Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 328

Spis treści

Karta redakcyjna

Dedykacja
Wstęp

Rozdział 1. Biologia, z lewej i prawej strony


Rozdział 2. Ten inny darwinizm
Rozdział 3. Ciała rozmawiające z ciałami
Rozdział 4. W nie swoich butach
Rozdział 5. Słoń w pokoju
Rozdział 6. Fair play
Rozdział 7. Krzywe drewno

Bibliografia
Podziękowania
O autorze
Przypisy
© Copyright by Copernicus Center Press, 2019
Copyright © 2009 by Frans de Waal
All rights reserved.
This translation published by arrangement with Crown, an imprint
of the Crown Publishing Group, a division of Penguin Random House LLC

Tytuł oryginalny
The Age of Empathy: Nature’s Lessons for a Kinder Society

Adiustacja i korekta
Gabriela Niemiec
Projekt okładki
Bartłomiej Drążkiewicz
Grafika na okładce
Kagenmi | iStock
Skład
MELES-DESIGN

ISBN 978-83-7886-420-2

Wydanie I
Kraków 2019

Copernicus Center Press Sp. z o.o.


pl. Szczepański 8, 31-011 Kraków
tel./fax (+48 12) 430 63 00
e-mail: marketing@ccpress.pl
Księgarnia internetowa: http://ccpress.pl

Konwersja: eLitera s.c.


Dla Catherine, która potrafi mnie rozśmieszyć
Wstęp

E ra chciwości za nami, nadchodzi czas empatii.


Globalny kryzys finansowy 2008 roku i wybór nowego prezydenta
Stanów Zjednoczonych doprowadziły do prawdziwego trzęsienia ziemi
w społeczeństwie. Wielu ludzi poczuło się, jak gdyby obudzili się z ja
kiegoś koszmaru, w którym wędrowali po olbrzymim kasynie, marno
trawiąc wszystkie swoje oszczędności, podczas gdy grupka bogaczy,
nieprzejmujących się losem reszty społeczeństwa, bogaciła się jeszcze
bardziej. Rządy na całym świecie pompowały pieniądze w banki, pró
bując zapobiec ich upadkowi. Ziarno tego złego snu zostało zasiane
ćwierć wieku wcześniej za sprawą modelu trickle-down economics Re
agana i Thatcher oraz kojącego zapewnienia, że rynki posiadają cudow
ną zdolność samoregulacji. Dziś nikt już w to nie wierzy.
Amerykański świat polityki wydaje się gotowy na nową epokę,
w której nacisk kładzie się na współpracę, zarówno międzynarodową,
jak i w skali krajowej. Istotne jest to, co nadaje społeczeństwu jedność
i co sprawia, że warto w nim żyć, a nie to, jakie można z niego wydobyć
dobra materialne. Empatia staje się wielkim motywem przewodnim na
szych czasów, co doskonale ilustrują przemówienia Baracka Obamy, jak
to, które wygłosił do absolwentów Northwestern University w Chicago:
„Myślę, że powinniśmy mówić więcej o deficycie empatii [...]. Dopiero
wtedy, gdy podepniesz się pod coś większego od siebie, odkryjesz swój
prawdziwy potencjał”[1].
Zasadnicza idea Wieku empatii jest taka, że natura ludzka niezwykle
nam pomaga w realizacji tego szczytnego celu. Biologię zwykle przy
wołuje się, aby uzasadnić wizję społeczeństwa samolubnych jednostek,
jednak na drodze ewolucji powstał też przecież klej, który spaja ze sobą
społeczności. Jest to ten sam klej, który występuje u wielu innych ga
tunków zwierząt. Zgodność, koordynacja działań i troszczenie się o tych,
którzy są w potrzebie, nie są ograniczone do naszego gatunku. Za ludzką
empatią stoi zatem długa historia ewolucyjna – empatia naprawdę ma
więc niebagatelny wiek.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

kopia wygenerowana dla zamówienia numer 31165 w sklepie


CCpress

Rozdział 1

Biologia, z lewej i prawej strony

Czymże jest rząd, jeśli nie najwspanialszym z obrazów


ludzkie natury?

James Madison, 1788[1]

C zy naprawdę strzeżemy swych braci? Czy powinniśmy? A może tyl


ko odwodziłoby to nas od naszego prawdziwego celu na tej Ziemi,
czyli zdaniem ekonomistów konsumowania i produkowania, a zdaniem
biologów przeżycia i reprodukowania? Podobieństwo tych dwóch modeli
jest nieprzypadkowe – narodziły się przecież mniej więcej w tym samym
czasie i w tym samym miejscu, w trakcie angielskiej rewolucji przemysło
wej. Obydwa wypływają z tej samej logiki: konkurencja jest twoim przy
jacielem.
Nieco wcześniej i nieco dalej na północ, w Szkocji, wyrażony jednak
został inny styl myślenia. Ojciec współczesnej ekonomii Adam Smith do
skonale rozumiał, że podążanie za własnym interesem musi być modero
wane przez „współodczuwanie” (fellow feeling). Tak stwierdził w Teorii
uczuć moralnych, książce nie tak popularnej jak Badania nad naturą
i przyczynami bogactwa narodów. Pierwsza księga rozpoczyna się od ta
kich słów:

Jakkolwiek samolubnym miałby być człowiek, są niewątpliwie w jego naturze ja


kieś pierwiastki, które powodują, że interesuje się losem innych ludzi, i sprawiają,
że ich szczęście jest dla niego nieodzowne, choć jedyna przyjemność, jaką może
stąd czerpać, to przyjemność oglądania tego[2].

Francuscy rewolucjoniści wołali o fraternité, Abraham Lincoln odwo


ływał się do więzi sympatii, a Theodore Roosevelt uznał współodczuwanie
za „najważniejszy czynnik prowadzący do zdrowego życia politycznego
i społecznego”. Jeśli jednak to prawda, to czemu właściwie ów sentyment
wyśmiewamy czasem jako, cóż, sentymentalny? Mieliśmy okazję to ob
serwować, gdy huragan Katrina uderzył w Luizjanę w 2005 roku. Gdy
Amerykanie nie zdążyli jeszcze wyjść z szoku w obliczu tego bezprece
densowego kataklizmu, jedna ze stacji telewizyjnych uznała za stosowne
zapytać, czy Konstytucja Stanów Zjednoczonych tak naprawdę przewiduje
pomoc dla ofiar katastrof naturalnych. Jeden z zaproszonych gości twier
dził, że nieszczęście innych w ogóle nas nie powinno interesować.
W dniu, w którym pękły wały przeciwpowodziowe, jechałem akurat
z Atlanty do Alabamy, gdzie miałem wygłosić wykład na Universytecie
Auburn. Ta część Alabamy nie doznała większych strat z wyjątkiem kilku
obalonych drzew, ale hotel był pełen uchodźców: pokoje przepełnione były
ludźmi oraz ich dziadkami, dziećmi, kotami i psami. Obudziłem się w zoo!
Nie jest to być może najdziwniejsza sytuacja, jeśli się jest biologiem, jed
nak wydarzenie to dobrze uwidoczniło skalę tragedii. A ludzie, których
spotkałem, to byli szczęśliwcy. Poranną gazetę otwierał dramatyczny na
główek: „Dlaczego pozostawiono nas jak zwierzęta?”, po czym przyta
czano relację osób, które na wiele dni pozostawiono bez jedzenia i odpo
wiednich warunków sanitarnych na stadionie Louisiana Super Dome.
Nagłówek ten mnie oburzył – nie dlatego, że nie było moim zdaniem na
co narzekać, tylko dlatego, że zwierzęta niekoniecznie zostawiają się na
wzajem w potrzebie. Mój wykład dotyczył właśnie tego tematu – mówi
łem, że każdy z nas ma w sobie swoją „wewnętrzną małpę”, które nie jest
wcale tak złośliwa i bezlitosna, jak się to czasem twierdzi, zaś empatia jest
dla naszego gatunku czymś naturalnym. Nie twierdziłem oczywiście, że
zawsze znajduje ona ujście. Tysiące ludzi, którzy mieli łatwy dostęp do
samochodu i pieniędzy, opuściło Nowy Orlean, pozostawiając za sobą
chorych, starych i biednych, aby ci poradzili sobie sami. W wodzie unosiły
się martwe ciała, będące pożywką dla aligatorów.
Bezpośrednio po tym kataklizmie dało się jednak usłyszeć głosy do
głębnego zażenowania tym, co się wydarzyło, za którymi napłynęła nie
wiarygodna fala pomocy. Nie zabrakło współczucia – po prostu doszło ono
do głosu za późno. Amerykanie to hojni ludzie, jednak wychowani
w błędnym przekonaniu, że „niewidzialna ręka” wolnego rynku – metaforę
tę wprowadził ten sam Adam Smith – zajmie się problemami społeczeń
stwa. Ta niewidzialna ręka nie zrobiła jednak nic, aby zapobiec odrażają
cemu scenariuszowi „przeżycia najlepiej przystosowanych” w Nowym
Orleanie.
Brzydki sekret sukcesu gospodarczego jest taki, że czasem dochodzi do
niego kosztem finansów publicznych, co sprawia, że wyłania się olbrzymia
klasa obywateli „drugiej kategorii” (underclass), na których nikomu nie
zależy. Katrina odsłoniła słabe punkty społeczeństwa amerykańskiego.
Gdy wracałem do Atlanty, uderzyło mnie, że to ważny temat przewodni
naszych czasów: wspólne dobro. Często skupiamy się na wojnach, zagro
żeniu terroryzmem, globalizacji i błahych skandalach politycznych, pod
czas gdy zasadniczy problem brzmi: jak połączyć rozwój ekonomiczny
z humanistycznymi ideałami społecznymi? Dotyczy to służby zdrowia,
edukacji, wymiaru sprawiedliwości i – co pokazała Katrina – obrony przed
zagrożeniami naturalnymi. Wały w Luizjanie były w opłakanym stanie.
W tygodniach, które nastąpiły po powodzi, media pilnie zajmowały się
wskazywaniem palcem winnych. Może to inżynierowie? Może fundusze
zostały sprzeniewierzone? A może prezydent powinien był przerwać wa
kacje? W kraju, z którego pochodzę, palcami nie wskazuje się winnych,
lecz zatyka się cieknące groble – tak przynajmniej głosi legenda. W Ho
landii (której znaczna część leży poniżej poziomu morza) groble są tak
święte, że politycy w zasadzie nie mają w ich sprawie nic do powiedzenia:
są w rękach inżynierów i władz lokalnych, starszych od samego państwa
holenderskiego.
Gdy się nad tym zastanowić, wydarzenia te zdradzają głęboki brak za
ufania do rządu, nie w skali najszerszej, ale raczej tej, w której poruszają
się politycy, a więc od wyborów do wyborów.

Duch ewolucji
Pytanie o to, jak organizują się społeczeństwa, nie wydaje się odpowied
nim tematem dla biologa. Powinienem zajmować się dzięciołem wielko
dziobym, rolą naczelnych w rozprzestrzenianiu się AIDS albo eboli, zani
kaniem lasów tropikalnych lub pytaniem, czy wyewoluowaliśmy z małp
człekokształtnych. Choć niektórzy wciąż dyskutują z tą ostatnią kwestią,
powszechna opinia na temat biologii uległa w ostatnich latach dramatycz
nej zmianie. Daleko za nami są już czasy, gdy na E.O. Wilsona wylewano
kubeł zimnej wody po jego wykładzie na temat powiązań między zacho
waniem ludzi i zwierząt. Porównywanie nas do zwierząt nie jest już tak
kontrowersyjne, jak było kiedyś. Ułatwia to życie biologom – stąd moja
decyzja, żeby pójść o krok dalej i zobaczyć, czy biologia może rzucić nie
co światła na społeczeństwa ludzkie. Jeśli miałoby to oznaczać wejście
w sam środek debaty politycznej, cóż, biologia od dawna jest już jej czę
ścią. Każda dyskusja na temat społeczeństwa i rządu opiera się na silnych
założeniach na temat natury ludzkiej, zwykle czynionych tak, aby zdawało
się, że wynikają wprost z biologii. Rzadko jednak jest tak w rzeczywisto
ści.
Przykładowo, zwolennicy otwartej konkurencji często odwołują się do
ewolucji. Słowo na „e” pojawiło się nawet w niechlubnej mowie o chci
wości Gordona Gekko, granego przez Michaela Douglasa bezlitosnego
spekulanta giełdowego z filmu Wall Street z 1987 roku:

Rzecz w tym, panie i panowie, że „chciwość” – przy braku lepszego słowa – jest
dobra. Chciwość jest słuszna. Chciwość działa. Chciwość oczyszcza, rozcina
i wyraża samą esencję ducha ewolucji.

Duch ewolucji? Dlaczego założenia na temat biologicznej strony czło


wieka zawsze są negatywne? W naukach społecznych naturę ludzką opi
suje się poprzez stare Hobbesowskie powiedzenie: homo homini lupus
(„człowiek człowiekowi wilkiem”) – wątpliwe stwierdzenie na temat na
szego gatunku oparte na nieuzasadnionych założeniach na temat innego
gatunku. Biolog badający związki pomiędzy społeczeństwem i naturą
ludzką nie robi więc tak naprawdę niczego nowego. Jedyna różnica polega
na tym, że zamiast starać się uzasadnić określoną ideologię, biolog szcze
rze interesuje się tym, jaka jest naprawdę natura ludzka i jakie są jej źró
dła? Czy duch ewolucji naprawdę kończy się na chciwości, jak twierdził
Gekko, czy też kryje się w nim coś więcej?
Badacze prawa, ekonomii i polityki nie mają narzędzi, które pozwoliły
by im spojrzeć na społeczeństwo obiektywnie. Z czym będą je porówny
wać? Rzadko, jeśli w ogóle kiedykolwiek, korzystają z potężnego zasobu
wiedzy na temat zachowania ludzkiego, które zgromadzili antropolodzy,
psycholodzy, biolodzy czy neuronaukowcy. Gdyby trzeba było podsumo
wać wyniki tych nauk w jednym krótkim stwierdzeniu, brzmiałoby ono
tak: jesteśmy zwierzętami stadnymi, nakierowanymi na współpracę, wy
czulonymi na niesprawiedliwość, czasem podżegającymi do wojny, zwykle
jednak miłującymi pokój. Społeczeństwo, które stoi w opozycji do tych
skłonności, nie może być stabilne. Oczywiście jesteśmy też zwierzętami
silnie zmotywowanymi, aby osiągać wyższy status, lepsze terytorium i za
pewnić sobie stabilny dostęp do pożywienia; społeczeństwo, które zapo
mni o tym, również nie będzie optymalnie zorganizowane. Nasz gatunek
ma swoją stronę społeczną i stronę samolubną. Ponieważ jednak zwykle
silniej podkreśla się to drugie, przynajmniej na Zachodzie, tu skupię się na
tym pierwszym: naturze empatii i jedności społecznej.
Istnieją ekscytujące nowe badania na temat źródeł altruizmu i uczciwo
ści u ludzi i innych zwierząt. Przykładowo, jeśli dwóm małpom da się
skrajnie różne nagrody za wykonanie tego samego zadania, to ta, która jest
gorzej traktowana, odmówi współpracy. Wiemy też, że ludzie potrafią od
mówić pieniędzy, jeśli uważają, że rozdział środków jest niesprawiedliwy.
Skoro jakikolwiek zysk powinien wygrać z żadnym, oznacza to, że zarów
no małpy, jak i ludzie nie stosują się z pełną konsekwencją do prostej za
sady dążenia do zysku. Skoro sprzeciwiają się tego typu przejawom nie
uczciwości, możemy uznać, że choć ważne są nagrody, u gatunków tych
występuje też naturalna niechęć do niesprawiedliwości.
Wydajemy się jednak coraz bardziej zbliżać do społeczeństwa bez ja
kiejkolwiek solidarności, w którym wielu ludzi powinno spodziewać się
gorszego traktowania. Pogodzenie tego trendu ze starymi, dobrymi warto
ściami chrześcijańskimi, jak troszczenie się o chorych i ubogich, może
wydawać się niemożliwe, ale jedną z powszechnych strategii jest wskazy
wanie palcem na ofiary. Jeśli biednych można obwiniać o to, że są biedni,
wszyscy pozostali mogą odetchnąć spokojnie. Rok po Katrinie znany po
lityk konserwatywny Newt Gingrich ogłosił więc konieczność zbadania
„zaniedbania zachowań obywatelskich” przez ludzi, którzy nie zdołali
uciec przez huraganem[3].
Osoby, które kładą duży nacisk na wolność jednostki, często uważają
wspólny interes za ideę romantyczną, dobrą dla mięczaków i komunistów.
Opowiadają się za zasadą „każdy za siebie”. Przykładowo, zamiast wyda
wać pieniądze na wały, które chronią duży obszar, czy nie powinniśmy in
dywidualnie zadbać o swoje bezpieczeństwo? Nowo założona na Florydzie
firma proponuje właśnie coś takiego: oferuje miejsca w prywatnych samo
lotach, którymi można uciec z miejsc zagrożonych klęską żywiołową.
W ten sposób ci, których na to stać, nie będą musieli wlec się dziesięć ki
lometrów na godzinę, wyjeżdżając ze strefy powodziowej z resztą społe
czeństwa.
Każde społeczeństwo musi sobie jakoś poradzić z podejściem typu „ja
pierwszy”. Obserwuję to każdego dnia. Nie mówię jednak teraz o ludziach,
ale o szympansach w Yerkes National Primate Research Center, gdzie pra
cuję. W naszej stacji badawczej, na północny wschód od Atlanty, szym
pansy mieszkają w wielkich zagrodach na świeżym powietrzu. Czasem
dostają jedzenie do podziału, na przykład arbuzy. Większość małp pcha
się, aby szybko położyć łapy na kawałku pożywienia, ponieważ gdy już to
się stanie, rzadko zostaje on zabrany przez innych. Własność jest rzeczy
wiście dość silnie szanowana i dominujące samce pozwalają zatrzymać
pokarm nawet zajmującym najniższe miejsce w strukturze społecznej sa
micom. Do tych osobników, którzy mają pożywienie, podchodzą często
inni z wyciągniętymi rękami. Gest, którym szympansy proszą o pokarm,
jest też uniwersalnym gestem żebrania u ludzi. Małpy proszą i jęczą, do
słownie skomląc w twarz posiadaczom pokarmu. Jeśli nic nie dostaną,
czasem urządzają awanturę: wrzeszczą i toczą się po ziemi, jak gdyby to
był koniec świata.

Szympansy proszą o jedzenie, wyciągając otwartą rękę, czyli tak samo jak przed‐
stawiciele naszego gatunku

Zmierzam do tego, że występuje tu zarówno własność, jak i dzielenie


się. Ostatecznie, zwykle w ciągu około dwudziestu minut, wszystkie
szympansy w grupie mają coś do jedzenia. Posiadacze dzielą się z najlep
szymi przyjaciółmi i rodziną, którzy z kolei dają swoim przyjaciołom i ro
dzinie. Cała scena jest w gruncie rzeczy dość pokojowa, choć dochodzi do
rozmaitych przepychanek o pozycję. Wciąż pamiętam, gdy w trakcie fil
mowania jednej z takich scen kamerzysta odwrócił się do mnie i powie
dział: „Muszę to pokazać dzieciom, może się czegoś nauczą”.
Nie wierzcie więc tym, którzy mówią, że musimy walczyć o przetrwa
nie, bo taka jest natura. Wiele zwierząt przeżywa nie poprzez eliminowanie
innych i przywłaszczanie sobie wszystkich zasobów, lecz poprzez współ
pracę i dzielenie się. Stosuje się to na pewno do zwierząt polujących
w grupach, takich jak wilki czy orki, ale też do naszych najbliższych
krewnych, czyli naczelnych. W badaniu przeprowadzonym w Parku Naro
dowym Taï na Wybrzeżu Kości Słoniowej zaobserwowano szympansy,
które opiekowały się swoimi zranionymi przez lamparty kompanami, liżąc
ich rany, starannie oczyszczając je z brudu i odganiając gromadzące się
wokół nich muchy. Chroniły rannych towarzyszy, spowalniając pochód,
jeśli ci nie nadążali. Wszystko to jest całkowicie zrozumiałe, jeśli przypo
mnimy sobie, że szympansy mają dobry powód, by żyć w grupie, zupełnie
jak wilki i ludzie. Jeśli człowiek jest człowiekowi wilkiem, to jest tak pod
wszystkimi względami, nie tylko tymi negatywnymi. Nie bylibyśmy teraz
tu, gdzie jesteśmy, gdyby nasi przodkowie byli społecznie nieprzystoso
wani.
Potrzebna jest więc całkowita rewolucja w tym, jak postrzegamy naturę
ludzką. Zbyt wielu ekonomistów i polityków modeluje społeczeństwo
ludzkie jako wieczną walkę, która ich zdaniem występuje w przyrodzie –
i która jest tak naprawdę czczym wymysłem. Zachowują się jak magik,
który najpierw podrzuca swoje założenia ideologiczne do kapelusza natury,
aby następnie wyciągnąć je triumfalnie za uszy, demonstrując nam, jak
bardzo świat przyrody zgadza się z ich poglądami. To sztuczka, na którą
zbyt długo dawaliśmy się złapać. Jest jasne, że w świecie występuje kon
kurencja, jednak ludzie nie mogą żyć, jeśli ograniczą się tylko do niej.

Nadmiernie obcałowane dziecko


Niemiecki filozof Immanuel Kant cenił życzliwość mniej więcej tak wy
soko, jak wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Dick Cheney cenił
oszczędzanie energii. Cheney powiedział kiedyś kpiąco, że oszczędzanie
„świadczy o cnotach osobistych”, co jednak niestety nie pomoże w niczym
planecie. Kant określił współczucie jako „piękne”, jednak nieistotne dla
dobrego życia. Komu potrzeba czułości, gdy liczy się tylko obowiązek?
Żyjemy w epoce, w której szczególnie ceni się intelekt, a na emocje pa
trzy się z góry, jako na coś ckliwego i zawiłego. Co gorsza, emocje trudno
się kontroluje, a czyż samokontrola nie jest właśnie tym, co czyni nas
ludźmi? Współcześni filozofowie są jak pustelnicy, wyrzekający się pokus
życia, próbujący trzymać się z dala od ludzkich namiętności. Podobnie
jednak jak pustelnicy, którzy i tak śnią o pięknych damach i sutych posił
kach, filozofowie nie mogą ominąć problemu podstawowych potrzeb, żądz
i obsesji gatunku, który, ku ich rozpaczy, jest mimo wszystko zbudowany
z krwi i kości. Idea „czystego rozumu” to czysta fikcja.
Jeśli moralność wywodzi się z abstrakcyjnych zasad, to dlaczego sądy
moralne często przychodzą nam błyskawicznie? Praktycznie nie musimy
się nad nimi zastanawiać. Psycholog Jonathan Haidt uważa, że dochodzi
my do nich intuicyjnie. Przedstawiał badanym historie, których bohatero
wie zachowywali się w niepokojący sposób (jedna z nich opowiadała
o romansie między bratem i siostrą) – reakcją był natychmiastowy protest.
Następnie podważał każdy argument, który przedstawiali badani, aż wy
czerpali oni wszystkie swoje uzasadnienia. Przykładowo, na argument, że
kazirodztwo prowadzi do ujawniania się wad genetycznych, Haidt odpo
wiadał, że rodzeństwo stosowało skuteczne formy antykoncepcji. Więk
szość badanych w krótkim czasie docierała do etapu „moralnego osłupie
nia”: upierali się, że zachowanie jest złe, nie będąc jednak w stanie wyja
śnić dlaczego.
Jest jasne, że często dokonujemy szybkich osądów moralnych, kierując
się instynktem. Decydują za nas nasze emocje, po czym do głosu dochodzi
rozum, podsuwający różne wiarygodne uzasadnienia tej decyzji. Gdy pod
ważony zostaje prymat rozumu, do łask powracają przedkantowskie po
dejścia do moralności. Moralność jest w nich zakorzeniona w „uczuciach”
(sentiments) – pogląd ten dobrze koresponduje z tym, co mówią nam teoria
ewolucji, współczesna neuronauka i wiedza o zachowaniach naszych
krewnych z rzędu naczelnych. Nie oznacza to od razu, że małpy są istotami
moralnymi, jednak zgadzam się z Darwinem, który w O pochodzeniu czło
wieka uznał moralność ludzką za przedłużenie zachowań społecznych
zwierząt:

U każdego zwierzęcia obdarzonego dobrze rozwiniętymi instynktami społecznymi


mógłby wykształcić się zmysł moralny, czyli sumienie, gdyby tylko jego władze
umysłowe rozwinęły się w takim samym lub prawie takim samym stopniu jak
u człowieka[4].
Czym są owe instynkty społeczne? Co sprawia, że interesuje nas zacho
wanie innych lub – mówiąc prościej – po prostu sami ci inni? Sąd moralny
to oczywiście coś bardziej zaawansowanego, ale zainteresowanie innymi
jest zjawiskiem fundamentalnym. Czym byłaby moralność ludzka, gdyby
nie ono? To na nim spoczywa wszystko inne[5].
Wiele dzieje się na poziomie ciała, o którym rzadko myślimy. Gdy słu
chamy smutnej historii, nieświadomie pochylamy ramiona, przechylamy
głowę w bok i robimy zatroskaną minę, zupełnie jak nasz rozmówca. Te
zmiany cielesne wywołują z kolei to samo uczucie przygnębienia, które
postrzegamy u niego. To nie jest po prostu tak, że następuje połączenie
umysłów – to raczej nasze ciała upodabniają się do siebie. To samo doty
czy również bardziej pozytywnych emocji. Pamiętam, że pewnego razu
wyszedłem z restauracji i zastanowiło mnie, dlaczego właściwie gwiżdżę
pod nosem. Skąd wziął się ten mój dobry nastrój? Odpowiedź brzmi: po
nieważ siedziałem obok dwóch mężczyzn, najwyraźniej dobrych przyja
ciół, którzy nie widzieli się od dłuższego czasu. Klepali się po plecach,
śmiali, opowiadali zabawne historyjki. To wyraźnie poprawiło mi nastrój,
choć nie znałem tych mężczyzn i nie uczestniczyłem w ich rozmowie.
Przekaz emocji za pośrednictwem wyrazu twarzy i mowy ciała jest tak
silny, że ludzie robiący to na co dzień zaczynają zupełnie dosłownie upo
dabniać się do siebie. Przetestowano to na próbce par żyjących ze sobą
przez długie lata w związku. Zestawiono ze sobą ich zdjęcia w dniu ślubu
oraz wykonane dwadzieścia pięć lat później. Następnie poproszono nie
związane z nimi osoby o ocenienie, jak bardzo podobne do siebie są
przedstawione na zdjęciach osoby. Badani nie mieli trudności w dopaso
waniu do siebie małżonków na podstawie zdjęć wykonanych w starszym
wieku. To samo nie udawało się jednak dla zdjęć wykonanych za młodu.
Małżonkowie z długim stażem przypominają więc siebie nawzajem nie
dlatego, że wiążą się z podobnymi do siebie osobami, lecz dlatego, że
z biegiem czasu cechy ich twarzy upodabniają się do siebie. Podobieństwo
było ponadto najsilniejsze w przypadku par, które zgłaszały, że są najbar
dziej szczęśliwe. Codzienne dzielenie emocji prowadzi więc najwyraźniej
do „internalizacji” partnerów przez siebie nawzajem do tego stopnia, że
widać gołym okiem, jak bardzo do siebie pasują.
Trudno mi powstrzymać się tu przed dodaniem, że psy i ich właściciele
też czasem wyglądają podobnie. To jednak inny mechanizm. Rzeczywiście
da się poprawnie dopasować zdjęcia ludzi i ich psów, jednak tylko
w przypadku psów czystej rasy. Nie da się tego zrobić z kundlami. Psy ra
sowe są oczywiście starannie wybierane przez właścicieli, którzy płacą za
nie spore czasem pieniądze. Elegancka dama może mieć ochotę na space
rowanie z wilczarzem, a ktoś o silnym charakterze wybierze raczej rot
tweilera. Ponieważ stopień podobieństwa nie zwiększa się wraz z upływem
lat spędzonych wspólnie przez psa i człowieka, kluczowym czynnikiem
jest wybór rasy. To coś innego niż emocjonalne zbliżanie się do siebie
małżonków.
Nasze ciała i umysły są stworzone do życia społecznego i gdy go bra
kuje, ogarnia nas głęboka depresja. To dlatego uwięzienie w samotności
jest najgorszym wyrokiem, na jaki można kogoś skazać, zaraz po karze
śmierci. Więzi międzyludzkie są dla nas tak dobre, że najbardziej skutecz
nym sposobem przedłużenia przewidywanej długości życia jest wzięcie
ślubu i wytrwanie w małżeństwie. Wiąże się z tym jednak ryzyko straty
partnera. Śmierć małżonka często prowadzi do poczucia beznadziei i utraty
chęci życia, co tłumaczy występujące u pozostałych przy życiu małżonków
wypadki samochodowe, nadużywanie alkoholu, choroby serca czy choroby
nowotworowe. Śmiertelność pozostaje podwyższona przez mniej więcej
pół roku po śmierci małżonka, a jej wzrost jest większy u osób młodych
niż u starszych i u mężczyzn niż u kobiet.
Nie inaczej wygląda sytuacja u zwierząt. Ja sam straciłem w ten sposób
dwa zwierzęta domowe. Pierwszym była kawka, którą wychowałem od
małego. Johan był oswojony i przyjazny, jednak nie był do mnie przywią
zany. Jego miłością życia była samica jego własnego gatunku o imieniu
Rafia. Żyli razem przez lata, aż pewnego dnia Rafia uciekła z ptaszarni na
świeżym powietrzu, w której mieszkała – podejrzewam, że jakieś ciekaw
skie dziecko z sąsiedztwa otworzyło drzwiczki. Pozostawiony w samotno
ści Johan spędzał całe dnie na nawoływaniu i wpatrywaniu się w niebo.
Zmarł w ciągu kilku tygodni.
Drugim zwierzakiem w podobnej sytuacji była nasza kotka syjamska
Sarah, która jeszcze jako kocię została adoptowana przez wielkiego kocura
Diego, który lizał ją i czyścił, pozwolił jej naciskać na swój brzuch, jak
robią to kociaki z brzuchem karmiącej matki, i często spał z nią na jednym
posłaniu. Przez mniej więcej dziesięć lat byli najlepszymi kumplami, aż
Diego zmarł ze starości. Mimo że Sarah była młodsza i całkowicie zdrowa,
przestała jeść i zmarła dwa miesiące po Diego, choć weterynarz nie był
w stanie wykryć u niej żadnej choroby.
Są oczywiście tysiące tego typu historii, w których zwierzęta nie chcą
opuścić tych, których kochają. Nie jest niezwykłe u niektórych naczelnych,
że matki noszą ze sobą swoje martwe dzieci tak długo, aż zostaje z nich
tylko skóra i kości. Samica pawiana w Kenii, która właśnie straciła dziec
ko, stała się niezwykle pobudzona, gdy tydzień później rozpoznała krzew
na sawannie, pod którym zostawiła jego ciało. Wspięła się na wysokie
drzewo, rozglądając się i zawodząc płaczliwe w sposób, w jaki zwykle
wołają pawiany oddzielone od grupy. Obserwowano słonie, które powra
cają do ciał swoich martwych towarzyszy, aby stać uroczyście nad ich
zbielałymi w słońcu kośćmi. Potrafią tak spędzić nawet godzinę, delikatnie
przewracając kości i je wąchając. Czasem zabierają te kości ze sobą, jed
nak obserwowano też osobniki, które później odnosiły je z powrotem na
„cmentarz”.
Jesteśmy czasem pod tak wielkim wrażeniem zwierzęcej lojalności, że
poświęcamy jej pomniki. W Edynburgu znajduje się niewielka rzeźba za
tytułowana Greyfriars Bobby, na cześć skye terriera o tym imieniu, który
przez czternaście lat nie odstępował od grobu swojego pana, zmarłego
w 1858 roku. Poruszeni tym lokalni mieszkańcy przynosili mu jedzenie,
a po śmierci psa pochowali go w pobliżu grobu jego właściciela. Na na
grobku napisano: „Niech jego lojalność i poświęcenie będzie lekcją dla nas
wszystkich”. Podobny pomnik postawiono w Tokio psu rasy akita o imie
niu Hachikō, który każdego dnia przychodził na stację Shibuya, aby powi
tać swojego pana, gdy ten wracał z pracy. Pies stał się sławny, gdy po
śmierci opiekuna w 1925 roku nie przerwał swojego zwyczaju. Przez je
denaście lat Hachikō przychodził o tej samej porze na dworzec. Miłośnicy
psów do dziś zbierają się raz do roku przy wyjściu ze stacji, teraz nazywa
jącym się Hachikō, aby upamiętnić jego wierność.
Wzruszające historie, można by powiedzieć, ale co mają wspólnego
z zachowaniem ludzi? Rzecz w tym, że jesteśmy ssakami, a więc zwierzę
tami, u których występuje obligatoryjna opieka matczyna. Jest oczywiste,
że więzi między osobnikami mają potężne znaczenie dla przeżycia
u członków tej gromady, przy czym kluczowa jest więź między matką
i potomstwem. Więź ta stanowi ewolucyjny szablon dla wszystkich pozo
stałych więzi, również tych pomiędzy dorosłymi. Nie powinno nas więc
dziwić, że ludzie uwielbiają wracać do etapu dzieciństwa, podając sobie
nawzajem do ust kawałki jedzenia albo wygadując różne głupotki dziecię
cym głosem, jakim zwykle mówi się do niemowlaków. Ja sam dorastałem,
słuchając piosenki Beatlesów I Wanna Hold Your Hand (Chcę cię trzymać
za rękę) – kolejna taka regresja.
Jeden program badań na zwierzętach miał w istocie olbrzymi, konkretny
wpływ na to, jak my, ludzie, traktujemy siebie nawzajem. Sto lat temu
w domach dla podrzutków i sierocińcach postępowano zgodnie z zalece
niami szkoły psychologicznej, która wywołała moim zdaniem więcej
szkód niż jakakolwiek inna: behawioryzmu. Jej nazwa wywodzi się od
przekonania, że nauka jest w stanie obserwować i poznać wyłącznie za
chowanie – behawior – a więc tylko ono powinno nas interesować. Umysł,
jeśli coś takiego w ogóle istnieje, powinien pozostać czarną skrzynką.
Emocje są zasadniczo nieistotne. Postawa taka doprowadziła do nałożenia
tabu na dyskusje o życiu wewnętrznym zwierząt: opisywano je jak maszy
ny, a badaczom zachowań zwierząt zalecano opracowanie słownictwa,
które w żaden sposób nie nawiązywało do rzeczywistości ludzkiej. Co za
bawne, rada ta przynajmniej w jednym przypadku obróciła się przeciwko
jej autorom. „Więź” to określenie, które proponowano początkowo jako
alternatywę dla takich antropomorficznych słów jak „przyjaciel” czy „to
warzysz”. Termin ten stał się jednak z czasem tak popularny w odniesieniu
do relacji międzyludzkich (mówi się wszak o „męskich więziach” albo
„więziach towarzyskich”), że niedługo będzie trzeba zaprzestać używania
go w opisie zwierząt.
Ojciec behawioryzmu John Watson wykazał przekonująco, że ludzie
postępują zgodnie z tym samym prawem efektu co zwierzęta: w charakte
rze demonstracji sam zaszczepił w ludzkim dziecku lęk przed włochatymi
obiektami[6]. Z początku „mały Albert” wesoło bawił się z białym króli
kiem. Gdy jednak Watson zaczął głośno uderzać młotkiem w schowany za
głową dziecka stalowy pręt za każdym razem, gdy pojawiał się królik, po
niedługim czasie u Alberta wykształciła się reakcja lękowa. Od tego mo
mentu Albert zasłaniał oczy i płakał, gdy ujrzał królika (lub eksperymen
tatora).
Watson był tak zachwycony mocą warunkowania, że zaczął reagować
alergicznie na emocje. Szczególnie sceptyczny był wobec miłości matczy
nej, którą nazwał niebezpiecznym narzędziem. Robiące zamieszanie wokół
swoich dzieci matki niszczyły im życie, zaszczepiając w nich słabość, lęki
i kompleksy. Społeczeństwo potrzebuje mniej ciepła, a więcej dyscypliny.
Watson marzył o „farmie dzieci”, na której te mogłyby być wychowywane
bez rodziców, zgodnie z zasadami nauki. Przykładowo, dziecko miałoby
być dotykane tylko wtedy, kiedy zachowałoby się wyjątkowo dobrze –
nawet wtedy nie byłoby to jednak przytulenie albo całus, tylko poklepanie
po głowie. Precyzyjnie odmierzone kontakty fizyczne mogłyby czynić
cuda, twierdził Watson, i znacznie przewyższałyby ckliwy, miękki styl
wychowawczy typowej matki o dobrych intencjach.
Niestety miejsca przypominające Watsonowską farmę dzieci naprawdę
istniały i możemy dziś powiedzieć, że konsekwencje były potworne! Stało
się to jasne, gdy psychologowie zaczęli badać sieroty, które jako dzieci
trzymano w kojcach przedzielonych białymi prześcieradłami, bez stymu
lacji wzrokowej i kontaktu cielesnego. Zgodnie z zaleceniami naukowców
do dzieci tych nigdy nie przemawiano czule, nie brano ich na ręce ani nie
łaskotano. Wyglądały jak zombie, z nieruchomymi twarzami i szeroko
otwartymi oczami bez wyrazu. Gdyby Watson miał rację, dzieci te powin
ny doskonale się rozwijać, w rzeczywistości jednak brakowało im jakiej
kolwiek odporności na choroby. W niektórych sierocińcach śmiertelność
była bliska stu procent.
Krucjata Watsona przeciwko, jak zwykł mawiać, „nadmiernie obcało
wanemu dziecku” i olbrzymi szacunek, jakim cieszył się w latach dwu
dziestych XX wieku, jest dziś nie do pojęcia, jednak tłumaczy, dlaczego
inny psycholog, Harry Harlow, postanowił dowieść czegoś oczywistego,
a mianowicie, że miłość rodzicielska istnieje... u małp[7]. W ośrodku ba
dawczym naczelnych w Madison w stanie Wisconsin Harlow wykazał, że
małpy wychowywane w izolacji były zaburzone pod względem poznaw
czym i społecznym. Po umieszczeniu ich w grupie nie miały potrzeby – ani
umiejętności – wchodzenia w relacje z innymi osobnikami. Jako zwierzęta
dorosłe nie potrafiły nawet kopulować i karmić potomstwa. Bez względu
na naszą dzisiejszą ocenę etyczności takich badań trzeba przyznać, że do
wiodły one ponad wszelką wątpliwość, że pozbawienie kontaktu cielesne
go nie jest czymś, co by odpowiadało ssakom.
Z czasem badania tego typu wpłynęły na przekonania psychologów
i pomogły odmienić los dzieci wychowywanych w sierocińcach. Nie do
tyczy to rzecz jasna Rumunii, w której Nicolae Ceauşescu założył emo
cjonalne gułagi, w których rozwijały się tysiące noworodków. Świat do
wiedział się o tym, jakim koszmarem jest wychowywanie przy braku kon
taktu cielesnego, gdy po upadku żelaznej kurtyny sierocińce Ceauşescu
zostały otwarte. Wychowywane w nich dzieci nie były zdolne do śmiechu
i płaczu, całe dnie spędzały, bujając się w pozycji płodowej (zupełnie jak
małpy Harlowa), nie wiedząc nawet, jak się bawić. Nowymi zabawkami
rzucały o ścianę.
Tworzenie więzi jest czymś kluczowym dla naszego gatunku i to ono
przynosi nam szczęście. I nie chodzi mi tu o roztańczoną radość, którą miał
pewnie na myśli generał Charles de Gaulle, gdy mówił, że „szczęście jest
dla idiotów”. Dążenie do szczęścia, które wpisano do Deklaracji niepodle
głości Stanów Zjednoczonych, odwołuje się raczej do stanu zadowolenia
z życia. To coś, co można mierzyć, badania pokazują zaś, że powyżej
pewnego minimalnego poziomu zarobkowego status materialny znacząco
się do tego zadowolenia nie przyczynia. Standard życia od dziesięcioleci
stale się podnosi, ale czy towarzyszy temu wzrost szczęśliwości? Ani tro
chę. Najwięcej zadowolenia z życia przynosi ludziom czas spędzany
z przyjaciółmi i rodziną, a nie pieniądze, sukces i sława.

Rumuńskie sieroty wychowywano zgodnie z zasadami „naukowymi”, ignorując ich


potrzeby emocjonalne

Istotność więzi społecznych traktujemy jako coś oczywistego, przez co


często o niej zapominamy. Przydarzyło się to również mojemu zespołowi
badaczy naczelnych – chociaż przecież powinniśmy byli to przewidzieć –
gdy zbudowaliśmy nową konstrukcję do wspinania się dla naszych szym
pansów. Nadmiernie skupiliśmy się na środowisku fizycznym. Przez ponad
trzydzieści lat małpy żyły w tej samej zagrodzie na świeżym powietrzu,
w której znajdowały się metalowe konstrukcje przypominające, nomen
omen, „małpie gaje” dla dzieci. Postanowiliśmy wkopać w ziemię wysokie
słupy telefoniczne, żeby zapewnić naszym zwierzętom coś bardziej inte
resującego. Na czas ich montażu szympansy zostały zamknięte w pobliżu
placu budowy. Z początku były hałaśliwe i niespokojne, ale gdy dobiegły
ich odgłosy pracy sprzętu budowlanego, ucichły: było teraz jasne, że to
poważna sprawa! Słupy zostały połączone linami, wysialiśmy trawę, wy
kopaliśmy nowe odpływy i osiem dni później wszystko było gotowe.
Nowa struktura była dziesięciokrotnie wyższa od tego, co miały do dys
pozycji wcześniej.
Grupa ponad trzydziestu pracowników naszej stacji badawczej przyglą
dała się wypuszczaniu zwierząt. Założyliśmy się nawet między sobą, który
szympans jako pierwszy dotknie słupa i który wespnie się na sam szczyt.
Te małpy nie wąchały i nie dotykały drewna od dziesiątków lat, niektóre
z nich nigdy. Jak można sobie wyobrazić, dyrektor ośrodka stwierdził, że
pierwsi będą samiec i samica o najwyższym statusie, wiedzieliśmy jednak,
że samce szympansa nie są bohaterami. Choć wiecznie pracują nad polep
szeniem swojej pozycji politycznej, nierzadko wiele przy tym ryzykując,
zupełnie dosłownie dostają biegunki ze strachu, gdy konfrontują się
z czymś zupełnie nowym.
Ustawiliśmy się na wieży, z której jest dobry widok na wybieg, włączy
liśmy kamery i wypuściliśmy zwierzęta. Nikt nie spodziewał się tego, co
stało się jako pierwsze. Byliśmy tak zachwyceni naszą wspaniałą kon
strukcją, którą w pocie czoła wznosiliśmy w letnim upale, że zapomnieli
śmy, iż małpy siedziały przez całe dnie w osobnych klatkach, a nawet bu
dynkach. Pierwsze minuty wolności były w całości poświęcone relacjom
społecznym. Niektóre szympansy dosłownie rzucały się sobie w ramiona,
tuliły się i całowały. W ciągu minuty dorosłe samce wykonywały zastra
szające demonstracje z najeżonym futrem, na wypadek gdyby ktoś w mię
dzyczasie zapomniał, że to oni tu rządzą.
Szympansy wydawały się w ogóle nie dostrzegać nowej konstrukcji.
Niektóre przeszły bezpośrednio pod nią, jak gdyby była niewidzialna.
Zdawały się wypierać fakt, że cokolwiek się zmieniło! Tak było aż do mo
mentu, gdy zauważyły widoczne z ziemi banany, które rozmieściliśmy
w strategicznych punktach. Pierwszym osobnikiem, który wspiął się na
strukturę, była jedna ze starszych samic, a ostatnim, co zabawne, samica,
która była kimś w rodzaju grupowej terrorystki.
Gdy tylko owoce zostały zebrane i zjedzone, wszystkie szympansy
opuściły konstrukcję. Ewidentnie nie były jeszcze na nią gotowe, rozsiadły
się za to na starej metalowej strukturze, którą dzień wcześniej przetesto
wali moi studenci i orzekli, że trudno by było wyobrazić sobie bardziej
niewygodne miejsce do siedzenia. Szympansy znały ją jednak całe życie,
tak więc spokojnie rozmieściły się na niej, patrząc na rozstawiony obok
Tadź Mahal, jak gdyby był to przedmiot badań, a nie struktura użytkowa.
Minęły miesiące, zanim zaczęły spędzać znaczącą ilość czasu na nowej
konstrukcji.
Zaślepiła nas duma, a o tym, co najważniejsze, musiały nam przypo
mnieć małpy. Całe to wydarzenie kazało mi wrócić do Immanuela Kanta,
ponieważ czyż nie na tym właśnie polega problem współczesnej filozofii?
Zafascynowani tym, co uważamy w sobie za nowe i ważne – abstrakcyjne
myślenie, sumienie, moralność – zapominamy o rzeczach fundamental
nych. Nie próbuję tu pomniejszyć rangi tego, co odróżnia nas od innych
gatunków, jednak jeśli chcemy zrozumieć, jak doszło do obecnego stanu
rzeczy, musimy wyjść od podstaw. Zamiast koncentrować się na szczytach
rozwoju cywilizacji, powinniśmy przyjrzeć się bliżej dolinom, z których
wyszliśmy. To wierzchołki lśnią w słońcu, ale nie znajdziemy na nich tego,
co nas napędza, między innymi tych wszystkich zawiłych emocji, które
każą nam rozpieszczać swoje dzieci.

Mit o powstaniu człowieka, wersja dla macho


To była typowa sytuacja – taka, jaka codziennie zdarza się przy obiedzie
w niejednej miłej włoskiej restauracji. Jeden samiec naszego gatunku wy
zywa na pojedynek drugiego – w tym wypadku mnie – na oczach swojej
dziewczyny. Jeśli zna się moje książki, czyż istnieje lepszy cel ataku niż
miejsce człowieka w przyrodzie? „Nazwij jeden obszar, w którym trudno
jest odróżnić człowieka od zwierząt”, rzucił, szukając dobrego punktu
wyjścia. Odpowiedziałem odruchowo, między dwoma kęsami pysznego
makaronu: „Akt seksualny”.
Być może wspomniałem o czymś, o czym wspominać się nie godzi, po
nieważ widziałem, że na krótką chwilę zbiło go to z tropu. Trwało to jed
nak tylko moment i w niedługim czasie z wielką pasją bronił już namięt
ności jako czegoś wyjątkowego dla ludzi, podkreślając, jak nowymi zja
wiskami są miłość romantyczna oraz będące jej owocem wspaniałe wier
sze i serenady, a jednocześnie bagatelizując to, na co chciałem zwrócić
uwagę ja, czyli mechanikę l’amore, która jest zasadniczo taka sama u lu
dzi, chomików i gupików (samce gupika mają przypominającą penis płe
twę). Mój rozmówca był zdegustowany rozmową o tych przyziemnych
szczególikach anatomicznych.
Na jego nieszczęście towarzysząca mu dziewczyna była moją koleżanką
po fachu, która z wielkim entuzjazmem włączyła się do dyskusji, podając
kolejne przykłady zwierzęcego seksu, w wyniku czego wywiązała się roz
mowa z gatunku tych, które uwielbiają prymatolodzy, ale które u wszyst
kich innych wywołują raczej zażenowanie. Przy okolicznych stolikach za
padła ogłuszająca cisza, gdy siedząca obok mnie dziewczyna wykrzyknęła,
że „miał taką erekcję!”. Nie było jasne, czy była to reakcja na same słowa,
czy też na fakt, że pokazała równocześnie tylko nieznacznie rozsunięty
kciuk i palec wskazujący. Mówiła o niewielkiej małpce z Ameryki Połu
dniowej.
Dyskusja nie zakończyła się porozumieniem, ale przynajmniej jej tem
peratura zdążyła już opaść, gdy na stole pojawił się deser. Tego typu roz
mowy to dla mnie chleb powszedni: uważam, że jesteśmy zwierzętami,
podczas gdy wielu ludzi sądzi, że jesteśmy czymś zupełnie innym. Ludzką
wyjątkowość trudno jest obronić, gdy mowa o seksie, ale sytuacja jest zu
pełnie inna, gdy w rozmowie pojawią się samoloty, parlamenty i wieżow
ce. Ludzie mają naprawdę niebywałą zdolność do rozwoju kultury i cywi
lizacji. Choć wiele zwierząt wykazuje pewne aspekty kultury, jeśli ujrzysz
w dżungli szympansa z aparatem fotograficznym, możesz być raczej pe
wien, że to nie on go wyprodukował.
Co jednak z ludźmi, którzy nie załapali się na skok wzrostu obejmujący
większość kultur świata na przestrzeni ostatnich kilku tysięcy lat? Ukryci
w odległych od cywilizacji zakątkach globu, ludzie ci mogą poszczycić się
wszystkimi znakami rozpoznawczymi naszego gatunku, takimi jak język,
sztuka czy ogień. Możemy zbadać, jak żyją, nierozproszeni przez współ
czesny postęp technologiczny. Czy ich sposób życia odpowiada po
wszechnym poglądom na temat „naturalnego stanu” ludzkości – pojęcia
o tak bogatej historii w myśli zachodniej? Biorąc pod uwagę rolę, jaką po
jęcie to odegrało w rewolucji francuskiej, powstawaniu Konstytucji USA
i innych historycznych krokach ku demokracji, nie jest sprawą trywialną
ustalenie, jak żyli ludzie w stanie „pierwotnym”.
Dobrym przykładem mogą być Buszmeni z południowo-zachodniej
Afryki, którzy do niedawna żyli w tak prostych warunkach, w jakich
przedstawiono ich w prześmiewczym filmie z 1980 roku Bogowie muszą
być szaleni. Antropolożka Elizabeth Marshall Thomas, gdy była nastolat
ką, wybrała się z rodzicami, również antropologami, na pustynię Kalahari,
gdzie żyła wraz z tamtejszymi rdzennymi mieszkańcami. Buszmeni, zwani
też San[8], to niewielka grupa gibkich ludzi, którzy znaleźli dla siebie wy
godną niszę w trawiastym, otwartym ekosystemie, gdzie przez pół roku
panują na tyle poważne niedostatki wody, że niewielka liczba działających
studni poważnie ogranicza ruchliwość ludzi. San żyją w ten sposób od ty
sięcy lat – Marshall Thomas zatytułowała więc swoją książkę The Old
Way.
Ów „stary sposób” na życie oznacza minimalną ilość ubrania, wykona
nego ze skóry antylop, skromne schronienie wykonane z traw, zaostrzony
patyk do kopania w ziemi i skorupę jaja strusiego do przenoszenia wody
w czasie dziennych wędrówek. Słomiane chatki stale rozkłada się i składa,
wbijając w ziemię parę patyków, wiążąc u góry, a następnie pokrywając
ów szkielet trawą. Marshall Thomas przypomniało to sposób, w jaki małpy
człekokształtne budują swoje gniazda na drzewach przed pójściem spać –
szybko splatają ze sobą kilka gałęzi do postaci prostej platformy. Dzięki
temu śpią z dala od ziemi, na której czyha w nocy wiele niebezpie
czeństw[9].
Buszmenka podaje dziecku skorupę jaja strusia wypełnioną wodą

Gdy Buszmeni podróżują, idą gęsiego, przy czym prowadzi jeden


z mężczyzn, wypatrując śladów drapieżników, węży i innych zagrożeń.
Kobiety i dzieci zajmują bezpieczniejsze miejsce. I to przypomina sposób
zachowania szympansów, które w sytuacji niebezpieczeństwa – jak na
przykład wtedy, gdy przekraczają ścieżkę uczęszczaną przez ludzi – wy
suwają na przód i na tył samce, podczas gdy samice i młode pozostają po
środku. Czasem samiec alfa pełni straż przy drodze do czasu, aż wszyscy
przejdą na drugą stronę[10].
Nasi przodkowie mogli znajdować się wyżej w łańcuchu pokarmowym
niż większość naczelnych, ale z pewnością nie na jego szczycie. Musieli
dobrze się pilnować. W ten sposób docieramy do pierwszego mitu o na
szym „stanie naturalnym” – że nasi przodkowie byli królami sawanny. Ja
kim cudem mogłoby to być możliwe w przypadku dwunożnej małpy, która
ma ledwie 120 centymetrów wzrostu? Wcześni ludzie musieli żyć w cią
głym strachu przed hienami rozmiarów niedźwiedzia i kotów szablozęb
nych dwukrotnie większych od dzisiejszych lwów. W rezultacie musieli
zadowolić się porą polowania drugiej klasy. Najłatwiej skryć się w ciem
ności, ale wcześni ludzcy łowcy – zupełnie jak dzisiejsi Buszmeni – praw
dopodobnie polowali za dnia, gdy ich ofiary były w stanie dostrzec zagro
żenie z odległości nawet wielu kilometrów. Noc zaś pozostawiali „profe
sjonalnym” drapieżnikom.
Prawdziwymi władcami sawanny są lwy, co znajduje odzwierciedlenie
choćby we wszystkich opowieściach o „królu lwie”, ale też w respekcie,
jaki mają wobec nich Buszmeni. Co istotne, nigdy nie celują swoimi za
trutymi strzałami w lwy, wiedząc, że może to doprowadzić do starcia,
w którym nie byliby w stanie wygrać. Lwy zwykle zostawiają ludzi
w spokoju, jeśli jednak w jakimś miejscu z jakiegoś powodu stają się lu
dożercami, przedstawiciele naszego gatunku mają tylko jedno wyjście –
odejść. Bezpieczeństwo jest stale w centrum zainteresowania Buszmenów,
więc nocą, gdy cała grupa śpi, trwa warta, pilnująca, aby nie zgasł rozpa
lony wieczorem ogień. Gdy w ciemności zalśnią oczy drapieżnika, podej
muje się odpowiednie kroki – z ognia wyciąga się płonącą gałąź, którą
macha się nad głową (dzięki czemu człowiek wydaje się większy), a rów
nocześnie przemawia się spokojnym, jednostajnym głosem, aby zwierzę
znalazło sobie jakieś inne zajęcie. Buszmenom nie brakuje odwagi, jednak
wybłagiwanie spokoju u lwa to niezupełnie ten typ heroizmu, jaki często
przypisujemy swoim przodkom.
Stary sposób na życie musiał być jednak dość skuteczny, skoro nawet
dziś mamy skłonność do zbierania się w grupę dla bezpieczeństwa. W sy
tuacji zagrożenia zapominamy o tym, co nas dzieli. Było to widoczne
choćby po ataku na World Trade Center w 2001 roku – dla wszystkich,
którzy go przeżyli, stanowił niewyobrażalnie traumatyczne przeżycie.
Dziewięć miesięcy później, gdy zapytano ich, jak postrzegają relacje po
między rasami, nowojorczycy wszystkich ras uznali je za dość dobre, choć
w poprzednich latach określali je jako raczej złe. Poczucie po wrześnio
wym ataku, że „to dotyczy nas wszystkich”, wywołało w mieście uczucie
jedności.
Odruchy takie wypływają z najgłębszych, najdawniejszych warstw na
szego mózgu, które dzielimy z wieloma zwierzętami. Zauważmy, że ryby,
na przykład śledzie, pływają w ławicach, które natychmiast się zagęszcza
ją, gdy zbliża się rekin albo morświn. Potrafią też błyskawicznie skręcić,
jednym srebrzystym manewrem, przez co drapieżnik nie jest w stanie
przypuścić ataku na jednego wybranego osobnika. Ryby w ławicy utrzy
mują ściśle określoną odległość od towarzyszy, poszukują osobników po
dobnej wielkości i doskonale dopasowują swoją prędkość i kierunek ruchu
do sąsiadów, czasem w ułamku sekundy. Tysiące osobników musi zacho
wywać się praktycznie jak jeden organizm. Inny przykład: spójrzmy na
ptaki, choćby szpaki, które zbijają się w gęste stada w jednej chwili umy
kające przed zbliżającym się jastrzębiem. Biolodzy używają czasem ter
minu „samolubne stado” – każdy osobnik kryje się w tłumie w trosce
o swoje bezpieczeństwo. Obecność innych zmniejsza ryzyko upolowania
każdego członka stada z osobna, zupełnie jak w starym dowcipie o dwóch
mężczyznach gonionych przez niedźwiedzia: nie trzeba biec szybciej od
niego, wystarczy szybciej niż kumpel.
Ryby zbijają się w ciasne ławice, aby zmylić drapieżnika, jak na przykład te osob‐
niki odpierające atak rekina

Nawet niegdysiejsi przeciwnicy potrafią współpracować w czasach za


grożenia. Ptaki, które w sezonie lęgowym walczą ze sobą na śmierć i życie
o terytorium, mogą trafić do tego samego stada w sezonie migracyjnym.
Obserwuję to sam zawsze wtedy, gdy odświeżam któreś ze swoich dużych
akwariów tropikalnych. Wiele ryb, na przykład pielęgnice, wykazuje silny
terytorializm: szeroko rozkładają płetwy i przeganiają inne osobniki ze
swojego kącika. Mniej więcej raz na dwa lata całkowicie opróżniam swoje
akwaria. Ryby trafiają wówczas do mniejszego zbiornika. Po kilku dniach
wracają do akwarium, które wygląda jednak inaczej niż przed przepro
wadzką. Zawsze bawi mnie, że nagle wszystkie rybki rzucają się w poszu
kiwaniu towarzystwa innych osobników swojego gatunku. Najbardziej za
jadli wojownicy
teraz pływają płetwa przy płetwie, wspólnie poznając nowe środowisko.
Trwa to oczywiście do czasu, aż poczują się pewnie i zacznie się walka
o najlepsze lokalizacje.
Bezpieczeństwo jest pierwszym i najważniejszym powodem istnienia
życia społecznego. W ten sposób docieramy do drugiego fałszywego mitu
o stworzeniu: że społeczeństwo ludzkie powstało za sprawą swobodnego
aktu woli autonomicznych jednostek. Błąd polega tu na uznaniu, że nasi
przodkowie nikogo nie potrzebowali i nie mieli żadnych zobowiązań wo
bec innych. Ich jedynym problemem miałoby być to, że ze względu na
wysoki poziom konkurencji jej koszty stały się nie do zniesienia. Jako in
teligentne stworzenia postanowili więc zrzec się części swojej wolności
w zamian za korzyści płynące z życia społecznego. Scenariusz ten, tzw.
umowy społecznej, przedstawił francuski filozof Jean-Jacques Rousseau.
Zainspirował on ojców założycieli Stanów Zjednoczonych do stworzenia
„kraju ludzi wolnych”. Model ten cieszy się niesłabnącą popularnością na
wydziałach nauk politycznych i prawnych, ponieważ społeczeństwo jest
w nim wynegocjowanym kompromisem, a nie czymś, co przyszło nam
naturalnie.
Przyglądanie się relacjom międzyludzkim tak, jak gdyby wynikły one
z porozumienia między równymi partnerami, może być oczywiście bardzo
korzystne. Dzięki tej perspektywie łatwo jest zauważyć, jak się traktujemy
lub jak powinniśmy się traktować. Warto jednak zdać sobie sprawę, że ten
sposób myślenia jest pozostałością po czasach przeddarwinowskich
i opiera się na całkowicie błędnym obrazie naszego gatunku. Tak jak to jest
u wielu innych gatunków ssaków, życie ludzkie dzieli się na te okresy,
w których jesteśmy uzależnieni od innych (gdy jesteśmy bardzo młodzi,
starzy albo chorzy), oraz te, kiedy to my zajmujemy się innymi (gdy opie
kujemy się dziećmi, osobami starymi lub chorymi). Nasze przeżycie uza
leżnione jest od innych – i to powinno być punktem wyjścia w każdej
dyskusji na temat społeczeństwa ludzkiego, a nie wizje sprzed wieków,
w których naszych przodków opisywano jako wolnych jak ptaki, pozba
wionych jakichkolwiek zobowiązań społecznych[11].
Wywodzimy się z długiej, długiej linii naczelnych żyjących w grupach,
w których osobniki są w dużym stopniu uzależnione od siebie nawzajem.
Stopień, w jakim potrzeba bezpieczeństwa wpływa na życie społeczne, stał
się jasny, gdy prymatolodzy liczyli makaki krabożerne na rozmaitych wy
spach Archipelagu Malajskiego. Na niektórych z tych wysp występują koty
(na przykład tygrysy i pantery mgliste), a na innych nie. Małpy tego sa
mego gatunku podróżowały w dużych grupach na wyspach, na których
występowały koty, a w małych grupkach na tych, na których ich nie było.
Ryzyko ze strony drapieżników zbliża. W ogólności jest tak, że im bardziej
dany gatunek narażony jest na atak, w tym większe grupy łączą się jego
osobniki. Małpy żyjące na powierzchni ziemi, takie jak pawiany, podróżują
w większych grupach niż te żyjące na drzewach, które mają większą szan
sę na ucieczkę. Szympansy zaś, które ze względu na swoje rozmiary mają
za dnia niewiele powodów do niepokoju, zwykle poszukują pożywienia
same lub w małych grupkach.
Bardzo niewiele zwierząt jest pozbawionych instynktu stadnego. Gdy
„lider większości” (Majority Leader) amerykańskiego senatu Trent Lott
zatytułował swoje wspomnienia Herding Cats (Stado kotów), miał na my
śli niemożność osiągnięcia konsensusu. W polityce może być to frustrują
ce, ale dla kotów to coś najzupełniej logicznego. Koty polują samotnie
i nie muszą za bardzo przejmować się innymi osobnikami swojego gatun
ku. Wszystkie zwierzęta, które albo polegają na swoich towarzyszach
w czasie polowania, jak członkowie rodziny psowatych, albo same padają
ofiarą drapieżców, jak gnu, muszą jednak koordynować swoje ruchy. Mają
więc skłonność do podążania za przywódcą i dostosowywania się do
większości. Gdy nasi przodkowie wyszli na otwartą, niebezpieczną prze
strzeń, wykształcił się w nich instynkt stadny, który nawet dziś przewyższa
ten występujący u wielu innych zwierząt. Jesteśmy doskonali w synchro
nizowaniu swoich ruchów i znajdujemy w tym przyjemność. Gdy, przy
kładowo, idziemy z kimś ramię w ramię, spontanicznie zrównujemy krok.
Na meczu śpiewamy wspólnie i robimy meksykańską falę, równo skacze
my na koncertach, a na zajęciach aerobiku wykonujemy wszystkie ruchy
w jednym rytmie. Oto proste ćwiczenie: spróbuj klaskać po wykładzie, gdy
nikt inny nie klaszcze; albo nie klaskać, gdy wszyscy inni to robią. Jeste
śmy zwierzętami grupowymi w przerażającym wręcz stopniu. Ponieważ
przywódcy polityczni są mistrzami psychologii tłumu, historia zna liczne
przypadki, gdy masa ludzka podążała za nimi, czasem ku swojej zgubie.
Przywódca musi po prostu wygenerować zagrożenie zewnętrzne, wzbudzić
strach i voilà: ludzki instynkt stadny przejmuje kontrolę.
W ten sposób docieramy do trzeciego mitu – że nasz gatunek od zawsze
toczył ze sobą wojny. W latach sześćdziesiątych XX wieku, zaraz po dru
giej wojnie światowej, ludzi często przedstawiało się jako „zabójcze mał
py” – w przeciwieństwie do prawdziwych małp, które miałyby być wege
tarianami-pacyfistami. Agresję uznano za znak rozpoznawczy ludzkości.
Choć nie twierdzę, że ludzie to aniołki pokoju, trzeba odgraniczyć od sie
bie morderstwo i wojnę. Wojna opiera się na ścisłej strukturze hierar
chicznej, w której nie na wszystkich poziomach motorem napędowym
działań jest agresja. W rzeczywistości większość po prostu wykonuje roz
kazy. Żołnierze Napoleona nie wkraczali w mroźną Rosję, warcząc
z agresji, podobnie jak amerykańscy żołnierze nie lecieli do Iraku, bo
mieli ochotę kogoś zabić. Decyzję o wszczęciu wojny podejmują zwykle
starsi mężczyźni siedzący sobie wygodnie gdzieś w stolicy. Gdy patrzę na
maszerującą armię, niekoniecznie widzę agresję – raczej instynkt stadny:
tysiące mężczyzn w równym kroku, gotowych w każdej chwili wykonać
wydany im rozkaz.
W historii najnowszej doszło do tak wielu wojen, że często wyobrażamy
sobie, że musiało być tak zawsze; że wojna jest w naszym DNA. Tak
stwierdził Winston Churchill: „Historia rasy ludzkiej to Wojna. Z wyjąt
kiem krótkich, chwiejnych interludiów na świecie nigdy nie było pokoju;
jeszcze zanim zaczęła się historia, trwały powszechne, niekończące się
mordercze walki”[12]. Czy jednak naturalny stan wojny Churchilla jest choć
trochę bardziej wiarygodną wizją niż szlachetny dzikus Rousseau? Choć
ślady archeologiczne świadczące o przypadkach morderstw sięgają setek
tysięcy lat w przeszłość, brakuje podobnych świadectw wojny (jakimi by
łyby na przykład szczątki wielu ludzi z zatopioną w ich ciałach bronią)
sprzed rewolucji rolniczej. Nawet mury Jerycha – mające być jednym
z najstarszych świadectw działalności wojennej i zawdzięczające swoją
sławę opisowi ich upadku w Starym Testamencie – mogły w rzeczywisto
ści służyć głównie obronie przed lawinami błotnymi[13].
Nasi odlegli przodkowie byli silnie rozproszeni po powierzchni Ziemi,
a łączna populacja naszego gatunku wynosiła zaledwie kilka milionów.
Gęstość zaludnienia była zbliżona do tej, jaka występuje dziś w społecz
nościach Buszmenów, w których na jednego człowieka przypada 25 kilo
metrów kwadratowych. Przypuszcza się wręcz czasem, że około 70 tysięcy
lat temu Homo sapiens prawie wymarł i z naszego gatunku pozostały po
jedyncze rozproszone grupki, liczące łącznie zaledwie kilka tysięcy osob
ników[14]. Nie są to warunki sprzyjające ciągłemu toczeniu wojen. Co wię
cej, nasi przodkowie nie za bardzo mieli o co walczyć, zupełnie jak Busz
meni, dla których jedynym wyjątkiem są woda i kobiety. Zauważmy jed
nak, że dzielą się oni wodą ze spragnionymi wędrowcami i regularnie wy
dają swoje dzieci za członków sąsiednich społeczności. Dzięki tej drugiej
praktyce grupy wiążą się ze sobą, a mężczyźni z jednej grupy są często
spokrewnieni z osobami z grupy sąsiedniej. W długiej skali czasowej za
bijanie członków własnego gatunku nie jest cechą przynoszącą sukces
ewolucyjny.
Marshall Thomas nie zaobserwowała działań wojennych u Buszmenów,
a nieobecność tarcz uznała za dowód, że rzadko walczą z obcymi. Tarcze,
które łatwo wykonać z twardej skóry zwierzęcej, zapewniają skuteczną
obronę przed strzałami. Ich brak pokazuje, że Buszmeni nie przejmują się
zanadto agresją ze strony innych grup. Nie oznacza to oczywiście, że woj
na jest całkowicie nieobecna w społecznościach przedliterackich: znamy
wiele plemion, które od czasu do czasu walczą ze sobą, i pewną liczbę ta
kich, które robią to regularnie. Przypuszczam, że dla naszych przodków
wojna zawsze była pewną ewentualnością, ale zwykle oddawali się jej tak,
jak robią to dzisiejsze ludy łowiecko-zbierackie, czyli w całkowitym prze
ciwieństwie do przypuszczeń Churchilla: długie okresy pokoju i harmonii
przerywane są krótkimi epizodami przemocy[15].
Porównania z małpami człekokształtnymi nie pomagają w rozwiązaniu
tej zagadki. Dziś wiemy, że szympansy czasem napadają na swoich sąsia
dów i brutalnie ich mordują, małpy te zbliżyły się nieco do obrazu wo
jownika, który przypisujemy czasem naszemu własnemu gatunkowi.
Szympansy, podobnie jak my, toczą też bitwy o terytorium. Z genetyczne
go punktu widzenia Homo sapiens jest jednak równie bliski innemu ga
tunkowi – bonobo, który zachowuje się zupełnie inaczej. Bonobo bywają
nieprzyjazne wobec swoich sąsiadów, gdy tylko jednak dojdzie do kon
frontacji, samice w niedługim czasie wyruszają, aby uprawiać seks z sam
cami i samicami z drugiej grupy. Ponieważ trudno jest uprawiać jednocze
śnie seks i sztukę wojenną, w niedługim czasie sytuacja zaczyna przypo
minać piknik. Samce z przeciwnych grup iskają się, a dzieci bawią się ze
sobą nawzajem. Dotychczas nie zarejestrowano u bonobo przypadku
przemocy, która skończyłaby się śmiercią[16].
Na pewno wiemy jedynie to, że nasz gatunek ma potencjał wszczynania
wojen, który w określonych okolicznościach zostaje zrealizowany. Po
tyczki rzeczywiście wymykają się czasem spod kontroli i kończą śmiercią,
zaś młodzi mężczyźni na całym świecie mają skłonność do demonstrowa
nia swojej siły fizycznej poprzez toczenie bójek z innymi samcami, nie
bacząc na konsekwencje. Z drugiej strony, przedstawiciele naszego gatun
ku utrzymują więzi ze swoimi krewnymi niespotykanie długo po rozstaniu
się z nimi. Powstają więc złożone systemy więzi międzygrupowych, które
sprzyjają wymianie ekonomicznej, a zniechęcają do wojny. Wiązanie się
z członkami sąsiednich grup stanowi też formę ubezpieczenia na wypadek
nieprzewidywalnych zagrożeń środowiskowych – ryzyko braku pożywie
nia albo wody rozkłada się na wiele grup.
Amerykańska antropolożka Polly Wiessner badała tego typu „dzielenie
się ryzykiem” u Buszmenów i szczegółowo opisała ostrożne negocjacje
prowadzące do uzyskania dostępu do środków leżących poza terytorium
danej grupy. Rozmowy były tak delikatne i niebezpośrednie, ponieważ
w relacjach międzyludzkich konkurencja nigdy tak naprawdę nie znika do
końca:

W latach 70. XX wieku przeciętny Buszmen spędzał każdego roku ponad trzy
miesiące poza domem. Goście i gospodarze przeprowadzali rytuał powitania, aby
okazać sobie szacunek i uzyskać zgodę na wspólne obozowanie. Grupa gości sia
dała w cieniu drzewa z brzegu obozu. Po kilku godzinach gospodarz wychodził,
aby ich powitać. Goście opowiadali następnie o warunkach panujących w domu
i mieszkających tam ludziach, mówiąc w szczególny, rytmiczny sposób. Goście
potwierdzali każde zdanie, powtarzając ostatnie słowa i dodając „eh he”. Następ
nie gospodarz opowiadał wieści ze swojej okolicy w ten sam sposób. Zwykle na
rzekał przy tym na brak żywności, ale goście mogli wyczytać, na ile poważne są te
skargi. Jeśli były dość poważne, odpowiadali, że zostaną tylko na kilka dni. Jeśli
gospodarz nie podkreślił szczególnie braków, z jakimi się zmagają, było jasne, że
można zostać na dłużej. Po tej sformalizowanej wymianie zdań gości zapraszano
do obozu, gdzie często wręczali podarunki, robiąc to jednak bardzo dyskretnie
i skromnie, żeby nie wzbudzać zazdrości[17].

Ze względu za zależności występujące pomiędzy grupami zmagającymi


się z niedostatkiem zasobów nasi przodkowie prawdopodobnie nigdy nie
uprawiali wojny na wielką skalę, dopóki nie doszło do powstawania trwa
łych osiedli i gromadzenia bogactwa wskutek rozwoju rolnictwa. To
zmieniło dynamikę grupową i sprawiło, że ataki na inne grupy zaczęły co
raz bardziej się opłacać. Nie wynikało to jednak z osobistej agresji. Wojny
miały raczej związek z władzą i zyskiem. Oznacza to oczywiście, że nie są
nieuniknione.
Tyle, jeśli chodzi o popularne na Zachodzie mity o początkach społe
czeństwa, w których nasi przodkowie przedstawiani są jako dzicy, nie
ustraszeni i wolni. Niezwiązani zależnościami społecznymi, bezlitośni
wobec wrogów, mieliby wyglądać jak wyciągnięci wprost ze współcze
snego filmu sensacyjnego. Dzisiejsza myśl polityczna trzyma się tego typu
mitu macho, choćby w formie poglądu, że możemy traktować planetę tak,
jak na to mamy ochotę, albo że wojna nigdy nie ustanie, a wolność jed
nostki jest ważniejsza od wartości społecznych.
Nic z tego nie znajduje potwierdzenia w sposobie życia naszych przod
ków, którzy polegali na sobie nawzajem, wiązali się ze sobą, tłumili kon
flikty zarówno wewnątrz grup, jak i pomiędzy nimi, ponieważ dostęp do
zasobów był na tyle kruchy, że priorytetem było pożywienie i bezpieczeń
stwo. Kobiety gromadzą owoce i korzenie, mężczyźni polują, wszyscy ra
zem pracują zaś nad trwałością rodzin, które mają szansę przeżycia tylko
dzięki temu, że są częścią szerszych struktur społecznych. Społeczność jest
dla nich, a oni są dla społeczności. Buszmeni poświęcają wiele czasu
i uwagi wymianie małych prezentów w sieciach, które rozciągają się na
wiele mil i wiele pokoleń. Ciężko pracują, aby zgodnie podejmować de
cyzje, a ostracyzmu i izolacji lękają się bardziej niż śmierci. Jakże wy
mowne są słowa pewnej kobiety: „Źle jest umrzeć, ponieważ kiedy
umrzesz, jesteś sam”[18].
Nie możemy powrócić do tego preindustrialnego sposobu życia. Żyjemy
w społeczeństwach o niewyobrażalnych rozmiarach i złożoności, wyma
gających zupełnie innej organizacji niż ta, którą znali nasi odlegli przod
kowie. Choć jednak żyjemy w miastach i otaczają nas samochody i kom
putery, pozostajemy zasadniczo tymi samymi zwierzętami o tych samych
dążeniach i potrzebach.
Rozdział 2

Ten inny darwinizm

W „Manchester Newspaper” napisano na mój temat


całkiem niezły paszkwil: wykazałem rzekomo, że „sil‐
ny ma rację”, z czego wynika, że Napoleon ma rację,
a także każdy oszukujący handlarz ma rację.

Karol Darwin, 1860[1]

D awno temu społeczeństwo amerykańskie przyjęło konkurencję jako


główną zasadę organizującą życie, choć gdziekolwiek byśmy spoj
rzeli – w pracy, na ulicy, w naszych domach – wartości rodzinne, współ
pracę i odpowiedzialność obywatelską ceni się tak samo jak wszędzie in
dziej na świecie. To napięcie pomiędzy wolnością ekonomiczną i warto
ściami społecznymi jest fascynujące, zwłaszcza dla mnie, ponieważ patrzę
na nie zarówno od wewnątrz, jak i z zewnątrz: jestem wszak Europejczy
kiem, który od ponad dwudziestu pięciu lat mieszka i pracuje w Stanach
Zjednoczonych. Wychylenia wahadła, które regularnie kursuje pomiędzy
dwiema głównymi partiami politycznymi tego narodu, pokazują, że napię
cie to nie przeminęło i ma się dobrze, a w najbliższym czasie nie powinni
śmy się spodziewać, że którakolwiek ze stron ostatecznie zwycięży.
Nietrudno zrozumieć tę dwubiegunowość społeczeństwa amerykań
skiego. Nie różni się ona tak naprawdę od przypadku europejskiego, choć
ideologie polityczne po tej stronie Atlantyku wydają się przesunięte
w prawo. Zastanawiające w polityce amerykańskiej są jednak przepełnia
jące ją odwołania do biologii i religii.
Teoria ewolucji cieszy się wielką popularnością po konserwatywnej
stronie sceny politycznej, jednak prawdopodobnie nie taką, jakiej by sobie
życzyli biolodzy. Teoria ta funkcjonuje jak sekretna kochanka. Namiętnie
kochana, gdy występuje w tajemnej roli „darwinizmu społecznego”, zo
staje natychmiast odrzucona, gdy na światło dzienne wychodzi prawdziwy
darwinizm. W niedawnej debacie republikańskiej nie mniej niż trzech
kandydatów na prezydenta podniosło rękę, gdy padło pytanie: „Kto z pań
stwa nie wierzy w ewolucję?”[2]. Nic dziwnego, że wiele szkół waha się,
czy nauczać teorii ewolucyjnej, a ogrody zoologiczne i muzea historii na
turalnej unikają słowa na „e”. Zawikłana, oscylująca między nienawiścią
i miłością relacja z biologią jest pierwszym wielkim paradoksem amery
kańskiej sceny politycznej.
Darwinizm społeczny wyraża wszystko to, co Gordon Gekko ujął
w określeniu „duch ewolucji”. Życie jest w nim walką – ci, którym się po
wiodło, nie mogą dać się ściągnąć na dno przez tych, którym się nie po
wiodło. Ideologię tę spopularyzował brytyjski filozof Herbert Spencer,
który w XIX wieku przetłumaczył prawa natury na język biznesu i ukuł
słynną frazę: survival of the fittest, czyli „przetrwanie najlepiej przystoso
wanych” (często nieprawidłowo przypisywaną Darwinowi). Spencer potę
piał próby wyrównania gry społecznej. Uważał, że byłoby to niepożytecz
ne, gdyby „przystosowani” czuli się w jakimkolwiek sensie zobowiązani
do pomocy tym „nieprzystosowanym”. W swych gęstych od treści księ
gach, które sprzedawały się w setkach tysięcy egzemplarzy, tak pisał
o biednych: „natura stale pracuje nad tym, aby się ich pozbyć, oczyścić
z nich świat i zrobić miejsce dla lepszych”[3].
Amerykanie słuchali go z uwagą. Świat biznesu łyknął to od razu. An
drew Carnegie nazwał konkurencję prawem biologii i stwierdził, że pro
wadzi ona do ulepszania się gatunku ludzkiego[4]. John D. Rockefeller po
żenił nawet wizję Spencera z religią, stwierdzając, że rozwój wielkiego
biznesu „to po prostu efekt działania praw przyrody i praw Boga”[5]. Takie
połączenie z religią – wciąż dostrzegalne u tzw. chrześcijańskiej prawicy –
to drugi wielki paradoks amerykańskiej polityki. Choć książka, którą
można znaleźć w większości amerykańskich domów i w każdym pokoju
hotelowym, niemal na każdej stronie nawołuje do współczucia, darwiniści
społeczni gardzą takimi sentymentami, które tylko powstrzymują naturalny
bieg zdarzeń. Biedę uważają za dowód lenistwa, a sprawiedliwość spo
łeczną za formę słabości. Trudno mi pojąć, w jaki sposób chrześcijanie są
zdolni do wyrażania tak surowej ideologii, nie przeżywając jednocześnie
potężnego dysonansu poznawczego; wielu jednak wydaje się świetnie so
bie z tym radzić[6].
Trzecim i ostatnim paradoksem jest to, że nacisk na swobodę ekono
miczną wywołuje w ludziach zarówno to, co w nich najlepsze, jak i to, co
najgorsze. Tym, co najgorsze, jest wspomniany wyżej deficyt współczucia,
przynajmniej na poziomie rządowym. Amerykanie mają też jednak swoją
dobrą, jeśli nie wspaniałą, stronę – w przeciwnym razie dawno bym się już
stąd wyprowadził – którą jest opieranie społeczeństwa na zasługach. Po
chodzenie arystokratyczne, wyrafinowane tytuły, historia rodzinna –
wszystko to jest znane i szanowane, jednak nie tak bardzo jak inicjatywa,
kreatywność i zwyczajna ciężka robota. Amerykanie uwielbiają historie
sukcesu i nigdy nie będziemy go mieli nikomu za złe, jeśli tylko został
uczciwie osiągnięty. To prawdziwie wyzwalające dla tych z nas, którzy nie
boją się wyzwań.
Europejczycy są znacznie bardziej podzieleni na warstwy i klasy, a po
nadto wolą bezpieczeństwo od okazji. Na sukces patrzy się podejrzliwie.
Nie jest bez znaczenia, że w języku francuskim na osoby, którym się po
wiodło, istnieją tylko negatywne określenia, jak nouveau riche albo parve
nu. Skutkiem tego, przynajmniej w niektórych krajach europejskich, jest
zastój ekonomiczny. Gdy widzę na ulicach Paryża dwudziestolatków żą
dających bezpieczeństwa zawodowego albo starszych ludzi walczących
o utrzymanie przejścia na emeryturę w wieku pięćdziesięciu pięciu lat,
nagle czuję, że staję po stronie konserwatystów amerykańskich, którzy
gardzą poczuciem, że „się należy”. Państwo to nie butelka ze smoczkiem,
z której w dowolnej chwili można sobie ściągnąć łyk mleka, a jednak wie
lu Europejczyków tak właśnie na nie patrzy.
Moja filozofia polityczna znajduje się więc gdzieś pośrodku Atlantyku –
czyli w niezbyt wygodnym miejscu. Doceniam żywotność ekonomiczną
i twórczą występującą po tej stronie, ale nie przestaje mnie dziwić po
wszechna nienawiść do podatków i rządu. Biologia odgrywa tu wielką
rolę, jak w każdej ideologii, która szuka uzasadnienia. Darwiniści spo
łeczni próbowali wytworzyć „naukowe” potwierdzenie swojej teorii,
przyjętej oczywiście z sympatią przez naród imigrantów, którzy zupełnie
naturalnie rozwinęli w sobie silne poczucie samodzielności i indywiduali
zmu.
Rzecz w tym, że nie da się wyznaczyć celów społeczeństwu, wychodząc
od celów w świecie przyrody. Jest to tzw. błąd naturalistyczny, oznaczają
cy nieumiejętność przejścia od tego, jak jest, do tego, jak powinno być.
Gdyby więc okazało się, że zwierzęta masowo zabijają siebie nawzajem,
nie oznacza to, że my powinniśmy to robić, podobnie jak nie mielibyśmy
obowiązku żyć w doskonałej harmonii, gdyby tak właśnie postępowały
zwierzęta. Natura może nam zapewnić informację i inspirację, ale nie
przepis na życie.
Informacja ma jednak kluczowe znaczenie. Gdy w ogrodzie zoologicz
nym planuje się nowy wybieg, bierze się pod uwagę, czy zwierzęta, które
mają w nim przebywać, żyją naturalnie w grupach czy samotniczo, wspi
nają się czy ryją w ziemi, są aktywne za dnia czy w nocy, i tak dalej. Dla
czego my, projektując społeczeństwo ludzkie, mielibyśmy ignorować ce
chy charakterystyczne własnego gatunku? Opinia, że natura ludzka jest
„czerwona od krwi i pazurów”, prowadzi rzecz jasna do innej wizji społe
czeństwa niż pogląd, że u źródeł ewolucji człowieka odnajdziemy współ
pracę i solidarność. Sam Darwin nieprzychylnie patrzył na osoby takie jak
Spencer, które próbowały odnaleźć w jego teorii argumenty na rzecz „pra
wa pięści”. To dlatego jestem już zmęczony jako biolog wysłuchiwaniem
poglądów, że teoria ewolucji dostarcza przepis na społeczeństwo, wygła
szanych przez ludzi, którzy nie są właściwie nią zainteresowani i nie wie
dzą, co ona tak naprawdę ma do zaoferowania[7].

Oświecona interesowność
Idea konkurencji wewnątrz tego samego gatunku o te same zasoby podo
bała się Darwinowi i doprowadziła go do sformułowania teorii doboru na
turalnego. Darwin czytał słynny esej Thomasa Malthusa z 1798 roku
o wzroście populacji. Autor stwierdził w nim, że populacja, która rozrośnie
się w stopniu przekraczającym możliwość zapewnienia sobie pożywienia,
zostanie automatycznie ograniczona przez głód, choroby i śmierć. Spencer
przeczytał ten sam esej i doszedł do zupełnie innych wniosków. Jeśli
osobniki silniejsze przeżywają, a słabsze nie, to nie dość, że tak jest, ale
jego zdaniem tak też być powinno. Konkurencja jest dobra, jest naturalna,
a społeczeństwo jako całość na niej zyskuje. A więc błąd naturalistyczny
w pełnej krasie.
Dlaczego poglądy Spencera znalazły tak żyzną glebę? Wydaje mi się, że
oferowały one rozwiązanie dylematu moralnego, z którym ludzie nie zdą
żyli sobie jeszcze poradzić. W dawnych czasach bogaci nie potrzebowali
żadnego uzasadnienia, aby ignorować biednych. Szlachetnie urodzeni,
w których żyłach płynęła błękitna krew, uważali się za należących do zu
pełnie innej rasy. Pogardę dla pracy fizycznej wyrażali na Zachodzie talią
osy, a na Wschodzie przesadnie długimi paznokciami. Nie oznaczało to, że
nie czuli zupełnie żadnych obowiązków wobec tych, którzy znajdowali się
pod nimi – stąd choćby zwrot noblesse oblige – nie czuli jednak oporów
przed życiem w zbytkach, ucztowaniem, żłopaniem najprzedniejszych win
i wożeniem się w złoconych zaprzęgach, podczas gdy masy żyły na grani
cy śmierci głodowej.
Wszystko to zmieniło się wraz z rewolucją przemysłową. Jej skutkiem
było wyłonienie się nowej wyższej warstwy społecznej, która nie mogła
już zamykać oczu na cierpienie ludzkie. Wielu z jej członków jeszcze nie
dawno należało do klasy niższej: było więc jasne, że w ich żyłach płynie ta
sama krew. Czy nie powinni podzielić się swoim bogactwem? Przychodzi
to jednak niełatwo, z radością przyjęli więc wieści o tym, że nie ma nic
zdrożnego we wspinaniu się po drabinie sukcesu bez spoglądania w dół.
Tak działa natura, zapewniał Spencer, pozbawiając ich wyrzutów sumienia,
które musiały z pewnością dręczyć tych cieszących się nowo zdobytym
bogactwem.
Dodajmy do tego kolejną specyficzną cechę społeczeństwa amerykań
skiego, jaką są jego imigranckie korzenie. Przepłynięcie na drugi koniec
globu wymaga silnej woli i niezależności. Mogę się pod tym podpisać,
ponieważ sam jestem imigrantem. To wielki krok zostawić za sobą przyja
ciół i rodzinę, język, znajome jedzenie, muzykę, klimat i wszystko inne.
Migracja to ryzyko. Ja wyjechałem z kraju nagle, pod wpływem impulsu,
podobnie jak wielu przede mną.
Dzisiaj nie jest to taka wielka rzecz. W epoce samolotów pasażerskich,
telefonu i e-maili łatwo jest utrzymać kontakt z bliskimi. W dawnych cza
sach ludzie wypływali na rozklekotanych statkach nazywanych „pływają
cymi trumnami”. Ci, którzy przetrwali sztormy i choroby czyhające na
podróżników przez Atlantyk, lądowali na nieznanej ziemi. Było niemal
pewne, że nigdy już nie ujrzą swojej ojczyzny i bliskich. Wyobraź sobie,
że żegnasz się z rodzicami, wiedząc, że umrą z dala od ciebie i że możesz
się nawet o tym nie dowiedzieć. Kraje takie jak Kanada, Australia czy
Stany Zjednoczone zostały więc zaludnione przez grupę bardzo szczegól
nych osób, o wysokiej skłonności do ryzyka i poszukiwania nowości. Se
lekcja taka („auto-selekcja”) działa bardzo podobnie do doboru naturalne
go. Następne pokolenie odziedziczyło te cechy osobowości – genetycznie
i kulturowo. Ponieważ celem każdego imigranta jest zbudowanie lepszego
życia, nieuniknionym skutkiem jest powstanie kultury skoncentrowanej
wokół osiągnięć jednostki[8].
Było to czymś oczywistym już dla francuskiego myśliciela politycznego
i podróżnika Alexisa de Tocqueville’a:

W Europie zwykle uważamy niespokojnego ducha, umiarkowane pożądanie bo


gactwa i potężne zamiłowanie do niezależności za cechy społecznie niebezpiecz
ne, jednak właśnie te cechy są gwarancją długiej, pokojowej przyszłości republik
amerykańskich[9].

Nic więc dziwnego, że pogląd Spencera, iż sukces stanowi swoje własne


uzasadnienie, spotkał się z ciepłym przyjęciem. Względnie niedawno po
dobny komunikat, choć w nieco innym opakowaniu, napłynął ze strony
pewnej rosyjsko-amerykańskiej imigrantki. Ayn Rand kpiła z przekonania,
że sukces niesie ze sobą obowiązki moralne, a jej pogląd, że egoizm nie
jest wadą, trafił do milionów entuzjastycznych czytelników. Całą debatę na
ten temat obróciła do góry nogami, pisząc tysiące stron powieści, w której
broniła poglądu, że jeśli mamy jakiekolwiek obowiązki, to tylko wobec
siebie samych. Alan Greenspan, były przewodniczący Systemu Rezerwy
Federalnej Stanów Zjednoczonych, wymienił Rand jako jedną z osób,
które miały największy wpływ na jego życie prywatne i zawodowe[10].
Tego typu argumenty, jeśli opierają się na tym, co rzekomo naturalne, są
jednak fundamentalnie błędne. Już w czasach Spencera wykazał to – co
mogło być dla wielu zaskoczeniem – rosyjski książę Piotr Kropotkin. Choć
był anarchistą, i to brodatym, bronił bardzo subtelnej postaci naturalizmu.
W swojej książce z 1902 roku, zatytułowanej Pomoc wzajemna, twierdził,
że walka o byt nie jest walką ze sobą nawzajem, lecz wspólnym zmaga
niem się z wrogim środowiskiem. Współpraca jest powszechna, jak choćby
wtedy, gdy dzikie konie albo woły piżmowe otaczają obronnym kręgiem
swoje młode wobec atakujących wilków.

Dorosłe woły piżmowe wystawiają w stronę drapieżników, takich jak wilki, mur ro‐
gatych pysków

Kropotkin inspirował się środowiskiem zupełnie innym niż Darwin, po


dróżujący głównie po regionach tropikalnych, w których życie rozkwitało
bujnie. Kropotkin jeździł po Syberii. Poglądy obu mężczyzn odzwiercie
dlają różnicę pomiędzy bogatym środowiskiem, w którym występuje taka
gęstość zaludnienia i konkurencja o zasoby, jaką opisywał Malthus, a śro
dowiskiem mroźnym i nieprzyjaznym. Doświadczywszy na własne oczy
świata, w którym bezlitosny wiatr rozprasza stado koni, a stada bydła giną
pod zaspami śniegu, Kropotkin sprzeciwiał się wizji życia jako „walki
gladiatorów”. W syberyjskiej tundrze nie widział mocujących się ze sobą
zwierząt i zwycięzców uciekających triumfalnie z wyszarpaną rywalowi
nagrodą, lecz grupową współpracę. Gdy temperatura spada poniżej zera –
albo przytulasz się do sąsiada, albo umierasz.
Wzajemna pomoc stała się standardowym elementem współczesnej
teorii ewolucyjnej, jednak niezupełnie w takiej postaci, jak ją opisywał
Kropotkin. Uważał on, zupełnie jak Darwin, że grupa współpracujących ze
sobą zwierząt (lub ludzi) wypadnie lepiej niż grupa takich, które nie
współpracują. Inaczej mówiąc, umiejętność funkcjonowania w grupie
i budowania sieci pomocy jest kluczowa dla przeżycia. Potwierdziły to
niedawne badania na pawianach żyjących na wyżynach Kenii: samice
o najlepszych więziach społecznych miały najlepiej przeżywające potom
stwo. Partnerzy w iskaniu chronią się nawzajem przed agresją z zewnątrz,
wydają głośny odgłos ostrzegawczy, gdy zauważą drapieżnika, i zapew
niają sobie nawzajem uspokajający kontakt cielesny. Wszystko to pomaga
matkom w bezpiecznym wychowaniu potomstwa.
Ja sam znałem dwie nierozłączne samice makaków, o imionach Ropey
i Beatle. Były mniej więcej w tym samym wieku i z początku myślałem, że
są siostrami, ponieważ wszystko robiły razem, iskały się i dawały przyja
cielskie buziaki dzieciom towarzyszki. Asystowały też sobie nawzajem
w bójkach: Beatle (która zajmowała niższą pozycję w grupie niż Ropey)
wrzeszczała i patrzyła na swoją przyjaciółkę, gdy inna małpa ośmielała się
jej grozić. Wszyscy w grupie wiedzieli, że w razie czego będą musieli
zmierzyć się z obiema naraz. Nasze zapisy stwierdzały jednak, że Ropey
i Beatle były kompletnie niespokrewnione.
Był to po prostu jeden z wielu przypadków opartego na zaufaniu paktu
nawiązywanego z wielką korzyścią dla małp. Wszystkie naczelne mają
skłonność do tworzenia takich więzi, a niektóre troszczą się nawet o całą
społeczność. Zamiast dbać wyłącznie o swoją pozycję, wykazują zacho
wanie nakierowane na grupę. Jest to szczególnie widoczne w kontekście
harmonii grupowej. Przykładowo, rokselany złociste, występujące natu
ralnie tylko w Chinach małpy z rodziny koczkodanowatych, żyją w hare
mach, w których występuje jeden samiec i kilka samic. Samiec jest znacz
nie większy od samic i ma grube rude futro. Gdy jego samice kłócą się,
ustawia się między nimi, aż zapanuje spokój, równocześnie łagodząc at
mosferę poprzez odwracanie się z przyjaznym wyrazem twarzy to do jed
nej samicy, to do drugiej albo przez przeczesywanie palcami futra na ich
grzbietach.
U szympansów zarówno samce, jak i samice aktywnie zarządzają rela
cjami społecznymi. W dużej kolonii przy ogrodzie zoologicznym, którą
badałem, samice od czasu do czasu rozbrajały gotowych do demonstracji
samców. Samce, zanim przystąpią do ataku, stoją z nastroszonymi włosa
mi, pohukując i bujając się na boki nawet przez dziesięć minut. Daje to
samicy dość czasu, aby podejść do agresywnego samca i siłą rozewrzeć
jego dłonie, tak by wyciągnąć z nich ciężką gałąź albo kamień. Co nie
zwykłe, samce im na to pozwalają.
Samice podprowadzają ponadto samce do siebie nawzajem, jeśli one
same nie potrafią się pogodzić po walce. Samce siadają naprzeciwko, pa
trząc na siebie z ukosa, a samica podchodzi to do jednego, to do drugiego,
aż wszyscy troje zbliżają się do siebie i zaczynają się iskać. Obserwowali
śmy samice, które dosłownie zaciągały za rękę samca do swojego rywala.
Samiec szympansa interweniuje w trakcie sprzeczki samic o arbuzy, stojąc mię‐
dzy nimi z wyciągniętymi rękami, dopóki nie przestaną wrzeszczeć

Również i samce biorą udział w rozwiązywaniu konfliktów. Obowiązek


taki spada na najwyższe rangą samce, które wkraczają, gdy sprzeczka
osiąga temperaturę krytyczną. Zwykle samo ich wkroczenie w okazałej
pozie ochładza temperament samców, ale gdy jest to konieczne, są one
odciągane od siebie w znacznie bardziej brutalny sposób. Samce, które
przyjmują na siebie rolę arbitra, nie opowiadają się po żadnej ze stron
i potrafią wprowadzać pokój z wielką skutecznością.
Moja studentka Jessica Flack badała to zjawisko u makaków oriental
nych. Te przystojne małpy o krótkich zakręconych ogonach mają opinię
bardzo inteligentnych. W Azji Południowo-Wschodniej umięśnione samce
są często wynajmowane jako „pomocnicy na farmie”, co prowadzi czasem
do zaskakujących spotkań. Bywa, że drogę przetnie nam jadący na moto
cyklu mężczyzna, za którego plecami siedzi nieludzki pasażer, w postawie
pionowej, z nogami spokojnie przewieszonymi po obu stronach pojazdu,
jadący do pracy na plantacji. Małpy takie uczone są komend głosowych
wydawanych z ziemi, podczas gdy one siedzą wysoko na drzewie, gdzie
zrywają dojrzałe orzechy kokosowe, które następnie ludzie zbierają z ziemi
i sprzedają na targu.
Makaki orientalne żyją typowo w grupach, w których wysokie rangą
samce, zupełnie jak to jest u szympansów, pełnią funkcję policji: wkracza
ją, gdy rozgorzeje bójka, i zaprowadzają porządek. Kiedy pracowaliśmy
z mniej więcej osiemdziesięcioma małpami w wybiegu na wolnym po
wietrzu, każdego dnia Jessica siedziała na wieży w spiekocie typowej dla
letnich dni w stanie Georgia, z butelką wody w jednej ręce i mikrofonem
w drugiej, referując tysiące wydarzeń społecznych. Jedno z naszych badań
przypominało te, które genetycy przeprowadzają na myszach „knock-
outowanych”, tj. takich, którym unieczynniono określony gen. My na pe
wien czas „unieczynniliśmy” policję, żeby sprawdzić, jak poradzi sobie
grupa.
Co dwa tygodnie rano usuwaliśmy z wybiegu trzy najwyższe rangą
samce i wpuszczaliśmy je ponownie wieczorem. W ciągu dnia przebywały
one w budynku tuż obok wybiegu. Gdy dochodziło do sprzeczki, małpy
czasem podbiegały do drzwi, za którymi znajdowały się samce, wrzesz
cząc przez szczeliny, jednak tego dnia najwyraźniej musiały sobie poradzić
same. Skutki takiego „knock-outu” były wyłącznie negatywne: większa
liczba bójek, bardziej intensywna agresja, mniej skuteczne godzenie się po
walce oraz spadek częstości iskania i zabaw. Pod jakimkolwiek kątem by
na nią spojrzeć, społeczność małp zdawała się rozpadać[11].
Kilka osobników potrafi mieć wielki wpływ na grupę – życie społeczne
rozkwita dzięki pilnującym innych samcom. Zauważmy, że rzecz nie
w tym, iż poświęcają się oni dla grupy. Wszystkie działania nakierowane
na grupę – mediacja, rozbrajanie, pilnowanie – służą jednostce, która się
ich podejmuje. Samice mają interes w zmniejszaniu napięć pomiędzy
samcami, ponieważ nie jest niezwykłe, że samce wyżywają się później na
samicach i młodych. Z kolei te samce, które skutecznie zaprowadzają po
kój, cieszą się wielką popularnością i szacunkiem. Nawet jednak jeśli
weźmie się to pod uwagę, zachowania nakierowane na grupę podnoszą ja
kość życia społecznego nie tylko dla jednostek wykazujących te zachowa
nia, ale również dla wszystkich innych.
Zwykle nie myślimy o dobru wspólnym, ale wyczulone na nie są
wszystkie organizmy żyjące w grupach. Wszyscy jedziemy na tym samym
wózku. Skoro dotyczy to innych naczelnych, to o ile bardziej prawdziwe
musi być w odniesieniu do naszego własnego gatunku, w którym wystę
pują tak złożone społeczeństwa. Większość z nas uznaje konieczność
utrzymywania pewnych instytucji czy usług i jest skłonna pracować na ich
rzecz. Darwiniści społeczni mogą się nie zgadzać, ale z prawdziwie dar
winistycznej perspektywy jest w pełni logiczne, że u zwierząt żyjących
w grupie powinien występować „popęd społeczny”, który każe im działać
na korzyść poprawnie funkcjonującej grupy.
Sam w sobie ów popęd jednak nie wystarczy. Być może pszczoły albo
mrówki – wszystkie blisko ze sobą spokrewnione i służące tej samej kró
lowej – są skłonne dać z siebie wszystko dla wspólnego dobra, jednak lu
dzie raczej nie. Bez względu na to, jak bardzo by nam wyprano mózgi i ile
pieśni patriotycznych byśmy śpiewali, zawsze będziemy myśleć o sobie,
zanim pomyślimy o społeczeństwie. Jeśli z „eksperymentu” komunistycz
nego wyniknęło cokolwiek dobrego, to była to tylko klarowna demonstra
cja granic solidarności.
Z drugiej strony, motywacje czysto samolubne też nie wystarczają. Ist
nieje coś takiego jak „oświecona” interesowność, nakazująca nam praco
wać dla tego typu społeczeństwa, które jest w naszym najlepszym intere
sie. Zarówno bogaci, jak i biedni korzystają z tego samego systemu kana
lizacyjnego, tych samych autostrad i usług tej samej policji. Wszyscy po
trzebujemy systemu obrony narodowej[12], edukacji i opieki zdrowotnej.
Społeczeństwo funkcjonuje jak kontrakt: jeśli ktoś czerpie jakąś korzyść,
to powinien się dokładać; i na odwrót: jeśli się dorzucam, to czuję, że po
winienem coś z tego mieć. Wchodzimy w to porozumienie automatycznie
w toku życia w społeczeństwie i reagujemy oburzeniem, jeśli zostaje ono
złamane.
Na wiecu w 2007 roku Steve Skvara, hutnik z Indiany, prawie się roz
płakał, opisując swoje położenie:
Po 34 latach w LTV Steel zostałem zmuszony do zakończenia pracy z powodu
niepełnosprawności. Dwa lata później LTV zbankrutowało. Moja pensja spadła
o jedną trzecią, a moja rodzina utraciła dostęp do opieki zdrowotnej. Każdego dnia
siadam przy kuchennym stole naprzeciwko kobiety, która poświęciła 36 lat swo
jego życia mojej rodzinie, i nie stać mnie na to, żeby opłacić jej wydatki medycz
ne.

