Professional Documents
Culture Documents
Watt Ewans Lawrence - Jednym Zaklęciem
Watt Ewans Lawrence - Jednym Zaklęciem
Watt Ewans Lawrence - Jednym Zaklęciem
Jednym Zaklęciem
Warcraft
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 1
Mały domek na skraju bagien, w którym stary Roggit przeżył swoje życie,
nie należał, ściśle mówiąc, do wioski Telven. Jednakże znajdując się na
przeciwległym zboczu wzgórza, które stanowiło granicę miasteczka, był na
tyle blisko, aby Roggita uważano za Telveńczyka; nikt tedy nie
protestował, kiedy jego uczeń, Tobas, zaprosił mieszkańców na pogrzeb
swojego mistrza.
Oczywiście, pomijając wszelkie subtelne rozróżnienia graniczne, nie
należało do rzeczy mądrych narażać się na gniew czarnoksiężnika ani też
jego ucznia – nawet jeśli był on tak niedokształcony jak Tobas, który uczył
się dopiero rok czy dwa u nieomal już zupełnie zdziecinniałego i od dawna
zniedołężniałego starca.
Z tych to względów, a także zwykłej ciekawości wywołanej całopaleniem
jednej ze starszych i bardziej ekscentrycznych osób w okolicy ceremonie
pogrzebowe przyciągnęły cały tłum; więcej niż połowę mieszkańców
miasteczka. Patrząc, jak rozchodzili się w milczeniu po zagaśnięciu ognia,
Tobas zdał sobie sprawę z niemiłej prawdy, że nikt spośród nich – ani
młody, ani stary, ani w średnim wieku – nie przyszedł wiedziony
przyjaźnią czy też współczuciem dla zmarłego czarnoksiężnika albo dla
niego, żyjącego ucznia.
Gdy był młodszy, miał przyjaciół, ale wszyscy odsunęli się od niego, kiedy
opuściło go szczęście. Od śmierci jego ojca uważano go za istotę
przynoszącą pecha, nie nadającą się na przyjaciela dla nikogo.
Patrzył, jak wieśniacy oddalali się parami, trójkami lub całymi rodzinami, a
potem ruszył samotnie na drugą stronę wzgórza do swego domku. Słońce
stało jeszcze wysoko na niebie. Stos wypalił się szybko, ostatnio bowiem
było dosyć sucho.
Wspinając się na szczyt Tobas zastanawiał się, czy on sam naprawdę
smuci się z powodu śmierci Roggita i stwierdził ku swojemu
zaniepokojeniu, że nie jest pewien, czy żałuje Roggita, czy tylko martwi
się własną przyszłością.
A przyszłość ta była do pewnego stopnia niepewna. Jako uczeń Roggita w
momencie jego śmierci dziedziczył wszystko, co nie zostało wcześniej
zapisane innym; o ile wiedział, Roggit nie miał dzieci ani krewnych, ani
nawet byłych uczniów, którym mógłby coś zostawić. Skromny spadek w
całości należał się Tobasowi.
Co prawda nie stanowiło to wielkiej pociechy. Roggit nie był bogaty. Miał
niewielki kawałek ziemi, nazbyt bagnistej, aby nadawała się do uprawy,
domek wraz z całym wyposażeniem i to wszystko.
Przynajmniej nie zostałem bez dachu nad głową tak jak wtedy, gdy umarł
ojciec, pomyślał Tobas. A w domku znajdowały się zapasy ziół i magiczne
sprzęty Roggita, w tym rzecz najważniejsza, jego Księga Zaklęć.
Tobas będzie jej bardzo potrzebował. Na niej jedynie może polegać.
Kiedy udało mu się wreszcie przekonać starego czarodzieja, żeby go
przyjął na ucznia, chociaż każdy kto nie był na wpół ślepy i zdziecinniały
widział, że ma co najmniej piętnaście lat, a nie maksymalnie dopuszczalne
trzynaście, Tobas myślał, że zapewnił sobie byt. Oczekiwał, że spokojnie
1
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
2
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
3
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
4
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 2
5
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
6
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
7
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
którzy nie mieli wiader jak Tobas, stali i patrzyli, podziwiając kolorowe
płomienie, pojawiające się to tu, to tam, gdy tajemnicze proszki starego
czarnoksiężnika, jeden po drugim spadały z pochłoniętych żarem półek i
zapalały się, napełniając powietrze bogatym asortymentem zapachów i
odorów
Większość wieśniaków unikała pechowego ucznia czarnoksiężnika,
trzymając się od niego z dala. Tobas nie był na tyle niewrażliwy, aby tego
nie zauważyć lub źle to zrozumieć, i uznał to za ostateczny dowód, że
nadeszła chwila, przed którą bronił się od paru lat Pora na zawsze opuścić
Telven, swoją rodzinną wieś, i udać się w daleki świat szukać szczęścia
Zadrżał. Co za okropna myśl!
Nie chciał wcale odchodzić. Był domatorem, czuł się dobrze wśród ludzi i w
miejscach, które znał, i wcale nie pragnął poznawać nowych. Telven to
jego dom. Zawsze tu zostawał, gdy ojciec wypływał na morze, chociaż
Dabran stale, od czasu gdy Tobas wyrósł z wieku dziecięcego, zapraszał
go na rejsy. Po śmierci ojca pozostał w Telven. Kręcił się po wiosce nawet
wtedy, gdy był bezdomny, starając się zostać w miejscu, które znał. Nie
miał zawodu, nie miał dziewczyny ani perspektyw małżeństwa, ani bliskich
przyjaciół, ale Telven był nadal jego domem. Udało mu się zostać, bo
przekonał Roggita, że jest na tyle młody, żeby zostać uczniem
Gdy to drobne oszustwo powiodło się, Tobas myślał, że ma już miejsce na
stałe i że dożyje swoich dni w ojczystej okolicy. Do chwili gdy otworzył
Księgę Zaklęć, sądził, że zostanie.
Skąd miał wiedzieć, że staruszek umieścił na niej tak potężne zaklęcia
ochronne?
Potrząsnął głową z niesmakiem. Nadal nie wiedział dokładnie, co zrobił źle
i jak działało zaklęcie ochronne; nigdy nie widział, żeby Roggit wypowiadał
jakieś kontrzaklęcia albo robił coś niezwykłego, gdy zaglądał do księgi. Po
prostu sięgał po nią i otwierał ją, tak jak każdą inną książkę. Tobas chciał
zrobić to samo.
Ale zaklęcie ochronne działało i w rezultacie stał i patrzył, jak ogień
niszczy ostatnie ogniwa wiążące go z wioską.
A on tylko chciał mieć dom i spokojne, wygodne życie; czy naprawdę za
wiele wymagał od bogów?
Frontowa ściana domku wygięła się, zapadła i w końcu runęła do środka z
głośnym hurkotem, a Tobas odwrócił się. Nic tu już nie miał, nic i nikogo,
kto by go tutaj zatrzymał, ani też nie miałby tu z czego żyć, gdyby został.
Nie miał tu już domu. Uznał, że nie ma co przedłużać katastrofy. Odszedł,
o nadchodzącym świcie, od żaru, światła i huku ognia, ze łzami w oczach,
które, jak sobie stanowczo powiedział, były wywołane przez dym.
ROZDZIAŁ 3
Słońce dobrze już wzeszło, gdy się obudził. Pierwszą myślą było
zdziwienie, że śpi zwinięty w kłębek pośród wysokiej trawy, a nie w swoim
własnym łóżku w domku Roggita, ale szybko przypomniał sobie wypadki
poprzedniej doby.
8
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
9
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
10
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
11
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
12
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 4
13
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
wyrzuciła go, gdy tylko Dabran zginął. Nauczyła go także nie kraść, a w
każdym razie próbowała i on nigdy nie ukradł nic poza paroma dojrzałymi
jabłkami sąsiada.
Poruszył raz kwestię kradzieży w rozmowie z ojcem. W końcu Dabran
zarabiał w ten sposób na życie.
– Piractwo morskie to przypadek specjalny – powiedział wtedy Dabran. –
Obrabowujemy kupców, którzy są na tyle nierozsądni, że opływają nasz
półwysep za blisko. Wiedzą o nas, jeśli więc mimo wszystko ryzykują
przepłynięcie przez nasze wody, to zasługują na to, co ich może tu
spotkać. Poza tym są i tak bogaci, skoro stać ich na wyposażenie statku i
zaopatrzenie go w towary, a chcą zarobić więcej, przewożąc swoje towary
przez niebezpieczne wody – są więc chciwymi głupcami zasługującymi na
to, żeby ich obrabować. To nie jest to samo co okradzenie kogoś
słabszego niż ty, kogoś nie wchodzącego nikomu w drogę albo
włamywanie się nocą komuś do domu. My zabieramy otwarcie i
ryzykujemy tyle samo co i oni. I dlatego nie jest to kradzież, raczej
hazard, a ja jestem skłonny bronić prawa do ryzykowania wszystkim, co
się ma, nawet życiem.
Tobas nigdy nie przyjął tego usprawiedliwienia w stu procentach, ale
zgadzał się, że człowiek ma prawo ryzykować swoją własność. No cóż,
sam Dabran zaryzykował życiem i stracił je, a jego syn został w rezultacie
złodziejem, kradnąc łódź i obiad niewinnej parze kochanków. Tobas
zacytował sobie na pocieszenie jedną z maksym swojego ojca: "człowiek
ma prawo uczynić wszystko, co pozwoli utrzymać mu się przy życiu".
Ale wciąż czuł się kiepsko i czekał niecierpliwie, kiedy ethsharyjski statek
przypłynie i wreszcie zabierze go z lodzi. Może jednak zniesie łódź na
brzeg i kochankowie odzyskają ją, oczywiście bez kurczęcia na obiad.
Rozejrzał się; statek zbliżył się znacznie i widać było jego smukły,
opływowy kadłub pod pełnymi żaglami, ale odległość ciągle jeszcze była
duża. Położył się z powrotem, opierając niezbyt wygodnie głowę o ławkę.
Trzymał się rękoma za brzuch i usiłował wyobrazić sobie, że wszystko co
wydarzyło się od czasu, gdy miał dwanaście lat, jest tylko koszmarnym
snem.
Następnym wrażeniem, jakiego doznał, było brutalne szarpanie, które go
obudziło; zmęczenie wzięło górę, gdy tylko przestał poruszać się i
odczuwać głód.
– Jak się nazywasz? – zapytał basowy głos o dziwnym akcencie.
– Tobas – powiedział. – Tobas z... z Harbek.
– Harbek?
– W Małych Królestwach.
– Nigdy o nim nie słyszałem.
Tobas nie potrafił znaleźć na to odpowiedzi, bo wymyślił tę nazwę przed
chwilą, zakładając idiotycznie, że pytający go człowiek wie o Małych
Królestwach tyle samo co i on. Popatrzył bezmyślnie na szeroką, opaloną
twarz otoczoną gęstymi czarnymi włosami i brodą.
– Co tu robisz? – zapytał ów człowiek.
– Hm... – Tobas nie wiedział jeszcze, na jakim gruncie stoi.
14
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
15
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Jaki statek?
– "Chluba Poranku" – szybko zaimprowizował Tobas.
– I co dalej?
Tobas nie zrozumiał.
– Dalej?
– Skąd płynęła, chłopcze, i jaki był port przeznaczenia?
– Ach! Z Harbek, a płynęła do Tintallion.
– Gdzie jest Harbek?
– W Małych Królestwach.
– Tego już się domyśliłem, chłopcze, ale gdzie w Małych Królestwach?
– Ee... na południu. – Żałował, że nie podał innego miejsca swojego
pochodzenia; nie wiedział prawie nic o Małych Królestwach.
Facet popatrzył na niego przez dłuższą chwilę, a potem pochylił się do
przodu opierając łokcie na biurku i rzekł:
– Nigdy nie słyszałem o twoim panu, twoim statku ani o twojej ojczyźnie,
chłopcze, a żaden statek z Królestw nie ma po co żeglować za Ethshar
Dolne, a już na pewno nie Tintallion, ale na razie nie nazwę cię kłamcą.
Pozwól mi jednak zasugerować pewną inną możliwość. Wyobraźmy sobie,
że chłopak z Pirackich Miast zapragnął szukać szczęścia na szerszym
świecie niż jego zapadła dziura. Może chciałby dostać się na pokład statku
płynącego do jednego z Ethshar. Jeśliby mu się to udało, to musiałby
umieć się jakoś wytłumaczyć znalazłszy się już na pokładzie. Nie znając
dobrze świata wymyśliłby jakąś bajeczkę raczej, niż przyznał się, że
pochodzi z kraju wrogiego Mocarstwu, ale byłby raczej przekonywający.
Nie zdawałby sobie nawet sprawy, że mówi po ethsharyjsku z akcentem
Pirackich Miast, który niczym nie przypomina mowy mieszkańców Małych
Królestw, nawet wtedy gdy wydaje im się, że mówią naszym językiem, a
niejedną ze swoich dziwacznych gwar. Myślę, że wyglądałby i mówiłby
bardzo podobnie do ciebie, Tobasie z Harbek, który twierdzisz, że jesteś
uczniem czarnoksiężnika.
– Jestem uczniem czarnoksiężnika – albo raczej byłem. Mój pan nie żyje.
– A reszta?
– Ee... – Tobas zamilkł.
– Miałeś w łodzi parę solidnych wioseł, jak mi powiedziano, i wyglądasz na
sprawnego – dlaczego nie powiosłowałeś do brzegu?
– Ee...
– Chciałeś dostać się na pokład statku?
– Tak – przyznał Tobas po chwili wahania, nie widząc innego wyjścia.
– Tak też myślałem. I to nie dlatego, że boisz się mieszkańców Pirackich
Miast z twoim akcentem. – Wyprostował się i popatrzył na Tobasa,
składając dłonie. – No, cóż – ciągnął. – Skądkolwiek się wywodzisz,
wygląda na to, że jesteś zupełnie sam na świecie, bobyś się tu nie znalazł,
a kimkolwiek byś był, nie zamierzam przeszkadzać ci w odpracowaniu
swojego przejazdu do Ethshar Dolnego, a nawet do Ethshar Górnego. Ale
będziesz pracował. Dekretem naszej władzy wyrzutkowie i uciekinierzy
mają otrzymać wolny przejazd, ale jeśli się co do ciebie pomyliłem, to
możesz poskarżyć się staremu Edredowi Czwartemu, gdy dopłyniemy do
Ethshar Dolnego, ale do tej pory będziesz pracował. Jeśli nie chcesz,
16
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 5
17
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
18
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Dwa dni stali w porcie, wyładowując prawie połowę futer, oliwy i innych
towarów, jakie znajdowały się na. statku, a na ich miejsce przyszła świeża
wołowina – i magik prestidigitator, który miał za zadanie zapobiec psuciu
mięsa Tyle było noszenia, ciągnięcia lin i w ogóle ciężkiej pracy że gdy
statek znów się zapełnił, Tobas czuł, że zarobił na cały warsztat szewski.
