Professional Documents
Culture Documents
Jagiellonowie. Miłosne Sekrety Wielkiej Dynastii - Kienzler Iwona
Jagiellonowie. Miłosne Sekrety Wielkiej Dynastii - Kienzler Iwona
Jagiełło z wojakami
Gdzie komtur wielki uległ
W zacności wychowany
Wierności był on wzorem.
Narzeczona Wilhelma
Litwa jawiła się współczesnym Andegawenki jako kraj dziki, porośnięty lasami,
a przede wszystkim pogański, w którym lud oddawał cześć nie tylko kamiennym bożkom,
ale także drzewom i wężom. Jak pisze Długosz, najważniejsze w ich religii były „ogień,
który uważali za wieczny, a który kapłani podsycali we dnie i w nocy, dorzucając drwa,
gaje, które uważali za święte, oraz żmije i węże, w których według nich mieszkają
i ukrywają się bóstwa”7. Poza tym Litwini byli bardzo kłopotliwymi sąsiadami, ponieważ
jak zauważył Paweł Jasienica, z czasem „rozwinęła się tam skłonność do łupieżczej
ekspansji, będącej właściwie czymś w rodzaju działalności gospodarczej, a nie
politycznej”8. Było to o tyle uzasadnione, że litewskie i żmudzkie ziemie były dość ubogie
i nie mogły wyżywić całej ludności, dlatego najprostszym sposobem na zdobycie środków
do życia okazały się wyprawy na kraje ościenne. Zgodnie z naszym stanem wiedzy w XIII
stuleciu Litwini najechali ziemie polskie sześć razy, natomiast ruskie — aż osiemnaście.
Nic dziwnego, że u swoich sąsiadów Litwini mieli opinię prymitywnych barbarzyńców,
co jednak nie do końca było zgodne z prawdą.
Zalążki państwa litewskiego uformowały się już na przełomie XI i XII wieku,
a w ciągu dwóch następnych stuleci Litwinom udało się stworzyć naprawdę ogromne, bo
sięgające od Bałtyku po czarnomorskie stepy i dochodzące niemalże do bram Księstwa
Moskiewskiego, państwo. Owo państwo, pomimo że zewsząd otaczały je kraje
chrześcijańskie, uparcie trwało w pogaństwie, zresztą ku niepomiernej radości państwa
krzyżackiego, gdyż zakon właśnie dzięki istnieniu pogan-Litwinów zyskiwał rację bytu.
Pod płaszczykiem szerzenia chrześcijaństwa rabował, mordował, palił i rósł w siłę.
A propaganda zakonna uparcie przedstawiała władców Litwy, w tym także księcia
Jagiełłę, jako bluźnierców, z lubością tytułując litewskiego władykę „pogańskim psem
Jagalem”.
Zatrzymajmy tu się na chwilę i poświęćmy nieco uwagi imieniu przyszłego króla
Polski. Jak się okazuje, jego pisownia różni się w zależności od dokumentów. I tak —
Krzyżacy używali form: „Jagal”, „Jagel” lub „Jagello”, natomiast w litewskich źródłach
pisanych w języku ruskim imię to występuje jako „Jagajło”, natomiast ówcześni Polacy,
a więc także i ci z otoczenia Andegawenki, używali zlatynizowanych form: „Jagalo”,
„Jagello”. Sam książę w dokumentach sporządzonych przed rokiem 1386 podawał swoje
imię w zapisie: „Jagal” bądź „Jagalo”. Według współczesnych językoznawców
i historyków wszystkie wyżej wymienione odmiany pisowni można sprowadzić do
podstawowej formy w języku litewskim: „Jogaila”. Jej oboczność to „Jogéla”, od której
najprawdopodobniej wywodzi się polska wymowa „Jagiełło”. Owo imię, nadane księciu
zapewne przez jego ojca, Olgierda, według Pawła Jasienicy w języku litewskim oznacza
doskonałego jeźdźca, natomiast językoznawca Jan Otrębski wykłada znaczenie imienia
Jagiełło jako: „mężniejszy, bardziej od innych sposobny”.
Co ciekawe, Władysław Jagiełło jest bodaj jedynym władcą Polski, który doczekał
się swoistego „odmłodzenia” w naszej historiografii. Tak się bowiem składa, że nie
dysponujemy żadnymi źródłami historycznymi dotyczącymi daty urodzin monarchy,
wiemy jedynie, że schedę po swoim ojcu, Olgierdzie, objął w 1377 roku, ale nie wiadomo,
ile miał wówczas lat. Większość starszych opracowań historycznych i biografii
Władysława Jagiełły datuje jego narodziny na okres pomiędzy rokiem 1331 a 1351,
natomiast nowsze opracowania biograficzne przesuwają datę urodzin Jagiełły na rok
1362, dzięki czemu nasz władca został odmłodzony przynajmniej o dziesięć lat. Właśnie
taka data widnieje w internetowej Wikipedii, a także we wszystkich biogramach władcy
zamieszczanych w sieci. Aczkolwiek i dziś zdarzają się historycy mający zupełnie inne
zdanie w tej kwestii. Ci, powołując się na dość niejasną informację zawartą w memoriale
Witolda z 1390 roku, iż „książę Jagiełło po ojca zgonie był nader młody”, odmładzają go
o kolejne dziesięć lat… Zawierając ślub z Jadwigą Andegaweńską, miałby według tej
rachuby zaledwie dwadzieścia cztery lata, co zadałoby kłam wielowiekowej tradycji
przypisującej Jadwidze wielkie poświęcenie, polegające na rezygnacji z małżeństwa
z młodym Wilhelmem na rzecz starszego Jagiełły. Większość znawców tematu uważa
jednak to za zbyt daleko posunięte „odmłodzenie”, jeżeli bowiem przyjąć jeszcze
późniejszą datę urodzin naszego władcy, oznaczałoby to, że w chwili przejęcia władzy po
Olgierdzie Jagiełło miałby zaledwie piętnaście lat. Tymczasem na ówczesnej Litwie
mężczyznę uznawano za pełnoletniego po ukończeniu przez niego osiemnastu lat i wydaje
się to mało prawdopodobne, aby odpowiedzialny władca przekazał tron takiemu
„gołowąsowi”, zwłaszcza że chłopiec nie był jedynakiem. Ponadto, według
niepotwierdzonej tradycji, młody Jagiełło brał udział w bitwie pod Rudawą w 1370 roku,
co raczej nie byłoby możliwe, gdyby urodził się w roku 1362 — miałby wówczas
zaledwie osiem lat. Najbardziej prawdopodobna data narodzin pierwszego na tronie
polskim Jagiellona to okres pomiędzy 1351 a 1352 rokiem. Zgodnie z tą teorią Jagiełło,
obejmując władzę na Litwie, miałby już dwadzieścia sześć lat, a poślubiając
Andegawenkę — trzydzieści pięć, byłby więc mężczyzną nie pierwszej młodości, ale
ciągle młodym, aczkolwiek przez nastoletnią wówczas władczynię mógł być postrzegany
jako zgrzybiały starzec.
Jednak to nie koniec niespodzianek w biografii tego władcy. Istnieje bowiem spore
prawdopodobieństwo, że Jagiełło wcale nie był poganinem, tylko chrześcijaninem
obrządku wschodniego. Jego matką była księżna twerska Julianna, córka wielkiego
księcia Aleksandra, która z całą pewnością wyznawała prawosławie. Co prawda wszystko
wskazuje na to, że dzieci księżnej, pomimo że ich matka była chrześcijanką, trwały
w pogaństwie, a jej synowie władali ziemiami rdzennie litewskimi, ale istnieje pogląd,
jakoby Julianna ochrzciła Jagiełłę w obrządku wschodnim krótko po jego narodzinach.
Jeżeli tak było w istocie, litewski książę przed ślubem z Jadwigą nie był poganinem, ale
mimo to, jako schizmatyk, musiał ponownie przyjąć chrzest, tym razem w obrządku
łacińskim. Jednak pewne późniejsze czyny Jagiełły, już jako króla polskiego, uwiecznione
ku pamięci potomnych przez Długosza, mogą świadczyć o jego pogańskich korzeniach.
Poza tym jego ojciec, Olgierd, pragnął, aby pogańskimi terenami władał książę wierny
wierze przodków, dlatego zapewne nie mógł zgodzić się na chrzest syna w obrządku
wschodnim, który wyznawała jego żona. Bezspornym faktem jednak jest, że na dworze
Giedyminowiczów, rodu, z którego wywodzili się władcy Litwy, z Jagiełłą na czele,
krzyżowały się wpływy kultury pogańskiej, bizantyjskiej i łacińskiej. Przyszły mąż
Jadwigi nie mógł być więc, jak pokazywała go krzyżacka propaganda, prymitywnym
barbarzyńcą. Wiadomo z całą pewnością, iż był wielbicielem wschodniego malarstwa,
bardzo lubił też muzykę i właśnie tę pasję dzieliła z nim Jadwiga.
Jednak plotki rozsiewane przez zakon krzyżacki i szerzone przez przeciwników
małżeństwa władczyni z litewskim księciem zrobiły swoje. Nieszczęsna dziewczyna
z niekłamanym niepokojem oczekiwała na przyjazd swojego przyszłego małżonka. Co
gorsza pewien „życzliwy” dworzanin doniósł jej, iż oblubieniec jest kosmaty jak dziki
niedźwiedź. Tego było stanowczo za wiele dla młodej Jadwigi: co innego poślubić
poganina, by nawrócić go na chrześcijaństwo, a co innego dzielić łoże z jakimś
włochatym stworem — na takie poświęcenie zapewne nie byłoby jej stać. Być może
resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że w tych opowieściach, jadowicie
sączonych jej do ucha, jest sporo przesady, ale wyobraźni okiełznać nie mogła. W końcu
zdesperowana nastolatka postanowiła sama przekonać się, jak wygląda mężczyzna,
którego panowie polscy przewidzieli na jej męża. Pod błahym pretekstem wysłała jednego
ze swoich najbardziej zaufanych dworzan — Zawiszę Czerwonego z Oleśnicy —
z delikatnym zadaniem dokonania oglądu jej przyszłego małżonka. Nie wiadomo, czy
Jagiełło domyślił się, w jakim celu poseł przybył na jego dwór, czy też miał skądś
informacje na ten temat, a może Zawisza wywiązał się z zadania nader nieudolnie, zbyt
badawczo przyglądając się władcy, ale książę zaprosił go do… łaźni. Tam wysłannik
Andegawenki mógł dokonać dokładnych oględzin księcia i, zapewne ku niekłamanej
uldze władczyni, w swojej relacji napisał: „książę Jagiełło jest wzrostu średniego,
szczupłej postawy, budowę ciała ma składną i przystojną, wejrzenie wesołe, twarz ściągłą,
bynajmniej nieszpetną, obyczaje poważne i książęcej godności odpowiednie”9.
Nadszedł w końcu dzień, w którym monarchini mogła osobiście przekonać się, jak
wygląda jej przyszły małżonek. 12 lutego 1386 roku książę przyjechał wreszcie na
Wawel. Andegawenka przyjęła go w jednej ze swoich komnat, a towarzyszyło jej
wówczas dwóch dostojników, których obecność mogła nieco dziwić, zważywszy na
poprzedni stosunek obu panów do projektu mariażu i planów unii z Litwą — a byli to
Władysław Opolczyk oraz książę mazowiecki Siemowit IV. Długosz twierdzi, iż władca
Litwy, ujrzawszy Jadwigę, dosłownie oniemiał z zachwytu: „Na widok jej niezwykłej
urody — jeśli bowiem chodzi o urodę, to uważano, że na całym świecie nie miała sobie
wówczas równej — przejęty podziwem następnego dnia posyła jej […] wielkiej wartości
dary”10. W tym przypadku uroda przyszłej panny młodej miała oczywiście drugorzędne
znaczenie i do ślubu doszłoby, nawet jeżeli Jadwiga byłaby najbrzydszą panną w okolicy,
wszak w posagu wnosiła koronę Polski.
Zatrzymajmy się na chwilę przy powabach naszej władczyni. Długosz nie mógł jej
dokładnie opisać, gdyż nie miał okazji jej oglądać osobiście, nie zachowały się też żadne
relacje osób, które ją znały, nie istnieją nawet wiersze sławiące jej urodę. Musiała być
bardzo ładna, skoro o jej piękności mówiono na dworach w całej Europie. Monarchini
urodę zapewne odziedziczyła po swojej matce, Elżbiecie Bośniaczce, aczkolwiek istnieją
świadectwa, że nie była aż tak ładna jak żona Ludwika. Więcej informacji mogłaby dać
cyfrowa rekonstrukcja jej twarzy na podstawie jej czaszki bądź rysunku czaszki
monarchini sporządzonego w 1887 roku przez mistrza Jana Matejkę, obecnego przy
otwarciu trumny Andegawenki. W 1942 roku, kiedy ponownie otwarto jej grobowiec,
dokonano bardziej szczegółowych oględzin jej szczątków, a właściwie jej szkieletu. Na
podstawie pomiarów kości oszacowano wówczas wzrost królowej na 172–182
centymetry, ustalono, iż miała proporcjonalną budowę ciała oraz bardzo wąską i wysoką
miednicę, co mogło wywołać spore komplikacje przy porodzie. Na czaszce znaleziono
resztki włosów koloru blond, o lekko rudawym odcieniu.
Jeżeli jednak Jadwiga za życia uchodziła za piękność, to musiała odpowiadać
kanonom epoki. A w czasach, w jakich przyszło jej żyć i panować, powszechna była
krępa budowa ciała, więc za osoby wyjątkowo piękne uważano ludzi smukłych
i wysokich, co odnosiło się zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn. Przez cały okres
średniowiecza w Europie, w tym także w Polsce, za prawdziwe piękności uchodziły
blondynki lub panie o rudawym, a nawet rudym kolorze włosów. W wiekach średnich
obfity biust uważany był za poważny mankament kobiecej urody, dlatego posiadaczkom
takowych zalecano bandażowanie piersi, co musiało się odbić negatywnie na zdrowiu
ówczesnych kobiet. W związku z powyższym można postawić tezę, że średniowieczne
piękności przypominać musiały współczesne wychudzone, czasem wręcz anorektyczne,
modelki. Niezmiernie istotna była jasna, nieskalana bliznami czy opalenizną cera oraz
prosty nos, niewielkie usteczka i wypukłe, wręcz wysokie czoło, uważane za oznakę
inteligencji. Posiadanie wysokiego czoła było tak istotnym elementem damskiej urody, że
ówczesne elegantki pracowicie wyskubywały sobie włosy, by osiągnąć właśnie taki efekt.
Ale ta moda na dobre rozpanoszyła się dopiero w połowie następnego stulecia, dlatego
Jadwiga nie mogła jej hołdować.
Znacznie więcej informacji mamy na temat wyglądu Jagiełły. Wiemy, że nie
prezentował on typu męskiej urody, który przyprawia młode panny o drżenie serca. Był
niewysokim, łysiejącym brunetem, z wystającą górną wargą, o pogodnej twarzy
i zaskakująco niskim, wręcz tubalnym głosie. Uwagę zwracały jego oczy: „czarne i małe,
które nigdy nie pozostawały bez ruchu, ale były ciągle jakoś rozbiegane i kręciły się
w swych oczodołach”11. Spośród innych mężczyzn z otoczenia Andegawenki wyróżniało
go gładkie oblicze — litewski władca codziennie starannie się golił. Jeszcze jako władca
Litwy każdego dnia brał kąpiel i nie zaniechał tego zwyczaju jako król Polski. Według
świadectw z epoki był człowiekiem o pogodnym usposobieniu, stroniącym od alkoholu.
Śmiało można postawić tezę, że był abstynentem, gdyż nie pijał innych napojów prócz
wody, co mogło być spowodowane strachem przed otruciem — w wodzie znacznie
trudniej rozpuścić truciznę niż w alkoholu, który zabija jej smak. Obawy władcy nie były
bezzasadne. W średniowieczu, zwłaszcza na Litwie i Rusi, z lubością sięgano po truciznę,
traktując ją jako narzędzie walki politycznej.
Zanim Jagiełło zjawił się w Krakowie, dowiódł swoich dyplomatycznych
zdolności, wysyłając do stolicy państwa zakonnego w Malborku posła z informacją
o planach przyjęcia chrztu w obrządku łacińskim, jednocześnie prosząc… wielkiego
mistrza na ojca chrzestnego. W ten sposób dał zwierzchnikowi Krzyżaków wyraźnie do
zrozumienia, że dalsze zabiegi zakonu w celu nawrócenia pogańskiej Litwy są już zbędne.
Niedobrana para?
15 lutego 1386 roku odbył się uroczysty chrzest Jagiełły udzielony mu przez
arcybiskupa Bodzantę, któremu asystował biskup krakowski Jan Radlica. Ponieważ
wielki mistrz zamiast przybyć z Malborka, by zostać ojcem chrzestnym nawróconego
księcia, wolał przygotowywać się do kolejnego najazdu na Litwę, ten zaszczytny
obowiązek spadł na barki Władysława Opolczyka. Matką chrzestną, zresztą współcześnie
nazywaną „matką chrzestną unii polsko-litewskiej”, została siostra Spytka z Melsztyna,
Jadwiga z Pilczy, której towarzyszyła piękna córka, Elżbieta.
Przyszły małżonek Andegawenki na chrzcie przyjął imię Władysław,
prawdopodobnie na cześć pradziadka Jadwigi, Władysława Łokietka. Razem z nim
ochrzczono także trzech innych Giedyminowiczów, w tym Witolda, brata stryjecznego
władcy, który na chrzcie otrzymał imię Aleksander, ale, w przeciwieństwie do Jagiełły,
nadal używał swojego pogańskiego imienia. Przy okazji raz na zawsze ukrócono aspiracje
księcia Siemowita do korony Polski. Mazowiecki władca złożył Jagielle hołd lenny,
a w zamian otrzymał posiadłość lenną na Rusi Halickiej oraz rękę ukochanej siostry
księcia — Aleksandry. Nawiasem mówiąc, Siemowit wyszedł całkiem nieźle na tej
zamianie, zyskał bowiem nie tylko nowe ziemie, ale także wspaniałą żonę, z którą zgodnie
przeżył wiele lat i doczekał się sporej gromadki potomstwa.
Decyzją Jagiełły po chrzcie zmieniono herb dynastyczny Giedyminowiczów:
Kolumnę, czyli trzy białe słupy w czerwonym polu, zastąpił podwójny Krzyż lub, jak go
nazywają niektórzy heraldycy, podwójnie przekreślony Krzyż. Był to nie tylko ukłon
w stronę Kościoła, ale też wyraz niezwykłego kultu, jaki nawrócony władca żywił dla
relikwii Krzyża Pańskiego. Tradycja głosi, że kiedy jeszcze jako poganin podróżował do
Krakowa, postanowił odwiedzić sanktuarium na Świętym Krzyżu w Górach
Świętokrzyskich, gdzie nieopatrznie dotknął swoją pogańską dłonią relikwii, za co
spotkała go kara w postaci uschnięcia ręki. Władzę w dłoni odzyskał, kiedy jako
zadośćuczynienie podarował sanktuarium bryłę złota. Nie wiadomo, co dokładnie stało
się na Świętym Krzyżu, ale musiało tam dojść do jakiegoś wstrząsającego dla Jagiełły
wydarzenia, które było przyczyną wyjątkowego nabożeństwa tego władcy dla relikwii
Krzyża.
Po chrzcie przyszła pora na ślub, który odbył się 18 lutego 1386 roku, oczywiście
w katedrze na Wawelu. Panna młoda otrzymała bardzo wystawną wyprawę, a spis rzeczy
wchodzących w jej skład zachował się do dzisiaj. Znajdowały się w niej trzy obszywane
złotem i perłami płaszcze: sobolowy, gronostajowy i popielicowy, dwanaście szub,
piętnaście naszyjników, dziesięć srebrnych mis, dwadzieścia pozłacanych kubków oraz
inne kosztowności i cenne przedmioty. Zanim jednak Andegawenka oddała swoją rękę
Litwinowi, musiała załatwić jeszcze jedną istotną kwestię: ogłosić swój związek
z Wilhelmem nieważnym. Po dopełnieniu tego obowiązku arcybiskup Bodzenta połączył
państwa młodych węzłem małżeńskim. Dopełnieniem całości była koronacja Władysława
Jagiełły na króla Polski, która odbyła się 4 marca 1386 roku, oczywiście również
w katedrze wawelskiej. Koronę na głowę władcy nałożył Bodzenta w obecności królowej
Jadwigi, biskupa krakowskiego Jana Radlicy i biskupa poznańskiego Dobrogosta.
Niestety regalia polskie wciąż spoczywały w skarbcu w Budzie, dlatego na potrzeby
uroczystości wykonano nowe insygnium.
