Chłopi Dla 3 C

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 50

Kazimierz Wyka

Próba nowego odczytania "Chłopów"


Reymonta
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce
literatury polskiej 59/2, 57-105

1968
KAZIMIERZ WYKA

PRÓBA NOW EGO ODCZYTANIA „CH ŁOPÓ W ” REYMONTA

Chłopi W ładysław a St. R eym onta (186’7— 1925) to w ielki zegar epicki,
do innych tego ty p u zegarów mało podobny. Chociaż, jak w tam tych,
stu k a ją w nim godziny, w yskakują ludzkie figury, znaki zodiaku i pory
roku. i obrzędy, i k rajobrazy, ten zegar chodzi i żyje ry tm em w łasnym .
N iekoniecznie harm o n ijn y m i gładkim . Poniew aż tw órca skom ponow ał
ów zegar epicki w latach 1901— 1908, a więc w epoce literackiej, o której
różni różnie sądzą, sporo w tym daw nym m echanizm ie zgrzytu stylistycz­
nego, z w ielom a obrotam i pióra autora z tru d em się godzi czytelnik
współczesny.
W ygląda, że czytelnik polski tru d n ie j się z nim i godzi aniżeli cudzo­
ziemiec. Dowodzi tego niesłabnące zainteresow anie Chłopami oraz ich
tw órcą — za granicą Ł, o wiele niklejsze — w Polsce. Chyba dlatego
czytelnik polski tru d n ie j się godzi, poniew aż m łodopolskie korzenie stylu
i języka Chłopów bardziej są widoczne w ich oryginale aniżeli w przekła­
dach na obce języki. S tylistyczno-językow y nalot epoki byw a w nich
przytłum iony, co n ietru d n o w yjaśnić brakiem w danych literatu rach
tego u k ład u odniesienia i bardzo sprzecznych sądów, jaki dla polskiego
odbiorcy stanow i M łoda Polska i jej częstokroć kw estionow ana poetyka
i ekspresja.
Lecz ten m echanizm nie tak zgrzyta jak w szafach kurantow ych,
które w Panu Tadeuszu nakręca sta ry klucznik G erw azy: „Dziwaki stare
daw no ze słońcem w niezgodzie, Południe w skazyw ały często o zacho­
dzie” . K tóż nie pam ięta w spaniałego zegara na sta ry m praskim ratuszu,
przed którym , ilekroć go się ogląda w złotej Pradze, p rzystajem y pełni
podziw u dla jego baśniow ej i naiw nej precyzji?
Ja k ten zegar, m echanizm a rty sty czn y Chłopów, chociaż czasem

1 Ostatnim tego św iadectw em jest rumuńska m onografia pisarza: S. V e l e a ,


Reymont. Bucureęti 1966.
58 K A Z IM IE R Z WYKA

zaskrzypi, obraca się w sposób ad ek w atn y i w ym ierzony. Nie jest m oim


zam ierzeniem jako przybliżającą m etaforę k ry ty czn ą traktow ać te zda­
nia o m echanizm ie zegarow ym , w k tó ry m biegną i zazębiają się różne
koła i dźwignie, lecz w szystkie one sta ją się posłuszne pew nem u przebie­
gowi nadrzędnem u. Celem będzie dowieść, że w stosunku do a rty sty c z ­
nej i św iatopoglądow ej k o n stru k cji Chłopów należy ów m echanizm
rozum ieć dosłownie: Chłopi s ą t a k i m m e c h a n i z m e m .
Chłopi powszechnie uchodzą za epopeję życia chłopskiego. Jeszcze
szybciej, bo już w ciągu d ru k u na łam ach „Tygodnika Ilustrow anego”
i zaraz po opublikow aniu całości, jeszcze szybciej i w skali rozleglejszej
aniżeli Pan Tadeusz Adam a M ickiewicza ten cykl powieściowy R eym onta
został uznany za epopeję życia chłopskiego. I to nie tylko polskiego, lecz
życia chłopskiego w ogóle. N astąpiła nobilitacja dzieła na tego rodzaju
epickość, a dzięki rychło dokonyw anym przekładom na głów ne języki
europejskie — najp ierw na język niem iecki — nobilitacja tak a nab rała
ch arak teru m iędzynarodow ego.
G dy po dziesiątkach lat na nowo je dzisiaj odczytyw ać, opinie cudzo­
ziemców o Chłopach okazują się nieoczekiw anie trafn e, ale zarazem
czysto opisowe. Zagraniczni k ry ty c y i tłum acze różnili się tylko w stop­
niu podkreślania chłopskości R eym ontow ego cyklu. Ten stopień dla zna­
kom itego francuskiego tłum acza Francka-L . Schoella: „le document le
plus complet, et probablement le plus humain sur le Paysan à travers
les âges „le testam ent du dernier peut-être, et du plus paysan, des
paysans d'Europe” 2. W śród om óweń zagranicznych rzadko spotykaną

2 F.-L. S c h o e l l , Les Paysans de Ladislas Reymont. (Prix Nobel 1925).


Paris 1925, s. 6, 56. — Inne pozycje o tym charakterze: Cz. J a n k o w s k i , „Chło­
pi” Reymonta i k ry ty k a niemiecka. P rzyczynek do dziejów literatury naszej na
obczyźnie. Warszawa 1914. — S. W ę d k i e w i c z , „Chłopi” Reym onta w Szwecji.
Dokoła literackiej nagrody Nobla z 1924 r. Kraków 1925. — T. D e b e l j a k , R e y ­
m ontowi „ K m etje” v luci knjizevne kritike. Ljubljana 1936. — Oprócz cytowanej
już książki rumuńskiej S. V e 1 e a innym św iadectw em funkcjonowania Chłopów
w opinii międzynarodowej jest dzieło belgijskiego autora o światopoglądzie kato­
lickim: Ch. M o e 11 e r, Littérature du X X e siècle et christianisme. T. 1—4.
Tournai 1963; w t. 3 Reym ontowi pośw ięcił autor rozdziałek (s. 447—458) noszący
tytuł: Ladislas Reym ont ou le lyrisme de la terre promise, przy czym pisarz
polski znalazł się tu w nader nieoczekiwanej kompanii: Malraux — Kafka —
Vercors — Szołochow — M aulnier — Bombard — Françoise Sagan. Francuscy
m onografiści powieści chłopskiej w tym kraju wykazują również znajomość R ey­
monta. Zob. F.-L. S c h o e l l , K o n ta kty francuskie Wł. St. Reymonta. W: Reymont
we Francji. L isty do tłumacza „Chłopów”, F.-L. Schoella. Opracował B. M i a z ­
g o w s к i. Warszawa 1967, s. 60—93. — R. M a t h é , Emile Guillaumin, l’homme
de la terre et l’homme des lettres. Paris, b. r., s. 69—75, 82—86. — P. V e r n o i s ,
Le roman rustique de George Sand a Ramuz. Ses tendances et son évolution.
Paris 1962, passim.
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H ŁO PÓ W ” REYM ONTA 59

celnością sądu w yróżnia się szkic szwedzkiego historyka lite ra tu ry F ry ­


d ery k a Bööka, k tórem u w dużej m ierze R eym ont zawdzięcza nagrodę
Nobla 3.
N a czym ta chłopskość m iałaby polegać, usiłow ano odpowiedzieć od
strony historycznoliterackiej, dokonując k o n frontacji Chłopów z w yprze­
dzającą ich pow stanie tra d y c ją epicką. Zabieg tak i zawsze się pow tarza,
ilekroć pow ołanie danego dzieła do rangi eposu dokonało się nieoczeki­
wanie. Zabieg taki tow arzyszył np. już pierw szej nobilitacji Pana T a­
deusza 4. T rudno w nikać we w szystkie szczegółowe dowody rzeczyw is­
tych czy też m ożliw ych filiacji tekstow ych m iędzy cyklem Reym onta
a w spom nianą trad y cją. N ajliczniej i najsk rzętn iej je zgrom adził Ju lia n
K rzyżanow ski w sw ojej m onografii pisarza 5. Dosyć na tym , że całe n a rę ­
cza w pływ ologicznych cytatów i k o n frontacji nie daw ały odpowiedzi,
czym od nich się różni w ielki snop epicki zżęty przez R eym onta w Lip­
cach. Te m ożliwości i ślady le k tu r były niew ątpliw ie w ów snop w m ie­
szane na podobieństw o zasiewu, k tó ry wzeszedł m iędzy zbożem, i stąd
nie one b yły rzeczą głów ną w owym snopie 6.
S praw a od początku stała i stoi — jak bystro zauw ażył Böök. Po­
niew aż nie znał on polskiej lite ra tu ry przedm iotu, tym cenniejsze staje
się dzisiaj jego spostrzeżenie:

Stary kmieć [...] Boryna w łada autokratycznie w swojej zagrodzie, a w szys­


cy m ieszkańcy w si patrzą nań z szacunkiem: jest on niejako przywódcą ludu,
tak jak ongiś achajscy książęta. Lipce mają sw oje zebrania gminne, sw oje spory
o „następstwo tronu”, sw oje wypraw y wojenne, swoich bohatęrów, tak jak
owe greckie państewka. ...Piękna Helena, zarzewie w ojny i zniszczenia,

3 Zob. W ę d k i e w i c z , op. cit., s. 41—45.


4 Zob. K. W y k a , „Pan Tadeusz”. [T. 1.] Warszawa 1963, s. 39—44.
5 J. K r z y ż a n o w s k i , W ładysław St. Reymont. Twórca i dzieło. Lwów
1937, s. 108—119.
6 Szczególnie skomplikowana w ydaje się sprawa stosunku Chłopów do Ziemi
Z o l i . Bardzo obszerne studium poświęcił temu zagadnieniu F.-L. S с h o e 11:
Etude sur le roman paysan naturaliste d’Emile Zola à Ladislas Reym ont („Revue
de Littérature Comparée” 1927, février, s. 254—299). Zarówno Schoell jak inni
badacze przyjmują za rzecz ewidentną i dowiedzioną, że Reymont n a p e w n o
c z y t a ł Ziemią Zoli. Czytać oczyw iście mógł, skoro pierwsze w ydanie La Terre
pochodzi z roku 1887. A le czy na pewno czytał? Świadectwa samego Reymonta,
a także wypow iedzi postronnych świadków, m. in. Schoella, są tak chwiejne i tak
pełne sprzeczności, że można postawić znak zapytania przy tym rzekomo dowie­
dzionym fakcie. Ponieważ uzasadnienie tego sceptycznego znaku zapytania w y ­
magałoby argumentów bardzo drobiazgowych i precyzyjnych, uzasadnienie takie
odkładam do odrębnej rozprawki, na razie krótko zaznaczając żywiony w tej
sprawie sceptycyzm. Jego podstawy nie stanowi m ałostkow e czy zgoła szowini­
styczne przeświadczenie o oryginalności Reymonta, która wzrośnie, jeżeli się
odejmie w pływ Zoli na Chłopów, lecz po prostu — fakty.
60 K A Z IM IE R Z W YKA

źródło fatalnych katastrof, zw ie się w powieści Reymonta — Jagusią; jest


ona rów nie nęcącą, wiarołomną, a przecież przez wszystkich pożądaną, jak
spartańska królowa. [...]
Nie trzeba jednak przypuszczać, że Chłopi nawet w najdrobniejszym
wym iarze w yw ierają w rażenie jakiejś na klasyczną modłę archaizowanej
konstrukcji. Dzieło zbudowane jest całe na podstawie bezpośrednich spostrze­
żeń, pełne soczystego i śmiałego realizmu: jest w pełni nowoczesne jako wyraz
bezwzględnego naturalistycznego k ierun ku 7.

Z ow ym naturalizm em nie bardzo się powiodło, ale w tym , że styli-


zacyjno-epicki naskórek Chłopów nie jest ich skórą i krw iobiegiem ,
k ry ty k szwedzki m a pełną rację. Ów krw iobieg i skóra są chłopskie,
autentyczne, w zięte ze św iata rzeczyw istego.
Wobec tego klucza do chłopskiej epickości dzieła R eym onta poszuki­
wano z kolei w tym , że jej au to r — dotąd jako now elista w sw ych opo­
w iadaniach chłopskich z dystansu i chłodno na wieś spozierający — tym
razem całkow icie się w cielił w chłopa. W cielenie takie oznaczać może
w praktyce literackiej to, że całość Chłopów została opow iedziana przez
kogoś z grom ady w iejskiej, kto w niczym się nie różni od św iata przez
siebie opow iadanego i wobec tego zdolny jest przedstaw ić go w sposób
nieom ylny. P roblem sprow adza się więc do k reacji n a rra to ra i odtw o­
rzenia na podstaw ie dzieła jednej czy też kilku zasadniczych stru k tu r
narracyjnych.
Ignacy C hrzanow ski pisał, n ajsilniej dając w yraz złudzeniu o iden­
tyfik acji n a rra to ra Chłopów z kim ś z lipeckiej grom ady;
O tym, co się działo pod Troją, opowiada sam Homer, o tym, co się
działo w Soplicow ie — sam M ickiewicz; ale o tym , co się działo w Lipcach,
opowiada nie sam Reymont, tylko chłop lipecki [...]. Skryć się tak doszczętnie,
jak Reymont, albo raczej tak całkowicie przeistoczyć się w swego narratora,
jak on, nie umiał nikt in n y 8.

Tw ierdzenie kuszące, ale w ogniw ach swoich om ylne. Bo w cale Mic­


kiew icz nie opow iada s a m o Soplicowie, lecz przybiera różne m aski
n a rra c y jn e 9. Z tekstem zaś Chłopów tw ierdzenie niezgodne. Może być

7 Cyt. za: W ę d к i e w i с z, op. cit., s. 42.


8 I. C h r z a n o w s k i , W ładysław Reymont. „Myśl Narodowa” 1925, nr 52.
Zbliżone stanowisko zdaje się zajmować K r z y ż a n o w s k i (op. cit., s. 118—
119), wprowadzając termin „aojdyczność” i tak określając jej funkcję w Chło­
pach: „W św ietle poglądów na epikę starożytną [...], żywych jeszcze po­
niekąd do dzisiaj, sw oisty urok eposu greckiego polegał na tym, że między aoj-
dem, śpiewakiem czynów bohaterskich, a jego słuchaczami nie było dystansu, że
wspólnie przeżywali oni pieśni z ust aojda płynące. [...] [Reymont] na życie Li­
piec spojrzał nie oczyma powieściopisarza inteligenta, lecz człowieka, który
w życiu tym tkw i”.
9 Zob. W y k a , op. cit., s. 285—292.
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H L O P Û W ” REYM ONTA Cl

ono tylko o ty le praw dziw e, że koncepcja św iata chłopskiego nie stanow i


w te j tetralogii jak iejś fab u larn ej i poszerzonej sum y dotychczasow ych
opow iadań chłopskich R eym onta. P odsum ujm y i złóżmy w jedną całość
h istorię ojca zawleczonego przez dzieci do chlew u, by tam prędzej
skonał (Śmierć), pasje i nienaw iści grom ady chłopskiej (Sąd), śm ierć
dw ojga w iejskich dzieci podczas śnieżycy (Zawierucha), połączm y w taki
łańcuch w szelkie now ele chłopskie pisarza, dołóżm y do nich cały ja r ­
m ark postaci, rodzin, kłótni, pogrzebów, ślubów , pejzażów, przeciągnij­
m y ten eksperym ent aż do rozm iaru tetralogii — nie pow staną stąd
Chłopi. Je st w nich j a k a ś n o w a j a k o ś ć . W idoczna nie w sam ym
w yborze przedstaw ionego św iata, ale w zasadniczych sposobach jego
obróbki m yślow ej i artystycznej.
Tej obróbki nie da się sprow adzić do opinii, że w Chłopach dokonało
się całkow ite utożsam ienie autora z horyzontam i przedstaw ianego św iata
tra d y c y jn e j wsi polskiej, a tym sam ym wsi w ogóle. Od stro n y form y
podaw czej tego rodzaju utożsam ienie m usiałoby prow adzić do kreacji
jednego i tego samego, kreacji niezm iennego w swoich cechach stylis-
tyczno-językow ych n a rra to ra . Czy tak jest napraw dę?

W w ielkich zegarach epickich w ystarczy położyć dłoń uw ażnie na


k tó rejk o lw iek z dźw igni czy kół, a rychło docieram y do obrotów dal­
szych. D otyczy to rów nież s tru k tu r n a rra c y jn y c h w Chłopach oraz ich
działania w obrębie tej powieści. W tym cyklu d a ją się w yróżnić co n a j­
m niej TRZY OD DZIELNE STRUKTURY NARRACYJNE, trzy w ciele­
nia n a rra to ra , przy czym każde z tych w cieleń obsługuje inną część dzieła
i pełni wobec tego fu n k cję niew ym ienną w stosunku do dw u pozostałych
s tru k tu r n arracy jn y ch . Jeszcze prościej m ożna mówić o t r z e c h s t y ­
l a c h p i s a r s k i c h w Chłopach.
A utorka jedynej dotąd m onografii Chłopów, M aria Rzeuska, w skazuje,
że w ty m cyklu pow ieściow ym w idnieją dwa style n arracy jn e, które
obsługują w nim dwie odm ienne sfery rzeczyw istości:
styl relacyj bohaterów, owych rozmów, nosił w ybitne piętno realizmu, „chłop-
skości”, styl opisów zaś w przeważającej części był nastrojowy, m aksym alis-
tyczny, hiperboliczny i m etaforyczno-sym boliczny, a w ięc klasycznie poetyc-
k o-in teligen ck i10.

W eźm y próbki tych dw u stylów , i to m ożliwie blisko siebie położone


w tekście dzieła. Oto początek rozdziału w tom ie Jesień, ulokowanego
kalendarzow o w drugiej połowie października. Bez w stępnego kom entarza

10 M. R z e u s k a , „Chłopi” Reymonta. W arszawa 1950, s. 166— 167.


G2 K A Z IM IE R Z W YKA

od razu wiadomo, k tó ry z n arrato ró w w ową jesień w prow adza czytel­


nika i czym się cechuje odpow iednia s tru k tu ra n arracy jn a:
Jesień szła coraz głębsza.
Blade dnie w lek ły się przez puste, ogłuchłe pola i przymierały w lasach
coraz cichsze, coraz bladsze — niby te św ięte hostie w dogasających brzaskach
gromnic. [...]
Hej! Jesień to była, późna jesień!
I ani przyśpiewków, ni pokrzyków wesołych, ni tego ptaszków piukania,
ni nawoływań nie słychać było w e w si — nic, jeno ten w iatr pojękujący
w strzechach, jeno te dżdże, sypiące jakoby szkliwem po szybach, i to głu ­
che, wzmagające się co dnia bicie cepów po stodołach.
Lipce m artwiały równo, jako te pola okólne, co wyczerpane, szare, odar­
te — w odpocznieniu leżały i cichości tężenia; jako te drzewiny nagie, po­
skręcane, żałobne, drętwiejące z wolna na długą, długą zimę...
Jesień to była, rodzona matka zimy. [J 97—9 9 ]11

Cechy stylistyczno-językow e takiej s tru k tu ry n a rra c y jn e j łatw o


opisać. C h arak tery zu je ją skom plikow ana składnia, oparta na różnych
odm ianach hipotaksy, a więc składnia w gw arach nieobecna. W ystępują
eksklam acje liryczne i k o n stru k cje będące na pograniczu aforyzm u
(„Jesień to była, rodzona m atka zim y”), a więc k o n stru k cje bardzo
dalekie od znam iennych dla gw ary prow erbializm ów . Z jaw iają się łań ­
cuchy w yobrażeń, które człowiek wsi gotów uznać za obraźliw e dla
sw ych przekonań: dni jak hostie. I chociaż w ciąż m owa o wsi, w topionej
w pejzaż i czas jesienny, tylko nieliczne elem enty słow nictw a podtrzy­
m ują z nią łączność: przyśpiew ki, ptaków piukanie, odpocznienie. B ar­
dziej jednak te w yrazy są c y t a t e m s p o z a w ł a s n e g o j ę z y k a
n a rra to ra aniżeli ogniw em w ew nątrz owego języka.
Tego w cielenia n arato ra chyba nie w ystarczy nazw ać „poetycko-
-inteligenckim ” , chociaż określenie takie nie jest błędne. P rezentow ana
przez owego n a rra to ra s tru k tu ra stylistyczno-językow a w yraźnie leży
w obrębie liryczno-nastrojow o-opisow ej poetyki okresu M łodej Polski.
D latego dobitniej om aw ianą postać n a rra to ra m ożna nazwać: STYLI-
ZATOR M ŁODOPOLSKI. Jak ie sfery rzeczyw iście urucham iane
w Chłopach ten sty lista obsługuje, o ty m za chwilę.
Lecz w tym sam ym rozdziale — na św. K ordulę (22 października),
całe Lipce w yjeżdżają na ostatni przed Godam i ja rm a rk w Tymowie.
Jesteśm y na ryn k u . K to inny teraz opowiada. K toś swoim i horyzontam i
ściśle przylegający do horyzontów i dośw iadczenia lipeckich chłopów.