Raz czy dwa przyszło mu na myśl by uciec – a raczej, skoro nie podpisał
żadnej umowy oddalić się – ale widok, hałas i zaduch zatłoczonych ulic
wystarczająco go zniechęcił. Ethshar Dolne przerażało go swoim ogromem
i obcością; Ethshar Górne może nie okaże się aż takie straszne.
Został na statku również i dlatego, że miał nadzieję poznać magika i może
nawet nauczyć się trochę jego nowej, dziwacznej sztuki, która nie
wymagała czarnoksięskich rytuałów ani sprzętu. W końcu praca w
którejkolwiek dziedzinie magii mogła okazać się zyskowna, a fakt, że
został przyjęty do Cechu Czarnoksiężników, nie powinien przeszkadzać mu
w studiowaniu innych dziedzin tej tajemniczej sztuki.
Oczywiście na statku cały czas znajdował się inny czarodziej; kobieta w
białych szatach, która stała koło kapitana, gdy Tobas po raz pierwszy
pojawił się na pokładzie.
Była kapłanką wyspecjalizowaną w teurgii, jak się później dowiedział, i
należało do niej chronienie statku przed piratami i innymi
niebezpieczeństwami.
Ale teurgia nie bardzo podobała się Tobasowi, który wiedział, że wymagała
poważnych studiów i wyrzeczenia się wielu drobnych przyjemności
życiowych, a przy tym nie dawała stuprocentowej pewności sukcesu. Poza
tym kapłanka nie chciała mieć do czynienia na statku z nikim poza
kapitanem.
Magia wydawała się Tobasowi o wiele bardziej interesująca.
Co prawda widok mrocznej i ponurej twarzy maga pohamował jego
zapędy. To nie był człowiek skłonny do nawiązywania łatwych przyjaźni.
Inni wcale nie znali go lepiej niż Tobas, nawet kapitan Istram, który
traktował magika–prestidigitatora tak samo jak innych członków załogi,
chociaż trochę jakby się go bał. Mówiąc o nim, tak samo jak o kapłance,
nie używano jego imienia – nazywano go po prostu magiem. Tobas nie
miał pewności, czy on w ogóle miał jakieś imię; z tego co wiedział,
magowie nie byli w pełni ludźmi.
Ich mag spał w hamaku zawieszonym w ładowni, blisko mięsa, o które
miał się troszczyć; przynoszono mu tam nawet posiłki. Jako kuchcik Tobas
za to odpowiadał.
Zająwszy swoje miejsce, magik nie rozmawiał z nikim, odbierał posiłki w
milczeniu i nigdy nie wychodził z ładowni. Tobas domyślał się, że
utrzymanie zaklęcia – bo w ładowni było zawsze chłodno, chociaż na
zewnątrz paliło słońce – wymagało jego pełnej koncentracji i zabierało całą
energię.
Podróż minęła w miarę spokojnie i Tobas był całkiem zadowolony ze
swojego losu. Miał wyżywienie i dach nad głową. Jego ubranie
pozostawiało nieco do życzenia – miał tylko jedną zmianę – ale mógł je
prać raz na trzy dni we wspólnej balii.
19
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
20
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
21
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 6
Długa Keja, jak to stwierdził Tobas, okazała się rzeczywiście bardzo długa
– wiodła do głębokich wód Zatoki przez płycizny i skały koło zachodniej
latarni morskiej i rozdzielała się tuż koło miejsca, do którego dochodził
najwyższy przypływ. Wybrał bardziej uczęszczaną trasę i skręcił w lewo,
na południowy wschód.
Zapach morza i plusk fal o kamienne filary został szybko stłumiony
intensywną wonią i hałasami miasta. W Ethshar pachniało rybami
pieczonymi na węglach w tysiącach kuchni, drewnem tysięcy domów
powoli murszejącym w wilgotnym powietrzu i milionem innych ludzkich
czynności, skatalizowanymi wonią korzeni i perfum, które nadawały całej
mieszaninie posmak egzotyczny. Nie czuło się natomiast odoru
charakterystycznego dla większości ludzkich osiedli – miasto miało
doskonały system kanalizacyjny.
22
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
23
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
24
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
25
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
26
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
27
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
28
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
29
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 7
30
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
31
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
32
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
33
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 8
34
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
35
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
nawet taki niedouk jak Tobas będzie trzymał się w odwodzie albo po
prostu zniknie, nikt się tym nie zainteresuje, a smok i tak zostanie w
końcu zgładzony.
Ale teraz, gdy spotkał innych rekrutów, nie był taki pewien, czy jako
czarnoksiężnik, nawet tylko z jednym zaklęciem, nie będzie najlepszym
nabytkiem królestwa Dwomor. Twierdzi się co prawda, że smoki zieją
ogniem, są zatem ognioodporne, ale mógł też istnieć jakiś sposób
zastosowania przeciwko nim Zapłonu Thrindle'a.
Zasnął wreszcie, a statek płynął dalej na wschód.
O świcie następnego dnia marynarz na oku zobaczył ląd; przepłynęli na
drugi brzeg Zatoki Wschodniej, pozostawiając na rufie Mocarstwo Ethshar,
a mając przed dziobem Małe Królestwa. Tobas i inni poszukiwacze przygód
wyszli na pokład, aby na własne oczy zobaczyć poszarpany, skalisty brzeg.
– Czy to Dwomor? – zapytał ktoś marynarza pokazując na skały.
– Ależ skąd – powiedział, a jego ethsharyjski był silnie zabarwiony
akcentem. – O ile kapitan nie zgubił znowu kursu, to jest Morria;
zobaczymy zamek za jakąś godzinę.
Tobas nigdy jeszcze nie widział zamku, chociaż słyszał wiele ich opisów,
czasem nawet bardzo szczegółowych; jedyne zamki istniały w Małych
Królestwach, bo inne narody Świata były albo nazbyt cywilizowane i
pokojowe, albo nazbyt barbarzyńskie i prymitywne, aby je budować.
Postanowił patrzeć pilnie, aby go nie przeoczyć. W jednej z opowieści,
które słyszał jako dziecko, zamek przedstawiony był jako wielka kupa
kamieni, w związku z czym sądził, że niektóre z nich zostały celowo
zamaskowane i bał się, że może pomylić zamek z naturalnym
wzniesieniem.
Niepotrzebnie się martwił; Zamek Morria wznosił się na szczycie
niewysokiej skały, a znad jego blanków wystawało ni mniej, ni więcej
tylko sześć smukłych wieżyczek.
– Czy przybijamy tu do brzegu? – zapytał dostrzegłszy nieduży port u
podnóża skały.
– Nie – odpowiedział zwięźle marynarz.
– To jaki jest nasz kurs?
Marynarz popatrzył na niego uważniej.
– Byłeś kiedyś na morzu? – zapytał z akcentem z Górnego Ethshar.
– Mój ojciec był kapitanem, a ja odpracowałem na statku moją podróż do
Ethshar – odparł Tobas.
Marynarz skinął głową.
– Przepłyniemy wzdłuż brzegów Morii, Stralii, a potem popłyniemy w górę
rzeki Londa do Ekeroi i tam was wysadzimy na brzeg. Nie stajemy nigdzie,
chyba wasz szef boi się, że mógłby stracić kilku z was, gdyby się
gdziekolwiek przedtem zatrzymał, I wcale bym się nie zdziwił, gdyby
okazało się, że ma rację – i pewnie straci kilku z was w czasie podróży
lądem. Do Zamku Dwomor z Ekeroi jest dobre siedem mil kiepskich gór.
– Byłeś tam kiedy?
– Ja?! – Marynarz zaśmiał się, chociaż Tobas nie widział nic zabawnego w
swoim pytaniu. – Nie, nigdy tam nie byłem, ale cały ruch w Dwomor idzie
tą samą drogą. Chyba innej nie ma.
36
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
37
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Łobuzy mówili mniej i wyglądali nie tak groźnie, ale Tobas przypuszczał,
że prędzej wymordowaliby swoich towarzyszy, niż zabili smoka. Noże,
kłamstwa i oszustwa nie są skuteczną przeciwko nim bronią.
Miał nadzieję, że również inni ochotnicy przybędą do Dwomor, bo nie
wydawało mu się, żeby ktokolwiek z ich grupy zdolny był zabić nawet
niewielkiego smoka.
Oczywiście znaczyło to, że on sam się nie wzbogaci.
No trudno, pomyślał, może w Dwomor trafi się jakaś inna okazja. Rzucił
ostatnie spojrzenie na Morrię i poszedł pod pokład.
O zmroku trzeciego dnia statek zbliżył się do ujścia rzeki – nie Wielkiej
Rzeki, jak mu wyjaśniono, ale innej, największej w Małych Królestwach,
która miała kilka nazw. Londa była nazwą najbardziej popularną.
Wypływała z gór w kierunku południowym, a potem skręcała na zachód i
wpadała do morza. Popłyną nią na północ do jeziora, które w zasadzie
było jej źródłem.
Tobasa zaintrygowało, że ujścia rzeki nie strzegł żaden zamek. Zapytał o
to jednego z marynarzy.
– Chyba kiedyś był tu zamek – odparł marynarz. – Ale tutaj jest granica
między Stralią i Londą i zamek pewnie został zniszczony w czasie jakiejś
wojny granicznej. Albo zapadł się do morza – rzeka stale podmywa te
skały.
Tobas kiwnął głową. Właśnie miał zadać następne pytanie, lecz hałas na
rufie starczył za odpowiedź; rzucono kotwicę. Nocna żegluga po rzece nie
leżała w niczyich zamiarach.
Załoga podniosła kotwicę o świcie. Gdy Tobas kończył swoje skąpe
śniadanie, w zasięgu wzroku był już Kasztel Kala.
Nazwa była o tyle myląca, że kasztel stanowił tylko część wielkiego zamku
znajdującego się w obrębie murów miasta. Przy brzegu rzeki stały rzędy
najrozmaitszego rodzaju łodzi.
Jedna z nich, nosząca wielką, czerwono-złotą banderę. podpłynęła do
statku. Tobas zauważył, że choć poruszana była tylko dwoma parami
wioseł, płynęła o wiele szybciej niż ich statek pod pełnymi żaglami; wiatr,
który przez cały rejs nie był zbyt silny, osłabł jeszcze bardziej, gdy rzekę
osłoniły otaczające wzgórza.
Nastąpiła długa dyskusja między kapitanem statku a kimś na łodzi, ale
Tobas nie słyszał z niej nic i oparł się pokusie podejścia bliżej. W końcu
kapitan odszedł i wydał rozkaz w niezrozumiałym dla Tobasa języku.
Wkrótce po zaokrętowaniu Tobas odkrył, że załoga składała się z
marynarzy różnych narodowości mówiących kilkoma językami.
Chwilę później wywieszono wielką zielono-czarną flagę.
– Barwy Dwomoru – wyjaśnił ktoś. – Kala prawdopodobnie jest z kimś w
stanie wojny i dlatego żądają wywieszenia flagi.
– Och! – Marynarz mówił niedbale, a Tobas nie mógł zrozumieć, jak
można tak traktować wojnę.
Przepłynęli za miasto, ale przed południem wiatr całkiem ucichł, tak że
nadal byli na terytorium Kali, dryfując z powrotem z prądem. Przyjrzawszy
się dobrze niebu kapitan rozkazał przygotować duże wiosła.
38
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 9
39
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
40
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
41
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
42
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
43
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
zbóje albo wilki, nie mówiąc już o smoku, który gdzieś tu się pewnie
włóczy. Miejscowa ludność mogła nie być nastawiona przyjaźnie. Nie umiał
mówić tutejszym językiem, który z tego, co słyszał, przypominał nieco
ethsharyjski, ale nie na tyle, żeby można go było zrozumieć.
Tobas uprzytomnił sobie jeszcze, że ciekawiło go, jaka jest rzeczywista
sytuacja, czy polowanie na smoka było legalne, a jeśli tak, to dlaczego
ktoś mający tysiąc sztuk złota wynajmował byle kogo na Rynku Portowym
zamiast specjalistę, który wiedziałby, jak pozbyć się tak straszliwego
potwora, jakim miał być smok tutejszy. Smoki w końcu pojawiały się od
setek lat; ktoś, gdzieś na pewno wymyślił lepsze metody pozbywania się
ich niż zgromadzenie garści młodych desperatów szukających szczęścia.
Może jeśli zwróci na to czyjąś uwagę, to coś na tym zarobi. Nie tysiąc
sztuk złota, oczywiście, ale jednak coś.
Poza tym jeśli chciał znaleźć tu jakichś czarnoksiężników, którzy mogliby
nauczyć go nowych zaklęć, to najprawdopodobniej mieszkali na zamku –
czy też cokolwiek, co dałoby mu szansę znalezienia sobie jakiegoś
zatrudnienia.
A w końcu chciał też poznać Jego Wysokość Dernetha Drugiego, Króla
Dwomoru. Był ciekaw; nigdy jeszcze nie widział prawdziwego króla. Nie
było go w Wolnych Ziemiach i chociaż można by tu policzyć trzech
władców Ethsharu, to przecież nie miał okazji zobaczyć żadnego z nich, i
nie nazywali się też królami. Byli triumwirami, a nie monarchami.
Ustaliwszy sobie to wszystko, poszedł jak inni na zamek.
ROZDZIAŁ 10
44
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
45
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
46
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
47
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
48
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
49
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
50
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 11
51
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
52
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
53
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Nie miał jednak wyboru. Miał tylko to ubranie i nie wiedział, jak je
oczyścić.
Kąt padania promieni słonecznych powiedział mu, że minęło około dwóch
godzin od świtu, czyli pora na śniadanie, jeśli w Dwomor panowały takie
same obyczaje jak w Telven. Otworzył drzwi i ruszył schodami na dół.
Na dole wieży znalazł się w krótkim korytarzu, który łączył się z większym
i zawahał się przez chwilę, próbując przypomnieć sobie, którędy szło się
do zamkowych jadalni. Pamiętał, że po lewej stronie widział drzwi, skręcił
w lewo i po chwili schodził nie znanymi mu, wydeptanymi kamiennymi
schodami.
U stóp owych schodów znalazł się jednak w kropce – był w wielkiej
kwadratowej sali, której nie pamiętał, mającej kilkoro drzwi, wszystkie
zamknięte, i żadnego innego wyjścia poza schodami.
W jednych drzwiach pojawiła się dziewczyna podająca do stołu, a potem
zniknęła w innych nie zwracając na niego wcale uwagi; po chwili wahania
podążył za nią i znalazł się w kuchni.
Tu przynajmniej byli ludzie, całe ich mnóstwo, wszyscy zajęci swoją
codzienną pracą, służący wszelkiego rodzaju. Spróbował zapytać jedną z
tych osób, chłopaka ze szczotką, o drogę, ale odpowiedziało mu
bezmyślne spojrzenie. Krzyknął i zdobył dla siebie chwilę ciszy, ale żadnej
reakcji.
Nikt w tym pomieszczeniu nie mówił po ethsharyjsku.
