Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 121

Grom

MOTYLOWA BIBLIOTECZKA

Grom

Agnieszka Kowalska-Bojar

www.motylewnosie.pl

Poznań 2020

Copyright © Agnieszka Kowalska-Bojar Wydanie I

Poznań 2020
Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym
Ebook pdf ISBN 978-83-66352-971
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub
części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejsze
pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i
mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Wydawnictwo:

motyleWnosie

motylewnosie@gmail.com

Ebooka kupisz na stronie:

www.motylewnosie.pl

www.sklep.motylewnosie.pl

Sarbinowo. Z roku na rok coraz więcej ludzi, domków i coraz bardziej


zatłoczona plaża. Jakby nie było już innych miejsc na tej planecie,
pomyślała z wisielczym humorem, przyglądając się parze z dwójką
pociech, które twardo negocjowały lody. Uśmiechnęła się, gdy dostrzegła
ich wygraną.

– Lenka!

Odwróciła głowę w kierunku dwóch roześmianych dziewczyn, które


właśnie pojawiły się za jej plecami.

– Ależ się schowałaś!

– Nie schowałam się. Miałam ochotę na dobrą kawę, a tylko tutaj taką
serwują – wskazała na szyld restauracji. Zaraz później i ona szeroko się
uśmiechnęła, bo za plecami koleżanek pojawiła się reszta towarzystwa.
Nad morze wybrali się jako trzy pary, trzy szczęśliwe, zakochane w sobie
pary. Marcin i Wioletta, Klaudia i Tomek oraz Kacper i ona sama. Kacper,
miłość jej życia, świeżo upieczony radca prawny, syn znanego w kraju
adwokata.

Seksowny, inteligentny mężczyzna, z którym za dwa tygodnie miała stanąć


na ślubnym kobiercu. Na samą myśl o tym jej serce przyspieszało, a w
gardle dławiło wzruszenie. Nie potrafiła wyrazić słowami, jak bardzo była
szczęśliwa i jak bardzo go kochała.

Na razie wybrali się na krótkie wakacje. Przyjechali na kilka dni do


luksusowej posiadłości należącej do rodziców

Kacpra, umiejscowionej nad samym morzem w pobliżu Sarbinowa. Z


zejściem na plażę, dużym ogrodem, kilkoma sypialniami i wszelkimi
luksusami. Miejsce idealne, również ze względu na oddalenie od
zaludnionego centrum pobliskich miejscowości.

– Gdzie Kacper? – spytała pozostałych mężczyzn.

– Został w pokoju, twierdził, że boli go głowa – wyjaśnił

Marcin, jego młodszy brat. – Lenka, chodź z nami, jemu nic nie będzie.
Dostał tabletkę, prześpi się i wieczorem będzie jak nowo narodzony.

– Dobrze – westchnęła, chociaż najchętniej wsiadłaby w samochód i


wróciła, aby pocieszyć ukochanego. – Ale nie za długo, zgoda?

Przysiedli się do stolika, który zajmowała. Gawędzili na błahe tematy,


wybuchając śmiechem. Lecz po niecałej godzinie sytuacja uległa zmianie.
Marcin i Wiola udali się na spacer promenadą. Klaudia i Tomek postanowili
skorzystać z nieco wątpliwych uroków wesołego miasteczka, a Lena znów
została sama. Z westchnieniem wstała, uregulowała rachunek, po czym
zdecydowała się na spacer główną ulicą Sarbinowa. Tłok panowała
nieziemski, bo większość zeszła już z plaży, żądna rozrywki oraz
budkowych specjałów, lecz Lenie to nie przeszkadzało. Szła, rozglądając
się na boki, bo niezbyt często miała okazję znaleźć się w takim miejscu. Na
ogół wakacje spędzała w luksusowych hotelach, wznoszących się przy
tropikalnych plażach. Tutaj trafiła trochę przez przypadek i od razu
postanowiła to wykorzystać, robiąc to, co uwielbiała.

Czyli obserwować ludzi. Najbardziej wdzięczny temat do rozmyślań.

Od kiedy pamiętała, mówiono o niej „dziwna”. Nad imprezy przekładała


wieczór w towarzystwie książki, nie paliła, nie upijała się i nie ćpała.
Chociaż jej ojciec należał do

najzamożniejszej warstwy społecznej, nigdy nie epatowała bogactwem. I


mimo swej urody, wcale nie przyciągała tłumów wielbicieli.

Kacper był pierwszym mężczyzną w jej życiu, a na dodatek zdobywał ją


długo i wytrwale. Początkowo nieufna Lena, w końcu odważyła się
zakochać. Chociaż długo nie dowierzała swemu szczęściu, bowiem
wybranek był tak zwaną

„duszą towarzystwa”, adorowaną przez kobiety, podziwianą przez


mężczyzn. Na pierwszy rzut oka totalnie do siebie nie pasowali. Ale Kacper
od samego początku był pewien swej miłości.

– Marlenko, takich kobiet jak ty, nie ma zbyt wielu.

Jesteś cudowna! Cudownie kobieca, podniecająco niewinna.

Dla mnie idealna!

A ona z czasem uwierzyła w jego słowa, w spojrzenie pełne z trudem


tłumionego żaru i podziwu.

Po drodze zaszalała, kupując watę cukrową. Miała jeszcze ochotę na


pstrokaty latawiec, lecz ze względu na jego rozmiar, umieszczenie go w
torebce nie wchodziło w rachubę.

Postanowiła, że zrobi to w drodze powrotnej i ruszyła przed siebie. Dotarła


aż na sam koniec, gdzie nie było już ani tłumów, ani dużej ilości straganów
czy budek z jedzeniem. Był
za to ogromny namiot z automatami i innymi maszynami służącymi
rozrywce. Zaciekawiona zajrzała do środka, dostrzegając dwóch chłopców,
którzy z dzikimi okrzykami urządzali właśnie wirtualne polowanie na
dinozaury. Oblizała klejące się od waty palce, po czym sama postanowiła
spróbować szczęścia. Wygrzebała z torebki dwie monety dwuzłotowe,
podeszła do jednej z maszyn i wrzuciła dwójkę.

Nic się nie wydarzyło. Lena zniecierpliwionym ruchem puknęła maszynę,


ale ta nadal migała jedynie światełkami.

– Niech będzie – mruknęła, poświęcając drugą z dwójek.

Niestety, to nie pomogło. Zirytowana dziewczyna rozejrzała się dookoła w


poszukiwaniu obsługi. Nie chodziło jej o samą kwotę, lecz raczej o brak
kolejnych monet, które mogłaby wykorzystać chociażby na innej maszynie.
Pod namiotem było dziwnie pusto, tylko ona i jakiś ojciec z synem. Na
samym końcu dostrzegła stanowisko obsługi, obskurną przyczepę z krzywo
zawieszoną tabliczką, a na niej napis „dziupla”. Chyba nora, pomyślała z
niesmakiem Lena, podchodząc bliżej.

– Halo! Jest tu kto…

– Czego chcesz? – rozległ się głos za jej plecami.

Obróciła się rozzłoszczona i zamarła w bezruchu, z pierwszym słowem na


ustach, którego nie zdążyła już wypowiedzieć.

Chłopak, nie, w zasadzie to był dojrzały mężczyzna, wysoki, ciemnowłosy i


muskularny. Włosy związane z tyłu głowy w kucyk. Twarz miał surową,
spojrzenie zielonych oczu ponure, nos zakrzywiony i ciemny ślad zarostu.
Ale było w tej twarzy coś takiego, co nie pozwoliło Lenie oderwać od niej
wzroku. Ubrany był niechlujnie, w białą, poplamioną koszulkę, ze śladami
potu na przodzie oraz workowate spodnie moro. Do tego ciężkie buty,
okulary na czubku głowy i potężny siniak pod prawym okiem, chociaż nie
wyglądał na kogoś, kto dałby się pobić.

– Pytałem, czego chcesz? – warknął, mierząc ją wyjątkowo odpychającym


spojrzeniem. Dopiero wtedy dostrzegła jak intensywna jest zieleń jego
oczu, jak ciemne i długie rzęsy.

– Połknął mi dwójkę – wskazała winowajcę, odzyskując głos. Chociaż i tak


brzmiał nieco piskliwie, nieswojo.

– Ten? Dobra – mruknął, po czym wymierzył mocnego kopniaka w biedną


maszynę. Ta zabuczała i się uruchomiła. –

Korzystaj.

Potem odwrócił się na piecie i zniknął w „dziupli”. Ale

Marlena nie ruszyła się, nawet nie drgnęła. Patrzyła przed siebie, usiłując
uspokoić rozszalałe serce, pozbyć się suchości w ustach i opanować drżące,
miękkie kolana.

To było jak grom z błękitnego nieba. I to jaki grom!

Nigdy wcześniej tak się nie czuła, nigdy nie zareagowała w ten sposób na
żadnego mężczyznę. Dlaczego akurat widok tego doprowadził ją do takiego
stanu?

Powinna była sobie odpuścić i ruszyć w drogę powrotną, a ona tylko stała
niczym słup soli, wpatrując się w miejsce, w którym zniknął. Myśli,
splątane, chaotyczne, zalewały jej umysł, ale sprawcą największego zamętu
było serce.

Nie mogła tak po prostu sobie pójść.

Zamknęła oczy i odetchnęła, biorąc się w garść. Po czym pokonała bezwład


własnego ciała i podeszła do przyczepy.

– Przepraszam – odezwała się nieśmiało. Mężczyzna wyszedł ze środka, po


czym oparł się ramieniem o futrynę i patrzył na nią z niechęcią.

– O co chodzi?

– Ja… – przełknęła ślinę. Niby proste pytanie, a nie umiała na nie


odpowiedzieć. Oczywiście mogła skłamać, ale Lena nie lubiła kłamstw.
Uważała, że nie tylko komplikują życie, ale są czymś niegodnym. Tak więc
historyjka o skręconej nóżce odpadała.

– No dalej, mam robotę – zniecierpliwił się.

– Nie wiem, jak się na tym gra. – Wymyśliła coś, co jednocześnie było
kłamstwem i prawdą.

– Ja pierdolę! – sapnął. – Dobra, chodź laska, pokażę ci.

Monetę już wrzuciłaś, prawda? Tu się naciska, tutaj też, a jak złapiesz cel,
to strzelasz. Dotarło?

– Tak – odparła prawie że szeptem, czując, jak się rumieni.

– No, to dobrze. – I znów sobie poszedł, nie

zaszczyciwszy jej ani jednym spojrzeniem. A przecież należała do kobiet,


które nie muszą zabiegać o męską uwagę.

Tymczasem ten tutaj traktował ją jak powietrze. Albo inaczej –

jak intruza.

Trudno, westchnęła. Zagrała, chociaż tak naprawdę straciła zapał.


Ciemnowłosy przystojniak nie chciał zniknąć z jej myśli. Wciąż widziała
jego twarz, oczy, szerokie ramiona, w których miałaby ochotę się
schronić…

– Odbiło mi! – jęknęła Marlena. Jakie schronić? Przecież czekał na nią


ukochany mężczyzna, narzeczony, przyszły mąż.

Połączyły ich nie tylko interesy ich ojców, ale i prawdziwe uczucie,
prawdziwa miłość i pożądanie. Czego więc chciała od tego nieznajomego?

Seksu, szepnął złośliwy chochlik w jej głowie, a dziewczyna poczuła, jak


na policzki wypełza zdradliwy rumieniec. Może dlatego, że upiorna
wyobraźnia znów ruszyła galopem, ukazując gorące, pełne namiętności
obrazy. Ona na łóżku, on na niej, męskie plecy prężące się w rytm każdego
ruchu wąskich bioder. Muskularne ciało, doskonałe w każdym calu, jej nogi
oplatające to ciało, przymknięte powieki i rozchylone usta.

Konwulsyjnie zacisnęła uda. Coś takiego przytrafiło jej się pierwszy raz w
życiu. Żeby tak na jawie fantazjować o całkiem obcym człowieku. Nawet o
przyszłym mężu nie miewała takich myśli.

– Stanowczo, odbiło mi – powiedziała ze zgrozą, aby zaraz później wybiec


z namiotu. Nie chciała zostawać tutaj dłużej, nie chciała go więcej spotkać.
Bez zastanowienia podążyła w kierunku auta, postanawiając wrócić do
Kacpra.

Pozostali sobie poradzą, mając w końcu do dyspozycji samochód Marcina.

Nie miała daleko, ale kiedy była niecałe pół kilometra od

domu, silnik nagle zakrztusił się i zgasł. Auto potoczyło się jeszcze siłą
rozpędu, a potem stanęło na środku drogi.

– Co się stało? – zaniepokojona Lena spojrzała na poziom paliwa, ale to nie


było to. Pogapiła się jeszcze w deskę rozdzielczą, a w końcu postanowiła,
że ten kawałek bez problemu pokona na własnych nogach. Potem
pomyślała, że do domu wejdzie, nie czyniąc hałasu, uda się do sypialni i
wtuli w ramiona ukochanego. Z pewnością nie spodziewał się jej tak
wcześnie, bo całą grupą mieli wrócić dopiero w porze kolacji.

Drzwi nie były zamknięte. Ostrożnie zsunęła buty, odłożyła torebkę i


powstrzymując śmiech, zakradła się na piętro. Stanęła przed sypialnią, po
czym delikatnie nacisnęła klamkę.

– …wiem. Musisz być cierpliwa skarbie. Przecież wiesz, że mojemu ojcu


strasznie zależy na tym małżeństwie. Nie kurwa, nie mogę zrezygnować, bo
mnie ten stary pryk wydziedziczy – syczał do słuchawki Kacper,
nerwowym krokiem przemierzając sypialnię. – Ożenię się, poudaję
przykładnego małżonka, a potem przyjdzie czas na twój plan.

Wiem, wiem, kilka lat to dużo, ale może zrealizujemy go prędzej? Marlena
to kretynka, słodka idiotka o mentalności ameby, a na dodatek beznadziejna
w łóżku. Wiesz, że muszę wyobrażać sobie, iż to z tobą się kocham?
Inaczej w życiu by mi nie stanął – dodał ze śmiechem. – Ja pierdolę! Och,
nie, nie tak kochanie, nie bądź taki brutalny, ranisz mnie –

przedrzeźniał głos Leny, powtarzając jej słowa z niedawnej rozmowy, gdy


usiłował ją przekonać do seksu analnego. –

Kristin! Wierz mi kochanie, gdybym miał inne wyjście, w życiu nie


poślubiłbym tej cnotki niewydymki. Rzygać mi się chce, jak muszę
skomleć o seks, o czymś ostrzejszym nie wspominając. No właśnie –
westchnął. – Pamiętasz jak…

Więcej nie słuchała. Wycofała się, zatykając zwiniętą

pięścią usta. Zeszła na dół potem wyszła na taras, aby złapać odrobinę
powietrza. Kątem oka dostrzegła skłębione chmury nadciągające od
zachodu.

On mówił o niej?

Czyli miał kochankę.

Myśli jak szalone wirowały w głowie Leny, każda ostra niczym czubek
noża, każda raniąca jej serce.

Niczego nie była w życiu tak pewna, jak Kacpra.

A on…

– Kochanie! – rozległ się radosny głos za jej plecami. –

Nie wiedziałem, że wróciliście. Nie było słychać podjeżdżającego


samochodu.

– Zepsuł się – wyszeptała, zmartwiałymi wargami. Lecz nie zamierzała


udawać, że nic się nie stało. Odwróciła się w jego stronę i spytała:

– Z kim rozmawiałeś? Wiem, że o mnie, ale z kim?


Tym krótkim pytaniem starła zadowolenie z jego twarzy.

– Takie tam biznesowe…

– Nie, to nie była rozmowa biznesowa.

– Kurwa! – wrzasnął, doskakując do niej i brutalnie zaciskając palce na


szczupłych ramionach. Po czym gwałtownie nią potrząsnął. – Musiałaś
podsłuchiwać dziwko?

Zabrakło jej słów. Nie dane było jej poznać takiego Kacpra. Zawsze był
ułożony, o doskonałych manierach, zawsze elegancki i kulturalny, ją samą
adorujący niczym księżniczkę.

– Oszalałeś? – wyjąkała.

– Nie! Wiesz, z kim rozmawiałem? Z kobietą, którą kocham. Ale ożenię się
z tobą! – dodał z niezwykłą zaciętością.

– I ani słowa! Nie po to się kurwa męczyłem całe dwa lata, żebyś teraz
pokrzyżowała moje plany.

– Nie! – zaprzeczyła ruchem głowy. Nawet teraz nie docierało do niej, co


się stało. To wszystko było jak senny

koszmar, tak nieprawdopodobne, że aż karykaturalne. – Ja…

Uderzył ją. Niby lekko, ale upadła na podłogę.

– Posłuchaj córeczko tatusia – wysyczał, kucając obok zszokowanej Leny.


– Wyjdziesz za mnie albo kurwa pożałujesz! Wyjdziesz, bo jeśli mnie ojciec
pozbawi pieniędzy, to ja ciebie pozbawię wszystkiego. Wszystkiego, co dla
ciebie cenne, rozumiesz?

– Kacper…

– I wiesz, co jest plusem tego wszystkiego? Wreszcie nie będę cię musiał
posuwać – dodał ze wstrętem. – Jesteś tak beznadziejna w łóżku, że szkoda
gadać. A teraz zbieraj dupę, idź na górę, bo za chwilę wróci reszta naszego
towarzystwa i czas na ciąg dalszy show. Zrozumiałaś?

Skinęła głową, przerażona, oszołomiona. Nadal nie mogła zebrać myśli.


Lecz gdy Kacper pogwizdując, zniknął we wnętrzu domu, zbiegła na plażę i
potykając się w piasku, ruszyła pędem przed siebie. Byle jak najdalej od
niego, od tego domu, od potworności, którą ją spotkała. Plaża, ze względu
na niejakie oddalenie od Sarbinowa, ale także ze względu na nadciągającą
burzę, prawie całkiem opustoszała. Lena była pewna, że zacznie ją gonić,
ale mężczyzna nie miał takiego zamiaru. Sączył drinka, wpatrując się w
kobiecą sylwetkę, poirytowany i zadowolony jednocześnie. Znał tę kobietę,
wiedział, że stchórzy. Popłacze, pobiega, a potem wróci skruszona,
przystając na jego warunki. Kochała go i powinien to wykorzystać, chociaż
miał dość tych czułości, delikatności i subtelności. Wolał ostry, wręcz
zwierzęcy seks i równie brutalne pieszczoty. Niestety, kochał też pieniądze i
marzył o zostaniu spadkobiercą swego ojca. A ten postawił sprawę jasno

– albo ślub z córką wspólnika, albo pakuj walizki i wynocha.

Wobec powyższego nie pozostało mu nic innego jak zerwać z aktualną


partnerką i zacząć podbój tej upośledzonej kretynki.

Tak, była piękna, piękna jak z obrazka. Miała też cudowne ciało, duże,
jędrne piersi, krągłe biodra, zgrabne nogi.

Ciało bogini, twarz madonny ze starego płótna, idealną w swej harmonii.


Kiedy pierwszy raz ją ujrzał, oszalał z zachwytu.

Niestety, poza wyglądem zewnętrznym nie miała mu nic innego do


zaoferowania. Nie lubiła imprez, życia pod publikę, wystawności. Nie
lubiła też takiego seksu, jaki preferował. Dla niego była zbyt mało
wyrazista, zbyt spokojna i opanowana.

Wolał bardziej żywiołowe i ekspresyjne kobiety, wabiące go swoim ciałem,


kuszące spojrzeniem, wyuzdane.

Z czasem stwierdził, że była totalnie beznadziejna.


Gdyby nie dzisiejsze zajście, nigdy w życiu nie domyśliłaby się oszustwa.

– Kurwa! – zaklął, gdy na drewnianym tarasie zabębniły pierwsze krople


deszczu. – Gdzie to babsko polazło?

Kiedy zaczęło brakować jej tchu, zwolniła. Była tak oszołomiona, tak
wstrząśnięta, że dopiero głośny huk pioruna wyrwał ją z odrętwienia.

Nie, to nie mogło być prawdą. Zasnęła i przyśnił się jej koszmar, okropny,
wstrętny koszmar. Przecież Kacper ją kochał! Nie mógł być aż tak dobrym
aktorem, aż tak kłamać!

Obejmując się ramionami, drżąc z zimna, szła przed siebie, nie patrząc,
dokąd prowadzą ją nogi. Raz płakała, aby za chwilę histerycznie się
roześmiać. W końcu przystanęła i ocierając deszcz spływający po czole,
rozejrzała się dookoła.

I nagle jej wzrok padł na zamknięty teraz namiot z automatami. Zamknięty,


bo na wejściu wywieszono tabliczkę

„nieczynne” oraz zgaszono wszystkie światła.

Już wiedziała, gdzie zaniosą ją uginające się nogi.

Deszcz wciąż padał z tą samą siłą, ale ona się tym nie przejmowała. Cicho
łkając, drżąc z zimna, dotarła w końcu do celu. Nie miała pojęcia, czy go
zastanie, czy w ogóle ją wpuści,

ale było jej wszystko jedno. Twarz pulsowała od uderzenia pięścią Kacpra,
połamane serce krwawiło, a sama Lena nigdy w życiu nie czuła się tak
paskudnie.

Jak on mógł? Jak mógł ją zdradzać, oszukiwać, okłamywać? No jak?


Jeszcze dziś o poranku powitał ją śniadaniem podanym do łóżka,
purpurową różą i czułym pocałunkiem. A teraz… Znów się rozpłakała,
opierając o jedną ze ścian zdezelowanej przyczepy.

– Co do diabła? – Zadrżała, gdy znów usłyszała ten głos.


Głęboki, nieco szorstki, pełen z trudem tłumionej złości. – Co ty tu robisz?

Spojrzała na niego bezradnie, oczyma pełnymi łez.

– Ktoś cię pobił? – spytał, dotykając czerwonego śladu na prawym


policzku, tuż przy skroni. – Cholera! Że też akurat teraz! – warknął, po
czym bez namysłu, chwycił ją na ręce i wniósł do środka. Może wnętrze nie
było zbyt piękne czy nowoczesne, ale za to ciepłe, rozświetlone złocistym
blaskiem malutkiej lampki z abażurem. Trochę przeszkadzał jej zapach
nikotyny, lecz była zbyt przygnębiona, aby przejmować się takim
głupstwem.

Postawił ją na środku i spojrzał, marszcząc z niezadowoleniem brwi.

– Najpierw musimy zdjąć z ciebie te mokre łachy.

Skinęła tylko głową, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowana. Tym


razem miał na sobie czarną koszulkę i równie czarne spodnie. Wyglądał
seksownie, tajemniczo i mrocznie. Zamiast okularów, papieros zatknięty za
ucho.

Posłusznie uniosła w górę ramiona, żeby mógł zdjąć mokrą sukienkę.

– Jasny gwint! – Aż gwizdnął z podziwem. – Ale masz ciało mała!

I sięgnął do tyłu, tam, gdzie było zapięcie biustonosza.

Odsunęła się, krzyżując ramiona i pokręciła przecząco głową.

– Dobra, niech ci będzie. – Sięgnął po obszerną bluzę, którą pomógł jej


założyć. – Siadaj tam, zaraz zrobię coś ciepłego do picia.

Posłusznie usiadła w nieco chybotliwym fotelu, lecz nie rozglądała się


dookoła. Wzrok utkwiła w krzątającym się mężczyźnie.

– Proszę. Herbata z prądem – powiedział, kucając dokładnie obok siedzącej


Leny. – Nic więcej nie mam.

– Wystarczyłaby sama herbata – wyszeptała.


– Ależ skąd! Upiję cię i wykorzystam – zażartował, nieoczekiwanie
pozbywając się uprzedniej wrogości. Lecz Lenie nie było do żartów.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, czując, jak napływają nowe
łzy.

– Ej! – palcem starł pierwszą, która spłynęła po szczupłym policzku. –


Przecież nie mówiłem serio. Co tu robisz?

– Nie miałam gdzie pójść.

– Więc przyszłaś do mnie? – uniósł z zaskoczeniem brwi.

– Dlaczego?

– Nie wiem – odparła bezradnie. – Po prostu przyszłam.

Milczał, ona również.

Śliczna była, pomyślał z niechęcią. Na pewno młodsza, bo wyglądała na


jakieś dwadzieścia trzy, góra dwadzieścia pięć lat. Nie sposób było nie
zwrócić na nią uwagi, lecz już od pierwszego spojrzenia wiedział, że to
towar nie dla niego.

– A co się stało? – spytał, łagodniejąc.

Tak bezradnie wzruszyła ramionami, że poczuł coś dziwnego. Nie tyle żal
czy współczucie, ile chęć niesienia pomocy, pocieszenia jej, sprawienia, by
w tych ślicznych oczach znów zabłysło szczęście. Oryginalne, pomyślał z
przekąsem. Bardzo oryginalne.

– Mam do kogoś zadzwonić?

– Nie, proszę. Mogę tu zostać?

– Tutaj? Ze mną?

– Tak.
– Właśnie miałem wyjść na imprezę, poderwać jakiegoś kociaka, bo mam
ochotę na porządne rżnięcie. I co, mam z tego zrezygnować, by pocieszać
obcą mi lasencję?

– Przepraszam. – Jeszcze bardziej skuliła się w sobie. –

Idź, ja zaczekam. Niczego nie ukradnę, słowo.

– Tu nie ma czego kraść – odparł z przekąsem. – No dobra, jak długo


chcesz zostać? Łóżko mam wąskie, metr z hakiem i tylko jedno.

– Wystarczy mi fotel.

– Kto cię pobił?

– Narzeczony – powiedziała w końcu i znów się rozpłakała. Wróciły


wspomnienia. Szyderczy śmiech Kacpra.

Jego ostre słowa, brutalny cios, który jej wymierzył. Tyle zła, tyle pogardy,
a przecież ona niczego się nie spodziewała. A już na pewno, nie takiego
rozwoju akcji.

– Serio? – zdziwił się. – To jakiś debil chyba?

– Nie, to ja jestem głupia, bo jak mogłam nie dostrzec…

– znów się rozpłakała. Łkała tak rozpaczliwie, że nie wytrzymał.


Przyciągnął ją ku sobie, przytulił. Potem wstał, posadził na kolanach i objął
ramionami. Nic nie mówił, po prostu tulił

– To był debil – oświadczył poważnie, gdy odrobinę się uspokoiła. –


Lepiej?

– Tak. – Po raz pierwszy nieśmiało się uśmiechnęła.

Miała śliczny uśmiech, chociaż teraz nie wyglądała najlepiej.

– No, w końcu – mruknął. – Jestem Bartek, a ty?


– Marlena.

– Miło mi. Dobra, wersal za nami. Chcesz się kochać?

Zatkało ją. Była tak zaskoczona, że nawet przestała płakać.