11 W szystkie cytaty z Chłopów na podstawie wydania: W. S. R e y m o n t ,


Pisma. Z przedmową Z. S z w e y k o w s k i e g o . Opracował i do druku przy­
gotował A. B a r . T. 9— 12. Warszawa 1949. Lokalizacje podawane są bezpośrednio
w tekście; na oznaczenie tomów stosuję skrót literowy: J = Jesień, Z = Zima,
W = Wiosna, L = Lato.
PR Ó BA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P O W ” REYM ONTA 63

P odobnie jak w Panu Tadeuszu z horyzontam i szlacheckiego zaścianka


w ścisłej pozostaw ał zgodzie górujący w ty m poem acie „gaw ędziarz po­
w ia to w y ” .
A wszędy, na wozach, pod ścianami, wzdłuż rynsztoków, gdzie ino m iej­
sce było, rozsiadły się kobiety sprzedające: która cebule w e wiankach albo
i w e workach; która z płótnam i swojej roboty i wełniakami; która z jajka­
m i a serkami, a grzybami, a m asłem w osełkach poobwijanych w szmatki;
inna znów zasię ziemniaki, to gąsków parę, to wypierzoną kurę, to len p ię­
k n ie wyczesany, albo i motki przędzy miała, a każda siedziała przy swoim
i poredzały se godnie, jak to zwyczajnie na jarmarkach bywa; a trafił się
kupiec, to sprzedawały wolno, spokojnie, bez gorącości, po gospodarsku,
n ie tak jako te Żydy, co wykrzykują, handryczą i ciskają się kiej te głupie.
[J 114]

Cechy stylistyczno-językow e takiej s tru k tu ry n a rra c y jn e j są prze­


ciw ległe ty m cechom, które urucham iał m łodopolski stylizator. Składnia
w yliczeniow a całego długiego uryw ka, praw ie w yłącznie oparta na tak
typow ej dla gw ary parataksie, ty le że „udostojniona” użyciem ana-
forycznego który czy albo. Żadnej eksklam acji podziw u czy lirycznego
utożsam ienia z podaw anym zjaw iskiem . W szystkie w yobrażenia i opinie,
k tó re służą ocenie człow ieka wsi w nie jego środow isku, z tego w łaśnie
środow iska się w yw odzą i zostały dobitnie w ypunktow ane: „poredzały
se godnie, jak to zw yczajnie na jarm ark ach by w a” — „sprzedaw ały
po gospodarsku, nie tak jako te Ż ydy”. Żadnego też przytoczenia i cytatu
spoza w łasnej norm y językow ej owego n arrato ra.
J a k go nazwać? P roponuję — W SIOW Y GADUŁA. G aduła, ponieważ
n a podobieństw o szlacheckiego „gaw ędy” (tak jeszcze w Panu Tadeuszu
n azyw a się gawędziarz) lubi opowiadać szeroko, dokładnie, dokum entnie.
W siow y, albow iem tak przydane m u przez tw órcę środki językow e, jak
n o rm y oceny rzeczyw istości pow ołanej do istnienia poprzez jego n a r­
ra c ję zam ykają się w obrębie tra d y c y jn e j grom ady w iejskiej.
Te dw a w cielenia n a rra to ra nie stoją wobec siebie w całkow itej
opozycji. Ich dw oista relacja — jedna od w ew nątrz przedstaw ianego
środow iska, druga poddająca to środow isko rytm om przyrody i koś­
cielnego obyczaju, coraz ze sobą się splatają, niczym dwie różne kolorem
w stążki w plecione w ten sam w arkocz. Na ty m sam ym jarm ark u i w tym
sam ym rozdziale Jag usia przym ierza chustki na głowę. K iedy to czyni,
o jej uniesieniu i doznaniach m ówią obydw aj n a rra to rz y jednocześnie,
w jakim ś szczególnym duecie stylistycznym :
— Jezus mój, jakie śliczności, Jezus! — szeptała oczarowana i raz wraz
zanurzała ręce drżące w zielone atłasy, to w czerwone aksamity i aż się jej
ćmiło w oczach i serce dygotało z rozkoszy. A te chustki na głowę! Pąsowe
jedwabne z zielonymi kwiatam i przy obrębku; złociste całe kiej ta święta
monstrancja; a modre jako to niebo po deszczu, a białe, a już najśliczniejsze
64 K A Z IM IE R Z W YKA

te mieniące, co się lśkniły kiej woda pod zachodzącym słońcem, a letkie,


kieby z pajęczyny! Nie, nie ścierpiała i jęła przymierzać na głowę, a prze­
glądać się w lusterku, które przytrzym ywała Żydówka. [J 120]

K o n strukcja składniow a m arzeń Jagusi jest zasadniczo paratak ty czn a,


a więc w łaściw a gw arze i w siow em u gadule. Ale stru m ień określeń
i sądów, k tó ry poprzez tę k o n stru k cję się rozw ija, należy do m łodopol­
skiego stylizatora: św ięta m onstrancja, niebo po deszczu, woda pod
zachodzącym słońcem , lekka pajęczyna. R eym ont napisał jednak: ,,1 e t-
k i e; к i e b y ”, pozorując przynależność tego porów nania do św iata
w iejskich w yobrażeń.
Z darzają się też sploty jeszcze bardziej pow ikłane. Podczas pogrzebu
M acieja B oryny zam ierzył pisarz oddać pow szechny żal lipczaków za
zm arłym . D okonał tego w n astępującym układzie stylistycznym , którego
prow eniencja gatunkow o-obrzędow a sięga form y litanii (dla u łatw ienia
in te rp re ta c ji, jaka poniżej nastąpi, d ajem y n um ery ow ym w ersetom
żałobnym ):

w szystkich omroczył ciężki, beznadziejny smutek i przywaliła bezgraniczna


żałość, że kiej te dymy gryzące, snuły się po nich bolesne m edytacje i jęki
zakrzepłe w trwodze.
[1] Jezu, bądź nam grzesznym m iłościwy! Jezu!
[2] O dolo człowiekowa, dolo nieustępliwa!
[3] A cóże są te w szystkie znojne trudy? Cóże ten żywot człowieczy, co
jako śniegi spływa, bez śladu, że o nim nawet dzieci rodzone nie przypomną?
[4] Żałością jeno, płakaniem jeno, cierzpieniem jeno...
[5] I cóże są one szczęśliwości, dobroście, nadzieje?
[6] Czczym dymem, próchnicą, mamidłem i zgoła niczym...
[7] A cóżeś to ty sam, człowieku, który się puszysz a dmiesz, a w yno­
sisz hardo ponad w szelkie stworzenie?
[8] Tym wiatrem jeno jesteś, co nie wiada skąd przychodzi, nie wiada
po co się m iecie i nie wiada kaj się rozwiewa...
[9] I ty się masz panem w szystkiego świata, człowieku?...
[10] A bych ci kto raje dawał — opuścić je musisz.
[11] Bych ci kto w szystk ie moce daw ał — śmierć ci je wydrze.
[12] Bych ci kto rozum przyznał najw iększy — próchnem ostaniesz.
[13] I nie przemożesz doli, mizeroto, nie przezw yciężysz śmierci, nie...
[14] Boś ano bezbronny, słaby i płony jako ten listeczek, którym w iatr
żenie po świecie.
[15] Boś ano, człowieku, w pazurach śmierci, jako ten ptaszek z gniazda
podebrany, co se piuka radośnie, trzepoce, przyśpiewuje, a nie w ie, że go
w net zdradna ręka przydusi za gardziel i lubego żywota zbawi.
[16] O duszo, po cóż dźwigasz człowieczego trupa, po co?
Tak ci ano czuł naród, tak ci m edytow ał i w sobie rozważał, a patrzył
sm utnie po ziemiach zielonych, w łóczył tęsknym i oczami po św iecie i w zdy­
chał ciężko z onych niew ypowiedzianych boleń, aż twarze kam ieniały i dusze
się trzęsły. [L 31—32]
PRÛBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P Ó W ” REYM ONTA G5

Je śli uw ierzyć form alnie ostatniem u ustępow i, cała ta żałobna litania


sk ład a się z cytatów , w k tórych przytoczone zostały wypow iedzi w ew nę­
trzn e, m yśli i żałosne w zdychania u c z e s t n i k ó w pogrzebu
В o r y n y: „tak ci ano czuł naród, tak m edytow ał i w sobie rozw ażał”.
Lecz gdy spojrzeć na owe rzekom e przytoczenia, w idać od razu, że tylko
niek tó re spośród nich m ogą m ieć c h a ra k te r o ty le o ile autentyczny.
To znaczy, że bardzo p rosty człowiek w ten sposób może ująć swoje
doznania śm ierci: 1, 10, 11 (?), 12 (?), 13 (?), 15 (?). Znaki zapytania
sygnalizują, że takie ujęcie słow ne nie jest w ykluczone, ale też mało
praw dopodobne. N atom iast zdecydow ana większość w tej autentycznej
norm ie się nie m ieści: 2—9, 14.
Poniektóre z w ersetów tej drugiej grupy w yglądają pozornie na
ludow e. W ystarczy je przełożyć na zw ykłą polszczyznę literacką, by
spostrzec, że R eym ont po prostu z tej polszczyzny dokonyw ał przekładu
na gw arę. W erset 8 : „Tym w iatrem tylko jesteś, co nie wiadomo skąd
przychodzi, nie w iadom o po co się m iecie i nie wiadom o, gdzie się roz­
w iew a” . Podobną też rolę odgryw a ogólnikowa, bo tru d n a do odniesienia
do jak iejś określonej epoki — stylizacja staropolska w w ersecie 15: „w net
zd rad n a ręka przydusi za gardziel i lubego żyw ota zbaw i”.
T ak więc żal pogrzebow y Lipiec w cale nie jest serią praw dopodobnych
językow o i psychologicznie cytatów , ale zaplotem jednoczesnym dw u
dotąd analizow anych s tru k tu r n a rra c y jn y c h Chłopów.
Oprócz nich w y stęp u je rów nież n a rra c y jn a stru k tu ra trzecia. W cale
nie są rzadkie w Chłopach ury w k i takie jak poniższy opis:
Chmury gnały nisko, bure, ciężkie, jakby obłocone, niby stada niemytych
baranów. Staw pomrukiwał głucho, a czasami chlustał wodą o brzegi, na
których gdzieniegdzie, wśród czarnych, pochylonych olch i wierzb rosocha­
tych, czerwieniły się kobiety piorące szmaty — kijanki trzaskały zajadle po
obu brzegach. Na drogach pusto było, gęsi tylko całymi stadami babrały
w stężałym błocie i po rowach zarzuconych opadłymi liśćm i i śmieciami
i dzieci krzyczały przed domami. Koguty zaczęły piać po płotach, jakby na
zmianę. [J 209]

Czy też jak poniższy fragm ent, o znaczeniu nie byle jakim dla po­
wieści. W ten bow iem sposób n a rra c y jn y kończy się cały tom Zima
w m iejscu rów nie ku lm in acy jn y m , jak pow rót chłopów do wsi po w y ­
granej przez nich bitw ie o las:
Ludzie szli bezładnie, kupami, jak komu lepiej było, a lasem, bo środ­
kiem drogi szły sanie z poranionymi, jaki taki jęczał i postękiwał, a reszta
śm iała się głośno, pokrzykując wesoło i szumnie. Zaczęli opowiadać sobie
różności, a przechwalać się z przewagi i przekpiwać z pokonanych, gdzie­
niegdzie już i śpiew y zaczęły się rozlewać, ktoś znów krzykał na cały bór,
aż się rozlegało, a w szyscy byli jakby pijani trium fem , że niejeden zataczał
się na drzewa i potykał o lada jaki korzeń...

5 — P a m ię tn ik L iterack i 1968, z. 2
60 K A Z IM IE R Z W YKA

Mało kto czuł pobicie i zmęczenie, bo w szystkie serca rozpierała nieopo-


w iedziana radość zw ycięstwa, w szyscy pełni byli w esela i takiej mocy, że
niechby się kto sprzeciwił, na proch by starli, na cały świat by się porwali.
Szli mocno, głośno, hałaśliw ie, tocząc jarzącymi oczami po tym borze
zdobytym, któren chw iał się nad głowam i, szum iał sennie i sypał na nich
rosisty opad osędzielizny, kieby tymi łzam i pokrapiał.
Naraz Boryna otworzył oczy i długo patrzał w Antka, jakby sobie nie
wierząc, aż głęboka, cicha radość rozświeciła m u twarz, poruszył ustami parę
razy i z największym w ysiłkiem szepnął:
— Tyżeś to, synu?... Tyżeś?
I omdlał znowu. [Z 315—316]

Zarówno opis kobiet piorących jesienią nad staw em , jak sienkiew i­


czowski dopraw dy pow rót zw ycięskich chłopów do Lipiec nie m ieszczą
się w dw u poprzednio om ówionych s tru k tu ra c h n arracyjnych. Różnica
wobec m łodopolskiej stylizacji tak jest oczyw ista, że nie w arto pow tarzać
dowodów. W stosunku do n a rra c ji prow adzonej przez wsiowego gadułę
— różnica podobnie jaw na. By ją uw ypuklić, w ystarczy zetrzeć niew ielki
nalot stylizacji na gw arę: „jaki ta k i” = ten i ów; „k rzy k ał” = krzyczał,
zakrzyknął; „k tó ren ” = który. Jakże niew iele! A ponadto w siow y gaduła
nigdy nie powie: „przechw alać się z przew agi”, pijani triu m fe m ” , „serca
rozpierała radość zw ycięstw a” , „z najw iększym w ysiłkiem szepnął” .
W cielenie n a rra to ra , któ re się ry su je spoza owej trzeciej s tru k tu ry
n a rra c y jn e j, m ożna by nazwać: REALISTY CZN Y OBSERWATOR. Czę­
stość, z jaką w Chłopach zabierają głos: W SIOW Y GADUŁA, STY LI-
ZATOR M ŁOD OPOLSK I i REALISTY CZN Y OBSERWATOR, układa
się w porządku tego w yliczenia. To znaczy, najczęściej i najpow szech- 1
niej — w siow y gaduła, dw aj inni rzadziej. Byłoby śm ieszną, a naw et
w ręcz niew ykonalną ped an terią w yliczać ilościowo w spółudział w Chło­
pach tych trzech w cieleń n a rra to ra . K ażdy z nich pełni odm ienną i głów ­
nie jem u przynależną funkcję, o czym poniżej w sposób bardziej dokładny
będzie mowa. Ale też oprócz owej tro istej s tru k tu ry n a rra c y jn e j i form
w jej obrębie kom binow anych, innych form podaw czo-stylistycznych
nie da się w Chłopach stw ierdzić. One w yczerpują re p e rtu a r sty listy czn y
owego cyklu.
K ażda z tych form podaw czo-stylistycznych odw ołuje się do innej
tra d y c ji w obrębie prozy polskiej. W siowy gaduła — do tra d y c ji n a j­
daw niejszej, m ianow icie do tra d y c ji gaw ędy, ale z jej lokalizacją w cał­
kow icie now ym dla gaw ędy środow isku: w ieś i chłop. Łącznie z w y n ik a­
jącą stąd odm ianą języka na gw arę. R ealistyczny obserw ator odw ołuje
się do zasobów realistycznej prozy polskiej, głównie okresu pozyty­
w izm u. Jeżeli R eym ont podwyższa uczuciowo tonację, będzie to w arian t
owej trad y cji, poprzez nazw isko d ający się ukazać: Sienkiew icz. D latego
sienkiew iczow ski jest pow rót lipeckich chłopów.
PRÓ BA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H ŁO PO W ” REYM ONTA 67

S tylizator m łodopolski daje się pozornie sprow adzić do wzorów


literackich dopiero kreow anych przez pokolenie M łodej Polski. A więc
jeszcze nie do tra d y c ji w dziesięcioleciu pow staw ania Chłopów, chociaż
anno 1968 jest to już na pewno określona tra d y c ja literacka. R eym ontow ski
styl i s tru k tu ra n a rra c y jn a ty p u m etaforyczno-sym bolicznego, poetycko -
-inteligenckiego, jest na pewno od strony historycznoliterackiej dowodem
akcesu pisarza do M łodej Polski, jej poetyki nastrojow o-sym bolicznej,
jej dążeń do podporządkow ania języka prozy owoczesnem u językow i
poezji. Ten akces nie stał się wszakże u R eym onta ukłonem czysto cere­
m onialnym i protokolarnym . W tym m iejscu ru szają pew ne zasadnicze
i generalne obroty zegara epickiego, bez których Chłopi stanow iliby
tylko sum ę w iejskich opow iadań tw órcy. W jakim kieru n k u one ruszają,
przeczuw ała M aria Rzeuska. W ypada pójść jeszcze dalej w podjętym
przez tę autorkę rozum ow aniu:

Od początku niem al do końca widać, że autorowi chodzi o coś więcej


[...], że dąży on ku jakiejś artystycznej syntezie, ku czemuś bardziej nad­
rzędnemu — tworzy koncepcję istoty chłopa i życia w si taką, jakiej już chłop
sam ani dostrzec, ani pojąć nie może. [...] Przedstawienie chłopa w e własnym
św iecie jego rozmów dominująco zabarwia gwara; tam gdzie się kształtuje
nadrzędna koncepcja tego chłopa i jego bytowania, gdzie opowiadacz prze­
kształca się w m itotwórcę, gdzie tworzy nie chłopską, ale w łasną w izję w si,
powieść o chłopie, nie dla chłopa — w opisie i w opowiadaniu do głosu do­
chodzi język poetycki, symboliczny, metaforyczny, nastrojow y,2.

O p o w i a d a c z p r z e k s z t a ł c a s i ę w m i t o t w ó r c ę . P ójdź­
my niezw łocznie ty m śladem . Jak ie m ity on k reu je lub do nich się
odwołuje? Na ta k postaw ione py tan ie odpowiedzi nie znajdziem y w omó­
w ionych dotąd s tru k tu ra c h n a rracy jn y ch , chociaż pew ne z nich m ito-
tw órstw u służą. Nie znajdziem y też w pow ieleniu i naśladow nictw ie
istniejących system ów m itologicznych, naw et gdyby ono było tak tw ór­
cze, jak np. w Nocy listopadowej W yspiańskiego. Cała kom pozycja
Chłopów jest szukaną odpowiedzią. Od początku do końca snujące się
w tym cyklu, nakładające się na siebie w zajem nie i sum ujące swoje
działanie na odbiorcę — PORZĄDKI W EW NĘTRZNE POW IEŚCI.
W Chłopach R eym onta w ystępują cztery porządki w ew nętrzne tego
dzieła. Po pierw sze — p o r z ą d e k ( t o k ) f a b u l a r n y ; po drugie
— porządek ( r yt m) p r a c l u d z k i c h n i e r o z e r w a l n i e
sprzęgniętych z przyrodą; po trzecie — p o r z ą d e k
( r y t m ) o b y c z a j ó w o-o b r z ę d o w o - l i t u r g i c z n y ; po czw arte

12 Rz e u s k a , op. cit., s. 176.


68 K A Z IM IE R Z WYKA

— p o r z ą d e k ( to k ) e g z y s t e n c j a l n y ż y c i a i ś m i e r c i .
Dwa spośród ow ych porządków m ają zarazem c h arak ter RYTMU, tzn. są
pow tarzalne i naw racają. Dw a inne m ają c h a ra k te r TOKU, tzn. dzieją
się w sposobie nieodw racalnym i niepow tarzalnym .
T erm in PO RZĄ DEK jest na pewno mało p recyzyjny i nie należy
do klasy term inów dokładnie opisujących budow ę dzieła literackiego.
T akich np., jak opow iadanie, opis, dialog, fabuła, n a rra to r itd. M usim y
jed n ak przy nim pozostać i uzasadnić w ybór. Potrzeba jego użycia po­
chodzi głów nie stąd, że żaden z term inów ściślejszych nie daje się zasto­
sować do zakw alifikow ania zjaw isk, któ re pragniem y w kom pozycji
Chłopów w skazać i nazwać. R eym ont nie w prow adza ,.opisów” jesieni,
zim y, deszczu i pogody dla sam ego tylko celu opisowego, lecz służą one
określonym zadaniom fu n kcjonalnym w obrębie jego dzieła. Nie każe
on sw ym postaciom prow adzić dialogów na tem at życia i śm ierci, lecz
łącznie z faktam i śm ierci K uby, B oryny i Ja g aty odpow iednie składniki
fab u ły u k ład a ją się w ciąg dający się w niej usam odzielnić i opisać.
Od stro n y budow y form alnej Chłopów term in PO RZĄ DEK może
być zatem trak to w an y jako bliskoznaczny tem u, co H enryk M arkiewicz
nazyw a „w ieloprzedm iotow ą fazą sy tu a c y jn ą ” 13. D okładniej należałoby
więc powiedzieć, że „w ieloprzedm iotow e fazy sy tu a c y jn e ” w ystępują
w Chłopach w sposób przem ienny. To jed n a z nich niknie, to inna
poczyna górować, ale jeśli je w yabstrahow ać od następstw a fabularnego,
d a ją się one ułożyć w cztery zaproponow ane porządki w ew nętrzne.
I w cale nie o to chodzi, ażeby to była — jak w każdej w ielow ątkow ej
powieści — przem ienność poszczególnych w ątków . R eym ont nie w pro­
w adza — na chw ilę spróbujm y takiego użycia — „w ątku św iąt koś­
cielnych”, „w ątku zabaw y i obyczaju ludow ego” , „w ątku pogody
i niepogody” etc. Sam a próba w prow adzenia słowa w ą t e k ukazuje
od razu jego niew łaściw ość. W łaśnie cała kom pozycja dzieła, z jego
fabułą w łącznie — jeżeli jej odjąć czasowe następstw o w ydarzeń —
daje się podzielić na tego rodzaju przem iennie naw racające układy,
porządki.
Tak więc porządek jest o k r e ś l e n i e m ł ą c z n y m , w którym
w skazuje się zarów no na składniki form alne budow y Chłopów, jak na
tem a t cyklu, dający się odnieść do życia chłopskiego i nadbudow anych
n ad nim w łasnych prześw iadczeń św iatopoglądow ych autora Przez po­
rządek ostatecznie rozum iem y więc to, że „w ieloprzedm iotow e fazy
sy tu a c y jn e ” , przy czytaniu Chłopów w idoczne w układzie chronologicz­
nego następstw a, w ram ach in te rp re ta c ji d ają się ułożyć w cztery syn­

13 H. M a r k i e w i c z , Główne problem y w ie d zy o literaturze. Kraków 1965,


s. 78—79.
PRÓ BA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P Ó W ” REYM ONTA 69

chronicznie w ty m dziele obecne zespoły, zestaw y owych faz. K rócej


— porządki.
N ie oznacza to zarazem , ażeby owe poszczególne fazy funkcjonow ały
tylko w obrębie jednego z tych porządków , a do innego już nie p rzy n a­
leżały. F u n k c jo n u ją one na ogół na praw ach uczestnictw a w dw u, a n a­
w et w ięcej porządkach Chłopów. K iedy np. odbyw a się pogrzeb M acieja
B oryny, zarów no stanow i on składnik porządku fabularnego, jak mówi
o porządku obrzędow o-religijnym , jak wreszcie z całą mocą ekspresji
pow ołuje porządek egzystencjalny. P rzy dalszych k onkretnych analizach
pojaw ią się inne dow ody tego w ielofunkcyjnego uczestnictw a.
W reszcie spraw a związków m iędzy zasadniczym i stru k tu ra m i n a r­
rac y jn y m i w Chłopach a porządkam i w ew nętrznym i tego cyklu. Nie
polegają one na tym , ażeby w obrębie odpow iednich pow iązań dana
s tru k tu ra n a rra c y jn a zyskiw ała całkow itą w yłączność, lecz na tym , że
o trzym uje ona zdecydow aną przew agę i skutkiem tego decyduje o góru­
jącej jakości arty sty czn ej i stylistycznej danego porządku.
I ta k w siow y gaduła urucham ia przede w szystkim tok fab u larn y
dzieła, ale byw a też, że uczestniczy w jego ry tm ie obyczajow o-obrzędow o-
-liturgicznym . S ty lista m łodopolski urucham ia przede w szystkim w obrę­
bie ry tm u prac ludzkich sprzęgniętych z przyrodą te obroty zegara
epickiego, które dotyczą sam ej przyrody. Ale uczestniczy on rów nież
w toku egzystencjalnym życia i śm ierci. Na koniec, obserw ator realistycz­
ny wszędzie po trochu zaznaczył sw oją obecność, głów nie w toku fab u ­
larnym , ale nigdzie w sposób przew ażający. Jasne, dlaczego: akces
pisarza do M łodej Polski byłby niew ykonalny, gdyby ów trzeci n a rra to r
otrzym ał głos decydujący. Takich Chłopów R eym ont w okresie 1900—
1910 i przy żyw ionych przez niego in tencjach m itotw órczych nie mógł
był napisać. Ale w przekładach na obce języki dokonyw a się często prze­
sunięcie w tę w łaśnie stronę, co wiąże się ze w spom nianą na początku
rozpraw y kw estią recepcji tej powieści.
Stosunek poszczególnych s tru k tu r n arra c y jn y c h w Chłopach do ich
porządków , toku i ry tm u m ożna by więc porów nać do transm isji., do
pasów tran sm isy jn y ch zarzuconych na dobrane koła tego wielkiego
m echanizm u epickiego. Z arzuconych i spraw iających, że chociaż ów
m echanizm posiada pew ien obrót nadrzędny, poszczególne jego części
m ają jednak ru ch y sam oistne.

