Kowalska-Bojar Agnieszka - Miesiąc Przed Pełnią Księżyca

You might also like

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 53

www.motylewnosie.

pl

Miesiąc przed pełnią księżyca

O złym czarodzieju, upartej księżniczce i szlachetnym księciu...

Małżeństwo miało przypieczętować sojusz. Było doskonale


przemyślanym układem politycznym, w obliczu korzyści którego, nie liczyły
się nawet uczucia dwojga przeznaczonych sobie ludzi. Zresztą, wiedzieli oni
o swym losie już od kołyski. Taki był zwyczaj i nikt się z nim nie kłócił, nikt
nie starał się go zmienić. Królewskie rody rządziły się własnymi prawami,
jakkolwiek brutalne by one się nie wydawały.
Stolica Lacetoni była potężnym, rozległym miastem. Wieże zamku
pięły się w górę, a ich czubki znikały w gęstych chmurach. Za zamkiem
rozciągał się nieprzebyty ocean, a u podnóża płynęła wzburzona rzeka,
oddzielająca twierdzę do zabudowań miejskich. Lecz nic tu nie było dziełem
przypadku, wszystko starannie rozplanowano, każdy detal rozmieszczenia
budynków i każdy detal ich murów. Jedynie wnętrze raziło pewną
kiczowatością, bowiem ostatnie władczynie miewały dość kiepski gust oraz
żywiły nieopanowaną miłość do różnego rodzaju bibelotów i ozdób
pochodzących z zamorskich krain. Władców zaś bardziej zajmowały
wyprawy wojenne i rządzenie niż detale urządzania zamkowych komnat.
Na jednej z wieży, w okiennym wykuszu siedziała dziewczyna. Uciekła
tu, by choć przez chwilę odetchnąć od nałożonych na nią obowiązków. Też
pochodziła z szlacheckiego rodu, ale od dawna nikt się tym szlachectwem nie
przejmował. Konkretnie od dnia, gdy pradziadek przehulał w karczmie resztę
rodzinnego majątku. Teraz to ona i jej siostry płaciły za rozrzutność
przodków. Każda z nich ciężko pracowała na swe utrzymanie. Przy czym
słowo ciężko, nie było eufemizmem, pomyślała z przekąsem Livia,
zeskakując z szerokiego parapetu. Posłała ostatnie, tęskne spojrzenie
dalekiemu światu, po czym pośpieszyła do komnat księżniczki.
Wielkimi krokami zbliżał się długo oczekiwany dzień. Wesele i ślub.
Sojusz. Nawet odrobinę zazdrościła pannie młodej, bo narzeczony kiedy
przybył z wizytą, wydał się wszystkim niezwykle przystojny i szarmancki.
Legendy głosiły też, że był niezwykle waleczny. Same zalety, niewiele wad.
Uśmiechnęła się pod nosem. Cóż, służba o jednej wiedziała na pewno. Pan
książę nie pozostał obojętnym na uroki pewnej panny pokojowej i podczas
pobytu tutaj, spędził wiele miłych chwil w jej towarzystwie. Oczywiście
sowicie ją za to wynagradzając. Czyli zupełnie tak bez skazy nie był,
pomyślała Livia, wiążąc tasiemki fartucha. Zresztą, to nie była jej sprawa.
Z westchnieniem przystąpiła do wypełniania swych obowiązków czyli
czyszczenia ogromnych arrasów, na których przedstawiono bohaterskie
czyny członków królewskiego rodu. Nawet weszła za jeden z nich, znajdując
za grubą, ciężką tkaniną niewielką wnękę. Zanim zdążyła się zastanowić co
robi, usiadła na kamiennej ławce i zamarła.
Do pomieszczenia, które pełniło też często rolę królewskiej komnaty
narad, weszło kilka osób. Wzburzony głos władcy przeplatał się z innymi,
wśród których Livia poznała jeszcze dwóch doradców, trzech ministrów i
bardzo zasmucony głos królowej.
– Jak to przysłał żądanie? Przecież już od wieków, nie dawał znaku
życia! – mówiła władczyni. – I dlaczego akurat nasza córka?
– Dawał moja droga, dawał. Ale zazwyczaj żądał niewolników,
kamieni szlachetnych, czasem broni.
– Nic nie mówiłeś.
– Nie chciałem cię martwić.
– I widzisz do czego to doprowadziło – wytknęła mu, podczas gdy cała
reszta zachowała pełnej zadumy milczenie. Za to Livia siedziała jak
przysłowiowa mysz pod miotłą. Od razu zorientowała się, o czym rozmawia
królewska para.
Lacetoni było potężne, bogate i niezależne. Lecz istniał ktoś, kto
zwyciężył całą armię, dotarł do stolicy, a następnie zażądał płacenia sobie
corocznego okupu. To było dawno, bardzo dawno temu, nawet pradziadek
hulaka dziewczyny był wtedy jeszcze zasmarkanym chłopaczkiem. Wielki
Czarnoksiężnik nie niszczył, nie palił i nie brał do niewoli, choć nic nie stało
mu na przeszkodzie. Zawarł umowę, skrupulatnie realizowaną przez
kolejnych władców. Z czasem upominał się o swój legat coraz rzadziej.
Zwykli ludzie opowiadali sobie o nim legendy, myśląc, że już dawno umarł,
a ich świat został ocalony od złego ducha, zamieszkującego wyspę na samym
środku wielkiego oceanu. Jak widać, nie była to prawda, a kłamstwo,
skrzętnie ukrywane przez panującą władzę.
– Co teraz zrobimy? – spytała drżącym głosem królowa.
– Nic. Olina niech się przygotuje.
– Nie! – krzyknęła. – Moja jedyna córka! Takie wiązaliśmy z nią
nadzieje! Nie możesz!
– Arleno, muszę. – Król acz przybity, był również stanowczy. – Wiesz
czym grozi niedotrzymanie warunków umowy? Zagładą naszego kraju.
– Co mnie to obchodzi. Moja Olina! – zawodziła królowa. – Przecież
wiesz, że poprzednie panny przepadały bez śladu. Twoja siostra, siostra
twego ojca i cała reszta. Bez najmniejszego śladu! Zamordowane przez to
monstrum! Kto wie, może też torturowane!
– Najdroższa, nie przesadzaj. Nie ma żadnego potwierdzenia…
– Jest! Brak kontaktu od nich!
– Nikt nie ma kontaktu z Wyspą.
– To sługa zła! Ohydny starzec, o naznaczonym ciemnością ciele i
jeszcze mroczniejszej duszy. A ty chcesz mu dać!…
Kolejny jęk, a Livi zrobiło się nieoczekiwanie gorąco. Zły
Czarnoksiężnik nie miał imienia, bo prosty lud bał się je wymawiać. W nocy,
przy ognisku, opowiadano sobie o jego krwawych czynach, wyuzdanych
praktykach, ofiarach składanych z niewinnych, zwłaszcza dzieci, o tym, że
żywi się ludzkim mięsem, a ludzką krew pijał jak wino. Był wszechpotężny i
całe szczęście niezbyt zainteresowany całkowitą władzą nad światem.
Zresztą, już miał takową, bo gdziekolwiek by się nie pojawił, nienawidzono
go i wielbiono, niczym jednego z bogów.
Zemdloną królową wyniesiono z komnaty, a król krótko naradził się
zresztą. Postanowiono powiedzieć Olinie, aby miała czas z wszystkimi się
pożegnać. I przygotować. Najgorsze było odwołanie małżeństwa z księciem,
ale nikt nie mógł stanąć na drodze Czarnoksiężnikowi.
Na cały zamek spadła żałoba. Potem wypełzła za jego mury, dotarła do
granic i bez problemu je przekroczyła. Olina na przemian mdlała i
spazmowała, ale od ojcowskiej decyzji nie było odwołania.
– Idź do komnaty księżniczki, trzeba tam posprzątać – powiedziała
ochmistrzyni, przybierając ponury wyraz twarzy. – Za dwa dni przybędzie po
nią narzeczony. – Ostatnie słowo niemal wypluła. Nikt nie odważył się
sprzeciwić władcy, chociaż wielu po cichu złorzeczyło Czarnoksiężnikowi.
– Dobrze. Czy straż mnie wpuści?
– Tak. Uprzedziłam ich, że przyjdziesz.
Komnata tonęła w półmroku. Sprzęty były poprzewracane, drobne
bibeloty chrzęściły pod butami przy każdym kroku. Widać księżniczka dość
ogniście okazała swe niezadowolenie. Teraz leżała na ogromnym łożu z
baldachimem, nieruchomo, jakby w letargu. Livia ostrożnie zaczęła sprzątać,
ale nie dało się tego robić w całkowitej ciszy.
– A, to tylko ty – powiedziała obojętnie dziewczyna. Twarz miała
opuchniętą od płaczu, złociste włosy potargane.
– To tylko ja – mruknęła Livia. Układała, wycierała i zbierała, aż
dotarła do okna. To, co przez nie ujrzała, zatrzymało ją w półkroku.
– Pani – powiedziała zdławionym głosem. – Przybywa!
– Jak to? Już? – Księżniczka poderwała się z łóżka i jednym susem
dopadła okna. – Och bogowie, za wcześnie! On nie zdąży mnie… – I umilkła
gwałtownie, wpatrując się w zaskoczoną Livię.
– Domyślasz się, co chciałam powiedzieć?
– Tak. Ale przysięgam, zatrzymam to dla siebie.
– Nie będziesz musiała – Olina skuliła się, opierając o ścianę. – Dawen
miał przybyć, aby zmierzyć się z Czarnoksiężnikiem, wyzwać go na
pojedynek. Jeszcze się nie pojawił, być może w ogóle nie przybędzie. Nie
dziwię mu się – dodała markotnie.
– Nie dziwisz? – Livia również oparła się o ścianę, ramię w ramię z
księżniczką.
– To potwór, a nie człowiek. Zamieniłby Dawena w przydrożny pył. Aż
tak mój książę mnie nie kocha – dodała z ironią. – Będę musiała
zaakceptować nieuniknione i udać się w nieznane.
– W nieznane? – Livia spojrzała na horyzont, na bezkresny ocean i
niezwykle błękitne niebo tuż nad nim. – W nieznane – powtórzyła z nagłą
tęsknotą.
– Ty byś chciała?
– Nie wiem. Ale istnieją gorsze rzeczy od życia, które wiodę – odparła
z goryczą. – A co mam w perspektywie? Pijanych wielmożów, którzy chętnie
zaciągnęliby mnie w ustronne miejsce. Zostanie kochanką bogacza, albo żoną
wiecznie umęczonego biedaka.
– Ładna jesteś, nawet bardzo. – Księżniczka zerknęła na nią z
namysłem. – Niejedna na urodzie daleko zaszła.
– Przez alkowę – Livia uśmiechnęła się cynicznie. – Przepraszam,
muszę chyba wracać do pracy.
Zmiotła resztę potłuczonych skorup, poprawiła pościel na łóżku i już
chciała wyjść, gdy księżniczka nieoczekiwanie zapytała.
– Jak ci na imię?
– Livia wasza wysokość.
Tamta z uśmiechem skinęła głową. I to wszystko. Drzwi zamknął za
nią postawny strażnik, podczas gdy pozostałych dwóch bacznie się jej
przyglądało. Lecz to było mało ważne. Livia wróciła do swoich obowiązków,
szybko zapominając o dziwnej tęsknocie, która nawiedziła ją w komnacie
księżniczki.
Gdy do portu wpłynął statek o żaglach czerwonych jak krew, w zamku
zapanowała panika. Lecz szybko okazało się, że Czarnoksiężnik ani myślał
przybyć po oblubienicę osobiście. Przysłał jedynie swego pomocnika,
wysokiego, kościstego mężczyznę o jasnych włosach i surowej twarzy.
Zresztą ten szybko wyprowadził wszystkich z błędu. Jakie zaślubiny? Jaka
oblubienica? Jego pan po prostu miał taki kaprys i ani myślał się żenić.
Królowa ponoć zemdlała, słysząc te słowa. A Livia następnego dnia znów
została wysłana do komnaty księżniczki.
– Moja szata. Już nie ślubna – skrzywiła się Olina pokazując bogato
haftowaną suknię i wszystkie dodatki do niej. – Jak widzisz, ja też skończę
jako kochanka, a kto wie, może nawet i gorzej. Chyba że chcesz się ze mną
zamienić?
Livia zamarła. W oczach miała dwa pulsujące znaki zapytania. A
księżniczka rzuciła swą bombę i teraz z zapartym tchem czekała na reakcję.
– Przecież to…
– Nie, nikt się nie zorientuje. – Olina szybko do niej podeszła. – Mamy
ten sam wzrost, podobne figury, chociaż w tym stroju i tak niewiele będzie
można zauważyć.
– A włosy? Twarz?
– Włosy to nie problem – wskazała na coś, co było chyba peruką. –
Twarz również, bo zażądałam, aby nikt nie mógł zobaczyć mego oblicza, gdy
będę opuszczała dom rodzinny.
– Głos?
– Nie muszę nic mówić. Wystarczy, że będę łkać – dodała z błyskiem
w oku. Zauważyła, że Livia nie była przeciwna temu niezwykłemu
pomysłowi.
