Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 541

A L B E R T C A M U S

ESEJE
Wybór i przekład
JOANNY GUZE
Wstęp napisał
JERZY KOSSAK

PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY


Wybór i przekład na podstawie wydania:
Bibliothèque de la Pléiade, 1965, Albert Camus Essais oraz
Carnets I, 1962, Carnets II, 1964, Paris, Gallimard.

Przypisy z uwzględnieniem komentarza R. Quilliota


i L. Faucona w wydaniu Bibliothèque de la Pléiade
opracowała Joanna Guze

Okładkę projektowała Joanna Gutt


K L A S Y K T R A G I C Z N E G O H E R O I Z M U

„ P r a c u j ę codziennie r a n o , t r z y lub c z t e r y godziny. C z ę ­


sto przerabiam to, co już napisałem — coraz bardziej,
w m i a r ę j a k s i ę s t a r z e j ę [...] P l a n u j ę t a k ż e p o w i e ś ć [...] P o ­
stanowiłem wrócić do reżyserii. Przygotowuję festiwal
w A n g e r s [...] M y ś l ę o a d a p t a c j i Biesów i n a p i s a n i u sztuki
scenicznej w r o d z a j u Le Soulier de Satin C l a u d e l a . Będzie
to przemieszanie motywów Fausta i Don Juana. Oczy­
w i ś c i e S g a n a r e l l e b ę d z i e M e f i s t o f e l e s e m filozofem i l o k a ­
j e m w j e d n e j osobie. P o r u s z ę t a m f u r ę m y ś l i , będzie świet­
na zabawa..."
W y w i a d udzielony D o m i n i q u e Audry, współpracowniczce
„ N o u v e l l e R e v u e F r a n c a i s e " , j e s t j e d n y m z o s t a t n i c h zapi­
sów planów twórczych Camusa.
A l b e r t C a m u s zginął w w y p a d k u s a m o c h o d o w y m 4 s t y c z ­
n i a 1960 roku.
Czterdziestosiedmioletni pisarz zostawił po sobie spuś­
c i z n ę czysto l i t e r a c k ą ilościowo n i e w i e l k ą ; j e d n ą p o w i e ś ć :
Dżuma, dwa większe opowiadania: Obcy i Upadek, zbiór
nowel: Wygnanie i królestwo, cztery dramaty: Kaligula,
Nieporozumienie, Stan oblężenia, Sprawiedliwi, dwa tomy
szkiców filozoficznych: Mit Syzyfa, Człowiek zbuntowany,
i bogatą eseistykę.
N a g r o d a N o b l a , k t ó r ą o t r z y m a ł w r o k u 1957, b ę d ą c pisa­
r z e m j e s z c z e m ł o d y m i o d o r o b k u ilościowo t a k n i e w i e l k i m ,
przypadła mu j a k o współczesnemu moraliście. Zawarł bo­
wiem zarówno w swojej prozie literackiej, j a k dramatach,
p u b l i c y s t y c e i s z k i c a c h filozoficznych n i e p o k o j e i n a d z i e j e
s w o j e g o czasu i s w o j e g o p o k o l e n i a .
W dziesięć l a t po j e g o ś m i e r c i , k i e d y l i t e r a c k i e dzieła
Camusa ulegają procesowi przekształcania się w klasykę,
a w i e l e s t r o n i c t y c h dzieł zaczyna r a z i ć n a s s w o j ą c z a s e m
zamierzoną, a c z ę ś c i e j m i m o w o l n ą r e t o r y k ą — j e g o eseisty­
k a o k a z u j e się żywa.
O d z w i e r c i e d l a b o w i e m , w sposób b a r d z i e j j a s k r a w y niż
twórczość literacka, intelektualne i moralne konflikty Ca­
musa, ukazuje kierunki poszukiwań myślowych i przyczyny
zahamowania w działaniu praktycznym.
W i s t o c i e n i e ma c h y b a w historii n a j n o w s z e j m y ś l i e u r o ­
pejskiej bardziej drastycznego przykładu wewnętrznych
k o n f l i k t ó w zrodzonych p r z e z p r z e c i w s t a w n o ś ć p o s t a w y b u n ­
tu społecznego z u c h y l a n i e m się od działania. Bądźmy
zresztą sprawiedliwi: w okresie próby najcięższej Camus
wybrał walkę, — kombatant francuskiego Ruchu Oporu
był współzałożycielem i redaktorem konspiracyjnego, le­
w i c o w e g o wówczas, p i s m a „ C o m b a t " . J e d n a k ż e o k r e s p o ­
wojenny ukaże nam szamotanie się Camusa — pisarza,
m o r a l i s t y , p o l i t y k a w dążeniu do j a s n e g o o k r e ś l e n i a s w o j e j
postawy ideowej i kierunku praktycznego działania.
U r o d z o n y w M o n d o v i w Algierii, C a m u s , p ó ł s i e r o t a , wy­
chowywał się w B e l c o u r t w w środowisku b i a ł e j algierskiej
b i e d o t y . A l g i e r i a b y ł a j e g o ojczyzną. W o k r e s i e rozognia­
n i a się kolonialnej wojny prowadzonej przez Francuzów
przeciw algierskim powstańcom i algierskiej ludności
a r a b s k i e j C a m u s , p e ł e n odrazy w o b e c m e t o d k o l o n i a l n e g o
terroru, szuka jednocześnie gorączkowo jakiegoś kompro­
m i s o w e g o rozwiązania. R o d z i się stąd k s z t a ł t u t o p i i : k o n ­
cepcja autonomicznej, federacyjnej Algierii na wzór Szwaj­
c a r i i . „...Dalej pójść n i e m o g ę — napisze. — J a k o F r a n c u z
1
n i e m o g ę w s z a k z a c i ą g n ą ć s i ę do p a r t y z a n t k i a l g i e r s k i e j . "
C a m u s , k t ó r e g o c a ł e ś w i a d o m e życie związane j e s t z sze­
roko pojętą społeczną lewicą i który należy do lewicy
w o k r e s i e o k u p a c j i — p o t e m będzie się s t a l e d y s t a n s o w a ł
w o b e c p r o g r a m u r z e c z y w i s t e j r e w o l u c j i s p o ł e c z n e j i rzeczy­
w i s t e g o b u n t u z m i e n i a j ą c e g o h i s t o r i ę . T o t e n w ł a ś n i e smut­
n y p a r a d o k s zrodzi g o r z k ą o c e n ę C l a u d e B o u r d e t a , niegdyś
współtowarzysza Camusa z redakcji konspiracyjnego „Com­
b a t " , k t ó r y p o ś m i e r c i pisarza n a p i s z e :
„ D z i w n y w y d a j e się k o n t r a s t m i ę d z y j e g o c h ę c i ą działa­
n i a i odmową w s z e l k i e g o d z i a ł a n i a ; u s p r a w i e d l i w i a n i e t e j
odmowy, jej teoretyczna motywacja w Człowieku zbunto­
wanym mimo przejrzystej analizy trafia w pustkę, prze-
kładając bunt jednostkowy nad rewolucję, podczas gdy
w a r t y k u l e w 1944 r o k u ś c i ś l e wiązał b u n t z r e w o l u c j ą [...]
T r z e b a r ó w n i e ż p r z y p o m n i e ć , ż e t e n pisarz, który raczej
p r z y s ł u ż y ł s i ę p r a w i c y w ciągu k i l k u o s t a t n i c h lat, p o n i e ­
w a ż a t a k o w a ł t y l k o l e w i c ę , z a c h o w y w a ł s i ę w t e n sposób
dlatego, iż z p r z e s z ł o ś c i działacza pozostało mu u p a r t e po­
czucie nieuchronnego zwycięstwa rewolucji."2
J e s t w s z a k ż e w t w ó r c z o ś c i filozoficznej i l i t e r a c k i e j C a ­
m u s a z a w a r t y i n n y szczególny p a r a d o k s : o t o m y ś l i c i e l , k t ó ­
ry podejmie wątki właściwe współczesnej koncepcji irra­
cjonalnego pesymizmu, przekształci owe wątki i motywy
tak, że będą przyświadczały racjonalizmowi, śmiałości
myśli ludzkiej i głosiły pochwałę czasu skierowanego
p r z e c i w złu w ś w i e c i e ludzkim.
„ J e g o m y ś l — pisze W i t o l d Z a l e w s k i — w y c h o d z i ł a na
s p o t k a n i e c z y t e l n i k a z g ł ę b i tego c i e m n e g o obszaru, gdzie
rozbudzone, ale ukryte, nadal nie rozpoznane czaiły się
t r w o g i ludzkie. Z j e g o n a z w i s k i e m ł ą c z y się l i t e r a t u r ę prze­
n i k n i ę t ą d u c h e m a b s u r d u . A l e i n a c z e j n i ż K a f k a a l b o dzi­
siejsi przedstawiciele awangardy (Beckett, Ionesco), dla
których absurd istnienia jest zamkniętym horyzontem twór­
czości, C a m u s , r o z p o c z y n a j ą c od o d k r y c i a absurdu, idzie
o krok dalej. J u ż w t o m i e Dwie strony tego samego pisze:
«To, c o m n i e z a j m u j e , t o n i e t y l e o d k r y c i e absurdu; t o j e ­
g o k o n s e k w e n c j e . » K a f k a widział j e d y n i e c z ł o w i e k a s k a z a ­
nego, C a m u s rozumie, ż e c z ł o w i e k j e s t skazany, m i m o t o
c h c e p o d j ą ć w a l k ę . I n i e j e s t t o w a l k a b e z sensu. B o ist-
n i e j e a b s u r d ż y c i a ludzkiego, a l e i s t n i e j e t e ż n a j g ł ę b i e j z a ­
k o r z e n i o n a w c z ł o w i e k u niezgoda na n i w e c z ą c ą podległość.
D u c h b u n t u rodzi się z chwilą, k i e d y c z ł o w i e k dostrzeże, że
szczeliny pomiędzy n i m s a m y m a j e g o l o s e m n i e w y p e ł n i a
żadna ł a s k a celu, n i e prowadzi p o n a d nią ż a d e n most d o
boskiego ani do ziemskiego raju. A l e odrzucając kłamstwo
t r a n s c e n d e n c j i w p r z e c i w i e ń s t w i e do K a f k i , k t ó r y s t w i e r ­
dza t e ż b e z s i ł ę w o b e c k a t e g o r i i absurdu, C a m u s mówi, ż e
c z ł o w i e k i t y l k o on j e d e n w przyrodzie posiada zdolność
buntu."»
A ż e b y j e d n a k z r o z u m i e ć c h a r a k t e r o w e j szczególnej t r a n ­
spozycji m y ś l o w e j , n a l e ż y o k r e ś l i ć t e m o t y w y filozoficzne,
k t ó r e C a m u s podjął i p r z e k s z t a ł c i ł . Z m u s z a to n a s do przy­
pomnienia kilku klasycznych wątków nurtu egzystencja-
l i s t y c z n e g o w filozofii o r a z m o t y w ó w l a i c k i e g o t r a g i c z n e ­
go h e r o i z m u w m y ś l i w s p ó ł c z e s n e j . C z y n i m y to wszakże n i e
w zamiarze przedstawienia skróconej i z konieczności sche­
matycznej historii tego nurtu w myśli europejskiej — a j e ­
dynie dla ukazania tych momentów, ze względu na które
fascynowała Camusa twórczość Schopenhauera, Nietzsche- 1
go i H e i d e g g e r a i ze względu na k t ó r e o d n a j d o w a ł s w o j ą
problematykę w dziełach Conrada.
Przede wszystkim chcemy umiejscowić motywy filozo-
ficzne C a m u s a w ś r ó d i n n y c h k o n c e p c j i e g z y s t e n c j a l i s t y c z -
nych. Oznacza to, że będziemy traktować jego filozofię
i t w ó r c z o ś ć l i t e r a c k ą j a k o swoistą w e r s j ę e g z y s t e n c j a l i z m u .
C z y s a m C a m u s u w a ż a ł s i ę z a e g z y s t e n c j a l i s t ę ? T r u d n o od­
powiedzieć n a t o j e d n o z n a c z n i e . N i e w y d a j e się t o zresztą
kwestią pierwszoplanową. Jest niewątpliwe, że Camus
przez s w ą twórczość d o t e g o n u r t u n a l e ż y , j a k n i e w ą t p l i ­
wy jest jego stosunek do określonych wersji tego nurtu.
K i e d y s p y t a n o A l b e r t a C a m u s a , czy b o h a t e r j e g o p o w i e ś c i
Upadek j a k o „ b o h a t e r n a s z y c h c z a s ó w " j e s t e g z y s t e n c j a l i -
s t ą — p i s a r z odpowiedział, że od e g z y s t e n c j a l i s t ó w p o c h o ­
dzi w tej postaci jedynie „mania samooskarżeń, dzięki
którym tym łatwiej można oskarżać innych. Uważałem to
zawsze — s t w i e r d z i ł C a m u s — za sztuczką w y j ą t k o w o pas­
kudną. Ta pasja oskarżania zawsze kończy się obroną
niewoli, która jest bezpośrednim skutkiem egzystencja-
lizmu." *
N o t a b e n e n i e m a i n n e g o k i e r u n k u w e w s p ó ł c z e s n e j filo­
zofii, w k t ó r y m t e n d e n c j e a u t o d e s t r u k c y j n e j e g o c z o ł o w y c h
t w ó r c ó w z a z n a c z y ł y b y s i ę t a k silnie, j a k w e g z y s t e n c j a l i z -
mie. Filozofowie, których nazwiska trwale związane są
z tym nurtem filozoficznej refleksji, daleko odeszli od
swych pozycji wyjściowych. Heidegger od prób zbudowa­
nia wielkiego s y s t e m u filozoficznego, który by wiódł od
o p i s u ludzkich przeżyć, przez u k a z a n i e istoty b y t u l u d z k i e ­
go, aż do o d n a l e z i e n i a i u g r u n t o w a n i a s e n s u ż y c i a i i s t n i e ­
nia, przeszedł d o p o e t y c k o - l i t e r a c k i c h r o z w a ż a ń n a d t a j e m ­
nicą bytu człowieka. Sartre dał przekonywającą analizę
dramatycznej drogi myślowej młodych intelektualistów,
którzy — krytyczni wobec panujących kierunków miesz­
czańskiej filozofii, moralności, obyczajowości —w egzy-
stencjalizmie szukali prawdy
nać się, że owe opisy indywidualnych sytuacji, stanów
i z a c h o w a ń , m o t y w ó w w y b o r u i s a m y c h w y b o r ó w , odgro­
dzone od historii, k o n k r e t u s p o ł e c z n e g o i r e a l i ó w s p o ł e c z ­
n e j w a l k i , n i e t y l k o n i e wiodą d o prawdy, a l e b u d u j ą n o ­
we m i s t y f i k a c j e . I

II

D o p o ł o w y X I X w i e k u w s z y s t k i e k i e r u n k i filozoficzne,
n a w e t te, o k t ó r y c h m ó w i m y , ż e m i a ł y z n a m i o n a m y ś l i
e g z y s t e n c j a l i s t y c z n e j , g ł o s i ł y tezę, ż e ludzkość l u b j e d n o s t ­
ka mają swój cel. T y m celem mógł być B ó g lub idea ab­
solutna, r o z w ó j n a t u r a l n y , rozwój c a ł e j ludzkości; m ó g ł t o
b y ć c e l j e s z c z e n i e poznany, k t ó r y t r z e b a o d n a j d y w a ć .
Wreszcie celem t y m mógł być spokój wewnętrzny jedno­
s t k i . D o p i e r o u S c h o p e n h a u r e a w dziele Świat jako wola
i wyobrażenie w y s t ę p u j e n o w y m o t y w filozoficzny, k t ó r y
u t w i e r d z a ideę, że ż y c i e n i e ma celu w ogóle, że j e s t bez-
r o z u m n y m d ą ż e n i e m b e z c e l u . I s t o t n ą siłą ludzką w e d ł u g
S c h o p e n h a u e r a j e s t wola, a l e j e s t ona ślepo d z i a ł a j ą c y m
popędem. A ponieważ jest to popęd, który działa irra­
cjonalnie, bezrozumnie, n i e m a żadnego celu, uzasadnie­
nia, żadnego u k i e r u n k o w a n i a , w i ę c też n i e m o ż n a znaleźć
żadnego ukojenia. A ponieważ nie może nigdy znaleźć
ukojenia, więc człowiek ma s t a ł e poczucie niezadowole­
nia, n i e p o k o j u , s t a ł e g o n i e z a s p o k o j e n i a . Ż y c i e z a t e m s t a ­
nowi sumę drobnych trosk, gonitwę za podstawowymi
potrzebami, samo natomiast szczęście jest nieosiągalne.
Człowiek, który ugina się pod ciężarem życiowych po­
t r z e b , s t a l e ż y j e pod g r o ź b ą ś m i e r c i , z a g r o ż o n y j e s t ś m i e r ­
cią, l ę k a się t e j ś m i e r c i .
F i l o z o f i a , r e l i g i a s t w a r z a j ą pozory rozwiązań, i l u z j ę c e ­
lu l o s u ludzkiego, s e n s u i s t n i e n i a i dają c h w i l o w ą u l g ę lu­
dziom, k t ó r z y u w i e r z y l i w te m i r a ż e . F i l o z o f i a w i ę c i r e ­
ligia dają tylko złudzenie znalezienia pewnych wartości,
k t ó r y c h n i e m a , k t ó r e n i e i s t n i e j ą w ogóle. C z ł o w i e k , któ­
r y pozbędzie s i ę t y c h ułud, m a p e w i e n rodzaj satysfakcji
typu poznawczo-etycznego, ale tym bardziej czuje mękę
ż y c i a i ma d o k ł a d n ą ś w i a d o m o ś ć t e j m ę k i .
C o m o ż e p r z y n i e ś ć m u u l g ę w t y m c i e r p i e n i u ? S ą dwie
rzeczy, k t ó r e w e d ł u g S c h o p e n h a u e r a d a j ą t ę ulgę. P r z e d e
w s z y s t k i m k o n t e m p l a c j a c i e r p i e ń i n n y c h ludzi. Nie jakaś
ocena cierpień innych, która by wiodła do pomocy cier­
p i ą c y m . P o p r o s t u w s p ó ł c z u c i e , k t ó r e d a j e c h w i l o w e oder­
w a n i e się o d w ł a s n e g o c i e r p i e n i a . K o n t e m p l a c j a złego l o ­
su innych pozwala nam łatwiej znosić swój własny los,
twierdzi Schopenhauer.
C h w i l o w ą u l g ę m o ż e p r z y n i e ś ć k o n t e m p l a c j a dzieł sztu­
k i . K o n t e m p l o w a n i e dzieł sztuki z a t r z y m u j e b o w i e m dzia­
ł a n i e woli. T o roztopienie s i ę w p i ę k n i e daje j e d n a k t y l ­
k o c h w i l o w e pocieszenie.
S t o lat temu młody Nietzsche, podejmując Schopenhau-
e r o w s k i m o t y w t r a g e d i i l u d z k i e g o losu, pisał: „Winniśmy
poznać, ż e wszystko, c o powstaje, m u s i b y ć p r z y g o t o w a n e
na bolesny upadek, jesteśmy zmuszeni wejrzeć w grozę
5
jednostkowego istnienia." J e ś l i coś m o ż e u t r z y m a ć p r z y
życiu stworzenia ludzkie, bezradne wobec bólu istnienia,
i z m u s i ć je do dalszej w e g e t a c j i — to siłą t a k ą m o ż e b y ć
t y l k o złuda, o m a m w a r t o ś c i . T r z y s ą s t o p n i e z ł u d y — t w o ­
r z ą j e : wiedza, s z t u k a i filozofia. Pisze więc Nietzsche:
„Jednego pęta sokratyczna uciecha z poznania i urojenia,
ż e zdoła n i m z a l e c z y ć w i e c z n ą r a n ę i s t n i e n i a , i n n e g o usid­
l a p o w i e w a j ą c a p r z e d j e g o o c z y m a u w o d n a zasłona p i ę k ­
n o ś c i sztuki, i n n e g o znowu p o c i e c h a m e t a f i z y c z n a , ż e pod
wirem zjawisk życie wieczne niezniszczalnie dalej bieg
6
swój toczy." Pociecha metafizyczna, która „wyrywa nas
7
chwilowo z mrowia zmiennych postaci" , i artystyczna
fantazja czerpią s w o j ą moc z mitycznego obrazu świata.
Obrazy mitu są wszechobecnymi demonicznymi stróżami,
pod k t ó r y c h pieczą w z r a s t a n o w e p o k o l e n i e i k t ó r e n a d a j ą
s e n s c z y n o m i d ą ż e n i o m d o r o s ł y c h . Z n i s z c z o n e przez r a c ­
jonalizm, intelektualizm, demokratyzm — wygnane z kul­
t u r y w s p ó ł c z e s n e j — p o z o s t a w i ł y po s o b i e m o r a l n ą pusty­
n i ę . B e z m i t ó w w s z e l k a k u l t u r a t r a c i s w e t w ó r c z e s i ł y , po­
zbawiona jest jedności, tuła się bez wyboru. Myśl pozba­
wiona zostaje prawideł, wyobraźnia zbawiennych hamul­
c ó w . K u l t u r a o d c i ę t a o d s w y c h praźródeł, od rodzimego
gruntu, od opiekuńczych tradycji skazana jest na ślepe
próbowanie wszystkich możliwości i czerpanie nędznego
p o k a r m u z w s z e l k i c h spichlerzy. „I oto stoi c z ł o w i e k b e z
m i t u , w i e c z n i e g ł o d n y w ś r ó d w s z y s t k i c h przeszłości, i szu­
ka, g r z e b i ą c i d ł u b i ą c , k o r z e n i , c h o ć b y i c h szukać m i a ł n a ­
w e t w najodleglejszych starożytnościach. O czym świadczy
ta niezmierna historyczna potrzeba nie zaspokojonej kul­
t u r y n o w o c z e s n e j , t o g r o m a d z e n i e w o k o ł o s i e b i e niezliczo­
n y c h i n n y c h kultur, ta trwająca chęć poznania, j a k n i e
o stracie mitu, o stracie ojczyzny mitycznej, macierzyń­
skiego łona mitycznego? Spytajmy się, czy gorączkowe
i n i e s a m o w i t e poruszenie t e j k u l t u r y j e s t c z y m i n n y m j a k
łakomym gonieniem i chwytaniem strawy głodnego —
i k t ó ż by c h c i a ł dać coś j e s z c z e t a k i e j kulturze, k t ó r a n i ­
c z y m p o ł k n i ę t y m n a s y c i ć się n i e może i za k t ó r e j d o t k n i ę ­
c i e m najtęższa, n a j l i c z e b n i e j s z a żywność z w y k ł a s i ę zmie­
n i a ć w «historię i k r y t y k ę » . " 8
Narodziny tragedii z ducha muzyki były jednym z pier­
w s z y c h m a n i f e s t ó w w s p ó ł c z e s n e g o i r r a c j o n a l i z m u godzące­
go w wartość poznania i postępu, krytykującego cywili­
z a c j ę nowoczesną z p o z y c j i ideowego w s t e c z n i c t w a . W prze­
ciągu ostatniego wieku rozkładowa myśl mieszczańskiego
ś w i a t a w y d a ł a c a ł y zastęp ideologów k r y t y k u j ą c y c h , z róż­
n y c h stanowisk, niezależną m y ś l l a i c k ą — logos, p r z e c i w ­
stawiając ją systemom irracjonalnych, uzasadniających
przewagę mythos — myślenia mitycznego, religii. Róż­
ne — n i e k i e d y b a r d z o o d l e g ł e od s i e b i e — k i e r u n k i m y ś l i
idealistycznej spotykały się w punkcie, w którym głosiły
pochwałę tradycyjnego irracjonalizmu lub tworzyły dlań
nową wykładnię mitologiczną. Nietzsche przy skrajnym
relatywizmie głosił hasło powrotu do źródła pradawnej
m o c y — odrodzenie m i t u n i e m i e c k i e g o . S z u k a ł k o r z e n i m i ­
tologicznej jedności narodu. Ale również w koncepcji
c h r z e ś c i j a ń s k i e j — t a k d a l e k i e j , w y d a w a ł o b y się, od filo­
zofii dziewiętnastowiecznego niemieckiego antychrysta —
o d n a j d z i e m y p o d o b n y ton, p o d o b n e h a s ł o n a w r o t u d o źró­
deł podupadającej mitologii. Myśliciele chrześcijańscy,
zwłaszcza katoliccy, upatrują przyczyny moralnego i in­
telektualnego chaosu czasów obecnych w upadku religij­
n e g o d u c h a ś r e d n i o w i e c z a . Głoszą k o n i e c z n o ś ć p o w r o t u d o
p o w s z e c h n o ś c i idei B o g a , b e z k t ó r e g o o b e c n o ś c i w duszy
l u d z k i e j — świat n a t u r y z e w n ę t r z n e j i w e w n ę t r z n e j prze­
k s z t a ł c a się w b e z s e n s o w n y i p o n u r y k o s z m a r , a społeczeń­
stwo ulega rozbiciu na atomy zagubionych jednostek. P é -
g u y i M a r c e l , G i l s o n i D a n i e l - R o p s głoszą w p o d o b n y c h
słowach ideał średniowiecznego świata chrześcijańskiego.
P a n o w a n i e c h r z e ś c i j a ń s k i e j k o n c e p c j i ż y c i a — twierdzą —
oznaczało, i ż B ó g , i s t n i e j ą c y poza c z ł o w i e k i e m , t ł u m a c z y ł
s e n s życia z e w n ę t r z n e g o i w e w n ę t r z n e g o . R o z k ł a d i p r z e ­
miana ideału średniowiecznego w epoce antropocentrycz-
nego humanizmu spowodowały kryzys duchowy. Jednost­
ka, p o z b a w i o n a B o g a , s a m o t n a , s k a z a n a n a w o l n o ś ć i n i e ­
pewność, s t a c z a ł a s i ę s i ł ą n a t u r a l n e g o zła, t k w i ą c e g o w j e j
naturze skalanej grzechem pierworodnym, w coraz więk­
szy zamęt moralny i chaos intelektualny. „Ideałem histo­
rycznym średniowiecza rządziły dwie d o m i n a n t y — pisze
J a k u b M a r i t a i n — z j e d n e j s t r o n y i d e a lub m i t (w z n a c z e ­
niu, j a k i e J e r z y S o r e l n a d a w a ł t e m u w y r a z o w i ) ; s i ł a n a
służbie B o g a ; z drugiej strony, ten fakt konkretny, że na­
wet cywilizacja ówczesna była niejako funkcją tego, co
9
sakralne, i gwałtownie wymagała jedności religii." „Po
triumfie racjonalizmu i liberalizmu, to znaczy filozofii
wolności, która z każdej jednostki abstrakcyjnej i z jej
poglądów czyni źródło wszelkiego prawa i wszelkiej praw­
dy, s k o ń c z y ł a s i ę j e d n o ś ć duchowa i moglibyśmy zaznać
10
dobrodziejstw rozproszenia."
Laicko-egzystencjalistyczna koncepcja kultury odwra­
c a ł a się od eschatologii, postulowała j e d n a k także koniecz­
ność mitu epoki, mitu scalającego sztucznie amorficzny
z b i ó r l u d z k i c h j e d n o s t e k , s k ł a d a j ą c y c h się n a s p o ł e c z e ń s t w o
d a n e g o czasu. W e d ł u g t e j k o n c e p c j i p o z b y ć się złudzeń —
t o z r o z u m i e ć b e z s e n s ś w i a t a społecznego, w ł a s n e j indywi­
dualnej e g z y s t e n c j i . O w o poczucie b e z s e n s u jest wyrazem
rozdźwięku między duchem, który pragnie, a światem, któ­
ry rozczarowuje. Nasza tęsknota do jedności, scalania, kla­
r o w n e g o k s z t a ł t u i s t n i e n i a r o z b i j a się o w i e l k o ś ć i c h a o s
r z e c z y w i s t y c h z j a w i s k . A j e d n a k c z ł o w i e k , n i e m o g ą c y po­
j ą ć , u c h w y c i ć i n t e l e k t u a l n i e i r e a l n i e rzeczywistości, w k t ó ­
rej tkwi, i swego własnego wnętrza, ogarnięty jest roz­
paczliwym pragnieniem jasności. Żyjąc w świecie rozbi­
t y m , g u b i ą c się w ś r ó d s w o i c h w ł a s n y c h d u c h o w y c h sprzecz­
ności, p r a g n i e i n n e g o ś w i a t a — ś w i a t a lepszego. „ A l e l e p -
szy — t ł u m a c z y A l b e r t C a m u s — n i e z n a c z y inny. P r a g ­
nienie trawiące jego serce w świecie rozbitym, którego
w y r z e c się przecież n i e c h c e , j e s t p r a g n i e n i e m j e d n o ś c i .
R o z w i ą z a n i e m n i e b ę d z i e j e d n a k n ę d z n a ucieczka, l e c z
roszczenie j e s z c z e b a r d z i e j u p a r t e . K a ż d y w y s i ł e k ludz­
ki — r e l i g i a t a k s a m o , j a k zbrodnia — podporządkowuje
się w końcu temu irracjonalnemu pragnieniu i próbuje
n a d a ć życiu f o r m ę . " 1 1 C z ł o w i e k n i e t y l k o s a m t w o r z y
s w o j ą t r a d y c j ę h i s t o r y c z n ą — k r e u j ą c s u b i e k t y w n i e kon­
s t r u k c j e przeszłości. T a k ż e każda e p o k a — w m y ś l k o n ­
cepcji egzystencjalistycznych — buduje mity, które na­
d a j ą j e j sztuczną j e d n o l i t o ś ć . M i t y t e n a d a j ą pozorny s e n s
j e d n o s t k o w e m u i s t n i e n i u , b y t o w i s p o ł e c z n e m u i historycz­
n e m u p r z e b i e g o w i zdarzeń. K o n s t r u u j ą o n e sztuczny ś w i a t
konwencjonalnych wartości, stwarzających namiastkę ładu
i h a r m o n i i . M i t y z a t e m , i d e a ł y i ideologia s t w a r z a j ą pozór
zgody c z ł o w i e k a z e ś w i a t e m , sztucznie h a r m o n i z u j ą c b e z ­
ł a d rzeczywisty. P o z w a l a j ą z i n t e r p r e t o w a ć ś w i a t w k a t e ­
goriach prawidłowości, regularności i jedności nieobec­
n y c h de facto l u b n i e r o z p o z n a w a l n y c h w l o s a c h ludzkich
i losach świata. T a k walcząc z abstrakcyjnym uniwersa­
lizmem systemów religijnych typu obiektywno-idealistycz-
n e g o , k o n c e p c j e te prezentują skrajny subiektywizm, rela­
tywizm i ahistoryzm.

Jednocześnie, walcząc z abstrakcyjnym uniwersalizmem


i p r z e c i w s t a w i a j ą c mu w i z j ę t w o r z e n i a k o l e j n y c h u r o j e ń ,
k t ó r e s t w a r z a ł sobie c z ł o w i e k w t o k u historii, egzysten-
cjalizm sam tworzy własne mity uniwersalne i ponadhi-
storyczne. Nie wszystkie one są oryginalnym produktem
filozoficznej i filozoficzno-literackiej t w ó r c z o ś c i o s t a t n i c h
dziesięcioleci. M i e s z c z ą c się na ogół w szerszych r a m a c h
n o w o ż y t n e g o p e s y m i z m u s i ę g a e g z y s t e n c j a l i z m współczes­
ny po obrazowe przedstawienie mitologii antycznej, dora­
b i a j ą c d o n i c h n o w ą i n t e r p r e t a c j ę ideową.

Niewątpliwie mityczny charakter i fideistyczne źródła


posiadają kategorie istnienia Marcina Heideggera wraz
z naczelną die Geworfenheit, objawiającą ontologiczną sa­
m o t n o ś ć j e d n o s t k i l u d z k i e j j a k o istoty r z u c o n e j w byt, n i e -
z d e t e r m i n o w a n e j , w y r w a n e j ze" w s z y s t k i c h r e a l n y c h związ­
ków z innymi jednostkami, pozbawionej wewnętrznej hi­
storii i zmuszonej do bezsensownej wegetacji. Kategoria
t a d o b r z e t ł u m a c z y k o n i e c z n o ś ć p o s z u k i w a n i a z ł u d n y c h in­
t e r p r e t a c j i s w e g o losu i s w e g o m i e j s c a na z i e m i w u c i e c z ­
ce od t r a g i c z n e j p r a w d y o ludzkiej kondycji.
A l e z tą nowoczesną, p o j ę c i o w ą f o r m u ł ą m i t u d o b r z e k o ­
r e s p o n d u j ą p r z y w r ó c o n e do n o w e g o ż y c i a i n o w e j funkcji
ideologicznej twory artystyczno-religijnej fantazji staro­
żytnych.
Oto mit Syzyfa:ukarany przez bogów bohater wnosi
ogromny kamień na wysoką i stromą górę. S y z y f z n a j ­
w i ę k s z y m w y s i ł k i e m w y p y c h a g ł a z p r a w i e pod s a m szczyt.
A l e tu k a m i e ń w y ś l i z g u j e mu się z rąk i s t a c z a s i ę na
s a m o dno. S y z y f p o w t a r z a b e z u s t a n n i e swoją p r ó b ę . J e ś l i
wyniesie kamień, będzie wolny. Ale właśnie wtedy, kie­
dy upragnione zwycięstwo j e s t już bliskie, następuje nie­
unikniona klęska. Zwycięstwa nie będzie. Pracą Syzyfa
j e s t bezcelowa. J e g o wysiłek, ażeby siłą własnych mięśni,
s p r a w n o ś c i ą fizyczną i u p o r e m d u c h a z m i e n i ć w ł a s n y los,
jest bezsensowny. Jego trud jest absurdem. „Z wyroku
b o g ó w S y z y f m u s i a ł n i e u s t a n n i e t o c z y ć pod g ó r ę głaz, k t ó ­
r y z n a l a z ł s z y się n a s z c z y c i e spadał s i ł ą w ł a s n e g o ciężaru.
B o g o w i e n i e b e z r a c j i doszli d o wniosku, ż e n i e m a s t r a s z ­
n i e j s z e j k a r y niż p r a c a b e z u ż y t e c z n a i b e z n a d z i e i . " 1 2 C z ł o ­
w i e k n i e j e s t k o w a l e m s w e g o losu, n i e p o t r a f i g o z m i e n i ć .
B ę d ą c w sytuacji tragicznej i mając świadomość absurdal­
n o ś c i s w e g o położenia, m o ż e czuć r a d o ś ć i s t n i e n i a j e d y n i e
dzięki b e z n a d z i e j n e j w a l c e ze s w o i m losem. W b u n c i e i po­
nawianiu beznadziejnych prób zmiany swej kondycji czło­
w i e k — z n i e w o l o n y p r z e z los — m o ż e znaleźć n a m i a s t k ę
wolności.
T a k stare podanie przekształca się w ideę „wiecznej t r a ­
gedii ludzkiej" — uniwersalnej doli całego rodu l u d z k i e ­
go. T a k w s p ó ł c z e s n y i r r a c j o n a l i z m u k a z u j e n a m t y l k o t r z y
rozwiązania metafizyczne: ucieczkę w mistykę, kontempla-
cję absurdu i tragiczny heroizm walki bezcelowej, bez­
owocnej i beznadziejnej. Filozofia laickiego egzystencja-
lizmu stworzyła również nową interpretację dla legendy
o T a n t a l u — herosie, k t ó r y zwątpił w b o s k o ś ć m i e s z k a ń ­
ców Olimpu.
J a k g ł o s i podanie, o k r u t n a k a r a b o g ó w k a ż e m u s t a ć w
w o d z i e pod d r z e w e m p e ł n y m owoców. G ł o d n y — n i e może
się posilić, gdyż o w o c e u m y k a j ą przed n i m , s k o r o t y l k o p o
nie sięgnie. Spragniony — nie potrafi schwytać ustami
wody, k t ó r a z n i k a z chwilą, g d y s i ę ku n i e j p o c h y l i . P o d
c h w i e j ą c ą się s k a ł ą — g r o ż ą c ą s t a l e z w a l e n i e m na s t o j ą c e ­
go u j e j podnóża — p r z y j m u j e swój los ł a k n ą c y , spragnio­
ny i p e ł e n l ę k u . A oto w s p ó ł c z e s n a w y k ł a d n i a m i t u . „ G ł ó d
p r a w d z i w e g o życia, p r a g n i e n i e s p e ł n i e n i a i k a r a , k t ó r a spo­
t y k a t y c h wszystkich, k t ó r z y z b u n t o w a l i się p r z e c i w loso­
w i T a n t a l a . Widzi o n n i e u s t a n n i e w s p a n i a ł e p o k a r m y , czu­
je z a p a c h p o t r a w i o w o c ó w [...] w y c i ą g a po n i e r ę c e — zni­
k a j ą . A l e p o chwili t o r t u r a z a c z y n a się o d n o w a , b o w i e m
c z y m dla n i e n a s y c o n e g o c i a ł a s ą p o k a r m y i n a p o j e , t y m
dla świadomości — cała niewidzialna, a przecież obecna
s f e r a m y ś l i o d o s k o n a ł y m , znośniej szym życiu. Obrażane,
wystawiane na próby poczucie etyczne, j a k ciało Tantala
znikającymi pokarmami, żywi się nadzieją, odnawiającą
s i ę w sposób o k r u t n y i n i e r o z u m n y . J e s z c z e j e d e n dzień,
j e s z c z e j e d n a noc, o c z e k i w a n i e świtu, k i e d y w r e s z c i e speł­
ni to, czego n i e s p e ł n i ł o d o t y c h c z a s o w e ż y c i e [...]
Absurdalność takiego oczekiwania nie jest większa od
bezsensu mijania bez głodu i pragnień, jeśli byt taki jest
r z e c z y w i ś c i e możliwy. M i t o T a n t a l u z d a j e się p o t w i e r d z a ć
przypuszczenie o p o w s z e c h n o ś c i poczucia b r a k u , ustawicz­
nie wypełnianego przez fatamorganę. Los Tantala jest
u d z i a ł e m n a s w s z y s t k i c h , n i e z a l e ż n i e o d tego, c z y z d a j e m y
s o b i e s p r a w ę z tego, c z y t e ż p o z w o l i l i ś m y z a p a n o w a ć n a d
18
s o b ą złudzeniu z a s t ę p u j ą c e m u p r a w d z i w e życie..."
I d e a ł y , do k t ó r y c h dążymy, okazują się p u s t e z c h w i l ą
i c h r e a l i z a c j i . W ż y c i u j e d n o s t k o w y m i w życiu s p o ł e c z n y m
w i d z i m y r o z d ź w i ę k m i ę d z y z a m i a r e m a rzeczywistością —
p r o j e k t e m a r e a l i z a c j ą . Nasze c e l e oddalają się z chwilą,
g d y w y d a j e s i ę n a m , ż e z a c z ę l i ś m y s i ę d o n i c h przybliżać.
J e s t e ś m y j a k samotny piechur idący ku odległej górze.
Najistotniejsza problematyka Bytu i nicości Sartre'a —
t e z a o s t a ł e j p r z e p a ś c i m i ę d z y i n t e n c j ą a r e z u l t a t e m , idea­
ł e m a s t a n e m f a k t y c z n y m ; o k r e ś l e n i e b y t u j a k o tego, c o
i s t n i e j e i budzi n i e z a d o w o l e n i e , nicości jako ideału, do
k t ó r e g o d ą ż y m y i k t ó r y s t a l e p r z e s u w a się i wciąż j e s t n i e ­
o s i ą g a l n y — w s z y s t k o to znalazło tu s w o j ą i l u s t r a c j ę . S p e ł ­
nienie pragnień nie jest ich zaspokojeniem. Idziemy od
m a r z e n i a do m a r z e n i a w c i ą g ł y m n i e p o k o j u , c i ą g ł y m poszu­
k i w a n i u , z ciągłą t ę s k n o t ą do l e p s z e g o ż y c i a . S p e ł n i e n i e
d a w n y c h dążeń o d k r y w a p u s t k ę ś w i a d c z ą c ą o fałszu u k r y ­
t y m pod z e w n ę t r z n ą p o w ł o k ą zdarzeń. S t a l e p r z e k o n u j e m y
się o omyłce, j a k i e j u l e g a j ą ludzie u t o ż s a m i a j ą c y szczęś­
cie ze spełnieniem niedawnych nawet pragnień.

III

Heidegger przyjął za swoje hasło Nietzchego: „Bóg


umarł." Na miejsce Kierkegaardowskiej teorii człowieka
j a k o istoty, k t ó r a ż y j e w c i ą g ł e j n i e p e w n o ś c i o z b a w i e n i e
i w rozpaczy, a p r z y t y m cierpi z powodu o d ł ą c z e n i a od
B o g a , rozwinął H e i d e g g e r swoją w ł a s n ą k o n c e p c j ę egzys­
t e n c j i zagrożonej przez b e z w ł a d n y b y t w sobie.
K i e r u n e k t e n w y c h o d z i w s w y m ż ą d a n i u a u t e n t y z m u od
n e g a c j i i s t n i e j ą c y c h f o r m życia s p o ł e c z n e g o . U k a z u j e o n
depersonalizację człowieka w społeczeństwie mieszczań­
s k i m , j e g o odosobnienie, samotność, zagubienie. W jakiś
sposób o d z w i e r c i e d l a i s t o t n e c e c h y amorfizmu i automa­
tyzacji, do jakich prowadzi społeczeństwo cywilizacja
mieszczańska. Ukazuje tłum pozbawiony rzeczywistych
z w i ą z k ó w i p o c z u c i a wspólnoty, p o d d a n y działaniu sztucz­
n e g o u j e d n o l i c e n i a idei i p o g l ą d ó w poprzez prasę, radio,
telewizję, reklamę.
Ów s t a n rodzi p r z y m u s ideologiczny, o b y c z a j o w y i ar-
t y s t y c z n y i p o w o d u j e z a t r a t ę osobowości, sloganowość s t a n ­
d a r t o w y c h idei, poglądów, p ł a s k o ś ć i d e a ł ó w , k a r i e r y ży­
ciowej, brak wartości humanistycznych, głębszego sensu
życia. J e d n o c z e ś n i e budzi s i ę u c z u c i e m a ł o ś c i w o b e c o g r o ­
mu miasta współczesnego, jego machiny przemysłowej
i b i u r o k r a t y c z n e j , bezosobowości i a n o n i m o w o ś c i c z ł o w i e ­
k a w o b e c t y c h potęg, poczucie b r a k u i n i c j a t y w y , n i e m o ż ­
ności rzeczywistego oddziaływania indywidualnego na
bieg wypadków.
T a k i s t a n r z e c z y w ł a ś n i e o d m a l o w u j e Heidegger, w p r o ­
wadzając termin man lebt — „żyje s i ę " . Człowiek, u g i ę t y
pod c i ę ż a r e m środowiska i w obrębie tego środowiska
zmuszony do p o w t a r z a n i a t y c h s a m y c h s ł ó w i gestów, za­
t r a c a swoją o d r ę b n o ś ć i ginie w m a s i e . P r z y z w y c z a i ł się
do owego stanu, u w a ż a go za n o r m a l n y . L u d z i e , k t ó r z y go
otaczają, w y d a j ą mu się z n a j o m i i b l i s c y , a codzienność —
naturalna. Heidegger przeciwstawia się t a k odmalowanemu
ś w i a t u — u k a z u j e ż y c i e społeczne j a k o s z t u c z n y i pozba­
w i o n y sensu t w ó r c h a o t y c z n y c h w y s i ł k ó w p o k o l e ń . Ś w i a t
m a t e r i i n i e m a sensu. D o p i e r o ludzkie d z i a ł a n i e porządku­
je go, konstruuje, nadaje sensowność i wartość. Ale w
trakcie tej kreatorskiej pracy człowiek popada w niewolę
w ł a s n y c h t w o r ó w . R z e c z y przez n i e g o stworzone z a c z y n a ­
ją p a n o w a ć n a d n i m . Z a t r o s k a n y o t y s i ą c r ó ż n y c h spraw,
c z ł o w i e k t r a c i p o c z u c i e sensu i s t n i e n i a , n i e p a n u j e j u ż n a d
ż y c i e m . Z a m i a s t k i e r o w a ć ż y c i e m w ł a s n y m , przystosowu­
je się do rzeczy i ludzi, do potrzeb, w y m o g ó w , p o w i n n o ś c i
i zależności. Z a m i a s t w i ę c k o n s t r u o w a ć ś w i a t w o p a r c i u
o w ł a s n e p o c z u c i e w a r t o ś c i i ładu, z a m i a s t działać w spo­
sób w o l n y , c z ł o w i e k zmuszony j e s t d o r ó ż n y c h czynności.
J a k i e ś zewnętrzne wymogi pchają go do spełniania fun­
kcji, których nie wybrał, nie chciał, nie wymyślił. S t a j e
się o n j a k b y j e s z c z e j e d n ą rzeczą, b e z m y ś l n y m n a r z ę d z i e m
wśród innych rzeczy i narzędzi bezmyślnie nagromadzo­
nych i automatycznie funkcjonujących. T a k całość bytu
i sens i s t n i e n i a , r o z b i t e przez codzienną k r z ą t a n i n ę , zosta­
ją zagubione — a n i e a u t e n t y c z n a , b i e r n a w e g e t a c j a zastę­
p u j e e g z y s t e n c j ę a u t e n t y c z n ą . T r z e b a w i ę c — twierdzi H e i -
d e g g e r — o d e r w a ć się od z a j m o w a n i a się ś w i a t e m rzeczy,
p r z e s t a ć się troszczyć o nasze m i e j s c e w ś w i e c i e s p o ł e c z ­
n y m i o losy t e g o ś w i a t a . W ó w c z a s p r a w d a o n a s z y m b y c i e
może nas nawiedzić na powrót. Całość bytu objawia się
n a m n i e k i e d y w t o t a l n y m znudzeniu ś w i a t e m . N i e w t e d y ,
k i e d y nudzi n a s coś k o n k r e t n e g o l u b k o n k r e t n y ktoś, lub
n a s z a w ł a s n a b e z c z y n n o ś ć . W y b u c h a wtedy, gdy „komuś
j e s t n u d n o " w ogóle. W ó w c z a s to, j a k m ó w i H e i d e g g e r :
„ G ł ę b o k a n u d a s n u j e się j a k m i l c z ą c a c h m u r a w p r z e p a ś c i
b y t u ludzkiego, przybliża c z ł o w i e k a d o w s z y s t k i c h r z e c z y
14
i ludzi w z n a m i e n n e j o b o j ę t n o ś c i . " A l e dopiero w p r z e ­
ż y c i u t r w o g i w b y c i e l u d z k i m d o k o n u j e się stan, w k t ó r y m
c z ł o w i e k z o s t a j e d o p r o w a d z o n y przed oblicze s a m e j n i c o ś ­
ci. T r w o g a ta nie ma nic wspólnego ze s t r a c h e m konkret­
n y m — s t r a c h e m o coś i p r z e d c z y m ś . T e n o s t a t n i to s t r a c h
c z ł o w i e k a u w i ę z i o n e g o w ś r ó d r z e c z y i ludzi, k t ó r y z a t r a ­
ca się w ś r ó d k o n k r e t ó w i d r o b n y c h trosk. Wobec trwogi
natomiast wszystko staje się obojętne. Wszystkie rzeczy
i my s a m i z a p a d a m y s i ę w o b o j ę t n o ś ć . A l e dzięki t e m u
właśnie wracamy ku nam samym. Osaczeni w trwodze,
t r a c i m y i l u z o r y c z n e o p a r c i a . C a ł o ś ć bytu, który ogarnę­
liśmy, o k a z u j e się żadna. T r w o g a o b j a w i a n i c o ś ć . Z a w i e ­
szeni w trwodze, p o z b a w i e n i tego, co dotąd b y ł o pozor­
n y m t y l k o o p a r c i e m , o d k r y w a m y b y t ludzki (Da-sein) j a k o
n i c o ś ć . T e r a z , k i e d y w y m k n ę l i ś m y się r z e c z o m k o n k r e t ­
n y m , m y ś l o m — u ś w i a d a m i a m y sobie n a g l e o b c o ś ć nasze­
g o p r a w d z i w e g o b y t u w o b e c codzienności, f a k t ó w d z i a ł a ń
p r a k t y c z n y c h i idei. P o w i n n i ś m y p o z o s t a w a ć w t r w o d z e —
a b y istnieć. Możemy istnieć, autentycznie uświadamiając
s o b i e n a s z b y t j a k o nicość. B o w i e m a u t e n t y c z n y b y t ludzki
pochodzi z objawienia nicości. Właśnie owo ujawnienie
pierwotnej nicości bytu jest tu rewelacją, która pozwala
u s t o s u n k o w a ć się do w s z y s t k i c h k o n k r e t ó w , do ś w i a t a i do
s i e b i e s a m e g o . T r w o g a dopiero u ś w i a d a m i a c z ł o w i e k o w i to,
co p o w s z e c h n i e ż y c i e s t a r a się z a m a s k o w a ć — to, że j e g o
obecność w świecie jest bytem dla śmierci (Sein zum
Tode). Zrodzona w sytuacjach granicznych — w owych
s t a n a c h na p o g r a n i c z u ż y c i a i ś m i e r c i , w czasie k a t a k l i z ­
mów, w t r a g i c z n y c h p o w i k ł a n i a c h losu i ciężkich c h o r o ­
bach — każe trwoga (Angst) u ś w i a d o m i ć sobie naszą ob­
cość w o b e c ś w i a t a i t r a g i c z n ą s a m o t n o ś ć w ł a s n e j opusz­
czonej przez w s z y s t k i c h e g z y s t e n c j i . Wyzwalając człowie­
ka t y m s a m y m spod w ł a d z y złudzeń i z m u s z a j ą c do z a j ę ­
c i a w o b e c w ł a s n e g o i s t n i e n i a s t a n o w i s k a śmiałego, a u t e n ­
tycznego, n a p e ł n i a g o z a r a z e m rozpaczą. O k a z u j e się o n
s a m s o b i e k r u c h y m i s t n i e n i e m , k t ó r e m u może położyć k r e s
l a d a p o d m u c h żywiołu. Teraz człowiek w r a c a do świata
p e ł e n t r a g i c z n e j w i e d z y o s w y m losie i e g z y s t e n c j i . U ś w i a ­
d o m i ł j u ż sobie, że j e s t nicością, i o c e n i a ż y c i e z p u n k t u
widzenia nicości. Wie, że wszystkie jego dążenia, nawet
akty wolnego wyboru i dokonania zostaną przekreślone
przez b e z w ł a d ś w i a t a m a t e r i i . W i e , że j e s t s a m o t n y i s k a ­
z a n y n a ś m i e r ć . W i e , ż e n i e może o c z e k i w a ć ż a d n e j po­
m o c y z zewnątrz. Że j e g o m y ś l i i czyny wyrażają tylko
j e g o s a m e g o i n i c ponadto. W r a c a w i ę c do życia, a l e o b e c ­
nie formy życia codziennego przedstawiają mu się jako
zespół złudzeń, k ł a m s t w i iluzji, p o m a g a j ą c y c h k r y ć j e g o
i s t o t n y c h a r a k t e r . I t e r a z dochodzimy, m o i m zdaniem, do
rzeczy n a j w a ż n i e j s z y c h . Otóż od k r y t y k i p e w n y c h r z e c z y ­
wistych przejawów rozkładu cywilizacji mieszczańskiej
i opisu i c h odbicia w odczuciach p s y c h i c z n y c h j e d n o s t k i
przechodzi s i ę w t e j t e o r i i do s f o r m u ł o w a n i a i s t o t n y c h j a ­
koby rysów ludzkiej egzystencji. A więc wtedy, kiedy
c z ł o w i e k pozna, że ż y c i e codzienne, k t ó r e go otacza, j e s t
zlepkiem złudzeń, kłamstw i iluzji, wtedy odkrywa on,
w e d ł u g Heideggera, rzeczywiste r y s y l u d z k i e j a u t e n t y c z n e j
e g z y s t e n c j i , k t ó r e p o l e g a j ą n a w i e c z n y m zagrożeniu, n i e ­
pokoju, b r a k u s e n s u w d z i a ł a n i u w ł a s n y m i innych, a wo­
b e c tego n a b r a k u t a k ż e n o r m z e w n ę t r z n y c h i w e w n ę t r z ­
n y c h . J e ż e l i n i e ma w ogóle żadnego sensu w poczyna­
niach, trudno m ó w i ć o j a k i c h ś r a c j o n a l n y c h n o r m a c h , k t ó ­
re by wyznaczały jakiekolwiek poczynania. Wtedy właśnie
c z ł o w i e k czuje, że został rzucony w ś w i a t — w świat o b c y
mu i wrogi, że j e d y n e , co mu pozostaje, to w o l n o ś ć ś m i e r -
ci, ś m i e r c i , k t ó r a d a j e m u z a d o ś ć u c z y n i e n i e z a ból życia,
a J e d n o c z e ś n i e u s u w a s t a ł y lęk, z a g r o ż e n i e i n i e p o k ó j . Oto
słynna „wolność śmierci" — Freiheit zum Tode.
Sartre w owej koncepcji autentycznego istnienia jest
n a pozór b l i s k i H e i d e g g e r o w s k i e m u n i h i l i z m o w i . P r z e c i e ż
w ł a ś n i e pod w p ł y w e m H e i d e g g e r a z a j m o w a ł s i ę o n p r o ­
b l e m a t y k ą ontologiczną, w y c h o d z ą c w s w y m p o d s t a w o w y m
dziele B y t i nicość od twierdzenia Husserla, że „każda
ś w i a d o m o ś ć j e s t ś w i a d o m o ś c i ą j a k i e j ś r z e c z y i że p o w s t a j e
j e d y n i e p r z e d s t a w i a j ą c s o b i e j a k ą ś rzecz o b c ą sobie, rodzi
się skierowana na byt, który nie jest nią". On także wal­
c z y o a u t e n t y c z n o ś ć c z ł o w i e k a . A l e od początku swej t w ó r ­
czości szuka przede wszystkim odpowiedzi na kompleks
pytań dotyczących możliwości życia zaangażowanego. K o n ­
c e n t r u j e się na z a g a d n i e n i u w o l n o ś c i i z a a n g a ż o w a n i a o r a z
podejmuje próbę — przy pomocy psychoanalizy, którą sam
d l a e g z y s t e n c j ą l i z m u z a a d a p t o w a ł — p r z e t ł u m a c z e n i a spo­
łecznych uwarunkowań człowieka na język indywidual­
nych sytuacji i wyborów. W powojennej pracy Sartre'a
Egzystencjalizm jest humanizmem pojawił się nowy mo­
t y w odpowiedzialności z a innych oraz postulat afirmacji
humanizmu. W późniejszych pracach Sartre wyszedł już
poza g r a n i c e , j a k i e w a l c e o a u t e n t y z m i s t n i e n i a ludzkiego
zakreśla egzystencjalizm, i w pewnych okresach zbliżał
się, to z n ó w oddalał od t e g o r o z u m i e n i a życia, d z i a ł a n i a
i zangażowania, jakie wniósł do filozofii marksizm.
N a t o m i a s t c e n t r a l n y m i p o j ę c i a m i z a p r o p o n o w a n e j przez
Camusa koncepcji życia autentycznego są pojęcia absurdu
i obcości. C a m u s wyszedł od p y t a n i a , czy ż y c i e musi m i e ć
sens, by m o ż n a je b y ł o przeżyć, i doszedł do wniosku, że
p r z e ż y j e się j e t y m l e p i e j , im jaśniej zrozumie s i ę j e g o
absurdalność. Jedyną bowiem konsekwencją świadomości
a b s u r d u może b y ć b u n t . Z a j ę c i e p o z y c j i a b s u r d u d a j e c z ł o ­
w i e k o w i p r a w d z i w ą wolność, n i e s k r ę p o w a n ą i l u z j ę nadziei,
prawdziwą p a s j ę ż y c i a n i e ograniczoną l ę k i e m przed przy­
szłością. L u d z i e s ą s o b i e n a w z a j e m o b c y . P r z e j m u j ą c po­
gląd Schopenhauera, Camus twierdzi, że nawiązać kon­
t a k t z innymi możemy tylko łącząc się z nimi w cierpie-
n i u . P o z w a l a t o o d e r w a ć się o d w ł a s n e j tragicznej świa­
domości absurdu.
Tak tedy owa wspólność problematyki „życia auten­
t y c z n e g o " o k a z u j e się, przy bardzo p o b i e ż n e j n a w e t a n a l i ­
zie, w i e l o ś c i ą p r o p o z y c j i ś w i a t o p o g l ą d o w y c h . P r o b l e m eg­
zystencji autentycznej ukazuje się to w świetle mistycz­
nym (Kierkegaard), to nihilistycznym (Heidegger), f e n o ¬
menologiczno-psychoanalitycznym (Sartre), wreszcie uj­
m o w a n y j e s t z p u n k t u widzenia koncepcji laickiego tra­
gicznego heroizmu ( C a m u s ) . ( W i e l o ś ć poglądów odpowiada
wielości funkcji. R a z będzie to „budzenie i pogłębianie
w człowieku zwątpienia w sens j e g o istnienia, działania
i życia, r o z k ł a d j e g o s p o ł e c z n e j ś w i a d o m o ś c i , p r ó b a s t w o ­
r z e n i a ideologii b e z s e n s u życia, z a t o p i e n i a się w i r r a c j o ­
15
nalnym ateizmie albo w równie irracjonalnym fideizmie".
I t a k ą w ł a ś n i e f u n k c j ę r e a l n ą w y d a j ą się s p e ł n i a ć k o n ­
cepcje Heideggera-ateisty i Bierdiajewa-mistyka chrześ­
cijańskiego. W innych wypadkach staje się egzystencja¬
lizm k o n t y n u a c j ą n u r t u s o k r a t y c z n e g o w filozofii, k o n c e n ­
trującego całokształt problematyki filozoficznej w swois­
ty sposób wokół kwestii antropologicznych.
W y s u w a j ą c n a p l a n pierwszy m o t y w y w r a m a c h i n n y c h
kierunków często pomijane, zwłaszcza motywy związane
z p r o b l e m a t y k ą c o d z i e n n e g o a n g a ż o w a n i a się ludzi w p r z e ­
kształcanie własnej egzystencji, oraz akcentując koniecz­
ność ujmowania tej p r o b l e m a t y k i w k a t e g o r i a c h odpowie­
dzialności c z ł o w i e k a za świat, w k t ó r y m ż y j e i k t ó r y t w o ­
rzy, egzystencjalizm w sposób zapładniający wpłynął na
c a ł ą filozofię i k u l t u r ę współczesną Mam tu na myśli
zwłaszcza twórczość Alberta Camusa i wczesną twórczość
filozoficzną i l i t e r a c k ą S a r t r e ' a . ( T w ó r c z o ś ć S a r t r e ' a z l a t
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych t r u d n o zaliczać do two­
rów egzystencjalistycznych — można tu mówić raczej
o przemieszaniu i walce różnoimiennych motywów ideo­
wych, społecznych, światopoglądowych.)
A l e t a k ż e t e n n u r t n i e j e s t j e d n o z n a c z n y w swej w y m o -
wie społecznej, w swej funkcji realnej. Wprost przeciw­
nie.
F u n k c j a t e j filozofii j e s t w y r a ź n i e d w u z n a c z n a . T a for­
ma negacji i bytu, która znienawidzone skutki moralne
m i e s z c z a ń s k i e j c y w i l i z a c j i u k a z u j e j a k o k o n f l i k t y i odczu­
cia ponadhistoryczne, ogólnoludzkie, niezmienne, utwier­
dza n i e j a k o s t a n f a k t y c z n y . G d y się czyni b o w i e m z h i s t o ­
rycznego dramatu problem ahistoryczny, metafizyczny,
utwierdza się rzeczywistość społeczną, która dramat ten
rodzi. W b r e w własnym przekonaniom twórcy koncepcji
e g z y s t e n c j a l i s t y c z n e j p r z e k s z t a ł c a j ą się w p o ś r e d n i c h apo­
logetów ustroju, którego nienawidzą.
T a k i w szczególności c h a r a k t e r m a o w a swoista dla eg-
zystencjalizmu przemiana prawdy o słabości mieszczań­
skiej i drobnomieszczańskiej inteligencji w metafizyczny
dramat tragicznej doli ludzkiej — dramat niezgłębionej
tragedii indywiduum.
Z drugiej jednak strony, treść filozofii i l i t e r a t u r y eg­
z y s t e n c j a l i s t y c z n e j , u k a z u j ą c a m o r a l n e i ideowe o u t s i d e r -
stwo, pustkę i osamotnienie, pełną atomizację jednostki
w e w s p ó ł c z e s n y m s p o ł e c z e ń s t w i e m i e s z c z a ń s k i m , j e s t cięż­
kim oskarżeniem etycznym i społecznym ustroju, który
zohydził w s z y s t k i e u ś w i ę c o n e przez s i e b i e w a r t o ś c i i nie
m o ż e znaleźć n o w y c h . P o ś r e d n i o u k a z u j e k o n i e c z n o ś ć p r z e j ­
ś c i a d o t a k i c h stosunków, k t ó r e u s u n ę ł y b y d r ę c z ą c ą ludzi
świadomość tragicznej przepaści między społeczeństwem
a jednostka.
T e d w i e f u n k c j e s p o ł e c z n e s ą w y r a ź n i e s p r z e c z n e . Od­
zwierciedlają one konfliktowość i d w u z n a c z n o ś ć społecz­
nej sytuacji samych twórców owych koncepcji. Mówią
o wieloznaczności j e j treści, k t ó r a — r ó ż n i e odczytywa­
na — może m i e ć z a r ó w n o k o n s e r w a t y w n e , j a k i k r y t y c z n o -
-opozycyjne znaczenie społeczne. W t w ó r c z o ś c i filozofów
t e g o l a i c k o - e g z y s t e n c j a l i s t y c z n e g o n u r t u , w ó w c z a s gdy się­
g a m y do b a r d z i e j szczegółowej a n a l i z y ich dzieł, odnajdu­
j e m y f l u k t u a c j ę n a s t r o j ó w i t r e ś c i , k t ó r a r a z wiedzie dc
s t ę ż e n i a m o t y w ó w t r a g i z m u istnienia, m e t a f i z y c z n e g o prze­
k l e ń s t w a ludzkiego b y t u , a b y gdzie i n d z i e j g r o m a d z i ć ele-
menty moralnej k r y t y k i znienawidzonego e t o s u i obycza­
jowości rozkładającej się cywilizacji mieszczańskiej, kry­
t y k i na p o g r a n i c z u r a d y k a l n e g o protestu s p o ł e c z n e g o z po­
zycji postępu.
T a k a j e s t istota o w e j w e w n ę t r z n e j n i e s p ó j n o ś c i , konflik-
t o w o ś c i i n i e p o k o j u filozofii i literatury laickiego egzys-
tencjalizmu.

IV

„ C z y b y ł o b y to t y l k o t c h ó r z l i w e i e g o i s t y c z n e odmówie­
n i e zgody na w ł a s n ą ś m i e r ć ? [...] Z b u n t o w a n y n i e domaga
się życia, a l e r a c j i życia. Odrzuca logiczność ś m i e r c i . J e ś l i
n i c n i e trwa, n i c n i e m a ż a d n y c h usprawiedliwień, ś m i e r ć
p o z b a w i o n a j e s t sensu. Walczyć ze śmiercią znaczy więc
d o m a g a ć się sensu życia, w a l c z y ć o r e g u ł ę i j e d n o ś ć . " 1 6
C a ł a t w ó r c z o ś ć C a m u s a — to p o s z u k i w a n i e t e g o sensu, t e j
r a c j i — b e z k t ó r e j ż y c i e z a m i e n i a się w n i e s k o o r d y n o w a ­
ny s t r u m i e ń p r z e m i j a j ą c y c h w r a ż e ń i p r a g n i e ń .
Obcy — pierwszy w y b i t n y u t w ó r l i t e r a c k i C a m u s a — dał
kliniczny opis takiej nonsensownej egzystencji. Pokazał
c z ł o w i e k a o pustym w n ę t r z u duchowym, opuszczonego i sa­
motnego wśród ludzi, człowieka w stanie emocjonalnej
i m o r a l n e j atrofii.
Pozbawienie zewnętrznych racji działania dezorganizuje
wewnętrzną strukturę ludzkiej osobowości. I c h b r a k stwa-
r z a j u ż n a w e t n i e rozdarcie, a l e p e ł n e r o z b i c i e ś w i a t a myśli,
w o l i i uczuć — z a t a p i a w s z y s t k o w n o n s e n s i e i ukazuje
n i k c z e m n ą ś m i e r ć j a k o n i e u b ł a g a n y k o n i e c ż y c i o w e j drogi.
C a m u s n i e szuka s p o ł e c z n y c h czy h i s t o r y c z n y c h p r z y c z y n
p o j a w i e n i a s i ę t a k i c h odczuć, t a k i e g o s t a n u d u c h a . P o ś w i ę c i
s i ę j e g o psychologicznej analizie, ażeby s t w o r z y ć w rezul­
t a c i e n o w ą postać l i t e r a c k ą , n o w y t y p b o h a t e r a : M e r s a u l -
ta — O b c e g o .
J u ż to s a m o j e s t p r o t e s t e m . „ J e ś l i p o w i e ś ć — p o w i e —
w y r a ż a t y l k o nostalgię, rozpacz, n i e s p e ł n i e n i e , t o p r z e c i e ż
b u d u j e f o r m ę i d a j e z b a w i e n n e rozwiązanie. N a z w a ć roz­
17
pacz to już ją przezwyciężyć." Ale to nie wystarcza. Ca­
mus nie jest tylko demaskatorem odsłaniającym przera­
ż a j ą c ą rzeczywistość e g z y s t e n c j i z a r a ż o n e j p o c z u c i e m a b s u r ­
du. S t a r a się znaleźć r o z w i ą z a n i e p o z y t y w n e . S t a r a się. sfor­
m u ł o w a ć odpowiedź na p y t a n i e . „dlaczęgp_iyj?|T"jak ż y ć " .
C z y znajdzie n a t o odpowiedź?
Jeśli jesteśmy sami pod pustym niebem, jeśli trzeba
u m r z e ć n a zawsze, j a k ż e m o ż e m y i s t n i e ć n a p r a w d ę ?
C a m u s p r z y g l ą d a się f o r m o m b u n t u p r z e c i w p u s t c e i n i ­
cości, p r z e c i w n ę d z y doli l u d z k i e j . Oto n a p r z y k ł a d b u n t
surrealistyczny zrywający pozornie wszystkie pęta krępu­
j ą c e j e d n o s t k ę — b u n t a b s o l u t n y , n i h i l i z m doprowadzony
do d o s k o n a ł o ś c i . C z y n i e p r z e k s z t a ł c a się on w szaleństwo
k a r y , w p o c h w a ł ę z a b ó j s t w a i s a m o b ó j s t w a — we wstrzą­
s a j ą c y b u n t : „ W y w s z y s c y j e s t e ś c i e poeci, l e c z j a j e s t e m p o
18
stronie śmierci." T o s u r r e a l i z m o ś m i e l i ł się powiedzieć,
ż e n a j p r o s t s z y m a k t e m s u r r e a l i s t y c z n y m j e s t wyjść n a uli­
cę z r e w o l w e r e m i s t r z e l a ć do t ł u m u . „ K t o — pisze C a ­
m u s — odrzuca każdą d e t e r m i n a c j ę , p r ó c z j e d n o s t k i i j e j
pragnienia, wszelkie pierwszeństwo, prócz pierwszeństwa
nieświadomości, musi powstawać jednocześnie przeciwko
społeczeństwu i rozumieniu zarazem [...] Najważniejsze
t o z e r w a ć więzy, z a p e w n i ć t r i u m f i r r a c j o n a l n o ś c i . Cóż in­
n e g o b o w i e m oznacza t a apologia z a b ó j s t w a n i ż t o tylko,
że w ś w i e c i e p o z b a w i o n y m z n a c z e ń i h o n o r u t y l k o prag­
n i e n i e i s t n i e n i a pod każdą postacią jest uprawnione?"19
Ludzie, którzy nie odnaleźli wartości społecznych, w
u c i e c z c e o d p e ł n e g o n i h i l i z m u w y b r a l i m i ł o ś ć . A l e miłość,
k t ó r a s t a j e się o j c z y z n ą w y g n a ń c ó w z żywego ś w i a t a spo­
łecznego — s a m a również j e s t moralnością trwogi. I ona
zresztą t a k ż e j e s t t y l k o pozorem. Czyż m o ż e b o w i e m ist­
n i e ć i t r w a ć n a t y m ś w i e c i e w i e l k a , k w i t n ą c a radość zgod­
n y c h i s p r z y j a j ą c y c h sobie c i a ł ? L u d z i e w y m y k a j ą się s o b i e
n a w z a j e m . Ż y c i e j e s t r u c h e m , k t ó r y ś c i g a swój k s z t a ł t n i e
z n a j d u j ą c go nigdy. Człowiek szukający dla swojego ist­
nienia reguły, sensu, jedności tęskni do żywej istoty,
z k t ó r ą m ó g ł b y się zjednoczyć na zawsze — znaleźć g r a ­
nicę, w obrębie której byłby królem. „Pragniemy, żeby
20
m i ł o ś ć t r w a ł a , a w i e m y , że n i e t r w a . " Nawet cierpienie
n i e j e s t w i e c z n e . N a w e t ono n i e może s t a ć się losem w b r a ­
k u t r w a ł e g o szczęścia. „ A l e nie, n a s z e n a j g o r s z e m ę c z a r n i e
kiedyś się skończą. Pewnego ranka, po tylu rozpaczach,
n i e o d p a r t e p r a g n i e n i e życia o z n a j m i n a m , ż e wszystko się
s k o ń c z y ł o i że c i e r p i e n i e n i e w i ę c e j ma s e n s u niż szczęś­
21
cie." O w a n a m i a s t k a lepszego s c a l o n e g o bytu, j a k ą l u ­
dzie zagubieni s t a r a j ą się znaleźć w d o b r e j ziemskiej mi­
łości, p r z e k s z t a ł c a się w t r a g e d i ę p a t e t y c z n y c h związków,
k t ó r e — s k o ń c z o n e — ciągną się długo j e s z c z e w o c z e k i ­
w a n i u n a gest czy s y t u a c j ę , k t ó r a z a m k n i e w r e s z c i e spra­
wę, n a d a j e j z a k o ń c z e n i u odpowiedni ton, znajdzie dla n i e j
słowo ostateczne. C h ę ć t r w a n i a w j e d n o ś c i , w b y c i e s c a l o ­
n y m wywołuje bezsilne szaleństwo miłości. „Haniebne cier­
p i e n i e s a m o t n e g o k o c h a n k a polega n i e t y l e n a tym, ż e n i e
j e s t j u ż k o c h a n y , i l e n a świadomości, ż e k o c h a n a osoba m o ­
22
że, i musi k o c h a ć z n o w u . " N a j t k l i w s z e związki kończą się
ż y c z e n i e m z a t r a t y n a j b l i ż s z e j dotąd istoty. „ T r a k t u j ą c rzecz
s k r a j n i e — pisze C a m u s — każdy c z ł o w i e k w s w o i m o b ł ę d ­
n y m p r a g n i e n i u t r w a n i a i p o s i a d a n i a życzy istotom, k t ó r e
kochał, jałowości albo ś m i e r c i . " 2 3
T a k oto n i e z n a l a z ł s z y sensu i r a c j i i s t n i e n i a w ś w i e c i e
w e w n ę t r z y c h p r a g n i e ń , z n a j ą c t r a g e d i ę , j a k ą rodzi m i ł o ś ć
p r z e m i j a j ą c a i n i e d o s k o n a ł a — m o r a l i s t a s i ę g a po r a c j e ze­
wnętrzne, po wartości, k t ó r e s c a l i ł y b y k s z t a ł t postępują­
c y c h p o sobie c h w i l , w p r o w a d z a j ą c upragnioną harmonię
do sfery m y ś l i i s f e r y działania. G d z i e je odnajdzie? C z y
odnajdzie?
„Czy możliwe j e s t — pyta Camus — stworzyć wartość
w b r e w historii wychodząc z samej tylko ponadhistorycz-
nej refleksji? B y ł o b y to równoznaczne z akceptacją nie­
24
sprawiedliwości historycznej i n ę d z y ludzi." Czy można
zatem stworzyć moralność bez wprowadzenia do historycz­
nej egzystencji — wartości obecnej historii?
Camus szuka takiej perspektywy etycznej w rewolucji
społecznej, ale patrząc na rewolucję socjalistyczną przez
szkło, które zasłania widok rzeczywistych przeobrażeń
społeczno-ekonomicznych i rzeczywistych przemian życia
ludzi w s k a l i m a s o w e j — z i n t e r p r e t u j e ją fałszywie j a k o
próbę urzeczywistnienia nowego sprawiedliwego porząd­
ku, zdobycie n o w e g o i s t n i e n i a przez czyn n i e l i c z ą c y się
z żadną r e g u ł ą m o r a l n ą .
Co p r a w d a c z y t a m y u C a m u s a , iż w p o c z ą t k a c h r e w o ­
lucji i j e j najgłębszych zrywach znajdujemy regułę, która
n i e j e s t f o r m a l n ą i k t ó r a m o ż e j e j służyć z a p r z e w o d n i k a .
C a m u s s t a j e t a k ż e p o s t r o n i e r e w o l u c y j n e j p o g a r d y d l a for­
malnej i mistyfikatorskiej m o r a l n o ś c i s p o ł e c z e ń s t w a bur-
żuazyjnego. A l e śledząc l o s y rewolucji — z odrzuceniem
analizy skomplikowanej sytuacji ekonomicznej, socjalnej,
p o l i t y c z n e j , osądzając ją w k a t e g o r i a c h e t y k i abstrakcyj­
n e j — zarzuci j e j p r a g m a t y z m i r e l a t y w i z m , w y s u n i e na
pierwszy plan rzeczywiste tragiczne błędy, ażeby zinter­
pretować je j a k o istotę rewolucyjnego ustroju.
Z a w i e s z o n y m i ę d z y odrazą do k ł a m s t w a , h i p o k r y z j i , n i e ­
sprawiedliwości mieszczańskiego świata a niezrozumieniem
racji rewolucyjnych nowego społeczeństwa socjalistyczne­
go, b ę d z i e s z u k a ł r a t u n k u w e k l e k t y c z n y m s y s t e m i e zbu­
dowanym z motywów anarchistycznej utopii Proudhona,
federalizmu paryskich komunardów, syndykalizmu Sorela
i w s p ó ł c z e s n e g o s o c j a l r e f o r m i z m u . J e d n o c z e ś n i e b ę d z i e szu­
k a ł p o t w i e r d z e n i a s w e j postawy, swego r o z u m i e n i a c h a r a k ­
t e r u i losów l u d z k i e g o b u n t u p r z e c i w rzeczywistości — w
h i s t o r i i m y ś l i i historii w a l k s p o ł e c z n y c h . A l e j e g o rozwa­
żania nie są opisami historyka ani analizami socjologa.
Z h i s t o r i i r z e c z y w i s t e j i z j e j a r t y s t y c z n y c h i filozoficznych
mistyfikacji, z antycznych mitów i poezji ewangelicznej
czerpie Camus tematy do dramatów obrazujących etapy
l u d z k i e j w a l k i z e z ł e m społecznym, w a l k i z a k o ń c z o n e j k l ę s ­
ką. O d n a j d u j e m y o b r a z y t r a g i c z n y c h sprzeczności i n t e n c j i
i skutków czynów, pragnień i warunków. Tak powstają
p o r t r e t y Syzyfa, P r o m e t e u s z a , S p a r t a k u s a , C h r y s t u s a , S a i n t -
- J u s t a , B a k u n i n a , N i e t z s c h e g o — z w a r t e k o n s p e k t y wiel­
k i c h d r a m a t ó w s c e n i c z n y c h , u k a z u j ą c y c h p o d s t a w o w y dy­
l e m a t , k t ó r y pisarz widzi w d z i e j a c h s p o ł e c z n y c h i d z i e j a c h
m y ś l i : b y ć p o s ł u s z n y m n a t u r z e , a b y u j a r z m i ć historię, czy
u j a r z m i a ć n a t u r ę , a b y s t a ć się posłuszym h i s t o r i i .
Ł a t w o j e s t z a k w a l i f i k o w a ć C a m u s a w k a t e g o r i a c h ideo­
l o g i c z n y c h i filozoficznych — wziąwszy za p o d s t a w ę szcze­
g ó l n y idealizm, s u b i e k t y w n ą i n t e r p r e t a c j ę dziejów, zamy­
k a n i e oczu n a d z i a ł a n i e p r a w historii. A l e k i e d y p o j a w i a
się chęć takiej generalizacji, takiej jednoznacznej oceny,
t r z e b a p a m i ę t a ć o człowieku, k t ó r y p o t r a f i ł w y b r a ć , kiedy
p ł a c i ł o się za to ż y c i e m , m i e j s c e w a l c z ą c y c h o ludzką god­
ność p r z e c i w h a ń b i e faszyzmu. T r z e b a p a m i ę t a ć o c z ł o w i e ­
ku, k t ó r y w a l c z y ł o s w o j ą m o r a l n o ś ć laicką, n i e oczekując
za c z y n y słuszne ż a d n e j z a p ł a t y i n a g r o d y prócz s p o k o j u
w ł a s n e g o sumienia, k t ó r y dążył do p r a w d y i dobra, nie
c h y l ą c czoła przed żadną aprioryczną r e l i g i j n ą zasadą —
w i e r n y t y l k o sile s w e g o rozumu i d o c i e k l i w o ś c i r a c j o n a l n e j
analizy.

D a j ą c a u t o k o m e n t a r z do Upadku, C a m u s powiedział:
„ — M o t y w e m c e n t r a l n y m j e s t m o t y w m ł o d e j dziewczy­
ny, k t ó r a rzuca się do S e k w a n y .
— No i b r a k r e a k c j i u ś w i a d k a ?
— Tak, słabość człowieka.
— T o m o t y w C o n r a d o w s k i : c z ł o w i e k mężny, k t ó r y n a g l e
s t a j e się t c h ó r z e m .
— Właśnie. T a k i Lord J i m w miniaturze.
— A j e d n a k j e s t rozwiązanie?
— M y ś l ę , że każdy, kto p a t r z y uważnie, znajdzie j e , a l e
n i e u m i e m powiedzieć gdzie [...] A l e m n i e j w i ę c e j w y g l ą d a
to t a k , że t r z e b a c h o ć na c h w i l ę z a p o m n i e ć o sobie d l a k o ­
25
goś i n n e g o . "
S ą d z ę , że i n s p i r a c j a C o n r a d o w s k a n i e o g r a n i c z a się do
stworzenia owego „Lorda J i m a w miniaturze". Wspólnotę
motywów Conrada i Camusa odkrywamy wielokrotnie.
W twórczości Camusa stale odnajdujemy obecność idei,
której pierwowzory sięgają klasyka tragicznego laickiego
heroizmu. Kierują nas one do moralistyki Conrada,
a zwłaszcza do t y c h r e f l e k s j i o życiu, k t ó r e głosi b o h a t e r
Smugi cienia i dr M o n y g h a m z Nostromo. S ł u c h a n i e głosu
Gilesa utwierdziło bohatera Smugi cienia w przekonaniu,
„że ż y c i e j e s t b e z m y ś l n y m z a b i j a n i e m czasu i że po to t y l ­
ko p o r z u c i ł e m dogodną p r a c ę w g r o n i e ż y c z l i w y c h p r z y j a ­
ciół, by u c i e k a j ą c od p u s t k i ż y c i o w e j , odnaleźć ją w p o s t a c i
o wiele dotkliwszej na p i e r w s z y m z a k r ę c i e drogi. [...] To
s a m o m u s i a ł o b y ć wszędzie, od zachodu na wschód, od
p ó ł n o c y n a p o ł u d n i e , n a k a ż d y m szczeblu d r a b i n y społecz­
n e j . [...] Ś w i a t na pewno nie z a w i e r a w sobie n i c o r y g i n a l ­
nego, nic zdumiewającego, n i c pouczającego. Nie ma w
n i m wiedzy do n a b y c i a ni radości do przeżycia, ni w i e l ­
kich wydarzeń dających człowiekowi możność stwierdze­
nia własnej wartości. Wszystko jest nieobecne, płaskie
26
i praecenione..."
Oto L o r d J i m — człowiek n i e r o z u m i e j ą c y s i e b i e d o koń­
ca i j e d n o c z e ś n i e t r a w i o n y l ę k i e m przed samowiedzą, b o ­
hater samotny, nie zrozumiany, tragiczny, uporczywy w
dążeniu do p o t w i e r d z e n i a w ł a s n e j godności.
M ó w i S t e i n : „ C z ł o w i e k , k t ó r y się rodzi, w p a d a w m a r z e ­
nie, j a k się w p a d a do m o r z a . J e ż e l i u s i ł u j e się w y d o s t a ć —
a robią to niedoświadczeni — topi się, nicht wahr? Nie!
mówię panu! Jedyny sposób to poddać się niszczącemu
żywiołowi i wysiłkami rąk i nóg sprawić, że głębokie,
głębokie morze utrzyma człowieka. Więc jeśli pan mnie
z a p y t a : j a k żyć? [...] P o w i e m p a n u ! N a t o j e s t t a k ż e t y l k o
j e d n a r a d a . [...] Z a n u r z y ć się w n i s z c z ą c y m żywiole... [...]
To j e d y n a w ł a ś c i w i e droga. I ś ć za m a r z e n i e m i z n o w u iść
za m a r z e n i e m — i t a k ewig usque ad finem..." w
A l e J i m symbolizuje teraz ocalenie rzeczy ostatecznych,
p o z o s t a ł y c h z p r o g r a m u społecznego ż y c i a — t a k i c h , j a k
w y b ó r , s u m i e n i e , m i ł o ś ć , m ę s t w o , obowiązek. J e s t o n t a k ż e
d r a m a t e m w y n i k a j ą c y m ze ś w i a d o m e j i d o b r o w o l n e j w i e r ­
n o ś c i w o b e c raz p r z y j ę t e g o światopoglądu.
W r e s z c i e J i m u o s a b i a p o t r z e b ę p e ł n e j zgodności swych
c z y n ó w z w y o b r a ż e n i a m i o sobie. Zgoda s u m i e n i a ze świa­
t e m j e s t tu r ó w n o z n a c z n a z odpowiedniością c z y n ó w i in­
tencji. Dramat J i m a — jako dramat subiektywnej winy
w o b e c światopoglądu — j e s t j e d n o c z e ś n i e d r a m a t e m n i e ­
zgodności w y o b r a ż e ń o s o b i e z w y m o w ą czynów. A l e o b o k
kwestii winy i odpowiedzialności za skutki fałszywego
c z y n u w przeszłości do g ł o s u dochodzi tu o c e n a J i m a w
świetle pryncypialności etycznej i wyrzeczenia w imię
i d e a ł u . Z a m i a s t wizji u c i e c z k i od podszeptów z ł e j i grzesz­
nej natury n a p l a n p i e r w s z y wychodzi sprawa utrzyma­
nia ideału postępowania wbrew oporom zewnętrznym
i p o k u s o m życia. L o r d J i m „odchodzi od żywej kobiety,
a b y z a w r z e ć bezlitosne ś l u b y z m g l i s t y m i d e a ł e m postę­
28
powania" , s t a j ą c się p i e r w o w z o r e m idei, k o n c e p c j i i kon­
fliktów laickiego tragicznego heroizmu.
D o c h o d z i m y tu do p r o b l e m ó w s z e r s z y c h — do roli t w ó r ­
czości C o n r a d a i e t y k i c o n r a d y z m u w u k s z t a ł t o w a n i u tzw.
p o s t a w y t r a g i c z n e j w l i t e r a t u r z e . P o s t a w ę tę m o ż e m y okreś­
l i ć z a W y k ą 2 9 j a k o p o s z u k i w a n i e m e t a f i z y c z n e g o lub często
psychologicznego podłoża dramatów i tragedii ludzkich
przy pominięciu społecznej i politycznej g r y sił; t w a r d e
w e j r z e n i e w m o t y w y p s y c h o l o g i c z n e dla u k a z a n i a d r a m a ­
tycznej, niespodziewanej gry tych motywów: zastąpienie
realnego procesu historycznego procesem stanowisk mo-
r a l n y c h b ę d ą c y c h poza h i s t o r i ą ; p o s z u k i w a n i e t r a g i c z n e g o
s p o r u dziejów przede w s z y s t k i m w g r z e p o s t a w m o r a l n y c h ,
w nagłych jednorazowych rewelacjach zła lub dobra w
c z ł o w i e k u , w n a g ł y c h o l ś n i e n i a c h w e w n ę t r z n y c h , po k t ó ­
r y c h zapadają w duszy p o n o w n e c i e m n o ś c i .
Otóż dla reprezentantów tak rozumianej postawy tra­
g i c z n e j C o n r a d s t a n o w i ł n i e w ą t p l i w i e b e z p o ś r e d n i e źródło
fascynacji artystycznej i ideowej. Nie b y ł o to tylko odna­
lezienie wspólnoty motywów, podobieństwa tematów i cią­
g ó w f a b u l a r n y c h , p r a w i zasad m o t y w a c y j n y c h — a w i ę c
nie było to pokrewieństwo literackie. Conrad ujawniał
przed p i s a r z a m i i c h w ł a s n e g ł ę b o k i e k o n f l i k t y w e w n ę t r z n e ,
kształtował ton ogólnego niepokoju i zwątpienia w formy
k l a r o w n y c h pytań, p r z y k u w a ł d o o k r e ś l o n e j problematyki
ideowo-etycznej i podsuwał rozwiązania. Przy czym to
p o k r e w i e ń s t w o i d e o w e w y n i k a ł o z faktu, iż t r a g i c z n i po­
znali w Conradzie pisarza o podobnej ewolucji myślowej
i t w ó r c z e j , i p o d o b n e j , a l e d o j r z a ł e j i m n i e j m g l i s t e j po­
s t a w i e w o b e c życia, s p o ł e c z e ń s t w a i s i e b i e samego, w o b e c
podstawowych wartości moralnych.
S p r a w ę tę zobaczymy jaśniej, kiedy przypomnimy sobie
e t a p y i płody t e j e w o l u c j i . U c i e c z k ę C o n r a d a od świata,
w którym królował wschodni despotzym, do świata za­
chodniego, ś w i a t a r z e k o m e j wolności i postępu społeczne­
go u k o r o n o w a ł o doświadczenie, z j a k i e g o zrodziły się Ją­
dro ciemności, Placówka postępu i Nostromo. Doświadcze­
n i e t o udowodniło b r u t a l n ą s i ł ę i n t e r e s ó w m a t e r i a l n y c h ,
brak prawa i sprawiedliwości w rozwoju cywilizacji ka­
p i t a l i s t y c z n e j . K a z a ł o szukać prawości, ciągłości, w a r t o ś c i
w abstrakcyjnych zasadach moralnych.
Jego ocena sił rewolucji jako wybuchu bezsensownej
rozpaczy wywołanej przez b e z s e n s o w n ą t y r a n i ę , j e g o wi­
dzenie rewolucjonistów j a k o utopijnych d o k t r y n e r ó w , po­
wodujących się wiarą w możliwość zmiany charakteru
i n a t u r y c z ł o w i e k a w drodze m a t e r i a l n e j r e w o l u c j i i prze­
b u d o w y s t o s u n k ó w s p o ł e c z n y c h , j e g o w i d z e n i e ludu w po­
s t a c i s z a r e j , b e z i m i e n n e j masy, o t u m a n i o n e j , zapitej i n i e ­
z d o l n e j do c z y n u — w s z y s t k o to b l i s k i e b y ł o „ t r a g i c z n y m " .
Niewiara w rewolucyjną zmianę świata, pogarda do
świata istniejącego, załamanie się iluzji liberalnego po­
s t ę p u doprowadziło Conrada do heroicznego opowiedze­
n i a się po s t r o n i e odchodzących w n i e p a m i ę ć podstawo­
wych wartości humanistycznych: odpowiedzialności, soli­
d a r n o ś c i , w i e r n o ś c i , h o n o r u , odwagi, dyscypliny, o f i a r n o ś ­
ci. H e r o i z m w p e ł n e j c i e m n o ś c i , w ś w i a d o m o ś c i o k r u t n e j
„ j a ł o w o ś c i i s t n i e ń i ś m i e r c i , t r a w i o n y c h w d a r e m n y m usi­
łowaniu rozwiązania zagadki" (dr Monygham z Nostro-
rąo) — kazał budować laicki tragiczny światopogląd,
wsparty o zasadę bezużytecznej odpowiedzialności, wier­
ności samemu sobie i wierności wobec praw zamknięte­
go k o l e k t y w u ludzi morza. T e n k o l e k t y w , z dala od spo­
łecznej dżungli lądowej, skazany na nieustanną walkę
z żywiołem, miał strzec najwyższych cnót. „Poza linią
m o r s k i e g o w i d n o k r ę g u ś w i a t dla m n i e n i e istniał... M ó w i ę
tu o życiu n a j w e w n ę t r z n i e j s z y m , o burzliwych głębiach
n a s z e j istoty, gdzie s p o t y k a n a s to, co n a j l e p s z e i to, co
najgorsze, gdzie c z ł o w i e k musi żyć s a m , l e c z n i e p o t r z e ­
b u j e się w y r z e c w s z e l k i e j nadziei p o r o z u m i e n i a z b l i ź n i ­
mi.
Tragiczny laicki heroizm Conrada miał więc racjonalne,
r e a l n e podstawy. T r z y m a ł się desek o k r ę t o w e g o p o k ł a d u
i zasad „ d o b r e j r o b o t y " ludzi m o r z a . Napisze w i ę c C o n ­
rad, że: „Z t w a r d e g o t r u d u t y c h ludzi rodzi się współ­
czująca świadomość jednakiego przeznaczenia, wierność
dla zasad p r a c y z a w o d o w e j w ł a ś c i w a d o b r y m p r a k t y k o m ,
zmysł dla zasad prawego postępowania, które możemy
n a z w a ć h o n o r e m , p o ś w i ę c e n i e m dla o b r a n e g o p o w o ł a n i a ,
i t e n idealizm, k t ó r y n i e j e s t j a k i m ś m g l i s t y m , s k r z y d l a ­
t y m a n i o ł e m bez oczu, a l e boską p o s t a c i ą o z i e m s k i m wy­
glądzie, z w e j r z e n i e m j a s n y m i n o g a m i m o c n o o p a r t y m i
o ziemię, co go z r o d z i ł a . " 3 1
Tę więź z realnym światem naderwali kontynuatorzy
C o n r a d a z t r a g i c z n e g o pokolenia. P o ł o ż y l i n a c i s k na sa­
motność i tajemniczość ludzkiego w n ę t r z a , pochylili się
mocniej nad dramatycznymi starciami wewnętrznych mo­
tywów i zinterpretowali Conrada w duchu Dostojewskie-
go.
Ci zaś z „ t r a g i c z n y c h " , k t ó r z y weszli na d r o g ę m i s t y c z ­
n e j u c i e c z k i od ś w i a t a — m o g l i ł a t w o zastąpić C o n r a d o w ­
s k i żywioł m o r s k i , z którym potyka się samotny kolek­
tyw — samotnością człowieka borykającego się z we­
wnętrznym żywiołem własnej natury. „Skrzydlaty anioł
b e z o c z u " m ó g ł się t e r a z p o j a w i ć w p o s t a c i u ś w i ę c a j ą c e j
łaski — jedynej ostoi w w a l c e z zawsze o b e c n y m żywio­
ł e m g r z e c h u . D y s c y p l i n i e , gotowości i czujności w w a l c e
z m o r z e m odpowiadać t e r a z m i a ł a d y s c y p l i n a w e w n ę t r z n a
i s t a ł a czujność w o b e c z a k u s ó w zła.
Ale nawet wówczas pozostawała jakaś więź z laickim
w y d a n i e m t r a g i c z n e g o h e r o i z m u dzięki p r o b l e m a t y c e ludz­
kiej tragicznej walki z naturą, losem — walki samotnej
i n a j c z ę ś c i e j k o ń c z ą c e j się klęską.

VI

Egzystencjalizm lat trzydziestych ukazywał człowieka


zdruzgotanego, k t ó r y rozpacza n a d k l ę s k ą w y n i k ł ą z r o z ­
w i a n i a się i d e a ł u sytego, s p o k o j n e g o ż y c i a m i e s z c z a ń s k i e ­
go — l u b poddaje się t ę p e j r e z y g n a c j i . U k a z y w a ł go w sy­
t u a c j i g r a n i c z n e j , na p r z e ł o m i e życia i ś m i e r c i , k t ó r a pu­
stoszyła jego dotychczasową wiarę i rozwiewała żywione
iluzje"...w ś w i e c i e p o z b a w i o n y m n a g l e złudzeń i ś w i a t e ł
c z ł o w i e k czuje s i ę o b c y . [...] Ta niezgodność pomiędzy
c z ł o w i e k i e m a j e g o ż y c i e m , pomiędzy a k t o r e m a d e k o r a c j ą ,
jest właśnie poczuciem absurdu."32 Absurd był skutkiem
zakończonego klęską jednostki rozdźwięku m i ę d z y j e j dą­
żeniami i pragnieniami a zewnętrznym światem, który sta­
w i a ł j e j zapory n i e d o p r z e b y c i a . Ś w i a d o m o ś ć absurdu r o ­
dziła stale na nowo poczucie sprzeczności między świa­
t e m , k t ó r y zdawał s i ę b y ć i r r a c j o n a l n y , n i e p o j ę t y — a roz-
p a c z l i w y m p r a g n i e n i e m j a s n o ś c i . W o b e c grozy ś m i e r c i c a ł e
ż y c i e , wszystko, co się n a ń składa, wydawało się tracić
s w ó j s e n s i n i c n i e m i a ł o z n a c z e n i a : b o g o w i e ani ideały,
a n i cudza ś m i e r ć , a n i m i ł o ś ć m a t k i — p o z o s t a w a ł a k o n i e c z ­
ność p r z e ż y w a n i a k o l e j n y c h godzin e g z y s t e n c j i czczej i n i ­
j a k i e j , osądzanie zaś l u d z k i c h c z y n ó w i w y m i a r s p r a w i e ­
d l i w o ś c i p r z e k s z t a ł c a ł o się w j e s z c z e j e d e n o b j a w nonsen­
su królującego w świecie ludzi, tragifarsę w imię idea­
ł ó w bez pokrycia.
A l e j u ż w p r z e d w o j e n n y c h l a t a c h , w obliczu g r o ź b y fa­
szyzmu, w o l n o ś ć c z ł o w i e k a — p o j m o w a n a w l a t a c h dwu­
d z i e s t y c h j a k o n i e s k r ę p o w a n y i szczery w y r a z indywidual­
nych zachcianek — zaczęła przekształcać się w problem
odpowiedzialności. Ujmowana jednak jako „niezgoda na
zarazę" — kończyła się wewnętrzną emigracją. Wartość
intencji i czynów mierzyła miarą czysto indywidualną.
P r o w a d z i ł a do s a m o t n i c t w a , k a z a ł a b r a ć r o z b r a t z p a n u ­
j ą c y m p o r z ą d k i e m rzeczy, izolowała o d ludzi.
D o p i e r o „ w y b u c h d ż u m y " — l a t a o k u p a c y j n e — posta­
w i ł ludzi j a k o j e d n o s t k i w o b e c zła, k t ó r e d o t k n ę ł o wszy­
s t k i c h . W t e d y p r o b l e m s t o s u n k u do s p r a w i c i e r p i e ń in­
n y c h ludzi stał się s p r a w ą n a c z e l n ą i w ś w i e t l e t e g o sto­
sunku ludzie okazywali się tchórzliwymi egoistami, hie­
n a m i lub b o h a t e r a m i . M o g l i u c i e k a ć i b r o n i ć się samot­
nie, z w y ł ą c z n ą myślą o s o b i e . M o g l i ż e r o w a ć na nieszczęś­
ciu i n n y c h , a l e o d k r y w a l i też ludzkie p r a w o i ludzkie obo­
wiązki niesienia pomocy cierpiącym i poniżonym, prze­
ciwstawiania się z a r a z i e n a w e t za cenę własnego życia.
I o k a z a ł o się, że w t e d y ono s a m o odzyskało z a t r a c o n y sens
i w ś w i e t l e tego s e n s u g r o z a ś m i e r c i została p r z e z w y c i ę ­
żona.
„ K i e d y się j e d n a k widzi b i e d ę i cierpienie, j a k i e przy­
nosi, t r z e b a b y ć s z a l e ń c e m , ś l e p c e m l u b ł a j d a k i e m , ż e b y
33
s i ę n a n i ą zgodzić." Tak mówi doktor R i e u x z Dżumy
i n i e j e s t to j u ż głos j e d n o s t k i w a l c z ą c e j o s w o j e t y l k o p r a ­
wo do ż y c i a l u b w s a m o t n e j ucieczce salwującej resztki
wewnętrznej godności, rozpamiętującej rozmiary swej
w ł a s n e j t y l k o k l ę s k i i rozpaczy. T o g ł o s c z ł o w i e k a , k t ó r y
patrzy na zewnątrz, widzi konieczność obrony innych,
c z y n n e g o p r z e c i w s t a w i e n i a się złu, k t ó r e godzi we w s p ó l n y
szereg. S a m o t n i c z y i n d y w i d u a l i z m cofa się. U s t ę p u j e m i e j ­
sca poszukiwaniu ludzkiej solidarności.
„ T r z e b a odrzucić t ę s k n o t ę za odpoczynkiem i spoko­
jem — czytamy w Człowieku zbuntowanym — jest ona
równoznaczna z akceptacją niesprawiedliwości. Ci, co
s k a r ż ą się, ż e n i e m a j u ż s z c z ę ś l i w y c h s p o ł e c z e ń s t w , przy­
z n a j ą się t y m s a m y m , czego p r a g n ą : n i e c h c ą u l ż y ć nędzy,
chcą tylko, aby milczała. A tymczasem chwała należy się
w ł a ś n i e t e j e p o c e , w k t ó r e j nędza k r z y c z y i n i e d a j e spać
35
sytym!"
C a m u s n i e w i e r z y w możliwość p e ł n e g o z n i e s i e n i a z po­
wierzchni ziemi cierpienia i niesprawiedliwości, ale wie
także, ż e siłą l u d z k i e g o w y s i ł k u m o ż n a z m n i e j s z y ć c i e r ­
pienie świata. Camus oskarża fałszerstwo chrystianizmu,
o d p o w i a d a j ą c e g o n a p r o t e s t p r z e c i w z ł u n a ziemi zwiasto­
w a n i e m K r ó l e s t w a i ż y c i a szczęśliwego p o ś m i e r c i . „ T ł u m y
p r a c u j ą c y c h — pisze — u d r ę c z o n e c i e r p i e n i e m i ś m i e r c i ą —
to tłumy bez Boga. Nasze miejsce jest odtąd u ich
b o k u . . . " 3 5 O w o p o c z u c i e o d p o w i e d z i a l n o ś c i za i n n y c h i k o ­
nieczność walki z realnymi siłami rodzącymi zło spo­
łeczne odbudowuje świadomość związków społecznych,
solidarność z pokrzywdzonymi, każe szukać towarzyszy
czujących, myślących i czyniących podobnie jak my.
Swoją postawę laickiego tragicznego heroizmu określa
C a m u s p a r a d o k s a l n i e j a k o „ n o w y i n d y w i d u a l i z m " i pisze
o nim:
„ J e s t e ś m y w o b e c h i s t o r i i i h i s t o r i a m u s i się l i c z y ć z t y m
« j e s t e ś m y » , k t ó r e z k o l e i m u s i się l i c z y ć z historią. M n i e
p o t r z e b n i są inni, a ja i w s z y s c y p o t r z e b n i j e s t e ś m y in-.
n y m . [...] J a s a m dźwigam, w p e w n y m sensie, ciężar wspól­
n e j godności i n i e m o g ę dopuścić, a b y poniżono j ą w e m n i e
ani w innych. Ten indywidualizm nie jest przywilejem,
l e c z zawsze walką, czasem zaś, u szczytu p e ł n e g o d u m y
współczucia, radością, k t ó r a n i e m a sobie r ó w n e j . " 3 8
Najpełniejszy wyraz artystyczny tragicznego heroizmu
Camusa odnajdujemy w jego jedynej większej powieści:
w Dżumie. W tym typowym tworze kreacjonistycznej li­
teratury, której przedmiotem nie jest rzeczywisty prze­
bieg procesów społecznych w ich historycznej konkretnoś­
ci — a l e d r a m a t p o s t a w m o r a l n y c h u j a w n i a j ą c y c h się w
sytuacjach malowanych z ostrością symbolu — co krok
n a p o t y k a m y t w a r z e s a m e g o a u t o r a . P o s t a ć s t w o r z o n a przez
powieściopisarza — napisał kiedyś Camus — nie jest ni­
g d y n i m s a m y m . J e d n a k ż e p o w i e ś c i o p i s a r z m o ż e b y ć wszy­
stkimi postaciami jednocześnie. Jest więc Dżuma przede
wszystkim wielkim monologiem artysty — rozbitym na
szereg kwestii ukazujących jego wewnętrzne rozdarcie.
Poznajemy wizerunek tych walk wewnętrznych pisarza
w s z a r p a n i n i e m ł o d e g o R a m b e r t a — w a h a j ą c e g o się m i ę ­
dzy p r a g n i e n i e m miłości, i n d y w i d u a l n e g o szczęścia a na­
k a z e m społecznego obowiązku, R a m b e r t a , k t ó r y p o p r z e j ­
ściu , tylu nieszczęść miał jeszcze doświadczyć tragedii
p r z e m i j a n i a uczucia. W i d z i m y go w z d z i w a c z a ł y m Gran­
dzie, k t ó r y s t a r a się u c i e c od s w o j e j n i e s z c z ę ś l i w e j świa­
domości, a ż e b y znaleźć u k o j e n i e w c z y s t y m p r o c e s i e t w ó r ­
czości a r t y s t y c z n e j . O d n a j d u j e m y j e g o t w a r z w c y n i c z n y m
T a r r o u , T a r r o u bez złudzeń co do s i e b i e i ludzi — k t ó r y
p o t r a f i przecież znaleźć w walce ze z ł e m potwierdzenie
swej godności i h o n o r u . J e s t w r e s z c i e n o w y m d o k t o r e m —
doktorem Rieux — stojącym świadomie i z wyboru po
s t r o n i e p o k r z y w d z o n y c h i c i e r p i ą c y c h . „ T a r r o u szepnął, że
to n i g d y się n i e s k o ń c z y i że b ę d ą j e s z c z e ofiary, t a k i j e s t
bowiem porządek rzeczy. «Możliwe — odparł doktor —
a l e widzi pan, czuję s i ę b a r d z i e j s o l i d a r n y ze zwyciężony­
m i niż z e ś w i ę t y m i . Sądzę, ż e n i e m a m u p o d o b a n i a d o b o ­
h a t e r s t w a i świętości. Obchodzi m n i e t y l k o , ż e b y b y ć c z ł o ­
37
wiekiem.»"
Tak Dżuma językiem prozy literackiej obrazuje tezę.
którą dyskursywnie przekazał Camus w Człowieku zbun­
towanym: „... N a u c z y ć się żyć i u m i e r a ć , i ażeby b y ć c z ł o ­
w i e k i e m , w y r z e c się b o s k o ś c i . " 3 8 C z ł o w i e k n i e m o ż e s i ę
obejść bez człowieka — musi zaspokoić swój straszliwy
głód b r a t e r s t w a . B u n t n i e m o ż e się o b e j ś ć b e z o s o b l i w e j
m i ł o ś c i : „Ci, d l a k t ó r y c h a n i B ó g , a n i h i s t o r i a nie s ą wy­
t c h n i e n i e m , s k a z u j ą się n a życie d l a t y c h , k t ó r z y j a k i o n i
n i e m o g ą ż y ć : d l a u p o k o r z o n y c h [...] T a s z a l e ń c z a w i e l k o ­
duszność jest wielkodusznością buntu, który bez zwłoki
czyni d a r ze s w e j m i ł o ś c i i t a k s a m o b e z z w ł o k i o d r z u c a
n i e s p r a w i e d l i w o ś ć . I w t y m j e s t w i e l k o ś ć buntu, że o b c e
mu jest wszelkie wyrachowanie, że wszystko ofiarowuje
dniowi dzisiejszemu i ż y j ą c y m b r a c i o m . D z i ę k i t e m u w ł a ś ­
n i e h o j n i e o b d a r z a ludzi p r z y s z ł o ś c i . " 3 9
„ W p o ł u d n i e życia, gdy osiągnie d o j r z a ł o ś ć myśli, zbun­
towany odrzuca boskość i dzieli wspólny los i wspólną
walkę. Wybierzemy Itakę, ziemię wierną, myśl śmiałą
i b e z ozdóbek, d z i a ł a n i e b e z złudzeń, wielkoduszność c z ł o ­
wieka, który wszystkiego jest świadom. W świetle połu­
dnia ś w i a t staje s i ę naszą pierwszą i ostatnią miłością.
Nasi b r a c i a o d d y c h a j ą pod t y m samym niebem co my,
s p r a w i e d l i w o ś ć j e s t żywa. W t e d y t o rodzi s i ę o w a szcze­
g ó l n a radość, k t ó r a p o m a g a żyć i u m i e r a ć i k t ó r e j odtąd
40
nie b ę d z i e m y o d k ł a d a ć n a p ó ź n i e j . . . "

N a g ł a ś m i e r ć w s a m o c h o d o w y m wypadku, przez n i k o g o
nie zawinionym, przerwała twórczość Camusa w momencie
pasowania się ze współczesną problematyką polityczną,
ideową, filozoficzno-moralną. Camusowi, którego książki
p r z e k s z t a ł c a j ą się o b e c n i e w k l a s y k ę , za życia d a l e k o b y ł o
od a k a d e m i z m u . U z a s a d n i e n i e S z w e d z k i e j A k a d e m i i przy­
z n a j ą c e j mu n a g r o d ę N o b l a 17 p a ź d z i e r n i k a 1957 r o k u w
d z i a l e l i t e r a t u r y głosiło, ż e o t r z y m u j e t ę n a g r o d ę „za c a -
ł o ś ć d z i e ł a r z u c a j ą c e g o ś w i a t ł o n a p r o b l e m y , k t ó r e nasze
dni s t a w i a j ą przed ś w i a d o m o ś c i ą l u d z k ą " 4 1 . T a k i e dzieło
nigdy n i e może przybrać postaci skończonej. Odczytujemy
dzisiaj jego książki j a k o propozycje poszukiwania nowej
moralności i demaskowania moralności starej, j a k o wyraz
n i e p o k o j u filozoficznego p r z e n i e s i o n e g o do l i t e r a t u r y p i ę k ­
n e j . J e g o p u b l i c y s t y k ę , e s e j e , szkice filozoficzne i l i t e r a c ­
kie odczytujemy j a k o nazwanie wątków w tworzywie li­
terackim dopiero z a r y s o w a n y c h i oczekujących na nowe
realizacje artystyczne; odnajdujemy motywy filozoficzne,
k t ó r e poszukują dopiero drogi do l i t e r a t u r y , s t a n o w i ą c dzi­
siaj j u ż t y l k o ślad z a m i a r ó w l i t e r a c k i c h nigdy n i e zreali­
zowanych.

Jerzy Kossak
Jeanowi Grenier

DWIE STRONY
T E G O SAMEGO
PRZEDMOWA

S z k i c e zebrane w t y m tomie zostały napisane w 1935


i 1936 ( m i a ł e m w ó w c z a s d w a d z i e ś c i a d w a l a t a ) i w y d r u k o ­
w a n e w rok później, w Algierii, w niewielkiej ilości eg­
zemplarzy. Wydanie jest od dawna wyczerpane, ja zaś
w c i ą ż n i e c h c i a ł e m s i ę zgodzić n a w z n o w i e n i e .
M ó j u p ó r n i e w y n i k a z t a j e m n i c z y c h powodów. Nie wy­
r z e k a m s i ę niczego, c o j e s t w y r a ż o n e w t y c h t e k s t a c h , a l e
ich forma zawsze wydawała mi się niezdarna. Przesądy,
j a k i e w b r e w s o b i e żywię n a t e m a t sztuki ( w y t ł u m a c z ę t o
d a l e j ) , n i e p o z w a l a ł y m i długo n a r e e d y c j ę . W i e l k a p r ó ż ­
ność, j a k widać, w której kryje się na domiar sugestia,
j a k o b y m o j e inne książki zaspokajały wszelkie wymagania.
C z y m u s z ę dodawać, ż e t a k n i e j e s t ? J e s t e m t y l k o b a r d z i e j
u c z u l o n y n a n i e z r ę c z n o ś c i t e j książki niż i n n y c h , r ó w n i e ż
mi znane. Wyjaśnić to można tym jedynie, że te pierwsze
p r ó b y dotyczą t e m a t u ( i zdradzają g o n i e c o ) , k t ó r y n a j b a r ­
dziej l e ż y m i n a s e r c u . S k o r o j u ż s p r a w a w a r t o ś c i l i t e r a c ­
k i e j z o s t a ł a u s t a l o n a , m o g ę w y z n a ć , że w i s t o c i e w a r t o ś ć
t e j książeczki j a k o ś w i a d e c t w a j e s t d l a m n i e znaczna. M ó ­
w i ę : d l a m n i e , p o n i e w a ż ś w i a d c z y o n a d l a m n i e , ode m n i e
żąda w i e r n o ś c i , której ja tylko z n a m trudności i głębię.
Spróbuję to wytłumaczyć.
B r i c e P a r a i n p o w i a d a często, ż e t a k s i ą ż e c z k a j e s t n a j ­
lepsza z tego, co k i e d y k o l w i e k n a p i s a ł e m . P a r a i n się m y l i .
Znając jego lojalność, nie mówię tego powodowany roz­
d r a ż n i e n i e m , k t ó r e o g a r n i a każdego a r t y s t ę , g d y k t o ś oś-
m i e l i się twierdzić, ż e w o l i g o takim, j a k i był, niż t a k i m ,
jaki jest. Nie, Parain się myli, ponieważ mając dwa­
dzieścia d w a l a t a n i k t n i e u m i e pisać, p r ó c z geniuszy. A l e
r o z u m i e m , co P a r a i n , u c z o n y w r ó g sztuki i filozof współ­
czucia, m a n a myśli. T o m i a n o w i c i e , i m a r a c j ę , ż e w i ę c e j
jest prawdziwej miłości w tych nieporadnych stronicach
niż w e wszystkim, c o n a p i s a ł e m p o t e m .
W k a ż d y m a r t y ś c i e j e s t j e d y n e źródło, k t ó r e przez c a ł e
ż y c i e żywi j e g o s a m e g o i to, co on m ó w i . K i e d y źródło
wysycha, dzieło z wolna twardnieje, pęka. Są to nie­
w d z i ę c z n e z i e m i e sztuki, k t ó r y c h n i e w i d o c z n y s t r u m i e ń j u ż
n i e n a w a d n i a . G d y w ł o s rzednie i m a r t w i e j e , a r t y s t a d o j ­
r z a ł j u ż do m i l c z e n i a lub salonów, co wychodzi na j e d n o .
Co do m n i e , wiem, że m o j e źródło j e s t t u t a j , w t y m świe­
cie b i e d y i ś w i a t ł a , gdzie d ł u g o ż y ł e m i k t ó r e g o w s p o m n i e ­
n i e c h r o n i m n i e przed d w o m a p r z e c i w n y m i n i e b e z p i e c z e ń ­
stwami grożącymi każdemu artyście; przed urazą i satys­
fakcją.
B i e d a nigdy nie była dla mnie nieszczęściem: światło
w y p e ł n i a ł o j ą s w o i m b o g a c t w e m . N a w e t m o j e b u n t y zna­
ł y j e g o b l a s k . B y ł y o n e n i e m a l zawsze, i m y ś l ę , ż e m o g ę
to powiedzieć uczciwie, buntami w obronie wszystkich
i po to, ż e b y ż y c i e w s z y s t k i c h zaznało ś w i a t ł a . Nie j e s t
rzeczą pewną, czy m o j e s e r c e m i a ł o n a t u r a l n e d y s p o z y c j e
dla tego rodzaju miłości. Ale okoliczności mi pomogły.
Żeby obojętność mojej n a t u r y m o g ł a zostać s k o r y g o w a n a ,
z n a l a z ł e m się w pół drogi p o m i ę d z y biedą a s ł o ń c e m . B i e ­
d a n i e p o z w o l i ł a m i wierzyć, ż e w s z y s t k o j e s t d o b r e pod
s ł o ń c e m i w historii; s ł o ń c e n a u c z y ł o m n i e , że h i s t o r i a n i e
jest wszystkim. Zmienić życie, tak, ale nie świat, który
b y ł m o i m b ó s t w e m . W t e n sposób rozpocząłem m o j ą n i e ­
wygodną karierę, naiwnie stając na sznurze, gdzie n i e ł a ­
t w o z a c h o w a ć r ó w n o w a g ę ; toteż p o s u w a m się n i e b e z t r u ­
du, n i e b ę d ą c pewien, czy d o j d ę do k o ń c a . I n a c z e j m ó w i ą c
z o s t a ł e m artystą, j e ś l i j e s t prawdą, ż e n i e m a sztuki b e z
wyrzeczenia i bez zgody.
W k a ż d y m razie p i ę k n y p ł o m i e ń , unoszący s i ę n a d m o i m
dzieciństwem, uwolnił mnie od wszelakiej urazy. Żyłem
w n i e d o s t a t k u , a l e i w p o c z u c i u j a k i e g o ś p o s i a d a n i a . Czu­
ł e m w s o b i e n i e w y c z e r p a n e s i ł y ; t r z e b a b y ł o t y l k o znaleźć
dla n i c h z a s t o s o w a n i e . T o n i e b i e d a b y ł a i m przeszkodą:
w A f r y c e m o r z e i s ł o ń c e n i c n i e kosztują. P r z e s z k o d y b y ł y
raczej w przesądach czy w głupocie. M i a ł e m t a m wszelkie
o k a z j e , ż e b y r o z w i n ą ć m o j ą „ k a s t y l i j s k ą " dumę, k t ó r a w y ­
r z ą d z i ł a m i w i e l e z ł a , k t ó r ą słusznie w y k p i w a m ó j przy­
j a c i e l i mistrz, J e a n G r e n i e r , i k t ó r e j n a p r ó ż n o u s i ł o w a ­
ł e m się p o z b y ć a ż d o c h w i l i , g d y z r o z u m i a ł e m , ż e i s t n i e j e
j a k a ś f a t a l n o ś ć n a t u r y . L e p i e j b y ł o w ó w c z a s zgodzić się n a
t ę d u m ę i z m u s i ć j ą d o s ł u ż b y niż, j a k p o w i a d a C h a m f o r t ,
wyznawać zasady, k t ó r e są silniejsze od charakteru. Ale
z n a j ą c j u ż s i e b i e m o g ę powiedzieć, ż e w ś r ó d m o i c h l i c z ­
nych słabości nie ma wady najbardziej rozpowszechnionej,
to z n a c z y zawiści, t e g o r a k a s p o ł e c z e ń s t w i d o k t r y n .
T a s z c z ę ś l i w a o d p o r n o ś ć n i e j e s t m o j ą zasługą. Z a w d z i ę ­
czam ją przede wszystkim moim bliskim, którym brak było
n i e m a l w s z y s t k i e g o i k t ó r z y n i e zazdrościli n i e m a l n i c z e ­
go. T a rodzina, k t ó r a n i e u m i a ł a n a w e t c z y t a ć , s w o i m m i l ­
c z e n i e m , rezerwą, n a t u r a l n ą i s k r o m n ą godnością n a u c z y ł a
mnie rzeczy najważniejszych i te nauki przetrwały we
mnie. Poza tym, zbyt byłem zajęty odczuwaniem, żeby
m y ś l e ć o c z y m i n n y m . Dziś j e s z c z e , gdy widzę, j a k żyją
w P a r y ż u ludzie o w i e l k i c h fortunach, w moim oddale­
niu od nich jest trochę politowania. Ś w i a t jest pełen nie­
s p r a w i e d l i w o ś c i , a l e o j e d n e j z n i c h n i e m ó w i się n i g d y :
o k l i m a c i e . Nie wiedząc o t y m , długo k o r z y s t a ł e m z t e g o
przywileju. Słyszę już zarzuty naszych okrutnych filan­
t r o p ó w , j e ś l i m n i e c z y t a j ą . C h c ę dać d o zrozumienia, ż e
r o b o t n i c y są b o g a c i , a b u r ż u a z j a b i e d n a , ż e b y n a d a l t r w a ł a
t a k szczęśliwa n i e w o l a p i e r w s z y c h i p o t ę g a d r u g i c h . Nie,
n i e o to chodzi. P r z e c i w n i e , j e ś l i b i e d a ł ą c z y się z t y m ży­
c i e m b e z n i e b a i nadziei, k t ó r e dochodząc do w i e k u d o j ­
rzałego poznawałem na strasznych peryferiach naszych
m i a s t , to znaczy, że d o k o n a ł a się o s t a t n i a i n a j b a r d z i e j
wstrząsająca krzywda: trzeba uczynić wszystko, żeby ci
ludzie uszli p o d w ó j n e j hańbie biedy i brzydoty. Uro­
dzony w ś r ó d biedy, w d z i e l n i c y r o b o t n i c z e j , n i e wiedzia-
łem przecież, co to prawdziwe nieszczęście, zanim nie
poznałem naszych zimnych przedmieść. Nawet najgorsza
nędza a r a b s k a n i e d a się z n i m i p o r ó w n a ć , b o j e s t pod
i n n y m n i e b e m . T e n j e d n a k , k t o r a z zobaczył p r z e m y s ł o w e
przedmieścia, czuje się na zawsze splamiony i odpowie­
dzialny za ich istnienie.
A jednak to, co powiedziałem, jest nadal prawdziwe.
S p o t y k a m c z a s e m ludzi, k t ó r z y żyją w ś r ó d b o g a c t w , j a k i c h
nie mogę sobie nawet wyobrazić. T r z e b a j e d n a k wysiłku,
a b y m zrozumiał, ż e m o ż n a i m tego zazdrościć. D a w n o t e m u
spędziłem tydzień, obdarowany wszystkimi bogactwami
ś w i a t a : s p a l i ś m y pod g o ł y m n i e b e m , n a plaży, ż y w i ł e m się
owocami i spędzałem połowę dnia w bezludnej wodzie.
Nauczyłem się wtedy prawdy, która zawsze skłaniała
m n i e d o tego, ż e b y w y g o d y , k o m f o r t , osiadłość t r a k t o w a ć
z ironią, n i e c i e r p l i w o ś c i ą , a n i e k i e d y n a w e t z w ś c i e k ł o ś ­
cią. C h o c i a ż ż y j ę dziś b e z t r o s k i o j u t r o , a w i ę c j a k o c z ł o ­
wiek uprzywilejowany, nie u m i e m posiadać. Nie umiem
z a c h o w a ć tego, co m a m i co o t r z y m a ł e m b e z s t a r a ń z m o ­
j e j s t r o n y . M n i e j z m a r n o t r a w s t w a niż z p e w n e g o rodzaju
s k ą p s t w a : n i e c h c ę u t r a c i ć t e j wolności, k t ó r a znika, led­
wo dostatek jest zbyt wielki. Największy zbytek zawsze
k o j a r z y m i się z j a k i m ś w y z u c i e m . L u b i ę n a g i e domy A r a ­
b ó w czy Hiszpanów. M i e j s c e m , gdzie n a j c h ę t n i e j m i e s z k a m
i p r a c u j ę (i gdzie, rzecz b a r d z i e j rzadka, b y ł o b y mi obo­
j ę t n i e umrzeć), jest pokój hotelowy. Nigdy n i e potrafiłem
znaleźć u r o k u w t y m , co n a z y w a s i ę ż y c i e m w n ę t r z a (i co
jest często przeciwieństwem życia wewnętrznego); tak
zwane mieszczańskie szczęście nudzi mnie i przeraża.
W t y m n i e p r z y s t o s o w a n i u n i e m a zresztą n i c c h w a l e b n e ­
go; n i e m a ł o p r z y c z y n i ł o s i ę d o u t w i e r d z e n i a m o i c h z ł y c h
c e c h . N i e zazdroszczę niczego, t o m o j e prawo, a l e n i e zaw­
sze m y ś l ę o z a w i ś c i a c h i n n y c h , i to p o z b a w i a m n i e w y o ­
braźni, t o z n a c z y dobroci. C o p r a w d a u k u ł e m sobie m a k ­
symę na mój użytek prywatny: „Zasady trzeba zachować
dla s p r a w w i e l k i c h , m a ł y m w y s t a r c z y m i ł o s i e r d z i e . " Nie­
stety! człowiek ukuwa sobie maksymy, żeby zapełnić
dziury w e w ł a s n y m charakterze. Miłosierdzie, o którym
mówię, j e s t we m n i e raczej obojętnością. J e g o skutki, j a k
można przypuszczać, są mniej cudowne.
Ale chcę jedynie podkreślić, że ubóstwo niekoniecznie
rodzi zawiść. N a w e t p ó ź n i e j , k i e d y c i ę ż k a c h o r o b a pozba­
w i ł a m n i e n a p e w i e n czas s i ł y życia, k t ó r a w e m n i e prze­
k s z t a ł c a wszystko, m i m o n i e w i d o c z n y c h k a l e c t w i n o w y c h
słabości, j a k i c h była przyczyną, mogłem poznać strach
i z n i e c h ę c e n i e , n i g d y gorycz. T a c h o r o b a d o m o i c h wię­
zów dorzuciła nowe, jeszcze bardziej uciążliwe. Sprzyjała
wreszcie tej wolności serca, temu lekkiemu dystansowi
wobec interesów ludzkich, które zawsze chroniły mnie
p r z e d urazą. Od k i e d y m i e s z k a m w P a r y ż u , w i e m , że j e s t
to przywilej królewski. Ale korzystałem z niego bez ogra­
niczeń i wyrzutów, i przynajmniej dotychczas rozświetlał
m o j e życie. J a k o a r t y s t a , n a p r z y k ł a d , z a c z ą ł e m o d podzi­
wu, c o w p e w n y m s e n s i e j e s t r a j e m n a ziemi. (Wiadomo,
ż e ktoś, k t o r o z p o c z y n a dziś k a r i e r ę l i t e r a c k ą w e F r a n c j i ,
a n a w e t c h c e ją z a k o ń c z y ć , musi, na odwrót, z n a l e ź ć sobie
artystę, z którego mógłby szydzić.) Podobnie, moje na­
miętności dojrzałego wieku nigdy nie były „przeciw".
I s t o t y , k t ó r e k o c h a ł e m , b y ł y zawsze lepsze i w i ę k s z e ode
m n i e . B i e d a więc, k t ó r e j z a z n a ł e m , n i e n a u c z y ł a m n i e u r a ­
zy, ale pewnej w i e r n o ś c i i m i l c z ą c e g o u p o r u . J e ś l i zda­
r z a ł o m i s i ę o t y m z a p o m i n a ć , w i n ę ponoszę j a s a m c z y
m o j e wady, n i e świat, gdzie s i ę u r o d z i ł e m .
P a m i ę ć t y c h l a t u s t r z e g ł a m n i e r ó w n i e ż przed zadowo­
l e n i e m z u p r a w i a n i a m e g o zawodu. T u c h c i a ł b y m z n a j ­
w i ę k s z ą prostotą, na j a k ą m n i e stać, powiedzieć o t y m , co
p r z e m i l c z a j ą zazwyczaj pisarze. N i e m ó w i ę n a w e t o s a t y s ­
fakcji, jaką znajduje się podobno wobec udanej książki
c z y s t r o n i c y . Nie w i e m , c z y z n a j ą w i e l u a r t y s t ó w . C o d o
m n i e , n i e sądzę, a b y m k i e d y k o l w i e k doznał r a d o ś c i odczy­
tując skończoną już stronicę. Wyznam nawet, choćbym
miał zostać zrozumiany dosłownie, że powodzenie kilku
m o i c h książek zawsze m n i e z a s k a k i w a ł o . O c z y w i ś c i e , c z ł o ­
w i e k się p r z y z w y c z a j a , i to w sposób dość n ę d z n y . M i m o
t o dziś j e s z c z e c z u j ę się u c z n i e m ż y j ą c y c h pisarzy, k t ó r y m
d a j ę m i e j s c e n a m i a r ę i c h zasług i w ś r ó d k t ó r y c h j e d n y m
z pierwszych jest ten, komu te próby b y ł y dedykowane
przed dwudziestu laty.1 Naturalnie, pisarz zna radości,
dla których żyje i które wystarczają, żeby go uszczęśli­
wić. Ale ja znajduję je w momencie, gdy rodzi się po­
mysł, w sekundzie, k i e d y t e m a t mi s i ę odsłania, k i e d y a r ­
t y k u l a c j a dzieła u k a z u j e się odczuwaniu nagle j a s n o wi­
dzącemu, w tych cudownych chwilach, kiedy wyobraźnia
stapia się całkowicie z inteligencją. Te chwile mijają rów­
nie szybko, jak przyszły. Zostaje wykonanie, to znaczy
d ł u g i trud.
W i n n e j płaszczyźnie r z e c z biorąc, a r t y s t a zna r ó w n i e ż
s a t y s f a k c j e p ł y n ą c e z próżności. Z a w ó d pisarza, zwłaszcza
w społeczeństwie francuskim, jest w znacznym stopniu
z a w o d e m o p a r t y m n a próżności. M ó w i ę t o zresztą b e z po­
gardy, z ż a l e m z a l e d w i e . Pod tym względem j e s t e m po­
d o b n y do i n n y c h ; k t ó ż m ó g ł b y powiedzieć o sobie, że j e s t
wolny od tego śmiesznego kalectwa? W społeczeństwie,
w y d a n y m zawiści i kpinom, zawsze przychodzi w końcu
dzień, k i e d y pisarze, o k r y c i s z y d e r s t w e m , ciężko p ł a c ą za
te biedne radości. Ale dwadzieścia lat życia literackiego
przyniosło mi t a k i c h radości n i e w i e l e i p r z y n o s i i c h c o r a z
m n i e j w m i a r ę , j a k czas u p ł y w a .
Może pamięć praw dostrzeżonych w Dwóch stronach
tego samego n i e p o z w a l a mi czuć się d o b r z e w p u b l i c z n y m
w y k o n y w a n i u m e g o z a w o d u i przywiodła m n i e do t y l u od­
mów, k t ó r e n i e zawsze p r z y s p a r z a ł y m i p r z y j a c i ó ł ? B o t e ż
l e k c e w a ż ą c k o m p l e m e n t czy s ł o w a uznania, p o z w a l a m i c h
autorowi myśleć, że nim pogardzam, gdy wątpię tylko
o sobie. Podobnie gdybym umiejętnie łączył cierpkość
i u p r z e j m o ś ć , j a k to czyni się często w karierze literac­
kiej, gdybym popisywał się jak tylu innych, zyskałbym
więcej sympatii, b r a ł b y m b o w i e m udział w grze. A l e co
robić, j e ś l i t a g r a m n i e n i e b a w i ! A m b i c j a L u c j a n a d e R u -
b e m p r é c z y J u l i a n a S o r e l a zbija m n i e c z ę s t o z t r o p u swo­
ją naiwnością i skromnością. Ambicje Nietzschego, Toł­
s t o j a czy M e l v i l l e ' a poruszają m n i e do g ł ę b i , n a w e t z r a c j i
ich klęsk. W skrytości serca czuję pokorę tylko wobec n a j ­
biedniejszych egzystencji albo wielkich przygód ducha.
Pomiędzy obiema jest dziś społeczeństwo, które budzi
śmiech.
Niekiedy na tych „premierach" teatralnych, jedynym
m i e j s c u , gdzie s p o t y k a m ludzi, k t ó r y c h b e z c z e l n i e n a z y w a
się „ c a ł y m P a r y ż e m " , d o z n a j ę w r a ż e n i a , ż e s a l a z n i k n i e ,
ż e n i e i s t n i e j e t e n świat, t a k i , j a k i m s i ę zdaje. I n n i s ą d l a
m n i e prawdziwi, w i e l k i e p o s t a c i e k r z y c z ą c e z e s c e n y . Ż e b y
n i e u c i e c wówczas, t r z e b a s o b i e przypomnieć, że każdy
z tych widzów ma również j a k i e ś s p o t k a n i e z e sobą sa­
m y m ; że w i e o t y m i że z a p e w n e uda się na n i e za c h w i l ę .
Natychmiast stają się znów braterscy: samotność łączy
tych, k t ó r y c h z b i o r o w i s k o rozdziela. W i e d z ą c o t y m , j a k ­
że s c h l e b i a ć t e m u światu, u b i e g a ć s i ę o j e g o ś m i e s z n e przy­
w i l e j e , g r a t u l o w a ć w s z y s t k i m a u t o r o m w s z y s t k i c h książek,
dziękować z wylaniem życzliwemu krytykowi; w imię cze­
go u s i ł o w a ć z j e d n a ć p r z e c i w n i k a i, n a d e wszystko, z j a k ą
t w a r z ą p r z y j m o w a ć te k o m p l e m e n t y i podziw, k t ó r y c h spo­
łeczeństwo francuskie (w obecności autora przynajmniej,
b o k i e d y g o j u ż n i e ma!...) zużywa t y l e samo, c o a p e r i t i -
f ó w i p r a s y b r u k o w e j ? Nie p o t r a f i ę t e g o wszystkiego, to
p e w n e . M o ż e j e s t w t y m dużo t e j p y c h y , k t ó r e j r o z m i a r y
i p o t ę g ę z n a m w sobie. A l e g d y b y b y ł o t y l k o to, g d y b y
w g r ę w c h o d z i ł a j e d y n i e m o j a próżność, zdaje mi się, że,
n a odwrót, p o t r a f i ł b y m p o w i e r z c h o w n i e r a d o w a ć się k o m ­
p l e m e n t e m , z a m i a s t z n a j d o w a ć w n i m wciąż p o w t a r z a j ą c ą
s i ę p r z y k r o ś ć . Nie, próżność, k t ó r ą dzielę z ludźmi m e g o
zawodu, reaguje przede wszystkim na te krytyki, które
zawierają znaczną część prawdy. To nie duma sprawia,
że p r z y b i e r a m t e n wyraz twardy i niewdzięczny, dobrze
mi z n a n y , ale (wraz z głęboką obojętnością, kalectwem
m o j e j n a t u r y ) t o szczególne u c z u c i e , k t ó r e m ó w i m i w ó w ­
czas: „ T o n i e j e s t t o . . . " Nie, t o n i e j e s t to, i d l a t e g o s ł a ­
wa, j a k t o się powiada, j e s t c z a s e m t a k t r u d n a d o p r z y j ę ­
cia, że z n a j d u j ę j a k ą ś złośliwą r a d o ś ć w r o b i e n i u wszyst­
kiego, ż e b y j ą s t r a c i ć . N a odwrót, czytając na nowo po
tylu latach Dwie strony tego samego, czuję instynktów-
nie, ż e m i m o n i e p o r a d n o ś c i , p e w n e s t r o n i c e t o j e s t w ł a ś ­
n i e to. T o , t o z n a c z y t a s t a r a kobieta, m i l c z ą c a m a t k a , b i e ­
da, ś w i a t ł o na w ł o s k i c h o l i w k a c h , m i ł o ś ć s a m o t n a i zalud­
niona, wszystko, co w moich oczach jest świadectwem
prawdy.
O d czasu, kiedy t e s t r o n i c e zostały n a p i s a n e , z e s t a r z a ­
ł e m s i ę i p r z e s z e d ł e m w i e l e . P o z n a ł e m siebie, wiem, j a k i e
są m o j e g r a n i c e i j a k i e s ł a b o ś c i . M n i e j d o w i e d z i a ł e m się
o i n n y c h , p o n i e w a ż m o j a c i e k a w o ś ć k i e r u j e m n i e r a c z e j ku
i c h losom niż r e a k c j o m , a losy p o w t a r z a j ą się często. D o ­
w i e d z i a ł e m się p r z y n a m n i e j , że oni i s t n i e j ą i że egoizm,
j e ś l i n i e m o ż n a s i ę g o w y r z e c , musi osiągnąć j a s n o ś ć wi­
dzenia. C i e s z y ć się sobą j e s t n i e m o ż l i w e ; w i e m o t y m m i m o
m o i c h w i e l k i c h w t y m z a k r e s i e t a l e n t ó w . J e ś l i i s t n i e j e sa­
motność, o czym nie wiem, człowiek miałby prawo marzyć
o n i e j c z a s e m j a k o r a j u . M a r z ę o n i e j czasem, j a k wszy­
scy. A l e dwa c i c h e a n i o ł y w z b r a n i a ł y m i j e j zawsze: j e ­
den m a t w a r z p r z y j a c i e l a , drugi t w a r z w r o g a . Tak, wiem
to wszystko i dowiedziałem się jeszcze, mniej więcej
może, j a k a j e s t c e n a m i ł o ś c i . A l e o s a m y m życiu n i e w i e m
więcej nad to, co zostało powiedziane nieporadnie w
Dwóch stronach tego samego.
„ N i e m a miłości ż y c i a b e z r o z p a c z y " , n a p i s a ł e m n a t y c h
stronicach nie bez emfazy. N i e w i e d z i a ł e m wówczas, j a k
d a l e c e m ó w i ę p r a w d ę ; n i e z n a ł e m j e s z c z e czasów prawdzi­
wej rozpaczy. Te c z a s y n a d e s z ł y i m o g ł y w s z y s t k o znisz­
czyć w e m n i e prócz b e z ł a d n e j żądzy życia. C i e r p i ę j e s z c z e
od t e j n a m i ę t n o ś c i p ł o d n e j i n i s z c z y c i e l s k i e j zarazem, k t ó r a
błyska nawet z najmroczniejszych stronic tej książki.
P o w i e d z i a n o , ż e ż y j e m y n a p r a w d ę t y l k o przez k i l k a godzin
naszego życia. J e s t to p r a w d z i w e w p e w n y m sensie, fał­
szywe w i n n y m . T e n n i e n a s y c o n y żar, k t ó r y czuje się w
t y c h p r ó b a c h , zawsze j e s t z e mną, o n j e s t dla m n i e ż y c i e m
najgorszym i najlepszym. Chciałem oczywiście zmienić
j e g o n a j g o r s z e e f e k t y . J a k wszyscy p r ó b o w a ł e m , j a k mo­
g ł e m , ulepszyć swój charakter moralnością. Niestety! To
w ł a ś n i e kosztowało m n i e n a j d r o ż e j . M a j ą c e n e r g i ę , a tej
mi n i e b r a k , dochodzi s i ę c z a s e m do p o s t ę p o w a n i a zgodne-
go z m o r a l n o ś c i ą , a l e n i e do tego, ż e b y b y ć m o r a l n y m . M a ­
r z y ć o m o r a l n o ś c i , g d y j e s t się c z ł o w i e k i e m pasji, to oddać
się niesprawiedliwości w tej samej chwili, kiedy mówi się
o s p r a w i e d l i w o ś c i . C z ł o w i e k w y d a j e mi się n i e k i e d y c h o ­
dzącą n i e s p r a w i e d l i w o ś c i ą : m y ś l ę o s o b i e . J e ś l i zdaje mi się
t e r a z , że m y l i ł e m s i ę czy k ł a m a ł e m w t y m , co c z a s e m pi­
sałem, to dlatego że nie wiem, j a k pokazać uczciwie moją
niesprawiedliwość. Zapewne, nigdy nie mówiłem, że j e ­
s t e m s p r a w i e d l i w y . Z d a r z a ł o m i się t y l k o n i e k i e d y m ó w i ć ,
że n a l e ż y b y ć s p r a w i e d l i w y m i że j e s t to t r u d i nieszczęś­
c i e . A l e czy r ó ż n i c a j e s t t a k w i e l k a ? I czy n a p r a w d ę m o ż e
g ł o s i ć s p r a w i e d l i w o ś ć ten, k t o n i e p o t r a f i n a w e t osiągnąć,
żeby sprawiedliwość zapanowała w jego własnym życiu?
G d y b y przynajmniej m o ż n a b y ł o żyć zgodnie z h o n o r e m ,
tą cnotą niesprawiedliwych! Ale nasz świat uważa to
słowo za nieprzyzwoite; arystokrata, ten epitet należy do
r e p e r t u a r u o b e l g l i t e r a c k i c h i filozoficznych. N i e j e s t e m
a r y s t o k r a t ą , m o j a odpowiedź z a w i e r a się w tej książce:
o t o m o i bliscy, m o i m i s t r z o w i e , m o j e p o t o m s t w o ; oto, c o
ł ą c z y m n i e poprzez n i c h z w s z y s t k i m i . A j e d n a k tak, t r z e ­
b a m i honoru, p o n i e w a ż nie jestem dość wielki, żebym
m ó g ł się b e z n i e g o o b e j ś ć .
A l e m n i e j s z a o t o ! C h c i a ł e m t y l k o podkreślić, ż e j e ś l i
p r z e b y ł e m s z m a t drogi o d czasu n a p i s a n i a t e j książki, n i e
p o s u n ą ł e m się t a k b a r d z o naprzód. M y ś l ą c , ż e i d ę naprzód,
c o f a ł e m się c z ę s t o wstecz. A l e w k o ń c u m o j e b ł ę d y , m o j a
n i e w i e d z a i m o j a w i e r n o ś ć zawsze s p r o w a d z a ł y m n i e n a t ę
drogę, którą otwarłem Dwoma stronami tego samego; śla­
dy t e g o w i d a ć we w s z y s t k i m , co z r o b i ł e m p o t e m , i w p e w ­
n e p o r a n k i a l g i e r s k i e idę n i ą zawsze z t y m s a m y m l e k k i m
upojeniem.
J e ś l i w i ę c tak, dlaczego t a k d ł u g o n i e c h c i a ł e m wzno­
w i ć t e g o s ł a b e g o ś w i a d e c t w a ? P r z e d e w s z y s t k i m dlatego,
ż e s ą w e m n i e , muszę p o w t ó r z y ć , opory a r t y s t y c z n e , j a k
w i n n y c h są o p o r y m o r a l n e czy r e l i g i j n e . Z a k a z , f o r m u ł a ,
ż e „tego się nie r o b i " , dość m i o b c a j a k o synowi w o l n e j n a ­
t u r y , j e s t ze m n ą — n i e w o l n i k i e m s u r o w e j t r a d y c j i a r t y s ­
t y c z n e j , i to n i e w o l n i k i e m p e ł n y m podziwu. M o ż e też ta
ostrożność godzi w m o j ą g ł ę b o k ą a n a r c h i ę i dzięki t e m u
j e s t pożyteczna. Z n a m m ó j bezład, g w a ł t o w n o ś ć p e w n y c h
i n s t y n k t ó w , k t ó r e m o g ą m n ą z a w ł a d n ą ć . D z i e ł o sztuki, j e ś l i
m a powstać, m u s i s i ę posłużyć t y m i c i e m n y m i s i ł a m i du­
szy. A l e w p i e r w t r z e b a j e s k a n a l i z o w a ć , otoczyć g r o b l a m i ,
p o t o także, ż e b y f a l a b y ł a wyższa. M o j e g r o b l e dziś j e s z ­
cze s ą może z b y t w y s o k i e . S t ą d c z a s e m t a sztywność... P o
prostu, gdy n a d e j d z i e dzień, w k t ó r y m u s t a l i się r ó w n o w a ­
ga m i ę d z y t y m , c z y m j e s t e m , i tym, co m ó w i ę , w t e n dzień
może, l e d w i e ś m i e m t o n a p i s a ć , p o t r a f i ę z b u d o w a ć dzieło,
o j a k i m m a r z ę . C h c i a ł e m tu t y l k o powiedzieć, że będzie ono
w t e n czy w i n n y sposób p o d o b n e do Dwóch stron tego sa­
mego i że będzie m ó w i ć o p e w n y m k s z t a ł c i e m i ł o ś c i . Z r o ­
z u m i a ł y w i ę c s t a j e s i ę drugi powód, dla k t ó r e g o z a c h o w a ­
ł e m dla s i e b i e te m ł o d z i e ń c z e p r ó b y . N i e p o r a d n o ś ć i bez­
ł a d sprawia, ż e z d r a d z a m y nasze n a j d r o ż s z e t a j e m n i c e ;
z d r a d z a m y j e również, gdy m a s k a z a dobrze p r z y l e g a . L e p i e j
p o c z e k a ć n a chwilę, k i e d y p o t r a f i się n a d a ć i m f o r m ę n i e
p r z e s t a j ą c s ł u c h a ć i c h głosu, k i e d y n a t u r a l n o ś ć i s z t u k a z n a j ­
dą s i ę w n i c h m n i e j w i ę c e j w r ó w n y c h p r o p o r c j a c h : a w i ę c
istnieć wreszcie. Bo móc wszystko jednocześnie to istnieć.
W sztuce wszystko przychodzi r a z e m a l b o n i c n i e p r z y c h o ­
dzi; b e z p ł o m i e n i a n i e m a ś w i a t ł a . S t e n d h a l n a p i s a ł kie­
dyś: „ M o j a dusza j e s t ogniem, k t ó r y c i e r p i , k i e d y n i e p ł o ­
n i e . " Ci, k t ó r z y są w t y m do niego podobni, p o w i n n i two­
rzyć t y l k o w ogniu. U szczytu p ł o m i e n i a k r z y k w y b i e g a
p r o s t o i znajduje s ł o w a , k t ó r e go p o w t a r z a j ą . M ó w i ę tu
o t y m , na co my wszyscy, a r t y ś c i n i e p e w n i , czy są a r t y s ­
t a m i , a l e pewni, ż e n i e m o g ą b y ć n i c z y m i n n y m , c z e k a m y
dzień po dniu, ż e b y zgodzić s i ę w k o ń c u na życie.

D l a c z e g o więc, s k o r o chodzi o to c z e k a n i e , p r a w d o p o d o b ­
n i e d a r e m n e , zgoda n a t ę p u b l i k a c j ę ? P r z e d e w s z y s t k i m dla­
tego, ż e c z y t e l n i c y znaleźli a r g u m e n t , k t ó r y m n i e przeko­
2
n a ł . P o z a t y m zaś nadchodzi czas w życiu a r t y s t y , k i e d y
m u s i p o s t a w i ć k r o p k ę , zbliżyć się do tego, co jest jego
c e n t r u m , ż e b y j u ż t a m pozostać. T a k j e s t z e m n ą dzisiaj
i nie muszę mówić o t y m więcej. J e ś l i mimo tylu wysił­
ków, żeby zbudować język i ożywić mity, nie potrafię
pewnego dnia napisać Dwóch stron tego samego na nowo,
nie osiągnę nigdy nic, oto moje niejasne przekonanie.
W k a ż d y m r a z i e n i c n i e s t o i n a przeszkodzie, b y m m ó g ł
w y o b r a ż a ć sobie, że mi się powiedzie, że w środku t e g o
dzieła umieszczę cudowne milczenie m a t k i i wysiłek czło­
wieka zmierzającego do znalezienia sprawiedliwości albo
m i ł o ś c i , k t ó r a z r ó w n o w a ż y t o m i l c z e n i e . Oto c z ł o w i e k w e
ś n i e życia, n a z i e m i ś m i e r c i , k t ó r y z n a j d u j e s w o j e p r a w d y
i który je traci, żeby poprzez w o j n y , krzyki, szaleństwo
sprawiedliwości i miłości, przez c i e r p i e n i e wreszcie, po­
wrócić do tej cichej ojczyzny, gdzie nawet śmierć jest
s z c z ę ś l i w y m m i l c z e n i e m . O t o jeszcze... T a k , n i c n i e przesz­
k a d z a śnić, n a w e t w godzinie w y g n a n i a , s k o r o t y l e w i e m
p r z y n a j m n i e j i w i e m to na p e w n o , że dzieło c z ł o w i e k a to
n i c i n n e g o j a k długa w ę d r ó w k a , a b y dzięki sposobom sztu­
ki odnaleźć d w a a l b o t r z y p r o s t e i w i e l k i e obrazy, d l a k t ó ­
r y c h p o r a z p i e r w s z y o t w o r z y ł o się s e r c e . M o ż e d l a t e g o
po dwudziestu latach pracy żyję nadal w przekonaniu,
że moje dzieło nie jest jeszcze nawet zaczęte. Odkąd
z o k a z j i t e g o w y d a n i a w r ó c i ł e m do m o i c h p i e r w s z y c h s t r o ­
nic, t o przede w s z y s t k i m p r a g n ą ł e m powiedzieć.
IRONIA

Przed dwoma laty poznałem starą kobietę. B y ł a chora


i sądziła, ż e o d t e j c h o r o b y u m r z e . P r a w a s t r o n a j e j c i a ł a
była całowicie sparaliżowana. T y l k o połowę siebie m i a ł a
n a t y m świecie, d r u g a p o ł o w a b y ł a j u ż j e j o b c a . M a ł a s t a ­
ruszka, r u c h l i w a i gadatliwa, zmuszona do m i l c z e n i a i bez­
w ł a d u . S a m a przez długie dni, a n a l f a b e t k a , m a ł o w r a ż l i w a ,
całe j e j życie z w r a c a ł o się k u B o g u . W i e r z y ł a w n i e g o .
D o w o d e m , że m i a ł a różaniec, C h r y s t u s a z o ł o w i u i świę­
t e g o J ó z e f a z D z i e c i ą t k i e m ze stiuku. P o w ą t p i e w a ł a , czy
j e j choroba j e s t nieuleczalna, ale twierdziła, że j e s t , aby
s i ę nią i n t e r e s o w a n o , poza t y m zdając się na B o g a , k t ó ­
r e g o t a k źle k o c h a ł a .
T e g o dnia k t o ś o k a z a ł j e j z a i n t e r e s o w a n i e . B y ł t o m ł o d y
człowiek. (Sądził, że j e s t tu j a k a ś prawda, a wiedział skąd­
inąd, że ta k o b i e t a u m r z e , a l e n i e troszczył się o rozwiąza­
n i e t e j sprzeczności.) Z m a r t w i e n i a s t a r e j kobiety przejęły
go szczerze. C z u ł a to. I to z a i n t e r e s o w a n i e b y ł o dla n i e j
niespodzianą g r a t k ą . Z o ż y w i e n i e m o p o w i a d a ł a mu o s w o ­
i c h t r o s k a c h : j e s t u k o ń c a drogi i t r z e b a zrobić m i e j s c e d l a
m ł o d y c h . C z y się nudzi? O c z y w i ś c i e . N i e r o z m a w i a j ą z nią.
J e s t w swoim k ą c i e j a k pies. L e p i e j b y b y ł o , ż e b y j u ż przy­
szedł k o n i e c . B o w o l i u m r z e ć niż b y ć k o m u ś c i ę ż a r e m .
G ł o s j e j stał się k ł ó t l i w y . B y ł t o głos targu, głos, k t ó r y
s i ę t a r g u j e . M i m o t o m ł o d y c z ł o w i e k rozumiał. A l e b y ł zda­
nia, że l e p i e j b y ć k o m u ś c i ę ż a r e m niż u m r z e ć . Co dowodzi­
ł o t y l k o j e d n e g o : ż e n a p e w n o n i g d y n i e b y ł n i k o m u cięża­
rem. I w ł a ś n i e m ó w i ł do s t a r e j k o b i e t y — zauważywszy
r ó ż a n i e c : „ B ó g p a n i z o s t a j e . " B y ł a to p r a w d a . "Ale i tu ro­
b i o n o j e j p r z y k r o ś c i . J e ś l i zdarzyło się, ż e m o d l i ł a się dłu­
go, j e ś l i j e j s p o j r z e n i e g u b i ł o się w j a k i m ś w z o r z e t a p e t y ,
j e j c ó r k a m ó w i ł a : „ Z n o w u s i ę modli! — Co ci to szkodzi?
p y t a ł a c h o r a . — N i c mi n i e szkodzi, a l e m n i e to w k o ń c u
d r a ż n i . " I s t a r a m i l k ł a p a t r z ą c na c ó r k ę d ł u g o i z w y r z u t e m .
Młody człowiek słuchał tego wszystkiego z przykrością
ogromną i nieznaną, czując ucisk w sercu. A stara mówiła
j e s z c z e : „Zobaczy, j a k t o j e s t , k i e d y s a m a b ę d z i e s t a r a .
J e j t a k ż e będzie t e g o t r z e b a ! "
C z u ł o się, ż e s t a r a kobieta jest wolna o d wszystkiego
prócz Boga, wydana całkowicie tej ostatniej chorobie,
c n o t l i w a z k o n i e c z n o ś c i , p e w n a zbyt ł a t w o , że to, co j e j
pozostało, j e s t j e d y n y m d o b r e m g o d n y m m i ł o ś c i , pogrą­
żona ostatecznie i bezpowrotnie w tej nędzy, jaką jest
c z ł o w i e k w B o g u . A l e n i e c h n a d z i e j a ż y c i a odżyje, a B ó g
s t a j e s i ę bezsilny w o b e c spraw człowieka.
U s i e d l i d o stołu. M ł o d y c z ł o w i e k b y ł zaproszony n a k o ­
l a c j ę . S t a r a nie j a d ł a , ponieważ jedzenie jest ciężkostraw-
ne w i e c z o r e m . P o z o s t a ł a w s w o i m k ą c i e , za p l e c a m i tego,
który j e j słuchał. Czując się obserwowany, j a d ł z trudem.
K o l a c j a j e d n a k szła swoim trybem. Żeby przedłużyć to
s p o t k a n i e , p o s t a n o w i o n o iść d o k i n a . G r a n o w ł a ś n i e w e s o ­
ł y film. M ł o d y c z ł o w i e k zgodził się n i e r o z w a ż n i e , n i e po­
m y ś l a w s z y o istocie, k t ó r a n a d a l t r w a ł a z a j e g o p l e c a m i .
W s z y s c y wstali, ż e b y u m y ć r ę c e p r z e d w y j ś c i e m . O c z y ­
w i ś c i e n i e b y ł o m o w y o t y m , ż e b y s t a r a poszła t a k ż e . G d y ­
by nawet nie była bezwładna, nie potrafiłaby zrozumieć
f i l m u . M ó w i ł a , ż e n i e lubi kina. A l e n a p r a w d ę t o n i e rozu­
miała. B y ł a w swoim kącie i z wielkim pustym zaintere­
sowaniem przebierała ziarnka różańca. Pokładała w nim
c a ł ą s w o j ą ufność. T r z y przedmioty, k t ó r e posiadała, o k r e ś ­
l a ł y dla n i e j p u n k t m a t e r i a l n y , o d k t ó r e g o z a c z y n a się bos­
kie. Za różańcem, Chrystusem i świętym Józefem otwiera­
ł a się w i e l k a g ł ę b o k a c i e m n o ś ć , w k t ó r e j b y ł a j e j c a ł a n a ­
dzieja.
Wszyscy byli gotowi. Podeszli do starej kobiety, ż e b y
ją u c a ł o w a ć i ż y c z y ć d o b r e j n o c y . Z r o z u m i a ł a j u ż i ś c i s k a -
ł a m o c n o swój r ó ż a n i e c . A l e t e n gest r ó w n i e d o b r z e m ó g ł
wyrażać rozpacz, jak żarliwość. Ucałowano ją. Pozostał
t y l k o m ł o d y c z ł o w i ek. U ś c i s n ą ł s e r d e c z n i e j e j r ę k ę i od­
w r ó c i ł się. A l e ona r o z u m i a ł a , ż e odchodzi ktoś, k t o się
nią zainteresował. Nie chciała być sama. Czuła już okrop­
ność tej samotności, długą bezsenność, rozpaczliwe sam
na s a m z B o g i e m . B a ł a się, o p a r c i e z n a j d o w a ł a t y l k o w
c z ł o w i e k u i czepiając się j e d y n e j istoty, k t ó r a o k a z a ł a j e j
względy, n i e w y p u s z c z a ł a j e g o ręki, ś c i s k a ł a j ą , dziękując
n i e z r ę c z n i e , b y u s p r a w i e d l i w i ć t o n a l e g a n i e . M ł o d y czło­
w i e k czuł się s k r ę p o w a n y . I n n i j u ż w o ł a l i , ż e b y się po­
śpieszył. F i l m z a c z y n a ł się o dziewiątej i lepiej było
p r z y j ś ć t r o c h ę Wcześniej, b y n i e c z e k a ć przy o k i e n k u .
On zaś czuł, że znalazł się w obliczu n a j o k r o p n i e j s z e g o
z e z n a n y c h m u d o t y c h c z a s nieszczęść: nieszczęścia starej
k a l e k i e j k o b i e t y , k t ó r ą się opuszcza, b y iść d o k i n a . C h c i a ł
odejść, u w o l n i ć się, n i e wiedzieć, cofnąć r ę k ę . P r z e z sekun­
dę czuł do n i e j dziką n i e n a w i ś ć i po my ślał, że u d e r z y ją
w twarz.
W r e s z c i e zdołał u w o l n i ć się i odejść; c h o r a , na wpół wy­
c h y l o n a z e swojego fotela, patrzyła z przerażeniem, jak
n i k n i e o s t a t n i a pewność, k t ó r a m o g ł a b y ć j e j o p a r c i e m . Nic
nie chroniło j e j teraz. I wydana całkowicie myśli o włas­
n e j ś m i e r c i , n i e w i e d z i a ł a dokładnie, c o j ą p r z e r a ż a ł o , a l e
czuła, ż e n i e c h c e b y ć s a m a . B ó g n i e p r z y d a w a ł j e j się n a
n i c , z a b i e r a ł j ą t y l k o ludziom i zostawiał samą. N i e c h c i a ł a
p o r z u c a ć ludzi. I d l a t e g o z a c z ę ł a p ł a k a ć .
Tamci byli już na ulicy. Uporczywy wyrzut dręczył
młodego człowieka. Spojrzał ku oświetlonemu oknu —
wielkiemu martwemu oku w niemym domu. Oko zam­
knęło się. Córka starej chorej kobiety powiedziała do
m ł o d e g o c z ł o w i e k a : „ Z a w s z e gasi światło, k i e d y j e s t s a m a .
L u b i z os ta w a ć w c i e m n o ś c i a c h . "

S t a r z e c triumfował, m a r s z c z y ł b r w i , p o u c z a j ą c o potrzą­
sał w s k a z u j ą c y m p a l c e m . M ó w i ł : „Mój ojciec dawał mi
pięć f r a n k ó w z m o j e j tygodniówki, ż e b y m m ó g ł się zaba-
w i ć aż do n a s t ę p n e j s o b o t y . I co? J e s z c z e o d k ł a d a ł e m z tego
p a r ę groszy. P r z e d e w s z y s t k i m , ż e b y z o b a c z y ć się z m o j ą
narzeczoną, s z e d ł e m pieszo na w i e ś c z t e r y k i l o m e t r y w t a m ­
tą s t r o n ę i c z t e r y z p o w r o t e m . M ó w i ę w a m , dzisiejsza m ł o ­
dzież n i e u m i e s i ę b a w i ć . " S i e d z i e l i p r z y o k r ą g ł y m stole,
t r z e c h m ł o d y c h i on, stary. O p o w i a d a ł s w o j e b i e d n e przy­
gody: b r e d n i e w p o d n i o s ł y m t o n i e , obrzydliwości, k t ó r e c e ­
l e b r o w a ł j a k z w y c i ę s t w a . W s w o i m opowiadaniu n i e r o b i ł
p a u z i śpiesząc się, ż e b y powiedzieć wszystko, z a n i m go
opuszczą, z e s w o j e j przeszłości w y w l e k a ł t o , c o j e g o zda­
niem mogło zainteresować słuchaczy. Jego jedyną wadą
b y ł o , ż e c h c i a ł , b y g o s ł u c h a n o : z d a w a ł się n i e dostrzegać
ironii w spojrzeniach ani rubasznej kpiny, k t ó r e j m u n i e
szczędzono. B y ł dla n i c h s t a r c e m , o k t ó r y m wiadomo, że
z a j e g o czasów w s z y s t k o b y ł o dobre, g d y o n s a m u w a ż a ł
się za p o p r z e d n i k a godnego s z a c u n k u , k t ó r e g o doświadcze­
n i e się liczy. Młodzi n i e wiedzą, ż e d o ś w i a d c z e n i e j e s t k l ę s ­
ką i że t r z e b a w s z y s t k o s t r a c i ć , ż e b y dowiedzieć się odro­
binę. S t a r y wycierpiał swoje. Nie mówił nic o tym. Lepiej
j e s t uchodzić z a szczęśliwego. Zresztą, jeśli popełniał tu
błąd, popełniłby jeszcze większy chcąc wzruszyć swoimi
n i e s z c z ę ś c i a m i . C o m o g ą obchodzić c i e r p i e n i a s t a r e g o c z ł o ­
wieka, kiedy życie pochłania was bez reszty? Mówił i m ó ­
wił, g u b i ł się z rozkoszą w s z a r o ś c i a c h swego p r z y g ł u c h ł e g o
głosu. A l e t o n i e m o g ł o t r w a ć . J e g o p r z y j e m n o ś ć b y ł a w
o s i ą g n i ę c i u j a k i e g o ś celu, a u w a g a s ł u c h a c z y g a s ł a . N i e b y ł
j u ż n a w e t z a b a w n y ; b y ł s t a r y . Młodzi zaś lubią b i l a r d i k a r ­
ty, n i e p o d o b n e d o g ł u p i e j p r a c y c o d z i e n n e j .
P o c h w i l i b y ł sam, m i m o w y s i ł k ó w i k ł a m s t w , żeby uczy­
n i ć s w o j e o p o w i a d a n i e b a r d z i e j z a j m u j ą c y m . Młodzi odeszli
b e z ż a d n y c h względów. Z n o w u s a m N i e b y ć s ł u c h a n y m : t o
straszne, g d y c z ł o w i e k j e s t s t a r y . S k a z y w a n o g o n a m i l c z e ­
n i e i n a s a m o t n o ś ć . D a w a n o m u d o zrozumienia, ż e w k r ó t c e
u m r z e . A s t a r y człowiek, k t ó r y m a u m r z e ć , j e s t n i e p o t r z e b ­
ny, k r ę p u j ą c y n a w e t i podstępny. N i e c h sobie pójdzie. A l b o
zamilknie: t y l e p r z y n a j m n i e j . A on cierpi, ponieważ nie
może milczeć nie myśląc o tym, że j e s t stary. Wstał j e d n a k
i odszedł u ś m i e c h a j ą c się do w s z y s t k i c h w o k ó ł . A l e n a p o t -
k a ł t y l k o t w a r z e o b o j ę t n e a l b o u c z e s t n i c z ą c e w wesołości,
d o k t ó r e j n i e m i a ł p r a w a . K t o ś ś m i a ł się. „ O n a j e s t s t a r a ,
n i e m ó w i ę , że nie, a l e c z a s e m w s t a r y m p i e c u d i a b e ł p a l i . "
Inny, poważniej: „My t a m nie jesteśmy bogaci, ale lubimy
z j eś ć dobrze. P o p a t r z n a m o j e g o w n u k a , j e w i ę c e j o d s w e g o
t a t y . J e g o t a c i e w y s t a r c z y pół kilo c h l e b a , a o n z j e k i l o j a k
n i c . I do t e g o j e s z c z e k i e ł b a s a , i do t e g o j e s z c z e s e r ! A cza­
sem, ki ed y j u ż zjadł, w o ł a : H a m ! H a m ! i z a p y c h a d a l e j . "
Stary odszedł. Wolnym krokiem, krokiem spracowanego
osła, p r z e m i e r z a ł c h o d n i k i p e ł n e ludzi. Czuł s i ę źle i n i e
c h c i a ł w r a c a ć d o domu. Z a z w y c z a j dość l u b i ł t e p o w r o t y :
stół, n a f t o w a l a m p a , t a l e r z e , n a k t ó r y c h j e g o p a l c e m a c h i ­
n a l n i e odnajdują s w o j e m i e j s c e . L u b i ł t e m i l c z ą c e k o l a c j e ,
s t a r a n a p r z e c i w niego, k ę s y d ł u g o żute, g ł o w a pusta, oczy
n i e r u c h o m e , m a r t w e . Dziś w r ó c i p ó ź n i e j . K o l a c j a n a stole
będzie zimna, stara w łóżku, spokojna, ponieważ znała
j e g o n i e o c z e k i w a n e spóźnienia. M ó w i ł a : „ Z n ó w g o n a p a d ł o "
i wszystko b y ł o j a s n e .
Szedł teraz spokojnym, upartym krokiem. B y ł sam i sta­
ry. U k o ń c a życia s t a r o ś ć j e s t j a k p o w r a c a j ą c e mdłości.
W s z y s t k o k o ń c z y się na tym, że nikt n i e s ł u c h a . Idzie, za­
w r a c a na rogu, p o t y k a się i n i e m a l upada. W i d z i a ł e m go.
T o śmieszne, a l e c o r o b i ć . M i m o w s z y s t k o w o l i ulicę, r a ­
czej u l i c a niż te godziny w domu, ki edy g o r ą c z k a p r z e s ł a ­
n i a mu s t a r ą i z o s t a j e s a m w swoim p o k o j u . I wówczas
drzwi o t w i e r a j ą się w o l n o i pozostają p r z e z c h w i l ę u c h y l o ­
n e . W c h o d z i mężczyzna. J e s t j a s n o u b r a n y . S i a d a n a p r z e ­
c i w s t a r c a i m i l c z y przez d ł u g i e m i n u t y . N i e r u c h o m y j a k
u c h y l o n e przez c h w i l ę drzwi. Od czasu do czasu przeciąga
r ę k ą p o w ł o s a c h i c i c h o w z d y c h a . K i e d y j u ż długo p a t r z y ł
na starego j e d n a k i m spojrzeniem ciężkim od smutku, ci­
c h o odchodzi. Z a n i m s u c h y t r z a s k drzwi; s t a r y nie rusza
się przerażony, z k w a ś n y m i b o l e s n y m l ę k i e m w środku.
A l e n a u l i c y n i e j e s t sam, c h o ć m a ł o s p o t y k a ludzi. G o ­
r ą c z k a w n i m śpiewa. P r z y ś p i e s z a kroku: j u t r o wszystko
s i ę zmieni, j u t r o . N a g l e odkrywa, ż e j u t r o b ę d z i e t a k i e sa­
mo i p o j u t r z e , i w s z y s t k i e i n n e dni. I to n i e o d w r a c a l n e od­
k r y c i e miażdży go. T a k i e m y ś l i zabijają. I c z ł o w i e k się za-
b i j a , p o n i e w a ż n i e m o ż e i c h znieść — a l b o , j e ś l i j e s t m ł o d y ,
u k ł a d a j e w zdania.
Stary, szalony, pijany — niewiadomo. Koniec będzie
m i a ł godny, w ś r ó d szlochu i podziwu. U m r z e p i ę k n i e , to
z n a c z y c i e r p i ą c . T o b ę d z i e m u p o c i e c h ą . I dokąd zresztą i ś ć :
j e s t stary, n a zawsze. L u d z i e budują n a s t a r o ś c i . T ę s t a ­
rość, osaczoną w s z y s t k i m , c o n i e o d w r a c a l n e , c h c ą u ś w i ę c i ć
p r ó ż n o w a n i e m , l e c z o n o w ł a ś n i e pozostawia i c h b e z o b r o n y .
Chcą zostać k i e r o w n i k a m i warsztatów, aby jako emeryci
spędzić r e s z t ę dni w m a ł y m d o m k u . A l e k i e d y j u ż zaszli
w l a t a c h daleko, wiedzą, ż e t o fałsz. T r z e b a i m i n n y c h l u ­
dzi. J e m u zaś t r z e b a s ł u c h a c z y , b y u w i e r z y ł , ż e żyje. T e r a z
u l i c e b y ł y c i e m n i e j s z e i b a r d z i e j puste. G ł o s y m i j a ł y g o
jeszcze. W dziwnym uspokojeniu wieczora stawały się bar­
dziej uroczyste. Za wzgórzami otaczającymi miasto był
j e s z c z e b l a s k dnia. O g r o m n y dym, n i e w i a d o m o skąd, po­
j a w i ł się z a p o r o ś n i ę t y m i w i e r z c h o ł k a m i . W z n o s i ł się po­
woli i układał piętrami j a k świerk. S t a r y z a m k n ą ł oczy.
W o b e c życia, k t ó r e z a g a r n i a ł y odgłosy m i a s t a i głupi, o b o ­
j ę t n y u ś m i e c h n i e b a , czuł się sam, bezradny, nagi, już
martwy.
C z y t r z e b a o p i s y w a ć drugą s t r o n ę t e g o p i ę k n e g o m e d a ­
l u ? M o ż n a się domyślić, że w b r u d n y m i c i e m n y m p o k o j u
stara nakryła do stołu, że kiedy kolacja była gotowa,
u s i a d ł a , s p o j r z a ł a na z e g a r e k , p o c z e k a ł a c h w i l ę i z ape­
t y t e m z a b r a ł a się do jedzenia. Myślała: „Znów go na­
padło." I wszystko było jasne.