Pierw szy ze w skazanych porządków posiada CHARAKTER ZDA­


RZENIOW Y TOKU, tzn. przebiega tylko w jednym i nie dającym się
pow tórzyć, zrytm izow ać kierunku. D ocieram y do niego, jeżeli Chłopów
70 K A Z IM IE R Z WYKA

odczytać niezależnie od dalszych porządków n akładających się na ich tok


fabularny. Tak przeczytany cykl może się obyć bez m itologizującej nad­
budow y i jest <* wiele bliższy chłopskiej now elistyce pisarza.
Cóż podówczas czytam y? D ram atyczną, a byw a, że n aw et m elodra-
m atyczną, powieść o n iestary m jeszcze i całkiem niedaw nym wdowcu,
k tó ry w brew rodzinie, ale pod naciskiem sw ojej biologii, poślubił w iejską
piękność, k tó ry w p lątał się, pow odow any łapczyw ością pieniądza i ziemi,
w k ry m in a ln ą aw anturę, zapłacił za to chorobą i śm iercią. Z am iast życia
od nowa — pozostaw ił po sobie m łodą wdowę. To jest przecież prym i­
tyw ne streszczenie Chłopów. Do tej fabuły odnosi się przypom niane
przez F.-L. Schoella stare przysłow ie francuskie: „qui terre a, guerre a”.
Można rów nież Chłopów czytać w edle nieco innego toku w ydarzeń,
chociaż z książką o niestary m w dow cu jest on zw iązany. M ianowicie
powieść o paru ludziach spośród w iejskiej grom ady, którzy usiłow ali się
uchylić od norm y obyczajow o-m oralnej owej grom ady, i albo dobrow ol­
nie, jak A ntek B oryna, albo pod przym usem , jak Jagusia i k lery k Jasio,
zostaną tw ardo ujęci klam rą tak iej norm y. ,,P arzy m nie s u ta n n a ” — po­
w iada Jasio. Przyzw yczaisz się i będziesz brew iarz spokojnie odm aw iał
— odpow iada gospodarny pleban.
W tak odczytanej powieści może się ona następnej jesieni od nowa
rozpocząć. Na hańbę i poniżenie może w iejska grom ada w yw ieść na roz­
stajn e drogi Jagusię, ale przecież m orgów w łasnych i urody n ik t jej nie
odebrał. I skoro ludziska odpoczną na jesieni po żniw ach, skoro sobie
podjedzą, w alka o nią może się potoczyć w śród now ych samców.
Pow ieść więc otw arta i bez rozw iązania fabularnego, które by raz
na zawsze zapadło, tyle że bohaterów życie mocno uderzyło po głowie.
Takie odczytanie Chłopów zbliża to dzieło do Ferm entów i historii życia
Janki O rłow skiej. Ta sam a filozofia życiowa R eym onta w ygląda bowiem
z Chłopów trak to w an y ch w oderw aniu od dalszych w arstw kom pozycyj­
nych tego dzieła. Ale w ow ym oderw aniu czytać go nie m ożna, chociaż
„zderzeniow ość” cyklu tak dobitnie została przez pisarza przeprow adzona.
S tefania Skw arczyńska, roztrząsając problem „budow y treści w dziele
literackim ” (tytuł rozdziału), w prow adza rozróżnienie pom iędzy zdarze­
niem stricto sensu a czynem :
Z d a r z e n i e jest tym, co wprowadza zmianę w ustalonym stanie rze­
czy. Ustalony układ stanu rzeczy nosi nazwę s y t u a c j i . Zdarzenie w ytwarza
sytuację nową, świadczącą o zmianie. Pod kątem widzenia zmian, w prow a­
dzonych przez zdarzenie, m ożem y mówić o s y t u a c j i wyjściowej
zdarzenia, która jest — że się tak wyrazim y — sytuacją zastaną przez zda­
rzenie, i o s y t u a c j i k o ń c o w e j , ustalonej przez zdarzenie, czyli o post-
sytuacji. [...]
Zdarzenie ze względu na osoby bohaterów, których dotyczy, może m ieć
charakter rozmaity. Może przyjść „od zewnątrz”, uderzyć w bohatera, który
PRÓ BA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H ŁO PO W ” REYM ONTA 71

okazuje się w tedy jego przedmiotem. Zdarzenia tego typu mogą być lite­
racko zdecydowane przez siłę wyższą, mogą m ieć źródło w sferze rzeczy­
w istości m etafizycznej [...].
Źródłem zdarzeń w utworze literackim może być jednak człowiek. Jeśli
zdarzenie ma za źródło akt w oli człowieka, a przynajmniej jeśli wynika
z jego postawy wobec świata — nosi nazwę c z y n u ; człowiek jest wtedy
podmiotem zdarzenia 14.

Na pew no postępow anie postaci w Chłopach odczytanych jako powieść


o niestary m w dow cu czy jako powieść o darem nie zbuntow anych m ło­
dych składa się z c z y n ó w opartych na rządzących nim i m otyw acjach
psychicznych. Ale n aw et w tych ram ach toku jednokierunkow ego Rey­
m ont postępkom postaci sta ra się nadać c h arak ter z d a r z e ń , które
mogą powrócić, którym i nie tylko sam człowiek rządzi, lecz rów nież
określone s y t u a c j e . K iedy Jagusia znajdzie się w „sytuacji w dow y”
po Borynie, chociaż ten jeszcze żyje, powie złośliwa Jagustynka: „Za rok
na nowe zadzw onią ci w esele”. K iedy A ntek znajdzie się w „sytuacji
pierwszego z ro d u ” (po zgonie ojca), jego postępki i decyzje w ew nętrzne
od razu odpow iednio się u k ład ają, a inaczej aniżeli u A ntka-buntow nika.
Tak więc naw et w obrębie zdarzeniow ego ch arak teru toku, czyli
przebiegu w ydarzeń w jednym tylko kierunku, bez naw rotów i rytm ów ,
pojaw ia się w Chłopach tendencja ku tym ostatnim . Szczególnie to widać
w sytuacji końcow ej i sy tu acji w yjściow ej całej fabuły. Pow ieść kończy
się pożegnaniem epickim Lipiec (i czytelnika zarazem ) przez w ędrow ­
nego dziada: „O stańcie z Bogiem, ludzie kochane!” I w śród pełnego lata
ów dziad gdzieś w św iat podąża. Pow ieść zaczyna się wczesną jesienią
w identyczny sposób rozm ow ą Ja g a ty z proboszczem:

... Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.


— Na w ieki w ieków , moja Agato, a dokąd to wędrujecie, co?
— We świat, do ludzi, dobrodzieju kochany — w tyli świat!... — za­
kreśliła kijaszkiem łuk od wschodu do zachodu. [J 7]

I gdyby nie to, że sta ra A gata zm arła powróciw szy z w iosną do Lipiec,
ona m ogłaby się żegnać z nim i zam iast tam tego żebraka: „Ostańcie z Bo­
giem, ludzie kochane!” S y tu acja końcowa jest więc rów na, także sty ­
listycznie rów na, sy tu a c ji początkow ej, co stw arza sugestię nieprzerw a­
nego trw ania, a nie zam knięcia definityw nego. Je st to zabieg pisarski
podobny, jak gdyby M ickiewicz i otw ierał, i zam ykał Pana Tadeusza
dystychem : „I ja tam byłem , m iód i wino piłem , A com w idział i słyszał,
w księgi um ieściłem ” .

14 S. S k w a r c z y ń s k a , W stęp do nauki o literaturze. T, 1. Warszawa 1954,


S. 253—254,
72 K A Z IM IE R Z WYKA

Ju ż więc w sam ej fabule Chłopów prześw ituje sw oista ekspiacja epic­


ka. W sensie przekreślenia i uniew ażnienia d ram atu w im ię oceny i kon­
s tru k c ji św iata odm iennej aniżeli czysto konfliktow a. Je st w ykluczone,
ażeby R eym ont mógł czytać E stety kę Hegla. A przecież przekreślenie
d ram a tu dokonało się w Chłopach tak, jak H egel je postulow ał w stosun­
k u do epiki:
Postać dramatyczna [...] już z racji charakteru samego celu, który usiłuje
ona w sposób pełny kolizji przeprowadzić w danych i znanych jej okolicznoś­
ciach, s a m a stwarza sw e przeznaczenie. Inaczej postać epicka; los zostaje
jej n a r z u c o n y , i ta w łaśnie potęga okoliczności narzucająca czynowi
jego indywidualną postać, wyznaczająca człow iekow i jego los i określająca
w ynik jego działań, jest w łaśnie sferą działania przeznaczenia. To, co się
dzieje, powinno się dziać; jest takie i dzieje się w sposób konieczny 15.

Jak ie m echanizm y i porządki spełniają w Chłopach rolę w yznaczoną


im w słow ach: „to, co się dzieje, pow inno się dziać”? Pow inno się dziać,
poniew aż jest nadrzędne wobec czynów i w oli jednostki i tw orzy łań ­
cuch zdarzeń pow tarzalnych, a jako takie koniecznych oraz nieuniknio­
nych.
D rugi w tym dziele porządek posiada c h a ra k te r nie toku, lecz RYT­
MU, tzn. ukonstytuo w any został ze zdarzeń pow tarzalnych i n aw raca­
jących. Je st nim pasm o prac ludzkich nierozerw alnie sprzęgniętych
z przyrodą, skoro są to prace wokół ziem i i w śród zm ieniających się
i naw racających pór roku. Ów drugi porządek i dotyczy człowieka, i poza
człow ieka w ykracza. Je st praw dą realn ą każdego dnia pracy i skłania się
w stronę m itu.
Ta strona R eym ontow skiego cyklu przypom ina mocno średniow ieczne
księgi godzin, których popularnym ciągiem dalszym były kalendarze
rolnicze dla lu d u 16. P rz y każdym m iesiącu zaopatrzone w rysunek
głów nych dla danego m iesiąca prac gospodarskich czy głównego św ięta:
gw iazda betlejem ska i stajen k a — na grudzień, w ilki w yją na G rom nicz­
n ą — w lutym . Dzięki tem u w jeden i ten sam ry tm splatały się w nich
prace rolnicze człow ieka i ry tm y czasowe dyktow ane przez sam ą p rzy ­
rodę.
N aw et bez pedantycznego śledzenia dowodów m ożna przyjąć, że w la ­
tac h m łodości R eym onta, na prow incji, k tó ra go w ydała, kalendarze takie

15 G. W. F. H e g e l , W y k ła d y o estetyce. T. 3. Warszawa 1967, s. 437.


16 I. T u r o w s k a - B a r , Polskie kalendarze X I X wieku. (Streszczenie). Łódź
1967 (egzemplarz powielany), s. 4: „Z końcem XV w. w kalendarzach oprócz
przepowiedni pogody i wróżb astrologicznych zaczęto podawać wskazówki m ie­
sięczne różnych robót gospodarskich, a także porady puszczania krwi, strzyżenia
w łosów itp. Przyczyniło się to do w ielkiej w ziętości tych w ydaw nictw wśród
w szystkich klas społecznych”. Zob. też rozdz. Kalendarze ludowe (s. 36—42).
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O F O W ” REYM ONTA 73

k rąży ły i byw ały doszczętnie zaczytyw ane. P isarz na pewno je m iew ał


w ręku.
S ygnalizow any w nich porządek jest w praw dzie nieodw racalny
w sw oim następstw ie — po w iośnie nigdy nie m a zim y — ale jest to po­
rządek pow tarzalny, w ciąż’ten sam, identyczny. F un k cjo n u je jako koło­
w rót, nie jako następstw o. K o n sty tu u je w alory epickie inne aniżeli te,
które pojaw ić się m uszą przy fabule w yraźnie osadzonej w historii.
D zięki takiem u kołow rotow i realizu ją się pod piórem R eym onta obser­
w acje Hegla na tem a t eposu bliskiego pierw otnym kosmogoniom, eposu
zanurzonego w przedhistorię.
H egel pisze:

W szystko, z czego człowiek w swym zewnętrznym życiu korzysta: dom


i dwór, namiot, stołek, łoże, miecz i włócznia, statek, którym pruje fale mor­
skie, rydwan, który w iezie go w bój, gotowanie i smażenie, ubój bydła, po­
traw y i trunki — wszystko to nie powinno [w epickim stanie świata] być
dla niego tylko m artwym środkiem; w szystkim i swym i zmysłami i całą swą
jaźnią musi on jeszcze odczuwać żyw y z tym związek [...]. Nasz dzisiejszy
system m aszynowy i fabryczny z jego w ytworam i oraz sposób zaspokajania
naszych zewnętrznych potrzeb życiowych w ogóle nie harm onizowałby zupeł­
nie, podobnie jak cała nowoczesna organizacja państwa, z tym tłem życiowym,
jakiego wym aga pierwotna epopeja. Podobnie bowiem jak rozsądek ze swoi­
mi uogólnieniami oraz ich niezależnym od indywidualnego przekonania
władztwem nie powinien jeszcze przejawiać się w warunkach w łaściw ego
epickiego światopoglądu, tak też nie może jeszcze człowiek w ystępować jako
w olny od żywego związku z przyrodą, od krzepkiej i świeżej, po części przy­
jaznej, po części wrogiej z nią łączn ości17

Lecz to, co w epopei pierw otnej (zakładając, że kiedykolw iek ona


istniała w czystej postaci, a nie jest tylko system em m aksym alistycz-
nych i konsekw entnych postulatów Hegla) było instynktow ne, w m echa­
nizm ie zegarow ym R eym ontow skiego cyklu jest zam ierzone. Co nie zna­
czy, ażeby było w ym ysłem literackim , poniew aż zgodne się okazuje z n a­
tu ra ln y m , in stynktow nym , a nie in telek tu aln y m św iatopoglądem tw órcy
owego cyklu.
M usiałoby się zacytow ać poważną część tek stu Chłopów, ażeby w spo­
sób uszczegółow iony wskazać, jak dalece dram atyczny i wręcz aw a n tu rn i­
czy porządek w ydarzeń ulega w nich nadrzędnem u naciskow i przyrody,
jej naw rotom d y k tu jący m człowiekowi jego postępow anie. Ten nacisk
sięga u postaci R eym onta aż do sfery ich podświadom ości, trw a on i drąży
człow ieka naw et w chorobie i u tracie k o n tak tu z otoczeniem . K lasyczną
w tej m ierze sceną jest ta, kiedy nieprzytom ny od czasu bójki o las

17 H e g e l , op. cit., s. 409—410.


74 K A Z IM IE R Z WYKA

M aciej B oryna budzi się nocą pod ow ym naciskiem , a pisarz ta k p re ­


zentuje m otyw acje, które przebiegają przez jego przyćm ioną świadom ość:
— Pora wstawać, pora... — powtarzał, żegnając się wielekroć razy, i za­
czynając pacierz rozglądał się zarazem za odzieniem, po buty sięgał, kaj
zwykły były stoić, ale nie znalazłszy niczego pod ręką, zapomniał o w szystkim
i błądził bezradnie rękoma dokoła siebie, pacierz mu się rwał, iż jeno p onie­
które słowa marniał bezdźwięcznie.
Skołtuniły mu się naraz w mózgu wspom inki jakichś robót, to sprawy
dawne, to jakby odgłosy tego, co się dokoła niego działo przez cały czas
choroby, przesiąkało to w niego w strzępach nikłych, w bladych przypom nie­
niach, w ruchach zatartych jak skiby na rżyskach i budziło się teraz nagle,
kłębiło w mózgu i na świat parło, że porywał się co chwila za jakimś m aja­
kiem, lecz nim się go uczepił, już mu się rozłaził w pamięci jako te zgniłe
przędze i dusza mu się chwiała kiej płomień nie m ający się czym podsycić.
Tyle jeno teraz w iedział, co się może śnić o pierwszej zw ieśnie drzewom
poschniętym, że pora im przecknąć z drętwicy zimowej, pora nabrane chlusty
wypuścić ze siebie, pora zaszumieć z wichram i w eselną pieśń życia, a nie
wiedzą, że płonę są ich śnienia i próżne poczynania...
Za czym cokolwiek robił, czynił, jako ten koń po latach chodzenia w k ie­
racie czyni na wolności, że cięgiem się jeno w kółko obraca z przywyku.
Maciej otworzył okno i wyjrzał na świat, zajrzał do komory i po długim
nam yśle pogrzebał w kominie, zaś potem, jak stał, boso i w koszuli, poszedł
na dwór. [W 389—390]

I jak się już powyżej rzekło, wcale ta k nie jest w powieści, ażeby ty l­
ko n a rra to r o prow eniencji poetycko-m łodopolskiej pełnił rolę łącznika
m iędzy dw om a om aw ianym i porządkam i. W cytow anym fragm encie
obecny jest przecież realistyczny obserw ator, k tó ry z w ielkim m istrzos­
tw em i trafnością spostrzeżeń w niknął w na pół św iadom e ruchy i jesz­
cze m niej świadom e doznania i im peratyw y Boryny. Tylko gdzieniegdzie
zapożycza się on językow o od stylizatora m łodopolskiego, jak np. w u stę ­
pie o budzących się na przedw iośniu drzew ach. I dopiero pod koniec całej
sceny, kiedy dokonyw a się sym boliczna kreacja B oryny-Siew cy, ten
sty lista obejm uje w artę.
On też zasadniczo obsługuje m itotw órcze obrazy i przem iany k ra jo ­
brazu oraz przyrody, do których odczucia konieczna jest kontem placja
i dystans, m ało dostępne człowiekowi pochylonem u nad pługiem i kosą.
R eym ont w iedział, że tak jest ze stosunkiem do p rzyrody w św iado­
mości chłopa. W iedział także, że gdyby tylko na niej polegał, nigdy by
nie zdołał jako tw órca skonstruow ać owego drugiego porządku. Ś w ietny
tego przykład napotykam y w tom ie Lato, kiedy k lery k Jasio czyta J a ­
gusi Pana Tadeusza:
czytając raz jeszcze te miejsca, kaj było o polach i lasach, ale mu przerwała:
— Przeciek i dziecko w ie, co w borach rosną drzewa, w rzekach jest
woda i sieją na polach, to po co drukować o tym wszyćkim?,,. [L 259]
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H ŁO PÓ W ” REYM ONTA 75

W tw orzeniu owego drugiego porządku zdarza się rów nież niekiedy,


że udział weźm ie także wsiowy gaduła. S tru k tu ry n a rra c y jn e z sobą
w spółuczestniczą, różne try b y i tran sm isje n a rra c y jn e służą obrotow i
tego sam ego koła. To przecież w siowy gaduła opowiada o skutkach w y­
stępków Ja g n y dla gospodarstw a jej m atki. S kutki sięgają tak daleko, że
człow iek został w ykluczony z ry tm u przyrody. Je st w tym w ina i kara
rów na tem u, co w ykluczenie z chrześcijańskiego obrzędu czy chociażby
zw yczaju ludowego: Jagusia nie może pójść na pielgrzym kę do Często­
chowy, jej w ystępki są zbyt groźne, ażeby dostąpić mogła udziału w tej
grom adzkiej ekspiacji. Zw ażm y jednak w poniższym cytacie, jak ów
gaduła ostatnie słowo oddaje m itotw órcy, bez obsłonek apelującem u
do słonecznego m itu o rydw anie Apollina:

U Dominikowej zrobiło się już zgoła nie do wytrzymania. Jagusia bo­


wiem łaziła kiej nieprzytomna i o bożym św iecie nie wiedząca, Jędrzych też
jeno zbywał roboty, coraz częściej przesiadując u Szymków, a w gospodar­
stw ie czynił się taki upadek i opuszczenie, że nieraz nie wydojone krowy
pędzili na paśniki, św inie kwiczały z głodu i konie obgryzały drabiny rżąc
przy pustych żłobach, boć stara nie poredziła zaradzić wszystkiem u, jesz-
czek ona utykała o kiju, z przewiązanym i oczami, na pół ślepa, to i nie
dziwota, co głowa jej pękała od turbacyj.
Bo i jakże: gnój pod pszenicę w ysychał w polu, a nie m iał go kto'
przyorać, len się już prosił o w yryw anie, ziemniaki zdałoby się jeszcze raz
opleć i osypać, brakowało drew na opał, porządek gospodarski niszczał,
żniwa były za pasem, roboty starczyło choćby i na dziesięć rąk, a tu szło,
kieby kto w nosie podłubywał. [L 306]

Tylko jedne pola Dominikowej stojały opuszczone i jakby zapomniane;


ziarno się już sypało z kłosów, zboża m dlały od suszy, a nikto się tam nawet
nie pokazywał, z lękliw ym smutkiem odwracano od nich oczy, niejeden już
w zdychał nad nimi, niejeden drapał się frasobliwie, oglądał trwożnie na
drugich i potem jeszcze skwapniej przypinał się do roboty, nie pora było
deliberować nad taką marnacją i upadkiem.
Albowiem te żniw ne dnie toczyły się już kiej koła rozmigotane złocistymi
szprychami słońca i przechodziły jedne za drugimi, a coraz chybciej, i za­
równo znojne, i zarówno ciężkim a radosnym trudom oddane. [L 325]

Je st w iną — nie wobec m oralności grom ady, ale jakichś innych mocy
— w iną jest w tym drugim porządku nie zebrać zboża; bydłu nie dać
jeść, nie rozrzucić w porę gnoju na podoryw ce: . N iejeden d rapał się fra ­
sobliwie, oglądał trw ożnie” . W iną wobec jakich mocy obecnych na tej
m itologicznej płaszczyźnie? Pow tórzm y za Heglem: „nie może jeszcze
człowiek w ystępow ać jako w olny od żywego zw iązku z przyrodą, od po
części p rzy jazn ej, po części w rogiej z nią łączności” . W roga łączność nie
tylko podówczas się zjaw ia, gdy rozszaleje się burza i zniszczy plony.
76 K A Z IM IE R Z W YKA

P rzyroda ma do tego praw o. W roga łączność, któ ra jest w iną, jaw i się,
kiedy istota ludzka nie zbierze plonów 18.
Śm ierć B oryny-Siew cy to najbardziej patetyczny i k u lm in ac y jn y w po­
wieści w yraz tych zależności i ocen m oralnych. N iestety, znakom icie
tę scenę rozpocząwszy, zakończył ją pisarz w sposób zbyt przesym bolicz-
niony, zbyt m łodopolski, jakby sam em u sobie nie ufał i lękał się, że uży­
w ając środków prostszych, nie osiągnie zam ierzonego efektu. Tym czasem
sienkiew iczow skie zakończenie tom u poprzedniego, Zima: pow rót do
Lipiec zw ycięskich chłopów, dowodzi, że ściszając ekspresję, mógł był
rów nież ten efekt osiągnąć.
Ów drugi porządek prow adzi w kom pozycji Chłopów do skutków dale­
kosiężnych, o k tórych później. On bowiem najsiln iej w pływ a na szcze­
gólne ukształtow anie ew okacji czasu w ty m dziele — czasu pojm ow anego
jako daleki od historii, o p arty na zasadzie kołow rotu i pow racania z ja­
wisk, ry tm tem poralny św iata w ogóle. K orzenie m itu i m itotw órstw a
zawsze za glebę sw oją m ają tego rodzaju kołow rót czasu i ry tm te m ­
poralny.

Kolej na dalszy porządek w ew nętrzny Chłopów. P orządek trzeci po­


wieści został nazw any o b y c z a j ó w o-o b r z ę d o w o-r e 1 i g i j n y m.
Je st on realizow any w powieści przez n aw racający rok obrzędow o-litur-
giczny, złożony z w ielkich św iąt dorocznych, z w ielkich odpustów ,
z obrządków liturgicznych tow arzyszących narodzinom i śm ierci czło­
wieka. W ry tm tego roku w plata się, jako jego składnik nieodzow ny,
ludow y rok obyczajów i zwyczajów , jarm ark u , dyngusu, wróżb, wesel,
uśw ięconych tra d y c ją i szczególnym ry tu a łem pieśniow o-teatralnym .
Ten rok stanow i rów nież sw oisty kołow rót, jest więc rytm em , a nie to ­
kiem . Chociaż nie w yznaczyła go uległość przyrodzie, filozoficznie ozna­
cza on to samo: podporządkow anie jednostki nakazom i m oralności gro­
m ady, wyższość sankcji zbiorow ej nad sankcją indyw idualną.
Pow tarzalność i rytm iczność toku obyczajow o-obrzędow o-religijnego
jest jeszcze ściślejsza aniżeli w porządku w iążącym człowieka z p rzy ­

18 Obecność takiej m otyw acji stwierdzić można nie tylko w Chłopach, ale
także w relacji reportażowej pisarza. W reportażu Z ziemi chełmskiej (Warszawa
1911) jej świadectwem jest historia w si Hułdy, do której za karę przysłano rotę
piechoty, okupującą w szystkie chałupy i uniem ożliwiającą chłopom prace rolne.
Dzieje się to i jesienią, i na wiosnę: „a tymczasem pola leżały odłogiem, nie było
czasu ni orać, ni siać, ni nawet wykopać ziem niaków, które gniły, gdyż jesień była
w ielce mokra, w ieś niszczała coraz bardziej” (s. 53). „Pora była robót wiosennych,
pola krzyczały o pługi, o ziarno, ale miał to kto głow ę do roboty, kiedy troska
w ypijała każdą m yśl i moc w szelką” (s. 51).
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P Ó W ” REYM ONTA 77

rodą. Bo pory roku i prace rolne mogą się opóźniać,' niedziele, odpusty
i ja rm a rk i — nigdy. Zwłaszcza że w Chłopach kalendarz pogody, stano­
w iący podstaw ę uzależnienia człow ieka od przyrody, nie jest kalendarzem
p rzeciętn y m czy też typow ym . Nie m a w praw dzie jakichś szczególnych
anom alii (np. m okre lato, bezśnieżna zima), ale m imo to kalendarz ów
uk ład a się dosyć oryginalnie.
A żeby to spostrzec, należy pory roku przedstaw ione w Chłopach
odw rócić i od lata poczynając iść wstecz. Pow ieść ta obejm uje około 10
m iesięcy k alen d arza — od końca w rześnia gdzieś po koniec lipca. Lato
jako jednostka astronom icznego czasu jest skutkiem tego w Chłopach
n ad er krótkie: od śm ierci B oryny do czasu żniw ubiega nie więcej jak
m iesiąc. Lecz rów nocześnie lato jako pora upałów zostało cofnięte i prze­
sunięte już na drugą połowę m aja. W iosna przeto, m ając w czasie zda­
rzeń dzieła długość praw ie trzechm iesięczną, pełni zarazem pogodową
fu n k cję lata. Dopiero zim a i jesień przebiegają norm alnie, ta k w czasie
swego trw an ia, jak w objaw ach m eteorologicznych, chociaż zim a w Chło­
pach rozpoczęła się bardzo wcześnie: zaraz po św. B arbarze. P rzesu ­
nięcia w skazane w y n ik n ęły ta k z b rak u dw u m iesięcy letnich w k alen ­
darzu Chłopów, jak też z innych zam ierzeń kom pozycyjnych tw órcy.
W obrębie tego trzeciego porządku dzieła R eym ont dyskretnie, ale
czujnie w skazuje, gdzie on się przecina z porządkiem przyrody, a gdzie
prow adzi w stronę m oralności grom ady. W eźm y W ielki Tydzień w L ip­
cach (Wiosna, rozdziały 4 i 5). Poniew aż W ielkanoc należy do św iąt r u ­
chom ych i zw iązanych z w iosenną pełnią księżyca, tru d n o ją w Chłopach
dokładnie oznaczyć: z różnych innych w skazów ek czasow ych w ynika, że
m usiała ona przypaść gdzieś w drugiej dekadzie kw ietnia 19.
W stronę m oralności grom ady prow adzić będzie zabaw na scena, kiedy
D om inikow a przychodzi do Borynów opatrzyć głowę chorem u M aciejowi,
a w zruszona H anka chce ją poczęstować w ódką. Zgorszona Dom inikow a
odsuw a kieliszek, lecz kościelny rad by się napić:
— W ielki Tydzień! Gdzieżbym to gorzałkę piła!
— Nie w karczmie i przy okazji, toć nie grzech — usprawiedliwiała
Hanka.
— Człowiek chętliwie se folguje i rad zawżdy sposobnością wymawia...
[wtrąciła złośliwa jak zawsze Jagustynka; K. W.].
— Przepijcie, gospodyni, do mnie, a to n ie organista! — wykrzyknął
Jambroż.
— Niech ino szkło brzęknie, to w as żarno grzysi ponoszą — mruknęła
Dominikowa, zabierając się do opatrzenia głow y chorego. [W 82—83]
P orządek obyczajow o-obrzędow o-religijny, podobnie jak porządek
19 Zagadnienie stosunku czasowego akcji Chłopów do kalendarza, jak też
inne problemy czasowości tego dzieła, omawiam w rozprawie Gospodarka cza­
sem w „Chłopach” R eym onta („Ruch Literacki” 1968, nr 3).
78 K A Z IM IE R Z W YKA

prac rolnych, posiada c h a ra k te r ry tm u i oparty jest na prześw iadczeniu


— tak pisarza, jak biorących w tym porządku udział bezpośredni — że je­
go składniki każdego roku p o w tarzają się i naw racają. N aw et prace
i działania ludzkie, konieczne, ażeby godnie przyw itać coroczny obrzęd
religijno-liturgiczny , stają się inne i bardziej odśw iętne od obecności sa­
m ej owego obrzędu. Te dwa ry tm y nie są bowiem identyczne: pierwszy
k reu je człowieka w pracy i w w ysiłku, drugi — człow ieka w w ypoczynku
i radości. D latego naw et przyrodę R eym ont wycisza tam , gdzie kreując
radość i w ypoczynek, nie może dopuścić do najm niejszego ich zakłócenia.
Jakże znam ienna dla tego zam iaru pisarskiego jest piękna stronica,
na któ rej m owa o dniu w igilijnym :

Żaden krzyk nie rozdarł zakrzepłego milczenia pól, żaden głos żywy
nie zadrgał ni nawet poświst wiatru nie zaszeleścił w suchych, roziskrzo­
nych śniegach — ledw ie niekiedy, czasami, od dróg zgubionych w zaspach
tłukł się jękliw y głos dzwonka i skrzyp sanie, ale tak słabo i odlegle, że
jeszcze nie chycił całkiem, nie rozeznał, skąd i gdzie, a już przebrzmiało
i zgoła przepadło w cichościach.
A le po lipeckich drogach, z obu stron stawu, rojno było od ludzi i wrza­
skliwie; radosny nastrój św ięta drgał w powietrzu, przenikał ludzi, nawet
w bydlątkach się odzywał; krzyki dźwięczały w słuchliwym , mroźnym po­
wietrzu, kieby m uzyka, śm iechy rozgłośne, w esołe, leciały z końca w koniec
w si, radość buchała z serc; psy jak oszalałe tarzały się po śniegach, szcze­
kały z uciechy i ganiały za wronami tłukącym i się około domów, po staj­
niach rżały konie, z obór w yryw ały się przeciągłe, tęskne ryki, a nawet ten
śnieg jakby radośniej skrzypiał pod nogami, płozy sań piskały na twardych,
w yszlichtanych drogach, dymy biły modrymi słupami, a prościuteńko, jakby
strzelił, okna zaś chałup grały tak w słońcu, aż raziło — a w szędzie pełno
było wrzawy, dzieci, rwetesu, gęgliw ych głosów gęsich, co się trzepały po
przyręblach, nawoływań, pełno było po drogach ludzi, przed domami, w opłot­
kach, a wskroś ośnieżonych sadów raz po raz czerw ieniły się w ełniaki kobiet
przebiegających z chałupy do chałupy, że raz po raz trącane w biegu drze­
w iny i krze sypały strugami okiści niby tą srebrną kurzawą.
Młyn nawet dzisiaj nie turkotał, stanął na św ięta całe, a tylko zimne
szkliwo wody przejrzystej, puszczonej na upust, dzwoniło bełkotliwie, a gdzieś
za nim, w błotach i w oparzeliskach z oparów kurzących się mgłami w y ­
dzierały się krzyki dzikich kaczek i całe ich stada kołowały.
A w każdej chałupie, u Szymonów, u Maćków, u w ójtów, u Kłębów, i kto
ich tam zliczy a w ypow ie wszystkich, przewietrzano izby, myto, szorowano,
posypywano izby, sienie, a nawet i śnieg przed progami świeżym igliwiem ,
a gdzieniegdzie to i bielono poczerniałe kominy, a w szędzie na gwałt pieczono
chleby i one strucle świąteczne, oprawiano śledzie, wiercono w niepolerowa-
nych donicach mak do klusek.
Boć to Gody szły, Pańskiego Dzieciątka święto, radosny dzień cudu
i zm iłowania Jezusowego nad św iatem , błogosławiona przerwa w długich,
pracowitych dniach, to i w ludziskach budziła się dusza z zimowego odręt­
wienia, otrząsała się z szarzyzny, podnosiła się i szła radosna, czująca mocno,
na spotkanie narodzin Pańskich! [Z 76—77]
PR Ó BA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P O W ” REYM ONTA 79

N iezbędny był cy tat aż tak obszerny, ażeby ukazać w całości niepo­


jętą w ręcz abundancję realistycznych szczegółów, uładzonych jednak
zgodnie z obyczajow o-liturgicznym porządkiem , k tórą pisarz urucham ia.
P rzesada epicka m ieści się tylko w owej obfitości, a nie w jakichś zabie­
gach stylizatorskich, takiej obfitości działań ludzkich, jakby cała okolica
tłum em w ielkim zbiegła się do Lipiec. N igdy dotąd nie były one tak lu d ­
ne. S tąd przy czytaniu tej zbiorow ej sceny w igilijnej na m yśl przycho­
dzą nie skojarzenia literackie, lecz plastyczne: podobnie sw oje zimowe
w idow iska flam andzkiej wsi kreow ał P io tr B reughel. Jasne bowiem, że
cytow anego frag m en tu nie napisał ani w iejski gaduła, ani m łodopolski
stylista, lecz realistyczny obserw ator. Zdolny wszakże swoje obserw acje
nagrom adzić w takiej ilości, że o trzym ują one rangę epicką.
W ykluczone, by móc wskazać całą w ielostronność om aw ianego porząd­
ku w ew nętrznego Chłopów. Niczego bow iem R eym ont w nim nie poską­
pił, niczego nie pom inął z łańcucha ludowego obyczaju rozłożonego na
rok cały. Spośród św iąt tylko nieliczne pom inął: Nowy Rok, M atka Bos­
ka G rom niczna (2 lutego), Zielone Św ięta, M atka Boska Żniw na (15
sierpnia). Ale kom pozycja powieściowa nie jest przecież kalendarzem ,
w k tó ry m niczego pom inąć nie można.
Na dwie kw estie w ypada jednak zwrócić uwagę: po pierw sze —
głębsze, przedchrześcijańskie form y i pokłady ludowości, jakie w Chło­
pach prześw itu ją nieraz spod liturgicznego roku kościelnego; po drugie —
więź religijno-obyczajow a grom ady i sposoby przejaw iania się tej więzi.
O m aw iany bow iem porządek to nie tylko ry tm w ypoczynku i radości,
ale także form a uczestnictw a jednostki w zbiorowości.
Św iadectw em ow ych głębszych pokładów ludowości może być Dzień
Zaduszny w Lipcach. R eym ont dołożył w nim jak gdyby przypisek do
M ickiewiczowskich D ziadów : pleban już całkow icie zapanow ał nad
obrzędem obcow ania ze zm arłym i, a jednak tlą się w tym obrzędzie
resztki pradaw nego ognia, jeszcze one nie spopieliły się bez śladu.
A naród płynął całą drogą pod topolami ku cmentarzowi; w mroku, co
był już przytrząsł św iat jakby popiołem szarym, błyskały św iatła świeczek,
jakie nieśli niektórzy, i chw iały się żółte płomyki lampek m aślanych, a każdy,
nim w szedł na cmentarz, wyciągał z tobołka chleb, to ser, ździebko słoniny albo
kiełbasy, to m otek przędzy lub tę przygarść lnu wyczesanego, to grzybów
wianek i składali to wszystko pobożnie w beczki — a były one księże, były
organistów e i Jambrożowe, a reszta dziadowskie. [J 192]

W śród lipeckich cm entarników jest jednak parobek K uba i pastuch


W itek — obydw aj służą u Borynów. K uba, którego śm ierć, jakby zapo­
w iedziana tym , co on czyni w Dzień Zaduszny, będzie kończyła tom
poświęcony jesieni,
80 K A Z IM IE R Z WYKA

w yjął z zanadrza parę oszczędzonych skibek chleba, rwał je w glonki, przy­


klękał i rozrzucał po mogiłach.
— Pożyw się, duszo krześcijańska, co cię wypominam w wieczornym
czasie, pożyw się, pokutnico człowiecza, pożyw się! — szeptał z przejęciem.
— Wezmą to? — pytał cicho Witek zatrwożonym głosem.
— Przeciech! Ksiądz żyw ić nie da!... w beczki drugie kładą, ale tym biedo­
tom nic z tego... K siędzowe albo i dziadoskie św inie mają wyżerkę... a dusze
pokutujące głód cierpią...
— Przyjdą to?...
— Nie bój się...' W szystkie te, co czyścowe męki cierpią... wszystkie.
Pan Jezus odpuszcza je na ten dzień na ziem ię, żeby swoich nawiedziły...
[J 194]

K w estia om aw iana nie sprow adza się tylko do folkloru i jego różno-
litych aspektów w Chłopach. Rzecz niepraw dopodobna, a przecież po
dzień dzisiejszy nie opracow ano studium folklorystyczno-literackiego,
w któ ry m w sposób w yczerpujący zostałby om ówiony stosunek Chłopów
do folkloru rejo n u łowickiego i do folkloru polskiego w ogóle. Istnieje
np. rozpraw a na tem at reliktów daw nych urządzeń i obyczajów praw nych
w ty m dziele a złoża o w iele bogatszego nie zaczęto w ogóle eksploa­
tować. N iew ielka pociecha w tym , że podobnie jest z T etm ajera Na skal­
n y m Podhalu: trochę przekazyw anych sobie z rąk do rąk ogólników
in terp retacy jn y ch .