– A co powie król?
– Król? To już moja sprawa.
– A… Czarnoksiężnik?
– To już twoja sprawa. Ale kiedy powiedziałaś, że istnieją gorsze
rzeczy od nieznanego, po prostu musiałam z tobą porozmawiać. Jeśli się
zgodzisz, mamy mało czasu na przygotowania.
– To się nie uda – pokiwała przecząco głową nadal oszołomiona Livia.
– Uda się. Tylko musisz się zgodzić. Więc? – Olina zawiesiła głos i z
dreszczem niepokoju wpatrzyła się w służącą.
Livia spojrzała w stronę okna. Później bardzo powoli przytaknęła.
– Świetnie! – Księżniczka uradowana klasnęła w dłonie. – Nie bój się,
zawołam nianię. Ona i matka są wtajemniczone.
Następne godziny przypominały sen. Została wykąpana, nasmarowana
wonnościami, przebrana i pouczona jak ma się zachować oraz co mówić. A
kiedy twarz dziewczyny zasłonięto grubym welonem, po raz pierwszy
zastanowiła się, czy zrobiła słusznie zgadzając się na tę wymianę.
Sama, dobrowolnie oddała się w ręce potwora.
Nie traktowano jej jak bezcennego skarbu, a raczej jak jeden ze
zdobycznych przedmiotów codziennego użytku. Wprowadzono na kołyszący
się pokład. Momentalnie poczuła mdłości, lecz niczego nie dała po sobie
znać. Potem zorientowała się, że było ich więcej. Księżniczki, niektóre nawet
z tak odległych krajów, że Livia nie wiedziała o ich istnieniu. Kapłanki, córki
bogatych wielmożów. Dwadzieścia przeuroczych dziewcząt. Szybko
zrozumiała, że Lacetoni było ostatnim przystankiem w tej podróży, gdzie
Czarnoksiężnik zbierał należną sobie daninę. Nadal bała się nieznanego, ale
teraz za to mogła to robić w towarzystwie.
Przydzielono im największe pomieszczenie pod pokładem. Co z tego,
że było tak ciasne, że z ledwością mieściły się w nim piętrowe łóżka? Livia
nieraz zaciskała zęby, aby nie słuchać narzekań i złorzeczeń. Dla niej
najważniejszą rzeczą był magiczny napój, dzięki któremu mijały mdłości.
Dwa razy dziennie dostarczano niewyszukane posiłki. Raz dziennie
pozwolono wyjść na pokład. Pierwszy raz był pełna złych przeczuć, bo
marynarze nie należeli do grzecznych chłopców. Lecz milcząca załoga, cała
ubrana w jednakowe czarne stroje, nikogo nie zaczepiała, na nikogo się nie
gapiła.
Jej towarzyszki o wiele gorzej znosiły warunki podróży. Narzekały,
złorzeczyły, popadały w skrajną rozpacz. Jedna nawet rzuciła się we
wzburzone fale. Lecz statek nie mógł się zatrzymać, nie zawrócił. Dowódca
tylko obojętnie wzruszył ramionami, mówiąc, że i tak mają nadmiar tego
towaru. A kiedy jedna z dziewcząt zaczął spazmować, brutalnym ciosem
przywołał ją do porządku. Livia obserwowała to wszystko, notując w
myślach każdy szczegół, który mógł jej pomóc uciec. Bo już teraz nie
wątpiła, że chce to zrobić. Ze swej ślubnej szaty, w ukryciu, acz
systematycznie, odpruła wszystko, co miało jakąś wartość. Perły, kilka
złotych blaszek, parę innych półszlachetnych kamieni. Zrobiła też
prowizoryczny woreczek na te drogocenności. Przygotowała ubranie, które
zamierzała ukryć później pod już nie tak wspaniałym strojem. Trochę
podróżnych sucharów, tępawy nóż, znaleziony, gdy wracały z swej
codziennej przechadzki na pokład. Cały czas starała się tez ukrywać twarz i
nigdy nie zdejmowała peruki, chociaż ta strasznie drapała.
I strasznie żałowała głupiego pomysłu z zamianą.
Była gotowa, aby wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. Nie
wierzyła w potwora żywiącego się ludzkim mięsem, ani w królestwo, którego
mieszkańcami byli umarli. Sądziła, że Czarnoksiężnik korzystał ze złej
sławy, jaką mu przypisano. A raczej z reputacji wypracowanej przez swego
przodka.
Dopiero gdy znaleźli się u celu i oznajmiono im, że mają się stawić ze
swym dobytkiem na pokładzie, zrozumiała, jak bardzo się myliła.
Lecz nie było odwrotu.
Wyspa była ogromna. Wznosiła się ponad ciemną, falującą
powierzchnią oceanu, niczym potężna skała, z wierzchołkiem tonącym w
niskich, grafitowych chmurach. Nie przebijał się przez nie ani jeden promień
słońca. Głównie zbudowana ze skały, gdzieniegdzie porośnięta niskimi,
odrażająco poskręcanymi zaroślami. Nie było tu żadnego miasteczka czy wsi,
jedynie zamek. Równie potężny co sama wyspa, z czarnego, poprzecinanego
złotymi żyłkami kamienia. Ponura budowla, od której wiało prawdziwą
grozą. Prowadziła do niego kręta, pnąca się w górę droga. Kiedy przejechali
przez bramę, po prawej ciągnęły się niskie zabudowania, lecz nie było w nich
zwierząt czy służby. Livia szybko zorientowała się, że mieszka w nich
małomówna załoga statku. Po lewej stronie znajdowała się głęboka przepaść.
Potem była druga brama i dziedziniec zamkowy. Po środku brukowanego
placu, fontanna o wymyślnym kształcie. Dopiero kiedy jej się przyjrzała,
poczuła rumieniec wpełzający na policzki. Mężczyzna i kobieta, spleceni,
rozedrgani choć nieruchomi, z twarzami pełnymi ekstazy i zwierzęcego
pożądania. Czysty akt, pełen nieskrępowanej erotyki.
– Ileż ich przywiozłeś Atanie! – Mężczyzna, który ukazał się w
drzwiach, gwizdnął z podziwem. Nie był przystojny, ale za to doskonale
zbudowany. O topornej, pospolitej twarzy i wąskich, okrutnych oczach.
– Ile dawali, tyle brałem – mruknął ten, który dotychczas pełnił rolę
dowódcy. – Przydadzą się. Do pracy, a i sporo jeszcze zostanie na
przyjemności. Wybieraj Karelu, masz fory!
Jedna z dziewcząt krzyknęła, gdy młodszy mężczyzna, brutalnie
chwycił ją za włosy.
– Ta – powiedział i oblizał się. – Biorę od razu!
Livię zamurowało. Do tego były im potrzebne dziewczęta? Ale w
takim razie dlaczego upierali się przy szlachetnie urodzonych? Wystarczyłby
tabun zwykłych dziewek ulicznych. Zaraz potem szybko doszła do wniosku,
że Czarnoksiężnik nie bierze w tym udziału. Bo gdyby brał, to pierwszy
wybór należałby do niego.
Pojawiło się kolejnych dwóch mężczyzn. Dziewczęta piszczały i
krzyczały, słychać było też ich szloch oraz błagania o litość. Tylko ona tkwiła
w tym tłumie niewzruszona, blada, ale również przerażona. Jeśli miała
uciekać, to teraz, gdy panowało coraz większe zamieszanie. Na szczęście na
nią w zasadzie nikt nie zwracał uwagi. Nic dziwnego, ciemnowłosej Livi
wyjątkowo brzydko było w złocistych splotach i starannym,
przejaskrawionym makijażu. Na dziedzińcu rozpętało się piekło. Prócz
wrzasków słychać tez było pełne złej radości okrzyki mężczyzn. Livia
wycofywała się krok po kroku, aż zdecydowała, że wystarczy. Na
przeciwległym krańcu rozległ się krzyk pełen agonii. Wykorzystała te kilka
sekund, gdy głowy wszystkich mimowolnie obróciły się w tamtą stronę, po
czym czmychnęła ku najbliższym drzwiom.
Bardzo długo stała po drugiej stronie, usiłując uspokoić oddech i
uciszyć wyrzuty sumienia. Później w pośpiechu pozbyła się balastu. Peruki,
szaty ślubnej wszystkich niepotrzebnych drobiazgów. Odetchnęła z ulgą, lecz
nie pora było świętować zwycięstwo. W końcu ktoś się zorientuje, że brakuje
jednej dziewczyny, a wtedy zaczną jej szukać. Gdzie powinna uciekać?
– Najciemniej pod latarnią – powiedziała sama do siebie, rozglądając
się po niskim pomieszczeniu. Oświetlone było tylko dwoma łuczywami, więc
nie dostrzegła zbyt wielu szczegółów. Ale kolejne drzwi już tak. Pięła się w
górę stromymi schodami, później przeszła korytarzem do części głównej
zamku. Tylko raz wyjrzała na dziedziniec i bardzo długo musiała potem
uspokajać rozdygotane serce.
Panowały tam iście dantejskie sceny. Z jednym nie miała Livia
problemu. Z tym aby określić, po co zostały zabrane na wyspę. Wyspę pełną
samotnych, wyposzczonych mężczyzn. To orgię widziała teraz z góry, przy
czym dziewczęta były brane nawet przez dwóch, trzech mężczyzn
jednocześnie. Niektóre zemdlały. Jedną zatłuczono na śmierć, bo ugryzła
napastnika w przyrodzenie. Krew, smród spoconych ciał i sperma, oto co
teraz stanowiło główny element krajobrazu. Ta, która zginęła wśród fal miała
jednak wyjątkowe szczęście.
– Obleśny staruch! – warknęła Livia, ocierając mokre od łez policzki.
Pojawiła się chęć, aby znaleźć pana tego zamku i wbić mu tępy sztylet prosto
w serce. Lecz czy ryzykowała tak wiele, aby zginąć? Musiała znaleźć
schronienie i to szybko. Na dole chyba ktoś zorientował się, że brakuje jednej
sztuki, bo zaczęto się nawoływać, rozległ się też szczęk broni.
Pognała przed siebie. Musiała dotrzeć do komnat czarnoksiężnika,
gdziekolwiek by one się nie znajdowały. Najciemniej pod latarnią,
powtarzała sobie Livia, sprawdzając w pędzie kolejne komnaty. W końcu
trafiła na potężne drzwi. Te były zamknięte. Dziewczyna zmrużyła oczy, ale
zamiast szukać dalej, wlepiła wzrok w dziwne runy wyrzeźbione na gładkiej
powierzchni drewna. Z ciekawości powiodła po nich palcami, usiłując
odczytać. Wtedy coś cicho stuknęło, runy zapłonęły zielonym blaskiem, a
drzwi niespodziewanie stanęły przed nią otworem.
Nie zastanawiała się. Wpadła do środka. Nie dostrzegła już, że zieleń
powoli ciemniała, aby na końcu zamienić się w tłustą, błyszczącą odrażająco
czerń. Z zachwytem rozejrzała się dookoła, bo z pewnością TO była
prywatna komnata. Być może nawet samego Czarnoksiężnika.
Dwa wąskie, strzeliste okna. Półki zawalone księgami i
manuskryptami. Kominek, w którym widać było resztki żaru. Potężny stół, a
na nim setki tajemniczych przedmiotów. Zamiast łuczywa, dziwna kula, w
której jakby pływały języki ognia, zawieszona tuż nad stołem.
I bardzo mało miejsc, gdzie mogłaby się ukryć.
Skuliła się w rogu, zagrzebała w zwalonych na kupę manuskryptach. I
czekała na nieuniknione, zastanawiając się, czy starczy jej odwagi, aby
skoczyć przez któreś z tych okien zanim ją złapią. Czekała i czekała, ciało jej
zdrętwiało, w głowie szumiało coraz głośniej. Na zewnątrz zapadał zmierzch.
Ale nikt nie wszedł do tej komnaty, jakby faktycznie stanowiła swego
rodzaju sanktuarium.
Kiedy jednak rozległ się dziwny chrobot, Livia kurczowo zacisnęła
palce na jedynej rzeczy, która stanowiła dla niej skarb, będąc jednocześnie
pamiątką rodzinną. Był to owalny, płaski kamień, w kolorze dojrzałego
zboża. Dokładnie pośrodku miał dziurkę, przez którą przewleczono rzemyk.
To na nim zacisnęła place, błagając w duchu, aby nie odkryto jej obecności.
Dwie osoby, chociaż tylko jeden głos słyszała.
– Nie mogła uciec daleko mój panie. Wiesz jak to jest w ten dzień, gdy
przybywa towar. Chłopcy trochę tracą nad sobą panowanie…
– Trochę? – Livia mimowolnie zadrżała. Ten drugi głos był głęboki,
szorstki i tak wyprany z wszelkich emocji, że nie potrafiła zrozumieć, iż
pochodził z ludzkiego gardła. Na pewno jednak nie był głosem zramolałego
starca.
– Parzycie się jak bydło w rui.
– Panie!
– Zamknij się. Masz dwie godziny aby odnaleźć kobietę. Czy to jasne?