– Słucham?!

– Pytałem, czy masz ochotę na seks? Upieklibyśmy dwie pieczenie przy


jednym ogniu. Ja, bo nie będę musiał szukać chętnej do bzykania. Ty, bo
odpłaciłabyś narzeczonemu pięknym za nadobne.

– Kiepska forma zemsty – uśmiechnęła się zdawkowo.

– Całkiem przyjemna.

– Wiem, ale nie dla mnie – pokręciła głową. – Jestem…

powiedzmy, że w tych sprawach jestem dość konserwatywna.

– Czyli jaka? Co sobotę, przy zgaszonym świetle, cały kwadrans i na


misjonarza? – zakpił.

– Nie – zaprzeczyła, ale jakoś tak markotnie. – Chociaż właśnie godzinę


temu usłyszałam, że i seks ze mną jest do bani.

– Niestety – wyszczerzył zęby. – Nic nie powiem na twoją obronę, zanim


sam się nie przekonam.

Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem. Nie rozgniewała się, nie


rozpłakała. Wyglądała raczej na zamyśloną. Oparła głowę o jego ramię, a
dłonią bezwiednie muskała twardy tors.

Nie dostrzegła grymasu na twarzy mężczyzny, a już na pewno nie


spodziewała się myśli, które właśnie pojawiły się w jego głowie.

Czy to przypadkiem nie była jakaś gra? Dziewczyna wyglądała na dzianą.


Może to zwykły kaprys, odrobina gry aktorskiej, a sam siniak dzieło
zręcznej makijażystki? Nie zwrócił na nią uwagi, więc postanowiła
zastosować fortel.

Zresztą, nie ona pierwsza i pewnie nie ostatnia.

– Dobrze, posłuchaj mnie. Możesz tu zostać, powiedzmy do północy.


Później wrócę z podrywką i wolałbym cię tu nie zastać.

– Rozumiem. – Tym razem kobieca ręka zjechała w dół i

znieruchomiała. Czego się niby spodziewała? Nachodzi całkiem obcego


faceta, pakuje mu się w ramiona i co? Dobrze, że od razu jej nie wywalił. –
Przepraszam, nie chciałam się narzucać.

Wstała. Drżała pomimo panującego ciepła i lekkiego zaduchu. Bez słowa


sięgnęła po mokrą sukienkę, potem się zawahała.

– Mogę pożyczyć bluzę? Oddam jutro, przyrzekam.

– Możesz. – Obserwował ją, mrużąc oczy. – Nie masz butów.

– Nie mam – potaknęła. Odgarnęła mokre włosy do tyłu i lekko się


uśmiechnęła, chociaż na długich rzęsach zawisły kolejne łzy. –
Przepraszam, naprawdę nie chciałam się narzucać.

On również się podniósł, górując nad nią wzrostem.

– Jak przyniesiesz, przewieś przez obojętnie który automat.

Pokiwała głową, konwulsyjnie zaciskając usta. Musiała to zrobić, inaczej


znów by się rozpłakała. A tego nie chciała.

Nie chciała jego pełnego politowania spojrzenia, pełnych zniecierpliwienia


słów. Miał prawo być zły, bo ona nie miała prawa tu przychodzić.

– Przepraszam – powiedziała jeszcze, odwracając się i kładąc dłoń na


klamce.
– Cholera! – warknął, po czym stanowczym ruchem chwycił ją w pasie,
przyciągając ku sobie. – Okay panienko, niech będzie. Możesz zostać.

– Mogę? – Nic nie mógł poradzić, ale poczuł radość, gdy nagle się
rozpromieniła.

– Tak. Spisz na łóżku, ja biorę fotel.

– Dziękuję. A co z twoimi planami? – spytała.

– Nic. Zapoluję jutro.

– Zapolujesz?

– Tak, dokładnie tak to nazywam. No już cicho, bo wyraźnie widzę, że


chcesz coś powiedzieć i jestem pewien, iż mi się to nie spodoba. Tam jest
łazienka, o ile tę klitkę można tak nazwać. Powinno zostać trochę ciepłej
wody na szybką kąpiel. Chcesz coś do jedzenia? Zdążę zamówić jeszcze
pizzę.

Uniosła głowę i spojrzała w chmurne oczy. Nie wyglądał

na zadowolonego, ale nie był też rozgniewany. Raczej poirytowany.

– Poproszę.

– Ja pierdolę! – zaklął, wygrzebując z tylnej kieszeni spodni telefon. –


Umiesz brać człowieka na litość.

– Ja?

– A niby kto? Tylko jedno musimy sobie wyjaśnić, zgoda? Jeśli to podstęp,
gra…

– Gra?

– Nie wkurwiaj mnie powtarzaniem moich własnych słów. Przypadkiem nie


założyłaś się z koleżankami, innymi znudzonymi dziuniami, że poderwiesz
troglodytę z przyczepy?
– Ja?! – Tym razem wyglądała jak żywy znak zapytania.

– Co to za głupi pomysł? – dodała z niesmakiem.

– Wcale nie taki głupi.

– Owszem, głupi. Po pierwsze, ja takich nie miewam. Po drugie, nie jesteś


troglodytą. Po trzecie nie jestem znudzoną dziunią. W ogóle nie jestem
dziunią, co to za dziwne słowo?

– Waćpanna raczy wybaczyć – zadrwił, zastanawiając się, czy powinien


zmienić pościel. No bez przesady, wprosiła się, więc niech nie marudzi.
Przedwczoraj przebierał, musi wystarczyć.

– Masz! – rzucił w nią koszulką, która z pewnością na początku swej


koszulkowej kariery była śnieżnobiała, a teraz przybrała barwy lekkiej
szarości. Po szybkim namyśle dołączył

też świeże bokserki. – Nie wiem, czy będzie pasować, ale nic innego nie
mam.

– Dziękuję.

Zniknęła za drzwiami z harmonijki, a on szybko zamówił

pizzę. Sprzątnął na niskim stoliku, po namyśle wyjął z lodówki piwo, po


czym ubrał nieprzemakalny kapok i wyszedł z przyczepy, klnąc na czym
świat stoi.

Kiedy wrócił z pizzą, dziewczyna siedziała w fotelu, podkulając pod siebie


nogi. Ubrała to, co jej dał, wilgotne włosy związała w kulkę i patrzyła
zamyślona w malutkie okienko, w które uderzało tysiące kropli deszczu.

– Nie wiem, jaką lubisz, więc wziąłem dwa rodzaje, pół

na pół – powiedział, kładąc karton na stole. – Do picia mam wodę i piwo,


ostatnią herbatę wypiłaś. No, jeszcze wódkę.

– Dziękuję. Poproszę wodę.


– Lepsze będzie piwo. Pewnie nie lubisz?

– Nie, nawet lubię, zwłaszcza latem, ale dziś wolę wodę.

– Uparciuch – mruknął. – Częstuj się.

Zjadła zaledwie dwa kawałki i to raczej z grzeczności, bo w ogóle nie czuła


głodu. Bartek pochłonął resztę, popił piwem, po czym otworzył niewielką
szufladę i wyjął z niej dziwnego papierosa.

– Pora na coś przyjemnego. – Zapalił i zaciągnął się z błogą miną. – Masz!

– Nie umiem palić.

– To nie papieros, tylko skręt. Poprawi ci się humor.

– Nar… narkotyki? – wyjąkała.

– Jakie tam narkotyki – roześmiał się. – No dalej, bierz!

Towar pierwsza klasa.

– Nie. – Tym razem w jej głosie zadźwięczała stal.

Zaciągają się, pomyślał, że wydawała się taka delikatna, nieśmiała, lecz


kiedy zachodziła potrzeba, potrafiła być

stanowcza.

– Tchórz – rzucił prowokująco, mrużąc oczy.

– Może, ale ćpać nie będę.

– Czyli ja ćpam?

– Tego nie powiedziałam – zakłopotała się. – Jestem ci naprawdę


wdzięczna za pomoc, ale to nie powód, aby zmieniała swoje poglądy na
pewne sprawy.
– Jakaś dziwna jesteś.

– Tak, dziwna – odparła z goryczą. – Dziwna cnotka niewydymka,


beznadziejna w łóżku, o mentalności ameby.

– A! Tak powiedział?

Skinęła głową. Była zmęczona i szczerze mówiąc, oczy same jej się kleiły.
Nawet obecność Bartka, która dotychczas działała na nią tak elektryzująco,
przestała mieć znaczenie.

Chyba to zauważył, bo ruchem głowy wskazał uchylone drzwi.

– Tam jest sypialnia. Zmykaj. Twoja jest prawa połowa łóżka, moja lewa.

– Może fotel…

– Żartowałem z tym metrem szerokości. No dalej, idź.

– Ale tak razem? Nie znam cię i…

– Cholera! – warknął. – Do łóżka, ale już! Nie jestem kurwa pieprzonym


gwałcicielem. Nie chcesz, to nie. Wolę znaleźć sobie inną, niż trafić za coś
takiego do paki. Aż takiego ryzyka nie jesteś warta.

– Dobrze. – Powoli wstała, chociaż dostrzegł na jej policzkach rumieniec


gniewu. – Dobranoc.

– Zjeżdżaj spać, bo mam coś ciekawszego w planach –

burknął, dopalając skręta. Po czym wstał, sięgając po kurtkę. –

Wrócę za godzinę. Zamknij się od środka, chociaż nie musisz się bać. Nikt
tu nie przyjdzie.

Kiedy wyszedł, położyła się w łóżku, wśród niedbale rozrzuconej pościeli.


Co dziwne, pachniała wiatrem i słońcem
oraz czymś jeszcze, czymś nieuchwytnym. Dopiero po chwili Lenka
zorientowała się, czym może być to nieuchwytne.

Zarumieniła się, mając wrażenie niezwykłej intymności.

Intymności, której on nie chciał, a na którą ona nie była gotowa.

Ciekawe jak Kacper wytłumaczył jej obecność? Pewnie umierają z


niepokoju… Zmartwiała. Nie chciała sprawiać kłopotu, ale chyba właśnie
udało jej się koncertowo upozorować własne zniknięcie. Buty, torebka,
telefon –

wszystko zostało w przedpokoju. Nawet samochód tkwił

nieopodal domu.

Trudno, postanowiła nagle. Potrzyma ich wszystkich w niepewności te


kilka godzin, a potem wróci, chociaż na samą myśl o powrocie zaczynało ją
mdlić. Może poprosi Bartka, żeby jej towarzyszył? Nie, to bardzo zły
pomysł. Z ledwością ją tolerował. Wymusiła na nim tę pomoc i nie powinna
przeciągać struny. Poza tym było widać, że nie spodobała mu się. Sama
propozycja seksu o niczym nie świadczyła, wręcz przeciwnie. Teraz pewnie
zabawia się w jakimś klubie…

Marlena nie mogła wiedzieć, że Bartek stał właśnie na promenadzie, paląc


papierosa za papierosem, patrząc na wzburzone morze. Deszcz spływał po
materiale nieprzemakalnej kurtki, a on zastanawiał się, co powinien zrobić.

To nie była kobieta dla niego. Nawet jeśli miałoby chodzić tylko o seks. Za
delikatna, zbyt dobrze ułożona i zupełnie inna od tych, które zazwyczaj
lądowały w jego łóżku.

Owszem, była też niezwykle piękna, a duże, niebieskie oczy i wyraziste


usta, dawały mentalnego kopa jego rozsądkowi, będąc powodem bardzo
niegrzecznych myśli. Zgasił ostatniego papierosa i postanowił wrócić do
przyczepy. Lepiej, żeby spała, bo bał się własnych pragnień. Najchętniej
zdarłby z niej
ubranie, a potem zbadał dłońmi każdą wypukłość zgrabnego ciała, każdy
jego zakamarek. Sztywniał mu na samą myśl o tym.

Kiedy wszedł, dziewczyna leżała już na swojej połowie łóżka. Oddychała


miarowo, z policzkiem wtulonym w pstrokatą poduszkę. Twarz miała lekko
zaczerwienioną, usta rozchylone. Nawet wiedział dlaczego. Było zbyt
gorąco, a ona wręcz owinęła się kołdrą. Oparłszy się ramieniem o futrynę,
popijał piwo, patrząc na śpiącego gościa. W końcu poruszyła się
niespokojnie, odrzucając przykrycie. Leżała teraz na wznak, z jedną ręką
pod głową, drugą na podbrzuszu. I to ta druga przykuła jego spojrzenie.
Czyżby jakieś niegrzeczne sny?

Uśmiechnął się z przekąsem, potem odstawił pustą butelkę i zgasił główne


światło, pozostawiając blask maleńkiej lampki.

Szybko zdjął z siebie spodnie oraz koszulkę, po czym położył

się na boku, wciąż ją obserwując.

A może jednak zaszaleje? Nie miałaby z nim szans, zresztą nie wierzył w
prawdziwy sprzeciw. Jednak nie przywykł do zdobywania takich rzeczy
siłą, to byłoby niehonorowe.

Jakby na próbę położył rękę obok jej dłoni. Potem zjechał niżej, pomiędzy
zgrabne uda. Poruszyła się niespokojnie, lecz nadal spała.

Dziwne, że nagle odezwało się jego mocno zakurzone i pokryte


pajęczynami sumienie. Nigdy wcześniej nie miewał

takich problemów. Może dlatego, że to, co się wydarzyło, było takie


nietypowe? Ona też była nietypowa. Oszałamiającej urodzie towarzyszyła
nietypowa nieśmiałość i powściągliwość.

Dawno nie miał takiej kobiety. Chyba nawet nigdy? Niewinnej, seksownej,
pewnie z nadzianym tatusiem. A może to ten narzeczony był kasiasty?

Bartek pogardliwie wykrzywił wargi. Powróciło pytanie,


czy to przypadkiem nie podstęp, gra, bo znudzona panienka zapragnęła
rozrywki z nieokrzesanym, umięśnionym prostakiem. Nie raz tego
doświadczył, a niektóre wcale nie kryły się ze swoją opinią na jego temat.

I to wkurwiało go najbardziej, bo nienawidził

stereotypów. Owszem, zbłądził, ale na własne życzenie i dobrze mu było z


tym. Latem namiot z automatami. Zimą obstawianie bramek w klubach. Dla
kogoś o jego umiejętnościach zawsze znalazło się zajęcie.

Ostrożnie wycofał rękę, po czym sięgnął w górę i wyłączył lampkę. Otuliły


go ciemności, szum deszczu na zewnątrz. Słyszał też, jak oddycha; pewnie
od płaczu miała zapchany nos. I w towarzystwie jej oddechu, również
zasnął.

Leżała przed nim całkiem naga, prężąc się i wyginając, na jednym z


automatów do gry. Uniosła głowę, prowokując go spojrzeniem, kusząco
oblizując usta. Potem rozłożyła nogi i przyciągnęła go ku sobie, opasując
bielącymi w półmroku udami. Opadł w dół, przylgnął do jej warg, opierając
się na wyprostowanych ramionach. Dostrzegł, że też był nagi, a jego
nabrzmiała męskość, sygnalizowała mocne podniecenie.

Pożądanie wystrzeliło w górę. Namiętność zalała półprzytomny umysł. Nie


zwlekał dłużej. Wbił się w nią silnym ruchem bioder. Do samego końca,
bezwzględnie, brutalnie, gwałtownie. Krzyknęła, zaciskając palce na jego
barkach. Widział zamglone spojrzenie niebieskich oczu, słyszał

wyszeptaną prośbę o więcej, o mocniej. Lekko rozepchnął się na boki,


rozgościł w gorącym, mokrym wnętrzu. Później wycofał się i znów
zaatakował. Kolejny krzyk, kolejny ruch jego lędźwi. Leniwe, mokre, pełne
erotycznego oszołomienia

pocałunki. Twarde sutki ocierające się o jego tors… Miał


wrażenie, że nigdy wcześniej nie było mu tak dobrze, tak cudownie. Lecz
kiedy już prawie miał zanurzyć się w ekstazie, nastąpiła brutalna pobudka.

– Kurwaaa! – wysyczał, unosząc głowę i napotykając doskonale znany


widok porannego wzwodu. Tym razem był

więcej niż okazały.

W tym samym momencie Lena przeciągnęła się, otworzyła półprzytomne


oczy i szeroko ziewnęła. Po czym nagle zamarła, ze wzrokiem utkwionym
dokładnie w tym samym punkcie, co Bartek.

– Chyba naprawdę wczoraj ci przeszkodziłam –

odezwała się w końcu z filozoficznym spokojem. Po czym usiadła i


starannie przykryła go kołdrą.

– Zawsze trochę mniej krępujące.

Nie odpowiedział, bo z lekka go zatkało.

– A może by tak… – zaczął.

– Nie.

– Skąd wiesz, co chciałem powiedzieć?

– Wiem – roześmiała się. – Mogę zrobić kawę?

– Możesz. Zamknij za sobą drzwi i daj mi pięć minut.

– Pięć? Tak szybko? – posłała mu przeciągłe spojrzenie, ale w błękitnych


oczach dostrzegł wesołe chochliki.

– Wynocha! – wrzasnął, tracąc opanowanie. Był

wściekły, podniecony i właśnie zaburczało mu w brzuchu.


Energicznie odrzucił kołdrę, a wtedy dziewczyna sama umknęła do
sąsiedniego pomieszczenia.

Przygotowała sobie kawę w malutkiej kuchence. Ogólnie przyczepa


składała się z jednego dużego pomieszczenia, coś na kształt salonu i kuchni
oraz dwóch mniejszych. Jednym była sypialnia, prawie w całości
wypełniona ogromnym łóżkiem.

Drugim maleńka łazienka, chociaż znalazło się w niej miejsce

zarówno na prysznic, jak i całą resztę. W tak zwanym salonie stał stół z
trzema krzesłami, mocno wysłużony fotel i równie zdezelowana kanapa.
Naprzeciwko kanapy obowiązkowo telewizor. Panował też nieporządek, bo
widać właściciel nie przejmował się czymś takim jak sprzątanie. Kurz,
przyszarzałe firanki, walające się papierki, puste butelki i cała masa innych,
niezidentyfikowanych śmieci. Bartek palił i to ostro, bo zapach nikotyny
unosił się wręcz w powietrzu. Nienawidziła papierosów, ale tutaj była
gościem, nieproszonym gościem, więc tylko zacisnęła zęby, aby nie
marudzić.

Pojawił się gospodarz, jak zwykle ponury, w niedopiętych spodniach,


prezentując światu swą muskulaturę.

Po prostu nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Dostrzegła tatuaże,


których wcześniej nie widziała. Jeden mały na piersi, duży, zaczynający się
poniżej linii łopatek na plecach i znikający za paskiem spodni. I jeszcze coś
jakby pszczoła, na szyi po lewej stronie, poniżej ucha. Dwa napisy w
obcym języku, po wewnętrznych stronach przedramion. Sporo, chociaż nie
rzucały się w oczy. Do tego ciemny ślad owłosienia na torsie, schodzący
wąskim paskiem w dół. I niedbale związany kucyk z tyłu głowy. Odkąd
pamiętała, nie cierpiała mężczyzn z długimi włosami, lecz w tym
przypadku nawet to budziło jej zachwyt.

– Przygotowałam ci kawę. Tylko taka była.

– Bo tylko taką lubię. Ile?

– Co ile?
– Ile łyżeczek dałaś?

– Dwie czubate.

– Dobrze! – uniósł brwi w geście zdumienia.

– Sama też lubię mocną – uśmiechnęła się. – Bartek, naprawdę jestem ci


wdzięczna za pomoc. Gdyby nie ty, musiałabym tam wrócić, a tak mogłam
sobie przemyśleć kilka

spraw, przygotować się na konfrontację. Szkoda, że moje auto nawaliło,


wyjazd byłby łatwiejszy.

– Nawaliło?

– Silnik po prostu zgasł. Nie mam pojęcia, co się mogło stać.

– Gdzie je zostawiłaś?

– Prawie pod samym domem.

– Okay, zobaczę, co się da zrobić.

– Potrafisz takie rzeczy?

– Powiedzmy. Przy okazji cię podwiozę. Boisz się?

– Tak – przyznała uczciwie. – Boję się nie tylko rozmowy z narzeczonym,


ale przede wszystkim z własnym ojcem. Kacper jest synem jego wspólnika.
Ja nie nadaję się na spadkobiercę rodzinnego biznesu, ale on jak
najbardziej.

– Biznesu?

– Mój ojciec jest adwokatem – powiedziała, nie wdając się w szczegóły. –


Nie uległam jego woli i nie skończyłam wydziału prawa. Wybrałam
pedagogiką specjalną.
– Wcale się nie dziwię. Masz w sobie dużo spokoju i opanowania. Czyli
układ cud–miód diabli wezmą?

– Coś w tym stylu – westchnęła. – Przewiduję kłopoty, bo ojciec dostanie


szału.

– Nie masz rodzeństwa?

– Mam. Starszą siostrę. Ale ona uciekła pięć lat temu i tylko przysyła do
domu pocztówki z różnych stron świata.

– A matka?

– Mama zawsze staje po stronie taty. – Oparta o blat kuchennego aneksu, w


rozciągniętej koszulce i potarganych włosach, bez grama makijażu, też
wyglądała ślicznie. Kusząco.

W zamyśleniu popijała kawę, pewnie zastanawiając się, jak ciężkie bitwy


przyjdzie jej stoczyć.

– Co przeskrobał Kacperek, że wczoraj byłaś taka

rozwalona? Zastałaś go z kochanką?

– Prawie. Podsłuchałam, jak rozmawiał z nią przez telefon. To wystarczyło,


aby wyzbyć się złudzeń. A kiedy rzuciłam mu prawdę w twarz, uderzył
mnie i oznajmił, że jeśli go zostawię, on mnie zniszczy.

– Wredna menda – mruknął Bartek, gapiąc się zachłannie na zgrabne,


kobiece nogi. – Dobra, zobaczymy co z twoim autkiem, a potem
pojedziemy i zabierzesz swoje rzeczy.

– Serio? – ożywiła się. – Pomożesz mi?

– Jeszcze mu odbije i znów cię uderzy. Nie lubię damskich bokserów. Mój
ojczym bił matkę, więc powiedzmy, że to uraz z dzieciństwa.

– Bił?
– Do czasu, aż nie połamałem mu kilku części ciała i nie wybiłem
przednich zębów. Przekaz był prosty – ma spierdalać, bo następnym razem
wpakuję mu nóż pod żebro.

– Ty?!

– No ja, ja – odparł kwaśno. – A co miałem zrobić?

Pogrozić palcem? Wrócił z paki i zaczął się panoszyć, to pogoniłem gnojka.

– No tak – przyglądała mu się w zamyśleniu. – Moja sukienka już pewnie


wyschła. Przebiorę się i pojedziemy, zgoda?

– Głodny jestem.

– Z produktów spożywczych masz resztkę mąki, dwa naparstki ryżu oraz


zgrzewkę piwa. Może wstąpimy po drodze do piekarni i coś kupimy?

– Dobrze. Łazienka należy do ciebie.

Podczas gdy Lena zniknęła w pomieszczeniu obok, dopił

kawę, wypalił papierosa. Potem wyjął świeżą koszulkę, włożył

buty i wypił klina. Małego, bo w końcu miał prowadzić. Z

szafy wygrzebał dodatkowy kask, a po namyśle także broń,

którą zatknął za pasek spodni. Kiedy narzucił kurtkę, nie było jej widać.

– Jestem gotowa – oznajmiła Lena, pojawiając się na zewnątrz.

– Skoczę tylko umyć zęby.

Skinęła głową, chociaż jej uwagę przykuł stojący z boku przyczepy motor.
Tym mieli jechać? Zanim jednak na dobre zdążyła się zastanowić, wrócił
Bartek, podając jej dżinsową kurtkę, chyba z pięć rozmiarów za dużą.

– Ubierz, dziś jest chłodno. Przynajmniej na razie.


– Tym pojedziemy?

– Tym. A co? Boisz się?

– Nie wiem, nigdy nie jechałam motorem. Piękny –

dodała, gładząc dłonią wymyślnie wymalowany bak.

– Zrywna i szybka. To ona – odparł rozbawiony.

– Nie wiedziałam, że można je różnicować ze względu na płeć?

– Można. Daj, pomogę ci zapiąć.

Ruszył powoli, wiedząc, że dziewczyna może się przestraszyć. Nie rozwijał


też znacznej prędkości, a mimo to czuł, jak kurczowo przylgnęła do jego
pleców. Bez problemu odnalazł ulicę, którą mu podała, a kwadrans później
zatrzymał

się przy stojącym na poboczu samochodzie.

– To twój? – spytał zdumiony, gdy już zgasił silnik.

– Tak.

– Nieźle! – gwizdnął z podziwem. – Ale fura!

– Prezent od ojca – mruknęła. – Ja wybrałabym coś mniejszego i


skromniejszego.

– Nie masz kluczyków – zauważył.

– Nie są potrzebne. – Podeszła i przyłożyła palec do czytnika. – Proszę,


otwarte.

– Spróbuj odpalić. Bo wiesz, to jest samochód, w którym

niewiele można zrobić bez specjalnego sprzętu.


– Trudno – westchnęła, po czym bez większych nadziei zrobiła, o co
poprosił. Rozległ się cichy pomruk silnika, a Marlena spojrzała na Bartka z
zaskoczeniem.

– Los chyba chciał, żebym odkryła krętactwa narzeczonego – powiedziała


zdumiona.

– Los? – zakpił, mrużąc oczy.

– Nie kłamałam, jeśli o to ci chodzi.

Mimo wszystko wyglądał, jakby nie do końca jej wierzył.

– Dobra, jedź przodem. Mam nadzieję, że los tym razem nie spłata nam
kolejnego wrednego psikusa.

Uznawszy, że wyszła na kretynkę, postanowiła zacisnąć zęby i nie


dyskutować z nim. Na szczęście dalej odbyło się bez niespodzianek, bo gdy
tylko podjechała pod dom, wybiegła z niego zaaferowana Wiola.

– Lenka! – krzyknęła, rzucając się jej na szyję. –

Kochana! Całą noc cię szukaliśmy! Zresztą nie tylko my.

Godzinę temu powiadomiliśmy policję, twój ojciec właśnie jedzie. Kacper


odchodził od zmysłów.

– O, tak! Z pewnością – odparła jadowicie Lena. I wtedy za jej plecami


rozległ się ryk silnika motoru.

– Kto to? – Koleżanka otworzyła szeroko oczy, przyglądając się Bartkowi.


Jak zdjął kask, otworzyła też mało inteligentnie usta.

– Znajomy. Pomógł mi.

– Znajomy? O! I samochód! Nie ruszaliśmy, bo miała przyjechać ekipa


śledczych. Zachodziło podejrzenie o porwanie.