Ponieważ Jadwiga jako prawowita dziedziczka królestwa, Piastówna po mieczu,
miała pełnię władzy w państwie, a Jagiełło koronowany na monarchę otrzymał takie same
uprawnienia, zaraz po koronacji zastosowano formę współrządów króla i królowej,
aczkolwiek właściwie należałoby powiedzieć: kobiety-króla i jej męża. Równorzędność
tych stanowisk sprawiła, że w przyszłości musieli potwierdzać sobie nawzajem wszelkie
sporządzane akty. Istniejąca dotychczas kancelaria królewska została zmieniona na
kancelarię króla, podczas gdy dla Jadwigi zorganizowano nową. Zgodnie z ustaleniami
historyków w gestii króla Władysława znajdowały się sprawy bieżące, podczas gdy jego
małżonka zajmowała się wszelkimi kwestiami związanymi z dziedziczeniem. Jeżeli
Jagiełło napotykał jakiekolwiek trudności, zawsze mógł liczyć na wsparcie Andegawenki,
która występowała też jako władczyni Wielkiego Księstwa Litewskiego i wraz z mężem
odbierała przysięgi udzielnych książąt lub zatwierdzała nadania króla Władysława.
A jak układały się stosunki w tym, pozornie zupełnie niedobranym, małżeńskim
stadle? Jeżeli wierzyć relacjom krzyżackim — nie najlepiej. Ponoć ilekroć król zbliżał się
do swojej małżonki, ona z gniewem odwracała się od niego. Rozżalony władca poprosił
o interwencję spowiednika swojej żony, Piotra Wysza, który w konfesjonale namawiał
władczynię do uległości wobec męża, ale na niewiele się to zdało. Jadwiga, odebrawszy
od kapłana nakaz posłuszeństwa wobec Jagiełły, nakazała mu milczenie, zerwała się
z klęczek i odeszła, nie spojrzawszy nawet na duchownego. W niektórych relacjach
można spotkać stwierdzenie, iż odeszła „od konfesjonału”, ale nie jest to zgodne
z prawdą, ponieważ konfesjonałów w ówczesnych świątyniach nie było. Ów mebel
kościelny, bez którego współcześni katolicy nie wyobrażają sobie spowiedzi, został
wprowadzony dopiero po soborze trydenckim, odbywającym się w połowie XVI stulecia.
Zadziwiające jest, jak wiele pokoleń historyków bezkrytycznie zawierzyło
propagandzie krzyżackiej wymierzonej w zakwestionowanie ważności małżeństwa
Jadwigi i Władysława, powtarzając owe niesprawdzone informacje i budując mit
nieszczęśliwej mężatki. Z pewnością od początku swego istnienia związek Jagiełły
z Andegawenką napotykał wiele trudności, wynikających nie tylko z różnicy wieku
między małżonkami, ale także z poważnych różnic kulturowych i obyczajowych. Nowy
król nie był nieokrzesanym i podobnym do zwierza barbarzyńcą, ale w niczym nie
przypominał elokwentnych i obdarzonymi dworskimi manierami średniowiecznych
dżentelmenów, z którymi jego małżonka miała okazję spotykać się na dworach Wiednia,
Budy, Wyszehradu, a nawet w Krakowie. Para początkowo nie mogła się dogadać, bo
chociaż Jadwiga była poliglotką, z pewnością nie posługiwała się litewskim, a jej mąż
porozumiewał się z otoczeniem w języku ruskim, a potem specyficzną mieszaniną
polsko-ruskiego. Andegawenka od wczesnych lat dziecinnych wprawiała się w pisaniu
i czytaniu, podczas gdy król Władysław do końca swych dni pozostał analfabetą.
Zachowały się co prawda listy Jagiełły, ale z całą pewnością nie wyszły one spod jego
pióra, zostały jedynie podyktowane nadwornym skrybom. Brak umiejętności czytania
i pisania nie był niczym niezwykłym u większości średniowiecznych władców, ale mogło
to razić wykształconą i oczytaną dziewczynę. Ponieważ jednak z relacji z epoki wynika,
iż Jagiełło czytał mapy, część historyków powątpiewa w jego analfabetyzm,
niewykluczone jednak, że ówczesnym ludziom znajomość liter była zbędna do
orientowania się w zapisach na mapach.
Mówiąc o małżeńskim stadle Jadwigi i Jagiełły, nie sposób nie poruszyć drażliwej
kwestii pożycia intymnego tej pary. Małżeństwo Andegawenki z Olgierdowiczem zostało
z całą pewnością skonsumowane, o czym zaświadczają dokumenty z epoki. Nam,
żyjącym w XXI stuleciu, może wydawać się dziwne, że dokumentowano takie intymne
szczegóły z małżeńskiej alkowy, ale przez wiele wieków istniały nawet specjalne urzędy
dworskie prowadzące skrupulatne zapiski dotyczące pożycia seksualnego władców i ich
małżonek. W Chinach, gdzie cesarz dysponował całym haremem, obowiązki te wypełniał
cały sztab eunuchów.
W dobie średniowiecza sprawy pożycia intymnego, i to w każdym zakresie,
regulowały bardzo surowe normy i zakazy kościelne, którym podlegało nie tylko życie
seksualne szarych obywateli, ale też władców. Ci ostatni jednak specjalnie się
kościelnymi regułami nie przejmowali, ciesząc się rozkoszami seksu nie tylko z własną
małżonką, ale także z licznymi kochankami. Na szczęście Jagiełło nie należał do
rozpustników, aczkolwiek nie wydaje się, żeby współczesne kobiety miały czego
zazdrościć jego partnerkom. Ze źródeł historycznych można wywnioskować, że seks nie
należał do ulubionych rozrywek tego władcy. Śledząc jego poczynania wkrótce po ślubie
z Jadwigą i koronacji, można wręcz uznać, iż zaniedbywał swoją młodziutką żonę, nader
często bowiem wyjeżdżał z Krakowa, najczęściej na Litwę, gdzie krzewił
chrześcijaństwo, a jeszcze częściej na polowania, będące niekłamaną pasją monarchy.
Długosz pisze nawet ironicznie, że Jagiełło „był człowiekiem ograniczonym i prostym
oraz uchodził powszechnie [za zdatniejszego] do kierowania polowaniami niż do
sprawowania rządów”12, co jest bardzo niesprawiedliwą oceną tego władcy. Zresztą łowy
odgrywały niegdyś niebagatelną rolę także w polityce, o czym nasz dziejopis zdaje się nie
wiedzieć. Wszak to właśnie przy okazji łowów w nieprzebytych borach litewskich władca
prowadził ważne rozmowy z Witoldem oraz innymi osobistościami. W Polsce polował
w Puszczy Kozienickiej, lasach otaczających Kalisz lub w Puszczy Niepołomickiej.
Mówiąc o polowaniach, warto nadmienić, że obok koni (według zachowanych
dokumentów w stajni Jagiełły i jego małżonki znajdowało się ponad sto rumaków)
hodowano także dzikie zwierzęta, z których część wypuszczano podczas polowań, ale
zdarzało się, iż niektóre z nich trafiały do zagranicznych władców w charakterze
prezentów. Wiemy na przykład, że wspomniany niejednokrotnie w niniejszej publikacji
Zygmunt Luksemburski otrzymał w darze od Jagiełły tura.
Nie dysponujemy żadnym materiałem źródłowym opisującym pożycie seksualne
Jadwigi i Jagiełły, ale zapewne dla tak młodej dziewczyny musiał być to wyłącznie
przykry obowiązek. Swoje robił też lęk przed ciążą, jak najbardziej uzasadniony
w przypadku wciąż jeszcze dojrzewającej dziewczyny. Jak już wcześniej wspomniano,
wiele młodziutkich matek w owych czasach, wydając na świat dziecko, przypłacało to
życiem. Małżeństwo z całą pewnością zostało skonsumowane, skoro potwierdził to
wysłannik papieża Urbana VI, arcybiskup Raguzy (dzisiejszy Dubrownik), Maffiolus, ale
po nocy poślubnej małżonek mógł przez jakiś czas omijać alkowę Andegawenki, dając
jej czas, aby dorosła i dojrzała do owych „nieprzyjemnych” zadań. Przygotowując się do
napisania niniejszej publikacji, spotkałam się z opinią, że Jagiełło nie był w stanie
zaoferować swojej młodej żonie tego, czego kobieta oczekuje w małżeństwie. Tylko jakie
oczekiwania mogła mieć dwunastoletnia dziewczynka? Moim zdaniem, wbrew uparcie
powtarzanej legendzie, prawdziwym dramatem bohaterki naszej opowieści nie było
poświęcenie polegające na rezygnacji z miłości do Wilhelma, ale to, że na skutek splotu
wypadków została brutalnie wyrwana ze świata dzieciństwa i zmuszona do wypełniania
obowiązków władczyni i do życia dorosłej kobiety. Trzeba było mieć wyjątkowo mocną
psychikę, aby sobie z taką sytuacją poradzić. Wszystko wskazuje na to, że Jadwiga temu
sprostała, a pocieszeniem były dla niej religia i modlitwa. Nie zapominajmy też, że duży
wpływ na jej wychowanie musiała mieć jej babcia, Elżbieta Łokietkówna, prawdziwe
polityczne zwierzę, która potrafiła wytłumaczyć swoim wnuczkom, na czym polegają
obowiązki władczyni i jak wielkim brzemieniem jest władza.
Pojawia się pytanie, czy Jagiełło znajdował rozkosz w ramionach kochanek,
rekompensując sobie niedostatki pożycia ze swą młodziutką żoną. Wydaje się, że nie,
a jeżeli nawet, to robił to bardzo dyskretnie. Gdyby istniał chociażby cień podejrzenia, że
władca miał kochankę, krótki czy dłuższy romans, to z pewnością wytknąłby mu to
Długosz, który jednak o takich incydentach nie wspomina. Nie waha się natomiast
insynuować synowi Jagiełły, Władysławowi III Warneńczykowi, homoseksualizmu,
a przecież był to nie tylko król Polski, ale i starszy brat chlebodawcy dziejopisa,
Kazimierza Jagiellończyka! Zdaniem kronikarza znacznie większe zainteresowanie
sprawami łoża wykazywał stryjeczny brat króla, wielki książę Witold, który „do tego
stopnia szukał przygód z kobietami, że tak był lubieżny i skłonny do miłostek, że nieraz
już przed nadchodzącym zwycięstwem zostawiał wojsko na ziemi wroga. Przemierzając
wiele ziem i zmieniając konie wracał zwykle do żony i do nałożnic, by zaspokoić palącą
żądzę”13.
Kronikarz nie ma też najmniejszych oporów, by wytykać Władysławowi Jagielle
upodobanie do dziwnych, pogańskich praktyk. Ponoć monarcha, zanim opuścił swoje
komnaty, obracał się kilkakrotnie, a następnie rzucał za siebie pogiętą słomkę, a z braku
takowej — kilka włosów wyrwanych z odrastającej brody. Dziejopis wspomina też
o dziwnym incydencie, który miał miejsce krótko po przyjęciu chrztu, kiedy król podczas
wizyty w jednym z kościołów zobaczył figurę Chrystusa przygniatającego stopą diabła.
Rozkazał wówczas, by Jezusowi zapalić świecę, natomiast diabłu, tak na wszelki
wypadek — ogarek. To właśnie stąd wzięło się popularne powiedzenie „Panu Bogu
świeczkę, a diabłu ogarek”. Pamiętajmy, że ten świeżo nawrócony poganin wychowany
był w wierze swych litewskich przodków, którzy obok opiekuńczych dobrych bóstw
uznawali istnienie także bóstw złych, siejących grozę i zniszczenie, wymagających
stosownych ofiar w celu ich ułaskawienia. Być może władca myślał, że zapalając diabłu
mały ogarek, sprawi, iż Książę Ciemności nie będzie wodził go na pokuszenie.
Współcześni historycy uznają jednak przytoczoną historię za plotkę bądź zwyczajny
wymysł krzyżackiej propagandy, głoszącej wszem wobec, iż świeżo koronowany król
Polski jest kryptopoganinem.
Wszystko wskazuje jednak na to, że monarcha wyznawał nowo przyjętą wiarę
z gorliwością neofity. Z zachowanych przekazów wiemy, że w Wielką Środę udawał się
do kościoła, by tam oddawać się rozmyślaniom na temat zdrady Judasza. Miał też dość
osobliwy, nawet jak na surowe średniowieczne wielkopostne praktyki, zwyczaj unikania
w tym dniu towarzystwa kobiet — nie chciał z nimi wówczas rozmawiać, a nawet ich
widzieć. Jeżeli zdarzyło się, że w okresie Wielkiego Postu przebywał w Krakowie,
zawsze udzielał niezwykle hojnej jałmużny tamtejszemu szpitalowi Ducha Świętego.
Z kolei w Wielki Czwartek król, naśladując Chrystusa, mył stopy dwunastu ubogim,
a następnie miał zwyczaj osobiście im usługiwać przy wydawanym specjalnie dla nich
posiłku. Następnego dnia, czyli w Wielki Piątek, jak twierdzi Mikołaj Kurowski,
monarcha, począwszy od wczesnych godzin porannych, „boso i w pokutnej odzieży,
z obliczem zasłoniętym kapturem, odwiedzał wszystkie kościoły, w których długo modlił
się, na klęczkach opłakując mękę i śmierć Zbawiciela, a ubogim rozdawał hojne
jałmużny”14. Z kolei w Niedzielę Wielkanocną, którą nader często spędzał w Kaliszu,
osobiście wręczał żebrakom koczującym przed miejscowym kościołem po jednym groszu
praskim. Kiedy przebywał w Krakowie, uczestniczył nie tylko w mszach w katedrze na
Wawelu, ale także modlił się wspólnie z poddanymi w krakowskich kościołach na
nabożeństwach ku czci rozmaitych świętych. Za jego sprawą kalendarz świąt kościelnych
wzbogacił się o obchody święta Rozesłania Apostołów, przypadające na dzień 15 lipca,
będące jednocześnie upamiętnieniem wiktorii grunwaldzkiej.
Długosz wymienia także inne, poza dochowywaniem pogańskich przesądów, wady
bohatera naszej opowieści. Jeżeli wierzyć dziejopisowi, Jagiełło był wyjątkowym
obżartuchem i w czasie przyjęcia zjadał „sto potraw, pospolicie zaś 30, 40 do 50
potraw”15, co miało swoje przykre skutki w postaci kłopotów trawiennych. Ponoć
wszystkie ważniejsze petycje załatwiano z królem, gdy ten, przespawszy noc, szedł na
dłużej do… toalety, ponieważ „nigdy nie był przystępniejszy i łagodniejszy”16.
Zdziwienie jego otoczenia budził też fakt, że monarcha dosłownie „nie cierpiał, jeżeli ktoś
dotknął jego szaty, łoża, siodła, konia, serwetki, kielicha i innych tym podobnych
przedmiotów, jak tylko ten, który je podawał”17. U podłoża tej daleko posuniętej
ostrożności leżał lęk przed otruciem. Truciznę można było bowiem podać nie tylko
w pożywieniu, ale i nasączyć nią szaty, a wówczas wnikała do ciała nieszczęsnego
delikwenta przez pory na skórze. Był to znany, aczkolwiek dość skomplikowany, sposób
na pozbycie się politycznego rywala czy wroga. Wiemy, że Francuzi chcieli się w ten
sposób uporać z królową Anglii, Elżbietą I, przesyłając jej suknię z francuskiej koronki,
która była równie piękna, co niebezpieczna, nasączono ją bowiem trucizną. Plan się
jednak nie powiódł, gdyż ubranie zamiast do władczyni trafiło do jej dwórki, która po
założeniu eleganckiej sukni umarła w męczarniach. Nie dziwmy się więc Jagielle, że
dmuchał na zimne.
Być może opis owych przywar, tak skrupulatnie wymienionych przez Długosza,
sprawił, że przez lata w naszej historiografii utrzymywało się przekonanie, że Jadwiga
była nieszczęśliwa w małżeństwie. Przekonanie ugruntowane zresztą przez przychylną
Habsburgom propagandę krzyżacką. Dzisiaj patrzymy na związek tych dwojga nieco
inaczej, a pogląd o nieszczęsnej młodej dziewczynie cierpiącej w związku z niekochanym
przez nią mężem odłożono do lamusa. Wydaje się bowiem, że Jagiełło, przynajmniej
w początkowym okresie małżeństwa, przyjął wobec swojej młodszej żony postawę
ojcowską lub, co bardziej prawdopodobne, właściwą dla starszego brata. Wiemy też, że
w kwestiach religii był całkowicie posłuszny swojej małżonce, która z kolei przybrała rolę
jego duchowej przewodniczki. „Nakłoniony przez królową Jadwigę przez powtarzane raz
po raz nauki do przestrzeganych przez katolików praktyk, w Święta Wielkanocne, Zielone
Świątki, Wniebowzięcie NMPanny i Boże Narodzenie, przyjmował św. Sakrament
Eucharystii”18. Co prawda Długosz twierdził, że po śmierci Jadwigi zapał religijny
monarchy bardzo osłabł i król ograniczył się do przyjmowania komunii wyłącznie przy
okazji Bożego Narodzenia oraz Wielkiejnocy, ale z innych źródeł wiemy, że było inaczej.
Z kolei Andegawenka pomagała swojemu mężowi w dziele chrystianizacji Litwy,
wspierając i uposażając powstający tam Kościół.
Wbrew pozorom para miała wspólne zainteresowania. Z całą pewnością wiemy, iż
oboje lubili muzykę, a za sprawą Jagiełły na Wawel trafiła kapela ruskich lutnistów,
bębnistów, cymbalistów i fletnistów, umilająca królewskiej parze wieczory.
Andegawence zapewne też podobały się freski i obrazy stworzone przez sprowadzonych
przez jej męża ruskich malarzy, wśród których ponoć był sam Andrzej Rublow.
Wychowanemu przez ruską księżniczkę królowi ponoć bardziej odpowiadała sztuka
bizantyjska niż łacińska. Wiemy też, że Jadwiga podobnie jak jej małżonek kochała
polowania, miała nawet własne psiarnie i strzelców. W czasie łowów zatrzymywała się
w dworkach rozsianych po Małopolsce, gdzie przyjmowała gości z Czech, Francji,
a nawet członków zakonu krzyżackiego. Chętnie widziała tam także władcę Mazowsza
i jego rodzinę, na czele ze swoją szwagierką, księżną Aleksandrą. Z czasem dorastająca
Jadwiga odkryła, że z mężem łączy ją jeszcze jedna pasja: polityka.
Partnerzy
Król z całą pewnością nie kochał swojej drugiej żony, chociaż koniec końców
pogodził się z jej nieatrakcyjnością. Nigdy nie próbował zerwać małżeństwa, ale nie
spędzał z królową wiele czasu. Jednak nie brakuje historyków, którzy nie zgadzają się
z tezą, jakoby drugie małżeństwo Jagiełły było nieudane. Z listów pisanych do królowej,
w których monarcha zwraca się do niej z wyjątkową czułością, nie wynika, by między
małżonkami źle się układało. Ale może jest to wynik pracy jego sekretarzy. Zresztą, jak
już wcześniej wspomniano, monarcha nie lubił dworskiego życia ani uciech łoża,
przedkładając nad nie polowania w litewskich puszczach.
Na Wawelu Anna nie mogła się nudzić, często przyjmowała gości, w tym ukochaną
siostrę Jagiełły, księżnę Aleksandrę, z którą, jak się wydaje, połączyła ją przyjaźń,
podobnie jak z małżonką wielkiego księcia litewskiego Witolda, Anną. Wśród gości
królowej nie brakowało też książąt litewskich i ruskich, a nawet jej stryja, Hermana, który
jako wysłannik Luksemburczyka odwiedził swoją krewną. Zapewne oglądała też lwy,
które do królewskiego zwierzyńca sprowadzono z Florencji.
Wkrótce znalazła sobie też nową, ale, zważywszy na jej pozycję, bardzo
niebezpieczną rozrywkę — flirty i romansowanie. Z czasem ta skromna, zahukana
dziewczyna zmieniła się w seksowną, pełną wdzięku uwodzicielkę, otoczoną
wianuszkiem adoratorów. Co prawda wielu współczesnych historyków wątpi
w przemianę brzydkiego kaczątka w łabędzia, podejrzewając, że kręcący się wokół niej
mężczyźni chcieli po prostu zaskarbić sobie jej przychylność, wykorzystując jej kobiecą
słabość i prawiąc jej komplementy. Inni dowodzą, iż wszystkie te rzekome romanse były
po prostu wymysłem kobiety walczącej rozpaczliwie o uwagę i uczucie niekochającego
jej męża. Ale wbrew pozorom takie przeobrażenie było możliwe. Jak pamiętamy, do
Krakowa Anna przyjechała jako niepozorna dziewczyna, która nic nie wiedziała
o otaczającym ją świecie, a jedynymi mężczyznami, z którymi miała wcześniej do
czynienia, byli jej wiecznie niezadowolony stryj, jego synowie i męska służba hrabiego.
Teraz wszyscy traktowali ją już nie z pogardą, ale z wielką uwagą i szacunkiem
przynależnym monarchini. Dostała piękne stroje, klejnoty i biżuterię, a wawelskie dwórki
miały swoje sposoby na poprawienie mankamentów urody i przyciągnięcie uwagi
przedstawicieli płci przeciwnej. Wiedziały też, jak uwodzić mężczyzn, i swoją wiedzą
mogły podzielić się z Anną. A ta, jak widać, okazała się nader pojętną uczennicą.
Z biegiem czasu mogły też dojść do głosu jej, wcześniej ukryte, potrzeby seksualne,
a ponieważ jej pięćdziesięcioletni mąż był wiecznie nieobecny, musiała znaleźć sobie
godnego zastępcę w alkowie.