M i e s z k a l i w p i ę c i o r o : b a b k a , j e j m ł o d s z y syn, j e j starsza
córka i d w o j e dzieci tej ostatniej. Syn był prawie nie­
m y ; c ó r k a u ł o m n a , m y ś l a ł a z t r u d e m , a z d w o j g a dzieci
s t a r s z y p r a c o w a ł j u ż w t o w a r z y s t w i e ubezpieczeń, młodszy
zaś uczył się. M a j ą c siedemdziesiąt l a t b a b k a rządziła j e s z ­
cze w s z y s t k i m . N a d j e j ł ó ż k i e m m o ż n a b y ł o z o b a c z y ć por­
t r e t , gdzie młodsza o pięć l a t , w y p r o s t o w a n a w s w o j e j c z a r ­
n e j s u k n i s pi ę t ej u szyi m e d a l i o n e m , b e z j e d n e j z m a r s z c z k i
na t w a r z y o o c z a c h o g r o m n y c h , j a s n y c h i z i m n y c h , t r w a ł a
w p o s t a w i e k r ó l e w s k i e j , k t ó r e j w y r z e k ł a się d o p i e r o póź­
n i e j i k t ó r ą u s i ł o w a ł a n i e k i e d y odnaleźć, g d y szła u l i c ą .
T y m j a s n y m oczom wnuk jej zawdzięczał w s p o m n i e n i e ,
od którego rumieni się jeszcze. S t a r a kobieta czekała, aż
z j a w i ą się goście, p o c z y m p y t a ł a p a t r z ą c n a n i e g o s u r o w o :
„ K o g o wolisz, t w o j ą m a t k ę c z y t w o j ą b a b k ę ? " G r a n a b i e ­
r a ł a ostrości, gdy c ó r k a b y ł o o b e c n a . Bo we wszystkich
wypadkach dziecko odpowiadało: „ B a b k ę " , z wielkim po­
r y w e m m i ł o ś c i w s e r c u dla t e j m a t k i , k t ó r a m i l c z a ł a zaw­
sze. Albo też, kiedy goście dziwili się temu wyznaniu,
m ó w i ł a : „ B o ona g o w y c h o w a ł a . "
T a k w i ę c s t a r a k o b i e t a u w a ż a ł a , ż e m i ł o ś ć j e s t rzeczą,
k t ó r e j s i ę w y m a g a . Z poczucia, że j e s t dobrą m a t k ą rodzi­
ny, czerpała swoją surowość i nietolerancję. Nigdy nie
zdradziła swego m ę ż a i u r o d z i ł a mu dziewięcioro dzieci. Po
jego śmierci energicznie zajęła się rodziną. Opuściwszy
f a r m ę w okolicy, osiedli w s t a r e j i u b o g i e j dzielnicy, gdzie
mieszkali już od dawna.
Tej kobiecie na pewno nie brakło zalet. Ale swoim
wnukom, którzy byli w w i e k u sądów a b s o l u t n y c h , wyda­
w a ł a się t y l k o k o m e d i a n t k ą . D o w i e d z i e l i s i ę n a p r z y k ł a d
od j e d n e g o z w u j ó w c i e k a w e j h i s t o r i i . T e n ostatni, przy­
szedłszy z wizytą do t e ś c i o w e j , u j r z a ł ją siedzącą bezczyn­
n i e p r z y o k n i e . A l e p r z y j ę ł a go ze ś c i e r k ą w r ę c e , p r z e p r a ­
szając, ż e n i e m o ż e p r z e r w a ć p r a c y , z a j ę c i a d o m o w e n i e
zostawiają j e j wolnej chwili. I prawdę mówiąc, tak było
ze w s z y s t k i m . Po sporze r o d z i n n y m m d l a ł a z n a j w i ę k s z ą
łatwością. Cierpiała też na okropne wymioty związane
z p o d r a ż n i e n i e m w ą t r o b y . A l e w t y m względzie n i e c z u ł a
s i ę z o b o w i ą z a n a d o n a j m n i e j s z e j powściągliwości. N i e r o ­
b i ą c ceregieli, w y m i o t o w a ł a h a ł a ś l i w i e d o k u c h e n n e g o k u b ­
ł a n a ś m i e c i . W r a c a ł a b l a d a , z oczami p e ł n y m i ł e z o d w y ­
s i ł k u , i k i e d y proszono j ą , by się p o ł o ż y ł a , p r z y p o m i n a ł a ,
że k u c h n i a j e s t na j e j g ł o w i e i i l e od n i e j zależy w d o m u :
„ T o ja tu robię wszystko." I jeszcze: „Co będzie z wami,
gdy m n i e z a b r a k n i e ! "
D z i e c i p r z y z w y c z a i ł y się, b y nie z w r a c a ć u w a g i n a j e j
wymioty, na „ataki", j a k mówiła, ani na j e j skargi. P e w -
n e g o d n i a p o ł o ż y ł a się i zażądała l e k a r z a . S p r o w a d z o n o go,
ż e b y zrobić, j a k c h c i a ł a . P i e r w s z e g o dnia orzekł, ż e t o
z w y k ł a n i e d y s p o z y c j a , drugiego, ż e t o r a k w ą t r o b y , t r z e ­
ciego, że c i ę ż k a ż ó ł t a c z k a . A l e m ł o d s z e z dzieci u p a r ł o się,
ż e b y widzieć w t y m t y l k o n o w ą k o m e d i ę , b a r d z i e j prze­
m y ś l n e u d a w a n i e . Nie czuło n i e p o k o j u . T a k o b i e t a z b y t j e
uciskała, żeby j e g o pierwsze wrażenia mogły b y ć pesymis­
t y c z n e . I j e s t t e ż rodzaj rozpaczliwej odwagi w j a s n o ś c i
widzenia i odmowie kochania. Ale grając chorobę, można
j e j naprawdę zaznać: babka posunęła udawanie aż do
ś m i e r c i . O s t a t n i e g o dnia r o z p i e r a ł y j ą gazy. B e z ż e n a d y
zwróciła się do wnuka: „Widzisz, pierdzę jak prosię."
U m a r ł a w godzinę p o t e m .
J e j w n u k , czuł t o teraz, n i c z t e g o n i e zrozumiał. N i e
m ó g ł u w o l n i ć s i ę o d myśli, ż e t a k o b i e t a o d e g r a ł a p r z e d
n i m o s t a t n i ą i n a j p o t w o r n i e j s z ą ze s w y c h k o m e d i i . Z a s t a n a ­
w i a ł się, c z y c z u j e żal, a l e n i e czuł żadnego. P ł a k a ł dopiero
w d n i u pogrzebu, p o n i e w a ż p ł a k a l i wszyscy, a l e z obawą,
że n i e j e s t s z c z e r y i że k ł a m i e w o b l i c z u ś m i e r c i . B y ł to
p i ę k n y dzień z i m o w y z p r o m i e n i a m i s ł o ń c a . W b ł ę k i c i e n i e ­
ba odgadywało się chłód powleczony złotem. Cmentarz
wznosił się n a d miastem i można było widzieć p i ę k n e ,
p r z e j r z y s t e s ł o ń c e , s p a d a j ą c e na z a t o k ę drżącą od ś w i a t ł a
j a k w i l g o t n e usta.

W s z y s t k o t o n i e ł ą c z y się z e s o b ą ? P i ę k n a p r a w d a . K o ­
b i e t a , k t ó r ą s i ę zostawia, b y i ś ć d o k i n a , s t a r y c z ł o w i e k ,
k t ó r e g o się n i e s ł u c h a , ś m i e r ć , k t ó r a n i c z e g o n i e odkupuje,
a z drugiej s t r o n y c a ł e ś w i a t ł o ś w i a t a . I cóż to znaczy, j e ś l i
zgodzić się na w s z y s t k o ? Chodzi o trzy losy podobne,
a p r z e c i e ż r ó ż n e . Ś m i e r ć dla w s z y s t k i c h , a l e k a ż d e m u j e g o
w ł a s n a . M i m o w s z y s t k o s ł o ń c e g r z e j e n a m kości.
P O M I Ę D Z Y TAK I N I E

J e ś l i t o prawda, ż e j e d y n e r a j e t o r a j e u t r a c o n e , w i e m
teraz, j a k n a z w a ć to czułe i nieludzkie, co j e s t dziś we
mnie. Emigrant powraca do ojczyzny. A ja wspominam.
I r o n i a , sztywność, w s z y s t k o n i k n i e — w r ó c i ł e m . Nie c h c ę
p r z e ż u w a ć szczęścia. P r o s t s z e to i ł a t w i e j s z e . W t y c h bo­
w i e m godzinach, k t ó r e z g ł ę b i z a p o m n i e n i a p r z y w o ł u j ę ku
sobie, nietknięta pozostała pamięć czystego wzruszenia,
c h w i l a zawieszona w w i e c z n o ś c i . T y l k o to p r a w d z i w e jest
we m n i e i w i e m o t y m zawsze za późno. K o c h a m y gest
n a g l e s i ę z a ł a m u j ą c y , d r z e w o d o b r z e osadzone w k r a j o b r a ­
zie. I ż e b y odtworzyć tę miłość, m a m y t y l k o szczegół, a l e
to w y s t a r c z a : zapach p o k o j u zbyt długo z a m k n i ę t e g o , szcze­
g ó l n y odgłos k r o k u n a drodze. T a k j e s t z e m n ą . I j e ś l i ko­
c h a ł e m w ó w c z a s w oddaniu, b y ł e m sobą, b o t y l k o m i ł o ś ć
nas s o b i e p r z y w r a c a .
Powolne, spokojne i poważne wracają te godziny, tak
s a m o m o c n e , t a k s a m o w z r u s z a j ą c e — dlatego że j e s t w i e ­
czór, czas s m u t n y i n i e j a s n e p r a g n i e n i e w n i e b i e b e z świat­
ła. K a ż d y gest odnaleziony odkrywa mnie sobie. Powie­
dziano m i k i e d y ś : „ T a k t r u d n o j e s t ż y ć . " I słyszę ton. I n ­
n y m r a z e m ktoś szepnął: „Najgorszym błędem j e s t zada­
wać cierpienie." Kiedy wszystko się skończy, głód życia
zgaśnie. C z y t o n a z y w a j ą s z c z ę ś c i e m ? P r z y w o ł u j ą c t e wspo­
mnienia, przybieramy mimo wszystko strój dyskretny
i ś m i e r ć u k a z u j e się n a m j a k tło o p o s t a r z a ł y c h t o n a c h .
W r a c a m y d o s i e b i e . C z u j e m y naszą r o z p a c z i k o c h a m y j ą
l e p i e j . T a k , t o m o ż e j e s t szczęście, l i t o ś c i w e p o c z u c i e n a ­
szego nieszczęścia.
T a k j e s t dzisiejszego w i e c z o r a . W tej kawiarni maure­
tańskiej, na skraju arabskiego miasta, nie przywołuję mi­
n i o n e g o szczęścia, a l e dziwne d o z n a n i e . J e s t j u ż noc. N a
ścianach lwy kanarkowego koloru ścigają zielono ubra­
n y c h szejków wśród palm o pięciu gałęziach. W kącie ka­
wiarni acetylenowa lampa rzuca niepewne światło. P r a w ­
d z i w e ś w i a t ł o p ł y n i e z o g n i a p ł o n ą c e g o w m a ł y m piecu,
o z d o b i o n y m zieloną i żółtą e m a l i ą . P ł o m i e ń o ś w i e t l a śro­
d e k s a l i i c z u j ę j e g o o d b l a s k na t w a r z y . S i e d z ę t w a r z ą do
drzwi i do zatoki. W ł a ś c i c i e l k a w i a r n i p r z y k u c n ą ł w k ą c i e
i z d a j e s i ę p a t r z e ć na m ó j p u s t y k i e l i s z e k z l i ś c i e m m i ę t y
na dnie. W k a w i a r n i pusto, h a ł a s y m i a s t a w dole, d a l e j
światła zatoki. Słyszę mocny oddech Araba, jego oczy
b ł y s z c z ą w p ó ł m r o k u . C z y d a l e k o to g ł o s m o r z a ? W długich
r y t m a c h ś w i a t ś l e m i s w o j e w e s t c h n i e n i e i o f i a r o w u j e obo­
j ę t n o ś ć i s p o k ó j tego, co n i e u m i e r a . W w i e l k i c h czerwo­
n y c h o d b l a s k a c h l w y falują n a ś c i a n a c h . R o b i się c h ł o d n o .
S y r e n a na morzu. L a t a r n i e zaczynają się obracać: świa­
t ł o zielone, c z e r w o n e , b i a ł e . I w c i ą ż to w i e l k i e w e s t c h n i e ­
nie świata. Z tej obojętności rodzi się jakiś tajemniczy
śpiew. I oto j e s t e m p r z y w r ó c o n y m o j e j ojczyźnie. Myślę
o dziecku, k t ó r e m i e s z k a ł o w b i e d n e j dzielnicy. Ta dziel­
nica, ten dom! B y ł o tylko j e d n o piętro, schody nieoświe­
t l o n e . Dziś j e s z c z e , p o długich l a t a c h , m ó g ł b y t a m w r ó c i ć
nocą. W i e , ż e w p a d ł b y n a g ó r ę b i e g i e m , nie potknąwszy
się a n i razu. J e g o c i a ł o j e s t p r z e s y c o n e t y m d o m e m . J e g o
nogi zachowały dokładną miarę wysokości stopni. Jego
r ę k a — o d r a z ę i n s t y n k t o w n ą , n i e z w a l c z o n ą nigdy, do po­
ręczy. T o p r z e z k a r a l u c h y .
W letnie wieczory robotnicy zasiadają na balkonach.
U n i e g o b y ł o t y l k o m a ł e okno. W y n o s z o n o w i ę c k r z e s ł a
przed dom i delektowano się wieczorem. Ulica, obok
s p r z e d a w c y lodów, k a w i a r n i e n a p r z e c i w i h a ł a s dzieci b i e ­
gających od bramy do bramy. Ale przede wszystkim
n i e b o p o m i ę d z y w i e l k i m i fikusami. W b i e d z i e j e s t s a m o t -
ność, a l e samotność, która każdej rzeczy przydaje cenę.
P r z y p e w n y m stopniu b o g a c t w a n i e b o i n o c p e ł n a gwiazd
zdają się d o b r a m i n a t u r a l n y m i . U dołu d r a b i n y n i e b o od­
zyskuje jednak cały swój sens: jest niezmierzoną łaską.
L e t n i e n o c e , t a j e m n i c e , w k t ó r y c h drżą gwiazdy! Za dziec­
kiem był cuchnący korytarz, połamane krzesełko uginało
się t r o c h ę pod nim. A l e wzniósłszy oczy, pił czystą noc.
C z a s e m przejeżdżał w i e l k i i s z y b k i t r a m w a j . Na rogu uli­
cy podśpiewywał pijak nie mącąc jednak ciszy.
Matka dziecka także milczała. Czasem pytano ją:
„O c z y m m y ś l i s z ? " „O n i c z y m " , odpowiadała. I to b y ł a
p r a w d a . W s z y s t k o b y ł o tu, w i ę c n i c . J e j życie, j e j spra­
wy, j e j dzieci b y ł y tu, o b e c n o ś ć z b y t n a t u r a l n a , ż e b y moż­
n a j ą odczuć. B y ł a u ł o m n a , m y ś l a ł a z t r u d e m . M a t k ę mia­
ła s u r o w ą i władczą, k t ó r a p o ś w i ę c a ł a w s z y s t k o próżności
d r a ż l i w e g o zwierzęcia i k t ó r a długo rządziła s ł a b y m u m y ­
s ł e m c ó r k i . W y z w o l o n a dzięki m a ł ż e ń s t w u , w r ó c i ł a potul­
n i e p o ś m i e r c i m ę ż a . P o l e g ł n a polu c h w a ł y , j a k t o s i ę m ó ­
wi. W z ł o c o n e j r a m c e na p o c z e s n y m m i e j s c u m o ż n a zoba­
czyć k r z y ż w o j e n n y i m e d a l wojskowy. Ze szpitala przy­
s ł a n o też wdowie znaleziony w ciele odłamek granatu.
W d o w a g o z a c h o w a ł a . O d d a w n a j u ż się n i e m a r t w i . Z a ­
p o m n i a ł a o mężu, a l e m ó w i j e s z c z e o o j c u s w o i c h dzieci.
Ż e b y w y c h o w a ć t e dzieci, p r a c u j e i o d d a j e z a r o b i o n e p i e ­
niądze m a t c e . T a troszczy się o i c h e d u k a c j ę przy p o m o c y
rózgi. K i e d y uderzy z b y t m o c n o , c ó r k a m ó w i : „ N i e bij p o
g ł o w i e . " P o n i e w a ż s ą t o j e j dzieci, k o c h a j e . K o c h a j e j e d ­
nakową miłością, której nigdy im nie okazuje. Czasem, j a k
w j e d e n z t y c h wieczorów, k t ó r e on p a m i ę t a , wróciwszy
po m ę c z ą c e j p r a c y (chodzi do sprzątania), z a s t a j e d o m pu­
sty. S t a r a w y s z ł a po s p r a w u n k i , dzieci są j e s z c z e w szko­
le. S i a d a wówczas na k r z e ś l e i s p o j r z e n i e j e j p u s t y c h oczu
z a t r a c a się w b i e g u r o w k a m i ę d z y d e s k a m i podłogi. Wo­
kół n i e j g ę s t n i e j e noc, w k t ó r e j to m i l c z e n i e j e s t n i e u l e ­
czalną rozpaczą. J e ś l i d z i e c k o wchodzi w t e j chwili, widzi
chudą sylwetkę o kościstych ramionach i staje: boi się.
Z a c z y n a czuć w i e l e rzeczy. N i e c a ł k i e m j e s z c z e dostrzega
własne istnienie. Ale cierpi wobec tej zwierzęcej niemo-
t y . C z u j e litość d o m a t k i ; c z y t o z n a c z y k o c h a ć ? Nigdy g o
n i e pieściła, nie umiałaby. Stoi więc i patrzy na nią przez
długie minuty. W poczuciu o b c o ś c i zdaje sobie sprawę
z j e j c i e r p i e n i a . O n a n i e słyszy go, b o j e s t g ł u c h a . Z a c h w i ­
l ę s t a r a w r ó c i , ż y c i e odżyje: o k r ą g ł e ś w i a t ł o n a f t o w e j l a m ­
py, c e r a t a , k r z y k i , g r u b e s ł o w a . A l e t e r a z t a cisza z a k r e ś ­
l a pauzę, c h w i l ę n i e w y m i e r n ą . C z u j ą c t o n i e j a s n o , d z i e c k o
m y ś l i , że w j e g o p o r y w i e j e s t m i ł o ś ć do m a t k i . I t a k po­
winno być, skoro to jego matka.
O n a n i e m y ś l i o n i c z y m . Z e w n ą t r z światło, h a ł a s y ; t u
cisza w c i e m n o ś c i . D z i e c k o w y r o ś n i e , n a u c z y się. W y c h o ­
w u j ą j e i zażądają o d n i e g o wdzięczności, j a k g dy b y osz­
czędzono m u c i e r p i e n i a . Z j e g o m a t k ą n a zawsze pozosta­
n ą t e cisze. O n w y r o ś n i e w c i e r p i e n i u . B y ć c z ł o w i e k i e m ,
t o t y l k o się liczy. B a b k a u m r z e , p o t e m m a t k a , on.
M a t k a d r g n ę ł a . P r z e l ę k ł a się. Wygląda idiotycznie t a k
n a n i ą p a t r z ą c . N i e c h idzie o d r o b i ć l e k c j e . D z i e c k o od­
robiło lekcje. Jest dziś w nędznej kawiarni. Jest teraz
człowiekiem. Prawda, że to się liczy? Trzeba jednak
p rzy zn a ć, że nie, s k o r o o d r a b i a n i e l e k c j i i zgoda na to, a b y
być człowiekiem, prowadzi tylko do starości.
A r a b w s w o i m k ą c i e , wciąż p r z y k u c n i ę t y , t r z y m a s t o p y
w d ł o n i a c h . Z t a r a s ó w dobiega z a p a c h p a l o n e j k a w y i oży­
w i o n e r o z m o w y m ł o d y c h głosów. Z n o w u p o w a ż n y i d e l i ­
katny ton holownika. Świat kończy się tu jak c o dzień
i z wszystkich jego bezmiernych trosk pozostaje teraz
tylko ta obietnica pokoju. Obojętność tej dziw­
nej matki! Jedynie ogromna samotność świata daje
mi miarę tej obojętności. Pewnego wieczora wezwano do
n i e j syna, j u ż w t e d y dorosłego. Z p r z e r a ż e n i a d o s t a ł a c i ę ż ­
k i e g o wstrząsu mózgu. Z k o ń c e m d n i a l u b i ł a siadywać na
balkonie. Brała krzesło i przykładała usta do zimnego
i s ł o n e g o żelaza. P a t r z y ł a w t e d y n a p r z e c h o d n i ó w . Z a n i ą
ciemność zbierała się z wolna. Przed nią nagle rozświetla­
ł y się s k l e p y . N a u l i c a c h p r z y b y w a ł o ludzi i ś w i a t e ł . Z a ­
t r a c a ł a się w t y m w p a t r y w a n i u b e z c e l u . T e g o w i e c z o r a
p o j a w i ł s i ę z a n i ą j a k i ś człowiek, p o w l ó k ł j ą , s t e r r o r y z o ­
wał i uciekł słysząc hałas. Nie zauważyła nic i zemdlała.
B y ł a w łóżku, k i e d y s y n przyszedł. P o s t a n o w i ł zostać z n i ą
n a noc, j a k l e k a r z zalecił. P o ł o ż y ł się n a łóżku o b o k n i e j ,
n a k o ł d r z e . B y ł o l a t o . P r z e g r z a n y pokój p e ł e n b y ł j e s z c z e
l ę k u po n i e d a w n y m zajściu. R o z l e g a ł y się k r o k i i s k r z y ­
p i a ł y drzwi. W c i ę ż k i m p o w i e t r z u unosił się z a p a c h o c t u ,
k t ó r y m n a t a r t o c h o r ą . O d czasu d o czasu r u s z a ł a się, j ę ­
c z a ł a , u n o s i ł a n a g l e . W y d z i e r a ł a go w ó w c z a s z k r ó t k i e g o
snu, z k t ó r e g o w y n u r z a ł s i ę z l a n y potem, a l e j u ż p r z y t o m ­
ny — i w który zapadał ciężko, spojrzawszy wpierw na
zegarek, gdzie tańczył, trzykrotnie powtórzony, płomyk
l a m p k i n o c n e j . D o p i e r o później zrozumiał, j a k s a m i b y l i
t e j n o c y . S a m i p r z e c i w w s z y s t k i m . „ I n n i " spali, kiedy oni
o d d y c h a l i gorączką. W t y m s t a r y m d o m u w s z y s t k o zdawa­
ł o się w ó w c z a s p u s t e . T r a m w a j e n o c n e oddalając się odsą­
c z a ł y c a ł ą n a d z i e j ę , k t ó r ą przynoszą n a m ludzie, wszystką
p e w n o ś ć , k t ó r ą d a j e n a m h a ł a s miast. D o m o d b r z m i e w a ł
j e s z c z e i c h dźwiękiem, a l e stopniowo w s z y s t k o gasło. Z o ­
s t a w a ł t y l k o w i e l k i ogród ciszy, w k t ó r y m n i e k i e d y p r z e ­
m y k a ł y się l ę k l i w e j ę k i c h o r e j . N i g d y j e s z c z e n i e czuł się
t a k p o z b a w i o n y g r u n t u . Ś w i a t stopniał, a w r a z z n i m złu­
dzenia, że z k a ż d y m d n i e m rozpoczyna się ż y c i e . N i e b y ł o
j u ż nic, a n i studiów, ani ambicji, ani ulubionej potrawy
w restauracji, ani uprzywilejowanych kolorów. Nic tylko
c h o r o b a i ś m i e r ć , w k t ó r y c h czuł się pogrążony... A j e d n a k
żył w t e j s a m e j godzinie, gdy ś w i a t runął. I n a w e t w k oń ­
cu zasnął. Z a b i e r a j ą c j e d n a k ze sobą r ozpaczliwy i c z u ł y
obraz samotności we dwoje. Później, znacznie później,
m i a ł s o b i e p r z y p o m n i e ć t e n p o m i e s z a n y z a p a c h p o t u i octu,
t ę c h w i l ę , gdy czuł więzy ł ą c z ą c e g o z m a t k ą . J a k g d y b y
o n a b y ł a o g r o m n ą litością j e g o s e r c a , o t a c z a j ą c ą g o zew­
sząd, c i e l e s n ą teraz, i z w i e l k i m s t a r a n i e m , b e z l ę k u o fałsz,
grającą rolę starej biednej k o b i e t y o w z r u s z a j ą c y m losie.
T e r a z p ł o m i e ń p r z y k r y w a popiół. W c i ą ż t o s a m o west­
c h n i e n i e ziemi. S ł y c h a ć p e r l i s t y ś p i e w p t a k a , n a k t ó r y n a ­
k ł a d a się r o z e ś m i a n y głos k o b i e c y . Ś w i a t ł a n a z a t o c e s ą
b l i ż e j — r y b a c k i e łodzie w r a c a j ą do p o r t u . Z t r ó j k ą t a n i e ­
ba, k t ó r y widzę z mego miejsca, znikły chmury. Pełen
gwiazd drży pod c z y s t y m t c h n i e n i e m , w o k ó ł m n i e z w o l n a
noc, bo gdy dostrzegło się p e w n ą p r z e j r z y s t o ś ć życia, n i c
j u ż n i e m a z n a c z e n i a . C z ł o w i e k cierpi, nieszczęścia przy­
chodzą j e d n e p o drugich. P o t r a f i j e znieść, zgadza się n a
s w ó j los. S z a n u j ą go. I nagle, p e w n e g o wieczora, t y l e co
n i c : s p o t y k a p r z y j a c i e l a , k t ó r y m u b y ł b a r d z o bliski. P r z y ­
j a c i e l r o z m a w i a z n i m j a k z o b c y m . A t a m t e n w r a c a do
domu i z a b i j a się. P o t e m opowiada się o m i ł o s n y c h c i e r ­
p i e n i a c h i u t a j o n y m d r a m a c i e . Nie. I j e ś l i k o n i e c z n i e j u ż
t r z e b a znaleźć powód, zabił się, p o n i e w a ż p r z y j a c i e l roz­
m a w i a ł z n i m j a k z o b c y m . T a k w i ę c za k a ż d y m r a z e m ,
gdy zdawało mi się, że doświadczam głębokiego sensu
świata, w s t r z ą s a ł a m n ą j e g o prostota. M o j a m a t k a t a m t e g o
w i e c z o r a i j e j dziwna o b o j ę t n o ś ć . I n n y m r a z e m m i e s z k a ­
ł e m s a m w w i l l i na przedmieściu, z p s e m tylko, p a r ą k o ­
t ó w i i c h m a ł y m i : w s z y s t k i e b y ł y c z a r n e . K o t k a n i e zdo­
łała ich wykarmić. Kolejno umierały. Pokój był pełen nie­
czystości. Co w i e c z ó r , k i ed y w r a c a ł e m , j e d n o z kociąt l e ­
ż a ł o sztywne, z w y k r z y w i o n y m p y s z c z k i e m . Pewnego razu
zobaczyłem ostatnie, n a wpół j u ż z j e d z o n e przez m a t k ę .
C u c h n ę ł o . Z a p a c h ś m i e r c i mieszał s i ę z z a p a c h e m u r y n y .
U s i a d ł e m w t e d y pośrodku t e j całej nędzy i z rękami w
n i e c z y s t o ś c i a c h , w d y c h a j ą c zapach g n i c i a , p a t r z y ł e m długo
na o s z a l a ł y p ł o m i e ń w z i e l o n y c h o c z a c h kotki, n i e r u c h o ­
m e j w s w o i m k ą c i e . T a k . I t a k j e s t dzisiaj. G d y n i e m a l
n i c j u ż n i e zostaje i n i e ma czegokolwiek, co p r o w a d z i ł o b y
d o czegokolwiek, ani nadzieja, ani r o z p a c z n i e zdają s i ę
u z a s a d n i o n e i c a ł e ż y c i e streszcza s i ę w j e d n y m o b r a z i e .
A l e d l a c z e g o przy t y m się z a t r z y m y w a ć ? P r o s t e , wszyst­
ko j e s t p r o s t e w ś w i a t ł a c h l a t a r ń — zielonym, czerwonym,
b i a ł y m ; w świeżości n o c y i z a p a c h a c h m i a s t a , i j e g o nędzy,
k t ó r e d o c i e r a j ą d o m n i e . J e ś l i dziś p e w i e n o b r a z dzieciń­
s t w a z j a w i a się p r z e d e mną, j a k ż e n i e zgodzić się n a l e k ­
c j ę m i ł o ś c i i b i e d y ? J e ś l i t a godzina j e s t j a k pauza p o m i ę ­
dzy t a k i nie, i n n y m pozostawiam godziny nadziei czy
w s t r ę t u życia. Tak, zgarnąć jedynie przejrzystość i pro-
stotę u t r a c o n y c h r a j ó w : w j e d e n obraz. T a k w i ę c , c a ł k i e m
n i e d a w n o , w domu s t a r e j d z i e l n i c y s y n odwiedził m a t k ę .
U s i e d l i n a p r z e c i w siebie w milczeniu. I c h s p o j r z e n i a spot­
kały się:
— No t a k , m a m o .
— No tak.
— Nudzisz się? N i e m ó w i ę dużo?
— N i g d y n i e m ó w i ł e ś dużo.
I p i ę k n y u ś m i e c h , w k t ó r y m n i e b i o r ą u d z i a ł u usta, za­
g a r n i a j e j t w a r z . T o p r a w d a , nigdy z n i ą n i e mówił. A l e
p o co, doprawdy? G d y się milczy, s y t u a c j a s t a j e się j a s n a .
J e s t j e j s y n e m , o n a j e s t j e g o m a t k ą . Może m u powiedzieć:
„Wiesz."
S i e d z i n a s k r a j u k a n a p y , s t o p y przy sobie, r ę c e złączo­
n e n a k o l a n a c h . O n n a k r z e ś l e ; c z asem n a n i ą spogląda
i p a l i b e z przerwy. Cisza.
— N i e p o w i n i e n e ś t y l e palić.
— To p r a w d a .
Z a p a c h y dzielnicy wchodzą przez o k n o . H a r m o n i a z są­
siedniej kawiarni, przyśpieszony ruch wieczora, zapach
m i ę s a pieczonego na rożnie, które wkłada s i ę pomiędzy
d w a k a w a ł k i c i ą g n ą c e j się b u ł k i , d z i e c k o p ł a c z ą c e n a uli­
cy. M a t k a wstaje i bierze robotę na drutach. P a l c e ma
z e s z t y w n i a ł e i z n i e k s z t a ł c o n e przez a r t r e t y z m . N i e p r a c u ­
j e s z y b k o : t r z y k r o t n i e n a b i e r a t o s a m o oczko i k i e d y p r u ­
j e c a ł y rządek, s ł y c h a ć g ł u c h y szmer.
— T o będzie k a m i z e l k a . P r z y p n ę d o n i e j b i a ł y k o ł n i e ­
r z y k . T o i m ó j c z a r n y płaszcz w y s t a r c z y m i n a c a ł ą j e ­
sień.
W s t a ł a , żeby z a p a l i ć ś w i a t ł o .
— T e r a z ś c i e m n i a się w c z e ś n i e .
To p r a w d a . Nie b y ł o j u ż lato, a j e s z c z e n i e j e s i e ń . W
spokojnym niebie pokrzykiwały jerzyki.
— Przyjdziesz niedługo?
— P r z e c i e ż j e s z c z e n i e odszedłem. D l a c z e g o o t y m m ó ­
wisz?
— Nie, to t y l k o t a k , żeby coś powiedzieć.
Przejeżdża tramwaj. Samochód.
— C z y to p r a w d a , że j e s t e m p o d o b n y do o j c a ?
— O, w y k a p a n y o j c i e c . N i e z n a ł e ś go, n a t u r a l n i e . M i a ­
ł e ś pół roku, k i e d y u m a r ł . A l e g d y b y ś m i a ł m a ł y w ą s i k !
Bez przekonania mówił o ojcu. Żadnego wspomnienia,
żadnego w z r u s z e n i a . N a p e w n o t a k i s a m c z ł o w i e k j a k w i e ­
lu i n n y c h . P o s z e d ł zresztą na w o j n ę z w i e l k i m z a p a ł e m .
C z a s z k a r o z ł u p a n a n a d M a r n ą . Ś l e p y i k o n a j ą c y przez t y ­
dzień: n a z w i s k o w y p i s a n e n a p o m n i k u k u czci p o l e g ł y c h
w z n i e s i o n y m przez gminę.
— Z r e s z t ą to i l e p i e j — m ó w i m a t k a . — W r ó c i ł b y ś l e ­
py albo o b ł ą k a n y . I wtedy, biedak...
— To p r a w d a .
Co więc zatrzymuje go w tym pokoju, jeśli nie pew­
ność, ż e t a k w ł a ś n i e trzeba, j e ś l i n i e poczucie, ż e c a ł a a b -
surdalna p r o s t o t a ś w i a t a s c h r o n i ł a się t u t a j ?
— P r z y j d z i e s z znowu — powiedziała. — W i e m , że dużo
p r a c u j e s z . T y l k o że od czasu do czasu...
A l e gdzie j e s t e m t e r a z ? J a k oddzielić t ę pustą k a w i a r n i ę
od t e g o p o k o j u z przeszłości? N i e w i e m już, czy żyję, c z y
w s p o m i n a m . W i d a ć ś w i a t ł a l a t a r ń . A r a b s t a j e przede m n ą
i mówi, że z a m y k a . T r z e b a odejść. N i e c h c ę j u ż schodzić
p o t y m t a k n i e b e z p i e c z n y m stoku. Patrzę raz jeszcze na
z a t o k ę i j e j ś w i a t ł a ; to, co dobiega do mnie, n i e j e s t j e d ­
n a k nadzieją lepszych dni, a l e pogodną i prostą o b o j ę t n o ś ­
cią w o b e c w s z y s t k i e g o i w o b e c s a m e g o siebie. T r z e b a z ł a ­
m a ć tę l i n i ę n a z b y t m i ę k k ą i n a z b y t ł a t w ą . I t r z e b a mi
c a ł e j j a s n o ś c i widzenia. T a k , w s z y s t k o j e s t proste. T o l u ­
dzie w s z y s t k o k o m p l i k u j ą . N i e c h n a s n i e k a r m i ą b a j k a m i .
N i e c h n i e m ó w i ą o s k a z a n y m na ś m i e r ć : „ S p ł a c i dług spo­
łeczeństwu", ale: „Utną mu głowę." To wydaje się drob­
n o s t k ą . A l e j e s t n i e j a k a różnica. A poza tym są ludzie,
k t ó r z y wolą p a t r z e ć s w e m u p r z e z n a c z e n i u w oczy.
Ś M I E R Ć W D U S Z Y

P r z y j e c h a ł e m do P r a g i o szóstej w i e c z ó r . B a g a ż zanio­
s ł e m od razu do p r z e c h o w a l n i . M i a ł e m d w i e godziny na
z n a l e z i e n i e hotelu. I w y p e ł n i a ł o m n i e szczególne poczucie
wolności, odkąd nie ciążyły m i już moje dwie walizki.
Z d w o r c a r u s z y ł e m wzdłuż ogrodów i z n a l a z ł e m się n a g l e
w s a m y m c e n t r u m , na p l a c u św. W a c ł a w a p r z e l e w a j ą c y m
się od ludzi o tej porze. W o k ó ł milion istot, k t ó r e żyły do­
t ą d i z k t ó r y c h e g z y s t e n c j i n i c do m n i e n i e dotarło. Ż y ł y .
B y ł e m o t y s i ą c e k i l o m e t r ó w od m o j e g o k r a j u . N i e rozu­
miałem ich języka. Wszyscy szli szybko. I wyprzedzając
m n i e wszyscy się ode m n i e odłączali. Z g u b i ł e m k r o k .
M i a ł e m m a ł o pieniędzy. Na sześć dni. P o t e m m i e l i przy­
j e c h a ć p r z y j a c i e l e . A l e i to budziło we m n i e obawy. Zaczą­
ł e m w i ę c rozglądać s i ę z a s k r o m n y m h o t e l e m . B y ł e m w
n i e z n a n y m mieście, wszystko w o k ó ł m n i e p e ł n e b y ł o świa­
teł, ś m i e c h ó w i k o b i e t . S z e d ł e m t e r a z s z y b c i e j . T e n poś­
pieszny k r o k miał w sobie coś z ucieczki. Około ósmej,
zmęczony, d o t a r ł e m do S t a r e g o M i a s t a . H o t e l o s k r o m n y m
wyglądzie i takimże wejściu wydał mi się zachęcający.
W c h o d z ę . W y p e ł n i a m f o r m u l a r z , b i o r ę k l u c z . P o k ó j 34, n a
t r z e c i m piętrze. Otwieram drzwi: wnętrze bardzo luksu­
sowe. Szukam ceny: jest dwukrotnie wyższa, niż myśla­
ł e m . S p r a w a pieniędzy s t a j e się drażliwa. Muszę żyć j a k
najtaniej w t y m wielkim mieście. Niepokój, niejasny jesz­
cze przed chwilą, n a b i e r a k s z t a ł t ó w . N i e c z u j ę się d o b r z e :
pusty, w y d r ą ż o n y od środka. Moment jasności jednak:
p r z y p i s y w a n o mi zawsze, słusznie c z y niesłusznie, najzu-
pełniejszą obojętność w sprawach pieniężnych. S k ą d więc
ten głupi lęk? Tymczasem myśl pracuje. Trzeba zjeść,
w y j ś ć znowu i szukać s k r o m n e j r e s t a u r a c j i . Na żaden po­
s i ł e k nie p o w i n i e n e m w y d a w a ć w i ę c e j niż dziesięć koron.
Ze wszystkich restauracji, które mijam, n a j t a ń s z a wyglą­
da n a j m n i e j p o n ę t n i e . M a s z e r u j ę t a m i z p o w r o t e m . W re¬
s t u r a c j i zauważyli już moje manewry: trzeba wejść. Jest
to ciemnawa piwnica, ozdobiona pretensjonalnymi fres­
k a m i . K l i e n t e l a dość p o m i e s z a n a . K i l k a dziewczyn w ką­
c i e pali p a p i e r o s y i r o z m a w i a p o w a ż n i e . Mężczyźni jedzą,
większość bez w i e k u i b e z b a r w y . K e l n e r , kolos w zatłusz¬
c z o n y m smokingu, z w r a c a k u m n i e o g r o m n ą t w a r z bez w y ­
razu. S z y b k o , n a c h y b i ł trafił, p o k a z u j ę m u n a k a r c i e j a k ą ś
n i e z r o z u m i a ł ą dla m n i e nazwę. Ale n i e w y g l ą d a na to, że
obejdzie się bez w y j a ś n i e ń . K e l n e r z a d a j e m i p y t a n i e p o
czesku. Odpowiadam przy pomocy tej odrobiny niemiec­
kiego, którą znam. N i e zna niemieckiego. Ogarnia mnie
zdenerwowanie. On woła jedną z dziewczyn, która zbli­
ża się w pozie k l a s y c z n e j , l e w a r ę k a na biodrze, w p r a w e j
papieros i w i l g o t n y u ś m i e c h . S i a d a przy m o i m s t o l e i p y t a
p o n i e m i e c k u , n a j w y r a ź n i e j z n a j ą c t e n j ę z y k r ó w n i e licho,
jak ja. W s z y s t k o się w y j a ś n i a . K e l n e r c h c i a ł mi polecić
specjalność kuchni. Ryzykuję, zgadzam się n a s p e c j a l n o ś ć
k u c h n i . D z i e w c z y n a m ó w i do m n i e , a l e j u ż n i c n i e rozu­
m i e m . P o t a k u j ę , oczywiście z n a j w i ę k s z y m p r z e j ę c i e m , na
j a k i e m n i e s t a ć . A l e j e s t e m t u obcy. W s z y s t k o m n i e draż­
ni, n i e czuję już głodu. I wciąż to b o l e s n e ostrze we m n i e
i ś c i ś n i ę c i e w środku. Z a m a w i a m dla niej piwo, znam
p r z e c i e ż obyczaje. Z j a w i a się s p e c j a l n o ś ć k u c h n i , z a b i e r a m
s i ę do j e d z e n i a : k l a j s t e r z m ą k i i mięsa, m d l ą c y w s k u t e k
nieprawdopodobnej ilości kminku. Ale myślę o czym in­
nym, o niczym raczej, p a t r z ą c na g r u b e i uśmiechnięte
u s t a k o b i e t y siedzącej n a p r z e c i w . M o ż e myśli, ż e t o p r o ­
p o z y c j a ? J e s t t e r a z przy m n i e i j u ż się lepi. P o w s t r z y m u ­
j ę j ą m a c h i n a l n y m g e s t e m . ( B y ł a b r z y d k a . Często m y ś l a ­
łem, że gdyby ta dziewczyna była piękna, uniknąłbym
wszystkiego, c o n a s t ą p i ł o potem.) B a ł e m s i ę z a c h o r o w a ć tu,
pośród t y c h w s z y s t k i c h ludzi g o t o w y c h d o ś m i e c h u . J e s z c z e
bardziej b a ł e m się samotności w moim pokoju hotelowym,
b e z p i e n i ę d z y i b e z żaru, z d a n y na s i e b i e i s w o j e n ę d z n e
m y ś l i . Dziś j e s z c z e z a p y t u j ę się z zawstydzeniem, j a k to
się s t a ł o , że ta dzika i t c h ó r z l i w a istota, j a k ą b y ł e m wtedy,
w y d o s t a ł a s i ę z e m n i e . W y s z e d ł e m . W ł ó c z y ł e m się p o S t a ­
r y m M i e ś c i e , a l e n i e z d o l n y j u ż dłużej d o s a m n a s a m z e
sobą, w r ó c i ł e m do hotelu, p o ł o ż y ł e m się i c z e k a ł e m na sen,
k t ó r y przyszedł n i e m a l n a t y c h m i a s t .
K a ż d y k r a j , gdzie się n i e nudzę, j e s t k r a j e m , k t ó r y m n i e
n i c z e g o n i e uczy. T a k i m i z d a n i a m i s t a r a ł e m się podnieść n a
duchu. C z y m a m opisywać n a s t ę p n e dni? W r ó c i ł e m d o m o ­
j e j r e s t a u r a c j i . R a n o i w i e c z ó r u d z i a ł e m m o i m b y ł o strasz­
l i w e danie z k m i n k i e m , od k t ó r e g o r o b i ł o mi się n i e d o b r z e .
W r e z u l a t a c i e przez c a ł y dzień z b i e r a ł o m n i e na w y m i o t y .
A l e o p i e r a ł e m się, wiedząc, ż e t r z e b a się odżywiać. C z y m t o
b y ł o zresztą w p o r ó w n a n i u z ceną, j a k ą m u s i a ł b y m z a p ł a ­
cić, g d y b y m c h c i a ł zmienić r e s t a u r a c j ę ? T u p r z y n a j m n i e j
m n i e znano. U ś m i e c h a n o się do m n i e i n i k t j u ż do m n i e n i e
m ó w i ł . L ę k t y m c z a s e m rósł. Z a b a r d z o b y ł e m z a j ę t y t y m
o s t r z e m t k w i ą c y m w m o i m mózgu. P o s t a n o w i ł e m zorgani­
z o w a ć sobie czas, znaleźć w dniu p u n k t y o p a r c i a . L e ż a ł e m
w łóżku możliwie n a j d ł u ż e j , co odpowiednio s k r a c a ł o dzień.
P o t e m u b i e r a ł e m się i m e t o d y c z n i e z w i e d z a ł e m m i a s t o . G u ­
b i ł e m się w e w s p a n i a ł y c h b a r o k o w y c h k o ś c i o ł a c h , u s i ł u j ą c
w n i c h znaleźć ojczyznę, a l e o p u s z c z a ł e m je b a r d z i e j j e s z ­
cze pusty i zrozpaczony po t y m n i e u d a n y m sam na s a m
z e sobą. B ł ą k a ł e m się n a d W e ł t a w ą p r z e c i ę t ą s p i e n i o n y m i
z a p o r a m i . S p ę d z a ł e m d ł u g i e godziny na p u s t y m i m i l c z ą ­
c y m H r a d c z y n i e . W c i e n i u k a t e d r y i p a ł a c ó w , gdy s ł o ń c e
c h y l i ł o s i ę k u zachodowi, mój s a m o t n y k r o k głośno od-
b r z m i e w a ł n a u l i c a c h . G d y d o c i e r a ł o t o d o m o j e j świado­
mości, o g a r n i a ł a m n i e panika. Jadłem kolację wcześnie
i k ł a d ł e m się o w p ó ł do d z i e w i ą t e j . S ł o ń c e odrywało m n i e
od s i e b i e s a m e g o . K o ś c i o ł y , p a ł a c e i m u z e a : p r ó b o w a ł e m
u ś m i e r z y ć t e n l ę k d z i e ł a m i sztuki. C h w y t k l a s y c z n y : o d b u n ­
t u r a t o w a ć s i ę m e l a n c h o l i ą . A l e n a p r ó ż n o . L e d w o t y l k o wy-
szedłem, b y ł e m o b c y . R a z j e d n a k , w b a r o k o w y m klasztorze
na s k r a j u miasta, w ł a g o d n e j porze z m i e r z c h u , g d y dzwony
powoli dzwoniły i g r o n a g o ł ę b i z a w i s ł y w o k ó ł s t a r e j w i e ­
ży, z a p a c h ziół j a k b y i n i c o ś c i zrodził we m n i e ciszę c a ł ą
wypełnioną łzami i b y ł e m już krok od wyzwolenia. Wró­
ciwszy w i e c z o r e m n a p i s a ł e m j e d n y m t c h e m to, c o następu­
j e , powtórzone wiernie, bo w tej emfazie nawet odnajduję
złożoność m o i c h ó w c z e s n y c h odczuć: „ I j a k i c h i n n y c h k o ­
r z y ś c i szukać w p o d r ó ż y ? Oto j e s t e m b e z żadnego s t r o j u .
M i a s t o , k t ó r e g o s z y l d ó w n i e u m i e m c z y t a ć , dziwne l i t e r y ,
z k t ó r y m i n i e ł ą c z y ż a d n a bliskość, n i e m a j ą c do kogo p r z e ­
m ó w i ć , n i e m o g ą c n a n a żadną r o z r y w k ę liczyć. N i c n i e
w y d r z e m n i e z t e g o pokoju, dokąd dochodzą odgłosy o b c e ­
g o miasta, nic n i e powiedzie k u ś w i a t ł u domu, k u m i e j s c u ,
k t ó r e k o c h a m . M a m w o ł a ć , k r z y c z e ć ? Z j a w i ą się o b c e t w a ­
rze. K o ś c i o ł y , złoto, kadzidło — w s z y s t k o odrzuca m n i e
w codzienność, gdzie c e n ą każdej r z e c z y j e s t m ó j lęk. K u r ­
t y n a p r z y z w y c z a j e ń u t k a n a z g e s t ó w i słów, k t ó r e ucisza­
ją s e r c e , odsuwa s i ę z w o l n a , i w i d a ć b l a d ą t w a r z n i e p o ­
k o j u . C z ł o w i e k s a m n a s a m z e sobą: żądam, a b y b y ł szczęś­
liwy... A j e d n a k d l a t e g o w ł a ś n i e podróż oświeca. Wielka
niezgoda rodzi się m i ę d z y c z ł o w i e k i e m i p r z e d m i o t a m i . Do
mniej odpornego serca łatwiej przenika muzyka świata.
W t y m w i e l k i m o g o ł o c e n i u s a m o t n e i nędzne drzewo s t a j e
s i ę n a j c z u l s z y m i n a j b a r d z i e j k r u c h y m z obrazów. D z i e ł a
sztuki i u ś m i e c h y k o b i e t , ludzie na s w o j e j ziemi, p o m n i k i ,
w k t ó r y c h streszczają się w i e k i : w z r u s z a j ą c y i dostrzegal­
ny pejzaż podróży. I p o t e m , u k o ń c a dnia, t e n pokój h o t e ­
lowy, gdzie j a k i ś n o w y głód duszy rodzi się w e m n i e . " Nie
m u s z ę j e d n a k dodawać, ż e b y ł y t o b a j k i , ż e b y m m ó g ł za­
snąć. I w i e m t e r a z , że z P r a g i pozostał mi zapach o g ó r k ó w
w o c c i e , k t ó r e sprzedają na k a ż d y m r o g u i k t ó r e się je na
ulicy; ten ostry i kwaśny zapach budził mój niepokój
i w z m a g a ł go, l e dw o p r z e k r o c z y ł e m próg h o t e l u . To i m o ż e
j e s z c z e p e w n a m e l o d i a n a a k o r d e o n . G r y w a ł j ą pod m o i m i
o k n a m i b e z r ę k i ś l e p i e c ; siedząc, p o ś l a d k i e m p r z y t r z y m y w a ł
i n s t r u m e n t i n a c i s k a ł k l a w i s z e zdrową r ę k ą . Z a w s z e b y ł a
to ta s a m a d z i e c i n n a i czuła melodia, k t ó r a budziła m n i e
r a n o i w t r ą c a ł a n a t y c h m i a s t w rzeczywistość b e z d e k o r a c j i ,
w k t ó r e j się s z a m o t a ł e m .
Przypominam sobie również, że na brzegu Wełtawy
s t a w a ł e m nagle, b e z b r o n n y w o b e c tego z a p a c h u alb o t e j
melodii, i m ó w i ł e m do s i e b i e szeptem: „Co to znaczy? Co
t o z n a c z y ? " A l e n i e d o s z e d ł e m jeszcze w ó w c z a s d o kresu.
C z w a r t e g o dnia, o k o ł o dziesiątej rano, p r z y g o t o w y w a ł e m się
do wyjścia. Chciałem zobaczyć pewien żydowski cmentarz,
k t ó r e g o n i e m o g ł e m znaleźć poprzedniego dnia. Z a p u k a n o
d o drzwi sąsiedniego p o k o j u . P o chwili z a p u k a n o znowu.
D ł u g o t y m razem, a l e n a j w i d o c z n i e j d a r e m n i e . K t o ś s c h o ­
dził c i ę ż k i m k r o k i e m po s c h o d a c h . N i e z a s t a n a w i a j ą c się
n a d t y m , p u s t y od środka, m a r u d z i ł e m j e s z c z e t r o c h ę za­
b r a w s z y się do o d c z y t y w a n i a sposobu użycia k r e m u do go­
lenia, k t ó r e g o u ż y w a ł e m zresztą od miesiąca. Dzień był
duszny. Z zasnutego n i e b a miedziany p o b l a s k schodził na
w i e ż e i k o ś c i o ł y s t a r e j P r a g i . J a k co dzień s p r z e d a w c y ga­
zet z a c h ę c a l i do k u p i e n i a „Narodni P o l i t i k a " . Z t r u d e m
w y d o b y ł e m się z o g a r n i a j ą c e g o m n i e o s ł u p i e n i a . A l e wy­
chodząc napotkałem posługacza uzbrojonego w klucze.
Stanąłem. Posługacz zapukał znowu, potem raz jeszcze
p r ó b o w a ł otworzyć drzwi. B e z skutku. Drzwi były widać
zamknięte na zasuwkę od wewnątrz. Ponowne pukanie.
P u k a n i e o d b r z m i e w a ł o w p o k o j u t a k g ł u c h o i ponuro, że
zgnębiony wyszedłem nie chcąc o nic pytać. A l e na ulicy
ścigało mnie bolesne przeczucie. J a k m a m zapomnieć głu­
pią t w a r z posługacza, j e g o l a k i e r o w a n e , dziwacznie wygię­
te b u t y i b r a k g u z i k a przy m a r y n a r c e ? Z j a d ł e m w k o ń c u
obiad, a l e z r o s n ą c ą w c i ą ż odrazą. O k o ł o drugiej w r ó c i ł e m
do h o t e l u .
S z e p t y p e r s o n e l u n a dole. O d r a z u w s z e d ł e m n a scho­
dy, by szybciej z o b a c z y ć to, czego o c z e k i w a ł e m . I to b y ł o
t o . P r z e z n a wpół u c h y l o n e drzwi p o k o j u widać b y ł o t y l ­
k o wielką, n i e b i e s k o p o m a l o w a n ą ś c i a n ę . A l e p r z y t ł u m i o ­
n e światło, o k t ó r y m j u ż w s p o m i n a ł e m , rzucało na ten
e k r a n cień trupa wyciągniętego na łóżku i cień policjanta
s t o j ą c e g o n a straży p r z y c i e l e . D w a c i e n i e p r z e c i n a ł y s i ę
pod k ą t e m p r o s t y m . T o ś w i a t ł o mną w s t r z ą s n ę ł o . A u t e n -
t y c z n e , p r a w d z i w e ś w i a t ł o życia, p o p o ł u d n i a życia, ś w i a t ­
ł o , w k t ó r y m widzi się, że się żyje. On n i e żył. S a m w swo­
im pokoju. Wiedziałem, że to nie samobójstwo. Wszedłem
s z y b k o do m o j e g o p o k o j u i r z u c i ł e m s i ę na łóżko. C z ł o ­
w i e k j a k w i e l u i n n y c h , m a ł y i gruby, j e ś l i w i e r z y ć c i e n i o ­
wi. Na p e w n o od d a w n a j u ż n i e żył. A ż y c i e szło s w o i m
t r y b e m w hotelu, aż s ł u ż ą c y wpadł na pomysł, by zastu­
k a ć . P r z y j e c h a ł do h o t e l u b e z ż a d n y c h p o d e j r z e ń i u m a r ł
s a m o t n i e . J a przez t e n czas c z y t a ł e m r e k l a m ę k r e m u do
g o l e n i a . P o p o ł u d n i e s p ę d z i ł e m w s t a n i e ducha, k t ó r y trud­
no mi opisać. L e ż a ł e m w y c i ą g n i ę t y , z pustą głową i ściś­
n i ę t y m s e r c e m . O b c i n a ł e m sobie p a z n o k c i e . L i c z y ł e m r o w -
ki p a r k i e t u . „ G d y b y m potrafił doliczyć do tysiąca..." P r z y
p i ę ć d z i e s i ą t y m czy sześćdziesiątym b y ł k o n i e c . N i e m o g ł e m
l i c z y ć d a l e j . N i e s ł y s z a ł e m h a ł a s ó w z u l i c y . R a z t y l k o do­
b i e g ł m n i e z k o r y t a r z a zduszony głos, głos k o b i e t y mówią­
cej po niemiecku: „Był taki dobry." Wówczas pomyśla­
ł e m rozpaczliwie o m o i m m i e ś c i e n a b r z e g u M o r z a Ś r ó d ­
ziemnego, o l e t n i c h w i e c z o r a c h , k t ó r e t a k k o c h a m , ł a g o d ­
n y c h w z i e l o n y m ś w i e t l e i p e ł n y c h m ł o d y c h , p i ę k n y c h ko­
biet. Od k i l k u dni n i e p o w i e d z i a ł e m a n i s ł o w a i s e r c e pę­
kało mi od powstrzymywanych krzyków i buntów. Pła­
k a ł b y m j a k dziecko, gdyby ktoś otworzył m i r a m i o n a . P o d
wieczór, z ł a m a n y z m ę c z e n i e m , wpatrywałem się obłędnie
w z a t r z a s k u drzwi, z g ł o w ą bez j e d n e j m y ś l i i popularną
melodią akordeonu w uszach. Byłem u kresu, Nie ma
ojczyzny, nie ma m i a s t a , n i e m a h o t e l o w e g o pokoju, nie
ma imienia, szaleństwo czy zwycięstwo, upokorzenie czy
n a t c h n i e n i e — d o w i e m się, czy zginę? Z a p u k a n o do drzwi
i weszli m o i p r z y j a c i e l e . B y ł e m u r a t o w a n y , n a w e t j e ś l i n a
m a n o w c a c h . S ą d z ę , że p o w i e d z i a ł e m : „Cieszę się, że w a s
widzę." A l e j e s t e m pewien, ż e n a t y m s k o ń c z y ł y się m o j e
z w i e r z e n i a i że w i c h oczach p o z o s t a ł e m t y m s a m y m c z ł o ­
w i e k i e m , z k t ó r y m się rozstali.

Niedługo p o t e m o p u ś c i ł e m P r a g ę . N a p e w n o i n t e r e s o w a ­
ł e m się t y m , c o z o b a c z y ł e m później. M ó g ł b y m p r z y p o m n i e ć
p e w n ą godzinę n a m a ł y m c m e n t a r z u g o t y c k i m w B u d z i -
szynie, olśniewającą c z e r w i e ń pelargonii, niebieski pora­
n e k . M ó g ł b y m m ó w i ć o n i e k o ń c z ą c y c h się r ó w n i n a c h Ś l ą s ­
ka, niewdzięcznych i bezlitosnych. Przejeżdżałem tamtędy
o ś w i c i e . W m g l i s t y m i t ł u s t y m ś w i e t l e p t a k i l e c i a ł y cięż­
ko n a d lepką ziemią. P o l u b i ł e m t a k ż e ł a g o d n e i p o w a ż n e
M o r a w y , i c h czyste p r z e s t r z e n i e i drogi w y s a d z o n e ś l i w a ­
mi o c i e r p k i c h o w o c a c h . N i e opuszczało m n i e j e d n a k oszo­
ł o m i e n i e c z ł o w i e k a , k t ó r y z b y t długo p a t r z y ł w szczelinę
b e z dna. P r z y j e c h a ł e m do W i e d n i a i z o s t a ł e m t a m przez
tydzień, a l e wciąż c z u ł e m się w ł a s n y m w i ę ź n i e m .
A j e d n a k w pociągu, k t ó r y wiózł m n i e z W i e d n i a do W e ­
necji, czegoś w y p a t r y w a ł e m . Byłem jak rekonwalescent,
którego karmiono bulionami i który myśli o smaku pierw­
szego k a w a ł k a c h l e b a . R o d z i ł o się ś w i a t ł o . W i e m t e r a z : b y ­
ł e m g o t ó w do szczęścia. P o w i e m t y l k o o sześciu dniach,
k t ó r e spędziłem w pobliżu V i c e n z y . J e s t e m t a m j e s z c z e l u b
r a c z e j odnajduję t a m s i e b i e n i e k i e d y ; V i c e n z a p o w r a c a d o
m n i e w zapachu r o z m a r y n u .
W j e ż d ż a m do I t a l i i . Z i e m i a s t w o r z o n a dla m o j e ] duszy,
zbliża się, rozpoznaję k o l e j n o j e j znaki. O t o pierwsze d o m y
o ł u s k o w y c h d a c h ó w k a c h , winorośl p r z y m u r z e p o b ł ę k i t -
niałym od siarki, bielizna rozwieszona na podwórzach,
p r z e d m i o t y w n i e ł a d z i e , n i e d b a l e u b r a n i ludzie. I pierw­
szy c y p r y s (tak w ą t ł y , a tak przecież prosty), pierwsza
oliwka, zakurzone drzewko figowe. Zacienione place w
m i a s t e c z k a c h w ł o s k i c h , p o ł u d n i o w e godziny, k i e d y g o ł ę b i e
s z u k a j ą schronienia, p o w o l n o ś ć i l e n i s t w o , w k t ó r y c h za­
t r a c a się b u n t duszy. Niepokój z w o l n a z m i e r z a ku ł z o m .
I potem Vicenza. D n i w j e d n a k i m rytmie, od świtu peł­
n e g o w r z a s k u k u r aż do wieczora, k t ó r y s p a d a m i ę k k o za
cyprysami, niezrównany, słodki i czuły, długo m i e r z o n y
ś p i e w e m cykad. T a cisza w e w n ę t r z n a , k t ó r a j e s t z e mną,
rodzi się z tego p o w o l n e g o biegu, w k t ó r y m dzień prze­
chodzi w dzień i n n y . C z e g o m o g ę c h c i e ć j e s z c z e w t y m p o ­
k o j u o t w a r t y m na r ó w n i n ę , wśród s t a r y c h m e b l i i k o r o ­
n e k robionych szydełkiem? Całe niebo jest na mojej twa­
r z y i w y d a j e mi się, że m ó g ł b y m zawsze t r w a ć w r y t m i e
t y c h dni, n i e r u c h o m y w i c h s t a ł y m o b r o c i e . D o z n a j ę j e d y ­
n e g o szczęścia, do j a k i e g o j e s t e m zdolny — u w a ż n e j i p r z y ­
j a z n e j ś w i a d o m o ś c i . Chodzę przez c a ł y dzień: z e w z g ó r z a
ku Vicenzy albo przed siebie, polami. Każda napotkana
istota, k a ż d y z a p a c h z u l i c y o t w i e r a j ą m o j e s e r c e do m i ­
łości. Młode kobiety opiekujące się wakacyjną kolonią,
t r ą b k a s p r z e d a w c y lodów (jego w ó z e k t o p r z e n o ś n a gondo­
la na kółkach), stragany z owocami, czerwone arbuzy
o czarnych pestkach, przezroczyste i lepkie winogrona —
w s z y s t k o t o s ą p u n k t y o p a r c i a d l a kogoś, k t o n i e u m i e b y ć
s a m . 3 Ale cierpki i delikatny flecik cykad, zapach wody
i g w i a z d y w n o c y s i e r p n i o w e j , p a c h n ą c e ścieżki p o m i ę d z y
p i s t a c j a m i i t r z c i n a m i , wszystko to są z n a k i m i ł o ś c i d l a
kogoś, k t o musi b y ć s a m . 3 T a k m i j a j ą dni. P o o l ś n i e w a j ą ­
cych godzinach słońca przychodzi wieczór przybrany w
złoto zachodu i c z e r ń c y p r y s ó w . I d ę w ó w c z a s ku c y k a d o m ,
które słychać z daleka. W miarę jak się zbliżam, ich
ś p i e w przygasa, a potem ustaje. Idę powolnym krokiem,
czując na sobie ciężar tego gorejącego piękna. Za mną cy­
k a d y p o d e j m u j ą s w ó j śpiew: s e k r e t t e g o n i e b a , skąd spa­
da o b o j ę t n o ś ć i p i ę k n o . W o s t a t n i m b l a s k u ś w i a t ł a c z y t a m
na frontonie willi: In m a g n i f i c e n t i a n a t u r a e , resurgit spi­
ritus. T u trzeba stanąć. Pierwsza gwiazda, potem trzy
ś w i a t ł a na wzgórzu n a p r z e c i w , i n a g l e zapada noc, k t ó r e j
n i c nie zapowiedziało: szept i w i a t r w k r z a k a c h za mną,
dzień odszedł, p o z o s t a w i a j ą c mi s w o j ą słodycz.
Nie z m i e n i ł e m się, oczywiście. T y l e t y l k o , ż e n i e b y ł e m
j u ż s a m . W P r a d z e d u s i ł e m się w ś r ó d m u r ó w . Tu znajdo­
wałem się wobec świata i mogłem wypełnić ten świat
kształtami do mnie podobnymi. Bo nie mówiłem jeszcze
o s ł o ń c u . P o d o b n i e j a k t r z e b a m i b y ł o w i e l e czasu, a b y m
z r o z u m i a ł m o j ą m i ł o ś ć do ś w i a t a b i e d y , w k t ó r y m u p ł y ­
n ę ł o m o j e dzieciństwo, t a k t e r a z d o p i e r o mogłem pojąć
n a u k i s ł o ń c a i ziemi, skąd się wywodzę. B l i s k o p o ł u d n i a
szedłem ku znanemu mi miejscu, górującemu nad ogrom­
n ą r ó w n i n ą V i c e n z y . S ł o ń c e b y ł o n i e m a l w zenicie, n i e b o
mocno błękitne i n a s y c o n e powietrzem. Światło spadało
na s t o k i wzgórz, k ł a d ł o c a ł y swój żar na c y p r y s a c h i oliw­
k a c h , na b i a ł y c h d o m a c h o c z e r w o n y c h d a c h a c h , p o t e m gi­
nęło w dymiącej słońcem równinie. I za każdym razem
t o s a m o poczucie o g o ł o c e n i a . P o z i o m y cień m a ł e g o , g r u b e ­
go m ę ż c z y z n y t r w a ł we m n i e . Na t y c h r ó w n i n a c h w słoń­
cu i kurzu, na w z g ó r z a c h n a g i c h i p o k r y t y c h skorupą spa­
lonych traw dotykałem kształtu nicości, pozbawionego
w s z e l k i e g o p o w a b u : b y ł we m n i e i p o w r a c a ł e m do siebie,
s t a w a ł e m twarzą w t w a r z z m o i m u t a j o n y m lękiem. L ę k
z P r a g i i nie ten j e d n o c z e ś n i e . J a k to w y t ł u m a c z y ć ? W ł o s k a
r ó w n i n a , p e ł n a drzew, s ł o ń c a i uśmiechu, n a j d o s k o n a l e j po­
z w a l a ł a mi p o c h w y c i ć t a m t ą ś m i e r ć i nieludzkość t o w a r z y ­
szące mi od m i e s i ą c a . T a k , p e ł n i a bez łez, spokój b e z r a ­
dości d a w a ł y j a s n ą świadomość tego, co nie budziło już
l ę k u : w y r z e c z e n i a się i o b o j ę t n o ś c i . T a k ktoś, k t o ma u m ­
rzeć i wie, że umrze, n i e i n t e r e s u j e się j u ż l o s e m s w o j e j
żony, c h y b a że to powieść. W y p e ł n i a to, do czego j e s t po­
w o ł a n y , a p o w o ł a n y j e s t , a b y b y ł egoistą, to znaczy, by
poznał rozpacz. Ta ziemia nie przyrzekała mi nieśmier­
t e l n o ś c i . Cóż mi po życiu duszy, j e ś l i nie b ę d ę m i a ł oczu,
by widzieć Vicenzę, ani rąk, by d o t y k a ć winogron z Vi-
cenzy, a n i skóry, by czuć d o t k n i ę c i e n o c y w drodze z M o n ­
te Berico do Villa Valmarana?
T a k , wszystko t o b y ł o prawdą. A l e r a z e m z e s ł o ń c e m do­
c i e r a ł o do m n i e coś, czego nie potrafię dobrze wyrazić.
U s k r a j u t e j o s t a t e c z n e j ś w i a d o m o ś c i wszystko się ł ą c z y ł o
i ż y c i e zdawało mi się j e d n ą całością, k t ó r ą albo t r z e b a
przyjąć, albo odrzucić. J e ś l i w i e l k o ś ć b y ł a m i niezbędna,
to o d n a j d o w a ł e m ją w o w y m punkcie, gdzie m o j a n a j g ł ę b ­
sza rozpacz s t y k a ł a się z o b o j ę t n o ś c i ą j e d n e g o z n a j p i ę k ­
n i e j s z y c h pejzaży ś w i a t a . I tu było źródło siły: odwagi
i świadomości. T e j rzeczy t a k trudnej i t a k p a r a d o k s a l n e j
b y ł o dość dla m n i e . B y ć może p r z e r y s o w a ł e m to, c o w ó w ­
czas c z u ł e m t a k dobrze. P o w r a c a m zresztą często d o P r a ­
gi i s t r a s z n y c h dni, k t ó r e t a m przeżyłem. O d n a l a z ł e m m o j e
miasto. Niekiedy t y l k o c i e r p k i z a p a c h o g ó r k a i o c t u budzi
we m n i e n i e p o k ó j . T r z e b a mi w t e d y pomyśleć o Vicenzy.
A l e P r a g a i o n a są mi j e d n a k o drogie i n i e potrafią oddzie­
lić m o j e j miłości światła i życia od i n t y m n e g o związku
z rozpaczliwym doświadczeniem, które chciałem opisać.
M o ż n a to w s z y s t k o zrozumieć, a t a k ż e i to, że n i e c h c ę
wybierać. Na przedmieściu Algieru jest mały cmentarz
zamknięty żelazną bramą. Jeśli iść tym cmentarzem do
k o ń c a , ukaże s i ę dolina i z a t o k a w g ł ę b i . Można z a t r a c i ć
się w t y m widoku, który ofiarowuje morze. Ale za po­
w r o t e m t r a f i a się na tabliczkę na opuszczonym g r o b i e ;
„ W i e c z n y żal", g ł o s i napis. Na s z c z ę ś c i e są idealiści, k t ó ­
rzy załatwią wszystko.
MIŁOŚĆ ŻYCIA

Nocą w P a l m i e ż y c i e odpływa z w o l n a ku dzielnicy k a ­


b a r e t ó w za r y n k i e m : u l i c e są c z a r n e i m i l c z ą c e , p ó k i n i e
t r a f i s i ę przed w e j ś c i e o s ł o n i ę t e żaluzją, s k ą d sączy się
ś w i a t ł o i m u z y k a . W j e d n y m z t a k i c h k a b a r e t ó w spędzi­
ł e m p r a w i e c a ł ą noc. S a l a b y ł a m a ł a , b a r d z o n i s k a i k w a ­
dratowa, p o m a l o w a n a na zielono i przyozdobiona różowy­
m i g i r l a n d a m i . D r e w n i a n y sufit z a p e ł n i a ł y m a l u t k i e czer­
w o n e żarówki. W t e j n i e w i e l k i e j p r z e s t r z e n i c u d o w n y m
s p o s o b e m m i e ś c i ł a się o r k i e s t r a , b a r z k o l o r o w y m i b u t e l ­
k a m i i "publiczność m o r d e r c z o ściśnięta, r a m i ę przy r a m i e ­
niu. S a m i t y l k o mężczyźni. P o ś r o d k u d w a k w a d r a t o w e
m e t r y w o l n e j przestrzeni. Napoje, k t ó r e n a w s z y s t k i e
s t r o n y rozdawał k e l n e r , r o z p r y s k i w a ł y się z b u t e l e k i k i e ­
liszków. A n i j e d e n c z ł o w i e k n i e b y ł t u p r z y t o m n y . Wszy­
s c y wrzeszczeli. J a k i ś oficer m a r y n a r k i dyszał m i w t w a r z
u p r z e j m o ś c i a m i c i ę ż k i m i o d a l k o h o l u . P r z y m o i m stole k a ­
rzeł b e z w i e k u opowiadał s w o j e życie. A l e b y ł e m w z b y t
w i e l k i m napięciu, żeby s ł u c h a ć . O r k i e s t r a b e z p r z e r w y
g r a ł a melodie, k t ó r y c h r y t m t y l k o m o ż n a b y ł o u c h w y c i ć ,
w y b i j a n y przez w s z y s t k i e stopy. P o ś r ó d n i e u s t a j ą c e g o
w r z a s k u p r ó b o w a n o u m i e ś c i ć nowego przybysza pomiędzy
dwoma krzesłami.4
Nagle uderzenie w cymbały i w wąskim kręgu wolnej

J e s t pewna swoboda w wesołości, która określa prawdziwą c y ­


wilizację, a lud hiszpański należy do nielicznych cywilizowanych
ludów w Europie. (Przyp. autora.)
p r z e s t r z e n i p o j a w i ł a się k o b i e t a . „Dwadzieścia jeden lat",
powiedział do mnie oficer. Osłupiałem. Twarz młodej
dziewczyny, a l e w y r z e ź b i o n a w górze m i ę s a . M o g ł a m i e ć
m e t r osiemdziesiąt wzrostu. T u s z a n i e s ł y c h a n a , n i e m n i e j
j a k sto pięćdziesiąt kilogramów. Ubrana w żółtą siatkę,
k t ó r e j oczka w z d y m a ł y j e j b i a ł ą skórę, z r ę k a m i n a b i o ­
d r a c h , s t a ł a u ś m i e c h a j ą c się; k ą c i k i j e j ust, u n o s z ą c e s i ę
w t y m uśmiechu, wprawiały w falowanie skórę twarzy —
aż do uszu. P o d n i e c e n i e z e b r a n y c h b y ł o u szczytu. D z i e w ­
c z y n a n a j n i e w ą t p l i w i e j znana, l u b i a n a , o c z e k i w a n a . U ś m i e ­
c h a ł a się ciągle. M i l c z ą c i u ś m i e c h a j ą c się p o t o c z y ł a o k i e m
po publiczności i falistymi ruchami wysunęła naprzód
b r z u c h . W odpowiedzi w i e l k i r y k i w o ł a n i e o piosenkę, n a j ­
widoczniej dobrze z n a n ą . B y ł t o ś p i e w andaluzyjski, nosowy,
którego rytm wybijała perkusja, co trzeci takt. Dziewczyna
ś p i e w a ł a ; przy k a ż d y m u d e r z e n i u m i ł o s n y r u c h c i a ł a . W t e j
pantominie, namiętnej i monotonnej, fale prawdziwie cie­
l e s n e szły o d j e j b i o d e r i z a m i e r a ł y p r z y r a m i o n a c h . S a l a
o n i e m i a ł a . K i e d y j e d n a k dziewczyna r o z c h y l i w s z y czerwo­
ne i w i l g o t n e usta, o b r a c a j ą c s i ę w o k ó ł i t r z y m a j ą c piersi
w r ę k a c h , zaczęła r e f r e n , w s z y s c y podjęli c h ó r e m melodię
i z e r w a l i się z m i e j s c w o g ł u s z a j ą c y m zg iełk u.
O n a pośrodku, l e p k a od potu, z w ł o s a m i w nieładzie, pro­
s t o w a ł a s w o j e potężne, wzdęte żółtą s i a t k ą c i a ł o . B y ł a j a k
p o t w o r n a bogini o p u s t y c h oczach, n i s k i m i t ę p y m czole,
k t ó r a w y n u r z y ł a się z w o d y i z n i e r u c h o m i a ł a : ż y c i e zdra­
dzało w n i e j t y l k o k o l a n o d r g a j ą c e j a k u k o n i a po biegu.
B y ł a n i b y n i e g o d n y i z a c h w y c a j ą c y o b r a z życia, gdy t a k
s t a ł a w ś r ó d p o w s z e c h n e j r a d o ś c i — oko rozpaczliwie puste,
pot s p ł y w a j ą c y z brzucha...
G d y b y n i e k a w i a r n i e i gazety, t r u d n o b y ł o b y podróżować.
Dziennik wydrukowany w naszym języku, miejsce, gdzie
w i e c z o r e m można otrzeć się o i n n y c h : dzięki n i m m o ż e m y
p o w t ó r z y ć g e s t y c z ł o w i e k a , k t ó r y m b y l i ś m y u siebie i k t ó ­
r y z odległości w y d a j e n a m się t a k dziwny. B o c e n ą po­
dróży j e s t s t r a c h . P o d r ó ż o w a n i e niszczy w n a s d e k o r a c j ę
w e w n ę t r z n ą . T e r a z n i e podobna j u ż o s z u k i w a ć — k r y ć się
za czasem spędzonym w biurze czy w w a r s z t a c i e , (które
budzą w nas tak wielki sprzeciw i chronią najpewniej
przed bolesnym doznaniem samotności). Dlatego chciałbym
p i s a ć powieści, w k t ó r y c h m o i b o h a t e r o w i e m ó w i l i b y : „ C o
stanie się ze mną, jeśli przestanę chodzić do biura?"
A l b o : „ M o j a żona u m a r ł a , a l e n a szczęście muszę przygoto­
w a ć n a j u t r o k o r e s p o n d e n c j ę d o w y s ł a n i a . " P o d r ó ż pozba­
w i a n a s t e j ucieczki. D a l e k o o d rodziny, o d naszego j ę z y k a ,
n i e m a j ą c o p a r c i a a n i m a s k i (nie w i e m y , i l e kosztuje b i ­
l e t t r a m w a j o w y , i t a k j e s t z e wszystkim), j e s t e ś m y c a ł k o ­
wicie na powierzchni nas samych. Jednocześnie jednak to
cierpienie duszy sprawia, ż e cudowność p r z y w r ó c o n a j e s t
każdej istocie, k a ż d e m u p r z e d m i o t o w i . T a ń c z ą c a b e z m y ś l n i e
k o b i e t a , b u t e l k a n a s t o l e z a f i r a n k ą : każdy o b r a z s t a j e się
s y m b o l e m . W y d a j e n a m się, że w n i m o d b i j a się c a ł e życie,
a n a s z a w ł a s n a e g z y s t e n c j a w n i m się streszcza. Wszystko,
co n a m ofiarowane, d o c i e r a do nas, i d o z n a j e m y u n i e s i e ń
p e ł n y c h sprzeczności (aż do j a s n o ś c i widzenia). I nigdy j e s z ­
cze żaden k r a j — c h y b a t y l k o M o r z e Ś r ó d z i e m n e — n i e
oddalił m n i e t a k b a r d z o od s i e b i e s a m e g o i t a k b a r d z o za­
r a z e m sobie nie przybliżył.
S t ą d m o j e wzruszenie w k a w i a r n i w P a l m i e . A l e w po­
łudnie, k i e d y z n a l a z ł e m s i ę w pustej dzielnicy w pobliżu
k a t e d r y , wśród p a ł a c ó w i c h ł o d n y c h dziedzińców, na uli­
c a c h , gdzie p a c h n i e c i e n i e m , u d e r z y ł a m n i e m y ś l o p e w n e j
„ p o w o l n o ś c i " . Na u l i c y n i k o g o . Z t a r a s ó w w y g l ą d a j ą n i e ­
r u c h o m e , s t a r e k o b i e t y . S z e d ł e m z a t r z y m u j ą c się n a podwór­
c a c h p e ł n y c h zielonych r o ś l i n i s z a r y c h o k r ą g ł y c h k o l u m n ,
z a t r a c a ł e m się w t e j ciszy, n i e wiedząc już, co j e s t mi g r a ­
nicą: b y ł e m tylko odgłosem własnych kroków albo lotem
ptaków, których c i e ń w i d z i a ł e m u szczytu n a s ł o n e c z n i o ­
n y c h j e s z c z e m u r ó w . S p ę d z a ł e m długie godziny w m a ł y m
g o t y c k i m k l a s z t o r z e S a n F r a n c i s c o . J e g o d e l i k a t n a i sza­
c o w n a k o l u m n a d a l ś n i ł a p i ę k n y m , ż ó ł t o z ł o c i s t y m tonem,
j a k i m a s t a r a a r c h i t e k t u r a Hiszpanii. N a dziedzińcu o l e a n ­
dry, pieprzowce, studnia z kutego żelaza, skąd zwisał c z e r ­
p a k z zardzewiałego m e t a l u . P r z e c h o d n i e pili z n i e g o w o ­
dę. N i e k i e d y dochodzi m n i e j e s z c z e j a s n y d ź w i ę k c z e r p a k a
u d e r z a j ą c e g o w k a m i e ń studni. A j e d n a k t e n k l a s z t o r n i e
u c z y ł m n i e s ł o d y c z y ż y c i a . N a g ł y ł o s k o t w z l a t u j ą c y c h go­
ł ę b i , p o s k r z y p y w a n i e ł a ń c u c h a przy studni, i n i e o c z e k i w a ­
n a cisza s p a d a ł a n a ogród, a j a o d n a j d y w a ł e m s m a k nowy,
a j e d n a k m i n i e o b c y . T e znaki, k t ó r e d a w a ł m i świat, roz­
p o z n a w a ł e m j a s n o i z pogodą. K r y s z t a ł , w k t ó r y m z a m y ­
k a ł się j e g o u ś m i e c h , m ó g ł b y rozprysnąć s i ę p r z y n a j m n i e j ­
s z y m r u c h u . Coś m i a ł o zginąć i l o t g o ł ę b i m i a ł z a m r z e ć
w powolnym opadaniu ich rozpostartych skrzydeł. Tylko
m o j e milczenie i nieruchomość przydawały wiarygodności
t e m u , c o t a k b a r d z o z d a w a ł o się z ł u d z e n i e m . W ł ą c z a ł e m
s i ę do gry. U z n a ł e m pozór rzeczy, ś w i a d o m , że to pozór.
P i ę k n e z ł o t a w e s ł o ń c e o g r z e w a ł o ł a g o d n i e żółte k a m i e n i e
k l a s z t o r u . J a k a ś k o b i e t a b r a ł a wodę z e s t u d n i . Z a godzinę,
z a m i n u t ę , z a s e k u n d ę , zaraz n a w e t w s z y s t k o może r u n ą ć .
A j e d n a k cud t r w a . I ś w i a t trwa, s k r o m n y , i r o n i c z n y i dys­
k r e t n y ( j a k p e w n e ł a g o d n e i p o w ś c i ą g l i w e f o r m y przyjaźni
kobiecej). Zachowana jest równowaga, świadoma jednak
własnego kresu.
Tu b y ł a cała moja miłość życia: milcząca pasja ogarnia­
j ą c a t o wszystko, czego może n i e p o c h w y c ę , g o r y c z pod p ł o ­
mieniem. Codziennie opuszczałem ten klasztor j a k b y odję­
t y s a m e m u sobie, na krótką chwilę włączony w trwanie
ś w i a t a . I w i e m , d l a c z e g o m y ś l a ł e m w ó w c z a s o oczach Apol­
l ó w d o r y c k i c h , w k t ó r y c h n i e ma s p o j r z e n i a , i o p ł o m i e n ­
nych, zastygłych postaciach G i o t t a . 5 Bo rozumiałem na­
p r a w d ę , c o mogą m i dać t e ziemie. J e s t e m p e ł e n podziwu,
g d y pomyślę, ż e n a d b r z e g a m i M o r z a Ś r ó d z i e m n e g o m o ż n a
z n a l e ź ć p e w n o ś ć i r e g u ł y życia, że tu j e s t odpowiedź na
p y t a n i a u m y s ł u , tu u s p r a w i e d l i w i e n i e o p t y m i z m u i społecz­
n e j świadomości. W ó w c z a s b o w i e m n i e t y l e w y d a w a ł m i się
u d e r z a j ą c y ś w i a t na m i a r ę c z ł o w i e k a — i l e z a m y k a j ą c y s i ę
wokół człowieka. Jeśli mowa tego k r a j u znajdowała we
m n i e g ł ę b o k i e e c h o , t o n i e dlatego ż e o d p o w i a d a ł a n a m o j e
p y t a n i a , a l e d l a t e g o że c z y n i ł a je z b ę d n y m i . I n i e s ł o w a
d z i ę k c z y n n e m i a ł e m n a ustach, a l e s ł o w o : Nada, k t ó r e m o -

• Upadek rzeźby greckiej i rozbicie sztuki włoskiej zaczynają się


z chwilą, gdy pojawia się spojrzenie. Jak gdyby piękno kończyło się
tam, gdzie wchodzi duch. (Przyp. autora.)
gło się zrodzić t y l k o pod t y m d r u z g o c ą c y m s ł o ń c e m . N i e
m a m i ł o ś c i ż y c i a b e z rozpaczy życia.
W I b i z i e co dzień c h o d z i ł e m do k a w i a r ń na s k r a j u por­
t u . O p i ą t e j po p o ł u d n i u m o l o j e s t m i e j s c e m s p a c e r ó w tu­
t e j s z e j młodzieży. T u zawiązują się m a ł ż e ń s t w a , t u u k ł a ­
d a j ą losy. N i e m o ż n a oprzeć się myśli, ż e j e s t j a k a ś w i e l ­
kość w tym zapoczątkowaniu życia twarzą w twarz ze
ś w i a t e m . S i a d a ł e m z m ę c z o n y s ł o ń c e m c a ł e g o dnia; z e m n ą
b y ł y b i a ł e k o ś c i o ł y i k r e d o w e mury, s p a l o n e pola i powy­
g i n a n e oliwki. P i ł e m s ł o d k a w ą orszadę. P a t r z y ł e m n a l i n i e
wzgórz n a p r z e c i w . S c h o d z i ł y łagodnie k u m o r z u . W i e c z ó r
s t a w a ł s i ę zielony. N a n a j w y ż s z y m w z g ó r z u b r y z a m o r s k a
o b r a c a ł a s k r z y d ł a m i w i a t r a k a . Wszyscy, w sposób c u d o w n y
i n a t u r a l n y , ściszali głosy. I b y ł o j u ż t y l k o n i e b o i szem­
r z ą c e słowa, k t ó r e s z ł y k u n i e m u , a l e j a k g d y b y z bardzo
d a l e k a . W t e j k r ó t k i e j c h w i l i z m i e r z c h u b y ł o coś u l o t n e g o
i m e l a n c h o l i j n e g o , co czuł j e d n a k n i e j e d e n człowiek, lecz
c a ł y lud. W e m n i e b y ł o p r a g n i e n i e m i ł o ś c i , p o d o b n e d o
p r a g n i e n i a łez. Z d a w a ł o m i się, ż e odtąd k a ż d a c h w i l a s n u
będzie u k r a d z i o n a życiu... to znaczy czasowi p r a g n i e ń b e z
p r z e d m i o t u . J a k wówczas, w k a b a r e c i e w P a l m i e , j a k w
k l a s z t o r z e S a n F r a n c i s c o , s i e d z i a ł e m b e z ruchu, c a ł y n a ­
pięty, b e z s i l n y w o b e c tego o g r o m n e g o porywu, w k t ó r y m
ś w i a t szukał m o i c h o t w a r t y c h rąk.
W i e m dobrze, ż e n i e m a m r a c j i , ż e t r z e b a w y z n a c z y ć so­
bie granice. Pod t y m w a r u n k i e m możliwa jest twórczość.
A l e n i e ma granic w kochaniu i cóż mnie obchodzi, że
uścisk j e s t nieporadny, jeśli wszystko mogę objąć. W Genui
s ą k o b i e t y , k t ó r y c h u ś m i e c h k o c h a ł e m przez c a ł y p o r a n e k .
N i e zobaczę i c h już, to p e w n e i proste. A l e s ł o w a n i e zga­
szą p ł o m i e n i a m o j e g o żalu. W klasztorze S a n F r a n c i s c o ,
p r z y m a ł e j studni, p a t r z y ł e m n a lot g o ł ę b i i z a p o m i n a ł e m
o p r a g n i e n i u . A l e p r z y c h o d z i ł a zawsze chwila, gdy p r a g n i e ­
nie wybuchało na nowo.
D W I E STRONY TEGO SAMEGO

B y ł a to kobieta szczególna i samotna. Utrzymywała blis­


k i e s t o s u n k i z d u c h a m i , b r a ł a udział w i c h s p o r a c h i n i e
c h c i a ł a w i d y w a ć p e w n y c h osób z e s w e j rodziny, k t ó r e n i e
c i e s z y ł y się s z a c u n k i e m w ś w i e c i e , gdzie z n a l a z ł a s c h r o n i e ­
nie.
P o siostrze o t r z y m a ł a n i e w i e l k i spadek. P i ę ć t y s i ę c y f r a n ­
k ó w pod k o n i e c ż y c i a t o rzecz dość k ł o p o t l i w a . N a l e ż a ł o t e
pieniądze gdzieś ulokować. Niemal wszyscy ludzie potra­
fią s o b i e poradzić z d u ż y m m a j ą t k i e m ; gorzej j e s t , g d y su­
ma j e s t mała. Ale ta kobieta dochowała wierności sobie.
Śmierć była niedaleko, pomyślała więc o miejscu, gdzie
spoczną j e j k o ś c i . A k u r a t n a d a r z y ł a się o k a z j a . N a m i e j s ­
kim cmentarzu wygasła jakaś koncesja i na tym kawałku
ziemi właściciele zbudowali wspaniały grobowiec o suro­
wych liniach, cały z czarnego marmuru; ten prawdziwy
s k a r b zgodzono s i ę j e j odstąpić z a c z t e r y t y s i ą c e f r a n k ó w .
Kupiła grobowiec. B y ł a to lokata pewna, niepodlegająca
wahaniom giełdy i wydarzeniom politycznym. W grobow­
cu kazała zrobić miejsce gotowe na przyjęcie jej ciała,
z a d b a ł a o w s z y s t k i e szczegóły. N a k o n i e c z l e c i ł a , a b y j e j
nazwisko wyryto złotymi literami.
W tych przygotowaniach znalazła tak głęboką przyjem­
ność, że pokochała swój grób prawdziwą miłością. Zrazu
przychodziła tylko popatrzeć, j a k postępuje praca. P o t e m
j e d n a k w każde niedzielne popołudnie szła do g r o b o w c a .
N i e o p u s z c z a ł a poza t y m d o m u i b y ł a t o j e j j e d y n a r o z r y w -
ka. O k o ł o drugiej p o p o ł u d n i u w y r u s z a ł a n a k o n i e c m i a s t a ,
gdzie z n a j d o w a ł się c m e n t a r z . W c h o d z i ł a do g r o b o w c a , za­
m y k a ł a z a sobą s t a r a n n i e drzwiczki i k l ę k a ł a n a k l ę c z n i k u .
T a k oto, s a m n a s a m z e sobą, p o r ó w n u j ą c to, c z y m b y ł a ,
z t y m , c z y m m i a ł a b y ć , i widząc, że w c i ą ż b r a k w t y m
ł a ń c u c h u j e d n e g o ogniwa, b e z t r u d u p r z e n i k a ł a t a j e m n e za­
m i a r y Opatrzności. S z c z e g ó l n y s y m b o l pozwolił j e j zrozu­
m i e ć p e w n e g o dnia, że u m a r ł a w o c z a c h ś w i a t a . Na Wszyst­
k i c h Ś w i ę t y c h , przyszedłszy n i e c o później niż zazwyczaj,
u j r z a ł a , ż e próg g r o b o w c a j e s t u s ł a n y f i o ł k a m i . N i e z n a n i
ludzie, pełni delikatnych względów dla tego grobu bez
k w i a t ó w , o f i a r o w a l i część t y c h , k t ó r e p r z y n i e ś l i dla swoich
b l i s k i c h , s k ł a d a j ą c w t e n sposób h o ł d s a m o t n e j ś m i e r c i .
I oto w r a c a m z n ó w do tego wątku. Z o k n a n a p r z e c i w
m e g o o k n a widzę t y l k o m u r . I t r o c h ę liści, przez które
p r z e b i e g a ś w i a t ł o . W y ż e j są z n o w u liście. I j e s z c z e w y ż e j
s ł o ń c e . A l e c a ł a t a radość powietrza, c a ł e szczęście ś w i a t a
d o c i e r a d o m n i e t y l k o j a k o c i e ń g a ł ę z i n a b i a ł y c h firan­
k a c h . I j e s z c z e pięć p r o m i e n i s ł o ń c a , k t ó r e c i e r p l i w i e są­
czą do p o k o j u z a p a c h z e s c h ł y c h t r a w . P o w i e w w i a t r u i c i e ­
n i e ożywiają się n a f i r a n c e . N i e c h a j c h m u r a zasłoni s ł o ń c e ,
a p o t e m je odsłoni, i z c i e n i a w y n u r z y się o l ś n i e w a j ą c e
z ł o t o m i m o z y w e flakonie. T o w y s t a r c z y : rodzący się blask,
a j u ż p e ł e n j e s t e m n i e j a s n e j i o d u r z a j ą c e j radości. J e s t po­
p o ł u d n i e styczniowe, k i e d y t a k s t a j ę w o b e c t e j d r u g i e j s t r o ­
ny ś w i a t a . W g ł ę b i p o w i e t r z a t r w a c h ł ó d . O d r o b i n a s ł o ń c a ,
a jednak tego dość, by wieczny uśmiech powlókł rzecz
każdą. K i m j e s t e m , c o m o g ę r o b i ć i n n e g o j a k u c z e s t n i c z y ć
w t e j g r z e liści i ś w i a t ł a ? B y ć t y m p r o m i e n i e m , w k t ó r y m
dopala s i ę m ó j papieros, tą łagodnością i s k r y t ą pasją, k t ó ­
r a w y p e ł n i a p o w i e t r z e . J e ś l i p r ó b u j ę d o t r z e ć d o siebie, t o
przecież w t y m ś w i e t l e . A j e ś l i p r ó b u j ę zrozumieć, zaznać
tego d e l i k a t n e g o s m a k u , k t ó r y odsłania t a j e m n i c ę świata,
w g ł ę b i ś w i a t a odnajduję s i e b i e . S i e b i e , to znaczy to n a j ­
w y ż s z e wzruszenie, k t ó r e w y z w a l a m n i e o d d e k o r a c j i .
P r z e d c h w i l ą b y ł o o c z y m i n n y m , o ludziach i o g r o b a c h ,
k t ó r e ludzie kupują. A l e n i e c h m i w o l n o b ę d z i e w y o d r ę b ­
n i ć t ę c h w i l ę , w y d z i e l i ć j ą z m a t e r i i czasu. S ą t a c y , c o c h o -
w a j ą k w i a t w książce, z a m y k a j ą c w n i e j j a k i ś spacer, k i e ­
d y zaznali d o t k n i ę c i a m i ł o ś c i . J a t a k ż e m a m s w o j e s p a c e r y ,
a l e d o t y k a m n i e bóg. Ż y c i e j e s t k r ó t k i e i g r z e c h e m j e s t
t r a c i ć czas. M ó w i ą o m n i e , ż e j e s t e m a k t y w n y . A l e a k t y w ­
n o ś ć to t a k ż e s t r a t a czasu, p o n i e w a ż c z ł o w i e k s i ę w a k t y w ­
ności zatraca. Dziś j e s t chwila przerwy; moje serce ma
s p o t k a n i e z e sobą. J e ś l i c z u j ę j e s z c z e lęk, t o dlatego, ż e t a
nieuchwytna chwila prześlizguje mi się między palcami
j a k k r o p l e r t ę c i . Ci, c o chcą, n i e c h a j o d w r a c a j ą się p l e c a m i
do ś w i a t a . N i e s k a r ż ę się, s k o r o widzę, j a k się rodzę. W t e j
chwili całe m o j e królestwo j e s t z tego świata. S ł o ń c e i cie­
nie, c i e p ł o i c h ł ó d w g ł ę b i p o w i e t r z a . M i a ł b y m p y t a ć , c z y
coś u m i e r a , czy cierpią ludzie, j e ś l i w s z y s t k o j e s t wypisa­
n e w t y m oknie, gdzie n i e b o s w o j ą p e ł n i ę o f i a r o w u j e m o ­
j e j l i t o ś c i ? M o g ę powiedzieć i p o w i e m za c h w i l ę , że chodzi
o to, by być ludzkim i prostym. Lecz nie, chodzi o to, by
być prawdziwym, i wówczas wszystko się w to wpisuje,
i ludzkość, i prostota. A k i e d y ż m o g ę b y ć p r a w d z i w s z y niż
w t e d y , gdy j e s t e m ś w i a t e m ? J e s t e m o b d a r o w a n y , choć j e s z ­
cze n i c z e g o n i e z a p r a g n ą ł e m . T u j e s t wieczność, a j e j wy­
p a t r y w a ł e m . I t e r a z n i e c h c ę b y ć szczęśliwy, c h c ę b y ć świa­
domy.
J e d e n oddaje się k o n t e m p l a c j i , drugi k o p i e s w ó j grób:
j a k ż e te r z e c z y oddzielić? Oddzielić ludzi i i c h a b s u r d a l ­
n o ś ć ? A l e oto u ś m i e c h ś w i a t a . Ś w i a t ł o w z b i e r a , czy w k r ó t c e
b ę d z i e l a t o ? A l e oto o c z y i g ł o s y tych, k t ó r y c h t r z e b a k o ­
c h a ć . Z ł ą c z o n y j e s t e m z e ś w i a t e m k a ż d y m m o i m gestem,
z l u d ź m i c a ł ą m o j ą wdzięcznością i litością. N i e c h c ę w y b i e ­
r a ć p o m i ę d z y tą i t a m t ą s t r o n ą ś w i a t a i n i e c h c ę , by w y b i e ­
r a n o . L u d z i e n i e lubią, g d y k t o ś p a t r z y j a s n o i p a t r z y z i r o ­
n i ą . M ó w i ą : „ T o dowodzi, ż e n i e j e s t e ś d o b r y . " N i e widzę
związku. R z e c z prosta, że j e ś l i k t o ś p o w i a d a o k i m ś i n n y m ,
ż e j e s t n i e m o r a l n y , t o dla m n i e j e s t j a s n e , ż e w g r ę w c h o ­
dzi p o s z u k i w a n i e m o r a l n o ś c i ; a gdy p o w i a d a o i n n y m , że
g a r d z i i n t e l i g e n c j ą , d l a m n i e znaczy to, ż e n i e m o ż e znieść
s w o i c h wątpliwości. N i e l u b i ę b o w i e m oszustw. W i e l k a od­
w a g a t o oczy o t w a r t e n a ś w i a t ł o i n a ś m i e r ć . J a k ż e w y r a z i ć
tę jedność pochłaniającej miłości życia i utajonej rozpaczy?
8
J e ś l i s ł u c h a m g ł o s u i r o n i i c z a j ą c e g o się w g ł ę b i wszyst­
kiego, p o w o l i o d k r y j e o n a s w o j e s e k r e t y . P o w i e m r u ż ą c
m a ł e i j a s n e o k o : „ Ż y j j a k gdyby...". C h o ć w i e l e szuka­
ł e m , t u j e s t c a ł a m o j a wiedza.
I w k o ń c u n i e j e s t e m w c a l e p e w i e n , że m a m słuszność.
A l e n i e j e s t ważne, czy m y ś l ę o t e j k o b i e c i e , k t ó r e j h i s t o r i ę
m i opowiedziano. M i a ł a u m r z e ć i c ó r k a u b i e r a ł a j ą d o
t r u m n y , g d y j e s z c z e ż y ł a . P o d o b n o ł a t w i e j t o zrobić, k i e d y
c z ł o n k i j e s z c z e n i e z e s z t y w n i a ł y . T o j e d n a k c i e k a w e , ż e ży­
j e m y w ś r ó d ludzi, k t ó r z y t a k b a r d z o się spieszą.
Pascalowi Pia

MIT SYZYFA

O duszo moja, nie zmierzaj do


nieśmiertelnego życia, lecz aż
do końca zbadaj obszar możli­
wego.
PINDAR

(Epinika, III)
T e n esej traktuje o wrażliwości absurdalnej, tu i ówdzie
spotykanej w naszym wieku — nie zaś o filozofii absurdu,
k t ó r e j , ściśle mówiąc, nie zna nasz czas. J e s t więc rzeczą
elementarnej uczciwości zaznaczyć na początku, ile ma on
do zawdzięczenia pewnym umysłom współczesnym. Ukrywa­
nie tego nie było moją intencją, toteż cytaty z tych myśli­
cieli i komentarze ich dotyczące są liczne w tej pracy.
Trzeba jednak podkreślić, że absurd, traktowany dotych­
czas j a k o konkluzja, rozpatrywany jest tutaj jako punkt wyj­
ścia. W tym sensie można powiedzieć, że jest prowizorycz­
ność w moim komentarzu: niepodobna z góry orzec, j a k i e
stanowisko za sobą pociąga. Znaleźć tu można tylko opis,
w stanie czystym, pewnego duchowego cierpienia. Na razie
żadna metafizyka, żadna wiara nie jest w tym opisie zawar­
ta. Oto granice i jedyne stanowisko tej książki. Pewne do­
świadczenia osobiste skłaniają mnie, abym to sprecyzował.
ABSURD I SAMOBÓJSTWO

Jest tylko jeden problem filozoficzny prawdziwie po­


ważny: samobójstwo. Orzec, czy życie jest, czy nie jest
w a r t e trudu, b y j e przeżyć, t o odpowiedzieć n a fundamen­
t a l n e p y t a n i e filozofii. R e s z t a — czy ś w i a t m a trzy w y m i a ­
ry, czy umysł ma dziewięć, czy dwanaście kategorii —
przychodzi p ó ź n i e j . T o s ą g r y ; w p i e r w t r z e b a odpowiedzieć.
I j e ś l i j e s t prawdą, j a k u t r z y m u j e N i e t z s c h e , ż e filozof musi
ś w i e c i ć p r z y k ł a d e m , a b y b y ć g o d n y m s z a c u n k u , zrozumia­
ła staje się ważność tej odpowiedzi, k t ó r a poprzedza gest
definitywny. S ą t o oczywistości, k t ó r e c z u j e s e r c e , ale k t ó ­
r e t r z e b a pogłębić, a b y u c z y n i ć j e j a s n y m i dla u m y s ł u .
J e ś l i zadaję s o b i e p y t a n i e , n a j a k i e j p o d s t a w i e m o g ę osą­
dzić, czy j a k i ś p r o b l e m j e s t p i l n i e j s z y niż i n n y , odpowia­
dam, że d e c y d u j ą o t y m czyny, k t ó r e ów p r o b l e m za sobą
pociąga. N i e w i d z i a ł e m nigdy nikogo, k t o u m i e r a ł b y dla
argumentu ontologicznego. Galileusz, k t ó r y b y ł w posia­
daniu ważnej prawdy naukowej, zaparł s i ę j e j najłatwiej
w ś w i e c i e , l e d w i e z a g r o z i ł a j e g o życiu. W p e w n y m sensie
zrobił dobrze. T a p r a w d a n i e b y ł a w a r t a stosu. J e s t rzeczą
g ł ę b o k o o b o j ę t n ą , c z y z i e m i a k r ę c i się w o k ó ł s ł o ń c a , c z y
na odwrót. W g r u n c i e rzeczy to k w e s t i a b ł a h a . Widzę n a ­
t o m i a s t , ż e w i e l u ludzi u m i e r a , p o n i e w a ż i c h zdaniem ży­
c i e n i e w a r t e j e s t trudu, b y j e przeżyć. W i d z ę też i n n y c h ,
k t ó r z y p a r a d o k s a l n i e dają s i ę zabić dla idei a l b o złudzeń
u ż y c z a j ą c y c h i m r a c j i i s t n i e n i a (to, c o n a z y w a się r a c j ą ist­
nienia, j e s t jednocześnie doskonałą racją śmierci). Sądzę
więc, ż e s e n s życia j e s t n a j p i l n i e j s z y m z p y t a ń . J a k n a n i e
odpowiedzieć? W odniesieniu do wszystkich problemów
z a s a d n i c z y c h — r o z u m i e m p r z e z nie p r o b l e m y , k t ó r e g r o ­
żą ś m i e r c i ą l u b k t ó r e z w i e l o k r o t n i a j ą p a s j ę życia — i s t n i e ­
j ą p r a w d o p o d o b n i e t y l k o dwie m e t o d y m y ś l e n i a ; m y ś l L a
1
P a l i s s e ' a i D o n K i c h o t a . T y l k o r ó w n o w a g a oczywistości i l i ­
r y z m u d a j e n a m dostęp do w z r u s z e n i a i j a s n o ś c i z a r a z e m .
W p r z e d m i o c i e t a k s k r o m n y m i t a k p e ł n y m p a t o s u uczo­
na i k l a s y c z n a d i a l e k t y k a p o w i n n a t e d y ustąpić miejsca,
ł a t w o t o p o j ą ć , s k r o m n i e j s z e j p o s t a w i e umysłu, k t ó r a w y ­
wodzi s i ę ze zdrowego rozsądku i w s p ó ł c z u c i a r ó w n o c z e ś ­
nie.
Samobójstwo rozpatrywano zawsze tylko jako zjawisko
s p o ł e c z n e . Na odwrót, u p o c z ą t k u s t a j e tu k w e s t i a związku
pomiędzy myślą indywidualną a samobójstwem. T a k i gest
d o j r z e w a w ciszy s e r c a , p o d o b n i e j a k w i e l k i e dzieło. C z ł o ­
wiek sam o nim nie wie. P e w n e g o wieczora strzela albo
s k a c z e do wody. O p o w i a d a n o mi o p e w n y m a d m i n i s t r a t o ­
r z e domów, k t ó r y się zabił, że s t r a c i ł c ó r k ę przed p i ę c i o ­
ma laty, że b a r d z o się z m i e n i ł od t e g o czasu i że to zda­
r z e n i e go „ p o d k o p a ł o " . T r u d n o o d o k ł a d n i e j s z e o k r e ś l e n i e .
Z a c z ą ć m y ś l e ć t o zacząć b y ć p o d k o p y w a n y m . S p o ł e c z e ń s t w o
nie wiele ma z t y m wspólnego w początkach. R o b a k jest
w s e r c u c z ł o w i e k a . T a m n a l e ż y g o szukać. T r z e b a prześle­
dzić i z r o z u m i e ć tę g r ę ś m i e r t e l n ą , k t ó r a od j a s n o ś c i wi­
dzenia w o b e c e g z y s t e n c j i prowadzi do u c i e c z k i - poza za­
sięg ś w i a t ł a .
J e s t w i e l e powodów do s a m o b ó j s t w a i, w s e n s i e ogólnym,
n a j b a r d z i e j d o s t r z e g a l n e n i e zawsze b y ł y n a j b a r d z i e j sku­
t e c z n e . C z ł o w i e k r z a d k o z a b i j a się z r e f l e k s j i ( t a k a hipo­
teza nie jest jednak wykluczona). Początek kryzysu nie­
m a l zawsze n i e podlega k o n t r o l i . G a z e t y często piszą o „ m i ­
łosnych zmartwieniach" albo o „nieuleczalnej chorobie".
Są to wyjaśnienia uprawnione. Ale należałoby wiedzieć,
czy w d n i u s a m o b ó j s t w a p r z y j a c i e l desperata nie rozma­
w i a ł z n i m w t o n i e o b o j ę t n y m . W ó w c z a s on j e s t w i n i e n .
T a k a rzecz może b o w i e m w y s t a r c z y ć , b y przyspieszyć w y ­
b u c h w s z y s t k i c h u r a z i w s z y s t k i c h z n i e c h ę c e ń , dotąd j e s z ­
2
cze p o z o s t a j ą c y c h w z a w i e s z e n i u .
J e ś l i j e d n a k trudno ustalić dokładną chwilę, określić ów
s u b t e l n y zabieg, k i e d y t o u m y s ł o p o w i e d z i a ł się z a ś m i e r ­
cią — ł a t w i e j j e s t z s a m e g o g e s t u w y d o b y ć z a w a r t e w n i m
k o n s e k w e n c j e . W p e w n y m sensie z a b i ć się t o wyznać, j a k
w m e l o d r a m a c i e . W y z n a ć , że ż y c i e n a s p r z e r a s t a a l b o że
nie rozumiemy życia. Nie idźmy jednak zbyt daleko w
t y c h a n a l o g i a c h i w r ó ć m y do t e r m i n ó w o b i e g o w y c h . A w i ę c
j e s t to wyznanie, że rzecz „nie warta j e s t trudu". Natural­
n i e , żyć n i g d y n i e j e s t ł a t w o . G e s t y , k t ó r e e g z y s t e n c j a n a ­
rzuca, kontynuuje się z wielu powodów, wśród których
pierwszym jest przyzwyczajenie. Śmierć z własnej woli
z a k ł a d a , ż e c z ł o w i e k , c h o ć b y i n s t y n k t o w n i e , uznał t o p r z y ­
zwyczajenie za śmieszne, stwierdził b r a k w s z e l k i e j głęb­
szej r a c j i , a b y żyć, b e z s e n s t e j c o d z i e n n e j k r z ą t a n i n y i b e z ­
celowość cierpienia.
J a k i e w i ę c j e s t t o n i e w y m i e r n e poczucie, k t ó r e w y d z i e r a
umysł z uśpienia niezbędnego, aby mógł żyć? Świat, który
można wytłumaczyć kiepskimi nawet racjami, jest świa­
t e m bliskim. Na odwrót, w świecie pozbawionym nagle
złudzeń i ś w i a t e ł c z ł o w i e k czuje się o b c y . To w y g n a n i e
jest nieodwołalne, skoro braknie wspomnienia utraconej
o j c z y z n y albo n a d z i e i n a z i e m i ę o b i e c a n ą . T a niezgodność
p o m i ę d z y c z ł o w i e k i e m a j e g o życiem, p o m i ę d z y a k t o r e m
a dekoracją, jest właśnie poczuciem absurdu. Ponieważ
w s z y s c y ludzie n o r m a l n i m y ś l e l i o w ł a s n y m s a m o b ó j s t w i e ,
można u z n a ć b e z dalszych wyjaśnień, że i s t n i e j e bezpo­
ś r e d n i związek m i ę d z y t y m p o c z u c i e m a p r a g n i e n i e m n i ­
cości.
Tematem tego eseju jest właśnie stosunek pomiędzy
absurdem i samobójstwem, ustalenie, w j a k i e j mierze sa­
m o b ó j s t w o j e s t r o z w i ą z a n i e m absurdu. M o ż n a założyć w za-
sadzie, że p o s t ę p o w a n i e c z ł o w i e k a , k t ó r y n i e oszukuje, po­
w i n n o b y ć o k r e ś l a n e przez to, co uważa za prawdziwe.
A zatem jego postępowanie powinno wynikać z wiary w
a b s u r d a l n o ś ć i s t n i e n i a . U z a s a d n i o n e j e s t w i ę c p y t a n i e , po­
s t a w i o n e j a s n o i b e z fałszywego patosu, czy w n i o s e k t e g o
rodzaju żąda szybkiego p o r z u c e n i a n i e z r o z u m i a ł e j e g z y s t e n ­
c j i . M ó w i ę tu o c z y w i ś c i e o ludziach, k t ó r z y c h c ą b y ć ze
sobą w zgodzie.
T e n problem, sformułowany wyraźnie, może wydać się
p r o s t y i n i e r o z s t r z y g a l n y z a r a z e m . A l e n i e s ł u s z n i e się p r z y ­
puszcza, że p r o s t e p y t a n i a pociągają za sobą r ó w n i e pros­
te odpowiedzi i że oczywistość implikuje oczywistość.
A p r i o r i , i p r z e s t a w i a j ą c c z ł o n y p r o b l e m u , w y d a j e się, że
n i e z a l e ż n i e od tego, czy c z ł o w i e k się zabija, czy n i e zabija,
są dwa t y l k o rozwiązania filozoficzne: t a k i n i e . B y ł o b y to
j e d n a k zbyt p i ę k n e . B o t r z e b a wziąć pod u w a g ę t y c h , k t ó ­
r z y s t a w i a j ą s o b i e p y t a n i e zawsze, c h o ć b e z k o n k l u z j i . N i e
i r o n i z u j ę t u t a j : chodzi o większość. W i d z ę również, że ci,
k t ó r y c h odpowiedź j e s t : n i e , działają, j a k b y m y ś l e l i : t a k .
W istocie, j e ż e l i p r z y j m ę k r y t e r i u m n i e t z s c h e a ń s k i e , m y ś l ą
o n i : tak, w t e n c z y w i n n y sposób. Na odwrót, zdarza s i ę
często, ż e ci, c o się zabijają, b y l i p e w n i sensu ż y c i a . S ą t o
sprzeczności s t a ł e . M o ż n a n a w e t powiedzieć, ż e n i g d y n i e
b y ł y r ó w n i e żywe, j a k w t y m w ł a ś n i e p u n k c i e , gdzie l o ­
g i k a zdaje s i ę p r z e c i e ż t a k pożądana. J e s t b a n a ł e m p o r ó w ­
n y w a ć t e o r i e filozoficzne z p o s t ę p o w a n i e m t y c h , k t ó r z y j e
w y z n a j ą . A l e t r z e b a powiedzieć, ż e pośród m y ś l i c i e l i , k t ó ­
r z y ż y c i u o d m a w i a j ą sensu, prócz K i r i ł o w a , k t ó r y n a l e ż y
d o l i t e r a t u r y , P e r e g r i n u s a 3 , k t ó r y n a l e ż y d o legendy, o r a z
J u l e s L e q u i e r a 4 , Który pozostaje w sferze domysłu, ż a d e n
n i e posunął s w e j logiki d o tego, b y w y r z e c się życia. Z e
śmiechem przytacza się przykład Schopenhauera, który
p o c h w a ł ę s a m o b ó j s t w a głosił przy d o b r z e z a s t a w i o n y m s t o ­
l e . N i e m a t u p o w o d u d o żartów. N i e p o w a ż n e t r a k t o w a n i e
t r a g i z m u to w k o ń c u n i c złego, a l e w o s t a t e c z n y m r a c h u n ­
ku osądza ono c z ł o w i e k a .
C z y w o b e c t y c h sprzeczności i n i e j a s n o ś c i n a l e ż y sądzić,
że nie ma żadnego związku między poglądem na życie,
a g e s t e m , k t ó r y się w y k o n u j e , a b y j e p o r z u c i ć ? W y s t r z e ­
g a j m y się tu przesady. W p r z y w i ą z a n i u c z ł o w i e k a , do ż y c i a
j e s t coś s i l n i e j s z e g o o d w s z y s t k i c h nieszczęść ś w i a t a . Sąd
c i a ł a w a r t j e s t sądu u m y s ł u , a c i a ł o cofa s i ę p r z e d n i c o ś c i ą .
P r z y w y k l i ś m y żyć, zanim przywykliśmy myśleć. W biegu,
k t ó r y n a s co dzień b a r d z i e j zbliża do ś m i e r c i , c i a ł o z a c h o ­
wuje tę nieodwracalną przewagę. Istota tej sprzeczności
kryje się wreszcie w tym, co nazwę unikiem, ponieważ
j e s t to i m n i e j , i w i ę c e j niż r o z r y w k a w s e n s i e p a s c a l o w -
skim. U n i k i e m z a b ó j c z y m , k t ó r y s t a n o w i t r z e c i t e m a t t e g o
eseju, j e s t n a d z i e j a . N a d z i e j a innego życia, n a k t ó r e t r z e b a
„zasłużyć", albo wybieg zastosowany przez tych, co nie
żyją dla s a m e g o życia, a l e dla w i e l k i e j j a k i e j ś idei, k t ó r a
ż y c i e przerasta, uwzniośla, nadaje mu sens i je zdradza.

T a k w i ę c w s z y s t k o sprzyja z a m ę t o w i . Nie n a próżno za­


b a w i a n o się d o t y c h c z a s g r ą s ł ó w i u d a w a n o , j a k o b y odma­
w i a n i e życiu s e n s o w n e g o z n a c z e n i a siłą r z e c z y p r o w a d z i ł o
do u z n a n i a , że żyć n i e w a r t o . W i s t o c i e n i e ma żadnego ko­
niecznego związku między tymi dwoma sądami. Trzeba
tylko nie przystać n a b ł ą k a n i e się w ś r ó d nieporozumień,
rozbieżności i n i e k o n s e k w e n c j i . Trzeba w s z y s t k o odrzucić
i iść p r o s t o do p r a w d z i w e g o p r o b l e m u . C z ł o w i e k z a b i j a się,
p o n i e w a ż życie n i e j e s t w a r t e , a b y j e przeżyć, t o b e z wąt­
pienia prawda — ale prawda jałowa, bo truizm. A l e czy
t a o b e l g a r z u c o n a i s t n i e n i u , t o z a d a w a n i e m u k ł a m u po­
chodzi stąd, że n i e ma ono sensu? C z y j e g o a b s u r d a l n o ś ć
żąda, b y m u się w y m k n ą ć poprzez n a d z i e j ę a l bo s a m o b ó j ­
s t w o — oto, co t r z e b a w y ś w i e t l i ć , prześledzić i z i l u s t r o w a ć
o d r z u c a j ą c c a ł ą r e s z t ę . J e ś l i absurd rządzi ś m i e r c i ą , t r z e b a
t e n p r o b l e m w y s u n ą ć przed i n n e o d c i n a j ą c g o o d w s z e l k i e j
medycznej myśli i igraszek bezstronnego umysłu. W t y m
p o s z u k i w a n i u i w t e j pasji n i e ma m i e j s c a dla s u b t e l n o ś c i ,
sprzeczności, psychologii, które umysł „obiektywny" po­
t r a f i w p r o w a d z i ć zawsze i do w s z y s t k i c h p r o b l e m ó w . T r z e ­
b a t y l k o m y ś l i n i e s p r a w i e d l i w e j , t o znaczy l o g i c z n e j . T o
n i e ł a t w e . J e s t zawsze dogodnie b y ć l o g i c z n y m . J e s t n i e m a l
niemożliwe być logicznym do końca. Ludzie, którzy umie­
r a j ą z r ą k w ł a s n y c h , idą aż do k o ń c a za s w o j ą s k ł o n n o ś c i ą .
R e f l e k s j a n a d s a m o b ó j s t w e m d a j e m i w i ę c o k a z j ę d o posta­
w i e n i a j e d y n e g o p r o b l e m u , k t ó r y m n i e z a j m u j e : czy i s t n i e ­
j e l o g i k a t r w a j ą c a a ż d o ś m i e r c i ? M o g ę się t e g o dowiedzieć
t y l k o wówczas, gdy w sposób w o l n y od b e z ł a d n e j n a m i ę t ­
ności i w ś w i e t l e oczywistości b ę d ę prowadził r o z u m o w a n i e ,
k t ó r e g o początki t u w s k a z u j ę . T o w ł a ś n i e n a z y w a m rozu­
mowaniem absurdalnym. W i e l u j e rozpoczęło. Nie wiem
j e s z c z e , c z y w n i m w y t r w a l i do k o ń c a .

Kiedy Karl Jaspers, ogłaszając niemożność ukonstytu­


owania jedności świata, powiada: „To ograniczenie pro­
wadzi m n i e d o s a m e g o siebie, t a m , gdzie n i e k r y j ę się j u ż
z a o b i e k t y w n y m p u n k t e m widzenia, k t ó r y t y l k o r e p r e z e n ­
t u j ę , t a m , gdzie ani j a s a m , a n i i n n a e g z y s t e n c j a n i e m o ż e
s t a ć s i ę dla m n i e p r z e d m i o t e m " 5 , p o w i e l u i n n y c h e w o k u j e
te m i e j s c a p u s t y n n e i w y s c h ł e , gdzie m y ś l osiąga swój k r e s .
P o w i e l u i n n y c h , n a pewno, a l e j a k ż e spiesznie s z u k a j ą c y c h
z n i c h w y j ś c i a ! Do t e g o o s t a t n i e g o z a k r ę t u , gdzie zachwie¬
wa s i ę myśl, liczni ludzie p r z e c i e ż doszli, n a w e t n a j s k r o m ­
n i e j s i z e s k r o m n y c h . P o r z u c a l i wówczas, c o m i e l i n a j d r o ż ­
szego, t o z n a c z y życie. I n n i , książęta ducha, abdykowali
r ó w n i e ż , l e c z z a b i j a j ą c m y ś l w ł a s n ą w n a j c z y s t s z y m prze­
j a w i e j e j buntu. Prawdziwym wysiłkiem jest jednak trwać
p r z y n i e j , j a k długo to możliwe, i z b a d a ć z b l i s k a dziwacz­
ną r o ś l i n n o ś ć t y c h o d d a l o n y c h o k o l i c . W y t r w a ł o ś ć i p r z e ­
n i k l i w o ś ć to n a j l e p s i o b s e r w a t o r z y t e j gry nieludzkiej, w
której asburd, n a d z i e j a i ś m i e r ć w y m i e n i a j ą swoje repli­
k i . I w ó w c z a s u m y s ł m o ż e z b a d a ć figury t e g o t a ń c a , e l e ­
mentarnego i skomplikowanego jednocześnie, zanim je sam
wykona.

7 — Camus
ABSURDALNE MURY

G ł ę b o k i e uczucia, p o d o b n i e j a k w i e l k i e dzieła, znaczą


zawsze w i ę c e j , niż w y r a ż a j ą ś w i a d o m i e . Stałość jakiegoś
p o r y w u czy w s t r ę t u duszy m o ż n a odnaleźć w n a w y k u po­
stępowania albo myślenia; objawia się w konsekwencjach,
k t ó r y c h s a m a dusza n i e zna. W i e l k i e u c z u c i a niosą ze sobą
swój świat, w s p a n i a ł y l u b nędzny. I c h p a s j a o ś w i e t l a o b ­
szar — j e d y n y , gdzie są u s i e b i e . I s t n i e j e ś w i a t zazdrości,
a m b i c j i , egoizmu c z y wielkoduszności. Świat, to znaczy
pewna metafizyka i pewna postawa umysłu. To, co jest
p r a w d z i w e w odniesieniu do uczuć j u ż o k r e ś l o n y c h , będzie
p r a w d z i w e b a r d z i e j j e s z c z e w o d n i e s i e n i u do wzruszeń w
swoich podstawach niezdeterminowanych, równie niejas­
n y c h i „ p e w n y c h " , o d l e g ł y c h i „ o b e c n y c h " , j a k te, k t ó r e
d a j e n a m p i ę k n o a l b o w y w o ł u j e absurd.
P o c z u c i e a b s u r d a l n o ś c i może porazić b y l e j a k i e g o c z ł o ­
wieka na zakręcie byle jakiej ulicy. J a k o t a k i e , w swej
rozpaczliwej nagości, w s w y m ś w i e t l e b e z b l a s k u , j e s t n i e -
p o c h w y t n e . A l e t a w ł a ś n i e t r u d n o ś ć zasługuje n a zastano­
w i e n i e . J e s t przypuszczalnie prawdą, ż e c z ł o w i e k n a zaw­
sze pozostaje dla nas n i e z n a n y i że j e s t w n i m coś n i e ­
uchwytnego, co nam się wymyka. Ale praktycznie
z n a m ludzi i rozpoznaję ich po zachowaniu, zespole i c h
czynów, k o n s e k w e n c j a c h , j a k i e i c h o b e c n o ś ć w y w o ł u j e w
życiu. P o d o b n i e w s z y s t k i e t e uczucia i r r a c j o n a l n e , które
nie poddają się analizie, m o g ę praktycznie określić,
praktycznie ocenić, sumę i c h k o n s e k w e n c j i u ł o ż y ć w
porządku rozumienia, p o c h w y c i ć i z a n o t o w a ć i c h wyglądy,
n a k r e ś l i ć i c h świat. J e s t rzeczą pozornie pewną, ż e zoba­
czywszy sto r a z y t e g o s a m e g o a k t o r a , n i e p o z n a m go przez
t o o s o b i ś c i e l e p i e j . J e ś l i j e d n a k zsumuję b o h a t e r ó w , k t ó ­
r y c h w c i e l a ł , i j e ś l i p o w i e m , że z n a m go t r o c h ę l e p i e j przy
setnej z o w y c h postaci, b ę d z i e w t y m część prawdy. Bo
t e n p o z o r n y p a r a d o k s j e s t z a r a z e m przypowieścią. M a swój
m o r a ł . Uczy, ż e c z ł o w i e k o k r e ś l a się r ó w n i e dobrze przez
swoje komedie, j a k przez s w o j e szczerości. T a k j e s t też
w n iżs z e j tonacji, z uczuciami niepochwytnymi w sercu,
k t ó r e p r z e c i e ż o d s ł a n i a j ą częściowo a k t y p r z e z t e u c z u c i a
o ż y w i a n e i p o s t a w y u m y s ł u przez n i e s u p o n o w a n e . W y c z u ć
m o ż n a , że definiuję w t e n sposób metodę. A l e w y c z u ć moż­
n a również, ż e t o m e t o d a a n a l i z y a n i e p o z n a n i a . M e t o d y
bowiem implikują metafizyki, zdradzają b e z w i e d n i e wnios­
ki, k t ó r e n i e k i e d y u w a ż a j ą z a j e s z c z e n i e z n a n e . T a k ostat­
nie s t r o n i c e książki zawierają się już w pierwszych. To
n i e u n i k n i o n a trudność. Z d e f i n i o w a n a t u m e t o d a j e s t w y r a ­
z e m poczucia, ż e w s z e l k i e p r a w d z i w e p o z n a n i e j e s t niemoż­
liwe. T y l k o w y g l ą d y m o g ą b y ć o p i s a n e i k l i m a t odczuty.
To niepochwytne poczucie absurdalności może stanie się
dosięgłe w odrębnych, ale braterskich światach inteligencji,
sztuki ż y c i a czy p o p r o s t u sztuki. K l i m a t a b s u r d a l n o ś c i j e s t
u p o c z ą t k u . K o n i e c to ś w i a t a b s u r d a l n y i ta p o s t a w a u m y ­
słu, k t ó r a o ś w i e t l a ś w i a t n a s w ó j sposób, a b y w p e ł n y m
b l a s k u u k a z a ł a się t w a r z ś w i a t a przez nią o d k r y t a , uprzy­
w i l e j o w a n a i bezlitosna.

Wszystkie wielkie czyny i wszystkie wielkie myśli mają


ś m i e c h u w a r t początek. W i e l k i e dzieła rodzą s i ę często n a
zakręcie ulicy al bo w z g i e ł k u restauracji. Podobnie jest
z absurdem. Świat absurdalny bardziej niż jakikolwiek
inny czerpie swoje szlachectwo z nędznego urodzenia.
W pewnych sytuacjach odpowiedzieć: „nic" na pytanie
d o t y c z ą c e tego, o c z y m się myśli, może b y ć u n i k i e m . Ci,
co są k o c h a n i , wiedzą o t y m dobrze. A l e j e ś l i t a k a odpo­
wiedź j e s t szczera, j e ś l i j e s t figurą tego o s o b l i w e g o s t a n u
duszy, k i e d y p u s t k a s t a j e się w y m o w n a , ł a ń c u c h codzien-
n y c h g e s t ó w p ę k a , a s e r c e n a p r ó ż n o s z u k a ogniwa, k t ó r e
by go spoiło — j e s t o n a n i b y pierwszy z n a k absurdu.
C z a s e m rozsypuje się d e k o r a c j a . P o r a n n e w s t a n i e , t r a m ­
waj, cztery godziny w biurze albo w fabryce, posiłek,
t r a m w a j , c z t e r y godziny p r a c y , sen, i p o n i e d z i a ł e k w t o r e k
środa czwartek piątek i sobota w t y m s a m y m rytmie: n a j ­
częściej t ą drogą idzie się ł a t w o . T y l k o ż e p e w n e g o d n i a
p o j a w i a s i ę „ d l a c z e g o " i w s z y s t k o rozpoczyna się w znu­
żeniu zabarwionym zdumieniem. „Rozpoczyna się", to waż­
n e . Z n u ż e n i e j e s t u k o ń c a c z y n ó w m a c h i n a l n e g o życia, a l e
inauguruje zarazem ruch świadomości. Budzi ją i prowo­
k u j e ciąg dalszy. J e s t n i m n i e ś w i a d o m y p o w r ó t d o ł a ń c u ­
c h a a l b o przebudzenie d e f i n i t y w n e . U j e g o k o ń c a p o j a w i a
się z c z a s e m k o n s e k w e n c j a : samobójstwo lub nawrót do
poprzedniego s t a n u . Z n u ż e n i e s a m o w s o b i e ma coś o b r z y ­
dliwego. T u j e d n a k t r z e b a m i j e u z n a ć z a d o b r e . W s z y s t k o
b o w i e m ma p o c z ą t e k w ś w i a d o m o ś c i i t y l k o poprzez n i ą
z y s k u j e w a r t o ś ć . N i e s ą t o u w a g i o r y g i n a l n e . A l e s ą oczy­
w i s t e : t o w y s t a r c z y n a razie p r z y p o b i e ż n y m rozpoznaniu
początków absurdu. U narodzin wszystkiego jest zwykła
„troska".
P o d o b n i e w codzienności s z a r e g o ż y c i a unosi n a s czas.
A l e przychodzi zawsze chwila, k i e d y m y m a m y g o u n i e ś ć .
Ż y j e m y przyszłością: „ j u t r o " , „ p ó ź n i e j " , „ k i e d y się urzą­
dzisz", „z w i e k i e m z r o z u m i e s z " . G o d n e podziwu n i e k o n ­
s e k w e n c j e , s k o r o w k o ń c u idzie p r z e c i e ż o ś m i e r ć . N a d ­
chodzi j e d n a k t a k i dzień, k i e d y c z ł o w i e k k o n s t a t u j e a l b o
mówi, że ma trzydzieści lat. Potwierdza w ten sposób
s w o j ą młodość. A l e j e d n o c z e ś n i e s y t u u j e się w s t o s u n k u
do czasu. Z a j m u j e w n i m m i e j s c e . O r z e k a , że j e s t w p e w ­
nym punkcie krzywej, którą ma do przebycia. Należy do
czasu i po przerażeniu, k t ó r e go o g a r n i a , rozpoznaje w
n i m s w e g o najgorszego w r o g a . Jutro, pragnął jutra, kie­
dy cała j e g o istota powinna b y ł a go nie chcieć. T e n bunt
ciała to absurd.6
S t o p i e ń niżej i z a c z y n a się dziwność: spostrzec, że ś w i a t
j e s t „ n i e p r z e n i k a l n y " , dojrzeć, j a k o b c y j e s t k a m i e ń , j a k
n i e d a j e s i ę n a m u j ą ć , z j a k ą siłą n a t u r a , k r a j o b r a z m o ż e
n a s n e g o w a ć . W g ł ę b i w s z e l k i e g o p i ę k n a k r y j e się coś n i e ­
ludzkiego, i te wzgórza, łagodność n i e b a , rysunek drzew
w t e j s a m e j c h w i l i t r a c ą iluzoryczny sens, k t ó r y i m przy­
d a j e m y , i odtąd s t a j ą się b a r d z i e j o d l e g ł e niż r a j u t r a c o n y .
P i e r w o t n a wrogość ś w i a t a idzie k u n a m poprzez t y s i ą c l e ­
c i a . P r z e z s e k u n d ę n i e r o z u m i e m y g o j u ż , s k o r o przez w i e ­
ki r o z u m i e l i ś m y z n i e g o t y l k o k s z t a ł t y i l i n i e , k t ó r e w p i e r w
w n i m zawarliśmy, a brak nam teraz sił, by korzystać
z t e j sztuczki. Ś w i a t n a m się w y m y k a , p o n i e w a ż n a powrót
j e s t sobą s a m y m . D e k o r a c j e m a s k o w a n e przez przyzwycza­
j e n i e s t a j ą się t y m , c z y m są: Oddalają s i ę o d n a s . P o d o b n i e
j a k w p e w n e dni, k i e d y pod z n a j o m y m i r y s a m i k o b i e c e j
twarzy odkrywamy j a k obcą tę, którą kochaliśmy przed
m i e s i ą c a m i czy l a t a m i , m o ż e b ę d z i e m y p r a g n ą ć n a w e t tego,
c o n a g l e czyni n a s t a k s a m o t n y m i . A l e czas j e s z c z e n i e
nadszedł. J e d n o t y l k o : ta n i e p r z e n i k a l n o ś ć i obcość ś w i a t a
to absurd.
Z ludzi t a k ż e p r o m i e n i u j e nieludzkie. W m o m e n t a c h j a s ­
n o ś c i w i d z e n i a m e c h a n i c z n o ś ć ich gestów, i c h p o z b a w i o n a
sensu pantomina głupim czyni wszystko, co ich otacza.
C z ł o w i e k r o z m a w i a p r z e z t e l e f o n z a s z k l a n ą przegrodą: n i e
s ł y c h a ć go, a l e w i d a ć j e g o m i m i k ę b e z z n a c z e n i a ; i zada­
j e m y sobie p y t a n i e , d l a c z e g o o n żyje. T e n n i e p o k ó j w o b e c
nieludzkości samego człowieka, to n i e w y m i e r n e zachwia­
n i e w o b e c o b r a z u tego, c z y m j e s t e ś m y , t e „ m d ł o ś c i " , j a k
t o o k r e ś l a w s p ó ł c z e s n y a u t o r , 7 t o a b s u r d . P o d o b n i e obcy,
k t ó r y w pewnych chwilach wychodzi na nasze spotkanie
z l u s t r a , b r a t bliski, a j e d n a k n i e p o k o j ą c y , k t ó r e g o odkry­
w a m y w e w ł a s n y c h fotografiach, t o t a k ż e a b s u r d .
P r z e c h o d z ę w r e s z c i e do ś m i e r c i i do n a s z e g o poczucia
śmierci. Na ten temat wszystko zostało powiedziane,
a przyzwoitość n a k a z u j e w y s t r z e g a ć s i ę p a t o s u . Nie m o ż n a
j e d n a k n a d z i w i ć się t e m u , ż e wszyscy żyją, j a k b y n i k t „nie
w i e d z i a ł " . T o dlatego, ż e n i e i s t n i e j e doświadczenie ś m i e r ­
c i . W z n a c z e n i u w ł a ś c i w y m doświadczone j e s t to t y l k o , co
zostało p r z e ż y t e i u ś w i a d o m i o n e . Tu co n a j w y ż e j można
m ó w i ć o doświadczeniu c z y j e j ś ś m i e r c i . J e s t t o n a m i a s t k a ,
pogląd, i n i g d y nie j e s t e ś m y zupełnie p r z e k o n a n i . I ta m e ­
lancholijna konwencja nie może być przekonywająca.
P r z e r a ż e n i e p ł y n i e z r a c h u n k u dotyczącego ś m i e r c i . J e ś l i
czas n a s przeraża, to dlatego, że przeprowadza t e n dowód;
rozwiązanie przychodzi później. Operacja matematyczna
o b a l a tu, p r z y n a j m n i e j n a p e w i e n czas, w s z y s t k i e p i ę k n e
m o w y o duszy. Dusza z n i k ł a z tego bezwładnego ciała,
k t ó r e g o n i e n a z n a c z y j u ż żaden policzek. T a e l e m e n t a r n a
i d e f i n i t y w n a s t r o n a w y d a r z e n i a j e s t treścią poczucia a b ­
surdu. W ś m i e r t e l n y m ś w i e t l e tego losu u k a z u j e się da­
r e m n o ś ć . Ż a d n a m o r a l n o ś ć i żaden w y s i ł e k n i e s t a n ą s i ę
a priori prawomocne wobec krwawej matematyki, która
r o z s t r z y g a o naszej k o n d y c j i .
Przypomnijmy raz jeszcze: wszystko to zostało wielo­
k r o t n i e powiedziane. Ograniczam się tu do pośpiesznej
k l a s y f i k a c j i i w s k a z a n i a t e m a t ó w oczywistych. B i e g n ą o n e
przez wszystkie l i t e r a t u r y i wszystkie filozofie. Żywi się
n i m i codzienna r o z m o w a . I rzecz n i e w t y m , by o d k r y ć je
na nowo. T r z e b a j e d n a k u p e w n i ć się o t y c h oczywistoś­
ciach, aby móc p o t e m rozważyć kwestię fundamentalną.
Zajmują mnie, p o w t a r z a m , nie tyle odkrycia absurdalne,
i l e i c h k o n s e k w e n c j e . J e ś l i j e s t się p e w n y m t y c h faktów,
j a k i e w y c i ą g n ą ć z n i c h wnioski, j a k daleko iść, aby nie
u n i k a ć niczego? Czy trzeba umrzeć z własnej woli, czy
w b r e w w s z y s t k i e m u żywić n a d z i e j ę ? L e c z w p i e r w niezbęd­
ny j e s t t e n s a m pośpieszny przegląd w płaszczyźnie i n t e ­
ligencji.

