda?
– Czyli jesteś moim chłopakiem?

– W zasadzie to konkubentem. – Wyszczerzył się w głupim

uśmiechu, a ja chciałam go walnąć i całować jednocześnie.

– Strasznie śmieszne – prychnęłam.

Wjechaliśmy na parking. Mirek zatrzymał auto i zwrócił się do mnie

całym ciałem. Śmiał się. Jego oczy błyszczały, twarz była pogodna,

a usta rozciągały się w szerokim uśmiechu. Kurczę, wydawał się po

prostu olśniewający!

– Jeśli jesteśmy już przy nomenklaturze, to tak, jesteśmy parą. Ja

jestem twoim chłopakiem, a ty moją dziewczyną. I nadal nie wiem,

czego nie potrzebujesz…

– Teraz już… mam wszystko. – Uśmiechnęłam się, a wówczas on

złapał mnie za policzki, przyciągnął do siebie i pocałował, drapieżnie,

szaleńczo i wcale nie tak grzecznie, jak chłopak całuje dziewczynę.

Kiedy się odsunął, mój oddech był przyspieszony, a w jego oczach

widziałam pożądanie i jeszcze coś, od czego pewnie zmiękłyby mi nogi,

gdybym stała.

– Jesteś gotowa na spojrzenia, szepty, ploteczki i wszystkie te

śmieszne pierdoły? – zapytał.

– Raczej tak. Na początku też plotkowali. – Wzruszyłam ramionami.

– Ale teraz mają pewność. Wiesz, jak coś napisze portal plotkarski,

jest to najprawdziwsza prawda. – Mrugnął do mnie.

– Dam radę – odparłam, ale poczułam zdenerwowanie.

– Jesteśmy w tym razem, pamiętaj.

Pokiwałam głową i zrobiło mi się lepiej.


Miał rację. Wszyscy się gapili. Przy wejściu na plan zaatakowała nas

chmara dziennikarzy, którzy pstrykali zdjęcia, zarzucali nas okrzykami

i lawiną pytań:

– Miron, Miron, czy to ta jedyna?

– Nino, czy to coś poważnego?

– Nino, spójrz tutaj, Nino, obejmij go!

– Miron, kiedy ślub?

– Nino, Miron, patrzcie tutaj, Ninooo, Ninoooo!!!

Miron objął mnie ostentacyjnie, dłonią zakrył mój policzek, jakby

chroniąc przed nachalnym zainteresowaniem, i wprowadził na zamknięty

obszar planu filmowego, gdzie dalszą inwazję fotografów i dziennikarzy

udaremniła ochrona. Ale i tak krzyki wciąż do nas dochodziły, błysk

fleszy strzelał jasnym światłem, sprawiając wrażenie, jakby na dworze

szalała burza z piorunami. Miron obejmował mnie mocno, a gdy

weszliśmy do przyczepy, spojrzał na mnie z obawą.

– Wszystko okej? – spytał, a w jego głosie słyszałam troskę.

– Jasne. Naprawdę okej. – Pokiwałam głową.

Oczywiście było to nachalne i uciążliwe, ale domyślałam się, że tak

to właśnie będzie wyglądało, dlatego nie zrobiło to dla mnie aż tak

wielkiego wrażenia.

– Będzie jeszcze gorzej – powiedział poważnie.

– Ale z czasem się wyciszy. – Przynajmniej miałam taką nadzieję.

– Pewnie tak… – Westchnął.

– Damy radę – dodałam z mocą.

– Nie przeraża cię to, Nino? – Swoim zwyczajem patrzył na mnie

z poważną miną, a w jego oczach szalał ogrom sprzecznych uczuć: od


troski przez zwątpienie po nerwowość.

– Nie przeraża. Oczywiście jest upierdliwe, ale nie będę przez to

rwać włosów z głowy.

– Nie żałujesz? – spytał cicho, a ja poczułam, jak ogarnia mnie złość.

– Jak możesz w ogóle o to pytać? – Objęłam się ramionami

i patrzyłam na niego wkurzona. – Myślisz, że takie coś zdoła mnie

złamać? Zniechęcić? O to pytasz?

Milczał przez chwilę, a gdy chciałam odejść, bo naprawdę byłam już

na niego zdrowo wkurzona, chwycił mnie za ramię i przyciągnął do

siebie.

– Sorry, to było głupie. W ogóle nie powinienem o to pytać.

– Człowieku małej wiary, przestań we mnie wątpić – mruknęłam,

a gdy poczułam jego usta na swoich, z pasją oddałam pocałunek.

– Przepraszam – powiedział cicho, gdy oderwał się od moich warg

i pocałował mnie czule w czoło. – Czasami przychodzą mi do głowy

głupie myśli.

– Taka ładna ta głowa, a taka uparta.

– No widzisz. Tak to ze mną jest. – Odsunął się i spojrzał na mnie,

a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Damy radę – powtórzyłam. – Nie z takimi rzeczami sobie radziłam,

panie Moro.

– Nie wątpię, Nino Brzeska. Jesteś moim wielkim oparciem,

wiesz? – Pocałował mnie w czubek nosa.

– Skoro tak mówisz…

– …to właśnie tak jest. – Przytulił mnie, a ja wiedziałam, że mówi

prawdę.
On też był dla mnie oparciem, które jest niezbędne w każdym

związku. Oparcie i zaufanie. Wiedziałam, że nigdy nie chciałabym go

zawieść. Bo jest dla mnie ważny. Bo go kocham. Całym sercem.

Miałam tylko nadzieję, że on myśli podobnie.

* Ojciec Chrzestny II, Al Pacino jako Michael Corleone, 1974.


Rozdział 12
Czemu nie wpadniesz kiedyś i mnie nie zobaczysz*?

Kiedy padł ostatni klaps na planie, wszyscy odetchnęli z ulgą. To jest ten

moment, kiedy każdy mówi na głos: „Zrobiliśmy to!” i czuje

niesamowitą ulgę. Kolejny film był za mną, teraz mogłem się zająć

rodziną i związkiem, bo naprawdę było się czym zajmować. Cieszyłem

się na sobotę. Zadzwoniłem do Jonasza, mojego kuzyna,

i zapowiedziałem nasz przyjazd.

– Będę z Miszką – powiedziałem.

– No oczywiście, Marta stęskniła się za małą.

– Ona już nie taka mała.

– Dla nas zawsze będzie.

Jonasz i Marta prowadzili ekskluzywny pensjonat w klimatycznym

dworku nieopodal Świdnicy. Kiedy Miszka była malutka, często tam

z nią jeździłem, a potem nawet sama zostawała u wujka i cioci. Oni sami

nie mieli dzieci. Prowadzenie dworku było ich pasją, a Miszkę

rozpieszczali do granic możliwości. Moja córka ich uwielbiała.

– Będę jeszcze z kimś – dodałem wolno.

– Nooo, wiesz, mamy internet. – Jonasz się zaśmiał. – Ta Nina

wygląda na przemiłą dziewczynę – dodał. – Aż dziwne.

– Serio? – parsknąłem.
– Wiesz, ty do najmilszych osób nie należysz – powiedział wesoło.

– I ty, Brutusie? – Westchnąłem teatralnie.

– Szczery jestem, Mirek.

– Doceniam. – Roześmiałem się.

– Czekamy na was. I oczywiście chętnie poznamy Ninę.

– Dzięki, stary.

Przyjechałem do domu, Miszka też już była w swoim pokoju.

Zapukałem do niej i wszedłem, kiedy mnie zaprosiła.

– Mogę na chwilę? – zapytałem.

– Spoko. – Siedziała na łóżku, wokół niej były rozrzucone płyty

winylowe, z odtwarzacza leciała Nirvana.

Na podłodze walały się książki i ciuchy, a na parapecie stały trzy

puste szklanki, dwa talerze i trzy ogryzki po jabłkach.

– Co tu się stało? – Zmarszczyłem brwi.

– Gdzie? – Zdawała się nie wiedzieć, o co chodzi.

– Piorun ci tu walnął?

– Oj, weź.

Złapałem się na tym, że gadam jak własna matka.

– Jedziemy w piątek. Czyli pojutrze – zmieniłem temat.

– Wiem, kiedy jest piątek. – Przewróciła oczami.

– Pamiętasz, że Nina jedzie z nami?

– No tak.

– Nie masz nic przeciwko? – Usiadłem w fotelu i patrzyłem na

córkę.
– Jasne, że nie. – Odłożyła płyty i utkwiła we mnie oczy swojej

matki. – Mówiłam ci już. Nina jest w porządku. Lubię ją.

– Wiem, ale zawsze jeździliśmy do Jonasza sami…

– A ty chcesz, żeby Nina tam była?

– Bardzo – powiedziałem szczerze.

– No to sam widzisz. – Znowu przewróciła oczami. – Naprawdę nie

musisz się o mnie martwić. Będzie fajnie i wesoło. Przynajmniej

z Niną. – Jej migdałowe oczy zwęziły się w złośliwym uśmieszku.

– Ale zabawne – mruknąłem.

Jednocześnie odetchnąłem jednak z ulgą.

– Powiedz lepiej, jakie teraz masz plany? – Miszka spojrzała na mnie

uważnie i po raz kolejny zorientowałem się, że robi się coraz dojrzalsza.

– Przed premierą? – upewniłem się.

Kiwnęła głową.

– Premiera dopiero za dziewięć miesięcy. Teraz kilka wywiadów,

jakaś kampania promocyjna, a potem polecimy gdzieś na wakacje.

– Z Niną?

Drgnąłem. Zaskoczyła mnie. Nie myślałem o tym, ale teraz, gdy tak

zasugerowała, wydało mi się to wspaniałym pomysłem.

– Nie rozmawiałem z nią o tym. Jeśli będzie chciała…

– Weź, tato, nie bądź takim sztywniakiem. Przecież widać, że za sobą

szalejecie. Oboje! Ślepy jesteś czy jak? – Przewróciła oczami.

– Jak ty się odzywasz do ojca? – Uśmiechnąłem się lekko.

– Jeśli ojciec jest jakiś przedpotopowy…

Pogroziłem jej palcem.


– Widać, że wam na sobie zależy – kontynuowała. – Nina jest super,

więc błagam, nie utrudniaj sobie życia.

– Od kiedy jesteś taką specjalistką od związków? – odciąłem się.

– Oglądam seriale, wiesz? – Miszka pokazała mi język. – I filmy

z takim jednym Mironem Moro. On to dopiero jest specjalistą od

związków.

– Raczej nie…

– No właśnie, nie przenoś ekranu do lajfa.

– Potwór, nie córka.

– Krew z krwi… – Uśmiechnęła się szeroko, a ja wstałem

i pocałowałem ją w czoło.

Miała rację. Nie ma co utrudniać sobie życia. Trzeba brać to, co

ofiaruje, i iść do przodu. A teraz… nie byłem już sam. Jasne, wcześniej

też nie byłem, miałem rodzinę, ale teraz… Była przy mnie kobieta,

w której się zakochiwałem i na którą mogłem liczyć. I to było naprawdę

świetne.

***

Siedziałam u Agnieszki. Jej mąż grał z chłopakami w ogrodzie w piłkę,

Beatka oglądała bajkę, a my piłyśmy latte, jadłyśmy bezę, którą Aga

upiekła, i rozmawiałyśmy. Opowiedziałam jej o szaleństwie, które

rozpętało się wokół naszego „hot romansu”, jak go nazwała prasa.

– Kochana, musiałaś się z tym liczyć. – Aga wyjadała łyżeczką

piankę z kawy i jednocześnie zerkała na córkę.

Beatrycze oglądała bajkę, zwisając z kanapy głową w dół.

– Nic jej nie będzie? – Wskazałam na małą.


– Zaraz się zsunie – odparła spokojnie Aga. – O! Już! – Sapnęła

z ulgą, gdy Becia sturlała się na ziemię i usiadła na miękkim dywanie,

nie spuszczając oka z ekranu, na którym rozgrywały się ważne sceny

z Psiego Patrolu.

– Wracając do tematu… Wiem. – Westchnęłam. – Ale teraz to

wszystko zwróciło dodatkową uwagę na Mirona. A on musi chronić… –

Zorientowałam się, że trochę się zagalopowałam. – Musi chronić swoją

prywatność.

Agnieszka spojrzała na mnie uważnie, ale nie drążyła tematu. Mimo

to miałam wrażenie, że doskonale wie, iż zamierzałam powiedzieć

całkiem coś innego.

– On chyba ma świadomość, jak to robić. Jest niezwykle tajemniczy,

więc nie przejmuj się nim, tylko raczej myśl o sobie. – Aga, jak zawsze,

trzymała moją i tylko moją stronę.

– Myślę o sobie, ale o nim też – powiedziałam powoli. – Jedziemy

do jego kuzyna – dodałam, starając się zachować obojętny ton.

– No, to już jest jakaś deklaracja. – Moja przyjaciółka się

uśmiechnęła.

– Wszystko jest takie… – Przerwałam, by znaleźć odpowiednie

słowo.

– Cudowne? – dopowiedziała.

– I to jak! – Westchnęłam. – Czasami aż się boję, że za bardzo. Że

zaraz coś się stanie, że zniknie to, co jest między nami. Że to wszystko

okaże się tylko… filmem, który przecież nie zawsze kończy się happy

endem. A ja wyjdę z kina i wciąż będę przeżywać losy bohaterów.

A przecież kocham happy endy! Opowieści o miłości! I chcę mieć

własną.
– Będziesz ją miała. Miron ma na twoim punkcie świra, patrzy na

ciebie jak w obraz, jak w ekran kinowy podczas premiery topowego

filmu. – Agnieszka nałożyła mi sporą porcję jabłecznika. – Nie martw

się na zapas, tylko korzystaj z życia. Nie twórz scenariuszy, od tego są

specjaliści.

– Wiesz, jestem nauczona porażek…

– To nie będzie porażka. To będzie love story z happy endem. Twoje

własne. Mówię ci, ja to wiem. – Złapała mnie za rękę i uścisnęła.

Naprawdę w to wierzyłam. Tylko czasami, gdzieś głęboko, w samym

środeczku mnie, budziły się zwątpienie i strach. Bo wiedziałam, że

zakochałam się najprawdziwszą miłością, i pragnęłam, aby wszystko

dobrze się skończyło.

Kiedy nadszedł weekend, nieco zdenerwowana wsiadłam do taksówki

i pojechałam na Krzyki. Nie chciałam, aby Mirek jeździł z Miszką przez

pół miasta na Karłowice po to tylko, abyśmy znowu przejechali Wrocław

i wyjechali na Bielany. Jechaliśmy do Pałacu Gruszów**, który

znajdował się nieopodal Świdnicy, więc wyjeżdżaliśmy z miasta drogą

na Wałbrzych. Poza tym im szybciej wyjedziemy niezauważeni, tym

lepiej.

Kiedy podjechałam pod dom Mirka, on i jego córka już pakowali się

na ogrodzonym podjeździe. Miszka podeszła z uśmiechem i pocałowała

mnie w policzek.

– Zgadzasz się, żebym puszczała muzykę w czasie drogi? – spytała,

jakby chciała ubiec ojca.

Ten również podszedł do mnie, pocałował w usta i wziął moją torbę.

– Marudzi o tym od rana, jakby od tego zależało jej życie – mruknął.

– Tato, inaczej będziesz nas męczył Scorpionsami.


– Nie bluźnij, dziecko!

– Jeśli po raz kolejny usłyszę Wind of change, przegryzę

kierownicę! – Wyciągnęła oskarżycielsko palec w kierunku ojca.

– Jeśli po raz setny usłyszę Smells like teen spirit, ugryzę ciebie! –

odparował Mirek.