Pierwszym domniemanym kochankiem lub, zdaniem niektórych, tylko
poważniejszym adoratorem królowej Anny był niejaki Jakub z Kobylan z rodu
Grzymalitów. W 1407 roku w komnacie królowej zawaliła się podłoga, co było zapewne
wynikiem niesolidnej konstrukcji stropów, ale przez dwór zostało to uznane za dowód jej
rozpusty i uprawiania namiętnej miłości z kochankiem. Jeżeli wierzyć Długoszowi,
rycerz dopuścił się „czynów nierządnych” z królową Anną, za co spotkała go kara
w postaci więzienia. Coś musiało być na rzeczy, skoro Jakub został wtrącony na trzy lata
do zamkowej wieży. Ponoć Anna, w czasie gdy z nim romansowała, miała jeszcze
jednego kochanka — Mikołaja Chrząstowskiego herbu Strzegomia. Jednak kiedy tylko
wieść o jego poczynaniach dotarła do królewskich uszu, młodzieniec, nie czekając na
dalszy rozwój wypadków, uciekł za granicę, unikając tym samym zemsty monarchy,
któremu podobno był uprzejmy przyprawić rogi.
Cały kraj huczał od plotek, a nieszczęsnemu władcy dostało się zdrowo po uszach
od dostojników zebranych na zjeździe w Niepołomicach, którzy upomnieli Jagiełłę, iż nie
należy nagłaśniać pogłosek o rzekomej zdradzie królowej, godzi to bowiem w jej dobre
imię. Połajany król, kiedy już ochłonął, bezzwłocznie nakazał biskupowi
gnieźnieńskiemu, by publicznie ogłosił niewinność Anny. Ale na tym nie skończyły się
małżeńskie kłopoty naszego władcy. Niedługo potem pojawił się kolejny mężczyzna
podejrzewany o romansowanie z jego żoną. Był nim Andrzej Tęczyński, członek jednego
z najmożniejszych rodów ówczesnej Polski, którego ponoć przyłapano na flirtowaniu
z Anną w ustronnym miejscu na Wawelu. Tym razem jednak król nie wyciągnął wobec
winowajcy żadnych konsekwencji, zapewne ze względu na fakt, iż jego małżonka
nareszcie, po siedmiu latach małżeństwa, była w ciąży. Jakikolwiek skandal byłby teraz
niewskazany, a wtrącenie rzekomego kochanka Anny do więzienia mogłoby nie tylko
skutkować konfliktem z możnym rodem Tęczyńskich, ale też wzbudzić wątpliwości co
do tożsamości ojca mającego się urodzić dziecka.
8 kwietnia 1408 roku królowa powiła o czasie silną i zdrową dziewczynkę. Jagiełło
był nieco rozczarowany, gdyż spodziewał się syna. Poza tym, pomimo że oficjalnie
przebaczył swojej małżonce, to jednak do końca życia nie uwolnił się od podejrzeń, że
mała Jadwiga, bo właśnie takie imię nadano królewnie na chrzcie, nie jest jego dzieckiem,
a tym samym traktował córkę wyjątkowo oschle. Niemalże od dnia narodzin królewna
uważana była za następczynię tronu, aczkolwiek oficjalnie ogłoszono to dopiero, gdy
dziewczynka skończyła pięć lat.
Stryj Anny, Herman, który cieszył się, że udało mu się tak korzystnie wydać za mąż
niekochaną krewną, w 1408 roku miał kolejny powód do radości: jego rodzona córka,
Barbara, poślubiła owdowiałego Zygmunta Luksemburskiego, który po śmierci Marii
Andegaweńskiej samodzielnie panował na Węgrzech. Barbara i Anna znały się dość
dobrze i wychowywały na tym samym dworze, ale żadnej bliższej zażyłości między nimi
być nie mogło, gdyż żona Jagiełły była starsza od swej kuzynki o całe dwanaście lat.
Nowa królowa Węgier, w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki u boku Zygmunta,
Marii, nie zdobyła nigdy sympatii swoich poddanych. Nie znalazła też szczęścia
w małżeństwie, dlatego szukała go u innych mężczyzn, a Luksemburczyk odwzajemniał
się jej tym samym, zdradzając ją na prawo i lewo. Pomimo że król Polski i Zygmunt
Luksemburski znów byli spowinowaceni, trudno mówić o zgodzie w rodzinie. Pierwszy
z nich szykował się do wojny z zakonem, za sprzymierzeńca którego uchodził monarcha
węgierski, więc w owym czasie stosunki polsko-węgierskie uległy poważnemu
ochłodzeniu. Tymczasem, kiedy wciąż organizujący łupieżcze wyprawy na Litwę
Krzyżacy opanowali Żmudź, na której wybuchło powstanie przeciwko ich panowaniu,
wsparte przez wojska polsko-litewskie, stało się to, co było nieuniknione: wybuchła
wojna, która wkrótce miała zyskać miano „wielkiej”. Jagiełło doskonale zdawał sobie
sprawę, że Polsce i Litwie w obliczu konfliktu zbrojnego z Krzyżakami nie jest potrzebny
kolejny wróg, za południową granicą, dlatego postanowił jakoś dogadać się
z Zygmuntem, wykorzystując do tego celu rodzinę swojej małżonki. Na początku
1410 roku zaprosił do Polski stryja Anny, Hermana. Monarsza para przyjęła gościa
niczym udzielnego władcę, organizując na jego cześć w Jedlnej uczty i tańce trwające
kilka dni. Herman, którego ego zostało mile przez Jagiełłę połechtane, podjął się mediacji
z Luksemburczykiem w sprawie zjazdu obu władców w Kieżmarku. Do spotkania
ostatecznie doszło, ale polskiego króla reprezentował nie Zygmunt, ale książę Witold.
Było to ze strony króla poważne niedopatrzenie, ponieważ urażony Zygmunt w połowie
tego roku wypowiedział Polsce wojnę.
Król Zygmunt nakazał bezzwłocznie opuścić Węgry polskim kupcom, którzy
masowo odwiedzali ten bogaty kraj w celach handlowych. Tych, którym nie udało się
wyjechać w wyznaczonym przez niego terminie, najzwyczajniej w świecie wtrącono do
lochów. I wówczas po raz pierwszy do polityki wtrąciła się królowa Anna, która, znów
prosząc o pomoc stryja Hermana, wyjednała u Luksemburczyka ich uwolnienie.
Tymczasem jej małżonek wojował z Krzyżakami, a rządy w państwie objął arcybiskup
gnieźnieński Mikołaj Kurowski. Królowa z niekłamaną trwogą oczekiwała na wieści
z bitewnych pól. Jagiełło wysyłał do niej list za listem, informując o postępach wojsk
polskich. Kiedy na Wawel przybył nadworny podkomorzy Mikołaj Morawiec z kolejnym
pismem od monarchy, tym razem informującym o wiktorii grunwaldzkiej, Anna nie
posiadała się z radości. Bezzwłocznie odprawiono nabożeństwo dziękczynne,
a wieczorem bogato iluminowano cały Kraków. Dopełnieniem triumfu był pochód
jeńców pojmanych przez wojska polskie, który odbył się kilka dni później.
Król oczywiście nie przyjechał wraz z jeńcami do Krakowa, ponieważ dowodzone
przez niego hufce wkroczyły na teren państwa zakonnego, rozpoczynając oblężenie jego
stolicy, które zresztą wkrótce przerwano. Jako pierwszy spod murów malborskiej
twierdzy odszedł Witold ze swoimi wojskami, uzyskawszy wcześniej zgodę swego
stryjecznego brata, który przydzielił mu nawet eskortę w postaci sześciu chorągwi
polskich. Decyzja o przerwaniu oblężenia jest do dziś szeroko komentowana przez
historyków i nadal budzi olbrzymie kontrowersje. Według niektórych Jagiełło
najzwyczajniej w świecie zmarnował zwycięstwo pod Grunwaldem, bojąc się wzrostu
potęgi Polski kosztem jego rodzimej Litwy. Tak twierdził chociażby Paweł Jasienica.
Obecnie jednak coraz częściej słyszy się głosy, że monarcha zrezygnował z oblężenia,
zdając sobie sprawę, że i tak zakończy się ono niepowodzeniem, gdyż ani Polska, ani
Litwa nie dysponowały wówczas stosownymi wojskami oblężniczymi, w tym
odpowiednio wyszkoloną piechotą, o artylerii nie wspominając, a swoje dołożyła
dezynteria dokuczająca wojskom Jagiełły.
Anna miała udział w triumfie swego małżonka, kiedy w listopadzie 1411 roku
polscy rycerze wnosili do katedry wawelskiej zdobyte pod Grunwaldem chorągwie
krzyżackie. Wówczas pod stopami jej i Jagiełły złożono bojowe proporce wielkiego
mistrza, komturów oraz znaczniejszych wodzów, by później zawiesić je w katedrze
wawelskiej, gdzie wisiały aż do czasów zaborów. W 1797 roku Austriacy, którym — jak
wiadomo — podczas trzeciego rozbioru przypadła Małopolska wraz z Krakowem,
wywieźli je do Wiednia i wszelki ślad po nich zaginął.
Dobre samopoczucie Jagiełły po zwycięskiej wojnie z zakonem i uznaniu
słuszności racji strony polskiej w tym konflikcie przez ówczesnego papieża Jana
XXIII* skutecznie popsuła kolejna seksafera z udziałem jego małżonki. Tym razem
sprawa wyglądała bardzo poważnie. Bohaterem skandalu był sam arcybiskup
gnieźnieński Mikołaj Kurowski, wcześniej cieszący się wielkim zaufaniem Jagiełły, który
na czas wojny powierzył mu nawet rządy w państwie. Jakież musiało być zdumienie
monarchy, kiedy ktoś „życzliwy” doniósł mu, że duchowny jest zauroczony królową i,
nie bacząc na śluby czystości, otwarcie ją uwodzi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, nie
pierwszy to i nie ostatni hierarcha polskiego Kościoła mający poważne kłopoty
z zachowaniem celibatu. O ile jednak dysponujemy wieloma dowodami na niemoralne
prowadzenie się innych duchownych doby średniowiecza, o tyle w przypadku
Kurowskiego historia wspomina jedynie o rzekomym molestowaniu przez niego królowej
Anny, dlatego wielu historyków powątpiewa w prawdziwość tych wydarzeń, uznając je
po prostu za pomówienie mające na celu zdyskredytowanie arcybiskupa w oczach
Jagiełły. Wrogom biskupa nie podobało się, że Kurowski, wywodzący się z niezbyt
znacznego rodu, „dorobił się” na swoim urzędzie całkiem pokaźnego majątku.
Nie możemy jednak wykluczyć, że duchownemu żona monarchy spodobała się tak
bardzo, iż niepomny na swój stan, złożył jej jednak niemoralną propozycję, tym bardziej
że tak gorliwie zaprzeczał stawianym mu zarzutom, iż tylko wzmógł tym podejrzliwość
Jagiełły. Kiedy jechał na spotkanie z królem i księciem Witoldem, na którym obaj władcy
mieli osądzić jego domniemane winy, biskup nieoczekiwanie zakończył swój żywot.
Według większości źródeł, do których zalicza się także dzieło Długosza, duchowny spadł
z konia i zmarł następnej nocy. Być może przyczyną zgonu były doznane wówczas
obrażenia lub zawał serca, na skutek którego spadł z wierzchowca. Tak czy siak, zabrał
ze sobą do grobu tajemnicę swojego romansu z Anną.
Jagiełło i tym razem puścił w niepamięć ów rzekomy romans z duchownym, tym
bardziej że sama królowa uparcie twierdziła, iż to Kurowski bezskutecznie ją uwodził.
Jedyną korzyścią wynikającą z tego domniemanego romansu był fakt, że odtąd król
częściej zabierał ze sobą małżonkę w podróż. Monarcha z reguły trzymał żonę z dala od
polityki, ale zdarzały się sytuacje, w których siłą rzeczy Anna musiała także zaangażować
się w rozmowy czy negocjacje. Tak było chociażby w 1412 roku, kiedy królowa
towarzyszyła swojemu mężowi w wyjeździe do Sącza, gdzie planowano spotkanie
z poselstwem węgierskim, na czele którego stał jej stryj — Herman. W efekcie owego
spotkania doszło do zjazdu w Lubowli, na którym królowa także była obecna, podobnie
zresztą jak żona Zygmunta Luksemburskiego, jej kuzynka, Barbara. Z punktu widzenia
Polski zjazd zakończył się sukcesem, gdyż węgierski władca nie tylko zerwał przymierze
z zakonem, ale także zobowiązał się do zwrotu polskich regaliów zagarniętych wiele lat
wcześniej przez Ludwika Węgierskiego. Tak też się stało: bezpośrednio po zjeździe
Jagiełło, już bez towarzystwa Anny, wyjechał do Budy, skąd zabrał obiecane przez
Zygmunta insygnia, które wróciły na swoje dawne miejsce w katedrze wawelskiej.
Rok później, co było zupełnym ewenementem w życiu pary królewskiej, Anna
wraz córką towarzyszyła Jagielle podczas podróży na Litwę. Królową prawdopodobnie
do wyjazdu skłoniła obawa o zdrowie własne i Jadwigi, ponieważ w Małopolsce szalała
wówczas zaraza. Rok 1413 okazał się bardzo ważny w życiu królewny Jadwigi i w historii
Polski i Litwy, wówczas bowiem na zjeździe jedlińskim ostatecznie ustalono, że to
właśnie córka Anny obejmie rządy w Polsce oraz w Wielkim Księstwie Litewskim po
śmierci Jagiełły, natomiast 2 października w Horodle zawarto unię, na mocy której
zjednoczona z Polską Litwa zachowywała odrębność, co było oczywiście korzystne dla
dziedzicznych władców tego państwa. Ponadto kilkanaście wytypowanych przez Witolda
rodzin litewskich otrzymało takie same prawa, jakimi cieszyła się szlachta polska.
Ostatnim wspólnym wystąpieniem Anny i Jagiełły było przyjęcie przez tę parę
hołdu hospodara Mołdawii, Aleksandra, co miało miejsce w Śniatyni w 1415 roku. Być
może królowa już wówczas czuła się źle. W drugiej połowie roku nagle zaniemogła
i praktycznie nie ruszała się z łoża. Nie wiemy, co właściwie dolegało drugiej żonie króla
Władysława, ale jej stan systematycznie się pogarszał, czym jej królewski małżonek
zdawał się w ogóle nie przejmować. Co więcej, kiedy w styczniu następnego roku goniec
przywiózł mu wiadomość, że z Anną jest już bardzo źle, władca nie przerwał swojej
podróży. Kiedy jednak wkrótce dotarł do niego kolejny posłaniec z alarmującymi
wieściami, uznał, że sprawa jest poważna, i czym prędzej zawrócił do Krakowa. Zdążył
dosłownie w ostatniej chwili, aby pożegnać na zawsze umierającą królową, która odeszła
20 stycznia 1416 roku, przeżywszy zaledwie trzydzieści pięć lat. Wieści o jej śmierci
wielce uradowały Malbork, Krzyżacy bowiem właśnie w Annie, królowej, która zdaniem
większości współczesnych historyków nie mieszała się do polityki, upatrywali przyczynę
złych stosunków z Polską, winiąc ją nawet za… przegraną pod Grunwaldem.
Owdowiała pani Granowska miała poważne kłopoty zdrowotne, poza tym nie była
już kobietą pierwszej młodości, zwłaszcza że w owych czasach trzydziestoletnie matrony
uchodziły za stare, o czterdziestolatkach nie wspominając. Zapewne więc nie liczyła na
nową miłość. Być może nawet rozważała możliwość wstąpienia do klasztoru, gdzie z dala
od uciech doczesnego świata mogłaby się przygotowywać do swojej ostatniej podróży,
ale los miał wobec niej zupełnie inne plany. W 1417 roku, kiedy odwiedzała
zaprzyjaźnioną księżnę mazowiecką Aleksandrę, ukochaną siostrę Jagiełły, w jej
posiadłości w Lubomli koło Chełmna, niespodziewanie zjechał tam także sam monarcha,
szukający schronienia przed śnieżycą, która dopadła go w drodze. Owdowiała
przyjaciółka siostry, ponoć wciąż niezwykle piękna pomimo „podeszłego” wieku, zrobiła
na władcy piorunujące wrażenie, co nie uszło uwagi księżnej Aleksandry. Kiedy pogoda
się poprawiła, zamiast wyruszyć w dalszą drogę, Jagiełło zatrzymał się w Lubomli na
dłużej i, ku wielkiemu zdumieniu Granowskiej i jeszcze większemu księżnej, obsypał
Elżbietę drogimi prezentami.
Niestety nie możemy dzisiaj zweryfikować gustu Jagiełły, ponieważ do naszych
czasów nie przetrwał żaden wizerunek jego ukochanej, poza portretem sporządzonym już
po jej śmierci, a uwieczniona na nim dama bynajmniej nie zachwyca. Nie możemy w tej
kwestii zaufać Długoszowi, który z uporem godnym lepszej sprawy pisał o licznych
zmarszczkach na jej twarzy. Kronikarz Marcin Bielski, obecny przy otwarciu jej grobu,
uznał na podstawie zachowanego szkieletu królowej, że była kobietą subtelną i cudną, ale
nie raczył wyjaśnić, co sprawiło, że doszedł do takich wniosków. A przecież musiało
w owej niemłodej już, schorowanej wdowie być coś niezwykłego, skoro nie dość, że
zainteresowała króla swoją osobą, to jeszcze wzbudziła w nim płomienne uczucie. Być
może rację mają ci, którzy przyczynę takiego stanu rzeczy widzą w biegłości Elżbiety
w ars amandi, nabytej w poprzednich związkach. W jednej ze scen z amerykańskiego
sitcomu bohater tłumaczy się swojemu starszemu bratu ze swojego romansu z mocno
leciwą sąsiadką, mówiąc, iż jego podstarzała kochanka „znała różne sztuczki”. Może
właśnie na tym polegał sekret Granowskiej, która oczarowała monarchę „różnymi
sztuczkami”, nieznanymi ani cnotliwej Andegawence, ani zahukanej Annie.
Odtąd Elżbieta i Jagiełło spotykali się bardzo często, głównie w należącym do
kobiety Łańcucie, a przy okazji owych spotkań zakochany monarcha zawsze przywoził
ukochanej jakiś drogi prezent. W końcu król uznał, że urocza wdówka jest miłością jego
życia, i postanowił zawrzeć z nią związek małżeński. Najpierw przekonał do swego
pomysłu brata stryjecznego, Witolda, którego zwykł się radzić w niemal wszystkich
kwestiach państwowych i prywatnych, a po uzyskaniu jego akceptacji powiadomił
o swoich planach szlachtę polską. W tym przypadku jednak nie poszło mu tak łatwo jak
z krewnym, ponieważ polscy panowie postawili stanowcze veto. Nowemu małżeństwu
monarchy przeciwstawił się także rosnący w siłę biskup Oleśnicki, z czasem jednak
większość panów dała się przekonać, a Jagiełło, który słynął z wielkiego uporu, w końcu
postawił na swoim i poślubił ukochaną.
Ślub miał miejsce w Sanoku 2 maja 1417 roku. Ceremonii przewodniczył
arcybiskup lwowski Jan. W swej kronice Długosz, który nie omieszkał przy tej okazji
zaznaczyć, że panna młoda była pomarszczona i wyniszczona licznymi ciążami
i połogami, wspomina o pewnych złowróżbnych znakach towarzyszących temu
zdarzeniu. Otóż kiedy młoda para opuściła świątynię, wcześniej pogodne i słoneczne
niebo zasnuło się chmurami, zerwał się silny wiatr, temperatura gwałtownie spadła
i zaczął padać deszcz ze śniegiem. Ten typowy dla majowej aury kaprys pogodowy
odczytano jako złowróżbny znak dla przyszłości związku. Na domiar złego kareta, którą
jechała Elżbieta (dlaczego panna młoda nie podróżowała z Jagiełłą, dziejopis nie
wyjaśnia), zapadła się w błocie na sanockim rynku i nawet woły sprowadzone
z pobliskiego folwarku nie mogły jej wyciągnąć. W efekcie oblubienica musiała wracać
na miejscowy zamek pieszo, brnąc po kostki w bagnie. O tym, gdzie był wówczas król,
rada królewska i pozostali dostojnicy i dlaczego nikt nie pomógł nieszczęsnej, chociażby
ofiarowując jej własnego konia, kronikarz nie wspomina. Byłaby to tak dziwna sytuacja,
że większość historyków uważa ją za wymysł Długosza bądź powtarzane przez niego
plotki, powstałe już po śmierci Elżbiety.