Pierwszą czynnością umysłu jest odróżnienie tego, co


j e s t prawdą, od tego, co j e s t fałszem. Od c h w i l i j e d n a k ,
g d y m y ś l z a s t a n a w i a się n a d sobą, o d k r y w a przede wszy­
stkim sprzeczność. Szukać tu a r g u m e n t ó w b y ł o b y wysił­
k i e m zbędnym. Od wieków nikt nie wykazał tego jaś-
niej i świetniej niż Arystoteles: „Konsekwencją zatem
w s z y s t k i c h t a k i c h opinii jest to, o czym już tyle było
m o w y , ż e o b a l a j ą s a m e s i e b i e . K t o b o w i e m przyjmuje, ż e
wszystko jest prawdą, tym samym uważa za prawdę
i t w i e r d z e n i e p r z e c i w n e , t a k że i to j e g o zdanie nie j e s t
prawdziwe, j a k o że p r z e c i w n i k za t a k o w e go n i e u z n a j e ;
a k t o w s z y s t k o p o c z y t u j e za fałsz, t e n odnosi to i do s i e ­
b i e samego. J e ś l i b y zaś zastrzegli s o b i e : jeden, że tylko
twierdzenie jego zdaniu przeciwne nie jest prawdziwe,
a drugi, że j e g o t y l k o zdanie n i e j e s t fałszywe, to t y m n i e ­
m n i e j n a r z u c a ł a b y s i ę p o t r z e b a n i e s k o ń c z o n e j ilości t a k i c h
wypowiedzi wyjątkowo prawdziwych względnie fałszy­
w y c h . K t o b o w i e m mówi, i ż zdanie p r a w d z i w e j e s t praw­
dziwe, m ó w i t y m s a m y m p r a w d ę i t a k będzie szło w n i e ­
8
skończoność."
T o b ł ę d n e k o ł o z a p o c z ą t k o w u j e ciąg z a w r o t n y c h wirów,
w których zatraca się rozważający siebie umysł. Nawet
prostota tych paradoksów sprawia, że nie dają się one
rozstrzygnąć. J a k i e k o l w i e k są g r y s ł ó w i a k r o b a c j e logiki,
r o z u m i e ć to przede w s z y s t k i m łączyć w c a ł o ś ć . G ł ę b o k i e
pragnienie umysłu, nawet w jego najbardziej rozwiniętych
ewolucjach, jednoczy się z nieświadomym uczuciem czło­
w i e k a w obliczu ś w i a t a : j e s t n i m ż ą d a n i e poufałości, g ł ó d
j a s n o ś c i . D l a c z ł o w i e k a zrozumieć ś w i a t t o sprowadzić g o
d o tego, c o ludzkie, w y c i s n ą ć n a n i m s w o j ą pieczęć. Ś w i a t
k o t a nie j e s t ś w i a t e m m r ó w k o j a d a . T r u i z m : „ K a ż d a m y ś l
jest antropomorficzna", ma tylko taki sens. Podobnie
u m y s ł , k t ó r y u s i ł u j e z r o z u m i e ć rzeczywistość, n i e zadowoli
się, dopóki n i e sprowadzi j e j d o p o j ę ć myśli. G d y b y c z ł o ­
w i e k uznał, że w s z e c h ś w i a t również może k o c h a ć i c i e r ­
p i e ć , b y ł b y pogodzony. G d y b y m y ś l w z m i e n n y c h l u s t r a c h
zjawisk odkryła r e l a c j e wieczne, które mogłyby je streś­
c i ć i s t r e ś c i ć się s a m e w j e d y n e j zasadzie, m o ż n a by m ó w i ć
o szczęściu u m y s ł u , przy k t ó r y m m i t o b ł o g o s ł a w i o n y c h
b y ł b y tylko śmiesznie nieudolnym fałszerstwem. Ta no-
s t a l g i a j e d n o ś c i , t e n głód a b s o l u t u u k a z u j e t e n d e n c j ą za­
sadniczą d l a d r a m a t u ludzkiego. A l e z tego, że n o s t a l g i a
j e s t faktem, nie wynika, że musi być natychmiast ukojona.
Jeśli b o w i e m p r z e b y w a j ą c przepaść, która oddziela p r a g ­
n i e n i e od osiągnięcia, u t r z y m u j e m y w r a z z P a r m e n i d e s e m ,
że istnieje J e d n i a (obojętnie j a k a ) , popadamy w śmieszną
sprzeczność u m y s ł u , k t ó r y g ł o s i j e d n o ś ć t o t a l n ą i s a m y m
s w o i m t w i e r d z e n i e m dowodzi w ł a s n e j o d m i e n n o ś c i i róż­
norodności, k t ó r ą c h c i a ł usun ąć . T o b ł ę d n e koło w y s t a r ­
czy, b y zgasić nasze n a d z i e j e .
Z n o w u s ą t o oczywistości. P o w t ó r z ę r a z jeszcze, ż e n i e
są o n e c i e k a w e s a m e w sobie, a l e w s w o i c h k o n s e k w e n ­
c j a c h . Z n a m j e s z c z e i n n ą oczywistość: powiada mi, ż e c z ł o ­
w i e k j e s t ś m i e r t e l n y . M o ż n a j e d n a k policzyć u m y s ł y , k t ó ­
re w y w i o d ł y stąd o s t a t e c z n e k o n k l u z j e . W t y m e s e j u s t a ­
łym punktem odniesienia jest rozdźwięk pomiędzy tym,
co w n a s z y m w y o b r a ż e n i u j e s t wiedzą, i tym, co wiemy
rzeczywiście, pomiędzy zgodą praktyczną i symulowaną
i g n o r a n c j ą ; w r e z u l t a c i e ż y j e m y z ideami, które, gdybyś­
m y i c h doznawali n a p r a w d ę , m u s i a ł y b y w s t r z ą s n ą ć c a ł y m
naszym życiem. Wobec tej nierozstrzygalnej sprzeczności
u m y s ł u m o ż e m y p o c h w y c i ć w p e ł n i niezgodność p o m i ę d z y
nami a naszymi tworami. Dopóki umysł milczy w nieru­
c h o m y m ś w i e c i e nadziei, w s z y s t k o o d b i j a się i p o r z ą d k u j e
w j e d n o ś c i j e g o n o s t a l g i i . A l e przy p i e r w s z y m p o r u s z e n i u
ów ś w i a t p ę k a i z a w a l a s i ę : n i e z l i c z o n a ilość m i g o t l i w y c h
o d ł a m k ó w o f i a r o w u j e się poznaniu. T r z e b a zwątpić o zbu­
d o w a n i u z n i c h na n o w o z n a n e j i uładzon ej p o w i e r z c h n i ,
k t ó r a d a ł a b y n a m spokój s e r c a . P o w i e k a c h poszukiwań,
po r e z y g n a c j i t y l u m y ś l i c i e l i wiemy, że j e s t to p r a w d ą w
o d n i e s i e n i u do w s z e l k i e g o n a s z e g o poznania. Od zwątpie­
n i a w p r a w d z i w e p o z n a n i e w o l n i są t y l k o zawodowi r a c j o ­
n a l i ś c i . J e d y n a znacząca h i s t o r i a m y ś l i ludzkiej, k t ó r ą n a ­
l e ż a ł o b y napisać, byłaby historią jej kolejnych skruch
i niemocy.
Bo t e ż o k i m i o czym mogę powiedzieć: „ Z n a m t o ! "
M o g ę doświadczać t e g o s e r c a , k t ó r e j e s t w e m n i e , i orze­
k a m , ż e ono i s t n i e j e . M o g ę d o t k n ą ć t e g o ś w i a t a i o r z e k a m
t a k ż e , ż e o n i s t n i e j e . T u z a t r z y m u j e s i ę c a ł a m o j a wiedza,
reszta jest konstrukcją. Jeśli bowiem próbuję pochwycić
t o m o j e j a , k t ó r e g o j e s t e m pewien, j e ś l i p r ó b u j ę j e o k r e ś ­
l i ć i z r e a s u m o w a ć , widzę, że to t y l k o woda, k t ó r a p r z e ­
c i e k a m i p o m i ę d z y p a l c a m i . M o g ę n a r y s o w a ć j e d n ą p o dru­
g i e j w s z y s t k i e t w a r z e , k t ó r e ono p o t r a f i p r z y b r a ć , t e wszy­
s t k i e również, k t ó r y c h m u użyczano, mogę ukazać jakąś
e d u k a c j ę , j a k i ś rodowód, ż a r a l b o m i l c z e n i e , w i e l k o ś ć a l b o
nikczemność. L e c z n i e sumuje się twarzy. Nawet to m o j e
s e r c e n a zawsze p o z o s t a n i e dla m n i e n i e w y t ł u m a c z o n e . P o ­
między moim przekonaniem o własnej egzystencji i treś­
cią, którą p r ó b u j ę p r z y d a ć t e m u p r z e k o n a n i u , przepaść n i e
b ę d z i e n i g d y z a p e ł n i o n a . N a zawsze p o z o s t a n ę o b c y s a m e ­
mu sobie. W p s y c h o l o g i i j a k w l o g i c e są prawdy, a l e n i e
ma jednej prawdy. „Poznaj samego siebie" Sokratesa ma
t y l e ż w a r t o ś c i c o „bądź c n o t l i w y " n a s z y c h spowiedników.
Są to objawienia nostalgii i niewiedzy jednocześnie: j a ł o ­
we igraszki na w i e l k i e t e m a t y . I u p r a w n i o n e są d o k ł a d n i e
w t e j s a m e j m i e r z e , w j a k i e j są p r z y b l i ż o n e .
O t o d r z e w a i z n a m i c h c h r o p o w a t o ś ć , oto w o d a i c z u j ę
jej smak. Zapach traw, gwiazdy, noc, pewne wieczory,
k i e d y s e r c e s i ę odpręża — j a k ż e n e g o w a ć t e n świat, k t ó ­
r e g o p o t ę g i i s i ł y d o z n a j ę ? A j e d n a k c a ł a wiedza ziemi n i e
m o ż e m i dać nic, c o u p e w n i ł o b y m n i e , ż e t e n świat n a l e ż y
do m n i e . O p i s u j e c i e mi go i u c z y c i e , j a k go k l a s y f i k o w a ć .
W y l i c z a c i e j e g o p r a w a i w m o i m p r a g n i e n i u wiedzy zga­
d z a m się, ż e s ą p r a w d z i w e . R o z k ł a d a c i e j e g o m e c h a n i z m
i moja nadzieja rośnie. U końca wreszcie wyjaśniacie mi,
że t e n ś w i a t c u d o w n y i b a r w n y s p r o w a d z a s i ę do a t o m u ,
a a t o m do e l e k t r o n u . P i ę k n i e , i c z e k a m na ciąg dalszy. A l e
m ó w i c i e mi o n i e w i d o c z n y m s y s t e m i e p l a n e t a r n y m , gdzie
e l e k t r o n y krążą w o k ó ł j ą d r a . W y j a ś n i a c i e m i ś w i a t o b r a ­
z e m . S t w i e r d z a m w i ę c , ż e o d w o ł a l i ś c i e się d o poezji: n i e
p o z n a m nigdy. C z y m a m czas, b y s i ę o b u r z a ć ? J u ż z m i e ­
n i l i ś c i e t e o r i ę . T a k w i ę c t a wiedza, k t ó r a p o w i n n a wszyst­
k i e g o m n i e n a u c z y ć , k o ń c z y s i ę n a hipotezie, m r o c z n a p r z e ­
nikliwość na metaforze, niepewność znajduje ujście w
d z i e l e sztuki. N a cóż m i t y l e w y s i ł k ó w ? Ł a g o d n e l i n i e t y c h
wzgórz i ręka wieczoru na niespokojnym sercu nauczą
m n i e z n a c z n i e w i ę c e j . P o w r ó c i ł e m d o mego początku. R o ­
zumiem, że j e ś l i dzięki w i e d z y m o g ę p o j ą ć z j a w i s k a i wy­
liczyć j e , n i e m o g ę p o c h w y c i ć ś w i a t a . G d y b y m wiódł p a l ­
c e m p o c a ł e j j e g o wypukłości, n i e d o w i e d z i a ł b y m się w i ę ­
cej. A wy każecie mi wybierać pomiędzy opisem, który
j e s t pewny, a l e n i e u c z y m n i e niczego, i hipotezami, k t ó r e
jakoby mnie uczą, ale zgoła nie s ą -pewne. O b c y sobie
i światu, za j e d y n ą b r o ń m a j ą c myśl, k t ó r a s a m a siebie n e ­
guje, ledwo w y g ł o s i sąd t w i e r d z ą c y — j a k a ż j e s t w k o ń c u
t a k o n d y c j a , gdzie spokój uzyskać mogę tylko odrzucając
wiedzę i życie, gdzie p r a g n i e n i e p o d b o j u o b i j a się o m u r y
odpierające każdy szturm? Chcieć to wzniecać paradoksy.
W s z y s t k o j e s t gotowe, a b y narodził się t e n z a t r u t y spokój,
k t ó r y dają b e z t r o s k a , s e n s e r c a a l b o ś m i e r t e l n e w y r z e c z e ­
nia.
Także inteligencja mówi mi więc na swój sposób, ż e
świat jest absurdalny. Jej przeciwieństwo, którym jest
ś l e p y rozum, n a próżno twierdzi, ż e wszystko j e s t j a s n e ;
c z e k a ł e m n a dowody i p r a g n ą ł e m , a b y r a c j a b y ł a p o j e g o
s t r o n i e . A l e m i m o z a r o z u m i a l s t w a t y l u w i e k ó w i, co wię-_
cej, mimo tylu ludzi wymownych i przekonywających,
w i e m , że to fałsz. W t y m z a k r e s i e p r z y n a j m n i e j n i e ma
szczęścia b e z wiedzy, ów rozum uniwersalny, praktyczny
a l b o m o r a l n y , ów d e t e r m i n i z m i k a t e g o r i e , k t ó r e t ł u m a c z ą
wszystko, mogą nieźle rozśmieszyć uczciwego człowieka.
Z u m y s ł e m n i e m a j ą n i c wspólnego. N e g u j ą j e g o g ł ę b o k ą
prawdę, t ę m i a n o w i c i e , ż e j e s t s p ę t a n y . L e c z w t y m ś w i e ­
cie nieczytelnym i ograniczonym los człowieka nabiera
wreszcie sensu. Pojawia się irracjonalność i towarzyszy
mu do o s t a t n i e j chwili. P o c z u c i e absurdu, w swej przy­
w r ó c o n e j i z a m i e r z o n e j t e r a z p r z e n i k l i w o ś c i widzenia, roz­
ś w i e t l a się i p r e c y z u j e . M ó w i ł e m , że ś w i a t j e s t a b s u r d a l n y ,
i pośpieszyłem się zanadto. Ś w i a t s a m w sobie n i e j e s t r o ­
zumny, to wszystko, co m o ż n a powiedzieć. A l e a b s u r d a l ­
na j e s t k o n f r o n t a c j a tego, co irracjonalne, i oszalałego
pragnienia jasności, którego wołanie rozlega się w naj­
g ł ę b s z e j istocie człowieka. A b s u r d zależy t y l e od c z ł o w i e -
ka, i l e o d ś w i a t a . N a r a z i e j e s t ich j e d y n ą więzią. S k u w a
i c h tak, j a k t y l k o n i e n a w i ś ć potrafi. Oto wszystko, c o j a s ­
no mogę wyróżnić w tym świecie pozbawionym miary,
gdzie r o z g r y w a się m o j a przygoda. Z a t r z y m a j m y się t u t a j .
J e ś l i absurdalność, k t ó r a r e g u l u j e m o j e związki z życiem,
u w a ż a m z a prawdziwą, j e ś l i p r z e n i k a m n i e t o poczucie, k t ó ­
r e g o doznaję w o b e c w i d o w i s k świata, i j a s n o ś ć widzenia,
która każe mi szukać wiedzy, p o w i n i e n e m w s z y s t k o po­
ś w i ę c i ć t y m p e w n o ś c i o m i p a t r z e ć im p r o s t o w twarz, a b y
i c h n i e u t r a c i ć . Z w ł a s z c z a zaś muszę w e d l e n i c h o k r e ś l i ć
m o j e p o s t ę p o w a n i e i przyjąć w s z y s t k i e i c h k o n s e k w e n c j e .
M ó w i ę tu o r z e t e l n o ś c i . W p i e r w j e d n a k c h c ę wiedzieć, czy
m y ś l m o ż e żyć n a t y c h p u s t y n i a c h .
W i e m już, że p r z y n a j m n i e j m y ś l d o t a r ł a do n i c h . I zna­
l a z ł a t a m swój c h l e b . Z r o z u m i a ł a , ż e dotąd ż y w i ł a się wid­
mami. Dała pretekst do kilku najpilniejszych wątków
refleksji ludzkiej.
Od chwili gdy absurdalność zostaje uznana, jest ona
pasją najbardziej rozdzierającą ze wszystkich. Wiedzieć,
c z y można żyć ze s w o i m i pasjami, wiedzieć, c z y można
p r z y j ą ć i c h g ł ę b o k i e p r a w o , k t ó r y m j e s t spalić s e r c e n i m i
żyjące, oto c a ł y p r o b l e m . N i e t e n wszakże, k t ó r y postawi­
my t e r a z . Z n a j d u j e się on w c e n t r u m naszego doświadcze­
n i a i będzie czas do n i e g o p o w r ó c i ć . R o z p o z n a j m y r a c z e j
t e m a t y i p o r y w y zrodzone z pustyni. W y s t a r c z y je w y l i ­
c z y ć . O n e t a k ż e są dziś z n a n e w s z y s t k i m . Z a w s z e b y l i lu­
dzie, k t ó r z y b r o n i l i p r a w tego, c o i r r a c j o n a l n e . T r a d y c j a
tego, c o n a z w a ć m o ż n a m y ś l ą upokorzoną, nigdy n i e p r z e ­
stała być żywa. Krytykę racjonalizmu przeprowadzano
t y l e razy, że n i e p o d o b n a zająć się nią r a z j e s z c z e . A j e d n a k
w n a s z e j e p o c e odżywają te s y s t e m y p a r a d o k s a l n e , które
w y s i l a j ą się, by przydać wagi rozumowi, jak gdyby ro­
z u m n a p r a w d ę zawsze szedł naprzód. J e s t to jednak nie
tyle dowodem skuteczności rozumu, ile żywości ofiaro­
w a n e j przezeń nadziei. W p ł a s z c z y ź n i e h i s t o r i i ta s t a ł o ś ć
dwóch postaw ilustruje przede w s z y s t k i m pasję człowie­
ka r o z d a r t e g o : z j e d n e j s t r o n y w o ł a n i e o j e d n o ś ć , z dru­
g i e j — w i z j a o g r a n i c z a j ą c y c h go m u r ó w .
L e c z n i g d y j e s z c z e i w żadnej e p o c e n i e a t a k o w a n o r o ­
zumu z w i ę k s z ą g w a ł t o w n o ś c i ą niż w n a s z e j . Od w i e l k i e ­
go krzyku Zaratustry: „Trafem j e s t to najstarsze szlachec­
two świata. Przywróciłem je wszystkim rzeczom, kiedy
powiedziałem, że nad nimi żadna wola wieczna nie ma
w o l i " , o d ś m i e r t e l n e j c h o r o b y K i e r k e g a a r d a , „to zło, k t ó r e
k o ń c z y się ś m i e r c i ą , a po n i e j n i c n i e m a " , znaczące i peł­
ne udręki tematy myśli absurdalnej następowały po so­
bie. A l b o p r z y n a j m n i e j , i j e s t to o d c i eń k a p i t a l n y , t e m a t y
m y ś l i i r r a c j o n a l n e j i r e l i g i j n e j . Od J a s p e r s a po H e i d e g g e ­
ra, od K i e r k e g a a r d a po S z e s t o w a , od f e n o m e n o l o g ó w po
S c h e l e r a , w płaszczyźnie l o g i c z n e j i m o r a l n e j , c a ł a rodzi­
n a u m y s ł ó w , s p o k r e w n i o n y c h nostalgią, o d m i e n n y c h przez
s w o j e m e t o d y c z y cele, z zaciekłością poczęła zagradzać
k r ó l e w s k ą drogę rozumu i s z u k a ć p r o s t y c h ścieżek pr awdy .
Z a k ł a d a m tu, że są to m y ś l i z n a n e i doświadczone. J a k i e ­
k o l w i e k s ą l u b b y ł y i c h a m b i c j e , w s z y s c y c i ludzie wyszli
od t e g o niewyrażalnego świata, gdzie rządzą sprzeczność,
antynomia, trwoga lub niemoc. I właśnie t e m a t y już wyli­
czone s ą i m w s p ó l n e . D l a n i c h również, t r z e b a t o powie­
dzieć, ważne są przede wszystkim konsekwencje odkryć.
W a ż n e t a k bardzo, ż e t r z e b a b ę d z i e z b a d a ć j e oddzielnie.
A l e na r a z i e chodzi t y l k o o i c h o d k r y c i a i doświadczenia
i n i c j a l n e . O s t w i e r d z e n i e i c h zgodności. J e ś l i b y ł o b y prze­
sadą c h c i e ć tu r o z p r a w i a ć o ich filozofiach, j e s t rzeczą
możliwą, a w każdym razie wystarczającą, ukazać klimat
im wspólny.
H e i d e g g e r rozważa z i m n o k o n d y c j ę ludzką i ogłasza, że
j e s t n i ą u p o k o r z o n e i s t n i e n i e . J e d y n ą r e a l n o ś c i ą j e s t „tros­
k a " n a k a ż d y m szczeblu b y t u . D l a c z ł o w i e k a zagubionego
w ś w i e c i e i j e g o r o z r y w k a c h ta t r o s k a j e s t k r ó t k i m i prze­
l o t n y m s t r a c h e m . A l e n i e c h t e n s t r a c h n a b i e r z e świado­
mości siebie, a s t a j e s i ę trwogą, stałym klimatem czło­
w i e k a j a s n o widzącego, „ w k t ó r y m o d n a j d u j e s i ę egzysten­
c j a " . T e n p r o f e s o r filozofii pisze b e z drżenia i w j ę z y k u
najbardziej abstrakcyjnym, że „skończony i ograniczony
c h a r a k t e r e g z y s t e n c j i ludzkiej jest bardziej pierwotny od
samego c z ł o w i e k a " . Z a j m u j e s i ę K a n t e m , lecz p o to, b y
rozpoznać o g r a n i c z e n i a j e g o „czystego R o z u m u " . K o n k l u z j ą
j e g o a n a l i z j e s t , ż e „ ś w i a t n i e może n i c j u ż d a ć człowie­
kowi pogrążonemu w trwodze". J e g o zdaniem owa troska
t a k b a r d z o p r z e r a s t a swą prawdziwością k a t e g o r i e rozumo­
w a n i a , że t y l k o o n i e j myśli i mówi. W y l i c z a j e j w y g l ą d y :
nuda, k i e d y c z ł o w i e k p r z e c i ę t n y u s i ł u j e ją zniszczyć i za­
głuszyć w sobie; przerażenie, gdy umysł kontempluje
ś m i e r ć . H e i d e g g e r t a k ż e n i e oddziela ś w i a d o m o ś c i o d a b ­
surdu. Ś w i a d o m o ś ć ś m i e r c i t o w o ł a n i e t r o s k i ; „egzysten­
c j a k i e r u j e w ó w c z a s d o s i e b i e w ł a s n e w o ł a n i e z a pośred­
nictwem świadomości." J e s t ona samym głosem trwogi
i z a k l i n a e g z y s t e n c j ę „ a b y p o w r ó c i ł a do s i e b i e od swej za­
traty w anonimowym Się". Według Heideggera również
n i e w o l n o u s y p i a ć i t r z e b a czuwać, aż s i ę s p e ł n i . T r w a w
t y m ś w i e c i e a b s u r d a l n y m , dowodzi j e g o z n i k o m o ś c i . S z u ­
k a d r o g i w ś r ó d ruin.
J a s p e r s p o w ą t p i e w a o w s z e l k i e j ontologii, p o n i e w a ż j e g o
zdaniem utraciliśmy „naiwność". Wie, że nie możemy
o s i ą g n ą ć niczego, c o w y k r a c z a ł o b y poza ś m i e r t e l n ą g r ę p o ­
zorów. Wie, ż e u m y s ł s k a z a n y j e s t n a p o r a ż k ę . R o z w a ż a
p r z y g o d y d u c h o w e , k t ó r y c h d o s t a r c z a n a m h i s t o r i a , i wy­
k r y w a b e z l i t o ś n i e u p a d e k każdego s y s t e m u , ukazuje złu­
dzenia, k t ó r e r a t o w a ł y wszystko, k a z a n i a , k t ó r e n i e u k r y ł y
niczego. W t y m s p u s t o s z o n y m ś w i e c i e , gdzie niemożność
p o z n a n i a j e s t dowiedziona, gdzie n i c o ś ć z d a j e się j e d y n ą
realnością, a j e d y n ą postawą rozpacz, o d k t ó r e j nie ma
u c i e c z k i , u s i ł u j e odnaleźć n i ć A r i a d n y , w i o d ą c ą d o t a j e m ­
nic boskich.
S z e s t o w ze s w o j e j strony, w dziele o godnej podziwu
monotonii, nieustannie skierowany ku t y m samym praw­
dom, dowodzi bez wytchnienia, że najściślejszy system,
racjonalizm najbardziej u n i w e r s a l n y p o t y k a się w k o ń c u
zawsze o irracjonalność myśli ludzkiej. Nie wymyka mu
s i ę żadna z i r o n i c z n y c h oczywistości, ż a d n a z ż a ł o s n y c h
sprzeczności, które deprecjonują rozum. J e d n o go tylko
interesuje: wyjątek, czy ten wyjątek należy do historii,
c z y do porządku s e r c a , czy w r e s z c i e d u c h a . P o p r z e z doś­
wiadczenie, skazanego na śmierć zaczerpnięte z Dostojew-
skiego, rozpaczliwe przygody d u c h o w e Nietzschego, złorze­
czenia Hamleta czy gorzki arystokratyzm Ibsena tropi,
rozświetla i gloryfikuje bunt ludzki przeciw temu, co
nieodwracalne. Odmawia rozumowi jego racji i krok
jego staje zdecydowany dopiero na bezbarwnej pu­
styni, gdzie wszystkie pewności przemieniły się w ka­
mienie.
Kierkegaard, najbardziej może przykuwający ze wszy­
stkich, przynajmniej w części swej egzystencji nie tylko
o d k r y w a absurd, ale w i ę c e j : przeżywa go. C z ł o w i e k , k t ó r y
pisze: „Najpewniejszym z milczeń nie jest milczeć, ale
mówić", u p e w n i a się n a początek, ż e ż a d n a prawda nie
j e s t a b s o l u t n a i nie może u c z y n i ć z a d o w a l a j ą c y m istnie­
nia, k t ó r e j e s t n i e m o ż l i w e s a m o w sobie. T e n D o n J u a n
p o z n a n i a m n o ż y pseudonimy i sprzeczności, pisze B u d u j ą ­
ce przemowy równolegle z owym podręcznikiem spirytua-
lizmu cynicznego, którym jest Dziennik uwodziciela. Od­
r z u c a pociechy, m o r a l n o ś ć , k o j ą c e zasady. N i e c h c e złago­
dzić b ó l u od c i e r n i a , k t ó r y c z u j e w sercu. P r z e c i w n i e , po­
budza ten ból i w rozpaczliwej radości ukrzyżowanego,
k t ó r y zadowolenie czerpie z ukrzyżowania, k o n s t r u u j e k o ­
l e j n o j a s n o ś ć widzenia, odmowę, k o m e d i ę , k a t e g o r i ę opę­
tania. Ta t w a r z czuła i szydercza, te piruety, po k t ó r y c h
przychodzi k r z y k z g ł ę b i s e r c a , to s a m d u c h a b s u r d u w
w a l c e z r e a l n o ś c i ą , k t ó r a go p r z e k r a c z a . I p r z y g o d a ducho­
wa, k t ó r a prowadzi K i e r k e g ą a r d a d o d r o g i c h m u zgorszeń,
zaczyna się również w chaosie doświadczenia uwolnio­
nego od d e k o r a c j i i p r z y w r ó c o n e g o s w e j p i e r w s z e j n i e s p ó j ­
ności.

Na i n n e j płaszczyźnie, to j e s t metody, Husserl i feno­


menologowie poprzez swoje przesady nawet restytuują
ś w i a t w j e g o różnorodności i n e g u j ą t r a n s c e n d e n t n ą m o c
rozumu. D z i ę k i n i m ś w i a t d u c h o w y w z b o g a c a się n i e w y ­
m i e r n i e . P ł a t e k róży, k a m i e ń m i l o w y czy r ę k a ludzka m a j ą
t y l e s a m o z n a c z e n i a c o miłość, p r a g n i e n i e a l b o p r a w a g r a ­
w i t a c j i . M y ś l e ć to j u ż n i e ł ą c z y ć w całość, przybliżać po­
zór pod postacią w i e l k i e j zasady. M y ś l e ć to na n o w o n a u -
c z y ć się widzieć, b y ć u w a ż n y m , k i e r o w a ć w ł a s n ą świado­
mością, u p r z y w i l e j o w a n ą u c z y n i ć każdą ideę, k a ż d y obraz,
j a k t o r o b i P r o u s t . I oto p a r a d o k s : w s z y s t k o j e s t uprzy­
wilejowane. Tym, co uprawomocnia myśl, j e s t j e j skrajna
świadomość. Postawa husserlowska, choć bardziej pozy­
t y w n a niż Kierkegaarda czy Szestowa, neguje przecież
u swych początków klasyczną metodę rozumu, obala na­
dzieję, o t w i e r a przed i n t u i c j ą i s e r c e m b o g a c t w o f e n o m e ­
nów, k t ó r e ma w sobie coś n i e l u d z k i e g o . Te drogi p r o w a ­
dzą do w s z y s t k i c h n a u k i do ż a d n e j . To znaczy, że ś r o d e k
j e s t tu w a ż n i e j s z y niż c e l . Chodzi j e d y n i e o „ p o s t a w ę po­
z n a n i a " , a n i e o p o c i e c h ę . P r z y n a j m n i e j u początków.
Jakże nie czuć głębokiego pokrewieństwa tych umy­
s ł ó w ! J a k n i e widzieć, ż e m i e j s c e m , w o k ó ł k t ó r e g o się g r o ­
madzą, w y b r a n y m i g o r z k i m , j e s t to, s k ą d z n i k ł a n a d z i e ­
j a ? Chcę, aby wszystko było mi wyjaśnione — albo nic.
I rozum j e s t bezsilny wobec tego krzyku serca. Umysł
p r z e b u d z o n y t y m ż ą d a n i e m szuka i z n a j d u j e t y l k o sprzecz­
n o ś c i i bezsens. T o , czego n i e r o z u m i e m , j e s t p o z b a w i o n e
r a c j i . I r r a c j o n a l n o ś ć w y p e ł n i a świat. S a m w sobie j e s t n i e ­
zmierzoną irracjonalnością, skoro nie rozumiem jego j e ­
dynego znaczenia. M ó c raz tylko powiedzieć: „to j e s t j a s ­
n e " , i w s z y s t k o będzie u r a t o w a n e . A l e ci ludzie głoszą bez
w y t c h n i e n i a , ż e nic n i e j e s t j a s n e , ż e w s z y s t k o j e s t c h a o ­
s e m , ż e c z ł o w i e k rozporządza j e d y n i e s w o j ą j a s n o ś c i ą wi­
dzenia, a poznać dokładnie może tylko mury, k t ó r e go
otaczają.
W s z y s t k i e te d o ś w i a d c z e n i a są ze s o b ą w zgodzie i do­
p e ł n i a j ą się n a w z a j e m . U m y s ł , k t ó r y doszedł do kresu, po­
w i n i e n w y d a ć sąd i w y b r a ć k o n k l u z j e . T u m i e ś c i się s a m o ­
b ó j s t w o i odpowiedź. A l e c h c ę o d w r ó c i ć porządek rozwa­
ż a ń i w y j ś ć od przygody i n t e l i g e n c j i , by p o w r ó c i ć p o t e m do
g e s t ó w c o d z i e n n y c h . E w o k o w a n e t u d o ś w i a d c z e n i a narodzi­
ły s i ę na pustyni, której nie n a l e ż y opuszczać. I trzeba
przynajmniej wiedzieć, dokąd przywiodły. Człowiek w
tym momencie swego wysiłku znajduje się wobec tego,
co i r r a c j o n a l n e . Czuje, że j e s t w n i m p r a g n i e n i e szczęś-
c i a i r o z u m u . A b s u r d rodzi się z t e j k o n f r o n t a c j i : ludzkie
w o ł a n i e i b e z s e n s o w n e m i l c z e n i e ś w i a t a . Nie w o l n o o t y m
z a p o m i n a ć . I t e g o t r z e b a się u c h w y c i ć , p o n i e w a ż n a r o d z i ć
się z t e g o m o ż e c a ł a k o n s e k w e n c j a życia. I r r a c j o n a l n o ś ć ,
ludzka nostalgia i absurd z ich spotkania zrodzony oto
t r z y osoby dramatu, który koniecznie musi skończyć się
z c a ł ą logiką, do j a k i e j zdolne j e s t i s t n i e n i e .
SAMOBÓJSTWO FILOZOFICZNE

Poczucie absurdu to nie to samo co pojęcie absurdu. J e s t


j e g o podstawą, i t y l e . N i e streszcza s i ę w n i m , c h y b a że
n a t ę k r ó t k ą c h w i l ę , gdy w y d a j e sąd o ś w i e c i e . P o t e m m u ­
s i i ś ć d a l e j . J e s t żywe, t o znaczy zginie albo przedrze s i ę
naprzód. D o t y c z y t o t a k ż e j e g o s t o s u n k u d o t e m a t ó w , k t ó ­
re zebraliśmy tutaj. Ale również w t y m przypadku nie in­
t e r e s u j ą m n i e dzieła a l b o u m y s ł y , k t ó r y c h k r y t y k a w y m a ­
g a ł a b y i n n e j f o r m y i i n n e g o m i e j s c a , a l e o d k r y c i e tego, co
wspólne w ich konkluzjach. Może nigdy jeszcze nie wcho­
dzi ł y w g r ę u m y s ł y t a k o d m i e n n e . A jednak krajobrazy
d u c h o w e , w k t ó r y c h się poruszają, r o z p o z n a j e m y j a k o t o ż ­
s a m e . T a k ż e krzyk, k t ó r y k o ń c z y ich d r o g ę poprzez w i e d z e
t a k do siebie niepodobne, brzmi jednakowo. Czujemy, że
klimat duchowy jest im wszystkim wspólny. Powiedzieć,
ż e t o k l i m a t zabójczy, n i e będzie g r ą s ł ó w . Ż y c i e pod t y m
d u s z n y m n i e b e m żąda o d e j ś c i a a l b o pozostania. R z e c z w
t y m , by wiedzieć, w j a k i sposób odchodzi się w p i e r w s z y m
wypadku i dlaczego pozostaje się w drugim. Tak oto
o k r e ś l a m p r o b l e m s a m o b ó j s t w a i ważność, j a k ą m i e ć m o g ą
konkluzje filozofii egzystencjalnej.
A l e w p i e r w c h c ę n a c h w i l ę zboczyć z p r o s t e j drogi. D o ­
t ą d m o g l i ś m y o p i s y w a ć a b s u r d o d zewnątrz. M o ż n a j e d n a k
p o s t a w i ć s o b i e p y t a n i e , co w t y m p o j ę c i u j e s t j a s n e i po­
p r z e z a n a l i z ę bezpośrednią, z j e d n e j s t r o n y p r ó b o w a ć od­
n a l e ź ć j e g o znaczenie, z drugiej konsekwencje, które za
s o b ą pociąga.
Jeśli oskarżam niewinnego o potworną zbrodnię, jeśli
powiadam człowiekowi cnotliwemu, że pożądał własnej
siostry, odpowie mi, ż e t o a b s u r d a l n e . J e g o o b u r z e n i e n i e
j e s t w o l n e o d k o m i z m u ; a l e k r y j e się t e ż w n i m g ł ę b o k a
racja. Swoją odpowiedzią człowiek cnotliwy ilustruje
skrajne przeciwieństwo istniejące pomiędzy czynem, który
mu przypisuję, i zasadami jego życia. „To absurdalne"
z n a c z y „to n i e m o ż l i w e " , a l e r ó w n i e ż : „to s p r z e c z n e " . J e ś l i
widzę c z ł o w i e k a , k t ó r y z b i a ł ą b r o n i ą idzie na k a r a b i n y
m a s z y n o w e , o r z e k a m , ż e j e g o czyn j e s t a b s u r d a l n y . Ale
j e s t nim tylko wskutek dysproporcji pomiędzy jego zamia­
r e m a r e a l n o ś c i ą , k t ó r a g o c z e k a , w s k u t e k u c h w y t n e j dla
m n i e sprzeczności m i ę d z y j e g o rzeczywistą siłą a c e l e m ,
k t ó r y s o b i e stawia. P o d o b n i e u z n a m y j a k i ś w y r o k z a a b ­
s u r d a l n y p r z e c i w s t a w i a j ą c g o i n n e m u , k t ó r y n a pozór n a ­
k a z y w a ł y fakty. Podobnie wreszcie przeprowadzamy do­
w ó d p r z e z a b s u r d p o r ó w n u j ą c k o n s e k w e n c j e t e g o rozumo­
w a n i a z realnością logiczną, k t ó r ą c h c e m y u s t a n o w i ć . W
k a ż d y m z t y c h w y p a d k ó w , od n a j p r o s t s z e g o do n a j b a r d z i e j
złożonego, a b s u r d a l n o ś ć b ę d z i e t y m w i ę k s z a , i m b a r d z i e j
r o s n ą ć będzie odległość między c z ł o n a m i m e g o p o r ó w n a ­
n i a . S ą a b s u r d a l n e m a ł ż e ń s t w a , w y z w a n i a , urazy, m i l c z e ­
nia, w o j n y , a t a k ż e p o k o j e . W k a ż d y m z t y c h w y p a d k ó w
a b s u r d a l n o ś ć rodzi się z p o r ó w n a n i a . W o l n o mi t e d y p o ­
wiedzieć, że poczucie a b s u r d u n i e p o w s t a j e z p r o s t e g o z b a ­
dania faktu albo doznania, ale wybłyska z porównania
s t a n u f a k t y c z n e g o i p e w n e j r e a l n o ś c i , a k t u i świata, k t ó ­
r y g o p r z e k r a c z a . A b s u r d j e s t przede w s z y s t k i m r o z d ź w i ę ¬
kiem. A n i to pierwszy, ani drugi z porównywanych ele­
m e n t ó w . Rodzi się z i c h k o n f r o n t a c j i .
J e ś l i w i ę c chodzi o p ł a s z c z y z n ę i n t e l i g e n c j i , m o g ę po­
wiedzieć, że a b s u r d n i e j e s t w c z ł o w i e k u (jeśli t a k a m e ­
t a f o r a m o ż e m i e ć sens) ani w świecie, a l e w i c h w s p ó l n e j
o b e c n o ś c i . N a r a z i e j e s t j e d y n ą ł ą c z ą c ą i c h więzią. J e ż e l i
m a m pozostać przy oczywistościach, p o w i e m , ż e w i e m , c z e ­
go c h c e człowiek, i w i e m , co mu o f i a r o w u j e ś w i a t ; t e r a z
zaś m o g ę p o n a d t o powiedzieć, ż e w i e m , c o i c h ł ą c z y . N i e
m u s z ę szukać d a l e j . J e d n a p e w n o ś ć w y s t a r c z y s z u k a j ą c e m u .
Chodzi t y l k o o to, by w y c i ą g n ą ć z n i e j w s z y s t k i e k o n s e k ­
wencje.
Konsekwencja pierwsza jest zarazem regułą metody.
U k a z a n a w ten sposób osobliwa t r ó j c a n i e m a n i c wspól­
n e g o z n a g ł y m o d k r y c i e m A m e r y k i . A l e z d a n y m i doświad­
c z e n i a t o m a wspólne, ż e j e s t j e d n o c z e ś n i e n i e s k o ń c z e n i e
p r o s t a i n i e s k o ń c z e n i e złożona. P i e r w s z ą z j e j w ł a ś c i w o ś c i
pod tym względem jest niepodzielność. Zniszczyć jeden
z j e j c z ł o n ó w to zniszczyć ją c a ł ą . A b s u r d n i e m o ż e i s t n i e ć
poza u m y s ł e m ludzkim. A b s u r d k o ń c z y się więc, j a k wszy­
s t k o , z e ś m i e r c i ą . A l e a b s u r d n i e może t e ż i s t n i e ć poza t y m
ś w i a t e m . T o k r y t e r i u m e l e m e n t a r n e p o z w a l a m i sądzić, ż e
p o j ę c i e absurdu j e s t zasadnicze i że m o ż e b y ć figurą p i e r ­
wszej z moich prawd. Wspomniana już reguła metody zja­
w i a się t u t a j . J e ś l i sądzę, ż e j a k a ś rzecz j e s t prawdziwa,
powinienem ją chronić. Jeśli chcę znaleźć rozwiązanie
problemu, nie powinienem przynajmniej s a m y m t y m roz­
w i ą z a n i e m niszczyć j e d n e g o z c z ł o n ó w p r o b l e m u . J e d y n ą
daną jest dla mnie absurd. Problem polega na tym, by
wiedzieć, j a k z n i e g o wyjść, i czy samobójstwo powinno
b y ć w y p r o w a d z o n e z tego absurdu. P i e r w s z y m i w grun­
c i e rzeczy j e d y n y m w a r u n k i e m m o i c h p o s z u k i w a ń j e s t za­
chować to w ł a ś n i e , co m n i e miażdży, a w konsekwencji
u s z a n o w a ć to, co w n i m u w a ż a m za n a j w a ż n i e j s z e . O k r e ś ­
liłem to j a k o konfrontację i walkę bez wytchnienia.
Idąc w tej absurdalnej logice do końca, powinienem
uznać, ż e t a k a w a l k a z a k ł a d a c a ł k o w i t ą n i e o b e c n o ś ć n a -
dziei (co n i e ma n i c w s p ó l n e g o z rozpaczą), ciągłą odmo­
wę ( k t ó r e j n i e n a l e ż y m y l i ć z r e z y g n a c j ą ) i ś w i a d o m e n i e ­
zadowolenie (którego nie należy utożsamiać z młodzień­
c z y m n i e p o k o j e m ) . Wszystko, c o niszczy, z a c i e r a a l b o w y -
s u b t e l n i a t e żądania (przede w s z y s t k i m zgoda, k t ó r a o b a l a
opozycję), b u r z y a b s u r d i o d b i e r a w a r t o ś ć postawie, któ­
rą można wówczas zaproponować. Absurd ma sens tylko
o t y l e , o i l e się na n i e g o n i e zgadzamy.

I s t n i e j e fakt oczywisty, k t ó r y w y d a j e się z u p e ł n i e m o ­


ralny: c z ł o w i e k j e s t zawsze ł u p e m s w o i c h prawd. Skoro
r a z j e uznał, n i e p o t r a f i się o d n i c h oderwać. B o t e ż t r z e ­
b a z a p ł a c i ć . Człowiek, k t ó r y stał się ś w i a d o m y absurdu,
j e s t z n i m związany n a zawsze. C z ł o w i e k p o z b a w i o n y n a ­
dziei i t e g o ś w i a d o m y n i e n a l e ż y j u ż do przyszłości. J e s t
to w porządku rzeczy. A l e w porządku rzeczy j e s t rów­
nież, ż e czyni wysiłek, b y u c i e c z e świata, którego jest
twórcą. Wszystko, co powiedziane poprzednio, ma sens
t y l k o przy u w z g l ę d n i e n i u t e g o paradoksu. Z tego p u n k t u
widzenia najbardziej pouczające będzie zbadanie teraz,
j a k d a l e k o posunęli się w s w o i c h w n i o s k a c h ludzie, k t ó ­
rzy, w y c h o d z ą c od p e w n e j krytyki racjonalizmu, wybrali
klimat absurdu.
A z a t e m , j e ś l i m a m pozostać przy filozofiach e g z y s t e n ­
c j a l n y c h , widzę, ż e w s z y s t k i e b e z w y j ą t k u p r o p o n u j ą mi
u c i e c z k ę . B i o r ą c za p u n k t w y j ś c i a a b s u r d — p o n i e w a ż r o ­
zum leży j u ż w g r u z a c h — w ś w i e c i e z a m k n i ę t y m i o g r a ­
n i c z o n y m do i s t o t y ludzkiej, przez szczególne r o z u m o w a ­
nie przypisują o n e b o s k o ś ć t e m u , co je miażdży, i znajdu­
j ą r a c j e dla nadziei w t y m , c o j e nadziei pozbawia. Ta
wymuszona nadzieja ma we wszystkich tych filozofiach
c h a r a k t e r r e l i g i j n y . W a r t o się n a d t y m z a t r z y m a ć .
Tytułem przykładu rozpatrzę tu kilka tylko tematów
c h a r a k t e r y s t y c z n y c h dla S z e s t o w a i K i e r k e g a a r d a . Typo­
wego przykładu tej postawy posuniętej do karykatury
d o s t a r c z y n a m J a s p e r s . D z i ę k i niej i n n e staną się j a ś n i e j ­
sze. J a s p e r s n i e m o ż e z r e a l i z o w a ć t r a n s c e n d e n c j i , niezdol­
ny jest do zgłębienia doświadczenia i świadom, że ten
ś w i a t doznał d r u z g o c ą c e j porażki. C z y pójdzie d a l e j a l b o
czy w y c i ą g n i e p r z y n a j m n i e j wnioski z tej porażki? Nie.
D o ś w i a d c z e n i e prowadzi go j e d y n i e do w y z n a n i a w ł a s n e j
bezsilności; n i e z n a j d u j e w n i m żadnego p r e t e k s t u do wy­
p r o w a d z e n i a j a k i e j k o l w i e k z a d o w a l a j ą c e j zasady. A j e d n a k
b e z ż a d n y c h u p r a w n i e ń , j a k s a m t o powiada, j e d n y m p o ­
ciągnięciem utwierdza transcendencję, byt doświadczal­
ny i ponadludzki sens życia pisząc: „ C z y p o r a ż k a n i e w s k a ­
zuje, poza w s z e l k i m w y j a ś n i e n i e m i wszelką m o ż l i w ą in­
t e r p r e t a c j ą , nie na nicość, a l e na b y t t r a n s c e n d e n t n y ? " Ów
byt, k t ó r y n a g l e i dzięki ś l e p e m u a k t o w i ufności l u d z k i e j
wyjaśnia wszystko, Jaspers określa jako „niepojętą jed­
n o l i t o ś ć ogólnego i s z c z e g ó ł o w e g o " . T a k w i ę c absurd s t a j e
się b o g i e m (w n a j s z e r s z y m r o z u m i e n i u s ł o w a ) a niezdol­
ność zrozumienia b y t e m , k t ó r y r o z ś w i e t l a wszystko. Nic
n i e p r z y d a j e logiki t e m u rozumowaniu. Mogę je nazwać
s k o k i e m . I w ł a ś n i e o n o pozwala p a r a d o k s a l n i e zrozumieć
upór i niewyczerpaną cierpliwość Jaspersa, a b y doświad­
czenie transcendencji uczynić nieosiągalnym. Albowiem im
bardziej nieuchwytne jest to przybliżenie, tym bardziej
j a ł o w a s t a j e się d e f i n i c j a i t y m t r a n s c e n d e n c j a b a r d z i e j
d l a n i e g o r e a l n a , gdyż pasja, z jaką ją utwierdza, j e s t
w p r o s t p r o p o r c j o n a l n a d o odległości dzielącej jego zdol­
n o ś ć w y j a ś n i e n i a od i r r a c j o n a l n o ś c i ś w i a t a i doświadcze­
nia. Wydaje się więc, że Jaspers z tym większą zacie­
k ł o ś c i ą o b a l a p r z e s ą d y rozumu, i m r a d y k a l n i e j tłumaczy
świat. T e n apostoł m y ś l i upokorzonej u k r a ń c a upokorzenia
z n a j d u j e sposób, by odrodzić b y t w c a ł e j j e g o g ł ę b i .
M y ś l mistyczna spoufaliła nas z t a k i m postępowaniem.
J e s t ono u p r a w n i o n e z t e g o samego t y t u ł u c o każda i n n a
p o s t a w a u m y s ł u . A l e n a razie z a c h o w a m się tak, j a k b y m
p e w i e n p r o b l e m t r a k t o w a ł serio. Nie przesądzając o ogól­
nej wartości tej postawy i o zawartej w niej nauce, chcę
t y l k o rozważyć, czy odpowiada w a r u n k o m , j a k i e s o b i e p o ­
s t a w i ł e m , czy godna j e s t konfliktu, który mnie zajmuje.
W r a c a m więc do Szestowa. Pewien komentator przytacza
jego zdanie z a s ł u g u j ą c e na uwagę: „Jedyne prawdziwe
w y j ś c i e j e s t t a m w ł a ś n i e , gdzie n i e m a w y j ś c i a dla sądu
ludzkiego. I n a c z e j , n a cóż p o t r z e b o w a l i b y ś m y B o g a ? C z ł o ­
w i e k z w r a c a s i ę k u B o g u t y l k o p o to, b y osiągnąć n i e m o ż l i ­
w e . J e ś l i idzie o t o , c o możliwe, w y s t a r c z a j ą ludzie." J e ś l i
i s t n i e j e filozofia S z e s t o w a , m o g ę powiedzieć, że c a ł a stresz­
cza się tutaj. Kiedy bowiem u kresu swoich żarliwych
analiz odkrywa fundamentalną absurdalność wszelkiej
e g z y s t e n c j i , n i e m ó w i zgoła: „ O t o a b s u r d " , a l e : „ O t o B ó g :
w n i m n a l e ż y p o ł o ż y ć ufność, n a w e t j e ś l i n i e ma odpo-
wiedniości między n i m a jakąkolwiek z naszych kategorii
r a c j o n a l n y c h . " Ż e b y n i e mogło b y ć p o m y ł k i , rosyjski filo­
zof daje n a w e t d o zrozumienia, ż e t e n B ó g j e s t może n i e -
n a w i s t n y i godzien n i e n a w i ś c i , n i e z r o z u m i a ł y i sprzeczny,
a l e i m b a r d z i e j j e g o t w a r z j e s t odrażająca, t y m b a r d z i e j
utwierdza swoją potęgę. Wielkością B o g a jest jego niekon­
sekwencja. Jego dowodem — jego nieludzkość. Trzeba
skoczyć w B o g a i t y m skokiem uwolnić się od złudzeń
racjonalnych. Tak więc dla Szestowa zgoda na absurd
w s p ó ł i s t n i e j e z s a m y m a b s u r d e m . S t w i e r d z i ć a b s u r d to go
przyjąć, i c a ł y l o g i c z n y w y s i ł e k j e g o m y ś l i p o l e g a n a u k a ­
z a n i u a b s u r d u w c a ł e j pełni, a b y o t w o r z y ł o się źródło n i e ­
z m i e r z o n e j nadziei, k t ó r a w n i m s i ę k r y j e . R a z j e s z c z e : j e s t
t o p o s t a w a p r a w o m o c n a . U p i e r a m się t u wszakże, b y roz­
patrzyć j e d e n tylko problem i wszystkie jego konsekwen­
cje. Nie j e s t moim zamiarem zbadanie patosu pewnej myśli
c z y a k t u w i a r y . M a m c a ł e ż y c i e n a to. W i e m , ż e r a c j o n a ­
l i s t a u z n a p o s t a w ę S z e s t o w a za i r y t u j ą c ą . A l e c z u j ę też, że
Szestow ma r a c j ę w b r e w racjonaliście, i chcę wiedzieć j e ­
dynie, czy p o z o s t a j e w i e r n y n a k a z o m a b s u r d u .
J e ś l i przyjąć, że a b s u r d j e s t p r z e c i w i e ń s t w e m nadziei,
widać, że dla Szestowa myśl egzystencjalna presuponuje
absurd, l e c z o d s ł a n i a g o t y l k o p o to, b y g o rozwiać. T a
s u b t e l n o ś ć m y ś l i j e s t p a t e t y c z n ą sztuczką żonglera. Z dru­
giej strony, kiedy Szestow przeciwstawia absurd obiego­
w e j m o r a l n o ś c i i rozumowi, n a z y w a go p r a w d ą i odkupie­
n i e m . A p r o b a t a S z e s t o w a dotyczy w i ę c podstaw a b s u r d u
i jego definicji. J e ś l i uznamy, że c a ł a moc tego pojęcia
k r y j e się w sposobie, w j a k i godzi ono w nasze e l e m e n t a r ­
n e n a d z i e j e , j e ś l i c z u j e m y , ż e t r w a n i e a b s u r d u d o m a g a się
niezgody n a absurd, u j r z y m y j a s n o , ż e u t r a c i ł o n s w o j ą
p r a w d z i w ą twarz, s w ó j c h a r a k t e r ludzki i r e l a t y w n y , a b y
w k r o c z y ć do w i e c z n o ś c i n i e p o j ę t e j i z a d o w a l a j ą c e j j e d n o ­
cześnie. Jeśli istnieje absurd, to w świecie człowieka.
Z c h w i l ą gdy p o j ę c i e a b s u r d u s t a j e się odskocznią w w i e c z ­
ność, n i e wiąże się j u ż z ludzką j a s n o ś c i ą widzenia. N i e j e s t
t ą oczywistością, którą człowiek stwierdza nie zgadzając
się z nią. K o ń c z y się w a l k a . C z ł o w i e k i n t e g r u j e absurd
i w t e j k o m u n i i g i n i e to, co w n i m zasadnicze, a w i ę c opo­
zycja, r o z d a r c i e i niezgoda. T e n s k o k j e s t u n i k i e m . S z e s t o w ,
k t ó r y t a k c h ę t n i e c y t u j e s ł o w a H a m l e t a : The time is out of
joint, n a s y c a j e dziką nadzieją, k t ó r a j e s t w y ł ą c z n i e nadzie­
ją Szestowa. Nie t a k bowiem Hamlet je mówi i nie t a k
S h a k e s p e a r e j e pisze. U p o j e n i e i r r a c j o n a l n o ś c i ą u p r a g n i e ­
n i e ekstazy odwracają od absurdu ten j a s n o widzący umysł.
D l a Szestowa rozum j e s t nieskuteczny, ale poza rozumem
coś istnieje. Dla umysłu absurdalnego rozum jest nie­
s k u t e c z n y , a n i c n i e ma poza n i m .
T e n s k o k może n a m p r z y n a j m n i e j t r o c h ę l e p i e j w y j a ś n i ć
prawdziwą naturę absurdu. Wiemy, że absurd istnieje tylko
w t e d y , gdy p r z e c i w d z i a ł a j ą sobie dwie s i ł y , ż e j e s t p r z e d e
w s z y s t k i m w p o r ó w n a n i u , n i e zaś w c z ł o n a c h t e g o p o r ó w ­
nania. A l e Szestow właśnie c a ł y ciężar przenosi na j e d e n
z c z ł o n ó w i b u r z y r ó w n o w a g ę . Nasz g ł ó d r o z u m i e n i a , n a ­
sza n o s t a l g i a a b s o l u t u są w y t ł u m a c z a l n e t y l k o o tyle, o i l e
m o ż e m y r o z u m i e ć i w y j a ś n i a ć w i e l e rzeczy. A b s o l u t n a n e ­
g a c j a r o z u m u j e s t d a r e m n a . I s t n i e j e p e w n a sfera, w k t ó r e j
o b r ę b i e j e s t o n s k u t e c z n y . T o w ł a ś n i e p o r z ą d e k doświad­
c z e n i a ludzkiego. D l a t e g o c h c e m y , a b y w s z y s t k o b y ł o j a s n e .
J e ś l i n i e p o t r a f i m y t e g o osiągnąć, j e ś l i p r z y t e j okazji r o ­
dzi się absurd, to w ł a ś n i e w z e t k n i ę c i u skutecznego, ale
ograniczonego rozumu ze wciąż odradzającą się irracjonal­
n o ś c i ą . Otóż gdy S z e s t o w a t a k u j e H e g l a z a z d a n i e : „ R u c h y
systemu słonecznego dokonują się zgodnie z niewzruszo­
n y m i p r a w a m i i te p r a w a są j e g o r o z u m e m " , kiedy z pa­
sją r o z b i j a r a c j o n a l i z m spinozjański, dochodzi w ł a ś n i e do
stwierdzenia d a r e m n o ś c i wszelkiego rozumu. Z tego zaś,
p r z e z zwrot n a t u r a l n y i nieuzasadniony, w n o s i o wyższoś­
9
ci tego, co i r r a c j o n a l n e . A l e p r z e j ś c i e n i e j e s t oczywiste.
W tym miejscu bowiem może wkroczyć pojęcie granicy
i płaszczyzny. P r a w a n a t u r y mogą b y ć s ł u s z n e aż do p e w n e j
g r a n i c y , z a którą o b r a c a j ą się p r z e c i w k o sobie, a b y n a r o ­
dził się absurd. A l b o też mogą b y ć u z a s a d n i o n e w płasz­
c z y ź n i e opisu, n i e s t a j ą c się j e s z c z e t y m s a m y m p r a w d z i w e
w płaszczyźnie w y j a ś n i e n i a . W s z y s t k o j e s t tu złożone w ofie­
r z e i r r a c j o n a l n o ś c i , a p o n i e w a ż zostało z a t a r t e żądanie j a s -

• W związku z pojęciem wyjątku i wbrew Arystotelesowi. (Przyp.


autora.)
ności, a s b u r d z n i k a w r a z z j e d n y m z c z ł o n ó w p o r ó w n a n i a .
Człowiek absurdalny natomiast nie zmierza do takiego
u j e d n o l i c e n i a . U z n a j e w a l k ę , n i e gardzi w sposób absolut­
n y r o z u m e m i p r z y j m u j e i r r a c j o n a l n o ś ć . D z i ę k i t e m u ogar­
nia spojrzeniem wszystkie dane doświadczenia i mało jest
s k ł o n n y do skoku, z a n i m w i e . W i e zaś t y l k o , że w t e j uważ­
n e j ś w i a d o m o ś c i n i e m a j u ż m i e j s c a dla nadziei.
To, co j e s t wyczuwalne u L e o n a Szestowa, bardziej mo­
że o c z y w i s t e będzie u K i e r k e g a a r d a . B e z w ą t p i e n i a t r u d n o
jest wyróżnić zdania jasne u autora tak nieuchwytnego.
A l e m i m o p i s m n a pozór sprzecznych, n i e z a l e ż n i e o d pseu­
donimów, g i e r i u ś m i e c h ó w , w c a ł y m t y m dziele widać prze­
c z u c i e \i z a r a z e m l ę k ) prawdy, k t ó r a w y b u c h a w p r a c a c h
o s t a t n i c h : K i e r k e g a a r d t a k ż e r o b i skok. P o w r a c a w k o ń c u
ku c h r y s t i a n i z m o w i , k t ó r y t a k b a r d z o p r z e r a ż a ł go w dzie­
ciństwie, w jego najbezwzględniejszej postaci. Dla niego
również antynomia i paradoks stają się kryteriami religij­
ności. To samo, co k a z a ł o zwątpić o s e n s i e i g ł ę b i życia,
d a j e mu t e r a z p r a w d ę i j a s n o ś ć . C h r y s t i a n i z m oznacza zgor­
szenie i K i e r k e g a a r d żąda w p r o s t t r z e c i e j ofiary, t e j , k t ó r e j
d o m a g a ł się I g n a c y L o y o l a i k t ó r a B o g u n a j b a r d z i e j j e s t
10
miła: „ofiary z Intelektu" . Dziwny to rezultat „skoku",
ale nie powinien nas już zdumiewać. Kierkegaard czyni
z absurdu kryterium innego świata, podczas gdy absurd
j e s t t y l k o n i e u c h w y t n ą dla rozumu częścią d o ś w i a d c z e n i a
t e g o ś w i a t a . „W t e j p o r a ż c e — m ó w i K i e r k e g a a r d — w i e ­
r z ą c y o d n a j d u j e swój t r i u m f . "
N i e muszę z a s t a n a w i a ć się n a d w z r u s z a j ą c y m k a z n o d z i e j ­
stwem tej postawy. P y t a m t y l k o , czy widowisko absurdu
i w ł a ś c i w y mu c h a r a k t e r czynią ją p r a w o m o c n ą . I w i e m ,
ż e p r a w o m o c n ą n i e j e s t . R o z w a ż a j ą c n a nowo t r e ś ć a b s u r ­
du, m o ż n a l e p i e j zrozumieć m e t o d ę , k t ó r a i n s p i r u j e K i e r -

10 Można pomyśleć, że pomijam tu problem zasadniczy, to znaczy


wiary. Ale nie badam filozofii Kierkegaarda czy Szestowa, albo
później Husserla (wymagałoby to innego miejsca i innej postawy
umysłu); biorę od nich temat 1 rozważam, czy jego konsekwencje
mogą odpowiadać regułom już ustalonym. To tylko kwestia uporu.
(Przyp. autora.)
k e g a a r d a . Nie z a c h o w u j e r ó w n o w a g i p o m i ę d z y i r r a c j o n a l -
n o ś c i ą ś w i a t a i z b u n t o w a n ą nostalgią a b s u r d u . N i e u z n a j e
związku, który w gruncie rzeczy rodzi poczucie absurdu.
P e w i e n , ż e n i e zdoła u j ś ć i r r a c j o n a l n o ś c i , c h c e się p r z y n a j ­
m n i e j r a t o w a ć p r z e d t ą rozpaczliwą n o s t a l g i ą , k t ó r a zdaje
m u się j a ł o w a i b e z z n a c z e n i a . J e ś l i j e d n a k może m i e ć r a ­
cje, w t y m p u n k c i e s w e g o sądu, n i e może go m i e ć w s w e j
n e g a c j i . J e ś l i k r z y k b u n t u zastępuje szaleńczą zgodą, m u s i
z a p o z n a ć absurd, k t ó r y o ś w i e c a ł go dotąd, i u b ó s t w i ć j e ­
d y n ą pewność, j a k ą rozporządza teraz, t a z n a c z y i r r a c j o n a l -
ność. K s i ą d z G a l i a n i m a w i a ł d o pani d ' E p i n a y , ż e n i e j e s t
ważne uleczyć się ze swoich cierpień, ale żyć z nimi.
Kierkegaard chce się uleczyć. To szaleńcze pragnienie
p r z e n i k a c a ł y j e g o d z i e n n i k . U j ś ć a n t y n o m i i k o n d y c j i ludz­
k i e j oto zadanie, n a k t ó r y m skupia się c a ł y w y s i ł e k j e g o
i n t e l i g e n c j i . W y s i ł e k t y m b a r d z i e j rozpaczliwy, że w b ł y s k a ­
w i c z n y c h o l ś n i e n i a c h widzi j e g o d a r e m n o ś ć ; na przykład
wtedy, gdy m ó w i o nim, j a k gdyby a n i l ę k przed B o g i e m ,
a n i pobożność n i e m o g ł y m u dać p o k o j u . T a k w i ę c przy
pomocy wybiegu pełnego udręki utwierdza irracjonalność,
Bogu zaś przydaje atrybuty absurdu: niesprawiedliwy,
niekonsekwentny, niezrozumiały. Sama tylko inteligen­
c j a usiłuje w n i m zdusić g ł ę b o k i e ż ą d a n i e s e r c a ludzkiego.
Ponieważ nic nie jest dowiedzione, wszystko może być
dowiedzione.
K i e r k e g a a r d s a m odsłania n a m drogę, po której idzie.
N i e c h c ę t u niczego sugerować, a l e j a k ż e n i e dostrzec w j e ­
g o d z i e ł a c h o z n a k d o b r o w o l n y c h n i e m a l o k a l e c z e ń duszy
i zgody na okaleczenie absurdu? To motyw przewodni
Dziennika. „Braknie mi zwierzęcia, które również jest
częścią losu ludzkiego. D a j c i e ż mi w r e s z c i e c i a ł o . " I d a l e j :
„O cóż b y m dał, zwłaszcza w m o j e j pierwszej młodości,
ż e b y b y ć c z ł o w i e k i e m , przez pół r o k u chociażby... w g r u n ­
cie brak mi ciała i fizycznych warunków egzystencji."
G d z i e indziej j e d n a k t e n s a m człowiek w ł a s n y m czyni w i e l ­
ki k r z y k nadziei, k t ó r y p r z e b i e g a ł przez t y l e w i e k ó w i oży­
wiał tyle serc prócz serca człowieka absurdu. „Dla chrześ­
c i j a n i n a wszakże ś m i e r ć n i e j e s t k o ń c e m w s z y s t k i e g o i k r y -
j e w s o b i e n i e s k o ń c z e n i e w i ę c e j nadziei niż ż y c i e p e ł n e n a ­
wet zdrowia i siły." Pojednanie poprzez zgorszenie nie
przestaje być pojednaniem. Pozwala, j a k widać, czerpać
nadzieję z j e j przeciwieństwa, którym jest śmierć. Ale jeśli
nawet sympatia skłania ku tej postawie, trzeba przecież
powiedzieć, ż e b r a k m i a r y n i e uzasadnia j e s z c z e niczego.
To przekracza ludzką miarę, jak się powiada, jest więc
n a d l u d z k i e . A l e „ w i ę c " j e s t z b y t e c z n e . Nie m a t u p e w n o ś c i
logicznej. Nie ma też prawdopodobieństwa eksperymental­
n e g o . M o g ę powiedzieć t y l k o , ż e p r z e k r a c z a t o rzeczywiś­
c i e m o j ą m i a r ę . J e ś l i n i e w y w o d z ę stąd n e g a c j i , t o n i e c h c ę
przynajmniej budować na tym, co niezrozumiałe. Chcę wie­
dzieć, c z y m o g ę żyć z t y m , co w i e m , i t y l k o z t y m . P o w i a ­
dają m i jeszcze, ż e i n t e l i g e n c j a p o w i n n a w y z b y ć s i ę py­
c h y , a r o z u m p o c h y l i ć czoła. J e ś l i j e d n a k u z n a j ę g r a n i c ę
rozumu, nie neguję go tym samym, uznaję bowiem jego
m o c r e l a t y w n ą . C h c ę t y l k o t r z y m a ć się t e j p o ś r e d n i e j d r o ­
gi, gdzie i n t e l i g e n c j a zachowuje jasność. Jeśli to pycha,
n i e widzę w y s t a r c z a j ą c e g o powodu, b y się j e j w y r z e c . N i c
głębszego na przykład jak pogląd Kierkegaarda, wedle
k t ó r e g o rozpacz n i e j e s t f a k t e m , l e c z s t a n e m : s t a n e m g r z e ­
c h u . G r z e c h b o w i e m j e s t t y m , c o oddala o d B o g a . A b s u r d ,
który jest stanem metafizycznym człowieka świadomego,
n i e prowadzi d o B o g a . 1 1 B y ć m o ż e t o p o j ę c i e s t a n i e s i ę
jaśniejsze, jeśli zaryzykuję potworność: absurd to grzech
bez Boga.
A l e chodzi o to, by w t y m s t a n i e a b s u r d u żyć. W i e m , na
c z y m s i ę w s p i e r a : u m y s ł i ś w i a t p o c h y l o n e ku sobie, a n i e
mogą s i ę o b j ą ć . Ż ą d a m dla tego s t a n u r e g u ł y życia, a t o ,
co mi proponują, p o m i j a zasadę, n e g u j e j e d e n z c z ł o n ó w
b o l e s n e j opozycji, k a ż e m i z r e z y g n o w a ć . P y t a m , c o pocią­
ga za sobą k o n d y c j a , k t ó r ą u z n a j ę za w ł a s n ą , w i e m , że k r y ­
je w s o b i e c i e m n o ś c i i n i e w i e d z ę : z a p e w n i a j ą m n i e , że ta
n i e w i e d z a t ł u m a c z y w s z y s t k o i że ta n o c j e s t m o i m ś w i a t ­
ł e m . N i e ma tu dla m n i e odpowiedzi i ów r o z p ł o m i e n i a j ą -

11 Nie powiedziałem „wyklucza B o g a " , co byłoby afirmacją. (Przyp.


autora.)
c y l i r y z m n i e m o ż e s k r y ć przede m n ą p a r a d o k s u . T r z e b a
w i ę c tego poniechać. K i e r k e g a a r d może w o ł a ć i ostrzegać:
„Gdyby człowiek nie "miał świadomości wiecznej, gdyby
,w g ł ę b i w s z y s t k i c h r z e c z y b y ł a t y l k o d z i k a i k i p i ą c a po­
t ę g a , t w o r z ą c a w s z y s t k i e rzeczy, w i e l k i e i m a ł e , w w i r z e
c i e m n y c h n a m i ę t n o ś c i , g d y b y pod k a ż d ą rzeczą k r y ł a s i ę
p u s t k a b e z dna, k t ó r e j n i c n i e może z a p e ł n i ć , czymże b y ­
ł o b y życie, j e ś l i n i e rozpaczą?" T e n krzyk nie zatrzyma
c z ł o w i e k a absurdu. S z u k a n i e p r a w d y t o n i e s z u k a n i e t e g o ,
c o u p r a g n i o n e . J e ś l i p o to, b y w y m k n ą ć się p r z e r a ż o n e m u
p y t a n i u : „ C z y m b y ł o b y ż y c i e ? " , t r z e b a j a k osioł k a r m i ć s i ę
r ó ż a m i złudzeń, u m y s ł a b s u r d a l n y r a c z e j niż n a k ł a m s t w o
zgodzi się b e z d r ż e n i a n a odpowiedź K i e r k e g a a r d a : „roz­
paczą". W końcu dusza zdecydowana na w s z y s t k o zawsze
da sobie z nią r a d ę .

Pozwalam tu sobie nazwać postawę egzystencjalną sa­


m o b ó j s t w e m filozoficznym. A l e t o s t w i e r d z e n i e n i e i m p l i ­
k u j e osądu. J e s t d o g o d n y m s p o s o b e m n a z w a n i a ruchu, po­
p r z e z k t ó r y m y ś l n e g u j e s i e b i e s a m ą i u s i ł u j e s i e b i e prze­
k r o c z y ć w tym, c o s t a n o w i j e j n e g a c j ę . D l a e g z y s t e n c j a l i s -
t ó w Bogiem jest negacja. I bóg t e n utrzymuje się właśnie
dzięki n e g a c j i r o z u m u l u d z k i e g o . 1 2 A l e bogowie, j a k i sa­
m o b ó j s t w a , z m i e n i a j ą s i ę w r a z z ludźmi. Skoczyć można
na różne sposoby; ważny j e s t skok. Zbawienne negacje,
końcowe sprzeczności, które negują niepokonaną jeszcze
przeszkodę, r ó w n i e d o b r z e mogą narodzić się z p e w n e j in­
spiracji religijnej (paradoks, d o k t ó r e g o zmierza t o rozu­
mowanie), j a k z porządku racjonalnego. Zawsze domagają
s i ę wieczności, t y l k o w t y m p u n k c i e d o k o n u j ą skoku.
T r z e b a z n o w u powiedzieć, ż e r o z u m o w a n i e , k t ó r e z a w i e r a
s i ę w t y m eseju, p o m i j a c a ł k o w i c i e p o s t a w ę duchową n a j ­
bardziej rozpowszechnioną w naszym oświeconym wieku:
t ę m i a n o w i c i e , k t ó r a o p i e r a się n a zasadzie, ż e w s z y s t k o
jest rozumem i zmierza do wyjaśnienia świata. Rzecz

12 Podkreślmy raz Jeszcze: nie afirmacja Boga podana tu Jest


w wątpliwość, ale prowadząca do niej logika. (Przyp. autora.)
n a t u r a l n a , ż e o b r a z ś w i a t a j e s t j a s n y , gdy z a k ł a d a się, ż e
m a b y ć j a s n y . J e s t t o n a w e t p r a w o m o c n e , a l e n i e obchodzi
n a s t u t a j . Idzie b o w i e m o w y j a ś n i e n i e p o s t ę p o w a n i a u m y s ­
ł u , k t ó r y b i o r ą c za p u n k t w y j ś c i a b e z s e n s ś w i a t a k o ń c z y „
na znalezieniu j e g o znaczenia i głębi. Najbardziej pate­
tyczne z tych postępowań jest natury religijnej; ilustruje
je temat irracjonalizmu. Najbardziej jednak paradoksalne
i z n a c z ą c e j e s t to, k t ó r e p r z y d a j e r a c j e r o z u m o w e światu,
p i e r w o t n i e w y o b r a ż o n e m u j a k o p o z b a w i o n y zasady k i e ­
r u j ą c e j . W k a ż d y m r a z i e n i e m o ż n a dojść do i n t e r e s u j ą ­
c y c h n a s w n i o s k ó w b e z u k a z a n i a t e j n o w e j zdobyczy du­
c h a nostalgii.
R o z p a t r z ę j e d y n i e t e m a t „ i n t e n c j o n a l n o ś c i " m o d n y dzięki
Husserlowi i fenomenologom. Wspominaliśmy już o tym.
Pierwotnie metoda husserlowska neguje klasyczne postę­
p o w a n i e rozumu. P o w t ó r z m y : m y ś l e ć , t o n i e znaczy j e d ­
noczyć, przyswajać sobie zjawisko jako uszczegółowienie
j a k i e j ś w i e l k i e j zasady. M y ś l e ć t o n a u c z y ć się n a n o w o wi­
dzieć, kierować swoją świadomością, każdy obraz czynić
u p r z y w i l e j o w a n y m . I n a c z e j mówiąc, f e n o m e n o l o g i a w y r z e ­
k a s i ę w y j a ś n i e n i a świata, c h c e b y ć t y l k o o p i s e m tego, c o
przeżyte. Ł ą c z y się z myślą a b s u r d a l n ą w s w y m w y j ś c i o ­
wym stwierdzeniu, że nie ma jednej prawdy, lecz wiele
prawd. Od wieczornego wiatru aż do tej ręki na moim ra­
mieniu każda rzecz ma swoją prawdę. Świadomość ją
o ś w i e c a u ż y c z a j ą c j e j s w e j uwagi. Ś w i a d o m o ś ć n i e kształ­
t u j e p r z e d m i o t u poznania, u s t a l a t y l k o , j e s t a k t e m uwagi,
i ż e b y sięgnąć po p o r ó w n a n i e b e r g s o n o w s k i e , p r z y p o m i n a
a p a r a t p r o j e k c y j n y , k t ó r y z a t r z y m a ł się nagle na jakimś
o b r a z i e . R ó ż n i c a p o l e g a n a t y m , ż e n i e m a scenariusza, j e ­
d y n i e i l u s t r a c j e n a s t ę p u j ą c e po s o b i e i n i e k o n s e k w e n t n e .
W t e j latarni, m a g i c z n e j w s z y s t k i e o b r a z y są u p r z y w i l e j o ­
wane. Ś w i a d o m o ś ć zawiesza w doświadczeniu p r z e d m i o t y
s w e j uwagi. W sposób c u d o w n y izoluje j e . Od t e j chwili
s ą poza w s z e l k i m osądem. T a w ł a ś n i e „ i n t e n c j a " c h a r a k ­
t e r y z u j e świadomość. S ł o w o t o j e d n a k n i e i m p l i k u j e żad­
n e j idei c e l u ; r o z u m i a n e j e s t w z n a c z e n i u „ k i e r u n k u " : m a
t y l k o w a r t o ś ć topograficzną.
N a pierwszy rzut o k a w y d a j e się, ż e n i c t u n i e p r z e c z y
duchowi absurdu. Ta oczywista skromność myśli, która
o g r a n i c z a się d o opisu tego, czego w y j a ś n i a ć n i e c h c e ; t a
z a m i e r z o n a dyscyplina, p a r a d o k s a l n i e p r o w a d z ą c a d o g ł ę ­
bokiego wzbogacenia doświadczenia i odrodzenia świata
w c a ł e j j e g o rozciągłości — to przecież p o s t ę p o w a n i e a b s u r ­
d a l n e . P r z y n a j m n i e j n a pierwszy rzut o k a . P o n i e w a ż m e ­
t o d y myśli, w t y m p r z y p a d k u j a k i w i n n y c h , m a j ą zaw­
13
sze dwa aspekty: psychologiczny i metafizyczny. Kryją
więc dwie prawdy. J e ś l i wątek intencjonalności chce ilus­
t r o w a ć j e d y n i e p o s t a w ę psychologiczną, dzięki k t ó r e j re­
alność z o s t a j e w y c z e r p a n a z a m i a s t zostać wyjaśniona, n i c
g o r z e c z y w i ś c i e n i e dzieli o d a b s u r d a l n e g o ducha. U s i ł u j e
o p i s a ć to, poza c o n i e może w y k r o c z y ć . T w i e r d z i j e d y n i e ,
że w b r a k u j a k i e j k o l w i e k zasady j e d n o c z ą c e j , m y ś l może
znaleźć radość w opisie i zrozumieniu każdego wyglądu
d o ś w i a d c z e n i a . P r a w d a więc, o k t ó r ą chodzi p r z y k a ż d y m
z tych wyglądów, ma charakter psychologiczny. Świad­
c z y t y l k o o „ z a i n t e r e s o w a n i u " , j a k i e m o ż e wzbudzić r e a l ­
n o ś ć . J e s t to sposób b u d z e n i a uśpionego ś w i a t a i u c z y n i e ­
n i a g o ż y w y m dla u m y s ł u . A l e j e ś l i s i ę c h c e rozszerzyć
i r a c j o n a l n i e u z a s a d n i ć to p o j ę c i e p r a w d y , j e ś l i z a m i e r z a
się odkryć w ten sposób „esencję" każdego przedmiotu
poznania, na powrót przydaje się doświadczeniu głębię.
D l a umysłu absurdalnego jest to niezrozumiałe. Właśnie
ta wyczuwalna w postawie intencjonalnej wahliwość —
od s k r o m n o ś c i do p e w n o ś c i — i m i g o t l i w o ś ć m y ś l i f e n o ­
m e n o l o g i c z n e j zilustrują l e p i e j niż c o k o l w i e k i n n e g o rozu­
mowanie absurdalne.
H u s s e r l m ó w i b o w i e m r ó w n i e ż o „ e s e n c j a c h pozaczaso-
w y c h " , k t ó r e o d s ł a n i a i n t e n c j a , i w y d a j e się, że s ł y s z y m y
P l a t o n a . N i e t ł u m a c z y się w s z y s t k i c h r z e c z y przez j e d n ą ,
a l e p r z e z w s z y s t k i e . N i e widzę w t y m r ó ż n i c y . Z a p e w n e ,
t y c h idei czy e s e n c j i , k t ó r e ś w i a d o m o ś ć „ r e a l i z u j e " u k o ń ­
ca k a ż d e g o opisu, n i e u w a ż a się za m o d e l e d o s k o n a ł e . A l e

13 Nawet najbardziej rygorystyczne epistemologie zakładają meta­


fizyki. T a k dalece, że metafizyka wielu myślicieli współczesnych po­
lega na posiadaniu li tylko epistemologii. (Przyp. autora).
t w i e r d z i się, że są o b e c n e we w s z y s t k i c h d a n y c h spostrze­
żenia. Nie m a j u ż j e d n e j idei, która tłumaczy wszystko,
a l e n i e s k o ń c z o n o ś ć e s e n c j i n a d a j ą c y c h sens n i e s k o ń c z o n o ś ­
c i p r z e d m i o t ó w . Ś w i a t został u n i e r u c h o m i o n y , ale objaś­
niony. Realizm platoński staje się intuicyjny, ale wciąż
jest realizmem. Kierkegaard skoczył w otchłań swego
B o g a , P a r m e n i d e s znalazł d l a m y ś l i J e d n i ę . A l e t u m y ś l
p o p a d a w a b s t r a k c y j n y politeizm. Co w i ę c e j , h a l u c y n a c j e
i fikcje także przynależą do „esencji pozaczasowych".
W n o w y m ś w i e c i e idej kategoria centaura i skromniejsza
nieco kategoria kolei podziemnej harmonijnie współpra­
c u j ą ze sobą.
D l a c z ł o w i e k a a b s u r d a l n e g o w t y m czysto p s y c h o l o g i c z ­
n y m poglądzie, ż e w s z y s t k i e w y g l ą d y ś w i a t a s ą u p r z y w i ­
lejowane, kryła się prawda i gorycz jednocześnie. Wszy­
s t k o u p r z y w i l e j o w a n e , znaczy t y l e samo, c o wszystko j e d ­
nakowo warte. Ale aspekt metafizyczny tej prawdy pro­
wadzi go tak daleko, że wskutek reakcji elementarnej,
czuje się może bliższy P l a t o n o w i . U c z ą go b o w i e m , że k a ż ­
dy obraz zakłada esencję równie uprzywilejowaną. W t y m
idealnym świecie bez hierarchii formalna armia składa się
w y ł ą c z n i e z g e n e r a ł ó w . T r a n s c e n d e n c j a co p r a w d a zosta­
ł a w y e l i m i n o w a n a . A l e m y ś l w g w a ł t o w n y m z w r o c i e wpro­
wadza z n ó w d o ś w i a t a rodzaj fragmentarycznej immanen­
cji, która przywraca światu jego głębię.
C z y p o w i n i e n e m się o b a w i a ć , że za d a l e k o doprowadzi­
ł e m t e m a t z większą ostrożnością t r a k t o w a n y przez jego
twórców? Odczytuję tylko stwierdzenia Husserla paradok­
salne na pozór, których rygorystyczną logikę czuje się
przecież doskonale, jeśli wziąć pod uwagę powiedziane:
„ T o , c o j e s t prawdziwe, j e s t p r a w d z i w e absolutnie, p r a w ­
dziwe w sobie. P r a w d a j e s t zawsze j e d n a i t a k a s a m a b e z
względu na to, czy ujmują ją w sądy ludzie, nadludzie,
a n i o ł o w i e czy b o g o w i e . " R o z u m t r i u m f u j e i p r z e m a w i a tu
w i e l k i m g ł o s e m , n i e m o g ę t e m u zaprzeczyć. C o może o z n a ­
czać taka afirmacja w świecie absurdalnym? Percepcja
anioła a l b o boga n i e m a d l a m n i e sensu. T o m i e j s c e geo-
.metryczne, gdzie r o z u m boski u p r a w o m o c n i a m ó j w ł a s n y ,
na zawsze pozostanie dla m n i e n i e p o j ę t e . I znowu o d k r y ­
w a m tu s k o k ; c h o ć d o k o n a n y w a b s t r a k c j i , n i e m n i e j ozna­
c z a dla m n i e z a p o m n i e n i e tego w ł a ś n i e , czego z a p o m n i e ć
n i e c h c ę . G d y H u s s e r l w o ł a d a l e j : „ N a w e t g d y b y wszyst­
k i e m a s y g r a w i t a c y j n e znikły, p r a w o c i ą ż e n i a n i e z o s t a ł o ­
by z t e g o powodu p r z e k r e ś l o n e , z o s t a ł o b y ono t y l k o p o z b a ­
wione możliwości praktycznego zastosowania", wiem, że
s t a j ę w o b e c m e t a f i z y k i pocieszenia. A j e ś l i c h c ę znaleźć ów
zakręt, gdzie m y ś l p o r z u c a d r o g ę oczywistości, w y s t a r c z y
mi przeczytać rozumowanie. Husserla dotyczące umysłu:
„Gdybyśmy mogli j a s n o rozpatrzeć dokładne prawa pro­
c e s ó w p s y c h i c z n y c h , o k a z a ł o b y się, że są one tak samo
wieczne i niezmienne, jak podstawowe prawa teoretycz­
nych nauk przyrodniczych. Byłyby przeto słuszne nawet
wówczas, gdy by nie istniał żaden proces psychiczny."
C h o ć b y w i ę c u m y s ł n i e istniał, i s t n i a ł y b y j e g o p r a w a ! R o ­
z u m i e m tedy, że z p s y c h o l o g i c z n e j prawdy Husserl chce
uczynić regułę racjonalną: odebrawszy r o z u m o w i ludzkie­
m u zdolność s c a l a n i a , skacze tym sposobem w Rozum
wieczny.
Husserlowski temat „wszechświata konkretnego" nie
m o ż e m n i e j u ż t e r a z zdumieć. P o w i a d a j ą mi, ż e nie wszy­
stkie esencje są formalne, ale że istnieją też materialne,
że p i e r w s z e są p r z e d m i o t e m logiki, a d r u g i e n a u k przy­
rodniczych; ale to tylko kwestia definicji. Zapewniają
m n i e , ż e a b s t r a k c j e d e s y g n u j ą t y l k o część, n i e s t a ł ą samą
z siebie, p o w s z e c h n e g o k o n k r e t u . A l e z n a n a j u ż w a h l i w o ś ć
pozwala mi wyjaśnić pomieszanie tych pojęć. Może to bo­
w i e m oznaczać, że konkretny przedmiot mojej uwagi —
to n i e b o , r e f l e k s w o d y na t y m płaszczu — s a m e w s o b i e
zachowują ów czar realności, który moje zainteresowanie
w y o d r ę b n i a z e ś w i a t a . Nie b ę d ę t e m u p r z e c z y ł . A l e m o ż e
t o r ó w n i e ż znaczyć, ż e s a m t e n płaszcz j e s t u n i w e r s a l n y ,
ma swoją własną i wystarczającą esencję, należy do świa­
t a form. R o z u m i e m wówczas, ż e z m i e n i o n o t y l k o p o r z ą d e k
orszaku. T e n ś w i a t n i e odbija się j u ż w w y ż s z y m wszech­
świecie, ale niebo form znajduje swoje wyobrażenie w
niezliczonych ziemskich obrazach. Dla m n i e niczego to n i e
z m i e n i a . I widzę, że a n i to s m a k k o n k r e t u , a n i sens k o n ­
dycji ludzkiej, ale intelektualizm dostatecznie nieokiełza­
ny, b y m ó g ł u o g ó l n i ć s a m k o n k r e t .

Próżno byłoby zdumiewać się pozornym paradoksem,


który wiedzie myśl do jej własnej negacji przeciwnymi
d r o g a m i : rozumu u p o k o r z o n e g o i r o z u m u t r i u m f u j ą c e g o . Od
abstrakcyjnego boga Husserla do Ciskającego błyskawice
b o g a K i e r k e g a a r d a odległość n i e j e s t t a k w i e l k a . R o z u m
i irracjonalność prowadzą do jednakiego kaznodziejstwa.
W g r u n c i e r z e c z y b o w i e m to n i e droga j e s t w a ż n a ; p r a g ­
n i e n i e d o t a r c i a w y s t a r c z y z a wszystko. F i l o z o f a b s t r a k c y j ­
ny i filozof religijny wychodzą od tego samego chaosu
i t r w a j ą w t y m s a m y m n i e p o k o j u . A l e t r z e b a znaleźć wy­
j a ś n i e n i e . N o s t a l g i a j e s t t u s i l n i e j s z a o d wiedzy. R z e c z zna­
mienna: myśl współczesna jest jednocześnie najbardziej
przeniknięta filozofią bezsensu świata i najbardziej roz­
d a r t a w s w y c h k o n k l u z j a c h . N i e u s t a n n i e o s c y l u j e pomiędzy
S k r a j n ą r a c j o n a l i z a c j ą rzeczywistości, k t ó r a s k ł a n i a d o po­
działu tej rzeczywistości na racje-wzory, i s k r a j n ą irra¬
cjonalnością, której tendencją jest j e j ubóstwienie. A l e to
opozycja t y l k o p o z o r n a . Chodzi o p o j e d n a n i e , i w obu wy­
p a d k a c h w y s t a r c z y skok. W c i ą ż u w a ż a się niesłusznie, ż e
p o j ę c i e rozumu ma j e d e n sens. W i s t o c i e , j a k k o l w i e k ry­
gorystyczne są ambicje, ów koncept jest tak samo płyn­
ny, j a k i n n e . R o z u m m a w y g l ą d zgoła ludzki, a l e p o t r a f i
r ó w n i e ż z w r ó c i ć się ku boskości. P o c z ą w s z y od P l o t y n a ,
k t ó r y p i e r w s z y p o t r a f i ł pogodzić go z k l i m a t e m wieczności,
r o z u m n a u c z y ł się o d w r a c a ć od n a j d r o ż s z e j swojej zasa­
dy — sprzeczności, aby p r z y j ą ć najdziwniejszą, magiczną
wręcz zasadę uczestnictwa.14 To narzędzie myśli, a nie

14 A. W owych czasach rozum musiał przystosować się albo zgi­


nąć. Przystosował się. Za sprawą Plotyna z logicznego stał się este­
tyczny. Metafora zastąpiła sylogizm.
B. Nie j e s t to zresztą jedyny wkład Plotyna do fenomenologii.
Ta postawa Jest już zawarta w drogiej filozofowi aleksandryjskie­
mu myśli, że Istnieje nie tylko idea człowieka, ale również idea
Sokratesa. (Przyp. autora.)
sama myśl. Myśl człowieka j e s t przede wszystkim jego nos­
talgią.
Podobnie j a k rozum potrafił ukoić melancholię Plotyna,
t a k też współczesnym l ę k o m ofiarowuje uspokajające środ­
ki: swojski i sztuczny krajobraz wieczności. Absurdalny
u m y s ł n i e m a t e j szansy. Ś w i a t dla n i e g o n i e j e s t a n i t a k
racjonalny, ani tak irracjonalny. Jest nierozumny i to
wszystko. U Husserla w końcu rozum nie zna żadnych
g r a n i c . A b s u r d , p r z e c i w n i e , z a k r e ś l a g r a n i c e rozumu, s k o ­
ro rozum nie potrafi uśmierzyć j e g o niepokoju. Kierke­
g a a r d z e s w e j s t r o n y twierdzi, ż e j e d n e j g r a n i c y dość, b y
g o z a n e g o w a ć . A l e a b s u r d n i e idzie t a k d a l e k o . T a g r a n i ­
ca godzi dla n i e g o t y l k o w a m b i c j e r o z u m u . P r o b l e m i r -
r a c j o n a l n o ś c i w p o j ę c i u e g z y s t e n c j a l i s t ó w to rozum, k t ó r y
się w i k ł a i wyzwala we w ł a s n y m zaprzeczeniu. Absurd to
przenikliwy rozum uznający swoje granice.
U końca t e j trudnej drogi człowiek absurdalny poznaje
s w o j e p r a w d z i w e r a c j e . P o r ó w n u j ą c w ł a s n e g ł ę b o k i e żąda­
nie z tym, co mu proponują, czuje nagle, że tego nie przyj­
m i e . U H u s s e r l a ś w i a t s t a j e się k l a r o w n y i p r a g n i e n i e b l i s ­
k o ś c i m i e s z k a j ą c e w s e r c u c z ł o w i e k a o k a z u j e się bezuży­
t e c z n e . W a p o k a l i p s i e K i e r k e g a a r d a zaspokoić p r a g n i e n i e
j a s n o ś c i , znaczy go się wyrzec. Grzechem nie tyle jest
w i e d z i e ć (pod tym względem wszyscy są niewinni), ile
p r a g n ą ć wiedzieć. A j e s t to j e d y n y g r z e c h , k t ó r y w p o j ę ­
ciu człowieka absurdalnego stanowi o jego winie i nie­
winności jednocześnie. Proponują mu rozwiązanie, gdzie
wszystkie dawne sprzeczności to już tylko polemiczne
i g r a s z k i . N i e t a k j e rozumiał. M u s i z a c h o w a ć i c h prawdę,
a ta p r a w d a oznacza, że nie ma d l a n i c h rozwiązania. N i e
chce kazań.
M o j e r o z u m o w a n i e p r a g n i e pozostać w i e r n e oczywistoś­
ci, k t ó r a j e p o w o ł a ł a : j e s t nią absurd. T o t a o p o z y c j a p o m i ę ­
dzy u m y s ł e m , k t ó r y p r a g n i e , a ś w i a t e m , k t ó r y r o z c z a r o ­
wuje, moja nostalgia jedności, świat rozbity i sprzecz­
ność, k t ó r a w s z y s t k o t o ł ą c z y . K i e r k e g a a r d p r z e k r e ś l a m o j ą
n o s t a l g i ę , H u s s e r l s c a l a ś w i a t n a p o w r ó t . N i e tego o c z e k i ­
w a ł e m . Chodziło o to, by żyć i m y ś l e ć w t y m rozdarciu, by
wiedzieć, c z y n a l e ż y zgodzić się, c z y o d m ó w i ć zgody. N i e
m o ż e b y ć m o w y o m a s k o w a n i u oczywistości, o p r z e k r e ś ­
l e n i u a b s u r d u p r z e z n e g a c j ę j e d n e g o z członów j e g o r ó w ­
n a n i a . T r z e b a wiedzieć, c z y m o ż n a z a b s u r d e m żyć, czy
t e ż l o g i k a n a k a z u j e , b y o d a b s u r d u u m r z e ć . Nie i n t e r e s u ­
j e m n i e s a m o b ó j s t w o filozoficzne, a l e p o p r o s t u s a m o b ó j ­
stwo. C h c ę t y l k o oczyścić j e z t r e ś c i e m o c j o n a l n y c h , p o ­
znać j e g o logikę i rzetelność. K a ż d e inne stanowisko j e s t
wybiegiem, c o f a n i e m się u m y s ł u p r z e d t y m , co on s a m
o d k r y w a . H u s s e r l powiada, że t r z e b a iść za p r a g n i e n i e m ,
k t ó r e k a ż e w y m k n ą ć się „ z a k o r z e n i o n y m n a w y k o m ż y c i a
i myślenia w pewnych warunkach egzystencji, znanych
już i wygodnych", ale jego skok końcowy restytuuje wiecz­
n o ś ć i j e j wygody. S k o k n i e oznacza s k r a j n e g o n i e b e z p i e ­
czeństwa, j a k c h c i a ł b y tego K i e r k e g a a r d . P r z e c i w n i e , n i e ­
bezpieczeństwo jest w nieuchwytnej chwili poprzedzają­
c e j skok. U m i e ć u t r z y m a ć się n a t e j z a w r o t n e j k r a w ę d z i
oto r z e t e l n o ś ć ; reszta t o w y k r ę t y . W i e m również, ż e n i ­
g d y j e s z c z e bezsilność n i e b y ł a n a t c h n i e n i e m dla t a k w z r u ­
s z a j ą c y c h p o j e d n a ń j a k u K i e r k e g a a r d a . A l e j e ś l i bezsil­
ność m a s w o j e m i e j s c e w o b o j ę t n y c h k r a j o b r a z a c h h i s t o ­
rii, n i e znajdzie go w r o z u m o w a n i u , którego wymagania
teraz znamy.
WOLNOŚĆ ABSURDALNA

Najważniejsze jest już zrobione. Rozporządzam kilku


o c z y w i s t o ś c i a m i , k t ó r y c h muszę się t r z y m a ć . L i c z y się t o ,
c o j e s t p e w n e , czego n i e m o g ę z a n e g o w a ć a n i odrzucić.
W t e j części m o j e g o j a , k t ó r a żyje n i e p e w n y m i nostalgia­
mi, m o g ę z a n e g o w a ć w s z y s t k o prócz p r a g n i e n i a j e d n o ś c i ,
p r ó c z g ł o d u r o z s t r z y g n i ę c i a , prócz żądania j a s n o ś c i i s p ó j ­
n o ś c i . W ś w i e c i e o t a c z a j ą c y m , k t ó r y godzi w e m n i e a l b o
b u d z i m o j e uniesienia, m o g ę odeprzeć w s z y s t k o p r ó c z c h a ­
osu, królewskiego przypadku i boskiej równowagi, zro­
d z o n e j z a n a r c h i i . N i e w i e m , czy ś w i a t m a j a k i ś sens, k t ó ­
ry go p r z e k r a c z a . A l e w i e m , że t e g o sensu n i e z n a m i że
n a r a z i e n i e p o d o b n a m i g o poznać. C z y m ż e j e s t dla m n i e
z n a c z e n i e poza m o j ą k o n d y c j ą ? Mogę rozumieć tylko w
l u d z k i c h p o j ę c i a c h . R o z u m i e m to, czego d o t y k a m , c o m i
s i ę o p i e r a . I w i e m j e s z c z e , że dwie są p e w n o ś c i , k t ó r y c h
n i e m o g ę pogodzić: p r a g n i e n i e a b s o l u t u i j e d n o ś c i i n i e ­
możność sprowadzenia ś w i a t a do r a c j o n a l n e j i rozumnej
z a s a d y . J a k ą i n n ą p r a w d ę m o g ę uznać, n i e o d w o ł u j ą c się
do nadziei, k t ó r e j n i e m a m i k t ó r a n i e z n a c z y n i c w gra­
nicach mojej kondycji?
G d y b y m b y ł d r z e w e m pomiędzy drzewami, k o t e m po­
m i ę d z y zwierzętami, życie miałoby sens albo raczej ten
p r o b l e m n i e m i a ł b y sensu, b y ł b y m b o w i e m częścią ś w i a t a .
B y ł b y m t y m ś w i a t e m , k t ó r e m u p r z e c i w s t a w i a m się t e ­
r a z c a ł ą m o j ą ś w i a d o m o ś c i ą i c a ł y m m o i m ż ą d a n i e m blis­
kości. To ten śmieszny rozum przeciwstawia m n i e światu.
Nie mogę go zanegować j e d n y m pociągnięciem pióra. M u ­
szę w i ę c z a c h o w a ć to, co uważam za p r a w d z i w e . I na
c z y m w s p i e r a się t e n k o n f l i k t pomiędzy ś w i a t e m a m o i m
umysłem, jeśli nie na mojej świadomości? J e ś l i więc m a m
g o z a c h o w a ć , t o t y l k o dzięki ś w i a d o m o ś c i ciągłej, wciąż
o d n a w i a n e j , wciąż n a p i ę t e j . Oto, c o n a r a z i e m u s z ę zapa­
m i ę t a ć . W t y m m o m e n c i e absurd, t a k o c z y w i s t y i t a k trud­
no osiągalny, powraca do życia człowieka i odnajduje
s w o j ą ojczyznę. W t y m m o m e n c i e r ó w n i e ż u m y s ł może po­
rzucić jałową i wyschniętą drogę przenikliwego wysiłku. Ta
d r o g a o t w i e r a się t e r a z n a ż y c i e codzienne. O d n a j d u j e ś w i a t
a n o n i m o w e g o „ s i ę " , a l e c z ł o w i e k w k r a c z a d o n i e g o z e swo­
i m b u n t e m i j a s n o ś c i ą widzenia. Oduczył się nadziei. T o
piekło teraźniejszości j e s t wreszcie jego królestwem. Wszy­
stkim problemom przywrócona jest ostrość. Oczywistość
abstrakcyjna cofa się przed liryzmem form i kolorów.
Konflikty, duchowe ucieleśniają się i znajdują nędzne
i wspaniałe schronienie w sercu człowieka. Żaden z nich
n i e j e s t rozstrzygnięty. A l e w s z y s t k i e p r z e k s z t a ł c o n e . Czy
c z ł o w i e k u m r z e , w y m k n i e się s k o k i e m , o d b u d u j e d o m idei
i f o r m na s w o j ą m i a r ę ? Czy, na odwrót, będzie n a d a l pod­
trzymywał rozdzierający i cudowny zakład absurdu?
Uczyńmy jeszcze jeden wysiłek i wyciągnijmy wszystkie
Wnioski. C i a ł o , czułość, twórczość, czyn, s z l a c h e t n o ś ć ludz­
ka zajmą wówczas n a p o w r ó t s w o j e m i e j s c e w t y m bez­
s e n s o w n y m ś w i e c i e . I c z ł o w i e k odnajdzie w n i m w r e s z c i e
wino absurdu i chleb obojętności, którymi żywi swoją
wielkość.
P o ł ó ż m y a k c e n t na m e t o d z i e : chodzi o upór. W p e w n y m
p u n k c i e s w o j e j drogi c z ł o w i e k a b s u r d a l n y s t a j e się przed­
m i o t e m zabiegów. H i s t o r i i n i e z b y w a a n i n a r e l i g i a c h , a n i
n a p r o r o k a c h , n a w e t b e z bogów. Żądają od niego skoku.
M o ż e t y l k o odpowiedzieć, ż e n i e c a ł k i e m r o z u m i e , ż e n i e
j e s t t o oczywiste. C h c e r o b i ć j e d y n i e to, c o r o z u m i e d o ­
b r z e . Z a p e w n i a j ą go, ż e t o g r z e c h p y c h y , a l e n i e r o z u m i e
pojęcia grzechu; że może piekło j e s t u końca, ale nie ma
dość w y o b r a ź n i , b y u j r z e ć t ę osobliwą przyszłość; ż e t r a ­
c i ż y c i e n i e ś m i e r t e l n e , a l e t o wydaje, m u się b ł a h e . C h c i a -
n o by, b y u z n a ł s w o j ą w i n ę ; a l e o n c z u j e się n i e w i n n y .
Prawdę mówiąc tylko to czuje — swoją nieodwracalną:
niewinność. To ona p o z w a l a m u n a w s z y s t k o . T a k więc
żąda o d siebie, b y u m i a ł ż y ć jedynie z tym, c o wie,
r a d z i ł sobie z t y m , co j e s t , i n i e o d w o ł y w a ł się do n i c z e ­
go, co n i e p e w n e . O d p o w i a d a j ą mu, że n i c n i e j e s t p e w n e .
A l e to przynajmniej jest pewnością. Z nią ma sprawę: chce
w i e d z i e ć , czy m o ż n a ż y ć n i e s z u k a j ą c o d w o ł a n i a .
Mogę teraz przejść do pojęcia samobójstwa. J a s n e było
dotąd, j a k i m j e s t r o d z a j e m rozwiązania. T u p r o b l e m zo­
s t a n i e o d w r ó c o n y . P r z e d t e m chodziło o to, by wiedzieć,
c z y ż y c i e m u s i m i e ć sens, żeby j e p r z e ż y ć . T u n a o d w r ó t :
t y m lepiej p r z e ż y j e s i ę życie, i m m n i e j b ę d z i e ono m i a ł o
sensu. P r z e ż y ć j a k i e ś doświadczenie, żyć j a k i m ś l o s e m t o
z a a k c e p t o w a ć go w p e ł n i . Otóż nie można żyć losem,
o k t ó r y m wiadomo, że j e s t a b s u r d a l n y , j e ś l i n i e u c z y n i się
wszystkiego, by mieć przed oczami ten absurd ukazany
p r z e z świadomość. Z a n e g o w a ć j e d e n z c z ł o n ó w opozycji,
k t ó r ą a b s u r d żyje, t o m u s i ę w y m k n ą ć . P r z e k r e ś l i ć b u n t
świadomy, to uniknąć problemu. Wątek rewolucji perma­
n e n t n e j w k r a c z a w t e n sposób do d o ś w i a d c z e n i a indywi­
d u a l n e g o . Ż y ć t o s p r a w i ć , b y żył a b s u r d . S p r a w i ć , b y ż y ł
absurd, to p r z e d e w s z y s t k i m p a t r z e ć mu w t w a r z . W p r z e ­
ciwieństwie do Eurydyki absurd umiera tylko wówczas,
k i e d y się o d niego o d w r ó c i ć . T a k w i ę c b u n t j e s t j e d n y m
z e s p ó j n y c h s t a n o w i s k filozoficznych. J e s t o n ciągłą k o n ­
frontacją człowieka i jego nocy. Żądaniem nieosiągalnej
p r z e j r z y s t o ś c i . P o d a w a n i e m ś w i a t a w w ą t p l i w o ś ć w każdej
sekundzie. Niebezpieczeństwo dostarcza okazji, by bunt
pochwycić; w buncie metafizycznym świadomość obejmuje
c a ł e doświadczenie. W n i m c z ł o w i e k j e s t s t a l e ze sobą o b e c ­
n y . B u n t n i e j e s t dążeniem, nie zna nadziei. T o p e w n o ś ć
d r u z g o c ą c e g o losu, a l e b e z r e z y g n a c j i .
W i d a ć tu, j a k b a r d z o doświadczenie a b s u r d a l n e oddala
s i ę o d s a m o b ó j s t w a . M o ż n a uważać, ż e s a m o b ó j s t w o j e s t
n a s t ę p s t w e m b u n t u . A l e niesłusznie. N i e s t a n o w i o n o b o ­
w i e m jego zakończenia logicznego. J e s t jego dokładnym
przeciwieństwem, ponieważ zakłada zgodę. Samobójstwo,
podobnie j a k skok, to akceptacja skrajna. Wszystko się
s p e ł n i ł o , c z ł o w i e k p o w r a c a d o s w e g o zasadniczego w ą t k u .
Rozpoznaje swoją przyszłość, swoją jedyną i straszną
przyszłość, i spieszy do n i e j . Na s w ó j sposób s a m o b ó j s t w o
r o z w i ą z u j e absurd. Wciąga go we wspólną śmierć. Ale
w i e m , ż e j e ś l i a b s u r d m a t r w a ć , n i e m o ż e b y ć rozwiąza­
n y . W y m y k a się s a m o b ó j s t w u w t e j m i e r z e , w j a k i e j j e s t
j e d n o c z e ś n i e ś w i a d o m o ś c i ą ś m i e r c i i niezgodą na nią. Na
ostatnim skraju ostatniej myśli skazanego na śmierć j e s t
sznurowadłem od buta, które wbrew wszystkiemu skaza­
n i e c dostrzega w odległości k i l k u m e t r ó w — s a m na k r a ­
wędzi z a w r o t n e g o u p a d k u . S k a z a n y n a ś m i e r ć t o w ł a ś n i e
przeciwieństwo samobójstwa.
T e n b u n t n a d a j e c e n ę życiu. R o z c i ą g n i ę t y n a całą egzys­
tencję, przywraca j e j wielkość. D l a człowieka bez klap na
o c z a c h n i e m a p i ę k n i e j s z e g o w i d o k u niż w i d o k i n t e l i g e n c j i
walczącej z realnością, która ją przekracza. Widowisko
d u m y ludzkiej jest niezrównane. D e p r e c j a c j e nic tu nie
znaczą. T a dyscyplina, k t ó r ą u m y s ł s o b i e n a r z u c a , t a w y k u ­
ta wola, to t w a r z ą - w - t w a r z m a j ą w s o b i e coś p o t ę ż n e g o
i niezwykłego. Zubożyć tę nieludzką realność, na której
w s p i e r a s i ę w i e l k o ś ć c z ł o w i e k a , t o t y m s a m y m j e g o zubo­
żyć. R o z u m i e m tedy, dlaczego d o k t r y n y , k t ó r e m i wszy­
stko tłumaczą, osłabiają m n i e zarazem. Uwalniają mnie od
c i ę ż a r u życia, a p r z e c i e ż m u s z ę go nieść sam. Nie m o g ę
p o j ą ć , d l a c z e g o m e t a f i z y k a s c e p t y c z n a m i a ł a b y się sprzy­
mierzyć z moralnością wyrzeczenia.
Ś w i a d o m o ś ć i b u n t to o d m o w a i p r z e c i w i e ń s t w o rezyg­
n a c j i . Wszystko, co n i e n a r u s z a l n e w s e r c u człowieka, oży­
w i a j e , w b r e w życiu. Chodzi o to, by u m r z e ć niepogodzo-
nym, odmawiając zgody. Samobójstwo jest zapoznaniem.
Człowiek absurdalny może tylko wszystko wyczerpać i wy­
czerpać d o dna s i e b i e . A b s u r d j e s t t y m s k r a j n y m n a p i ę ­
ciem, k t ó r e p o d t r z y m u j e n i e u s t a n n i e s w o i m s a m o t n y m w y ­
s i ł k i e m , w i e b o w i e m , że ś w i a d o m o ś c i ą i c o d z i e n n y m b u n ­
t e m daje świadectwo swojej jedynej prawdzie, t o z n a c z y
wyzwaniu. Oto p i e r w s z a k o n s e k w e n c j a .
J e ś l i zachowam to stanowisko, polegające na wykryciu
wszystkich konsekwencji (i tylko ich), które pociąga za
sobą ukazane pojęcie, staję wobec drugiego paradoksu.
A b y m m ó g ł pozostać w i e r n y t e j metodzie, m u s z ę odrzucić
p r o b l e m w o l n o ś c i m e t a f i z y c z n e j . N i e i n t e r e s u j e m n i e , czy
człowiek jest wolny. Mogę doświadczać tylko własnej wol­
n o ś c i . N i e m o g ę o n i e j m i e ć p o j ę ć o g ó l n y c h ; rozporządzam
j e d y n i e kilku j a s n y m i spostrzeżeniami. P r o b l e m „wolnoś­
ci w s o b i e " n i e ma sensu. W i ą ż e się b o w i e m na z u p e ł n i e
inny sposób z p r o b l e m e m B o g a . Wi ed zieć, czy człowiek
j e s t w o l n y , t o wiedzieć, c z y może m i e ć p a n a . Szczególna
a b s u r d a l n o ś ć tego p r o b l e m u p ł y n i e stąd, ż e s a m o p o j ę c i e ,
które czyni problem wolności możliwym, odbiera mu zara­
z e m c a ł y j e g o sens. G d y ż w o b e c B o g a m n i e j wchodzi w
g r ę p r o b l e m w o l n o ś c i niż p r o b l e m zła. Alternatywa jest
z n a n a : a l b o n i e j e s t e ś m y wolni, a w t e d y B ó g w s z e c h m o c ­
ny j e s t odpowiedzialny za zło. Albo też jesteśmy wolni
i odpowiedzialni, a l e B ó g n i e j e s t w s z e c h m o c n y . Wszyst­
k i e s u b t e l n o ś c i szkół n i e dodały n i c d o t e g o p a r a d o k s u , ani
n i e p o t r a f i ł y m u o d j ą ć ostrości.
Dlatego nie mogę się zagubić w wychwalaniu pojęcia
a l b o w j e g o p r o s t e j d e f i n i c j i , s k o r o to p o j ę c i e w y m y k a mi
s i ę i t r a c i sens z chwilą, k i e d y p r z e k r a c z a r a m y m e g o do­
świadczenia indywidualnego. Nie mogę zrozumieć, co to
j e s t w o l n o ś ć dana m i przez wyższą i s t o t ę . S t r a c i ł e m po­
czucie hierarchii. O wolności mogę mieć tylko wyobrażenie
więźnia albo jednostki w nowoczesnym Państwie. Znam
j e d y n i e wolność umysłu i działania. Otóż, jeśli absurd
przekreśla wszystkie moje szanse na wolność wieczną,
zwraca mi i wynosi wysoko moją wolność działania. To
p o z b a w i e n i e c z ł o w i e k a nadziei i przyszłości o z n a c z a w z r o s t
jego możliwości dyspozycyjnych.
C z ł o w i e k p r z e c i ę t n y , z a n i m n a p o t k a absurd, żyje m a j ą c
na o k u s w o j e cele, t r o s k ę o przyszłość l u b u s p r a w i e d l i w i e ­
n i e (względem k o g o l u b czego, t o n i e m a t u z n a c z e n i a ) .
O c e n i a s w o j e szanse, l i c z y n a później, n a s w o j ą e m e r y t u r ę
a l b o n a p r a c ę s w y c h synów. Sądzi, ż e m o ż e c z y m ś pokie­
r o w a ć w s w o i m życiu. D z i a ł a więc, j a k b y b y ł wolny, n a -
wet jeśli wszystkie fakty usiłują zaprzeczyć tej wolności.
G d y zjawia się absurd, wszystko ulega zachwianiu. Ab­
surdalność możliwej ś m i e r c i w sposób o s z a ł a m i a j ą c y za­
p r z e c z a idei, ż e „ j e s t e m " , m o j e m u działaniu, k t ó r e ozna­
cza, ż e w s z y s t k o m a s e n s ( c h o ć b y m c z a s e m mówił, ż e n i c
n i e m a sensu). M y ś l e ć o j u t r z e , u s t a l a ć j a k i ś cel, l u b i ć t o
l u b t a m t o z a k ł a d a w i a r ę w wolność, n a w e t j e ś l i p o w i a d a
się sobie czasem, że się j e j nie czuje. A l e w owej chwili
wiem, że wolność wyższa, ta wolność bycia, jedyna,
n a k t ó r e j m o ż e w e s p r z e ć się p r a w d a , n i e i s t n i e j e . J e d y n ą
r e a l n o ś c i ą j e s t ś m i e r ć . Z j a w i a się, i g r a j e s t r o z e g r a n a . N i e
mogę trwać, jestem niewolnikiem, na domiar niewolnikiem
p o z b a w i o n y m nadziei n a w i e c z n ą rewolucję, nie ma dla
m n i e o d w o ł a n i a w pogardzie. L e c z k t o b e z r e w o l u c j i i po­
g a r d y m o ż e pozostać n i e w o l n i k i e m ? I j a k a t o wolność p e ł ­
na, j e ś l i n i e j e s t p e w n a w i e c z n o ś c i ?
A l e człowiek absurdalny rozumie jednocześnie, że był
dotąd z w i ą z a n y z t y m p o s t u l a t e m w o l n o ś c i i żył j e j z ł u ­
dzeniem. W p e w n y m s e n s i e to go k r ę p o w a ł o . W y o b r a ż a j ą c
sobie, ż e ż y c i e m a cel, p o d p o r z ą d k o w y w a ł się w y m a g a n i o m
t e g o celu, ku k t ó r e m u zmierzał, i s t a w a ł się n i e w o l n i k i e m
w ł a s n e j w o l n o ś c i . N i e u m i e m w i ę c p o s t ę p o w a ć i n a c z e j niż
j a k o o j c i e c r o d z i n y (albo j a k o i n ż y n i e r , albo j a k o wódz
ludów, a l b o j a k n a d e t a t o w y u r z ę d n i k poczty), k t ó r y m c h c ę
zostać. W i e r z ę , ż e m o g ę w y b r a ć t o r a c z e j niż t a m t o . W i e ­
rzę w to nieświadomie, co prawda. Ale jednocześnie znaj­
d u j ę o p a r c i e d l a m e g o żądania w w i e r z e tych, co mnie
otaczają, w p r z e s ą d a c h m e g o ś r o d o w i s k a (inni są t a k p e w ­
n i s w e j w o l n o ś c i , ich o p t y m i z m j e s t t a k zaraźliwy!). C h o ć ­
by człowiek był najdalej od przesądów moralnych czy
s p o ł e c z n y c h , w części j e s t im poddany, a n a w e t do n a j ­
lepszych spośród n i c h p r z y s t o s o w u j e swoje życie (są bo­
w i e m z ł e i d o b r e przesądy). T a k w i ę c c z ł o w i e k a b s u r d a l ­
ny rozumie, że nie był wolny naprawdę. Mówiąc jasno,
w tej mierze, w jakiej żywię nadzieję, w jakiej dbam
o m o j ą p r a w d ę , o m ó j sposób ż y c i a czy tworzenia, w t e j
m i e r z e wreszcie, w j a k i e j n a d a j ę ł a d m o j e m u życiu i do­
wodzę t y m s a m y m , ż e p r z y j m u j ę j a k o b y m i a ł o ono sens,
wznoszę bariery, pomiędzy którymi to życie zamykam.
Postępuję j a k tylu urzędników ducha i serca, którzy bu­
dzą w e m n i e t y l k o odrazę i których g ł ó w n y m zajęciem,
widzę t o t e r a z j a s n o , j e s t t r a k t o w a n i e s e r i o w o l n o ś c i czło­
wieka.
A b s u r d o b j a ś n i a m n i e t u t a j : n i e m a j u t r a . O t o przyczy­
n a m o j e j g ł ę b o k i e j w o l n o ś c i . P r z y t o c z ę t e r a z d w a porów­
nania. Wolność jest pierwszą zdobyczą mistyków. Odda­
j ą c s i ę bogu, zgadzając n a j e g o r e g u ł y , s t a j ą się t a j e m n i e
w o l n i . W n i e w o l n i c t w i e , na k t ó r e p r z y s t a l i s p o n t a n i c z n i e ,
znajdują głęboką niezależność. Ale co oznacza ta wolność?
M o ż n a powiedzieć p r z e d e w s z y s t k i m , ż e czują się wol­
n i w o b e c s i e b i e s a m y c h , i m n i e j n a w e t w o l n i niż wyzwo­
leni. Podobnie człowiek absurdalny, cały zwrócony ku
śmierci (wziętej tu jako absurd najbardziej oczywisty),
czuje się wolny od wszystkiego, co nie j e s t ową namiętną
u w a g ą , k t ó r a się w n i m k r y s t a l i z u j e . D o ś w i a d c z a w o l n o ś c i
w z g l ę d e m p o w s z e c h n y c h r e g u ł . W i d a ć tu, ż e t e m a t y w y j ­
ś c i o w e filozofii e g z y s t e n c j a l n e j z a c h o w u j ą c a ł ą s w o j ą w a r ­
t o ś ć . P o w r ó t do ś w i a d o m o ś c i , u c i e c z k a z c o d z i e n n e g o s n u
egzystencji to pierwsze posunięcie wolności absurdalnej.
Ale zaatakowane jest kazanie egzystencjalne i ten
skok duchowy, który w y m y k a się świadomości. Podobnie
niewolnicy w starożytności (to moje drugie porównanie)
n i e n a l e ż e l i d o s i e b i e . A l e znali wolność, k t ó r a p o l e g a n a
t y m , ż e c z ł o w i e k n i e czuje się o d p o w i e d z i a l n y . 1 5 Ś m i e r ć
także ma patrycjuszowskie ręce, k t ó r e miażdżą, a l e wyz­
walają.
P o p a ś ć w tę p e w n o ś ć b e z f u n d a m e n t ó w , poczuć się o b ­
c y m w ł a s n e m u życiu, a b y j e poszerzyć i m ó c j e p r z e b y ć
odrzuciwszy krótkowzroczność k o c h a n k a — tu jest zasa­
da wyzwolenia. Ta nowa niezależność ma swój kres, j a k
każda wolność działania. Nie wypisuje czeku na wiecz­
ność. Ale zastępuje złudzenia wolności, które ustawa­
ły w o b l i c z u ś m i e r c i . B o s k a możność rozporządzania, któ­
r ą z n a s k a z a n y n a ś m i e r ć , g d y o ś w i c i e o t w i e r a j ą się przed

15 Chodzi tu o porównanie, nie o apologię pokory. Człowiek absur­


dalny Jest przeciwieństwem człowieka pojednanego. (Przyp. autora.)
nim bramy więzienia, niewiarygodna obojętność wobec
wszystkiego, p r ó c z czystego p ł o m i e n i a ż y c i a : ś m i e r ć i a b ­
surd, c z u j e m y to, s ą t u z a s a d a m i j e d y n e j rozsądnej wol­
ności — t e j , k t ó r e j s e r c e ludzkie m o ż e d o z n a w a ć i k t ó r ą
może żyć. Oto druga konsekwencja. Człowiekowi absur­
dalnemu ukazuje się wtedy świat rozżarzony i lodowa­
ty, p r z e j r z y s t y i o g r a n i c z o n y , gdzie n i c n i e j e s t możliwe,
ale wszystko dane; za j e g o granicą j e s t koniec i nicość.
I m o ż e zgodzić się na ż y c i e w t a k i m ś w i e c i e , z n i e g o c z e r ­
p i ą c siły, o d r z u c a j ą c n a d z i e j ę i ś w i a d c z ą c u p a r c i e , że moż­
na żyć bez pociechy.

A l e c o oznacza ż y c i e w t a k i m ś w i e c i e ? N i c i n n e g o n a
r a z i e j a k o b o j ę t n o ś ć w o b e c przyszłości i n a m i ę t n e p r a g n i e ­
nie, b y w y c z e r p a ć wszystko, c o j e s t d a n e . Wiara w sens
ż y c i a z a k ł a d a zawsze h i e r a r c h i ę w a r t o ś c i , w y b ó r , upodoba­
n i a . W i a r a w absurd, zgodnie z n a s z y m i d e f i n i c j a m i , u c z y
czegoś p r z e c i w n e g o . A l e t o w y m a g a c h w i l i uwagi.
Wiedzieć, czy m o ż n a żyć n i e s z u k a j ą c odwołań, to j e d y ­
n y i n t e r e s u j ą c y m n i e p r o b l e m . N i e c h c ę opuścić t e g o t e r e ­
nu. O t o w y g l ą d życia, k t ó r y j e s t m i d a n y ; czy p o t r a f i ę s i ę
n i m z a d o w o l i ć ? Otóż tu w ł a ś n i e w i a r a w a b s u r d oznacza
zastąpienie jakości doświadczeń ilością. Jeśli sobie wy­
t ł u m a c z ę , ż e ż y c i e m a t y l k o t w a r z absurdu, j e ś l i doświad­
c z a m , ż e c a ł a j e g o r ó w n o w a g a zależy o d c i ą g ł e j opozycji
pomiędzy moim świadomym b u n t e m a ciemnością, w której
ten bunt walczy, jeśli przyjmuję, że moja wolność ma
s e n s j e d y n i e w stosunku do j e j o g r a n i c z o n e g o losu, wów­
czas p o w i n i e n e m s o b i e powiedzieć, że n i e to się liczy, by
żyć n a j l e p i e j , a l e b y ż y ć n a j w i ę c e j . N i e s t a w i a m sobie py­
t a n i a , czy j e s t t o pospolite a l b o o d r a ż a j ą c e , w y r a f i n o w a n e
a l b o godne p o ż a ł o w a n i a . R a z j e s z c z e : w s z y s t k i e sądy w a r ­
tościujące są tu zastąpione sądami orzekającymi. Mam
t y l k o w y c i ą g n ą ć k o n k l u z j e z tego, co m o g ę widzieć, i n i e
r y z y k o w a ć żadnej h i po tez y . J e ś l i założyć, że takie życie
byłoby nieuczciwe, prawdziwa uczciwość każe mi być nie­
uczciwym.
Żyć najwięcej; w sensie szerokim, ta reguła życia n i c
n i e znaczy. T r z e b a j ą z a t e m s p r e c y z o w a ć . W y d a j e się p r z e ­
d e w s z y s t k i m , ż e p o j ę c i e ilości n i e j e s t d o s t a t e c z n i e po­
g ł ę b i o n e . M o ż e ono b o w i e m zdać s p r a w ę z e z n a c z n e j częś­
c i d o ś w i a d c z e n i a ludzkiego. M o r a l n o ś ć c z ł o w i e k a , j e g o ska­
la w a r t o ś c i , m a j ą s e n s t y l k o dzięki i l o ś c i i różnorodności
zgromadzonych przez niego doświadczeń. Otóż warunki
życia współczesnego narzucają większości ludzi tę samą
i l o ś ć doświadczeń, a s t ą d to s a m o g ł ę b o k i e doświadczenie.
Oczywiście, trzeba wziąć pod uwagę także spontaniczny
w k ł a d j e d n o s t k i , to, c o w n i e j j e s t „ d a n e " . A l e n i e m o g ę
tego ocenić, moją regułą jest tu ustosunkowanie się do
oczywistości bezpośredniej. Widzę więc, że cechą właści­
wą wspólnej moralności jest nie tyle idealne znaczenie
zasad, k t ó r e j ą ożywiają, i l e n o r m a doświadczenia, którą
m o ż n a u s t a l i ć . I d ą c n i e c o d a l e j , m o ż n a powiedzieć, ż e G r e ­
cy mieli moralność wolnego czasu, tak jak my naszych
o ś m i o g o d z i n n y c h dni pracy. Za sprawą j e d n a k wielu lu­
dzi, i to ludzi g ł ę b o k o t r a g i c z n y c h , m o ż n a s o b i e w y o b r a ­
zić, ż e dłuższe d o ś w i a d c z e n i e z m i e n i a t e n o b r a z w a r t o ś c i .
Możemy więc pomyśleć awanturnika codzienności, który
samą tylko ilością doświadczeń pobiłby wszystkie rekor­
dy ( c e l o w o u ż y w a m tu t e r m i n u sportowego) i osiągnąłby
w t e n sposób w ł a s n ą moralność.16 Porzućmy jednak ro­
m a n t y z m i p o s t a w m y sobie p y t a n i e , co może o z n a c z a ć t a k a
postawa dla człowieka, który podtrzymuje swój zakład
i o b s e r w u j e ś c i ś l e to, co uważa za r e g u ł ę gry.
P o b i ć w s z y s t k i e r e k o r d y t o przede w s z y s t k i m i j e d y n i e
być twarzą w twarz ze światem możliwie najczęściej. J a k
to z r o b i ć u n i k a j ą c sprzeczności i g r y s ł ó w ? Z j e d n e j s t r o ­
ny bowiem absurd uczy, że wszystkie doświadczenia są
o b o j ę t n e , z drugiej p o p y c h a do n a j w i ę k s z e j ilości doświad-

16 Ilość tworzy niekiedy Jakość. J e ś l i mam wierzyć ostatnim usta­


leniom naukowym, cała materia składa się, z ośrodków energii. Ich
mniejsza lub większa ilość decyduje o specyfice mniej lub bardzie]
osobliwej. Miliard Jonów i Jeden Jon różnią się nie tylko ilością, ale
Jakością. Łatwo znaleźć analogie w doświadczeniu ludzkim. (Przyp.
autora.)
czeń. J a k ż e w i ę c n i e postąpić j a k t y l u ludzi, o k t ó r y c h m ó ­
wiłem wyżej: wybrać formę życia, która przynosi nam
możliwie n a j w i ę c e j doświadczeń, i wprowadzić hierarchię
wartości, którą z drugiej s t r o n y j a k o b y się o d r z u c a ?
A l e z n o w u poucza n a s absurd i j e g o sprzeczności. B ł ę d e m
j e s t b o w i e m m y ś l e ć , że ta ilość doświadczeń zależy od o k o ­
l i c z n o ś c i n a s z e g o życia, g d y zależy o n a t y l k o o d n a s . T u
odwołajmy się do uproszczeń. Dwóm ludziom żyjącym
przez tę samą ilość l a t ś w i a t d o s t a r c z a zawsze t e j samej
sumy doświadczeń. Musimy być tego świadomi. Dozna­
w a ć swego życia, s w e g o b u n t u , w o l n o ś c i m o ż l i w i e n a j w i ę ­
c e j t o żyć m o ż l i w i e n a j w i ę c e j . T a m , gdzie rządzi j a s n o ś ć
widzenia, h i e r a r c h i a w a r t o ś c i s t a j e s i ę z b y t e c z n a . U p r o ś ć ­
my jeszcze bardziej. Powiedzmy, że jedyną przeszkodą,
jedynym „zyskiem chybionym" jest śmierć przedwczesna.
S u g e r o w a n y t u ś w i a t ż y j e t y l k o o p o z y c j ą w o b e c tego s t a ­
ł e g o w y j ą t k u , j a k i m j e s t ś m i e r ć . T a k w i ę c żadna g ł ę b i a ,
żadne wzruszenie, ż a d n a n a m i ę t n o ś ć i żadne p o ś w i ę c e n i e
nie mogłoby zrównać w oczach człowieka absurdalnego
(choćby tego pragnął) świadomego życia trwającego lat
czterdzieści i j a s n o ś c i wi d z en i a r o z c i ą g n i ę t e j na l a t sześć­
17
dziesiąt. Szaleństwo i śmierć są nieodwracalne. Człowiek
n i e w y b i e r a . A b s u r d i d o p e ł n i e n i e życia, k t ó r e a b s u r d n i e ­
sie, nie zależą więc od woli człowieka, lecz
od j e j przeciwieństwa, to znaczy od ś m i e r c i . 1 8 Zważyw­
szy d o b r z e słowa, m o ż n a powiedzieć, że chodzi tu tylko
o szansę. T r z e b a umieć na to p r z y s t a ć . Nic nie zastąpi
nigdy dwudziestu l a t życia i doświadczeń.
Wskutek niekonsekwencji, dziwnej u narodu tak świat­
ł e g o , G r e c y u t r z y m y w a l i , ż e ludzie, k t ó r z y u m i e r a j ą m ł o d o ,
s ą u l u b i e ń c a m i bogów. J e s t t o p r a w d z i w e t y l k o wówczas,

11
To samo dotyczy pojęcia tak odmiennego Jak nicość. To pojęcie
nie dodaje nic do realności ani nic J e j nie ujmuje. W psychologicz­
nym doświadczeniu nicości nasza własna nabiera naprawdę sensu
przy rozpatrywaniu tego, co zdarzy się za dwa tysiące lat. W pew­
nym aspekcie nicość to dokładna suma przyszłych Istnień, które nie
będą naszymi istnieniami. (Przyp. autora.)
18 Wola Jest tu tylko czynnikiem: usiłuje utrzymać świadomość.
Daje życiu dyscyplinę; to ważne. (Przyp. autora.)
j e ś l i przyjąć, ż e w e j ś c i e d o ś m i e s z n e g o ś w i a t a b o g ó w j e s t
u t r a t ą na zawsze n a j c z y s t s z e j z r a d o ś c i : c z u c i a i czucia na
t e j z i e m i . I d e a ł c z ł o w i e k a a b s u r d a l n e g o t o dusza n i e u s t a n ­
nie świadoma następujących po sobie teraźniejszości. Ale
s ł o w o : ideał b r z m i t u f a ł s z y w i e . T o n a w e t n i e p o w o ł a n i e
człowieka, lecz tylko trzecia konsekwencja rozumowania.
Wyszedłszy od świadomości udręczonej nieludzkością, me­
dytacja nad absurdem powraca na koniec do płomiennej
pasji buntu ludzkiego,

Z absurdu wyprowadzam więc trzy konsekwencje, to


z n a c z y m ó j b u n t , m o j ą w o l n o ś ć i m o j ą p a s j ę . S a m ą świa­
d o m o ś c i ą p r z e k s z t a ł c a m w r e g u ł ę ż y c i a to, co b y ł o zapro­
s z e n i e m do ś m i e r c i — i o d r z u c a m s a m o b ó j s t w o . A l e z n a m
j e g o g ł u c h y podźwięk, k t ó r y p r z e b i e g a p r z e z ż y c i e . I j e d ­
no mogę tylko powiedzieć: jest konieczny. Kiedy Nie­
t z s c h e pisze: „ I s t o t n ą , j a k j u ż powiedziano, « n a z i e m i i w
niebiesiech» rzeczą, jest snadź długotrwałe, w jednym
i tym samym kierunku zmierzające posłuszeństwo:-
wydawało ono i wydaje z czasem zawsze jakowyś plon,
d l a k t ó r e g o w a r t o żyć n a ziemi, n a p r z y k ł a d c n o t ę , sztukę,
m u z y k ę , t a n i e c , rozum, u d u c h o w i e n i e — coś w n i e b o w z i ę ­
tego, pogłębionego, szalonego i boskiego."20 — Ilustruje
regułę moralności wielkiej miary. Ale wytycza również
drogę człowieka absurdalnego. S ł u c h a ć płomienia to n a j ­
łatwiejsze i najtrudniejsze zarazem. Dobrze jest jednak,
a b y c z ł o w i e k , p r z y m i e r z a j ą c się d o t r u d n o ś c i , osądzał sie­
b i e c z a s e m . T y l k o o n m o ż e t o zrobić.

19 Ważna Jest spójność. Wychodzi się tu od zgody na świat. Ale


myśl wschodnia uczy, że można się poświęcić temu samemu wysił­
kowi logiki, wybierając postawę p r z e c i w światu. J e s t t o także
prawomocne 1 nadaje temu esejowi perspektywy i granice. Ale gdy
negację świata uprawia się równie rygorystycznie, można dojść czę­
sto (w pewnych szkołach wedyjskich) do podobnych rezultatów w tym,
co dotyczy na przykład obojętności dzieł. W Wyborze, który jest
książką o wielkim znaczeniu, J e a n Grenier buduje w ten sposób
prawdziwą „filozofię o b o j ę t n o ś c i " . (Przyp. autora.)
20 Poza dobrem i złem, af. 187; przekł. S. Wyrzykowskiego, War­
szawa 1912, s. 121.
„ M o d l i t w a j e s t w t e d y , gdy n o c schodzi n a m y ś l " , m ó w i
A l a i n . „ A l e t r z e b a , b y duch n a p o t k a ł n o c " , odpowiadają
mistycy i egzystencjaliści. B e z wątpienia nie tę noc jed­
nak, k t ó r a rodzi się pod z a m k n i ę t y m i p o w i e k a m i i t y l k o
z woli człowieka — noc zatrzaśniętą i ciemną, którą umysł
p r z y w o ł u j e , b y się w n i e j zagubić. J e ś l i mają ją napot­
k a ć , t o n i e c h t o b ę d z i e r a c z e j n o c p r z e n i k l i w e j rozpaczy,
n o c p o l a r n a , c z u w a n i e u m y s ł u , s k ą d zrodzi się t a j a s n o ś ć
biała i nieskalana, każdy przedmiot ukazująca w świetle
inteligencji. Na tym szczeblu równoważność zbiega się
z żarliwym zrozumieniem. Nawet osąd skoku egzysten­
c j a l n e g o p r z e s t a j e b y ć kwestią; jego miejsce jest w wie­
l o w i e k o w y m f r e s k u l u d z k i c h postaw. D l a ś w i a d o m e g o wi­
dza ten skok nadal jest absurdalny. Rozwiązując jakoby
paradoks, r e s t y t u u j e go w c a ł o ś c i . A l e w t y m w ł a ś n i e j e s t
wzruszający. Wszystko więc odnajduje swoje miejsce
i ś w i a t a b s u r d a l n y odradza s i ę w p e ł n y m b l a s k u i całej
różnorodności.
Ale niedobrze jest u s t a w a ć w drodze, trudno j e s t po­
p r z e s t a ć n a j e d n y m t y l k o sposobie w i d z e n i a i w y r z e c się
sprzeczności — tej najsubtelniejszej m o ż e ze wszystkich
s i ł d u c h o w y c h . O k r e ś l i l i ś m y p e w i e n sposób m y ś l e n i a . T e ­
raz chodzi o to, by ż y ć .
CZŁOWIEK ABSURDALNY

Jeśli Stawrogin wierzy, to nie


wierzy, że wierzy. Jeśli nie
wierzy, to nie wierzy, że nie
wierzy.
Biesy
„ D z i e d z i n ą m o j ą j e s t c z a s " , m ó w i G o e t h e . O t o zdanie a b ­
surdalne. K t ó ż to j e s t bowiem człowiek absurdalny? T e n ,
k t ó r y n i e n e g u j ą c w i e c z n o ś c i , n i e c z y n i n i c dla n i e j . N i e
d l a t e g o ż e b y n o s t a l g i a b y ł a m u o b c a . A l e w o l i o d n i e j swo­
ją odwagę i rozumowanie. O d w a g a u c z y go, a b y żył b e z
o d w o ł a ń i zadowalał s i ę t y m , c o m a ; r o z u m o w a n i e pozwa­
la mu znać własne granice. P e w i e n wolności, która ma swój
k r e s , b u n t u b e z p r z y s z ł o ś c i i ś w i a d o m o ś c i , k t ó r a n i e prze­
trwa, zamyka swoją przygodę w czasie życia. Oto jego
dziedzina i j e g o d z i a ł a l n o ś ć , k t ó r a w y ł ą c z a go spod k a ż ­
d e g o sądu prócz w ł a s n e g o . Ż y c i e w i ę k s z e n i e oznacza d l a
n i e g o i n n e g o życia. T o b y ł o b y n i e u c z c i w e . N i e m ó w i ę t u
nawet o owej humorystycznej wieczności, która nazywa
się p o t o m n o ś c i ą . P a n i R o l a n d o d w o ł y w a ł a s i ę d o n i e j ; 2 1 t a
n i e r o z w a ż n a osoba o t r z y m a ł a n a u c z k ę . P o t o m n o ś ć c h ę t n i e
c y t u j e powiedzenie, ale zapomina o sądzie. Pani Roland
j e s t obojętna potomności.
R o z p r a w i a n i e o m o r a l n o ś c i n i e m o ż e tu w c h o d z i ć w g r ę .
Widziałem ludzi o wielkiej moralności postępujących źle
i s t w i e r d z a m co dzień, że uczciwość n i e p o t r z e b u j e r e g u ł .
Człowiek absurdalny może przyjąć jedną moralność: tę,

21 Appel à l'impartiale postérité par la citoyenne Roland, femme


du Ministre de 1'Intérieur, ou recueil des écrits quelle a redigés
pendant sa détention aux prisons de l'Abbaye et de Sainte-Pélagie,
wyd. Bose, Paryż, rok I I I .
k t ó r a pochodzi o d B o g a , j e s t d y k t o w a n a . A l e c z ł o w i e k a b ­
surdalny żyje poza Bogiem. Co do innych moralności
(z a m o r a l i z m e m w ł ą c z n i e ) , widzi w n i c h t y l k o u s p r a w i e d ­
liwienie, a ż a d n y c h u s p r a w i e d l i w i e ń mu n i e t r z e b a . W y ­
chodzę t u o d zasady j e g o n i e w i n n o ś c i .
N i e w i n n o ś c i n i e b e z p i e c z n e j . „ W s z y s t k o j e s t dozwolone",
m ó w i I w a n K a r a m a z o w . I tu w y c z u w a l n y j e s t absurd, pod
w a r u n k i e m j e d n a k , ż e f o r m u ł a n i e b ę d z i e r o z u m i a n a wul­
g a r n i e . Nie w i e m , czy z w r ó c o n o n a t o dość u w a g i : n i e c h o ­
dzi o k r z y k w y z w o l e n i a i radości, a l e o g o r z k i e s t w i e r d z e ­
nie. Pewność istnienia Boga, k t ó r y p r z y d a j e sens życiu,
j e s t n i e p o r ó w n a n i e b a r d z i e j k u s z ą c a niż b e z k a r n o ś ć w czy­
n i e n i u zła. W y b ó r n i e b y ł b y t r u d n y . A l e n i e m a w y b o r u
i zaczyna się g o r y c z . A b s u r d n i e w y z w a l a , a l e wiąże. N i e
upoważnia do w s z y s t k i c h czynów. W s z y s t k o j e s t dozwolo­
ne, n i e z n a c z y : n i c n i e j e s t z a b r o n i o n e . A b s u r d p r z y d a j e
jedynie równowartości konsekwencjom t y c h czynów. Nie
z a l e c a zbrodni, t o b y ł o b y dziecinne, a l e powiada, ż e wy­
rzut j e s t b e z u ż y t e c z n y . P o d o b n i e , j e ś l i w s z y s t k i e doświad­
czenia s ą o b o j ę t n e , o b o w i ą z e k j e s t t a k s a m o u p r a w n i o n y ,
j a k każde i n n e doświadczenie. M o ż e b y ć c n o t l i w y m z k a ­
prysu.
W s z y s t k i e m o r a l n o ś c i w s p i e r a j ą się n a idei, ż e c z y n m a
swoje konsekwencje, które go usprawiedliwiają lub prze­
k r e ś l a j ą . U m y s ł p r z e n i k n i ę t y a b s u r d e m o r z e k a tylko, ż e t e
następstwa powinny być rozpatrywane pogodnie. Gotów
j e s t p ł a c i ć . I n a c z e j m ó w i ą c , j e ś l i i s t n i e j ą dla n i e g o odpo­
wiedzialni, n i e m a w i n n y c h . C o n a j w y ż e j zgodzi się s k o ­
rzystać z doświadczenia minionego, by uzasadnić swoje
przyszłe c z y n y . Czas sprawi, że o ż y j e czas, ż y c i e s ł u ż y ć
b ę d z i e życiu. Na t y m obszarze o g r a n i c z o n y m i w y p e ł n i o ­
n y m m o ż l i w o ś c i a m i n i c n i e da się przewidzieć w n i m sa­
m y m p r ó c z j a s n o ś c i widzenia. J a k a r e g u ł a może w i ę c wy­
niknąć z tego bezsensownego porządku? Jedyna prawda,
k t ó r a m o ż e m u się w y d a ć p o u c z a j ą c a , n i e j e s t p r a w d ą for­
m a l n ą : j e s t w ludziach. Nie e t y c z n y c h t e d y r e g u ł b ę d z i e
szukać u k o ń c a swego r o z u m o w a n i a , a l e o b j a ś n i e ń i t c h n i e ­
nia życia ludzkiego. Tego rodzaju są przytoczone dalej
przykłady. Kontynuują rozumowanie absurdalne, konkre­
tyzują je i przydają mu żaru.
Czy muszę tłumaczyć szerzej, że przykład to niekoniecz­
n i e p r z y k ł a d do n a ś l a d o w a n i a ( t y m b a r d z i e j w ś w i e c i e a b ­
s u r d a l n y m ) i ż e t e o b j a ś n i e n i a n i e s ą w z o r a m i ? N i e mó­
w i ą c j u ż , ż e t r z e b a m i e ć d o t e g o p o w o ł a n i e , b y ł o b y rzeczą
śmieszną z Rousseau wywnioskować jedynie, że należy
chodzić na c z w o r a k a c h , a z Nietzschego, że d o b r z e j e s t
znęcać się nad własną matką. „Trzeba b y ć absurdalnym,
a l e n i e t r z e b a b y ć g ł u p c e m " , pisze a u t o r w s p ó ł c z e s n y . P o ­
stawy, o k t ó r y c h b ę d z i e m o w a , n a b i e r a j ą p e ł n e g o sensu
tylko wówczas, kiedy rozpatrzy się ich przeciwieństwa.
Nadetatowy urzędnik poczty jest równy zdobywcy, jeśli
mają wspólną świadomość. Pod tym względem wszystkie
d o ś w i a d c z e n i a s ą o b o j ę t n e . D z i e l ą się t y l k o n a t a k i e , c o
służą człowiekowi, i n a t a k i e , k t ó r e m u szkodzą. Służą
mu, j e ś l i j e s t ś w i a d o m . W p r z e c i w n y m r a z i e n i e m a j ą zna­
c z e n i a : n i e o k o l i c z n o ś c i s ą o s ą d z a n e przez k l ę s k i człowie­
ka, a l e on sam.
W y b r a ł e m j e d y n i e ludzi, k t ó r z y p r a g n ą i ś ć d o k o ń c a a l b o
o k t ó r y c h j a m a m t a k i e w y o b r a ż e n i e . N i c w i ę c e j . N a razie
c h c ę m ó w i ć o ś w i e c i e , gdzie m y ś l i t a k s a m o j a k egzysten­
c j e s ą p o z b a w i o n e przyszłości. Wszystko, c o p o p y c h a czło­
w i e k a d o p r a c y i d z i a ł a n i a , w s p i e r a się n a nadziei. Myśl,
która nie będzie kłamliwa, będzie więc jałowa. W świecie
a b s u r d u w a r t o ś ć p o j ę c i a a l b o życia m i e r z y się i c h j a ł o -
wością.
DON JUAN

Gdyby wystarczyło kochać, wszystko byłoby zbyt proste.


I m b a r d z i e j s i ę k o c h a , t y m b a r d z i e j u m a c n i a się a b s u r d .
T o n i e z b r a k u m i ł o ś c i D o n J u a n idzie o d k o b i e t y d o k o ­
b i e t y . Ś m i e s z n e j e s t p r z e d s t a w i a ć g o j a k o postać n a t c h n i o ­
ną w p o s z u k i w a n i u p e ł n e j m i ł o ś c i . To d l a t e g o że k o c h a
w s z y s t k i e k o b i e t y z j e d n a k i m u n i e s i e n i e m i za k a ż d y m r a ­
z e m c a ł ą s w o j ą istotą, t r z e b a m u p o n a w i a ć t e n d a r i w c i ą ż
s z u k a ć t e j g ł ę b i . S t ą d każda z n i c h m a nadzieję, ż e d a m u
to, czego ż a d n a j e s z c z e n i e d a ł a . Z a k a ż d y m r a z e m m y l ą
się g ł ę b o k o ; osiągają t o t y l k o , ż e D o n J u a n p o n a w i a do­
świadczenie. „Wreszcie dałam ci m i ł o ś ć " , mówi jedna. Czy
m o ż n a się dziwić, ż e D o n J u a n w y b u c h a ś m i e c h e m : „ W r e s z ­
c i e ? n i e ; r a z j e s z c z e . " D l a c z e g o , ż e b y k o c h a ć bardzo, n a l e ­
żałoby kochać rzadko?

C z y D o n J u a n j e s t s m u t n y ? N i e w y d a j e się t o p r a w d o ­
p o d o b n e . N i e m u s z ę n a w e t o d w o ł y w a ć się d o k r o n i k i . T e n
śmiech, z w y c i ę s k a zuchwałość, skłonność do teatralnego
e f e k t u i e k s t r a w a g a n c j i są pogodne i w e s o ł e . K a ż d a i s t o t a
zdrowa p r a g n i e z w i e l o k r o t n i e ń . P o d o b n i e D o n J u a n . Co
więcej jednak, smutni mają dwie r a c j e istnienia: niewie­
dzę a l b o n a d z i e j ę . D o n J u a n w i e i n i e m a nadziei. P r z y ­
wodzi n a m y ś l t y c h a r t y s t ó w , k t ó r z y z n a j ą s w o j e g r a n i c e ,
nie przekraczają ich nigdy i w chwilach łaskawych, gdy
czują się u siebie, osiągają cudowną swobodę mistrzów.
T o w ł a ś n i e j e s t g e n i u s z : i n t e l i g e n c j a , k t ó r a z n a s w o j e gra­
n i c e . A ż d o g r a n i c y , k t ó r ą j e s t ś m i e r ć fizyczna, D o n J u a n
n i e wie, c o t o s m u t e k . A k i e d y wie, w y b u c h a ś m i e c h e m
i ten śmiech sprawia, że wszystko mu jest wybaczone.
B y ł s m u t n y , k i e dy czuł n a d z i e j ę . Dziś g o r z k i i k r z e p i ą c y
s m a k j e d y n e j w i e d z y t o u s t a t e j oto k o b i e t y . G o r z k i ? T o
z a dużo: n i e d o s k o n a ł o ś ć k o n i e c z n a , b y czuć szczęście!
Widzieć w Don J u a n i e człowieka, który wyrósł z E k l e -
zjasty, to dać się w y w i e ś ć w pole. M a r n o ś c i ą dla n i e g o j e s t
t y l k o n a d z i e j a p r z y s z ł e g o życia. D a j e t e g o dowody p r o w a ­
dząc g r ę z s a m y m n i e b e m . Ż a l za p r a g n i e n i e m u t r a c o n y m
w nadmiarze rozkoszy — ta banalna prawda niemocy —
j e s t m u n i e z n a n y . T o d o b r e d l a F a u s t a , k t ó r y dość w i e r z y
w B o g a , b y z a p r z e d a ć się diabłu. D l a D o n J u a n a s p r a w a
j e s t prostsza. „ B u r l a d o r " d e M o l i n y , k i e d y grożą m u piek­
ł e m , odpowiada n i e z m i e n n i e : „Ileż t o d a j e s z m i c z a s u ! " T o ,
co przyjdzie po ś m i e r c i , nie ma z n a c z e n i a ; ktoś, k t o potra­
f i b y ć żywy, t y l e d n i m a j e s z c z e przed sobą! F a u s t żądał
d ó b r t e g o ś w i a t a : nieszczęsny, w y s t a r c z y ł o m u w y c i ą g n ą ć
r ę k ę . N i e u m i e ć u r a d o w a ć w ł a s n e j duszy t o j u ż j ą zaprze­
d a ć . D o n J u a n , n a odwrót, j e s t p a n e m s w o j e j sytości. J e ś l i
p o r z u c a k o b i e t ę , t o b y n a j m n i e j n i e dlatego, ż e j e j j u ż n i e
p r a g n i e . P i ę k n a k o b i e t a zawsze j e s t pożądana. A l e p r a g n i e
teraz; i n n e j ; t o n i e j e s t t o s a m o .
Życie obsypuje go darami, n i c gorszego niż j e s t r a c i ć .
T e n s z a l e n i e c j e s t m ę d r c e m . A l e ludzie ż y j ą c y nadzieją n i e
mogą przystać na świat, gdzie dobroć ustępuje miejsca
wspaniałomyślności, czułość męskiemu milczeniu, pojed­
n a n i e s a m o t n e j odwadze. I w s z y s c y w o ł a j ą : „ T o c z ł o w i e k
słaby, idealista albo święty." Trzeba poniżyć wielkość, któ­
ra obraża.

M o w y D o n J u a n a i t o j e g o wciąż t o s a m o zdanie, k t ó r e ­
g o m u dość dla w s z y s t k i c h k o b i e t , w z bu dzi ły n i e m a ł o obu­
r z e n i a (albo u ś m i e c h ó w w s p ó l n i c t w a , p o n i ż a j ą c y c h to, c o
o b d a r z a j ą podziwem). A l e d l a kogoś, k t o szuka radości w
ilości, t y l k o s k u t e c z n o ś ć s i ę liczy. J e ś l i h a s ł o j e s t dobre,
po co komplikować? Nikt go nie słucha, ani kobieta, ani
mężczyzna, brzmienia głosu raczej. Te słowa są regułą,
k o n w e n c j ą i g r z e c z n o ś c i ą . T r z e b a j e powiedzieć, p o c z y m
to, c o n a j w a ż n i e j s z e , p o z o s t a j e d o z r o b i e n i a . D o n J u a n j u ż
się p r z y g o t o w u j e . Dlaczego miałby sobie stawiać problem
m o r a l n y ? T o n i e j e s t M a n ã r a Miłosza, k t ó r e g o p r a g n i e n i e
świętości skazuje na p o t ę p i e n i e . 2 2 D o n J u a n wyzywa pie­
k ł o . Odpowiedzią n a g n i e w b o s k i j e s t h o n o r : „ J e s t e m c z ł o ­
w i e k i e m h o n o r u — m ó w i do K o m a n d o r a — i d o t r z y m u j ę
obietnicy, bo j e s t e m szlachcicem." Ale b ł ę d e m byłoby rów­
nież r o b i ć z n i e g o a m o r a l i s t ę . P o d t y m w z g l ę d e m j e s t „ j a k
wszyscy": o j e g o moralności rozstrzyga sympatia albo an­
t y p a t i a . Nie m o ż n a z r o z u m i e ć D o n J u a n a n i e o d w o ł u j ą c
s i ę d o j e g o pospolitego s y m b o l u : z w y k ł y uwodziciel, k o b i e ­
c i a r z . I j e s t z w y k ł y m u w o d z i c i e l e m . 2 3 Z tą t y l k o różnicą,
że w i e o t y m i d l a t e g o j e s t a b s u r d a l n y . A l e uwodziciel j a s ­
no widzący nie przestaje być uwodzicielem. Uwodzicielstwo
jest stanem Don J u a n a . T y l k o w powieściach można zmie­
n i ć s t a n a l b o s t a ć się l e p s z y m . T u n i c n i e j e s t z m i e n i o n e ,
ale wszystko przekształcone. Don J u a n urzeczywistnia ety­
k ę ilości, g d y ś w i ę t y , p r z e c i w n i e , z m i e r z a k u j a k o ś c i . C z ł o ­
w i e k a a b s u r d a l n e g o c e c h u j e n i e w i a r a w g ł ę b o k i sens rze­
czy. B i e g n i e od t w a r z y do t w a r z y — p ł o m i e n n e j , z a c h w y ­
c o n e j — g r o m a d z i je i spopiela. C z a s b i e g n i e z n i m r a z e m .
• Człowiek absurdalny nie oddziela siebie od czasu. Don
J u a n n i e c h c e „ k o l e k c j o n o w a ć " k o b i e t . I c h ilość pozwala
m u w y c z e r p a ć w s z y s t k i e s z a n s e życia. T e n , kto k o l e k c j o ­
n u j e , p o t r a f i żyć przeszłością. A l e o n o d r z u c a żal, k t ó r y
j e s t i n n y m k s z t a ł t e m nadziei. N i e u m i e p a t r z e ć n a p o r t ­
rety.

C z y j e s t d l a t e g o e g o i s t ą ? N a p e w n o n a swój sposób. A l e
t u z n ó w t r z e b a się p o r o z u m i e ć . S ą ludzie s t w o r z e n i d o ży­
c i a i ludzie s t w o r z e n i d o k o c h a n i a . D o n J u a n p r z y n a j m n i e j

22 Oscar Miłosz, Miguel Manara, misterium w sześciu obrazach, 1912.


23 W pełnym rozumieniu. i z wadami uwodziciela. Postawa zdrowa
t o r ó w n i e ż wady. (Przyp. autora.)
powiedziałby to chętnie. Ale dokonać wyboru może tylko
w s k r ó c i e . Bo miłość, o k t ó r e j tu się m ó w i , j e s t p r z y b r a n a
w z łu dz e n i a w i e c z n o ś c i . W s z y s c y s p e c j a l i ś c i od uczuć po­
u c z a j ą nas, ż e m i ł o ś ć w i e c z n a t o taka, k t ó r a n a t r a f i a n a
przeszkody. N i e ma n a m i ę t n o ś c i b e z w a l k i . I t a k ą m i ł o ś ć
zakończyć może tylko sprzeczność ostateczna, to znaczy
ś m i e r ć . B y ć W e r t e r e m a l b o n i k i m . T u t a k ż e m o ż n a się za­
b i ć n a r ó ż n e sposoby; j e d n y m z n i c h j e s t oddanie się b e z
r e s z t y i z a p o m n i e n i e o sobie. D o n J u a n w i e j a k każdy, że
to może być wzruszające. Ale jest j e d n y m z nielicznych,
k t ó r z y wiedzą, ż e n i e t o j e s t w a ż n e . W i e również, ż e ci, któ­
r z y d l a w i e l k i e j m i ł o ś c i r e z y g n u j ą z c a ł e g o życia osobistego,
w z b o g a c a j ą się może, a l e zubożają na pewno tych, któ­
rych wybrali. Matka, kobieta, która kocha, z konieczności
m a j ą o s c h ł e s e r c e , b o t o s e r c e o d w r ó c i ł o się o d ś w i a t a .
J e d n o uczucie, j e d n a istota, j e d n a t w a r z — i n i c n i e zo­
s t a j e . D o n J u a n zna i n n e u c z u c i e i j e s t ono w y z w o l i c i e l -
s k i e . T a m i ł o ś ć przynosi z e sobą w s z y s t k i e t w a r z e ś w i a t a ;
j e s t p e ł n a n i e p o k o j u , b o w i e , ż e p r z e m i j a . D o n J u a n do­
konał wyboru: być niczym.

Chodzi mu o to, by widzieć j a s n o . M i ł o ś c i ą n a z y w a m y to,


co ł ą c z y n a s z p e w n y m i i s t o t a m i t y l k o poprzez odniesie­
n i e do k o l e k t y w n e g o sposobu widzenia, za k t ó r y odpowie­
dzialne są książki i l e g e n d y . A l e ja z m i ł o ś c i z n a m t y l k o
to pomieszanie pragnienia, czułości i inteligencji, któ­
r e wiąże m n i e z i n n ą istotą. T a k o m b i n a c j a n i e będzie t a ­
k a s a m a d l a k o g o i n n e g o . N i e m a m p r a w a n a z y w a ć wszyst­
k i c h doświadczeń j e d n y m i m i e n i e m ; c o u w a l n i a j e o d j e d ­
nakowych gestów. Człowiek absurdalny tu także zwielo­
k r o t n i a to, czego n i e m o ż e połączyć w c a ł o ś ć . W t e n spo­
sób o d k r y w a n o w y sposób b y c i a , w y z w a l a j ą c y g o p r z y n a j ­
m n i e j w t a k i m stopniu, w j a k i m w y z w a l a t y c h , k t ó r z y się
d o n i e g o zbliżają. T y l k o m i ł o ś ć , k t ó r a w i e , ż e j e s t prze­
m i j a j ą c a i osobliwa, j e s t m i ł o ś c i ą wielkoduszną. Ż y c i e D o n
J u a n a s k ł a d a się z t y c h w s z y s t k i c h ś m i e r c i i odrodzeń. To
j e g o sposób obdarzania i dawania życia. Pozostawiam do
rozstrzygnięcia, czy m o ż n a tu m ó w i ć o egoizmie.
M y ś l ę t u o wszystkich, k t ó r z y c h c ą koniecznie, ż e b y D o n
J u a n został ukarany. Nie tylko w życiu przyszłym, ale
j e s z c z e n a ziemi. M y ś l ę o w s z y s t k i c h b a j k a c h , l e g e n d a c h
i szyderstwach, których przedmiotem był starzejący się
D o n J u a n . D l a c z ł o w i e k a ś w i a d o m e g o s t a r o ś ć i to, c o o n a
zapowiada, n i e b ę d ą niespodzianką. Świadomy jest właś­
nie w tej mierze, w j a k i e j n i e s k r y w a przed sobą o k r o p ­
ności. W A t e n a c h b y ł a ś w i ą t y n i a p o ś w i ę c o n a starości. P r o ­
w a d z o n o d o n i e j dzieci. C o d o D o n J u a n a , t o i m b a r d z i e j
jest wyszydzany, tym bardziej twarz jego staje się wy­
razista. I odrzuca t ę , k t ó r ą o b d a r z y l i go r o m a n t y c y . K t ó ż
ś m i a ł b y s i ę z D o n J u a n a u d r ę c z o n e g o i żałosnego? W s p ó ł ­
czują mu, m o ż e go n a w e t niebo przygarnie? Nie w t y m
j e d n a k rzecz. W świecie, k t ó r y dostrzega D o n J u a n , ś m i e s z ­
ność także ma swoje miejsce. Nie zdumiałaby go kara.
To reguła gry. J e g o wielkoduszność polega właśnie na tym,
ż e r e g u ł ę g r y p r z y j ą ł b e z zastrzeżeń. A l e wie, ż e słuszność
j e s t po j e g o s t r o n i e i że n i e m o ż e chodzić o k a r ę . L o s to
nie kara.
A l e t o w ł a ś n i e j e s t j e g o zbrodnią i m o ż n a zrozumieć, ż e
ludzie, którzy wybrali wieczność, żądają dla niego kary.
J e g o w i e d z a b e z złudzeń zaprzecza wszystkiemu, co oni
głoszą. K o c h a ć i posiadać, zdobyć i w y c z e r p a ć do dna, oto
j e g o sposób p o z n a n i a . ( J e s t sens w t y m u l u b i o n y m s ł o w i e
P i s m a , k t ó r e „ p o z n a n i e m " n a z y w a a k t miłości.) D o n J u a n
t o i c h n a j g o r s z y wróg, b o i c h i g n o r u j e . P e w i e n k r o n i k a r z
podaje, ż e „ B u r l a d o r " został z a m o r d o w a n y przez f r a n c i s z ­
k a n ó w : c h c i e l i „położyć k r e s w y s t ę p k o m i bezbożności D o n
J u a n a , któremu urodzenie zapewniało bezkarność". Ogło­
sili p o t e m , ż e n i e b o poraziło g o p i o r u n e m . N i k t n i e p o t r a ­
fił dowieść p r a w d z i w o ś c i t e j dziwnej ś m i e r c i . N i k t t e ż n i e
p o t r a f i ł dowieść, ż e b y ł o i n a c z e j . A l e n i e s t a w i a j ą c s o b i e
p y t a n i a , czy j e s t t o prawdopodobne, m o g ę powiedzieć, że
j e s t t o logiczne. C h c ę t y l k o z w r ó c i ć u w a g ę n a t e r m i n „ u r o ­
dzenie" i zabawić się grą słów: życie zapewniło mu nie­
winność. Kara, legendarna dziś, była w samej śmierci.
Cóż i n n e g o b o w i e m oznacza ów k o m a n d o r z k a m i e n i a ,
z i m n y posąg w p r a w i o n y w ruch, a b y u k a r a ł k r e w i odwa-
gę, które ośmieliły się myśleć? Wszystkie moce wiecznego
R o z u m u , porządku, p o w s z e c h n e j m o r a l n o ś c i , c a ł a w i e l k o ś ć
B o g a , d o k t ó r e g o g n i e w m a dostęp, s t r e s z c z a j ą się w t e j
p o s t a c i . O g r o m n y i b e z d u s z n y k a m i e ń s y m b o l i z u j e potęgi,
k t ó r e D o n J u a n z a n e g o w a ł n a zawsze. A l e t u k o ń c z y się
zadanie komandora. Piorun i grzmot mogą powrócić do
sztucznego nieba, skąd je przywołano. Prawdziwa tragedia
r o z g r y w a się gdzie i n d z i e j . Nie, D o n J u a n n i e u m a r ł o d
ciosu kamiennej ręki. Chętnie wierzę w legendarne prze­
c h w a ł k i , w b e z s e n s o w n y ś m i e c h zdrowego c z ł o w i e k a , k t ó ­
r y s p r o w o k o w a ł n i e i s t n i e j ą c e g o b o g a . A l e w i e r z ę przede
w s z y s t k i m , ż e k o m a n d o r n i e przyszedł tego. wieczora, gdy
D o n J u a n czekał u Anny; i kiedy północ minęła, bezboż­
nik m u s i a ł czuć straszliwą gorycz tych, co mają rację.
Chętniej jeszcze zgadzam się na wersję, według której
D o n J u a n k o ń c z y ż y c i e w klasztorze. N i e d l a t e g o ż e b u d u ­
jący aspekt tej wersji może się wydać prawdopodobny.
J a k i e g o s c h r o n i e n i a m o ż n a szukać u B o g a ? A l e t o r a c z e j
f i g u r a logicznego z a k o ń c z e n i a ż y c i a p r z e n i k n i ę t e g o b e z r e s z ­
ty absurdem, okrutne rozwiązanie egzystencji zwróconej
k u r a d o ś c i o m bez j u t r a . U ż y c i e k o ń c z y się ascezą. T r z e b a
z r o z u m i e ć , ż e mogą t o b y ć dwie s t r o n y t e g o s a m e g o r o z ­
wiązania. Czyż można pragnąć bardziej przerażającego
o b r a z u : człowiek, k t ó r e g o zdradza c i a ł o i k t ó r y n i e z n a ­
lazłszy w p o r ę ś m i e r c i , d o p e ł n i a k o m e d i i c z e k a j ą c na k o ­
n i e c , t w a r z ą w t w a r z z b o g i e m , k t ó r e g o n i e zna, k t ó r e m u
służy, j a k służył życiu, k l ę c z ą c p r z e d pustką, z rękami
wyciągniętymi ku niebu milczącemu i — wie to rów­
nież — niebu bez głębi.
W i d z ę D o n J u a n a w c e l i k l a s z t o r u h i s z p a ń s k i e g o zagu­
b i o n e g o w ś r ó d wzgórz. J e ś l i n a coś p a t r z y , t o n i e s ą t o
w i d m a m i n i o n y c h miłości, a l e w i d o c z n a p r z e z rozpalony
otwór w murze milcząca r ó w n i n a Hiszpanii, ziemi w s p a ­
n i a ł e j i ziemi b e z duszy, w k t ó r e j się r o z p o z n a j e . T a k , na
t y m o b r a z i e m e l a n c h o l i j n y m i p r o m i e n n y m t r z e b a się z a ­
t r z y m a ć . S a m k o n i e c , spodziewany, a l e n i e p o ż ą d a n y nigdy,
j e s t godzien p o g a r d y .
KOMEDIA

„Widowisko, p o w i a d a H a m l e t , b ę d z i e pułapką, w k t ó r ą
24
pochwycę sumienie k r ó l a . " „Pochwycę", to dobrze p o ­
wiedziane. Świadomość bowiem mknie alb o się skrywa.
T r z e b a ją p o c h w y c i ć w locie, w t e j niewymiernej chwili,
k i e d y r z u c a n a siebie p r z e l o t n e s p o j r z e n i e . C z ł o w i e k p r z e ­
ciętny nie lubi się zatrzymywać. Przeciwnie, wszystko
s k ł a n i a go do pośpiechu. A l e z a r a z e m n i c go b a r d z i e j n i e
i n t e r e s u j e niż on sam, a zwłaszcza to, c z y m m ó g ł b y b y ć .
Stąd jego upodobanie do teatru, smak widowiska, gdzie
p r o p o n u j ą m u t y l e losów: z a g a r n i a i c h poezję n i e doświad­
czając i c h goryczy. P o t y m p r z y n a j m n i e j m o ż n a rozpoznać
c z ł o w i e k a nieświadomego, o n zaś nadal śpieszy ku nie
w i a d o m o j a k i e j nadziei. C z ł o w i e k a b s u r d a l n y z a c z y n a t a m ,
gdzie ów kończy; gdzie przestając podziwiać grę, chce
wtargnąć umysł. Przeniknąć te wszystkie życia, doznać
i c h c a ł e j różnorodności t o w ł a ś c i w i e j e zagrać. Nie m ó w i ę ,
że a k t o r z y na ogół idą za t y m w e z w a n i e m , że są l u d ź m i
a b s u r d a l n y m i , a l e ż e i c h los j e s t l o s e m a b s u r d a l n y m ; m o ­
że u r z e c i przyciągnąć j a s n o w i d z ą c e s e r c e . T r z e b a to po­
wiedzieć, a b y o p a c z n i e n i e został z r o z u m i a n y ciąg dalszy.
A k t o r w ł a d a t y m , c o p r z e m i j a j ą c e . W i a d o m o , ż e z e wszy­
stkich sław jego najbardziej jest ulotna. T a k przynajmniej
zwykło się mówić. Ale wszystkie sławy są przelotne.