– Hmm… przepraszam… – Stanęłam pomiędzy nimi. – Najprościej

będzie, jeśli to ja będę puszczać muzykę.

Oboje spojrzeli na mnie, jakbym coś odkryła. Miron uniósł brew,

a Miszka wzruszyła ramionami. Odebrałam to jako zgodę. Albo raczej

rezygnację. Dlatego całą drogę słuchaliśmy moich ulubionych

kawałków, z których wielokrotnie powtarzał się Where is my mind?

Placebo. Kiedy wjechaliśmy przez ozdobną bramę na teren pałacyku,

Miron rzucił mi ponure spojrzenie.

– Umówiłaś się z nią. – Wskazał na rozpromienioną Miszkę siedzącą

z tyłu.

– Niby na co?

– Placebo też uwielbiam. Jesteś boska, Nino! – Michalina

wyciągnęła do mnie rękę.

Przybiłam jej piątkę, a ona uśmiechnęła się złośliwie do ojca.

Po chwili na dużym murowanym ganku pojawiła się kobieta

z jasnymi włosami, a zaraz za nią wysoki mężczyzna, trochę podobny do

Mirona. Miszka podbiegła do nich, wykrzykując radosne powitania.

Mirek zbliżył się do mnie, objął, pocałował i powiedział:

– To prawda. Jesteś boska, Nino. A teraz chodź, poznasz moją

rodzinę.

Blondynka i wysoki brunet patrzyli na nas z zainteresowaniem. Miszka

stała pomiędzy nimi i z zaangażowaniem opowiadała coś kobiecie.


– Niech ktoś zaknebluje to dziecko. – Miron podszedł do kuzyna

i uścisnął mu rękę. Spojrzał na mnie i objął mnie ramieniem. – To moja

Nina – powiedział ciepło.

– Witaj w naszym pałacyku. – Blondynka pocałowała mnie

w policzek. – Marta jestem.

– Cześć, Nino! – Wysoki facet zagrzmiał basem. – Jonasz. A ty nie

czepiaj się małej. Przynajmniej coś mówi, mruku!

– Ja mruk? Niby jak miałbym grać w filmach, gdyby to była prawda?

– Tam mówisz, co ci każą! – Jonasz machnął ręką.

– Wujek cię zdisował. – Miszka parsknęła śmiechem.

– Co zrobił? – Mirek spojrzał na mnie bezradnie.

Rozłożyłam ręce.

– Ty przestań tego rapu słuchać! – rzucił więc tylko.

Przy akompaniamencie śmiechu, docinków, muzyki dobiegającej

z wnętrza stylowego pałacyku udało się nam wejść do środka. Z miejsca

zachwyciło mnie przytulne, oryginalne wnętrze, z akcentami

z minionych czasów. Drewniane ściany, wysokie sufity, kandelabry,

miękkie dywany, drewniane ławy, prowadzące w górę kręcone, szerokie

schody. Od razu wyobraziłam sobie dawne mieszkanki pałacyku, które

w balowych sukniach schodziły na dół, niczym Scarlett O’Hara w swojej

ukochanej Tarze.

– Hej, Nino, o czym tak myślisz? – usłyszałam koło ucha i drgnęłam.

Mirek uśmiechał się i wpatrywał we mnie z radosnym błyskiem

w oczach.

– Przepięknie tu. – Potrząsnęłam głową, by uwolnić się od marzeń.


– Sporo pracy nas to kosztowało. Ale warto było. – Marta

uśmiechnęła się i objęła wzrokiem przestronny hol. – Zapraszam na

górę. Pokażę wam pokoje, a potem zejdźcie na obiad. Mamy mnóstwo

pyszności.

– Jak zawsze. – Mirek zatarł dłonie.

– A ty nie na diecie? – Jonasz błysnął uśmiechem.

– Dzisiaj i tutaj nie. Poza tym teraz mam przerwę i mogę popełnić

kilka kulinarnych grzeszków.

Marta zaprowadziła nas do pokoi. Mirek wziął mnie za rękę, mrugnął

i powiedział cicho:

– Mamy wspólny pokój. Mam nadzieję, że nie będziesz za to na mnie

krzyczeć?

– No nie wiem. Może trochę pokrzyczę. – Uśmiechnęłam się

i ścisnęłam jego dłoń.

Jego źrenice nieco się rozszerzyły.

– Dobrze, gołąbeczki, plan jest taki, że zaraz schodzicie na obiad,

potem spacer po okolicy, a wieczorem ognisko. – Jonasz uwiesił się na

naszych ramionach. – Ja w międzyczasie pojadę z Miszką na konie, bo

już jej obiecałem.

– Tylko jej pilnuj! – powiedział szybko Miron.

– Tato, jestem tutaj, heloł! – Michalina stała w wejściu do swojego

pokoju i patrzyła na ojca, wzdychając teatralnie.

– Dobrze, dobrze. Po prostu bądź ostrożna – dodał ciepło.

– Jak zawsze.

Rozpakowaliśmy się; usiadłam w eleganckim, staroświeckim fotelu

i patrzyłam na przepięknie urządzony pokój. Odrestaurowane komody,


fotele na kształtnych nóżkach, wielkie łoże z baldachimem, szafa

gdańska, a w rogu… otoczony mlecznym szkłem prysznic i sanitariaty.

Tak po prostu, w rogu sypialni.

– Oryginalnie – rzuciłam z uśmiechem.

Mirek wieszał właśnie kurtkę. Obejrzał się i pokiwał głową.

– O tak, Jonasz i Marta mieli właśnie taki pomysł na to miejsce:

oryginalne stare meble i nowoczesny prysznic, niczym nieoddzielony od

reszty pokoju. Połączenie przeszłości z nowoczesnością. Zresztą Jonasz

na pewno poopowiada ci co nieco, kiedy będziemy jeść. Ten pałacyk to

jego konik, sposób na życie i wielka miłość. Oczywiście oprócz Marty.

– Wyglądają na fajną parę.

– Bo taką są. – Miron podszedł do mnie, oparł dłonie na fotelu

i popatrzył mi w oczy. – Ty też jesteś fajna, Nino Brzeska. Bardzo fajna.

– Tak sądzisz?

– Ja to wiem. – Pochylił się i mnie pocałował. – Jesteś fajna i bardzo

cię lubię. Bardzo, bardzo – dodał cicho i chciał chyba jeszcze coś

powiedzieć, ale dobiegło nas tubalne wołanie z dołu.

Mirek przewrócił oczami, podał mi dłoń i przyciągnął do siebie.

– Dokończymy później. Teraz musimy stawić czoło temu tajfunowi,

który zwie się Jonasz.

***

Patrzyłem na Ninę, Miszę, Jonasza i Martę i czułem ulgę. Jakby ktoś

nagle zdjął mi z piersi niewidzialny ciężar, który mnie uciskał, gniótł

i ciągnął ku ziemi. Przez te wszystkie dni, miesiące, lata nie sądziłem, że

kiedykolwiek poczuję radość z kolejnego dnia, że będę miał wokół

siebie przyjaznych mi ludzi i kobietę, z którą chcę być. Wciąż

pamiętałem o Monice… Miała zostać we mnie już na zawsze, była moją


pierwszą miłością, dała mi Michalinę. Wiedziałem, że nie pozbędę się jej

ze swojego życia, bo i nie chcę tego robić. Ale powoli się uwalniałem,

robiłem to, o co przez wiele lat prosiła mnie Miszka. Żebym zaczął żyć,

a nie ciągle tkwił w przeszłości. I teraz, dzięki Ninie, właśnie to się

działo.

Wracaliśmy ze spaceru. Niby była to zwykła wędrówka po lesie,

polach, wiosce, ale dla mnie to było jak oczyszczenie; takie proste

przyjemności, a miało się wrażenie, jakby człowiek na nowo coś odkrył.

– Dobrze się bawisz? – Zbliżyłem się do Niny, która szła

w towarzystwie Miszki i obie rozprawiały o czymś z przejęciem.

– Wyśmienicie.

– O czym rozmawiacie?

– O bohaterach kina akcji. – Miszka wystawiła język.

Przewróciłem oczami.

– Nuda!

– Czy ja wiem, niektórzy są całkiem apetyczni. – Nina mrugnęła

i uśmiechnęła się zaczepnie.

Objąłem ją za szyję i przyciągnąłem do siebie.

– A ja myślałem, że tylko jeden.

– Ten jeden jest czasami bardzo upierdliwy. – Zaśmiała się w głos.

Wyjęła komórkę i zrobiła zdjęcia pałacu, do którego powoli się

zbliżaliśmy. Potem spojrzała na mnie i włączyła przednią kamerkę.

– Nie robię selfie. – Zmarszczyłem czoło.

– Rany, tato, nie bądź sztywniakiem! – Miszka władowała się

pomiędzy nas i zrobiła tę swoją śmieszną minę ze zmarszczonym

czołem.
Teraz jak nigdy wyjątkowo przypominała mnie.

– Nie bój się, nie sprzedam tego zdjęcia Pudelkowi. Albo temu

twojemu prześladowcy! – Nina uśmiechnęła się kącikiem ust.

– Okej, niech będzie. – Objąłem je obie i patrzyłem w telefon.

Nina ponownie uśmiechnęła się szeroko i zrobiła nam zdjęcie.

– O rany, tato, to chyba twój pierwszy raz! – Miszka wybuchła

śmiechem.

– Idź stąd, dziecko, bo wrzucę cię do rowu.

Moja niewdzięczna córka prychnęła i ruszyła szybkim krokiem wraz

z Jonaszem, który żartował z nas i też coś złośliwie komentował. Nina

śmiała się swobodnie, a ja byłem szczęśliwy. Tak po prostu cholernie

szczęśliwy. I zakochany.

Wieczorem, gdy po kolacji poszliśmy do swoich pokoi, Nina

uśmiechnęła się i widziałem niepewność w jej oczach. Podszedłem bliżej

i złapałem ją za rękę, splotłem palce z jej palcami.

– Coś się stało? – zapytałem.

Potrząsnęła głową, ale widziałem, że coś ją trapi.

– Mnie możesz powiedzieć. – Mrugnąłem do niej i przyciągnąłem ją

do siebie. – Jestem mistrzem dyskrecji.

– O tym akurat wiem. Po prostu… – Wzruszyła ramionami, po czym

westchnęła ciężko. – Nie przypuszczałam, że będę tak szczęśliwa. Że

zdobędę nowych przyjaciół. I że… – uniosła twarz i spojrzała mi

w oczy – …że ty będziesz moim przyjacielem.

Poczułem ciepło, ogrom uczuć, które niczym fala tsunami

przetoczyły się przez moje ciało. Cholera jasna! Kochałem tę

dziewczynę całym sobą, jak wariat! Musiałem jej o tym powiedzieć!

Tylko… chciałem wybrać odpowiedni moment. Jak zawsze musiałem


wszystko przemyśleć, przeanalizować. Taki już byłem. Poza tym było to

dla mnie zbyt ważne, chciałem się przygotować i sprawić, aby ona

naprawdę to poczuła, uwierzyła i może… odpowiedziała tym samym?

– Jesteś tu? – Nina wpatrywała się we mnie nieco zaniepokojona.

Zamrugałem i się uśmiechnąłem.

– Oczywiście. Chciałem ci pokazać kawałek mojego świata, bo ci

ufam i jesteś… jesteś dla mnie bardzo ważna – dokończyłem trochę

niezręcznie, ale szczerze i wiedziałem, że ona to widzi.

Uśmiechnęła się już nie tak niepewnie jak na początku.

– Cholernie ważna – dodałem. Pokiwałem głową i przyciągnąłem

Ninę do siebie. Pochyliłem się i dotknąłem ustami jej ust. – I tak

cholernie smaczna…

– Ty też jesteś dla mnie ważny. Bardzo. – Objęła dłońmi moją twarz

i mocno pocałowała. – Cholernie ważny!

– To dobrze wróży. A tymczasem… – Zerknąłem w stronę

oszklonego prysznica. – Może się nieco odświeżymy?

Nina podążyła za moim spojrzeniem i przewróciła oczami.

– Serio? Tutaj?

– Czuję się taki zmęczony, muszę się rozgrzać.

– Wiesz, że jesteś troszkę niegrzeczny?

Wziąłem ją w ramiona i uniosłem. Schowałem twarz w jej szyję

i zaciągnąłem się jej cudownym zapachem.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo, moja Nino Brzeska! W końcu jestem

macho, czytałem o tym ostatnio na Pudelku!

* Lady Lou, Mae West jako Lady Lou, 1933.


** Prawdziwy klimatyczny hotel mieszczący się w zabytkowym pałacyku z początków XIX

wieku.
Rozdział 13
Nie zniósłbyś prawdy*!

Gdy wróciliśmy do Wrocławia, Mirek był w ciągłych rozjazdach. A to

wywiady, a to sesje, a to kampania do magazynu i reklama garniturów.

Na mnie czekało nowe zlecenie przy produkcji modnego programu

telewizyjnego, za miesiąc musiałam wrócić do Warszawy. Teraz miałam

czas dla siebie, dla rodziców, dla Agnieszki. Spotykałam się także

z Miszką. No i gdy tylko Mirek wracał do Wrocławia, od razu do mnie

przyjeżdżał. Najbliższe trzy dni miał spędzić w Łodzi, na planie

kampanii reklamowej garniturów, moi rodzice pojechali na dwa dni do

Karpacza, zostałam więc sama i chyba się nawet z tego cieszyłam.

Potrzebowałam spokoju i oddechu. Musiałam się wyciszyć, bo

w ostatnim czasie emocje we mnie szalały, zwłaszcza gdy Mirek był

przy mnie. Wiedziałam, że się w nim zakochałam i nie jest to takie

zwykłe zauroczenie. To było coś mocnego, potężnego i podświadomie

czułam, że mogłoby to być… na całe życie. Tak bardzo tego pragnęłam.

Jednocześnie zdawałam sobie sprawę z obciążeń, jakie jego życie i sława

wnosiły do naszego związku. Sama także odczuwałam skutki tego, że

jesteśmy razem. Nieustannie dzwonili do mnie dziennikarze, zapraszając

do stacji telewizyjnych, radiowych, proponując wywiady, a nawet sesje

zdjęciowe. Wszystkim grzecznie odmawiałam, chociaż Mirek pewnego

razu powiedział:
– Nie musisz odmawiać, nie schowasz się przed nimi w króliczej

norze.

Ale na razie zamierzałam robić swoje. Dlatego tych kilka dni

samotności było dla mnie niczym dar z niebios. Zrobiłam sobie

aromatyczną kąpiel, potem włączyłam serial Przyjaciele, zawinęłam się

w ciepły koc, nalałam czerwonego wina. Byłam tylko ja. I było mi z tym

dobrze; każdy czasami potrzebuje odrobiny samotności i wyciszenia.

Dlatego gdy zadzwonił dzwonek, nie byłam zadowolona. A kiedy

zobaczyłam, kto stoi za drzwiami, poczułam się wkurzona.

– Co ty tutaj robisz? Przeskoczyłeś przez płot?

– Otwarte było. – Rafał wzruszył ramionami.

– Niemożliwe, zamknęłam furtkę…

– Nino, posłuchaj… Proszę, porozmawiaj ze mną. – Zrobił krok do

przodu.

Mimowolnie przytrzymałam drzwi.

– O czym chcesz rozmawiać?

– Jestem tutaj w pokojowych zamiarach. – Uśmiechnął się

łagodnie. – Przecież trochę nas łączyło.

– To już przeszłość.

– Nino, przepraszam. Chcę tylko wszystko wyprostować. –

Wpatrywał się we mnie i lekko uśmiechał.

Westchnęłam. Wyglądał na zdeterminowanego, ale i skruszonego.

Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do środka. Kilka razy był

w moim mieszkanku, poszedł więc prosto do salonu.

– Nic się nie zmieniło – powiedział.


– Bo i nie musiało. Ważne, że ja się zmieniłam – rzuciłam oschle. –

O czym chciałeś rozmawiać? – Objęłam się ramionami i patrzyłam na

niego spod zmarszczonych brwi.

– Nie zaprosisz mnie, żebym usiadł?

Pokręciłam głową, ale wskazałam fotel, w którym rozsiadł się

wygodnie. Sama zajęłam miejsce na sofie, po drugiej stronie stołu.

– Więc? – Wpatrywałam się w niego w oczekiwaniu.

– Chciałem ci pogratulować. Słyszałem, że dostałaś się do tego

programu, w którym gwiazdy będą wcielać się w popularnych

piosenkarzy.

– To już się rozniosło? – zdziwiłam się.

– Wiesz, jesteś dziewczyną Mirona Moro. Musisz liczyć się z tym, że

znalazłaś się na celowniku.

– Wiesz, to wcale tak nie wygląda. – Uśmiechnęłam się lekko. – To

tylko poza, kreowana przez prasę. Z drugiej strony jest całkiem inaczej.

Normalnie. I wcale tego tak nie postrzegam.

– Jasne, ty zapewne nie. Ale wszyscy dookoła właśnie tak.

– Po co przyszedłeś, Rafał? – Utkwiłam w nim wzrok.

– Chciałem cię przeprosić. Za wszystko. Byłem idiotą i dobrze o tym

wiem. – Pochylił się ku mnie i patrzył mi prosto w oczy. – Pogubiłem się

ostatnio… ale naprawię to. Ubiegam się o rolę w komedii. Nie dam się

odstawić na boczny tor.

– I dobrze. Mam nadzieję, że ci się uda.

– Wyślę ci zaproszenie na premierę. – Mrugnął do mnie.

– Dzięki.
– Zrobiłabyś tę dobrą czarną herbatę? – Zmienił temat. – Masz ją

jeszcze?

– Zawsze mam. – Uśmiechnęłam się.

– A ja zawsze lubiłem, jak ją parzyłaś.

Czy słyszałam w jego głosie nutkę żalu?

– Bo to specjalna receptura mojej mamy! – Podniosłam się i poszłam

do kuchni. Włączyłam po drodze muzykę, żeby jakoś rozluźnić

atmosferę. W pokoju rozległy się dźwięki Never too late.

– Dlatego żadna inna mi nie smakuje! – usłyszałam głos Rafała.

Nie wiedziałam tak do końca, czy tylko tego oczekiwał –

przyjacielskiego zawieszenia broni – ale nie chciałam źle wspominać

tego, co nas niegdyś łączyło. Rafał bardzo mnie zranił, ale kiedyś coś

między nami było. Może nie byłam zakochana, lecz spędziliśmy razem

kilka lat. Było mi więc miło, że potrafi się przyznać do błędu i jakoś

podnieść po tym wszystkim, co spieprzył.

Rafał powoli dochodził do wszystkiego sam, pięć razy zdawał

egzaminy do szkoły aktorskiej. Wreszcie dostał się na filmówkę w Łodzi

i ją ukończył. Potem imał się różnych zajęć, trafił do reklamy jakiegoś

banku i udało mu się tam zaistnieć. Wówczas dostał rolę w tym

tasiemcowym serialu. Nie miał łatwo. Ambicja go zabijała, dlatego

czasami zachowywał się tak idiotycznie. Starałam się go zrozumieć

i usprawiedliwić. Tak właśnie miałam, zawsze wszystkich

usprawiedliwiałam. Wybaczyłam mu, bo chciałam iść dalej.

Kochałam Mirka, byłam z nim szczęśliwa i wiedziałam, że wszystko,

co najcudowniejsze, jeszcze przed nami. Nie chciałam żyć przeszłością,

zwłaszcza że Mirek też się z nią pożegnał, chociaż zdawałam sobie

sprawę, jak ciężko mu było. Ale bardzo chciał. I pragnął zbudować coś

nowego ze mną. A ja z nim.


Kiedy wróciłam z kubkami, Rafał miał jakąś dziwną minę, wyglądał

na zdenerwowanego. Wypiliśmy herbatę, pożegnał się ze mną, życzył

powodzenia i wyszedł. Usiadłam ciężko w fotelu i zapragnęłam usłyszeć

głos Mirka. Sięgnęłam po komórkę, która leżała na stole w salonie,

i wybrałam jego numer. Miałam nadzieję, że będzie mógł rozmawiać.

Odebrał po trzecim sygnale.

– Mam spotkanie, coś ważnego? – słyszałam, że mówi przyciszonym

głosem.

– Nie, po prostu… chciałam cię usłyszeć – odparłam równie cicho.

– Och, Nino. To najprzyjemniejsze, co dzisiaj usłyszałem. –

Westchnął.

– Bardzo cię męczą?

– Trochę. Zadzwonię wieczorem z hotelu, dobrze?

– Jasne.

– Ja też chciałem usłyszeć twój głos, Nino Brzeska – rzucił szybko

i się rozłączył.

A ja uśmiechnęłam się sama do siebie i pomyślałam, że oto zbliża się

mój osobisty, wymarzony, cudowny happy end.

***

Cały dzień wywiadów, spotkań, zdjęć próbnych do kampanii skutecznie

mnie wymęczył. Ale wystarczyło, że usłyszałem jej głos, i od razu

poczułem się lepiej. Ona była dla mnie azylem, ucieczką od tego

szalonego świata, w którym żyłem. A teraz, gdy znała moją tajemnicę,

gdy poznała moją córkę, kiedy się zaprzyjaźniły… wszystko wydawało

mi się takie proste i normalne.

Wieczorem, po całodziennym zamieszaniu, gdy wreszcie znalazłem

się w łódzkim hotelu, zadzwoniłem do Niny. Odebrała niemal


natychmiast, była radosna, słyszałem to. Pojutrze miałem mieć trochę

wolnego, obiecałem przyjechać na dwa dni do Wrocławia, a potem

ruszałem do Warszawy. Nina miała jechać ze mną. Niebawem zaczynała

pracę w popularnym programie rozrywkowym. Cieszyłem się, że

będziemy razem. A potem planowałem wyjazd z nią i Miszką do

ciepłych krajów. Należało się nam. Wypoczynek w towarzystwie dwóch

kobiet, które kochałem – o tak, to prawdziwa bajka!

– Widzę nas troje na plaży. Leżymy, słuchamy szumu oceanu i nikt

nas nie prześladuje. – Położyłem się na łóżku, patrzyłem w sufit

i uśmiechałem się do telefonu, który nastawiłem na tryb głośnomówiący.

– To bardzo ładna wizja. – Głos Niny rozbrzmiał w hotelowym

pokoju.

– To nie tylko wizja, to nasza przyszłość.

– Jeśli tak mówisz.

Wyobraziłem sobie jej uśmiech. Usta rozciągają się szeroko,

w prawym policzku robi się dołek, oczy zwężają się w szparki. Jej twarz

cała się śmieje, ten uśmiech jest zaraźliwy. Wiele razy, na samym

początku, kiedy tak się śmiała, z trudem powstrzymywałem się od

zrobienia tego samego. Ale wówczas jeszcze bałem się odsłaniać

i pokazywać, że także lubię i umiem się śmiać. A teraz chciałem, by

wiedziała, że robię to za jej sprawą, że pomogła mi pokonać wewnętrzny

opór przed tym, aby iść dalej i być szczęśliwym, zakochanym facetem.

Postanowiłem, że gdy tylko wrócę do Wrocławia, gdy się spotkamy,

wyznam jej, co czuję. Nie wiem, po co tyle z tym zwlekałem.

Najchętniej wykrzyczałbym to teraz na głos, aby usłyszała, wiedziała.

Chociaż chyba wiedziała, dostrzegała to w moich oczach, gestach. Mimo

to chciałem postawić sprawę jasno.

– Tak właśnie będzie – powiedziałem z mocą.


– Prześladowcami się nie przejmuj. To minie.

– Kiedyś tak.

– A Misza… – zaczęła, ale jej przerwałem.

– Chcę, aby dotrwała do matury. W normalnym, spokojnym domu.

Bez szaleństw. Jeszcze rok. Wówczas będzie można się ujawnić.

– To dobry plan. – Nina westchnęła.

– Damy radę?

– Jasne. W końcu teraz jesteśmy we troje. Będzie dobrze, Mirek.

– Jeśli tak mówisz – powtórzyłem jej słowa.

Potem się pożegnaliśmy, a ja zacząłem odliczać godziny do powrotu

do mojej ukochanej. I to było cholernie niesamowite!

Kolejny dzień mijał mi na zdjęciach do reklamy garniturów dla

eleganckich facetów. Było to trochę męczące, ale całkiem dobrze się

bawiłem. Fotograf okazał się cierpliwy i pomysłowy, ekipa zgrana i na

luzie, więc żmudna praca polegająca na pozowaniu do setnego ujęcia

wcale nie była aż tak upierdliwa. Kiedy skończyliśmy, dochodziła

siedemnasta. Nie chciałem ruszać do Wrocławia tak późno, planowałem

się wyspać i wyjechać następnego dnia po śniadaniu.

Kiedy wracałem do hotelu, zadzwoniła moja córka. Zdziwiłem się,

bo rozmawiałem z nią rano i wspominała, że dzisiaj będzie spać

u koleżanki z klasy. Oczywiście moi rodzice o wszystkim wiedzieli.

– Co tam, Misia? – zapytałem wesoło.

– Tato? – Jej głos brzmiał źle.

Bardzo źle. Chyba płakała.

– Michalina? Co się stało? – przestraszyłem się.

– Tato, musisz tu natychmiast przyjechać!


W tym czasie ktoś zaczął się do mnie dobijać. To był Gabriel. I już

wiedziałem, że stało się coś bardzo, bardzo złego.

* Ludzie honoru, Jack Nicholson jako pułkownik Nathan Jessup, 1992.


Rozdział 14
Cóż, oto kolejny niezły bajzel, w który mnie wpakowałeś*.

Nazajutrz Mirek miał przyjechać do Wrocławia. Postanowiłam zrobić

kolację, a potem zaproponować oglądanie nowego serialu, nakręconego

na podstawie powieści polskiej autorki, którą uwielbiałam czytać. Serial

opowiadał o zawodnikach MMA i ich dziewczynach, które prowadziły

fundację pomagającą kobietom. Bardzo mnie ciekawiło, kto wcielił się

w głównych bohaterów. Ten wieczór chciałam spędzić spokojnie,

domowo, tylko we dwoje. Mirek miał dość wrażeń ze świata, w którym

żył, i wiedziałam już, że uwielbia swojskie klimaty, odpoczynek

i zwykłe spędzanie czasu, bez fajerwerków. Ja także to kochałam.

Zwłaszcza że czekały nas wyjazd do Warszawy, obowiązki, praca

i zapewne dalsze zainteresowanie prasy.

Przygotowałam zapiekankę z kurczakiem, na deser upiekłam

szarlotkę, którą miałam zamiar podać z lodami. Wino, oczywiście

czerwone, owoce, pestki dyni, które oboje uwielbialiśmy podjadać

podczas oglądania telewizji. Miron był aktorem, łamaczem kobiecych

serc, ale był też normalnym facetem, pragnącym spokoju. Ludzie

czasami inaczej postrzegają gwiazdy, wierzą, że są takie jak grani przez

nie bohaterowie. A to tylko poza, kolejna rola prezentowana na potrzeby

publiki. Miron nie grał, po prostu starał się chronić tych, których kochał.

I ja zamierzałam mu w tym pomóc.


Dziś planowałam trochę popracować. Pozamawiałam nowe

kosmetyki, które były mi potrzebne do pracy, a potem wzięłam kąpiel

i położyłam sobie na twarz maseczkę. W łazience grała muzyka, może

dlatego nie słyszałam sygnału rozładowanej komórki. Dopiero około

dwudziestej czwartej, kiedy skończyłam czytać i miałam zamiar położyć

się spać, zauważyłam, że ekran jest martwy.

Kiedy podłączyłam telefon do ładowania, okazało się, że mam kilka

nieodebranych połączeń. Zdziwiłam się. Jednym z nich było połączenie

od Miszki. Ale także od Gabriela, agenta Mirka, i od niego samego aż

sześć. Prawie zemdlałam z nerwów. Coś musiało się stać! Drżącymi

rękoma usiłowałam wybrać numer Mirka, z nadzieją, że nic złego mu się

nie stało. Kiedy odebrał, uderzył mnie ton jego głosu.

– Halo? – warknął.

– Co się sta…

– Dojeżdżam już do ciebie. Wpuść mnie.

– Ale…

– Za pięć minut będę. Nie chcę budzić twoich rodziców – odparł

sucho i się wyłączył.

Ubrałam się w dres i wyszłam z mieszkania. Przemierzyłam część

ogrodu do furtki, mijając dom rodziców, którzy musieli już spać, bo

w ich oknach było ciemno. Po chwili dojrzałam zbliżające się jasne

ksenony samochodu Mirka, które dobrze już poznawałam. Bałam się.

Coś musiało się stać, coś bardzo złego. Ledwo byłam w stanie przełknąć

ślinę przez suche jak pieprz gardło.

Kiedy zaparkował przed bramą wjazdową, otworzyłam furtkę

i patrzyłam na niego zaniepokojona. Jego twarz była ściągnięta

gniewem. Przypominał mi wkurzonego Mirona Moro na planie, kiedy


ktoś go zirytował, powiedział lub zrobił coś, co było niezgodne z jego

założeniami.

– Mirek, co się dzieje? – Podeszłam bliżej.

Chciałam go objąć, ale wyprostowany patrzył na mnie z góry.

– Wejdźmy do środka.

W milczeniu udaliśmy się do mieszkania. Zupełnie nie wiedziałam,

co się stało. Kiedy zamknęłam drzwi, Mirek odwrócił się gwałtownie

i patrzył na mnie ze złością i żalem. Uderzyło mnie to pełne oskarżeń

spojrzenie.

– Jak mogłaś, do cholery? – zapytał cicho, a jego głos aż drżał od

tłumionych emocji.

– O czym ty…

– Ufałem ci – przerwał mi. – Tak bardzo ci ufałem. A ty zrobiłaś to,

o czym wielokrotnie mówiłem i czego się bałem. Sprzedałaś mnie.

Zirytowałam się. Objęłam się ramionami, drżałam na całym ciele, ale

spojrzałam mu śmiało w oczy.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Jeśli masz zamiar mnie o coś

oskarżać, może najpierw powiesz, co jest grane. Bo nie mam zamiaru

wysłuchiwać jakichś insynuacji! – Podniosłam głos, jednak nie mogłam

zapanować nad jego drżeniem.

Mirek kliknął coś wściekle w iPhonie i wyciągnął w moim kierunku

świecący ekran.

– Chciałaś sławy? Czy kasy? – warknął.

Poczułam się tak, jakby uderzył mnie w twarz. Wpatrywałam się

w tekst na komórce, w zdjęcie, które dobrze znałam, i nic nie

rozumiałam. Ale bardziej dotknęło mnie to, w jaki sposób on zwracał się
do mnie. Uniosłam twarz i spojrzałam mu w oczy. Były takie obce, takie

dalekie.

– Nie mam z tym nic wspólnego – odparłam po chwili milczenia

i mierzenia się wzrokiem. – Nie mam pojęcia…

– To zdjęcie, które zrobiłaś podczas naszej wspólnej wycieczki. –

Znów mi przerwał. – Pieprzona prasa już wie, że mam córkę. Czatowali

na nią pod szkołą, a potem pod naszym domem. Nie dają jej żyć, jej

profil zasypali setkami wiadomości. Do cholery, Nino, jak mogłaś nam

to zrobić?!