– Nikt mnie nie porwał. Przyjechałam po swoje rzeczy. –


Lena odważnie przestąpiła próg domu, od razu natykając się w salonie na
resztę towarzystwa.

– Kochanie! – Kacper miał zmierzwione włosy i czerwone od płaczu oczy.


– Mało brakowało, a bym zwariował! Co się stało?

– Doskonale wiesz, co się stało – powiedziała cicho, zastanawiając się, jak


można tak doskonale kłamać? – To się stało! – odsunęła kosmyk włosów,
pokazując siniak na policzku.

– Uderzył cię?! – Kacper wskazał na Bartka, który pojawił się właśnie w


salonie.

– Czy moglibyście zostawić nas samych? – zwróciła się z prośbą do


znajomych. – Wystarczy pięć minut.

– Dobrze. – Marcin spojrzał na nią zaskoczony, zresztą nie tylko on. Minutę
później Lena stała naprzeciwko narzeczonego, a na oparciu fotela przysiadł
zaciekawiony Bartek.

– Ty też – poprosiła cicho.

– Jesteś pewna?

– Tak.

– No dobrze – wzruszył ramionami i już go nie było.

Wyraz twarzy Kacpra od razu uległ zmianie.

– Pamiętaj, co ci obiecałem.

– Pamiętam, ale się nie boję. Nie jesteś w stanie mi zaszkodzić. Chciałam
zabrać swoje rzeczy.

– Nie ma kurwa takiej możliwości! – warknął. – Marsz do góry i żebym nie


musiał powtarzać! Za pół godziny zjawi się twój ojciec. Co to za burak,
który przyjechał z tobą?
– Znajomy.

– Dziwka! Pewnie pieprzyliście się całą noc.

– Mnie nazywasz dziwką? – wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

– Wielkiego pożytku pewnie z ciebie nie miał. W

porządku, wybaczam, a teraz jazda na górę. Bo jak nie… –

podszedł bliżej, unosząc ramię. Odruchowo się skuliła, ale to wszystko, bo


okazało się, że Bartek czuwał w pobliżu.

Silne uderzenie powaliło Kacpra na podłogę. Lecz przeciwnik nie zamierzał


na tym poprzestać. Brutalnie chwycił

go za kark, po czym dwukrotnie rąbnął jego twarzą o marmurową


posadzkę. Z nosa popłynęła krew, a sam Kacper zaczął przejmująco jęczeć.

– Idź po swoje rzeczy – powiedział ze spokojem Bartek do oniemiałej Leny.


– A ty nie wierzgaj, bo będę musiał

poprawić.

– Co…? – Zwabieni hałasem, w salonie pojawili się pozostali lokatorzy.


Marcin od razu rzucił się w kierunku brata, ale równie gwałtownie
przystanął, patrząc prosto w lufę skierowanej w jego stronę broni.

– Nie radzę – powiedział cicho Bartek. – Marlenka, rusz się. Nie mam
całego dnia na takie zabawy.

– Doobrzeee – wyjąkała. Była przerażona nie tylko sposobem, w jaki


potraktował Kacpra, ale i faktem posiadania przez niego broni.

Wpadła do sypialni jak burza i drżącymi rękoma zaczęła wrzucać do


niewielkiej walizki swoje rzeczy. Nie chodziło o to, że przestraszyła się
Bartka. Była również roztrzęsiona z powodu zachowania Kacpra. Nigdy w
życiu nie spodziewałaby się po nim takiego zachowania. Tylko że…
Marlena zamarła.
To dziwne, ale zerwanie z narzeczonym przestało ją martwić.

Tak po prostu i miała to, szczerze mówiąc gdzieś.

To było niesamowite uczucie, jakby nagle wydostała się na wolność,


zerwała krępujące ją pęta. Roześmiała się cicho.

Jej niespodziewany obrońca miał w tym z pewnością swój udział. I chociaż


nie wiedziała, jak potoczy się znajomość z Bartkiem, to co jednego zyskała
nagle pewność.

Do Kacpra już nie wróci.

Chwyciła kuferek z kosmetykami i niewielką walizeczkę, po czym zeszła


na dół. Pięć osób siedziało na kanapie, a wśród nich zakrwawiony i
pojękujący Kacper, z którego oczu wyzierała prawdziwa nienawiść.
Miejsce w fotelu naprzeciwko zajął Bartek, paląc papierosa i niedbale
bawiąc się bronią.

– Gotowa? – spytał, gdy stanęła obok niego.

– Tak.

– Lenka – odważyła się odezwać Wiola. – Za chwilę przyjedzie twój ojciec.

– Zaczekam na niego przed domem. A tobie – zacisnęła pięść i z


nieoczekiwaną zawziętością pomachała nią przed nosem Kacpra. – Tobie
fiucie należało się znacznie więcej!

Żadnego ślubu nie będzie! Możesz się ożenić z Kristin, ale na pewno nie ze
mną!

Pięć osób wybałuszyło na nią oczy. Szósta, którą był

Bartek, zaczęła się śmiać. Chociaż ani trochę nie przypuszczał, jak wiele
swej odwagi czerpała z ich krótkiej znajomości.

– Chodź kociaku. Jedziemy do mnie na kolejny seks maraton – puścił


żartobliwie oczko do zacietrzewionej dziewczyny. Schował broń i pomógł
jej z walizką, nie zwracając uwagi na potępiające spojrzenie błękitnych
oczu.

– Nie pochwalam przemocy – powiedziała, gdy stali przy jej samochodzie.


– To prawdziwy pistolet? I dlaczego go przede mną schowałeś?

– Bo tylko idiota paraduje z bronią na wierzchu. Wiesz, strzela się


amunicją, nie śmiechem. Czy to nie szanowny tatuś właśnie nadjeżdża?

– Tak.

– Znikam, zgoda?

– Bartek – przytrzymała go, chwytając za koszulkę.

Nagle znów wyglądała na zagubioną i niepewną. – Postaram się, abyś nie


poniósł konsekwencji.

– A! O to chodzi – wzruszył ramionami, odpalając motor.

Potem jeszcze odwrócił się i pocałował ją w policzek. – Nie martw się, nie
pierwszy i nie ostatni raz trafiłbym z kratki.

Szkoda tylko, że w sezonie.

I odjechał, zanim zaszokowana Lena zdołała wykrztusić chociaż słowo.

Kacper dyszał żądzą zemsty.

Ojciec twardo obstawał przy tym, aby się pogodzili.

W końcu spokojna i zrównoważona Marlena nie wytrzymała. To była


erupcja na miarę katastrofy globalnej.
Wykrzyczała im wszystko, wypomniała każdy szczegół. Nie pominęła
nawet detalów pożycia intymnego. A już do prawdziwej furii doprowadziły
ją słowa eks narzeczonego, o tym, jak skończy ten troglodyta.

– Spróbuj! Osobiście będę zeznawać, że się na mnie rzuciłeś z zamiarem


pobicia – odparła z zaciętością. – Nie tato, ani słowa więcej. Przez dwa lata
mnie zwodził, zdradzał i oszukiwał. Powiedzmy, że to – wskazała na
potężny kłąb waty pod nosem Kacpra – jest zadośćuczynieniem.

– Nie możesz składać fałszywych zeznań! – spienił się pan mecenas.

– Więc twoja w tym głowa, abym nie musiała tego robić, bo inaczej trafię
za kratki w towarzystwie Bartka.

– Marleno! Ja cię nie poznaję!

– Śmiem twierdzić, że w ogóle mnie nie znasz – odparła z goryczą. – Nie


wracam do domu. Muszę od wszystkiego odpocząć. Jakby co, dzwoń. –
Cmoknęła zszokowanego rodzica w policzek i już jej nie było. Z nikim
więcej się nie pożegnała, za to, gdy tylko oddaliła się spory kawałek od

domu, wyjęła telefon.

Mogła oczywiście znów wprosić się na nocleg do przyczepy, ale jej odwaga
nagle umarła śmiercią naturalną i Lena poczuła się wszystkim zmęczona.
Co prawda był środek sezonu, lecz w końcu udało się znaleźć wolny pokój i
to z widokiem na samo morze.

Usiadła na niewielkim balkonie i rozmyślała, popijając mrożoną herbatę,


nie tyle nad tym, co ją spotkało, ale nad tym, co mogło ją spotkać.
Postanowiła, że musi odwdzięczyć się Bartkowi za pomoc, chociaż
złośliwy chochlik szeptał, że nie o wdzięczność jej chodziło.

Znów chciała go spotkać.

Tak szczerze, to trafiło ją od pierwszego spojrzenia, nawet jeśli zachowywał


się obcesowo, mierząc ją wzrokiem nieprzyjaźnie i wrogo.
Był nie tyle dziwny, co nieprzewidywalny. Ciekawe czy naprawdę siedział,
a jeśli tak, to za co?

Nagle Marlena zajęczała, wplatając palce we włosy i bez litości je


tarmosząc.

Umięśniony, wytatuowany, z motorem, nieodłącznym papierosem i aurą


tajemniczości. Chyba zgłupiała, żeby zainteresować się kimś, kto wydawał
się postacią z tandetnego romansu. Totalnie jej odbiło! Na dodatek czego
niby oczekiwała po tej znajomości? Miłości aż po grób? Bartka w
garniturze, wracającego z pracy i siadającego po obiedzie z gazetą w
ulubionym fotelu? A może tylko zajebistego seksu?

No w sumie… Wszystkiego po trochu. O mało co, nie udusiła się ze


śmiechu, gdy dotarł do niej sens własnych przemyśleń. Śmiała się jak
głupia, czując płynące z oczu łzy, nie zastanawiając się, czy ktoś mógłby ją
zobaczyć, czy nie.

Pierwszy raz w życiu miała to głęboko w dupie. Tak, dosłownie tam. To też
było niezwykłe, bo nie lubiła przeklinać. Nawet w

myślach.

Co ten facet w sobie miał, że nie mogła wygonić go ze swojej głowy?

Postanowiła, że pójdzie do niego dziś wieczorem i zaprosi na kolację. Tak


po prostu, bo w końcu naprawdę jej pomógł. Zadzwoni też do ojca i dowie
się, jak stoją sprawy.

Naprawdę nie chciała, aby Bartek miał przez nią kłopoty.

Zwłaszcza gdyby Kacper miał z tego powodu poczuć satysfakcję.

Przez cały dzień nie mogła znaleźć sobie miejsca. Raz była pełna nadziei,
podekscytowana, innym razem zaliczała załamanie i wtedy wstydziła się
swej nachalności. Żeby tak nachodzić całkiem obcego mężczyznę! Ale
ostatecznie straceńcza odwaga zwyciężyła i Marlena przez ponad godzinę
krygowała się przed lustrem. Umiejętnie zamaskowała ślad po pięści
Kacpra, spięła włosy, rozpuściła je i na po kilku takich zmianach, w końcu
zdecydowała się, zostawić je opadające falami na plecach. Potem kolejne
dwa kwadranse spędziła na wyborze garderoby.

W końcu podjęła decyzję i krytycznie przyjrzała się swemu odbiciu.

Krótkie, dżinsowe szorty, które doskonale podkreślały zgrabne, opalone


nogi. Koszula w krateczkę z podwiniętymi rękawami, zawiązana w supełek
tuż pod biustem, eksponująca płaski brzuch. Zwykłe białe trampki. To nie
był strój na randkę, ale i takiego nie chciała. Zaszalała jedynie z bielizną,
wkładając pod spód najbardziej seksowny komplecik.

Dyskretny makijaż, rozpuszczone włosy i była gotowa. A kiedy szła ulicą,


szybko przekonała się, że jej starania były słuszne, bo nie było mężczyzny,
który by się za nią nie obejrzał. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że była to
bardziej zasługa błyszczących szczęściem oczu, szerokiego uśmiechu i

sprężystego, wręcz tanecznego kroku. Chociaż czuła się tak, jakby za


chwilę miała unieść na ziemią.

Przed namiotem z automatami odetchnęła, błagając, aby Bartek był w


środku. Albo w przyczepie. Słońca już zaszło i mrugające światełka,
przyprawiły ją o zawrót głowy. Lecz nie zamierzała się poddać. Podeszła do
chłopaka, który najwyraźniej także należał do obsługi, wysokiego, chudego
jak patyk nastolatka. Dopiero gdy znalazła się obok, przekonała się, że nie
był aż tak młody, na jakiego wyglądał.

– Dobry wieczór – uśmiechnęła się nieśmiało. Chłopak zamrugał oczyma,


przyglądając się jej nieufnie. – Ja do Bartka.

Jest?

– Niby tak. Ma imprezę z przyjaciółmi.

– Chciałam mu podziękować za pomoc i zaprosić na kolację – wyjaśniła


cierpliwie, chociaż słowa „z przyjaciółmi”

miały nieprzyjemny wydźwięk.


– No dobrze, wpuszczę cię – powiedział z ociąganiem. –

Chodź.

Z przyczepy dobiegała dudniąca muzyka, a Marlena po raz pierwszy


zwątpiła w swój pomysł. Może lepiej trzeba było kupić butlę markowego
alkoholu i zostawić go pod drzwiami?

Ale wtedy nie miałaby pretekstu, aby się z nim spotkać.

Nie pukała, bo nie widziała w tym większego sensu. Po prostu weszła do


środka.

Wewnątrz panował nieziemski zaduch, dym papierosów gryzł się z innymi


zapachami, które nieprzyjemnie podrażniły nozdrza. Muzyka pulsowała w
rytm bicia serca, a oczy z trudem przyzwyczaiły się do półmroku.

Na kanapie, siedziało dwóch nieznajomych mężczyzn.

Nie wzbudzili jej ciekawości. Jeden był niski i korpulentny, ubrany w


skórzane ciuchy rodem z kiepskiego filmu. Drugi wysoki i muskularny, ale
miał też wyraźnie zaokrąglony

brzuszek i nieprzyjemną fizjonomię, o topornych rysach i zakrzywionym


nosie. Na kolanach tego drugiego siedziała rudowłosa kobieta, ubrana w
kusą, skórzaną spódniczkę, pończochy, lakierowane buty na mega wysokim
obcasie i bluzeczkę, która więcej odsłaniała, niż zasłaniała. W fotelu obok
rozwalił się Bartek, ubrany jedynie w spodnie, z potarganymi włosami,
bosy. Na nagiej skórze perlił się pot, uwypuklając jeszcze muskulaturę
ramion. W prawej ręce trzymał pustą butelkę, w lewej papierosa.

Zamknęła za sobą drzwi i stanęła niezdecydowana. Nie to spodziewała się


zastać. Obcy ludzie speszyli ją, taksujące spojrzenia zmieszały. Dostrzegła
też coś niepokojącego. Na niskim stoliku dawało się dostrzec dwie białe
kreski, pełne jeszcze butelki, dwie popielniczki pełne petów i strzykawkę.

Widok tej ostatniej zmroził ją i przeraził.

Ktoś wszedł, wypychając ją na środek pomieszczenia.


Wtedy Bartek ocknął się i chyba w końcu ją dostrzegł. Nie rozgniewał się,
raczej wyglądał na niesłychanie zadowolonego.

Wsadził papierosa do ust, po czym wyciągnął ramię w kierunku


znieruchomiałej Leny i zacisnąwszy palce na szczupłym nadgarstku,
przyciągnął ją ku sobie, prawie siłą sadzając na kolanach.

– To jest Marlenka – przedstawił ją, uśmiechając się asymetrycznie. – Miło,


że wpadłaś skarbie. Myślałem, że wróciłaś do domu.

– Zostałam. Chciałam – odchrząknęła. – Chciałam cię zaprosić na kolację w


ramach podziękowania.

– Podziękowania? – zmrużył oczy. – Chcesz mi podziękować?

– Co to? – Odrobinę drżącą dłonią wskazała na stół.

– Koka. Mam ochotę na odlotowy seks. Spróbujesz?

– Nie. – Chciała wyrwać się z jego uścisku, ale nie

pozwolił na to. Pustą butelkę rzucił na podłogę, papierosa zagasił na blacie


stołu i przytrzymał wyrywającą się dziewczynę.

– Nie tak prędko Marlenko – mruknął, po czym przylgnął

zachłannymi wargami do jej szyi. I chociaż w pierwszym momencie przez


jej ciało przebiegł dreszcz przyjemności, zaraz potem zrozumiała, że nie
tego pragnie.

– Bartek, nie! Proszę!

– Uhm – wymruczał, podczas gdy jego ręce prześlizgiwały się po


krągłościach kobiecego ciała. – Mamy tu małą imprezkę Marlenko. Inka
miała nas elegancko obsłużyć, ale szczerze mówiąc, wolę ciebie kociaku.

Speszona spojrzała w kierunku drugiej kobiety, która tylko drwiąco się


uśmiechnęła. Dostrzegła też coś jeszcze –
smukłą dłoń, o długich, krwisto czerwonych paznokciach, masującą
wybrzuszenie w spodniach mężczyzny, na którego kolanach siedziała. Lecz
to bynajmniej nie był koniec, a zaledwie początek. Rudowłosa osunęła się
na kolana, a jej partner bez skrępowania rozpiął zamek, wydobywając na
wierzch nabrzmiałego penisa. Potem sięgnął po coś ze stołu i posypał jego
czubek białym proszkiem.

– Ciągnij jebana dziwko! – sapnął, a kobieta posłusznie wykonała


polecenie.

Lena zamarła. Czegoś takiego w życiu się nie spodziewała. A kiedy tamta
wsunęła sobie nabrzmiałą męskość do ust, zawstydzona, błyskawicznie
odwróciła głowę. I wtedy napotkała spojrzenie zielonych, drwiących oczu.

– Panienka nie przywykła do takich rzeczy? – zakpił.

– Ja nie… – Lecz Bartek nie czekał na słowa. Był

spragniony zupełnie czego innego. Stanowczo przylgnął do pełnych,


kształtnych ust, brutalnie wbił się pomiędzy nie językiem, badając i
smakując wilgotnego wnętrza. A ponieważ

wiła się w jego objęciach, próbując się wyswobodzić, jedną rękę zacisnął na
smukłym karku, drugą unieruchomił ją w pasie. Nie obchodziło go, że nie
odpowiedziała na pocałunek, że próbowała się uwolnić. Jego podniecenie
spotęgowały zażyte narkotyki, wypity alkohol i własny brak opanowania,
bo nigdy nie grzeszył powściągliwością w tych sprawach. Poza tym od
pierwszego spotkania miał ochotę spróbować, jak smakuje. Śliczna
dziewczyna z niej była, chociaż taka sztywna i mało rozrywkowa.

Pocałunek pogłębił się, a jego prawa ręka tym razem bezczelnie wsunęła się
pod materiał bluzeczki, docierając do piersi. Aż jęknął, gdy poczuł, jak
idealnie wpasowała się w jego dłoń.

– Bartek, przestań! – To już nie był strach, ale prawdziwe przerażenie.

– Nie! – warknął. – W końcu po to tu przyszłaś!


– Nieprawda!

– Mam w dupie twoje zaproszenie na kolację.

Odwdzięczysz się inaczej.

W końcu udało jej się chwycić jego włosy i siłą odciągnąć głowę. Nie była
delikatna i chyba poczuł ból, bo oczy mu pociemniały, pojawiła się w nich
prawdziwa furia.

Bez problemu się wyswobodził, po czym posadził protestującą Lenę tak, że


oparła się plecami o jego tors.

– Zobacz, jak Ince sprawnie idzie – wyszeptał do czerwonego uszka,


podczas gdy dziewczyna wciąż próbowała się oswobodzić. Niestety,
znalazła się w jeszcze gorszym położeniu, bo mężczyzna objął ją
ramieniem, prawie całkowicie ograniczając swobodę ruchów. Za to druga
jego dłoń bezczelnie wkradła się pomiędzy kurczowo zaciśnięte uda. A
przed sobą miała obleśny widok obcego faceta zabawiającego się swoim
fiutem i drugiego, którego właśnie z

głośnym jękiem dosiadła kochanka. Nie krępowała się obecnością osób


trzecich. Zaczęła energicznie go ujeżdżać, a wtedy ostatni z mężczyzn,
który wszedł do przyczepy i wpakował jej swojego kutasa w usta.

– Oni tak zawsze – wymruczał najwyraźniej rozbawiony Bartek. – Ja


niekoniecznie lubię pod publikę, Pójdziemy do sypialni Lenko.

– Nigdzie z tobą nie pójdę. – Pochyliła głowę, próbując go ugryźć. Ale


właśnie wtedy poczuła zwinne palce, które dotarły do jej wnętrza.
Naprężyła ciało, przeciągle jęcząc. Nie tego się po sobie spodziewała. On
chyba również, bo błyskawicznie wgryzł się w wygiętą szyję, a jego
pieszczoty były coraz ostrzejsze, coraz brutalniejsze.

I nagle do Marleny dotarło, w jak kiepskiej sytuacji się znalazła. Bartek nie
żartował, nie droczył się, bo to nie było w jego stylu. Był podniecony,
podjarany na maksa, nastawiony na realizację własnych celów i
zaspokojenia pragnień. Był też przekonany, że ona również chce tego
samego, czyli seksu. A może w ogóle nie obchodziło go jej zdanie?

Dudniąca muzyka nagle umilkła i teraz dało się tylko słyszeć dwa ciała
uderzające o siebie, sapanie i dyszenie.

– Bartek! – wyjęczała, podczas gdy on usiłował

sforsować przeszkodę w postaci dżinsowych szortów.

– Uparta kocica z ciebie. – Czubek języka przesunął się po linii żuchwy,


dotarł do wnętrza ucha i bezczelnie się tam wślizgnął, zostawiając mokry
ślad na skórze. – Musisz się rozluźnić – postanowił, odrywając od niej
wargi.

– Kamil! Coś specjalnego dla pani!

– Nie chcę!

– Chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. No czego ryczysz głupia? – syknął
z wściekłością, widząc łzy spływające po policzkach. – Ten twój fagas miał
rację. Sztywna jesteś,

jakby ci kołek w dupę wsadzili. Trzeba go wyjąć i zastąpić czymś innym –


roześmiał się, jakby opowiedział właśnie znakomity dowcip.

– Podrasowany. – Kolega podał mu świeżego skręta. –

Nie dawaj jej za dużo, bo jeszcze nam odjedzie.

Lena stanowczo zacisnęła usta. Nie, nigdy w życiu!

Zresztą, od przedwczoraj czuła się jak bohaterka złego koszmaru. Najpierw


Kacper, teraz Bartek. Po pierwszym nie spodziewała się oszustwa, po
drugim takiego wulgarnego, obleśnego zachowania. Została, bo marzyła,
aby poznać go bliżej, a trafiła prosto do piekła. Był zbyt silny, aby mogła
mu się wyrwać, musiała więc użyć fortelu. Tylko jakiego u licha?
Bartek zapalił, zaciągnął się i już sądziła, że odpuści, gdy nagle pochylił się
i przylgnął wargami do jej ust. Nie była przygotowana na taki atak, więc
bez problemu wtłoczył do jej płuc cały haust, który przed chwilą
zaczerpnął. A potem ją puścił.

Rozkaszlała się gwałtownie, próbując wyrzucić z siebie to świństwo, lecz


on powtórzył całą operację.

– Zwar...io...wa...łeś? – wyjąkała, gdy w końcu udało jej się zaczerpnąć


świeży oddech. O ile w panującym zaduchu można było o czymś takim
mówić.

Nie odpowiedział, ale ona nie dała się zaskoczyć po raz trzeci. Wtedy
wrednie ścisnął jej nos i czekał. Niezbyt długo, a Lena znów się
rozkaszlała.

– Masz! – kumpel trącił go szklanką. – Lemoniada do picia, bo ci się suka


zadusi.

– Żadna suka! – warknął Bartek. – Jeszcze jedno takie słowo, a cię


wypierdolę, zrozumiałeś?

– Dobra, dobra, bez nerwa.

Z ulgą przyjęła napój, a z jeszcze większą ulgą stwierdziła fakt, że nie był
to alkohol. Wypiła wszystko

duszkiem, odetchnęła i odłożyła szklankę.

– Bartek…

– Co? – burknął, przyglądając się jej z namysłem.

– Puścisz mnie? Proszę!

– Chciałaś się odwdzięczyć, masz okazję.

– Ale nie tak!


– Dobra, to chociaż mi obciągniesz.

– Nie! – Tym razem reakcja była natychmiastowa i mężczyzna obserwował


ją z jeszcze większym zastanowieniem.

– Nie? Robiłaś to kiedyś? Czy tylko trzymaliście się z narzeczonym za


rączki, słuchając śpiewu ptaszków? Nic dziwnego, że biedak znalazł sobie
zastępstwo.

– Świnia! – Chciała go uderzyć, ale sprawnie zablokował

cios.

– Nie radzę – oświadczył chłodno. – Nie puszczam takich rzeczy płazem,


chociaż jak wiesz, bardzo nie lubię bić kobiet.

Nie odpowiedziała. Patrzyła na niego z dziwnym smutkiem, tak bardzo


rozczarowana i zawiedziona. Nieśmiała nadzieja rozwiała się w zaledwie
kilka minut, a mężczyzna, o którym marzyła przez cały dzień, okazał się nic
niewartym gnojkiem. Może nie takim jak Kacper, ale niewiele mu
brakowało.

Starała się nie zwracać uwagi na szczytującą obok kobietę, chociaż jej
przeciągły krzyk wywołał na policzkach Leny silny rumieniec. Do ust
napłynęła żółć, a w gardle dławiła gorycz.

– Zabierz mnie stąd – poprosiła cicho.

Wykrzywił pogardliwie usta, lecz o dziwo, posłuchał.

Wstał, unosząc ją w górę, ale nie wyszli z przyczepy.

Skierował się do sypialni, po czym zamknął drzwi i rzucił ją na

łóżko. A kiedy chciała się z niego zerwać, nie pozwolił na to.

Przycisnął ją do miękkiego materaca własnym ciałem, unieruchomił nad


głową ręce i patrzył z góry, lekko pogardliwie, z uśmiechem błąkającym się
po kształtnych wargach. Lecz ona nie wyrywała się, nie rzucała.
Wpatrywała się w jego oczy ze smutkiem, dziwnie przygaszonym
spojrzeniem.

Stanowczo nie spodobało mu się to. Chociaż wyglądała tak ślicznie, że nie
mógł oderwać od niej wzroku. Kobieco, kusząco, podniecająco. W końcu
westchnął i puścił jej nadgarstki, chociaż nie zmienił pozycji. Pochylił się
jeszcze bardziej, zaciągając cudownym zapachem jej skóry.

– Lenuś – wymruczał do jej ucha, przesuwając dłońmi po smukłym ciele. –


Nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie ochotę.

– Ale ja tak nie chcę.

– Nie mogłabyś chociaż raz się wyluzować i pójść na żywioł?

– Nie, bo… – zagryzła usta. Patrzyła teraz prosto w jego oczy, czuła ciepły,
przesycony zapachem alkoholu oddech. –

Chciałabym czegoś więcej.