Zupełnie jak Skvara, który czuł, że ma pewne obowiązki względem


swojej żony, społeczeństwo powinno czuć się zobowiązane względem
niego, który przez całe życie ciężko pracował. To problem moralny i to
dlatego Skvara otrzymał oklaski na stojąco, gdy zaatakował obecnego na
wiecu polityka, dodając: „Co się stało z Ameryką i co pan zrobi, żeby to
zmienić?”[13].
Niewykluczone jednak, że społeczeństwo amerykańskie wchodzi obec
nie w etap korekty w obliczu potwornych rozmiarów kryzysu systemu
opieki zdrowotnej. Opieranie się wyłącznie na dążeniu do zysku doprowa
dziło do katastrofy, a w rankingach oceniających jakość służby zdrowia
Stany Zjednoczone zajmują dziś ostatnie miejsca pośród krajów uprzemy
słowionych[14]. Europa Zachodnia tymczasem ma godną pozazdroszczenia
opiekę zdrowotną, jednak pod innymi względami – z odmiennych przy
czyn – porusza się w przeciwnym kierunku. Gdy obywatele są rozpiesz
czani przez swój kraj, przestają być zainteresowani rozwojem ekonomicz
nym. Stają się pasywni i bardziej interesuje ich branie niż dawanie. Nie
które państwa już odwróciły się od modelu państwa opiekuńczego, inne
prawdopodobnie zrobią to w najbliższej przyszłości.
Każde społeczeństwo musi znaleźć balans pomiędzy motywacjami jed
nostkowymi i społecznymi, aby gospodarka służyła jemu, a nie na odwrót.
Ekonomiści często ignorują społeczeństwo, sądząc, że istotne są tylko
pieniądze. Gdy słynny ekonomista Milton Friedman stwierdził, że przed
siębiorstwa nie mają żadnych obowiązków społecznych, a przyjęcie takich
zobowiązań podważałoby ideę wolnego społeczeństwa, zaproponował nam
ideologię, w której ludzie znajdują się na najniższym szczeblu drabiny
wartości[15].
Nawet jeśli Friedman miał czysto teoretycznie rację w swojej analizie
powiązań między pieniędzmi i wolnością, to w praktyce pieniądze depra
wują. Aż nazbyt często prowadzą do wyzysku, szerzenia się niesprawie
dliwości i oszustw. Dziś, gdy wiemy o kolosalnych oszustwach w firmie
Enron, jej 64-stronicowy Kodeks etyczny trzeba uznać za dzieło równie
fikcyjne jak kodeks BHP Titanica[16]. W ostatnim dziesięcioleciu w każdym
kraju rozwiniętym miały miejsce duże skandale w świecie biznesu
i w każdym przypadku kadra zarządzająca uderzyła w fundament życia
społecznego w ścisłej zgodności z radami Friedmana.

Enron i samolubny gen


Przed wejściem do modnej restauracji w końcu poznałem gwiazdę filmo
wą. Przyjaciel zapewniał mnie, że w tym miejscu często można spotkać
śmietankę Hollywood, i rzeczywiście, gdy w połowie posiłku na sali zga
sły światła i wyszliśmy na ulicę, tuż obok mnie palił papierosa słynny ak
tor, z którym przez chwilę rozmawiałem o tym i owym, głównie o naszej
stygnącej w środku kolacji. To niespodziewane spotkanie nastąpiło dzięki
jednemu z tych zaciemnień, które zdarzyły się Kalifornijczykom w 2000
roku. Piętnaście minut później byliśmy już przy swoich stolikach, jednak
to, co wydarzyło się chwilę wcześniej, było czymś niezwykłym.
Nie, nie mam na myśli spotkania z gwiazdą kina, lecz doświadczenie na
własnej skórze cudów niczym nieograniczonego kapitalizmu. Wszystko
dzięki Enronowi, firmie energetycznej z siedzibą w Teksasie, która zasły
nęła z wynalezienia sprytnych sposobów wpływania na rynek i celowego
wywoływania braków energii, aby wzrastały jej ceny. I kogo obchodziło,
że zaciemnienia stanowią poważne niebezpieczeństwo dla ludzi podłączo
nych do sprzętu medycznego lub znajdujących się w windach? Odpowie
dzialność społeczna po prostu nie figurowała na liście zmartwień osób za
rządzających Enronem. Wszystko to było zgodne z zasadami Friedmana,
jednak niespodziewanej inspiracji dostarczyło dodatkowe źródło – spra
wiające, że niepokojąco blisko centrum tej afery zaczyna lokować się bio
logia. Dyrektor generalny Enronu Jeff Skilling – obecnie odsiadujący wy
rok – był wielkim fanem Samolubnego genu Richarda Dawkinsa i próbo
wał planowo naśladować naturę, wprowadzając morderczą konkurencję
wewnątrz swojej firmy[17].
Skilling wprowadził system oceny pracowników o nazwie „Rank &
Yank”, w którym można było otrzymać ocenę w skali 1–5, wynikiem naj
lepszym było 1, najgorszym zaś 5. Wszyscy pracownicy, którzy otrzymy
wali piątkę, byli zwalniani; każdego roku spotykało to nawet 20 procent
całej kadry. Co więcej, każdy z nich zostawał też publicznie upokorzony
przez umieszczenie jego zdjęcia na specjalnej stronie internetowej. Naj
pierw wysyłano ich na „Syberię” – co oznaczało, że mieli dwa tygodnie na
znalezienie sobie innej posady w firmie. Gdy się to nie udało, pokazywano
im drzwi. Za wprowadzeniem tego systemu kryło się rozumowanie, że
ludźmi kierują dwa fundamentalne popędy: chciwość i strach. To oczywi
ście okazało się samospełniającą się przepowiednią. Ludzie chętnie pod
rzynali gardło innym, żeby przetrwać w Enronie, czego skutkiem była
korporacyjna atmosfera przejawiająca się odrażającą nieuczciwością we
wnątrz firmy i bezlitosnym wyzyskiem w działaniach zewnętrznych.
Ostatecznie doprowadziło to do bankructwa Enronu w 2001 roku.
Księga natury jest jak Biblia: każdy wyczyta z niej to, co chce, od tole
rancji po nietolerancję, od altruizmu po chciwość. Dobrze jest jednak zdać
sobie sprawę, że jeśli biolodzy w kółko mówią o konkurencji, to nie dlate
go, że są jej zwolennikami; a gdy określają geny jako „samolubne”, nie
znaczy to, że one naprawdę takie są. Geny nie są ani trochę bardziej „sa
molubne”, niż rzeka jest „wściekła”, a promienie słońca „łagodne”. Geny
to małe kawałki DNA. W najlepszym razie można powiedzieć, że są „au
topromocyjne”, ponieważ „dobre” geny sprawiają, że ich nosiciele pozo
stawią po sobie więcej kopii[18].
Skilling, jak wielu przed nim, połknął przynętę i nadział się na haczyk
metafory samolubnego genu, uznając, że jeśli nasze geny są samolubne, to
i my musimy być samolubni. Dawkins niekoniecznie jednak miał to na
myśli – stało się to jasne w trakcie rozmowy, którą prowadziliśmy na wie
ży, przyglądając się moim szympansom.
Powinienem chyba wyjaśnić, że Dawkins i ja dość krytycznie wypo
wiadaliśmy się o sobie nawzajem na piśmie. On napisał, że moje wypo
wiedzi na temat „życzliwości” zwierząt to niewiele więcej niż poezja, a ja
beształem go za ukucie metafory, którą tak łatwo jest źle zrozumieć. Moż
na powiedzieć, że to zwykłe akademickie docinki, na tyle jednak poważne,
że mogłem się obawiać pewnego chłodu w trakcie naszego spotkania
w stacji badawczej. Dawkins odwiedził mnie podczas kręcenia jednego
z odcinków programu telewizyjnego Geniusz Karola Darwina. Pierwsi
przyjechali producenci, aby przygotować „spontaniczne” spotkanie –
Dawkins miał podjechać autem, podejść do mnie, uścisnąć moją rękę
i ciepło mnie przywitać, a następnie mieliśmy pójść wspólnie ku moim
małpom. Wszystko to zrobiliśmy tak, jak gdybyśmy widzieli się po raz
pierwszy – choć w rzeczywistości mieliśmy już wcześniej okazję się spo
tkać. Aby ocieplić atmosferę, opowiedziałem mu o niedawnej suszy
w Georgii i o tym, że gubernator brał udział we wspólnej modlitwie
o deszcz na schodach siedziby władz stanowych[19]. Rozbawiło to mojego
rozmówcę, który jest zagorzałym ateistą, i razem pośmialiśmy się z zadzi
wiającego zbiegu okoliczności, że modlitwę zorganizowano bezpośrednio
po tym, jak meteorolodzy zapowiedzieli deszcz.
Nasza debata na wieży rzeczywiście przebiegła w chłodnej atmosferze,
ale tylko dlatego, że był to jeden z tych niespodziewanie chłodnych
i wietrznych dni. Dawkins niesamolubnie rzucał owoce kręcącym się pod
nami małpom i w krótkim czasie znaleźliśmy wspólny język, co nie było
przesadnie trudne, biorąc pod uwagę nasze podobne wykształcenie[20]. Nie
mam żadnych problemów z określaniem genów jako „samolubnych”, jeśli
tylko zgodzimy się, że nie mówi nam to nic o motywach działań ludzi
i zwierząt, a Dawkins przyznał, że geny mogą leżeć u podstaw wszelkiego
rodzaju zachowań, również aktów autentycznej życzliwości. Krótko mó
wiąc, zgodziliśmy się, że należy rozdzielić to, co napędza ewolucję, od
tego, co napędza zachowanie jednostek – w biologii zresztą jest to równie
oczywiste jak rozdzielenie kościoła i państwa wszędzie poza Georgią.
Ogólnie rzecz biorąc, była to więc przesympatyczna pogawędka, jak
mawiają Anglicy, w czasie której spróbowaliśmy bliżej omówić zależności
pomiędzy tymi dwoma poziomami[21]. Zanim przedstawię je na przykła
dzie życzliwości i altruizmu, zacznijmy od prostszego przykładu widzenia
barwnego. Rozróżnianie kolorów miało wyewoluować, ponieważ naszym
przodkom przydała się umiejętność odróżniania owoców dojrzałych od
niedojrzałych. Gdy jednak już nauczyliśmy się to robić, widzenie barwne
znalazło wiele innych zastosowań. Dziś korzystamy z niego, gdy czytamy
mapę, zauważamy, że ktoś się zarumienił, albo dobieramy buty do koszuli.
Nie ma to wiele związku z owocami, choć kolory oznaczające dojrzałość –
czerwony i żółty – wciąż szczególnie nas pobudzają, przez co pełnią
szczególną rolę w sygnalizacji świetlnej, ogłoszeniach i dziełach sztuki.
Podstawowy kolor natury – zielony – kojarzy nam się ze spokojem, wy
poczynkiem, nudą.
W królestwie zwierząt pełno jest cech, które wyewoluowały z jakiegoś
powodu, ale później znalazły zupełnie inne zastosowanie. Kopyta są ad
aptacją do biegania po twardych powierzchniach, jednak świetnie nadają
się też do wymierzania bolesnych kopniaków. Dłonie naczelnych wyewo
luowały, aby zapewniać solidny uchwyt gałęzi, jednak pomagają też mło
dym przytrzymywać się futra matki. Pyszczki ryb służą przede wszystkim
do pożywiania się, ale przecież znajduje też w nich schronienie narybek
pielęgnic. Również w przypadku zachowania pierwotna funkcja nie za
wsze wyjaśnia nam, jakie są przyczyny jego występowania dzisiaj. Za
chowanie cechuje się „motywacyjną autonomią”.
Dobrym przykładem jest seks. Choć anatomia naszych genitaliów i na
sze potrzeby seksualne wyewoluowały ze względu na funkcję reproduk
cyjną, większość z nas oddaje się seksowi nie ze względu na jego długo
terminowe konsekwencje. Zawsze myślałem, że główną motywacją ak
tywności seksualnej musi być przyjemność, ale w niedawnym badaniu an
kietowym przeprowadzonym przez Cindy Meston i Davida Bussa uczest
nicy raportowali najróżniejsze powody: „chciałam sprawić przyjemność
swojemu chłopakowi”, „żeby dostać podwyżkę”, „nudziło nam się”, „by
łem ciekawy, jaka jest w łóżku”. Jeśli ludzie zwykle oddają się aktywności
seksualnej nie z myślą o reprodukcji – to dlatego mamy pigułki „dzień po”
– to tym bardziej jest tak w przypadku zwierząt, które nie rozumieją
związku między seksem i reprodukcją. Uprawiają seks, ponieważ czują do
siebie pociąg albo ponieważ nauczyły się, że jest to przyjemne, a nie dla
tego, że chcą się rozmnażać. Nie można chcieć czegoś, o czym się nie wie.
To mam na myśli, mówiąc o „autonomii motywacyjnej”: popęd seksualny
ma niewielki związek z przyczynami, dla których seks w ogóle wyewolu
ował.
Innym przykładem jest adopcja cudzych dzieci. Gdy umiera matka ma
jąca młode dziecko, inne samice często je przygarniają. Nawet dorosłe
samce wiążą się czasem z niespokrewnioną sierotą, chroniąc ją i pozwala
jąc jej wyciągać sobie jedzenie z rąk. Ludzie adoptują na dużą skalę, często
przechodząc przez piekielne procedury biurokratyczne, aby znaleźć dziec
ko, którym mogliby się zaopiekować. Najdziwniejsze są jednak przypadki
adopcji międzygatunkowej: w Buenos Aires sławą okryła się pewna sami
ca psa, która uratowała porzuconego ludzkiego niemowlaka, chłopczyka,
i umieściła go pomiędzy swoimi szczeniakami, zupełnie jak Romulusa
i Remusa. Ta skłonność znana jest na farmach i w ogrodach zoologicznych
na całym świecie; w pewnym zoo tygrysica bengalska adoptowała i kar
miła prosiaki. Instynkt macierzyński cechuje się niezwykłą szczodrością.
Niektórzy biolodzy określają tego typu przejawy instynktu macierzyń
skiego jako „pomyłki” i twierdzą, że zachowanie powinno służyć tylko do
tego, do czego jest przeznaczone[22]. Choć brzmi to trochę jak nauka Ko
ścioła katolickiego mówiącego nam, że seks nie jest do zabawy, rozumiem,
w czym rzecz. Biologicznie optymalnym zachowaniem nie byłoby kar
mienie tych prosiąt, lecz wykorzystanie ich jako wysokobiałkowych prze
kąsek. Gdy jednak przejdziemy od biologii do psychologii, perspektywa
się zmienia. Ssaki posiadają potężne popędy każące im troszczyć się
o młode, a więc to, co robiła tygrysica, przychodziło jej naturalnie. Z psy
chologicznego punktu widzenia to nie była pomyłka.
Gdy dwójka ludzi adoptuje dziecko z drugiego końca świata, ich troska
i niepokoje są równie autentyczne jak te przeżywane przez rodziców bio
logicznych. Podobnie, gdy dwie osoby uprawiają seks, ponieważ „chcieli
zmienić temat rozmowy” (rzeczywisty przykład z cytowanych wyżej ba
dań), ich podniecenie i przyjemność są równie rzeczywiste jak u każdej
innej pary. Powstałe na drodze ewolucji skłonności są nieodłączną częścią
naszej psychiki i wolno nam korzystać z nich, jak tylko tego zapragniemy.
Zastosujmy teraz to rozumowanie do przypadku życzliwości. Rzecz
w tym, że nawet jeśli dane zachowanie wyewoluowało ze względu na X,
może być równie dobrze wykonywane ze względów Y i Z. Pomaganie in
nym wykształciło się po części dlatego, że służy ono dobru osobnika po
magającego, zwłaszcza wtedy, gdy działa on na korzyść bliskich krewnych
albo towarzyszy, którzy mogą w przyszłości się odwdzięczyć. Tak działa
dobór naturalny: wytwarza zachowania, które – po uśrednieniu i po długim
czasie – się opłacają. Nie oznacza to jednak, że ludzie i zwierzęta poma
gają sobie nawzajem wyłącznie z egoizmu. Przyczyny istotne ewolucyjnie
nie muszą być koniecznie tymi samymi, które kierują konkretnymi osob
nikami. Jednostki te postępują zgodnie z wykształconą już tendencją, na
wet jeśli w danym wypadku nie przynosi to żadnego zysku, jak człowiek,
który wskakuje na tory, aby uratować obcą osobę, pies, który zostaje do
tkliwie pokąsany, gdy staje pomiędzy dzieckiem i grzechotnikiem, albo
delfiny tworzące ochronny pierścień wokół ludzi pływających zbyt blisko
rekinów[23]. Trudno sobie wyobrazić, by zachowanie to było motywowane
obietnicą przyszłego zysku. Tak jak seks nie musi występować w celu
rozmnażania, a opieka rodzicielska nie musi być nakierowana na własne
potomstwo, tak i pomaganie innym nie wymaga wiedzy o tym, czy, kiedy
i w jakiej postaci będzie z tego korzyść.
To dlatego metafora „samolubnego genu” jest tak podstępna. Gdy ter
minologię psychologiczną zastosuje się do opisu ewolucji genów, powią
zane ze sobą zostają dwa poziomy, które biolodzy starannie rozdzielają.
Geny i motywacje to zupełnie inne rzeczy. Niezrozumienie tego rozróż
nienia przyczyniło się do powstania wyjątkowo cynicznego poglądu na
psychikę ludzi i zwierząt, w ramach którego wszystkie motywy działań
uznawane są za samolubne. Wierzcie lub nie, ale empatia bywa często
przedstawiana jako złudzenie, coś, czego ludzie tak naprawdę nie posia
dają. Z wielkim zapałem i w spektakularnym stylu wielu autorów podważa
jej istnienie, jak choćby Robert Wright w książce The Moral Animal, który
twierdzi, że „symulowanie bezinteresowności jest elementem natury ludz
kiej w równym stopniu, co jej powszechny brak”[24]. Implikacja jest taka,
że każda na pozór życzliwa osoba to tak naprawdę oszust, jak w często
cytowanym dowcipie Michaela Ghiselina: „Jeśli podrapiesz altruistę, zo
baczysz krwawiącego hipokrytę”[25]. Jeśli od czasu do czasu jesteśmy wo
bec siebie życzliwi, mówią nam ci autorzy, z pewnością mamy ku temu
jakieś ukryte powody. Być może chcemy po prostu wywołać dobre wraże
nie. W przeciwnym razie – dlaczego ktokolwiek miałby się tak zachowy
wać?
Problem polega na tym, że psychologia i neuronauka nie dostarczają
poparcia dla tego typu poglądów. Empatia jest tak naprawdę reakcją auto
matyczną, nad którą mamy tylko ograniczoną kontrolę. Możemy ją po
wstrzymać, mentalnie zablokować albo nie zadziałać w zgodzie z tym im
pulsem, jednak z wyjątkiem maleńkiego odsetka populacji – psychopatów
– wszyscy reagujemy emocjonalnie na sytuację, w jakiej znalazł się drugi
człowiek. Fundamentalne pytanie, pominięte w przygnębiającej literaturze
z ostatnich trzech dekad, brzmi: dlaczego dobór naturalny tak ukształtował
nasze mózgi, że jesteśmy nastrojeni na innych ludzi, cierpimy, gdy oni
cierpią, i cieszy nas ich szczęście? Gdyby ewolucyjnie istotne było tylko
wykorzystywanie innych, cała ta empatia nigdy by nie powstała.
Powinienem chyba wyjaśnić, że nie mam żadnych złudzeń co do pa
skudnej strony naszego gatunku, podobnie jak innych naczelnych. Wi
działem prawdopodobnie więcej małpiej krwi i wnętrzności niż większość
ludzi na tej planecie. Obserwowałem brutalne walki i samców mordują
cych młode; aż nazbyt często musiałem badać rany na martwej małpie,
starając się ustalić, czy zostały zadane ostrymi kłami samca (cięcia i na
kłucia), czy mniejszymi zębami samicy (stłuczenia i rozerwana skóra).
Agresja była pierwszym tematem moich badań naukowych, w latach sie
demdziesiątych, i doskonale zdaję sobie sprawę, że nie brak jej u naczel
nych.
Później zainteresowałem się rozwiązywaniem konfliktów i współpracą.
W tym kierunku ostatecznie pchnęła mnie śmierć jednego z moich ulubio
nych szympansów w trakcie makiawelicznych rozgrywek o władzę, opi
sanych w Chimpanzee Politics[26]. Tuż przed moją emigracją, w 1980 roku,
dwa samce z holenderskiego zoo, w którym pracowałem, poturbowały
i wykastrowały trzeciego, o imieniu Luit, który później zmarł w wyniku
odniesionych obrażeń. Podobne historie opowiadają też badacze szym
pansów żyjących w stanie dzikim. Nie mówię tu o dobrze udokumento
wanych przypadkach wojny o terytorium, kiedy to agresja skierowana jest
ku osobnikom spoza grupy, lecz o fakcie, że dzikie szympansy również od
czasu do czasu zabijają członków swojej społeczności.
Aż do tej katastrofy rozwiązywanie konfliktów uważałem za nieszcze
gólnie interesujące zjawisko. Wiedziałem, że walczące szympansy całują
się i przytulają po skończonym pojedynku, jednak dopiero szok, jakiego
doznałem, stojąc obok weterynarza w pełnej krwi sali operacyjnej, gdy
asystowałem mu przy zakładaniu setek szwów, uświadomił mi, jak niewy
obrażalnie ważne są te zachowania. To dzięki nim przez większość czasu
małpy utrzymują dobre relacje, a konflikty są względnie rzadkie. Bez tych
mechanizmów sprawy wyglądałyby paskudnie. Tragiczny koniec Luita
otworzył mi oczy na wartość dbania o pokój i w dużym stopniu zadecydo
wał o tym, że postanowiłem ostatecznie zająć się badaniami tego, co
utrzymuje jedność w grupie.
Brutalne zachowania szympansów wysuwa się czasem w charakterze
argumentu przeciwko posiadaniu przez nie empatii. Ponieważ empatię
wiążemy z życzliwością, często zadaje się następujące pytanie: jeśli
szympansy polują na małpy i je zjadają, a czasem zabijają też innych
przedstawicieli swojego gatunku, jakim cudem mogłyby mieć empatię?
Najbardziej zaskakujące w tym pytaniu jest to, jak rzadko zadaje się je
w odniesieniu do naszego własnego gatunku. Gdyby zawarta w nim logika
była poprawna, my sami w pierwszej kolejności nie moglibyśmy w ogóle
mieć empatii. Tak naprawdę związek między empatią i życzliwością nie
jest konieczny, a żadne zwierzę nie może pozwolić sobie na traktowanie
wszystkich uprzejmie cały czas: każdy osobnik od czasu do czasu kon
frontuje się z innymi przedstawicielami swojego gatunku, czy chodzi
o pożywienie, partnera, czy terytorium. Społeczeństwo oparte na empatii
nie jest ani trochę bardziej pozbawione konfliktów niż małżeństwo oparte
na miłości.
Ludzi, podobnie jak inne naczelne, można opisać zarówno jako zwie
rzęta intensywnie ze sobą współpracujące, pilnie kontrolujące swoje sa
molubne i agresywne odruchy, jak i jako zwierzęta stale ze sobą konkuru
jące, które jednak mają zdolność dogadywania się i wymieniania się przy
sługami. To dlatego owe społecznie konstruktywne tendencje są tak cieka
we: wyłaniają się na tle konkurencji[27]. Ludzi uważam za jeden z najbar
dziej agresywnych gatunków naczelnych, jednak uważam też, że osiągnę
liśmy mistrzostwo w łączeniu się ze sobą, a więzi społeczne silnie dziś
ograniczają wolną konkurencję. Inaczej mówiąc, nie jesteśmy agresywni
z konieczności w takim sensie, w jakim jesteśmy z konieczności zwierzę
tami stadnymi. To wszystko kwestia równowagi: czyste, bezwarunkowe
zaufanie i współpraca są naiwne i szkodliwe, a nieograniczona chciwość
może prowadzić tylko do morderczego świata, jaki Skilling zgotował pra
cownikom firmy Enron, zanim nie upadła pod ciężarem własnego nik
czemnego ducha.
Jeśli biologia ma być źródłem inspiracji dla rządu i społeczeństwa, po
winniśmy zadbać choćby o poznanie jej pełnego obrazu – porzućmy kre
skówkową wersję, jaką oferuje nam darwinizm społeczny, i spójrzmy, co
naprawdę przygotowała dla nas ewolucja. Jakiego rodzaju zwierzętami je
steśmy? Cechy wykształcone wskutek doboru naturalnego tworzą bogatą
i zróżnicowaną mieszaninę. Występują w niej również skłonności spo
łeczne, które nastrajają znacznie bardziej optymistycznie, niż się po
wszechnie przypuszcza. Tak naprawdę jestem przekonany, że biologia jest
dla nas największym źródłem nadziei. O dreszcze przyprawia mnie myśl,
że nasze społeczeństwa miałyby w poszukiwaniu wartości humanitarnych
być uzależnione od kaprysów polityki, kultury czy religii.
Ideologie przychodzą i odchodzą, ale natura ludzka trzyma się twardo.
Rozdział 3

Ciała rozmawiające z ciałami

Gdy patrzę na akrobatę spacerującego po linie, czuję


się, jak gdybym znajdował się w jego środku.

Theodore Lipps, 1903

P ewnego ranka głos dyrektora zabrzmiał z wszystkich głośników


w mojej szkole: lubiany nauczyciel francuskiego zmarł właśnie przed
drzwiami swojej klasy. Zapadła cisza. Dyrektor wyjaśniał, że był to zawał
serca, a ja nie mogłem powstrzymać napadu śmiechu. Do dziś czuję zaże
nowanie, gdy o tym pomyślę.
Co jest takiego w śmiechu, że jest on niepowstrzymany, nawet w nie
stosownych okolicznościach? Silny napad śmiechu jest tak naprawdę nie
pokojącym zjawiskiem: utrata kontroli, łzawienie, spazmatyczne łapanie
powietrza, wieszanie się na ludziach wokół siebie...; niektórym zdarza się
nawet paść na podłogę albo posikać spodnie! Cóż za osobliwy żart, że ga
tunek o tak rozwiniętym języku wyraża się głupawym „cha, cha, cha”. Nie
prościej by było spokojnie powiedzieć „to było zabawne”?
To klasyczne pytania. Filozofie od dawna męczą się nad odpowiedzią,
dlaczego jedno z najwspanialszych osiągnięć ludzkości – nasze poczucie
humoru – wyraża się poprzez tak niewyrafinowaną utratę kontroli, jaką
kojarzymy raczej ze zwierzętami. Nie ma wątpliwości, że śmiech jest
wrodzony. Jest uniwersalnym zjawiskiem dostępnym wszystkim ludziom,
a także naszym najbliższym krewnym – małpom człekokształtnym. Ho
lenderski prymatolog Jan van Hooff badał, w jakich okolicznościach małpy
wydają ten swój chrapliwy, dyszący śmiech, i doszedł do wniosku, że ma
to związek ze stanem swobodnego rozbawienia. Jest często reakcją na za
skoczenie albo zdarzenia niedorzeczne – jak wtedy, gdy młoda małpka
goni najwyższego rangą samca w grupie, a ten ucieka przed nią, „przera
żony”, śmiejąc się jednocześnie. To powiązanie z zaskoczeniem występuje
też w zabawach małych dzieci, na przykład w robieniu „a kuku!”, albo
w dowcipach, których humor opiera się na nagłym zwrocie akcji na sam
koniec – puencie.
Śmiech ludzki to głośne zachowanie, w trakcie którego szczerzymy zęby
i szybko wydychamy powietrze (stąd późniejsze spazmatyczne łapanie
tchu), co sygnalizuje sympatię i dobre samopoczucie. Gdy kilka osób
śmieje się w tym samym momencie, ujawniają solidarność i poczucie
wspólnoty. Ale ponieważ więź ta bywa skierowana przeciwko osobnikom
spoza grupy, w śmiechu może kryć się również element wrogości – do
chodzi ona do głosu choćby w dowcipach rasistowskich, co prowadzi do
przypuszczeń, że śmiech wywodzi się z szyderstwa i drwin[1]. Trudno mi
w to uwierzyć, ponieważ najwcześniejszy śmiech to ten pomiędzy matką
i dzieckiem, których trudno podejrzewać o szydzenie z siebie nawzajem.
Jest to prawdą również w odniesieniu do małp człekokształtnych, u któ
rych pierwszy „grymas zabawy” (playface, jak określa się w literaturze
naukowej śmiech) pojawia się wtedy, gdy mama szturcha i gładzi swoim
wielkim paluchem brzuch swojego dziecka.

Problem korespondencji
Szczególnie fascynuje mnie to, że śmiech jest zaraźliwy. Praktycznie nie
da się nie śmiać, gdy wszyscy inni to robią. Udokumentowano epidemie
śmiechu, gdy nikt nie mógł się od niego powstrzymać; są też znane przy
padki śmierci w wyniku przedłużającego się napadu[2]. Istnieją kościoły
i szkoły terapii korzystające z leczniczej mocy śmiechu. Największym
przebojem 1996 roku była zabawka Tickle-me-Elmo, która śmiała się hi
sterycznie, gdy się ją trzykrotnie ścisnęło w brzuch. To wszystko dlatego,
że uwielbiamy się śmiać i nie potrafimy się oprzeć otaczającej nas fali
śmiechu. Dlatego seriale komediowe w telewizji mają „śmiech z puszki”,
a w teatrach rozmieszcza się czasem klakierów, którym płaci się za histe
ryczny rechot w odpowiednim momencie.
Zaraźliwość śmiechu nie zna granic gatunkowych. Moje okno w Yerkes
Primate Center wychodzi na wybieg szympansów i często słyszę, jak re
choczą w trakcie uprawianych dla zabawy zapasów; zwykle nie mogę po
wstrzymać się od odruchowego zaśmiania się pod nosem. To taki radosny
odgłos. Łaskotanie się i mocowanie to typowe sytuacje wywołujące śmiech
u małp i to one prawdopodobnie były jego pierwotnymi wyzwalaczami
u ludzi. Fakt, że łaskotanie siebie samego jest wybitnie nieskuteczne, do
skonale ilustruje jego społeczny charakter. A gdy młode małpy robią swój
grymas zabawy, ich towarzysze same robią tę samą minę równie szybko
i z równą łatwością, z jaką zarażają się śmiechem ludzie[3].
Wspólny śmiech to tylko jeden przykład typowego dla naczelnych wy
czulenia na innych. Nie jesteśmy Robinsonami Crusoe, zamieszkującymi
odrębne wysepki; wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani, cieleśnie i emo
cjonalnie. Może to dziwnie brzmieć w uszach człowieka Zachodu, który
jest przywiązany do długiej tradycji indywidualizmu i wolności jednost
kowej, ale Homo sapiens daje się bardzo łatwo ponieść emocjom swoich
towarzyszy, w jedną czy drugą stronę.
To właśnie tu rodzą się empatia i współczucie – nie w wysokich rejo
nach wyobraźni albo w naszej zdolności do świadomego rekonstruowania,
jak by to było znajdować się na czyimś miejscu. Wywodzą się one raczej
z synchronizacji naszych ciał: uciekamy, gdy inni uciekają, śmiejemy się,
gdy inni się śmieją, płaczemy, gdy inni płaczą, i ziewamy, gdy inni ziewa
ją. Większość z nas osiągnęła już ów niezwykle zaawansowany etap, na
którym ziewamy na samo wspomnienie o ziewaniu – być może ziewasz
właśnie w tej chwili! – dokonuje się to jednak wyłącznie na podstawie
licznych kontaktów twarzą w twarz.
Również i zarażanie ziewaniem nie ogranicza się do naszego gatunku.
Niemal wszystkie zwierzęta wykazują ów szczególny „napadowy cykl od
dechowy, mający postać standardowej kaskady ruchów trwającej łącznie
od pięciu do dziesięciu sekund”[4], jak definiuje się ziewanie. Uczestniczy
łem kiedyś w wykładzie na temat bezwolnej „pandykulacji” (pandicula
tion, jak określa się w żargonie medycznym jednoczesne przeciąganie się
i ziewanie), na którym pokazywane były zdjęcia koni, lwów i małp –
w niedługim czasie cała zgromadzona publiczność pandykulowała. Ponie
waż tak łatwo o wywołanie w ten sposób reakcji łańcuchowej, ziewanie
otwiera drzwi dla transmisji emocji, co stanowi kluczowy element zjawi
ska empatii. Tym bardziej intrygujące jest więc to, że szympansy również
zarażają się ziewaniem.

Animacje przedstawiające ziewającą głowę małpią (podobną do tej) wywołują rze‐


czywiste ziewanie u oglądających je człekokształtnych

Wykazano to po raz pierwszy na Uniwersytecie w Kioto, którego pra


cownicy pokazywali małpom w warunkach laboratoryjnych nagrane na
wideo ziewające szympansy. My poszliśmy o krok dalej. Zamiast pokazy
wać naszym szympansom prawdziwe małpy, prezentowaliśmy scenki,
w których kukiełkowa głowa małpy wykonywała ruch przypominający
ziewanie. Devyn Carter, technik, który wygenerował te animacje, mówi, że
nigdy w życiu nie ziewał tyle, ile wtedy, gdy nad nimi pracował. Nasze
małpy oglądały również filmiki, na których głowa po prostu otwierała
i zamykała kilka razy usta, jednak ziewały tylko w reakcji na animacje
przedstawiające ziewanie. Te ziewnięcia wyglądały bardzo realistycznie,
włącznie z maksymalnym otwarciem ust, zamknięciem oczu i odchyleniem
głowy.
Zaraźliwość ziewania ilustruje potęgę nieuświadomionej synchronizacji,
która jest głęboko zakorzeniona nie tylko w nas, ale i w wielu innych
zwierzętach. Może ona wyrażać się w kopiowaniu małych ruchów, takich
jak ziewanie, ale i w większej skali, na przykład w zgodnym przemiesz
czaniu się. Nietrudno dostrzec jej wartość przystosowawczą. Siedzisz sobie
spokojnie razem z innymi ptakami, gdy nagle jeden z nich wzlatuje. Nie
ma czasu zastanawiać się, co się stało – natychmiast wzbijasz się w po
wietrze. W przeciwnym razie możesz skończyć jako czyjś lunch.
To samo dotyczy przypadku, gdy cała grupa robi się senna i zatrzymuje
się – ty też w tej sytuacji poczujesz senność. Zarażanie się nastrojami po
zwala koordynować działania, co jest kluczowe dla każdego gatunku po
dróżującego w grupach (a więc dla większości naczelnych). Jeśli moi to
warzysze zatrzymali się na popas, też powinienem to zrobić, ponieważ
moje szanse na posiłek przeminą z chwilą, gdy stado ruszy w drogę.
Osobnik, który
nie zgra się z tym, co robią inni, przegrywa – jak podróżny, który nie pój
dzie z innymi do toalety w trakcie postoju autobusu.
Instynkt stadny prowadzi do dziwnych zjawisk. W pewnym zoo cała
grupa pawianów zebrała się na szczycie swojej skały, gapiąc się w tym sa
mym kierunku. Przez cały tydzień małpy nie jadły, nie kopulowały, nie
iskały się. Wpatrywały się tylko w jakiś odległy punkt, którego nikt nie był
w stanie zidentyfikować. Lokalne gazety przedrukowywały kolejne foto
grafie zgromadzonych na skale małp, spekulując, że być może przestra
szyło je UFO. Choć to wyjaśnienie miało podwójną zaletę – wyjaśniało
zachowanie małp naczelnych i dostarczało dowodu na istnienie UFO – tak
naprawdę nikt nie wie, co było przyczyną tego wydarzenia. Wiemy tylko
tyle, że wszystkie pawiany były w tej sprawie jednomyślne[5].
Potęgę synchroniczności można wykorzystać do czynienia dobra, jak
wtedy, gdy stado koni zostało uwięzione na kawałku suchego pastwiska
pośrodku wielkiej powodzi w Holandii. Dwadzieścia koni zdążyło już
utonąć i podejmowano kolejne próby ocalenia pozostałych. Jedną z rady
kalniejszych było zbudowanie mostu pontonowego przez oddział wojska
holenderskiego, jednak zanim do tego doszło, lokalny klub jeździecki za
proponował coś prostszego. Cztery dzielne kobiety wjechały na koniach
w zgromadzone na suchym skrawku lądu stado, po czym przejechały przez
płyciznę, pociągając pozostałe zwierzęta za sobą, zupełnie jak szczurołap-
flecista z Hameln u braci Grimm. Konie większość drogi przeszły na no
gach, jednak parę odcinków musiały przepłynąć. Kobiety, demonstrując
potęgę stosowanej wiedzy o zwierzętach, triumfalnie wjechały na bez
pieczny ląd, a za nimi sto koni w jednym rzędzie[6].
Koordynacja ruchów nie tylko odzwierciedla, ale i wzmacnia więzi
między osobnikami. Konie, które ciągną jeden wóz, stają się niezwykle do
siebie przywiązane. Z początku szturchają się, napierają na siebie nawza
jem i każdy z nich chce iść w swoim tempie. Po latach wspólnej pracy
działają już jednak jak jedno zwierzę, ciągnąc zaprzęg z szaleńczą pręd
kością w trakcie wyścigów i bez lęku pokonując przeszkody wodne
w trakcie długich biegów w terenie. Nie tylko się uzupełniają, ale też
sprzeciwiają się rozdzieleniu ich nawet na krótką chwilę, jak gdyby stały
się jednym organizmem. To samo dzieje się z psami zaprzęgowymi. Być
może najbardziej niezwykłą demonstracją tego jest przypadek suki rasy
husky, Isobel, która po utracie wzroku wciąż świetnie radziła sobie w za
przęgu, koordynując swoje ruchy z innymi psami za pośrednictwem wę
chu, słuchu i dotyku. Od czasu do czasu Isobel biegała też w tandemie
z innym psem husky[7].
W holenderskiej kulturze rowerowej często zdarza się, że z tyłu na sie
dzeniu jedzie z nami pasażer. Aby podążać za ruchem ciała kierującego,
trzeba ciasno się do niego przytulić – co jest jednym z powodów, dla któ
rych chłopcy lubią oferować dziewczynom podwózkę. Rowery skręcają
nie tylko pod wpływem ruchów kierownicą, ale również w odpowiedzi na
przechylenie ciała, pasażer musi więc naśladować kierowcę. Pasażer, który
uparcie siedziałby prosto, byłby, zupełnie dosłownie, jak wrzód na tyłku.
W przypadku motorów jest to jeszcze ważniejsze – ich większe prędkości
oznaczają konieczność silniejszego przechylania się, a zła koordynacja
może mieć katastrofalne skutki. Pasażer jest prawdziwym partnerem kie
rowcy i oczekuje się od niego naśladowania każdego jego ruchu.
Czasem małpie matki wracają do swoich kwilących młodych, które nie
są w stanie przeskoczyć z jednego drzewa na drugie. Matka najpierw
przechyla gałęzie ze swojego drzewa w kierunku tego, na którym utknęło
jej dziecko, na następnie tworzy pomiędzy nimi pomost ze swojego ciała.
To coś więcej niż koordynacja ruchów: samica rozwiązuje problem. Jest
emocjonalnie zaangażowana (małpy często same kwilą, gdy słyszą, że robi
to ich potomstwo) i dokonuje intelektualnej oceny źródła nieszczęścia.
Robienie tego typu „żywych mostów” między drzewami to zwyczajny wi
dok u podróżujących orangutanów, u których matki często przewidują po
trzeby swoich dzieci.
Młody rezus wpatruje się w eksperymentatora i naśladuje jego powtarzające się
otwieranie i zamykanie ust

Jeszcze bardziej złożone są przypadki, gdy jeden osobnik podejmuje się


koordynacji działań dwóch innych – opisała to Jane Goodall na przykła
dzie trzech dzikich szympansów: matki Fifi i jej dwóch synów. Jeden,
Freud, zranił sobie stopę tak poważnie, że z trudem chodził. Matka zwykle
czekała na niego, czasem jednak ruszała, gdy ten jeszcze nie był gotów do
dalszej wędrówki. Jej młodszy syn, Frodo, okazał się bardziej wrażliwy.

Gdy zdarzyło się to trzeci raz, Frodo zatrzymał się, spojrzał na Freuda, potem na
swoją matkę, następnie znów na swojego brata, po czym zaczął kwilić. Skarżył
się, dopóki Fifi nie zatrzymała się po raz kolejny. Wtedy Frodo siadł przy swym
starszym bracie, iskając go i wpatrując się w zranioną stopę, dopóki Freud nie był
w stanie wstać. Wtedy rodzina ruszyła dalej[8].
Moje osobiste doświadczenie potwierdza tę anegdotę. Moja matka ma
sześciu synów, wszystkich przewyższających ją o głowę. Mimo to zawsze
była przewodniczką stada. Gdy zestarzała się i osłabła – co nastąpiło do
piero wtedy, gdy miała grubo powyżej osiemdziesięciu lat – trudno nam
było przyzwyczaić się do tego. Zdarzało się, przykładowo, że wyszliśmy
z auta, pomogliśmy jej wysiąść, po czym rozmawiając i śmiejąc się, żwa
wo ruszaliśmy ku restauracji czy innemu miejscu, które razem odwiedza
liśmy. Wtedy przywoływały nas nasze żony, gestykulując w stronę matki.
Nie nadążała i musiała wesprzeć się na czyimś ramieniu. Trochę nam za
jęło, zanim dostosowaliśmy się do nowej sytuacji.
Niektóre z tych przykładów ilustrują coś znacznie bardziej złożonego od
koordynacji: przyjęcie perspektywy innego osobnika. Albo, jak w przy
padku anegdoty Goodall, powiadomienie kogoś o sytuacji osoby trzeciej.
Tym, co łączy te historie, jest jednak koordynacja. Wszystkie zwierzęta
żyjące w grupach muszą sobie z nią poradzić, a kluczem jest synchroniza
cja. To najstarsza forma dopasowywania się do innych. Synchroniczność
opiera się zaś na zdolności porównania swojego ciała z ciałem kogoś in
nego i sprawienia, aby moje ruchy odpowiadały jego ruchom – to właśnie
zachodzi, gdy ziewamy lub śmiejemy się w odpowiedzi na czyjeś ziewanie
lub śmiech. Zarażanie ziewaniem oferuje nam więc wgląd w to, jakie rela
cje łączą nas z innymi. Co charakterystyczne, dzieci autystyczne są prawie
całkowicie odporne na ziewanie otaczających je osób, co ilustruje „odłą
czenie” od społeczeństwa, będące cechą definicyjną tej choroby[9].
Naśladowanie zaczyna się bardzo wcześnie. Ludzki noworodek wysuwa
swój język, gdy robi to na jego oczach dorosły; tak samo robią też małpy,
nie tylko człekokształtne. Istnieje nagranie, na którym maleńki rezus wpa
truje się uważnie w twarz włoskiego badacza, Piera Francesca Ferrariego,
który kilka razy powoli otwiera i zamyka usta. Im dłużej małpa przypatry
wała się człowiekowi, tym bardziej jej wyraz twarzy upodabniał się do
jego, stopniowo przybierając formę typowego dla małp cmokania warga
mi. Cmokanie takie jest sygnałem wyrażającym przyjazne intencje i ozna
cza dla małp tyle, co uśmiech dla ludzi.
Muszę przyznać, że występowanie imitacji u noworodków bardzo mnie
dziwi. Jak niemowlę – ludzkie czy nie – naśladuje dorosłego? Naukowcy
odwołują się do „rezonansu neuronalnego”
(neural resonance) albo neuronów lustrzanych, ale nie odpowiada to tak
naprawdę na pytanie, jak mózg (zwłaszcza tak mało rozwinięty jak mózg
noworodka) poprawnie utożsamia części ciała innej osoby z własnymi[10].
To tzw. problem korespondencji – skąd niemowlak wie, że jego własny ję
zyk, którego nie jest nawet w stanie ujrzeć, odpowiada temu różowemu,
mięsistemu organowi, który na jego oczach wysuwa się spomiędzy warg
dorosłego? Tak naprawdę słowo „wie” jest tu dość mylące, ponieważ to
wszystko dzieje się oczywiście na poziomie nieuświadomionym.
Jeszcze bardziej zagadkowe jest występowanie tego typu mapowania
pomiędzy przedstawicielami różnych gatunków. W pewnym badaniu opi
sano delfiny naśladujące stojących przy basenie ludzi, choć nie trenowano
z nimi tego typu zachowań. Człowiek machał rękami, a delfiny sponta
nicznie machały swoimi płetwami piersiowymi. Albo człowiek podnosił
nogę, a delfiny wysuwały swoje ogony ponad wodę[11]. To dopiero przypa
dek korespondencji; albo ten, o którym opowiadał mi mój dobry przyja
ciel: jego pies zaczął skakać na trzech nogach kilka dni po tym, gdy jego
pan złamał swoją. W obu przypadkach była to prawa noga. Pies kulał przez
wiele tygodni, jednak cudownie ozdrowiał, gdy mój przyjaciel zdjął gips.
Jak rzekł Plutarch: „Zamieszkaj z kuternogą, a nauczysz się kuleć”.

Sztuka małpowania
Były premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, gdy tylko znalazł się przed ka
merami u boku swego dobrego kumpla, prezydenta George’a W. Busha,
nagle przekształcił się w wyraźnie nieangielskiego kowboja – choć
w swym własnym kraju zwykle chodzi normalnie. Teraz wymachiwał jed
nak luźno zwieszonymi rękami i wypinał klatkę piersiową. Bush, rzecz ja
sna, zawsze poruszał się w ten sposób; pewnego razu wyjaśnił, że w jego
rodzinnym Teksasie mówi się na to „chodzenie”[12].
Utożsamianie się jest tym haczykiem, który przyciąga nas i sprawia, że
przejmujemy położenie, emocje i zachowanie ludzi postrzeganych jako
podobnych do nas. Wczuwamy się w nich i ich naśladujemy. Dzieci cho
dzą więc często tak samo jak ich rodzic tej samej płci albo naśladują ton
jego głosu, gdy odbierają telefon. Amerykański dramaturg Arthur Miller
opisał to następująco:

Nic nie było przyjemniejsze od naśladowania. Moja głowa była mniej więcej na
tej samej wysokości co tylna kieszeń mojego ojca, z której zawsze wystawała
chusteczka. Przez lata wyciągałem róg swojej własnej chusteczki na dokładnie tę
samą odległość[13].
Dzieci często naśladują rodzica tej samej płci

Jak wskazuje samo słowo „małpowanie”, naśladownictwo jest specjal


nością człekokształtnych. Jeśli da się wychowanej w ogrodzie zoologicz
nym małpie miotłę, będzie ona przesuwać nią po podłodze tak samo, jak
każdego dnia robi to jej opiekun. Daj jej ścierkę, a zamoczy ją i wyżmie,
po czym przyłoży do okna. Daj jej klucz, a czeka cię spory kłopot![14] Choć
zachowania te są powszechnie znane, niektórzy naukowcy od lat sieją
zwątpienie co do zdolności imitacyjnych małp – mylnie twierdzą, że są one
nieobecne, przy czym opierają się na tak skonstruowanych testach, że wy
krycie za ich pomocą naśladownictwa jest trudne, jeśli nie praktycznie
niemożliwe.
Przykładowo, w trakcie badań małpy sadzano przed nieznanym im na
ukowcem ubranym w biały fartuch, który spoza ich klatki pokazywał im,
jak korzystać z danego narzędzia, bez żadnego kontekstu wiążącego to
narzędzie ze znanym zwierzęciu środowiskiem. Po, powiedzmy, pięciu
demonstracjach narzędzie wręczano małpie, aby sprawdzić, jak będzie się
nim posługiwała. Co z tego, że małpy nie lubią obcych i że nigdy nie jest
łatwo odnieść się do osobnika innego gatunku tak jak do własnego. Ludz
kie dzieci testowano w ten sam sposób, ale oczywiście nie trzymano ich za
kratami. Siedziały na kolanach swoich matek, mówiono do nich i – co
najważniejsze – miały do czynienia z przedstawicielami swojego gatunku.
Nic więc dziwnego, że dzieci naśladowały naukowca, a małpy nie[15].
W niedługim czasie stało się to, co nieuniknione: naśladownictwo
uznano za cechę wyróżniającą człowieka. W rzeczywistości tezy tego typu
zawsze są wątpliwe i dlatego co kilka lat w miejscu naśladowania pojawia
się jakaś nowa cecha. Zwierzęta uczą się zaś z wielką łatwością od swoich
towarzyszy: począwszy od ptaków naśladujących nawzajem swoje pio
senki, a skończywszy na niedźwiedziach w amerykańskiej dziczy, które
nauczyły się kraść pożywienie od ludzi organizujących tam pikniki.
Niedźwiedzie stale uczą się nowych sztuczek (z czasem zorientowały się
na przykład, że rytmiczne podskakiwanie na dachu samochodu pewnej
marki powoduje otwarcie się wszystkich drzwi), które następnie błyska
wicznie rozprzestrzeniają się w populacji (co zmusza do wywieszania
specjalnych ostrzeżeń przy wjazdach do parków narodowych, adresowa
nych do właścicieli tych pojazdów). Jest jasne, że niedźwiedzie pilnie śle
dzą udane inicjatywy swoich towarzyszy. W najlepszym razie twierdzenie
o naszej wyjątkowości należałoby nieco przeskalować, na przykład doda
jąc, że imitacja jest u ludzi silniej rozwinięta niż u innych zwierząt. Nawet
tutaj byłbym jednak ostrożny, ponieważ nasze własne badania pokazały,
jak wielkie są zdolności małp do, cóż, małpowania. Gdy wyeliminowali
śmy z badań postać człowieka, uzyskaliśmy zupełnie inne wyniki. Jeśli
pozwoli się małpom na obserwowanie przedstawicieli ich własnego ga
tunku, naśladują ich zachowanie w najdrobniejszych szczegółach.
Zacznijmy od spontanicznego naśladownictwa. Małym szympansom
w naszej kolonii czasem zdarza się, że ich palec utknie w ogrodzeniu
z drucianej siatki. Jeśli zaklinuje się pod złym kątem, nie da się go wysu
nąć siłą. Dorosłe osobniki nauczyły się, żeby nie stosować siły, a dziecko
zawsze ostatecznie uwalnia się samo. W międzyczasie cała kolonia jest
jednak głęboko wzburzona krzykami szympansiątka: to rzadkie, drama
tyczne zdarzenie, analogiczne do sytuacji, gdy jedna z małp żyjących
w stanie dzikim wpadnie w sidła kłusownika.
Zdarzało nam się obserwować, jak inne małpy naśladują sytuację,
w której znalazła się ofiara wypadku. Ostatnim razem, przykładowo, gdy
podszedłem, żeby pomóc, zarówno matka, jak i samiec alfa przywitali
mnie ostrzegawczymi szczeknięciami. Trzymałem się więc z daleka. Jedno
ze starszych szympansich dzieci podeszło jednak do mnie, żeby zrekon
struować całe wydarzenie. Patrząc mi w oczy, wsadziło palec w siatkę,
powoli, starannie zawijając go wokół drucianej pętli, a następnie ciągnęło,
jak gdyby to ono było uwięzione. Dwa inne młode zrobiły to samo kawa
łek dalej, przepychając się, żeby móc wcisnąć palec w to samo ciasne
miejsce, które nadawało się do demonstracji. Być może wypadek taki spo
tkał je kiedyś wcześniej, jednak teraz zabawę wywołało to, co zdarzyło się
innemu młodemu.
Nasze szympansy najwyraźniej nie czytały tych wszystkich artykułów,
w których stwierdzono, że naśladownictwo służy osiąganiu celów lub zy
skowi[16]. Robią to spontanicznie i ani w głowie im korzyść. Naśladowanie
jest na tyle stałą częścią ich życia, że razem z moim kolegą z Wielkiej
Brytanii, Andym Whitenem, który jest podobnego zdania, opracowaliśmy
ambitny projekt badawczy[17]. W przeciwieństwie do poprzednich badań
chcieliśmy pokazać, jak dobrze małpy uczą się od siebie nawzajem.
Z ewolucyjnego punktu widzenia nie ma tak naprawdę znaczenia, jakie są
ich interakcje z nami – liczy się tylko to, jak wyglądają relacje wewnątrz
gatunkowe.
Plan, aby jedna małpa stała się modelem dla drugiej, łatwiej jednak
opowiedzieć, niż zrealizować. Mogę powiedzieć współpracownikowi, żeby
pokazał jakieś zachowanie, a następnie powtórzył je dziesięciokrotnie, ale
spróbuj wyjaśnić to szympansowi! Mieliśmy pod górkę, a nasz ostateczny
sukces zawdzięczamy dość „szympansiej” młodej badaczce ze Szkocji,
Vicky Horner. Od razu wyjaśniam, że dla każdego, kto kocha małpy, epitet
„szympansi” nie jest obelgą, a w tym wypadku oznacza tylko tyle, że Vic
ky ma odpowiednią mowę ciała (zręcznie kuca, nie wykonuje nerwowych
ruchów, ma przyjazne usposobienie) i doskonale wie, które osobniki za
chowują się jak diwy, które trzeba traktować z respektem, które lubią po
prostu się bawić, a którym robią się oczy jak spodki, gdy tylko pojawi się
jakieś jedzenie. Z każdą z tych osobowości Vicky radzi sobie na swój spo
sób, tak że wszystkie zwierzęta dobrze czują się w jej pobliżu. Jeśli jej po
rozumienie z małpami stanowiło jedną naszą tajną broń, to drugą było
świetne porozumienie pomiędzy samymi małpami. Większość osobników
w naszej kolonii albo jest ze sobą spokrewniona, albo wychowywała się
razem, poświęca więc sobie nawzajem wiele uwagi. Są jak ludzka rodzina:
stanowią zwartą grupę, kochającą się, choć żyjącą nie bez sprzeczek,
znacznie bardziej zainteresowaną sobą nawzajem niż nami – właśnie tak,
jak powinno być w kolonii małp.
Typowy eksperyment opierał się na stosowaniu przez Vicky tzw. metody
dwóch działań. Małpie wręczano pudełko, z którego można korzystać na
jeden z dwóch sposobów. Przykładowo, wypada z niego kawałek poży
wienia, jeśli albo wetknie się kijek w otwór, albo tym samym kijkiem
podniesie się dźwignię. Obie metody są równie skuteczne. Najpierw uczy
my jednej z tych metod wybranego członka grupy – zwykle jest to wysoka
rangą samica – po czym organizujemy demonstrację. Wszystkie małpy
gromadzą się wokół samicy, patrząc, jak wydobywa ona z pudełka
M&M’sy. Następnie przekazujemy pudełko pozostałym, które powinny –
jeśli małpy naprawdę są naśladowcami – posługiwać się tą samą metodą.
I tak właśnie się dzieje. Następnie przeprowadzam ten sam eksperyment
w tej samej stacji roboczej, wybierając jednak do niego drugą grupę małp,
która mieszka poza zasięgiem wzroku tej pierwszej. Tutaj uczymy wybra
ną samicę tej drugiej metody – podnoszenia dźwigni – i oto po pewnym
czasie cała jej grupa w ten właśnie sposób wybiera z pudełka przysmaki.
Stworzyliśmy więc sztucznie dwie odrębne kultury: „wpychających”
i „podnoszących”.
Piękno tego wyniku kryje się w tym, że gdyby szympansy uczyły się
samodzielnie, w każdej grupie występowałyby obie metody, a nie wyraźna
preferencja jednej z nich. Jest więc oczywiste, że wielkie znaczenie ma to,
jaką metodę zademonstrowała ich towarzyszka. Prawdę mówiąc, gdy wrę
czaliśmy to samo pudełko nieprzeszkolonej grupie szympansów, nic im nie
pokazując, żaden z osobników nie był w stanie wydobyć z niego pożywie
nia!
Następnie posłużyliśmy się swoistą wersją gry w głuchy telefon, aby
sprawdzić, jak informacja wędruje od osobnika do osobnika. Zbudowali
śmy nowe pudełko działające na dwa sposoby – można je było otworzyć,
przesuwając drzwi w prawo albo odchylając je ku górze. Nauczyliśmy
jednego osobnika przesuwać, po czym następny mu się przyglądał, potem
trzeci obserwował drugiego i tak dalej. Nawet po sześciu takich krokach
ostatni szympans wybierał przesuwanie drzwiczek. Gdy wykonaliśmy to
doświadczenie w innej grupie, ucząc pierwszego szympansa metody pod
noszenia drzwiczek, uzyskaliśmy równie długi łańcuch naśladowców.
Gdy Andy zastosował tę samą metodę, badając szkockie dzieci, otrzy
mał niemal te same rezultaty. Muszę przyznać, że nieco mu zazdrościłem,
ponieważ w przypadku dzieci badanie takie zajmuje kilka dni, a nam
przeprowadzenie nowego eksperymentu zajmuje zwykle mniej więcej rok.
Nasze szympansy żyją na wolnym powietrzu i biorą udział w ekspery
mentach jako ochotnicy. Wołamy je po imieniu i mamy po prostu nadzieję,
że będą chciały wziąć udział w testach (tak naprawdę znają nie tylko swoje
imię, ale też imiona swoich towarzyszy, tak więc możemy poprosić jedne
go z nich, żeby kogoś do nas przyprowadził). Dorosłe samce są zwykle
zbyt zajęte, żeby uczestniczyć w eksperymentach: ich walka o władzę
i konieczność ciągłego śledzenia przygód seksualnych wszystkich człon
ków grupy nie pozostawiają wiele czasu wolnego. Samice mają natomiast
na głowie swoje cykle reprodukcyjne i potomstwo do opieki. Jeśli przyjdą
same, rozłąka może je zaniepokoić, a jeśli przyjdą z dziećmi, to zgadnijcie,
kto będzie bawił się pudełkiem. To też nam nie pomaga. Jeśli samica jest
atrakcyjna seksualnie i dumnie obnosi się ze swoimi obrzmiałymi genita
liami, w drzwi pomieszczenia stale będą walić trzy samce, chcące dołączyć
do grupy badawczej, co osłabia koncentrację samicy. Bywa też tak, że dwa
szympansy, które sparowaliśmy ze sobą, tego akurat ranka bez naszej wie
dzy pokłóciły się i odmawiają choćby spojrzenia na siebie nawzajem. Za
wsze jest coś, jak mawiamy, i to dlatego naukowcy zawsze preferowali
eksperymenty, w których małpy wchodzą w interakcje z ludźmi – w ten
sposób kontroluje się przynajmniej jednego uczestnika.
Eksperymenty w składzie małpa–małpa bardzo się jednak opłacają. Do
piero gdy pozwala się im naśladować siebie nawzajem, w pełni ukazują
swoją skłonność do małpowania. Niemal włażą sobie na głowy, nachylają
się ku sobie, czasem przytrzymują rękę „nauczyciela”, gdy ten pokazuje
działanie aparatury, lub wąchają jego usta, gdy ten przeżuwa zdobyte
przysmaki. Nie jest to możliwe w kontakcie z badaczem ludzkim, który
znajduje się zwykle w bezpiecznej odległości. Dorosłe małpy mogą być
niebezpieczne, dlatego bliski kontakt fizyczny z ludźmi jest zwykle zabro
niony[18]. Przy uczeniu się od innych bliskość jest jednak kluczowa. Nasze
szympansy śledzą każdy ruch nauczyciela, często spontanicznie powtarza
jąc jego ruchy, jeszcze zanim dostaną jakąkolwiek nagrodę. To sprowadza
mnie do tematu ciała.
Jaki jest mechanizm naśladowania jednego szympansa przez drugiego?
Czy identyfikuje się z nim i przyswaja ruchy jego ciała? A może nie po
trzebuje tego drugiego i skupia się tylko na pudełku? Być może wystarczy
mu wiedza o tym, jak owo urządzenie działa? Zauważa, że drzwi przesu
wają się w prawo albo że coś trzeba podnieść. Pierwszy rodzaj naśladow
nictwa polega na odtwarzaniu tego, co robił inny osobnik; drugi opiera się
po prostu na pozyskaniu pewnej wiedzy technicznej. Dzięki sprytnym ba
daniom, w których szympansom pokazywano tzw. widmowe pudełko
(ghost box), wiemy już, które z tych wyjaśnień jest poprawne. Pudełko
nazywane jest widmowym, ponieważ magicznie otwiera się i zamyka
samo, nie jest więc potrzebny nauczyciel. Gdyby liczyła się tylko wiedza
techniczna, takie pudełko powinno wystarczyć. W rzeczywistości można
jednak pokazywać szympansowi ad nauseam widmowe pudełko – którego
części ruszają się i wypada z niego nagroda – ale zwierzę to niczego się nie
nauczy.
Aby uczyć się od innych, małpy muszą patrzeć na inne małpy. Naślado
wanie wymaga więc identyfikacji z ciałem z krwi i kości. Dopiero zaczy
namy uczyć się tego, w jakim stopniu procesy poznawcze ludzi i zwierząt
dokonują się za pośrednictwem ciała. Nasz mózg nie jest po prostu kom
puterkiem, który rozkazuje ciału; relacja mózg–ciało to ulica dwukierun
kowa. Ciało dostarcza wrażeń zmysłowych i komunikuje się z innymi cia
łami, na bazie czego powstają więzi społeczne, a my rozumiemy otaczają
cą nas rzeczywistość. Czy wiesz na przykład, że nasz stan fizyczny wpły
wa na naszą percepcję? To samo wzgórze oceniane jest wzrokowo jako
bardziej strome przez osobę zmęczoną niż przez kogoś wypoczętego. Od
legły cel podróży wydaje się znajdować dalej, gdy osoba oceniająca dy
stans dźwiga na ramionach ciężki plecak.
Interesujący jest wynik doświadczenia, w którym prosi się pianistę, aby
spośród kilku nagrań wybrał to, na którym on sam gra dany utwór. Ekspe
ryment ten przeprowadzono również w sytuacji, w której pianiści mieli
okazję zagrać utwór tylko raz, w ciszy (na pianinie elektronicznym, do
którego nie wpięto słuchawek). Nawet w takim przypadku byli w stanie
rozpoznać własną grę, prawdopodobnie dlatego, że w trakcie słuchania
odtwarzali w głowie ruchy ciała towarzyszące rzeczywistemu wykonywa
niu utworu. Największa zgodność występowała wtedy, gdy słuchali siebie
samych, tak więc rozpoznanie nastąpiło nie tylko za pośrednictwem słu
chu, ale też całego ciała[19].
Badania „ucieleśnionego” poznania wciąż są w fazie zalążkowej, mają
jednak potężny wpływ na to, jak patrzymy na relacje międzyludzkie. Bez
wiednie wchodzimy w ciała otaczających nas osób, tak że ich ruchy
i emocje znajdują w nas odzwierciedlenie, jak gdyby były naszymi wła
snymi. To właśnie pozwala nam, podobnie jak pozostałym naczelnym, od
twarzać coś, co widzieliśmy u innych. Nakładanie obcych ciał na własne
jest zwykle nieuświadomione, jednak czasem „wyłazi na wierzch”, jak
choćby wtedy, gdy rodzic wykonuje ustami ruch żucia w trakcie karmienia
swojego dziecka łyżeczką: po prostu nie może się powstrzymać przed za
chowywaniem się tak, jak chciałby, aby zachowywało się dziecko. Do dziś
pamiętam też, gdy jako chłopak stałem za linią boiska do piłki nożnej albo
siatkówki, nieświadomie wykonując kopniaki lub podskakując wtedy, gdy
przy piłce był ktoś, komu kibicowałem.
Sultan (siedzi) wykonuje empatyczny gest chwytania, przyglądając się, jak Gran‐
de sięga po banany

To samo zjawisko występuje u zwierząt, co ilustruje choćby stara czar


no-biała fotografia z klasycznego badania Wolfganga Köhlera nad użyciem
narzędzi przez szympansy. Jedna z małp o imieniu Grande stoi na szczycie
stosu drewnianych pudeł, które ustawiła, by sięgnąć po banany zawieszone
pod sufitem. Pilnie przygląda się temu Sultan. Choć stoi w pewnej odle
głości, podnosi rękę w doskonałej synchronizacji z gestem wykonywanym
właśnie przez Grande. Innym przykładem jest film przedstawiający szym
pansa rozbijającego ciężkim kamieniem orzechy. Przygląda się mu młody
osobnik, równocześnie machając swoją (pustą) ręką zawsze w tym samym
momencie, w którym ten pierwszy uderza w orzech. Mapowanie ciał to
krótka droga do naśladownictwa[20].
Utożsamienie jest jeszcze bardziej uderzające, jeśli następuje w wysoce
emocjonalnej sytuacji. Obserwowałem kiedyś poród jednej z naszych
szympansic w środku dnia. To nietypowa sytuacja: szympansice wolą ro
dzić nocą albo przynajmniej wtedy, kiedy w pobliżu nie ma ludzi, na
przykład w trakcie naszej przerwy na obiad. Ze swojego okna ujrzałem, jak
wokół Mai gromadzi się tłumek – szybko i po cichu, jak gdyby po grupie
rozszedł się jakiś tajemny sygnał. Stojąc w lekkim przykucnięciu, z nie
znacznie rozszerzonymi nogami, Mai podłożyła pod siebie złożone dłonie,
żeby złapać dziecko, gdy wypadnie. Starsza samica, Atlanta, stała przy niej
w tej samej pozycji i wykonała dokładnie ten sam gest, rozkładając dłonie
pomiędzy swoimi własnymi nogami, gdzie niczemu nie służyły. Po około
dziesięciu minutach pojawiło się dziecko – zdrowy synek – i przez grupkę
małp przeszła fala podniecenia. Jeden szympans wrzasnął, inne tuliły się,
pokazując, jak bardzo wszyscy wokół byli zaangażowani w całe zdarzenie.
Atlanta prawdopodobnie identyfikowała się z Mai, ponieważ sama miała
wiele dzieci. Jako jej bliska przyjaciółka w następnych tygodniach iskała
świeżo upieczoną matkę niemal bez przerwy.
Podobny akt empatii opisała Katy Payne, amerykańska zoolożka bada
jąca zachowania słoni:

Pewnego razu obserwowałam, jak pewna słonica, nie zmieniając miejsca, wyko
nywała subtelny taniec swoją trąbą i nogą, przyglądając się jednocześnie, jak jej
syn goni uciekające gnu. Ja sama zawsze wykonuję taki taniec, gdy przyglądam
się występom swoich dzieci – a jedno z nich, nie mogę powstrzymać się przed
dodaniem, jest akrobatą cyrkowym[21].
Zjawisko to nie kończy się na naśladowaniu tych, z którymi się identy
fikujemy – jego skutkiem jest wzmacnianie więzi międzyosobniczych.
Matki bawią się ze swoimi dziećmi, w jednym rytmie klaszcząc w ręce,
swoje lub tej drugiej osoby. To zabawa w synchronizację. Co zaś robią za
kochani, gdy tylko rozpocznie się ich związek? Chodzą na długie spacery,
ramię w ramię, wspólnie jedzą, śmieją się i tańczą. Wszystko to wywołuje
coraz silniejszą więź. Pomyślmy o tańcu. Partnerzy dopełniają swoje ru
chy, przewidują je albo kierują sobą nawzajem za pomocą swojego wła
snego ciała. Para w tańcu ogłasza całemu światu: „jesteśmy zsynchronizo
wani!” – zwierzęta od milionów lat wytwarzają więzi właśnie w ten spo
sób.
Gdy ludzki eksperymentator naśladuje ruchy małego dziecka (na przy
kład uderza zabawką o stół albo podskakuje dokładnie tak samo jak dziec
ko), wywołuje to więcej uśmiechów i uwagi niż po prostu wykazywanie
dziecięcych zachowań niezależnie od tego, co robi dziecko[22]. W sytu
acjach romantycznych ludzie wolą partnerów, którzy odchylają się wtedy,
gdy oni, krzyżują nogi wtedy, gdy oni, podnoszą kieliszek wtedy, gdy oni,
i tak dalej. Pociąg do naśladownictwa przekłada się nawet na pieniądze.
Holendrzy słyną ze skąpstwa, ale w restauracjach dają dwukrotnie wyższe
napiwki kelnerkom, które powtarzają zamówienie („zamówił pan sałatkę
bez cebulki”), niż tym, które mówią po prostu „moja ulubiona!” albo „już
przynoszę”. Ludzie uwielbiają słyszeć swe własne słowa[23].
Gdy patrzę na synchronizację i naśladownictwo – czy dotyczy to zie
wania, śmiechu, tańca, czy też małpowania – widzę powiązania społeczne
i wzmacnianie więzi. Widzę stary instynkt stadny rozwinięty o kolejny
poziom. Nie ogranicza się on do galopowania w tym samym kierunku co
inni albo wspólnego przekraczania rzeki. Na tym nowym poziomie przy
glądamy się temu, co robią inni, i przyswajamy to. Przykładowo, znam
starą samicę małpy, która piła w szczególny sposób. Zamiast po prostu
chlipać wodę bezpośrednio ze zbiornika, zanurzała w wodzie całe przed
ramię, a następnie zlizywała ją ze swojego mokrego futra. Jej dzieci za
częły robić to samo, potem jej wnuki. Całą jej rodzinę łatwo było rozpo
znać z daleka.
Był też samiec, który w czasie walki uszkodził sobie palce i przez pe
wien czas kulał, wspierając się na nadgarstku zamiast na swoich obolałych
pięściach. W niedługim czasie wszystkie szympansy w kolonii poruszały
się w ten sam sposób, czasem gęsiego za kontuzjowanym samcem. Jak
kameleony dopasowujące swój kolor do otoczenia, naczelne automatycznie
kopiują otaczające je osobniki[24].
Gdy byłem chłopcem, moi koledzy z południowej Holandii zawsze
śmiali się ze mnie, gdy wracałem z wakacji na północy, gdzie bawiłem się
z chłopakami z Amsterdamu. Mówili, że dziwnie mówię. Całkowicie bez
wiednie w trakcie pobytu nadawałem swojemu głosowi taki sam twardy
akcent, jaki słyszałem wokół siebie. Sposób, w jaki nasze ciała – w tym
również głos, nastrój, postawa ciała itd. – dopasowują się do ciał, które nas
otaczają, stanowi jedną z wielkich zagadek antropologii; wiemy jednak, że
to właśnie naśladownictwo stanowi klej, który trzyma nasze społeczeństwa
w całości. Jest to też jedno z najbardziej niedocenianych zjawisk, zwłasz
cza w oczach przedstawicieli dyscyplin, które patrzą na ludzi jak na istoty
podejmujące racjonalne decyzje. Nie jesteśmy odrębnymi jednostkami,
rozważającymi zalety i wady swoich działań. Zajmujemy raczej węzły
w ciasno splecionej sieci, która łączy nasze ciała i umysły.
Te nasze bliskie powiązania nie są żadną tajemnicą. Ich bezpośrednim
wyrazem jest pewne prawdziwie uniwersalne zjawisko artystyczne. Tak jak
nie ma żadnych grup ludzkich, w których nieobecny jest język, tak nie ma
takich, których członkowie nie znaliby muzyki. Muzyka wciąga nas
i zmienia nasz nastrój, tak że jeśli wiele osób wspólnie jej słucha, nieunik
nionym skutkiem jest zbieżność ich stanu emocjonalnego. Cała publicz
ność staje się ożywiona, melancholijna czy zamyślona. Muzyka wydaje się
stworzona do tego celu. Nie myślę teraz raczej o tym, co dzieje się w sa
lach koncertowych, w których sztywni, elegancko ubrani słuchacze nawet
nie przytupują nogami, żeby nie wyjść na prostaków – choć nawet w takim
wypadku udziela im się wspólny nastrój. Requiem Mozarta wywiera na
ludzi inny wpływ niż walc Straussa. Myślę natomiast głównie o koncertach
muzyki popularnej, na których tysiące śpiewają wraz ze swoim idolem,
machając świeczkami albo telefonami komórkowymi; albo o festiwalach
bluesowych, orkiestrach dętych, chórach gospel, jazzowych pochodach
pogrzebowych, a nawet o wspólnym śpiewaniu Sto lat, kiedy to wszyscy
żywo, całym swoim ciałem reagują na muzykę. Pod koniec kolacji wigi
lijnej w Atlancie wszyscy razem śpiewaliśmy Christmas Album Elvisa.
Połączenie świetnego jedzenia, wina, przyjaźni i śpiewu było upajające:
razem bujaliśmy się, śmialiśmy i łączyły nas te same emocje.
Kiedyś byłem pianistą w pewnym zespole. Nawet gdybym powiedział,
że odnieśliśmy umiarkowany sukces, byłaby to lekka przesada, ale na
uczyłem się wtedy, że wspólne występowanie wymaga wchodzenia w rolę,
hojności i dobrego zestrojenia się – dosłownie – w stopniu, który trudno
odnaleźć w innych sferach działalności. Moją ulubioną piosenką była Ho
use of the Rising Sun grupy The Animals – staraliśmy się wlać w nią tyle
dramatyzmu, ile się tylko dało. Odczuwaliśmy jej ponury klimat, choć nie
wiedzieliśmy, o jakim domu tak naprawdę śpiewamy – dowiedziałem się
tego w końcu dopiero wiele lat później. Do dziś pamiętam jednak to jed
noczące poczucie towarzyszące wspólnemu graniu.
Nietrudno podać przykłady zachowań muzykalnych ze świata zwierząt –
i nie muszą być to wyjące wspólnie wilki, grupka szympansów pohukują
ca, żeby zastraszyć sąsiadów, czy słynne poranne śpiewy wyjców, podobno
najgłośniejszych ssaków na ziemi. Myślę raczej o siamangach, które
pierwszy raz usłyszałem w sumatrzańskiej dżungli. Siamangi są dużymi,
czarnymi gibonami, które śpiewają z czubków drzew, gdy las zaczyna się
rozgrzewać. To szczęśliwy, melodyjny dźwięk, który poruszył mnie
znacznie bardziej niż śpiewy ptaków, prawdopodobnie dlatego, że wytwa
rzają go ssaki. Pieśń siamangów jest o wiele bardziej cielesna niż ptasie
piosenki.
Rozpoczyna się zwykle od kilku głośnych zawołań, które stopniowo
składają się na coraz głośniejsze, coraz bardziej złożone sekwencje,
wzmacniane przez podobne do balonów worki zdobiące gardła tych małp.
Dźwięk taki niesie się na wiele mil. W pewnym momencie każdy przysłu
chujący się mu człowiek orientuje się, że nie może pochodzić od jednego
zwierzęcia. U wielu zwierząt odstraszanie intruzów to zadanie samców,
jednak u siamangów – które żyją w małych grupkach rodzinnych – zaj
mują się tym przedstawiciele obu płci. Samica wydaje z siebie wysokie
szczeknięcia, a samiec potrafi wrzasnąć tak przeraźliwie, że jeśli stoi
w niewielkiej odległości od ciebie, stają ci dęba wszystkie włosy na ciele.
Gdy głosy te splatają się w dziką, hałaśliwą pieśń, powstaje coś, co okre
ślono jako „najbardziej złożone opus zaśpiewane przez jakiegokolwiek
kręgowca lądowego innego niż człowiek”. Duet komunikuje innym
przedstawicielom swojego gatunku jednocześnie „trzymajcie się z daleka!”
oraz „jesteśmy jednością”.
Para siamangów potrzebuje nieco czasu, by ich pieśń stała się harmo
nijna, podobnie jak konie pociągowe, które najpierw walczą ze sobą, a do
piero później pracują razem. Harmonia jest niezbędna, aby utrzymać part
nera albo terytorium. Inne siamangi prawdopodobnie słyszą, jak dobrze
skoordynowana jest dana para, i wkraczają, gdy usłyszą ślady niezgody. To
dlatego niemiecki prymatolog Thomas Geissmann zauważył, że „zosta
wienie partnera nie jest zbyt atrakcyjnym wyborem, ponieważ dopiero co
zawiązane pary ewidentnie śpiewają kiepsko”. Odkrył, że pary, które czę
sto ze sobą śpiewają, również spędzają ze sobą dużo czasu i lepiej syn
chronizują swoje działania.
Dobre małżeństwo siamangów można więc rozpoznać po ich wspólnym
śpiewie[25].

Czujący mózg
Gdy Katy Payne opisała, że jako matka łączy się całym ciałem ze swoim
dzieckiem wykonującym akrobacje, nie zdawała sobie sprawy, że tym sa
mym przykładem posłużył się niegdyś niemiecki psycholog, od którego
wywodzi się całe współczesne rozumienie pojęcia empatii. Jesteśmy tak
napięci, obserwując linoskoczka, mówił
Theodor Lipps (1851–1914), ponieważ wkraczamy jak gdyby w jego ciało
i dzielimy jego doświadczenie. Jesteśmy z nim tam na górze, na linie.
W języku niemieckim proces ten da się elegancko wyrazić jednym sło
wem: Einfühlung (wczucie). Później Lipps podał jego grecki odpowiednik:
empatheia, który oznacza doświadczanie silnej namiętności albo afektu.
Psychologowie amerykańscy i brytyjscy przejęli ten drugi termin – stąd tak
powszechnie dziś znane słowo „empatia”.

Identyfikujemy się z akrobatą do tego stopnia, że uczestniczymy w każdym jego


ruchu

Ja sam wolę termin Einfühlung, ponieważ sugeruje on „wchodzenie”


jednej osoby w drugą. Lipps chętnie podkreślał szczególny kanał łączący
nas z innymi. Choć nie czujemy bezpośrednio niczego, co dzieje się poza
naszymi ciałami, to gdy w ten sposób nieświadomie połączymy się z kimś
innym, jego doświadczenia znajdują w nas odzwierciedlenie. Czujemy się
tak, jak gdyby były naszymi własnymi. Takiego utożsamiania się, twierdził
Lipps, nie da się zredukować do żadnego innego zjawiska poznawczego,
na przykład uczenia się, kojarzenia czy rozumowania. Empatia zapewnia
bezpośredni dostęp do „obcych jaźni”[26].
Jakie to dziwne, że musimy cofnąć się o sto lat, do prac dawno zapo
mnianego psychologa, aby natrafić na dogłębny opis zjawiska empatii.
Lipps opisywał je, wychodząc od podstaw, w przeciwieństwie do więk
szości psychologów i filozofów, którzy rekonstruują empatię, opierając się
na wysokich funkcjach poznawczych. Ten ostatni pogląd każe doszukiwać
się źródeł empatii w szacowaniu, jak mogliby czuć się inni, na podstawie
tego, jak my sami czulibyśmy się w danej sytuacji. Czy to jednak wyjaśnia,
jak błyskawiczna jest ta reakcja? Wyobraźmy sobie, że oglądamy spadają
cego z liny akrobatę cyrkowego, przy założeniu, że dostępna jest nam tyl
ko empatia opierająca się na własnych doświadczeniach. Sądzę, że nie za
reagowalibyśmy aż do momentu, w którym cyrkowiec leży na ziemi.
Oczywiście nie tak to wygląda w rzeczywistości. Publiczność reaguje od
razu: setka widzów woła „ooo!” w tej samej chwili, w której stopa lino
skoczka się obsuwa. Akrobaci wykonują nawet czasem tego typu ruchy
celowo, w sposób kontrolowany, ponieważ doskonale zdają sobie sprawę,
że ludzie na widowni towarzyszą im na każdym kroku podczas występu.
Gdzie byłby Cirque de Soleil, gdyby nie to ścisłe powiązanie?
Nauka zaczyna stawać po stronie Lippsa, jednak nie było tak od razu.
Gdy szwedzki psycholog Ulf Dimberg na początku lat dziewięćdziesiątych
XX wieku zaczął publikować na temat bezwiednej empatii, natrafił na opór
ze strony zwolenników bardziej kognitywnego punktu widzenia. Dimberg
wykazał, że empatia jest poza naszą kontrolą – po prostu jesteśmy empa
tyczni. Przytwierdził maleńkie elektrody do twarzy uczestników badania,
aby rejestrować drobne ruchy ich mięśni, a następnie pokazywał im na
ekranie komputera zdjęcia wściekłych i radosnych twarzy. Ludzie marsz
czyli się na widok twarzy zdenerwowanych i podnosili kąciki ust, gdy po
kazywano im ludzi wesołych. Nie to było jednak najważniejsze – tego typu
naśladownictwo mogłoby być przecież celowym działaniem. Przełomowe
było odkrycie, że taka sama reakcja towarzyszyła zdjęciom pokazywanym
tak krótko, że nie dało się ich świadomie zarejestrować. Badani, zapytani
później, co widzieli w trakcie tego typu seansu z podprogowymi obrazami,
nie mówili nic o radosnych ani zdenerwowanych ludziach, a jednak mię
śnie ich twarzy i tak reagowały w odpowiedni sposób[27].
Wyrazy emocji widziane na ekranie komputera nie tylko powodują
drgnienia mięśni twarzy – wywołują również same owe emocje. Osoby,
którym podprogowo pokazywano zdjęcia radosnych ludzi, zgłaszały, że są
w lepszym humorze niż ci badani, którzy oglądali fotografie rozwścieczo
nych twarzy – ani jedni, ani drudzy nie mieli jednak pojęcia, że widzieli
jakiekolwiek twarze ludzkie. Oznacza to, że mamy do czynienia z praw
dziwą empatią, choć w dość prymitywnej formie, określanej jako zaraża
nie emocjami[28].
Lipps określił empatię jako „instynkt” i twierdził, że towarzyszy nam
ona od urodzenia. Nie spekulował na temat jej ewolucji, jednak dziś są
dzimy, że empatia ma długie ewolucyjne korzenie, znacznie głębsze niż
historia naszego gatunku. Prawdopodobnie narodziła się wraz z opieką ro
dzicielską. Na przestrzeni dwustu milionów lat ewolucji ssaków samice
wyczulone na stan swojego potomstwa odnosiły większy sukces repro
dukcyjny niż te, które były zimne i zdystansowane. Gdy szczeniaki, war
chlaki, cielaki czy niemowlaki są zziębnięte, głodne lub w niebezpieczeń
stwie, ich matki muszą reagować natychmiast. Musiał występować nie
prawdopodobnie silny nacisk selekcyjny na to wyczulenie: samice, które
nie reagowały prawidłowo, nie przekazywały dalej swoich genów.
Dobrej ilustracji tego dostarczyła samica szympansa o imieniu Krom,
którą znałem z zoo. Krom uwielbiała swoje dzieci i bardzo się o nie trosz
czyła, jeśli tylko były w zasięgu jej wzroku. Ponieważ jednak była głucha,
nie reagowała na skomlenie swoich potrzebujących pomocy szympansią
tek, na przykład wtedy, kiedy nie potrafiły dosięgnąć jej sutka, kiedy futro
matki wysuwało im się z garści albo kiedy groziło im fizyczne niebezpie
czeństwo. Pewnego razu widziałem, jak Krom siadła na własnym dziecku
i nie wstała, gdy ono zaczęło się głośno wydzierać. Zareagowała dopiero
na widok zaniepokojenia innych samic. Ostatecznie jej dziecko przekaza
liśmy do adopcji i wychowania innej samicy. Przypadek Krom nauczył
mnie, jak ważną cechą samicy każdego ssaka jest umiejętność dostrojenia
się do potrzeb swojego potomstwa.
Historia naszego gatunku wyznaczona jest przez kolejne pokolenia ma
tek, które karmiły, czyściły, nosiły, uspokajały swoje potomstwo i broniły
go, nie powinno nas więc dziwić, że w ludzkiej empatii występują różnice
płciowe. Pojawiają się na długo przed socjalizacją: już pierwsze znaki za
raźliwości emocji – dziecko płacze, gdy słyszy, jak płacze inne dziecko –
są wyraźniejsze u dziewczynek niż u chłopców[29]. W późniejszym wieku
pojawiają się dalsze różnice. Dwuletnie dziewczynki widzące cierpiącego
człowieka są bardziej tym przejęte niż chłopcy w tym samym wieku.
W wieku dorosłym kobiety zgłaszają zaś silniejszą empatię niż mężczyźni,
co jest jedną z przyczyn, dla których kobietom przypisuje się „instynkt
opieki”.
Nie oznacza to oczywiście, że mężczyźni pozbawieni są empatii. Róż
nice między płciami mają zwykle postać nakładających się krzywych
dzwonowych: mężczyźni i kobiety różnią się co do średniej, ale istnieje
grupa mężczyzn bardziej empatycznych od przeciętnej kobiety oraz grupa
kobiet mniej empatycznych od przeciętnego mężczyzny. Wraz z wiekiem
poziom empatii mężczyzn i kobiet wydaje się zbliżać. Niektórzy badacze
wątpią wręcz, czy w wieku dorosłym występuje jakakolwiek wyraźna róż
nica pomiędzy płciami.
Samo poszukiwanie źródeł empatii w opiece rodzicielskiej wydaje się
logiczne i to dlatego Paul MacLean szczególnie zainteresował się woła
niami wydawanymi przez młode wielu gatunków ssaków, gdy odłączą się
od swojej matki (ang. separation calls). Ów amerykański pionier neuro
nauki, który w latach pięćdziesiątych jako pierwszy opisał „układ limbicz
ny”, badał źródła opieki rodzicielskiej. Młode ssaki wołają, gdy się zgubią
lub są przestraszone, a ich matka reaguje, podchodząc i zabierając je ze
sobą. Robi to w pośpiechu, a jeśli jest osobnikiem dużym i silnym, lepiej
nie stać jej na drodze (o czym przekonało się wielu ludzi, którzy stanęli
oko w oko z niedźwiedzicą). Ewolucja przywiązania doprowadziła do
czegoś zupełnie nowego na tej planecie: czującego mózgu. Mózg wzboga
cił się o układ limbiczny, a wraz z nim pojawiły się emocje, takie jak
strach, czułość czy przyjemność. To otworzyło z kolei drzwi ku życiu ro
dzinnemu, przyjaźniom i innych relacjom, których uczestnicy dbają o sie
bie nawzajem.
Trudno zaprzeczyć istotności więzi społecznych. Mamy skłonność do
bardzo wzniosłego opisywania kondycji ludzkiej, dopatrując się swojej
natury w dążeniu do wolności albo cnotliwego życia. Biolodzy rysują jed
nak przed nami znacznie bardziej przyziemną wizję: potrzeba nam przede
wszystkim bezpieczeństwa, relacji towarzyskich i pełnego brzucha. Mię
dzy tymi poglądami występuje oczywiście napięcie. Przywodzi mi to na
myśl słynną rozmowę przy obiedzie między rosyjskim krytykiem literac
kim a pisarzem Iwanem Turgieniewem: „Nie rozwiązaliśmy jeszcze pro
blemu Boga – wrzasnął krytyk – a ty chcesz już jeść!?”[30].
Nasze szlachetniejsze skłonności ujawniają się, gdy zaspokojone zostaną
te podstawowe. Skoro przywiązanie do innych i empatia są tak fundamen
talne, jak to opisałem wyżej, to warto pamiętać o nich, gdy mowa o naturze
ludzkiej. Nie ma też żadnego powodu, aby przypuszczać, że występują one
wyłącznie u ludzi. Powinny przejawiać się u wszystkich ciepłokrwistych
stworzeń z włosami, sutkami i gruczołami potowymi, co stanowi kluczowe
cechy definicyjne ssaków.
Dotyczy to więc również tych nieznośnych gryzoni.