Pokonany wrócił do hallu i spróbował otworzyć drzwi, z których wyłoniła
się dziewczyna.
Tu powiodło mu się lepiej; znalazł się w niewielkiej sali jadalnej, innej niż
ta, w której jadł poprzedniego wieczoru. Kilku młodych mężczyzn,
niewątpliwie również łowców smoka, obsiadło stół dookoła.
– Dzień dobry. Czy jestem na właściwym miejscu?
Żaden nie odpowiedział. Znowu nikt nie rozumiał po ethsharyjsku.
Zmieszany zawrócił na powrót do hallu, gdzie tym razem natknął się na
marszałka dworu.
– Ach, nasz czarnoksiężnik! Jakże mi miło!
– Pan marszałek! Nareszcie ktoś, z kim można rozmawiać – w głosie
Tobasa zabrzmiała wyraźna ulga.
– Ma pan kłopoty? – Marszałek dworu pełen był uprzejmej troski.
Tobas wyjaśnił mu swoją sytuację, a po chwili znalazł się w innej jadalni i
zajął miejsce przy stole. Znajdowali się tu także czterej z jego towarzyszy
podróży z Ethshar; inni zdążyli już zjeść i poszli sobie. Gdy godzinę temu
oznajmiono śniadanie, nikt nie chciał niepokoić czarnoksiężnika.
Tobas żałował jak nigdy dotąd, że zademonstrował swoje skromne w
końcu zdolności magiczne.
Z ulgą zauważył, że inni, poza Perenem, nadal mieli na sobie zniszczone
podróżą brudne ubrania.
Usiadł i jadł szybko, nie dbając o to, że owsianka, i tak nigdy nie bardzo
smaczna, wystygła i zgęstniała, a chleb robił się czerstwy.
Pozostali czterej w zasadzie skończyli już jedzenie i siedzieli tylko
pogryzając to i owo i rozmawiając – co Dabran nazywał wyrównaniem
54
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
krawędzi, gdy Tobas był dzieckiem. Siedzieli – Elner, Peren, Arden i Tillis,
ale mówił przede wszystkim Elner.
Tobas, gdy podjadł tak, żeby starczyło mu na dłużej, poczekał na przerwę
w rozmowie i zapytał Elnera:
– Powiedz mi, mówisz po dwomoryjsku?
– Nie, nie słyszałem nawet o tym kraju, zanim nie zaciągnąłem się, żeby
zabić tego ich smoka. Nawet nie potrafię odróżnić od siebie tych
wszystkich barbarzyńskich dialektów.
– A ty? – zapytał Tobas Perena.
Albinos potrząsnął głową.
– Nie ma co mnie pytać – powiedział Arden. – Mam dosyć kłopotów z
ethsharyjskim.
– Tillis?
– No nie, raczej nie.
– A ty, czarnoksiężniku? – zapytał wojowniczo Elner. – Powinieneś mieć
zdolności do języków i mówić jak tutejsi.
Tobas pokręcił głową.
– Ani słowa. Znam się tylko na magii ognia. Gdybym miał cos tak
użytecznego jak zdolności do języków, nie byłoby mnie tu – siedziałbym w
bezpiecznym miejscu i pracował jako tłumacz.
Nieco uspokojony Elner zaakceptował tę odpowiedź i zapytał:
– Dlaczego nawet nam nie powiedziałeś, że jesteś czarnoksiężnikiem, jak
tu jechaliśmy?
Tobas wzruszył ramionami.
– Nie wydawało mi się to istotne. Jak powiedziałem, w zasadzie nawet nie
jestem znowu takim wielkim czarnoksiężnikiem. – Nie widział powodu,
żeby kłamać, ale też nie uważał za stosowne przyznawać się do wszystkich
żałosnych szczegółów.
– Słyszałem, że potężni czarnoksiężnicy czasami zabijają smoki, żeby pić
ich krew – powiedział Tillis. – Podobno w krwi smoków zawarta jest
potężna magia.
– Tego się wcale nie pije! – zawołał zaskoczony Tobas.
– Ale jest w niej magia? – rzekł Elner.
– No tak, niby jest – przyznał Tobas przypominając sobie słoik Roggita z
bezcenną zawartością. Stary czarnoksiężnik skąpił każdej kropli, ale
używał jej do bardzo wielu czarów, tylko że nie zdążył nauczyć Tobasa
któregokolwiek z nich.
– To dlatego tutaj jesteś! – zawołał Elner.
– Wcale nie – upierał się Tobas. – Jestem tu z tego samego powodu, co
wy wszyscy – nie potrafiłem znaleźć nic lepszego w Ethshar – odparł
Tobas.
– Ale jesteś czarnoksiężnikiem? – zapytał Arden.
– Bardzo kiepskim.
– Ale jesteś nim? – upierał się Peren.
– Tak, jestem! – prawie krzyczał. – Co to za różnica?
– Zanim tu wszedłeś, rozmawialiśmy, jak podzielimy się na grupy –
powiedział Arden. – Skoro nie wszyscy mówią tymi samymi językami, nie
możemy iść z kimkolwiek.
55
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 12
56
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
57
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
58
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
59
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
60
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
61
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 13
62
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
63
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
64
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
65
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
66
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
67
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 14
68
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– nie szukałem czeladnictwa ani bogatego ożenku, ani nic takiego, nie
zaciągnąłem się do Straży ani nie zrobiłem innego głupstwa w tym
rodzaju, i ojciec ciągle pytał, kiedy zacznę robić coś poważnego, a matka
zamartwiała się, że popadnę w jakieś kłopoty, jeśli czymś się nie zajmę.
Zbrzydło mi to ich gderanie i zdecydowałem, że muszę dokonać czegoś, co
zrobi na nich wrażenie. Zabicie smoka wydawało się dosyć łatwe; nie
wiedziałem, że będzie on taki wielki i myślałem, że zianie ogniem jest
mitem. – Potrząsnął głową. – Ale mam wrażenie, że mi się nie udało.
Tobas powiedział w zamyśleniu: – No, nie wiem; w każdym razie
spróbowałeś. Nie musisz opowiadać im szczegółów. Powiedz, że wyszedłeś
naprzeciw smokowi, podczas gdy inni uciekli, ale że był za wielki, żebyś
mógł go zabić bez pomocy.
– Ależ ja byłem jak sparaliżowany! Tak się bałem, że nie mogłem uciekać!
– A po co masz im to mówić?
Arden wtrącił: – Ja nikomu nie powiem.
Nagle Tobasowi coś przyszło do głowy.
– Arden – zapytał – co widziałeś za skałą, zanim smok zaczął cię gonić?
Arden wzruszył ramionami.
– Mało co. Nieduże wybrzuszenie – nawet nie płaskowyż, coś mniejszego,
co wyglądało tak, jakby kiedyś znajdowała się tam wioska, a teraz są tylko
doły piwniczne i luźne kamienie. Po drugiej stronie urwiska jest jaskinia, i
stamtąd wyłonił się smok.
– To pewnie jego leże – powiedział Tobas.
– Nie wiem – odparł Arden. – Moim zdaniem to po prostu jaskinia.
– Ale przecież nie widziałeś dokładnie.
– No, nie...
– A jak wygląda leże smoka, co?
– Nie wiem – przyznał Arden.
– Więc moim zdaniem jest to leże smoka – stwierdził Tobas.
Nikt nie zamierzał kontynuować dyskusji. Po dłuższej chwili ciszy Elner
zapytał:
– No to co teraz robimy?
Tobas zawahał się, ale w końcu spytał:
– Czy ciągle chcesz polować na smoka?
– Na wszystkich bogów na niebie i demony w piekle, oczywiście, że nie! –
oznajmił Elner. – Chyba nie myślisz, że zwariowałem?
– Pytam tylko – rzekł łagodnie Tobas starając się nie uśmiechać na widok
zajadłości Elnera. – Teraz już wiemy, jak on wygląda i gdzie jest jego
legowisko. Wiemy, z czym mielibyśmy do czynienia, gdybyśmy chcieli go
zaatakować. – Nie miał zamiaru atakować smoka, ale chciał wiedzieć, co
myślą jego towarzysze.
– Moim zdaniem jaskinia nie jest jego legowiskiem – upierał się Arden.
– Jest czy nie jest, nie wracam tam i nie zamierzam usiłować go zabić –
powiedział Elner. – Wracam do Dwomor i tam wynajmę kogoś, kto
zawiezie mnie do Ethshar. A jeśli zapytają mnie w zamku, powiem im
wszystko, co wiem o smoku, ale jadę do domu; mam już tego dosyć.
Niech rodzice sobie gderają, ile chcą.
69
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
70
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Za szybko chcesz się nas pozbyć! – zawołał z irytacją Elner. – Słońce już
prawie zaszło; wydaje mi się, że powinniśmy tu wszyscy czterej
przenocować, a rozdzielić się dopiero rano.
Tobas rzucił okiem na niebo i uznał, że Elner ma rację. – No dobrze,
rozstawiajmy namioty – powiedział sięgając do swojego worka.
Cała czwórka spędziła przyjemnie wieczór opowiadając o swoim życiu,
dyskutując szalone plany pozbycia się smoka – chociaż wiedzieli, że
żadnego nie wprowadzą w czyn – i dobrze się czuli we własnym
towarzystwie. Napięcie, które uprzednio ich dzieliło, znikło po tym, jak
Tobas przyznał się do niewielkiej znajomości magii oraz dlatego, że
rozumieli się lepiej po spotkaniu ze smokiem.
Rano zwinęli namioty, podzielili się zapasami i wyruszyli, każda para w
swoją stronę.
Gdy Elner i Arden prawie już znikali pośród drzew, Tobas zawołał za nimi:
– Hej! A co zrobicie, jak spotkacie smoka?
Elner odwrócił się, dobył miecza, zamachnął się nim nad głową, przybrał
bohaterską pozę i odkrzyknął:
– Uciekniemy co sił w nogach!
Tobas i Peren wybuchnęli śmiechem, a potem odwrócili się i zaczęli
wspinaczkę po zboczu.
ROZDZIAŁ 15
71
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Co to jest? – zapytał.
– Szamaństwo! – oznajmił Peren.
– Naprawdę? – Tobas zbliżył się, żeby obejrzeć znalezisko.
Miało rozmiar i kształt pasujący jak ulał do męskiej dłoni, składało się
częściowo ze skorodowanego metalu, a częściowo z czegoś czarnego
przypominającego w dotyku muszlę lub kość słoniową.
– Co to jest? – zapytał znowu Tobas, gdy już przyjrzał się mu dokładnie.
– Nie wiem – przyznał Peren. – Ale czy nie wygląda to jak talizman?
Jesteś magiem – powinieneś wiedzieć, co to jest.
– Jestem czarnoksiężnikiem, a nie szamanem. Nigdy w życiu nie miałem
do czynienia z szamanizmem. Dla mnie to wygląda jak pudełeczko na
klejnot jakiejś damy, a nie talizman.
Urażony Peren odebrał mu tajemniczy przedmiot mówiąc:
– A dla mnie wygląda to jak coś szamańskiego!
– No dobrze, może masz rację – zgodził się Tobas.
Nie znaleźli nic więcej ciekawego w pierwszym budynku, więc przenieśli
się do innych ruin.
Ale tutaj też nie dopisało im szczęście. W jednej pozbawionej dachu ruinie
Tobas znalazł miecz leżący na kupie gruzu, pokryty kompletnie rdzą; gdy
go dotknął, ostrze rozpadło się w pył zostawiając mu w ręku obitą ołowiem
rękojeść i przyprawiając go o atak kichania, gdy długie czerwonawe
pasemko pyłu opadło mu na ramię.
– To było chyba budowane podczas Wielkiej Wojny – zauważył. – Może
uciekali przed Ludźmi z Północy.
– Albo przed bandami – podsunął Peren. – Nie wierzę, żeby Ludzie z
Północy dotarli tak daleko w głąb Małych Królestw.
– A w ogóle, to ile potrzeba czasu, żeby miecz tak zardzewiał? – zapytał
Tobas. – Jest tu raczej sucho, nie?
Peren skinął głową.
– Tak. Powiedziałbym, że leży tu... no, jakieś trzysta albo czterysta lat. A
wojna skończyła się dwieście lat temu.
Tobas popatrzył przez chwilę na rękojeść z większym szacunkiem, a
potem odrzucił ją.
– Trzysta lat temu w Telven był pusty step.
– A Ethshar pewnie z połowę mniejsze – powiedział Peren.
Tobas popatrzył na swojego towarzysza.
– Ty jesteś raczej przyzwyczajony do starych przedmiotów, ale w Telven...
przedmiot wykonany przez mojego dziadka jest stary. Nie mamy nic z
czasów Wojny; Telven powstało długo po jej zakończeniu.
– A gdzie jest Telven? Nigdy mi nie mówiłeś.
– No, blisko wybrzeża, na zachód od dolnego Ethshar – powiedział Tobas
starając się mówić niedbale. Jego odpowiedź była w zasadzie zgodna z
prawdą, acz niepełna. Nie miał pewności, jak zareagowałby Peren, gdyby
dowiedział się, że jego towarzysz jest synem pirata.
– Niedaleko Pirackich Miast?
– Dosyć blisko – zgodził się niechętnie Tobas.
Ruszyli dalej, kontynuując przez resztę dnia badanie miasta. Nie znaleźli
nic cennego, ale zgromadzili dużo dowodów, które pozwoliły im
72
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
73
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Kilka stóp przed szczytem Peren zatrzymał się nagle i padł na kolana,
potem podpełzł do przodu najpierw na czworakach, a następnie czołgając
się. Tobas stanął jak wryty i z zaskoczeniem przyglądał się
przedstawieniu.
A potem zobaczył, co znajdowało się przed jego towarzyszem i zrozumiał
wszystko. Przymykając oczy przed wiatrem, koncentrując się na ubraniu i
patrząc pod nogi w zasadzie nie widział, co jest przed nim. Dotarli do
szczytu, a po drugiej stronie, wbrew oczekiwaniom, nie znajdowało się
symetryczne zbocze, ale stroma ściana. Peren nie odważył się zbliżyć do
urwiska na stojąco przy takim wietrze.
Tobas uznał, że on też nie zamierza, więc opadł na brzuch i stopniowo
podczołgał się do Perena.
Widok po drugiej stronie był zaskakujący – i przygnębiający. Góry ciągnęły
się aż po kres horyzontu, rząd za rzędem, niektóre porośnięte lasem do
samego szczytu, inne z gołymi, szarymi, skalistymi szczytami wystającymi
ponad linię lasu albo pozbawionymi dostatecznej warstwy gleby, żeby
mogły na nich rosnąć drzewa.
Tobas rzucił okiem na drogę, którą przyszli, i zauważył wyraźną plamę
mchu na skale. Pamiętając, dlaczego się tu znalazł, pomacał pas, znalazł
sztylet i siarkę i wypróbował Zapłon Thrindle'a na mchu.
Nie stało się nic.
Zirytowany schował sztylet i znowu wyjrzał przez krawędź skały.