– Ode mnie? – zdziwił się.

– Od ciebie – odparła odważnie. – Nie chcę być jak ona –

wskazała na zamknięte drzwi, podczas gdy Bartek przyglądał

jej się z coraz większym żarem w zielonych oczach. Leżała na łóżku, on


pochylał się nad nią i do zamroczonego koką oraz wódką umysłu powoli
wkradało się dziwne pragnienie.

Może on też powinien w końcu chcieć czegoś więcej?

Uniosła ramiona, kładąc dłonie na jego muskularnych barkach. Przesunęła


nimi po napiętych mięśniach, zebrała kropelki potu. Potem smukłe palce
dotarły do pokrytych zarostem policzków, dotknęły spierzchniętych ust, a
stamtąd powędrowały w górę, by wpleść się w jego włosy. Sam ten

dotyk spotęgował podniecenie, stawiając go niemal na krawędzi orgazmu.


Tym bardziej że nabrzmiała, naprężona męskość już od dłuższego czasu
błagała o uwolnienie.

– To będzie trudne kociaku – wychrypiał, podczas gdy jego ręka przesunęła


się po zgrabnym kobiecym ciele, aby na końcu zacisnąć się na nagim udzie.
– Cholernie trudne.

– Przesadziłeś z używkami?

– Nie. To akurat wyłącznie twoja wina – uśmiechnął się krzywo, jeszcze


bardziej pochylając i niemal dotykając kuszących warg.

– Moja? – Jakby zupełnie nieświadomie zarzuciła nogę na jego biodro,


potem drugą, a on odruchowo wpasował się pomiędzy kobiece uda. I
wyrwał z ust Leny gardłowy jęk.

Poczuła go. Poczuła jego podniecenie, jego gotowość, jego twardość.

– Wiem – wyszeptał, a potem zaczął lekko się poruszać, ocierając o jej


wnętrze. Najpierw zamknął oczy, jakby chciał

się rozsmakować w tym, co robił, później uchylił powieki i wpatrywał się w


zarumienioną twarz dziewczyny. Źrenice miała maksymalnie powiększone,
wargi rozchylone, czerwień na policzkach i szyi. Wyglądała cudownie.
Chyba to, co jej podał, zaczynało działać, bo już nie wyrywała się, nie
mówiła nic o tym, że powinni przerwać.

Lekko się uniósł i ręką sięgnął do rozporka. Pod spodem nie miał bielizny,
więc ostrożnie rozsunął zamek, wykrzywiając się, bo w końcu poczuł
niewielką ulgę. Później chwycił jedną z drobnych dłoni i położył ją na
twardym penisie.

– Bartek! – Aż zachłysnęła się powietrzem.

– Pieść mnie – rozkazał.

Zamarła w bezruchu, jakby nie mogła zdecydować się, co powinna zrobić.


W końcu chyba ciekawość zwyciężyła, bo
poczuł, jak ostrożnie obejmuje go palcami, jak przesuwa nimi po całej
długości.

– Och! – Nie ona pierwsza tak reagowała. Doskonale zdawał sobie sprawę,
co było powodem.

– Mocniej Marlenko – wydyszał, prężąc się i napinając mięśnie.

I znów ją pocałował. Tym razem wgryzł się w jej usta ze zmysłową siłą, bez
przeszkód wtargnął do wnętrza, smakując i delektując się tym smakiem.
Nie wiadomo, w którym momencie dotarło do niego, że dziewczyna
zaczyna nietypowo się zachowywać. Jakby traciła świadomość.

– Co do kurwy nędzy? – warknął, po czym lekko klepnął

ją w policzek. – Lenka! Halo!

– Dziwnie się czuję – odparła nieco bełkotliwie. Ramiona rozrzuciła na


boki, patrząc na niego mocno mętnym spojrzeniem. – Takie to… Bartek…
Ja…

I odpłynęła.

Za to on zamarł w bezruchu, zastanawiając się, co ma zrobić. Oczywiście


mógł skończyć sam, po prostu korzystając z jej ciała, ale to nawet dla niego
było świństwo w kategorii tych niedopuszczalnych. Był bydlakiem, lecz nie
do tego stopnia. Dlatego klnąc na czym świat stoi, podniósł się i nie
zapinając spodni, pomaszerował do kuchni po wodę. Miał

nadzieję, że uda mu się ocucić dziewczynę. Poczuł też niepokój, chociaż ta


odrobina zioła nie powinna jej przecież zaszkodzić.

Towarzystwo właśnie się relaksowało, wciągając kolejne kreski.

– I jak ta twoja dziewuszka? – spytał Karol.

– Nijak – warknął Bartek. – Coś ty tam dodał, bo padła mi przy grze


wstępnej.
– Co zawsze. Ale w soczku był bonus – zarechotał

kumpel.

– Bonus?

– No. Teraz możesz korzystać.

– Dziś nie, ale jutro tak ci przywalę, że będziesz liczył

zęby, jebany debilu! – Bartek już wiedział, co rozłożyło jego kociaka.


Wiedział też, że z seksu nici, przynajmniej tej nocy i z tą dziewczyną. –
Dobra, Inka, bierz się do roboty.

– To ja może skorzystam… – Karol podniósł się z fotela, zachłannie


wpatrując się w drzwi sypialni. Niestety, nawet nie zdążył skończyć zdania,
gdy potężny cios rzucił go na jedną ze ścian.

– Żebyś mi kurwa nawet nie próbował, bo zajebię jak psa! Dotarło?

Wściekły był nieziemsko, wściekle podniecony i wściekle zawiedziony.

Miał taką okazję na zarąbisty seks, a musiał zadowolić się byle czym. Bo
Inka, chociaż obciągała po mistrzowsku, to jednak była tylko substytutem.
Niczym więcej.

Z furią rzucił pustą butelką o ścianę, po czym odwrócił

się na pięcie. Wszedł do sypialni, zamknął drzwi, a po chwili namysłu użył


nieco przykurzonego klucza. Nie dlatego, że się bał. Nie o siebie. Klnąc na
czym świat stoi, przykrył śpiącą Marlenę kocem, po czym sam ciężko
zwalił się obok. Leżał na plecach, z dłońmi pod głową i wzrokiem
utkwionym w sufit.

Chęć na zabawę mu minęła i to chyba bezpowrotnie, chociaż wciąż był


kurewsko podniecony. Miał ochotę na kolejną kreskę, na palący przełyk
alkohol, ale nie ruszył się z miejsca.

Był odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo. Dobrze znał


Karola i wiedział, czego może się spodziewać po tym debilu.

Lepiej, żeby był w stanie skopać mu dupę, jak zacznie kombinować.

Z westchnieniem zamknął oczy.

Czekała go bardzo długa, ciężka noc.

Bez zastanowienia wylał na głowę całe wiadro zimnej wody. Posapał


chwilę, później otarł twarz dłonią i spojrzał w stronę przyczepy.

Co on do cholery wczoraj odpierdolił?

Ponuro zadumany wszedł do środka. Dostrzegł leżącego na podłodze


kumpla, który pogrążony był w pijackim śnie.

Potem Inkę, skuloną, drzemiącą na fotelu, z włosami posklejanymi spermą.


Na samym końcu wszedł do sypialni i usiadłszy na skraju łóżka, ponuro
wpatrywał się w śpiącą Lenę.

To się kurwa popisał!

Odgarnął włosy ze szczupłego policzka i momentalnie wstrzymał oddech.


Siniak był świeży, rozlewając się barwną plamą po całej połowie twarzy.

Pamiętał, jak ją całował, pamiętał smak jej ust, kształt ciała, ale tego nie
pamiętał.

Uderzył ją?!

– Ja pierdolę! – przetarł twarz dłońmi. – Mam nadzieję, że nie, bo sam


przywalę głupim łbem o mur.

Przyjrzał się uważnie kobiecej sylwetce. Miała na sobie krótkie spodenki,


rozpięte, ale to wszystko. Pogniecioną bluzeczkę, podciągniętą w górę,
odsłaniającą płaski, jędrny brzuch. Włosy potargane, na twarzy ślady łez i
jego pięści.

Czyli chyba tylko to, bo inaczej byłaby naga.

Odetchnął, czując znikomą ulgę. Potem złość.

Po cholerę tu przylazła? Pomógł jej, nie oczekując niczego w zamian.


Powinna była wrócić do domu, ale nie, jej się zachciało towarzyskiej
wizyty. Zaraz, chyba coś mówiła o kolacji. Taaa, kolacja.

Wyszedł do kuchni i po namyśle przygotował dwa kubki kawy. Gorzkiej,


czarnej, parzonej po turecku, bo tak lubił.

Kiedy ostrożnie uniósł naczynie w górę, za plecami dało się słyszeć ciche
skrzypienie.

– Nie uciekaj. Zrobiłem kawę.

Odwrócił się, patrząc na wyraźnie zmieszaną dziewczynę. Zresztą, nie tylko


to, bo z błękitnych oczu wyzierał łęk. Powoli rozejrzała się dookoła z
obrzydzeniem.

Puste butelki, pety, zużyte prezerwatywy. Zagryzła dolną wargę, czując, jak
zbiera jej się na płacz. A ona głupia wyobrażała sobie… Nie, koniec z tym.
Żadnej kolacji, żadnego kolejnego spotkania. O mały włos uniknęła gwałtu,
chociaż tak zupełnie bez szwanku z tego nie wyszła.

– Chodź, wypijemy, dojdziesz do siebie i będziesz mogła wrócić.


Wyjdziemy na zewnątrz, bo śmierdzi tu, jakby ktoś podłożył trupa –
wykrzywił się, po czym chwycił oba naczynia i spojrzał na niezdecydowaną
Lenę.

– Dobrze – skinęła głową i poszła za nim. Za przyczepą, w cieniu nędznego


drzewka, stały dwa plastikowe krzesła i skrzynka, robiąca za wytworny
stolik.

– Siadaj – wskazał jedno z nich, a sam zajął drugie. – Po cholerę wczoraj


przylazłaś?
– Nieważne.

– Ważne. Ja cię uderzyłem? Bo przyznam, że nie pamiętam.

– Nie, to akurat dzieło przypadku, bo źle wyliczyłam odległość, gdy po


przebudzeniu szłam do toalety – odparła z goryczą. – Zazdroszczę ci, bo ja
niestety wszystko pamiętam i to nie są dobre wspomnienia. Przynajmniej
do momentu, jak straciłam przytomność. Co mi daliście?

– Ten kretyn zrobił ci lemoniadę z pigułką gwałtu –

mruknął Bartek. – Nie po mojej myśli, od razu dodam, bo

takich numerów nie praktykuję. Nie muszę. Na pewno nie ja cię


uderzyłem?

– Gdybyś to zrobił, w ogóle bym z tobą nie rozmawiała.

Zresztą – wzruszyła ramionami – i tak nie powinnam.

– Trzeba było darować sobie kolację i przysłać czekoladki albo pół litra.

– Tylko tyle ci wystarczy od życia? – spytała z goryczą. –

Pół litra?

– Ewentualnie czekoladki – odchylił się do tyłu, pocierając czoło kciukiem.


– Lubię słodycze.

– Dobrze, przyślę coś pocztą – odparła obojętnie.

– Ależ ty jesteś obrażalska.

– Obrażalska? – Po raz pierwszy w jego towarzystwie pozwoliła sobie na


wybuch gniewu. Wstała i chwyciwszy leżący obok ręcznik, z całej siły
smagnęła go nim na odlew. –

Ty gnoju! Chciałeś mnie nafaszerować prochami i zaliczyć wbrew mojej


woli! To się nazywa gwałt, hipokryto! –
Kolejnego ciosu uniknął, odbierając jej broń i przyciągając ku sobie. Co
dziwne, wcale nie był zły, ale rozbawiony.

– No kociaku, umiesz pokazać pazurki. Dobra, wczoraj przesadziłem –


szeroko się uśmiechnął, podczas gdy wzburzona Lena tylko sapała ze
złości. – Była okazja do imprezowania, bo kumpel zjawił się ze świetnym
towarem.

Trochę popłynąłem, ale pamiętam dwie rzeczy. Smak twoich ust i dotyk
twojej ślicznej rączki na moim kutasie.

– Zmusiłeś mnie do tego.

– Może tak, ale kontynuowałaś już samodzielnie.

– Przez chwilkę – znów poczerwieniała. – Zaskoczyłeś mnie.

– Aha, zaskoczyłem. – Wstał, po czym bez uprzedzenia ucałował


rozogniony policzek. – Oj Lenka, Lenka, co ja z tobą mam. Spać przez
ciebie nie mogę dziewczyno, a jak już zasnę,

to budzę się ze sterczącym kutasem, podjarany na maksa, bo śni mi się


gorący seks bez zahamowań.

– Ze mną? – Aż otwarła buzię ze zdumienia.

– Pewnie, że z tobą. To cię dziwi?

– Co zrobiłeś, jak zasnęłam? – spytała, wpatrując się w niego z uwagą.

– Inka się mną zajęła i… Za co? – jęknął, bo Marlena z całej siły przyłożyła
mu zaciśniętą pięścią w twarz. –

Zwariowałaś? – wydarł się.

Ale ona tylko odwróciła się na pięcie. Była tak wściekła, że chyba po raz
pierwszy w życiu nie potrafiła nad tą wściekłością zapanować. Bartek i jego
głupie zagrywki doprowadzały ją do furii. Nie może przez nią spać? Ale
seks uprawiał z inną, pewnie dlatego, że była pod ręką. Podły drań!
Wredny sukinsyn!

Z przyczepy zabrała tylko swój plecaczek, po czym dumnie zadzierając


podbródek i starając się nie zwracać uwagi na ponurego Bartka, skierowała
się ku wyjściu przez namiot z automatami. Nie zatrzymał jej, co dodatkowo
ją wkurzyło.

Do hotelu dotarła w niecałe dziesięć minut. Po długiej kąpieli, smacznym


śniadaniu, poczuła się znacznie lepiej, chociaż nadal była rozgniewana. Z
premedytacją postanowiła wysłać mu te czekoladki. Już chciała wyjść do
sklepu, gdy nagle wpadła na dużo lepszy pomysł.

Trzy godziny później zadowolona z siebie Lena wróciła z pobliskiego


Koszalina. Kupiła, co chciała i na dodatek wysłała to kurierem, płacąc za
usługę ekstra dostarczenia jeszcze dziś pod wskazany adres. Co prawda
pierwszą wizytę w sexshopie przypłaciła sporym stremowaniem, ale upór
był silniejszy od wstydu.

Potem przebrała się w strój kąpielowy i po prostu poszła na plażę. Nie


zamierzała wyjeżdżać, bo była pewna, że Bartek

ją znajdzie. Ciekawe, będzie rozbawiony czy rozgniewany, gdy otrzyma od


niej prezent? Coś w głębi pisnęło, że może nie powinna go wkurzać, ale
Lena bez problemu zdusiła ten pisk.

Przez cały związek z Kacprem robiła wszystko, aby go nie urazić, aby był z
niej zadowolony, nawet w łóżku godziła się na niektóre eksperymenty. I co?
Gówno! Poza tym miała niejasne wrażenie, że w przypadku Bartka może
pozwolić sobie na wiele, na dużo więcej niż w poprzednim związku. To
dziwne, bo przekonała się już, że był niebezpiecznym mężczyzną. Nie
traktował jej jak księżniczki, a wręcz przeciwnie. Lecz w jego oczach
dostrzegała coś, co sprawiało, że nie wierzyła, iż mógłby ją skrzywdzić.

Był szczery, a ona umiała docenić tę szczerość, chociaż czasami


doprowadzał ją tym do szału. Jak dziś rano, gdy go uderzyła.

Na plaży jak zwykle w sezonie panował dziki tłok.


Zdecydowała się więc na spacer w kierunku Gąsek i kwadrans później
odetchnęła. Ludzki pęd do zgromadzeń zdumiewał.

Czy to naprawdę takie trudne odejść kawałek dalej, a nie rozbijać się
pomiędzy całą gromadą hałaśliwych plażowiczów?

Rozłożyła koc i odgrodziła się parawanem, bo chociaż nie było wiatru, to


lubiła odrobinę intymności. Zdjęła sukienkę, a z torby wyjęła olejek do
opalania. Cerę miała dość wrażliwą, wolała nie ryzykować pobytu na
słońcu bez odpowiedniego zabezpieczenia. Kilka razu o tym zapomniała i
dobrze wiedziała, co to ból poparzonej skóry. Ale o ile nogi czy ramiona nie
nastręczyły trudności, to plecy, chyba najszybciej opalająca się część ciała,
już tak.

Właśnie próbowała dokonać karkołomnego wyczynu, gdy męska dłoń


stanowczym gestem wyjęła jej olejek z ręki.

– Pomogę. – Obok stał Bartek i uśmiechał się kpiąco, patrząc na uprawianą


przez nią akrobatykę.

– Co tu robisz? – spytała słabym głosem.

– Miejsce publiczne, każdy ma prawo tu być.

– Obok mnie?

– Nawet obok ciebie – wyszczerzył zęby. Miał na sobie jedynie krótkie


spodenki i okulary przeciwsłoneczne. Dopiero teraz dostrzegła, że na
nogach też ma tatuaże i to znacznie bardziej agresywne niż te wyżej. Plecak
rzucił na piasek, tuż obok jej torby, wyraźnie oznajmiając tym chęć
przyłączenia się.

– Odwróć się – nakazał, a ona posłuchała. I pomimo upału zadrżała, gdy


poczuła jego dotyk na plecach.

Nie spieszył się. Każdy ruch był wolny, obliczony na czerpaną z dotyku
przyjemność. To była pieszczota silnej dłoni, a kiedy pochylił się nad jej
ramieniem, to również pieszczota przesyconego pożądaniem oddechu.
Odrobina białego kremu, okrężny ruch, delikatne muśnięcie. Żar bijący nie
z nieba, ale od męskiego ciała. I wspomnienie ubiegłej nocy, gdy leżała na
łóżku, a on pomiędzy jej udami, gdy zaciskała palce wokół

nabrzmiałej męskości. Wspomnienie pocałunku, tak wyraziste, jak teraz, bo


i teraz ją pocałował. Wciąż muskał wrażliwą na dotyk jego palców skórę
pomiędzy łopatkami i całował, chociaż wcale nie chciała mu na pocałunek
pozwolić.

Coraz bardziej ją fascynował. Coraz mocniej go pragnęła.

Ale mówiła prawdę. Nie na chwilę, lecz na dłużej.

Może nawet na całą wieczność?

– Teraz ty mnie – wychrypiał, odrywając się od jej ust.

Usiadł na kocu, ona uklękła. Wycisnęła odrobinę kremu, podzieliła go na


obie dłonie, a później z fascynacją dotknęła jego ciała. Wodziła nim po
szerokich ramionach, napiętych mięśniach. Obrysowała kontur tatuażu.
Potem delikatnie zacisnęła palce wokół jego szyi i z uśmiechem zjechała w
dół,

dotykając twardego torsu. Wtedy lekko odchylił się do tyłu i oparłszy o nią,
zamknął oczy.

Na plażę przygnała go nadzieja, że ją spotka. Bo niby gdzie mogła pójść?


Miał szczęście i w wielobarwnym tłumie od razu dostrzegł smukłą
sylwetkę. Widział, jak szła brzegiem morza, jak się zatrzymała. I podążał
tuż za nią, mając nadzieję na coś, czego i bał się, i nie potrafił opisać
słowami.

– Dlaczego zostałaś? – spytał w końcu.

– Śledziłeś mnie? – odpowiedziała pytaniem.

– Tak. Śledziłem.

– Szczerość za szczerość. Miałam ochotę, to zostałam.


– Ochotę? Na mnie też masz ochotę? – otworzył oczy, wbijając spojrzenie
w zarumienioną twarz Marleny. – Ba ja na ciebie tak.

– Jeszcze mnie nie przeprosiłeś.

– Za co? – W zielonych oczach pokazało się zaskoczenie.

– Przecież nic nie zrobiłem.

– Nie? – Przestała go dotykać. Osunęła się, siadając po turecku i sięgając po


torbę. Wyjęła z niej butelkę wody. – W

takim razie nie mamy o czym rozmawiać – zakończyła chłodno.

– Uparciuch – mruknął. – Dobrze, przesadziłem. Jak padłaś, dorwałem


kumpla, który mi wyjaśnił, co zrobił. Miałem mu dziś porachować za to
kości, ale źle wyglądał, więc nie chciałem go dojeżdżać. Później wróciłem,
zamknąłem drzwi od środka i zasnąłem.

– Mam w to uwierzyć?

– Wierz, w co chcesz. Miałem ochotę na ostre ruchanie, na prochy i wódkę,


a musiałem pilnować, żeby któryś z tych debilów się do ciebie nie dobrał –
podsumował z kwaśną miną.

– I tyle kurwa z imprezy.

– Za dużo przeklinasz.

– Oszaleję – wymamrotał, padając na wznak.

– Zejdź! To mój koc!

Uniósł lekko głowę i spojrzał na nią kpiąco.

– Możesz położyć się na mnie.

– Bartek! Nie bądź dziecinny.


– Dlaczego? Parawan nas zasłoni.

Był rozbawiony i bezczelny, bo faktycznie w całości zajął i tak już wąski


kawałek materiału. Lena westchnęła i postanowiła poruszyć inny, nurtujący
ją problem.

– Naprawdę byłeś w więzieniu?

– Niestety, to nie była wizyta towarzyska.

– Za co tam trafiłeś?

– Przecież nie za niewinność – zadrwił. Dłonie założył za głowę, na nos


zsunął okulary przeciwsłoneczne i chociaż nie widziała teraz jego oczu, to
dałaby głowę, że patrzył prosto na nią.

– Czy to aż taka tajemnica?

– Co mi za to dasz?

– Ja? – zamarła zaskoczona, aby sekundę później szeroko się uśmiechnąć. –


Kupiłam ci prezent zamiast czekoladek.

Przyjdzie kurierem.

– Tak? – Zdjął okulary, jakby nagle zaczęły mu przeszkadzać. Po czym


usiadł i gestem poprosił o butelkę z wodą.

– To nie do końca tak jak myślisz – zaczął, chociaż dało się dostrzec, że
niechętnie i z oporami. – Na początku pracowałem w policji.

– Serio? – Bardziej nie mógł jej zaskoczyć.

– Serio. Marzyła mi się kariera rodzimego Rambo.

Zacząłem od wojska, potem trafiłem do brygady antyterrorystycznej. I sam


nie wiem, kiedy zdecydowałem, że lepiej będzie mi po przeciwnej stronie.
Rzuciłem to w diabły i
zająłem się czymś innym.

– Czymś, za co siedziałeś – dodała domyślnie.

– Powiedzmy, że półświatek szybko mnie wypatrzył i z robotą nie było


problemu. Dokoptowali mnie do specjalnej grupy, ludzie do odpałek,
ciężkich pobić, porwań i napadów.

Potem ktoś sypnął, całą grupę łącznie z szefem zwinęły psy, ale mnie się
upiekło, bo dostałem wyrok tylko za wymuszenie rozbójnicze. Wyszedłem
dwa lata temu i tutaj, nad morzem, natknąłem się na starszego mężczyznę
prowadzącego biznes z automatami. Zacząłem mu pomagać, a kiedy zmarł,
okazało się, że wszystko zostawił mnie. Fucha dobra jak każda inna –

wzruszył ramionami, podczas gdy oszołomiona Lena milczała.

– Byłeś… gangsterem? – wydusiła w końcu z siebie.

Ładny obiekt uwielbienia sobie znalazła, nie ma co!

Bartek nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko.

– A wyglądam na dobrze ułożonego korpoludka? –

zakpił. – Całkiem przyjemne życie, sporo ciekawych znajomości. Czasem


zimą biorę zlecenia, jak nie mam nic ciekawszego do roboty. Kto raz
wdepnął w to bagno kociaku, tak szybko z niego się nie wydostanie. Nie
wiem, co sobie roisz w tej ślicznej główce, ale to nie ze mną. Chyba że
czysty seks, tutaj oferuję szeroki wachlarz usług.

– Ile ty masz lat? – spytała, zanim zdążyła pomyśleć.

– Trzydzieści cztery.

– I nie żal ci życia na coś tak – zastanowiła się –

pozbawionego sensu? Byle jakiego?

– Ja ci nie wypominam byle jakości twojego byłego związku.


– Dopóki nie odkryłam jego kłamstw, był cudowny.

– Czyżby? – Jego głos był cierpki, pełen goryczy.

– Kłamstwa często są cudowne, nawet jeśli dostarczają złudnego szczęścia


– dodała, z uwagą obserwując twarz

Bartka, po której przebiegł nagły skurcz.

– Więc nie są cudowne – wstał i wyciągnął dłoń, którą bez sprzeciwu


chwyciła, a potem silnym ruchem podniósł ją w górę. – Chodź, wykapiemy
się.

– Kiepsko pływam.

– Morze jest jak talerz zupy. Poza tym przy mnie nie utoniesz. Chyba że –
pochylił się i resztę wyszeptał do ucha. –

Chyba że w sokach z własnej cipki.

– Bartek! – spojrzała z oburzeniem w zielone oczy. – To było obleśne.

– Niby co?

– Twoje słowa.

– Jakie słowa. Konkretnie proszę!

– Wiesz jakie.

– Nie wiem. Musisz mi powiedzieć – roześmiał się, a potem chwycił ją na


ręce i skierował się ku morzu. – Na dalej Marlenko, mów!

– Bydlę – odparła z urazą, opasując ramionami jego szyję. Materiałów do


przemyśleń miała aż nadto, ale teraz pragnęła jedynie czerpać przyjemność
z każdej minuty spędzonej w jego towarzystwie. Pomimo tego, co właśnie
usłyszała, czego doświadczyła, miała ochotę na więcej i więcej.

Więcej pocałunków, więcej intymności, więcej dotyku jego dłoni.


– Nie tak głęboko – upomniała go.

– Jakie głęboko? Woda sięga zaledwie pasa.

– Wystarczy. Postaw mnie.

– Jeszcze kawałek kociaku – mruknął. – Raz, że będziemy daleko od


wszystkich, dwa, że woda ukryje to, co mam zamiar zrobić.

– Ani mi się waż!

– Poważę się, poważę – zapewnił ją skwapliwie, po czym

postawił. Woda lekko falowała i co dziwne, była niespotykanie ciepła. Jemu


sięgała zaledwie do pasa, jej trochę wyżej.

– Ależ spokój – zachwyciła się Lena.

– Uhm – potaknął, przytulając się do szczupłych, kobiecych pleców. Objął


ją w pasie, podbródek oparł o ramię i lekko ukąsił płatek ucha.

– Bartek! – upomniała go surowo.

– Co?

– Chyba wyraziłam się jasno.