Litościwe myszy
Nie za bardzo przepadam za opowiadaniem tej historii, ponieważ mówi
ona o uprzedzeniach, ale każdy chyba zrozumie, dlaczego Holendrzy tuż
po drugiej wojnie światowej nie przepadali tak całkiem za swoimi sąsia
dami ze wschodu. Na Uniwersytecie w Nijmegen uczyło mnie kilku pro
fesorów z Niemiec, mówiących po holendersku z silnym akcentem. Jed
nym z nich był zrzędliwy starszy pan, o którym mówiono, że był strażni
kiem w obozie koncentracyjnym. Oczywiście nie mogło być tak w rze
czywistości, ponieważ w takim wypadku byłby w więzieniu albo gorzej,
jednak takie właśnie krążyły o nim plotki.
Co gorsza, profesor ten własnoręcznie zabijał myszy potrzebne do zajęć
praktycznych z anatomii. Nie wierzył w metodę eterową, tak więc stawał
po prostu przy pudełku z żywymi myszkami, odwracał się do nas plecami,
po czym parę minut później na stole leżał stosik martwych gryzoni z prze
trąconymi kręgosłupami.
Na jego obronę muszę wyjaśnić, że przerwanie rdzenia kręgowego jest
prawdopodobnie szybszą i bardziej humanitarną metodą zabicia myszy niż
jakakolwiek inna. Można jednak wyobrazić sobie, że profesor ten nieco
nas przerażał. A my byliśmy studentami. Jak patrzyły na to wszystko my
szy? Pierwsza mysz z pudełka nie wiedziała, co się dzieje, ale co z ostat
nią? Czy gryzonie potrafią zarejestrować ból swoich towarzyszy? Czy
czują go?
Zanim przejdę dalej, muszę ostrzec miłośników zwierząt, że będzie im
dość trudno słuchać o historii badań nad empatią u zwierząt. Aby przeko
nać się, jak zwierzęta reagują na ból innych, badacze często sami wywo
ływali u nich ból. Nie pochwalam tych praktyk i sam ich nie stosuję, jed
nak głupotą byłoby ignorowanie odkryć uzyskanych tą metodą. Dobra
wiadomość jest taka, że większość tych badań przeprowadzono wiele de
kad temu i jest mało prawdopodobne, by można je było dziś powtórzyć.
W 1959 roku amerykański psycholog Russell Church opublikował arty
kuł o prowokacyjnym tytule Emotional reactions of rats to the pain of
others (Reakcje emocjonalne szczurów na ból innych). Church nauczył
szczury, że po naciśnięciu dźwigni otrzymają porcję pożywienia, po czym
zaobserwował, że gdy szczur zauważy, iż jego sąsiad po poruszeniu dźwi
gnią zostaje poddany szokowi elektrycznemu, sam przestaje to robić. To
niezwykła obserwacja. Dlaczego szczur nie miałby po prostu dalej pobie
rać pokarmu i zignorować swojego wijącego się z bólu towarzysza? Czy
szczury przestawały naciskać na dźwignię, ponieważ były rozproszone
albo martwiły się o swojego sąsiada, czy też po prostu bały się o siebie?
Wyjaśnienie zaproponowane przez Churcha było typowe dla czasów,
w których uważano, że za każdym zachowaniem kryje się warunkowanie.
Szczur boi się o swoje zdrowie, gdy widzi cierpiącego towarzysza. Czy
jednak niewytresowane szczury miałyby podstawy, by powiązać piski in
nych z własnym bólem? Zwierzęta biorące udział w eksperymencie zostały
wychowane w warunkach laboratoryjnych, w kontrolowanej temperaturze
i oświetleniu, były dobrze odżywione i nie miały kontaktu z drapieżnikami.
Nigdy wcześniej nie doświadczyły tego typu sytuacji. Wydaje się bardziej
prawdopodobne, że widok, odgłos lub zapach związany z bólem innego
szczura obudził w nich wrodzoną reakcję emocjonalną. Prawdopodobnie
cierpienie jednego szczura wywołuje cierpienie u drugiego[31].
Eksperyment ten w niedługim czasie wywołał falę badań nad „empatią”,
„współczuciem” i „altruizmem” zwierząt – zawsze w cudzysłowie, aby nie
wywołać gniewu behawiorystów, którzy nie wierzyli w takie zjawiska.
Prace te zignorowano, częściowo ze względu na tabu otaczające kwestię
zwierzęcej emocjonalności, a częściowo z powodu tradycyjnego nacisku
na wredną stronę natury. W konsekwencji badania zwierząt są dziś opóź
nione względem tego, co wiadomo o ludzkiej empatii. Być może w naj
bliższym czasie sytuacja się odmieni dzięki nowemu artykułowi grupy ka
nadyjskich naukowców zatytułowanemu Social modulation of pain as evi
dence for empathy in mice (Społeczna modulacja bólu jako dowód na em
patię u myszy). Tym razem słowa „empatia” nie umieszczono już w cu
dzysłowie, co ilustruje rosnącą zgodę na to, że emocjonalne powiązanie
pomiędzy osobnikami ma te same korzenie biologiczne zarówno u ludzi,
jak i u innych zwierząt.
Dla mojego starego profesora anatomii wieści te przybyły za późno,
jednak Jeffrey Mogil, kierownik laboratorium badań nad bólem w McGill
University, odnosił wrażenie, jak gdyby jego gryzonie rozmawiały ze sobą
o swoim bólu. Stale dziwiło go, że gdy eksperymentował na myszach z tej
samej klatki, ich reakcja była różna w zależności od tego, które były
w kolejce. Ostatnia myszka okazywała więcej oznak bólu niż ta pierwsza.
Jedna z możliwości była taka, że ostatnia mysz została uwrażliwiona po
przez obserwowanie bólu swoich towarzyszy. Mogil porównał to z przy
padkiem, gdy siedzimy w poczekalni u dentysty i patrzymy na wychodzą
cych z gabinetu pacjentów po czymś, co było ewidentnie nieprzyjemnym
doświadczeniem. W takiej sytuacji nieuniknione jest nastawienie się na
ból[32].
Na parach myszy przeprowadzono test bólu. Każdą z nich umieszczono
w przezroczystej szklanej rurce, tak że widziały się nawzajem. Albo jednej
z nich, albo obu wstrzykiwano rozcieńczony kwas octowy, wywołujący –
jak stwierdzili badacze – lekki ból brzucha. Myszy reagowały przeciąga
niem się, co wskazuje na dyskomfort. Odkrycie polegało na tym, że mysz
rozciągała się silniej, jeśli partner też się rozciągał (nie zaś wtedy, gdy nie
otrzymał zastrzyku), oraz było tak tylko w przypadku, gdy myszki znały
się z tej samej klatki; obce zwierzęta nie wywoływały tego efektu. Nie
może więc on wynikać wyłącznie z prostego skojarzenia z negatywnymi
konsekwencjami, ponieważ w takim przypadku reakcja nie byłaby uzależ
niona od tego, czy znają drugą myszkę, czy też nie. W dalszych ekspery
mentach zbadano, który zmysł pośredniczył w tym oddziaływaniu – po
służono się myszkami z upośledzonym węchem, głuchymi oraz układem
eksperymentalnym, w którym zwierzęta nie mogły się widzieć. Okazuje
się, że kluczowy jest wzrok: reakcja wystąpiła tylko wtedy, gdy myszy
obserwowały siebie nawzajem.
Zaobserwowano więc zaraźliwość bólu. Widok innego osobnika prze
żywającego ból wzmacnia własną reakcję bólową. Co ciekawe, w obecno
ści cierpiącego osobnika obcego wrażliwość spadła. Zwierzęta stały się
uderzająco nieczułe na widok nieznanej im myszki. Ta antyempatia ogra
niczona była jednak do samców, które mogą też być bardziej wrogie
względem siebie. Czyżby wykazywały się szczególnym znieczuleniem na
to, co dzieje się z ich rywalami?
Ten efekt płciowy przypomina mi o pewnych badaniach nad empatią
u ludzi. Gdy widzimy ból u osoby, z którą właśnie współpracowaliśmy
przy pewnym zadaniu, w naszych własnych mózgach aktywują się obszary
związane z przeżywaniem bólu. Jest tak u obu płci. Przeprowadzono jed
nak badania, w których jedną z dwóch osób biorących udział we wspólnej
grze poproszono wcześniej, aby zachowywała się nieuczciwie. Gdy póź
niej na oczach jej partnera wywoływano w niej ból, obrazowanie mózgu
pokazało, że u partnera tego aktywowały się wówczas ośrodki przyjemno
ści. Badani cieszyli się z ich nieszczęścia! Tego typu Schadenfreude wy
stępuje jednak tylko u mężczyzn – kobiety pozostawały empatyczne. Może
być to typowo ludzka reakcja, jednak leżący u jej podstaw motyw prze
wodni (męski brak empatii wobec potencjalnych rywali) zgadza się z wy
nikami badań na myszach, może być więc czymś uniwersalnym dla ssa
ków.
W ostatnim badaniu parę myszek narażono na ból różnego pochodzenia.
Dla jednej był to ten sam co wcześniej zastrzyk z kwasu octowego, jednak
dla drugiej – źródło ciepła, które z niewielkiej odległości parzyło. Myszy
obserwujące towarzysza cierpiącego po zastrzyku szybciej odsuwały się od
źródła ciepła, demonstrując więc zwiększoną wrażliwość na zupełnie in
nego rodzaju bodziec bólowy, który wymagał też innej reakcji. Odpada
więc wyjaśnienie, że dochodzi do kopiowania ruchów ciała: mysz wyda
wała się uwrażliwiona na ból jako taki. Jakikolwiek ból.
Eksperymenty te dostarczają silnego potwierdzenia wstępnych wyników
badań przeprowadzanych w latach sześćdziesiątych – pokazują, że również
przy większej liczbie zbadanych osobników i przy bardziej rygorystycznej
metodologii obserwuje się to samo: zwiększoną intensywność doświad
czenia u jednego osobnika w reakcji na spostrzeganie jego przejawów
u innego osobnika. Jest to już zjawisko wystarczająco bliskie empatii, aby
określać je tym słowem.
Nie jest to oczywiście ten sam rodzaj empatii, opierającej się na wyob
raźni, który pozwala nam naprawdę rozumieć, jak czuje się ktoś inny, na
wet jeśli go nie widzimy, jak choćby wtedy, gdy czytamy o losach bohate
rów Wojny i pokoju. Warto jednak pamiętać, że wyobraźnia nie jest główną
siłą napędową empatii. Możemy wyobrażać sobie sytuację, w jakiej ktoś
się znajduje, zupełnie na zimno, mniej więcej tak jak wtedy, kiedy zasta
nawiamy się, na jakiej zasadzie działa samolot. Empatia wymaga zaanga
żowania emocjonalnego. Badania na myszach pokazują, jakie mogą być
jego korzenie. Obserwowanie emocji u innych pobudza nasze własne
emocje, na tej bazie konstruujemy zaś bardziej złożone rozumienie sytu
acji, w której znalazł się drugi człowiek.
Powiązanie cielesne jest pierwsze. Zrozumienie przychodzi później.

Kot o imieniu Oskar


Kot Oskar patrzy na nas z fotografii z łamów prestiżowego „New England
Journal of Medicine”, a zdjęciu towarzyszy pełen podziwu opis. Jego autor
opisuje, że Oskar codziennie spaceruje po klinice geriatrycznej w Provi
dence w Rhode Island, w której przebywają chorzy na alzheimera, parkin
sona i inne choroby dolegające osobom starszym. Dwuletni kot starannie
obwąchuje i przygląda się każdemu pacjentowi, wędrując od pokoju do
pokoju. Gdy uzna, że dana osoba niedługo umrze, kładzie się u jej boku,
mrucząc i delikatnie trącając ją nosem. Pokój opuszcza dopiero wtedy, gdy
ów pacjent lub pacjentka wyda z siebie ostatni dech.
Przewidywania Oskara są tak godne zaufania, że personel szpitalny bie
rze je pod uwagę. Gdy kot wejdzie do pomieszczenia, a potem z niego
wyjdzie, wiedzą, że nie nadszedł jeszcze czas na tego pacjenta. Gdy jednak
Oskar rozpocznie jedno ze swoich czuwań, pielęgniarka sięga po telefon,
aby krewni tej osoby zdążyli pożegnać się ze swoim bliskim. Kot przewi
dział śmierć ponad dwudziestu pięciu osób z dokładnością przewyższającą
jakiegokolwiek ludzkiego eksperta. W tekście napisanym na część kocura
można przeczytać, że „nikt nie umiera na trzecim piętrze, dopóki nie od
wiedzi go Oskar”[33].
Jak Oskar to robi? Czy to zapach, kolor skóry, czy rytm oddechu umie
rających pacjentów? Biorąc pod uwagę, jak różne są trawiące ich choroby,
nie wydaje się prawdopodobne, że wszyscy wykazują te same objawy; jest
to jednak nie do wykluczenia. Jeszcze bardziej zastanawiające jest, dla
czego to robi. Czasem tylko on towarzyszy któremuś pacjentowi u kresu
życia; pracownicy kliniki uważają, że w takim przypadku kot zapewnia mu
towarzystwo. Czy to jednak naprawdę stanowi źródło jego motywacji?
Widzę dwa możliwe wyjaśnienia tego zachowania: albo kot próbuje
uspokoić samego siebie, gdy niepokoi go to, co wyczuł, albo chce pocie
szyć pacjenta. Obie ewentualności są równie fascynujące. Pierwsza, po
nieważ nie jest jasne, dlaczego Oskar miałby szukać pocieszenia u kogoś
niemal całkowicie nieruchomego: czy nie byłoby lepiej być głaskanym
przez którąś z wielu osób w budynku, które z przyjemnością by to zrobiły?
Drugą możliwość jeszcze trudniej zaakceptować: Oskar, należący do ga
tunku samotniczych łowców, nie powinien być ani trochę bardziej hojny
niż inne koty. Miałem w życiu wiele kotów. Choć większość przedstawi
cieli tego gatunku lubi się przytulać do ludzi, nie wydaje mi się, aby za tym
zachowaniem kryła się troska o nasz dobrostan. Mówiąc już całkowicie
cynicznie: czasem zastanawiam się, dlaczego nasze koty „kochają” nas
tym bardziej, im zimniej się robi.
Oczywiście przesadzam. Koty wykazują uczucia i więzi emocjonalne.
Powodem, dla którego wypełniamy swoje domy tymi futrzastymi mięso
żercami, a nie, powiedzmy, iguanami i żółwiami – o które przecież łatwiej
zadbać – jest to, że ssaki zapewniają nam coś, czego nie jest w stanie dać
z siebie gad: reakcję emocjonalną. Koty i psy bez trudu odczytują nasze
nastroje, a my odczytujemy ich. To ma dla nas olbrzymie znaczenie. Przy
zwierzętach zdolnych do tego typu komunikacji czujemy się znacznie le
piej i silniej się do nich przywiązujemy. Nawet jeśli zachowaniem Oskara
nie kierowała troska o ludzi – a takie jest moje zdanie – nie jest ono bez
znaczenia, gdy mówimy o empatii.
Uznaje się, że skoro jakaś zdolność wyewoluowała, to musi przynosić
korzyści. Jeśli zarażanie emocjami jest pierwszym krokiem na drodze ku
prawdziwej empatii, pytanie brzmi, w jaki sposób przyczynia się ono do
przeżycia i reprodukcji. Tradycyjna odpowiedź jest taka, że empatia pro
wadzi do wzajemnej pomocy, ale nie jest to dobre wyjaśnienie dla zaraża
nia emocjami, które samo w sobie jeszcze do niej nie wiedzie. Weźmy ty
powy przypadek małego dziecka, które, gdy tylko usłyszy płacz, samo za
czyna płakać. Oczy napełniają mu się łzami, po czym biegnie do rodzica,
aby ten go podniósł i pocieszył. W całym tym zachowaniu zupełnie igno
ruje źródło swojego zaniepokojenia. To właśnie z powodu braku orientacji
na innego psychologowie mówią w odniesieniu do takich zachowań
o „dyskomforcie własnym”. Ponieważ reakcja taka jest nakierowana na
siebie, trudno doszukiwać się w niej źródeł altruizmu.
Nie znaczy to jednak z drugiej strony, że zaraźliwość emocji jest czymś
bezużytecznym. Powiedzmy, że żyjący wolno gryzoń słyszy przerażony
pisk innego osobnika i sam zaczyna odczuwać strach. Jeśli skłoni go to do
ucieczki albo znalezienia kryjówki, może uniknąć losu, jaki spotkał jego
towarzysza. Albo weźmy pod uwagę samicę tego samego gatunku, którą
niepokoją ultradźwiękowe piski wydawane przez jej dzieci, świadczące
o ich dyskomforcie. Sama staje się niespokojna, dopóki nie nakarmi swo
ich osesków albo nie przeniesie ich w cieplejsze miejsce. Bez żadnego
głębszego zainteresowania ich dobrem, po prostu wskutek swojego pobu
dzenia emocjonalnego i wynikającego z niego działania, zwierzęta mogą
więc unikać niebezpieczeństwa albo dbać o dobro swoich dzieci. Trudno
zaprzeczyć, że ma to wartość adaptacyjną.
Matka, która „wyłącza” nieprzyjemne dźwięki wydawane przez swoje
potomstwo, zajmując się nim, wykazuje zachowanie nakierowane na in
nego wynikające z samolubnych motywacji. Określam to jako altruizm dla
własnego dobra – pomaganie innym, aby uchronić się przed złym samo
poczuciem. Tego typu zachowanie przynosi innym korzyść, jednak brak
mu orientacji na innego. Czy to tak wyewoluowała troska o innych? Czy
zaczęło się od pomagania dla własnego dobra, a dopiero stopniowo wy
ewoluowała z niego pomoc nakierowana na dobro innego? Napisano nie
jedną księgę, aby ostro odgraniczyć od siebie samolubność i altruizm, ale
co, jeśli stoimy tak naprawdę przed olbrzymią szarą strefą? Nie możemy
określić empatii jako „samolubnej”, ponieważ w pełni samolubne nasta
wienie polegałoby po prostu na ignorowaniu emocji innych. Nie do końca
słuszne jest też jednak określanie empatii jako „niesamolubnej”, bo to nasz
własny stan emocjonalny skłania nas do działania. Rozróżnienie samolub
ny–niesamolubny może być tak naprawdę fikcyjne. Po co oddzielać siebie
od innych albo innych od siebie, jeśli powiązanie to jest właśnie sekretem
tkwiącym u podstaw naszej naturalnej skłonności do współpracy?
Intrygującym przykładem jest wynik omawianego wcześniej ekspery
mentu na szczurach, przeprowadzonego jednak z udziałem małp. W latach
sześćdziesiątych grupa amerykańskich psychiatrów ogłosiła, że rezusy nie
ciągną za łańcuch służący do pozyskiwania pożywienia, jeśli równocześnie
ich towarzysz zostaje porażony elektrycznie. Małpy poszły jednak o krok
dalej niż szczury, które powstrzymywały się od tego tylko na chwilę. Jeden
rezus nie ruszał łańcucha przez pięć dni, a drugi przez dwanaście, licząc od
momentu, gdy zauważyły, jakie są skutki jego pociągnięcia dla ich towa
rzysza. Te małpy dosłownie głodziły się, aby uniknąć zadawania bólu.
Raz jeszcze można powiedzieć, że był to altruizm dla własnego dobra:
chęć uniknięcia nieprzyjemnych widoków i dźwięków. Boleśnie jest pa
trzeć na ból innych – ale przecież o to właśnie chodzi w empatii[34]. Małpy
są niewiarygodnie wyczulone na język ciała swoich towarzyszy. Zade
monstrowano to w innym eksperymencie. Jednemu zwierzęciu pokazywa
no ekran wideo, na którym wyświetlano twarz drugiego – ten zaś mógł
słyszeć kliknięcie zwiastujące, że w niedługim czasie obie małpy zostaną
porażone. Jeśli ta pierwsza odpowiednio szybko po kliknięciu – którego
nie słyszała – nacisnęła na znajdującą się przed nią dźwignię, szoku nie
było. Choć małpy siedziały w osobnych pomieszczeniach, udało im się
praktycznie całkowicie unikać porażenia elektrycznego. Wygląda na to, że
małpa z dźwignią nie miała problemu z odczytaniem wyrazu twarzy tej
pierwszej, która słyszała dźwięk ostrzegawczy. Na pewno robiła to lepiej
niż sami naukowcy, którzy stwierdzili tak: „jesteśmy przekonani, że małpa
znacznie lepiej interpretuje wyraz twarzy innej małpy niż człowiek”[35].
Czy to nie straszne, że trzeba było sięgnąć do takich procedur, aby do
wieść wzajemnego wyczulenia zwierząt na swój stan? Czy badań nad em
patią u zwierząt nie dałoby się przeprowadzać, nie budząc jednocześnie
naszej własnej empatii? Nie zamierzam bronić tych procedur, ale dobrze
jest pamiętać, jak skandalicznie mało wiemy o empatii zwierząt. W po
równaniu z uwagą, jaką naukowcy przykładali do negatywnych emocji,
takich jak strach i agresja, pozytywne emocje zaniedbano naprawdę głę
boko. Empatię można by jednak badać w znacznie bardziej niegroźny
sposób, jak u ludzi. Można posługiwać się źródłami łagodnego stresu albo
badać reakcje na wydarzenia zachodzące spontanicznie w grupie zwierząt.
Bądź co bądź, codzienne życie naczelnych jest pełne napięć.
W moich własnych badaniach unikam wywoływania bólu lub deprywa
cji, nawet jeśli wiąże się to z jednym oczywistym ograniczeniem: nigdy nie
dowiaduję się, co dzieje się „wewnątrz” moich zwierząt[36]. Pewnego razu
pojawiła się możliwość ominięcia tych trudności: było to wtedy, gdy na
dajniki radiowe stały się tak małe, że można je było wszczepić pod skórę.
Pozwala to na pomiar tętna zwierzęcia. Skoro robi się to zwierzętom do
mowym, to czemu nie naczelnym? W dawnych czasach naukowcy musieli
przywiązywać małpy do krzeseł lekarskich albo zakładać im ciężkie ple
caki, aby zmierzyć ich tętno, ale my uzyskaliśmy teraz możliwość zrobie
nia tego ze swobodnie biegającymi rezusami. Sygnał radiowy odbierała
antena zamontowana tuż przy młodej studentce, Stephanie Preston, która
siedziała na wieży, obserwując wybieg na świeżym powietrzu z osiem
dziesięcioma małpami. Chcieliśmy się przekonać, jaki wpływ na pracę
serca ma kontakt cielesny. Byłem świeżo po publikacji mojej książki
z 1996 roku, Good Natured, w której poruszyłem kontrowersyjny temat
empatii zwierząt. Kluczowe dla mojej argumentacji było to, jak naczelne
redukują stres, i to dlatego tak mnie interesowało śledzenie ich tętna.
Z perspektywy czasu zgadzam się z tym, co powiedział jeden z moich
nauczycieli – Robert Goy, naukowiec, który namówił mnie, abym wybrał
się na drugą stronę Atlantyku. Lata temu przestrzegł mnie: „Frans, trzymaj
się z daleka od serca, to bajzel”. Nie chodziło mu oczywiście o serce jako
metaforę miłości i przywiązania, lecz o to, że zmian tętna praktycznie nie
da się jednoznacznie zinterpretować. Serce reaguje na wszystko: seks,
agresję, strach, ale również zwykłą aktywność fizyczną, taką jak skakanie
czy bieganie. Nawet gdy małpa po prostu wstaje, żeby się podrapać, jej
tętno rośnie. Jak się zorientować, o co tak naprawdę chodzi? Gdy tętno
spada przykładowo po walce, to czy jest tak dlatego, że małpa przestaje
czuć stres, czy też po prostu dlatego, że przestała biegać i w końcu na spo
kojne łapie oddech?
Dowiedzieliśmy się jednak tego, że małpa z nadajnikiem świetnie zna
sieć relacji społecznych. Gdy spokojnie siedziała sobie w cieniu, a przed
nią przechadzała się inna małpa, tętno pozostawało spokojne, jeśli był to
członek jej rodziny lub małpa o niskim statusie. Jeśli jednak osobnik ten
był wysoki rangą, jej serce zaczynało bić jak na alarm. Nie było tego widać
po twarzy albo postawie ciała, ale tętno zdradzało silne zaniepokojenie.
Rezusy żyją w najbardziej hierarchicznych społeczeństwach, jakie znam,
w których osobniki dominujące nie wahają się przed karaniem tych niż
szych rangą. Kontrolują je w tak dużym stopniu, że czasem zupełnie do
słownie wyciągają im pożywienie z pyska, przytrzymując głowę i sięgając
ręką do ust. Serce naszej małpy zdradziło ciche przerażenie towarzyszące
życiu w społeczeństwie rezusów.
Stres trzeba zredukować, co rezusy osiągają poprzez iskanie. Nie było
łatwo dowieść, że działa ono uspokajająco, ponieważ dla każdego przy
padku, w którym naszą małpę iskano, potrzebna była sytuacja kontrolna,
pod każdym względem identyczna, jednak w której nie dochodziło do
iskania. Różnicę w pracy serca można by wtedy przypisać iskaniu. Osta
tecznie odkryliśmy, że rzeczywiście wywołuje ono spadek tętna, co było
pierwszym tego typu badaniem wykonanym na zwierzętach w środowisku
zbliżonym do naturalnego[37]. Potwierdziliśmy w ten sposób powszechne
przypuszczenie, że iskanie jest przyjemną, uspokajającą czynnością, która
służy nie tylko usuwaniu wszy i kleszczy, ale także eliminacji stresu
i wzmacnianiu więzi społecznych. Spadek tętna zaobserwowano też u koni
głaskanych przez ludzi, a także ludzi pieszczących swoje zwierzaki domo
we. Okazuje się, że kontakt ze zwierzętami jest tak skutecznym czynni
kiem redukującym stres, że coraz częściej zaleca się go pacjentom z cho
robami serca.
Muszę pamiętać o tym następnym razem, gdy Sofie, nasza kotka, obudzi
mnie, uderzając łapą w moją twarz – delikatnie, ale uparcie – żebym wpu
ścił ją pod kołdrę.
Oczywiście w zimie.

Empatia potrzebuje twarzy


Gdy prowadziliśmy nasze badanie nad tętnem, Stephanie zaraziła się bak
cylem empatii. Choć później kontynuowała swoje studia w innym ośrodku,
stale czytała na ten temat. Literatura naukowa poświęcona empatii jest
niemal wyłącznie ograniczona do człowieka i nie wspomina się w niej
o zwierzętach, jak gdyby zdolność tak cielesna i głęboko w nas zakorze
niona, widoczna od pierwszego dnia życia, mogła mieć pochodzenie ja
kiekolwiek inne niż biologiczne[38]. Empatię wciąż często przedstawia się
jako proces podlegający kontroli woli, wymagający wchodzenia w role
i wyższych funkcji poznawczych, a nawet języka. Stephanie i ja chcieliśmy
raz jeszcze przyjrzeć się istniejącym danym i przeanalizować je pod innym
kątem.
Gdy odwiedziłem ją w Berkeley w Kalifornii, wyciągnęła dwa wielkie
pudła kartonowe stojące w rogu pokoju i rzuciła je na stół. Było tam więcej
artykułów na temat empatii, niż mógłbym sobie wyśnić, elegancko po
dzielonych według tematów. Były tam też badania historyczne, między
innymi te prowadzone przez Theodora Lippsa. Nasz projekt osiągał coraz
większy rozmiar. Skupiliśmy się na pytaniu, jak działa empatia,
a w szczególności jak mózg łączy świat zewnętrzny z wewnętrznym. Wi
dok stanu, w jakim znajduje się drugi człowiek, budzi w nas uśpione
wspomnienia tego, gdy sami byliśmy w podobnej sytuacji. Nie mam przy
tym na myśli świadomych wspomnień, ale raczej automatyczne wzbudze
nie pewnych obwodów neuronalnych[39]. Gdy widzimy czyjś ból, aktywo
wane są ośrodki bólu do tego stopnia, że zaciskamy szczęki, zamykamy
oczy, a nawet wykrzykujemy „au!”, gdy patrzymy na dziecko obdzierające
sobie kolana. Nasze zachowanie odpowiada sytuacji drugiej osoby, ponie
waż jej sytuacja staje się naszą.
Odkrycie neuronów lustrzanych wzmocniło całą tę argumentację na po
ziomie komórkowym. W 1992 roku włoski zespół badawczy na Uniwer
sytecie w Parmie ogłosił, że małpy posiadają w mózgach specjalne ko
mórki, które aktywują się nie tylko wtedy, gdy zwierzęta same sięgają po
pewien przedmiot, ale również gdy ktoś inny robi to samo. Typowy eks
peryment wyglądał tak: na ekranie komputera widoczna jest aktywność
komórek, rejestrowana przez elektrony umieszczone w mózgu małpy. Jeśli
zwierzę bierze orzeszek z ręki eksperymentatora, neuron emituje krótką
salwę sygnałów brzmiącą (po przejściu przez wzmacniacz) jak karabin
maszynowy. Gdy chwilę później badacz sam sięga po orzeszek, u przyglą
dającej się temu małpie uruchamia się ta sama sekwencja sygnałów. Tym
razem dzieje się to jednak w odpowiedzi na zachowanie innego osobnika.
Są to więc szczególnego rodzaju neurony, których aktywność jest taka
sama, bez względu na to, czy zwierzę wykonuje, czy obserwuje jakąś
czynność. Zaciera to różnicę między sobą a innymi i stanowi pierwszą
wskazówkę, jak mózg pozwala nam rekonstruować emocje i zachowanie
otaczających nas osobników. Przywodzi mi to na myśl starą piosenkę Pink
Floyd, w której mowa o kontakcie wzrokowym między ludźmi: „Ja jestem
tobą i widzę siebie samego”[40]. Nic więc dziwnego, że odkrycie neuronów
lustrzanych ogłoszono jako tak wielki przełom w psychologii, jakim było
odkrycie DNA dla biologii[41]. Fakt, że odkryto je u małp, nie pomógł
oczywiście tym, którzy twierdzą, że empatia jest zjawiskiem występują
cym wyłącznie u ludzi.
Automatyczność tych procesów nie oznacza, że są one nieuniknione.
Z tego samego powodu, dla którego Dimberg spotkał się z chłodnym
przyjęciem, gdy wykazał nieświadome naśladowanie mimiki, niektórzy
naukowcy nie lubią mówić o „automatyzmach”, które ich zdaniem ozna
czają, że coś jest „poza kontrolą”. Nie możemy sobie pozwolić na reakcje
automatyczne, mówią. Gdybyśmy mieli czuć empatię względem wszyst
kich osób, które widzimy, bylibyśmy stale rozedrgani emocjonalnie[42].
Zgadzam się w stu procentach, jednak czy naprawdę „automatyzm” ozna
cza właśnie to? Chodzi raczej o prędkość i podświadomą naturę danej re
akcji, a nie niemożliwość jej zablokowania. Moje oddychanie jest w pełni
automatyczne, jednak ostatecznie ja nim dowodzę. Gdybym chciał, mógł
bym w tej chwili przestać oddychać, aż świat zrobiłby się purpurowy.
Zdolność do kontrolowania i blokowania reakcji nie jest naszą jedyną
bronią przeciwko obezwładniającej fali empatii. Regulujemy ją również
u źródeł poprzez selektywną uwagę i utożsamianie. Jeśli nie chcesz, aby
jakiś widok cię pobudzał, po prostu odwracasz wzrok. I choć łatwo utoż
samiamy się z innymi, nie robimy tego automatycznie. Przykładowo,
trudno nam przychodzi identyfikacja z ludźmi, których uważamy za innych
albo należących do obcej grupy. Znacznie łatwiej jest nam utożsamiać się
z ludźmi takimi jak my – o tym samym pochodzeniu kulturowym i etnicz
nym, wieku, płci, zawodzie i tak dalej – a jeszcze łatwiej z tymi, którzy są
nam najbliżsi: z małżonkiem, dziećmi, przyjaciółmi. Utożsamianie się jest
tak elementarnym warunkiem wstępnym dla empatii, że nawet myszy re
agują na cudzy ból tylko wtedy, gdy jest on zadawany ich towarzyszowi
z jednej klatki[43].
Jeśli utożsamienie się otwiera drzwi do empatii, to jego brak drzwi te
zamyka. Ponieważ żyjące na wolności szympansy od czasu do czasu zabi
jają się nawzajem, muszą być zdolne do całkowitego ich zatrzaśnięcia.
Zachodzi to zwykle wtedy, kiedy grupy konkurują ze sobą, co jest oczy
wiście tą sytuacją, w której i ludzie wykazują największe deficyty empa
tii[44]. W pewnym afrykańskim rezerwacie społeczność szympansów roz
dzieliła się na frakcje północną i południową, ostatecznie usamodzielnione
do tego stopnia, że stały się dwiema odrębnymi społecznościami. Wcze
śniej należące do nich szympansy bawiły się razem i iskały, godziły się po
bójkach, dzieliły się mięsem i żyły w harmonii. Z czasem frakcje zaczęły
jednak walczyć o terytorium. Na oczach zszokowanych badaczy zwierzęta
zupełnie dosłownie piły krew swoich niegdysiejszych przyjaciół. Nie
oszczędzono nawet najstarszych członków społeczności: bardzo już osła
biony od wieku samiec był tłuczony przez dwadzieścia minut, wleczony
i zostawiony na śmierć. To dlatego ofiary szympansiej wojny określono
jako „zdeszympansowane” – termin ten sugeruje, że wystąpiło takie samo
stłumienie utożsamiania się, które u ludzi wiążemy z dehumanizacją[45].
Empatię można też uciąć w zarodku. Lekarze i personel ratunkowy,
przykładowo, nie mogą pozwolić sobie na ciągłe pozostawanie w trybie
empatycznym. Muszą stłumić ten odruch. Istnieje mroczna strona tego
zjawiska, którą ilustrują choćby historie o nazistach – pozostawali czuli
względem swoich rodzin, troszczyli się o nie jak każdy ojciec, a jednocze
śnie mieli abażury z ludzkiej skóry i eksterminowali niewinnych ludzi.
Albo weźmy Maximiliena Robespierre’a, francuskiego rewolucjonistę,
który nie wahał się przed wysyłaniem „wrogów republiki” na gilotynę –
niektórzy z nich byli kiedyś jego przyjaciółmi – a jednocześnie uwielbiał
bawić się ze swoim psem Brountem, który był jego jedynym towarzyszem
w czasie długich spacerów. Ci sami ludzie, którzy w jednej sytuacji są
czuli i przywiązani do drugiego człowieka, w innej mogą zachowywać się
jak potwory.
Błyskawicznie reagujemy na rozgniewane (po lewej) i przelęknięte (po prawej)
postawy ciała. Na tym rysunku twarze wyrażają te same emocje co ciała, ale gdy
zaczerni się twarze, wciąż reagujemy, opierając się wyłącznie na postawie

Nawet jednak jeśli empatia nie jest nieunikniona, zostaje ona wzbudzona
automatycznie wobec tych, którzy zostali „wstępnie zaakceptowani” ze
względu na swoje podobieństwo do nas lub bliskość. Wtedy nie potrafimy
się już powstrzymać przed nawiązaniem z nimi empatycznego połączenia.
Często skupiamy się na twarzy, jednak oczywiście całe nasze ciało wyraża
emocje[46]. Belgijska neuronaukowiec Beatrice de Gelder wykazała, że re
agujemy na postawę ciała równie szybko, jak na wyraz twarzy. Bez trudu
odczytujemy mowę ciała, jak choćby pozę strachu (gotów do ucieczki, ręce
wzniesione w geście ochronnym) albo gniewu (wysunięta klatka piersio
wa, krok do przodu). Gdy naukowcy zrobili badanym dowcip i wkleili
rozgniewaną twarz na zdjęcie przestraszonego ciała albo zalęknioną twarz
na gniewne ciało, niezgodność ta spowolniła czas reakcji. Gdy jednak ba
dani mieli określić stan emocjonalny tego człowieka, postawa ciała miała
pierwszeństwo. Wygląda na to, że temu, co mówi całe ciało, ufamy bar
dziej niż tylko samej twarzy[47].
Nie jest do końca jasne, w jaki konkretnie sposób emocje
innych wpływają na nasze. Jedna z teorii, którą określam jako „najpierw
ciało”, głosi, że pierwsza jest reakcja cielesna, a dopiero po niej pojawiają
się emocje. Czyjaś mowa ciała wpływa na nasze własne ciało, co następnie
wywołuje emocjonalne echo sprawiające, że czujemy się w odpowiedni
sposób. Jak śpiewał Louis Armstrong: „Kiedy się uśmiechasz, cały świat
uśmiecha się z tobą”. Jeśli skopiowanie czyjegoś uśmiechu sprawi, że po
czujemy radość, emocja tej osoby zostanie nam przekazana za pośrednic
twem naszych ciał. Choć może to brzmieć dziwnie, teoria ta głosi więc, że
emocje są wytwarzane przez nasze ciała. Na tej samej zasadzie można po
prawić sobie humor, po prostu podnosząc kąciki ust. Gdy poprosi się ludzi,
aby przytrzymali zębami ustawiony poprzecznie ołówek, tak aby nie doty
kał on warg (co zmusza do wygięcia ust w grymas przypominający
uśmiech), uznają kreskówki za śmieszniejsze niż wtedy, gdy każe im się
zrobić smutną minę. Prymat ciała w myśl tej teorii można by podsumować
słowami: najwyraźniej się boję, skoro uciekam.
Nie ulega wątpliwości, że to dziwny sposób przedstawienia spraw: to
przecież emocje powinny nas poruszać, a nie na odwrót. Czy nie powinni
śmy raczej mówić: uciekam, ponieważ się boję? Samo słowo „emocje”
pochodzi od czasownika oznaczającego poruszanie się. Ten sposób myśle
nia zawarty jest w drugiej teorii, którą określam jako „najpierw emocje”.
Gdy dostrzegamy mowę czyjegoś ciała albo słyszymy ton jego głosu, od
czytujemy stan emocjonalny, co następnie wpływa na nasze własne emo
cje. Tak naprawdę nie musimy nawet widzieć głowy jakiegoś człowieka,
aby przybrać taki sam wyraz twarzy jak on. Sprawdzono to poprzez poka
zywanie ludziom zdjęć przedstawiających postawę ciała przerażonego
człowieka, na których twarz została zaciemniona. Oznaczało to, że wyklu
czono proste kopiowanie mimiki, a jednak na twarzach badanych od
zwierciedlił się strach. Zarażanie emocjami może więc opierać się na bez
pośrednim kanale pomiędzy stanami emocjonalnymi dwóch osób[48].
Są też sytuacje, w których dopasowanie swoich emocji do cudzych nie
jest dobrym pomysłem. Gdy stoimy twarzą w twarz ze wściekłym szefem,
wpadlibyśmy w niezłe tarapaty, gdybyśmy skopiowali jego postawę.
Szybkie odczytanie jego stanu emocjonalnego potrzebne jest raczej po to,
aby odpowiedzieć w stosowny sposób: ze skruchą, podległością albo
uspokajająco. Stosuje się to praktycznie w tym samym stopniu do przy
padków, gdy szef ma rację i gdy się myli. To wyłącznie kwestia statusu –
coś, co intuicyjnie rozumieją wszystkie naczelne. Teoria „najpierw emo
cje” tłumaczy tego typu interakcje znacznie lepiej niż teoria „najpierw
ciało”.
Pomimo wagi, jaką odgrywają postawa i ruchy ciała, twarz pozostaje dla
emocji drogą szybkiego ruchu: zapewnia najszybsze połączenie z inny
mi[49]. Nasze uzależnienie od tego kanału może tłumaczyć, dlaczego osoby
o nieruchomych lub sparaliżowanych twarzach czują się głęboko osamot
nione, mają skłonność do depresji, czasem w stopniu, który prowadzi do
samobójstwa. Pewien terapeuta mowy pracujący z osobami cierpiącymi na
chorobę Parkinsona zauważył, że jeśli w grupie, powiedzmy, czterdzie
ściorga pacjentów pięcioro ma sztywną twarz, pozostali trzymają się od
nich z daleka. Jeśli już w ogóle się do nich odzywali, to po to, żeby otrzy
mać prostą odpowiedź typu „tak” lub „nie”. Jeśli zaś chcieli wiedzieć, jak
tamci się czują, rozmawiali raczej z ich opiekunami niż z nimi samymi.
Gdyby empatia była świadomym, podlegającym woli procesem, urucha
mianym przez umysł pragnący zrozumieć drugi umysł, nie byłoby oczy
wiście powodu dla takiego zachowania. Ludzie po prostu musieliby wło
żyć nieco więcej wysiłku w zrozumienie uczuć i myśli tych pacjentów,
którzy potrafią oczywiście je wyrażać.
Empatia potrzebuje jednak twarzy[50]. Gdy mimika jest upośledzona, jest
taka również i empatia, a interakcja międzyludzka, gdy nie dochodzi w jej
trakcie do zwyczajnego, nieustannego komunikowania się na poziomie
cielesnym, staje się pozbawiona wyrazu. Jak powiedział francuski filozof
Maurice Merleau-Ponty: „Żyję w wyrazie twarzy innego, tak jak czuję go,
jak żyje w moim”[51]. Gdy próbujemy rozmawiać z kimś o nieruchomej
twarzy, wpadamy w emocjonalną czarną dziurę.
Dokładnie tego wyrażenia użyła Francuzka, której twarz została zmasa
krowana przez psa (powiedziała, że jej twarz to teraz grand trou, „wielka
dziura”). W 2007 roku lekarze dali jej nową twarz, a jej radość i ulga mó
wią same za siebie: „Powróciłam na planetę ludzi mających twarz,
uśmiech i wyraz twarzy, dzięki którym mogą się komunikować”[52].
Rozdział 4

W nie swoich butach

Współczucie [...] nie może być w żadnym sensie uwa‐


żane za zasadę samolubną.

Adam Smith, 1759[1]


Empatia może doskonale nadawać się do zapełnienia
przepaści dzielącej egoizm i altruizm, ponieważ po‐
zwala na przekształcenie nieszczęścia jednego czło‐
wieka w nasz własny dyskomfort.

Martin Hoffman, 1981[2]

G dy wchodzi się do moskiewskiego Muzeum Darwina, pierwszy eks


ponat może zaszokować każdego, kto zna historię myśli ewolucyj
nej. To naturalnej wielkości posąg Jeana-Baptiste’a Lamarcka, francuskie
go ewolucjonisty, którego idee często przeciwstawia się temu, co mówił
Darwin.
Lamarck siedzi wygodnie na fotelu, a u boków stoją jego dwie nastolet
nie córki. Są one wyraźnie podobne do siebie, a także do kobiety przed
stawionej na umieszczonym niedaleko popiersiu – jest to Nadieżda Kots,
rosyjska pionierka badań zachowania zwierząt. Przyjechałem do Moskwy
po to, by dowiedzieć się więcej właśnie na jej temat. Podobieństwo to nie
przypadek: Kots pozowała rzeźbiarzowi w roli córek Lamarcka. Fotografie
jej inteligentnej twarzy o ciemnych oczach można odnaleźć w wielu ga
blotach tego muzeum: do dziś pozostaje w Rosji sławną postacią[3].
Choć przyzwyczailiśmy się już do tego, że wielu bohaterów prymatolo
gii reprezentowało płeć żeńską, najlepiej znane z nich zasłynęły z tego, że
żyły w bezpośredniej bliskości niebezpiecznych mieszkańców tropikalnego
lasu, łamiąc tym samym stereotyp, że tylko mężczyźni są na to wystarcza
jąco odważni. Kots również była odważna, jednak niebezpieczeństwo nie
czyhało na nią w lesie; w jej czasach zlokalizowane było na Kremlu. Sta
lin, pod mrocznym wpływem swego wychowanka, „genetyka” amatora
Trofima Łysenki, zmusił wielu doskonałych biologów do publicznego wy
parcia się swoich idei, wysyłał ich do gułagów, a wielu z nich po cichu
znikało. Ich nazwisk nie śmiano wypowiadać publicznie. Zamykano całe
instytuty naukowe.
Teoria ewolucyjna, jako propozycja nieoparta na religii, cieszyła się
sympatią bolszewików. Z wyjątkiem, ma się rozumieć, idei zmiany gene
tycznej. Ponieważ oznaczało to uprawianie biologii trochę tak, jak gdyby
kazać fizykowi mówić o grawitacji, jednak milczeć na temat przyciągania
grawitacyjnego, biolodzy mieli problemy z zawiłą wersją teorii ewolucji
promowaną przez komunistów. Trzymanie się z dala od kłopotów stało się
jednym z głównych zajęć Kots i jej męża Aleksandra, który był dyrekto
rem muzeum. Najbardziej wrażliwe dokumenty i dane schowali w piwnicy,
pośród wypchanych zwierząt, i zapewnili Lamarckowi dobrze ekspono
wane miejsce w muzeum. Jego teoria, sformułowana przed Darwinowską,
głosiła, że cechy nabyte (takie jak rozciągnięte w trakcie spacerów nogi
ptaków brodzących albo wydłużone od sięgania po liście szyje żyraf)
można przekazywać potomstwu. Nie są potrzebne mutacje genetyczne.
Fasada lamarkizmu sprawiła, że władze zgodziły się na funkcjonowanie
muzeum[4].
Wymuszona izolacja Kots w Moskwie miała jednak swoje zalety. Ba
daczka nie wiedziała o bitwach ideologicznych na Zachodzie, gdzie na
ukowcy pilnie pracowali nad zamknięciem tematu umysłu zwierzęcego.
Kots, pełniąca rolę zastępczej matki dla młodego szympansa Joni, otwo
rzyła swoje oczy i serce na każdy wyraz jego inteligencji i wrażliwości.
Zamiast widzieć w nim tylko robota, pozbawionego myśli i uczuć, ujrzała
żywą istotę nie tak różną od jej własnego syna, Rudiego (Rudolfa). Ich
rozwój opisała w najdrobniejszych szczegółach, stając się jednym
z pierwszych naukowców, którzy w pełni docenili życie emocjonalne
zwierząt.
Kots badała reakcję Joniego na zdjęcia szympansów i innych zwierząt,
na futro, a także na jego własne odbicie w lustrze. Choć Joni był jeszcze
zbyt młody, aby rozpoznać swój wizerunek, Kots opisała, że gdy już się
przyzwyczaił do lustra, zabawiał się, wysuwając i chowając język, ruszając
nim i skręcając go, pilnie obserwując odbicie lustrzane tych ruchów. Od
notowała też każdy aspekt jego rozwoju emocjonalnego, od radości, za
zdrości i poczucia winy po współczucie i opiekę nad bliskimi. W poniż
szym fragmencie widoczna jest niesłychana troska i współczucie, jakie
Joni wykazywał względem Kots:

Gdy udaję, że płaczę, zamykam oczy i szlocham, Joni natychmiast kończy zabawę
albo coś innego, co robi, szybko podbiega do mnie, cały podekscytowany i roz
czochrany, nawet z najbardziej oddalonych miejsc w domu, jak dach albo strop
swojej klatki, skąd nie byłabym go w stanie ściągnąć wołaniami czy nawet usil
nym błaganiem. Pośpiesznie biega wokół mnie, jak gdyby szukając, kto mnie
skrzywdził; patrzy na moją twarz, czule obejmuje mój podbródek swoją dłonią,
delikatnie dotyka mojej twarzy palcem, jak gdyby próbując zrozumieć, co się
dzieje, po czym odwraca się, zaciskając palce stóp w pięści[5].

Jakiż byłby lepszy dowód na potęgę współczucia u małp niż fakt, że


zwierzę, które odmówiło zejścia z dachu, nawet gdy widziało oferowane
mu za to jedzenie, robi to natychmiast, gdy widzi cierpienie swojej opie
kunki? Kots opisała, jak Joni patrzył jej w oczy, gdy ta udawała, że płacze:
„im bardziej żałosny i niepocieszony był mój szloch, tym cieplejsze sta
wało się jego współczucie”. Gdy nakładała dłonie na swoje oczy, próbował
je odciągnąć, zbliżając swoje wargi do jej twarzy, pilnie się przypatrując,
cicho mrucząc i pojękując. Kots opisała podobne zachowanie Rudiego,
dodając, że posunął się on jeszcze dalej niż Joni, ponieważ ostatecznie
również się rozpłakał. Rudi płakał nawet wtedy, gdy zauważył bandaż na
oku swojego ulubionego wujka albo kiedy pokojówka skrzywiła twarz
przy połykaniu gorzkiego lekarstwa.
Jest jedno poważne ograniczenie badań Kots: dotyczyło ono jednego
szympansa, w dodatku młodego. Nigdy nie miała ona okazji obserwować
psychologii dorosłej małpy i nie wiedziała nic o tym, jak żyją szympansy
na wolności. Równie trudno byłoby generalizować na temat całego gatun
ku psychologowi, który badałby jednego kilkuletniego chłopca. Z drugiej
strony, ponieważ była w kontakcie z Jonim codziennie i systematycznie
gromadziła wszelkiego rodzaju informacje na jego temat, była w stanie
poznać szympansa tak dobrze, jak niewielu ludzi. Zajrzała w jego duszę
i to, co ujrzała, wywarło na niej wielkie wrażenie.
W tekstach Kots znajdują się też wnikliwe uwagi na temat zachowania
ludzi. Przykładowo, szukając porównania dla wybuchów złości Joniego,
które zdarzały się, gdy coś nie poszło po jego myśli albo gdy zostawiano
go samego, skierowała wzrok ku kostnicy widocznej z okna jej pracowni.
Ludzie, którzy konfrontują się ze śmiercią kogoś bliskiego, zwłaszcza
w wypadku, wydają rozdzierające serce krzyki, padają na ziemię, czasem
niemal rzucają się pod koła karawanu, desperacko zaciskając ręce. Kots
skomentowała fakt, że ludzie wyrażają i łagodzą swój żal poprzez gesty
kulację, zwracając uwagę, że gesty wykonywane przez Joniego były ude
rzająco podobne.
Gdy już obejrzałem przechowywane w muzeum biurko Kots, fotografię,
na której siedzi obok swojego męża, i inną, gdzie rozmawia za pośrednic
twem tłumacza z amerykańskim ekspertem w dziedzinie psychologii małp
Robertem Yerkesem, a także ponurą galerię portretów przedstawiających
naukowców zamordowanych za czasów Łysenki i Stalina, natrafiłem na
coś, czego się nie spodziewałem. Pośród fotografii śmiejącego się od ła
skotek i płaczącego z frustracji Joniego, a także wystawy jego drewnia
nych zabawek i sznurów do wspinaczki stoi sam Joni. Został zachowany
w typowej postawie, w której szympansy pohukują, gdy są czymś podeks
cytowane, na przykład jedzeniem albo towarzystwem. Został wypreparo
wany po mistrzowsku, co nie dziwi, ponieważ specjalnością Aleksandra
Kotsa było właśnie preparowanie zwierząt.
Na początku odniosłem wrażenie, że to nieco makabryczne, iż przed
miot tak wielkiej miłości i czułości Nadii Kots stoi tu, jak gdyby był wciąż
żywy. Po chwili namysłu stwierdziłem jednak, że wypreparowanie Joniego
było czymś naturalnym dla pary naukowców przyzwyczajonych do trady
cyjnego stylu, w jakim organizowano muzea historii naturalnej. Bądź co
bądź, Kotsowie wręczyli sobie nawzajem w prezencie weselnym właśnie
wypreparowane zwierzęta. Z ich punktu widzenia najlepszym sposobem na
uhonorowanie i upamiętnienie Joniego było właśnie włączenie go do ko
lekcji muzealnej.
Jedna z najwybitniejszych, choć też najmniej znanych pionierek pryma
tologii pozostawiła nam swój przedmiot badań ustawiony w dynamicznej
postawie, tak że życie emocjonalne Joniego od razu przyciąga nasze oko,
tak jak przyciągnęło jej.

Współczucie
Małpa albo szczur, które reagują na ból innego osobnika, powstrzymując
się od zachowania, które ten ból wywołuje, mogą po prostu „wyłączać”
nieprzyjemny sygnał. Tego typu altruizm nakierowany na siebie nie może
jednak tłumaczyć reakcji Joniego na nieszczęście swojej opiekunki. Po
pierwsze, ponieważ to nie on wywołał jej cierpienie. Po drugie, ponieważ
mógł z łatwością przejść gdzieś indziej, gdy zobaczył jej płacz, stojąc na
dachu. Gdyby jego celem było zaspokojenie własnych potrzeb, powinien
również zostawić jej ręce w spokoju, gdy chowała za nimi oczy. Jest jasne,
że nie skupiał się wyłącznie na swojej sytuacji: czuł potrzebę zrozumienia,
co się jej stało.
Gdyby Joni był człowiekiem, mówilibyśmy o współczuciu. Współczucie
różni się od empatii tym, że jest „proaktywne”. Empatia to proces, za po
mocą którego zbieramy informacje na czyjś temat. Współczucie to wyraz
troski o drugiego i chęci polepszenia jego sytuacji. Amerykańska psycho
lożka Lauren Wispé proponuje następującą definicję:

Definicja sympatii składa się z dwóch części: po pierwsze, wzmożonej świado


mości uczuć drugiej osoby, oraz po drugie, potrzeby podjęcia wszelkich niezbęd
nych działań, aby złagodzić cierpienie tej osoby[6].

Pozwólcie, że zilustruję tę różnicę, ujawniając coś na swój temat: mam


więcej empatii niż współczucia. Nie jestem pewien, czy to ogólna cecha
płciowa, ale moja żona wydaje się wykazywać te dwie cechy w równym
stopniu.
Mój zawód wymaga ode mnie wczuwania się w zwierzęta. Oglądanie
ich godzinami byłoby potwornie nudne, gdybym nie identyfikował się
z nimi, nie miał jakiegoś rodzaju przeczucia, co się dzieje, gdyby ich lep
sze i gorsze momenty nie były też moimi. Empatia to mój chleb powszedni
i wielu odkryć dokonałem dzięki uważnemu śledzeniu życia zwierząt
i ciągłym próbom zrozumienia, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej.
To wymaga ode mnie wejścia w ich skórę. Nie mam z tym problemu, ko
cham i szanuję zwierzęta i wierzę, że dzięki temu jestem lepszym bada
czem ich zachowania.
To jednak nie jest współczucie. Mam go sporo, ale jest ono mniej spon
taniczne, bardziej podlega kalkulacji, czasem samolubnej. Nie jestem jak
Abraham Lincoln, który kiedyś podobno przerwał podróż, aby wyciągnąć
świnię z błota[7]. Niekoniecznie zatrzymuję się przy włóczących się sa
motnie psach i kotach, podczas gdy moja żona Catherine łapie je i po
święca wiele czasu, aby zlokalizować ich właścicieli. Gdy wiem, że któraś
z moich małp jest poważnie ranna albo chora – i zajmują się nią już wete
rynarze – potrafię zapomnieć o tym na wiele godzin, jeśli zajmuję się
czymś innym. Mój mózg jest podzielony. Catherine przejmuje się nie
ustannie kimś, kto jest chory, czy jest to człowiek, czy zwierzę, i robi
wszystko, co w jej mocy, aby im pomóc. Jest znacznie bardziej hojna ode
mnie. Może jestem bardziej kantowski: zastanawiam się, co jest słuszne,
rozważam za i przeciw. Moje współczucie nie postępuje wprost za głosem
empatii, lecz przechodzi przez filtr rozumu.
Potrafię ujrzeć siebie w słynnym eksperymencie, wykonanym, nie bez
złośliwości, na młodych (męskich) seminarzystach[8]. Kazano im przejść
do innego budynku na wykład na temat dobrego Samarytanina – jest to bi
blijna opowieść o człowieku spoza nawiasu ówczesnego społeczeństwa,
który pomógł umierającemu mężczyźnie leżącemu przy drodze. W drodze
na wykład studenci przechodzili obok skulonego przy ścieżce człowieka.
Jęcząca „ofiara” siedziała nieruchomo z zamkniętymi oczami i pochyloną
głową. Tylko 40 procent przyszłych teologów zapytało, co się dzieje, i za
oferowało pomoc. Studenci, którym powiedziano, że muszą się śpieszyć,
pomagali rzadziej niż ci, którzy mieli więcej czasu. W istocie byli i taki
seminarzyści, którzy w drodze na wykład o jednej z najsłynniejszych
w naszej cywilizacji opowieści o pomaganiu drugiemu człowiekowi do
słownie przeszli nad głową nieznajomego w potrzebie.
Choć więc łatwo pobudzić empatię, współczucie to odrębny proces,
podlegający innego typu kontroli. Wcale nie jest automatyczne. Jest jednak
przy tym powszechne zarówno u ludzi, jak i innych zwierząt. Gdy w latach
siedemdziesiątych po raz pierwszy zobaczyłem szympansy zachowujące
się tak opiekuńczo jak Joni – jednak nie względem człowieka, lecz siebie
nawzajem – określiłem to zachowanie jako „pocieszanie”. Można by po
myśleć, że to wtedy zacząłem się interesować empatią, jednak zamiast ba
dać to zjawisko bliżej, zająłem się czymś innym. Byłem zbyt zafascyno
wany tym, w jaki sposób szympansy pojednują się po walce – całują się
i przytulają – aby zwrócić uwagę na innego rodzaju przyjacielskie kontak
ty. Potrzebowałem dwóch dekad, aby wrócić do szympansiego „pociesza
nia”, co nastąpiło wtedy, gdy zdałem sobie sprawę, że doskonale odpo
wiada ono temu, co psychologowie określają jako „współczującą troskę”.
Widziałem, zupełnie dosłownie, tysiące aktów pocieszania – tak po
wszechne jest to zjawisko. Wiele lat temu umieściliśmy jego opisy w po
tężnej komputerowej bazie danych, zawierającej informacje o tym, co
dzieje się po spontanicznej walce pomiędzy szympansami. Najczęstszym
następstwem jest pocieszanie. Ofiara agresji, która jeszcze niedawno ucie
kała w popłochu z pola bitwy albo wrzeszczała o pomoc, teraz siedzi sama,
dąsając się, liżąc rany, w przygnębionej pozie. Ożywia się wtedy, gdy któ
ryś z obserwatorów podejdzie, aby ją przytulić, iskać albo obejrzeć obra
żenia. Takie pocieszanie może być bardzo emocjonalne, a obydwa szym
pansy czasem dosłownie wrzeszczą, mocno do siebie przytulone. Gdy
przeczesaliśmy dane, próbując ustalić, kto pociesza kogo, odkryliśmy, że
robią to głównie przyjaciele i krewni ofiary. Nasze szympansy, zupełnie jak
Joni, są wyczulone na cierpienie innych – poświęcają czas i energię na
ulżenie im w cierpieniu[9].
Co niezwykłe, tak naprawdę wszystko to było wiadome od dłuższego
czasu, jednak rozwój nauki sprawił, że wiedza ta nie wyszła na światło
dzienne. Przede wszystkim do niedawna naukowcy nie traktowali empatii
poważnie. Nawet w odniesieniu do naszego własnego gatunku sądzono, że
to absurdalny, śmiechu wart temat, wymieniany jednym tchem obok zja
wisk paranormalnych, jak astrologia czy telepatia. Jedna z pionierek badań
nad empatią u dzieci opowiadała mi, jaką wojnę musiała stoczyć, aby
trzydzieści lat temu w ogóle jej wysłuchano. Wszystko, co miało związek
z empatią, uważano za źle zdefiniowane, sentymentalne gadanie, odpo
wiednie raczej do czasopism dla kobiet, a nie poważnych periodyków na
ukowych.
Ten sam opór wciąż jest wyczuwalny w sferze badań zwierząt. Przypo
mniałem sobie o tym, gdy patrzyłem na zdjęcie Yerkesa rozmawiającego
z Kots, ponieważ tych dwoje było bratnimi duszami w kwestii emocji
zwierząt. W jednej ze swoich książek Yerkes narzekał, że nie wolno mu
mówić o współczuciu, choć jest całkowicie przekonany, że małpy je wy
kazują. Widział też małpy pocieszające innych, nawet bardzo młode:
„Wielkie wrażenie robi uważność, z jaką te zwykle beztroskie i nieodpo
wiedzialne małe szympansy zajmują się chorymi albo kontuzjowanymi
towarzyszami”[10]. Yerkes słusznie obawiał się jednak, że gdyby relacjo
nował zbyt wiele takich historii, mógłby zostać oskarżony o idealizowanie
zwierząt, zwłaszcza swojego ulubionego bonobo o imieniu Prince Chim.
Bonobo wydają się mieć najwyższy poziom empatii ze wszystkich małp
człowiekowatych. W latach dwudziestych nieznane było jednak rozróż
nienie bonobo (szympansów karłowatych) i szympansów (szympansów
„zwyczajnych”), Yerkes myślał więc, że Prince Chim to po prostu szcze
gólny szympans.
Spośród wielu znanych mi przypadków obserwacji współczucia u bo
nobo prawdopodobnie najbardziej niezwykłym była historia z ptakiem.
Ponieważ relacjonowałem już ją wcześniej, nie powtarzałbym jej tutaj,
gdyby nie jej intrygująca kontynuacja. W zdarzeniu brała udział Kuni,
która znalazła leżącego na ziemi ptaka, nieprzytomnego po uderzeniu
o szybę. Kuni zabrała go na czubek drzewa, gdzie rozszerzyła jego skrzy
dła, jak gdyby był papierowym samolocikiem, i wypuściła w powietrze,
zachowując się więc w sposób odpowiedni do potrzeb ptaka. Tego typu
zachowanie nie pomogłoby, rzecz jasna, innemu bonobo, jednak w przy
padku ptaka było najzupełniej stosowne. Reakcja Kuni prawdopodobnie
wynikała z tego, co wiedziała o ptakach dzięki obserwowaniu ich co
dziennie w locie.
Ostatnio zasłyszałem dobrze dopełniającą przypadek Kuni historię,
w której również występuje ptak. Miała miejsce na moich starych śmie
ciach, w ogrodzie zoologicznym w Arnhem, gdzie szympansy mieszkają
na wyspie otoczonej fosą. W wodzie tętni życie: są tam ryby, żaby, żółwie
i kaczki. Pewnego dnia para młodych szympansów znalazła małe kaczątko
i bawiła się nim, jednak ponieważ wywiązała się sprzeczka, który ma go
trzymać, zwierzątko nie było traktowane zbyt delikatnie. Gdy małpy po
stanowiły wyłapać kolejne z kręcących się tam kaczątek, które natychmiast
rozsądnie pouciekały, jeden z dorosłych samców podbiegł w imponującej
pozie, rozganiając młode szympansy. Przed odejściem podszedł jednak do
ostatniej pozostałej na lądzie kaczki, po czym pstryknął w nią, jak gdyby
była szklaną kulką, a ptak bezpiecznie wpadł do fosy[11].
I w tym przypadku wyglądało to tak, jak gdyby małpa wyobraziła sobie,
co będzie najlepsze dla innego organizmu, ewidentnie wiedząc, że kaczki
związane są z wodą. Określam to jako „pomaganie ukierunkowane” – akt
pomocy dopasowany do konkretnej sytuacji. Uważam, że małpy są mi
strzami w udzielaniu tego typu wymagającej wglądu pomocy. Zachowanie
Joniego względem Kots nie było niczym wyjątkowym: to typowy przejaw
silnej skłonności szympansów do współczucia, znanej każdemu, kto kie
dykolwiek pracował z tymi zwierzętami. Nie musimy przy tym polegać na
anegdotach, jak tych, w których występują Joni czy Kuni – pocieszanie
i pomoc są tak powszechne, że można dzięki pomiarom sprawdzić, jak
małpy zachowują się w obliczu cierpiących towarzyszy, i wykazać, że jest
to odmienne od ich zwykłego zachowania. Pocieszanie jest dobrze zbada
nym zjawiskiem, równie solidnie udokumentowanym jak agresja czy za
bawa.
Nie jest jasne, jak rozpowszechnione jest ono w świecie zwierząt, jednak
wydaje się, że zachodzi również u naszych najlepszych przyjaciół, psów.
Jest oczywiście wiele świadectw anegdotycznych opowiadających o psach
pocieszających swoich cierpiących opiekunów. Przykładem jest choćby
Marley, labrador z książki Johna Grogana Marley i ja, który na co dzień
był żywiołowy i niszczycielski, ale gdy żona Grogana, Jenny, dowiedziała
się, że poroniła, pies podszedł do płaczącej kobiety i stanął w bezruchu,
przyciskając głowę do jej brzucha. Karol Darwin opisywał przypadek psa,
który gdy przechodził obok leżącego w koszyku chorego kota, za każdym
razem kilkakrotnie go lizał. Darwin uznał to za wyraźny znak życzliwości.
Również w tym przypadku nie musimy jednak polegać na pojedynczych
historyjkach – istnieją poważne badania nad współczuciem u psów.
Pierwsze z nich narodziło się przypadkiem, gdy amerykańska psycholożka
Carolyn Zahn-Waxler próbowała ustalić, w jakim wieku dzieci zaczynają
pocieszać członków rodziny, którzy udawali, że płaczą, albo wykrzykiwali
„au!”. Okazuje się, że robią to już dzieci jednoroczne, a więc będące
w wieku, w którym język nie odgrywa jeszcze dużej roli w ich reakcjach.
Równocześnie okazało się jednak, że zwierzęta domowe reagują podobnie.
Wydawały się równie poruszone, tak jak dzieci, cierpiącymi opiekunami –
pochylały się nad nimi, kładły głowy na ich nogach z widoczną troską.
A może zwierzęta zachowują się tak wyłącznie względem ludzi – którzy
karmią je i im rozkazują – a nie wobec siebie nawzajem? Na pytanie to
odpowiedziano w badaniu skonstruowanym tak samo jak te prowadzone
z udziałem naczelnych – tym razem obserwowane było następstwo starć
pomiędzy psami. Belgijscy biologowie pilnie przyglądali się dwóm ty
siącom walk, które wywiązały się pomiędzy psami wypuszczanymi co
dzienne na łąkę przez firmę produkującą karmę dla psów[12]. Gdy wybuchy
agresji przygasały, pobliskie psy podchodziły do jednego z uczestników
walki – zwykle przegranego – liżąc go, trącając nosem, siedząc z nim albo
bawiąc się. Wydawało się to uspokajać atmosferę w grupie, a po niedługim
czasie sytuacja wracała do normy.
Przodek psa, wilk, prawdopodobnie zachowuje się w ten sam sposób.
Jeśli rzeczywiście „człowiek człowiekowi wilkiem”, jak stwierdził Thomas
Hobbes, to powinniśmy to rozumieć w najlepszy możliwy sposób: wilki
wykazują między innymi skłonność do pocieszania skomlących ofiar
agresji[13].
Stawianie się na miejscu cierpiącego
W książce Jarhead Anthony Swofford opisuje swoje wspomnienia z czasu
wojny w Zatoce Perskiej w 1990 roku, podczas której służył w amerykań
skiej piechocie morskiej. Dzień przed tym, gdy jego oddział miał udać się
na walkę z przeciwnikami uzbrojonymi, jak wtedy sądzono, w broń che
miczną, jeden z jego kolegów, Welty, zorganizował sesję przytulania się:

Niedługo zginiemy w walce, więc czemu nie mielibyśmy po raz ostatni się przy
tulić, po raz ostatni zaznać kontaktu fizycznego. Welty, poprzez to przytulenie, na
nowo zrobił z nas ludzi. Odsłonił się przed nami, pokazał swoje potrzeby, a my
odsłoniliśmy się przed nim i dzięki temu nie byliśmy już dzikusami na pustyni,
gotowymi w każdej chwili przeskoczyć przez fortyfikację i zabijać[14].

Uspokajający efekt kontaktu cielesnego to część naszej ssaczej biologii,


sięgający aż do matczynego karmienia, przytrzymywania i noszenia dzieci,
i to dlatego w stresowych sytuacjach poszukujemy go i oferujemy innym.
Ludzie dotykają się i przytulają na pogrzebach, w szpitalach, podczas wo
jen, trzęsień ziemi i po przegranej sportowej. Jednym z najsłynniejszych
wizerunków takiego właśnie pocieszającego przytulenia jest czarno-białe
zdjęcie, na którym amerykański żołnierz delikatnie przytrzymuje głowę
swojego towarzysza przy klatce piersiowej. Ten drugi właśnie stracił
przyjaciela w wojnie koreańskiej[15].
Pocieszanie to powszechna reakcja na nieszczęście, rozpacz i żal, jak choćby
w zilustrowanym tu przypadku żołnierzy na wojnie

Przygotowując się do napisania książki Two in Bed, psycholog Paul


Rosenblatt przeprowadził wywiady z parami, które przeszły przez koszmar
utraty dziecka, i odnotował: „bardzo często opowiadali mi, że radzili sobie
z żalem, przytulając się i rozmawiając ze sobą nocą w łóżku”[16]. Biorąc
pod uwagę to, jak ważny dla naszego samopoczucia jest kontakt cielesny,
można się tylko dziwić, skąd pomysł na politykę „zero przytulania” wpro
wadzoną w szkole w Wirginii. Uczniowie mogli trafić na dywanik za
przytulanie się, trzymanie się za ręce, a nawet przybijanie sobie piątki.
Próbując ukrócić niestosowne zachowania, władze szkoły opracowały re
gułę zakazującą najbardziej podstawowych form wyrazu uczuć[17].
Gdy pocieszamy kogoś – albo kiedy robią to psy czy szympansy – jaka
kryje się za tym motywacja? Po części na pewno robimy to, aby pocieszyć
siebie samych. Gdy widzimy, że ktoś płacze, sami czujemy dyskomfort,
tak więc poprzez dotyk uspokajamy się. Znam dobrze to zachowanie
u młodych rezusów. Pewnego razu, gdy młoda małpka została ugryziona,
ponieważ przez przypadek spadła na dominującą samicę, zaczęła wrzesz
czeć tak przeraźliwie, że w krótkim czasie wokół niej zaroiło się od innych
młodych. Naliczyłem ich osiem – wspinały się, przepychały, ciągnęły
i napierały na siebie, w tym również na biedną ofiarę. Jak można się do
myślić, nie uspokoiło jej to. Odpowiedź małpek wydawała się automa
tyczna, jak gdyby były równie skrzywdzone jak ta ugryziona i same szu
kały sposobu na uspokojenie się[18].
To nie może być jednak cała historia. Jeśli te małpy próbowały po prostu
się uspokoić, to dlaczego podeszły do ofiary? Dlaczego nie pobiegły do
swoich matek? Po co szukać źródła niepokoju, zamiast po prostu udać się
tam, gdzie na pewno spotka ich pocieszenie? Jest jasne, że w grę wchodzi
tu coś więcej niż zarażanie emocjami. Mogłoby ono wyjaśnić potrzebę
znalezienia pocieszenia, ale nie magnetyczne przyciąganie ku płaczącemu
towarzyszowi.
Zarówno zwierzęta, jak i małe dzieci często szukają skrzywdzonych
osobników, nie wykazując żadnych śladów wiedzy o tym, co zaszło. Wy
dają się ślepo przyciągane ku ofierze, jak ćmy do płomienia. Choć lubimy
przypuszczać, że kryje się za tym troska o innych, nie wydaje się, aby
w przypadkach takich obecny był niezbędny poziom zrozumienia sytuacji.
Przyciąganie takie będę określał jako wstępne zatroskanie (pre-concern).
Jest tak, jak gdyby natura wyposażyła nas w prostą regułę behawioralną:
jeśli czujesz, że kogoś boli, idź tam i nawiąż kontakt.
Można by na to odpowiedzieć, że tego typu zasada prowadziłaby do
marnotrawienia energii na zbliżanie się do rozmaitych nieszczęśliwców,
również tych, od których lepiej trzymać się z daleka. Nie zawsze rozsądnie
jest podchodzić do kogoś w tarapatach. Nie sądzę jednak, aby trzeba się
było tym przejmować, biorąc pod uwagę, że emocje udzielają się o wiele
łatwiej, jeśli partnerem jest ktoś bliski, niż wtedy gdy pomocy potrzebuje
obcy. Prosta reguła podchodzenia do osobników cierpiących automatycz
nie prowadziłaby w takim razie głównie do pomagania rodzinie i bliskim
towarzyszom.
Jeżeli jest tak rzeczywiście, zachowania, które wiążemy ze współczu
ciem, narodziły się wcześniej niż samo współczucie. Brzmi to trochę jak
stawianie wozu przed koniem, ale po bliższym zastanowieniu się wcale tak
nie jest. Są inne przypadki, gdy zachowanie wyprzedza zrozumienie. Roz
wój języka, przykładowo, nie rozpoczyna się od nazywania przez dzieci
przedmiotów ani wyrażania myśli. Zaczyna się od gaworzenia: niemowlęta
wydają nonsensowne „ba-ba-ba-ba-ba”, później dochodząc do „ba-ma-nu-
ga-mu-du”. Gdy twierdzimy, że Homo sapiens to jedyny mówiący gatunek
naczelnych, nie mamy raczej na myśli gaworzenia, nie należy go jednak
deprecjonować. Fakt, że kariera krasomówcza każdego z nas rozpoczęła
się od tej niemowlęcej lingua franca – która jest taka sama na całym
świecie – ilustruje, jak głęboko zakorzeniony jest język. Rozwija się dzięki
pewnej pierwotnej potrzebie, w której nie występuje nic z subtelności ce
chujących końcowy produkt – czyli dokładnie tak, jak było moim zdaniem
z odruchem pomagania innym w nieszczęściu[19].
Wstępne zatroskanie to przyciąganie ku tym, których nieszczęście do
tyka nas osobiście. Nie wymaga wyobrażania sobie, że znajdujemy się
w ich sytuacji – zdolność ta może być w istocie całkowicie nieobecna, jak
choćby wtedy, gdy jednoroczne dziecko przybliża się do cierpiącego
członka rodziny. Dzieci w tym wieku nie są jeszcze w stanie zrozumieć
sytuacji drugiego człowieka. Wstępne zatroskanie może też wyjaśniać,
dlaczego niektóre zwierzęta, zwłaszcza domowe – jak na przykład kot
Oskar – szukają kontaktu z osobami przeżywającymi ból lub bliskimi
śmierci albo dlaczego maleńkie małpy tłoczą się wokół swojego cierpią
cego kolegi.
Gdy na miejscu jest już pierwotna troska, uczenie się i inteligencja mogą
dodawać do niej kolejne warstwy złożoności, sprawiając, że reagowanie
staje się coraz bardziej subtelne, aż w końcu wyłania się współczucie
w pełnym tego słowa znaczeniu. Współczucie oznacza autentyczne zatro
skanie o kogoś i próbę zrozumienia, co się stało. Na myśl przychodzi Joni
ciągnący za dłonie Kots, ponieważ wydaje się, że chciał wyczytać z jej
oczu, co się dzieje. Obserwator próbuje zorientować się, co wywołało nie
szczęście drugiej osoby i co można w tej sytuacji zrobić. Ponieważ jest to
ten poziom sympatii, z którym my, dorośli ludzie, jesteśmy najlepiej obe
znani, myślimy o nim jako o pojedynczym procesie, jako o czymś, co się
ma albo czego się nie ma. W rzeczywistości występuje w nim wiele
warstw, nagromadzonych w toku milionów lat ewolucji. Większość ssaków
wykazuje tylko część tych warstw – jedynie nieliczne mogą poszczycić się
wszystkimi[20].
W pełni rozwiniętego współczucia nie znajdziemy raczej u gryzoni,
a także psowatych i małp innych niż człekokształtne, jednak niektóre
zwierzęta o dużych mózgach mogą dzielić z ludźmi zdolność do wcho
dzenia w czyjąś skórę. Pytanie, czy jest tak w rzeczywistości, jest przed
miotem intensywnej debaty od czasu, gdy amerykański prymatolog Emil
Menzel przeprowadził swoje badania w latach siedemdziesiątych XX wie
ku. Czy szympansy mają jakieś pojęcie o tym, co czują, i wiedzą, czego
chcą i potrzebują inni? O przełomowych badaniach Menzla rzadko się dziś
mówi, ale lektura jego artykułów zawsze daje mi poczucie, że opisywane
są w nich zupełnie nowe odkrycia. Był pierwszą osobą, która zrozumiała,
jak ważne są te pytania.
Pracując w Luizjanie z dziewiątką młodych szympansów, Menzel brał
ze sobą zwierzę na duży, zamknięty, trawiasty wybieg i pokazywał ukryte
pożywienie albo coś niepokojącego, na przykład zabawkę w kształcie
węża. Potem prowadził je z powrotem do reszty grupy i wypuszczał
wszystkie zwierzęta razem. Czy szympansy zrozumieją, że jeden z nich
wie coś ważnego, a jeśli tak, jak na to zareagują? Czy dostrzegą różnicę
pomiędzy przypadkiem, gdy widział on pożywienie, a tym, gdy widział
węża?
Badania pokazały, że na wszystkie te pytania można odpowiedzieć
twierdząco. Szympansy nie mogły się doczekać, aż ich towarzysz zapro
wadzi ich do pożywienia, ale niechętnie zbliżały się do tego, który widział
węża. Była to klarowna demonstracja zarażania emocjami: zachowanie
całej grupy odzwierciedlało entuzjazm lub niepokój jednego z jej człon
ków. Sceny towarzyszące odkrywaniu pożywienia były dość zabawne,
zwłaszcza wtedy, gdy „wiedzący” stał niżej w hierarchii niż ci „odgadują
cy”. Oto co wydarzyło się, gdy szympansica Belle znała położenie jedze
nia, a samiec alfa Rock nie miał o nim pojęcia:

Gdy Rocka nie było, Belle zawsze prowadziła grupę do pożywienia i prawie
wszyscy coś dostawali. Gdy jednak testy przeprowadzano w obecności Rocka,
Belle za każdym razem coraz wolniej podchodziła do kryjówki. Nietrudno się do
myślić dlaczego. Gdy tylko wyciągała pokarm, Rock podbiegał, kopał ją albo
gryzł i zabierał wszystko.
Z czasem Belle przestała więc wyciągać jedzenie, jeśli Rock znajdował się
w pobliżu. Siadała na miejscu, gdzie było schowane, dopóki Rock nie odszedł. Po
pewnym czasie samiec zorientował się, w czym rzecz, i gdy tylko Belle siedziała
w jednym miejscu dłużej niż kilka sekund, podchodził, odsuwał ją, przeszukiwał
okolice i wyciągał jedzenie[21].

Z czasem Belle nauczyła się, aby nie podchodzić do jedzenia i nawet nie
patrzeć w jego kierunku, jeśli Rock był w zasięgu wzroku. Siadała coraz
dalej albo organizowała dywersję, prowadząc Rocka do miejsca, w którym
znajdował tylko mały kawałek pokarmu. Pozwalała mu go zabrać, po czym
szybko udawała się po pełną porcję. Upór, z jakim Rock śledził Belle,
świadczy o jego przekonaniu, że wie ona o czymś, czego nie chce ujawnić
– tego typu przyjmowanie perspektywy innego określa się jako teorię
umysłu. Rock wydawał się mieć przekonanie („teorię”), co dzieje się
w głowie Belle.
Emil Menzel jako pierwszy przeprowadził eksperyment, by sprawdzić, czy małpy
człekokształtne wiedzą, co wiedzą inni. Młody szympans szturcha patykiem ukry‐
tego w trawie węża. Na podstawie mowy ciała zwierzęcia przyglądające mu się
osobniki wiedzą, że muszą być ostrożne

Problem z tą terminologią polega na tym, że wydaje się ona sugerować,


jakoby rozumienie innych było abstrakcyjnym procesem myślowym,
przypominającym zrozumienie tego, jak woda zamienia się w lód albo
dlaczego nasi przodkowie zaczęli chodzić na dwóch nogach. Poważnie
wątpię, czy my, albo jakiekolwiek inne zwierzę, pojmujemy stan umysłu
kogoś innego na poziomie teoretycznym. Rock wydawał się tak naprawdę
odczytywać język ciała Belle i zgadywać jej intencje. Musiał się nauczyć,
że gdy tylko zjawia się Menzel, w niedługim czasie w pobliżu Belle pojawi
się coś pysznego, na czym warto położyć łapę. Pilnie obserwował więc,
w którym kierunku Belle idzie lub patrzy, zachowując się raczej jak my
śliwy, a nie jak teoretyk[22].
Eksperyment Menzla z osobnikami „wiedzącymi” i „zgadującymi” za
inspirował wielu naśladowców, co ilustrują liczne badania tego typu
z udziałem dzieci, innych małp, ptaków, psów i tak dalej. Dzięki nim wie
my teraz, że przyjmowanie perspektywy innych nie jest ograniczone do
dorosłych osobników naszego gatunku. Najlepiej rozwinięte jest u zwierząt
z dużymi mózgami, ale te z mniejszymi niekoniecznie są tej umiejętności
pozbawione. Przyjrzyjmy się może trzem reprezentatywnym przykładom
badań, które pozwoliły na sformułowanie tego wniosku.

• Ludzkie dzieci są mistrzami w odczytywaniu cudzych myśli. Już


w bardzo młodym wieku orientują się, że nie wszyscy wiedzą to, co
one. W jednym z eksperymentów przyglądają się, jak Maxi chowa
czekoladę w szufladzie i odchodzi. Matka Maxiego przenosi ją jednak
przez przypadek w inne miejsce. Gdzie Maxi będzie jej szukał, gdy
wróci? Czy tam, gdzie czekolada rzeczywiście się znajduje (gdzie
położyła ją matka), czy też tam, gdzie widział ją po raz ostatni
(w szufladzie)? Większość czteroletnich dzieci podaje dobrą odpo
wiedź, przyjmując tym samym perspektywę Maxiego, choć wiedzą,
że on się myli[23].
• Indah, samica orangutana z National Zoo w Waszyngtonie, nauczyła
się prowadzić ludzi do jedzenia, które znajdowało się poza jej klatką.
Zatrzymywała przechodzącą obok pracownicę zoo, łapała ją za rękę,
po czym odwracała ją tak, aby stała twarzą w twarz z leżącym na
ziemi jedzeniem. Popychała ją następnie delikatnie do przodu, aby
pracownica podniosła smakołyk i jej podała. Co jednak, gdy prze
chodząca osoba nie była w stanie widzieć, mając na przykład wiadro
na głowie? Jeśli Indah miała wybór, zaczepiała kogoś, kto widzi, jed
nak gdy w pobliżu był tylko człowiek z zakrytą głową, najpierw
zdejmowała wiadro, a dopiero potem popychała go w kierunku je
dzenia. Sama opracowała tę sprytną technikę, którą później przete
stowano dodatkowo za pomocą przezroczystego wiadra. Ponieważ
Indah nie zdejmowała wiadra, jeśli dawało się przez nie patrzeć, wy
dawała się rozumieć, że inni potrzebują wzroku, aby jej pomóc.
• Kruki mają wielkie mózgi i należą do najsprytniejszych ptaków. Tho
mas Bugnyar zaobserwował u kruków podstępną strategię przypomi
nającą zachowania małp. Pewien niski rangą samiec był mistrzem
w otwieraniu pojemników, jednak znajdujące się w nich smakołyki
często zabierał mu samiec dominujący. Z czasem nauczył się więc
rozpraszać swojego konkurenta, entuzjastycznie otwierając puste po
jemniki i zachowując się tak, jak gdyby z nich coś wyjadał. Gdy do
minujący ptak zorientował się, „bardzo się zdenerwował i zaczął rzu
cać różnymi przedmiotami”[24]. Bugnyar udokumentował również
fakt, że gdy kruki zbliżają się do ukrytego pożywienia, biorą pod
uwagę to, które osobniki widziały, że jest ono schowane. Jeśli ich
konkurent ma tę samą wiedzę co oni, udają się po smakołyk w po
śpiechu. Gdy wokół znajdują się osobniki bez tej wiedzy, kruki po
trafią wstrzymać się z wyciągnięciem pożywienia.

Nietrudno dostrzec, jak wiele autorzy tych eksperymentów zawdzięczają


pierwotnemu badaniu Menzla: smakołyk zostaje schowany, następnie od
naleziony, a sztuczka polega na dowiedzeniu się, co wiedzą inni (albo,
mówiąc precyzyjniej, czego mogli się dowiedzieć inni). Na ironię zakrawa,
że tego typu badania wyrosły z prac na temat naczelnych, choć przez pe
wien czas modne było powątpiewanie, że zwierzęta inne niż ludzie są
w stanie pojąć stan umysłu innych. Wątpliwości te zostały już niemal cał
kowicie rozwiane. W świetle najnowszych badań granica między małymi
dziećmi a małpami człekokształtnymi jest zatarta, podobnie jak granica
między człekokształtnymi a pozostałymi małpami oraz nimi i innymi
zwierzętami. Tylko te najbardziej zaawansowane formy wiedzy o tym, co
wiedzą inni, mogą być ograniczone w swoim występowaniu do naszego
gatunku[25].
Przy całym morzu tuszu, jaki wylano na ten temat, trzeba przyznać, że
mamy tu do czynienia z ograniczonym zjawiskiem. Lubię je określać jako
przyjmowanie perspektywy „na zimno”, ponieważ polega ono całkowicie
na wyczytywaniu tego, co inni rozumieją albo wiedzą. Nieistotne jest przy
tym, czego inni chcą, potrzebują albo jak się czują. Umiejętność tę oczy
wiście świetnie jest mieć, ale empatia opiera się na innej zdolności, nakie
rowanej raczej na sytuację i emocje kogoś innego. Dawno temu Adam
Smith określił ją jako „stawianie się w wyobraźni na miejscu człowieka
cierpiącego”[26].
Słyszymy krzyki dzieci wydobywające się z okna płonącego domu. Na
sza świadomość wędruje ku nim i trącone zostają struny naszego serca.
Potem rozglądamy się jednak i oceniamy, jakie są opcje. Czy mogą wy
skoczyć? Czy damy radę je złapać? Czy ktoś wezwał straż pożarną? Czy
jest wyjście z domu i jakie są do niego dojścia? To powiązanie pobudzenia
emocjonalnego, które sprawia, że nam zależy, z aktywnością poznawczą,
dzięki której lepiej oceniamy sytuację, stanowi znak rozpoznawczy empa
tycznego przyjmowania perspektywy. Te dwie strony muszą pozostawać
w równowadze. Gdy emocje zwyciężą, przyjmowanie perspektywy może
się rozmyć, czego tragiczną ilustracją było to, co przydarzyło się orangu
tanom w singapurskim ogrodzie zoologicznym. Gdy młoda małpa zaplą
tała swoją szyję w zwój liny, jej matka próbowała ją uwolnić, szarpiąc za
jej całe ciało. Pracownicy zoo, którzy chcieli zainterweniować, zostali
odepchnięci przez matkę, a jej próby ratunku stały się tak rozpaczliwe, że
ostatecznie zabiła swoją córkę, przetrącając jej szyję[27].
Porównajmy to z podobnym przypadkiem ze szwedzkiego zoo. Cztero
letni szympans, bliski uduszenia, wisiał na linie do wspinaczki, która
dwukrotnie okręciła mu się wokół szyi. Po cichu szarpał się ze sznurem,
a jego nogi wisiały w powietrzu. Najstarszy, dominujący samiec podszedł
do niego, podniósł go jedną ręką, a drugą odplątał linę. Następnie opuścił
malca na ziemię i delikatnie go położył. Wszystko to wydarzyło się w cią
gu kilku sekund, a operacja ratunkowa sprowadziła się do kilku szybkich
ruchów. Krzyczał tylko przyglądający się temu człowiek[28].
Być może chęć uratowania córki była zbyt silna, aby jej matka myślała
jasno. Może orangutanowi temu brakowało doświadczenia z linami.
Szympans z drugiej opowieści zachował jednak spokój i zrobił to, co na
leży. Potrzeba wielkiej inteligencji, aby powstrzymać najbardziej naturalny
impuls – ciągnąć – i zamiast tego zrobić to, co jest najbardziej skuteczne.
Tego typu przypadki ilustrują dwa elementy składające się na akt pomocy:
emocje i zrozumienie. To drugie wymaga spojrzenia na sytuację z cudzej
perspektywy. Dopiero gdy wystąpią obydwa procesy, może nastąpić
przejście od wstępnego zatroskania do prawdziwej troski, w tym również
do pomagania ukierunkowanego, charakterystycznego dla najbliższych
krewnych naszego gatunku.

Skok do wody
Atlanta, gdzie na uniwersytetach, w ogrodzie zoologicznym i w pobliskim
mieście Athens pracuje kilka specjalistycznych grup badawczych, jest
mekką prymatologii. Syn Menzla, Charles, który poszedł w ślady ojca
i stał się badaczem szympansów, mieszka parę ulic od mojego domu
w Stone Mountain. Pewnego dnia, gdy dziadek przyjechał odwiedzić
swoje wnuki, udało mi się namówić Emila na wywiad w mojej kuchni nad
talerzem zupy. Miał wtedy nieco ponad siedemdziesiąt lat[29].
Choć Emil urodził się i wychowywał w Indiach, jest typowym dżentel
menem z Południa: łagodny, uprzejmy, ze świetnym poczuciem humoru.
Wciąż jest bardzo oddany ideom, które zapoczątkował, a które zbiegają się
też z moimi poglądami. Ma bardzo wysokie zdanie o inteligencji małp
i uważa, że głównym czynnikiem ograniczającym postęp nauki jest ludzka
wyobraźnia i kreatywność, a nie zdolność lub niezdolność zwierząt do
sprostania naszym oczekiwaniom.
Opowiedział mi historię opublikowania wyników swoich badań z ukry
tymi przedmiotami i o tym, że chciał zająć się kolejnymi pytaniami, jednak
stale zapraszano go, aby wygłaszał wykłady na temat tego jednego ekspe
rymentu. Na jednym z takich wystąpień, odbywającym się na pewnym
uniwersytecie na Wschodnim Wybrzeżu, sesji przewodniczył słynny be
hawiorysta, który zirytował Menzla. Po pierwsze, nie dał dojść do głosu
członkom publiczności. Po drugie, pouczył mówcę, stwierdzając, że po
nieważ tak trudno pracuje się z szympansami, znacznie praktyczniej jest
prowadzić badania na gołębiach. W owych czasach popularne było dzi
waczne przekonanie, że nie ma znaczenia, jakie zwierzę się bada: ponie
waż wszystkie uczą się metodą bodziec–reakcja, szympans nie robi tak
naprawdę nic innego niż gołąb[30].
Ów profesor wmanewrował się jednak w pułapkę, ponieważ Menzel
postanowił zademonstrować nagranie spektakularnej ucieczki, która na
stąpiła kilka lat wcześniej. Jego szympansy oparły o ścianę ogrodzenia
długi słup, po czym część z nich przytrzymywała go, a reszta wspinała się,
żeby uciec. Tego typu rzeczy nie obserwuje się zwykle u gołębi. Menzel
postanowił opisać film tak neutralnie, jak się tylko dało, unikając odwoły
wania się do złożonych zjawisk poznawczych. Stwierdzał więc, że „Rock
chwyta za słup, patrząc na innych” albo „tutaj szympans przeskakuje przez
ścianę”[31].
Po wykładzie znany profesor wstał i oskarżył Menzla o nienaukowe po
dejście i antropomorfizm – przypisywanie planowania i intencji zwierzę
tom, które oczywiście ich nie posiadają. Menzel odparł, co wywołało
gromki aplauz sali, że nic im nie przypisywał, a jeśli profesor widział na
filmie planowanie i intencje, to musiał sam je tam ujrzeć, ponieważ
w słownym komentarzu nie padło ani jedno takie słowo.
Nie da się patrzeć na szympansy i nie zauważyć, jakie są bystre. Menzel
powiedział, że czasem zastanawia się, ile jeszcze kryje się na stronicach
ręcznie spisanych notatek, które sporządził w trakcie swoich eksperymen
tów (zasugerowałem oczywiście, że skoro jest teraz na emeryturze, nic go
nie powstrzymuje przed odkopaniem tych notatek, ale Menzel obojętnie
wzruszył ramionami). Gorąco argumentował za metodą pracy polegającą
na wielokrotnym oglądaniu tego samego nagrania i zastanawianiu się, co
może ono znaczyć, nawet jeśli dane zachowanie wystąpiło tylko raz. Pro
testował przeciwko nazywaniu pojedynczej obserwacji „anegdotą”, doda
jąc z szelmowskim uśmiechem: „jak dla mnie, anegdota oznacza tyle co
cudza obserwacja”. Jeśli widziałeś coś na własne oczy, śledziłeś dynamikę
całego zdarzenia od początku, zwykle nie ma wątpliwości, jak je zinter
pretować. Inni mogą być jednak sceptyczni i trzeba ich przekonywać.
To bardzo ważne, ponieważ najbardziej uderzające przypadki empa
tycznego przyjmowania perspektywy innych, zarówno u ludzi, jak i u in
nych zwierząt, to pojedyncze wydarzenia. Pewnego dnia incydent taki miał
miejsce, gdy podziwiałem lilie wodne w wielkim stawie w Balboa Park
w San Diego. Jeziorko nie było niczym zabezpieczone, a wzdłuż niego
prowadziła ścieżka, po której chodziło wielu ludzi. Małe dziecko, mniej
więcej trzyletnie, przemknęło między spacerującymi i wpadło prosto do
wody. Byłem zaskoczony, jak szybko skryło się pod nią: w pewnym mo
mencie usłyszeliśmy plusk, a chwilę później już go nie było. Zanim kto
kolwiek zdążył zareagować, do wody wskoczyła za nim matka i wkrótce
trzymała już swojego synka w ramionach. Musiała biec za nim, wiedząc,
co się święci, i bez żadnego wahania, w ubraniu, weszła za nim do stawu.
Gdyby tego nie zrobiła, kto wie, ile czasu by zajęło odnalezienie dziecka
w mulistej wodzie.
Przypadek ten ilustruje wyczulenie na sytuację innego na poziomie,
którego nie da się odtworzyć w warunkach laboratoryjnych. Możemy za
pytać ludzi, jak się zachowają w danych okolicznościach, albo przetesto
wać ich reakcje w umiarkowanie niepokojącej sytuacji, ale nikt nie spraw
dzi systematycznie, jak reaguje rodzic na tonące dziecko. Tego typu sytu
acje, które w zasadzie nie poddają się testom, reprezentują jednocześnie
najbardziej interesującą formę altruizmu, która przy tym bezpośrednio
wpływa na szanse przeżycia. To samo dotyczy zwierząt: możemy badać,
jak reagują na ukryte przedmioty albo jak odbierają wołania cierpiących
towarzyszy, ale kto zgodzi się przeprowadzić eksperyment, w którym ko
lega albo krewny zostaje podduszony przez zaciągniętą wokół szyi linę?
Na pewno nie zrobimy tego ani ja, ani większość innych naukowców.
Musimy więc polegać na pojedynczych opisach reakcji małp na tego typu
wypadki.
W przypadku ludzi takie anegdoty ukazują się w gazetach. Przykłado
wo, nowojorczycy, którzy 11 września 2011 roku uciekli z zapadających
się wież World Trade Center, opisywali dzielnych strażaków wchodzących
do budynków i niosących sprzęt do ratowania życia. Zwykli ludzie wybie
gali, a strażacy wbiegali. Ci pierwsi panikowali, a ci drudzy działali
z wielką pewnością siebie, zarządzając ewakuacją, zapewniając równe
tempo opuszczania budynków, samemu wchodząc do środka i czasem
przypłacając to życiem.
Albo weźmy przypadek sierżanta Tommy’ego Riemana, który znalazł
się pod ostrzałem w 2003 roku w trakcie misji wojskowej w Iraku. Osła
niając swojego towarzysza, strzelał w kierunku napastników. Odniósł kilka
ran od kul i odłamków, jednak odmówił przyjęcia pomocy medycznej, do
póki z miejsca zasadzki nie ewakuowano innych rannych. Każdy kataklizm
ma swoich bohaterów, wbiegających do płonących budynków i wskakują
cych do lodowatej rzeki, by ocalić kompletnie obcego człowieka. W trak
cie niemieckiej okupacji wielu ludzi narażało swoje życie, ukrywając Ży
dów, jak rodzinę Anne Frank w Amsterdamie, a w czasach głodu farmerzy
często dzielili się jedzeniem z głodnymi mieszkańcami miast. Podczas
trzęsienia ziemi w środkowych Chinach w 2008 roku media opisały nawet
„Matkę Numer Jeden” – policjantkę, która karmiła piersią osierocone
dzieci w zniszczonym po kataklizmie mieście. Jiang Xiaojuan, sama bę
dąca wówczas matką małego dziecka, uznała, że ma dość mleka, aby się
nim podzielić[32].
Nic z tego nie miałoby miejsca, gdyby nie nasza zdolność do empatii.
Istnieje tyle opowieści o ludzkim poświęceniu, że zachowanie to słusznie
uznajemy za charakterystyczne dla naszego gatunku i chętnie zauważamy
je u swoich przodów. Gdy na Kaukazie znaleziono niedawno czaszkę ho
minida kompletnie pozbawionego zębów, naukowcy uznali, że osobnik ten
nie byłby w stanie przetrwać, gdyby nie zapewniano mu opieki i żywności.
Stwierdzili, że nasi przodkowie, choć żyli niemal dwa miliony lat temu,
musieli być bardzo podobni do ludzi współczesnych, skoro praktykowali
akty współczucia[33].
To jednak opiera się na założeniu, że współczucie ograniczone jest do
naszej linii ewolucyjnej. Tymczasem niektóre zwierzęta również karmią
osobniki mające problem z samodzielnym zdobyciem pożywienia. Przy
kładowo, w Parku Narodowym Gombe w Tanzanii stara, schorowana sa
mica, nazwana przez obserwatorów Madame Bee, miała problem ze wspi
naniem się na drzewa owocowe i czasem musiała polegać na pomocy
swoich córek:

Zerknęła na swoje córki, a następnie położyła się na ziemi i oglądała, jak szukają
dojrzałych owoców. Po mniej więcej dziesięciu minutach Little Bee zeszła na dół.
Jeden owoc trzymała zębami za ogonek, a drugi w dłoni. Gdy dotknęła ziemi,
Madame Bee wydała kilka delikatnych chrząknięć. Little Bee podeszła, również
chrząkając, i położyła trzymany w ręku owoc obok matki. Następnie siadła obok
i dwie samice zaczęły wspólnie zajadać[34].
Jest tak wiele dowodów na altruizm u człekokształtnych, że przytoczę
tylko kilka przykładów, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości[35]. W pewnych
przypadkach małpy troszczą się o krewnych, jednak są też sytuacje, gdy
troska wymierzona jest w osobniki niespokrewnione. W naszym ośrodku
badawczym mieszka stara samica Peonia, która spędza dnie z innymi
szympansami na dużym wybiegu na świeżym powietrzu. Gdy ma gorszy
dzień, dopada ją zapalenie stawów i ma duże trudności z chodzeniem
i wspinaniem się. Inne samice pomagają jej jednak. Przykładowo, bywa
tak, że Peonia z głośnym sapaniem podchodzi pod strukturę do wspinania
się, na której siedzi grupa iskających się zwierząt. Niespokrewniona
młodsza samica staje za nią, kładzie obie ręce na jej sporym tyłku
i z wielkim wysiłkiem napiera, aż Peonia w końcu daje radę dołączyć do
reszty.
Obserwowaliśmy też przypadki, gdy Peonia wstaje i powoli rusza
w kierunku dość odległego kranika z wodą. Młodsze samice czasem wy
przedzają ją, nabierają nieco wody, po czym wracają do Peonii i częstują
ją. Z początku nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ponieważ widzieliśmy tylko,
jak jedna samica zbliża swój pysk do pyska Peonii, jednak po pewnym
czasie ich zachowanie stało się jasne: starsza szympansica szeroko otwie
rała usta, a młodsza samica wypluwała do nich wąski strumień wody.
ChimpHaven to organizacja zajmująca się przesiedlaniem szympansów,
które spędziły lata w warunkach laboratoryjnych, na duże zalesione wyspy.
Trafia tam wiele zwierząt, które nigdy nie miały kontaktu z trawą, krze
wami, drzewami. Jedna taka samica, Sheila, wytworzyła więź z niespo
krewnioną młodszą szympansicą, Sarą, która miała doświadczenie z drze
wami i nie bała się na nie wspinać. Zanim Sheila nauczyła się tego same
go, obserwując swoją przyjaciółkę, Sara od czasu do czasu urywała liścia
stą gałąź i zanosiła Sheili do skubania.
Sara uratowała też kiedyś Sheilę przed atakiem węża. Sara zobaczyła go
jako pierwsza i głośno zaszczekała ostrzegawczo, na co Sheila podeszła,
aby zobaczyć, co się dzieje. Sara chwyciła ją za rękę, stanowczo odpycha
jąc do tyłu, po czym dźgała węża kijkiem, przysuwając się do niego
i równocześnie odsuwając Sheilę coraz dalej. Później obserwatorzy
stwierdzili, że wąż był jadowity[36].
Można by uznać, że żadnego z tych zachowań nie da się porównać
z wbieganiem do płonącego budynku: nie są aż tak ryzykowne i kosztow
ne. Byłem kiedyś na wykładzie pewnego znanego psychologa, który tłu
maczył słuchaczom, że choć altruizm można zaobserwować u zwierząt, to
zawsze stawiają one przeżycie własne ponad innych osobników. „Małpa
nigdy nie wskoczy do jeziora, aby uratować inną”, orzekł z wielką pew
nością siebie. Gdy tylko wypowiedział te słowa, zacząłem szperać w pa
mięci w poszukiwaniu kontrprzykładu – byłem pewien, że słyszałem
o czymś odpowiednim. Małpy i woda to niebezpieczne połączenie, znacz
nie bardziej niż ludzie i woda, ponieważ małpy nie umieją pływać. Szym
pansy potrafią spanikować i utonąć w wodzie po kolana. Czasem udaje im
się przemóc ten strach, ale każde wejście małpy do wody to akt wielkiej
odwagi.
W ogrodach zoologicznych małpy bywają trzymane na wyspach oto
czonych wypełnionymi wodą fosami. Znane są przypadki osobników, które
ruszyły na ratunek tonącym towarzyszom, czasem ze śmiertelnym skut
kiem dla obu stron. Jeden samiec stracił życie, gdy wszedł do wody, aby
wyciągnąć dziecko upuszczone przez niezręczną matkę. W innym zoo
młody szympans zahaczył o drut pod napięciem i spanikował, zeskakując
ze swojej matki do wody, po czym oboje utonęli, gdy matka wskoczyła za
nim, by go uratować. Gdy Washoe, pierwsza szympansica uczona języka,
usłyszała krzyk innej samicy i głośny plusk, przeskoczyła przez dwa
ogrodzenia pod napięciem, aby uratować szaleńczo miotającą się ofiarę.
Washoe weszła na śliskie błoto otaczające fosę, chwyciła szympansicę za
rękę i wyciągnęła ją na brzeg[37].
Lęku przed wodą nie da się oczywiście przemóc, jeśli nie towarzyszy
temu potężna motywacja. Tłumaczenia odwołujące się do mentalnych
kalkulacji („Jeśli pomogę jej teraz, ona pomoże mi w przyszłości”) nic nie
wyjaśniają: kto zaryzykowałby życie dla tak niepewnego hazardu? Tylko
bezpośrednio przeżywane emocje są w stanie sprawić, że zarzuca się
wszelką ostrożność[38]. Podobny heroizm to dość częste zjawisko w życiu
społecznym szympansów. Przykładowo, gdy samica reaguje na krzyki
swojej towarzyszki i broni jej przed dominującym samcem, naraża się dla
kogoś innego. W warunkach naturalnych obserwuje się jeszcze bardziej
ryzykowne zachowania, jak na przykład wtedy, gdy szympansy zbiegają
się, słysząc, jak jeden z nich jest atakowany przez lamparta. W gęstym le
sie nie zawsze widać, co się dzieje, jednak wrzaski mają różną intensyw
ność, a małpy umiejętnie rozpoznają skrajną panikę w głosie ofiary. Las
natychmiast wypełnia się agresywnymi wołaniami i szczekaniem ze strony
wszystkich okolicznych szympansów, które szybko zbiegają się w miejscu
ataku, otaczając lamparta, a ten często decyduje się uciec przed takim tłu
mem napastników[39].
Poświęcenie dla innych, emocjonalne wyczulenie na ich sytuację i zro
zumienie, jaka pomoc będzie skuteczna, to połączenie tak charaktery
styczne dla naszego gatunku, że właśnie je określamy jako ludzkie zacho
wanie. Jestem przekonany, że nasz gatunek jest wyjątkowy ze względu na
to, w jakim stopniu wchodzimy w skórę innych osób. Znacznie lepiej od
innych zwierząt rozumiemy, jak czują się inni i czego mogą potrzebować.
Nasz gatunek nie jest jednak pierwszym ani jedynym, u którego występuje
pomoc oparta na wglądzie w sytuację. Na poziomie zachowania różnica
pomiędzy wskakującymi do wody człowiekiem i małpą nie jest specjalnie
duża. Na poziomie motywacji też nie może być więc zbyt wielka.