– Czy ty mnie słuchasz? Jak możesz mnie oskarżać o coś takiego? Po

tym wszystkim… – Głos mi się załamał, ale przełknęłam ślinę i wzięłam

się w garść. Nie rozkleję się przed nim. Nie ma mowy! – Nie wiem, skąd

ten portal ma to zdjęcie. Może… – rozpaczliwie szukałam rozwiązania –

…może ktoś nas śledził. Może ktoś nam zrobił…

– Daj spokój. To selfie, które ty zrobiłaś. Nie wiem dlaczego, Nino.

Zanim stąd wyjdę, chciałbym, żebyś mi wytłumaczyła, do diabła,

dlaczego ze mną pogrywałaś i okazałaś się taka sama jak inne?!

– Patrz mi na usta! – Wskazałam palcem swoją twarz. – Nie mam

z tym nic wspólnego! NIC! Mówiłeś o zaufaniu? To działa w obie

strony! Myślałam, że to, co jest między nami… – O nie, nie mogę tego

powiedzieć. To wszystko okazało się tylko pozorami. Kłamstwem.

Czymś słabym i nic niewartym. – Ufałam ci. Ja także tobie zawierzyłam.

Chciałam z tobą coś zbudować – dodałam już szeptem.

– Ktoś cię przekonał? Może coś obiecał? Zaszantażował? – Mirek

wpatrywał się we mnie nieruchomym wzrokiem.

Zachowywał się, jakby był głuchy na moje słowa.

Podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko. Chłodne letnie

powietrze wdarło się do mieszkania.


– Myślę, że powinieneś już iść – powiedziałam cicho.

– Chcę to wyjaśnić.

– Ty już wszystko wyjaśniłeś. Wiesz lepiej. Nie mamy o czym

rozmawiać.

– Daj mi dowód, który mnie przekona, że to nie ty. – Złapał za drzwi

i pochylił się nade mną.

Widziałam jego wściekłe, ale i smutne oczy. Bezkresny żal rozlał się

po moim ciele. Wiedziałam, że jeszcze kilka chwil, a się rozpłaczę

i wyznam mu miłość. Bo kochałam go całym sercem. Ale wiedziałam

też, że właśnie wszystko straciliśmy. Że nie jestem dla niego tym, kim on

dla mnie.

– Nie mam takiego dowodu. Jeśli uważasz, że ja wysłałam to zdjęcie,

to…

– To co, Nino? – Poczułam, że chwyta mnie za ramię i przyciąga do

siebie.

Widziałam drobne piegi na jego nosie, które uwielbiałam całować.

Poczułam, że coś łapie mnie za gardło. Szczypały mnie nos i oczy,

czułam, że zaraz pociekną mi łzy. Odsunęłam się i otworzyłam szerzej

drzwi.

– To zapewne masz rację. A teraz wyjdź. Wyjdź z mojego

mieszkania.

Wpatrywał się jeszcze we mnie przez chwilę, a potem szarpnął się,

przeklął pod nosem i wypadł do ogrodu. Widziałam, jak biegnie do

bramki, przeskakuje zgrabnie przez płot i po chwili usłyszałam odgłos

silnika. Ruszył z piskiem opon, a ja zatrzasnęłam drzwi, przekręciłam

zamek i osunęłam się po ścianie na podłogę. A potem wybuchłam długo

tłumionym płaczem. Pełnym żałości, zranionej dumy i utraconej nadziei.


Na wszystko. Na miłość, szczęście i happy end. Moje love story okazało

się pieprzoną dramą!

***

Jechałem przez miasto jak wariat. Miałem szczęście, że nie spotkałem po

drodze żadnego patrolu policji, bo zapewne dostałbym duży mandat.

Dotarłem pod swój dom, ale nie wjechałem do środka. Po

dziennikarzach nie było już śladu, ale zdawałem sobie sprawę, że

pojawią się z samego rana. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co się

wydarzyło. Gabriel dzwonił do mnie już kilka razy, potem wysyłał

wiadomości z linkami do portali, które zajęły się tym tematem. Ze

wszystkich plotkarskich stron biły po oczach tytuły:

Miron Moro ma córkę!

Kim jest młodziutka dziewczyna u boku gwiazdy polskiego kina?

Naczelne ciacho jest ojcem! A gdzie mamusia?

Gdy to czytałem, robiło mi się słabo, niedobrze, ogarniała mnie

wściekłość, ale przede wszystkim czułem cholerne rozczarowanie.

Dlaczego to zrobiła?

Nie mogłem w to uwierzyć, ale fakty były jasne. Ona zrobiła zdjęcie

i to zdjęcie znalazło się w sieci. Samo tam nie zawędrowało!

Wjechałem przez automatycznie otwieraną bramę prosto do garażu.

Przez korytarzyk wszedłem do domu rodziców. Mama czekała na mnie.

Patrzyła wzrokiem pełnym troski.

– Synu, to jakiś obłęd. Dziennikarze zachowują się jak dzikusy.

– To hieny, mamo, dostają kasę za każdą plotę, każde zdjęcie. –

Potarłem twarz. – Przepraszam, zajmę się tym.

– Miszka się bardzo przestraszyła. Robili jej zdjęcia, krzyczeli. –

Mama pokręciła głową.


– Wiem… Jezu, jak mogłem do tego dopuścić! – Uniosłem się.

– Spokojnie. Skąd wiesz, jak to zdjęcie…

– Mamo! – Spojrzałem na nią ostro. – Znam ten świat. Tam nie ma

żadnych zasad.

– Ale jak to się stało? Nic nie rozumiem.

– Zajmę się tym – uciąłem. – Gdzie Miszka?

– U siebie, jest zdezorientowana.

– Idę do niej.

Ruszyłem na górę, serce dudniło mi w piersi, czułem wściekłość,

nieposkromioną wręcz, a także ogromny żal i jeszcze większe

rozczarowanie.

Zapukałem do pokoju córki i gdy usłyszałem jej cichy głos,

wszedłem do środka. Kiedy mnie zobaczyła, podbiegła i przytuliła się

całym drobnym ciałkiem.

– Jejku, tato, oni są nienormalni! – Cała drżała.

Przytuliłem ją i pocałowałem w czubek głowy.

– Wiem, kochanie. Przejdzie im. Damy radę. Na razie nie wchodź na

Facebooka, nie zaglądaj tam, póki się nie nasycą. Przygotuję

oświadczenie dla prasy, Gabryś już się tym zajmuje.

– Skąd mieli nasze zdjęcie? – Odsunęła się i spojrzała na mnie

przestraszona. – Przecież zrobiła je Nina. – Patrzyła na mnie wielkimi

oczami, tak podobnymi do oczu jej matki.

Poczułem ukłucie w sercu. Uczucie tęsknoty i wściekłości na samego

siebie. Jak mogłem zaufać… Jak mogłem? Do diabła!

– Nie wiem, ustalam to. Zajmę się tym, o nic się nie martw. Nie

musisz się tym kłopotać, naprawdę. Będzie sporo zamieszania, ale


w końcu wszystko ucichnie, zawsze tak jest.

– To okropne.

– Wiem, ale damy radę. Kto, jak nie my, panno Morawska?

– Dobrze, tato.

Pocałowałem ją jeszcze raz w czoło, kazałem położyć się do łóżka

i poszedłem do swojego pokoju. Zerknąłem na telefon. Portale

plotkarskie aż huczały od newsa dnia. Spekulowano, kto jest matką

Michaliny i czy mój związek z Niną trwa od dawna. Wiedziałem, że

niewiele czasu upłynie, zanim wścibscy dziennikarze odkryją, że matka

mojego dziecka nie żyje, że była z domu dziecka, że nigdy nie poznała

córki. Taka historia to młyn na plotkarską wodę, zdawałem sobie sprawę,

że te hieny będą drążyć coraz głębiej.

Potarłem twarz i zwiesiłem głowę. Nie mogłem uwierzyć, że kobieta,

której ufałem, którą polubiłem i którą kochałem… że ona to zrobiła.

Gdzieś głęboko we mnie pojawiło się to dziwne uczucie, które niemal od

razu zdusiłem, ale jednak było tam i sprawiło, że zacząłem się

zastanawiać. Czy to możliwe, żeby okazała się tak perfidna, tak głupia

i pazerna? Bo przyszło mi do głowy, że może zrobiła to dla pieniędzy.

I znowu to samo uczucie kazało mi wątpić w to wszystko, co się

wydarzyło. Ale jak inaczej paparazzi weszli w posiadanie tego zdjęcia?

Zdjęcia z JEJ telefonu!

– Kurwa mać!!! – warknąłem i miałem ochotę coś rozwalić.

Najchętniej nos jakiejś dziennikarskiej hieny, dla której nie istniały

żadne świętości!

Nalałem sobie wódki, wypiłem, potem znowu i znowu. W końcu

położyłem się na łóżku w ubraniu i zasnąłem. A śniłem o mojej pięknej

dziewczynie, która mnie zdradziła, uciekła i z powrotem związała z tym


swoim durnym eks, a kasę, którą dostała za nasze wspólne zdjęcie, dała

jemu. Bo on jej bardzo potrzebował. I kasy, i Niny.

Kiedy obudziłem się rano, miałem lekkiego kaca. Ale to nie było

najgorsze. Zadzwoniłem do Gabriela. Odebrał niemal natychmiast,

pomimo morderczo porannej pory.

– Miron, słuchaj…

– Zorganizuj konferencję prasową – przerwałem mu.

Podszedłem do okna, widziałem kilku zmęczonych fotografów pod

bramą wjazdową na naszą posesję.

– No właśnie miałem…

– Ale tutaj, we Wrocławiu. – Znów wszedłem mu w słowo. –

Wystąpię z Miszką, nie będę jej męczył podróżą.

– Jasne. Może w kinie?

– Obojętne.

– Dobra, zajmę się tym. A co do Niny…

– Nie wciągaj jej w to – warknąłem.

– Ale przecież to ona…

– Zajmę się tym sam. Nie życzę sobie, aby jej nazwisko padło

w związku z tą sprawą. Nie chcę niszczyć jej kariery.

– To jej wina, Miron.

– Powiedziałem, że się tym zajmę – uciąłem sucho. Gabryś wiedział,

że nie ma co ze mną dyskutować na ten temat. – Wyjaśnijmy kwestię

mojego ojcostwa. Dość wczesnego. Powiem też o mamie Miszki. Nie

chcę, żeby gnojki biegały po cmentarzach i węszyły. Dostaną wszystko

na tacy.

– A jak młoda?
– Przestraszona. Nie spodziewała się czegoś takiego.

– W końcu będziesz mógł wziąć ją na premierę…

– Zapewne tak zrobię. Ale najpierw zajmijmy się wyprostowaniem

tego cholerstwa. Jak się nasycą, to może przestaną być tacy napastliwi.

– Jasne, Miron, już to załatwiam.

– Informuj mnie. Cześć!

Kiedy się rozłączyłem, wszedłem na pierwszy lepszy portal

plotkarski. Oczywiście było tam nasze zdjęcie opatrzone różnymi

krzyczącymi tytułami. Powiększyłem fotografię. Byłem na niej

naprawdę szczęśliwy i wyluzowany. Miszka także. Nina się śmiała, jej

oczy błyszczały i widziałem w nich tak wiele uczuć. Poczułem, jak

kurczy mi się serce w paroksyzmie bólu i żalu. Schowałem twarz

w dłoniach.

– Nino… powiedz, że to jakiś cholerny błąd, przypadek, pomyłka…

Błagam…

* Synowie pustyni, Oliver Hardy jako Oliver, 1933.


Rozdział 15
Bo przecież jutro też jest dzień*!

Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nic z tego nie rozumiałam,

byłam jak zamrożona. Moi rodzice nie mogli pojąć, co się dzieje. Pod

naszym domem wystawali dziennikarze, gdy wychodziłam na ulicę,

robiono mi setki zdjęć i zarzucano pytaniami:

– Nino, kiedy ślub?

– Nino, to twoja córka?

– Dlaczego się ukrywacie?

– Kim jest matka dziewczyny?

Moja mama chodziła przestraszona; musiałam uwolnić rodziców od

tego ciężaru i natarczywości. Z pomocą przyszła Aga.

– Przyjadę po ciebie, wyjdziesz z walizkami, będzie to jasny znak, że

opuszczasz dom.

– Okej – odparłam słabo.

– Trzymaj się, będę za godzinę. U mnie będziesz mogła krzyczeć

i wypłakać się do woli.

– Sama nie wiem, czego bardziej chcę. – Westchnęłam.

– Musisz to z siebie wyrzucić. Pakuj się. Za godzinę pod twoim

domem.
– Dzięki, Aga – szepnęłam z ulgą.

Spakowałam się, poszłam do rodziców i oznajmiłam, że na razie jadę

do Agnieszki, a za trzy dni wracam do Warszawy.

– Dziecko, a jak Miron, znaczy Mirek, patrzy na tę całą sytuację?

Wszystko w porządku? – Mama była zaniepokojona.

– Nie jest w porządku – odparłam cicho. Z całych sił próbowałam

zapanować nad głosem, żeby nie drżał i nie zdradził, jak bardzo rozdarta

wewnętrznie jestem. – Ale muszę się teraz zająć sobą i swoim życiem,

pracą. Jeśli wyjadę, dziennikarze dadzą wam spokój. Po prostu

ignorujcie ich i tyle. Znudzą się.

– Och, dziecko…

Rodzice uściskali mnie i kazali dawać znać, jak rozwinie się

sytuacja. Mama na odchodne powiedziała spokojnie:

– Jesteś cudowna i zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Jeśli on

myśli coś innego, niech się walnie w tę swoją śliczną buźkę i spada.

Roześmiałam się, chociaż chciałam wyć.

– Niech spada! – powtórzyłam.

Kiedy wyszłam, Aga już czekała w swoim wielkim jeepie. Stojący

przed naszą posesją dziennikarze robili mi zdjęcia i wykrzykiwali, jak

zwykle, te same pytania. Nie zwracałam na nich uwagi. Aga pomogła mi

z walizką, a ja, mrużąc oczy pod wpływem błyskających fleszy,

wsiadłam do samochodu i ruszyłyśmy z piskiem opon.

Pojechałyśmy do jej domu, a Zbyszek wyczekiwał nas na podjeździe.

Aga zaprowadziła mnie do pokoju gościnnego i dała mi czas na

rozpakowanie. Po chwili zapukała i weszła do środka. Zastała mnie

siedzącą bez ruchu na łóżku. Walizka stała koło moich nóg.


– Kochanie… – Przyjaciółka mnie przytuliła, a wówczas wszystko

puściło.

– Dlaczego on mi nie wierzy? Jak mógł mnie oskarżyć o coś tak

okrutnego i bezmyślnego? W życiu bym czegoś takiego nie zrobiła. –

Płakałam.

– Miron Moro to dupek! Gdybym go dostała w swoje ręce… – Aga

była wściekła. Dobrze mi robiło to jej wkurzenie. – Widać, że koleś

wcale cię nie poznał. Gdyby naprawdę cię znał, wiedziałby doskonale,

że jesteś dobrą, uczciwą osobą, a nie jakąś pustą lalą, która leci na fejm

i kasę.

– Najgorsze jest… – Znowu zaniosłam się szlochem. – Och, Aga…

najgorsze jest to, że ja go kocham. Naprawdę go kochaaaam…

– Wiem, Nino, wiem… Choć on na to nie zasługuje.