– Spójrz tam! – wyciągnął ramię i wskazał w bezkres morza. – O tam!


Prosto przed siebie.

– Co to za… – Jęknęła, bo zwinna męska dłoń wkradła się za materiał


majtek. – Bartek!

Niestety, Bartek nic sobie nie robił z jej sprzeciwu, który nawiasem
mówiąc, był dziwnie niemrawy i mało przekonujący.

– Cicho, żeby nas nie słyszeli.

– Ale nie… – chwyciła jego dłoń, próbując ją odtrącić.


Niestety, był zbyt silny.

– Kochałaś się kiedyś w takim miejscu? – spytał

zdławionym głosem, podczas gdy jego kciuk wślizgnął się pomiędzy dwa
delikatne płatki, dotykając łechtaczki. –

Mówiłem, że woda wszystko ukryje.

– Oszalałeś! – wydyszała, podczas gdy on rytmicznie masował ten


najbardziej wrażliwy punkt. – Weź rękę, proszę!

– Nie! – warknął. Przestał być aż tak delikatny.

Przyciskał ją do siebie z całej siły, jedną ręką pieszcząc kobiece wnętrze,


drugą zaciskając na jędrnej piersi. Wargami kąsał

skórę przedramion i szyję. I coraz mocniej się o nią ocierał

biodrami, wyraźnie twardniejącą męskością. Niewiele mu trzeba było, aby


podniecenie wróciło, chociaż tym razem nie chodziło mu o własną
przyjemność. Chciał ją rozgrzać, ośmielić, sprowokować, aby błagała o
więcej. Nie miał

zamiaru bawić się w podchody zwane podrywem, bo chodziło mu tylko o


seks. Przynajmniej tak myślał.

– Bartek! – wiła się w jego ramionach. Ale nie tylko to.

Czuł, jak wypina pupę, jak ociera się o jego penisa, jak prowokuje go
każdym ruchem. Stanowczym ruchem ściągnął

jej majtki, potem swoje i o mało co nie oszalał, gdy poczuł, jak jego
członek wpasował się pomiędzy dwie cudownie jędrne półkule. I nagle
znieruchomiał, gdy tuż obok rozległo się potępiające chrząknięcie.

– Tutaj są dzieci – powiedział surowym tonem mężczyzna w średnim


wieku. – Ja rozumiem, szaleństwa młodości, ale trochę umiaru trzeba
zachować.
– Przecież nic nie widać – wymsknęło się purpurowej z zażenowania
Marlenie.

– Widać, widać – nieznajomy posłał jej potępiające spojrzenie, po czym


odwrócił się i odpłynął.

– Buc! – mruknął Bartek, ale się wycofał i pomógł Lenie poprawić ubranie.

– Mówiłam, że to zły pomysł – zdenerwowała się.

– Pomysł był dobry, tylko palant się przybłąkał. Dobrze, idziemy do mnie.

– Nie.

– Znów zaczynasz? – groźnie zmarszczył brwi. – Lenka albo ty, albo inna.
Mam dość tej zabawy. Kacperka mogłaś tak szczuć, mnie nie będziesz. I nie
rób takiej niezadowolonej miny. Chcę być tylko szczery.

– Ja też! – Rozbryzgując wodę, wyszła na brzeg. Po czym odwróciła się na


pięcie i pomachała zaciśniętą pięścią przed Bartkowym nosem. Niestety, on
tylko się roześmiał, nie wyglądając na przejętego. Potem ją wyminął i
chwyciwszy plecak, pogwizdując, ruszył w stronę Sarbinowa.

Zlekceważona w tak haniebny sposób Lena posapała jeszcze ze

złości, bo nigdy wcześniej nie spotkała kogokolwiek, kto tak potrafiłby


wyprowadzić ją z równowagi.

Lecz zrezygnować nie zamierzała.

Za to nie tylko pojawiła się w niej wola walki, ale także chęć zemsty.

Niestety, w takich sprawach miała kiepskie doświadczenie. Na dodatek


trafił jej się wyjątkowo ciężki przypadek, na którym bardziej doświadczone
kobiety połamałby sobie zęby. A co dopiero ona! Przypomniała sobie
szczegóły przeszłości, o której opowiadał i zmarkotniała. Jeśli mówił
prawdę, to powinna dać sobie z nim spokój. Bo dzieliło ich dosłownie
wszystko. Pomyślała o ojcu, o jego minie, gdy przedstawia takiego
kandydata i o mało co, nie udusiła się ze śmiechu. Leżała na łóżku, w
swoim pokoju i chichotała bez opamiętania. Lecz gdy się uspokoiła,
pojawiły się mało zadowalające wnioski.

Bartek miał rację. Jeśli cokolwiek miałoby ich połączyć, to tylko seks.

Z niechęcią wstała z łóżka i udała się pod prysznic, aby spłukać z siebie
piasek. A kiedy tak stała pod strumieniem chłodnej wody, przypomniała
sobie, jak ją dotykał. Teraz zrobiła to samo i od razu przeciągle westchnęła.
I chociaż wcześniej nie czerpała zbytniej przyjemności z zaspokajania
samej siebie, tym razem było odwrotnie. Szum wody splatał się z
kobiecymi jękami, podczas gdy Lena odpływała w piorunującym tempie.
Wyobrażała sobie, że to jego ręka, jego place. Czuła wręcz obecność Bartka
i to doprowadziło ją wprost w objęcia orgazmu. Wstrząsnął całym ciałem
dziewczyny, pozbawił tchu, oszołomił. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się
przeżywać czegoś takiego w tak intensywny sposób.

Potem już tylko dyszała, a w głowie wirowało tysiące

myśli. Wyszła spod prysznica, owinęła się ręcznikiem i wciąż usiłując


uspokoić rozdygotane ciało oraz zapanować nad miękkimi kolanami,
sięgnęła po wodę.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Ponieważ wcześniej poprosiła w recepcji o


dodatkowe ręczniki, pomyślała, że właśnie je przynieśli. Bez namysłu
podeszła, przekręciła klucz i zamarła, bo po drugiej stronie progu stał
Bartek.

Bartek z bukietem kwiatów i dziwnie pochmurną miną.

– Ty! – wyjąkała speszona, podczas gdy on przyglądał się jej badawczo.

– Przeszkadzam?

– Tak trochę – wyrwało się stremowanej Lenie, która właśnie uświadomiła


sobie, jak musi się prezentować. Mokra, owinięta kusym ręczniczkiem, z
rumieńcami na twarzy i nabrzmiałymi wargami.

– Nawet domyślam się, w czym tak trochę przeszkadzam


– zakpił, bez pozwolenia wchodząc do środka. – I jak? Własna ręka była
lepsza od mojej?

– Bądź cicho, proszę. Poza tym nie zapraszałam cię.

– Sam się wprosiłem. Proszę – wręczył jej kwiatki. – No nie odsuwaj się
tak, przecież się na ciebie nie rzucę.

– Co cię do mnie sprowadza? Burdel zamknęli? – spytała z przekąsem,


jedną ręką chwytając bukiet, drugą przytrzymując ręcznik. Stanowczo nie
podobał jej się wyraz jego twarzy i spojrzenie pociemniałych oczu.

– Nie wiedziałem, że po seksie robisz się zgryźliwa?

– Nie było żadnego seksu.

– Burdel otwarty, nawet zniżki weekendowe dają.

Chciałem cię zaprosić na kolację.

Marlena oniemiała. On chciał ją zaprosić na kolację?

On??? Piekło jednak czasami zamarza…

– Na kolację? – powtórzyła zdławionym głosem ostatnie

słowa.

– To takie dziwne?

– Tak – wyszeptała, przyglądając mu się uważnie. Sprane dżinsy, zwykła


koszulka. Okulary na czubku głowy.

Podniszczone wojskowe buty. Dłonie w kieszeniach i nonszalancka poza.

– Co to? – spytała surowym tonem, wskazując coś czarnego, co wystawało


mu zza pasa.

– Komin.
– Ten, którym postraszyłeś Kacperka?

– Tak jakby – poweselał. Bystra dziewczynka, od razu zajarzyła, co miał na


myśli. – Takie zboczenie, że bez niego nigdzie się nie ruszam. To co?
Pójdziesz ze mną?

– Dasz słowo, że to będzie tylko kolacja?

– Daję słowo! – uniósł w górę dwa palce. – I klnę się na mą uczciwość, że


będę grzeczny.

– Zaczynam się bać. Zejdź na dół i zaczekaj na mnie w holu.

– Wolę tutaj.

– Nie ma mowy! – tupnęła nogą. – Na dół, ale już, bo inaczej wsadź sobie
gdzieś, to całe zaproszenie! I za… – Nie skończyła, bo Bartek brutalnie
chwycił ją za kark i pocałował.

Na szczęście na pocałunku poprzestał i kilka sekund później Lena dyszała


niczym ryba wyjęta z wody, z trudem łapiąc oddech i opanowując gniew,
przy okazji kurczowo ściskając biedny ręcznik.

– Jak śmie…

– Czekam na dole. – I już go nie było.

Nie zastanawiała się nad tym, czy przyjąć zaproszenie.

To było oczywista oczywistość. Mogła też odrzucić zaproszenie ze


wzgardą, ale zrezygnować z jego towarzystwa… To było ponad jej siły.

Ubrała lekką, luźną białą sukienkę, do tego buty na wysoki koturnie. Włosy
spięła w luźny, niedbały kok, usta starannie pomalowała czerwoną
pomadką. Ulubioną, w kolorze, do którego zawsze miała słabość. Lecz
zanim wyszła, zaterkotała jej komórka.

– Tata? – zmarszczyła z niezadowoleniem brwi, ale odebrała.


– Marleno! – W głosie ojca dało się słyszeć nutki wściekłości. – Pierwsza
sprawa. Załatwiłem, co trzeba i ten twój obrońca nie będzie miał
problemów. Musisz wiedzieć, że gdyby nie ja, mogło być z nim krucho.
Groziła mu recydywa.

– Och! – tylko tyle z siebie wykrztusiła. A więc to wszystko prawda? Cóż,


patrząc na sposób, w jaki żył Bartek, nie powinna się dziwić. – Dziękuję,
naprawdę dziękuję.

– Nie po to dzwonię. Zasięgnąłem języka na jego temat.

Masz się trzymać z daleka od tego typa! – Ostatnie słowa prawie


wykrzyczał. – Marlena! To gangster, co prawda żaden ważny, ale ma na
sumieniu więcej niż przypuszczasz.

– Dobrze już dobrze, będę się trzymać z daleka –

perfidnie skłamała.

– W dodatku ani ojciec, ani ojczym nic nie lepsi. Pakuj się i wracaj do
domu. Natychmiast!

– Jutro, daję słowo, że jutro. – Kolejne kłamstwo okazało się jeszcze


prostsze. Nie miała zamiaru rezygnować z Bartka tylko dlatego, że ojciec
tak uważał. Owszem zrezygnuje, jeśli sama uzna to za słuszne. Lekko się
uśmiechnęła, bo ten bezczelny drań coraz bardziej jej się podobał. Cóż,
grzeczne dziewczynki często marzą o niegrzecznych chłopcach, a ona
miałam wyjątkową okazję urzeczywistnić swoje marzenia.

– Dzisiaj – upierał się ojciec.

– Tato! Za chwilę będzie ciemno. Ja właśnie wróciłam ze spaceru i kładę się


spać.

– Spać?

– Tak, spać – powtórzyła cierpliwie. – Jutro wypiję kawę, spakuję się i


przyjadę. Zgoda?
– Dobrze. – Wyraźnie uspokoiły go te słowa.

Pożegnała się szybko i odłożyła telefon na komodę.

Lepiej będzie, jak go zostawi. Kto wie, co przyjdzie ojcu do głowy?

Bartek czekał w recepcji, czarując kpiącym spojrzeniem zielonych oczu


wszystkie obecne tam kobiety. Gwizdnął z uznaniem na widok Leny, po
czym objął ją władczym gestem.

– Świetny wybór. Szybko się ją zdejmie, a ostatecznie nawet nie trzeba


zdejmować. Majtki masz? – zainteresował się gwałtownie, podczas gdy
Marlena spiekła raka, bo te słowa usłyszeli wszyscy w pomieszczeniu.

– Tak, pancerne – odgryzła się. – Nie przebijesz się bez kodu.

– Nie takie przeszkody się forsowało – powiedział

filozoficznie. – Już nie patrz na mnie z takim gniewem – dodał, prowadząc


ją w kierunku starego, wysłużonego dżipa. Poczuła się mile zaskoczona, bo
z niejaką rezygnacją przyjęła wersję transportu jednośladowego. Bartek
szarmancko otworzył drzwi i Lena już miała zająć miejsce, lecz zamarła w
pół ruchu, a słowa podziękowania utknęły jej w gardle.

– No co? – Najwyraźniej doskonale się bawił, przewidując taką, a nie inną


jej reakcję na niespodziankę. – Ta panienka jedzie z nami. Nie rób takich
oczu, przecież oboje wiemy, że to twoja sprawka. Lenka! Przyznaj się! Nie
przypłaciłaś czasem wizyty w sexshopie rozstrojem żołądkowym? A
pokażesz, co sobie kupiłaś?

– Nic – odparła słabo, zajmując w końcu miejsce. Bartek również wsiadł,


ale kiedy tylko zatrzasnął drzwi, sięgnął po paczuszkę leżącą na tylnym
siedzeniu.

– Tak myślałem – roześmiał się, podając jej pudełko. –

Prezent. Na przeprosiny za wczorajszą noc.


– Prezent? – zerknęła na niego podejrzliwie. Wyraz jego twarzy
zdecydowanie nie przypadł jej do gustu. I te wesołe chochliki w oczach.
Westchnęła, pomyślała, że raz kozie śmierć, po czym rozplątała czerwoną
kokardę, zdjęła wieczko i aż się zachłysnęła z oburzenia.

– Co to ma być?!

– To jest Bert – oświadczył poważnym głosem Bartek. –

Antyalergiczny, trzydzieści wibracji do wyboru, a to tutaj dodatkowo


stymuluje łechtaczkę. Taki bajer! Co prawda rozmiar niezbyt duży, ale
pomyślałem, że nie będziesz zaczynać od olbrzymów, bo Kacperek chyba
zbyt dużego kutasa nie miał. Prawda?

– Zabiję cię!

– Co? Kolorek się nie podoba? – zakpił, odpalając. – Ale za to pani


ekspedientka twierdziła, że każdego króliczka doprowadzi do
zniewalającego orgazmu łechtaczkowego.

– Zabiję, a ciało zawinę w worek, obciążę kamieniami i utopię w morzu –


dodała z zaciętością czerwona z zażenowania Lena.

– A mówiłem, kup czekoladki, bo…

Nie wytrzymała i przyłożyła mu nieszczęsnym wibratorem.

– Ależ kociaku, Bert to ekspert w swojej dziedzinie –

pokpiwał dalej. – Zapozna cię z rozkoszą, o jakiej nie miałaś do tej pory
pojęcia. Możemy sobie zorganizować orgię. Ty z Bertem, ja z moją nową
lasencją.

– Tak, a potem się zamienimy. Ty z Bertem, a ja z twoją nową lasencją! –


syknęła dziewczyna, chowając nieszczęsny wibrator w pudełku. – Jak go
sobie wsadzisz od tyłu, to z pewnością docenisz te trzydzieści wibracji do
wyboru.
Bartek już nie chichotał; on śmiał się tak serdecznie, że i Lena nie mogła
powstrzymać się od uśmiechu.

– Dobra, ruszamy – powiedział w końcu, po czym pochylił się i musnął


ustami gorący policzek dziewczyny. –

Berta zabierzesz i wypróbujesz w samotności. Tylko pamiętaj, może nie


pod prysznicem. Diabli wiedzą, czy jest wodoodporny i jeszcze cię
dodatkowo prąd popieści. A to może być zbyt wiele wrażeń jak na pierwszy
raz.

– Jesteś drań.

– Aha – poświadczył ochoczo. – Ale uroczy, prawda?

– Złośliwy drań.

– Jestem uroczy i dlatego nie przepędziłaś mnie od razu, tylko przyjęłaś


zaproszenie.

Tym razem to Lena wybuchła śmiechem.

– Tak, jesteś uroczy, bezczelny drań – powiedziała w końcu, gdy już jej
ulżyło. – A ja przyjęłam zaproszenie, chociaż nie powinnam.

– Dlaczego?

Nie odpowiedziała. Spoważniała, patrząc na umykający za oknem świat.

– Gdzie jedziemy?

– Tam, gdzie będziesz mogła głośno krzyczeć.

Tym razem na niego spojrzała.

– Bartek! – Tak miękko i z tak dziwną czułością wypowiedziała jego imię,


że od razu skapitulował.
– To niespodzianka. Cierpliwości, za niecałe pół godziny będziemy na
miejscu.

– Pół godziny? – zaskoczył ją. – Gdzie jedziemy?

– No przecież mówiłem, że tam, gdzie będziesz mogła głośno krzyczeć.

– Rozumiem, wstydzisz się swojej aktualnej panienki –

wskazała na gumową lalkę zajmującą miejsce z tyłu. – To

pewnie dlatego.

– A gdzie! Panienka prima klasa. I jaka do ciebie podobna! Nie będę musiał
używać wyobraźni.

– Bartek – wycedziła przez zęby. – Czy nasze rozmowy muszą się toczyć
dookoła tych samych tematów?

– Dlaczego by nie?

– Bartek! I jeszcze jedno. Jak wziąłeś ze sobą jakieś świństwo, to


przysięgam, żadnej kolacji nie będzie!

– Papierosy podciągasz pod tę definicję? – zerknął na nią ani przez chwilę


niezmartwiony tymi słowami.

– Nie do końca, chociaż to też świństwo. No właśnie –

zakłopotała się. Nie znosiła palaczy, nie znosiła tego gryzącego w gardło
smrodu. Więc jakim cudem tolerowała to u niego? To ci dopiero była
zagadka. – Mógłbyś nie palić w moim towarzystwie?

– Podaj jeden powód, abym miał się zgodzić.

– No nie wiem – zamyśliła się. I nagle postanowiła wziąć byka za roki. –


Podobno sperma palacza źle smakuje.
Biedny Bartek o mało co nie wjechał w pobliskie drzewo. Wykonał
karkołomny slalom, przy czym mieli szczęście, że z naprzeciwka akurat nic
nie jechało.

– Może jeszcze mam pić sok z ananasa? – spytał z przekąsem. – Oj, Lenka,
potrafisz człowieka zaskoczyć.

– Przecież to prawda. Naukowo udowodnione – broniła się.

– No, z tym nie będę polemizował. Ja się raczej pytam, dlaczego zależy ci
na smaku mojej spermy?

– No… tak sobie… – bąknęła.

– A jak smakował Kacperek? – Bartek perfidnie postanowił drążyć temat.


Uwielbiał, gdy była tak uroczo zakłopotana. – To była nuta wanilii czy
piżma?

– Nie wiem – przyznała uczciwie.

– Spuszczał się tylko do środka?

– Bartek! Mieliśmy nie rozmawiać o seksie!

– Ale to nie ja zacząłem – bronił się. – Dobra, kumam. Ty z tych, co do buzi


nie biorą. Miałem rację. Na misjonarza i po ciemku.

– Nieprawda! – rozzłościła się. – Było namiętnie, romantycznie i delikatnie.


Idealnie.

– No… I dlatego cię zdradzał?

– Podłe bydlę!

– Lenuś – spojrzał na nią, bo akurat stali na światłach w centrum Mielna. –


Byłaś do bani i tyle. Twój eks nie wyglądał

na faceta, co go kręci romantycznie i delikatnie. Wściekniesz się, ale


powiem ci, że zaczynam rozumieć powód, dla którego znalazł sobie
kochankę. Biedak potrzebował solidnego rżnięcia i tyle.

– Wysiadam!

– Nie ma mowy.

Z wściekłością szarpnęła drzwiami, ale przezornie je zablokował.

– Nie obrażaj się o prawdę – dodał cicho, a wtedy Lena zamarła. – Słowo
honoru, tak cię wyszkolę, że następny facet na pewno nie ucieknie.

– Po co mi następny facet? Dostałam Berta.

– Aha. Już widzę, jak przedstawiasz go rodzicom. I zamiast stanu konta,


podajesz wytyczne z instrukcji.

Znów się śmiał. Jak on to robi? myślała rozbawiona Marlena, zerkając na


siedzącego obok mężczyznę. Jak on to robi, że nie potrafię się na niego
gniewać dłużej niż pół

minuty?

Wyjechali na pustą drogę, wijącą się wśród drzew. Było cicho, mrocznie i
tajemniczo. Nagle przyszło jej do głowy, że strasznie łatwo zaufała tak
naprawdę obcemu człowiekowi.

Była świadkiem, jak brutalnie potraktował Kacpra, jak ćpał w towarzystwie


podejrzanych typków i dziwki. Nosił broń, a ojciec był strasznie
zaniepokojony, kiedy do niej dzwonił.

Może nie powinna była tak bezkrytycznie ufać Bartkowi? Kto wie, gdzie ją
wiezie i co ją tam spotka? Po raz pierwszy poczuła strach, strach, który
niczym zimne, mokre zwierzątko prześlizgnął się po jej plecach.
Przypomniała sobie książkę, którą czytała dwa, może trzy lata temu. O
dziewczynach sprzedawanych do domów publicznych. Jak często ta ich
przygoda zaczynała się właśnie w ten sposób. Uroczy chłopak lub
mężczyzna, wymarzony wyjazd i koszmar, który potrafił

trwać latami. Momentalnie zaschło jej w ustach.


– Bartek – wyjąkała. – Źle się czuję. Możemy zawrócić?

– Marlenko, nie bądź tchórzem.

– Jestem – pisnęła, wbijając się w oparcie fotelu. –

Proszę! Chcę wrócić.

– Co cię napadło? – spytał z irytacją. – Zaraz będziemy na miejscu. To


tylko kolacja, no chyba, że sama się na mnie rzucisz.

Nie chciał zrezygnować. Pytanie, czy to dlatego, że był

uparty, czy z innego, znacznie gorszego powodu. Z trudem opanowała


panikę. Ależ z niej idiotka! Na dodatek telefon zostawiła w pokoju. Szczyt
głupoty! Zaraz… Ojciec powiedział o nim „gangster”. A tacy zajmowali się
różnymi rzeczami, z pewnością nielegalnymi. W tym handlem żywym
towarem. Nie, nie powinna tak myśleć! Tylko nakręca spiralę strachu i…

– Trzymaj się! – rozkazał, skręcając na polną drogę.

Nie odpowiedziała, bo samochodem zaczęło mocno trząść. Za to poczuła


napływające do oczu łzy. Gdzie on ją do diabła wiózł? Kolacja? Pośrodku
lasu?

Niespodziewanie zwolnił, a potem się zatrzymał.

– Baarteeekkk! – wyjąkała, szczękając zębami.

– Zimno ci? – spytał zdumiony, bo wieczór był

wyjątkowo ciepły i parny.

Nie odpowiedziała. Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi.

A potem wyprysnęła niczym pocisk, potykając się na przeszkodach,


których nie była w stanie dostrzec w panujących ciemnościach.

– Lena! – Poirytowany głos Bartka rozległ się tuż obok.


Jakoś nie miał problemu, aby ją zlokalizować, bo poczuła, jak silne ramię
owija się wokół jej pasa. – Czyś ty kompletnie zwariowała dziewczyno?!

– Proszę! Puść mnie! Ja się nie nadaję!

– Kurwa mać! Do czego znów się nie nadajesz?

– Do pracy w domu publicznym.

– Co?!

Zaskoczenie słyszane w jego głosie, trochę okiełznało bujną wyobraźnię


Marleny.

– Zwariować z tobą idzie – wymamrotał ze złością. –

Jaki dom publiczny do cholery? O czym ty bredzisz babo?

– Bo ja… Wiesz, w sumie to… W sumie to słabo cię znam.

– I co? Myślisz, że prowadzę burdel?

– No nie – zakłopotała się, zwłaszcza że Bartek był tylko głosem w


ciemności, ciepłem twardego ciała. – Ale tak sobie myślałam… Tak
myślałam…

– Niestety, twoje myślenie daje kiepskie wyniki. Idziemy, głodny jestem!

Tym razem pozwoliła bez sprzeciwu poprowadzić się w nieokreślonym


kierunku. Szczerze mówiąc, było jej wstyd za ten wybuch paniki. Przecież
tak naprawdę Bartek miał już okazję, aby zrobić z nią wszystko, co
przyszłoby mu do głowy.

I co? Nic, Zrezygnował z rozrywki, aby pilnować jej

bezpieczeństwa. A ona zachowuje się jak nieopierzona smarkula.

– Plaża? – spytała z niedowierzaniem, gdy wyszli z lasu.


– A czego się spodziewałaś? Eleganckiej, pięciogwiazdkowej knajpy?

– Wręcz przeciwnie – nagle zaczęła się śmiać. – Wręcz przeciwnie


Bartusiu. I co? Zabrałeś broń i będziesz strzelał do śledzi?

– Tak. A ty będziesz je patroszyć i wrzucać na patelnię.

Zdjęła buty i zimny piasek delikatnie połaskotał nagie stopy. Nie było
całkiem ciemno, bo na zachodzie widać było blaknącą złocistą łunę, a nad
ich głowami figlarnie mrugały pierwsze gwiazdy. Fale leniwie uderzały o
brzeg, a dookoła nie było widać żywej duszy. Trochę ją to zaskoczyło, lecz
nie mogła wiedzieć, że brak towarzystwa zawdzięczali nie tyle ustronnemu
miejscu, co czterem zakapiorom, którzy w odpowiedniej odległości
zawracali zbłąkanych spacerowiczów.

Dwóch przy najbliższym wejściu na plażę po prawej, dwóch po lewej oraz


kilka słownych i niesłownych argumentów, może niezbyt finezyjnych, ale
za to bardzo skutecznych. Bartek zadbał o to w pierwszej kolejności, a
drugiej zaopatrując się w duży, gruby koc, kosz piknikowy i rozpalając
niewielkie ognisko, którego blask odrobinę rozproszył mrok.

– Powiedzmy, że jestem mile zaskoczona – powiedziała szczerze. – To


dozwolone?

– Sądziłaś, że wybiorę najbliższy bar, gdzie zaserwują nam rybę z frytkami?


– spytał z przekąsem, siadając na kocu i otwierając kosz. – Na wszystko
można zdobyć pozwolenie.

– Bardzo lubię rybę z frytkami.

– To cię zawiodę, bo wybrałem coś zupełnie innego.

Wdzięcznie zajęła miejsce tuż obok, a potem przyglądała się skupionemu


Bartkowi. Spodziewała się kanapek, może

jakiejś sałatki i oczywiście owoców, ale to, co ujrzała, odrobinę ją


ogłuszyło. Sprawnie rozpakował gotowe już rybki, po czym nabił je na
patyki i ułożył nad pełzającym ogniem.
– Co jeszcze mamy w menu? – spytała zaciekawiona.