Czerwony Kapturek
Jakże nierozsądnie ze strony Czerwonego Kapturka było myśleć, że
w łóżku leży babcia. Każde dziecko wie przecież, że siedział w nim zły
wilk!
Czy każde dziecko rozumie jednak, że Czerwony Kapturek się nie bał?
Wydawałoby się oczywiste, że gdyby dziewczynka wiedziała to, co wiemy
my, powinna być bardzo przestraszona. Ponieważ jednak nie wiedziała, kto
naprawdę chowa się pod kołdrą, nie miała czym się przejmować. Prawi
dłowa odpowiedź na pytanie o stan jej umysłu brzmi więc: „nie bała się”.
Większość dzieci odpowiada jednak błędnie: nie potrafią powstrzymać się
przed projekcją własnego niepokoju na bohaterkę bajki.
Psychologowie uważają to za niepowodzenie: brak umiejętności przy
jęcia perspektywy drugiej osoby. Ja patrzę na to jednak inaczej. Dzieci
przyjmują punkt widzenia Czerwonego Kapturka na sposób odpowiedni
dla wysoce emocjonalnych sytuacji. Stawiają się na jego miejscu: wy
obrażają sobie, że stoją przed łóżkiem babci, trzymając koszyk, jednak
wciąż są wyposażone w swoją własną wiedzę. I oczywiście czują w tej
sytuacji przerażenie. Psychologowie mogą oczekiwać racjonalnej oceny
sytuacji, jednak dzieci mają trudność ze zdystansowaniem się wobec żar
łocznego drapieżnika. Dopiero w wieku siedmiu–ośmiu lat nabierają tego
typu dystansu – i chwalimy je za zrozumienie, że Czerwony Kapturek tak
naprawdę nie boi się, gdy podchodzi do łóżka – ale prawdziwą lekcją jest
tu przytłaczająca moc emocjonalnego utożsamiania się.
Dzieci nie pozostają neutralne, lecz kierują się ku empatii. To pierwotne
powiązanie emocjonalne automatycznie przejmuje stery, gdy ktokolwiek,
z kim czują bliskość, wpada w kłopoty. W równym stopniu dotyczy to do
rosłych. Horrory, podobnie jak straszne bajki dla dzieci, odwołują się wła
śnie do tej tendencji. Dostajemy cios poniżej pasa, identyfikując się z bo
haterami filmu całymi, że tak powiem, trzewiami znacznie bardziej niż
wtedy, gdy oglądamy film Ingmara Bergmana. Gdy postać, której kibicu
jemy, zbliża się do mordercy z siekierą ukrytego za zasłoną prysznicową,
nie analizujemy zbyt szczegółowo, co wie, a czego nie wie.
Zdolność dzieci do emocjonalnego wejścia w czyjąś skórę i odgadnięcia,
jak on się czuje, zbadano eksperymentalnie. Przykładowo, dziecko przy
gląda się dorosłemu, który otwiera pudełko z prezentem. Samo nie może
zajrzeć do środka, ale gdy osoba dorosła radośnie wykrzykuje „Ojej!”,
dziecko odgaduje, że w środku musi kryć się coś fajnego, jak cukierki. Je
śli zaś osoba ta wygląda na zawiedzioną i mówi „O nie!”, dziecko rozumie,
że jest tam coś niesmacznego, jak brokuł. Jego reakcja nie różni się tak
bardzo od tego, co robią małpy Menzla, które zauważają, że jedna z nich
wie o ukrytym pożywieniu albo o zagrożeniu.
Dzieci odczytują „serca” wcześniej niż „mózgi”. Już w bardzo młodym
wieku rozumieją, że inni ludzie mają oczekiwania i potrzeby i że nie
wszyscy muszą chcieć albo potrzebować tego samego. Wiedzą na przy
kład, że dziecko szukające swojego królika będzie szczęśliwe, gdy go uj
rzy, podczas gdy dziecko szukające psa nie zainteresuje się tym samym
królikiem[40].
Traktujemy tego typu umiejętności jako oczywiste, ale czy zauważyli
ście kiedyś, że nie wszyscy z nich korzystają? Mam tu na myśli dorosłych,
jak choćby dwa podstawowe, znane wszystkim „typy prezentowe”. Jedni
ludzie wkładają wiele wysiłku w to, aby sprezentować ci coś, co tobie się
spodoba. Wiedząc, że uwielbiam operę albo bawi mnie akurat domowy
wypiek chleba, kupują mi bilet na najnowszy występ Anny Netrebko albo
najlepszą mąkę żytnią w całym mieście. Zawsze mam w takich sytuacjach
poczucie, że ilość wydanych pieniędzy jest drugorzędna wobec tego, że
osoba taka ewidentnie miała ochotę sprawić mi przyjemność. Drugi typ to
osoby, które dają nam to, co sami lubią. Nie zauważyli najwyraźniej, że
w moim domu nie ma nic niebieskiego, ale ponieważ kochają ten kolor,
spływa na nas zaszczyt wyciągnięcia z pudełka kosztownego niebieskiego
wazonu. Ludzie niebędący w stanie wykroczyć poza swoje własne prefe
rencje ignorują miliony lat ewolucji, które pchały nasz gatunek ku coraz to
lepszym zdolnościom przyjmowania perspektywy innych.
Każdego dnia ludzie na całym świecie są gotowi, by polepszyć życie
innym, w tym również kompletnie obcym, o ile nie sprawia im to zbyt
dużo kłopotu. Ściśle rzecz biorąc, nie jest to altruizm, dopóki dana czyn
ność nie wymaga jakiegoś wysiłku. Tutaj mówię tymczasem o przypad
kach, w których nic nie tracimy. Dobrą ilustracją jest to, co przydarzyło się
mnie i mojej żonie na pieszej wyprawie w Kanadzie. Miało to miejsce
dawno temu, kiedy pierwszy raz byliśmy w Ameryce Północnej, gdzie
każdy dystans okazał się dziesięciokrotnie większy, niż byliśmy to sobie
w stanie wyobrazić. Próbowaliśmy wydostać się z wiodącej wzdłuż jeziora
ścieżki, na której gigantyczne komary pożerały nas żywcem, i postanowi
liśmy pójść w kierunku najbliższego miasta. Szliśmy i szliśmy niekończącą
się drogą, a słońce przypiekało nas niemiłosiernie. Wielkie kombi z kana
dyjską rodziną w środku zatrzymało się obok nas, a kierowca nonszalanc
ko wychylił się i zapytał: „Może was podwieźć?”. Kiedy powiedział nam,
jak daleko jest do miasta, zgodziliśmy się ze sporym entuzjazmem. Do
dzisiaj czuję wdzięczność.
To tzw. altruizm o niskich kosztach – jedna osoba nie poświęca się
przesadnie dla drugiej, jednak i tak w dużym stopniu jej pomaga. Robimy
to bardzo często. Kiedy komuś na lotnisku spadnie karta pokładowa
i zwracam mu na to uwagę, kosztuje mnie to niewiele, ale człowiekowi
temu oszczędza sporego zmartwienia. Zwyczajowo przytrzymujemy też
drzwi dla kogoś, kto idzie za nami, przesuwamy się na ławce, gdy ktoś
chce się dosiąść, powstrzymujemy nieznajome dziecko przed wtargnięciem
na ulicę i pomagamy starszej osobie podnieść ciężki bagaż. Ludzie świet
nie sobie radzą z tego typu pomocą, oczywiście jeśli warunki są w miarę
dogodne – zachowania takie znikają, gdy Titanic zaczyna nabierać wody.
W ciężkich warunkach koszt uprzejmości rośnie.

Altruizm o niskich kosztach jest powszechnie spotykany u ludzi, co ilustruje choć‐


by jeden gracz w tenisa pomagający drugiemu
Aby myśleć o innych, nawet w niewielkim stopniu, potrzeba empatycz
nego przyjmowania perspektywy innych. Trzeba zrozumieć, jaki wpływ na
innych będzie miało nasze zachowanie. Szukając analogii ze świata zwie
rząt, przypomniałem sobie o interesującym zachowaniu, które zaobserwo
wałem u dzikich szympansów w wysuszonym korycie rzeki w górach Ma
hale w Tanzanii. Zwierzęta, iskając się, wypoczywały na wielkich głazach.
Czytałem o ich tzw. społecznym drapaniu, ale nigdy nie widziałem go na
własne oczy.
Drapanie społeczne ma miejsce wtedy, gdy jedna małpa podchodzi do
drugiej, przez chwilę żwawo drapie ją po plecach paznokciami, po czym
zaczyna ją iskać. W całej sesji iskania może dojść do dalszych przerw na
drapanie. Samego zachowania nietrudno się nauczyć zwierzęciu, które
często drapie samo siebie, jednak jest tu pewien haczyk: gdy ktoś drapie
siebie, jest to zwykle po to, aby ulżyć swędzeniu (spróbujcie nie drapać się
przez godzinę, a docenicie, jak jest ważne). Drapanie czyichś pleców to
jednak coś zupełnie innego: samemu drapiącemu nie przynosi żadnej ko
rzyści.
Społeczne drapanie raczej nie jest wrodzone. Wiemy o tym, ponieważ,
co ciekawe, wykazują je tylko szympansy z Mahale. Zachowania tego nie
udokumentowano w żadnej innej społeczności szympansów. Antropolodzy
i prymatolodzy określają tego typu zachowania, właściwe dla jednej grupy,
przekazywane tylko pomiędzy jej członkami, jako „zwyczaje”. Jedzenie
nożem i widelcem jest zwyczajem ludzi Zachodu, a jedzenie pałeczkami
zwyczajem ludzi Wschodu. Samo odkrycie zwyczajów u szympansów nie
jest niczym wyjątkowym, ponieważ zwierzęta te wykazują ich wiele, wię
cej niż jakikolwiek inny gatunek oprócz nas samych. Prawdziwa zagadka
brzmi: na jakiej drodze w społeczności Mahale przyjął się zwyczaj, który
nakierowany jest na innych, a nie na siebie?[41]
Jakie są początki zwyczaju, występującego u szympansów z Mahale, w którym
beneficjentem jest inny osobnik? Zwierzę pośrodku drapie plecy drugiego, wyko‐
nując długie pociągnięcia ręką

Jak uczymy się, aby przytrzymywać komuś drzwi? Można by powie


dzieć, że tak powiedzieli nam rodzice, co oczywiście jest prawdą, ale póź
niej zachowanie to zostaje wzmocnione, gdy sami zostaniemy w ten spo
sób potraktowani i poczujemy wdzięczność. Z tego można wywnioskować,
że miło byłoby robić to samo dla innych. Czy to w ten sposób rozprze
strzeniło się drapanie u szympansów z Mahale? Wyobraźmy sobie, że jed
na małpa została przypadkowo podrapana przez inną i było to tak przy
jemne, że postanowiła zaoferować to samo jakiejś trzeciej, być może
osobnikowi, któremu chciała się odwdzięczyć, na przykład szefowi. Jest to
oczywiście możliwe, ale zakłada przyjmowanie perspektywy. Drapiący
musiałby przetłumaczyć doświadczenie cielesne na działanie, które wy
wołuje to samo doświadczenie u kogoś innego. Musiałby zdać sobie spra
wę, że inni czują to, co czuje on.
Drapanie społeczne to zwodniczo proste zachowanie, za którym kryje
się głęboka tajemnica, niedająca się rozwikłać wyłącznie na podstawie
obserwacji w środowisku naturalnym. Mógłbym obejrzeć to zachowanie
tyle razy, ile Toshisada Nishida – który gościł mnie w Mahale – w ciągu
spędzonych tam czterdziestu lat, i wciąż nie miałbym pojęcia, co się za
nim kryje. Nie możemy zapytać szympansów, dlaczego to robią, i jest już
za późno na zaobserwowanie pierwszego drapania społecznego, które za
początkowało ten zwyczaj. Rozwiązaniem są badania z udziałem osobni
ków schwytanych: problemy wynikające z obserwacji polowych można
rozpracować w warunkach, które pozwalają na przeprowadzanie systema
tycznych badań. Możemy przykładowo sprawdzić, czy naczelne wykazują
wrażliwość na dobro innych, jeśli damy im szansę dokonywania małych
aktów życzliwości.
W ciągu ostatnich kilku lat wzrosło zainteresowanie tą kwestią. Zacznę
od dwóch prostych badań na naszych własnych kapucynkach. Posiadamy
dwie grupy tych ślicznych brązowych małpek. Mają do dyspozycji prze
strzeń na otwartym powietrzu, gdzie mogą przesiadywać w słońcu, łapać
owady, iskać się i bawić. Jest też obszar zabudowany z drzwiami i koryta
rzami, którym łatwo jest doprowadzać je na testy. Są przyzwyczajone do
procedury eksperymentalnej i zwykle chętnie same przychodzą na testy, za
co zwykle otrzymują atrakcyjną przekąskę. Kapucynki świetnie nadają się
do tego typu badań, ponieważ są niezwykle sprytne (mają największy ze
wszystkich małp stosunek rozmiaru mózgu do reszty ciała), dzielą się je
dzeniem i chętnie współpracują ze sobą nawzajem i z ludźmi. Są to tak
czarujące stworzenia, że moi studenci mają na ścianach zdjęcia swoich
ukochanych kapucynek i z pasją opowiadają o ich perypetiach, jak gdyby
rozmawiali o najnowszym odcinku serialu.
W pierwszym eksperymencie sprawdziliśmy, czy kapucynki dostrzegają
potrzeby innych. Czy rozumieją, że jedna z nich jest głodna. Wygląda na
to, że tak jest, ponieważ ich skłonność do dzielenia się jedzeniem jest uza
leżniona od tego, czy widziały, że ich towarzysz przed chwilą jadł, czy nie.
Częściej dzielą się z małpą, która stoi z pustymi rękami, niż z tą, którą
przed chwilą widziały z jedzeniem w ustach[42].
Drugi eksperyment był jeszcze bardziej interesujący, ponieważ wydaje
się świadczyć o zainteresowaniu dobrem drugiego. Umieściliśmy dwie
małpy obok siebie: były od siebie oddzielone, ale dobrze się widziały.
Jedna z nich handlowała z nami, czego zrozumienie przychodzi tym zwie
rzętom naturalnie. Przykładowo, jeśli w ich klatce zostawimy miotełkę, to
wystarczy, że wskażemy na nią palcem i pokażemy orzeszek, a małpa zro
zumie, w czym rzecz, i przyniesie nam miotłę na wymianę. W ekspery
mencie handlowaliśmy małymi plastikowymi żetonami, które najpierw
dawaliśmy małpie, po czym wyciągaliśmy pustą dłoń, pozwalając im
zwrócić żeton w zamian za mały smakołyk.
Eksperyment stał się interesujący, gdy zaoferowaliśmy im wybór po
między dwoma żetonami w różnym kolorze, które miały inne znaczenie:
jeden był „egoistyczny”, a drugi „prospołeczny”. Gdy handlująca z nami
małpa wybierała żeton egoistyczny, otrzymywała w zamian za niego mały
kawałek jabłka, a jej partner nie dostawał nic. Gdy natomiast wręczała ba
daczowi żeton prospołeczny, zarówno ona, jak i jej towarzysz otrzymywali
nagrodę. Aby upewnić się, że zwierzęta to rozumieją, moja asystentka
Kristi Leimgruber bardzo ekspresywnie podnosiła albo jedną rękę i kar
miła jedną małpę, albo obie ręce jednocześnie, po czym wręczała jedzenie
obu małpom.
Wiemy bardzo dobrze, jak bliskie sobie są dwie małpy, ponieważ ob
serwujemy, ile czasu siedzą razem i się iskają. Zaobserwowaliśmy, że im
silniejsza więź z partnerem eksperymentu, tym częściej wybierany był że
ton prospołeczny. Procedurę powtarzaliśmy wiele razy z różnymi kombi
nacjami małp i różnymi rodzajami żetonów – i zawsze uzyskiwaliśmy ten
sam wynik. Wyboru nie dało się wyjaśnić poprzez strach przed karą, po
nieważ małpa dominująca (ta, która najmniej ze wszystkich musiała się
bać reakcji innych kapucynek) w każdej parze okazywała się tą bardziej
prospołeczną.
Czy oznacza to, że kapucynki troszczą się o dobro innych? Czy lubią
wyświadczać im przysługi? A może po prostu lubią jeść w towarzystwie?
Jeśli obie małpy otrzymają jedzenie, będą potem siedzieć obok siebie, za
jadając. Może bardziej im smakuje, gdy jedzą w grupie? I czy efekt ten jest
równie silny w przypadku osobników dobrze się znających, jak i w przy
padku obcych – podobnie jak ludzie lepiej się czują, gdy spożywają posi
łek z rodziną i przyjaciółmi? Jakiekolwiek byłoby wyjaśnienie, wykazali
śmy, że małpy wolą się dzielić niż jeść w samotności[43].
Co dziwne, podobne eksperymenty z udziałem człekokształtnych po
czątkowo nie dały pozytywnych rezultatów, co doprowadziło do niefor
tunnych nagłówków w gazetach, takich jak „Szympansy są obojętne na
dobro niespokrewnionych członków grupy”[44]. Takie stwierdzenia wykra
czają jednak poza to, co wiemy na podstawie danych. Dowiedzieliśmy się
tak naprawdę tylko tyle, że ludzie potrafią wytworzyć sytuację, w której
małpy decydowały się stawiać na pierwszym miejscu swój własny interes.
Nie byłoby to trudne również w przypadku naszego własnego gatunku.
Weźmy choćby ludzi, którzy tratują się w drodze ku tanim towarom, gdy
dom handlowy otwiera drzwi w dniu szczególnie dużej obniżki cen. Czy
ktokolwiek uznałby na podstawie tej sceny, że ludzie jako gatunek są obo
jętni na dobro drugiego człowieka?
Brak dowodu nie jest dowodem braku. Istnieje długa historia badań,
które dały nierozstrzygające, negatywne wyniki. Przez długie lata uważa
no, że małpy są kiepskimi naśladowcami, dopóki nie zastąpiono ludzi
małpami w roli modeli. Uważano, że nie są zdolne do nauczenia się ko
munikacji symbolicznej, dopóki nie zrezygnowano z uczenia mowy na
korzyść gestów. Sukces przychodzi często wtedy, gdy nagle zrozumie się,
jakie warunki eksperymentalne najlepiej odpowiadają danemu zwierzęciu,
co szybko prowadzi do bardziej realistycznych wyników. Wtedy szybko
zapomina się o wynikach fałszywie negatywnych.
To właśnie stało się, gdy Felix Warneken i jego współpracownicy z In
stytutu Maxa Plancka w Lipsku odnaleźli skuteczny przepis na ekspery
ment badający altruizm u szympansów. Badali je w ugandyjskim rezerwa
cie, w którym zwierzęta żyją na sporej, pokrytej pięknym lasem wyspie.
Każdej nocy są sprowadzane do budynku, gdzie przeprowadza się testy.
W jednym z nich szympans przypatrywał się człowiekowi, który bezsku
tecznie próbował sięgnąć za kraty po plastikowy kijek. Choć nie poddawał
się przez dłuższy czas, przedmiot pozostawał poza zasięgiem. Szympans
znajdował się jednak w miejscu, z którego mógł po prostu do niego po
dejść. Małpy zupełnie spontanicznie pomagały człowiekowi, podnosząc
kijek z ziemi i podając mu go. Nie uczono ich tego, a to, czy za swój wy
siłek otrzymywały nagrodę, nie miało wpływu na wynik eksperymentu.
Podobny test przeprowadzany z udziałem małych dzieci dał ten sam re
zultat.
Gdy badacze zwiększyli koszt pomocy – małpy musiały teraz wspiąć się
na platformę, aby dosięgnąć kijka – zwierzęta wciąż pomagały ludziom.
Dzieci również nie rezygnowały, gdy na ich drodze postawiono przeszko
dy. Wygląda na to, że zarówno małpy, jak i dzieci spontanicznie pomagają
innym w potrzebie.
Może więc szympansy w rezerwacie pomagają ludziom, ponieważ są od
nich zależne? Aby zbić ten argument, badacze wybrali do eksperymentu
ludzi, których szympansy prawie nie znały, a z pewnością takich, którzy
nie mieli udziału w codziennej opiece nad zwierzętami. Przeprowadzono
też drugi test, aby sprawdzić, czy małpy pomagają sobie nawzajem tak jak
ludziom.
W eksperymencie tym jeden szympans przyglądał się, jak drugi trudzi
się, aby otworzyć drzwi, za którymi – o czym wiedzieli oboje – znajduje
się jedzenie. Pomieszczenie było jednak zamknięte. Jedynym sposobem na
dostanie się do środka byłoby zdjęcie łańcucha z drzwi, jednak to mógł
zrobić tylko pierwszy szympans. Wynik tego konkretnego eksperymentu
zadziwił nawet mnie – nie byłem pewien, co się stanie, biorąc pod uwagę,
że całe jedzenie trafiłoby w tym przypadku do tego drugiego. Wyniki były
jednak jednoznaczne: pierwszy szympans wyciągał kołek przytrzymujący
łańcuch, pozwalając drugiemu sięgnąć po jedzenie.
Szympansy te zrobiły coś znacznie bardziej złożonego niż wybór po
między dwoma żetonami. Musiały zrozumieć intencje drugiego i zdecy
dować, jakie rozwiązanie będzie najlepsze ze względu na jego potrzeby.
Wykazały więc ukierunkowane pomaganie, czyli to, co szympansy robią
codziennie. Zasadnicza motywacja kryjąca się za tą pomocą nie różniła się
jednak od tego, co robią nasze małpy: jest to troska o dobre samopoczucie
tych, którzy nas otaczają. Tradycyjne poglądy opierające się na wypłacie
dla osobnika pomagającego nie są w stanie tego wyjaśnić: prospołeczne
zachowanie małp nie przyniosło większych korzyści niż zachowanie sa
molubne; ustalono też, że również w przypadku szympansów sama obec
ność czy nieobecność nagrody nic nie zmienia[45].

Ciepło na sercu
Być może nastał już czas, by porzucić ideę, że osobniki stojące wobec ko
goś w potrzebie decydują o tym, czy pomóc, czy nie, wykonując na miej
scu rachunek zysków i strat. Te obliczenia zostały dla nich wykonane przez
dobór naturalny. Ważąc konsekwencje różnego typu zachowań, wyposażył
on naczelne w empatię, dzięki czemu w odpowiednich okolicznościach
pomagają innym. Fakt, że empatię najłatwiej jest wywołać, gdy pomocy
potrzebuje ktoś znajomy, zapewnia, że jej beneficjentami będą głównie
osoby bliskie pomagającemu. Od czasu do czasu pomoc może zostać za
oferowana komuś spoza wewnętrznego kręgu, jak wtedy, gdy małpy po
magają kaczątkom albo ludziom, jednak psychologia naczelnych została
zasadniczo zaprojektowana tak, aby troszczyły się one o dobro rodziny,
przyjaciół i partnerów, z którymi współpracują.
Jeśli ludziom biorącym udział w eksperymencie powie się, że będą
mieli do czynienia z przyjazną osobą, reagują zupełnie inaczej niż wtedy,
gdy im się powie, że osoba ta może być nastawiona wrogo. Ludzie wyka
zują empatię wobec partnerów w sytuacji współpracy, ale „antyempatię”,
gdy mają do czynienia z potencjalnym konkurentem. W tym drugim przy
padku wykazują przeciwieństwo empatii. Zamiast uśmiechać się, kiedy
uśmiecha się ten drugi, robią grymas, jak gdyby jego radość im przeszka
dzała. Gdy zaś ten drugi wygląda, jakby coś go trapiło, uśmiechają się, jak
gdyby jego ból ich cieszył. W pewnym badaniu tak opisano reakcję ludzi
na wrogiego eksperymentatora: „Jego euforia wywoływała dysforię, a jego
dysforia wywoływała euforię”[46].
Ludzka empatia może więc przekształcić się w coś zgoła paskudnego,
gdy dobro tego drugiego nie leży w naszym interesie. Nasze reakcje wcale
nie są bezkrytyczne – jest więc dokładnie tak, jak się tego powinniśmy
spodziewać, biorąc pod uwagę, że nasza psychologia została ewolucyjnie
ukształtowana w kierunku skłonności do współpracy wewnątrzgrupowej.
Jesteśmy tendencyjni: skłaniamy się ku tym, z którymi mamy, lub spo
dziewamy się mieć, pozytywne relacje – jest to nieświadoma skłonność
unieważniająca kalkulacje, których często doszukujemy się w aktach po
mocy. Nie znaczy to oczywiście, że nie jesteśmy zdolni do obliczania na
zimno – czasem pomagamy innym wyłącznie ze względu na spodziewane
korzyści, jak choćby w relacjach biznesowych – w większości przypadków
jednak altruizm ludzki, jak i wszystkich naczelnych, napędzany jest przez
emocje.
Co sprawia, że gdy po drugiej stronie globu uderza tsunami, wysyłamy
tam pieniądze, jedzenie i ubrania? Prosty nagłówek „Tsunami w Tajlandii –
tysiące zabitych” to za mało. Nie, zareagujemy dopiero na obrazy mar
twych ludzi, osieroconych dzieci albo na wywiady z zalanymi łzami ofia
rami, które nie odnalazły swoich bliskich. Nasza dobroczynność płynie
z utożsamienia emocjonalnego, a nie z racjonalnego wyboru. Dlaczego
Szwecja, przykładowo, zaoferowała wówczas tyle pomocy, znacznie wię
cej niż inne kraje? Ponad pięciuset szwedzkich turystów straciło życie
podczas tsunami w 2004 roku, co wywołało u Szwedów wielką solidarność
z ofiarami tsunami w Azji Południowo-Wschodniej.
Czy to jednak jest altruizm? Jeżeli pomagamy ze względu na to, co
czujemy albo w jaki sposób łączymy się z ofiarą, to czy nie sprowadza się
to do pomagania samemu sobie? Jeśli czujemy „ciepło na sercu”, coś mi
łego, gdy ulżymy komuś w cierpieniu, to czy nasza pomoc nie staje się sa
molubna? Problem polega na tym, że jeśli określimy to jako „samolubne”,
to wszystko staje się samolubne, a samo słowo traci znaczenie. Prawdziwie
samolubny osobnik nie miałby żadnego problemu z opuszczeniem kogoś
w potrzebie. Ktoś tonie? Niech tonie. Ktoś płacze? Niech płacze. Spadła ci
karta pokładowa? Odwracam wzrok. Dopiero to określiłbym jako reakcję
samolubną, czyli zupełne przeciwieństwo empatycznego zaangażowania.
Empatia związuje nas z sytuacją kogoś drugiego. Tak, przyjemnie jest nam,
gdy pomagamy innym, ponieważ jednak przyjemność ta dociera do nas za
pośrednictwem innego, i tylko za pośrednictwem innego, jest w pełni zo
rientowana na innego.
Równocześnie nie ma dobrej odpowiedzi na odwieczne pytanie o to, jak
altruizm jest altruistyczny, jeśli neurony lustrzane zacierają rozróżnienie: ja
i inny, a empatia zaciera różnice między ludźmi. Skoro część innego siedzi
we mnie, jeśli czuję z nim jedność, to polepszenie jego sytuacji automa
tycznie znajduje odzwierciedlenie we mnie. Jesteśmy z góry zaprogramo
wani tak, aby poruszało nas dobro innych[47]. Nie musi być to ograniczone
do nas. Trudno jest zrozumieć, dlaczego małpa miałaby systematycznie
wybierać zachowanie prosocjalne kosztem samolubnego, gdyby w tym
pierwszym nie kryło się coś zasadniczo satysfakcjonującego.
Być może również i małpy czują się dobrze, gdy czynią dobrze?
Rozdział 5

Słoń w pokoju

Gdy po raz pierwszy szympans zobaczył się w lustrze,


otworzył usta ze zdziwieniem i spojrzał na nie z niedo‐
wierzaniem i ciekawością, jak gdyby cicho, ale wyraź‐
nie pytał: „Czyja to jest twarz?”.

Nadia Kots, 1935[1]

M ożna by pomyśleć, że da się usłyszeć nadciągającego słonia. Gdy


jednak stoisz w parzącym tajlandzkim słońcu na otwartym terenie
i jeden ze słoni podchodzi do ciebie od tyłu, nie poczujesz żadnych wibra
cji ani nie usłyszysz żadnego dźwięku. Słonie poruszają się elastycznie
i stąpają na aksamitnych poduszkach, starannie omijając liście albo gałę
zie, które mogłyby trzasnąć pod ich nogami. To niezwykle zgrabne zwie
rzęta.
Są też niebezpieczne. Amerykański Departament Pracy uznał, że ho
dowca słoni to najbardziej niebezpieczny zawód na świecie. W samej Taj
landii każdego roku ginie ponad pięćdziesięciu kornaków (opiekunów/tre
nerów). Jednym z problemów jest zaskakująca szybkość tych zwierząt.
Kolejnym są sympatyczne skojarzenia z kreskówkami i zabawkami dla
dzieci, co przyciąga nas ku tym zwierzętom i sprawia, że zapominamy
o ostrożności. Pociąg, jaki ludzie czują ku słoniom, jest wręcz niewiary
godny, czego świadectwa znamy już ze starożytnego Rzymu, a więc miej
sca i czasu pozbawionego przesadnego sentymentalizmu. Pliniusz Starszy
tak opisuje reakcję tłumu na rzeź dwudziestu słoni na arenie:

[...] utraciwszy nadzieję ucieczki, błagały lud o miłosierdzie niewymownie żałosną


postawą, jęcząc niejako i płacząc; co w ludu taką boleść wznieciło, iż zapominając
o wodzu i kosztowném widowisku na cześć jego wyprawioném, wstał wszystek
płacząc i miotał przeklęctwa na Pompejusza [...][2].

Ponieważ anatomia słonia tak różni się od naszej, łatwość wzbudzania


przez nie współczucia u ludzi może być trudna do wyjaśnienia. W jaki
sposób mapujemy ich ciało na własne? Rozumiemy ich agresywne „ge
stykulowanie” sztywną, ruchliwą trąbą, ale również delikatne ocieranie się
o siebie nawzajem albo dotykanie trąbą wnętrza pyska drugiego osobnika –
które jest bardzo ryzykownym miejscem dla tego delikatnego organu.
Przede wszystkim rozpoznajemy, gdy słonie się bawią, przykładowo prze
pychając się przy bajorku, całkowicie pokryte błotem, i napierając na sie
bie, dopóki któryś nie poślizgnie się i nie runie do wody, wywracając oczy
tak, że widać prawie wyłącznie białka – co sprawia, że wygląda jak wariat.
Wydają się obdarzone poczuciem humoru.
Byłem w północnej Tajlandii w odwiedziny u mojego studenta, Joshuy
Plotnika, który bada zachowania społeczne słoni w Elephant Nature Park
niedaleko Chiang Mai oraz Thai Elephant Conservation Center w pobliżu
Lampang. Widziałem słonie afrykańskie na sawannie, ale w przypadku
słoni azjatyckich wielka różnica polegała na tym, że nie siedziałem w je
epie: stałem tuż obok tych potężnych bestii, drżąc od ich przenikliwego
trąbienia i głębokich, przeciągających się pomruków oraz czując, jak ma
łym i kruchym stworzeniem jest człowiek.
Słonie są majestatyczne. Sytuacja słoni w Tajlandii jest jednak obecnie
nie najlepsza. Niegdyś tysiące słoni pracowało przy wycince drzew, jednak
katastrofalna powódź, której przyczyn dopatruje się w wylesianiu, dopro
wadziła do ogólnokrajowego zakazu wyrębu w 1989 roku. Trzeba było
więc pilnie znaleźć sposób na zaopiekowanie się zwierzętami, którymi
dotychczasowi właściciele nie mogli się już zajmować. Co więcej, część
zwierząt wymagała szczególnie pilnej opieki, jak choćby trójnogie ofiary
min lądowych spod granicy tajsko-birmańskiej. Dziś wiele słoni pracuje
przy projektach edukacyjnych, a każdy z nich ma swojego osobistego kor
naka, zajmującego się nim dzień i noc. Jest to jedyny sposób na zapewnie
nie im opieki, oprócz uwolnienia ich. To ostatnie mogłoby wydawać się
idealnym rozwiązaniem, jednak przy tak licznej populacji, jaką ma Tajlan
dia, i niebezpieczeństwie, jakie może stanowić słoń, „uwolnienie” w prak
tyce oznaczałoby niemal pewną śmierć.
To trochę tak, jak gdybyśmy trzymali w garażu traktor, który w każdym
momencie może sam włączyć swój silnik i wyjechać na drogę, niszcząc
małe budynki, tratując ludzi i wyrywając drzewa z korzeniami. Nikt nie
chciałby posiadać tego typu bomby z opóźnionym zapłonem, a słoń
w środowisku miejskim byłby właśnie czymś takim. Zwierzęta są więc pod
kontrolą i tak musi zostać. Byłem pod głębokim wrażeniem zaangażowania
opiekunów w tajskich parkach. Słonie albo poruszają się we własnym to
warzystwie, w prawie swobodnych warunkach, albo biorą udział w poka
zach i szkoleniach, w tym również „koncertach” na ksylofonie albo insce
nizacjach teatralnych pokazujących historię wykorzystania ich gatunku
w przemyśle drzewnym. W ten sposób zdobywane są środki na utrzymanie
ich rezerwatów. W niektórych z nich ekoturyści mogą też zapłacić za
przywilej przerzucania ich odchodów łopatą.
Jakie inne zwierzę mogłoby wywołać tak wielkie poświęcenie?

Ontogeneza i filogeneza
Dwa młode, wysokie samce w Elephant Conservation Center stają po
dwóch stronach długiej, ciężkiej kłody, po czym bez trudu podnoszą ją
ciosami, przytrzymując dodatkowo od góry trąbami, aby się nie stoczyła.
Następnie idą przed siebie w doskonałej harmonii, a dwóch kornaków sie
dzi na ich grzbietach, rozmawiając ze sobą, śmiejąc się i patrząc na boki,
tak więc z pewnością nie sterują każdym ruchem zwierząt. Oczywiście
słonie te musiały być wcześniej szkolone, jednak nie każde zwierzę można
nauczyć tak dobrej koordynacji. Da się wytresować delfiny, tak aby ska
kały synchronicznie, ponieważ robią to spontanicznie na wolności, podob
nie jak dzikie konie potrafią biec równo obok siebie. Możliwe jest więc
wytresowanie słoni, tak aby przeniosły wspólnie kłodę z miejsca na miej
sce, idąc w jednym rytmie, a następnie odłożyły ją na stos tak ostrożnie, że
nie wydaje ona żadnego dźwięku, ponieważ zwierzęta te są naturalnie
bardzo dobrze ze sobą skoordynowane. Dzikie słonie oczywiście nie noszą
wspólnie ściętych drzew, jednak zdarza im się choćby wspólnie podtrzy
mywać rannego towarzysza albo młode potrzebujące pomocy.
W Elephant Nature Park obserwowałem też inny rodzaj współpracy, gdy
ślepa słonica spacerowała ze swoją przyjaciółką. Te dwie samice były nie
spokrewnione, jednak pozostawały nierozłączne i chodziły razem bok
w bok. Ślepa słonica była wyraźnie zależna od tej drugiej, ta zaś wydawała
się to rozumieć. Gdy tylko oddalała się, obie wydawały głębokie pomruki,
czasem nawet trąbiły, sygnalizując swoje położenie. Ten hałaśliwy spek
takl trwał, dopóki zwierzęta ponownie się nie zetknęły, czemu towarzy
szyło ekspresyjne powitanie z wachlowaniem uszami, wzajemnym doty
kaniem się i wąchaniem.
Wszyscy wydają się zakładać, że zwierzęta te są wysoce inteligentne,
ale w rzeczywistości mało jest na to oficjalnych dowodów. Tego typu eks
perymenty, dzięki którym dowiadujemy się, co są w stanie zrozumieć
małpy, nie są przeprowadzane z udziałem słoni po prostu dlatego, że z tymi
zwierzętami bardzo trudno się pracuje. Który uniwersytet zgodzi się na
ustanowienie ośrodka badań nad słoniami? Jeśli ktoś ma ochotę prowadzić
doświadczenia, musi albo wybrać się do któregoś z krajów, gdzie od lat
pracuje się z tymi zwierzętami, jak Indie czy Tajlandia, albo nawiązać
współpracę z ogrodem zoologicznym. Josh, zanim wyjechał do Tajlandii,
pracował w Bronx Zoo w Nowym Jorku, gdzie przeprowadził pierwsze
z naszych doświadczeń z wielkim lustrem.
Wierzcie lub nie, ale eksperyment ten wyrósł z naszego zainteresowania
empatią. Zaawansowana empatia jest nie do pomyślenia, jeśli brakuje po
czucia „ja”, co ma właśnie sprawdzać test lustra. Słonie są prawdopodob
nie najbardziej empatycznymi ze wszystkich zwierząt, byliśmy więc cie
kawi, czy mają dość silne poczucie tożsamości, aby rozpoznać swoje od
bicie. Dekady temu istnienie tej zdolności przewidział Gordon Gallup,
psycholog, który jako pierwszy wykazał, że małpy człekokształtne (ale nie
małpy „niższe”) rozpoznają się w lustrze[3].
Gdy podchodzę do moich kapucynek, mając na nosie okulary słoneczne,
niektóre zaczynają mi grozić, jak gdyby mnie nie rozpoznawały, choć po
chwili zwycięża ciekawość. Nigdy natomiast nie skorzystają ze swojego
odbicia w okularach, aby przyjrzeć się swojemu ciału. Po prostu nie „ła
pią”, na co patrzą. Zupełnie inaczej jest z małpami człekokształtnymi,
które gdy tylko zobaczą moje okulary, zaczynają robić dziwne grymasy,
wpatrując się w swoje odbicie. Nigdy nie mylą mnie z kimś innym (mógł
bym zupełnie dosłownie pojawić się w damskich ciuchach i wciąż wie
działyby, z kim mają do czynienia[4]), lecz niecierpliwie kręcą głowami,
dopóki nie zdejmę okularów i nie przysunę w ich stronę, aby mogły one
posłużyć jako małe lusterka. Samice odwracają się, aby obejrzeć swoje
pośladki – to ważna część ich ciała, której jednak nigdy nie mają okazji
obejrzeć – albo otwierają usta, aby zbadać je od środka, i dłubią w zębach.
Ktokolwiek widział kiedyś małpę w takiej sytuacji, zdaje sobie sprawę, że
zwierzęta te nie otwierają ust i nie odwracają się przypadkowo: oczami
śledzą każdy swój ruch w lustrze.
Każde zwierzę o dużym mózgu z dobrze rozwiniętą empatią powinno
być w stanie zrobić to samo, twierdził Gallup. Po co jednak mieszać w to
empatię? Co lustra mówią nam o umiejętnościach społecznych? Występuje
tu interesująca analogia do rozwoju dziecka. Niemowlęta ludzkie nie od
razu rozpoznają się w lustrze. Jeszcze roczne dziecko jest równie zagubio
ne jak wiele zwierząt, gdy pokazuje się mu „drugie dziecko” w lustrze –
uśmiecha się do niego, klepiąc, a nawet całując odbicie. Test polegający na
starciu kolorowej plamki ze swojego czoła, gdy ujrzy się ją w lustrze –
tzw. test różu (rouge test) – dzieci ludzkie zdają mniej więcej w wieku
dwóch lat. Ponieważ o istnieniu plamki nie wiedzą wcześniej, możemy być
pewni, że gdy dotykają swojego czoła, łączą odbicie lustrzane ze sobą.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy dzieci zdają test różu, stają się
też wyczulone na to, jak postrzegają je inni, wykazują zażenowanie, czę
ściej używają zaimków osobowych („To moje!” albo „Spójrz na mnie!”),
a także zaczynają bawić się w odgrywanie scenariuszy życia codziennego
przy użyciu zabawek czy lalek. Te kroki rozwojowe są ze sobą powiązane.
Dzieci, które zdały test różu, używają słów „ja” i „mój” oraz bawią się
w odgrywanie scenariuszy częściej niż te, które testu tego nie zdały.
Ludzkie niemowlęta nie rozpoznają się w lustrze, dopóki nie osiągną wieku około
18–24 miesięcy

Muszę przyznać, że reakcje na lustro same w sobie uważam za względ


nie nieciekawy temat. Nie ma to związku z przeżyciem i nie odgrywa
praktycznie żadnej roli w świecie przyrody. Wiele zwierząt, które nie roz
poznają się w lustrze, świetnie sobie radzi na co dzień. Tym, co sprawia, że
test lustra wydaje się interesujący, jest fakt, że mówi nam on wiele o tym,
jak jednostka pozycjonuje się względem świata. Silne poczucie siebie po
zwala nam na traktowanie czyjejś sytuacji jako odrębnej od swojej wła
snej, jak choćby wtedy, gdy dziecko najpierw pije ze szklanki, a potem
podaje tę samą szklankę lalce. Dziecko doskonale wie, że lalka nie pije,
jednak lubi przypisywać jej stany emocjonalne. Lalka jest jednocześnie
podobna („jak ja”) i odmienna. Dziecko bawi się w odgrywanie ról
i uznaje lalkę, która może być spragniona, smutna albo śpiąca, za dosko
nałego partnera, który nigdy nie sprzeciwia się jego fantazjom.
Ponieważ wszystkie te umiejętności pojawiają się w tym samym czasie
co rozpoznawanie się w lustrze, proponuję „hipotezę współwyłaniania”
(co-emergence hypothesis)[5]. Zaawansowana empatia należy do tego sa
mego pakietu. Testowała to szeroko Doris Bischof-Köhler, przeprowadza
jąc doświadczenia z udziałem szwajcarskich dzieci. W jednym z ekspery
mentów dziecko jadło twarożek w towarzystwie dorosłego, któremu
w pewnym momencie „przypadkowo” złamała się łyżka; w reakcji na to
miał ponadto wyraźnie okazywać smutek. Jedne dzieci podawały dorosłe
mu dodatkową łyżkę, która leżała na stole, inne oferowały swoją, a jeszcze
inne próbowały karmić dorosłego złamaną łyżką. W innym doświadczeniu
dorosły równie „przypadkowo” urywał swojemu pluszowemu misiowi
nogę, po czym miał przez kilka minut chlipać. Dzieci, które naprawiały
misia, oferowały inną zabawkę albo zbliżały się do dorosłego i utrzymy
wały z nim kontakt wzrokowy, uznano za „prospołeczne”. Gdy tym samym
dzieciom przeprowadzono test lustra, wynik był zgodny z hipotezą współ
wyłaniania. Dzieci, które zachowywały się prospołecznie, zdawały rów
nież test lustra, natomiast te, które nie pomagały dorosłym, nie zdawały też
testu[6].
Dlaczego dbanie o innych miałoby zaczynać się od siebie? Z pytaniem
tym wiąże się szereg dość mętnych problemów, które, jak sądzę, pewnego
dna rozwiąże neuronauka[7]. Pozwólcie, że zaproponuję własne wytłuma
czenie – składające się tyleż z samego wyjaśniania, co z machania rękami
w powietrzu – wychodząc od obserwacji, że zaawansowana empatia wy
maga zarówno mentalnego odzwierciedlania, jak i mentalnego oddzielania.
Dzięki odzwierciedlaniu widok drugiej osoby w pewnym stanie emocjo
nalnym może wywołać tę samą emocję w nas. Zupełnie dosłownie czuje
my jej ból, poczucie straty, zachwyt, obrzydzenie i tak dalej, za pośrednic
twem tzw. uwspólnionych reprezentacji. Neuroobrazowanie pokazuje, że
nasze mózgi mają wzorce aktywności podobne do tych osób, z którymi się
identyfikujemy. To bardzo stary mechanizm: jest automatyczny, dochodzi
do głosu w bardzo młodym wieku i prawdopodobnie występuje u wszyst
kich ssaków. To jednak nie koniec: w tym miejscu dołącza mechanizm
mentalnej separacji. Rozdzielamy przecież swój stan od stanu kogoś dru
giego. W przeciwnym razie bylibyśmy jak niemowlak, który płacze, gdy
słyszy płacz innego dziecka, ale nie oddziela swojego nieszczęścia od cu
dzego. Jak miałby się troszczyć o innego, jeśli nie wie, skąd pochodzą jego
własne uczucia? Jak powiedział Daniel Goleman, „skoncentrowanie na
sobie zabija empatię”[8]. Dziecko musi nauczyć się oddzielić siebie od in
nych i zidentyfikować źródło swoich emocji.
Warto podkreślić, że nie mówię tu o autorefleksji czy introspekcji głów
nie dlatego, że nie mamy możliwości dowiedzieć się, czy zwierzęta lub
dzieci, które jeszcze nie mówią, wykazują tego typu formy samoświado
mości. Nawet w przypadku naszego własnego gatunku nie jestem tak
przekonany jak wielu naukowców, że odpowiedzi ludzi na zadawane im
pytania ujawniają prawdę o ich doświadczeniach. Bardziej interesuje mnie
sama granica ja–inny. Bez poczucia siebie brakowałoby nam zakotwicze
nia. Bylibyśmy jak małe łódeczki, razem unoszące się na wodzie i razem
tonące. Przychodzi fala emocji, a my unosimy się i opadamy wraz z nią.
Abyśmy mogli autentycznie zainteresować się drugim człowiekiem i za
oferować mu pomoc, musimy być w stanie utrzymać swoją łódkę we
względnym bezruchu, odsunąć się i przyjrzeć fali z dystansu. Skąd przy
chodzi? Co ją mogło spowodować? Czy ktoś jest w tarapatach? Nasze po
czucie siebie stanowi kotwicę, dzięki której możemy dokonywać takiej
oceny.
Dawna propozycja Gallupa, sformułowana, kiedy jeszcze nie wiedzieli
śmy o tym wszystkim, o czym pisałem w poprzednich akapitach, brzmiała,
że reakcja danego gatunku na lustro mówi nam coś o jego procesach po
znawczych związanych z życiem społecznym. Występowania pewnych
umiejętności możemy się spodziewać tylko u gatunków, które rozpoznają
się w lustrze. Ponieważ coś podobnego dzieje się w trakcie rozwoju dziec
ka, na myśl przychodzi mi klasyczna książka Stephena Jaya Goulda Onto
geny and Phylogeny, w której omówione są związki pomiędzy rozwojem
osobniczym (ontogenezą) a ewolucją gatunków (filogenezą). Te dwa pro
cesy zachodzą w bardzo różnych skalach czasowych, jednak występują
między nimi uderzające podobieństwa[9]. Hipoteza współwyłaniania rów
nież postuluje występowanie podobieństw pomiędzy ontogenezą i filoge
nezą: te same zdolności, które rozwijają się u dwuletniego dziecka, wy
ewoluowały łącznie u określonych gatunków.
Jeśli to prawda, to gatunki, które rozpoznają się w lustrze, powinny
również wykazywać przyjmowanie cudzej perspektywy i ukierunkowane
pomaganie. Gatunki, które nie zdają testu lustra, powinny zaś tych umie
jętności nie posiadać. Idea ta poddaje się testom, a Gallup uważał, że
pierwszymi kandydatami, obok małp człekokształtnych, są delfiny i słonie.
Jego przewidywanie sprawdziło się najszybciej w przypadku delfinów.

Płetwiaści idioci
Nikt się raczej nie oburzy, gdy gwiazdę popu określi się jako „pustaka”,
a niepopularnego amerykańskiego prezydenta jako „szympansa” – chociaż
prymatolog pewnie skrzywi się na to drugie porównanie. Kiedy jednak
w 2006 roku nagłówki gazet obwieszczały, że delfiny to „tępaki” i „płe
twiaści idioci”[1*], byłem zszokowany. Czym sobie na to zasłużyły zwie
rzęta tak popularne, że w internecie pełno jest stron na temat ich inteligen
cji?
Nie znaczy to, że trzeba wierzyć we wszystko, co piszą w internecie.
Przykładowo, ich „uśmiech” to oszustwo (delfiny nie mają mięśni twarzy,
które mogłyby odpowiadać za prawdziwą mimikę), a z prób rozmawiania
z nimi po „delfiniemu” dowiedzieliśmy się najwyżej tyle, że samotne
samce są żywo zainteresowane badaczkami płci żeńskiej.
To jednak lekka przesada określić delfiny jako „tępaki”. Tak jednak
stwierdził Paul Manger, południowoafrykański neuroanatom, który orzekł,
że za względnie duży rozmiar mózgów delfinów odpowiadają głównie
tłuste komórki glejowe. Glej produkuje ciepło, co pozwala neuronom pra
widłowo funkcjonować w zimnym oceanie. Manger nie mógł oprzeć się
pokusie dodania, że inteligencja delfinów i innych waleni (takich jak wie
loryby i morświny) jest bardzo przeceniana. Swój wywód okrasił małymi
naukowymi perełkami, jak choćby tą, że delfiny są zbyt głupie, by prze
skoczyć nawet przez niewysoką barierę (gdy zostaną schwytane w sieć na
tuńczyki), podczas gdy inne zwierzęta są to w stanie zrobić. Nawet złote
rybki wyskakują z akwariów, stwierdził[10].
Pomińmy już kwestie techniczne – jak choćby to, że komórki glejowe
przyczyniają się do liczby połączeń w mózgu, a również ludzie mają ich
więcej niż neuronów. Ciekawsza była uwaga Mangera na temat złotej ryb
ki – typowa strategia stosowana przez niektórych, gdy chcą pomniejszyć
inteligencję jakiegoś zwierzęcia, polegająca na „wykazaniu” niezwykłych
dokonań kognitywnych u jakiegoś gatunku o małym mózgu: skoro potrafi
to gołąb albo szczur, albo nawet robi to lepiej, to na pewno nie może to być
coś szczególnego. Aby więc podważyć świadectwa posiadania zdolności
językowych przez małpy człekokształtne, trenuje się gołębie, aby prowa
dziły ze sobą „rozmowy” polegające na uderzaniu w przycisk, co przesyła
informację drugiemu gołębiowi, na co ten drugi wciska klawisz oznacza
jący „Dziękuję!”. Zwierzęta te uwarunkowano również, aby czyściły się
przed lustrem, co miałoby dowieść, że są „samoświadome”[11].
Oczywiście gołębie da się wytresować. Czy jednak naprawdę zachowują
się tak samo jak Presley, delfin z New York Aquarium, który – bez żad
nych nagród i bez wcześniejszego treningu – po naznaczeniu go farbą po
płynął z wielką prędkością na drugi koniec akwarium, gdzie zamontowane
było lustro? Następnie obracał się w kółko, próbując obejrzeć plamkę, zu
pełnie jak my to robimy w przebieralni.
Test lustra dla delfinów przygotowały Diana Reiss i Lori Marino. Ich
wersja testu różu była tak naprawdę bardziej rygorystyczna niż te, które
przeprowadzano z udziałem dzieci i małp, ponieważ posłużono się dodat
kowo „udawanymi” śladami. Dwóm delfinom, które nigdy nie żyły na
wolności, naniesiono najpierw niewidoczny znak, posługując się wodą,
a nie farbą, zanim przeprowadzono próby z rzeczywistymi oznaczeniami.
W przypadku testu różu kluczowe jest, aby oznaczyć takie miejsce na ciele
(jak na przykład obszar tuż nad oczami), którego nie da się obejrzeć bez
lustra. Jedynym sposobem, aby przekonać się, że zostało się oznaczonym,
jest wtedy ujrzenie się w lustrze i powiązanie odbicia z własnym ciałem.
Delfiny spędzały znacznie więcej czasu przy lustrze, przyglądając się
swojemu odbiciu, gdy otrzymały widoczny znak, niż wtedy, gdy oznacza
nie było udawane. Wydawały się dostrzegać, że znak widoczny w lustrze
znajduje się na ich własnym ciele. Ponieważ prawie nie zwracały uwagi na
znaki u innych delfinów, nie jest to ogólne świadectwo fascynacji plamka
mi. Szczególnie interesowały ich ślady na ich własnym ciele. Krytycy na
rzekali potem, że delfiny w tym badaniu nie dotykały oznaczonego miejsca
i nie próbowały zetrzeć znaku, jak robią tu ludzie i małpy człekokształtne,
ale nie jestem pewien, czy powinniśmy mieć to za złe zwierzęciu, które nie
jest do tego zdolne ze względów anatomicznych. Dopóki nie zostanie
opracowany lepszy test, bezpiecznie jest uznać, że delfiny należą do ko
gnitywnej elity zwierząt rozpoznających się w lustrze.
Delfiny mają duże mózgi (tak naprawdę większe niż ludzie) i wykazują
wszelkie świadectwa wysokiej inteligencji[12]. Każdy osobnik generuje
swój unikatowy gwizd, na podstawie którego inni go rozpoznają. Istnieją
nawet dowody, że za pomocą tych dźwięków wołają się nawzajem, jak
gdyby „po imieniu”. Nawiązują więzi na całe życie, godzą się po walkach
za pomocą seksualnego głaskania (trochę jak bonobo), a samce tworzą
koalicje służące walce o władzę. Okrążają ławice śledzi, aż te zbijają się
w ciasną kulę, dodatkowo utrzymując je w miejscu wydychanymi bąbel
kami powietrza, po czym wybierają z niej ryby, jakby zrywały owoce
z drzewa.
Znane są przypadki, gdy delfiny w niewoli przechytrzały swoich opie
kunów. Pewna samica delfina, którą nagradzano za podawanie śmieci wy
łowionych ze zbiornika, zaczęła w pewnym momencie dostawać coraz
więcej ryb, dopóki nie wyszedł na jaw jej podstęp. Chowała duże przed
mioty, jak gazety i pudełka tekturowe, w głębokim zakątku akwarium, po
czym odrywała z nich małe kawałki, przynosząc je kolejno swojemu tre
nerowi[13].
W kontekście hipotezy współwyłaniania warto omówić też poziom al
truizmu u delfinów, zwłaszcza kwestię tego, czy potrafią przyjmować per
spektywę innych. Czy samoświadomość i przyjmowanie perspektywy idą
w parze i czy delfiny są zdolne do ukierunkowanego pomagania, jak ludzie
i małpy człekokształtne? Jeden z najstarszych raportów na ten temat w li
teraturze naukowej dotyczy zdarzenia z 30 października 1954 roku, które
miało miejsce u wybrzeży Florydy. W trakcie wyprawy mającej na celu
schwytanie okazów do publicznego akwarium zdetonowano pod wodą,
w pobliżu stada delfinów butlonosych, laskę dynamitu. Gdy pewien oszo
łomiony osobnik wypłynął na powierzchnię silnie przechylony, na pomoc
przypłynęły dwa delfiny: „Z każdej strony ofiary ustawiło się jedno zwie
rzę, po czym przyłożyły one swoje głowy tuż pod jego płetwami piersio
wymi, wypychając go ku powierzchni i najwyraźniej próbując ułatwić mu
oddychanie, podczas gdy ten pozostawał oszołomiony”. Oba delfiny-po
mocnicy były zanurzone w trakcie tej akcji, co oznaczało, że przez ten czas
same nie mogły oddychać. Całe stado trzymało się blisko (choć w zwy
kłych warunkach zwierzęta natychmiast rozproszyłyby się w pośpiechu tuż
po eksplozji), czekając, aż ich towarzysz się ocknie. Następnie wszystkie
delfiny pośpiesznie odpłynęły, wykonując potężne skoki nad wodę. Na
ukowcy opisujący to zdarzenie dodali: „Nie ulega dla nas wątpliwości, że
ta wspólna pomoc udzielona przedstawicielowi swojego gatunku była rze
czywista i celowa”[14].
Opowieści o pomocy i współpracy u morskich olbrzymów sięgają cza
sów starożytnych Greków. Wieloryby potrafią ustawić się pomiędzy łodzią
rybacką a zranionym towarzyszem albo ją wywrócić. Ich skłonność do
pomagania ofiarom jest w istocie tak przewidywalna, że wielorybnicy po
trafią ją wykorzystywać. Gdy tylko uda się zlokalizować stadko kaszalo
tów, wystarczy zranić jednego. Pozostałe zwierzęta gromadzą się wówczas
wokół statku, rozpryskując na niego wodę płetwami ogonowymi, albo
otaczają rannego towarzysza w formacji przypominającej kwiat, określanej
czasem jako „stokrotka” – harpunnicy mogą wtedy bez trudu je ustrzelić,
jeden po drugim. Tego typu metoda polowania, opierająca się tym, że
zwierzęta, na które polujemy, współczują przedstawicielom własnego ga
tunku, zadziałałaby w przypadku niewielu zwierząt[15].
Dwa delfiny podtrzymują trzeciego, umieszczając go między sobą. Ogłuszoną
ofiarę podtrzymują ponad powierzchnią, by mogła oddychać, podczas gdy ich
własne otwory oddechowe znajdują się pod wodą

Znanych jest wiele historii o ludziach, których przed atakiem rekina albo
przed utonięciem uratowały delfiny i wieloryby w taki sam sposób, w jaki
zwierzęta te pomagają sobie nawzajem. To właśnie pomoc członkom in
nego gatunku najbardziej mnie fascynuje – jak w przypadku małp poma
gających ptakom albo foki ratującej psa. To ostatnie zdarzenie miało miej
sce w rzece w angielskim mieście Middlesbrough, gdzie stary pies, który
z trudem unosił głowę nad wodę, został na oczach wielu ludzi delikatnie
wypchnięty na brzeg przez fokę. Jak opisywał to świadek naoczny: „Nagle
znikąd pojawiła się foka. Podpłynęła od tyłu i popchnęła go. Ten pies by
nie przeżył, gdyby nie ta foka”[16].
Skłonność do pomagania wyewoluowała oczywiście nie dlatego, że
przynosi korzyść członkom innego gatunku, ale skoro już istnieje, może
być swobodnie wykorzystywana również w takich przypadkach. Dotyczy
to także pomagania przez ludzi – chętnie ratujemy na przykład ssaki mor
skie, jak wtedy, gdy gniewni aktywiści ustawiają się między waleniami
a polującymi na nie rybakami (choć trudno sobie wyobrazić, by robili to
samo dla meduz) albo gdy wpychamy do wody wyrzucone na brzeg wie
loryby. Całe tłumy zbierają się czasem wokół takiego walenia, okładając
go wilgotnymi ręcznikami na czas odpływu i czekając, aż będzie się go
dało wepchnąć do oceanu. Wymaga to wielkiego wysiłku i jest świadec
twem wielkiego altruizmu naszego gatunku.
W jednym z bardziej spektakularnych przypadków wieloryb wydawał
się rozumieć wysiłek ludzi, co sugerowałoby zdolność do przyjmowania
perspektywy. Skorzystać z pomocy to jedno, być wdzięcznym – to już coś
zupełnie innego.
Pewnej zimnej niedzieli w grudniu 2005 roku poławiacze krabów na
kalifornijskim wybrzeżu zauważyli zaplątaną w nylonowe sznury samicę
humbaka. Zwierzę miało długość około 15 metrów. Ratowników zniechę
cała sama ilość lin, mniej więcej dwudziestu, zaplątanych wokół całego
ciała wieloryba, łącznie z pyskiem. Sznury wpijały się w warstwy tłuszczu,
pozostawiając głębokie nacięcia na skórze. Aby uwolnić wieloryba, trzeba
było zanurkować i przeciąć liny. Nurkom zajęło to mniej więcej godzinę.
Była to tytaniczna praca, obarczona sporym ryzykiem, biorąc pod uwagę
siłę wielorybiego ogona. Najbardziej niezwykłe było to, co wydarzyło się
już po uwolnieniu humbaka. Zamiast odpłynąć, samica przez pewien czas
została z ratownikami. Wielkie zwierzę zataczało wielkie kręgi, ostrożnie
podpływając do każdego nurka z osobna. Szturchało jednego pyskiem, po
czym ruszało ku następnemu, dopóki nie dotknęło każdego. James Moskito
tak opisał to doświadczenie:

Czułem się, jakby nam dziękowała – wiedziała, że jest wolna i że to my jej pomo
gliśmy. Zatrzymała się kilkadziesiąt centymetrów ode mnie, delikatnie popchnęła
mnie w jedną i drugą stronę i chwilę się pobawiła. Zachowywała się serdecznie,
jak pies, który cieszy się, że cię widzi. Ani przez chwilę nie czułem się zagrożony.
To było niesamowite, niewiarygodne doświadczenie[17].

Nigdy nie dowiemy się, co mówił ten wieloryb i czy naprawdę był
wdzięczny – co wymagałoby zrozumienia wysiłku, jaki ponieśli ludzie. Jak
wieloryby wpasowują się w hipotezę współwyłaniania? Niestety (a może
na szczęście) niektóre zwierzęta są po prostu zbyt duże, aby przeprowa
dzać na nich eksperymenty, nawet względnie proste, jak test lustra. Już
w przypadku słoni jego realizacja stanowi wyzwanie – a są to zwierzęta
mniejsze i lądowe.
Na szczęście jest Happy.

Jest Happy
Na stronie internetowej konferencji zatytułowanej „What Makes Us Hu
man?” („Co czyni nas ludźmi?”) zamieszczono nagrania, na których za
trzymani na amerykańskich ulicach przechodnie odpowiadali na tytułowe
pytanie. Typowe odpowiedzi to: „Być człowiekiem to troszczyć się o in
nych”, „Jesteśmy jedynym gatunkiem, który troszczy się o uczucia in
nych”[18]. Byli to oczywiście zwykli ludzie z ulicy, ale jakże często słyszę
to samo z ust kolegów naukowców! Michael Gazzaniga, jeden z najsłyn
niejszych współczesnych neuronaukowców, tak rozpoczyna swój esej na
temat ludzkiego mózgu:

Zawsze się uśmiecham, gdy Garrison Keillor mówi: „Trzymaj się zdrowo, spisuj
się dobrze i odezwij się do mnie czasem”. To tak proste uczucie, ale jednocześnie
mieści w sobie tak wiele złożoności życia ludzkiego. Inne małpy nie mają takich
uczuć. Zastanów się. Nasz gatunek lubi życzyć innym czegoś dobrego, a nie złego.
Nikt nigdy nie mówi: „Złego dnia” albo „Spisuj się źle”, a producenci telefonów
komórkowych przekonali się, że wszyscy ludzie chcą odzywać się do siebie na
wzajem, nawet gdy w ich życiu nic się nie dzieje[19].

To prawda, rzeczą ludzką jest wyrażać takie uczucia słowami i to czło


wiek wynalazł telefon komórkowy, ale skąd założenie, że samo uczucie
jest czymś nowym? Czy małpy rzeczywiście stale życzą sobie nawzajem
czegoś złego? Taki jest jednak standardowy pogląd nawet u naukowców,
którzy doceniają, jak długa jest historia ewolucyjna mózgu ludzkiego,
w tym obszarów związanych z uczuciami i przywiązaniem. Mógłbym go
dzinami podawać kontrprzykłady, ale obawiam się, że musiałbym po raz
kolejny opowiadać coś, co już wielokrotnie padło z moich ust. Nie chcę też
sprawiać wrażenia, jak gdybym w świecie zwierząt widział wyłącznie miłe
zachowania. W życiu społecznym naczelnych jest wiele rywalizacji, wy
wyższania się, zazdrości i złośliwości. Władza i hierarchia są tak ważne
w ich społecznościach, że konflikt jest zawsze tuż za rogiem. Na ironię
zakrawa, że najbardziej uderzające wyrazy współpracy występują w trak
cie walki, gdy zwierzęta bronią swoich towarzyszy, albo tuż po niej, gdy
ofiary są pocieszane. Oznacza to, że wiele form życzliwości pojawia się
tylko wtedy, jeśli najpierw zdarzy się coś nieprzyjemnego.
Nawet jednak biorąc to pod uwagę, w wielu debatach na temat natury
ludzkiej zagadkowo przemilcza się przeważające dowody wskazujące na
to, że zwierzęta, przynajmniej czasami, „dobrze sobie życzą”. Uwielbiam
angielskie określenie „słoń w pokoju”, oznaczające olbrzymią, ewidentną
prawdę, którą się jednak ignoruje, ponieważ jest niewygodna. Ludzie
uparcie wypierają wiedzę, którą posiadają już od dzieciństwa, że zwierzęta
mają uczucia i troszczą się o siebie nawzajem. Jak i dlaczego połowa
świata zapomina o tym, gdy tylko wyrosną im brody albo piersi, nie prze
staje mnie zdumiewać – skutkiem jest zaś powszechne mylne przekonanie,
że pod tym względem jesteśmy wyjątkowi. Jesteśmy ludźmi i jesteśmy
ludzcy, ale wciąż nie przyjęła się idea, że to drugie jest starsze od tego
pierwszego, a nasza własna życzliwość jest częścią znacznie szerszego
zjawiska świata przyrody.
Nie interesuje mnie nawet szczególnie wykazywanie empatii u zwierząt,
ponieważ dla mnie kluczowe nie jest już pytanie: czy ona występuje, ale
raczej: jak ona działa. Podejrzewam, że u wszystkich zwierząt tak samo,
choć u ludzi prawdopodobnie na sposób nieco bardziej złożony. Istotny
jest jednak sam zasadniczy mechanizm i okoliczności, w jakich empatia
jest włączana i wyłączana. Czuję więc niepowstrzymany pociąg do tego,
aby szturchać i macać stojącą pośrodku pokoju bestię, aby się przekonać,
co to za zwierzę. Mam tylko nadzieję, że nie jestem jak tych sześciu śle
pych Hindusów, którzy nie mogli się dogadać, jak wygląda macane przez
nich zwierzę[20], lecz raczej po prostu jak naukowiec, który na podstawie
współczesnej wiedzy naukowej próbuje opisać, jak dochodzi do tego, że
jeden członek danego gatunku troszczy się o drugiego.
Słonie są z tego dobrze znane. Nie musi też być między nimi pokre
wieństwa, aby o siebie dbały, jak choćby w podanym wcześniej przykła
dzie ślepej słonicy i jej przyjaciółki, które trafiły do parku osobno. To samo
dzieje się w warunkach naturalnych – niespokrewnione słonie czasem po
magają sobie wstawać, jak na przykład w poniższej relacji z rezerwatu
w Kenii, opisującej umierającą starą słonicę o imieniu Eleanor:

Eleanor znaleźliśmy ze spuchniętą trąbą, którą wlokła po ziemi. Przez chwilę sta
ła, po czym powoli wykonała kilka drobnych kroków i upadła ciężko na ziemię.
Dwie minuty później Grace [stara słonica z innej grupy] podeszła szybkim kro
kiem, z podniesionym ogonem i gruczołem skroniowym obficie produkującym
wydzielinę. Ciosami postawiła Eleanor na nogi. Ta stała przez chwilę, trzęsąc się.
Grace popychaniem próbowała zachęcić ją do chodzenia, ale Eleanor ponownie
padła, w przeciwną stronę niż początkowo. Grace wydawała się bardzo zestreso
wana i głośno wokalizowała, stale próbując popchnąć i podnieść Eleanor ciosa
mi[21].

W tym i innych podobnych przypadkach szczególnie fascynuje mnie, że


do ukierunkowanego pomagania prowadzą dwa kroki. Pierwsze jest pobu
dzenie, o czym świadczą sygnały stresu, takie jak głośna wokalizacja, od
dawanie moczu, produkcja wydzieliny z gruczołów, podniesiony ogon,
rozpostarte uszy – to wszystko świadczy o zaraźliwości emocjonalnej.
Drugą sprawą jest wgląd, pozwalający na zaoferowanie stosownej formy
pomocy, jak choćby postawienie na nogi ważącej trzy tony towarzyszki.
W innym przypadku Cynthia Moss opisywała reakcję słoni na strzał kłu
sownika, który trafił młodą słonicę Tinę w płuca. Gdy zaczęły się pod nią
uginać kolana, członkowie jej rodziny oparli się o nią, aby nie upadła. Tiny
nie udało się uratować i zmarła, na co jeden z okolicznych słoni „odszedł,
zerwał garść trawy i próbował włożyć jej do pyska”[22].
Ten ostatni detal jest szczególnie sugestywny, ponieważ była to próba
odnalezienia rozwiązania problemu. Nie było to dobre rozwiązanie, ale czy
nie liczy się sama intencja? Słonie zwykle nie wkładają sobie nawzajem
jedzenia do pysków, dlaczego więc robić to osobnikowi, który właśnie
zmarł? I dlaczego trawa nie została włożona do ucha Tiny albo, w gruncie
rzeczy, do jej tyłka? To ponownie kwestia korespondencji: osobnik poma
gający wydawał się zdawać sobie sprawę z tego, którą częścią ciała Tina
zwykle przyjmowała pokarm. Istnieją podobne obserwacje, jak choćby
wtedy, gdy starszy samiec przyniósł wodę z niedalekiego źródła umierają
cemu towarzyszowi, rozpryskując ją po jego głowie i uszach i próbując
skłonić go do picia. To bardzo nietypowe zachowanie i wskazuje na wgląd
w sytuację drugiego osobnika.
W pewnym programie telewizyjnym pokazano adoptowanego słonika,
który ześlizgnął się do błotnistej dziury i nie potrafił się wydostać. W jed
nej chwili w całej grupie zapanowało wielkie poruszenie. Wszystkie słonie
były silnie pobudzone: trąbiły ogłuszająco i dudniły nogami. Przewodząca
stadu słonica – „matrona” – wraz z inną samicą zaczęły pracować nad
rozwiązaniem. Jedna z nich weszła do dziury na kolanach, podczas gdy
błoto niebezpiecznie zasysało młodego słonia. Obie samice pracowały
wspólnie, wsuwając trąby i ciosy pod brzuch słonika, aż udało się odkleić
go od warstwy błota i mógł wygramolić się na brzeg. Gdy pokazuje się ten
film ludziom, publiczność bije brawo, gdy tylko słonik staje na suchej zie
mi i zaczyna otrzepywać się z błota jak psiak.
Wiele takich obserwacji dotyczy słoni afrykańskich, które różnią się
dość od indyjskich – to nie tylko osobny gatunek, ale i rodzaj. Słonie in
dyjskie zachowują się jednak podobnie. Oto e-mail, jaki Josh przysłał mi
z Tajlandii:

Widziałem niesamowity przypadek ukierunkowanego pomagania. Starsza samica,


prawdopodobnie mniej więcej 65-letnia, upadła w środku nocy. To była mokra,
błotnista dżungla, po której nawet nam nie jest łatwo chodzić, mogę więc sobie
tylko wyobrazić, jak trudno było wstać starej, zmęczonej samicy. Przez długie go
dziny kornacy i wolontariusze próbowali ją podnieść. W międzyczasie jej bliska
towarzyszka, Mae Mai, niespokrewniona samica w wieku około 45 lat, nie dała się
przekonać do opuszczenia jej. Mówię „przekonać”, ponieważ próbowaliśmy ją
odwieść, kusząc ją jedzeniem. Chyba wyczuła, że chcemy pomóc, ponieważ po
kolejnej nieudanej próbie podniesienia leżącej samicy rękami i z pomocą innego
słonia, którego przywiązaliśmy do niej, Mae Mai, silnie pobudzona, stanęła przy
starej samicy i próbowała ją podnieść, napierając głową. Robiła to wiele razy i za
każdym razem, gdy się nie udawało, grzmiała i waliła trąbą o ziemię z frustracją.
Wydawała się zdecydowana, aby pozostać przy przyjaciółce.
Gdy stara samica kilka dni później umarła, Mae Mai w niekontrolowany sposób
oddała mocz i zaczęła głośno ryczeć. Kiedy kornacy próbowali ułożyć wielką
drewnianą ramę i podnieść zmarłą słonicę, Mae Mai stanęła im na drodze i nie
pozwoliła na choćby zbliżenie drewnianych kłód do swojej towarzyszki. Potem
spędziła dwa dni, wędrując w kółko po parku, co parę minut rycząc tak głośno, jak
potrafiła, na co reszta stada odpowiadała podobnymi odgłosami.

W przeciwieństwie do naczelnych, których pomaganie zostało zbadane


z wielu stron, w przypadku słoni mamy do dyspozycji tylko takie opowie
ści. Pochodzą one jednak z tak wielu źródeł i wykazują się taką spójnością,
że nie mam wątpliwości, iż gruba skóra nie powstrzymuje tych zwierząt
przed wykształceniem w sobie wielkiej wrażliwości. Projekt Josha w Taj
landii ma zresztą na celu zbadanie nie tylko pod względem ilościowym
zbierania się żyjących w półswobodnych warunkach słoni wokół osobni
ków wymagających pomocy, jak choćby młodego, który przestraszył się
węża, ale również – samego pobudzenia emocjonalnego okolicznych
zwierząt. Żałobne ryki Mae Mai, które pobudziły do wokalizacji także inne
osobniki, to właśnie tego typu przypadek. To sugeruje występowanie za
rażania emocjami, co u słoni może być nawet lepiej widoczne niż u innych
zwierząt – przykładowo, słonie stojące w pobliżu przestraszonego członka
ich stada wyciągają ogony i machają uszami. W ekstremalnych przypad
kach oddają też mocz i wypróżniają się: jeżeli szukamy zewnętrznych sy
gnałów pobudzenia emocjonalnego, to taki znak trudno przebić.
Wyjaśnia to też nasze zainteresowanie reakcją słoni na lustra. Razem
z Dianą Reiss, która wcześniej prowadziła takie badania z udziałem delfi
nów, postanowiliśmy poddać słonie testowi lustra. Brzmiało to prosto, do
póki nie zdaliśmy sobie sprawy, jakie właściwie lustro będzie do tego po
trzebne. Mieliśmy więc wielkie plany, na pewno większe niż autorzy po
przedniego badania, w którym słonie oblały test różu[23]. Gdy czyta się opis
tamtego eksperymentu, nietrudno znaleźć w nim szereg problemów. Po
pierwsze, lustro było znacznie mniejsze od słonia. Po drugie, zostało
umieszczone na ziemi, w pewnej odległości od słoni, co nawet przy naj
lepszym wzroku (którego słonie raczej nie mają) oznacza, że uwaga sku
piała się głównie na odbiciu ich nóg. Po trzecie wreszcie, lustro zostało
umieszczone poza terenem dostępnym słoniom, za kratami, co oznacza, że
zwierzęta nie mogły go dotknąć ani powąchać, ani także wymacać, co
znajduje się za nim, co wiele zwierząt lubi zrobić, zanim bliżej zainteresuje
się jakimś nowym obiektem. Krótko mówiąc, eksperyment nie pozwalał
zwierzętom na pełne zapoznanie się z tym niezwykłym dla nich urządze
niem.
Spotkaliśmy się ze wspaniałym przyjęciem ze strony Bronx Zoo w No
wym Jorku, którego pracownicy skonstruowali dla nas słoniowych roz
miarów lustro. Było gigantyczne, o wymiarach 2,5 na 2,5 metra, wykonane
z plastiku przymocowanego do solidnej metalowej ramy, wyposażone
w metalową pokrywę, dzięki czemu mogliśmy je zasłonić, gdy nie było
w użyciu. Nie chcieliśmy, aby słonie patrzyły w lustro wtedy, gdy my nie
jesteśmy w stanie nagrywać ich reakcji. Pośrodku lustra zamontowana była
również maleńka kamera, co pozwalało nam na filmowanie wszystkiego
z bliska. Co najważniejsze, było ono słonioodporne. Zwierzęta mogły je
wąchać i dotykać, ile tylko im się podobało, a nawet patrzeć, co znajduje
się za nim, choć były aż nadto chętne, żeby to robić.
Maxine podeszła do lustra, przerzuciła przez nie trąbę, po czym zaczęła
wspinać się po nim, stając na tylnych nogach, tak aby móc zajrzeć za ścia
nę, na której było ono zamontowane. Słonie, jak wszyscy wiemy, nie
wspinają się, był to więc pierwszy przypadek, gdy opiekunowie tych
zwierząt, mający dziesięciolecia doświadczenia w swojej pracy, widzieli
coś podobnego. Ściana szczęśliwie wytrzymała kilkutonowy ciężar – gdy
by padła, nasz eksperyment zostałby szybko zakończony, być może goni
twą za Maxine po ulicach Nowego Jorku!
Po zakończonej wspinaczce Maxine przyjęła kompletnie absurdalną
postawę: opuściła się na „łokcie”, a jej tylne nogi i tyłek wypięte były do
góry – próbowała wepchnąć całą trąbę pod lustro. Pokazuje to tylko jej
przemożną potrzebę zrozumienia, czym jest ten przedmiot. Z drugiej stro
ny, na żadnym etapie słonie nie traktowały swojego odbicia jak innego
członka własnego gatunku. To niezwykłe, ponieważ nawet małpy człeko
kształtne i dzieci ludzkie robią to przy pierwszym kontakcie z lustrem. Czy
jest możliwe, że dla słoni większą rolę odgrywa zapach, przez co nie ma
dla nich sensu „inny słoń”, jeśli nie towarzyszy mu też odrębny zapach?
Podobnie jak małpy, słonie korzystały z lustra, aby zbadać części swo
jego ciała, których normalnie nie widzą. Otwierały szeroko pysk, macając
jego wnętrze trąbą. Jedna słonica pilnie obserwowała swoje ucho, podcią
gając je trąbą tak, by było je widać w odbiciu. Wykonywały też dziwne,
kołyszące ruchy albo naprzemiennie podchodziły pod lustro i usuwały się
z pola widzenia, jak gdyby chciały się upewnić, że odbicie zachowuje się
tak samo jak one. Określamy to jako „testowanie spójności” – w podobny
sposób zachowują się małpy człekokształtne i na to właśnie czekaliśmy,
ponieważ świadczy to o pewnym zrozumieniu przez zwierzęta tego, co
widzą w lustrze.
Przygotowaliśmy się do testu różu, zgodnie z procedurą stosowaną przez
Dianę w przypadku delfinów, a więc z uwzględnieniem znaków robionych
na niby. Firma produkująca farby przygotowała dla nas dwa pojemniki –
jeden zawierał białą farbę do twarzy, a drugi dokładnie tę samą mieszani
nę, w której jeden bezwonny związek chemiczny został zamieniony tak, że
farba w świetle dziennym nie miała żadnej widocznej barwy. Po obu stro
nach głowy słoni, tuż nad oczami, narysowaliśmy dwa znaki „X” – jeden
farbą białą, drugi przezroczystą.
Happy, z wielkim „X” namalowanym na czole, podeszła do lustra. Nie mogła zoba‐
czyć tego znaku bezpośrednio, lecz wyłącznie w odbiciu lustrzanym, a jednak za‐
częła go macać

Happy, trzydziestoczteroletnia słonica indyjska, zrobiła wszystko, co


należy, abyśmy uznali, że powiązała odbicie lustrzane ze sobą. Pierwszego
dnia eksperymentu podeszła wprost do lustra, przy którym spędziła 10 se
kund, po czym odeszła. Czuliśmy zawód. Po 7 minutach, w trakcie których
nie dotykała znaków na swojej głowie, ponownie zbliżyła się do lustra.
Kilkakrotnie weszła i wyszła ze swojego pola widzenia, a potem odwróciła
się, jednocześnie macając biały znak na swojej głowie. Następnie powró
ciła do lustra i stojąc tuż przed nim, kilkakrotnie dotykała i macała znak
swoją trąbą. Nasze nagrania pokazują, że Happy tuzin razy dotknęła wi
docznego znaku, a ani razu nie ruszyła tego niewidocznego.
Słoń ma tę przewagę nad delfinem, że jest zwierzęciem, które potrafi się
dotykać. Jeśli więc przyłożyć do Happy tę samą miarę, co do ludzi i małp,
słonica zdała test różu. Eksperyment przeprowadziliśmy również na dwóch
innych osobnikach, w tym Maxine, ale testu nie zdały. To mniej zaskaku
jące, niż by się mogło wydawać, ponieważ nawet w przypadku najbardziej
intensywnie testowanego gatunku naczelnych – szympansa – procent
osobników zdających test jest daleki od stu, a w pewnych badaniach niższy
od pięćdziesięciu.
Happy rytmicznie machała swoją trąbą w kierunku dużego białego
krzyża, o istnieniu którego nie mogła się dowiedzieć w inny sposób niż za
pomocą lustra, coraz bliżej, aż w końcu ostrożnie i precyzyjnie go dotknęła
– to był wspaniały widok. Byliśmy zachwyceni. Było to pierwsze świa
dectwo, że słonie dzielą z ludźmi, delfinami i małpami człekokształtnymi
zdolność do rozpoznawania się w lustrze.
Z punktu widzenia dziennikarzy obwieszczenie wyników naszych badań
nie mogło nastąpić w bardziej sprzyjającym momencie: było to tuż po
klęsce Partii Republikańskiej w 2006 roku – partii, której symbolem jest
oczywiście słoń. Rysownicy nie mogli się powstrzymać i w wielu gazetach
można było ujrzeć siedzącego przed lustrem obandażowanego słonia
z przygnębieniem wpatrującego się w swoje odbicie.
Wygląda więc na to, że również słonie wpasowują się w hipotezę
współwyłaniania. Musimy oczywiście dokładniej opisać ich poziom em
patii, jest też szalenie ważne, aby poddać większą liczbę osobników testo
wi różu – na chwilę obecną uważam jednak dostępne dowody za zachęca
jące. Co więcej, badania mózgu wydają się wychodzić temu przekonaniu
naprzeciw – okazuje się, że wszystkie ssaki, które rozpoznają się w lustrze,
posiadają też pewien rzadki typ komórek mózgu.
Mniej więcej dziesięć lat temu grupa neuronaukowców wykazała, że
występowanie tzw. neuronów von Economo (Von Economo Neurons,
VEN) ograniczone jest do małp człekokształtnych. Komórki VEN różnią
się od zwykłych neuronów tym, że są długie i wrzecionowate. Sięgają
głębiej w mózg, dzięki czemu doskonale nadają się do łączenia ze sobą
jego odległych warstw. John Allman, członek zespołu, który je zidentyfi
kował, uważa, że komórki te są przystosowaniem do dużego rozmiaru
mózgu, zapewniającym lepsze połączenie pomiędzy jego obszarami. Po
zbadaniu mózgów wielu gatunków zwierząt stwierdzono, że komórki VEN
występują wyłącznie u ludzi i ich najbliższych krewniaków, czyli człeko
kształtnych. Nie znaleziono ich u pozostałych naczelnych[24]. Komórki te
są wyjątkowo duże i występują szczególnie obficie u ludzi, a znajduje się
je w części mózgu istotnej dla cech, które uważa się za „ludzkie”. Uszko
dzenie tego obszaru mózgu związane jest z pewną odmianą demencji, któ
rej objawem jest utrata zdolności do przyjmowania perspektywy innych,
empatii, zażenowania, humoru i orientacji na przyszłość. Co istotne, pa
cjentom cierpiącym na tę chorobę brakuje również samoświadomości[25].
Inaczej mówiąc, gdy ludzie tracą swoje komórki VEN, zanika jedno
cześnie u nich prawie każda ze zdolności, o których mówi hipoteza
współwyłaniania. Nie jest jasne, czy odpowiedzialne za to są te konkretne
komórki, jednak uważa się, że to one stanowią rdzeń kluczowych obwo
dów neuronalnych. Skoro komórki te odgrywają tak wielką rolę w wyła
nianiu się cech odróżniających ludzi i inne człekokształtne od reszty zwie
rząt, to oczywiste pytanie brzmi, czy ich obecność jest warunkiem ko
niecznym do pojawienia się owych cech. Czy inne zwierzęta mogłyby je
wykazywać, jednak bez neuronów VEN?
Być może jednak wcale nie musimy się o to bać, ponieważ grupa ba
dawcza Allmana odkryła niedawno, że komórki te występują nie tylko
u człekokształtnych. Neurony VEN, jak się okazuje, powstały niezależnie
w dwóch innych gałęziach ssaczego drzewa ewolucyjnego – tak się składa,
że są to walenie (a więc również delfiny i wieloryby) i słonie[26].

W swojej własnej bańce


Hipoteza współwyłaniania w elegancki sposób łączy ze sobą ontogenezę,
filogenezę i neurobiologię. Wynikająca z niej opowieść nie prowadzi do
przekonania o wyjątkowości człowieka – choć mamy więcej wszystkiego:
empatii, komórek VEN i samoświadomości. Wykraczamy poza to, co jest
dostępne zwierzętom: jesteśmy, przykładowo, samoświadomi w kwestii
swojego wyglądu i mamy na jego temat opinię − jednym ludziom nie po
doba się, jak wyglądają, inni uwielbiają na siebie patrzeć. Każdego dnia
golimy się, czeszemy i zdobimy przed lustrem. Nie tylko się rozpoznaje
my, ale i troszczymy się o swój wygląd. Nie jest to być może absolutnie
wyjątkowe zachowanie (pewna samica orangutana w niemieckim zoo
miała zwyczaj układania liści sałaty na swojej głowie, po czym sprawdzała
efekty w lustrze), jednak nasz gatunek wykazuje się z pewnością najwyż
szym poziomem narcyzmu na tej planecie.
Należymy do małej elity mózgowców, którzy funkcjonują na wyższej
płaszczyźnie mentalnej niż większość zwierząt. Członków tej elity cechuje
wyższy poziom zrozumienia swojego miejsca w świecie i precyzyjniejsze
rozeznanie tego, co dzieje się z osobnikami, które nas otaczają. Jakkolwiek
rozsądnie by to brzmiało, jestem zasadniczo sceptyczny wobec wytyczania
w świecie przyrody ostrych granic. Z tego samego powodu, dla którego nie
wierzę w istnienie przepaści mentalnej między ludźmi i pozostałymi człe
kokształtnymi, nie wierzę też, że, powiedzmy, małpy ogoniaste czy psy nie
mają żadnych, absolutnie żadnych zdolności, o jakich tu mówimy. Jest to
po prostu nie do wyobrażenia, że przyjmowanie perspektywy innych i sa
moświadomość wyewoluowały za jednym skokiem u kilku gatunków, bez
żadnych kroków pośrednich.
Zacznijmy jednak od różnic. Na początku lat dziewięćdziesiątych mój
współpracownik Filippo Aureli i ja postanowiliśmy zbadać, czy małpy
ogoniaste, podobnie jak człekokształtne, pocieszają cierpiących po walce
towarzyszy. Oglądaliśmy setki przypadków agresywnych konfliktów
u różnych gatunków, pilnie obserwując, co dzieje się po ich zakończeniu.
Metoda przypominała tę, którą znaliśmy od lat – należy czekać, aż spon
tanicznie dojdzie do walki w grupie naczelnych, po czym udokumentować
zdarzenia następujące tuż po niej. W ten sposób uzyskaliśmy niedwu
znaczne dowody na pocieszanie się u człekokształtnych, gdyby więc za
chowania takie występowały u pozostałych małp, powinniśmy je wykryć.
Wówczas uważaliśmy, że nie ma żadnego powodu, aby tak nie było.
Ku naszemu zaskoczeniu nie zaobserwowaliśmy nic! Podczas gdy go
dzenie się – czyli późniejsze spotkanie się osobników walczących – wy
stępuje u wszystkich gatunków małp ogoniastych, które badaliśmy, pocie
szanie było wyraźnie nieobecne. Jak to możliwe? Wyniki naszych obser
wacji były szokujące – gdy pokonany osobnik kucał w rogu, nawet jego
własna rodzina nie wydawała się ani trochę przejęta. Po kolejnym nieuda
nym badaniu włoska badaczka Gabriele Schino stwierdziła, że jeśli jest
jakakolwiek sytuacja, w której na pewno powinniśmy się spodziewać po
cieszania, to jest to kontakt między matką a jej najmłodszym potomkiem –
jest to najsilniejsza więź międzyosobnicza. Kiedy Schino sprawdziła to
przewidywanie, obserwując makaki żyjące na wielkim skalistym wybiegu
w rzymskim zoo, wyniki wprawiły nas w zdumienie. Matki prawie nie
zwracały uwagi na swoje dzieci, które zostały zaatakowane i ugryzione,
a już na pewno czynnie ich nie pocieszały. Jest to o tyle zaskakujące, że
matki z tego gatunku bronią swoich młodych przed aktami agresji, rozpo
znają więc, że do takiego wydarzenia nie powinno dochodzić. Co więcej,
młode przybiegają do swoich matek po ataku, często przytulają się i ssą
sutek, a więc szukają uspokajającego kontaktu. Nie powinny się jednak
spodziewać, że matka sama z siebie zrobi coś w tym kierunku.
Istnieją też inne sygnały braku empatii u małp ogoniastych, jak choćby
raporty ze strony obserwatorów pawianów w delcie Okawango w Botswa
nie. Dorothy Cheney i Robert Seyfarth opowiadają o „nieznośnym” braku
reakcji ze strony dorosłych pawianów na lęk młodych przed przekrocze
niem wody. Panikujące nad brzegiem rzeki małpki mogą zostać zabite
przez drapieżniki, ale ich matki rzadko wracają, aby im pomóc. Po prostu
idą przed siebie. Nie znaczy to jednak, że pawianie matki są kompletnie
nieczułe:

Wydaje się naprawdę przejęta tymi niespokojnymi wrzaskami. Zdaje się jednak
nie rozumieć, skąd to całe zamieszanie. Zachowuje się, jak gdyby zakładała, że
skoro ona potrafi przejść przez wodę, to każdy może przejść przez wodę. Nie jest
w stanie przyjąć perspektywy kogoś innego[27].