20 B. B a r a n o w s k i , Echa dawnych z w ycz a jó w prawnych w „Chłopach”


Reymonta. Łódź 1948. — Problem podłoża folklorystycznego Chłopów sprowadza
się do dwu spraw. Po pierwsze, chodziłoby o zgodność całkowitą lub zgodność
ograniczoną tych form folkloru, jakie Reym ont nadał mieszkańcom Lipiec, zgod­
ność z generalnym i cechami obyczaju ludowego, strojów etc. ziemi łowickiej.
Powiedzenie: z g o d n o ś ć o g r a n i c z o n a , sugeruje to — być może, w y stę­
pujące w Chłopach również w zakresie folklorystycznym — zjawisko, że pisarz
pewne cechy elim inował lub dodawał. Np. w zakresie gwary w yelim inow ał on
panujące w Lipcach i okolicy mazurzenie. Po drugie, chodziłoby o pewną zbież­
ność typologiczną „folkloryzmu” Reymonta, nakierowanego na kreację w si o w ie­
le bardziej pierwotnej i archaicznej, aniżeli nią była wspôîczesna mu w ieś polska,
zbieżność z całym kierunkiem badań i zespołem prac folklorystycznych I. K r z y ­
w i c k i e g o . Były to studia publikowane na ogół w dziesięcioleciu 1890—1900
na łamach „W isły”, „Prawdy”, „Biblioteki W arszawskiej”, w Wielkiej encyklo­
pedii powszechnej. W ątpliwe, by Reymont je studiował. Idzie o zbieżność chro­
nologiczną w zakresie typologiczno-strukturalnym , a w szelkie tego rodzaju zbież­
ności w ażne są dla poznania istotnego gruntu danej koncepcji artystycznej. P o­
nadto Krzywicki w ykazyw ał w yjątkow ą przenikliwość w ocenie dzieł Reymonta:
jego omówienia P ielgrzym ki do Jasnej Góry oraz Kom ediantki zachowały po
dzień dzisiejszy pełny walor. Ta przenikliwość staje się bardziej zrozumiała,
jeżeli zaproponować uzasadnienie domysłu, że, być może, Reym ont w swej kon­
cepcji epicko-artystycznej szedł w podobnym kierunku co Krzywicki w swoich
badaniach. Na możliwość istnienia podobnych związków typologicznych napro­
wadza rozprawa W. K l i n g e r a Doroczne św ięta ludowe a tradycje grecko-
-rzym skie (Kraków 1931).
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O PO W " REYM ONTA 81

Nie sprow adzając się tylko do folkloru, om aw iany porządek obyczajo-


w o-obrzędow y otrzym ał specjalnego rep rezen tan ta w śród postaci w ystę­
p u jąc y c h w Chłopach. Je st nim tajem nicza i dziw na, to obecna w Lipcach,
to chroniąca się przed pościgiem w ładz, postać ,,proroka ludow ego” ,
Rocha. Tak go nazw ał w ielki filolog klasyczny Tadeusz Zieliński, w spo­
sób w yjątkow o tra fn y ukazując, jaki to „prorok” i o co pisarzow i cho­
dziło w tej k reacji personalnej —
prorok ludowy Roch: tu mamy przed sobą w łaściw ie polski typ. O jego
pochodzeniu nie w ie nikt; wiadomo natomiast, że bywał on w św iecie, był
naw et w św iętym m ieście, gdzie grób Jezusa Chrystusa, i to jedno zaskarbia
m u uw ielbienie całego ludu. Dziwnie odbija się religia w jego zagadkowym
umyśle. Nie kieruje go ona w cale do protestu przeciw religii kościelnej,
przedstawianej przez księdza — o nie, tu panuje zupełna zgoda. Roch jest
dobrym katolikiem i nie widzi św iatła poza granicą kościelnego wyznania.
A le jego pobożność jest dziwnie zastosowana do w łościańskich umysłów:
uczy ona jego, a przez niego i jego słuchaczy, takich legend o życiu Zba­
w iciela, które żywo przypominają apokryficzne „acta” z pierwszych czasów
chrześcijaństwa. I nie mniej dziwnie kojarzy się w tym um yśle religijność
i narodowość: Roch opowiada włościanom religijne legendy — jak np.
0 piesku Jezusa Chrystusa, któremu na im ię było Burek, ale też i różne
historie o królach, „co z narodu naszego poszli”, to jest o dziejach Polski,
1 przez to przyczynia się do tego, aby wśród ludu nie zagasła świadomość
sw ojej narodowości. Uczy on chłopów i dziewczynki czytać i pisać, oczy­
w iście po polsku, i przez to przeciwdziała rosyjskiemu rządowi, budząc
niechęć ludu do urzędowej, wynaradawiającej szkoły. Na koniec rząd się o nim
dowiaduje, posyłają po niego, ścigają go — ale na próżno: lud swego
proroka nie wyda. Roch znika tak samo tajemniczo, jak się zjawił. I możemy
być pewni, że po krótkim czasie zjawi się znowu wśród „ludzi kocha­
nych” — a jeżeli nie on, to ktoś inny, taki jak on. Gdyż istnieje ona, ta
rola umysłowa, zespół tych ludzi wszystkich, nie tylko chciwych, nie tylko
złośliw ych, ale i obdarzonych nieświadom ym dążeniem do jakiegoś celu, poza
obszarem powszechnej chciwości i złości. I ta rola um ysłowa również wymaga
swego siew cy, tak samo jak i jej wzór zm ysłowy, jak i ta ziemia — ta
św ięta ziem ia 21.

J e st przeto Rocho dopełnieniem , a zarazem k o n trastem w stosunku do


osoby lipeckiego proboszcza. K o n trast na tym polega, że przy dobrze
zarabiającym , zasobnym i gospodarnym plebanie staje on w powieści

21 T. Z i e l i ń s k i , W łościaństwo w literaturze polskiej. „Wiedza i Życie”


1929, nr 7, s. 478— 479. Ta cenna i oryginalna rozprawa uszła dotąd uwagi w szyst­
kich badaczy piszących o Chłopach i o Reymoncie. Publikowano ją parokrotnie,
z tym że w ersję najbardziej obszerną — także w zakresie interpretacji samych
Chłopów — zawiera cytow ane źródło. Rozprawa ta najpierw została ogłoszona,
pt. The Peasant in Polish Literature, w „Slavonic R eview ’’ t. 2 (1923—1924), z. 3/4;
z kolei, pt. Ladislas R eym ont e il contadino nella letteratura polacca — jako
przedmowa do w łoskiego przekładu Chłopów: I contadini. T. 1: Uautunno. Тга-
duzione del polacca di A. B e n i a m i n i. Aquilo 1928, s. VIII—XXIX.

6 — P a m ię tn ik L ite rac k i 1968, z. 2


82 K A Z IM IE R Z WYKA

jako w ędrow ny biedaczek św iętofranciszkański. D opełnienie zaś w tym


się m ieści, że dzięki Rochowi — w raz z drzem iącym w ludzie poczuciem
patriotycznym dochodzi do głosu tegoż ludu autonom iczna m oralność.
Nie jest ona antychrześcijańska, ale też nie jest czysto kościelna. Jest
zaś, podobnie jak słowa i postępki byłego pow stańca — chłopa K uby
w D zień Zaduszny — n i e t y l k o c h r z e ś c i j a ń s k a .
Ju ż w znakom itym debiucie reportażow ym P ielgrzym ka do Jasnej
Góry pociągnęła R eym onta-obserw atora więź religijna jako form a uczest­
nictw a w zbiorowości. W ielki socjolog L udw ik K rzyw icki na podstaw ie
owego reportażu opisał objaw y tego uczestnictw a, szczególnie obecne
w um ysłowości R eym onta. O bserw acje K rzyw ickiego w pełni się z czasem
spraw dziły na Chłopach. T ym w yżej należy cenić ich przenikliw ość.
Dlatego rozpoczynam y od tego przypom nienia, poniew aż K rzyw icki
w yjaśnia także i to, dlaczego powieść cykliczna ty p u Chłopów tylko
teoretycznie m ogłaby się rozpoczynać od każdej dow olnej pory roku.
W św ietle uległości człow ieka wobec przyrody zaczynać się m o ż e
i m u s i — tylko jesienią.

Religijność ludu w iejskiego [...] — pisał Krzywicki — jest zgoła odrębna.


I w łaśnie niemoc stanowi w niej akord panujący — bardziej niż w ja­
kiejkolw iek innej w arstw ie [...].
Inaczej zresztą być nie może, bo tak każe w łościaninow i postępować
cały tryb jego życia.
W szystkie warunki jego bytu składają się na taki spazm bezsilności. [...]
m ówię naturalnie o w ieśniaku, który gospodaruje w edług wzorów praoj-
cowskich i w starodawnym otoczeniu. Żyje on w nieustającej trwodze, posta­
w iony bezpośrednio przed obliczem nieujarzm ionych sił kapryśnicy-przyrody.
[...] Posucha może zniszczyć w szystkie nadzieje zbiorów, burza od jednego
razu stłucze plony, piorun zaś z dymem puści cały dobytek, z takim mozołem
nagromadzony, długotrwałe roztopy zaszkodzą zasiewom. Albo przyjdzie pomór
na bydło i gospodarz będzie do szczętu zubożony. [...] Spogląda on na to
wszystko bezwładnie, w najzupełniejszym poczuciu sw ojej niemocy [...]. Do­
piero kiedy plony już w śpichrzach i człowiek został do przyszłych zbiorów
wolny od troski o urodzaj, w tedy nastają dnie szalone — „grzechu”, „roz­
pusty”, po których przychodzi w odpowiedniej porze opamiętanie. Taką jest
psychika religijna poganina-barbarzyńcy: niemoc w obec sił przyrody stanowi
w niej akord główny. Taką pozostaje ona u w szystkich rolników, pracujących
według wzorów staroczesnych i w pradziadowskiej zależności od kaprysów
przyrody 22.

W Lipcach obrabia się ziem ię „w edług wzorów staroczesnych” i „po


pradziadow sku” . Wobec tego rok liturgiczn}^ i zaw arty w nim łańcuch
św iąt pełni rolę sw oistej więzi wobec grom ady w iejskiej. W ystępują w tej

22 L. К [ r z y w i c k i ] , Do Jasnej Góry. „Prawda” 1895, nr 30. (Przedruk w:


Studia socjologiczne. Warszawa [1923], s. 160—162).
PRO B A NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P Ó W ” REYM ONTA 83

więzi dw a, na pozór przeciw staw ne, ogniwa: świadom ość niem ocy czło­
w ieka wobec w ładających nim sił oraz ekstatyczne poczucie jedności.
G rom ada ty m poczuciem ogarnięta zdaje się być we w łasnych oczach
czym ś w ięcej, aniżeli jest napraw dę. O dpow iednie obrazy i opisy u ro ­
czystości relig ijn y ch u R eym onta, zwłaszcza ulubione przez niego opisy
procesji (na cm entarz w Dzień Zaduszny, o uproszenie dobrych zbiorów,
w dzień Bożego Ciała, w dzień odpustu w Lipcach, przy pogrzebie Bo-
ryny), w y k azu ją te w łaśnie dwie cechy główne: niem oc człow ieka w obli­
czu potęg w yższych, ek statyczną jedność grom ady ludzkiej sprzęgniętej
udziałem w obrzędzie.
W ystarczy te dw a u ry w k i obok siebie położyć. P ierw szy pochodzi
z opisu pogrzebu B oryny, drugi — z procesji odpustow ej. Zaledw ie kilka
dni dzieli te dw a obrzędy. O bydw a m ów ią o ekstatycznej jedności, za­
rów no ku gorszej, jak ku lepszej stronie ludzkiej doli:

I śpiew ali tak strasznie, tak rozpacznie i tak jękliw ie, jaże łzy się cisnęły,
zamierało serce, a oczy strwożone, oczy pobłąkane w niemocy niesły się
w e św iat i u tego nieba chmurnego żebrały zmiłowania. Twarze bladły,
dusze jęły się zwierać w męce i luty dygot przejmował, że w zdychali coraz
ciężej, a już poniektóry łzy obcierał, to szeptał pacierz posiniałym i wargami,
w piersi się bił i kajał skruszony, zaś w szystkich omroczył ciężki, bezna­
dziejny smutek i przyw aliła bezgraniczna żałość, że kiej te dymy gryzące
snuły się po nich bolesne m edytacje i jęki zakrzepłe w trwodze. [L 31]

Zadzwoniły dzwony, śpiew buchnął ze wszystkich gardzieli i bił jaże


kajś ku słońcu, mocny, ogromny, serdeczny, a procesja opływała z wolna
białe, rozpalone mury kościoła, kiej ta rzeka wezbrana. Czerwony baldach
płynął na przedzie w dymach kadzielnych, że jeno chwilam i błyskała złota
m onstrancja, m igotały rzędy św iateł, rozw inięte chorągwie niby ptactwo
łopotały nad m rowiem głów, chw iały się obrazy przystrojone w tiule a wstęgi,
i biły radośnie dzwony, i grzmiały organy, a naród śpiewał z uniesieniem,
całym sercem i w szystką duszą tęskliw ą w ynosił się kajś jaże w niebiosy,
jaże ku temu słońcu przenajświętszem u. [L 50]

D odatkow ą tran sm isją, k tó ra urucham ia om aw iany porządek trzeci,


stała się w Chłopach pieśń ludow a. Posługuje się nią pisarz w rozlicznych
sy tu acjach obyczajow ych, gdzie pragnie postaw ić po odbytych w ydarze­
niach pointę liryczną. Je st to zgodne z ch arak terem pieśni ludow ej,
k tó ra znacznie częściej w ypow iada zbiorowe przeżycia grom ady aniżeli
indyw idualne jednostki. T en jeden p rzykład niechaj starczy za w iele
m ożliwych. P rzy k ład , w k tó ry m przez n ader tra fn e użycie pieśni ludow o-
-obrzędow ej pisarz podkreśla, że w ow ym porządku trzecim w szystko
zm ierza do naw rotu, w szystko się jeszcze pow tórzyć może i musi: nie­
dziele, w ielkie św ięta, pogrzeby, w esela, tańce, śpiew y.
Do sam ego św itan ia trw a w esele B oryny. Co trzeźw iejsi o nad ran n ej
godzinie listopadow ej poczynają się zbierać do ndejścia. P oczynają
84 K A Z IM IE R Z W YKA

śpiew ać strofy, będące folklorystycznym potw ierdzeniem w iary w to, że


w szystko naw raca i w szystko się pow tarza:
Zbierajcie się, w eselnicy, już nam czas!
Daleka droga,
Głęboka woda,
Ciemny las!
Zbierajcie się, w eselnicy, już nam czas!
Znów się zabawimy,
Jutro powrócimy,
Na popas! [J 261]

Pozostało jeszcze jedno pytanie: czy aby porządek prac rolnych oraz
porządek obyczajow o-obrzędow o-liturgiczny nie są to jedynie dw a ob­
licza, dw a w a ria n ty tego sam ego uzależnienia człowieka? W szak obydw a
posiadają c h a ra k te r ry tm u , a nie toku.
To nie są dw a w arian ty tego sam ego uzależnienia. Porządek prac
rolnych jest PO RZĄDKIEM NATURY, nadanym człowiekowi i gro­
m adzie. Porządek obyczajow o-obrzędow o-liturgiczny jest PO RZĄ DK IEM
KULTURY, przez grom adę stw orzonym i trzym ającym w uległości jed ­
nostkę. Nie przestając być ry tm em i zm ierzając do naw rotu, są to
porządki o odm iennej prow eniencji ontologicznej.

C zw arty i ostatni porządek w ew nętrzny Chłopów o tyle jest tru d ­


niejszy do rek o n stru k cji, poniew aż nie w yznaczają go żadne zabiegi
pisarza wokół m itotw órstw a. Zabiegi widoczne tak przy k alen d arzu pór
roku i prac człowieka, jak przy kalendarzu obyczajow o-obrzędow ym .
Ten ostatni, czw arty porządek powieści w jakim ś sensie stanow i
naw ró t do jej pierw szej w arstw y, do fabuły dram atycznej i nasyconej
ostrym i k o n trastam i w ydarzeń. N aw rót ten dokonyw a się w szakże
jak b y na w yższym piętrze, nałożonym na pierw szy rzu t architektoniczny
cyklu. D latego rek o n stru k c ji owego porządku należy dokonać na prze­
biegu fab u larn y m Chłopów. Szczególnie widoczne przesłanki stw arzają
k u tem u Jesień i Lato, a więc tom y, które w d rażają fabułę i które ją
rozw iązują.
Ja k na ow ym piętrze w yższym przedstaw ia się układ fab u larn y
Jesieni? Początkow o, aż do rozdziału 8 w łącznie, m am y praw o sądzić,
że postaw ieni zostaliśm y w m e d iu m norm alnej, chociaż zapow iadającej
ostre konflikty, powieści z życia wsi. Rychło jednak ru szają w obieg
inne m echanizm y epickiego zegara: jego porządek pór roku, szczególnie
sposobny do ukazania jesienią, kiedy przyroda zam iera. R ytm iczne
przem ijanie i naw racanie pór roku tw orzyło przecież podstaw ę stary ch
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H ŁO PO W ” REYM ONTA 85

m itów orfickich, poczynając od jesieni: K ora, k tó ra podówczas schodzi


do podziem i, D em eter oczekująca jej_ wiosennego pow rotu. Rusza też
porządek obyczaiow o-obrzędow y: ja rm a rk na św. K ordulę, Dzień Za­
duszny.
Jednocześnie, i w sposób o wiele dyskretniejszy, puszczony zostaje
w ru ch te n spośród generalnych m echanizm ów powieści, któ ry , ściśle
się łącząc z fabułą, nie tylko dotyczy owej fabuły. D okonyw a się to
w scenie rozdziału 8, kiedy — dobrze się już napiw szy z sąsiadam i —
D om inikow a pow iada B orynie, że odda m u Jagnę za żonę. I tak a m iędzy
nim i rozm ow a:
— Bóg wam zapłać, ale m iarkujcie ino, że to starsi ździebko jesteście,
a przecież i tak każden śm iertelny, bo to
Śmierć nie wybiera,
Dziś człowiek — jutro jagnię
Równo jej popadnie...
— Jeszczem krzepki, ze dwadzieścia roków strzymam — nie bójcie się!
— I nieboja w ilcy zjedli. [J 179]

Rusza tra n sm isja dzieła, k tórej im iona są: życie i śm ierć; biologia
i zaśw iat; radość i sm utek; powodzenie i klęska. W dw u pierw szych
k o n trastach szczególnie ona tkw iła w postaw ie Reym onta. Nie tylko
wobec B oryny spełni się nadspodziew anie rychło porzekadło: ,,I nieboja
w ilcy zjedli” . N aw iasem — spełni się w łaśnie na skutek aw anturniczo-
-dram atycznej fab u ły Chłopów, ale fabuły całkow icie uzasadnionej re a ­
listycznie: B oryna ta k m usi postępow ać w spraw ie o las, jak postępuje;
jego działania są konieczne, a nie stanow ią zabiegu m itologizacyjnego.
D latego podkreślam y rów noległość m iędzy fab u larn y m przebiegiem
dzieła R eym onta a jego czw artym porządkiem .
Nie tylko wobec B oryny rychło tak się stanie. Jeszcze szybciej wobec
K uby, k tó ry „niepotrzebnie” (a skądinąd koniecznie, bo grosza m u było
potrzeba), z flin tą pożyczoną przez karczm arza, z w yrobnika zm ienił
się w kłusow nika — i zapłacił za to życiem. Jesień kończy się podw ójnym
akordem egzystencjalnym : w spaniałe i huczne w eselisko M acieja Bo­
ry n y — i o tej sam ej porze um iera sam otnie K uba, kiedy odbyw ają
się przenosiny Jag n y do mężowego dom ostwa. W szak m ożna było te
składniki fab u larn e inaczej przeprow adzić i bardziej rozbieżnie w czasie
rozłożyć. Tym czasem R eym ont celowo i intencjonalnie zaw iązuje od­
pow iedni węzeł fab u larn y , poniew aż dzięki niem u osiąga akord egzys­
ten c jaln y życia i śm ierci.
I kiedy drużbow ie z dru h n am i ostatnią piosneczką żegnają
nowożeńców, znów pieśń ludow a służy tw órcy za konkluzję i pointę.
W tej bow iem sy tu acji fab u larn ej i Borynie rzekom o oni śpiew ają na
jego przyszłe szczęśliwe życie, i K ubie na jego spotkanie z czyśćcowymi
86 K A Z IM IE R Z W YKA

duszyczkam i, k tó ry m ta k niedaw no glony chleba podrzucał w Dzień


Zaduszny na cm entarzu. Byle życzenie — dobranoc, podw ójnie w y ­
słuchać: i na zw ykły sen, i na w ieczny sen:
Dobranoc, państwu młodym,
Dobranoc!
Dobrą nockę oddajemy,
Sami służką ostajemy,
Dobranoc! [J 287]

Jeszcze dobitniej ów porządek czw arty uw ypuklił Reym ont w o s ta t­


nim tom ie cyklu — Lato. Znów za pomocą w ęzłów fabularnych, które
m ogły być inaczej ułożone, lecz pisarz ku tem u zm ierzał, by w yglądały
one tak, jak w yglądają w powieści. Zgon B oryny i śm ierć starej żeb-
raczki — Jagaty. Rozegrał je ty m razem pisarz w jeszcze dodatkow ej
relacji i scenerii: zgon B oryny (nie w ykluczone, że przypada on w n a j­
dłuższy dzień roku) skom ponow ał na kontraście m iędzy w spaniałością
upalnej pogody i letniej przyrody a nędzą ludzkiego um ierania. S tarą
Agatę, która na pierw szych stronicach Chłopów opuszcza Lipce, w ypę­
dzona przez krew nych, i udaje się na zim owe żebry, tylko po to spro­
w adził do rodzinnej wsi, ażeby tu ta j skończyła. Je j um ieranie rozpinając
na jeszcze innej relacji i kontraście: młodość a starość. Św iadkiem
bowiem , przerażonym św iadkiem tego um ierania jest m łody k leryk
Jasio. Je st to ostatnia scena śm ierci w Chłopach, w pew nej m ierze
p aralelna do um ierania K uby: A gata i K uba to najzw yklejsi w Lipcach
ludzie, nie gospodarze, tyle że dzielą w spólny ze w szystkim i los egzys­
tencjalny. Rozmowa Jasia z Ja g atą kończy się takim odautorskim
kom entarzem fabularnym , w którym R eym ont całkowicie odsłonił swoją
filozofię życia, przekazyw aną przez czw arty porządek w ew nętrzny
Chłopów:
I tak se gaworzyła starucha, kiej ta zasypiająca ptaszka, zaś Jasio
przychylony nad nią słuchał i patrzał, kieby w jakąś nieodgadnioną głąb,
kaj cosik tajnego bulgoce i gada, i błyska, i coś takiego się dzieje, czego
już zgoła człowieczy rozum nie rozbierze. Zrobiło mu się jakoś strasznie,
ale nie poredził się oderwać od tej kruszyny ludzkiej, od tego zetlałego
źdźbła, co drgając, kieby ten promień gasnący w mroku, jeszcze se śnił
o dniach nowego żywota. Pierw szy raz w życiu tak z bliska zajrzał w czło­
wieczą, nieubłaganą dolę, to i nie dziwota, że przejął go luty strach, żałość
ścisnęła duszę, łzy zatopiły oczy, współczująca litość przygięła go do ziemi,
a gorąca, proszalna m odlitw a sama się już rwała z warg roztrzęsionych.
Stara przecknęła się i, unosząc głowę, szepnęła w zachwycie:
— Janioł przenajświętszy! księżyczek mój serdeczny!
On zaś potem długo stał pod jakąś ścianą, grzejąc się w słońcu i ciesząc
oczy tym dniem jasnym i życiem, jakie wrzało dokoła.
Bo i cóż, że tam jakaś dusza człowiecza skamlała w pazurach śmierci.
Słońce nie przestało św iecić, szum iały zboża, białe chmury przepływały
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P Ó W ” REYM ONTA 87

w ysoko, wysoko, dzieci bawiły się po drogach, rum ieniły się po sadach
jabłka dojrzewające, w kuźni biły młoty, jaże rozlegało się na całą wieś,
ktoś w óz rychtował, ktoś kosę nakuwał sposobiąc się do żniw, pachniał
chleb św ieżo upieczony, rajcowały kobiety, chusty suszyły się po płotach,
ruszali się po polach i obejściach, jak co dnia było, jak zawdy, gmerał się
rój ludzki wśród trosk i zabiegów ani nawet myśląc, kto tam pierwszy
stoczy się z brzegu.
Zaśby to komu przyszło co z tego. [L 247—248]
Rów nież poprzez m niejsze zderzenia kontrastów fab u larn y ch Rey­
m ont w ciąż przypom ina czytelnikow i opisyw any porządek egzystenc­
jalny. Znów bow iem nie była koniecznością fab u larn ą tak a scenka, ale
pom aga ona autorow i w przekazaniu owego porządku: oto Jam broży
w raz z krew n iak am i ubiera ciało B oryny — i w łaśnie teraz przyw ożą
do chrztu czworo dzieci. ,,Niech poczekają, nie ostaw ię rozbabranego” ,
pow iada Jam broży.
Życie i śm ierć, przełożone na chw yt fabularny, dobrze w idziany przez
R eym onta i odpow iadający daw nem u obyczajow i i w iejskiem u środo­
wisku, to — pogrzeb i stypa. O brzęd na tym polegający, że bezpośrednio
po pogrzebie żyw i się posilają, należy do n ajdaw niej i najpow szechniej
u praw ianych przez człowieka. Nie należy go utożsam iać z innym , rów nie
pow szechnym obrzędem przedchrześcijańskim (w ystąpił on w Chłopach
w cytow anym już zachow aniu się K uby na cm entarzu w Dzień Za­
duszny), k tó ry polega na tym , że duszom zm arłym pozostaw ia się
pożywienie.
Języ k niem iecki dokładnie oddaje różnicę m iędzy tym i dwoma,
z pozoru bliskim i, rodzajam i zachow ania się. P ierw szy z nich to „Leichen­
m a h l”; drugi — ,,Totenspeisung” 23. W ystępuje m iędzy nim i zasadnicza
różnica m otyw acji. „Totenspeisung” — to żywność oddana zm arłym
i zw iązana z w iarą w ich pozaśw iatow e, oderw ane od ciała istnienie;
„Leichenm ahl” — to żywność konsum ow ana przez żyw ych, którzy na