Peren patrzył w dal przyglądając się uważnie górom, ale Tobas uważał, że
to bez sensu. Zamiast tego rzucił okiem w dół, w stronę dna przepaści.
Coś bardzo dziwnego stało pod nimi na dnie. Podpełzł jeszcze bliżej do
krawędzi i wpatrzył się w to osłaniając oczy ręką.
– Peren – powiedział – widzisz to? – Pociągnął albinosa za rękaw i wskazał
na dół.
Peren spojrzał.
– Co to jest? – zapytał w końcu.
– Myślę – rzekł Tobas – że to zamek.
– Bzdury – odparł Peren. – Po co miałby ktoś budować zamek na dole,
gdzie wróg mógłby obrzucić go pociskami, zamiast na szczycie góry, skąd
jest rozległy widok? A poza tym widzę nie tylko dachy, ale i ściany, on jest
wykrzywiony.
Tobas przyjrzał się budowli przez kolejną dłuższą chwilę. Niewątpliwie,
cokolwiek to było, stało pod niezmiernie dziwnym kątem.
– Moim zdaniem nie zbudowano go tam, on spadł.
Peren popatrzył nań ze zdumieniem, a potem przeciągnął ręką po
krawędzi urwiska.
– To znaczy stąd? Tobas skinął głową.
– Być może – powiedział.
Peren znów rzucił okiem w przepaść, a potem na ruiny.
– To niemożliwe – rzekł. – To znaczy, zgoda, zamek tutaj chroniłby miasto
pod nami, ale gdyby spadł, roztrzaskałby się na drobne kawałki!
– Nie, jeśli wiązałaby go silna magia – zasugerował Tobas.
– Ale magia tu nie działa. Twoje zaklęcie nie skutkuje.
74
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
75
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
76
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
77
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 16
78
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
79
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
80
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
81
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Ten pokój miał troje drzwi oprócz tych, którymi właśnie wszedł; jedne z
nich prowadziły na najwyższy poziom arkady. Tobas wychylił się przez nie
i pomachał Perenowi, po prostu, żeby upewnić go, że wszystko jest w
porządku.
Następne drzwi, przez jakie zajrzał, prowadziły do toalety, a trzecie do
czegoś, co musiało służyć jako ubieralnia. Tu znalazł kilka następnych
sztuk biżuterii, które znów szybko wsadził do kieszeni.
Widząc, że nie ma nic więcej godnego uwagi w tym apartamencie, zszedł z
powrotem na galerię i zaczął zbliżać się do drugich schodów.
Ale zanim pokonał połowę drogi, Peren zawołał do niego.
– Zaczekaj no, Tobas.
Zatrzymał się.
– O co chodzi?
– A dlaczego tylko ty prowadzisz poszukiwania?
Tobas nie znalazł na to odpowiedzi.
– Przecież jest bezpiecznie – nalegał Peren.
– No dobrze – zgodził się Tobas. – Chodź na górę. Po tej stronie jest
apartament pani; po tej powinien być pana, i myślę, że to on właśnie był
czarnoksiężnikiem.
Peren skinął głową.
– Zobaczymy – powiedział kierując się w stronę schodów.
Gdy znalazł się bliżej, Tobas przypomniał sobie o biżuterii. Wyciągnął
garść złota i lśniących kamieni – chociaż metal był prawdopodobnie
pozłacany, a co większe kamienie – szkłem.
– Znalazłem to na górze – powiedział. – Podzielimy się później.
– Zgoda – rzekł Peren.
– No to chodźmy zobaczyć, co jest tu. na górze. – Tobas poprowadził pod
górę do drugich schodów.
Jak się tego spodziewał, prowadziły one do sali przyjęć mniej więcej
równej wielkości bawialni i sypialni pani razem wziętych. Ciężki drewniany
tron stał wciąż na swoim miejscu, prawdopodobnie przymocowany na
stałe do podłogi, ale większość pozostałych mebli tworzyła pokrytą kurzem
warstwę kawałków drewna i szmat zalegających niżej położone kąty.
Draperie za tronem, które niegdyś zasłaniały wejście do dalszych
pomieszczeń, zżarły robaki pozostawiając coś w rodzaju poszarpanej
firanki grubo pokrytej kurzem; gdy Tobas trącił je, rozpadły się całkowicie.
Razem z Perenem przeszli do bawialni; tutaj dzięki mocnym ścianom,
całym szybom w oknach i solidnym materiałom czas dokonał niewielu
zniszczeń. Stoły i krzesła leżały na stosie wzdłuż niżej położonych
krawędzi ścian, ale tylko kilka z nich połamało się; pudełka leżały
porozrzucane – ich zawartość w większości powypadała i uległa zagładzie.
Niektóre nadal zawierały proszki; Tobas przyjrzał się i uważnie, ostrożnie
powąchał niektóre z nich.
Nie potrafił żadnego na pewno zidentyfikować, ale wydawało mu się, że
część z nich przypominała te, których, jak zaobserwował, Roggit używał
do swoich zaklęć. Może władca–czarnoksiężnik trzymał pod ręką zapasy
niektórych składników na wypadek konieczności zastosowania magii
podczas audiencji.
82
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
83
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 17
Korytarz wznosił się wzdłuż całej szerokości frontowej części zamku, jak
ocenił Tobas, i nie było w nim ani okien, ani ozdób. Miał nagie kamienne
ściany oraz podłogę, zwykłe beczkowate sklepienie i nic więcej. Dawniej,
oczywiście, korytarz biegł płasko, ale kąt jego nachylenia nawet teraz nie
był duży. Pochylenie zaś na bok było o wiele większe, tak że Peren i Tobas
trzymali się blisko prawej jego strony idąc wzdłuż najniższego brzegu.
Mimo że korytarz biegł tak prosto, a może właśnie dlatego, Tobas był
przekonany, że wejście z gabinetu czarnoksiężnika niegdyś
zakamuflowano półkami albo zasłoną lub też za pomocą jakiegoś innego
urządzenia, którego istnienia nie odkrył pośród generalnej ruiny. Może
kiedyś działało tam zaklęcie wywołujące złudzenie wzrokowe, które
straciło moc, gdy zamkowa magia straciła skuteczność.
Korytarz był wąski; Tobas musiał trzymać łokcie przy sobie, żeby nie
obijać ich o ściany. Peren jako szczuplejszy radził sobie łatwiej.
Przeszli już dwie trzecie drogi, jak Tobas oceniał pamiętając szerokość
wielkiej sali, gdy Peren zatrzymał się tak nagle, że Tobas wpadł na niego;
84
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
85
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
86
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
87
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
88
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Tobas westchnął. Jak może człowiek, który ruszył naprzeciw smoka, bać
się zwykłego obrazu?
– Słuchaj, Peren, tutaj to jest nieszkodliwe; przecież zaklęcia tu nie
działają. Pomóż mi to zdjąć; jeśli pomożesz mi to stąd wynieść, będziesz
mógł wybrać co chcesz spośród reszty naszego łupu, ile tylko uniesiesz. Ja
wezmę ten gobelin jako moją część.
– Weźmiesz?
– Wezmę.
– Ale mówiłeś, że to może być związane z demonologią.
– Może, ale najprawdopodobniej nie jest, a może demonologia też tu nie
działa. Poza tym jeśli jest to demonologia z czasów Wojny, to może nie
działać już nigdzie, skoro bogowie pozamykali stare wejścia do Piekła.
Teraz są inne zasady.
– Ale...
– Gdyby to było niebezpieczne, coś już by się stało, nie? No chodź, pomóż
mi.
– Dobrze – powiedział Peren po następnych kilku sekundach
zastanowienia. Niechętnie ustawił pochodnię pod ścianą i podszedł do
drugiego końca gobelinu.
Wsporniki znajdowały się nad ich głowami, ale stojąc na czubkach palców i
wyciągając się Tobas dał radę podnieść pręt do góry i odsunąć od ściany.
Peren jako wyższy i co najmniej tak samo silny poradził sobie jeszcze
łatwiej.
Nie stało się nic strasznego, gobelin spadł jak każda inna materia. Gdy
leżał już na ziemi, Tobas uparł się, żeby Peren pomógł mu go nawinąć na
pręt i razem zrobili z niego ścisły zwój. Okazał się nieoczekiwanie cienki i
lekki jak na swoje rozmiary; pręt miał około cala przekroju, cały gobelin
dobre siedem stóp długości, a razem cały zwój nie przekraczał czterech
cali grubości.
Był tak lekki, że Tobas zaczął się wahać, czy rzeczywiście użyto do niego
złotej nici. Pakunek mógł mieć około ośmiu do dziesięciu stóp długości, ale
ważył nie więcej niż sto pięćdziesiąt funtów. Z pewnym wysiłkiem Tobas
mógł go nieść sam.
Zarzucił go na ramię lekko zataczając się na pochyłej podłodze, po czym
Peren podniósł pochodnię i skierował się w stronę korytarza.
– Zaczekaj chwilę – zawołał Tobas. – A pierścienie czarnoksiężnika? I ten
jego sztylet ze srebra.
Peren zatrzymał się i popatrzył na szkielet, a potem na Tobasa.
– Czy są zaczarowane?
– Kto wie? Może pierścienie. Sztylet – no, chyba znam to zaklęcie, ale jeśli
czarnoksiężnik nie żyje, to i ono jest złamane, na zawsze. Ale nie jestem
pewien; w końcu tyle nie wiem. Jedyne, co się da powiedzieć to to, że ten
obszar bez magii może wywierać stały wpływ – obawiam się, że i moja
magia również przepadła, nawet jeśli oddalimy się od zamku i znajdziemy
w jakimś normalnym miejscu. Ale ja tylko zgaduję.
Było to prawdą, ale Tobas miał przeświadczenie, że jego athame okaże się
nadal zaczarowany, gdy opuszczą tę okolicę. W końcu sztylet zawierał
89
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
część jego duszy, więc nie wyobrażał sobie, że mogła ona zginąć na
zawsze, a on by tego nie poczuł.
W związku z tym uważał, że wszelkie zapisy magiczne, stworzone
poważniejszymi czarami, będą znów działały, gdy zostaną wyniesione z tej
niesamowitej, martwej okolicy. Miał co do tego wielką nadzieję; liczył, że
gobelin zawiera silną magię. Wydawało mu się, że istniała jakaś
niszczycielska siła, jak gdyby zaklęcia były malowidłami, a magia
światłem, dzięki któremu malowidła stawały się widoczne; jeśli malowidła
umieści się w ciemnym pokoju, staną się niewidoczne, nie lepsze niż
zwykła deska; ale gdy wrócą do światła, kolory ich staną się równie żywe
jak przedtem.
Przynajmniej miał nadzieję, że to tak działało i że czarnoksięstwo
przypominało raczej kolory niż ogień, który raz ugaszony nie da się
rozpalić ponownie.
Peren nadal zastanawiał się nad szkieletem, ale w końcu nagle chwycił
sztylet i wcisnął za swój pas. Pierścienie postanowił zostawić, co nawet
Tobas musiał uznać za rozsądną decyzję.
Razem obaj młodzieńcy zeszli pochyłym korytarzem; Tobas potrzebował
pomocy Perena przy manewrowaniu ciężką, nieporęczną rolką gobelinu na
zakręcie przy wejściu do korytarza. Gdy znalazła się na prostej drodze,
odetchnął z ulgą i opuścił ją na ziemię, gdzie oparła się o stos
rozpadających się ksiąg.
– Naprawdę chcesz to wlec aż do Ethshar? – zapytał Peren, rozluźniając
mięśnie ramion po wysiłku spowodowanym noszeniem niewygodnej beli
materiału.
Tobas, który nigdy nie lubił noszenia ciężarów, nadal usiłując złapać
oddech, skinął głową. Wciągnął powietrze, a gdy wreszcie poczuł, że może
mówić, rzekł:
– Tak. Zaniosę to do Dwomor, a potem spróbuję wynająć wóz albo coś
takiego. Myślę, że warto, naprawdę. Ale teraz zamierzam zjeść kolację i
przespać się w łożu czarnoksiężnika. A ty?
Peren uśmiechnął się wyrażając zgodę.
ROZDZIAŁ 18
Następny dzień spędzili badając dokładniej zamek. Tobas zużył cały ranek
na wydobycie krok po kroku swojego wspaniałego gobelinu z
apartamentów czarnoksiężnika, w dół dwoma kondygnacjami schodów,
przez wielką salę do bramy, gdzie Peren zgromadził już sporej wielkości
stos łupów z całego zamku. Po południu Tobas oglądał zamek, Peren zaś
usadowił się w wielkiej sali i przeglądał swoje zbiory decydując, co warto
zabrać, a co można zostawić. Gdy słońce zachodziło, czarnoksiężnik
przejrzał już każdy kąt zamku, a albinos zebrał na stos to, co chciał ze
sobą wziąć – około trzydziestu funtów złota, srebra i drogich kamieni w
różnych postaciach.
– Wiesz – zauważył Peren, gdy jedli kolację przy stole, który postawili
pionowo w jednym z pokoi na parterze – obaj będziemy bogaci, gdy
dotrzemy do domu. Nawet jeśli ten gobelin nadaje się tylko na
90
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
91
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
uwagi na ubarwienie Perena ani nie zastanawiał się, jak poradzić sobie z
tymi, którym to wydawało się ważne.
– Nie jestem pewien – odparł Peren. – Chyba chciałbym przejść przez góry
i zobaczyć, co jest po drugiej stronie, w Aigoi, czy co tam jest na
wschodzie.
Tobas przypomniał sobie niknące w oddali rzędy łańcuchów górskich, jakie
widzieli ze szczytu nad zamkiem. Zadrżał na myśl o próbie przejścia przez
nie, pomijając już przeniesienie ciężkiego gobelinu.
– Tam są pewnie marne małe królestwa podobne do Dwomoru –
powiedział mając nadzieję, że to zniechęci Perena. – Małe Królestwa
ciągną się aż do Wielkiej Wschodniej Pustyni, nie? A ona rozpościera się aż
do krańców Świata. Nie ma tam nic godnego uwagi. Jeśli nie chcesz
wracać do Ethshar, jeśli myślisz, że Małe Królestwa są lepsze, to możesz
zostać w Dwomor.
Peren potrząsnął głową.
– Nie sądzę. Nie zabiliśmy tego ich smoka. Nie wydaje mi się, żeby im się
spodobało, że wracamy bogaci, a smok gdzieś tam grasuje.
Tobas z początku nie znajdował na to odpowiedzi, ale wreszcie udało mu
się coś wymyślić.
– W końcu wszyscy naraz nie mogą zabić ich głupiego smoka. Nie ma nas
już od sześciu dni; może któraś inna grupa znalazła go i zgładziła.
Peren potrząsnął głową.
– Widziałeś tego smoka, Tobas, i widziałeś łowców. Naprawdę myślisz, że
któryś z nich zdoła go zabić?
– Eee, może wiedźmy? – zasugerował z nadzieją w głosie Tobas.