W innym, iście dickensowskim przypadku wystąpiła spora powódź,


a pawiany zostały zmuszone do przepływania z wyspy na wyspę. Pewnego
dnia dorosłe osobniki przedostały się na suchy ląd, zostawiając za sobą
niemal wszystkie młode. Były one silnie zestresowane, siedziały na jed
nym drzewie, ciasno do siebie przytulone, i głośno, niespokojnie szczeka
ły. Obserwatorzy podążający za dorosłymi pawianami słyszeli wołania
młodych z oddali, dorosłe osobniki zaś od czasu do czasu odwracały się,
ale „tylko jeden [...] odpowiedział szczeknięciem. W reakcji na to dało się
słyszeć liczne rozpaczliwe wołania młodych – na te nie było już jednak
odpowiedzi”. Młode zdołały później przepłynąć rzekę i połączyć się
z grupą.
Wszystko to wydaje się świadczyć o występowaniu zarażania emocjami,
jednak braku przyjmowania perspektywy. To powszechny deficyt u wielu
zwierząt, ale też u małych dzieci. Czasem przybiera to wręcz zabawną po
stać. Mamy czarno-białego kocura o imieniu Loeke, który śmiertelnie boi
się obcych, zwłaszcza mężczyzn w wielkich butach. Prawdopodobnie
spotkało go coś nieprzyjemnego, jeszcze zanim go adoptowaliśmy. Gdy
tylko goście wchodzili do naszego domu, biegł na górę w panice i chował
się na łóżku pod narzutą. Potrafił tam siedzieć godzinami, ale oczywiście
pozostawał doskonale widoczny. Widzieliśmy charakterystyczne wybrzu
szenie na łóżku i wiedzieliśmy, gdzie jest Loeke, ale jestem pewien, że
jego własnym zdaniem, skoro on nikogo nie widział, nikt nie widział też
jego. Tajemnicza górka nawet mruczała, gdy się do niej mówiło. Gdy tylko
zamykaliśmy drzwi za gośćmi, patrzyliśmy na zegarek, mierząc, ile czasu
minie, aż Loeke wróci do salonu. Rzadko było to więcej niż 20 sekund.
Nieumiejętność przyjmowana perspektywy innego może przybierać też
bardziej dramatyczne formy, jak choćby w cytowanym wyżej przypadku
pawianów. Pamiętam, gdy pewnego razu wizytowałem kolonię małp
w Japonii i przewodnik powiedział mi, że muszą powstrzymywać świeżo
upieczone matki przed wchodzeniem do gorących źródeł, ponieważ mogą
one utopić swoje dziecko. Młode matki najwyraźniej nie zwracają wystar
czającej uwagi na dziecko przyczepione do ich brzucha, być może myśląc,
że jeśli ich własna głowa jest nad wodą, to wszystko musi być w porządku.
Widziałem też małpy robiące niebezpieczne sztuczki akrobatyczne na
wielkim kręcącym się kole, na którym bawiły się też młode, co zmusiło te
ostatnie do rozpaczliwego trzymania się ramy, by uniknąć śmierci. W in
nym przypadku młoda samica makaka ze złamaną, bezwładnie zwisającą
ręką podążała za swoją matką, która w najmniejszym stopniu nie dopaso
wała swojego kroku do kontuzji córki.
Jakże inna była reakcja znanej mi szympansiej matki, która spełniała
każde życzenie swojego młodego syna ze złamanym nadgarstkiem, po
zwalała mu nawet ssać swoją pierś, chociaż odstawiła go już lata wcze
śniej. Do czasu aż ręka się zrosła, stawiała go zawsze przed jego młodszym
rodzeństwem. Wrażliwość na czyjeś kontuzje, w znacznie większym stop
niu niż na przykład po prostu na rany, wymaga zrozumienia, w jaki sposób
ograniczona została ruchliwość. Małpy człekokształtne zdecydowanie są
do tego zdolne, podobnie jak delfiny i słonie. Sytuacje, gdy słonie poma
gają ludziom, są rzadkie, ale Joyce Poole odnotowała interesujący przypa
dek matrony, która zaatakowała pasterza wielbłądów. Złamała mu nogi.
Słonica wróciła niedługo później i za pomocą trąby oraz przednich nóg
przesunęła go w zacienione miejsce pod drzewem, po czym stała nad nim
opiekuńczo. Od czasu do czasu dotykała go trąbą i przeganiała zbliżające
się bawoły. Obserwowała go cały dzień i noc, a gdy następnego dnia poja
wiła się grupa poszukujących go towarzyszy, opierała się, zanim pozwoliła
go zabrać[28].
Małpy ogoniaste nie zwracają uwagi na tego typu ułomności i nie wy
dają się rozumieć smutku albo żałoby. Typowym badaniem, które to uka
zuje, jest to przeprowadzone przez Anne Engh. Mierzyła ona poziom stre
su pawianów, na oczach których członek ich rodziny został porwany przez
lamparta, lwa albo hienę. Ataki drapieżników odpowiadają za duży odse
tek śmierci tych małp, Engh miała więc spory materiał badawczy. Bywało,
że jej pawiany mogły zupełnie dosłownie słyszeć, jak drapieżnik chrupie
kości ich towarzysza. Jak można by się tego spodziewać, osobniki pozo
stałe przy życiu miały podwyższony poziom stresu, co Engh oznaczała,
mierząc zawartość kortykosteronu (hormonu stresu) w odchodach pawia
nów. Odkryła też, że pogrążone w żałobie pawiany częściej iskają inne
osobniki, prawdopodobnie aby zredukować stres i budować nowe więzi po
stracie towarzysza. W odniesieniu do jednej samicy stwierdziła tak: „Jej
potrzeba więzi społecznych była tak duża, że Sylvia zaczęła iskać samicę
o znacznie niższym statusie – zachowanie, które w zwykłych warunkach
jej nie przystoi”[29].
Engh uznała, że pawiany, zupełnie jak ludzie, radzą sobie ze stresem za
pośrednictwem przyjacielskich relacji z innymi. Podobieństwa są rzeczy
wiście silne, ale czy nie występuje tu jednak równocześnie potężna różni
ca? Inne pawiany nigdy nie zmieniają swojego zachowania względem
tego, który właśnie stracił krewnego albo przyjaciela, co u naszego wła
snego gatunku jest bardzo wyraźne. Również i szympansy wydają się na to
wyczulone, co mogliśmy obserwować, gdy młoda córka jednej z samic
została odesłana do innego ośrodka. Uderzyło nas, jak często w następnych
tygodniach iskano tę samicę. Szympansy oferują innym autentyczne po
cieszenie na sposób, który my, ludzie, rozumiemy, podczas gdy pawiany
w żałobie same muszą zadbać o swoje dobre samopoczucie. Wydają się
mieć te same potrzeby, ale nie mogą spodziewać się, że inni wyjdą im na
przeciw. Nic dziwnego, że jeden z pionierskich obserwatorów pawianów
określił życie tych małp jako „jeden nieustający koszmarny niepokój”[30].
Ograniczone wyczulenie tych małp na innych wydaje się wynikać
z braków poznawczych, a nie emocjonalnych. Nieszczęście innych wywo
łuje u nich dyskomfort, ale brakuje im rozeznania, co właściwie się dzieje.
Nie robią kroku w tył, aby zorientować się, czego potrzebuje ten drugi.
Zupełnie jakby każda małpa żyła w swojej własnej bańce.

Żółty śnieg
Postęp w nauce często wynika z uwagi poświęconej wyjątkom od reguły.
Hipoteza współwyłaniania musi też mieć swoje wyjątki.
Małpy ogoniaste wykazują przebłyski zrozumienia, które w naszej wła
snej gałęzi drzewa ewolucyjnego naczelnych doprowadziło do wyłonienia
się zaawansowanej empatii. Przypadki takie są rzadkie – i dlatego traktu
jemy je jako wyjątki – jednak można w nich dojrzeć coś na kształt zrozu
mienia sytuacji. Przykładowo, właściciel udomowionej kapucynki opo
wiedział mi kiedyś, że jego małpka pewnego razu ugryzła gościa, gdy ten
próbował nakarmić ją z ręki winogronami. Było to niezbyt silne skubnięcie
– nie poleciała krew – jednak kobieta okazała ból i upuściła winogrona.
Kapucynka na to delikatnie przytuliła się do niej, obejmując jej szyję
obiema rękami. Zareagowała więc na jej ból, ignorując leżące na ziemi
winogrona. Wszyscy obecni uznali, że wyglądało to zupełnie jak ludzkie
pocieszanie. W naszej własnej kolonii kapucynek też mieliśmy do czynie
nia z podobnymi incydentami, jednak posługujemy się tak ścisłymi kryte
riami, gdy badamy zjawisko pocieszania u naczelnych, że nasze zwierzęta
nigdy ich nie spełniły[31].
Inne sugestywne zdarzenia z naszej kolonii kapucynek miały miejsce
w przypadku samic, które były w tak zaawansowanej ciąży, że nie chciały
schodzić na ziemię. Kapucynki czują się bezpieczniej na górze. Każdego
wieczoru kładziemy jednak na podłodze tacę z owocami i warzywami dla
całej grupy. Zdarza się, że bliscy przyjaciele i krewni ciężarnej napychają
pyski i ręce jedzeniem (czasem wtykając je też w podwinięty ogon), po
czym wspinają się na jej platformę i rozkładają przed nią pokarm, po czym
wszyscy razem radośnie zajadają.
Jeszcze inny przykład utkwił mi w pamięci już wiele dekad temu. To
fotografia wykonana przez Hansa Kummera, szanowanego szwajcarskiego
eksperta od pawianów płaszczowych. Przedstawia ona młodą małpę scho
dzącą w dół po plecach dorosłego, przyczepionego do skalistej ściany. To
warzyszy jej następujący podpis: „Po nieskutecznych próbach zejścia po
trudnym odcinku roczne zwierzę zaczęło wrzeszczeć. Jego matka w końcu
wróciła i zaoferowała mu swoje plecy jako dodatkowy stopień”. Czy nie
wymagało to od matki zrozumienia potrzeb swojego dziecka?[32]
Małpy czasem pomagają sobie we wspinaczce, jak ta samica pawiana swojemu
dziecku

Anindya Sinha, indyjski prymatolog, obserwował podobne przypadki


u dzikich makaków czepkowych. Odnotował trzy odrębne sytuacje, gdy
młody osobnik bezskutecznie próbował wspiąć się lub wskoczyć na plat
formę. Po pewnym czasie przyglądający się temu dorosły samiec sięgał
w dół, łapał go za rękę i wciągał na górę. Tylko w jednym przypadku
uwagę dorosłego przykuło wołanie – w dwóch pozostałych młode makaki
pozostawały cicho. Pomocnicy zawsze byli samcami alfa w swoich gru
pach, jednak były to trzy różne osobniki[33].
Barbara Smuts relacjonuje, że dorosłe samce pawiana czasem uspoka
jają zdenerwowane młode, cicho chrząkając w ich stronę. Już samo w so
bie jest to interesujące, ponieważ wydaje się formą pocieszania wokalnego.
Smuts obserwowała jednak również robiącego to samca, który, tak jak
wspomniane wyżej małpy, zdawał się identyfikować z intencjami młodego
pawiana. Samiec Achilles, iskany przez swoją matkę, przyglądał się, jak
młoda małpka próbuje się wspiąć na piaszczystą skarpę. Gdy już znalazła
się niemal na górze, poślizgnęła się i zjechała na sam dół. Chwilę później
Achilles skierował w jej stronę kilka uspokajających chrząknięć[34].
Pawiany wyrażają czasem nawet na głos ulgę, że niezręczna sytuacja
została zażegnana, co wskazuje na zrozumienie pozycji, w jakiej znajdują
się inni. Robert Sapolsky w swoim zwykłym żywym stylu relacjonuje hi
storię młodej małpki, której matka była szczególnie niezręczna, tak że
niesione przez nią potomstwo musiało często dodatkowo przytrzymywać
się jej ogona:

Pewnego dnia przeskakiwała z jednej gałęzi na drugą, niezręcznie trzymając swo


jego synka, którego w końcu upuściła. Mały pawian spadł na ziemię z wysokości
około trzech metrów. Rozmaite przyglądające się temu naczelne dowiodły swoje
go pokrewieństwa – i prawdopodobnie tego, że oglądanie tego zdarzenia i reago
wanie na nie uruchomiło u nas tę samą liczbę synaps – zachowując się w pełni
synchronicznie. Pięć samic pawiana siedzących na drzewie i jeden ludzki samiec
w jednej chwili głośno westchnęli. Zapadła cisza, a my pilnie wpatrywaliśmy się
w leżące na ziemi młode, które po chwili wstało, spojrzało w górę na swoją matkę,
po czym odeszło za grupką przechodzących obok znajomych. Cała nasza szóstka
w tym samym momencie zaczęła głośno cmokać z ulgą[35].

Tego typu obserwacje świadczą o tym, że pawiany nie tylko reagują na


zewnętrzne sygnały stresu, jak wołanie czy wyraz twarzy, ale również że
ma dla nich znaczenie, czy młody osobnik pozbiera się albo czy matka
i dziecko zejdą się po rozłączeniu.
Jest też przedziwny przypadek Ahli, samicy pawiana pracującej u pa
sterza kóz. Ahla wiedziała o każdej relacji matka–dziecko w stadzie. Gdy
rodzice i ich dzieci trafiały do osobnych budynków, wkraczała do akcji,
jeśli tylko któraś z młodych kózek zaczynała beczeć. Brała ją pod pachę
i zanosiła do sąsiedniej stodoły. Tam podkładała młode do karmienia pod
odpowiednią samicę, nigdy nie popełniając błędu. Wymagało to oczywi
ście wiedzy o relacjach między kozami, ale być może również czegoś
więcej. Wątpię, czy dałoby się wytresować zwierzę, aby wykonywało takie
zadanie, gdyby brakowało mu zrozumienia, dlaczego młode kózki beczą,
zaś Ahla podobno nie tyle chętnie, ile „maniakalnie” łączyła matki ze
swoimi dziećmi[36].
Musimy być oczywiście bardzo ostrożni, aby nie nadinterpretować ta
kich historii, jednak we wszystkich tych przypadkach małpy zdają się wy
kazywać przyjmowanie perspektywy innych. Fakt, że nie robią tego kon
sekwentnie, a ponadto prawdopodobnie wyłącznie w bardzo określonych
sytuacjach, może tłumaczyć, dlaczego systematyczne badania ukierunko
wanego pomagania albo pocieszania u małp ogoniastych dają zwykle ze
rowy rezultat. Zachowują się one w ten sposób po prostu zbyt rzadko.
Jedyna występująca w naturze sytuacja, która jest wystarczająco po
wszechna, aby dało się ją poważnie badać, to robienie „żywych pomo
stów”. Niektóre południowoamerykańskie naczelne o chwytnych ogonach
robią ze swoich ciał mosty pomiędzy drzewami, którymi przechodzą ich
starsze dzieci (te młodsze po prostu trzymają się ciała matki w trakcie po
dróży). Matka przytrzymuje ogonem gałąź jednego drzewa, rękami gałąź
sąsiedniego, po czym wisi tak, dopóki jej potomkowie nie przejdą. Jedy
nym innym wyjściem dla młodych byłoby zejście na ziemię, co jest zbyt
niebezpieczne. To intrygujący, a przy tym występujący codziennie akt po
mocy, który aż się prosi, by go bliżej zbadać, ponieważ może ujawnić sto
pień, w jakim małpy biorą pod uwagę możliwości innych. Gdy śledziłem
kapucynki w lesie, nie zaobserwowałem tego zachowania, ale to dlatego,
że małpy te świetnie skaczą. Większe i cięższe naczelne, jak wyjce i cze
piaki, robią jednak „żywe pomosty”, czasem nawet dla niespokrewnionych
młodych osobników. Samice dopasowują przy tym swoje zachowanie do
bieżącej sytuacji, na przykład złamanej ręki któregoś dziecka albo szcze
gólnie dużych odstępów między drzewami po huraganie[37].
Młode czasem krzyczą, aby otrzymać pomoc matki, jednak zwykle ona
sama robi to spontanicznie. Decyduje przy tym, jaką odległość jej potom
stwo jest w stanie pokonać samodzielnie, co oczywiście zmienia się
z wiekiem. Cóż za wspaniałe tło dla badań przyjmowania perspektywy!
Szczególnie korzystny jest fakt, że zachowanie małp ogoniastych można
bezpośrednio porównać z tym, co robią człekokształtne, na przykład oran
gutany, które – choć nie mają ogonów – bujają małymi drzewkami, aż są
w stanie je do siebie przyciągnąć i przytrzymać dla swoich dzieci. Czy
orangutany robią to z większym wglądem w sytuację niż południowoame
rykańskie małpy? Tego właśnie bym się spodziewał, ale ktoś będzie to
musiał sprawdzić.
Obecnie różnice pomiędzy poziomem empatii u małp ogoniastych
i człekokształtnych pozostają w mocy, choć prawdopodobnie są one nie aż
tak absolutne, jak się czasem sugeruje. Jak więc ma się do tego druga
strona hipotezy o współwyłanianiu, czyli reakcja na lustro? Tutaj różnica
wydaje się radykalna. Pomimo bardzo wielu prób, w najróżniejszych wa
runkach, małpy ogoniaste nie zdają testu różu. Niektórzy naukowcy twier
dzą, że uzyskali wynik pozytywny, ale żadne takie badanie nie wytrzymuje
skrupulatnej analizy. Powszechnie przyjmuje się więc, że małpy ogoniaste
nie zdają testu lustra[38]. Nie znaczy to oczywiście, że lustra pozostają dla
nich całkowitą tajemnicą ani że brakuje im jakiegokolwiek poczucia siebie.
Bez tego nie byłoby w stanie przeżyć żadne zwierzę. Każdy gatunek musi
na swój sposób oddzielać swoje ciało od środowiska i mieć poczucie
sprawstwa. Niedobrze by było być małpą, która siedzi na drzewie, nie ma
jąc żadnego pojęcia, jaki będzie skutek uderzenia jej własnego ciała o ga
łąź, na którą zamierza właśnie skoczyć. Albo, gdy uprawiam przyjacielskie
zapasy ze swoim towarzyszem, jaki sens miałoby gryzienie własnej stopy?
Małpy nigdy nie popełniają takiego błędu i zawsze radośnie gryzą stopy
przeciwnika. „Ja” występuje w każdym działaniu podejmowanym przez
zwierzę – każde zwierzę[39].
W artykule o intrygującym tytule Opowieści o przenoszeniu żółtego
śniegu Marc Bekoff relacjonuje reakcje swojego psa Jethro na porcje za
barwionego od moczu śniegu. Bekoff, w solidnych rękawiczkach, pota
jemnie przenosił grudy śniegu świeżo oznaczonego przez innego psa
i umieszczał je w określonym miejscu, nieopodal ścieżki rowerowej
w Boulder w stanie Colorado, gdzie odkrywał je Jethro. Bekoff przepro
wadził ten eksperyment – który musiał wyglądać osobliwie dla przypad
kowych przechodniów – aby sprawdzić, czy jego pies odróżni mocz in
nych psów od własnego. Oczywiście tak właśnie było. Znacznie mniej
chętnie oznaczał śnieg przesiąknięty swoim moczem niż ten, który wcze
śniej obsikały inne psy. Rozpoznawanie siebie przejawia się więc na wiele
sposobów.
Również w przypadku luster sytuacja nie jest do końca jasna. Niektóre
małpy ogoniaste, przykładowo, są w stanie zlokalizować pożywienie, po
sługując się lustrem. Jeśli schowa się smakołyk w takim miejscu, że można
je ujrzeć tylko za pomocą lustra, to małpa bez trudu go zlokalizuje. Wiele
psów potrafi zrobić to samo: jeśli ujrzą w lustrze, że za ich plecami wycią
gamy przysmak, od razu się odwracają. Choć jednak psy rozumieją zasad
niczą ideę lustra, gdy tylko spróbuje się je oznaczyć – albo zrobić to samo
małpie ogoniastej – nic z tego nie wyjdzie. Nie są więc w stanie zrozumieć
powiązania odbicia lustrzanego z własnym ciałem – ze sobą.
Z drugiej strony, powszechnie spotykane stwierdzenie, że małpa patrzą
ca w lustro widzi w nim obcego osobnika, też jest wątpliwe. Aby to
sprawdzić, przeprowadziliśmy prosty eksperyment, którego, co dziwne,
nikt jeszcze przed nami nie próbował. Porównaliśmy reakcję naszych ka
pucynek na swoje odbicie lustrzane z tym, jak zachowują się w obecności
obcej małpy. Zwierzęta stawały przed panelem z pleksiglasu, za którym
znajdował się albo osobnik już im znany, albo obcy, albo lustro. Czy będą
w stanie dostrzec różnicę?
Już po kilku sekundach obraz lustrzany traktowany był inaczej niż
prawdziwa małpa – nie był potrzebny dłuższy czas na obserwację. Wyglą
da na to, że istnieje wiele poziomów rozumienia lustra, a nasze małpy ani
razu nie pomyliły swojego odbicia z innym zwierzęciem[40]. Na obcego
osobnika reagowały, odwracając się do niego plecami lub prawie nie pa
trząc w jego stronę, podczas gdy długo wpatrywały się we własne odbicie,
jak gdyby były zachwycone, że widzą samych siebie. Niektóre z naszych
kapucynek miały młode, a ponieważ nigdy nie oddzielamy matek od dzie
ci, małpki były obecne przy testach. Najbardziej sugestywnym wynikiem
całego badania było moim zdaniem to, że gdy po drugiej stronie panelu
znajdowało się obce zwierzę, matki mocno trzymały swoje dzieci, nie po
zwalając im się od siebie oddalić. W czasie prób z lustrem puszczały jed
nak dzieci wolno. Biorąc pod uwagę to, jak ostrożne są małpie matki, gdy
w grę wchodzi jakiekolwiek niebezpieczeństwo, sam ten fakt przekonał
mnie silniej niż jakiekolwiek inne wyniki eksperymentu, że nie traktowały
odbicia lustrzanego jako obcego zwierzęcia.
Zarówno w przypadku empatii, jak i rozpoznawania siebie linie oddzie
lające gatunki pozostają nienaruszone, choć prawdopodobnie są one bar
dziej rozmyte, niż mogło się wydawać z początku. To zawsze ta sama hi
storia: ogłaszamy, że istnieje jakaś ostra granica, na przykład między
ludźmi i pozostałymi człekokształtnymi albo między małpami człeko
kształtnymi i ogoniastymi, ale w rzeczywistości mamy do czynienia
z zamkami z piasku stale podmywanymi przez morze wiedzy. Z zamków
stają się górkami, potem erodują jeszcze silniej, aż w końcu zostaje to, co
zawsze głosiła teoria ewolucji: gładko opadająca plaża. Uważam, że hipo
teza współwyłaniania mówi nam coś istotnego o nachyleniu plaży, ale nie
zdziwiłbym się, gdyby kiedyś okazało się, że była to tylko chwilowa ob
sesja. Już teraz napiera na nas prawdziwa lawina nowych badań, nie tylko
z udziałem małp, ale również ptaków o dużych mózgach i psowatych,
w których analizuje się przyjmowanie perspektywy, pocieszanie i rozpo
znawanie się w lustrze. Zrównujące teren fale hulają z pełną mocą.
Spójrzmy na sroki. W niedawno opublikowanym badaniu, w którym
przyjęto taką samą metodologię, jaką stosowano dla delfinów i słoni,
stwierdzono u nich spontaniczne rozpoznawanie się w lustrze. Pamiętajmy,
że sroka to nie byle jaki ptak: należy, wraz z krukami i sójkami, do rodziny
krukowatych, obdarzonych wyjątkowo dużymi mózgami. Gdy postawi się
przed lustrem srokę, będzie próbowała usunąć małą kolorową naklejkę,
którą wcześniej umieszczono na jej gardle. Będzie drapać nogą, dopóki nie
uda się jej odkleić, jednak czarną naklejkę zostawia w spokoju, prawdo
podobnie dlatego, że nie odznacza się ona na jej czarnych piórach. Nie
drapie się też, gdy nie ma do dyspozycji lustra. Filmy opublikowane przez
Helmuta Priora i jego niemiecki zespół są dość przekonujące. Gdy oglą
dałem je w sali pełnej ekspertów od krukowatych, w powietrzu czuć było
ich dumę ze „swoich” ptaków.
Odkrycie to jest interesujące, biorąc pod uwagę reputację, jaką cieszą się
sroki. Gdy byłem dzieckiem, nauczyłem się, aby nigdy nie pozostawiać na
dworze małych świecących przedmiotów, jak łyżeczki do herbaty, ponie
waż te hałaśliwe ptaki kradną wszystko, na czym są w stanie położyć
swoje wstrętne dzioby. Reputacja ta była inspiracją dla Rossiniego, gdy
komponował swoją operę La gazza ladra (Sroka złodziejka). Dziś ptaki te
otacza inna, choć równie wątpliwa, sława, bardziej związana z ich rolą
ekologiczną – sroki przedstawiane bowiem bywają jako morderczy rabusie
gniazd niewinnych ptaków śpiewających. Tak czy inaczej, są gangsterami
w biało-czarnych kombinezonach.
Nikt jednak nie powiedziałby, że sroki są głupie. Z mojej perspektywy
kluczowe jest pytanie, czy ich zdolność do rozpoznawania się w lustrze
wpisuje się w hipotezę współwyłaniania, czy ją podważa. Obecnie przy
chylam się raczej do tej pierwszej ewentualności. Przyjmowanie perspek
tywy może mieć wielkie znaczenie dla gatunku, który plądruje gniazda in
nych ptaków i kradnie rozmaite przedmioty ludziom. Ta umiejętność może
być nawet bardziej przydatna względem innych srok. Sroki gromadzą po
żywienie i z pewnością podkradają je sobie nawzajem, tak jak robią to
sójki. Wymaga to pilnego śledzenia, czy jest się obserwowanym, ponieważ
jeżeli inny ptak zauważy, gdzie chowasz jedzenie, przy pierwszej wolnej
okazji zostanie ono wykradzione. Zjawisko to badane jest od czasu, gdy
brytyjska psycholożka Nicky Clayton, siedząc przy lunchu w University of
California w Davis, obserwowała spokrewnione blisko z sójkami mo
drowronki kalifornijskie. Szczególnie zainteresowała ją zajadła walka
o resztki jedzenia, które później ptaki chowały przed sobą nawzajem. Nie
które osobniki poszły o krok dalej: powracały później, aby przenieść swoje
skarby w nowe miejsce, gdy tylko rywale zniknęli z pola widzenia.
Dalsze badania, które przeprowadził Nathan Emery z Uniwersytetu
Cambridge, doprowadziły do intrygującej tezy, że „tylko złodziej pozna
złodzieja”. Modrowronki najwyraźniej ekstrapolują na podstawie własnego
doświadczenia, przypisując intencje innym ptakom, tak że te osobniki,
które kiedyś same przywłaszczyły sobie czyjeś zapasy, wkładają wiele
wysiłku w to, aby nie spotkało ich to samo. Być może i to wymaga umie
jętności oddzielenia siebie od innych. Przyjmowanie perspektywy może
więc służyć nie tylko pomocy, ale również przechytrzeniu innych. Sroka,
jako mistrz złodziejskiego fachu, może w jeszcze większym stopniu po
trzebować zdolności odgadywania intencji innych. Rozpoznawanie samego
siebie może się więc wiązać z przestępczym trybem życia[41].
W najgorszym razie nowe wieści na temat la gazza ladra to kolejny
rozdział z dziejów umiłowania tych ptaków do połyskujących przedmio
tów.

Naczelne w stanie wskazującym


Nikkie, szympans, pewnego razu pokazał mi, jak przyciągnąć czyjąś uwa
gę. Przez pewien czas regularnie rzucałem mu dzikie jagody przez fosę
z miejsca, w którym pracowałem. Pewnego dnia byłem zajęty sporządze
niem notatek i kompletnie zapomniałem o jagodach, które wisiały na wy
sokich krzakach za moimi plecami. Nikkie nie zapomniał. Siadł naprze
ciwko mnie, wpatrując się we mnie nieruchomo swoimi ceglastobrązowy
mi oczami. Gdy tylko zwróciłem na niego uwagę, szybkim ruchem prze
chylił głowę i szyję i zaczął wpatrywać się w punkt tuż nad moim lewym
ramieniem. Potem spojrzał znów na mnie i powtórzył cały ruch. Może je
stem tępy w porównaniu z szympansem, ale za drugim razem obróciłem
się, żeby zobaczyć, na co patrzy, i zauważyłem jagody. Nikkie przekazał
mi, o co mu chodziło, nie wydając żadnego dźwięku i nie gestykulując.
Ten prosty akt komunikacji stał w sprzeczności z potężnym zasobem li
teratury naukowej, w której wskazywanie na coś łączone jest ze zjawiska
mi językowymi, nie ma więc dla niego miejsca u istot nieposługujących się
językiem. Wskazywanie, czyli tzw. gest deiktyczny, definiuje się jako
skierowanie czyjejś uwagi na znajdujący się poza zasięgiem przedmiot
poprzez wskazanie na niego. Wskazywanie na coś ma oczywiście sens
tylko wtedy, jeżeli wiemy, że nasz partner komunikacji nie widział tego, co
my widzimy, co oznacza, że niezbędne jest zrozumienie, iż nie wszyscy
mają ten sam zasób informacji. To kolejny przykład na przyjmowanie per
spektywy.
Ludzie bardzo często wskazują, a za ich palcem automatycznie podąża uwaga
rozmówcy

Naukowcy oczywiście wytoczyli ciężką artylerię teorii na starcie z pro


blemem wskazywania. Niektórzy skupili się na typowo ludzkim geście
wyciągniętej ręki i palca wskazującego, wiążąc go z komunikacją symbo
liczną. Przywołuje się w ten sposób wizję wczesnych przedstawicieli na
szego gatunku, spacerujących po sawannie, wskazujących palcami i usta
lających słowa dla kolejnych przedmiotów: „Nazwijmy to zwierzę »ze
bra«, a to tutaj to będzie »pępek«”. Czy ten scenariusz nie zakłada jednak,
że nasi przodkowie rozumieli wskazywanie, jeszcze zanim powstał język?
Jeżeli tak, to nie powinna nas niepokoić ewentualność, że nasi nieposłu
gujący się językiem krewniacy mimo wszystko wskazują.
Pierwszym krokiem jest rezygnacja z niemądrych zachodnich definicji,
jak na przykład tej, że wskazywanie wymaga wyciągania palca wskazują
cego. Również przedstawiciele naszego własnego gatunku często wskazują
inaczej niż dłońmi, a w wielu częściach świata taki gest jest wręcz tabu.
W 2006 roku duża organizacja zdrowia radziła amerykańskim biznesme
nom podróżującym po świecie, aby powstrzymali się od wskazywania
palcem, ponieważ w wielu kulturach zachowanie to uznawane jest za nie
grzeczne. Rdzenni Amerykanie, przykładowo, wskazują poprzez ściągnięte
wargi i ruchy podbródka, skinięcie głową albo skierowanie kolan, stóp czy
ramion. Słyszałem nawet dowcipy na ten temat, jak choćby ten o psie my
śliwskim, którego jego biały właściciel przyprowadził do indiańskiego
trenera na ponowne przeszkolenie, ponieważ pies potrafił wskazywać na
zwierzynę wyłącznie wargami[42].
Większości z nas zdarzyło się ostrzec towarzysza rozmowy na przyjęciu,
że niemile widziana osoba X właśnie weszła do pokoju i idzie w naszą
stronę. W takiej sytuacji nie wskazujemy palcem, mówiąc na głos, choć
mogłoby się to wydawać naturalnym odruchem. Robimy coś innego: pod
nosimy brwi, patrząc na swojego rozmówcę, lekko skłaniamy głowę
w kierunku X, być może ściskając równocześnie wargi, informując tym
samym swojego towarzysza, żeby siedział cicho.
Powinniśmy więc przyjąć szerokie rozumienie wskazywania. Bądź co
bądź, istnieje rasa psów (pointery[*2]), których nauczyliśmy zastygania
w określonej pozycji, aby wskazywały na stado przepiórek. Również mał
py wskazują swoim całym ciałem i głową, gdy rekrutują pomocników
w trakcie walki. Gdy małpa A grozi małpie B, B podchodzi czasem do
swojego zwyczajowego obrońcy, C. Siada obok C, patrzy na niego, po
czym odwraca głowę w kierunku A, głośno chrząkając w jej stronę. Se
kwencja ta jest powtarzana kilka razy, jak gdyby B mówiła do C: „Patrz na
nią – ona mi grozi!”. U makaków agresor wskazuje na swojego przeciw
nika z podniesionym podbródkiem i wpatruje mu się twardo w oczy, zer
kając od czasu do czasu w kierunku swojego sprzymierzeńca. U pawianów
to samo zachowanie jest powtarzane tak często i tak wyraźnie, że obser
watorzy określają je jako „sygnalizowanie głową” (head flagging). Cel jest
taki, aby dla sprzymierzeńca było absolutnie jasne, kto jest przeciwnikiem.
W klasycznym badaniu Emila Menzla jeden szympans wiedział o ukry
tym pożywieniu albo zagrożeniu, a inne o tym nie wiedziały. Osobniki
niepoinformowane szybko się jednak orientowały, czy zakryty przedmiot
jest atrakcyjny, czy budzi lęk i jakie jest w przybliżeniu jego położenie,
obserwując mowę ciała pierwszego szympansa. Menzel uznał orientację
ciała za bardzo precyzyjny wskaźnik, zwłaszcza dla obserwatora znajdu
jącego się na drzewie albo w innym miejscu gdzieś wysoko, dodając też,
że „dopiero zwierzę dwunożne, jak człowiek – którego postawa ciała jest
znacznie mniej precyzyjnym »wskaźnikiem« niż u zwierzęcia czworonoż
nego – potrzebuje jakiegoś przedłużenia, aby precyzyjnie wskazać kieru
nek”[43].
Szeroko stosowane kryterium intencjonalności wskazywania to spraw
dzenie, czy osobnik wskazujący monitoruje skutki swoich działań. Mógłby
więc na przykład przesuwać od czasu do czasu wzrok z obiektu, na który
wskazuje, na partnera, aby sprawdzić, czy przyciągnął jego uwagę,
a wskazywanie nie poszło na marne. Nikkie robił to, nie spuszczając
wzroku z moich oczu. Istnieje szereg eksperymentów, w których spraw
dzono to u małp człowiekowatych, posługując się wskazywaniem ręką –
nie dlatego, że jest to dla nich najbardziej naturalny sposób wskazywania,
ale raczej dlatego, że małpy wychowywane pośród ludzi szybko się uczą,
że na ten gest reagują oni najszybciej.
W naszym Yerkes Primate Center David Leavens pracował z szympan
sami, które regularnie widują przechadzających się ludzi. Logiczne jest, że
starają się nauczyć przyciągania ich uwagi ku rzeczom, na które mają
ochotę, na przykład owocom, które wypadły z ich klatki. Testowano to
systematycznie poprzez umieszczanie pożywienia w określonych miej
scach. Jak się okazuje, dwie trzecie spośród ponad stu szympansów gesty
kulowało w stronę eksperymentatora. Część osobników posłużyła się wy
ciągniętą otwartą dłonią. Większość wskazywała jednak na znajdujący się
poza klatką banan całą ręką, choć nikt ich tego nie uczył. Kilka osobników
używało nawet palca wskazującego.
Wystąpiły też sygnały świadczące o tym, że małpy monitorują skutki
swoich gestów, tak jak robią to dzieci. Szympansy nawiązywały kontakt
wzrokowy z człowiekiem, po czym wskazywały, popatrując naprzemiennie
na niego i na pokarm. Jedna szympansica, bojąc się, że zostanie źle zrozu
miana, najpierw wskazała ręką na banan, a potem palcem na swoje usta.
Dobrą ilustracją kreatywności niektórych szympansów jest coś, co
przydarzyło mi się niedawno. Młoda samica Liza, mieszkająca w naszej
stacji badawczej, chrząknęła na mnie spoza klatki i patrzyła na mnie lśnią
cymi oczami (po czym można było poznać, że wie coś ekscytującego),
zerkając od czasu do czasu na trawę pod moimi nogami. Nie mogłem się
zorientować, o co jej chodzi, dopóki nie splunęła na trawę. Śledząc trajek
torię jej śliny, zauważyłem małe zielone winogrono. Gdy podałem jej
owoc, podbiegła w inne miejsce i powtórzyła cały spektakl. Okazała się
pluć z wielką precyzją i łącznie zdobyła w ten sposób trzy owoce. Liza
musiała zapamiętać miejsca, w których opiekun upuścił winogrona, a po
tem najęła mnie do roboty przy ich pozyskiwaniu[44].
Dodatkowych dowodów dostarcza prawdopodobnie najbardziej suge
stywne badanie sygnalizowania „referencjalnego” (referential signaling)
u małp człekokształtnych – a więc takiego, przy którym następuje odwo
łanie do jakiegoś przedmiotu lub wydarzenia – przeprowadzone przez
Charlesa Menzla (syna Emila) w Language Research Center przy Georgia
State University, tu w Atlancie. Menzel na oczach szympansicy o imieniu
Panzee schował pewien przedmiot w otaczającym jej wybieg lesie. Na
stępnego ranka zjawili się opiekunowie, nie wiedząc nic o tym, co zrobił
Menzel. Panzee zwerbowała ich, wskazując, przywołując, wołając i dy
sząc, aż ukryty obiekt nie został znaleziony i jej przekazany. Była uparta
i sygnalizowała bardzo wyraźnie, od czasu do czasu wskazując też palcem.
Bardzo rzadko zdarza się jednak, że małpy wskazują coś sobie nawza
jem. Być może nie potrzebują aż tak wyraźnych sygnałów, ponieważ są
niezwykle wyczulone na mowę ciała. Istnieje jednak kilka odnotowanych
przypadków wskazywania ręcznego, jeden z nich zaobserwowany przeze
mnie:

Zagrożona samica wyzywa swoją przeciwniczkę, wydając wysokie, oburzone


szczeknięcie, jednocześnie cmokając samca i robiąc wokół niego zamieszanie.
Czasem wskazuje też na konkurentkę. To nietypowy gest. Szympansy nie wska
zują palcem, lecz całą ręką. W tych kilku rzadkich przypadkach, gdy wykonały ten
gest, sytuacja była zagmatwana; przykładowo, gdy trzeci osobnik spał wcześniej
i nie widział konfliktu od początku. W takich przypadkach agresor wskazuje na
swoją przeciwniczkę palcem[45].
Inna taka historia miała miejsce pośród dzikich bonobo w gęstym lesie
w Demokratycznej Republice Konga. Odnotował ją hiszpański prymatolog
Jordi Sabater-Pi. W 1989 roku pewna małpa ostrzegła swoich towarzyszy
podróży o obecności ukrytych w lesie naukowców:

Spośród drzew da się słyszeć hałas. Młody samiec wybija się z gałęzi i wskakuje
na drzewo [...]. Głośno woła, na co odpowiadają inne osobniki, niewidoczne dla
nas. Wskazuje – wyciągniętą prawą ręką, której dłoń jest zaciśnięta oprócz palca
wskazującego i serdecznego – w kierunku dwóch grup zakamuflowanych obser
watorów, którzy siedzą w podszyciu (30 metrów od siebie). W tym samym mo
mencie wydaje wrzask i obraca głowę w kierunku pozostałych członków grupy.
Następnie ponownie wskazuje i woła, dwukrotnie. Zbliżają się pozostali członko
wie grupy. Patrzą w stronę obserwatorów. Młody samiec dołącza do reszty[46].

W obu przypadkach kontekst jest najzupełniej stosowny (małpy wska


zywały na przedmioty, których inni nie widzieli), a zachowaniu towarzy
szyła wzrokowa ocena, czy było ono skuteczne. Małpy przestawały też
wskazywać, gdy tylko partnerzy spojrzeli lub poszli we właściwym kie
runku. Podobne sytuacje zaobserwowaliśmy w naszej stacji badawczej.
Jedną z nich udało się sfilmować: samica wskazała palcem na samca, wy
ciągając całą rękę prosto przed siebie, patrząc przy tym niemal oskarżająco
na samca, który właśnie ją uderzył.
Jedna wielka różnica pomiędzy naszym i małpim pokazywaniem polega
na tym, że naczelne inne niż ludzie robią to rzadko i tylko w sytuacjach,
które uznają za pilne, jak wtedy, gdy stawką jest pożywienie albo bezpie
czeństwo[47]. Rzadko oddają się swobodnej wymianie informacji, co my
robimy stale. Dwoje ludzi spacerujących po muzeum ciągle wskazuje sobie
nawzajem na kolejne przedmioty, rozmawiając o starożytnych znalezi
skach, dziecko pokazuje unoszący się w powietrzu balon, aby upewnić się,
czy rodzice też go widzieli, a obca osoba na ulicy potrafi wskazać na moją
lampkę rowerową, aby pokazać mi, że nie świeci. Brak tego typu zacho
wań u innych naczelnych uznaje się zwykle za świadectwo potężnej prze
paści poznawczej, ale ja sam przypuszczam, że ma to raczej związek
z brakiem motywacji. Bądź co bądź, trudno pojąć, dlaczego gatunek, który
potrafi nauczyć się wskazywać na pożywienie, aby człowiek mu je podał,
nie miałby robić tego samego w odniesieniu do przedmiotów niejadalnych.
Skoro tak się nie dzieje, najwyraźniej nie ma on na to ochoty.
I tu jednak znane są wyjątki. Bonobo wydają krótkie piski – wysokie,
szybkie wokalizacje – gdy odkryją coś interesującego. Gdy obserwowałem
kiedyś całymi dniami bonobo w zoo w San Diego, moją uwagę przykuła
grupka młodych osobników, które każdego ranka, gdy tylko zostały wy
puszczone na wybieg, przemierzały cały dostępny im trawiasty teren, ko
mentując piskami kolejne przedmioty (większości z nich nie potrafiłem
zidentyfikować), na co pozostali podbiegali w pośpiechu, aby sprawdzić,
co zostało znalezione. Być może były to owady, ptasie odchody, kwiatki
i tym podobne rzeczy. Biorąc pod uwagę reakcję innych osobników, pisk
musiał znaczyć coś w stylu: „Patrzcie na to!”.
W naszej kolonii szympansów aktywne wymienianie się informacją na
stąpiło, gdy zwykle nieustraszona Katie grzebała w ziemi przy wielkiej
oponie z traktora. Katie wydawała w trakcie swojej pracy łagodne, ostrze
gawcze „hu!”, po czym wyciągnęła jakiś mały wijący się przedmiot, który
wyglądał jak żywa larwa. Trzymała go z daleka od siebie palcem wskazu
jącym i środkowym, trochę jak papierosa. Najpierw powąchała swoje zna
lezisko, potem odwróciła się i pokazała je innym, w tym swojej matce,
wyciągając je przed siebie. Następnie rzuciła ów przedmiot na ziemię
i zajęła się czymś innym. Jej matka, Georgia, podeszła i zaczęła grzebać
w tym samym miejscu. Wyciągnęła coś z ziemi, powąchała, po czym na
tychmiast zaczęła szczekać ostrzegawczo, jednak znacznie głośniej niż
przed chwilą jej córka. Upuściła znaleziony przedmiot i usiadła w pewnej
odległości, stale wokalizując ostrzegawczo. Potem młoda córka siostry
Georgii (a więc kuzynka Katie) podeszła w to samo miejsce przy oponie
i również coś wyciągnęła. Podeszła na dwóch nogach do Georgii i poka
zała jej to, co znalazła. Wołania Georgii stały się jeszcze głośniejsze. Po
chwili jednak ucichła i cała historia dobiegła końca.
Vicky Horner, która obserwowała to wydarzenie, uznała, że znalezi
skiem był pewnie obrzydliwy, zdechły szczur, być może pokryty larwami,
którego małpy wyczuły spod opony, jednak nie była pewna swojej identy
fikacji.
Dzielenie się informacjami jest interesujące, ponieważ opiera się na tym
samym porównywaniu swojej perspektywy z cudzą – odkryciu czegoś,
o czym powinni wiedzieć inni – które leży również u podstaw zaawanso
wanej empatii. Być może zdolność taka pojawiła się tylko u tych kilku ga
tunków, które mają silne poczucie siebie, co oznacza, że zachowaniu temu
mogą się również oddawać dwuletnie dzieci. Ludzie szybko jednak idą
jeszcze dalej, zwłaszcza w kwestii dzielenia się informacjami, co w nie
długim czasie staje się obsesją. Dzieci czują przymus komentowania
wszystkiego i pytania o wszystko. Wydaje się to cechą typowo ludzką
i może mieć związek z naszą specjalizacją językową. Język wymaga jed
nomyślności, której nie da się osiągnąć bez ciągłego porównywania
i sprawdzania zgodności.
Jeśli wskażę na znajdujące się w oddali zwierzę i powiem „zebra”, a ty
się nie zgodzisz i odpowiesz: „lew”, to mamy kłopot, który w przyszłości
może przerodzić się w prawdziwą tragedię. To problem czysto ludzki, jed
nak na tyle istotny, że gesty deiktyczne i ewolucja języka są ze sobą blisko
związane.
Rozdział 6

Fair play

Zakładamy, że każdy człowiek dąży do tego, co dla


niego naturalnie najlepsze, a do tego, co sprawiedli‐
we, tylko z rzadka, w imię pokoju.

Thomas Hobbes, 1651[1]

W czesną wiosną 1940 roku naziści wkraczali do Paryża, a miesz


kańcy tego miasta pakowali się i uciekali. W Suite Française na
oczny świadek tych wydarzeń, Irène Némirovsky – która kilka lat później
zginęła w Auschwitz – opisuje, że bogaci stracili wszystko w trakcie tego
exodusu, również swoje przywileje. Z początku mieli swoją służbę i sa
mochody oraz biżuterię i starannie spakowaną porcelanę, ale w niedługim
czasie służący ich opuścili, skończyła się benzyna, samochody się zepsuły,
a porcelana – cóż, kto by się nią przejmował, gdy trwa walka o życie.
Choć sama Némirovsky pochodziła z majętnej rodziny, między wier
szami jej powieści można wyczytać swego rodzaju satysfakcję, że w cza
sach kryzysu zanikły podziały klasowe. Jest w tym pewna sprawiedliwość,
że gdy wszyscy cierpią, spotyka to również wyższą warstwę społeczeń
stwa. Szlacheckie maniery, które zwykle zapewniłyby arystokracji miejsce
w hotelu, nie pomagają wiele, gdy wszystkie pokoje wypełnione są po
brzegi, a żołądek hrabiego burczy tak samo jak każdego innego człowieka.
Jedyna różnica polega na tym, że klasa wyższa odczuwa takie upokorzenie
znacznie silniej:

Spojrzał na swoje piękne dłonie, które nigdy nie zaznały dnia solidnej roboty,
przez lata służąc do głaskania posągów, antycznego srebra, skórzanych ksiąg
i elżbietańskich mebli. Cóż miałby – ze swoim wyrafinowaniem, skrupułami,
szlacheckością, które stanowiły esencję jego osobowości – cóż miałby zrobić po
śród tego oszalałego tłumu?[2]

Fragmenty tego typu wydają się wręcz doskonale zaprojektowane, aby


wywoływać przeciwieństwo empatii: Schadenfreude. Odwołują się do ta
jemnej satysfakcji, jaką odczuwamy, widząc nieszczęście bogaczy. Nigdy
biednych, co charakterystyczne. My, ludzie, jesteśmy złożonymi stworze
niami, które mają skłonność do tworzenia hierarchii społecznych, jednak
równocześnie czują do nich niechęć – chętnie współczujemy innym, o ile
nie czujemy zazdrości, zagrożenia i nie boimy się o swoje własne dobro.
Chodzimy na dwóch nogach: jednej prospołecznej i jednej samolubnej.
Tolerujemy różnice statusu i przychodu tylko do pewnego poziomu, a gdy
granica zostaje przekroczona, zaczynamy kibicować słabszym. Głęboko
w nas zakorzenione jest poczucie sprawiedliwości, co wiąże się z długą
historią ludzkiego egalitaryzmu.

Na jelenia czy na zające?


Różnice pomiędzy nami i małpami w naszym stosunku do hierarchii spo
łecznych uderzają mnie najsilniej, gdy szympansy nie reagują na sytuacje,
które ja uznaję za komiczne.
Pierwszy taki przypadek miał miejsce, gdy potężny samiec alfa, Yeroen,
z najeżonym futrem wykonywał swój zastraszający pokaz. To nie żarty:
wszystkie inne małpy przyglądają się z przerażeniem, wiedząc, że napom
powany testosteronem samiec jest skłonny w każdej chwili wykazać, że to
on jest tu szefem. Ktokolwiek wejdzie mu w drogę, może zostać poważnie
poturbowany. Spacerując szybko, jak włochata lokomotywa parowa goto
wa spłaszczyć wszystko i wszystkich, Yeroen ciężko podszedł do pochy
lonego pnia, na którym lubił stawać i rytmicznie tupać – bujanie się
i trzeszczenie drewna było wtedy widocznym znakiem jego siły i wytrzy
małości. Każdy samiec alfa ma swoje własne efekty specjalne. Pień był
jednak mokry po deszczu, przez co w kluczowym punkcie spektaklu
Yeroen poślizgnął się i upadł. Przez chwilę przytrzymywał się pnia, po
czym spadł na trawę i usiadł, rozglądając się niepewnie. Stwierdziwszy
najwyraźniej, że przedstawienie trzeba dokończyć, runął dziko w stronę
przyglądających mu się szympansów, a te rozpierzchły się z wrzaskiem.
Chociaż ja sam śmiałem się głośno, widząc upadek Yeroena, wydaje się,
że żaden szympans nie uznał tego za coś komicznego. Wszystkie wpatry
wały się w niego, jak gdyby ześlizgnięcie się z pnia było częścią pokazu,
chociaż oczywiście nie taki był plan Yeroena. Podobny incydent miał
miejsce w innej kolonii, w której samiec alfa w trakcie swoich demonstra
cji często podnosił ciężką plastikową piłkę i wyrzucał ją w powietrze
z wielką siłą – im wyżej, tym lepiej. Po takim rzucie piłka spadała z gło
śnym pacnięciem. Tym razem jednak po rzuceniu piłki nie udało mu się jej
zlokalizować i przez chwilę rozglądał się ze zdezorientowanym wyrazem
twarzy. Nie wiedział, że piłka wraca na ziemię po tej samej trajektorii, po
której frunęła ku górze – i chwilę później wylądowała mu na plecach. To
wytrąciło go z równowagi i samiec przerwał swoją demonstrację. Również
i ten przypadek dość mnie rozbawił, jednak nie dostrzegłem żadnych śla
dów takiej reakcji u szympansów. Gdyby to byli ludzie, tarzaliby się ze
śmiechu albo – bojąc się kary ze strony rozjuszonego samca – szczypaliby
się nawzajem, powstrzymując się przed pokazaniem swojego rozbawienia.
Święty Bonawentura, trzynastowieczny teolog, miał rzekomo powie
dzieć tak: „Im wyżej wspina się małpa, tym lepiej widać jej tyłek”. Dobrze
ilustruje to, co myślimy o osobach znajdujących się wyżej od nas w struk
turze społecznej, i powiedzenie to stosuje się tak naprawdę lepiej do ludzi
niż do małp. Moja własna reakcja dobrze to pokazuje – rozbawiła mnie
niestosowność sytuacji, w której napuszony szympans robi z siebie głupka
w trakcie demonstracji siły. Nam wszystkim trudno jest powstrzymać się
od śmiechu, gdy przywódca polityczny popełni żenującą gafę albo zostanie
w samej bieliźnie przykuty kajdankami do rury do tańca w klubie ze strip
tizem. Australijski polityk, któremu przydarzyło się tu drugie, wyjaśnił
później, że nauczyło go to dwóch rzeczy: „nigdy nie pozwól się przykuć
do rury i zawsze noś czystą bieliznę”[3].
Nasz gatunek wyposażony jest w szczególnie przewrotny mechanizm,
który sprawia, że bez względu na to, jak bardzo poważamy tych, którzy są
u władzy, zawsze chętnie sprowadzimy ich w dół o szczebel lub dwa.
Współcześni egalitaryści, czy to łowcy-zbieracze, czy rolnicy, wykazują tę
samą tendencję. Kładą nacisk na dzielenie się i sprzeciwiają się hierar
chiom opartym na bogactwie i władzy. Niedoszłemu przywódcy, któremu
wydaje się, że może rozstawiać innych po kątach, mówi się wprost, jak
zabawne są jego próby. Ludzie śmieją mu się w twarz i za jego plecami.
Christopher Boehm, amerykański antropolog badający sposoby, w jakie
grupy plemienne wyrównują hierarchie społeczne, stwierdził, że przy
wódcy, którzy stają się tyranami, wywyższają się, niesprawiedliwie redy
strybuują dobra albo w kontaktach z ludźmi spoza grupy działają wyłącz
nie na swoją korzyść, szybko tracą szacunek i poparcie. Orężem w walce
z nimi jest szyderstwo, plotka i bunt, ale w grę wchodzą też bardziej dra
styczne metody. Przywódcy, który przejmuje bydło swoich pobratymców
albo przymusza ich żony do stosunków seksualnych, grozi również
śmierć[4].
Hierarchie społeczne mogły cieszyć się małą popularnością, gdy nasi
przodkowie żyli w małych społecznościach, ale ich wielki rozrost z pew
nością nastąpił wraz z rozwojem rolnictwa i gromadzenia majątku. Skłon
ność do podważania tych pionowych podziałów nigdy nas jednak nie opu
ściła. Jesteśmy urodzonymi rewolucjonistami. Nawet Freud rozpoznał tę
podświadomą potrzebę, spekulując, że początki historii człowieka sięgają
momentu, kiedy sfrustrowani synowie wspólnie wyeliminowali swojego
apodyktycznego ojca, który zagarnął dla siebie wszystkie kobiety[5]. Sek
sualny podtekst „mitu założycielskiego” Freuda można potraktować jako
metaforę relacji ekonomicznych i politycznych – powiązanie to potwier
dzają badania mózgu. Próbując się dowiedzieć, w jaki sposób podejmo
wane są decyzje finansowe, ekonomiści odkryli, że rozważanie ryzyka
ekonomicznego powoduje aktywację tych samych obszarów w mózgach
mężczyzn, co oglądanie podniecających seksualnie fotografii. Co więcej,
po oglądaniu takich obrazów mężczyźni odrzucają ostrożność i są skłonni
zaryzykować więcej pieniędzy, niż zrobiliby to, gdyby nie ten bodziec.
Słowami jednego z neuroekonomistów: „Powiązanie między seksem
i chciwością sięga wstecz setek tysięcy lat, aż do roli pełnionej przez męż
czyzn, tj. zdobywania zasobów w celu przyciągnięcia kobiet”[6].
Obraz ten nie zgadza się za bardzo z wizją człowieka jako racjonalnej
istoty maksymalizującej zysk, którą rysują przed nami ekonomiści. W tra
dycyjnych modelach ekonomicznych nie jest brany pod uwagę ludzki
zmysł uczciwości, choć wykazano, że wpływa on na ludzkie decyzje fi
nansowe. Ludzkie emocje są w tych modelach całkowicie nieobecne –
a przecież mózg homo oeconomicus prawie nie widzi różnicy między sek
sem i pieniędzmi. Doskonale wiedzą o tym reklamodawcy i to dlatego
kosztowne przedmioty, takie jak zegarki czy samochody, często widujemy
w powiązaniu z atrakcyjnymi kobietami. Ekonomiści wolą jednak wy
obrażać sobie hipotetyczny świat sterowany przez siły rynkowe i racjonal
ne wybory kształtowane przez egoizm. Świat taki odpowiadałby wielu
członkom gatunku ludzkiego, którzy działają samolubnie i chętnie wyko
rzystują innych. W większości badań okazuje się jednak, że tacy ludzie
stanowią mniejszość. Większość jest altruistyczna, współpracuje, jest wy
czulona na sprawiedliwość i zorientowana na wspólne cele. Poziom za
ufania i współpracy wynikający z takich badań jest znacznie wyższy, niż
przewidują to modele ekonomiczne.
Gdy nasze założenia są niezgodne z tym, jakie jest rzeczywiste zacho
wanie ludzi, mamy problem. Niebezpieczeństwo w myśleniu, że jesteśmy
wyrachowanymi oportunistami, tkwi w tym, że przekonanie takie skłania
nas ku zachowywaniu się właśnie w ten sposób, podważa nasze zaufanie
do innych i sprawia, że stajemy się bardziej ostrożni i mniej hojni. Jak
wyjaśnia amerykański ekonomista Robert Frank:

To, co myślimy o sobie i o naszych możliwościach, determinuje to, jakie stawiamy


sobie cele. [...] Szczególnie niepokojące są podstępne skutki wyznawania teorii, że
działamy zawsze we własnym interesie. Gdy czujemy się zachęcani do spodzie
wania się po innych tego, co najgorsze, z nas samych wydobywane jest to, co naj
gorsze: nie chcemy wyjść na frajerów i tłamsimy w sobie skłonność do ulegania
szlachetniejszym instynktom[7].

Frank uważa, że czysto samolubny pogląd na świat wcale nie jest w na


szym najlepszym interesie. Zawęża naszą perspektywę, sprawiając, że
niechętnie angażujemy się w długofalowe zobowiązania emocjonalne,
które dobrze służyły naszym przodkom przez miliony lat. Gdybyśmy na
prawdę byli takimi sprytnymi intrygantami, jakimi malują nas ekonomiści,
wiecznie polowalibyśmy na zające, podczas gdy naszą ofiarą mógłby stać
się jeleń.
Ta ostatnia uwaga odwołuje się dylematu, który po raz pierwszy opisał
Jean-Jacques Rousseau w Rozprawie o pochodzeniu i podstawach nierów
ności między ludźmi i który spotkał się z dużym zainteresowaniem twór
ców teorii gier. Mowa o wyborze pomiędzy małą nagrodą i indywiduali
zmem a dużą nagrodą i działaniem kolektywnym. Dwóch myśliwych musi
zdecydować, czy osobno pójdą polować na zające, czy też razem wybiorą
się na jelenia – znacznie większy łup, nawet jeśli podzielą się nim po pół[8].
W naszych społeczeństwach udało nam się sformalizować różne poziomy
zaufania (dzięki czemu, przykładowo, płacimy kartami kredytowymi – nie
dlatego, że sprzedawca nam ufa, lecz dlatego, że ufa bankowi, który z kolei
ufa nam), co oznacza, że możemy wybierać się na bardzo złożone polo
wania na jelenie. Nie robimy tego jednak bezkrytycznie. Są ludzie, z któ
rymi współpracujemy chętniej niż z innymi. Udana współpraca musi opie
rać się na wcześniejszej wymianie i dowodach lojalności. Dopiero wtedy
można osiągać cele większe niż te, które bylibyśmy w stanie zdobyć sa
memu.
Różnica jest olbrzymia. W 1953 roku ośmiu himalaistów utknęło na K2,
jednej z najwyższych i najbardziej niebezpiecznych gór na świecie.
W temperaturze −40°C jeden z członków zespołu nabawił się zakrzepu
w nodze. Choć schodzenie z unieruchomionym towarzyszem groziło
śmiercią, nikt nie rozważał pozostawienia go samego. Solidarność tej gru
py wspinaczy przeszła do historii. Jakże odmienny przebieg miały wyda
rzenia z 2008 roku, kiedy to jedenastu himalaistów zginęło na K2, gdy
wspinacze rozdzielili się i schodzili z góry w pojedynkę. Jedna z osób,
które przeżyły, ubolewała później nad instynktem samozachowawczym:
„Każdy walczył wyłącznie o swoje życie. Do dziś nie rozumiem, dlaczego
wszyscy się nawzajem zostawiali”[9].
Pierwsza grupa polowała na jelenia, druga na zające.

O zaufaniu i dźganiu gałki ocznej


Żaden współczesny wyjazd firmowy nie może się obyć bez ćwiczenia
z budowania zaufania. Jeden z pracowników staje na stole, po czym pada
do tyłu, a stojący tam koledzy go łapią. Albo ktoś prowadzi swojego
współpracownika z opaską na oczach po „polu minowym”, wydając mu
komendy głosowe. Budowanie zaufania przełamuje bariery między ludź
mi, zaszczepiając im wiarę w siebie nawzajem, co z kolei przygotowuje
ich na wspólną pracę nad projektami. Wszyscy uczą się pomagać sobie
nawzajem.
Tego typu gry to jednak nic w porównaniu z tym, co robią kapucynki
w Kostaryce. Ludzie nigdy by się na to nie zgodzili; każdy prawnik by ich
od tego odwiódł. To, co wyczyniają te małe małpki w koronach drzew, jest
tak absurdalne, że nie wierzyłem tym doniesieniom, dopóki nie zobaczy
łem nagrań, które Susan Perry, amerykańska prymatolożka, lubi pokazy
wać publicznie, zwykle ku zaniepokojeniu wczuwających się w małpy wi
dzów. Dwie typowe gry to „wąchanie ręki” i „dźganie gałki ocznej”.
Oddające się pierwszej z nich małpy siadają naprzeciwko siebie na jed
nej gałęzi, wkładając swój palec coraz głębiej w nozdrze partnera, aż jest
on zanurzony po kostki. Bujając się delikatnie, małpy siedzą tak z wyra
zem twarzy, który obserwatorzy określają jako „transowy”. Te zwierzęta są
zwykle hiperaktywne i towarzyskie, jednak dwa osobniki zajmujące się
„wąchaniem ręki” siedzą z daleka od pozostałych, koncentrując się na so
bie nawzajem nawet przez pół godziny.
Jeszcze bardziej niezwykła jest druga gra, w której jeden osobnik wkła
da niemal cały swój palec pomiędzy powiekę a gałkę oczną drugiego.
Małpy mają drobne palce, ale w porównaniu z rozmiarem ich oczu i nosa
wcale nie są mniejsze niż nasze. Co więcej, mają pazury, które nie są
przesadnie czyste, to zachowanie grozi więc zadrapaniem rogówki i infek
cją. Oglądanie tych nagrań wywołuje niemal fizyczny ból! Para stoi tak
przez parę minut, a małpa, której oko jest „dźgane”, wkłada czasem swój
palec w nozdrze partnera.
Nie jest jasne, jaki jest cel tych dziwnych zabaw, ale jedna z hipotez jest
taka, że służą one sprawdzaniu więzi. W ten sam sposób wyjaśnia się też
czasem rytuały ludzkie, w których pozwalamy drugiej osobie potencjalnie
nas skrzywdzić. Całowanie z językiem, przykładowo, niesie ryzyko zara
żenia różnego typu chorobami. Jest też albo bardzo przyjemne, albo cał
kowicie odstręczające, zależnie od partnera: sposób całowania wiele mówi
o tym, jak postrzegamy daną relację. Przypuszcza się, że pary całują się,
aby przetestować swoją miłość, entuzjazm, a nawet wierność. Być może
kapucynki również próbują się dowiedzieć, jak bardzo się tak naprawdę
lubią, bo ułatwia to później podjęcie decyzji, komu można zaufać w sytu
acji konfliktu z innymi osobnikami. Drugie wyjaśnienie jest takie, że ak
tywność tego typu pomaga małpom zredukować stres, którego w ich życiu
nie brak. Życie grupowe przepełnione jest dramatami. Podczas dźgania
oczu i wąchania rąk wydają się niezwykle spokojne, jakby senne. Czy ba
dają granicę pomiędzy bólem i przyjemnością, czemu towarzyszy wydzie
lanie endorfin?[10]
Mówię o „grach w zaufanie”, ponieważ, pomijając już inne kwestie,
pozwolenie drugiemu osobnikowi, by wetknął swój palec w moje oko,
wymaga wysokiego poziomu zaufania. Trudno o głębszy jego wyraz niż
wystawienie się na poważne ryzyko, przy założeniu, że drugi osobnik nie
wykorzysta tej sytuacji. Te małpy zdają się mówić do siebie – podobnie jak
ludzie, którzy spadają do tyłu w ramiona innych – że zgodnie z tym, co
wiedzą o sobie nawzajem, wierzą, że wszystko skończy się dobrze. To
oczywiście wspaniałe uczucie, którym najchętniej cieszymy się w gronie
przyjaciół i krewnych.
Zaobserwowany w ogrodzie zoologicznym przejaw wzajemnego zaufania: małpa
czyści hipopotamowi wnętrze pyska

Zwierzęta nawiązują tego typu relacje dość chętnie, również z przedsta


wicielami innych gatunków. Zwierzęta domowe pozwalają się trzymać do
góry nogami i dają się wepchnąć pod sweter – niebezpieczny ruch, na któ
ry nie zgodzą się, jeśli spróbuje to zrobić ktoś obcy. My sami wkładamy
z kolei rękę do pyska wielkiego psa – mięsożercy, który jest stworzony, by
wyrywać z kończyn wielkie kawałki mięsa. Zwierzęta uczą się też, by ufać
sobie nawzajem. W dawnych ogrodach zoologicznych na wybiegu dla hi
popotamów trzymano też jedną małpę, która spełniała funkcję czyściciela
zębów. Gdy hipopotam napchał się już ogórkami i sałatą, małpka podcho
dziła i klepała go po pysku, na co ten otwierał paszczę. Gdy widzi się to
zachowanie, jest jasne, że nie dzieje się to pierwszy raz. Następnie małpa,
jak mechanik zaglądający pod maskę samochodu, systematycznie wybie
rała resztki pożywienia spomiędzy zębów hipopotama i zjadała je. Wielkie
zwierzę poddane takiej procedurze wydaje się zadowolone, ponieważ
trzyma pysk otwarty, dopóki małpa nie skończy swojej pracy.
Ryzyko, na jakie naraża się małpa, nie jest wcale tak duże, jak mogłoby
się zdawać. Hipopotam może i ma wielką paszczę z niebezpiecznymi zę
bami, ale żaden z niego mięsożerca. O wiele trudniej byłoby zorganizować
taką samą usługę z udziałem faktycznego drapieżnika, ale i to się zdarza.
Wargatki sanitarniki to małe rybki morskie, które żywią się ektopasożyta
mi większych ryb. Każdy wargatek ma swoją „stację” na rafie koralowej,
a klientela podpływa, rozpościerając swoje płetwy piersiowe, aby ekspert
mógł wykonać swoją pracę. Rybki te bywają tak oblegane, że klienci mu
szą czekać w kolejce. To doskonały mutualizm. Wargatek oskubuje paso
żyty z powierzchni ciała, skrzeli, a czasem nawet z wnętrza pyska.
Ryba-czyściciel ufa, że klient pozwoli jej skubać pasożyty i nie ukróci
błyskawicznie jej kariery. Również i klient musi jednak wykazać się za
ufaniem, ponieważ nie wszystkie wargatki są do końca uczciwe. Czasem
zdarza im się skubnąć klienta, wyrywając fragment zdrowej skóry. W ta
kim wypadku duża ryba „podskakuje” albo odpływa. Jak twierdzi Redouan
Bshary, który śledził te zachowania w Morzu Czerwonym, ryby-czyści
ciele śpieszą, by naprawić nadszarpnięte relacje i na nowo przynęcić do
siebie klienta. Oferują delikatny „masaż”, pływając wokół skubniętej przed
chwilą ryby i łaskocząc ją po brzuchu swoją płetwą grzbietową. Tej drugiej
podoba się to tak bardzo, że działa to paraliżująco: zaczyna płynąć przed
siebie bez ruchu, wpadając na rafę. Masaż wydaje się odbudowywać za
ufanie, ponieważ klient zostaje zwykle później na dalsze czyszczenie.
Jedynymi rybami, których wargatki nigdy nie oszukują, są wielkie dra
pieżniki. W kontakcie z nimi przyjmują strategię, którą Bshary określa
jako „bezwarunkową współpracę”. Skąd te małe rybki wiedzą, który klient
może je pożreć? Nie wydaje się, aby mogły się tego dowiedzieć z własne
go doświadczenia, które byłoby, z definicji, śmiertelne. Czy widziały, jak
zjadani są inni czyściciele, czy też – jak Czerwony Kapturek – zauważyły,
jak wielkie zęby ma dana ryba? Zwykle nie przypisujemy rybom posiada
nia tego typu wiedzy, ale to tylko dlatego, że ich nie doceniamy, jak więk
szości zwierząt.
Zaufanie definiuje się jako poleganie na prawdomówności albo współ
pracy drugiej osoby, a w minimalnej wersji – oczekiwanie, że nas nie
oszuka. Wydaje się to doskonale opisywać stosunek, jaki mają wargatki do
swoich klientów, gdy wpływają do ich skrzeli albo pyska, albo kapucynki
decydujące, komu pozwolić na wsadzenie sobie palca w oko. Zaufanie to
lubrykant, który pozwala na gładkie funkcjonowanie społeczeństwa. Gdy
byśmy musieli stale poddawać wszystkich testom, zanim byśmy się zde
cydowali zrobić coś razem, nigdy niczego byśmy nie osiągnęli. Odwołu
jemy się do swoich wcześniejszych doświadczeń, aby postanowić, komu
zaufać, czasem też opierając się na tym, co ogólnie wiemy o członkach
naszego społeczeństwa.
W pewnym eksperymencie dwóch uczestników otrzymuje niewielką
ilość pieniędzy. Gdy któryś z nich zrezygnuje ze swojej części, ten drugi
otrzymuje dwukrotność posiadanej sumy. Obaj są w tej samej sytuacji,
najlepszy rezultat uzyskuje się więc, gdy obie osoby stwierdzą, że oddają
swoje pieniądze – obie wtedy zyskują. Uczestnicy nie znają się jednak i nie
wolno im się naradzać. Co więcej, gra się tylko raz. W takich okoliczno
ściach najmądrzej jest więc zatrzymać to, co się dostało, ponieważ nie
można liczyć na drugiego uczestnika. Niektórzy ludzie i tak oddają jednak
swoje pieniądze, a jeśli zrobią to obie osoby jednocześnie, wychodzą na
tym oczywiście znacznie lepiej od tych, którzy postępują inaczej. Najważ
niejszym rezultatem tego badania i wielu innych podobnych eksperymen
tów jest to, że nasz gatunek jest o wiele bardziej ufny, niż by to przewidy
wała teoria, zgodnie z którą podejmujemy racjonalne decyzje[11].
Wiara w innych nie wywołuje problemów, jeżeli kontakt z nimi ograni
czony jest do jednorazowej gry o niewielką sumę pieniędzy, ale na dłuższą
metę musimy być ostrożniejsi. Problem z każdym systemem opartym na
współpracy polega na tym, że zawsze znajdzie się ktoś, kto chce wycią
gnąć z niego więcej, niż włożył. Jeśli nie powstrzyma się pasażerów na
gapę, cały system się zawali. Ludzie są więc z natury ostrożni w kontak
tach z innymi.
Gdy zabraknie tej ostrożności, dzieją się dziwne rzeczy. Istnieje nie
wielka grupa osób urodzonych z defektem genetycznym, który powoduje,
że są otwarci i ufni względem wszystkich ludzi. Mowa o cierpiących na
zespół Williamsa, wywoływany przez brak względnie niewielkiej liczby
genów na chromosomie siódmym. Osoby z zespołem Williamsa są zaraź
liwie przyjacielscy, towarzyscy i niezwykle gadatliwi. Gdy nastolatka
chorego na autyzm albo zespół Downa zapyta się: „A co, gdybyś był pta
kiem?”, nie otrzyma się w odpowiedzi zbyt wiele. Dziecko z williamsem
odpowie: „Dobre pytanie! Latałbym sobie i był wolny. Gdybym zobaczył
chłopca, wylądowałbym mu na głowie i świergotał”[12].
Choć trudno jest się oprzeć tym czarującym dzieciom, zwykle nie mają
one przyjaciół. Jest tak, ponieważ ufają wszystkim bez wyjątku i kochają
jednakowo cały świat. W kontakcie z takimi ludźmi wycofujemy się, po
nieważ nie wiemy, czy możemy na nich liczyć. Czy będą wdzięczni za
wyświadczoną im przysługę, czy poprą nas, gdy wdamy się w bójkę, czy
pomogą osiągnąć nasze cele? Prawdopodobnie nie, co oznacza, że nie mają
tego, czego oczekujemy od przyjaciół. Brak im też elementarnej w życiu
społecznym umiejętności wykrywania intencji drugiej osoby: nigdy nie
przypisują nikomu złych intencji.
Zespół Williamsa to niefortunny eksperyment natury, który pokazuje
nam, że przyjacielskość i ufność, co u cierpiących na tę chorobę jest roz
winięte w najwyższym stopniu, nie wystarcza do rozwijania trwałych wię
zi: oczekujemy, że otaczający nas ludzie będą traktować nas – i innych –
indywidualnie. Fakt, że brak niewielkiej liczby genów jest w stanie wy
wołać taki deficyt, mówi nam, że skłonność do ostrożności jest wrodzona.
Członkowie naszego gatunku z rozwagą decydują się, komu ufać i komu
nie ufać – podobnie zresztą jak przedstawiciele wielu innych gatunków.
Małe szympansiątko, przykładowo, uczy się ufać swojej matce. Gdy
siedzą razem na drzewie, matka trzyma je za dłoń albo stopę, a dziecko
wisi wysoko nad ziemią. Gdyby je puściła, zginęłoby, jednak żadna matka
nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. W czasie podróży dziecko trzyma się
jej brzucha, a gdy podrośnie, siada jej na grzbiecie. Przez te sześć lat, kie
dy młody szympans pozostaje zależy od matki, praktycznie żyje na jej ple
cach. Zdarzyło mi się podążać w dżungli za grupą szympansów, gdy zo
baczyłem, jak jedna z młodych wstaje i zaczyna robić salta na grzbiecie
swojej matki. Uspokoiła się po krótkim dotknięciu i zerknięciu matki przez
ramię, przypominającym sposób, w jaki oglądamy się na dzieciaki rozra
biające na tylnym siedzeniu samochodu.
Szympansie dzieci uczą się też nieufności, na przykład w trakcie zabaw
ze swoimi rówieśnikami. Dwa młode śmieją się i biegają w kółko. Wydają
się świetnie bawić, ale kryje się w tym również element rywalizacji o to,
kto potrafi zepchnąć kogo w dół albo uderzyć lub być uderzonym, nie re
agując na to bolesnym skomleniem. Zwłaszcza młode samce lubią ostrzej
sze formy zabawy. Gdy jednak zza rogu wychyla się starszy brat jednego
z nich, cała dynamika się odmienia. Szympans, którego brat się pojawił,
nagle nabiera odwagi, uderza mocniej, a nawet gryzie swojego kumpla.
Obaj wiedzą, kto otrzyma wsparcie, gdy dojdzie do prawdziwej bójki. Za
bawa przerodziła się teraz w coś nie do końca przyjacielskiego. To nic
niezwykłego: szympansy bardzo szybko uczą się, że zabawa trwa tylko do
czasu. Towarzyszowi zabaw nie ufa się tak silnie jak rodzonej matce.
Zaufanie cenimy w niezwykłym stopniu. W społeczności Buszmenów
każdy mężczyzna ma swoje zatrute strzały, ale są one przechowywane
w kołczanie, który wiesza się wysoko na drzewie, poza zasięgiem małych
dzieci. Strzały te traktuje się tak, jak my traktowalibyśmy granat. Jak wy
glądałoby życie w grupie, gdyby mężczyźni stale grozili ich użyciem?
W naszej własnej kulturze wysoki poziom zaufania odnajduje się w ma
łych, blisko związanych społecznościach. W małych miasteczkach amery
kańskich występuje tak silny poziom wzajemnego wsparcia i dozoru, że
ludzie zostawiają otwarte drzwi i samochody. Do ilu przestępstw doszło
w Mayberry[3*]?
Wielkie miasta to oczywiście zupełnie inna historia. Czy pamiętacie
przypadek duńskiej matki, która w 1997 roku zostawiła swoje czternasto
miesięczne dziecko w wózku przed wejściem do restauracji na Manhatta
nie. Jej dziecko zostało przejęte przez opiekę społeczną, a ona sama wylą
dowała w więzieniu. Większość Amerykanów uznałaby pewnie, że to
przejaw choroby psychicznej, a przynajmniej karygodnego zaniedbania,
jednak kobieta ta zrobiła po prostu to, co normalnie robią Dunki. Dania ma
bardzo niski poziom przestępczości, a rodzice uważają, że dziecku potrze
ba po prostu dużo frisk luft, świeżego powietrza. Matka oczekiwała bez
pieczeństwa i świeżego powietrza, ale Nowy Jork nie zaoferował jej ani
jednego, ani drugiego. Ostatecznie została uniewinniona.
Gdy ostatnio przebywałem w Danii i zapytałem znajomych, czy zosta
wiliby dziecko bez opieki na dworze, wszyscy kiwnęli głowami – tak,
wszyscy to robią. Nie dlatego, że nie lubią być w pobliżu swoich dzieci,
ale raczej dlatego, że dobrze jest być na świeżym powietrzu. Nikt nie
przejmuje się porwaniem. Moi rozmówcy byli naprawdę zaskoczeni, że
ktokolwiek mógłby zrobić coś tak niegodziwego, i zastanawiali się, dokąd
właściwie ktoś miałby się udać z porwanym dzieckiem. Gdyby wrócił do
siebie, rozumowali, wszyscy sąsiedzi zaczęliby się przecież pytać, skąd to
dziecko. A gdyby w gazetach napisali o zaginionym dziecku, przecież
wszyscy by szybko powiązali te dwa fakty.
Niezachwianą wiarę, jaką Duńczycy pokładają w sobie nawzajem,
określa się jako „kapitał społeczny” – to prawdopodobnie najcenniejsza
forma kapitału. W kolejnych badaniach Duńczycy plasują się na najwyż
szych pozycjach w rankingach szczęśliwości narodów.

Co dla mnie ostatnio zrobiłeś?


Podobnie jak moje biuro, które nie pozostałoby długo puste, gdybym się
wyprowadził, nieruchomości w świecie przyrody stale przechodzą z rąk do
rąk. Wiele lokalizacji nadaje się na dom: od dziury wydziobanej przez
dzięcioła po porzuconą jamę. Typowym przykładem „łańcucha własności”
jest rynek mieszkaniowy krabów pustelników. Każdy nosi swój dom ze
sobą – jest nim pusta skorupa ślimaka – aby w razie czego się w nim skryć.
Problem polega na tym, że kraby rosną, w przeciwieństwie do zamieszki
wanych przez nie muszli. Zwierzęta te stale więc wypatrują nowego dom
ku. Gdy tylko przeniosą się do bardziej przestronnej muszli, inne kraby
rzucają się na tę właśnie opuszczoną[13].
W tego typu systemie ekonomicznym łatwo dostrzec popyt i podaż, ale
ponieważ wymiany dokonują się tu w sposób dość bezosobowy, pozostaje
on mimo wszystko odległy od ekonomii ludzkiej. Byłoby znacznie cieka
wiej, gdyby kraby dogadywały się ze sobą na zasadzie „weź mój dom, a ja
wezmę tę martwą rybę”. Kraby pustelniki nie mają jednak głowy do inte
resów ani, swoją drogą, skrupułów przed wyrzucaniem innego osobnika
z jego domu siłą.
Adam Smith uważał, że można w ten sposób opisać wszystkie zwierzę
ta: „Nikt nigdy nie zaobserwował, aby pies uczciwie i z namysłem wy
mienił się kośćmi z innym psem”[14]. To prawda, ale Smith nie miał racji,
twierdząc, że zwierzęta nigdy nie handlują i że obce jest im poczucie
uczciwości. Nie docenił stopnia uspołecznienia zwierząt, sądząc, że nie
potrzebują siebie nawzajem. Osobiście uważam jednak, że ów wielki
szkocki filozof byłby zachwycony, gdyby dowiedział się, jak daleko zaszły
dziś badania „ekonomii behawioralnej” zwierząt.
Zilustruję to za pomocą wydarzenia, które miało miejsce w naszej kolo
nii kapucynek. Nauczyliśmy je pociągać za tacę z pożywieniem. Gdy była
zbyt ciężka, aby mogło ją przyciągnąć jedno zwierzę, pojawiła się moty
wacja, by złączyć siły. Tym razem obserwowaliśmy dwie samice, Bias
i Sammy. Udało im się przyciągnąć tacę, jak zresztą wiele razy wcześniej.
Sammy wybrała jednak swoje nagrody tak szybko, że puściła tacę, zanim
Bias zdążyła się do niej dostać. Taca, teraz obciążona tylko z jednej strony,
odskoczyła i nie dało się do niej sięgnąć. Sammy wesoło zjadała swoje
nagrody, a Bias wpadła w szał. Wrzeszczała z całych sił przez pół minuty,
aż Sammy, patrząc na nią, podeszła po raz drugi do urządzenia ze swojej
strony, po czym pomogła Bias ponownie przyciągnąć tacę. Tym razem
Sammy nie pracowała dla swojego dobra, ponieważ przed nią znajdował
się pusty kubek.
Sammy zachowała się w ten sposób, reagując na protest Bias, która nie
otrzymała swojej nagrody. Tego typu zachowanie jest już zbliżone do
przebiegu ludzkich transakcji ekonomicznych: współpraca, komunikacja
i spełnienie oczekiwań, być może nawet poczucie zobowiązania. Sammy
wydawała się wyczulona na zasadę „wet za wet”: Bias pomogła jej, więc
jakże mogłaby jej odmówić? Tego typu wrażliwość nie jest zaskakująca,
biorąc pod uwagę to, że społeczności tych małp cechują się taką samą
mieszaniną współpracy i konkurencji jak nasze społeczeństwo.
Warto podkreślić, że Sammy i Bias są niespokrewnione. Skłonność
zwierząt do pomagania osobnikom spokrewnionym jest ewidentna w mro
wiskach i ulach, ale również w społecznościach ptaków i ssaków. „Krew
jest gęstsza niż woda”, mawiamy, i nie brakuje dowodów na siłę powiązań
rodzinnych. Pomaganie krewnym ma uzasadnienie genetyczne, a biolodzy
traktują je jako zjawisko odrębne od pomagania osobnikom niespokrew
nionym. Zalety tego drugiego nie są tak oczywiste, dlaczego więc wystę
puje w świecie zwierząt? Piotr Kropotkin, rosyjski książę, na początku XX
wieku przedstawił swoją próbę wyjaśnienia tego w książce Pomoc wza
jemna. Jeśli pomagamy wszystkim członkom społeczności, argumentował,
każdy zyskuje.
Kropotkin zapomniał jednak dodać, że tego typu system nie będzie
działał, dopóki wszyscy nie będą realizować jego założeń w mniej więc
równym stopniu. Będzie jednak występowała pokusa, aby zrywać owoce
z drzewa, ale go nie podlewać. Zawsze istnieje zagrożenie ze strony pasa
żerów na gapę. Kilka lat po publikacji Pomocy wzajemnej Kropotkin na
prawił to przeoczenie i wspomniał o „próżniakach”, oferując też oczywiste
rozwiązanie:

Weźmy za przykład grupę ludzi pracujących na rzecz wspólnego przedsięwzięcia.


Zależy im na jego sukcesie i pracują z chęcią, poza jednym współpracownikem,
który często nie pojawia się na swoim stanowisku. Czy mają z jego powodu roz
wiązać grupę, wybrać przewodniczącego, który będzie nakładać kary, a może za
cząć rozdzielać nagrody za wykonanie pracy? Jest oczywiste, że nic z tego się nie
stanie, a raczej pewnego dnia towarzyszowi, który naraża przedsięwzięcie na klę
skę, powie się tak: „Przyjacielu, chcielibyśmy z tobą pracować; ale ponieważ je
steś często nieobecny na stanowisku, a swoją pracę wykonujesz niechlujnie, mu
simy się rozstać. Idź i znajdź sobie towarzyszy, którzy wytrzymają twoją bier
ność!”[15].

Zwierzęta również wybierają, z kim będą pracować, czasem rozwijając


„systemy koleżeńskie”, których członkowie wzajemnie sobie pomagają.
Nie chcę być przesadnie makabryczny, ale doskonałym przykładem są
nietoperze wampiry, noc w noc dzielące się krwią z osobnikami, którym
akurat nie udało się jej wyssać z niczego się niespodziewającej ofiary. Ta
ostatnia to zwykle duży ssak, jak krowa czy osioł, ale od czasu do czasu
również śpiący człowiek. Nietoperz A, będący członkiem takiego „kolek
tywu”, mógł mieć więcej szczęścia pewnej nocy i po powrocie do kolonii
zwraca część krwi do pyszczka osobnika B. Następnej nocy to nietoperzo
wi B może się poszczęścić i wtedy zrobi to samo dla A. Wampiry nie mogą
przeżyć jednego dnia bez krwi, w ten sposób dzielą się więc ryzykiem[16].
Szympansy idą jeszcze dalej. Samce polują na mniejsze małpy ogonia
ste, co nie jest proste w trójwymiarowej przestrzeni lasu. Ponieważ łowcy
są skuteczniejsi, gdy działają w zespole, wpisują się w model polowania na
jelenia. Miałem kiedyś okazję doświadczyć tego na żywo, co było fascy
nującym spektaklem, może z wyjątkiem „prysznica obserwatorów”, który
mnie spotkał – szympansy intensywnie defekują, gdy są podekscytowane.
O polowaniu dowiedzieliśmy się, gdy usłyszeliśmy huczenie i wrzeszcze
nie szympansów, przeplatane spanikowanymi piskami małp, na które po
lowano. W pewnym momencie stałem pod drzewem, na którym grupa
samców zebrała się wokół zwłok ich ulubionej ofiary, gerezanki. Nie na
rzekałem na smród, który mnie otaczał, ponieważ przyglądanie się tej sce
nie było naprawdę ekscytujące, zwłaszcza podziałowi mięsa. Samce roz
dzieliły je między siebie i parę płodnych samic.
Zwykle jeden łowca dopada ofiarę i nie wszyscy dostają kawałek mięsa.
Szansa danego samca na udział w łupach jest uzależniona od jego roli
w polowaniu, co wskazuje na złożony system odwzajemniania. Nawet do
minujący samiec, jeśli nie weźmie udziału w łowach, może na próżno bła
gać o mięso[17].
Wzajemność można badać w warunkach kontrolowanych, gdy szym
pansom w niewoli rozda się dużą ilość jedzenia, na przykład arbuza albo
dobrze ulistnioną gałąź, i obserwuje, co się wydarzy. Dochodzi zaś do
czegoś w stylu reagonomiki – właściciel zajmuje miejsce centralne, wokół
niego lub niej tworzy się wianuszek chętnych, a dalej następne kręgi, gdy
ci, którzy otrzymali pokaźny udział w łupie, dzielą się z kolejnymi. Dzieje
się to, aż całe pożywienie rozstanie rozdzielone. Bywa, że żebracy jęczą
i marudzą, ale agresywne konfrontacje są rzadkie. Gdy już do nich docho
dzi, zwykle jest to sytuacja, w której właściciel zmusza kogoś do opusz
czenia kręgu, waląc go po głowie gałęzią albo szczekając na niego piskli
wie, aż ten odejdzie. Bez względu na swój status posiadacz kontroluje
przepływ pożywienia. Gdy tylko szympansy wchodzą w tryb wzajemności,
hierarchia społeczna zajmuje tylne siedzenie[18].
Jak w wielkim hicie lat osiemdziesiątych What have you done for me
lately? (Co dla mnie ostatnio zrobiłeś?) szympansy wydają się pamiętać
przysługi, takie jak iskanie. Aby sprawdzić, kto odnosi największy sukces,
przeanalizowaliśmy nie mniej niż siedem tysięcy przypadków podchodze
nia do właściciela pożywienia. Każdego ranka przed karmieniem nagry
waliśmy sesję spontanicznego iskania. Następnie porównaliśmy przepływ
obu „walut”: pożywienia i iskania. Jeśli, przykładowo, dominujący samiec
Socko iskał May, jego szanse na otrzymanie od niej paru gałęzi po połu
dniu znacząco rosły. Odkryliśmy, że zjawisko to występuje u wszystkich
członków kolonii: wydaje się, że dobry uczynek nie pozostaje bez nagrody.
Tego typu układ musi opierać się na pamięci oraz mechanizmie psycholo
gicznym, który określamy jako „wdzięczność” – ciepłe uczucie skierowane
ku komuś, kto zrobił dla nas coś miłego. Co interesujące, skłonność do
odpłacania za przysługi nie jest równie silna dla wszystkich relacji. Dla
dobrych przyjaciół, którzy spędzają ze sobą wiele czasu, pojedyncza sesja
iskania nie ma większego znaczenia. Takie osobniki w ogóle często iskają
się i dzielą ze sobą, prawdopodobnie nie przywiązując wielkiej wagi do
poszczególnych przypadków, gdy to się dzieje. Dopiero w wypadku mniej
zażyłych relacji pojedyncza przysługa odznacza się i jest szczególnie wy
nagradzana. Ponieważ Socko i May nie byli szczególnie sobie bliscy,
iskanie Socko zostało należycie odnotowane[19].
To samo zjawisko występuje również w społeczeństwach ludzkich.
Kiedy na konferencji naukowej poświęconej wzajemności pewien starszy
naukowiec ujawnił, że ma na komputerze arkusz kalkulacyjny, w którym
odnotowuje wszystko, co zrobił dla swojej żony i co ona zrobiła dla niego,
zatkało nas. Coś tu jest nie tak. Fakt, że była to jego trzecia żona, a obecnie
jest już z piątą, może sugerować, że tak staranne pilnowanie przysług nie
przystoi w bliskich relacjach. Małżonkowie oczywiście w jakiś sposób
mierzą stopień wzajemności, ale wymiany przysług powinny się dogrywać
w długiej skali czasowej, a nie metodą „wet za wet”. Bliskie, intymne
związki wolimy budować na przywiązaniu i zaufaniu, a nasze wspaniałe
zdolności rachunkowe angażować w relacje ze współpracownikami, sąsia
dami, znajomymi znajomych i tak dalej.
Potrzebę równowagi w dalszych znajomościach uświadamiamy sobie
szczególnie dotkliwie, gdy równowaga ta zostanie naruszona. Oto praw
dziwa historia, która przydarzyła się mojemu szwagrowi. J. mieszka
w małym nadmorskim miasteczku we Francji, gdzie zasłynął jako złota
rączka – którą jest. Potrafi zbudować cały dom własnymi rękami, jest
zdolnym stolarzem, hydraulikiem, murarzem, dekarzem i tak dalej. De
monstruje to stale we własnym domu, różni ludzie naturalnie proszą go
więc od czasu do czasu o pomoc. Jako niezwykle uprzejmy czło
wiek J. zwykle udziela rad albo pomaga osobiście. Pewien sąsiad, którego
J. ledwie znał, stale dopytywał go, jak zrobić okno dachowe. J. pożyczył
mu drabinę, ale ponieważ sąsiad nie dawał mu spokoju, ostatecznie zaofe
rował osobistą pomoc.
J. spędził ze swoim sąsiadem cały dzień, od rana do wieczora, prak
tycznie robiąc wszystko samodzielnie (sąsiad, jak się okazało, nie umiałby
wbić gwoździa). W międzyczasie przyszła żona sąsiada, ugotowała i zjadła
obiad (największy posiłek we Francji) wraz ze swoim mężem, nie oferując
J. nic. Ostatecznie okno było zamontowane, a J. w ciągu całego dnia wy
konał pracę, którą profesjonalista wyceniłby pewnie na ponad 600 euro.
Nie poprosił o nic, jednak kiedy ten sam sąsiad kilka dni później opowia
dał o kursie nurkowania i jak fajnie by było razem się na taki kurs wybrać,
uznał, że to będzie pewnie doskonała okazja, aby otrzymać jakieś podzię
kowanie: kurs kosztował około 150 euro. J. powiedział więc, że z przy
jemnością weźmie udział, ale niestety chwilowo go na to nie stać. Na tym
etapie pewnie już się domyślacie: sąsiad pojechał sam.
Słuchając takich historii, czujemy zażenowanie; może nawet gniew.
Pilnie śledzimy wzajemność – i słusznie, bo to kluczowa reguła organizu
jąca społeczeństwo. Zwykle realizowana jest po cichu, ponieważ jawne
wspominanie o przeszłych przysługach uważane jest za nietakt. Choć
w literaturze naukowej na ten temat często mówi się o naszej tendencji do
karania „oszustów” – którzy, jak sąsiad J., biorą więcej niż dają – na co
dzień wymierzanie kar jest rzadkie. Co J. mógł zrobić? Rzucić kamieniem
w okno? Karać łatwo, jeśli bierze się udział w eksperymencie psycholo
gicznym w warunkach laboratoryjnych, a naprzeciwko nas siedzi ktoś
kompletnie obcy, ale w małym miasteczku, gdzie wszyscy znają wszyst
kich, a ludzie mieszkają tam latami, czasem przez pokolenia, trzeba
z ostrożnością rozdzielać akty złośliwości. Jedyną typowo ludzką opcją
dostępną dla J. było plotkowanie na ten temat.
Jeszcze prostszym rozwiązaniem jest unikanie tych, którzy zalegają
z odwdzięczaniem się. Jeśli można wybierać spośród wielu partnerów,
czemu nie sprzymierzyć się z tymi dobrymi, co do których można ufać, że
będą pamiętać o przysługach, a nie z tymi wrednymi pasażerami na gapę,
bez których wszyscy się spokojnie obejdziemy. Jesteśmy więc trochę jak
klienci w supermarkecie, dobierający sobie partnerów, ściskający ich
i wąchający, jak to robią Francuzi z melonami. Chcemy wybrać tych naj
lepszych, a ludzie tacy jak sąsiad J. nie doczekają się naszej oferty.
Wiąże się to z ideą „targu usług”, którego istnienie zaproponowałem już
dawno temu w odniesieniu do szympansów. Zasada popytu i podaży działa
powszechnie, od pszczół i kwiatów (stosunek pomiędzy liczbą kwiatów
i pszczół wpływa na to, jak atrakcyjne muszą być te pierwsze, aby zostały
zapylone przez te drugie) po interesujący przypadek pawianów i ich dzie
ci[20]. Samice pawiana czują niepowstrzymany pociąg do noworodków, nie
tylko swoich, ale również cudzych. Chrząkają przy nich przyjaźnie i lubią
ich dotykać. Matki chronią jednak swoje potomstwo i niechętnie pozwalają
innym na macanie swoich dopiero co narodzonych dzieci. Zainteresowane
samice iskają matkę, zerkając jednocześnie zza jej ramienia lub pod jej ra
mieniem na dziecko. Po relaksującej sesji iskania matka pozwala czasem
drugiej samicy na zbliżenie się do maleństwa. Czas z noworodkiem jest
więc „kupowany”. Teoria rynku przewiduje, że wartość dzieci rośnie, gdy
jest ich mniej. Peter Henzi i Louise Barrett badali pod tym kątem wolno
żyjące pawiany niedźwiedzie z Afryki Południowej i odkryli, że czas
iskania matek jest rzeczywiście odwrotnie proporcjonalny do liczby no
worodków w grupie: gdy dzieci były rzadkim „towarem”, matki wyciągały
z nich o wiele lepszą cenę niż matki w grupie, w której miał wcześniej
miejsce baby boom.
Sposób, w jaki naczelne handlują rozmaitymi towarami, przypomina
naszą ekonomię pod rozmaitymi względami. Udało nam się nawet zorga
nizować prosty „rynek pracy” w kolonii kapucynek, zainspirowany ich
naturalnymi zachowaniami łowieckimi. Małpy te umiejętnie ze sobą
współpracują, jak choćby wtedy, gdy osaczają wiewióry[4*], które jest im
równie trudno złapać, jak małpy ogoniaste szympansom. Po udanym po
lowaniu kapucynki dzielą się mięsem[21].
Sytuację tę można modelować, wymagając od kapucynek współpracy,
jednak nagradzając tylko jedną z nich. Przeprowadziliśmy więc wersję
eksperymentu ze wspólnym ciągnięciem – opisanego wyżej na przykładzie
Sammy i Bias – w której tylko jedno ze zwierząt otrzymuje kubek z pla
sterkami jabłka. Nazywaliśmy je „kierownikiem” („CEO”). Jego partner
miał przed sobą pusty kubek, pracował więc na rzecz kierownika. Tego
osobnika określaliśmy z kolei jako „robotnika”. Dwie małpy siedziały
obok siebie, oddzielone siatką, i widziały, co znajduje się w obu kubkach.
W poprzednich testach zaobserwowaliśmy, że osobnik posiadający pokarm
często przynosi go pod siatkę i pozwala partnerowi sięgać do swojego
kubka. Z rzadka przepycha też kawałki jedzenia na drugą stronę siatki.
Okazało się, że jeśli obie małpy pracowały przy pozyskaniu jedzenia,
kierownik przekazywał przez siatkę więcej niż wtedy, gdy sam je zdobył.
Inaczej mówiąc, chętniej się dzielił, jeśli otrzymał wcześniej pomoc. Oka
zało się też, że dzielenie się wzmacnia współpracę, ponieważ jeśli kierow
nik był skąpy, późniejsza skuteczność tej pary dramatyczne spadała. Ro
botnicy, którzy nie otrzymywali odpowiedniego wynagrodzenia, po prostu
strajkowali.
Krótko mówiąc, małpy te wydają się wiązać wysiłek z rekompensatą.
Być może ze względu na naturalnie występujące u tego gatunku wspólne
przedsięwzięcia jego przedstawiciele rozumieją pierwszą zasadę polowania
na jelenia: wspólny wysiłek musi się wiązać ze wspólnym wynagrodze
niem.