Możemy mu natomiast wierzyć, że całe królestwo ubolewało nad bezsensownym
małżeństwem, które zawarł król. Związki władców były bowiem kwestią wagi
państwowej. Po raz pierwszy (aczkolwiek, jak się przekonamy, nie ostatni) w historii
naszego państwa zdarzyło się, żeby król żenił się ze swoją poddaną. Ponadto w umowie
spisanej jeszcze przez ostatniego Piasta, Kazimierza Wielkiego, z Ludwikiem
Węgierskim wyraźnie uzgodniono, że prawa do dziedziczenia tronu polskiego mogą mieć
wyłącznie synowie króla, którzy zostaną zrodzeni z księżniczek (co, jak wiemy, nie
przeszkodziło we wstąpieniu na tron Jadwigi), więc kwestia dziedzictwa korony synów
Granowskiej i Jagiełły, jeśliby małżeństwo się ich doczekało, mogła w przyszłości
wywołać poważne problemy. Poza tym panowie polscy, ze zrozumiałych względów
pragnący, aby ich władca poślubił kobietę o świetnych europejskich koligacjach, za nic
nie potrafili zmusić się do okazywania szacunku królowej, która wywodziła się spośród
nich. Obawiano się również, że kiedy Granowska zostanie monarchinią, jej ród będzie
wywyższony ponad inne rody szlacheckie w Polsce. Co prawda Elżbieta wnosiła
w posagu wielki majątek, ale po jej śmierci odziedziczyłyby go jej dzieci z małżeństwa
z Granowskim. Dlatego szlachta i duchowieństwo, z najgłośniej protestującym
Oleśnickim, domagającym się nawet unieważnienia ślubu, nie byli zachwyceni
królewskim mariażem, a prosty lud uznał, że niemłoda kobieta musi być czarownicą,
która za pomocą czarnej magii najzwyczajniej w świecie opętała poczciwego Jagiełłę.
Z czasem niechęć do nowej małżonki króla przybrała na sile, a część możnowładców,
wspierana oczywiście przez Oleśnickiego, zażądała od monarchy oddalenia małżonki.
Jagiełło nie miał zamiaru rezygnować z osobistego szczęścia, nawet za cenę korony,
dlatego zagroził, że jeżeli naciski będą trwały nadal, to abdykuje i wraz z Elżbietą
wyjedzie na Litwę.
Do osób sprzyjających związkowi Granowskiej z Jagiełłą należała zaprzyjaźniona
z nią od lat księżna mazowiecka. Zapewne liczyła na spadek po bezpotomnej śmierci
Jagiełły i jego trzeciej żony. Anna była realistką i doskonale wiedziała, że jej przyjaciółka
z racji wieku i wyjątkowo złego stanu zdrowia nie obdarzy króla potomstwem. Do
zwolenników Elżbiety należał też biskup lwowski, znający ją z czasów, kiedy rezydowała
w Łańcucie, oraz arcybiskup Mikołaj Trąba.
Poślubiwszy ukochaną kobietę, Jagiełło postanowił postawić kropkę nad i,
doprowadzając do jej koronacji, co nie było takie proste. Po pierwsze, para stanęła na
ślubnym kobiercu, nie czekając na oficjalną dyspensę papieską, która, jak pamiętamy,
była konieczna ze względu na pokrewieństwo łączące państwa młodych. Jagiełło zlecił
delikatną misję jej uzyskania profesorowi krakowskiej akademii, Andrzejowi
z Kokorzyna, doświadczonemu dyplomacie, który, co w tej sytuacji nie było bez
znaczenia, darzył niekłamaną sympatią Elżbietę. Andrzej nie zawiódł pokładanych w nim
nadziei i uzyskał wymaganą dyspensę u przebywającego wówczas w Konstancji Ojca
Świętego. Przywiezione przez profesora krakowskiej uczelni pozwolenie zawierało
jednak zaskakujący warunek. Papież udzielił królowi zgody, pod warunkiem że po
ewentualnej śmierci Elżbiety Jagiełło więcej nie wstąpi w związek małżeński. Ponieważ
jest to bardzo dziwny zapis, historycy podejrzewają, że powstał on na skutek knowań
samego Zygmunta Luksemburskiego. Monarcha niezbyt się tym przejął i poświęcił się
przygotowaniom do koronacji swojej małżonki.
Tymczasem szlachta nie chciała widzieć korony na skroniach Elżbiety. Tym razem
najostrzej zaprotestowała szlachta wielkopolska, której przewodził Sędziwój Ostroróg. To
właśnie on buńczucznie oświadczył władcy, że on i pozostali panowie wielkopolscy nigdy
nie uznają Granowskiej za królową, chociażby na jej głowę nałożono pięć koron. Jagiełło
odparł wówczas, iż abdykuje, przekazując władzę w Polsce swojej małoletniej córce,
Jadwidze, i jej przyszłemu mężowi, wybranemu zgodnie z wolą szlachty. Po raz kolejny
oświadczył, że przeniesie się na Litwę, gdzie władza jest dziedziczna i gdzie po jego
śmierci rządzić będą synowie jego i Elżbiety, o ile oczywiście się ich doczeka. Były to
oczywiście strachy na Lachy, Jagiełło mógł się przenieść do ojczystego kraju, ale pozycja
jego stryjecznego brata była tam zbyt silna, by Władysław mógł przejąć za niego władzę.
Jednak ta groźba wystarczyła, by panowie polscy zgodzili się na koronację trzeciej żony
monarchy.
Para wyjechała do Krakowa, gdyż ceremonia mogła się odbyć jedynie w katedrze
wawelskiej. Na spotkanie z nową żoną Jagiełły z niekłamanym niepokojem czekała
jedyna córka króla, Jadwiga, ale Elżbieta okazała się macochą idealną, z powodzeniem
zastępując dziewczynie przedwcześnie zmarłą matkę. Królewna odpłaciła jej za to
miłością.
Ceremonia koronacji miała miejsce 19 listopada 1417 roku, w dniu patronki
Granowskiej, św. Elżbiety. Skronie Elżbiety wybranki króla zwieńczył jej
sprzymierzeniec, biskup lwowski Jan z Rzeszowa. Po koronacji panowie złożyli hołd
swojej nowej królowej, natomiast przedstawiciele miast tradycyjnie przekazali hojne
dary. Niestety, dworzanie nie polubili trzeciej małżonki Jagiełły, sympatią nie darzyli jej
także poddani, a po mieście krążyły złośliwe paszkwile oczerniające Elżbietę. Być może
za ich rozprowadzaniem krył się Zbigniew Oleśnicki, uparcie namawiający króla do
unieważnienia małżeństwa. Tymczasem para monarsza, mając w głębokim poważaniu
opinie poddanych i utyskiwania Oleśnickiego, cieszyła się sobą, wspólnie podróżowała
po kraju, przyjmowała wysłanników na sobór w Konstancji, którzy właśnie wrócili do
Polski, i pod koniec 1418 roku razem bawiła na weselu Witolda i jego drugiej żony,
Juliany Holszańskiej (pierwsza żona księcia, księżna Anna, zmarła na początku
1418 roku).
Wydaje się, że Elżbieta cieszyła się zaufaniem monarchy i miała wpływ na niektóre
jego posunięcia polityczne, chociażby inicjując spotkanie Jagiełły i Witolda z wielkimi
mistrzem Michałem Küchmeistrem von Sternbergiem, do jakiego doszło 17 października
1418 roku, a przedtem omawiając z władcami Polski i Litwy wspólne stanowisko wobec
państwa zakonnego. Była wielką zwolenniczką pokojowego rozwiązywania sporów
z Krzyżakami, w czym przypominała Jadwigę Andegaweńską, i podobnie jak pierwsza
żona króla przyczyniła się do rozwoju uniwersytetu w Krakowie, nakłaniając swego
królewskiego małżonka do zakupu na rzecz Akademii dwóch budynków, które władca
odkupił od Żydów, Osmana i Szmula, za kwotę 300 grzywien. Historycy zwracają też
uwagę na fakt, że Elżbieta była jedyną Polką spośród małżonek króla, niewątpliwie
przyczyniając się do jego polonizacji.
Jeżeli wierzyć Długoszowi, Jagiełło, pomimo że darzył swoją trzecią żonę wielkim
uczuciem, miewał chwile zwątpienia co do ważności swojego małżeństwa. Pewnego dnia
piorun raził cztery konie ciągnące karetę, w której podróżował, oraz dwóch dworzan
idących pieszo i podtrzymujących boki pojazdu. Zabił też wierzchowce, na których
podróżowali wojewoda sandomierski Mikołaj, wojewoda poznański Sędziwój, Henryk
z Rogowa oraz Jan Mężyk, a także siedem koni należących do innych rycerzy. Było to
o tyle dziwne, że jeźdźcom nic złego się nie stało, dlatego w całym tym wydarzeniu
dopatrywano się działania sił nadprzyrodzonych, tym bardziej że opisujący sytuację
kronikarz wspomina, iż piorun rozdarł na pół królewski płaszcz, oszczędzając samego
monarchę. Jagiełło stracił jedynie przytomność, i to na krótko. Obecny przy tym Zbigniew
Oleśnicki uznał ten splot wydarzeń za boską interwencję, będącą oznaką niełaski, jaka
spadła na króla za sprawą jego niegodnego małżeństwa.
Elżbieta czuła się coraz gorzej, gruźlica poczyniła wielkie spustoszenia w jej
organizmie. 12 maja 1420 roku, zaledwie po trzech latach małżeństwa z królem, przegrała
walkę z chorobą. Jagiełło nie był obecny przy jej zgonie, przebywając wówczas
w Brześciu Kujawskim. Wiadomość o śmierci małżonki przyjął z wielką rozpaczą
i rozkazał bezzwłocznie odprawić nabożeństwo za spokój jej duszy w miejscowym
kościele. Jednak w swoim żalu był odosobniony, jeżeli wierzyć Długoszowi. Nikt
w królestwie, ani tym bardziej na wawelskim dworze, nie rozpaczał po śmierci nielubianej
królowej. Ponoć bardziej cieszono się z jej pogrzebu niż z koronacji i chociaż dziejopis
twierdzi, jakoby Jagiełło niezbyt długo opłakiwał Elżbietę, to wiemy, że czcił pamięć
zmarłej i nawet dziesięć lat po jej śmierci pamiętał o modlitwach w jej intencji. Chociaż
niewątpliwie kochał ją szczerze, owdowiały monarcha miał zobowiązania wobec
poddanych i, odczekawszy wymagany okres żałoby, musiał rozejrzeć się za kolejną
kandydatką na żonę.
Zofia Holszańska – matka dynastii
Z chłopca król
Matrymonialna karuzela
Młodemu królowi dość szybko, bo już w 1437 roku, zaczęto szukać żony,
a przynajmniej stosownej kandydatki do tej roli. Początkowo wybór padł na Annę
Habsburżankę, dwuletnią wnuczkę Zygmunta Luksemburskiego, który od 1433 roku
dzierżył tytuł cesarza. Przy okazji chciano upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, starając
się o zgodę na poślubienie przez brata króla, Kazimierza, młodszej z dwóch wnuczek
Luksemburczyka — Elżbiety. Tymczasem pojawiła się kolejna kandydatka na królową
w osobie… żony owego Zygmunta, Barbary, która zażądała od czeskich możnowładców,
by w wypadku śmierci jej małżonka wydali ją właśnie za króla Polski. Ambitna kobieta,
słynąca z wielkiego temperamentu, który zaspokajała w ramionach dużo młodszych od
siebie kochanków, wymyśliła sobie, że dzięki młodemu i zapewne, jak sądziła, jurnemu
mężowi obejmie panowanie w Polsce i na Litwie, stając się władczynią kilku krajów
(dzięki małżeństwu z Luksemburczykiem była już królową Niemiec, Węgier, Chorwacji,
Czech i Włoch, a także cesarzową Świętego Cesarstwa Rzymskiego). Sam Władysław nie
tryskał zapewne radością na wieść o planach Barbary. Kiedy pojawił się ten projekt, miał
zaledwie trzynaście lat, natomiast jego potencjalna małżonka zbliżała się do
pięćdziesiątki, mogłaby być zatem jego babcią. Zresztą potencjalna narzeczona także
z innych względów nie nadawała się na małżonkę władcy. Rozpustna kobieta zmieniała
kochanków jak rękawiczki, za nic mając przestrogi duchownych, straszących ją mękami
piekielnymi, uważała bowiem wiarę w życie pozagrobowe za niedorzeczność. Co więcej,
podobnie jak wiele cnotliwych niewiast w owych czasach, zaczytywała się w żywotach
chrześcijańskich męczennic, ale nie czerpała z owych lektur ani wzorów, ani pociechy,
ale dobrą rozrywkę. Historie o dziewicach dobrowolnie wydających się na męki i śmierć
w obronie wiary lub, co gorsza, cnoty bawiły ją do łez.
Gdy o planach Barbary dowiedział się jej ówczesny małżonek, któremu
niespieszno było na tamten świat, przeraził się nie na żarty. Dawno pogodził się
z niewiernością swojej żony, zresztą sam też nigdy nie był wzorem wiernego małżonka,
ale teraz w niebezpieczeństwie znalazło się jego życie. Doskonale zdawał sobie sprawę,
że Barbara może mu pomóc opuścić doczesny padół. Bał się tego tak bardzo, że zupełnie
stracił zaufanie do praskich medyków i uciekł do Znojma na Morawach. Kiedy uznał, że
niebezpieczeństwo jest zażegnane, wydał rozkaz uwięzienia swojej przebiegłej małżonki.
Być może „niemiecka Messalina”, jak nazywano Barbarę, straciłaby życie w więzieniu,
gdyby nie fakt, że jej małżonek zmarł wkrótce po jej zatrzymaniu. Wdowa, bynajmniej
nie zbolała, opuściła areszt, ale wówczas spadł na nią kolejny cios. Jej córka, Elżbieta,
żona Albrechta Habsburga, którego zmarły cesarz jeszcze za życia wyznaczył na swego
następcę, nie okazała jej serca i wraz mężem zmusiła ją do zrzeczenia się jej włości
i opuszczenia Węgier. Barbara znalazła schronienie w… Polsce, pod skrzydłami króla,
którego niegdyś zamierzała poślubić. Oczywiście nasz władca, a właściwie Zbigniew
Oleśnicki, bo to on miał wówczas decydujący głos w państwie, zgadzając się na
zamieszkanie Barbary w naszym kraju, doskonale wiedział, że dzięki temu zyska kartę do
ewentualnych przetargów politycznych z cesarstwem. Co więcej, z woli króla otrzymała
ona ziemię sandomierską, czyli tradycyjne dobra oprawne córek polskich władców.
Jednak kiedy przyjechała nad Wisłę, przeżyła niemałe rozczarowanie, zorientowawszy
się, że nikt nie bierze jej pod uwagę jako kandydatki na królewską małżonkę, głównie ze
względu na dużą różnicę wieku dzielącą ją i Władysława. Sam król nie okazywał jej
zainteresowania, co nie dziwi, trudno bowiem, by nastolatek zachwycał się blisko
pięćdziesięcioletnią kobietą, choćby była najpiękniejsza. Ale monarcha nie interesował
się kobietami w ogóle, co bardzo martwiło zarówno jego matkę, jak i samego
Oleśnickiego.
Nie znaczy to oczywiście, że był homoseksualistą. Mężczyźni z rodu Jagiellonów
w większości dość późno odbywali swoją inicjację seksualną, być może więc także
i Warneńczyk musiał zaczekać, by osiągnąć psychiczną dojrzałość i wejść w głębsze
relacje z kobietami. Zwolennicy tezy o jego homoseksualizmie powołują się na Jana
Długosza piszącego, jak już wspomniano, o „męskich rozkoszach”, jakim oddawał się
nasz władca, z czym nie zgadza się wielu badaczy, uznających, iż nie jest to wcale
oryginalne twierdzenie kronikarza, a jedynie wynik złego tłumaczenia — Długosz pisał
wszak po łacinie. W oryginale zapis, z lubością cytowany przez zwolenników tezy
o homoseksualizmie króla, brzmi: qui in marium libidinem proclivum, co dawniej
tłumaczono jako „zbyt cielesnym chuciom podległy”. Trzeba przyznać, że tłumaczenie
tekstów ze średniowiecznej łaciny wymaga nieco innych umiejętności niż tłumaczenie
pism w klasycznej łacinie, o czym doskonale wiedzą studenci filologii klasycznej.
Przekład przytoczonego fragmentu na „skłonny do męskich rozkoszy” pojawił się dopiero
w 2004 roku! Poza tym, czy „męskie rozkosze” muszą być rozumiane jako rozkosze
z mężczyznami? Kronikarz mógł mieć przecież na myśli rozkosze z kobietą. Jednak
zwolennicy tezy o homoseksualizmie władcy nie dają za wygraną, twierdząc, że Długosz
nie tylko uważał Warneńczyka za „kochającego inaczej”, lecz że wymienia on nawet jego
partnera, którym miał być starszy od króla o kilkanaście lat sekretarz Jan, syn kasztelana
lwowskiego Sienka (Seńka), absolwent krakowskiej Akademii, który zdaniem dziejopisa
był Władysławowi „nader drogi”. Związek, a być może tylko przyjaźń, wszak nadal nie
mamy stuprocentowej pewności co do orientacji seksualnej młodego władcy, zakończył
się w maju 1440 roku, wraz ze śmiercią Jana, który utonął w słowackiej rzece Hornad
podczas podróży z królewskim dworem na Węgry.
Kolejnym dowodem na zamiłowanie monarchy do zażywania rozkoszy
z mężczyznami ma być jego niechęć do małżeństwa. Pamiętajmy jednak, że młodego
władcę, z uporem godnym lepszej sprawy, swatano z kobietami, które w jego oczach
wydawały się wręcz staruszkami. Był wszakże jeden wyjątek — siedemnastoletnia
Elżbieta Saska, córka Fryderyka Saskiego, o której rękę poproszono w 1438 roku. Do
małżeństwa jednak nie doszło ze względów politycznych. Fryderyk był związany
sojuszem z Albrechtem, wspomnianym wcześniej zięciem zmarłego króla Zygmunta
Luksemburskiego. Tak się pechowo dla Warneńczyka złożyło, że poselstwo ze swatami
przybyło do Fryderyka niedługo potem, gdy Albrecht koronował się na króla Czech.
Tymczasem Jagiellonowie właśnie zaczynali trwający od lat spór z Habsburgami
o panowanie na Węgrzech i w Czechach. Sojusznik Habsburga nie mógł więc wydać
swojej córki za ich politycznego rywala. O tym, jak zapatrywał się sam Władysław na
projekt mariażu z młodziutką Habsburżanką, kroniki niestety milczą, ale możemy
domniemywać, iż bardziej odpowiadała mu ta kandydatka niż następna, którą swatano mu
zaledwie rok później.
Albrecht, książę Austrii, margrabia Moraw, król Niemiec, Czech, Węgier
i Chorwacji oraz książę Luksemburga, zmarł 27 października 1439 roku na Węgrzech,
podczas trwającej właśnie wojny z Turkami. Zabiła go jednak nie strzała wystrzelona
przez muzułmańskiego wojownika, tylko czerwonka, której epidemia dziesiątkowała
szeregi jego armii. Wcześniej zdołał wyjść zwycięsko z rywalizacji z Jagiellonami
o koronę czeską (władcą Czech miał zostać Kazimierz, młodszy brat króla Władysława)
i odrzucić propozycję wydania swojej młodszej córki za polskiego królewicza
Kazimierza. Umierając, osierocił dwie córki oraz jedno nienarodzone dziecko. Jego
małżonka była bowiem w ciąży.
Ponieważ Węgrom wciąż zagrażały tureckie wojska, tamtejsi możni, gorączkowo
rozglądając się za sojusznikiem będącym w stanie ochronić ich kraj przed muzułmańską
agresją, postanowili osadzić na tronie Władysława III, syna sławnego pogromcy
krzyżackiej potęgi. Wysunięty przez Węgrów projekt zyskał akceptację w naszym kraju,
popierał go zwłaszcza wszechwładny Zbigniew Oleśnicki. Ale Elżbieta, nosząca w łonie
dziecko i przekonana, że jest to syn, prawowity następca Albrechta, nie miała
najmniejszego zamiaru dopuścić, by jej potomkowi sprzątnięto sprzed nosa koronę.
A miała przeciwko sobie nie tylko zwolenników osadzenia Jagiellona na tronie, ale także
stronnictwo narodowe w Czechach, które nie chciało uznać praw dziedzicznych jej i jej
dzieci. Było także przeciwne oficjalnemu opiekunowi potomków Albrechta, a zarazem
kuzynowi zmarłego, Fryderykowi Habsburgowi, księciu Styrii, który starał się wydrzeć
potomkom swego krewnego Austrię. W końcu sami Węgrzy zorientowali się, że gdyby
Elżbieta, tak jak uparcie twierdziła przez cały okres ciąży, rzeczywiście urodziła syna, to
sytuacja zbyt się skomplikuje i może doprowadzić do wojny domowej, co w obliczu
agresji tureckiej byłoby dla Węgier wręcz katastrofalne. Dlatego znaleziono iście
salomonowe rozwiązanie: Władysław miałby objąć tron na Węgrzech, ale pod
warunkiem, że poślubi ciężarną wdowę, na co przystała zresztą, przynajmniej pozornie,
sama Elżbieta.
Trudno oczekiwać, żeby młody władca skakał ze szczęścia na wieść, że będzie
musiał poślubić trzydziestoletnią wdowę, obarczoną dwójką dzieci, w dodatku ciężarną.