– Na początek różowe wino musujące. Proszę – podał jej kieliszek, który


szczodrze napełnił. – Potem rybka, do niej galaretka z owoców
cytrusowych oraz rulony z szynki parmeńskiej z nadzieniem z koziego
twarożku i suszonych ziół.

A na deser będę ja – uśmiechnął się szeroko. – Zamknij buzię Lenka, bo ci


tam wleci jakiś zbłąkany komar.

– Kto rozpalił ognisko?

– Karolek wisiał mi przysługę, bo przez jego głupawe pomysły nie podup…


No, to on wrzucił ci pigułkę do lemoniady. Aha, jest jeszcze bagietka i
pasta z bakłażanów.

– Bartek – zmrużyła oczy, przyglądając mu się z zastanowieniem. – Skąd


taki dobór potraw?

– Nie samą pizzą człowiek żyje – stwierdził filozoficznie.

– O co ci chodziło z tym burdelem?

– Domem publicznym. Dopadły mnie wątpliwości, bo w końcu jesteś dla


mnie obcym człowiekiem. Nie patrz z takim oburzeniem, znamy się
zaledwie kilka dni. Przypomniałam sobie książkę, w której dziewczyna
ulega urokowi nieznanego mężczyzny, po czym zostaje wywieziona i
sprzedana, a potem zmuszona do prostytucji.

– I ty mnie…? – Bartek znieruchomiał zaskoczony. – W

żadnym wypadku kociaku. Taki towar zostawiłbym sobie i codziennie


niecnie wykorzystywał.

– Przepraszam, wyobraźnia mnie poniosła.

– Nie masz za co przepraszać. Podaj kieliszek, doleję.

– Chcesz mnie upić?


– Różowym winem? – twarz mu się zdecydowanie wydłużyła. – Oszalałaś
Lenka?

– Mam słabą tolerancję na alkohol.

– To prawie jak lemoniada.

– Możliwe – uśmiechnęła się, przyglądając mu się bez skrępowania. A


potem wstała i zanurzyła się w ciemności, podchodząc do linii morza.
Czuła, jak fale przyjemnie pieszczą jej bose stopy. Woda była zimna,
aksamitnie miękka, delikatna, niczym dłonie czułego kochanka.

Bartek stanął tuż za nią, obejmując ją w pasie i opierając podbródek na jej


ramieniu.

– Co tam chcesz zobaczyć?

– Nic – mimowolnie się uśmiechnęła. Cudowne uczucie, gdy był tylko


głosem, głębokim, wibrującym głosem. Czuła też jego zapach, ten, którym
pachniała pościel, gdy spała w jego łóżku. Żar ciała, twardość napiętych
mięśni. I uczciwie mówiąc, twarde miał nie tylko mięśnie.

– Jesteś taka piękna – wyszeptał, podczas gdy jego usta przylgnęły do


smukłej szyi. – Lenka! – Tym razem temu słowu towarzyszył jęk. – Może
byśmy zaczęli od deseru?

Tak naprawdę, to miała coraz większą ochotę, aby się z nim kochać. Nie,
stop! Ochotę to ona miała od pierwszego ich spotkania. Zarumieniła się,
gdy przypomniała sobie sugestywny obraz stworzony przez wyobraźnię,
gdy tylko spojrzała w chmurne, zielone oczy. I reakcję własnego ciała.

Tylko że ona naprawdę pragnęła czegoś więcej. Absurdalnie, wbrew


regułom, wbrew całemu światu, który pewnie stanowczo oznajmi, że do
siebie nie pasują. Bo nie pasowali, ale Lena buntowniczo stwierdziła, że
przeciwieństwa są po to, aby się uzupełniały. Zaraz potem zbeształa się za
odwagę, bo przecież za mało wiedziała o tym mężczyźnie, aby snuć
jakiekolwiek plany.
Poczuła na ustach jego ciepły oddech. Wdarł się do środka, pieszcząc każdy
zakamarek, dotarł do płuc, a ona

błyskawicznie straciła kontakt z otaczającym światem. Całą swoją uwagę


skupiła na pocałunku, na sposobie, w jakim wodził dłońmi po jej ciele. To
było obezwładniająco rozkoszne.

Cichutko westchnęła, czując wilgoć pomiędzy własnymi udami, żar


kumulujący się w dole brzucha. Znała to uczucie, ale teraz wydawało się
silniejsze, bardziej wyraziste. Tak niezwykle intensywne, jak nigdy dotąd. I
zaczęła się zastanawiać, jak długo będzie w stanie mu się opierać.

Bartek był równie mocno podniecony, ale nagle zmienił

taktykę. Obrócił Lenę przodem, przeczesał palcami jej włosy, leniwie


pieszcząc nabrzmiałe wargi, po czym powoli osunął się na kolana.
Delikatnie zaczął wędrówkę od łydek, potem jego ręce powędrowały na
uda, aż do miejsca, gdzie zniknęły pod materiałem sukienki. Zwinne palce
zakradły się jeszcze wyżej, do skraju majtek, a kiedy dziewczyna zadrżała,
znieruchomiały. Później długo błądziły, muskając wrażliwą na dotyk skórę i
wcale nie starając się dostać wyżej.

– Bartek! – wyjęczała, zaciskając dłonie na szerokich, męskich ramionach.


Najchętniej sama ujęłaby jego rękę i poprowadziła dalej, ale bała się
odrzucenia.

– Poproś – zażądał zmienionym z podniecenia głosem.

– Ale…

– Proś Lenko. – Do pieszczoty dłoni dołączyły usta i wtedy po raz pierwszy


się poddała.

– Proszę! – Ledwo potrafiła ustać na nogach.

Bartek uśmiechnął się pod nosem, chociaż tak naprawdę chciał ją jedynie
podrażnić, zmusić do akceptacji własnego pożądania. Nie był ślepy, już za
pierwszy razem dostrzegł, że jej się spodobał. On mu także, chociaż o ile na
początku potrafił bez problemu panować nad emocjami, to teraz, gdy tylko
jej dotykał, wymykały się spod kontroli.

Jego palce wkradły się w końcu pod skrawek koronki. A

kiedy dotarły do celu, zaskoczony uniósł brwi. Ona nie była wilgotna, ona
płynęła. Wślizgnął się pomiędzy dwa delikatne płatki i zaczął masować
łechtaczkę. Lena zareagowała głośnym jękiem i napięciem całego ciała.
Miała wrażenie, że płonie, ale wtedy Bartek się wycofał. Nie zdążyła
jednak zaprotestować, Przygryzła wargi, podczas gdy on energicznym
ruchem ściągnął jej majtki, a potem zarzucił sobie jedno udo na ramię i
przylgnął ustami do nabrzmiałej łechtaczki.

Tym razem krzyknęła, przyciskając jego głowę do swego podbrzusza.


Poruszała biodrami, z trudem łapiąc oddech i całkowicie nie panując nad
swymi emocjami. On pieścił ją językiem i dłonią, zanurzając najpierw
jeden, potem dwa palce.

Jęczała, wiła się w jego objęciach, napinała ciało, bo tak cudownie bolesnej
rozkoszy, jeszcze nie doświadczyła.

Owszem, Kacper zaczynał od długiej gry wstępnej, subtelnej, delikatnej,


pełnej namiętności, ale to, co robił Bartek… Tego nie potrafiła opisać
słowami. Bynajmniej nie był delikatny czy subtelny. Nagle do oszołomionej
Marleny dotarło, że robi to dokładnie tak, jak zapowiedział. Ostro, wręcz
brutalnie. A może tylko tak jej się wydawało? Wszystko jedno, byle
skończył te słodkie tortury. Albo nie, niech trwają wiecznie.

Sama już nie wiedziała, czego pragnie. Oszalała i wtedy ciszę nocy przeszył
przepełniony ekstazą kobiecy krzyk.

– To był aperitif – wyszeptał Bartek, kiedy już się podniósł. A Lena


zadrżała, bo gdy ją przytulił, wyraźnie poczuła, jak bardzo jest podniecony.
– Reszta po daniu głównym.

Nie odpowiedziała, nadal z trudem łapiąc oddech.


Dostrzegł, że ledwo trzymała się na nogach. Dlatego wziął ją na ręce i
zaniósł z powrotem na koc.

– Rybka prawie gotowa – oświadczył radośnie, podczas gdy Lena śledziła


każdy jego ruch ogromnymi, pełnymi

zdumienia oczyma. – Marlenka nie patrz tak na mnie, bo od razu


przejdziemy do deseru. Wiesz, że liczę na twoje wyrazy wdzięczności w
podobnym stylu?

– Wyrazy wdzięczności? – wykrztusiła.

– Proszę. Uważaj na ości, bo mimo wszystko jakieś się mogą trafić.

Ryba była przepyszna, aromatyczna, wręcz rozpływała się w ustach. Ale


Lena całkowicie straciła apetyt, bo w jej głowie panował chaos. Z jednej
strony czuła się cudownie, nasycona, zaspokojona, z drugiej kąsało ją
sumienie. Ani razu nie zaprotestowała. Po prostu pozwoliła mu, aby robił,
na co miał ochotę. Skubała swoją porcję, zerkając na siedzącego tuż obok
Bartka i zastanawiała się, co powinna zrobić, jak postąpić.

Nie chciała go na chwilę.

Pragnęła go na dłużej.

Logika nakazywała odwrót, ale logika nie miała prawa tego pojedynku
wygrać.

– Bartek – zaczęła z wahaniem, a wtedy na nią spojrzał.

Oczy miał roześmiane, prawie całkiem czarne. Po twarzy przesuwały się


cienie rzucane przez drżące płomienie. Siedział

po turecku, w ciemnej koszuli z podwiniętymi rękawami, boso, w obcisłych


dżinsach, jedząc i przyglądając się jej z rozbawianiem. Jakby wiedział,
jakie rozterki nią targają.

– Mów Lenka, nie krępuj się.


– Sama już nie wiem, co powinnam powiedzieć.

– Kolacja ci nie smakuje, miejsce się nie podoba?

Orgazm był za słaby? – pokpiwał.

– Nie o to chodzi – zarumieniła się. Lecz kiedy w zamyśleniu oblizała


palce, Bartek przestał być tak rozbawiony.

– Czy mogłabym się dowiedzieć czegoś więcej o tobie?

– Po co?

– Ciekawisz mnie.

– Ja cię ciekawię? – Odłożył rybę, sięgając po bagietkę. –

Dobrze aniołku. Lat trzydzieści cztery, samotny z wyboru i po wieki,


długość kutasa dwadzieścia trzy centymetry, obwód…

– Nie o to pytałam! – rozgniewała się. – Nie mógłby się raz zachować jak
człowiek?

– Nie – oświadczył beztrosko. – Nie mogłabyś raz się rozluźnić i zaszaleć?

– Nie – skontrowała. – Już i tak pozwoliłam ci na zbyt wiele. To koniec.


Chcesz więcej, będziesz musiał się postarać.

– Postarać? – zmrużył oczy. – A po cholerę? Fajna dziewczyna z ciebie, ale


to nie oznacza, że wiążę z naszą znajomością jakieś plany. Seks, o to mi
chodzi. Nie dasz, znajdę inną.

Bez słowa rzuciła w niego resztą ryby. Po czym wstała, dumnie zadarła
podbródek i chwyciwszy swoje buty, bez słowa odwróciła się na piecie.
Niestety, nie zaszła zbyt daleko, gdy objął ją od tyłu, przyciągając ku sobie.

– Lenka, nie zaczekałaś na deser.


– Odwal się! – zaproponowała mu od serca. – Nie jesteś wcale lepszy od
Kacpra.

– A twierdziłem, że jestem?

– Nie, nie twierdziłeś – westchnęła. – Odwieziesz mnie do hotelu? Pójdę


spać, a rano spakuję się i wrócę do domu.

– Poddajesz się?

– A o co mam walczyć? – spytała z goryczą. – Gdybyś mi pozwolił,


zawalczyłabym o ciebie. Ale nie, ty powtarzasz w kółko jedne i te same
wyświechtane frazesy. Więc pytam – o co mam walczyć?

Bartek nie odpowiedział. Zamarł w bezruchu, przytulony do jej pleców,


zaskoczony szczerością płynąca z tych kilku słów.

– A chciałabyś? – spytał nieswoim głosem.

– Tak.

– Dlaczego?

– Tego nie wiem, ale wiesz, o czym pomyślałam, gdy zobaczyłam cię po
raz pierwszy?

– O tym, że niezłe ze mnie ciacho?

– Niezupełnie. Wyobraziłam sobie nas w łóżku. Ciebie sobie wyobraziłam.


Nagiego, pomiędzy moim udami… A wtedy nie wiedziałam jeszcze nic o
zdradzie Kacpra.

– Lenka – pochylił się, dotykając ustami płatka jej ucha.

– Wiesz co? Wcale nie jesteś taka grzeczna i dobrze ułożona.

Drzemie w tobie ogień, który potrafi wystrzelić w górę i spopielić


wszystko, co napotka na swojej drodze. To twoje niewinne spojrzenie i
rumieniec na policzkach potrafią nieźle zwieść na manowce.
– Ciebie zwiodły?

– Jak cholera aniołku. Chodź, skończymy jeść i jeśli tak bardzo chcesz,
będziesz mogła pytać.

Uległ, bo nagle poczuł się zaintrygowany. Większość kobiet, które spotkał


w życiu, pragnęła go uwieść, zaciągnąć od łóżka albo skłonić do zawarcia
oficjalnego lub nieoficjalnego związku. Knuły, spiskowały, kusiły i wabiły
tylko w tym celu.

Dlatego przywykł do łatwych podbojów i szybkiego seksu. Ale jego


Marlenka był inna. Zresztą, jego? Od kiedy ona była jego?

Uśmiechnął się z przekąsem, podając jej kolejny kieliszek wina. Ogień


prawie dogasał, więc widział teraz tylko zarys kobiecego ciała, kształt
głowy, czuł zapach jej perfum i potu.

– Zobacz ile gwiazd! – westchnęła z zachwytem.

Odstawiła kieliszek, po czym padła na plecy, patrząc na srebrzyście


rozmigotane niebo. – Piękne, prawda?

– Piękne – potwierdził z roztargnieniem, kładąc się tuż obok. Ogień w


ognisku zasyczał i zagasł, pozostały tylko

migoczące czerwienią kawałki drewna. Głowę oparł na ramieniu, a ręką


poszukał jej dłoni. – Chciałaś pytać, pamiętasz?

– Chciałam. Przed wyjściem dzwonił mój tata.

Podejrzewał, i słusznie, że zostałam w Sarbinowie z twojego powodu.


Powiedział też, że kazał zdobyć kilka informacji na twój temat.

– Nie powinien był.

– Może i nie, ale czy miał rację, że jesteś niebezpiecznym człowiekiem?


Czym tak naprawdę się zajmujesz?
– Słowo, że obecnie jedynie automatami. – Tak subtelnie pieścił jej palce i
nadgarstek, że wywołało to dreszcz w całym ciele. – Przysięgam. Ale
zanim mnie wsadzili, było dużo innych, nieprzyjemnych rzeczy.

– Resocjalizacja?

– Nie, nic w tym stylu. Po prostu chciałem przez jakiś czas od tego
odpocząć i nadarzyła się okazja.

– Jakich nieprzyjemnych rzeczy?

– Ależ ty jesteś uparta! Bardzo nieprzyjemnych.

– A… zabiłeś kogoś?

– Nie, chociaż często niewiele brakowało.

– Dlaczego nie zostałeś w policji?

– A ty myślisz, że brygada antyterrorystyczna to drużyna aniołków, którym


za plecami subtelnie szeleszczą białe skrzydełka?

– Z definicji to są ci dobrzy.

– Tak, z definicji – uniósł jej dłoń i zaczął delikatnie pokrywać


pocałunkami. – Nie mam rodziny, może dalekich krewnych, z którymi nie
utrzymuję kontaktu. Ojciec zmarł, gdy miałem dziesięć lat, matka, gdy
wstąpiłem do wojska. Ojczym zapił się na śmierć. Po nich wszystkich
zostały mi tylko wspomnienia i nieliche długi. O ile tych drugich szybko się

pozbyłem, te pierwsze wciąż mi towarzyszą.

– Tak, to daje się zauważyć – oświadczyła poważnym głosem. Też położyła


się na boku, usiłując dostrzec szczegóły jego twarzy, ale pomiędzy nimi był
tylko mrok, z którego powoli wynurzało się pożądanie.

– Lenka, ty jesteś szczera, ale ja również. Może być seks, nic poza tym.

– Dlaczego?
– Dlaczego? – syknął. – Irytujesz mnie!

– Dlaczego tak bardzo bronisz się przed bliskością?

– Posłuchaj smarkulo…

– Nie jestem smarkulą, skończyłam już studia.

– Filozoficzno-psychologiczne rozważania nad sensem życia, to nie są moje


tematy.

– Aha – mruknęła, przysuwając się bliżej. Miała rację, chociaż chyba


znacznie bardziej zależało mu na przekonaniu siebie niż jej. Szkoda, że nie
mogła dostrzec jego twarzy.

Słyszała tylko głos, a w nim tłumione podniecenie, odrobinę złości i coś na


kształt czułości. – Bartuś…

– Nie zdrabniaj, nie lubię tego.

– Nie wypada się tak zwracać do prawdziwych twardzieli? – zakpiła,


podczas gdy on objął ją, przyciągając ku sobie. Od razu wyczuła, jak
bardzo był podniecony. Twardy, podłużny kształt, który teraz uwierał ją w
podbrzusze, domagając się pieszczot. – Bartek… Naprawdę dwadzieścia
trzy centymetry?

– Co? – spytał z lekka ogłuszony. – A, to! Nie wiem, tak sobie strzeliłem.

– Chyba nie do końca – mruknęła, a ponieważ właśnie zamierzał ją


pocałować, poczuła, jak się uśmiecha. – Sama już nie wiem, co powinnam
zrobić. Ojciec chciał, abym jeszcze dziś wróciła do domu, ale przekonałam
go, że idę spać. Nawet

telefon zostawiłam w pokoju.

– Nie jesteś trochę za duża, aby tłumaczyć się przed rodzicami?

– Ech – westchnęła, podczas gdy gorące męskie wargi z czułością pieściły


jej policzek. – Jak wrócę, to czeka mnie nie bitwa, ale prawdziwa wojna.
Będą umizgi, prześladowania, groźby, branie na litość. Mój ojciec jest
prawnikiem i to wcale kryształowo czystym. Wie, jak podejść przeciwnika.

– Jesteś jego córką, a nie wrogiem.

– Miał marzenie. Ukochana kancelaria w rękach zięcia, ja jako dodatek i


trójka wnucząt. A on na emeryturze. Wierz mi, wcale nie zrezygnował ze
swoich planów. Ojciec Kacperka też miał marzenie. Cała kancelaria pod
władzą jego synka, ja jako dodatek i trójka wnucząt. To dwa szczwane lisy.
Nie odpuszczą. Kacper już pewnie przeszedł pranie mózgu, ja zostanę
poddana lobotomii, jak tylko wrócę.

– Boisz się, że ulegniesz?

– Tak – potwierdziła z żalem. – Boję się, że ulegnę, chociaż wiem, że


Kacper mnie nie kocha i mną pogardza. Do wyznaczonej daty ślubu zostało
mniej niż dziesięć dni. Dam głowę, że niczego nie odwołali.

Bartek się zamyślił. Leżał, patrząc w gwiazdy, otulając ramionami milczącą


już teraz Marlenę i zastanawiał się nad tym, co powiedziała. Nie była słaba,
ale chyba zaczynał

rozumieć, dlaczego tak bardzo obawiała się powrotu do domu.

– Miałbym rozwiązanie – powiedział powoli, gładząc palcami szczupłe


plecy dziewczyny.

– Mimo wszystko wolę widzieć swojego ojca wśród żywych, a ciebie na


wolności.

– E tam, ty zaraz o jednym.

– Nie ucieknę w świat jak siostra. Kocham rodziców, a oni mnie, więc nie
mogłabym im tego zrobić. Zostaliby

całkiem sami.

– Nie Lenka, nie o ucieczkę mi chodzi. – Słyszała w jego głosie odrobinę


powagi i całkiem sporo rozbawienia. – Jest jeszcze inne wyjście.
– Jakie? Zostanę tutaj, to sami przyjadą.

– W sumie mój pomysł jest taki kompaktowy, dwa w jednym. Wyjdź za


mnie – rzucił w końcu.

Zapadła cisza, chociaż poczuł, jak dziewczyna zdrętwiała. Potem sprawnie


wyplatała się z jego ramion i usiadła. Zrobił to samo, przytulając się do jej
pleców.

– No co? Zły pomysł? Kacperka byś miała z głowy i trochę czasu, aby
wszystko sobie poukładać.

– Jak możesz tak po prostu zaproponować mi małżeństwo? – wykrztusiła,


próbując się odsunąć.

– Na samym początku zaproponowałem seks.

Małżeństwo to przy tym pikuś – roześmiał się. – Ty dostałabyś papierek, ja


noc poślubną. Wyszkoliłbym cię tak, że nigdy więcej, żaden facet, nie
powiedziałby o tobie „kiepska”.

– Tak, pewnie tak – odparła, ale dziwnie smutnym głosem. W panujących


ciemnościach wyostrzyły się inne zmysły, więc bez problemu to dosłyszał.
– To takie proste, prawda? I takie zabawne.

– Już raz hajtnąłem się dla jaj.

– Że co? – Lenę zatkało. – Byłeś żonaty?!

– Tak. Miesiąc parodii, potem burzliwe rozstanie i krótka odsiadka, bo


połamałem nogi jej kochankowi.

W ciszy przetrawiała właśnie usłyszane informacje.

– Odwieziesz mnie? – spytała w końcu szeptem.

– Odwiozę, chociaż liczyłem, że będziemy się kochać na plaży.


– Chcę wrócić. Jestem tym wszystkim zmęczona. Nie fizycznie, ale
psychicznie.

– Oj Lenka, naprawdę wolisz iść spać? – pytał, delikatnie i subtelnie


przesuwając niecierpliwymi palcami po zgrabnym kobiecym ciele. – Jak
chcesz, możemy też poudawać, że wzięliśmy ślub. Chociaż pewnie twój
ojciec szybko wywącha kłamstwo.

– Proszę!

– Jak chcesz – westchnął z rezygnacją. Wstał, ona również.

– Ależ ciemności. Znajdziesz drogę?

– Tak.

– To wszystko ma zostać?

– Wrócę i posprzątam.

Bezbłędnie prowadził ją wąską dróżką, aż do samego auta. Szczerze


mówiąc, to była pełna podziwu dla jego umiejętności. Żeby tak jak po
sznurku!

Twarz Bartka dojrzała dopiero w świetle małej lampki, której nikły blask
rozproszył ciemności. Był poważny, nieco ponury, najwyraźniej
niezadowolony, bo liczył na coś więcej niż kolacja i rozmowa na plaży. Ale
ona nie chciała mu tego dać, chociaż on podarował jej krótki pobyt w raju.
Żadnego zbliżenia z Kacprem nie przeżywała tak intensywnie. Żadne nie
dostarczyło, aż takiej rozkoszy. A Bartek… Dlaczego tak bardzo upierał się
przy swoim? Dlaczego nie chciał nawet spróbować?

– Na pewno wracamy? – spytał, zanim odpalił.

– Prześpię się i pojadę do domu.

– Poddajesz się Marlenko?


– Nie wiem – tak bezradnie wzruszyła ramionami, że poczuł nagłą chęć,
aby ją przytulić. Dlatego odsunął siedzenie do tyłu, a potem chwycił
szczupły nadgarstek, przyciągając dziewczynę ku sobie.

– Siadaj – powiedział, a ona zaskoczona nie

zaprotestowała. Lecz kiedy usiadła okrakiem na męskich kolanach, od razu


wiedziała, że źle zrobiła. Nie mogła się wycofać, bo jedną ręką objął ją w
pasie, a drugą zacisnął na smukłym karku. Zapomniała też, że potrafił być
tak silny i nieustępliwy. Tak samo, jak jego usta. Pocałował ją, z pasją
wgryzając się w drżące wargi. Wtargnął do środka językiem, a jedną z rąk
pod materiał sukienki. Miał dosyć jej niezdecydowania, nieśmiałości i
własnych wyrzutów sumienia.

Pragnął jej i wiedział, że Lena jego także.

– Zapomnieliśmy o deserze – wychrypiał. I nagle kompletnie oszalał. Bo


skoro ona i tak chciała wrócić do domu, do tego bubka, to niby co miał do
stracenia?

– Nie! – Odepchnęła dłonią jego twarz. – Puść mnie!

– Nie! – syknął. – Koniec zabawy w kotka i myszkę!

– Bartek! – Ścisnął palcami jej podbródek, nie pozwalając się odsunąć. I


znów pocałował. Kompletnie nie zważał na to, że rani delikatne wargi, że
jego dłonie zostawią ślady na gładkiej skórze. Po prostu trzymał ją tak
blisko siebie, jak tylko mógł. A mimo to wiła się w tym uścisku, wyginała,
usiłując wyswobodzić. Dłonie zacisnęła w pięści i uderzała nimi na oślep,
w desperacji. W końcu uwolnił jej usta, ale wtedy poczuła silne szarpnięcie
i gorący oddech owiewający nagie piersi.

– Bartek! Co cię opętało?!

Nie odpowiedział. Staniczek był zrobiony z miękkiej koronki, więc bez


problemu chwycił zębami sterczący sutek i przygryzł go, wyrywając z ust
Leny skowyt bólu.
– Przestań! – rozpłakała się. – Krzywdzisz mnie!

– Jeszcze nawet nie zacząłem – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zresztą co


mi szkodzi? To nasze ostatnie spotkanie, więc wykorzystam okazję.

I nagle dotarło do niej to, co już dawno powinna

zrozumieć. To nie był mężczyzna, któremu wystarczyło pokiwać przed


nosem palcem, mówiąc „a fe, nieładnie”. Bartek nie był milusim facetem,
chociaż na takiego pozował. Jego mroczne oblicze mogła poznać już tej
nocy, gdy zjawiła się z zaproszeniem na kolację. Ale zlekceważyła tamte
wydarzenia, bo wydawało jej się, że działał pod wpływem środków
odurzających. Uśpił jej czujność gładkimi słówkami i poczuciem humoru,
chociaż cały czas ostrzegał, że nie powinna wiązać z nim żadnych nadziei.
A kiedy do głosu doszły pierwotne instynkty… Musiała się bronić! Czuła
jego podniecenie. Twardy, nabrzmiały penis, na razie uwięziony pod
materiałem dżinsów.