– Tak panie. – Tamten najwyraźniej nie tylko spokorniał, ale i poczuł
strach. – A czy tutaj…
– Nie. Wiedziałbym. Runami posłużyć by się mogła tylko osoba
obdarzona mocą, a tę od razu bym wyczuł.
Zdumiała się. Wiedziałby? Wyczułby? A jednak nie do końca, bo ona
tu siedziała, a on był pewien, że nie ma tutaj nikogo. Więc tylko tkwiła w
bezruchu, znów błagając bogów i szczęśliwy los o odrobinę przychylności.
Szelest papieru. Obce słowa, ciche, odrażające mimo tego, iż nie
rozumiała ich znaczenia. Znów szelest papieru. Syknięcie, a później trzaski
palącego się ognia. Livia z trudem i bardzo powoli odrobinę zmieniła
pozycję. Tak ścierpła, że mało brakowało, a zawyłaby z bólu. Ale tylko
zagryzła zęby. Musiała wytrzymać. Choćby nie wiadomo co, musiała.
W końcu pan zamku chyba postanowił skończyć. Słowem zgasił palący
się ogień. A kiedy zamknęły się za nim drzwi, Livia odetchnęła głośno i
przeciągle.
Bolało ją całe ciało. Była potwornie zmęczona i śpiąca. Głód
zaspokoiła tymi sucharami, które schowała w węzełku. Pragnienie kielichem
wina, którego szczodrze sobie nalała. Gorzej było z inną potrzebą. W końcu
uznała, że nie ma wyjścia i wykorzystała w tym celu gliniane naczynie o
niewiadomym przeznaczeniu. Odkryła też, że w rogu, na niskim stoliku, stoi
cały dzban wody. Z ulgą obmyła twarz, bo nie cierpiała tych upiększających
mazideł. Rozpuściła też włosy, przeczesała je palcami i na powrót upięła w
luźny węzeł. Wszystko to w blasku wschodzącego księżyca, gdy z dołu
dobiegał ją gwar nawoływań. Komnaty nie mogła i nie chciała opuścić. Z
zasłyszanych słów wywnioskowała, że tylko tutaj jest bezpieczna.
Chcąc się przespać, znów ukryła się wśród sterty zwojów. Lecz tym
razem położyła się, skulona, z głową na własnym płaszczu. Już przysypiała,
gdy usłyszała, jak ktoś wchodzi do komnaty. Zamarła w oczekiwaniu na
zdemaskowanie, ale to nie nastąpiło.
– Panie!
– Czego? – Bardziej głuchy warkot niż ludzki głos.
– Zgodnie z twym życzeniem, przyprowadziłem jedną.
– Świetnie. – Livia zadrżała. A więc jednak Czarnoksiężnik nie stronił
od tych spraw? – To teraz pokaż, co potrafisz!
Jęki kobiety, sapanie mężczyzny, rytmiczne klaskanie ciał.
Zdezorientowana dziewczyna powoli odsunęła kilka zwojów, aby móc
dostrzec, co się działo w komnacie. Co prawda widziała więcej kształtów niż
szczegółów, ale to wystarczyło.
Bokiem, a wręcz prawie tyłem do niej siedział ten, który tu rządził.
Przed nim o stół opierała się naga, zakrwawiona branka. Oczy miała pełne
obłędu, twarz opuchniętą, wargi pokaleczone. Za jej plecami stał mężczyzna,
ten sam, który dowodził statkiem. Nietrudno było się zorientować, co robi.
Nagle Czarnoksiężnik wstał. Podszedł bliżej i dopiero kiedy znalazł się tuż
przed kobietą, rozpiął spodnie. Livia nie wszystko mogła dostrzec, lecz w
zasadzie tego nie potrzebowała. Branka już nie jęczała, tylko bełkotała, jakby
dławiąc się własną śliną. Nie była to jednak ślina, a potężny członek, który
rytmicznie zanurzał się pomiędzy jej wargami.
Trwało to trochę czasu, podczas którego dziewczyna walczyła z całym
wachlarzem różnych uczuć. Od obrzydzenia i mdłości, po fascynację i
podniecenie, kumulujące się w dole brzucha. Nawet nie zauważyła, jak jej
ręka zniknęła za paskiem spodni. Ocknęła się, gdy mężczyzna wytrysnął we
wnętrzu sponiewieranej kobiety.
– A teraz bierz ją i wynocha!
Czarnoksiężnik usiadł z powrotem w fotelu. Zaczekał, aż zamknęły się
drzwi, po czym zaczął się zaspokajać, szybkimi, wręcz brutalnymi ruchami.
Potężne ciało drżało, a w komnacie słychać było teraz jego świszczący
oddech.
Livia przestała zachowywać się z należytą ostrożnością. To, co
widziała, czego była świadkiem… Zapłonęła. Pozbyła się obrzydzenia.
Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego, a nawet jeśli, to w
nieporównywalnie mniejszej skali. Kiedy drżące palce dotarły do wilgotnej,
gorącej szparki, cicho jęknęła.
I zamarła, bo zrozumiała, że sama się zdemaskowała.
Był szybki i wiedział doskonale gdzie szukać. Wyciągnął ją stamtąd jak
nieposłusznego kociaka. Rzucił na ziemię. Oszołomiona dziewczyna uniosła
wzrok i zatopiła spojrzenie zielonych oczu w oczach czarnych jak bezdenne
studnie, pełnych żaru i chłodu jednocześnie.
Czarnoksiężnik nie był zramolałym staruszkiem, lecz mężczyzną w
kwiecie wieku. Wysokim, potężnie zbudowanym, o muskułach prężących się
pod zbrązowiałą od słońca skórą. Miał na sobie jedynie białą koszulę i
płócienne spodnie, teraz rozpięte i ukazujące potężny wzwód. Twarz, o dość
regularnych rysach, przecinała ukośna blizna. Włosy miał krótkie, równie
ciemne jak oczy, ale z odrobiną srebrzystych nitek. Nie był brzydki, ale
odpychający, a i to z powodu zimna i całkowitego braku ludzkich uczuć,
jakie mogłyby gościć na jego obliczu.
Chociaż nie, jedno z nich teraz na nim gościło.
Usiadł w fotelu, przyglądając się jej uważnie. Badał wzrokiem jak
jakieś dziwo, chociaż może w jego oczach nim była.
– Ciekawe – mruknął. – Wstań i podejdź!
Nie widziała sensu, aby się sprzeciwiać. Znalazła się tak blisko, że
mogła dostrzec o wiele więcej szczegółów. On wyprostował plecy, a później
ścisnął jej podbródek, zmuszając, aby spojrzała mu w oczy. Niewiele
dostrzegła, jedynie pałające blaskiem wąskie szparki.
Zrobiła to, lecz chwilę później jej wzrok powędrował gdzie indziej. W
dół. Z wyraźnym trudem przełknęła ślinę. Nad przerażeniem dominowało
zupełnie inne uczucie. Przed oczyma miała dziewczynę, dziewczynę z którą
odbyła tak daleką podróż, a której on wsadził swą męskość tak głęboko w
usta.
– Masz ochotę? – Niby taki beznamiętny głos, a kusił czymś
nieznanym, wibrował w jej ciele, wprawiając je w dodatkowe drżenie.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Masz – szeroko się uśmiechnął. Przestał mrużyć oczy i wtedy TO
dostrzegła.
Źrenice pionowe jak u gadów, wąskie, nieludzkie. Nie czarne, a
połyskujące srebrem. Zrozumiała, że sporo prawdy było w legendach,
chociaż żadna z nich nie wspominała o tym drobnym szczególe.
– Nie wyglądasz na zbytnio przerażoną. To też dziwne – mruknął. –
Chodź tu dziewczyno!
Przyciągnął ja ku sobie, sadzając okrakiem na kolanach. Twarda
męskość otarła się o wnętrze ud Livi, wydobywając z jej ust cichy jęk. Dłonie
położyła na szerokich ramionach, palce zacisnęła na gładkim materiale
koszuli. Nie mogła oderwać zafascynowanego wzroku od jego twarzy. Od
tych oczu, które hipnotyzowały siłą i odrzucały lodowatym wręcz zimnem.
Jej oddech przyspieszył, piersi unosiły się coraz szybciej, a przez całe ciało
przetaczało się falami niekontrolowane drżenie.
– Nie będę pytał, jak tu się dostałaś, bo odpowiedź jest jasna. – Silna
dłoń przesuwała się po jej szyi, dotarła do czerwonego, rozgrzanego
emocjami policzka. – Chociaż zaskakujące jest, że nic nie wyczułem. –
Druga ręka powoli rozsznurowała wiązania kamizelki, którą miała na sobie
dziewczyna. Kiedy jej się pozbyła, to samo zaczęła robić z koszulą.
– Ale zastanawiam się, który z nich w końcu odważył się działać. –
Jego palec obrysowywał teraz kształt jej ust. W końcu wślizgnął się
pomiędzy rozchylone wargi, wdarł się między ostre ząbki i zanurzył w
wilgotnym wnętrzu, dotykając szorstkiej powierzchni języka. Oczy
dziewczyny stawały się coraz większe i coraz bardziej zaskoczone.
– Nie rozumiem…
– Skąd cię zabrali?
– Z Lacetoni.
– Ciebie? – Przekrzywił lekko głowę. – A więc król postanowił
podmienić swą córkę na?… Kim jesteś?
– Nie, nie on. Był nieugięty. To księżniczka zaproponowała mi zajęcie
jej miejsca – z trudem odpowiedziała Livia. Męskie dłonie błądzące po jej
nagim ciele, dostarczały takiej gamy nowych uczuć, że nie potrafiła poradzić
sobie z ich natłokiem.
– A ty tak po prostu się zgodziłaś? – Pochylił się i musnął ustami nagą
pierś.
– Ja… – Jej ręce powędrowały wyżej, wplotły się w krótkie, ciemne
włosy. – Ja byłam ciekawa.
– Ciekawa? I co? Zaspokoiłaś swoją ciekawość? – Zacisnął place na
drugiej piersi, językiem bawił się z purpurowym sutkiem.
– Rozczarowałam się – wyznała zgodnie z prawdą, zamykając oczy.
– Rozczarowałaś? – Ze złością zagryzł lekko zęby na jędrnej półkuli.
Krzyknęła, próbując się wyrwać. Nie pozwolił na to.
– Tam, na dziedzińcu… – wystękała. – To było takie…
– Obrzydliwe?
– Też. Mało emocjonujące.
– Grupowe rżnięcie było dla ciebie mało emocjonujące? – Aż
wyprostował się zaskoczony.
– To nie tak – spojrzała na niego zakłopotana. – To, co tam się
wydarzyło… Te wszystkie biedne dziewczyny… Dlaczego nie zażądaliście
tabunu dziewek świadczących takie usługi na co dzień?
– Element tresury.
Chyba zrozumiała.
– Jedną z nich zabili – wyszeptała.
– Resztę prędzej czy później czeka to samo.
– Nie wiem czy lepsze prędzej, czy później? – powiedziała w
zamyśleniu, przeczesując palcami krótkie włosy mężczyzny. Siedziała pół
naga na jego kolanach, czując potężny wzwód ogromnego członka, patrząc
prosto w niezwykłe oczy, o pionowych źrenicach. Teraz to ona powiodła
palcem po jego wargach, obrysowała ich kontur. A kiedy poczuła jak wessał
go do środka, głośno westchnęła.
Lecz on nagle zdecydował że dość ma i rozmowy, i tej zabawy. Wstał,
unosząc ją, potem przycisnął plecami do twardego blatu stołu. Z głuchym
warknięciem, zerwał z niej spodnie. Livia wydała z siebie ochrypły,
przeciągły krzyk, gdy gibki, rozdwojony na końcówce język zanurzył się w
jej wnętrzu, w miejscu, którego sama często wstydziła się dotykać.
Oszołomiona, powoli odpływała, kiedy on niespodziewanie przerwał,
podciągnął się w górę i zawisł nad nagim, bezbronnym kobiecym ciałem.
Tylko na kilka sekund, bo zaraz potem opadł w dół, wbijając się w wąską,
dziewiczą dziurkę.
Tym razem jej ciało przeszył ból. Chciała go odepchnąć, wyrwać się,
ale nie miała na to najmniejszych szans. Krzyczała, kiedy parł naprzód nie
zważając na jej cierpienie. Paznokciami orała twardą skórę, zaciśniętymi
pięściami uderzała w prężące się mięśnie. Wszystko na nic, bo on czerpał
swego rodzaju perwersyjną rozkosz z tych tortur. Nakręcało go to.
Podniecało aż do granic wytrzymałości. Oparty na wyprostowanych
ramionach, poruszał biodrami, coraz głośniej dysząc. Zamroczona bólem,
widziała tylko jak błyszczały mu oczy. Niczym dzikiej bestii w rui.
Dostrzegła też uniesienie górnej wargi, jak u zwierzęcia, atakującego swą
ofiarę. A na samym końcu przyjęła jego ekstazę, kiedy wbił się po raz
ostatni, a jego członek zaczął wyrzucać z siebie kolejne porcje nasienia, a
sam Czarnoksiężnik wydał z siebie nieludzki krzyk.