Warto nadmienić, iż wszyscy ówcześni kronikarze, pisząc o Elżbiecie, używali epitetu
„stara” i zapewne w duchu współczuli Władysławowi, który musiał stanąć z nią na
ślubnym kobiercu. Na pocieszenie miała się monarsze dostać korona Węgier. Zanim
jednak doszło do ślubu Władysława i Elżbiety, należało uregulować kwestie
ewentualnego następstwa tronu. W tym celu do Krakowa przybyło poselstwo węgierskie
i na drodze negocjacji ustalono, że jeżeli Elżbieta urodzi syna, w przyszłości odziedziczy
on Austrię i Czechy, natomiast korona św. Stefana przypadnie potomkowi jej
i Władysława. I kiedy wszystko wydawało się zapięte na ostatni guzik, „staruszka”
Elżbieta pokazała, na co ją stać.
W przypadku większości wydarzeń z historii średniowiecza, zwłaszcza z dziejów
naszego państwa i jego władców, zdani jesteśmy na domysły, ponieważ zachowane
relacje i dokumenty są zbyt ogólnikowe i niepewne. Jednak jeżeli chodzi o losy Elżbiety
i jej odważne posunięcia, zmierzające do zdobycia korony Węgier dla nienarodzonego
jeszcze syna, dysponujemy relacją jej zaufanej dwórki i piastunki jej dzieci, Heleny
Kottannerin, która prowadziła skrupulatny zapis wszystkich wydarzeń, w jakich dane jej
było uczestniczyć. To właśnie jej Elżbieta powierzyła arcytrudne zadanie wywiezienia ze
skarbca w Wyszehradzie insygniów koronacyjnych. Kobieta, ryzykując życie i zdrowie,
wsiadła do sań, dotarła do wyszehradzkiego zamku, a kiedy udało jej się jakimś cudem
wykraść regalia, puściła się w drogę powrotną. Tym razem jednak, chcąc zatrzeć za sobą
wszystkie ślady, podróżowała nocą po zamarzniętym Dunaju, wioząc cenny skarb.
Podczas podróży krzyż widniejący na koronie św. Stefana uległ uszkodzeniu i od tej pory
pozostawał krzywy. Ale i tak należało dziękować Bogu, że lód na Dunaju nie pękł pod
pędzącymi saniami i nie pochłonął dzielnej Heleny wraz z insygniami królewskimi.
Tymczasem przebywająca w Komarach bezczelna trzydziestoletnia „starucha” urodziła
dziecko, które, tak jak przewidywała, okazało się chłopcem. Władysław Pogrobowiec, bo
o nim tu mowa, przyszedł na świat 22 lutego 1440 roku i spokojnie leżał w kołysce,
nieświadomy, na jakie poświęcenie narażały się jego matka i jej zaufana dwórka, by
w przyszłości mógł panować na Węgrzech. Elżbieta po urodzeniu chłopca postanowiła
sprzeciwić się węgierskim panom i nie wychodzić za mąż za króla Władysława III, ale
samodzielnie przejąć władzę na Węgrzech i sprawować ją w imieniu narodzonego
właśnie syna, jedynego prawowitego następcy Albrechta.
Wkrótce po opisywanych wydarzeniach na dwór wawelski przybyło poselstwo
z Węgier z bulwersującymi wiadomościami o narodzinach Pogrobowca i odwołaniu
przez Elżbietę zgody na poślubienie króla Władysława. Tymczasem sam monarcha, nie
zwracając najmniejszej uwagi na przywiezione przez Węgrów informacje, uroczyście
przyjął ofiarowywany mu wcześniej węgierski tron i przysiągł przed ołtarzem katedry na
Wawelu, że poślubi wdowę po poprzednim władcy tego państwa, trzydziestojednoletnią
Elżbietę.
W międzyczasie zmieniła się też sytuacja na Litwie: panujący tam od 1432 roku
Zygmunt Kiejstutowicz 20 marca 1440 roku zginął zasztyletowany przez zamachowców
— dowodzonych przez kniazia Iwana Czartoryskiego. Ponoć zamordowany władca był
sam sobie winien, sprawował bowiem wyjątkowo okrutne rządy, ściągając na swoją
głowę nienawiść poddanych. Krążyły słuchy, jakoby zabijał ludzi, a następnie mieszał ich
krew z krwią zwierząt i nakazywał biegłym w sztuce przepowiadania wróżkom
odczytywać z tak zmieszanej krwi swoją przyszłość, co wygląda jednak na typowy
wymysł czarnego PR-u, uprawianego przez jego przeciwników politycznych. Zmarły
władca co prawda miał syna Michała, władającego księstwem starodubskim i kijowskim,
ale ten jeszcze w 1432 roku wystawił dokument, w którym zrzekał się wszelkich praw do
tytułu wielkoksiążęcego. Droga do objęcia władzy w Wilnie stała więc przed Jagiellonami
otworem. Początkowo Oleśnicki widział na książęcym stolcu samego Władysława, ale
z czasem zdecydowano, że władzę na Litwie obejmie jego młodszy brat — Kazimierz,
natomiast król pojedzie na Węgry, gdzie rozpocznie swoje rządy.
Na wojnie z poganami
Wiosną 1440 roku Władysław III wyruszył w swoją podróż do Budy. Jego matka,
królowa Sonka, i młodszy brat, Kazimierz, pożegnali go już na zamku w Czorsztynie, nie
przeczuwając, że widzą go po raz ostatni. Jak wcześniej wspomniano, stroskana Sonka
poprosiła wiernego Hinczę, by ten pojechał z królem na Węgry i w jej imieniu otaczał go
dyskretnie opieką. Jednak to nie Hincza stał się dla młodego króla kolejnym męskim
autorytetem, ale Mikołaj Lasocki, oficjalnie piastujący funkcję kapelana i skarbnika
monarchy, a zarazem człowiek Oleśnickiego. To jego Władysław będzie odtąd słuchał tak
samo jak wcześniej wszechwładnego biskupa. Zarówno sam władca, jak i ludzie z jego
otoczenia musieli zdawać sobie sprawę, że przyjmując ofiarowany mu wcześniej
węgierski tron, Władysław wpycha Węgry na drogę wojny domowej. Polski monarcha
miał co prawda wielu zwolenników w tym państwie, ale Elżbieta także zdążyła zyskać
potężnych sojuszników. Po jej stronie opowiedziała się większość najpotężniejszych
magnatów, niektóre miasta, a nawet sam prymas. Kiedy orszak polskiego władcy, na czele
z samym królem, przekroczył granicę, dotarły doń złe wieści: zdeterminowana Elżbieta
15 maja 1440 roku dopięła celu — jej syn został koronowany na króla Węgier, co jeszcze
bardziej skomplikowało sytuację w kraju.
Za radą Lasockiego król Władysław nie zdecydował się na powrót do domu, ale
kontynuował podróż i dotarł 21 maja do Budy, entuzjastycznie witany przez mieszkańców
tego miasta. Osiem dni później węgierski sejm orzekł, że zrodzony przez Elżbietę
Władysław Pogrobowiec nie ma żadnych praw do korony. Jednocześnie królem
ogłoszono polskiego władcę. Nieoczekiwanie front zmienił także prymas, wcześniej
popierający Elżbietę i jej syna, i to właśnie on, w asyście pięciu węgierskich biskupów,
koronował Władysława III na króla Węgier. Ponieważ korona św. Stefana znajdowała się
wówczas w posiadaniu Elżbiety, specjalnie na tę okoliczność otwarto grobowiec
pierwszego króla Węgier, by wyjąć stamtąd koronę, którą włożono na skronie
Władysława. Władcę odziano też w zbutwiałą szatę zmarłego. Doprawdy, dziwne
obyczaje mieli średniowieczni…
Tak jak się spodziewano, koronacja Władysława była iskrą, która roznieciła na
Węgrzech wojnę domową pomiędzy zwolennikami polskiego władcy a stronnikami
Habsburgów. Oficjalnie Polska nie zaangażowała się w ten konflikt, ale po stronie króla
walczyło wielu znamienitych polskich rycerzy, poza tym skarb państwa co rusz sypał
groszem, finansując wojenne wydatki polskiego władcy. Od początku szanse obu stron
były wyrównane, a szala zwycięstwa przechylała się to na stronę popleczników
Habsburgów, to na stronę zwolenników Jagiellonów. Ostatecznie, za sprawą legata
papieskiego, kardynała Juliana Cesariniego, 14 grudnia 1442 roku podpisano rozejm
w mieście Gybör. Wówczas Warneńczyk miał okazję po raz pierwszy na własne oczy
zobaczyć swataną mu wcześniej Elżbietę. Na mocy podpisanej umowy nasz władca stracił
swoje dotychczasowe zdobycze węgierskie, w zamian za co wdowa obiecała mu rękę
swojej starszej córki, Anny, natomiast jej młodsza córeczka, Elżbieta, miała zostać żoną
królewicza Kazimierza. Prawdę mówiąc, wdowa po Albrechcie mogła równie dobrze
obiecać Władysławowi rękę Heleny Trojańskiej, ponieważ obie jej córki przebywały
wówczas na dworze Fryderyka Habsburga, ich oficjalnego opiekuna, bez zgody którego
dziewczynki nie mogły nawet wyściubić nosa ze swojej komnaty. Na znak zgody polski
władca podarował Elżbiecie kilka szub sobolowych, natomiast wdowa ofiarowała mu
nader symboliczny prezent, mogący być aluzją do rzekomego homoseksualizmu
monarchy — kilka wałachów. Kilka dni potem Elżbieta nagle zmarła z bliżej
niewyjaśnionych przyczyn. Pojawiły się plotki, jakoby jedno z podarowanych jej futer
było nasączone trucizną. Jest to możliwe, gdyż średniowieczni skrytobójcy często
posługiwali się taką metodą pozbywania się wrogów i niewygodnych osób, aczkolwiek
za tym niecnym planem niekoniecznie musiał się kryć sam władca. Elżbieta miała wielu
innych, bardziej zdeterminowanych przeciwników, chcących usunąć ją ze sceny
politycznej. Niewykluczone jednak, iż niedoszła małżonka Warneńczyka zmarła
z powodów naturalnych, skoro piszący o jej zgonie Długosz wymienia jako przyczynę jej
śmierci długotrwałą biegunkę i bliżej nieokreślone dolegliwości kobiece, opisywane
przez niego jako bóle macicy.
Osierocony Władysław Pogrobowiec początkowo trafił, podobnie jak wcześniej
jego siostry, pod opiekę stryja Fryderyka, a potem na dwór wuja, hrabiego Cylli, Ulryka.
Plany małżeństwa Warneńczyka z córką Elżbiety, Anną, której rękę przyrzeczono mu
w Gybör, odeszły w niepamięć, ale za to władca poczuł się znacznie pewniej na tronie
w Budzie. Nie dane mu było jednak rządzić w pokoju i doczekać, z żoną lub bez,
sędziwych lat. Papieski legat Cesarini, główny architekt porozumienia z Gybör, wreszcie
mógł przystąpić do organizowania planowanej przez niego od dawna wielkiej krucjaty
przeciwko Turcji, na czele której miał stanąć właśnie polski władca.
Władysław zapalił się do tego projektu — nareszcie miał okazję dowieść, że jest
godnym następcą swego wielkiego ojca, i zasłynąć w całej Europie jako pogromca pogan.
Mając błogosławieństwo ówczesnego papieża Eugeniusza IV, wspierany przez wybitnego
dowódcę wojskowego, Jana Hunyadyego, zebrawszy dwudziestotysięczną armię,
wyruszył gromić turecką potęgę. Początkowo wszystko układało się po myśli władcy.
Wojska, głównie za sprawą Hunyadyego, kroczyły od zwycięstwa do zwycięstwa,
oswabadzając z rąk Turków kilka ważnych węgierskich miast. W efekcie 1 sierpnia
1444 roku doszło do podpisania korzystnego dla Węgier dziesięcioletniego rozejmu
w Szegedynie. Kiedy wieści o zwycięstwie młodego króla nad wojskami sułtana rozeszły
się po Europie, Władysław zyskał wielką sławę i szacunek. Pisano o nim jako o „zesłańcu
Niebios” i wróżono mu sławę na miarę Aleksandra Wielkiego…
W Polsce cieszono się ze zwycięstw władcy, aczkolwiek zapewne Oleśnicki
zdawał sobie sprawę, że prawdziwym architektem zakończonej właśnie kampanii nie jest
młody Władysław, niemający właściwie pojęcia o sztuce wojennej, lecz Jan Hunyady.
Zresztą nikt nad Wisłą nie był zainteresowany wojną z Turcją, dlatego do Budy słano
pisma wzywające władcę do powrotu i zajęcia się sprawami swojej ojczyzny,
jednocześnie przekonując monarchę, marzącego o sławie wielkiego wodza, iż rozejm jest
najlepszym rozwiązaniem. Poza tym sam Oleśnicki nie należał do zwolenników papieża
Eugeniusza IV, opowiadając się za jego przeciwnikiem, antypapieżem Feliksem
V. Nawiasem mówiąc, biskup doskonale wiedział, że Eugeniusz prze do wojny, marząc
o zwycięskiej krucjacie, która podreperowałaby jego mocno wówczas osłabiony
autorytet. Jako człowiek doskonale zorientowany w meandrach polityki zapewne znał
sytuację wewnętrzną imperium osmańskiego i wiedział, że tak naprawdę Turcja nie
stanowi zagrożenia dla Węgier ani tym bardziej dla całej chrześcijańskiej Europy.
Niestety, Oleśnickiego nie było w pobliżu Władysława, żeby mu to uświadomić
i skutecznie wybić z głowy ewentualny pomysł kolejnej kampanii przeciwko
muzułmanom.
Wkrótce gruchnęła wieść, która zdumiała nie tylko samego sułtana, ale także
Oleśnickiego i innych dostojników w Polsce: Władysław, uznawszy szegedyńskie
porozumienie za nieważne, wyruszył na kolejną wojnę przeciwko Turcji! A wszystko za
sprawą legata papieskiego Cesariniego, którego całym sercem popierał Lasocki,
namawiającego monarchę do wojny i przekonującego go, że wszelkie układy z poganami
tracą ważność wobec zagrożenia świata chrześcijańskiego, dlatego wojnę należy
kontynuować aż do całkowitego zwycięstwa. Obaj mężczyźni mamili władcę mirażem
wiecznej sławy obrońcy chrześcijan, jaką Władysław zyskałby, pokonawszy imperium
osmańskie. Ostatecznie udało im się przekonać „następcę Aleksandra Wielkiego” do
zerwania porozumienia. Według zwolenników teorii o homoseksualizmie króla
gwałtowne parcie młodego władcy do wojny z muzułmańską Turcją dowodzi chęci
zmazania wcześniejszych grzechów, a konkretnie — trwania władcy w sodomii.
Warto dodać, że homoseksualiści w przeszłości nie mieli lekko. Po wprowadzeniu
chrześcijaństwa stosunki homoseksualne były traktowane nie tylko jako grzech ciężki, ale
i jako przestępstwo, za które groziła kara śmierci. W średniowieczu geje, którym
udowodniono współżycie z mężczyznami, ginęli na stosie, a przed egzekucją
nieszczęśników często kastrowano i oślepiano.
Nie znaczy to oczywiście, że obmierzły grzech sodomii został wypleniony
z chrześcijańskiego świata. Wręcz przeciwnie — nawet ludzie Kościoła mu ulegali,
a średniowieczne klasztory często były wylęgarnią gejowskich związków. Także
członkowie zakonów rycerskich, wyruszający na krucjaty, nader często znajdywali
rozkosz w ramionach innych rycerzy. Co więcej, zdarzało się, że nowo przyjmowani
członkowie owych zakonów przed złożeniem ślubów byli instruowani, by łączyć się
w pary ze swymi współbraćmi. Zapewne był to — co prawda dość osobliwy — sposób
zapobiegania epidemii chorób wenerycznych, dziesiątkujących ówczesne populacje.
Bohaterowi naszej opowieści, nawet jeżeli ulegał on rzeczywiście zakazanym żądzom,
raczej stos nie groził, Kościół bowiem często przymykał oczy na rozmaite występki
władców, za które zwyczajni zjadacze chleba trafiliby co najmniej w dyby, jeżeli nie pod
katowski topór. Mimo to nieszczęsnego króla musiało dręczyć sumienie, niejednokrotnie
bowiem słuchał przecież kazań rozmaitych duchownych, którzy, tak jak niegdyś
spowiednik jego ojca, głosili, że „stosunki wbrew naturze” są najgorszym, odrażającym
złem, straszyli sodomitów wiecznym potępieniem i przekonywali, iż samo mówienie
o tym może wywołać gniew boży i spowodować przedwczesną śmierć grzesznika.
Zapewne Warneńczyk, jeśli rzeczywiście miał takie skłonności, to prawdopodobnie
walczył z nimi, ale wydaje się, że nieraz, jak to zwykle bywa w takich przypadkach,
musiał przegrywać z własnym ciałem i psychiką.
Ci, którzy wierzą w homoseksualizm władcy, twierdzą, że noc poprzedzającą bitwę
pod Warną Władysław spędził w ramionach jakiegoś muzułmańskiego młodzieńca.
Powołują się przy tym na słowa Długosza, który pisał: „Skłonny do rozkoszy męskich,
ani w czasie pierwszej wyprawy przeciw Turkom, ani w czasie tej drugiej […], kiedy
należało przebłagać miłosierdzie Boże i pozyskać je sobie, on, nie zważając zupełnie na
własne niebezpieczeństwo i na zagrożenie całego wojska, nie porzucał swych
przeciwnych czystości, wstrętnych rozkoszy”38. Dowodem na takie zachowanie króla
miałby być list Cesariniego, w którym papieski legat wspomina o miłosnych karesach
Władysława przed bitwą. Tylko że ów list nie przetrwał do naszych czasów, nie ma więc
pewności, że w ogóle istniał…
10 listopada 1444 roku armia Władysława spotkała się z wojskami sułtana Murada
II, trzykrotnie przewyższającymi siły Jagiellończyka pod względem liczebnym. Na
rozległej równinie pod Warną doszło do bitwy sromotnie przegranej przez chrześcijan.
Młody władca, zamiast pójść za przykładem swego ojca i, podobnie jak on pod
Grunwaldem, dowodzić wojskami z oddali, zupełnie bezsensownie zaatakował świetnie
wyszkolonych janczarów, razem z grupą pięciuset rycerzy. Efekt był z góry do
przewidzenia: król zginął, zabierając ze sobą do grobu tajemnicę swojej orientacji
seksualnej, o którą po dziś dzień spierają się historycy.
Nigdy nie znaleziono ciała Warneńczyka, a głowa, którą Turcy uznawali za głowę
króla i przechowywali zanurzoną w miodzie w mieście Brussa, jak się okazało, należała
do kogoś innego. Posłaniec wysłany przez Wenecjan do Turków na własne oczy widział
rzekomą głowę władcy, na której wciąż tkwiły piękne blond loki, gdy tymczasem
Władysław był brunetem! Nic dziwnego, że do dziś nie brakuje zwolenników teorii, iż
młody król wcale nie zginął w bitwie pod Warną, ale przez lata tułał się po Europie.
Ostatnio pojawiła się nawet pogłoska, iż zaginiony władca był ojcem samego Krzysztofa
Kolumba! Ale to temat na zupełnie inną opowieść.
Kazimierz Jagiellończyk, portret imaginacyjny z XVII w.
ROZDZIAŁ 3
Ludwik Stomma, który w swojej książce Życie seksualne królów Polski zagląda do
alkowy naszych monarchów, nie bez złośliwości pisze, iż „potęga domu jagiellońskiego
została zbudowana na dziecioróbstwie Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety
Rakuszanki”43, zapominając, że na takim samym dziecioróbstwie opierały się potęgi
największych europejskich dynastii, na czele z Habsburgami! Wszak w owych czasach
najpewniejszym sposobem na zapewnienie ciągłości rodu królewskiego było posiadanie
jak największej liczby potomstwa, dlatego nawet władcy „kochający inaczej”, pokonując
swój wstręt do kobiecych krągłości, z wielkim poświęceniem przykładali się do
obowiązków małżeńskich i jak najczęściej współżyli ze swymi żonami. A gdy tylko te
stawały się brzemienne, wracali do swoich kochanków.
Poza tym urodzenie przez kobietę sporej gromadki dzieci nie oznaczało wcale, że
wszystkie dożyją wieku dojrzałego, wszak wiele z nich umierało tuż po urodzeniu albo
w pierwszym roku życia na skutek chorób, z którymi współczesna medycyna radzi sobie
już o wiele lepiej. Morowe powietrze, jak w dawnych czasach określano epidemie tyfusu,
dżumy, ospy prawdziwej lub cholery, nie omijało przecież siedzib monarszych, a ofiarami
tych chorób nader często padały dzieci. Dlatego kobieta taka jak Elżbieta Rakuszanka,
płodna i wydająca na świat zdrowe potomstwo, była istnym błogosławieństwem dla
każdego monarchy.