– Nie rozumiem, skąd to zdjęcie się tam wzięło…

– Chodź, napijesz się ziołowej herbatki, Zbyszek zrobił spaghetti,

porozmawiamy. Na spokojnie. – Wytarła mi twarz i oczy. Uśmiechnęła

się i spojrzała na mnie uważnie. – Już lepiej?

– Troszkę… – Pociągnęłam nosem.

Musiałam wziąć się w garść. Za dwa dni wracałam do Warszawy,

czekały na mnie obowiązki. Zamierzałam się pozbierać i żyć dalej.

Zjedliśmy pyszną kolację, Zbyszek zajął się dziećmi, a ja opadłam na

fotel. Aga przykryła mnie kocem, podała herbatkę uspokajającą,

czekoladę i usiadła w drugim fotelu, patrząc na mnie uważnie.

– Kochanie, myśleliśmy o tym dużo ze Zbyszkiem. On nawet

dzwonił do kumpla, który jest informatykiem, i pytał, czy ktoś mógł

wykraść to zdjęcie z twojego telefonu.

– I co? – spytałam markotnie.


Aga przewróciła oczami.

– Oczywiście, że mógł. Tylko pytanie: po co? Takie rzeczy,

ryzykowne i kosztowne, robi się po coś. Najczęściej dla kasy. Dla

szantażu. Rozumiałabym, gdyby ktoś wykradł zdjęcie, potem zadzwonił

do Moro i zażądał kasy za milczenie. Ale takie coś… Nie, kochanie,

mało prawdopodobne, że to jakaś szpiegowsko-hakerska robota.

– No to już nic nie wiem… – Pokręciłam głową.

– Poczekaj, musimy wszystko przeanalizować. – Agnieszka uniosła

dłonie, po czym wzięła kartkę, długopis, usiadła na podłodze i położyła

to wszystko na niskiej szklanej ławie. – Kiedy zrobiliście to zdjęcie? –

Wpatrywała się we mnie niczym śledczy podczas przesłuchania.

Próbowałam się skupić i ogarnąć myśli.

– Podczas wycieczki do Gruszowa.

– Okej, to jasne… Gruszów… – Bazgrała po kartce. Pismo to ona

miała lekarskie. – I co się wydarzyło potem?

– Ale o co pytasz? – Nie zrozumiałam.

– Nie o to, co z NIM robiłaś. – Przewróciła oczami. – Wróciliście do

Wrocławia i co?

– Nic. – Wzruszyłam ramionami. – Potem on wyjechał do Łodzi, bo

miał tam sesję zdjęciową. No i tam wybuchła ta bomba, znaczy…

podczas jego pobytu w Łodzi.

– Czyli to były raptem trzy dni? Cztery?

– Nie, pięć. Wcześniej miał jakieś wywiady, do Łodzi pojechał… –

Nagle poczułam, że robi mi się słabo.

Spojrzałam na Agnieszkę i chyba zbladłam, bo utkwiła we mnie oczy

i widziałam w nich zaniepokojenie.


– Jezu, Nino, nie rób tak. Myślałam, że masz jakiś atak. Co się stało?

– On był u mnie – wyszeptałam.

– Kto??!

– No on, Rafał! – prawie krzyknęłam.

– Poczekaj, bo się gubię. – Moja przyjaciółka pokręciła głową

z niedowierzaniem. – Twój niewierny eks był u ciebie? Tutaj? We

Wrocku?

– Tak…

– Co on tu robił?

– Przyjechał, nie wiem… – Wzruszyłam ramionami.

– Sorry, kochanie, ale muszę cię o to zapytać. – Aga wyglądała na

wkurzoną. – Czy ty wpuściłaś tego frajera do domu?

– Przeskoczył przez furtkę i stał pod moimi drzwiami. No przecież

nie mogłam go wyrzucić. Chciał tylko pogadać i mnie przeprosić.

Agnieszka przewróciła oczami i potarła twarz gestem pełnym

frustracji.

– Mam ochotę kopnąć cię w tyłek, Nino. Serio. Koleś wali cię w rogi

przez tyle miesięcy, o ile nie lat. Robi ci jazdę na imprezie, chce, żebyś

wykorzystała swoją znajomość z gwiazdą kina, aby załatwić mu rolę.

Potem mu odwala i zachowuje się jak jakiś psychol. A gdy ni z tego, ni

z owego pojawia się przed twoim domem, co ty robisz? Wpuszczasz go

do domu, kiedy jesteś sama. I może jeszcze zaparzyłaś mu herbatkę? –

Spojrzała na mnie, a ja spuściłam wzrok. – No brawo dla tej pani.

No cóż. Faktycznie. Byłam idiotką.

– Nie w dupę powinnam cię kopnąć, tylko w głowę. – Agnieszka

znalazła się przy mnie i… mocno przytuliła. – Boże, wariatko.


Naprawdę cię kocham. Ale czy musisz być zawsze taka dobra dla ludzi?

Nie wszyscy są tak porządni jak ty. A już na pewno nie niewierny

Rafałek.

– Tyle lat byliśmy ze sobą… – Pociągnęłam nosem. – Nie

rozstaliśmy się w zbyt fajnych okolicznościach. Teraz, z Mirkiem, byłam

taka szczęśliwa… – Mój głos lekko się załamał. – Chciałam zamknąć

przeszłość, a Rafał… on był taki zagubiony. I też na nowo stawał na

nogi. Chciał się pogodzić.

– Och, Ninko, ty dobra duszo. – Aga pokręciła głową. – No dobra, co

się stało, to się nie odstanie. Przyjechał do ciebie, wpuściłaś go, zrobiłaś

herbatę i co dalej?

Wzruszyłam ramionami.

– W sumie nic. Pogadaliśmy i tyle.

Agnieszka westchnęła i utkwiła we mnie wzrok. Naprawdę mogłaby

pracować jako spec od przesłuchań albo prywatny detektyw.

– Czy on został sam w pokoju, w którym leżał twój telefon? – spytała

po chwili, gapiąc się na mnie jak psychopatka.

– Ale… co? – Nie rozumiałam do końca jej intencji. – Myślisz,

że… – Nagle mnie olśniło.

– Kochanie, chcę ustalić fakty. Zrywasz z tym niewiernym fiutem,

potem on pojawia się u ciebie niczym pieprzony Copperfield, a dzień czy

dwa po tym wybucha wielka medialna bomba. No błagam…

– On nie mógłby…

Aga prychnęła.

– Obudź się. Rafał jest wredny i myśli tylko o sobie. Poza tym ma

ego jak stąd do Moskwy. Został sam czy nie? Przypomnij sobie.
– No poszłam do kuchni… – powiedziałam cicho. – Gdy poprosił

o herbatę.

– Jasne, cholerna herbatka dla frajera – odparła z przekąsem. –

A twój telefon pewnie leżał na stole w saloniku.

Pokiwałam głową.

– Masz kod zabezpieczający?

– Mam.

– Mógł go znać?

Pobladłam.

– Jezu, Nino, znał czy nie?

– Znał. Mam ten sam kod od lat, tak samo jak PIN do karty –

wyszeptałam.

Aga głośno westchnęła.

– Boże, jesteś jak moja matka! Może jeszcze nosisz PIN razem

z kartą w portfelu, żeby nie zapomnieć?

– Nie, coś ty! – obruszyłam się.

– Dlaczego Rafał znał hasło do twojego telefonu?

– Aga, byłam z nim sześć lat!

– A ty znałaś jego kod? – Była nieubłagana.

– No… nie. Poza tym on go często zmieniał. Ze względów

bezpieczeństwa… – Sama poczułam, jak to beznadziejnie brzmi.

– Żebyś nie odkryła wcześniej jego skoków w bok. Nino, jesteś

cudowna, dobra i szczera, ale czasami bardzo naiwna. – Pogłaskała mnie

po ramieniu.
– I znowu zostałam sama, bo facet, którego kocham, we mnie nie

wierzy. – Pokręciłam głową.

– To osobny temat. Kochanie, nie ma innego wytłumaczenia: kiedy

ty poszłaś parzyć herbatę, niczym cholerna żona ze Stepford, kłamliwy

fiut Rafałek wlazł z butami w twój telefon. Znalazł zdjęcie i przesłał

sobie, po czym pewnie usunął ślady. A potem, aby zemścić się na tobie

i na Mironie, rozesłał fotę do mediów. Tak to było, nie ma innej opcji. –

Agnieszka rozłożyła ręce. – Przykro mi. Rafał to menda, Miron –

nieufny dupek, ty za to naiwniaczka. Poza tym na bank ta kutasina

dostała za to kasę.

– Która kuta…? Rafał, no tak. – Pokiwałam głową.

– Wiem, gubisz się w tej całej kutasokracji.

Pociągnęłam nosem.

– I co ja mam z tym zrobić? Nie udowodnię mu tego, a Miron mi nie

uwierzy.

– Miron powinien walnąć się w łeb, ale to już mówiłam. Jeśli teraz ci

nie ufa, to sorry, kiepsko to widzę. Ale z Rafałem… mam pomysł.

Spojrzałam na przyjaciółkę. Jej oczy błyszczały zimnym blaskiem

i pomyślałam, że dobrze, że mam ją po swojej stronie. O Agnieszce

mówiono, że jest typowym zodiakalnym Skorpionem. Czyli cudownym

przyjacielem, ale okropnym wrogiem. I to się sprawdzało.

Po chwili wiedziałam już, co muszę zrobić.

Za dwa dni wracałam do Warszawy i czekało mnie nie lada

wyzwanie.

A potem… może spróbuję na nowo posklejać moje roztrzaskane

serce i skupię się na pracy.


I będę żyła nadzieją, że nigdzie już nie natknę się na Mirona Moro,

który przetoczył się przez moje życie jak huragan i zostawił po sobie

tylko zgliszcza.

* Przeminęło z wiatrem, Vivien Leigh jako Scarlett O’Hara, 1939.


Rozdział 16
Elementarne, mój drogi Watsonie*.

Gabriel załatwił wszystko, jak trzeba. W restauracji hotelu Monopol

zorganizował konferencję prasową, na którą udałem się z nim

i Michaliną. Miszka była zdenerwowana, ale gdy wchodziliśmy do

środka, trzymałem ją mocno za rękę.

– Pamiętasz, jak chodziliśmy na pobranie krwi, gdy byłaś mała? –

Spojrzałem na nią. – Zawsze potem zabierałem cię na lody.

– Myślisz, że będę krwawić? – Przewróciła oczami.

– Ty nie, ale jak któryś z tych dupków cię zdenerwuje, to nie ręczę za

siebie.

– Spoko, tato, damy radę. A potem lody! – Uśmiechnęła się.

W myślach powtarzałem jej słowa, natomiast na twarz przyoblekłem

swoją zwykłą maskę – pełną rezerwy i dystansu, z odrobiną pogardy.

W tym przebraniu czułem się najlepiej, a dzisiaj było mi ono bardzo

potrzebne, aby nie pokazać, jak bardzo jestem zraniony i wkurwiony.

Gabriel poinformował pismaków, że każdy z nich może zadać tylko

jedno pytanie. Na sali rozległ się szum dezaprobaty, ale niewiele sobie

z tego robiłem. Zajęliśmy miejsca, pod stołem ścisnąłem dłoń Miszki

i poczułem, że oddaje mi uścisk. Jej rączka okazała się chłodna

i spocona. Moja córeczka była bardzo zdenerwowana. Zacisnąłem drugą

dłoń w pięść. Poczułem wściekłość.


– Telewizja TN. Panie Moro, czy ta panienka to pana córka? – Młody

dziennikarz uśmiechał się, zadowolony, że zadał to pytanie pierwszy.

– Wprawdzie niektórzy dziennikarze orzekli, że to moja młoda

dziewczyna, ale tak, ma pan rację. To moja córka, Michalina

Morawska – odparłem spokojnie, chociaż oczami wyobraźni widziałem,

jak wpycham tym wszystkim dupkom kamery w ich uchachane mordy,

zabieram Miszkę i wychodzę, a nikt nie ośmiela się zrobić nam chociaż

jednej pieprzonej fotki!

– Gazeta „Twój Szyk”. Czy Michalina pojawi się na premierze pana

nowego serialu? – Wysoka blondynka błysnęła bielą zębów.

Wzruszyłem ramionami i zerknąłem na Miszkę. Powtórzyła mój

gest.

– Jeśli będzie chciała.

– Pani Michalino, pojawi się tam pani? – Dziennikarka nie

odpuszczała.

– To już drugie pytanie. – Gabriel był czujny. – Następny, proszę. –

Spojrzał na znajomego pismaka z plotkarskiego portalu.

– Nie muszę się przedstawiać. – Niski, piegowaty rudzielec

uśmiechnął się krzywo. – Dlaczego ukrywał pan córkę?

– Żeby ją chronić.

– Ale…

– Następny! – Gabriel pilnował porządku.

– Telewizja „Neon”. Gdzie jest matka Michaliny?

Zacisnąłem na moment szczęki. Wziąłem szybki wdech.

– Nie żyje – odpowiedziałem.

– Portal „Na językach”. Ile miał pan lat, gdy urodziła się córka?
– Za mało.

– Panie Moro… – Dziennikarki nie usatysfakcjonowała ta

odpowiedź.

– Następna osoba!

– Gazeta „StarLife”. Dlaczego nie ma tutaj Niny Brzeskiej?

Zmarszczyłem brwi.

– Pani Brzeska ma swoje plany i nie musi uczestniczyć w czymś, co

jej nie dotyczy.

– Ale przecież…

– Dalej! – Gabriel nie brzmiał przyjaźnie.

– Telewizja SAT. Czy to prawda, że matka Michaliny wychowywała

się w domu dziecka? – Dziennikarka była bardzo zadowolona, że rzuciła

taką bombę.

Na sali rozległ się szum.

– Nie wiem, co to ma do rzeczy… – Pokręciłem nieznacznie

głową. – Ale tak, straciła wcześnie rodzinę.

– Portal „Na gorąco”. Czy zamieszkacie razem? Znaczy pan, córka

i Nina?

Poczułem, że zaczyna trafiać mnie szlag. Gabryś chyba dostrzegł

błysk wściekłości w moich oczach, a może usłyszał, jak zgrzytam

zębami, dlatego złapał mikrofon i oznajmił tonem nieznoszącym

sprzeciwu:

– To koniec, dziękujemy. Jeśli mają państwo więcej pytań, proszę

o maila. Odpowiemy w jak najszybszym terminie.

– Ale panie Moro!!!

– Michalina, spójrz tutaj!


– Michalina, masz chłopaka?

– Zamieszkacie z Niną?

Pytania, krzyki i trzaski migawek odprowadzały nas do wyjścia.

Wyszliśmy na boczny parking, a Gabriel czym prędzej zapakował nas do

samochodu. I tak po drodze jeszcze kilku paparazzich zdołało zrobić

nam zdjęcia, ale miałem to gdzieś.

– Jezu, tato, zawsze to tak wygląda? – Miszka była nieco

zszokowana.

– Nie zawsze. Ale z reguły. A teraz jesteś gorącym tematem.

– Chyba niekoniecznie chcę.

– No widzisz, przed tym właśnie chciałem cię chronić.

– Wiem. Teraz to rozumiem. – Westchnęła i pokręciła głową. –

Rozmawiałeś z Niną?

– Nie chcę teraz o tym mówić.

– Tato, nie wierzę, że ona sprzedała im to zdjęcie. – Córka usiadła

bokiem i patrzyła na mnie.

Siedzieliśmy z tyłu, Gabryś robił dzisiaj za kierowcę.

– Nie wiem, muszę to wyjaśnić. – Wzruszyłem ramionami.

– Ale dlaczego nie ma jej z nami? – drążyła.