24 Paszkowski: „Zamierzona sztuka Będzie probierzem, którym J a k


na wędę, Sumienie króla na wierzch wydobędę."
Z p u n k t u widzenia Syriusza dzieła G o e t h e g o za dziesięć
t y s i ę c y l a t będą p r o c h e m , a j e g o i m i ę z a p o m n i a n e . J a c y ś
archeolodzy będą może szukali „świadectw" naszego cza­
su. T a m y ś l zawsze b y ł a p o u c z a j ą c a . P r z e m y ś l a n a dobrze
pozwala traktować nasze działania z głęboko szlachetną
o b o j ę t n o ś c i ą . K i e r u j e z w ł a s z c z a naszą t r o s k ę k u t e m u , c o
n a j p e w n i e j s z e , t o z n a c z y bezpośrednie. Z e w s z y s t k i c h s ł a w
n a j m n i e j zwodnicza j e s t t a , k t ó r ą s i ę żyje.
A k t o r w y b r a ł więc sławę niewymierną, która sama sie­
b i e u ś w i ę c a i doświadcza. Z faktu, że w s z y s t k o musi k i e ­
dyś umrzeć, wyciąga najlepszą konkluzję. Aktor ma po­
w o d z e n i e a l b o g o n i e m a . P i s a r z żywi n a d z i e j ę , n a w e t j e ś l i
j e s t zapoznany. Z a k ł a d a , że j e g o dzieła z a ś w i a d c z ą o n i m .
Aktor w n a j l e p s z y m r a z i e pozostawi nam fotografię; jego
gesty, jego milczenie, jego krótki oddech, jego miłosne
t c h n i e n i e — n i c z t e g o , c z y m był, n i e d o t r z e do n a s . B y ć
n i e z n a n y m dla n i e g o t o n i e g r a ć , a n i e g r a ć t o u m r z e ć p o
s t o k r o ć w r a z z e w s z y s t k i m i p o s t a c i a m i , k t ó r e m ó g ł b y oży­
wić albo wskrzesić.
Cóż dziwnego, ż e n a n a j b a r d z i e j u l o t n e j t w ó r c z o ś c i zbu­
dowana jest przemijająca sława? Aktor ma trzy godziny,
a b y b y ć J a g o n e m czy A l c e s t e m , F e d r ą czy G l o c e s t e r e m .
W t y m odcinku czasu budzi ich do życia i przywraca
śmierci na pięćdziesięciu metrach kwadratowych desek.
A b s u r d n i e znajdzie n i g d z i e lepszej i p e ł n i e j s z e j i l u s t r a c j i .
J a k i ż s k r ó t będzie b a r d z i e j o d k r y w c z y : ż y c i a cudowne, l o s y
j e d y n e i b e z l u k w y r a s t a j ą i giną w p r z e s t r z e n i o g r a n i c z o ­
n e j i w k r ó t k i m c z a s i e . G d y S e g i s m u n d o 2 5 s c h o d z i ze s c e ­
n y , j e s t n i c z y m . W d w i e godziny p ó ź n i e j m o ż n a go zoba­
czyć przy kolacji w lokalu. Wtedy życie s t a j e się s n e m .
Ale po Segismundzie przychodzi inny. Bohater, którego
cierpieniem jest niepewność, zjawia się na miejscu czło­
wieka, którego ryk rozlegał się po dokonanej zemście. Idąc
w t e n sposób p r z e z w i e k i i w y o b r a ż a j ą c c z ł o w i e k a , j a k i m
może być i j a k i m jest, aktor napotyka inną absurdalną po­
s t a ć , t o z n a c z y p o d r ó ż n i k a . P o d o b n i e j a k on, a k t o r coś p o -

25 Calderon, Zycie jest snem.


g ł ę b i a i p r z e z coś b i e g n i e b e z w y t c h n i e n i a . J e s t podróżni­
kiem w czasie, w najlepszych przypadkach podróżnikiem
o s a c z o n y m p r z e z l u d z k i e dusze. J e ś l i m o r a l n o ś ć ilości m o ­
ż e g d z i e k o l w i e k znaleźć p o k a r m , t o w ł a ś n i e n a t e j szcze­
g ó l n e j s c e n i e . T r u d n o powiedzieć, w j a k i m stopniu a k t o r
k o r z y s t a z e s w o i c h p o s t a c i . A l e n i e t o j e s t ważne. W a ż n e
j e s t , j a k d a l e c e u t o ż s a m i a się z t y m i n i e p o w t a r z a l n y m i ist­
n i e n i a m i . Z d a r z a się, ż e z a b i e r a j e z e sobą, ż e w y k r a c z a j ą
o n e t r o c h ę poza w ł a s n y czas i m i e j s c e . T o w a r z y s z ą a k t o ­
rowi, k t ó r y n i e ł a t w o m o ż e j e t e r a z oddzielić o d siebie. B i o ­
r ą c kieliszek, o d n a j d u j e gest H a m l e t a podnoszącego p u c h a r .
Nie, odległość o d postaci, k t ó r e ożywia, n i e j e s t t a k du­
ża. P r z e z m i e s i ą c e albo przez dni potwierdza tę płodną
prawdę, że nie ma granicy między tym, czym człowiek
chce być i tym czym jest. Pochłonięty przedstawianiem
wciąż udoskonalanym dowodzi, do jakiego stopnia „wy­
dawać s i ę " t o być. B o j e g o sztuką j e s t udawać, wejść j a k
n a j g ł ę b i e j w życie, k t ó r e n i e j e s t j e g o ż y c i e m . P o w o ł a n i e
a k t o r a u k o ń c a j e g o w y s i ł k u s t a j e się j a s n e : z c a ł e g o s e r c a
usiłuje b y ć niczym albo wieloma. Im ciaśniejsze są grani­
c e , w k t ó r y c h m a z a m k n ą ć postać, t y m b a r d z i e j t r z e b a m u
t a l e n t u . Z a t r z y godziny u m r z e j a k o ten, k t ó r y m j e s t dzi­
siaj. W t r z y godziny m u s i doświadczyć niezwykłego losu
i w y r a z i ć go. Z n a c z y t o : z a t r a c i ć się, ż e b y się o d n a l e ź ć .
P r z e z t e t r z y godziny idzie a ż d o k o ń c a drogą b e z w y j ś c i a ,
n a k t ó r ą c z ł o w i e k z w i d o w n i p o t r z e b u j e c a ł e g o życia.

M i m o tego, co p r z e m i j a j ą c e , a k t o r ć w i c z y się i d o s k o n a l i
w pozorze. K o n w e n c j ą t e a t r u j e s t , że s e r c e w y p o w i a d a s i ę
i p o z w a l a się r o z u m i e ć t y l k o poprzez g e s t y i c i a ł o — a l b o
p r z e z głos, k t ó r y t y l e j e s t g ł o s e m duszy, c o c i a ł a . P r a w o
t e j sztuki żąda, by w s z y s t k o w y o l b r z y m i ć i w y r a z i ć c i e l e ś ­
nie. G d y b y n a s c e n i e t r z e b a b y ł o k o c h a ć t a k , j a k się kocha,
o d w o ł y w a ć się do głosu s e r c a , p a t r z e ć w o n i e m i a ł e j k o n t e m ­
placji, nasz j ę z y k pozostałby szyfrem. Tu trzeba słyszeć mil­
czenie. M i ł o ś ć podwyższa ton i n a w e t n i e r u c h o m o ś ć s t a j e
się s p e k t a k u l a r n a . W ł a d z a n a l e ż y d o c i a ł a . „ T e a t r a l n o ś ć "
t o słowo, n i e s ł u s z n i e pogardzane, oznacza t u c a ł ą e s t e t y k ę
i moralność. P o ł o w a życia człowieka m i j a na domysłach,
na o d w r a c a n i u g ł o w y i na m i l c z e n i u . I z j a w i a s i ę a k t o r .
Zdejmuje czar z uwięzionej duszy i n a m i ę t n o ś c i są roz-
k i e ł z n a n e . K a ż d y g e s t j e s t i c h pełen, k r z y k j e ożywia. T a k
więc aktor komponuje swoje postaci n a pokaz. R y s u j e j e
alb o rzeźbi, kształtuje siebie w ich urojonej formie, ich
widmom daje swoją krew. M a m na myśli wielki teatr, to
j a s n e , t e n , k t ó r y a k t o r o w i d a j e o k a z j ę , aby. w y p e ł n i ł swój
fizyczny los. S p ó j r z m y na Shakespeare'a. W t y m tearze
pierwszych odruchów furie ciała wiodą taniec. Wszystko
tłumaczą. G d y b y nie one, runęłoby wszystko. K r ó l L e a r nie
u d a ł b y się n a s p o t k a n i e z s z a l e ń s t w e m b e z b r u t a l n e g o ges­
tu, k t ó r y m w y p ę d z a K o r d e l i ę i s k a z u j e E d g a r a . J e s t słusz­
n e , ż e t a t r a g e d i a r o z g r y w a s i ę pod z n a k i e m o b ł ę d u . D u s z e
są w y d a n e d e m o n o m i t a ń c z ą i c h s a r a b a n d ę . C z t e r e j sza­
leńcy: jeden z profesji, drugi z wyboru, dwaj pozostali
z nieszczęścia; cztery rozchwiane ciała, cztery nieopisane
twarze tego samego losu.
Nawet ciało ludzkie w całej swojej skali to jeszcze nie
dość. M a s k a i k o t u r n y , c h a r a k t e r y z a c j a , k t ó r a t w a r z ogra­
nicza i wydobywa z niej najważniejsze elementy, kostium
przesadny albo uproszczony: w tym świecie wszystko po­
ś w i ę c a się z e w n ę t r z n o ś c i i w s z y s t k o i s t n i e j e t y l k o dla o k a .
Cud a b s u r d u s p r a w i a , ż e c i a ł o znów daje poznanie. Nie
z r o z u m i e m J a g o n a dobrze, j e ś l i go n i e z a g r a m . A c h o ć b y m
n a w e t r o z u m i a ł : j e s t m ó j dopiero w chwili, k i e d y go widzę.
Z postaci absurdalnej aktor bierze w konsekwencji mo­
n o t o n i ę , s w o j ą c z y n i t ę s y l w e t k ę j e d y n ą , odurzoną, dziwną
i bliską zarazem, którą wtłacza we wszystkie kreowane
p o s t a c i . W i e l k i e dzieło t e a t r a l n e sprzyja t e j j e d n o ś c i t o n u . 1 6
I tu a k t o r sobie z a p r z e c z a : t e n sam, a p r z e c i e ż t a k r o z m a i t y ,
t y l e dusz z a m y k a j ą c y w j e d n y m c i e l e . A l e t o j e s t w ł a ś n i e
sprzeczność absurdalna: jednostka, która chce wszystko

26 Mam tu na myśli molierowskiego Alcesta. Wszystko Jest takie


proste, oczywiste 1 grubo narysowane. Alcest przeciwko Fllintowi,
Climena przeciwko Eliancie, cały temat w absurdalnej konsekwencji
postaci idącej do swego celu; i nawet wiersz, ten „zły wiersz",
ledwo skandowany, ma w sobie monotonię postaci. (Przyp. autora.)
osiągnąć i w s z y s t k o przeżyć, to d a r e m n e u s i ł o w a n i e , t e n
u p ó r b e z z n a c z e n i a . A j e d n a k to, co sprzeczne, w n i m sta­
j e s i ę c a ł o ś c i ą . A k t o r z n a j d u j e się w m i e j s c u , gdzie c i a ł o
i u m y s ł s p o t y k a j ą się i o b e j m u j ą u ś c i s k i e m , gdzie u m y s ł
umęczony porażkami zwraca się ku swemu najwierniej­
szemu sprzymierzeńcowi. „Błogosławiony, w kim krew
z p r z e k o n a n i e m t a k są zmieszane, iż on p a l c o m losu n i e
służy za flet do wydawania dźwięków wedle kaprysu",
27
mówi Hamlet.

J a k ż e kościół m i a ł n i e potępić a k t o r a z a t a k ą działal­


n o ś ć ? W t e j s z t u c e o d r a ż a j ą c e b y ł o dla k o ś c i o ł a h e r e t y c k i e
mnożenie dusz, rozpusta wzruszeń, pretensje gorszące
umysłu, k t ó r y c h c e przeżyć w i ę c e j niż j e d e n los i n i e zna
żadnej p o w ś c i ą g l i w o ś c i . P o t ę p i a ł w a k t o r z e u p o d o b a n i e do
teraźniejszości i triumf Proteuszowy, k t ó r e są zaprzecze­
niem wszystkich jego nauk. Wieczność to nie gra. Umysł
dość nierozsądny, by k o m e d i i d a w a ć p i e r w s z e ń s t w o p r z e d
wiecznością, utracił zbawienie. Pomiędzy „wszędzie"
i „zawsze" nie ma kompromisu. Dlatego ten zawód t a k
niedoceniany może kryć w sobie ogromny konflikt du­
c h o w y . „ W a ż n e j e s t n i e życie w i e c z n e , m ó w i Nietzsche,
ale wieczna żywość." Cały dramat jest w t y m wyborze.
A d r i e n n e L e c o u v r e u r n a łożu ś m i e r c i c h c i a ł a się wyspo­
w i a d a ć i p r z y j ą ć k o m u n i ę , a l e n i e w y r z e k a j ą c się s w o j e j
profesji. U t r a c i ł a d o b r o d z i e j s t w o spowiedzi. Cóż t o znaczy­
ł o i n n e g o niż opowiedzenie s i ę z a w ł a s n ą g ł ę b o k ą pasją
p r z e c i w k o B o g u ? I ta k o b i e t a w agonii, płacząc, a l e n i e
z a p i e r a j ą c s i ę tego, co nazywała swoją sztuką, składała
ś w i a d e c t w o w i e l k o ś c i , k t ó r e g o n a s c e n i e n i e o s i ą g n ę ł a nig­
dy. B y ł a t o j e j n a j p i ę k n i e j s z a r o l a i n a j t r u d n i e j s z a d o za­
g r a n i a . W y b i e r a ć pomiędzy n i e b e m a ś m i e s z n ą w i e r n o ś c i ą ,
s i e b i e p r z e d k ł a d a ć n a d w i e c z n o ś ć i B o g a to t r a g e d i a od­
w i e c z n a : t r z e b a znaleźć w n i e j swoje miejsce.
A k t o r z y t a m t y c h czasów wiedzieli, że są wyklęci. Wy­
b r a ć t e n zawód z n a c z y ł o w y b r a ć P i e k ł o . W n i c h K o ś c i ó ł
widział swych najgorszych wrogów. Pewni literaci obu­
rzają s i ę : „ J a k to, o d m ó w i ć M o l i e r e ' o w i o s t a t n i e j p o m o ­
cy!" Ale to było sprawiedliwe, zwłaszcza wobec niego,
który umarł na scenie, uszminkowany, kończąc życie
całe oddane rozproszeniu. W związku z Molierem mówi
się r ó w n i e ż , ż e geniusz u s p r a w i e d l i w i a w s z y s t k o . A l e ge­
niusz w ł a ś n i e n i e u s p r a w i e d l i w i a niczego, p o n i e w a ż sobie
odmawia usprawiedliwień.
A k t o r wiedział więc, j a k a k a r a g o czeka. A l e j a k i e zna­
c z e n i e m o g ł y m i e ć dla n i e g o t e n i e j a s n e g r o ź b y w porów­
n a n i u z k a r ą najgorszą, k t ó r ą p r z y r z e k a ł o m u s a m o ż y c i e ?
W i e d z i a ł o n i e j zawczasu i a k c e p t o w a ł w p e ł n i . D l a a k t o r a ,
podobnie jak dla człowieka absurdalnego, przedwczesna
ś m i e r ć j e s t k l ę s k ą n i e p o w e t o w a n ą . Nic n i e m o ż e zastąpić
t e j s u m y t w a r z y i w i e k ó w , k t ó r a n a l e ż a ł a b y do n i e g o . Ale
t a k c z y i n a c z e j chodzi o ś m i e r ć . B o a k t o r j e s t b e z wątpie­
n i a wszędzie, a l e i j e g o w c i ą g a czas i p o d d a j e s w e m u dzia­
łaniu.
W y s t a r c z y odrobina w y o b r a ź n i , b y zrozumieć, c z y m j e s t
l o s a k t o r a . K o m p o n u j e i p r e z e n t u j e s w o j e p o s t a c i w czasie.
W czasie również uczy się nad nimi panować. Im więcej
r o z m a i t y c h losów przeżył, t y m lepiej oddziela się od nich.
P r z y c h o d z i pora, k i e d y t r z e b a u m r z e ć d l a s c e n y i dla świa­
t a . T o , c o przeżył, m a p r z e d o c z a m i . Widzi j a s n o . Czuje,
jak rozdzierająca i niezastąpiona jest ta przygoda. Wie
i m o ż e t e r a z u m r z e ć . S ą p r z y t u ł k i dla s t a r y c h a k t o r ó w .
PODBÓJ

„Nie, m ó w i zdobywca, n i e sądźcie, ż e w y b i e r a j ą c c z y n


oduczyłem się myśleć. Przeciwnie, mogę doskonale okreś­
lić, w co w i e r z ę . W i e r z ę b o w i e m z s i ł ą i widzę w sposób
p e w n y i j a s n y . M i e j c i e się n a b a c z n o ś c i p r z e d t y m i , c o
m ó w i ą : « Z n a m t o z b y t dobrze, ż e b y m t o m ó g ł w y r a z i ć . » "
J e ś l i b o w i e m n i e mogą, t o znaczy, ż e n i e wiedzą a l b o ż e
z l e n i s t w a z a t r z y m a l i s i ę na p o w i e r z c h n i .
N i e m a m w i e l u poglądów. U k o ń c a ż y c i a c z ł o w i e k s t w i e r ­
dza, ż e spędził l a t a n a u p e w n i a n i u s i ę w j e d n e j p r a w d z i e .
A l e j e ś l i j e s t t o p r a w d a oczywista, w y s t a r c z y d o p o k i e r o ­
w a n i a ż y c i e m . C o d o m n i e , n a p e w n o m a m coś d o powie­
dzenia o j e d n o s t c e . M ó w i ć o n i e j t r z e b a b e z r o z r z e w n i e ń
i z odpowiednią pogardą, j e ś l i to k o n i e c z n e .
Człowiek j e s t bardziej człowiekiem przez swoje milcze­
n i a niż przez to, co m ó w i . W i e l e j e s t rzeczy, o k t ó r y c h b ę d ę
m i l c z e ć . A l e j e s t e m p e w i e n , ż e wszyscy, k t ó r z y osądzali
j e d n o s t k ę , c z y n i l i to m a j ą c o p a r c i e w z n a c z n i e m n i e j s z y m
doświadczeniu n i ż n a s z e . I n t e l i g e n c j a , w z r u s z a j ą c a i n t e l i ­
g e n c j a , p r z e c z u w a ł a może, c o n a l e ż a ł o s t w i e r d z i ć . A l e n a ­
sza e p o k a , j e j r u i n y i k r e w n i e szczędzą n a m oczywistości.
D l a ludów s t a r o ż y t n y c h , a n a w e t p ó ź n i e j , lecz p r z e d n a ­
szą mechaniczną erą, było rzeczą możliwą zachowanie
równowagi pomiędzy cnotami społecznymi a cnotami jed­
nostki, a t a k ż e z a s t a n a w i a n i e się, k t ó r e m a j ą służyć k t ó ­
r y m . B y ł o t o m o ż l i w e przede w s z y s t k i m dlatego, ż e u p a r -
t e s e r c e ludzkie t a k o b ł ą k a ń c z o c h c e wiedzieć, c z y ludzie
przyszli n a świat, żeby s ł u ż y ć , czy ż e b y i m służono. B y ł o
t o p o n a d t o m o ż l i w e dlatego, ż e a n i społeczeństwo, a n i j e d ­
n o s t k a n i e p o k a z a ł y j e s z c z e wszystkiego, c o u m i e j ą .
W i d z i a ł e m z a c n y c h ludzi z a c h w y c a j ą c y c h s i ę a r c y d z i e ł a ­
mi malarzy holenderskich, które powstawały podczas krwa­
w y c h f l a n d r y j s k i c h w o j e n , w z r u s z a j ą c y c h się d o g ł ę b i k a ­
z a n i a m i m i s t y k ó w ś l ą s k i c h , k t ó r e zrodziła s t r a s z n a W o j n a
Trzydziestoletnia. W zdumieniu stwierdzali, że wartości
w i e c z n e b r a ł y g ó r ę n a d z g i e ł k i e m d o c z e s n y m . A l e odtąd
czasy s i ę z m i e n i ł y . M a l a r z o m dzisiejszym b r a k t e j pogody.
N a w e t j e ś l i m a j ą s e r c e t a k i e , j a k i e p o w i n i e n m i e ć twórca,
t o z n a c z y oschłe, j e s t ono z u p e ł n i e n i e p r z y d a t n e , p o n i e w a ż
wszyscy są zmobilizowani ze świętym włącznie. Może to
w ł a ś n i e o d c z u ł e m n a j g ł ę b i e j . Z każdą f o r m ą p r z e p a d ł a w
o k o p a c h , z każdą k r e s k ą , m e t a f o r ą czy m o d l i t w ą zmiażdżo­
ną ż e l a z e m w i e c z n o ś ć t r a c i swoją cząstkę. Ś w i a d o m , że nie
m o g ę oddzielić się od m o j e g o czasu, p o s t a n o w i ł e m z n i m
się zespolić. Przypisuję tak wielkie znaczenie jednostce
t y l k o dlatego, że w y d a j e mi się śmieszna i upokorzona.
W i e d z ą c , ż e n i e m a s p r a w zwycięskich, u p o d o b a ł e m sobie
sprawy przegrane: żądają całej duszy, tak s a m o zdolnej
s p r o s t a ć s w e j porażce, j a k s w y m p r z e l o t n y m z w y c i ę s t w o m .
D l a kogoś, kto czuje się s o l i d a r n y z l o s e m ś w i a t a , wstrząs,
jakiego doznają cywilizacje, ma w sobie coś zatrważa­
jącego. Wziąłem na własność tę trwogę w tym samym
momencie, kiedy c h c i a ł e m wejść do rozgrywanej gry. Wy­
b i e r a j ą c pomiędzy h i s t o r i ą a wiecznością, w y b r a ł e m his­
torię, ponieważ lubię pewność. Jej przynajmniej jestem
p e w i e n , a j a k z a n e g o w a ć siłę, k t ó r a m n i e miażdży?
Nadchodzi zawsze chwila, kiedy trzeba wybierać po­
między kontemplacją a działaniem. Ma to swoją nazwę:
zostać c z ł o w i e k i e m . T e rozdarcia są straszliwe. Ale dla
d u m n e g o s e r c a nie m a d r o g i p o ś r e d n i e j . J e s t B ó g a l b o czas,
k r z y ż a l b o miecz. A l b o ś w i a t m a sens wyższy i t e n s e n s
jest ponad wszelkim ziemskim niepokojem, albo prawdą
j e s t t y l k o t e n n i e p o k ó j . T r z e b a żyć s w o i m c z a s e m i u m r z e ć
r a z e m z n i m a l b o u j ś ć czasowi w y b i e r a j ą c ż y c i e większe.
W i e m , że można się u k ł a d a ć , żyć epoką i w i e r z y ć w wiecz­
ność. T o n a z y w a się a k c e p t a c j ą . A l e s ł o w o budzi w e m n i e
wstręt, c h c ę w s z y s t k i e g o a l b o niczego. N i e sądźcie, ż e j e ś l i
w y b r a ł e m czyn, k o n t e m p l a c j a j e s t dla m n i e ziemią nieznaną.
Ale k o n t e m p l a c j a n i e m o ż e mi dać wszystkiego, a skoro
j e s t e m p o z b a w i o n y wieczności, c h c ę s p r z y m i e r z y ć się z cza­
sem. W m o i m r a c h u n k u n i e ma m i e j s c a na n o s t a l g i ę i go­
rycz, c h c ę t y l k o o r i e n t o w a ć się w n i c h j a s n o . M ó w i ę w a m ,
j u t r o z o s t a n i e c i e zmobilizowani. D l a w a s i dla m n i e j e s t
to w y z w o l e n i e . Jednostka nie może nic, a j e d n a k może
wszystko. T e c u d o w n e możliwości t ł u m a c z ą , dlaczego wy­
nosząc j ą , u n i c e s t w i a m j e d n o c z e ś n i e . Ś w i a t j ą ł a m i e , ja
wyzwalam. Daję jej wszystkie prawa.

Z d o b y w c y wiedzą, że c z y n s a m w s o b i e j e s t bezużytecz­
ny. U ż y t e c z n y b y ł b y t y l k o ten, k t ó r y p o p r a w i ł b y człowieka
i świat. Nigdy n i e p o p r a w i ę ludzi. A l e m u s z ę postępować,
j a k g d y b y m mógł. W w a l c e p o z n a ł e m c i a ł o . N a w e t upo­
k o r z o n e j e s t m o j ą j e d y n ą pewnością. M o g ę żyć t y l k o n i m .
Istota ludzka j e s t m o j ą ojczyzną. Dlatego w y b r a ł e m ten
w y s i ł e k a b s u r d a l n y i b e z znaczenia. D l a t e g o opowiedzia­
ł e m się za w a l k ą . E p o k a n a d a j e się do tego, j u ż to powie­
działem. Dotychczas wielkość zdobywcy była geograficz­
na. Mierzono ją podbitymi terytoriami. Nie na próżno
s ł o w o : zdobywca z m i e n i ł o sens i n i e o z n a c z a j u ż zwycięs­
kiego wodza. W i e l k o ś ć p r z e n i o s ł a się gdzie indziej. J e s t w
p r o t e ś c i e i ofierze b e z przyszłości. R a z j e s z c z e : n i e w y n i k a
to z u p o d o b a n i a do porażki. Z w y c i ę s t w o b y ł o b y pożądane.
A l e j e s t t y l k o j e d n o Zwycięstwo: w i e c z n e . T e g o n i e uzys­
k a m nigdy. Oto, przy c z y m s t o j ę i czego s i ę t r z y m a m . R e ­
w o l u c j i d o k o n u j e się zawsze p r z e c i w k o bogom, począwszy
od P r o m e t e u s z a , pierwszego ze z d o b y w c ó w n o w o c z e s n y c h .
J e s t t o roszczenie człowieka, k t ó r y s p r z e c i w i a się s w e m u
losowi: roszczenie biedaka to tylko pretekst. Ale ducha
b u n t u mogę p o c h w y c i ć j e d y n i e w j e g o a k c i e h i s t o r y c z n y m ;
na t y m g r u n c i e z n i m się łączę. N i e sądźcie j e d n a k , że
z n a j d u j ę w t y m u p o d o b a n i e : w obliczu zasadniczej sprzecz­
n o ś c i p o d t r z y m u j ę m o j ą sprzeczność ludzką. M o j ą j a s n o ś ć
w i d z e n i a u m i e s z c z a m w ś r ó d tego, c o j ą n e g u j e . C z ł o w i e k a
o p i e w a m , g d y s t a j e w o b e c tego, co go miażdży, i w t y m
napięciu, w tej jasności widzenia i ciągłym powtórzeniu
moja wolność, mój bunt i m o j a pasja łączą się w jedno.
Tak, człowiek jest swoim własnym celem. I celem jedy­
n y m . J e ś l i c h c e b y ć czymś, t o t y l k o w t y m życiu. T e r a z
już to wiem. Zdobywcy mówią c z a s em o zwycięstwie
i p r z e z w y c i ę ż e n i u . A l e r o z u m i e j ą przez to „ p r z e z w y c i ę ż e n i e
siebie". Wiecie, co to znaczy. K a ż d y człowiek czuje się w
pewnych chwilach równy bogu. T a k przynajmniej mówią.
P ł y n i e to stąd, że w b ł y s k a w i c z n y m o l ś n i e n i u pozn ał zdu­
m i e w a j ą c ą w i e l k o ś ć d u c h a ludzkiego. Z d o b y w c y t o c i po­
ś r ó d ludzi, k t ó r y m p o c z u c i e w ł a s n e j s i ł y d a j e p e w n o ś ć , ż e
b ę d ą ż y ć s t a l e n a t y c h w y s o k o ś c i a c h i ś w i a d o m i t e j wiel­
k o ś c i . W m n i e j s z y m a l b o w i ę k s z y m stopniu j e s t to k w e s t i a
rachunku. Zdobywcy mogą najwięcej. Ale nie mogą wię­
c e j niż człowiek, k i ed y t e g o z e c h c e . D l a t e g o w p ł o m i e n i u
r e w o l u c j i p r o b i e r z e m pozostaje dla n i c h zawsze człowiek .
Odnajdują w nim istotę okaleczoną; ale też j e d y n e war­
t o ś c i , k t ó r e k o c h a j ą i p o d z i w i a j ą : c z ł o w i e k a i j e g o milcze­
n i e . J e s t t o i c h u b ó s t w o i i c h b o g a c t w o j e d n o c z e ś n i e . Związ­
ki z ludźmi to i c h luksus j e d y n y . J a k ż e n i e rozumieć, że w
t y m ś w i e c i e o t w a r t y m na ciosy, wszystko, co ludzkie, i t y l ­
k o to, c o ludzkie, n a b i e r a ż a r u ? T w a r z e n a m o f i a r o w a n e ,
b r a t e r s t w o zagrożone, p r z y j a ź ń m o c n a i w s t y d l i w a są b o ­
g a c t w e m prawdziwym, b o p r z e m i j a j ą c y m . T u u m y s ł lepiej
doświadcza swej m o c y i o g r a n i c z e ń . To z n a c z y s w o j e j sku­
t e c z n o ś c i . B y l i tacy, c o p o w o ł y w a l i się n a geniusz. A l e ge­
niusz, t o m ó w i się ł a t w o ; w o l ę i n t e l i g e n c j ę . O ś w i e t l a pus­
tynię i na niej włada. Zna swoje serwituty i je tłumaczy.
U m r z e w r a z z c i a ł e m . A l e t a wiedza j e s t j e j wolnością.

Wiemy, że wszystkie Kościoły są przeciwko nam. S e r c e


t a k n a p i ę t e w y m y k a się wieczności, a w i e c z n o ś ć j e s t c e l e m
wszystkich Kościołów, boskich i politycznych. Szczęście
i o d w a g a , z a p ł a t a a l b o sprawiedliwość to dla n i c h s p r a w y
d r u g o r z ę d n e . P r z y n o s z ą d o k t r y n ę i t r z e b a pod nią złożyć
s w ó j podpis. Cóż m i j e d n a k p o i d e a c h c z y p o w i e c z n o ś c i !
P r a w d n a m o j ą m i a r ę m o g ę d o t k n ą ć ręką. Nie p o t r a f i ę się
o d n i c h odciąć. D l a t e g o n i e m o ż e c i e n a m n i e b u d o w a ć : z e
zdobywcy nic nie przetrwa, nawet jego doktryna.
U końca tego wszystkiego jest jednak śmierć. Wiemy
o t y m . W i e m y też, że o n a k o ń c z y wszystko. D l a t e g o c m e n ­
tarze pokrywające Europę — obsesja niektórych spośród
n a s — są o d r a ż a j ą c e . U p i ę k s z y ć można t y l k o to, co s i ę k o ­
cha, a ś m i e r ć budzi w n a s w s t r ę t i n a s nuży. Ją t a k ż e trze­
ba zdobyć. Ostatni Carrara, więzień w Padwie wylud­
n i o n e j przez d ż u m ę i o b l e g a n e j przez W e n e c j a n , przebie­
gał komnaty swego pustego pałacu, wielkim krzykiem
p r z y z y w a j ą c d i a b ł a i żądając od niego ś m i e r c i . B y ł to spo­
sób p r z e z w y c i ę ż e n i a ś m i e r c i . I było aktem odwagi, zna­
m i e n n e j dla Zachodu, o s z p e c e n i e t y c h m i e j s c , gdzie ś m i e r ć
czuje się uhonorowana. W świecie człowieka zbuntowanego
akcentuje ona niesprawiedliwość. Jest nadużyciem osta­
tecznym.
I n n i , t a k ż e n i e idąc na u k ł a d y , w y b r a l i w i e c z n o ś ć i u k a ­
zali z i e m s k ą ułudę. Ich cmentarze uśmiechają się p e ł n e
k w i a t ó w i p t a k ó w . To dogadza z d o b y w c y i d a j e mu j a s n y
o b r a z tego, co odrzucił. S a m , na odwrót, w y b r a ł c z a r n e że­
lazo i b e z i m i e n n y dół. N a j l e p s i spośród t y c h , co opowiedzieli
się za wiecznością, czują niekiedy przerażenie — w któ­
r y m j e s t odcień s z a c u n k u i litości — gdy myślą o ludziach,
k t ó r z y mogą żyć z t a k i m o b r a z e m w ł a s n e j ś m i e r c i . A l e oni
stąd właśnie czerpią siłę i usprawiedliwienie. Jesteśmy
twarzą w twarz z naszym losem i wyzywamy ten los.
Mniej z p y c h y niż ze świadomości naszej kondycji bez
z n a c z e n i a . M y t a k ż e l i t u j e m y s i ę n a d sobą. J e s t t o j e d y n a
litość, n a j a k ą m o ż e m y p r z y s t a ć : n i e z r o z u m i e c i e j e j ł a t w o ,
wyda się w a m może u c z u c i e m n i e z b y t m ę s k i m . A j e d n a k
doznają g o n a j z u c h w a l s i spośród n a s . L e c z m y n a z y w a m y
m ę ż n y m i t y c h , co widzą j a s n o , i n i e c h c e m y s i ł y b e z prze­
nikliwości.

Powiedzmy raz jeszcze: te obrazy nie proponują moral­


ności i n i e z a w i e r a j ą sądów: są szkicami. P r e z e n t u j ą j e d y ­
n i e p e w i e n s t y l życia. K o c h a n e k , aktor, a w a n t u r n i k w c i e -
lają a b s u r d . A l e , j e ś l i chcą, mogą t o r ó w n i e ż r o b i ć czło­
wiek cnotliwy, urzędnik albo prezydent republiki. Wystar­
c z y w i e d z i e ć i n i e s k r y w a ć niczego. W m u z e a c h w ł o s k i c h
m o ż n a c z a s e m zobaczyć n i e w i e l k i e m a l o w a n e zasłony, k t ó ­
r e ksiądz t r z y m a ł przed t w a r z ą s k a z a ń c a , b y z a k r y ć przed
n i m r u s z t o w a n i e . S k o k pod w s z y s t k i m i p o s t a c i a m i , w bos­
k i e a l b o w w i e c z n e , p o d d a n i e się złudzeniom codzienności
a l b o i d e i — k a ż d a z t y c h z a s ł o n z a k r y w a a b s u r d . A l e są
t a c y , co n i e używają zasłon, i o n i c h c h c ę m ó w i ć .
Wybrałem najbardziej skrajnych. N a t y m szczeblu ab­
surd d a j e i m w ł a d z ę k r ó l e w s k ą . C o p r a w d a s ą t o w ł a d c y
bez królestw. Ale mają tę przewagę nad innymi, że wie­
dzą o i l u z o r y c z n o ś c i w s z y s t k i c h k r ó l e s t w . W i e d z ą t e ż — i tu
c a ł a i c h w i e l k o ś ć — że m ó w i ą c o nich, próżno p o w o ł y w a ć
się n a u k r y t e nieszczęście a l b o r o z c z a r o w a n i a . B y ć pozba­
w i o n y m nadziei t o nie z n a c z y rozpaczać. P ł o m i e n i e ziemi
warte są zapachów niebiańskich. Ani ja, ani nikt inny nie
m o ż e t y c h ludzi sądzić. N i e c h c ą b y ć lepsi, c h c ą b y ć k o n ­
s e k w e n t n i . J e ś l i mądrością j e s t żyć t y m , c o się posiada, n i e
s p e k u l u j ą c n a t e m a t tego, czego się n i e posiada, s ą m ę d r c a ­
mi. J e d e n z nich, zdobywca, a l e w dziedzinie ducha, D o n
Juan, a l e w dziedzinie p o z n a n i a , aktor, a l e w dziedzinie
rozumienia, w i e o t y m l e p i e j niż ktokolwiek: „Człowiek
n i e z a s ł u g u j e na żaden p r z y w i l e j na z i e m i ani w n i e b i e ,
jeśli doprowadził do doskonałości swoją kochaną, małą
łagodność b a r a n a : w najlepszym przypadku będzie n a d a l
kochanym, małym, śmiesznym baranem z rogami i nic
w i ę c e j — p r z y j m u j ą c n a w e t , że n i e k o n a z p r ó ż n o ś c i i n i e
budzi zgorszenia przybierając miny sędziego."
W k a ż d y m razie n a l e ż a ł o p o k a z a ć n a j ż a r l i w s z e w c i e l e ­
nia rozumowania absurdalnego. Wyobraźnia może dopełnić
je w i e l o m a i n n y m i — p r z y k u t y m i do czasu a l b o zapomnia­
n y m i ; o n e t e ż zaświadczą, ż e c z ł o w i e k m o ż e żyć n a wyso­
k o ś c i ś w i a t a p o z b a w i o n e g o przyszłości i w o l n e g o od s ł a ­
b o ś c i . W ó w c z a s ś w i a t a b s u r d a l n y i b e z b o g a zapełnią lu­
dzie, k t ó r z y myślą j a s n o i nie m a j ą nadziei. A l e n i e mówi­
ł e m jeszcze o postaci najbardziej absurdalnej, którą jest
twórca.
FILOZOFIA I POWIEŚĆ

W s z y s t k i e te e g z y s t e n c j e n i e m o g ł y b y t r w a ć w atmosfe­
r z e absurdu, g d y b y j a k a ś s t a ł a i g ł ę b o k a m y ś l n i e przy­
d a w a ł a im s i ł y . W g r ę w c h o d z i r ó w n i e ż s z c z e g ó l n e poczu­
c i e w i e r n o ś c i . Z d a r z a l i się ludzie świadomi, k t ó r z y w y p e ł ­
n i a l i s w o j e zadanie w ś r ó d n a j g ł u p s z y c h w o j e n , n i e widząc
w t y m sprzeczności. R z e c z p o l e g a n a t y m , b y n i c z e m u s i ę
n i e w y m y k a ć . J e s t t e d y szczęście m e t a f i z y c z n e w podtrzy­
m y w a n i u a b s u r d a l n o ś c i ś w i a t a . P o d b ó j a l b o gra, m i ł o ś ć n i e ­
wymierna, absurdalny bunt są hołdami, jakie człowiek
s k ł a d a w ł a s n e j godności wiedząc, że w t e j b i t w i e j e s t z gó­
ry pokonany.
Chodzi t y l k o o d o c h o w a n i e w i e r n o ś c i r e g u l e w a l k i . T a
m y ś l w y s t a r c z y , by p o k r z e p i ć u m y s ł : p o d t r z y m y w a ł a i pod­
trzymuje c a ł e c y w i l i z a c j e . .Nie można zanegować wojny.
T r z e b a a l b o żyć w n i e j , a l b o o d n i e j u m r z e ć . P o d o b n i e j e s t
z a b s u r d e m : t r z e b a n i m ż y ć ; przyjąć j e g o n a u k i i w c i e l i ć
j e . P o d t y m w z g l ę d e m a b s u r d a l n ą radością w c a ł y m zna­
czeniu słowa j e s t twórczość. „Sztuka i tylko sztuka; mamy
sztukę, by n i e umrzeć od prawdy", mówi Nietzsche.
W doświadczeniu, k t ó r e p r ó b u j ę opisać i p r z e k a z a ć roz­
m a i t y m i sposobami, ledwo j e d e n n i e p o k ó j u m i e r a , n a t y c h ­
miast na jego miejscu wyrasta inny. Dziecinne szukanie
z a p o m n i e n i a czy z a d o w o l e n i a n i e z n a j d u j e już echa. Ale
ciągłe napięcie wobec świata, zrównoważone szaleństwo,
k t ó r e s k ł a n i a c z ł o w i e k a d o p r z y j ę c i a wszystkiego, budzą
w n i m i n n e p r a g n i e n i e . W t y m ś w i e c i e dzieło j e s t j e d y n ą
szansą zachowania świadomości i utrwalenia przygody.
T w o r z y ć t o ż y ć d w u k r o t n i e . U d r ę c z o n e , n i e p e w n e poszuki­
wania Prousta, j e g o drobiazgowo komponowana kolekcja
kwiatów, t k a n i n i l ę k ó w n i e oznaczają n i c i n n e g o . N i e m a j ą
o n e j e d n a k w i ę k s z e g o z n a c z e n i a niż c i ą g ł a i w y m y k a j ą c a
się o c e n i e twórczość, k t ó r e j p o ś w i ę c a j ą s w o j e życie a k t o r ,
zdobywca, w s z y s c y w r e s z c i e ludzie a b s u r d a l n i . U s i ł u j ą oni
w y r a z i ć g e s t e m , p o w t ó r z y ć czy s t w o r z y ć n a nowo w ł a s n ą
realność. W końcu zawsze upodabniamy się do naszych
prawd. D l a c z ł o w i e k a , k t ó r y o d w r ó c i ł się o d wieczności,
c a ł a e g z y s t e n c j a t o m i m pod m a s k ą a b s u r d u . T w ó r c z o ś ć
to wielki mim.
D l a t y c h ludzi pierwszą rzeczą j e s t w i e d z i e ć ; p o t e m c a ­
ł y i c h w y s i ł e k s p r o w a d z a się d o tego, b y poznać t ę wyspę,
do której przybili, przydać jej wielkości, wzbogacić ją.
W p i e r w j e d n a k t r z e b a wiedzieć. O d k r y c i e a b s u r d a l n e zbie­
ga się b o w i e m z pauzą, w k ó r e j przyszłe p a s j e n a b i e r a j ą
k s z t a ł t u i p r a w o m o c n o ś c i . N a w e t ci, co są p o z b a w i e n i e w a n ­
gelii, m a j ą swoją G ó r ę Oliwną. I na t e j i c h górze t a k ż e
n i e w o l n o zasypiać. C z ł o w i e k o w i a b s u r d a l n e m u n i e chodzi
j u ż t e r a z o w y j a ś n i e n i e i rozwiązanie, a l e o d o z n a n i e i opis.
W s z y s t k o zaczyna się od j a s n o w i d z ą c e j o b o j ę t n o ś c i .
Opisać, taka jest ostatnia ambicja myśli absurdalnej.
Wiedza, osiągnąwszy kres swoich paradoksów, porzuca
propozycje; teraz jest kontemplacja i rysunek wiecznie
dziewiczego k r a j o b r a z u zjawisk. I s e r c e p o z n a j e , że wzru­
szeń, k t ó r e o d c z u w a m y p a t r z ą c n a w y g l ą d y świata, n i e da­
j e n a m j e g o g ł ę b i a , a l e i c h różnorodność. D a r e m n i e t o wy­
j a ś n i a ć , ale w r a ż e n i e t r w a , a w r a z z n i m n i e u s t a j ą c e wo­
łanie świata niewyczerpanego w ilości. Tu jest miejsce
dzieła sztuki.
Z a z n a c z a ono k r e s j a k i e g o ś doświadczenia i j e g o zwielo­
krotnienie. J e s t j a k monotonne i namiętne powtórzenie
t e m a t ó w j u ż z o r k i e s t r o w a n y c h przez ś w i a t : c i a ł o , n i e z m i e n ­
nie -powracające n a f r o n t o n a c h świątyń, f o r m y l u b b a r w y ,
l i c z b a l u b t r o s k a . N i e j e s t tedy rzeczą obojętną, ż e g ł ó w n e
t e m a t y tego e s e j u m o ż n a odnaleźć we w s p a n i a ł y m i dzie­
c i n n y m ś w i e c i e t w ó r c y . Niesłusznie b y ł o b y widzieć w t y m
s y m b o l i sądzić, że d z i e ł o sztuki d a j e s c h r o n i e n i e przed
a b s u r d e m . S a m o j e s t z j a w i s k i e m a b s u r d a l n y m ; chodzi t y l ­
ko o j e g o opis. C i e r p i e n i u d u c h o w e m u n i e przynosi roz­
strzygnięcia. Przeciwnie, j e s t znakiem tego cierpienia, któ­
r e rozszerza n a c a ł ą m y ś l c z ł o w i e k a . D z i ę k i dziełu sztuki
umysł po raz pierwszy staje wobec drugiego człowieka,
nie po to jednak, by się w nim zatracić, ale by mu wskazać
d r o g ę b e z wyjścia, k t ó r ą idą wszyscy. W porządku rozu­
m o w a n i a a b s u r d a l n e g o t w ó r c z o ś ć przychodzi p o o b o j ę t n o ś c i
i odkryciu. Zaznacza punkt, w którym wybuchają absur­
d a l n e p a s j e i u s t a j e r o z u m o w a n i e . D l a t e g o m i e j s c e twór­
czości j e s t w t y m eseju.
Wystarczy wskazać kilka tematów wspólnych twórcy
i myślicielowi, abyśmy mogli odnaleźć w dziele sztuki
w s z y s t k i e sprzeczności m y ś l i a b s u r d a l n e j . B o też p o k r e w i e ń ­
s t w a i n t e l i g e n c j i m n i e j zależą od i d e n t y c z n y c h k o n k l u z j i niż
od w s p ó l n y c h sprzeczności. Z myślą i t w ó r c z o ś c i ą j e s t po­
d o b n i e . N i e muszę dodawać, że j e d n ą i d r u g ą d y k t u j e ta sa­
ma t r o s k a . D l a t e g o u p o c z ą t k ó w obu w i d a ć zbieżność. A l e
spośród w i e l u myśli w y c h o d z ą c y c h od a b s u r d u n i e l i c z n e przy
n i m pozostają. T e w ł a ś n i e o d w r o t y i n i e w i e r n o ś c i pozwa­
l a j ą n a n a j l e p s z e r o z p o z n a n i e tego, c o u z n a ć m o g ę z a przy­
należne wyłącznie do absurdu. Odpowiednio p o w i n i e n e m
p o s t a w i ć p y t a n i e : czy t w ó r c z o ś ć a b s u r d a l n a j e s t m o ż l i w a ?

Trzeba położyć n a c i s k na arbitralność starej opozycji


s z t u k a — filozofia. J e ś l i r o z u m i e ć j ą ściśle, j e s t n a p e w n o
fałszywa. J e ś l i j e d n a k c h c e s i ę przez t o powiedzieć, ż e każ­
da z w y m i e n i o n y c h dyscyplin ma klimat własny, będzie
t o n i e w ą t p l i w i e prawda, choć n i e p r e c y z y j n a . J e d y n a argu­
mentacja do przyjęcia polegałaby na ukazaniu sprzecz­
n o ś c i pomiędzy filozofem z a m k n i ę t y m w swoim systemie
i artystą stojącym wobec s w o j e g o dzieła. A l e t o b y ł o b y
s ł u s z n e w odniesieniu do p e w n e g o rodzaju sztuki i filozo­
fii, który uważamy tu za drugorzędny. Myśl, że sztuka
o d e r w a n a j e s t o d swego t w ó r c y , nie t y l k o j e s t n i e m o d n a ,
a l e i fałszywa. P o w i a d a się, że w p r z e c i w i e ń s t w i e do artys­
ty, ż a d e n filozof n i e s t w o r z y ł n i g d y w i e l u s y s t e m ó w . A l e
j e s t to p r a w d z i w e w t e j mierze, w j a k i e j p r a w d z i w e j e s t
również, że artysta nie wyraził nigdy więcej niż jedną
rzecz pod r o z m a i t y m i p o s t a c i a m i . Chwilowa doskonałość
sztuki, konieczność jej odnowienia to prawdy płynące
z przesądu. B o dzieło sztuki t a k ż e j e s t k o n s t r u k c j ą ; wia­
domo, j a k b a r d z o w i e l c y t w ó r c y potrafią b y ć m o n o t o n n i .
A r t y s t a t a k s a m o j a k m y ś l i c i e l a n g a ż u j e s i ę w s w o j e dzie­
ło i w n i m się s t a j e . W t e j osmozie k r y j e się n a j w a ż n i e j s z y
p r o b l e m e s t e t y c z n y . C o w i ę c e j , dla kogoś, k t o j e s t p r z e ­
k o n a n y o j e d n o ś c i c e l u duchowego, r o z r ó ż n i e n i a w e d l e m e ­
tod i p r z e d m i o t ó w są c a ł k o w i c i e j a ł o w e . N i e ma g r a n i c
między d y s c y p l i n a m i , k t ó r e w y b i e r a człowiek, aby mógł
zrozumieć i k o c h a ć . P r z e n i k a j ą s i ę o n e n a w z a j e m i łączą
w jednakiej trosce.
T r z e b a powiedzieć od razu: dzieło a b s u r d a l n e m o ż e po­
w s t a ć t y l k o wówczas, gdy zostanie w nim zawarta myśl
n a j p r z e n i k l i w s z a . A l e t a k a m y ś l u j a w n i a się w n i m t y l k o
j a k o znak nadrzędnej inteligencji. T e n paradoks tłumaczy
się w porządku absurdu. D z i e ł o sztuki p o w s t a n i e , gdy i n t e ­
l i g e n c j a n i e będzie podporządkowywać k o n k r e t u rozumowi.
Oznacza ono t r i u m f tego, c o c i e l e s n e ; j e s t w y w o ł a n e przez
myśl, a l e j u ż w s a m y m t y m a k c i e m y ś l s i e b i e się w y r z e k a .
Nie podda się pokusie, by t e m u , co opisane, p r z y d a ć sens
głębszy, u w a ż a go b o w i e m za n i e u p r a w n i o n y . Dzieło sztu­
k i w c i e l a d r a m a t i n t e l i g e n c j i , a l e n i e daje n a t o bezpośred­
n i e g o dowodu. D z i e ł o a b s u r d a l n e żąda a r t y s t y świadomego
swoich g r a n i c o r a z sztuki, gdzie k o n k r e t oznacza j e d y n i e
k o n k r e t . N i e m o ż e b y ć c e l e m , s e n s e m i p o c i e c h ą w życiu.
T w o r z y ć albo n i e t w o r z y ć t o n i e z m i e n i a n i c z e g o . T w ó r c y
a b s u r d a l n e m u n i e zależy na j e g o dziele. M ó g ł b y się go wy­
rzec; w y r z e k a się czasem. W y s t a r c z y w t e d y A b i s y n i a . 2 8
Można w t y m widzieć z a r a z e m r e g u ł ę e s t e t y c z n ą . P r a w ­
dziwe dzieło sztuki j e s t zawsze na m i a r ę ludzką. Z istoty
s w o j e j j e s t t y m , k t ó r e m ó w i „ m n i e j " . I s t n i e j e p e w i e n zwią­
z e k pomiędzy ogólną s u m ą doświadczeń a r t y s t y a dziełem,
które je odbija, pomiędzy Wilchelmem Meistrem a dojrza-

28 Aluzja do Rimbauda.
ł o ś c i ą G o e t h e g o . T e n s t o s u n e k j e s t n i e d o b r y , j e ś l i dzieło
c h c e z a w r z e ć c a ł e d o ś w i a d c z e n i e ; wówczas p o w s t a j e papie­
r o w a l i t e r a t u r a o b j a ś n i a j ą c a . T e n s t o s u n e k j e s t dobry, j e ś l i
dzieło j e s t t y l k o f r a g m e n t e m doświadczenia, p o w i e r z c h n i ą
d i a m e n t u , w k t ó r e j u k a z u j e się, a l e do k t ó r e j n i e o g r a n i c z a
się jego wewnętrzny blask. W pierwszym wypadku jest
p r z e ł a d o w a n i e i p r e t e n s j a do w i e c z n y c h w a r t o ś c i . W dru­
g i m dzieło p ł o d n e dzięki c a ł e m u p o d t e k s t o w i doświadczenia,
k t ó r e g o b o g a c t w o m o ż n a odgadnąć. P r o b l e m a r t y s t y absur­
d a l n e g o t o zdobycie u m i e j ę t n o ś c i życia p r z e r a s t a j ą c e j u m i e ­
j ę t n o ś ć w y k o n a n i a . W t y m s e n s i e a r t y s t ą j e s t p r z e d e wszy­
s t k i m w i e l k i żyjący, p r z y c z y m : żyć, o z n a c z a t u zarówno
doznawanie, j a k refleksję. Dzieło wciela więc dramat in­
t e l e k t u a l n y . D z i e ł o a b s u r d a l n e zaświadcza, ż e m y ś l w y r z e ­
kła się swoich czarów; jest ona tylko inteligencją, która
wprawia w ruch wyglądy i zamiast racji wprowadza obra­
zy. G d y b y ś w i a t b y ł j a s n y , n i e b y ł o b y sztuki.
N i e m ó w i ę tu o w s p a n i a ł e j w swej s k r o m n o ś c i sztuce
f o r m y i koloru, w k t ó r e j rządzi t y l k o o p i s . 2 9 W y r a z zaczy­
n a s i ę tam, gdzie m y ś l się kończy. F i l o z o f i a o w y c h m ł o ­
dzieńców o pustych oczach, którzy zapełniają świątynie
i muzea, z o s t a ł a z a w a r t a w i c h g e s t a c h . C z ł o w i e k absur­
d a l n y c z e r p i e z n i e j w i ę c e j n a u k i niż ze w s z y s t k i c h b i b l i o ­
tek. Z i n n e g o p u n k t u w i d z e n i a podobnie j e s t z muzyką.
J e ś l i i s t n i e j e sztuka w o l n a o d pouczeń t o t a w ł a ś n i e . Z a
b l i s k o j e s t s p o k r e w n i o n a z m a t e m a t y k ą , a b y n i e zapoży­
c z a ł a o d n i e j b e z i n t e r e s o w n o ś c i . T a g r a u m y s ł u z e sobą
s a m y m , zgodna z u s t a l o n y m i i o b l i c z o n y m i p r a w a m i , prze­
b i e g a w dźwięcznej p r z e s t r z e n i , k t ó r a j e s t naszą przestrze­
nią; lecz w i b r a c j e s p o t y k a j ą się ponad nią, w ś w i e c i e n i e
n a l e ż ą c y m j u ż d o c z ł o w i e k a . N i e m a czystszego doznania. A l e
te p r z y k ł a d y aż n a z b y t są oczywiste. P o w i e d z m y t y l k o , że
c z ł o w i e k a b s u r d a l n y u w a ż a te h a r m o n i e i f o r m y za w ł a s n e .
A l e c h c i a ł b y m tu m ó w i ć o dziele, gdzie p o k u s a w y j a ś n i e -

29 Rzecz ciekawa, ze najbardziej intelektualne malarstwo, to, które


sprowadza realność do elementów zasadniczych, w kształcie ostatecz­
nym j e s t tylko radością dla oczu. Ze świata wzięło jedynie kolor.
(Przyp. autora.)
nia j e s t największa, gdzie iluzja się narzuca, a wniosek
jest niemal nieunikniony. Mam na myśli twórczość po­
wieściową. P o s t a w i ę s o b i e p y t a n i e , czy z a c h o w a n i e absur­
du j e s t w n i e j m o ż l i w e .

M y ś l e ć t o przede w s z y s t k i m c h c i e ć s t w o r z y ć j a k i ś świat
(albo o g r a n i c z y ć w ł a s n y , c o wychodzi n a j e d n o ) . Z n a c z y
t o w y j ś ć o d niezgodności f u n d a m e n t a l n e j , k t ó r a oddziela
c z ł o w i e k a o d j e g o doświadczenia, a b y z n a l e ź ć t e r e n porozu­
m i e n i a d o g a d z a j ą c y j e g o nostalgii, gdzie r a c j e albo a n a l o ­
g i e pozwolą na rozstrzygnięcie dręczącej opozycji. Filo­
zof, n a w e t j e ś l i t o K a n t , j e s t twórcą. M a s w o j e postaci,
s w o j e s y m b o l e i s w o j ą u t a j o n ą a k c j ę . Ma też s w o j e roz­
wiązania. Jeśli ten porządek odwrócić, fakt, że powieść
wyprzedziła poezję i e s e j , oznacza t y l k o , w b r e w pozorom,
większą i n t e l e k t u a l i z a c j ę sztuki. O c z y w i ś c i e t y l k o w przy­
p a d k u n a j w i ę k s z y c h powieściopisarzy. O płodności i w i e l ­
k o ś c i g a t u n k u mogą c z a s e m świadczyć odpadki. I s t n i e n i e
w i e l u złych p o w i e ś c i to n i e powód, by zapomnieć o n a j ­
lepszych, t y c h w ł a ś n i e , w k t ó r y c h z a w i e r a się ś w i a t pisa­
rza. P o w i e ś ć m a swoją logikę, s w o j e r o z u m o w a n i e , swoją
i n t u i c j ę i s w o j e p o s t u l a t y . Ma również s w o j e żądanie j a s ­
30
ności.
W t y m p r z y p a d k u opozycja klasyczna, o k t ó r e j m ó w i ł e m
w y ż e j , j e s z c z e m n i e j j e s t u p r a w n i o n a . Z n a c z y ł a coś w cza­
sach, g d y ł a t w o b y ł o oddzielić filozofię od filozofa. Dziś,
kiedy myśl nie zmierza już do uniwersalności, kiedy
najlepszą historią myśli byłaby historia jej żalów za
błędy, niepodobna oddzielić wartościowego systemu od
j e g o a u t o r a . P o d p e w n y m w z g l ę d e m n a w e t Etyka j e s t wy­
znaniem, d ł u g i m i r y g o r y s t y c z n y m . M y ś l a b s t r a k c y j n a z n a j -

30 Warte się nad tym zastanowić: Jest tu wyjaśnienie najgorszych


powieści. Niemal wszyscy uważają się za zdolnych do myślenia,
1 myślą w istocie, dobrze albo źle. Na odwrót, nieliczni potrafią
sobie wyobrazić, że są poetami albo cyzelatorami zdań. Od chwili
jednak, kiedy myśl wzięła górę nad stylem, powieść zagarnął tłum.
Nie jest to zresztą wielkie nieszczęście. W rezultacie najlepsi sta­
wiają sobie większe wymagania; ci zaś, co odpadają, nie zasługiwali
na to, by przetrwać. (Przyp. autora.)
duje wreszcie cielesne oparcie. Także powieściowa gra cia­
ła i n a m i ę t n o ś c i c z ę ś c i e j p o d l e g a n a d r z ę d n e j w i z j i ś w i a t a .
Wielcy powieściopisarze to powieściopisarze-filozofowie,
a w i ę c p r z e c i w i e ń s t w o p i s a r z y - i l u s t r a t o r ó w tez. D o t y c z y to
Balzaka, Sade'a, Melville'a, Stendhala, Dostojewskiego,
Prousta, Malraux, Kafki, żeby wymienić tylko kilku.
A l e właśnie ich decyzja, by pisać obrazami raczej niż
wywodami, odkrywa pewną myśl im wspólną; tę mianowi­
c i e , że w s z e l k a zasada w y j a ś n i e n i a j e s t b e z u ż y t e c z n a i że
p o s ł a n i e k r y j e się w w a r s t w i e opisu. Uważają dzieło za
p u n k t d o j ś c i a i p o c z ą t e k z a r a z e m . Z a w i e r a się w n i m fi­
lozofia często n i e w y r a ż o n a , k t ó r e j j e s t ono i l u s t r a c j ą i u k o ­
r o n o w a n i e m . T e w ł a ś n i e p o d t e k s t y filozoficzne n a d a j ą m u
p e ł n i ę . D z i e ł o może też dowieść słuszności s t a r e j m a k s y ­
my w t y m j e j w a r i a n c i e , k t ó r y głosi, że o d r o b i n a m y ś l i od­
d a l a c z ł o w i e k a o d życia, g d y i c h b o g a c t w o p r z y w r a c a g o
ż y c i u na powrót. N i e z d o l n a do s u b l i m a c j i rzeczywistości,
myśl poprzestaje na j e j naśladowaniu. Powieść, o której
m o w a , j e s t n a r z ę d z i e m t e g o poznania, r e l a t y w n e g o i n i e ­
w y c z e r p a n e g o zarazem, t a k podobnego do poznania w m i ­
ł o ś c i . I j a k miłość, t w ó r c z o ś ć p o w i e ś c i o w a ma swój pierw­
szy z a c h w y t i późniejsze o w o c n e p o g ł ę b i e n i e .

Takie przynajmniej uroki przypisuję jej na początku.


A l e t e s a m e m i e l i t e ż d l a m n i e owi k s i ą ż ę t a m y ś l i upoko­
r z o n e j , k t ó r y c h s a m o b ó j s t w a r o z w a ż a ł e m p o t e m . Chodziło
mi p r z e d e w s z y s t k i m o p o z n a n i e i o p i s a n i e t e j siły, k t ó r a
kazała im wybrać drogę iluzji. Ta metoda posłuży
mi i tutaj. Ponieważ raz już jej użyłem, będę mógł
s k r ó c i ć r o z u m o w a n i e i o g r a n i c z y ć się do j e d n e g o p r z y k ł a ­
du. C h c ę wiedzieć, czy zgadzając się żyć b e z s z u k a n i a od­
w o ł a ń , m o ż n a zgodzić s i ę r ó w n i e ż na p r a c ę i t w ó r c z o ś ć b e z
odwołań, i j a k a d r o g a prowadzi do tej wolności. Chcę
u w o l n i ć m ó j ś w i a t od w i d m i zaludnić go j e d y n i e p r a w d a ­
mi cielesnymi, których obecności nie będę mógł zanegować.
M o g ę s t w o r z y ć dzieło a b s u r d a l n e , w y b r a ć r a c z e j p o s t a w ę
t w ó r c z ą niż inną. A l e p o s t a w a a b s u r d a l n a , j e ś l i m a absur­
d a l n ą pozostać, musi b y ć ś w i a d o m a s w e j bezzasadności. P o -
d o b n i e j e s t z d z i e ł e m . J e ś l i z a l e c e n i a a b s u r d u n i e są res­
p e k t o w a n e , j e ś l i dzieło n i e i l u s t r u j e o p o z y c j i i b u n t u , j e ś l i
oddaje się z ł u d z e n i o m i budzi nadzieję, n i e j e s t bezzasad­
ne. N i e p o t r a f i ę się o d n i e g o o d e r w a ć . M o j e życie m o g ł o ­
by w n i m znaleźć s e n s : to śmieszne. N i e ma w n i m w y ­
siłku, by s i ę oderwać, a n i pasji, w których spełnia się
wspaniałe i bezużyteczne życie człowieka.
C z y t e j pokusie w y j a ś n i a n i a można o p r z e ć się w t w ó r ­
czości, gdzie j e s t o n a n a j s i l n i e j s z a ? C z y pozostanę w i e r n y
absurdowi i nie będę szukał konkluzji w świecie fikcyj­
n y m , gdzie ś w i a d o m o ś ć ś w i a t a r e a l n e g o j e s t n a j s i l n i e j s z a ?
Oto k w e s t i e d o r o z p a t r z e n i a . R o z u m i e m y , c o znaczą. S ą
t o o s t a t n i e s k r u p u ł y ś w i a d o m o ś c i l ę k a j ą c e j się, ż e porzuci
swoje naczelne i trudne nauki dla ostatecznej iluzji. To
zaś, co dotyczy twórczości rozpatrywanej jako jedna
z m o ż l i w y c h p o s t a w c z ł o w i e k a ś w i a d o m e g o absurdu, doty­
czy również wszystkich możliwych dla mego stylów ży­
cia. Z d o b y w c a a l b o a k t o r , t w ó r c a alb o D o n J u a n mogą
zapomnieć, ż e i c h ż y c i e j e s t n i c z y m b e z ś w i a d o m o ś c i j e g o
bezsensownego charakteru. Nic łatwiejszego niż przyzwy­
czaić się. C z ł o w i e k c h c e z a r o b i ć pieniądze, a b y b y ć szczę­
ś l i w y m : c a ł y j e g o w y s i ł e k , c a ł e życie z m i e r z a j ą d o t y c h
pieniędzy. S z c z ę ś c i e z o stało z a p o m n i a n e , środek s t a ł się
c e l e m . P o d o b n i e w y s i ł e k zdobywcy m o ż e zboczyć k u a m ­
bicji, która była tylko drogą wiodącą do pełniejszego
ż y c i a . D o n J u a n , z e s w e j strony, t a k ż e z a a k c e p t u j e los, za­
dowoli s i ę e g z y s t e n c j ą , k t ó r e j w i e l k o ś ć p r z e c i e ż j e s t j e d y ­
nie w buncie. W pierwszym przypadku chodzi o świado­
mość, w d r u g i m o b u n t : w obu s k o ń c z y ł się absurd. T a k
uparta jest nadzieja w sercu człowieka! Ludzie najbardziej
w y z u c i z e złudzeń potrafią zgodzić się n a n i e . Ta apro­
bata, podyktowana przez potrzebę spokoju, jest blisko
spokrewniona z egzystencjalną zgodą. Są tedy bogowie
ś w i a t ł a i są b ó s t w a m u ł u . A l e droga p o ś r e d n i a wiedzie ku
t y m wyglądom człowieka, które trzeba znaleźć.
P o p r z e d n i o o roszczeniu a b s u r d a l n y m n a j w i ę c e j powie­
działy n a m j e g o porażki. T u w y s t a r c z y zdać sobie sprawę,
że w t w ó r c z o ś c i p o w i e ś c i o w e j m o ż e z a w i e r a ć się ta s a m a
dwuznaczność, co w p e w n y c h filozofiach. Jako ilustrację
mogę więc wybrać dzieło, gdzie mieści się wszystko, co
świadomość absurdalną cechuje, którego punkt wyjścia
jest jasny, a klimat świadczy o przenikliwości widzenia.
J e g o w n i o s k i będą dla nas pouczające. Jeśli absurd nie
zostanie w nim uszanowany, będzie wiadomo, j a k i chwyt
pozwolił na wprowadzenie iluzji. Wystarczy wówczas je­
den t e m a t , j e d e n p r z y k ł a d i w i e r n o ś ć t w ó r c y . R o d z a j an a­
lizy t e n s a m , j a k i s t o s o w a l i ś m y szerzej gdzie i n d z i e j .
R o z p a t r z ę u l u b i o n y t e m a t D o s t o j e w s k i e g o . M ó g ł b y m wy­
31
brać również inne dzieła. Ale tu problem traktowany
jest wprost i zawiera się nim cała wielkość i c a ł e napię­
cie uczuciowe, podobnie jak w przypadku pewnych po­
staw egzystencjalnych, o których była mowa. T e n parale-
lizm będzie mi pomocny.

31 Dzieło Malbraux na przykład. Ale wówczas należałoby rozpatrzeć


Jednocześnie problem społeczny, którego myśl absurdalna nie może
unikać (a może znajdować Jego liczne 1 bardzo różnorodne rozwiąza­
nia). Trzeba się jednak ograniczać. (Przyp. autora.)
KIRIŁOW

W s z y s c y b o h a t e r o w i e D o s t o j e w s k i e g o z a p y t u j ą się o sens
życia. P r z e z to są n o w o c z e ś n i : n i e b o j ą się śmieszności.
Różnica między wrażliwością nowoczesną a wrażliwością
k l a s y c z n ą polega na t y m , że pierwsza żywi się p r o b l e m a m i
m e t a f i z y c z n y m i , druga zaś m o r a l n y m i . W p o w i e ś c i a c h D o ­
s t o j e w s k i e g o p r o b l e m p o s t a w i o n y j e s t z t a k ą siłą, że może
prowadzić t y l k o d o s k r a j n y c h rozwiązań. A l b o życie j e s t
kłamliwe, a l b o j e s t wieczne. G d y b y D o s t o j e w s k i poprze­
s t a ł n a z b a d a n i u zagadnienia, b y ł b y filozofem. A l e u k a z u j e
skutki, j a k i e t a g r a u m y s ł u w y w i e r a n a życie c z ł o w i e k a ,
i tu jest artystą. Wśród skutków uwagę jego przyciąga
ostateczny; ten, który w Dzienniku pisarza nazywa samo­
bójstwem logicznym. W odcinku z grudnia 1876 przed­
stawia rozumowanie dotyczące „samobójstwa logicznego".
P r z e k o n a n y , ż e e g z y s t e n c j a ludzka j e s t c a ł k o w i c i e a b s u r ­
d a l n a dla kogoś, k t o n i e w i e r z y w n i e ś m i e r t e l n o ś ć , docho­
dzi do n a s t ę p u j ą c y c h w n i o s k ó w :
„ S k o r o w odpowiedzi na m o j e p y t a n i a dotyczące szczęś­
cia d o w i e d z i a ł e m się, za p o ś r e d n i c t w e m mego sumienia,
że nie mogę być szczęśliwy inaczej aniżeli w harmonii
z tym wielkim wszystkim, którego nie pojmuję i nigdy
pojąć n i e p o t r a f i ę , j e s t oczywiste...
S k o r o wreszcie w porządku świata występuję w roli
s k a r ż ą c e g o i p o r ę c z y c i e l a , o b w i n i o n e g o i sędziego, i s k o r o
u w a ż a m t ę k o m e d i ę z a głupią z e s t r o n y n a t u r y , z m o j e j
zaś s t r o n y u w a ż a m z a u p o k a r z a j ą c e , a b y m zgodził się j ą
grać...
J a k o skarżący i poręczyciel, sędzia i obwiniony, potę­
p i a m tę naturę, która z tak wielkim bezwstydem wyda­
ła m n i e na świat, a b y m c i e r p i a ł — i s k a z u j ę ją na uni­
cestwienie wraz ze mną."
W t e j p o s t a w i e j e s t j e s z c z e odcień r o z d r a ż n i e n i a . S a m o ­
b ó j c a z a b i j a się, p o n i e w a ż w sensie metafizycznym czuje
się poirytowany. W pewnym rozumieniu dokonuje
zemsty. Dowodzi w t e n sposób, że „nie b ę d ą go m i e l i " .
Wiadomo jednak, że niezrównanym ucieleśnieniem tego
w ą t k u w c a ł y m j e g o b o g a c t w i e j e s t K i r i ł o w , p o s t a ć z Bie­
sów, również zwolennik samobójstwa logicznego. Inżynier
K i r i ł o w oświadcza, ż e c h c e o d e b r a ć s o b i e życie, b o t a k a
j e s t „ j e g o i d e a " . T r z e b a t o rozumieć d o s ł o w n i e . D l a idei,
dla myśli przygotowuje się n a ś m i e r ć . J e s t to samobój­
s t w o wyższego rzędu. S t o p n i o w o , poprzez s c e n y r o z j a ś n i a ­
j ą c e tę zamaskowaną postać, p o z n a j e m y ś m i e r t e l n ą myśl,
którą Kiriłow żywi. Inżynier podejmuje rozumowanie
z Dziennika. Czuje, że B ó g j e s t k o n i e c z n y i że trzeba, a b y
i s t n i a ł . A l e wie, że B ó g nie istnieje i nie m o ż e istnieć.
„ C z y n i e rozumiesz, ż e t o wystarcza, a b y s i ę z a s t r z e l i ć ? "
m ó w i . 3 2 Z tej p o s t a w y w y n i k a , t a k ż e u niego, k i l k a ab­
surdalnych konsekwencji. Z obojętności zgadza się, aby
j e g o s a m o b ó j s t w o p o s ł u ż y ł o sprawie, k t ó r ą gardzi. „Dosze­
d ł e m do w n i o s k u t e j nocy, że w s z y s t k o mi j e d n o . " W po­
mieszanym poczuciu buntu i wolności przygotowuje swój
c z y n . „ Z a b i j a m się, a b y się zaprzeć pokory i wykazać
m o j ą straszną wolność." Nie chodzi już o zemstę, ale
o b u n t . K i r i ł o w j e s t w i ę c postacią a b s u r d a l n ą — a l e z t y m
z a s a d n i c z y m zastrzeżeniem, ż e się zabija. On sam jednak
wyjaśnia tę sprzeczność i to w t a k i sposób, że odsłania
t a j e m n i c ę a b s u r d a l n ą w c a ł e j j e j czystości. D o p e ł n i a b o ­
wiem swoją śmiertelną logikę ambicją niezwykłą, która
n a d a j e t e j postaci c a ł y w y m i a r : c h c e s i ę zabić, aby s t a ć
się b o g i e m .
R o z u m o w a n i e j e s t k l a s y c z n i e j a s n e . J e ś l i B ó g n i e istnie-

32 Wszystkie cytaty z Biesów w przekładzie Tadeusza Zagórskiego,


PIW, 1958; z Braci Karamazow w przekładzie Aleksandra Wata, PIW,
1959.
je, K i r i ł o w j e s t bogiem. Jeśli Bóg nie istnieje, Kiriłow
m u s i się zabić, K i r i ł o w m u s i się z a t e m zab ić, żeby b y ć b o ­
giem. J e s t t o l o g i k a a b s u r d a l n a , a l e t e g o w ł a ś n i e t r z e b a .
Interesujące jednak byłoby przydać sens temu bóstwu
sprowadzonemu na ziemię. A więc wyjaśnić przesłankę:
„ J e ż e l i n i e m a B o g a , t o j a j e s t e m b o g i e m " , dość n a r a z i e
c i e m n ą . T r z e b a z a u w a ż y ć wpierw, ż e c z ł o w i e k , k t ó r y o g ł a ­
sza tę niedorzeczną pretensję, jest zgoła z tego świata.
G i m n a s t y k u j e się każdego r a n k a , b y u t r z y m a ć s i ę w do­
b r y m zdrowiu. P o d z i e l a r a d o ś ć S z a t o w a , g d y t e n odzyskuje
żonę. Po śmierci Kiriłowa znajdą świstek, na którym
c h c i a ł n a r y s o w a ć p o s t a ć p o k a z u j ą c ą „ i m " j ę z y k . J e s t dzie­
cinny, g n i e w n y , n a m i ę t n y , m e t o d y c z n y i w r a ż l i w y . Z n a d -
c z ł o w i e k a m a t y l k o l o g i k ę j e d n e j idei, z c z ł o w i e k a c a ł y r e ­
j e s t r . T o o n j e d n a k m ó w i s p o k o j n i e o s w o j e j boskości. N i e
jest szalony albo szalony jest Dostojewski. Nie żyje więc
złudzeniami megalomana. Tym razem literalne rozumie­
nie słów byłoby śmieszne.
S a m K i r i ł o w p o m a g a n a m lepiej z r o z u m i e ć . N a p y t a n i e
S t a w r o g i n a odpowiada, że nie mówi o bogu-człowieku.
M o ż n a by p o m y ś l e ć , że chodzi mu o to, a b y odróżnić się
od Chrystusa. Ale nie, przeciwnie. K i r i ł o w b o w i e m wy­
obraża sobie w p e w n e j chwili, że Jezus nie znalazł
się w raju. W t e d y J e z u s zrozumiał, ż e m ę k a b y ł a bez­
u ż y t e c z n a : „ J e ś l i p r a w a p r z y r o d y z m u s i ł y i J e g o , b y żył
wśród kłamstwa i u m a r ł z powodu k ł a m s t w a . " Tylko w
t y m s e n s i e J e z u s w c i e l a c a ł y d r a m a t ludzki. J e s t c z ł o w i e ­
k i e m d o s k o n a ł y m , p o n i e w a ż w n i m s p e ł n i ł s i ę los n a j b a r ­
dziej a b s u r d a l n y . T o n i e B ó g - c z ł o w i e k , a l e człowiek-bóg.
K a ż d y z n a s m o ż e b y ć j a k on u k r z y ż o w a n y i o s z u k a n y —
i jest w pewnej mierze.
B o s k o ś ć w i ę c , o k t ó r ą chodzi, j e s t n a j z u p e ł n i e j ziemska.
„Trzy lata — mówi K i r i ł o w — szukałem atrybutu mojej
b o s k o ś c i i z n a l a z ł e m . J e s t n i m w o l n a w o l a . " M o ż n a zro­
zumieć t e r a z s e n s j e g o p r z e s ł a n k i : „ J e ż e l i n i e m a B o g a , t o
j a j e s t e m b o g i e m . " S t a ć się b o g i e m t o b y ć w o l n y m n a t e j
ziemi, n i e służyć i s t o c i e n i e ś m i e r t e l n e j . A z w ł a s z c z a wy­
ciągnąć wszystkie konsekwencje z tej bolesnej wolności
J e ś l i B ó g i s t n i e j e , w s z y s t k o zależy od n i e g o i n i e może­
my n i c przeciwko j e g o woli. J e ś l i nie istnieje, wszystko
z a l e ż y o d nas. D l a K i r i ł o w a , j a k dla N i e t z s c h e g o , zabić
B o g a to samemu nim zostać — już na tej z i e m i zaznać
życia wiecznego, o którym mówi Ewangelia.33
Ale jeśli tej zbrodni metafizycznej dość, a b y c z ł o w i e k
osiągnął s p e ł n i e n i e , p o c o d o d a w a ć d o n i e j s a m o b ó j s t w o ?
D l a c z e g o z a b i j a ć się, p o r z u c a ć t e n świat, gdzie zdobyło się
w o l n o ś ć ? J e s t t u sprzeczność. K i r i ł o w w i e o t y m i d o d a j e :
„ G d y t o j u ż będzie u ś w i a d o m i o n e , s a m o b ó j s t w a s t a n ą się
n i e p o t r z e b n e , gdyż z a c z n i e s i ę życie w n a j w i ę k s z e j chwa­
34
le." A l e ludzie t e g o n i e wiedzą. „ T o " n i e j e s t uświado­
m i o n e . J a k w c z a s a c h P r o m e t e u s z a w c i ą ż żyją ś l e p ą n a ­
36
dzieją. T r z e b a i m w s k a z a ć drogę, n i e m o g ą się o b e j ś ć b e z
k a z n o d z i e j s t w a . K i r i ł o w m u s i w i ę c zabić się z m i ł o ś c i dla
rodzaju ludzkiego. Musi wskazać swoim braciom drogę
k r ó l e w s k ą i trudną, n a k t ó r ą o n w e j d z i e p i e r w s z y . J e s t t o
samobójstwo pedagogiczne. I Kiriłow się poświęca. Ale
jeśli jest ukrzyżowany, nie będzie oszukany. Jest nadal
c z ł o w i e k i e m - b o g i e m , p e w n y m ś m i e r c i b e z przyszłości, prze­
n i k n i ę t y m e w a n g e l i c z n ą m e l a n c h o l i ą . „ J e s t e m nieszczęśli­
wy, mówi, gdyż mam obowiązek okazać wolną
w o l ę . " A l e gdy o n u m r z e , ludzie z o s t a n ą w r e s z c i e oświe­
c e n i , z i e m i a z a p e ł n i s i ę z b a w i o n y m i i r o z j a ś n i ludzką c h w a ­
łą. K i r i ł o w o w s k i strzał z pistoletu będzie sygnałem osta­
t e c z n e j r e w o l u c j i . T a k w i ę c n i e rozpacz p o p y c h a K i r i ł o w a
ku śmierci, ale miłość bliźniego. Zanim zakończy we krwi
t ę n i e w y p o w i e d z i a n ą przygodę ducha, p o w i e s ł o w a r ó w n i e
s t a r e , j a k ludzkie c i e r p i e n i e : „ W s z y s t k o j e s t d o b r z e . "
T e n temat samobójstwa u Dostojewskiego jest więc te-

33 „Stawrogin — Pan wierzy w żywot wieczny?


Kiriłow — Nie, nie w tamten wieczny, a w ten, co tutaj." (Przyp.
autora.)
34.Cytat u Camusa w tym miejscu (Les Possédés, 1886): „Si tu sena
cela, tu es un tzar et loin de te tuer, tu vivras au comble de la
gloire." Żadnej wzmianki o carze nie ma u Dostojewskiego.
35 "Człowiek nic innego nie robił, tylko wciąż wymyślał Boga, aby
żyć nie pozbawiając się życia. W tym są zawarte dotychczasowe
dzieje ludzkości." (Przyp. autora.)
m a t e m a b s u r d a l n y m . Z a u w a ż m y t y l k o jeszcze, ż e K i r i ł o w
o d b i j a się w i n n y c h p o s t a c i a c h , k t ó r e n a w ł a s n y r a c h u n e k
prowadzą n o w e w ą t k i absurdalne. Stawrogin i Iwan K a -
ramazow praktykują w życiu codziennym absurdalne
prawdy. Chcą być wolni. Stawrogin wiedzie życie „iro­
n i c z n e " ; wiadomo, c o t o znaczy. W z n i e c a w o k ó ł siebie n i e ­
n a w i ś ć . A j e d n a k k l u c z do t e j p o s t a c i m o ż n a znaleźć w
jego pożegnalnym liście: „Niczego n i e mogłem nienawi-
d z i e ć . " Dziedziną, k t ó r ą w ł a d a , j e s t o b o j ę t n o ś ć . W ł a d z t w o
n a l e ż y też do Iwana, ponieważ nie rezygnuje z królew­
skich przywilejów ducha. T y m , którzy j a k jego brat skła­
dają swoim ż y c i e m dowód, że t r z e b a s i e b i e upokorzyć, a b y
wierzyć, m ó g ł b y odpowiedzieć, że t a k i w a r u n e k uważa za
n i e g o d n y . W j e g o p r z y p a d k u k l u c z o w e j e s t zdanie: „Wszy­
s t k o j e s t d o z w o l o n e " , m a j ą c e w sobie o d c i e ń stosownego
s m u t k u . R z e c z oczywista, że j a k i N i e t z s c h e , n a j s ł a w n i e j ­
szy z z a b ó j c ó w B o g a , I w a n , k o ń c z y o b ł ę d e m . T a k i e j e d n a k
j e s t ryzyko, i w obliczu t y c h t r a g i c z n y c h z a k o ń c z e ń u m y s ł
absurdalny przede w s z y s t k i m p y t a : „Ale czego t o dowo­
dzi?"

Tak więc powieści, podobnie jak Dziennik, stawiają


p r o b l e m absurdu. I c h logika prowadzi d o ś m i e r c i , egzal­
t a c j i „ s t r a s z n e j " wolności i b o s k i e j c h w a ł y , k t ó r a s t a j e się
chwałą ludzi. Wszystko jest dobre, wszystko dozwolone,
nic nie zasługuje na nienawiść: są to sądy absurdalne. Ale
j a k a ż t o twórczość cudowna, j e ś l i t a k b l i s k i e n a m się sta­
ją te istoty z o g n i a i lodu! P a s j a i o b o j ę t n o ś ć i c h s e r c n i e
w y d a j e n a m się czymś potwornym. Odnajdujemy w nich
n a s z e u d r ę k i codzienne. T y l k o D o s t o j e w s k i potrafił świat
absurdalny uczynić podwójnie urzekającym: bliskością
i męką.
L e c z j a k a j e s t j e g o k o n k l u z j a ? D w a c y t a t y posłużą z a
dowód całkowitego odwrócenia metafizyki pisarza, który
z m i e r z a j u ż t e r a z d o i n n y c h o b j a w i e ń . P o n i e w a ż rozumo­
w a n i e dotyczące s a m o b ó j s t w a logicznego w y w o ł a ł o p r o t e s t y
krytyków, Dostojewski w Dzienniku rozwija szerzej swój
pogląd i t a k k o ń c z y : „ J e ś l i w i a r a w n i e ś m i e r t e l n o ś ć j e s t
k o n i e c z n a dla c z ł o w i e k a (ponieważ b e z n i e j dochodzi do
samobójstwa)38, jest ona normalnym stanem ludzkości.
S k o r o zaś t a k j e s t , n i e ś m i e r t e l n o ś ć duszy ludzkiej n i e u l e -
ga ż a d n e j w ą t p l i w o ś c i . " Co w i ę c e j , u k o ń c a t e j g i g a n t y c z ­
nej bitwy z Bogiem, na ostatnich stronicach ostatniej po­
w i e ś c i , k i e d y t o dzieci p y t a j ą Aloszy: „ P a n i e K a r a m a z o w ,
czy słusznie religia twierdzi, że wszyscy zmartwychwsta­
n i e m y i z o b a c z y m y s i ę wszyscy?...", Alosza odpowiada: „ N a
pewno zmartwychwstaniemy, na pewno zobaczymy się
i w e s o ł o , r a d o ś n i e o p o w i e m y sobie n a w z a j e m , co b y ł o . "
T a k w i ę c K i r i ł o w , S t a w r o g i n i I w a n są p o k o n a n i . Bra­
cia Karamazow są odpowiedzią na Biesy. A trzeba kon­
k l u z j i . P r z y p a d e k Aloszy n i e j e s t dwuznaczny, j a k k s i ę c i a
M y s z k i n a . K s i ą ż ę , c z ł o w i e k chory, żyje w n i e u s t a n n e j t e ­
r a ź n i e j s z o ś c i , s t o n o w a n e j u ś m i e c h a m i i obojętnością, i t e n
błogosławiony stan mógłby być owym życiem wiecznym,
o którym Myszkin mówi. Alosza n a t o m i a s t powiada jas­
n o : „ N a p e w n o się z o b a c z y m y . " Nie m a j u ż m o w y o s a m o -
b ó j s t w i e i s z a l e ń s t w i e . Po co, s k o r o n i e ś m i e r t e l n o ś ć i j e j
radości są pewne? C z ł o w i e k w y m i e n i ł swoją boskość na
s z c z ę ś c i e : „Wesoło, r a d o ś n i e o p o w i e m y sobie n a w z a j e m , co
b y ł o . " S t r z a ł K i r i ł o w a rozległ s i ę gdzieś w R o s j i , a l e ś w i a t
n a d a l toczy s w o j e ś l e p e n a d z i e j e . L u d z i e „ t e g o " n i e zrozu­
mieli.
N i e m ó w i w i ę c d o nas powieściopisarz absurdalny, ale
powieściopisarz egzystencjalny. Tu także skok wzrusza
i p r z y d a j e w i e l k o ś c i sztuce, k t ó r ą i n s p i r u j e . T a a k c e p t a c j a
jest przejmująca, pełna zwątpień, niepewna i żarliwa.
O Braciach Karamazow Dostojewski pisał: „Zasadniczy
problem we wszystkich częściach tej książki t o t e n sam,
k t ó r y b y ł ś w i a d o m y m czy n i e ś w i a d o m y m c i e r p i e n i e m c a ­
ł e g o m o j e g o ż y c i a : i s t n i e n i e B o g a . " T r u d n o uwierzyć, ż e
jedna powieść wystarczyła, aby przekształcić w radosną
pewność cierpienie całego życia. Pewien komentator37
słusznie to podkreśla: Dostojewski częścią swojej osoby
związany jest z Iwanem — i rozdziały afirmatywne w

36 Tekst w nawiasie Camusa.


37 Boris de Schloezer. (Przyp. autora.).
Braciach k o s z t o w a ł y go t r z y m i e s i ą c e w y s i ł k u , podczas g d y
to, co n a z y w a ł „ b l u ź n i e r s t w a m i " , n a p i s a ł w t r z y tygodnie,
w natchnieniu. Wśród postaci Dostojewskiego nie ma ani
jednej, w której nie tkwiłby ten cierń, ani jednej, która
nie jątrzyłaby tej rany, nie szukała ratunku w uczuciu
albo w rozpuście.38 Pozostańmy w każdym razie przy t y m
zwątpieniu. Oto dzieło, gdzie w ś w i a t ł o c i e n i u , p r z e n i k l i w -
s z y m niż b l a s k dnia, o g l ą d a m y w a l k ę c z ł o w i e k a z j e g o n a ­
d z i e j a m i . Doszedłszy do końca, autor dokonuje wyboru
przeciwko swoim bohaterom. Ta sprzeczność pozwala n a
p e w n e u ś c i ś l e n i e : chodzi tu n i e o dzieło absurdalne, ale
o dzieło, k t ó r e s t a w i a p r o b l e m absurdu.
Odpowiedzią Dostojewskiego jest upokorzenie, „wstyd",
j a k mówi Stawrogin. Dzieło absurdalne, na odwrót, nie
d a j e odpowiedzi, o t o c a ł a r ó ż n i c a . P o d k r e ś l m y n a k o n i e c :
w t y m dziele a b s u r d o w i n i e przeczy j e g o c h a r a k t e r chrześ­
c i j a ń s k i , a l e zapowiedź ż y c i a przyszłego. M o ż n a b y ć chrześ­
c i j a n i n e m i c z ł o w i e k i e m a b s u r d a l n y m . Z d a r z a j ą się chrześ­
cijanie, którzy n i e wierzą w życie przyszłe. W związku
z d z i e ł e m sztuki m o ż n a by w i ę c o k r e ś l i ć j e d e n z k i e r u n ­
ków analizy absurdalnej, zapowiedziany poprzednimi wy­
w o d a m i . T e n m i a n o w i c i e , k t ó r y prowadzi d o postawienia
p r o b l e m u „ a b s u r d a l n o ś c i E w a n g e l i i " i stwierdzenia, dają­
cego liczne reperkusje, że niewiara może iść w parze
z p r z e k o n a n i a m i r e l i g i j n y m i . W i d a ć j e d n a k , że a u t o r Bie­
sów, dobrze z n a j ą c y te drogi, w y b r a ł na k o n i e c całkiem
i n n ą . Z d u m i e w a j ą c ą odpowiedź t w ó r c y j e g o postaciom, D o ­
stojewskiego Kiriłowowi, można bowiem tak ująć: życie
j e s t k ł a m s t w e m i j e s t ono w i e c z n e .

38 Ciekawa 1 wnikliwa uwaga Gide'a: niemal wszyscy bohaterowie


Dostojewskiego są poligamiczni. (Przyp. autora.)
TWÓRCZOŚĆ BEZ JUTRA

Widzę więc,. że nie można uniknąć nadziei na zawsze


i że ma o n a dostęp do t y c h n a w e t , k t ó r z y u w a ż a j ą s i ę za
w o l n y c h od n i e j . Oto, co dla m n i e i s t o t n e w o m ó w i o n y c h
dotychczas dziełach. Mógłbym, przynajmniej w zakresie
twórczości, wymienić kilka dzieł prawdziwie absurdal­
89
nych. Ale wszystko domaga się jakiegoś początku.
P r z e d m i o t e m t y c h r o z w a ż a ń j e s t p e w i e n rodzaj w i e r n o ś c i .
Kościół dlatego był tak bezlitosny dla heretyków, gdyż
uważał, że n a j g r o ź n i e j s z a j e s t dusza zbłąkana. A jednak
zuchwalstwa gnostyków i trwałość tendencji manichej-
skich bardziej przyczyniły się do utwierdzenia ortodoksyj­
n e g o d o g m a t u niż w s z y s t k i e m o d l i t w y . U s z a n o w a w s z y p r o ­
p o r c j e , p o d o b n i e j e s t z a b s u r d e m . O d k r y w a się j e g o drogi
p o z n a j ą c o d c h y l e n i a . N i e j e s t rzeczą o b o j ę t n ą , że u k o ń c a
rozumowania absurdalnego, w jednej z postaw zgodnych
z j e g o logiką, odnaleźć m o ż n a n a d z i e j ę w k s z t a ł c i e n a j b a r ­
dziej p a t e t y c z n y m . U k a z u j e t o t r u d n o ś c i a b s u r d a l n e j asce-
zy, a zwłaszcza niezbędność świadomości czuwającej nie­
ustannie; miejsce tych zagadnień jest w tym eseju.
J e ś l i j e d n a k n i e chodzi o w y l i c z e n i e dzieł a b s u r d a l n y c h ,
można przynajmniej określić postawę twórczą — jedną
z t y c h , k t ó r e p r z y n a l e ż ą do a b s u r d a l n e j e g z y s t e n c j i . S z t u ­
ce n a j l e p i e j służy m y ś l n e g a t y w n a . N i e j a s n a i upokorzo­
na, j e s t r ó w n i e k o n i e c z n a d l a w i e l k i e g o dzieła, j a k c z e r ń
k o n i e c z n a j e s t dla b i e l i . P r a c o w a ć i t w o r z y ć „po n i c " , rzeź­
b i ć w g l i n i e , wiedzieć, że t w ó r c z o ś ć n i e ma przyszłości, b y ć
g ł ę b o k o ś w i a d o m y m , ż e n i e m a znaczenia, czy dzieło zgi-

39 Na przykład Moby Dick Melvllle'a. (Przyp. autora.)


nie, czy o s t a n i e się n a w i e k i t o m ą d r o ś ć trudna, d o k t ó r e j
uprawnia myśl absurdalna. Wypełniać oba zadania: z jed­
n e j s t r o n y przeczyć, z d r u g i e j w y n o s i ć w y s o k o oto d r o g a
o t w i e r a j ą c a s i ę przed a b s u r d a l n y m t w ó r c ą . J e g o dzieło m a
p r z y d a ć b a r w pustce.
P r o w a d z i t o d o szczególnej k o n c e p c j i dzieła sztuki. Z b y t
często u w a ż a się dzieło za ciąg o d e r w a n y c h od s i e b i e ś w i a ­
d e c t w . N i e odróżnia się w ó w c z a s a r t y s t y o d l i t e r a t a . M y ś l
g ł ę b o k a t o t a , k t ó r e j s t a w a n i e się j e s t n i e u s t a j ą c e , k t ó r a
stapia się z doświadczeniem życia i dzięki temu doś­
w i a d c z e n i u się k s z t a ł t u j e . P o d o b n i e t w ó r c z o ś ć c z ł o w i e k a :
u t w i e r d z a s i ę w s w o i c h n a s t ę p u j ą c y c h po sobie i l i c z n y c h
p o s t a c i a c h , to znaczy w d z i e ł a c h . J e d n e d o p e ł n i a j ą dru­
gie, k o r y g u j ą j e a l b o n a d r a b i a j ą i c h b r a k i ; j e d n e r ó w n i e ż
przeczą drugim. Toteż twórczości nie kończy zwycięski
i złudny o k r z y k zaślepionego a r t y s t y : „ P o w i e d z i a ł e m wszy­
stko", ale śmierć, która zamyka doświadczenie twórcy
i dzieło j e g o geniuszu.
T e n wysiłek, ta świadomość nadludzka niekoniecznie są
w i d o c z n e dla c z y t e l n i k a . T w ó r c z o ś ć c z ł o w i e k a s a m a w so­
b i e nie k r y j e żadnego s e k r e t u . C u d e m w n i e j jest tylko
wola. W k a ż d y m j e d n a k r a z i e nie ma prawdziwej twór­
czości bez potrzeby odsłonięcia jakiejś tajemnicy. Cykl
dzieł może b y ć t y l k o p r ó b ą u k a z a n i a p r z y b l i ż o n y c h kształ­
t ó w tej samej myśli. Ale można wyobrazić sobie inny ro­
dzaj twórcy: operującego przeciwstawieniem. J e g o dzieła
mogą się zdawać pozbawione związków pomiędzy sobą.
D o p e w n e g o stopnia s ą sprzeczne. A l e j a k o c a ł o ś ć m a j ą
swój ład. S e n s ostateczny nadaje im śmierć. Ś w i a t ł o biorą
z życia autora. Na razie są t y l k o k o l e k c j ą p o r a ż e k . A l e
jeśli wszystkie te porażki mają ten sam rezonans, znaczy
t o ż e t w ó r c a p o t r a f i ł p o w t ó r z y ć o b r a z w ł a s n e g o losu, zna­
leźć d ź w i ę k dla j a ł o w e j t a j e m n i c y , k t ó r ą posiadł.
W ł a d a ć t u sobą n i e j e s t ł a t w o . A l e i n t e l i g e n c j a ludzka
n i e t y l k o to potrafi. W k a ż d y m razie p o t r a f i dowieść, że
twórczość t o a k t woli. M ó w i ł e m już, ż e c e l e m w o l i j e s t
z a c h o w a n i e świadomości, n i e o s i ą g a l n e bez dyscypliny. Ze
wszystkich szkół, uczących cierpliwości i przenikliwości,
za najskuteczniejszą trzeba uznać szkołę twórczości. T w ó r ­
czość j e s t też w z r u s z a j ą c y m ś w i a d e c t w e m j e d y n e j godności
ludzkiej: nieustającego buntu człowieka przeciwko jego
kondycji, wytrwałego wysiłku z góry uznanego za jało­
wy. T w ó r c z o ś ć żąda codziennego trudu, opanowania, do­
kładnej wiedzy o granicach prawdy, poczucia miary i siły.
J e s t ascezą. A w s z y s t k o t o „po n i c " , p o to, b y p o w t a r z a ć
i dreptać w miejscu. Może jednak wielkie dzieło sztuki
m n i e j ma z n a c z e n i a s a m o w s o b i e niż j a k o p r ó b a i okazja,
w k t ó r e j c z ł o w i e k odnosi z w y c i ę s t w o n a d w i d m a m i i przy­
b l i ż a się do n a g i e j prawdy.

N i e n a l e ż y tu m y l i ć s i ę co do e s t e t y k i . D z i e ł o , o k t ó r y m
mówię, n i e j e s t c i e r p l i w ą i n f o r m a c j ą ani c i ą g ł y m i j a ł o ­
wym ilustrowaniem tezy. Na odwrót, j e ś l i p o t r a f i ł e m to
w y j a ś n i ć . P o w i e ś ć z tezą, dzieło, k t ó r e dowodzi — n a j b a r ­
dziej nienawistne ze wszystkich — najczęściej inspiruje
się m y ś l ą zadowoloną. P o s i a d ł e m j a k o b y p r a w d ę : oto
o n a . A l e w ó w c z a s puszcza s i ę w r u c h poglądy, a poglądy
s ą p r z e c i w i e ń s t w e m myśli. T w ó r c y t e g o rodzaju t o zawsty­
dzeni filozofowie. Ci zaś, o k t ó r y c h m ó w i ę lub k t ó r y c h so­
bie wyobrażam, to m y ś l i c i e l e j a s n o widzący. W momen­
cie, k i e d y m y ś l p o w r a c a do siebie, rodzą się obrazy, k t ó r e
w dziele są n i b y oczywisty symbol myśli ograniczonej,
śmiertelnej i zbuntowanej.
M o ż e te dzieła czegoś dowodzą. A l e p o w i e ś c i o p i s a r z e so­
bie raczej składają dowody, niż dostarczają ich innym.
N a j w a ż n i e j s z e dla n i c h to z w y c i ę ż y ć poprzez k o n k r e t , i tu
j e s t i c h w i e l k o ś ć . T o c i e l e s n e z w y c i ę s t w o zostało przygoto­
wane przez myśl, która odepchnęła wszelkie abstrakcje.
Kiedy ten triumf nad nimi jest już zupełny, cielesność
rozbłyska w dziele w całej swej absurdalnej świetności.
D z i e ł a p e ł n e p a s j i piszą filozofowie i r o n i c z n i .
Wszelka myśl, która wyrzeka się jedności, j e s t pochwa­
ł ą różnorodności. R ó ż n o r o d n o ś ć zaś t o z i e m i a sztuki. J e ­
dyna myśl, zdolna u m y s ł wyzwolić, ukazuje mu, że jest
sam, d a j e m u p e w n o ś ć j e g o o g r a n i c z e ń i k r e s u . Ż a d n a dok­
t r y n a g o n i e w s p o m a g a . C z e k a chwili, gdy d o j r z e j e dzieło
nie, czy o s t a n i e się na w i e k i to mądrość t r u d n a , do k t ó r e j
uprawnia myśl absurdalna. Wypełniać oba zadania: z jed­
n e j s t r o n y przeczyć, z drugiej wynosić w y s o k o oto d r o g a
o t w i e r a j ą c a się przed a b s u r d a l n y m t w ó r c ą . J e g o dzieło m a
p r z y d a ć b a r w pustce.
P r o w a d z i t o d o szczególnej k o n c e p c j i d z i e ł a sztuki. Z b y t
często u w a ż a się dzieło za ciąg o d e r w a n y c h od s i e b i e świa­
d e c t w . N i e odróżnia się w ó w c z a s a r t y s t y o d l i t e r a t a . M y ś l
g ł ę b o k a t o ta, k t ó r e j s t a w a n i e się j e s t n i e u s t a j ą c e , k t ó r a
stapia się z doświadczeniem życia i dzięki temu doś­
w i a d c z e n i u się k s z t a ł t u j e . P o d o b n i e t w ó r c z o ś ć c z ł o w i e k a :
u t w i e r d z a się w s w o i c h n a s t ę p u j ą c y c h po s o b i e i l i c z n y c h
p o s t a c i a c h , to znaczy w dziełach. J e d n e d o p e ł n i a j ą dru­
gie, k o r y g u j ą j e a l b o n a d r a b i a j ą i c h b r a k i ; j e d n e r ó w n i e ż
przeczą drugim. Toteż twórczości nie kończy zwycięski
i złudny o k r z y k zaślepionego a r t y s t y : „ P o w i e d z i a ł e m wszy­
stko", ale śmierć, która zamyka doświadczenie twórcy
i dzieło j e g o geniuszu.
T e n wysiłek, ta świadomość nadludzka niekoniecznie są
w i d o c z n e dla c z y t e l n i k a . T w ó r c z o ś ć c z ł o w i e k a s a m a w so­
b i e n i e k r y j e żadnego s e k r e t u . C u d e m w n i e j jest tylko
wola. W k a ż d y m j e d n a k razie n i e ma p r a w d z i w e j twór­
czości bez potrzeby odsłonięcia jakiejś tajemnicy. Cykl
dzieł może b y ć t y l k o p r ó b ą u k a z a n i a p r z y b l i ż o n y c h kształ­
t ó w t e j s a m e j myśli. A l e m o ż n a w y o b r a z i ć s o b i e i n n y r o ­
dzaj twórcy: operującego przeciwstawieniem. J e g o dzieła
mogą się zdawać pozbawione związków pomiędzy sobą.
D o p e w n e g o stopnia s ą sprzeczne. A l e j a k o całość mają
s w ó j ł a d . S e n s o s t a t e c z n y n a d a j e i m ś m i e r ć . Ś w i a t ł o biorą
z ż y c i a a u t o r a . Na r a z i e są t y l k o k o l e k c j ą porażek. A l e
j e ś l i w s z y s t k i e t e p o r a ż k i m a j ą t e n s a m r e z o n a n s , znaczy
t o ż e t w ó r c a p o t r a f i ł p o w t ó r z y ć obraz w ł a s n e g o losu, zna­
leźć d ź w i ę k dla j a ł o w e j t a j e m n i c y , k t ó r ą posiadł.
W ł a d a ć t u sobą n i e j e s t ł a t w o . A l e i n t e l i g e n c j a ludzka
nie t y l k o to potrafi. W k a ż d y m razie p o t r a f i dowieść, że
t w ó r c z o ś ć t o a k t woli. M ó w i ł e m już, ż e c e l e m woli j e s t
z a c h o w a n i e świadomości, n i e o s i ą g a l n e b e z dyscypliny. Ze
wszystkich szkół, uczących cierpliwości i przenikliwości,
za najskuteczniejszą trzeba uznać szkołę twórczości. Twór­
czość j e s t też w z r u s z a j ą c y m ś w i a d e c t w e m j e d y n e j godności
ludzkiej: nieustającego buntu człowieka przeciwko jego
kondycji, wytrwałego wysiłku z góry uznanego za jało­
wy. Twórczość żąda codziennego trudu, opanowania, do­
k ł a d n e j wiedzy o g r a n i c a c h p r a w d y , p o c z u c i a m i a r y i siły.
J e s t ascezą. A w s z y s t k o to „po n i c " , po to, by p o w t a r z a ć
i dreptać w miejscu. Może jednak wielkie dzieło sztuki
m n i e j ma z n a c z e n i a s a m o w s o b i e niż j a k o p r ó b a i okazja,
w k t ó r e j c z ł o w i e k odnosi z w y c i ę s t w o n a d w i d m a m i i przy­
bliża się do nagiej prawdy.

N i e n a l e ż y tu m y l i ć s i ę co do e s t e t y k i . D z i e ł o , o k t ó r y m
m ó w i ę , n i e j e s t c i e r p l i w ą i n f o r m a c j ą ani c i ą g ł y m i j a ł o ­
w y m ilustrowaniem tezy. Na odwrót, j e ś l i potrafiłem to
w y j a ś n i ć . P o w i e ś ć z tezą, dzieło, k t ó r e dowodzi — n a j b a r ­
dziej nienawistne ze wszystkich — najczęściej inspiruje
się m y ś l ą zadowoloną. P o s i a d ł e m j a k o b y p r a w d ę : oto
o n a . A l e w ó w c z a s puszcza s i ę w r u c h poglądy, a poglądy
s ą p r z e c i w i e ń s t w e m m y ś l i . T w ó r c y t e g o rodzaju t o zawsty­
dzeni filozofowie. Ci zaś, o k t ó r y c h m ó w i ę lub k t ó r y c h so­
bie wyobrażam, to m y ś l i c i e l e j a s n o widzący. W momen­
cie, k i e d y m y ś l p o w r a c a do siebie, rodzą się obrazy, k t ó r e
w d z i e l e są niby oczywisty symbol myśli ograniczonej,
śmiertelnej i zbuntowanej.
M o ż e t e d z i e ł a czegoś dowodzą. A l e p o w i e ś c i o p i s a r z e so­
bie raczej składają dowody, niż dostarczają ich innym.
N a j w a ż n i e j s z e dla n i c h to z w y c i ę ż y ć poprzez k o n k r e t , i tu
j e s t i c h w i e l k o ś ć . T o c i e l e s n e z w y c i ę s t w o zostało przygoto­
wane przez myśl, która odepchnęła wszelkie abstrakcje.
Kiedy ten triumf nad nimi jest już zupełny, cielesność
rozbłyska w dziele w całej swej absurdalnej świetności.
D z i e ł a p e ł n e p a s j i piszą filozofowie i r o n i c z n i .
W s z e l k a myśl, k t ó r a w y r z e k a się j e d n o ś c i , j e s t p o c h w a ­
ł ą różnorodności. R ó ż n o r o d n o ś ć zaś t o z i e m i a sztuki. J e ­
dyna myśl, zdolna u m y s ł wyzwolić, ukazuje mu, że jest
s a m , d a j e mu p e w n o ś ć j e g o o g r a n i c z e ń i k r e s u . Ż a d n a dok­
t r y n a g o n i e w s p o m a g a . C z e k a chwili, gdy d o j r z e j e dzieło
i ż y c i e . D z i e ł o powie, ż e dusza t w ó r c y n a zawsze u w o l n i ł a
s i ę o d nadziei. A l b o dzieło n i e w y d a głosu, j e ś l i t w ó r c a
z m ę c z o n y g r ą uzna, ż e t r z e b a m u się o d w r ó c i ć . Nie m a i n ­
nego wyjścia.

T a k więc od twórczości absurdalnej żądam tego samego,


czego ż ą d a ł e m od m y ś l i : b u n t u , w o l n o ś c i i różnorodności.
T w ó r c z o ś ć p o t e m u k a ż e s w o j ą g ł ę b o k ą bezużyteczność. W
tym wysiłku codziennym, w którym inteligencja i pasja
m i e s z a j ą s i ę ze sobą i siebie podtrzymują, człowiek ab­
surdalny odkrywa dyscyplinę, na której wesprze się j e g o
siła. T a k w i ę c trzeba tu ćwiczenia, uporu i przenikliwoś­
ci — j a k trzeba ich b y ł o zdobywcy. T w o r z y ć zatem to na­
d a ć k s z t a ł t s w e m u losowi. C z ł o w i e k a a b s u r d a l n e g o dzieło
o k r e ś l a co n a j m n i e j w t y m s a m y m stopniu, w j a k i m jest
przez niego określone. W i e m y o t y m od aktora: nie ma
granicy pomiędzy wydawać się i być.
Powtórzmy. Nie należy w tym wszystkim szukać rze­
c z y w i s t e g o s e n s u . I na t e j drodze ku w o l n o ś c i t r z e b a zro­
bić jeszcze jeden krok. Ostatnim wysiłkiem twórcy czy
zdobywcy jest umiejętność wyzwolenia się od własnych
s p e ł n i e ń : zgoda n a t o , ż e dzieło, czy j e s t t o podbój, m i ł o ś ć
c z y t w ó r c z o ś ć , m o ż e n i e i s t n i e ć . W t e n sposób c z ł o w i e k
a b s u r d a l n y doświadcza g ł ę b o k i e j b e z u ż y t e c z n o ś c i ż y c i a in­
dywidualnego. P r z y d a mu to zresztą s w o b o d y w r e a l i z a c j i
t e g o dzieła, p o d o b n i e j a k świadomość a b s u r d u ż y c i a u p r a w ­
niała do najpełniejszego jego zaznania.
P o z o s t a j e j e s z c z e los, z k t ó r e g o w y j ś c i e j e s t j e d n o i n i e ­
uchronne. A l e prócz tej jedynej nieuchronności, to znaczy
ś m i e r c i , w s z y s t k o — r a d o ś ć c z y szczęście — j e s t wolnoś­
cią. Ś w i a t trwa i człowiek jest jego jedynym panem.
W i ę z i ł o g o t y l k o złudzenie i n n e g o ś w i a t a . T e r a z m y ś l j e g o
n i e m u s i się s i e b i e w y r z e k a ć : z n a j d u j e o d b i c i e w o b r a z a c h .
T a m y ś l porusza się b e z w ą t p i e n i a w ś r ó d m i t ó w , a l e t y m
m i t o m p r z y d a j e g ł ę b i t y l k o c i e r p i e n i e ludzkie, n i e w y c z e r ­
pane j a k i ona. Nie ma już boskiej bajki, która raduje
i zaślepia, a l e z i e m s k i wygląd, gest i d r a m a t , w k t ó r y c h
streszcza się t r u d n a m ą d r o ś ć i p a s j a b e z j u t r a .
MIT SYZYFA
Z wyroku bogów S y z y f musiał nieustannie t o c z y ć pod
g ó r ę głaz, k t ó r y , z n a l a z ł s z y s i ę n a szczycie, s p a d a ł siłą
w ł a s n e g o ciężaru. B o g o w i e n i e b e z r a c j i doszli d o w n i o s k u ,
że n i e ma s t r a s z n i e j s z e j k a r y niż p r a c a b e z u ż y t e c z n a i bez
nadziei.
Jeśli wierzyć Homerowi, Syzyf był najmądrzejszym
i n a j b a r d z i e j p r z e z o r n y m ze ś m i e r t e l n y c h . W e d l e i n n e j t r a ­
dycji j e d n a k miał skłonności zbójeckie. Nie widzę w t y m
s p r z e c z n o ś c i . Opinie w y j a ś n i a j ą c e , dlaczego został bezuży­
tecznym pracownikiem p i ek i eł , są rozmaite. Zarzuca się
S y z y f o w i p r z e d e w s z y s t k i m , że t r a k t o w a ł b o g ó w z n i e j a k ą
l e k k o ś c i ą . Zdradzał i c h t a j e m n i c e . E g i n a , c ó r k a Asoposa,
została porwana przez Jowisza. Ojciec, zaskoczony tym
z n i k n i ę c i e m , p o s k a r ż y ł się S y z y f o w i . T e n wiedząc, w c z y m
rzecz, przyrzekł Asoposowi wyjaśnienie, pod warunkiem
j e d n a k , ż e K o r y n t o t r z y m a o d niego wodę. W o l a ł b ł o g o s ł a ­
w i e ń s t w o w o d y od p i o r u n ó w n i e b i e s k i c h , za co został u k a ­
r a n y w p i e k l e . H o m e r o p o w i a d a również, że S y z y f u w i ę ­
ził Ś m i e r ć . P l u t o n n i e m ó g ł ś c i e r p i e ć w i d o k u s w e g o puste­
go i n i e m e g o k r ó l e s t w a . P c h n ą ł boga w o j n y , k t ó r y w y z w o ­
lił Ś m i e r ć z r ą k j e j z w y c i ę z c y .
P o d o b n o t e ż Syzyf, gdy b y ł bliski ś m i e r c i , c h c i a ł n i e -
przezornie wypróbować miłość swojej żony. Nakazał j e j ,
a b y n i e g r z e b a ł a j e g o c i a ł a , a l e rzuciła j e n a p l a c pub licz­
n y . I t r a f i ł do piekieł. R o z d r a ż n i o n y p o s t ę p k i e m żony t a k
s p r z e c z n y m z ludzką m i ł o ś c i ą , w y j e d n a ł sobie u P l u t o n a
p o w r ó t n a z i e m i ę , a b y j ą u k a r a ć . A l e g d y z n ó w zobaczył
ś w i a t i z a k o s z t o w a ł s m a k u w o d y i słońca, c i e p ł y c h k a m i e ­
ni i m o r z a , n i e c h c i a ł p o w r ó c i ć do c i e n i p i e k i e l n y c h . Nie
p o m o g ł y w e z w a n i a , g n i e w y i ostrzeżenia. Ż y ł j e s z c z e d ł u g i e
l a t a m a j ą c przed o c z a m i ł u k zatoki, olśniewające morze
i u ś m i e c h y ziemi. T r z e b a b y ł o aż w y r o k u b o g ó w . Z j a w i ł
się Merkury, by pochwycić zuchwalca; i pozbawiając S y ­
zyfa j e g o radości, siłą zaciągnął go do p i e k i e ł , gdzie cze­
kał j u ż przygotowany kamień.
N i e t r u d n o zrozumieć, ż e S y z y f j e s t b o h a t e r e m a b s u r d a l ­
n y m t a k p r z e z s w o j e pasje, j a k i u d r ę k i . Z a p o g a r d ę d l a
bogów, n i e n a w i ś ć ś m i e r c i i u m i ł o w a n i e ż y c i a z a p ł a c i ł n i e ­
wypowiedzianą męką: c a ł e istnienie skupione w wysiłku,
k t ó r e g o n i c n i e skończy. O t o c e n a , j a k ą t r z e b a z a p ł a c i ć z a
m i ł o ś ć t e j ziemi. N i e w i e m y n i c o S y z y f i e w p i e k l e . P o t o
są mity, by ożywiała je wyobraźnia. Tu widać ciało napię­
t e , a b y dźwignąć o g r o m n y k a m i e ń i p c h n ą ć go w g ó r ę po
stoku, setki już razy przebytym; widać ściągniętą twarz,
p o l i c z e k przy k a m i e n i u , p o m o c n e r a m i ę , o k t ó r e w s p i e r a
się o b l e p i o n a g l i n ą masa, stopę, odnajdującą równowagę,
p a l c e s p r a w d z a j ą c e p o z y c j ę głazu i dwie p e ł n e ziemi n i e ­
z a w o d n e ludzkie d ł o n i e . U k o ń c a tego d ł u g i e g o w y s i ł k u ,
mierzonego przestrzenią bez nieba i czasem bez głębi, cel
j e s t osiągnięty. S y z y f p a t r z y wówczas, j a k k a m i e ń w k i l k a
c h w i l s p a d a w dół, s k ą d t r z e b a b ę d z i e go z n ó w w y n i e ś ć na
górę. Schodzi na równinę.
I n t e r e s u j e m n i e S y z y f podczas t e g o p o w r o t u , podczas t e j
pauzy. T w a r z , k t ó r a c i e r p i t a k b l i s k o k a m i e n i , s a m a j e s t
j u ż k a m i e n i e m . Widzę, j a k t e n c z ł o w i e k schodzi ciężkim,
ale r ó w n y m krokiem ku udręce, której k o ń c a n i e zazna.
T e n czas, k t ó r y j e s t j a k oddech i p o w r a c a r ó w n i e n i e z a ­
w o d n i e j a k p r z e z n a c z o n e m u c i e r p i e n i e , j e s t c z a s e m świa­
d o m o ś c i S y z y f a . W k a ż d e j z o w y c h chwil, k i e d y ze szczytu
idzie k u k r y j ó w k o m bogów, j e s t p o n a d s w o i m l o s e m . J e s t
silniejszy niż jego kamień.
J e ś l i t e n m i t j e s t t r a g i c z n y , t o dlatego, ż e b o h a t e r j e s t
świadomy. B o t e ż n a c z y m p o l e g a ł a b y j e g o k a r a , j e ś l i p r z y
każdym kroku podtrzymywałaby go nadzieja zwycięstwa?
W s p ó ł c z e s n y r o b o t n i k p o ś w i ę c a w s z y s t k i e dni ż y c i a j e d n e ­
m u z a d a n i u i t e n los n i e m n i e j j e s t a b s u r d a l n y . A l e n i e j e s t
t r a g i c z n y p r ó c z t y c h r z a d k i c h chwil, k i e d y r o b o t n i k osiąga
ś w i a d o m o ś ć swego losu. B e z s i l n y i z b u n t o w a n y S y z y f , p r o ­
l e t a r i u s z bogów, zna w ł a s n y w c a ł e j p e ł n i : o n i m m y ś l i ,
k i e d y schodzi. J a s n o ś ć widzenia, która powinna mu być
udręką, t o j e d n o c z e ś n i e j e g o z w y c i ę s t w o . N i e m a t a k i e g o
losu, k t ó r e g o n i e p r z e z w y c i ę ż y pogarda.
J e ś l i z a t e m to z e j ś c i e w p e w n e dni j e s t c i e r p i e n i e m , w
i n n e m o ż e b y ć radością. W określeniu nie ma przesady.
Wyobrażam sobie także Syzyfa powracającego do kamie­
n i a w d n i a c h pierwszej udręki. K i e d y o b r a z y z i e m i zbyt
m o c n o t r z y m a j ą s i ę p a m i ę c i , a g ł o s p r z y z y w a j ą c y szczęście
n a z b y t n a g l i , s m u t e k w z b i e r a w s e r c u c z ł o w i e k a : to zwy­
cięstwo kamienia, to sam kamień. Bezgraniczną rozpacz
trudno udźwignąć; przychodzą nasze noce w Getsemani.
Ale druzgocąca prawda ginie, gdy zostaje rozpoznana.
I t a k E d y p w p i e r w p o s ł u s z n y j e s t przeznaczeniu, którego
n i e z n a . T r a g e d i a z a c z y n a się, k i e d y E d y p w i e . Ś l e p y , bez
ż a d n e j nadziei, s t w i e r d z a j e d n a k , ż e j e s t coś, c o ł ą c z y g o
ze ś w i a t e m : świeża dłoń młodej dziewczyny. I wówczas
padają w i e l k i e s ł o w a : „ C h o ć t a k b a r d z o z o s t a ł e m doświad­
czony, w i e k m ó j podeszły i dusza m o j a z n a j ą c a w i e l k o ś ć
40
m ó w i ą mi, ż e w s z y s t k o j e s t d o b r e . " E d y p S o f o k l e s a , po­
dobnie jak Kiriłow Dostojewskiego, daje więc formułę
z w y c i ę s t w a a b s u r d a l n e g o . A n t y c z n a m ą d r o ś ć ł ą c z y się z b o ­
haterstwem nowoczesnym.
N i e o d k r y w a s i ę a b s u r d u b e z pokusy u ł o ż e n i a k i l k u r e ­
g u ł szczęścia. „ J a k ż e to, i d ą c ścieżką t a k w ą s k ą . . . ? " A l e
ś w i a t j e s t t y l k o j e d e n , a szczęście i absurd są d z i e ć m i t e j
s a m e j ziemi. S ą n i e r o z ł ą c z n e . B ł ę d e m b y ł o b y powiedzieć,
że s z c z ę ś c i e siłą rzeczy rodzi się z o d k r y c i a a b s u r d a l n e g o .
Z d a r z a s i ę również, że p o c z u c i e absurdu rodzi się ze szczęś­
c i a . „ M ó w i ę , że w s z y s t k o j e s t d o b r e " , o ś w i a d c z a E d y p i te

40 Przekład cytatu z francuskiego. W przekładach polskich to zda­


nie Edypa brzmi inaczej i ma inny sens (akcentujący poddanie się
losowi, zgodę na los, bez konkluzji wartościującej).
s ł o w a są ś w i ę t e . R o z b r z m i e w a j ą w o k r u t n y m i o g r a n i c z o ­
n y m ś w i e c i e c z ł o w i e k a . Uczą, ż e w s z y s t k o n i e j e s t i n i e
zostało w y c z e r p a n e . B ó g , k t ó r y znalazł s i ę w t y m ś w i e c i e
w r a z z n i e z a d o w o l e n i e m i u p o d o b a n i e m do n i e p o t r z e b n y c h
cierpień, zostaje wygnany. Los staje się sprawą ludzką
i o k r e ś l a n ą przez ludzi.
S t ą d płynie milcząca radość Syzyfa. L o s jest j e g o włas­
nością, k a m i e ń j e g o k a m i e n i e m . P o d o b n i e c z ł o w i e k a b s u r ­
d a l n y : gdy zgłębi s w o j ą u d r ę k ę , zamilkną bogowie. Cisza
z o s t a j e n a g l e p r z y w r ó c o n a ś w i a t u i s ł y c h a ć t y s i ą c e głosów
z i e m i . W o ł a n i a n i e ś w i a d o m e i t a j e m n e idą od w s z y s t k i c h
ziemskich twarzy: to j e s t ta druga strona i nagroda za
z w y c i ę s t w o . Nie m a s ł o ń c a b e z c i e n i a i n i e m o ż n a n i e z n a ć
nocy. Od chwili gdy człowiek absurdalny mówi: tak, jego
w y s i ł k o m n i e b ę d z i e k o ń c a . L e c z j e ś l i i s t n i e j e los, t o n i e
został dany z wysokości, dane jest tylko rozwiązanie nie­
u c h r o n n e ; c z ł o w i e k a b s u r d a l n y stwierdza, ż e j e s t ono n i e ­
u c h r o n n e i g o d n e p o g a r d y . L e c z w s z y s t k o i n n e do n i e g o
należy. P o w r a c a do życia, Syzyf do swego głazu. Syzyf
rozważa d z i a ł a ni a następujące po sobie i pozbawione
związku, k t ó r e stają się jego l o s e m — s t w o r z o n y m przez
niego, spojonym jego pamięcią; przypieczętuje je śmierć.
P r z e ś w i a d c z o n y o l u d z k i m po c z ątku wszystkiego, co ludz­
kie, ślepiec, k t ó r y c h c e widzieć, a wie, ż e n i e m a k o ń c a
c i e m n o ś c i o m , n i e u s t a j e nigdy. K a m i e ń t o c z y się znowu.
Z o s t a w i a m S y z y f a u stóp góry. C z ł o w i e k zawsze o d n a j ­
dzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej,
k t ó r a n e g u j e b o g ó w i podnosi k a m i e n i e . On t a k ż e mówi, że
w s z y s t k o j e s t dobre. Ś w i a t b e z w ł a d c y n i e w y d a j e m u s i ę
ani jałowy, ani przemijający. Każda z cząsteczek kamienia,
każdy poblask minerału w tej górze p e ł n e j nocy sam w
s o b i e t w o r z ą świat. A b y w y p e ł n i ć ludzkie serce, w y s t a r c z y
walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie
Syzyfa szczęśliwym.
NADZIEJA I ABSURD W DZIELE
KAFKI4 1
FRANZA

Cała sztuka K a f k i polega na zmuszeniu czytelnika do


powtórnej lektury. J e g o rozwiązania, czy b r a k rozwiązań;
s u g e r u j ą w y j a ś n i e n i a , k t ó r e n i e c a ł k i e m s ą j a s n e i żądają
p r z e c z y t a n i a n o w e g o i pod k ą t e m , k t ó r y j e uzasadni. N i e ­
k i e d y t r a f i a j ą się d w i e m o ż l i w o ś c i i n t e r p r e t a c j i , stąd k o ­
n i e c z n o ś ć d r u g i e j l e k t u r y . D o tego z m i e r z a ł a u t o r . A l e b ł ę ­
dem byłoby chcieć wszystko u Kafki interpretować w
szczególe. S y m b o l j e s t zawsze w u o g ó l n i e n i u i a r t y s t a , n a ­
wet tłumacząc go najdokładniej, ukazuje tylko kierunek:
żadnej dosłowności. Nic trudniejszego zresztą j a k zrozu­
mienie dzieła symbolicznego. Symbol zawsze przerasta
t e g o , k t o s y m b o l u używa, i zmusza go, b y m ó w i ł w i ę c e j ,
n i ż sądzi, ż e m ó w i . N a j p e w n i e j m o ż n a d o s y m b o l u d o t r z e ć
nie prowokując go, nie szukając jego utajonych dróg
i p r z y s t ę p u j ą c do dzieła b e z j a k i c h k o l w i e k u s t a l e ń . Z w ł a s z ­
cza w p r z y p a d k u K a f k i b ę d z i e rzeczą u c z c i w ą zgodzić się
na grę autora i dramatu szukać w j e g o znakach zewnętrz­
n y c h , p o w i e ś c i zaś w f o r m i e .
Na p i e r w s z y r z u t o k a i dla s t o j ą c e g o z b o k u c z y t e l n i k a
są to n i e p o k o j ą c e przygody, które rzucają uparte i prze­
r a ż o n e p o s t a c i w pościg za p r o b l e m a m i n i e s f o r m u ł o w a n y ­
mi p r z e z n i e nigdy. W Procesie Józef K. jest oskarżony.

41 W pierwszym wydaniu Mitu Syzyfa zamiast studium o Kafce,


Camus zamieścił rozdział Dostojewski i samobójstwo. Nadzieja i absurd
figuruje jako dopełnienie Mitu we wszystkich wydaniach następnych.
A l e n i e w i e o co. N a p e w n o c h c e s i ę b r o n i ć , a l e n i e w i e
przed czym. Adwokaci uważają, że sprawa jest trudna.
W przerwach bohater nie zapomina o miłości, jedzeniu
i c z y t a n i u gazet. P o t e m go sądzą. A l e w s a l i sądowej j e s t
b a r d z o c i e m n o . N i e w i e l e r o z u m i e . P r z y p u s z c z a tylko, że
został s k a z a n y , n i e b a r d z o j e d n a k z a s t a n a w i a się, c o g ł o ­
si w y r o k . C z a s e m t e ż p o w ą t p i e w a o w y r o k u i żyje d a l e j .
Po pewnym czasie zjawiają się dwaj dobrze ubrani
i u p r z e j m i p a n o w i e ; proszą go, by z e c h c i a ł im towarzy­
szyć. Nie ustając w grzecznościach, prowadzą J ó z e f a K.
na j a k i e ś rozpaczliwe p o d m i e j s k i e p u s t k o w i e i tu go m o r ­
dują p r z y c i s n ą w s z y m u g ł o w ę d o k a m i e n i a . P r z e d ś m i e r ­
cią s k a z a n i e c m ó w i t y l k o : „ J a k pies."
J a k widać, n i e ł a t w o m ó w i ć o s y m b o l u w opowieści, k t ó ­
rej cechą najbardziej uderzającą j e s t naturalność. Ale na­
t u r a l n o ś ć j e s t k a t e g o r i ą t r u d n ą d o z r o z u m i e n i a . S ą dzie­
ł a , gdzie w y p a d k i w y d a j ą się c z y t e l n i k o w i n a t u r a l n e . S ą
j e d n a k i n n e (rzadsze co prawda), gdzie b o h a t e r u w a ż a za
naturalne to, co jemu się zdarza. Wskutek paradoksu
szczególnego, ale oczywistego, im bardziej niezwykłe są
przygody bohatera, t y m większa naturalność opowiadania:
j e s t o n a p r o p o r c j o n a l n a do rozpiętości p o m i ę d z y dziwnością
ż y c i a c z ł o w i e k a i prostotą, z j a k ą ów c z ł o w i e k ją p r z y j ­
m u j e . T e g o rodzaju j e s t n a t u r a l n o ś ć K a f k i . I dzięki n i e j
sens Procesu s t a j e się jasny. Mówiono,_że_to obraz_życia
ludzkiego. N i e w ą t p l i w i e , A l e s p r a w a j e s t i prostsza, i b a r ­
dziej złożona. To znaczy, że sens p o w i e ś c i j e s t b a r d z i e j
osobisty, b a r d z i e j o k r e ś l a s a m e g o K a f k ę . W p e w n e j m i e ­
r z e m ó w i o n sam, s k o r o o n j e s t t y m , k t ó r y n a s spowiada.
Ż y j e i j e s t s k a z a n y . D o w i a d u j e się o t y m j u ż u s a m e g o
początku powieści — w ł a s n e g o ż y c i a — i j e ś l i p r ó b u j e szu­
k a ć ś r o d k ó w zaradczych, to w k a ż d y m r a z i e n i e c z u j e się
zaskoczony. Nic bardziej zdumiewającego niż ten brak
zdumienia. Sprzeczności oznajmiają więc o d r a z u dzieło
a b s u r d a l n e . T r a g e d i a d u c h o w a zostaje u k a z a n a przez kon­
k r e t . K a f k a osiąga t o p r z e z c i ą g ł y p a r a d o k s : b a r w y przy­
d a n e pustce, g e s t y c o d z i e n n e t ł u m a c z ą c e n a j w y ż s z e am­
bicje.
P o d o b n i e Zamek; może j e s t to s p e ł n i o n a teologia, lecz
przede wszystkim przygoda duszy w poszukiwaniu łaski,
p r z y g o d a c z ł o w i e k a , k t ó r y d o m a g a się o d p r z e d m i o t ó w i c h
królewskiej t a j e m n i c y , a od k o b i e t z n a k u d r z e m i ą c e g o w
n i c h b o g a . Przemiana z k o l e i j e s t p r z e r a ż a j ą c ą figurą m o ­
r a l n o ś c i , k t ó r a w y n i k a z j a s n o ś c i widzenia. A l e j e d n o c z e ś ­
n i e j e s t r e z u l t a t e m n i e w y p o w i e d z i a n e g o zaskoczenia, któ­
rego doświadcza człowiek czując, jak bez wysiłku staje
się zwierzęciem. W tej fundamentalnej dwuznaczności
kryje się sekret Kafki. Nieustanne przejścia od natural­
n o ś c i do n i e z w y k ł o ś c i , od tego, co i n d y w i d u a l n e , do tego,
co p o w s z e c h n e , od t r a g i c z n o ś c i do codzienności, od a b s u r ­
du do l o g i k i m o ż n a odnaleźć w c a ł y m dziele K a f k i ; w n i c h
s i ł a t e g o dzieła i j e g o znaczenie. A b y dzieło a b s u r d a l n e
s t a ł o się z r o z u m i a ł e , p a r a d o k s y te t r z e b a w y l i c z y ć i pod­
k r e ś l i ć sprzeczności.
S y m b o l z a k ł a d a d w a plany, dwa ś w i a t y idei i doznań;
do o d k r y c i a związków m i ę d z y n i m i s ł u ż y s ł o w n i k , i t a k i
słownik najtrudniej jest ułożyć. Ale już uświadomienie
sobie, że te dwa ś w i a t y i s t n i e j ą , prowadzi do i c h utajo­
nych relacji. U Kafki owe dwa światy to codzienność
42
z jednej strony, n a d n a t u r a l n y n i e p o k ó j z d r u g i e j . Czy­
tając go doznajemy wrażenia, że w trybie nieustannym
realizowana j e s t formuła Nietzschego: „Wielkie problemy
leżą n a u l i c y . "
W l o s i e ludzkim — t e n komunał powtarzają wszystkie
literatury — fundamentalna absurdalność idzie w parze
z nieustępliwą wielkością. Współistnieją ze sobą w spo­
sób n a t u r a l n y . I c h figurą, p o w t ó r z m y t o raz jeszcze, j e s t
o s o b l i w a sprzeczność pomiędzy n i e p o h a m o w a n y m ż ą d a n i e m
duszy i przemijającymi radościami ciała. Absurd polega

42 Trzeba zwrócić uwagę, że w sposób równie uprawniony można


interpretować dzieła Kafki w płaszczyźnie krytyki społecznej (np.
Proces). J e s t zresztą prawdopodobne, że nie należy dokonywać wy­
b o r u : obie Interpretacje są słuszne. W pojęciach absurdalnych, j a k
mogliśmy stwierdzić, bunt przeciwko ludziom j e s t r ó w n i e ż skie­
rowany przeciw Bogu: wielkie rewolucje są zawsze metafizyczne.
(Przyp. autora.)
n a t y m , ż e dusza t a k b a r d z o p r z e k r a c z a c i a ł o . W y o b r a z i ć
to można w układach równoległych kontrastów. T a k więc
K a f k a t r a g e d i ę w y r a ż a poprzez codzienność, a a b s u r d po­
przez logikę.
Aktor przydaje tym więcej siły postaci tragicznej, im
bardziej wystrzega się przesady. Jeśli potrafi zachować
miarę, p r z e r a ż e n i e , k t ó r e wzbudzi, będzie b e z m i e r n e . T r a ­
gedia g r e c k a pod t y m względem jest bardzo pouczająca.
W dziele t r a g i c z n y m los s t a j e się wyrazistszy, j e ś l i przy­
dać mu logiki i naturalności. Przeznaczenie Edypa jest
w i a d o m e z góry. S i ł y w y ż s z e o r z e k ł y , że p o p e ł n i z a b ó j ­
s t w o i kazirodztwo. C a ł y w y s i ł e k d r a m a t u p o l e g a na od­
s ł o n i ę c i u s y s t e m u logicznego, w k t ó r y m , od d e d u k c j i do
dedukcji, s p e ł n i a się los b o h a t e r a . G d y b y n a m o z n a j m i o ­
n o j e d y n i e t e n los n i e z w y k ł y , n i e b y ł b y p r z e r a ż a j ą c y , b o
byłby nieprawdopodobny. Ale jeśli widzimy jego nie­
u c h r o n n o ś ć w r a m a c h ż y c i a codziennego, w s p o ł e c z e ń s t w i e ,
w s y t u a c j i , w k o n t e k ś c i e z n a j o m y c h uczuć, w ó w c z a s prze­
rażenie zostaje uświęcone. W buncie człowieka, który
m ó w i : „ T o n i e m o ż l i w e " , j u ż j e s t r o z p a c z l i w a pewność, ż e
„ t o " j e s t możliwe.
Oto cała tajemnica tragedii greckiej albo przynajmniej
jednego z jej aspektów. Inny jej aspekt, jeśli dokonać
pewnej inwersji, pomoże nam lepiej zrozumieć Kafkę.
S e r c e ludzkie m a nieznośną s k ł o n n o ś ć d o n a z y w a n i a prze­
z n a c z e n i e m t e g o t y l k o , c o j e miażdży. L e c z t a k ż e szczęś­
c i e m o ż e b y ć na swój sposób, i b e z powodu, n i e u n i k n i o n e .
A j e d n a k c z ł o w i e k n o w o c z e s n y u w a ż a j e z a w ł a s n ą zasłu­
gę w t y c h w s z y s t k i c h w y p a d k a c h , k i e d y szczęście n i e zo­
staje zapoznane. Mimo to wiele dałoby się powiedzieć
o s z c z ę ś l i w y c h l o s a c h w tragedii g r e c k i e j i o u l u b i e ń c a c h
legendy, którzy, j a k Ulisses, znajdują wybawienie wśród
najgorszych utrapień.
W k a ż d y m razie t r z e b a p a m i ę t a ć o t y m u t a j o n y m współ­
d z i a ł a n i u logiki i codzienności w t r a g i z m i e . D l a t e g o S a m -
sa, bohater Przemiany, jest komiwojażerem. Dlatego w
j e g o osobliwej przygodzie, kiedy zamienia się w robaka,
n i e p o k ó j budzi w n i m t y l k o myśl, że szefa r o z g n i e w a j e g o
n i e o b e c n o ś ć . W y r a s t a j ą m u c i e n k i e nóżki, g r z b i e t się wy­
gina, na b r z u c h u p o j a w i a j ą s i ę b i a ł e p u n k c i k i , i — nie
m ó w i ę , że go to n i e z d u m i e w a , e f e k t b y ł b y c h y b i o n y —
l e c z b u d z i „ l e k k i e z a n i e p o k o j e n i e " . W t y m s u b t e l n y m od­
cieniu jest cała sztuka Kafki. W Zamku, jego głównym
dziele, pierwszoplanowe są szczegóły życia codziennego;
a j e d n a k w t e j dziwnej p o w i e ś c i , gdzie n i c n i e z o s t a j e roz­
s t r z y g n i ę t e i wszystko r o z p o c z y n a się w c i ą ż na n o w o , spra­
wą n a c z e l n ą są przygody duszy w p o s z u k i w a n i u ł a s k i . Tę
m e t o d ę w y r a ż a n i a p r o b l e m u przez akt, t ę zbieżność ogól­
n e g o i szczegółowego w i d a ć r ó w n i e ż w d r o b n y c h szczegó­
łach: rozpoznaje się po n i c h w i e l k i e g o t w ó r c ę . W Proce­
sie b o h a t e r m ó g ł b y się n a z y w a ć S c h m i d t a l b o F r a n z K a f ­
k a . A l e n a z y w a się J ó z e f K . T o n i e j e s t K a f k a , a j e d n a k
on. P r z e c i ę t n y E u r o p e j c z y k , j a k wszyscy. L e c z t a k ż e j e d ­
n o s t k a K. o z n a c z a j ą c a X w t y m c i e l e s n y m r ó w n a n i u .
P o d o b n i e , j e ś l i K a f k a c h c e w y r a z i ć absurd, j e g o m e t o d ą
jest koherencja. Znana jest historyjka o wariacie, który
łowił ryby w wannie; lekarz, psychiatra niebanalny, pyta
go, czy „ryba bierze". „Nie, durniu, odpowiada surowo
wariat, przecież to w a n n a . " J e s t to historyjka z rodzaju
dziwacznych, ale pokazuje jasno, j a k ściśle efekt absurdal­
n y w i ą ż e s i ę z n a d m i a r e m logiki. N i e s ł y c h a n y ś w i a t K a f k i
to w g r u n c i e rzeczy ś w i a t taki, gdzie człowiek pozwala
s o b i e na z a b ó j c z y l u k s u s ł o w i e n i a ryb w w a n n i e wiedząc,
że n i c z t e j w a n n y n i e w y ł o w i .
J e s t t e d y j a s n e , że m a m do c z y n i e n i a z d z i e ł e m w swo­
ich zasadach absurdalnym. Jeśli idzie o Proces na przy­
k ł a d , m o g ę powiedzieć, ż e osiągnięcie j e s t z u p e ł n e . T r i u m f
ciała i żadnych luk: ani tu nie b r a k niewyrażonego buntu
( l e c z b u n t pisze t ę k s i ą ż k ę ) , a n i j a s n o w i d z ą c e j rozpaczy
(ale to ona jest twórcą), ani tej zdumiewającej swobody,
k t ó r a j e s t p o w i e t r z e m w s z y s t k i c h postaci powieści, z a n i m
wszystkiego nie zakończy śmierć.

A j e d n a k ten świat nie jest tak zamknięty, jakby się


mogło zdawać. Kafka wprowadzi do niego nadzieję w
osobliwej postaci. P o d t y m w z g l ę d e m Proces i Zamek n i e
zmierzają w tym samym kierunku. Dopełniają się wza­
jemnie. Dzielący je niedostrzegalny postęp, w porządku
ucieczki oznacza niebywałe zwycięstwo. Proces stawia
problem, k t ó r y Zamek w p e w n e j mierze rozwiązuje. Pro-
ces opisuje metodą niemal naukową i nie daje konkluzji.
Zamek w pewnej mierze wyjaśnia. Pierwsza z tych po­
w i e ś c i s t a w i a diagnozę, d r u g a p r e z e n t u j e t e r a p i ę . A l e p r o ­
ponowany środek nie leczy. Sprawia tylko, że choroba
m o ż e się z m i e ś c i ć w r a m a c h n o r m a l n e g o życia. D o p o m a ­
ga w a k c e p t a c j i . W p e w n y m s e n s i e ( p r z y p o m n i j m y K i e r -
k e g a a r d a ) czyni c h o r o b ę godną m i ł o ś c i . G e o m e t r a K . n i e
m o ż e s o b i e w y o b r a z i ć i n n e g o s t r a p i e n i a niż w ł a s n e . N a ­
w e t ci, k t ó r z y są w j e g o pobliżu, z a k o c h u j ą się w t e j p u ­
stce i bezimiennym bólu, jak gdyby cierpienie było tu
przywilejem. „ B o jakżeż potrzebuję twojej bliskości, bo
j a k ż e ż c z u j ę się o d czasu, k i e d y c i e b i e p o z n a ł a m , b e z t w o ­
43
j e j b l i s k o ś c i opuszczona", m ó w i F r i e d a d o K . To wyra­
f i n o w a n e l e k a r s t w o , k t ó r e sprawia, ż e k o c h a m y to, c o n a s
miażdży i rodzi n a d z i e j ę w świecie, s k ą d n i e ma w y j ś c i a ,
t e n n a g ł y „ s k o k " , k t ó r y Odmienia wszystko, oto c a ł y s e ­
kret rewolucji egzystencjalnej i samego Zamku.
Niewiele jest dzieł n a p i s a n y c h w sposób równie rygo­
r y s t y c z n y , j a k Zamek. K. j e s t m i a n o w a n y g e o m e t r ą w z a m ­
ku i przyjeżdża do wsi. A l e n i e ma sposobu, by n a w i ą z a ć
ł ą c z n o ś ć między wsią i z a m k i e m . P r z e z s e t k i s t r o n K . b ę ­
dzie s i ę upierał, że znajdzie drogę, p o c z y n i w s z e l k i e m o ż ­
l i w e k r o k i , użyje c h y t r o ś c i , podstępu, n i e zrażając się n i ­
gdy; z r o z b r a j a j ą c ą dobrą w i a r ą zmierza do objęcia po­
w i e r z o n e j m u f u n k c j i . K a ż d y rozdział j e s t porażką. K a ż d y
r o z p o c z ę c i e m w s z y s t k i e g o o d n o w a . T o j u ż n i e logika, a l e
konsekwencja. Miara tego uporu stanowi o tragiczności
dzieła. Kiedy K. telefonuje do zamku, słyszy niejasne
i pomieszane głosy, nieokreślone śmiechy, dalekie woła­
n i a . T o w y s t a r c z y , a b y p o d t r z y m a ć j e g o nadzieję, j a k k i l ­
ka znaków na letnim niebie albo obietnice wieczora wy-

43 Cytaty z Zamku w przekładzie K. Truchanowskiego i K. Radzi­


wiłła, Czytelnik, 1958.
starczają, by przydać racji naszemu życiu. Kryje się tu
sekret osobliwej melancholii Kafki. T e j samej w istocie,
którą tchnie dzieło Prousta albo krajobraz Plotyna: to
tęsknota za u t r a c o n y m rajem. „Robi mi się smutno, mówi
Olga, k i e d y B a r n a b a s o z n a j m i a m i r a n o , ż e idzie d o Z a m ­
ku. T a p r a w d o p o d o b n i e c a ł k i e m d a r e m n a droga, t e n p r a w ­
d o p o d o b n i e s t r a c o n y dzień, t a p r a w d o p o d o b n i e p ł o n n a n a ­
dzieja." „Prawdopodobnie": cała gra K a f k i j e s t w tej sub­
telności. A jednak poszukiwania wieczności nie ustają.
I te n a t c h n i o n e a u t o m a t y , j a k i m i są postaci K a f k i , dają
nam wyobrażenie, czym bylibyśmy pozbawieni naszych
rozrywek i upokarzani bez wytchnienia przez boskość.44
W Zamku to podporządkowanie się codzienności staje
się e t y k ą . W i e l k ą n a d z i e j ą K . j e s t , ż e Z a m e k g o p r z y j m i e .
P o n i e w a ż n i e m o ż e t e g o osiągnąć sam, w s z y s t k i e j e g o s t a ­
rania, których c e l e m j e s t zasłużenie na tę łaskę, zmierza­
j ą d o tego, b y w i e ś zgodziła się n a niego, b y p r z e s t a ł b y ć
w n i e j o b c y m , co dają mu do z r o z u m i e n i a wszyscy. C h c e
p r a c y , domu, ż y c i a n o r m a l n e g o c z ł o w i e k a . N i e może j u ż
znieść s w e g o s z a l e ń s t w a . C h c e b y ć rozsądny. C h c e u w o l ­
n i ć s i ę od k l ą t w y o b c o ś c i . Epizod z F r i e d ą j e s t pod t y m
względem znamienny. Jeśli Frieda, która znała jednego
z urzędników Zamku, zostaje kochanką K., to dla swej
przeszłości. Jest w niej coś, co go p r z e r a s t a , choć wie
j e d n o c z e ś n i e , ż e t a k o b i e t a n i g d y n i e b ę d z i e Z a m k u godna.
Przychodzi tu na myśl dziwna miłość K i e r k e g a a r d a do R e ­
g i n y O l s e n . P ł o m i e ń wieczności, t r a w i ą c y p e w n y c h ludzi,
j e s t dość potężny, by spalić t a k ż e i t y c h , k t ó r z y znajdą s i ę
w i c h pobliżu. F a t a l n y b ł ą d : oddać B o g u to, c o n i e j e s t
b o s k i e , p o w t a r z a s i ę r ó w n i e ż w t y m epizodzie. A l e K a f k a
n i e sądzi, ż e b y t o b y ł b ł ą d . T o d o k t r y n a i „ s k o k " . Wszyst­
ko należy do B o g a .
Bardziej j e s z c z e z n a m i e n n y j e s t fakt, ż e g e o m e t r a od-

44 „Rozrywki" w Zamku, w rozumieniu pascalowsklm, są wyobra­


żone przez Pomocników, którzy „odwracają" K. od jego trosk. J e ś l i
Frieda na koniec zostaje kochanką jednego z nich, to dlatego że
woli dekorację od prawdy, życie codzienne od wspólnej udręki.
(Przyp. autora.)
chodzi od F r i e d y , by szukać zbliżenia z s i o s t r a m i B a r n a b a -
sa. Rodzina Barnabasa, jedyna we wsi, jest całkowicie
opuszczona p r z e z Z a m e k i p r z e z s a m ą w i e ś . S t a r s z a z sióstr,
A m a l i a , o d r z u c i ł a h a n i e b n e p r o p o z y c j e j e d n e g o z urzędni­
ków Zamku. K l ą t w a za niemoralność, która b y ł a tego na­
s t ę p s t w e m , n a zawsze o d d a l i ł a j ą o d miłości Boga. Nie
umieć stracić honoru dla Boga to być niegodnym jego
łaski. Temat znany w filozofii egzystencjalnej: prawda
przeciwko m o r a l n o ś c i . T u r z e c z y idą daleko. Droga bo­
wiem, którą przebywa bohater Kafki — od Friedy do
s i ó s t r B a r n a b a s a — to d r o g a od ufnej m i ł o ś c i do deifi-
k a c j i absurdu. R a z j e s z c z e m y ś l K a f k i schodzi s i ę z m y ś l ą
K i e r k e g a a r d a . N i c dziwnego, ż e o p o w i e ś ć Olgi z n a l a z ł a się
na końcu książki. Ostatnia próba geometry to odnaleźć
B o g a poprzez to, c o m u przeczy, u z n a ć g o n i e w k a t e ­
goriach dobroci i piękna, ale obojętności, niesprawiedli­
w o ś c i i n i e n a w i ś c i , za k t ó r y m i k r y j e s i ę j e g o p u s t a i od­
r a ż a j ą c a t w a r z . O b c y , k t ó r y pragnął, b y Z a m e k g o przy­
jął, u końca swojej drogi j e s z c z e b a r d z i e j c z u j e się wy-
gnańcem, skoro sobie samemu nie dochowuje wierności,
i porzuca moralność, l o g i k ę i p r a w d y u m y s ł u , by w k r o ­
czyć na pustynię łaski B o ż e j , uzbrojony j e d y n i e w swoją
niedorzeczną n a d z i e j ę . 4 8
S ł o w o nadzieja n i e brzmi tu dziwacznie. Im bardziej tra­
g i c z n y j e s t l o s o p i s a n y przez K a f k ę , t y m n a d z i e j a n i e u s t ę -
pliwsza i bardziej wyzywająca. Im bardziej absurdalny
jest Proces, tym „skok" w Zamku bardziej wzruszający
i n i e u p r a w n i o n y . O d n a j d u j e m y tu w s t a n i e c z y s t y m p a r a ­
doks m y ś l i e g z y s t e n c j a l n e j , t a k j a k g o w y r a ż a n a p r z y k ł a d
K i e r k e g a a r d : „ T r z e b a ugodzić ś m i e r t e l n i e z i e m s k ą n a d z i e ­
j ę , tylko wtedy można uratować siebie nadzieją prawdzi­
46
wą" , co można wyłożyć: Trzeba napisać Proces, aby
móc napisać Zamek.