Ewolucja minus zwierzęta


Nie jest jasne, jak długo małpy pamiętają o przysługach. Ich wzajemność
może być czysto „nastawieniowa”, czyli odzwierciedlać chwilowe nasta
wienie do innych osobników. Jeśli są oni nieprzyjaźni, taka też spotka ich
reakcja. Jeśli inni są mili, zostaną potraktowani miło. Jeśli więc jedna
małpa pomaga drugiej ciągnąć ciężką tacę, chwilę później otrzyma porcję
pożywienia.
Członkowie Hare Kryszna polegają na tej zasadzie, kiedy wręczają
kwiatki przechodniom. Gdy tylko któryś przyjmie podarunek, proszą
o pieniądze. Zamiast po prostu prosić o datki, liczą na fakt, że ludzie lubią
naśladować zachowania innych. Stosujemy się do tej reguły na co dzień
przy niezliczonych przelotnych kontaktach, na przykład z ludźmi, których
spotykamy w pociągu, na przyjęciu czy na meczu. Ponieważ wzajemność
„nastawieniowa” nie wymaga zapamiętywania, nie jest umysłowo obcią
żająca.
Pewne zwierzęta, zupełnie jak my, polegają na bardziej złożonym sys
temie przechowywania wiedzy o przysługach w pamięci długoterminowej.
W naszym eksperymencie, w którym szympansy oferowały jedzenie za
iskanie, niektóre kontrolowały wzajemność przez parę godzin, ale znam
człekokształtne, które pozostają wdzięczne przez lata. Jednym z nich jest
samica, którą cierpliwie nauczyłem karmić z butelki adoptowane dziecko.
Wcześniej kilkukrotnie straciła potomstwo z powodu niewystarczającej
produkcji mleka. Jako szympans, a więc zwierzę korzystające z narzędzi,
nie miała trudności z posługiwaniem się butelką. W następnych latach sa
mica ta wykarmiła w ten sposób również swoje dzieci. Nawet po upływie
wielu dziesięcioleci była zachwycona, gdy wpadałem do zoo, w którym
mieszkała, i iskała mnie przy akompaniamencie entuzjastycznego stukania
zębami, pokazując, że jestem dla niej bohaterem. Opiekunowie zwierząt –
z których większość nie wiedziała o naszej historii – nie mogli uwierzyć,
jakie robi zamieszanie, gdy przychodzę. Jestem przekonany, że było tak,
ponieważ pomogłem jej rozwiązać problem, który wcześniej przysporzył
jej niewyobrażalnego smutku[22].
Jeśli szympansy patrzą wstecz dalej niż małpy ogoniaste i wyraźniej
pamiętają przeszłe zdarzenia, to ich wzajemność jest przez to bardziej pla
nowa i wyrachowana. Gdy dziki szympans, przykładowo, uwolni nadgar
stek drugiego szympansa z pułapki kłusownika – czemu towarzyszy
wrzask potwornego bólu – można bezpiecznie uznać, że pomoc ta zostanie
zapamiętana[23]. Jest też możliwe, że szympansy patrzą nie tylko w prze
szłość, ale i w przyszłość, traktując innych miło, aby „na zapas” zapewnić
sobie ich wzajemność. Nie powiedziałbym, że tego dowiedziono, ale do
wody są liczne. Przykładowo, gdy samce walczą o wyższą pozycję w gru
pie, starają się zaprzyjaźnić z tak wieloma potencjalnymi poplecznikami,
jak to tylko możliwe. Odwiedzają kolejno samice, iskając je i łaskocząc ich
dzieci. Zwykle samce szympansa nie są zbyt zainteresowane młodymi, ale
kiedy potrzeba im wsparcia grupowego, nie można ich oderwać od dzieci.
Czy wiedzą, że wszystkie samice przyglądają się bacznie, aby sprawdzić,
jak traktują najbardziej wrażliwych członków grupy?
Taktyka ta jest niepokojąco znajoma. Regularnie ściągam z internetu
zdjęcia amerykańskich polityków trzymających dzieci na oczach ich ro
dziców, którzy przyglądają się temu z mieszaniną zachwytu i ostrożności.
Czy zauważyliście, że często podnoszą to dziecko ponad głowy zgroma
dzonych? To dziwny sposób trzymania dziecka, nie zawsze wywołujący
radość u niego samego. Na co jednak gest polityczny, którego nikt nie do
strzeże?
Kandydaci polityczni uwielbiają publicznie podnosić małe dzieci

Są też przypadki, gdy kandydat polityczny, na przykład pnący się w górę


drabiny społecznej samiec szympansa, staje się nadspodziewanie szczodry
względem samic w okresie, gdy zaczyna też rzucać wyzwanie przywódcy.
W ciągu wielu miesięcy kandydat kilka razy dziennie irytuje aktualnego
samca alfa, żeby się przekonać, jak on na to zareaguje. Równocześnie
dzieli się pokarmem ze ściśle wybranymi osobnikami, które mogą mu
później pomóc. W zoo w Arnhem obserwowałem samce, które wkładały
potężny wysiłek w zapewnienie sobie pokarmu do rozdawania: nawigo
wały wokół przewodów pod napięciem otaczających drzewa i przeskaki
wały nad nimi, wspinając się ku wyższym gałęziom, aby ułamać je dla
zgromadzonych poniżej szympansów. Tego typu zachowanie zdawało się
podnosić ich popularność.
Również obserwatorzy dziko żyjących szympansów opowiadają o sam
cach, które przekupują innych, dzieląc się mięsem ze starannie wybranymi
sojusznikami, nie zaś z potencjalnymi rywalami. W Bossou w Gwinei
samce szympansa od czasu do czasu napadają na okoliczne plantacje papai
– niebezpieczne przedsięwzięcie – i przynoszą delikatne owoce, aby ku
pować nimi usługi seksualne: dzielą się tylko z płodnymi samicami. Jak
mówi brytyjska badaczka Kimberley Hockings: „Tego typu odważne za
chowanie jest z pewnością postrzegane jako coś atrakcyjnego, a posiadanie
tak rzadkiego pokarmu jak papaja wydaje się przyciągać zainteresowanie
samic”[24].
Nie jest to do końca handlowanie kośćmi, o którym pisał Smith, ale je
steśmy dość blisko. Szympansy wydają się wykazywać dalekowzroczno
ścią, opierając się na zasadzie: „jeśli ja zrobię dla niej/dla niego to, mogę
dostać to w zamian”. To mogłoby wyjaśnić obserwacje poczynione
w ogrodzie zoologicznym w Chester w Wielkiej Brytanii. Gdy w ich dużej
kolonii wywiązywały się walki, poszczególne szympansy otrzymywały
wsparcie od tych osobników, które iskały poprzedniego dnia. Co więcej,
wydawały się planować, z kim rozpoczną walkę, iskając potencjalnych
pomocników wiele dni wcześniej, aby zapewnić sobie pomoc we właści
wym momencie[25].
Biorąc pod uwagę złożone formy wymiany występujące u naszych bli
skich krewniaków, być może uwzględniające również planowanie i zdol
ność przewidywania, dziwne jest, że niektórzy badacze ludzkiej wzajem
ności definiują swój przedmiot badań w opozycji do zachowania zwierząt.
Współpracę ludzką nazwano raz „potężną anomalią” w świecie natural
nym. Zwolennicy takiej szkoły nie są nawet antyewolucjonistami, wręcz
przeciwnie – uważają się za darwinistów, najchętniej jednak wykluczyliby
te kudłate stworzenia z debaty. Ich podejście żartobliwie określam jako
„ewolucja minus zwierzęta”. Współpracę szympansów bagatelizują jako
wynik pokrewieństwa genetycznego, wkładając ją więc do tej samej kate
gorii co formy życia zbiorowego mrówek i pszczół. Tylko ludzie, twierdzą,
współpracują na szeroką skalę z niespokrewnionymi osobnikami[26].
Gdy badania przeprowadzane w ogrodach zoologicznych wykazały jed
noznacznie, że szympansy współpracują nie tylko z krewnymi, pojawiły
się głosy, że nie odzwierciedla to warunków naturalnych. Gdy wykazano,
że dziko żyjące małpy człekokształtne również regularnie współpracują
z osobnikami niespokrewnionymi, podważono to, ponieważ czyż nie jest
trudno ustalić, kto jest tak naprawdę spokrewniony z kim? Jeśli dwa samce
tworzą koalicję, to czy możemy tak naprawdę wykluczyć, że są braćmi
albo kuzynami? Nic nie mogło przekonać sceptyków. Ostatecznie tę bez
owocną debatę przecięły nowe technologie. Nie jest dziś niczym niezwy
kłym, że prymatolodzy wracają z badań terenowych ze starannie opisany
mi próbkami odchodów. Badania materiału genetycznego z tych próbek
pozwalają na znacznie bardziej jednoznaczne ustalenie zależności rodzin
nych, niż to było możliwe wcześniej: dowiadujemy się, jak odlegle są ze
sobą spokrewnieni dwaj wybrani osobnicy, kto jest czyim ojcem, kto za
wędrował do danej społeczności z zewnątrz i tak dalej.
Jeden z najbardziej złożonych projektów tego typu przeprowadzono
w Parku Narodowym Kibale w Ugandzie, gdzie lata obserwacji zachowań
społecznych szympansów powiązano z analizą próbek odchodów. Trudno
sobie wyobrazić, ile męczącej, śmierdzącej roboty kosztowało przeprowa
dzenie tego projektu genetycznego, ale rezultaty wynagrodziły to z na
wiązką. Przede wszystkim niemiecko-amerykański zespół wykazał, że po
krewieństwo ma znaczenie: bracia spędzają ze sobą więcej czasu, wspie
rają się i chętniej dzielą się pożywieniem niż niespokrewnione samce. Jest
to oczywiście dokładnie to, czego się można było spodziewać nie tylko
w odniesieniu do szympansów, ale również dowolnej małej społeczności
ludzkiej. Badanie to wykazało jednak powszechne występowanie współ
pracy pomiędzy szympansami niespokrewnionymi. Tak naprawdę więk
szość bliskich relacji partnerskich w społeczności Kibale dotyczyła sam
ców niepołączonych ze sobą więzami rodzinnymi[27].
Sugeruje to, że mutualizm i wzajemność stanowią fundament współpra
cy, a szympansy są więc bliższe ludziom niż owadom społecznym. Nic
w tym zaskakującego, jednak oznacza to również, że gdy chcemy zrozu
mieć psychologię ludzkiej wzajemności, małpy człekokształtne stanowią
doskonały punkt odniesienia. Nie oznacza to, że nie występują różnice po
między małpią a ludzką współpracą – jedną z nich może być wyżej rozwi
nięta w naszym gatunku tendencja do karania tych, którzy nie odwdzię
czają się w wystarczającym stopniu. Różnica ta może być jednak mniej
jednoznaczna, niż mogłoby się wydawać. Wiemy, że szympansy wyrów
nują rachunki z tymi, którzy obrócili się przeciwko nim. Bywa, że parę
godzin po tym, jak grupa osobników zrzesza się przeciwko wysokiemu
rangą samcowi, ten dopada ich jednego po drugim, gdy już siedzą osobno,
i daje im lekcję, której łatwo nie zapomną. Szympansy mszczą się równie
często, jak oddają przysługi, nie powiedziałbym więc, że nakładanie na
innych sankcji jest im obce[28].
Moje przypuszczenie jest takie, że ludzie wykazują wszystkie te same
tendencje, jednak w większym stopniu – i wskutek tego są zdolni do bar
dziej złożonej współpracy na większą skalę. Jeśli setki pracowników bu
dują samolot odrzutowy, polegając na sobie nawzajem, albo jeśli udaje się
zorganizować firmę na wielu poziomach zatrudnienia, to tylko dlatego, że
jesteśmy zdolni do organizacji, podziału pracy, zapamiętywania naszych
interakcji, wiązania wysiłku z wynagrodzeniem, budowania zaufania
i zniechęcania pasażerów na gapę. Psychika ludzka wyewoluowała w kie
runku, który pozwala na coraz większe i bardziej złożone polowania na
jelenia, wykraczające poza wszystko, co można zaobserwować w króle
stwie zwierząt. Choć ewolucję tę mogły napędzać faktyczne polowania na
grubego zwierza, nasi przodkowie oddawali się również innym przedsię
wzięciom zbiorowym, jak wspólna opieka nad młodymi, działania wojen
ne, budowanie mostów i obrona przed drapieżnikami. Korzyści ze współ
pracy są niezliczone.
Istnieje grupa naukowców, którzy uważają, że nasi przodkowie zaczęli
tak umiejętnie współpracować, ponieważ musieli radzić sobie z obcymi.
Nie będąc w stanie polegać na zaufaniu i poczuciu wspólnoty, rozwinęli
system nagród i kar, który funkcjonował prawidłowo nawet względem
osób spoza ich grupy, których nigdy wcześniej nie widzieli i których mogli
nigdy już nie spotkać. Eksperymenty jednoznacznie pokazują, że obce so
bie osoby zgromadzone w laboratorium psychologicznym ustalają ścisłe
reguły współpracy i obracają się przeciwko każdemu, kto je przekracza.
Określa się to jako silną wzajemność (strong reciprocity). Kto jednak
mówi, że kontakty z obcymi są tą właśnie przyczyną, dla której wyewolu
ował tak silny system wymuszający przestrzeganie reguł? Biorąc pod
uwagę potężną skłonność ludzi do osób ze swojej grupy, trudno mi w to
uwierzyć. Nasi przodkowie żyli w małych społecznościach, w których
wszyscy byli od siebie silnie uzależnieni, i to te społeczności stanowiły
ewolucyjną kolebkę współpracy, w tym również wszystkich norm i moral
ności, które się z nią wiążą[29].
Wróćmy do omawianego wcześniej tematu „autonomii motywacyjnej”:
pewne zachowanie mogło wyewoluować z powodu X, ale dziś wiążą się
z nim powody X, Y i Z. Na tej samej zasadzie, na której zachowania ro
dzicielskie wyewoluowały dla opieki nad potomstwem, jednak ich adresa
tami mogą być też adoptowane młode, karanie pasażerów na gapę mogło
pierwotnie dotyczyć wyłącznie członków grupy, a dopiero później zacząć
się stosować do obcych. W ten właśnie sposób rozumował Robert Trivers,
autor teorii altruizmu odwzajemnionego, kiedy krytykował pogląd, zgod
nie z którym relacje z obcymi były bodźcem do rozwoju współpracy u lu
dzi:

Jeśli ludzie wykazują silną skłonność do uczciwości w jednorazowych, anonimo


wych interakcjach, wcale nie oznacza to, że dyspozycja ta wyewoluowała ze
względu na jednorazowe, anonimowe interakcje – tak jak fakt, że dzieci silnie re
agują emocjonalnie na kreskówki, nie oznacza, że reakcja ta wyewoluowała
w kontekście kreskówek[30].

Trivers uważa, że wzajemność zaczęła się od relacji pomiędzy osobni


kami, które znały się i mieszkały na jednym obszarze. Oczywiście właśnie
w takich warunkach szympansy zwykle wchodzą w relacje społeczne i na
takim tle powinniśmy analizować współpracę. Twierdzić, że ludzka zdol
ność do realizowania wspólnych celów jest „ogromną anomalią” w świecie
naturalnym, to trochę tak, jak twierdzić, że szyja żyrafy jest anomalią. Jest
oczywiście wyjątkowa, ale to wciąż szyja.
W świecie naturalnym tak naprawdę nie ma anomalii, lecz wariacje na
różne tematy. Długie szyje i krótkie szyje; skrzydła i przednie nogi; nosy
i trąby – i tak dalej. To samo dotyczy współpracy, u ludzi czy u innych ga
tunków. Szczególna jej postać, która występuje u człowieka, musi zostać
starannie zbadana, ponieważ to ona wyjaśnia złożoność naszej ekonomii
i naszych społeczeństw. Próbę jej oddzielenia od krajobrazu współpracy
zwierząt, w tym małp człekokształtnych i ogoniastych, nietoperzy wampi
rów i pielęgnic, trudno jednak nazwać podejściem ewolucyjnym.

Ostatni będą pierwszymi


Kiedy ostatnio widzieliście bogatych ludzi, którzy wyszli na ulice, skan
dując, że za dużo zarabiają? Albo maklerów narzekających na spoczywa
jący na nich „ciężar premii rocznej”? Protestują zwykle pracownicy fi
zyczni, domagając się podniesienia płacy minimalnej albo sprzeciwiając
się przenoszeniu ich miejsc pracy za granicę. Bardziej egzotycznym przy
padkiem był marsz setek kobiet przez stolicę Suazi w 2008 roku. Uznały
one, że w obliczu fatalnej sytuacji ekonomicznej w kraju żony króla, które
wynajęły prywatny samolot, aby wybrać się na zakupy do Europy, nad
użyły swoich przywilejów[31].
Na uczciwość inaczej patrzą ci, którzy mają, niż ci, którzy nie mają. Tę
oczywistą obserwację warto czasem powtórzyć, ponieważ powszechnie
głosi się, że nasze poczucie uczciwości potrafi przezwyciężyć troskę o in
teres własny i że dotyczy czegoś większego od nas samych. To prawda, że
wielu z nas, podobnie jak wiele naszych instytucji, podpisuje się pod tymi
ideałami. Jest jednak jasne, że nie takie były początki uczciwości. Leżące
u jej podstaw emocje i potrzeby nie są tak górnolotne jak sam ideał. Naj
łatwiej rozpoznawalną z tych emocji jest rozżalenie. Wystarczy spojrzeć,
jak reagują dzieci na choćby najdrobniejszą różnicę w wielkości kawałka
pizzy, który dostały, w porównaniu z tym, który otrzymało ich rodzeństwo.
Krzyczą: „To nieuczciwe!”, ale nie wykraczają jednocześnie poza swoje
własne potrzeby. Prawdę mówiąc, gdy ja i moja żona byliśmy młodsi,
zdarzało nam się przechodzić przez tego typu kłótnie, dopóki nie wpadli
śmy na genialne rozwiązanie, że jedno z nas kroi, a drugie wybiera pierw
szy kawałek. To zdumiewające, jak szybko można nauczyć się perfekcyj
nie dzielić porcje.
Wszyscy jesteśmy za uczciwością, dopóki działa ona na naszą korzyść.
Jest nawet opowieść biblijna, która to ilustruje. Gospodarz winnicy o róż
nych porach dnia zatrudnia kolejnych pracowników. Wczesnym rankiem
wynajmuje kilku, oferując im denara za dzień pracy. Potem w południe
zatrudnia jeszcze następnych, za tę samą stawkę. Gdy zbliża się wieczór,
przyjmuje ostatnich pracowników. Pod koniec dnia opłaca wszystkich, za
czynając od tych, których zatrudnił na końcu. Każdy otrzymuje denara.
Przyglądający się temu pozostali robotnicy spodziewają się, że otrzymają
więcej, ponieważ przez wiele godzin „znosili ciężar dnia i spiekoty”. Jed
nak i oni otrzymują denara. Gospodarz nie czuł, że jest im winien cokol
wiek więcej niż to, co obiecał. Przypowieść kończy się słynnymi słowami:
„Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”[32].
I tutaj narzekanie było jednostronne: padło z ust tych, którzy zostali za
trudnieni rano. Patrzyli na gospodarza „złym okiem”, podczas gdy ci, któ
rzy pracowali najmniej, nie pisnęli ani słowem. Jedyne, z czego mogli być
niezadowoleni, to z tego, że prawdopodobnie nie zyskali tego dnia sympa
tii pozostałych robotników. W takiej sytuacji mądrze by było nie chełpić
się i cieszyć się raczej dyskretnie z obrotu spraw. Ryzyko zawiści ze strony
innych jest główną przyczyną, dla której dążymy do uczciwości nawet
wtedy, gdy to my zyskujemy. Ku mojemu własnemu zdziwieniu staję tu po
stronie „potwora z Malmesbury”, jak określano czasem Thomasa Hobbesa,
który stwierdził, że sprawiedliwość interesuje nas tylko dlatego, że przy
nosi pokój.
A może jestem przesadnie cyniczny? W całej tej książce szczegółowo
wyjaśniam, jacy to jesteśmy empatyczni, altruistyczni i skłonni do współ
pracy, więc dlaczego teraz, gdy przyszło do uczciwości, widzę w niej tylko
dbanie o swoje dobro? Niespójności nie jest wcale tak dużo, jak by się
mogło wydawać, ponieważ w istocie cały czas twierdzę, że wszystkie
ludzkie (i zwierzęce) zachowania muszą ostatecznie służyć osobnikowi,
który je wykazuje. W przypadku empatii i współczucia ewolucja wytwo
rzyła samodzielny mechanizm, który funkcjonuje prawidłowo bez względu
na to, czy w grę wchodzi nasz bezpośredni interes, czy nie. Mamy auto
matyczną, bezwarunkową skłonność do empatii. Naprawdę zależy nam na
innych i chcemy, aby byli szczęśliwi i zdrowi, bez względu na to, czy wy
niknie z tego od razu coś dobrego dla nas samych. W ten sposób ukształ
towała nas ewolucja, ponieważ, po uśrednieniu i w długiej skali czasowej,
służyło to naszym przodkom. Nie widzę jednak sposobu, aby miało tak być
w przypadku uczciwości. Zorientowanie na innych wydaje się grać tu
względnie niewielką rolę. Podstawowe dla zjawiska uczciwości emocje są
skierowane na nas samych, na to, co otrzymaliśmy my w porównaniu
z innymi i jak wypadamy w oczach innych (lubimy być postrzegani jako
uczciwi). Dopiero w drugiej kolejności pojawia się autentyczna troska
o innych, głównie dlatego, że chcemy żyć w znośnym, harmonijnym spo
łeczeństwie[33]. Tę ostatnią potrzebę można też dostrzec u innych naczel
nych, gdy interweniują w trakcie konfliktu albo aktywnie działają na rzecz
pojednania skłóconych stron. My sami poszliśmy o krok dalej i jesteśmy
wyczuleni na to, jak dystrybucja zasobów wpływa na otaczających nas lu
dzi.
Reakcja dzieci na coś, co uznają za nieuczciwe, pokazuje, jak głęboko
zakorzeniony jest ten sentyment, a egalitaryzm społeczności łowiecko-
zbierackich może świadczyć o jego długiej historii. W niektórych kultu
rach nie pozwala się wręcz myśliwym na podział własnoręcznie zabitej
zwierzyny, aby nie faworyzowali swojej własnej rodziny. Starożytnego
rodowodu uczciwości nie doceniają często ci, którzy uważają ją za młodą,
szlachetną ideę sformułowaną przez mędrców w czasach francuskiego
oświecenia[34]. Poważnie wątpię, czy da się zrozumieć człowieka, jeśli pa
trzy się wstecz w skali setek lat, a nie milionów. Czy mędrcy kiedykolwiek
wymyślili coś nowego, czy też po prostu są dobrzy w wyrażaniu na nowy
sposób tego, co wszyscy i tak wiedzą? Często robią to w godny podziwu
sposób, ale przypisywanie im samych idei przypomina trochę stwierdzenie,
że to Grecy wynaleźli demokrację. W wielu niepiśmiennych plemionach
starszyzna wysłuchuje całymi godzinami, albo i dniami, opinii wszystkich
członków społeczności przed podejmowaniem kluczowych decyzji. Czy to
nie demokracja? Również i uczciwość istnieje od tak dawna, od kiedy tyl
ko nasi przodkowie musieli dzielić się łupami po wspólnym przedsięwzię
ciu.
Zasadę tę przetestowano eksperymentalnie: dwóch graczy postawiono
w sytuacji, w której otrzymali możliwość podzielenia się pieniędzmi. Na
stępowało to tylko jeden raz. Jeden gracz został poproszony, aby wymyślił
sposób podziału pieniędzy pomiędzy siebie i partnera, a następnie przed
stawił mu tę propozycję. To tzw. gra w ultimatum, ponieważ gdy tylko
oferta zostaje przedstawiona, władza znajduje się po stronie partnera. Jeśli
odrzuci propozycję, pieniądze przepadają, a obydwaj gracze odchodzą
z pustymi rękami.
Gdyby ludzie działali wyłącznie z myślą o maksymalizacji zysku, po
winni oczywiście przyjąć każdą ofertę, nawet najmniejszą. Gdyby więc,
przykładowo, pierwszy gracz zatrzymał dla siebie dziewięć dolarów,
a partnerowi zaoferował dolara, ten drugi powinien to po prostu przyjąć.
Bądź co bądź, jeden dolar to zawsze więcej niż zero. Odrzucenie propozy
cji byłoby nieracjonalne, a jednak taka jest właśnie najczęstsza reakcja na
ofertę 9 : 1. Gdy antropolog Joseph Henrich wraz z zespołem przeprowa
dził ten eksperyment z udziałem członków piętnastu małych społeczności,
okazało się, że istnieją kultury bardziej i mniej uczciwe. Oferty w tych od
ległych miejscach (wyrażane w typowej dla regionu walucie, którą czasem
był tytoń, a nie pieniądze) miały duży rozstrzał: w pewnych grupach śred
nia wyniosła osiem dolarów dla pierwszego gracza i dwa dolary dla dru
giego, ale zdarzały się też propozycje 4 : 6 – cztery dolary dla pierwszego
i sześć dla drugiego. Nawet ta ostatnia, superhojna oferta była odrzucana
w kulturach, w których wręczanie komuś znacznego podarunku jest od
bierane jako chęć wywoływania u obdarowanego poczucia niższości.
W większości kultur oferty były jednak zbliżone do równego podziału, na
przykład 6 : 4. Jest to też typowa propozycja składana w społeczeństwach
uprzemysłowionych, obserwowana często na przykład wtedy, gdy bada się
studentów na zachodnich uniwersytetach.
Oznacza to, że uczciwość jest rozumiana na całym świecie, również
w miejscach nietkniętych przez francuskie oświecenie. Gracze w ultima
tum unikają bardzo asymetrycznych propozycji. Jest zrozumiałe, że nie
chcą wyjść na chciwych: mózgi graczy, którym składa się nieuczciwą pro
pozycję, zdradzają występowanie u nich negatywnych emocji, takich jak
pogarda czy gniew. Piękno gry w ultimatum polega oczywiście na tym, że
pozwala na wyraz tych emocji. Jeśli drugi gracz poczuje się znieważony,
może ukarać swojego partnera, choć robiąc to, karze też samego siebie[35].
Fakt, że jesteśmy skłonni to zrobić, pokazuje, że istnieją cele zdolne
przeważyć nad żądzą zysku. Potrafimy rozpoznać nieuczciwy podział
i staramy się mu sprzeciwić. Robimy to zaś głównie z myślą o dobrych re
lacjach międzyludzkich – to dlatego najuczciwsze oferty pojawiają się
w społeczeństwach, w których występuje też najsilniejsza współpraca.
Dobrym przykładem są mieszkańcy indonezyjskiego miasteczka Lamalera,
będący łowcami wielorybów, polującymi na nie niemal gołymi rękami[36].
Całe rodziny są zorganizowane wokół tej niebywale niebezpiecznej czyn
ności, gdy tuzin mężczyzn w wielkim czółnie, na otwartym morzu, ryzy
kuje życie. Ponieważ wszyscy są od siebie ściśle zależni, uczciwy podział
zdobyczy jest kwestią najwyższej wagi. W społeczeństwach, których
członkowie są bardziej samodzielni, a każda rodzina troszczy się o siebie,
padają też najbardziej nierówne oferty w grze w ultimatum. Łatwo tu roz
poznać problem „zając czy jeleń”: ludzka uczciwość najwyraźniej idzie
w parze z przetrwaniem społeczności.
Polowanie na wieloryby w Lamalera to niebezpieczne zajęcie, jednak zysk może
być olbrzymi – to tego typu aktywność grupowa, przy której szczególnie istotna
jest uczciwa dystrybucja

To powiązanie może mieć długi rodowód, co wyszło na jaw, gdy razem


z moją studentką Sarah Brosnan odkryliśmy jego występowanie u małp
ogoniastych. Gdy prowadziliśmy badania z udziałem par kapucynek, Sarah
zauważyła, jak bardzo nie lubią one widzieć, że ich partner otrzymał
większą nagrodę. Z początku odnotowaliśmy to po prostu bez większego
zdziwienia, zauważywszy, że małpy nie chcą brać udziału w naszych eks
perymentach. Potem jednak zdaliśmy sobie sprawę, że ekonomiści okre
ślają taką reakcję wymyślnym terminem „awersja do nierówności” (inequ
ity aversion) i że stała się ona przedmiotem poważnej debaty akademickiej.
Dyskusja ta toczyła się oczywiście wokół zachowań ludzkich, co jednak,
jeśli taką samą awersję wykazują małpy?[37]
W eksperymencie brały udział dwie kapucynki jednocześnie; Sarah
wręczała jednej z nich kamyk i wyciągała dłoń, a gdy zwierzę go oddało,
otrzymywało w zamian plasterek ogórka. W ten sposób postępowano na
przemiennie z obiema małpami, które radośnie handlowały kamyk za ka
wałek ogórka dwadzieścia pięć razy z rzędu. Atmosfera zrobiła się nie
przyjemna, gdy tylko wprowadziliśmy element nierówności. Jedna małpa
dalej otrzymywała ogórek, ale teraz jej towarzysz dostawał winogrona –
ulubiony przysmak tych zwierząt. Ta kapucynka, która teraz znalazła się
w lepszej sytuacji, nie miała z tym żadnego problemu, ale ta druga szybko
straciła zainteresowanie grą. Co gorsza, kapucynki widzące siedzącą obok
małpę z soczystymi winogronami denerwowały się, wyrzucając kamyk
z klatki, a czasem nawet te nędzne plasterki ogórka. Coś, co normalnie
chętnie by zjadały, teraz smakowało gorzko.
Wyrzucanie najzupełniej dobrego jedzenia tylko dlatego, że ktoś inny
dostał coś lepszego, przypomina naszą reakcję na niesprawiedliwy podział
pieniędzy albo narzekanie na uzgodnionego wcześniej denara. Skąd bierze
się tak potężna reakcja? Prawdopodobnie wyewoluowała w służbie
współpracy. Przejmowanie się tym, co dostają inni, może wydawać się
małostkowe i irracjonalne, ale na dłuższą metę sprawia, że trudniej jest nas
wykorzystać. W interesie wszystkich jest zniechęcanie do wyzysku i po
dróżowania na gapę, a także pilnowanie, by nasze dobro traktowane było
poważnie. Nasze badanie jako pierwsze pokazało, że reakcje te mogą wy
stępować w świecie zwierząt, od kiedy tylko istnieje wymiana i mecha
nizm „wet za wet”.
Gdybyśmy razem z Sarah mówili po prostu o „żalu” albo „zazdrości”,
nasze badanie mogłoby pozostać niezauważone. Ponieważ jednak nie wi
dzieliśmy żadnego powodu, dla którego zachowania naszych małp nie
można by określić jako awersji do nierówności, spotkaliśmy się z żywym,
być może nieco niepewnym zainteresowaniem filozofów, ekonomistów
i antropologów, czego skutkiem były pełne oburzenia komentarze na ła
mach prestiżowych czasopism naukowych oraz lawina ofert publicznych
wystąpień. Zupełnym przypadkiem nasze badanie ukazało się w tym sa
mym dniu, w którym Richard Grasso, prezes Nowojorskiej Giełdy Papie
rów Wartościowych, został zmuszony do rezygnacji po wyjściu na jaw, ku
oburzeniu Amerykanów, że otrzymał od Giełdy sumę zbliżoną do 200 mi
lionów dolarów. Komentatorzy nie mogli się powstrzymać przed zesta
wieniem niepohamowanej chciwości gatunku ludzkiego z zachowaniem
naszych małp – sugerowali, że moglibyśmy się nauczyć od nich tego
i owego[38].
Wróciłem pamięcią do tego porównania, gdy w 2008 roku administracja
Busha zaoferowała potężną subwencję dla przemysłu finansowego. Nie
wyobrażalna wielkość tej sumy, pochodzącej z pieniędzy podatników,
w połączeniu z głęboką niechęcią do „spasionych” prezesów, podejmują
cych wielkie ryzyko, wywołały niezliczone głosy gniewu w gazetach i in
ternecie. Jak to opisało jedno z czasopism ekonomicznych: „Dogłębny pu
bliczny brak zaufania do bogatych i przekonanie, że 700 miliardów sub
wencji posłuży głównie wielkim bankom i ich majętnym prezesom, stano
wi główny powód, dla którego realizacja pakietu pomocowego mającego
zapobiec zamrożeniu linii kredytowych przypomina poruszanie się po polu
minowym”[39]. Niektórzy komentatorzy uznali, że wydarzenia te znaczą
koniec ekonomii laissez-faire, a ów cios zadany kapitalizmowi jest po
równywalny do tego, czym był upadek muru berlińskiego dla komunizmu.
Dla mnie najbardziej interesująca była reakcja zwykłych ludzi, jak choćby
oczywiste Schadenfreude wymierzone w prezesów, którzy zostali przenie
sieni ze swoich wielkich biur w mniej eksponowane miejsce. Gdy spotkało
to Richarda Fulda, szefa banku Lehman Brothers, artysta Geoffrey Ray
mond stworzył dzieło zatytułowane Fuld z Annotacjami – portret, na który
zwolnieni pracownicy banku mogli przykleić małe notki z paroma słowami
pożegnania. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że nie wykazali się przesadną
miłością do swojego szefa miliardera, a pośród zostawionych przez nich
komentarzy można było znaleźć takie jak: „pijawka!”, „chciwiec!” oraz
„Mam nadzieję, że jego willa jest bezpieczna!”.
Reakcje publiki były jeszcze gorsze – jeśli to możliwe – gdy wyszło na
jaw, że niektóre firmy wysłały swoich najwyższych rangą pracowników na
luksusowe wczasy w tym samym czasie, gdy trwały negocjacje dotyczące
pomocy rządowej. W jednym przypadku było to wykwintne spa, z masa
żami i tak dalej, w drugim polowanie na kuropatwy w Anglii – pracownicy
spacerowali sobie w tweedowych gatkach, popijając wino i ucztując. Jeden
z prezesów powiedział nieujawniającemu swojej tożsamości reporterowi:
„Recesja potrwa mniej więcej do 2011 roku, ale polowanie dziś było
świetne i doskonale się relaksujemy”. Miesiąc później przedstawiciele
wielkiej trójki producentów samochodów z Detroit przyjechali do Wa
szyngtonu, żeby prosić o wsparcie finansowe dla swoich fatalnie zarzą
dzanych firm, i spotkali się z głosami oburzenia, gdy okazało się, że każdy
z trzech prezesów przyleciał swoim prywatnym samolotem. Nie zdążyli się
zorientować, że Amerykanie mieli już na tym etapie dość takiej rozpusty?
Jak zwykle subtelna felietonistka Maureen Dowd stwierdziła: „Muszą
spaść głowy”[40].
Pomimo oczywistych powiązań między takimi wyrazami oburzenia
a zachowaniem naczelnych warto też podkreślić, czym nie była reakcja
naszych kapucynek. Możemy wykluczyć zarówno najprostsze, jak i te
najbardziej złożone wyjaśnienia. Po tej pierwszej stronie mieści się hipo
teza, że widok winogron obniża atrakcyjność ogórka – na tej samej zasa
dzie, na której mało kto napije się wody, gdy obok niej stoi kufel piwa.
Inaczej mówiąc, rozgniewaną kapucynkę nie tyle poruszył widok nagrody,
jaką otrzymał partner, ile po prostu miała już na oku atrakcyjniejszy po
karm. Aby to sprawdzić, wykonaliśmy dodatkową wersję badania. Przed
każdym testem sprawiedliwym, w którym obie małpy otrzymywały ka
wałki ogórka, pokazywaliśmy im winogrona – po prostu tak, aby było ja
sne, że je mamy. Może się to wydawać okrutne, ale ostatecznie nie prze
szkadzało naszym małpom: wciąż chętnie przekazywały kamyk i zjadały
otrzymane plasterki ogórka. Dopiero wtedy, gdy winogrona dawaliśmy
partnerowi, dochodziło do protestu. Kapucynki naprawdę irytowała nie
równość[41].
Po stronie wyjaśnień zbyt złożonych jest to, że nasze małpy postępowa
ły w zgodzie z normą uczciwości. Norma stosuje się do wszystkich. Ka
pucynki miały jednak problem z otrzymywaniem mniej, ale nie więcej niż
inni. Małpy będące w lepszej sytuacji nigdy nie rozdawały swoich wino
gron, aby wyrównać podział nagrody. Gdy mówimy o „uczciwości”, mamy
więc na myśli tylko jej najbardziej egocentryczną postać – taką, która po
trafi wywołać płacz u małego dziecka.
Tak w każdym razie jest w przypadku małp ogoniastych. U człeko
kształtnych, z drugiej strony, nie można wykluczyć występowania normy
uczciwości. Wydają się one o wiele pilniej monitorować interakcje i lepiej
zapamiętują, jak dany osobnik przyczynił się do wspólnego dobra. Szym
pansy, przykładowo, czasem wywołują bójki z powodu pożywienia, z któ
rego później nie korzystają. Pewnego razu zaobserwowałem, jak młoda
samica rozdzielała dwa młode walczące o gałąź z liśćmi. Odebrała ją,
przełamała na pół i rozdzieliła kawałki pomiędzy walczących. Czy chciała
po prostu przerwać walkę, czy na jakiś sposób rozumiała problem podziału
dóbr? Opisano nawet przypadek samicy bonobo, która martwiła się, czy
nie dostała za dużo. W trakcie eksperymentu nad zdolnościami poznaw
czymi tych zwierząt samica otrzymała sporą porcję mleka i rodzynek, ale
czuła na sobie wzrok innych szympansów, które przyglądały jej się z pew
nej odległości. Po chwili odmówiła przyjmowania nagród. Patrząc na eks
perymentatorów, gestykulowała w stronę grupki swoich towarzyszy, do
póki nie otrzymali smakołyków. Dopiero wtedy zjadła swoje[42].
To był mądry wybór. Małpy człekokształtne myślą naprzód, więc gdyby
ta samica zjadła wszystko na oczach pozostałych, mogłaby później, po
spotkaniu się z nimi, zaznać tego nieprzyjemnych konsekwencji. Przywi
lejami najlepiej cieszyć się skrycie. Historia jest pełna momentów typu
„niech jedzą ciastka”, które wywołują oburzenie, a czasem wręcz krwawą
rewoltę. Trudno mi się powstrzymać przed interpretowaniem właśnie w ten
sposób pewnego przypadku, gdy szympans brutalnie zaatakował człowie
ka; co ciekawe, incydent ten również rozpoczął się od ciastka. Jego boha
terem był Moe, znany w mediach za sprawą długiej listy incydentów, które
przydarzyły mu się przez lata spędzone z ludźmi. Ostatni taki wypadek
miał miejsce w 2008 roku, gdy Moe uciekł z kalifornijskiego rezerwatu
znajdującego się w gęsto porośniętych górach. Nie licząc niepotwierdzo
nego zgłoszenia, że widziano „jakąś małpę” w pobliskim ośrodku dla nu
dystów, i pomimo intensywnych poszukiwań z udziałem psów gończych,
helikopterów i analizy nagrań z monitoringu Moe nie został znaleziony.
Moe został sprowadzony z Afryki jako niemowlę i z wielką miłością był
wychowywany przez amerykańską parę, która traktowała go jak własne
dziecko tak długo, jak tylko było to możliwe. Moe musiał zostać przenie
siony do rezerwatu po tym, gdy zaatakował kobietę i policjanta. Jego ad
opcyjni rodzice regularnie go tam odwiedzali. Kilka lat po ucieczce, gdy
Moe obchodził trzydzieste dziewiąte urodziny, przynieśli mu masę słody
czy. Dostał tort z malinami, różne napoje i nowe zabawki, co nie byłoby
problemem, gdyby w pobliżu nie znajdowały się inne szympansy. W re
zerwacie znajdowały się jednak zwierzęta odebrane z domów, w których
źle je traktowano, albo przejęte od treserów z Hollywood. Gdy Moe zaja
dał tort pod okiem swoich opiekunów, dwa samce z innego wybiegu zdo
łały się włamać. Ruszyły prosto w stronę męża. Przypuszczam, że zaata
kowałyby Moe, gdyby ten nie znajdował się za kratami. Choć incydent ten
przeszedł do historii jako jeden z najbardziej makabrycznych ataków na
człowieka, tak właśnie samce szympansa atakują przedstawicieli swojego
gatunku. Dwa szympansy odgryzły mężczyźnie większą część nosa, twa
rzy i pośladków, oderwały stopę i odgryzły obydwa jądra. Miał szczęście,
że przeżył; a było tak tylko dlatego, że obaj napastnicy zostali zastrzele
ni[43].
Nie jest jasne, czy motywem napadu był terytorializm (szympansy nie
reagują dobrze na obcych), czy raczej to, że cała uwaga i wszystkie pre
zenty przypadły Moe. Poziom nierówności w tym niezaplanowanym eks
perymencie przekroczył te, które kiedykolwiek testowaliśmy w naszych
badaniach. Skoro małpa irytuje się, gdy otrzyma ogórek, podczas gdy inna
dostaje winogrono, można sobie wyobrazić, jak zareaguje szympans na
widok drugiego, który dostał w prezencie cały sklep ze słodyczami. Wła
ściciele Moe prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy, jak wyczulone są
szympansy na nierówne traktowanie, zwłaszcza gdy osobnik cieszący się
przywilejami nie jest ich bliskim przyjacielem.
Ludzie dążą do uczciwości głównie po to, aby zapobiec takim przypad
kom. Uważał tak nawet „potwór z Malmesbury”, podobnie jak „wieszcz
z Baltimore”, H.L. Mencken, który stwierdził: „Jeśli chcesz pokoju, pracuj
na rzecz sprawiedliwości”[44]. Nie oznacza to oczywiście, że pewnej roli
nie odgrywa myślenie o innych. Złota reguła etyki jest powszechnie uzna
wana, a większość z nas w pewnym momencie zaczyna autentycznie czuć,
że inni zasługują na takie traktowanie, jakiego sami lubimy zaznawać. Ła
two racjonalizujemy w ten sposób pęd ku uczciwości, co zdecydowanie
dodaje mu mocy, ale w głębi ducha zdajemy sobie też sprawę, w czym
rzecz. Jakkolwiek uzasadniamy sprawiedliwość i uczciwość, spoczywają
one na solidnym fundamencie oświeconej interesowności.
Inne naczelne wydają się przyjmować węższy punkt widzenia i skupiają
się na natychmiastowych korzyściach, jednak jest jeszcze zbyt wcześnie,
by stwierdzić jednoznacznie, że nie występuje u nich norma uczciwości.
Badania nad awersją do nierówności u zwierząt dopiero się rozpoczęły[45].
Gdy Sarah i ja przeprowadzaliśmy eksperyment z winogronami i ogórkami
z udziałem szympansów, stwierdziliśmy, że reagują one podobnie do ka
pucynek. Badaliśmy też jednak inną dobrze znaną ludzką tendencję, jaką
jest naginanie reguł z bliższymi nam osobnikami. Nie śledzimy tak pilnie
przysług i nierówności w odniesieniu do rodziny, przyjaciół i małżonków –
przynajmniej nie tak bardzo, jak w przypadku znajomych, sąsiadów czy
współpracowników. U szympansów zaobserwowaliśmy tę samą prawidło
wość. Osobniki, które spędzają ze sobą niewiele czasu (jak Moe i pozo
stałe szympansy z rezerwatu), najsilniej reagowały na gorsze traktowanie,
podczas gdy członkowie kolonii ustanowionej trzydzieści lat wcześniej
praktycznie nie zwracały na nie uwagi. Te szympansy, które jako dzieci
bawiły się ze sobą, były niemal zupełnie obojętne na nierówność. Bliskie
relacje najwyraźniej sprawiają, że człekokształtne, w tym ludzie, są w tych
sprawach mniej drażliwi.
Awersja do nierówności z pewnością stanie się bogatym obszarem ba
dawczym, tym bardziej że nie ma żadnych powodów, dla których miałaby
być ograniczona wyłącznie do naczelnych. Spodziewam się, że występuje
u wszystkich zwierząt społecznych. Właściciele różnych zwierząt domo
wych opowiadają mi sugestywne historie na ten temat, jednak prawdopo
dobnie najbardziej zabawna jest relacja Ireny Pepperberg o tym, jak wy
glądał typowy obiad z jej dwiema papugami żako, nieżyjącym już Alek
sem i jego młodszym kolegą Griffinem:

Potem jadłam obiad, towarzyszyli mi Alex i Griffin. Byli autentycznie moimi


współbiesiadnikami, ponieważ nalegali, abym dzieliła się jedzeniem. Uwielbiali
zieloną fasolkę i brokuły. Musiałam pilnować, aby otrzymywali równe porcje, po
nieważ w przeciwnym razie głośno protestowali. „Fasolka”, darł się Alex, gdy
uznał, że Griffin dostał za dużo. Tak samo Griffin[46].

Tego typu reakcji można spodziewać się również u psów, których


przodkami były polujące w grupach zwierzęta przyzwyczajone do dziele
nia się zdobyczą. Friederike Range z Clever Dog Lab na Uniwersytecie
Wiedeńskim odkryła, że psy nie podnoszą łapy, aby „przywitać się”
z człowiekiem, jeśli niczego nie otrzymają, podczas gdy stojący obok pies
dostaje nagrodę. Nieposłuszne psy zachowują się w sposób zdradzający
stres, na przykład drapią się lub odwracają wzrok. Nie chodzi o samą na
grodę – psy chętnie współpracują, gdy żadne zwierzę nie dostaje smako
łyku. Również i psy mogą być więc wyczulone na niesprawiedliwość[47].

Małpie pieniądze
W latach trzydziestych XX wieku naukowcy w Yerkes Primate Center po
stanowili wprowadzić małpy w cudowny świat pieniędzy. Wynagradzali je
żetonami do pokera, które można było później wrzucić do „szympanso
matu”, z którego wypadał pokarm. Szympansy musiały najpierw zrozu
mieć, że żetony to weksle, które można gromadzić i później na coś wy
mieniać. Gdy już się tego nauczyły, naukowcy wprowadzili dwa różne no
minały, na przykład żeton biały o wartości jednego winogrona i niebieski
o wartości dwóch. Szympansy szybko nauczyły się preferować te o wyż
szej wartości[48].
Nasze kapucynki również nauczyły się posługiwać żetonami i wymie
niać je na smakołyki. W jednym z badań Sarah zdołała nawet sprawić, że
uczyły się od siebie nawzajem. Jedna małpa handlowała dwoma rodzajami
żetonów, otrzymując kawałki słodkiej papryki za jeden i słodkie kółeczka
zbożowe Fruity Loops za drugi. Papryka jest dla kapucynek jedną z naj
mniej, a chrupki jedną z najbardziej atrakcyjnych przekąsek. Wystarczyło
przyglądanie się tej procedurze, aby siedząca obok druga małpa nauczyła
się preferowania żetonów, które mają większą wartość.
Kapucynka sięga przez otwór po jeden z dwóch odmiennie oznaczonych kawał‐
ków rury, czemu przygląda się drugi osobnik. „Żetony” te można wymienić na po‐
żywienie: albo dla obu zwierząt (jeden żeton), albo tylko dla tego osobnika, który
ma do nich dostęp (drugi żeton). Kapucynki zwykle wybierają ten pierwszy, „pro‐
społeczny”

Ich zdolność do posługiwania się pieniędzmi wykorzystaliśmy w eks


perymencie opisanym parę rozdziałów wcześniej – tym, gdzie kapucynka
mogła wybrać żeton „egoistyczny”, za który nagrodę
otrzymała tylko ona, albo „prospołeczny”, za który otrzymywał ją również
towarzysz. Nasze małpy zdecydowanie częściej wybierały żetony prospo
łeczne, pokazując, że troszczą się o innych. Wiemy, że tak samo zachowują
się szympansy – pomagające sobie nawzajem pokonywać rywali, pocie
szające cierpiące osobniki, pomagające w sposób ukierunkowany i wspól
nie broniące się przed drapieżnikami. Prospołeczność ma długą historię
ewolucyjną.
Za rogiem zawsze czyha jednak egoizm. Gdy przeprowadzaliśmy eks
peryment z kapucynkami i żetonami „prospołecznymi” i „egoistycznymi”,
odkryliśmy trzy sposoby, na które można stłumić ich skłonność do życzli
wości. Pierwszym jest sparowanie z obcym: kapucynki są znacznie bar
dziej samolubne w kontaktach z małpą, której wcześniej nie widziały. Ob
serwacja ta wspiera oczywiście pogląd, że kolebką współpracy są relacje
wewnątrzgrupowe.
Drugim, jeszcze skuteczniejszym sposobem na obniżenie poziomu pro
społeczności jest schowanie partnera za nieprzezroczystym panelem. Na
wet jeśli małpa dokonująca wyboru wie, że za ścianką znajduje się towa
rzyszka, i widziała ją przez mały otwór, wciąż nie dokonuje wyboru pro
społecznego. Zachowuje się, jak gdyby tej drugiej tam nie było, i staje się
całkowicie samolubna. Najwyraźniej małpy muszą widzieć siebie nawza
jem, aby się ze sobą dzielić. Ludzie twierdzą, że czują się dobrze, gdy
zrobią coś dobrego, a obrazowanie mózgu potwierdza, że układ nagrody
uruchamia się, gdy dajemy coś drugiemu człowiekowi. Małpy mogą od
czuwać tego samego typu satysfakcję z hojności, ale najwyraźniej tylko
wtedy, gdy widzą jej rezultat. Przywodzi mi to na myśl jedną z najstar
szych definicji empatii: miałoby to być odczuwanie przyjemności, gdy wi
dzi się powodzenie drugiego[49].
Ludzie mają doskonałą wyobraźnię. Potrafimy wyobrazić sobie biedną
rodzinę w ubraniach, które im wysłaliśmy, albo dzieci siedzące na drugim
końcu świata w szkole, którą pomogliśmy zbudować. Samo myślenie o ta
kich sytuacjach sprawia, że czujemy się dobrze. Małpy ogoniaste prawdo
podobnie nie potrafią rzutować skutków swoich działań w poprzek czasu
i przestrzeni, tak więc dawanie powoduje u nich „ciepło na sercu” tylko
wtedy, gdy widzą beneficjenta na własne oczy. Same emocje nie muszą być
wcale różne u ludzi i małp, ale być może małpy wyrażają je tylko w ściślej
określonych warunkach.
Trzeci sposób na stłumienie tendencji prospołecznych jest chyba naj
bardziej intrygujący, ponieważ ma on związek z nierównością. Nasze
małpy mniej chętnie wybierają opcję prospołeczną, jeśli ich partner otrzy
muje lepszą nagrodę. Są więc chętne do dzielenia się tylko wtedy, gdy
partner jest widoczny i gdy otrzymuje to, co one. Gdy tylko pojawia się
nierówność, skłonność do rywalizacji prowadzi do działań samolubnych.
Tendencje te można zaprząc, aby wycisnąć z naczelnych więcej, podob
nie jak robią to nasze systemy ekonomiczne, wyciskając więcej z ludzi.
Jeżeli chcesz dogonić poziom życia swoich sąsiadów, będziesz musiał
pracować nieco więcej. Pepperberg wykorzystywała skłonność do rywali
zacji swoich papug; my też zauważyliśmy, że nasze szympansy lepiej pra
cują, gdy ich nagroda trafia do innych. Gdy zadanie polega na wybieraniu
obrazów na ekranie dotykowym, mogą to zrobić sto razy z rzędu, ale prę
dzej czy później ich uwaga odpływa, popełniają więcej błędów, otrzymują
więc mniej owoców albo soku. Jeśli natomiast w przypadku pomyłki ich
nagroda nie jest po prostu wstrzymywana, lecz rozdawana siedzącemu
obok towarzyszowi, nagle zaczynają być niezwykle zainteresowane grą.
Przyklejają się do ekranu i z wielkim skupieniem pilnują, aby ich smako
łyki nie trafiły do siedzącego obok szympansa. Co on takiego zrobił, że
sobie na to zasłużył? Ten typ eksperymentu określamy jako „nagradzanie
rywalizacyjne” (competitive reward).
Biorąc pod uwagę nasze zainteresowanie rywalizacją, możecie sobie
tylko wyobrazić, jak zaskoczył nas e-mail, w którym zostaliśmy nazwani
„komunistami”, ponieważ któż inny uznałby uczciwość ze element ludz
kiej natury? Jesteśmy przyzwyczajeni do otrzymywania najdziwniejszych
e-maili (niedawno otrzymałem zdjęcie przedstawiające nadzwyczajnie
owłosioną klatkę piersiową pewnego mężczyzny, który twierdził, że ma
małpich przodków, czemu oczywiście nie zaprzeczyliśmy), ale ta konkret
na wiadomość miała dość gniewny ton – zostaliśmy oskarżeni o sankcjo
nowanie tendencji społecznych, których autor wyraźnie nie pochwalał,
nawet u ludzi. Uczciwość i sprawiedliwość – cóż za romantyczne bzdury!
Co zabawne, opinia, jaką mamy o swoich małpach, jest całkowicie prze
ciwna. Patrzymy na nie jako na małych kapitalistów z chwytnymi ogona
mi, którzy płacą sobie nawzajem za pracę, stosują zasadę „wet za wet”,
rozumieją wartość pieniądza i są oburzone nierównym traktowaniem.
Zdają się znać cenę wszystkiego.
Niektórych dezorientuje fakt, że uczciwość ma dwie twarze. Równość
przychodu to jedno, ale czymś innym jest powiązanie wysiłku z wynagro
dzeniem. Nasze małpy są wyczulone na oba te aspekty, podobnie jak my
sami. Różnicę tę przedstawię na przykładzie różnic między Europą i Sta
nami Zjednoczonymi, ponieważ w tych dwóch miejscach tradycyjnie kła
dzie się nacisk na odmienne strony tej samej monety.
Kiedy po raz pierwszy znalazłem się w Ameryce, miałem mieszane od
czucia: z jednej strony wydawało mi się, że jest tam mniej uczciwości,
a z drugiej – że więcej niż w Europie. Widziałem ludzi żyjących w ubó
stwie, które wcześniej znałem tylko z krajów Trzeciego Świata. Jak naj
bogatszy naród na świecie może na to pozwolić? Moje odczucie tylko się
pogłębiło, gdy dowiedziałem się, że biedne dzieci chodzą do biednych
szkół, a bogate dzieci do bogatych. Ponieważ szkoły publiczne są finanso
wane głównie z podatków krajowych i lokalnych, występują wielkie róż
nice pomiędzy poszczególnymi stanami i miastami, a nawet dzielnicami.
Moje wcześniejsze doświadczenia były zupełnie inne: wszystkie dzieci
chodzą do dokładnie takiej samej szkoły, bez względu na swoje pocho
dzenie. Jak można twierdzić, że w Stanach Zjednoczonych panuje równość
szans, jeśli system edukacyjny tego kraju ilustruje coś dokładnie odwrot
nego?
Z drugiej strony zauważyłem jednak, że ten, kto wykaże się zaangażo
waniem – a ja miałem właśnie takie plany – może zajść bardzo daleko. Nic
nie stanie na jego drodze. Zazdrości oczywiście nie brak – na ten temat
krążą wręcz dowcipy w środowisku uniwersyteckim („Dlaczego akademi
cy ciągle ze sobą walczą? Bo stawka jest tak niska!”) – jednak ludzie
zwykle cieszą się z twojego powodzenia, gratulują, wręczają nagrody
i podnoszą pensję. Sukces jest przedmiotem dumy. Cóż za ulga, gdy wy
szło się z kultury, w której wystający gwóźdź się dobija, albo z mojego
własnego kraju z jego wspaniałym holenderskim powiedzeniem: „Zacho
wuj się normalnie, to wystarczająco szalone!”.
Utrudnianie ludziom osiągnięcia sukcesu poprzez wieszanie na ich szyi
ciężaru konformizmu zaburza połączenie między wysiłkiem i wynagro
dzeniem. Czy to uczciwe, że dwie osoby zarabiają tyle samo, jeśli różnią
się pod względem talentu, kreatywności, inicjatywy i podejmowanego
przez siebie wysiłku? Czy cięższa praca nie zasługuje na większą nagrodę?
Ten libertariański ideał uczciwości jest czymś dogłębnie amerykańskim i to
on karmi nadzieje i marzenia każdego imigranta.
W Europie zajmuje on miejsce podrzędne względem tendencji do rów
nania dochodów. Pamiętam felietony, w których redaktorzy gazet argu
mentowali, że gwiazda telewizji nie powinna zarabiać więcej niż głowa
państwa, a pensja prezesa nie powinna być podnoszona o większy procent
niż pensja robotnika. Wskutek tego w Europie przyjemniej się żyje. Nie
występuje w niej to, co w Ameryce, czyli olbrzymia „podklasa” (underc
lass) złożona z osób, które są praktycznie analfabetami, żyją z bonów
żywnościowych, a z opieki zdrowotnej korzystają na izbie przyjęć pogo
towia ratunkowego. Amerykańscy prezesi zarabiają kilkaset razy więcej
niż szeregowi pracownicy, a współczynnik Giniego (będący miarą nie
równości w rozkładzie dochodów) wzrósł do niewyobrażalnego kiedyś
poziomu. Odsetek majątku będącego w rękach najbogatszego jednego
procenta Amerykanów powrócił do poziomu z okresu Great Depression[50].
Stany Zjednoczone stały się krajem, w którym zwycięzca bierze
wszystko, jak podsumował to Robert Frank, a stopień nierówności przy
chodów zagraża już jedności społeczeństwa. Miliony pozbawionych praw
ludzi żyją w ubóstwie, zmuszając resztę do zamykania się na strzeżonych
osiedlach. Im silniejsza jest niechęć biednych wobec bogatych, tym bar
dziej bogaci boją się biednych, co jest jednym z powodów, dla których
USA mają jeden z najwyższych na świecie odsetków osób w więzie
niach[51]. Jeszcze większym problemem jest jednak zdrowie: Amerykanie
są niewiarygodnie chorzy, biorąc pod uwagę ich średni dochód. Przewidy
wana długość życia w USA jest niższa od przynajmniej czterdziestu innych
państw. Czysto teoretycznie, może to wynikać z wielu czynników: imigra
cji, braku ubezpieczenia zdrowotnego albo fatalnych nawyków żywienio
wych, ale tak naprawdę zależność między zdrowiem i dystrybucją zasobów
nie ma związku z żadnym z tych czynników. Tę samą zależność wykazano
również wewnątrz samych Stanów Zjednoczonych: stany, w których wy
stępuje silniejsza nierówność, cechują się też wyższą śmiertelnością[52].
Richard Wilkinson, brytyjski epidemiolog i ekspert w dziedzinie zdro
wia publicznego, który jako pierwszy zebrał te wszystkie statystyki, pod
sumował je w dwóch słowach: „nierówność zabija”. Jego zdaniem po
działy finansowe wywołują podziały społeczne. Społeczeństwo zostaje
roztargane przez spadek wzajemnego zaufania, wzrost przemocy i rosnący
niepokój, który osłabia układ odpornościowy zarówno biednych, jak i bo
gatych. Negatywne skutki tych zmian przenikają całe społeczeństwo:

Wydaje się, że nierówność dochodów wiąże się ze zdrowiem najprawdopodobniej


dlatego, że stanowi ona użyteczny wskaźnik zróżnicowania klasowego społeczeń
stwa. Prawdopodobnie odzwierciedla ona rozmiar różnic społecznych i towarzy
szącego im poczucia wyższości oraz niższości i braku szacunku[53].

Nie zrozumcie mnie źle – nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien
twierdzić, że dochody powinny zostać całkowicie zrównane, a tylko naj
bardziej zatwardziali konserwatyści sądzą, że nie jesteśmy nic winni bied
nym. Obydwa rodzaje uczciwości – dążenie do zrównania bieżącej sytuacji
i do wynagradzania proporcjonalnie do wysiłku – są równie istotne. Za
równo Europa, jak i Stany Zjednoczone płacą wielką cenę – choć odmien
ną – za położenie nacisku na jednej stronie ideału równości kosztem dru
giej. Dziś, gdy już od długiego czasu mieszkam w Ameryce, trudno mi
powiedzieć, który system wolę, ponieważ dostrzegam wady i zalety obu.
Myślę jednak, że to fałszywa dychotomia: kto powiedział, że tych obu
ideałów równości nie da się połączyć? Poszczególni politycy i ich partie
mogą być sztywno związani z jedną ze stron równania, ale każde społe
czeństwo waha się pomiędzy nimi w poszukiwaniu stanu równowagi, który
da najlepsze perspektywy ekonomiczne, nie będąc jednocześnie
w sprzeczności z charakterem narodowym. Spośród trzech ideałów rewo
lucji francuskiej – wolności, równości i braterstwa – Amerykanie kładą
nacisk na pierwszy, a Europejczycy na drugi, jednak dopiero ten trzeci
oznacza jedność, zaufanie i wspólnotę. Z moralnego punktu widzenia bra
terstwo jest prawdopodobnie najbardziej szlachetnym z tych trzech ide
ałów i nie da się go zrealizować bez zajmowania się przy tym dwoma po
zostałymi.
Braterstwo najłatwiej też zrozumieć z perspektywy badacza naczelnych,
których przeżycie w tak dużym stopniu uzależnione jest od więzi społecz
nych i jedności grupy. Naczelne mają ewolucyjnie wykształconą skłonność
do tworzenia społeczności. Nie jest też im obca skłonność do wyrówny
wania oraz dostrzegania związku między wysiłkiem i nagrodą. Gdy Bias
wrzeszczała na Sammy, bo ta pozwoliła, by nagroda jej towarzyszki odsu
nęła się od niej, protestowała przeciwko utracie jedzenia, na które zapra
cowała. Tu nie chodziło tylko o równość. Bias, zupełnie jak robotnicy
w winnicy, wydawała się brać pod uwagę podjęty wysiłek. I rzeczywiście:
w jednym z naszych badań odkryliśmy, że im więcej wysiłku włożonego
zostaje w uzyskanie nagrody, tym bardziej wyczulony staje się dany osob
nik na sytuacje, w których ich towarzysz otrzymuje coś lepszego. Nasze
naczelne zachowują się więc tak, jak gdyby mówiły: „Tyle się napracowa
łem, ale i tak nie dostaję tego, co on?!”.
Tego typu reakcje są typowe dla naczelnych o skłonnościach egalitar
nych, ale niekoniecznie dla tych, które żyją w grupach ściśle hierarchicz
nych, jak pawiany. Pawiany mają niski poziom empatii i tolerancji dla in
nych. Amerykański prymatolog Benjamin Beck obserwował samicę pa
wiana pomagającą samcowi w Brookfield Zoo w Chicago – jego klasyczna
relacja to interesujący komentarz do zjawiska dominacji[54]. Samce pawia
na są dwukrotnie większe od samic i posiadają ostre kły; nigdy nie ma
wątpliwości, kto jest ponad kim w hierarchii. Samica Pat nauczyła się wy
ciągać długi pręt z miejsca, które było zbyt ciasne dla samca o imieniu Pe
ewee. Ten z kolei potrafił za pomocą takiego pręta przyciągać jedzenie.
Wcześniej korzystał już z tego narzędzia sam i dzielił się wtedy z Pat tylko
drobnymi kawałkami. Za pierwszym razem, gdy Pat spontanicznie przy
niosła pręt, co miało miejsce po długiej sesji iskania tych dwóch pawia
nów, Peewee stał się jakby nowym zwierzęciem. Po przyciągnięciu nagro
dy podzielił się nią z Pat 50/50, jak gdyby w uznaniu jej zasług. Z czasem
udział Pat zaczął jednak maleć i ostatecznie musiała zadowolić się mniej
więcej 15 procentami całości. To zawsze lepiej niż nic, co tłumaczy, dla
czego wciąż przynosiła pręt, ale jest to poziom, przy którym ludzie jedno
znacznie odmawiają udziału w grze w ultimatum. Nie tylko zresztą ludzie:
gdyby Pat była kapucynką, nie mówiąc już o szympansie, taka oferta
skończyłaby się wrzaskliwą awanturą.
Wszystkie te subtelne rozróżnienia statusu społecznego, równości, nie
równości oraz nagród zasłużonych i niezasłużonych same mi się narzucają,
gdy czytam opowieści, jak te w Suite Française, o arystokratach, którzy
znaleźli się pośród zwykłych ludzi. Sam kontekst uprzemysłowionego,
wielowarstwowego społeczeństwa jest nowy, ale głębokie zjawiska emo
cjonalne, nadające ton takim spotkaniom, są uniwersaliami naczelnych.
Współczesne społeczeństwo kontynuuje długą tradycję struktur hierar
chicznych, w których ci na dole drabiny nie tylko boją się tych na górze,
ale też czują do nich urazę. Zawsze też jesteśmy chętni, by potrząsnąć tą
drabiną – to dziedzictwo czasów, gdy żyliśmy w małych egalitarnych
grupkach. To z nich bierze się nasza asymetryczna reakcja na nieuczci
wość, zawsze silniejsza u tych, którzy mają mniej, niż u tych, którzy mają
więcej. Choć ci drudzy nie są całkowicie obojętni, tak naprawdę zawsze
denerwują się, gniewnie rzucając swoim jedzeniem, posiadacze wodni
stych warzyw, a nie ci nieliczni stojący obok, którzy opychają się słodkimi
owocami.
Robin Hood miał rację. Najgłębszym marzeniem ludzkości jest podzie
lenie się bogactwem.
Rozdział 7

Krzywe drewno

Z tak krzywego kawałka drewna, z jakiego uczyniony


jest człowiek, nie da się zrobić nic prostego.

Immanuel Kant (1784)[1]

Zawsze wiedzieliśmy, że lekkomyślna interesowność


jest zła moralnie; teraz wiemy, że jest również zła dla
ekonomii.

Franklin D. Roosevelt (1937)[2]

G dy w trakcie wywiadu dla pewnego czasopisma religijnego zapytano


mnie, co bym zmienił w gatunku ludzkim, „gdybym był Bogiem”,
musiałem się naprawdę głęboko zastanowić. Każdy biolog zna prawo nie
spodziewanych konsekwencji, bliskiego kuzyna prawa Murphy’ego. Za
wsze gdy ingerujemy w jakiś ekosystem, wprowadzając do niego nowy
gatunek, robi się bałagan. Czy mowa o okoniu nilowym w Jeziorze Wik
torii, króliku w Australii czy oporniku łatkowatym (zwanym też kudzu)[3]
w południowo-wschodnich stanach USA, nie jestem pewien, czy nastąpiła
poprawa.
Każdy organizm, w tym również nasz własny gatunek, jest sam w sobie
złożonym systemem, dlaczego więc w tym przypadku miałoby być łatwiej
uniknąć niespodziewanych konsekwencji? W swojej utopijnej powieści
Walden Two B.F. Skinner twierdzi, że ludzie mogliby być szczęśliwsi
i bardziej produktywni, gdyby rodzice przestali spędzać nadmiernie dużo
czasu ze swoimi dziećmi, a wszyscy powstrzymali się od wyrażania
wdzięczności. Wolno by im było czuć wdzięczność do swojej społeczno
ści, ale nie do konkretnych osób. Skinner zaproponował też inne osobliwe
reguły współżycia, jednak te dwie szczególnie mnie uderzyły, ponieważ
stanowią zamach na fundament każdego społeczeństwa: więzi rodzinne
i wzajemność. Skinner sądził prawdopodobnie, że potrafiłby udoskonalić
ludzką naturę. Słyszałem kiedyś, jak pewien podobnie rozumujący psy
cholog zaproponował, że powinniśmy uczyć dzieci, by przytulały się do
siebie nawzajem wiele razy dziennie – czyż przytulanie nie jest pozytyw
nym zachowaniem promującym dobre relacje? Oczywiście, ale czy tulenie
na rozkaz działa w ten sam sposób? Czy nie ryzykowalibyśmy wtedy, że
ten jakże wiele mówiący gest przekształcimy w coś, czemu nie można już
ufać?
Przykład rumuńskich sierocińców ilustruje, co się przydarza, gdy dzieci
poddaje się „przemysłowemu” stylowi wychowania rodem z psychologii
behawioralnej. Jestem zawsze głęboko podejrzliwy wobec wszelkich prób
„restrukturyzacji” natury ludzkiej, choć idea ta od czasu do czasu wraca
i cieszy się wielką popularnością. W 1922 roku Lew Trocki opisał projekt
wspaniałego „nowego człowieka”:

Nie ma wątpliwości, że człowiek przyszłości, obywatel komuny, będzie niezwykle


interesującym i atrakcyjnym stworzeniem i że jego psychika będzie bardzo od
mienna od naszej[4].

Za klęskę marksizmu częściowo odpowiada właśnie iluzja, że można


stworzyć nowego człowieka metodą inżynierii kulturowej. Marksiści za
kładali, że rodzimy się jako tabula rasa, niezapisana tabliczka, którą moż
na wypełnić poprzez warunkowanie, edukację czy pranie mózgu, jakkol
wiek zechcemy ten proces nazwać, przez co możliwe jest stworzenie spo
łeczeństwa ludzi doskonale ze sobą współpracujących. W podobną iluzję
popadł amerykański ruch feministyczny (w przeciwieństwie do europej
skiego spod znaku vive-la-différence), głoszący, że nadszedł czas na cał
kowitą rewizję ról płciowych. Mniej więcej w tym samym czasie słynny
seksuolog stwierdził, że jeśli chłopca, który stracił penis, wychowa się jako
dziewczynkę, będzie z tym najzupełniej szczęśliwy. Produktem tego „eks
perymentu” był głęboko zagubiony chłopiec, który lata później popełnił
samobójstwo[5]. Nie da się tak po prostu zignorować różnic hormonalnych
i neurologicznych wywoływanych przez chromosomy X i Y. Jak zauważył
Immanuel Kant, natura ludzka jest bardzo odporna: nie łatwiej ją kształto
wać i w niej rzeźbić niż w najtwardszym korzeniu.
Czy zauważyliście kiedyś, że najgorszy aspekt czyjejś osobowości jest
jednocześnie tym najlepszym? Ktoś może być znany jako uparcie pamię
tliwy, zorientowany na detale księgowy, który nigdy ani nie opowiada, ani
nie rozumie dowcipów, ale to właśnie sprawia, że jest doskonałym księgo
wym. Może macie też ekstrawagancką ciotkę, która stale wzbudza zaże
nowanie swoim niewyparzonym językiem, ale jest też jednocześnie duszą
każdego przyjęcia? To samo stosuje się do całego naszego gatunku.
Z pewnością nie przepadamy za naszą agresywnością – przynajmniej przez
większość czasu – ale czy naprawdę byłoby dobrym pomysłem skonstru
owanie społeczeństwa całkowicie jej pozbawionego? Nie bylibyśmy
wszyscy łagodni jak owieczki? Nasi sportowcy nie przejmowaliby się, czy
wygrali, czy przegrali, trudno byłoby znaleźć odważnego przedsiębiorcę,
a muzycy śpiewaliby tylko nijakie ballady. Nie twierdzę, że agresja jest
czymś dobrym, jednak jej ślady można odnaleźć we wszystkich naszych
działaniach, nie tylko morderstwach i rzeziach. Program likwidacji agresji
ludzkiej powinien być więc traktowany z wielką ostrożnością.
Ludzie są dwubiegunowymi małpami. Mamy w sobie coś z łagodnych,
rozseksualizowanych bonobo, tych hipisów pośród naczelnych, których
lubimy naśladować, jednak nie za bardzo, ponieważ w przeciwnym razie
świat przemieniłby się w jeden wielki Woodstock. Bylibyśmy może
szczęśliwi, ale raczej niezbyt produktywni. Z drugiej strony mamy też
w sobie coś z brutalnych, dominujących szympansów – jest to strona, którą
moglibyśmy chcieć stłumić, ale przecież nie całkowicie, ponieważ jak
w takim razie podbijalibyśmy nowe ziemie i bronili swych granic?[6] Moż
na by twierdzić, że problem by zniknął, gdyby wszyscy ludzie równocze
śnie przeszli na stronę pokoju, ale żadna populacja nie jest stabilna, jeśli
nie jest odporna na inwazję mutantów. Wciąż istniałoby ryzyko pojawienia
się jednego szaleńca, który zgromadziłby armię i wykorzystał słabe punkty
reszty ludzkości.
Choć może to więc brzmieć dziwnie, nie miałbym ochoty radykalnie
zmieniać natury ludzkiej. Gdybym jednak otrzymał możliwość wprowa
dzenia jednej zmiany, chciałbym rozszerzyć zakres, jaki obejmuje nasza
empatia. Największym problemem współczesności, gdy tak wiele grup
ociera się o siebie na tej zatłoczonej planecie, jest przesadna lojalność
względem swojego narodu, grupy czy religii. Ludzie są zdolni do głębokiej
pogardy dla każdego, kto wygląda albo myśli inaczej od nich, nawet jeśli
są to sąsiedzi o niemal identycznym DNA, jak Izraelczycy i Palestyńczycy.
Narody uważają, że są lepsze od swoich sąsiadów, a religie – że to po ich
stronie jest prawda. Gdy przychodzi do konfliktu, są gotowe pokrzyżować
szyki, a nawet wyeliminować siebie nawzajem. W ostatnich latach wi
dzieliśmy zniszczone dwa wielkie biurowce, gdy celowo uderzono w nie
samolotami pasażerskimi, i potężne ataki bombowe w stolicy wielkiego
kraju – i w obu przypadkach śmierć tysięcy osób świętowano jako triumf
dobra nad złem. Życie nieznajomego człowieka często uważa się za bez
wartościowe. Gdy spytano sekretarza obrony USA Donalda Rumsfelda,
dlaczego nigdy nie mówi o liczbie cywilów zabitych w czasie wojny
w Iraku, opowiedział: „Cóż, nie liczymy zwłok obcych ludzi”[7].
Empatia skierowana ku „obcym ludziom” to towar, którego światu bra
kuje bardziej niż ropy naftowej. Byłoby świetnie, gdyby udało się wytwo
rzyć jej choćby krztynę. W 2004 roku ujrzeliśmy, jakie mogłyby być tego
skutki, gdy minister sprawiedliwości Izraela Yosef Lapid opowiadał, jak
poruszyło go zdjęcie palestyńskiej kobiety, które zobaczył w wiadomo
ściach. „Kiedy zobaczyłem w telewizji zdjęcie starej kobiety na czwora
kach szukającej lekarstw w gruzach swojego domu, pomyślałem: »Co bym
powiedział, gdyby to była moja babcia?«”. Choć sentymenty Lapida ziry
towały jego rodaków o twardszych sercach, incydent ten pokazuje, co
dzieje się, gdy empatia zaczyna powiększać swój zasięg. Na tę krótką
chwilę minister wciągnął Palestyńczyków w krąg tych, o których się
troszczy[8].
Gdybym był Bogiem, popracowałbym nad zasięgiem empatii.

Matrioszka
W rozbudzaniu empatii nie pomaga opinia powszechnie spotykana na wy
działach prawa i biznesu oraz w biurach polityków, zgodnie z którą jeste
śmy zasadniczo zwierzętami napędzanymi przez konkurencję. Darwinizm
społeczny, to dziecko epoki wiktoriańskiej, być może dawno już przemi
nął, ale jego duch wciąż nas prześladuje. W 2007 roku David Brooks na
pisał w felietonie dla „New York Timesa”, że „od zawartości naszych ge
nów i natury naszych neuronów po lekcje biologii ewolucyjnej jest jasne,
że natura przepełniona jest konkurencją i konfliktami interesu”[9]. Konser
watyści uwielbiają tak myśleć.
Nie twierdzę, że nie mają do tego żadnych podstaw, jednak jeśli szuka
my uzasadnienia dla tego, jak urządzić nasze społeczeństwo, powinniśmy
zdać sobie sprawę, że to tylko połowa prawdy. Taki punkt widzenia kom
pletnie ignoruje fundamentalnie społeczną naturę naszego gatunku. Empa
tia ma głębokie korzenie ewolucyjne: nie jest niedawnym wynalazkiem,
lecz prastarą zdolnością, z którą wszyscy się rodzimy. Opierając się na au
tomatycznej wrażliwości na twarze, ciała i głosy, wiążemy się emocjonal
nie z innymi od pierwszego dnia życia. Empatia nie jest tak złożoną umie
jętnością społeczną, jak się to czasem przedstawia – choćby wtedy, gdy
upatruje się jej podstaw w przypisywaniu innym stanów mentalnych albo
w zdolności do świadomego przypominania sobie własnych doświadczeń.
Nikt nie przeczy, że owe wyższe warstwy empatii istnieją i rozwijają się
z wiekiem, ale skupianie się wyłącznie na nich przypomina trochę ogląda
nie wspaniałej katedry bez świadomości, że wykonana jest ona z cegieł
i zaprawy.
Martin Hoffman, który pisał wiele na ten temat, słusznie zauważył, że
nasze relacje z innymi są znacznie prostsze, niż nam się wydaje: „Ludzie
muszą być tak wyposażeni biologicznie, aby być w stanie skutecznie
funkcjonować w wielu sytuacjach społecznych bez nadmiernego polegania
na procesach poznawczych”[10]. Choć jesteśmy oczywiście zdolni do wy
obrażenia sobie, że znajdujemy się w czyjejś głowie, nie tak funkcjonuje
my przez większość czasu. Gdy sadzamy płaczące dziecko na kolanach
albo uśmiechamy się do małżonka, dokonujemy codziennego aktu empatii,
która zakorzeniona jest równie silnie w naszych ciałach, co w naszych
umysłach.
Gdy próbowałem rozebrać empatię na czynniki pierwsze, odwoływałem
się wprost do gatunków innych niż człowiek. Nie wszyscy się ze mną
zgadzają. Niektórzy naukowcy zamieniają się w małpy „niewidzące, nie
słyszące, niemówiące”, gdy tylko rozmowa schodzi na stany wewnętrzne
zwierząt. Przypisywanie etykiet emocjonalnych do zachowań ludzkich jest
w porządku, ale gdy przychodzi do zwierząt, powinniśmy ten odruch stłu
mić. Dla większości z nas jest to prawie niemożliwe, ponieważ dokonuje
my automatycznego „mentalizowania”[11]. Mentalizowanie dostarcza nam
skrótowego klucza do zachowań otaczających nas osób. Zamiast analizo
wać element po elemencie reakcję naszego szefa na spóźnienie (marszczy
się, czerwienieje, uderza w stół i tak dalej), integrujemy te informacje
w jedną ocenę (jest wściekły). Zachowanie to umieszczamy w ramach
zgodnych z naszymi celami, chęciami, potrzebami i emocjami. Sprawdza
się to świetnie w przypadku szefa (choć nie za bardzo poprawia naszą sy
tuację), ale również w sytuacji, gdy jeden pies podchodzi do nas, machając
ogonem, a drugi warczy z opuszczoną głową i najeżonym futrem. Kusi
nas, by określać psy jako „radosne” i „zdenerwowane”, jednak niektórzy
naukowcy kpią z sugestii, że zwierzęta posiadają stany mentalne[12]. Wolą
terminy typu „rozbawiony” albo „agresywny”. Biedne zwierzęta robią
wszystko, żeby ujawnić swoje emocje, ale naukowcy dokonują wyrafino
wanych sztuczek lingwistycznych, byleby o nich nie wspomnieć.
Ja oczywiście nie godzę się na taką ostrożność. Dla darwinisty nie ma
nic logiczniejszego niż założenie emocjonalnej ciągłości. Sądzę, że tak
naprawdę niechęć do mówienia o emocjach zwierząt ma podłoże raczej
religijne niż naukowe. I nie mówię tu o każdej religii, ale zwłaszcza o tych,
które powstały z dala od zwierząt wyglądających jak my. Żadna kultura,
która powstała w lesie tropikalnym, gdzie na każdym rogu spotyka się
małpy, nie stawia człowieka poza naturą. Podobnie jest na Wschodzie –
w Indiach, Chinach czy Japonii, gdzie żyją naczelne w stanie dzikim, reli
gie nie stawiają ostrej granicy między ludźmi i innymi zwierzętami. Rein
karnacja występuje w wielu postaciach: człowiek może stać się rybą,
a ryba Bogiem. Powszechni są bogowie o postaci małp, jak Hanuman.
Tylko religie judeochrześcijańskie stawiają człowieka na piedestale,
twierdząc, że jest to jedyny gatunek wyposażony w duszę. Nietrudno do
strzec, że pustynni nomadzi mogli dojść do takiego wniosku. Przy braku
zwierząt, które stanowiłyby dla nich lustro, naturalnie uznali, że jesteśmy
sami na tej planecie i że Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo jako je
dyną inteligentną formę życia. Jeszcze dziś jesteśmy tak o tym przekonani,
że szukamy inteligentnego życia poprzez potężne teleskopy wycelowane
w odległe galaktyki.
Wiele mówi reakcja ludzi Zachodu, gdy w końcu ujrzeli na własne oczy
zwierzęta podważające te przekonania. Gdy po raz pierwszy publicznie
pokazano małpy człekokształtne, ludzie nie mogli uwierzyć własnym
oczom. W 1835 roku samiec szympansa trafił do London Zoo, gdzie ubra
no go w strój marynarza. Była też z nim samica w sukni. Królowa Wiktoria
wybrała się, aby je obejrzeć, i była zbulwersowana. Małpy opisała jako
„budzące lęk oraz boleśnie i nieprzyjemnie ludzkie”[13]. Reakcja taka była
powszechna i jeszcze dziś spotykam od czasu do czasu ludzi, którzy uwa
żają, że człekokształtne są obrzydliwe. Czemu by tak miało być, jeśli nie
dlatego, że zwierzęta te mówią nam o nas samych coś, czego nie chcemy
słyszeć? Gdy młody Karol Darwin badał małpy w londyńskim zoo, do
szedł do tego samego wniosku co królowa, jednak bez towarzyszącego mu
poczucia wstrętu. Darwin uznał, że każda osoba przekonana o wyższości
człowieka powinna przejść się do zoo i pooglądać małpy człekokształtne.
Wszystko to miało miejsce względnie niedawno, długo po tym, jak reli
gia Zachodu zaszczepiła swoją naukę o wyjątkowości człowieka wszyst
kim dziedzinom wiedzy. Filozofia odziedziczyła ją, gdy stowarzyszyła się
z teologią, a nauki społeczne, gdy wyrosły z filozofii. Religijne korzenie
tego przekonania można dostrzec w tym, że wciąż występuje opór przed
przyjęciem drugiej lekcji teorii ewolucji. Pierwsza brzmi, że wszystkie ro
śliny i zwierzęta, również my, powstały wskutek działania jednego proce
su. Dziś jest to powszechnie przyjmowane, również poza światem biologii.
Druga głosi natomiast, że występuje ciągłość pomiędzy nami i innymi
formami życia, nie tylko cielesna, ale i umysłowa. To jest wciąż trudne do
przełknięcia. Nawet ci, którzy widzą w człowieku wytwór ewolucji, nie
ustają w poszukiwaniu tej jednej boskiej iskry, tej jednej „olbrzymiej ano
malii”, która nas definiuje. Podteksty religijne zostały już dawno ze
pchnięte do podświadomości, a jednak nauka wciąż szuka czegoś szcze
gólnego, z czego my wszyscy, jako gatunek, moglibyśmy być dumni.
Gdy przychodzi do cech, których w sobie nie lubimy, ciągłość przestaje
być problemem. Gdy tylko ludzie zabijają, porzucają, gwałcą i na inne
sposoby źle się nawzajem traktują, z łatwością upatrujemy winy w genach.
Wojna i agresja są powszechnie uważane za zjawiska biologiczne i nikt nie
zastanawia się dłużej, gdy wskaże się na ich analogie ze świata mrówek
czy szympansów. Ciągłość robi się kłopotliwa tylko przy omawianiu na
szych szlachetnych cech, co dobrze ilustruje empatia. Wielu naukowców
zbliżających się do końca swojej długiej kariery nie może powstrzymać się
przed sporządzaniem listy zjawisk odróżniających ludzi od bestii. Amery
kański psycholog David Premack skupił się na rozumowaniu przyczyno
wym, kulturze i przyjmowaniu perspektywy innych, a jego kolega Jerome
Kagan wspomniał język, moralność i – tak jest – empatię. Kagan omawiał
też pocieszanie, jak choćby dziecko przytulające matkę, którą coś boli. To
rzeczywiście dobry przykład, ale jego występowanie wcale nie ogranicza
się do naszego gatunku[14]. Pytanie, które stawiam, nie brzmi jednak: czy te
rozróżnienia są rzeczywiste, czy wyimaginowane, ale raczej: dlaczego
wszystkie muszą być na naszą korzyść? Czy ludzie nie są równie wyjąt
kowi ze względu na tortury, ludobójstwo, zdradę, wyzysk, indoktrynację
i niszczenie środowiska? Dlaczego każda lista cech wyjątkowych dla ludzi
jest skonstruowana tak, abyśmy po jej przeczytaniu czuli się poklepani po
plecach?
Tkwi w tym jednak głębszy problem, co sprowadza mnie do statusu, jaki
przypisujemy empatii w społeczeństwie. Gdyby wrażliwość na innych była
naprawdę ograniczona do naszego gatunku, oznaczałoby to, że jest to ce
cha młoda ewolucyjnie – krok do przodu, który wykonaliśmy względnie
niedawno. Problem w tym, że tego typu młode cechy są często „ekspery
mentalne”. Spójrzmy na ludzki kręgosłup. Gdy nasi przodkowie zaczęli
chodzić na dwóch nogach, ich plecy wyprostowały się i przyjęły orientację
pionową, biorąc na siebie dodatkowy ciężar. Ponieważ kręgosłup nie wy
ewoluował pierwotnie, by dźwigać górną połowę ciała, przewlekły ból
pleców jest dziś jednym z przekleństw naszego gatunku.
Gdyby empatia naprawdę była nałożoną wczoraj na głowę peruczką,
można by się bać, czy wiatr nie zwieje jej następnego dnia. Coś, co dopiero
się pojawiło, nie kojarzy się ze stabilnością i siłą. Gdy zaś powiąże się
empatię z naszymi płatami czołowymi, które osiągnęły swój niebywały
rozmiar dopiero w ostatnich paru milionach lat, łatwiej zaprzeczyć temu,
jak istotna jest dla naszej tożsamości. Ja oczywiście mam na ten temat inne
zdanie: empatię uważam za część dziedzictwa tak starego jak linia ewolu
cyjna ssaków. W empatię uwikłane są obszary mózgu liczące sobie ponad
sto milionów lat. Zdolność do niej wyewoluowała dawno temu, wraz
z naśladowaniem ruchu innych i zarażaniem się emocjami, na co nakłada
ne były kolejno dalsze warstwy, aż nasi przodkowie stali się zdolni nie
tylko do odczuwania tego, co czują inni, ale również rozumienia, czego
chcą i potrzebują. Cała umiejętność ma więc postać matrioszki – jej rdze
niem jest automatyczny proces, który dzielimy z wieloma gatunkami, oto
czony przez kolejne warstwy pozwalające na subtelniejszą kontrolę jego
zasięgu i celów. Nie wszystkie gatunki posiadają wszystkie warstwy: tylko
kilka przyjmuje perspektywę innych – co stanowi naszą specjalność. Na
wet jednak najbardziej wyrafinowane warstwy matrioszki pozostają zwy
kle ciasno przytulone do jej pierwotnego rdzenia.
Empatia ma wiele warstw, jak matrioszka. W jej sercu znajduje się prastara skłon‐
ność do dopasowywania swojego stanu emocjonalnego do innych osobników.
Wokół tego rdzenia ewolucja nadbudowała coraz bardziej wyrafinowane procesy,
na przykład zatroskanie o innych albo przyjmowanie ich punktu widzenia

Ewolucja rzadko całkiem się czegoś pozbywa. Struktury są przekształ


cane, modyfikowane i przystosowywane do innych funkcji albo ewoluują
w zupełnie innym kierunku. Przednie płetwy ryb stały się przednimi koń
czynami zwierząt lądowych, z czasem zaś przekształciły się w kopyta,
łapy, skrzydła i ręce. Stały się też płetwami ssaków, które powróciły do
wody. To dlatego matrioszka jest tak satysfakcjonującą zabawką dla bio
loga, zwłaszcza gdy ma wymiar historyczny. Mam w domu drewnianą fi
gurkę przedstawiającą Władimira Putina. Pod nim odkrywamy kolejno:
Jelcyna, Gorbaczowa, Breżniewa, Chruszczowa, Stalina i Lenina. Odkry
cie małego Lenina i Stalina w środku Putina nie zaskoczy raczej większo
ści analityków politycznych. To samo dotyczy jednak cech biologicznych:
stare pozostaje obecne w nowym. Ma to znaczenie przy omawianiu empa
tii – oznacza bowiem, że nawet nasze najgłębiej przemyślane reakcje
mieszczą w sobie rdzenne procesy, które występują również u małych
dzieci, innych naczelnych, słoni, psów i gryzoni.
Ewolucyjna starożytność empatii jest dla mnie źródłem wielkiego opty
mizmu. Oznacza, że jest to solidna cecha, która rozwinie się u niemal każ
dego człowieka, a społeczeństwo może na nią liczyć, a także starać się ją
wspierać i rozwijać. Jest zupełnie jak nasza skłonność do tworzenia hie
rarchii społecznych, którą dzielimy z wieloma zwierzętami i której nie
musimy tłumaczyć dzieciom: same ustalą między sobą porządek dzioba
nia, jeszcze zanim my się zorientujemy, co zaszło. Skłonność tę można
natomiast wzmacniać, jak w męskich bastionach takich jak Kościół czy
wojsko, albo jej przeciwdziałać, jak w małych egalitarnych społeczno
ściach. Podobnie jest z ludzką empatią, która jest tak głęboko w nas zako
rzeniona, że niemal zawsze znajdzie swój wyraz. Naszą reakcją może być
albo jej przeciwdziałanie, jak wtedy, gdy dehumanizujemy swoich wro
gów, albo jej wzmacnianie, jak wtedy, gdy uczymy dziecko, by dzieliło się
swoimi zabawkami z innymi.
Może nie jesteśmy w stanie stworzyć „nowego człowieka”, ale bardzo
dobrze idzie nam modyfikowanie starego.

Ciemna strona
Czy słyszeliście kiedyś o organizacji, która odwołuje się do empatii, aby
walczyć z jej niedostatkiem? Sam fakt, że świat potrzebuje takiej organi
zacji – mającej nazwę Amnesty International – wiele mówi o ciemnej
stronie naszego gatunku. Brytyjska pisarka J.K. Rowling opisała swoje
doświadczenia z pracy w centrali Amnesty International w Londynie:

Do końca życia zapamiętam ten dzień, gdy szłam pustym korytarzem i nagle do
biegł mnie, spoza zamkniętych drzwi, wrzask bólu i przerażenia, jakiego nigdy
wcześniej nie słyszałam. Drzwi otworzyły się, po czym jedna z pracownic wysta
wiła głowę i poprosiła mnie, żebym zrobiła coś gorącego do picia dla młodego
mężczyzny, z którym siedziała. Właśnie przekazała mu informację, że w odwecie
za jego otwarty protest przeciwko reżimowi panującemu w jego kraju jego matka
została schwytana i zamordowana[15].
Gdyby empatia była czysto intelektualnym wytworem naszej kory
przedczołowej, autorka Harry’ego Pottera nie odczułaby niczego szcze
gólnego na dźwięk wrzasku tego człowieka, a już na pewno nie zapamię
tałaby go na całe życie. Empatia sięga jednak tysiąc razy głębiej: dotyka
obszarów mózgu, w których krzyk jest nie tylko rejestrowany, ale wywo
łuje lęk i odrazę. Dosłownie czujemy wrzask. Powinniśmy być za to
wdzięczni, ponieważ w przeciwnym razie nie byłoby żadnego powodu,
aby korzystać z empatii dla dobra innych. Przyjmowanie cudzej perspek
tywy samo w sobie jest neutralną umiejętnością: może posłużyć zarówno
celom konstruktywnym, jak i destruktywnym. Zbrodnie przeciwko ludz
kości często opierają się właśnie na tej zdolności.
Tortura wymaga zrozumienia, co myśli i czuje druga osoba. Przycze
pienie elektrod do genitaliów więźniów, zawieszenie ich na długi czas do
góry nogami, przeprowadzanie symulowanego topienia, czyli tzw. water-
boarding, albo oddawanie moczu na ich Biblię czy Koran opiera na się na
umiejętności przyjęcia cudzego punktu widzenia i zdania sobie sprawy, co
ich najsilniej zaboli albo poruszy. Wystarczy wybrać się do dowolnego
muzeum tortur średniowiecznych i obejrzeć garoty, krzesła z kolcami
i urządzenia do zgniatania głowy albo palców, aby przekonać się, co jest
w stanie wytworzyć ludzka wyobraźnia w służbie cierpienia. Nasz gatunek
dokonuje również tortur doznawanych pośrednio. Gwałcenie kobiety na
oczach jej męża jest nie tylko aktem przemocy wymierzonym w nią, ale
również męczarnią dla niego, wykorzystującą więź między dwiema oso
bami. Również okrucieństwo wymaga przyjmowania perspektywy.
Istnieje choroba psychiczna, dla której charakterystyczne jest trwałe
rozłączenie przyjmowania perspektywy z głębszymi regionami empatii.
Etykietę „psychopaty” często wiąże się z przemocą i nadaje ją seryjnym
mordercom, takim jak Ted Bundy czy Harold Shipman, albo zbrodniarzom
wojennym, takim jak Józef Stalin, Benito Mussolini czy Saddam Husajn.
Psychopatia przyjmuje jednak wiele form. Chorobę tę definiuje się jako
postawę antyspołeczną prowadzącą do braku lojalności względem kogo
kolwiek poza sobą samym. Pomyślmy o chłopaku, który pozostawia ko
bietę po opróżnieniu jej konta bankowego, ale powraca miesiąc później
z bukietem kwiatów, aby ze łzami w oczach pojednać się, ponownie się do
niej wprowadzić i zacząć cały cykl od nowa (śpiewała o tym Nora Jones:
„I znowu to samo / Wrócił do miasta / Przyjmę go z powrotem / Jeszcze
jeden raz”[16]). Albo o prezesie, który wzbogaca się na plecach innych, na
wet namawia ufających mu pracowników, aby nie sprzedawali akcji firmy,
jednocześnie samemu się ich pozbywając – jak zrobił Kenneth Lay w 2001
roku przed upadkiem Enronu. Ludzie pozbawieni litości i moralności są
wszędzie wokół nas, często zajmują wysokie pozycje społeczne. Owe
„węże w garniturach”[17], jak określił ich tytuł pewnej książki, mogą re
prezentować mały odsetek populacji, ale funkcjonują w systemie ekono
micznym, który wynagradza bezwzględność.
Porównanie do węży jest bardzo stosowne, ponieważ wydaje się, że
psychopatom brakuje ssaczego rdzenia matrioszki. Posiadają wszystkie
zewnętrzne warstwy kognitywne, pozwalające im na zrozumienie, czego
chcą i potrzebują inni oraz jakie są ich słabości, ale kompletne nie przej
mują się tym, jak na nich wpłynie dane zachowanie. Jedna z teorii głosi, że
cierpią na zaburzenie rozwojowe, które już w młodym wieku kieruje ich na
niewłaściwe wzorce uczenia się[18]. Gdy normalne dziecko sprawi, że jego
siostra zapłacze, wywoła to u niego dyskomfort. Skutkiem jest warunko
wanie awersyjne: dziecko uczy się, aby nie dręczyć i nie bić innych. Jak
wszystkie zwierzęta społeczne odkrywa, że jeżeli chce się dobrze bawić, to
wywoływanie krzyków bólu u towarzyszy zabaw nie jest dobrym pomy
słem. Z wiekiem dzieci stają się coraz bardziej delikatne w kontaktach
z młodszymi i słabszymi, kontrolują swoją siłę, jak robi to duży pies ba
wiący się z mniejszym albo z kotem, albo, swoją drogą, półtonowy niedź
wiedź polarny bawiący się z husky syberyjskim[19]. Młody psychopata
rozpoczyna tymczasem życie bez tej wrażliwości. Nic w kontakcie ze
słabszym, a już najmniej protest i łzy, nie mówi mu, aby przestał. Wręcz
przeciwnie – wydaje się uczyć tylko tego, że ranienie innych przynosi ko
rzyść. Czyż to nie jest świetny sposób na zdobywanie zabawek albo wy
grywanie w grach? Młody psychopata widzi tylko zalety pokonywania in
nych. Skutkiem jest inna ścieżka edukacyjna, prowadząca do swobodnego
stosowania manipulacji i zastraszania bez najmniejszej troski o to, jaki to
wywołuje ból.
Łagodne obchodzenie się z delikatnymi towarzyszami to coś, czego uczą się
w trakcie zabawy wszystkie dzieci i zwierzęta, jak na przykład ten niedźwiedź po‐
larny bawiący się z psem zaprzęgowym

Wiele zmartwień tego świata można prześledzić aż do ludzi, których


matrioszka jest w środku pusta. Jak kosmici z innej planety, są intelektual
nie zdolni do przyjęcia punktu widzenia innych, jednak nie występują przy
tym związane z ich perspektywą uczucia. Skutecznie udają empatię. Gdy
już dochodzą do władzy, co dzieje się często dzięki ich makiawelicznym
talentom, ich pogarda do prawdy i moralności pozwala im na manipulo
wanie innymi, tak aby pomagali im zrealizować ich diabelskie plany. Ich
autorytet jest silniejszy od zdrowego rozsądku podwładnych; bywa, że cały
naród, jak Niemcy w poprzednim stuleciu, daje się nabrać na okrutne fan
tazje charyzmatycznego psychopaty[20].
To zaburzenie psychiczne jest tak trudne do zrozumienia, ponieważ nie
potrafimy sobie wyobrazić, że nie porusza nas cierpienie innych. Mark
Rowlands w The Philosopher and the Wolf opisuje, jak trudno było mu
czasem opiekować się swoim zwierzakiem. Wilk o imieniu Brenin wyma
gał regularnego aplikowania antybiotyków i czyszczenia zakażenia w po
bliżu odbytu, co było dla niego potwornie bolesne, a przez przeniesienie
również dla jego pana. To właśnie empatia: trudno nam jest wywoływać
u innych ból, nawet gdy działamy dla ich dobra. Rowlands pozwolił sobie
na filozoficzną refleksję, odwołując się do Tertuliana z Kartaginy, teologa
z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Ten żarliwy obrońca prawdy miał
dość niezwykłe wyobrażenie nieba. Podczas gdy piekło było miejscem
tortur, niebem był balkon, na którym ci ocaleni oglądali piekło, radując się
widokiem płonących potępionych. Trzeba być doprawdy blisko psychopa
tii, by wyobrażać sobie, że radość z cudzego cierpienia to stan najwyższej
szczęśliwości. Dla większości z nas przyglądanie się cudzemu cierpieniu
jest wręcz trudniejsze od przeżywania własnego. To dlatego Rowlands do
dał później: „W dniach, kiedy Brenin umierał, myślałem, że to jest właśnie
piekło – być zmuszonym do dręczenia wilka, którego kocham”[21].
Wszystko to uzmysławia nam kontrast pomiędzy tymi, którzy posiadają
empatię, i tymi, którzy są jej pozbawieni. Nie oznacza to jednak rzecz ja
sna, że ci pierwsi posługują się nią bez przerwy. Jak by wyglądało nasze
życie, gdybyśmy uczestniczyli w każdej postaci cierpienia w świecie?
Empatia potrzebuje zarówno filtra, który pozwala na wybór, na co zare
agujemy, jak i wyłącznika. Jak każda reakcja emocjonalna, ma ona swój
„portal”, sytuację, która ją typowo uruchamia albo której pozwalamy ją
uruchamiać. Podstawowym portalem empatii jest utożsamienie. Jesteśmy
gotowi, by uczestniczyć w uczuciach kogoś, z kim się identyfikujemy, i to
dlatego przychodzi to tak łatwo w odniesieniu do osób z naszego „we
wnętrznego kręgu”: dla nich drzwi są zawsze otwarte. Poza tym kręgiem
sytuacja robi się mniej jednoznaczna i uzależniona od tego, czy możemy
sobie pozwolić na zaangażowanie i czy mamy na nie ochotę. Gdy mijamy
na ulicy żebraka, możemy zdecydować się mu przyjrzeć, co może wywo
łać litość, albo odwrócić wzrok, czasem wręcz przejść na drugą stronę
drogi, aby nie stanąć z nim twarzą w twarz. Mamy wiele sposobów na
otwieranie i zamykanie portalu[22].
W chwili gdy kupujemy bilet do kina, podejmujemy decyzję, by utoż
samić się z główną bohaterką, stajemy się więc podatni na empatię.
Omdlewamy, gdy się zakocha, a z kina wychodzimy cali we łzach, jeśli
spotka ją przedwczesna śmierć, choć to tylko fikcyjna postać odgrywana
przez człowieka, którego nie znamy osobiście. Z drugiej strony, czasem
z namysłem zamykamy portal, jak choćby wtedy, gdy tłumimy identyfika
cję z członkami wrogiej grupy. Dzieje się to poprzez pozbawienie ich in
dywidualności, zdefiniowanie jako masy nieprzyjemnych, niższych od nas
stworzeń, należących do innej grupy taksonomicznej. Dlaczego mieliby
śmy znosić te brudne „karaluchy” (tak mówili Hutu o Tutsi) albo rozno
szące choroby „szczury” (naziści o Żydach)? Dehumanizacja, nazywana
piątym jeźdźcem Apokalipsy, ma długą historię jako usprawiedliwienie dla
bestialstwa[23].
Ponieważ mężczyźni są silniej terytorialni niż kobiety, a także bardziej
od nich konfrontacyjni i brutalni, można się spodziewać, że posiadają też
skuteczniejszy wyłącznik. Empatii oczywiście im nie brak, ale być może
stosują ją bardziej selektywnie. Badania z wielu kultur potwierdzają, że
kobiety są uniwersalnie uważane za bardziej empatyczne niż mężczyźni,
do tego stopnia, że sformułowano nawet tezę, że nie tyle mózg po prostu,
ile konkretnie mózg kobiecy (lecz nie męski) jest stworzony do empatii[24].
Wątpię, czy różnica jest aż tak silna, choć prawdą jest, że tuż po urodzeniu
niemowlaki płci żeńskiej dłużej patrzą na twarze, a te płci męskiej – dłużej
na karuzelę zawieszoną nad łóżkiem. Dziewczynki są bardziej prospo
łeczne od chłopców, lepiej odczytują emocje z wyrazu twarzy, są bardziej
wrażliwe na głos, mają silniejsze wyrzuty sumienia po skrzywdzeniu ko
goś i są lepsze w przyjmowaniu perspektywy innych. Gdy Caroline Zahn-
Waxler mierzyła reakcję na wyrażających cierpienie członków rodziny,
stwierdziła, że młode dziewczynki w większym stopniu przyglądają się
twarzom, zapewniają więcej pocieszenia fizycznego i częściej wyrażają
troskę, na przykład poprzez pytanie: „Dobrze się czujesz?”. Chłopcy
zwracają mniejszą uwagę na uczucia innych, są silniej zorientowani na
działanie i na obiekty, bawią się znacznie „ostrzej” i są mniej skłonni do
gier, w których odgrywa się różne role społeczne. Wolą aktywności gru
powe, jak wspólne budowanie czegoś.
Mężczyźni potrafią odnosić się dość lekceważąco w stosunku do empa
tii. Przyznanie się do niej nie jest przesadnie męskie, a jednym z powodów,
dla których naukowcom tak wiele czasu zajęło rozpoczęcie badań, było
z pewnością powszechne przekonanie, że jest to sentymentalny temat, od
powiedni dla słabszej płci. Takie właśnie tradycyjne nastawienie przyjął
Bernard de Mandeville, osiemnastowieczny holenderski filozof i satyryk,
który uznał „litość” za wadę charakteru:

Litość, choć jest najłagodniejszą i najmniej złośliwą ze wszystkich namiętności,


jest jednak w równym stopniu słabością naszej natury jak gniew, duma czy strach.
Najsłabsze umysły doświadczają jej zwykle w największym stopniu i to z tego
powodu nikt nie jest równie litościwy jak kobiety i dzieci. Należy przyznać, że ze
wszystkich naszych słabości ta jest najsympatyczniejsza i najbardziej jest zbliżona
do cnoty; ba, społeczeństwo nie mogłoby funkcjonować, gdyby było pozbawione
znacznej jej domieszki[25].