***
Livia otworzyła oczy. Powoli. Ostrożnie.
Leżała w ogromnym łożu, które znajdowało się w równie przestronnej,
owalnej komnacie.
Wciąż naga, z poplamionymi krwią i spermą udami. Obolała tak
bardzo, że wystarczył jeden ruch, a ciało przeszywał trudny do zniesienia ból.
Ze zdumieniem zauważyła jednak, że była sama. Na okrągłym stoliku
tuż obok, zostawiono kielich z winem oraz talerz z zimnym mięsiwem. Pod
jedną ze ścian stała okrągła balia, prawie po sam brzeg wypełniona wodą.
Dziewczyna z trudem wstała i po mozolnej wędrówce, udało jej się dotrzeć
do celu. Sądziła, że woda będzie zimna, ale nic podobnego. Była ciepła,
prawie gorąca i pachniała czymś ostrym. Lecz nie było to nieprzyjemny
zapach. Zanurzyła się w niej, podczas gdy woda z chlupotem przelała się
przez krawędź. Livia zamknęła oczy delektując się ukojeniem, jakie
przyniosła jej kąpiel. Kilkakrotnie zanurkowała, a potem już tylko siedziała w
bezruchu, czując jak wracają siły, jak przestają boleć rany i otarcia. Ta woda
musiała mieć w sobie coś magicznego, ale nie dociekała teraz, co było tą
magią. Poczuła głód. Wyszła z kąpieli, owinęła się kawałkiem czystego
płótna, po czym zostawiając mokre ślady na kamiennej posadzce, podeszła
do łoża.
Nie zdawała sobie sprawy, że tak była głodna. Jadła, starając się nie
myśleć o tym, co ją spotkało. Bo to było… Livia nie lubiła eufemizmów,
wolała nazywać rzeczy po imieniu. To był gwałt, chociaż na samym początku
też miała ochotę na zbliżenie z tym potworem. Lecz kiedy wziął ją
przemocą… Nie płakała nad utraconą niewinnością, bo nie było nad czym.
Nie rozpamiętywała doznanego upokorzenie. Myślała o czymś innym. O
ucieczce z tego miejsca.
Napiła się wina. Przeczesała palcami na wpół suche, długie, ciemne
włosy. Rozejrzała dookoła, lecz nie zauważyła niczego do ubrania. Musiała
czekać, chociaż nie miała pojęcia na co. Na kolejny akt przemocy? Nieznana
przyszłość zabarwiła jej uczucia strachem.
Szybko jednak przestała być nieznana.
Do środka wszedł on. Czarnoksiężnik. Pan tego miejsca. Ktoś, kto nie
należał do rasy ludzkiej, chociaż pozornie tak wyglądał.
– I jak dziewczyno? Teraz było wystarczająco emocjonująco? –
uśmiechnął się szeroko, ukazując na moment odrobinę zbyt ostre zęby.
– Mam na imię Livia.
– Nie obchodzi mnie to. Rzecz nie warta zapamiętania.
– Ty nie masz imienia?
– Miałem – dla odmiany wzruszył ramionami. – Ale ci, którzy je znali,
już nie żyją.
Znalazł się przy balii i zaczął rozbierać. Livia patrzyła w milczeniu na
ten pokaz, ale kiedy stanął przed nią zupełnie nagi, jej spojrzenie
powędrowało w dół. Jego członek, nawet teraz, nie pobudzony, był ogromny.
Ciało miał równie potężne, ramiona szerokie, biodra wąskie, uda mocno
umięśnione. Skórę ciemną, pokrytą bliznami, a teraz także smugami brudu i
plamami zakrzepłej krwi.
– Przyłączysz się?
– Nie.
– To nie była prośba. – Tak jak ona poprzednio, zanurzył się po czubek
brody.
– To bez znaczenia.
– Krnąbrna! – cmoknął z podziwem. – Wspaniale. Będzie zabawa!
– Zamienisz mnie w żabę?
– Zamienić w żabę? Znam dużo lepsze sposoby. – Zniknął pod wodą na
kilka uderzeń serca. Chciał zapanować nad błyskawicznie rosnącym
podnieceniem. Dlaczego akurat ta dziewczyna je obudziła? Nie miał pojęcia.
Była ładna, nawet piękna, ale miewał już dużo piękniejsze. Figurę miała
niezłą, ale też niczym nie zaskakiwała. Raczej drobna, chociaż biodra i piersi
miała doskonale zaokrąglone. Ciemne jak noc, długie, lśniące włosy otaczały
szczupłą, trójkątną twarz, o małym nosku, dużych oczach i kształtnych
ustach. Cerę miała smagłą, tęczówki w kolorze intensywnej zieleni, z
zatopionymi w nich złocistymi iskierkami. Lecz to nie uroda stanowiła jej
jedyny atut i powód chwilowego darowania życia. Posłużyła się runami, choć
najwyraźniej z niczym nie łączyła tej umiejętności. Widocznie jej dar albo
jeszcze się nie ujawnił, albo naprawdę był niewielki. Oszczędził ją, bo chciał
dowiedzieć się, czy na coś mu się przyda. Wśród ludzi tak mało było osób
władających chociażby małą cząstką mocy, że nawet ona stanowiła nie lada
gratkę.
Siedziała na łożu, gdy wyszedł z balii, kierując się w jej stronę. Nie
potrafił się powstrzymać. Olbrzymie jądra kołysały się w takt każdego kroku,
a członek dumnie sterczał w górę, przyciągając spojrzenie zielonych oczu.
Oblizała się, chociaż widać było w niej też strach.
Zatrzymał się dopiero, kiedy jego męskość, otarła się o gładki,
zaróżowiony policzek. Podniosła głowę. Wargi miała rozchylone, źrenice
maksymalnie rozszerzone. Oddech krótki, urywany. Też była podniecona i
nie umiała nad sobą zapanować. Wysunęła języczek i polizała czubek
sterczącego penisa. Zacisnął zęby, napinając ciało. Chyba jej się to
spodobało, bo drugi ruch był znacznie odważniejszy.
Objęła go ustami, przesunęła najpierw odrobinę w jedną, później w
drugą stronę.
– Więcej! – rozkazał. Na razie jeszcze nad sobą panował, ale wiedział,
że ten stan nie potrwa długo. Tym razem pogłębiła nacisk i posunęła się dużo
dalej. Zakrztusiła się lekko, lecz nie przerwała. Pieściła go, ssała i bawiła się
nim z zapałem małej dziewczynki, która właśnie dostała pierwszego lizaka.
Do warg i języka dołączyły dłonie, błądzące po jego udach i pośladkach. Z
podbródka ściekała jej ślina, oczy zaczęły łzawić, ale nie wycofała się.
Zachowywała się, jakby była w transie. Albo jakby wiedziała, ile rozkoszy
dostarcza mu tą pieszczotą.
– Wystarczy! – syknął, brutalnie powalając ją na łóżko. Potem jednym
ruchem odwrócił i ustawił tak, że klęczała teraz z pupą wypiętą w jego
stronę. Warknął coś w nieznanym języku, po czym wymierzył pierwszy cios.
Gładkie pośladki zaczerwieniły się, ale dziewczyna nawet nie krzyknęła. Za
to spojrzała przez ramię i to spojrzenie sprawiło, że wszystko w nim
zawrzało.
Wszedł w nią tak gwałtownie, że ledwo utrzymała się na kolanach.
Obok bólu, pojawiła się także przyjemność. Silne dłonie zacisnęły się niczym
szpony na jej biodrach i rozpoczęło się szaleństwo, bo Czarnoksiężnik także i
teraz nie zamierzał być delikatny. Parł do przodu z taką dzikością, z taką
determinacją, że bardzo szybko dotarła na szczyt i krzyczała, przeżywając
największą rozkosz w swoim życiu. Wiła się, jęczała, błagała, chociaż sama
nie umiała określić o co, aż w końcu i on zakosztował orgazmu. Opadł na
drobne ciało całym swym ciężarem, a jego męskość drgała w mokrym od
soków i spermy, kobiecym wnętrzu.
Bez słowa wstał. Ona nie miała siły nawet się podnieść. Patrzyła w
milczeniu, jak sięga do kutej żelazem komody, jak wyciąga stamtąd świeże
szaty, jak ubiera się i wychodzi. A potem zamknęła oczy i pogrążyła się w
nicości.
***
Kiedy pojawił się kolejnego dnia, w dłoniach trzymał długi, cienki
sznur. Sądziła, że zechce ją związać i wziąć siłą, ale szybko okazało się, że
ma zupełnie inne plany.
Tak, przywiązał ją do krzesła o wysokim oparciu, które postawił
dokładnie naprzeciwko wielkiego łoża. Nagą, drżącą i znów podnieconą.
Zauważył to w nadnaturalnie rozszerzonych źrenicach.
– Nie dziewczyno, nie dziś – posłał jej drapieżny uśmiech, palcami
ścisnął sterczący sutek. – Dziś będziesz tylko patrzeć.
Do komnaty wprowadzono trzy inne branki. Miały oszołomiony, lekko
nieprzytomny wzrok oraz poważne, ściągnięte twarze. Dyrygował nimi
młody mężczyzna o zimnym, rybim spojrzeniu wyblakłych oczu. Kazał im
się rozebrać, potem napić z dzbana przyniesionego przez jeszcze inną pannę.
Czarnoksiężnik przysiadł na brzegu kufra i patrzył na te przygotowania ze
spokojem. Livia z ciekawością, chociaż gdzieś w głębi kiełkowało także
obrzydzenie. Powoli zdawała sobie sprawę, czego może być świadkiem.
– Wyjść! – rozkazał podwładnemu, wstając i prostując się. – Zarygluj
drzwi i nie przeszkadzaj. Służba niech czeka, może być więcej do
posprzątania niż zazwyczaj.
W serce Livi wdarł się strach. Do posprzątania? Co on zamierzał?
Czarnoksiężnik rozebrał się bez pośpiechu, patrząc na oszołomione
dziewczęta. Zresztą, ich zachowanie zaczęło się zmieniać. Dotykały się,
pomrukiwały gardłowo, a ich oczy lśniły podnieceniem. Bardzo szybko
straciły panowanie nad własnymi czynami. Celem stał się czysty akt
kopulacji, nic poza nim. Trzy kobiece ciała splotły się z jednym męskim, a
komnatę wypełniła kakofonia dźwięków. Lecz Livia nie czuła podniecenia,
chociaż chyba taki miał być cel tego przedstawienia. Spuściła wzrok, by nie
patrzeć. Nie mogła jedynie odciąć się od tego, co echem roznosiło się po
sypialni.
Coś wisiało w powietrzu.
Coś, co wywoływało w niej dreszcz obrzydzenia, co skutecznie
odsuwało na bok podniecenie.
Któraś zaczęła krzyczeć. Livia w końcu uniosła głowę, szybkim
spojrzeniem rejestrując scenę, jak z najbardziej erotycznego snu.
On leżał na łożu. Jedna z dziewcząt ujeżdżała jego męskość, druga
siedziała mu na twarzy, a trzecia pomiędzy nimi, prężyła się pod wpływem
pieszczot drobnych, kobiecych dłoni. Wszyscy wydawali się niesłychanie
zgrani, jakby kochali się w ten sposób nie po raz pierwszy. Spojrzała trochę
wyżej i zamarła zaszokowana.
Nad łożem, prawie przy samym suficie unosiła się gęsta, czarna
chmura. Kłębiła się i powiększała, wąskim pasmem schodząc w dół i prawie
dotykając jednej z kobiet.
Czy to było to nieznane i straszne, czego obecność wyczuwała od
samego początku?
Czarnoksiężnik zmienił konfigurację. Jedna z kochanek klęczała, a on
brał ją od tyłu. Druga pieściła jego jądra i pośladki, a trzecia zeszła z łóżka,
kierując się w stronę związanej Livi.
– Nie! – Dziewczyna zaprotestowała szeptem. Wiedziała też, że nie ma
żadnych szans na sprzeciw. Ręce skrępował jej za plecami, kostki przywiązał
do nóg krzesła. Mogła jedynie patrzeć.
– Nie! – krzyknęła, przykuwając na chwilę uwagę wszystkich. Nawet
czarna mgła przestała wirować i zadrżała, jakby nie mogąc się zdecydować,
co dalej.
– Zostaw mnie! – Żadna z tych kobiet nie należała do grupy, z którą
podróżowała. A nawet jeśli, to i tak byłoby to bez znaczenia. Delikatne,
gorące dłonie sunęły wzdłuż wewnętrznej strony ud, aż dotarły do
najintymniejszego miejsca. Livia szarpnęła się, gdy smukły palec wtargnął do
jej wnętrza. Napotkała pełne złej radości spojrzenie Czarnoksiężnika.
– Spraw, by krzyczała z rozkoszy – rozkazał zmienionym od wysiłku
głosem. – Już! – ryknął, wymierzając potężne uderzenie w ciało kochanki. Ta
również krzyknęła, ale tym razem z bólu. I krzyczała nadal, bo zwykły seks,
zastąpiło nagle nieludzkie, zwierzęce rżnięcie. Łoże trzeszczało i chwiało się,
kobieta wyła nieludzkim głosem, a czarna mgła spływała w dół, coraz
szybciej i szybciej.