– Bo teraz musimy się skupić… – zacząłem, ale obdarzyła mnie

nieco zirytowanym spojrzeniem.

– Nie jesteśmy na konferencji prasowej! – rzuciła. – Jak cię znam, to

już zrobiłeś jej o to jazdę. A ona zapewne się wkurzyła.

– Nie wiem… była smutna i zła jednocześnie – odparłem

zrezygnowanym tonem.
– A myślisz, że tak by się zachowała, gdyby naprawdę to zrobiła? To

nie Nina. Ona by się przyznała.

– Wyjaśnię to – powtórzyłem sucho.

– Nie sądzę, że to ona… świadomie… Nie wiem, może jakaś

pomyłka? Może komuś przesłała, przyjaciółce, a ta to wykorzystała?

Albo jakiś haker.

– Daj spokój, Misza. Zostawmy to. Teraz musimy zająć się tobą.

– Poradzę sobie, tato. Ale proszę cię, porozmawiaj z Niną. Ona

naprawdę… Byłeś taki radosny. I szczęśliwy. – Moja córka brzmiała tak

smutno, że coś ścisnęło mi serce.

Jakiś żal i chyba poczucie winy.

– Zajmę się tym. – Powtórzyłem po raz kolejny.

– Obiecujesz?

– Tak – uciąłem krótko, a ona wiedziała, że teraz nic więcej już ze

mnie nie wyciągnie.

Dojechaliśmy do domu, dostrzegłem kilku dziennikarzy kręcących

się koło posesji. Wjechaliśmy przez bramę i zrobiono nam kilka zdjęć.

Wiedziałem, że to minie. Zarobią swoje, a potem pojawi się coś nowego

i zostawią nas jak nieświeżą bułkę. Zawsze tak było.

Kiedy znaleźliśmy się w domu, moja mama uściskała Miszkę.

– Oglądałam relację w internecie. Byłaś bardzo dzielna, Misiu.

– Dzięki, babciu. To tato umie z nimi gadać.

– Synu… – Mama pogłaskała mnie po ramieniu.

– Będzie okej – zapewniłem ją i spojrzałem na mojego agenta. –

Gabriel.

– Jasne – odpowiedział tylko.


Ruszyliśmy do mojego gabinetu. Mieliśmy kilka spraw do

obgadania.

***

Patrzyłam na jego pełną pogardy i dystansu twarz i wiedziałam, że oto

Miron Moro, niedostępna gwiazda szołbiznesu, w pełnej krasie. Aż

zrobiło mi się zimno, gdy go ujrzałam. Znałam go takiego z początków

naszej znajomości, a także z wcześniejszych zdjęć czy wywiadów. Ale

poznałam także jego drugą twarz. Mężczyzny romantycznego, nieco

szalonego, pełnego humoru. Dobrego ojca, syna.

A teraz był taki obcy; oczy patrzyły beznamiętnie i widziałam, że jest

wkurzony. Kiedy padały kolejne pytania, coraz bardziej irytujące,

obawiałam się, że wyskoczy zza długiego stołu i wepchnie jednemu lub

drugiemu dziennikarzowi mikrofon w gardło. Ale on oczywiście

doskonale nad sobą panował. Kiedy jednak padło moje imię

i nazwisko… dostrzegłam to. Błysk w jego oczach. Złość, ogrom

namiętności i bezkresny żal.

Nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem i schowałam twarz

w dłoniach.

– To nie ja, Mirek… Boże, to nie ja…

Minęły dwa dni, Aga zawiozła mnie do domu, na szczęście żadnej prasy

już tam nie było. Spakowałam się, pożegnałam z rodzicami i ruszyłam

do Warszawy. Wcześniej wysłałam pewną wiadomość i poprosiłam

o spotkanie, a on… się zgodził. Mieliśmy się zobaczyć nazajutrz.

Kiedy pojawiłam się w Warszawie, poczułam się obco. W moim

małym mieszkanku na placu Dąbrowskiego siedziałam przy stole i piłam

ulubioną herbatę: czekolada z chili. Wyłączyłam internet, bo do szału

doprowadzał mnie dźwięk powiadomień. Za miesiąc zaczynałam pracę

na planie nowego programu. Zadzwonili dzisiaj do mnie i podali


szczegóły. Na pierwszy rzut pójdzie komediowa aktorka, która wcieli się

na scenie w postać Tiny Turner. Z jednej strony trochę się bałam, bo to

przecież nowe wyzwanie. Nie wiedziałam też, jak zareagują

współpracownicy, szykowałam się na plotki, uśmieszki i setki pytań,

aluzji. Ale to była moja praca, moje życie.

Za tydzień miała być premiera serialu, przy którym pracowałam wraz

z Mironem – w skrzynce czekało na mnie zaproszenie. Gdy je

zobaczyłam, ponownie poczułam wilgoć pod powiekami. Naprawdę nie

miałam pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić…

Następnego dnia wstałam koło dziesiątej; chciałam być wyspana, aby

nie straszyć podkrążonymi oczami. Od ostatniego spotkania z Mirkiem

minęło półtora tygodnia. Wielokrotnie sięgałam po telefon i chciałam do

niego zadzwonić albo wysłać mu wiadomość. Ale za każdym razem, gdy

byłam bliska wybrania numeru, wyzywałam się w myślach od idiotek

i rezygnowałam. Miałam do niego ogromny żal. A jednocześnie

nieustannie za nim tęskniłam. To była istna męczarnia.

Dzisiaj czekało mnie zadanie godne Maty Hari albo Jamesa Bonda.

Chciałam to zrobić. Musiałam to zrobić. Nie dla niego, tylko dla siebie.

Kiedy nakładałam makijaż, zadzwonił mój telefon. To była

Agnieszka.

– I jak tam? – rzuciła zamiast powitania.

– No tak jak ci pisałam, dzisiaj się spotykamy.

– Okej, słuchaj, mam dla ciebie propozycję. – Była dziwnie radosna.

– Hmm. Jaką? – Wolałam być ostrożna, bo z moją przyjaciółką

różnie bywało.

– Pamiętasz, że Zbyszek ma siostrę?

– No oczywiście. Basię.
– I że ta siostra ma fantastyczną agroturystykę niedaleko

Wałbrzycha?

– Jasne, że pamiętam. Ale o co…

– Dzwoniłam do niej. Wyjeżdża z dzieciakami na tydzień na

Majorkę. Chętnie skorzysta z pomocy: przyjedziesz tam na tydzień,

przypilnujesz domku, nakarmisz koty i odpoczniesz. Pojutrze.

– Co? – Nic nie rozumiałam.

– Przecież i tak na razie masz wolne.

– Ale…

– Posłuchaj. – Agnieszka wzięła głęboki wdech. Nastawiłam się na

dłuższą przemowę. – Sama wiesz, że w ostatnim czasie cholernie dużo

się działo i spotkało cię mnóstwo przykrości. Poza tym przez ostatnie

trzy lata pracowałaś jak szalona i nie miałaś żadnego urlopu. –

Widziałam oczami wyobraźni, jak odgina kolejno palce dłoni, wyliczając

wszystkie moje przewinienia względem mnie samej. – Teraz zaczniesz

pracę przy tym nowym programie, znowu cztery miechy z głowy,

nigdzie się nie ruszysz z Warszawy. To ostatni dzwonek i szansa, żeby

odpocząć. Naładować akumulatory. Olać dupków wszelkiej maści. Basia

byłaby szczęśliwa, gdybyś przyjechała. Boi się o swoje koty i woli, żeby

ktoś był z nimi na miejscu. Ma do mnie zaufanie, a ja mam je do ciebie.

– Dzisiaj mam to spotkanie…

– No i bardzo dobrze! – Aga niemal to zaśpiewała. – Zrób, co masz

zrobić, powiedz, co masz powiedzieć, a jutro pakuj tyłek i resztę siebie

i hajda na koń! Znaczy wprost do Nowej Rudy!

– A ty będziesz? – Zaczynałam się łamać.

– Wpadnę w weekend. Jak przyjedziesz, sąsiadka zostawi klucze

w skrzynce koło drzwi.


– A Basia naprawdę się zgadza?

– Dżizas! Będzie przeszczęśliwa. Znaczy jest. – Wyobraziłam sobie,

jak Aga przewraca oczami ze zniecierpliwieniem.

– Co to znaczy, że jest? – spytałam podejrzliwym tonem.

– Bo już jej powiedziałam, że się zgodziłaś.

– Świetnie… – Westchnęłam.

– Prawda? – Agnieszka się roześmiała, a ja w końcu także się

uśmiechnęłam.

Może… to był dobry pomysł?

– Jesteś niemożliwa – powiedziałam.

– Ale kochana. Okej, pamiętaj, co ustalałyśmy. I zadzwoń, jak już

będziesz po.

– Oczywiście.

– I się nie daj. Pamiętaj, jesteś cudowna i niepokonana.

– Zacznę to sobie mantrować.

– I tak trzymaj! Go for it, girl**!

Dla Agi wszystko było prostsze niż dla mnie. Ale dzisiaj czułam

w sobie moc. I wiedziałam, że muszę i chcę to zrobić. Przypomniał mi

się kawałek z lat osiemdziesiątych I’ve got the power.

Pojechałam na Krakowskie Przedmieście uberem, byłam umówiona

na dziewiętnastą w małej knajpce naprzeciwko Zamku Królewskiego.

Ubrałam się w sukienkę przed kolano, buty na lekkiej platformie, włosy

spięłam po jednej stronie, tak aby spływały łagodnymi falami na lewe

ramię. Pomalowałam się, spryskałam perfumami. Wyglądałam bardzo

ładnie.
Kiedy weszłam do lokalu, od razu go dostrzegłam. Czekał przy

stoliku w rogu. Wyglądał elegancko, uśmiechał się i patrzył na mnie,

taksując mnie z góry na dół.

– Cześć. – Podeszłam, a on wstał i odstawił mi krzesło.

Zrobił ruch, jakby chciał mnie pocałować w policzek, ale

nieznacznie się odsunęłam. Wcale go to nie spłoszyło.

– Nie spodziewałem się, że mnie zaprosisz, że będziesz chciała

rozmawiać.

– Dlaczego nie? Przecież byliśmy parą przez ładnych kilka lat. –

Wzruszyłam ramionami.

Podszedł kelner, zamówiłam białe wino, a on piwo. Zajrzałam do

torebki, kiedy on wybierał z karty trunek.

– Jak twoje sprawy? Prasa szaleje? – Rafał się uśmiechnął, kiedy

kelner oddalił się z naszym zamówieniem.

– Trochę, ale chyba powoli się przyzwyczajam.

– Do tego na pewno można się przyzwyczaić – odparł z miną znawcy

i starego wyjadacza.

– Wcale nie jest tak źle – dodałam.

– Być sławnym? – Coś błysnęło w jego oczach.

– Tak. – Uśmiechnęłam się. – Przecież w sumie o to chodziło. Żeby

się wybić. Wejść do najwyższej ligi.

– Też mam takie marzenia. Zrobiłbym wszystko… – W jego głosie

pojawiła się zapalczywość.

– W sumie jestem wdzięczna, że haker z tego portalu plotkarskiego

włamał się na moje konto. Teraz dostaję mnóstwo propozycji. Czeka

mnie nawet sesja zdjęciowa. Szaleństwo. – Poprawiłam włosy.


Widziałam, jak na mnie patrzy. Uśmiechał się, ale wyglądał na

zirytowanego.

– Skąd wiesz, że to był haker?

– No wiesz, odkąd jestem z Mironem, stałam się sławna. Ciągle mnie

śledzą, robią zdjęcia. Ale tej fotki nikomu nie pokazywałam. Wysłałam

ją tylko Agnieszce, no a jej jestem pewna.

– Czyli zaczynasz wspinać się na szczyt?

– Wreszcie.

– Nie wyglądałaś nigdy na taką ambitną. – Skrzywił się, ale

dostrzegłam w jego oczach coś na kształt podziwu.

– Chyba mnie nie doceniałeś. – Roześmiałam się beztrosko.

– Doceniam. Boli mnie jedynie, że ty mnie nie.

– Co masz na myśli? – zapytałam niby bez zbytniego

zainteresowania.

– A jak sądzisz? Skąd prasa miała to zdjęcie? – Na jego twarz

wypłynęła słabo ukrywana duma.

– Nie wiem… – odparłam ostrożnie, próbując zapanować nad mocno

bijącym sercem. – Ten haker…

– To nie żaden haker, Nino – przerwał mi. – To ja przesłałem je do

siebie, kiedy poszłaś robić herbatę. Domyśliłem się od razu, że to jego

córka, jest do niego bardzo podobna.

– Jesteś spryciarzem. – Pokiwałam głową, jakby z uznaniem, chociaż

miałam ochotę przywalić mu w łeb krzesłem.

– Nie jesteś na mnie zła? Bo Moro chyba się wkurwił. – Rafał

zaśmiał się jak idiota.


– Owszem, byłam zła. Ale już mi przeszło. Teraz będę sławna –

prychnęłam z nonszalancją.

– No i wreszcie myślimy tak samo! Dostałem kupę hajsu za tę fotę. –

Wyszczerzył się w uśmiechu, a ja musiałam z całych sił nad sobą

panować, aby nie wybuchnąć.

– Spryciarz, mówiłam. – Uniosłam brew, widząc oczami wyobraźni,

jak z rozkwaszonego nosa tego kutasiarza leci krew.

Dotrwałam do drugiego kieliszka wina i wymówiłam się ważnym

spotkaniem. Rafał wydawał się rozczarowany; znałam go, oczekiwał

czegoś więcej. Pożegnałam się szybko, pocałowałam go machinalnie

w policzek, chociaż próbował dosięgnąć moich ust. Siłą woli

powstrzymałam się od wylania resztek wody na ten jego kłamliwy ryj.

Kiedy znalazłam się w mieszkaniu, zrzuciłam szpilki, wzięłam

telefon i odsłuchałam całą rozmowę, którą nagrałam. Miałam wszystko.

Dowód mojej niewinności. Zadzwoniłam do Agi i opowiedziałam jej, co

się wydarzyło.

– A to kutas! Gnój! Fałszywa menda! Karierowicz zasrany! –

zareagowała jak to ona, a ja słuchałam cierpliwie i parskałam śmiechem.

– Dzięki, Aguś, zrobiłaś to za mnie.

– No nie mogę! – sapała z frustracją.

– Twój plan był genialny! Powinnaś być agentem specjalnym –

powiedziałam z uznaniem.

– Jestem codziennie, przy tej chmarze w moim domu. – Roześmiała

się. – Dobra, co teraz? Pakujesz się?

– A wiesz, że chyba tak! Ta rozmowa wiele mi dała. Pokazała, że

faceci to dranie i trzeba myśleć o sobie. – Czułam się rozluźniona, jakby

napięcie z ostatnich dni opadało.


– I bardzo dobrze, kochanie. Pakuj się i ruszaj jutro z samego rana!

– Tak zrobię! Dziękuję ci.

– Daj spokój, od tego ma się przyjaciół.

Byłam wdzięczna losowi za Agę. I postanowiłam pojechać do tego

domku na odludziu, pomyśleć, odpocząć, a potem… Zamierzałam

spotkać się z Mirkiem i powiedzieć mu prosto w oczy, że nie jestem

zdradliwą karierowiczką i że go kocham. I że szkoda, że tak łatwo się

poddał i odpuścił.

A to nagranie, w którym Rafał przyznaje się do winy? To była moja

polisa na przyszłość.

* Przygody Sherlocka Holmesa, Basil Rathbone jako Sherlock Holmes, 1939.

** Do dzieła, dziewczyno (ang.).


Rozdział 17
Cześć, piękna*!