Pokrętna logika tego stwierdzenia jest zrozumiała, gdy przypomnimy


sobie, że wyszło ono spod pióra cynika, który uważał, że cały świat jest
napędzany przez chciwość. Mandeville wyraźnie nie miał pomysłu na to,
gdzie w swoim obrazie świata umieścić delikatne emocje, choć był na tyle
uczciwy, by przyznać, że społeczeństwo byłoby bez nich zgubione.
Niektóre studia wychodzą poza kojarzenie empatii raczej z kobietami
niż z mężczyznami, a różnice płciowe pod tym względem określają jako
„przesadzone”, a nawet „nieistniejące”[26]. Tezy te są zaskakujące, biorąc
pod uwagę dobrze udokumentowane różnice między chłopcami i dziew
czętami. Czy mamy uwierzyć, że różnice płciowe zamazują się z wiekiem?
Moim zdaniem tak nie jest, a źródłem nieporozumień jest to, w jaki sposób
testuje się mężczyzn i kobiety. Gdy zapyta się ich o bliskich: rodziców,
żonę, dzieci czy przyjaciół, większość mężczyzn wykazuje się wielką em
patią. To samo dotyczy również nieznanych, neutralnych osób. W takich
warunkach mężczyźni bardzo chętnie oddają się empatii, podobnie jak
często nie potrafią powstrzymać się od płaczu, gdy oglądają filmy roman
tyczne lub tragedie. Gdy portal jest otwarty, mężczyźni są prawdopodobnie
równie empatyczni jak kobiety.
Sytuacja zmienia się jednak radykalnie, gdy mężczyźni przechodzą
w tryb konkurencji, jak wtedy, gdy walczą o swoje interesy albo karierę.
Nagle nie ma już miejsca na subtelne emocje. Mężczyźni potrafią być bru
talni w stosunku do rzeczywistych lub potencjalnych rywali: każdy, kto
staje na ich drodze, musi zostać usunięty. Czasem fizyczny aspekt tego
popędu wychodzi na wierzch, jak wtedy, gdy Jesse Jackson, będący od
wielu lat samcem alfa Afroamerykanów, dał wyraz swoim emocjom pod
adresem nowego chłopaka na osiedlu, którym był w 2008 roku Barack
Obama. W przerwie między nagraniami do programu telewizyjnego udało
się zarejestrować cichą wypowiedź Jacksona, że najchętniej „obciąłby mu
jaja”. Bywa też, że dochodzi do autentycznej przemocy, jak wtedy, gdy
dyrektor Microsoftu Steve Ballmer dowiedział się, że jeden z głównych
inżynierów z jego firmy przechodzi do konkurencji. Ballmer rzekomo
podniósł krzesło i rzucił je na drugą stronę pokoju, gdzie uderzyło w stół.
Po tym godnym szympansa pokazie wykrzyczał, jak to za***ie Google,
które nie jest i tak prawdziwą firmą, tylko domkiem z kart[27].
Wielu mężczyzn uwielbia filmy akcji, co byłoby dość nieprzyjemnym
doświadczeniem, gdyby czuli sympatię do przeciwników głównego boha
tera. Są oni rozwalani na kawałki, przeszywani kulami, wrzucani do base
nu z rekinami i zrzucani z pokładu samolotu. Widzom nie wydaje się to
jednak przeszkadzać. Wręcz przeciwnie – dobra jatka zawsze spotyka się
z uznaniem. Czasem bohater zostaje schwytany, przywiązany do krzesła
i przypalany gorącym żelazem, i dopiero wtedy widownia skręca się w fo
telach. Ponieważ jednak jest to tylko film, bohater zawsze wydostaje się
i dokonuje zemsty, tym słodszej, im okrutniejszej.
Samce naczelnych mogą zachowywać się podobnie. Robert Sapolsky,
który od czasu do czasu usypia dzikie pawiany, szybko nauczył się, jak
niebezpieczne jest strzelanie nabojami usypiającymi w samca na oczach
jego rywali. Gdy tylko trafiony zaczyna się chwiać na nogach, inne samce
zbliżają się do niego, węsząc świetną okazję do dopadnięcia go. Problem
ten nie występuje w przypadku samic, jednak samce są zawsze gotowe
wykorzystać słabość drugiego. To dlatego słabe strony lepiej utrzymywać
w sekrecie. Znam samce szympansa, które wykonywały szczególnie ży
wiołowe demonstracje w okresie, gdy były chore albo ranne. W jednej
chwili żałośnie lizały rany, ale gdy tylko na horyzoncie pojawił się ich ry
wal, natychmiast nabierały siły i energii, przynajmniej na tych kilka minut,
gdy stało się to istotne. Wyobrażam sobie, że w grupie przodków ludzi
samce tak długo, jak to możliwe, kryły przed innymi, że mają przetrąconą
kończynę, uszkodzony wzrok albo że utraciły siły, aby pozostałym nie
przyszło nic głupiego do głowy. We współczesnym społeczeństwie często
się mówi, że mężczyźni znacznie mniej chętnie od kobiet udają się do le
karza, ponieważ wychowano ich, by zachowywali się jak twardziele; być
może kryje się jednak za tym jakiś głębszy powód? Być może mężczyźni
zawsze czują, że otaczają ich inne samce, tylko czyhające na ich potknię
cie.
Coś przeciwnego ma miejsce, gdy mężczyźni są w towarzystwie osób
zaufanych. Często będzie to żona albo dziewczyna, ale mogą być to rów
nież bliscy kumple. Mężczyźni niczego nie cenią bardziej niż lojalności
i w tego typu sytuacjach okazują słabość, co wywołuje współczucie. Moż
na to z łatwością zaobserwować wśród mężczyzn z jednej drużyny, w spo
rcie, ale i w wojsku, a pewnego razu zaobserwowałem interesujący przy
kład tego zjawiska u szympansów. Pewien stary samiec sprzymierzył się
z młodszym, który był o wiele silniejszy i żwawszy, i pomógł mu wspiąć
się na szczyt drabiny społecznej. Pewnego razu nowy przywódca ugryzł
jednak swojego towarzysza w trakcie konfliktu o samicę. To nie było zbyt
mądre, ponieważ jego pozycja była wciąż uzależniona od poparcia starego
samca. Oczywiście tuż później długo iskał go, żeby załagodzić sytuację,
ale stary lis – prawdopodobnie najbardziej sprytny samiec, jakiego kiedy
kolwiek znałem – nie mógł powstrzymać się przed podkreślaniem, jak
bardzo został zraniony. Przez wiele dni żałośnie kulał za każdym razem,
gdy tylko pojawiał się nowy przywódca, a gdy ten znikał z pola widzenia,
chodził już normalnie. Z jakiego powodu robiłby takie przedstawienie,
gdyby współczucie nie odgrywało żadnej roli w relacjach między samca
mi?
Być może więc wrażliwość samców na sytuację innych jest warunkowa
i najsilniej uruchamiają ją krewni i przyjaciele. Dla tych, którzy nie
mieszczą się w wewnętrznym kręgu, a zwłaszcza tych, którzy zachowują
się jak rywale, portal pozostaje zamknięty, a przełącznik empatii – wyłą
czony. Neuronauka potwierdza to przypuszczenie. Niemiecka badaczka
Tania Singer obrazowała mózgi mężczyzn i kobiet w sytuacji, gdy poka
zywano im osoby przeżywające ból. Obie płcie wykazywały współczucie:
aktywowały się obszary bólu w ich mózgach, gdy widzieli człowieka
otrzymującego nieznaczny szok elektryczny w rękę. Zupełnie jakby sami
poczuli kopnięcie prądu. Tak było jednak tylko wtedy, gdy osoba ta była
lubiana – wcześniej mieli okazję odbyć wspólną przyjacielską grę. Sytu
acja zmieniała się radykalnie, gdy partner grał nieuczciwie. Teraz badani
czuli się oszukani i obserwowanie, jak ich partner otrzymuje kopnięcie
prądem, wywoływało znacznie mniejszy efekt. Kobiety wciąż wykazywały
nieco empatii, mężczyźni jednak – wcale. Wręcz przeciwnie nawet: gdy
tylko nieuczciwy gracz został porażony prądem, u obserwujących to męż
czyzn uruchamiały się ośrodki przyjemności. W miejsce empatii pojawiło
się poczucie sprawiedliwości i badani czerpali przyjemność z kary, jaka
spotkała ich partnera. Być może naprawdę istnieje niebo Tertuliana, przy
najmniej dla mężczyzn, w którym mogą patrzeć, jak ich wrogowie smażą
się w ogniu piekielnym.
Mężczyźni nie są jednak w stanie całkowicie wyłączyć empatii. Jedną
z najbardziej pouczających książek, jakie ostatnio czytałem, było On kil
ling, napisane przez podpułkownika Dave’a Grossmana, który służył
w armii amerykańskiej. Grossman podąża śladami Lwa Tołstoja, który dał
nam Wojnę i pokój, i mówi, że bardziej interesuje go, jak i dlaczego żoł
nierze zabijają i co czują, gdy to robią, niż to, jak generałowie rozmiesz
czają swoje wojska na polu bitwy. Rzeczywiście, zabić człowieka to, rzecz
jasna, coś zupełnie innego niż obejrzeć film, w którym to się dzieje, i pod
tym względem dane mówią nam coś, czego niewielu z nas by się spodzie
wało: większość mężczyzn nie ma instynktu zabójcy.
Interesujący jest fakt, że większość żołnierzy, choć byli dobrze uzbroje
ni, nigdy nikogo nie zabiła. W trakcie drugiej wojny światowej tylko jeden
na pięciu amerykańskich żołnierzy faktycznie wystrzelił w kierunku wro
ga. Pozostali czterej mieli wiele okazji do wykazania się odwagą, stając
twarzą w twarz ze śmiertelnym niebezpieczeństwem podczas desantu czy
ratując ostrzeliwanych towarzyszy, lub też podając im amunicję, a jednak
nigdy nie skorzystali ze swojej broni. Jeden z oficerów opisywał, że „do
wódcy drużyn i plutonowi musieli wędrować wzdłuż linii ognia i kopać
żołnierzy, żeby strzelali. Uważaliśmy, że spisaliśmy się dobrze, kiedy
dwóch albo trzech mężczyzn z drużyny faktycznie strzelało”. Oszacowano,
że w czasie wojny w Wietnamie na każdego zabitego wroga przypada
pięćdziesiąt tysięcy kul wystrzelonych przez amerykańskich żołnierzy.
Większość strzałów musiała być wycelowana w powietrze.
Przywodzi to na myśl słynny eksperyment Stanleya Milgrama, w którym
ludzie zostali poproszeni o rażenie prądem o wysokim napięciu innych
uczestników badania. Postępowali przy tym zgodnie z poleceniami pro
wadzącego zaskakująco długo, jednak gdy tylko wychodził on z pokoju,
zaczynali oszukiwać. Wciąż udawali, że włączają urządzenie, ale stoso
wali znacznie niższe napięcie, niż im kazano. Grossman porównuje to
z przypadkiem plemion nowogwinejskich, w których mężczyźni doskonale
strzelają z łuku w trakcie polowań, jednak gdy idą na wojnę, usuwają pióra
ze swoich strzał, przez co stają się one bezużyteczne. Wolą walczyć nie
celną bronią, wiedząc, że ich wrogowie zrobią to samo.
Zabijanie albo ranienie innych uważamy za coś tak potwornego, że
wojny przeradzają się często w zbiorową zmowę, aby nie trafiać, akt uda
wanej niekompetencji i festiwal pozorów, a nie rzeczywistą konfrontację
zbrojną. Dziś nie zawsze do tego dochodzi, ponieważ wojny toczy się na
dystans, prawie tak, jakby były grami komputerowymi, co eliminuje
większość naturalnych oporów. W rzeczywistym zabijaniu z bliska nie ma
jednak żadnej przyjemności, żadnego splendoru i typowy żołnierz będzie
robił wszystko, aby tego uniknąć. W czasie wojny niewielki odsetek męż
czyzn, być może jeden albo dwa procent, zabija większość wrogów. Być
może jest to ta sama kategoria ludzi, o których mówiłem wcześniej – od
porna na cierpienie innych. Większość żołnierzy zgłasza głęboką odrazę:
wymiotują na widok martwych wrogów, a po powrocie do domu wspo
mnienia ich prześladują. Długotrwały uraz po walce zbrojnej znali już sta
rożytni Grecy, co można wyczytać choćby w sztukach Sofoklesa, gdzie
pojawia się termin „boskie szaleństwo”, co dziś nazywamy zespołem stre
su pourazowego (PTSD, Posttraumatic Stress Disorder)[28]. Jeszcze dzie
siątki lat po wojnie ludzie nie potrafią powstrzymać łez, gdy pyta się ich
o śmierć, której doświadczyli. Żałoba i odraza związana z tymi obrazami
zostaje wywołana przez naturalny język ciała naszego gatunku, jak krzyk,
o którym nie mogła zapomnieć Rowling. To również dlatego tak trudno
jest uderzyć kogoś ze śmiertelną siłą: „Typowy żołnierz przeżywa potężny
opór przed uderzeniem bagnetem w drugiego człowieka, a jedyne, co może
ten opór pokonać, to lęk przed byciem samemu nabitym na bagnet”.
Każdy, kto chce się powołać na okropności wojny jako na argument
przeciwko empatii u ludzi, powinien raz jeszcze się nad tym zastanowić.
Te dwie rzeczy nie wykluczają się i warto pamiętać, jak trudno przychodzi
większości ludzi naciśnięcie spustu. Dlaczego by tak było, jeśli nie ze
względu na empatię wobec drugiego człowieka? Aspekty psychologiczne
wojny są bardzo złożone i wydaje się, że większą rolę odgrywają w niej
hierarchia i uległość wobec rozkazów, a nie agresja i brak litości. Jesteśmy
oczywiście zdolni do prowadzenia wojny i zdarza nam się zabijać za swój
kraj, ale stoi to w sprzeczności z najgłębszym poziomem naszego czło
wieczeństwa. Nawet generał William Sherman od „wypalonej ziemi” nie
ma na ten temat nic dobrego do powiedzenia:

Jestem już zmęczony wojną. Jej blask to tylko złudzenie. Jedynie ci, którzy nigdy
nie wystrzelili kuli i nie słyszeli jęków rannych, wołają o krew, zemstę i zniszcze
nie. Wojna to piekło[29].

Niewidzialna pomocna dłoń


Jedna z najdawniejszych debat na temat roli empatii w życiu ludzkim po
chodzi sprzed ponad dwóch tysiącleci i występuje w niej chiński mędrzec
Mencjusz, kontynuator myśli Konfucjusza. Mencjusz uważał empatię za
część ludzkiej natury i orzekł, że każdy z nas rodzi się z umysłem, który
nie jest w stanie znieść cierpienia innych.
W jednej z opowieści Mencjusza król przygląda się przeprowadzanemu
obok jego pałacu wołowi. Pyta swoich podwładnych, co się dzieje, a ci
odpowiadają, że wół ma zostać zarżnięty, aby jego krew mogła być złożo
na w ofierze. Król nie może znieść widoku przelęknionego zwierzęcia, co
jego zdaniem oznacza, że wie ono, co je ma spotkać. Rozkazuje ocalić
wołu. Nie chcąc jednak, by ceremonia pozostała niedopełniona, proponuje,
aby posłużono się w zamian krwią owcy.
Mencjusz nie jest zadowolony z litości, jaką król okazał wołu, i mówi
mu, że troszczył się nie tyle o los zwierzęcia, ile o swoje własne delikatne
uczucia:

Widziałeś wołu, ale nie widziałeś owcy. Tak silne są uczucia władcy do zwierząt,
że gdy widział je żywe, nie może znieść przyglądania się temu, jak giną; a gdy
usłyszał ich przedśmiertne krzyki, nie potrafi jeść ich mięsa. Trzyma się więc
z daleka od rzeźni i kuchni[30].

Bardziej troszczymy się o to, co widzieliśmy bezpośrednio, niż o to, co


pozostaje poza zasięgiem wzroku. Jesteśmy z pewnością zdolni do uczuć
wywoływanych przez słyszenie, czytanie lub myślenie o innych, ale trosce
opierającej się wyłącznie na wyobraźni brakuje siły i poczucia pilności.
Gdy dochodzą do nas wieści, że nasz dobry przyjaciel źle się poczuł i trafił
do szpitala, poczujemy współczucie, ale nasza troska wzrośnie dziesięcio
krotnie, gdy będziemy stali przy jego łóżku i ujrzymy na własne oczy, jak
blady jest albo jakie ma trudności z oddychaniem.
Mencjusz skłania nas do zastanowienia się nad źródłem empatii i tym,
jak silne są jej powiązania z cielesnością. Powiązania te tłumaczą też, dla
czego tak trudno nam współczuć osobom spoza naszej grupy. Empatia
opiera się na bliskości, podobieństwie i znajomości, co jest całkowicie lo
giczne, jeśli weźmie się pod uwagę jej ewolucyjnie pierwotne przeznacze
nie, którym jest promowanie współpracy wewnątrzgrupowej. W powiąza
niu z naszym żywym zainteresowaniem harmonią społeczną, która domaga
się sprawiedliwego podziału zasobów, kieruje to nasz gatunek na ścieżkę
prowadzącą do małych społeczności, gdzie kładzie się nacisk na równość
i solidarność. Dziś większość z nas żyje w znacznie większych społeczeń
stwach, w których trudniej jest pilnować tych dwóch wartości, jednak na
sza psychika wciąż się ich domaga.
Społeczeństwo oparte wyłącznie na samolubnych motywacjach i siłach
rynkowych może przynieść bogactwo, ale nie jedność i wzajemne zaufa
nie, dla których warto żyć. Najszczęśliwsze są nie najbogatsze narody, lecz
te, w których odnotowuje się najwyższy poziom zaufania[31]. I odwrotnie:
pozbawiony zaufania klimat współczesnego biznesu wróży kłopoty, a nie
tak dawno doprowadził do głębokiego nieszczęścia wielu ludzi, którzy
stracili swoje oszczędności. W 2008 roku światowy system finansowy za
padł się pod ciężarem zachłannego pożyczania, zgłaszania nieistniejącego
zysku i lekkomyślnego obracania cudzymi pieniędzmi. Jeden z architektów
tego systemu, były przewodniczący Systemu Rezerwy Federalnej Alan
Greenspan, powiedział, że nie miał pojęcia, iż może do tego dojść.
W trakcie intensywnego przesłuchania przez członków komisji amerykań
skiej Izby Reprezentantów przyznał, że jego perspektywa mogła być spa
czona: „To właśnie dlatego byłem tak zszokowany: przez ponad czterdzie
ści lat dowody wskazywały na to, że wszystko funkcjonuje doskonale”[32].
Błąd Greenspana i innych ekonomistów, którzy analizują rynek od stro
ny podaży, polega na przyjęciu założenia, że choć wolny rynek sam w so
bie nie ma moralności, pokieruje on społeczeństwem w stronę stanu,
w którym interesy wszystkich są optymalnie realizowane. Czy Milton
Friedman, cieszący się w tych kręgach statusem półboskim, nie powie
dział, że zbyt dużo uwagi poświęcanej odpowiedzialności społecznej może
podkopywać wolność? A czy jeszcze wyższy autorytet, Adam Smith, nie
posłużył się metaforą „niewidzialnej ręki”, która sprawi, że najbardziej
nawet samolubne motywacje będą automatycznie służyć większemu do
bru? Piekarz potrzebuje pieniędzy, jego klienci potrzebują chleba i voilà,
obie strony zyskują. Moralność nie ma z tym nic wspólnego.
Niestety tego typu odwołania do Smitha są bardzo wybiórcze. Nie
wspomina się często o zasadniczej części jego pism, która w znacznie
większym stopniu zgadza się z tym, o czym ja piszę w tej książce, a mia
nowicie, że poleganie na samolubności jako na sile napędowej społeczeń
stwa musi obrócić się przeciwko niemu. Smith widział społeczeństwo jako
wielką maszynę, której koła są smarowane przez cnoty, a występki wywo
łują zgrzytanie. Maszyna nie będzie prawidłowo pracować, dopóki w każ
dym obywatelu nie będzie obecne silne poczucie wspólnoty. Smith często
mówił o moralności, współczuciu i sprawiedliwości, uważając je za nie
zbędnych towarzyszy dla niewidzialnej ręki rynku[33].
Społeczeństwo potrzebuje więc drugiej niewidzialnej ręki, tej, którą
wyciąga się ku innemu człowiekowi. Poczucie, że jeden człowiek nie może
być obojętny wobec drugiego, jeżeli chcemy zbudować społeczność
w pełnym tego słowa znaczeniu, leży u podstaw relacji międzyludzkich.
Jest niezwykle zaskakujące, jak często się o niej zapomina, biorąc pod
uwagę głębokie korzenie ewolucyjne tej siły. Czy w szkołach biznesu uczy
się etyki i poczucia obowiązku wobec społeczności poza kontekstem tego,
jaką to może przynieść korzyść przedsiębiorstwu? Czy równą uwagę po
święca się interesariuszom, jak i akcjonariuszom? I dlaczego „ponura na
uka” przyciąga tak niewiele studentek i nigdy nie doczekała się noblistki?
Czy może być tak, że kobiety nie czują powinowactwa z tą karykaturą
istoty racjonalnej, której jedynym celem w życiu jest zysk finansowy?[34]
Gdzie w tym wszystkim miejsce dla relacji międzyludzkich?
Nie prosimy przecież naszego gatunku, aby zrobił coś dla siebie niena
turalnego, ale jedynie o to, by budował na starym instynkcie stadnym,
który od milionów lat wiąże ze sobą członków społeczności zwierzęcych.
I nie mam tu na myśli ślepego naśladowania innych, lecz to, że musimy
trzymać się razem: nie możemy po prostu rozpraszać się w najróżniejszych
kierunkach. Jesteśmy powiązani z czymś większym od nas samych. Z jed
nej strony istnieje wiele okazji, byśmy mogli zaoferować pomoc potrze
bującym jej, choćby poprzez banki żywności, fundusze powodziowe, po
moc osobom starszym czy obozy letnie dla ubogich dzieci. Społeczeństwa
zachodnie, jeśli mierzyć je poprzez liczbę wolontariuszy, są w świetnej
formie i są pełne współczucia. Z drugiej strony obszarem, na którym wiel
kie znaczenie odgrywa solidarność, jest jednak wspólne dobro – mowa
o służbie zdrowia, edukacji, infrastrukturze, transporcie, obronie narodo
wej, ochronie przed zagrożeniami naturalnymi i tak dalej. Tutaj rola em
patii jest bardziej pośrednia, ponieważ nie chcielibyśmy, aby fundamenty
społeczeństwa były uzależnione od poczucia życzliwości.
Najbardziej solidną podstawą dobra wspólnego jest oświecona intere
sowność: świadomość, że najłatwiej jest służyć nakładającym się na siebie
interesom wielu ludzi, jeśli pracujemy na ich rzecz wspólnie. Jeśli nie od
niesiemy korzyści z tego wkładu teraz, to przynajmniej stanie się to po
tencjalnie w przyszłości. A jeśli nie osobiście, to przynajmniej za pośred
nictwem lepszych warunków życia całego społeczeństwa. Ponieważ em
patia wiąże ze sobą jednostki i sprawia, że mamy pewien interes w dobro
bycie innych, stanowi pomost między bezpośrednim myśleniem w stylu
„a co ja mam z tego?” a poziomem wspólnotowym, który trudniej uchwy
cić. Empatia potrafi otwierać nasze oczy na dobro wspólne, przywiązując
do niego wartość emocjonalną. Podam dwa konkretne przykłady.
Kiedy huragan Katrina uderzył w 2005 roku w stan Luizjana, ekrany
naszych telewizorów pokazywały wielką ludzką tragedię. Katastrofę tylko
pogorszyła karygodna niekompetencja urzędów, które miały zająć się jej
skutkami, oraz zimna obojętność ze strony polityków na najwyższym po
ziomie administracji. Cały naród patrzył na to z mieszaniną przerażenia,
współczucia i niepokoju. Niepokój nie był przy tym całkowicie bezintere
sowny, ponieważ wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to, w jaki sposób rząd
radzi sobie z jednym kataklizmem, mówi nam coś o tym, jaka będzie
w przyszłości reakcja na inne. Anemiczna odpowiedź rządu miała dwa
skutki: wywołała wspaniałą hojność zwykłych ludzi i zmieniła punkt wi
dzenia na odpowiedzialność rządu. Do czasu Katriny osobom rządzącym
krajem uchodziła na sucho filozofia „każdy dla siebie”, ale kataklizm po
stawił to pod znakiem zapytania. Jak trzy lata później stwierdził Barack
Obama w swoim przemówieniu na konwencie Partii Demokratycznej:
„Jest w nas więcej współczucia niż w rządzie, który pozwala, aby weterani
spali na ulicach, a rodziny popadały w biedę; który przygląda się spokoj
nie, jak wielkie amerykańskie miasto na naszych oczach ginie pod
wodą”[35].
Drugi przykład obecności empatii w debacie publicznej pochodzi sprzed
wielu lat i ma związek z abolicjonizmem. I w tym przypadku bodźcem nie
było teoretyzowanie na temat niewolnictwa czy wyobrażanie sobie, jak złe
ono jest, ale obserwacja związanego z nim okrucieństwa na własne oczy.
Abrahama Lincolna dręczyły negatywne emocje, co opisał w swoim liście
do znanego mu właściciela niewolników w Kentucky:

W 1841 roku ty i ja wybraliśmy się na żmudną wyprawę, przy niskim stanie wód,
parowcem z Louisville do St. Louis. Być może pamiętasz równie dobrze jak ja, że
od Louisville do ujścia Ohio na pokładzie było dziesięciu, może kilkunastu nie
wolników, skutych kajdanami. Ten widok do dziś nie daje mi spokoju; a coś ta
kiego widzę zawsze, gdy trafiam do Ohio albo przekraczam inną podobną granicę.
To coś, co nieodmiennie wywołuje we mnie przygnębienie[36].

Poczucie to nie było oczywiście udziałem wyłącznie Lincolna i skłoniło


wielu innych do walki o obalenie niewolnictwa. Współczucie służy więc
nie tylko temu, abyśmy poświęcali czas i pieniądze na niesienie pomocy
innym, ale również, abyśmy dążyli w kierunku rozwiązań politycznych,
które respektują godność każdego człowieka. Polityka taka nie działa wy
łącznie na korzyść tych, którzy najbardziej jej potrzebują, ale również ca
łego społeczeństwa. Nie można spodziewać się wysokiego poziomu za
ufania społecznego w kraju, gdzie występują wielka dysproporcja zarob
ków, wysokie poczucie zagrożenia i rozczarowana podklasa. Pamiętajmy
zaś, że to właśnie zaufanie cenimy ponad wszystko. Sprawiedliwe, moral
ne społeczeństwo uszczęśliwia wszystkich.
Rzecz jasna, drogi do osiągnięcia tego celu nie wyczytamy z badań nad
zachowaniami zwierząt, a nawet z obserwacji małych społeczności ludz
kich. Świat, w którym żyjemy, jest nieskończenie większy i bardziej zło
żony. Musimy polegać na naszym rozwiniętym intelekcie, aby odnaleźć
kompromis między interesami indywidualnymi i zbiorowymi. Jedno z do
stępnych nam narzędzi, które w najwyższym stopniu usprawnia nasze my
ślenie, wyłoniło się na drodze milionów lat doboru naturalnego, co ozna
cza, że było wielokrotnie testowane ze względu na to, czy służy przetrwa
niu. Mowa o zdolności łączenia się z innymi i rozumienia ich, oraz spra
wiania, że stawiamy się w ich położeniu, zupełnie jak Amerykanie przy
glądający się ofiarom Katriny albo Lincoln stojący twarzą w twarz z zaku
tymi w kajdany niewolnikami.
Odwołanie się do tej wrodzonej umiejętności może przynieść społe
czeństwu wyłącznie korzyść.
Bibliografia

Rozdział 1. Biologia, z lewej i prawej strony


Bar-Yosef, O. (1986). The walls of Jericho: An alternative interpretation. Current An‐
thropology 27: 157–162.
Behar, D. i in. (2008). The dawn of human matrilineal diversity. American Journal of
Human Genetics 82: 1130–1140.
Blum, D. (2002). Love at Goon Park: Harry Harlow and the Science of Affection.
New York: Perseus.
Churchill, W.S. (1991 [oryg. 1932]). Thoughts and Adventures. New York: Norton.
Darwin, C. (1981 [oryg. 1871]). The Descent of Man, and Selection in Relation to Sex.
Princeton, NJ: Princeton University Press [wyd. polskie: K. Darwin, O pocho‐
dzeniu człowieka, tłum. M. Ilecki, wiele wydań].
de Waal, F.B.M. (1986). The brutal elimination of a rival among captive male chim‐
panzees. Ethology & Sociobiology 7: 237–251.
de Waal, F.B.M. (1997). Bonobo: The Forgotten Ape, with photographs by Frans Lan‐
ting. Berkeley: University of California Press.
de Waal, F.B.M. (2006). Primates and Philosophers: How Morality Evolved. Prince‐
ton, NJ: Princeton University Press [wyd. polskie: F. de Waal, Małpy i filozo‐
fowie. Skąd pochodzi moralność?, tłum. B. Brożek i M. Furman, Kraków: Co‐
pernicus Center Press, 2013].
Fry, D.P. (2006). The Human Potential for Peace: An Anthropological Challenge to
Assumptions about War and Violence. New York: Oxford University Press.
Haidt, J. (2001). The emotional dog and its rational tail: A social intuitionist approach
to moral judgment. Psychological Review 108: 814–834.
Helliwell, J.F. (2003). How’s life? Combining individual and national variables to
explain subjective well-being. Economic Modeling 20: 331–360.
Hockings, K.J., Anderson, J.R. i Matsuzawa, T. (2006). Road crossing in chimpanze‐
es: A risky business. Current Biology 16: 668–670.
Hume, D. (1985 [oryg. 1739]). A Treatise of Human Nature. Harmondsworth, UK:
Penguin [wyd. polskie: D. Hume, Traktat o naturze ludzkiej, tłum. C. Znamie‐
rowski, wiele wydań].
Kano, T. (1992). The Last Ape: Pygmy Chimpanzee Behavior and Ecology. Stanford,
CA: Stanford University Press.
Lemov, R. (2005). World as Laboratory: Experiments with Mice, Mazes, and Men.
New York: Hill & Wang.
Lordkipanidze, D. i in. (2007). Postcranial evidence from early Homo from Dmanisi,
Georgia. Nature 449: 305–310.
Marshall Thomas, E. (2006). The Old Way: A Story of the First People. New York:
Sarah Crichton.
Martikainen, P. i Valkonen, T. (1996). Mortality after the death of a spouse: Rates and
causes of death in a large Finnish cohort. American Journal of Public Health
86: 1087–1093.
Niedenthal, P.M. (2007). Embodying emotion. Science 316: 1002–1005.
Poole, J. (1996). Coming of Age with Elephants: A Memoir. New York: Hyperion.
Rodseth, L., Wrangham, R.W., Harrigan, A.M. i Smuts, B.B. (1991). The human com‐
munity as a primate society. Current Anthropology 32: 221–254.
Rossiter, C. (1961). The Federalist Papers. New York: New American Library.
Rousseau, J.-J. (1762 [oryg. 1968]). The Social Contract. London: Penguin [wyd. pol‐
skie: J.-J. Rousseau, Umowa społeczna, tłum. A. Peretiatkowicz, wiele wy‐
dań].
Roy, M.M. i Christenfeld, N.J.S. (2004). Do dogs resemble their owners? Psychologi‐
cal Science 15: 361–363.
Saffire, W. (1990). The bonding market. New York Times Magazine, 24 czerwca 1990.
Smith, A. (1937 [oryg. 1759]). A Theory of Moral Sentiments. New York: Modern Li‐
brary [wyd. polskie: A. Smith, Teoria uczuć moralnych, tłum. D. Petsch, War‐
szawa: PWN, 1989].
Smith, A. (1982 [oryg. 1776]). An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of
Nations. Indianapolis, IN: Liberty Classics [wyd. polskie: A. Smith, Badania
nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, tłum. A. Prejbisz, B. Jasińska,
wiele wydań].
Thierry, B. i Anderson, J.R. (1986). Adoption in anthropoid primates. International
Journal of Primatology 7: 191–216.
van Schaik, C.P. i van Noordwijk, M.A. (1985). Evolutionary effect of the absence of
felids on the social organization of the macaques on the island of Simeulue.
Folia primatologica 44: 138–147.
Wiessner, P. (2001). Taking the risk out of risky transactions: A forager’s dilemma. W:
Risky Business, red. F. Salter, s. 21–43. Oxford, UK: Berghahn.
Wrangham, R.W. i Peterson, D. (1996). Demonic Males: Apes and the Evolution of
Human Aggression. Boston: Houghton Mifflin.
Zajonc, R.B., Adelmann, P.K., Murphy, S.T. i Niedenthal, P.M. (1987). Convergence
in the physical appearance of spouses: An implication of the vascular theory
of emotional efference. Motivation & Emotion 11: 335–346.

Rozdział 2. Ten inny darwinizm


Carnegie, A. (1889). Wealth. North American Review 148: 655–657.
Clark, C. (1997). Misery and Company: Sympathy in Everyday Life. Chicago: Univer‐
sity of Chicago Press.
Dawkins, R. (1976). The Selfish Gene. Oxford, UK: Oxford University Press [wyd.
polskie: R. Dawkins, Samolubny gen, tłum. M. Skoneczny, Warszawa: Pró‐
szyński i S-ka, 1996 i 2007].
de Tocqueville, A. (1969 [oryg. 1835]). Democracy in America, vol. 1. New York:
Anchor.
de Waal, F.B.M. (1996). Good Natured: The Origins of Right and Wrong in Humans
and Other Animals. Cambridge, MA: Harvard University Press.
de Waal, F.B.M. (1999). Anthropomorphism and anthropodenial: Consistency in our
thinking about humans and other animals. Philosophical Topics 27: 255–280.
de Waal, F.B.M. (2007 [oryg. 1982]). Chimpanzee Politics. Baltimore: Johns Hopkins
University Press.
Flack, J.C., Krakauer, D.C. i de Waal, F.B.M. (2005). Robustness mechanisms in pri‐
mate societies: A perturbation study. Proceedings of the Royal Society London
B 272: 1091–1099.
Ghiselin, M. (1974). The Economy of Nature and the Evolution of Sex. Berkeley: Uni‐
versity of California Press.
Hofstadter, R. (1992 [oryg. 1944]). Social Darwinism in American Thought. Boston:
Beacon.
Kropotkin, P. (1972 [oryg. 1902]). Mutual Aid: A Factor of Evolution. New York:
New York University Press [wyd. polskie: P. Kropotkin, Pomoc wzajemna
jako czynnik rozwoju, tłum. J. Hempel, wiele wydań].
Lott, T. (2005). Herding Cats: A Life in Politics. New York: Harper.
Mayr, E. (1961). Cause and effect in biology. Science 134: 1501–1506.
McLean, B. i Elkind, P. (2003). Smartest Guys in the Room: The Amazing Rise and
Scandalous Fall of Enron. New York: Portfolio.
Meston, C.M. i Buss, D.M. (2007). Why humans have sex. Archives of Sexual Beha‐
vior 36: 477–507.
Midgley, M. (1979). Gene-juggling. Philosophy 54: 439–458.
Rand, A. (1992 [oryg. 1957]). Atlas Shrugged. New York: Dutton [wyd. polskie:
A. Rand, Atlas zbuntowany, tłum. I. Michałowska-Gabrych, wiele wydań].
Ridley, M. (1996). The Origins of Virtue. New York: Penguin.
Silk, J.B., Alberts, S.C. i Altmann, J. (2003). Social bonds of female baboons enhance
infant survival. Science 302: 1231–1234.
Smuts, B.B. (1985). Sex and Friendship in Baboons. New York: Aldine.
Solomon, R.C. (2007). Free enterprise, sympathy, and virtue. W: Moral Markets: The
Critical Role of Values in the Economy, red. P.J. Zak, s. 16–41. Princeton, NJ:
Princeton University Press.
Spencer, H. (1864). Social Statics. New York: Appleton.
Tinbergen, N. (1963). On aims and methods of ethology. Zeitschrift für Tierpsycholo‐
gie 20: 410–433.
Todes, D. (1989). Darwin without Malthus: The Struggle for Existence in Russian
Evolutionary Thought. New York: Oxford University Press.
Whybrow, P.C. (2005). American Mania: When More Is Not Enough. New York: Nor‐
ton.
Wright, R. (1994). The Moral Animal. New York: Pantheon.

Rozdział 3. Ciała rozmawiające z ciałami


Alexander, R.D. (1986). Ostracism and indirect reciprocity: The reproductive signifi‐
cance of humor. Ethology & Sociobiology 7: 253–270.
Anderson, J.R., Myowa-Yamakoshi, M. i Matsuzawa, T. (2004). Contagious yawning
in chimpanzees. Proceedings of the Royal Society of London B 271: S468–
S470.
Aureli, F., Preston, S.D., & de Waal, F.B.M. (1999). Heart rate responses to social in‐
teractions in free-moving rhesus macaques: A pilot study. Journal of Compa‐
rative Psychology 113: 59–65.
Bard, K.A. (2007). Neonatal imitation in chimpanzees tested with two paradigms.
Animal Cognition 10: 233–242.
Batson, C.D. (1991). The Altruism Question: Toward a Social-Psychological Answer.
Hillsdale, NJ: Erlbaum.
Boesch, C. (2007). What makes us human (Homo sapiens)? The challenge of cogniti‐
ve cross-species comparison. Journal of Comparative Psychology 121: 227–
240.
Bonnie, K.E., Horner, V., Whiten, A. i de Waal, F.B.M. (2006). Spread of arbitrary co‐
nventions among chimpanzees: A controlled experiment. Proceedings of the
Royal Society of London B, 274: 367–372.
Chartrand, T.L. i Bargh, J.A. (1999). The chameleon effect: The perception-behavior
link and social interaction. Journal of Personality & Social Psychology 76:
893–910.
Church, R.M. (1959). Emotional reactions of rats to the pain of others. Journal of
Comparative Physiological Psychology 52: 132–134.
Cole, J. (2001). Empathy needs a face. Journals of Consciousness Studies 8: 51–68.
Darwin, C. (1981 [oryg. 1871]). The Descent of Man, and Selection in Relation to Sex.
Princeton, NJ: Princeton University Press [wyd. polskie: K. Darwin, O pocho‐
dzeniu człowieka, tłum. M. Ilecki, wiele wydań].
Davila Ross, M., Menzler, S. i Zimmermann, E. (2007). Rapid facial mimicry in oran‐
gutan play. Biology Letters 4: 27–30.
de Gelder, B. (2003). Towards the neurobiology of emotional body language. Nature
Review of Neuroscience 7: 242–249.
de Waal, F.B.M. (1996). Good Natured: The Origins of Right and Wrong in Humans
and Other Animals. Cambridge, MA: Harvard University Press.
de Waal, F.B.M. (2001). The Ape and the Sushi Master. New York: Basic Books.
de Waal, F.B.M., Boesch, C., Horner, V. i Whiten, A. (2008). Comparing children and
apes not so simple. Science 319: 569.
Dimberg, U., Thunberg, M. i Elmehed, K. (2000). Unconscious facial reactions to
emotional facial expressions. Psychological Science 11: 86–89.
Dosa, D.M. (2007). A day in the life of Oscar the cat. New England Journal of Medi‐
cine 357: 328–329.
Eisenberg, N. (2000). Empathy and sympathy. W: Handbook of Emotion, wyd. 2, red.
M. Lewis i J.M. Haviland-Jones, s. 677–691. New York: Guilford.
Ferrari P.F., Fogassi, L., Gallese, V. i Rizzolatti, G. (2003). Mirror neurons responding
to the observation of ingestive and communicative mouth actions in the mon‐
key ventral premotor cortex. European Journal of Neuroscience 17: 1703–
1714.
Ferrari, P.F., Visalberghi, E., Paukner, A., Fogassi, L., Ruggiero, A. i Suomi,
S.J. (2006). Neonatal imitation in rhesus macaques. PLoS-Biology 4: 1501–
1508.
Gallese, V. (2005). “Being like me”: Self-other identity, mirror neurons, and empathy.
W: Perspectives on Imitation, red. S. Hurley i N. Chater, s. 101–118. Cam‐
bridge, MA: MIT Press.
Gallese, V., Keysers, C. i Rizzolatti, G. (2004). A unifying view of the basis of social
cognition. Trends in Cognitive Science 8: 396–403.
Geissmann, T. i Orgeldinger, M. (2000). The relationship between duet songs and pair
bonds in siamangs. Hylobates syndactylus. Animal Behaviour 60: 805–809.
Goodall, J. (1990). Through a Window. Boston: Houghton Mifflin [wyd. polskie:
J. Goodall, Przez dziurkę od klucza: 30 lat obserwacji szympansów nad poto‐
kiem Gombe, tłum. J. Prószyński, Warszawa: Prószyński i S-ka, 1995].
Hatfield, E., Cacioppo, J.T. i Rapson, R.L. (1994). Emotional Contagion. Cambridge,
UK: Cambridge University Press.
Haun, D.B.M. i Call, J. (2008). Imitation recognition in great apes. Current Biology
18: 288–290.
Herman, L.H. (2002). Vocal, social, and self-imitation by bottlenosed dolphins. W:
Imitation in Animals and Artifacts, red. K. Dautenhahn i C.L. Nehaniv, s. 63–
108. Cambridge, MA: MIT Press.
Herrmann, E., Call, J., Hernàndez-Lloreda, M.V., Hare, B. i Tomasello, M. (2007).
Humans have evolved specialized skills of social cognition: The cultural intel‐
ligence hypothesis. Science 317: 1360–1366.
Hobbes, T. (1991 [oryg. 1651]). Leviathan. Cambridge, UK: Cambridge University
Press [wyd. polskie: T. Hobbes, Lewiatan, czyli Materia, forma i władza pań‐
stwa kościelnego i świeckiego, tłum. C. Znamierowski, wiele wydań].
Hoffman, M.L. (1978). Sex differences in empathy and related behaviors. Psychologi‐
cal Bulletin 84: 712–722.
Hopper, L., Spiteri, A., Lambeth, S.P., Schapiro, S.J., Horner, V. i Whiten, A. (2007).
Experimental studies of traditions and underlying transmission processes in
chimpanzees. Animal Behaviour 73: 1021–1032.
Horner, V. i Whiten, A. (2007). Learning from others’ mistakes? Limits on understan‐
ding a trap-tube task by young chimpanzees and children. Journal of Compa‐
rative Psychology 121: 12–21.
Horner, V., Whiten, A., Flynn, E. i de Waal, F.B.M. (2006). Faithful replication of fo‐
raging techniques along cultural transmission chains by chimpanzees and chil‐
dren. Proceedings National Academy of Sciences, USA 103: 13878–13883.
Iacoboni, M. (2005). Neural mechanisms of imitation. Current Opinion in Neurobio‐
logy 15: 632–637.
Joly-Mascheroni, R.M., Senju, A. i Shepherd, A.J. (2008). Dogs catch human yawns.
Biology Letters 4: 446–448.
Langford, D.J., i in. (2006). Social modulation of pain as evidence for empathy in
mice. Science 312: 1967–1970.
Lipps, T. (1903). Einfühlung, innere Nachahmung und Organempfindung. Archiv für
die gesammte Psychologie, t. I, cz. 2. Leipzig: Engelman.
Lucke, J.F. i Batson, C.D. (1980). Response suppression to a distressed conspecific:
Are laboratory rats altruistic? Journal of Experimental Social Psychology 16:
214–227.
MacLean, P.D. (1985). Brain evolution relating to family, play, and the separation call.
Archives of General Psychiatry 42: 405–417.
Marshall-Pescini, S. i Whiten, A. (2008). Social learning of nut-cracking behavior in
East African sanctuary-living chimpanzees (Pan troglodytes schweinfurthii).
Journal of Comparative Psychology 122: 186–194.
Marshall, J.T. i Sugardjito, J. (1986). Gibbon systematics. W: Comparative Primate
Biology, t. 1, red. D.R. Swindler i J. Erwin, s. 137–185. New York: Liss.
Martin, G.B. i Clark, R.D. (1982). Distress crying in neonates: Species and peer speci‐
ficity. Developmental Psychology 18: 3–9.
Masserman, J., Wechkin, M.S. i Terris, W. (1964). Altruistic behavior in rhesus mon‐
keys. American Journal of Psychiatry 121: 584–585.
McDougall, W. (1923 [oryg. 1908]). An introduction to Social Psychology. London:
Methuen.
McGrew, W.C. (2004). The Cultured Chimpanzee: Reflections on Cultural Primatolo‐
gy. Cambridge, UK: Cambridge University Press.
Meaney, C.A. (2000). In perfect unison. W: The Smile of a Dolphin: Remarkable Ac‐
counts of Animal Emotions, red. M. Bekoff, s. 50. New York: Discovery Bo‐
oks.
Meeren, H.K.M., van Heijnsbergen, C.C.R.J. i de Gelder, B. (2005). Rapid perceptual
integration of facial expression and emotional body language. Proceedings of
the National Academy of Sciences, USA 102: 16518–16523.
Meltzoff, A.N. i Moore, M.K. (1995). A theory of the role of imitation in the emer‐
gence of self. W: The Self in Infancy: Theory and Research, red. P. Rochat,
s. 73–93. Amsterdam: Elsevier.
Merleau-Ponty, M. (1964). The Primacy of Perception. Evanston, IL: North-western
University Press.
Miller, R.E. (1967). Experimental approaches to the physiological and behavioral con‐
comitants of affective communication in rhesus monkeys. W: Social Commu‐
nication among Primates, red. S.A. Altmann, s. 125–134. Chicago: University
of Chicago Press.
Miller, R.E., Murphy, J.V. i Mirsky, I.A. (1959). Relevance of facial expression and
posture as cues in communication of affect between monkeys. AMA Archives
of General Psychiatry 1: 480–488.
Moore, B.R. (1992). Avian movement imitation and a new form of mimicry: Tracing
the evoluting of a complex form of learning. Behaviour 122: 231–263.
Panksepp, J. (1998). Affective Neuroscience. New York: Oxford University Press.
Paukner, A., Anderson, J.R., Borelli, E., Visalberghi, E. i Ferrari, P.F. (2005). Macaqu‐
es recognize when they are being imitated. Biology Letters 1: 219–222.
Payne, K. (1998). Silent Thunder: In the Presence of Elephants. New York: Penguin.
Platek, S.M., Mohamed, F.B. i Gallup, G.G. (2005). Contagious yawning and the bra‐
in. Cognitive Brain Research 23: 448–452.
Povinelli, D.J. (2000). Folk Physics for Apes. Oxford, UK: Oxford University Press.
Prather, J.F., Peters, S., Nowicki, S. i Mooney, R. (2008). Precise auditory-vocal mir‐
roring in neurons for learned vocal communication. Nature 451: 305–310.
Preston, S.D. i de Waal, F.B.M. (2002). Empathy: Its ultimate and proximate bases.
Behavioral & Brain Sciences 25: 1–72.
Preston, S.D. i Stansfield, R.B. (2008). I know how you feel: Task-irrelevant facial
expressions are spontaneously processed at a semantic level. Cognitive, Affec‐
tive, & Behavioral Neuroscience 8: 54–64.
Preston, S.D., Bechara, A., Grabowski, T.J., Damasio, H. i Damasio, A.R. (2007). The
neural substrates of cognitive empathy. Social Neuroscience 2: 254–275.
Proffitt, D.R. (2006). Embodied perception and the economy of action. Perspectives
on Psychological Science 1: 110–122.
Provine, R. (2000). Laughter: A Scientific Investigation. New York: Viking.
Repp, B.H. i Knoblich, G. (2004). Perceiving action identity: How pianists recognize
their own performances. Psychological Science 15: 604–609.
Russon, A.E. (1996). Imitation in everyday use: Matching and rehearsal in the sponta‐
neous imitation of rehabilitant orangutans (Pongo pygmaeus). W: Reaching
into Thought: The Minds of the Great Apes, red. A.E. Russon, K.A. Bard
i S.T. Parker, s. 152–176. Cambridge, UK: Cambridge University Press.
Sagi, A. i Hoffman, M.L. (1976). Empathic distress in the newborn. Developmental
Psychology 12: 175–176.
Schloßberger, M. (2005). Die Erfahrung des Anderen: Gefühle im menschlichen Mite‐
inander. Berlin: Akademie Verlag.
Senju, A., Maeda, M., Kikuchi, Y., Hasegawa, T., Tojo, Y. i Osanai, H. (2007). Absen‐
ce of contagious yawning in children with autism spectrum disorder. Biology
Letters 3: 706–708.
Singer, T., Seymour, B., O’Doherty, J.P., Stephan, K.E., Dolan, R.J. i Frith,
C.D. (2006). Empathic neural responses are modulated by the perceived fair‐
ness of others. Nature 439: 466–469.
Sisk, J.P. (1993). Saving the world. First Things 33: 9–14.
Smith, A. (1976 [oryg. 1759]). A Theory of Moral Sentiments, red. D.D. Raphael,
A.L. Macfie. Oxford, UK: Clarendon Press [wyd. polskie: A. Smith, Teoria
uczuć moralnych, tłum. D. Petsch, Warszawa: PWN, 1989].
Sonnby-Borgström, M. (2002). Automatic mimicry reactions as related to differences
in emotional empathy. Scandinavian Journal of Psychology 43: 433–443.
Stürmer, S., Snyder, M. i Omoto, A.M. (2005). Prosocial emotions and helping: The
moderating role of group membership. Journal of Personality & Social Psy‐
chology 88: 532–546.
Taylor, S. (2002). The Tending Instinct. New York: Times Books.
Thelen, E., Schoner, G., Scheier, C. i Smith, L.B. (2001). The dynamics of embodi‐
ment: A field theory of infant perseverative reaching. Behavioral & Brain
Sciences 24: 1–86.
Thorndike, E.L. (1898). Animal intelligence: An experimental study of the associative
process in animals. Psychological Review & Monography 2: 551–553.
Tomasello, M. (1999). The Cultural Origins of Human Cognition. Cambridge, MA:
Harvard University Press [wyd. polskie: M. Tomasello, Kulturowe źródła
ludzkiego poznawania, tłum. J. Rączaszek, Warszawa: Państwowy Instytut
Wydawniczy, 2002].
van Baaren, R.B., Holland, R.W., Steenaert, B. i van Knippenberg, A. (2003). Mimi‐
cry for money: Behavioral consequences of imitation. Journal of Experimen‐
tal Social Psychology 39: 393–398.
van Hooff, J.A.R.A.M. (1972). A comparative approach to the phylogeny of laughter
and smiling. W: Non-verbal Communication, red. R. Hinde, s. 209–241. Cam‐
bridge, UK: Cambridge University Press.
van Schaik, C.P. (2004). Among Orangutans: Red Apes and the Rise of Human Cultu‐
re. Cambridge, MA: Belknap.
Walusinski, O. i Deputte, B.L. (2004). Le bâillement: Phylogenèse, éthologie, noso‐
génie. Revue Neurologique 160: 1011–1021.
Wascher, C.A.F., Scheiber, I.B.R. i Kotrschal, K. (2008). Heart rate modulation in by‐
standing geese watching social and non-social events. Proceedings of the Roy‐
al Society of London B 275: 1653–1659.
Wells, R.S. (2003). Dolphin social complexity: Lessons from long-term study and life
history. W: Animal Social Complexity, red. F.B.M. de Waal i P.L. Tyack, s. 32–
56. Cambridge, MA: Harvard University Press.
Whiten, A. i Ham R. (1992). On the nature and evolution of imitation in the animal
kingdom: Reappraisal of a century of research. W: Advances in the Study of
Behavior, t. 21, red. J.B. Slater i in., s. 239–283. New York: Academic Press.
Whiten, A., i in. (1999). Cultures in chimpanzees. Nature 399: 682–685.
Whiten, A., Horner, V. i de Waal, F.B.M. (2005). Conformity to cultural norms of tool
use in chimpanzees. Nature 437: 737–740.
Zahn-Waxler, C., Radke-Yarrow, M., Wagner, E. i Chapman, M. (1992). Development
of concern for others. Developmental Psychology 28: 126–136.

Rozdział 4. W nie swoich butach


Bailey, M.B. (1986). Every animal is the smartest: Intelligence and the ecological ni‐
che. W: Animal Intelligence, red. R. Hoage i L. Goldman, s. 105–113. Wa‐
shington, DC: Smithsonian Institution Press.
Batson, C.D. (1991). The Altruism Question: Toward a Social-Psychological Answer.
Hillsdale, NJ: Erlbaum.
Batson, C.D., i in. (1997). Is empathy-induced helping due to self-other merging? Jo‐
urnal of Personality & Social Psychology 73: 495–509.
Bradmetz, J. i Schneider, R. (1999). Is Little Red Riding Hood afraid of her grandmo‐
ther? Cognitive versus emotional response to a false belief. British Journal of
Developmental Psychology 17: 501–514.
Bugnyar, T. i Heinrich, B. (2005). Ravens, Corvus corax, differentiate between know‐
ledgeable and ignorant competitors. Proceedings of the Royal Society of Lon‐
don B 272: 1641–1646.
Burkart, J.M., Fehr, E., Efferson, C. i van Schaik, C.P. (2007). Other-regarding prefe‐
rences in a non-human primate: Common marmosets provision food altruisti‐
cally. Proceedings of the National Academy of Sciences, USA 104: 19762–
19766.
Cialdini, R.B., Brown, S.L., Lewis, B.P., Luce, C.L. i Neuberg, S.L. (1997). Reinter‐
preting the empathy-altruism relationship: When one into one equals oneness.
Journal of Personality & Social Psychology 73: 481–94.
Cools, A., van Hout, A.J.M. i Nelissen, M.H.J. (2008). Canine reconciliation and
third-party-initiated postconflict affiliation: Do peacemaking social mechani‐
sms in dogs rival those of higher primates? Ethology 114: 53–63.
Cordoni, G. i Palagi, E. (2008). Reconciliation in wolves (Canis lupus): New evidence
for a comparative perspective. Ethology 114: 298–308.
Dally, J.M., Emery, N.J. i Clayton, N.S. (2006). Food-caching western scrub-jays keep
track of who was watching when. Science 312: 1662–1665.
Darley, J.M. i Batson, C.D. (1973). From Jerusalem to Jericho: A study of situational
and dispositional variables in helping behavior. Journal of Personality & So‐
cial Psychology 27: 100–108.
de Gelder, B. (1987). On having a theory of mind. Cognition 27: 285–290.
de Waal, F.B.M. (2007 [oryg. 1982]). Chimpanzee Politics: Power and Sex among
Apes. Baltimore: Johns Hopkins University Press.
de Waal, F.B.M. (1989). Peacemaking among Primates. Cambridge, MA: Harvard
University Press.
de Waal, F.B.M. (1996). Good Natured: The Origins of Right and Wrong in Humans
and Other Animals. Cambridge, MA: Harvard University Press.
de Waal, F.B.M. (1997). Bonobo: The Forgotten Ape. Berkeley: University of Califor‐
nia Press.
de Waal, F.B.M. (2002). The Ape and the Sushi Master. New York: Basic Books.
de Waal, F.B.M. (2003). On the possibility of animal empathy. W: Feelings & Emo‐
tions: The Amsterdam Symposium, red. T. Manstead, N. Frijda i A. Fischer,
s. 379–399. Cambridge, UK: Cambridge University Press.
de Waal, F.B.M. (2008). Putting the altruism back into altruism: The evolution of em‐
pathy. Annual Review of Psychology 59: 279–300.
de Waal, F.B.M. (2010). The need for a bottom-up account of chimpanzee cognition.
W: The Mind of the Chimpanzee: Ecological and Experimental Perspectives,
red. E.V. Lonsdorf, S.R. Ross i T. Matsuzawa. Chicago: University of Chicago
Press.
de Waal, F.B.M., Leimgruber, K. i Greenberg, A.R. (2008). Giving is self-rewarding
for monkeys. Proceedings of the National Academy of Sciences, USA 105:
13685–13689.
de Waal, F.B.M. i van Roosmalen, A. (1979). Reconciliation and consolation among
chimpanzees. Behavioral Ecology & Sociobiology 5: 55–66.
Flombaum, J.I. i Santos, L.R. (2005). Rhesus monkeys attribute perceptions to others.
Current Biology 15: 447–452.
Fouts, R. i Mills, T. (1997). Next of Kin. New York: Morrow.
Fraser, O., Stahl, D. i Aureli, A. (2008). Stress reduction through consolation in chim‐
panzees. Proceedings of the National Academy of Sciences, USA 105: 8557–
8562.
Goodall, J. (1986). The Chimpanzees of Gombe: Patterns of Behavior. Cambridge,
MA: Belknap.
Goodall, J. (1990). Through a Window. Boston: Houghton Mifflin [wyd. polskie:
J. Goodall, Przez dziurkę od klucza: 30 lat obserwacji szympansów nad poto‐
kiem Gombe, tłum. J. Prószyński, Warszawa: Prószyński i S-ka, 1995].
Hare, B., Call, J. i Tomasello, M. (2001). Do chimpanzees know what conspecifics
know? Animal Behaviour 61: 139–151.
Harris, P., Johnson, C.N., Hutton, D., Andrews, G. i Cooke, T. (1989). Young chil‐
dren’s theory of mind and emotion. Cognition & Emotion 3: 379–400.
Hobson, R.P. (1991). Against the theory of “Theory of Mind”. British Journal of De‐
velopmental Psychology 9: 33–51.
Hoffman, M.L. (1981). Is altruism part of human nature? Journal of Personality &
Social Psychology 40: 121–137.
Hornstein, H.A. (1991). Empathic distress and altruism: Still inseparable. Psychologi‐
cal Inquiry 2: 133–135.
Humphrey, N. (1978). Nature’s psychologists. New Scientist 78: 900–904.
Jensen, K., Hare, B., Call, J. i Tomasello, M. (2006). What’s in it for me? Self-regard
precludes altruism and spite in chimpanzees. Proceedings of the Royal Society
of London B 273: 1013–1021.
Kagan, J. (2000). Human morality is distinctive. Journal of Consciousness Studies 7:
46–48.
Krebs, D.L. (1991). Altruism and egoism: A false dichotomy? Psychological Inquiry
2: 137–139.
Krensky, S. (2002). Abe Lincoln and the Muddy Pig. New York: Simon & Schuster.
Kuroshima, H., Fujita, K. Adachi, I., Iwata, K. i Fuyuki, A. (2003). A capuchin mon‐
key recognizes when people do and do not know the location of food. Animal
Cognition 6: 283–291.
Ladygina-Kohts, N.N. (2001 [1935]). Infant Chimpanzee and Human Child: A Classic
1935 Comparative Study of Ape Emotions and Intelligence, red. F.B.M. de
Waal. New York: Oxford University Press.
Lakshminarayanan, V.R. i Santos, L.R. (2008). Capuchin monkeys are sensitive to
others’ welfare. Current Biology 18: R999–R1000.
Lanzetta, J.T. i Englis, B.G. (1989). Expectations of cooperation and competition and
their effects on observers’ vicarious emotional responses. Journal of Persona‐
lity & Social Psychology 56: 543–554.
Lordkipanidze, D., i in. (2007). Postcranial evidence from early Homo from Dmanisi,
Georgia. Nature 449: 305–310.
MacNeilage, P.F. i Davis, B.L. (2000). On the origin of internal structure of word
forms. Science 288: 527–531.
McConnell, P. (2005). For the Love of a Dog. New York: Ballantine.
Menzel, E.W. (1972). Spontaneous invention of ladders in a group of young chimpan‐
zees. Folia primatologica 17: 87–106.
Menzel, E.W. (1974). A group of young chimpanzees in a one-acre field. W: Behavior
of Non-human Primates, t. 5, red. A.M. Schrier i F. Stollnitz, s. 83–153. New
York: Academic Press.
Menzel, E.W. i Johnson, M.K. (1976). Communication and cognitive organization in
humans and other animals. Annals of the New York Academy of Sciences 280:
131–142.
Nakamura, M., McGrew, W.C., Marchant, L.F. i Nishida, T. (2000). Social scratch:
Another custom in wild chimpanzees? Primates 41: 237–248.
O’Connell, S.M. (1995). Empathy in chimpanzees: Evidence for Theory of Mind?
Primates 36: 397–410.
Ottoni, E.B. i Mannu, M. (2001). Semi-free ranging tufted capuchin monkeys sponta‐
neously use tools to crack open nuts. International Journal of Primatology 22:
347–358.
Perner, J. i Ruffman, T. (2005). Infants’ insight into the mind: How deep? Science
308: 214–216.
Premack, D. i Woodruff, G. (1978). Does the chimpanzee have a theory of mind? Be‐
havioral and Brain Sciences 1: 515–526.
Rosenblatt, P. (2006). Two in a Bed: The Social System of Couple Bed Sharing. New
York: State University of New York Press.
Silk, J.B., i in. (2005). Chimpanzees are indifferent to the welfare of unrelated group
members. Nature 437: 1357–1359.
Smith, A. (1937 [oryg. 1759]). The Theory of Moral Sentiments. New York: Modern
Library [wyd. polskie: A. Smith, Teoria uczuć moralnych, tłum. D. Petsch,
Warszawa: PWN, 1989].
Swofford, A. (2003). Jarhead. New York: Scribner.
Tomasello, M. i Call, J. (2006). Do chimpanzees know what others see – or only what
they are looking at? W: Rational Animals?, red. S. Hurley i M. Nudds, s. 371–
384. Oxford, UK: Oxford University Press.
Virányi, Z., Topál, J., Miklósi, A. i Csányi, V. (2005). A nonverbal test of knowledge
attribution: A comparative study on dogs and human infants. Animal Cogni‐
tion 9: 13–26.
Warneken, F., Hare, B., Melis, A.P., Hanus, D. i Tomasello, M. (2007). Spontaneous
altruism by chimpanzees and young children. PLoS Biology 5: 1414–1420.
Wellman, H.M., Phillips, A.T. i Rodriguez, T. (2000). Young children’s understanding
of perception, desire, and emotion. Child Development 71: 895–912.
Wispé, L. (1991). The Psychology of Sympathy. New York: Plenum.
Yerkes, R.M. (1925). Almost Human. New York: Century.
Zahn-Waxler, C., Hollenbeck, B. i Radke-Yarrow, M. (1984). The origins of empathy
and altruism. W: Advances in Animal Welfare Science, red. M.W. Fox
i L.D. Mickley, s. 21–39. Washington, DC: Humane Society of the United Sta‐
tes.
Zillmann, D. i Cantor, J.R. (1977). Affective responses to the emotions of a protago‐
nist. Journal of Experimental Social Psychology 13: 155–165.
Rozdział 5. Słoń w pokoju
Anderson, J.R. i Gallup, G.G., Jr. (1999). Self-recognition in nonhuman primates: Past
and future challenges. W: Animal Models of Human Emotion and Cognition,
red. M. Haug i R.E. Whalen, s. 175–194. Washington, DC: APA.
Balfour, D. i Balfour, S. (1998). African Elephants, A Celebration of Majesty. New
York: Abbeville Press.
Bates, L.A., i in. (2008). Do elephants show empathy? Journal of Consciousness Stu‐
dies 15: 204–225.
Bekoff, M. (2001). Observations of scent-marking and discriminating self from others
by a domestic dog: Tales of displaced yellow snow. Behavioural Processes 55:
75–79.
Bekoff, M. i Sherman, P.W. (2003). Reflections on animal selves. Trends in Ecology
and Evolution 19: 176–180.
Bischof-Köhler, D. (1988). Über den Zusammenhang von Empathie und der Fähigkeit
sich im Spiegel zu erkennen. Schweizerische Zeitschrift für Psychologie 47:
147–159.
Bischof-Köhler, D. (1991). The development of empathy in infants. W: Infant Deve‐
lopment: Perspectives from German-Speaking Countries, red. M. Lamb
i M. Keller, s. 245–273. Hillsdale, NJ: Erlbaum.
Bonnie, K.E. i de Waal, F.B.M. (2004). Primate social reciprocity and the origin of
gratitude. W: The Psychology of Gratitude, red. R.A. Emmons i M.E. McCul‐
lough, s. 213–229. Oxford, UK: Oxford University Press.
Butterworth, G. i Grover, L. (1988). The origins of referential communication in hu‐
man infancy. W: Thought without Language, red. L. Weiskrantz, s. 5–24.
Oxford, UK: Clarendon.
Caldwell, M.C. i Caldwell, D.K. (1966). Epimeletic (care-giving) behavior in Cetacea.
W: Whales, Dolphins, and Porpoises, red. K.S. Norris, s. 755–789. Berkeley:
University of California Press.
Carpenter, C.R. (1934). A field study of the behavior and social relations of howling
monkeys. Comparative Psychology Monographs 10: 1–168.
Cenami Spada, E., Aureli, F., Verbeek, P. i de Waal, F.B.M. (1995). The self as refe‐
rence point: Can animals do without it? W: The Self in Infancy: Theory and
Research, red. P. Rochat, s. 193–215. Amsterdam: Elsevier.
Cheney, D.L. i Seyfarth, R.M. (2008). Baboon Metaphysics: The Evolution of a Social
Mind. Chicago: University of Chicago Press.
Connor, R.C. i Norris, K.S. (1982). Are dolphins reciprocal altruists? American Natu‐
ralist 119: 358–372.
de Waal, F.B.M. (2007 [oryg. 1982]). Chimpanzee Politics: Power and Sex among
Apes. Baltimore, MD: Johns Hopkins University Press.
de Waal, F.B.M. (1988). The communicative repertoire of captive bonobos (Pan pani‐
scus), compared to that of chimpanzees. Behaviour 106: 183–251.
de Waal, F.B.M. (1997). Bonobo: The Forgotten Ape. Berkeley: University of Califor‐
nia Press.
de Waal, F.B.M. (2001). The Ape and the Sushi Master. New York: Basic Books.
de Waal, F.B.M. (2008). Putting the altruism back into altruism: The evolution of em‐
pathy. Annual Review of Psychology 59: 279–300.
de Waal, F.B.M. i Aureli, F. (1996). Consolation, reconciliation, and a possible cogni‐
tive difference between macaque and chimpanzee. W: Reaching into Thought:
The Minds of the Great Apes, red. A.E. Russon, K.A. Bard i S.T. Parker, s. 80–
110. Cambridge, UK: Cambridge University Press.
de Waal, F.B.M., Dindo, M., Freeman, C.A. i Hall, M. (2005). The monkey in the mir‐
ror: Hardly a stranger. Proceedings of the National Academy of Sciences, USA
102: 11140–11147.
Decety, J. i Chaminade, T. (2003). When the self represents the other: A new cognitive
neuroscience view on psychological identification. Consciousness & Cogni‐
tion 12: 577–596.
Decety, J. i Grèzes, J. (2006). The power of simulation: Imagining one’s own and
other’s behavior. Brain Research 1079: 4–14.
Douglas-Hamilton, I., Bhalla, S., Wittemyer, G. i Vollrath, F. (2006). Behavioural re‐
actions of elephants towards a dying and deceased matriarch. Applied Animal
Behaviour Science 100: 87–102.
Emery, N.J. i Clayton, N.S. (2001). Effects of experience and social context on pro‐
spective caching strategies by scrub jays. Nature 414: 443–446.
Emery, N.J. i Clayton, N.S. (2004). The mentality of crows: Convergent evolution of
intelligence in corvids and apes. Science 306: 1903–1907.
Engh, A.L., i in. (2005). Behavioural and hormonal responses to predation in female
chacma baboons. Proceedings of the Royal Society of London B 273: 707–
712.
Epstein, R., Lanza, R.P. i Skinner, B.F. (1981). “Self-awareness” in the pigeon. Scien‐
ce 212: 695–696.
Gallup, G.G., Jr. (1970). Chimpanzees: Self-recognition. Science 167: 86–87.
Gallup, G.G., Jr. (1983). Toward a comparative psychology of mind. W: Animal Co‐
gnition and Behavior, red. R.L. Mellgren, s. 473–510. New York: North-Hol‐
land.
Goleman, D. (2006). Social Intelligence: The New Science of Human Relationships.
New York: Bantam Books.
Gould, S.J. (1977). Ontogeny and Phylogeny. Cambridge, MA: Harvard University
Press.
Hakeem, A.Y., Sherwood, C.C., Bonar, C.J., Butti, C., Hof, P.R. i Allman,
J.M. (2009). Von Economo Neurons in the elephant brain. Anatomical Record
292: 242–248.
Johnson, D.B. (1992). Altruistic behavior and the development of the self in infants.
Merrill-Palmer Quarterly of Behavior & Development 28: 379–388.
Jorgensen, M.J., Hopkins, W.D. i Suomi, S.J. (1995). Using a computerized testing
system to investigate the preconceptual self in nonhuman primates and hu‐
mans. W: The Self in Infancy: Theory and Research, red. P. Rochat, s. 243–
256. Amsterdam: Elsevier.
Ladygina-Kohts, N.N. (2001 [1935]). Infant Chimpanzee and Human Child: A Classic
1935 Comparative Study of Ape Emotions and Intelligence, red. F.B.M. de
Waal. New York: Oxford University Press.
Krause, M.A. (1997). Comparative perspectives on pointing and joint attention in
children and apes. International Journal of Comparative Psychology 10: 137–
157.
Kummer, H. (1968). Social Organization of Hamadryas Baboons. Chicago: Universi‐
ty of Chicago Press.
Leavens, D.A. i Hopkins, W.D. (1998). Intentional communication by chimpanzees:
A cross-sectional study of the use of referential gestures. Developmental Psy‐
chology 34: 813–822.
Leavens, D.A. i Hopkins, W.D. (1999). The whole-hand point: The structure and func‐
tion of pointing from a comparative perspective. Journal of Comparative Psy‐
chology 113: 417–425.
Lewis, M. i Ramsay, D. (2004). Development of self-recognition, personal pronoun
use, and pretend play during the 2nd year. Child Development 75: 1821–1831.
Manger, P.R. (2006). An examination of cetacean brain structure with a novel hypo‐
thesis correlating thermogenesis to the evolution of a big brain. Biological Re‐
view 81: 293–338.
Marais, E.N. (1939). My Friends the Baboons. New York: McBride.
Marino, L. (1998). A comparison of encephalization between odontocete cetaceans
and anthropoid primates. Brain, Behavior, and Evolution 51: 230–238.
Marino, L., i in. (2007). Cetaceans have complex brains for complex cognition. PLoS-
Biology 5: e139.
Medicus, G. (1992). The inapplicability of the biogenetic rule to behavioral develop‐
ment. Human Development 35: 1–8.
Menzel, C.R. (1999). Unprompted recall and reporting of hidden objects by a chim‐
panzee (Pan troglodytes) after extended delays. Journal of Comparative Psy‐
chology 113: 426–434.
Menzel, E.W. (1973). Leadership and communication in young chimpanzees. W: Pre‐
cultural Primate Behavior, red. E.W. Menzel. Basel: Karger.
Menzel, E.W. (1979). Communication of object-locations in a group of young chim‐
panzees. W: The Great Apes, red. D.A. Hamburg i E.R. McCown, s. 359–371.
Menlo Park, CA: Benjamin Cummings.
Moss, C. (1988). Elephant Memories: Thirteen Years in the Life of an Elephant Fami‐
ly. New York: Fawcett Columbine.
Nimchinsky, E.A., i in. (1999). A neuronal morphologic type unique to humans and
great apes. Proceedings of the National Academy of Sciences, USA 96: 5268–
5273.
Plotnik, J., de Waal, F.B.M. i Reiss, D. (2006). Self-recognition in an Asian elephant.
Proceedings of the National Academy of Sciences, USA 103: 17053–17057.
Poole, J. (1996). Coming of Age with Elephants: A Memoir. New York: Hyperion.
Povinelli, D.J. (1989). Failure to find self-recognition in Asian elephants (Elephas
maximus) in contrast to their use of mirror cues to discover hidden food. Jour‐
nal of Comparative Psychology 103: 122–131.
Povinelli, D.J. i Cant, J.G.H. (1995). Arboreal clambering and the evo-lution of self-
conception. Quarterly Review of Biology 70: 393–421.
Preston, S.D. i de Waal, F.B.M. (2002). Empathy: Its ultimate and proximate bases.
Behavioral & Brain Sciences 25: 1–72.
Reiss, D. i Marino, L. (2001). Mirror self-recognition in the bottlenose dolphin:
A case of cognitive convergence. Proceedings of the National Academy of
Sciences, USA 98: 5937–5942.
Rochat, P. (2003). Five levels of self-awareness as they unfold early in life. Conscio‐
usness & Cognition 12: 717–731.
Sapolsky, R.M. (2001). A Primate’s Memoir: A Neuroscientist’s Unconventional Life
among the Baboons. New York: Scribner.
Schino, G., Geminiani, S., Rosati, L. i Aureli, F. (2004). Behavioral and emotional re‐
sponse of Japanese macaque mothers after their offspring receive an aggres‐
sion. Journal of Comparative Psychology 118: 340–346.
Seed, A.M., Clayton, N.S. i Emery, N.J. (2007). Postconflict third-party affiliation in
rooks. Current Biology 17: 152–158.
Seeley, W.W., i in. (2006). Early frontotemporal dementia targets neurons unique to
apes and humans. Annals of Neurology 60: 660–667.
Semendeferi, K., Lu, A., Schenker, N. i Damasio, H. (2002). Humans and great apes
share a large frontal cortex. Nature Neuroscience 5: 272–276.
Siebenaler, J.B. i Caldwell, D.K. (1956). Cooperation among adult dol-phins. Journal
of Mammalogy 37: 126–128.
Smuts, B.B. (1999 [oryg. 1985]). Sex and Friendship in Baboons. Cambridge, MA:
Harvard University Press.
Thompson, R.K.R. i Contie, C.L. (1994). Further reflections on mirror usage by pige‐
ons: Lessons from Winnie-the-Pooh and Pinocchio too. W: Self-Awareness in
Animals and Humans, red. S.T. Parker i in., s. 392–409. Cambridge, UK:
Cambridge University Press.
Toda, K. i Watanabe, S. (2008). Discrimination of moving video images of self by pi‐
geons (Columba livia). Animal Cognition 11: 699–705.
Tomasello, M., Carpenter, M. i Liszkowski, U. (2007). A new look at infant pointing.
Child Development 78: 705–722.
Trivers, R.L. (1971). The evolution of reciprocal altruism. Quarterly Review of Biolo‐
gy 46: 35–57.
Veà, J.J. i Sabater-Pi, J. (1998). Spontaneous pointing behaviour in the wild pygmy
chimpanzee. Folia primatologica 69: 289–290.
Verbeek, P. i de Waal, F.B.M. (1997). Postconflict behavior in captive brown capu‐
chins in the presence and absence of attractive food. International Journal of
Primatology 18: 703–725.
von Hoesch, W. (1961). Über Ziegenhütende Bärenpaviane. Zeitschrft für Tierpsycho‐
logie 18: 297–301.
Zahn-Waxler, C., Radke-Yarrow, M., Wagner, E. i Chapman, M. (1992). Development
of concern for others. Developmental Psychology 28: 126–136.

Rozdział 6. Fair play


Ahn, T.K., Ostrom, E., Schmidt, D. i Walker, J. (2003). Trust in two-person games:
Game structures and linkages. W: Trust and Reciprocity, red. E. Ostrom
i J. Walker, s. 323–351. New York: Russell Sage.
Alvard, M. (2004). The Ultimatum Game, fairness, and cooperation among big game
hunters. W: Foundations of Human Sociality: Ethnography and Experiments
in 15 Small-scale Societies, red. J. Henrich i in., s. 413–435. London: Oxford
University Press.
Amati, S., Babweteera i Wittig, R.M. (2008). Snare removal by a chimpanzee of the
Sonso community, Budongo Forest (Uganda). Pan Africa News 15: 6–8.
Bartels, L.M. (2008). The Political Economy of the New Gilded Age. Princeton, NJ:
Princeton University Press.
Beck, B.B. (1973). Cooperative tool use by captive Hamadryas baboons. Science 182:
594–597.
Bellugi, U., Lichtenberger, L., Jones, W., Lai, Z. i St. George, M. (2000). The neuro‐
cognitive profile of Williams Syndrome: A complex pattern of strengths and
weaknesses. Journal of Cognitive Neuroscience 12: 7–29.
Boehm, C. (1993). Egalitarian behavior and reverse dominance hierarchy. Current An‐
thropology 34: 227–254.
Boesch, C. i Boesch-Achermann, H. (2000). The Chimpanzees of the Taï Forest.
Oxford, UK: Oxford University Press.
Boyd, R. (2006). The puzzle of human sociality. Science 314: 1555–1556.
Bräuer, J., Call, J. i Tomasello, M. (2009). Are apes inequity averse? New data on the
token-exchange paradigm. American Journal of Primatology 71: 175–181.
Brosnan, S.F. (2008). Responses to inequity in non-human primates. W: Neuroecono‐
mics: Decision Making and the Brain, red. P.W. Glimcher i in., s. 283–300.
New York: Academic Press.
Brosnan, S.F. i de Waal, F.B.M. (2003). Monkeys reject unequal pay. Nature 425:
297–299.
Brosnan, S.F. i de Waal, F.B.M. (2004). Socially learned preferences for differentially
rewarded tokens in the brown capuchin monkey. Journal of Comparative Psy‐
chology 118: 133–139.
Brosnan, S.F., Schiff, H. i de Waal, F.B.M. (2005). Tolerance for in-equity increases
with social closeness in chimpanzees. Proceedings of the Royal Society of
London B 272: 253–258.
Bshary, R. i Würth, M. (2001). Cleaner fish Labroides dimidiatus manipulate client
reef fish by providing tactile stimulation. Proceedings of the Royal Society of
London B 268: 1495–1501.
Burnham, T.C. i Johnson, D.D.P. (2005). The biological and evolutionary logic of hu‐
man cooperation. Analyse & Kritik 27: 113–135.
Chase, I. (1988). The vacancy chain process: A new mechanism of resource distribu‐
tion in animals with application to hermit crabs. Animal Behaviour 36: 1265–
1274.
Clark, M.S. i Grote N.K. (2003). Close relationships. W: Handbook of Psychology:
Personality and Social Psychology, red. T. Millon i M.J. Lerner, s. 447–461.
New York: John Wiley.
Csányi (2005). If Dogs Could Talk: Exploring the Canine Mind. New York: North Po‐
int.
Dana, J.D., Kuang, J. i Weber, R.A. (2004). Exploiting moral wriggle room: Behavior
inconsistent with a preference for fair outcomes. Social Science Research Ne‐
twork, abstrakt nr 400900.
de Waal, F.B.M. (2007 [oryg. 1982]). Chimpanzee Politics. Baltimore: Johns Hopkins
University Press.
de Waal, F.B.M. (1989). Food sharing and reciprocal obligations in chimpanzees. Jo‐
urnal of Human Evolution 18: 433–459.
de Waal, F.B.M. (1996). Good Natured: The Origins of Right and Wrong in Humans
and Other Animals. Cambridge, MA: Harvard University Press.
de Waal, F.B.M. (1997). Bonobo: The Forgotten Ape, with photographs by Frans Lan‐
ting. Berkeley: University of California Press.
de Waal, F.B.M. (1997). The chimpanzee’s service economy: Food for grooming.
Evolution of Human Behavior 18: 375–86.
de Waal, F.B.M. (2000). Attitudinal reciprocity in food sharing among brown capu‐
chins. Animal Behaviour 60: 253–261.
de Waal, F.B.M. i Berger, M. L. (2000). Payment for labour in monkeys. Nature 404:
563.
de Waal, F.B.M., Leimgruber, K. i Greenberg, A.R. (2008). Giving is self-rewarding
for monkeys. Proceedings of the National Academy of Sciences, USA 105:
13685–13689.
de Waal, F.B.M. i Luttrell, L.M. (1988). Mechanisms of social reciprocity in three pri‐
mate species: Symmetrical relationship characteristics or cognition? Ethology
& Sociobiology 9: 101–118.
Fehr, E. i Fischbacher, U. (2003), The nature of altruism. Nature 425: 785–791.
Fehr, E. i Schmidt, K.M. (1999). A theory of fairness, competition, and cooperation.
Quarterly Journal of Economics 114: 817–868.
Fletcher, G.E. (2008). Attending to the outcome of others: Disadvantageous inequity
aversion in male capuchin monkeys. American Journal of Primatology 70:
901–905.
Frank, R.H. (1988). Passions Within Reason. New York: Norton.
Frank, R.H. i Cook, P.J. (1995). Winner-Take-All Society. New York: Free Press.
Freud, S. (1950 [oryg. 1913]). Totem and Taboo: Some Points of Agreement between
the Mental Lives of Savages and Neurotics. New York: Norton.
Gintis, H., Bowles, S., Boyd, R. i Fehr, E. (2005). Moral Sentiments and Material In‐
terests. Cambridge, MA: MIT Press.
Güth, W., Schmittberger, R. i Schwarze, B. (1982). An experimental analysis of ulti‐
matum bargaining. Journal of Economic Behavior & Organization 3: 367–
388.
Handler, J.F. (2004). Social Citizenship and Workfare in the United States and Western
Europe: The Paradox of Inclusion. Cambridge, UK: Cambridge University
Press.
Harbaugh, W.T., Mayr, U. i Burghart, D.R. (2007). Neural responses to taxation and
voluntary giving reveal motives for charitable donations. Science 326:1622–
1625.
Heidary, F., i in. (2008). Food inequality negatively impacts cardiac health in rabbits.
PLoS ONE 3(11): e3705. doi:10.1371/journal.pone.0003705.
Henrich, J., Boyd, R., Bowles, S., Camerer, C., Gintis, H., McElreath, R. i Fehr,
E. (2001). In search of Homo economicus: Experiments in 15 small-scale so‐
cieties. American Economic Review 91: 73–79.
Henzi, S.P. and Barrett, L. (2002). Infants as a commodity in a baboon market. Animal
Behaviour 63: 915–921.
Hobbes, T. (2004 [oryg. 1651]). De Cive. Whitefish, MT: Kessinger.
Hockings, K.J., i in. (2007). Chimpanzees share forbidden fruit. PLoS ONE 9: e886.
Jensen, K., Call, J. i Tomasello, M. (2007). Chimpanzees are rational maximizers in
an Ultimatum Game. Science 318: 107–109.
Kahneman, D., Knetsch, J. i Thaler, R. (1986). Fairness and the assumptions of econo‐
mics. Journal of Business 59: 285–300.
Knutson, B., Wimmer, G.E., Kuhnen, C.M. i Winkielman, P. (2008). Nucleus accum‐
bens activation mediates the influence of reward cues on financial risk taking.
NeuroReport 19: 509–513.
Koyama, N.F., Caws, C. i Aureli, F. (2006). Interchange of grooming and agonistic
support in chimpanzees. International Journal of Primatology 27: 1293–1309.
Kropotkin, P. (1906). The Conquest of Bread. New York: Putnam.
Kummer, H. (1991). Evolutionary transformations of possessive behavior. Journal of
Social Behavior and Personality 6: 75–83.
Langergraber, K.E., Mitani, J.C. i Vigilant, L. (2007). The limited impact of kinship
on cooperation in wild chimpanzees. Proceedings of the National Academy of
Sciences, USA 104: 7786–7790.
Neiworth, J.J., Johnson, E.T., Whillock, K., Greenberg, J. i Brown, V. (2009). Is a sen‐
se of inequity an ancestral primate trait? Testing social inequity in cotton top
tamarins (Saguinus oedipus). Journal of Comparative Psychology 123: 10–17.
Némirovsky, I. (2006). Suite Française. New York: Knopf.
Nishida, T., Hasegawa, T., Hayaki, H., Takahata, Y. i Uehara, S. (1992). Meat-sharing
as a coalition strategy by an alpha male chimpanzee? W: Topics of Primatolo‐
gy, red. T. Nishida, s. 159–174. Tokyo: Tokyo Press.
Noë, R. i Hammerstein, P. (1994). Biological markets: Supply and demand determine
the effect of partner choice in cooperation, mutualism and mating. Behavioral
Ecology & Sociobiology 35: 1–11.
Pepperberg, I.M. (2008). Alex & Me. New York: Collins.
Perry, S. (2008). Manipulative Monkeys: The Capuchins of Lomas Barbudal. Cam‐
bridge, MA: Harvard University Press.
Perry, S. i Rose, L. (1994). Begging and transfer of coati meat by white-faced capu‐
chin monkeys, Cebus capucinus. Primates 35: 409–415.
Perry, S., i in. (2003). Social conventions in wild white-faced capuchin monkeys: Evi‐
dence for traditions in a neotropical primate. Current Anthropology 44: 241–
268.
Range, F., Horn, L., Viranyi, Z. i Huber, L. (2009). The absence of reward induces in‐
equity aversion in dogs. Proceedings of the National Academy of Sciences,
USA 106: 340–345.
Rose, L. (1997). Vertebrate predation and food-sharing in Cebus and Pan. Internatio‐
nal Journal of Primatology 18: 727–765.
Rosenau, P.V. (2006). Is economic theory wrong about human nature? Journal of Eco‐
nomic and Social Policy 10: 16–78.
Sanfey, A.G., Rilling, J.K., Aronson, J.A., Nystrom, L.E. i Cohen, J.D. (2003). The
neural basis of economic decision-making in the ultimatum game. Science
300: 1755–1758.
Shermer, M. (2008). The Mind of the Market. New York: Times Books.
Skyrms, B. (2004). The Stag Hunt and the Evolution of Social Structure. Cambridge,
UK: Cambridge University Press.
Smith, A. (1982 [oryg. 1776]). An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of
Nations. Indianapolis, IN: Liberty Classics [wyd. polskie: A. Smith, Badania
nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, tłum. A. Prejbisz, B. Jasińska,
wiele wydań].
Subramanian, S.V. i Kawachi, I. (2003). The association between state income inequ‐
ality and worse health is not confounded by race. International Journal of Epi‐
demiology 32: 1022–1028.
Trivers, R. (2004). Mutual benefits at all levels of life. Science 304: 964–965.
van Wolkenten, M., Brosnan, S.F. i de Waal, F.B.M. (2007). Inequity responses of
monkeys modified by effort. Proceedings of the National Academy of Scien‐
ces, USA 104: 18854–18859.
Visalberghi, V. i Anderson, J. (2008). Fair game for chimpanzees. Science 319: 283–
284.
Wilkinson, G.S. (1988). Reciprocal altruism in bats and other mammals. Ethology &
Sociobiology 9: 85–100.
Wilkinson, R.G. (2006). The impact of inequality. Social Research 73: 711–732.
Wolfe, J.B. (1936). Effectiveness of token-rewards for chimpanzees. Comparative
Psychology Monographs 12 (5): 1–72.
Zak, P. (2008). Moral Markets. Princeton, NJ: Princeton University Press.

Rozdział 7. Krzywe drewno


Allen, J.G., Fonagy, P. i Bateman, A.W. (2008). Mentalizing in Clinical Practice. Ar‐
lington, VA: American Psychiatric Publishing.
Babiak, P. i Hare, R.D. (2006). Snakes in Suits: When Psychopaths Go to Work. New
York: Collins.
Baron-Cohen, S. (2003). The Essential Difference: The Truth About the Male and Fe‐
male Brain. New York: Basic Books.
Blair, R.J.R. (1995). A cognitive developmental approach to morality: Investigating
the psychopath. Cognition 57: 1–29.
Colapinto, J. (2000). As Nature Made Him: The Boy Who Was Raised as a Girl. New
York: HarperCollins.
Coolidge, F.L., Davis, F.L. i Segal, D.L. (2007). Understanding mad-men: A DSM-IV
assessment of Adolf Hitler. Individual Differences Research 5: 30–43.
de Mandeville, B. (1966 [1714]). The Fable of the Bees: or Private Vices, Publick Be‐
nefits, t. I. London: Oxford University Press.
de Vignemont, F. i Singer, T. (2006). The empathic brain: How, when and why?
Trends in Cognitive Sciences 10: 435–441.
Eisenberg, N. (2000). Empathy and sympathy. W: Handbook of Emotion, red. M. Le‐
wis i J.M. Haviland-Jones, s. 677–691. New York: Guilford Press.
Feingold, A. (1994). Gender differences in personality: A meta-analysis. Psychologi‐
cal Bulletin 116: 429–456.
Freeman, R.E. (1984). Strategic Management: A Stakeholder Approach. Boston: Pit‐
man.
Grossman, D. (1995). On Killing: The Psychological Cost of Learning to Kill in War
and Society. New York: Back Bay Books.
Hoffman, M.L. (1981). Perspectives on the difference between understanding people
and understanding things: The role of affect. W: Social Cognitive Develop‐
ment, red. J.H. Flavell i L. Ross, s. 67–81. Cambridge, UK: Cambridge Uni‐
versity Press.
Jaffee, S. i Hyde, J.S. (2000). Gender differences in moral orientation: A meta-analy‐
sis. Psychological Bulletin 126: 703–726.
Kagan, J. (2004). The uniquely human in human nature. Daedalus 133 (4): 77–88.
Kant, I. (1784). Idee zu einer allgemeinen Geschichte in weltbürgerlicher Absicht.
Berlinische Monatsschrift, XI 1784: 385–411.
McConnell, P.B. (2005). For the Love of a Dog: Understanding Emotions in You and
Your Best Friend. New York: Ballantine.
Mencius (1895 [oryg. IV w. p.n.e.]). The Works of Mencius, transl. J. Legge. Oxford,
UK: Clarendon.
Montagu, A. i Matson, F. (1983). The Dehumanization of Man. New York: McGraw-
Hill.
Nisters, B. (1950). Tertullian: Seine Persönlichkeit und sein Schicksal. Münsterische
Beiträge zur Theologie 25.
Pinker, S. (2002). The Blank Slate: The Modern Denial of Human Nature. New York:
Viking.
Premack, D. (2007). Human and animal cognition: Continuity and discontinuity. Pro‐
ceedings of the National Academy of Sciences, USA 104: 13861–13867.
Preston, S.D. i de Waal F.B.M. (2002). Empathy: Its ultimate and proximate bases.
Behavioral & Brain Sciences 25: 1–72.
Ridley, M. (2001). Re-reading Darwin. Prospect 66: 74–76.
Rowlands, M. (2008). The Philosopher and the Wolf. London: Granta.
Rowling, J.K. (2008). Magic for Muggles. Greater Good V (1): 40.
Sapolsky, R.M. i Share, L.J. (1998). Darting terrestrial primates in the wild: A primer.
American Journal of Primatology 44: 155–167.
Singer, T., Seymour, B., O’Doherty, J.P., Stephan, K.E., Dolan, R.J. i Frith,
C.D. (2006). Empathic neural responses are modulated by the perceived fair‐
ness of others. Nature 439: 466–469.
Trotsky, L. (1922). The tasks of communist education. Communist Review 4 (7).
Waite, R. (1977). The Psychopathic God: Adolph Hitler. New York: Basic Books.
Wight, J.B. (2003). Teaching the ethical foundations of economics. Chronicle of Hi‐
gher Education, 15 sierpnia 2003.
Zahn-Waxler, C., Crick, N., Shirtcliff, E.A. i Woods, K. (2006). The origins and deve‐
lopment of psychopathology in females and males. W: Developmental Psy‐
chopathology, wyd. 2, t. I, red. D. Cicchetti i D.J. Cohen, s. 76–138. New
York: John Wiley.
Zahn-Waxler, C., Radke-Yarrow, M., Wagner, E. i Chapman, M. (1992). Development
of concern for others. Developmental Psychology 28: 126–36.
Zak, P.J. (2005). The neuroeconomics of trust. Available at Social Science Research
Network, abstract 764944.
Podziękowania

P rzez mniej więcej dziesięć lat zbierałem informacje na temat roli


empatii i zaufania w społeczeństwach – zarówno ludzkich, jak
i zwierzęcych – do Wieku empatii. Ta książka sporo zawdzięcza wielu
ludziom, zwłaszcza mojemu stale zmieniającemu się zespołowi nawet
dwadzieściorga studentów, techników i naukowców w Living Links
Center przy Emory University w Atlancie. Chciałbym podziękować tym
moim współpracownikom, kolegom i przyjaciołom, którzy dzielili się ze
mną swoimi uwagami na temat fragmentów manuskryptu lub też do
starczali mi obserwacji, pomysłów i cytatów. Są to: John Allman, Filip
po Aureli, Christophe Boesch, Peter Bos, Sarah Brosnan, Devyn Carter,
Marietta Dindo, Pier Francesco Ferrari, Jessica Flack, Robert Frank,
Amy Fultz, Beatrice de Gelder, Milton Harris, Yuko Hattori, Victoria
Horner, Scott Lilienfeld, Charles Menzel, Alison Nash, Mathias Osvath,
Susan Perry, Ing-Marie Persson, Diana Reiss, Colleen Schaffner, Anin
dya Sinha, Susan Stanich, Benjamin de Waal, Polly Wiesner oraz Tiffany
Young.
Na moje serdecznie podziękowanie zasługują następnie: Toshisada
Nishida, który zaprosił mnie do swojego obozu w górach Mahale
w Tanzanii, Joshua Plotnik i Richard Lair za ich gościnność, gdy przy
jechałem do Tajlanii, by obserwować słonie, Maria Butovskaya za zor
ganizowanie specjalnie dla mnie wizyty w Muzeum Darwina w Mo
skwie, Emil Menzel za wyrażenie zgody na wywiad o jego pionierskich
ideach, świętej pamięci Wim Suermondt za to, że nauczył mnie rysować,
oraz Stephanie Preston za to, że pomogła mi w rozwijaniu moich zasad
niczych poglądów na to, jak działa empatia. Nasze badania są możliwe
dzięki finansowaniu przez National Science Foundation, National Insti
tutes of Healts, Emory University oraz dzięki datkom prywatnym. Dzię
kuję następnie mojej agentce Michelle Tessler za nieustające wsparcie
oraz Johnowi Glusmanowi z Harmony Books za zachętę i krytyczną
lekturę całego tekstu
Moją pierwszą czytelniczką, jak zawsze, była moja żona Catherine
Marin, dzięki której tekst jest klarowny i czytelny i która zawsze rozja
śnia moje życie.
O autorze

F rans de Waal otrzymał tytuł doktora nauk biologicznych (Ph.D.) na


Uniwersytecie w Utrechcie w Holandii – z którego to kraju pocho
dzi – po czym w 1981 roku przeniósł się do Stanów Zjednoczonych.
W swojej pierwszej książce, Chimpanzee Politics, porównał spoufalanie
się i intrygi szympansów prowadzących walkę o władzę z tym, co robią
ludzcy politycy. Od tego czasu de Waal stale dokonuje porównań po
między zachowaniem ludzi i innych naczelnych, od agresji po moralność
i kulturę. Jego książki popularyzatorskie, przetłumaczone na ponad
piętnaście języków, uczyniły go jednym z najsłynniejszych prymatolo
gów na świecie.
Dzięki odkryciu godzenia się po walce u naczelnych de Waal otworzył
nowy obszar badawczy poświęcony rozwiązywaniu konfliktów u zwie
rząt. Za swoją książkę Peacemaking among Primates otrzymał w 1989
roku nagrodę Los Angeles Times Book Award. Jego artykuły naukowe
publikowano w czasopismach takich jak „Science”, „Nature”, „Scientific
American” oraz czasopismach specjalistycznych poświęconych zacho
waniu zwierząt. De Waal pracuje na Wydziale Psychologii Emory Uni
versity oraz jest kierownikiem Living Links Center w Yerkes National
Primate Research Center w Atlancie. Jest członkiem amerykańskiej Na
rodowej Akademii Nauk i holenderskiej Królewskiej Akademii Nauk.
W 2007 roku „Time” umieścił go na liście stu najbardziej wpływowych
ludzi na świecie.
Wraz ze swoją żoną Catherine oraz kotami de Waal mieszka w lesi
stych okolicach Stone Mountain w stanie Georgia. Więcej informacji
o autorze i jego książce można znaleźć pod adresem: www.emo
ry.edu/LIVING_LINKS/Empathy.
Przypisy

Wstęp
[1] Cytat z wystąpienia z 2006 roku; Northwestern University News Service, 22
czerwca 2006.