Nadeszło spełnienie. Czarnoksiężnik uderzył po raz ostatni, odpychając
od siebie rozedrgane, kobiece ciało. Druga z kochanek dopadła jego kutasa i
z lubością zaczęła spijać mleczny nektar. Za to ta, którą tak bezlitośnie
posuwał…
Oczy Livi rozszerzyły się w niemym krzyku. Czarna mgła
błyskawicznie zaczęła pożerać ciało wciąż przeżywającej orgazm kobiety.
Krople krwi osiadały na podłodze, śnieżnej pościeli, na suficie oraz meblach,
a także na twarzy pogrążonego w ekstazie Czarnoksiężnika. Zresztą, nie tylko
krople krwi, ale też strzępy ciała. Palec w cipce Livi poruszał się szybko,
wbijał głęboko, lecz dostarczał jedynie cierpienia. A to, co działo się przed
jej oczyma…
Przechyliła głowę na bok. Wstrząsnęły nią torsje. Lecz pozbycie się
zawartości własnego żołądka nie pomogło. Tu wtrącił się litościwy los i
dziewczyna na koniec zemdlała.
***
Kiedy się ocknęła, była w innej komnacie. Gdyby nie to, pomyślałaby,
że po prostu przyśnił jej się koszmar. Znów leżała w wielkim łożu, czysta,
ubrana w białą, powiewną szatę. Mimowolnie dotknęła dłonią podbrzusza i
aż syknęła z bólu. Tamta kobieta nie grzeszyła delikatnością, zraniła ją i to
nie jeden raz. A on…
Po policzkach Livi pociekły łzy. Zrozumiała, że czarna mgła nie
zadowoliła się jedną ofiarą. Dlatego mówił, że będzie więcej niż zazwyczaj
do posprzątania.
– Muszę stąd uciec – wyszeptała bezgłośnie.
Z trudem podniosła się i podeszła do okna. Jak okiem sięgnąć ocean,
błękitny bezkres wód. Usiadła w wykuszu, patrząc na kołyszący się na falach
statek. Właśnie wypływał, pewnie po nową dostawę kobiet. Otrząsnęło nią ze
strachu, gdy drzwi otworzyły się z przeciągłym zgrzytem.
– Obudziłaś się.
Kiedy znalazł się obok, podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je
ramionami. Nie zaszczyciła go ani jednym spojrzeniem, bo bała się, że znów
zacznie wymiotować.
– Takie przedstawienie, a ty dziewczyno wybrzydzasz! – Też przysiadł
na kamiennym parapecie, wpatrując się w nią czujnie.
Przełknęła jedynie ślinę, nie odpowiadając. Zadrżała, gdy silna dłoń
dotknęła jej włosów.
– Krew, seks i przemoc zawsze przynoszą najlepsze doznania.
– Tłumaczysz się przede mną? – Tym razem na niego spojrzała.
– Jesteś taka pospolita! – Palce wplotły się w jej włosy, zacisnęły się i
brutalnie szarpnęły. – Taka zwyczajna. Niczym się od nich nie różnisz!
– Tak! Bo też jestem człowiekiem! Nie jak ty potworze!
– Jak łagodnie! – zakpił. Widać jej wściekłość, sprawiła mu
przyjemność.
– Przeżyłam bo zemdlałam, czy taki był plan? – spytała krótko, usiłując
opanować wzburzone nerwy.
– Taki był plan. Ciebie zostawię sobie na wyjątkową okazję.
– Wszystkie zginęły?
– Tak. Jedna po drugiej. Potrójna ekstaza – zmrużył oczy, lecz jego
twarz przybrała lubieżny, okrutny wyraz.
– Cierpiały?
Nie spodobało mu się to ostatnie pytanie.
– Powinny. Wtedy emocje towarzyszące temu obrzędowi, są
największe.
Puścił jej włosy, a dziewczyna znów się odsunęła, opierając czoło o
chłodną szybę. On również oparł się plecami o kamienną ścianę.
– Kim jesteś? Bo że nie człowiekiem, tego już jestem pewna.
– I słusznie.
– Czy to sprawka magii? Czarnej magii?
– Na co ci ta wiedza?
– To przez ciekawość się tutaj znalazłam.
– Przez ciekawość? – Pochylił się i zawisł nad jej uniesioną twarzą.
Przy tym olbrzymie czuła się jak dziecko. Wzrostem nie sięgała mu nawet do
ramienia, a na szerokość… Szkoda w ogóle wspominać.
– Czego byłaś ciekawa?
– Legendarnej wyspy na oceanie. Strasznego Czarnoksiężnika, który
nawet po upływie tak długiego czasu budzi grozę wśród mieszkańców
Lacetnoni i graniczących z nią królestw. Podróży okrętem o żaglach barwi
krwi. Wielu rzeczy.
– A czegoś się dowiedziałaś?
– Niczego. Znalazłam jedynie zło, śmierć i okrucieństwo –
posmutniała. – W jednym legendy nie kłamały. Panny, wysłane do ciebie,
wysyłano jednocześnie na los gorszy od śmierci.
Przypatrywał jej się bacznym, pozbawionym drwiny wzrokiem. Nie
powiedział na głos, że ona była dla niego zagadką. Delikatna, lecz silna. Tak
zwyczajna, a obdarzona mocą. Przyciągała i odpychała jednocześnie, budząc
w jego umyśle zamęt. Obrzęd z jej udziałem będzie… Aż westchnął z
uniesieniem. Musi o nią dbać i pilnować, aby nie uczyniła niczego głupiego.
– Chodź! – powiedział schrypniętym głosem.
– Nie! – Tym razem protest nie był udawany. W zielonych oczach
ukazała się panika. – Nie! Nie dotykaj mnie!
Odtrąciła jego dłoń, zrywając się z miejsca. Nie wiadomo dokąd
chciała uciec, ale nie pozwolił na ucieczkę. Był znacznie silniejszy, więc nie
miała sporych szans. Przycisnął ją do ściany, nie zważając na to, że
paznokcie dziewczyny rozorały mu twarz. Warknął gardłowo, a potem
zerwał z niej szatę. Podniósł w górę, wpasował się biodrami pomiędzy
zgrabne uda.
– Tak! – potwierdził z satysfakcją. – Będę cię brał, kiedy tylko
przyjdzie mi ochota. Będę patrzył, jak zaliczać cię będzie cała moja
przyboczna gwardia. A na końcu weźmiesz udział w obrzędzie, czy tego
chcesz, czy nie!
– Bydlę! Nieludzkie bydlę! – splunęła mu w twarz. Wymierzył cios,
chociaż pilnował się, aby był słaby i poczynił możliwie najmniej szkód. Ale i
tak zwiotczała w jego objęciach, zamroczona.
– Cudownie! – dodał, przymykając powieki i wchodząc w nią płynnym,
silnym ruchem. Zakwiliła głośno, znów próbując się wyrwać z jego objęć.
– Nie! – wyszeptała. – Nie chcę!
Tym razem nie spieszył się do celu. Posuwiste ruchy bioder. Leniwe
pieszczoty. Jego gorący oddech na spoconej skórze dziewczyny. Dłonie,
zaciskające się na kształtnych pośladkach, masujące nabrzmiałe piersi. Ona
również przestała się szamotać, chociaż daleko był do tamtej
spontaniczności, którą okazywała na samym początku. Palce zacisnęła na
jego ramionach. Dyszała coraz głośniej. I chociaż w zielonych oczach nadal
dostrzegał bunt, to mógł być pewien, że znów czerpała przyjemność z tego
zbliżenia. A kiedy eksplodował w triumfalnym okrzykiem, a potem patrzył
na nią ze słabo maskowaną satysfakcją, zrobiła coś, czego się po niej nie
spodziewał.
Ujęła jego wyrazistą twarz w obie dłonie i pocałowała.
Błyskawicznie odepchnął ją, a z jego ust wydobył się pełen wściekłości
ryk.
Lecz nie mógł cofnąć czasu i na wargach wciąż czuł smak soczystych,
kobiecych ust.
– Zrób to jeszcze raz, a zabiję cię! – wrzasnął, tracąc nad sobą
panowanie. – Jeszcze raz dziewko, a posłużysz za karmę do moich psów!
– Dlaczego? – Nie przestraszył jej, a jedynie zaskoczył.
Nie odpowiedział. Wybiegł z komnaty, zatrzaskując z hukiem drzwi. A
ona patrzyła na nie, doskonale pamiętając, jak jego ciało zadrżało, gdy
dotknęła ustami szorstkich warg.
***
– Przyjęcie? – zdumiona uniosła brwi. Po tylu dniach samotności,
nawet towarzystwo Atana, kapitana i prawej ręki Czarnoksiężnika wydało jej
się interesujące. Zresztą ten nie zachowywał się wobec niej nieuprzejmie.
Raczej z rezerwą. Momentami nawet miała wrażenie, że się jej boi, ale
musiała się mylić. Boi się? Jej? Niemożliwe!
– Czarnoksiężnik wydaje przyjęcie – zadumana pokręciła głową. – I ja
mam wziąć w nim udział w charakterze kogo, czego? Głównego dania?
– Nie wiem pani. Ja tylko mam zadbać o to, abyś była należycie
ubrana.
– Rozumiem. Czy… – przygryzła wargę. – Czy żyje któraś z
towarzyszących mi na statku dziewcząt?
Ledwo zauważalne zaprzeczenie. I już go nie było. Za to pojawiła się
wysoka, chuda kobieta, której dłonie wyraźnie drżały. Livia nie
przypuszczała, aby była ona stałą mieszkanką wyspy, musiała więc zostać
sprowadzona z lądu. Ciekawe, przypłynęła tu dobrowolnie, skuszona złotem,
czy pod przymusem?
Podczas gdy krawcowa obmierzała ją, notując coś w szarym zeszycie,
Livia z trudem powstrzymywała łzy. Żadna? Czyli z dwudziestu dziewcząt,
tylko ona ocalała? A minęło zaledwie piętnaście nocy. Dla tych dziewcząt
wychowanych w zbytku i troskliwości, ten czas musiał jawić się jako
wyjątkowo krwawy i okrutny. Dlaczego jej nie zabił? Dlaczego zgodnie z
tym, czym groził, nie podarował swoim żołdakom? Przypomniała sobie
tamten dzień i czarną mgłę. Znała odpowiedź i wcale nie powinna się cieszyć
z tego, iż żyła. Wręcz przeciwnie, czekał ją los okrutniejszy od zwykłej
śmierci.
Czarnoksiężnik nie pojawił się od kiedy odważyła się go pocałować.
Nie rozumiała tego, chociaż potrafiła pojąc ogrom jego wściekłości. Reszty
już nie.
– Panienko! – Głos kobiety był piskliwy, spojrzenie rozbiegane. – Mam
mało czasu. Musimy wybrać materiały, potem uszyję dla ciebie garderobę i
wracam do domu.
– Dobrze płaci? – spytała tylko.
– Tak. Inaczej… – Tamta wzdrygnęła się. – Poza tym nikt nie śmie o
tym wiedzieć. Moja poprzedniczka nie umiała dochować tajemnicy.
– Masz te materiały?
– Tak. Zaraz każę je wnieść.
Po raz pierwszy Livia widziała tyle bogactwa. A jednak było to jej
obojętne. Bardziej ciekawiło ją, kto będzie brał udział w tym przyjęciu i jaka
naprawdę okaże się jej rola. Bo nic nie wydawało się tak oczywiste w
przypadku tego potwora.
Kolejne dni, a na dnie kufra stojącego w rogu komnaty pojawiły się
kobiece fatałaszki. Większość dosyć skromna, bo Livia nie cierpiała przesytu.
Przez ten długi czas zdążyła się też przyzwyczaić do milczących,
odwracających głowy służących, mających jedną wspólną cechę. Wszystkie
były brzydkie jak noc, czasami mocno okaleczone. Nie chciały z nią
rozmawiać, a więc zadawane przez dziewczynę pytania, trafiały w próżnię.
Tego wieczoru czuła wyraźne zdenerwowanie. Zamek rozjarzył się
dziesiątkami zapalonych pochodni. Czuć było też zapach pieczonego
mięsiwa. Livia wykąpała się w niezwykłej balii, gdzie woda zawsze była
czysta i zawsze ciepła. Rozczesała włosy, a na końcu się ubrała. Suknia
przylegała do jej ciała niczym druga skóra. Mieniła się złotem i zielenią.
Głębokie rozcięcia przy każdym kroku odsłaniały zgrabne nogi dziewczyny,
a równie głęboki dekolt przyciągał wzrok widokiem dwóch, jędrnych półkuli.
To nie była suknia szlachcianki wychowanej w zamku, a ulicznej dziewki,
zarabiającej na chleb ciałem. Krawcowa nie protestowała, kiedy kazała uszyć
właśnie taką kreację.
Livia nie zdążyła poznać rozkładu zamku. Zgadywała, że najbardziej
paradna izba, ta, w której przyjmowano gości, mieści się na parterze. W tym
kierunku prowadziła ją eskorta, złożona z kilku milczących żołnierzy. I
chociaż dziewczyna wyglądała tego wieczoru oszałamiająco, żaden z nich
nawet na nią nie spojrzał.