45 Wszystko to oczywiście ma sens tylko w odniesieniu do niedo­


kończonej wersji Zamku, pozostawionej przez K a f k ę . Wydaje się Jed­
nak wątpliwe, żeby pisarz mógł w ostatnich rozdziałach pozbawić
swoją powieść jednolitości tonu. (Przyp. autora.)
46 Czystotć serca. (Przyp. autora.)
O dziele K a f k i m ó w i o n o n a j c z ę ś c i e j , ż e t o k r z y k rozpa­
c z y : ż a d n e g o r a t u n k u d l a c z ł o w i e k a . T e n pogląd w y m a g a
jednak rewizji. Jest nadzieja i nadzieja. Optymistyczne
dzieło Henry Bordeaux wydaje mi się wyjątkowo znie­
chęcające. Nie j e s t ono dla serc, które stawiają sobie nieco
w i ę k s z e w y m a g a n i a . N a odwrót, w m y ś l i M a l r a u x z n a j d u j ę
p o k r z e p i e n i e . W o b u w y p a d k a c h n i e chodzi a n i o tę s a m ą
n a d z i e j ę , a n i o t ę s a m ą rozpacz. L e c z widzę, ż e dzieło a b ­
surdalne może prowadzić do niewierności, której c h c ę unik­
nąć. Dzieło, które b y ł o j e d y n i e nieważkim powtórzeniem
j a ł o w e g o losu, p r z e n i k l i w y m o p i s e m tego, c o p r z e m i j a j ą c e ,
s t a j e się t u k o l e b k ą złudzeń. T ł u m a c z y , n a d a j e k s z t a ł t n a ­
dziei. T w ó r c a n i e m o ż e się j u ż o d n i e g o oddzielić. N i e j e s t
j u ż o n o t ą t r a g i c z n ą grą, k t ó r ą p o w i n n o b y ł o b y ć . N a d a j e
sens życiu autora.
J e s t rzeczą c h a r a k t e r y s t y c z n ą w k a ż d y m razie, że dzie­
ła o inspiracjach p o k r e w n y c h j a k Kafki, K i e r k e g a a r d a czy
Szestowa, krótko mówiąc powieściopisarzy czy filozofów
egzystencjalnych, całe zwrócone ku absurdowi i jego kon­
sekwencjom, w ostatecznym rachunku kończą się tym
wielkim krzykiem nadziei.
Osiągają Boga, k t ó r y ich unicestwia. Upokorzenie pro­
w a d z i i c h d o nadziei. A b s u r d e g z y s t e n c j i j e s z c z e b a r d z i e j
u p e w n i a i c h o b y c i e n a d n a t u r a l n y m . S k o r o ż y c i e wiedzie
d o B o g a , i s t n i e j e w y j ś c i e . T o zaś, ż e K i e r k e g a a r d , S z e s t o w
i b o h a t e r o w i e K a f k i i d ą j e d n ą drogą i z j e d n a k i m u p o r e m
i w y t r w a ł o ś c i ą , ś w i a d c z y w sposób szczególny, że ta p e w ­
n o ś ć ma w s o b i e m o c krzepiącą. 4 7
K a f k a odmawia swemu bogu wielkości moralnej, oczy­
w i s t o ś c i , dobroci, k o h e r e n c j i . W s z y s t k o p o to, b y t y m p e w ­
n i e j r z u c i ć się w j e g o r a m i o n a . A b s u r d został rozpoznany,
zaakceptowany, przyjęty — i wiemy, że n i e j e s t j u ż a b ­
surdem. Jakaż może być większa nadzieja w granicach
k o n d y c j i ludzkiej n i ż m o ż l i w o ś ć w y m k n i ę c i a się t e j kon-

47 J e d y n ą postacią w Zamku pozbawioną nadziei j e s t Amelia. J e j


też geometra przeciwstawia się z największa, gwałtownością. (Przyp.
autora.) _
d y c j i ? R a z j e s z c z e m o g ę stwierdzić, ż e m y ś l e g z y s t e n c j a l ­
na, w b r e w r o z p o w s z e c h n i o n y m o p i n i o m , j e s t n a s y c o n a b e z ­
m i e r n ą n a d z i e j ą ; tą samą, k t ó r a u p o c z ą t k ó w c h r z e ś c i j a ń ­
stwa, g d y o z n a j m i o n o dobrą n o w i n ę , p o d t r z y m y w a ł a ś w i a t
starożytny. Ale jakże w tym skoku, charakteryzującym
48
c a ł ą m y ś l e g z y s t e n c j a l n ą , w t y m uporze, w t y m p o m i a r z e
b o s k o ś c i p o z b a w i o n e j p o w i e r z c h n i n i e widzieć dowodu, że
jasność widzenia sama siebie się wyrzeka? Powiada się,
ż e j e s t t o t y l k o w y r z e c z e n i e się p y c h y , k t ó r e t r z e b a u z n a ć z a
z b a w i e n n e i o w o c n e . T o j e d n a k n i e z m i e n i a niczego. W a r ­
t o ś ć m o r a l n a j a s n o ś c i w i d z e n i a n i e u m n i e j s z a się w m o i c h
oczach, j e ś l i u z n a ć j ą z a r ó w n i e j a ł o w ą , j a k w s z e l k a p y c h a .
Bo prawda również, ze swojej definicji, j e s t jałowa. I każ­
da oczywistość. W ś w i e c i e , gdzie w s z y s t k o j e s t dane, a n i c
nie wyjaśnione, owocność wartości czy metafizyki to po­
j ę c i e p o z b a w i o n e sensu.
W każdym razie widać tu, do j a k i e j tradycji myślenia
p r z y n a l e ż y dzieło K a f k i . B y ł o b y n i e r o z u m n e s z u k a ć k o n ­
sekwencji w przejściu od Procesu do Zamku. Józef K.
i geometra K. to tylko dwa bieguny przyciągające K a f k ę . 4 9
P o w i e m j a k K a f k a : jego dzieło prawdopodobnie nie jest ab­
s u r d a l n e . Co w n i c z y m n i e u m n i e j s z a j e g o w i e l k o ś c i i u n i ­
wersalności. Wynikają o n e stąd, ż e p i s a r z p o t r a f i ł przed­
s t a w i ć w t a k i m w y m i a r z e p o w s z e d n i e p r z e j ś c i e od n a d z i e i
do b e z n a d z i e j n o ś c i i od r o z p a c z l i w e j mądrości do d o b r o ­
w o l n e g o o ś l e p i e n i a . D z i e ł o K a f k i j e s t u n i w e r s a l n e (dzieło
prawdziwie absurdalne uniwersalne nie jest) w tej mierze,
w jakiej ukazuje wzruszającą twarz człowieka uciekają­
c e g o od ludzkości, c z e r p i ą c e g o ze sprzeczności r a c j e w i a r y
i r a c j e n a d z i e i z rozpaczy, n a z y w a j ą c e g o w r e s z c i e ż y c i e m
s w o j e s t r a s z l i w e u c z e n i e się ś m i e r c i . J e s t ono u n i w e r s a l ­
ne, ponieważ wychodzi od inspiracji religijnej. Jak we
wszystkich religiach człowiek jest tu wolny od ciężaru

48 Arpentage — pomiar, arpenteur — mierniczy, geometra. K. z Zam­


ku to arpenteur.
49 J e ś l i idzie o dwa aspekty myśli K a f k i : „Wina (człowieka) Jest
zawsze niewątpliwa" (Kolonia karna); „Wina geometry K. Jest trudna
do ustalenia" (Zamek, protokół Momusa). (Przyp. autora.)
w ł a s n e g o ż y c i a . A l e j e ś l i t o w i e m i j e ś l i t o dzieło podzi­
w i a m , w i e m również, że nie szukam uniwersalności, ale
p r a w d y . N i e muszą b y ć o n e ze sobą w zgodzie.
M o ż n a t o będzie l e p i e j zrozumieć, j e ś l i p o w i e m , ż e m y ś l
prawdziwie rozpaczliwą definiują właśnie kryteria prze­
c i w n e i ż e d z i e ł e m t r a g i c z n y m może b y ć t a k i e , k t ó r e n i e
dając żadnej nadziei wieczności, opisuje życie człowie­
k a szczęśliwego. Im bardziej porywające jest życie, tym
bardziej absurdalna j e s t myśl o jego utracie. Może tu j e s t
s e k r e t w s p a n i a ł e j j a ł o w o ś c i , k t ó r ą c z u j e się w dziele N i e ­
t z s c h e g o . W t y m p o r z ą d k u idei N i e t z s c h e w y d a j e s i ę j e d y ­
n y m artystą który wyciągnął skrajne konsekwencje z este­
tyki Absurdu, ponieważ ostatecznym jego posłaniem jest
jałowa i zdobywcza jasność widzenia oraz odrzucenie
wszelkiej nadnaturalnej pociechy.
T o j e d n a k , c o p o w i e d z i a n e wyżej, w y s t a r c z y , b y zrozu­
m i e ć , j a k k a p i t a l n e z n a c z e n i e m a dzieło K a f k i w porządku
tego eseju. Wraz z n i m osiągamy granice myśli ludzkiej.
W dziele t y m w s z y s t k o j e s t e s e n c j ą w p e ł n y m z n a c z e n i u
s ł o w a . W k a ż d y m r a z i e s t a w i a ono p r o b l e m a b s u r d u w c a ­
ł e j j e g o rozciągłości. J e ś l i w i ę c połączyć t e k o n k l u z j e z n a ­
s z y m i p o c z ą t k o w y m i u w a g a m i , i s t o t ę z formą, u t a j o n y s e n s
Zamku z n a t u r a l n o ś c i ą opisu, n a m i ę t n e i d u m n e poszuki­
w a n i a K . z powszednią d e k o r a c j ą , m o ż n a p o j ą ć , c z y m j e s t
j e g o w i e l k o ś ć . P r z y j ą w s z y b o w i e m , ż e n o s t a l g i a j e s t ozna­
ką tego, co ludzkie, n i e p o d o b n a n i e widzieć, że n i k t m o ż e *
n i e z d o ł a ł t y m w i d m o m żalu przydać t y l e c i e l e s n o ś c i i w y ­
razistości. J e d n o c z e ś n i e j e d n a k s t a j e się z r o z u m i a ł e , j a k i e j
w i e l k o ś c i d o m a g a się dzieło a b s u r d a l n e i że t e j c h y b a tu
n i e m a . S k o r o w ł a ś c i w o ś c i ą sztuki j e s t ł ą c z e n i e o g ó l n e g o
ze szczegółowym, przemijającej wieczności kropli wody
z grą świateł na niej, słusznie będzie oceniać wielkość
p i s a r z a a b s u r d a l n e g o w e d l e rozpiętości, j a k ą p o t r a f i utrzy­
m a ć pomiędzy tymi dwoma światami. J e g o sekret to umieć
z n a l e ź ć d o k ł a d n y p u n k t i c h styczności, przy zachowaniu
między nimi największej dysproporcji.
T e n p u n k t g e o m e t r y c z n y , gdzie ł ą c z y s i ę ludzkie i n i e ­
ludzkie, czyste serce znajdzie doprawdy wszędzie. Jeśli
Faust i Don Kichot są w i e l k i m i d z i e ł a m i sztuki, to d l a t e ­
go, że to, co w i e l k i e , u k a z u j ą tu l u d z k i e r ę c e . Nadchodzi
j e d n a k zawsze c h w i l a , k i e d y u m y s ł p r z e c z y prawdom, k t ó ­
r y c h t e r ę c e mogą d o t k n ą ć . C h w i l a , k i e d y t w ó r c z o ś ć przes­
taje b y ć tragiczna: jest już tylko poważna. Wówczas czło­
w i e k z w r a c a się k u nadziei. A l e n a d z i e j a t o n i e j e g o s p r a ­
wa. J e g o s p r a w a t o n i e c h c i e ć w y k r ę t ó w . A j e d n a k wy­
kręt znajduję u końca porywającego procesu, który K a f k a
wytacza całemu światu. J e g o niewiarygodny wyrok unie­
w i n n i a t e n ś w i a t o h y d n y i w z r u s z a j ą c y , gdzie n a w e t k r e ­
ty zaczynają mieć n a d z i e j ę . s o

50 T o , co powiedziane wyżej, j e s t niewątpliwie interpretacją dzieła


Kafki. Trzeba Jednak dodać, że można Je rozpatrywać tylko z este­
tycznego punktu widzenia i poza wszelką interpretacją. B. Groethuy-
sen, na przykład, w swoim świetnym wstępie do Procesu ogranicza
się, z większą niż my roztropnością, do siedzenia bolesnych wyobra­
żeń „obudzonego ze snu", Jak to trafnie określa. Przeznaczeniem
1 może wielkością tego dzieła jest, że ofiarowuje wszystko 1 nie po­
twierdza niczego. (Przyp. autora.)
LISTY
DO PRZYJACIELA NIEMCA
Dla René Leynaud

Nie daje się dowodu wiel­


kości stając na jednym krań­
cu, ale dotykając obu j e d ­
nocześnie.
Pascal
LIST PIERWSZY

P o w i e d z i a ł e ś m i : „ W i e l k o ś ć m o j e g o k r a j u j e s t rzeczą
b e z c e n n ą . Wszystko, co ją s p e ł n i a , j e s t d o b r e . W świecie,
g d z i e n i c n i e m a j u ż sensu, ci, k t ó r z y j a k m y , młodzi N i e m ­
c y , m o g ą odnaleźć s e n s w losie n a r o d u , w i n n i wszystko j e ­
mu poświęcić." L u b i ł e m cię wtedy, ale już wtedy nie by­
ł e m z tobą. „Nie, m ó w i ł e m , n i e m o g ę u w i e r z y ć , ż e t r z e b a
wszystko podporządkować o b r a n e m u celowi. Istnieją środ­
ki niewybaczalne. A ja chciałbym kochać mój kraj ko­
c h a j ą c s p r a w i e d l i w o ś ć . N i e c h c ę dla n i e g o k a ż d e j w i e l ­
k o ś c i ani w i e l k o ś c i k r w i i k ł a m s t w a . C h c ę , a b y żył d a j ą c
życie sprawiedliwości." Powiedziałeś mi wtedy: „Nie ko­
chasz swojego kraju."
B y ł o to przed pięciu laty, rozstaliśmy się i mogę po­
wiedzieć, ż e przez c a ł y t e n czas długi ( t a k k r ó t k i , t a k b ł y s ­
kawiczny dla ciebie!) twoje zdanie tkwiło mi w pamięci.
„ N i e k o c h a s z s w o j e g o k r a j u . " K i e d y m y ś l ę dziś o t y c h s ł o ­
w a c h , ś c i s k a m i się g a r d ł o . N i e , n i e k o c h a ł e m go, j e ś l i n i e
k o c h a ć , z n a c z y o s k a r ż a ć to, co n i e s p r a w i e d l i w e w przed­
m i o c i e n a s z e j m i ł o ś c i , i żądać, b y ó w p r z e d m i o t d o r ó w n a ł
n a s z e m u w y o b r a ż e n i u o n i m . P r z e d p i ę c i u l a t y w i e l u ludzi
we F r a n c j i myślało j a k j a . Niektórzy z nich mimo to sta­
nęli przed czarnym, dwanaście razy powtórzonym okiem
l o s u n i e m i e c k i e g o . I ci ludzie, k t ó r z y w e d ł u g c i e b i e n i e
k o c h a l i s w o j e j o j c z y z n y , w i ę c e j z r o b i l i dla n i e j , niż t y
k i e d y k o l w i e k zrobisz dla t w o j e j , n a w e t g d y b y ś m ó g ł dzie­
s i ę ć r a z y oddać z a n i ą życie. B o oni m u s i e l i s i e b i e prze-

z w y c i ę ż y ć i w t y m j e s t i c h b o h a t e r s t w o . M ó w i ę tu j e d n a k
o dwu rodzajach wielkości i o sprzeczności, której wy­
jaśnienie jestem ci winien.
Z o b a c z y m y się w k r ó t c e , j e ś l i t o możliwe. A l e wówczas
p r z y j a ź ń nasza b ę d z i e s k o ń c z o n a . T y będziesz p e ł e n waszej
klęski i nie powstydzisz się dawnego zwycięstwa; raczej
ze w s z y s t k i c h swoich zmiażdżonych sił będziesz żałował,
żeś t o z w y c i ę s t w o u t r a c i ł . A l e dziś j e s t e m d u c h e m j e s z c z e
z tobą, t w ó j wróg, to p r a w d a , a l e t r o c h ę i t w ó j przyjaciel,
s k o r o o d s ł a n i a m c i t u m o j e myśli. J u t r o nastąpi koniec.
T o , czego n i e m o g ł o d o k o n a ć wasze z w y c i ę s t w o , dokona
wasza klęska. Z a n i m j e d n a k złożymy dowód obojętności,
c h c ę dać ci p r z y n a j m n i e j j a s n e w y o b r a ż e n i e o t y m , czego
ani p o k ó j , a n i w o j n a n i e n a u c z y ł y c i ę w i d z i e ć w losie m o ­
jego kraju.
C h c ę c i przede w s z y s t k i m powiedzieć, j a k i rodzaj wiel­
kości n a m i powoduje. A l e znaczy t o powiedzieć, j a k i r o ­
dzaj odwagi uznajemy, a n i e j e s t to wasza odwaga. Bo to
j e s z c z e n i e w i e l e u m i e ć iść w ogień, do czego przygotowy­
w a l i ś c i e się zawsze i co b a r d z i e j naturalne jest dla was
niż m y ś l . Na odwrót, wielką rzeczą j e s t iść ku torturze
i śmierci, gdy wie się z całą pewnością, że nienawiść
i g w a ł t s a m e z siebie są d a r e m n e . W i e l k ą rzeczą j e s t b i ć
się, gdy gardzi się wojną, zgodzić się w s z y s t k o u t r a c i ć n i e
t r a c ą c s m a k u szczęścia, u c z e s t n i c z y ć w zniszczeniu ze świa­
domością wyższej cywilizacji. Tu właśnie górujemy nad
wami, ponieważ musimy pokonać samych siebie. Wy ni­
czego n i e m u s i e l i ś c i e p o k o n y w a ć ani w s e r c u , ani w myśli.
My mieliśmy dwóch wrogów i zwycięstwo broni to
jeszcze nie było dla nas wszystko, jak wszystkim było
dla was, k t ó r z y n i c w i ę c e j n i e m i e l i ś c i e d o p o k o n a n i a .
W i e l e m u s i e l i ś m y przezwyciężyć, a przede w s z y s t k i m m o ­
że w i e c z n ą naszą pokusę, by do was się upodobnić. Z a w s z e
j e s t w nas coś, co c h c e u l e c i n s t y n k t o w i , p o g a r d z i e i n t e l i ­
g e n c j i , k u l t o w i skuteczności. Nasze w i e l k i e c n o t y w koń­
cu n a s z m ę c z y ł y . W s t y d z i m y się i n t e l i g e n c j i i czasem wy­
obrażamy sobie szczęśliwe barbarzyństwo, gdzie prawda
p r z y c h o d z i ł a b y bez w y s i ł k u . A l e u l e c z y ć się z t e g o ł a t w o :
j e s t e ś c i e wy, b y n a m p o k a z a ć , d o czego prowadzi t a k a w y ­
o b r a ź n i a , i m o ż e m y w y p r o s t o w a ć się znowu. G d y b y m w i e ­
r z y ł w j a k i ś f a t a l i z m h i s to r i i , sądziłbym, że wy, h e l o c i i n ­
teligencji, z n a l e ź l i ś c i e się b l i s k o n a s dla n a s z e j poprawy.
D z i ę k i t e m u o d r a d z a m y się dla ducha, b a r d z i e j w n i m od­
t ą d swobodni.
M u s i e l i ś m y j e d n a k p r z e z w y c i ę ż y ć j e s z c z e naszą nieufność
d o b o h a t e r s t w a . W i e m , uważacie, ż e b o h a t e r s t w o j e s t n a m
o b c e . M y l i c i e się. P o prostu b o h a t e r s t w o j e s t naszą spra­
w ą i m a m y się p r z e d n i m n a b a c z n o ś c i j e d n o c z e ś n i e . J e s t
naszą sprawą, p o n i e w a ż dziesięć w i e k ó w h i s t o r i i nauczyło
n a s wszystkiego, c o s z l a c h e t n e . M a m y się zaś przed n i m
na baczności, ponieważ dziesięć wieków inteligencji na­
u c z y ł o n a s sztuki i d o b r o d z i e j s t w tego, co n a t u r a l n e . Ż e ­
by s t a n ą ć przed w a m i , m u s i e l i ś m y p r z y j ś ć z daleka. Dla­
t e g o j e s t e ś m y s p ó ź n i e n i w s t o s u n k u do c a ł e j E u r o p y spie­
szącej do k ł a m s t w a , ledwie zaszła p o t r z e b a , podczas gdy
m y s z u k a l i ś m y p r aw d y . D l a t e g o z a c z ę l i ś m y o d k l ę s k i ; k i e ­
dy n a s z a a t a k o w a l i ś c i e , r o z w a ż a l i ś m y w sercu, czy p r a w o
j e s t p o naszej s t r o n i e .
T r z e b a n a m b y ł o p r z e z w y c i ę ż y ć nasze u m i ł o w a n i e czło­
w i e k a , n a s z e w y o b r a ż e n i e o l o s i e w p o k o j u i g ł ę b o k ą pew­
ność, że ż a d n e z w y c i ę s t w o się n i e o p ł a c a , a k a ż d e o k a l e ­
c z e n i e c z ł o w i e k a j e s t b e z p o w r o t n e . M u s i e l i ś m y się w y r z e c
n a s z e j w i e d z y i n a s z e j nadziei, r a c j i k o c h a n i a , n i e n a w i ś c i ,
j a k ą c z u j e m y dla w s z e l k i e j wojny. Żeby wyrazić to jed­
n y m s ł o w e m , z r o z u m i a ł y m , j a k przypuszczam, dla c i e b i e —
s k o r o pochodzi ode m n i e , k t ó r e m u c h ę t n i e ś c i s k a ł e ś dłoń —
m u s i e l i ś m y k a z a ć u m i l k n ą ć n a s z e j potrzebie przyjaźni.
T e r a z j u ż się to s t a ł o . S z l i ś m y o k r ę ż n ą drogą i nasze
spóźnienie jest wielkie. Okrężną drogą, którą troska
o p r a w d ę n a k a z a ł a i n t e l i g e n c j i , a t r o s k a o przyjaźń s e r c u .
W ten sposób ustrzegliśmy sprawiedliwość i prawda zna­
l a z ł a się po s t r o n i e t y c h , co zadają sobie p y t a n i a . Z a p ł a ­
ciliśmy za to wysoką cenę. Zapłaciliśmy ją upokorzeniem
i milczeniem, goryczą, więzieniem, świtami rozstrzeliwań,
opuszczeniem, rozłąką, głodem codziennym, dziećmi za­
m i e n i o n y m i w szkielety, a n a j b a r d z i e j , p r z y m u s o w ą pokutą.
A l e b y ł o t o w p o r z ą d k u r z e c z y . T r z e b a n a m b y ł o czasu, b y
dowiedzieć się, czy m a m y p r a w o z a b i j a ć ludzi, czy w o l n o
n a m p r z y c z y n i ć s i ę do s t r a s z n y c h nieszczęść ś w i a t a . I t e n
czas stracony i odnaleziony, ta klęska zaakceptowana
i przezwyciężona, t e s k r u p u ł y z a p ł a c o n e k r w i ą d a j ą n a m ,
F r a n c u z o m , p r a w o m y ś l e ć dzisiaj, ż e w e s z l i ś m y d o t e j w o j ­
ny z r ę k a m i c z y s t y m i — czystością o f i a r i p o k o n a n y c h —
i że w y j d z i e m y z n i e j z r ę k a m i c z y s t y m i — l e c z b ę d z i e to
czystość z w y c i ę s t w a odniesionego n a d n i e s p r a w i e d l i w o ś c i ą
i nad nami samymi.

Bo będziemy zwycięzcami, wiecie o t y m dobrze. Ale bę­


d z i e m y z w y c i ę z c a m i w ł a ś n i e przez t ę k l ę s k ę , przez to, ż e
s z l i ś m y t a k długo k u n a s z y m r a c j o m , przez c i e r p i e n i e , k t ó ­
rego niesprawiedliwość czuliśmy i z którego wyciągnęliś­
my nauki. Poznaliśmy tajemnicę wszelkiego zwycięstwa
i j e ś l i n i e z a g u b i m y j e j kiedyś, z a z n a m y z w y c i ę s t w a osta­
tecznego. N a u c z y l i ś m y się, ż e w b r e w t e m u , c o m y ś l e l i ś m y
czasem, d u c h n i e może n i c p r z e c i w m i e c z o w i , a l e ż e duch
p o j e d n a n y z m i e c z e m z a w s z e z w y c i ę ż y m i e c z w a l c z ą c y dla
s a m e j w a l k i . D l a t e g o zgodziliśmy się t e r a z n a m i e c z upew­
n i w s z y się wpierw, że d u c h j e s t z n a m i . Dlatego trzeba
b y ł o u m i e r a ć i n a r a ż a ć się n a ś m i e r ć , t r z e b a b y ł o r o b o t ­
n i k a f r a n c u s k i e g o , k t ó r y o p o r a n k u idzie ku g i l o t y n i e ko­
r y t a r z a m i w i ę z i e n i a , od drzwi do drzwi n a w o ł u j ą c t o w a ­
rzyszy d o odwagi. T r z e b a b y ł o w r e s z c i e , d l a z a w ł a d n i ę c i a
d u c h e m , t o r t u r y ciała.) P o s i a d a się n a p r a w d ę t o t y l k o , z a c o
się z a p ł a c i ł o . Z a p ł a c i l i ś m y drogo i z a p ł a c i m y j e s z c z e . A l e
m a m y swoją pewność, swoje racje, swoją sprawiedliwość:
wasza klęska j e s t nieunikniona.
N i e w i e r z y ł e m nigdy, a b y p r a w d a m i a ł a s i ł ę s a m a z sie­
b i e . A l e wiedzieć, ż e p r a w d a zwycięża k ł a m s t w o , g d y s i ł y
są równe, to wiele. Osiągnęliśmy tę trudną równowagę.
Walcząc w niej mamy oparcie. I pragnąłbym ci powie­
dzieć, że w a l k a j e s t w ł a ś n i e o odcienie, a l e z a s a d n i c z e dla
c z ł o w i e k a . W a l c z y m y o d e l i k a t n ą różnicę, k t ó r a dzieli po­
ś w i ę c e n i e od m i s t y k i , e n e r g i ę od g w a ł t u , s i ł ę od o k r u c i e ń ­
s t w a i t ę , s u b t e l n i e j s z ą j e s z c z e , k t ó r a o d g r a n i c z a f a ł s z od
p r a w d y , c z ł o w i e k a , k t ó r y j e s t naszą nadzieją, o d n i k c z e m ­
nych bogów, których wy czcicie.
Oto, c o c h c i a ł e m c i p o w i e d z i e ć , n i e stając p o n a d w a l k ą ,
a l e z n a j d u j ą c się w s a m y m j e j s e r c u . Oto m o j a odpowiedź
na twoje „nie kochasz swojego kraju", które prześladuje
m n i e jeszcze. A l e chcę, żeby między nami wszystko było
jasne. Sądzę, że F r a n c j a straciła swoją potęgę i panowanie
n a d ł u g o i ż e t r z e b a j e j b ę d z i e p r z e z długi c z a s d e s p e r a c ­
kiej cierpliwości i skupionego buntu, by mogła odzyskać
prestiż niezbędny dla każdej kultury. Ale sądzę też, że
w s z y s t k o t o u t r a c i ł a dla c z y s t y c h r a c j i . D l a t e g o n a d z i e j a
j e s t z a m n ą . T a k i j e s t s e n s m e g o listu. C z ł o w i e k , k t ó r e m u
współczułeś przed laty, bo tyle w nim było zastrzeżeń,
g d y m ó w i ł o s w o i m k r a j u , t o t e n sam, k t ó r y c h c e p o w i e ­
dzieć dziś t o b i e i w s z y s t k i m n a s z y m r ó w i e ś n i k o m w E u r o ­
pie i w ś w i e c i e : „ N a l e ż ę do w s p a n i a ł e g o i w y t r w a ł e g o n a ­
rodu, k t ó r y m i m o b ł ę d ó w i s ł a b o ś c i n i e z a g u b i ł i d e i s t a n o ­
w i ą c e j o j e g o w i e l k o ś c i ; t ę i d e ę l u d m e g o k r a j u zawsze,
a j e g o elita niekiedy usiłuje coraz lepiej określić. Należę
d o n a r o d u , k t ó r y o d c z t e r e c h l a t rozważa c a ł ą s w o j ą h i ­
s t o r i ę i w s w o i m rozbiciu, ze s p o k o j e m i p e w n o ś c i ą , przy­
gotowuje się do odnowy i spróbowania szansy w grze,
którą rozpoczyna bez atutów. T e n kraj w a r t jest, a b y m go
k o c h a ł m o j ą t r u d n ą i w y m a g a j ą c ą miłością. I w a r t j e s t dziś,
by o niego walczyć, s k o r o j e s t godzien m i ł o ś c i wyższego
rzędu. T w ó j naród natomiast miał od swoich synów ta­
k ą m i ł o ś ć , n a j a k ą zasługiwał, t o znaczy m i ł o ś ć ślepą. N i e
j e s t się usprawiedliwionym przez byle j a k ą miłość. I to
w ł a ś n i e w a s gubi. B y l i ś c i e p o k o n a n i j u ż w w a s z y c h n a j ­
w i ę k s z y c h z w y c i ę s t w a c h ; cóż b ę d z i e z w a m i w k l ę s c e , k t ó ­
ra nadciąga?"

Lipiec 1943
LIST CZWARTY

Człowiek j e s t przemijający.
Zapewne; ale przemijajmy
stawiając opór i jeśli nicość
j e s t nam przeznaczona, nie
mówmy, że to sprawiedli­
wość!
Obermann, List 90

Oto nadszedł czas w a s z e j k l ę s k i . P i s z ę do c i e b i e z m i a s t a


w ś w i e c i e s ł a w n e g o , k t ó r e w w a s ugodzi w o l n o ś c i ą j u t r z e j ­
szą. M i a s t o wie, że to n i e ł a t w e i że w p i e r w będzie noc
j e s z c z e c i e m n i e j s z a od t e j , k t ó r a r o z p o c z ę ł a się z w a s z y m
p r z y j ś c i e m , przed c z t e r e m a laty. P i s z ę do c i e b i e z m i a s t a
b e z ś w i a t ł a i ognia, głodnego, k t ó r e m u w s z y s t k i e g o b r a k ;
a l e w c i ą ż n i e j e s t zmiażdżone. W k r ó t c e d o k o n a się w n i m
coś, o c z y m n i e m a c i e j e s z c z e w y o b r a ż e n i a . B y ć może sta­
niemy Wówczas t w a r z ą w twarz. I będziemy mogli wal­
c z y ć ze świadomością r z e c z y : m a m w ł a ś c i w e p o j ę c i e o two­
i c h r a c j a c h , a ty znasz m o j e .
Te noce lipcowe mają lekkość i ciężar zarazem. L e k k i e
nad Sekwaną, w koronach drzew, nabierają ciężaru w
s e r c a c h c z e k a j ą c y c h u p r a g n i o n e g o świtu. Czekam i myślę
o t o b i e : coś j e s z c z e m a m c i d o powiedzenia, n a koniec.
C h c ę c i powiedzieć, c z e m u b y l i ś m y d o s i e b i e t a k podobni
i c z e m u j e s t e ś m y dziś w r o g a m i ; j a k t o s i ę s t a ł o , ż e b y ł e m
po t w o j e j s t r o n i e , i dlaczego t e r a z w s z y s t k o między n a m i
skończone.
Długo wierzyliśmy razem, ż e t e m u ś w i a t u b r a k wyższej
zasady i że zawiedziono nasze n a d z i e j e . W i e r z ę w to n a d a l
w p e w i e n sposób. A l e m o j e w n i o s k i różnią się od tych,
które przedkładałeś mi przed laty, a potem usiłowałeś
w p r o w a d z i ć do Historii. M ó w i ę sobie dzisiaj, że gdybym
r z e c z y w i ś c i e poszedł za t w o j ą myślą, m u s i a ł b y m za słuszne
uznać twoje postępowanie. Sprawa jest dość poważna,
a b y m z a t r z y m a ł się p r z y niej w tę noc lipcową, pełną
o b i e t n i c dla nas, g r ó ź b dla was.
Nie wierzyłeś nigdy w sens tego "świata i wywiodłeś
stąd, że w s z y s t k o j e s t s i e b i e w a r t e o r a z że dobro i zło
określać można wedle ochoty. Zakładałeś, że w braku
wszelkiej moralności, ludzkiej albo boskiej, j e d y n y m i war­
t o ś c i a m i s ą t e , k t ó r e rządzą ś w i a t e m z w i e r z ę c y m , t o znaczy
g w a ł t i p r z e b i e g ł o ś ć . D o s z e d ł e ś w i ę c do k o n k l u z j i , że c z ł o ­
w i e k j e s t n i c z y m i że m o ż n a z a b i ć j e g o duszę, że w historii,
c a ł k o w i c i e w y z b y t e j sensu, p o w i n n o ś ć j e d n o s t k i s p r o w a d z a
się d o d o ś w i a d c z e n i a m o c y i j e j m o r a l n o ś c i , k t ó r ą j e s t r e a ­
l i z m podboju. S ą d z i ł e m , że m y ś l ę j a k ty, i n i e znajdowa­
łem argumentu, który mógłbym ci przeciwstawić, prócz
dzikiego pragnienia sprawiedliwości, w końcu tak samo
n i e u z a s a d n i o n e g o j a k każda n a m i ę t n o ś ć .
Na czym polegała różnica? Na tym, że z l e k k i m sercem
p r z y s t a ł e ś n a rozpacz, g d y j a n i e pogodziłem się z nią n i ­
gdy. Na t y m , że w d o s t a t e c z n y m stopniu p r z y s t a ł e ś na n i e ­
sprawiedliwość naszego losu, by móc ją powiększać, gdy
mnie, na odwrót, zdawało się, że człowiek powinien
utwierdzać sprawiedliwość, by móc walczyć z niespra­
wiedliwością wieczną, budować szczęście, by protestować
p r z e c i w ś w i a t u n i e s z c z ę ś c i a . T o dlatego ż e rozpacz b y ł a c i
u p o j e n i e m , że u z n a ł e ś ją za zasadę, m o g ł e ś zgodzić się na
niszczenie dzieł c z ł o w i e k a i w a l k ę p r z e c i w n i e m u , by j e g o
nędzę, w y n i k a j ą c ą z n a t u r y rzeczy, d o p e ł n i ć ostatecznie.
J a , o d r z u c a j ą c rozpacz i t o r t u r y ś w i a t a , c h c i a ł e m t y l k o ,
by ludzie o d n a l e ź l i s o l i d a r n o ś ć i mogli s t a w i a ć opór loso­
wi, n a k t ó r y n i e m a zgody.
J a k widzisz, z tej s a m e j zasady w y w i e d l i ś m y różne m o ­
ralności. A to dlatego że odrzuciłeś jasność widzenia
i uznałeś za wygodniejsze (powiedziałbyś: za obojętne),
że k t o i n n y myśli za c i e b i e i m i l i o n y N i e m c ó w . P o n i e w a ż
znużyła cię walka z niebem, wybrałeś tę niszczycielską
przygodę, w k t ó r e j zadaniem twoim było kaleczyć dusze
i p u s t o s z y ć ziemię. K r ó t k o m ó w i ą c , w y b r a ł e ś n i e s p r a w i e ­
dliwość, opowiedziałeś się p o s t r o n i e b o g ó w . T w o j a l o g i k a
b y ł a t y l k o pozorna.
Ja wybrałem sprawiedliwość, żeby dochować wierności
z i e m i . N a d a l sądzę, że ś w i a t p o z b a w i o n y j e s t wyższej za­
sady. A l e w i e m , ż e coś w n i m m a sens, t o z n a c z y c z ł o ­
w i e k , j e d y n a i s t o t a , k t ó r a d o m a g a s i ę s e n s u . P r a w d ą świa­
ta j e s t człowiek i winniśmy dostarczyć mu argumentu
p r z e c i w losowi. T y m a r g u m e n t e m j e s t o n s a m i j e g o t r z e b a
ratować, jeśli idea ż y c i a m a b y ć u r a t o w a n a . Uśmiechasz
się z pogardą: co z n a c z y u r a t o w a ć człowieka? Odpowia­
d a m : to z n a c z y n i e k a l e c z y ć go i dać mu s z a n s ę s p r a w i e ­
dliwości, k t ó r ą o n t y l k o m o ż e p o j ą ć .
O t o d l a c z e g o z n a l e ź l i ś m y się w w a l c e . O t o dlaczego m u ­
s i e l i ś m y iść w p i e r w w w a s z e ś l a d y drogą, k t ó r e j n i e c h c i e ­
l i ś m y i u k o ń c a k t ó r e j c z e k a ł a n a s k l ę s k a . B o waszą siłą
była rozpacz. Z chwilą gdy rozpacz jest sama, czysta,
p e w n a siebie, b e z l i t o s n a w k o n s e k w e n c j a c h , s t a j e się po­
t ę g ą n i e u b ł a g a n ą . T o o n a p o w a l i ł a nas, k i e d y w a h a j ą c s i ę
z w r a c a l i ś m y j e s z c z e oczy k u o b r a z o m szczęścia. M y ś l e l i ś m y ,
ż e szczęście j e s t n a j w i ę k s z ą zdobyczą, na przekór losowi,
k t ó r y został n a m n a r z u c o n y . N a w e t w k l ę s c e ż a l za n i m
n a s n i e opuszczał.
A l e z r o b i l i ś c i e wszystko, co t r z e b a , i w e s z l i ś m y do H i ­
storii. P r z e z pięć l a t n i e z a z n a l i ś m y r a d o ś c i i n a próżno
k r z y k p t a k a r o z b r z m i e w a ł w świeżości w i e c z o r a . S i ł ą zmu­
s z o n o n a s d o rozpaczy. B y l i ś m y odcięci o d ś w i a t a , p o n i e ­
waż z każdym m o m e n t e m świata łączyły się obrazy zabój­
cze. O d p i ę c i u l a t n a t e j z i e m i każdy r a n e k b y ł r a n k i e m
agonii, każdy wieczór wieczorem więzienia, każde popo­
ł u d n i e p o p o ł u d n i e m rzezi. T a k , m u s i e l i ś m y p ó j ś ć w wasze
ś l a d y . A l e nasze t r u d n e o d k r y c i e p o l e g a ł o na t y m , że w
wojnie nie zapominaliśmy o szczęściu. Wśród wrzawy
i gwałtu usiłowaliśmy zachować w sercu wspomnienie
szczęśliwego morza, wzgórza, którego pamięć pozostała
z n a m i na zawsze, u ś m i e c h u na drogiej t w a r z y . I b y ł a to
n a s z a n a j l e p s z a b r o ń ; n i e z ł o ż y m y j e j n i g d y . W dniu b o ­
wiem, w którym byśmy ją utracili, stalibyśmy się tak
samo martwi, j a k wy. J e d n o tylko już wiemy: żeby wykuć
b r o ń szczęścia, t r z e b a w i e l e czasu i z b y t w i e l e k r w i .
Musieliśmy znaleźć miejsce dla siebie w waszej filo-
zofii, zgodzić się na p e w n e p o d o b i e ń s t w o z w a m i . W y b r a ­
liście bohaterstwo bez kierunku, ponieważ w świecie po­
z b a w i o n y m sensu ono jest wartością jedyną. I wybraw­
szy j e dla siebie, w y b r a l i ś c i e j e dla c a ł e g o ś w i a t a i dla
nas. Musieliśmy was naśladować, jeśli m i e l i ś m y pozostać
przy życiu. Ale stwierdziliśmy wówczas, że nasza prze­
w a g a nad wami jest w posiadaniu kierunku. Teraz, kiedy
t o się j u ż skończy, m o ż e m y w a m powiedzieć, czego n a u c z y ­
l i ś m y s i ę : b o h a t e r s t w o t o j e s z c z e n i e w i e l e , szczęście j e s t
trudniejsze.
T e r a z w s z y s t k o p o w i n n o b y ć dla c i e b i e j a s n e ; j e s t e ś m y
wrogami. J e s t e ś po stronie niesprawiedliwości, a nie ma
d l a m n i e w ś w i e c i e r z e c z y b a r d z i e j n i e n a w i s t n e j . A l e dziś
z n a m r a c j e tego, c o przedtem było tylko namiętnością.
W a l c z ę z tobą, p o n i e w a ż t w o j a l o g i k a j e s t r ó w n i e z b r o d ­
nicza, j a k twoje serce. W okropnościach, k t ó r y m i szafo­
waliście przez cztery lata, wasza myśl tyleż ma udziału,
co wasz instynkt. Dlatego m o j e potępienie będzie całkowi­
t e , u m a r ł e ś w m o i c h o c z a c h . L e c z osądzając w a s z e o k r u t ­
n e p o s t ę p o w a n i e , n i e zapomnę, ż e p u n k t e m w y j ś c i a , w a ­
s z y m i n a s z y m , b y ł a ta s a m a s a m o t n o ś ć , że wy i my, w r a z
z całą Europą, uczestniczymy w tej samej tragedii inte­
ligencji. I wbrew wam samym nie utracicie prawa do
m i a n a c z ł o w i e k a . A b y ś m y m o g l i d o c h o w a ć w i e r n o ś c i prze­
k o n a n i o m , m u s i m y u s z a n o w a ć w w a s to, czego wy n i e usza­
n o w a l i ś c i e w i n n y c h . P r z e z długi czas to w ł a ś n i e s t a n o w i ł o
o w a s z e j p r z e w a d z e : z a b i j a c i e ł a t w i e j niż my. I aż po k r e s
czasu to s a m o będzie s t a n o w i ć o przewadze t y c h , co są do
w a s podobni. A l e też p o k r e s czasu my, k t ó r z y n i e j e s t e ś ­
m y d o w a s podobni, b ę d z i e m y opowiadać s i ę z a człowie­
k i e m , a b y m i m o s w y c h n a j g o r s z y c h b ł ę d ó w został uspra­
wiedliwiony i uniewinniony.
Dlatego mimo męki, k t ó r a s t a ł a się u d z i a ł e m n a s z y c h
ludzi, m i m o ż e t w a r z e n a s z y c h z m a r ł y c h s ą n i e r o z p o z n a ­
w a l n e , a w s i e o s i e r o c o n e , dziś, u k o ń c a w a l k i , w t y m m i e ś ­
cie zamienionym w piekło, mogę ci powiedzieć, że nie
m a m y do was nienawiści i nie będziemy j e j mieli nawet
w c h w i l i , gdy z n i s z c z y m y w a s b e z litości. I j e ś l i j u t r o w y -
padnie n a m umrzeć j a k tylu innym, to także bez niena­
wiści. Nie możemy odpowiadać za strach, p o s t a r a m y się
t y l k o b y ć rozsądni. M o ż e m y j e d n a k odpowiadać z a n i e n a ­
w i ś ć : n i e znajdzie do n a s dostępu. A j e ś l i j e s t e ś m y w po­
rządku z nienawiścią — jedyną rzeczą w świecie, którą
m o g ę dzisiaj n i e n a w i d z i e ć — zniszczenie, k t ó r e g o dla w a s
c h c e m y , godzi w waszą siłę, n i e w waszą duszę.
Jak widzisz, nadal macie tę przewagę, jaką mieliście
nad nami. Lecz na tym właśnie polega nasza wyższość.
D z i ę k i n i e j ta n o c s t a j e się l e k k a . Naszą s i ł ą j e s t , że roz­
m y ś l a j ą c j a k w y nad g ł ę b i a m i ś w i a t a , n i e o d r z u c a m y nic
z naszego dramatu, a przecież ratujemy ideę człowieka
u k o ń c a t e j k l ę s k i i n t e l i g e n c j i i z n i e j c z e r p i e m y odwagę
n i e z b ę d n ą dla odrodzenia. Oskarżenie rzucone światu nie
staje się od t e g o lżejsze. Zbyt drogo z a p ł a c i l i ś m y za tę
n o w ą wiedzę, żeby nasz los p r z e s t a ł n a m s i ę z d a w a ć roz­
paczliwy. Setki tysięcy ludzi zamordowanych o świcie,
s t r a s z n e m u r y więzień, E u r o p a , k t ó r e j z i e m i a d y m i milio­
n a m i t r u p ó w w ł a s n y c h j e j dzieci, oto, c z y m t r z e b a b y ł o za­
płacić za kilka subtelnych odróżnień, z których jedyny
p o ż y t e k będzie może t y l k o taki, że k i l k u z n a s u m r z e le­
p i e j . T a k , t o j e s t rozpaczliwe. A l e m u s i m y złożyć dowo­
dy, że n i e z a s ł u g u j e m y na t y l e n i e s p r a w i e d l i w o ś c i . To za­
danie, które postawiliśmy sobie, rozpocznie się jutro.
W nocy Europy, którą przebiega tchnienie lata, miliony
ludzi, uzbrojonych lub bez broni, przygotowuje się do
walki. Przyjdzie świt i zostaniecie wreszcie pokonani.
Wiem, że niebu są obojętne wasze okrutne zwycięstwa
i że b ę d z i e mu o b o j ę t n a wasza s p r a w i e d l i w a k l ę s k a . Dziś
r ó w n i e ż n i e o c z e k u j ę n i c o d n i e g o . A l e p r z y c z y n i l i ś m y się
przynajmniej do u r a t o w a n i a człowieka od samotności, w
k t ó r ą c h c i e l i ś c i e go w t r ą c i ć . Za to, że w z g a r d z i l i ś c i e w i e r ­
nością dla c z ł o w i e k a , b ę d z i e c i e u m i e r a ć t y s i ą c a m i , samot­
ni. A t e r a z , ż e g n a j .

Lipiec 1944
PUBLICYSTYKA
Tom I Actuelles dedykowany jest R e n é Charowi
i opatrzony mottem:

Lepiej jest zginąć niż niena­


widzić i bać się; lepiej zginąć
po dwakroć niż być zniena­
widzonym i budzić lęk; taka
winna być kiedyś wyniosła
dewiza każdego zorganizowa­
nego społeczeństwa.
Nietzsche

Actuelles I (Chroniques 1944—1948), Wybór


Actuelles II (Chroniques 1948—1953), Wybór
© 1950, Editions Gallimard
© 1953, Editions Gallimard
2 CYKLU: WYZWOLENIE PARYŻA

KREW WOLNOŚCI

(„Combat", 24 sierpnia 1944»)

W sierpniowej nocy Paryż bije ogniem ze wszystkiej


broni. W ogromnej dekoracji z kamienia i wody, wokół
rzeki, której fale ciężkie są od historii, raz jeszcze wznie­
siono barykady wolności. Raz jeszcze sprawiedliwość
trzeba okupić krwią ludzi.
Z b y t dobrze znamy tę walkę, za bardzo włączyliśmy się
w nią ciałem i sercem, by przystać bez goryczy na ten
straszny warunek. Ale zbyt dobrze znamy też jej staw­
k ę i p r a w d ę , b y n i e zgodzić s i ę n a t r u d n y los, k t ó r y s a m i
musimy udźwignąć.
Czas zaświadczy, że ludzie F r a n c j i nie chcieli zabijać,
że z czystymi rękami weszli do wojny, której nie szuka-

1 „ C o m b a t " w latach okupacji pismo Ruchu Oporu, z którym


Camus współpracował od 1943, wprowadzony do zespołu redakcyjnego
przez Pascala P i a . Pierwszy numer wolnego „ C o m b a t " ukazał się
19 sierpnia 1944, w dniu kiedy zostało ogłoszone powstanie 1 w dwa
dni po tym, gdy przestała wychodzić kolaboracyjna prasa. Camus
rozpoczął wówczas druk artykułów wstępnych, które zamieszczał
w „ C o m b a t " aż do 1946. Dziennik nadal redagował Pascal P i a ; Camus
należał do grupy decydującej o postawie 1 orientacji „Combat", któ­
ry zdobył sobie czytelników zwłaszcza w Środowiskach studenckich
1 Intelektualnych 1 gdzie drukowali pisarze tacy J a k Gide, Malraux,
S a r t r e , Aron, Mounier. Parain, Breton, Gracq, Nadeau. W 1947 z re­
dakcji wyszli Pascal Pia i Camus oraz kilka innych osób z pierw­
szego podziemnego jeszcze zespołu; pismo objął Claude Bourdet.
Artykuł z 24 sierpnia 44 ukazał się, gdy trwały jeszcze walki; tego
samego dnia, późnym wieczorem, generał Leclerc na czele II Dywizji
P a n c e r n e j wszedł do Paryża.
li. I c h r a c j e muszą b y ć w i e l k i e , j e ś l i t e j n o c y z a c i s k a j ą
pięści na k a r a b i n a c h i b e z w y t c h n i e n i a s t r z e l a j ą do żoł­
nierzy, k t ó r z y w i e r z y l i p r z e z dwa lata, ż e w o j n a j e s t rze­
czą ł a t w ą .
T a k , r a c j e są w i e l k i e . J e s t w n i c h m i a r a nadziei i g ł ę ­
b i a b u n t u . S ą r a c j a m i przyszłości dla k r a j u , k t ó r y t a k dłu­
go c h c i a n o o g r a n i c z y ć do p o n u r e g o p r z e ż u w a n i a przeszłoś­
ci. P a r y ż w a l c z y dziś, ż e b y F r a n c j a m o g ł a m ó w i ć j u t r o .
Lud chwycił za broń, bo spodziewa się sprawiedliwości
j u t r o . N i e k t ó r z y mówią, ż e n i e w a r t o , t r z e b a t y l k o c i e r ­
pliwości: Paryż zostanie wyzwolony niewielkim kosztem.
A l e m ó w i ą t a k dlatego, gdyż czują n i e j a s n o , i l u rzeczom
zagraża to p o w s t a n i e i że p r z e t r w a ł y b y one, g d y b y wszy­
s t k o p o t o c z y ł o się i n a c z e j .
A l e t o w ł a ś n i e musi b y ć j a s n e : n i k t n i e może m y ś l e ć ,
że zdobyta w t y c h k o n w u l s j a c h wolność b ę d z i e m i a ł a spo­
k o j n ą i usłużną twarz, k t ó r ą w y ś n i l i sobie p e w n i ludzie.
Te straszliwe narodziny s ą narodzinami rewolucji.
Nie można się spodziewać, że ci, co w a l c z y l i przez czte­
ry l a t a w m i l c z e n i u , dzień po dniu w z g i e ł k u n i e b a i k a ­
rabinów, zgodzą się na powrót potulności i niesprawie­
dliwości pod j a k ą k o l w i e k postacią. N i e można s i ę spodzie­
wać, że oni, k t ó r z y są n a j l e p s i , zgodzą się na to, co przez
dwadzieścia pięć lat r o b i l i n a j l e p s i i n a j b a r d z i e j czyści, to
znaczy, że b ę d ą k o c h a l i w m i l c z e n i u swój k r a j i w m i l c z e ­
niu pogardzali jego przywódcami. Paryż, który walczy
dzisiaj, c h c e rządzić j u t r o . Nie dla władzy, a l e dla spra­
wiedliwości, n i e dla p o l i t y k i , a l e dla m o r a l n o ś c i , n i e dla
potęgi s w e g o kraju, a l e dla j e g o w i e l k o ś c i .
P r z e k o n a n i e m n a s z y m j e s t , ż e n i e j u t r o t o się s t a n i e , a l e
że s t a j e s i ę dziś w c i e r p i e n i a c h i z a c i e k ł o ś c i w a l k i . I dla­
tego t r z e b a dziś — wiedząc o w y s i ł k u ludzi, o k r w i i g n i e ­
wie, o m a r t w y c h , k t ó r y c h n i k t n i e zastąpi, o r a n a c h n i e ­
s p r a w i e d l i w y c h i ś l e p y c h k u l a c h — m ó w i ć n i e o żalu, lecz
o nadziei, s t r a s z n e j nadziei ludzi s a m y c h ze s w o i m losem.
P a r y ż o g r o m n y , c z a r n y i gorący, z d w i e m a b u r z a m i : w
n i e b i e i na u l i c a c h , w y d a j e n a m się b a r d z i e j ś w i e t l i s t y niż
M i a s t o Ś w i a t ł a , k t ó r e g o zazdrościł n a m c a ł y świat. S t r z e l a
wszystkimi ogniami nadziei i cierpienia, j e s t w nim pło­
mień przenikliwej odwagi i blask nie wyzwolenia tylko,
a l e p r z y s z ł e j wolności.

CZASY POGARDY

(„Combat", 30 sierpnia 1944)

Trzydziestu czterech F r a n c u z ó w torturowanych, a potem


zamordowanych w Vincennes: te słowa nie mówią nic, jeśli
n i e d o p e ł n i i c h w y o b r a ź n i a . A co widzi w y o b r a ź n i a ? D w ó c h
ludzi t w a r z ą w twarz, z k t ó r y c h j e d e n s z y k u j e 3 i ę , by wy­
drzeć p a z n o k c i e d r u g i e m u ,
i N i e p o r a z pierwszy p o d s u w a s i ę n a m t e s t r a s z n e o b r a -
zy. W 1933 rozpoczęły się czasy, k t ó r e j e d e n z n a j w i ę k s z y c h
pośród nas nazwał czasami pogardy. I p r z e z dziesięć l a t
na k a ż d ą w i a d o m o ś ć o t y m , że ludzie o t w a r z a c h n i e in-
n y c h niż n a s z e k a l e c z ą n a g i e i b e z b r o n n e istoty, wstrząś­
n i ę c i z a p y t y w a l i ś m y , j a k t o j e s t możliwe.
A j e d n a k b y ł o to m o ż l i w e . P r z e z dziesięć l a t i dzisiaj,
j a k b y p o to, b y n a s ostrzec, ż e z w y c i ę s t w o b r o n i n i e ozna­
cza zwycięstwa nad wszystkim, oto znowu towarzysze
o r o z p r u t y c h b r z u c h a c h , p o s z a r p a n y c h c z ł o n k a c h i oczach,
k t ó r y c h s p o j r z e n i e z g n i e c i o n o o b c a s e m . C i zaś, c o t o zro­
bili, u m i e l i ustąpić m i e j s c a w m e t r z e , z u p e ł n i e j a k H i m ­
m l e r , k t ó r y z t o r t u r y u c z y n i ł w i e d z ę i zawód, a n o c ą w c h o ­
dził d o d o m u b o c z n y m i drzwiami, b y n i e o b u d z i ć swego
I ulubionego kanarka.
T a k , t o b y ł o możliwe, w i d z i m y t o a ż n a d t o dobrze. A l e
t y l e j e s t rzeczy m o ż l i w y c h i dlaczego w y b r a ć t ę w ł a ś n i e ,
a n i e i n n ą ? Bo szło o to, by z a b i ć d u c h a i u p o k o r z y ć duszę.
Ci, co w i e r z ą w siłę, d o b r z e z n a j ą p r z e c i w n i k a . T y s i ą c wy­
mierzonych karabinów nie pozbawi człowieka wewnętrznej
w i a r y w słuszność j e g o sprawy. Jeśli umrze, inni spra­
w i e d l i w i b ę d ą m ó w i ć „ n i e " , a ż s i ł a się znuży. N i e w y s t a r ­
czy w i ę c z a b i ć s p r a w i e d l i w e g o , trzeba zabić j e g o ducha,
aby przykład sprawiedliwego, który wyrzeka s i ę godności
ludzkiej, zniechęcił wszystkich sprawiedliwych razem
i samą sprawiedliwość.
Od dziesięciu lat europejski naród przykłada się do
t e j d e s t r u k c j i dusz. T e n naród był dostatecznie pewien
s w e j siły, b y wierzyć, że jedyną przeszkodą jest dusza
i że t r z e b a n i ą z k o l e i się z a j ą ć . Z a j ę l i się w i ę c n i ą na
i c h nieszczęście, c z a s e m d a w a ł o t o r e z u l t a t y . Wiedzieli, ż e
j e s t z a w s z e t a k a godzina d n i a i nocy, g d y n a j o d w a ż n i e j s z y
z ludzi c z u j e się t c h ó r z e m .
Z a w s z e u m i e l i d o c z e k a ć się t e j godziny. I w ó w c z a s przez
rany ciała szukali duszy i uczynili ją dziką i szaloną,
a n i e k i e d y zdradziecką i k ł a m l i w ą .
K t o o ś m i e l i ł b y się m ó w i ć t u o p r z e b a c z e n i u ? S k o r o d u c h
z r o z u m i a ł wreszcie, ż e m i e c z potrafi p o k o n a ć t y l k o m i e ­
czem, s k o r o c h w y c i ł za b r o ń i osiągnął z w y c i ę s t w o , k t ó ż
c h c i a ł b y żądać od niego zapomnienia? To nie nienawiść
przemówi jutro, ale sprawiedliwość sama, wsparta pamię­
cią. I j e s t m o ż e s p r a w i e d l i w o ś c i ą odwieczną i ś w i ę t ą prze­
baczyć za tych wszystkich, którzy umarli milcząc, we
w z n i o s ł y m s p o k o j u s e r c a , c o n i g d y n i e z d r a d z i ł o ; lecz ude-
•rzyć straszliwie za najbardziej odważnych spośród nas,
k t ó r y c h upodlono p o n i ż a j ą c i c h dusze i którzy umarli w
rozpaczy, unosząc w sercu na zawsze spustoszonym nie­
n a w i ś ć do i n n y c h i p o g a r d ę dla s i e b i e s a m y c h .

Z CYKLU: DZIENNIKARSTWO KRYTYCZNE

K R Y T Y K A NOWEJ PRASY

(„Combat", 31 sierpnia 1944)

Ponieważ pomiędzy powstaniem a wojną mamy dziś


c h w i l ę przerwy, c h c i a ł b y m m ó w i ć o s p r a w i e , k t ó r ą z n a m
d o b r z e i k t ó r a l e ż y mi na s e r c u , to z n a c z y o p r a s i e . Że
zaś chodzi o tę n o w ą p r a s ę , która narodziła się z bitwy
o Paryż, chciałbym mówić o niej z braterstwem i jasnoś­
cią, k t ó r e j e s t się w i n n y m t o w a r z y s z o m walki.
K i e d y redagowaliśmy nasze dzienniki podziemne, robi­
l i ś m y to o c z y w i ś c i e bez żadnych historii i deklarowania
zasad. Ale wiem, że dla wszystkich naszych towarzyszy
ze wszystkich dzienników k r y ł a się w t y m wielka, utajo­
n a n a d z i e j a . M i e l i ś m y n a d z i e j ę , ż e ludzie, n a r a ż a j ą c y s i ę
na śmiertelne niebezpieczeństwa w imię kilku drogich im
idei, p o t r a f i ą d a ć s w e m u k r a j o w i p r a s ę , n a k t ó r ą k r a j za­
s ł u g i w a ł , a k t ó r e j n i e m i a ł . W i e d z i e l i ś m y z doświadczenia,
że prasa przedwojenna była stracona, tak w swej zasa­
dzie j a k i m o r a l n o ś c i . Żądza p i e n i ę d z y i o b o j ę t n o ś ć w o b e c
s p r a w w i e l k i c h w s p ó ł d z i a ł a ł y razem, a b y d a ć F r a n c j i " p r a ­
sę, k t ó r a , poza n i e l i c z n y m i w y j ą t k a m i , n i e m i a ł a i n n e g o
celu j a k pomnożenie potęgi nielicznych, i innego rezulta­
tu jak upodlenie moralności wszystkich. Nie było więc
t r u d n o s t a ć się j e j t y m , c z y m b y ł a w l a t a c h 1 9 4 0 — 1 9 4 4 ,
to znaczy hańbą swego kraju.

Pragnęliśmy — t y m głębiej, że często w milczeniu —


u n i e z a l e ż n i ć d z i e n n i k i od pieniądza i z n a l e ź ć t o n i p r a w ­
dę, k t ó r e t r a f i ą do tego, co w c z y t e l n i k a c h n a j l e p s z e . M y ­
śleliśmy wówczas, że kraj tyle jest wart, ile warta jest
j e g o p r a s a . I j e ś l i p r a w d ą j e s t , że d z i e n n i k i są g ł o s e m n a ­
rodu, c h c i e l i ś m y na n a s z y m s k r o m n y m m i e j s c u i w m i a r ę
naszych m o ż l i w o ś c i podnieść ducha na wyższy stopień,
u l e p s z a j ą c j e g o m o w ę . W i e l u z n a s d l a tego w ł a ś n i e celu,
słusznie albo niesłusznie, zginęło w niewyobrażalnych wa­
r u n k a c h , i n n i zaś pozostają n a d a l s a m o t n i i zagrożeni w i ę ­
zieniem.
C a ł a r z e c z p o l e g a ł a w ł a ś c i w i e n a t y m , ż e z a j ę l i ś m y lo­
kale, gdzie r o b i l i ś m y gazety, i że te gazety wychodziły
podczas w a l k i . J e s t to w i e l k i e z w y c i ę s t w o i z tego p u n k t u
w i d z e n i a d z i e n n i k a r z e R u c h u Oporu o k a z a l i o d w a g ę i w o l ę
z a s ł u g u j ą c e na s z a c u n e k w s z y s t k i c h . — A l e — i n i e c h mi
b ę d z i e w y b a c z o n e , że m ó w i ę o t y m w ś r ó d e n t u z j a z m u po­
w s z e c h n e g o — to j e s z c z e n i e w i e l e , s k o r o do z r o b i e n i a po­
zostaje cała reszta. Z d o b y l i ś m y j u ż środki, aby dokonać
tej głębokiej rewolucji, której pragniemy. Musimy j e d n a k
dokonać j e j naprawdę. K r ó t k o mówiąc, wolna prasa, j a k ą
m a m y w P a r y ż u p o w y j ś c i u dziesięciu n u m e r ó w , n i e c a ł ­
k i e m jest zadowalająca.
C h c i a ł b y m , ż e b y to, co m ó w i ę w t y m a r t y k u l e i m a m
zamiar powiedzieć w następnych, zostało dobrze zrozu­
m i a n e . M ó w i ę w i m i ę b r a t e r s t w a w a l k i i n i k t n i e j e s t tu
z a a t a k o w a n y osobiście. Z a r z u t y , k t ó r e m o ż n a postawić, do­
tyczą całej prasy bez wyjątku, w t e j liczbie i nas samych.
P o w i e d z ą mi, że to przedwczesne, że t r z e b a n a s z y m dzien­
n i k o m dać czas na z o r g a n i z o w a n i e się, a p o t e m przystąpić
d o r a c h u n k u s u m i e n i a . Otóż n i e .
Wiemy, w jak niewiarygodnych warunkach powstają
n a s z e gazety. A l e n i e o to chodzi. Chodzi o p e w i e n ton,
j a k i m o ż n a i m b y ł o n a d a ć o d s a m e g o początku, a t e g o n i e
z r o b i o n o . W ł a ś n i e wówczas, g d y p r a s a się rodzi, gdy n a ­
b i e r a kształtu, trzeba największego zastanowienia: będzie
w i a d o m o , c z y m m a o n a b y ć i t y m się s t a n i e .
Czego c h c e m y ? J a s n e j i m ę s k i e j p r a s y , k t ó r a m ó w i j ę ­
z y k i e m g o d n y m s z a c u n k u . D l a ludzi, k t ó r z y wiedzieli przez
c a ł e lata, ż e z a n a p i s a n y a r t y k u ł mogą z a p ł a c i ć w i ę z i e n i e m
a l b o ś m i e r c i ą , b y ł o rzeczą oczywistą, ż e s ł o w a m a j ą swo­
j ą w a r t o ś ć i p o w i n n y b y ć p r z e m y ś l a n e . T e n rodzaj odpo­
wiedzialności — d z i e n n i k a r z a przed p u b l i c z n o ś c i ą — prag­
ną utwierdzić.
Otóż w pośpiechu, gniewie i upojeniu ofensywą nasze
d z i e n n i k i zgrzeszyły l e n i s t w e m . W t y c h d n i a c h c i a ł o b y ł o
t a k utrudzone, ż e u m y s ł s t r a c i ł czujność. P o w i e m t u ogól­
n i e to, c o wyłożę p o t e m szczegółowo: w i e l e n a s z y c h g a z e t
p o d j ę ł o f o r m u ł y , k t ó r e z d a w a ł y się m a r t w e , i nie prze­
l ę k ł o s i ę n a d m i a r u r e t o r y k i czy o d w o ł y w a n i a się d o s e n ­
t y m e n t u midinetek, co przed w y b u c h e m w o j n y i p ó ź n i e j
stanowiło o tonie prasy.
W pierwszym wypadku powinniśmy zdawać sobie spra­
wę, że kalkujemy — przy odwróconej symetrii — prasę
o k u p a c y j n ą . W drugim, przez s z u k a n i e u ł a t w i e ń p o d e j m u ­
jemy formuły i idee, które zagrażają moralności prasy
i k r a j u . Nie sposób na to p r z y s t a ć a l b o też t r z e b a zrezyg­
n o w a ć i n i e spodziewać się, że z r o b i m y to, co m a m y zro­
bić.
S k o r o teraz w naszych r ę k a c h są środki wyrazu, nasza
odpowiedzialność wobec nas samych i kraju j e s t całkowi­
t a . R z e c z g ł ó w n a — o k t ó r ą w ł a ś n i e chodzi w t y m a r t y ­
k u l e — to b y ć t e g o w p e ł n i ś w i a d o m y m . K a ż d y z n a s wi­
n i e n d o b r z e p r z e m y ś l e ć to, co ma do p o w i e d z e n i a , z w o l ­
na f o r m o w a ć s w ó j d z i e n n i k i nigdy n i e t r a c i ć z o k a za­
s a d n i c z e j k o n i e c z n o ś c i : k r a j m a odnaleźć s w ó j g ł ę b o k i głos.
J e ś l i s p r a w i m y , ż e t e n głos b ę d z i e r a c z e j głosem energii
niż nienawiści, godnego obiektywizmu a nie retoryki, czło­
wieczeństwa a nie miernoty, wiele rzeczy zostanie urato­
w a n y c h , a m y n i e p o z o s t a n i e m y b e z zasługi.

Z CYKLU: MORALNOŚĆ I POLITYKA

III

(„Combat", 12 października 1944)

W i e l e m ó w i się t e r a z o porządku. B o też p o r z ą d e k j e s t


d o b r ą rzeczą, a b a r d z o g o n a m b r a k . P r a w d ę m ó w i ą c , lu­
d z i e z n a s z e j g e n e r a c j i n i e z n a l i go n i g d y i czują za n i m
n i e j a k ą n o s t a l g i ę , k t ó r a m o g ł a b y i c h doprowadzić d o p o ­
stępków nieroztropnych, gdyby nie mieli przy tym pew­
ności, że p o r z ą d e k w i n i e n s t a n o w i ć jedno z prawdą. Co
s p r a w i a , że są n i e c o n i e u f n i i b a r d z o czuli na p r o p o n o w a ­
n e i m p r ó b k i porządku.
Porządek bowiem to pojęcie niejasne. Istnieją rozmaite
rodzaje porządku. Jest porządek, który nadal panuje w
Warszawie2, jest ten, który osłania nieporządek, i drogi
Goethemu porządek, który przeciwstawia się sprawiedli­
wości. P o n a d t o wyższy porządek serc i sumień, który na-

2
L'ordre règne à Varsovie: słowa marszałka Sebastiani, ministra
spraw zagranicznych, informującego w 1831 roku Izbę o sytuacji
w Warszawie.
zywa s i ę miłością, o r a z k r w a w y p o r z ą d e k c z e r p i ą c y m o c
z nienawiści, kiedy człowiek neguje samego siebie. Chcie­
liśmy spośród nich wszystkich wyróżnić porządek do­
bry.
R z e c z j a s n a , że ten, o k t ó r y m m ó w i się dzisiaj, to porzą­
d e k s p o ł e c z n y . A l e c z y p o r z ą d e k s p o ł e c z n y oznacza t y l k o
s p o k ó j n a u l i c a c h ? N i e c a ł k i e m t o p e w n e . P o d c z a s wstrzą­
s a j ą c y c h dni sierpniowych czuliśmy b o w i e m wszyscy, że
p o r z ą d e k z a c z y n a się w ł a ś n i e z p i e r w s z y m i s t r z a ł a m i po­
w s t a n i a . P o d osłoną n i e p o r z ą d k u r e w o l u c j e przynoszą za­
s a d ę porządku. T a z a s a d a u t r z y m a się, j e ś l i r e w o l u c j a j e s t
t o t a l n a . A l e j e ś l i k a r ł o w a c i e j e albo s t a j e w p ó ł drogi, nad­
chodzi w i e l k i , m o n o t o n n y n i e p o r z ą d e k t r w a j ą c y l a t a .
Czy porządkiem jest przynajmniej jedność władzy? B e z
w ą t p i e n i a t a j e d n o ś ć j e s t n i e z b ę d n a . L e c z c h o ć osiągnął
j ą n i e m i e c k i R e i c h , n i e m o ż e m y powiedzieć, ż e d a ł a ona
Niemcom porządek prawdziwy.
Pomóc nam tu może proste rozpatrzenie zachowania
się i n d y w i d u a l n e g o . K i e d y p o w i a d a się, że człowiek ma
uporządkowane życie? Wówczas, gdy jego postępowanie
j e s t zgodne z t y m , co u w a ż a za p r a w d ę . P o w s t a n i e c , w
bezładzie uniesienia umierający dla wybranej idei, jest
w rzeczywistości człowiekiem porządku, ponieważ całe
s w o j e p o s t ę p o w a n i e p o d d a ł zasadzie, k t ó r a w y d a j e m u s i ę
o c z y w i s t a . A l e n i g d y n i e u z n a m y z a ludzi porządku t y c h
uprzywilejowanych, którzy przez całe życie jadają z nie­
z m i e n n ą r e g u l a r n o ś c i ą t r z y r a z y dziennie i u m i e j ą dobrze
u l o k o w a ć s w o j e pieniądze, ale wracają d o domu, ledwie
z a c z y n a b y ć n i e s p o k o j n i e n a u l i c y . S ą t o ludzie s t r a c h u
i ludzie kasy. I j e ś l i p o r z ą d e k f r a n c u s k i ma b y ć porząd­
k i e m ostrożności i o s c h ł o ś c i s e r c a , s k ł o n n i b ę d z i e m y upa­
t r y w a ć w n i m bezład najgorszy, ponieważ swoją obojęt­
n o ś c i ą u p o w a ż n i każdą n i e s p r a w i e d l i w o ś ć .
Z tego wszystkiego możemy wywnioskować, że nie ma
p o r z ą d k u b e z r ó w n o w a g i i zgody. J e ś l i idzie o porządek
społeczny, będzie to r ó w n o w a g a między r z ą d e m i rządzo­
nymi. I ten porządek winien być wprowadzony w imię
wyższej zasady. T ą zasadą j e s t dla n a s s p r a w i e d l i w o ś ć . N i e
ma porządku bez sprawiedliwości i porządkiem idealnym
l u d ó w j e s t i c h szczęście.
D l a t e g o n i e m o ż n a p o w o ł y w a ć s i ę n a k o n i e c z n o ś ć po­
r z ą d k u p o to, a b y n a r z u c i ć t a k ą czy i n n ą w o l ę . W ó w c z a s
b o w i e m p r o b l e m z o s t a j e o d w r ó c o n y . Nie t r z e b a d o m a g a ć
się p o r z ą d k u t y l k o p o to, b y d o b r z e rządzić; t r z e b a dobrze
rządzić, b y z r e a l i z o w a ć j e d y n y porządek, który ma sens.
Nie porządek umacnia sprawiedliwość, ale sprawiedliwość
przydaje swej pewności porządkowi.
N i k t b a r d z i e j o d n a s n i e p r a g n i e tego p o r z ą d k u wyższe­
go, k i e d y n a r ó d j e s t w zgodzie ze sobą i ze s w o i m losem,
k i e d y k a ż d y o t r z y m u j e s w o j ą c z ą s t k ę p r a c y i odpoczynku,
k i e d y r o b o t n i k m o ż e p r a c o w a ć b e z g o r y c z y i zawiści, a a r ­
t y s t a t w o r z y ć , s p o k o j n y o los c z ł o w i e k a ; k i e d y k a ż d e m u
d a n a j e s t w r e s z c i e możność r o z w a ż e n i a w ciszy s e r c a w ł a s ­
nej kondycji.
N i e m a m y żadnego p r z e w r o t n e g o u p o d o b a n i a dla ś w i a t a
g w a ł t u i z g i e ł k u , gdy to, co w n a s n a j l e p s z e , w y c z e r p u j e
s i ę w r o z p a c z l i w e j w a l c e . A l e s k o r o j u ż g r a s i ę toczy, są­
dzimy, ż e t r z e b a j ą doprowadzić d o k o ń c a . S ą d z i m y w i ę c ,
ż e i s t n i e j e porządek, k t ó r e g o nie c h c e m y , p o n i e w a ż u ś w i ę ­
c a ł b y naszą r e z y g n a c j ę i k o n i e c l u d z k i e j nadziei. D l a t e g o ,
c h o ć p o s t a n o w i l i ś m y p r z y c z y n i ć s i ę d o z b u d o w a n i a porząd­
ku wreszcie sprawiedliwego, postanowiliśmy również —
i t r z e b a o t y m w i e d z i e ć — na zawsze odrzucić s ł a w n e zda­
n i e z ł u d n i e w i e l k i e g o c z ł o w i e k a 3 i oświadczyć, ż e b ę d z i e m y
zawsze dawali pierwszeństwo nieporządkowi przed nie­
sprawiedliwością.

IV

(Combat", 29 października 1944)

Minister Informacji wygłosił przedwczoraj przemówie­


nie, które akceptujemy w całości. Ale j e s t w n i m punkt,
d o k t ó r e g o m u s i m y p o w r ó c i ć , p o n i e w a ż r z e c z t o nie c a ł ­
k i e m zwyczajna, aby minister przemawiał do swego narodu
j ę z y k i e m moralności męskiej i przypominał mu niezbędne
powinności.
4
Minister T e i t g e n r o z p a t r z y ł t ę m e c h a n i k ę ustępstw, k t ó ­
ra doprowadziła t y l u F r a n c u z ó w do s ł a b o ś c i i zdrady. K a ż ­
de u s t ę p s t w o na rzecz n i e p r z y j a c i e l a i d u c h a ł a t w o ś c i po­
c i ą g a ł o z a s o b ą i n n e . N i e b y ł o ono p o w a ż n i e j s z e o d pierw­
szego, a l e o b a r a z e m s t a w a ł y się podłością. D w i e połączone
podłości b y ł y h a ń b ą .
J e s t t o d r a m a t t e g o k r a j u . I j e ś l i t a k t r u d n o znaleźć dla
n i e g o rozwiązanie, t o dlatego, ż e a n g a ż u j e c a ł e sumienie
ludzkie. S t a w i a b o w i e m p r o b l e m , k t ó r y m a w s o b i e ostrość
„ t a k " lub „nie".
F r a n c j a żyła m ą d r o ś c i ą zużytą; t ł u m a c z o n o m ł o d y m ge­
n e r a c j o m , ż e t a k i e j e s t życie, ż e t r z e b a u m i e ć iść n a ustęp­
stwa, że e n t u z j a z m t r w a k r ó t k o i że w ś w i e c i e , gdzie spry­
c i a r z e m a j ą słuszność, s i ł ą rzeczy t r z e b a s t a r a ć się m i e ć
słuszność.
Do t e g o doszliśmy. I k i e d y ludzie z n a s z e g o p o k o l e n i a
wzdragali się przed niesprawiedliwością, wyjaśniano, że
t o i m przejdzie. T a k szerzyła się z w o l n a m o r a l n o ś ć ł a t ­
w o ś c i i n i e u l e g a n i a złudzeniom. M o ż n a w i ę c o c e n i ć efekt,
jaki w tym k l i m a c i e w y w a r ł głos zniechęcony i barani,
k t ó r y d o m a g a ł się o d F r a n c j i z g o d y . 8 W y g r y w a s i ę zawsze
a p e l u j ą c do tego, co w c z ł o w i e k u ł a t w i e j s z e , a ł a t w i e j s z e
jest pragnienie spokoju. Honor nie obywa się bez wielkich
wymagań stawianych sobie i innym. Jest to oczywiście
m ę c z ą c e . I w 1940 p e w n a ilość F r a n c u z ó w b y ł a zmęczona
z góry.
A l e n i e wszyscy. N i e b e z z d u m i e n i a stwierdzono, ż e w i e ­
l u ludzi, k t ó r z y weszli d o R u c h u Oporu, n i e b y ł o p a t r i o ­
tami z profesji. Po pierwsze j e d n a k patriotyzm nie jest

4 Przywódca M B P (Mouvement Républicain Populaire).


5 Mowa o marszałku Pétain.
profesją. P o d r u g i e zaś m o ż n a k o c h a ć s w ó j k r a j w p e w i e n
sposób, t o znaczy nie chcieć, aby był niesprawiedliwy,
i m ó w i ć to. Co w i ę c e j , p a t r i o t y z m n i e zawsze w y s t a r c z a ł ,
by skłonić t y c h ludzi do ich szczególnej walki. Trzeba
było jeszcze owej delikatności serca, w którym wstręt
budzi wszelkie paktowanie, i dumy, która jest wadą w
pojęciu mieszczańskim; wreszcie zdolności powiedzenia:
nie.
W i e l k o ś ć t e g o okresu, t a k n ę d z n e g o z i n n e j s t r o n y , p o ­
lega na tym, że wybór stał się czysty. Nieprzejednanie
stało się bowiem najbardziej władczym obowiązkiem, a mo-
,xa.lność u s t ę p s t w u z y s k a ł a n a k o n i e c s w o j e p o t w i e r d z e n i e .
J e ś l i spryciarze mieli rację, trzeba było przystać na b r a k
oracji. A j e ś l i wstyd, k ł a m s t w o i t y r a n i a s t a n o w i ł y w a r u n k i
życia, t r z e b a b y ł o zgodzić s i ę n a ś m i e r ć .
T ę m o c n i e p r z e j e d n a n i a i godności t r z e b a n a m odbudo­
w a ć dziś w c a ł e j F r a n c j i i na w s z y s t k i c h s z c z e b l a c h . T r z e ­
b a w i e d z i e ć , ż e k a ż d a zgoda m a m i e r n o ś ć , k a ż d e p o d d a n i e
się i ł a t w o ś ć czynią n a m t y l e ż zła, c o k a r a b i n y w r o g a . P o
czterech latach straszliwych doświadczeń wyczerpana
F r a n c j a zna r o z m i a r y s w e g o d r a m a t u : p o l e g a o n n a t y m ,
że straciliśmy prawa do zmęczenia. P i e r w s z y m warunkiem
n a s z e j o d n o w y j e s t , ż e c i s a m i ludzie, k t ó r z y u m i e l i p o w i e ­
dzieć: „nie", z równą stanowczością i bezinteresownością
powiedzą j u t r o : „ t a k " i p o t r a f i ą zażądać od h o n o r u tego,
co w n i m pozytywne, j a k p o t r a f i l i czerpać z n i e g o s i ł ę od­
mowy.

VII

(„Combat", 26 grudnia 1944)

P a p i e ż s k i e r o w a ł do ś w i a t a posłanie, w k t ó r y m o t w a r c i e
o p o w i a d a s i ę za demokracją.6 Możemy się z tego tylko

• Mowa Piusa X I I na Boże Narodzenie 1944.


cieszyć. Ale uważamy także, że ten subtelnie zróżnico­
wany tekst wymaga komentarza równie zróżnicowanego.
Nie mamy pewności, czy taki komentarz wyrazi opinie
wszystkich naszych towarzyszy chrześcijan z „Combat".
A l e j e s t e ś m y p e w n i , ż e b ę d z i e w y r a z e m u c z u ć w i e l u spo­
śród nas.
S k o r o n a s t r ę c z y ł a s i ę j u ż o k a z j a , p o w i e d z m y , ż e nasza
r a d o ś ć n i e j e s t z u p e ł n i e w o l n a o d żalu. O d l a t c z e k a l i ś m y ,
aby największy autorytet duchowy naszych czasów ze­
chciał w jasnych słowach potępić poczynania dyktatur.
Podkreślam: w jasnych słowach. To potępienie bowiem
m o ż e w y n i k a ć z p e w n y c h e n c y k l i k p o d w a r u n k i e m , ż e się
je zinterpretuje. Lecz sformułowano je w języku tradycyj­
n y m , k t ó r y n i g d y n i e b y ł j a s n y dla w i ę k s z o ś c i .
Większość właśnie oczekiwała przez te wszystkie lata
n a g ł o s , k t ó r y p o w i e w y r a ź n i e , j a k dzisiaj, gdzie j e s t zło.
Naszym utajonym pragnieniem było, a b y nastąpiło to w
c h w i l i , k i e d y zło t r i u m f o w a ł o , a s i ł y dobra miały zam­
k n i ę t e u s t a . U w a ż a m y oczywiście, ż e p o w i n n i ś m y się c i e ­
szyć, iż doszło do t e g o dziś, kiedy dyktatury są bliskie
u p a d k u . A l e n i e t y l k o c h c i e l i ś m y się cieszyć, chcieliśmy
w i e r z y ć i podziwiać. C h c i e l i ś m y , ż e b y d u c h złożył dowo­
dy, z a n i m s i ł a u m o c n i go i p r z y z n a mu r a c j ę .

To posłanie osądzające generała Franco pragnęliśmy


słyszeć w 1936, aby Georges Bernanos7 ani nie mu­
s i a ł m ó w i ć , a n i n i e m u s i a ł p r z e k l i n a ć . T e n głos o k r e ś l a j ą ­
cy postawę świata katolickiego był jedynym, który mógł
wznieść się wśród tortur i krzyków, jedynym, który w
s p o k o j u i b e z l ę k u m ó g ł powiedzieć: „ n i e " ś l e p e j s i l e czoł­
gów.
Powiedzmy jasno: chcieliśmy, aby Papież zajął s t a n o ­
w i s k o podczas t y c h h a n i e b n y c h l a t i o s k a r ż y ł to, c o n a l e ­
żało o s k a r ż y ć . C i ę ż k o j e s t p o m y ś l e ć , ż e K o ś c i ó ł pozostawił
tę troskę innym, niżej postawionym i nie mającym jego

7 Mowa o eseju Bernanosa o Hiszpanii Grands Cimetléres sous la


lune, 1 9 3 8 .
autorytetu, wśród których znaleźli się też ludzie pozba­
wieni niezwyciężonej nadziei, j a k ą K o ś c i ó ł żyje. K o ś c i ó ł
n i e m u s i a ł m y ś l e ć o t y m , b y u s t r z e c się i p r z e t r w a ć . P r z e ­
trwałby nawet w kajdanach. I wówczas odnalazłby siłę,
k t ó r e j dzisiaj n i e j e s t e ś m y s k ł o n n i m u p r z y z n a ć .
L e c z jest przynajmniej to posłanie. I katolicy, którzy
we wspólnej w a l c e dali z s i e b i e najlepsze, wiedzą teraz,
że mieli r a c j ę i byli po dobrej stronie. Papież uznał cnoty
demokracji. Ale tu właśnie zaczynają się odcienie. Bo
d e m o k r a c j a jest rozumiana w t y m tekście szeroko. Papież
powiada, ż e d o t y c z y ć m o ż e t a k s a m o r e p u b l i k i , jak mo­
n a r c h i i . T a d e m o k r a c j a m a się n a b a c z n o ś c i przed m a s a m i ,
k t ó r e P i u s X I I s u b t e l n i e odróżnia o d ludu; a p r o b u j e t e ż
nierówności warunków społecznych, które miarkować mógł­
by tylko duch braterstwa.

O k r e ś l o n a t u w i ę c d e m o k r a c j a n a b i e r a p a r a d o k s a l n i e od­
cieni radykalno-socjalistycznych, co nas zdumiewa. Zresz­
t ą w i e l k i e słowo zostało p o w i e d z i a n e , s k o r o P a p i e ż oświad­
cza, ż e p r a g n ą ł b y u s t r o j u u m i a r k o w a n e g o .
R o z u m i e m y oczywiście to pragnienie. J e s t pewien u m i a r
ducha pomocny w zrozumieniu spraw społecznych, a na­
wet szczęścia człowieka. Ale tyle odcieni i zastrzeżeń
uprawnia umiar najbardziej nienawistny ze wszystkich,
m i a n o w i c i e s e r c a . O n w ł a ś n i e zgadza s i ę n a n i e r ó w n o ś c i
i trwającą nadal niesprawiedliwość. Zalecenia umiaru mają
s w o j e p o d w ó j n e ostrze. M o g ą p o s ł u ż y ć t y m , którzy chcą
w s z y s t k o z a c h o w a ć i k t ó r z y n i e zrozumieli, że j a k i e ś z m i a ­
n y muszą n a s t ą p i ć . Nasz ś w i a t n i e p o t r z e b u j e dusz l e t n i c h .
T r z e b a mu serc gorących, a znajdą one dla umiaru właś­
c i w e m i e j s c e . K o ś c i ó ł zaś p o w i n i e n z a d b a ć dziś o to, a b y
n i e m y l o n o go z s i ł a m i w s t e c z n y m i .
T y l e p r z y n a j m n i e j c h c i e l i ś m y powiedzieć, p o n i e w a ż p r a g ­
n i e m y , b y wszystko, c o n a t y m ś w i e c i e m a i m i ę i h o n o r ,
służyło sprawie wolności i sprawiedliwości. W tej walce
n i g d y n i e b ę d z i e n a s z a dużo. O t o j e d y n y powód n a s z y c h
zastrzeżeń. K i m b o w i e m j e s t e ś m y , b y o ś m i e l i ć s i ę k r y t y ­
kować najwyższy autorytet duchowy wieku? Nikim do-
prawdy, zwykłymi obrońcami ducha, stawiającymi prze­
cież n a j w y ż s z e wymagania tym, którzy są powołani, by
ducha reprezentować.

VIII

(„Combat", 11 stycznia 1945)

F r a n c o i s M a u r i a c ogłosił a r t y k u ł o „pogardzie m i ł o s i e r ­
d z i a " 8 , k t ó r e g o n i e u w a ż a m ani z a słuszny, a n i z a m i ł o ­
s i e r n y . P o r a z p i e r w s z y w d z i e l ą c y c h n a s k w e s t i a c h przy­
b i e r a ton, o k t ó r y m n i e j s z a , t y l e t y l k o , ż e j a n i e b ę d ę się
n i m p o s ł u g i w a ł . N i e o d p o w i a d a ł b y m w o g ó l e zresztą, gdy­
b y okoliczności n i e z m u s z a ł y m n i e d o p o r z u c e n i a t y c h de­
b a t codziennych, k t ó r e n a j l e p s i i n a j g o r s i z n a s prowadzili
przez m i e s i ą c e , choć n i c z tego, o co n a m idzie n a p r a w d ę ,
n i e zostało w y j a ś n i o n e . Nie odpowiadałbym, gdybym nie
czuł, ż e t a dyskusja, k t ó r e j t e m a t e m j e s t s a m o n a s z e życie,
popada w b e z ł a d . Że zaś z o s t a ł e m z a a t a k o w a n y osobiście,
chciałbym na koniec przemówić we własnym Imieniu i po
r a z o s t a t n i wyjaśnić, c o m i a ł e m n a m y ś l i .
I l e k r o ć w związku z c z y s t k ą 9 m ó w i ł e m o sprawiedliwoś­
ci, M a u r i a c m ó w i ł o miłosierdziu. C n o t a m i ł o s i e r d z i a j e s t
dość szczególna, j e ś l i w y g l ą d a na to, że b r o n i ą c sprawie­
dliwości b r o n i ę n i e n a w i ś c i . S ł u c h a j ą c M a u r i a c a może się
w y d a w a ć , że w s p r a w a c h codziennych m u s i m y k o n i e c z n i e
w y b i e r a ć pomiędzy m i ł o ś c i ą do C h r y s t u s a i n i e n a w i ś c i ą do
ludzi. Otóż n i e ! J e s t e ś m y z t y c h , k t ó r z y n i e zgadzają się
tak samo na krzyk nienawiści, dobiegający nas z jednej
strony, j a k na rozczulające błagania z drugiej. Pomiędzy
j e d n y m i drugim s z u k a m y s p r a w i e d l i w e g o głosu, k t ó r y da

8 Le méprls de charité,' który poprzedziły inne artykuły w „Le


Figaro". Mauriac krytykował w nich prasę Ruchu Oporu 1 wypo­
wiadał się przeciwko karom za kolaborację, przeciwstawiając porzą­
dek miłosierdzia porządkowi politycznemu. Camus polemizował z ty­
mi artykułami kolejno.
8 Chodzi o procesy kolaborantów.
n a m p r a w d ę b e z wstydu. A b y t o osiągnąć, n i e t r z e b a n a m
rozumieć wszystkiego; wystarczy pragnąć jednego zrozu­
m i e n i a , a l e p r z y udziale i n t e l i g e n c j i i s e r c a , b e z czego a n i
M a u r i a c , a n i m y n i e z r o b i m y n i c dobrego.
D l a t e g o w ł a ś n i e m o g ę powiedzieć, że miłosierdzie nie
m a t u n i c d o rzeczy. I m a m w r a ż e n i e , ż e M a u r i a c k i e p s k o
czyta teksty, którym się przeciwstawia. Widzę jasno, że
j e s t t o p i s a r z b a r d z i e j p o s ł u s z n y h u m o r o m niż r o z u m o w a ­
niu, a pragnąłbym, aby w tych kwestiach humory nie
w c h o d z i ł y w g r ę . M a u r i a c b o w i e m źle m n i e p o j ą ł , j e ś l i są­
dzi, że p o z w a l a m sobie p a t r z e ć na t e n n a s z ś w i a t z u ś m i e ­
c h e m . K i e d y p o w i a d a m , ż e p r z y k ł a d miłosierdzia, p r o p o n o ­
wany dwudziestu narodom spragnionym sprawiedliwości,
j e s t ś m i e s z n y m p o c i e s z e n i e m , d a l e k o m i d o u ś m i e c h u , prag­
nę o t y m z a p e w n i ć m e g o p o l e m i s t ę .
Szanując François Mauriaca, wolno mi odrzucać jego
poglądy. N i e t r z e b a m i d o t e g o gardzić m i ł o s i e r d z i e m , j a k
mi to Mauriac wspaniałomyślnie przypisuje. Stanowiska
w y d a j ą m i się z u p e ł n i e j a s n e . M a u r i a c n i e c h c e p o d w a j a ć
n i e n a w i ś c i , i t u p o p i e r a m g o n a j c h ę t n i e j . A l e j a nie c h c ę
p o d w a j a ć k ł a m s t w a , i w t y m p u n k c i e c z e k a m j e g o zgody.
K r ó t k o mówiąc, c h c i a ł b y m wyraźnego oświadczenia Mau­
r i a c a , ż e s p r a w i e d l i w o ś ć j e s t dziś k o n i e c z n a .
S z c z e r z e m ó w i ą c , n i e l i c z ę n a t o : t e j odpowiedzialności
n a s i e b i e n i e w e ź m i e . M a u r i a c , k t ó r y pisze, ż e nasza R e ­
p u b l i k a p o t r a f i b y ć s u r o w a , n a p i s z e w k r ó t c e słowo, k t ó r e
j e s z c z e n i e padło, a b ę d z i e n i m p r z e b a c z e n i e . P r a g n ę m u
t y l k o powiedzieć, ż e d l a n a s z e g o k r a j u d w i e s ą drogi za­
b ó j c z e (są zaś s p o s o b y p o z o s t a n i a przy życiu nie więcej
w a r t e od śmierci). Te drogi to nienawiść i przebaczenie.
O b i e w y d a j ą m i się j e d n a k o zgubne. N i e m a m n a j m n i e j ­
szego u p o d o b a n i a do n i e n a w i ś c i . S a m a m y ś l o p o s i a d a n i u
w r o g ó w j e s t m i n i e z n o ś n a ; i t r z e b a b y ł o n i e m a ł o wysił­
ku, b y m o i t o w a r z y s z e i j a m o g l i n a t o p o s i a d a n i e przy­
stać. Ale przebaczenie nie wydaje mi się również wyjściem
szczęśliwym, a dziś b y ł o b y o n o obelgą. W k a ż d y m razie
sądzę, ż e n i e j e s t e ś m y d o p r z e b a c z e n i a uprawnieni. Jeśli
mam odrazę do wyroków skazujących, to jest to tylko
moja prywatna sprawa. Przebaczę otwarcie razem z F r a n -
10 11
çois Mauriakiem, jeśli rodzice Velina i żona L e y n a u d a
powiedzą mi, ż e m o g ę t o zrobić. A l e n i e p r z e d t e m , n i g d y
p r z e d t e m , a b y m p ł a c ą c s e r c e m , n i e zdradził tego, c o zaw­
sze k o c h a ł e m i s z a n o w a ł e m na ś w i e c i e i co s t a n o w i o szla­
chectwie człowieka, to znaczy wierności.
C i ę ż k o j e s t może t e g o s ł u c h a ć . C h c i a ł b y m t y l k o , b y M a u ­
r i a c wiedział, że n i e m n i e j ciężko j e s t o t y m mówić. Napi­
12
sałem jasno, że B e r a u d nie zasługuje na śmierć, ale wy­
z n a m , ż e n i e m a m dość w y o b r a ź n i , b y u j r z e ć k a j d a n y , któ­
re, j a k p o w i a d a M a u r i a c , dźwigają n a n o g a c h s k a z a n i z a
zdradę. P r z e z t e c z t e r y l a t a t r z e b a b y ł o z b y t w i e l e wy­
o b r a ź n i dla t y s i ą c a F r a n c u z ó w , k t ó r z y wiedzieli, c o t o h o ­
n o r , i k t ó r y c h d z i e n n i k a r z e , k r e o w a n i dziś na m ę c z e n n i ­
k ó w , c o dzień w y d a w a l i n a m ę k i . J a k o c z ł o w i e k może b ę d ę
p o d z i w i a ł M a u r i a c a z a to, ż e potrafi k o c h a ć zdrajców, a l e
j a k o obywatel będę nad nim ubolewał, ta miłość bowiem
d a n a m n a r ó d złożony z e z d r a j c ó w i m i e r n o t o r a z społe­
czeństwo, k t ó r e g o n i e c h c e m y .
Na k q n i e c M a u r i a c c i s k a mi w t w a r z C h r y s t u s a . C h c i a ł ­
bym mu odpowiedzieć z należną przedmiotowi powagą:
sądzę, że m a m w ł a ś c i w e p o j ę c i e o w i e l k o ś c i c h r y s t i a n i z m u ;
lecz j e s t nas trochę na t y m świecie prześladowanym, co
s k ł o n n i s ą m y ś l e ć , ż e j e ś l i C h r y s t u s u m a r ł dla p e w n y c h
ludzi, t o n i e u m a r ł d l a n a s . N i e c h c e m y j e d n a k zwątpić
w ludzi. Nie żywiąc s z a l e ń c z e j a m b i c j i , że i c h zbawimy,
usiłujemy im przynajmniej służyć. Jeśli przystajemy na

11
Velin, pseudonim Inżyniera A n d r é Bollier, który był odpowiedzial­
ny za druk gazet podziemnych („Combat", „ F r a n c - T i r e u r " , „Action"
i in.) w okręgu lyońskim. W czerwcu 1944, zaskoczony w drukarni
przez milicje okupacyjną, zginął z bronią w ręku. Miał 24 lata.
1 1 R e n é Leynaud, poeta i dziennikarz, przyjaciel F r a n c i s Ponge'a
i P a s c a l a Pia, przez których poznał go Camus. Zmobilizowany w 1940,
po bitwie o Dunkierkę znalazł się w Anglii, powrócił do F r a n c j i
w 1942 i wstąpił do Ruchu Oporu. W maju 1944 postrzelony w nogi,
gdy uciekał z tajnymi dokumentami, został przywieziony do szpitala,
wyleczony, potem wraz z 18 innymi więźniami politycznymi roz­
strzelany przez Niemców ewakuujących Lyon.
12 Henri Beraud, pisarz i dziennikarz. Współpracował bardzo aktyw­
nie z prasą kolaboracyjną. W grudniu 1944 skazany na śmierć i uła­
skawiony potem.
to, b y o b c h o d z i ć się b e z B o g a i nadziei, n i e p r z y s t a n i e m y
tak łatwo na wyrzeczenie się człowieka. Mogę zapewnić
F r a n ç o i s M a u r i a c a , ż e t u n i e d a m y się z n i e c h ę c i ć i zawsze
b ę d z i e m y odrzucali b o s k i e m i ł o s i e r d z i e , k t ó r e p o z b a w i a lu­
dzi ludzkiej sprawiedliwości.

IX

(„Combat", 27 czerwca 1945)

18
Pan Herriot powiedział słowa nieszczęśliwe. Słowem
nieszczęśliwym jest takie, które pada n i e w porę. P a n Her­
riot p r z e m a w i a ł w porze, k t ó r a do n i e g o n i e n a l e ż y , i na
temat, który można uznać za niewczesny. Nawet gdyby
m i a ł słuszność, n i e j e s t c z ł o w i e k i e m d e s y g n o w a n y m d o o c e ­
n i a n i a n i e m o r a l n o ś c i n a r o d u i oświadczania, że dzisiejsze
c z a s y n i e m o g ą udzielać n a u k c z a s o m p r z e d w o j e n n y m .
J e ś l i t e n w y r o k j e s t n i e s p r a w i e d l i w y , t o p r z e d e wszyst­
k i m dlatego, ż e zbyt ogólny. Francuzi mają co prawda
s k ł o n n o ś ć do p o p i s y w a n i a s i ę t y m , co w n i c h n a j g o r s z e .
M o ż n a d a r o w a ć t e n b ł ą d ludziom, k t ó r z y w a l c z y l i i c i e r p i e ­
l i d l a s w e g o k r a j u ; t r u d n o j e s t j e d n a k o k a z a ć r ó w n ą po­
b ł a ż l i w o ś ć k o m u ś , kogo d o ś w i a d c z e n i e p o l i t y c z n e p o w i n n o
b y ł o ostrzec, a d o k t r y n a n a u c z y ć n i e j a k i e j s k r o m n o ś c i .
Nie ma rzeczy, którą można by potępić generalnie,
a n a r o d u t y m b a r d z i e j . P a n H e r r i o t p o w i n i e n wiedzieć, ż e
e p o k a dzisiejsza n i e p r e t e n d u j e d o udzielania n a u k m o r a l ­
n y c h e p o c e p o p r z e d n i e j . A l e m a o n a prawo, z d o b y t e w ś r ó d
straszliwych wstrząsów, do odrzucenia moralności, która
d o p r o w a d z i ł a do k a t a s t r o f y .
Na pewno nie idee polityczne pana Herriota i jego ko-

13 Edouard Herriot (1872—1957), szef partii radykalno-socjalistycz-


nej, wielokrotny premier przed wojną, przewodniczący Zgromadzenia
Narodowego 1947—1954. Internowany za okupacji, 1942, został zwolnio­
ny, 1944, na żądanie P l e r r e Lavala, po czym Internowany znowu,
ponieważ odmówił swego udziału w prowizorycznym rządzie likwi­
dacyjnym, w przemówieniu, z którym polemizuje Camus, oświad­
czył: „Zastanawiam się, czy epoka dzisiejsza ma kwalifikacje do kry­
tykowania epok poprzednich."
legów radykałów przyniosły n a m zgubę. Lecz moralność
b e z zobowiązań i s a n k c j i , j a k ą w y z n a w a l i , F r a n c j a sklepi­
karzy, monopoli i bankietów ustawodawczych, którą nas
obdarzyli, b a r d z i e j p r z y c z y n i ł y s i ę d o o s ł a b i e n i a d u c h o w e ­
go ludzi i zniszczenia i c h e n e r g i i niż n a j w i ę k s z e p e r w e r s j e .
W każdym razie ta moralność nie uprawnia pana Herrio-
ta do p o t ę p i e n i a F r a n c u z ó w z 1945.
Prawdą jest natomiast, że ci Francuzi szukają moral­
ności. S ą j e s z c z e w s y t u a c j i t y m c z a s o w e j . A l e złożyli j u ż
dość dowodów oddania i poświęcenia i mogą żądać od
s z t a n d a r o w y c h p o l i t y k ó w , by n i e osądzali i c h w k i l k u po­
gardliwych słowach. Rozumiemy doskonale gorycz pana
H e r r i o t a , g d y widzi, j a k odrzuca się p e w n ą p r z e d w o j e n n ą
m o r a l n o ś ć polityczną. A l e t r z e b a m u n a t o przystać. F r a n ­
cuzi są z m ę c z e n i m i e r n ą c n o t ą i wiedzą j u ż , i l e kosztuje
konflikt moralny obejmujący cały naród. Nic w i ę c dziw­
nego, że o d w r a c a j ą się od swych fałszywych elit, skoro
b y ł y o n e przede w s z y s t k i m e l i t a m i m i e r n o t y .
Jakkolwiek wielka jest mądrość i doświadczenie pana
H e r r i o t a , w i e l u z n a s myśli, że p a n H e r r i o t n i e może n a s
j u ż niczego n a u c z y ć . J e ś l i m o ż e n a m b y ć j e s z c z e użytecz­
ny, to w t e j m i e r z e , w j a k i e j b i o r ą c pod uwagę, czym j e s t
i c z y m b y ł a j e g o p a r t i a , o r a z wiedząc, c z e g o F r a n c j a m u s i
dokonać, aby s i ę odrodzić, powiemy sobie, że pomiędzy
j e d n y m a d r u g i m n i e ma p u n k t ó w w s p ó l n y c h i że odro­
dzenie francuskie nie szuka takiej letniości.
B y ć może, że w o t o c z e n i u p a n a H e r r i o t a woli się spę­
dzić dwie godziny na czarnym rynku niż przepracować
t y d z i e ń . M o ż e m y g o j e d n a k zapewnić, ż e m i l i o n y F r a n c u ­
z ó w p r a c u j ą i milczą. W e d ł u g n i c h t r z e b a o c e n i a ć n a r ó d .
Dlatego tak samo głupio j e s t mówić, że F r a n c j i bardziej
trzeba reformy moralnej niż p o l i t y c z n e j jak na odwrót.
T r z e b a j e j o b u w ł a ś n i e i p o to, b y c a ł y n a r ó d n i e b y ł są­
dzony w e d ł u g k i l k u n ę d z n i k ó w c i ą g n ą c y c h o b r z y d l i w e k o ­
rzyści. Zawsze kładliśmy tu akcent na żądania moralne.
A l e d a l i b y ś m y s i ę p o t ę ż n i e okpić, g d y b y t e żądania m i a ł y
posłużyć do z e p c h n i ę c i a w c i e ń n i e z b ę d n e j n a m politycz­
n e j i i n s t y t u c j o n a l n e j odnowy. T r z e b a d o b r y c h praw, j e ś l i
c h c e s i ę m i e ć d o b r y c h o b y w a t e l i . Naszą n a d z i e j ą j e s t , ż e
te dobre prawa oszczędza nam przez czas wystarczający
p o w r o t u d o w ł a d z y p r o f e s o r ó w c n o t y , k t ó r z y z r o b i l i wszy­
stko, c o t r z e b a , b y s ł o w a „ d e p u t o w a n y " i „ r z ą d " s t a ł y s i ę
pośmiewiskiem.

(„Combat", 30 sierpnia 1945)

M u s i m y przeprosić, że z a c z n i e m y dziś od prawdy ele­


mentarnej: jest już jasne, że czystkę we F r a n c j i trzeba
uznać nie tylko za chybioną, ale za skompromitowaną. J u ż
samo słowo „czystka" b y ł o dostatecznie przykre. L e c z rzecz
stała się odrażająca. Mogło być inaczej tylko wówczas,
gdyby potraktowano całą sprawę z powagą i bez uczucia
zemsty. Widocznie niełatwo jest znaleźć drogę zwykłej
sprawiedliwości wśród krzyków nienawiści z jednej stro­
ny i o s ł a n i a n i a n i e c z y s t e g o s u m i e n i a z d r u g i e j . W k a ż d y m
razie porażka jest całkowita.
P o n a d t o w m i e s z a ł a s i ę t u j e s z c z e p o l i t y k a z c a ł y m swo­
i m z a ś l e p i e n i e m . Z b y t w i e l u ludzi ż ą d a ł o k a r y ś m i e r c i , j a k
g d y b y c i ę ż k i e r o b o t y n a p r z y k ł a d b y ł y n i c z y m . Z b y t wie­
l u t e ż ludzi k r z y c z a ł o o t e r r o r z e , g d y k i l k u l a t a m i więzie­
n i a t r z e b a b y ł o z a p ł a c i ć za d o n o s i c i e l s t w o i n i k c z e m n o ś ć .
W każdym razie jesteśmy bezsilni. Może więc należałoby
dziś zrobić wszystko, co się da, żeby niesprawiedliwości
najbardziej oczywiste nie zatruwały bardziej jeszcze po­
wietrza, w którym F r a n c u z o m i t a k nie lekko się oddycha.
O jednej z tych niesprawiedliwości chcielibyśmy mówić
dzisiaj. T e n s a m sąd, k t ó r y A l b e r t i n i e g o , r e k r u t u j ą c e g o lu­
dzi d o L V F , 1 4 s k a z a ł n a p i ę ć l a t c i ę ż k i c h r o b ó t , n a o s i e m
l a t t y c h ż e r o b ó t s k a z a ł p a c y f i s t ę R e n é G é r i n a , k t ó r y pod­
czas w o j n y prowadził k r o n i k ę l i t e r a c k ą w „ L ' O e u v r e " . N i e

14 Légion des yolontaires Français c o n t r e le Bolchevisme, organi­


zacja stworzona w 1941 przez faszystów francuskich różnych odcieni
(Bucard, Doriot, Déat), która werbowała Francuzów do walki na
froncie rosyjskim.
m o ż n a s i ę n a t o zgodzić t a k z p u n k t u w i d z e n i a logiki, j a k
i sprawiedliwości. Nie aprobujemy R e n é G é r i n a . Pacyfizm
i n t e g r a l n y w y d a j e n a m s i ę k i e p s k o uzasadniony, a wiemy
j u ż , ż e zawsze p r z y c h o d z i c h w i l a , gdy s t a j e s i ę p o z y c j ą n i e
d o u t r z y m a n i a . N i e m o ż e m y t e ż a p r o b o w a ć , ż e G é r i n pi­
sywał w „L'Oeuvre", choćby na tematy literackie.
T r z e b a j e d n a k u s z a n o w a ć p r o p o r c j e i sądzić ludzi w e d l e
tego, c z y m są. N i e k a r z e s i ę c i ę ż k i m i r o b o t a m i k i l k u a r t y ­
kułów literackich, nawet w prasie okupacyjnej. Poza tym
s t a n o w i s k o G é r i n a n i g d y się n i e z m i e n i ł o . M o ż n a n i e po­
dzielać jego punktu widzenia, ale jego pacyfizm przynaj­
mniej był rezultatem pewnej koncepcji człowieka, która
j e s t godna szacunku. Społeczeństwo s a m o siebie osądza,
j e ś l i z b r a k u d e f i n i c j i c z y j a s n y c h idei, n i e z d o l n e do u k a r a ­
nia prawdziwych przestępców, skazuje na ciężkie roboty
człowieka, który przypadkiem znalazł się w t o w a r z y s t w i e
owych fałszywych pacyfistów kochających hitleryzm, a nie
p o k ó j . I czy s p o ł e c z e ń s t w o , k t ó r e c h c e o d n o w y i zmierza
d o j e j dokonania, m o ż e n i e d b a ć o r z e c z y t a k e l e m e n t a r n e ,
j a k jasność i rozróżnienie?
G é r i n n i e z a d e n u n c j o w a ł nikogo, n i e b r a ł u d z i a ł u w żad­
n y m z przedsięwzięć n i e p r z y j a c i e l a . J e ś l i uznano, ż e j e g o
współpraca literacka z „ L ' O e u v r e " zasługuje na karę, trze­
ba było karać, a l e w stosunku do przestępstwa. P r z y ta­
kiej przesadzie k a r a n i e n a p r a w i a niczego. Budzi jedynie
p o d e j r z e n i e , ż e sąd n i e j e s t s ą d e m n ar o d u, a l e grupy. Upo­
karza człowieka bez czyjejkolwiek korzyści. Dyskredytuje
p e w n ą p o l i t y k ę k u szkodzie w s z y s t k i c h .
T a k czy inaczej, ten proces domaga się rewizji. I nie
t y l k o dlatego, że należy oszczędzić człowiekowi cierpień
nieproporcjonalnych do jego błędów, ale i dlatego, aby
uchroniona została sama sprawiedliwość i przynajmniej
w j e d n y m wypadku b y ł a godna szacunku. Choć R é n e G é r i n
n i e n a l e ż a ł do naszego obozu, w y d a j e n a m się, że w t e j
sprawie opinia wszystkich ludzi Ruchu Oporu powinna
b y ć zgodna, a b y ś m y m o g l i u r a t o w a ć t o , co może jeszcze
być uratowane.
XI

(„Combat", 8 sierpnia 1945)

Ś w i a t j e s t t y m , c z y m j e s t ; z n a c z y n i e w i e l e . W i e t o każdy
15
od w c z o r a j dzięki w s p a n i a ł e m u k o n c e r t o w i , j a k i m u r a ­
c z y ł y n a s radio, d z i e n n i k i i a g e n c j e i n f o r m a c y j n e w związ­
ku z b o m b ą atomową. W ś r ó d n i e z l i c z o n y c h i z a c h w y c o n y c h
komentarzy zostaliśmy poinformowani, że każde miasto
średniej wielkości może być całkowicie starte z powierzchni
ziemi przy pomocy bomby rozmiarów piłki futbolowej.
Dzienniki amerykańskie, angielskie i francuskie rozpra­
wiają elegancko o przyszłości, przeszłości, wynalazcach,
kosztach, p o w o ł a n i u p o k o j o w y m i e f e k t a c h w o j e n n y c h , k o n ­
sekwencjach politycznych, a nawet niezależności bomby
a t o m o w e j . M y o g r a n i c z y m y się d o j e d n e g o z d a n i a : cywili­
zacja mechaniczna osiągnęła ostatni stopień zdziczenia.
W przyszłości mniej lub bardziej bliskiej trzeba będzie
wybierać pomiędzy samobójstwem kolektywnym i inteli­
g e n t n y m zastosowaniem zdobyczy naukowych.
Na razie wolno pomyśleć, że jest j a k a ś nieprzyzwoitość
w ś w i ę t o w a n i u o d k r y c i a służącego przede w s z y s t k i m n a j ­
s t r a s z l i w s z e j żądzy niszczenia, j a k ą w h i s t o r i i w y k a z a ł się
c z ł o w i e k . T e m u zaś, że w ś w i e c i e w y d a n y m g w a ł t o w i , n i e ­
z d o l n y m d o j a k i e j k o l w i e k kontroli, o b o j ę t n y m n a s p r a w i e d ­
l i w o ś ć i z w y k ł e szczęście ludzi n a u k a p o ś w i ę c a się zorga­
n i z o w a n e m u mordowi, n i k t zapewne, p r ó c z z a p a m i ę t a ł y c h
i d e a l i s t ó w , n i e będzie s i ę dziwił.
Odkrycia tego rodzaju powinny być odnotowane, sko­
m e n t o w a n e zgodnie z t y m , c z y m są, i o z n a j m i o n e c z ł o ­
w i e k o w i , b y m i a ł w ł a ś c i w e p o j ę c i e o s w o i m losie. A l e do­
pełniać te straszne r e w e l a c j e literaturą malowniczą czy hu­
morystyczną to doprawdy już j e s t nie do zniesienia.
I t a k niełatwo było oddychać w umęczonym świecie. Oto
n o w a u d r ę k a i w s z y s t k o w s k a z u j e na to, że b ę d z i e o n a de­
finitywna. B e z wątpienia d a j e s i ę ludzkości jej ostatnią

15 Hiroszima została zbombardowana 6 sierpnia, Nagasaki 9 sierpnia;


12 sierpnia J a p o n i a zgłosiła gotowość do kapitulacji.
szansę. M o ż e t o zresztą t y l k o p r e t e k s t d o w y d a ń n a d z w y ­
c z a j n y c h . B y ł o b y j e d n a k właściwsze, b y s p r a w a s t a ł a się
przedmiotem kilku refleksji i wielkiego milczenia.
S ą zresztą i n n e powody, b y p r z y j ą ć z r e z e r w ą przewidu­
j ą c ą powieść, którą ofiarowują nam dzienniki. Jeśli re­
daktor dyplomatyczny agencji Reutera oznajmia, że ten
wynalazek przekreśla traktaty i unieważnia nawet decyz­
j e poczdamskie, j e ś l i z w r a c a uwagę, ż e w n o w e j s y t u a c j i
j e s t rzeczą o b o j ę t n ą , c z y R o s j a n i e są w K r ó l e w c u , a T u r ­
c j a n a D a r d a n e l a c h , n i e p o d o b n a oprzeć się m y ś l i , ż e i n ­
t e n c j e t y c h p i ę k n y c h c h ó r ó w s ą dziś d a l e k i e o d b e z i n t e r e ­
sowności n a u k o w e j .
C h c i e l i b y ś m y , ż e b y zrozumiano n a s w ł a ś c i w i e . B ę d z i e m y
radzi, j e ś l i J a p o ń c z y c y s k a p i t u l u j ą p o z b u r z e n i u Hiroszi­
m y i w s k u t e k zastraszenia. A l e w i a d o m o ś ć t a k w a ż k a m o ­
że n a s s k ł o n i ć j e d y n i e do opowiedzenia s i ę z j e s z c z e w i ę k ­
szą siłą za s p o ł e c z e ń s t w e m p r a w d z i w i e m i ę d z y n a r o d o w y m ,
gdzie wielkie mocarstwa nie będą miały zwierzchnictwa
n a d m a ł y m i a l b o ś r e d n i m i n a r o d a m i , gdzie w o j n a , która
s t a ł ą się plagą o s t a t e c z n ą dzięki l u d z k i e j i n t e l i g e n c j i , n i e
b ę d z i e j u ż zależeć o d a p e t y t ó w czy d o k t r y n tego czy i n ­
nego państwa.
W obliczu przerażających perspektyw otwierających się
przed ludzkością w i d z i m y j a ś n i e j j e s z c z e , że w a l k a o po­
kój jest jedyną, którą warto prowadzić. Nie prośbę j u ż ,
ale rozkaz winny ludy skierować do rządów: niechaj do­
k o n a j ą o s t a t e c z n e g o w y b o r u między p i e k ł e m i r o z s ą d k i e m .

IV

(„Combat", 17 maja 1945)

„ D o s t a j e m y l i t r zupy w południe, kawę i trzysta gra­


m ó w c h l e b a wieczorem... J e s t e ś m y zawszeni i zapchleni...
Żydzi u m i e r a j ą co dzień. T r u p y leżą na kupie, z g r z e b a -
n i e m c z e k a się, a ż b ę d z i e i c h dość... T a k w i ę c g o d z i n a m i
i c a ł y m i d n i a m i leżą w s ł o ń c u i s t r a s z n y zaduch rozchodzi
s i ę po obozie ż y d o w s k i m i n a s z y m . "
T e n obóz wypełniony strasznym zapachem śmierci to
D a c h a u . W i e d z i e l i ś m y o t y m od dawna, l e c z ś w i a t z a c z y n a
się już nużyć tylu okropnościami. Ludzie wybredni uwa­
żają, że to zbyt m o n o t o n n e , i z a r z u c a j ą n a m , że m ó w i m y
o t y m w c i ą ż j e s z c z e . A l e F r a n c j a odnajdzie m o ż e w s o b i e
n o w ą wrażliwość, g d y d o w i e się, że w o ł a j e d e n z t y s i ę c y
w i ę ź n i ó w p o l i t y c z n y c h w D a c h a u w t y d z i e ń po i c h wyz­
w o l e n i u przez w o j s k a amerykańskie. Tych ludzi pozosta­
wiono bowiem w obozie; czekają na repatriację, której nie
w i d a ć . W t y m s a m y m m i e j s c u , gdzie osiągnęli kres roz­
paczy, z a z n a j ą dziś j e s z c z e s k r a j n i e j s z e g o c i e r p i e n i a , po­
n i e w a ż i c h ufność z o s t a ł a zawiedziona.
Z a c y t o w a n e w y j ą t k i pochodzą z c z t e r o s t r o n i c o w e g o listu,
k t ó r y j e d e n z w i ę ź n i ó w p r z e s ł a ł s w o j e j rodzinie. T e n l i s t
może b y ć udostępniony wszystkim. Z różnych wiadomości
m o g l i ś m y sądzić, ż e t a k i r z e c z y w i ś c i e j e s t l o s n a s z y c h de­
p o r t o w a n y c h t o w a r z y s z y . A l e n i e m ó w i l i ś m y o t y m , póki
n i e m i e l i ś m y i n f o r m a c j i b a r d z i e j p e w n y c h . Dziś n i e spo­
sób j u ż d a l e j m i l c z e ć . P i e r w s z e p o s ł a n i e , k t ó r e dochodzi
nas stamtąd, jest rozstrzygające, i trzeba dać wyraz nasze­
m u g n i e w o w i i o b u r z e n i u . T a h a ń b a musi u s t a ć .
W m o m e n c i e , k i e d y w s i e n i e m i e c k i e p e ł n e są żywności
i produktów, kiedy sztabowi oficerowie hitlerowscy jedzą
t a k , j a k d o tego p r z y w y k l i , j e s t p r a w d z i w ą h a ń b ą , ż e więź­
n i o w i e p o l i t y c z n i s ą g ł o d n i . T o wstyd, ż e „ w i ę ź n i o w i e h o ­
norowi" zostali repatriowani natychmiast w samolotach,
a nasi towarzysze nadal mają przed oczami rozpaczliwe
horyzonty, na które patrzyli przez lata. Ci ludzie nie
żądają zbyt w i e l e . N i e c h c ą u p r z y w i l e j o w a n e g o t r a k t o w a ­
nia. Nie domagają się orderów i przemówień. Chcą tylko
w r ó c i ć do d o m ó w . Zgodzili się c i e r p i e ć d l a W y z w o l e n i a ,
a l e n i e m o g ą zrozumieć, ż e t r z e b a c i e r p i e ć w s k u t e k W y z ­
w o l e n i a . T a k , m a j ą dość, p o n i e w a ż z m a r n o w a n o i m w s z y s t k o
r a z e m z t y m z w y c i ę s t w e m , k t ó r e w stopniu n i e z r o z u m i a ­
ł y m dla obojętnego świata jest także ich zwycięstwem.
N a l e ż y wiedzieć, że w ł o s z g ł o w y t y c h ludzi w a ż n i e j s z y
j e s t d l a F r a n c j i i ś w i a t a niż dwudziestu polityków, któ­
rych uśmiechy rejestruje tłum fotografów. Oni, i tylko
oni, b y l i s t r a ż n i k a m i h o n o r u i dawali ś w i a d e c t w o odwadze.
D l a t e g o o ś w i a d c z a m y : j e ś l i m y ś l o t y m , że ludzie w obozach
n a d a l cierpią głód i c h o r o b y , b y ł a j u ż d l a n a s n i e do znie­
sienia, n i e pozwolimy, ż e b y u d z i a ł e m i c h s t a ł a się roz­
pacz.
W t y m liście, k t ó r e g o k a ż d y w i e r s z p r z y p r a w i a o w ś c i e k ­
ł o ś ć i bunt, n a s z t o w a r z y s z powiada, c z y m b y ł dzień zwy­
c i ę s t w a w D a c h a u : „ T e n dzień n i c n i e przyniósł; żadnego
o k r z y k u , żadnej m a n i f e s t a c j i . " Czy m o ż n a n i e zrozumieć,
co to znaczy d l a ludzi, k t ó r z y zamiast c z e k a ć , aż zwycięs­
t w o przyjdzie z d r u g i e j s t r o n y oceanu, p o ś w i ę c i l i wszystko,
by przyspieszyć t e n dzień nadziei? I oto nadszedł t e n dzień!
Z a s t a ł i c h w ś r ó d t r u p ó w i smrodu, za d r u t a m i k o l c z a s t y m i ,
o s ł u p i a ł y c h w obliczu świata, którego w najczarniejszych
m y ś l a c h n i e mogli s o b i e w y o b r a z i ć t a k g ł u p i m i nieświa­
domym.
P o p r z e s t a n i e m y n a t y m . L e c z j e ś l i n a s z g ł o s n i e zosta­
n i e usłyszany, j e ś l i odpowiednie k r o k i n i e zostaną n a t y c h ­
m i a s t poczynione przez i n s t y t u c j e alianckie, powtórzymy
t e n apel i u ż y j e m y w s z y s t k i c h środków, j a k i m i dysponu­
j e m y , ż e b y d o t a r ł z a w s z y s t k i e g r a n i c e : n i e c h c a ł y świat
się dowie, j a k i los zwycięskie demokracje zgotowały lu­
dziom i d ą c y m n a ś m i e r ć p o to, b y zasady, k t ó r y c h t e de­
m o k r a c j e bronią, m i a ł y p r z y n a j m n i e j pozór p r a w d y .

Z CYKLU: PESYMIZM I TYRANIA

P E S Y M I Z M I ODWAGA

(„Combat", wrzesień 1945)

O d p e w n e g o czasu p o j a w i a j ą się a r t y k u ł y d o t y c z ą c e dzieł


u w a ż a n y c h za p e s y m i s t y c z n e ; w k o n s e k w e n c j i chodzi o w y ­
kazanie, ż e dzieła t a k i e prowadzą n i e c h y b n i e d o n a j n i k c z e m -
niejszych uzależnień. Rozumowanie jest proste. Filozofia
pesymistyczna jest ze swojej e s e n c j i flozofią rozpaczy; ci
w i ę c , k t ó r z y n i e wierzą, ż e ś w i a t j e s t dobry, muszą przy­
s t a ć na s ł u ż b ę u t y r a n i i . N a j b a r d z i e j s k u t e c z n y z t y c h a r ­
t y k u ł ó w , b o najlepszy, n a p i s a ł G e o r g e A d a m w „ L e s L e t t r e s
16
Françaises" . Georges R a b e a u w j e d n y m z ostatnich nu­
17
merów „L'Aube" p o d e j m u j e t o o s k a r ż e n i e pod n i e s ł y c h a ­
n y m tytułem: „Hitleryzm żyje."
W j e d e n t y l k o sposób m o ż n a odpowiedzieć n a t ę k a m p a ­
n i ę , to z n a c z y w sposób szczery. Chociaż problem m n i e
p r z e r a s t a , c h o ć godzi w M a l r a u x , S a r t r e ' a i k i l k u i n n y c h ,
w a ż n i e j s z y c h ode m n i e , n i e sądzę, a b y n i e w o l n o m i b y ł o
z a b r a ć g ł o s u . N i e d o t k n ę j e d n a k i s t o t y dyskusji. Ż e m y ś l
p e s y m i s t y c z n a j e s t s i ł ą r z e c z y m y ś l ą zrozpaczoną t o i d e a
dziecinna, a l e t r z e b a z b i j a ć j ą długo. B ę d ę m ó w i ł j e d y n i e
o metodzie myślenia, która inspirowała te artykuły.
P o w i e d z m y o d razu, ż e j e s t t o m e t o d a , k t ó r a n i e c h c e
b r a ć pod u w a g ę f a k t ó w . P i s a r z e , w k t ó r y c h godzą te a r ­
t y k u ł y , dowiedli k a ż d y n a s w o i m m i e j s c u i t a k j a k t y l k o
mogli, że w b r a k u o p t y m i z m u filozoficznego p r z y n a j m n i e j
powinności człowieka nie są im obce. Ten, co myśli obiek­
t y w n i e , p r z y z n a w i ę c , że filozofia n e g a t y w n a w płaszczyź­
n i e f a k t ó w d a j e s i ę pogodzić z m o r a l n o ś c i ą w o l n o ś c i i od­
wagi, i s k o r z y s t a z t e j okazji, by n a u c z y ć się czegoś o s e r ­
c a c h ludzi.
I b ę d z i e m i a ł r a c j ę . Z b i e ż n o ś ć b o w i e m filozofii n e g a c j i
i moralności pozytywnej stanowi wielki i bolesny problem,
k t ó r y p r z e n i k a naszą e p o k ę . K r ó t k o m ó w i ą c , j e s t t o p r o b ­
l e m c y w i l i z a c j i i chodzi o t o , by wiedzieć, czy c z ł o w i e k
b e z o d w o ł y w a n i a się do w i e c z n o ś c i i m y ś l i r a c j o n a l i s t y c z ­
n e j sam może stworzyć sobie wartości. Rzecz przerasta nie­
s k o ń c z e n i e n a s w s z y s t k i c h . M ó w i ę to, p o n i e w a ż u w a ż a m ,
ż e a l b o F r a n c j a i E u r o p a zbudują n o w ą c y w i l i z a c j ę , a l b o
zginą.

15 „Les Lettres Françaises", pismo założone podczas okupacji przez


Jacques Decoura, rozstrzelanego przez hitlerowców, i wychodzące od
1942. Po wojnie organ Comité National des Ecriivains.
17 „L'Aube", organ MRP.
A l e c y w i l i z a c j i n i e b u d u j e się dając p o p a l c a c h niesfor­
n y m uczniom. Powstają one z konfrontacji idei, z krwi
d u c h a , z c i e r p i e n i a i o d w a g i . Niepodobna, ż e b y t e m a t y n i e ­
p o k o j ą c e E u r o p ę o d s t u l a t rozstrzygał k i l k u p o c i ą g n i ę c i a ­
mi pióra autor artykułów wstępnych w „L'Aube", który bez
d r g n i e n i a przypisuje N i e t z s c h e m u u p o d o b a n i e do rozpusty,
a H e i d e g g e r o w i myśl, ż e e g z y s t e n c j a j e s t p r ó ż n a . N i e m a m
zbyt wielkiego upodobania do nazbyt sławnej filozofii
egzystencjalnej i jeśli mam powiedzieć prawdę, uważam
j e j k o n k l u z j e z a fałszywe. A l e j e s t o n a p r z y n a j m n i e j w i e l ­
k ą przygodą m y ś l i i t r u d n o znieść, b y u z n a n o j ą z a z w y k ł y
konformizm, j a k to czyni Georges Rabeau.
B o t e ż t e t e m a t y i z a m i e r z e n i a n i e s ą o c e n i a n e dziś wed­
ług reguł obiektywizmu. Nie wedle faktów się je sądzi,
ale według doktryny. Nasi towarzysze komuniści i nasi
t o w a r z y s z e c h r z e ś c i j a n i e m ó w i ą do n a s z w y s o k o ś c i dok­
tryn, które szanujemy. Nie są to nasze doktryny, ale nigdy
n i e p r z y s z ł o n a m n a myśl, ż e b y m ó w i ć o n i c h t y m t o n e m ,
j a k i m o n i m ó w i ą o nas, ani z t a k ą p e w n o ś c i ą s i e b i e . R a b e a u
zarzuca nam, że m a m y posłuch. Myślę, że to przesada.
P r a w d ą j e s t n a t o m i a s t , ż e o b c h o d z ą c e n a s k w e s t i e s ą spra­
wą czasów, w k t ó r y c h ż y j e m y i od k t ó r y c h n i e c h c e m y się
odcinać. C h c e m y myśleć i istnieć w naszej historii. Uwa­
żamy, że p r a w d a w i e k u j e s t nieosiągalna, j e ś l i w d r a m a c i e
tego wieku nie dotrzymać mu kroku. Jeśli złem epoki
b y ł nihilizm, to nie dotrzemy do moralności, której n a m
t r z e b a , i g n o r u j ą c ó w n i h i l i z m . Nie, n i e w s z y s t k o streszcza
się w n e g a c j i a l b o w a b s u r d z i e . W i e m y o t y m . A l e w p i e r w
problem negacji i absurdu musi być postawiony, skoro
nasze pokolenie napotkało ten problem i musi sobie z nim
poradzić.
L u d z i e , k t ó r y c h a t a k u j e a r t y k u ł , u s i ł u j ą l o j a l n i e , dzie­
ł e m i życiem, rozwiązać t e n p r o b l e m . C z y t a k t r u d n o zro­
zumieć, że n i e sposób załatwić w kilku liniach kwestii,
k t ó r e j r o z s t r z y g n i ę c i a n i e są p e w n i ci, co p o ś w i ę c i l i s i ę
j e j b e z r e s z t y ? C z y n i e m o ż n a okazać i m cierpliwości, n a
jaką zasługuje każde przedsięwzięcie dobrej wiary? Czy
nie można wreszcie mówić do nich z większą skromnością?
K o ń c z ę m ó j p r o t e s t . M a m nadzieję, ż e p r z e d s t a w i ł e m , c o
byłoby tu miarą właściwą. Nie bez oburzenia jednak. C e ­
n i ę k r y t y k ę o b i e k t y w n ą i b e z p r z y k r o ś c i z g a d z a m się n a
uznanie jakiegoś dzieła za złe i j a k i e j ś filozofii za n i e ­
właściwą dla człowieka. Jest rzeczą słuszną, by pisarze
odpowiadali za swoje dzieła. To daje im do myślenia,
a właśnie myślenia trzeba n a m wszystkim. Ale wnioskować
z p e w n y c h z a ł o ż e ń o n i e w o l n i c z e j p o s t a w i e t e g o czy i n n e g o
pisarza, zwłaszcza gdy wiadomo, że j e s t na odwrót, wy­
wodzić, ż e t a k a czy i n n a m y ś l siłą r z e c z y m u s i p r o w a d z i ć
do hitleryzmu, to wystawić człowiekowi świadectwo, któ­
r e g o w o l ę n i e k w a l i f i k o w a ć , p o n a d t o zaś d o w i e ś ć wątpli­
w y c h d o b r o d z i e j s t w m o r a l n y c h filozofii o p t y m i s t y c z n e j .

Z CYKLU: W DWA LATA PÓŹNIEJ

NIC T E G O N I E U S P R A W I E D L I W I A

(„Combat", 22 marca 1947)

We wczorajszym numerze „Combat" m o ż n a b y ł o prze­


c z y t a ć o d w a ż n y list, k t ó r y o j c i e c R i q u e t , c z ł o n e k R u c h u
O p o r u i w i ę z i e ń o b o z ó w k o n c e n t r a c y j n y c h , n a p i s a ł do p a n a
Ramadier. Nie wiem, co na ten temat myślą chrześcijanie.
C o d o m n i e j e d n a k , t o n i e m i a ł b y m s p o k o j u s u m i e n i a , gdy­
b y t e n l i s t pozostał b e z e c h a . P r z e c i w n i e , w y d a j e m i się,
że człowiek nie wierzący bardziej jeszcze niż ktokolwiek in­
n y p o w i n i e n dać w y r a z s w e m u o b u r z e n i u w o b e c niedopusz­
czalnej postawy pewnego odłamu naszej prasy.
Nie m a m ochoty czegokolwiek usprawiedliwiać. J e ś l i jest
prawdą, ż e z a k o n n i c y s p i s k o w a l i p r z e c i w p a ń s t w u 1 9 , pod­
l e g a j ą p r a w o m o b o w i ą z u j ą c y m w p a ń s t w i e . O i l e mi j e d ­
n a k w i a d o m o , F r a n c j a n i e doszła j e s z c z e d o u z n a n i a odpo-

19 Udzielając schronienia milicji okupacyjnej. W związku z czym


wszczęto przeciw zakonnikom śledztwo.
wiedzialności zbiorowej. I byłoby dobrze, gdyby dzien­
nikarze i przedstawiciele partii określający klasztory jako
g n i a z d a m o r d e r c ó w i z d r a j c ó w , c a ł y zaś K o ś c i ó ł o s k a r ż a j ą c y ,
że j e s t o ś r o d k i e m o g r o m n e g o i p o n u r e g o spisku, dokonali
pewnego wysiłku pamięci.
Może odnaleźliby wówczas obraz czasu, kiedy pewne
k l a s z t o r y o s ł a n i a ł y s w o i m m i l c z e n i e m spiski i n n e g o rodza­
ju. Może ośmieliliby się przeciwstawić wówczas letnim
i s ł a b y m p r z y k ł a d k i l k u b o h a t e r ó w , k t ó r z y b e z s ł o w a po­
t r a f i l i p o r z u c i ć s w o j e c i c h e w s p ó l n o t y dla w s p ó l n o t u d r ę k i
s t w o r z o n y c h w o b o z a c h z a g ł a d y . M y , k t ó r z y pierwsi o s k a r ­
żyliśmy o pobłażliwość kilku dygnitarzy kościelnych, m a ­
my p r a w o n a p i s a ć to w chwili, gdy i n n i d z i e n n i k a r z e za­
p o m i n a j ą o swoich o b o w i ą z k a c h i p r o f e s j o n a l n e j godności
i s t a j ą się n a p a s t n i k a m i .
J a k a k o l w i e k b y ł a b y odpowiedzialność rządu, k t ó r y n a j ­
w i d o c z n i e j odsłonił to, co b y ł o mu dogodne odsłonić, i w
m o m e n c i e dla siebie n a j k o r z y s t n i e j s z y m , odpowiedzialność
dziennikarzy jest większa jeszcze. Zaprzeczyli bowiem t e ­
mu, co wiedzą, o d w r ó c i l i się od tego, co s t a n o w i n a s z e j e ­
d y n e u s p r a w i e d l i w i e n i e — od w s p ó l n o t y n a s z y c h c i e r p i e ń
przez cztery lata. Dla dzienników wychodzących w pod­
ziemiu jest to zapomnienie niewybaczalne, uchybienie n a j ­
szlachetniejszej pamięci i naruszenie sprawiedliwości. K i e d y
„ F r a n c - T i r e u r " o d p o w i a d a j ą c o j c u R i q u e t — b e z zamiesz­
c z e n i a j e g o listu — pisze: „ K t ó ż pozostał w i e r n y R u c h o w i
O p o r u ? Ci, co chcą w y j ą ć spod sądu k a t ó w w y w i e z i o n y c h
księży, czy ci, c o c h c ą k a t ó w u k a r a ć ? " , zapomina, ż e j e s t
s p r a w i e d l i w o ś ć w o b e c n i e p r z y j a c i ó ł i s p r a w i e d l i w o ś ć wyż­
szego rzędu, którą j e s t s i ę w i n n y m t o w a r z y s z o m b r o n i . N a j ­
b a r d z i e j f o r m a l n a s p r a w i e d l i w o ś ć żąda, ż e b y w g e n e r a l n y m
oskarżeniu nie mieszać garstki podejrzanych z tłumem nie­
w i n n y c h , z l e k k i m s e r c e m z a p o m i n a j ą c o t y c h wszystkich,
k t ó r z y dali się zabić. Nie, n i c tego n i e u s p r a w i e d l i w i a .
A l e o c z y m t u m ó w i ć ? W y r a c h o w a n i e c z y n i ludzi g ł u c h y ­
mi, m ó w i m y n a p u s t y n i . K t o troszczy s i ę dziś o R u c h Opo­
r u i j e g o h o n o r ? P o d w ó c h l a t a c h , k i e d y t y l e nadziei upad­
ł o , z c i ę ż k i m s e r c e m p o w r a c a się do d a w n e j m o w y . A j e d -
n a k t a k t r z e b a . M ó w i m y o t y m t y l k o , c o z n a m y , i wsty­
d z i m y się z a t y c h , k t ó r y c h k o c h a m y , i t y l k o z a n i c h . S ł y ­
szę j u ż s z y d e r s t w a . J a k to, „ C o m b a t " j e s t t e r a z z K o ś c i o ­
ł e m ? A l e t o p r z y n a j m n i e j nie m a z n a c z e n i a . M y , n i e w i e r z ą ­
cy, czujemy nienawiść tylko do nienawiści i jak długo
c h o ć t c h n i e n i e w o l n o ś c i o s t a n i e się w e F r a n c j i , n i e sprzy­
m i e r z y m y się z t y m i , co k r z y c z ą i o b r a ż a j ą ; p o z o s t a n i e m y
z t y m i , którzy, k i m k o l w i e k są, dają ś w i a d e c t w o prawdzie.

Z CYKLU: ANI OFIARA, ANI KAT

W I E K STRACHU

(„Combat", listopad 1948)

Wiek X V I I był wiekiem matematyki, wiek X V I I I nauk


fizycznych, X I X b i o l o g i i . Nasz w i e k X X j e s t w i e k i e m s t r a ­
c h u . P o w i e d z ą mi, ż e s t r a c h n i e j e s t wiedzą. Ale, p o pierw­
sze, wiedza ma tu coś do rzeczy, s k o r o o s t a t n i e o s i ą g n i ę c i a
teoretyczne doprowadziły ją do przekreślenia siebie samej
i s k o r o j e j u d o s k o n a l e n i a p r a k t y c z n e c a ł e j z i e m i grożą za­
gładą. C o w i ę c e j , j e ś l i s t r a c h s a m w s o b i e n i e może b y ć
u w a ż a n y za wiedzę, to n i e u l e g a p r z e c i e ż wątpliwości, że
jest techniką.
Najbardziej bowiem uderzające w naszym świecie jest
p r z e d e w s z y s t k i m to, że w i ę k s z o ś ć ludzi (prócz w i e r z ą c y c h
w s z e l k i c h r o d z a j ó w ) n i e m a przyszłości. Ż y c i e n i e l i c z y się,
jeśli pozbawione jest r z u t o w a n i a n a przyszłość, jeśli nie
przyrzeka dojrzewania i postępu. Żyć, m a j ą c przed sobą
ścianę, to życie psów. Otóż ludzie z mojego pokolenia
i z tego, k t ó r e dziś wchodzi do fabryk i uniwersytetów,
żyli i żyją c o r a z b a r d z i e j j a k psy.
O c z y w i ś c i e n i e p o r a z p i e r w s z y ludzie stają p r z e d p r z y ­
szłością m a t e r i a l n i e z a m k n i ę t ą . Z a z w y c z a j j e d n a k p o t r a f i l i
ją otworzyć słowem i krzykiem. Przyzywali inne wartości,
k t ó r e b y ł y i c h nadzieją. Dziś n i k t j u ż n i e m ó w i (prócz t y c h ,
c o s i ę p o w t a r z a j ą ) , p o n i e w a ż ś w i a t w y d a j e n a m się k i e r o ­
w a n y p r z e z s i ł y ślepe i g ł u c h e , k t ó r e n i e u s ł y s z ą k r z y k u
ostrzeżenia, r a d y a n i b ł a g a n i a . Coś w n a s z n i s z c z y ł y prze­
ż y c i a n i e d a w n y c h lat. S t a r a ufność c z ł o w i e k a , k t ó r y w i e ­
rzył, że m o ż n a w y w o ł a ć w d r u g i m c z ł o w i e k u r e a k c j e ludz­
kie, gdy mówi się z n i m ludzkim językiem, została naru­
szona. K ł a m a n o , upodlano, z a b i j a n o , w y w o ż o n o i t o r t u r o ­
w a n o n a n a s z y c h o c z a c h i n i g d y n i e u d a ł o się p r z e k o n a ć
t y c h , k t ó r z y to robili, ż e b y tego nie r o b i l i ; p o n i e w a ż b y l i
o n i p e w n i s w e g o i p o n i e w a ż n i e sposób p r z e k o n a ć a b s t r a k ­
c j i (...)
O d w i e c z n y dialog ludzi ustał. A j a s n e j e s t , że człowiek,
k t ó r e g o n i e m o ż n a p r z e k o n a ć , t o t e n , k t ó r y budzi s t r a c h .
T a k w i ę c o b o k ludzi n i e m ó w i ą c y c h , p o n i e w a ż uznali t o
za b e z c e l o w e , t r w a ł i w c i ą ż t r w a o g r o m n y s p i s e k m i l c z e ­
n i a z a a k c e p t o w a n y przez t y c h , co b o j ą się i z n a j d u j ą dob­
re racje, aby lęk ukryć przed sobą, a wywołany przez
tych, k t ó r z y w m i l c z e n i u są z a i n t e r e s o w a n i .
{...) Ż y j e m y w s t r a c h u , p o n i e w a ż n i e p o d o b n a j u ż p r z e k o ­
nać nikogo, ponieważ człowiek jest całkowicie wydany
h i s t o r i i i n i e może z w r ó c i ć się ku t e m u w s o b i e s a m y m ,
co r ó w n i e prawdziwe, j a k historia, i co o d n a j d u j e w o b e c
piękna świata i twarzy; ponieważ żyjemy w świecie ab­
s t r a k c j i , w ś w i e c i e b i u r i maszyn, idei a b s o l u t n y c h i mes-
j a n i z m u b e z odcieni. D u s i m y się w ś r ó d ludzi, k t ó r z y są­
dzą, że m a j ą absolutną r a c j ę , czy dotyczy to i c h maszyn,
c z y i c h idei. D l a w s z y s t k i c h , co mogą żyć t y l k o w dialo­
gu i p r z y j a ź n i ludzkiej, to m i l c z e n i e j e s t k o ń c e m ś w i a t a .
Aby skończyć z tym strachem, należałoby m ó c zastano­
w i ć się i działać w zgodzie z w ł a s n ą myślą. L e c z w ł a ś n i e
k l i m a t s t r a c h u n i e sprzyja r e f l e k s j i . S ą d z ę j e d n a k , ż e za­
miast składać winę na strach, należy uznać go za jeden
z n a c z e l n y c h e l e m e n t ó w s y t u a c j i i p r ó b o w a ć n a ń zaradzić.
Oto rzecz najważniejsza. Chodzi b o w i e m o los ogromnej
ilości mieszkańców Europy, którzy mając dość gwałtów
i k ł a m s t w , zawiedzeni w s w o i c h n a j w i ę k s z y c h n a d z i e j a c h ,
o d w r a c a j ą c s i ę ze w s t r ę t e m od myśli o z a b i j a n i u s w o i c h
bliźnich, c h o ć b y p o to, b y i c h p r z e k o n a ć , r ó w n y w s t r ę t
czują do myśli, że sami będą przekonywani w podobny
sposób. A j e d n a k t a k a a l t e r n a t y w a s t a j e p r z e d ludźmi (...)
którzy przyznają wszystkim prawo do utwierdzania włas­
n y c h p r a w d , l e c z n i e p r z e z m o r d i n d y w i d u a l n y c z y zbio­
rowy. W ś r ó d p o t ę ż n y c h t e g o ś w i a t a s ą t o ludzie b e z k r ó ­
l e s t w a . N i e sprawią, b y zgodzono s i ę n a i c h p u n k t widze­
n i a ( m ó w i ę : b y zgodzono się, n i e : ż e b y odniósł zwycięstwo),
i n i e odnajdą s w e j o j c z y z n y t a k długo, j a k d ł u g o n i e b ę d ą
świadomi, czego chcą, i n i e powiedzą t e g o dość j a s n o i dość
głośno, a b y s ł o w a i c h m o g ł y w j e d n o stopić e n e r g i e . J e ś l i
zaś s t r a c h n i e j e s t k l i m a t e m d l a refleksji, t r z e b a i m w p i e r w
dojść do ł a d u ze s t r a c h e m .
Ż e b y to u c z y n i ć , muszą wiedzieć, co s t r a c h o z n a c z a i co
odrzuca. O z n a c z a i o d r z u c a to s a m o : świat, gdzie z a b ó j ­
stwo j e s t u p r a w n i o n e , a ż y c i e l u d z k i e u z n a n e za n i c . Oto
pierwszy problem polityczny dzisiaj. Zanim pójdzie się
d a l e j , t r z e b a u s t o s u n k o w a ć się d o niego. Z a n i m z a c z n i e s i ę
cokolwiek budować, trzeba postawić dwa pytania: „Czy
pośrednio a l b o b e z p o ś r e d n i o c h c e s z b y ć z a b i t y a l b o zgwał­
cony? Czy pośrednio albo bezpośrednio chcesz zabijać
i g w a ł c i ć ? " Wszyscy, k t ó r z y odpowiedzą „ n i e " n a o b a py­
tania, są automatycznie włączeni w ciąg konsekwencji,
które powinny zmienić ich sposób stawiania problemu.
Chcę określić dwie albo trzy z tych konsekwencji. Na ra­
zie c z y t e l n i k d o b r e j woli może postawić sobie pytanie
i d a ć na n i e odpowiedź.

URATOWAĆ CIAŁA

Ponieważ powiedziałem kiedyś, że po doświadczeniach


d w u o s t a t n i c h lat n i e będę mógł się zgodzić na żadną
p r a w d ę , k t ó r a b e z p o ś r e d n i o czy pośrednio m o ż e m n i e zmu­
sić d o s k a z a n i a c z ł o w i e k a n a ś m i e r ć , ludzie, k t ó r y c h szanu­
j ę , z w r ó c i l i m i uwagę, ż e t o u t o p i a ; ż e n i e m a p r a w d y po­
l i t y c z n e j , k t ó r a n i e doprowadzi n a s k i e d y ś d o t e j s k r a j n o ś ­
ci, t r z e b a w i ę c a l b o zgodzić się n a j e j r y z y k o , a l b o zgodzić
się na świat taki, j a k i m jest.
T e n a r g u m e n t n i e j e s t p o z b a w i o n y siły. A l e m y ś l ę , ż e
s i ł a p ł y n i e przede w s z y s t k i m z tego, że ludzie, k t ó r z y się
t a k i m a r g u m e n t e m posługują, n i e m a j ą dość w y o b r a ź n i dla
ś m i e r c i i n n y c h . J e s t t o w y p a c z e n i e naszego w i e k u . P o d o b ­
n i e j a k k o c h a się dziś przez telefon, p r a c u j e w k o n t a k c i e
z maszyną, a n i e z m a t e r i ą , t a k też z a b i j a się i j e s t się
z a b i j a n y m p e r procura. Zabieg korzystny z p u n k t u widze­
nia schludności, l e c z dla świadomości zgubny.
J e d n a k ż e w t y m a r g u m e n c i e k r y j e się i n n a siła, c h o ć po­
ś r e d n i a : s t a w i a o n a p r o b l e m utopii. K r ó t k o m ó w i ą c , ludzie
mojego pokroju pragnęliby nie takiego świata, gdzie się
n i e z a b i j a (nie j e s t e ś m y t a c y j u ż w a r i a c i ! ) , a l e gdzie z a b ó j ­
stwo nie jest uprawnione. Rzeczywiście, p o p a d a m y tu w
u t o p i ę i w sprzeczność. Bo ż y j e m y w ł a ś n i e w świecie, gdzie
zabójstwo jest uprawnione, i musimy ten świat zmienić,
j e ś l i z a b ó j s t w a n i e c h c e m y . A l e zdaje się, ż e n i e m o ż n a g o
zmienić nie sięgając do zabójstwa. Zabójstwo więc pro­
wadzi n a s do z a b ó j s t w a i dalej b ę d z i e m y żyli w s t r a c h u ,
czy to zgadzając się n a ń z rezygnacją, czy c h c ą c zlikwido­
w a ć g o przy p o m o c y środków, k t ó r e n a m i e j s c e tego s t r a ­
chu wprowadzą inny.
S ą d z ę , ż e wszyscy p o w i n n i zastanowić s i ę n a d t y m . R z e c z
szczególna b o w i e m : w p o l e m i k a c h , g r o ź b a c h i a k t a c h prze­
mocy uderzająca jest dobra wola wszystkich. Wszyscy
prócz k i l k u szulerów uważają, że ich prawda przyniesie
szczęście ludzkości. A jednak rezultatem tych dobrych
w o l i j e s t piekło, gdzie ludzie n a d a l są zabijani, zagrożeni,
d e p o r t o w a n i , gdzie p r z y g o t o w u j e się w o j n ę i gdzie niepo­
d o b n a powiedzieć słowa, by natychmiast nie s p o t k a ć się
z o b e l g ą lub zdradą. T r z e b a w i ę c w y c i ą g n ą ć stąd wniosek,
ż e j e ś l i ludzie t a c y j a k m y żyją w sprzeczności, t o n i e s ą
w t y m o s a m o t n i e n i , p o n i e w a ż ci, co m a j ą n a s za utopistów,
tkwią w utopii innej co prawda, lecz w końcu bardziej
kosztownej.
O d r z u c e n i e u p r a w n i e ń z a b ó j s t w a k a ż e w i ę c n a m rozwa­
żyć n a n o w o p o j ę c i e utopii. Z d a j e się, ż e m o ż n a t a k powie­
d z i e ć : utopią j e s t to, co s p r z e c z n e z r e a l n o ś c i ą . C h c i e ć , by
nikt n i e z a b i j a ł nikogo, byłoby z tego punktu widzenia
najzupełniej utopijne. To utopia absolutna. Ale mniej uto­
p i j n e j e s t żądanie, b y z a b ó j s t w o n i e b y ł o u p r a w n i o n e . (...)
Stąd można wywieść, że przyszła walka nie będzie walką
sił utopii i realności, ale rozmaitych utopii szukających
realności; wśród nich należy wybrać najmniej kosztowne.
Nie m o ż e m y spodziewać się, że uratujemy wszystko, ale
możemy chcieć przynajmniej uratować ciało, by przyszłość
s t a ł a się m o ż l i w a .
Rzecz jasna zatem, że odrzucenie uprawnień zabójstwa
nie jest bardziej utopijne niż w s p ó ł c z e s n e p o s t a w y reali­
styczne. Cała rzecz polega na tym, by wiedzieć, które
z nich są najbardziej kosztowne. T e n problem także mu­
s i m y r o z s t r z y g n ą ć i w o l n o mi m y ś l e ć , że można b y ć uży­
tecznym określając — z uwagi na tę u t o p i ę warunki
niezbędne do uspokojenia umysłów i narodów. Refleksja
nad t y m problemem, jeśli tylko będzie wolna od lęku i od
zadufania, m o ż e s t w o r z y ć w a r u n k i d o z b u d o w a n i a słusznego
poglądu i prowizorycznego porozumienia pomiędzy ludź­
mi, k t ó r z y n i e c h c ą b y ć a n i o f i a r a m i , ani k a t a m i . (...) J

Z CYKLU: TWÓRCZOŚĆ I WIELKOŚĆ

HISZPANIA I KULTURA"

(30 listopada 1952)

Ś w i ę c i m y dziś n o w e i k r z e p i ą c e z w y c i ę s t w o d e m o k r a c j i .
Ale jest to zwycięstwo, które demokracja odniosła nad
sobą s a m ą i w ł a s n y m i z a s a d a m i . H i s z p a n i a g e n e r a ł a F r a n ­
co została pośpiesznie wprowadzona do przytulnej świą­
tyni kultury i oświaty, podczas gdy Hiszpanię Cervante-
s a i U n a m u n a r a z j e s z c z e w y r z u c o n o n a u l i c ę . K i e d y się
j e d n a k wie, że obecny minister informacji w Madrycie,
dziś w s p ó ł p r a c o w n i k U N E S C O , t o t e n sam, c o z a j m o w a ł

20 Przemówienie wygłoszone na mityngu w sali Wagram w Paryżu.


się p r o p a g a n d ą nazistowską za panowania Hitlera, kiedy
się wie, ż e rząd, k t ó r y odznaczył c h r z e ś c i j a ń s k i e g o p o e t ę
P a u l C l a u d e l a , t o t e n sam, c o o r d e r e m C z e r w o n y c h S t r z a ł
udekorował Himmlera, twórcę krematoriów, wolno po­
wiedzieć, ż e d e m o k r a c j e w p r o w a d z i ł y d o s w e j oświeconej
społeczności n i e C a l d e r o n a a n i L o p e d e V e g ę , a l e J ó z e f a
G o e b b e l s a . To n i e b y w a ł e zaprzaństwo, w s i e d e m l a t po za­
k o ń c z e n i u w o j n y , p o w i n n o n a s s k ł o n i ć d o złożenia g r a t u ­
l a c j i rządowi p a n a P i n a y . B o też n i e m o ż n a m u zarzucić,
że ma s k r u p u ł y , j e ś l i idzie o w i e l k ą p o l i t y k ę . L u d z i e są­
dzili dotąd, że los h i s t o r i i zależy w p e w n y m stopniu od
w a l k i w y c h o w a w c ó w p r z e c i w k a t o m . N i k t j e d n a k n i e po­
m y ś l a ł o t y m , że w y s t a r c z y n a z w a ć k a t ó w o f i c j a l n i e w y ­
c h o w a w c a m i . R z ą d p a n a P i n a y zadał s o b i e t e n t r u d .
O c z y w i ś c i e zabieg j e s t n i e c o ż e n u j ą c y i t r z e b a go b y ł o
przeprowadzić w największym pośpiechu. Ale w końcu
s z k o ł a to j e d n o , a t a r g to drugie. Co p r a w d a j e s t to po
trosze targ niewolnikami: za ofiary Falangi — poddani
z kolonii. Na k u l t u r ę zaś czas przyjdzie p ó ź n i e j . Zresztą
kultura nie jest sprawą rządzących. Artyści tworzą kul­
turę, rządy kontrolują ją potem, przy okazji likwidując
a r t y s t ó w , ż e b y ją l e p i e j k o n t r o l o w a ć . I w k o ń c u nadcho­
dzi dzień, kiedy garstka wojskowych i przemysłowców
m o ż e powiedzieć „ m y " , m ó w i ą c : M o l i é r e i V o l t a i r e , alb o
w y d r u k o w a ć z n i e k s z t a ł c o n e d z i e ł o poety, którego wpierw
r o z s t r z e l a ł a . W t a k i m d n i u — to z n a c z y dziś w ł a ś n i e — po­
winniśmy pomyśleć z odrobiną przynajmniej współczucia
o biednym Hitlerze. Zamiast się zabić z nadmiaru ro­
m a n t y z m u , w y s t a r c z y ł o b y mu p ó j ś ć w ś l a d y swego przyja­
c i e l a F r a n c o i okazać cierpliwość. B y ł b y dziś d e l e g a t e m
U N E S C O do s p r a w o ś w i a t y w Nigerze, M u s s o l i n i zaś do­
k ł a d a ł b y s t a r a ń , b y p o d n i e ś ć poziom k u l t u r a l n y t y c h k o ­
c h a n y c h A b i s y ń c z y k ó w , k t ó r y c h o j c ó w z m a s a k r o w a ł nieco,
n i e t a k bardzo j u ż d a w n o . W ó w c z a s w p o j e d n a n e j w r e s z ­
cie Europie nastąpiłby ostateczny triumf kultury: genera­
ł o w i e i m a r s z a ł k o w i e p r z y w s p a n i a ł y m b a n k i e c i e obsługi­
wani przez zastępy demokratycznych ministrów, odzna­
czających się zdecydowanym poczuciem realizmu.
O d r a z a b y ł a b y t u s ł o w e m z b y t s ł a b y m . A l e próżną rze­
czą j e s t w y r a ż a ć r a z j e s z c z e n a s z e o b u r z e n i e . Skoro nasi
w ł a d c y są dość i n t e l i g e n t n i i dość r e a l i s t y c z n i , by o b y w a ć
się b e z h o n o r u i b e z kultury, n i e p o d d a w a j m y się uczu­
ciom, p r z e c i w n i e , s t a r a j m y się b y ć r e a l i s t a m i . S k o r o o b i e k ­
tywnemu rozpatrzeniu sytuacji historycznej Franco zaw­
dzięcza w e j ś c i e do U N E S C O — w o s i e m l a t po upadku
d y k t a t u r w g r u z a c h B e r l i n a — b ą d ź m y o b i e k t y w n i i roz­
w a ż m y n a z i m n o a r g u m e n t y , k t ó r e n a m p r z e d k ł a d a j ą dla
usprawiedliwienia postawy generała.
Pierwszy argument dotyczy zasady nieinterwencji.
A mianowicie: sprawy wewnętrzne jakiegoś k r a j u są wy­
łącznie sprawami tego kraju. Inaczej mówiąc, d o b r y de­
m o k r a t a p o z o s t a j e zawsze w domu. J e s t to zasada n i e n a ­
ruszalna. T y l k o że ma ona swoje strony ujemne. Dojście
do w ł a d z y H i t l e r a d o t y c z y ł o j e d y n i e N i e m i e c , i rzeczywiś­
cie, pierwsi więźniowie obozów koncentracyjnych, Żydzi
czy k o m u n i ś c i , b y l i Niemcami. Ale w osiem l a t później
B u c h e n w a l d , stolica c i e r p i e n i a , stał się m i a s t e m e u r o p e j ­
s k i m . J e d n a k ż e zasada j e s t zasadą, a sąsiad p a n e m u sie­
b i e . Z g ó d ź m y s i ę w i ę c na to i u z n a j m y , że nasz sąsiad z k a ­
m i e n i c y m o ż e b i ć s w o j ą żonę i poić c a l v a d o s e m s w o j e dzie­
ci. W n a s z y m s p o ł e c z e ń s t w i e do tego s t a n u r z e c z y wpro­
wadza się niewielką poprawkę. Jeśli sąsiad posuwa się
zbyt daleko, o d b i e r a m u się dzieci i p o w i e r z a j e i n s t y t u c j i
opieki s p o ł e c z n e j . C o d o g e n e r a ł a F r a n c o , t o w o l n o m u
p o s u w a ć s i ę t a k daleko, j a k c h c e . Z a ł ó ż m y j e d n a k , ż e są­
siad m o ż e z n ę c a ć się do w o l i n a d swoją t r z ó d k ą domową.
N i e m o ż e c i e n i c n a t o poradzić, t o j a s n e . R ę c e wasze go­
t o w e są go u k a r a ć ; a l e w k ł a d a c i e r ę c e do kieszeni, bo to
n i e s ą w a s z e sprawy. Lecz jeśli ten sąsiad jest zarazem
w ł a ś c i c i e l e m sklepu, n i e m u s i c i e k u p o w a ć u n i e g o . N i c t e ż
n i e zmusza was, byście dbali o jego zaopatrzenie, poży­
c z a l i mu pieniądze i z a p r a s z a l i na k o l a c j ę . N i e w c h o d z ą c
w i ę c w j e g o sprawy, m o ż e c i e odwrócić się do n i e g o p l e c a ­
m i . I j e ś l i dość ludzi z d z i e l n i c y będzie go t r a k t o w a ł o w
t a k i sposób, z a s t a n o w i się może, rozważy, gdzie j e s t j e g o
interes, i uzyska przynajmniej szansę zmodyfikowania
s w o j e j k o n c e p c j i uczuć r o d z i n n y c h . Nie m ó w i ą c o t y m , że
t e n rodzaj k w a r a n t a n n y d o s t a r c z y a r g u m e n t u j e g o żonie.
T o b y ł a b y p r a w d z i w a n i e i n t e r w e n c j a . A l e z chwilą, kie­
dy s i a d a c i e z w a s z y m s ą s i a d e m do k o l a c j i i pożyczacie mu
pieniądze, d a j e c i e m u ś r o d k i oraz spokój d u c h a niezbędne,
b y d a l e j m ó g ł robić s w o j e ; i j e s t t o i n t e r w e n c j a , l e c z p r z e ­
c i w k o o f i a r o m . K i e d y zaś w r e s z c i e n a b u t e l c e calvadosa,
k t ó r ą sąsiad pokrzepia s w o j e dzieci, n a k l e j a c i e c i c h a c z e m
e t y k i e t k ę „ w i t a m i n y " , a zwłaszcza k i e d y n a o c z a c h c a ł e g o
świata powierzacie mu wychowanie własnych dzieci, w a ­
sze p r z e s t ę p s t w o j e s t w i ę k s z e niż j e g o i w i ę k s z e po dwa-
k r o ć : p o n i e w a ż w s p i e r a c i e z b r o d n i ę i n a z y w a c i e ją cnotą.
(...) R z e c z przy t y m oczywista, że dla tysięcy ludzi w
E u r o p i e s p r a w a Hiszpanii — podobnie j a k a n t y s e m i t y z m ,
o b o z y k o n c e n t r a c y j n e c z y t e c h n i k a p r o c e s ó w — j e s t tes­
t e m p o z w a l a j ą c y m o c e n i ć szczerość p o l i t y k i d e m o k r a t y c z ­
n e j . Systematyczne podtrzymywanie generała F r a n c o ni­
gdy n i e pozwoli im u w i e r z y ć w i n t e n c j e rządów d e m o k r a ­
t y c z n y c h , r e p r e z e n t u j ą c y c h j a k o b y wolność i s p r a w i e d l i w o ś ć .
Ci ludzie n i e zgodzą się nigdy na o b r o n ę w o l n o ś c i u boku
m o r d e r c ó w t e j w o l n o ś c i . C z y polityka, k t ó r a o b e z w ł a d n i a
ludzi w o l n y c h , może b y ć n a z w a n a r e a l i s t y c z n ą ? T o t y l k o
p o l i t y k a zbrodnicza, p o n i e w a ż u m a c n i a j ą c zbrodnię, u s i ł u j e
zniechęcić tych wszystkich, Hiszpanów i innych, którzy
n i e zgadzają się n a z b r o d n i ę , s k ą d k o l w i e k pochodzi.
(...) Oto n ę d z n e a r g u m e n t y s ł u ż ą c e za u s p r a w i e d l i w i e n i e
g o r s z ą c e m u wydarzeniu, k t ó r e n a s t u z g r o m a d z i ł o . N i e j e ­
s t e m s k ł o n n y udawać, że wierzę, j a k o b y szło tu o s p r a w ę
k u l t u r y . Chodzi o t r a n s a k c j ę , dla k t ó r e j k u l t u r a j e s t pa­
r a w a n e m i k t ó r a n a w e t j a k o t a k a n i e z n a j d u j e usprawie­
d l i w i e n i a . B y ć może p r z y n i e s i e o n a k o r z y ś c i k i l k u h a n d l a ­
r z o m n o w a l i j e k , a l e n i e służy ż a d n e m u k r a j o w i i żadnej
s p r a w i e , złą zaś oddaje p r z y s ł u g ę t y m k i l k u r a c j o m , k t ó r e
p o z o s t a ł y ludziom E u r o p y i o k t ó r e chcą o n i w a l c z y ć . D l a ­
t e g o n i e ma d w u dróg d l a i n t e l e k t u a l i s t y z chwilą, gdy
F r a n c o j e s t p r z y j ę t y d o U N E S C O . I n i e dość j e s t powie­
dzieć, że o d r z u c a m y wszelką w s p ó ł p r a c ę z o r g a n i z a c j ą fir­
m u j ą c ą t a k i zabieg. K a ż d y z n a s na s w o i m m i e j s c u będzie
j ą zwalczał, a b y w y s z ł o n a j a w , ż e n i e j e s t t ą organizacją,
z a j a k ą c h c e u c h o d z i ć ; n i e s k u p i a i n t e l e k t u a l i s t ó w odda­
nych kulturze, lecz jest na usługach rządów prowadzą­
cych swoją politykę.
T a k , o d c h w i l i gdy F r a n c o wszedł d o U N E S C O , U N E S C O
z n a l a z ł a się poza k u l t u r ą powszechną, oto, co w i n n i ś m y
o ś w i a d c z y ć . M ó w i ą n a m , ż e U N E S C O j e s t i n s t y t u c j ą uży­
teczną. W i e l e d a ł o b y s i ę powiedzieć o s t o s u n k a c h w z a j e m ­
nych biur i kultury, ale bądźmy pewni jednego przynaj­
m n i e j : n i e m o ż e b y ć u ż y t e c z n e to, c o w s p i e r a k ł a m s t w o ,
w j a k i m żyjemy. J e ś l i U N E S C O nie potrafiła zachować
niezależności, lepiej j e s t , ż e b y n i e i s t n i a ł a . W i a d o m o , ż e
o r g a n i z m y k u l t u r a l n e m i j a j ą , a k u l t u r a pozostaje. W każ­
d y m r a z i e m o ż e m y b y ć pewni, ż e k u l t u r a n i e upadnie, j e ­
śli i n s t y t u c j ę u p r a w i a j ą c ą w i e l k ą p o l i t y k ę u z n a się za to,
c z y m j e s t o n a w i s t o c i e . P r a w d z i w a k u l t u r a żyje p r a w d ą
i u m i e r a od k ł a m s t w a . Żyje z dala od pałaców i wind
U N E S C O , z d a l a od w i ę z i e ń m a d r y c k i c h , na drogach wy­
g n a n i a . Z a w s z e m a s w o j ą społeczność, j e d y n ą , j a k ą uzna­
ję: społeczność twórców i w o l n y c h ludzi, którzy wbrew
okrucieństwom dyktatur i nikczemności demokracji bur-
żuazyjnych, wbrew praskim procesom i egzekucjom w
B a r c e l o n i e szanują w s z y s t k i e ojczyzny, l e c z służą j e d n e j
tylko, wolności. Do tej społeczności p r z y j m u j e m y w o l n ą
H i s z p a n i ę . N i e w e j d z i e do n i e j b o c z n y m i d r z w i a m i i w ś r ó d
p r z y c i s z o n e j dyskusji, lecz o t w a r c i e , p r z y j ę t a z s z a c u n k i e m
i s e r c e m , k t ó r e j e s t e ś m y j e j winni, z podziwem, j a k i ży­
w i m y dla j e j dzieł i j e j duszy, z wdzięcznością w r e s z c i e
dla w i e l k i e g o k r a j u , s k ą d c z e r p a l i ś m y i c z e r p i e m y n a j w y ż ­
sze n a u k i .
CZŁOWIEK ZBUNTOWANY
Jeanowi Grenier

I ofiarowałem moje serce zie­


mi poważnej i cierpiącej, i w
świętej nocy składałem obiet­
nice, że będę ją kochał wier­
nie, bez lęku, nie odrzucając
nic z ciężaru j e j nieszczęść
i nie gardząc żadną z j e j za­
gadek. T a k oto związałem się
z nią węzłem śmiertelnym.
Hölderlin
Śmierć Empedoklesa
K t o t o j e s t c z ł o w i e k z b u n t o w a n y ? J e s t t o człowiek, k t ó ­
r y m ó w i : n i e . L e c z o d m a w i a j ą c zgody b y n a j m n i e j się n i e
wyrzeka: to również człowiek, który od pierwszej chwili
mówi: tak. Niewolnik, któremu rozkazywano przez całe
życie, s t w i e r d z a n a g l e , ż e n o w y r o z k a z j e s t n i e d o przy­
jęcia. J a k a jest zawartość tego „nie"?
O z n a c z a o n o n a p r z y k ł a d : „to t r w a ł o zbyt d ł u g o " , „do
t e g o m i e j s c a t a k , d a l e j n i e " , „posuwasz s i ę z b y t d a l e k o " ,
a także: „jest granica, której nie przekroczysz." W su­
mie to „ n i e " zakłada istnienie granicy. Tę samą ideę gra­
n i c y o d n a j d z i e m y w poczuciu z b u n t o w a n e g o , że ów drugi
„przesadza", że rozciąga s w o j e p r a w o poza linię, za k t ó r ą
i n n e p r a w o rządzi i g o o g r a n i c z a . T a k w i ę c ruch buntu
wspiera się jednocześnie na kategorycznym odrzuceniu
ingerencji uznanej za niedopuszczalną i na niejasnym
p r z e k o n a n i u o w ł a s n e j słuszności c z y r a c z e j n a w r a ż e n i u
z b u n t o w a n e g o , ż e „ m a p r a w o do..." B u n t n i e o b y w a się
b e z poczucia, że w j a k i ś sposób i w j a k i m ś p u n k c i e c z ł o ­
w i e k m a r a c j ę . Oto d l a c z e g o z b u n t o w a n y n i e w o l n i k m ó w i
zarazem „ t a k " i „nie". Stwierdzając istnienie granicy,
s t w i e r d z a też i s t n i e n i e t e g o wszystkiego, co poza n i ą p r z e ­
c z u w a i c h c e z a c h o w a ć . Dowodzi z u p o r e m , że j e s t w n i m
coś, c o „ w a r t e j e s t trudu, żeby...", i żąda, b y m i e ć t o n a
uwadze. W p e w i e n sposób p r z e c i w s t a w i a u c i s k a j ą c e m u go
p o r z ą d k o w i j a k i e ś p r a w o d o n i e p o d l e g a n i a uciskowi, j e ś l i
przekroczył granicę, na którą on może przystać.
W r a z z odrazą do i n g e r e n c j i j e s t w k a ż d y m b u n c i e cał­
kowita i natychmiastowa zgoda człowieka na cześć jego
samego. Wprowadza więc o n n i e j a w n i e sąd w a r t o ś c i u j ą c y
na tyle poważny, że obstaje przy nim wśród niebezpie­
czeństw. Dotychczas milczał przynajmniej, wydany roz­
paczy, k t ó r a sprawia, że zgadzamy się na swój los, n a w e t
u w a ż a j ą c go za n i e s p r a w i e d l i w y . M i l c z e ć to z n a c z y pozwo­
l i ć w i e r z y ć , że nie osądzamy i n i e p r a g n i e m y niczego, w
p e w n y c h zaś w y p a d k a c h t o rzeczywiście niczego n i e p r a g ­
n ą ć . Rozpacz, t a k s a m o j a k absurd, osądza i p r a g n i e wszy­
s t k i e g o w ogóle, a n i c w szczególności. M i l c z e n i e w y r a ż a
j ą dobrze. A l e o d c h w i l i gdy rozpacz z a c z y n a m ó w i ć , n a ­
w e t j e ś l i j e j s ł o w e m j e s t „ n i e " , znaczy to, że p r a g n i e i osą­
dza. Zbuntowany, w rozumieniu etymologicznym, doko­
1
nuje zwrotu. S z e d ł pod b a t e m pana. T e r a z n a g l e się od­
w r ó c i ł . P r z e c i w s t a w i a to, c o wartościowsze, t e m u , c o m n i e j
w a r t o ś c i o w e . Nie każda w a r t o ś ć pociąga za sobą bunt, a l e
w s z e l k i ruch b u n t u m i l c z ą c o p r z y z y w a j a k ą ś w a r t o ś ć . C z y
chodzi tu j e d n a k o w a r t o ś ć ?
Z b u n t u rodzi się świadomość, j a k k o l w i e k m g l i s t a : na­
g ł e i o l ś n i e w a j ą c e spostrzeżenie, że w c z ł o w i e k u j e s t coś,
z c z y m m o ż e się utożsamić, c h o ć b y na p e w i e n czas. D o ­
t y c h c z a s n i e czuł t e j tożsamości n a p r a w d ę . N i e w o l n i k zno­
sił k a ż d y p r z y m u s p o p r z e d z a j ą c y c h w i l ę b u n t u . Często n a ­
w e t zgadzał się bez s z e m r a n i a n a r o z k a z y b u d z ą c e w i ę k ­
szy s p r z e c i w niż ten, k t ó r y w y w o ł a ł w n i m odmowę. C h o ć
m o ż e o d r z u c a ł je w sobie, b y ł c i e r p l i w y ; s k o r o milczał,
b a r d z i e j dbał o swój bezpośredni i n t e r e s niż ś w i a d o m b y ł
s w e g o p r a w a . Z u t r a t ą cierpliwości, z p o j a w i e n i e m się n i e ­
cierpliwości zaczyna się natomiast ruch mogący objąć
t o wszystko, c o w p i e r w a k c e p t o w a ł . T e n r u c h n i e m a l zaw­
sze działa w s t e c z . N i e w o l n i k , o d r z u c a j ą c y u p o k a r z a j ą c y roz­
kaz swego przełożonego, odrzuca jednocześnie sam stan
n i e w o l n i k a . R u c h b u n t u n i e s i e g o d a l e j , niż m o g ł a b y t o
uczynić zwykła odmowa. Przekracza nawet granicę, którą
w y z n a c z a ł p r z e c i w n i k o w i , i żąda teraz, by b y ł z n i m t r a k -
t o w a n y n a r ó w n i . T o , c o w p i e r w b y ł o n i e p o c h w y t n y m opo­
r e m człowieka, staje się całym człowiekiem, który się
z t y m o p o r e m u t o ż s a m i a i w n i m się streszcza. Tę cząstkę
siebie, k t ó r e j p o s z a n o w a n i a żądał, s t a w i a p o n a d w s z y s t k o
i n n e i ogłasza, że u w a ż a ją za n a j w a ż n i e j s z ą , ważniejszą
n a w e t o d życia. S t a j e się o n a dla niego d o b r e m n a j w y ż ­
szym. Wybrawszy wpierw kompromis, niewolnik rzuca
się n a g l e („skoro t a k jest...") w e W s z y s t k o albo Nic. Ś w i a ­
d o m o ś ć rodzi s i ę w r a z z b u n t e m .
Widzimy jednak, że jest to świadomość obejmująca j a ­
k i e ś „ w s z y s t k o " dość n i e j a s n e j e s z c z e , i j a k i e ś „ n i c " , k t ó ­
re oznajmia możliwość poświęcenia się człowieka temu
„wszystko". Zbuntowany chce być wszystkim, utożsamić
się całkowicie z dobrem, którego ś w i a d o m o ś ć n a g l e po­
w z i ą ł i k t ó r e g o u z n a n i a i u s z a n o w a n i a w s w e j osobie prag­
n i e — albo n i c z y m , to znaczy d e f i n i t y w n i e u l e c sile, k t ó r a
n a d n i m g ó r u j e . W s k r a j n y m p r z y p a d k u zgadza się na po­
r a ż k ę ostateczną, to znaczy na śmierć, skoro ma zostać
p o z b a w i o n y t e j j e d y n e j k o n s e k r a c j i , k t ó r ą nazwie, n a przy­
k ł a d , wolnością. R a c z e j u m r z e ć s t o j ą c niż żyć n a k o l a ­
nach.
Wartość, według poważnych autorów „wyobraża naj­
c z ę ś c i e j p r z e j ś c i e od f a k t u do p r a w a , od tego, co pożąda­
n e , do tego, co może b y ć p r z e d m i o t e m pożądania (na ogół
2
za p o ś r e d n i c t w e m tego, co j e s t pożądane p o w s z e c h n i e ) " .
J a k widzieliśmy, p r z e j ś c i e d o p r a w a o b j a w i a się w b u n c i e .
P o d o b n i e p r z e j ś c i e od „trzeba, a b y to się s t a ł o " , do „ c h c ę ,
a b y t o się s t a ł o " . A l e b a r d z i e j może j e s z c z e p o j ę c i e p r z e j ­
ścia j e d n o s t k i d o d o b r a odtąd p o w s z e c h n e g o . P o j a w i e n i e s i ę
owego W s z y s t k o a l b o N i c ukazuje, ż e bunt, w b r e w rozpow­
s z e c h n i o n e j opinii, i c h o ć rodzi się z t e g o , co w c z ł o w i e k u
n a j ś c i ś l e j i n d y w i d u a l n e , podważa s a m o pojęcie jednostki.
S k o r o b o w i e m j e d n o s t k a zgadza się n a ś m i e r ć , a n i e k i e d y
też w b u n c i e u m i e r a , dowodzi tym samym, że p o ś w i ę c a
się dla d o b r a jej zdaniem wykraczającego poza osobisty
los. J e ś l i woli ś m i e r ć o d n e g a c j i prawa, k t ó r e g o broni, z n a -

* Lalande, Vocabulalre philosophlque. (Przyp. autora.)


czy to, że to p r a w o s t a w i a n a d sobą. D z i a ł a w i ę c w i m i ę
wartości jeszcze niejasnej, lecz czuje przynajmniej, że jest
ona w s p ó l n a w s z y s t k i m ludziom. W i d z i m y zatem, że afir-
m a c j a z a w a r t a w k a ż d y m a k c i e b u n t u rozciąga się na coś,
co p r z e k r a c z a j e d n o s t k ę w t e j mierze, w j a k i e j w y d o b y w a
ją z d o m n i e m a n e j s a m o t n o ś c i i p r z y d a j e j e j r a c j ę działa­
n i a . A l e n a l e ż y zauważyć, ż e t a w a r t o ś ć popr zed zaj ąca k a ż ­
de działanie przeczy filozofiom czysto h i s t o r y c z n y m , w e d l e
k t ó r y c h w a r t o ś ć z o s t a j e osiągnięta (jeśli z o s t a j e osiągnięta)
u kresu działania. Analiza buntu prowadzi co najmniej
do przypuszczenia, że istnieje natura ludzka wbrew po­
s t u l a t o m m y ś l i w s p ó ł c z e s n e j i zgodnie z t y m , co myśleli
G r e c y . D l a c z e g o się b u n t o w a ć , j e ś l i w c z ł o w i e k u n i e m a
n i c stałego, co w a r t o by c h r o n i ć ? N i e w o l n i k p o w s t a j e w
o b r o n i e w s z y s t k i c h i s t n i e ń j e d n o c z e ś n i e , s k o r o osądza, że
t e n o t o rozkaz n e g u j e w n i m coś, co n i e t y l k o n a l e ż y do
niego, ale jest mu wspólne z wszystkimi ludźmi, nawet
z t y m , k t o go znieważa i u c i s k a .
D w a spostrzeżenia wspomogą t o r o z u m o w a n i e , P o pierw­
sze, r u c h b u n t u n i e j e s t w swej istocie r u c h e m egoistycz­
nym. Może mieć niewątpliwie determinacje egoistyczne.
A l e c z ł o w i e k b u n t u j e się t a k s a m o p r z e c i w k ł a m s t w u , j a k
przeciw uciskowi. Ponadto, wychodząc od tych determi­
n a c j i , z b u n t o w a n y w n a j g ł ę b s z y m s w o i m p o r y w i e nie osła­
n i a niczego, p o n i e w a ż wszystko s t a w i a n a k a r t ę . B e z wąt­
p i e n i a żąda s z a c u n k u dla siebie, ale w t e j mierze, w j a k i e j
u t o ż s a m i a s i ę z p e w n ą wspólnotą n a t u r a l n ą .
Z a u w a ż m y n a s t ę p n i e , że b u n t n i e t y l k o i n i e k o n i e c z n i e
rodzi się w u c i s k a n y m , a l e może zrodzić się r ó w n i e ż na
w i d ok ucisku, k t ó r e g o ofiarą j e s t k t o i n n y . W t a k i m wy­
padku następuje utożsamienie się z inną jednostką. Trzeba
zaznaczyć, że n i e chodzi tu o u t o ż s a m i e n i e psychologiczne,
o wykręt, dzięki któremu jednostka odczuwałaby w wy­
obraźni, ż e z n i e w a g a s k i e r o w a n a j e s t d o n i e j . P r z e c i w n i e ,
zdarza s i ę b o w i e m , że n i e m o ż e m y znieść zniewagi godzą-

• Wspólnota ofiar i wspólnota łącząca ofiarę z katem jest jedna.