Żona Kazimierza Jagiellończyka rodziła aż trzynaście razy, przy czym swoje
pierwsze dziecko wydała na świat w wieku dwudziestu lat (przyjmując oczywiście, że
urodziła się w 1436 roku, choć niektórzy jej biografowie odmładzają ją o rok), a ostatnie
— jako mocno dojrzała, czterdziestosiedmioletnia (albo czterdziestosześcioletnia)
kobieta. Jej najmłodsza córka, królewna Elżbieta, była zdrowym, dorodnym dzieckiem
i rozwijała się normalnie, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Dziećmi Elżbiety byli:
urodzony w 1456 roku Władysław, Jadwiga, która przyszła na świat rok później,
Kazimierz, który narodził się w 1458 roku, Jan Olbracht urodzony przez królową
w 1459 roku, Aleksander, narodzony dwa lata później, Zofia, która przyszła na świat
w 1464 roku, Elżbieta I, urodzona w 1465 roku, Zygmunt, którego wydała na świat
w 1467 roku, Fryderyk, który dołączył do tej, całkiem już sporej gromadki królewien
i królewiczów rok później, Elżbieta II, urodzona w 1472 roku, Anna, którą Elżbieta
wydała na świat cztery lata później, Barbara urodzona w 1478 roku oraz najmłodsza,
wspomniana wyżej, Elżbieta III, która uszczęśliwiła rodziców swoim przyjściem na świat
w roku 1482. Spośród owych trzynaściorga dzieci tylko dwie córki — Elżbieta I i Elżbieta
II — nie doczekały wieku dorosłego. Obie zmarły we wczesnym dzieciństwie.
Najmłodsza z królewien, która odziedziczyła po obu zmarłych siostrach imię, miała
więcej szczęścia niż jej dwie starsze imienniczki, dożyła wieku dorosłego i mieszkała
najdłużej z rodzicami, bo aż do dnia śmierci Rakuszanki w 1505 roku.
Elżbieta była dobrą matką i, chociaż oczywiście korzystała z pomocy rozmaitych
mamek i piastunek, co przy tak licznej gromadce dzieci i trybie życia królewskiej pary
było nieuniknione, osobiście angażowała się w wychowanie dzieci. Kochała je wszystkie,
aczkolwiek jej ulubieńcem był Jan Olbracht, który swoje drugie imię odziedziczył po
dziadku po kądzieli, Albrechcie, i był, jako jedyny z całego rodzeństwa, podobny do
Habsburgów, z których wszak wywodziła się jego matka — miał typową dla członków
tej dynastii wystającą dolną wargę. Polscy kronikarze nazywali go Albertem, Albrichtem,
Olbrychtem, natomiast Marcin Bielski pisze o nim „Olbracht” i właśnie pod tym
imieniem ów władca występuje w historiografii współczesnej. Z zupełnie nieznanych
przyczyn Rakuszanka najmniej kochała swego pierworodnego, Władysława,
i Aleksandra. Jej ukochaną córką była najmłodsza Elżbieta, do której wielką słabość miał
też ojciec, Kazimierz Jagiellończyk. Ze wszystkimi swoimi dziećmi władczyni
rozmawiała po polsku, język ten opanowała bowiem wkrótce po przyjeździe, jako
wybitnie uzdolniona językowo. Synom i córkom przekazała nie tylko głęboką pobożność,
którą zresztą ujęła też poddanych swego męża, ale także silne poczucie przynależności
dynastycznej. Jej wszyscy synowie mieli w swoich herbach pieczęcie Habsburgów,
natomiast Zygmunt, znany pod przydomkiem Stary, ozdobił wawelskie krużganki
portretami swoich cesarskich przodków po kądzieli.
Sama królowa, jak bywało na większości europejskich dworów, zajmowała się
wyłącznie wykształceniem swoich córek, edukację synów pozostawiając w gestii męża.
Dziewczynki uczono pisania, czytania oraz łaciny, która w owych czasach pełniła taką
samą rolę jak obecnie język angielski. Z woli ojca królewskich synów oddano pod opiekę
wychowawców, wśród których znalazł się także nieraz przywoływany w tej publikacji
Jan Długosz.
Początkowo polityka nie leżała w kręgu zainteresowań królowej Elżbiety, ale
z czasem, kiedy jej dzieci dorastały, Rakuszanka zaczęła angażować się nie tylko
politycznie, ale też w zakresie dyplomacji, zapewne w związku z planowanymi
małżeństwami córek i zapewnieniem korony dla swoich synów. Ponieważ po
bezpotomnej śmierci swego brata, Władysława Pogrobowca, królowa czuła się
dziedziczką Czech i Węgier, na tronach obu tych państw widziała swoich synów — jej
zdaniem Władysław powinien panować w Czechach, a Jan Olbracht na Węgrzech,
natomiast panowanie w Królestwie Polskim miał objąć Aleksander, a najmłodszy
z królewiczów — Zygmunt — miał panować w Wielkim Księstwie Litewskim. Jak
widać, plany dynastyczne Rakuszanki nie objęły dwóch z jej synów, Kazimierza, który
zmarł za młodu w aurze świętości, oraz Fryderyka, przeznaczonego do stanu
duchownego.
Plany Elżbiety co prawda się ziściły, ale trochę na opak. Faktem jest, że w jej
przypadku przepowiednia astrologa usłyszana w dzieciństwie spełniła się co do joty, nie
bez kozery władczyni nazywana jest „matką królów”. Jako pierwszy władzę królewską
objął najstarszy jej syn, Władysław, który w maju 1471 roku został obrany królem Czech,
a w 1490 roku objął władzę na Węgrzech, wygrywając rywalizację i wojnę z własnym
bratem, Janem Olbrachtem, wobec czego temu ostatniemu przypadło następstwo tronu
polskiego. Aleksander, który od 1491 roku niemal bez przerwy przebywał w Wilnie, miał
objąć władzę na Litwie. W tej nowej konfiguracji zabrakło przydziału dla królewicza
Zygmunta, los jednak sprawił, że ostatecznie to on objął władzę w Polsce i na Litwie,
stając się jednym z najdłużej panujących polskich monarchów.
Elżbieta brała też czynny udział w aranżowaniu małżeństw swoich córek i synów,
aczkolwiek nie zawsze jej interwencja była korzystna. Kiedy Maciej Korwin, syn
wspomnianego w poprzednim rozdziale Jana Hunyadyego, obrany na króla Węgier, starał
się o rękę najstarszej królewny, Jadwigi, jej matka głośno oponowała, nie godząc się na
to, by człowiek niewywodzący się z królewskiego rodu poślubił jej córkę, Jagiellonkę po
mieczu i Habsburżankę po kądzieli. Władca rzeczywiście nie miał w swoich żyłach ani
kropli królewskiej krwi, wszak wywodził się z rodziny wołoskiej, co zresztą uparcie
wypominali mu jego przeciwnicy, ale byli i tacy, którzy wywodzili jego ród od
starożytnych Rzymian. Niezależnie od pochodzenia Maciej okazał się jednym
z najwybitniejszych monarchów w historii Węgier, doprowadzając powierzone mu
państwo do potęgi. Ostatecznie jednak nie poślubił Jadwigi, ale zadecydowały o tym nie
kaprysy jej matki, lecz zdanie samego Kazimierza Jagiellończyka, obawiającego się,
zresztą słusznie, że wraz z ręką córki Rakuszanki Maciej zyska prawa do korony Czech
i Węgier. Tymczasem nasz monarcha na tronach tych państw chciał osadzić swoich
synów. Wydaje się jednak, że królewna Jadwiga byłaby z Korwinem znacznie bardziej
szczęśliwa niż z księciem bawarskim, Jerzym Bogatym, którego z woli matki ostatecznie
poślubiła. Rakuszanka równie niechętnie przyjęła ofertę matrymonialną od Jerzego
z Podiebradu, panującego w Czechach po śmierci Władysława Pogrobowca, który chciał
ożenić swoją córkę z królewiczem Władysławem, co zapewniłoby mu w przyszłości
koronę Czech. Polska królowa za nic nie chciała się zgodzić, by jej synową została
Ludmiła, która nie dość, że nie należała do żadnej dynastii, to jeszcze nie była katoliczką.
Córki i synowie władczyni, na skutek zawartych małżeństw, w kojarzeniu których
Elżbieta miała niemały udział, zostali skoligaceni z większością rodów panujących
wówczas w Europie. Żeby nie być gołosłowną, dodam, że najstarszy syn Rakuszanki
i Jagiellończyka, Władysław, wydał swoją córkę, Annę, za cesarza Ferdynanda
I Habsburga i właśnie z tej linii wywodzi się dynastia Sachsen-Coburg-Gotha, po dziś
dzień panująca w Belgii. Królewna Zofia, druga córka pary bohaterów naszej opowieści,
poślubiła margrabiego brandenburskiego, a jej potomkowie należą do dynastii
hanowerskiej, później windsorskiej, której członkiem jest sama Elżbieta II, łaskawie
panująca w Wielkiej Brytanii. Królewna Barbara, szósta córka Rakuszanki, poślubiła
księcia saskiego, i to właśnie od jej dzieci wywodzą się późniejsi królowie Prus i cesarze
Niemiec — Hohenzollernowie, natomiast najmłodsza z całej gromadki potomstwa,
Elżbieta, została wydana za księcia pomorskiego i zapoczątkowała dynastię szlezwicko-
holsztyńską, z której po kądzieli wywodzą się królowie Danii i Norwegii. W końcu
wnuczka bohaterki naszej opowieści, córka Zygmunta Starego, Jadwiga, wyszła za
elektora brandenburskiego, a jej potomstwo po kądzieli dało początek dynastii
holenderskiej, książąt Luksemburga i książąt Monako. Znany dziennikarz i popularyzator
historii Jerzy Święch twierdzi natomiast, że najwyżej ze wszystkich dzieci Elżbiety
Rakuskiej i Kazimierza Jagiellończyka, bo aż do nieba, zaszedł królewicz Kazimierz,
którego po śmierci ogłoszono świętym.
Królowa Elżbieta przeżyła swego męża, zmarłego w 1492 roku Kazimierza
Jagiellończyka, o trzynaście lat. Odeszła w wyjątkowo sędziwym jak na owe czasy wieku
niemal osiemdziesięciu lat i, zgodnie ze swoją wolą, spoczęła w kaplicy świętokrzyskiej
na Wawelu, tuż obok swego małżonka, który za życia tak bardzo ją kochał, oraz obok
dwóch Elżbietek, jej przedwcześnie zmarłych córek, tak jakby chciała raz jeszcze
podkreślić, jak ważne było dla niej macierzyństwo.
Jan Olbracht
Kiedy 1 lub 2 stycznia 1467 roku Elżbieta Rakuszanka wydała na świat swego
piątego syna, zapewne nie przypuszczała, że urodziła przyszłego monarchę, i to takiego,
który na podium najdłużej panujących koronowanych władców Polski zajmie zaszczytną
trzecią lokatę. W dniu narodzin królewicza Zygmunta, który do historii przeszedł
z przydomkiem Stary, żadne znaki na niebie i ziemi nie wróżyły mu korony. Wręcz
przeciwnie, chłopiec był typowym „królewiczem bez przydziału”, jego ojciec nie widział
go nawet w roli duchownego, przeznaczając do tego stanu swojego najmłodszego
potomka, Ferdynanda. Nie znaczy to bynajmniej, że wychowanie i edukację Zygmunta
traktowano po macoszemu. Chłopiec był kochany przez oboje rodziców, a kiedy dorósł
na tyle, by móc się uczyć, oddano go pod opiekę wykwalifikowanych nauczycieli,
wywodzących się ze znamienitego grona profesorów Akademii Krakowskiej. Podobnie
jak pozostali synowie Rakuszanki i Jagiellończyka był więc doskonale wykształconym
młodzieńcem, biegle władającym zarówno łaciną, jak i niemieckim, a w owych czasach
były to dwa języki, którymi można było porozumieć się praktycznie na terenie całej
Europy. Zygmunt na tle swoich braci wyróżniał się jednak wyjątkowo dobrym gustem
i zamiłowaniem do sztuk pięknych, które podzielał też jego młodszy brat, Ferdynand.
Uchodził także za bardzo przystojnego mężczyznę. Współczesne dziewczęta zapewne nie
zgodziłyby się z tą opinią, ale w owych czasach obowiązywały nieco inne wzorce urody
damskiej i męskiej niż obecnie. Zgodnie z opisami z epoki Zygmunt był wysoki
i postawny, miał wyjątkowo piękne dłonie i rumianą twarz, co uchodziło wówczas za
oznakę zdrowia i dobrej kondycji. Imponował też iście herkulesową siłą — potrafił łamać
w ręku podkowy. Co prawda można spotkać się z opinią, że nie był to niezwykły wyczyn,
ponieważ ówczesne podkowy wykonywane były z innego niż obecnie stopu i niemal
każdy żyjący współcześnie mężczyzna mógłby bez trudu je wygiąć, ale królewicz
zadziwiał też innymi umiejętnościami świadczącymi o jego sile — rwał grube powrozy
i bez najmniejszego wysiłku potrafił przełamać na pół talię kart. W przeciwieństwie do
swoich braci odznaczał się bardzo dobrym zdrowiem, co było wynikiem zdrowego trybu
życia, jaki prowadził. Królewicz Zygmunt wdał się bowiem w swego ojca i unikał
napojów wyskokowych, raczej się nie przejadał, aczkolwiek cenił sobie dobrą kuchnię,
zwłaszcza ostro przyprawione potrawy i słodycze. Lubił też polowania i ruch na świeżym
powietrzu. Pomimo że z pewnością podobał się wielu kobietom, był do bólu
monogamiczny, dzięki czemu nie zapadł na chorobę weneryczną i cieszył się długim
życiem.
Zanim piąty syn Kazimierza Jagiellończyka zwieńczył swe skronie koroną Polski,
bezskutecznie starał się o tron Mołdawii. Jego matka próbowała jakoś go zabezpieczyć,
wspierając jego starania o księstwo kijowskie, wydzielone z terytorium Wielkiego
Księstwa Litewskiego, którym władał wówczas jeden z jego starszych braci, Aleksander,
ale i ten projekt spalił na panewce. Ostatecznie królewicz udał się do Budy, na dwór
swego najstarszego brata, króla Władysława, z którym łączyły go nie tylko więzy krwi,
ale i braterskie porozumienie. Tam Zygmunt przekonał się, że bycie „królewiczem bez
przydziału” ma też swoje dobre strony: nikt nie nakłaniał go do małżeństwa
podyktowanego racją stanu, więc mógł żyć z kobietą, którą sam sobie wybrał i którą
naprawdę kochał. A damą jego serca była wówczas Morawianka, Katarzyna Ochstat,
zwaną Telniczanką. Nie wiadomo, kiedy i jak para się poznała — niektórzy biografowie
króla sądzą, że Telniczanka była szlachcianką z Moraw, dwórką Elżbiety Rakuszanki,
inni przekonują, iż to zwyczajna mieszczka, którą królewicz poznał zupełnie
przypadkiem. Nie mamy też żadnych informacji o jej rodzinie, wiemy jedynie, iż miała
siostrę, Małgorzatę, która poślubiła niemieckiego mieszczanina z Ołomuńca, niejakiego
Lenhardta Hohesteigera, co jednak wskazywałoby na mieszczańskie korzenie królewskiej
konkubiny. Niezależnie od wszystkiego Zygmunt pokochał ją miłością szczerą i trwałą i,
pomimo wielu pokus czyhających na przystojnego mężczyznę na dworze w Budzie,
dochowywał jej wierności. Budziło to niekłamane zdziwienie, a niektórzy, nie mogąc
zrozumieć trwałości tego związku, posądzali nawet Telniczankę o posiłkowanie się
czarną magią.
Okres spędzony u boku brata w Budzie z umiłowaną kobietą był z pewnością
najbardziej beztroskim i najszczęśliwszym czasem w życiu przyszłego władcy. Lata
upływały mu na grach i zabawach, słuchaniu muzyki, śpiewu niejakiego Czuryły,
nadwornego śpiewaka wywodzącego się z Rusi, oglądaniu tańców niedźwiedzi
i tresowanych psów oraz miejscowych tancerek wykonujących czardasza z takim
impetem, że widzowie mogli podziwiać ich gołe łydki. Do łez zaśmiewał się z wybryków
dworskiego błazna zwanego „doktorem”, który słynął z nadmiernego pociągu do wina
i piwa, a upiwszy się, był jeszcze bardziej zabawny. Pewnego dnia ów błazen, w stanie
zamroczenia alkoholowego, omal nie przewrócił pieca w komnacie, a uszkodził go na tyle
poważnie, że trzeba było wezwać zduna. Wieczorami Zygmunt grywał ze wspomnianym
Czuryłą w szachy bądź w grę o łacińskiej nazwie alca, a ze swoim bratem — w karty, i to
na pieniądze. Na szczęście przyszły monarcha nie miał duszy hazardzisty i nigdy nie
stawiał więcej niż dukata, którego z reguły przegrywał. Nocami zaś zażywał rozkoszy
z urodziwą Katarzyną, której przynosił róże i fiołki. Okazuje się, że królewicz był
romantycznym kochankiem. Sam też bardzo lubił kwiaty i często przystrajał sobie nimi
skronie, paradując tak po komnatach.
Na budzyńskim dworze nie brakowało gości przybywających z różnych stron
świata, których przyjmowano z otwartymi ramionami. Ta przyjazna atmosfera pozostała
w pamięci Zygmunta, który — gdy przyszło mu objąć tron na Wawelu — okazał się
najprzystępniejszym polskim władcą. Z czasem jego starszy brat uczynił królewicza
namiestnikiem Śląska i księciem Głogowa, co okazało się doskonałym doświadczeniem
dla przyszłego króla Polski i księcia Litwy. Zygmunt wyjątkowo dobrze wywiązywał się
ze swoich obowiązków, dając się poznać jako doskonały administrator.
Ze związku z Telniczanką Zygmunt doczekał się trójki potomstwa, dwóch córek,
Reginy i Katarzyny, oraz syna, Jana, późniejszego biskupa wileńskiego i poznańskiego.
Co prawda w owych czasach nieślubne dzieci miały praktycznie zamkniętą drogę do
kariery kościelnej, ale Zygmunt, zostawszy królem, jak na troskliwego ojca przystało,
wystarał się u papieża Juliana II o dyspensę dla swojego bastarda.
Pomimo że królewicz był szczęśliwy ze swoją Morawianką, z polskiego dworu
płynęły nalegania, by zaczął rozglądać się za żoną, przy czym jego królewscy bracia
wskazywali na księżnę mazowiecką Annę, z domu Radziwiłłównę, wdowę po Konradzie
III Rudym. Stosunkowo młoda, bo zaledwie dwudziestosiedmioletnia wdówka, ponoć
zapaliła się do projektu poślubienia Jagiellona, którego widziała jedynie na portrecie
przysłanym jej przez Zygmunta, ale ostatecznie mariaż nie doszedł do skutku. Za
zawarciem tego małżeństwa przemawiała możliwość przyłączenia w przyszłości
Mazowsza do Polski, ale, niewątpliwie urodziwa, księżna miała dzieci, i to dwóch synów,
co mogło w przyszłości wywołać poważne komplikacje związane z następstwem tronu.
Regentka Mazowsza nie zagroziła zatem związkowi Katarzyny i Zygmunta, których
romans trwał w najlepsze. Jagiellon nie zrezygnował z Telniczanki nawet, gdy wrócił do
Krakowa.
W końcu królewicz zaangażował się w politykę, i to międzynarodową.
W 1505 roku jego najstarszy brat zbliżył się do Habsburgów, co wywołało sprzeciw
potężnego węgierskiego rodu Zapolyów, skrycie marzących o koronie Węgier dla członka
ich rodziny. Sprawa wyglądała bardzo poważnie, Węgry stanęły u progu wojny domowej,
ku niekłamanej radości Habsburgów, zapowiadających zbrojną pomoc dla króla
Władysława II Jagiellończyka. Wezwany przez starszego brata do Budy Zygmunt podjął
się wyjątkowo trudnej roli mediatora. W sierpniu 1505 roku uczestniczył w rozmowach
między zwaśnionymi stronami, zakończonych przyjęciem przez sejm węgierski uchwały,
zgodnie z którą po śmierci Władysława na króla miał zostać obrany „urodzony Węgier”,
czyli Jan Zapolya, liczący sobie wówczas osiemnaście lat. Nie byłby to pierwszy władca
tego państwa, w którego żyłach nie płynęła ani kropla błękitnej krwi. Takim właśnie
monarchą, niewywodzącym się z królewskiego rodu, był Maciej Korwin, syn wielkiego
wodza i bohatera Jana Hunyadyego, który doprowadził podupadłe wówczas Węgry do
prawdziwego rozkwitu. Przed jego doskonale wyszkoloną i zróżnicowaną etnicznie
Czarną Armią, złożoną z hojnie opłacanych najemników, drżała zarówno Europa, jak
i pogańska Turcja. Ponieważ utrata władzy na Węgrzech na rzecz miejscowego
możnowładcy nie leżała w interesie Jagiellonów, podejrzewa się, że jednocześnie podjęto
uchwałę, zgodnie z którą Zygmunt miałby w przyszłości poślubić Barbarę Zapolyę,
kilkuletnią wówczas córkę Stefana, wojewody siedmiogrodzkiego, pana na Tenczynie,
i piastowskiej księżniczki Jadwigi Cieszyńskiej — ale są to jedynie przypuszczenia.