Po rozmowie z Gabrielem postanowiłem pojechać z Miszą na zakupy.

Kiedy jej to powiedziałem, spojrzała na mnie zdumiona, ale dostrzegłem

na jej twarzy radość.

– Jasne, że chcę.

– To zakupy, a potem lody? – zapytałem. – Te obiecane.

– Pojedziemy do Wroclavii?

– No jasne.

W galerii handlowej Miszka pokupowała sobie jakieś fantazyjne

bluzy, trampki, dla mnie wybrała koszulkę z Metallicą i Nirvaną.

Niektórzy ludzie się gapili, na pewno ktoś zrobił nam zdjęcie, ale zajęci

sobą, nie zwracaliśmy na nikogo uwagi. Siedzieliśmy w kawiarni,

zamówiłem lody. Dla siebie czekoladowe, a dla córki słony karmel.

– Jak ty możesz to jeść, co to za smak? – Pokręciłem głową, a ona się

śmiała i przewracała oczami.

– To się nazywa oryginalność.

– W takim razie jestem tradycjonalistą.

– To się nazywa starość.

– Oj, bo będziesz musiała wracać na piechotę. – Zaśmiałem się.


– Tato, to Wrocław, mamy dobrze rozwiniętą komunikację miejską.

– Bez zakupów – dodałem.

– Zapłacone, więc już po sprawie. – Puściła mi oczko.

– Te lody to był chyba głupi pomysł. – Westchnąłem.

– Nieprawda i dobrze o tym wiesz. I jest jeszcze coś… – Pochyliła

się do mnie konspiracyjnie.

– Co takiego?

– W sumie ten ktoś, kto udostępnił nasze zdjęcie, zrobił nam

przysługę. W końcu mogę spędzić czas z własnym ojcem.

Popatrzyłem na nią z uczuciem.

– Jak myślisz, kto to zrobił? – Zmarszczyłem czoło.

– Nie wiem. – Oblizała łyżeczkę i wzruszyła ramionami. – Ale jeśli

sądzisz, że to była Nina, to masz nie teges w głowie.

– Sprecyzuj „nie teges”. – Skrzywiłem się.

– Coś ci się pokręciło – powiedziała stanowczo. – Nina? W życiu!

Nie ufasz jej?

– To nie… Jezu… – Potarłem twarz.

Czy ufałem Ninie? Cholera jasna! Oczywiście, że tak!

– Skoro nie ma jej z nami, wnioskuję, że zrobiłeś coś megagłupiego.

– Czasami jesteś bardzo… – Zamilkłem.

– Szczera? – dopowiedziała. – Owszem, mam to po tobie. I znam cię,

na pewno chlapnąłeś jakieś durne oskarżenie i zraniłeś Ninę. Weź to

napraw, tato. Bardzo ją lubię. I wiem, że ty też. I co dziwne, ona lubi

ciebie.

– Jesteś niemożliwa.
– Ale twoja! – Błysnęła uśmiechem.

Ja także się uśmiechnąłem. Gdy tak to przedstawiała… wszystko

było takie proste.

Wtedy zadzwoniła moja komórka. To był Gabriel.

– Cześć, co tam? – zapytałem spokojnie.

– Widziałem, że jesteście na mieście.

– Gdzie widziałeś?

– Już są w sieci zdjęcia twoje i Miszki.

– Ja pierdzielę… – Pokręciłem głową.

Córka zmarszczyła czoło. Była jak moje lustrzane odbicie.

– Musisz się i do tego przyzwyczaić, a zwłaszcza młoda. Ale ja nie

o tym. – Był chyba trochę rozbawiony.

– O co chodzi?

– Zadzwoniła do mnie pewna kobieta.

– No i? – Co mnie to mogło obchodzić?

– Podobno ją znasz. Agnieszka, przyjaciółka Niny. I powiedziała,

cytuję: „Niech ten Moro walnie się w łeb i zastanowi nad tym, co

powiedział Ninie. A jeśli chce naprawić to, co spieprzył, niech do mnie

zadzwoni. I to jeszcze dzisiaj, potem może być za późno! Najchętniej

kopnęłabym go z półobrotu, ale wszystko jeszcze przede mną”. Koniec

cytatu.

Zaśmiałem się i jakoś tak zrobiło mi się lżej na duszy.

– Znasz ją? – Gabriel był żywo zainteresowany.

– Jasne, to przyjaciółka Niny.

– I zamierzasz…
– Dawaj ten numer – przerwałem mu zniecierpliwiony.

– Już ci wysłałem. A co z Niną?

– No właśnie nic. I zamierzam to naprawić.

– Wiesz, że za tydzień premiera? – Gabriel westchnął.

– I będę na niej. Bez obaw – zapewniłem.

– Okej, to w kontakcie.

– W kontakcie.

Kiedy zjechaliśmy na parking i znaleźliśmy się w samochodzie,

Miszka patrzyła na mnie zaniepokojona.

– Tato, co się tak uśmiechasz? To trochę dziwne w twoim

wykonaniu.

– Zaraz, córka. Muszę zadzwonić do Agnieszki.

– Przyjaciółki Niny? O tym rozmawiałeś z Gabrysiem? – zdziwiła

się.

– Tak. Mam szansę naprawić to, co spieprzyłem.

– Alleluja! – wrzasnęła.

– Dzieci… – Przewróciłem oczami i czym prędzej wybrałem numer

Agnieszki.

Odebrała po drugim sygnale.

– Cześć, tu Miron, znaczy Mirek Morawski.

– Aaa, przekazał ci ten twój cerber. Dobić się do ciebie to jak do

prezydenta.

– Wiesz, jak jest.

– Nie wiem właśnie. Ale wiem jedno: zraniłeś moją przyjaciółkę.


– Wiem – powiedziałem ze skruchą.

– Czy dotarło do twojego zakutego łba, że ona nie mogłaby tego

zrobić?

– Wiem… – powtórzyłem.

Potarłem twarz.

– No, lepiej późno niż wcale – prychnęła. – Tak więc proszę cię

o chwilę skupienia. Jest jeszcze szansa naprawić to, co spieprzyłeś!

***

Przyjechałam porannym pendolino do Wrocławia, dotarłam do swojego

mieszkanka i szybko się przepakowałam. Mama była zdziwiona moim

nagłym wyjazdem.

– Ale wszystko w porządku, dziecko?

– Tak, mamo. Po prostu chcę odpocząć. – Gorączkowo wrzucałam

czyste ciuchy do walizki.

– A jak z Mironem?

– Nijak. – Wzruszyłam ramionami. – Na razie nijak. Ale wyjaśnię to.

On nie może zostać z myślą… a ja nie mogę tego tak zostawić. Ale teraz

zbyt wiele się działo. Pojadę na kilka dni na wieś, odpocznę w tym

ślicznym domku i oczyszczę umysł. Jestem silna, mamo. Nie dam się.

– Wiem. Wiem, kochanie. I jestem z ciebie bardzo dumna. – Mama

pocałowała mnie w czoło i mocno przytuliła.

Po południu wsiadłam do autobusu, który miał mnie zawieźć do

Nowej Rudy. Stamtąd miałam kilometr do chatki Baśki. Tak ją właśnie

nazywałyśmy. Kiedyś Aga zorganizowała tam babski weekend, który

potem długo wspominałyśmy.


Wysiadłam w miasteczku, spocona jak koń po westernie, jak to

mówiła moja przyjaciółka. Wraz ze mną wysiedli jakiś facet i dwie

starsze babki.

– A pani do agro pewnie? – zaczepiły mnie, uśmiechając się

przyjaźnie.

– Zgadza się.

– Tyle że pani Basia wyjechała.

– Wiem, właśnie przyjechałam po to, aby dobytku przypilnować.

– A pani z rodziny? – W małych mieścinach wszyscy są czujni

i patrzą na obcych z niepokojem.

– Nie, ale jestem przyjaciółką Basi.

– A to dobrze. To miłego pobytu!

Uśmiechnęłam się, otarłam pot z czoła, poprawiłam torebkę, która

notorycznie spadała mi z prawego ramienia, ujęłam mocniej walizkę na

kółkach i ruszyłam zakrzywionym chodnikiem w stronę szutrowej drogi,

która miała mnie zaprowadzić prosto do miejsca mojego wyciszenia.

Zamierzałam odpocząć i znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.

A przede wszystkim na jedno pytanie: Co dalej ze mną i z nim? Bo

wciąż miałam nadzieję, że to przecież… nie może się tak skończyć.

A gdzie mój happy end?!

Zrobiło mi się przykro. Byłam sama wśród leśnej głuszy, w pięknej

scenerii. W sumie miło byłoby być tu z kimś, kto…

– Kto nie jest idiotą i ma trochę więcej wiary w drugiego

człowieka! – warknęłam, szarpnęłam mocniej walizkę i poczułam, jak

urywa się jedno kółko. – Nie noooo! Jasna cholera!!! – jęknęłam

i zdusiłam mocniejsze przekleństwo.


Trochę niosłam, a trochę ciągnęłam walizkę, wymyślając sobie

w myślach od idiotek, które upychają nie wiadomo co na tak krótki

wyjazd. Ale w myśl zasady: „Nieważne, czy jedziesz na dwa dni, czy na

tydzień, zawsze potrzebujesz takiej samej liczby ubrań” spakowałam się

na wszelkie okoliczności przyrody.

Gdy dotarłam do małej urokliwej chatki, zdawałoby się na końcu

świata, miałam ochotę zamordować moją przyjaciółkę Agnieszkę.

„Wypoczniesz – mówiła. – Pooddychasz wiejskim powietrzem”. Jasne…

Na razie ledwie byłam w stanie złapać oddech. Nie miałam pojęcia, czy

znajdę ten cholerny klucz, byłam bez samochodu, a do najbliższego

przystanku PKS miałam dobry kilometr. Co też mi strzeliło do głowy, że

zgodziłam się na przyjazd tutaj?

Ech, tak naprawdę doskonale zdawałam sobie sprawę, co to takiego.

Agnieszka wiedziała, że bardzo cierpię i muszę wyjechać z Warszawy,

żeby się zdystansować i poukładać sobie wszystko w głowie. Ale

mogłam to przecież zrobić w moim ukochanym Wrocławiu, a nie jechać

na koniec świata.

Nagle doszedł mnie dźwięk otwieranych drzwi.

– Co, do diabła? – mruknęłam, bo przecież w domku miało być

pusto.

Pociągnęłam za sobą walizkę na jednym już kółku i poprawiłam

spadające okulary przeciwsłoneczne.

Kiedy zobaczyłam, kto stoi na ganku, stanęłam jak wryta, nic nie

rozumiejąc. Po chwili dotarła do mnie oczywistość sytuacji i w tym

momencie zapałałam chęcią zamordowania przyjaciółki.

On patrzył na mnie wzrokiem, w którym widziałam mnóstwo uczuć.

To mnie znokautowało. A potem dostrzegłam za nim… ją.


I wówczas już zupełnie przestałam cokolwiek rozumieć i się

kontrolować. Usiadłam na walizce i najzwyczajniej w świecie…

wybuchłam donośnym płaczem.

– Co ty tutaj roo… rooobisz? – wyszlochałam, próbując utrzymać

równowagę na chyboczącej się walizce.

– Czekam na ciebie. – Mirek złapał mnie za ramiona i postawił na

nogi.

Cały czas mnie podtrzymywał, bo nie wiem, czybym nie upadła. Nie

miałam równowagi w sobie, w środku, więc tym bardziej nie umiało jej

zachować moje ciało.

– Zabiorę bagaże – odezwała się Michalina.

Uśmiechnęła się do mnie i pomachała delikatnie. Niemrawo jej

odmachałam, a kiedy weszła do domku, ciągnąc moją walizkę,

spróbowałam wziąć głęboki oddech. Gdy już nieco się uspokoiłam,

uniosłam głowę i spojrzałam na Mirka. W jego niebieskich oczach

dojrzałam ogrom uczuć: żal, tęsknotę, wstyd, złość i jeszcze coś, co

sprawiło, że znowu miałam ochotę płakać. Wzięłam się jednak w garść

i zapanowałam nad tym.

– Co ty tutaj robisz? – powtórzyłam już całkiem wyraźnie i składnie.

– Czekam na ciebie. – On też powiedział to samo.

Miałam wrażenie, że jestem częścią jakiegoś filmu, który właśnie się

zaciął, i że będziemy tak tkwić po wieczność, ciągle wypowiadając jedną

kwestię.

– Skąd się tutaj wziąłeś? – spróbowałam jeszcze raz.

– Z Wrocławia.

– Jezu… – Odsunęłam się i objęłam ramionami w obronnym

geście. – Co się dzieje?


– Chodź do ogrodu. Naszykowałem zimną lemoniadę i coś do

jedzenia. Musimy porozmawiać.

– Ja… – Nie wiedziałam, co powiedzieć. W końcu tylko machnęłam

ręką. – Okej.

– Chyba że chcesz się odświeżyć.

– Tak. Wolałabym najpierw się przebrać.

Poszłam do pokoju, w którym kiedyś już spałam. Znalazłam tam

czystą pościel i ręczniki. Szybko się odświeżyłam i założyłam jasną,

przewiewną sukienkę. Poprawiłam włosy i poczułam się lepiej. Wzięłam

głęboki wdech i spojrzałam w lustro. Odzyskiwałam równowagę. Teraz

mogłam z nim rozmawiać. Wcześniej, gdy go ujrzałam… Moje serce

prawie wybuchło, prawie wyrwało się z piersi wprost do niego. Teraz

byłam gotowa usłyszeć, co ma mi do powiedzenia. Ale najpierw

musiałam wykonać jeden telefon.

– Halo? – Głos Agi brzmiał nieco niepewnie.

– Co masz mi do powiedzenia? – warknęłam.

– Oj, daj spokój. Krążylibyście wokół siebie miesiącami.

Przynajmniej macie okazję normalnie pogadać, i to z dala od tego całego

filmowego bagienka.

– A może chciałam pobyć tu sama?

– Naprawdę tak ci z tym źle? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

– Nie wiem… – odparłam po chwili milczenia.

– Zamiast tyle główkować, usiądź z nim do stołu i porozmawiaj.

Nino – Aga zniżyła głos – jemu na tobie zależy. Nic się nie zmieniło. Po

prostu daj mu szansę.

– Jesteś czasami bardzo wścibska.


– Wiem. To moja olbrzymia zaleta. Zadzwoń później! – I się

rozłączyła.

Pokręciłam głową i wyszłam z pokoju. Nie mogłam przecież

zamknąć się tutaj na resztę pobytu!

Gdy schodziłam na dół, spotkałam Michalinę. Uśmiechała się

nieśmiało. Nie zważając na nic, objęłam ją mocno.

– Tęskniłam za tobą, Misia – powiedziałam cicho, gładząc jej plecy.

– Oj, Nino, ja za tobą też. – Spojrzała na mnie poważnie. – Nie

gniewaj się na tatę. Jest porywczy i czasami szybciej mówi, niż myśli.

On wie, to nie ty. Od początku to…

– Michalina, miałaś iść na zakupy do sklepiku. – Niski głos Mirona

wdarł się do pomieszczenia i sprawił, że obie stężałyśmy.

Miszka przewróciła oczami.

– Idę, idę, dżizas! A wy pogadajcie. Macie wolną chatę!

– Miszka! – Miron opierał się o wejście do ogrodu i patrzył na córkę

zmrużonymi oczami.

– Dobra, idę.

Kiedy naburmuszona nastolatka wyszła, spojrzałam na Mirka.

Otworzył szerzej drzwi i zapraszając mnie gestem do ogrodu,

powiedział:

– Chodź, nie gryzę.