Ale kat o tym nie wie. (Przyp. autora.)
c e j w i n n y c h , choć s a m i z n i e ś l i ś m y j ą b e z b u n t u . D o w o ­
dem samobójstwa protestacyjne terrorystów rosyjskich na
katordze, gdy ich towarzyszy karano chłostą. N i e chodzi
również o poczucie wspólnoty interesów: za oburzającą
możemy uznać niesprawiedliwość wyrządzoną ludziom,
których uważamy za przeciwników. J e s t t u t y l k o utożsa­
m i e n i e losów i o p o w i e d z e n i e się za czymś. J e d n o s t k a s a m a
w s o b i e n i e j e s t w i ę c tą w a r t o ś c i ą , k t ó r e j z b u n t o w a n y c h c e
b r o n i ć . T r z e b a c o n a j m n i e j w s z y s t k i c h ludzi, ż e b y p o w s t a ­
ła. W buncie człowiek przekracza siebie — w innym
i z tego punktu widzenia solidarność ludzka jest metafi­
zyczna. T y l e tylko, że na r a z i e chodzi o tę solidarność,
k t ó r a rodzi się w o k o w a c h .

Można ponadto określić ściślej pozytywną stronę war­


tości, j a k ą z a k ł a d a k a ż d y b u n t , p o r ó w n u j ą c go z c a ł k o w i ­
cie negatywnym pojęciem urazy zdefiniowanym przez
Schelera. W istocie, r u c h b u n t u j e s t c z y m ś w i ę c e j niż t y l ­
ko roszczeniem w najpełniejszym rozumieniu słowa. S c h e -
ler doskonale określa urazę jako samozatrucie, zgubne
w e w n ę t r z n e w y d z i e l a n i e n i e u s t a j ą c e j bezsilności. B u n t , n a
odwrót, o t w i e r a c z ł o w i e k a , p o m a g a m u z n a l e ź ć u j ś c i e . Wy­
z w a l a fale z a s t y g ł e w p i e r w , w ś c i e k ł e t e r a z . S c h e l e r s a m ak­
c e n t u j e p a s y w n o ś ć urazy, z w r a c a j ą c u w a g ę n a m i e j s c e , j a k i e
z a j m u j e o n a w p s y c h o l o g i i kobiet, o g a r n i ę t y c h żądzą i prag­
n i e n i e m p o s i a d a n i a . U źródeł b u n t u l e ż y n a t o m i a s t zasada
niewyczerpanej aktywności i energii. S c h e l e r ma również
s ł u s z n o ś ć m ó w i ą c , ż e u r a z a j e s t m o c n o z a b a r w i o n a zawiś­
cią. A l e zawiść d o t y c z y tego, czego się n i e ma, g d y zbun­
t o w a n y b r o n i tego, c z y m j e s t . N i e d o m a g a się t y l k o dobra,
k t ó r e g o n i e posiada l u b k t ó r e g o został p o z b a w i o n y ; c h c e ,
a b y u z n a n o to, co w n i m j e s t i co on s a m we w s z y s t k i c h
niemal wypadkach uznał za ważniejsze od tego, czego
m ó g ł b y pożądać. B u n t n i e j e s t r e a l i s t y c z n y . S c h e l e r po­
w i a d a j e s z c z e , że uraza, z a l e ż n i e od tego, c z y w z b i e r a w

• L'Homme du ressentlment (Przyp. autora).


duszy s i l n e j czy w s ł a b e j , s t a j e się a r y w i z m e m l u b gory­
czą. A l e w o b u w y p a d k a c h idzie o to, by s t a ć się k i m i n ­
n y m , niż się j e s t . U r a z a zawsze k i e r u j e się p r z e c i w k o n a m
s a m y m . Z b u n t o w a n y , na odwrót, w s w o i m p i e r w s z y m od­
r u c h u s p r z e c i w i a się n a r u s z e n i u tego, czym jest. Walczy
o i n t e g r a l n o ś ć części s w e j istoty. Z p o c z ą t k u n i e c h c e pod­
b i j a ć , lecz n a r z u c i ć .
W y d a j e się wreszcie, że uraza delektuje się zawczasu
cierpieniem, którego pragnęłaby dla tego, kto jest jej
p r z e d m i o t e m . Nietzsche i Scheler słusznie widzą p i ę k n ą
i l u s t r a c j ę t a k i e g o o d c z u w a n i a w u s t ę p i e z T e r t u l i a n a , gdzie
a u t o r p o w i a d a m i a s w o i c h c z y t e l n i k ó w , że w n i e b i e pośród
błogosławionych źródłem największej szczęśliwości będzie
w i d o k c e s a r z y r z y m s k i c h p ł o n ą c y c h w ogniu p i e k i e l n y m .
T a szczęśliwość j e s t r ó w n i e ż u d z i a ł e m z a c n y c h ludzi, k t ó ­
rzy asystują przy wykonywaniu wyroków śmierci. Bunt
natomiast w swojej zasadzie o g r a n i c z a s i ę do o d r z u c e n i a
upokorzeń, n i e żądając i c h dla kogoś i n n e g o . Zgadza s i ę
n a w e t n a cierpienie, pod w a r u n k i e m ż e j e g o i n t e g r a l n o ś ć
będzie uszanowana.
N i e p o d o b n a w i ę c zrozumieć, dlaczego S c h e l e r utożsamia
d u c h a b u n t u z urazą. J e g o k r y t y k a u r a z y w h u m a n i t a r y z ­
m i e ( k t ó r y uważa za n i e c h r z e ś c i j a ń s k ą f o r m ę m i ł o ś c i do lu­
dzi) d a ł a b y s i ę może zastosować do p e w n y c h n i e o k r e ś l o ­
nych postaci idealizmu humanitarnego albo do technik
t e r r o r u . A l e j e s t n i e s ł u s z n a w o d n i e s i e n i u do b u n t u czło­
wieka przeciw jego kondycji, kiedy jednostka powstaje
w o b r o n i e godności w s p ó l n e j w s z y s t k i m ludziom. S c h e l e r
c h c e dowieść, że humanitaryzmowi towarzyszy nienawiść
d o ś w i a t a . K o c h a m y c a ł ą ludzkość, ż e b y ś m y n i e m u s i e l i k o ­
chać poszczególnych ludzi. W pewnych wypadkach jest
to słuszne i można lepiej zrozumieć S c h e l e r a , k i e d y się wi­
dzi, że humanitaryzm reprezentują dla niego Bentham
i R o u s s e a u . U c z u c i e c z ł o w i e k a dla c z ł o w i e k a n i e m u s i s i ę
j e d n a k zrodzić z a r y t m e t y c z n e g o o b l i c z e n i a i n t e r e s ó w a l b o
z ufności, t e o r e t y c z n e j zresztą, w n a t u r ę ludzką. Utylita¬
rystom i p r e c e p t o r o w i E m i l a m o ż n a p r z e c i w s t a w i ć na przy­
k ł a d logikę, k t ó r e j w c i e l e n i e m j e s t I w a n K a r a m a z o w D o -
stojewskiego, idący od protestu do buntu metafizycznego.
S c h e l e r w i e o t y m i t a k streszcza t ę k o n c e p c j ę : „ W ś w i e c i e
j e s t z b y t m a ł o m i ł o ś c i , b y w o l n o j ą b y ł o t r w o n i ć n a c o in­
n e g o niż i s t o t a ludzka." N a w e t gdyby t o zdanie b y ł o praw­
dziwe, j e g o z a w r o t n a rozpacz n i e może z a s ł u g i w a ć n a p o g a r ­
dę. Z a p o m n i a n o tu w s z a k ż e o rozdarciu K a r a m a z o w a . D r a ­
m a t I w a n a polega właśnie na tym, że zbyt wiele jest miłości
b e z przedmiotu. P o n i e w a ż t a m i ł o ś ć n i e z n a j d u j e zastoso­
w a n i a z chwilą, gdy B ó g został odrzucony, j e j p r z e d m i o t e m
staje się człowiek w imię wielkodusznie pojętej wspól­
noty.
W ruchu buntu, jaki przedstawiliśmy dotychczas, nie
w y b i e r a się i d e a ł u a b s t r a k c y j n e g o z u b ó s t w a s e r c a i d l a
j a ł o w y c h roszczeń. Ż ą d a się u z n a n i a w c z ł o w i e k u tego, co
n i e da się sprowadzić do idei: ludzkiego c i e p ł a , k t ó r e może
s ł u ż y ć t y l k o t e m u , a b y b y ć . Czy znaczy to, ż e b u n t n i g d y
n i e j e s t o b c i ą ż o n y u r a z ą ? Nie, i w w i e k u n i e n a w i ś c i w i e m y
o t y m dobrze. A l e p o w i n n i ś m y to p o j ę c i e u j m o w a ć w j e g o
r o z u m i e n i u najszerszym, j e ś l i n i e c h c e m y m u s i ę sprzenie­
w i e r z y ć ; wówczas b u n t p r z e r a s t a u r a z ę pod k a ż d y m wzglę­
dem. Kiedy w Wichrowych wzgórzach Heathcliff przedkła­
da s w o j ą m i ł o ś ć n a d B o g a i żąda p i e k ł a , a b y złączyć się
z ukochaną, mówi przez niego nie tylko upokorzona mło­
dość, a l e p a l ą c e d o ś w i a d c z e n i e c a ł e g o ż y c i a . T e n s a m od­
r u c h k a ż e powiedzieć M i s t r z o w i E c k h a r t o w i w z d u m i e w a ­
j ą c y m przystępie herezji, że woli p i e k ł o z J e z u s e m niż
n i e b o b e z niego. J e s t t o o d r u c h m i ł o ś c i . W b r e w S c h e l e r o -
w i t r z e b a w i ę c p o d k r e ś l i ć n a m i ę t n ą a f i r m a c j ę , k t ó r a za­
w i e r a się w b u n c i e i odróżnia go od u r a z y . Na pozór n e ­
g a t y w n y , s k o r o n i e t w o r z y niczego, j e s t g ł ę b o k o pozytyw­
ny, s k o r o o d s ł a n i a to w człowieku, co zawsze d o m a g a się
obrony.

Na k o n i e c j e d n a k : czy b u n t i w a r t o ś ć , k t ó r ą on niesie,
n i e są r e l a t y w n e ? W r a z ze z m i a n ą e p o k i c y w i l i z a c j i zmie­
n i a j ą się powody, d l a k t ó r y c h b u n t u j e się c z ł o w i e k . J e s t
rzeczą oczywistą, że h i n d u s k i parias, w o j o w n i k z i m p e r i u m
Inków, człowiek pierwotny z Afryki środkowej czy c z ł o ­
nek pierwszych gmin chrześcijańskich mieli odmienne idee
b u n t u . M o ż n a b y n a w e t u s t a l i ć z e z n a c z n y m prawdopodo­
bieństwem, że pojęcie buntu nie ma sensu w wymienio­
n y c h wypadkach. J e d n a k ż e niewolnik grecki, chłop pań­
szczyźniany, kondotier z czasów renesansu, mieszczanin
paryski z epoki Regencji, inteligent rosyjski z l a t dzie-
w i ę ć s e t n y c h i w s p ó ł c z e s n y r o b o t n i k , c h o ć m o g l i b y się róż­
n i ć c o d o p o w o d ó w b u n t u , zgodziliby się n i e w ą t p l i w i e n a
j e g o p r a w o m o c n o ś ć . I n a c z e j mówiąc, p r o b l e m b u n t u zda­
j e się n a b i e r a ć s e n s u t y l k o w o b r ę b i e myśli zachodniej.
Można by to wyrazić jaśniej, zauważając wraz ze S c h e l e -
r e m , że d u c h b u n t u p r z e j a w i a się z t r u d n o ś c i ą w t y c h spo­
ł e c z e ń s t w a c h , gdzie n i e r ó w n o ś c i są o g r o m n e ( k a s t o w y ust­
r ó j h i n d u s k i ) lub, na odwrót, w t y c h , gdzie r ó w n o ś ć j e s t
absolutna (pewne społeczeństwa pierwotne). B u n t jest moż­
l i w y j e d y n i e w g r u p a c h społecznych, gdzie r ó w n o ś ć t e o r e ­
tyczna osłania wielkie nierówności faktyczne. Problem
buntu ma więc sens tylko wewnątrz naszych społeczeństw
z a c h o d n i c h . Można b y n a w e t twierdzić, ż e b u n t pozostaje
w relacji do rozwoju indywidualizmu, jeśli uwagi po­
przednie n i e p r z e s t r z e g ł y b y n a s przed t a k ą k o n k l u z j ą .
J e d y n y w n i o s e k oczywisty, j a k i m o ż n a w y w i e ś ć z u w a g i
S c h e l e r a , sprowadza się do tego, że w n a s z y c h s p o ł e c z e ń ­
s t w a c h , dzięki t e o r i i w o l n o ś c i p o l i t y c z n e j , p o j ę c i e c z ł o w i e k a
u r o s ł o w człowieku, a dzięki p r a k t y k o w a n i u t e j w o l n o ś c i
odpowiednio urosło niezadowolenie. Wolność rzeczywista
nie powiększyła się proporcjonalnie do świadomości tej
wolności. Z tej obserwacji można w y d e d u k o w a ć j e d y n i e ,
że b u n t j e s t u d z i a ł e m c z ł o w i e k a p o i n f o r m o w a n e g o i ś w i a ­
d o m e g o swoich p r a w . N i c w s z a k ż e n i e pozwala n a m p o ­
wiedzieć, że chodzi t y l k o o p r a w a j e d n o s t k i . P r z e c i w n i e ,
wskutek solidarności już zasygnalizowanej w y d a j e się, że
chodzi o c o r a z szerszą ś w i a d o m o ś ć siebie, k t ó r ą z d o b y w a
ludzkość w ciągu dziejów. Poddany w państwie Inków
albo parias nie znają problemu buntu, ponieważ został
on r o z w i ą z a n y dla n i c h p r z e z t r a d y c j ę i z a n i m j e s z c z e mog­
li go sobie p o s t a w i ć : odpowiedź j e s t w t y m , co s a k r a l n e .
J e ś l i w świecie sakralnym nie znajdujemy problemu buntu,
to dlatego, że w t y m ś w i e c i e b r a k p r o b l e m a t y k i rzeczywis­
t e j , w s z y s t k i e b o w i e m odpowiedzi z o s t a ł y d a n e r a z e m . M e ­
t a f i z y k ę zastąpił mit. Nie ma pytań, są t y l k o odwieczne od­
powiedzi i k o m e n t a r z e , k t ó r e mogą b y ć m e t a f i z y c z n e . L e c z
z a n i m c z ł o w i e k w k r o c z y do porządku ś w i ę t o ś c i i ż e b y m ó g ł
to uczynić, a l b o odkąd porzuca t e n porządek i ż e b y m ó g ł
go porzucić, j e s t p y t a n i e i b u n t . C z ł o w i e k i e m z b u n t o w a n y m
j e s t c z ł o w i e k u s y t u o w a n y przed t y m lub p o t y m , c o sak­
ralne, i domagający się porządku ludzkiego, w którym
wszystkie odpowiedzi będą ludzkie, to znaczy rozsądnie
s f o r m u ł o w a n e . Odtąd k a ż d e p y t a n i e , k a ż d e s ł o w o j e s t b u n ­
t e m , gdy w ś w i e c i e ś w i ę t o ś c i k a ż d e s ł o w o j e s t a k t e m ł a s ­
ki. M o ż n a by w y k a z a ć w t e n sposób, że dla u m y s ł u ludz­
k i e g o t y l k o d w a ś w i a t y s ą m o ż l i w e : ś w i a t tego, c o s a k r a l ­
ne (albo mówiąc językiem chrześcijańskim, świat łaski)
o r a z ś w i a t b u n t u s . Z n i k n i ę c i e j e d n e g o r ó w n a się p o j a w i e ­
n i u drugiego, choć to p o j a w i e n i e się m o ż e p r z y b i e r a ć f o r ­
my najbardziej zaskakujące. Znowu odnajdujemy tutaj
W s z y s t k o i Nic. A k t u a l n o ś ć p r o b l e m u b u n t u polega j e d y n i e
n a tym, ż e dziś c a ł e s p o ł e c z e ń s t w a n a b r a ł y dystansu w o b e c
świętości. Żyjemy w zdesakralizowanej historii. Bez wąt­
p i e n i a c z ł o w i e k n i e streszcza się w b u n c i e . A l e h i s t o r i a
dzisiejsza, która wszystko czyni s p o r n y m , każe nam po­
wiedzieć, że b u n t j e s t j e d n ą z z a s a d n i c z y c h m i a r c z ł o w i e ­
k a . J e s t o n naszą r e a l n o ś c i ą h i s t o r y c z n ą . J e ś l i n i e c h c e m y
od realności uciekać, musimy w buncie odnaleźć nasze
w a r t o ś c i . Czy z d a l a od tego, co s a k r a l n e , i z dala od w a r ­
t o ś c i a b s o l u t n y c h , j a k i e się w n i m z a w i e r a j ą , m o ż n a o d n a ­
leźć r e g u ł ę p o s t ę p o w a n i a ? Oto p y t a n i e , j a k i e s t a w i a b u n t .

S t w i e r d z i l i ś m y j u ż , ż e j a k a ś n i e j a s n a w a r t o ś ć rodzi się
n a g r a n i c y , gdzie p o w s t a j e b u n t . Musimy teraz postawić

• B u n t metafizyczny j e s t oczywiście u początków chrystlanizmu,


ale zmartwychwstanie Chrystusa, zapowiedź ponownego przyjścia
oraz Królestwo Boże, interpretowane j a k o obietnica życia wiecznego,
są odpowiedziami, k t ó r e czynią bunt zbędnym. (Przyp. autora.)
sobie p y t a n i e , czy t ę w a r t o ś ć m o ż n a odnaleźć w e współ­
c z e s n y c h f o r m a c h z b u n t o w a n e j m y ś l i i czynu; a j e ś l i t a k —
o k r e ś l i ć j e j t r e ś ć . A l e z a n i m p ó j d z i e m y dalej, z a u w a ż m y ,
że fundamentem tej w a r t o ś c i j e s t s a m bunt. S o l i d a r n o ś ć
ludzi w s p i e r a s i ę na r u c h u b u n t u , b u n t zaś z kolei z n a j d u j e
swoje usprawiedliwienie tylko w tym współuczestnictwie.
W o l n o n a m t e d y powiedzieć, ż e k a ż d y bunt, k t ó r y p o z w a l a
s o b i e n a n e g a c j ę albo zniszczenie solidarności, t r a c i t y m
s a m y m m i a n o b u n t u i g r a n i c z y z zabójczą a k c e p t a c j ą . P o ­
dobnie owa solidarność, poza sferą sakralności, realizuje
s i ę t y l k o n a poziomie b u n t u . O t o p r a w d z i w y d r a m a t m y ś l i
z b u n t o w a n e j . A b y istnieć, c z ł o w i e k m u s i się b u n t o w a ć , a l e
czyniąc to powinien uszanować granicę, którą bunt odkry­
wa w s o b i e i gdzie ludzie łącząc się z a c z y n a j ą i s t n i e ć . M y ś l
z b u n t o w a n a n i e może z a t e m o b e j ś ć s i ę bez p a m i ę c i : j e s t
o n a c i ą g ł y m n a p i ę c i e m . Ś l e d z ą c ją w j e j d z i e ł a c h i czynach,
powiemy za każdym razem, czy pozostała wierna swej
szlachetności pierwotnej, c z y też, w s k u t e k znużenia albo
s z a l e ń s t w a , z a p o m n i a ł a o n i e j u p o j o n a t y r a n i ą c z y oszoło­
mioną niewolą.
Na r a z i e oto pierwszy k r o k , do j a k i e g o duch b u n t u s k ł a ­
n i a m y ś l z początku p r z e n i k n i ę t ą a b s u r d e m i pozorną j a -
ł o w o ś c i ą ś w i a t a . W doświadczeniu a b s u r d u c i e r p i e n i e j e s t
i n d y w i d u a l n e . W b u n c i e n a b i e r a świadomości, że j e s t k o ­
lektywne, że jest przygodą wszystkich. Pierwszym kro­
k i e m u m y s ł u o g a r n i ę t e g o p o c z u c i e m obcości j e s t w i ę c u z n a ­
nie, że dzieli tę obcość ze wszystkimi ludźmi i że rze­
czywistość ludzka w s w e j całości cierpi wskutek dystan­
su c z ł o w i e k a do siebie s a m e g o i do ś w i a t a . C i e r p i e n i e , k t ó ­
r e g o doznawał j e d e n człowiek, s t a j e się p l a g ą k o l e k t y w n ą .
W naszym doświadczeniu codziennym bunt odgrywa tę
s a m ą r o l ę co cogito w porządku m y ś l i : j e s t pierwszą oczy­
wistością. Ale ta oczywistość wydobywa jednostkę z jej
s a m o t n o ś c i . J e s t wspólnotą, k t ó r a o p i e r a w a r t o ś ć n a c z e l n ą
n a w s z y s t k i c h ludziach. B u n t u j ę się, w i ę c j e s t e ś m y .
BUNT METAFIZYCZNY
B u n t m e t a f i z y c z n y j e s t r u c h e m , w k t ó r y m c z ł o w i e k po­
w s t a j e p r z e c i w k o s w e m u losowi i c a ł e m u ś w i a t u . J e s t o n
m e t a f i z y c z n y , p o n i e w a ż zaprzecza c e l o m c z ł o w i e k a i ś w i a t a .
Niewolnik protestuje przeciw kondycji narzuconej mu przez
s t a n n i e w o l n i c t w a ; b u n t o w n i k m e t a f i z y c z n y p r z e c i w swo­
j e j kondycji j a k o człowieka. Zbuntowany niewolnik twier­
dzi, że j e s t w n i m coś, co n i e zgadza się na sposób, w j a k i
pan go traktuje; buntownik metafizyczny oświadcza, że
ś w i a t go zawiódł. W obu przypadkach nie chodzi tylko
o prostą n e g a c j ę . W o b u b o w i e m z n a j d u j e m y sąd w a r t o ś ­
ciujący, w imię którego zbuntowany odmawia zgody n a
s w ó j los.
Zwróćmy uwagę, że niewolnik, który powstał przeciw
panu, n i e c h c e o d m a w i a ć t e m u p a n u p r a w a d o b y t u . N e ­
guje go j a k o pana. Orzeka, że p a n nie ma prawa nego­
w a ć j e g o , n i e w o l n i k a , j a k o żądania. P a n z o s t a j e zdegrado­
wany w tej mierze, w jakiej n i e o d p o w i a d a n a żądanie,
które lekceważy. Jeśli ludzie n i e mogą odwołać się do
wspólnej wartości, uznanej przez wszystkich w każdym,
człowiek jest niezrozumiały dla człowieka. Zbuntowany
d o m a g a się, a b y t a w a r t o ś ć b y ł a j a s n o u z n a n a w n i m s a ­
mym, ponieważ podejrzewa albo wie, że bez takiej za­
sady b e z ł a d i z b r o d n i a r z ą d z i ł y b y ś w i a t e m . B u n t p r z e j a ­
wia się w n i m j a k o żądanie jasności i jedności. Najbar­
dziej e l e m e n t a r n y b u n t w y r a ż a p a r a d o k s a l n e dążenie do
porządku.
T e n opis s ł o w o w s ł o w o odpowiada b u n t o w i m e t a f i z y c z ­
n e m u . B u n t o w n i k m e t a f i z y c z n y powstaje, b y d o m a g a ć s i ę
d l a r o z b i t e g o ś w i a t a j e d n o ś c i . P r z e c i w s t a w i a zasadę s p r a ­
wiedliwości, która jest w nim samym, zasadzie niespra­
w i e d l i w o ś c i d z i a ł a j ą c e j w ś w i e c i e . Z r a z u c h c e t y l k o roz­
w i ą z a ć t ę sprzeczność, wprowadzić, jeśli może, jednolite
panowanie sprawiedliwości lub niesprawiedliwości, jeśli
znajdzie się w sytuacji krańcowej. Na razie odsłania
sprzeczność. P r o t e s t u j ą c p r z e c i w k o n d y c j i ludzkiej, prze­
c i w t e m u , co w n i e j n i e d o k o ń c z o n e — p r z e z ś m i e r ć i r o z ­
b i t e — przez zło, b u n t m e t a f i z y c z n y j e s t u z a s a d n i o n y m żą­
daniem szczęśliwej jedności wbrew cierpieniom życia
i ś m i e r c i . J e ś l i p o w s z e c h n a k a r a ś m i e r c i o k r e ś l a los ludzi,
b u n t w p e w n y m s e n s i e j e s t j e j odpowiedniością. Z b u n t o ­
w a n y , n i e zgadzając s i ę n a s w o j ą ś m i e r t e l n o ś ć , j e d n o c z e ś ­
n i e n i e u z n a j e potęgi, k t ó r a k a ż e m u ż y ć w t a k i e j k o n d y c j i .
B u n t o w n i k m e t a f i z y c z n y n i e j e s t w i ę c n a p e w n o ateistą,
j a k m o ż n a b y m y ś l e ć , l e c z siłą r z e c z y j e s t b l u ź n i e r c ą . T y l e
tylko, że z początku bluźni w i m i ę porządku, widząc w B o ­
gu o j c a ś m i e r c i i n a j w y ż s z e zgorszenie.
Powróćmy do zbuntowanego niewolnika, by wyjaśnić
ten punkt. Niewolnik swoim protestem utwierdza istnienie
pana, przeciw któremu powstawał. Ale wykazywał za­
r a z e m , że w ł a d z a p a n a zależy od niego, i u t w i e r d z a ł w ł a s ­
ną: nieustannego podawania w wątpliwość potęgi, która
górowała nad nim dotychczas. Pod tym względem pan
i niewolnik są ze sobą sprzężeni: czasowe panowanie
pierwszego jest równie względne, jak uległość drugiego.
Obie siły potwierdzają się nawzajem w chwili buntu, aż
z e t k n ą s i ę w w a l c e , o b a l a j ą c e j na p e w i e n czas j e d n ą z n i c h .
Podobnie, jeśli buntownik metafizyczny powstaje prze­
c i w potędze, k t ó r e j i s t n i e n i e j e d n o c z e ś n i e potwierdza, n i e
k w e s t i o n u j e t e g o i s t n i e n i a d o chwili, k i e d y m u zaprzeczy.
W c i ą g a w i ę c tę wyższą i s t o t ę w upokorzenie, k t ó r e g o s a m
doświadcza, skoro j e j d a r e m n a w ł a d z a t y l e s a m o j e s t w a r ­
ta, c o n a s z d a r e m n y los. P o d p o r z ą d k o w u j e j ą naszej s i l e
odmowy, k a ż e j e j z k o l e i ugiąć s i ę p r z e d t y m , co w c z ł o ­
wieku nieugięte, włącza siłę do naszej a b s u r d a l n e j egzys-
tencji, wydziera ją wreszcie z wieczności, by wprowadzić
do historii, z d a l a od o w e j stałości niewzruszonej, którą
m o g ł a b y znaleźć t y l k o w j e d n o m y ś l n e j zgodzie ludzi. B u n t
s t w i e r d z a w t e n sposób, że na j e g o p o z i o m i e wszelki b y t
wyższy j e s t c o n a j m n i e j sprzeczny.
Historii buntu metafizycznego nie należy więc mieszać
z h i s t o r i ą a t e i z m u . P o d p e w n y m w z g l ę d e m wiąże się o n a
nawet ze współczesnym poczuciem religijnym. B u n t o w n i k
bardziej wyzywa, niż przeczy. Początkowo przynajmniej
nie przekreśla Boga, rozmawia z nim tylko jak równy
z r ó w n y m . A l e n i e chodzi tu o k u r t u a z y j n y dialog. Chodzi
o p o l e m i k ę , k t ó r ą ożywia p r a g n i e n i e z w y c i ę s t w a . N i e w o l ­
n i k zaczyna od ż ą d a n i a s p r a w i e d l i w o ś c i i k o ń c z y na żąda­
niu królestwa. Musi z kolei być panem. Powstanie prze­
c i w losowi s t a j e się ogromną wyprawą przeciwko niebu,
aby sprowadzić stamtąd uwięzionego władcę; najpierw
ogłosi się j e g o upadek, p o t e m w y r o k ś m i e r c i . B u n t ludzki
kończy się rewolucją metafizyczną. Przechodzi ona od
złudzenia do d z i a ł a n i a , od dandysa do r e w o l u c j o n i s t y . G d y
t r o n B o g a z o s t a n i e obalony, b u n t o w n i k uzna, ż e sprawied­
liwość, porządek i j e d n o ś ć , k t ó r y c h szukał na próżno we
w ł a s n y m losie, m u s i s t w o r z y ć sam, a b y w t e n sposób u s p r a ­
w i e d l i w i ć u p a d e k b o s k i . W ó w c z a s rozpocznie się rozpaczli­
w y w y s i ł e k , ż e b y z b u d o w a ć k r ó l e s t w o ludzi, n a w e t z a c e ­
n ę zbrodni, j e ś l i t o k o n i e c z n e . Nie o b e j d z i e s i ę t o bez strasz­
l i w y c h k o n s e k w e n c j i , z k t ó r y c h k i l k a z a l e d w i e znamy. T e
k o n s e k w e n c j e j e d n a k nie zależą od s a m e g o b u n t u , a przy­
n a j m n i e j n i e w y c h o d z ą n a j a w , z a n i m z b u n t o w a n y n i e za­
p o m n i o s w o i c h p o c z ą t k a c h i, z m ę c z o n y n i e u s t ę p l i w y m n a ­
p i ę c i e m pomiędzy „ t a k " i „ n i e " , w k o ń c u zaprzeczy wszyst­
k i e m u albo ulegnie całkowicie. B u n t metafizyczny w swym
pierwszym odruchu ukazuje nam tę samą treść pozytyw-,
n ą c o b u n t n i e w o l n i k a . N a s z y m z a d a n i e m będzie zbadać,
c z y m t a t r e ś ć b u n t u s t a j e się w dziełach, k t ó r e się n a ń
powołują, i o k r e ś l i ć , dokąd wiedzie w i e r n o ś ć a l b o n i e w i e r ­
ność buntu jego początkom.
SYNOWIE KAINA

B u n t m e t a f i z y c z n y w e w ł a ś c i w y m r o z u m i e n i u s ł o w a po­
j a w i a się w h i s t o r i i i d e i w sposób s p ó j n y dopiero z k o ń ­
cem X V I I I wieku. W huku obalanych murów zaczynają
się w t e d y n o w e czasy. Odtąd k o n s e k w e n c j e b u n t u n a s t ę ­
pują nieprzerwanie i bez przesady można powiedzieć, że
u k s z t a ł t o w a ł y naszą e p o k ę . C z y z n a c z y to, ż e b u n t m e t a ­
fizyczny n i e m i a ł s e n s u p r z e d t e m ? J e g o w z o r y s ą w s z a k ż e
b a r d z o odległe, s k o r o n a s z czas c h ę t n i e n a z y w a s i e b i e p r o ­
metejskim. Ale czy jest n i m w istocie?
Pierwsze teogonie ukazują n a m Prometeusza przykutego
d o k o l u m n y n a s k r a j u świata, w i e c z n e g o m ę c z e n n i k a po­
z b a w i o n e g o n a zawsze p r z e b a c z e n i a , o k t ó r e n i e c h c e p r o ­
sić. A j s c h y l o s p r z y d a j e j e s z c z e w i e l k o ś c i b o h a t e r o w i : ob­
d a r z a g o j a s n o ś c i ą w i d z e n i a ( „ . . . w s z y s t k o , c o się s t a n i e ,
w i e m n a p r z ó d i t a k i e g o nie b ę d z i e c i e r p i e n i a , k t ó r e by n i e ­
spodzianie przyszło")6, każe mu głosić nienawiść do
w s z y s t k i c h b o g ó w i, c i s k a j ą c go w „ w i e l k i e burzą zweł-
n i o n e k l ę s k i nieszczęść m o r z e " , w y d a j e n a k o n i e c b ł y s k a ­
w i c o m i g r o m o m : „O, n a m ą k r z y w d ę w e j r z y j c i e o k r u t n ą ! "
N i e m o ż n a więc powiedzieć, ż e S t a r o ż y t n i n i e znali b u n ­
tu metafizycznego. Na długo zanim pojawił się Szatan,
stworzyli bolesny i szlachetny wizerunek Buntownika
i ofiarowali n a m największy mit inteligencji zbuntowanej.
Niewyczerpany geniusz grecki, który mitom akceptacji

• Cytaty z Prometeusza w okowach w przekładzie Stefana Srebrne­


go, Ajschylos, Tragedie, Warszawa, 1954.
i s k r o m n o ś c i d a w a ł m i e j s c e t a k poczesne, s t w o r z y ł p r z e ­
cież swój m o d e l b u n t u . B e z w ą t p i e n i a p e w n e c e c h y pro­
metejskie odżywają na nowo w naszej zbuntowanej hi­
storii: walka ze śmiercią ( „ J a m rzesze ś m i e r t e l n e w y b a ­
w i ł od zagłady, od H a d o w y c h m r o k ó w " ) , m e s j a n i z m („Na­
d z i e j ę ślepą zaszczepiłem w s e r c a c h c z ł o w i e c z y c h " ) , filan­
t r o p i a („Wróg Zeusowy... b o n a z b y t c z ł o w i e c z y ród u m i ł o ­
wał").
A l e n i e można z a p o m i n a ć , ż e P r o m e t e u s z Ognio­
no ś c a, ostatnie słowo tragedii Ajschylosa, zapowiadał
panowanie buntownika, któremu przebaczono. Grecy ni­
c z e g o n i e doprowadzali do ostateczności. W swoich naj­
większych zuchwalstwach wierni byli uwielbionemu po­
czuciu miary. Ich buntownik nie powstaje przeciw całemu
ś w i a t u , a l e p r z e c i w Zeusowi, j e d n e m u z Bogów, którego
dni są odmierzone. P r o m e t e u s z sam j e s t p ó ł b o g i e m . Chodzi
o p e w i e n p o r a c h u n e k , o s p ó r o dobro, n i e o w a l k ę u n i ­
w e r s a l n ą pomiędzy d o b r e m a z ł e m .
Dzieje się tak dlatego, że jeśli Starożytni wierzyli w
p r z e z n a c z e n i e , to przede wszystkim wierzyli w naturę,
w której uczestniczyli. Buntować się p r z e c i w n a t u r z e to
t y l e , c o b u n t o w a ć się p r z e c i w s a m e m u sobie. W a l i ć g ł o w ą
w m u r . J e d y n y m b u n t e m s p ó j n y m j e s t wówczas s a m o b ó j ­
stwo. P r z e z n a c z e n i e g r e c k i e j e s t ślepą potęgą, k t ó r e j pod­
l e g a s i ę t a k samo, j a k s i ł o m n a t u r a l n y m . C h ł o s t a ć morze,
szaleństwo barbarzyńcy, jest dla G r e k a ostatecznym prze­
kroczeniem miary. G r e k ukazuje to przekroczenie, skoro
ono i s t n i e j e , a l e w y z n a c z a m u m i e j s c e , a t y m s a m y m j e
ogranicza. Wyzwanie Achillesa po śmierci Patroklesa, zło­
rzeczenia bohaterów tragicznych przeklinających los nie
p o c i ą g a j ą za sobą t o t a l n e g o potępienia. E d y p wie, że n i e
jest niewinny. J e s t winien wbrew sobie, stanowi także
część losu. S k a r ż y się, a l e n i e w y p o w i a d a s ł ó w n i e o d w r a ­
calnych. Nawet Antygona buntuje się w imię tradycji,
a ż e b y j e j b r a c i a znaleźli odpoczynek w g r o b i e i o b y c z a j e
z o s t a ł y uszanowane. W jej przypadku chodzi w pewnym
sensie o bunt reakcyjny. W tle najbardziej rozpaczliwych
tematów myśli greckiej, tej myśli o dwóch twarzach, kryje
się n i e m a l zawsze k o n t r t e m a t , w i e c z n e s ł o w o E d y p a , k t ó r y
ś l e p y i n i e s z c z ę ś l i w y u z n a w s z y s t k o za d o b r e . „ T a k " r ó w ­
n o w a ż y s i ę z „ n i e " . N a w e t k i e d y P l a t o n w p o s t a c i Kalik¬
lesa d a j e p r e f i g u r a c j ę wulgarnego nietzscheanisty i kiedy
K a l i k l e s p o w i a d a : „ A l e , j e ś l i s i ę t r a f i m ą ż z odpowiednią
naturą... w y r w i e się i p o d e p c e nasze f o r m u ł k i i k u g l a r s k i e
sztuczki, i ł a g o d n e u r o k i ś w i ę t y c h słów, i p r a w a p r z e c i w ­
ne naturze wszystkie; powstanie i ukaże się jako pan
nasz, on, n i e w o l n i k ; w t e d y r o z b ł y ś n i e s p r a w i e d l i w o ś ć n a ­
t u r y " 7 , n a w e t wówczas, k i e d y odrzuca p r a w o , m ó w i s ł o w o :
natura.
B u n t m e t a f i z y c z n y z a k ł a d a b o w i e m uproszczone widze­
nie świata, którego nie mogli mieć G r e c y . Dla G r e k ó w
ludzie n i e z n a j d o w a l i s i ę po j e d n e j s t r o n i e , a b o g o w i e po
drugiej; od pierwszych do drugich prowadziły stopnie.
Idea niewinności przeciwstawionej winie, wizja historii
s t r e s z c z a j ą c e j się c a ł k o w i c i e w w a l c e d o b r a i zła b y ł a im
o b c a . W i c h ś w i e c i e w i ę c e j j e s t b ł ę d ó w n i ż zbrodni, j e d y ­
na bowiem zbrodnia ostateczna to przekroczenie miary.
(W świecie całkowicie historycznym, k t ó r y n a m zagraża,
n i e ma j u ż b ł ę d ó w ; są t y l k o zbrodnie, a pierwszą z n i c h
jest umiar.) Stąd szczególne pomieszanie okrucieństwa
i p o b ł a ż l i w o ś c i w m i c i e g r e c k i m . G r e c y nigdy n i e z a m y ­
k a l i m y ś l i w w a r o w n y m obozie i pod t y m w z g l ę d e m j e ­
s t e ś m y za n i m i w t y l e . B u n t u n i e p o d o b n a s o b i e w y o b r a z i ć
i n a c z e j niż p r z e c i w k o m u ś . T y l k o p o j ę c i e b o g a j a k o osoby,
twórcy, a w i ę c kogoś o d p o w i e d z i a l n e g o za wszystko, na­
daje sens protestowi ludzkiemu. Można więc powiedzieć
b e z paradoksu, że h i s t o r i a b u n t u w ś w i e c i e z a c h o d n i m j e s t
nieodłączna od h i s t o r i i c h r z e ś c i j a ń s t w a . I trzeba czekać
n a o s t a t n i e c h w i l e m y ś l i a n t y c z n e j , ż e b y b u n t mógł od­
n a l e ź ć s w ó j j ę z y k u filozofów o k r e s u p r z e j ś c i o w e g o , prze­
de w s z y s t k i m i n a j g ł ę b i e j u E p i k u r a i L u k r e c j u s z a .
W straszliwym smutku Epikura pobrzmiewa już nowy
ton. T e n s m u t e k rodzi się z l ę k u przed ś m i e r c i ą , k t ó r y n i e

7 Platon, Corglasz, przekład Władysława Witwicklego, Warszawa


1958.
o b c y jest umysłowi greckiemu. Ale patos tego lęku to ele­
ment nowy: „Można zabezpieczyć się przeciwko wszyst­
kiemu; ale wobec śmierci jesteśmy j a k mieszkańcy rozbro­
jonej twierdzy." Lukrecjusz zaś precyzuje: „Substancja
t e g o o g r o m n e g o ś w i a t a w y d a n a j e s t ś m i e r c i i zniszczeniu."
D l a c z e g o w i ę c o d k ł a d a ć r a d o ś ć n a p ó ź n i e j ? „ C z e k a j ą c , zu­
żywamy życie, a umrzemy wszyscy w cierpieniu", mówi
E p i k u r . T r z e b a w i ę c u ż y w a ć rozkoszy. L e c z j a k ż e dziwna
t o r o z k o s z ! P o l e g a n a u m o c n i e n i u m u r ó w twierdzy, n a za­
p e w n i e n i u sobie c h l e b a i w o d y w m i l c z ą c y m c i e n i u . S k o r o
ś m i e r ć n a m zagraża, t r z e b a dowieść, ż e ś m i e r ć j e s t n i c z y m .
J a k E p i k t e t i M a r e k Aureliusz, E p i k u r o d m a w i a ś m i e r c i
b y t u . „ Ś m i e r ć j e s t d l a n a s niczym, a l b o w i e m to, c o roz­
w i ą z a n e , p o z b a w i o n e j e s t czucia, a co n i e czuje, j e s t dla
n a s n i c z y m . " C z y t o n i c o ś ć ? Nie, b o w s z y s t k o n a t y m świe­
c i e j e s t m a t e r i ą i u m r z e ć , znaczy t y l k o p o w r ó c i ć do e l e ­
m e n t u . I s t o t a to k a m i e ń . S z c z e g ó l n a rozkosz, o k t ó r e j mówi
E p i k u r , p o l e g a przede w s z y s t k i m n a n i e o b e c n o ś c i b ó l u ; t o
szczęście k a m i e n i . Aby wymknąć się przeznaczeniu we
w s p a n i a ł y m porywie, który odnajdziemy u naszych wiel­
kich klasyków, Epikur zabija wrażliwość; przede wszyst­
k i m zaś pierwszy k r z y k wrażliwości, k t ó r y m j e s t nadzie­
ja. Nie można inaczej rozumieć tego, co filozof grecki
m ó w i o b o g a c h . C a ł e nieszczęście ludzi p ł y n i e z nadziei,
która wydziera ich z ciszy t w i e r d z y i r z u c a na mury w
oczekiwaniu zbawienia. Te bezsensowne odruchy otwiera­
ją tylko rany troskliwie zabandażowane. Dlatego Epikur
n i e n e g u j e bogów, a l e i c h oddala, w t a k i j e d n a k sposób,
ż e j e d y n y m w y j ś c i e m dla duszy j e s t z a m k n ą ć się n a n o w o
w m u r a c h . „ I s t o t a szczęśliwa i n i e ś m i e r t e l n a n i e zabiega
o n i c i do zabiegów n i e n a k ł a n i a n i k o g o . " L u k r e c j u s z zaś
dodaje: „Bogowie z samej swojej natury cieszą się nie­
ś m i e r t e l n o ś c i ą w n a j g ł ę b s z y m spokoju, o b c y s p r a w o m n a ­
szym, od których są całkowicie oderwani." Zapomnijmy
w i ę c o bogach, n i e m y ś l m y o n i c h nigdy, a „ni t w o j e myś­
li w dzień, ni s n y n o c n e n i e przyniosą ci n i e p o k o j u " .

O d n a j d z i e m y później t e n w i e c z n y t e m a t b u n t u , ale prze­


k s z t a ł c o n y w sposób i s t o t n y . B ó g n i e d a j ą c y a n i nagrody,
ani kary, bóg głuchy, j e s t j e d y n y m religijnym wyobraże­
niem zbuntowanych. Ale gdy Vigny przeklina milczenie
boskie, E p i k u r orzeka, ż e s k o r o n a l e ż y umrzeć, m i l c z e n i e
lepiej p r z y g o t u j e c z ł o w i e k a do t e g o losu niż słowa b o g a .
Wielkim i nieustającym wysiłkiem tego niepospolitego
umysłu jest wznieść mury wokół człowieka, umocnić
twierdzą i zagłuszyć n i e p o k o n a n y k r z y k ludzkiej nadziei.
G d y ó w m a n e w r s t r a t e g i c z n y zostanie dokonany, wówczas,
dopiero wówczas, E p i k u r , n i c z y m b ó g pośród ludzi, o g ł o ­
si zwycięstwo śpiewem, który wyraźnie określa obronny
c h a r a k t e r j e g o b u n t u : „ U d a r e m n i ł e m t w o j e zasadzki, o l o ­
sie, o d c i ą ł e m ci w s z y s t k i e p r o w a d z ą c e do m n i e drogi. N i e
d a m y się zwyciężyć a n i tobie, a n i ż a d n e j z ł e j sile. A k i e ­
dy nadejdzie nieunikniona godzina, nasza pogarda dla
t y c h , co na próżno czepiają się życia, w y b u c h n i e w t y m
oto p i ę k n y m ś p i e w i e : O , j a k ż y l i ś m y g o d n i e . "
L u k r e c j u s z , j e d y n y w s w o j e j epoce, doprowadzi z n a c z n i e
dalej tę l o g i k ę i o t w o r z y ją na r o s z c z e n i a nowoczesne. W
g r u n c i e rzeczy n i e dodaje n i c d o E p i k u r a . O n t a k ż e odrzu­
c a w s z e l k ą zasadę e k s p l i k a c j i n i e s p r a w d z a l n ą dla zmysłów.
Atom jest tylko schronieniem, gdzie istota, sprowadzona
do elementów pierwszych, znajdzie w śmierci nieśmier­
t e l n e j rodzaj n i e ś m i e r t e l n o ś c i g ł u c h e j i ś l e p e j , k t ó r a d l a
Lukrecjusza, j a k i dla Epikura, wyobraża jedyne możli­
w e szczęście. M u s i j e d n a k przyjąć, ż e a t o m y n i e łączą się
same w całości, a nie chcąc uznać wyższego prawa
i negując przeznaczenie, wprowadza ruch przypadkowy,
klinamen, k t ó r y sprawia, ż e a t o m y s t y k a j ą się i scze-
p i a j ą z e sobą. Z w r ó ć m y uwagę, ż e p o j a w i a się t u j u ż w i e l ­
k i p r o b l e m nowoczesny, k i e d y t o i n t e l i g e n c j a odkrywa, ż e
uwolnić c z ł o w i e k a od przeznaczenia, znaczy wydać go
p r z y p a d k o w i ; dlatego u s i ł u j e p r z y w r ó c i ć m u los, t y m r a ­
z e m h i s t o r y c z n y . L u k r e c j u s z n i e dochodzi d o tego. Jego
n i e n a w i ś c i do losu i ś m i e r c i w y s t a r c z a ta z i e m i a p i j a n a ,
gdzie a t o m y tworzą b y t y p r z y p a d k i e m i gdzie p r z y p a d k i e m
b y t y rozsypują się w atomy. Ale słownik Lukrecjusza
świadczy o nowej wrażliwości. Warowna twierdza staje
się o s z a ń c o w a n y m obozem. Moenia mundi, w a ł y świata, są
jednym z kluczowych określeń w retoryce Lukrecjusza.
Oczywiście, w i e l k i m z a d a n i e m w t y m o b o z i e j e s t zagłuszyć
n a d z i e j ę . A l e m e t o d y c z n e w y r z e c z e n i e E p i k u r a przekształ­
ca s i ę w n a p i ę t ą ascezę, k t ó r ą k o r o n u j ą n i e k i e d y złorze­
czenia. Pobożnością dla Lukrecjusza j e s t niewątpliwie „moc
ogarniania wszystkiego niezmąconym umysłem". Ale tym
umysłem wstrząsa niesprawiedliwość wyrządzona człowie­
k o w i . P o d p r e s j ą o b u r z e n i a n o w e p o j ę c i a zbrodni, n i e w i n ­
ności, w i n y i k a r y b i e g n ą przez w i e l k i p o e m a t o n a t u r z e
r z e c z y . M ó w i się tu o „pierwszej z b r o d n i r e l i g i i " , Ifigenii
i j e j zamordowanej niewinności; o bóstwie takie mającym
c e c h y , że „często b i e r z e s t r o n ę w i n o w a j c ó w i niezasłużoną
k a r ą pozbawia życia niewinnych". Jeśli L u k r e c j u s z szydzi
z e s t r a c h u przed k a r ą n a t a m t y m świecie, t o n i e j e s t t o od­
r u c h b u n t u obronnego, a l e r o z u m o w a n i e a t a k u j ą c e : dlacze­
g o zło m i a ł o b y zostać u k a r a n e , s k o r o w i d z i m y j u ż t e r a z ,
że dla dobra nie ma nagrody?
W epopei L u k r e c j u s z a s a m E p i k u r s t a n i e się w s p a n i a ł y m
b u n t o w n i k i e m , j a k i m zgoła n i e b y ł :

Gdy przed oczami ludzi życie, z wolności wyzute,


Leżało w błoto wdeptane ciężkim religii butem,
K t ó r a nad ziemię ciemną i ponad niebo niewidne
Kaziła strachem śmiertelnych tocząc swój łeb ohydny,
Pierwszy Epikur, Greczyn, trwogą nie splamił twarzy,
Podniósł zuchwałe oczy, do walki stanąć się ważył.
... Teraz, zdeptana religio, komu zwycięstwo ogłosisz,
Gdy nas zwycięstwa duma pod samo niebo wynosi.

Widać tu różnicę pomiędzy tym nowym bluźnierstwem


a złorzeczeniem antycznym. Bohaterowie greccy pragnęli
s t a ć s i ę bogami, a l e r a z e m z b o g a m i j u ż i s t n i e j ą c y m i . C h o ­
d z i ł o o wzniesienie s i ę na wyższy stopień. C z ł o w i e k L u k ­
r e c j u s z a , na odwrót, u c z e s t n i c z y w r e w o l u c j i . N e g u j ą c n i e ­
g o d n y c h i z b r o d n i c z y c h bogów, s a m z a j m u j e i c h m i e j s c e .
Opuszcza warowny obóz i rozpoczyna pierwsze ataki na
b ó s t w o w i m i ę c i e r p i e n i a ludzkiego. W ś w i e c i e a n t y c z n y m
z a b ó j s t w o j e s t n i e w y t ł u m a c z a l n e i n i e m o ż n a go odpoku-

Lukrecjusz, O naturze wszechrzeczy, przekład Edwarda Szymań­


skiego, Warszawa, 1957.
t o w a ć . J u ż u L u k r e c j u s z a m o r d d o k o n a n y przez c z ł o w i e k a
j e s t t y l k o odpowiedzią n a m o r d d o k o n a n y przez boga. N i e
przypadkiem poemat Lukrecjusza kończy się n i e b y w a ł y m
obrazem: stosy trupów wypełniających sanktuaria boskie
to o s k a r ż y c i e l e dżumy.

T e n n o w y j ę z y k j e s t n i e z r o z u m i a ł y b e z p o j ę c i a boga j a k o
osoby, k t ó r e z a c z y n a się k s z t a ł t o w a ć powoli w odczuciu
w s p ó ł c z e s n y c h E p i k u r a i L u k r e c j u s z a . Od tego boga b u n t
może żądać osobistych r a c h u n k ó w . S k o r o o n panuje, b u n t
ze stanowczością n i e u b ł a g a n ą ogłasza „ n i e " ostateczne. W
osobie K a i n a pierwszy b u n t zbiega się z pierwszą zbrod­
n i ą : b u n t w s p ó ł c z e s n y b a r d z i e j też j e s t d z i e ł e m j e g o s y n ó w
niż u c z n i ó w P r o m e t e u s z a . W t y m s e n s i e e n e r g i ę z b u n t o ­
waną uruchamia przede wszystkim Bóg Starego Testa­
m e n t u . I, w k i e r u n k u o d w r o t n y m : t r z e b a poddać się B o g u
A b r a h a m a , I z a a k a i J a k u b a , kiedy, j a k P a s c a l , z a k o ń c z y ł o
się karierę inteligencji zbuntowanej. Dusza najbardziej
wątpiąca szuka najsurowszego jansenizmu.
Z t e g o p u n k t u w i d z e n i a N o w y T e s t a m e n t może b y ć u w a ­
żany za próbę odpowiedzi zawczasu wszystkim Kainom
świata, ponieważ przydaje łagodności postaci B o g a i usta­
nawia orędownika między nim a ludźmi. C h r y s t u s przy­
szedł, a b y rozwiązać dwa p r o b l e m y zasadnicze, które są
w ł a ś n i e p r o b l e m a m i z b u n t o w a n y c h : zła i ś m i e r c i . J e g o roz­
w i ą z a n i e polegało p r z e d e w s z y s t k i m n a t y m , ż e doświad­
czył obu. B ó g - c z ł o w i e k cierpi t a k ż e i cierpi b e z s k a r g i .
N i e można o b a r c z y ć go w i n ą za zło i ś m i e r ć , s k o r o j e s t
r o z d a r t y i u m i e r a . Noc n a G o l g o c i e d l a t e g o m a t a k w i e l k i e
z n a c z e n i e w h i s t o r i i ludzi, że w j e j ciemnościach istota
boska, jawnie porzucając tradycyjne przywileje, przeży­
ła aż do k o ń c a l ę k ś m i e r c i z rozpaczą w ł ą c z n i e . W t e n spo­
sób można wytłumaczyć Lama sabachtani i straszliwe
z w ą t p i e n i e C h r y s t u s a w c h w i l i agonii. A g o n i a b y ł a b y l e k ­
ka, gdyby podtrzymywała ją wieczna nadzieja. Aby bóg
s t a ł się c z ł o w i e k i e m , musi zaznać rozpaczy.
Gnostycyzm, który jest owocem grecko-chrześcijańskiej
współpracy, przez d w a wieki, w odpowiedzi na m y ś l j u ­
daistyczną, u s i ł o w a ł p o d k r e ś l a ć t e n m o m e n t . Znana jest
ilość o r ę d o w n i k ó w w y o b r a ż o n y c h przez W a l e n t y n i a n a na
p r z y k ł a d . L e c z e o n y w t y m k i e r m a s z u m e t a f i z y c z n y m od­
g r y w a j ą t a k ą rolę, j a k p r a w d y p o ś r e d n i c z ą c e w h e l l e n i z ­
m i e . M a j ą z m n i e j s z y ć a b s u r d a l n o ś ć s a m n a s a m nędznego
c z ł o w i e k a z n i e u b ł a g a n y m b o g i e m . W szczególności r o l ę tę
s p e ł n i a drugi, o k r u t n y i b e z l i t o s n y bóg M a r c j o n a . Ów de­
m i u r g s t w o r z y ł ś w i a t s k o ń c z o n y i ś m i e r ć . P o w i n n i ś m y go
n i e n a w i d z i e ć , a j e d n o c z e ś n i e zaprzeczać j e g o k r e a c j i a s c e -
zą, aż ją zniszczymy dzięki abstynencji seksualnej. Jest
to więc asceza pyszna i buntownicza. Marcjon wszakże
k i e r u j e b u n t p r z e c i w b o g o w i niższemu, ż e b y t y m b a r d z i e j
p o m n o ż y ć c h w a ł ę b o g a wyższego. G n o z a p r z e z swój rodo­
w ó d g r e c k i j e s t p o j e d n a w c z a i z m i e r z a do u s u n i ę c i a j u d a i s ­
t y c z n e g o dziedzictwa z c h r y s t i a n i z m u . Z a w c z a s u też c h c e
u s t r z e c s i ę przed a u g u s t y n i z m e m o tyle, o i l e t e n ostatni
dostarcza argumentów wszelkiemu buntowi. Według Ba-
zylidesa, n a p r z y k ł a d , m ę c z e n n i c y grzeszyli, s k o r o c i e r p i e ­
li, i grzeszył n a w e t s a m C h r y s t u s . S z c z e g ó l n a idea, k t ó r a
usiłuje jednak odjąć niesprawiedliwość cierpieniu. Na
miejsce wszechpotężnej i arbitralnej łaski gnostycy chcie­
li wprowadzić greckie pojęcie inicjacji, k t ó r e pozostawia
człowiekowi wszystkie szanse. Ogromna ilość sekt gnos-
t y c k i c h drugiej g e n e r a c j i w y r a ż a ów w i e l o r a k i i z a c i e k ł y
wysiłek myśli greckiej, aby świat chrześcijański uczynić
bardziej dostępnym i odebrać racje buntowi, który hel­
l e n i z m u w a ż a ł z a n a j g o r s z e zło. A l e K o ś c i ó ł potępił t e n
wysiłek, a potępiając pomnożył liczbę zbuntowanych.
M o ż n a powiedzieć, ż e w m i a r ę j a k ród K a i n a t r i u m f o ­
w a ł c o r a z b a r d z i e j z b i e g i e m wieków, b ó g S t a r e g o T e s t a ­
mentu zaznał niespodziewanych sukcesów. Bluźniercy w
sposób paradoksalny ożywiają zazdrosnego boga, którego
chrystianizm chciał wygnać ze sceny historii. J e d n y m z ich
zuchwalstw najgłębszych było zaanektowanie samego
Chrystusa, którego dzieje urywano w m o m e n c i e ukrzyżo­
wania i gorzkiego krzyku poprzedzającego agonię. Tak
p r z e t r w a ł n i e u b ł a g a n y b ó g nienawiści, w r o z u m i e n i u zbun-
t o w a n y c h s t o s a w n i e j s z y dla tego ś w i a t a . Aż do D o s t o j e w -
s k i e g o i N i e t z s c h e g o b u n t godzi w b ó s t w o o k r u t n e i k a ­
pryśne, które bez uzasadnionych powodów woli ofiarę
A b l a od ofiary K a i n a i p r o w o k u j e w t e n sposób p i e r w s z y
mord. Dostojewski w wyobraźni, Nietzsche realnie po­
szerzą n i e z m i e r n i e zakres myśli zbuntowanej i zażądają
rachunków nawet od boga miłości. Nietzsche będzie uwa­
żał, ż e B ó g u m a r ł w duszach j e g o w s p ó ł c z e s n y c h . J a k j e g o
poprzednik, S t i r n e r , z a a t a k u j e w ó w c z a s złudzenie, j a k o b y
bóg, pod postacią m o r a l n o ś c i , m i a ł z a j ą ć t r w a ł e m i e j s c e w
d u c h o w y c h w y o b r a ż e n i a c h epoki. A l e a ż d o n i c h m y ś l l i -
b e r t y ń s k a n a p r z y k ł a d p o p r z e s t a w a ł a n a n e g o w a n i u dzie­
jów Chrystusa („tej płaskiej powieści" według Sade'a)
i podtrzymywała tradycję straszliwego boga, nawet mu
przecząc.
L e c z j a k długo Z a c h ó d b y ł c h r z e ś c i j a ń s k i , r o l ę pośred­
n i c z e k m i ę d z y n i e b e m a ziemią s p e ł n i a ł y E w a n g e l i e . Od­
powiedzią n a każdy samotny krzyk buntu było najwięk­
sze z c i e r p i e ń . S k o r o C h r y s t u s je zniósł, i to dobrowolnie,
żadne c i e r p i e n i e n i e może b y ć n i e s p r a w i e d l i w e , każdy b ó l
jest konieczny. W pewnym sensie gorzką intuicję chrystia-
n i z m u i j e g o u z a s a d n i o n y pesymizm, j e ś l i idzie o s e r c e ludz­
k i e , u p r a w n i a fakt, ż e d o t y c z ą c a w s z y s t k i c h n i e s p r a w i e d l i ­
w o ś ć t a k s a m o z a d o w a l a c z ł o w i e k a , j a k t o t a l n a sprawied­
liwość. T y l k o o f i a r a n i e w i n n e g o m o g ł a w i ę c b y ć w y t ł u m a ­
c z e n i e m długo i powszechnie torturowanej niewinności.
T y l k o rozpaczliwe c i e r p i e n i e B o g a m o g ł o u l ż y ć agonii c z ł o ­
wieka. J e ś l i w s z y s t k o b e z wyjątku, o d n i e b a p o ziemię,
j e s t w y d a n e c i e r p i e n i u , osobliwe s z c z ę ś c i e s t a j e się moż­
liwe.
A l e o d chwili, k i e d y c h r y s t i a n i z m p o o k r e s i e z w y c i ę s ­
k i m został p o d d a n y k r y t y c e rozumu, d o k ł a d n i e w m i a r ę
tego, j a k n e g o w a n o b o s k o ś ć C h r y s t u s a , b ó l z n o w u s t a ł się
u d z i a ł e m ludzi. P o r z u c o n y J e z u s t o j e s z c z e j e d e n n i e w i n n y ,
którego przedstawiciele Abrahamowego B o g a umęczyli po­
kazowo. P r z e p a ś ć dzieląca p a n a o d n i e w o l n i k ó w o t w i e r a
się n a n o w o i b u n t w c i ą ż k r z y c z y p r z e d z a s t y g ł y m obli­
c z e m zazdrosnego bóstwa, M y ś l i c i e l e i a r t y ś c i l i b e r t y ń s c y
p r z y g o t o w a l i t e n n o w y podział a t a k u j ą c z k o n i e c z n ą ostroż­
n o ś c i ą m o r a l n o ś ć i b o s k o ś ć C h r y s t u s a . C a l l o t u k a z u j e traf­
n i e t e n ś w i a t n a w i e d z o n y c h ż e b r a k ó w , k t ó r y c h szyderstwa,
w p i e r w u t a j o n e , u d e r z ą w n i e b o , gdy z j a w i s i ę D o n J u a n
Moliere'a. P r z e z dwa wieki, które przygotowują rewolu­
c y j n e i świętokradcze wstrząsy końca X V I I I stulecia, cały
wysiłek myśli libertyńskiej będzie z m i e r z a ł d o u k a z a n i a
niewinności albo głupoty Chrystusa, by móc go włączyć
do g o d n e g o s z a c u n k u l u b d r w i n y ś w i a t a ludzi. W t e n spo­
s ó b z o s t a n i e u p r z ą t n i ę t y t e r e n przed w i e l k i m a t a k i e m n a
wrogie niebo.
NEGACJA ABSOLUTNA

H i s t o r y c z n i e , pierwsza s p ó j n a ofensywa, k t ó r a w j e d n e j
ogromnej machinie wojennej gromadzi argumenty myśli
l i b e r t y ń s k i e j aż po księdza M e s l i e r i V o l t a i r e ' a , j e s t dzie­
ł e m S a d e ' a . Oczywiste w i ę c , ż e j e g o n e g a c j a j e s t n a j b a r ­
dziej skrajna. Z buntu Sade wyprowadza jedynie „nie"
absolutne. Bo też dwadzieścia siedem lat więzienia nie
kształtuje umysłowości pojednawczej. T a k długie zamknię­
c i e rodzi l o k a j a alb o oprawcę, a czasem obu w j e d n y m
c z ł o w i e k u . J e ś l i dusza jest dość silna, ż e b y zbudować w
w i ę z i e n i u m o r a l n o ś ć , k t ó r a b y n i e b y ł a m o r a l n o ś c i ą pod­
daństwa, będzie t o n a j c z ę ś c i e j m o r a l n o ś ć p a n o w a n i a . K a ż ­
da etyka samotności zakłada władzę. Pod tym względem
Sade jest przykładny: traktowany okrutnie przez społe­
czeństwo, odpowiada m u t y m s a m y m . P i s a r z t o drugorzęd­
ny, mimo kilku udatnych fragmentów i nieumiarkowa-
n y c h p o c h w a ł n a s z y c h w s p ó ł c z e s n y c h . P o d z i w i a n y j e s t dziś
z tak wielką naiwnością dla przyczyn nie mających nic
wspólnego z literaturą.
P o w i a d a się, że j e s t filozofem w o k o w a c h i pierwszym
t e o r e t y k i e m a b s o l u t n e g o b u n t u . M ó g ł n i m b y ć rzeczywiś­
cie. W w i ę z i e n i u m a r z e n i a n i e znają g r a n i c , rzeczywistość
n i c z e m u n i e j e s t w ę d z i d ł e m . U m y s ł w o k o w a c h t r a c i ty­
leż n a przenikliwości, i l e z y s k u j e n a furii. S a d e znał j e d ­
n ą t y l k o l o g i k ę : l o g i k ę uczuć. N i e z b u d o w a ł filozofii, ś c i ­
g a ł t y l k o p o t w o r n y s e n prześladowanego. A l e t e n s e n j e s t
proroczy. Z a p i e k ł e żądanie wolności doprowadziło S a d e ' a
do królestwa niewoli; bezmierne pragnienie wzbronionego
mu życia z n a l a z ł o z a s p o k o j e n i e w c o r a z b a r d z i e j szaleń­
c z y m m a r z e n i u o zniszczeniu u n i w e r s a l n y m . W t y m przy­
najmniej S a d e jest naszym współczesnym. Zobaczmy, j a ­
kie są jego kolejne negacje.

L I T E R A T

C z y S a d e j e s t a t e i s t ą ? M ó w i t o s a m i w i e r z y m y mu, k i e ­
dy jeszcze przed uwięzieniem pisze Dialog pomiędzy księ­
dzem i umierającym; potem, wobec jego świętokradczej
furii, z a c z y n a m y się w a h a ć . J e d n a z j e g o n a j o k r u t n i e j s z y c h
postaci, S a i n t - F o n d , b y n a j m n i e j nie n e g u j e B o g a . P o p r z e ­
s t a j e na r o z w i n i ę c i u g n o s t y c k i e j teorii o złym demiurgu
i wyciąga z tego odpowiednie wnioski. Powiada się, że
S a i n t - F o n d n i e j e s t S a d e ' m . N a p e w n o . P o s t a ć nigdy n i e
j e s t a u t o r e m , k t ó r y j ą stworzył. J e d n a k ż e pisarz może b y ć
wszystkimi postaciami jednocześnie. Otóż wszyscy ateiści
S a d e ' a p r z y j m u j ą j a k o zasadę n i e i s t n i e n i e B o g a z t e j p r o ­
s t e j przyczyny, ż e i s t n i e n i e B o g a z a k ł a d a ł o b y j e g o o b o j ę t ­
ność, złość i o k r u c i e ń s t w o . N a j w i ę k s z e dzieło S a d e ' a k o ń ­
c z y s i ę dowodem b o s k i e j głupoty i nienawiści. Niewinna
J u s t y n a b i e g n i e podczas burzy, a zbrodniczy Noirceuil
przysięga, ż e się n a w r ó c i , j e ś l i oszczędzi j e j piorun nie­
bios. P i o r u n przeszywa J u s t y n ę , N o i r c e u i l t r i u m f u j e , zbrod­
9
n i a c z ł o w i e k a n a d a l b ę d z i e odpowiedzią n a zbrodnię B o g a .
J e s t to więc zakład libertyński, replika na zakład pasca-
lowski.
S a d e z a t e m w y o b r a ż a sobie B o g a j a k o istotę zbrodniczą,
k t ó r a miażdży c z ł o w i e k a i go neguje. Że zabójstwo jest
atrybutem boskim, wynika to zdaniem Sade'a wyraźnie
z h i s t o r i i religii. D l a c z e g o w i ę c c z ł o w i e k m i a ł b y b y ć c n o t ­
l i w y ? P i e r w s z y m o d r u c h e m więźnia j e s t w y b ó r k o n s e k w e n ­
c j i s k r a j n e j . J e ś l i B ó g z a b i j a c z ł o w i e k a i g o neguje, n i c
n i e m o ż e przeszkodzić c z ł o w i e k o w i w n e g o w a n i u i z a b i j a -
niu bliźnich. To obłędne wyzwanie nie przypomina w
n i c z y m s p o k o j n e j n e g a c j i , k t ó r ą znaleźć można j e s z c z e w
Dialogu, z 1782. A n i spokojny, a n i szczęśliwy n i e j e s t ten,
k t o w o ł a : „Nic n i e j e s t m o j e , n i c n i e j e s t z e m n i e " i k o n ­
k l u d u j e : „Nie, nie, i c n o t a , i w y s t ę p e k , wszystko p r z e m i e s z a
się w grobie." Idea B o g a to wedle niego jedyna rzecz,
„której nie może przebaczyć człowiekowi". Już słowo
„ p r z e b a c z y ć " j e s t szczególne u tego profesora t o r t u r . A l e
t o s o b i e s a m e m u n i e m o ż e p r z e b a c z y ć idei, k t ó r ą j e g o roz­
p a c z l i w e widzenia ś w i a t a i k o n d y c j a w i ę ź n i a o d t r ą c a j ą bez
p a r d o n u . Odtąd p o d w ó j n y b u n t b ę d z i e w y z n a c z a ł r o z u m o ­
wanie Sade'a: przeciwko porządkowi świata i przeciwko
sobie. P o n i e w a ż t e d w a b u n t y s ą s p r z e c z n e wszędzie, t y l ­
ko n i e w u d r ę c z o n y m s e r c u prześladowanego, rozumowa­
n i e S a d e ' a będzie d w u z n a c z n e lub u p r a w n i o n e zależnie o d
tego, czy s p o j r z e ć na n i e w ś w i e t l e logiki, c z y w s p ó ł c z u c i a .
B ę d z i e więc negował człowieka i jego moralność, skoro
B ó g je neguje. Jednocześnie jednak będzie negował Boga,
k t ó r y d o t ą d b y ł mu p o r ę c z y c i e l e m i w s p ó l n i k i e m . W i m i ę
czego? W i m i ę i n s t y n k t u przemożnego u kogoś, k o m u n i e ­
n a w i ś ć ludzka k a z a ł a żyć w m u r a c h więzienia, i n s t y n k t u
seksualnego. Czym jest ten instynkt? Z jednej strony gło­
10
sem natury , z drugiej — ślepym porywem żądającym
c a ł k o w i t e g o p o s i a d a n i a istot, n a w e t z a c e n ę i c h zniszcze­
n i a . S a d e odrzuci B o g a w i m i ę n a t u r y — ideologia e p o k i
dostarczy mu rozpraw mechanistycznych — i z natury
u c z y n i potęgę niszczycielską. N a t u r a dla S a d e ' a t o p ł e ć ;
l o g i k a doprowadzi g o d o ś w i a t a b e z praw, gdzie j e d y n y m
w ł a d c ą będzie n i e o g r a n i c z o n a s i ł a p r a g n i e n i a . T u j e s t j e g o
s z a l o n e k r ó l e s t w o i tu odnajdzie swój krzyk najpiękniej­
szy: „ C z y m są w s z y s t k i e istoty ziemi w o b e c j e d n e g o z n a ­
s z y c h p r a g n i e ń ! " D ł u g i e wywody, w k t ó r y c h b o h a t e r o w i e
S a d e ' a wykazują, ż e n a t u r z e t r z e b a zbrodni, ż e musi n i ­
szczyć, ż e b y budować, i że p o m a g a s i ę j e j t w o r z y ć nisz­
c z ą c s a m e g o siebie, m a j ą n a c e l u u z a s a d n i e n i e a b s o l u t n e j

11
Wielcy zbrodniarze Sade'a tłumaczą swoje przestępstwa tym,
że mają ogromne apetyty seksualne, wobec których są bezsilni.
(Przyp. autora.)
w o l n o ś c i więźnia S a d e ' a , z b y t n i e s ł u s z n i e u c i s k a n e g o , żeby
n i e p r a g n ą ł w y b u c h u , k t ó r y wszystko w y s a d z i w powietrze.
Tu j e s t w opozycji do s w e g o czasu: w o l n o ś ć , k t ó r e j żąda,
n i e j e s t wolnością zasad, a l e i n s t y n k t ó w .
S a d e n i e w ą t p l i w i e m a r z y ł o r e p u b l i c e u n i w e r s a l n e j , któ­
rej program wykłada n a m mądry reformator, Zamé. Do­
wodzi w t e n sposób, że j e d n y m z k i e r u n k ó w b u n t u , k t ó r y
w m i a r ę nabierania szybkości coraz mniej może cierpieć
o g r a n i c z e n i a , j e s t w y z w o l e n i e c a ł e g o ś w i a t a . A l e wszystko
w n i m przeczy t e m u z b o ż n e m u m a r z e n i u . N i e j e s t przyja­
c i e l e m rodzaju ludzkiego, n i e n a w i d z i f i l a n t r o p ó w . R ó w n o ś ć ,
o k t ó r e j c z a s e m m ó w i , j e s t p o j ę c i e m m a t e m a t y c z n y m : rów­
n o w a r t o ś ć przedmiotów, k t ó r y m i są ludzie, o d r a ż a j ą c a rów­
n o ś ć ofiar. T e n , k t o w s w y m p r a g n i e n i u idzie do końca,
musi wszystkim zawładnąć, jego prawdziwe spełnienie jest
w n i e n a w i ś c i . R e p u b l i k a S a d e ' a n i e w o l n o ś ć ma za zasadę,
a l e s a m o w o l ę . „ S p r a w i e d l i w o ś ć — pisze t e n szczególny de­
m o k r a t a — n i e m a e g z y s t e n c j i r e a l n e j . J e s t b ó s t w e m wszy­
stkich namiętności."
Najbardziej pod t y m w z g l ę d e m o d k r y w c z y j e s t sławny
p a s z k w i l o c i e k a w y m t y t u l e , k t ó r y D o l m a n c é c z y t a w Fi­
lozofii Buduaru: Francuzi, jeszcze jeden wysiłek, jeśli chce­
cie być republikanami. Pierre Klossowski11 słusznie to
podkreśla: ów p a s z k w i l dowodzi r e w o l u c j o n i s t o m , że i c h
republika wspiera się na zabójstwie króla z bożej łaski
i ż e g i l o t y n u j ą c B o g a 2 1 s t y c z n i a 1793, n a zawsze pozba­
w i l i s i ę p r a w a do s k a z y w a n i a zbrodni i k r y t y k i złoczyn-
nych instynktów. Monarchia broniąc siebie broniła idei
Boga, który ustanowił prawa. Republika natomiast istnie­
je o w ł a s n y c h s i ł a c h i o b y c z a j ó w n i e p o w i n n y w n i e j r e ­
g u l o w a ć p r z y k a z a n i a . J e s t j e d n a k w ą t p l i w e , czy S a d e m i a ł
głębokie poczucie świętokradztwa, jak sądzi Klossowski,
i czy w ł a ś n i e ta na wpół r e l i g i j n a odraza doprowadziła go
d o w n i o s k ó w , j a k i e f o r m u ł u j e . W n i o s k i b y ł y wpierw, po­
t e m dopiero znalazł w ł a ś c i w y argument do usprawiedli­
w i e n i a a b s o l u t n e j w o l n o ś c i obyczajów, k t ó r e j c h c i a ł żądać
o d w ł a d z s w e g o czasu. L o g i k a n a m i ę t n o ś c i o b a l a t r a d y c y j ­
ny p o r z ą d e k r o z u m o w a n i a i k o n k l u z j ę s t a w i a przed przes­
ł a n k a m i . Ż e b y się o t y m p r z e k o n a ć , w y s t a r c z y o c e n i ć n i e ­
z w y k ł y ciąg sofizmatów, k t ó r y m i w t y m t e k ś c i e S a d e uza­
sadnia oszczerstwo, grabież i mord, domagając się, aby
b y ł y tolerowane w n o w y m państwie.
A jednak właśnie wtedy jego myśl jest najgłębsza.
Z przenikliwością podówczas zdumiewającą odrzuca rze­
k o m y związek w o l n o ś c i i cnoty. Wolność, zwłaszcza gdy
m a r z y o n i e j więzień, n i e znosi o g r a n i c z e ń . J e s t zbrodnią
a l b o n i e j e s t wolnością. W t y m z a s a d n i c z y m p u n k c i e S a d e
n i g d y się n i e zmienił. Ten człowiek, który głosił tylko
sprzeczności, odnajduje spójność absolutną, gdy idzie o k a ­
rę śmierci. Amator wyrafinowanych egzekucji, teoretyk
zbrodni seksualnej, nie mógł nigdy ścierpieć legalnej
zbrodni. „ M o j e n a r o d o w e więzienie, z g i l o t y n ą przed ocza­
mi, jest mi stokroć większym cierpieniem niż wszy stkie
m o ż l i w e B a s t y l i e . " Z t e j odrazy czerpał odwagę, a b y pod­
czas t e r r o r u p u b l i c z n i e opowiadać się za u m i a r k o w a n i e m ,
i wielkodusznie wystąpił w obronie teściowej, która wtrą­
c i ł a go do więzienia. W k i l k a lat później N o d i e r j a s n o , choć
m o ż e n i e ś w i a d o m i e , o k r e ś l i ł postawę, k t ó r e j u p a r c i e b r o ­
nił S a d e : " M o ż n a zrozumieć, że c z ł o w i e k z a b i j a w p a r o k ­
syzmie n a m i ę t n o ś c i . Nie można zrozumieć, że ze spokojną
rozwagą, pod p r e t e k s t e m godności urzędu, każe zabijać
d r u g i e m u . " Z n a j d u j e m y t u w ą t e k idei, k t ó r ą r o z w i n i e S a ­
d e : t e n , c o zabija, w i n i e n z a p ł a c i ć w ł a s n ą osobą. J a k wi­
d a ć , S a d e j e s t b a r d z i e j m o r a l n y niż n a s i współcześni.
A l e j e g o n i e n a w i ś ć d o k a r y ś m i e r c i j e s t przede wszyst­
k i m n i e n a w i ś c i ą ludzi, którzy dostatecznie wierzą w cno­
t ę w ł a s n ą a l bo s w o j e j sprawy, b y o ś m i e l i ć się k a r a ć ś m i e r ­
cią, ki ed y s a m i są m o ż e z b r o d n i a r z a m i . N i e można j e d ­
n o c z e ś n i e w y b i e r a ć z b r o d n i dla s i e b i e i k a r y dla i n n y c h .
Trzeba otworzyć więzienia albo dać dowód — n i e m o ż l i ­
wy — w ł a s n e j c n o t y ; Od c h w i l i gdy a k c e p t u j e się z a b ó j ­
stwo, c h o ć b y r a z j e d e n , t r z e b a się zgodzić n a zabójstwo
p o w s z e c h n e j P r z e s t ę p c a , k t ó r y działa zgodnie z naturą, n i e
może bez nadużycia stanąć po stronie prawa. „Jeszcze j e -
den w y s i ł e k , jeśli chcecie być republikanami", znaczy:
„ Z g ó d ź c i e się n a w o l n o ś ć zbrodni, b o j e s t t o j e d y n a wol­
ność rozsądna, i w e j d ź c i e na zawsze w bunt, j a k wchodzi
się w ł a s k ę " . T o t a l n e podporządkowanie się złu s t a j e się
w ó w c z a s straszną ascezą, k t ó r a m u s i a ł a p r z e r a z i ć r e p u b l i k ę
oświecenia i dobroci naturalnej. Ta republika, której
p i e r w s z y m odruchem, w s k u t e k z n a m i e n n e j zbieżności, b y ł o
spalenie rękopisu Stu dwudziestu dni Sodomy, nie mogła
n i e o s k a r ż y ć t a k h e r e t y c k i e j wolności i w t r ą c i ł a z n ó w do
więzienia nazbyt kompromitującego wyznawcę. Tym sa­
m y m dawała mu okazję do pchnięcia jeszcze dalej zbunto­
wanej logiki.
R e p u b l i k a uniwersalna mogła być marzeniem Sade'a, ni­
g d y pokusą. W p o l i t y c e j e g o prawdziwą p o s t a w ą j e s t cy­
nizm. W Społeczeństwie przyjaciół zbrodni opowiada się
o s t e n t a c y j n i e za rządem i j e g o p r a w a m i , do k t ó r y c h po­
g w a ł c e n i a przecież z m i e r z a . P o d o b n i e s u t e n e r z y głosują za
deputowanym konserwatywnym. Obmyślany przez Sade'a
projekt zakłada życzliwą neutralność władzy. Republika
z b r o d n i p r z y n a j m n i e j n a r a z i e n i e może b y ć u n i w e r s a l n a .
Musi udawać posłuszeństwo p r a w u . Mimo to w świecie,
gdzie r e g u ł ą postępowania jest zabójstwo, pod niebem
zbrodni, w i m i ę z b r o d n i c z e j natury, S a d e j e s t posłuszny
tylko niestrudzonemu pragnieniu. Ale pragnąć bezgranicz­
n i e t o zgodzić się również, b y b y ć b e z g r a n i c z n i e upragnio­
n y m . W o l n o ś ć niszczenia z a k ł a d a , ż e c z ł o w i e k s a m może
b y ć zniszczony. T r z e b a w i ę c w a l c z y ć i p a n o w a ć . P r a w e m
tego świata jest siła; jego motorem wola mocy.
P r z y j a c i e l zbrodni w g r u n c i e rzeczy s z a n u j e t y l k o dwa
r o d z a j e potęgi: opartą n a p r z y p a d k u urodzenia, k t ó r ą zna
ze s w e g o środowiska, o r a z tę, k i e d y u c i s k a n y może dorów­
n a ć zbrodniczością l i b e r t y ń s k i m panom, n i e z m i e n n y m b o ­
h a t e r o m S a d e ' a . T a m a ł a g r u p a potężnych, k t ó r z y dostąpi­
l i i n i c j a c j i , wie, ż e d o n i c h należą w s z y s t k i e p r a w a . K t o
wątpi c h o ć b y przez s e k u n d ę o t y m , n i e b e z p i e c z n y m przy­
w i l e j u , zostaje n a t y c h m i a s t w y g n a n y z t r z ó d k i i na powrót
s t a j e s i ę ofiarą. T a k dochodzi się d o m o r a l n e g o b l a n q u i z -
m u ; g r u p a mężczyzn i kobiet, d l a t e g o że p o s i a d ł a osobli-
w ą wiedzę, b e z w a h a ń s t a j e p o n a d k a s t ą n i e w o l n i k ó w . J e ­
dyny j e j problem polega na organizacji, k t ó r a umożliwi
k o r z y s t a n i e w c a ł e j p e ł n i z p r a w o d p o w i a d a j ą c y c h strasz­
liwemu ogromowi pragnień.
N i e mogą się spodziewać, ż e z a w ł a d n ą c a ł y m ś w i a t e m ,
z a n i m świat n i e z a a k c e p t u j e p r a w a zbrodni. S a d e n i e w i e ­
r z y ł zresztą nigdy, ż e j e g o n a r ó d zgodzi s i ę n a dodatkowy
w y s i ł e k , k t ó r y uczyni g o „ r e p u b l i k a ń s k i m " . A l e j e ś l i zbrod­
n i a i p r a g n i e n i e n i e są p r a w e m c a ł e g o świata, j e ś l i nie rzą­
dzą p r z y n a j m n i e j n a o k r e ś l o n y m t e r y t o r i u m , n i e s ą zasa­
d a m i j e d n o ś c i , a l e f e r m e n t e m konfliktu. Nie są prawem
i c z ł o w i e k na p o w r ó t o d n a j d u j e r o z b i c i e i przypadek. T r z e ­
b a w i ę c s t w o r z y ć świat d o k ł a d n i e n a m i a r ę n o w e g o p r a w a .
Ż ą d a n i e j e d n o ś c i , zawiedzione przez U n i v e r s u m , zadowoli
się m i k r o k o s m o s e m . P r a w u potęgi nie s t a r c z a nigdy c i e r ­
pliwości, b y zdobyć c a ł y świat. Musi w y o d r ę b n i ć n a t y c h ­
miast teren swej działalności, n a w e t j e ś l i t r z e b a otoczyć
go d r u t a m i k o l c z a s t y m i i wznieść w o k ó ł w i e ż e strażnicze.
U S a d e ' a to p r a w o t w o r z y m i e j s c a z a m k n i ę t e , b u d u j e po
s i e d m i o k r o ć otoczone m u r a m i zamki, z k t ó r y c h niepodob­
na u c i e c i gdzie społeczność p r a g n i e n i a i zbrodni f u n k c j o ­
n u j e b e z zgrzytów w e d l e n i u b ł a g a n e g o r e g u l a m i n u .
N i e o k i e ł z n a n y bunt, ż ą d a n i e wolności t o t a l n e j prowadzi
d o n i e w o l i większości. E m a n c y p a c j a c z ł o w i e k a k o ń c z y się
dla S a d e ' a w t y c h k a z a m a t a c h rozpusty, gdzie rodzaj mi­
n i s t e r s t w a w y s t ę p k u d e c y d u j e o życiu i ś m i e r c i mężczyzn
i kobiet, na zawsze w ł ą c z o n y c h do p i e k ł a konieczności.
D z i e ł o j e g o o b f i t u j e w opisy t y c h m i e j s c w y b r a n y c h ; feu­
dalni libertyni dowodzą tu zgromadzonym ofiarom ich
absolutnej niemocy i poddaństwa i przypominają słowa
księcia de Blangis do motłochu w Stu dwudziestu dniach
Sodomy: „Umarliście już dla świata."
S a d e t a k ż e m i e s z k a ł w wieży W o l n o ś c i , a l e w B a s t y l i i .
B u n t a b s o l u t n y uchodzi w r a z z n i m do p o n u r e j twierdzy,
skąd n i e m o ż e w y j ś ć n i k t : ani prześladowani, ani prześla­
dowcy. Żeby ufundować swoją wolność, musi zorganizo­
w a ć a b s o l u t n ą k o n i e c z n o ś ć . N i e o g r a n i c z o n a w o l n o ś ć prag­
n i e n i a n e g u j e d r u g i e g o c z ł o w i e k a i znosi litość. T r z e b a za-
b i ć s e r c e , t ę „słabość d u c h a " ; m i e j s c e z a m k n i ę t e i r e g u l a ­
min wezmą to na siebie. Regulamin, który gra kapitalną
rolę w bajecznych zamkach Sade'a, uświęca świat podej­
rzliwości. Pozwala wszystko przewidzieć, aby niespodzie­
w a n a czułość czy litość n i e u d a r e m n i ł y p l a n ó w s a m o w o l ­
nej rozkoszy. Dziwna rozkosz, doprawdy, której doznaje
się na rozkaz. „ B ę d z i e się w s t a w a ć co dzień o dziesiątej
rano..."! Trzeba j e d n a k przeszkodzić, b y rozkosz n i e za­
mieniła się w przywiązanie, trzeba ją wziąć w karby
i u c z y n i ć h a r t o w n ą . T r z e b a też, ż e b y p r z e d m i o t y rozkoszy
n i e p o j a w i a ł y s i ę n i g d y j a k o osoby. J e ś l i c z ł o w i e k j e s t „ r o ­
dzajem rośliny całkowicie materialnej", może być trakto­
w a n y t y l k o j a k o przedmiot, i j a k o p r z e d m i o t doświadcze­
nia. Za drutami kolczastymi republiki Sade'a są jedynie
mechanicy i mechanika. R e g u l a m i n , sposób zastosowania
mechaniki, wyznacza miejsce wszystkiemu. Te haniebne
klasztory mają swoje reguły, skopiowane w sposób zna­
m i e n n y n a r e g u ł a c h wspólnot r e l i g i j n y c h . L i b e r t y n d o k o ­
na więc spowiedzi publicznej. Ale oznaczenie się zmie­
n i a : „ J e ś l i n i e m a n a n i m zmazy, j e s t w i n i e n " .
W t e n sposób S a d e , zgodnie z o b y c z a j e m s w o i c h czasów,
tworzy społeczeństwo idealne. Ale wbrew swoim czasom
k o d y f i k u j e n a t u r a l n e zło w człowieku. P r z e ś l a d o w c a bu­
duje pracowicie państwo potęgi i nienawiści, w cyfrach
o b l i c z a j ą c n a w e t zdobytą wolność. J e g o filozofia streszcza
się w ó w c z a s w z i m n e j r a c h u n k o w o ś c i z b r o d n i : „ Z m a s a k r o ­
w a n o przed 1 m a r c a : 10. Od 1 m a r c a : 20. Odeszło: 16. R a ­
z e m : 4 6 . " P r e k u r s o r n i e w ą t p l i w y , j a k widać, j e d n a k s k r o m ­
ny jeszcze.
G d y b y wszystko k o ń c z y ł o s i ę n a t y m , S a d e z a s ł u g i w a ł b y
na zainteresowanie tylko jako zapoznany prekursor. Ale
most zwodzony został u s u n i ę t y i t r z e b a żyć w z a m k u . C h o ć
regulamin jest tak szczegółowy, nie może przewidzieć
wszystkiego. Niszczy, a l e n i e buduje. W ł a d c y tych udrę­
c z o n y c h społeczności n i e znajdą u p r a g n i o n y c h s a t y s f a k c j i .
S a d e często przyzywa „słodki obyczaj z b r o d n i " . N i c t u j e d ­
n a k n i e p r z y p o m i n a s ł o d y c z y : r a c z e j w ś c i e k ł o ś ć zakutego
w k a j d a n y c z ł o w i e k a . Bo też chodzi o rozkosz, a n a j w i ę k -
sza rozkosz zbiega się z największym unicestwieniem.
P o s i a d a ć to, co się zabija, s p ó ł k o w a ć z c i e r p i e n i e m — oto
moment wolności totalnej, ku której zmierza cała orga­
nizacja zamków. Ale zbrodnia seksualna niszcząc przed­
miot rozkoszy niszczy też s a m ą rozkosz, k t ó r a i s t n i e j e t y l ­
ko w chwili niszczenia. Trzeba więc zawładnąć innym
p r z e d m i o t e m i z n o w u go zabić, i j e s z c z e i n n y m , aż po n i e ­
skończoność w s z e l k i c h m o ż l i w y c h przedmiotów. T a k osią­
ga się to p o n u r e n a g r o m a d z e n i e scen e r o t y c z n y c h i zbrod­
niczych utrwalonych w powieściach Sade'a i paradok­
s a l n i e p o z o s t a w i a j ą c y c h c z y t e l n i k o w i w s p o m n i e n i e odraża­
j ą c e j czystości.
Cóż b y w t y m ś w i e c i e r o b i ł o szczęście, w i e l k a k w i t n ą c a
radość c i a ł zgodnych i w s p ó ł u c z e s t n i c z ą c y c h ? Ś c i g a się tu
niemożliwe, by wymknąć się rozpaczy, a rozpacz jest
u k o ń c a ; b i e g n i e s i ę od j a r z m a do j a r z m a , od więzienia do
więzienia. J e ś l i tylko w naturze j e s t prawda, jeśli w na­
turze żądza i zniszczenie są j e d y n i e u p r a w n i o n e , w ó w c z a s
n i e dość c a ł e g o w ł a d z t w a człowieka, by, z a g ł a d ę dodając
do zagłady, ugasić p r a g n i e n i e k r w i ; trzeba u c i e c się do
zagłady p o w s z e c h n e j . T r z e b a , w e d ł u g f o r m u ł y S a d e ' a , zo­
stać k a t e m n a t u r y . A l e i t o n i e ł a t w o osiągnąć. K i e d y r a ­
chunki są zamknięte, a wszystkie ofiary zmasakrowane,
k a c i zostają t w a r z ą w t w a r z w s a m o t n y m z a m k u . Czegoś
b r a k im jeszcze. Storturowane ciała powracają w elemen­
t a c h do natury, gdzie z n ó w narodzi się życie. N a w e t m o r d
n i e j e s t z u p e ł n y : „ Z a b ó j s t w o o d b i e r a t y l k o pierwsze życie
j e d n o s t c e , t r z e b a b y móc o d e b r a ć j e j drugie..." S a d e o b ­
m y ś l a z a m a c h n a n a t u r ę : „ M a m w s t r ę t d o natury... C h c i a ł ­
b y m przeszkodzić j e j p l a n o m , p o k r z y ż o w a ć j e j r u c h y , za­
t r z y m a ć k o ł o gwiazd, w s t r z ą s n ą ć c i a ł a m i n i e b i e s k i m i uno­
s z ą c y m i s i ę w przestrzeni, zniszczyć to, co j e j służy, o c h r o ­
n i ć to, c o j ą niszczy, s ł o w e m z n i e w a ż y ć j ą w j e j dziełach,
i n i e m o g ę t e g o osiągnąć." Na próżno w y o b r a ż a m e c h a n i ­
ka, k t ó r y mógłby wysadzić wszechświat, wie, że w pyle
ci a ł niebieskich przetrwa życie. Zamach na naturę jest
n i e m o ż l i w y . N i e p o d o b n a zniszczyć wszystkiego, zawsze coś
pozostanie. „Nie mogę t e g o osiągnąć...", ów ś w i a t n i e u b ł a -
gany i l o d o w a t y rozluźnia się n a g l e w s t r a s z n e j melan­
cholii i S a d e , c h o ć t e g o n i e c h c i a ł , w k o ń c u n a s wzrusza.
„ M o g l i b y ś m y może z a a t a k o w a ć słońce, o d e b r a ć j e światu
albo n i m świat podpalić, to dopiero byłyby zbrodnie..."
T a k , t o b y ł y b y zbrodnie, a l e n i e zbrodnia o s t a t e c z n a . T r z e ­
b a iść d a l e j ; k a c i m i e r z ą s i ę s p o j r z e n i e m .
S ą s a m i i j e d n o p r a w o n i m i rządzi, p r a w o potęgi. S k o r o
zgodzili się n a nie, g d y b y l i p a n a m i , n i e m o g ą g o odrzucić,
k i e d y p r z e c i w n i m się z w r a c a . K a ż d a p o t ę g a c h c e b y ć j e ­
dyna i samotna. T r z e b a znowu zabijać: teraz jest kolej na
p a n ó w . S a d e widzi tę k o n s e k w e n c j ę i n i e c o f a się. S z c z e ­
gólny stoicyzm występku rozświetla nieco to dno b u n t u .
N i e b ę d z i e zabiegał, by w e j ś ć do ś w i a t a czułości i k o m p r o ­
misu. M o s t zwodzony n i e opadnie, zgodzi się n a u n i c e s t ­
wienie własne. Niepowściągniona siła odmowy u końca
ł ą c z y się z b e z w a r u n k o w ą a k c e p t a c j ą , co n i e j e s t pozba­
w i o n e w i e l k o ś c i . P a n zgadza s i ę t e r a z b y ć n i e w o l n i k i e m ,
a m o ż e n a w e t tego p r a g n i e . „ S z a f o t też b ę d z i e d l a m n i e
tronem rozkoszy."
Największe zniszczenie zbiega się więc z największą
a f i r m a c j ą . P a n o w i e r z u c a j ą s i ę na siebie i to dzieło pow­
s t a ł e k u c h w a l e l i b e r t y n i z m u „zapełniają t r u p y l i b e r t y n ó w ,
którzy padli osiągając szczyty geniuszu".12 Najpotężniej­
szy o s t a n i e się p r z y ż y c i u ; t e n samotny, J e d y n y , k t ó r e g o
S a d e g l o r y f i k u j e , j e s t n i m s a m y m . P a n u j e wreszcie, p a n
i B ó g . A l e w c h w i l i najwyższego z w y c i ę s t w a , s e n się roz­
w i e w a . J e d y n y z w r a c a s i ę k u więźniowi, k t ó r e g o n i e p o h a ­
m o w a n a i m a g i n a c j a t c h n ę ł a w e ń życie; s t a p i a s i ę z n i m .
J e s t s a m rzeczywiście, w krwawej Bastylii, której mury
c h r o n i ą rozkosz j e s z c z e niezaspokojoną, a l e j u ż b e z przed­
m i o t u . T r i u m f o w a ł t y l k o w e ś n i e i t e dziesiątki t o m ó w n a ­
d z i a n y c h o k r u c i e ń s t w e m i filozofią s t r e s z c z a j ą nieszczęsną
ascezę, h a l u c y n a c y j n y m a r s z o d t o t a l n e g o „ n i e " d o abso­
l u t n e g o „ t a k " , zgodę n a ś m i e r ć wreszcie, k t ó r a p r z e k s z t a ł ­
ca z a b ó j s t w o wszystkiego i w s z y s t k i c h w s a m o b ó j s t w o ko­
lektywne.
Sade został zgilotynowany in effigie; i zabijał tylko w
w y o b r a ź n i . P r o m e t e u s z s t a j e się O n a n e m . Z a k o ń c z y swo­
j e ż y c i e j a k o więzień, a l e w d o m u o b ł ą k a n y c h , g r a j ą c sztu­
k i n a p r z y p a d k o w e j estradzie pośród s z a l e ń c ó w . M a r z e n i e
i twórczość dały mu śmieszny ekwiwalent zadowolenia,
k t ó r e g o o d m ó w i ł m u p o r z ą d e k ś w i a t a . P i s a r z , oczywiście,
nie musi sobie niczego odmawiać. Przynajmniej on obala
granice i pragnienie może zostać z a s p o k o j o n e . Pod tym
względem S a d e jest urodzonym literatem. Z b u d o w a ł fik­
c j ę , b y stworzyć sobie złudzenie e g z y s t e n c j i . Nad wszyst­
k i m u m i e ś c i ł „ z b r o d n i ę m o r a l n ą , do k t ó r e j dochodzi się pi­
s z ą c " . J e g o bezsprzeczną zasługą j e s t , że od razu, z niesz­
częsną p r z e n i k l i w o ś c i ą n a g r o m a d z o n e j furii, u k a z a ł s k r a j ­
n e k o n s e k w e n c j e logiki z b u n t o w a n e j , k i e d y zapomina o n a
o prawdzie s w y c h początków. Te k o n s e k w e n c j e — to zam­
k n i ę t a społeczność, zbrodnia p o w s z e c h n a , a r y s t o k r a c j a c y ­
n i z m u i w o l a apokalipsy. Z o s t a n ą o n e odnalezione w w i e l e
l a t p o n i m . A l e w y d a j e się, ż e zakosztowawszy ich S a d e
zaplątał się we w ł a s n e sieci i w y j ś c i e znalazł j e d y n i e w l i ­
teraturze. Rzecz ciekawa, że to S a d e skierował bunt na
drogi sztuki, którymi romantyzm poprowadzi go jeszcze
d a l e j . S a m zostanie j e d n y m z t y c h pisarzy, o k t ó r y c h po­
wiada, ż e „zepsucie j e s t dla n i c h t a k niebezpieczne, dzia­
ł a n a n i c h z t a k ą mocą, ż e o g ł a s z a j ą c s w o j e s t r a s z n e sys­
t e m y , za c e l m a j ą w ł a s n e zbrodnie przedłużyć poza w ł a s ­
n e ż y c i e ; n i e mogą s a m i i c h w i ę c e j p o p e ł n i a ć , a l e p r z e k l ę t e
i c h p i s m a sprawią, że zostaną p o p e ł n i o n e , i ta s ł o d k a myśl,
którą zabierają ze sobą do grobu, jest im pocieszeniem
w chwili śmierci, gdy muszą wyrzec się wszystkiego".
Z b u n t o w a n e dzieło S a d e ' a m ó w i w i ę c o p r a g n i e n i u prze­
trwania. J e ś l i nawet nieśmiertelność, której pożąda, jest
n i e ś m i e r t e l n o ś c i ą K a i n a , pożąda j e j przecież i w b r e w so­
bie daje świadectwo najważniejszej prawdzie buntu meta­
fizycznego.
Z r e s z t ą n a w e t p o t o m s t w o S a d e ' a s k ł a n i a d o złożenia m u
hołdu. J e g o s p a d k o b i e r c y n i e wszyscy s ą pisarzami. S a d e
bez w ą t p i e n i a c i e r p i a ł i u m a r ł po to, by ożywić w y o b r a ź ­
n i ę l i t e r a c k i c h k a w i a r n i i a r t y s t y c z n y c h dzielnic. A l e to
j e s z c z e n i e wszystko. S u k c e s S a d e ' a w n a s z e j epoce t ł u ­
m a c z y s i ę t y m , że j e g o m a r z e n i e j e s t zgodne z odczuciem
w s p ó ł c z e s n y m : żądanie t o t a l n e j w o l n o ś c i i d e h u m a n i z a c j a
d o k o n y w a n a n a z i m n o przez i n t e l i g e n c j ę . R e d u k c j a czło­
w i e k a d o przedmiotu doświadczenia, r e g u l a m i n o k r e ś l a j ą c y
s t o s u n e k woli potęgi d o c z ł o w i e k a - p r z e d m i o t u , z a m k n i ę t y
obóz, gdzie to p o t w o r n e doświadczenie z o s t a j e d o k o n a n e ,
o t o nauki, k t ó r e o d n a j d ą t e o r e t y c y potęgi, gdy zaczną o r ­
ganizować epokę niewolników.
W d w a w i e k i w c z e ś n i e j , w o g r a n i c z o n e j skali, S a d e opie­
w a ł społeczności t o t a l i t a r n e w imię o s z a l a ł e j wolności, k t ó ­
r e j b u n t b y n a j m n i e j n i e żąda. Z j e g o p o j a w i e n i e m się roz­
p o c z y n a się h i s t o r i a i t r a g e d i a współczesna. L e c z S a d e są­
dził, że w s p o ł e c z e ń s t w i e , k t ó r e o p i e r a s i ę na wolności
zbrodni, p o w i n n a i s t n i e ć wolność o b y c z a j ó w ; zakładał, że
i s t n i e j ą g r a n i c e n i e w o l i . N o w a e p o k a p o p r z e s t a ł a w sposób
szczególny na s t o p i e n i u w j e d n o j e g o m a r z e ń o r e p u b l i c e
u n i w e r s a l n e j i j e g o t e c h n i k upodlenia. Na k o n i e c , to, cze­
go nienawidził najbardziej, to znaczy zabójstwo legalne,
zagarnęło odkrycia, które c h c i a ł oddać w służbę zabój­
stwa z instynktu. Zbrodnia, w rozumieniu Sade'a niezwyk­
ły i rozkoszny owoc zła n i e p o s k r o m i o n e g o , j e s t dziś t y l k o
ponurym atrybutem policyjnej cnoty. Takie są niespo­
dzianki literatury.

BUNT DANDYSÓW

L e c z czas n a l e ż y j e s z c z e d o l i t e r a t ó w . B o też r o m a n t y z m
z e s w o i m l u c y f e r y c z n y m b u n t e m posłuży t y l k o przygodom
w y o b r a ź n i . J a k S a d e o d e t n i e się o d b u n t u starożytnego, wy­
b i e r a j ą c przede w s z y s t k i m zło i j e d n o s t k ę . W t y m s t a d i u m
bunt, akcentując siłę odmowy i wyzwanie, zapomina o swej
p o z y t y w n e j z a w a r t o ś c i . S k o r o B ó g żąda tego, co dobre w
c z ł o w i e k u , t r z e b a w y k p i ć to dobro i uznać zło. N i e n a w i ś ć
do ś m i e r c i i n i e s p r a w i e d l i w o ś c i doprowadzi więc, j e ś l i n i e
do u p r a w i a n i a zła i zabójstwa, to do i c h apologii.
Walka Szatana i śmierci w Raju utraconym, ulubionym
poemacie romantyków, symbolizuje ten dramat, ale tym
g ł ę b i e j , że ś m i e r ć ( w r a z z g r z e c h e m ) j e s t d z i e c k i e m S z a ­
tana. Buntownik przekonany o swojej niewinności chce
p o k o n a ć zło; a l e w ó w c z a s w y r z e k a się d o b r a i rodzi n o w e
zło. B o h a t e r r o m a n t y c z n y z a c z y n a o d p r z e m i e s z a n i a d o b r a
ze złem i jest to operacja sięgająca głęboko, religijna, jeś­
13
li można tak powiedzieć. T e n b o h a t e r j e s t „ f a t a l n y " , po­
n i e w a ż f a t a l n o ś ć n i e r o z g r a n i c z a d o b r a i zła, c z ł o w i e k zaś
nie może się przeciw t e m u bronić. Fatalność wyklucza
sądy w a r t o ś c i u j ą c e . N a i c h m i e j s c e w p r o w a d z a „ T a k j e s t " ,
k t ó r e u s p r a w i e d l i w i a w s z y s t k o p r ó c z S t w ó r c y , j e d y n i e od­
powiedzialnego za t e n gorszący stan rzeczy. Bohater ro­
m a n t y c z n y j e s t „ f a t a l n y " r ó w n i e ż dlatego, ż e w m i a r ę j a k
r o ś n i e w s i ł ę i geniusz, r o ś n i e w n i m p o t ę g a z ł a . „ T a k j e s t "
osłania wówczas każdą potęgę, każde wykroczenie. Bar­
dzo s t a r y k o n c e p t , że a r t y s t a , a zwłaszcza p o e t a j e s t opę­
tany, przybiera u romantyków formę wyzywającą. Poja­
wia się nawet imperializm demona, który chce zagarnąć
wszystko, z o r t o d o k s y j n y m i geniuszami w ł ą c z n i e . „ J e ś l i M i l ­
t o n pisał z m ę k ą o a n i o ł a c h i B o g u , a z z u c h w a ł ą swobodą
o d e m o n a c h i piekle, to dlatego, że b y ł p r a w d z i w y m poetą
i nieświadomie brał stronę demonów", mówi B l a k e . Poe­
ta, geniusz, d u c h w y n i o s ł y w o ł a wówczas r a z e m z S z a t a ­
n e m : „ Ż e g n a j , nadziejo, l e c z w r a z z nadzieją żegnaj, trwo­
go, ż e g n a j c i e w y r z u t y sumienia... Zło, bądź m o i m d o b r e m . "
J e s t to krzyk znieważonej niewinności.
B o h a t e r romantyczny, z nostalgii za n i e m o ż l i w y m do­
b r e m , u w a ż a się w i ę c za zmuszonego do p o p e ł n i a n i a zła.
S z a t a n p o w s t a j e p r z e c i w s w e m u twórcy, t e n b o w i e m użył
siły, a b y go zniszczyć. „ R o z u m e m r ó w n y — powiada S z a ­
t a n M i l t o n a — wzniósł s i ę n a d sobie r ó w n y c h s i ł ą . " G w a ł t
b o s k i j e s t t u w i ę c p o t ę p i o n y o t w a r c i e . Z b u n t o w a n y oddali
się od tego zaborczego i niegodnego B o g a , 1 4 „im d a l e j od

13 Temat dominujący u Williama B l a k e ' a na przykład. (Przyp.


autora.)
14 „Szatan Miltona stoi moralnie znacznie wyżej niż jego Bóg, po­
dobnie j a k ten, co potrafi wytrwać mimo przeciwności i mąk, wyż-
szy Jest od tego, który w zimnej pewności triumfu dokonuje n a j ­
straszniejsze] zemsty na swoich wrogach." Herman Melville. (Przyp.
autora).
niego, t y m l e p i e j " , i z a w ł a d n i e w s z y s t k i m i s i ł a m i w r o g i ­
m i porządkowi b o s k i e m u . K s i ą ż ę z ł a w y b r a ł j e t y l k o dla­
tego, że d o b r o j e s t p o j ę c i e m , k t ó r e B ó g o k r e ś l i ł i zastoso­
w a ł d o n i e s p r a w i e d l i w y c h c e l ó w . N a w e t n i e w i n n o ś ć draż­
ni Buntownika, jeśli to niewinność ślepa i oszukana.
„ C z a r n y d u c h zła, którego drażni niewinność", wzbudzi
tedy niesprawiedliwość ludzką odpowiadającą niesprawie­
dliwości b o s k i e j . S k o r o g w a ł t j e s t u podstaw s t w o r z o n e g o
świata, zuchwały gwałt mu odpowie. Nadmiar rozpaczy
dopełni j e s z c z e r a c j e rozpaczy, ż e b y doprowadzić b u n t d o
tego stanu nienawistnej niemocy, która przychodzi po dłu­
gim doświadczeniu niesprawiedliwości; wtedy znika osta­
tecznie rozróżnienie dobra i zła. Szatan u Vigny'ego;

Czucia zła i dobra z dawna pozbawiony


Nie wie, co to radość z nieszczęść uczynionych. 1 8

Co d e f i n i u j e n i h i l i z m i u p r a w n i a z a b ó j s t w o .
Zabójstwo rzeczywiście stanie się kuszące. Wystarczy
p o r ó w n a ć L u c y f e r a z w i z e r u n k ó w ś r e d n i o w i e c z n y c h i ro­
m a n t y c z n e g o S z a t a n a . C h ł o p i e c „młody, s m u t n y i czaru­
j ą c y " ( V i g n y ) p o j a w i a się n a m i e j s c u r o g a t e j bestii. „ P i ę k ­
n y pięknością, k t ó r e j n i e zna z i e m i a " ( L e r m o n t o w ) , s a m o t ­
ny i potężny, cierpiący i pogardliwy, sprawuje niedbale
rządy p r z e m o c y . A l e c i e r p i e n i e g o t ł u m a c z y . „ K t ó ż ś m i a ł ­
by zazdrościć — m ó w i S z a t a n M i l t o n a — t e m u , kogo m i e j ­
s c e n a j w y ż s z e s k a z u j e na n a j w i ę k s z e i n i e s k o ń c z o n e c i e r ­
pienia." j T y l e doznanych niesprawiedliwości, ból t a k nie­
ustanny upoważniają do wszelkich wykroczeń. B u n t o w n i k
c z e r p i e z tego n i e j a k i e korzyści. N i e n a l e ż y o c z y w i ś c i e za­
bijać dla samego zabijania. Ale zabójstwo j e s t wpisane w
szaleństwo, najwyższą wartość romantyczną. Szaleństwo
to o d w r o t n a s t r o n a n u d y : L o r e n z a c c i o ś n i o H a n i e z I s l a n ­
dii. P r y m i t y w n a b r u t a l n o ś ć p o c i ą g a n a j b a r d z i e j w y r a f i n o ­
w a n e umysły. B o h a t e r byronowski, niezdolny do miłości
albo zdolny jedynie do miłości niemożliwej, cierpi na
spleen. J e s t sam, o m d l a ł y , w y c z e r p a n y . T y l k o w u n i e s i e -
n i u c z y n u n a g ł e g o i s p a l a j ą c e g o m o ż e poczuć, że żyje. K o ­
c h a ć to, czego n i e z o b a c z y się d w a razy, to k o c h a ć w og­
n i u i k r z y k u , by p o t e m stoczyć się w otchłań. Żyje się
t y l k o c h w i l ą i przez chwilę, a b y „ s e r c e u d r ę c z o n e m o g ł o
z ł ą c z y ć s i ę z udręką w n a g ł y m i p ł o m i e n n y m p o j e d n a n i u " .
( L e r m o n t o w ) . G r o ź b a ś m i e r t e l n a , k t ó r a z a w i s ł a nad n a s z y m
losem, w y j a ł a w i a wszystko. T y l k o k r z y k budzi ż y c i e ; eg­
z a l t a c j a z a s t ę p u j e p r a w d ę . A p o k a l i p s a s t a j e się t e r a z w a r ­
tością, gdzie w s z y s t k o s i ę stapia, m i ł o ś ć i śmierć, s u m i e ­
nie i wina. W t y m wszechświecie wytrąconym z orbity nie
ma życia innego j a k w otchłani, dokąd, według Alfreda
Le P o i t t e v i n , „drżąc z wściekłości i błogosławiąc swoje
z b r o d n i e " s t o c z y l i się ś m i e r t e l n i , aby" złorzeczyć S t w ó r c y .
Oszalałe upojenie, w skrajnym zaś przypadku piękna
zbrodnia wyczerpują wówczas w sekundzie cały sens ży­
cia. N i e z a c h w a l a j ą c zbrodni dosłownie, r o m a n t y z m s t a r a
się z i l u s t r o w a ć j e j g ł ę b o k i e roszczenia, w konwencjonal­
n y c h p o s t a c i a c h w y j ę t e g o spod p r a w a , dobrego galernika,
wielkodusznego z b ó j c y . K r w a w y m e l o d r a m a t i c z a r n a po­
wieść tr i u mfu j ą. P i r e x e c o u r t 1 6 w y z w a l a t e s t r a s z n e a p e t y ­
t y duszy, a l e t a ń s z y m k o s z t e m niż ci, k t ó r z y zaspokoją j e
w obozach zagłady. R ó w n i e ż te dzieła są z a p e w n e w y z w a ­
n i e m r z u c o n y m s p o ł e c z e ń s t w u epoki. R o m a n t y z m j e d n a k w
swym nurcie autentycznym atakuje przede wszystkim
prawo moralne i boskie. Dlatego j e g o wyobrażeniem n a j ­
bardziej oryginalnym nie jest rewolucjonista, ale — co
logiczne — dandys.
J e s t t o logiczne, p o n i e w a ż u p a r t y s a t a n i z m może u p r a ­
womocnić tylko nieustannie powtarzana afirmacja niespra­
w i e d l i w o ś c i i w p e w i e n sposób jej konsolidacja. Zgodzić
s i ę n a b ó l m o ż n a w i ę c t e r a z t y l k o pod w a r u n k i e m , ż e j e s t
o n n i e u l e c z a l n y . Z b u n t o w a n y w y b i e r a m e t a f i z y k ę tego, c o
najgorsze, wyrażającą się w literaturze potępienia; nie
u w o l n i l i ś m y się o d n i e j wciąż j e s z c z e . „ C z u ł e m m ą potęgę
i c z u ł e m k a j d a n y . " ( P e t r u s B o r e l ) . T e k a j d a n y j e d n a k się

Prawdopodobnie błąd literowy. Chodzi zapewne o Plxérécourta,


zwanego „ojcem melodramatu".
k o c h a . B e z n i c h t r z e b a b y d o w i e ś ć potęgi a l b o j ą p o k a z a ć ,
a n i e b a r d z o się j e s t p e w n y m j e j posiadania. W r e z u l t a c i e
b u n t o w n i k zostaje funkcjonariuszem w Algierii; za spra­
wą tegoż B o r e l a Prometeusz zamierza likwidować knajpy
i reformować obyczaje kolonistów. Ale to się nie liczy,
i p o e t a n i e dostąpi u z n a n i a , j e ś l i n i e j e s t w y k l ę t y . 1 7 C h a r ­
les L a s s a i l l y , który chciał napisać powieść filozoficzną
Robespierre i Jezus Chrystus, nie kładł się nigdy do łóż­
ka, z a n i m n i e p o k r z e p i ł s i ę k i l k u m o c n y m i b l u ź n i e r s t w a m i .
B u n t p r z y b i e r a się w ż a ł o b ę i k a ż e się p o d z i w i a ć na sce­
nie. W z n a c z n i e w i ę k s z y m s t o p n i u niż k u l t j e d n o s t k i , r o ­
m a n t y z m inauguruje kult postaci. J e s t w ó w c z a s logiczny.
N i e s p o d z i e w a j ą c s i ę r e g u ł y a l b o j e d n o ś c i o d B o g a , gro­
m a d z ą c u p a r c i e s i ł y p r z e c i w w r o g i e m u losowi, g w a ł t o w n i e
pragnąc zachować wszystko, co możliwe, w tym świecie
w y d a n y m śmierci, bunt romantyczny rozwiązania szuka w
postawie. Postawa scala w jedności estetycznej człowieka,
p o d l e g ł e g o p r z y p a d k o w i i u n i c e s t w i a n e g o przez g w a ł t bos­
k i . I s t o t a , k t ó r a musi u m r z e ć , z a b ł y ś n i e p r z y n a j m n i e j , za­
nim zniknie, i ten blask będzie j e j usprawiedliwieniem. To
tylko można przeciwstawić B o g u nienawiści o skamienia­
łej twarzy. B u n t o w n i k bez drgnienia wytrzyma j e g o spoj­
rzenie. „ N i c n i e o d m i e n i — m ó w i M i l t o n — t e g o d u c h a
s t a ł e g o , t e j w y n i o s ł e j p o g a r d y , k t ó r ą zrodziła zelżona świa­
d o m o ś ć . " W s z y s t k o j e s t w r u c h u i spieszy ku z a t r a c e n i u ,
ale upokorzony zapiera się i zachowuje przynajmniej dumę.
P e w i e n o s o b l i w y r o m a n t y k o d k r y t y przez R a y m o n d a Q u e -
n e a u uważa, ż e j e d y n y m c e l e m ż y c i a i n t e l e k t u a l n e g o j e s t
zostać B o g i e m . A l e t e n r o m a n t y k wyprzedził n i e c o swój
czas. C e l e m b y ł o d o r ó w n a ć B o g u i u t r z y m a ć s i ę n a j e g o
p o z i o m i e . N i e u n i c e s t w i a s i ę B o g a , a l e przez n i e u s t a n n y
w y s i ł e k o d m a w i a się m u w s z e l k i e g o p o s ł u s z e ń s t w a . Dan-
dyzm j e s t zdegradowaną formą ascezy.
Dandys tworzy swoją jedność środkami estetycznymi.
L e c z j e s t to e s t e t y k a d z i w a c t w a i n e g a c j i . „ Ż y ć i u m r z e ć

17 W naszej literaturze czujemy to jeszcze. „Nie ma poetów wy­


klętych", mówi Malraux. Jest ich mniej. A inni mają nieczyste su­
mienie. (Przyp. autora.)
przed lustrem", taka, według Baudelaire'a, była dewiza
dandysa. D e w i z a s p ó j n a . D a n d y s z e s w e j f u n k c j i j e s t opo­
z y c j o n i s t ą . I s t n i e j e przez w y z w a n i e . D o t y c h c z a s k o h e r e n c j ą
darzył S t w ó r c a . Odkąd c z ł o w i e k u ś w i ę c a s w o j e z n i m zer­
wanie, wydany jest chwili, przemijaniu i rozproszeniu.
M u s i w i ę c wziąć się w r ę c e . D a n d y s k o n c e n t r u j e się, osiąga
jedność nawet dzięki s i l e o d m o w y . Pozbawiony scalania
j a k o j e d n o s t k a b e z r e g u ł y , uzyska spójność j a k o postać. A l e
postać z a k ł a d a p u b l i c z n o ś ć ; d a n d y s m o ż e s i ę n a r z u c i ć t y l ­
ko w opozycji. O w ł a s n y m i s t n i e n i u u p e w n i a się z t w a r z y
innych. Inni są lustrem. L u s t r e m , k t ó r e c o p r a w d a za­
c i e m n i a s i ę szybko, p o n i e w a ż zdolność l u d z k i e j u w a g i j e s t
o g r a n i c z o n a . T r z e b a j ą w c i ą ż budzić, p o d s y c a ć w y z w a n i e m .
D a n d y s m u s i w i ę c zawsze z d u m i e w a ć . J e g o p o w o ł a n i e j e s t
w dziwności, j e g o d o s k o n a ł o ś ć w p o d b i j a n i u c e n y . Z a w s z e
s k ł ó c o n y , zawsze n a m a r g i n e s i e p r z e z n e g o w a n i e w a r t o ś c i
i n n y c h , z m u s z a i c h , b y g o s t w a r z a l i . G r a s w o j e życie, sko­
r o n i e m o ż e g o przeżyć. G r a a ż d o ś m i e r c i p r ó c z c h w i l ,
k i e d y j e s t s a m i b e z l u s t r a . B y ć s a m e m u dla dandysa, z n a ­
czy być niczym. R o m a n t y c y dlatego mówili t a k wspania­
le o s a m o t n o ś c i , bo b y ł a i c h p r a w d z i w y m i n a j w i ę k s z y m
c i e r p i e n i e m . I c h s p r z e c i w sięga g ł ę b o k o , j e d n a k ż e o d C l e -
veland księdza Prévost do dadaistów, poprzez szaleńców
z 1830, B a u d e l a i r e ' a i d e k a d e n t ó w z 1880 — w i ę c e j niż w i e k
buntu znajduje zaspokojenie w zuchwalstwach „ekscen-
t r y c z n o ś c i . " J e ś l i w s z y s c y u m i e l i m ó w i ć o b ó l u , t o dlatego,
ż e zwątpiwszy, a b y k i e d y k o l w i e k p r z e z w y c i ę ż y ć g o mogli
i n a c z e j n i ż d a r e m n ą parodią, czuli i n s t y n k t o w n i e , ż e j e s t
on i c h j e d y n y m u s p r a w i e d l i w i e n i e m i m i a r ą s z l a c h e t n o ś c i .
D l a t e g o z a dziedzictwo r o m a n t y c z n e n i e j e s t odpowie­
d z i a l n y Hugo, p a r F r a n c j i , ale Baudelaire i Lacenaire,
poeci zbrodni. „Wszystko na t y m świecie ocieka zbrod­
nią, m ó w i B a u d e l a i r e , d z i e n n i k , m u r i t w a r z c z ł o w i e k a . "
N i e c h w i ę c p r z y n a j m n i e j t a zbrodnia, p r a w o świata, przy­
b i e r z e g o d n y wygląd. L a c e n a i r e , p i e r w s z y w czasie z wiel­
k i c h z b r o d n i a r z y , r z e c z y w i ś c i e ma w z b r o d n i s w ó j udział.
B a u d e l a i r e j e s t pod t y m w z g l ę d e m mniej rygorystyczny,
a l e z a t o g e n i a l n y . W y m y ś l a ogród zła, gdzie z b r o d n i a wy-
różnią s i ę t y m t y l k o , ż e j e s t g a t u n k i e m r z a d s z y m o d in­
n y c h . N a w e t s t r a c h s t a n i e s i ę d o z n a n i e m s u b t e l n y m , wy­
s z u k a n y m . „ N i e t y l k o b y ł b y m szczęśliwy j a k o ofiara, a l e
chętnie byłbym katem, aby zaznać buntu na dwa
sposoby." Nawet konformizm ma u Baudelaire'a posmak
zbrodni. J e ś l i wybrał sobie de Maistre'a na mistrza, to w
tej mierze, w jakiej ten konserwatysta idzie do końca
i doktrynę swoją koncentruje wokół problemu śmierci
i kata. „Prawdziwy święty, zdaje się myśleć Baudelaire,
to ten, k t ó r y k a t u j e i z a b i j a lud d l a dobra l u d u . " Z o s t a n i e
w y s ł u c h a n y . R a s a p r a w d z i w y c h ś w i ę t y c h z a c z y n a s i ę sze­
rzyć p o ziemi, b y p o t w i e r d z i ć t e szczególne k o n k l u z j e b u n ­
t u . A b y B a u d e l a i r e , m i m o s a t a n i c z n e g o a r s e n a ł u , upodoba­
n i a d l a S a d e ' a i b l u ź n i e r s t w , pozostał za bard20 t e o l o g i e m ,
by mógł być prawdziwym buntownikiem. Jego dramat,
dzięki k t ó r e m u s t a ł się największym poetą swego czasu,
j e s t gdzie indziej. T u B a u d e l a i r e w y s t ę p o w a ć m o ż e j e d y ­
nie j a k o n a j g ł ę b s z y t e o r e t y k dandyzmu, który sformuło­
wał definitywnie jedną z konkluzji romantycznego buntu.
R o m a n t y z m dowodzi w istocie, że b u n t j e s t częściowo
związany z dandyzmem; jednym z jego kierunków jest
tworzenie pozorów. W swych konwencjonalnych formach
d a n d y z m zdradza n o s t a l g i ę za m o r a l n o ś c i ą ; to h o n o r spro­
wadzony do punktu honoru. Inauguruje j e d n a k estetykę,
aktualną j e s z c z e dzisiaj — estetykę samotnych twórców,
upartych rywali potępionego Boga. Od czasów romantyz­
m u z a d a n i e m a r t y s t y b ę d z i e n i e t y l k o k r e a c j a ś w i a t a czy
opiewanie piękna dla niego samego, ale również określe­
nie postawy. Artysta staje się modelem, daje siebie za
p r z y k ł a d : j e g o m o r a l n o ś c i ą j e s t sztuka. Z a c z y n a s i ę czas
r z ą d ó w s u m i e ń . D a n d y s i , j e ś l i n i e z a b i j a j ą s i ę a l b o n i e po­
p a d a j ą w obłęd, robią k a r i e r y i pozują dla potomności.
N a w e t gdy w o ł a j ą j a k V i g n y , ż e z a m i l k n ą , i c h m i l c z e n i e
krzyczy.
A l e j u ż w s a m y m r o m a n t y z m i e t a p o s t a w a w y d a j e się
niektórym jałowa; powstaje wówczas typ buntownika,
k t ó r e g o m i e j s c e j e s t p o m i ę d z y e k s c e n t r y k i e m (albo Incroy-
abZe'em) i n a s z y m i r e w o l u c y j n y m i a w a n t u r n i k a m i . W cza-
sie d z i e l ą c y m k u z y n k a m i s t r z a R a m e a u o d „ z d o b y w c ó w "
X X w i e k u s ą B y r o n i S h e l l e y , k t ó r z y w a l c z ą o wolność,
c h o ć z n i e j a k ą o s t e n t a c j ą . S t a j ą t a k ż e na widoku, a l e w
i n n y sposób. B u n t p o r z u c a z w o l n a ś w i a t pozoru dla świa­
ta czynu i włącza się weń całkowicie. Studenci francuscy
z 1830 i d e k a b r y ś c i r o s y j s c y b ę d ą n a j c z y s t s z y m i w c i e l e n i a ­
m i b u n t u z r a z u s a m o t n e g o , k t ó r y potem, poprzez ofiary,
szuka dróg p o j e d n a n i a . A l e też p r z e c i w n i e , s k o r o upodo­
b a n i e do a p o k a l i p s y i s z a l e ń s t w o m o ż n a o d n a l e ź ć i dzi­
siaj. Proces pokazowy, s t r a s z l i w a gra, którą sędzia p r o ­
wadzi z o s k a r ż o n y m , r e ż y s e r i a p r z e s ł u c h a ń p o z w a l a j ą n i e ­
k i e d y d o m y ś l a ć się s t a r e g o w y k r ę t u , d z i ę k i k t ó r e m u b u n ­
t o w n i k r o m a n t y c z n y n i e c h c ą c b y ć sobą w y b i e r a ł pozór
w n i e f o r t u n n e j nadziei, że w t e n sposób p r z y d a g ł ę b i w ł a s ­
n e m u istnieniu.
NIEZGODA NA ZBAWIENIE

Jeśli buntownik romantyczny przydaje znaczenia jed­


n o s t c e i z ł u , n i e o p o w i a d a s i ę za ludźmi, a l e za sobą s a ­
mym. Wszelki dandyzm jest zawsze dandyzmem w sto­
sunku do Boga. Jednostka j a k o twór może przeciwstawiać
się tylko twórcy. Czuje potrzebę Boga, z którym łączy ją
18
rodzaj p o n u r e j kokieterii. A r m a n d H o o g ma rację mó­
wiąc, ż e c h o c i a ż k l i m a t dzieł r o m a n t y c z n y c h j e s t nietzs-
cheański, Bóg wciąż jeszcze w nich nie umarł. Nawet
p o t ę p i e n i e , k t ó r e p r z y z y w a s i ę t a k głośno, t o t y l k o d o b r y
figiel s p ł a t a n y P a n u B o g u . O d w r o t n i e D o s t o j e w s k i , k t ó r y
w opisie b u n t u pójdzie d a l e j . I w a n K a r a m a z o w staje po
s t r o n i e ludzi i a k c e n t u j e i c h n i e w i n n o ś ć . T w i e r d z i , że cią­
żący na nich wyrok śmierci jest niesprawiedliwy. Przy­
najmniej w s w o i m p i e r w s z y m odruchu, daleki jeszcze od
o b r o n y zła, opowiada s i ę z a sprawiedliwością, k t ó r e j d a j e
miejsce przed Bogiem. Nie neguje więc absolutnie jego
istnienia. Zwalcza B o g a w imię wartości moralnej. Ambic­
ją buntownika romantycznego było mówić z Bogiem j a k
r ó w n y z r ó w n y m . Z ł o o d p o w i a d a w t e d y n a zło, p y c h a n a
okrucieństwo. Ideałem Vigny'ego, na przykład, jest mil­
c z e n i e p r z e c i w s t a w i ć m i l c z e n i u . B e z w ą t p i e n i a chodzi o to,
b y w t e n sposób w z n i e ś ć s i ę d o poziomu B o g a , c o j u ż j e s t
b l u ź n i e r s t w e m . A l e n i e m y ś l i się j e s z c z e o kwestionowa­
n i u m o c y i m i e j s c a b ó s t w a . J e s t t o b l u ź n i e r s t w o uniżone
i, jak każde zresztą bluźnierstwo, uczestniczy w sakral-
ności.
D o p i e r o w r a z z I w a n e m t o n się z m i e n i a . B ó g z k o l e i j e s t
sądzony i to z w y s o k a . J e ś l i zło j e s t k o n i e c z n e w ś w i e c i e
s t w o r z o n y m przez B o g a , t a k i ś w i a t n i e z o s t a n i e z a a k c e p ­
t o w a n y . I w a n n i e o d w o ł u j e się j u ż d o t a j e m n i c z e g o B o g a ,
a l e do wyższej zasady, to z n a c z y do s p r a w i e d l i w o ś c i . R o z ­
p o c z y n a g ł ó w n e dzieło b u n t u : n a m i e j s c u k r ó l e s t w a ł a s k i
zbudować królestwo sprawiedliwości. Jednocześnie atakuje
chrześcijaństwo. Buntownicy romantyczni zrywali z Bo­
g i e m j a k o z zasadą n i e n a w i ś c i ; Iwan odrzuca tajemnicę,
w k o n s e k w e n c j i zaś B o g a j a k o zasadę m i ł o ś c i . T y l k o m i ­
ł o ś ć m o ż e sprawić, że zgodzimy się na k r z y w d ę wyrządzo­
ną M a r c i e , r o b o t n i k o m p r a c u j ą c y m dziesięć godzin, a n a ­
w e t n a n i e w y t ł u m a c z a l n ą ś m i e r ć dzieci. „ J e ż e l i c i e r p i e n i a
dzieci, mówi Iwan, mają dopełnić sumy cierpień, która
j e s t n i e z b ę d n a do k u p i e n i a prawdy, to z g ó r y twierdzę, że
19
cała ta prawda nie j e s t warta takiej ceny." I w a n od­
rzuca głęboką współzależność cierpienia i prawdy w
chrześcijaństwie. Najgłębszym krzykiem Iwana, otwiera­
j ą c y m straszliwe otchłanie buntu, jest choćby nawet.
„ W o l ę zostać... p r z y oburzeniu, c h o ć b y m n a w e t n i e m i a ł
r a c j i . " C o oznacza, ż e choćby nawet B ó g istniał, c h o ć b y
prawda była okryta tajemnicą, choćby starzec Zosima miał
słuszność, I w a n n i e zgodzi się, żeby tę prawdę opłacać
złem, cierpieniem i śmiercią niewinnego. I w a n ucieleśnia
n i e z g o d ę n a z b a w i e n i e . W i a r a prowadzi d o n i e ś m i e r t e l n e g o
ż y c i a . A l e w i a r a z a k ł a d a a k c e p t a c j ę t a j e m n i c y i zła, pod­
d a n i e się n i e s p r a w i e d l i w o ś c i . T e n , k o m u c i e r p i e n i e dzieci
w z b r a n i a w i a r y , n i e dostąpi ż y c i a n i e ś m i e r t e l n e g o . W t y c h
warunkach I w a n wyrzeka się nieśmiertelności, choćby na­
wet ona istniała. Nie przystaje na ten handel. P r z y s t a ł b y
t y l k o n a ł a s k ę b e z w a r u n k o w ą i dlatego s a m s t a w i a w a r u n ­
ki. R o s z c z e n i e m b u n t u j e s t w s z y s t k o a l b o n i c . „... C a ł y b e z ­
miar poznania nie jest wart łez dziecka." I w a n nie mówi,
że nie ma prawdy. Mówi, że j e ś l i jest prawda, to jest ona
nie do przyjęcia. Dlaczego? Bo jest niesprawiedliwa. Po
raz pierwszy dochodzi tu do starcia sprawiedliwości
i p r a w d y ; odtąd t e j w a l c e n i e b ę d z i e k o ń c a , I w a n , s a m o t ­
nik, a w i ę c m o r a l i s t a , p o p r z e s t a n i e na d o n k i s z o t y z m i e m e ­
tafizycznym. L e c z kilka pięcioleci jeszcze, i przemiana
prawdy w sprawiedliwość stanie się w i e l k i m c e l e m poli­
tycznym.
C o w i ę c e j , I w a n w c i e l a n i e z g o d ę n a w ł a s n e t y l k o zba­
w i e n i e . S o l i d a r n y z p o t ę p i o n y m i , przez n i c h o d r z u c a nie­
b o . G d y b y w i e r z y ł , m ó g ł b y z o s t a ć z b a w i o n y ; a l e i n n i zo­
s t a l i b y p o t ę p i e n i . C i e r p i e n i e t r w a ł o b y n a d a l . N i e m a zba­
w i e n i a d l a kogoś, kto zaznał prawdziwego współczucia.
Iwan nadal odmawia Bogu słuszności, odrzucając wiarę,
po dwakroć: j a k o niesprawiedliwość i j a k o przywilej. Jesz­
cze krok, a Wszystko albo nic zamieni się w e
Wszyscy albo nikt.
Ta skrajna determinacja i postawa, jaką ona zakłada,
w y s t a r c z y ł a b y r o m a n t y k o m . A l e I w a n , 2 0 c h o ć zna pokusy
dandyzmu, przeżywa rzeczywiście swoje problemy roz­
d a r t y p o m i ę d z y „ t a k " i „ n i e " . I tu z a c z y n a j ą s i ę konsek­
wencje. Jeśli odrzuca nieśmiertelność, co mu pozostaje?
Życie w swoim kształcie elementarnym. Sens życia jest
p r z e k r e ś l o n y , a l e j e s t s a m o życie. Żyję, mówi Iwan,
chociażby w b r e w p r a w o m logiki."^! jeszcze: „ C h o ć b y m na­
w e t u t r a c i ł w i a r ę w życie, c h o ć b y m się z a w i ó d ł n a uko­
chanej kobiecie, choćbym przestał wierzyć w porządek
r z e c z y i p r z e k o n a ł się, że w s z y s t k o j e s t p r z e k l ę t y m , s k ł ę ­
b i o n y m i p i e k i e l n y m c h a o s e m , c h o ć b y m zaznał w s z e l k i c h
o k r o p n o ś c i ludzkiego rozczarowania — jednak będę nadal
c h c i a ł ż y ć . " I w a n b ę d z i e w i ę c żył, b ę d z i e k o c h a ł „ n i e wie­
dząc d l a c z e g o " . A l e ż y ć to t a k ż e działać. W i m i ę czego?
J e ś l i n i e m a n i e ś m i e r t e l n o ś c i , n i e m a też n a g r o d y a n i kary,
d o b r a a n i z ł a : „Nie m a c n o t y b e z n i e ś m i e r t e l n o ś c i . " A t a k ­
że: „ M ó j r o z u m m ó w i m i t y l k o , ż e n a z i e m i j e s t c i e r p i e -

20 J a k wiadomo, Iwan Jest w pewien sposób Dostojewskim, który


czuje się lepiej w tej postaci niż w postaci Aloszy. (Przyp. autora.)
nie, że w i n n y c h n i e ma i że wszystko to w y p ł y w a logicz­
n i e j e d n o z drugiego, w s z y s t k o p ł y n i e i w s z y s t k o się rów­
noważy..." L e c z j e ś l i n i e m a cnoty, n i e m a też p r a w a :
„Wszystko jest dozwolone."
O d t e g o „wszystko j e s t d o z w o l o n e " rozpoczyna się p r a w ­
dziwa h i s t o r i a współczesnego n i h i l i z m u . B u n t r o m a n t y c z ­
ny n i e szedł t a k daleko. S t w i e r d z a ł w s u m i e , że n i e wszy­
stko j e s t dozwolone, l e c z z z u c h w a l s t w a p o z w a l a ł sobie na
to, c o w z b r o n i o n e . N a o d w r ó t b r a c i a K a r a m a z o w , k t ó r z y
sprawią, ż e l o g i k a o b u r z e n i a o b r ó c i b u n t p r z e c i w k o s a m e ­
mu s o b i e i doprowadzi go do r o z p a c z l i w e j sprzeczności.
Z a s a d n i c z a różnica j e s t w tym, że r o m a n t y c y pozwalali
sobie na w s p ó ł c z u c i e ; I w a n w z b r o n i s o b i e d o b r o c i i w
i m i ę k o h e r e n c j i n a r z u c i sobie zło. N i h i l i z m t o n i e t y l k o
rozpacz i n e g a c j a , ale p r z e d e w s z y s t k i m w o l a rozpaczy
i n e g a c j i . T e n s a m człowiek, k t ó r y t a k dziko o b s t a w a ł przy
n i e w i n n o ś c i , k t ó r y drżał n a w i d o k c i e r p i e n i a dziecka, k t ó r y
c h c i a ł oglądać „ w ł a s n y m i o c z a m i " ł a n i ę śpiącą o b o k lwa,
z a b ó j c ę w r a m i o n a c h ofiary, odkąd o d r z u c a spójność bos­
ką i u s i ł u j e znaleźć w ł a s n ą r e g u ł ę , u z n a j e p r a w o m o c n o ś ć
z a b ó j s t w a . I w a n p o w s t a j e p r z e c i w B o g u z a b ó j c y ; a l e led­
w i e w p r o w a d z a d o b u n t u rozumowanie, w n i o s k i e m j e s t
p r a w o d o z a b ó j s t w a . J e ś l i w s z y s t k o j e s t dozwolone, może
zabić w ł a s n e g o o j c a l u b p r z y n a j m n i e j zgodzić się, by zo­
s t a ł zabity. D ł u g a r e f l e k s j a n a d naszą k o n d y c j ą s k a z a n y c h
na ś m i e r ć wiedzie j e d y n i e do u z a s a d n i e n i a zbrodni. I w a n
n i e n a w i d z i p r z y t y m k a r y ś m i e r c i (opowiadając o p e w n e j
e g z e k u c j i , m ó w i o k r u t n i e : „ I odcięto m u g ł o w ę p o b r a t e r ­
sku, bo s p ł y n ę ł o n a ń ś w i a t ł o ł a s k i " ) i z zasady a k c e p t u j e
zbrodnię. C a ł e p o b ł a ż a n i e dla zabójcy, żadnego dla k a t a .
S p r z e c z n o ś ć , w k t ó r e j S a d e czuł się swobodnie, dusi I w a ­
na K a r a m a z o w a .
B o też udaje, j a k o b y z r o z u m o w a n i a j e g o w y n i k a ł o , ż e
n i e ś m i e r t e l n o ś ć n i e i s t n i e j e , g d y powiedział j e d y n i e , ż e
o d r z u c i ł b y ją, c h o ć b y n a w e t i s t n i a ł a . A b y m ó c p r o t e s t o w a ć
p r z e c i w k o złu i ś m i e r c i , o r z e k a zdecydowanie, że n i e ma
c n o t y t a k samo, j a k n i e ś m i e r t e l n o ś c i , i p o z w a l a zabić swe­
go o j c a , Świadomie a k c e p t u j e swój d y l e m a t b y c i a cnot-
l i w y m i alogicznym, albo. logicznym i zbrodniczym. Dia­
beł, drugie ja Iwana, ma rację, gdy mu podszeptuje:
„ I d z i e s a d o k o n a ć c n o t l i w e g o czynu, a s a m w c n o t ę n i e wie­
r z y s z — oto co c i ę z ł o ś c i i d r ę c z y " . P r o b l e m p o s t a w i o n y
w k o ń c u przez I w a n a , d e c y d u j ą c y o p o s t ę p i e d o k o n a n y m
przez D o s t o j e w s k i e g o , i jedyny, który nas tu i n t e r e s u j e ,
s p r o w a d z a s i ę do p y t a n i a : czy m o ż n a żyć i t r w a ć w b u n c i e ?
I w a n pozwala domyślić się odpowiedzi: w buncie żyć
m o ż n a t y l k o d o p r o w a d z a j ą c się do o s t a t k a . Co j e s t u k o ń ­
ca buntu metafizycznego? Rewolucja metafizyczna. Trzeba
o b a l i ć w ł a d c ę świata, k t ó r e g o p r a w o w i t o ś ć z o s t a ł a zaprze­
czona. C z ł o w i e k p o w i n i e n z a j ą ć j e g o m i e j s c e . „ P o n i e w a ż
B o g a i n i e ś m i e r t e l n o ś c i i t a k n i e ma, w i ę c n o w y c z ł o w i e k
m a p r a w o s t a ć się c z ł o w i e k i e m - B o g i e m . " A l e c o t o znaczy
b y ć B o g i e m ? U z n a ć w ł a ś n i e , ż e w s z y s t k o j e s t dozwolone;
odrzucić każde prawo prócz własnego. Można zauważyć,
n i e k o n i e c z n i e n a w e t r o z w i j a j ą c człony ł ą c z ą c e r o z u m o w a n i e ,
że stać się Bogiem, to zaakceptować zbrodnię (ulubiona
idea i n t e l e k t u a l n y c h b o h a t e r ó w D o s t o j e w s k i e g o ) . O s o b i s t y m
p r o b l e m e m I w a n a j e s t w i ę c wiedzieć, czy p o z o s t a n i e w i e r ­
ny s w o j e j l o g i c e i czy wyszedłszy od p r o t e s t u p r z e c i w n i e ­
w i n n e m u cierpieniu, pozwoli z a b i ć s w e g o ojca z obojęt­
n o ś c i ą ludzi-bogów. Rozwiązanie jest znane: I w a n zgodzi
się n a t o z a b ó j s t w o . Z b y t g ł ę b o k i , b y p o p r z e s t a ć n a pozo­
rze, z b y t wrażliwy, by działać, wybierze zgodę n a dzia­
ł a n i e i n n y c h . A l e z a p ł a c i z a t o obłędem., C z ł o w i e k , k t ó r y
nie rozumiał, j a k można k o c h a ć bliźniego, nie rozumie
też, j a k m o ż n a g o zabić, Z n a l a z ł s z y się p o m i ę d z y n i e w y ­
t ł u m a c z a l n ą cnotą i z b r o d n i ą n i e do p r z y j ę c i a , p o ż e r a n y
l i t o ś c i ą i n i e z d o l n y do miłości, s a m o t n y i p o z b a w i o n y po­
m o c y cynizmu: sprzeczność zabije tę wyniosłą inteligencję.
„Umysł mój jest ziemski, skądże więc mam wyrokować
o tym, co nie jest z tego ś w i a t a ? " 21 Ale żył przecież tylko
d l a tego, co n i e j e s t z t e g o świata, i ta p y c h a s p r a g n i o n a
a b s o l u t u o d b i e r a ł a g o ziemi, n a k t ó r e j n i c n i e k o c h a ł .