Półprzytomna ze strachu, rozgoryczona, oszołomiona, na oślep szukała


dłonią czegokolwiek, czego mogłaby użyć do obrony. I znalazła, bo we
wnęce drzwi tkwiła pozostawiona tam szklana butelka. Zacisnęła palce na
zimnym szkle, po czym wyciągnęła ją i z furią uderzyła. Nie chciała mu
zrobić krzywdy, a jedynie ogłuszyć, lecz Bartek okazał się szybszy, więżąc
w uścisku nadgarstek jej dłoni.

– Nie radzę – oświadczył złowróżbnym tonem. Lecz paradoksalnie, to


pozwoliło mu się opanować. Zepchnął Lenę na siedzenie, po czym odpalił i
ruszył na pełnym gazie. W

popłochu zapięła pas, a potem już tylko zamykała oczy, bo wyładowywał


swą wściekłość na pedale.

Tym razem droga powrotna zajęła o wiele mniej czasu. Z

piskiem zahamował przed hotelem, gdzie mieszkała.

– Wypierdalaj! – warknął. – I żebym cię więcej nie widział, bo ostrzegam!


Zwiążę i tak przerżnę ci dupę, że zapamiętasz to do końca życia. Bardziej
niż wybryk twojego frajerowatego narzeczonego. Nawet tatuś, adwokat
przez duże a, nie pomoże.

Ale ona siedziała nieruchomo, wpatrując się w niego z

niedowierzaniem. Te słowa zraniły ją o wiele mocniej niż niespodziewany


atak.

– Bartek…

– Nie wyraziłem się jasno? – Tym razem na nią spojrzał.

Oczy mu pociemniały, nozdrza drgały jak pod wpływem wielkiego


wzburzenia, a wargi zacisnął z taką siłą, że było widać pulsująca na skroni
żyłkę. – Wypierdalaj świętoszko!

– Sprowadziła mnie na manowce własna wyobraźnia. W

niej byłeś… – uśmiechnęła się przez łzy – idealny.

– Teraz wiesz, że nie jestem. Dalej, bo jadę na dziwki.

– Tak, wiem. Nie stać cię na wiele – dodała cicho, odpinając pas i
otwierając drzwi. – Żegnaj Bartku. I mimo wszystko dziękuję za pomoc.

Odwróciła się, lecz nie odeszła daleko, gdy męska dłoń chwyciła ją
brutalnie za ramię, przyciągając ku sobie. Zaryła nosem w szorstkim
materiale koszulki i już chciała się wyrwać, kiedy usłyszała:

– Dlatego Lenko, właśnie dlatego niczego od ciebie nie chciałem. To ty


jesteś idealna. – Uniosła głowę i napotkała nieodgadnione spojrzenie
zielonych oczu. – Żegnaj.

Tym razem to było zaledwie muśnięcie warg. Potem została sama, przed
dyskretnie oświetlonym budynkiem, w rozdartej sukience i z oczyma
pełnymi łez.

Nie spodziewała się, że właśnie tak może zakończyć się ten wieczór, ta
znajomość.
Nie chciała, aby tak to się skończyło.

Patrzyła w punkt, w którym zniknął jego samochód, patrzyła i tysiące myśli


wirowało w jej głowie. Jeszcze kilka dni temu, gdyby jakikolwiek
mężczyzna potraktował ją w ten sposób, od razu wykreśliłaby go ze swego
życia.

Ale to nie był jakikolwiek mężczyzna.

Ten był wyjątkowy. Wyjątkowy drań, wyjątkowo

samolubny, wyjątkowo podły i wyjątkowo cudowny. Dlatego teraz, zamiast


wrócić do swojego pokoju, ruszyła przed siebie.

Nie musiała zastanawiać się, gdzie zaniosą ją nogi, bo od razu to wiedziała.


Aby było szybciej, zdjęła buty, porzucając je na chodniku i ruszyła przed
siebie biegiem, ściskając rozdarty dekolt.

Kwadrans później znalazła się przed namiotem z automatami. Samochód


stał na miejscu, a małe okienko rozświetlała nikła łuna.

Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Jeśli zapuka i zastanie go w


towarzystwie innej kobiety, to być może okaże się to ostatecznym ciosem.
Lecz jeśli miała się uwolnić, to musiała to zrobić teraz. Nie zapukała, tylko
wspięła się na palce i zajrzała przez okno. Niestety, z powodu
ograniczonego pola widzenia, niczego nie dostrzegła. A pozostałe były
zasłonięte.

Podeszła do drzwi. Odetchnęła i uderzyła pięścią. Trzy razy, potem jeszcze


dwa. I czekała na reakcję. A kiedy się otworzyły, zręcznie wślizgnęła się do
środka.

– Czy nie wyraziłem się jasno? – spytał głosem zimnym jak lód. – Czego
do kurwy nędzy nie zrozumiałaś?

Zdążył zdjąć koszulkę i spodnie. Na stole stała otwarta butelka wódki,


leżała też kreska białego proszku i popielniczka z tlącym się papierosem.
Lecz niezaprzeczalnie był sam.
Dlatego odwróciła się i bez namysłu zarzuciła mu ramiona na szyję. A
potem pocałowała. I nie musiała długo czekać na reakcję. Nagle poczuła go
całym ciałem. To ją oszołomiło nie mniej niż pełen pożądania pocałunek.
Bartek nie marudził, nie zadawał pytań. Uniósł ją w górę, aby chwilę
później rzucić na łóżko w maleńkiej sypialni, którą rozświetlał

jedynie złocisty blask lampki. Bez zastanowienia zasunął

bokserki, po czym opadł w dół, aby znów wpić się w jej wargi,

utonąć w objęciach kobiecych ramion. I też przepadł, bo nie było teraz


takiej siły, która zdołałby nawrócić z raz obranej drogi. Z niecierpliwością
pomógł zdjąć majtki, wysupłać ze staniczka obie piersi.

– Powoli! – roześmiała się cicho, prężąc się jak kotka. –

Nie zamierzam więcej uciekać.

Zamarł, pochylony nad nią i oparty na wyprostowanych ramionach. Patrzył


z góry na twarz pokrytą rumieńcem podniecenia, na nabrzmiałe wargi i na
błyszczące oczy.

Ostrożnie poruszył biodrami, a jego twardy penis otarł się wnętrze


kobiecych ud, ślizgając się w rozkosznej wilgoci.

– Marlenka… – wyszeptał, pochylając się tak bardzo, że ich wargi dzieliło


zaledwie słabe tchnienie oddechu. –

Przepraszam, zachowałem się jak debil. Ale przy tobie coraz trudniej mi
zapanować nad własnym pożądaniem.

– To przestań nad nim panować.

– Jesteś tego pewna?

Drobne dłonie spoczęły na jego ramionach, powędrowały w górę,


przeczesały włosy.

– Tak.
Wbił się w nią z całym impetem, na jaki było go stać.

Nie wiadomo, czy była na to gotowa, ale krzyknęła przejmująco, wbijając


paznokcie w skórę jego barków i wyginając ciało w łuk. Oczy miała
ogromne, pełne zaskoczenia. Oddech urywany, świszczący. A kiedy zaczął
się w niej poruszać, wydała z siebie przejmujący jęk.

– Tak, tak, tak! – powtarzała niczym mantrę. Uniosła nogi, kładąc je na


rytmicznie unoszących się i opadających plecach. Potem zsunęły się niżej,
na biodra, zacisnęły, zakleszczyły.

– Bartek! – wykrzyczała jego imię, a wtedy on opadł w dół i zamknął jej


usta pocałunkiem. Jedną rękę zacisnął na

kształtnym udzie, drugą na krągłej piersi i znów się uniósł.

Czuł drobne dłonie pieszczące dotykiem spoconą skórę, czuł, jak bardzo
była ciasna i mokra, jak dziko podniecona. Chyba równie mocno, co on.
Zacisnął zęby i w amoku pracował

biodrami z taką siłą, że bardzo szybko zaczęła krzyczeć z rozkoszy. Ale


wtedy Bartek zmienił pozycję. Wyszedł z niej, wyrywając z ust Leny jęk
protestu, po czym obrócił ją na plecy, silnym, energicznym ruchem uniósł
pupę w górę i…

– Ochhh! – Tym razem kobiecym ciałem wstrząsnął

dreszcz. Ta pozycja nie była dla niej nowością, ale nigdy wcześniej nie
czuła nabrzmiałej męskości tak silnie, tak intensywnie. A kiedy jeszcze
dłonią zebrał rozpuszczone włosy, kiedy szarpnął, brutalnie wyginając jej
ciało w łuk, kiedy palce zacisnął na smukłej szyi, uderzając w szaleńczym
rytmie biodrami, odpłynęła.

– Właśnie tak – wydyszał do purpurowego uszka. –

Właśnie tak Marlenko! I nie myśl, że szybko skończę! Będę cię brał przez
całą noc, szybko, bezlitośnie, albo tak powoli, iż sama będziesz błagała o
litość. Będę… – zajęczał, bo nagle poczuł coś niezwykłego.
Jej orgazm.

Czuł, silne drżenie kobiecego ciała, wnętrze zaciskające się na jego


członku, słyszał przeciągły jęk ekstazy i nie wytrzymał. Też eksplodował z
głuchym okrzykiem. Nie raz, ale trzy razy, spinając pośladki i starając się
znaleźć jak najgłębiej, aby doświadczyć jak największej rozkoszy.

A potem opadł w dół, przeturlał się na bok i leżał, głośno dysząc.

Nie spodziewał się, że to potrwa tak krótko.

Spojrzał na Lenkę. Skuliła się na boku, z ramieniem pod głową. Intensywna


czerwień pokrywała jej policzki, szyję i dekolt. Oczy miała błyszczące,
wargi rozchylone, nabrzmiałe.

Oddech głośny, urywany. Na gładkiej skórze perlił się pot, a włosy


rozsypały się szerokim wachlarzem na jej ramionach.

– Dlaczego wróciłaś? – zapytał, obrysowując palcem kontur kobiecej


twarzy. Roześmiała się cicho i przysunęła bliżej, wtulając w jego ciało.

– Zapomniałam zabrać Berta.

– Pytałem poważnie – zmarszczył brwi, obejmując ją ramieniem.

– Chcesz wiedzieć dlaczego? – Tym razem i ona przestała się uśmiechać.


Spojrzała prosto w jego oczy, dłoń przytuliła do szorstkiego policzka. – Dla
ciebie.

– Lena! Mówiłem, że… – pocałunkiem stłumiła resztę słów.

– Mówiłeś dużo rzeczy, ale coś kiepsko z ich realizacją.

Ledwo zacząłeś i już koniec. Kacperek przy tobie to był

prawdziwy długodystansowiec – zakpiła. – Zaczynam się zastanawiać czy


nie zamieniłam siekierki na kijek.

– Lena! – Jakoś jej żarty nie przypadły mu do gustu. –


Czekaj, ja ci pokażę jak…

– Wciąż jesteś twardy – stwierdziła, mrużąc oczy i ocierając się o jego


penisa. – I wciąż mnie nie przeprosiłeś za tamte słowa.

– Przeprosiłem – odparł z przekąsem, podczas gdy ona figlarnie


uśmiechając, bawiła się jego włosami.

– Blado wypadły te przeprosiny.

– Uhm – mruknął, podczas gdy jego myśli krążyły wokół

zupełnie innego tematu. Nie kłamał, mówiąc, że to nie koniec.

I chociaż pozbył się tego nieznośnego napięcia, tej palącej tęsknoty, to


nadal był podniecony.

A mieli przed sobą całą noc…

Pomyślał, że mógłby wziąć coś, co jeszcze zintensyfikowałoby doznania.


Może nawet namówiłby Lenę,

aby do niego dołączyła. Lecz kiedy spojrzał w dół, w rozświetlone


szczęściem oczy, chyba po raz pierwszy stwierdził, że sama jej obecność
była niczym najsilniejszy narkotyk.

– Ja już wiem, jak smakujesz – wyszeptał jej do ucha. –

Teraz pora się odwdzięczyć.

Zauważalnie zdrętwiała. Z jednej strony nieznane kusiło, z drugiej nigdy


nie polubiła seksu oralnego. Z wahaniem poddała się naciskowi męskiej
dłoni, która zacisnąwszy się na jej karku, umiejętnie poprowadziła do celu.

Najpierw poczuła jego zapach, potem dopiero smak, twardość i ciepło.


Ostrożnie objęła główkę ustami, oplotła językiem, a kiedy usłyszała głośny
jęk, podziałało to niczym silny impuls. Lecz Bartek nie zamierzał być
jedynie biernym odbiorcą. Uwielbiał to robić w zupełnie inny sposób. Co
prawda zazwyczaj był wtedy na górze, kontrolując szybkość i głębokość, na
jaką zanurzał się pomiędzy kobiecymi wargami, ale nie tym razem. Nie
chciał jej zniechęcić, bo na ostrzejsze zabawy przyjdzie później czas. Przez
chwilę pozwalał, aby bawiła się nim, smakując i próbując, a później
postanowił to nieco urozmaicić.

– Chodź słoneczko – wymruczał, zmuszając, aby zaskoczona dziewczyna


usiadła okrakiem na jego twarzy.

Zaskoczona tylko przez chwilę, bo bardzo szybko zorientowała się, czego


pragnął. Opadła z westchnieniem do przodu i kontynuowała pieszczoty,
drżąc pod wpływem gorącego oddechu, który owiewał jej mokre,
niesłychanie wrażliwe, wnętrze. A kiedy wsunął tam czubek języka, kiedy
musnął

nabrzmiałą łechtaczkę, głośno krzyknęła, wyginając ciało w łuk, po czym


dysząc znów opadła w dół.

Przestała się krępować. Pojękując z rozkoszy, drżąc z podniecenia, z coraz


większym zapałem pieściła twardego

członka, lizała go, przesuwała po całej jego długości dłonią, wsysała


pomiędzy rozchylone wargi. Nie miała dużej wprawy, ale wyczuwała, która
pieszczota, doprowadzała Bartka do szaleństwa. I sama znalazła się na jego
skraju, dążąc do spełnienia.

A gdy już prawie, prawie czuła to cudowne, znów pokierował nią,


zmieniając pozycję. Tym razem się nie krępował. On był na górze, ona
leżała na plecach, z głową zwisającą poza krawędź łóżka.

– Co… – zaczęła zdezorientowana, a potem zakrztusiła się, gdy ogromny


członek wtargnął do wnętrza jej ust.

Nie miała jak się bronić. Nie wystarczyło siły, aby go odepchnąć. Poza tym
Bartek nie zamierzał tylko brać. Wargami przylgnął do łechtaczki, palec
zanurzył w ciasnym wnętrzu i zaczął nim energicznie poruszać,
jednocześnie pracując biodrami. Poczuł jej orgazm i kilka sekund później
swój własny. Na szczęście wycofał się odrobinę i większość spermy
wylądowała na twarzy Leny, a nie w jej gardle.
– Zwariowałeś? – wyjąkała, gdy już odzyskała oddech.

Siedziała na łóżku, z twarzą ubrudzoną białymi kropelkami, z nabrzmiałymi


ustami, zarumieniona i rozzłoszczona.

– Przecież widziałem, że się podobało. – On leżał na brzuchu, z dłonią pod


policzkiem i asymetrycznym uśmiechem na ustach. – Smakowałem ci?

– Nie wiem. Nie mam skali porównawczej.

– Aha! Miałem rację. Kacperek dymał cię na misjonarza i to pewnie w


parzyste dni miesiąca.

– Podły drań!

– Ale cały twój! – roześmiał się, przyciągając ją ku sobie i przytulając,


podczas gdy skrępowana Lena, dyskretnie wycierała twarz skrajem
koszulki, która akurat nawinęła się pod rękę. – Wiesz, że wciąż mi stoi,
chociaż nic nie brałem?

– I niech tak zostanie – mruknęła, lecz poczuła też ciekawość. – A co


bierzesz?

– Kokę. Spróbujemy? – zmrużył oczy. – Ja jedną kreskę, ty drugą.

– Nie!

– Od tego jeszcze nikt nie umarł.

– Nie, nie chcę, nie potrafię! – zaskoczyła go determinacja w głosie Leny.


Uśmiechnął się z przekąsem, a potem ją pocałował. Leniwie, namiętnie, z
czułością, na którą nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. Seks był seksem,
zaspokojeniem potrzeb ciała, niczym więcej.
Lecz tym razem… Nagle do Bartka dotarło, że znalazł się na całkiem
nieznanej drodze i podążał w kierunku, którego nie chciał obrać. Obok
pożądania pojawiło się coś jeszcze, coś więcej. Wprawiało go to w euforię i
jednocześnie złościło. A jednak nie potrafił odepchnąć jej, zakończyć tego,
czy zmienić w coś dobrze znanego, mechanicznego. Przesuwał po smukłym
ciele niecierpliwymi palcami, wcałowywał się w cudowne usta, wtulał w
smukłe ramiona z tęsknotą, która i jego zaskoczyła.

Tym razem nie kierowała nim potrzeba seksu.

Pragnął jej w zupełnie inny sposób.

I nie potrafił nad tym pragnieniem zapanować.

O poranku obudził ją pocałunek. Wilgotny, pełen leniwej zmysłowości i


nietajonej namiętności. Odwzajemniła go, rozkoszując się ciężarem
męskiego ciała, czując, jak w podbrzuszu kumuluje się doskonale
zapamiętane podniecenie.

Tym razem słowa były zbędne. Balansując na granicy jawy i snu, pogrążyli
się w narastającej przyjemności. To było enigmatyczne, wręcz nierealne,
pełne głośnych jęków i

ciężkich oddechów, wysublimowanej czułości i mokrych pocałunków.


Najpierw on był na górze, potem ona. Ujeżdżała go powoli, w
hipnotyzującym tempie, dłońmi gładząc umięśniony tors, z przymkniętymi
oczyma i rozchylonymi ustami. On ściskał jej biodra, czasami unosił głowę,
przygryzając sutki falujących piersi. Ich ciała opływały potem, niewielkie
pomieszczenie wypełniła kakofonia dźwięków, a kiedy Bartek poczuł, że
Lena zbliża się do końca, chwycił ją za kark i pocałował. Szczytowała,
dysząc i pojękując w jego usta.

Kilka sekund później, on również. Potem opadła na męskie ciało, próbując


uspokoić oddech, pogrążona w dopiero co przeżytej ekstazie.

– Taką pobudkę, to rozumiem – wymruczał, odgarniając ciemne pukle i


całując rozkosznie aksamitną skórę za zgrabnym uszkiem. – Lenka, jesteś
cudowna!
Roześmiała się cicho, bo takich właśnie słów chciała słuchać. A Bartek
jedynie się uśmiechnął. Nie po raz pierwszy pojawiła się myśl, aby
zaryzykować i spróbować. Nie znali się zbyt długo, w zasadzie cholernie
krótko, ale miał przeczucie, że byłoby warto. To nie rozkapryszona,
zmanierowana Alicja.

Marlena był zupełnie inna; szczera, prawdomówna, delikatna i subtelna.


Lecz jeśli on przepadnie, a ona… Spochmurniał.

Powinni dać sobie trochę czasu. Z niezwykłą uczciwością przyznał przed


samym sobą, że boi się kolejnej porażki.

– Kawy? – spytał, wstając i sięgając po spodnie.

– Tak, poproszę. – Uśmiechała się, nie otwierając oczu.

Leżała wtulona w poduszkę, naga, zarumieniona i tak śliczna, że najchętniej


od razu wróciłby do łóżka.

Zamyślił się. Chciała czegoś więcej? Dobrze, ale on rozegra to inaczej. Nie
będzie chwilową odskocznią od jej kłopotów, zemstą za tego niewiernego
palanta.

Dlatego, kiedy Lena ubrana w jego koszulę, usiadła przy

stole przed filiżanką kawy, głęboko odetchnął. Czas na poważną rozmowę.

– Słoneczko…

Spojrzała na niego znad krawędzi i poczuła niepokój. Nie wyglądał na


szczęśliwego, a raczej na zasępionego.

– Musisz wrócić do domu.

Oniemiała.

– Ale…
– Nie wyganiam cię – pogładził kciukiem pobladły policzek. – Chciałbym,
abyś to wszystko sobie przemyślała, poukładała. I jeśli wtedy wrócisz… –
lekko się uśmiechnął. –

Będę na ciebie czekał.

– No tak, tata – mruknęła, chociaż Bartek niedokładnie to miał na myśli. –


Pewnie już dzwonił.

– Nie odebrałaś?

– Zostawiłam telefon w hotelowym pokoju. Będę musiała wrócić –


westchnęła. – Chyba masz rację. Najpierw powinnam definitywnie załatwić
sprawę ślubu, wesela i związku z Kacperkiem. Ale – przesiadła się na
męskie kolana –

zapomnij, żebym cię zostawiła.

– Lenka, skarbie – objął ją ramionami. – Wierz mi, nigdzie się nie


wybieram. A jeśli ty chcesz zaryzykować, to ja również. I zobaczymy,
dokąd nas to zaprowadzi, chociaż małżeństwo i tym podobne od razu wybij
sobie z głowy. Bo ja naprawdę się nie nada… – resztę słów stłumiła
pocałunkiem.

Do zwycięstwa jeszcze daleko, ale chociaż chciał na nią zaczekać.

Miał rację, musiała zrobić porządek w swoim życiu, przemyśleć pewne


sprawy, chociaż jednego była pewna.

Kochała go. Kochała, chociaż to wręcz zakrawało na żart. Znali się zbyt
krótko, niewiele o nim wiedziała, a różniło ich dosłownie wszystko. Lecz
jednego była pewna –

zaryzykuje. Na razie wróci do hotelu, potem do domu, bo inaczej jej ojciec


gotów podjąć jakieś radykalne działania.
Porozmawia z nim i wygra tę rundę bez względu na wszystko.

Szczerze mówiąc, nie wierzyła w porażkę. Nie po wspólnie spędzonej nocy,


po tych wszystkich pocałunkach i pieszczotach. Tak, to był tylko seks, ale
ona miała wrażenie, że może stać się czymś więcej. Była pewna, że stanie
się czymś więcej. I dlatego pożegnała Bartka czułym pocałunkiem,
obiecując wrócić jak najszybciej.

Nie dostrzegła chłodu w zielonych oczach, bo po euforii poranka, Bartek


nagle zrozumiał, że obiecał jej coś, czego tak naprawdę nie będzie mógł
dać.

Była szczęśliwa i podekscytowana. Szczęśliwa, bo miała Bartka.


Podekscytowana, bo w końcu odważyła się postawić na swoim. Żadnych
Kacperków i kacperkopodobnych stworów.

Miała już swojego mężczyznę, swojego ukochanego i więcej nie było jej
trzeba. Co prawda Bartek z uporem maniaka twierdził, że nie nadaje się do
związków, ale już ona postara się to zmienić. Ważne, że obiecał na nią
zaczekać.

Zgrabnie zaparkowała z daleka od ulicy, która była nieoficjalnym centrum


Sarbinowa. Potem chwyciła torbę i prawie biegiem ruszyła do celu.
Cieszyła się jak dziecko, że zrobi mu niespodziankę. Poza tym się stęskniła.
I to bardzo.

Prawie dotarła do celu, gdy zaczęło padać. Schroniła się pod dachem
namiotu, z czułością patrząc na mrugające światełkami maszyny. Z
uśmiechem na twarzy, zdecydowanie podeszła do przyczepy i widząc, że w
środku zapalono lampę, otworzyła drzwi i weszła do środka.

– Pani do kogo? – Zaskoczona Marlena zamarła na

progu. Przed nią stała wysoka, smukła brunetka, piękna, seksowna i


półnaga. Włosy miała rozpuszczone, stopy bose, a na sobie niedopiętą,
męską koszulę.

– Do Baaartkaaa – wyjąkała.
– Do mojego męża? – Tamta wystudiowanym ruchem uniosła w górę brwi.
– Nie ma go. Wyszedł. A w jakiej sprawie?

– Męża? – Biednej Lenie ziemia osunęła się spod stóp.

Dobrze, że mogła oprzeć się o ścianę za plecami. Jak to męża?

Przecież twierdził, że się rozwiódł!

– Tak, jesteśmy małżeństwem już kilka lat. Od czasu do czasu wypuszczam


go nad morze z tym namiotem, żeby odrobinę odetchnął – dodała kobieta
pobłażliwie. – Zabawił

się. Wiesz, preferujemy związek otwarty. To jeszcze bardziej umacnia nas


w uczuciach. Paradoks, prawda? – sięgnęła po kubek i oplotła go smukłymi
palcami.

– Otwarty? – powtórzyła Marlena zmartwiałymi wargami. Co za bydlę!


Dlatego tak bardzo się zastrzegał, wycofywał i twierdził, że nic na dłużej.
Bo przecież drań był

już żonaty! A ona głupia myślała…

– Pójdę już – wyszeptała. – Wpadłam tylko… z przyjacielską wizytą –


dokończyła z przymusem.

– Czyżby? – Tym razem kobieta drwiąco się uśmiechnęła. – Nie martw się,
przywykłam. Takich przyjacielskich wizyt to mamy kilka w ciągu roku.
Bartuś dokazuje na całego, a potem musimy się oganiać, bo te naiwne
kretynki zazwyczaj się w nim zakochują. Nic dziwnego –

wzruszyła ramionami. – Ale on jest mój i nikomu go nie oddam.

Nie odpowiedziała, bo nie była w stanie. Zaciskając palce na rączce


podróżnej torby, wycofała się i prawie biegiem, potykając się o własne
nogi, ruszyła w kierunku miejsca, gdzie
zaparkowała samochód. Płakała, a łzy mieszały się z kroplami deszczu.

Płakała, bo nagle do niej dotarło, że znów się pomyliła, że kolejny


mężczyzna wykorzystał ją i oszukał. Wszystkie jego pieszczoty, pocałunki
nic nie znaczyły. Nie chciał żadnego związku i już rozumiała dlaczego.

Miał żonę. Może i dziwne to było małżeństwo, ale widać ją kochał, inaczej
dawno by odszedł.

Pomyliła się. Zwiodła ją własna wyobraźnia i te wspólnie spędzone chwile.


A najgorsze było to, że tak bardzo go kochała. Chciała dla niego zmienić
swoje życie, chciała o niego walczyć. Sprzeciwiła się ojcu, ruszyła na
wojnę i… okazało się, że nie ma o co toczyć boju. Dlatego przez te dwa
tygodnie ani razu nie zadzwonił, nie wysłał chociaż jednej wiadomości.

Zabawił się. Teraz wróci do żony i w przyszłym roku znów wyruszy na


łowy, znajdując kolejną, naiwną kretynkę.

Wsiadła do samochodu i na dobre się rozpłakała, opierając czoło o


kierownicę.

I chyba nigdy w życiu nie doświadczyła takiego bólu, rozdzierającego,


szarpiącego wnętrznościami, bólu serca, które właśnie rozpadło się na
tysiące drobniutkich kawałeczków.