Rzuciłam mu ponure spojrzenie i z godnością weszłam na patio,

a potem do ogrodu. Usiadłam przy zastawionym stole i sięgnęłam po

lemoniadę. Miron nałożył mi sałatki i podał grzanki. Zjadłam ze

smakiem, bo byłam bardzo głodna. On tylko pił i na mnie patrzył. Kiedy

skończyłam, wytarłam usta chusteczką i spojrzałam na niego. Był

cholernie przystojny i nieco smutny. Miron Moro. Oto on. Brakowało


tylko pogardliwego spojrzenia i sarkastycznych uwag. Ale dzień jeszcze

młody.

– Okej, jestem najedzona, odkurzona i nieco mniej wkurzona. Ale

tylko trochę. – Napiłam się lemoniady i utkwiłam wzrok w siedzącym

naprzeciwko mnie mężczyźnie.

– Więc teraz ja mam mówić?

– W sumie… Po co tutaj przyjechałeś? O co ci chodzi? –

Zmarszczyłam brwi.

– A jak sądzisz?

– Może zaczniesz mówić jak człowiek? – Dlaczego on mnie tak

irytuje?

– Okej. – Mirek uniósł dłonie i przysunął się bliżej. – Chciałem…

Bardzo cię przepraszam, Nino. Wtedy nie myślałem trzeźwo, zaślepiły

mnie złość i żal.

– I znowu mnie przepraszasz – powiedziałam cicho.

– Jestem do bani. Ostatnio w wielu sprawach. – Przejechał dłonią po

włosach. – Dałem ciała po całości.

– Rozczarowałeś mnie.

– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? – Pokręcił głową. –

Gdybym mógł cofnąć czas… Bałem się o Miszkę, tamtego dnia

zadzwoniła do mnie przerażona. Miałem w głowie same złe rzeczy,

koszmarne obrazy dziennikarzy uganiających się za moim dzieckiem.

No i nie umiałem zrozumieć, jak inaczej to zdjęcie mogło się znaleźć

w necie. Nie pomyślałem…

– Najłatwiej było oskarżyć mnie.

Wpatrywał się we mnie ponurym wzrokiem.


– Mam problemy z zaufaniem. Pracuję nad tym. Ale gdy wybiegłem

z twojego mieszkania, kiedy już byłem w drodze do siebie,

zrozumiałem… Pojąłem, że się myliłem, że to był wielki błąd.

Przepraszam cię, Nino. Wybacz mi, proszę.

– Bardzo mnie zraniłeś. Chociaż w sumie zachowałeś się tak, jak na

Mirona Moro przystało.

– Jestem Mirek Morawski. – Wstał, okrążył stół i usiadł obok mnie.

Złapał mnie za rękę. Gdy poczułam uścisk jego palców, zaschło mi

w gardle. Tak bardzo za nim tęskniłam… – Jezu, Nino… – Pochylił

głowę i pocałował moją dłoń. – Tak bardzo za tobą tęskniłem.

– Ja też… – szepnęłam, zszokowana, że wypowiedział moje myśli na

głos.

– Byłem idiotą. To wszystko nieważne, poradzimy sobie. Miszka

daje radę.

– Wiem, kto to zrobił – powiedziałam spokojnie.

Spojrzał na mnie zdumiony.

– Co?

– A o czym rozmawiamy? – Tym razem ja odpowiedziałam pytaniem

na pytanie.

– O tym, że jestem idiotą i cię kocham – rzucił, patrząc mi w oczy.

– No jeste… Co??? – Chyba musiałam zrobić głupią minę.

Czułam dotyk jego palców, jego zapach i widziałam niebieskie oczy

wpatrzone we mnie. I byłam w cholernym, kompletnym szoku.

Próbowałam objąć umysłem to, co właśnie usłyszałam.

– Kocham cię, Nino Brzeska. Przepraszam za wszystko i błagam,

wybacz mi. Bądź ze mną. W dupie mam to, co stało się wcześniej. Nie

obchodzi mnie zdjęcie, mam to gdzieś. Zdałem sobie sprawę, że prawie


cię straciłem. Ale mam nadzieję, że to jeszcze nie jest przesądzone.

Wybaczysz mi? – Ujął moją twarz w swoje dłonie i wpatrywał się we

mnie tak intensywnie, że musiałam kilka razy zaczerpnąć tchu, bo

miałam wrażenie, że się uduszę.

Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam cicho:

– Tak.

– Co: tak? – Coś błysnęło w jego oczach.

– Tak, wybaczę ci. I tak. Też cię kocham.

Wpatrywał się we mnie niebieskimi oczami, po czym nagle się

poderwał, złapał mnie za biodra i znalazłam się na jego kolanach.

– Nino, doprowadzasz mnie do szału, wiesz? Myślałem, że… nie

chcesz mnie znać. Nie wiedziałem, co czujesz i że w ogóle coś czujesz…

– A co ja mam powiedzieć o tym wszystkim? Byłam skołowana.

Jesteś w końcu aktorem.

– Nigdy przed tobą nie grałem. Zawsze byłem szczery. A wtedy…

dopadła mnie rezygnacja. Przez chwilę myślałem, że kobieta, którą

kocham, za którą szaleję, dała się zmanipulować albo podpuścić…

Przepraszam… – szepnął i wtulił twarz w moją szyję. Całował mnie

delikatnie i po chwili poczułam jego usta na policzku. Kiedy dotarł do

warg, spojrzał na mnie z bliska i się uśmiechnął. – Och, Nino… Moja

zwariowana dziewczyno z pączkami… – I zaczął mnie całować.

Otoczyłam jego szyję ramionami, wsunęłam dłonie w gęste włosy

i oddawałam pocałunki. Potem tulił mnie i szeptał takie słowa, od

których kręciło mi się w głowie. Nieco później pojawiła się Miszka

i kiedy ujrzała nas przytulonych, wzniosła oczy ku niebu i wymamrotała

coś o upartych kozłach czy osłach. Poszła do siebie na górę, a my

usiedliśmy na ławce pod wiśniowymi drzewami i patrzyliśmy na siebie,

jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy w życiu.


– Nie chcesz wiedzieć, kto nam wyciął ten numer? – zapytałam.

– A czy to teraz ważne? – Mirek głaskał moje ramię i bawił się

palcami dłoni, obdarzając każdy z nich czułym pocałunkiem.

– Chcę to zamknąć.

Opowiedziałam mu wszystko. Im więcej mówiłam, tym bardziej

zaciskał szczęki i jego wzrok zmieniał się w kamienne, ponure

spojrzenie. Potem puściłam mu nagranie. Zacisnął wargi w cienką

kreskę.

– Głupia byłam, że go wpuściłam i znów mu zaufałam. Ludzie chyba

się jednak nie zmieniają. Przynajmniej niektórzy.

– Nie byłaś i nie jesteś głupia. Po prostu może… zbyt łatwowierna.

– Ja też cię przepraszam. To wszystko przez mojego eks i przez to, że

wciąż mu wierzyłam.

– To już nieważne, Nino. – Przytulił mnie i pocałował we włosy. –

Teraz zajmijmy się sobą. Ja bardzo chętnie zajmę się tobą, najlepsza

charakteryzatorko w branży!

– A co potem?

– Potem… – Uśmiechnął się swoim filmowych uśmiechem. –

Pojedziemy na premierę i zabiorę cię na małą wycieczkę nad ciepłe

morze. Co ty na to?

– Jestem za!

* Zabawna dziewczyna, Barbra Streisand jako Fanny Brice, 1968.


Epilog
Posłuchaj mnie, panie. Jesteś moim rycerzem w lśniącej zbroi. Nie

zapominaj o tym. Wejdziesz na tego konia, a ja będę zaraz za tobą,

trzymając się mocno, i dalej pognamy, dalej, dalej*!

Premiera okazała się wielkim sukcesem. Byłem dumny i szczęśliwy,

kiedy szedłem po czerwonym dywanie w kinie, mając po jednej stronie

Ninę, a po drugiej Michalinę. Kiedy tylko się tam pojawiliśmy,

dziennikarze dostali szału. Błysk fleszy niemal nas oślepił, a krzyki

i nawoływania zarzuciły kakofonią dźwięków:

– Miron, tutaj, tutaj!

– Nino, pomachaj do nas!

– Michalino, do nas, tutaj!

Wiedziałem, że tak będzie, ale skoro moja córka i dziewczyna stały

się obiektem zainteresowania prasy, postanowiliśmy dać pismakom to,

czego chcieli. A premiera mojego serialu była doskonałym pretekstem,

aby pokazać się razem i zaspokoić te wszystkie medialne potrzeby.

Po emisji pierwszych dwóch odcinków ruszyliśmy na ściankę, gdzie

znowu robiono nam setki zdjęć. Patrzyłem na moje śliczne dziewczyny

i byłem naprawdę szczęśliwy. One też uśmiechały się, cierpliwie

pozowały do zdjęć i wiedziałem, że dadzą radę. Nina już była z tym

wszystkim trochę obeznana, ale Miszka… Naprawdę doskonale sobie

radziła.
Po tym całym szaleństwie poszliśmy na after party i w końcu

mogłem swobodnie porozmawiać z Niną. Michalinę porwał Gabriel,

który przedstawiał ją naszym znajomym.

– I jak się czujesz? – spytałem, trzymając Ninę za rękę.

– W porządku. Ale naprawdę cię podziwiam.

– Dlaczego? – Uśmiechnąłem się.

– Że dajesz radę. Jesteś niewzruszony. Ja nie wiedziałam, gdzie mam

patrzeć, trudno mi było odpowiadać na te wszystkie pytania

i nawoływania.

– Po prostu musisz zastosować filtr. – Mrugnąłem. – Wybierasz

dwóch, trzech i tyle. Inaczej miałabyś duże szanse, żeby dostać

oczopląsu i przy okazji skręcić sobie kark.

– To takie proste? – Zaśmiałam się.

– Tak, Nino. To bardzo proste.

Moja dziewczyna patrzyła na mnie, pogłaskała mnie po policzku, a ja

pochyliłem się i pocałowałem ją w usta.

– Wiesz, że to będzie na wszystkich portalach? – zapytała za

śmiechem.

– I co z tego? – Wzruszyłem ramionami. – Nie mam zamiaru

udawać, że za tobą nie szaleję.

– Naprawdę?

– A co myślałaś? Szaleję za tobą, to oczywiste. I cię kocham –

dodałem ciszej, a wtedy ona spojrzała na mnie tak cudownie ciepłym

i namiętnym wzrokiem, że najchętniej zabrałbym ją z tego klubu i uciekł

do mojego apartamentu, a tam…

Nagle dostrzegłem, że jej twarz się zmieniła. Ktoś stanął koło nas.
– Rafał? Co ty tutaj robisz? – odezwała się zimnym i obcym tonem.

Spojrzałem na stojącego obok faceta. Patrzył na mnie.

– Chciałem przeprosić. To było głupie. I podziękować, panie Moro.

Kiwnąłem głową. Widziałem pełen pytań wzrok mojej kobiety.

– Powodzenia – odparłem sucho i odwróciłem się, żeby dać mu do

zrozumienia, że rozmowa skończona.

Pokiwał głową, chciał jeszcze coś dodać, ale po chwili odwrócił się

i poszedł szybkim krokiem do wyjścia. Nina spojrzała na mnie szeroko

otwartymi oczami, w których widziałem, że nic nie rozumie.

– Co to było? Za co ci dziękował?

– Za przysługę – powiedziałem spokojnie.

– Serio? Pomogłeś mu w czymś?

– Załatwiłem mu rolę w serialu komediowym.

Zmarszczyła brwi.

– Miron… Nie rozumiem. Po tym wszystkim?

– Spokojnie. Nie jestem taki zły, za jakiego wszyscy mnie mają.

Rafał Leja będzie grał w komedii rolę niedźwiedzia polarnego. To taki

pastisz, coś jak Trzynasty posterunek. Wszystkie dni zdjęciowe będzie

musiał spędzić w cieplutkim, kudłatym przebraniu niedźwiadka. Nigdy

nawet nie pokaże twarzy. – Patrzyłem na nią poważnym wzrokiem.

Nina otworzyła szeroko oczy, potem zaś wybuchła śmiechem.

– A on o tym wie?

– Pewnie niebawem się dowie. Ale kontrakt już podpisał.

– Mirek, jesteś geniuszem zła.


– Nie, kochanie. Ja po prostu… lubię pomagać ludziom. – Ująłem

w dłonie jej policzki i pocałowałem.

Oddała mi pocałunek i pogłaskała po głowie.

– To co teraz będzie? – zapytała.

– A co byś chciała?

– Ja… – Zamyśliła się. – Zawsze chciałam mieć własne love story.

Podałem jej rękę.

– Teraz chcę z tobą zatańczyć. A potem… Przysięgam, że dostaniesz

tyle miłosnych historii, ile tylko będziesz chciała, Nino Brzeska. I to

wszystkie ze mną i z tobą w rolach głównych!

– Obiecujesz?

– Oczywiście. Jestem Moro. Miron Moro.

***

Kiedy przytulił mnie na parkiecie, rozległ się kawałek Happy End. I już

wiedziałam.

Miałam to!

W końcu!

Naprawdę warto wierzyć w happy endy!

KONIEC

Wrocław, 14.06.2019

* Nad złotym stawem, Katharine Hepburn jako Ethel Thayer, 1981.


Piosenki, których słuchali Nina
i Miron:
Metallica, Enter Sandman

Metallica, Nothing else matters

Metallica, One

Trevor Morris, Saving Josh

Hans Zimmer & Lisa Gerrard, Now we are free

Type O Negative, Love you to death

Nirvana, Smells like teen spirit

Czesław Niemen, Dziwny jest ten świat

Scorpions, Still loving You

Jennifer Rush, The power of love

Scorpions, Wind of change

Placebo, Where is my mind?

Three Days Grace, Never too late

Snap, I’ve got the power

Sylwia Przybysz, Happy end


Od autorki
Oddaję w Wasze ręce komedię romantyczną i mam nadzieję, że

bawiliście się dobrze i daliście się porwać temu nieco szalonemu

filmowemu środowisku. Czasami trzeba się odstresować

i napisać/przeczytać coś radosnego i dającego nadzieję.

Opisałam w tej książce wymyśloną historię, ale czy nie mogło tak

być naprawdę? Niejeden raz przekonałam się, że życie pisze najbardziej

szalone scenariusze.

Ach! Opisany tutaj pałac w Gruszowie istnieje naprawdę, a magiczne

pokoje z pięknymi przeszklonymi prysznicami robią wrażenie.

Dziękuję za wspólną filmową przygodę z Niną i Mironem! :)

Do usłyszenia przy kolejnej powieści.

Odwiedzajcie mnie na Facebooku, Instagramie, zapraszam też do

kontaktu mailowego:

agnieszka.loniewska@gmail.com

AUTORKA
Spis treści:
Okładka

Karta tytułowa

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15
Rozdział 16

Rozdział 17

Epilog

Piosenki, których słuchali Nina i Miron

Od autorki

Karta redakcyjna
Text copyright © by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2022

Copyright © by Burda Media Polska Sp. z o.o., 2022

02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15

Dział handlowy: tel. 22 360 38 42

Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77

Redaktor prowadząca: Agnieszka Radzikowska

Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska

Korekta: Malwina Łozińska, Katarzyna Szajowska

Redakcja techniczna: Mariusz Teler

Projekt okładki: Eliza Luty

Zdjęcia na okładce: Hannah Shea, Alejndro Moreno de Carlos/ Stocksy

ISBN 978-83-8251-296-0

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w

urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie

oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również

częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw

autorskich.

www.slowne.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek

You might also like