Gwar rozmów, brzdęk naczyń. Komnata w której ucztowali goście,
okazała się być ogromna, o wysokim, łukowato wygiętym suficie. Wzdłuż jej
dłuższego boku, centralnie na środku ustawiono stół, a wokół niego wygodne
krzesła. Na nich siedzieli teraz goście.
Livia drgnęła zaszokowana. Co prawda większość z nich była jej
nieznana, ale król i królowa Lacetoni już nie. Zrozumiała, że było to
przyjęcie dla władców i książąt wszystkich płacących legat państw i
państewek. Przyjęcie mające zaakcentować władzę, pokazać, że
Czarnoksiężnik jeszcze nie umarł i ma się całkiem dobrze.
Atan poprowadził ją do jednego z końców stołu. Stały tam dwa
wysokie, rzeźbione krzesła. Na jednym z nich siedział on, ubrany cały na
czarno, ponury, a jednocześnie pełen złośliwej satysfakcji. Drugie
zarezerwowano dla niej. To też był element planu, bo towarzyszyć mu miała
nie szlachcianka, a zwykła dziewczyna, która zamieniła się miejscem z
prawdziwą księżniczką.
Usiadła, nie patrząc na swego towarzysza.
Przyglądała się ucztującym, którzy na pozór zachowywali się tak
swobodnie, lecz naprawdę każdy ich gest i każde słowo podszyte było
strachem.
Prócz jednego z nich.
Nie był już chłopcem, a mężczyzną zaprawionym w bojach. Włosy
miał jasne, złociste, oczy błękitne, lecz był to błękit zimny, prawie że
lodowaty. Twarz pociągłą, przystojną, ogorzałą od słońca i wiatru. On jeden
odważnie odpowiedział na toast Czarnoksiężnika, patrząc mu kpiąco prosto
w oczy. On jeden też przyglądał się milczącej Livi bez skrępowania.
– Po co to wszystko? – spytała w końcu.
– Zaczynali być nieposłuszni. Nie wierzyli w moją moc.
– A po co ja?
– Ładnie to wygląda. Tak po ludzku – zadrwił.
– Przecież nie chcesz, aby widzieli w tobie człowieka?
– Jesteś bystra dziewczyno. Ale widzisz, zawsze znacznie bardziej
przeraża zło w znanej formie niż całkiem obce.
– Jak ty?
– Jak ja z tobą u boku. Niby wszystko normalne, takie zwyczajne –
uniósł kielich odpowiadając na czyiś toast. – Lecz przez to bardziej
przerażające.
– Po to trzymasz mnie przy życiu? – Nieco odwróciła się, aby móc
spojrzeć mu w twarz.
– Nie, to byłoby banalne.
– A gdybym teraz cię skompromitowała? Zabiłbyś mnie?
– Po co? Istnieją inne, bardziej dotkliwsze kary.
Piła, jadła, zdawkowo się uśmiechała. Więcej nie zamieniła z nim ani
słowa. Z nikim innym zresztą też. Na koniec została odprowadzona do swej
komnaty. Kiedy zamknęły się drzwi, dopadła okna, z którego roztaczał się
widok na port. I znieruchomiała zaszokowana.
Ani jednego statku! W takim razie jak?!… Jak oni tu wszyscy
przybyli? Potem pomyślała o czarach. Idealna metoda by wzbudzić strach w
maluczkich. Czarnoksiężnik wiedział, jak zasiać niepewność, wymusić
posłuszeństwo. O tak! Wiedział to doskonale.
Drgnęła, bo rozległ się cichy szczęk zasuwy. Odwróciła się plecami do
okna, opierając o kamienny parapet. Jej serce zatrzepotało, jak u ptaka
złapanego w pułapkę.
Tak dawno go tu nie było…
– Zaskoczona, prawda?
– Ty? – zmarszczyła czoło.
– Ja.
Podszedł bliżej, niebezpiecznie blisko. Mogła zauważyć o wiele więcej
szczegółów niż na przyjęciu. Siateczka zmarszczek w kącikach oczu.
Brzydka szrama na wierzchu prawej dłoni, przecinająca ją dokładnie w
połowie. Ironiczne wykrzywienie ust. Badawczy wzrok. Też był wysoki i
postawny, chociaż nie dorównywał Czarnoksiężnikowi.
– Czego chcesz? – spytała krótko, mimowolnie zaciskając palce w
pięści.
– Jak to co? – uniósł zdumiony brwi. – Uwolnić piękną księżniczkę z
rąk okrutnego potwora.
– Nie jestem księżniczką. Reszta się zgadza.
– Mało ważny szczegół. – Podniósł dłoń i nawinął sobie na palec
kosmyk jej włosów. – Niech będzie niewinna dziewica.
Prychnęła. Przecież musiał zdawać sobie sprawę, że służy
Czarnoksiężnikowi nie tylko jako towarzystwo na ucztach. Kpił sobie.
– Trzeba było przybyć prędzej. Wszystkie dziewczęta z ostatniego
transportu nie żyją.
– Mnie o wiele bardziej ciekawi ta, która przeżyła – wyszeptał,
pochylając się ku niej. – A teraz oficjalnie zasiada u jego boku.
Coś w tonie aksamitnego z pozoru głosu, coś w postawie, jaką przyjął,
kazało się jej mieć na baczności. I słusznie, bo nagle silne palce zacisnęły się
na jej szyi.
– Oddałaś swą duszę w zamian za jego przychylność! – wysyczał
mężczyzna. – Duszę i ciało, sprzedajna dziwko!
– Nie! Puść mnie! – wycharczała, z trudem łapiąc oddech. W oczach
dziewczyny ukazały się łzy. – Proszę! Ja nie!…
– Tak! – W ręku nieznajomego błysnął sztylet. Lecz nie zadał ciosu. Z
niedowierzaniem patrzył, jak jego ostrze zaczyna się świecić na zielono.
– Pomyliłem się? – zadał sobie pytanie, a potem niespodziewanie ją
puścił. On również spojrzała na trzymaną przez niego broń. Jakby bez
udziału świadomości, wyciągnęła dłoń i dotknęła palcem mieniącego się
zielenią miejsca. Blask przybrał na sile.
– Trzeba cię stąd zabrać – powiedział powoli. – Czy tego chcesz, czy
nie.
– Chcę! – zapewniła go drżącym głosem. – Teraz?
– Nie. Zgaduję, że wie o twoim darze?
– Tak. Chociaż ja sama nie do końca mam pojęcie, o czym oboje
mówicie.
– To – wskazał na sztylet. – Wygląda całkiem zwyczajnie. Ale wykuto
go z gwiezdnej stali. Dodano runy, niewidoczne ludzkim okiem. Gdy
wyczuwa osobę władającą mocą, runy zaczynają świecić.
– Jak tamte na drzwiach – dodała w zamyśleniu. W widząc pytanie w
jego oczach, wyjaśniła:
– Gdy uciekłam z dziedzińca, na który nas przyprowadzono, trafiłam
do komnaty pełnej ksiąg i manuskryptów. Na jej drzwiach też były runy
świecące na zielono, kiedy przesunęłam po nich palcem.
– Zwykłe zaklęcie zamknięcia. Ani biała, ani czarna magia. Tak
prymitywne, że ich nie rozróżnia. Ale to, które umieścił tam – wskazał na
drzwi komnaty – jest silne i zostało stworzone specjalnie dla ciebie. Nie dam
rady go pokonać.
– Dlaczego chciałeś mnie zabić? – W końcu zadała nurtujące ją od
dłuższej chwili pytanie.
– Bo żyjąca ty, to policzek wymierzony wszystkim królewskim rodom.
Ich córki, niektóre nawet przeznaczone na tron, nie żyją. A ty, zwykła
dziewka, efekt oszustwa, nie tylko żyjesz, ale masz się niespodziewanie
dobrze.
– Czy to oszustwo szybko wyszło na jaw?
– Tak. Olina nie miała zamiaru niczego ukrywać.
– A skąd wiecie, że nie żyją?
– Niektórych da się pociągnąć za język – uśmiechnął się krzywo.
Schował sztylet, a potem chwycił dziewczynę za podbródek, zmuszając ją,
aby spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie wiem, czy będziemy jeszcze mieli okazję do rozmowy. Czekaj na
znak ode mnie.
– Nie wiem, jak długo…
– Chce cię przeznaczyć do obrzędu?
– Wiesz? – Oczy Livi zrobiły się ogromne.
– Pracują tu całkiem zwyczajni ludzi. Wielu z nich uciekło ze strachu
przed tym, którego Czarnoksiężnik ma za sojusznika. Są siły, którym nie
podoba się zawarty przez niego pakt, bo upatrują w nim zguby całego tego
świata.
– Należysz do tych sił, prawda?
– Tak. – Palcem powiódł po jej ustach. – Obrzęd ma miejsce zawsze w
określonym czasie. Zaraz po pełni księżyca. Na razie mamy nów – zerknął w
kierunku nocnego nieba za oknem. – I sporo czasu.
– Mało – zadrżała. – Jak masz na imię?
– Farel. Nie martw się, zdążymy.
– My?
– Nie jestem sam. On jest zbyt silny. – Pochylił się, całując policzek
dziewczyny. – Wrócę po ciebie, przyrzekam! – Potem jego wargi dotknęły jej
ust.
– Dziękuję.
Jeszcze raz posłał jej pokrzepiający uśmiech i wyszedł. Co prawda
musiał zmienić wszystkie plany, ale w jego sercu pojawiła się nadzieja.
Spotkać kogoś takiego w siedzibie najgorszego wroga? Dziewczyna chyba
nie była świadoma mocy, którą posiadała. Za to Czarnoksiężnik pewnie
szalał ze szczęścia. Mrok żywiący się prawdziwym światłem to nie lada
gratka. Ciekawe na czym naprawdę polegał ten rytuał? Niestety, tego żadna z
przepytanych czy przekupionych przez niego osób nie wiedziała. Mógł się
spytać dziewczynie, może Czarnoksiężnikowi wyrwało się coś chełpliwie?
Farel ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że mogła ona być
świadkiem i jedyną osobą, która przeżyła krwawe przedstawienie w zamku
na wyspie.
***
– Podstawowy błąd, to niedocenienie wroga.
Livia drgnęła, jakby zbudzona z głębokiego snu. Skuliła się na łóżku,
chociaż wiedziała, że to niewiele da, jeśli przyjdzie mu ochota na seks.
Sięgnie po nią, jak po rzecz, jak po swoją własność. Poczuła smak żółci na
języku.
– Czego chciał? – Czarnoksiężnik rzucił się na łoże obok niej, aż
zatrzeszczało ostrzegawczo.
– Zabić mnie.
– Przecież żyjesz?
– Zrezygnował na rzecz czegoś przyjemniejszego.
W ciemnych oczach zamigotała złość. Brutalnie chwycił ją za włosy,
przyciągając bliżej. Ból sprawił, że Livia straciła nad sobą panowanie.
Rozpłakała się. Lecz nie poskarżyła ani jednym słowem.
– Ja ci nie wystarczam? – Przez łzy patrzyła teraz prosto w nieludzkie
oczy, o srebrzystych, pionowych źrenicach. – Za słabo cię przerżnąłem?
– Ty mnie tylko przerżnąłeś – ośmieliła się powiedzieć.
– Wiem, dlaczego cię nie zabił – mruknął. – Musimy w końcu
sprawdzić, jak silny jest twój dar. Zapowiada się wyjątkowa noc.
Była pewna, że nie o tej nocy mówił. O innej, podczas której znów
przywoła istotę z cienia, aby pożywiła się ludzkim strachem i ciałem.
– I jaki był? Chociaż w połowie tak dobry jak ja?
Nieoczekiwanie prychnęła drwiąco.
– Co? Nie podoba cię się to? – Leżała na plecach, a on przykrył ją
swym ciałem, wpasował się pomiędzy białe uda. Poczuła, że już był
podniecony. Twardy. Gotowy. I taki ogromny! Poruszył biodrami, ocierają
się o nią, aby zaraz później pochylić się i chwycić zębami sterczący sutek.
Nie przeszkadzało mu, że miała na sobie krótką, lnianą koszulę.
– Po co pytasz? Nie zależy ci na mojej odpowiedzi.
– Nie zależy – potaknął.
– Rób co musisz i wynoś się! – Zaskoczyła go tymi słowami,
wypowiedzianymi ostrym, pełnym nienawiści tonem. I rozzłościła. Już on
zmusi tę upartą dziewczynę do współpracy!
Podniósł się i klęcząc, bez pospiechu zdjął koszulę. Potem to samo
zrobił z dolną częścią garderoby. Był teraz całkiem nagi. W blasku świec
muskuły prężyły się i napinały pod gładką, ciemną skórą. Ogromny członek,
nawet bez stanu maksymalnego podniecenia, budził podziw. Livia z całej siły
zacisnęła usta, odwracając głowę, by nie patrzeć na nagiego Czarnoksiężnika,
który widząc ten ruch, uśmiechnął się krzywo.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że rozpocznie pieszczotą.