– No, może wiedźmy – zgodził się Peren. – Nie znam się na czarnej magii.
– Ja też nie – przyznał Tobas.
– Znasz tylko magię ognia, tak?
Tobas uśmiechnął się.
– Zgadza się.
Peren także się uśmiechnął, ale zarazem potem spoważniał.
– Nie, Tobas, nie chcę wracać do Dwomor. A ty chciałbyś tam zostać? To
paskudne małe królestwo nawet bez smoka krążącego dookoła.
– A co powiesz na Ekeroę?
– To już lepsze – zgodził się Peren – ale w zasadzie wolałbym nie wracać.
Możemy natknąć się na smoka, to jedno, a poza tym będziemy musieli
przejść przez Dwomor. Zupełnie nie mam ochoty widzieć znowu tego
walącego się zamku. Chcę iść na wschód, przez góry.
Tobas nie mógł już dalej robić uników.
– Ja nie chcę – powiedział. – Przykro mi, ale naprawdę nie. Tam jest za
daleko, za pusto, za trudno. A ja jestem leniwy, Peren; i dlatego przede
wszystkim się tu znalazłem; byłem za leniwy, żeby pracować, gdy
wydawało mi się, że coś niecoś odziedziczę. Dotarłem aż tu, żeby nie
zginąć z głodu. Ale teraz, gdy mam gobelin, nie muszę już dalej iść i nie
chciałbym. Nie mamy dosyć jedzenia, żeby przedostać się przez góry – do
licha, może nawet za mało, żeby wrócić! Jak masz zamiar się żywić?
– Będę polował; mam procę, miecz i dwa dobre noże.
Zaskoczony Tobas zapytał:
92
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 19
93
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
którym wraz z innymi napotkał smoka. Osądził, że odbyło się to około pół
mili na północny wschód od miejsca, gdzie się zatrzymał.
Skończył resztki zapasów i obudził się wściekle głodny rankiem
czternastego. Po deszczu łatwo znajdował wodę w kałużach na skałach i w
strumieniach, ale gorzej było z jedzeniem.
Znalazł trochę orzechów, które upiekł za pomocą Zapłonu Thrindle'a i
wyjadł ze skorupy; to trochę pomogło. Rozważał, czy nie warto by gdzieś
zostawić gobelinu i wrócić po niego później, żeby stracić mniej sił, ale
uznał, że lepiej nie. Czuł, że zbliża się do cywilizacji, jeśli za taką można
uznać Dwomor, i obawiał się, że jakiś wędrowiec, na przykład łowca
smoka, mógłby go znaleźć.
Nie odważył się jeszcze go rozwinąć i zobaczyć, czy pojawi się magia; nie
chciał tego robić samotnie i bez zabezpieczenia w górach, na otwartym
powietrzu.
Późnym popołudniem natrafił na zrujnowaną chatę; coś roztrzaskało
drzwi, nie było okien, a dach pokryty dachówką miał na sobie ślady
spalenizny, ale poza tym dom był zasadniczo nietknięty. Tobas zdziwił się
obecnością dachówki, ale rzut oka wokół wyjaśnił mu wszystko; trudno by
tu znaleźć słomę na strzechę. Zastanowiło go więc, czemu budowniczy
chaty zapragnął umieścić ją w tak opuszczonym miejscu.
Nie znalazł na to wyjaśnienia, ale domyślił się, co spowodowało jej
opuszczenie i ruinę; smok niewątpliwie pożarł jej mieszkańców, a
przynajmniej usiłował. Ten ciężki, ognioodporny dach być może uratował
im życie.
Ale jakkolwiek było, mogli zostawić coś do jedzenia.
Wciągnął do środka gobelin, opuścił na podłogę w dużym pokoju i zaczął
przeszukiwać szafy kuchenne.
Okazały się przygnębiająco puste – a w zasadzie wyglądały, jakby ktoś je
celowo i systematycznie ogołocił. Tobas domyślił się, że właściciele chaty
przez jakiś czas wytrzymywali oblężenie, potem zaś zebrali zapasy i
zbiegli. Zastanawiał się, czy udało im się bezpiecznie dotrzeć do zamku.
A potem zastanawiał się, czy sam zamek jest bezpieczny.
Co za bezsens, pomyślał; jeśli smok nie potrafił zmieść z powierzchni
ziemi tej niewielkiej chaty, to co mógł zrobić fortecy takiej jak Dwomor?
Usiadł na wygodnym krześle i zaczął przyglądać się gobelinowi, a w
brzuchu burczało mu coraz bardziej. Nie czuł się na siłach ciągnąć dalej
tego ciężaru przed nocą, a ta chata sprawiała wrażenie dosyć wygodnej.
Postanowił zostać tu do rana.
Gdy tak siedział wygodnie rozparty zastanawiając się, na jakie zaklęcia
zamieni gobelin, usłyszał hałas dobiegający z zewnątrz, jak gdyby
poruszało się tam coś dużego. Wyprostował się.
Czy to łowcy smoka, zapytał sam siebie, czy może wrócili właściciele
chaty? Wyjrzał przez okno.
Ani jedni, ani drudzy; smok we własnej osobie siedział na szczycie
pobliskiego wzgórza przyglądając się okolicy. Tobas cofnął się szybko.
Tego się nie spodziewał. Stwór go nie zobaczył, miał tę pewność, ale było
jasne, że przez najbliższe kilka godzin nie mógł wychodzić z chaty. Gdyby
94
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
95
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Nic takiego nie nastąpiło; nadal stał na wąskiej ścieżce pośród skał.
Odwrócił się szukając chatki na dwomoryjskich wzgórzach, ale jej nie
zobaczył. Za sobą widział tylko pustą przestrzeń.
Obrócił się, zataczając pełny krąg i powoli przyglądając się otoczeniu.
W zasięgu wzroku był jedynie zamek, ponuro zabarwiona próżnia i
ścieżka, na której stał; zaczynała się ona w nicości i nie prowadziła poza
zamkiem. Skały, na których spoczywał zamek, oraz ścieżka sięgały jard w
każdą stronę.
Położył się na brzuchu i podpełzł do najbliższej krawędzi; wychylił się
ostrożnie i spojrzał, spodziewając się, że w oddali zobaczy jakąś dolinę
albo coś podobnego.
Nie ujrzał nic takiego, nic poza nieskończoną pustą przestrzenią
oświetloną niesamowitym, czerwonym blaskiem. Same zaś skały, na
których znajdowała się ścieżka, niczym nie podparte, unosiły się w
powietrzu. O ile widział, miały grubość około sześciu stóp, a szerokość
mniej więcej ośmiu.
Patrząc w stronę ozdobnego, lecz przerażającego zamku zobaczył mniej
więcej to samo; skały, na których spoczywał, nie były szczytem żadnej
góry, ale głazem o średnicy mniej więcej pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu
jardów zawieszonym w próżni. Nie był to po prostu lot; nie widziało się
odległych pól czy lasów ani chmur – nawet gwiazd – tylko nieskończoną
pustkę. Poczuł zawrót głowy i zamknął oczy.
Gorący, suchy wiatr, dziwnie pozbawiony woni zmierzwił mu włosy, gdy
tak leżał bez ruchu; miejsce to nie należało do Świata, jaki znał; to był
oczywiste. Cal po calu wpełzł z powrotem na ścieżkę i powoli podniósł się
na nogi usiłując opanować ich drżenie.
Najwidoczniej istniało tylko jedno miejsce, dokąd mógł iść i odkładanie
tego nie miało sensu. Powoli i ostrożnie, krok za krokiem ruszył w stronę
zamku.
Sznurowy most nad przepaścią, która składała się z dziesięciu stóp
nicości, stanowił najgorszą część, ale zdołał go pokonać i wreszcie stanął
na dolnej wardze, pomiędzy wielkimi kłami wyszczerzonych w uśmiechu
ust, które służyły za wejście do zamku.
Był śmiertelnie przerażony.
Zajrzał do środka. Pochodnie płonęły po obu stronach przejścia, które
prowadziło do wielkich podwójnych, okutych żelazem drewnianych drzwi.
Zmusił się, żeby podejść bliżej.
Drzwi były zamknięte; sięgnął do ogromnych żelaznych pierścieni, za
które należało je pociągnąć, i cofnął rękę. Tak się trząsł, że nie potrafiłby
nic utrzymać. Zacisnął zęby, opuścił ręce, starając się opanować ich
drżenie.
Gdy uspokoił się nieco, sięgnął ponownie i szarpnął żelazne pierścienie.
Nie stało się nic; drzwi zamknięto od wewnątrz. W pierwszej chwili
ogarnęła go ulga, po której nadeszło ponownie uczucie przerażenia.
Cokolwiek czaiło się w tej groteskowej budowli, nie mogło być gorsze niż
zostanie uwięzionym tutaj na zawsze, bez możliwości odejścia, bez
jedzenia, wody, na kilku metrach gołej skały. Puścił pierścienie, które
opadły z głośnym podwójnym stukotem, i zaczął walić pięściami w drzwi.
96
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
97
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
98
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Tak mi się wydaje; nie mogę być pewien, że to on. – Ton Tobasa był
przepraszający.
– A jak wyglądał ten nieboszczyk? Nie, nie mów. Powiedziałeś, że zamek
nie latał już od dawna? W takim razie ile czasu – miesiące? lata?
– Co najmniej lata.
– Bogowie, ile czasu ja tu siedzę? Którego dziś mamy?
– Hm... zaraz, zaraz... czternastego Żniw, a może już piętnastego; nie
wiem, ile czasu już tu jestem.
– Którego roku, idioto? – zawołała Karanissa.
– Pięć tysięcy dwudziestego pierwszego według rachuby ethsharyjskiej.
Patrzyła na niego w osłupieniu, a potem zapytała:
– Czy to dowcip? Robisz sobie ze mnie żarty? Derry też.
Zaskoczony Tobas odpowiedział:
– Oczywiście, że nie.
– Był dwudziesty siódmy dzień Żółtych Liści cztery tysiące siedemset
sześćdziesiątego roku Ludzkiej Mowy, gdy Derry i ja przyszliśmy tu, żeby
spędzić wieczór we dwoje! Czy próbujesz mi wmówić, że siedzę tu i
czekam na tego drańskiego czarnoksiężnika przez czterysta pięćdziesiąt
dziewięć lat? – Poderwała się z fotela i ostatnie słowa wykrzyczała
Tobasowi w twarz.
Tobas po prostu patrzył na nią niezdolny wymyślić żadnej odpowiedzi.
Po chwili wiedźma opadła na fotel i przez dłuższy czas patrzyła w sufit.
– Derithonie z Helde – oznajmiła, potrząsając pięścią w powietrzu –
gdybyś nie był już martwy, zabiłabym cię za to, w coś mnie wpakował!
ROZDZIAŁ 20
Gdy tak siedzieli patrząc na siebie, w drzwiach pojawiła się taca. Wpłynęła
do pokoju, jak gdyby nie ważyła nic i tylko unosiła się w powietrzu niczym
opadający jesienny liść. Karanissa oderwana w ten sposób od swego
gniewu chwyciła ją i podała Tobasowi.
Na tacy znajdowało się dokładnie to, co zamówiła. Po chwili wahania
Tobas nabrał sobie wielką porcję; był równie głodny w tym niesamowitym
zamku nie z tego świata, jak w górach Dwomoru.
Wino okazało się kiepskie – bardzo kwaśne i ze zgrzytającym w zębach
osadem, ale czego można się spodziewać po czterystu latach. Tobas był
zbyt dobrze wychowany – i zbyt niepewny siebie – żeby poskarżyć się
gospodyni. Chleb i jabłka były świeże i smaczne, a ser tylko odrobinę
przejrzały.
Gdy już się oboje najedli i nieco uspokoili, zdecydowali, że najpierw
Karanissa opowie całą swoją historię, a potem Tobas! Nie będą sobie
przerywać pytaniami i w ten sposób unikną zamieszania.
Karanissa stwierdziła, że jej opowiadanie będzie bardzo krótkie i proste.
Wkrótce po ukończeniu stażu i wysłaniu do wojska jako wiedźma
wojskowa poznała Derithona, który wtedy miał około dwustu albo trzystu
lat i był w zasadzie na emeryturze, ale nadal brał udział w misjach
specjalnych i szkolił nowych czarnoksiężników na potrzeby wojska. Zostali,
jak to określiła, dobrymi przyjaciółmi, ale nie zamierzali się pobrać z uwagi
99
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
100
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Była wiedźmą i wiedziała, że Derithon mówił prawdę. No, albo miał jakieś
zaklęcie, o jakim nigdy nie słyszała, a które pozwalało mu kłamać tak
dobrze, że wiedźma nie potrafiła tego odkryć.
Trzy albo cztery razy odbyli krótkie wizyty w zamku, o ile pozwalał im
czas, i za każdym razem, gdy uważali za stosowne, wychodzili przez drugi
gobelin do drugiego zamku Derithona, latającego w prawdziwym Świecie.
Aż pewnego razu, w momencie jak najmniej właściwym, jeden z alarmów,
jakie Derithon umieścił w prawdziwym Świecie, został w jakiś sposób
włączony – nie wiedziała, jak ani co to za alarm oraz skąd wiedział
Derithon, skoro ona nic nie zobaczyła ani nie usłyszała. Zapewniając ją, że
prawdopodobnie nic się nie stało i zaraz wróci, a jeśli wydarzyło się coś
poważnego, to przyjdzie i zabierze ją stąd w bezpieczne miejsce, oddalił
się. W owej chwili nie miała zupełnie ochoty ruszać się z miejsca; Derithon
też nie, ale mimo wszystko narzucił szybko tunikę i spodnie i poszedł
zostawiając ją samą na zamku
I wtedy widziała go po raz ostatni, co więcej, jakąkolwiek istotę ludzką
przez prawie czterysta pięćdziesiąt dziewięć lat, jak jej Tobas właśnie
powiedział.
– On próbował do ciebie wrócić – tłumaczył Tobas, kiedy zaczęła płakać. –
Sięgał do gobelinu, gdy umierał, tak go właśnie znaleźliśmy.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie przez łzy.
– Jak mogliście go znaleźć – – zapytała – skoro nie żyje od czterystu lat?
– Znaleźliśmy jego szkielet, w każdym razie jakiś szkielet, ze srebrnym
sztyletem i kilkoma pierścieniami, ubrany w haftowaną tunikę. To chyba
on, nie?
– Och! – ponownie wybuchnęła łzami, a Tobas zdał sobie sprawę, że
wykazał się brakiem taktu. Poczekał, aż atak płaczu minie. Wydawało się,
że stara się opanować, a Tobas miał na tyle rozsądku, żeby dostrzec, że
jego przybycie i wiadomości, jakie przyniósł, musiały być dla niej szokiem;
po wiekach izolacji nie potrafił jej potępić za ten wybuch. Co więcej, wcale
nie straciła w jego oczach. Prawdę mówiąc, zrobiła na nim duże wrażenie
– nie tylko była piękna, ale ładnie mówiła i zaczęła już pomału upodabniać
swój akcent do jego wymowy, tak żeby mógł ją łatwiej zrozumieć.