Siedziała na tarasie, skulona, zapatrzona w morze, obejmując ramionami


kolana.

Cały długi miesiąc.

Trzydzieści dni wypełnionych bólem i tęsknotą.

Godzin nawet nie liczyła.


Właśnie tyle dzieliło ją od momentu, gdy wybiegła z przyczepy. Niby
niedużo, ale od tego czasu wiele się zmieniło.

Choroba ojca, Kacper błagający ją o wybaczenie na kolanach,

miłość do Bartka, która tkwiła niczym cierń w jej sercu…

Poddała się i przebaczyła byłemu narzeczonemu. Nie dla niego i nie dla
siebie. Zrobiła to dla chorego ojca, który ze łzami w oczach błagał ją, aby
chociaż spróbowała. I pewnego dnia to uczyniła, chociaż na swoich
warunkach. Chłodnym tonem oznajmiła Kacprowi, że nie będzie żadnego
seksu przed ślubem, a później tylko do momentu, gdy uda jej się zajść w
ciążę. Uśmiechnęła się z przekąsem, gdy przypomniała sobie tę scenę. Nie
wyglądał na zmartwionego, wręcz przeciwnie, dostrzegła ulgę w jego
oczach.

Tylko że ona miała to gdzieś.

Gdyby Bartek chociaż raz spróbował się z nią zobaczyć, zadzwonić, wysłać
wiadomość, miałaby odrobinę nadziei. Ale on milczał i to tylko
potwierdzało słowa tamtej kobiety.

Wyznaczono nową datę wesela, a Marlena nie wiadomo po co, postanowiła


pojechać nad morze. Nie po to, aby spotkać Bartka, broń Boże! Wybrała
Kołobrzeg, blisko, a jednocześnie daleko. Pojechała sama, bo nie pragnęła
niczyjego towarzystwa. Tak było prościej. Na miejscu spotkała dawną
przyjaciółkę z narzeczonym. Niby Lena ucieszyła się z tego spotkania, ale
kiedy na nich patrzyła, miała ochotę się rozpłakać.

Ślub z Kacprem to błąd, była tego pewna, ale z premedytacją chciała go


popełnić.

Zresztą, co miała do stracenia?

Z westchnieniem wstała, bo byli umówieni na obiad.

Pogoda dziś nie dopisywała, nie było zimno, ale też opalanie na plaży,
raczej nie wchodziło w rachubę. Schyłek lata nie rozpieszczał słońcem.
Poprawiła makijaż, sięgnęła po torebkę i zeszła na dół, do hotelowej
restauracji.

– Lenka! – Monika powitała ją szerokim uśmiechem. –

Zjemy same, Adam obiecał, że da nam spokój do wieczora,

żebyśmy w końcu mogły się nagadać.

– Świetnie – lekko się uśmiechnęła. Cóż, tym razem przynajmniej nie


będzie musiała panować na niechcianymi łzami.

– Ależ jestem zmęczona – westchnęła Monika, siadając przy stoliku, który


wskazał im kelner. – Byliśmy na koszmarnie długim spacerze,
zawędrowaliśmy aż do Sarbinowa.

– Daliście radę?

– Wróciliśmy taksówką, bo odmówiłam piechotą, a Adaś uznał, że jednak


mnie nie doniesie – mrugnęła okiem. – Jakież tam było zamieszanie!

– To mała miejscowość, a w sezonie zawsze wielu turystów, nawet teraz,


pod koniec sierpnia.

– Nie to miałam na myśli. – Monika machnęła ręką, z uwagą kartkując


menu. – Pożar był i to z rodzaju tych niebezpiecznych. Jedna ofiara
śmiertelna, druga w stanie ciężkim, właściciel namiotu w ciężkim szoku.

– Namiotu? – Lena zdrętwiała. – Z automatami?

– Tak. Już o tym słyszałaś?

– Nie – na chwilę zamknęła oczy. – Co się stało?

– Nie wiadomo. Mam tu gdzieś fotki, bo to wyglądało naprawdę


koszmarnie. I ten smród… O, zobacz!

Szczerze mówiąc, ciężko było się zorientować, co jest czym. Ale na


którymś zdjęciu, tuż obok osmalonych resztek namiotu, na zrujnowanym
murku siedział mężczyzna. Głowę miał pochyloną, plecy zgarbione,
opatrunek na przedramieniu.

– Bartek – wyszeptała Lena. – Kiedy to było?

– Jakąś godzinę temu. Bałam się, że nie zdążymy…

Gdzie idziesz?

– Wszystko ci wytłumaczę, przysięgam! – Marlena pochyliła się i cmoknęła


przyjaciółkę w policzek. – Muszę

jechać. Do niego.

– Znajomy? – Monika przyglądała się jej zaskoczona.

– Tak.

– Jedź kochanie, bo to chyba nie tylko znajomy. Mam rację?

Marlena skinęła głową i prawie wybiegła z restauracji.

Dotarcie na miejsce zajęło jej niecałe pół godziny i chyba przekroczyła


wszelkie dopuszczalne normy prędkości. Miała jednak szczęście, bo żaden
patrol nie dyżurował dziś na trasie.

Samochód zostawiła na płatnym parkingu, a stamtąd miała niecałe dziesięć


minut piechotą.

Siedział dokładnie w tym samym miejscu. Wzrok miał

wbity w ziemię, w ustach papierosa.

Był sam, chociaż możliwe, że jego droga małżonka już jechała. A jednak
Marlena tym razem się nie zawahała, nie zrezygnowała. Podeszła bliżej,
stanęła naprzeciwko, a wtedy uniósł głowę.

Twarz miał brudną, osmaloną, pokrytą zakrzepłą krwią. A oczy dziwnie


błyszczące, powiedziałby nawet, że pełne łez.
Dlatego dała krok do przodu i ująwszy jego głowę w dłonie, przyciągnęła
ku sobie, tak że wtulił twarz w jej piersi.

– Bartek – wyszeptała, czując, jak oplata ją zdrowym ramieniem. – Co się


stało?

Minął miesiąc, lecz miała wrażenie, jakby to był

zaledwie jeden dzień.

Ślub z Kacprem nie tylko byłby błędem. Byłby koszmarną pomyłką.


Kochała tylko jednego mężczyznę, bez względu na wszystko, bez względu
na jego obojętność.

Chociaż teraz wcale nie był taki obojętny. Przyciągnął ją ku sobie, zamknął
w objęciach, wtulając się niczym spragnione miłości dziecko. A ona tylko
gładziła ciemne, wzburzone włosy, łykając własne łzy.

Obawa o niego, tęsknota, były zbyt silne, aby mogła im się oprzeć. Były też
pretekstem, którego potrzebowała.

– Czy twoja żona już jedzie? – spytała, czując wręcz fizyczny ból biednego
serca.

– Żona? – Tym razem spojrzał w górę. – Nie mam żony.

– Wysoka, ciemne włosy, seksowna.

– Miałem – odparł niecierpliwie. – Małpa jedna zełgała z rozwodem, bo


myślała, że tym się na mnie zemści. Ale okazało się, że sama chce wziąć
ślub, więc przyjechała i…

Zakryła dłonią jego usta i nagle się rozpłakała.

– Nie… jesteś… żonaty? – wyjąkała, próbując zapanować nad chaosem


myśli.

– No nie – przyglądał się jej uważnie. – Mówiłem, że się nie nadaję do


małżeństwa. Skąd wiesz, jak wygląda?
– Spotkałyśmy się.

– Pewnie na jakimś przyjęciu – odparł ponurym tonem. –

Jak znam życie, to usłyszałaś o mnie same dobre rzeczy.

– Nie, u ciebie, w przyczepie. Wróciłam i chciałam ci zrobić niespodziankę.

– Zaraz… – zmarszczył brwi. – Wróciłaś? I natknęłaś się na…

– Twierdziła, że żyjecie w związku otwartym i na lato dostajesz wolne,


żeby się wyszumieć.

– Zawsze była z niej wredna suka – mruknął. – Co nie zmienia faktu, że


dobrze się stało.

Niby zabolało, ale kiedy chciała wyplątać z jego uścisku, nie pozwolił na
to. Znów się wtulił, cicho wzdychając.

– Co się tutaj wydarzyło? – spytała, zmieniając temat.

– Nic. Moja nieostrożność i tyle.

– Przyczepa?

– Wszystko spłonęło.

– Zabiorę cię ze sobą, zgoda? Wykąpiesz się, zjemy coś,

może prześpisz.

– Lenka – tym razem wstał, patrząc w jej oczy z dziwnie nienaturalnym


spokojem. – To bardzo zły pomysł. Wezmę to, co ocalało i pojadę do
kumpla w Koszalinie.

– Na moje oko niewiele ocalało. Podobno była jedna ofiara śmiertelna, a


druga walczy o życie w szpitalu. To prawda?

– Tak.
– Bartek! – Gwałtownie pobladła. – Kto?

– Znajomi. Mieliśmy imprezę w nocy, przesadzili z prochami i nie obudzili


się w porę. Mnie nie było, wróciłem, jak już wszystko stało w płomieniach.

– Będziesz miał kłopoty?

– Pewnie tak. Wystarczy, że spojrzą w moje papiery, a już oznaczą jako


winny.

Nic nie powiedziała. Uniosła ramię i delikatnie gładziła palcami jego twarz,
obrysowała kontur ust, czując pod opuszkami szorstkość zarostu. Był
jeszcze cudowniejszy niż we wspomnieniach. A skoro żona okazała się
kłamstwem…

Czy aby na pewno? Może znów ją oszukiwał? Tylko po co?

– Policja nie zabrała cię od razu?

– Nie, mam się doprowadzić do porządku i stawić jutro.

– Jedź ze mną, proszę!

– Nie Lenka, to naprawdę kiepski pomysł – uśmiechnął

się, też przytulając dłoń do jej policzka. – Wracaj, a ja sobie poradzę.


Jestem dużym chłopcem, pamiętasz?

– Uparty drań! – rozzłościł ją, lecz wciąż nie zamierzała się poddawać.
Chciała z nim porozmawiać, chociaż tak naprawdę nie miała po co. Niby
czego oczekiwała? Gdyby mu zależało, nie wyganiałby jej teraz, a przez ten
cały miesiąc chociaż raz…

Tak, miał rację. Dobrze się stało, a ona niepotrzebnie tu

przyjechała. Żonaty czy nie, nie chciał jej, nic do niej nie czuł.

Była mu obojętna. Tak bardzo go kochała, ale jemu była obojętna.


Teraz ona usiadła na zrujnowanym murze. Skuliła się, zgarbiła i ukrywszy
twarz w dłoniach, wybuchła płaczem.

– Słoneczko – przyklęknął i delikatnie wplótł palce w jej włosy. – Daj


spokój. Po co wracać do przeszłości? Wiem, chciałaś pomóc, bo masz
dobre serduszko, ale mnie twoja pomoc nie jest potrzebna. Poza tym
czułbym się nieswojo, tak, jak miesiąc temu. Ja naprawdę chciałem jedynie
seksu, nie kłamałem. Jesteś cudowna, ale mnie już nie kręcisz.

Zaliczyłem cię, dostałem, na co miałem ochotę i tyle.

Każde słowo, wypowiedziane lekkim, kpiącym tonem, raniło niczym cios


nożem. Nigdy w życiu nie czuła się tak podle, jak w tej chwili, gdy
ukochany, wyśniony mężczyzna mówił, że „już go nie kręci”. Może dlatego
zerwała się gwałtownie, nie patrząc, dokąd biegnie. Byle daleko od niego,
w miejsce, gdzie będzie mogła wypłakać cały ból, który skumulował się w
niej przez ten długi czas.

Ponieważ znów zaczęło padać, plaża była prawie całkiem pusta. Lena
przebiegła spory kawałek, po czym usiadła na samym brzegu, tępym
spojrzeniem wpatrując się we wzburzone morze. Drżała z zimna, lecz było
to jej obojętne.

Chciała umrzeć.

Tak cholernie długo walczyła ze swoim sercem, wmawiając sobie, że jest


lepiej, że prawie zapomniała.

Nie zapomniała, nie było lepiej, a ona tak naprawdę tylko tłumiła tęsknotę i
udawała brak uczuć.

On nie i to bolało podwójnie.

Nie chciał nawet jej współczucia, nie życzył sobie pomocy, oganiając się
niczym od natrętnej muchy. Gorzej, powiedział prosto w oczy, że już go nie
pociąga. Było, minęło.

Nie dla niej.


Uklękła, patrząc na fale, które obmywały jej kolana.

Deszcz zamienił się w uciążliwą mżawkę, wiatr osłabł, ale i tak było coraz
zimniej. Objęła się ramionami i zgięła w pół, zanosząc się płaczem. Na nic
więcej nie miała siły. Nie kłamała, mówiąc, że ich spotkanie było dla niej
niczym grom z jasnego nieba. Zakochała się, zakochała od pierwszego
spojrzenia. Upadła na zimny piasek, przyjmując pozycję embrionalną. Oczy
miała zamknięte, urywany oddech, a na piersiach dziwny ucisk. Bolało.
Realnie bolało tak bardzo, że nie mogła złapać tchu. W głowie jej
wirowało, całe ciało drżało w niekontrolowany sposób, a ona sama czuła,
jak powoli traci świadomość.

Mrok okazał się zbawieniem, ból odszedł.

A kiedy się ocknęła, leżała w szpitalnym łóżku. Obok w fotelu siedział


Bartek, opierając łokcie na kolanach, z pochyloną głową, w milczeniu
przerywanym tylko miarowym pikaniem. Patrzyła na niego, znów czując
zdradzieckie łzy, ale nie odezwała się, nie poruszyła. Nie miała na to siły.
To on się wyprostował i wtedy na nią spojrzał.

– No, nareszcie – powiedział suchym tonem. Lena odwróciła głowę. Nie


chciała jego litości. Nie pragnęła współczucia. Nie można nikogo zmusić
do miłości, o tym powinna wiedzieć najlepiej.

– Pójdę już.

Milczała, ze wzrokiem utkwionym w ciemny prostokąt okna. Potem powoli


usiadła, sięgając po kubek z wodą. Gardło miała suche, ściśnięte, z
ledwością przełknęła kilka łyków.

– Słoneczko… – Wcale nie poszedł, a usiadł na skraju łóżka. – Zabiją mnie


za to – mruknął, patrząc na ciemne smugi odbijające się od nieskazitelnej
bieli. – Lenka, posłuchaj…

Nawet się nie poruszyła. Z uporem gapiła się w okno, a

wtedy chwycił stanowczym gestem jej podbródek i zmusił, aby spojrzała


mu w oczy.
– Marlenko, postąpiłem wtedy jak drań. Nie powinienem był
wykorzystywać twojego zauroczenia. Ale miałem na ciebie taką szaloną
ochotę, a ty… Rozumiesz, prawda?

Nie odpowiedziała. Oczy miała smutne, przygaszone, pełne łez. Był


pewien, że się poddała, że nie będzie go więcej o nic prosić, a jednocześnie
zdawał sobie sprawę, jak bardzo cierpi. Tłumaczenie samemu sobie, że to
chwilowe, nie przynosiło ulgi. Ale ktoś z nich musiał być silniejszy.

Wytrzymał tyle czasu, wytrzyma więcej.

Co za cholerny zbieg okoliczności, że zjawiła się znów w jego życiu i to w


takim momencie!

– Posłuchaj – zaczął poważnym tonem, lecz nie potrafił

się powstrzymać przed drobnym gestem czułości. Pogładził

mokry policzek, a wtedy usta Leny zadrżały.

– Kocham cię – wyszeptała. Nie powinna była tego robić, ale pewne rzeczy
były ponad jej siły. – Wiem, ty mnie nie kochasz, ale nic nie mogę na to
poradzić, nic nie mogę…

Cała dygotała i chyba wtedy po raz pierwszy Bartek zwątpił w swój


genialny plan. Pochylił się i pocałunkiem zdusił

resztę słów, ramieniem obejmując szczupłe ciało dziewczyny.

Przylgnęła do niego tak konwulsyjnie, że poczuł zaskoczenie, które szybko


utonęło on w morzu tęsknoty.

Tak, bo on też był stęskniony.

Kiedy nie wróciła, jak zapowiedziała, poczuł

jednocześnie ulgę i żal. A jednak z czasem wytłumaczył sobie, że tak było


lepiej. Ukradkiem śledził media społecznościowe i kiedy w sieci pojawiła
się informacja o jej kolejnych zaręczynach z tym mięczakiem, o mało co
nie oszalał. Pił na umór przez kilka dni, ledwo trzeźwiejąc. W końcu wziął
się w garść, bo musiał zacząć normalnie funkcjonować, chociaż ból

pozostał.

Może gdyby się nie spotkali, dałby radę go pokonać?

Może gdyby nie patrzyła na niego z takim cierpieniem, udałoby mu się


zachować obojętność?

– Lenka, kochanie, posłuchaj – drobnymi pocałunkami pokrywał jej twarz,


a ona tylko cichutko wzdychała. Może się myliła, ale tak nie mógł całować
ktoś, komu była całkiem obojętna. – Ty i ja to dwie odległe galaktyki. Nie
pasujemy do siebie. Jesteś wykształcona, subtelna, kulturalna. Pochodzisz z
dobrej, szanowanej rodziny, a ja… Mam za sobą nieciekawą przeszłość i
równie mało interesującą przyszłość. Siedziałem nie bez powodu i to za
różne, brzydkie rzeczy. Z ledwością skończyłem podstawówkę. Na
początku byłoby pewnie zajebiście, ale wraz z upływającym czasem,
dostrzegałabyś coraz więcej szczegółów, na które wcześniej nie zwracałaś
uwagi. Dlatego nie ma sensu w to brnąć.

Tym razem nie rozpłakała się. Za to wymierzyła mu siarczysty policzek.

– Ty draniu! – syknęła. – Jak śmiesz?!

– Niby co? – Bartek zdębiał, bo nie takiej reakcji się spodziewał.

– Tak we mnie nie wierzyć! – Odrzuciła przykrycie, a potem zsunęła się z


łóżka. – Wracamy do hotelu. Ja się przebiorę, ty wykąpiesz. A potem sobie
porozmawiamy –

spojrzała na niego groźnie.

– Wrócisz sama. Ja pojadę… – położyła dłoń na jego ustach.

– Razem.

– Nie Lenuś, nie żartowałem.


– Tchórz! – rzuciła z pogardą. – Miałam cię za lepszego od Kacpra, a ty
jesteś zwykłym tchórzem. Może to mięczak, ale on chociaż spróbował
wszystko naprawić, a ty tylko

uciekasz z podkulonym ogonem.

– Porównujesz mnie ze swoim narzeczonym? – zmrużył

oczy, bo riposta okazała się wyjątkowo celna.

– Porównuję? On jest wykształcony, kulturalny, bogaty, nie wspominając o


perspektywach na przyszłość. Nie ma czego porównywać – dodała z pełną
wyniosłości pogardą, z satysfakcją patrząc, jak zmienia się wyraz twarzy
Bartka.

– Wróciłaś do niego.

– Wróciłam – opowiedziała obojętnym tonem. Musiała skłonić drania do


kapitulacji. Był uparty, lecz wyraźnie dostrzegała, że wcześniej kłamał.
Musiała też zapanować nad chęcią, aby z radością rzucić mu się w ramiona.
Bo wszystko krzyczało w niej ze szczęścia. Powiedział „kochanie”. I tak
kretyńsko tłumaczył swoje postępowanie.

On się nie bał swoich uczuć, bał się, że to ona kiedyś się od niego odwróci,
przestanie go kochać. Wstydził się swoich wad, przeszłości, wcale nie
wydumanych ułomności.

Tylko kto ich nie miał?

– Zaręczyliście się. – Był coraz bardziej ponury i zasępiony. – Wiesz, jak


się czułem, gdy się dowiedziałem? Co pomyślałem? Bogata laska zabawiła
się moim kosztem, a potem wróciła do narzeczonego. Kolejna, kolejna, dla
której byłem seksualnym mięsem.

Teraz to zatkało Lenę.

– Co ona robiła w twojej przyczepie? – spytała ostrożnie.


– Przyjechała z papierami. Nie od razu zgodziłem się podpisać. Wolałem ją
podrażnić. Pokłóciliśmy się i wyszedłem po coś mocniejszego oraz aby
ochłonąć. Kurwa mać! – zaklął

nagle. – Cholerny pech! Nie mogłaś zaczekać, aby móc mi wydrapać oczy?
Albo przyjechać innego dnia?

I wtedy Marlena wybuchła śmiechem. Mówiąc to, miał

taki ponury wyraz twarzy.

– Za moje cierpienie to jeszcze się policzymy! – obiecała mu, machając


palcem przed nosem. – Gdzie moje buty?

– Nie wypuszczą cię tak szybko.

– Założymy się? – spytała, patrząc na niego kpiąco. – Nie zapominaj, że


pewne rzeczy bywają dziedziczne, a moi rodzice są niezwykle dobrymi
adwokatami.

– Rodzice? Matka też?

– Tak, chociaż kilka lat temu zrezygnowała z pracy.

– Trzeba było cię zostawić na progu szpitala i uciec –

wymamrotał. Lecz tak naprawdę czuł jedynie ulgę, bo cały ten czas…
Wcale nie chciał z niej rezygnować. Na początku sądził, że to będzie
całkiem przelotna znajomość. Jak wszystkie inne.

Ale to Marlena była inna niż wszystkie kobiety. Uwielbiał się z nią droczyć,
wywoływać uśmiech, całować, tulić. Zauroczyła go w tempie, którego się
nie spodziewał.

Może nie powinien więcej uciekać?

Niestety, gdy tylko zjawili się w holu eleganckiego hotelu, zwątpił w swoje
racje. Lecz Lena postanowiła pokazać, jak bardzo może być uparta i wręcz
siłą zaciągnęła go do windy.
– To właśnie miałem na myśli – wycedził, gdy z cichym szumem zamknęły
się drzwi. – Cud, że mnie nie wyprosili.

– Wytłumaczyłam, co się stało. Poza tym – lekko się uśmiechnęła –


wyglądasz okropnie, to prawda. Brudny, zakrwawiony, w podartym
ubraniu. Ale i tak panie w recepcji roztopiły się, gdy tylko się
uśmiechnąłeś.

– Nie zalewaj.

– Nie zalewam, cokolwiek to znaczy. Proszę, to mój pokój. I od razu do


łazienki, tamte drzwi na lewo.

Kiedy wyszedł stała przy oknie. Na łóżku leżała czysta koszulka i bokserki,
które pożyczyła od Adama. Monika była trochę zaskoczona, ale nie
zadawała zbędnych pytań, tylko

porozumiewawczo się uśmiechała. Szybko zsunął ręcznik z bioder i ubrał


się, a na końcu przeczesał palcami mokre włosy.

I dopiero wtedy podszedł do nieruchomej Leny. Przytulił się do jej pleców,


objął, brodę oparł na ramieniu.

– Na razie zostanę – wyszeptał. – O ile mnie nie zamkną, oskarżając o


podpalenie.

– Nie zamkną cię – mruknęła, wtulając się w jego ramiona z dreszczem


rozkoszy. – Bardziej się boję, że sam zmienisz zdanie i odejdziesz.

– Lenka – czubkiem nosa potarł skraj jej policzka. –

Mam wiele wad, ale nie skłamałem. Byłem pewien, że jesteśmy z Alicją po
rozwodzie. A ty? Po cholerę się znów z nim zaręczyłaś?

– Tu cię boli! – Wykręciła głowę i mrużąc oczy, zerkała na niego kpiąco.


Lecz on nagle dostrzegł pewne niepokojące szczegóły. Głębokie cienie pod
oczyma. Szczuplejszą talię.

Zapadnięte policzki.
– Ojciec miał zawał – westchnęła. – Byłam tym tak przerażona, że uległam
jego prośbie. Co teraz? W sensie, co teraz z tobą? Masz gdzie się podziać?

– A wiesz, że mam! Co prawda jeszcze kilka lat zajmie mi remont tej ruiny,
ale obok mam taką plantację marihuany, że starczy do końca życia.
Powiedzmy – dokończył ze śmiechem, patrząc na jej minę.

Obróciła się w jego ramionach, zarzuciła ręce na szyję i z powagą spojrzała


prosto w oczy.

– Stoję na przegranej pozycji, bo ja cię kocham, a ty mnie nie. Lecz chcę


spróbować.

– Skąd wiesz, że nie? – Zieleń pociemniała, głos nabrał

głębszej barwy. Objął ją w pasie, wolnym, wręcz wystudiowanym ruchem.

– Czuję – uśmiechnęła się ze smutkiem. – Być może

nigdy nie pokochasz, ale to nieważne. Lepiej na chwilę trafić do raju, niż do
końca życia błąkać się pod jego bramą.

Bartek tylko chwycił ją za kark i przyciągnął ku sobie.

– Może masz rację? – wyszeptał. – Lenka, to nieprawda.

– Co masz na myśli?

– Wiesz, że o mało co nie zwariowałem, jak dowiedziałem się o twoich


zaręczynach? Sądziłem, że ci się znudziłem. Tak jak Alicji – dodał z
goryczą.

– To ona cię zostawiła?

– Zdradziła.

– Ciebie? No cóż – roześmiała się. – To pewnie przez te szybkie numerki.


– Twój ojciec się wścieknie. Narzeczony też pewnie nie będzie zadowolony.
Lenka, to się nie uda. Zostanę na trochę, odreagujemy, a potem się
rozstaniemy.

– Tchórz.

– Marleno…! – zaczął groźnie, ale wtedy go pocałowała.

I nagle zrozumiała, że nie musi przekonywać Bartka, aby pozostał. On


także tego pragnął. Musi go przekonać, że może jej zaufać, że może zaufać
jej uczuciom.

Nie będzie łatwo. Czekała ją kolejna rozprawa z ojcem i jego słabym


sercem. Z nadętym, pełnym złości Kacperkiem, któremu po raz drugi
wyrwie się z garści. Z całym środowiskiem, z którego pochodziła. Miała
wręcz wrażenie, że czeka ją walka z całym światem.

Uniosła głowę. I kiedy w zielonych oczach dostrzegła nieśmiałą nadzieję,


zrozumiała, że ma coś więcej niż szansę na zwycięstwo.

Bartek mógł sobie mówić, co chciał, ale kiedy tak ją obejmował, kiedy tak
czule całował, to te czyny świadczyły o czymś więcej niż zwykłe
pożądanie.

Ona już go kochała, teraz musiała tylko nauczyć go tej

miłości, pokazać, że nie jest źle komuś zaufać.

Zerknęła na ogromne łóżko i od razu usłyszała, jak Bartek się śmieje.

– Lenka, aniołku, z ciebie to jednak jest podstępna bestyjka…

You might also like