21 W przekładzie francuskim cytowanym przez autora: „po co


chcieć rozumieć, co nie j e s t z tego świata?"
T e n u p a d e k n i e stoi zresztą n a przeszkodzie, a b y z po­
stawionego problemu wynikły konsekwencje: odtąd bunt
idzie k u czynowi. D o s t o j e w s k i w s k a z a ł j u ż n a t o p r o r o c z o
w legendzie o Wielkim Inkwizytorze. Iwan nie oddziela
świata od j e g o twórcy. „Nie B o g a nie uznaję, lecz świata
przezeń s t w o r z o n e g o . " I n a c z e j m ó w i ą c , t e n B ó g - o j c i e c s t a ­
22
nowi jedno ze swym d z i e ł e m . Uzurpacja Iwana jest więc
w y ł ą c z n i e m o r a l n a . Niczego n i e c h c e w ś w i e c i e z m i e n i ć .
L e c z skoro świat jest tym, czym jest, zdobywa prawo mo­
r a l n e g o w y z w o l e n i a się od niego, a i n n i ludzie w r a z z n i m .
Na odwrót, z c h w i l ą k i e d y duch b u n t u p r z y j m u j ą c „wszy­
stko j e s t dozwolone" oraz „wszyscy albo n i k t " zechce prze­
r o b i ć ś w i a t , a b y u t w i e r d z i ć p a n o w a n i e i b o s k o ś ć ludzi (...),
rozpocznie się n o w e dzieło o zasięgu n i e o b l i c z a l n y m , zro­
dzone z t e g o s a m e g o n i h i l i z m u (...).
Wielcy Inkwizytorzy wtrącą do więzienia Chrystusa
i powiedzą mu, że j e g o m e t o d a n i e j e s t dobra, że szczęścia
p o w s z e c h n e g o n i e m o ż n a osiągnąć n a t y c h m i a s t o w ą wolnoś­
cią w y b o r u p o m i ę d z y „ t a k " i „ n i e " , a l e z d o b y w a j ą c p a n o ­
w a n i e n a d u j e d n o l i c o n y m ś w i a t e m . T r z e b a w p i e r w rządzić
i podbijać. Przyjdzie królestwo niebieskie na ziemi, ale
ludzie b ę d ą n i m w ł a d a l i , w p i e r w n i e l i c z n i cezarowie, ci,
co z r o z u m i e l i pierwsi, a z c z a s e m w s z y s c y i n n i . J e d n o ś ć
świata zostanie osiągnięta wszystkimi środkami, skoro
wszystko jest dozwolone. Wielki Inkwizytor jest stary
i zmęczony, j e g o wiedza j e s t gorzka. W i e , że ludzie są b a r ­
dziej l e n i w i n i ż podli i że wolą s p o k ó j i ś m i e r ć od wol­
n o ś c i r o z r ó ż n i a n i a d o b r a i zła. C z u j e litość, zimną l i t o ś ć
do tego milczącego więźnia, któremu bez wytchnienia
p r z e c z y h i s t o r i a . P r z y n a g l a go do m ó w i e n i a , do u z n a n i a
w ł a s n y c h b ł ę d ó w , do u p r a w o m o c n i e n i a w p e w n y m s e n s i e
dzieła I n k w i z y t o r ó w i C e z a r ó w . A l e w i ę z i e ń milczy. D z i e ­
ł o z o s t a n i e w i ę c d o k o n a n e b e z n i e g o ; a j e g o zabiją. U p r a ­
w o m o c n i e n i e p o j a w i się u k o ń c a czasów, k i e d y k r ó l e s t w o

22 Iwan zezwala na zabicie ojca. Wybiera zamach na naturą 1 ro-


dziclela. Ów ojciec j e s t zresztą bezecny. Pomiędzy Iwana i boga Alo­
szy wciąż wciska się odrażająca postać starego Karamazowa. (Przyp.
autora.)
ludzi b ę d z i e j u ż p e w n e . „ D z i e ł o j e s t d o t y c h c z a s w zacząt­
ku, a l e p r z e c i e ż się z a c z ę ł o . D ł u g o j e s z c z e t r z e b a b ę d z i e
c z e k a ć n a c a ł k o w i t e z a k o ń c z e n i e t e g o dzieła i w i e l e j e s z c z e
n a c i e r p i s i ę ziemia, a l e w k o ń c u o s i ą g n i e m y n a s z c e l i b ę ­
dziemy cesarzami i wówczas pomyślimy o powszechnym
s z c z ę ś c i u ludzkości."
W i ę z i e ń został j u ż d a w n o s t r a c o n y ; rządzą t y l k o W i e l c y
I n k w i z y t o r z y , k t ó r z y s ł u c h a j ą „ s t r a s z l i w e g o i m ą d r e g o du­
cha, ducha samounicestwienia i niebytu". W i e l c y Inkwizy­
torzy dumnie odrzucają chleb niebios i wolność i dają
chleb ziemski bez wolności. „Zejdź z krzyża, a uwierzymy,
żeś t o T y " , k r z y c z e l i j u ż i c h p o l i c j a n c i n a G o l g o c i e . A l e
n i e zszedł i w n a j s t r a s z n i e j s z e j chwili a g o n i i żalił się, że
g o B ó g opuścił. N i e m a w i ę c j u ż dowodów, t y l k o w i a r a
i tajemnica, które zbuntowani odrzucają i z których Wiel­
cy I n k w i z y t o r z y szydzą. W s z y s t k o j e s t d o z w o l o n e : w o w e j
s t r a s z n e j m i n u c i e p r z y g o t o w a n o w i e k i z b r o d n i . (...) P a p i e ­
ze, k t ó r z y w y b r a l i C e z a r a , otworzyli d r o g ę C e z a r o m , k t ó ­
rzy wybierają już tylko siebie. J e d n o ś c i świata nie udało
się u z y s k a ć r a z e m z B o g i e m , w i ę c zdobędzie się j ą prze­
ciw Bogu.
A l e n i e j e s t e ś m y j e s z c z e t a k daleko. N a r a z i e w i d z i m y
I w a n a i j e g o z n i e k s z t a ł c o n ą t w a r z : b u n t o w n i k znalazł s i ę
w o t c h ł a n i , j e s t n i e z d o l n y do działania, r o z d a r t y p o m i ę ­
dzy p o c z u c i e m w ł a s n e j b e z w i n y i w o l ą z a b ó j s t w a . N i e n a ­
widzi k a r y ś m i e r c i , ponieważ jest ona figurą kondycji
l u d z k i e j , a idzie ku z b r o d n i . P o n i e w a ż wziął s t r o n ę ludzi,
j e g o u d z i a ł e m j e s t s a m o t n o ś ć . B u n t r o z u m u k o ń c z y się t u
szaleństwem.
AFIRMACJA ABSOLUTNA

Od chwili kiedy człowiek poddaje Boga osądowi mo­


r a l n e m u , z a b i j a g o w sobie. L e c z j a k a j e s t w ó w c z a s zasa­
da moralności? N e g u j e s i ę B o g a w i m i ę sprawiedliwości,
ale czy idea sprawiedliwości może być pojmowana bez
idei B o g a ? C z y n i e p o p a d a m y w ó w c z a s w a b s u r d ? N i e t ­
zsche w ł a ś n i e atakuje absurd frontalnie. Doprowadza go
do n a j w i ę k s z e j s k r a j n o ś c i , by t y m l e p i e j m ó c się z n i m
rozprawić: moralność to ostatnie upostaciowanie Boga;
a b y m ó c zacząć budować od nowa, trzeba je zniszczyć.
W t e d y n i e m a j u ż B o g a i n i e j e s t o n g w a r a n t e m naszego
i s t n i e n i a . J e ś l i c z ł o w i e k m a istnieć, m u s i działać.

JEDYNY

J u ż S t i r n e r , obaliwszy Boga, c h c i a ł zniszczyć wszelką


ideę B o g a w człowieku. W przeciwieństwie jednak do
Nietzschego jego nihilizm jest usatysfakcjonowany. Stir­
n e r śmieje się w ślepym zaułku, Nietzsche szturmuje mury.
Od 1845, kiedy został opublikowany Jedyny i jego włas­
23
ność, S t i r n e r przystąpił d o oczyszczania t e r e n u . Człowiek,
który bywał w „Stowarzyszeniu wyzwolonych" razem
z m ł o d y m i h e g l i s t a m i z l e w i c y (należał do n i c h M a r k s ) ,
n i e tylko miał rachunki do uregulowania z Bogiem, ale
też z C z ł o w i e k i e m F e u e r b a c h a , D u c h e m H e g l a i j e g o hi-.
23
Der Einziga und sein Eigentum
storycznym wcieleniem, Państwem. Wszystkie te idole
zrodziły się jego zdaniem z tego samego „mongolizmu" —
wiary w idee wieczne. Mógł więc napisać: „Ufundowałem
moją sprawę na nicości." Grzech jest na pewno „mongol­
s k ą z a r a z ą " , a l e p r a w o również, k t ó r e g o j e s t e ś m y w i ę ź n i a ­
mi. Bóg jest wrogiem; Stirner posuwa się najdalej, jak
m o ż n a w b l u ź n i e r s t w i e ( „ s t r a w h o s t i ę i b ę d z i e po wszyst­
k i m " ) . A l e B ó g j e s t tylko jedną z alienacji mojego ja albo,
d o k ł a d n i e j , tego, c z y m j e s t e m . S o k r a t e s , J e z u s , D e s c a r t e s ,
Hegel, w s z y s c y p r o r o c y i filozofowie w y m y ś l a l i t y l k o n o w e
s p o s o b y a l i e n a c j i tego, c z y m j e s t e m , m o j e g o j a , k t ó r e S t i r ­
n e r u s i ł u j e odróżnić o d a b s o l u t n e g o J a F i c h t e g o , r e d u k u ­
j ą c j e d o tego, co w nim najbardziej własne i ulotne.
Wśród imion „nie ma jego imienia", jest Jedynym.
D l a S t i r n e r a h i s t o r i a p o w s z e c h n a a ż d o J e z u s a sprowa­
dza s i ę j e d y n i e d o i d e a l i z a c j i r e a l n o ś c i . Starożytni zmie­
r z a j ą ku t e m u p o p r z e z myśli i r y t u a ł y oczyszczające. Od
J e z u s a c e l j e s t o s i ą g n i ę t y i r o z p o c z y n a się w y s i ł e k i n n y ,
p o l e g a j ą c y , n a odwrót, n a r e a l i z a c j i i d e a ł u . P o oczyszcze­
n i u p r z y c h o d z i s z a l e ń s t w o i n k a r n a c j i , k t ó r e coraz b a r d z i e j
p u s t o s z y świat, w m i a r ę j a k s o c j a l i z m , s p a d k o b i e r c a C h r y ­
stusa, poszerza s w o j e p a n o w a n i e . A l e h i s t o r i a p o w s z e c h n a
to tylko nieustająca z n i e w a g a godząca w jedyną zasadę,
k t ó r ą j e s t e m j a , z a s a d ę żyjącą, k o n k r e t n ą , zasadę zwycięs­
ką, k t ó r ą c h c i a n o u g i ą ć pod j a r z m e m k o l e j n y c h a b s t r a k ­
c j i — B o g a , p a ń s t w a , s p o ł e c z e ń s t w a , ludzkości. F i l a n t r o p i a
jest według Stirnera mistyfikacją. Filozofie ateistyczne
o d d a j ą c e się k u l t o w i p a ń s t w a i c z ł o w i e k a s a m e są „ b u n ­
t a m i t e o l o g i c z n y m i " . „ N a s i ateiści, m ó w i S t i r n e r , t o do­
p r a w d y pobożni l u d z i e . " Cała historia zna tylko jeden
kult, k u l t w i e c z n o ś c i . T e n k u l t t o k ł a m s t w o . P r a w d ą j e s t
J e d y n y , w r ó g tego, c o w i e c z n e , oraz wszystkiego, co nie
służy j e g o żądzy w ł a d a n i a .
Zdaniem Stirnera negacja ożywiająca bunt nieodparcie
g ó r u j e n a d każdą a f i r m a c j ą . S t i r n e r o d r z u c a t e ż w s z y s t k i e
n a m i a s t k i boskości, k t ó r y m i obciążono ś w i a d o m o ś ć m o r a l ­
n ą . „ K r ó l e s t w o n i e b i e s k i e obalono, l e c z c z ł o w i e k znalazł
sobie nowe niebo." Nawet rewolucja, i zwłaszcza rewoluc-
j a , budzi w s t r ę t w t y m b u n t o w n i k u . Ż e b y b y ć r e w o l u c j o ­
nistą, t r z e b a w coś w i e r z y ć , k i e d y n i e ma w co w i e r z y ć .
„ R e w o l u c j a ( f r a n c u s k a ) d o p r o w a d z i ł a do r e a k c j i i to po­
kazuje, czym w rzeczywistości była Rewolucja."
S ł u ż y ć ludzkości t o n i c lepszego niż s ł u ż y ć B o g u . B r a t e r ­
s t w o zresztą j e s t t y l k o na niedzielę. W dni powszednie
b r a c i a stają się niewolnikami. D l a S t i r n e r a istnieje więc
j e d n a wolność, „ m o j a p o t ę g a " , i j e d n a p r a w d a , „ w s p a n i a ­
ły egoizm gwiazd".
Wszystko rozkwita na t e j pustyni, i „ O g r o m n e z n a c z e n i e
krzyku radości wolnego od wszelkiej myśli nie zostanie
z r o z u m i a n e t a k długo, j a k długo t r w a n o c m y ś l i i w i a r y . "
T a n o c dobiega k o ń c a , w s t a n i e ś w i t n o w e g o b u n t u . B u n t
sam, w s o b i e j e s t ascezą, k t ó r a o d r z u c a w s z y s t k i e wygody.
C z ł o w i e k zgodzi s i ę z i n n y m i ludźmi t y l k o w t e j mierze
i na t e n czas, k i e d y i c h e g o i z m i j e g o b ę d ą zbieżne. P r a w ­
dziwe ż y c i e j e s t w s a m o t n o ś c i , gdzie b e z o g r a n i c z e ń zaspo­
koi swój głód i s t n i e n i a , poza k t ó r y m n i e m a n i c w i ę c e j .
I n d y w i d u a l i z m dochodzi w t e n sposób do szczytu. N e g u j e
wszystko, c o n e g u j e j e d n o s t k ę , g l o r y f i k u j e wszystko, c o j ą
opiewa i j e j służy. Czym jest dobro, według Stirnera?
„ T y m , z czego m o g ę k o r z y s t a ć . " Do czego j e s t e m upraw­
niony? „ D o wszystkiego, d o czego j e s t e m zdolny." Bunt
z n o w u k o ń c z y się u s p r a w i e d l i w i e n i e m zbrodni. S t i r n e r n i e
t y l k o s i ę o n i e p o k u s i ł ( t e r r o r y s t y c z n e f o r m y a n a r c h i i są
j e g o dziedzictwem), ale najwyraźniej upajał się perspek­
t y w a m i , k t ó r e o t w i e r a ł : „ Z e r w a n i e z t y m , c o s a k r a l n e al­
bo, lepiej jeszcze, zniszczenie s a k r a l n o ś c i m o ż e się s t a ć po­
w s z e c h n e . T o n i e n o w a r e w o l u c j a n a d c i ą g a , a l e zbrodnia
potężna, pyszna, w o l n a od szacunku, od wstydu, od s u m i e ­
n i a ; c z y n i e w z b i e r a w r a z z g r z m o t e m n a horyzoncie, c z y
n i e widzisz, j a k n i e b o c i ę ż k i e o d przeczuć c i e m n i e j e i m i l ­
k n i e ? " Pobrzmiewa tu posępna radość tych, co w nędznym
odosobnieniu przygotowują nadejście apokalipsy. Nic nie
o k i e ł z n a g o r z k i e j i w ł a d c z e j logiki, n i c p r ó c z m o j e g o j a ,
które przeciwstawi się wszystkim abstrakcjom, samo ab­
s t r a k c y j n e i n i e n a z w a n e , bo uwięzione i o d c i ę t e od s w y c h
korzeni. Nie ma już zbrodni ani występku, a więc nie ma
g r z e s z n i k ó w . W s z y s c y j e s t e ś m y doskonali. Skoro każde j a
s a m o w s o b i e j e s t z b r o d n i c z e w s t o s u n k u do p a ń s t w a i lu­
du, u m i e j m y przyznać, ż e ż y c i e j e s t w y k r o c z e n i e m . J e ś l i
n i e c h c e m y u m i e r a ć , m u s i m y zabijać, a b y b y ć j e d y n y m i .
„ N i e j e s t e ś t a k w i e l k i j a k zbrodniarz, ty, k t ó r y n i e p r o ­
fanujesz niczego." Stirner, powściągliwy jeszcze, dodaje:
„Zabijać, ale nie torturować."
A l e ogłosić p r a w o m o c n o ś ć zbrodni t o ogłosić m o b i l i z a c j ę
i w o j n ę J e d y n y c h . Z a b ó j s t w o z b i e g n i e się w i ę c z r o d z a j e m
s a m o b ó j s t w a k o l e k t y w n e g o . S t i r n e r , c h o ć o t y m n i e mówi,
c z y t e ż t e g o n i e zauważa, n i e cofnie się j e d n a k p r z e d żad­
n ą zagładą. D u c h b u n t u z n a j d u j e n a k o n i e c j e d n ą z e swo­
ich najbardziej gorzkich satysfakcji w chaosie. „Pogrze­
b i ą c i ę ( n a r ó d n i e m i e c k i ) w ziemi. W k r ó t c e n a r o d y , b r a ­
c i a twoi, pójdą z a t o b ą ; k i e d y j u ż n i k o g o n i e s t a n i e , ludz­
kość zejdzie do grobu i na n i m J a , jedyny mój władca, J a ,
j e d y n y s p a d k o b i e r c a , ś m i a ć się b ę d ę w i e l k i m ś m i e c h e m . "
T a k o t o n a s z c z ą t k a c h ś w i a t a rozpaczliwy ś m i e c h j e d n o s t -
ki-władcy ilustruje ostatnie zwycięstwo ducha buntu. Ale
z n a l a z ł s z y się u tego k r a ń c a , m o ż n a l i c z y ć t y l k o na ś m i e r ć
a l b o na z m a r t w y c h w s t a n i e . S t i r n e r , a z n i m w s z y s c y zbun­
t o w a n i nihiliści, upojeni niszczeniem spieszą ku nicości.
P u s t y n i a z o s t a ł a u k a z a n a ; t e r a z t r z e b a się dowiedzieć, j a k
na niej przetrwać. Z a c z y n a j ą się b e z l i t o s n e p o s z u k i w a n i a
Nietzschego.

NIETZSCHE I NIHILIZM

"Negujemy B o g a , z a p r z e c z a m y odpowiedzialności B o g a ;
24
t y l k o w t e n sposób w y z w o l i m y ś w i a t . " Dzięki Nietzsche-
mu nihilizm nabiera akcentów proroczych. Ale w dziele
j e g o m o ż n a dopatrzeć s i ę t y l k o n i s k i e g o i pospolitego o k r u -

24
Pomiędzy cytatami z Nietzschego w tekście Camusa a Jedynym
pełnym przekładem polskim z początku wieku (Fryd. Nietzsche,
Dzieła, tłum. W. Berent, K. Drzewiecki, L. Staff, S. Wyrzykowski,
S. Frycz, wyd. J. Mortkowlcza) istnieje znaczna rozbieżność. Ze
teksty Nietzschego we współczesnej polszczyźnie 1 terminologii są
czymś zupełnie różnym, także znaczeniowo, od edycji mortkowiczow-
c i e ń s t w a , k t ó r e g o n i e n a w i d z i ł ze w s z y s t k i c h sił, j e ś l i n i e
d a ć p i e r w s z e ń s t w a diagnoście przed p r o r o k i e m . M y ś l j e g o
niewątpliwie jest prowizoryczna, metodyczna, strategiczna
wreszcie. Po raz pierwszy nihilizm staje się świadomy.
W s p ó l n ą c e c h ą c h i r u r g ó w i p r o r o k ó w j e s t m y ś l e n i e i dzia­
ł a n i e z u w a g i na przyszłość. Nietzsche m ó w i ł o przyszłej
a p o k a l i p s i e n i e p o to, b y j ą z a c h w a l a ć — odgadywał b o ­
wiem j e j twarz ponurą i wyrachowaną — ale żeby jej
u n i k n ą ć i p r z e k s z t a ł c i ć ją w odrodzenie. S t w i e r d z i ł n i h i ­
lizm i zbadał go j a k z j a w i s k o k l i n i c z n e . M ó w i ł o sobie, że
j e s t p i e r w s z y m d o s k o n a ł y m nihilistą w E u r o p i e . N i e z upo­
d o b a n i a , a l e z profesji i dlatego, że b y ł z b y t wielki, by
odrzucać dziedzictwo swego czasu. U siebie samego
i u i n n y c h rozpoznał n i e m o ż n o ś ć w i a r y i b r a k fundamen­
t u dla w s z e l k i e j wiary, t o j e s t u z n a n i a ż y c i a . „Czy moż­
na żyć w b u n c i e ? " z m i e n i a się u N i e t z s c h e g o w „Czy moż­
n a żyć b e z w i a r y ? " Odpowiedź j e s t t w i e r d z ą c a . T a k , j e ś l i
z b r a k u w i a r y u c z y n i ć metodę, j e ś l i doprowadzić n i h i l i z m
do s k r a j n y c h konsekwencji i, znalazłszy się wówczas na
pustyni, l e c z u f a j ą c w przyszłość, doznać r a z e m , w j e d n y m
porywie, c i e r p i e n i a i radości.
Zamiast metodycznego wątpienia Nietzsche uprawiał me­
todyczną negację, burzył wszystko, co maskuje nihilizm
przed n i m s a m y m , o b a l a ł idole s k r y w a j ą c e ś m i e r ć B o g a .
„ B y m ó c j a k ą ś świętość wznieść, t r z e b a j a k ą ś świętość zbu­
rzyć; to jest prawo." Ten, kto chce być twórcą dobra
i zła, w p i e r w m u s i b y ć n i s z c z y c i e l e m i przekreślić war­
tości. „ W t e n sposób najwyższe zło s t a j e s i ę częścią n a j ­
25
wyższego dobra, a l e n a j w y ż s z e dobro j e s t t w ó r c ą . " Niet­
zsche napisał swoistą Rozprawę o metodzie swych czasów,
n i e z tą j e d n a k ą swobodą i precyzją, j a k i e c e c h o w a ł y t a k
p o d z i w i a n y przez niego X V I I w i e k f r a n c u s k i , lecz z sza-

skiej, widać chociażby z fragmentów dzieła Ludzkie, arcyludzkle,


zamieszczonych w Filozofii egzystencjalne], 1965, w pięknym tłuma­
czeniu Ireny Krońskiej. Z porównania cytatów u Camusa ze starym
przekładem, zwłaszcza Woli mocy, wynika, że korzystanie z niego
przeinaczyłoby sens cytatów oraz zniekształciło kontekst.
25
Z genealogii moralności, przekład Leopolda Staffa.
leńczą p rz e n i kl i wo ś c i ą, charakterystyczną dla wieku XX,
wieku genialnego jego zdaniem. Tę metodę buntu musi­
26
my zbadać.
P i e r w s z y m k r o k i e m N i e t z s c h e g o j e s t zgodzić się n a to,
co wie. ( A t e i z m , o c z y w i s t y d l a niego, j e s t „ k o n s t r u k t y w n y
i r a d y k a l n y " . Za s w o j e p o w o ł a n i e n a j w y ż s z e u w a ż a dopro­
w a d z e n i e p r o b l e m u a t e i z m u do k r y z y s u i j e g o zdecydowa­
ne osądzenie. Ś w i a t z a l e ż y od przypadku, n i e ma w n i m
celowości. Bóg jest zatem niepotrzebny, skoro nie chce
niczego. G d y b y c h c i a ł czegoś — r o z p o z n a j e m y tu t r a d y ­
c y j n e s f o r m u ł o w a n i e p r o b l e m u zła — m u s i a ł b y p o n i e ś ć od­
p o w i e d z i a l n o ś ć za „ s u m ę c i e r p i e n i a i n i e l o g i c z n o ś c i , k t ó r a
obniżyłaby całkowitą wartość stawania się." Wiadomo, że
N i e t z s c h e pu bl i c z ni e z a z d r o ś c i ł S t e n d h a l o w i j e g o f o r m u ł y :
„ J e d y n y m u s p r a w i e d l i w i e n i e m B o g a j e s t to, ż e n i e i s t n i e ­
j e . " Ś w i a t , p o z b a w i o n y w o l i b o ż e j , j e s t r ó w n i e ż pozbawio­
ny j e d n o ś c i i celowości. D l a t e g o ś w i a t n i e m o ż e b y ć są­
dzony. Każdy sąd wartościujący o świecie prowadzi do
s p o t w a r z a n i a życia. W y d a j e się sąd o czymś, co j e s t po­
przez o d n i e s i e n i e do tego, c z y m ono w i n n o b y ć — kr óles­
t w e m niebieskim, ideami wiecznymi, imperatywem moral­
n y m . A l e tego, c o w i n n o b y ć , n i e m a ; ś w i a t n i e m o ż e b y ć
sądzony w i m i ę n i c z e g o . „ K o r z y ś c i naszego c z a s u : n i c n i e
j e s t prawdą, wszystko j e s t d o z w o l o n e . " T e f o r m u ł y , k t ó r e
o d b i j a j ą się e c h e m w t y s i ą c u i n n y c h , u r o c z y s t y c h a l b o i r o ­
n i c z n y c h , w y s t a r c z ą w k a ż d y m razie, by w y k a z a ć , że Nie­
tzsche bierze na siebie cały ciężar nihilizmu i buntu.
W swoich rozważaniach, d z i e c i n n y c h zresztą, o „tresurze
i selekcji", sformułował nawet skrajną logikę rozumowa­
nia nihilistycznego: „Problem: za pomocą j a k i c h środków
można b y osiągnąć n i e u g i ę t ą formę wielkiego, zaraźliwe­
go n i h i l i z m u , k t ó r y by z naukową sumiennością głosił
i w czyn wprowadzał śmierć dobrowolną?"
N i e t z s c h e z a g a r n i a j e d n a k dla n i h i l i z m u w a r t o ś c i t r a d y ­
cyjnie uważane za wędzidła nihilizmu. Przede wszystkim

26
Zajmujemy się tu oczywiście ostatnim okresem filozofii Nietz­
schego od 1880. Ten rozdział może być uważany za komentarz do
Wolt mocy. (Przyp. autora.)
moralność. Postawa moralna, której przykładem jest S o ­
krates i którą zaleca chrześcijaństwo, sama w sobie j e s t
oznaką dekadencji. Na miejsce człowieka z ciała chce
wprowadzić substytut: człowieka-odbicie. Potępia świat
namiętności i krzyku w imię świata harmonijnego i cał­
k o w i c i e w y i m a g i n o w a n e g o . J e ś l i n i h i l i z m j e s t niemożnością
wiary, jego symptom najpoważniejszy nie kryje się w
a t e i z m i e , a l e w n i e m o ż n o ś c i u w i e r z e n i a w to, co j e s t , zo­
b a c z e n i a tego, c o się dzieje, ż y c i a t y m , c o j e s t dane. T o
kalectwo jest u podstaw każdego idealizmu. Moralności
nie dostaje w i a r y w ś w i a t . Według N i e t z s c h e g o prawdzi­
wej moralności niepodobna oddzielić od jasności widze­
nia. J e s t surowy dla „oszczerców świata", ponieważ w
oszczerstwie wyróżnia haniebne upodobanie do ucieczki.
Moralność tradycyjna to dla n i e g o szczególny przypadek
niemoralności. „Dobru właśnie trzeba usprawiedliwienia."
I j e s z c z e : „ D l a r a c j i m o r a l n y c h p o n i e c h a s i ę kiedyś czy­
nienia dobra".
Filozofia Nietzschego obraca się, to oczywiste, wokół
p r o b l e m u b u n t u . D o k ł a d n i e : z a c z y n a o d tego, ż e j e s t b u n ­
t e m . A l e widać, ż e N i e t z s c h e d o k o n a ł p r z e s u n i ę c i a . Jego
bunt wychodzi od „Bóg umarł", zdobyczy niezaprzeczal­
n e j ; za czym zwraca się przeciwko wszystkiemu, co fał­
szywie u s i ł u j e zastąpić n i e o b e c n e b ó s t w o i k a l a świat, n i e ­
wątpliwie nie kierowany, a l e dla b o g ó w s t a n o w i ą c y j e d y ­
ny kamień probierczy. W b r e w temu, co myślą niektórzy
c h r z e ś c i j a ń s c y k r y t y c y Nietzschego, zamach na Boga nie
był jego zamierzeniem. B o g a znalazł m a r t w e g o w duszy
epoki. P i e r w s z y z r o z u m i a ł o g r o m t e g o f a k t u i orzekł, że
bunt człowieka nie może prowadzić do odrodzenia, jeśli
n i e j e s t k i e r o w a n y . W k a ż d y m i n n y m przypadku, c z y wy­
b i e r z e s i ę żal, czy p o b ł a ż a n i e , r e z u l t a t e m b ę d z i e apokalip­
sa. N i e t z s c h e n i e s t w o r z y ł w i ę c filozofii b u n t u , a l e zbu­
dował filozofię na b u n c i e .
Jeśli Nietzsche atakuje szczególnie chrześcijaństwo, to
t y l k o j a k o m o r a l n o ś ć . Z j e d n e j s t r o n y n i e t y k a nigdy oso­
b y J e z u s a , z d r u g i e j c y n i z m u K o ś c i o ł a . W i a d o m o , ż e po­
dziwiał j e z u i t ó w i w t y m p r z e d m i o c i e był znawcą. „To
27
przecie Bóg moralny jest obalany." C h r y s t u s dla Nie­
tzschego, podobnie j a k d l a T o ł s t o j a , n i e j e s t b u n t o w n i k i e m .
Istotą jego doktryny jest przyzwolenie totalne, n iespr ze-
ciwianie się złu. Nie wolno zabijać, nawet by zapobiec
z a b i j a n i u . T r z e b a zgodzić się n a ś w i a t t a k i , j a k i j e s t , n i e
dopełniać sumy jego nieszczęść, samemu zaś znosić zło
świata. Królestwo niebieskie jest natychmiast w naszym
zasięgu. Dyspozycja wewnętrzna sprawi, że nasze czyny
b ę d ą w zgodzie z zasadami, i o n a o f i a r u j e n a m b ł o g o ś ć .
C h r y s t u s n i e w i a r ę n a k a z y w a ł , a l e czyny. Z t e g o p u n k t u
widzenia chrześcijaństwo, według Nietzschego, to tylko
z d r a d a C h r y s t u s a . J u ż N o w y T e s t a m e n t j e s t skażony, od
P a w ł a zaś do s o b o r ó w służono t y l k o w i e r z e i z a p o m n i a n o
o działaniu.
C z y m c h r z e ś c i j a ń s t w o s k a z i ł o t a k g ł ę b o k o p o s ł a n i e swe­
go m i s t r z a ? Ideą sądu, o b c ą n a u c e C h r y s t u s a , i k o r e l a t y w -
nymi pojęciami nagrody i kary. Natura staje się w efekcie
h i s t o r i ą , i historią znaczącą, rodzi się i d e a ludzkości. Od
d o b r e j n o w i n y p o sąd o s t a t e c z n y j e d y n y m z a d a n i e m ludz­
k o ś c i j e s t p r z y s t o s o w a n i e s i ę do m o r a l n y c h c e l ó w z g ó r y
n a p i s a n e j opowieści. T y l e t y l k o , że w epilogu a k t o r z y sami
z s i e b i e dzielą się na d o b r y c h i z ł y c h . J e ś l i C h r y s t u s po­
w i a d a j e d y n i e , ż e g r z e c h n a t u r a l n y n i e m a znaczenia, t o
chrześcijaństwo historyczne z całej natury czyni źródło
g r z e c h u . „ C z e m u C h r y s t u s p r z e c z y ? W s z y s t k i e m u , c o dziś
nazywa się chrześcijańskim." C h r z e ś c i j a ń s t w o " sądzi, że
walczy z nihilizmem, ponieważ wyznacza kierunek świa­
tu, gdy samo jest nihilistyczne, skoro przydając życiu
sens urojony, nie pozwala odnaleźć sensu prawdziwego:
„ K a ż d y kościół t o k a m i e ń n a g r o b i e c z ł o w i e k a - b o g a , n i e
zezwala mu zmartwychwstać." Paradoksalnym, ale zna­
m i e n n y m wnioskiem Nietzschego jest, że B ó g u m a r ł przez
chrześcijaństwo, ponieważ chrześcijaństwo zlaicyzowało
s a k r a l n o ś ć . Chodzi tu o c h r z e ś c i j a ń s t w o h i s t o r y c z n e i „ j e g o
głęboką i godną pogardy dwuznaczność".

27
„Powiadacie, że to jest samorzutna dekompozycja Boga, a to
jest tylko jego maska; Bóg zrzuca swą moralną skórę. I ujrzycie,
jak pojawi się poza Dobrem i Złem." (Przyp. autora.)
(..) W ś w i e c i e u w o l n i o n y m od B o g a i idoli m o r a l n y c h
człowiek jest sam i bez pana. Nietzsche w najmniejszym
stopniu n i e d a j e do z r o z u m i e n i a i tu różni się od r o m a n ­
tyków — że taka wolność może b y ć łatwa. Bezwzględne
w y z w o l e n i e s t a w i a go w rzędzie t y c h , o k t ó r y c h s a m m ó ­
wił, że zaznają n o w e j rozpaczy i n o w e g o szczęścia. L e c z
zrazu t y l k o r o z p a c z w o ł a : „ B i a d a , n i e c h a j w i ę c przyjdzie
szaleństwo... N i e wzniósłszy s i ę p o n a d p r a w o , j e s t e m n a j ­
bardziej potępionym wśród potępionych". Ten, kto nie
m o ż e w z n i e ś ć się p o n a d prawo, m u s i z n a l e ź ć i n n e p r a w o
albo popaść w szaleństwo.Od chwili gdy człowiek nie
w i e r z y w B o g a a n i w ż y c i e n i e ś m i e r t e l n e , s t a j e się „od­
powiedzialny za wszystko, co żyje, za wszystko, co zro­
dzone w bólu, w y d a n e j e s t c i e r p i e n i o m ż y c i a " . J e g o w y ­
łączną p o w i n n o ś c i ą j e s t odnaleźć p o r z ą d e k i prawo. W ó w ­
czas przychodzi czas potępionych, wyczerpujące szukanie
usprawiedliwień, n o s t a l g i a b e z celu, „ n a j b o l e ś n i e j s z e i n a j ­
b a r d z i e j r o z d z i e r a j ą c e p y t a n i e s e r c a : gdzie, w j a k i m m i e j ­
scu, m ó g ł b y m się poczuć u s i e b i e " ?
P o n i e w a ż N i e t z s c h e b y ł u m y s ł e m w o l n y m , wiedział, ż e
wolność umysłu to nie wygoda, ale wielkość, której się
chce i którą się c z asem osiąga w wyczerpującej walce.
Wiedział, ż e ten, c o c h c e b y ć ponad p r a w e m , ryzykuje, ż e
znajdzie się poniżej tego prawa. Dlatego zrozumiał, że
prawdziwe wyzwolenie umysłu jest w uznaniu nowych
powinności. Z a s a d n i c z e o d k r y c i e N i e t z s c h e g o k r y j e się w
stwierdzeniu, że jeśli prawo wieczne nie jest wolnością,
b r a k p r a w a n i e j e s t nią t y m b a r d z i e j . S k o r o n i e m a p r a w ­
dy, a świat pozbawiony jest reguł, nie ma też żadnych
zakazów; żeby zakazać jakiegoś działania, trzeba bowiem
w a r t o ś c i i c e l u . J e d n o c z e ś n i e j e d n a k n i c n i e j e s t dozwo­
lone; wartości i celu trzeba również, aby wybrać inne
działanie. W o l n o ś c i ą , n i e jest całkowita dominacja nad
prawem, ale nie jest nią też całkowita uległość. Suma
wszystkich możliwości nie daje wolności, ale uniemożli­
wia niewolę. Chaos to także niewola. Wolność znaleźć
można t y l k o w ś w i e c i e , gdzie to, co możliwe, zdefiniowa­
ne j e s t wraz z tym, co niemożliwe. B e z prawa nie ma wol-
n o ś c i . J e ś l i l o s e m n i e k i e r u j e w a r t o ś ć wyższa, j e ś l i rządzi
przypadek, człowiek idzie w ciemnościach; to wolność
ślepca. U kresu największego wyzwolenia Nietzsche wy­
b i e r a w i ę c n a j w i ę k s z ą zależność. „ J e ś l i ś m i e r c i B o g a n i e
przemienimy w wielkie wyrzeczenie i nieustające zwy­
c i ę s t w o n a d s a m y m i sobą, z a p ł a c i m y z a t ę u t r a t ę . " Ina­
czej mówiąc, bunt Nietzschego kończy się ascezą. Wów­
czas n a m i e j s c e : „ j e ś l i n i c n i e j e s t prawdą, w s z y s t k o j e s t
d o z w o l o n e " K a r a m a z o w a , przychodzi g ł ę b i e j l o g i c z n e : „ j e ś ­
l i n i c n i e j e s t prawdą, n i c n i e j e s t d o z w o l o n e . " Zaprze­
czyć, że cokolwiek na t y m świecie może b y ć wzbronio­
n e , t o w y r z e c się tego, c o dozwolone. T a m , gdzie n i k t n i e
p o t r a f i j u ż orzec, co j e s t c z a r n e , a co b i a ł e , ś w i a t ł o gaśnie
i w o l n o ś ć s t a j e się d o b r o w o l n y m w i ę z i e n i e m .
M o ż n a powiedzieć, ż e N i e t z s c h e , m e t o d y c z n i e doprowa­
dziwszy n i h i l i z m do ś l e p e g o zaułka, odczuwa coś na k s z t a ł t
straszliwej radości. Jego zdeklarowanym celem jest po­
stawienie współczesnego człowieka w niemożliwej sytuacji.
Jedyną nadzieję widzi w sprzeczności ostatecznej. Jeśli
człowiek nie chce wówczas udusić się w pętających go
w i ę z a c h , m u s i je p r z e c i ą ć od r a z u i s t w o r z y ć w ł a s n e w a r ­
t o ś c i . Ś m i e r ć B o g a t o j e s z c z e n i e k o n i e c ; m o ż n a j ą prze­
trwać tylko przygotowując zmartwychwstanie. „ J e ś l i wiel­
k o ś c i n i e z n a j d u j e s i ę w B o g u , mówi Nietzsche, n i e z n a j ­
d u j e s i ę j e j nigdzie; t r z e b a j ą p r z e k r e ś l i ć al b o s t w o r z y ć . "
O n e g a c j ę t e j w i e l k o ś c i zatroszczył się ś w i a t współczesny,
spieszący ku samobójstwu. J e j stworzenie Nietzsche uznał
z a w ł a s n e , n a d l u d z k i e zadanie, k t ó r e m u c h c i a ł oddać życie.
W i e d z i a ł , że k r e a c j a j e s t m o ż l i w a t y l k o w s k r a j n e j s a m o t ­
n o ś c i i że c z ł o w i e k n i e z d e c y d u j e się na t e n z a w r o t n y wy­
s i ł e k , j e ś l i n i e znajdzie s i ę w s y t u a c j i d u c h o w e j t a k bardzo
bez wyjścia, że albo wybierze kreację albo zginie. Nie­
t z s c h e p o w i a d a m u w i ę c , ż e j e g o j e d y n ą p r a w d ą j e s t zie­
m i a , ż e j e j t r z e b a b y ć w i e r n y m , n a n i e j żyć i z n a l e ź ć z b a ­
w i e n i e . A l e u c z y c z ł o w i e k a j e d n o c z e ś n i e , ż e żyć n a ziemi
b e z p r a w a n i e sposób, p o n i e w a ż życie w ł a ś n i e z a k ł a d a ist­
n i e n i e p r a w a . J a k żyć w o l n y m i b e z p r a w a ? N a t ę z a g a d k ę
c z ł o w i e k musi odpowiedzieć; c e n ą j e s t ż y c i e .
Nietzsche w każdym razie nie próbuje się wymknąć.
Odpowiada, a jego odpowiedzią jest ryzyko: Damokles
t a ń c z y n a j l e p i e j , gdy w i s i n a d n i m m i e c z . T r z e b a p r z y j ą ć
to, co n i e m o ż l i w e do p r z y j ę c i a , i znieść to, czego znieść
n i e m o ż n a . P r z y j ą w s z y , ż e ś w i a t n i e m a ż a d n e g o celu, N i e ­
t z s c h e z a l e c a u z n a n i e j e g o b e z w i n y , stwierdzenie, ż e w y ­
myka się on spod wszelkiego sądu, s k o r o , pod żadnym
w z g l ę d e m n i e może b y ć sądzony i, w konsekwencji, za­
s t ą p i e n i e w s z y s t k i c h sądów w a r t o ś c i u j ą c y c h j e d n y m „ t a k " ,
c a ł k o w i t ą i p o c h w a l n ą zgodą na świat. W ó w c z a s z abso­
l u t n e j rozpaczy t r y ś n i e radość nieskończona, z e ś l e p e j n i e ­
woli b e z l i t o s n a w o l n o ś ć . B y ć wolnym, to właśnie obalić
c e l e . W zgodzie n a n i e w i n n o ś ć s t a w a n i a się j e s t m a k s y m a l ­
n a Wolność. W o l n y duch m i ł u j e k o n i e c z n o ś ć . G ł ę b o k i s e n s
myśli Nietzschego jest w stwierdzeniu, że konieczność
zjawisk, jeśli jest absolutna i całkowita, nie implikuje
żadnego przymusu. Totalne opowiedzenie się za totalną
koniecznością, oto jego paradoksalna definicja wolności.
Pytanie: „być wolnym od czego?" zastępuje: „być wolnym
p o c o ? " W o l n o ś ć zbiega się z b o h a t e r s t w e m . J e s t ascezą
wielkiego człowieka, „łukiem najbardziej napiętym".
Ta w y n i o s ł a a p r o b a t a , zrodzona z obfitości i pełni, o b e j ­
m u j e również b ł ą d i c i e r p i e n i e , zło i z a b ó j s t w o oraz to
wszystko, co w e g z y s t e n c j i w ą t p l i w e i dziwaczne. P o w s t a j e
o n a z n i e z a c h w i a n e j w o l i b y c i a t y m , c z y m się j e s t , w świe­
cie, k t ó r y j e s t tym, c z y m j e s t . „ S i e b i e m i e ć z a fatalność, n i e
c h c i e ć b y ć i n n y m , n i ż się j e s t . . . " S ł o w o zostało powie­
dziane. A s c e z a n i e t z s c h e a ń s k a , wyszedłszy od u z n a n i a fa-
talności, k o ń c z y się n a d e i f i k a c j i f a t a l n o ś c i . L o s t y m b a r ­
dziej j e s t godzien podziwu, i m b a r d z i e j n i e u b ł a g a n y . B ó g
m o r a l n y , litość, m i ł o ś ć są w r o g a m i f a t a l n o ś c i o tyle, o i l e
c h c ą j ą p o w e t o w a ć . N i e t z s c h e nie c h c e okupu. R a d o ś ć sta­
w a n i a się j e s t radością u n i c e s t w i e n i a . A l e t y l k o j e d n o s t k a
zostaje o b a l o n a . R u c h b u n t u , w k t ó r y m c z ł o w i e k żądał dla
siebie istnienia, znika w poddaniu absolutnym jednostki
stawaniu się. Amor fati zastępuje odium fati. „Każda jed­
n o s t k a współdziała z c a ł y m b y t e m k o s m i c z n y m , niezależ­
n i e od n a s z e j wiedzy i w o l i . " J e d n o s t k a z a t r a c a się t e d y
w losie gatunku i wiecznym ruchu światów. „Wszystko,
co było, jest wieczne, wszystko morze wyrzuca na brzeg."
N i e t z s c h e p o w r a c a z a t e m do źródeł m y ś l i , do p r e s o k r a -
tyków. Presokratycy odrzucali celowość, aby wieczność
w y o b r a ż o n e j przez n i c h zasady m o g ł a pozostać n i e t k n i ę t a .
W i e c z n a j e s t t y l k o s i ł a n i e m a j ą c a celu, „ g r a " u H e r a k l i -
t a . C a ł y w y s i ł e k N i e t z s c h e g o sprowadza s i ę d o w y k a z a n i a
obecności prawa w stawaniu się i gry w konieczności:
„ D z i e c k o to n i e w i n n o ś ć i z a p o m n i e n i e , w y r z e c z e n i e , gra,
k o ł o , k t ó r e s a m o się t o c z y , p i e r w s z y r u c h , ś w i ę t y d a r zgo­
dy." Ś w i a t j e s t boski, p o n i e w a ż bezzasadny. D l a t e g o t y l k o
s z t u k a dzięki r ó w n e j b e z z a s a d n o ś c i m o ż e g o w y r a z i ć . Ż a ­
d e n sąd n i e zdaje s p r a w y z e świata, a l e s z t u k a m o ż e n a s
nauczyć go powtarzać, na podobieństwo świata powtarza­
j ą c e g o się w s w o i c h w i e c z n y c h n a w r o t a c h . M o r z e p i e r w o t ­
ne powtarza niestrudzenie te same słowa na t y m samym
brzegu i wyrzuca te s a m e zdumione życiem istoty. L e c z
ten przynajmniej, kto zgadza się na powrót tam, dokąd
w s z y s t k o p o w r a c a , k t o s t a j e się p o c h w a l n y m e c h e m , uczes­
tniczy w boskości świata.
W t a k i to sposób z o s t a j e na k o n i e c w p r o w a d z o n a b o s -
kość człowieka. Zbuntowany, który wpierw neguje Boga,
u s i ł u j e g o p o t e m zastąpić. A l e N i e t z s c h e p o w i a d a , ż e zbun­
towany staje się B o g i e m tylko wyrzekając się wszelkiego
buntu, t e g o n a w e t , c o t w o r z y bogów, b y n a p r a w i ć świat.
„ J e ś l i B ó g i s t n i e j e , j a k ścierpieć, b y n i m n i e b y ć ? " J e s t
w i ę c bóg, a t y m b o g i e m j e s t świat. Ż e b y u c z e s t n i c z y ć w
jego boskości, wystarczy powiedzieć „tak". „Nie modlić
się już, a l e b ł o g o s ł a w i ć " , a ziemię z a p e ł n i ą ludzie-bogo-
wie. Mówić „tak" światu i to „tak" powtarzać, znaczy
s t w o r z y ć na nowo ś w i a t i s i e b i e , s t a ć s i ę w i e l k i m artystą,
twórcą. Posłanie Nietzschego streszcza się w słowie: kre­
acja, w dwuznacznym j e g o rozumieniu. Nietzsche akcen­
t o w a ł j e d y n i e egoizm i bezwzględność właściwe każdemu
twórcy. Przemiana wartości polega na zastąpieniu war­
tości sędziego wartością twórcy: szacunkiem i pasją dla
tego, co jest. Bóstwo pozbawione nieśmiertelności określa
wolność twórcy. Wieczny jest krzyk Dionizosa, poćwiar-
t o w a n e g o b o g a ziemi. L e c z w y o b r a ż a o n j e d n o c z e ś n i e t o
g ł ę b o k o p o r u s z a j ą c e piękno, k t ó r e s t y k a się z c i e r p i e n i e m .
W e d l e N i e t z s c h e g o powiedzieć „ t a k " ziemi i Dionizosowi
to powiedzieć „tak" cierpieniu. Zaakceptować wszystko,
najwyższą sprzeczność i cierpienie razem, to zapanować
nad wszystkim. Za takie królestwo zgadzał się zapłacić.
Prawdą jest tylko ziemia „poważna i cierpiąca". Tylko
ona jest bóstwem. Nietzsche proponuje człowiekowi, by
pogrążył się w kosmosie — j a k E m p e d o k l e s , k t ó r y skoczył
do E t n y szukając prawdy tam, gdzie ona jest, we wnę­
t r z u ziemi — w n i m odnalazł w i e c z y s t ą b o s k o ś ć i s a m s t a ł
się Dionizosem. W o l a mocy k o ń c z y się w i ę c z a k ł a d e m , j a k
Myśli P a s c a l a , k t ó r e t y l e k r o ć przywodzi na p a m i ę ć . Czło­
w i e k n i e zdobywa j e s z c z e p e w n o ś c i , ale w o l ę pewności, c o
n i e j e s t t y m s a m y m . T o t e ż N i e t z s c h e w a h a ł s i ę doszedłszy
do t e j o s t a t e c z n o ś c i : "Oto, co j e s t w t o b i e n i e w y b a c z a l n e .
M a s z w ł a d z ę i odmawiasz podpisu." M u s i a ł j e d n a k podpi­
sać. I m i ę Dionizosa u n i e ś m i e r t e l n i ł o t y l k o listy d o A r i a n y ,
k t ó r e p i s a ł w szaleństwie.

W pewnym sensie bunt u Nietzschego prowadzi znowu


do p o c h w a ł y zła. R ó ż n i c a p o l e g a j e d n a k na t y m , że zło
n i e j e s t j u ż odwetem. Zostało zaakceptowane jako jeden
z m o ż l i w y c h w y g l ą d ó w d o b r a i, co p e w n i e j s z e j e s z c z e , j a k o
fatalność. Zostało więc zaakceptowane, by m o g ł o zostać
przezwyciężone i jako swego rodzaju lek. W rozumieniu
N i e t z s c h e g o szło o d u m n ą zgodę duszy na to, czego ona
nie może uniknąć. Znani są wszakże jego spadkobiercy
i wiadomo, jaka polityka powoływała się na człowieka,
k t ó r y m ó w i ł o sobie, że j e s t o s t a t n i m N i e m c e m apolitycz­
nym. Marzył o tyranach — artystach. Ale tyrania bardziej
odpowiada m i e r n o t o m niż sztuka. „Raczej Cezar Borgia
niż P a r s i f a l " , wołał. M i e l i ś m y i Cezara, i B o r g i ę , l e c z poz­
bawionych tego arystokratyzmu serca, który przypisywał
wielkim indywidualnościom renesansu. Gdy on żądał, b y
j e d n o s t k a u c z c i ł a w i e c z n o ś ć rodzaju i pogrążyła się w wiel­
k i m c y k l u czasu, uczczono r a s ę i t e m u p o n u r e m u b ó s t w u
podporządkowano jednostkę. Życie, o k t ó r y m mówił z bo-
jaźnią i drżeniem, zostało zdegradowane do biologii na
użytek lokajów. Na koniec rasa niedouczonych władców,
b r e d z ą c o w o l i i m o c y , w z i ę ł a na s w ó j r a c h u n e k „ p o t w o r ­
ność a n t y s e m i t z y m u " , k t ó r y m zawsze gardził.
W i e r z y ł w o d w a g ę s p r z y m i e r z o n ą z i n t e l i g e n c j ą i to n a ­
zywał siłą. W j e g o i m i e n i u o b r ó c o n o odwagę p r z e c i w i n ­
t e l i g e n c j i ; i t a cnota, k t ó r a n a p r a w d ę b y ł a j e g o cnotą, s t a ­
ła się s w o i m p r z e c i w i e ń s t w e m : g w a ł t e m o ś l e p y c h oczach.
W o l n o ś ć złączył z s a m o t n o ś c i ą , posłuszny p r a w u d u m n e ­
go ducha. „ G ł ę b o k a samotność południa i p ó ł n o c y " zatra­
c i ł a się j e d n a k w z m e c h a n i z o w a n y m t ł u m i e , k t ó r y z a l a ł
E u r o p ę . O b r o ń c ę s m a k u k l a s y c z n e g o , ironii, m i a r y w zuch­
walstwie, a r y s t o k r a t ę , k t ó r y p o t r a f i ł powiedzieć, ż e arys-
tokratyzm to uprawianie cnoty nie pytając dlaczego; że
t r z e b a w ą t p i ć o tym, k t o d o m a g a się r a c j i , a b y b y ć uczci­
w y m ; c z ł o w i e k a oszalałego n a p u n k c i e p r a w o ś c i („ta p r a ­
wość, k t ó r a s t a ł a się i n s t y n k t e m , p a s j ą " ) , zawsze w służ­
bie owej „najwyższej rzetelności najwyższej inteligencji,
której wrogiem śmiertelnym jest fanatyzm" — własny jego
kraj w trzydzieści trzy lata po j e g o śmierci ustanowił nau­
czycielem kłamstwa i gwałtu i uczynił nienawistnymi
pojęcia i cnoty, k t ó r e dzięki jego poświęceniu stały się
g o d n e podziwu. W h i s t o r i i i n t e l i g e n c j i (...) przygoda N i e ­
tzschego n i e m a s o b i e r ó w n e j ; nie zdołamy nigdy napra­
wić wyrządzonej mu krzywdy. B y w a ł y w d z i e j a c h filozo­
fie interpretowane i wypaczane. Ale aż do Nietzschego
i narodowego socjalizmu nie ma przykładu, aby ilustracją
myśli całej rozświetlonej szlachetnością, mąk duszy wy­
j ą t k o w e j b y ł n a o c z a c h ś w i a t a popis k ł a m s t w i s t r a s z l i w e
stosy t r u p ó w w obozach. K a z a n i a o n a d l u d z i a c h przywio­
dły do metodycznego fabrykowania podludzi; trzeba to
podkreślić, a l e i z i n t e r p r e t o w a ć . J e ś l i o s t a t e c z n y m rezul­
tatem wielkiego buntu w X I X i XX wieku miała być ta
bezlitosna niewola, czy nie należałoby odwrócić się od
buntu i powtórzyć rozpaczliwy krzyk Nietzschego do
w s p ó ł c z e s n y c h : „ M o j e s u m i e n i e i wasze t o n i e t o s a m o " ?
Zgódźmy s i ę przede w s z y s t k i m , że nigdy nie będziemy
mogli Nietzschego łączyć z Rosenbergiem. Powinniśmy
w s z y s c y b y ć a d w o k a t a m i Nietzschego. O n s a m powiedział
oskarżając zawczasu swoje nieczyste potomstwo, że „ten,
kto swego d u c h a wyzwolił, winien się jeszcze oczyścić".
Ale trzeba wiedzieć przynajmniej, czy w y z w o l e n i e ducha
t a k , j a k o n j e rozumiał, n i e w y k l u c z a oczy szczen ia. R u c h ,
k t ó r y prowadzi do N i e t z s c h e g o i k t ó r y go niesie, ma swo­
je prawa i swoją logikę, tłumaczące może krwawą tra-
w e s t a c j ę j e g o filozofii. C z y w dziele N i e t z s c h e g o n i e m o ż ­
na znaleźć punktów wyjścia dla zabójstwa definitywne­
go? C z y k a c i , j e ś l i odrzucą d u c h a dla l i t e r y i n a w e t to,
co w l i t e r z e z d u c h a pozostaje, n i e dopatrzą się w n i m
pretekstów? Trzeba odpowiedzieć twierdząco. Wystarczy
zlekceważyć aspekt metodyczny myśli nietzscheańskiej
( a n i e j e s t p e w n e , c z y o n s a m zawsze g o s z a n o w a ł ) , a b y
nic już nie hamowało j e g o zbuntowanej logiki.
Trzeba również zauważyć, że zabójstwo nie znajduje
u s p r a w i e d l i w i e n i a w n i e t z s c h e a ń s k i m o d r z u c e n i u idoli, l e c z
w s z a l e ń c z e j zgodzie, k t ó r a j e s t k o r o n ą d z i e ł a Nietzschego.
Powiedzieć „tak" na wszystko, znaczy powiedzieć „tak"
n a z a bój s tw o . S ą zresztą d w a r o d z a j e zgody n a z a b ó j s t w o .
Jeśli niewolnik mówi „tak" na wszystko, akceptuje ist­
nienie pana i własne cierpienie; Jezus n a u c z a n iespr ze-
c i w i a n i a s i ę złu. J e ś l i p a n m ó w i „ t a k " n a wszystko, a k c e p ­
tuje niewolnictwo i cierpienie innych; o t o t y r a n i glory­
f i k a c j a z a b ó j s t w a . „ C z y t o n i e ś m i e c h u godne, ż e w i e r z y
się w prawo święte, niezachwiane, w nie będziesz kła­
m a ł , w n i e będziesz z a b i j a ł — w życiu, k t ó r e p o l e g a na
ciągłym kłamstwie i ciągłym zabijaniu?" Rzeczywiście, i bunt
metafizyczny w swoim pierwszym odruchu był tylko pro­
testem przeciw kłamstwu i zbrodni istnienia. „ T a k " nie-
tzscheańskie, zapominając o „nie", zapiera się samego
buntu, a jednocześnie moralności, która odrzuca świat ta­
ki, j a k i j e s t . N i e t z s c h e p r a g n ą ł z e w s z y s t k i c h sił p r z y j ś c i a
c e z a r a r z y m s k i e g o o duszy C h r y s t u s a . W j e g o r o z u m i e n i u
b y ł o t o powiedzieć „ t a k " n i e w o l n i k o w i i p a n u r a z e m . A l e
powiedzieć „ t a k " obu, z n a c z y u z n a ć s i l n i e j s z e g o z nich, to
j e s t p a n a . C e z a r m u s i a ł n i e u c h r o n n i e w y r z e c się d o m i n a -
c j i d u c h a i w y b r a ć p a n o w a n i e fizyczne. „ J a k k o r z y s t a ć z e
zbrodni?" zapytywał Nietzsche, dobry profesor wierny
s w o j e j m e t o d z i e . C e z a r m i a ł odpowiedzieć: p o m n a ż a j ą c j ą .
„Kiedy cele są wielkie, napisał Nietzsche na swoje nie­
szczęście, ludzkość s t o s u j e i n n ą m i a r ę i n i e sądzi j u ż zbrod­
ni j a k o takiej, choćby środki b y ł y najstraszniejsze." U m a r ł
w 1 9 0 0 r o k u , u p o c z ą t k u w i e k u , k i e d y u r o s z c z e n i e to m i a ł o
s t a ć s i ę m o r d e r c z e . D a r e m n i e powiedział w c h w i l i j a s n o ś ­
c i : „ Ł a t w o m ó w i ć o w s z e l k i e g o rodzaju n i e m o r a l n y c h czy­
n a c h ; a l e c z y zdoła się j e u d ź w i g n ą ć ? N i e m ó g ł b y m u c h y ­
b i ć d a n e m u s ł o w u a l b o z a b i ć ; c i e r p i a ł b y m dłużej l u b k r ó ­
cej, lecz musiałbym zapłacić za to śmiercią." S k o r o Jednak
całość doświadczenia ludzkiego została zaakceptowana,
m o g l i p o j a w i ć się i n n i , k t ó r z y zgoła n i e s ł a b n ą c u t w i e r d z i ­
l i b y się w k ł a m s t w i e i z b r o d n i . Na N i e t z s c h e g o spada od­
powiedzialność, że dla wyższych racji metody usprawie­
dliwił, c h o ć b y przez m o m e n t — u szczytu m y ś l i — to p r a ­
wo do p o h a ń b i e n i a , o k t ó r y m D o s t o j e w s k i mówił, że ofia­
r o w u j ą c j e ludziom zawsze m o ż n a b y ć p e w n y m , ż e z n i e ­
go gorliwie skorzystają. Ale jego mimowolna odpowie­
dzialność sięga jeszcze dalej.
Nietzsche b y ł tym, z a k o g o siebie u w a ż a ł : najbardziej
wyostrzoną świadomością nihilizmu. Za jego sprawą bunt
w sposób d e c y d u j ą c y przeszedł od n e g a c j i i d e a ł u do se­
kularyzacji ideału. S k o r o zbawienie człowieka nie jest w
B o g u , t r z e b a j e znaleźć n a ziemi. S k o r o ś w i a t n i e j e s t k i e ­
rowany, człowiek powinien mu nadać kierunek od mo­
m e n t u , g d y ś w i a t a k c e p t u j e , i doprowadzić do p o w s t a n i a
ludzkości wyższego rodzaju. Roszczeniem Nietzschego
były r z ą d y ludzką przyszłością. „Naszym zadaniem będą
r z ą d y na z i e m i . " I gdzie i n d z i e j : „Nadchodzi czas, k i e d y
trzeba będzie walczyć o p a n o w a n i e na z i e m i i ta w a l k a
będzie p r o w a d z o n a w i m i ę z a s a d filozoficznych." Z a p o w i a ­
dał w t e n sposób w i e k X X . L e c z j e ś l i g o zapowiadał, t o
znaczy, że wiedział o l o g i c e w e w n ę t r z n e j n i h i l i z m u i w i e ­
dział też, ż e j e d n y m z j e g o r e z u l t a t ó w j e s t i m p e r i u m . T y m
samym przygotowywał to imperium.
J e s t wolność człowieka bez Boga4 którą wyobrażał sobie
Nietzsche, to z n a c z y wolność samotna. J e s t wolność w po­
łudnie, kiedy koło ś w i a t a staje i człowiek m ó w i „ t a k " t e ­
mu, co jest. Ale to, co jest, staje się. T r z e b a powiedzieć
„ t a k " s t a w a n i u się. Ś w i a t ł o przygasa, oś dnia się pochy­
la. W ó w c z a s z a c z y n a się na p o w r ó t historia i w niej t r z e ­
ba szukać wolności; powiedzieć historii „ t a k " . Nietzschea-
nizm, teoria woli mocy indywidualnej, był skazany na
wolę m o c y totalnej. B e z panowania nad ś w i a t e m był ni­
czym. Nietzsche nienawidził wolnomyślicieli i humanita-
rystów. „Wolność ducha" pojmował w sensie skrajnym:
boskość ducha indywidualnego. Ale nie mógł przeszko­
dzić, a b y wolnomyśliciele nie wyszli od t e g o s a m e g o faktu
historycznego co on, od ś m i e r c i B o g a , i żeby konsekwencje
nie były t a k i e same. Nietzsche wiedział, że h u m a n i t a r y z m
to chrześcijaństwo pozbawione wyższego uzasadnienia i że
humanitaryzm zachował celowość odrzucając przyczynę
pierwszą. A l e nie z d a w a ł sobie sprawy, że w rezultacie
nieuniknionej logiki nihilizmu doktryny wyzwolicielskie
zaopiekują się jego marzeniem: nadczłowiekiem.
(...) Przeszedłszy przez próbę filozofii nietzscheańskiej
bunt w swoim s z a l e ń c z y m pragnieniu wolności kończy się
c e z a r y z m e m biologicznym albo historycznym. „ N i e " abso­
lutne popchnęło S t i r n e r a do deifikacji zbrodni i jednostki
jednocześnie. Ale „ t a k " absolutne kończy się uniwersali-
zacją zabójstwa i s a m e g o człowieka. (...) B u n t o w n i k włas­
n y m i r ę k a m i t w o r z y w ó w c z a s nieubłagane królestwo ko­
nieczności i s a m się w nim zamyka. Uciekłszy z więzie­
nia B o g a , zbuduje więzienie historii i r o z u m u maskując
i u ś w i ę c a j ą c ten s a m nihilizm, k t ó r y Nietzsche w swoim
mniemaniu przezwyciężył.
POEZJA ZBUNTOWANA

Jeśli bunt metafizyczny odrzuca „tak" i ogranicza się


d o n e g a c j i a b s o l u t n e j , s k a z a n y j e s t n a pozór. J e ś l i z m i e ­
rza do u w i e l b i e n i a r e a l n o ś c i n i c w n i e j n i e p o d a j ą c w wąt­
pliwość, p r ę d z e j czy później m u s i p r z e j ś ć d o d z i a ł a n i a . P o ­
między jednym i drugim znajduje się Iwan Karamazow
i j e g o b o l e s n a zgoda n a d z i a ł a n i e i n n y c h . Z k o ń c e m X I X
i początkiem XX wieku poezja zbuntowana oscylowała
n i e u s t a n n i e między t y m i d w i e m a s k r a j n o ś c i a m i : p o m i ę d z y
l i t e r a t u r ą i wolą potęgi, t y m , co i r r a c j o n a l n e , i t y m , co
r a c j o n a l n e , p o m i ę d z y r o z p a c z l i w y m m a r z e n i e m i bezlitos­
n y m c z y n e m . C i poeci, a z w ł a s z c z a s u r r e a l i ś c i , u k a ż ą n a m
po raz ostatni w pokazowym skrócie drogę wiodącą od
„pozoru" do „działania".
H a w t h o r n e p i s a ł o M e l v i l l e ' u , że n i e w i e r z ą c , n i e potra­
fił znaleźć ukojenia w niewierze. Podobnie można po­
w i e d z i e ć o p o e t a c h , k t ó r z y z a a t a k o w a l i n i e b o : p r a g n ą c oba­
lić wszystko, utwierdzali zarazem swoją rozpaczliwą tęs­
k n o t ę z a ł a d e m . W s k u t e k o s t a t e c z n e j sprzeczności szuk ali
racji w bezsensie i w irracjonalności metody. Poezja w
rozumieniu tych wielkich spadkobierców romantyzmu
m i a ł a b y ć p r z y k ł a d e m : w t y m , co w n i e j n a j b a r d z i e j roz­
dzierające, c h c i e l i odnaleźć ż y c i e p r a w d z i w e . Deifikowali
bluźnierstwo, przekształcili poezję w doświadczenie i w
ś r o d e k d z i a ł a n i a . C i b o w i e m , c o p r z e d n i m i c h c i e l i oddzia­
ł y w a ć na w y p a d k i i człowieka, c z y n i l i to w imię reguł
r a c j o n a l n y c h . S u r r e a l i z m n a t o m i a s t , po R i m b a u d z i e , w sza-
l e ń s t w i e i p r z e w r o c i e widział r e g u ł ę b u d o w a n i a . R i m b a u d
s w o i m dziełem, i t y l k o n i m , wskazał, k t ó r ę d y i ś ć : ale j a k
b ł y s k a w i c a , k t ó r a podczas b u r z y o d s ł a n i a p o c z ą t e k drogi.
T ę d r o g ę s u r r e a l i z m p o g ł ę b i ł i s k o d y f i k o w a ł j e j z n a k i roz­
p o z n a w c z e . T a k przez s w o j e s k r a j n o ś c i , j a k i odskoki, dał
ostateczny i wspaniały wyraz zrealizowanej teorii buntu
i r r a c j o n a l n e g o i to wówczas, k i e d y m y ś l z b u n t o w a n a , idąc
i n n ą drogą, u t w i e r d z a ł a k u l t rozumu a b s o l u t n e g o . I n s p i r a ­
t o r z y s u r r e a l i z m u , L a u t r e a m o n t i R i m b a u d , powiedzą n a m
w każdym razie, w jaki sposób irracjonalne pragnienie
owego „pozoru" może doprowadzić buntownika do form
czynu najbardziej dla wolności zabójczych.

LAUTREAMONT I BANALNOŚĆ

L a u t r e a m o n t dowodzi, że p r a g n i e n i e , a b y t w o r z y ć pozo­
ry, m o ż e u b u n t o w n i k a k r y ć s i ę r ó w n i e ż za wolą b a n a l ­
ności. Czy ów zbuntowany siebie wywyższa, czy poniża,
zawsze c h c e b y ć k i m i n n y m , niż j e s t , c h o ć b y n a w e t po­
w s t a ł p o to, b y uznano j e g o p r a w d z i w e i s t n i e n i e . B l u ź n i e r -
stwa i konformizm Lautréamonta jednako ilustrują tę
nieszczęsną sprzeczność, k t ó r a w j e g o p r z y p a d k u znajduje
rozwiązanie w p r a g n i e n i u , b y b y ć n i c z y m . W b r e w rozpow­
szechnionemu mniemaniu nie ma tu zaparcia się daw­
nych przekonań, ta sama furia unicestwienia tłumaczy
k r z y k M a l d o r o r a do w i e l k i e j p i e r w o t n e j n o c y i p r a c o w i t e
banały Poezji.
D z i ę k i L a u t r é a m o n t o w i m o ż n a zrozumieć, że bunt jest
młodzieńczy. Nasi w i e l c y t e r r o r y ś c i od b o m b y i poezji za­
ledwie wyszli z dzieciństwa. Pieśni Maldorora są książką
g e n i a l n e g o n i e m a l l i c e a l i s t y ; i c h patos rodzi się właśnie
z e sprzeczności dziecięcego serca, które zbuntowało się
przeciwko światu i przeciwko samemu sobie. Podobnie
jak Rimbaud atakujący w Iluminacjach granice świata,
Lautréamont wybiera apokalipsę i zniszczenie r a c z e j niż
zgodę n a n i e m o ż l i w ą r e g u ł ę , k t ó r a czyni g o t y m , c z y m j e s t ,
w świecie takim, j a k i jest.
„ Z j a w i a m się, b y b r o n i ć c z ł o w i e k a " , p o w i a d a L a u t r é a -
mont nie dbając o skromność. J e s t więc Maldoror aniołem
litości? W p e w n y m sensie, p o n i e w a ż l i t u j e s i ę n a d sobą.
Dlaczego? To właśnie trzeba zbadać. Ale litość rozczaro­
wana, znieważona, nie wyznana i nie dającą się wyznać
doprowadzi go do szczególnych skrajności. M a l d o r o r po­
wiada, ż e o t r z y m a ł życie j a k r a n ę i n i e pozwolił, b y za­
b l i ź n i ł o j ą s a m o b ó j s t w o (sic). J e s t j a k R i m b a u d t y m , k t o
cierpi, i t y m , k t o się z b u n t o w a ł ; a l e t a j e m n i c z o z a t a j a j ą c ,
że powstał przeciwko temu, c z y m j e s t , p o w o ł u j e się n a
odwieczne alibi buntownika: miłość do ludzi.
T y l e t y l k o , ż e t e n s a m , k t ó r y z j a w i a się, b y b r o n i ć ludzi,
pisze j e d n o c z e ś n i e : „Pokaż mi jednego człowieka, który
byłby dobry." J e s t to stary odruch buntu nihilistycznego.
Człowiek powstaje przeciwko niesprawiedliwości, którą
w y r z ą d z o n o j e m u i i n n y m . A l e w chwili, k i e d y widzi j a s ­
no i p r a w o m o c n o ś ć t e g o b u n t u i j e g o n i e m o c , s z a l e ń s t w o
n e g a c j i z a g a r n i a t o n a w e t , czego c h c i a ł b r o n i ć . N i e m o g ą c
wprowadzić sprawiedliwości na miejsce niesprawiedliwoś­
ci, szuka n i e s p r a w i e d l i w o ś c i p o w s z e c h n i e j s z e j j e s z c z e , k t ó r ą
stapia w j e d n o z u n i c e s t w i e n i e m . „ Z ł o , k t ó r e mi w y r z ą d z i ­
liście, j e s t z b y t wielkie, z b y t w i e l k i e j e s t zło, k t ó r e j a w a m
wyrządziłem, aby mogło b y ć dobrowolne." Żeby siebie n i e
znienawidzić, trzeba by uznać własną niewinność; zuch­
w a l s t w o n i e m o ż l i w e dla c z ł o w i e k a , gdy j e s t s a m ; zna s i e ­
b i e n a z b y t dobrze. Można j e d n a k ogłosić, ż e w s z y s c y s ą
n i e w i n n i , c h o ć t r a k t o w a n i j a k w i n o w a j c y . W ó w c z a s zbrod­
niarzem jest Bóg.
O d r o m a n t y k ó w d o L a u t r é a m o n t a n i e m a w i ę c rzeczy­
w i s t e g o postępu, c h y b a że w t o n i e . W p r o w a d z a j ą c p e w n e
u d o s k o n a l e n i a , L a u t r é a m o n t u k a z u j e raz j e s z c z e o b l i c z e B o ­
ga A b r a h a m a i wizerunek zbuntowanego Lucyfera. Umiesz­
cza B o g a „ n a t r o n i e z l u d z k i c h e k s k r e m e n t ó w i z ł o t a " , gdzie
zasiada „z idiotyczną dumą, o k r y t y c a ł u n e m z b r u d n y c h
p r z e ś c i e r a d e ł , ten, c o s a m s i e b i e n a z y w a S t w ó r c ą " . „ S t r a s z ­
liwy P r z e d w i e c z n y o t w a r z y w ę ż a " , „ c h y t r y z b ó j c a " , k t ó ­
ry „ w z n i e c a pożary, gdzie giną s t a r c y i d z i e c i " , s t a c z a się
p i j a n y do r y n s z t o k a a l b o w b u r d e l u s z u k a n i e c n y c h roz-
koszy. B ó g n i e u m a r ł , a l e upadł. N a p r z e c i w u p a d ł e g o b ó s ­
t w a M a l d o r o r : k o n w e n c j o n a l n y r y c e r z w c z a r n y m płasz­
czu. T o o n j e s t P r z e k l ę t y m . „Nie t r z e b a , a b y oczy b y ł y
świadkami brzydoty, którą Istota Najwyższa złożyła na
m n i e z u ś m i e c h e m p o t ę ż n e j n i e n a w i ś c i . " W y p a r ł się wszy­
s t k i e g o „ o j c a , m a t k i , Opatrzności, m i ł o ś c i , ideału, b y w r e s z ­
c i e m ó c m y ś l e ć t y l k o o s o b i e s a m y m " . T e n udręczony py­
chą bohater ma wszystkie cechy dandysa metafizycznego:
„Twarz bardziej niż ludzka, smutna jak wszechświat,
piękna jak samobójstwo." Jak buntownik romantyczny,
który zwątpił w s p r a w i e d l i w o ś ć boską, Maldoror weźmie
s t r o n ę zła. Z a d a w a ć i n n y m c i e r p i e n i e i c z y n i ą c to c i e r ­
pieć samemu oto program. Pieśni są prawdziwymi lita­
niami zła.
Doszedłszy d o t e g o p u n k t u , poeta n i e b r o n i j u ż c z ł o w i e k a .
Przeciwnie, „ w s z e l k i m s p o s o b e m godzić w człowieka, to
drapieżne zwierzę, i godzić w Stwórcę" oto cel Pieśni.
W s t r z ą ś n i ę t y myślą, ż e B o g a m a z a n i e p r z y j a c i e l a , u p o j o n y
potęgą samotności znaną wielkim zbrodniarzom („sam
przeciw ludzkości") Maldoror rusza do ataku na świat
i j e g o a u t o r a . Pieśni głoszą p o c h w a ł ę „świętości z b r o d n i " ,
zapowiadają rosnącą serię „chwalebnych zbrodni", zaś
stanca 20 pieśni II inauguruje uroczyście pedagogikę
zbrodni i gwałtu.
T e n p i ę k n y zapał j e s t j e d n a k w t a m t e j e p o c e z a p a ł e m
k o n w e n c j o n a l n y m . N i e kosztuje n i c . P r a w d z i w a o r y g i n a l ­
ność L a u t r é a m o n t a j e s t gdzie i n d z i e j . 2 8 R o m a n t y c y prze­
zornie podtrzymują fatalną opozycję pomiędzy samot­
nością ludzką i obojętnością boską; literackim wyrazem
t e j s a m o t n o ś c i j e s t odosobniony z a m e k i dandys. D z i e ł o
Lautréamonta mówi jednak o dramacie bardziej głębo­
k i m . W y d a j e się, ż e t a s a m o t n o ś ć b y ł a dla n i e g o n i e d o
zniesienia; powstawszy przeciwko światu, chciał obalić
j e g o g r a n i c e . D a l e k i o d tego, b y m u r e m o b r o n n y m u m a c -

28
Stanowi o różnicy pomiędzy Pieśnią I, ogłoszoną oddzielnie
1 bajroniczną w sposób dość banalny, a następnymi pleśniami, gdzie
retoryka potworności ukazuje się w całym blasku. Maurice Blanchot
słusznie podkreślił znaczenie tego podziału. (Przyp. autora.)
n i a ć dziedzinę c z ł o w i e k a , p r a g n ą ł p r z e m i e s z a ć w s z y s t k i e
dziedziny i p a n o w a n i a . Ś w i a t zostaje s p r o w a d z o n y do
p i e r w o t n y c h mórz, gdzie m o r a l n o ś ć t r a c i s e n s w r a z z e
wszystkimi problemami; w t y m również — z przerażają­
c y m w e d l e L a u t r é a m o n t a p r o b l e m e m n i e ś m i e r t e l n o ś c i du­
szy. P o e t a n i e u k a z u j e w i z e r u n k u b u n t o w n i k a a l b o d a n d y ­
sa, k t ó r z y p r z e c i w s t a w i a j ą s i ę światu, a l e r o z t a p i a czło­
wieka i świat w jednej nicości. Atakuje nawet granicę
dzielącą c z ł o w i e k a o d w s z e c h ś w i a t a . W o l n o ś ć t o t a l n a ,
a w o l n o ś ć zbrodni w szczególności, z a k ł a d a zniesienie g r a ­
n i c ludzkich. I n i e dość j e s t w y d a ć p r z e k l e ń s t w u wszyst­
k i c h ludzi i s i e b i e s a m e g o ; t r z e b a j e s z c z e sprowadzić pa­
nowanie ludzkie do poziomu panowań z instynktu.
U L a u t r e a m o n t a m o ż n a odnaleźć odrzucenie świadomości
r a c j o n a l n e j i p o w r ó t do tego, co e l e m e n t a r n e , c e c h u j ą c e
c y w i l i z a c j e z b u n t o w a n e p r z e c i w k o s a m y m sobie. N i e c h o ­
dzi j u ż o to, by t w o r z y ć pozory dzięki u p a r t e m u wysił­
k o w i świadomości, l e c z b y n i e i s t n i e ć j a k o świadomość.
W s z y s t k i e i s t o t y w Pieśniach to amfibie, M a l d o r o r po­
r z u c a b o w i e m z i e m i ę i j e j o g r a n i c z e n i a . F l o r a s k ł a d a się
z alg i t r a w m o r s k i c h . Z a m e k M a l d o r o r a j e s t zbudowa­
n y n a wodzie. J e g o o j c z y z n a t o s t a r y o c e a n . O c e a n , sym­
b o l podwójny, j e s t m i e j s c e m u n i c e s t w i e n i a i p o j e d n a n i a
j e d n o c z e ś n i e . N a s w ó j sposób z a s p o k a j a potężne p r a g n i e ­
n i e dusz, k t ó r e w z g a r d z i ł y sobą i i n n y m i : p r a g n i e n i e n i e ­
b y t u . Pieśni b y ł y b y w i ę c n a s z y m i M e t a m o r f o z a m i , gdzie
z a m i a s t u ś m i e c h u a n t y c z n e g o j e s t ś m i e c h ust p r z e c i ę t y c h
brzytwą, o b r a z z g r z y t l i w e j i s z a l e ń c z e j wesołości. T e n
z w i e r z y n i e c n i e m o ż e k r y ć w sobie w s z y s t k i c h znaczeń,
j a k i e c h c i a n o w n i m znaleźć, w k a ż d y m j e d n a k r a z i e wi­
d a ć tu w o l ę zagłady, k t ó r e j źródło j e s t w n a j g ł ę b s z y c h
mrokach buntu. Pascalowskie abêtissez-vous 28
u Lautréa-
m o n t a n a b i e r a znaczenia l i t e r a l n e g o . W y d a j e się, ż e p o e t a
n i e m ó g ł znieść z i m n e j i b e z l i t o s n e j j a s n o ś c i , w k t ó r e j

29
Pascal: Cela vous fera croire et vous abêtira, w rozumieniu
osiągnięcia wiary bez udziału rozumu. Gra słów u Camusa opiera
się na wspólnym zródłosłowie w abêtir (czynić głupim, ogłupiać) i la
bête (zwierzę).
t r z e b a trwać, a b y żyć. „ M o j a s u b i e k t y w n o ś ć i S t w ó r c a to
z b y t w i e l e dla j e d n e g o m ó z g u . " D o k o n a ł w i ę c w y b o r u i spro­
wadził swoje życie i dzieło do błyskawicznych ruchów
mątwy wśród c h m u r y atramentu. P i ę k n y fragment, kiedy
Maldoror na p e ł n y m morzu łączy się z samicą rekina
„stosunkiem długim, czystym i odrażającym", a zwłasz­
cza z n a m i e n n a h i s t o r i a , g d y M a l d o r o r p r z e m i e n i o n y w oś­
miornicę atakuje Stwórcę, to oczywisty wyraz ucieczki
poza g r a n i c e b y t u i o b ł ę d n y z a m a c h n a p r a w a n a t u r y .
Ci, co znaleźli s i ę poza h a r m o n i j n ą ojczyzną, w k t ó r e j
sprawiedliwość i namiętność na koniec osiągają równo­
wagę, od samotności wolą gorycz królestw, gdzie słowa
u t r a c i ł y sens, a s i ł a i i n s t y n k t ś l e p y c h s t w o r z e ń s p r a w u ­
j ą rządy. T o w y z w a n i e j e s t z a r a z e m u m a r t w i e n i e m . W a l ­
ka z a n i o ł e m w p i e ś n i II k o ń c z y s i ę k l ę s k ą i r o z k ł a d e m
a n i o ł a . N i e b o i z i e m i a są w i ę c j u ż t y l k o p ł y n n ą o t c h ł a n i ą
p i e r w o t n e g o życia. C z ł o w i e k o w i - r e k i n o w i z Pieśni „nowy
k s z t a ł t r ą k i nóg został d a n y j a k o k a r a i p o k u t a za n i e ­
znaną zbrodnię". Jakaś zbrodnia albo złudzenie zbrodni
(homoseksualizm może?) k r y j ą się r z e c z y w i ś c i e w t y m t a k
mało znanym życiu L a u t r é a m o n t a . Czytelnik Pieśni nie
może oprzeć się myśli, że w tej książce brak Spowiedzi
Stawrogina.
W braku spowiedzi trzeba widzieć w Poezjach podwo­
jenie tej tajemniczej woli pokuty. Rozwój charakterys­
t y c z n y dla p e w n y c h f o r m b u n t u — p o l e g a j ą c y , j a k t o zo­
b a c z y m y , na r e s t y t u c j i r o z u m u u k r e s u i r r a c j o n a l n e j przy­
gody, na o d n a l e z i e n i u ł a d u w bezładzie i na dobrowol­
nym nałożeniu sobie więzów cięższych do udźwignięcia
niż t e , od k t ó r y c h c h c i a n o s i ę u w o l n i ć — j e s t u k a z a n y w
t y m dziele w sposób t a k z r o z m y s ł u uproszczony i z t a ­
kim cynizmem, że to nawrócenie musi mieć jakiś sens.
Po Pieśniach, które głosiły pochwałę „nie" absolutnego,
następuje teoria absolutnego „tak", po bezlitosnym bun­
c i e k o n f o r m i z m b e z odcieni. I j e s t to w p e ł n i świadome. T a k
więc najlepszym wytłumaczeniem Pieśni są Poezje. „Roz­
pacz z rozmysłu ż y w i ą c a się t y m i fantasmagoriami pro­
wadzi nieuniknienie pisarza do przekreślenia za jednym
z a m a c h e m p r a w b o s k i c h i s p o ł e c z n y c h , do z ł a t e o r e t y c z n e g o
i p r a k t y c z n e g o . " P o e z j e m ó w i ą r ó w n i e ż o „ w i n i e pisarza,
k t ó r y s t a c z a się w n i c o ś ć w z g a r d z i w s z y sobą w ś r ó d o k r z y ­
k ó w r a d o ś c i " . Z a r a d z i ć n a t o zło m o ż e j e d n a k t y l k o k o n ­
formizm metafizyczny: „ J e ś l i poezja zwątpienia dochodzi
do t a k p o s ę p n e j r o z p a c z y i do t a k w i e l k i e j niegodziwości
teoretycznej, to dlatego, że j e s t z gruntu fałszywa; roz­
prawia się bowiem o j e j zasadach, a nie trzeba rozpra­
wiać o zasadach". (List do Darassé) W tych pięknych
r a c j a c h streszcza się m o r a l n o ś ć m i n i s t r a n t a i p o d r ę c z n i k a
wyszkolenia wojskowego. Konformizm jednak bywa sza­
l o n y , a przez t o n i e z w y k ł y . G d y k t o ś o p i e w a ł z w y c i ę s t w o
z ł e g o o r ł a n a d s m o k i e m nadziei, m o ż e p o w t a r z a ć p o t e m
u p a r c i e , że chodzi t y l k o o n a d z i e j ę , i p i s a ć : „ G ł o s e m u r o ­
c z y s t y m , g ł o s e m w i e l k i c h dni p r z y z y w a m c i ę d o o p u s t o ­
szałych miejsc moich, chwalebna nadziejo" — trzeba
jeszcze przekonać. Pocieszać ludzkość, traktować ją po
bratersku, powracać do Konfucjusza, Buddy, Sokratesa,
Jezusa Chrystusa „moralistów, którzy o głodzie szli od
wsi do wsi" (co historycznie jest ryzykowne), to wciąż
t y l k o p r o j e k t y rozpaczy. T a k w i ę c w s a m y m s e r c u g r z e ­
c h u k r y j e się n o s t a l g i a za c n o t ą i ż y c i e m u p o r z ą d k o w a ­
nym. Lautréamont bowiem odrzuca modlitwę; Chrystus
dla_ n i e g o t o j e d y n i e m o r a l i s t a . P o e t a p r o p o n u j e , przede
w s z y s t k i m s a m e m u sobie, agnostycyzm i spełnienie obo­
wiązku. Niestety, piękny ten program domaga się serca
b e z goryczy, ł a g o d n e g o wieczoru, rozluźnienia, s w o b o d n e j
myśli. Lautréamont wzrusza, gdy pisze nieoczekiwanie:
„ N i e z n a m i n n e j ł a s k i niż ł a s k a n a r o d z i n . " A l e m o ż n a s i ę
d o m y ś l a ć , ż e z a c i s k a zęby, gdy d o d a j e : „ U m y s ł b e z s t r o n n y
uważa ją za zupełną." Nie ma umysłu bezstronnego wo­
b e c życia i śmierci. I z L a u t r é a m o n t e m buntownik ucie­
ka na pustynię. Ale ta pustynia konformizmu jest równie
ponura, j a k Harar. Ż ą d a n i e a b s o l u t u i furia unicestwie­
nia wyjaławia ją jeszcze bardziej. Maldoror chciał buntu
t o t a l n e g o : L a u t r é a m o n t , d l a t y c h s a m y c h powodów, o g ł a ­
sza a b s o l u t n ą b a n a l n o ś ć . K r z y k ś w i a d o m o ś c i , k t ó r y c h c i a ł
utopić w p i e r w o t n y m o c e a n i e , p r z e m i e s z a ć z r y k i e m zwie-
rzęcia, a k i e d y indziej z a p o m n i e ć o n i m w a d o r a c j i m a t e ­
30
matyki, t e r a z zagłusza p o n u r y m k o n f o r m i z m e m . B u n t o w ­
n i k usiłuje więc nie słyszeć tego wołania zwróconego ku
człowiekowi, które k r y j e się także w j e g o w ł a s n y m bun­
c i e . Chodzi o to, by p r z e s t a ć b y ć , c z y to o d r z u c a j ą c każde
i s t n i e n i e , czy a k c e p t u j ą c b y l e j a k i e . 3 1 W o b u w y p a d k a c h
j e s t t o m a r z y c i e l s k a k o n w e n c j a . B a n a l n o ś ć t o również po­
stawa.
Konformizm jest jedną z nihilistycznych pokus b u n t u ;
nasza intelektualna historia w znacznej mierze znajduje
się pod j e g o d o m i n a c j ą . Ta historia dowodzi w każdym
razie, ż e j e ś l i z b u n t o w a n y przychodząc d o c z y n u zapomni
o s w o i c h p u n k t a c h w y j ś c i a , u l e g n i e pokusie j e s z c z e w i ę k ­
szego k o n f o r m i z m u . T u j e s t w i ę c w y j a ś n i e n i e w i e k u X X .
L a u t r é a m o n t , k t ó r e g o u w a ż a się zazwyczaj z a p i e w c ę czys­
tego b u n t u , zdradza p r z e c i e ż u p o d o b a n i e do n i e w o l n i c t w a
intelektualnego, które kwitnie w naszym świecie. Poezje
są t y l k o wstępem do „przyszłej książki"; o tej książce,
idealnym celu buntu literackiego, marzą wszyscy. Ale
wbrew Lautréamontowi pisze się ją dziś w milionach
e g z e m p l a r z y n a z l e c e n i e urzędów. J e s t rzeczą j a s n ą , ż e n i e ­
p o d o b n a oddzielić geniuszu od b a n a l n o ś c i . A l e n i e chodzi
o banalność cudzą, której na próżno szukałby twórca
i k t ó r a s a m a go znajdzie p r z y p o m o c y p o l i c j i . Chodzi o b a ­
n a l n o ś ć własną, a tę t r z e b a c a ł k o w i c i e z b u d o w a ć . K a ż d y
geniusz j e s t n i e z w y k ł y i b a n a l n y . J e s t n i c z y m , j e ś l i j e s t
tylko niezwykły lub tylko banalny. Należy o t y m pamię­
t a ć , g d y m o w a o b u n c i e . B u n t ma swoich d a n d y s ó w i swo­
ich lokai; nie uznaje tylko swych prawowitych synów.

30
Pieśń II. Fragment poświęcony matematyce zamyka zdanie:
O mathématiques saintes, puissiez-vous, par votre commerce per-
pétuel, consoler le reste de mes jours de la méchanceté de l'homme
et de l'injustice du Grand-Tout.
31
Podobnie Fantasio, który chce być tylko mieszczańskim prze­
chodniem. (Przyp. autora.)
SURREALIZM I REWOLUCJA

Rimbaud nie zostanie tu omówiony szeroko. Napisano


o n i m j u ż wszystko, a n a w e t w i ę c e j niż wszystko, n i e s t e t y .
T r z e b a j e d n a k podkreślić, p o n i e w a ż d o t y c z y t o n a s z e g o t e ­
m a t u , że R i m b a u d b y ł p o e t ą b u n t u t y l k o w s w o i m dziele.
J e g o ż y c i e b y n a j m n i e j n i e p o t w i e r d z a j ą c mitu, k t ó r y wo­
k ó ł n i e g o powstał, m ó w i o zgodzie na n i h i l i z m n a j g o r s z e ­
g o r o d z a j u : ż e b y t e g o dowieść, w y s t a r c z y o b i e k t y w n a l e k ­
tura listów z Hararu. Rimbauda deifikowano, ponieważ
wyrzekł się swego geniuszu, jakgdyby takie wyrzeczenie
wymagało nadludzkiej cnoty. Trzeba jednak powiedzieć,
c h o ć podważa t o r a c j e , d o k t ó r y c h odwołują s i ę n a s i współ­
cześni, że t y l k o w geniuszu j e s t c n o t a , n i e zaś w z a p a r c i u
się geniuszu. Wielkość Rimbauda to nie są pierwsze
okrzyki z Charleville ani handel w Hararze. Objawia się
o n a w m o m e n c i e , gdy w y r a ż a j ą c b u n t z n a j b a r d z i e j zdu­
m i e w a j ą c ą trafnością, j a k a k i e d y k o l w i e k b y ł a j e g o udzia­
łem, Rimbaud mówi o swoim triumfie i o lęku jedno­
cześnie, o życiu n i e o b e c n y m w ś w i e c i e i o ś w i e c i e n i e ­
u n i k n i o n y m , gdy k r z y k j e g o przyzywa n i e o s i ą g a l n ą i o p o r ­
ną r e a l n o ś ć , gdy odrzuca m o r a l n o ś ć i z n a n o s t a l g i ę za o b o ­
w i ą z k i e m . W chwili, k i e d y n i o s ą c w s o b i e p i e k ł o i i l u m i ­
nację, z n i e w a ż a j ą c p i ę k n o i p o z d r a w i a j ą c je sprawia, że
niepokonana sprzeczność staje się śpiewem dwoistym
i p r z e m i e n n y m , j e s t poetą b u n t u , i to poetą n a j w i ę k s z y m .
Porządek powstania jego dwóch wielkich dzieł nie jest
ważny. W każdym razie odległość w czasie jest między
n i m i n i e z n a c z n a , a k a ż d y a r t y s t a w i e z p e w n o ś c i ą absolut­
ną, zrodzoną z d o ś w i a d c z e n i a c a ł e g o życia, że R i m b a u d
począł Sezon w piekle i Iluminacje jednocześnie. Jeśli na­
pisał je kolejno, odcierpiał je razem. W tej zabijającej go
s p r z e c z n o ś c i b y ł j e g o geniusz.
A l e cóż to za c n o t a o d w r ó c i ć się od sprzeczności i zdra­
dzić s w ó j geniusz n i e odcierpiawszy g o d o k o ń c a ? M i l c z e ­
nie Rimbauda to nie jest nowa forma jego buntu. W każ­
d y m r a z i e n i e p o d o b n a t a k twierdzić, odkąd z o s t a ł y ogło­
szone listy z Hararu. Metamorfoza R i m b a u d a j e s t napew-
no tajemnicza. Ale tajemnicza jest też banalność tych
olśniewających dziewczyn, które małżeństwo przemienia
w m a s z y n y do g r o m a d z e n i a pieniędzy i r o b i e n i a na dru­
tach. Z mitu Rimbauda wynika, że po Sezonie i Ilumina­
cjach n i c j u ż n i e j e s t m o ż l i w e . A l e j a k a ż t o j e s t rzecz n i e ­
m o ż l i w a dla p o e t y z t a l e n t e m , dla n i e w y c z e r p a n e g o twór­
cy? Po Moby Dicku, Procesie, Zaratustrze, Biesach czegóż
się j e s z c z e spodziewać? A j e d n a k po t y c h d z i e ł a c h p o w s t a j ą
i n n e w i e l k i e dzieła, k t ó r e uczą, p o p r a w i a j ą i dają świa­
dectwo temu, co n a j d u m n i e j s z e w c z ł o w i e k u ; koniec to
t y l k o ś m i e r ć t w ó r c y . K t ó ż n i e ż a ł o w a ł b y d z i e ł a większego
jeszcze niż Sezon, które odjęła n a m rezygnacja Rimbauda?
Czy Abisynia jest przynajmniej klasztorem, czy to
Chrystus zamknął Rimbaudowi usta? Jeśli sądzić z lis­
t ó w , b y ł b y to ów C h r y s t u s , k t ó r y w n a s z y c h czasach za­
siada p r z y o k i e n k u b a n k o w y m . Z listów, gdzie poeta wy­
klęty mówi tylko o swoich pieniądzach, które chciałby
„dobrze ulokować" i k t ó r e miałyby mu „przynosić r e g u ­
larny d o c h ó d " . 8 2 Ten, co śpiewał w męce, znieważał B o ­
ga i piękno, zbroił się przeciwko sprawiedliwości i na­
dziei, którego owiewał wiatr zbrodni, chce teraz żony
„z widokami na przyszłość". Mag, jasnowidz, hardy zło­
czyńca, k t ó r e g o zawsze czeka katorga, człowiek-król na
ziemi bez bogów dźwiga nieustannie osiem kilogramów
złota wszyte w pas, który uciska mu brzuch; Rimbaud
s k a r ż y się, że t e n c i ę ż a r p r z y p r a w i a go o d y z e n t e r i ę . W i ę c
t o j e s t t e n b o h a t e r m i t y c z n y , p r z y k ł a d d l a m ł o d y c h ludzi,
k t ó r z y n i e opluwają ś w i a t a i u m a r l i b y ze w s t y d u na s a m ą
myśl o t y m pasie? Żeby podtrzymywać mit, trzeba nie
znać t y c h r o z s t r z y g a j ą c y c h listów. D l a t e g o b y ł y t a k m a ł o
komentowane. To listy świętokradcze, jak czasem świę­
tokradcza j e s t prawda. Wielki i cudowny poeta, najwięk­
szy w s w o j e j epoce, wyrocznia ciskająca błyskawice oto
Rimbaud. Ale nie człowiek-bóg, w z ó r b e z l i t o s n y , mnich

32
Trzeba dodać, że wytłumaczenia tonu tych listów można szukać
w osobach adresatów. Ale nie widać w nich wysiłku kłamstwa. Daw­
ny Rimbaud nie zdradza się ani słowem. (Przyp. autora.)
poezji, k t ó r e g o c h c i a n o n a m z a p r e z e n t o w a ć . W i e l k o ś ć od­
n a l a z ł d o p i e r o n a s z p i t a l n y m łóżku, w godzinie trudnej
ś m i e r c i , k i e d y n a w e t b a n a l n o ś ć wzrusza: „ J a k i j e s t e m n i e ­
szczęśliwy, j a k i nieszczęśliwy... i m a m p r z y sobie pienią­
dze, k t ó r y c h n i e m o g ę n a w e t u s t r z e c ! " W w i e l k i m k r z y k u
t y c h n i e s z c z ę s n y c h godzin R i m b a u d p o w r a c a d o t e j wspól­
n e j m i a r y b e z w i e d n i e g r a n i c z ą c e j z w i e l k o ś c i ą : „Nie, nie,
teraz buntuję się przeciwko śmierci!" Młody Rimbaud
zmartwychwstaje u przepaści i wraz z nim bunt owych
czasów, k i e d y p r z e k l e ń s t w o r z u c o n e ż y c i u b y ł o t y l k o roz­
paczą wobec śmierci. I wówczas mieszczański handlarz
jednoczy się z rozdartym chłopcem, którego t a k bardzo
kochaliśmy. Jednoczy się w przerażeniu i gorzkim cier­
pieniu, które znają ci wszyscy, co nie potrafili uznać
szczęścia. T u j e s t p a s j a R i m b a u d a i j e g o p r a w d a .
H a r a r zapowiedziało zresztą dzieło, lecz j a k o r e z y g n a ­
c j ę o s t a t e c z n ą : „Najlepszy j e s t p i j a n y sen n a p i a s z c z y s t y m
b r z e g u . " 4 3 F u r i a u n i c e s t w i e n i a , zawsze t o w a r z y s z ą c a b u n ­
towi, p r z y b i e r a t u f o r m ę n a j b a r d z i e j pospolitą. A p o k a l i p ­
sa zbrodni, w y o b r a ż o n a przez R i m b a u d a w p o s t a c i owe­
go K s i ę c i a niestrudzenie zabijającego swoich poddanych,84
ciągłe r o z p r z ę ż e n i e t o t e m a t y b u n t u , k t ó r e p o d e j m u j ą sur-
realiści. W końcu jednak nihilistyczna rozpacz wzięła
g ó r ę ; w a l k a i z b r o d n i a w y c z e r p a ł y spustoszoną duszę. J a s ­
nowidz, k t ó r y , j e ś l i w o l n o t a k powiedzieć, pił, żeby n i e
zapomnieć, w końcu odnajduje w pijaństwie ciężki sen
d o b r z e z n a n y n a s z y m w s p ó ł c z e s n y m . Śpi się na piaszczys­
tym brzegu albo w Adenie. I już nie aktywnie, ale bier­
n i e w y r a ż a s i ę zgodę n a p o r z ą d e k świata, n a w e t j e ś l i t e n
p o r z ą d e k poniża. M i l c z e n i e R i m b a u d a p r z y g o t o w u j e rów­
n i e ż do m i l c z e n i a w p a ń s t w i e , k t ó r e rządzi u m y s ł a m i zde­
cydowanymi na wszystko prócz walki. Ta wielka dusza
n a g l e w e w ł a d z y pieniędzy z a p o w i a d a i n n e żądania, w p i e r w
n i e o g r a n i c z o n e , p o t e m w s ł u ż b i e policji. N i e b y ć n i c z y m
t o k r z y k m y ś l i z m ę c z o n e j w ł a s n y m i b u n t a m i . Chodzi w i ę c

33
Une Saison en enfer.
34
Les Iluminations, Conte.
o s a m o b ó j s t w o d u c h a , m n i e j w k o ń c u g o d n e szacunku niż
samobójstwo surrealistyczne i bardziej obciążone konsek­
wencjami. Surrealizm zamykający ten wielki ruch buntu
j e s t w a ż n y przede w s z y s t k i m dlatego, ż e c h c i a ł k o n t y n u o ­
w a ć j e d y n e g o R i m b a u d a , k t ó r y z a s ł u g u j e n a czułość. C z e r ­
p i ą c r e g u ł ę z b u n t o w a n e j ascezy z l i s t u j a s n o w i d z a i metody,
j a k ą o n zakłada, s u r r e a l i z m i l u s t r u j e w a l k ę pomiędzy w o l ą
istnienia i pragnieniem unicestwienia, pomiędzy, „tak"
i „ n i e " , k t ó r ą o b s e r w o w a l i ś m y w e w s z y s t k i c h fazach b u n ­
tu. D l a t e g o , z a m i a s t p o w t a r z a ć n i e u s t a j ą c e k o m e n t a r z e n a ­
r o s ł e w o k ó ł d z i e ł a R i m b a u d a lepiej b ę d z i e odnaleźć go w
twórczości jego spadkobierców.

S u r r e a l i z m : b u n t absolutny, n i e p o s ł u s z e ń s t w o t o t a l n e , r e ­
gularny sabotaż, h u m o r i k u l t absurdu, w s w o i m p i e r w o t n y m
z a m i a r z e j e s t p r o c e s e m w y t o c z o n y m w s z y s t k i e m u i wciąż
rozpoczynanym na nowo. Odrzucenie wszelkich determina­
cji jest wyraźne, niedwuznaczne, wyzywające. „Jesteśmy
specjalistami od buntu." Surrealizm, maszyna do wywraca­
nia umysłu, wedle określenia Aragona, wpierw wyćwiczył się
w r u c h u „ d a d a " , na k t ó r e g o r o m a n t y c z n e początk i i a n e ­
36
miczny dandyzm należy zwrócić uwagę. B e z s e n s i sprzecz­
ność są więc kultywowane dla samych siebie. „Prawdziwi
dada s ą p r z e c i w k o D a d a . W s z y s c y s ą p a n a m i D a d a . " A l b o :
„ C o j e s t dobre? C o j e s t b r z y d k i e ? C o j e s t w i e l k i e , m o c n e ,
słabe... N i e w i a d o m o ! n i e w i a d o m o ! " C i s a l o n o w i n i h i l i ś c i
b y l i w oczywisty sposób zagrożeni, że z n a j d ą się na służbie
u n a j b a r d z i e j s u r o w y c h ortodoksji. A l e w s u r r e a l i z m i e j e s t
coś w i ę c e j niż t e n popisowy n o n k o n f o r m i z m : spuścizna p o
R i m b a u d z i e w ł a ś n i e ; to, c o B r e t o n t a k o k r e ś l a : „Czy m a m y
porzucić tu wszelką nadzieję?"
W i e l k i e w o ł a n i e s k i e r o w a n e k u życiu, którego nie ma,
w s p i e r a się n a t o t a l n y m o d r z u c e n i u ż y c i a , k t ó r e j e s t , j a k

35
Jarry, jeden z mistrzów dadaizmu, jest ostatnim wcieleniem,
bardziej jednak osobliwym niż genialnym, dandysa metafizycznego.
(Przyp. autora,)
t o d u m n i e p o w i a d a B r e t o n : „ N i e m o g ą c zgodzić s i ę n a los,
k t ó r y został m i dany, dotknięty w mej najwyższej świa­
d o m o ś c i przez t ę o d m o w ę u c z y n i e n i a s p r a w i e d l i w o ś c i , n i e
myślę przystosować własnej egzystencji do śmiesznych
warunków wszelkiej egzystencji na tej ziemi." Według
B r e t o n a d u c h n i e m o ż e z n a l e ź ć u s t a l e n i a a n i w życiu, a n i
p o z a n i m . S u r r e a l i z m m a b y ć odpowiedzią n a t e n n i e u s t a ­
j ą c y n i e p o k ó j . J e s t „ k r z y k i e m ducha, k t ó r y z w r a c a się p r z e ­
ciwko samemu sobie z rozpaczliwą decyzją, by zerwać
wszelkie więzy". Powstaje przeciwko śmierci i „śmiesz­
n e m u t r w a n i u " n i e p e w n e j e g z y s t e n c j i . S u r r e a l i z m e m rządzi
więc niecierpliwość. Żyje w stanie jakiejś zranionej wściek­
łości: zarazem w rygorze i dumnym nieprzejednaniu,
które suponują pewną moralność. Od samego początku
surrealizm, ta ewangelia bezładu, stanął wobec koniecz­
n o ś c i s t w o r z e n i a ł a d u . A l e zrazu m y ś l a ł o zniszczeniu p o ­
przez poezję i j e j złorzeczenia wpierw, środkami material­
n y m i p o t e m . P r o c e s w y t o c z o n y r z e c z y w i s t o ś c i s t a ł s i ę lo­
gicznie procesem wytoczonym światu j a k o kreacji.
Antyteizm surrealistyczny jest rozumowany i meto­
dyczny. Opiera się przede w s z y s t k i m na idei o absolut­
nej bezwinie człowieka, któremu należy przywrócić „ca­
ł ą potęgę, j a k ą złożył w s ł o w i e B ó g " . J a k w c a ł e j h i s t o r i i
buntu ta idea bezwiny absolutnej, zrodzona z rozpaczy,
z w o l n a p r z e k s z t a ł c i ł a się w s z a l e ń s t w o k a r a n i a . U z n a j ą c
n i e w i n n o ś ć c z ł o w i e k a s u r r e a l i ś c i czuli się u p r a w n i e n i do
uznawania zabójstwa i samobójstwa. Samobójstwo było
w e d ł u g n i c h r o z w i ą z a n i e m i C r e v e l , k t ó r y u w a ż a ł t o rozwią­
z a n i e za „ n a j b a r d z i e j p r a w d o p o d o b n i e s ł u s z n e i o s t a t e c z ­
n e " , z a b i ł się, t a k s a m o j a k R i g a u t i V a c h é . A r a g o n m ó g ł
potem potępiać gadułów rozprawiających o samobójstwach.
N i e j e s t j e d n a k r z e c z ą zaszczytną g ł o s i ć p o c h w a ł ę u n i c e s ­
t w i e n i a i n i e zaznać go w r a z z i n n y m i . P o d t y m w z g l ę d e m
s u r r e a l i z m wziął z „ l i t e r a t u r y " , którą się brzydził, naj­
w i ę k s z e ł a t w i z n y , i tu j e s t w y t ł u m a c z e n i e w s t r z ą s a j ą c e g o
okrzyku Rigauta: „Wy wszyscy jesteście poeci, lecz ja
j e s t e m po stronie śmierci."
S u r r e a l i z m n i e poprzestał n a tym. Z a bohatera w y b r a ł
3 8
sobie V i o l e t t e N o z i è r e , czyli a n o n i m o w e g o zbrodniarza
pospolitego, u t w i e r d z a j ą c w t e n sposób, w o b l i c z u s a m e j
zbrodni, n i e w i n n o ś ć c z ł o w i e k a . A l e posunął s i ę r ó w n i e ż
do o ś w i a d c z e n i a — i od 1933 A n d r e B r e t o n p o w i n i e n t e ­
go ż a ł o w a ć — że n a j p r o s t s z y m a k t e m s u r r e a l i s t y c z n y m
j e s t w y j ś ć na u l i c ę z r e w o l w e r e m w r ę c e i s t r z e l a ć do
tłumu. K t o odrzuca każdą determinację prócz jednostki
i j e j p r a g n i e n i a , w s z e l k i e pierwszeństwo, p r ó c z pierwszeń­
s t w a nieświadomości, m u s i p o w s t a w a ć j e d n o c z e ś n i e prze­
ciwko społeczeństwu i rozumowi. Teoria bezinteresownego
c z y n u j e s t u k o r o n o w a n i e m roszczeń w o l n o ś c i a b s o l u t n e j .
I m n i e j s z a o to, że ta w o l n o ś ć sprowadza s i ę w k o ń c u do
samotności, którą tak określa J a r r y : „Kiedy już wezmę
w s z y s t k i e fynanse, z a b i j ę w s z y s t k i c h i s o b i e p ó j d ę . " N a j ­
w a ż n i e j s z e t o z e r w a ć więzy, zapewnić t r i u m f i r r a c j o n a l -
n o ś c i . Cóż i n n e g o b o w i e m oznacza t a a p o l o g i a z a b ó j s t w a
j a k to tylko, że w ś w i e c i e p o z b a w i o n y m z n a c z e ń i honoru
t y l k o p r a g n i e n i e i s t n i e n i a pod każdą postacią j e s t upraw­
n i o n e ? C h ę ć życia, i m p u l s nieświadomości, k r z y k i r r a c j o ­
n a l n y t o j e d y n e c z y s t e prawdy, k t ó r e w a r t o popierać.
W s z y s t k o , co p r z e c i w s t a w i a się p r a g n i e n i u , p r z e d e wszyst­
k i m społeczeństwo, powinno" b y ć b e z l i t o ś n i e zniszczone.
Można więc zrozumieć uwagę B r e t o n a na temat Sade'a:
„ C z ł o w i e k j e d n o c z y się tu z n a t u r ą t y l k o w z b r o d n i ; trze­
b a b y j e s z c z e wiedzieć, czy n i e j e s t t o j e d n a z n a j b a r d z i e j
szalonych i najbardziej bezspornych form miłości." Widać
w y r a ź n i e , że chodzi tu o m i ł o ś ć b e z p r z e d m i o t u , miłość
dusz r o z d a r t y c h . A l e t e j w ł a ś n i e m i ł o ś c i , p u s t e j i c h c i w e j ,
t e m u s z a l e ń s t w u p o s i a d a n i a s p o ł e c z e ń s t w o n a k ł a d a więzy.
D l a t e g o B r e t o n , k t ó r e m u ciążą wciąż j e s z c z e t e d e k l a r a ­
c j e , m ó g ł ogłosić p o c h w a ł ę z d r a d y i o ś w i a d c z a ć (surrea-
liści zaś usiłowali t e g o dowieść), ż e g w a ł t j e s t j e d y n y m
adekwatnym środkiem wyrazu.
A l e społeczeństwo s k ł a d a się z osób. I j e s t ono r ó w n i e ż
i n s t y t u c j ą . S u r r e a l i ś c i , zbyt dobrze urodzeni, ż e b y z a b i j a ć
w s z y s t k i c h , doszli do w n i o s k u , że w y z w o l i ć p r a g n i e n i e

36
Violette Nozière. została skazana w 1929 r. za otrucie..
można t y l k o wówczas, gdy obali się w p i e r w społeczeń­
stwo. W y n i k a ł o to z s a m e j logiki ich p o s t a w y .
(...) S u r r e a l i ś c i p r z y z y w a l i j e d n a k „jakąkolwiek rewo­
lucję"; byłoby im dobre wszystko, co pozwoliłoby porzu­
cić ś w i a t sklepikarzy i kompromisu, w k t ó r y m żyć mu­
sieli. (...) Niewątpliwie chcieli wyznawać materializm.
„ U p o c z ą t k ó w b u n t u n a p a n c e r n i k u P o t i o m k i n liczy się
dla n a s ó w s t r a s z n y k a w a ł mięsa." L e c z nie czują życz­
liwości, c h o ć b y intelektualnej, dla t e g o mięsa. W y o b r a ż a
o n o dla nich ś w i a t realny, z k t ó r e g o bunt rzeczywiście
się wywodzi, ale zwrócony przeciw temu światu.
B u n t nie t ł u m a c z y nic, jeśli n a w e t u p r a w n i a wszystko.
D l a s u r r e a l i s t ó w r e w o l u c j a nie b y ł a celem, k t ó r y buduje
się dzień po dniu w działaniu, lecz a b s o l u t n y m i pocieszy-
cielskim mitem, „życiem p r a w d z i w y m , j a k miłość", o k t ó ­
r y m mówił E l u a r d . D l a A n d r é B r e t o n a s t a n o w i ł a t y l k o
szczególny p r z y p a d e k buntu, p r z e c i w n i e niż dla marksis­
t ó w i wszelkiej myśli politycznej w ogóle. B r e t o n nie w y ­
b r a ł czynu, k t ó r y doprowadziłby do zbudowania szczęśli­
w e g o p a ń s t w a — k o r o n y historii: jedna z fundamental­
n y c h tez s u r r e a l i z m u głosi, że nie ma zbawienia. K o r z y ś ć
z rewolucji nie polega na t y m , że da ludziom szczęście,
„ t ę o d r a ż a j ą c ą ziemską wygodę". P r z e c i w n i e , w rozumie­
niu B r e t o n a ma ona przynieść oczyszczenie i rozświetlić
t r a g i c z n y los ludzi. R e w o l u c j a ś w i a t o w a i ofiary, j a k i c h
żąda, w i n n y d a ć jedno tylko dobrodziejstwo: "przeszko­
dzić, a b y t y m c z a s o w o ś ć kondycji społecznej nie przysło­
niła rzeczywistej tymczasowości kondycji ludzkiej". Dla
B r e t o n a było to najistotniejsze. Inaczej mówiąc, rewolu­
c j a m i a ł a się znaleźć w służbie a s c e z y w e w n ę t r z n e j , dzię­
ki k t ó r e j każdy człowiek może przekształcić r e a l n e w c u ­
downe, co będzie „wspaniałym odwetem ludzkiej wyob­
raźni".
(...) Surrealizm usiłuje połączyć marksowskie „prze­
kształcić ś w i a t " z żądaniem „zmienić ż y c i e " Rimbauda. C e ­
l e m pierwszego jest świat j a k o całość, drugiego, ż y c i e j a ­
ko jedność. K a ż d a całość j e s t w sposób p a r a d o k s a l n y o g r a ­
niczająca. Te dwie formuły na koniec podzieliły grupę.
Wybierając Rimbauda Breton dowiódł, że surrealizm
n i e j e s t d z i a ł a n i e m , a l e ascezą i d o ś w i a d c z e n i e m ducho­
wym. Na pierwszym miejscu postawił to, co stanowi
o oryginalności ruchu i jego szczególnej przydatności w
rozważaniach o buncie, mianowicie odnowę sakralności
i zdobycie jedności. Im bardziej pogłębiał tę oryginalność,
t y m b a r d z i e j o d c i n a ł się o d s w o i c h p o l i t y c z n y c h t o w a r z y ­
szy, a t a k ż e od n i e k t ó r y c h s w o i c h w c z e s n y c h m a n i f e s t ó w .
W g r u n c i e rzeczy B r e t o n n i g d y n i e z m i e n i ł się w swo­
im roszczeniu n a d r e a l n o ś c i — fuzji s n u i jawy, sublima-
cji starej sprzeczności p o m i ę d z y t y m , co realne, i tym,
co idealne. Rozwiązanie surrealistyczne jest znane: irracjo-
nalność konkretna, przypadek obiektywny.." P o e z j a daje
j e d y n ą możliwość z d o b y c i a „ p u n k t u n a j w y ż s z e g o " . „ P u n k t u ,
w k t ó r y m u m y s ł p r z e s t a j e p o s t r z e g a ć j a k o s p r z e c z n e ży-
- c i e i ś m i e r ć , r e a l n e i w y o b r a ż o n e , przeszłość i p r z y s z ł o ś ć . "
Czym tedy jest ów punkt najwyższy, ś w i a d c z ą c y dowod­
nie, że „system heglowski jest kolosalnie chybiony"? Szczy-
t e m - p r z e p a ś c i ą z n a n y m m i s t y k o m . B o t e ż chodzi o m i s ­
t y c y z m bez B o g a , m i s t y c y z m , k t ó r y t ł u m a c z y p r a g n i e n i e
absolutu zawarte w buncie, i to pragnienie zaspokaja.
Wróg główny surrealizmu to racjonalizm. Rozumowanie
B r e t o n a s t a n o w i zresztą c i e k a w y p r z y p a d e k m y ś l i zachod­
n i e j w t y m m i a n o w i c i e , ż e zasada a n a l o g i i j e s t t u n i e u s ­
t a n n i e f a w o r y z o w a n a k o s z t e m zasady t o ż s a m o ś c i i sprzecz­
n o ś c i . Chodzi b o w i e m o stopienie sprzeczności w ogniu
p r a g n i e n i a i uczucia, o o b a l e n i e m u r ó w ś m i e r c i . M a g i a ,
cywilizacje prymitywne albo naiwne, alchemia, retoryka
ognistych kwiatów czy b i a ł y c h nocy są również cudow­
n y m i e t a p a m i w p o s z u k i w a n i u j e d n o ś c i i k a m i e n i a filozo­
ficznego. S u r r e a l i z m , j e ś l i n i e z m i e n i ł ś w i a t a , t o j e d n a k
dał kilka osobliwych mitów po części tłumaczących
Nietzschego, kiedy oznajmiał powrót Greków. Po części
tylko, jest to bowiem G r e c j a cienia, tajemnic i czarnych
bogów. Wreszcie podobnie jak uwieńczeniem doświad­
czeń Nietzschego była akceptacja południa, surrealizm
k u l m i n a c j ę widzi w p ó ł n o c y , w k u l c i e b u r z y . B r e t o n , j a k
s a m t o powiedział, zrozumiał, ż e m i m o w s z y s t k o życie j e s t
dane. Ale jego zgoda n i e b y ł a zgodą na pełne światło,
którego pragniemy. „Zbyt wiele północy jest we mnie,
a b y m mógł być człowiekiem pełnej zgody."
Jednakże wbrew samemu sobie często pomniejszał
u d z i a ł n e g a c j i w b u n c i e i w y s u w a ł j e g o p o z y t y w n e rosz­
czenia. W y b r a ł r a c z e j s u r o w o ś ć niż m i l c z e n i e i z wczes­
nego surrealizmu zachował j e d y n i e „ostrzeżenie m o r a l n e "
zdaniem B a t a i l l e ' a dla tamtego okresu zasadnicze: „Wpro­
wadzić nową moralność na miejsce moralności uznanej,
z k t ó r e j wywodzi się c a ł e n a s z e z ł o . " T e j m o r a l n o ś c i B r e ­
ton, t a k s a m o j a k i n n i j e g o współcześni, n i e u m i a ł zbu­
d o w a ć . N i e zwątpił j e d n a k nigdy, że p o t r a f i . Ż y j ą c w epo­
ce, kiedy człowiek, którego c h c i a ł wywyższyć, jest nie­
ustannie poniżany, nawet w imię pewnych surrealistycz­
nych zasad, uznał, że trzeba mu na razie powrócić do
m o r a l n o ś c i t r a d y c y j n e j . J e s t t o ustępstwo, b y ć może. A l e
ustępstwo na rzecz rzeczywistego postępu w buncie
w b r e w n i h i l i z m o w i . W i a d o m o , ż e B r e t o n n i e m o g ą c osiąg­
nąć moralności i wartości, których czuł potrzebę, wybrał
miłość. W czasach nikczemnych był jedynym, który o mi­
łości m ó w i ł g ł ę b o k o , i tego n i e w o l n o z a p o m n i e ć . Miłość,
t a m o r a l n o ś ć n i e p o k o j u , s t a ł a się o j c z y z n ą d l a w y g n a ń c a .
Z e p e w n e , b r a k t u j e s z c z e m i a r y . S u r r e a l i z m — a n i poli­
tyka, ani religia — jest może nieosiągalną mądrością. L e c z
ta mądrość nie daje wygody: „Chcemy, osiągniemy życie
p o t y m ż y c i u " , m ó w i B r e t o n . W s p a n i a ł a noc, k t ó r ą w y b r a ł ,
g d y r o z s ą d e k a t a k o w a ł świat, z a p o w i a d a m o ż e świt j e s z c z e
mu nieznany i zapowiada poranek: dostrzega go René
Char, poeta naszego renesansu.
NIHILIZM I HISTORIA

P r z e z sto pięćdziesiąt l a t b u n t u m e t a f i z y c z n e g o i n i h i ­
l i z m u p o w r a c a ł a u p a r c i e , pod r ó ż n y m i m a s k a m i , wciąż t a
sama twarz protestu ludzkiego. Wszyscy, którzy powsta­
w a l i p r z e c i w losowi i j e g o twórcy, stwierdzali, że czło­
w i e k j e s t sam, a w s z e l k a m o r a l n o ś ć r ó w n a n i c o ś c i . Wszys­
cy usiłowali zbudować ziemskie królestwo, gdzie "rządzi­
ł a b y r e g u ł a z i c h w y b o r u . R y w a l i z u j ą c z e S t w ó r c ą , logicz­
n i e dochodzili d o k o n i e c z n o ś c i p r z e r o b i e n i a ś w i a t a w e d ł u g
własnych pojęć. Ci, którzy stworzonemu przez siebie świa­
tu odmawiali jakiejkolwiek reguły prócz pragnienia i mo­
cy, kończyli samobójstwem albo szaleństwem i opiewali
apokalipsę. Inni, którzy chcieli stworzyć regułę o włas­
nych siłach, wybierali próżny popis, pozór i banalność
a l b o z a b ó j s t w o i zniszczenie. J e d n a k ż e S a d e i r o m a n t y c y ,
K a r a m a z o w czy N i e t z s c h e w e s z l i d o ś w i a t a ś m i e r c i t y l k o
dlatego, że pragnęli prawdziwego życia. Tak dalece, że
w r e z u l t a c i e i n w e r s j i w i c h o b ł ą k a n y m ś w i e c i e rozlega s i ę
rozpaczliwe wołanie o regułę, ład i moralność. I c h kon­
k l u z j e s t a ł y się z g u b n e a l b o dla w o l n o ś c i z a b ó j c z e dopie­
ro od chwili, k i e d y odrzuciwszy ciężary buntu i wymk­
nąwszy się napięciu, j a k i e bunt zakłada, wybrali wygo­
dy tyranii lub niewoli.
B u n t ludzki w swoich formach wysokich i tragicznych
j e s t m o ż e t y l k o c i ą g ł y m p r o t e s t e m p r z e c i w ś m i e r c i , sza­
l e ń c z y m o s k a r ż e n i e m losu, k t ó r y o k r e ś l a p o w s z e c h n a k a ­
ra śmierci. We wszystkich napotkanych przypadkach pro-
t e s t zawsze z w r a c a się ku t e m u , co w ś w i e c i e j e s t dyso­
nansem, zmąceniem, co zrywa ciągłość. Chodzi więc
przede wszystkim o. nieustające roszczenie jedności.
S p r z e c i w w o b e c ś m i e r c i , p r a g n i e n i e t r w a n i a i j a s n o ś c i są
m o t o r a m i t y c h w s z y s t k i c h szaleństw, w z n i o s ł y c h a l b o dzie­
c i n n y c h . C z y b y ł o b y t o t y l k o t c h ó r z l i w e i e g o i s t y c z n e od­
m ó w i e n i e zgody n a w ł a s n ą ś m i e r ć ? Nie, ponieważ wielu
zbuntowanych zapłaciło, co trzeba było zapłacić, by móc
znaleźć się na wysokości swoich wymagań. Zbuntowany
n i e d o m a g a się ż y c i a , a l e r a c j i życia. O d r z u c a logiczność
ś m i e r c i . J e ś l i n i c n i e t r w a , j e ś l i n i e m a ż a d n y c h uspra­
wiedliwień, śmierć pozbawiona jest sensu. Walczyć ze
śmiercią, znaczy więc domagać się sensu życia, walczyć
o regułę i jedność.
P r o t e s t p r z e c i w k o złu, k r y j ą c y się w b u n c i e metafizycz­
n y m , j e s t pod t y m w z g l ę d e m z n a m i e n n y . T o n i e c i e r p i e ­
n i e d z i e c k a j a k o t a k i e budzi sprzeciw, l e c z fakt, ż e b r a k
m u u s p r a w i e d l i w i e n i a . M o ż n a przecież zgodzić się n a ból,
w y g n a n i e , odosobnienie, j e ś l i n a p r z y k ł a d m e d y c y n a alb o
zdrowy rozsądek n a m je zaleca. Dla buntownika cierpie­
n i u n a t y m świecie, p o d o b n i e j a k c h w i l o m szczęścia, b r a k
zasady wyjaśniającej. B u n t p r z e c i w złu to przede wszyst­
kim żądanie jedności. Światu skazanych na śmierć, zabój­
czej nieprzejrzystości losu z b u n t o w a n y p r z e c i w s t a w i a n i e ­
strudzenie postulat życia i jasności definitywnej. Bez­
w i e d n i e szuka m o r a l n o ś c i a l bo s a k r a l n o ś c i . B u n t j e s t a s c e -
zą, jakkolwiek to asceza ślepa. Jeśli zbuntowany bluźni
to w n a d z i e i n o w e g o boga. Zaznaje wówczas najgłębszego
z odczuć r e l i g i j n y c h , l e c z j e s t w t y m odczuciu zawiedzio­
n y . B u n t s a m w sobie n i e j e s t s z l a c h e t n y , lecz s z l a c h e t n e
jest jego roszczenie, nawet jeśli rezultaty szlachetnymi
n i e są.
T r z e b a j e d n a k wiedzieć, j a k i e zło k r y j e się w o w y c h r e ­
z u l t a t a c h . I l e k r o ć b u n t t o t a l n i e odrzuca, wszystko, uświę­
cając „nie" absolutne, zabija. Ilekroć akceptuje ślepo
wszystko, ogłaszając „tak" absolutne, zabija. Nienawiść
do t w ó r c y może się o b r ó c i ć w n i e n a w i ś ć do ś w i a t a a l b o
w w y ł ą c z n ą i w y z y w a j ą c ą m i ł o ś ć d l a tego, co j e s t . W o b u
j e d n a k w y p a d k a c h b u n t z m i e r z a do z a b ó j s t w a i t r a c i p r a ­
w o d o m i a n a b u n t u : M o ż n a b y ć n i h i l i s t ą n a d w a sposoby,
w k a ż d y m przez n i e p o m i a r k o w a n e ż ą d a n i e a b s o l u t u . Z po­
zoru z b u n t o w a n i dzielą się na t y c h , co c h c ą u m r z e ć , i na
tych, c o c h c ą u ś m i e r c i ć i n n y c h . L e c z s ą t o c i s a m i , spa­
lani pragnieniem prawdziwego życia, pozbawieni bytu:
wolą powszechną niesprawiedliwość od okaleczałej spra­
wiedliwości. Gdy oburzenie osiąga ten stopień, rozum
ogarnia szaleństwo. Jeśli jest prawdą, że instynktowny
b u n t s e r c a ludzkiego z b i e g i e m w i e k ó w z m i e r z a k u w i ę k ­
szej świadomości, p r a w d ą j e s t też, j a k t o widzieliśmy, ż e
r o ś n i e ś l e p a odwaga; n a d c h o d z i chwila, g d y n a z a b ó j s t w o
powszechne bunt odpowiada zabójstwem metafizycznym.
Chociażby nawet, które stanowi moment kapi­
talny w buncie metafizycznym, spełnia się w każdym ra­
zie w zniszczeniu a b s o l u t n y m . (...) C h o c i a ż b y n a w e t B ó g
istniał, Iwan nie poddałby się mu w obliczu krzywdy
wyrządzonej człowiekowi. Ale długie roztrząsanie tej
krzywdy i gorzki j e j płomień przekształciły „choćbyś na­
wet istniał" w „ n i e j e s t e ś godzien i s t n i e n i a " i wreszcie
w „ n i e i s t n i e j e s z " . Ci, k t ó r z y uznali się za ofiary, szukali
s i ł y i r a c j i d l a o s t a t e c z n e j zbrodni w e w ł a s n e j b e z w i n i e .
Zwątpiwszy w nieśmiertelność, pewni potępienia, wydali
w y r o k n a B o g a , J e ś l i t o fałsz, ż e odtąd rozpoczęła się t r a ­
g e d i a c z ł o w i e k a w s p ó ł c z e s n e g o , f a ł s z e m j e s t też, ż e wów­
czas nastąpił j e j koniec. Przeciwnie, jest tu kulminacja
dramatu, którego początki sięgają ostatnich chwil świata
antycznego i którego ostatnie słowa jeszcze nie prze­
brzmiały. Człowiek porzuca więc świat łaski i postana­
w i a żyć b e z n i c z y j e j p o m o c y . R o z w ó j od Sade'a do na­
s z y c h czasów p o l e g a ł n a poszerzaniu m i e j s c a odosobnienia,
gdzie zgodnie z w ł a s n ą regułą sprawował swoje okrutne
r z ą d y c z ł o w i e k b e z b o g a . G r a n i c e w a r o w n e g o obozu p r z e ­
s u w a n o c o r a z d a l e j ; w k o ń c u ś w i a t s t a ł się f o r t e c ą p r z e ­
ciwko strąconemu i wygnanemu bogu. Osiągnąwszy kres
buntu, człowiek sam siebie zamyka; j e g o wielka wolność
p o l e g a j e d y n i e na t y m , że — od t r a g i c z n e g o z a m k u S a d e ' a
po obozy k o n c e n t r a c y j n e — b u d u j e w i ę z i e n i e dla s w o i c h
zbrodni. A l e s t a n o b l ę ż e n i a s t a j e się z w o l n a powszechny,
żądanie wolności obejmuje wszystkich. T r z e b a więc stwo­
rzyć królestwo, które przeciwstawi się królestwu łaski, to
j e s t k r ó l e s t w o sprawiedliwości, i na g r u z a c h s p o ł e c z n o ś c i
b o s k i e j z b u d o w a ć s p o ł e c z n o ś ć ludzką. Z a b i ć B o g a i zbu­
d o w a ć K o ś c i ó ł to s t a ł y i s p r z e c z n y r u c h b u n t u . W o l n o ś ć
absolutna staje się więzieniem powinności absolutnych,
ascezą zbiorową, h i s t o r i ą w r e s z c i e . (...) B ó g u m a r ł , a l e po­
zostali ludzie, to znaczy historia, którą trzeba rozumieć
i b u d o w a ć . Nihilizm, k t ó r y z w y c i ę ż a w ó w c z a s s i ł ę t w o r z e ­
nia, d o d a j e tylko, że m o ż n a b u d o w a ć w s z e l k i m i sposobami.
C z ł o w i e k świadom, ż e n i e m a n i c prócz ziemi s a m o t n e j ,
idzie t e r a z ku k r ó l e s t w u ludzi i z b r o d n i e i r r a c j o n a l n e do­
pełnia zbrodniami racjonalnymi. Do „buntuję się, więc
jesteśmy", dodaje obmyślając niezwykłe plany, wśród
których jest nawet śmierć buntu: „I jesteśmy sami."
BUNT I SZTUKA
W s z t u c e r ó w n i e ż z a w i e r a się afirmacja i zaprzeczenie
z a r a z e m . „ Ż a d e n a r t y s t a n i e godzi się na realność", po­
w i a d a N i e t z s c h e . T o prawda, a l e żaden a r t y s t a n i e m o ż e
też b e z n i e j się o b e j ś ć . T w ó r c z o ś ć j e s t ż ą d a n i e m i niezgo­
dą na świat. L e c z niezgodą na to, czego ś w i a t u b r a k , i w
i m i ę tego, czasem, c z y m ś w i a t j e s t . B u n t ukazuje się tu
poza historią, w stanie czystym i w swojej złożoności
pierwotnej. Sztuka pozwoli nam więc z jeszcze jednej
perspektywy spojrzeć na treść buntu.
(...) W k a ż d y m b u n c i e m o ż n a o d n a l e ź ć m e t a f i z y c z n e żą­
danie jedności, niemożność j e j pochwycenia i konstrukcję
świata zastępczego. Z tego punktu widzenia bunt tworzy
ś w i a t . D o t y c z y t o r ó w n i e ż sztuki. R o s z c z e n i a b u n t u s ą p o
części natury estetycznej. J a k widzieliśmy, wszelka myśl
zbuntowana znajduje wyraz w retoryce lub w świecie
zamkniętym. Retoryka wałów obronnych u Lukrecjusza,
klasztory i zaryglowane zamki Sade'a, wyspa lub skała
r o m a n t y c z n a , s a m o t n e szczyty u N i e t z s c h e g o , o c e a n p i e r ­
wotny u Lautréamonta, szaniec u Rimbauda, niesamowite
zamki surrealistów odradzające się pod burzą kwiatów,
w i ę z i e n i e , u f o r t y f i k o w a n y naród, obóz koncentracyjny na
swój sposób ilustrują tę samą potrzebę spójności i jed­
n o ś c i . C z ł o w i e k m o ż e tu w r e s z c i e p a n o w a ć i dostąpić po­
znania.
To samo dotyczy wszystkich sztuk. Artysta przerabia
świat na własny rachunek. Symfoniom przyrody b r a k fer-
maty. Ś w i a t nie j e s t nigdy milczący; swoim milczeniem
n a w e t p o w t a r z a o d w i e c z n i e te s a m e n u t y , zgodne z wi­
b r a c j a m i , k t ó r e n a m się w y m y k a j ą . T e zaś, k t ó r e p o t r a f i ­
m y p o c h w y c i ć , zdradzają n a m dźwięki t y l k o , r z a d k o a k o r d ,
n i g d y m e l o d i ę . A j e d n a k m u z y k a i s t n i e j e t a m , gdzie k o ń c z ą
s i ę symfonie, gdzie m e l o d i a n a d a j e k s z t a ł t d ź w i ę k o m z i s t o ­
t y s w o j e j b e z k s z t a ł t n y m , gdzie w r e s z c i e poszczególny u k ł a d
nut z bezładu naturalnego wydobywa jedność zadowala­
jącą umysł i serce.
„ C o r a z b a r d z i e j w i e r z ę , ż e nie t r z e b a sądzić P a n a B o g a
wedle tego świata. To jego nieudany szkic", pisze Van
G o g h . K a ż d y a r t y s t a s t a r a się t e n szkic p o p r a w i ć i n a d a ć
mu styl. Największa i najambitniejsza ze wszystkich
sztuk, rzeźba, u s i ł u j e w trzech wymiarach unieruchomić
umykającą postać ludzką, bezładnym gestom nadać jed­
ność wielkiego stylu. Rzeźba nie odrzuca podobieństwa,
p r z e c i w n i e , j e s t ono d l a n i e j niezbędne. Ale nie najważ­
n i e j s z e . W swoich w i e l k i c h e p o k a c h szuka gestu, wyrazu
albo pustego spojrzenia, które streszczą wszystkie gesty
i wszystkie spojrzenia świata. Jej zadaniem nie jest na­
ś l a d o w n i c t w o , lecz s t y l i z a c j a , z a m k n i ę c i e w znaczącej e k s ­
presji ulotnego niepokoju ciał czy n i e s k o ń c z o n e j zmien­
ności postaw. W ó w c z a s n a f r o n t o n a c h z g i e ł k l i w y c h m i a s t
u m i e s z c z a wzór, typ, niewzruszoną d o s k o n a ł o ś ć , k t ó r a u k o i
na chwilę ciągłą gorączkę ludzi. Kochanek zawiedziony
w m i ł o ś c i , o g a r n i a j ą c s p o j r z e n i e m k o r y g r e c k i e , odnajdzie
w r e s z c i e to, co w c i e l e i t w a r z y k o b i e t y p r z e t r w a każdą
degradację.
Z a s a d a m a l a r s t w a t a k ż e j e s t w w y b o r z e . „Geniusz, m ó ­
w i D e l a c r o i x , z a s t a n a w i a j ą c s i ę n a d w ł a s n ą sztuką, t o d a r
uogólnienia i wyboru." Malarz wyodrębnia swój temat,
co jest pierwszym sposobem jego unifikacji. Pejzaże ucie­
kają, toną w p a m i ę c i a l b o niszczą się w z a j e m . D l a t e g o p e j ­
zażysta a lbo m a l a r z m a r t w y c h n a t u r i z o l u j e w p r z e s t r z e n i
i czasie to, co n o r m a l n i e podlega z m i e n n o ś c i ś w i a t ł a , za­
t r a c a się w b e z k r e s n e j p e r s p e k t y w i e l u b z a n i k a pod dzia­
łaniem innych wartości. Pejzażysta zaczyna od skadro-
wania płótna. E l i m i n u j e w t y m s a m y m stopniu, co wy-
biera. Podobnie kompozycja malarska wyodrębnia w cza­
sie i w przestrzeni akcję, która normalnie ginie w innej
a k c j i . J e s t t o a k t u s t a l a n i a . W i e l k i m i t w ó r c a m i s ą ci, k t ó ­
rzy j a k P i e r o delia F r a n c e s c a potrafią w y w o ł a ć w r a ż e n i e ,
ż e u s t a l e n i e d o k o n a ł o się, ż e a p a r a t p r o j e k c y j n y n a g l e sta­
nął. W y d a j e się wówczas, że dzięki cudowi s z t u k i p o s t a c i
s ą n a d a l żywe, choć n i e są już przemijające. Pomiędzy
c i e n i e m i ś w i a t ł e m , d ł u g o po ś m i e r c i , filozof R e m b r a n d t a
rozważa w c i ą ż t o s a m o p y t a n i e .
„Próżną rzeczą j e s t m a l a r s t w o , które podoba nam się
przez s w o j e p o d o b i e ń s t w o d o przedmiotów, k t ó r e n i e m o g ­
ł y b y n a m się p o d o b a ć . " D e l a c r o i x c y t u j ą c t o s ł a w n e zda­
n i e P a s c a l a słusznie pisze „ d z i w n e " z a m i a s t „ p r ó ż n e " . T e
p r z e d m i o t y n i e m o g ł y b y n a m się podobać, s k o r o i c h n i e
widzimy; są pogrzebane, zaprzeczone w ciągłym stawa­
n i u się. K t o podczas b i c z o w a n i a p a t r z y ł n a r ę c e k a t a , n a
o l i w k i p r z y D r o d z e K r z y ż o w e j ? A l e oto s ą w y d a r t e n i e ­
u s t a j ą c e m u dzianiu się P a s j i , i c i e r p i e n i e C h r y s t u s a , z a m k ­
n i ę t e w t y c h p r z e d s t a w i e n i a c h m ę k i i p i ę k n a , co dzień na
n o w o w o ł a z z i m n y c h sal muzeów. S t y l malarza jest w
złączeniu natury i historii, w teraźniejszości narzuconej
stawaniu się. Sztuka, pozornie bez wysiłku, jedna jed­
nostkowe z powszechnym, j a k to wymarzył sobie Hegel.
M o ż e dlatego e p o k i j a k n a s z a szaleńczo s z u k a j ą c e j e d n o ś c i
zwracają się ku sztukom prymitywnym, gdzie stylizacja
jest największa, a jedność najbardziej zaakcentowana.
M a k s y m a l n a s t y l i z a c j a p r z y p a d a zawsze n a p o c z ą t e k i k o ­
niec okresów artystycznych; ona tłumaczy siłę negacji
i transpozycji, która c a ł e malarstwo nowoczesne pchnęła
ku nieskoordynowanym poszukiwaniom bytu i jedności.
D u m n y i rozpaczliwy k r z y k k a ż d e g o a r t y s t y j e s t w s k a r ­
dze V a n G o g h a : „W życiu, a także w malarstwie mogę
o b e j ś ć się bez B o g a . A l e j a , c i e r p i ą c y , n i e m o g ę o b e j ś ć się
b e z tego, c o większe ode m n i e , c o j e s t m o i m ż y c i e m , b e z
potęgi tworzenia."
B u n t a r t y s t y p r z e c i w r z e c z y w i s t o ś c i (...) z a w i e r a j e d n a k
tę samą afirmację co spontaniczny bunt uciskanego. (...)
P o z a o d m o w ą j e s t w s z t u c e r ó w n i e ż zgoda; k o n t e m p l a c j a
może zrównoważyć działanie, piękno — niesprawiedli­
wość; w p e w n y c h p r z y p a d k a c h piękno s a m o w sobie j e s t
n i e o d w o ł a l n ą niesprawiedliwością. T o t e ż ż a d n a s z t u k a n i e
może żyć totalną odmową. Podobnie jak każda myśl,
a przede wszystkim myśl orzekająca nie-znaczenie, jest
znacząca, t a k też znacząca jest każda sztuka. Człowiek
może oskarżać totalną niesprawiedliwość świata i żądać
totalnej sprawiedliwości, którą sam stworzy. Nie może
j e d n a k uznać t o t a l n e j b r z y d o t y ś w i a t a . J e ś l i m a stworzyć
piękno, musi odmówić jednocześnie zgody na realność
i a f i r m o w a ć p e w n e j e j wyglądy. S z t u k a n e g u j e to, co r e ­
a l n e , a l e od r e a l n o ś c i n i e u c i e k a . N i e t z s c h e odrzucał wszel­
ką t r a n s c e n d e n c j ę , m o r a l n ą albo boską, m ó w i ą c , że t r a n s ­
c e n d e n c j a prowadzi d o s p o t w a r z a n i a ż y c i a . M o ż e i s t n i e j e
j e d n a k t r a n s c e n d e n c j a żywa, k t ó r e j o b i e t n i c ą j e s t piękno,
i dlatego kochamy ten świat śmiertelny i ograniczony
i w o l i m y od każdego i n n e g o ? T a k w i ę c s z t u k a prowadzi
n a s k u źródłom b u n t u w m i a r ę , j a k u s i ł u j e n a d a ć f o r m ę
wartości umykającej w w i e c z n y m s t a w a n i u się, którą a r ­
t y s t a przeczuwa i c h c e w y d r z e ć historii. P r z e k o n a m y się
o tym, dowodniej jeszcze, w rozważaniach nad sztuką,
która ingeruje bezpośrednio w stawanie się, aby nadać
m u s t y l : j e s t nią p o w i e ś ć .

POWIEŚĆ I BUNT

Jeśli oddzielić literaturę akceptacji, przypadającą na


ogół na w i e k i s t a r o ż y t n e i k l a s y c z n e , od l i t e r a t u r y dysy-
d e n c k i e j , k t ó r e j p o c z ą t k i e m są czasy n o w o ż y t n e , widać, że
w t y c h p i e r s z y c h p o w i e ś ć j e s t w y j ą t k i e m . N a w e t gdy się
pojawia, nie dotyczy historii, ale fantazji (Théagéne et
Chariclée a l b o A s t r é e ) . To są b a j k i , a n i e powieści. Z li­
t e r a t u r ą d y s y d e n c k ą n a t o m i a s t rozpoczyna się rzeczywisty
rozwój gatunku powieściowego, który, równolegle z ru­
c h e m k r y t y c z n y m i r e w o l u c y j n y m , n i e u s t a n n i e wzbogacał
się i poszerzał aż po n a s z e czasy. P o w i e ś ć rodzi się r a -
z e m z d u c h e m b u n t u i w płaszczyźnie e s t e t y c z n e j w y r a ż a
tę samą ambicję.
„ H i s t o r i a z m y ś l o n a , n a p i s a n a prozą", m ó w i L i t t r é o po­
wieści. Tylko więc tyle? Pewien krytyk k a t o l i c k i 8 7 po­
wiada jednak: „Jakikolwiek cel ma sztuka, grzesznie
w s p ó ł z a w o d n i c z y z P a n e m B o g i e m . " R z e c z y w i ś c i e , słusz­
n i e j j e s t tu m ó w i ć o w s p ó ł z a w o d n i c t w i e z B o g i e m niż ze
s t a n e m f a k t y c z n y m . T h i b a u d e t w y r a z i ł podobną myśl, g d y
mówił o Balzaku: „Komedia ludzka to Naśladowanie Bo­
g a O j c a . " W y s i ł e k w i e l k i e j l i t e r a t u r y z d a j e się polegać n a
tworzeniu świata zamkniętego albo typów skończonych.
S z t u k a Z a c h o d u w s w o i c h w y b i t n y c h k r e a c j a c h n i e ogra­
nicza się do opisu ż y c i a codziennego. W i e l k i e o b r a z y są
c e l e m , k t ó r y ją pobudza i k t ó r y g o r ą c z k o w o ściga.
Jeśli dobrze się zastanowić, nic bardziej niezwykłego
j a k p i s a n i e a l b o c z y t a n i e powieści. K o n s t r u o w a n i e j a k i e j ś
historii, polegające na nowym układzie faktów prawdzi­
w y c h , ani n i e j e s t c z y n n o ś c i ą nieuniknioną, a n i k o n i e c z n ą .
Gdyby nawet przyjąć wyjaśnienie najprostsze — przy­
j e m n o ś ć t w ó r c y lub c z y t e l n i k a — n a l e ż a ł o b y j e s z c z e za­
pytać, dlaczego większość ludzi znajduje przyjemność w
zmyślonych historiach i interesuje się nimi. P e w i e n ro­
dzaj k r y t y k i potępia czystą powieść, w i d z ą c w n i e j u c i e c z ­
kę próżniaczej wyobraźni. J ę z y k c o d z i e n n y z k o l e i nazy­
wa „powieścią" nieprawdziwą historię spisaną przez nie­
zręcznego dziennikarza. Niedawno jeszcze młode dziew­
czyny musiały być „powieściowe",38 na przekór prawdo­
podobieństwu. R o z u m i a n o przez to, że te istoty idealne
n i e zdają s o b i e s p r a w y z r e a l n o ś c i egzystencji. Na ogół
b i o r ą c u w a ż a n o zawsze, ż e to, c o „ p o w i e ś c i o w e " , j e s t od­
m i e n n e od życia, i że powieść, b ę d ą c ż y c i u n i e w i e r n a , z a r a ­
z e m je upiększa. N a j p r o s t s z y z a t e m i najpospolitszy spo­
sób r o z u m i e n i a e k s p r e s j i p o w i e ś c i o w e j polega na stwier­
dzeniu, że j e s t to f o r m a u c i e c z k i (...)

37
Stanislas Fumet. (Przyp. autora.)
38
Romanesque, co znaczy „powieściowy", ale i „romansowy"
w znaczeniu podwójnym, a także „bajkowy", „wyśniony", zawsze
jednak jako pochodne „powieściowego".
A l e o d czego p o w i e ś ć p o z w a l a u c i e c ? O d rzeczywistości
uznanej za nazbyt przytłaczającą? L u d z i e szczęśliwi czy­
t a j ą t a k ż e powieści, i j e s t rzeczą stwierdzoną, że w i e l k i e
cierpienia odbierają smak lekturze. Ponadto świat po­
w i e ś c i o w y n i e m a a n i t e g o ciężaru, a n i t e j obecności c o
ów świat drugi, gdzie wiecznie jesteśmy osaczeni przez
istoty z ciała. J a k i m cudem j e d n a k Adolf wydaje nam się
bliższy od B e n i a m i n a C o n s t a n t , a h r a b i a M o s c a od n a ­
szych profesjonalnych moralistów? B a l z a c zakończył kie­
dyś długą r o z m o w ę o p o l i t y c e i l o s a c h ś w i a t a s ł o w a m i :
„A teraz powróćmy do spraw poważnych", mając na myśli
s w o j e powieści. Bezspornej powagi ś w i a t a powieściowego
i uporu, by s e r i o t r a k t o w a ć niezliczone m i t y , k t ó r e od dwu
w i e k ó w podsuwa n a m powieść, n i e t ł u m a c z y s a m o t y l k o
pragnienie ucieczki. Powieść zakłada zapewne negację
r e a l n o ś c i . A l e n i e j e s t t o p o p r o s t u u c i e c z k a . M o ż e powieść
jest schronieniem, którego szuka piękna dusza, według
Hegla kreująca w swym rozczarowaniu świat sztuczny,
gdzie p a n u j e t y l k o m o r a l n o ś ć ? A j e d n a k d a l e k o j e s t po­
w i e ś c i ' b u d u j ą c e j do w i e l k i e j l i t e r a t u r y ; n a j l e p s z a z „różo­
wych" powieści, Paweł i Wirginia, dzieło z gruntu przy­
gnębiające, nie może b y ć nikomu pociechą.
S p r z e c z n o ś ć j e s t t a k a : c z ł o w i e k n i e zgadza się n a świat,
j a k i j e s t , a l e też n i e c h c e g o porzucić. L u d z i o m zależy
n a ś w i e c i e i zależy i m n a życiu. C i osobliwi w y g n a ń c y w e
w ł a s n e j o j c z y ź n i e n i e t y l k o n i e p r a g n ą z a p o m n i e ć o świe­
c i e , a l e przeciwnie, cierpią, ż e n i e dość g o posiadają. P r ó c z
n a g ł y c h c h w i l p e ł n i w s z e l k a r e a l n o ś ć z d a j e się i m oka­
leczała. I c h c z y n y w y m y k a j ą i m się w i n n y c h c z y n a c h ,
powracają zmienione, by je sądzić, uciekają jak woda
od T a n t a l a ku nieznanemu jeszcze ujściu. Znać ujście,
opanować bieg rzeki, pochwycić życie jako los oto ich
w i e l k a nostalgia, której doświadczają w n a j g ł ę b s z y m po­
c z u c i u p r z y n a l e ż n o ś c i d o z i e m s k i e j ojczyzny. L e c z t o po­
znanie, k t ó r e p o j e d n a ł o b y i c h z s a m y m i sobą, jeśli zja­
w i a s i ę w ogóle, to w u l o t n e j chwili śmierci: wówczas
w s z y s t k o się kończy. Ż e b y m ó c j e d e n r a z zaznać i s t n i e ­
nia, t r z e b a n i e zaznać g o j u ż nigdy w i ę c e j .
S t ą d owa nieszczęsna zawiść, k t ó r ą tylu ludzi czuje wo­
b e c ż y c i a i n n y c h ludzi. Widząc te egzystencje od zewnątrz,
p r z y d a j e m y im spójności i jedności, k t ó r y c h nie m o g ą po­
siadać, a k t ó r e n a m w y d a j ą się oczywiste. D o s t r z e g a m y
tylko linię główną, nieświadomi niszczycielskich szcze­
gółów. W ó w c z a s istnienia innych s t a j ą się dla nas m a ­
terią sztuki. W sensie elementarnym tworzymy z nich
n a r r a c j ę powieściową. W t y m rozumieniu każdy c h c e ze
swego życia zrobić dzieło sztuki. Pragniemy, żeby mi­
łość t r w a ł a , a wiemy, że nie t r w a ; c h o ć b y c u d e m m i a ł a
t r w a ć p r z e z całe n a s z e życie i t a k u r w i e się w jakiejś
chwili. Być może w tej nienasyconej potrzebie trwania
rozumielibyśmy lepiej cierpienie ziemskie, g d y b y ś m y wie­
dzieli, że jest wieczne. W y d a j e się, że wielkie dusze są
niekiedy mniej p r z e r a ż o n e s a m y m bólem niż faktem, że
on nie t r w a . W b r a k u niestrudzonego szczęścia losem by­
łoby przynajmniej długie cierpienie. A l e nie, nasze n a j ­
gorsze m ę c z a r n i e kiedyś się skończą. P e w n e g o ranka, po
t y l u rozpaczach, n i e o d p a r t e pragnienie ż y c i a oznajmi nam,
że wszystko się skończyło i że cierpienie nie więcej ma
sensu niż szczęście.
Pragnienie posiadania jest tylko pewną formą prag­
nienia p r z e t r w a n i a ; z niego jest bezsilne szaleństwo mi­
łości. Żadna istota, nawet najbardziej kochana i która
odpłaca n a m t y m s a m y m , nigdy d o n a s nie należy. Na
okrutnej ziemi, gdzie kochankowie u m i e r a j ą niekiedy roz­
łączeni, a rodzą się zawsze z dala od siebie, całkowite po­
siadanie drugiej istoty, komunia absolutna w c a ł y m c z a ­
sie życia jest niemożliwa. P r a g n i e n i e posiadania jest tu­
t a j t a k nienasycone, że może p r z e t r w a ć n a w e t s a m ą mi­
łość. K o c h a ć w ó w c z a s t o uczynić j a ł o w y m przedmiot mi­
łości. H a n i e b n e cierpienie samotnego k o c h a n k a polega nie
t y l e na tym, że nie jest już kochany, ile na świadomości,
że k o c h a n a osoba może i musi k o c h a ć znowu. T r a k t u j ą c
r z e c z skrajnie, każdy człowiek w swoim obłędnym p r a g ­
nieniu t r w a n i a i posiadania życzy istotom, k t ó r e kocha,
jałowości albo śmierci. Oto p r a w d z i w y bunt. Ci, co nie
żądali, choćby raz jeden, absolutnego dziewictwa istot
i świata, a widząc, że to niemożliwe, nie cierpieli t r a w i e n i
nostalgią i poczuciem niemocy; którzy wciąż odnajdując
to pragnienie absolutu nie zaznali spustoszeń, gdy usiło­
w a l i k o c h a ć miłością niepełną, nie pojmą realności buntu
i jego niszczycielskiej furii. Lecz ludzie wymykają się
z a w s z e i my im w y m y k a m y się również; nie mają sta­
ł y c h konturów. Z t e g o punktu widzenia życie jest po­
zbawione stylu. To t y l k o r u c h ścigający formę, której nie
znajduje nigdy. Człowiek na próżno szuka formy, która
w y z n a c z y ł a b y g r a n i c e j e g o panowania. L e c z niechże choć
jeden przedmiot żywy tę formę osiągnie, a ś w i a t zostanie
scalony.