Rozdział 1. Biologia, z lewej i prawej strony


[1] Federalist Paper No. 51 (Rossiter, 1961, s. 322).
[2] Adam Smith, The Theory of Moral Sentiments (1759, s. 9) [wyd. polskie: A. Smith,
Teoria uczuć moralnych, tłum. D. Petsch, Warszawa: PWN, 1989, s. 5].
[3] 2 marca 2007 roku Newt Gingrich tak powiedział w trakcie Conservative Political
Action Conference: „Jak to możliwe, że jest taki bałagan jak w Nowym Orleanie i nie
ma dogłębnego śledztwa w sprawie działań rządu federalnego, stanowego, władz
miejskich, klęski zachowań obywatelskich w Ninth Ward, gdzie 22 tysiące ludzi było
tak źle wyedukowanych i nieprzygotowanych, że dosłownie nie potrafili zejść z drogi
huraganu...”.
[4] Charles Darwin, The Descent of Man, 1871, s. 71–72 [wyd. polskie: K. Darwin,
O pochodzeniu człowieka, tłum. S. Panek, Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Rol
nicze i Leśne, 1959, s. 54].
[5] Argumentacja omówiona bliżej w: Primates i Philosophers: How Morality Evolved,
2006 [wyd. polskie: F. de Waal, Małpy i filozofowie. Skąd pochodzi moralność, tłum.
B. Brożek, M. Furman, Kraków: Copernicus Center Press, 2013].
[6] John B. Watson (1878–1958) i B.F. Skinner (1904–1990), obaj zainteresowani za
chowaniem zwierząt i jego związkami z zachowaniami ludzkimi, byli założycielami
wpływowej szkoły behawioryzmu.
[7] W sprawie poglądów Watsona, dość typowych jak na epokę, w której żył, oraz po
staci Harry’ego Harlowa zob.: Deborah Blum, Love at Goon Park (2002).
[8] Choć etykieta „Buszmeni” może wydawać się politycznie niepoprawna, obejmuje
zarówno mężczyzn, jak i kobiety. [Końcówka „-men” w języku angielskim sugeruje
płeć męską – przyp. tłum.]. Elizabeth Marshall Thomas wyjaśnia, że tak właśnie nazy
wają się sami członkowie tej grupy. Termin „San” stosowany przez antropologów to
najwyraźniej pejoratywne określenie pochodzące od słowa z języka Nama oznaczają
cego „bandytę” (The Old Way, 2006, s. 47).
[9] Niecałe dwa miliony lat temu Homo erectus wciąż posiadał cechy świadczące
o przystosowaniu do środowiska nadrzewnego – mógł więc spać na drzewach ze
względów bezpieczeństwa (Lordkipanidze i in., 2007).
[10] Kimberley Hockings wraz ze współpracownikami (2006) udokumentowali prze
chodzenie przez drogę szympansów żyjących w pobliżu populacji ludzkich w Afryce
Zachodniej.
[11] Jean-Jacques Rousseau, który zasłynął ze stwierdzenia, że „człowiek urodził się
wolny”, wyjaśniał: „Pierwszym prawem człowieka jest troska o własne przeżycie; ma
więc przede wszystkim powinności względem siebie; gdy tylko osiągnie wiek rozumu,
staje się jedynym sędzią, decydującym, co jest najlepszym środkiem do tego celu; staje
się swym własnym panem” (The Social Contract, 1762, s. 49–50). Rousseau wyobrażał
sobie naszych przodków jako śpiących pod drzewem owocowym w dżungli: z pełnymi
brzuchami i głową wolną od trosk. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak wiel
ką iluzją jest takie beztroskie życie; sam Rousseau miał pięcioro dzieci, stale zatrudniał
pomoc domową, a każde z jego dzieci trafiło ostatecznie do sierocińca.
[12] Winston Churchill (Thoughts and Adventures, 1932).
[13] Badający mury Jerycha izraelski archeolog Ofer Bar-Yosef (1986) odnotował że
miasto to nie miało żadnych znanych wrogów, nagromadzenie gruzu oznaczało, że na
mury dało się wspiąć (do czego by nie dopuszczono, gdyby służyły celom militarnym),
a Jerycho znajdowało się na zboczu łagodnie opadającym w kierunku zlewni, co ozna
cza, że prawdopodobnie dochodziło tam do potężnych spływów błotnych.
[14] Badanie DNA mitochondrialnego wskazuje na to, że nasz gatunek znalazł się bli
sko wyginięcia, przy całkowitej populacji około dwóch tysięcy osobników, która potem
powoli się odbudowała (Behar i in. 2008). „Niewielkie grupki wczesnych ludzi rozwi
jały się w izolacji od siebie nawzajem nawet przez połowę historii naszego gatunku”,
jak mówi Doron Behar, genetyk z Hajfy w Izraelu (wywiad z 25 kwietnia 2008,
www.breitbart.com).
[15] Douglas Fry (2006) dokonał przeglądu literatury antropologicznej na temat wojny,
zdefiniowanej jako walka zbrojna między jednostkami politycznymi, podważając po
wszechne założenia na jej temat wygłaszane m.in. przez Winstona Churchilla. Podczas
gdy dowody archeologiczne świadczące o wzajemnym mordowaniu się ludzi są obfite
(zabójstwo jest też powszechne we współczesnych grupach łowiecko-zbierackich, np.
u Buszmenów), solidne dowody na działania wojenne sięgają w najlepszym razie 15
tysięcy lat wstecz. Zob. też: John Horgan, „Has science found a way to end all wars?”
(Discover, marzec 2008).
[16] Bonobo i szympansy to nasi najbliżsi krewni, a nasz wspólny przodek żył praw
dopodobnie około pięciu–sześciu milionów lat temu. Bonobo, których hasłem prze
wodnim mogłoby być „uprawiaj miłość, nie wojnę”, mają reputację zwierząt żyjących
pokojowo (de Waal, 1997). Obserwacji „wymiany” seksualnej na granicy terytoriów
dokonali japońscy badacze pod przewodnictwem Takayoshiego Kano, który poświęcił
swoje życie badaniom terenowym w Demokratycznej Republice Konga (Kano, 1992).
Nie zaobserwowano ani jednego śmiertelnego w skutkach ataku u bonobo, zarówno
dzikich, jak i schwytanych, podczas gdy znane są dziesiątki takich przypadków
u szympansów (np. de Waal, 1986; Wrangham i Peterson, 1996). Wykonane niedawno
obserwacje bonobo polujących na małpy i zabijających je uznano za sprzeczne z tym
obrazem, ale agresja i polowanie to dwie różne kategorie behawioralne. Wiele zwierząt
wegetarian potrafi wykazywać się sporą agresją – co może potwierdzić każdy, kto mu
siał uciekać przed szarżującym bykiem – a wiele drapieżników jest bardzo towarzy
skich (zob. też: „Bonobos, Left i Right”, de Waal, eSkeptic, 8 sierpnia 2007).
[17] Polly Wiesner (komunikacja bezpośrednia). Na temat tego, w jaki sposób prymi
tywne działania wojenne są ograniczane przez więzi między społecznościami, zob.:
Lars Rodseth i in. (1991); Wiessner (2001).
[18] Elizabeth Marshall Thomas (The Old Way, 2006, s. 213).

Rozdział 2. Ten inny darwinizm


[1] 4 maja 1860 roku (list 2782; www.darwinproject.ac.uk) Darwin skarżył się słynne
mu geologowi na opublikowany w The Manchester Guardian komentarz na temat do
konań Napoleona, zatytułowany „National and individual rapacity vindicated by the
law of nature” [„Zachłanność narodów i jednostek uzasadniona przez prawo natury”].
[2] Debata pomiędzy kandydatami Partii Republikańskiej w Ronald Reagan Presiden
tial Library, Los Angeles, 3 maja 2007.
[3] Herbert Spencer (Social Statics, 1864, s. 414).
[4] Andrew Carnegie (1889) na temat prawa konkurencji: „Choć prawo to może być
czasem niemiłosierne dla jednostek, jest najlepsze dla całej rasy, ponieważ zapewnia
pod każdym względem przetrwanie najlepiej przystosowanego”.
[5] Cyt. w: Richard Hofstadter (1944, s. 45), History of Social Darwinism and its Im
pact on American Society.
[6] Na temat współczucia (lub jego braku) społeczeństwa amerykańskiego zob.: Can
dace Clark, Misery and Company (1997). Około jednej trzeciej populacji USA uważa,
że bogaci nie są nic winni biednym (Pew Research Center, 2004). Biblia nie mogłaby
być jednak bardziej jednoznaczna pod tym względem – nalega, byśmy byli „ucieczką
dla biednych, dla ubogich podporą w utrapieniu; osłoną przed deszczem, ochłodą przed
skwarem” (Iz 25,4; Biblia Tysiąclecia). Na szczęście przedstawiciele wielu grup reli
gijnych są wierniejsi wartościom biblijnym niż darwinizmowi społecznemu, jak choćby
wtedy, gdy prowadzą jadłodajnie albo zapewniają pomoc ofiarom katastrof natural
nych.
[7] Nie dość, że darwiniści społeczni błędnie zrównują swoją ideologią z teorią ewolu
cji; przeciwnicy darwinizmu społecznego z kolei chętnie winią teorię ewolucji. Niepo
rozumienie to jest żywe jeszcze dziś, co widać choćby w błędnym stwierdzeniu autor
stwa Bena Steina, amerykańskiego aktora: „Darwinizm, prawdopodobnie w połączeniu
z imperializmem, dał nam darwinizm społeczny, odmianę rasizmu tak nienawistną, że
usankcjonowała Holokaust i zbiorowy mord wielu innych grup w imię przyspieszania
procesu ewolucji” (31 października 2007, blog Steina expelledthemovie.com).
[8] Na temat Amerykanów jako grupy o określonym typie osobowości zob.: Peter
Whybrow, American Mania (2005).
[9] Alexis de Tocqueville (Democracy in America, 1835, s. 284).
[10] W typowym fragmencie Atlasa zbuntowanego Ayn Rand (1957, s. 1059) główny
bohater powieści John Galt stwierdza tak: „Zaakceptuj fakt, że osiągnięcie szczęścia
jest jedynym moralnym celem twojego życia i że szczęście [...] jest dowodem twojej
prawości moralnej, ponieważ dowodzi ona i wynika z twojej lojalności wobec dążenia
ku swoim wartościom”.
[11] Jessica Flack i in. (2005).
[12] Jeśli istnieje jedna dziedzina życia, w której ludzie konsekwentnie stawiają dobro
społeczne ponad własne, to jest nią wojsko. Występuje wielkie napięcie pomiędzy
doktryną dbania o własny interes a oczekiwaniem, że młodzi ludzie oddadzą swoje ży
cie za ojczyznę.
[13] Steve Skvara, lat 60, był jednym z milionów Amerykanów, którzy w ostatniej de
kadzie utracili swoje ubezpieczenie zdrowotne lub stracili majątek, finansując swoje
leczenie. W jednej chwili uzyskał status celebryty, gdy zadał swoje pytanie na Forum
Kandydatów na Prezydenta AFL-CIO w Chicago, 7 sierpnia 2007 roku.
[14] Amerykanie wydają na służbę zdrowia w przeliczeniu na jednego mieszkańca
więcej niż jakikolwiek inny naród, jednak otrzymują za te pieniądze gorsze usługi.
Amerykańska służba zdrowia zajmuje, ze względu na ogólną jakość, 37. miejsce na
świecie (dane WHO z 2007 roku), a ze względu na najpotężniejszą miarę jakości zdro
wia – średnią spodziewaną długość życia – 42. miejsce (dane National Center for He
alth Statistics z 2004 roku). Zob. też: Sharon Begley, „The Myth of ‘Best in the
World’” (Newsweek, 31 marca 2008).
[15] Milton Friedman: „Niewiele trendów mogłoby podważyć fundamenty wolnego
społeczeństwa w większym stopniu niż przyjęcie przez pracowników korporacji ja
kiejkolwiek odpowiedzialności społecznej innej niż ta, aby przynosić udziałowcom tak
wiele pieniędzy, jak to tylko możliwe” (Capitalism and Freedom, 1962, s. 133).
[16] Michael Miller (2002).
[17] Bethany McLean i Peter Elkind (2003), Smartest Guys in the Room.
[18] Filozofka Mary Midgley (1979) porównała ostrzeżenia Dawkinsa przed jego wła
sną metaforą samolubnego genu do modlitw mafiosów. Ja sam (de Waal, 1996, s. 14)
protestowałem przeciwko rozszerzaniu metafory samolubnego genu, na przykład temu
obecnemu w następującym pesymistycznym stwierdzeniu: „Próbujmy się uczyć hoj
ności i altruizmu, ponieważ rodzimy się samolubni” (Dawkins, 1976, s. 3). Zwróćmy
uwagę na znak równości między samolubnością genów i ludzi. Z przyjemnością od
kryłem, że zrównanie to zostało usunięte z wydania jubileuszowego Samolubnego genu
(2006, s. ix).
[19] Gubernator Sonny Perdue zorganizował czuwanie modlitewne w Atlancie 13 li
stopada 2007 roku.
[20] Obaj jesteśmy etologami, tj. zoologami badającymi zachowania zwierząt. Dawkins
jest ponadto uczniem holenderskiego ojca etologii, Niko Tinbergena, a więc należy do
tej samej tradycji, która ukształtowała moich nauczycieli w Holandii.
[21] Biolodzy rozróżniają: 1) przyczynę, dla której dane zachowanie wyewoluowało
w danym gatunku na przestrzeni milionów lat, oraz 2) przyczynę, dla której dziś żyjące
osobniki je wykazują. To pierwsze nazywane jest ostateczną przyczyną istnienia za
chowania, a to drugie – przyczyną bezpośrednią (Mayr, 1961; Tinbergen, 1963). To
rozróżnienie jest jednym z najtrudniejszych w teorii ewolucji i z pewnością tym naj
częściej zapominanym. Biolodzy często skupiają się na poziomie ostatecznym kosztem
przyczyn bezpośrednich, podczas gdy psychologowie postępują na odwrót. Jako biolog
zainteresowany psychologią często patrzę na dane zjawisko z perspektywy bezpośred
niej (skupiając się na emocjach, motywacjach i procesach poznawczych), jednak w ra
mach ewolucyjnych. Za hipotezą „autonomii motywacyjnej” kryje się idea, że dziedzi
na bezpośrednia (motywacja) jest solidnie oddzielona od ostatecznej. Jednostki nie
mogą się kierować celami ostatecznymi, jak na przykład potrzebą rozprzestrzeniania
swoich genów, ponieważ nic o nich nie wiedzą. Ich motywacje są zakorzenione w tu
i teraz.
[22] W swoim programie telewizyjnym Richard Dawkins sam się z tym zmagał, mó
wiąc o „nieprawidłowo uruchamiających się samolubnych genach”. Miał na myśli to,
że ludzka uprzejmość uruchamia się w znacznie szerszym spektrum okoliczności niż te,
w kontekście których wyewoluowała, co jest innym sposobem powiedzenia, że wyka
zuje się autonomią motywacyjną.
[23] Dowody na kosztowny altruizm u zwierząt są w dużym stopniu anegdotyczne, ale
to samo można powiedzieć o naszym gatunku. Dopóki psychologowie nie zgodzą się
na przeprowadzanie eksperymentów z narażeniem życia ludzkiego, możemy polegać
tylko na okazyjnych relacjach medialnych. Oto trzy typowe przypadki:
Wesley Autrey, pięćdziesięcioletni pracownik budowy, uratował człowieka, który spadł
na tory tuż pod przejeżdżającą kolejkę nowojorskiego metra. Było za późno, aby go
stamtąd wyciągnąć, Autrey wskoczył więc między tory, przycisnął mężczyznę do ziemi
i leżał na nim, gdy nad nimi przetoczyło się pięć wagonów. Później bagatelizował swój
heroizm: „Nie wydaje mi się, abym dokonał czegoś niezwykłego” (New York Times, 3
stycznia 2007).
W Roseville w Kalifornii czarny labrador o imieniu Jet wskoczył przed swojego przy
jaciela, sześcioletniego Kevina Haskella, którego atakował grzechotnik. Pies przyjął na
siebie ukąszenie węża. Rodzina chłopca wydała cztery tysiące dolarów na transfuzje
krwi i rachunki u weterynarza, aby ocalić swojego zwierzaka (KCRA, 6 kwietnia
2004).
U wybrzeża nowozelandzkiej Wyspy Północnej Rob Howes i trzej inni pływacy zostali
otoczeni i chronieni przez delfiny. Zwierzęta pływały wokół nich po okręgach, zapę
dzając ich do środka. Gdy Howes próbował odpłynąć, dwa największe delfiny skiero
wały go z powrotem do środka kręgu, gdy tylko zauważyły zbliżającego się trzymetro
wego żarłacza białego. Pływacy byli w ten sposób pilnowani przez 40 minut (New Ze
aland Press Association, 22 listopada 2004).
[24] Robert Wright (1994, s. 344).
[25] Prawdopodobnie najczęściej przywoływany cytat z literatury socjolobiologicznej
ostatnich trzech dekad; z: Michael Ghiselin (1974, s. 247).
[26] Moja książka na temat politycznych dramatów z zoo w Arnhem, obracająca się
wokół tematów władzy i agresji, nawiązująca do pism Niccolò Machiavellego. Za
uważyłem jednak, że pomimo całego tego samczego pędu do władzy u szympansów
występowała silna potrzeba utrzymania zdrowych relacji społecznych, godzenia się po
walkach i pocieszania cierpiących towarzyszy, co kazało mi podjąć temat empatii
i współpracy. Śmierć Luita otworzyła moje oczy na piekło, jakim byłoby życie zwie
rząt, gdyby zarządzanie konfliktami zawiodło.
[27] Każde społeczeństwo ludzkie musi osiągnąć właściwą dla siebie równowagę po
między trzema biegunami: 1) konkurencją o zasoby, 2) spójnością i solidarnością spo
łeczną, 3) zrównoważonym środowiskiem. Napięcia występują pomiędzy wszystkimi
biegunami, choć ta książka skupia się głównie na tym pomiędzy dwoma pierwszymi.

Rozdział 3. Ciała rozmawiające z ciałami


[1] Thomas Hobbes (Lewiatan, 1651, s. 43): „Nagła uciecha jest uczuciem, które rodzi
te grymasy, jakie nazywamy śmiechem. Jej przyczyną jest bądź jakieś nagłe działanie
samego tego człowieka, któremu się ono podoba, bądź też powstaje przez spostrzeżenie
jakiejś deformacji u innego człowieka, które porównanie z własną osobą daje mu nagłe
poczucie wyższości” [tłum. polskie za: T. Hobbes, Lewiatan, czyli Materia, forma
i władza państwa kościelnego i świeckiego, tłum. C. Znamierowski, Warszawa: PWN,
1954, s. 50]. Podobny pogląd wyraził Richard Alexander (1986).
[2] Robert Provine w swojej książce Laughter: A Scientific Investigation (2000) opisuje
kuru, chorobę spotykaną u kanibali na wyżynach Nowej Gwinei. Jej skutkiem ubocz
nym jest przesadny śmiech (na przykład w reakcji na własne potknięcie się i upadek),
choć choroba zawsze kończy się śmiertelnie.
[3] W swojej analizie, klatka po klatce, filmów z orangutanami Marina Davila Ross
odkryła ślady bezwiednego naśladowania mimiki. Gdy jedna małpa miała wyraz twa
rzy typowy dla zabawy – nawet gdy nie dochodziło akurat do łaskotania się, zapasów
albo skakania – jej partner w ciągu sekundy sam robił taką minę (Ross i in. 2007).
[4] Za: Oliver Walusinski i Bertrand Deputte (2004). Już Karol Darwin pisał o tym, że
ziewanie jest uniwersalnym odruchem: „Gdy widzę, jak ziewa pies, koń i człowiek,
zdaję sobie sprawę, w jak dużym stopniu wszystkie zwierzęta zbudowane są wedle
jednej struktury” (notatnik M, 1838). Nasze własne badanie na szympansach przepro
wadzali Matthew Campbell i Devyn Carter. Jak i inne elementarne formy empatii, za
rażanie się ziewaniem nie jest ograniczone do naczelnych: ludzkie ziewanie wywołuje
ziewanie u psów (Joly-Mascheroni i in., 2008).
[5] Zdarzyło się to w kwietniu 2007 roku w Emmen Zoo w Holandii. Kolejna „masowa
histeria” miała miejsce, gdy sześć nowo sprowadzonych pingwinów przyniosło dziwny
zwyczaj do kolonii tych zwierząt w zoo w San Francisco: wszystkie ptaki całymi tygo
dniami pływały w kółko. Zaczynały rano i przerywały dopiero wieczorem, całkowicie
wyczerpane. „Całkowicie straciliśmy nad nimi kontrolę”, narzekał ich opiekun (Asso
ciated Press, 16 stycznia 2003).
[6] Tę spektakularną ucieczkę można obejrzeć z podkładem muzycznym: www.youtu
be.com/watch?v=i6vSvOw-4U4.
[7] Ten ślepy pies został usunięty ze swojej drużyny, jednak umieszczono go w niej
z powrotem, gdy przestał jeść (Canadian Press, 19 listopada 2007). Historia Isobel
przypomina mi to, co pisał Darwin (1871, s. 77) o „starym i całkowicie ślepym pelika
nie, który był bardzo gruby”. Darwin spekulował, że inne ptaki mogły go dokarmiać,
ale zastanawiam się, czy nie było raczej tak, że ślepy pelikan, jak Isobel, wędrował
z pozostałymi do źródła pożywienia, kierując się słuchem i ruchami powietrza w cia
snej formacji, w jakiej podróżują te ptaki.
[8] Jane Goodall (Through a Window, 1990, s. 116).
[9] 11-letnie dzieci cierpiące na jedno ze schorzeń należących do spektrum zaburzeń
autystycznych ziewają równie często co zdrowe dzieci w tym wieku, jednak nie po
oglądaniu filmu z nagraniem ziewania, podczas gdy u grupy kontrolnej dochodzi do
wyraźnego zwiększenia częstości (Senju i in., 2007).
[10] Rzecz jasna, neurony lustrzane mogłyby odgrywać rolę w kopiowaniu ruchów ust
i mimiki (zob. np. Ferrari i in., 2003), ale wciąż nie rozwiązuje to problemu korespon
dencji, opierającej się na wcześniejszej wiedzy, która część ciała drugiego osobnika
odpowiada mojej własnej.
[11] Louis Herman (2002) opisał imitację u delfinów, a Bruce Moore (1992) zrobił to
samo dla papugi żako. Ptak naśladował nie tylko dźwięki, ale i ruchy ciała. Mówił
„Ciao”, machając na do widzenia nogą lub skrzydłem, albo mówił „Patrz na mój ję
zyk”, wysuwając go jednocześnie dokładnie tak, jak to robił Moore. Ptak rozwiązał
więc problem korespondencji w odniesieniu do członka innego gatunku.
[12] Obwieszczenie prasowe z Białego Domu, w którym cytowany był G.W. Bush:
„Niektórzy ludzie, patrząc na mnie, widzą charakterystyczne bujanie, które w Teksasie
określamy jako »chodzenie«” (2 września 2004).
[13] Cyt. w: Emotional Contagion (1994, s. 83) autorstwa Elaine Hatfield, Johna Ca
cioppo i Richarda Rapson. Książka ta stanowi znakomity przegląd zjawisk naśladow
nictwa i zarażania emocjami i to z niej pochodzi wiele moich przykładów dotyczących
gatunku ludzkiego.
[14] Anne Russon (1996) opisuje orangutany imitujące swoich ludzkich opiekunów, na
przykład rozwieszające hamak albo myjące naczynia. Naśladują one również niepożą
dane (tj. takie, za które nie czeka ich nagroda) czynności, jak odciąganie benzyny
z kanistra.
[15] Małpy człekokształtne tradycyjnie porównuje się z ludzkimi dziećmi, co jest nie
uczciwe (ponieważ w tych eksperymentach tylko małpy stają przed eksperymentatorem
z innego gatunku) i czego skutkiem są wyraźnie negatywne wyniki (Tomasello, 1999;
Povinelli, 2000). Czas już przejść do testowania małp z małpami – paradygmatu, który
w ostatnich latach przyniósł wielkie przełomy (de Waal, 2001; Boesch, 2007).
[16] Klasyczna definicja imitacji to wykonywanie jakiejś czynności, gdy się widziało
jej wykonywanie (Thorndike, 1898). Definicja ta obejmuje potoczne rozumienie imita
cji – w tym również historię z uwięzionym palcem, którą opisuję w tekście – ale popu
larne są też definicje węższe. Tak zwana prawdziwa imitacja miałaby polegać na roz
poznaniu celu drugiego osobnika oraz skopiowaniu stosowanej przez niego techniki
pozwalającej na osiągnięcie tego celu (Whiten i Ham, 1992). Wolę starsze, szersze ro
zumienie tego terminu, z tego prostego powodu, że moim zdaniem wszystkie formy
imitacji leżą na jednym kontinuum ewolucyjnym i neurologicznym.
[17] Whiten, profesor psychologii i prymatologii w St. Andrews University, opracował
metodę dwóch działań, aby testować imitację u małp człekokształtnych. Przy współ
pracy z naszym Living Links Center w Atlancie zastosował ten paradygmat do badania
żyjących w grupie szympansów. Wyniki stanowią silne poparcie uczenia się poprzez
obserwację u małp (np. Bonnie i in., 2006; Horner i Whiten, 2007; Horner i in., 2006;
Whiten i in., 2005) i wpisują się we wciąż żywą debatę na temat „kultury” u zwierząt
(np. de Waal, 2001; McGrew, 2004; Whiten, 2005).
[18] Nawet młody, względnie niewielki szympans ma siłę mięśni kilku połączonych ze
sobą rosłych mężczyzn. Dorosły szympans pozostaje całkowicie poza kontrolą nie
uzbrojonego człowieka i znane są przypadki, gdy zabijał ludzi. W rezerwacie w Sierra
Leone grupa szympansów rzuciła się jakiś czas temu na lokalnego kierowcę i grupę
zachodnich turystów, zabijając kierowcę i poważnie raniąc pozostałych (Reuters, 24
kwietnia 2006).
[19] Stwierdzenie, że procesy mentalne dokonują się „za pośrednictwem ciała”, to
skrócony sposób powiedzenia, że aktywne są w ich trakcie mózgowe reprezentacje na
szych ciał oraz związane z nimi odczucia proprioceptywne. Podane przykłady to per
cepcja (Proffitt, 2006) i rozpoznawanie własnej gry przez pianistów (Repp i Knoblich,
2004).
[20] Mówiąc „krótka droga do imitacji”, mam na myśli to, że nie każda imitacja czy
naśladownictwo wymagają autentycznego zrozumienia celów, metod i nagród drugiego
osobnika. Nieświadome naśladownictwo motoryczne może ominąć poziom oceny po
znawczej, czego skutkiem jest uczenie się oparte na więzi i identyfikacji z modelem (de
Waal, 2001). Źródło filmu: Sarah Marshall-Pescini i Andy Whiten (2008).
[21] Katy Payne (Silent Thunder, 1998, s. 63).
[22] Andrew Meltzoff i Keith Moore (1995). Również makaki rozpoznają, gdy są na
śladowane (Paukner i in., 2005), a małpy człekokształtne nawet testują imitatora, tak
jak robią to ludzkie dzieci (Haun i Call, 2008).
[23] W holenderskich restauracjach obsługa jest wliczona w rachunek, więc napiwki są
niewysokie. Są jednak wyższe dla kelnerek, które naukowcy poinstruowali, aby po
wtarzały zamówienie (van Baaren i in., 2003).
[24] Skłonność do naśladownictwa określa się jako „efekt kameleona” (Chartrand
i Bargh, 1999).
[25] Thomas Geissmann i Mathias Orgeldinger (2000). Cytat pochodzi z wywiadu dla
Spiegel Online (6 lutego 2006). Podobna zbieżność głosów może występować w parach
samców delfinów butlonosych stanowiących sojusz: im silniejsza więź, tym bardziej
zbliżone do siebie są wokalizacje samców (Wells, 2003).
[26] Terminologia pochodzi pierwotnie od wcześniejszego psychologa niemieckiego,
Roberta Vischera. U Lippsa Einfühlung pozwala nam uzyskać wiedzę o innym ja (das
andere Ich) albo obcym ja (das fremde Ich). Zob. też Schloßberger (2005) oraz Gallese
(2005). W języku niemieckim występuje wiele zbliżonych słów, od „w-czucia się”,
„współ-czucia”, po „współ-cierpienie” z innymi – każdy z tych procesów to jedno sło
wo – ale też terminów przeciwnych, jak Schadenfreude (dosłownie: krzywda-radość),
tj. poczucie przyjemności wynikające z czyjegoś nieszczęścia.
[27] Ulf Dimberg i in. (2000). Stephanie Preston i Brent Stansfield (2008) wykazali
niedawno, że „wyciek” informacji o mimice następuje nawet na poziomie pojęciowym,
co automatycznie aktywuje rozumienie semantyczne.
[28] Zdefiniowane jako „skłonność do automatycznego naśladowania i synchronizo
wania wyrazów twarzy, wokalizacji, postawy ciała i ruchu z daną osobą i, w konse
kwencji, zbieżność emocjonalna” (Hatfield i in., 1994, s. 5).
[29] W badaniach nad zarażaniem się płaczem wykrywa się silniejszą reakcję nie
mowląt płci żeńskiej niż męskiej. Badano też inne dźwięki. Niemowlęta ludzkie najsil
niej reagują na rzeczywisty płacz innych niemowląt, a nie na nagranie własnego płaczu,
płacz starszych dzieci, krzyki szympansów albo jęczenie wygenerowane komputerowo
(Sagi i Hoffman, 1976; Martin i Clark, 1982).
[30] Ze sztuki Toma Stopparda The Coast of Utopia (2002).
[31] Joseph Lucke i Daniel Batson (1980) próbowali ustalić, czy szczury naprawdę
troszczą się o towarzyszy, którym aplikują porażenie prądem, i doszli do wniosku, że
nie.
[32] Jeffrey Mogil w National Public Radio (5 lipca 2006). Badanie na temat współ
czujących myszy: Dale Langford i in. (2006).
[33] David Dosa (2007), geriatra, opublikował A Day in the Life of Oscar the Cat,
gdzie stwierdza: „Sama jego obecność przy łóżku była traktowana przez lekarzy i pie
lęgniarki jako niemal pewny sygnał zbliżającej się śmierci, co pozwalało pracownikom
z wyprzedzeniem poinformować rodzinę. Oscar zapewniał towarzystwo tym, którzy
w przeciwnym razie umarliby w samotności” (s. 329).
[34] O ile altruizm dla własnego dobra opiera się na chęci redukcji nieprzyjemnych
wrażeń wywołanych przez stan innego osobnika – opiera się on na empatii. Używam tu
terminu „altruizm” w sensie biologicznym: zachowanie, które przynosi korzyść innemu
kosztem własnym. Tego typu zachowanie nie musi być psychologicznie altruistyczne
(rozdział 2).
[35] Cyt. za: Robert Miller (1967, s. 131).
[36] Etyka badań nad zwierzętami jest przedmiotem niekończącej się, często zajadłej
debaty. Ponieważ moje własne badania nie mają na celu rozwiązania pilnych proble
mów medycznych, uważam, że słabo uzasadnione byłyby bardziej inwazyjne procedu
ry. Mam dwie prywatne reguły etyczne: 1) pracuję tylko z naczelnymi żyjącymi
w grupach (a więc nie z tymi trzymanymi pojedynczo w klatkach), 2) stosowane przeze
mnie procedury mają być względnie niestresujące, czyli takie, których nie zawahałbym
się przyjąć w pracy z ludzkimi ochotnikami.
[37] Filippo Aureli i in. (1999). W badaniu tętna gęsi, autorstwa Claudii Wascher
i współpracowników (2008), wykryto, że są one emocjonalnie pobudzone już na sam
widok towarzysza w tarapatach, co sugeruje występowanie zarażania emocjami u pta
ków.
[38] Godnym odnotowania wyjątkiem był psycholog William McDougall (1908, s. 93),
który dostrzegł empatię u zwierząt stadnych, oferując nam taki oto wgląd w jej zna
czenie: „cement, który spaja wszystkie społeczności zwierzęce, sprawiając, że działania
wszystkich członków są harmonijne, i pozwala im na czerpanie najważniejszych ko
rzyści z życia społecznego”.
[39] Empatia opiera się na następujących własnościach układu nerwowego: a) układy
odpowiadające za emocje i działanie uaktywniają się, gdy postrzegamy emocje i dzia
łanie innych; b) owe własne uruchomione w ten sposób stany są wykorzystywane do
uzyskania dostępu do innych i zrozumienia ich. Idea ta sięga Lippsa (1903), który pisał
o innere Nachahmung („wewnętrznym naśladownictwie”). Stephanie i ja przeformuło
waliśmy to do postaci modelu o nazwie „mechanizm percepcja–działanie” (Preston i de
Waal, 2002). Nawet gdy tylko wyobrażamy sobie sytuację innego, automatycznie ak
tywują się owe obszary mózgu. Gdy więc prosimy badanych, aby postawili się w czy
jejś sytuacji, wzorzec aktywności ich mózgu jest podobny do tego, który pojawia się,
gdy wspominają podobną sytuację ze swoim własnym udziałem (Preston i in., 2007).
[40] Fragment piosenki Echoes z płyty Meddle (wersja oryginalna: „I am you and what
I see is me”). Członek grupy, Roger Waters, tak wypowiedział się na temat owego
fragmentu: „[Jest tam] fragment o mijających się na ulicy nieznajomych, co stało się
dla mnie motywem przewodnim – idea rozpoznawania siebie w innych i czucia empa
tii, i powiązania z gatunkiem ludzkim” (USA Today, 6 sierpnia 1999).
[41] Vilayanur Ramachandran: „Przewiduję, że neurony lustrzane zrobią w psychologii
to, co DNA zrobiło dla biologii: dostarczą jednolitej ramy pojęciowej i pozwolą wyja
śnić szereg zdolności mentalnych, które dotychczas pozostawały tajemnicze i opierały
się badaniom eksperymentalnym” (1 czerwca 2000, www.edge.com). Wciąż jest nieja
sne, jaka jest konkretnie ścieżka od neuronów lustrzanych do naśladownictwa i empatii,
zob. jednak Vittorio Gallese i in. (2004) oraz Marco Iacoboni (2005). Ponieważ neuro
ny lustrzane zostały już odnalezione u ptaków, mechanizmy percepcja–działanie się
gają prawdopodobnie gadzich przodków ssaków i ptaków (Prather i in., 2008).
[42] Komenatarze na temat: Preston i de Waal (2002).
[43] We wspomnianym wyżej eksperymencie z małpami ogoniastymi wcześniejsza
znajomość wiązała się z silniejszą empatią (Miller i in., 1959; Masserman i in., 1964).
[44] Na temat skrzywienia wewnątrzgrupowego empatii zob. Stefan Stürmer i in.
(2005).
[45] Jane Goodall (1986, s. 532).
[46] Rezusy unikają zdjęć przedstawiających osobniki ich gatunku w pozie przeraże
nia: zdjęcia takie wywołują silniejszą reakcję niż bodźce negatywnie uwarunkowane
(Miller i in., 1959).
[47] Gdy na zdjęciach emocje były spójne (tj. twarz i ciało wyrażały tę samą emocję),
czas reakcji wynosił średnio 774 ms, a w przeciwnym razie (gdy twarz i ciało wyrażały
inne emocje) wynosił 840 ms, a więc wciąż poniżej 1 sekundy (Meeren i in., 2005).
[48] Beatrice de Gelder (2006) zestawia teorię „najpierw ciało” (znaną też jako teoria
Jamesa–Langego) z teorią „najpierw emocje”. Ta druga opiera się na dwóch zbliżonych
poziomach: szybkim procesie podobnym do odruchu, przypominającym mechanizm
percepcja–działanie, oraz wolniejszej, bardziej kognitywnej ocenie bodźców
z uwzględnieniem kontekstu.
[49] Jest tak częściowo dlatego, że w twarzy mieści się tożsamość osobowa. To, z kim
mamy do czynienia, decyduje o identyfikacji, co z kolei wpływa na nasze reakcje.
[50] To zręczne sformułowanie i przykład choroby Parkinsona pochodzą z: Jonathan
Cole (2001).
[51] Maurice Merleau-Ponty (1964, s. 146).
[52] Anonimowa kobieta po transplantacji twarzy: „Je suis revenue sur la planète des
humains. Ceux qui ont un visage, un sourire, des expressions faciales qui leur permet
tent de communiquer” („La femme aux deux visages”, Le Monde, 7 czerwca 2007).

Rozdział 4. W nie swoich butach


[1] Adam Smith (1759, s. 317).
[2] Martin Hoffman (1981, s. 133).
[3] Jej pełne imię i nazwisko to Nadieżda Nikołajewna Ładygina-Kots. Żyła w latach
1889–1963, a jej mężem był Aleksander Fiodorowicz Kots, założyciel i dyrektor mo
skiewskiego Muzeum Darwina.
[4] W 2007 roku moskiewskie Muzeum Darwina obchodziło swoje 100-lecie i przy tej
okazji wystawiono na widok publiczny zdjęcia, które wcześniej widziałem dzięki
uprzejmości pracowników muzeum, przedstawiające Kots przy jej pionierskich bada
niach. Obok tych, na których widać było Joniego i inne naczelne, widziałem też foto
grafie, na których Kots przyjmuje obiekt wręczany jej przez sporą kakadu, oraz takie,
gdzie wysuwa w stronę ary tacę z trzema kubkami do wyboru. Jej eksperymenty wy
glądają bardzo nowocześnie i Kots często jest na zdjęciach uśmiechnięta – wyraźnie
lubi swoją pracę. Użycie narzędzi przez małpy testowała w ten sam sposób, w jaki robił
to Wolfgang Köhler, i być może była pierwszą osobą stosującą technikę dopasowywa
nia do próbki, którą wciąż powszechnie stosuje się w badaniach nad poznaniem wzro
kowym. Jedyna książka Kots (z siedmiu napisanych), którą przetłumaczono na język
angielski, to Infant Chimpanzee and Human Child (2002), oryginalnie opublikowana
po rosyjsku w 1935 roku.
[5] Ladygina-Kohts (1935, s. 121).
[6] Lauren Wispé (1991, s. 68).
[7] Legenda głosi, że Lincoln zatrzymał swój powóz, aby pomóc kwiczącej świni, która
ugrzęzła w błocie. Wyciągnął ją, brudząc przy tym swoje porządne spodnie. Jest nawet
książka dla dzieci zatytułowana Abe Lincoln and the Muddy Pig (Krensky, 2002).
[8] Ten eksperyment na temat granic współczucia ludzkiego, dziś klasyczny, przepro
wadzili John Darley i Daniel Batson (1973).
[9] Pocieszanie jest tak powszechne u małp człekokształtnych (de Waal i van Roosma
len, 1979), że istnieje dziś przynajmniej tuzin badań, w których szczegółowo opisano
jego odmiany i częstość występowania. W ostatnim czasie Orlaith Fraser i współpra
cownicy (2008) potwierdzili, że prowadzi ono do redukcji stresu u osobnika pociesza
nego. Wielkoskalowa analiza, do której odwołuję się w tekście, została przeprowadzo
na przez Teresę Romero na bazie naszej komputerowej bazy danych ponad 200 tysięcy
spontanicznych interakcji społecznych szympansów.
[10] Cyt. za: Robert Yerkes (Almost Human, 1925, s 131). Yerkes był pod tak wielkim
wrażeniem troski, jaką wykazał Prince Chim pod adresem Panzeego, śmiertelnie cho
rego towarzysza, że przyznał: „Gdybym opisał jego altruistyczne i ewidentnie współ
czujące zachowanie względem Panzeego, zostałbym oskarżony o idealizowanie małpy”
(s. 246).
[11] Peter Bos (komunikacja bezpośrednia).
[12] Więcej informacji na temat emocji u psów znajduje się w: Patricia McConnell, For
the Love of a Dog (2005). Belgijskie badanie: Anemieke Cools i in. (2008).
[13] Nie zaobserwowano pocieszania u wilków tak jednoznacznie jak u psów, ale ist
nieją obserwacje godzenia się („pocieszanie” rozumiane jest jako uspokajanie zestre
sowanego osobnika przez kogoś trzeciego, a „godzenie” to pojednanie pomiędzy
osobnikami skonfliktowanymi). Giada Cordoni i Elisabetta Palagi (2008) zaobserwo
wały godzenie się po walce u wilka szarego.
[14] Anthony Swofford (2003, s. 303).
[15] Fotografia, którą w 1950 roku wykonał Al Chang i która była dla mnie źródłem
inspiracji przy wykonywaniu rysunku.
[16] Wywiad Kate Murphy z Paulem Rosenblattem (New York Times, 19 września
2006).
[17] „School enforces strict no-touching rule” (Associated Press, 18 czerwca 2007).
[18] Przez 10 lat badałem dużą grupę rezusów w Wisconsin National Primate Research
Center w Madison. Rezusy mają sezony rozrodcze. Każdej wiosny w mniej więcej tym
samym czasie rodziło się około 25 młodych. W ten sposób powstawała grupa osobni
ków w tym samym wieku, które były silnie ze sobą zgrane ze względu na czas snu
i zabawy czy poziom zaniepokojenia (de Waal, 1989).
[19] W naturze występuje wiele wrodzonych skłonności, które pozwalają członkom
danego gatunku rozwinąć istotne dla niego umiejętności. Przykładowo, kapucynki ro
dzą się z niepowstrzymaną skłonnością do uderzania w coś twardego małymi przed
miotami, których nie potrafią otworzyć, co potrafią z zamiłowaniem robić godzinami.
Koty mają przemożną potrzebę śledzenia wzrokiem małych poruszających się obiek
tów. Po połączeniu tych skłonności z doświadczeniem i nauką z czasem wyłaniają się
umiejętności, takie jak rozbijanie orzechów kamieniem, co robią dzikie kapucynki
(Ottoni i Mannu, 2001), albo tropienie i polowanie, co robią wszystkie koty.
[20] Empatia wydaje się mieć strukturę matrioszki, w której pradawny mechanizm
percepcja–działanie i zaraźliwość emocjonalna leżą w sercu, a wokół nich narosły ko
lejne, coraz bardziej złożone warstwy (de Waal, 2003; rozdział 7).
[21] Cyt. za: Emil Menzel (1974, s. 134–135).
[22] Prace Emila Menzla (np. Menzel, 1974; Menzel i Johnson, 1976) oraz Nicholasa
Humphreya (1978), który uważał zwierzęta za „naturalnych psychologów” (tj. istoty
modelujące umysły innych), wyprzedziły popularne pojęcie „teorii umysłu” Davida
Premacka i Guya Woodruffa (1978), opisane przez nich w literaturze parę lat po tym,
jak Menzel zaczął pracować z Premackiem na Uniwersytecie Pensylwanii. Teoria
umysłu odnosi się do zdolności rozpoznawania u innych stanów mentalnych.
[23] Ponieważ pogląd Maxiego był niesłuszny, jest to tzw. zadanie z fałszywym prze
konaniem. Opiera się ono jednak w tak dużym stopniu na języku, że na jego wynik
wpływa poziom zdolności językowych. Gdy rolę języka się zredukuje, nawet młodsze
dzieci wydają się rozumieć cudze przekonania, co mogłoby oznaczać, że w grę wcho
dzą znacznie prostsze procesy, niż się wcześniej wydawało (Perner i Ruffman, 2005).
[24] Cytat pochodzi z wywiadu z Thomasem Bugnyarem dla The Economist (13 maja
2004). Zob. też: Bugnyar i Bernd Heinrich (2005). Na temat przyjmowania perspekty
wy przez ptaki zob: Joanna Dally i in. (2006).
[25] Pierwsze eksperymentalne podważenie twierdzenia, że tylko ludzie posiadają teo
rię umysłu, pochodzi z badania z udziałem naszych szympansów, które w Yerkes Pri
mate Center przeprowadził Brian Hare wraz ze współpracownikami (2001). Wykazali
oni, że niskie w hierarchii małpy biorą pod uwagę wiedzę dominującego konkurenta,
zanim zbliżą się do jedzenia. Późniejsze udane eksperymenty z udziałem małp człeko
kształtnych omówili Michael Tomasello i Josep Call (2006), ale warto też zwrócić
uwagę na prace z udziałem ptaków (zob. wyżej), psów (Virányi i in., 2005) i małp
ogoniastych (Kuroshima i in., 2003; Flombaum i Santos, 2005).
[26] Klasyczny opis Adama Smitha (1759, s. 10 [s. 6 w cytowanym wydaniu polskim])
odwołuje się do współczucia. Zimne przyjmowanie perspektywy może być jednak
bliższe temu, co powszechnie określa się jako „teorię umysłu”, choć słowo „teoria”
niesłusznie sugeruje, że dochodzi do abstrakcyjnego myślenia i ekstrapolowania z sie
bie na innych na drodze rozumowania, na co dowody są słabe (de Gelder, 1987; Hob
son, 1991). Przyjmowanie perspektywy wywodzi się raczej z tego typu nieuświado
mionych powiązań pomiędzy ciałami, o jakich była mowa w rozdziale 3.
[27] The Sydney Morning Herald (14 lutego 2008).
[28] Historia z liną miała miejsce w Furuvik Park w Gavle, co opisała mi w rozmowie
prywatnej tamtejsza opiekunka naczelnych, Ing-Marie Persson.
[29] Emil urodził się w 1929 roku. Wywiad miał miejsce w 2000 roku. Kilka lat póź
niej jedna z jego byłych studentek napisała mi tak: „Jestem obecnie profesorem psy
chologii rozwoju. Pewnego dnia szłam w stronę szklarni, w której znajduje się nasza
kolonia marmozet, i musiałam przejść korytarzem, w którym swobodnie kręciły się
szympansy Emila. Trochę się bałam tamtędy przechodzić, ale młody osobnik, Kenton,
podszedł do mnie i delikatnie wziął mnie za rękę, przeprowadzając obok pozostałych
szympansów. Zdolność szympansów do empatii poznałam więc z pierwszej ręki!”
(Alison Nash, komunikacja bezpośrednia).
[30] Wykład miał miejsce w Wesleyan College, a spotkaniu przewodniczył Richard
Herrnstein (1930–1994), swego czasu jeden z czołowych skinnerystów. Herrnstein
uważał, że na miejscu szympansów mogłyby stanąć gołębie, ponieważ, jak stwierdził
kiedyś twardo B.F. Skinner, „Gołąb, szczur, małpa, które jest które? Nie ma znaczenia”
(Bailey, 1986).
[31] Ucieczkę szympansów opisano jako „spontaniczne wynalezienie drabiny przez
grupę młodych szympansów” („Spontaneous invention of ladders in a group of young
chimpanzees”, Menzel [1972]). W Chimpanzee Politics opisuję bardzo podobny przy
padek (de Waal, 1982).
[32] „Officer breast-feeds quake orphans” (CNN International, 22 maja 2008).
[33] Liczącą sobie 1,8 miliona lat skamieniałość odkrył David Lordkipanidze wraz ze
współpracownikami (2007).
[34] Jane Goodall (1986, s. 357).
[35] Najsłynniejszym takim przypadkiem, który udało się sfilmować, było uratowanie
trzyletniego chłopczyka w Brookfield Zoo w Chicago. 16 sierpnia 1996 roku Binti
Juan, ośmioletnia gorylica, uratowała chłopca, który spadł z wysokości ponad pięciu
metrów do wybiegu dla goryli. Usiadła z nim na kłodzie drewna przy strumieniu, kła
dąc go na swoich nogach, po czym delikatnie poklepała go po plecach i ruszyła
w swoją drogę. Ten akt sympatii wywołał powszechne wzruszenie, a Binti szybko stała
się celebrytką (czasopismo Time włączyło ją do grona „Najlepszych ludzi 1996 roku”).
Liczba podobnych przypadków rośnie. Staram się nie powtarzać opowieści, które już
kiedyś przytoczyłem, np. w Good Natured (1996) i Bonobo (1997). Systematycznego
przeglądu dokonała Sanjida O’Connell (1995).
[36] Relację pomiędzy Sheilą i Sarą opisała mi Amy Fultz, która pracuje w ChimpHa
ven w pobliżu Shreveport w Louisianie. Amy opisała też starania jednej szympansicy,
aby nakarmić swojego towarzysza, który był unieruchomiony za sprawą choroby nerek.
Więcej informacji na temat ChimpHaven i tego, jak można wesprzeć tę organizację,
można znaleźć pod adresem www.chimphaven.org.
[37] Na konferencji z 1999 roku pod tytułem „Empathy, Altruism and Agape” w Cam
bridge w Massachusetts Jeremy Kagan stwierdził, że małpa nigdy nie wskoczy do
wody dla innej małpy (Kagan, 2000). Przykłady ściśle tego typu podali Jane Goodall
(1990, s. 213), a także Roger Fouts (1997, s. 180). Ten drugi przypadek dotyczy po
mocy, jakiej Washoe udzieliła innej samicy, którą znała dopiero od kilku godzin. Przy
padek z matką i tonącym dzieckiem miał miejsce w dublińskim zoo (Belfast News Let
ter, 31 października 2000).
[38] Pomaganie mogło wyewoluować w kontekście krewniactwa i wzajemności, ale
istnieje niewiele dowodów wskazujących, że szympansy naprawdę polegają na od
wzajemnianiu (choć zob. rozdział 6). Nawet w przypadku ludzi, którzy są zdolni do
oczekiwania wzajemności, jest wątpliwe, czy ktokolwiek wbiega do płonącego budyn
ku albo skacze do wody, myśląc o tym, co może dostać w zamian. Impuls ma raczej
charakter emocjonalny. Przyczyn, dla których konkretna osoba wykonuje daną czyn
ność, nie wolno mylić z przyczynami, dla których zachowanie to wyewoluowało,
a które są rzeczywiście nakierowane na siebie (rozdział 2).
[39] Christophe Boesch (komunikacja bezpośrednia) udokumentował regularne napaści
lampartów na szympansy na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Szympansy pomagają sobie
nawzajem przy takich atakach, biorąc więc na siebie wielkie niebezpieczeństwo.
[40] Dzieci wykonują tradycyjne zadania testujące teorię umysłu, które opierają się na
poglądach, w wieku mniej więcej czterech lat. Rozumieją jednak uczucia i potrzeby
innych znacznie wcześniej, zwykle w wieku dwóch–trzech lat (Wellman i in., 2000).
Problem, jaki mają starsze dzieci z historią o Czerwonym Kapturku, polega na identy
fikacji emocjonalnej, która wywołuje konflikt z procesem przypisywania poglądów
(Bradmetz i Schneider, 1999).
[41] Zwyczaje i tradycje naczelnych, które bada „kulturowa prymatologia”, są tematem
książki The Ape and the Sushi Master (de Waal, 2001). Na temat drapania u szympan
sów z Mahale zob. Michio Nakamura i in. (2000).
[42] Słabo udokumentowane jest rozumienie wiedzy lub przekonań innych przez małpy
ogoniaste, ale nie powstrzymuje ich to przed rozumieniem uwagi, intencji i potrzeb.
W naszym eksperymencie z dzieleniem się pożywieniem, który przeprowadziła Yuko
Hattori, dzielenie się dokonywało się z partnerami, którzy dopiero co jedli lub nie, do
datkowo występowała wersja kontrolna, w której partner znajdował się za nieprzezro
czystym panelem, tak że badane zwierzę nie mogło wiedzieć, czy jadł, czy też nie.
[43] Kapucynki przestały dokonywać wyborów prospołecznych, gdy partner był obcym
lub gdy nie było go widać (de Waal i in., 2008; zob. też rozdział 6). Podobne pytanie
postawili Judith Burkart i in. (2007) oraz Venkat Lakshminarayanan i Laurie Santos
(2008).
[44] Taki właśnie tytuł (oryg. „Chimpanzees are indifferent to the welfare of unrelated
group members”) miał artykuł naukowy Joan Silk i współpracowników (2005). Taki
sam rezultat opisano w: Keith Jensen i in. (2006).
[45] Felix Warneken i in. (2007) przeprowadzili eksperyment, w którym testowano
obecność nagród lub ich brak. Ponieważ nie miało to wpływu na wyniki, pomaganie
u szympansów nie wydaje się napędzane przez spodziewany zysk.
[46] Cyt. za: Dolf Zillmann i Joanne Cantor (1977, s. 161). Zob. też: Lanzetta i Englis
(1989).
[47] Badał to empirycznie Daniel Batson (1991, 1997), którego świetne prace dotyczą
orientacji na siebie lub na innego w ludzkim altruizmie. Nie wydaje się jednak, aby
debata na ten temat miała kiedykolwiek ucichnąć, ponieważ w zasadzie nie da się od
dzielić siebie od swoich relacji z innymi, zwłaszcza gdy w grę wchodzi empatia (np.
Hornstein, 1991; Krebs, 1991; Cialdini i in., 1997).

Rozdział 5. Słoń w pokoju


[1] Ladygina-Kohts (1935, s. 160).
[2] Z jego Historii naturalnej (t. 3, Loeb Classical Library, 1940) [tłum. polskie za:
K. Pliniusza Starszego Historyi Naturalnej ksiąg XXXVII, tłum. J. Łukaszewicz, t. III,
Poznań: w księgarni i drukarni J. Łukaszewicza, 1845, s. 183].
[3] W 1970 roku Gordon Gallup Jr. opublikował swoje pierwsze badanie rozpoznawa
nia się w lustrze (mirror self-recognition, MSR), a dekadę później na temat tego, jaka
jest korelacja MSR z tzw. markerami umysłu, w tym atrybucją i empatią. Gallup (1983)
explicite spekuluje, że walenie i słonie mają tak wnikliwe zachowania społeczne, że
prawdopodobnie są również zdolne do MSR.
[4] Jako student pracowałem z dwoma młodymi szympansami. Wraz z kolegą chcieli
śmy sprawdzić, dlaczego małpy te są podniecone seksualnie w obecności każdej ko
biety (np. sekretarki czy studentki), a zwłaszcza to, jak rozpoznają ludzkie płcie. Prze
braliśmy się więc w stroje kobiece i zmieniliśmy ton głosu. Szympansy nie były jednak
zdezorientowane, a już na pewno nie seksualnie.
[5] Hipoteza ta wywodzi się z poglądów Gordona Gallupa na filogenezę i Doris Bi
schof-Köhler na ludzką ontogenezę – obie łączą reakcję na lustro z poznaniem spo
łecznym. Moim własnym wkładem jest powiązanie tych dwóch perspektyw w jedną
hipotezę.
[6] Współwyłanianie na przykładzie rozwoju stosowania zaimków osobowych, zabawy
w odgrywanie ról i rozpoznawania się w lustrze (MSR) badali Michael Lewis i Douglas
Ramsay (2004). Doris Bischoff-Köhler przeprowadzała najbardziej szczegółowe bada
nie jednoczesnego wyłaniania się MSR i empatii, sugerując, że występuje absolutne
powiązanie, tj. „empatyzujące” dzieci zdają test plamki różu przed lustrem, a „nieem
patyzujące” nie zdają. To powiązanie utrzymuje się również po wzięciu korekty na
wiek (Bischoff-Köhler, 1988, 1991); potwierdzili je też Johnson (1992) oraz Zahn-Wa
xler i in. (1992).
[7] Wykonywane są obecnie badania z użyciem technik neuroobrazowania nad rolą,
jaką odgrywa poczucie siebie w zjawisku empatii, zainspirowane pracami Jeana Dece
ty’ego (Decety i Chaminade, 2003). Zaawansowana empatia opiera się prawdopodob
nie na mechanizmie percepcja–działanie (Preston i de Waal, 2002) w powiązaniu ze
wzmożonym rozróżnieniem ja–inny (de Waal, 2008). U ludzi w rozpoznawaniu czyn
ności wykonanych przez siebie i przez innych bierze udział dolna część prawej kory
ciemieniowej, leżąca przy skrzyżowaniu ciemieniowo-skroniowym (temporo-parietal
junction, TPJ) (Decety i Grèzes, 2006).
[8] Daniel Goleman w Social Intelligence (2006, s. 54).
[9] Choć współczesna biologia odrzuca teorię rekapitulacji Ernsta Haeckla, pozostaje
prawdą, że jeśli jedna cecha anatomiczna wyewoluowała wcześniej niż druga, zwykle
rozwija się też wcześniej w embrionie, oraz że wspólne pochodzenie dwóch gatunków
często znajduje odzwierciedlenie na wczesnych etapach rozwoju zarodkowego. Hipo
teza współwyłaniania rozpoznawania się w lustrze i poznania społecznego mówi
o analogiach pomiędzy ontogenezą i filogenezą, nie głosi jednak koniecznego powią
zania między nimi. Zob. też: Gerhard Medicus (1992).
[10] Paul Manger powiedział w wywiadzie: „Jeśli włoży się zwierzę do pudełka, nawet
szczura laboratoryjnego albo chomika, pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie próba wy
dostania się z niego. Jeżeli nie przykryjesz akwarium, w którym pływa złota rybka,
w końcu wyskoczy z niego, żeby powiększyć sobie środowisko życia. Delfin nigdy
jednak tego nie zrobi. W parkach wodnych bariery, którymi rozdzielamy zwierzęta,
wystają może stopę lub dwie ponad wodę” (Reuters, 18 sierpnia 2006). Manger nie
pokusił się o przypuszczenie, że pozostanie w znanym środowisku i powstrzymanie się
od wskakiwania do nieznanego może być tak naprawdę mądrzejszym wyborem,
o czym przekonała się niejedna złota rybka.
[11] Rozpoznawanie się w lustrze nie jest wyuczoną sztuczką, ale spontaniczną zdol
nością, którą jedne zwierzęta wykazują, a inne nie. Trenowanie takiego zachowania
(zob. Epstein i in., 1981) stoi w sprzeczności z ideą testu różu i może wywołać tylko
„trywialne zdanie” testu, do czego dziś zdolne są nawet niektóre maszyny. Co więcej,
gdy inny zespół próbował odtworzyć badanie na gołębiach, poniósł sromotną klęskę,
czego skutkiem był artykuł ze słowem „Pinokio” w tytule (Thompson i Contie, 1994).
[12] Mózg człowieka waży około 1,3 kilograma, delfina butlonosego – 1,8 kilograma,
szympansa – 0,4 kilograma, a słonia azjatyckiego – 5 kilogramów. Jeśli weźmie się
poprawkę na rozmiar ciała, ludzki mózg jest większy niż mózg jakiegokolwiek innego
zwierzęcia, a mózgi waleni większe niż mózgi wszystkich naczelnych z wyjątkiem
człowieka (Marino, 1998). W pewnych analizach podkreśla się wagę rozmaitych ob
szarów mózgu, a w tym kontekście wyjątkowość człowieka bywa mniej uderzająca.
Wbrew obiegowym opiniom ludzka kora czołowa jest nie większa niż u małp człowie
kowatych, jeśli porównać ją z rozmiarem całego mózgu (Semendeferi i in., 2002).
[13] Artykuł Mangera (2006) sprowokował grupę uznanych ekspertów w dziedzinie
badań nad delfinami do napisania wspólnej odpowiedzi zatytułowanej „Walenie mają
złożone mózgi służące złożonym procesom poznawczym” („Cetaceans have complex
brains for complex cognition”, Lori Marino i in. [2007]).
[14] Źródło informacji i inspiracji dla rysunku: J.B. Siebenaler i David Caldwell
(1956).
[15] Dalsze przykłady: Melba Caldwell i David Caldwell (1966) oraz Richard Connor
i Kenneth Norris (1982).
[16] „Seal saves drowning dog” (BBC News, 19 czerwca 2002).
[17] Incydent opisany przez Petera Fimrite’a w San Francisco Chronicle (14 grudnia
2005). Choć artykuł kończy się protekcjonalnym zastrzeżeniem („Eksperci od badań
wielorybów mówią, że choć miło jest pomyśleć, że wieloryb dziękował swoim wy
bawcom, nikt tak naprawdę nie wie, co miał na myśli”), warto zauważyć, że w przy
padku gatunku wykazującego się złożonymi formami wzajemności poczucie wdzięcz
ności jest logiczne, ponieważ promuje odwzajemnianie się (Trivers, 1971; Bonnie i de
Waal, 2004; zob. też rozdział 6).
[18] Konferencja „What Makes Us Human”, kwiecień 2008, Los Angeles.
[19] Za: Michael Gazzaniga, „Are Human Brains Unique?” (Edge, 10 kwietnia 2007).
Autor odpowiada na swoje pytanie dość niejasno: „wraz z powstaniem człowieka na
stąpiło coś w stylu przesunięcia fazowego. Nie ma po prostu jednej rzeczy, która kie
dykolwiek wyjaśni nasze spektakularne możliwości...”.
[20] Z wiersza Blind Men and the Elephant Johna Godfreya Saxe’a z 1873 roku.
[21] Miało to miejsce 10 października 2003, a szczegółowo opisali to Iain Douglas-
Hamilton i współpracownicy (2006).
[22] Za: Cynthia Moss (1988, s. 73), Elephant Memories. Samiec oblewający wodą in
nego osobnika został opisany w African Elephants, A Celebration of Majesty Daryla
i Sharny Balfour (1998), a przypadek z wydobywaniem się z błota pokazano w pro
gramie Reflections on Elephants w National Geographic (1994). Przegląd zachowań
związanych z empatią u słonia afrykańskiego można znaleźć w: Lucy Bates i in.
(2008).
[23] Ilustracja przedstawia układ eksperymentalny stosowany przez Daniela Povinel
lego (1989).
[24] Esther Nimchinsky i in. (1999) przeprowadzili badanie porównawcze 28 gatunków
naczelnych, odnajdując komórki VEN tylko u czterech gatunków małp człowiekowa
tych i u ludzi. Dostępny był tylko jeden osobnik bonobo; w jego mózgu występowały
gęstość i rozkład komórek VEN najbardziej zbliżone do ludzkiego, co jest interesujące,
biorąc pod uwagę hipotetyczny status tego gatunku jako najbardziej empatycznej mał
py człekokształtnej (de Waal, 1997).
[25] Pacjentów z otępieniem czołowo-skroniowym badał William Seeley i in. (2006);
średnio brakowało około trzech czwartych komórek VEN w przedniej części zakrętu
obręczy.
[26] Dotychczas powiązanie to wydaje się solidne: wszystkie ssaki wykazujące MSR
mają też komórki VEN, i vice versa. Na temat komórek VEN u zwierząt innych niż
naczelne zob. Atiya Hakeem i in. (2008).
[27] Dorothy Cheney i Robert Seyfarth w: Baboon Metaphysics (2008, s. 156).
[28] Joyce Poole w: Coming of Age with Elephants: A Memoir (1996, s. 163).
[29] Badanie Anne Engh i in. (2005), omówione w: „Baboons in mourning seek com
fort among friends” (ScienceDaily.com, 31 stycznia 2006).
[30] Eugene Marais, przyrodnik z RPA, opublikował w 1939 roku My Friends the Ba
boons.
[31] John Allman (komunikacja bezpośrednia). Nawet jeśli kapucynki są zdolne do
pocieszania, badania nie zawsze to wykazują, ponieważ porównujemy średnią z okresu
po konflikcie z danymi typowymi (baseline). Peter Verbeek odnalazł jednak dowody, że
ofiary agresji szukają kontaktu z innymi i są traktowane szczególnie przyjaźnie (Ver
beek i de Waal, 1997).
[32] Rysunek na podstawie fotografii w: Hans Kummer, Social Organization of Hama
drays Baboons (1968, s. 60).
[33] Anindya Sinha (komunikacja bezpośrednia).
[34] Za: Barbara Smuts (1985, s. 112). Autorka dodaje, że chrząkanie samców było
wyjątkowo uderzające, ponieważ dziecko nie okazywało cierpienia: „Achilles zacho
wywał się, jak gdyby ześlizgnięcie się po piasku było doświadczeniem, które zasługuje
na takie samo pocieszenie, jakie zwykle oferuje się dziecku albo zaprzyjaźnionej sa
micy, gdy wrzeszczą z bólu”.
[35] Za: Robert Sapolsky, A Primate’s Memoir (2001, s. 240).
[36] Pawiany pracują jako pasterze kóz w Afryce Południowej i często ujeżdżają
większe zwierzęta, co opisuje Walter von Hoesch (1961). Cheney i Seyfarth (2008,
s. 34) cytują ekswłaściciela, zdaniem którego pawiany nie potrzebują specjalnego
szkolenia, aby stać się ekspertami w dziedzinie relacji matka–dziecko u kóz.
[37] Nieoficjalne obserwacje czepiaków, które przeprowadzili Filippo Aureli i Colleen
Schaffner (komunikacja bezpośrednia). Najwcześniejszy opis tworzenia mostów i jego
konsekwencje pochodzą od Raya Carpentera (1934). Zob. też: Daniel Povinelli i John
Cant (1995), gdzie zasugerowano powiązanie pomiędzy poruszaniem się po drzewach
a pojęciem siebie.
[38] Badania nad naczelnymi z udziałem lustra omówili przekrojowo James Anderson
i Gordon Gallup (1999).
[39] Obligatoryjną świadomość siebie wszystkich zwierząt omawiają: Emanuela Ce
nami Spada i in. (1995) oraz Mark Bekoff i Paul Sherman (2003). Zwierzęta nierozpo
znające się w lustrze rozumieją mimo wszystko własne sprawstwo (Jorgensen i in.,
1995; Toda i Watanabe, 2008).
[40] Nie powinniśmy dzielić gatunków na te, które rozpoznają się w lustrze, i te, które
tego nie potrafią – występują tu pośrednie stopnie zrozumienia. Pewne zwierzęta – na
przykład kanarki albo bojowniki – nie przestają wabić albo atakować swojego odbicia
lustrzanego, podczas gdy psy i koty z czasem przestają się interesować lustrami. Ka
pucynki idą dalej, ponieważ wydają się od razu rozumieć, że odbicie to coś innego niż
rzeczywista małpa (de Waal i in., 2005). Takie podejście uwzględniające stopniowanie
jest czymś powszechnym w badaniach małych dzieci z udziałem lustra (Rochat, 2003).
[41] Jak to zabawnie ujął Brandon Keim: „Najpierw samowiedza, potem zbrodnia: to
jak mit o Edenie dla ptaków!” (Wired Magazine, 19 sierpnia 2008). Rzecz jasna, kru
kowate mogą posługiwać się przyjmowaniem perspektywy nie tylko przy oszukiwaniu
innych, ale również pomaganiu i/lub pocieszaniu, na co faktycznie są dowody (Seed
i in., 2007). Więcej informacji na temat tych fascynujących ptaków można znaleźć
w artykułach: Nathan Emery i Nicky Clayton (2001, 2004). Oczywiste pytanie, czy
sroki lub inne krukowate mają komórki VEN (jak ssaki wykazujące MSR), może być
bez znaczenia: architektura mózgu ptaka jest na tyle inna, że podobne zdolności u ssa
ków prawdopodobnie są wynikiem ewolucji zbieżnej, a więc u ich podstaw nie musi
leżeć to samo podłoże neuronalne.
[42] Susan Stanich (komunikacja bezpośrednia).
[43] Cyt. za nieopublikowanym manuskryptem Emila Menzla z 1974 roku. Autor
przedstawia niezwykle szczegółowy opis tego, w jaki sposób szympansy odgadują
charakter i położenie ukrytych przedmiotów na podstawie zachowania osobników,
które mają na ich temat wiedzę. Dochodzi przy tym do wniosku, że szympansy „mają
bardzo skuteczny system komunikowania kierunku, którego w niczym by nie wzboga
ciło wskazywanie rękami”.
[44] Ten przykład jest argumentem przeciwko wyjaśnieniom opierającym się na ludz
kim modelowaniu lub trenowaniu, ponieważ nikt oczywiście nie uczył Lizy, aby pluła
w kierunku winogron.
[45] Za: Chimpanzee Politics (de Waal, 1982, s. 27).
[46] Joaquim Veà i Jordi Sabater-Pi (1998, s. 289).
[47] Michael Tomasello uważa wskazywanie deklaratywne za rzecz typowo ludzką,
związaną z rozwojem języka: „małpy człekokształtne nie mają motywacji, aby po pro
stu dzielić się informacją i postawami z innymi, nie rozumieją też, gdy inni próbują się
komunikować w ten sposób” (Tomasello i in., 2007, s. 718). Podane w tekście przy
kłady – wskazywanie na ukrytych naukowców, pokazywanie śmierdzących robaków –
zaprzeczają temu poglądowi i wskazują na to, że dobrowolne dzielenie się informacją
nie jest czymś obcym dla człekokształtnych. Jest też jednak oczywiste, że ludzie robią
to znacznie chętniej.

Rozdział 6. Fair play


[1] Thomas Hobbes, De Cive (1651, s. 36).
[2] Irène Némirovsky (2006, s. 35).
[3] Nigel Scullion, starszy polityk z Australii, został aresztowany w rosyjskim klubie ze
striptizem (Skynews, 12 grudnia 2007).
[4] Egalitaryzm wymaga ciężkiej pracy, co jasno pokazują badania Christophera Bo
ehma (1993). Istnieje elementarna ludzka skłonność do stratyfikacji społecznej, jednak
w wielu małych społecznościach ludzie aktywnie stosują „mechanizmy zrównywania”,
aby powstrzymywać ambitnych samców przed uzyskiwaniem kontroli. Tego rodzaju
organizacja polityczna mogła być typowa w czasach prehistorycznych.
[5] Zygmunt Freud (Totem i tabu, 1913) opisuje „pierwotną hordę Darwina”, w której
zazdrosny, brutalny ojciec zatrzymuje wszystkie kobiety dla siebie, wyganiając swoich
synów, gdy tylko dorosną.
[6] Brian Knutson i in. (2008). Cyt. za: Kevin McCab, „Men’s brains link sex and mo
ney” (CNN International, 12 kwietnia 2008).
[7] Za: Robert Frank, Passions within Reason (1988, s. xi). Frank był jedną z pierw
szych osób, które twierdziły, że tradycyjne modele oparte na dbaniu o interes własny
nie wyjaśniają wielu aspektów ludzkich działań ekonomicznych.
[8] Brian Skyrms (2004).
[9] „The Descent of Men”, Maurice Isserman (New York Times, 10 sierpnia 2008).
[10] Za: Susan Perry i in. (2003). Zob. też: Perry (2008).
[11] Eksperyment opisali Toh-Kyeong Ahn i współpracownicy (2003). W sprawie kry
tyki modeli „racjonalnego wyboru” w ekonomii zob.: Moral Sentiments and Material
Interests (2005, red. Herbert Gintis), Paul Zak, Moral Markets (2008), Michael Sher
mer, The Mind of the Market (2008) oraz Pauline Rosenau (2006).
[12] Ursula Bellugi i in. (2000). Wypowiedź dziecka za: David Dobbs, „The Gregario
us Brain” (New York Times Magazine, 8 lipca 2007).
[13] Ivan Chase (1988).
[14] Adam Smith (1776), The Wealth of Nations [wyd. polskie: A. Smith, Badania nad
naturą i przyczynami bogactwa narodów, tłum. A. Prejbisz, B. Jasińska, wiele wydań].
[15] Piotr Kropotkin (1906, s. 190), The Conquest of Bread.
[16] Gerald Wilkinson (1988).
[17] Związki między wkładem danego szympansa w polowanie a udziałem w łupach
opisali Christophe i Hedwige Boesch (2000).
[18] To niezwykłe, jak niewielki jest wpływ hierarchii dominacji na zachowanie tych
małp, gdy wchodzą w tryb dzielenia się pożywieniem. Zwrócili na to uwagę obserwa
torzy małp wolno żyjących, jest to też dobrze udokumentowane w warunkach kontro
lowanych (de Waal, 1989). Prymatolodzy mówią o „szacunku dla własności”, tj. gdy
tylko dorosły osobnik o dowolnym położeniu w hierarchii stanie się posiadaczem ja
kiegoś przedmiotu, inni zwykle zrzekają się roszczeń (np. Kummer, 1991).
[19] Nasze badanie związków między iskaniem i wymianą pożywienia opierało się na
analizie potężnej komputerowej bazy danych spontanicznych zachowań szympansów.
Dalsze badania pokazały, że szympansy są zdolne do wzajemnej wymiany opartej na
pamięci (de Waal, 1997).
[20] W Chimpanzee Politics (1982) stwierdziłem, że człekokształtne handlują rozma
itymi usługami, od iskania i wsparcia po jedzenie i seks. Ronald Noë i Peter Hammer
stein (1994) sformułowali swoją teorię biologicznego rynku, zgodnie z którą wartość
dóbr i partnerów jest uzależniona od ich dostępności. Teoria ta stosuje się tylko wtedy,
gdy jest swobodny wybór partnera. „Rynek” dzieci pawianów jest jedną z wielu ilu
stracji (Henzi i Barrett, 2002).
[21] W sprawie polowania i dzielenia się mięsem przez kapucynki zob. Susan Perry
i Lisa Rose (1994) oraz Rose (1997).
[22] Adopcja Roosje i wieloletnia wdzięczność Kuif, jej przybranej matki, zostały opi
sane w Our Inner Ape (2005, s. 202).
[23] Stephen Amati i in. (2008) opisali szkody wyrządzone przez uwięzione zwierzęta,
włącznie z utratą kończyn. Jeden samiec szympansa usunął nylonową linkę zaplątaną
wokół ręki samicy – najpierw starannie się jej przyjrzał, a dopiero po tym została prze
gryziona.
[24] Wymiany polityczne i seksualne z myślą o przyszłości udokumentowano w: de
Waal (1982), Nishida i in. (1992) oraz Hockings i in. (2007). Kimberly Hockings była
cytowana w ScienceDaily (14 września 2007).
[25] Nicola Koyama i in. (2006).
[26] Ernst Fehr i Urs Fischbacher (2003) rozpoczynają swój artykuł na temat altruizmu
słowami: „Społeczeństwo ludzkie stanowi potężną anomalię w świecie zwierzęcym”.
Argumentują, twierdząc, że współpraca zwierząt (w przeciwieństwie do ludzkiej) jest
ograniczona do najbliższych krewnych, jak choćby w poniższym stwierdzeniu Roberta
Boyda (2006, s. 1555): „Zachowanie innych naczelnych łatwo zrozumieć. Dobór natu
ralny promuje kosztowne, prospołeczne zachowania tylko wtedy, gdy beneficjenci tego
zachowania są z wyjątkowo wysokim prawdopodobieństwem nosicielami genów
związanych z tym zachowaniem”.
[27] Kevin Langergraber i współpracownicy (2007, s. 7788) stwierdzają: „samce
w większości najsilniej związanych i najlepiej współpracujących par są niespokrew
nieni lub odlegle spokrewnieni”. Również w zoo w Arnhem niespokrewnione samce
szympansa tworzą bliskie partnerstwa, wiele ryzykując dla swojego partnera (de Waal,
1982). Drugi najbliższy krewniak człowieka, bonobo, wykazuje się wysokim pozio
mem solidarności samic, czego skutkiem jest kolektywna dominacja nad samcami. Po
nieważ samice bonobo są płcią migrującą, brak im bliskich więzi genetycznych z jaką
kolwiek społecznością. Ich „wtórne siostrzeństwo” to kolejny przykład współpracy
między osobnikami niespokrewnionymi (de Waal, 1997).
[28] Zemstę u naczelnych opisuję w Good Natured (de Waal, 1996). Po raz pierwszy
wykazano jej istnienie statystycznie w: de Waal i Luttrell (1988).
[29] Herbert Gintis i współredaktorzy (2005). Coraz bardziej obfita literatura na temat
silnej wzajemności (strong reciprocity, SR) głosi istnienie wyjątkowych dla ludzi ten
dencji prospołecznych i karania osobników niewspółpracujących. Samym skłonno
ściom nikt nie zaprzecza. Problematyczne jest natomiast stwierdzenie, że SR wyewo
luowała, abyśmy radzili sobie z obcymi osobnikami w sytuacjach anonimowych kon
taktów, co jest kategorią rzadko faworyzowaną w modelach ewolucyjnych. Łatwiej jest
wyobrazić sobie źródła SR w relacjach wewnątrz społeczności. Gdy już powstała, za
sprawą autonomii motywacyjnej (rozdział 2) została uogólniona na relacje z osobnika
mi spoza grupy. Krytyczną analizę SR przeprowadzili Terence Burnham i Dominic
Johnson (2005).
[30] Robert Trivers (2004, s. 964).
[31] Podczas gdy większość mieszkańców kraju korzysta z pomocy humanitarnej,
dziewięć z trzynastu żon króla wybrało się na zakupy za ocean (BBC News, 21 sierpnia
2008).
[32] Przypowieść o pracownikach winnicy (Mt 20,1–16) nie dotyczy po prostu wyna
grodzenia pieniężnego, lecz wstąpienia do Królestwa Niebieskiego. Wpisuje się
w narrację tej książki głównie ze względu na uwydatnioną w niej kwestię uczciwości.
[33] Samolubne motywacje kryjące się za potrzebą uczciwości badali, za sprawą „gry
w dyktatora”, Jason Dana wraz ze współpracownikami (2004).
[34] Elisabetta Visalberghi i James Anderson (2008, s. 283): „Cenienie uczciwości
względem innych jest względnie młodą ludzką zasadą moralną, przynajmniej w kultu
rze Zachodu, zakorzenionej w teorii – wyrażonej przez filozofów francuskiego oświe
cenia – że ludzie są równi”.
[35] Grą w ultimatum, wynalezioną przez Wernera Gütha, posłużono się w słynnym
badaniu Daniela Kahnemanna i współpracowników (1986). Alan Sanfey i współpra
cownicy (2003) skanowali mózgi graczy, którym przedstawiano niskie oferty, i odkryli,
że aktywują się u nich obszary związane z negatywnymi emocjami.
[36] Łowcy wielorybów zabijają na własne potrzeby niewielką liczbę zwierząt każdego
roku. Wiosłują w kierunku wieloryba, a następnie harpunnik wskakuje na jego grzbiet
i wbija weń swoją broń. Następnie waleń śledzony jest przez godziny – często udaje
mu się wtedy uciec – dopóki nie zginie z utraty krwi i wyczerpania (Alvard, 2004).
[37] Ernst Fehr i Klaus Schmidt (1999).
[38] James Surowiecki, „The coup de grasso”, The New Yorker (5 października 2003).
[39] Za: Mike Sunnucks, cyt. w: Phoenix Business Journal (30 września 2008).
W wywiadzie Nathana Gardelsa dla Huffington Post (16 września 2008) Joseph Sti
glitz, ekonomista uhonorowany Nagrodą Nobla, stwierdził: „Upadek Wall Street jest
dla fundamentalizmu rynkowego tym, czym był dla komunizmu upadek muru berliń
skiego – mówi to światu, że ten sposób organizacji ekonomicznej nie jest stabilny”.
[40] Maureen Dowd, „After W., Le Deluge” (New York Times, 19 października 2008).
[41] Pierwsze badanie, autorstwa Sarah Brosnan i mojego, zostało opublikowane
w 2003 roku, po nim przeprowadzono następne – Megan van Wolkenten i in. (2007) –
w którym brało udział więcej zwierząt i zastosowano ostrzejsze środki kontroli. Eks
perymenty te udało się zreplikować, zob. Grace Fletcher (2008) oraz Julie Neiworth
i in. (2009). Brosnan (2008) przedstawia ramy ewolucyjne tłumaczące reakcję naczel
nych na niesprawiedliwość.
[42] Incydent opisany w Bonobo (de Waal, 1997, s. 41), pochodzący od Sue Savage-
Rumbaugh, która uważa, że bonobo są najszczęśliwsze, gdy każdy dostaje to samo.
[43] Opisane w: „The Animal Within”, Amy Argetsinger (Washington Post, 24 maja
2005). Kastracja ofiar nie jest niczym niezwykłym u samców szympansów, o czym
była mowa w rozdziale 2 w kontekście obserwacji z zoo w Arnhem.
[44] Cytat ten przypisuje się zarówno amerykańskiemu eseiście H.L. Menckenowi
(1880–1956), jak i papieżowi Pawłowi VI (1897–1978).
[45] Jedną z wersji gry w ultimatum testowano na szympansach – zob. Keith Jensen
i in. (2007) – ale ponieważ małpy akceptowały wszystkie oferty (również nic), najwy
raźniej nie zrozumiały potencjalnych konsekwencji tej gry (Brosnan, 2008).
[46] Za: Irene Pepperberg, Alex and Me (2008, s. 153).
[47] Friederike Range i in. (2009). Vilmos Csányi (2005, s. 69) opisuje występującą
u psów potrzebę równego traktowania: „Psy utrzymują rachubę wszystkich kąsków
pożywienia i pieszczot i chcą mieć udział we wszystkim. Jeśli pan to zignoruje, popa
dają w głęboką depresję lub stają się agresywne względem osobnika, który otrzymuje
lepsze traktowanie”.
[48] Badania z wymianą żetonu prowadzone przez Johna Wolfe’a (1936).
[49] Odwołuje się to do słów Adama Smitha zacytowanych na początku rozdziału 1.
Badanie nad samolubnymi i prospołecznymi wyborami u kapucynek to: de Waal i in.
(2008). William Harbaugh i współpracownicy (2007) wykazali, że dobroczynność
uruchamia ośrodki nagrody w ludzkim mózgu.
[50] Współczynnik Giniego to miara równości dochodu, od 0% (największa równość)
do 100% (maksymalna nierówność). CIA World Factbook (2007) podaje, że dla Stanów
Zjednoczonych osiąga on wartość 45%, podobnie jak w krajach Trzeciego Świata,
podczas gdy dla większości krajów europejskich jest to 25–35%. Nierówność docho
dów jest zasadniczo zjawiskiem negatywnym dla gospodarki: w wydanej niedawno
książce Larry Bartels (2008) szczegółowo dokumentuje, że gospodarka USA przyra
stała szybciej za prezydentów demokratycznych, którzy popierają progresywny system
opodatkowania, niż za republikańskich, którzy faworyzują osoby zarabiające najwięcej.
[51] Populacja więźniów wynosi w Stanach Zjednoczonych ponad 2 miliony. Oznacza
to 724 więźniów na 100 tysięcy osób, czyli pięciokrotnie więcej, niż wynosi średnia dla
reszty świata (International Centre for Prison Studies, 2006).
[52] Utah i New Hampshire (w których występuje największa równość dochodów) są
zdrowsze niż Luizjana i Missisipi (które cechują się największą nierównością).
S.V. Subramanian i Ichiro Kawachi (2003) badali, czy skutki nierówności dochodów
można wytłumaczyć składem rasowym stanów, ale okazało się, że zależność ta utrzy
muje się nawet po wzięciu korekty na czynnik rasowy.
[53] Cyt. za: Wilkinson (2006, s. 712). Być może leżące u podstaw emocje są bardziej
elementarne, niż zostało to zasugerowane, ponieważ w innym eksperymencie – Fate
meh Heidary i in. (2008) – odkryto podobny negatywny efekt zdrowotny u króliów.
Przez osiem miesięcy zwierzęta niedostatecznie odżywiano (jedna trzecia zwykłej die
ty) albo w izolacji, albo w warunkach, w których mogły widzieć, słyszeć i wąchać
normalnie karmione króliki. W tej drugiej grupie stwierdzono znacząco silniejszą atro
fię mięśnia sercowego. Być może uczucie głodu jest bardziej stresujące, jeśli jedno
cześnie widzi się osobniki najedzone.
[54] Benjamin Beck (1973).

Rozdział 7. Krzywe drewno


[1] Tłumaczenie stwierdzenia Kanta z 1784 roku: „aus so krummem Holze, als woraus
der Mensch gemacht ist, kann nichts ganz Gerades gezimmert werden”. Owo „pokrzy
wione drzewo” występuje w tytule książki Isaiaha Berlina [wyd. polskie: Pokrzywione
drzewo człowieczeństwa, tłum. M. Pietrzak-Merta] i było inspiracją dla twórcy popu
larnego bloga (crookedtimber.org).
[2] Odwołanie do wielkiego kryzysu w drugiej mowie inauguracyjnej Roosevelta (20
stycznia 1937).
[3] Kudzu – na Południu uznawane za prawdziwą plagę, ponieważ dusi wszystko, co
porośnie – to japońskie pnącze wprowadzone z myślą o przeciwdziałaniu erozji w la
tach trzydziestych XX wieku. Potrafi rosnąć w tempie 30 centymetrów dziennie i dziś
wymknęło się już spod kontroli.
[4] Cyt. za: Lew Trocki (1922). Komunistyczna wiara w elastyczność ludzkiej natury
została również omówiona przez Stevena Pinkera (2002).
[5] John Colapinto w As Nature Made Him (2000) opisuje rzeczywistą historię chłopca,
który jako dziecko przeżył nieudane obrzezanie i stał się okazem doświadczalnym dla
seksuologa próbującego dowieść, że płeć jest konstruktem środowiskowym. Chłopiec
popełnił samobójstwo w 2004 roku.
[6] Our Inner Ape (de Waal, 2005) omawia podobieństwa pomiędzy ludźmi a naszymi
najbliższymi krewnymi: bonobo i szympansami [wyd. polskie: F. de Waal, Małpa
w każdym z nas, tłum. K. Kornas, Kraków: Copernicus Center Press, 2017].
[7] Zniszczenie World Trade Center w 2001 roku świętowano w całym świecie muzuł
mańskim, a bombardowanie Bagdadu wywołało wiele machania flagami w Ameryce.
Emerytowany generał Donald Shepperd porównał je nawet do symfonii: „Nie chciał
bym, aby zabrzmiało to ślisko, ale to naprawdę symfonia, którą musiał zrealizować
dyrygent” (CNN, 21 marca 2003). Cytat z Rumsfelda na temat martwych Irakijczyków
podało Fox News (2 listopada 2003).
[8] Minister sprawiedliwości powiedział, że obrazy zniszczeń w Gazie przypomniały
mu sytuację jego rodziny w czasie drugiej wojny światowej. Lapid stracił wielu człon
ków rodziny w trakcie Holokaustu („Gaza political storm hits Israel”, BBC News, 23
maja 2004).
[9] David Brooks, „Human Nature Redux” (New York Times, 17 lutego 2007).
[10] Hoffman (1981, s. 79).
[11] Intencjonalne stany mentalne (potrzeby, uczucia, przekonania, cele, myśli) innych
są nieobserwowalnymi konstruktami wydedukowanymi na podstawie obserwowanego
zachowania. Mentalizowanie pomaga nam zrozumieć zachowanie osób wokół nas
(Allen i in., 2008).
[12] Patricia McConnell (2005) opisuje zachowanie psów z użyciem terminów odwo
łujących się do emocji.
[13] Matt Ridley (2001) opisuje pierwszą wystawę małp człekokształtnych w londyń
skim zoo.
[14] David Premack (2007) i Jeremy Kagan (2004).
[15] J.K. Rowling (2008).
[16] Oryg. „Here we go again / He’s back in town again / I’ll take him back again / One
more time”. Duet z Rayem Charlesem, który napisał Here We Go Again (2004).
[17] Tytuł książki na temat psychopatii w biznesie: Paul Babiak i Robert Hare (2006).
[18] James Blair (1995).
[19] Wiele zwierząt sztucznie wyrównuje szanse w trakcie zabaw z młodszymi lub
słabszymi partnerami. Samiec goryla, który mógłby zabić młodego osobnika, po prostu
opierając swoją rękę o jego klatkę piersiową, kontroluje swoją niebywałą siłę w trakcie
zapasów i łaskotana. Rzadki przypadek zabawy niedźwiedzia polarnego z psem za
przęgowym w kanadyjskiej Zatoce Hudsona udokumentował niemiecki fotograf Nor
bert Rosing.
[20] Robert Waite, The Psychopathic God: Adolph Hitler (1977). Hitler został też jed
nak zdiagnozowany jako schizofrenik paranoidalny (Coolidge i in., 2007).
[21] Mark Rowlands (2008, s. 181). Analiza osobowości Tertuliana wykazała, że ów
Ojciec Kościoła był bliski psychopatii (Nisters, 1950).
[22] Mówi się w tym kontekście o mechanizmie oceny: jakie sygnały wpływają na re
akcję; czy dzieje się to wcześnie, czy późno w łańcuchu decyzyjnym. Do najważniej
szych sygnałów należą: znajomość i podobieństwo pomiędzy przedmiotem i podmio
tem (Preston i de Waal, 2002). Zob. też: Frederique de Vignemont i Tania Singer
(2006).
[23] Ashley Montagu i Floyd Matson (1983).
[24] Brytyjski badacz autyzmu Simon Baron-Cohen (2003) twierdzi, że mózg kobiecy
specjalizuje się w empatii, a męski w systematyzacji. Zob. Carolyne Zahn Waxler i in.
(1992, 2006), gdzie omówione są różnice płciowe w dzieciństwie, oraz Alan Feingold
(1994), gdzie podane są dane z wielu kultur świadczące o tym, że kobiety są bardziej
troskliwe od mężczyzn.
[25] Z: Bernard de Mandeville, „An Enquiry into the Origin of Moral Virtue” (Fable of
the Bees [wyd. polskie: B. de Mandeville, Bajka o pszczołach, tłum. A. Glinczanka,
wiele wydań]). Mandeville (1670–1733) reprezentuje prawdopodobnie najbliższą hi
storyczną realizację marzenia Ayn Rand o wywindowaniu egoizmu do rangi wartości
moralnej. Podtytuł satyry Mandevilla mówi wszystko: Wady prywatne – zyskiem pu
blicznym. Twierdząc, że zachłanność prowadzi do dobrobytu, wyniósł motywy samo
lubne i ich skutki ekonomiczne ponad wszystkie inne wartości ludzkie.
[26] Nancy Eisenberg (2000), Sara Jaffee i Janet Shibley Hyde (2000).
[27] „Ballmer ‘vowed to kill Google’”, Ina Fried (CNET News, 5 września 2005).
[28] Ajas, wielki wojownik, popadł w samobójczą depresję po wojnie trojańskiej.
„Dręczą go samotne myśli”, pisał Sofokles o jego szaleństwie. W psychoterapii zespołu
stresu pourazowego dla amerykańskich żołnierzy stosowane są greckie tragedie
(MSNBC.com, 14 sierpnia 2008).
[29] Cytaty na temat zabijania i wojny, Shermana i innych, pochodzą z: Dave Gros
sman, On Killing (1995).
[30] Za: The Works of Mencius (księga I, część I, rozdział VII).
[31] Paul Zak (2005) wykazał, że zgłaszany przez ludzi poziom szczęścia jest dodatnio
skorelowany z ogólnym poziom zaufania.
[32] Cyt. za: Jim Puzzanghera (Los Angeles Times, 24 października 2008).
[33] Jonathan Wight (2003).
[34] Na temat kobiet w ekonomii, zob. John Kay, „A little empathy would be good for
economics” (Financial Times, 12 czerwca 2003). Termin „interesariusz” (obejmujący
pracowników, klientów, bankowców, dostawców i lokalną społeczność, w której ist
nieje firma) jest coraz częściej stosowany jako przeciwwaga dla terminu „akcjonariusz”
albo „udziałowiec”, jak np. w teorii Edwarda Freemana (1984).
[35] Z mowy Baracka Obamy wygłoszonej na konwencie Partii Demokratycznej
w Denver w Colorado (28 sierpnia 2008).
[36] W liście do Joshua Speeda (24 sierpnia 1855).
[1*] W oryginale: „Flippin’ idiots”. Słowo flipper kojarzy się z delfinami: określa się
nim płetwę piersiową delfina, delfin Flipper był bohaterem popularnego filmu familij
nego itd. Z drugiej strony flipping jest eufemizmem słowa fucking, jak w zdaniu: „It’s
flipping cold” („Jest królewsko zimno”) [przyp. tłum.].
[2*] Nazwa „pointer” pochodzi od ang. point ‘wskazywać’ [przyp. tłum.].
[3*] Mayberry to fikcyjne spokojne, małe miasteczko z amerykańskiego sitcomu z lat
sześćdziesiątych The Andy Griffith Show [przyp. tłum.].
[4*] Wiewióry to grupa gatunków z rodzaju Ratufa, należącego do rodziny wiewiór
kowatych [przyp. tłum.].

You might also like