Monarcha
8 grudnia 1506 roku życie bohatera naszej opowieści zostało wywrócone do góry
nogami — jako jedynego pozostającego przy życiu męskiego potomka Kazimierza
Jagiellończyka, polska szlachta obrała go królem Polski. A to oznaczało też koniec jego
romansu z piękną Katarzyną, którą jeszcze przed koronacją oddalił z dworu. Nie miał
zamiaru jednak zostawiać jej na lodzie i zrobił, co mógł, by zadbać o jej przyszłość.
Mianowicie wydał ją za mąż za swojego zaufanego współpracownika, wyśmienitego
dyplomatę, podskarbiego koronnego, pięćdziesięcioośmioletniego Andrzeja
Kościelskiego herbu Ogończyk. W takim postępowaniu nie było nic dziwnego — władcy,
znudziwszy się swoimi konkubinami, zazwyczaj dobrze wydawali je za mąż, zadbawszy
wcześniej o sowity posag. A chętnych do ręki takiej „panny z odzysku”, nawet jeżeli jej
królewski kochanek obdarzył ją wcześniej gromadką dzieci, wbrew pozorom nie
brakowało. Wszak małżeństwo z byłą faworytą monarchy stwarzało nie tylko szansę na
podreperowanie rodzinnych finansów, ale i na awans w pozycji towarzyskiej. Niestety od
każdej reguły są wyjątki, o czym boleśnie przekonał się Kościelski. Zyskał co prawda
wciąż piękną, a i zamożną żonę, dysponującą nie tylko sowitym posagiem oraz pensją
w wysokości stu dukatów rocznie, przyznaną jej przez króla, lecz także kamienicą „Pod
Białą Głową” na ulicy Brackiej, zakupioną przez nią za pośrednictwem Jana Bonera —
ale stracił szacunek wśród szlacheckiej braci. Kiedy wchodził do sali, w której obradował
senat, niektórzy senatorowie ostentacyjnie wychodzili na zewnątrz. Przyczyną takiego
zachowania była zwykła ludzka zawiść, większość z otwarcie demonstrujących swoją
dezaprobatę dla małżeństwa Kościelskiego magnatów z chęcią by go zastąpiła w tym
„niemiłym” obowiązku. Obawiano się po prostu, że dzięki owemu mariażowi mężczyzna
zrobi oszałamiającą karierę u boku króla.
Kiedy tylko Zygmunt zasiadł na tronie, jego doradcy zaczęli gorączkowo rozglądać
się za kandydatką na jego żonę. Sprawa była bardzo pilna, wszak dwaj jego starsi bracia,
Jan Olbracht i Aleksander, zmarli w młodym wieku, nie zdążywszy spłodzić potomka —
następcy tronu. Nikt nie wiedział, ile czasu ma jeszcze przed sobą Zygmunt, obrany
królem jako czterdziestoletni, a zatem dojrzały mężczyzna, który na domiar złego wciąż
tkwił w stanie bezżennym. W czerwcu 1509 roku z Polski wyruszyło poselstwo na dwór
księcia Meklemburgii Magnusa II, po rękę jego córki, księżniczki Katarzyny. Nie
wiadomo, dlaczego zdecydowano się właśnie na nią, skoro nie była już najmłodsza,
liczyła sobie ponad trzydzieści lat, co, biorąc pod uwagę obowiązek wydania na świat
dziedzica korony, niezbyt dobrze rokowało na przyszłość. Poselstwo jednak nigdy nie
dojechało na miejsce przeznaczenia, Zygmunt zawrócił swoich wysłanników, zanim
zdążyli przekroczyć granice królestwa, gdyż właśnie wybuchła wojna z Mołdawią. Tak
brzmiał oficjalny powód, niewykluczone jednak, że monarcha najzwyczajniej w świecie
zrezygnował z podstarzałej, oczywiście jak na ówczesne standardy, kandydatki na
narzeczoną.
Jako władca wciąż utrzymywał kontakty ze swoim najstarszym bratem,
z niepokojem obserwując jego uległość wobec Habsburgów i zdając sobie sprawę, że ten
potężny ród ma zamiar objąć władzę na Węgrzech i w Czechach. Zdecydował się
zawczasu wziąć sprawy w swoje ręce i w jakiś sposób ich unieszkodliwić. Wówczas
w jego głowie pojawił się (a może tylko powrócił) pomysł poślubienia Barbary Zapolyi.
Negocjacje dotyczące przyszłego małżeństwa odbywały się w wielkiej tajemnicy, z dala
od rozplotkowanego i pełnego habsburskich szpiegów dworu króla Władysława II
Jagiellończyka, chociaż królewski brat został powiadomiony o zamiarach Zygmunta. Po
załatwieniu wstępnych formalności na przełomie 1511 i 1512 roku spisano kontrakt
ślubny.
Barbara zjechała do Polski w styczniu 1512 roku, a jeden z członków witającego ją
w Trenczynie polskiego poselstwa, Andrzej Krzycki, urzeczony jej urodą, młodością
i wdziękiem, napisał na jej cześć Piosenkę trenczyńską, za co panna, kiedy poślubiła już
Zygmunta i została królową, ofiarowała mu posadę swojego sekretarza. Ze swoim
przyszłym mężem spotkała się w Morawicy dopiero w pierwszych dniach lutego,
a niedługo potem, bo 8 lutego 1512 roku, para stanęła na ślubnym kobiercu. W tym
samym dniu Barbara została koronowana na królową Polski.
Pomimo że para była pozornie bardzo niedobrana, a panna młoda — młodsza od
swego małżonka o całe pokolenie, w tym stadle od początku układało się nadzwyczaj
dobrze. Co prawda nie dysponujemy żadnym wizerunkiem Barbary, ale na podstawie
świadectw z epoki i portretów jej córki, Jadwigi, można przyjąć, że była bardzo urodziwa.
Poza tym miała cechę bardzo cenioną wówczas u kandydatek na żonę — była „powolna”,
a więc uległa wobec swego małżonka. Cechowała ją też wielka pobożność. Młoda i ładna
dziewczyna, dobrze wychowana i wiecznie uśmiechnięta, z miejsca podbiła serca swoich
nowych poddanych, zwłaszcza że dzięki swojej matce świetnie mówiła po polsku. Jak
pisał kronikarz Marcin Bielski, królowa była osobą o „niewymownej dobroci i ludzkości,
i ku ubogim szczodrobliwości, i dla innych wszelakich cnót, musieli ją wszyscy ludzie
miłować”50. Najważniejsze jednak, że miłował ją król. Zygmunt, podobnie jak niegdyś
jego ojciec Elżbietę Rakuszankę, zabierał Barbarę ze sobą niemal we wszystkie podróże,
starając się spędzać jak najwięcej czasu ze swoją młodą żoną.
Ku niekłamanej radości poddanych i samego Zygmunta królowa bardzo szybko
zaszła w ciążę i już po roku małżeństwa, 15 marca 1513 roku, powiła zdrową
dziewczynkę, której tradycyjnie na chrzcie nadano imię Jadwiga (wszystkie pierwsze
córki Jagiellonów otrzymywały to imię na cześć Andegawenki). Młoda mama szybko
doszła do siebie i zaledwie po dwóch miesiącach zostawiła maleńką królewnę pod opieką
mamek i piastunek oraz swojej szwagierki, królewny Elżbiety, a sama wyruszyła do męża
do Wilna.
Para rozstawała się zresztą bardzo rzadko, najdłużej bodaj w 1514 roku, kiedy król
wyruszył na wojnę z Moskwą, rozpoczętą przez kniazia Wasyla, brata wdowy po królu
Aleksandrze, Heleny. Pretekstem do ataku na Polskę była śmierć księżnej, która według
Wasyla została otruta. Monarcha wrócił do stęsknionej żony we wrześniu 1514 roku, po
zwycięstwie nad wojskami moskiewskimi w bitwie pod Orszą. Królewska para cieszyła
się tym spotkaniem dość długo, ponieważ z Wilna do Krakowa Zygmunt i Barbara
przyjechali dopiero 4 lutego 1515 roku. Wówczas też po raz pierwszy od dziewięciu
miesięcy ujrzeli swoją córeczkę, królewnę Jadwigę. Wkrótce okazało się, że Barbara po
raz kolejny jest w ciąży. Wszyscy poddani, podobnie zresztą jak sam Zygmunt, liczyli, że
tym razem ich ukochana królowa powije syna. Co ciekawe, mniej więcej w tym samym
czasie w ciążę zaszła też pani Kościelska, czyli Telniczanka, dawna kochanka monarchy.
A z listów królowej pisanych do męża, który w marcu 1515 roku wyruszył do Wiednia na
spotkanie ze swoim bratem, królem Władysławem II Jagiellończykiem, i cesarzem
Maksymilianem, wynika, że Barbara posądzała swego męża o utrzymywanie stosunków
z dawną kochanką. Zygmunt zapewniał żonę, że tylko ją kocha, zresztą w podróży do
Wiednia towarzyszył mu Kościelski, ale nieszczęsnej królowej to nie przekonywało.
Dlatego część historyków sądzi, iż najmłodsza córeczka Telniczanki, Beata,
w rzeczywistości była biologiczną córką bohatera naszej opowieści.
Zygmunt, bawiąc w Wiedniu, prowadząc rozmowy i relaksując się na zwyczajowo
organizowanych w takich sytuacjach rozmaitych balach i ucztach, pamiętał jednak
o swojej małżonce, która była w stanie błogosławionym. Słał list za listem, napominając
ją, by dbała o siebie i odpowiednio wcześnie zatrudniła mamkę, w wyborze której miała
ją wspomóc siostra króla, Elżbieta. Po skończonych obradach stęskniony król czym
prędzej wyruszył w drogę powrotną. W domu czekała na niego żona i nowo narodzone
dziecię, córeczka Anna, która przyszła na świat 1 lipca. Podróż trwała wyjątkowo długo,
ulewne deszcze wywołały bowiem powódź: wylał Dunaj, a mosty zostały zerwane. Kiedy
wreszcie monarcha dojechał do celu, czekał go wyjątkowo smutny widok — jego
ukochana małżonka leżała w alkowie złożona chorobą. Okazało się, że jej niemoc trwa
jeszcze od połogu. Początkowo wydawało się, że stan Barbary się poprawił, ponieważ,
uradowana na widok króla kobieta, nawet wstała z łóżka, ale była to tylko chwilowa
mobilizacja organizmu. W kolejnych dniach było coraz gorzej i monarcha patrzył
bezsilnie, jak jego ukochana żona słabnie. 2 października 1515 roku skonała na jego
rękach.
Barbara, podobnie jak niegdyś Jadwiga Andegawenka, umierała w aurze świętości.
Dostrzegali to nie tylko zwykli poddani, ale nawet znający ją duchowni, na czele
z biskupem Marcinem Kromerem. Twierdzono, że to właśnie dzięki modłom królowej
wojska Zygmunta odniosły zwycięstwo w bitwie nad Orszą, podkreślano jej niezwykłą
dobroć i chęć pomocy ubogim i cierpiącym.
Śmierć Barbary była wielkim ciosem dla monarchy, który długo nie mógł po tym
dojść do siebie. Najprawdopodobniej popadł w ciężką depresję, która wywołała u niego
objawy somatyczne, z relacji mu współczesnych wiemy bowiem, że często zanosił się od
płaczu i „chorował na głowę i żywot”, co znaczy, że miewał ataki migreny i bólów
żołądka. W końcu ktoś z otoczenia króla wpadł na zbawienny, jak się okazało, pomysł,
by na Wawel sprowadzić dawną kochankę monarchy, Katarzynę Telniczankę, teraz
Kościelską. Jej mąż nie oponował, gdyż kiedy piękna Katarzyna otrzymała zadanie
pocieszenia swego dawnego kochanka, nie było go już na tym świecie. Andrzej Kościelski
zmarł 6 września 1515 roku, pozostawiając wdowie spory majątek. Najwidoczniej kochał
swoją Katarzynę, chociaż wszystko wskazuje na to, że nie była mu wierna, użyczając
swoich wdzięków biskupowi i podkanclerzemu koronnemu, Piotrowi Tomickiemu, oraz
kanclerzowi wielkiemu koronnemu, Krzysztofowi Szydłowieckiemu. Jak na ironię, po
jego śmierci również król, jak pisali kronikarze — ze względu na pamięć po zmarłym —
hojnie ją obdarował, nadając jej w dożywocie posiadłość Słomniki w Proszowskiem. Nic
dziwnego, że krążyły plotki, jakoby córka Katarzyny, Beata, która przyszła na świat już
po śmierci Kościelskiego, w rzeczywistości była dzieckiem monarchy. Najmłodsza
latorośl Telniczanki miała w przyszłości stać się jedną z najpiękniejszych kobiet
ówczesnej Polski i zasłynąć z niebywale awanturniczego życia.
Katarzyna, przybywszy na Wawel, doskonale poradziła sobie z królewską depresją,
wszak znała Zygmunta jak mało kto i miała wypróbowane sposoby na ukojenie jego
rozpaczy. Może nie była już najmłodsza, ale za to wciąż pełna wigoru, w czym stanowiła
zupełne przeciwieństwo cichej i spokojnej Barbary. Zapewne uczestniczyła w ucztach
i popijawach organizowanych na Wawelu przez grupę dworzan, znaną jako towarzystwo
„opilców i ożralców”. W skład tego niesławnego grona wchodzili: Andrzej Krzycki,
późniejszy arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski, Jan Dantyszek, późniejszy biskup
chełmiński i warmiński, Korybut Koszyrski, Jan Zambocki oraz Mikołaj Lipszyc. Ci
panowie, którzy z lubością widzieli w swym gronie mało pruderyjne niewiasty, na czele
z panią Kościelską, zasłynęli w całym kraju jako grono rozpustników, pijaków, szulerów
i intrygantów. Co więcej, cieszyli się zaufaniem samego króla, który jako zagorzały
abstynent nie uczestniczył w owych popijawach, ale bawiło go zachowanie owych
„opilców”. Nic dziwnego, że na wawelskim dworze ta banda szulerów i pijaków czuła się
nadzwyczaj dobrze. A ponieważ większość z nich była niebywale utalentowana i parała
się poezją, ze swoimi przeciwnikami walczyli ciętym piórem.
Czas Telniczanki u boku Zygmunta skończył się wraz z jego decyzją o kolejnym
małżeństwie. Wówczas Katarzyna musiała opuścić Wawel. Przeniosła się do swojego
syna, Jana, który dzięki królewskiemu ojcu był już biskupem wileńskim. Wówczas doszły
do głosu ambicje polityczne Katarzyny, która próbowała je realizować, mieszając się
w wewnętrzne sprawy diecezji Jana. Narobiła przy tym takiego bałaganu, że
sprowokowała interwencję legata papieskiego. Istniało nawet prawdopodobieństwo, iż na
skutek poczynań swojej matki Jan utraci biskupstwo. Ostatecznie zachował urząd,
przekonawszy Katarzynę, by nie wtrącała się do spraw Kościoła. Telniczanka
zainteresowała się wówczas zielarstwem, a ponoć nawet i czarną magią, wkrótce zyskując
niemałą sławę jako skuteczna znachorka. Nie groziło jej przy tym spalenie na stosie,
w owych czasach bowiem zielarze nader często wspomagali się czarami. Była to
powszechna praktyka i nikt, z Kościołem na czele, nie widział w tym nic złego. Wybitny
humanista, Andrzej Petrycy Nidecki, w swej Ekonomii uznaje nawet czarownice za
lekarzy, pisząc: „Medikowie dwoiacy są: iedni są od uczonych ludzi uczynieni
w Akademiach zacnych, iako są Doktorowie w lekarskiey nauce biegli: drudzy są którzy
się sami uczynili, bądź za experientią doświadczeniem w rzeczach, bądź z iakiego
trafunku, iako są Doktorowie żydowscy, Cirulikowie, Balwierze, Aptekarze, Żydówki
lekarki, Baby, Czarownice…”51. Niewykluczone też, że owe „czary” były jedynie
zabiegiem psychologicznym, stosowanym przez znachorów i znachorki w celu
uwiarygodnienia skuteczności oferowanych przez nich terapii. W każdym razie
Telniczanka mogła spokojnie uprawiać ziołolecznictwo wspomagane magią i w ten
sposób pomnażać swój majątek.
Tymczasem jej były kochanek 18 kwietnia 1518 roku poślubił piękną
dwudziestoczteroletnią blondynkę Bonę Sforzę. Nowa żona Zygmunta, wychowana
w renesansowych Włoszech, była nieodrodną córką Sforzów, rodu, którego członków
określa jako ludzi władczych, upartych i nieznoszących sprzeciwu. I taka właśnie okazała
się nowa królowa, która miała też inne cechy niemile widziane u żon władców, zwłaszcza
w naszym kraju: była ambitna, żądna władzy i miała bardzo silną, dominującą
indywidualność. Mając taką kobietę za żonę, Zygmunt nie miał co marzyć o konkubinie,
chociaż zapewne nigdy nie zapomniał o Telniczance. Kiedy jednak Katarzyna zmarła we
wrześniu 1528 roku, a jej ciało na polecenie syna przewieziono do Krakowa, gdzie 11
grudnia urządzono jej wyjątkowo okazały pogrzeb, jej byłego kochanka nie było na
ceremonii. Zapewne wolał nie ryzykować zatargu ze swoją nową małżonką.
Król i Barbara
Odtrącona małżonka
Z niepokojem obserwowano Zygmunta Augusta, który bardzo długo nie mógł dojść
do siebie po śmierci swojej ukochanej Barbary Radziwiłłówny. Był jednak młodym, bo
zaledwie trzydziestoletnim mężczyzną, dlatego łudzono się, że wkrótce otrząśnie się
z dręczącej go depresji i wstąpi w kolejny związek małżeński. Szczerze wierzono też, że
z kolejną małżonką ostatni Jagiellon doczeka się wreszcie męskiego potomka. Spłodzenie
następcy tronu było wszak jego monarszym obowiązkiem. Powszechnie sądzono, iż
władca nie musi się spieszyć, wyglądał na okaz zdrowia i pochodził z długowiecznej
rodziny — jego ojciec dożył sędziwego jak na owe czasy wieku osiemdziesięciu jeden
lat, a piątkę dzieci z Boną spłodził dopiero po pięćdziesiątce, co dobrze rokowało na
przyszłość młodemu królowi. Nic dziwnego, że Zygmunt nie spieszył się do kolejnego
ożenku, chociaż zaledwie dwa tygodnie po śmierci Barbary biskup krakowski Andrzej
Zebrzydowski namawiał go do zawarcia nowego małżeństwa, powołując się przy tym na
majestat Rzeczypospolitej. Było to tak niedelikatne posunięcie, że król zbył propozycję
duchownego wymownym milczeniem.
Wraz z upływem czasu, nie zważając na fakt, iż Zygmunt nie może i nie chce
wyleczyć się z uczucia do zmarłej Radziwiłłówny, senatorowie, posłowie oraz dwór co
rusz podsuwali mu kolejne kandydatki. Wśród nich znalazła się księżna bawarska
Matylda, Leonora d’Este oraz, po raz kolejny, jedna z córek francuskiego monarchy
Franciszka I — Małgorzata de Valois. Wysunięto też kandydaturę, która wydawała się
już na starcie skazana na niepowodzenie. Chodziło o Katarzynę Habsburżankę, młodszą
siostrę pierwszej żony Jagiellona, niekochanej i właściwie odtrąconej przez władcę —
Elżbiety. Król rzeczywiście początkowo wzdragał się na samą myśl o spędzeniu reszty
życia u boku Habsburżanki, która w jego mniemaniu musiała być równie aseksualna
i zimna jak zmarła Elżbieta. Poza tym na drodze do zawarcia tego niechcianego przez
Zygmunta małżeństwa stała przeszkoda kanoniczna, wymagająca uzyskania dyspensy:
kandydatka na żonę była wszak młodszą siostrą jego zmarłej siostry, co zgodnie
z ówczesnym prawem kościelnym wykluczało możliwość ożenku. Wiatr historii sprawił,
że ostatecznie to właśnie Katarzyna Habsburg została trzecią i, jak się okazało, ostatnią
żoną bohatera naszej opowieści.
Na zmianę decyzji króla wpłynęła, jak to zwykle bywa w przypadku władców,
polityka i skomplikowana sytuacja w ówczesnej Europie. W północnych Włoszech
rozszalała się wojna pomiędzy Francją a Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu
Niemieckiego, natomiast Turcy, od jakiegoś czasu sprawiający naszemu państwu coraz
więcej problemów, zawarli przymierze z królem Francji, Henrykiem II, rozpoczynając
kampanię wojenną na Węgrzech. Szpiedzy donosili, że władający Moskwą Iwan IV
Groźny, który w 1547 roku ogłosił się carem Wszechrusi (tytuł ten nie był uznawany
w Polsce), rozpoczął właśnie w Rzymie starania o koronę cesarską, co oznaczałoby
automatycznie przyjęcie Rosji na łono Kościoła katolickiego, w czym wspomagali go
Habsburgowie. Ewentualny ich sojusz z Moskwą mógł oznaczać poważne problemy dla
państwa, którym władał Zygmunt August, a zwłaszcza dla Wielkiego Księstwa
Litewskiego. W takiej sytuacji powrócił projekt małżeństwa króla z Habsburżanką, które,
jak tłumaczyli zwolennicy takiego rozwiązania, mogłoby skutecznie zapobiec
porozumieniu Wiednia z Moskwą. Niespodziewanie wielką zwolenniczką mariażu
polskiego władcy z córą domu Habsburgów okazała się sama… królowa Bona, która
w międzyczasie zmieniła swoje antyhabsburskie nastawienie.