23 Zob. Handwörterbuch des deutschen Aberglaubens, hasła: Leichenmahl


(t. 5, szp. 1081—1091) i Totenspeisung (t. 8, szp. 1085).
Różnica m otyw acyjna pomiędzy s t y p ą („Leichenmahl”) a u c z t ą z m a r ­
łych („Totenspeisung”) jest następująca: „Das Leichenmahl als gemeinsame
Mahlzeit der Hinterblieben und der am Begräbnis Beteiligten muss getrennt w e r ­
den von der Totenspeisung, die von der Vorstellung ausgeht dass der Tote (vor
und nach der Bestattung) Bedürfnis nach Nahrung hatt und darum solche sehen
als Grabbeigabe oder erst nachher als Opfer am Grabe oder als Seelenspeise bei
bestimm ten Totenfesten erhält. Obschon auch beim Leichenmahl oft der Tote (oder
die Seele) als anwesend und mittessend gedacht wird, so liegt wohl dabei die
Hauptabsicht mehr darin, dass sich die überlebenden durch psychische Stärkung
gegen die bösen Einflüssen des Todes und des Toten stärken wollen”. — Zob. też
A. F i s c h e r , Z w yczaje pogrzebowe ludu polskiego. Lwów 1921, s. 375—376. —
K l i n g e r , op. cit., s. 56—61.
88 K A Z IM IE R Z W YKA

skutek śm ierci jednego spośród niedaw no żyjących ponieśli w spólną


stratę; doznali biologicznego osłabienia, które rekom pensują — jedząc.
P ierw sza m otyw acja jest raczej spirytualistyczna, druga — raczej biolo-
giczno-m aterialistyczna. Polska stypa ludow a to oczywiście — ,,L eichen­
m a h l”.
N iejeden raz po nią sięgnął Reym ont: przykładem stypa po pogrzebie
Rockowej w Fermentach, podobnie w Chłopach pogrzeb i stypa jako
pożegnanie M acieja Boryny. Tak jest w środow isku szanującym p ra ­
daw ną trad y cję i wobec tego godnym , ażeby i je szanowano. W świecie
tego niegodnym — będzie jak na pogrzebie finansow ego p o tentata
Bucholca w Z iem i obiecanej: przerażający opis Bucholca w trum nie,
pogrzeb, po czym paru osobników idzie pry w atn ie do k n ajp y , zaś robot­
nikom z fab ry k i m ilionera odtrąca się zarobek za godziny ich udziału
w pogrzebie.
Pogrzeb i stypa, czyli prościej: tru m n a i jadło. Sygnały egzystencjalne
dostępne zw ykłem u i trzeźw em u dośw iadczeniu człowieka. Tym syg­
nałom oddaje pisarz głos w Chłopach, by także i w ten sposób podkreślić
dręczącą go zagadkę życia i śm ierci:
Wiater buchał co trochę w otwarte drzwi a okna i tłukł się po izbach,
świszcząc przeciągle, i na darmo rozw iew ał nieboszczykowi w łosy i targał
światłem ostatniej świecy.
N ie poruszył się juści Boryna, nie przecknął, nie porwał się do roboty
ni drugich do niej zapędzał, leżał se martwy, cichy, na kamień już za­
krzepły i na wszystko już głuchy. [L 23]
W Borynowej izbie już było w szystko urządzone do potrzeby, wzdłuż
ścian ciągnęły się stoły obstawione długachnymi ławam i, że skoro się ino
rozsiedli, zaraz podano gorzałkę i chleby.
Przepili ' godnie, w cichości o powadze, przegryźli coś niecoś i organista
zaczął czytać książki sposobne, m odlitwy, a potem zaśpiewali litanię za
umarłego; w tórow ali mu ochotnie i gorąco, przerywając jeno w tedy, kiej
kowal puszczał flachę w nową kolejkę, a Jagustynka chleb roznosiła. [L 38]
Mało tego — podano jeszcze kluski z m akiem , mięso z kapustą, groch
dobrze omaszczony. „Indziej takiego w esela nie w y p raw iają!” — chw alą
odchodząc obecni na stypie. Odchodzą — i życie toczy się dalej, ku
now ym mogiłom i ku dalszym stypom . C zw arty więc porządek w ew nęt­
rzn y Chłopów o p arty został na nieodw racalnym toku egzystencji ludzkiej,
oglądanej w jej sytuacjach krańcow ych i najprostszem u dośw iadczeniu
ludzkiem u dostępnych. To jest treść filozoficzna owego porządku. Zaś
w kom pozycji arty sty czn ej Chłopów stanow iąc naw rót do przesłanek
zgrom adzonych w ich fabule, porządek ten w yczerpuje całość w ielkich
łańcuchów i faz sytu acy jn y ch , jakie poprzez to dzieło dają się przepro­
wadzić.
Pozostaje jeszcze odpowiedzieć, czy zaproponow ana tu ta j in te rp re ta c ja
PRÓ BA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P O W ” REYM ONTA 89

Chłopów stanow i w yłączną własność piszącego czy też ktoś z jego po­
przedników już ją dostrzegał. S plątanie fabuły tej powieści z cyklem prac
i pór roku w idział każdy z jej badaczy, tak że cytow ać ich nie w arto.
Zwłaszcza że to splątanie na ogół byw ało trak to w an e nie jako nadrzędne
i s tru k tu ra ln e , lecz jako zagadnienie tzw . tła akcji. Tylko jedyny badacz
dostrzegł w szystkie tej powieści porządki i związek ich w zajem ny:
w spaniały filolog klasyczny Tadeucz Zieliński. A poniew aż jego opinia
całkow icie poszła w zapom nienie, tym bardziej godzi się nią zam knąć na
razie niniejsze rozw ażania.
D la Zielińskiego pierw szym bohaterem Chłopów jest kolektyw ny,
z w ysunięciem na czoło Jagny, św iat postaci tej powieści. D rugą jej
bohaterką —
jest rodząca i płodząca ziemia.
Zapewne, ale zatrzym ywać się nad nią nie będziemy. Reymont chciał
dać nam opis w łościańskiej pracy w ciągu całego roku; cztery tomy jego
dzieła odpowiadają czterem porom roku, przedstawiają nam całokształt
w iejskich robót: od kopania ziemniaków w początku jesieni do żniwa w koń­
cu lata. [...] W ymagania ziemi od swoich robotników w różnych strefach
są wszędzie równe, i nasi M acieje i Antkow ie mniej więcej tak samo pra­
cują, jak i ich towarzysze w Rosji, w Niemczech lub Anglii.
A le trzecim bohaterem Reymonta jest czas, ś w i ę t y c z a s ; i jego
przebieg znacznie, zasadniczo niejako, różni się od odpowiedniego przebiegu
w innych krajach i u innych narodów. Czas ten jest św ięty, bo środowisko
jest religijne — chrześcijańskie — katolickie; zapewne, ale tego jeszcze nie
dosyć, ten p o l s k i k a t o l i c y z m ma swoje odrębne cechy, i te cechy
wybornie uwydatnił Reymont w swoim utworze.
Czas w łościańskiego życia uświęcony jest przede w szystkim przez cały
szereg kościelnych św iąt, przedstawiających w skróceniu życie ziemskie
i niebieską chwałę założyciela chrześcijańskiej religii. Boże Narodzenie —
W ielkanoc — Zielone Świątki — Boże Ciało — święta, w których Kościół tak
mądrze połączył św ietlane objawienia nowej religii z w iekuistą tradycją
starego człowieczeństwa. I my, czytelnicy, obchodzimy te św ięta razem
z naszymi Lipczakami, autor opisuje je dokładnie i przekonywamy się, że
istotnie ich życie jest przez nie podniesione na w yższy poziom, uszlachetnione,
uświęcone. Drugi szereg św iąt tyczy się życia jednostek: są to chrzest,
w esele, śmierć, pogrzeb... I śmierć także święto? Zdaje się to niewiarygodnym,
a jednak niech czytelnik przeczyta u Reymonta opis cichej i łagodnej
śmierci starej Agaty, co się prawie przez całe życie gotowała do tej uro­
czystej chwili, jest to chyba jeden z największych cudów, wytworzonych
przez religię w życiu człowieka 24.

Z ostatnim i słow y Zielińskiego tru d n o się jednak zgodzić: dostrzegł


on tylko próbę uspokojenia, nie zauw ażył obecnego w tej próbie lęku,
a co najm niej obojętności b y tu na spraw ę ludzkiego życia: ;,Bo i cóż,
że tam jakaś dusza człowiecza skam lała w pazurach śm ierci”.

24 Z i e l i ń s k i , op. cit., s. 477—478,


90 K A Z IM IE R Z WYKA

Próbow ano dotąd opisać, jak w tekście Chłopów fun k cjo n u ją widoczne
w tym cyklu cztery porządki w ew nętrzne. Lecz fun k cjo n u ją one także
n a tle p isarstw a R eym onta w ogóle. Również i w kontekście epoki
M łodej Polski w yróżnione porządki pozw alają dostrzec nie zauw ażane
d otąd zbliżenia filozoficzne i m yślowe. O tyle niełatw e do zobaczenia,
że R eym ont nie by ł pisarzem zdolnym do uogólnień in telek tu aln y ch
i w ypow iadał się zawsze w pisarskim konkrecie.
Rozpocząć w ypada od problem atyki: ż y c i e — ś m i e r ć , w prze­
kładzie folklorystycznym : p o g r z e b — s t y p a . Spraw a ta dotyczy
całej twórczości R eym onta. Ja k n iejed n a n a tu ra biologicznie przyw iązana
do życia w sposób pełen napięcia, z tego przyw iązania czyniąca sy tu ację
krańcow ą, tak i R eym ont popadał w biegunow o przeciw ną sy tu ację
krańcow ą: obsesja śm ierci, lęk przed zaśw iatem , w idoczny w ek statycz­
nym przyw iązaniu do św iata. U tego trzeźw ego pisarza obrazy śm ierci
i pogrzebu rozm nożone są jak u żadnego z prozaików polskich 25. P e sy ­
m istyczny liryk i uczuciowiec, S tefan Żerom ski, o w iele m niej takich
obrazów pozostaw ił w swoim dorobku. Reym ont jakby uprzedzić za­
m ierzył uogólnienie jednego z n ajw y bitniejszych w spółczesnych pisarzy
polskich, gdzie „nudny d u e t” oznacza — akt m iłosny:
Jakże nieograniczona jest śmierć, jakże bogata w sposobach, środkach,
kompozycji, jakże ostateczna w porównaniu z tym nudnym duetem we
dwoje, zawsze tym sam ym 26.
Ja k a jest w łaściw ie zaw artość filozoficzna podobnego stanow iska?
T w ierdzenie, że proces istnienia oparty jest na dw u zasadniczych
ogniw ach: życie i śm ierć, należy do rzędu TAUTOLOGII ONTOLO-
G ICZN EJ. Przez tautologię ontologiczną rozum iem każde uogólnienie
św iatopoglądow e, które do zaw artego w nim sądu generalnego nie
w prow adza innych elem entów jak te, które są dostępne w codziennym
i przedfilozoficznym dośw iadczeniu. Tautologią ontologiczną będzie np.
sąd, że istota ludzka składa się z ciała i duszy, rozdzielających się w m o­
m encie śm ierci, w raz z im plikacjam i, które z tej przedśm iertnej dycho­
tom ii m ają w yniknąć w zaśw iecie tak dla ciała, jak dla duszy.
Tautologię ontologiczną, na ogół dostępną p rym arnem u doświadczeniu
każdej jednostki, ty le że odsuw aną na bok, na później, na kiedy indziej,
należy oceniać nie w edług stopnia oryginalności czy samodzielności.
Oceniać ją w ypada w edle stopnia nasilenia w jej przeżyciu i doznaniu,

25 Rejestr tych obrazów i scen sporządził Krzyżanowski (op. cit.,


s. 182—183).
26 S. M r o ż e k , Poczwórka. „Dialog” 1967, nr 1, s. 4.
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P Ó W ” REYM ONTA 91

w edle m iary dotkliw ej oczywistości uczuciow ej, z jaką byw a ona do­
znaw ana przez jednostkę. Jeżeli ta jednostka przestała jej przeżycie
odsuw ać na bok i na kiedy indziej, a natom iast zdolna jest ją odczuć
(stale bądź w chw ilach napięcia) jako głów ną zasadę istnienia. W tedy
nie oryginalność in te le k tu a ln a się liczy, lecz siła przyśw iadczenia, do­
tkliw ość urazu filozoficznego zaw artego w klam rze pojęć: życie i śm ierć.
P isarstw o R eym onta dowodnie o tym świadczy. Dlatego jego tautologia
ontologiczna posiadała nośność pisarską i z tak ą mocą w darła się w kon­
s tru k c ję Chłopów.
P orządek p racy i pór roku oraz porządek obyczajow o-obrzędow o-re-
lig ijn y nazw aliśm y w Chłopach r y t m e m , podkreślając tym sposobem
ich pow tarzalność i możliwość naw rotu. Porządek w ydarzeń fab u la r­
nych oraz porządek istnienia ludzkiego nazw aliśm y t o k i e m , pod­
k reślając jego niepow tarzalność. Zw iązek fu n k cjonalny m iędzy t o k i e m
a r y t m e m daje się określić i zrozum ieć, jeżeli założyć to, co jest
zgodne tak z dw om a w arstw am i Chłopów i co c h arak tery zu je pisarstw o
R eym onta bez w zględu na jego tem atykę. M ianowicie, jeżeli założyć,
że ain telek tu aln a, ale niesłychanie mocno zakorzeniona u tego tw órcy
filozofia życia o parta była na świadomości toku, przem ijania, na nie­
uch ro n n y m następstw ie śm ierci po życiu. B yła to filozofia sw oistej ko­
nieczności, co nie m usi oznaczać — i u R eym onta nie oznaczało —
pesym izm u. Filozofia pozbaw iona pociechy i konsolacji (poza nielicznym i
chw ilam i ekstazy obrzędow o-religijnej lub ekstazy w zabawie).
Rolę konsolacyjną w stosunku do takiej filozofii życia pełni prze­
św iadczenie, że istnieć może ry tm pozbaw iony tej nieuchronnej koniecz­
ności. Taki ry tm k reu ją drugi i trzeci porządek w ew nętrzny Chłopów.
One przynoszą k o n s o l a c j ę i rozeznanie tautologicznego naw iasu
ludzkiej egzystencji. Jeszcze krócej: ry tm jest konsolacją w stosunku
do toku. Ale ry tm y przez R eym onta podjęte przenoszą rozw iązania i kon-
solac ję w ^dziedzinę m i t u .
Nie p rzestając być powieścią realistyczną, i to nie tylko w swoim
pierw szym porządku w ew nętrznym , ale także w rozlicznych elem entach
w y stępujących w trzech dalszych porządkach — Chłopi są jednocześnie
pow ieścią m itotw órczą. M it pow ołała w tym cyklu do istnienia po­
dw ójna przyczyna: w łasna pisarza, dająca się sprow adzić do potrzeby
konsolacji wobec dręczącej go tautologii ontologicznej; obecna w epoce
przyczyna, k tó ra nie tylko Reym ontow i nakazała sięgnąć po środki m i-
totw órcze.
N a czym w Chłopach R eym onta te środki m itotw órcze polegają?
P rzede w szystkim do n ajbardziej archaicznych i pradaw nych pom ys­
łów m itotw órczych człow ieka należą obydw a ry tm y konsolacyjne tego
dzieła: ry tm będący „corocznym pow tarzaniem kosm ogonii” , czyli po­
92 K A Z IM IE R Z W YKA

rządek drugi cyklu; ry tm będący w prow adzeniem czasu sakralnego,


św iętego, czyli porządek drugi cyklu. Ł atw o dostrzec, że odw ołuję się
do term inów funkcjonujących w system ie antropologiczno-folklorys-
tycznym M ircea Eliadego 27.
T aka fu n k cja tych obydw u pradaw nych m itów jest w Chłopach
znakom icie w idoczna, naw et jeżeli nie została przeprow adzona analiza,
któ ra w ym agałaby całkow icie odrębnego studium i zupełnie odm iennych
m ateriałów porów naw czych. M itotw órstw o R eym onta sięgnęło do p ra ­
sta ry c h i pow szechnych w daw nych form ach ku ltu ry , sposobów dostrze­
gania obecności m itu w otaczającej rzeczyw istości oraz tłum aczenia owej
rzeczyw istości poprzez obecność m itu.
S karbnicą takich zachow ań się jest folklor, gdzie w y stę p u ją one
jednak w postaci przyciem nionej i słabo dostępnej rozeznaniu ze stro n y
ich nosicieli. Tw órca Chłopów posiadał za mało w ykształcenia i oczytania,
nie przeszedł przez gim nazjum z końca w ieku, pakujące do głow y zapas
m itów istniejących w starożytności grecko-rzym skiej. Szkoła tak a p rzy ­
sposabiała pisarzy ku tem u, by św iadom ie i erudycyjnie mogli się
posłużyć in stru m en tem m itotw órczym : W yspiański w takich dram atach ,
jak Noc łistopadowa, Akropolis, Powrót Odysa. B erent w zakończeniu
Oziminy. Wobec tego tw órca Chłopów — tak ze w zględu na ich tem at,
jak ze w zględu na ograniczenia w łasnej k u ltu ry filozoficzno-literackiej
— poprzez folklor głównie m usiał się poruszać na szlakach m itotw ór-
stw a. Głównie — lecz nie jedynie.
W takiej sy tu acji jak n ajb ard ziej byłaby w skazana analiza skiero­
w ana na ten aspekt cyklu. A naliza niełatw a: w ypada w niej bow iem
um iejętnie rozróżnić to, co im m anentnie jest obecne w przekazie fol­
klorystycznym i wobec tego może być zaliczone do funkcjonow ania m itu
w ogóle, od tego, co do przekazu dodał lub w czym jego kanw ę zm ienił
sam tw órca, tym sposobem dając w yraz w łasnym ideom filozoficznym 28.
Bodaj do w yb ran ej próbki się ograniczym y.
Gody, Boże N arodzenie w Chłopach. Ja k wiadomo, ta zbitka dni
św iątecznych lub na pół św iątecznych (dzień w igilijny) przynosi w oby­
czaju ludow ym i w roku liturgicznym szczególne zagęszczenie i w y ­
m ieszanie pradaw ny ch reliktów m itologicznych z m itologią chrześci­
jańską.
27 M. E l i a d e: Traité d ’histoire des religions. Paris 1964. Cyt. za przekła­
dem polskim J. W i e r u s z a - K o w a l s k i e g o : Traktat o historii religii. War­
szawa 1966; Le Mythe de l’Êternel Retour. Archétypes et répétitions. Paris 1949.
28 Przykład trafnie przeprowadzonej i na tego rodzaju przesłance m etodolo­
gicznej opartej analizy przynosi rozprawa L. L i g ę z y „Klechdy polskie” Bole­
sława Leśmiana na tle folklorystyczn ym („Pamiętnik Literacki” 1968, z. 1).
O pierwotnie zaduszkowym charakterze św ięta Godów i w ynikających stąd
reliktach obrzędowych pisze K l i n g e r (op. cit., s. 104—109).
PRÓ BA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P Ó W ” REYM ONTA 93