Ponadto, jeśli opowiadanie jej było prawdziwe, a nie miał powodu w to
wątpić, mieszkała tu sama przez wieki, nie tracąc rozumu ani nie
degenerując się w żaden widoczny sposób. Nie miał pewności, czy on sam
dałby radę osiągnąć coś takiego.
Opanowawszy się, ciągnęła opowieść dalej.
Z początku została w łóżku czekając na powrót Derithona. Gdy uznała, że
minęło już kilka godzin, wstała, ubrała się i zaczęła wędrować po zamku.
Robiła drobne porządki, zaglądała w różne kąty i czekała na powrót
Derithona.
Potem ogarnęło ją zaniepokojenie, więc usiłowała nawiązać z nim kontakt,
ale bez powodzenia. Uznała, że było to spowodowane tym, że znajdowała
się w odrębnej rzeczywistości.
W końcu zdecydowała, że sama sprawdzi, co się stało, i podeszła do
gobelinu, który miał prowadzić do latającego zamku. l wtedy odkryła, że
przestał działać. Nie potrafiła przez niego przejść.
101
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
102
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
całkowicie zniszczone. Nie ma już Ludzi z Północy, tak jak to pani rozumie.
Ale Ethshar nie rządzi wszędzie; część zachodniego wybrzeża odrzuciła
jego władzę i stała się Wolnymi Krajami Wybrzeża – albo Pirackimi
Miastami jak, o ile wiem, nazywają je w Ethshar i Małych Królestwach.
– A co to są Małe Królestwa? – zapytała, nie bardzo wiedząc, o co mu
chodzi.
– Ee, no, Stare Ethshar rozpadło się pod koniec Wojny. Generałowie
stworzyli Nowe Ethshar – Hegemonię Trzech Ethshar, jak się właściwie
nazywa – i Stare Ethshar rozpadło się na Małe Królestwa.
Wiedźma popatrzyła na niego, osłupiała.
– Na pewno? – zapytała.
– Jasne, że na pewno! – Tobasowi trudno było rozmawiać z kimś, kto
podawał w wątpliwość podstawowe fakty historyczne.
Westchnęła.
– Widzę, że mówisz to, co myślisz, chyba że całkiem straciłam czarną
magię. Ale strasznie trudno mi w to uwierzyć! Wojna skończona?
Cesarstwo przepadło? Nie ma już Ethshar? Wiedziałam, że rząd cywilny
był w rozkładzie, ale nie przypuszczałam... – zamilkła niepewnie,
potrząsnęła głową, jakby chciała przez to zyskać jasność myśli i
powiedziała: – Mów dalej.
Tobas wyjaśnił, jak namówił Roggita, żeby go przyjął na czeladnika, jak
staruszek umarł nauczywszy go tylko jednego zaklęcia i jak poszedł
szukać przygód. Nie trudził się relacjonowaniem żałosnych szczegółów
związanych z podpisaniem kontraktu na zabicie smoka; powiedział tylko,
że znalazł się w Dwomor mając nadzieję, że się tam zdoła zadomowić, i że
zawędrował w góry i znalazł zamek, który spadł. Nie pominął za to
dziwnego braku magii i wyjaśnił, jak uznał, że gobelin ma wielką wartość,
i zaniósł go z powrotem do Dwomoru
W końcu opowiedział jej, jak schronił się w opuszczonej chacie czekając,
aż smok się oddali. Gdy zapragnął bliżej przyjrzeć się swojej zdobyczy,
znalazł się tutaj.
– To Dwomor jest teraz królestwem? – zapytała oszołomiona Karanissa.
– Tak – odparł Tobas. – Jednym z Małych Królestw. Jest ich całe mnóstwo.
– l nie jest tylko wojskową jednostką administracyjną pod komendą
generała Debrela?
– Nie, jest to królestwo rządzone przez Jego Wysokość Dernetha
Drugiego.
Znowu westchnęła.
– Jakie to dziwne. – Przez chwilę patrzyła przed siebie, potrząsając głową i
znów zwróciła wzrok na Tobasa. – A ty mówisz, że jesteś
czarnoksiężnikiem.
– No, tak jakby.
– I znasz tajemnice Cechu?
– Ee, oczywiście nie wszystkie... – zaczął ostrożnie Tobas.
– To znaczy, czy potrafiłbyś zastosować niektóre z zaklęć z księgi, z
którymi ja sobie nie daję rady?
– Nie wiem – przyznał Tobas. – Może. Musiałbym ją zobaczyć. Nie wiem,
czy czarnoksięstwo będzie działać tutaj tak samo jak na Świecie.
103
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
104
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 21
105
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
106
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
miłosny, który też nie wymagał athame, ale też by się jej na wiele nie
zdał.
Zastanawiał się przez chwilę, czy Derithon często stosował ten napój – a
może nawet dawał go Karanissie.
Poza odkryciem symbolu athame znalazł niezwykłą i fascynującą mnogość
zaklęć, o wiele więcej, niż mógł przypuszczać; księga była gruba, miała
kilkaset stron, a może nawet tysiąc. Poza kilkoma pustymi kartkami na
początku wypełniały ją szczelnie zaklęcia aż do pięciu ostatnich stron.
Gdyby Derithon żył dłużej, musiałby wkrótce założyć nowy tom.
Jeśli Tobas zatrzyma przy sobie księgę i opanuje wszystkie zawarte w niej
zaklęcia, stanie się poza wszelką wątpliwością jednym z największych
czarnoksiężników Świata. Myśl ta wydawała mu się niezmiernie kusząca.
Nie będzie musiał z trudem wiązać końca z końcem handlując czarami i
odczyniając uroki; będzie umiał wyczarować prawie wszystko, co zechce
albo sprzeda pojedyncze zaklęcia za worki złota.
Zauważył z umiarkowanym zainteresowaniem, że pismo zmieniało się z
chłopięcych kulfonów na pierwszych stronach na drobniejsze, czytelniejsze
i schludniejsze w miarę, jak Derithon się starzał. Uczenie się i zapisywanie
kolejnych zaklęć niewątpliwie zajęło magowi wiele czasu; Tobas
przypuszczał, że Derithon dodawał nowe zaklęcia długo po ukończeniu
czeladnictwa, chociaż nie wiedział, jak wchodził w ich posiadanie.
Porównując pismo Tobas ocenił, że Derithon dodał przypis do Zapłonu
Thrindle'a po wypełnieniu pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu stron.
W księdze opisano wielką rozmaitość zaklęć od Doskonałego Wywabiacza
Plam do Wrzącej Śmierci, przy której umieszczono drobnymi literami
ostrzeżenie "Maksymalna moc zaklęcia nie jest znana. Jego wynalazca
sądził, że może zniszczyć całe Ethshar, a może nawet cały Świat. Tylko
dwukrotnie w historii usiłowano je zastosować i za każdym razem zostało
powstrzymane przez kontrzaklęcie, obecnie zaginione". Pod spodem, na
marginesie, czerwonym atramentem wypisano runami jedną linijkę: "NIE
STOSOWAĆ".
Przeczytawszy to Tobas zachichotał nerwowo. Nie miał zamiaru
wypróbowywać czegoś takiego.
Na następnej stronie po Wrzącej Śmierci już pod koniec księgi znalazł
Przenoszący Gobelin.
Hasło było długie, zaklęcie skomplikowane, a przepis poprzedzały trzy
strony uwag na jego temat. Tobas rozejrzał się za krzesłem i po raz
pierwszy zwrócił uwagę, że Karanissa nadal znajdowała się w pokoju i
przyglądała mu się w milczeniu.
– Nie musisz czekać – powiedział. – Zabierze mi to nieco czasu.
Wzruszyła ramionami.
– Nie mam przecież nic lepszego do roboty.
– Chyba nie – zgodził się. – Możesz podać mi to krzesło – wskazał na
sprzęt, którego potrzebował, stojący w najbliższym rogu.
Karanissa odwróciła się, skierowała na nie wzrok i krzesło podeszło na
niezgrabnych, sztywnych nogach do Tobasa. Popatrzył na nie przez chwilę,
zanim odważył się usiąść, sprawdzając, czy nie jest w ruchu.
107
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
108
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
109
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
110
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 22
111
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
112
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
113
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
114
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
115
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 23
Karanissa nie pojawiała się potem w gabinecie. przez jakiś czas. Jadła z
nim posiłki w jednej z mniejszych sal i uprzejmie rozmawiała napotykając
go tu i tam w zamku, lecz starannie unikała gabinetu i jego sypialni.
Zauważył to dosyć szybko, ale dopiero po kilku dniach zdobył się na to,
żeby zapytać ją, o co chodzi.
W końcu jednak, podczas posiłku w postaci pieczonego kurczęcia –
zerwanego z ostatniego krzaczka w ogrodzie i przygotowanego przez
jednego z dwu powietrznych służących Karanissy, ale nie do odróżnienia
116
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
117
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
118
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
119
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 24
120
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
121
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
122
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 25
123
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
masz uczynić. Odwdzięczę ci się za to tak, jak potrafię, jeśli to dla mnie
zrobisz, a mam teraz już i pieniądze, i magię.
Przerwał. Twierdzenie, że miał pieniądze, to lekka przesada; miał trochę
przedmiotów wartościowych z gabinetu Derithona, przede wszystkim
szlachetne i półszlachetne kamienie stosowane do najrozmaitszych zaklęć,
ale niewiele więcej pieniędzy niż w chwili, gdy opuścił Telven. Ale to
nieistotne, powiedział sobie; na pewno uda mu się zdobyć jakieś
pieniądze, gdy tylko znajdzie się z powrotem na Świecie.
– Przesuń szkielet! – powtórzył. – Odciągnij go za róg do korytarza – to
wystarczy. Przesuń szkielet.
Mgła zaczęła się rozwiewać, więc przestał mówić. Tyle tylko udało mu się
zmieścić w jednym przywołaniu czaru; za godzinę lub dwie dokona
następnej próby.
W tym czasie należało znowu sprawdzić gobelin, jak to robił po każdym
wysłaniu wiadomości. Równie dobrze Peren mógł już być w zamku i
usunąć szkielet albo zgubił się gdzieś na bezdrożach wschodniej pustyni,
spadł ze skały lub zginął w bójce. Tak więc Tobasowi pozostawało jedynie,
zanim nie nabierze odwagi, by posłużyć się magią wyższego rzędu, nie
ustawać w wysiłkach, wysyłać wiadomości i sprawdzać gobelin.
Zabierając ze sobą uprzednio przygotowane zapasy, poszedł do pokoju z
wyjściem i pomacał materię. Gobelin nadal był nie ożywiony. Westchnął.
Nadal musiał tkwić w zamku. Jak na razie zrobił, co się dało. Rozejrzał się
wokół siebie próbując zdecydować, czym się zająć do następnego
kontaktu z Perenem.
Jego rozkład dnia był obecnie inny niż rozkład dnia Karanissy, która w
wyniku eksperymentów z wiadomościami przesyłanymi we śnie teraz spała
właśnie pozostawiając go samego sobie w pustym zamku.
Samego, jeśli oczywiście nie liczyło się Zarazy, który rozmazał coś jakby
posokę na jego pantoflu, gdy Tobas stał opierając się o bezużyteczny
gobelin, a potem odbiegł chichocząc. Potworek zrobił się ostatnio
kompletnie samowolny; nie wiadomo czemu po czterystu latach słuchania
się Karanissy uznał za stosowne sprawiać kłopoty, ale fakt pozostawał
faktem. Gdyby Tobas go widział, z przyjemnością dobrze by go skopał.
Zdjął pantofel i sprawdził – maź była lepka i śmierdząca i nieprzyjemnie
przylepiała się do palców.
Wściekły zdecydował, że nadeszła pora zrobić z Zarazą porządek; wrócił
do gabinetu, położył swój tobołek z zapasami na półce i otworzył Księgę
Zaklęć na Nawiedzającej Zjawie Lugwilera.
Jego zdaniem zaklęcie zdecydowanie należało do trzeciego rzędu i równie
dobrze właśnie od niego mógł zacząć. Posiadł już dużą sprawność w
zakresie zaklęć, które według niego wywodziły się z drugiego rzędu, a
nawet kilku, które mogły należeć do trzeciego; czas, żeby wypróbować
jakieś inne, trochę trudniejsze.
Kiedy uznał, że Zarazę i inne sługi stworzono za pomocą Zjawy, nie
przeczytał jeszcze dokładnie treści zaklęcia; no i absolutnie nie było to
prawdą. Zjawa stanowiła coś w rodzaju klątwy. Tworzyła małego,
paskudnego duszka, który dręczył ofiarę pojawiając się w nieoczekiwanych
miejscach, przybierając ohydny, za każdym razem inny wygląd, a
124
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
125
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
126
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Obserwował je przez kilka minut, ale nic się więcej nie pojawiło, opuścił
więc pokrywę i na wszelki wypadek zamknął pudełko na klucz.
Nigdy więcej ryzykownych zaklęć – obiecał sobie. Będzie się uczył
stopniowo. Mniejsze Zaklęcie Nawiedzonych Snów musi wystarczyć. Jeśli
nie uda mu się dotrzeć za jego pomocą do Perena, wyśle je do Ardena,
Elnera albo Alorrii.
Poczuł nagłe zmęczenie; cała ta magia, stres związany z próbami
zorganizowania ucieczki z zamku, wszystko to wyczerpywało go. Nie miał
pojęcia, jak długo nie spał – nie potrafił tego powiedzieć bez pomocy
słońca. W zamku nie było klepsydr, zegarów wodnych ani innych
czasomierzy.
Odłożył na miejsce książki oraz narzędzia i poszedł spać.
Chwilę później, za zamkniętymi drzwiczkami, wewnątrz drewnianego
pudełka, z lustra wyłonił się spriggan i stwierdziwszy, że jest uwięziony,
zaczął kwilić żałośnie.
ROZDZIAŁ 26
127
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Dobry pomysł – tylko skąd mają wiedzieć, które lustro stłuc? Nie chcę,
żeby zniszczyły wszystkie zwierciadła w zamku!
– A ile luster może leżeć nie na swoim miejscu? Dla pewności niech
przyniosą lustro do mnie, a ja będę wiedział, które to jest, gdy tylko je
zobaczę.
– W porządku. Wydam polecenie sylfom, a ty powiedz małemu.
– To znaczy Zarazie.
– Tak, Zarazie. Ciągle się nie mogę przyzwyczaić, że tak go nazywasz;
Derry i ja nigdy im nie nadawaliśmy imion.
Tobas wzruszył ramionami.
– Czasem to się przydaje.
– Wiem; powinnam była o tym pomyśleć wiele lat temu. Tyle czasu
zmarnowałam. Rozumiem, że nie wydostałabym się z zamku bez
czarnoksiężnika, ale wygląda na to, że mogłam więcej zdziałać siedząc
tutaj. Ty zrobiłeś więcej w ciągu kilku sześcionocy niż ja przez czterysta
lat – nauczyłeś się zaklęć, wyczarowałeś spriggany, i tak dalej.