Głównym architektem królewskiego małżeństwa okazał się Mikołaj Czarny
Radziwiłł, który z polecenia Zygmunta podróżował po europejskich dworach, bawiąc się
w swata i poszukując kolejnej małżonki dla samotnego władcy. Trzeba przyznać, że
spisywał się dość marnie, ponieważ zarówno Albrecht Bawarski, jak i pfalzgraf (czyli
palatyn) Renu Fryderyk grzecznie, acz stanowczo odmówili wydania swoich córek za
Jagiellona. Być może było to spowodowane złośliwymi komentarzami dotyczącymi
małżeństwa Zygmunta z Barbarą i całą aferą, jaka w związku z tym wybuchła. Który
z władców, zwłaszcza kochających swoje córki, chciałby mieć za zięcia bohatera
pornograficznych rysunków? Sytuacja zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, gdy Mikołaj trafił na dwór arcyksięcia Maksymiliana, starszego brata zmarłej
Elżbiety i arcyksiężniczki Katarzyny. Czarny jednak nie został tam wysłany
w charakterze dziewosłęba, ale mediatora — król polecił mu, aby wybadał Maksymiliana,
czy Habsburgowie rzeczywiście popierają Iwana Groźnego w jego staraniach o koronę
cesarską, i przy okazji namówił go do wycofania się z tego poparcia. Arcyksiążę przyjął
godnie wysłannika swego byłego szwagra, zadziwiająco szybko zgadzając się na jego
sugestie dotyczące storpedowania planów koronacyjnych Iwana, jednocześnie w zamian
zyskując obietnicę Czarnego, by ten nakłonił Zygmunta do poślubienia arcyksiężniczki
Katarzyny. Gdyby Radziwiłł był zręczniejszym politykiem, prawdopodobnie wywinąłby
się z tego, ale los poskąpił mu zdolności dyplomatycznych i Czarny przyrzekł, że
doprowadzi do zawarcia owego małżeństwa.
Arcyksiążę, jak na kochającego brata przystało, odpowiednio zareklamował przed
wysłannikiem polskiego króla swoją siostrę, kandydatkę na żonę władcy, nie tylko
wychwalając pod niebiosa jej urodę, ale też twierdząc, iż wciąż jest dziewicą. Wydaje się,
że przesadził w obu przypadkach, Katarzynę bowiem trudno było uznać za piękność, nie
miała też zniewalającego wdzięku i dziewczęcej niewinności zmarłej Elżbiety. Podobnie
dyskusyjna była kwestia jej rzekomego dziewictwa — arcyksiężniczka była wdową.
Maksymilian przysięgał jednak na wszystkie świętości, że trwające niespełna pięć
niedziel jej małżeństwo z księciem Mantui, Franciszkiem III, nie zostało skonsumowane.
Może jednak arcyksiążę w tej kwestii mówił prawdę, wszak zaledwie szesnastoletni mąż
Katarzyny po niespełna pięciu miesiącach małżeństwa zginął tragicznie podczas
polowania na kaczki — strzelając do ptactwa z pokładu łodzi, wypadł z niej, zaplątał się
w wodorosty i utonął. Niezależnie od wszystkiego Maksymilian dosłownie oczarował
Czarnego i ten, nie namyślając się wiele, czym prędzej wysłał list do swego królewskiego
mocodawcy, wychwalając zalety, a przede wszystkim urodę arcyksiężniczki Katarzyny.
A wróciwszy do domu, tak długo wiercił dziurę w brzuchu Zygmuntowi, przekonując go
do mariażu z Habsburżanką, że ten w końcu przekonał się do tego projektu. Poślubienie
siostry swojej zmarłej pierwszej żony uznał nawet za boskie przeznaczenie i wysłał do
Wiednia poselstwo z zadaniem podpisania układów małżeńskich. Jednocześnie trwały
starania o uzyskanie dyspensy, której papież Juliusz III udzielił bez większych
problemów.
23 czerwca na dworze Maksymiliana odbyły się zaślubiny per procura. Pana
młodego zastępował oczywiście Mikołaj Czarny Radziwiłł, który nie tylko zajął miejsce
Zygmunta przy ołtarzu, ale także podczas symbolicznych pokładzin, na których doszło do
nieprzyjemnego incydentu. Kiedy panna młoda nie chciała położyć się na łożu koło
Radziwiłła, który legł na nim w butach z ostrogami, jej ojciec i starszy brat podnieśli
oporną dziewczynę i siłą położyli ją na łóżku obok zastępcy pana młodego, doskonale się
przy tym bawiąc. Jak sądzę, pannie młodej do śmiechu nie było.
Habsburżanka przyjechała do Krakowa pod koniec czerwca, by 30 lipca stanąć
wreszcie z Zygmuntem na ślubnym kobiercu. Osoby przesądne źle wróżyły temu
związkowi: po pierwsze, ceremonię, oficjalnie ze względu na chorobę króla, kilkakrotnie
przekładano, a po drugie, panna młoda, będąca wciąż przecież wdową, szła do ślubu
w żałobie. Zdjęła ją dopiero po odczytaniu bulli papieskiej udzielającej państwu młodym
dyspensy i w dalszej części ceremonii występowała odziana w przepiękną suknię ze
złotogłowiu. Mimo to szeptano ze zgrozą, że wdowia szata ściągnie nieszczęście na
małżeństwo Katarzyny i Zygmunta. Jak się miało okazać, nie były to próżne obawy.
Związek ostatniego Jagiellona i Habsburżanki okazał się jeszcze większym
niewypałem niż jego wcześniejszy mariaż z Elżbietą. Pomimo że ujrzawszy wychwalaną
przez Czarnego pod niebiosa pannę młodą, Zygmunt przeżył wielkie rozczarowanie —
Katarzyna okazała się nieładną, niską szatynką, z wyłupiastymi oczami i wystającą dolną
wargą, typową dla Habsburgów — nie dał po sobie niczego poznać i trzeba przyznać, że
sumiennie wywiązywał się ze swoich małżeńskich obowiązków, mając nadzieję na
spłodzenie syna. Królowa dobrze rokowała pod tym względem, młodsza od swego męża
o dwanaście lat, była córką Anny Jagiellonki i wnuczką „matki królów” Elżbiety
Rakuszanki, a obie panie wydały na świat sporą gromadkę dzieci. Istniała więc całkiem
realna szansa, że nowa polska władczyni okaże się równie płodna. Być może właśnie
dlatego Katarzyna, której nie można było odmówić inteligencji, dowcipu i wykształcenia,
z miejsca zdobyła sympatię swojej teściowej i szwagierek, z wyjątkiem Izabeli — ta
nigdy się do niej nie przekonała. Przy okazji królowa zyskała też wroga w osobie…
architekta jej małżeństwa, Mikołaja Czarnego Radziwiłła, który przekonawszy się o jej
inteligencji, uznał, że kobieta będzie miała zbyt wielki wpływ na swego męża i z czasem
odsunie go od niego. Dlatego dosłownie wychodził ze skóry, by ostatecznie zrazić do niej
Zygmunta, co mu się zresztą z czasem udało.
Kto wie, jak potoczyłyby się losy królewskiego małżeństwa i samej Katarzyny,
gdyby królowa wywiązała się ze swego najważniejszego zadania i powiła następcę tronu
albo chociaż królewnę, ale na tym polu Habsburżanka zawiodła na całej linii.
W 1554 roku wydawało się jednak, że wszystko jest na dobrej drodze. Królowa
powiadomiła swego małżonka, że spodziewa się dziecka. Nie omieszkała też
z niekłamaną dumą poinformować o tym swojej teściowej. W sierpniu tego samego roku
nadworny medyk Sabinus zbadał Katarzynę, potwierdzając jej odmienny stan. Król
dosłownie szalał ze szczęścia i wszystkim opowiadał o zmianach zachodzących
w wyglądzie jego żony. Jak twierdził, Katarzyna czuła „dziecię w żywocie”, a on sam
zauważył u niej „piersi pełne mleka […] a żywot dziwnie miąższy”69. Ale radość
monarchy okazała się stanowczo przedwczesna, wyczekiwanemu przez obojga dziecięciu
nie dane było przyjść na świat. W październiku nieszczęsna Katarzyna dostała
trzydniowego krwotoku i oznajmiła mężowi, że straciła dziecko. Pociechy szukała
u teściowej, do której pisała, że Bóg odwrócił od niej swą łaskę. Na zrozumienie u męża
nie mogła liczyć. Po tym nieszczęśliwym incydencie Zygmunt stracił do niej serce. Nigdy
jej nie kochał, ale teraz czuł się rozczarowany i rozgoryczony, obwiniając za wszystko,
jakżeby inaczej, nieszczęsną Katarzynę.
Cały kraj trząsł się od plotek, jakoby królowa wcale nie była w ciąży, tylko ją
symulowała, by w stosownym czasie podsunąć Zygmuntowi niemowlę urodzone przez
inną kobietę. Nie brakowało też głosów, że Habsburżanka rzeczywiście była w stanie
błogosławionym, a poronienie wywołała celowo, by ułatwić członkom swojej rodziny
przejęcie tronu po Zygmuncie Auguście. Co gorsza, król uwierzył w owe plotki i nawet
po latach twierdził w rozmowie z nuncjuszem papieskim, że jego żona symulowała ciążę.
Jak było naprawdę, nie dowiemy się już nigdy. Na świadectwie lekarskim nie
możemy polegać, ponieważ ówczesnym medykom nie wolno było dotykać ciała królowej,
o jej narządach rodnych nie wspominając, a to znacznie ułatwiało ewentualną symulację.
Zupełnie niedorzeczna jest natomiast hipoteza o celowym poronieniu, jakie rzekomo
miała wywołać ciężarna Katarzyna. Wszak jej potomek byłby po kądzieli Habsburgiem
i gdyby w przyszłości rzeczywiście miał panować w Rzeczypospolitej, to członkowie jej
rodu, mając na tronie przedstawiciela swojej rodziny, mogliby zaliczyć nasz kraj do
swojej strefy wpływów. Królowa najprawdopodobniej rzeczywiście była w ciąży
i faktycznie poroniła. Możliwe jest także, że wystąpiła u niej tak zwana ciąża rzekoma,
dotykająca z reguły kobiety owładnięte obsesyjnym pragnieniem posiadania dziecka.
Jeżeli tak było w przypadku Katarzyny, to pomimo że do zapłodnienia nie doszło, mogła
mieć ona wszystkie objawy charakterystyczne dla przyszłej matki, począwszy od
zatrzymania miesiączki, porannych mdłości oraz obrzmiałych piersi, o których zresztą
wspominał sam Zygmunt, a na laktacji skończywszy. Dziś wydaje się, że problem nie
leżał po stronie Katarzyny, tylko samego króla, którego bezpłodność była skutkiem
choroby wenerycznej, podarowanej mu w młodości przez płomienną Dianę, ale w owych
czasach nikt sobie z tego sprawy nie zdawał i to królowej przypięto łatkę bezpłodnej,
a więc z punktu widzenia interesów dynastii — zupełnie niepotrzebnej. Monarcha robił
dobrą minę do złej gry, utrzymując w miarę poprawne relacje z Habsburżanką do roku
1555, kiedy Habsburgowie wreszcie wypłacili mu uzgodniony wcześniej posag. Kiedy
tylko go otrzymał, oddalił ją od siebie. Na ich wzajemne relacje wpłynęła też choroba
królowej — podobnie jak jej starsza siostra kobieta okazała się epileptyczką. W 1563 roku
Katarzyna, z rozkazu króla, osiadła w Radomiu, a sam Zygmunt oświadczył zebranej na
sejmie szlachcie, że chętnie wstąpiłby do klasztoru, by wreszcie pozbyć się niechcianej
żony, dając tym samym do zrozumienia, że myśli o rozwodzie.
Na samym myśleniu się nie skończyło. Monarcha wysłał na dwór brata swojej
żony, Maksymiliana, poselstwo z zadaniem omówienia warunków rozwodu.
Habsburgowie zaalarmowali papieża, sugerując, że polski monarcha zamierza iść w ślady
Henryka VIII Tudora i zerwać z Kościołem. Wówczas do akcji wkroczył nuncjusz
papieski, który namawiał Zygmunta Augusta do podjęcia próby ratowania związku. Na
próżno. Zdesperowany władca odpowiedział, że woli umrzeć, niż żyć z Katarzyną, którą
w międzyczasie przeniósł do przygranicznego Wielunia. Pomimo że odtrąconej królowej
żyło się tam całkiem nieźle, miała bowiem suto zaopatrzoną spiżarnię i własny dwór, do
uszu Habsburgów dochodziły plotki o planach jej rzekomego otrucia przez Zygmunta.
Oczywiście były to zupełnie bezpodstawne podejrzenia, co nie znaczy, iż niekochający
jej mąż nie utrudniał jej życia. Stanowisko ochmistrza królowej powierzył bowiem
organicznie nienawidzącemu Habsburgów Gabrielowi Grabowieckiemu, który
z polecenia monarchy skutecznie uprzykrzał jej codzienną egzystencję, chociażby
przeglądając korespondencję królowej i bezustannie ją szpiegując.
W końcu nękana kobieta, od dawna dręczona depresją, zdecydowała się wyjechać
z Polski, aczkolwiek nigdy nie zgodziła się na rozwód. W wystosowanym przy tej okazji
piśmie oświadczyła, że „odjeżdża, ale nie jest odjazdu przyczyną. Odjeżdża, aby wrócić,
jeżeli odmieni się serce królewskie, a powrót taki poczyta sobie za największe
szczęście”70. Nie wiadomo, czy królowa wierzyła w to, co pisze. Wszyscy wiedzieli, że
serce Zygmunta nigdy się nie odmieni… Odtrącona małżonka osiadła w Linzu, gdzie
mieszkała aż do swojej śmierci w 1572 roku. Jak się okazało, wciąż myślami była przy
niekochającym ją mężu i jego rodzinie, a w sporządzonym przez siebie testamencie
zwracała królowi wszystkie otrzymane niegdyś od niego prezenty, za wyjątkiem dwóch
pierścieni, które ofiarowała jego młodszym siostrom — królewnom Annie i Katarzynie.
Skreśliła też parę słów do męża, który niegdyś ją skrzywdził, oddalając od siebie:
„Najukochańszego małżonka pana naszego proszę jak prosiłam usilnie, upadłszy przed
nim na kolana, aby co uczyniłam kiedy mimo jego woli, dla miłości Bożej darował mi to
i odpuścił, jako i ja mu wszystko przebaczam i odpuszczam”71. W tym samym roku świat
doczesny opuścił jej wiarołomny małżonek, do końca mający nadzieję na spłodzenie
następcy tronu.
Królewskie miłośnice
1
Polska Jana Długosza, red. nauk. H. Samsonowicz, Warszawa 1984, s. 179.
2
Ibidem, s. 180.
3
Ibidem.
4
M. Maciorowski, Poganin i bigamistka,
http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,18522883,poganin-i-bigamistka.html.
5
A. Klubówna, Ostatni z wielkich Piastów, Warszawa 1982, s. 232.
6
Ibidem, s. 46.
7
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 183.
8
P. Jasienica, Polska Jagiellonów, Warszawa 1979, s. 25.
9
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 181.
10
Ibidem.
11
Ibidem, s. 507.
12
Ibidem, s. 179.
13
Ibidem, s. 317.
14
U. Borkowska, Dynastia Jagiellonów w Polsce, Warszawa 2011, s. 402.
15
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 507.
16
Ibidem.
17
Ibidem.
18
Ibidem.
19
Anna Światosławówna na Władczynie 1350,
http://www.smolec.pl/kobiety/anna_swiatoslawowna.htm.
20
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 490.
21
Jadwiga, http://www.kryminalistyka.fr.pl/forensic_groby_jadwiga.php.
22
E. Rudzki, Polskie królowe, t. 1, Warszawa 1999, s. 85.
23
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 509.
24
J. Krzyżaniakowa, J. Ochmański, Władysław II Jagiełło, Wrocław 2006, s. 279.
25
E. Rudzki, Polskie królowe, op. cit., s. 99.
26
E. Maleczyńska, Rola polityczna królowej Zofii Holszańskiej na tle walki
stronnictw w Polsce w latach 1422–1434, Lwów 1936, [za:] Archiwum Towarzystwa
Naukowego we Lwowie, Dz. II, t. 19, z. 3, s. 42.
27
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 498.
28
Ibidem, s. 499.
29
Ibidem.
30
Ibidem.
31
Ibidem, s. 500.
32
Ibidem.
33
Ibidem.
34
Ibidem.
35
K. Łukasiewicz, Władysław Warneńczyk. Krzyżacy i kawaler Świętej
Katarzyny, Warszawa 2010, s. 44.
36
Władysław III Warneńczyk,
https://pl.wikiquote.org/wiki/Władysław_III_Warneńczyk.
37
Ibidem.
38
M. Paluch, Władysław Warneńczyk to gej czy pierwsza ofiara czarnego PR,
PolskaTimes.pl, http://www.polskatimes.pl/artykul/185394,wladyslaw-warnenczyk-to-
gej-czy-pierwsza-ofiara-czarnego-pr,1,id,t,sa.html.
39
Z. Satała, Poczet polskich królowych, księżnych i metres, Szczecin 1990, s. 112.
Elżbieta
40
Rakuszanka,
http://www.kryminalistyka.fr.pl/forensic_groby_elzbieta.php.
41
Z. Satała, Poczet…, op. cit., s. 114.
42
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 513.
43
L. Stomma, Życie seksualne królów Polski i inne smakowitości, Warszawa 2002,
s. 28.
44
J.I. Kraszewski, Wizerunki królów i książąt polskich, Warszawa 1988, s. 229.
45
Ibidem.
46
J. Skoczek, Wychowanie Jagiellonów, Lwów 1932, s. 100.
47
A. Brzozowski, Święty Kazimierz — boski młodzieniec,
http://www.jandlugosz.edu.pl/artykuly/a-brzozowski-swiety-kazimierz-boski-
mlodzieniec.
48
Ibidem.
49
K.R. Prokop, Polscy kardynałowie, Kraków 2001, s. 58.
50
J. Besala, Jagiellonowie, Warszawa 2006, s. 157.
http://joanna.fandom.art.pl/ania_b/zuzanna.htm.
2007, s. 303–304.
53
Wiek XVI. Za Zygmuntów i króla Batorego,
http://miasto.niepolomice.w.interiowo.pl/historia/Hist5.htm.
54
M. Bogucka, Bona Sforza, Wrocław 1989, s. 138.
55
S. Cynarski, Zygmunt August, Wrocław 1988, s. 22.
56
Ibidem, s. 8.
57
E. Rudzki, Polskie królowe, Warszawa 1990, s. 235.
58
Ibidem.
59
Elżbieta Habsburżanka, http://polskiedzieje.pl/bez-kategorii/elzbieta-
habsburzanka.html.
60
P. Biziuk, Największy romans Pierwszej Rzeczypospolitej,
http://www.wspolczesna.pl/magazyn/art/5679696,najwiekszy-romans-pierwszej-
rzeczypospolitej,id,t.html.
61
Ibidem.
62
P. Jasienica, Ostatnia z rodu, Warszawa 1988, s. 75.
63
Piotr Boratyński, https://https://pl.wikipedia.org/wiki/Piotr_Boratyński.
64
L. Stomma, Życie seksualne królów Polski i inne smakowitości, op. cit., s. 21.
65
S. Cynarski, Zygmunt August, op. cit., s. 55.
66
P. Jasienica, Ostatnia z rodu, op. cit., s. 78.
67
S. Cynarski, Zygmunt August, op. cit., s. 59.
68
Z. Satała, Poczet polskich królowych, księżnych i metres, Szczecin 1990, s. 194.
69
S. Cynarski, Zygmunt August, op. cit., s. 66.
70
E. Rudzki, Polskie królowe, Warszawa 1990, s. 278.
71
Z. Satała, Poczet polskich królowych, księżnych i metres, op. cit., s. 194.
72
P. Biziuk, Sekret królewskiego serca, http://historia.focus.pl/swiat/sekret-
krolewskiego-serca-1007.
73
S. Szenic, Królewskie kariery warszawianek, Warszawa 1959, s. 18.
74
A.Z. Rola-Stężycki, Królewska metresa, http://www.instytut-
genealogii.com.pl/index.php?mod=artykuly&id=2&itemid=128.
75
S. Szenic, Królewskie kariery warszawianek, op. cit., s. 9.
76
Ibidem, s. 18.
*
Papież Jan XXIII, który na Piotrowy stolec wstąpił w 1410 roku, nie został
zaakceptowany przez wszystkie państwa, aczkolwiek Polska uznała go za głowę
Kościoła. Z czasem ustąpił z urzędu, podporządkowując się Marcinowi V i zadowalając
się godnością kardynalską. Obecnie uznawany jest za antypapieża, stąd zbieżność
numeracji z papieżem Janem XXIII, stojącym na czele Kościoła w latach 1958–1963.
Bibliografia