Uniósł nogę dziewczyny, a potem bardzo delikatnie zaczął dotykać stopę.
Masował ją dłońmi, pokrywał pocałunkami, kreślił językiem wzory na
skórze. Najpierw jedną, później drugą. Aż w końcu nie poprzestał tylko na
tym, zjeżdżając rękoma i ustami na zgrabną łydkę.
– Co robisz? – wyjąkała w końcu. Już nie uciekała wzrokiem.
Wpatrywała się w niego zaszokowana.
Nie odpowiedział. Jego wargi dotarły do wewnętrznej strony ud. I
powoli, choć uparcie wciąż brnęły w górę, a Livia ze świstem wciągnęła
powietrze. Leciutko drżała, nie potrafiąc zapanować nad rosnącym
podnieceniem. Lecz mimo tego wciąż oczekiwała załamania, nagłego
wybuchu szału, bólu czy poniżenia.
Aż do momentu, gdy zwinny, rozdwojony na końcówce język wtargnął
do jej wnętrza. I nie poprzestał na wtargnięciu. Muskał delikatnie nabrzmiałą
łechtaczkę, a w końcu dołączyły do niego gorące wargi. On jej nie
prowokował – on chciał ją doprowadzić do szaleństwa. Ze świstem
wypuściła powietrze z ust, a potem przeciągle zajęczała, gdy wsunął w jej
wibrujące rozkoszą wnętrze, palec. Wtedy dopiero pieszczoty przybrały na
intensywności. Spijał z niej soki, jakby był to najcudowniejszy na świecie
nektar. I coraz szybciej pieprzył ręką, jednocześnie masując łechtaczkę. To
było ponad ludzką wytrzymałość. Prawie unosiła się nad łożem, jęcząc i
krzycząc na przemian. Palce wplotła w jego włosy, przyciskając głowę
mężczyzny do swego łona. Teraz już na głos błagała o spełnienie.
I dostała je. Ciało dziewczyny zadygotało, ramiona opadły na boki, a
orgazm rozlał się, uderzając niczym fala przypływu – gwałtownie i
niezapowiedzianie.
Zadowolony, podciągnął się wyżej, oparł na boku i dłonią muskał teraz,
sterczące sutki. Livia powoli uchyliła powieki, napotykając jego spojrzenie.
Dyszała ciężko, jak ryba wyjęta z wody i bez litości rzucona na brzeg.
– To jeszcze nie koniec – powiedział, a potem czubkiem języka zaczął
zakreślać kręgi na jej piersi. Dłoń położył pomiędzy udami i dotknął tego
miejsca, które jeszcze przed chwilą pieścił jego język. Głośno zakwiliła.
Teraz przyjął inną taktykę. Wargami wodził po ramionach, płaskim brzuchu,
szyi, piersiach, a dłonią masował tkliwą i wyjątkowo wrażliwą łechtaczkę.
Czasami lekko ją ukąsił, czasami ledwo dotykał, owiewając gorącym
oddechem. Aż w końcu dotarł do twarzy, do rozognionych policzków,
rozchylonych ust, ogromnych, wypełnionych emocjami oczu. I nawet nie
zauważył, kiedy ich wargi się zetknęły.
To nie był zwyczajny pocałunek.
To był cały ocean zupełnie nieznanych wrażeń, nieodczuwanych
wcześniej emocji. Smak, zapach, dotyk – wszystko splotło się w jedno.
Przycisnął ją do łóżka. Nakrył swoim ciałem. Nadgarstki unieruchomił
nad głową i całował ją, całował jak opętany. Zapomniał o wszystkim, o
całym świecie, o planach, o tym, że przychodząc tu, pragnął jedynie czystego
aktu. Jego język tańczył z jej językiem, wijąc się, wibrując. Ogromny członek
jakby od niechcenia wślizgnął się w opływającą sokami podniecenia cipkę.
Mężczyzna zaczął zataczać biodrami niewielkie kółeczka, ale nie przerwał
pocałunku, chociaż ten zmienił teraz swój charakter na bardziej drapieżny.
Tym razem wszystko było inne. Bardziej leniwe, pełne namiętności.
Kiedy oderwał się od jej warg, przylgnął do szyi. Pieścił i całował każdy
skrawek, każdy zakamarek, podczas gdy lędźwie poruszały się rytmicznie.
Aż w pewnym momencie jego ciałem szarpnął niespodziewany orgazm.
Przetoczył się przez nie, wydobywając z ust Czarnoksiężnika głośny krzyk.
Potem lekko się uniósł. Dysząc, patrzył w dół, w zasnute mgiełką
pożądania oczy dziewczyny. Na jej rozchylone usta, których smak tak
doskonale poznał. Notował w myślach każdy, najmniejszy nawet szczegół.
Kiedy też lekko się uniosła, aby zamknąć go w objęciach swych ramion i po
raz kolejny pocałować, nie zaprotestował.
Nie był w stanie.
Dopiero później zerwał się gwałtownie i chwytając porzucone na ziemi
ubranie, pędem wybiegł z komnaty, ani razu się nie oglądając.
***
Sądził, że najlepiej będzie trzymać się od niej z daleka.
Nie wytrzymał długo.
Zaledwie jedną noc.
Zjawił się w jej komnacie, ponuro zacięty, rozdrażniony i podniecony.
Jak zwykle siedziała przy oknie, tęsknym wzrokiem wpatrując się w
horyzont. Miała na sobie białą szatę i rozpuszczone włosy, nic więcej. Kiedy
wszedł nie odwróciła głowy. Zrobiła to dopiero, gdy stanął tuż obok.
Nieśmiało się uśmiechnęła. A wtedy jego ogarnęło szaleństwo.
Brutalnie chwycił ją za włosy, zmuszając do wstania. Pchnął w kierunku
łóżka. A kiedy upadła i nie zdążyła się podnieść, zawlókł ją na miejsce.
Nieśmiałość w jej oczach zastąpiła nienawiść. Lecz nie powiedziała ani
słowa. Przyjęła go w milczeniu, nieruchoma, obojętna.
Nie, to też mu się nie spodobało.
Kiedy skończył, skuliła się na brzegu, zwijając w kłębek. Zauważył łzy
na jej policzkach, rozciętą wargę i drżące dłonie, które przycisnęła do nagich
piersi.
Usiadł skraju, pochylony, jeszcze bardziej wściekły i ponury, niż gdy
się tu zjawił.
W końcu obrócił się i przykrył nagie ciało dziewczyny kocem.
To ją ocuciło.
Otworzyła oczy. Mokre, pełne bólu. Nie było w nich widać tego, co
wtedy. Szczęścia. Podziwu. Tak jak i on nie czuł dziś nic z tamtych emocji,
które towarzyszyły ich ostatniemu zbliżeniu.
Zacisnął wargi z taką siłą, że uwydatniły się wszystkie linie szczęki,
każda pulsująca w takt bicia serca, żyłka. Potem bez słowa położył się obok
dziewczyny, twarzą w twarz. I tylko patrzył.
– Czego chcesz? – W końcu się odezwała.
– Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Może tego samego co
wczoraj?
– Tego samego? – posłała mu pełen smutku uśmiech.
– A może więcej niż wczoraj? – Palcami przesunął po gładkim
policzku, zjechał na smukłą szyję.
– Jak ci na imię?
– To mało ważne. Nazwij mnie jak chcesz.
– A może nie masz imienia?
Potrząsnął głową.
– Znajomość czyjegoś imienia, to władza.
– Mówisz o magii, czy czymś bardziej ludzkim?
Nie odpowiedział. Prawie niezauważalnie zmniejszył między nimi
dystans, przysuwając się bliżej. I pocałował ją. Dotknął wargami drżących
ust dziewczyny, rozsmakował się w nich. Lecz ona pozostała niewzruszona.
Obojętnie przyjęła tę pieszczotę. Zrozumiał dlaczego, gdy kolejne łzy
spłynęły po policzkach, a on poczuł ich słony smak.
– Już dawno powinienem to zakończyć – powiedział, nagle
poirytowany.
– Zabić mnie, prawda? O tym mówisz?
Była tak blisko. Czuł jej oddech, czuł ciepło kobiecego ciała. Widział
złociste iskierki w zielonych oczach, teraz błyszczących od łez. Drżące
wargi, rozcięte od uderzenia, które jej wymierzył. I poczuł żal, nieokreślony
żal, iż nie postąpił tak, jak wczoraj. Byle jakie zbliżenie, pełne bólu oraz
cierpienia, to nie to, czego pragnął zjawiając się dziś w tej komnacie. Nie
pragnął też jej opuszczać. Chciał zostać, wtulić się w to szczupłe, delikatne
ciało, zaciągnąć się zapachem gładkiej skóry. Posmakować jej. Był głodny
rozkoszy, jaka wczoraj im towarzyszyła.
– Dlaczego zgodziłaś się na zamianę? – zadał w końcu pytanie, które
już od dawna go nurtowało.
– Może dlatego, że liczyłam na coś więcej?
– Wolałaś mnie niż nudny, chociaż pewniejszy los?
– Ciebie nie znałam – lekko się uśmiechnęła.
– A teraz? Gdy już znasz? Zrobiłabyś to drugi raz, wiedząc, co cię tu
czeka?
– Ja… – zaskoczona spojrzała głęboko w jego oczy. Nigdy wcześniej
nie zastanawiała się nad czymś tak oczywistym. – To dziwne, ale chyba
tak…
– Dlaczego?
– Ja… Bo ja… – umilkła, a jej źrenice rozszerzyły się ze zdumienia. –
Nie wiem. Nie rozumiem. – Potrząsnęła głową. A wtedy on przyciągnął ja ku
sobie, zamknął w ramionach, wtulając twarz we wzburzone włosy. Sam też
nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego tak bardzo pragnął tej bliskości. Po
prostu zaakceptował fakt, który jeszcze kilkanaście dni temu doprowadziłby
go do amoku, podczas którego był zdolny rozszarpać i zniszczyć wszystko,
co znajdowało się na wyciągnięcie ręki.
Livia nie protestowała. Położyła głowę na muskularnym ramieniu,
patrząc w górę, prosto w oczy o pionowych, gadzich źrenicach. Niczego nie
umiała w nich wyczytać, a jednak miała wrażenie, że sporo się zmieniło od
ich pierwszego spotkania. W niej, w nim, w nich obojgu. Może dlatego po
raz pierwszy odważyła się dotknąć jego twarzy, pogładzić szorstki policzek.
Mówiła prawdę. Gdyby miała zrobić to jeszcze raz, zrobiłaby.
Zamknęła oczy. Zniknął gdzieś ból, rozwiało się poniżenie. Została
jedynie cisza i obecność drugiej, żywej istoty. Niepostrzeżenie napłynął też
sen. Powieki Livi robiły się coraz cięższe, aż w końcu opadły.
A gdy Czarnoksiężnik pochylił się nad śpiącą dziewczyną, ta
niespokojnie się poruszyła.
– Niwar. Mam na imię Niwar – wyszeptał jej do ucha. – A ty Livio,
powinnaś zrobić wszystko, aby ode mnie uciec…
***
Godzina za godziną, dzień za dniem. Każdy kolejny taki sam, pusty,
spędzony w samotności.
Przestała cokolwiek z tego wszystkiego rozumieć. Za to z nadzieją
wyglądała obiecanej pomocy. Na nic więcej już nie liczyła. Bo czego mogła
oczekiwać po tym potworze?
Piątego dnia zauważyła wzmożony ruch na dziedzińcu. Co prawda nie
mogła dostrzec szczegółów, bo okno jej komnaty wychodziło na inną stronę,
a jednak była pewna, że coś się dzieje. Szóstego dostrzegła płonące okręty.
Słyszała krzyki i jęki, nieludzkie wrzaski konających w męczarniach ludzi.
Zatykała wtedy dłońmi uszy, aby docierało do niej jak najmniej. I błagała o
ratunek, jakkolwiek miałby on wyglądać.
Po słabo przespanej nocy była pewna, że wydarzyło się coś złego. Nie
pojawiła się dziewka, która codziennie o poranku przynosiła posiłek do
sypialni Livi.
Opryskała twarz wodą. Wyciągnęła z zakamarków kufra swoje stare
ubranie. Była zdecydowana na działanie, jakiekolwiek działanie, bo
najgorsza była bezczynność. I niepewność, co do własnego losu.
Drzwi ani drgnęły. Zrozpaczona Livia próbowała różnych sposobów,
nawet takich, o jakich wcześniej by nawet nie pomyślała. Błagała, krzyczała i
złorzeczyła. Na próżno. W końcu wyczerpana padła na łóżko i zasnęła, ale
snem niespokojnym, nie przynoszącym ukojenia.
Nie trwało to długo. Kiedy się obudziła, słońce stało w zenicie.
Podeszła do okna i spojrzała w dół.
Jedyna droga ucieczki, jaka jej pozostała.
I wtedy właśnie do jej uszu dotarł znajomy chrobot.
Błyskawicznie się odwróciła, mierząc Czarnoksiężnika nienawistnym
wzrokiem.
– Chciałaś tamtędy uciekać? – spytał drwiąco. – Kiedy to wyrosły ci
skrzydła, dziewczyno?