– Och, to już więcej niż kilka sześcionocy – jestem pewien, że siedzę tu
dłużej niż miesiąc.
– Tak, ale te spriggany ukrywające się wszędzie i włażące do wszystkiego
zwróciły mi uwagę na to, jaki tu bałagan – pełno tu rzeczy Derry'ego.
Służący odkurzają je, ale nie mają dosyć rozumu, żeby odkładać rzeczy na
miejsce albo zamykać na klucz drzwi do pomieszczeń i szaf, a spriggany
wszędzie się dostają.
– Ale one są nieszkodliwe – zaoponował Tobas mając nadzieję, że to
prawda. Jak na razie na to wyglądało.
– Wiem, ale one wszędzie włażą! Niech je jasna cholera! Jeśli jeszcze raz
zobaczę ślady drobnych stópek na jedzeniu, przysięgam, że zacznę je
mordować – wypalę ich śliskie wnętrzności! A jak wywaliły wszystko z
szuflad w mojej sypialni...
– One tylko oglądają sobie.
– Tak, oglądają wszystkie moje rzeczy! Rozrzucają mi ubrania!
– Bo nie rozumieją, o co chodzi. – Tobas miał nadzieję, że to właśnie
stanowiło przyczynę i że stwory nie są z natury złośliwe.
– No, zgoda, ale moje ubrania... – głos jej stopniowo zamierał i przez
chwilę siedzieli w milczeniu naprzeciwko siebie, Karanissa wpatrzona w
blat stołu, Tobas starający się patrzeć na wszystko inne, ale wciąż wzrok
jego wracał do wiedźmy, jej rozpuszczonych czarnych włosów,
delikatnych, ciemnych rysów, smukłej sylwetki.
– Tobas – zapytała podnosząc wzrok. – A co noszą kobiety w Górnym
Ethshar?
– Nie wiem – odparł zaskoczony. – Po prostu ubrania. Najczęściej tuniki i
spódnice; damy i niektórzy magowie noszą suknie.
– Tuniki i spódnice?
– Oczywiście, tak samo jak wszędzie.
– A jak one wyglądają?
Tobas zaczął się śmiać, potem zrozumiał, że pytała na serio, że nigdy nie
widział jej inaczej jak w sukni.
128
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
129
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
130
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Sylfy mnie nie usłuchają – nigdy im nie kazałaś. I nigdy mi nie przyszło
do głowy, żeby polecić to Zarazie. – Od czasu wypadku z rozlanym
nocnikiem wolał, żeby Zaraza niczego nie czyścił.
– Nic dziwnego, że sprawia ci tyle kłopotu! Pozwalasz mu bezkarnie robić
bałagan. Gdybyś mu kazał po sobie sprzątnąć, następnym razem
zachowałby się właściwie.
Tobas wzruszył ramionami.
– Może. – Usadowił się na krześle i zaczął naciągać buty.
– Ale jeszcze mi nie powiedziałeś, dlaczego musisz coś mieć na nogach;
gdzie idziesz?
– Hm, jeśli nie chcesz wyjść za mnie, zanim stąd się nie wydostaniemy,
pomyślałem, że może warto znowu sprawdzić gobelin, a jeśli nie działa, to
wysłać następny sen do Perena.
– Zaczekaj. Pójdę z tobą. – Karanissa wstała, wygładziła pogniecioną
spódnicę i naciągnęła stanik na właściwe miejsce.
Tobas zaczekał i po chwili oboje niespiesznie udali się korytarzem do
pokoju z gobelinem, obejmując się ramionami. Zatrzymali się na chwilę,
gdy Tobas otwierał drzwi do komnaty; wykorzystał ten moment, żeby
czule pocałować Karanissę.
Ta krótka wstawka przerwana została przez wściekły chór kwików, pisków
i lepki dźwięk stóp biegnącego do nich rozpaczliwie i strasznie zasapanego
Zarazy.
Tobas odwrócił się i zobaczył lustro sprigganów podskakujące w ich
stronę, najwyraźniej niesione przez Zarazę, gonionego wściekle przez
hordę sprigganów.
– Grzeczny chłopiec! – zawołał zapominając na chwilę, że płeć Zarazy, o
ile takową miał, była nieznana. – Przynieś je tutaj!
Zaraza uczynił wysiłek, ale zanim zdołał dotrzeć do swego pana, para
sprigganów zaatakowała; lustro upadło na podłogę i potoczyło się.
Tobas rzucił się i porwał je właśnie w chwili, gdy wychodził z niego
spriggan, który wydał z siebie przenikliwy okrzyk przerażenia. Tobas
zignorował stworzenie i chciał rzucić lustrem o ścianę.
Spriggan owinął się dookoła jego ręki trzymając się z całej siły i
przypadkowo tworząc bardzo skuteczny amortyzator. Tobas zaczął
odrywać go drugą ręką, ale rzuciwszy okiem w głąb hallu zmienił zdanie.
Wszystkie spriggany, jakie były w zamku, w liczbie trzech do czterech
tuzinów, pędziły prosto na niego. Mimo że pozbawione zębów i pazurów, w
masie mogły stanowić poważnie zagrożenie. Poderwał się na nogi i
popędził do komnaty z gobelinem, pociągając za sobą Karanissę, a potem
zatrzasnął drzwi tuż przed nosem pędzącej tłuszczy.
Zamek nie zaskoczył i chwilę później zbiła go z nóg fala wijących się,
piszczących sprigganów.
Potoczył się starając się zmusić je, żeby spadły unikając rozmiażdżenia;
większość stworzeń przestraszyła się i zeskoczyła. Trzymając wysoko
lustro usiłował podnieść się na nogi.
Kilkanaście sprigganów skoczyło na niego. Inne kłębiły mu się pod
nogami, więc stracił równowagę i cofnął się. Zachwiał się i upadł.
131
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
132
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 27
Gabinet w latającym zamku choć nie tak ciemny jak komnata z gobelinem,
był mimo wszystko mroczny i ponury. Tobas stwierdził, że albo wyszli w
nocy, a przynajmniej o zmroku, albo podczas ulewnego deszczu. Nie
słyszał jednak jego szumu, więc uznał, że jest noc. Próbował zapalić ogień
a potem przypomniał sobie, że magia tu nie działa.
– Nie możesz zrobić światła? – zapytał Karanissy.
Zareagowała unosząc rękę, która zalśniła słabym blaskiem.
– Straciłam wprawę – usprawiedliwiała się. – Lepiej idzie mi z ogniem,
jeśli znajdziesz coś, co się da zapalić.
Bez jakiegokolwiek szacunku dla własności zmarłego Derithona Tobas
chwycił najbliższy fragment półki.
– Mam tu kawałek drewna, które powinno się zająć, zapal jeden koniec, a
ja będę go trzymał za drugi.
Po jednej czy dwu sekundach wyskoczył z rogu starożytnej deski niebieski
płomyk, który rozprzestrzenił się na całą szerokość i rozjaśnił wesołą, żółtą
barwą.
Karanissa przyjrzała się ruinie biblioteki swego dawno już nieżyjącego
kochanka i mruknęła:
– Bogowie!
– O co chodzi? – spytał Tobas.
– Ten pokój – ostatni raz widziałam go...
– Ostatni raz, kiedy ja go widziałem, wyglądał dokładnie tak samo jak
teraz. – Było mu niewygodnie trzymać deskę, która paliła się szybciej,
niżby mu to odpowiadało; nie miał ochoty cierpliwie przeczekiwać
wzruszenia Karanissy. – Wyjdźmy stąd – powiedział. Wziął ją za rękę i
poprowadził do sypialni.
Rozglądała się ze zgrozą po każdym z pokoi, przez które przechodzili, ale
nic już nie powiedziała.
Gdy dotarli do galerii nad wielką salą, Tobas zauważył światło po drugiej
stronie; na chwilę odsunął od siebie pochodnię, żeby lepiej się przyjrzeć.
Ogień płonął gdzieś na zewnątrz, a jego blask widać było przez zawaloną
bramę. Pospieszył z Karanissa po schodach i przez rumowisko.
Gdy znaleźli się w chłodnym, nocnym powietrzu, Tobas zawołał:
– Peren? To ty? – Popatrzył w dół znad krawędzi kamiennej tarczy, na
której stał zamek.
Samotna sylwetka siedziała skulona przy ognisku; na dźwięk głosu Tobasa
postać wstała i zawołała:
– Tobas?
– Tak! – odkrzyknął Tobas, pozbywając się wszystkich wątpliwości na
widok żółtych błysków ognia na białych włosach. – Dzięki wszystkim
bogom, przyszedłeś! Nie, nie dzięki bogom, dziękuję tobie, Peren!
Dziękuję, żeś przyszedł! – Odrzucił płonący kawałek półki i zaczął na poły
schodzić, na poły zsuwać się po kamieniu, by jak najprędzej znaleźć się
blisko swego kolegi, a Karanissa za nim.
133
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
134
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 28
135
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
136
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
137
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
138
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
139
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 29
140
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
141
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Chyba dziś wieczorem – odrzekł. – O ile dobrze pamiętam, jest ona tuż
za tymi następnymi dwoma wzgórzami po drugiej stronie niewielkiej
dolinki. – Popatrzył przed siebie. – Tak mi się w każdym razie wydaje.
W rzeczywistości odległość była mniejsza, niż pamiętał; ciężar gobelinu
sprawił, że wydawała mu się większa niż w rzeczywistości. Weszli na nagi
grzbiet skalny drugiego wzgórza w ciągu godziny i zobaczyli chatkę na
zboczu po drugiej stronie dolinki.
Peren zwolnił, tak żeby para mogła go dogonić.
– Gdzie widziałeś smoka, kiedy byłeś tu przedtem?
– O, tam – powiedział Tobas wskazując zapamiętany uprzednio skalisty
wierzchołek wzgórza zaledwie kilkaset jardów na prawo.
– Tam gdzie ten dym?
Nagły niepokój ogarnął Tobasa, gdy zobaczył dym wskazywany przez
Perena – cienką strużkę unoszącą się zza wysokiego, poszarpanego stosu
kamieni i zanikającą w rześkim jesiennym powietrzu.
– Tak – powiedział sięgając po athame.
Jak się obawiał, chwilę później zza kupy kamieni wyłoniła się głowa
smoka. Patrzył wprost na nich; zanim zdążyli sobie to uświadomić, wylazł
z ukrycia, rozpostarł ogromne skrzydła i uniósł się w powietrze, z
niezdarnym trzepotem kierując się na nich.
– Bogowie! – syknęła Karanissa. Cofnęła się o krok, potknęła o szczelinę
między kamieniami i upadła niezręcznie lądując na biodro.
Tobas sięgnął za siebie, żeby jej pomóc, ale zanim jego ręka zbliżyła się
do niej, Peren poderwał go z powrotem na nogi.
– Tobas – zawołał albinos – zrób coś! On leci prosto na nas! – Wskazał
zbliżającego się smoka.
– Wiem! – odkrzyknął wciąż usiłując dosięgnąć żony. – Puść mnie!
– Zrób coś! – upierał się Peren.
– Co?! Możemy tylko uciekać! – wyrwał mu ramię.
– Już raz go zatrzymałeś tym swoim zaklęciem!
– Nie zatrzymałem go – to działa, jeśli smok otworzy paszczę. – Odwrócił
się i zobaczył, że smok znajdował się o wiele bliżej i leciał znacznie
szybciej, niż mu się przedtem wydawało; był już prawie nad nimi. Nawet
gdyby udało mu się podnieść Karanissę na nogi, nawet gdyby nic jej się
przedtem nie stało i mogłaby biec, to i tak nie mieli żadnej szansy na
dotarcie do skraju lasu, który znajdował się o kilkaset jardów od nich. – O
bogowie! – powiedział odnajdując szczyptę siarki
Wielkie, niebieskozielone skrzydła smoka nagle przesłoniły im całe niebo,
gdy stwór zawisł nad ich głowami, najwyraźniej zamierzając spaść prosto
na nich. Skamienieli, wszyscy troje patrzyli w górę pewni, że nadszedł już
kres ich przygód.
Potwór otworzył paszczę, jak gdyby śmiejąc się szyderczo.
Tobas domyślił się, że prawdopodobnie po prostu wyszczerzył kły przed
ostatecznym atakiem, ale przyczyny nie były istotne; wiedząc, że to jest
prawdopodobnie ostatnia szansa, cisnął zaklęcie.
Pysk smoka wybuchnął żółtym płomieniem i potwór zaryczał wściekle, ale
tym razem nie wstrzymało to ani nie zwolniło jego ataku; zwinął skrzydła i
pikował w ich stronę wciąż rycząc i bryzgając płomieniami z paszczy.
142
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 30
Guz na głowie nadal tępo pulsował, gdy Tobas usiadł na skale i zaczął
oglądać ogromne ścierwo. Karanissa siedziała obok niego masując jedną
ręką stłuczone biodro i usiłując wykrzesać jak najwięcej leczniczej mocy, a
Peren, którego zniszczona tunika została zamieniona w prymitywny
opatrunek, próbował podnieść resztki sponiewieranej głowy smoka.
– Jest za ciężka – przyznał wreszcie, gdy podszedł do nich zadyszany. –
Nie mogę jej nawet podnieść.
– Możemy ją stoczyć zboczem w dół – zaproponowała Karanissa. – Ja
mogę jakby ją ślizgać za pomocą czarnej magii, ale nie potrafię jej
podnieść tak samo jak i wy.
143
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Jeśli my nie dajemy rady jej ruszyć, to nikt inny, kto mógłby ją znaleźć,
też nie – stwierdził Tobas. – Najlepiej wróćmy do Dwomor, sprowadźmy
ludzi, konie i wozy i wtedy ją zabierzemy.
– Chyba masz rację – powiedział Peren.
– Oczywiście, że ma rację! – rzekła Karanissa. Zdjęła dłoń z biodra i
poruszyła się z wysiłkiem, a potem stwierdziła: – No, na dziś wystarczy
już leczenia; wymaga za wiele energii. – Skubnęła swoją przesiąkniętą
krwią suknię z niesmakiem i dodała: – Szkoda, że nie pomyślałam, by
zabrać ze sobą więcej ubrań.
– Hm, przeszliśmy przez gobelin trochę nieoczekiwanie – podkreślił Tobas.
– Wiem. – Przeciągnęła na próbę dłonią po sukni i krew pociekła cienką
strużką pozostawiając czysty materiał.
– Jak ty to robisz? – zapytał Peren.
– Czarna magia, oczywiście. – Nie pofatygowała się, żeby na niego
spojrzeć zajęta pocieraniem swego ubrania, oddzielając materię od posoki.
– Chwileczkę – powiedział Tobas widząc, jak ciemny płyn wsiąka w ziemię.
– Nie marnuj tego! Smocza krew warta jest fortunę; połowa zaklęć
wyższego rzędu jej wymaga. Czarnoksiężnicy w Telven płacą jedną
czwartą jej wagi w złocie, jeśli tylko na nią trafią.