O dw ołując się stale do term inologii M ircea Eliadego — oto, co


dostrzegam y kolejno. W m iarę upływ u godzin dnia w igilijnego u staje
i nik n ie c z a s ś w i e c k i : „ stru k tu ra odczucia czasu u człow ieka pier­
w otnego u łatw ia m u przekształcenie czasu świeckiego na czas sak ra ln y ”
— pow iada E lia d e 29. Ja k od strony pisarskiej Reym ont realizuje ten
m om ent zaniku czasu świeckiego? Oto Jagusia Borynow a k rząta się
niecierpliw a i zabiegana —
jeszcze tyle do zrobienia, a wieczór ino, ino...
Jakoż i prawda była, w ieczór już stał u proga,słońce padało za bory,
a czerwone zorze rozlewały się po niebie krw aw ym i zatokami, że śniegi
gorzeć się zdawały, jakby zarzewiem posypane — ale w ieś głuchła i przy-
cichała; nosili jeszcze wodę ze stawu, rąbali drwa, to ktoś się śpieszył sania­
mi, aż koniom śledziony grały, biegali jeszcze przez staw, skrzypiały wrótnie
gdzieniegdzie, zrywały się tu i ówdzie głosy różne, ale z wolna, wraz
z gaśnięciem zórz i z tą popielną sinością, jaka się sypała na świat, ruch
zamierał, przycichały obejścia i pustoszały drogi. Dalekie pola zapadały
w mrokach, zimowy w ieczór prędko nastawa! i brał ziemię w moc swoją,
a mróz się podnosił i tak ściskał, że głośniej grały śniegi pod trepami
i szyby m alow ały się w rózgi i kwiaty dziwne... [Z 86]

Nie oddał w tym ury w k u pisarz głosu ani w siow em u gadule, ani
m łodopolskiem u stylizatorow i, lecz sam od siebie kom entuje. Jeśli nadto
porów nać ten frag m en t z cytow anym opisem (zob. s. 78) porannych
godzin dnia w igilijnego, uderza zm iana jakości arty sty czn ej i celu opi­
sow ej ekspresji. Tam , o poranku i południu, ty m celem był czas świecki,
po breughelow sku bogaty i nasycony; tu ta j ekspresja ku tem u zm ierza,
by w sam ym konkrecie zjaw isk przyrody i działań człow ieka ukazać
pow olne podpływ anie innego czasu — sakralnego. Zwłaszcza że dw a razy
do roku taka w ym iana czasów dokonyw a się nie w raz ze zm ianą doby
i d aty , lecz w ciągu dnia o dw u różnych połowach: W igilia. W ielka
Sobota. I te w łaśnie dni R eym ont ze szczególną uw agą obserw uje.
Czas sakralny. Eliade:
W religii, podobnie jak w magii, periodyczność oznacza przede wszystkim
nieustanne korzystanie z czasu mitycznego u o b e c n i o n e g o [w tekście
francuskim: temps m ythique r e n d u p r é s e n t ]. W szystkie ryty charak­
teryzują się tym, że dokonują się t e r a z , w o k r e ś l o n e j chwili.
Czas, który był świadkiem wydarzenia będącego przedmiotem wspom nienia
i odtwarzanego przez ryt, jest u o b e c n i o n y , „przed-stawiony” [w tekście
francuskim: r e n d u présent, „re-présenté”], na nowo usta/no/wiony,
choćby nie wiadomo jak dawno owo w ydarzenie miało m iejsc e30.
Sygnałem zapow iednim takiego przejścia w czas sak raln y iest w dzień
w ig ilijn y pierw sza gw iazda, k tó ra zapłonie. Je st to zarazem gw iazda

29 E l i a d e , T raktat o historii religii, s. 381.


30 Ibidem, s. 386.
94 K A Z IM IE R Z W YKA

betlejem ska, jaka illo tempore zapłonęła nad szopą, sk iero w ała tam
pasterzy i przyprow adziła królów — K aspra, M elchiora i B altazara.
Pod jej blaskiem także do Lipiec w kracza czas sak raln y ze sw oją wieczną
teraźniejszością. I znów w sam ym konkrecie obserw acyjnym , ale z pełną
precyzją m itotw órczą pisarz pochw ycił ten m om ent:
Juści że była, tuż nad wschodem, jakby się rozdarły bure opony, a z głę­
bokich granatowych głębin rodziła się gwiazda i zda się rosła w oczach,
leciała, pryskała św iatłem , jarzyła się coraz bystrzej, a coraz bliżej była, aż
Rocho uklęknął na śniegu, a za nim drugie.
— Oto gwiazda Trzech Króli, Betleem ska, przy której blasku Pan nasz
się narodził, niech będzie św ięte im ię Jego pochwalone!
Powtórzyli za nim pobożnie i w pili się oczami w tę św iatłość daleką,
w ten świadek cudu, w ten w idom y znak zmiłowania Pańskiego nad św ia­
tem. [...]
A gwiazda olbrzymia ta niesła się niby kula ognista, błękitne smugi
szły od niej, niby szprychy św iętego koła, i skrzyły się po śniegach, i św ietli­
stymi drzazgami rozdzierały ciemności, a za nią, jak te służki w ierne, w y ­
chylały się z nieba inne a liczne, nieprzeliczoną a nieprzejrzaną gęstw ą, że
niebo pokryło się rosą św ietlistą i rozwijało się nad św iatem modrą płachtą,
poprzebijaną srebrnymi gwoździami.
— Czas wieczerzać, kiedy słow o ciałem się stało! — rzekł Roch. [Z 87—88]
C ały ten frag m en t niew iele m a wspólnego z obserw acyjnym praw do­
podobieństw em : pochód gw iazdy w igilijnej po firm am encie to jakaś
w izja św ietlna, a nie zapis w ydarzenia astronom icznego. Zależność
dw ustronna: pisarz k reu je obecność m itu w św iadom ości chłopów z Li­
piec, a obecność ta udziela się sam em u przedstaw ieniu pisarskiem u. Nie
tylko tu ta j w izjonerstw o w Chłopach sąsiaduje o m iedzę z praw dą
realną.
P rzy pew nych godzinach W igilii w dom ostw ie B oryny w ystarczy
odm ienić dokum entację kom paratystyczną, a w ynik pozostanie ten sam.
Zam iast Eliadego — G aston B achelard lub badacze zajm u jący się fu n k cją
ognia w pierw otnych społeczeństw ach. Zrąb system u B achelarda na
tem at in te rp re ta c ji archetypów w podświadom ości zbiorow ej i w dzia­
łaniach tw órców o p arty został na p ra sta re j m itologii czterech żywiołów
kosm icznych: ogień, woda, ziem ia i pow ietrze 31. W zespole w spaniałych
w itraży w krakow skim kościele Franciszkanów żyw ioły te do istnienia
plastycznego pow ołał R eym ontow i rów ieśny S tanisław W yspiański.
31 G. B a c h e l a r d : La Psychanalyse du feu. Paris 1938; L’Eau et les rêves.
Paris 1942; L’Air et les songes. Paris 1943; La Terre et les rêveries de la volonté.
Paris 1946. System Bachelarda zreferow ał J. B ł o ń s k i (Teoria obrazu p o e ty c ­
kiego Gastona Bachelarda. „Pam iętnik Literacki” 1962, z. 1). — O roli ogniska
zob. S. C i s z e w s k i , Ognisko. Studium etnologiczne. Kraków 1903. — O for­
mach kultu powietrza (jako wichru, burzy i tęczy), ognia, w ody i ziemi u Sło­
wian: K. M o s z y ń s k i , Kultura ludowa Słowian. Wyd. 2. T. 2, cz. 1. Warszawa
1967, s. 465—514.
PRÓ BA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H ŁO PÓ W ” REYM ONTA 95

Ogień posiada w ielorakie funkcje archetypiczne: niszczy, ale rów nież


oczyszcza. Ludzkość zarów no grzebie swoich zm arłych, jak ich oczyszcza
paląc ciała. D alszą gałęzią będzie ogień przez człow ieka obłaskaw iony,
ognisko dom owe jako sym bol rodu, a z kolei rodziny. Dopuszczony do
rodu to — „w spółogniskow iec”. Poniew aż pod gw iazdą betlejem ską,
z przyjściem n a św iat C hrystusa, pow stała rodzina, więc i św ięto od­
pow iednie zaczerpnęło swoje składniki z tych w yobrażeń i reliktów
kulturow ych. Zw łaszcza w obyczaju polskim jest ono św iętem rodziny.
Stąd dla W yspiańskiego owa pierw sza rodzina ze stajen k i b etle­
jem skiej staie się każdą w ogóle rodziną, a noc Bożego N arodzenia — to
zarazem noc narodzin wolności narodu. Na ty ch pow iązaniach oparte jest
przecież zakończenie a k tu II W yzw olenia, kiedy po dręczącej walce
z m askam i rozśw ietla się nagle przed K onradem „izba niew ielka m ie­
szkalna i drzew ko ośw ietlone i ustrojone, zawieszone u stro p u ” 32. Jako
żywo, w B etlejem b ib lijn y m nie mogło być choinki, k tó rej najdaw niej
zaśw iadczone istnienie sięga dopiero początków XVI w ieku. K onrad
na ten w idok pow iada:
Gwiazdka zeszła i świeci,
nad kolebką dziecięcą,
nad miłością zabłysła matczyną. ,
Światło błysło stuleci,
radość nocy tej święcą:
Gwiadza zeszła nad ŚWIĘTĄ RODZINĄ.
Oto dziecię w kolebce,
matka nad nim schylona.
Około niej Anieli?
Domże to mój? Mnie żona? 33

Zaś w izbie Borynów dw ie spraw y jednocześnie w podobnym splocie


m itotw órczym : m ały Jezus, w szopie urodzony, pozbaw iony był ognia
i ciepła, w ięc może on spocząć w każdej ogrzanej izbie:
Cicho się w izbie stało, ciepło, serdecznie, nabożnie i tak uroczyście,
jakby m iędzy nimi leżało to św ięte Dzieciątko Jezus.
Ogromny, a ciągle podsycany ogień w esoło trzaskał na kominie i roz­
św ietlał całą izbę, aż lśniły się szkła obrazów i czerwieniały zamarznięte
szyby, a oni siedzieli teraz wzdłuż ław y przed ogniem i poredzali z cicha
a poważnie. [...]
Hej, mój Jezus kochany! W stajence ci to lichej urodzić się przyszło,
tam w tych krajach dalekich, m iędzy obcymi, między Żydy paskudne,
między heretyki srogie! a w ubóstwie takim, w taki mróz! O biedoto prze­
najświętsza, o Dziecineczko słodka!... M yśleli i serca biły współczuciem, a du­
sze się zryw ały i niesły w e św iat [...]. [Z 90—91]

32 S. W y s p i a ń s k i , Dzieła zebrane. T. 5. Kraków 1959, s. 143.


33 Ibidem, s. 145.
96 K A Z IM IE R Z W YKA

Ju ż tej próbki starczy za dowód, w jakim stopniu poszczególne


i stw arzające ku tem u okazję sceny Chłopów są przerośnięte czujnością
m itotw órczą zrodzoną na podłożu folklorystycznym . R eym ont w takich
w ypadkach nie kom entuje, lecz poprzez postacie oraz ich czyny dostrzega
bystro — by powrócić do term inologii Stefanii Skw arczyńskiej — że są
te czyny i zachow ania z d a r z e n i a m i przynależnym i do m itotw ór-
stw a. M itotw órstw a rozum ianego nie jako zabieg m y ślow o-interpreta-
cyjny, ale jako typ postępow ania ludzkiego.
F u n k cja k o n stru k cy jn a rytm ów konsolacyjnych obecnych w Chłopach
jeszcze głębiej sięga w problem atykę m itotw órstw a. Tym razem na p ła­
szczyźnie: m i t a h i s t o r i a . P odkreślając uległość człow ieka wobec
w ielkich naw rotów przyrody, w plątanie człow ieka w koło sakralno-oby-
czajowe, w reszcie tautologii ontologicznej życie—śm ierć oddając bez­
w zględną w ładzę nad jednostką — R eym ont osiągnął pew ien, na pewno
założony i zam ierzony, cel epicki. Szczególnie to jest widoczne w tom ach
Jesień, Zima i Wiosna. N apisane po rew olucji 1905 roku Lato przyniosło
liczne p ertu rb acje, ale m im o to cały zegar epicki dzieła naregulow any
został zgodnie z ow ym celem. Je st nim zanurzenie dzieła w BEZCZASIE
HISTORYCZNYM . '
T erm in BEZCZAS dom aga się w yjaśnienia, rozpoczynając od sam ej
k o n stru k cji czasowej Chłopów. N aw et przy bardzo uw ażnej ich lekturze
nie sposób odpowiedzieć, kiedy w łaściw ie, w jakim — w przybliżeniu
— dziesięcioleciu rozgryw a się akcja Chłopów. P isarz poskąpił w szelkich
dokładniejszych w skazów ek chronologicznych, nie ułatw iają też roze­
znania rozbieżności m iędzy trzem a pierw szym i tom am i a ostatnim .
N aw et Nowy Rok został w powieści pom inięty, bo ten nie może obejść
się bez daty. Jeśli zaś R eym ont tak celowo postąpił, w yraziła się w ty m
określona ten d en cja ideow o-artystyczna: ażeby dzieło z a w i e s i ć
w bezczasie.
T erm in ten m ożna rozum ieć dw ojako. Noce i dnie M arii D ąbrow skiej
tak są zlokalizow ane czasowTo na tle historii, że wiadomo dokładnie,
co do dnia, kiedy się powieść kończy, a w dużym przybliżeniu, kiedy
zaczyna. Dzieje grzechu Żerom skiego są znów w ten sposób zlokalizo­
w ane historycznie, że w żaden sposób nie um iem y odpowiedzieć: kiedy
właściwie? Bezczas zatem , w pierw szym znaczeniu proponow anego te r ­
m inu, to b r a k i n t e n c j o n a l n i e p r z e z a u t o r a z a ł o ż o n e j ,
a przez czytelnika dającej się odtw orzyć p a r a l e l i m i ę d z y c z a ­
sową lokalizacją f abuły dzieła a k a l e n d a r z e m his­
torycznym. Tak p rzebiegający bezczas jest coraz częstszym
zjaw iskiem w powieści XX w ieku.
PRÛBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P Ó W ” REYM ONTA 97

Rzecz na tym się nie w yczerpuje. Istn ieją przecież powieści, których
fabułę m ożna co do dnia um ieścić w kalendarzu: klasycznym przykładem
jest tu Ozimina B erenta. Jed n ak jej rozw iązanie istotne zostało przez
pisarza przeniesione w dziedzinę m itu, p o z a h i s t o r i ę . Nie rea li­
zując zasady bezczasu w jej pierw szym sensie, realizuje ją Ozimina
w znaczeniu o w iele głębszym i zbliżonym do Chłopów. I spraw a rew o­
lu cy jn ej odnow y społeczeństw a i człowieka, po prostu rok 1905, którego
B eren t był św iadkiem głęboko w spółprzeżyw ającym , przechodzi nagle
w tak ie uogólnienie ponadczasow e i pozahistoryczne, którego realną
podstaw ę stanow i po prostu widok ,,na halizny m azow ieckie”, szeroko
rozciągnione za W isłą, w idoczne z jej brzegu:

Jak w iek długi pracowała kosa śmierci takich po całej tej ziemi w krąg:
co kosa ród podcięła, siekiera bór zniosła, ile tężyzny nacięła kosa, tyle
w ątłego piękna w yschło w bezcieniu, czym kosa życie, tym siekiera zubo­
żała ziemię, a obie ducha. Spod borów wyjrzały mokradła, spod lasów ru­
szyły piachy na w szystkich w iatrów szerokie gościńce: miasta, dwory i za­
ścianki, w yłuskane z puszczy na nagą ziemię o zbyt dalekim horyzoncie,
kurczyły się jakby i m alały w odrębności swojej wśród tej powietrznej
perspektyw y bez końca, w kapryśnej sw aw oli w szystkich wiatrów wschodu,
zachodu, północy i południa.
„Ceres deserta!” — pomyślało mu się dziwnie. [...]
N ie sprawujeż się tu naprawdę misterium podziemi: odżyte — eleuzyj-
skie?
[...] I tajemnica eleuzyjska. Wraz z nią zapadło w przepaść czasów i nasze
dziś rozumienie najgłębszych tajników w oli tych, którzy — w dzisiejszego
sumienia postaci — w ykraczają z kościoła pod krzyżem swej m ęki, za­
patrzeni jak w m onstrancję promienistą w symbol jedynej potęgi odnowy
życia i dusz: — w ruch 34.

T ekst B erenta w yjątkow o jasno ukazuje drugie i bardziej istotne


znaczenie term in u b e z c z a s h i s t o r y c z n y . W tym drugim w y­
padku m ów im y o bezczasie nie jako o naruszonej zasadzie lokalizacji
dzieła w określonym kalen d arzu historycznym , lecz przypisujem y mu
określoną zaw artość poznawczo-filozoficzną. Taki bezczas to z a-
mknięcie w y d a r z e ń w p o w t a rz a ln e koło i uznanie
prymatu zasad służących kolistemu nawrotowi
nad z a s a d a m i s ł u ż ą c y m i ich k i e r u n k o w e m u prze­
b i e g o w i . U Eliadego — cały rozdział Czas św ię ty i m it wiecznego
rozpoczynania na nowo. W acław B erent na określenie owego prym atu
ukuł term in piękny i przypom nienia godzien: „ p i e r ś c i e ń w i e c z ­
n e g o w r o t u ” s5.

34 W. B e r e n t , Ozimina, Warszawa 1911, s. 332—336.


35 W. B e r e n t , Źródła i ujścia nietzscheanizmu. Warszawa 1906, s. 52.

7 — P a m ię tn ik L ite rac k i 1968, z. 2


98 K A Z IM IE R Z WYKA

W obrębie takiej problem atyki m ieści się w łasne m itotw órstw o Rey­
m onta. W ł a s n e — poniew aż z elem entów obserw acji realistycznej,
z osobistych udręczeń egzystencjalnych, z folklorystycznego przekazu
p o trafił ten pisarz ukształtow ać całkiem szczególną p o s t a ć e p i c k ą
t a k i e g o m i t o t w ó r s t w a : CYKLICZNE NAW RACANIE TOŻSA­
MOŚCI (porządek drugi i trzeci) w fu n k cji konsolacyjnej w o b e c
egzystencjalnie nieodwołalnych i jednorazow ych dla
każdej istoty (porządek pierw szy i czw arty) — w ydarzeń składających
się na tok ludzkiego bytu.
I to, być może, m iał na m yśli Tadeusz Zieliński, kiedy pisał, że w sto­
sunku do Chłopów słowa „treść” należy używ ać w szerszym sensie.
W naszym wypadku będzie on potrójny: powinniśm y m ieć na widoku,
po pierwsze, t r e ś ć z i e m i i j e j p r a c y , po drugie, t r e ś ć c z a s u
i j e g o ś w i ą t , i po trzecie — dopiero treść tych, co pracują i świętują,
t r e ś ć l u d z i i i c h ż y c i a . [...]
Z tych trzech treści pierwsze dw ie są, że tak powiem, nieruchome, po­
wtarzają się co rok i cechują bynajm niej nie pojedynczych bohaterów powieści,
lecz całe środowisko, do którego te jednostki należą; pomimo to nie są one
jedynie tłem, na którym się odbywają w ypadki ich życia; owszem, całe to
życie jest nimi p rzesiąk nięte36.

M itotw órstw o R eym onta w Chłopach to nie tylko więc w ariacja


sym boliczna na pew nej kanw ie e ru d y c y jn ej, na w yuczonych schem atach.
P isarz ten praw dziw ie głęboko sięgnął w isto tn y stosunek m itu do
historii. Stosunek m itu do historii k o n tak tu je się z tą sferą zagadnień,
którą Eliade poruszył m ówiąc o problem ie „różnorodności czasu” . W y­
pada powrócić do przyw iedzionego już rozdziału Eliadego na tem at czasu
św iętego i m itu wiecznego rozpoczynania na nowo. W spółistnienie
w Chłopach opisyw anych przez tego badacza porządków czasowych
jest czymś ew identnym , a zarazem kształtu jący m epickość tego dzieła.
A utor Traktatu o historii religii zw raca jednocześnie uw agę na trudność
in te rp re ta c ji całego zjaw iska:
Trudność polega nie tylko na różnicy strukturalnej, jaka istnieje m iędzy
czasem religijno-m agicznym a czasem świeckim, ale ponadto tkwi w tym, że
samo o d c z u c i e (doświadczenie) c z a s u jako takiego u ludów pierwotnych
nie pokrywa się z odczuciem czasu współczesnego człow ieka żyjącego w cy ­
w ilizacji zachodniej. Z jednej w ięc strony c z a s ś w i ę t y przeciwstawia
się ś w i e c k i e m u p o j ę c i u t r w a n i a , a z drugiej strony owo trw a­
nie posiada różnorodne form y struktury w zależności od społeczeństw —
archaicznych czy też w spółczesnych — wśród których się kształtuje [...].
Faktem jest, że odczucie czasu pozostawia u człowieka pierwotnego „okno”
stale otwarte na czas św ięty. Upraszczając nieco problem [...] możemy zary­

36 Z i e l i ń s k i , op. cit., s. 470.


PRÛBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H ŁO PÓ W ” REYM ONTA 99

zykować twierdzenie, że struktura odczucia czasu u człowieka pierwotnego


ułatw ia mu przekształcenie czasu św ieckiego w czas sa k ra ln y 37.

Tak pojm ow ana „różnorodność czasu” , w yznaczając skądinąd różni­


cę m iędzy m item a historią, bynajm niej nie przebiega u R eym onta
w sposób prosty: tzn: pom iędzy kalendarzem prac rolnych jako przy ­
należnym do kategorii „świeckiego pojęcia trw a n ia ” a rokiem litu r-
giczno-obyczajowTym . Ów kalendarz uległ rów nież sw oistej m itologi-
zacji, poprzez sw oją pow tarzalność i rytm iczność w szedł w kategorię
m itu o w iecznym rozpoczynaniu na nowo. Także i tu ta j stw orzona
została, jak pow iada badacz, „stała możliwość pow rotu w bezczasową
rzeczyw istość niew aru n k o w ą”. W podobnej rzeczyw istości egzystuje
przecież każde w ielkie dzieło sztuki, a do potęgi to czyni, skoro w y stę­
pująca w nim k reacja m itu nie z książek w yszła i do książek pow raca,
ale z rzeczyw istości i do niej pow raca. T ak jest na pew no w Chłopach
W ładysław a R eym onta.