Był koszmarnie brudny, prawie cały pokryty zakrzepłą krwią.
Otrząsnęła się ze zgrozą, bo nie był to widok, obok którego można było
przejść obojętnie.
– Co się dzieje?
– Nic – wzruszył ramionami. Bez pośpiechu pozbył się resztek ubrania,
potem zanurzył w balii pełnej wody. Livia obserwowała go bez słowa,
czując, że jej nerwy są napięte niczym postronek. W końcu nie wytrzymała i
podeszła bliżej.
– Ktoś zaatakował wyspę?
Czarnoksiężnik wynurzył się z wody, prychając i parskając.
– Ktoś? Oboje wiemy, kogo masz na myśli. Nie, nie było żadnego
ataku. Będzie – uśmiechnął się ponuro. Dziwne, lecz nie wyglądał na
zmartwionego. – Podaj mi świeże ubranie ze skrzyni, dziewczyno. I coś do
wytarcia.
Nie widziała sensu, aby być nieposłuszną w tak mało ważnej sprawie.
Wolała oszczędzać siły na później.
Ubrał się. Napił resztki wina. Potem skinął na nią dłonią.
– Chodź – powiedział tylko.
Z drżeniem serca opuściła komnatę, która była dla niej więzieniem.
Lecz tuż za progiem, Czarnoksiężnik brutalnie ścisnął jej ramię, pociągając
za sobą. Nie miała wyboru, ale to nie oznaczało, że zrezygnowała z walki.
Czekała jedynie na odpowiedni moment, na chwilę nieuwagi.
Weszli do znanej Livi komnaty z manuskryptami. Tej samej, w której
ukryła się pierwszego dnia po przybyciu na zamek. Wskazał jej krzesło, sam
usiadł naprzeciwko. Podsunął tacę z zimnym mięsiwem i lekko czerstwym
chlebem. W milczeniu obserwował, jak pazernie rzuciła się na jedzenie.
– Byłem pewien, że jesteś głodna.
– Co się stało z wszystkimi? – spytała w końcu, popijając posiłek
zimną wodą. Nie odpowiedział. Patrzył na nią zamyślony, jakby nieobecny.
– Mrok w mojej duszy słabnie, a wraz z nim słabnie moja moc –
powiedział w końcu.
– Czy ten obrzęd… – Livia poczuła nagłą słabość.
– Tak – uciął ostro. – Wróg stoi u bram. W końcu się zbuntowali. To
nic niezwykłego, wiedziałem, że taka chwila kiedyś nastąpi. Wystarczyło,
aby pojawił się przywódca.
– Faler?
– Tak.
– Jak blisko? – spytała drżącym głosem.
– Sądzisz, że zdąży cię uratować? – spochmurniał. – Nie zdąży.
– Widziałam światła statków na horyzoncie.
– Wiem, każdy je widział. I pewnie obudziła się w tobie nadzieja?
Nie odpowiedziała. Siedziała naprzeciwko Czarnoksiężnika i
zastanawiała się, jak powinna postąpić? Co powiedzieć? Błagać o darowanie
jej życia? Do obrzędu pozostało sześć nocy. Faler dotrzymał słowa i zdążył
na czas.
– Ta nadzieja jest płonna. – Kolejny ponury uśmiech. – Wy ludzie i
wasze dziwne zasady.
– Zabijesz mnie? – Pobladła. A więc to tak! Skoro nie mógł
zrealizować swego planu, chciał pójść inna drogą. Dla niej chyba bez
znaczenia, bo koniec, który jej przeznaczył, był taki sam.
– Chodź! – Wstał i znów brutalnie zacisnął palce na ramieniu
dziewczyny. Nie wyrywała się, nie próbowała uciekać, To byłoby
zachowanie pozbawione sensu, bo zawsze będzie od niej szybszy czy
silniejszy. Poza tym pocieszała się świadomością, że szanse Czarnoksiężnika
zdecydowanie zmalały. Już nie był taki pewien zwycięstwa.
Znaleźli się w jego sypialni. Zadrżała, bo przed oczyma jak żywa
stanęła jej tamta scena. Kobieta pożerana przez czarną jak smoła mgłę. Krew,
wszędzie krew, chociaż teraz było tu czysto i nic nie świadczyło o tamtych
zajściach.
Czarnoksiężnik rozebrał się. Stanął nagi pośrodku komnaty,
przyglądając się jej chmurnie. Zrozumiała to spojrzenie i również szybko
pozbyła się odzieży. Dygotała teraz pod wpływem chłodu otulającego
szczelnym kołnierzem jej ciało oraz pod wpływem niepewności.
Co on zamierzał?
Bardzo szybko miała się o tym przekonać.
– Pij! – podał jej kielich. Pokręciła głową.
– Nie.
– Pij. Łatwiej będzie ci to znieść.
– Co znieść? – wyjąkała, otulając się ramionami.
– Ten kretyn sądzi, że obrzęd można przeprowadzić jedynie o
określonej porze. To bzdura.
– Jak to… bzdura? – wyszeptała zmartwiałymi wargami.
– Lubię systematyczność. Ale teraz potrzebny jest mi porządny
zastrzyk mocy. Wypij!
Odtrąciła wyciągniętą rękę z kielichem. Wino rozlało się na kamiennej
podłodze, wino w kolorze krwi, o cierpkim aromacie letnich jagód.
– Nie, proszę! – Cofała się po omacku, w panice szukając drogi
ucieczki.
– Też bym wolał zastawić cię przy życiu – wzruszył ramionami. – Ale
nie mogę. Wszystko się kiedyś kończy Livio.
A więc pamiętał jak miała na imię!
– Proszę! – wyszeptała, patrząc na niego błagalnie. – Tylko nie to. Nie
tak!
– Sposób dobry jak każdy inny. Najpierw będzie bardzo przyjemnie.
Potem trochę bólu i koniec.
– Nie! – rozpłakała się, umykając przed jego dłońmi.
– Nie utrudniaj wszystkiego. Bo będzie tylko ból i koniec – warknął.
Był wściekły, bo spojrzenie jej oczu wytrącało go z równowagi. Szczerze
mówiąc, gdyby tylko miał jakieś inne wyjście…
– Chodź tu dziwko! – wrzasnął, a potem ruszył w pogoń, za umykającą
dziewczyną. Nie musiał się nawet wysilać. Sama prawie wpadła w jego
ramiona. Lecz nie poddała się. Musiał nieźle naprężyć muskuły, aby ją
utrzymać. – Pij!
Zawartość kolejnego kielicha spadła rozbryzgiem na posadzkę.
– Proszę! Nie! – krzyknęła, próbując odepchnąć jego oblicze od swej
twarzy. Wtedy ją uderzył. Zwiotczała, zamroczona ciosem, a on rzucił
bezwładne ciało na łoże.
Dotychczas nie miał problemów z pobudzeniem własnej męskości.
Wystarczy, że patrzył na dziewczynę i już mu twardniał. Ale nie dziś. Dziś
czuł wyłącznie niesmak i dziwny, nieokreślony żal. Stał nad nią i onanizował
się szybkimi ruchami, próbując przywołać podniecenie.
Na daremno.
Dobrze, w takim razie zrobi to w tradycyjny sposób.
Rozłożył ramiona. Srebrzyste źrenice zalśniły złym blaskiem. Zaczął
recytować zaklęcie, a pod sufitem ukazało się leniwe zawirowanie. Mgła
gęstniała z każdym wypowiedzianym słowem, nabierała mocy z każdą
chwilą. Rozpełzła się, na początku niepewna, bo zastała co innego niż
zwykle. Ale najważniejsza była ofiara, nieprzytomna dziewczyna, stanowiąca
tak łakomy kąsek, że widmowy potwór wręcz oblizał się ze smakiem. W dół
powędrowała jedna z czarnych jak smoła macek. Podrygiwała jakby w takt
niesłyszalnej muzyki, bez pośpiechu dążąc do celu.
Czarnoksiężnik zamilkł. Teraz tylko wpatrywał się w Livię, która
właśnie uniosła głowę. Nadal była oszołomiona, lecz kiedy zerknęła w
górę…
Jęknęła. Chciała się podnieść, uciec, ale nie miała dość siły. Wtedy na
niego spojrzała. Błagalnie, mokrymi od łez oczyma. Z ledwością zniósł to
spojrzenie. Ale kiedy wyszeptała:
– Niwar…
Gwałtownych ruchem złożył ramiona. Nieludzki krzyk rozdarł
powietrze. To zawiedzione zło wyło jak stado potępionych demonów.
Chwycił drobne ciało na ręce i wybiegł z komnaty. Zatrzymał się dopiero w
jej sypialni. Zauważył, że znów zemdlała. Nic dziwnego, nawet go mdliło od
tego smrodu i odoru, który otoczył ich, gdy przerwał rytuał.
Podszedł do okna. Zaczerpnął świeżego powietrza. A później usiadł na
kamiennym parapecie i ukrył twarz w dłoniach.
– Niwar… – Kobieca dłoń delikatnie pogładziła szorstkie, krótkie
włosy. Livia wślizgnęła się w jego ramiona, przytuliła się do unoszącej
rytmicznie piersi. – Tak strasznie się bałam, że nie zdołasz tego zrobić.
– Zdołałem – odparł zmęczonym głosem. – Jesteś wolna. Jak
powiedziałem, wszystko się kiedyś kończy. Moja władza na tym świecie
także.
– Poddajesz się?
– Nie starczy mi mocy, aby stworzyć widmową armię. Nie starczy mi
mocy na walkę z czarodziejami. Idź Livio. Twój książę na ciebie czeka –
zakończył z goryczą.
– Mój książe? – lekko się uśmiechnęła. – To nie on mnie uratował.
– Co za różnica. Sprytny bard z pewnością poradzi sobie z tym
problemem.
– Ale to i tak nie mój książę. Nigdy żadnego nie było. – Pocałowała go
z takim głodem, aż spojrzał na nią zdziwiony.
– Teraz chcesz zostać? Teraz?!
– Nie. To złe miejsce, pełne złych wspomnień – wzdrygnęła się. –
Dopłyną tu za kilka godzin. Mamy czas na ucieczkę.
– Ucieczkę? – wykrzywił twarz. – Ja mam uciekać przez zgrają… –
Położyła mu palec na ustach.
– Tak. Wtedy, gdy ukryłam się wśród manuskryptów, mówiłeś coś o
okręcie bez żagli, który jednak potrafi przepłynąć cały ten bezmiar wód.
– Wspomniałem – przyznał niechętnie.
– Weźmiemy tylko zapasy żywności. I twoich ludzi.
– Ludzi? – zagryzł wargę. – Wybuchł bunt. Niektórym udało się uciec.
Resztę zabiłem.
Przerażona, zakryła dłonią usta. Patrzyła na niego w milczeniu
przetrawiając zasłyszaną informację.
– Ale…
– Livio! – Chwycił ją za ramiona. Oczy miał poważne, zmęczone. –
Daruj sobie. Nie nadaję się na to, co roisz sobie od dłuższego czasu w tej
ślicznej główce. Ucieczka? Znów? Jestem już tym znużony. Na tym świecie
nie ma takich jak ja. Nie ma nikogo, kto mógłby zrozumieć moje myśli,
podzielać pragnienia. Tak inne od ludzkich, od twoich. Tylko magia czasami
wypełnia tę pustkę. Zła i zepsuta, według waszych standardów. Całkiem
zwyczajna, według moich.
– Okrutny Czarnoksiężnik z tajemniczej wyspy, bez serca i uczuć –
wyszeptała, ujmując jego twarz w obie dłonie.
– Sama prawda.
– Tylko ja nie chcę cię zostawiać.
– Powinnaś.
– Nie. – Musnęła ustami skraj jego policzka. – Nie, bo cię kocham.
– Ja nie znam znaczenia tego słowa. – Zamknął oczy, obejmując
szczupłą kibić dziewczyny.
– Już znasz.
– Dla mnie to nadal puste słowo.
– Nie. Gdyby tak było, dokończyłbyś rytuał.
– Skąd wiesz, jak mi na imię?
Uśmiechnęła się tajemniczo. Siedziała w jego ramionach, z taką
miłością wodząc opuszkami palców po zmęczonej twarzy, że nawet on nie
mógł oderwać od niej oczu.
– Nie musisz nic mówić. Nic – ucałowała czubek jego nos. – A twoje
imię znam, bo sam mi je zdradziłeś.
– Kiedy? – zdumiał się.
– Sądziłeś wtedy, że śpię. Ale nie spałam.
– Uparta z ciebie dziewczyna. – Wstał, prostując się. Potem chwycił ją
na ręce i podniósł. – Chodź Livio, czas na nas.
– Gdzie popłyniemy? – spytała, obejmując go za szyję.
– Gdzie? Nie mam bladego pojęcia.
– Nieważne – przytuliła się do niego. – Byle z tobą.
Spojrzał w dół. Być może kiedyś ją skrzywdzi. Być może da więcej,
niż mógłby przypuszczać. Tego nie wiedział. Zło jego w sercu nie przegrało,
ono tylko zostało okiełznane.
Lecz to wystarczyło, aby po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna,
poczuł się szczęśliwy.

You might also like