Popatrzyła na niego przez chwilę, a potem wróciła do czyszczenia
spódnicy.
– Nie wygłupiaj się – rzekła. – Masz jeszcze całe jej galony w tym
ścierwie.
– No, a poza tym, Tobasie – dodał Peren – i tak jesteś już bogaty! Musisz
tylko wrócić do Dwomoru i odebrać nagrodę. Zabiłeś w pojedynkę smoka
za pomocą tego twojego idiotycznego jednego zaklęcia!
– Racja – przyznała Karanissa. – Są ci winni tysiąc sztuk złota!
– Tak jest, no nie? – Tobas popatrzył ze zdziwieniem na głowę potwora. –
Zabiłem smoka. Jednym zaklęciem. – A potem otrząsnął się, gdyż jego
mokre i lepkie ubranie zaczynało już cuchnąć. – Byłeś ze mną, Perenie –
powiem im, że mi pomogłeś. Karanissa i ja nie zostawimy cię na lodzie.
Możesz poślubić księżniczkę, jeśli chcesz i uzyskać stanowisko na zamku, i
masz udział w złocie.
– Dziękuję ci – powiedział szczerze Peren. – Kilka miesięcy temu
odmówiłbym pewnie, bo przecież nic nie zrobiłem, ale teraz jestem
bogatszy w doświadczenia; biorę to, co mi się oferuje na tym Świecie.
Wybiorę księżniczkę Tinirę, jeśli można, i wezmę taką część złota, jaką mi
przydzielisz.
– Wszystko mi jedno, którą księżniczkę poślubisz – odparł Tobas. – Ja już
mam żonę i jedna wystarczy mi w zupełności. A jeśli chodzi o złoto,
zobaczymy potem, bo teraz nie mam jasności w głowie. Może jedną
trzecią?
Peren wzruszył ramionami.
– Ilekolwiek uznacie za słuszne.
– Nie wydawajcie pieniędzy, których jeszcze nie macie – powiedziała
kwaśno Karanissa usiłując sięgnąć ręką na plecy, żeby się oczyścić i tam.
– Skąd wiecie, że ten tak zwany król Dwomoru wam rzeczywiście zapłaci?
– O tym nie pomyślałem – rzekł Peren.
144
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
145
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
146
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
147
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
– Tak jest – zgodził się Tobas. – Nie mieliśmy wyboru. Jest o półtora dnia
drogi stąd. Każde z nas może wskazać drogę.
Dwomoryjczyk odchylił się na krześle przyglądając się całej trójce, a
potem zapytał ostro:
– Jak wielki był smok? I jakiego koloru?
– Niebieskozielony i hm... ile byś mu dał, Peren? Sześćdziesiąt stóp?
– Coś koło tego – zgodził się Peren.
– A jak go zabiliście? – zapytał marszałek.
– Magią – odparł Tobas.
Widząc, że pytający nie był usatysfakcjonowany, Peren dodał:
– Magią ogniową. Mój towarzysz, potężny czarnoksiężnik Tobas z Telven,
rozsadził jego szyję jednym zaklęciem.
– Wybaczcie mi, że mam zastrzeżenia – powiedział znów uprzejmy
marszałek, najwyraźniej częściowo już przekonany. – Ale dlaczego
wykonanie zadania zabrało wam tyle czasu? Wyruszyliście trzy miesiące
temu.
Tobas wzruszył ramionami.
– Na jakiś czas zajęły nas inne sprawy. – Wskazał na Karanissę i gobelin,
który leżał pod ścianą.
– Niech pan posłucha – powiedział Peren swym najbardziej przekonującym
tonem – nie oczekujemy, że zapłacicie nam tu i teraz; weźcie kilka wozów,
a ja pokażę waszym ludziom, gdzie to jest. Tobas i Karanissa zostaną w
Dwomor jako zapewnienie mojego odpowiedniego zachowania; zostawię
gobelin i wszystko inne z nimi.
– Nie wiem – powiedział marszałek. – Może chcesz wpędzić moich ludzi w
potrzask.
– To dajcie im broń! A jeśli knuję jakąś zdradę, to czy moi towarzysze
zgodziliby się zostać tu jako zakładnicy?
Dwomoryjczyk zastanawiał się jeszcze przez chwilę, a potem kiwnął
głową.
– Chyba nie, jeśli o tym wiedzą – powiedział. – No dobrze, zobaczymy, czy
dokonaliście tego, co utrzymujecie. Ale pamiętajcie, że jeśli kryje się w
tym zdrada, to – podczas pobytu nie zwiedziliście jeszcze całego zamku –
są tu lochy w zupełności wystarczające dla wszystkich trojga.
– Wasze lochy nas nie interesują; nie chcemy nic ponad to, na co
zapracowaliśmy – powiedział Peren wstając.
ROZDZIAŁ 31
148
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
149
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
150
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
151
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
152
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
blisko, że nalegałem, aby jechać dalej i oto jesteśmy. Przykro mi, że tak
późno.
– Nic nie szkodzi – rzekł Tobas. – Liczyliśmy się z takimi opóźnieniami.
Wcale się nie niepokoiliśmy – w końcu naprawdę zabiliśmy smoka. A poza
tym w razie czego zawsze mogliśmy przejść przez gobelin.
Peren kiwnął głową nie słuchając go.
– Czy wiecie, że oni twierdzą, iż szczątki smoka należą do nich? –
powiedział wzburzony. – Utrzymują, że skoro pracowaliśmy dla nich, to
oni są właścicielami smoka i nic nam się nie należy.
– No, mając tyle złota, nie będzie nam potrzeba... – zaczął Tobas.
– Szsz! – uciszył ich marszałek, bo drzwi do sali przyjęć otwarły się.
Trójka łowców przygód okazała posłuszeństwo i zachowała należyte
milczenie, gdy prowadzono ich przed oblicze Jego Wysokości Demetha
Drugiego, Króla Dwomoru i Jedynego Władcy Świętego Królestwa Starego
Ethshar. Tobas zastanawiał się, czy ten ostatni tytuł był nowym
nabytkiem, czy też po prostu dotychczas go nie usłyszeli.
Zauważyli natychmiast, że oprócz grupy raczej zmieszanych doradców
królowi towarzyszyły jego niezamężne córki. Wszystkie pięć księżniczek
stało po lewej stronie tronu, przyodzianych w piękne białe suknie, chociaż
Tobas zauważył kilka nie zawiązanych wstążek i nie dopiętych guzików –
jasny dowód pośpiechu, w jakim się ubierały. Zerrea zakrywała ręką
uśmiechnięte usta, a Alorria była wyraźnie podniecona, trzy starsze zaś
sprawiały po prostu wrażenie sennych.
Służący jeszcze zapalali świece wzdłuż ścian sali, około trzy czwarte
kandelabrów płonęło już, gdy król gestem nakazał trojce cudzoziemców
podnieść się z dworskiego pokłonu.
– Dzień dobry – powiedział grzecznie, gdy wszyscy już się wyprostowali. –
Rozumiemy, że wasza trójka rzeczywiście zdołała zgładzić smoka.
– Tak jest Wasza Wysokość – odparł Tobas.
– Moje gratulacje, chłopcze! – Uśmiechnął się szeroko, acz nieco
nieszczerze. – W takim razie rozumiemy, że przybyłeś tu po swoją
nagrodę.
– Tak Wasza Wysokość, ja...
– Którą chcesz? – wskazał na pięć księżniczek nie tracąc czasu na wstępy.
Tinira, która sprawiała wrażenie nieco bardziej przytomnej niż jej starsze
siostry, spłonęła rumieńcem, a Zerrea zachichotała; Alorria oblizała się
nerwowo. – Wybierz jedną, a potem wszyscy będziemy mogli iść spać.
Trochę zaniepokojony niefrasobliwością, z jaką król traktował własne
córki, i zakłopotany myślą, że miałby którąś poślubić, Tobas zaczął:
– Hm... Wasza Wysokość, ja...
Peren przerwał mu.
– Jeśli Wasza Wysokość raczy się zgodzić, to poprosiłbym o rękę
księżniczki Tiniry. Mój towarzysz, pan Tobas, nie sprzeciwiał się mojemu
wyborowi, gdy dyskutowaliśmy o tym wcześniej.
– W porządku – uśmiech króla nagle stał się szczerszy. – Tinira, wyjdź na
spotkanie twemu narzeczonemu.
Księżniczka wystąpiła ze spuszczonymi oczami i podeszła do Perena. On
zaś z powagą ujął ją za rękę.
153
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
154
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 32
155
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
156
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
157
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
158
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
ROZDZIAŁ 33
159
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
EPILOG
Lador z Sesseran obudził się i spojrzał w górę zaskoczony, gdyż jakiś cień
zakrył słońce. Widział tylko ciemny kształt unoszący się na niebie nad nim.
Patrzył więc niepewny, czy wstawać i uciekać, czy zostać na miejscu.
Thera spała u jego boku.
Zza krawędzi ciemnego kształtu wyłoniła się głowa.
– Dzień dobry – powiedział głos młodego człowieka radośnie. Lador poczuł
lekką ulgę usłyszawszy znajomy akcent mieszkańca Wolnych Ziem
zamiast twardszych tonów Ethsharyjczyka, ale nadal miał się na
baczności.
– Pan mnie pewnie nie pamięta – ciągnął głos. – Ale nie, bez sensu, musi
pan pamiętać. Jestem Tobas z Telven, ukradłem panu łódź.
Ladora zatkało, ale po chwili odzyskał głos.
– To było pięć lat temu!
– Wiem, wiem – powiedziało zjawisko. – Przepraszam, że pojawiam się
dopiero teraz, ale miałem mnóstwo spraw. Mam nadzieję, że przyjmie pan
moje przeprosiny. – Młody człowiek rzucił coś z unoszącego się w
powietrzu obiektu; opadło to na ziemię wydając specyficzny dla monet
brzęk. Lador popatrzył na mieszek, a potem w górę na tajemniczy obiekt.
Dwie dalsze głowy wystawały teraz zza jego krawędzi; Ladorowi oczy
przyzwyczaiły się już do blasku słońca i uznał, że nowe głowy należały do
kobiet. Obie miały ciemne włosy; jedna nosiła je rozpuszczone, a druga
zebrane w koronę. Zauważył, że unoszący się przedmiot jak gdyby
trzepotał na krawędziach; miał około dwu jardów szerokości i trzech
długości i chyba był wykonany z grubej materii.
– Te pieniądze są na przeprosiny – powiedział Tobas. – A łódź, którą
jestem panu winien, czeka na plaży. Nie jest to identycznie ta sama, którą
ukradłem, ale tak podobna, jak tylko potrafiłem zrobić. Kurczak jest pod
siedzeniem, ale wino dałem białe; mam nadzieję, że to panu nie
przeszkadza.
– A niby czemu miałoby? – zapytała ironicznie kobieta uczesana w koronę.
– Kto pije czerwone wino do kury?
– Cicho, Ali – powiedziała druga. – Niech Tobas skończy.
– On już skończył – odparła pierwsza.
– Oczywiście, że nie – upierała się druga.
– Głupie to i tyle.
– Uciszycie się wreszcie?! – ryknął bezskutecznie Tobas, bo jego żony
kłóciły się dalej.
160
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Lador patrzył tylko przez dłuższą chwilę, ale gdy spór ciągnął się dalej,
najpierw uśmiechnął się, a potem zaśmiał się na głos. Świat pełen był
dziwów, a ten czarnoksiężnik, który nazywał siebie Tobasem z Telven,
należał do nich.
Tobas jeszcze raz rzucił okiem na dół, wzruszył ramionami i uśmiechnął
się, jakby chciał powiedzieć: – Cóż mogę zrobić? – a potem odwrócił się
do swoich kobiet.
Trójka na latającym dywanie nie interesowała się już więcej parą na
wydmach; nazbyt zajęła ich własna kłótnia rodzinna. Lador słuchał ich
przez kilka minut z rozbawieniem, a potem obudził Therę, która jakoś
przespała całe zdarzenie. Razem poszli na plażę oglądać swoją nową łódź.
UWAGI
W roku 5226, gdy znany czarnoksiężnik Tobas z Telven radził się wyroczni
w Ethshar Górnym, jego głównym celem było odnaleźć parę, której
pragnął zwrócić nie spłacony dług. Skorzystał jednak z okazji, aby uzyskać
odpowiedzi również na parę innych pytań. Odpowiedzi te zamieszczamy tu
dla wszystkich zainteresowanych nimi czytelników tej opowieści.
Roggit wiedział doskonale, że Tobas okłamał go co do swojego wieku; nie
był tak zdziecinniały, jak przypuszczał jego czeladnik. Jednak będąc
bardzo samotnym starym człowiekiem, ulitował się nad chłopcem. Dopiero
przyjąwszy go zaczął tego żałować, co spowodowało, że zwlekał z
uczeniem Tobasa czegokolwiek użytecznego.
Obszar górski między Dwomor i Aigoą, gdzie czarnoksięstwo nie działa,
powstał na skutek zastosowania po raz drugi Rozkładu Ellrana. To
niesłychanie potężne, ale bardzo proste zaklęcie pierwszego rzędu zostało
odkryte przypadkiem w roku 4680 przez mało znanego badacza imieniem
Ellran Pechowy; czyni ono obszar nieokreślonej wielkości "martwym" dla
czarnoksięstwa na czas nieograniczony. Ponieważ wojskowy rząd Starego
Ethshar posługiwał się głównie czarnoksięstwem, podczas gdy wrogowie z
Północy nie, zaklęcie uznano nie tylko za bezużyteczne w kategoriach
wojskowych, lecz za bezwzględnie szkodliwe i dlatego zostało całkowicie
utajnione. Wykonano je tylko dwa razy; raz w 4680, gdy Ellran je odkrył, i
ponownie w 4762, gdy kapitan Seth syn Thoruna, rozgoryczony i nieudany
czeladnik Kalirina Sprytnego, który z kolei był uczniem samego Ellrana,
użył go do zakończenia bezsensownej walki ze swoim rywalem
Derithonem Magiem. Dom Derithona uległ zniszczeniu, sam Derithon zaś
prawdopodobnie zginął. Tajna wojskowa placówka przeznaczona do badań
nad magią stała się również "martwa" dla czarnoksięstwa, więc została
opuszczona. To była właśnie "wioska", jaką przeszukali Tobas i Peren.
Seth syn Thoruna został oskarżony o morderstwo i zdradę przez
odpowiedni sąd wojskowy, uznany za winnego i powieszony szóstego dnia
Deszczów 4763, a jego Księga Zaklęć spalona, co położyło kres linii
czeladników przekazujących Rozkład Ellrana.
Kapitanowi Istramowi ze "Złotej Mewy" nie chciało się szukać prawnych
właścicieli łodzi, którą Tobas zostawił mu pod opieką, ale uznał, że nie
wolno mu jej zatrzymać. W związku z tym sprzedał ją, a uzyskane
161
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
162