P ro b lem aty k a bezczasu historycznego, w swoich obydw u w ariantach


typologicznych zrealizow ana w Chłopach, prow adzi rów nież w stronę
określonej odm iany historyzm u w okresie M łodej Polski. Nie m ożna
bow iem całego historyzm u tego pokolenia sprow adzać do objaw ów m ito-
tw órczych na podłożu historycznym . Lecz te w łaśnie objaw y stanow ią
now ą jakość historyzm u m łodopolskiego i zaczynają się pojaw iać także
u pisarzy, k tórych stosunek do historii narodow ej był zasadniczo oparty
na próbie zrozum ienia i zaktualizow ania praw społeczno-ideow ych tą
h istorią rządzących.
M owa oczywiście o S tefanie Żerom skim . U niego bowiem m am y,
z jednej strony — utw ory konkretnie osadzone w obranej przez pisarza
epoce, od opowieści O żołnierzu tułaczu poprzez Popioły do W iernej rzeki
i Turonia, oraz na tym osadzeniu budujące uogólnienie artystyczne i jego
a k tu alizację dzisiejszą. Ale m am y rów nież takie ty tu ły , gdzie oprócz praw
h istorii i jej nieodw racalnego toku w kracza w to uogólnienie określone
dążenie m itotw órcze: Powieść o U dałym Wałgierzu, w czesnohistoryczne
pa rtie W iatru od morza i cała w nim koncepcja Sm ętka oraz podobne
elem enty w Róży, a więc narzucone na tem at całkow icie aktualny.
U W acław a B erenta przykładem identycznego n a rz u tu jest m itologiczno-
-historiozoficzne rozw iązanie O z im in y , a nade w szystko koncepcja 'Ży­
w y c h kamieni. Głównie jednak chodzi o Stanisław a W yspiańskiego. Było
m u bow iem w łaściw e dążenie ku tem u, żeby przebiegi historyczne, jed ­
norazow e i niepow tarzalne, zanurzyć w bezczas historyczny jako podstaw ę
37 E l i a d e , Traktat o historii religii, s. 381.
10 0 K A Z IM IE R Z W YKA

m itu; dążenie ku tem u, ażeby bieg historii mógł być tłum aczony jako
naw rót periodyczny tych sam ych ten d en cji i w artości podstaw ow ych.
W yspiański, chociaż jego w yobraźnia tak mocno była zakorzeniona
w przeszłości i żyw iła się przede w szystkim jej sk ład n ik am i, nie tyle
procesy historyczne usiłow ał dojrzeć w ich toku, ile h i s t o r i ę u n i e ­
r u c h a m i a ł w o b l i c z u ś w i a t a w a r t o ś c i , ta k m oralnych,
jak ogólnonarodowych.
To zapew ne m iał na m yśli Stanisław Brzozowski, k ied y w swoim
patetyczno-sym bolicznym , ale w sam o sedno problem u nakierow anym
obrazie określał historyzm W yspiańskiego jako unieruchom iony tr y ­
bunał historii, w k tó ry m czas rzeczyw isty p rzestał się liczyć:
Z nagiego wierzchołka prowadzi nas na błonie zarosłe m odrym, wdzięcz­
nym jak uśmiech dziecięcy kwieciem ; na jedną chw ilę przystaje duch poety,
oddycha szczęściem istot nie znających w iny i idzie w sw e nagie pustkowie
wznosić gmach swój, cyklopiczny gmach dumy narodu. Raz po raz biją
błyskaw ice, w salach zamczyska zamajaczy kształt, słońce zachodząc i w scho­
dząc złoci je, oblew a krwią; w św ietle księżycow ych nocy zamek stoi, słucha
i marzy. Z topieli w iślanych w ychylają się bohaterowie, rusałki, zwidziska,
od m ogił przylatują rycerze, szepcą o czymś stuletnie drzewa, ciepły w iatr
idzie od rozoranych pól, noc, która sprawy ukryte widzi, zasiada tu, gwiazdy
świecą: tu zamieszka n aród 38.
Nie m iejsce tu , by w skazyw ać dokładnie, kto z badaczy W yspiań­
skiego dostrzegał obecną w jego historyzm ie dążność do bezczasu i m itu.
Głównie Stanisław Lack, k tó ry z dorobku poety w ydobyw ał tak ą gene­
raln ą konkluzję:
Powiadają, [.'..] że każdy w ielki m it ma znaczenie moralne, które jest
prawdą po w szystkie czasy. Prawdopodobnie nie m ylą się, którzy tak m ówią.
Lecz to zbyt ogólne, m usimy przyjąć, że to znaczenie jest ścisłe, ludowe,
narodowe, które jest prawdą po w szystkie cz a sy 39.

W ypowiedzi Lacka m ają tę szczególną sankcję, że sam W yspiański


cenił go najw yżej ze w szystkich sw oich k rytyków 40. W idocznie u tra fia ł
38 S. B r z o z o w s k i , Dzieła w szystkie. T. 6. Warszawa 1963, s. 369.
39 S. L a c k , Studia o St. W yspiańskim . Zebrał i przedmową poprzedził
S. P a z u г к i e w i с z. Częstochowa 1924, s. 149. — Zob. też C. B a c k v i s ,
Le Dramaturge Stanislas Wyspiański. Paris 1952, głów nie rozdz. 4: Homère,
Wagner et Maeterlinck, oraz 9: Le Problème de la vie et de la mort. — J. N o ­
w a k o w s k i : S ymbolizm i dramaturgia Wyspiańskiego. „Pamiętnik Literacki”
1962, z. 4; Pod znakiem m itu i historii. Kilka uwag o konstrukcji czasu i p r z e ­
strzeni w „Nocy listopadowej”. W zbiorze: Z problemów literatury polskiej
X X wieku. T. 1. Warszawa 1965.
40 Lack był jedynym adresatem korespondencji Wyspiańskiego w okresie, kiedy
poeta zamknął się nawet przed najbliższym i przyjaciółmi. Zob. S. W y s p i a ń ­
s k i , L isty do Stanisława Lacka. (1905). Przedmowę napisał J. W i k t o r . T ekst
i komentarz opracował J. S u s u ł. Kraków 1957.
PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H ŁO FO W ” REYM ONTA 101

on w takie in ten cje poety, jakich nie dostrzegali jego inni in terp retato rzy ,
a ta różnica dotyczy u L acka problem atyki m itotw órstw a, o której
u in n y ch k ry ty k ó w głucho.
Nie m iejsce też roztrząsać tu, z jakim i zjaw iskam i m yśli i lite ra tu ry
europejskiej ta dążność W yspiańskiego się kontaktow ała. Można w y­
m ienić tylko głów ne p u n k ty styczności. Na pew no m itotw órstw o R y­
szarda W agnera i jego stosunek do historii jako dziedziny tw orzenia
w edle p raw m itu, a nie w edle praw m ów iących o jednorazow ym prze­
biegu w y darzeń d z ie jo w y c h 41. Po te j linii droga prow adzi w stronę
F ry d e ry k a Nietzschego. Ten ponadto m yśliciel w końcowej fazie swej
tw órczości (Wola mocy, Tako rzecze Zaratustra) powołał koncepcję wiecz­
nego n a w ro tu podobieństw — by pow tórzyć za B erentem : ,;pierścień
wiecznego w ro tu ” . O ile daw niejsi badacze filozofii Nietzschego ten
frag m en t jego ideologii trak to w ali czysto opisowo bądź sc ep ty c zn ie 42,
to now si — zwłaszcza bliżsi egzystencjalizm ow i — znaw cy Nietzschego
w idzą w nim cen traln e m iejsce jego filozofii. Nowsi, czyli K a rl Jaspers
i M artin Heidegger. W edle Jasp ersa idea ta prow adzi do zasadniczego
p ytania: „Gott oder Kreislauf ?” 43
D la łączności bezczasu historycznego Chłopów oraz cyklicznego n a­
w racan ia tożsam ości jako podw ójnego oblicza tej sam ej postaw y ideowo-
-filozoficznej w ystarczy odwołać się do tych dzieł W yspiańskiego, gdzie
to nastaw ienie szczególnie w ystąpiło. Bardzo jest ono łatw e do w ykrycia
w Nocy listopadowej, tu ta j bow iem m it eleuzyjski o Korze i D em eter
mógł być, i to przy użyciu już funkcjonującego system u m itologii grecko-
-rzym skiej, dopasow any i dostosow any do przebiegu w alk narodow o­
w yzw oleńczych. D opasow any w szakże zostaje nie tyle jako in te rp re ta c ja
przeszłości, ile — zapowiedź tego, c o n i e u c h r o n n i e n a s t ą p,i.
Je d n ą z fu n k cji m itu jest bow iem z aw arta w nim profetyczna regene­
racja, a tej szczególnie służy zw iązany z cyklem prac agrarnych m it
eleuzyjsko-orficki.

41 Zob. E. R u p r e c h t , Der Mythos bei Wagner und, Nietzsche. Seine


Bedeutung als Lebens und Gestaltungsproblem. Berlin 1938. — S. K o ł a c z ­
k o w s k i , Ryszard Wagner jako tw órca i teoretyk dramatu. Warszawa 1931;
rozważania o funkcji mitu w dramacie oraz historii: s. 23, 33—34, 37, 45.
42 Opisowo: Ch. A n d 1er, Nietzsche, sa vie et sa pensée. T. 3: Nietzsche et
le transphormisme intellectualiste. La Dernière philophie de Nietzsche. Paris
1958, rozdz. Le Retoru éternel. — Sceptycznie: B e r e n t , Źródła i ujścia nietz-
scheanizmu, s. 50—52.
43 K. J a s p e r s , Nietzsche. Einführung in das Verständnis seines Philoso-
phierens. Berlin 1936, s. 318; zob. też s. 310: „Die ewige Wiederkehr, es ist für
Nietzsche entscheidende seines Philosophierens”. — M. H e i d e g g e r , Nietzsche.
T. 2. P fullingen 1961, rozdz. Die ewige W iederkehr des Gleichen und der Wille
zur Macht.
102 K A Z IM IE R Z W YKA

Eliade:
Odrodzenie czynnej siły wegetacji rozszerza swój
wpływ na odrodzenie społeczeństwa ludzkiego przez
o d n o w i e n i e c z a s u . [...] Idea periodycznej regeneracji przenika również
inne dziedziny, jak np. dziedzinę w ładzy, suwerenności. Ta sama podstawowa
teoria rodzi i umacnia nadzieję w regenerację duchową dzięki in icja c ji44.

U W yspiańskiego cen traln a dla zrozum ienia owej profetycznej rege­


n eracji jest scena pod pom nikiem Sobieskiego w Łazienkach: D em eter
z córką Korą żegna się. Bardzo znam iennie u kształtow ana przez W yspiań­
skiego scena: D em eter zachow uje się w niej b y n a jm n ie j nie jak bogini
św iadom a tajem nic, lecz jak m atk a zatroskana o losy córki. K ora zaś
jest tą, k tó ra przeprow adza inicjację, k tó ra poprzez poznanie tajem nicy
uchyla zasłony przyszłości:
KORA
Z tajemnic moich, matko, znaj:
Jest inny tamten kraj,
kędy są w iecznotrw ałe siły;
z tych coraz nowy rośnie pęd
i wzejdą, i będą rodziły.
Tam w szelki żyw ot ma swój byt
i czeka, aż dlań błyśnie świt,
i czeka, aż dlań przyjdzie czas:
zajaśnieć pełnią kras.
DEMETER
A te zwarzone kędyż legną;
imże w barłogu zimnym gnić...?
KORA
Umierać musi, co ma żyć...
[ 1
KORA
Z tajemnic moich, matko, wiedz:
Gdy w szystko żyw e musi lec
pod ręką, która znaczy kres,
śmierć tych użyźnia nowe pędy
i życie nowe sieje wszędy.
Więc smutna, matko, tym rozstaniem,
ale w eselna tajem nicą,
szaty przyoblekłam godnie. —
Poniechaj żalu, niechaj łez.
DEMETER
Obłędna, stamtąd nikt nie wraca;
przysięgą zguby w ięzisz duszę.

44 E l i a d e , Traktat o historii religii, s. 343.


PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P O W ” REYM ONTA 103

KORA
Gdy w ięzy śmierci skruszę
i zieleń pędów nowych rzucę
na niwy, łęgi, na zagony —
o matko, Bogów godna praca! —
sposobić każ lemiesze, brony...45.

I w łaśnie dzięki tem u dokonyw a się u W yspiańskiego zaw ieszenie


i p o w strzy m an ie czasu historycznego na rzecz czasu m itycznego. „Noc
listo p ad o w a” jest nie ty lk o nocą historyczną, k tórej datę znam y, lecz
czym ś jakościow o różnym :
Noc ta bowiem w tym dramacie nie tylko jest datą historyczną, lecz
rów nież istotą żyw ą i wieczystą, cokolwiek dzieje się wówczas, musi podle­
gać jej prawom, i na odwrót, w szystkie jej chw ile ściągać się muszą do zda­
rzeń. Pod jej w pływ em zdarzenia rozszerzają się i urastają do wydarzeń
całej przyrody 46.

In n y w a ria n t h istoryzm u W yspiańskiego, w obrębie wszakże tej


sam ej m itotw órczej zasady, p rezentują: Bolesław Ś m iały i Skałka. T utaj
bow iem nie w ystąpiła już kalka m itologizacyjna pow zięta ze staro ży t­
ności, lecz sam o trw an ie m inionej historii i jej sił m otorycznych, trw anie
w św iadom ości późniejszych pokoleń, poeta upodobnił do funkcjonow ania
m itu . Ten w a ria n t zdaje się być szczególnie bliski — m imo całej różnicy
te m a tu — Chłopom R eym onta, do niego też dobrze przylegają słowa
o m ożliw ości pow rotu w bezczasową rzeczyw istość nie-w arunkow ą.
W Bolesławie Ś m ia ły m i Skałce W yspiański tak ą się posłużył kon­
s tru k c ją k o nfliktu historycznego: król — biskup, że konflikt ów oderw ał
się od sw oich rea ln y ch nosicieli i niejako sam oczynnie przebiega przez
dzieje narodu. Szczególnie to jest widoczne w akcie III Bolesława Ś m ia ­
łego: w alka na linii Bolesław Śm iały — Stanisław Szczepanow ski p rz e ­
sta je być ich realn ą w alką, toczy się poprzez stulecia i toczy się w każdej
chw ili, aktualnie. T aka k o n stru k cja m itotw órczo-historiozoficzna szcze­
gólnie przyw odzi na m yśl Samuela Zborowskiego Słowackiego, kiedy
gdzieś w zaśw iecie i niebiosach, zawsze i teraz, odnaw ia się i rozstrzyga
spraw a niepraw nie ściętego Sam uela i spraw a kanclerza Ja n a Zam oy­
skiego.
Tego rodzaju k o n stru k c ja historii staje się jednoznaczna z m item ,
zaw ieszonym w niezm iennym i uśw ięconym czasie. H istoria przeradza
się w tożsam ość. Śm ierć pow iada do biskupa Szczepanowskiego:

45 W y s p i a ń s k i , op. cit., t. 8 (Kraków 1959), s. 77—78. Doskonałą analizę


tej rozmowy, podkreślając przede wszystkim to, co ujęcie W yspiańskiego różni
od schem atu otrzymanego w dziedzictwie po m itologii greckiej, przeprowadził
L a c k (op. cit., s. 184—187).
46 L a c k , op. cit., s. 155.
104 K A Z IM IE R Z WYKA

Zatrzymałeś rzeczy bieg,


jesteś w zniesion ponad czas,
ponad żywot, ponad świat
w tysiąc lat.

W tóruje jej Rapsod:


Stara to Baśń — w ieczysty bieg,
w ieczyste zaklęć koło:
w stępują nad przepaści bieg
i dumą kraszą czo ło 47.

O brazow ym w yjaśn ieniem i dopełnieniem tak ich pom ysłów W yspiań­


skiego był pew ien zabieg inscenizatorsko-sceniczny w S k ałce. Je st nim
pom ysł taki: w prow adza poeta na scenę płonący — będący kołem jako
k ształt — korow aj w eselny. W n astępnym akcie na zasadzie ;,koła n ie­
zm iennego” ów korow aj staje się obracającym się jak kołow rót kręgiem
Piastów . ^Posługując się term in am i fachow ym i: h isto ria rzeczyw ista roz­
w ija się w sposobie d i a c h r o n i c z n y m , jako kierunkow e n a stę p ­
stwo. W yspiański w tym sym bolu czyni z niej z j a w i s k o s y n c h r o -
n i c z n o - k o n c e n t r y c z n e . Piastow ie wciąż naw racają w swoim
kręgu, jak gdyby nigdy do grobu nie zeszli Tok staje się rytm em .
Obrazowo pow iedziane więc zostało, że w ram ach m itu w szystko w h i­
storii toczy się jako zam knięty kołow rót.

Istn ieją zatem dw a głów ne pow iązania Chłopów ze sztuką i ideologią


okresu M łodej Polski. Pierw sze z nich ogranicza się do szaty stylistycznej
cyklu, do obecności sty lizato ra m łodopolskiego i odpow iedniej odm iany
narracji. Ta łączność, chociaż przysłużyła się uruchom ieniu w zegarze
epickim jego porządku drugiego oraz trzeciego, nie należy — z perspek­
tyw y czasu — do najm ocniejszych stron dzieła R eym onta. W szystkie skazy
i m anieryzm y epoki w niej się przechow ały.
D rugie pow iązanie Chłopów z epoką jest bardziej utajone, ale na
pewno istotniejsze. To, k tóre staram y się sygnalizow ać. Zm ierza ono
w stronę m itotw órstw a jako system u w y jaśn ien ia egzystencji ludzkiej
oraz historii, a przy tak im założeniu raczej drugoplanow e jest to, na
jaką stronę m itotw órstw a pada akcent; jest, czy ona funkcjonuje
i czy należy do zam ierzonej in ten cji tw órcy. Tak jest u Reym onta, tak
jest u W yspiańskiego. Skoro ponadto przyjąć ta k ą możliwość in te rp re ­
tacy jn ą, dałyby się rów nież inaczej, niż dotąd to czyniono, zrozum ieć
takie postacie i funkcje ich w obrębie fabuły, ja k np. Jagusia. Jej w y ­
obcowanie z grom ady, jej erotyczna am oralność, to nie tylko kreacja
kobiety z ducha Przybyszew skiego. W tej zachłannej na życie i kochan­

47 W y s p i a ń s к i, op. cit., t. 6 (Kraków 1962), s. 280, 269.


PRÓBA NOW EGO O D C Z Y T A N IA „C H Ł O P O W ” REYM ONTA 105

ków piękności w idnieją ry sy H eleny, żony M enelaja, o któ rą potoczy się


w ielka w aśń epicka; poprzez postać H eleny jeszcze bardziej zmitologizo-
w ane ry sy Bogini Płodności, dla k tórej praw em najw yższym jest akt
m iłosny, a obojętni są jego kolejni spraw cy 48.
I dlatego tę drugą, donioślejszą łączność z epoką m ożna wskazać
w sposób dw ojaki. Na planie polskim poprzez słow a W yspiańskiego ze
Skałki. Są one jego autokom entarzem do pom ysłu korow aja — kręgu
Piastów , ale m ogą być nadto kom entarzem do całej sygnalizow anej
ten d en cji i udziału w niej Reym onta:
Koło losu w iecznie bieży,
niewstrzym any bieg i ciąg,
Coraz nowy, krasy, świeży,
żyw y wchodzi w św ietlny krąg.
Bieży koło, żywot gaśnie,
niewstrzym any losów bieg:
chw ilę w słońcu św iecisz jaśnie,
zanim stąpisz w przepaść rz e k 49.
Na planie kom paratystycznym tę łączność najlepiej w yznaczają słowa
N ietzschego z Tako rzecze Zaratustra. S trofy W yspiańskiego bowiem
— to poetycki przekład czy też w arian t owego fragm entu. Tak znako­
m icie i zwięźle pow iedzianego w języku niem ieckim , że sięgam y po
oryginał:
Alles geht, Alles kom m t zurück; ewig rollt das Rad des Seins. Alles stirbt
Alles blüht wieder auf, ewig läuft das Jahr des Seins.
Alles bricht, Alles w ird neu gefügt; ewig baut sich das gleiche Haus des
Seins. Alles scheidet, Alles grüsst sich wieder; ewig bleibt sich treu der Ring
des Seins.
In jeden Nu beginnt das Sein; um jedes Hier rollt sich die Kugel Dort.
Die M itte ist überall. K rum ist der Pfad der E w ig k e it50.

48 Zob. J. N. M i l l e r , Ku uniwersalizmowi, a) Reymont. W: Zaraza w G re­


nadzie. Rzecz o stosunku nowej sztuki do romantyzmu i modernizmu w Polsce.
Warszawa 1926, s. 126— 129.
49 W y s p i a ń s к i, op. cit., t. 6, s. 285—286.
50 Nietzsches Werke. Erste Abteilung. T. 6: Also sprach Zarathustra. Ein Buch
für Alle und Keinen. Leipzig 1899, s. 317. — O św ietności tego fragmentu, a zarazem
trudności jego przekładu świadczyć może to, w jaki sposób radził z nim sobie
W. B e r e n t (F. N i e t z s c h e , Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich
i dla nikogo. Warszawa 1908, s. 307):
„Wszystko idzie, w szystko powraca; w iecznie toczy się koło bytu. Wszystko
zamiera, w szystko zakwita; w iecznie rok bytu bieży.
„Wszystko się łam ie, w szystko znów się spaja; jednakie buduje się w iecznie
domostwo bytu. Wszystko się rozłącza, w szystko w ita się ponownie; wiernym
pozostaje sobie w iecznie bytu kolisko.
„W każdym m gnieniu poczyna się byt; w okół każdego »tutaj« toczy się kula:
»tarn«. Środek jest wszędzie. Krzywy jest szlak wieczności”.

You might also like