Nie ma w r e s z c i e istoty, k t ó r a od p e w n e g o e l e m e n t a r ­
nego stopnia świadomości począwszy nie usiłuje szukać
formuł lub postaw, k t ó r e przydałyby jej egzystencji b r a ­
kującą jedność. Czy w y b i e r a się „pozór" czy „działanie",
czy jest to p r z y p a d e k dandysa czy rewolucjonisty, chodzi
o żądanie jedności, a b y m ó c osiągnąć b y t na tej ziemi. P o ­
dobnie jak w o w y c h związkach p a t e t y c z n y c h i nieszczęs­
nych, t r w a j ą c y c h niekiedy długo, ponieważ jeden z p a r t ­
n e r ó w c z e k a na słowo, gest albo sytuację, k t ó r e zamkną
j e g o przygodę i właściwie ją określą, k a ż d y przygotowuje
sobie czy obmyśla s ł o w o końcowe. Nie wystarczy żyć,
t r z e b a losu i t r z e b a go nie czekając na ś m i e r ć . Słusznie
więc będzie powiedzieć, że człowiek ma j a k ą ś ideę świata,
k t ó r y byłby lepszy od istniejącego. Ale lepszy, nie znaczy
inny. P r a g n i e n i e t r a w i ą c e jego s e r c e w świecie rozbitym,
k t ó r e g o w y r z e c się przecież nie chce, jest pragnieniem
jedności. Rozwiązaniem nie będzie j e d n a k nędzna uciecz­
ka, lecz roszczenie jeszcze bardziej u p a r t e . K a ż d y wysi­
łek ludzki — religia t a k samo, j a k zbrodnia — podporząd­
kowuje się w końcu temu irracjonalnemu pragnieniu
i próbuje n a d a ć życiu formę. T e n s a m poryw, k t ó r y każe
wielbić B o g a albo niszczyć człowieka, prowadzi do t w ó r ­
czości powieściowej; w n i m jest jej powaga.
Bo też c z y m jest powieść, jeśli nie ś w i a t e m , gdzie akcja
osiąga formę, gdzie słowa zostają wreszcie wypowiedziane,
gdzie ludzie należą do siebie, a życie staje się l o s e m ? 3 9
Ś w i a t powieściowy to k o r e k t a ś w i a t a istniejącego, zgod­
nie z najgłębszym pragnieniem człowieka. Ś w i a t bowiem
pozostaje t e n sam. To s a m o jest cierpienie i kłamstwo,
i miłość. B o h a t e r o w i e mówią n a s z y m językiem, m a j ą n a ­
sze słabości, naszą siłę. I c h świat nie jest arii piękniejszy,
ani bardziej budujący niż nasz. L e c z los ich przynaj­
mniej jest spełniony. Najbardziej w z r u s z a j ą c y bohatero­
wie to ci, którzy w s w y c h n a m i ę t n o ś c i a c h idą do końca:
K i r i ł o w i Stawrogin, ,pani Graslin, J u l i a n Sorel, książę
de Cléves. I c h r y t m rozchodzi się z naszym, ponieważ
kończą to, czego my nie k o ń c z y m y nigdy.
Księżna de Cléves zrodziła się z najgłębszych doświad­
czeń pani d e L a F a y e t t e . P a n i d e L a F a y e t t e jest księżną
de C l è v e s , a j e d n a k nią nie jest. Na c z y m polega różnica?
N a tym, ż e pani d e L a F a y e t t e nie wstąpiła d o klasztoru
i że nikt z jej otoczenia nie zgasł z rozpaczy. Na p e w n o
znała c h w i l e niezrównanej miłości. Ta miłość nie osiągnę­
ł a j e d n a k punktu końcowego, pani d e L a F a y e t t e żyła
dłużej niż jej miłość; ale przedłużyła ją, g d y już nią żyć
przestała, i nikt, n a w e t ona sama, nie rozpoznałby jej
rysunku, gdyby nie u t r w a l i ł a jego nagiej linii bezbłęd­
n y m językiem. Do najpiękniejszych n a r r a c j i powieścio­
w y c h należą też dzieje Sophie Tonskiej i C a s i m i r a w Ple­
jadach Gobineau. Sophie, kobieta czuła i piękna, do któ­
rej m o ż n a odnieść słowa Stendhala „tylko kobiety o wiel­
kim c h a r a k t e r z e mogą mi dać szczęście", zmusza Casimira,
by wyznał jej swoją miłość. P r z y w y k ł a , by ją kochano,
niecierpliwi się widząc, że człowiek, z k t ó r y m spotyka się
co dzień, w c i ą ż zachowuje nieznośny spokój. Casimir wy­
znaje wreszcie miłość, ale tonem p r a w n i c z e g o wywodu.
P r z y j r z a ł się jej dokładnie, zna ją j a k s a m e g o siebie i jest
pewien, że to uczucie, bez którego nie może żyć, nie ma
przyszłości. Postanowił w i ę c powiedzieć Sophie, że ją ko-

39
Jeśli powieść wyraża tylko nostalgię, rozpacz, niespełnienie, to
przecież buduje formę i daje zbawienne rozwiązanie. Nazwać rozpacz
to Już Ją przezwyciężyć. L i t e r a t u r a rozpaczy to termin sprzeczny
sam w sobie. (Przyp. autora.)
cha i że to miłość daremna, ofiarować j e j s w o j ą fortu­
nę — S o p h i e j e s t bogata i gest ten j e s t bez konsekwen­
c j i — z k t ó r e j o n a w y d z i e l i mu s k r o m n ą p e n s j ę ; zamiesz­
k a n a uboczu, w w y b r a n y m p r z y p a d k i e m m i e ś c i e (będzie
n i m W i l n o ) , i t a m w u b ó s t w i e będzie c z e k a ł ś m i e r c i . C a -
s i m i r p r z y z n a j e zresztą, że m y ś l o o t r z y m y w a n i u od S o p h i e
pieniędzy niezbędnych mu do życia jest ustępstwem na
r z e c z s ł a b o ś c i l u d z k i e j ; p o n a d t o pozwoli s o b i e j e s z c z e , o d
czasu d o czasu, n a p r z e s ł a n i e S o p h i e p u s t e j k a r t y p a p i e r u
w kopercie opatrzonej jej nazwiskiem. Sophie, wpierw
oburzona, w s t r z ą ś n i ę t a p o t e m , m e l a n c h o l i j n a z kolei, zgo­
dzi się n a k o n i e c ; w s z y s t k o potoczy się tak, j a k t o Casi-
m i r przewidział. Umrze w Wilnie od swej smutnej na­
m i ę t n o ś c i . E l e m e n t p o w i e ś c i o w y u z y s k a w t e n sposób lo­
gikę. P i ę k n e opowiadanie nie rozgrywa się nigdy bez tej
niezmąconej ciągłości, n i e o s i ą g a l n e j w życiu, k t ó r ą moż­
na jednak odnaleźć w marzeniu wychodzącym od real­
n o ś c i . G d y b y G o b i n e a u p o j e c h a ł d o W i l n a , znudzony w r ó ­
ciłby z powrotem albo na miejscu znalazłby jakąś roz­
r y w k ę . A l e C a s i m i r n i e c h c e z m i a n y i n i e zazna wyzdro­
w i e n i a . Idzie d o k o ń c a j a k H e a t h c l i f f , który śmierć na­
w e t chciałby przezwyciężyć, aby trafić do piekła.
O t o w i ę c ś w i a t u r o j o n y , k t ó r y j e s t j e d n a k k o r e k t ą ist­
n i e j ą c e g o , świat, gdzie c i e r p i e n i e , j e ś l i s i ę z e c h c e , może
t r w a ć aż do śmierci, g d z i e n a m i ę t n o ś c i są s c a l o n e , a isto­
ty oddane jednej myśli zawsze s ą sobie wzajem obecne.
C z ł o w i e k osiąga tu w r e s z c i e f o r m ę i g r a n i c ę , k t ó r e ściga
na p r ó ż n o w życiu. P o w i e ś ć k o n s t r u u j e los na z a m ó w i e n i e .
W s p ó ł z a w o d n i c z y w t e n sposób ze ś w i a t e m i t y m c z a s o w o
zwycięża śmierć. Szczegółowa analiza najsławniejszych
powieści wykazałaby, w perspektywach za każdym razem
odmiennych, że e s e n c j a powieści jest w tej nieustającej
korekcie, zawsze zmierzającej w tym samym kierunku
i d o k o n y w a n e j przez a r t y s t ę w o p a r c i u o w ł a s n e doświad­
c z e n i a . N i e b ę d ą c a n i m o r a l n a , a n i czysto f o r m a l n a , ma
ona za c e l przede w s z y s t k i m j e d n o ś ć i t y m s a m y m wy­
r a ż a p o t r z e b ę metafizyczną. P o w i e ś ć n a t y m p o z i o m i e j e s t
d o k o n a n i e m i n t e l i g e n c j i w s ł u ż b i e w r a ż l i w o ś c i nostalgicz-
nej albo zbuntowanej. To poszukiwanie jedności można
by prześledzić we francuskiej powieści analitycznej, u Mel-
ville'a, B a l z a k a , D o s t o j e w s k i e g o c z y T o ł s t o j a . Wystarczy
n a m tu j e d n a k konfrontacja dwóch zamierzeń, usytuowa­
nych na przeciwległych krańcach świata powieściowego,
twórczości Prousta i współczesnej powieści amerykańskiej.
40
Powieść amerykańska sądzi, ż e osiąga j e d n o ś ć r e d u k u ­
j ą c c z ł o w i e k a bądź do tego, co w n i m e l e m e n t a r n e , bądź
do j e g o r e a k c j i zewnętrznych i postępowania. Nie wybiera
jakiegoś uczucia czy namiętności głównej, j a k nasza po­
wieść klasyczna. Odrzuca analizę i nie szuka fundamen­
talnego motoru psychologicznego, tłumaczącego i okreś­
lającego zachowanie się człowieka. Dlatego jedność tej
powieści j e s t jednością oświetlenia. J e j technika polega na
opisie ludzi od zewnątrz, w i c h g e s t a c h n a j b a r d z i e j obo­
j ę t n y c h , n a o d t w o r z e n i u b e z k o m e n t a r z y tego, co boha­
terowie mówią i powtarzają,41 na t a k i m wreszcie ujęciu,
z którego wynika, że są o n i o k r e ś l e n i c a ł k o w i c i e przez
s w o j e a u t o m a t y z m y c o d z i e n n e . Z m e c h a n i z o w a n i e t a k da­
l e k o p o s u n i ę t e sprawia, ż e ludzie s ą r z e c z y w i ś c i e d o s i e ­
bie podobni, co tłumaczy ów szczególny świat, gdzie
wszystkie postaci zdają się wymienne, nawet jeśli idzie
o i c h w ł a ś c i w o ś c i fizyczne. T ę t e c h n i k ę t y l k o dzięki n i e p o ­
r o z u m i e n i u n a z w a n o r e a l i s t y c z n ą . P o m i n ą w s z y już, ż e r e ­
a l i z m w sztuce, j a k t o z o b a c z y m y , j e s t p o j ę c i e m n i e z r o ­
zumiałym, nie ulega wątpliwości, iż celem nie jest tu
z w y k ł e oddanie rzeczywistości, lecz j e j najbardziej arbi­
tralna stylizacja. Świat powieściowy powstaje ze świa­
d o m e g o o k a l e c z e n i a r z e c z y w i s t o ś c i . U z y s k a n a w t e n spo­
sób j e d n o ś ć j e s t j e d n o ś c i ą z d e g r a d o w a n ą , n i w e l a c j ą ludzi
i ś w i a t a . M o g ł o b y s i ę zdawać, że w p r z e k o n a n i u p i s a r z y
amerykańskich właśnie życie wewnętrzne pozbawia dzia­
ł a n i e j e d n o ś c i i rozdziela ludzi. J e s t t o p o c z ę ś c i uzasad­
n i o n e . B u n t j e d n a k , o d k t ó r e g o t a s z t u k a wychodzi, z n a j -

40
Chodzi tu oczywiście o powieść lat 30 1 40, nie zaś o wspaniały
rozkwit prozy amerykańskiej w XIX wieku. (Przyp. autora.)
41
Nawet u Faulknera, wielkiego pisarza tej generacji, monolog
oddaje myśl tylko od zewnątrz. (Przyp. autora.)
duje s w o j e s p e ł n i e n i e t y l k o wówczas, gdy j e d n o ś ć w s p i e ­
r a się n a życiu w e w n ę t r z n y m , n i e zaś n a j e g o n e g a c j i . Z a ­
przeczyć m u c a ł k o w i c i e t o s t w o r z y ć człowieka wyimagi­
n o w a n e g o . P o w i e ś ć „ c z a r n a " j e s t w i ę c n a swój sposób po­
wieścią „różową": ambicja jest ta sama. To także po­
12
wieść budująca. Z życia ciała, do którego wszystko
się sprowadza, paradoksalnie rodzi się świat abstrakcyj­
ny i b e z odniesień, n e g o w a n y wciąż p r z e z rzeczywistość.
Ta powieść oczyszczona z życia w e w n ę t r z n e g o , gdzie lu­
dzie w y g l ą d a j ą j a k za szybą, za swój przedmiot jedyny
wybierając człowieka przeciętnego, w końcu ucieka się
logicznie do p a t o l o g i i . T ł u m a c z y to, d l a c z e g o w p o w i e ś c i
amerykańskiej tylu jest „niewinnych". Przy założeniach
t e g o rodzaju „ n i e w i n n y " s t a n o w i t e m a t idealny, c a ł k o w i ­
cie bowiem jest określony przez swoje zachowanie się.
Symbolizuje ów rozpaczliwy świat, gdzie nieszczęsne
automaty osiągają spójność machinalną, stworzony przez
powieściopisarzy amerykańskich jako protest patetyczny,
ale jałowy.
Co do Prousta, to jego wysiłek polegał na stworzeniu
n i e w z r u s z o n e g o i niezastąpionego ś w i a t a , d l a k t ó r e g o p u n k ­
t e m wyjścia była nieustannie kontemplowana rzeczywis­
tość; ów świat jest wyłączną własnością Prousta i świa­
dectwem jego zwycięstwa nad przemijaniem i śmiercią.
A l e środki są tu całkowicie odmienne. Sprowadzają się
one przede wszystkim do skoncentrowanego wyboru, do
drobiazgowego gromadzenia momentów uprzywilejowa­
nych, które powieściopisarz znajduje w swojej sekretnej
przeszłości. T a k w i ę c zostają p r z e k r e ś l o n e o g r o m n e m a r t ­
we połacie życia, ponieważ nie pozostawiły wspom­
nienia. Jeśli świat powieści amerykańskiej jest światem
ludzi p o z b a w i o n y c h p a m i ę c i , świat Prousta to sama pa­
m i ę ć . T y l k o że j e s t to p a m i ę ć n a j t r u d n i e j s z a i n a j b a r d z i e j
wymagająca: odmawia zgody na świat rozbity i z od­
nalezionego zapachu wydobywa tajemnicę teraźniejszości

42
Bernardin de Saint-Pierre 1 markiz de Sade, choć w innych
planach, są twórcami powieści propagandowej. (Przyp. autora.)
i przeszłości. P r o u s t w y b r a ł życie w e w n ę t r z n e , w n i m zaś
to, co n a j b a r d z i e j wewnętrzne i w świecie realnym za­
pomniane: machinalność, ślepy przypadek. Odrzucenie
r e a l n o ś c i nie oznacza j e d n a k dla n i e g o n e g a c j i r e a l n o ś c i .
N i e p o p e ł n i a błędu, który pozostawałby w stosunku sy­
m e t r i i d o powieści a m e r y k a ń s k i e j , t o z n a c z y n i e znosi t e ­
go, co m a c h i n a l n e . P r z e c i w n i e , w j e d n o ś c i wyższego rzę­
du łączy utracone wspomnienie z wrażeniem obecnym,
t e r a ź n i e j s z e c i e r p i e n i e ze szczęśliwymi d n i a m i przeszłości.
T r u d n y j e s t p o w r ó t do m i e j s c szczęścia i m i ł o ś c i . Na
m o r s k i m brzegu w i e c z n i e ś m i e j ą się i n a w o ł u j ą zakwita­
j ą c e dziewczęta, l e c z ten, co na n i e patrzy, z w o l n a t r a c i
p r a w o , b y mógł j e k o c h a ć , podobnie j a k te, k t ó r e k o c h a ł ,
t r a c ą p r a w o , b y m o g ł y b y ć p r z e d m i o t e m m i ł o ś c i . Oto m e ­
l a n c h o l i a P r o u s t a , dość j e d n a k w n i m potężna, by odrzu­
cił w s z e l k i byt. L e c z z z i e m s k i m ś w i a t e m ł ą c z y ł a g o m i ­
łość t w a r z y ludzkich i ś w i a t ł a . Nie c h c i a ł u t r a c i ć na zaw­
sze szczęśliwych w a k a c j i . P o s t a n o w i ł s t w o r z y ć j e n a n o w o
i dowiódł, w b r e w ś m i e r c i , że przeszłość z n a j d u j e s i ę u k o ń ­
ca czasu w niezniszczalnej teraźniejszości, prawdziwszej
i b o g a t s z e j niż na początku. A n a l i z a p s y c h o l o g i c z n a w Stra-
conym czasie to tylko potężny środek. Prawdziwa wiel­
kość Prousta jest w napisaniu Czasu odnalezionego: roz­
b i t y ś w i a t z o s t a j e s c a l o n y i pisarz n a d a j e mu s e n s w p e ł n i
jego rozdarcia. Jego trudne zwycięstwo w przededniu
ś m i e r c i polega na t y m , że z n i e u s t a n n i e u c i e k a j ą c y c h f o r m
tylko dzięki pamięci i inteligencji wydobył wzruszające
s y m b o l e j e d n o ś c i ludzkiej. N a j w i ę k s z y m w y z w a n i e m , j a k i e
dzieło t e g o rodzaju rzuca ś w i a t u i s t n i e j ą c e m u , j e s t to, że
ono s a m o s t a n o w i z a m k n i ę t ą i spójną c a ł o ś ć . T a k a posta­
w a j e s t c h a r a k t e r y s t y c z n a dla dzieł n i e z n a j ą c y c h s k r u c h y .
Powiedziano, że świat Prousta jest światem bez B o g a .
J e ś l i t o prawda, t o n i e dlatego, ż e n i g d y n i e m ó w i się t u
o B o g u , a l e dlatego, że t e n ś w i a t c h c e b y ć doskonałością
s k o ń c z o n ą i w i e c z n o ś c i p r z y d a ć r y s y ludzkie. C z a s o d n a ­
leziony, w s w o j e j ambicji przynajmniej, j e s t wiecznością
b e z boga. P o d t y m w z g l ę d e m dzieło P r o u s t a j e s t j e d n y m
z największych i najbardziej znaczących dokonań czło-
wieka protestującego przeciw swej śmiertelnej kondycji.
P r o u s t dowiódł, że sztuka powieściowa s t w a r z a na nowo
świat: n a r z u c o n y n a m i przez nas odrzucony. W p e w n y m
sensie ta sztuka opowiada się po stronie człowieka prze­
ciwko j e g o twórcy. L e c z , co głębsze jeszcze, sprzymierza
się ona z pięknem ś w i a t a czy istot przeciw potędze śmierci
i zapomnienia. Dlatego jej bunt jest t w ó r c z y .

BUNT I STYL

K s z t a ł t u j ą c na swój sposób rzeczywistość, a r t y s t a utwier­


dza m o c swej odmowy. Ale to, co zachowuje z rzeczywis­
tości w świecie przez siebie stworzonym, mówi o zgodzie
na p e w n ą przynajmniej jej część, w y d a r t ą m r o k o m sta­
w a n i a się i ukazaną w ś w i e t l e kreacji. J e ś l i o d m o w a jest
totalna, rzeczywistość znika w swej całości i powstaje
dzieło czysto formalne. Jeśli, na odwrót, z powodów czę­
stokroć sztuce o b c y c h a r t y s t a uznaje s a m ą tylko s u r o w ą
rzeczywistość, mamy realizm. W pierwszym wypadku
twórczość, gdzie bunt i zgoda, afirmacja i n e g a c j a są ściśle
ze sobą złączone, zostaje okaleczona w imię odmowy. R e ­
z u l t a t e m jest ucieczka w formę, której t y l e przykładów do-:
s t a r c z y ł a nasza epoka; jej nihilistyczny rodowód jest oczy­
wisty. W drugim wypadku artysta usiłuje nadać światu
jedność, z wyboru pozbawiając go wszelkiej perspektywy.
Z a ś w i a d c z a w ten sposób o swej potrzebie jedności, choć­
by zdegradowanej. A l e też w y r z e k a się tego, co jest pierw­
szym żądaniem kreacji artystycznej. Żeby lepiej móc
n e g o w a ć względną wolność świadomości t w ó r c z e j , afirmu-
je bezpośrednią całość świata. Akt t w ó r c z y neguje sam
siebie w obu t y c h rodzajach dzieł. Z r a z u a r t y s t a odrzucał
tylko jakiś aspekt realności, utwierdzając jednocześnie
inny. L e c z g d y o d r z u c a wszelką realność lub afirmuje ją
tylko, zapiera się s a m siebie czy to w negacji, czy w afir-
macji absolutnej. (...)
Ale j a k nie ma nihilizmu, k t ó r y nie zakładałby w końcu
wartości, ani materializmu, który siebie rozważając nie
doszedłby do jakiejś sprzeczności, w pojęciach: sztuka for­
m a l n a i sztuka r e a l i s t y c z n a kryje się absurd. Ż a d n a sztu­
ka nie może w sposób absolutny odrzucić realności. Gor­
gona jest bez wątpienia postacią całkowicie wyimaginowa­
ną; a l e jej głowę i w y r a s t a j ą c e z niej węże można zna­
leźć w naturze. F o r m a l i z m , choćby c o r a z bardziej oczysz­
czał się z elementów realnych, musi z a t r z y m a ć się na jakiejś
g r a n i c y . N a w e t czysta geometria, do której dochodzi nie­
kiedy m a l a r s t w o abstrakcyjne, bierze od ś w i a t a zewnętrz­
n e g o kolor i stosunki perspektywiczne. P r a w d z i w y forma­
lizm jest milczeniem. Podobnie realizm, który nie może
się obejść bez m i n i m u m i n t e r p r e t a c j i i arbitralności. N a j ­
doskonalsza nawet fotografia zdradza rzeczywistość, po­
w s t a j e bowiem z w y b o r u i o g r a n i c z a to, co s a m o g r a n i c y
nie posiada. R e a l i s t a i formalista szukają jedności tam,
gdzie jej nie ma, w rzeczywistości w stanie s u r o w y m albo
w twórczości wyimaginowanej, która odrzuca jakoby
wszelką realność. J e d n o ś ć w sztuce, przeciwnie, rodzi się
u końca przekształceń n a r z u c o n y c h przez a r t y s t ę rzeczy­
wistości, i t a k s a m o nie może istnieć bez t y c h przekształ­
ceń, j a k i bez tego, co realne. K o r e k t a , 4 3 której dokonuje
a r t y s t a znajdując w ł a s n y język i przegrupowując elemen­
ty zaczerpnięte z rzeczywistości, n a z y w a się s t y l e m i da­
je s t w o r z o n e m u na nowo światu jedność i g r a n i c e . N a r z u ­
c i ć swoje p r a w o światu oto cel, do k t ó r e g o zmierza każdy
zbuntowany; kilku geniuszy t e n c e l osiąga. „ P o e c i są nie
uznanymi prawodawcami świata", mówi Shelley.
P o w i e ś ć ze s w y c h założeń nie może uchybić t e m u po­
wołaniu. Ani nie w y r a ż a zupełnej zgody na realność, ani
nie odrzuca jej absolutnie. C z y s t a imaginacyjność nie ist­
nieje, a n a w e t g d y b y istniała w powieści idealnej, która
b y ł a b y w ó w c z a s całkowicie bezcielesna, nie m i a ł a b y zna­
czenia artystycznego, ponieważ pierwszym żądaniem du­
cha szukającego jedności jest komunikatywność tej jed­
ności. Z drugiej s t r o n y jedność czystego rozumowania jest

43
D e l a c r o l x pisze, i jest to obserwacja ważka, że trzeba skorygo­
wać „tę nienaruszalną perspektywę, która wskutek prawidłowości
fałszuje wygląd przedmiotów". (Przyp. autora.)
j e d n o ś c i ą fałszywą, s k o r o n i e w s p i e r a s i ę n a t y m , c o r e a l ­
ne. Powieść „różowa" (albo „ c z a r n a " ) , p o w i e ś ć b u d u j ą c a
oddalają się od sztuki o tyle, o i l e w m n i e j s z y m lub w i ę k ­
s z y m stopniu s ą n i e p o s ł u s z n e t e m u p r a w u . N a t o m i a s t praw­
dziwa twórczość p o w i e ś c i o w a posługuje się w y ł ą c z n i e t y m ,
co realne, z rzeczywistości czerpiąc żar i krew, pasję
i k r z y k . T y l e t y l k o , że dodaje do n i e j coś, co ją prze­
kształca.
P o d o b n i e j e s t z t a k z w a n ą powieścią r e a l i s t y c z n ą , k t ó r a
zmierza do bezpośredniego odtworzenia rzeczywistości.
G d y b y n a w e t t a k a o p e r a c j a b y ł a d o p o m y ś l e n i a , odtwo­
rzenie bez wyboru elementów realnych oznaczałoby j a ł o ­
w e p o w t a r z a n i e ś w i a t a . R e a l i z m m ó g ł b y b y ć j e d y n i e środ­
kiem wyrazu dla geniuszu religijnego, czego przeczucie
daje sztuka hiszpańska, albo, u przeciwległego krańca,
m a ł p i a r s t w e m , b o t y l k o m a ł p a zadowala się t y m , c o jest,
i to, co j e s t , n a ś l a d u j e . T o t e ż nie ma sztuki r e a l i s t y c z n e j ;
czasem trafia się tylko pragnienie takiej sztuki. Opis
prawdziwie realistyczny nie skończyłby się nigdy. Tam,
gdzie Stendhalowi wystarczy jedno zdanie, by opisać
wejście Lucjana Leuwen d o salonu, artysta realistyczny,
ż e b y n i e u c h y b i ć logice, m u s i a ł b y z a p e ł n i ć c a ł e t o m y opi­
s e m osób i d e k o r a c j i , a j e s z c z e n i e w y c z e r p a ł b y wszyst­
k i c h szczegółów. R e a l i z m t o wyliczenie, k t ó r e m u nie m a
końca. S t ą d widać, że j e g o prawdziwą ambicją nie jest
osiągnięcie jedności, a l e zdobycie c a ł o ś c i ś w i a t a r e a l n e g o .
(...) J a k o k a z a ł o się, w i e r n o ś ć tej e s t e t y c e j e s t niemożliwa.
Powieść realistyczna mimo wszystko dokonuje wyboru
w r e a l n o ś c i , p o n i e w a ż w y b ó r i p r z e k r o c z e n i e tego, co r e ­
alne, s t a n o w i ą w a r u n e k m y ś l i i w y r a z u . 4 4 J u ż s a m o pisa­
nie j e s t wyborem. Istnieje więc arbitralność w zakresie
realności, jak istnieje arbitralność w zakresie ideału;
d l a t e g o powieść r e a l i s t y c z n a j e s t implicite powieścią z tezą.
O g r a n i c z y ć j e d n o ś ć ś w i a t a powieściowego do całości te­
go, co r e a l n e , można t y l k o dzięki w p r o w a d z e n i u sądu aprio-

44
Delacroix wykazał to z wielką słusznością: „Aby realizm nie
był słowem pozbawionym sensu, wszyscy ludzie musieliby mieć jed­
naki umysł i jednaki sposób pojmowania." (Przyp. autora.)
rycznego, k t ó r y e l i m i n u j e z r z e c z y w i s t o ś c i to, co nie od­
p o w i a d a d o k t r y n i e . (...)
Czy fakt podporządkowuje sobie twórcę, czy twórca
z e c h c e p r z e k r e ś l i ć f a k t c a ł k o w i c i e , w obu w y p a d k a c h t w ó r ­
czość zniża się do z d e g r a d o w a n y c h f o r m s z t u k i n i h i l i s t y c z -
nej. Z twórczością jest j a k z cywilizacją: zakłada nieustan­
ne n a p i ę c i e pomiędzy f o r m ą a m a t e r i ą , s t a w a n i e m się i du­
c h e m , h i s t o r i ą i w a r t o ś c i a m i . J e ś l i r ó w n o w a g a zostaje n a ­
ruszona, z w y c i ę ż a d y k t a t u r a a l b o a n a r c h i a , p r o p a g a n d a a l ­
bo obłęd formalny. W obu wypadkach twórczość, która
z b i e g a się z r o z u m n ą wolnością, j e s t n i e m o ż l i w a . S z t u k a
w s p ó ł c z e s n a , czy zgadza się na s z a l e ń s t w a a b s t r a k c j i i n i e -
p r z e n i k n i o n o ś ć f o r m a l n ą , czy o d w o ł u j e się do r e a l i z m u w
jego postaci surowej a l b o n a i w n e j , j e s t sztuką n a r z u c o n ą
i n i e w o l n ą w większości s w y c h dzieł; j e j a u t o r a m i n i e są
twórcy.
D z i e ł o , w k t ó r y m t r e ś ć p r z e r a s t a formę, czy dzieło, w
k t ó r y m f o r m a g ó r u j e n a d treścią, mówią o j e d n o ś c i zawie­
dzionej i p r z y n o s z ą c e j zawód. W t e j dziedzinie, p o d o b n i e
j a k w i n n y c h , j e d n o ś ć n i e pochodząca z e s t y l u j e s t o k a l e ­
czeniem. Jakąkolwiek perspektywę wybiera artysta, ist­
nieje zasada w s p ó l n a dla wszystkich twórców: stylizacja,
k t ó r a z a k ł a d a to, co r e a l n e , i ducha, r e a l n o ś c i d a j ą c e g o swo­
ją formę. Dzięki stylizacji twórczy wysiłek przekształca
świat, zawsze w p r o w a d z a j ą c p e w n e o d c h y l e n i e , z n a k sztu­
ki i p r o t e s t u . Czy j e s t to s p o j r z e n i e przez p o w i ę k s z a j ą c e
szkło mikroskopu, którym Proust wzbogaca doświadczenie
ludzkie, czy, n a odwrót, a b s u r d a l n a b ł a h o ś ć , j a k ą p o w i e ś ć
a m e r y k a ń s k a obdarza s w o i c h b o h a t e r ó w , rzeczywistości w
p e w i e n sposób j e s t z a d a n y g w a ł t . W t y m o d c h y l e n i u za­
w i e r a się k r e a c j a i o w o c n o ś ć b u n t u , z niego są styl i t o n
dzieła. Kiedy krzyk najbardziej rozdzierający znajduje
swój język najpewniejszy, prawdziwe roszczenie buntu
z o s t a j e z a s p o k o j o n e i z t e j w i e r n o ś c i s a m e m u sobie b u n t
c z e r p i e s i ł ę twórczą. C h o ć n i e będzie to zgodne z prze­
sądami naszego czasu, trzeba powiedzieć, że wielki styl
w s z t u c e j e s t w y r a z e m najwyższego b u n t u . P o d o b n i e j a k
prawdziwy klasycyzm to romantyzm okiełznany, t a k ge-
niusz jest buntem, który stworzył sobie własną miarę.
T o t e ż w b r e w t e m u , czego u c z y się dzisiaj, n i e m a g e n i u ­
szu w n e g a c j i i w c z y s t e j rozpaczy.
C o znaczy, ż e w i e l k i s t y l nie j e s t p o p r o s t u j a k o ś c i ą
formalną. Jest nią, kiedy artysta szuka stylu dla niego
s a m e g o k o s z t e m r e a l n o ś c i : lecz w ó w c z a s n i e można m ó w i ć
o w i e l k i m stylu. F o r m a l i z m n i e o d k r y w a , a l e n a ś l a d u j e —
jak każdy akademizm — gdy twórczość prawdziwa jest
n a swój sposób rewolucyjna. C h o ć b y s t y l i z a c j a szła da­
leko, skoro w niej zawiera się interwencja człowieka
i poprawka, którą artysta wprowadza do odtwarzanej
rzeczywistości, m u s i o n a j e d n a k pozostać niewidoczna, a b y
roszczenie sztuki zostało wyrażone w najskrajniejszym
n a p i ę c i u . W i e l k i s t y l j e s t s t y l i z a c j ą niewidoczną, t o z n a ­
czy w c i e l o n ą . „ W s z t u c e n i e t r z e b a l ę k a ć się p r z e s a d y " ,
m ó w i F l a u b e r t . L e c z dodaje, ż e przesada w i n n a b y ć „ciąg­
ła i do siebie proporcjonalna". K i e d y stylizacja jest nad­
m i e r n a i widoczna, dzieło w y r a ż a s a m ą tylko nostalgię:
jedność, którą pragnie osiągnąć, jest obca konkretowi.
K i e d y , na odwrót, rzeczywistość z o s t a ł a u k a z a n a w s t a n i e
surowym, a stylizacja nic nie znaczy, konkretowi brak
j e d n o ś c i . W i e l k a sztuka, styl, b u n t p r a w d z i w y znajduje s i ę
pomiędzy tymi dwiema h e r e z j a m i . 4 5

45
Korekta jest różna w zależności od tematu. W dziele wiernym
naszkicowanej tu estetyce styl będzie ulegał modyfikacji razem z te­
matami; właściwy autorowi język (Jego ton) pozostanie tym spoje­
niem, dzięki któremu ukażą się różnice stylu. (Przyp. autora.)
ARTYSTA I J E G O EPOKA
Pewien mędrzec wschodni w swoich modlitwach pro­
sił n i e z m i e n n i e B o g a , by oszczędził mu ż y c i a w i n t e r e s u ­
jącej epoce. Ponieważ nie jesteśmy mędrcami, Bóg nas
n i e oszczędził i ż y j e m y w i n t e r e s u j ą c e j e p o c e . W k a ż d y m
r a z i e e p o k a n i e pozwala, a b y ś m y się nią n i e i n t e r e s o w a ­
li. P i s a r z e wiedzą dziś o t y m . J e ś l i mówią, są k r y t y k o w a n i
i atakowani. Jeśli milczą, nauczywszy się skromności,
g ł o ś n o w y t y k a się i m m i l c z e n i e .
Wśród tego zgiełku pisarz nie może mieć nadziei, że
p o z o s t a n i e z boku, o d d a j ą c się m y ś l o m i o b r a z o m , k t ó r e
są mu drogie. D o t y c h c z a s t a k a p o w ś c i ą g l i w o ś ć w t e n czy
i n n y sposób b y ł a możliwa. K t o ś , k t o się n i e zgadzał, częs­
to mógł milczeć albo mówić o czym innym. Dziś wszystko
się zmieniło i nawet milczenie nabiera niebezpiecznych
z n a c z e ń . Odkąd powściągliwość u w a ż a n a j e s t t a k ż e z a r o ­
dzaj w y b o r u i k a r a n a l u b c h w a l o n a j a k o w y b ó r , a r t y s t a ,
c z y c h c e tego, czy n i e c h c e , j e s t p o w o ł a n y . „ P o w o ł a n y "
w y d a j e m i się t u w ł a ś c i w s z y m s ł o w e m n i ż „ z a a n g a ż o w a n y " .
N i e chodzi b o w i e m o z o b o w i ą z a n i e d o b r o w o l n e , lecz r a ­
c z e j o p r z y m u s o w ą s ł u ż b ę wojskową. K a ż d y a r t y s t a z n a j ­
d u j e się dziś n a p o k ł a d z i e g a l e r y e p o k i . M u s i się n a t o
zgodzić, n a w e t j e ś l i sądzi, ż e g a l e r a p a c h n i e śledziem, ż e
n a d z o r c ó w j e s t n a p r a w d ę z b y t w i e l u i, co gorsza, źle wy­
znaczono k i e r u n e k . J e s t e ś m y n a p e ł n y m morzu. A r t y s t a ,
p o d o b n i e j a k inni, m u s i wiosłować, j e ś l i t o możliwe, n i e
umierając, to znaczy tworząc nadal.
S z c z e r z e mówiąc, nie jest to ł a t w e i rozumiem, że
a r t y ś c i żałują dawnego komfortu. Z m i a n a jest nieco bru­
talna. Zapewne, w c y r k u historii zawsze był męczennik
i był lew. P i e r w s z e g o p o d t r z y m y w a ł y pociechy niebios,
d r u g i krzepił się k r w a w y m mięsem historii. Ale miejsce
a r t y s t y było dotychczas w amfiteatrze. Śpiewał, bo śpie­
wał, dla siebie s a m e g o albo, w najlepszym wypadku, by
dodać d u c h a męczennikowi i odwrócić u w a g ę lwa od przed­
miotu jego pożądań. T e r a z , na odwrót, a r t y s t a jest na a r e ­
nie. J e g o głos siłą rzeczy się zmienił; znacznie mniej w nim
pewności.
Ł a t w o zauważyć, j a k wiele sztuka t r a c i wskutek tego
nieustannego przymusu. P r z e d e wszystkim swobodę i tę
boską wolność, k t ó r ą tchnie dzieło M o z a r t a . Można więc
zrozumieć, dlaczego w naszych dziełach t y l e dzikości i za­
ciekłości, skąd ich niepokój i nagłe klęski. Można też zro­
zumieć, dlaczego bardziej jesteśmy dziennikarzami niż pi­
sarzami, bardziej s k a u t a m i niż Cezanne'ami m a l a r s t w a
i wreszcie, dlaczego biblioteka „różowa" lub „ c z a r n a " za­
j ę ł a miejsce Wojny i pokoju czy Pustelni parmeńskiej.
Oczywiście, t e m u stanowi rzeczy można przeciwstawić
l a m e n t humanisty i pójść w ślady S t i e p a n a Trofimowicza
z Biesów: za wszelką c e n ę zostać w y r z u t e m wcielonym.
Można również, jak ta osobistość, doznawać przystępów
obywatelskiego smutku. Ale taki s m u t e k niczego w r z e ­
czywistości nie zmienia. W y d a j e mi się, że lepiej już od­
dać, co należy epoce, skoro ona t a k głośno tego żąda,
i zgodzić się spokojnie, że skończył się czas drogich mis­
trzów, a r t y s t ó w z k a m e l i a m i i geniuszy ferujących wy­
roki z foteli. T w o r z y ć dziś jest rzeczą niebezpieczną. K a ż ­
da publikacja to akt i ten akt wydaje pisarza namiętnoś­
c i o m epoki, k t ó r a nie przebacza niczego. P r o b l e m nie po­
lega więc na tym, by wiedzieć, czy jest to, czy nie j e s t
ze szkodą dla sztuki. P r o b l e m dla t y c h wszystkich, któ­
r z y nie mogą żyć bez sztuki i jej sensu, polega na t y m ,
by wiedzieć, jak w ś r ó d policji tylu ideologii (ileż Kościo­
ł ó w i j a k a samotność!) osobliwa wolność tworzenia jest
możliwa.

J
T u n i e dość j e s t powiedzieć, ż e w ł a d z a zagraża sztuce.
B o też p r o b l e m b y ł b y w t a k i m w y p a d k u p r o s t y : artysta
walczy albo kapituluje. Problem jest bardziej złożony
i bardziej zabójczy, skoro wiadomo, że walka rozgrywa
się w s a m y m a r t y ś c i e . N i e n a w i ś ć do sztuki, k t ó r e j p i ę k n e
p r z y k ł a d y d a j e nasze społeczeństwo, d l a t e g o t a k s k u t e c z n a
j e s t dzisiaj, ż e p o d t r z y m u j ą j ą s a m i a r t y ś c i . W ą t p l i w o ś c i
a r t y s t ó w , k t ó r z y n a s poprzedzali, d o t y c z y ł y i c h w ł a s n e g o
talentu. Wątpliwości artystów dzisiejszych dotyczą nie­
zbędności sztuki, a w i ę c s a m e j i c h e g z y s t e n c j i . R a c i n e w
1957 roku tłumaczyłby się, że napisał Berenikę zamiast
walczyć w obronie Edyktu Nantejskiego.

T o k w e s t i o n o w a n i e sztuki przez a r t y s t ę m a w i e l e przy­


czyn, z k t ó r y c h u w a g i w a r t e są n a j g o d n i e j s z e . W n a j l e p ­
szym wypadku wytłumaczeniem jest poczucie artysty, że
k ł a m i e albo m ó w i n a próżno, j e ś l i n i e b i e r z e w r a c h u b ę
nieszczęść historii. Czas nasz c h a r a k t e r y z u j e o t w a r c i e s i ę
w r a ż l i w o ś c i na i s t n i e n i e m a s i i c h nędzną k o n d y c j ę . O k a ­
zało się, że m a s y istnieją, c h o ć w y g o d n i e j b y ł o b y o t y m
zapomnieć. Ta wiedza, możemy być pewni, nie wynika
z tego, że e l i t y a r t y s t y c z n e c z y w s z e l k i e i n n e s t a ł y się
lepsze, a l e z tego, że m a s y s t a ł y s i ę s i l n i e j s z e i n i e po­
z w a l a j ą o sobie z a p o m n i e ć .
S ą i n n e powody jeszcze, n i e k t ó r e mniej wzniosłe, t e j
d y m i s j i a r t y s t y . A l e j a k i e k o l w i e k są, c e l pozostaje ten s a m :
zniechęcić do swobodnej twórczości atakując j e j naczel­
ną zasadę, to z n a c z y w i a r ę t w ó r c y w s i e b i e samego. „ P o ­
słuszeństwo człowieka wobec własnego geniuszu, powie­
dział w s p a n i a l e E m e r s o n , t o w i a r a w n a j p e ł n i e j s z y m r o ­
zumieniu słowa". A inny amerykański pisarz X I X wieku
d o d a j e : „ J a k długo c z ł o w i e k pozostaje w i e r n y s a m e m u so­
b i e , w s z y s t k o m u sprzyja, rząd, społeczeństwo, s ł o ń c e s a ­
mo, księżyc i gwiazdy." T e n cudowny optymizm wydaje
się dziś martwy. Artysta najczęściej wstydzi się siebie
i s w o i c h p r z y w i l e j ó w , j e ś l i j e posiada. P r z e d e w s z y s t k i m
w i ę c m u s i odpowiedzieć n a p y t a n i e : czy sztuka j e s t oszu­
kańczym luksusem?
I

Pierwsza uczciwa odpowiedź byłaby następująca: rze­


czywiście zdarza się, że sztuka jest oszukańczym luksu­
sem. W oficerskiej kajucie galery, jak wiemy, zawsze
i wszędzie można opiewać konstelacje, podczas gdy na
dnie wiosłują i konają galernicy; w amfiteatrze cyrku
można n o t o w a ć ś w i a t o w e rozmowy, podczas gdy lew roz­
szarpuje ofiarę. Trudno zarzucić cokolwiek tej sztuce,
k t ó r a w przeszłości zaznała wielkich sukcesów. Chyba to
tylko, że s p r a w y się nieco zmieniły, a w szczególności że
liczba galerników i męczenników imponująco w z r o s ł a na
powierzchni globu ziemskiego. Wobec takiej sumy nie­
szczęść sztuka, jeśli chce pozostać luksusem, musi się
dziś zgodzić także na to, że jest kłamstwem.
Bo też o czym m ó w i ł a b y ? J e ś l i przystosuje się do żą­
dań większości społeczeństwa, będzie rozrywką bez zna­
czenia. J e ś l i odrzuci te żądania i a r t y s t a zamknie się w
swoim marzeniu, w y r a z i s a m ą tylko odmowę. O t r z y m a m y
w rezultacie produkcję zabawiaczy albo g r a m a t y k ó w for­
my, a więc w obu w y p a d k a c h sztukę odciętą od żywej
realności. Mniej więcej od wieku żyjemy w społeczeń­
stwie, które nie jest nawet społeczeństwem pieniądza
(srebro czy złoto mogą budzić namiętności cielesne), ale
a b s t r a k c y j n y c h symboli pieniądza. Społeczeństwo handla­
rzy można zdefiniować j a k o takie, gdzie przedmioty zo­
stają zastąpione znakami. Kiedy klasa rządząca oblicza
swój s t a n posiadania nie w m o r g a c h ziemi czy w sztabach
złota, lecz w ilościach cyfr odpowiadających idealnie ilości
operacji wymiennych, tym samym do swego doświadcze­
nia i ś w i a t a w p r o w a d z a rodzaj mistyfikacji. Społeczeństwo
zbudowane na znakach jest w swej esencji społeczeństwem
sztucznym, gdzie cielesna prawda o człowieku zostaje
zmistyfikowana. Nic t e d y dziwnego, że religią tego spo­
ł e c z e ń s t w a stała się m o r a l n o ś ć zasad f o r m a l n y c h i że sło­
w a : wolność i równość znalazły się t a k s a m o na fasadach
jego więzień, jak i ś w i ą t y ń pieniądza." J e d n a k ż e nie pros­
tytuuje się słów bezkarnie. Nie ulega wątpliwości, że w a r -
tością n a j b a r d z i e j dziś s p o t w a r z o n ą j e s t wolność. Z n a k o ­
m i t e u m y s ł y (zawsze b y ł e m zdania, ż e i s t n i e j ą d w a rodzaje
inteligencji: inteligencja inteligentna i inteligencja głupia)
stwierdzają nawet doktrynalnie, że wolność jest tylko
przeszkodą n a drodze p r a w d z i w e g o postępu. G ł u p s t w a t a k
u r o c z y s t e mogą dziś b y ć g ł o s z o n e t y l k o dlatego, że społe­
czeństwo handlarzy korzystało z wolności wyłącznie i jed­
n o s t r o n n i e , ż e b a r d z i e j u w a ż a ł o j ą z a p r a w o niż z a obo­
wiązek i n i e powstydziło się n a w e t , gdy t y l k o m o g ł o , od­
d a w a ć w o l n o ś ć zasady w s ł u ż b ę u c i s k u f a k t y c z n e g o . J a k ­
że się t e d y dziwić, że t a k i e s p o ł e c z e ń s t w o n i e żąda od
sztuki, a b y b y ł a n a r z ę d z i e m wyzwolenia, a l e z a j ę c i e m b e z
konsekwencji i zwykłą rozrywką? Elegancki świat, gdzie
problemy sprowadzają się do spraw pieniądza i kłopo­
tów sercowych, zadowalał się więc przez dziesiątki lat
e l e g a n c k i m i p i s a r z a m i i n a j b a r d z i e j czczą sztuką; do n i e j
odnoszą się słowa Oskara Wilde'a, gdy myśląc o sobie
z o k r e s u przed w i ę z i e n i e m powiedział, że b y ć s z t u c z n y m
to grzech największy.
Wytwórcy sztuki (nie powiedziałem jeszcze: artyści)
w m i e s z c z a ń s k i e j E u r o p i e przed i po 1900 r o k u p r z y s t a l i
więc na nieodpowiedzialność, odpowiedzialność bowiem
zakłada udręki zerwania ze społeczeństwem (ci, którzy
zerwali naprawdę, nazywali się Rimbaud, Nietzsche,
S t r i n d b e r g i wiadomo, j a k za to z a p ł a c i l i ) . Z t e g o o k r e s u
datuje się teoria sztuki dla sztuki, która sprowadza się
do ż ą d a n i a t a k i e j n i e o d p o w i e d z i a l n o ś c i . S z t u k a dla sztu­
ki, r o z r y w k a s a m o t n e g o a r t y s t y , t o n i c innego, j a k sztucz-
n a s z t u k a sztucznego i a b s t r a k c y j n e g o społeczeństwa Re­
zultatem logicznym tej teorii jest sztuka salonów albo
s z t u k a czysto f o r m a l n a , k t ó r a żywi się b a w i d e ł k a m i i abs­
t r a k c j a m i i w k o ń c u p r o w a d z i do p r z e k r e ś l e n i a w s z e l k i e j
realności. Kilka dzieł zachwyca kilku ludzi, gdy liczne
i p r o s t a c k i e p o m y s ł y b a ł a m u c ą w i e l u i n n y c h . S z t u k a sy­
t u u j e się poza s p o ł e c z e ń s t w e m i odcina od s w y c h korze­
ni. Z w o l n a a r t y s t a , n a w e t n a j b a r d z i e j fetowany, zostaje
s a m ; j e ś l i g o zna j e g o naród, t o t y l k o z a p o ś r e d n i c t w e m
wielonakładowej p r a s y czy radia, k t ó r e dają o n i m wy-
obrażenie dogodne i uproszczone. Im bardziej bowiem
sztuka się specjalizje, tym konieczniejsza staje się jej
popularyzacja. Miliony ludzi zdobywają w t e n sposób po­
czucie, ż e znają t e g o c z y i n n e g o w i e l k i e g o a r t y s t ę epoki,
p o n i e w a ż dowiedzieli się z gazet, że h o d u j e k a n a r k i a l b o
ż e j e g o m a ł ż e ń s t w a n i e t r w a j ą nigdy d ł u ż e j niż pół roku.
N a j w i ę k s z a s ł a w a p o l e g a dziś n a t y m , b y b y ć podziwia­
nym lub znienawidzonym, nie będąc c z y t a n y m i Artysta,
który w naszym społeczeństwie pragnie sławy, powinien
wiedzieć, że rozgłos p o z y s k a n i e on, ale ktoś i n n y pod
j e g o n a z w i s k i e m , k t o w k o ń c u u n i e z a l e ż n i się od niego,
a może nawet z a b i j e w n i m kiedyś p r a w d z i w e g o a r t y s t ę .
J a k ż e w i ę c s i ę dziwić, ż e n i e m a l wszystko, c o p o w s t a ­
ł o wartościowego w handlarskiej Europie X I X i X X wie­
ku — na przykład w - literaturze — zwraca się przeciw
własnemu społeczeństwu! Można powiedzieć, że aż do
c z a s ó w R e w o l u c j i F r a n c u s k i e j l i t e r a t u r a b y ł a n a ogół li­
t e r a t u r ą zgody. Od m o m e n t u n a t o m i a s t , kiedy w wyniku
r e w o l u c j i u s t a b i l i z o w a ł o się s p o ł e c z e ń s t w o mieszczańskie,
rozpoczyna się literatura buntu. Wartości oficjalne, u nas
na p r z y k ł a d , są n e g o w a n e przez n o s i c i e l i w a r t o ś c i rewo­
l u c y j n y c h , o d r o m a n t y k ó w p o R i m b a u d a , albo przez o b ­
rońców wartości arystokratycznych jak Vigny i Balzac.
W obu wypadkach lud i arystokracja, które są dwoma
źródłami wszelkiej cywilizacji, opowiadają się przeciw
społeczeństwu swego czasu.
A l e t e n zbyt długo t r w a j ą c y p r o t e s t skostniał, nabrał
sztuczności i doprowadził do j a ł o w o ś c i i n n e g o rodzaju.
Motyw poety wyklętego zrodzony w społeczeństwie han­
dlarzy (Chatterton jest tu najpiękniejszym przykładem)
s t a ł się m a r t w y m p r z e s ą d e m . W k o ń c u orzeczono, że w i e l ­
k i m a r t y s t ą można b y ć t y l k o p r z e c i w społeczeństwu, j a k i e ­
k o l w i e k ono j e s t . T a zasada słuszna n a początku, kiedy
głosiła, ż e p r a w d z i w y a r t y s t a n i e może u k ł a d a ć się z e spo­
ł e c z e ń s t w e m pieniądza, s t a ł a się fałszem, o d k ą d u t r z y m u ­
j e , ż e a r t y s t a może b y ć sobą t y l k o w y r a ż a j ą c i n t e g r a l n y
sprzeciw. T a k w i ę c w i e l u n a s z y c h a r t y s t ó w p r a g n i e u c h o ­
dzić z a w y k l ę t y c h , m a n i e c z y s t e sumienie, ż e w y k l ę c i n i e
są, i m a r z y o p o k l a s k u i w y g w i z d a n i u j e d n o c z e ś n i e . R z e c z
prosta, społeczeństwo, z m ę c z o n e dziś l u b o b o j ę t n e , klasz­
c z e c z y gwiżdże z p r z y p a d k u . W s p ó ł c z e s n y i n t e l e k t u a l i s t a
k o s t n i e j e w i ę c c o r a z b a r d z i e j , t ą drogą zdążając d o w i e l ­
k o ś c i . P o n i e w a ż j e d n a k w s z y s t k o odrzuca, z t r a d y c j ą swo­
j e j s z t u k i w ł ą c z n i e , ż y j e złudzeniem, ż e s a m s o b i e s t w o ­
r z y ł r e g u ł ę , i w k o ń c u ma s i e b i e za P a n a B o g a . S ą d z i też,
że na własną rękę zbuduje rzeczywistość. Ale oddalony
o d s p o ł e c z e ń s t w a , m o ż e t w o r z y ć j e d y n i e dzieła f o r m a l n e
lub a b s t r a k c y j n e ; t e dzieła, ciekawe jako doświadczenia,
pozbawione są wszakże płodności cechującej prawdziwą
sztukę, k t ó r e j p o w o ł a n i e m j e s t f o r m o w a ć . P o m i ę d z y s u b ­
telnościami czy abstrakcjami współczesnymi a dziełem
T o ł s t o j a a l b o M o l i e r e ' a r ó ż n i c a j e s t t a k a j a k między w e k s ­
l e m w y s t a w i o n y m na n i e w i d z i a l n e zboże i ziemię pełną
zasianego ziarna.

S z t u k a może w i ę c b y ć o s z u k a ń c z y m l u k s u s e m . Nic dziw­


n e g o z a t e m , że ludzie z e c h c i e l i cofnąć się w s t e c z i p o w r ó ­
cić do prawdy. Zaprzeczyli prawu artysty do samotności
i j a k o t e m a t z a p r o p o n o w a l i m u n i e m a r z e n i e , l e c z rzeczy­
wistość, k t ó r ą żyją i k t ó r e j doświadczają w s z y s c y . P e w n i ,
ż e s z t u k a dla sztuki t a k przez s w o j e t e m a t y , j a k i s t y l w y ­
m y k a się r o z u m i e n i u m a s albo t e ż n i e w y r a ż a n i c z i c h
prawdy, zażądali, aby artysta mówił o większości i dla
n i e j . N i e c h w y r a z i c i e r p i e n i a i szczęście w s z y s t k i c h w j ę ­
z y k u wszystkich, a b ę d z i e r o z u m i a n y p o w s z e c h n i e . W n a ­
g r o d ę z a a b s o l u t n ą w i e r n o ś ć p r a w d z i e osiągnie c a ł k o w i t ą
komunikatywność.
T e n ideał komunikatywności powszechnej jest ideałem
Każdego wielkiego artysty. Wbrew rozpowszechnionemu
przesądowi, j e ś l i j u ż k t o ś n i e m a p r a w a d o s a m o t n o ś c i t o
właśnie artysta. Sztuka nie może być monologiem. Artys­
ta s a m o t n y i n i e z n a n y , z w r a c a j ą c się do p o t o m n o ś c i , po­
twierdza jedynie swoje najgłębsze powołanie. Przekonany,
że dialog ze w s p ó ł c z e s n o ś c i ą g ł u c h ą a l b o zajętą c z y m in­
n y m j e s t n i e m o ż l i w y , w o ł a o dialog z p r z y s z ł y m i g e n e r a ­
cjami.
Ż e b y j e d n a k m ó w i ć o w s z y s t k i c h i do wszystkich, t r z e ­
ba m ó w i ć o tym, co w s z y s c y znają i o w s p ó l n e j n a m r e a l ­
n o ś c i . Morze, deszcz, p o t r z e b a , p r a g n i e n i e , w a l k a ze ś m i e r ­
c i ą oto, c o n a s w s z y s t k i c h j e d n o c z y . P o d o b n i j e s t e ś m y d o
s i e b i e przez to, co widzimy razem, co cierpimy razem.
S n y z m i e n i a j ą się w r a z z ludźmi, a l e r e a l n o ś ć ś w i a t a j e s t
naszą wspólną ojczyzną. A m b i c j a r e a l i z m u j e s t w i ę c słusz­
n a , bo g ł ę b o k o z ł ą c z o n a z a r t y s t y c z n ą przygodą.
Bądźmy więc realistami. Lub raczej usiłujmy nimi być,
j e ś l i t o możliwe. Nie jest bowiem pewne, czy t o s ł o w o
ma sens i czy r e a l i z m j e s t możliwy, choćby był uprag­
niony. Zapytajmy wpierw, czy realizm czysty istnieje w
sztuce. J e ś l i w i e r z y ć d e k l a r a c j o m n a t u r a l i s t ó w z u b i e g ł e ­
go wieku, realizm to dokładne odtworzenie rzeczywis­
tości. B y ł b y w i ę c w s t o s u n k u do sztuki t y m , c z y m foto­
g r a f i a w s t o s u n k u do malarstwa: pierwsza odtwarza, gdy
drugie wybiera. Ale co odtwarza i czym jest realność?
N a w e t najlepsza fotografia n i e o d t w a r z a dość w i e r n i e ani
n i e j e s t dość r e a l i s t y c z n a . Cóż n a p r z y k ł a d b a r d z i e j r e a l ­
n e g o w n a s z y m ś w i e c i e niż ż y c i e c z ł o w i e k a i co u k a ż e je
r e a l n i e j niż f i l m r e a l i s t y c z n y ? L e c z p r z y s p e ł n i e n i u j a k i c h
w a r u n k ó w taki film mógłby powstać? Całkowicie wyima­
ginowanych. N a l e ż a ł o b y sobie w y o b r a z i ć i d e a l n ą kamerę,
dzień i n o c s k i e r o w a n ą na tego c z ł o w i e k a i r e j e s t r u j ą c ą
bez przerwy jego najdrobniejsze ruchy. Rezultatem b y ł b y
film, k t ó r e g o s a m a p r o j e k c j a t r w a ł a b y t y l e c o życie c z ł o ­
wieka i który mogliby oglądać j e d y n i e ludzie rezygnują­
cy z w ł a s n e j e g z y s t e n c j i , by p o ś w i ę c i ć s i ę w y ł ą c z n i e szcze­
g ó ł o m z e g z y s t e n c j i cudzej. I n a w e t p r z y s p e ł n i e n i u t y c h
warunków ów niewyobrażalny film nie byłby realistycz­
n y . Z t e j p r o s t e j p r z y c z y n y , że r e a l n o ś ć życia c z ł o w i e k a
n i e m i e ś c i s i ę t y l k o w n i m s a m y m . J e s t o n a w i n n y c h ży­
ciach, które nadają formę j e g o życiu, przede wszystkim
i s t o t k o c h a n y c h , k t ó r e n a l e ż a ł o b y z kolei sfilmować, a t a k ­
że osób n i e z n a n y c h , p o t ę ż n y c h i n i e z n a c z ą c y c h , w s p ó ł o b y -
wateli, policjantów, profesorów, niewidzianych towarzy­
szy z k o p a l ń i w a r s z t a t ó w , d y p l o m a t ó w i d y k t a t o r ó w , r e ­
formatorów religijnych, artystów tworzących mity dla na­
szej p o s t a w y r o z s t r z y g a j ą c e , ludzi n i e d o s t r z e g a l n y c h , u o s a ­
biających władczy przypadek, który rządzi najbardziej
nawet uporządkowanymi egzystencjami. J e d y n y więc moż­
liwy film realistyczny to ten, który niewidzialny aparat
ukazuje n a m na ekranie świata. J e d y n y m artystą realis­
t y c z n y m b y ł b y B ó g , g d y b y istniał. I n n i a r t y ś c i siłą rzeczy
n i e mogą b y ć w i e r n i r e a l n o ś c i .
W k o n s e k w e n c j i artyści, k t ó r z y n i e c h c ą s p o ł e c z e ń s t w a
mieszczańskiego i jego sztuki formalnej, którzy pragną
u k a z a ć r e a l n o ś ć i t y l k o r e a l n o ś ć , z n a j d u j ą się w s y t u a c j i
b e z w y j ś c i a . P o w i n n i b y ć r e a l i s t a m i , a n i e mogą. C h c ą pod­
porządkować swoją sztukę rzeczywistości, a niepodobna
opisać rzeczywistości n i e d o k o n u j ą c w n i e j wyboru, k t ó r y
u z a l e ż n i a ją od o r y g i n a l n e j zasady k r e a c j i . P i ę k n a i t r a ­
g i c z n a t w ó r c z o ś ć p i e r w s z y c h lat r e w o l u c j i rosyjskiej daje
n a m o b r a z t e j udręki. Ó w c z e s n e osiągnięcia R o s j i — dzie­
ło B ł o k a i P a s t e r n a k a , M a j a k o w s k i e g o i J e s i e n i n a , E i s e n s t e i ­
na i pierwszych powieściopisarzy cementu i stali — to
wspaniałe laboratorium form i tematów, owocny niepokój,
g o r ą c z k a poszukiwań. T r z e b a b y ł o j e d n a k u s t a l i ć i powie­
dzieć, j a k m o ż n a b y ć realistą, c h o ć r e a l i z m b y ł nieosiągal­
ny. (...) R z e c z z o s t a ł a j e d n a k r o z s t r z y g n i ę t a : r e a l i z m j e s t
po pierwsze k o n i e c z n y , po d r u g i e zaś m o ż l i w y pod w a r u n ­
k i e m , ż e będzie s o c j a l i s t y c z n y . J a k i j e s t s e n s tego d e k r e t u ?
P o w i a d a się o t w a r c i e , że n i e można o d t w o r z y ć rzeczywi­
s t o ś c i n i e d o k o n u j ą c w niej wyboru, i odrzuca się p r z y
t y m t e o r i ę r e a l i z m u s f o r m u ł o w a n ą w X I X wieku. T r z e b a
w i ę c znaleźć n o w ą zasadę wyboru, k t ó r a p o z w o l i ł a b y zorga­
n i z o w a ć świat. T a z n a l e z i o n a zasada n i e dotyczy j e d n a k
realności nam znanej, ale realności przyszłej. Żeby dobrze
odtworzyć to, co jest, t r z e b a pokazać r ó w n i e ż to, co będzie.
I n a c z e j m ó w i ą c , r z e c z y w i s t y m p r z e d m i o t e m r e a l i z m u soc­
jalistycznego jest to właśnie, co nie jest jeszcze realnością.
S p r z e c z n o ś ć dość z d u m i e w a j ą c a . A l e sprzeczny b y ł j u ż
sam termin: realizm socjalistyczny. J a k ż e bowiem realizm
s o c j a l i s t y c z n y j e s t możliwy, s k o r o r e a l n o ś ć n i e j e s t j e s z c z e
w swej całości socjalistyczna? Na przykład nie b y ł a socja­
l i s t y c z n a w przeszłości, n i e j e s t w p e ł n i s o c j a l i s t y c z n a w
t e r a ź n i e j s z o ś c i . Odpowiedź j e s t p r o s t a : w r e a l n o ś c i dzisiej­
szej albo wczorajszej należy znaleźć to, co p r z y g o t o w u j e
d o s k o n a ł e p a ń s t w o przyszłości i j e m u służy. Z j e d n e j w i ę c
s t r o n y zaprzeczone a l b o p o t ę p i o n e ma b y ć t o , co w rze­
czywistości nie jest socjalistyczne, z drugiej zostanie
u z n a n e to, c o j e s t lub b ę d z i e s o c j a l i s t y c z n e . R e z u l t a t e m
jest sztuka propagandy z jej czarno-białym schematem,
biblioteka „różowa" t a k samo j a k sztuka formalna odcięta
od z ł o ż o n e j i żywej rzeczywistości. Sztuka tego rodzaju
będzie socjalistyczna dokładnie w tej mierze, w j a k i e j n i e
będzie r e a l i s t y c z n a .
T a e s t e t y k a , k t ó r a p r a g n ę ł a b y ć r e a l i s t y c z n a , s t a j e się;
więc nowym idealizmem r ó w n i e dla p r a w d z i w e g o artysty
j a ł o w y m , j a k idealizm m i e s z c z a ń s k i . (...)
O b i e zaś e s t e t y k i — z a r ó w n o ta, k t ó r a z a l e c a c a ł k o w i t e
odrzucenie aktualności, jak i ta, która chce wyzbyć się
wszystkiego, co a k t u a l n o ś c i ą n i e j e s t — długo p r z e c i w s t a ­
w i a n e sobie, w k o ń c u z n a j d u j ą p u n k t y w s p ó l n e poza r e a l ­
nością, w tej samej nieprawdzie i przekreśleniu sztuki.
A k a d e m i z m j e d n e g o rodzaju n i e p r z y j m u j e d o w i a d o m o ś c i
nieszczęść, które spożytkowuje akademizm drugiego ro­
dzaju. W obu w y p a d k a c h u m a c n i a się n i e s z c z ę ś c i e i n e g u ­
j e sztukę.

III

Czy należy wyciągnąć stąd wniosek, że kłamstwo jest


esencją sztuki? Powiedziałbym, na odwrót, że postawy,
o których mówiłem dotychczas, są nieprawdziwe w tej:
mierze, w jakiej niewiele mają wspólnego ze sztuką.
Czym bowiem jest sztuka? Niczym prostym, to pewne.
P o z n a ć j e j i s t o t ę t y m t r u d n i e j , ż e t y l u ludzi t a k bardzo
u p i e r a się przy uproszczeniach. Z jednej s t r o n y powiada-,
się, że a r t y s t a p o w i n i e n b y ć w s p a n i a ł y i s a m o t n y ; z dru-
giej każe mu być podobnym do wszystkich. Niestety,
sprawa j e s t bardziej złożona. M ó w i o t y m B a l z a c : „ G e ­
niusz p o d o b n y j e s t d o wszystkich, lecz n i k t n i e j e s t po­
dobny do geniusza." Tak samo ze sztuką: bez realności
nie istnieje, gdy realność bez niej niewiele jest warta.
B o j a k też s z t u k a m o g ł a b y się o b e j ś ć b e z r e a l n o ś c i i j a k
m o g ł a b y się j e j podporządkować? Artysta w t y m samym
stopniu wybiera swój przedmiot, w jakim przedmiot je­
go w y b i e r a . Sztuka j e s t w p e w n y m s e n s i e b u n t e m prze­
c i w światu, p r z e c i w t e m u , co w n i m u l o t n e i n i e p e ł n e :
chce ona nadać inną formę realności, której odrzucić
n i e może, z niej bowiem czerpie s w o j e wzruszenia. Pod
tym względem wszyscy jesteśmy realistami i nikt reali­
stą n i e j e s t . S z t u k a t o a n i t o t a l n a niezgoda, a n i zgoda n a
realność, a l e o b i e j e d n o c z e ś n i e : d l a t e g o j e s t n i e u s t a j ą c y m
i wciąż ponawianym rozdarciem. Artysta zawsze trwa w
t e j dwuznaczności, n i e może b o w i e m p r z e k r e ś l i ć r e a l n o ś c i ,
a wciąż musi podawać ją w wątpliwość: nigdy nie bę­
dzie pełna i zamknięta. Warunkiem powstania martwej
n a t u r y j e s t z e t k n i ę c i e się a r t y s t y z j a b ł k i e m i w z a j e m n i e
dokonana korekta. F o r m y są niczym bez światła; ale świa­
tło znajduje w nich swoje dopełnienie. Ś w i a t realny, któ­
ry w s w e j w s p a n i a ł o ś c i j e s t podnietą do p o w s t a n i a a k t ó w
i posągów, od nich bierze nowe światło, wspomagające
ś w i a t ł o rzeczywiste. W i e l k i styl j e s t w połowie drogi po­
między artystą i jego przedmiotem.
N i e chodzi w i ę c o to, czy s z t u k a ma u c i e k a ć od r e a l ­
ności, czy jej się podporządkować, ale o to, ile z tej
realności musi zaczerpnąć, aby dzieło nie zniknęło w
c h m u r a c h albo też, n a odwrót, n i e w l o k ł o się p o z i e m i
na ołowianych podeszwach. Ten problem każdy artysta
rozwiązuje wedle swego odczucia i możliwości. Im sil­
niejszy jego bunt przeciw realności świata, t y m większy
c i ę ż a r r e a l n o ś c i t e n b u n t zrównoważy. A l e ó w c i ę ż a r n i e
może nigdy zagłuszyć s a m o t n e g o żądania artysty. Dzieła
najwyższego lotu — jak tragików greckich, Melville'a,
Tołstoja czy M o l i e r e ' a — to t a k i e , gdzie równoważy się
realność i opozycja człowieka wobec realności; oba te
elementy akcentują się i dopełniają nawzajem, jak ra­
dość i c i e r p i e n i e w życiu ludzkim. T a k p o j a w i a się ś w i a t
nowy, r ó ż n y od codziennego, a j e d n a k t e n sam, j e d n o s t k o ­
wy a uniwersalny, pełen niepewności niewinnej, który
do k r ó t k i e g o życia p o w o ł a ł y s i ł a i sprzeciw geniusza. To
j e s t to, a j e d n a k nie j e s t to, ś w i a t j e s t n i c z y m i wszyst­
kim, oto p o d w ó j n y i n i e s t r u d z o n y k r z y k każdego prawdzi­
wego artysty; w nim trwając i mając oczy nieustannie
o t w a r t e , od czasu do czasu odnajduje w ś w i e c i e u ś p i o n y m
u l o t n y i n a t a r c z y w y o b r a z r e a l n o ś c i , k t ó r ą rozpoznajemy,
c h o ć n i e z n a l i ś m y j e j nigdy.
P o d o b n i e j e s t z e s t o s u n k i e m a r t y s t y d o j e g o e p o k i : ani
n i e może się od n i e j odwrócić, ani w n i e j zagubić. J e ś l i
odwróci się, m ó w i w próżnię. J e ś l i j e d n a k t r a k t u j e e p o k ę
jako swój przedmiot, utwierdza własną egzystencję jako
przedmiotu i nie będzie podporządkowany epoce całko­
wicie. Inaczej mówiąc artysta, zgadzając się dzielić los
wszystkich, utwierdza własną indywidualność. Nie może
porzucić t e j dwoistości. Z historii b i e r z e to, co może w
niej s a m dostrzec a l b o co s a m z n i e j p r z e ż y ł pośrednio
a l b o bezpośrednio, to z n a c z y a k t u a l n o ś ć w ś c i s ł y m rozu­
m i e n i u słowa, i ludzi w s p ó ł c z e s n y c h nie zaś stosunek t e j
aktualności do przyszłości nieznanej, skoro artysta ży­
je tu i t e r a z . S ą d z i ć c z ł o w i e k a współczesnego w i m i e n i u
człowieka, k t ó r y nie i s t n i e j e jeszcze, t o z a d a n i e p r o r o k a .
Artysta ocenia tylko proponowane mu mity w stosunku
d o i c h oddziaływania n a c z ł o w i e k a żyjącego.. P r o r o k r e l i ­
gijny czy p o l i t y c z n y może głosić sądy absolutne i, jak
wiadomo, n i e o d m a w i a sobie t e j p r z y j e m n o ś c i . A l e a r t y s t a
n i e może. J e ś l i b y głosił t a k i e sądy, d z i e l i ł b y r e a l n o ś ć n a
złą i dobrą bez żadnych odcieni i z o s t a ł b y t w ó r c ą m e l o ­
dramatów. Cel sztuki n i e j e s t w u s t a n a w i a n i u praw ani
w rządzeniu, ale przede wszystkim w rozumieniu. Sztu­
ka rządzi czasem dzięki sile rozumienia. Żadne jednak
dzieło genialne nie zostało nigdy zbudowane na niena­
w i ś c i i pogardzie. D l a t e g o a r t y s t a , u k o ń c a s w o j e j drogi,
rozgrzesza z a m i a s t potępiać. N i e j e s t sędzią, a l e t y m , k t ó ­
ry u s p r a w i e d l i w i a . To w i e c z n y adwokat żyjącej istoty —
dlatego że j e s t o n a ż y j ą c a . O p o w i a d a się za m i ł o ś c i ą czło­
wieka, l e c z tego, k t ó r y j e s t , n i e tego, k t ó r y będzie, s k o r o
tę drugą miłość humanizm współczesny spr owadził do
k a t e c h i z m u n a u ż y t e k t r y b u n a ł ó w . W i e l k i e dzieło n i e roz­
różnia sędziów. T a k i m d z i e ł e m a r t y s t a s k ł a d a h o ł d n a j ­
wznioślejszemu wyobrażeniu człowieka i pochyla gło­
wę p r z e d o s t a t n i m z p r z e s t ę p c ó w . „Wśród n i e s z c z ę ś n i k ó w
z a m k n i ę t y c h ze m n ą w t y m ż a ł o s n y m m i e j s c u każdy po­
zostaje w symbolicznym stosunku do tajemnicy życia",
pisze W i l d e w więzieniu. M i ę d z y tą t a j e m n i c ą ż y c i a i ta­
j e m n i c ą sztuki i s t n i e j e zbieżność.
Przez sto pięćdziesiąt lat pisarze w handlarskim spo­
ł e c z e ń s t w i e — prócz nielicznych wyjątków — byli prze­
konani, że m o ż n a żyć w szczęśliwej nieodpowiedzialności.
Żyli więc w niej, a potem umarli samotni, t a k samo j a k
żyli. M y , p i s a r z e X X wieku, n i e b ę d z i e m y j u ż n i g d y sa­
motni. Przeciwnie, powinniśmy wiedzieć, że niepodobna
u j ś ć w s p ó l n e m u nieszczęściu i że n a s z y m j e d y n y m uspra­
wiedliwieniem, jeśli w ogóle usprawiedliwienie istnieje,
j e s t w m i a r ę naszych możliwości m ó w i ć za t y c h , którzy
s a m i n i e m o g ą tego zrobić. Dotyczy to wszystkich, któ­
rzy dziś cierpią, bez względu na wielkość przeszłą czy
przyszłą państw i stronnictw uciskających: dla artysty
n i e m a lepszych wśród k a t ó w . D l a t e g o piękno, n a w e t dzi­
siaj i zwłaszcza dzisiaj, n i e m o ż e służyć s t r o n n i c t w u ; służy
ono c i e r p i e n i u zaangażowany
ten, k t ó r y nie o d r z u c a j ą c w a l k i nie zgadza się na służbę w
r e g u l a r n e j a r m i i ; j e s t w o l n y m s t r z e l c e m . L e k c j a , k t ó r ą czer­
p i e w ó w c z a s z piękna, j e ś l i robi to uczciwie, n i e j e s t l e k c j ą
egoizmu, a l e b r a t e r s t w a . T a k r o z u m i a n e p i ę k n o nigdy j e s z ­
cze nie przyniosło szkody człowiekowi. Przeciwnie, od
t y s i ę c y l a t , codziennie, w k a ż d e j sekundzie m i l i o n o m lu­
dzi c z y n i ł o i c h n i e w o l ę lżejszą, a c z a s e m n i e k t ó r y m z n i c h
przynosiło wyzwolenie. Może tu właśnie jest wielkość
s z t u k i : w n i e u s t a j ą c y m n a p i ę c i u pomiędzy p i ę k n e m i c i e r ­
pieniem, m i ł o ś c i ą ludzi i s z a l e ń s t w e m k r e a c j i , s a m o t n o ś c i ą
nie do zniesienia i udręką zbiorowości, odmową i zgo­
dą. Artysta porusza się pomiędzy dwiema przepaściami,
k t ó r y m i są b e z t r o s k a i p r o p a g a n d a . Na t e j w ą s k i e j ś c i e ż c e
każdy krok oznacza przygodę i ryzyko. Ale w ryzyku
j e s t w o l n o ś ć sztuki. W o l n o ś ć t r u d n a i r a c z e j p r z y p o m i n a ­
j ą c a d y s c y p l i n ę a s c e t y , któż t e m u z a p r z e c z y ? J a k i a r t y s t a
o ś m i e l i ł b y s i ę powiedzieć, ż e znalazł s i ę n a w y s o k o ś c i t e ­
go z a d a n i a ? W o l n o ś ć t a k a z a k ł a d a zdrowie s e r c a i c i a ł a
o r a z styl, k t ó r y j e s t siłą duszy i c i e r p l i w ą konfrontacją.
J a k k a ż d a wolność, k r y j e o n a w s o b i e n i e u s t a j ą c e r y z y k o
i wyczerpującą przygodę; dlatego człowiek ucieka przed
tym ryzykiem, jak ucieka przed żądaniami wolności, w
niewoli wszelkiego rodzaju znajdując przynajmniej spo­
k ó j duszy. L e c z j e ś l i s z t u k a n i e j e s t przygodą, gdzie szu­
k a ć j e j u s p r a w i e d l i w i e n i a i j a k i e g o ? T y l e t y l k o , ż e wol­
ny artysta, tak samo jak wolny człowiek, nie pragnie
komfortu. W trudzie buduje swój własny porządek. Im
b a r d z i e j r o z k i e ł z n a n e j e s t to, c o m a doprowadzić d o ł a d u ,
t y m surowsza będzie j e g o reguła i t y m bardziej utwier­
dzi s w o j ą wolność. G i d e powiedział k i e d y ś : „Sztuka żyje
p r z y m u s e m i u m i e r a od w o l n o ś c i " ; to zdanie, z którym
zawsze s i ę zgadzałem, m o ż e p r o w a d z i ć do n i e p o r o z u m i e ­
nia. A jednak jest prawdziwe. Daleko jednak stąd do
wniosku, ż e s z t u k a m o ż e b y ć k i e r o w a n a . S z t u k a żyje przy­
musem, który sama sobie narzuca: od innych umiera.
J e ś l i t e g o n i e czyni, popada w s z a l e ń s t w o i służy c i e n i o m .
T a k w i ę c sztuką n a j b a r d z i e j w o l n ą i n a j b a r d z i e j zbunto­
w a n ą będzie sztuka klasyczna; uwieńczy największy wy­
s i ł e k . J a k długo s p o ł e c z e ń s t w o i a r t y ś c i n i e zgodzą s i ę n a
t e n długi i s w o b o d n y w y s i ł e k , j a k długo w y j ś c i e m b ę d z i e
rozrywka albo konformizm, sztuka dla sztuki albo do­
m n i e m a n y realizm, a r t y ś c i t r w a ć b ę d ą w n i h i l i z m i e i j a -
ł o w o ś c i . Co znaczy, że odrodzenie dzisiejsze zależy od n a ­
szej odwagi i od n a s z e j w o l i j a s n e g o widzenia.
T o odrodzenie j e s t w r ę k a c h w s z y s t k i c h . O d n a s zależy,
c z y n a Z a c h o d z i e zrodzi się a n t y - A l e k s a n d e r , a b y splątać
na nowo gordyjski węzeł cywilizacji, przecięty mieczem.
D l a tego c e l u m u s i m y podjąć k a ż d e ryzyko. N i e chodzi
o to, czy broniąc sprawiedliwości uchronimy wolność.
Chodzi o to, że n i e z r o b i m y n i c b e z w o l n o ś c i : za j e d n y m
z a m a c h e m u t r a c i m y przyszłą s p r a w i e d l i w o ś ć i d a w n e p i ę k ­
n o . T y l k o w o l n o ś ć w y z w a l a ludzi z s a m o t n o ś c i , gdy n i e ­
w o l a rządzi s a m o t n o ś c i ą zbiorową. S z t u k a , z e s w e j e s e n c j i
w o l n a , k t ó r ą p r ó b o w a ł e m zdefiniować, j e s t tą, k t ó r a j e d n o ­
czy; t y r a n i a dzieli. Cóż dziwnego tedy, ż e s z t u k a j e s t w r o g a
wszelkiej przemocy? (...) Wiadomo bowiem, że w dziele
s z t u k i k r y j e s i ę s i ł a w y z w a l a j ą c a , t a j e m n i c z a dla t y c h tyl­
ko, k t ó r z y j e j n i e r e s p e k t u j ą . K a ż d e w i e l k i e dzieło u ś w i e t ­
n i a i w z b o g a c a c z ł o w i e k a , o t o c a ł a t a j e m n i c a . T y s i ą c a obo­
zów i cel więziennych nie wystarczy, by przekreślić to
ś w i a d e c t w o godności. D l a t e g o n i e j e s t prawdą, ż e m o ż n a n a
czas j a k i ś z r e z y g n o w a ć z k u l t u r y , b y p r z y g o t o w a ć k u l t u r ę
n o w ą . Nie m o ż n a z r e z y g n o w a ć z n i e u s t a j ą c e g o ś w i a d e c t w a
c z ł o w i e k a o j e g o c i e r p i e n i a c h i w i e l k o ś c i , n i e można zrezy­
g n o w a ć z oddechu. N i e ma k u l t u r y b e z dziedzictwa, i d l a t e ­
go n i e m o ż e m y i n i e p o w i n n i ś m y o d r z u c a ć niczego w n a ­
szej k u l t u r z e . J a k i e k o l w i e k b ę d ą d z i e ł a przyszłości, prze­
t r w a w n i c h ta s a m a t a j e m n i c a w y w o d z ą c a się z o d w a g i
i wolności, p o d t r z y m y w a n a p r z e z t y s i ą c e a r t y s t ó w wszys­
t k i c h c z a s ó w i w s z y s t k i c h n a r o d ó w . (...)

M o j a k o n k l u z j a b ę d z i e prosta. W ś r ó d z g i e ł k u i s z a l e ń s t w
n a s z e j h i s t o r i i s p r o w a d z a się o n a do o ś w i a d c z e n i a : wszyst­
ko w porządku. W s z y s t k o w porządku, że u m a r ł a k ł a m l i w a
i k o n f o r m i s t y c z n a E u r o p a , że s t a n ę l i ś m y twarzą w t w a r z
z o k r u t n y m i p r a w d a m i . D o b r z e j e s t d l a nas, ludzi, że skoń­
c z y ł a się długa m i s t y f i k a c j a i że w i d z i m y j a s n o , co n a m
zagraża. D o b r z e j e s t d l a nas, a r t y s t ó w , ż e z o s t a l i ś m y wy­
d a r c i ze s n u i g ł u c h o t y i siłą p o s t a w i e n i w obliczu nędzy,
w i ę z i e ń i krwi. J e ś l i w o b e c t a k i e g o w i d o k u p o t r a f i m y za­
c h o w a ć p a m i ę ć d n i i t w a r z y i, na odwrót, w o b e c p i ę k n a
świata nie zapomnimy o upokorzonych, wówczas sztuka
z a c h o d n i a z w o l n a odnajdzie s w o j ą s i ł ę i s w o j e m i e j s c e .
Zapewne, niewielu artystów w historii znało tak bezlitos­
ne p r o b l e m y . A l e w ł a ś n i e wówczas, gdy za słowa i zdania,
n a w e t najprostsze, p ł a c i się w o l n o ś c i ą i krwią, a r t y s t a za-
czyna przykładać do nich miarę. Niebezpieczeństwo uczy
k l a s y c y z m u ; k o r z e n i e k a ż d e j w i e l k o ś c i są w ryzyku.
M i n ą ł czas a r t y s t ó w nieodpowiedzialnych. Ż a ł u j e m y t e ­
go, b o u t r a c i l i ś m y n a s z e m a ł e radości. A l e p o t r a f i m y przy­
znać, że ta p r ó b a d a j e n a m szansę a u t e n t y z m u , i p o d e j ­
mujemy wyzwanie. Wolność sztuki niewiele jest warta,
j e ś l i z a cel s t a w i a s o b i e wygodę a r t y s t y . Ż e b y j a k a ś w a r ­
t o ś ć a l b o c n o t a m o g ł a z a k o r z e n i ć się w s p o ł e c z e ń s t w i e , n i e
trzeba osłaniać j e j kłamstwem, to znaczy trzeba płacić za
nią, i l e k r o ć t o m o ż l i w e . J e ś l i wolność s t a ł a się niebezpiecz­
n a , to znaczy, że n i e może j u ż b y ć s p r o s t y t u o w a n a . I n i e
zgodzę się na p r z y k ł a d z t y m i , k t ó r z y u b o l e w a j ą n a d dzi­
siejszym upadkiem mądrości. Z pozoru mają rację. Ale
m ą d r o ś ć nigdy t a k b a r d z o n i e c h y l i się k u upadkowi j a k
w czasach, gdy b y ł a bezpieczną p r z y j e m n o ś c i ą k i l k u h u ­
m a n i s t ó w z b i b l i o t e k . Dziś s t a j e o n a w o b e c r e a l n y c h n i e ­
b e z p i e c z e ń s t w i szansą j e j j e s t , że n a b i e r z e godności i po­
zyska na nowo szacunek.
P o d o b n o Nietzsche, gdy po zerwaniu z L o u S a l o m e zna­
lazł się zupełnie sam, p r z y t ł o c z o n y i p o k r z e p i o n y r a z e m
perspektywą ogromnego dzieła, k t ó r e s o b i e zamierzył, p r z e ­
c h a d z a ł się kiedyś n o c ą p o wzgórzach n a d Z a t o k ą G e n u ­
e ń s k ą ; t a m zapalał stosy liści i gałęzi i patrzył, j a k się
spopielają. Często myślałem o tych ogniach i zastana­
w i a ł e m się n a d r o d z a j e m próby, j a k i m b y ł y b y dla pew­
n y c h ludzi i dzieł. Bo nasza e p o k a j e s t j a k j e d e n z t y c h
o g n i : płomień, k t ó r y w i e l e dzieł o b r ó c i w popiół. Te j e d ­
n a k , co pozostaną, pozostaną n i e t k n i ę t e , i m y ś l ą c o n i c h
m o ż e m y zaznać t e j n a j w y ż s z e j radości i n t e l i g e n c j i , k t ó r a
nazywa się podziwem.
W o l n o p r a g n ą ć oczywiście, i j a p r a g n ę tego t a k ż e , że­
by płomień był łagodniejszy, żeby nastąpiła przerwa, chwi­
l a w y t c h n i e n i a i m a r z e ń . Może j e d n a k n i e m a i n n e g o po­
k o j u dla artysty jak w ogniu walki. „Każdy mur jest
d r z w i a m i " , powiedział E m e r s o n . D r z w i i w y j ś c i a s z u k a j m y
więc tylko w murze, k t ó r y m a m y p r z e d sobą. Szukajmy
w y t c h n i e n i a t a m , gdzie można je znaleźć, to znaczy w w a l ­
c e . B o t a m ono j e s t . K t o ś powiedział, ż e w i e l k i e idee spa-
dają na świat na gołębich skrzydłach. Gdy n a t ę ż y m y
słuch, usłyszymy może wśród zgiełku państw i n a r o d ó w
słabe łopotanie skrzydeł, łagodny odgłos życia i nadziei.
J e d n i mówią, że tę nadzieję niesie lud, inni, że człowiek.
Ja sądzę, że budzą ją, ożywiają i podtrzymują miliony
ludzi samotnych, c z y n e m i dziełem codziennie p r z e c z ą c y c h
g r a n i c o m i pozorom historii, aby w błysku światła m o g ł a
się pojawić p r a w d a zawsze zagrożona, którą ze s w y c h
cierpień i radości każdy buduje dla wszystkich.
NOTATNIKI
Z e s z y t I
maj 1935 — wrzesień 1937

Maj 35
T o , c o c h c ę powiedzieć:
Że bez romantyzmu można znać nostalgię za utraconym
ubóstwem. Pewna suma lat w biedzie wystarczy do
ukształtowania wrażliwości. W t a k i m przypadku osobliwe
uczucie syna dla matki stanowi całą jego wrażli­
wość. Manifestacje tej wrażliwości w najrozmaitszych
dziedzinach t ł u m a c z y w y s t a r c z a j ą c o u t a j o n e w s p o m n i e n i e ,
k t ó r e j e s t m a t e r i ą j e g o d z i e c i ń s t w a (lep u j e g o duszy).
Stąd dla kogoś, kto tego jest świadom, wdzięczność
i n i e c z y s t e s u m i e n i e . S t ą d też, przez p o r ó w n a n i e , j e ś l i z m i e ­
n i ł o się środowisko, poczucie u t r a c o n y c h b o g a c t w . B o g a ­
t y m niebo, k t ó r e o t r z y m a l i w dodatku, zdaje się n a t u r a l ­
n y m darem. W odczuciu b i e d a k ó w p r z y w r ó c o n y mu zo­
staje sens niezmiernej łaski.
N i e c z y s t e s u m i e n i e d o m a g a się w y z n a ń . D z i e ł o j e s t wyz­
n a n i e m , m u s z ę zaświadczyć. W ł a ś c i w i e j e d n ą t y l k o rzecz
m a m do p o w i e d z e n i a . W biedzie, w ś r ó d ludzi p o k o r n y c h
a l b o próżnych, n a j p e w n i e j d o t k n ą ł e m tego, c o zdaje m i się
prawdziwym sensem życia. Dzieła sztuki nie wystarczą.
Sztuka nie j e s t wszystkim dla mnie. Niech przynajmniej
będzie ś r o d k i e m .
L i c z ą s i ę t a k ż e z ł e wstydy, d r o b n e podłości, nieświado­
my szacunek dla tamtego ś w i a t a (pieniędzy). Myślę, że
świat biedaków j e s t j e d n y m z tych rzadkich światów, jeśli
n i e j e d y n y m , k t ó r y z a m y k a się w sobie, j e s t wyspą w s p o ­
ł e c z e ń s t w i e . N i e w i e l k i m k o s z t e m zostaje się w n i m R o b i n ­
s o n e m . T e m u , k t o d o n i e g o wchodzi, t r z e b a powiedzieć:
„ T a m , d a l e k o " , w s k a z u j ą c n a m i e s z k a n i e l e k a r z a w odle­
g ł o ś c i dwu k r o k ó w .
W s z y s t k o to ma w y r a z i ć u k ł a d m a t k a — syn.
To w o g ó l n y m r z u c i e .
W szczególe w s z y s t k o się k o m p l i k u j e :
1. D e k o r a c j a . D z i e l n i c a i j e j m i e s z k a ń c y .
2. M a t k a i j e j p o s t ę p o w a n i e .
3. S t o s u n e k s y n a do m a t k i .
R o z w i ą z a n i e j a k i e ? M a t k a ? O s t a t n i rozdział: w a r t o ś ć s y m ­
boliczna, k t ó r ą r e a l i z u j e n o s t a l g i a s y n a ? ? ?

G r e n i e r : 1 Nie d o c e n i a m y s i ę zawsze. A l e ubóstwo, choroba,


s a m o t n o ś ć : osiągamy świadomość n a s z e j w i e c z n o ś c i . „ M u ­
s i m y się znaleźć n a n a s z y c h o s t a t n i c h s z a ń c a c h . "
T o j e s t w ł a ś n i e to, n i m n i e j , n i w i ę c e j .
*

Jałowość słowa doświadczenie. Doświadczenie nie jest


doświadczalne. Nie wywołuje się go, jemu się podlega.
Bardziej c i e r p l i w o ś ć niż doświadczenie. Czekamy cierpli­
w i e — znosimy r a c z e j .
C a ł a p r a k t y k a : p o doświadczeniu n i e j e s t s i ę m ą d r y m ,
ale biegłym. W czym jednak?

Burzliwe niebo sierpniowe. Palące powiewy. Czarne


chmury. Ale na wschodzie wstęga błękitna, delikatna,
przezroczysta. Niepodobna n a nią patrzeć. Jej obecność
j e s t m ę k ą dla oczu i duszy. T o d l a t e g o ż e p i ę k n o j e s t n i e
do zniesienia. Przywodzi nas do rozpaczy — wieczność
chwili, k t ó r ą c h c i e l i b y ś m y rozciągnąć n a c a ł y czas.

*
C z u j e się w s w o j e j szczerości dobrze- B a r d z o rzadkie.

1
Jean Grenier, filozof 1 eseista, profesor filozofii w liceum, do
którego uczęszczał Camus w Algierze, późnie] jego przyjaciel.
(Dedykacje: Dwie strony tego samego, Człowiek zbuntowany).
Ważny również temat komedii. Z najgorszych cierpień
r a t u j e n a s poczucie, że j e s t e ś m y opuszczeni i sami, n i e dość
sami jednak, żeby „inni" nie mogli nas „widzieć" w na­
szym nieszczęściu. W tym rozumieniu chwile naszego
szczęścia, t o c z a s e m t e w ł a ś n i e , k i e d y ś w i a d o m o ś ć naszego
opuszczenia wypełnia nas i podtrzymuje w bezmiernym
s m u t k u . I w t y m r o z u m i e n i u szczęście, to litość d l a naszego
nieszczęścia.
P r z y c h o d z ą c d o b i e d n y c h B ó g złożył l i t o ś ć o b o k rozpa­
czy, j a k l e k a r s t w o o b o k c h o r o b y .

*
Za m ł o d u ż ą d a ł e m od ludzi w i ę c e j , niż mogą d a ć : ciągłej
przyjaźni, nieustającego wzruszenia.
Dziś u m i e m o d n i c h żądać m n i e j , niż m o g ą d a ć : t o w a ­
r z y s t w a b e z frazesów. I i c h wzruszenia, i c h przyjaźń, i c h
szlachetne gesty zachowują w moich oczach całą wartość
c u d u : są łaską.
*
Myśli się tylko obrazami. Jeśli chcesz być filozofem,
pisz p o w i e ś c i .

Absurd J a s n o ś ć widzenia
I I
Bezinteresowna gra
| siła i dobroć
I
strzec się Osiągnąć wytrwałość
p r z e d próżnością
I
Swięt.: Milczeć. Działać. Socjalizm
Osiągnięcie i realizacja
W tle: wartości heroiczne

Część II 2
A. w teraźniejszości
2
Plan Śmierci szczęśliwe), pierwszej powieści Camusa ukończonej
w 1937, która nigdy nie została ogłoszona drukiem.
B. w przeszłości
Rozdz. A I — D o m przed Ś w i a t e m . P r e z e n t a c j a .
— B1 — Wspomina. Związek z Lucienne.
— A 2 — D o m przed Ś w i a t e m . J e g o młodość.
— B 2 — L u c i e n n e opowiada o s w o i c h zdradach.
— A 3 — D o m przed Ś w i a t e m . Z a p r o s z e n i e .
— B 4 — Zazdrość s e k s u a l n a . S a l z b u r g . P r a g a .
— A 4 — D o m przed Ś w i a t e m . S ł o ń c e .
— B 5 — Ucieczka (list) Algier. Przeziębią się, jest
chory.
— A 5 — Noc w obliczu gwiazd. C a t h e r i n e .

P a t r i c e 3 opowiada h i s t o r i ę s k a z a n e g o n a ś m i e r ć : „Widzę
t e g o c z ł o w i e k a . J e s t w e m n i e . I każde j e g o słowo ś c i s k a m i
s e r c e . Ż y j e i o d d y c h a r a z e m ze mną. B o i się r a z e m ze mną.
...I t e n drugi, k t ó r y c h c e go ugiąć. I j e g o widzę, j a k
żyje. J e s t we m n i e . P o s y ł a m mu księdza, żeby słabł z dnia
na dzień.
W i e m , że t e r a z b ę d ę pisał. Nadchodzi czas, kiedy drze­
wo, k t ó r e w y c i e r p i a ł o wiele, m u s i dać owoce. K a ż d a z i m a
k o ń c z y się wiosną. T r z e b a m i zaświadczyć. C y k l powróci
potem.
...Będę m ó w i ł tylko o mojej miłości życia. Ale będę
m ó w i ł na swój sposób...
R o z m a i t e są pokusy, dla k t ó r y c h piszą i n n i . I każde roz­
czarowanie przynosi im dzieło sztuki, kłamstwo utkane
z k ł a m s t w i c h życia. A l e m o j e p i s a n i e narodzi się z m o j e ­
go szczęścia. N a w e t to, co będzie w n i m o k r u t n e . M u s z ę
pisać, j a k muszę p ł y w a ć , żąda t e g o m o j e c i a ł o . "

Część I I I (wszystko w t e r a ź n i e j s z o ś c i )
Rozdz. I — C a t h e r i n e , m ó w i P a t r i c e , wiem, że t e r a z b ę d ę
pisał. H i s t o r i ę s k a z a n e g o n a ś m i e r ć . P i s a ć t o m o j e prawdzi­
w e zadanie, o d n a l a z ł e m j e .

3
Patrice, postać ze Śmierci Szczęśliwe}.
Rozdz. II — Z e j ś c i e z D o m u p r z e d Ś w i a t e m do portu,
itd. S m a k ś m i e r c i i s ł o ń c a . M i ł o ś ć ż y c i a .

6 historii:
H i s t o r i a w s p a n i a ł e j gry. P r z e p y c h .
H i s t o r i a u b o g i e j dzielnicy. Ś m i e r ć m a t k i .
Historia Domu przed Światem.
H i s t o r i a zazdrości s e k s u a l n e j .
Historia skazanego na śmierć.
Historia zejścia ku słońcu.

B a l e a r y : minione lato.
C e n ą podróży j e s t s t r a c h . W p e w n e j c h w i l i , d a l e k o od
naszego kraju, od naszego języka (francuska gazeta sta­
je się b e z c e n n a ; i te wieczorne godziny w kawiarniach,
gdzie pragniesz otrzeć się o innych ludzi), chwyta nas
nieokreślony strach i instynktowne pragnienie, by po­
wrócić do schronienia starych przyzwyczajeń. To naj-
oczywistsza zdobycz podróżowania. W t a k i e j c h w i l i j e s t e ś ­
my w gorączce, ale chłonni. Najmniejsze poruszenie
w s t r z ą s a n a m i do g ł ę b i istoty. S t r u m i e ń ś w i a t ł a — i o t w i e ­
ra się wieczność. D l a t e g o nie t r z e b a m ó w i ć , że p o d r ó ż u j e
s i ę dla p r z y j e m n o ś c i . N i e ma p r z y j e m n o ś c i w podróżach.
W i d z i a ł b y m w n i c h r a c z e j ascezę. P o d r ó ż u j e się dla k u l t u ­
ry, j e ś l i przez k u l t u r ę r o z u m i e ć ć w i c z e n i e naszego n a j b a r ­
dziej i n t y m n e g o z m y s ł u — z m y s ł u w i e c z n o ś c i . P r z y j e m n o ś ć
oddala n a s o d n a s s a m y c h , j a k r o z r y w k a P a s c a l a oddala g o
o d B o g a . Podróż, k t ó r a j e s t j a k w i e d z a w i e l k a i poważna,
p r z y w r a c a n a s s o b i e n a powrót.

Baleary.
Zatoka.
S a n Francisco — Klasztor.
Bellver.

B o g a t a dzielnica (cień i s t a r e k o b i e t y ) .
U b o g a d z i e l n i c a (okno).
K a t e d r a (zły s m a k i a r c y d z i e ł o ) .
Kabaret.
Wybrzeża Miramar.
V a l l d e n osa i t a r a s y .
S o l l e r i południe.
S a n A n t o n i o (klasztor). F e l a n i t x .
Pollensa: miasto. Klasztor. Pensjonat.
Ibiza: zatoka.
L a P e n a : fortyfikacje.
S a n Eulalia: Plaża. Święto.
K a w i a r n i a w porcie.
K a m i e n n e m u r y i m ł y n y n a wsi.
*
13 lutego 36
Ż ą d a m o d ludzi w i ę c e j , n i ż m i mogą dać. D a r e m n i e b y ­
łoby utrzymywać, że jest przeciwnie. Ale j a k i błąd i j a k a
b e z n a d z i e j n o ś ć . I ja s a m może...

S z u k a ć k o n t a k t ó w . W s z e l k i c h k o n t a k t ó w . J e ś l i c h c ę pi­
sać o ludziach, jakże odsuwać się od pejzażu? A jeśli
przyciągają mnie niebo i światło, czy mam zapomnieć
o oczach i głosach tych, których kocham? Za każdym ra­
z e m dają m i e l e m e n t y przyjaźni, f r a g m e n t y wzruszeń, nig­
dy wzruszenie, nigdy p r z y j a ź ń .
M a m zobaczyć s i ę z p r z y j a c i e l e m s t a r s z y m o d e m n i e , że­
by mu powiedzieć wszystko. To przynajmniej, co mnie
d ł a w i . A l e p r z y j a c i e l się śpieszy. Mówi się o wszystkim
i n i c z y m . M i j a godzina. I o t o j e s t e m j e s z c z e b a r d z i e j s a m o ­
t n y i pusty. T ę k a l e k ą mądrość, k t ó r ą u s i ł u j ę zbudować, m a
zniszczyć n i e d b a ł e s ł o w o p r z y j a c i e l a , k t ó r y m i się w y m y k a !
Non ridere, non lugere... i z w ą t p i e n i e o s o b i e i i n n y c h .

Ś m i e r ć , k t ó r a grze i b o h a t e r s t w u n a d a j e j e g o p r a w d z i w y
sens.
Marzec
S z a r e n i e b o . A l e ś w i a t ł o j e p r z e n i k a . K i l k a k r o p e l desz­
c z u p r z e d chwilą. Z a t o k a w dole o z a t a r t y c h j u ż z a r y s a c h .
Ś w i a t ł o s i ę ożywia. S z c z ę ś c i e i ci, co są szczęśliwi. M a j ą
t y l k o t o , n a c o zasługują.
*

Dolorem exprimit quia movit amorem.

Marzec
K l i n i k a n a d A l g i e r e m . D o ś ć s i l n y w i a t r n a wzgórzu p o ­
rusza t r a w y i s ł o ń c e . I c a ł y t e n r u c h , j a s n y i d e l i k a t n y ,
U s t a j e w p e w n e j o d l e g ł o ś c i od w i e r z c h o ł k a , u stóp c z a r ­
n y c h cyprysów, w s p i n a j ą c y c h s i ę u s z c z y t u z w a r t y m i sze­
r e g a m i . P i ę k n e ś w i a t ł o schodzi z n i e b a . W dole m o r z e b e z
zmarszczki i uśmiech j e g o błękitnych zębów. S t o j ę na wie­
t r z e , w s ł o ń c u , k t ó r e o g r z e w a mi j e d n ą s t r o n ę t w a r z y , i p a ­
trzę, j a k m i j a t a c h w i l a j e d y n a , n i e z d o l n y d o p o w i e d z e n i a
s ł o w a . A l e z j a w i a się w a r i a t z e s w o i m p i e l ę g n i a r z e m . P o d
p a c h ą t r z y m a p u d e ł k o i idzie z p o w a g ą na t w a r z y .
— D z i e ń d o b r y p a n i (to do m ł o d e j k o b i e t y , k t ó r a j e s t
z e m n ą ) . P o z w o l i pan, ż e się p r z e d s t a w i ę : p a n A m b r o s i n o .
— P a n Camus.
— Ach, znałem jednego Camou. Przedsiębiorstwo samo­
chodowe w Mostaganem. K r e w n y na pewno.
— Nie.
— To n i e szkodzi. P o z w o l i pan, że z o s t a n ę z p a n e m p r z e z
c h w i l ę . C o d z i e n n i e w o l n o m i w y c h o d z i ć n a p ó ł godziny. A l e
m u s z ę w p i e r w u b ł a g a ć p i e l ę g n i a r z a , ż e b y zgodził s i ę p ó j ś ć
ze mną. P a n jest k r e w n y m t e j młodej pani?
— Tak.
— O z n a j m i a m w i ę c p a n u , ż e z a r ę c z y m y się n a W i e l k a ­
n o c . M o j a żona p o z w o l i ł a m i n a t o . P r o s z ę , n i e c h p a n i z e c h ­
ce przyjąć t y c h kilka kwiatów. A t e n list to dla p a n a .
N i e c h p a n siądzie k o ł o m n i e . M a m t y l k o pół godziny.
— M u s i m y iść, p r o s z ę p a n a .
— W t a k i m razie k i e d y p a n a z o b a c z ę ?
— Jutro.
— Bo widzi pan, ja m a m t y l k o pół godziny i właśnie
przyszedłem, żeby t r o c h ę z a j ą ć się m u z y k ą .
Odchodzimy. Przy drodze wspaniały płomień czerwo­
n y c h pelargonii. W a r i a t w y c i ą g a z e swego p u d e ł k a t r z c i n ę
przeciętą wzdłuż i sklejoną kawałkiem gumy. Wydobywa
z niej dziwną melodię, ż a r l i w ą i żałosną: Il pleut sur la
route... Muzyka nas wyprzedza, biegnie przez pelargonie
i w i e l k i e p o ł a c i e m a r g a r y t e k aż do m o r z a o n i e z m ą c o n y m
uśmiechu.
O t w o r z y ł e m list. Z a w i e r a ł w y c i ę t e i s t a r a n n i e p o n u m e r o ­
w a n e : ogłoszenia r e k l a m o w e .
*

Kwiecień
Pierwsze dni upału. Duszno. Zwierzęta leżą obrócone
n a bok. K i e d y dzień gaśnie, powietrze n a d m i a s t e m n a ­
b i e r a szczególnej j a k o ś c i . H a ł a s y p ł y n ą w g ó r ę i giną w
nim j a k balony. N i e r u c h o m e drzewa, nieruchomi ludzie.
Na t a r a s a c h r o z m a w i a j ą c e M a u r e t a n k i w o c z e k i w a n i u wie­
czoru. Z a p a c h p a l o n e j k a w y . C h w i l a c z u ł a i rozpaczliwa.
Nic, c o można b y o b j ą ć . Nic, przed c z y m m o ż n a b y paść
na k o l a n a w oszalałej wdzięczności.

Ż a r na wybrzeżach — ogromny, miażdżący, zapiera od­


dech. Tłusty zapach smoły ściska gardło. Unicestwie­
n i e i s m a k ś m i e r c i . P r a w d z i w y k l i m a t tragedii, a nie noc,
j a k m ó w i przesąd.

Maj
N i e odcinać się o d ś w i a t a . Z y c i e n i e j e s t c h y b i o n e , j e ś l i
j e s t w świetle. C a ł y m ó j w y s i ł e k we w s z y s t k i c h s y t u a c j a c h ,
nieszczęściach, r o z c z a r o w a n i a c h to znaleźć k o n t a k t y . I n a ­
wet w tym moim smutku j a k i e pragnienie kochania, jakie
o l ś n i e n i e na sam tylko widok wzgórz w powietrzu wie­
czora.
K o n t a k t z tym, co prawdziwe, przede w s z y s t k i m z n a t u ­
rą, a p o t e m ze sztuką t y c h , co zrozumieli, z m o j ą własną
sztuką wreszcie, jeśli jestem do niej zdolny. Jeśli nie,
ś w i a t ł o i woda, i u p o j e n i e są j e s z c z e p r z e d e mną, i wilgot­
ne usta pragnienia.
U ś m i e c h n i ę t a rozpacz. B e z w y j ś c i a , a l e o j e j c i ą g ł e j w ł a ­
dzy wiadomo, ż e j e s t próżna. N a j w a ż n i e j s z e : n i e zagubić
s i ę i n i e z g u b i ć tego, co uśpione j e s t w ś w i e c i e .

*
Maj
Wszystkie kontakty = kult własnego J a ? Nie.
K u l t w ł a s n e g o j a z a k ł a d a d y l e t a n t y z m a l b o optymizm.
G ł u p s t w o w o b u p r z y p a d k a c h . N i e w y b i e r a ć sobie życia,
a l e j e rozszerzać.
Uwaga: Kierkegaard, źródłem wszystkich naszych bied
jest porównywanie.
Z a a n g a ż o w a ć się do g ł ę b i . P o t e m z j e d n a k ą siłą przy­
j ą ć tak i nie.

Maj
U kresu — i ponad: gra. Przeczę, jestem tchórzliwy
i s ł a b y , a działam, j a k b y m potwierdzał, j a k b y m b y ł s i l n y
i odważny. Kwestia w o l i = doprowadzić absurd do koń­
ca = j e s t e m zdolny do...
Stąd grę traktować tragicznie, w j e j napięciu; komicz­
nie — w rezultatach (obojętnych raczej).
Ale nie tracić czasu. Szukać doświadczenia skrajnego
w s a m o t n o ś c i . O c z y ś c i ć g r ę przez p o d b ó j s a m e g o s i e b i e —
wiedząc, ż e t o a b s u r d a l n e .
P o ł ą c z e n i e h i n d u s k i e g o m ę d r c a i b o h a t e r a zachodniego.
„Najwięcej zła wyrządziły mi idee ogólne."
T o s k r a j n e d o ś w i a d c z e n i e m a zawsze u s t a w a ć w o b e c w y ­
ciągniętej ręki. P o t e m powrócić do niego. Wyciągnięte ręce
są r z a d k i e .
*

Przeciwko upadkowi i słabości: wysiłek — uwaga de­


mon:
kultura — ciało
w o l a — p r a c a (fil.)
Ale przeciwwaga: orędownicy — wszystkie dni
m o j e dzieło (wzruszenia)
doświadczenia skrajne.
D z i e ł o filozoficzne: a b s u r d .
D z i e ł o l i t e r a c k i e : s i ł a , m i ł o ś ć i ś m i e r ć pod z n a k i e m pod­
boju.
W o b u ł ą c z y ć o b a r o d z a j e z a c h o w u j ą c t o n dla k a ż d e g o
szczególny. N a p i s a ć k i e d y ś książkę, k t ó r a odsłoni sens.
I w tym napięciu: niewzruszoność — g a r d z i ć p o r ó w n a ­
niem.

Moj
Że ż y c i e j e s t s i l n i e j s z e — prawda, a l e i zasada wszyst­
kich nikczemności. J a w n i e myśleć odwrotnie.

I o t o ryczą: j e s t e m a m o r a l n y .
Co się tłumaczy: trzeba mi moralności. Przyznaj się
w i ę c d o tego, g ł u p c z e . T o b i e t a k ż e .
*

I n n y w a r i a n t : t r z e b a b y ć prostym, p r a w d z i w y m , ż a d n e j
l i t e r a t u r y — p r z y s t a ć , w ł ą c z y ć się. A l e p r z e c i e ż to w ł a ś ­
nie robimy.
J e ś l i rozpacz j e s t b e z złudzeń, t r z e b a postępować, j a k b y
s i ę m i a ł o n a d z i e j ę — a l b o się z a b i ć . C i e r p i e n i e n i e d a j e
żadnych praw.

I n t e l e k t u a l i s t a ? T a k . I n i e z a p i e r a ć s i ę nigdy. I n t e l e k ­
t u a l i s t a t o ten, k t ó r y się rozdwaja. T o m i się podoba. J e ­
s t e m zadowolony, ż e j e s t m n i e dwóch. „Czy m o ż e z t e g o
powstać j e d n o ś ć ? " K w e s t i a praktyczna. T r z e b a się do te­
go włożyć. „Gardzę inteligencją", znaczy naprawdę: „Nie
m o g ę znieść m o i c h w ą t p l i w o ś c i . "
Wolę mieć oczy otwarte.
Listopad
Z o b a c z y ć G r e c j ę . M y ś l i uczucie, s k ł o n n o ś ć d o wyra­
zu j a k o dowody d e k a d e n c j i . R z e ź b a g r e c k a upada, k i e d y
z j a w i a się u ś m i e c h i s p o j r z e n i e . M a l a r s t w o w ł o s k i e t a k ż e —
w wieku X V I , „kolorystów".
P a r a d o k s G r e k a , w i e l k i e g o a r t y s t y m i m o woli. D o r y c k i e
przedstawienia Apolla cudowne, bo bez wyrazu. Wyraz
przydało malarstwo (niestety). — Ale polichromia zanika
i pozostaje arcydzieło.

Narodowości pojawiają się w rezultacie rozbicia. Led­


wo znikła jedność religijna Świętego Cesarstwa Rzymskie­
go: narodowości. Na Wschodzie nadal całość.
Internacjonalizm usiłuje przywrócić Zachodowi jego
p r a w d z i w y s e n s i p o w o ł a n i e . A l e zasada n i e j e s t j u ż c h r z e ś ­
c i j a ń s k a , j e s t g r e c k a . H u m a n i z m dzisiejszy: utwierdza roz­
dział, j a k i i s t n i a ł między W s c h o d e m i Z a c h o d e m (przypa­
d e k M a l r a u x ) . A l e p r z y w r a c a siłę.

Styczeń
Kaligula albo sens śmierci. 4 a k t y . 4
I — a. D o j ś c i e do w ł a d z y . Radość. Cnotliwa mowa
(por. S w e t o n i u s z ) .
b. Lustro.
II — a. J e g o siostry i D r u s i l l a .
b. Pogarda dla wielkich.
c. Ś m i e r ć Drusilli. Ucieczka Kaliguli.
III —
Zakończenie: Kaligula zjawia się rozchylając kurtynę:
„Nie, K a l i g u l a n i e u m a r ł . J e s t t u t a j i t u t a j . J e s t w k a ż ­
d y m z w a s . J e ś l i w ł a d z a j e s t w a m dana, j e ś l i m a c i e s e r c e ,
j e ś l i k o c h a c i e życie, u j r z y c i e , j a k w y z w a l a s i ę t e n p o t w ó r
czy anioł, k t ó r e g o n o s i c i e w s o b i e . Nasza e p o k a u m i e r a , bo
wierzyła w wartości, ponieważ uwierzyła, że ś w i a t może
być piękny i przestać być absurdalny. Żegnajcie, powra-

4
Pierwsza aluzja do Kaliguli: pierwszy zarys rozwiązania.
cam do historii, gdzie od tak dawna trzymają mnie w
z a m k n i ę c i u ci, c o o b a w i a j ą s i ę z a bardzo p o k o c h a ć . "

Luty
Cywilizacja to nie jest mniejszy czy większy stopień
wyrafinowania. To świadomość wspólna całemu ludowi.
I t a ś w i a d o m o ś ć nie j e s t n i g d y w y r a f i n o w a n a . J e s t n a w e t
z u p e ł n i e prosta. U c z y n i ć z c y w i l i z a c j i dzieło j a k i e j ś elity,
z n a c z y utożsamić ją z k u l t u r ą , k t ó r a j e s t z u p e ł n i e czymś
innym. Ale istnieje również cywilizacja śródziemnomor­
s k a . I w p r z e c i w i e ń s t w i e : n i e m y l i ć c y w i l i z a c j i z ludem.

Pokusa najbardziej niebezpieczna: nie być podobnym do


niczego.

O p o w i a d a n i e — człowiek, k t ó r y nie c h c e się usprawiedli­


wiać. Woli wyobrażenia, j a k i e o nim mają inni. Umiera
s a m ze s w o j ą prawdą — d a r e m n o ś ć t e j pociechy.5

Maj
B ł ą d psychologii s z c z e g ó ł o w e j . Ludzie, k t ó r z y s i e b i e szu­
kają, którzy się analizują. Ż e b y siebie poznać, żeby się
u t w i e r d z i ć . P s y c h o l o g i a j e s t działaniem, n i e r o z m y ś l a n i e m
nad sobą. Człowiek o k r e ś l a s i ę przez c a ł e życie. Z n a ć się
doskonale to umrzeć.

P i s a ć t o przestać się i n t e r e s o w a ć . P e w i e n rodzaj w y r z e ­


czenia k r y j ą c y się w sztuce. Przerabiać. Wysiłek, który
zawsze się opłaca, t a k c z y i n a c z e j . Ci, k t ó r y m się n i e uda­
ł o : k w e s t i a lenistwa.

5
Temat Obcego.
L u t e r : „ J e s t tysiąckroć bardziej ważne wierzyć mocno
w rozgrzeszenie, niż b y ć g o g o d n y m . T a w i a r a u c z y n i w a s
g o d n y m i i da w a m p r a w d z i w e z a d o w o l e n i e . "
(Kazanie wygłoszone w Lipsku, 1519, O usprawiedliwie­
niu.)

F i l o z o f i e s ą t y l e w a r t e , c o w a r c i s ą filozofowie. I m w i ę k ­
szy człowiek, t y m prawdziwsza filozofia.

Cywilizacja przeciwko kulturze.


I m p e r i a l i z m t o c y w i l i z a c j a czysta. P o r . Cecil Rhodes.
„ E k s p a n s j a to w s z y s t k o " — c y w i l i z a c j e są w y s p a m i — c y ­
wilizacja j a k o zgubny rezultat kultury (Por. Spengler).
K u l t u r a : k r z y k ludzi w obliczu losu.
Cywilizacja, j e j upadek: pragnienie człowieka w obli­
czu b o g a c t w . Ś l e p o t a .
O t e o r i i p o l i t y c z n e j na t e m a t ś r ó d z i e m n o m o r s k i .
„ M ó w i ę o t y m , co z n a m . "


Pocieszająca moc Piekła.
1. Z j e d n e j s t r o n y , n i e s k o ń c z o n e c i e r p i e n i e n i e ma d l a
nas sensu — wyobrażamy sobie chwile wytchnienia.
2 . Nie j e s t e ś m y u w r a ż l i w i e n i n a s ł o w o w i e c z n o ś ć . Nie
p o t r a f i m y go o c e n i ć . C h y b a t y l k o w t e j m i e r z e , w j a k i e j
mówimy o „wiecznej sekundzie".
3. P i e k ł o to i s t n i e ć w r a z z c i a ł e m — co przecież j e s t
lepsze od nicości.

Reguła l o g i c z n a : szczegółowe m a w a r t o ś ć ogólnego,


a l o g i c z n a : t r a g i z m j e s t sprzeczny,
praktyczna: człowiek inteligentny w pewnym
zakresie, j e s t g ł u p c e m w i n n y c h .
C h r y s t i a n i z m , j a k G i d e , żąda o d c z ł o w i e k a , b y powścią­
g a ł s w o j e p r a g n i e n i a . A l e G i d e widzi w t y m j e d n ą przy­
jemność więcej. Chrystianizm natomiast — umartwienie.
W t y m r o z u m i e n i u j e s t b a r d z i e j „ n a t u r a l n y " niż Gide, g d y
Gide jest intelektualny. Mniej n a t u r a l n y j e d n a k niż lud,
k t ó r y g a s i p r a g n i e n i e u f o n t a n n i wie, że u "końca p r a g n i e ­
n i a j e s t sytość. („Apologia S y t o ś c i " ) .

P r a g a . U c i e c z k a przed s o b ą . 8
— Chciałbym mieć pokój.
— N a t u r a l n i e , p r o s z ę pana. Na j e d n ą n o c ?
— Nie. N i e w i e m .
— M a m y p o k o j e po 18, 25 i 30 k o r o n .
(Żadnej odpowiedzi)
— J a k i p o k ó j dla p a n a ?
— Wszystko jedno (wygląda na u l i c ę ) .
— Chłopcze, zanieś b a g a ż e do p o k o j u nr 12.
(Przytomnieje)
— Ile ten pokój?
— 30 koron.
— To za drogo. C h c i a ł b y m p o k ó j za 18 koron.
— Chłopcze, p o k ó j nr 34.


Lyon.
Vorarlberg — Halle.
K u p s t e i n — K a p l i c a i p o l a w deszczu n a d I n n e m . S a ­
motność, k t ó r a s i ę u m a c n i a .
Salzburg — Ildermann. Cmentarz Św. Piotra. Piękny
ogród M i r a b e l l e . Deszcze, floksy — J e z i o r o , góry — spa­
c e r po płaskowyżu.
L i n z — Dunaj i przedmieścia robotnicze. Lekarz.
Butweiss — Przedmieście. Mały klasztor gotycki. Sa­
motność.
P r a g a — C z t e r y pierwsze dni. K l a s z t o r b a r o k o w y . C m e n ­
t a r z żydowski. K o ś c i o ł y b a r o k o w e . W e j ś c i e d o r e s t a u r a c j i .

6
Śmierć szczęśliwa.
G ł ó d . B r a k pieniędzy. U m a r ł y . O g ó r e k w o c c i e . B e z r ę k i
i j e g o h a r m o n i a poniżej pośladka.
Drezno — malarstwo.
Bautzen — Cmentarz gotycki. Pelargonie i słoneczniki
w łukach z cegły.
W r o c ł a w — d r o b n y deszcz. K o ś c i o ł y i k o m i n y f a b r y k .
T r a g i z m tego m i a s t a .
Śląskie równiny: bezlitosne i niewdzięczne — wydmy —
L o t p t a k ó w w t ł u s t y m p o r a n k u n a d l e p k ą ziemią.
Ołomuniec — Łagodne, senne równiny Moraw. Z dale­
ka — w z r u s z a j ą c e dzikie śliwy.
B r n o — ubogie dzielnice.
W i e d e ń — C y w i l i z a c j a — N a g r o m a d z o n y z b y t e k i opie­
k u ń c z e ogrody. S m u t e k , k t ó r y k r y j e się w t y c h j e d w a b n y c h
fałdach.

Włochy.
K o ś c i o ł y — szczególne uczucie, j a k i e budzą: por. A n d r e a
del S a r t o .
M a l a r s t w o : ś w i a t p o w a ż n y i n i e r u c h o m y . Z a u f a n i e , itd.
Z a n o t o w a ć : m a l a r s t w o w ł o s k i e i j e g o upadek.

Lipiec 37
Awanturnik. Wie jasno, że nic j u ż nie ma do zrobienia
w sztuce. A n i w i e l k o ś ć , a n i n o w o ś ć n i e j e s t m o ż l i w a — w
kulturze Zachodu przynajmniej. Pozostaje tylko działanie.
A l e ten, co ma w i e l k ą duszę, w y b i e r a je z rozpaczą.

Lipiec
J e ś l i a s c e z a j e s t d o b r o w o l n a , m o ż n a pościć sześć tygod­
n i ( w y s t a r c z y w o d a ) . J e ś l i j e s t p r z y m u s o w a (głód) n i e w i ę ­
c e j j a k dziesięć dni.
Źródło prawdziwej energii.
S y s t e m o d d y c h a n i a t y b e t a ń s k i c h j o g ó w . T r z e b a b y wpro­
wadzić naszą p o z y t y w n ą metodologię do doświadczeń t e j
m i a r y . M i e ć „ o b j a w i e n i a " , w k t ó r e się n i e w i e r z y . T o , c o
m i s i ę p o d o b a : doprowadzić j a s n o ś ć widzenia d o eks­
tazy.

*
Sierpień
W drodze do P a r y ż a : g o r ą c z k a , k t ó r a uderza do skroni,
o s o b l i w e i n a g ł e r o z s t a n i e się ze ś w i a t e m i ludźmi. W a l c z y ć
z w ł a s n y m c i a ł e m . W pociągu, na w i e t r z e , pusty i wydrą­
żony od środka, przez c a ł y czas m y ś l a ł e m o K. Mansfield,
o t e j d ł u g i e j , czułej i b o l e s n e j h i s t o r i i w a l k i z c h o r o b ą .
W A l p a c h , w r a z z s a m o t n o ś c i ą i poczuciem, że j e s t e m t a m ,
a b y się leczyć, c z e k a m n i e świadomość mojej chroby.

*
Sierpień 37
Co dzień szedł w g ó r y i wracał milczący, podrapany,
z w ł o s a m i p e ł n y m i t r a w . I za k a ż d y m r a z e m b y ł to t e n
sam p o d b ó j bez u r z e c z e n i a . Z w o l n a ł a m a ł opór t e j w r o ­
g i e j ziemi. P o t r a f i ł n i e k i e d y s t a ć się b l i ź n i m t y c h okrąg­
ł y c h i b i a ł y c h c h m u r za j e d y n ą , o d c i n a j ą c ą s i ę od szczy­
tu sosną, t y c h łąk p o r o s ł y c h wierzbówką, j a r z ę b i n ą i dzwon­
k a m i . Ł ą c z y ł się z t y m ś w i a t e m p a c h n ą c y m i s k a l i s t y m .
Doszedłszy do dalekiego szczytu, w obliczu ogromnego
i n a g l e o d k r y t e g o pejzażu czuł j e d n a k , że to, co w n i m się
rodzi, n i e j e s t u k o j e n i e m miłości, a l e r o d z a j e m p a k t u w e w ­
n ę t r z n e g o , k t ó r y z a w i e r a ł z tą obcą przyrodą, r o z e j m e m od­
d z i e l a j ą c y m d w i e t w a r z e z a c i ę t e i dzikie, bliskością dwóch
p r z e c i w n i k ó w — n i g d y p o j e d n a n i e m d w ó c h przyjaciół.

Sierpień 37
C z ł o w i e k , k t ó r y s z u k a ł swego życia t a m , gdzie z n a j d u j e
się je zazwyczaj (małżeństwo, stanowisko, itd.), i który
z d a j e sobie n a g l e s p r a w ę , przeglądając katalog mód, jak
bardzo obcy jest temu życiu (takiemu, jakie proponują
katalogi mody).
Część I — J e g o życie dotychczas.
Część II — G r a .
Część I I I — Porzucenie kompromisów i prawda w na­
turze.

Sierpień 37
O s t a t n i rozdział? P a r y ż — M a r s y l i a . Zejście ku morzu
Śródziemnemu.
I wszedł do wody, i z m y ł ze s w e j s k ó r y w s z y s t k i e c z a r ­
ne i w y k r z y w i o n e obrazy, k t ó r e pozostawił na n i e j świat.
Zapach tej s k ó r y odrodził się dla niego nagle w ruchu
m i ę ś n i . N i g d y m o ż e n i e czuł s i ę t a k b a r d z o p o j e d n a n y z e
ś w i a t e m niż w t y m posuwaniu się zgodnym z biegiem
s ł o ń c a . O t e j godzinie, k i e d y noc p r z e l e w a ł a się od gwiazd,
każdy jego gest rysował się na wielkiej, milczącej twarzy
nieba. J e ś l i poruszy ramieniem, zakreśli przestrzeń dzie­
lącą t ę lśniącą g w i a z d ę o d t a m t e j , c o zdaje się n i k n ą ć c h w i ­
lami, zagarnie snopy gwiazd, biegi chmur. Ramię jego
p r z e c i n a ł o wodę n i e b a , a w o k ó ł b y ł o m i a s t o j a k płaszcz
z p o ł y s k l i w y c h muszli.

Sierpień 37
Za każdym razem gdy słucham politycznego przemówie­
n i a l u b c z y t a m wypowiedzi t y c h , c o n a m i rządzą, j e s t e m
p r z e r a ż o n y : o d l a t n i e s ł y s z a ł e m nic, c o w y d a ł o b y dźwięk
ludzki. W c i ą ż s ą t o t e s a m e s ł o w a m ó w i ą c e t e s a m e k ł a m ­
s t w a . I j e ś l i ludzie n a t o przystają, j e ś l i g n i e w ludu n i e
zniszczył j e s z c z e t y c h b ł a z n ó w , t o d l a m n i e t y l k o dowód,
że dla ludzi i c h rząd n i c n i e znaczy i że s w o j e życie, p r z y ­
najmniej po części, i swoje tak zwane interesy życiowe
m a j ą z a nic, n a p r a w d ę z a n i c .

S i e r p i e ń 37
P l a n . 3 części.
C z ę ś ć I: A w t e r a ź n i e j s z o ś c i .
B w przeszłości.
Rozdział A l — D z i e ń M. Mersault7 widziany od zew­
nątrz,
Rozdział B I — U b o g a dzielnica Paryża. Jatka z koń­
skim mięsem.
P a t r i c e 8 i j e g o rodzina. N i e m y . B a b k a .
Rozdział A 2 — Rozmowa i paradoksy. Grenier. Kino.
Rozdział B 2 — C h o r o b a P a t r i c e ' a . D o k t o r . „ T o o s t a t n i e
ostrze."
Rozdział A 3 — M i e s i ą c w o b j a z d o w y m t e a t r z e .
Rozdział B 3 — Z a w o d y (faktorstwo, c z ę ś c i s a m o c h o d o ­
we, prefektura)
Rozdział A 4 — H i s t o r i a wielkiej miłości: „Nigdy pan
t e g o n i e odczuwał? — Owszem, z pa­
nią." T e m a t rewolweru.
Rozdział B 4 — Ś m i e r ć m a t k i .
Rozdział A 5 — S p o t k a n i e z R a y m o n d e .

albo:
I A — Zazdrość seksualna.
B — U b o g a dzielnica — m a t k a .
II A — D o m p r z e d Ś w i a t e m — gwiazdy.
B — Ż y c i e w y p e ł n i o n e po b r z e g i .
I I I Ucieczka — Catherine, której nie kocha.

P o w i e ś ć : c z ł o w i e k , k t ó r y zrozumiał, ż e t r z e b a b y ć b o g a ­
tym, a b y żyć, który poświęca s i ę b e z r e s z t y zdobywaniu
pieniędzy, osiąga cel, żyje i u m i e r a s z c z ę ś l i w y . 9

8 września
M a r s y l i a , pokój h o t e l o w y . T a p e t a w w i e l k i e żółte k w i a ­
ty na szarym tle. Geografie brudu. Zatłuszczone i brudne
k ą t y za ciemnym kaloryferem. Łóżko z metalowych bla-

7
Mersault, bohater Obcego, a przedtem śmierci szczęśliwej.
8
Patrice, postać ze Śmierci szczęśliwe).
9
Notatka do Śmierci szczęśliwej.
szek, połamany wyłącznik... Ten rodzaj wolności, który
d a j e to, co p o d e j r z a n e i p o k ą t n e .

M. 8 września
Długie zejście w olśniewającym słońcu. K w i t n ą c e ole­
a n d r y w M o n a c o i G e n u i . B ł ę k i t n e w i e c z o r y na l i g u r y j ­
skim wybrzeżu. Moje zmęczenie i to pragnienie łez. S a ­
m o t n o ś ć i p r a g n i e n i e m i ł o ś c i . W r e s z c i e P i z a , ż y w a i suro­
wa, j e j zielone i ż ó ł t e p a ł a c e , j e j k o ś c i o ł y , j e j w d z i ę k n a
brzegu poważnego Arna. C a ł a szlachetność w tej odmo­
w i e o d d a n i a się. M i a s t o s k r o m n e i c z u ł e . Na p u s t y c h u l i ­
c a c h , w n o c y , t a k b l i s k o mnie, że p ł a c z w r e s z c i e się wy­
z w a l a . T o , c o w e m n i e o t w a r t e , zaczyna s i ę zasklepiać.

*
Na m u r a c h P i z y : Alberto fa l'amore con la mia sorella.
*
Czwartek 9
P i z a i mężczyźni l e ż ą c y przed D u o m o . C a m p o S a n t o , j e ­
go p r o s t e linie, c y p r y s y w c z t e r e c h r o g a c h . M o ż n a zrozu­
mieć waśnie XV i X V I wieku. Każde miasto tutaj jest
ś w i a d o m e swego w y g l ą d u i s w e j g ł ę b o k i e j p r a w d y .
J e s t t y l k o t o życie, k t ó r e w s a m o t n o ś c i m i e r z ą m o j e k r o ­
ki wzdłuż A r n a . I to, k t ó r e c z u ł e m w s o b i e dojeżdżając do
Florencji. Poważne twarze kobiet, które nagle zagarnia
ś m i e c h . J e d n a zwłaszcza z d ł u g i m n o s e m i d u m n y m i u s t a ­
mi — w ś m i e c h u . W P i z i e d ł u g a b e z c z y n n a godzina na t r a ­
w i e P i a z z a del D u o m o . P i ł e m z fontann, w o d a b y ł a n i e c o
c i e p ł a w a , ale t a k a g ł a d k a . W y s i a d a j ą c w e F l o r e n c j i zatrzy­
mywałem spojrzenie na twarzach, piłem uśmiech. Czy
jestem szczęśliwy, czy nieszczęśliwy? Ale cóż to znaczy.
Żyję w t a k i m uniesieniu.
R z e c z y i ludzie c z e k a j ą n a m n i e i j a n a p e w n o c z e k a m
na n i c h także, p r a g n ę i c h ze w s z y s t k i c h sił m o i c h i z g ł ę ­
b i m o j e g o s m u t k u . A l e t u w y g r y w a m , b o m i l c z ę i niczego
nie odsłaniam.
Cud, k t ó r y polega na t y m , że n i e m ó w i s i ę o sobie.
G i o t t o w S a n t a C r o c e . W e w n ę t r z n y u ś m i e c h św. F r a n ­
ciszka, k o c h a n k a p r z y r o d y i życia. U s p r a w i e d l i w i a t y c h ,
co w y b r a l i szczęście. Ł a g o d n e i d e l i k a t n e ś w i a t ł o nad F l o ­
r e n c j ą . Deszcz z b i e r a się i w y p e ł n i a n i e b o . Z ł o ż e n i e do
grobu Giottina: zdławione cierpienie Marii.

Mostra Giottesca.
T r z e b a czasu, by dostrzec, że t w a r z e p r y m i t y w ó w flo­
r e n c k i c h to te s a m e , k t ó r e co dzień widzi się na ulicy.
J e s t t a k , bo z a t r a c i l i ś m y zdolność widzenia w t w a r z y t e ­
go, c o i s t o t n e . P a t r z y m y n a n a s z y c h w s p ó ł c z e s n y c h znajdu­
j ą c w n i c h to t y l k o , co służy naszej o r i e n t a c j i (we
w s z y s t k i c h r o z u m i e n i a c h ) . P r y m i t y w i n i e deformowali,
ale „realizowali".
Dziedziniec w S a n t i s s i m a A n n u n z i a t a ; szare n i e b o cięż­
k i e o d c h m u r , a r c h i t e k t u r a surowa, a l e n i c t u n i e m ó w i
o ś m i e r c i . S ą p ł y t y n a g r o b n e i wota, t e n b y ł c z u ł y m o j c e m
i w i e r n y m mężem, ów n a j l e p s z y m z m a ł ż o n k ó w i przezor­
n y m h a n d l o w c e m , t a m t a znów młoda k o b i e t a , wzór wszel­
k i c h cnót, m ó w i ł a po f r a n c u s k u i angielsku, si come il na-
tivo. (Wszyscy stworzyli sobie obowiązki i dzieci skaczą dziś
p o p ł y t a c h , k t ó r e m a j ą u w i e c z n i ć c n o t y u m a r ł y c h ) . Oto
m ł o d a dziewczyna, k t ó r a b y ł a nadzieją s w o i c h bliskich, Ma
la gioia è pellegrina sulla terra. Ale nic z tego mnie nie
przekonuje. S ą d z ą c z napisów, n i e m a l wszyscy poddali się
z rezygnacją, i to j e s t p e w n e , skoro przystali na s w o j e o b o ­
wiązki. J a się n i e poddam. B ę d ę p r o t e s t o w a ł d o k o ń c a
c a ł ą siłą mego m i l c z e n i a . N a n i c j e s t m ó w i ć : „ t r z e b a " . T o
m ó j b u n t m a r a c j ę i t a radość, k t ó r a j e s t j a k p i e l g r z y m
na z i e m i : muszę iść za nią k r o k w k r o k .
C h m u r y p ę c z n i e j ą n a d k l a s z t o r e m i noc z w o l n a z a c i e m ­
n i a p ł y t y , gdzie w y p i s a n a j e s t moralność, k t ó r ą obdarza
się u m a r ł y c h . G d y b y m m i a ł tu n a p i s a ć książkę o m o r a l ­
ności, m i a ł a b y sto stron, a dziewięćdziesiąt dziewięć z n i c h
b y ł o b y pustych. N a o s t a t n i e j n a p i s a ł b y m : „ Z n a m t y l k o j e ­
d e n obowiązek: k o c h a ć . " C o d o reszty, m ó w i ę n i e . M ó -
wię nie z e w s z y s t k i c h m o i c h sił. P ł y t y p o w i a d a j ą mi, ż e
to w o ł a n i e j e s t d a r e m n e i że życie j e s t col sol levante, col
sol cadente. A l e ta d a r e m n o ś ć n i e o d e j m u j e n i c m e m u b u n ­
towi, a w i e m , i l e mu dodaje.
Myślałem o tym w s z y s t k i m siedząc na ziemi, wsparty
o k o l u m n ę , a dzieci śmiały się i bawiły. Jakiś ksiądz
uśmiechnął się do mnie. K o b i e t y patrzyły na mnie z cie­
kawością. W kościele organy grały cicho i ciepła barwa
i c h r y s u n k u w y n u r z a ł a s i ę c h w i l a m i spoza k r z y k ó w dzieci.
Ś m i e r ć ! J e s z c z e t r o c h ę , a u m r ę szczęśliwy. R o z t r w o n i ę c a ­
łą moją nadzieję.

P r y m i t y w i s i e n e ń s c y i f l o r e n c c y . I c h u p i e r a n i e się p r z y
budowlach mniejszych od postaci ludzkich nie wynika
z n i e z n a j o m o ś c i p e r s p e k t y w y , a l e z w y t r w a ł e j ufności, j a ­
ką p o k ł a d a j ą w l u d z i a c h i ś w i ę t y c h . W y k o r z y s t a ć w deko­
racji teatralnej.

P ó ź n e róże w k l a s z t o r z e S a n t a M a r i a N o v e l l a i k o b i e ­
t y w t e n niedzielny r a n e k w e F l o r e n c j i . S w o b o d n e piersi,
oczy i usta, k t ó r e p r z y p r a w i a j ą o b i c i e s e r c a , suchość w
u s t a c h i p ł o m i e ń w lędźwiach.

Fiesole.
Prowadzi się życie trudne do przeżycia. Nie zawsze
m o ż n a c z y n y dostosować do s w o j e g o w i d z e n i a rzeczy. (I los
m ó j , j e g o b a r w a , g d y zdaje m i się, ż e j ą dostrzegam, u m y ­
ka przed m o i m s p o j r z e n i e m . ) T r u d z i s z się i walczysz, by
osiągnąć samotność. Ale nadchodzi dzień, kiedy dawny
u ś m i e c h p r z y w r ó c o n y j e s t ziemi. I w ó w c z a s j e s t t a k , j a k b y
w a l k i i życie z o s t a ł y w n a s s t a r t e j e d n y m p o c i ą g n i ę c i e m .
M i l i o n y oczu podziwiały t e n pejzaż, a j e s t on dla m n i e
j a k pierwszy u ś m i e c h ś w i a t a . U w a l n i a m n i e od siebie w
g ł ę b o k i m r o z u m i e n i u s ł o w a . U p e w n i a m n i e , ż e poza m o j ą
m i ł o ś c i ą wszystko j e s t d a r e m n e i że m o j a m i ł o ś ć n a w e t ,
j e ś l i n i e j e s t n i e w i n n a i b e z przedmiotu, n i e m a dla m n i e
wartości. Odmawia mi osobowości i cierpienie moje po­
zostawia bez echa. Świat jest piękny i tylko tyle. Jego
w i e l k a prawda, k t ó r e j uczy cierpliwie, j e s t w stwierdzeniu,
że u m y s ł j e s t n i c z y m i s e r c e n a w e t . I że k a m i e ń , k t ó r y
o g r z e w a słońce, a l b o cyprys, k t ó r y o g r o m n i e j e n a t l e n i e b a
bez chmur, wyznaczają granice jedynego świata, gdzie
„ m i e ć r a c j ę " n a b i e r a s e n s u : p r z y r o d a b e z ludzi. T e n ś w i a t
m n i e przekreśla. Prowadzi do końca. Neguje bez gniewu.
I j a , zgodny i zwyciężony, szedłbym ku mądrości, gdzie
wszystko już jest zdobyte — gdyby łzy nie podchodziły
mi do oczu i gdyby ten wielki szloch poezji, którym
wzbiera moje serce, nie kazał mi zapomnieć o prawdzie
świata.
Z e s z y t II
wrzesień 1937 — kwiecień 1939

23 września K.10 w Riens philosophiques:


„ W s ł o w i e «pasja» a k c e n t słusznie j e s t położony n a c i e r ­
p i e n i e duszy; a l e u ż y c i e t e g o s ł o w a k a ż e n a m r a c z e j m y ­
ś l e ć o g w a ł t o w n y m wstrząsie, k t ó r y n a s zdumiewa, i za­
p o m i n a m y , że idzie o c i e r p i e n i e ( d u m a — w y z w a n i e ) . "
I d . D o s k o n a ł y m a k t o r e m (życia) j e s t t e n , k t ó r y „ j e s t dzia-
ł a n y " — i wie o t y m — pasja bierna.

R a m a Kriszna o targu:
„ C z ł o w i e k p r a w d z i w i e m ą d r y t o ten, który nie gardzi
niczym."
N i e mieszać i d i o t y z m u ze świętością.

23 września
Samotność, luksus bogatych.

Georges Sorel. Można zadedykować „humanizmowi le­


wicy", który chce, byśmy Helwecjusza, Diderota i Holba-
cha uważali za szczyty literatury francuskiej.
I d e a postępu, k t ó r a a t a k u j e r u c h y robotnicze, t o i d e a

10
Kierkegaard.
m i e s z c z a ń s k a wywodząca s i ę z X V I I I w i e k u . „ W s z y s t k i e
n a s z e w y s i ł k i p o w i n n y z m i e r z a ć d o tego, b y i d e e miesz­
c z a ń s k i e n i e m o g ł y z a t r u ć w s t ę p u j ą c e j k l a s y : d l a t e g o nigdy
n i e dość p r z e c i n a n i a w s z e l k i c h związków p o m i ę d z y l u d e m
i l i t e r a t u r ą X V I I I w i e k u . " (Illusion du Progrés, s. 2 8 5 i 286)

30 września
N i e p r z e r a b i a się napisanego, ż e b y s z y b c i e j zabłysnąć.
Odrażające. Zacząć na nowo.

4 października
„Aż do o s t a t n i c h dni ż y ł e m w p r z e k o n a n i u , że t r z e b a
coś z r o b i ć w życiu, że t r z e b a z a r a b i a ć na życie, u s t a l i ć się,
urządzić — w ł a ś n i e dlatego, że wyszło s i ę z biedy. To prze­
k o n a n i e , k t ó r e g o n i e ś m i e m j e s z c z e n a z w a ć przesądem, m u ­
s i a ł o z a p e w n e t k w i ć w e m n i e g ł ę b o k o , s k o r o n i e zniszczyły
go m o j e szyderstwa i d e f i n i t y w n e d e k l a r a c j e . I oto, gdy
o t r z y m a ł e m posadę w B e l - A b b è s 1 1
i gdy s t a n ą ł e m w o b e c
czegoś, c o m i a ł o b y ć rozstrzygające, w s z y s t k o t o p o j a w i ł o
się n a nowo. O d m ó w i ł e m , m a j ą c n a j w i d o c z n i e j z a n i c pew­
ność j u t r a , szansę p r a w d z i w e g o życia. C o f n ą ł e m się przed
t y m , co p o n u r e i tępe w t a k i e j e g z y s t e n c j i . G d y b y m prze­
t r z y m a ł pierwsze dni, z g o d z i ł b y m się n a p e w n o . A l e t u
w ł a ś n i e k r y ł o się n i e b e z p i e c z e ń s t w o . B a ł e m się, b a ł e m się,
s a m o t n o ś c i i o s t a t e c z n e g o o k r e ś l e n i a . N i e p o t r a f i ę dziś po­
wiedzieć, czy w o d r z u c e n i u t e g o życia, w odcięciu się od
wszystkiego, co n a z y w a się «przyszłością», w pozostaniu na­
dal w n i e p e w n o ś c i i biedzie b y ł a słabość czy s i ł a . A l e w i e m
p r z y n a j m n i e j , że j e ż e l i zrodził się konflikt, to n i e b e z po­
wodu. C h y b a , że zważywszy wszystko dobrze... Nie. J e ś l i
u c i e k ł e m , t o n i e t y l k o przed u s t a l e n i e m , ale przed u s t a l e ­
n i e m w szpetocie.
C z y t e r a z j e d n a k j e s t e m zdolny d o tego, c o n a z y w a j ą
«powagą»? C z y j e s t e m p r ó ż n i a k i e m ? Nie sądzę, i p o t r a -

11
Camus został mianowany profesorem w liceum w Sidi Bel-Abbes.
f i ł e m t e g o sobie dowieść. A l e czy w o l n o odrzucić t r u d p o d
p r e t e k s t e m , ż e t e n t r u d się n i e p o d o b a ? M y ś l ę , ż e p r ó ż n i a c ­
t w o może z a c h w i a ć t y l k o ludźmi p o z b a w i o n y m i t e p e r a m e n -
tu. I j e ś l i b y mi go z a b r a k ł o , p o z o s t a ł o b y t y l k o j e d n o roz­
wiązanie."

10 października
M i e ć w a r t o ś ć a l b o j e j n i e m i e ć . T w o r z y ć a l b o n i e two­
rzyć. W pierwszym wypadku wszystko jest usprawiedliwio­
n e . W s z y s t k o , b e z w y j ą t k u . W d r u g i m to A b s u r d k o m p l e t ­
ny. Pozostaje tylko wybór samobójstwa najbardziej este­
tycznego: małżeństwo + 40 godzin p r a c y albo r e w o l w e r .
*

W i o s k i w o k ó ł p u n k t ó w n a t u r a l n y c h , z k t ó r y c h k a ż d a ży­
je w ł a s n y m ż y c i e m . L u d z i e w b i a ł y c h i d ł u g i c h t k a n i n a c h ,
i c h gest p r o s t y i p e ł e n p r e c y z j i , k t ó r y o d c i n a się od zawsze
b ł ę k i t n e g o n i e b a . N a s k r a j a c h dróg figowce, drzewa o l i w n e
i ś w i ę t o j a ń s k i e , j u j u b y . S p o t y k a n i na d r o g a c h ludzie p r o ­
wadzą osiołki o b j u c z o n e o l i w k a m i . T w a r z e m a j ą brązowe,
oczy jasne. I pomiędzy człowiekiem, drzewem, gestem,
wzgórzem rodzaj zgody patetycznej i wesołej zarazem.
G r e c j a ? Nie, K a b y l i a . I j e s t tak, j a k b y n a g l e , p o w i e k a c h ,
c a ł a H e l l a d a , p r z e n i e s i o n a pomiędzy m o r z e i góry, o d r o ­
dziła się na n o w o w s w e j ś w i e t n o ś c i a n t y c z n e j — dzięki
swemu sąsiedztwu ze Wschodem trochę bardziej leniwa
i bardziej respektująca Przeznaczenie.

H u x l e y . „ W k o ń c u lepiej j e s t b y ć p r z y z w o i t y m mieszczu­
c h e m niż l i c h y m c y g a n e m , f a ł s z y w y m a r y s t o k r a t ą albo po­
ślednim intelektualistą."

* i
21 października
T r z e b a osobliwie w i ę c e j energii, b y podróżować nędznie,
n i ż ż e b y o d g r y w a ć osaczonego t u r y s t ę . P o d r ó ż o w a ć n a po­
k ł a d a c h statków, przyjeżdżać z m ę c z o n y m i p u s t y m od środ-
ka, t ł u c się godzinami t r z e c i ą klasą, często j a d a ć t y l k o raz
dziennie, l i c z y ć pieniądze o b a w i a j ą c się, że w k a ż d e j c h w i l i
j a k i ś n i e p r z e w i d z i a n y w y p a d e k może p r z e r w a ć podróż, j u ż
ze s w e j n a t u r y uciążliwą — w s z y s t k o to żąda odwagi i wo­
li, c h r o n i ą c y c h przed t r a k t o w a n i e m serio k a z a ń o „ w y o b ­
c o w a n i u " . P o d r ó ż o w a ć a n i n i e j e s t wesoło, a n i ł a t w o . I t r z e ­
ba m i e ć s m a k tego, co t r u d n e , i m i ł o ś ć tego, co n i e z n a n e ,
ż e b y u r z e c z y w i s t n i ć s w o j e m a r z e n i e o podróży, gdy j e s t się
b i e d n y m i b e z pieniędzy. A l e d o b r z e zważywszy wszystko,
jest w tym ochrona przed dyletantyzmem. Nie powiem
oczywiście, ż e k ł o p o t G i d e ' a a l b o M o n t h e r l a n t a polega n a
t y m , że n i e m a j ą zniżek na k o l e j a c h , i d l a t e g o muszą po­
zostać przez sześć dni w j e d n y m m i e ś c i e . Wiem jednak
doskonale, że w ł a ś n i e z p o w o d u zniżek na k o l e j a c h n i e m o ­
g ę widzieć rzeczy tak, j a k widzą j e G i d e i M o n t h e r l a n t .

25 października
G a d a n i e — i to, co w n i m n i e z n o ś n e i p o n i ż a j ą c e .

6 listopada
D r o g a M a d e l e i n e . D r z e w a , z i e m i a i n i e b o . I j a k a ż od­
l e g ł o ś ć o d m o j e g o g e s t u d o t e j pierwszej gwiazdy, która
c z e k a ł a nas za p o w r o t e m i, z a r a z e m , j a k i e s e k r e t n e porozu­
mienie.

*
8 listopada
W m a ł y m k i n i e s p r z e d a j e się p a s t y l k i m i ę t o w e , na k t ó ­
r y c h j e s t n a p i s a n e : „Czy ożenisz s i ę k i e d y ś z e m n ą ? " „Czy
mnie kochasz?" I odpowiedzi: „Dziś w i e c z ó r " „Bardzo",
itd. P o d a j e się p a s t y l k i sąsiadce, k t ó r a odpowiada w t e n
s a m sposób. T a k oto przy wymianie pastylek miętowych
ż y c i e w i ą ż e się z ż y c i e m .

22 listopada
J e s t r z e c z ą n o r m a l n ą p o ś w i ę c i ć t r o c h ę życia, b y n i e s t r a -
cić całego. Sześć albo o s i e m godzin dziennie, żeby nie
zdechnąć z głodu. A potem wszystko jest korzyścią dla
kogoś, k t o c h c e k o r z y s t a ć .
*
F a c e t , k t ó r y budził n a j w i ę k s z e n a d z i e j e i k t ó r y p r a c u j e
t e r a z w b i u r z e . 1 2 P o z a t y m n i c n i e r o b i : w r a c a d o domu,
k ł a d z i e się i c z e k a na p o r ę k o l a c j i p a l ą c , p o t e m k ł a d z i e
s i ę znowu i śpi do n a s t ę p n e g o r a n k a . W niedzielę w s t a j e
b a r d z o późno i podchodzi do o k n a : p a t r z y na deszcz a l b o
n a s ł o ń c e , n a p r z e c h o d n i ó w a l b o n a ciszę. T a k przez c a ł y
r o k . C z e k a . C z e k a n a ś m i e r ć . P o cóż n a d z i e j a , s k o r o t a k czy
inaczej...

I
P o l i t y k a i losy l u d z k i e są w r ę k a c h * ludzi p o z b a w i o n y c h
i d e a ł u i w i e l k o ś c i . C i , co są w i e l c y , n i e z a j m u j ą się polity­
ką. I t a k j e s t ze w s z y s t k i m . Chodzi j e d n a k o to, by stwo­
rzyć w sobie nowego człowieka; żeby ludzie czynu byli
r ó w n i e ż ludźmi i d e a ł u , p o e t a m i p r z e m y s ł u ; ż e b y urzeczy­
w i s t n i ć s w o j e sny, u c z y n i ć j e d z i a ł a n i e m . D a w n i e j m o ż n a
b y ł o a l b o się i c h w y r z e c , albo w n i c h s i ę z a t r a c i ć . A n i się
w y r z e k a ć , ani z a t r a c a ć .

*
Oswald Spengler (Déclin de l'Occident): I. Forma i rze­
czywistość:
„ R o z u m i e ć świat, z n a c z y b y ć n a j e g o w y s o k o ś c i . "
„ T e n , co definiuje, n i e zna losu."
„Poza koniecznością p r z y c z y n o w ą — k t ó r ą n a z w ę logi­
ką p r z e s t r z e n i — i s t n i e j e w życiu r ó w n i e ż l o g i k a o r g a n i c z ­
na losu — l o g i k a czasu..."
B r a k zmysłu h i s t o r y c z n e g o u G r e k ó w .
„Historia, od s t a r o ż y t n o ś c i . aż do w o j e n perskich, j e s t
produktem myśli z gruntu mitycznej."
K o l u m n a e g i p s k a b y ł a z początku k o l u m n ą z k a m i e n i a ,
kolumna dorycka — z drzewa. Dusza attycka wyrażała
w t e n sposób s w o j ą g ł ę b o k ą w r o g o ś ć w o b e c t r w a n i a . „ K u l -
12
Notatka do Śmierci szczęśliwej.
t u r a e g i p s k a — u c i e l e ś n i e n i e zapobiegliwości." G r e c y , n a ­
ród szczęśliwy, n i e m a j ą h i s t o r i i .

Mit i j e g o znaczenie antypsychologiczne. U początków


historii duchowej Z a c h o d u , n a odwrót, autoanaliza wew­
n ę t r z n a : to V i t a N u o v a Z a c h o d u (por. w p r z e c i w i e ń s t w i e :
F r a g m e n t y mitu o Heraklesie te same od Homera aż po
t r a g e d i e S e n e k i . T y s i ą c l e c i e . T o znaczy: S t a r o ż y t n o ś ć — t e ­
raźniejszość).

Przykł.: „To Niemcy wymyślili zegary mechaniczne,


p r z e r a ż a j ą c e s y m b o l e u p ł y w a j ą c e g o czasu, k t ó r y c h dźwięcz­
ne uderzenia, r o z b r z m i e w a j ą c e w dzień i w n o c y z niezli­
c z o n y c h wież E u r o p y Z a c h o d n i e j , n a j p o t ę ż n i e j może w y r a ­
żają p o c z u c i e historyczne, j a k i e k i e d y k o l w i e k o b j a w i ł o się
w świecie."
„My, ludzie zachodnioeuropejskiej kultury, wyposażeni
w z m y s ł historyczny, j e s t e ś m y w y j ą t k i e m , n i e r e g u ł ą . "
Bezsens schematu: Starożytność — Średniowiecze — Cza­
sy N o w o ż y t n e .
„ C o oznacza n a d c z ł o w i e k d l a ś w i a t a I s l a m u ? "
„Cywilizacja jest losem kultury. Tak więc Rzymianin
przychodzi p o G r e k u . Dusza grecka i inteligencja
r z y m s k a . P r z e j ś c i e o d k u l t u r y d o c y w i l i z a c j i d o k o n u j e się
w starożytności w IV wieku, na Zachodzie w X I X wieku."
Nasza l i t e r a t u r a i n a s z a m u z y k a dla m i e s z c z u c h ó w .
Z H i s t o r i i Filozofii uczyniliśmy jedyny poważny temat
filozofii.
Cały problem:
antyteza — historia i natura
Matematyka Historia
i o b r a z y (powrócić do tego).

Luty 38
Duch rewolucyjny zawiera się całkowicie w proteście
c z ł o w i e k a p r z e c i w j e g o l u d z k i e j k o n d y c j i . W t y m rozumie­
niu, i pod r o z m a i t y m i p o s t a c i a m i , j e s t to j e d y n y w i e c z n y
t e m a t s z t u k i i religii. R e w o l u c j a d o k o n u j e s i ę zawsze prze-
c i w k o B o g o m — o d b u n t u P r o m e t e u s z a począwszy. J e s t t o
żądanie, jakie człowiek stawia swemu losowi; tyrani
i m i e s z c z a ń s k i e m a r i o n e t k i to t y l k o p r e t e k s t y .
D u c h a buntu można niewątpliwie odnaleźć w jego akcie
historycznym. Ale trzeba wówczas całego napięcia uczucio­
wego, d o j a k i e g o z d o l n y j e s t M a l r a u x , b y oprzeć s i ę c h ę c i
p r z e p r o w a d z e n i a dowodu. P r o ś c i e j j e s t w i d z i e ć go w j e g o
e s e n c j i i losie. W t y m r o z u m i e n i u dzieło sztuki, k t ó r e u k a ­
z a ł o b y podbój szczęścia, b y ł o b y d z i e ł e m r e w o l u c y j n y m .

Kwiecień 38
To, co w losie człowieka pracującego i w cywilizacji
z b u d o w a n e j na p r a c y j e s t o d r a ż a j ą c e i nędzne.
A l e chodzi o to, by u m i e ć to znieść i n i e d a ć za w y g r a n ą .
R e a k c j ą n a t u r a l n ą n a p r a c ę j e s t zawsze r o z d r a b n i a n i e się,
stworzenie wokół siebie łatwych podziwów, publiczności,
p r e t e k s t ó w do podłości i k o m e d i i (większość ognisk d o m o ­
wych powstaje w tym celu). Inna nieunikniona reakcja to
w y g ł a s z a n i e frazesów. Zresztą j e d n o z d r u g i m m o ż e iść w
parze, j e ś l i d o t e g o dodać b e z w o l n o ś ć fizyczną, b r a k k u l ­
t u r y c i a ł a i r o z l u ź n i e n i e woli.
Przede wszystkim chodzi o to, by milczeć — wyzbyć
się p u b l i c z n o ś c i i u m i e ć s i e b i e osądzić. Z n a l e ź ć r ó w n o w a ­
gę pomiędzy c z u j n ą kulturą ciała i czujną świadomością
życia. P o r z u c i ć w s z e l k ą p r e t e n s j ę i p o d j ą ć p o d w ó j n ą p r a ­
cę w y z w o l e n i a — od pieniędzy oraz od własnych próż­
n o ś c i i podłości. B y ć w porządku. D w a l a t a ż y c i a to n i e za
długo n a r o z w a ż e n i e j e d n e g o p r o b l e m u . Z n i e ś ć w s z y s t k i e
s t a n y p o p r z e d z a j ą c e i c a ł y w y s i ł e k w ł o ż y ć w p i e r w w to, by
z a c h o w a ć , co j u ż zdobyte, a potem, by c i e r p l i w i e uczyć s i ę
n o w e g o . Z a t ę c e n ę j e d n a szansa n a dziesięć, ż e u n i k n i e
się losu n a j b a r d z i e j odrażającego i nędznego: losu c z ł o ­
wieka, który pracuje.

Kwiecień
Wysłać dwa Eseje. Kaligula. Bez znaczenia. Nie dość
dojrzałe. Opublikować w Algierze.
P o d j ą ć na nowo: Filozofia i Kultura. Wszystko zosta­
wić dla najważniejszego: Teza.
albo Biologia + docentura
albo Indochiny.
Notować codziennie w t y m zeszycie: Z a dwa l a ­
t a napisać dzieło.
*
Maj
Nietzsche. Potępienie Reformacji, która ratuje chrystia-
n i z m w b r e w zasadom ż y c i a i miłości, j a k i e mu przydał
Cezar Borgia. Papież Borgia usprawiedliwił wreszcie
chrystianizm.
*

W idei p r z y c i ą g a m n i e to, co w n i e j u d e r z a j ą c e i ory­


g i n a l n e — n o w e i sztuczne. T r z e b a to w r e s z c i e powiedzieć.

C, który zabawia się uwodzeniem, ofiarowuje wszyst­


k i m z b y t w i e l e , lecz n i e d o t r z y m u j e nigdy. P r a g n i e po­
s i a d a n i a , m i ł o ś c i i przyjaźni, a niezdolny j e s t do j e d n e g o
i drugiego. D o b r a postać w p o w i e ś c i i ż a ł o s n y o b r a z przy­
jaciela.

S c e n a : mąż, żona i p u b l i c z k a .
O n j e s t k i m ś i lubi b ł y s z c z e ć . O n a m i l c z y , a l e j e j k r ó t ­
kie i suche zdania kładą każdy efekt kochanego męża.
W ten sposób podkreśla nieustannie swoje przewagi. On
p a n u j e n a d sobą, ale c z u j e się poniżony i t a k rodzi się
nienawiść.
Przykład. Z uśmiechem: „Nie udawaj głupszego niż
j e s t e ś , m ó j drogi."
P u b l i c z k a s k r ę c a się, u ś m i e c h y z a ż e n o w a n i a . O n c z e r w i e ­
ni się, podchodzi do n i e j , c a ł u j e ją w r ę k ę i z u ś m i e c h e m :
„Masz rację, kochanie."
T w a r z j e s t u r a t o w a n a i n i e n a w i ś ć p o r a s t a w sadło,
P a m i ę t a m j e s z c z e t ę m o j ą rozpacz, g d y m a t k a o z n a j m i ­
ł a mi, ż e „ t e r a z j u ż j e s t e ś dość duży i n a N o w y R o k b ę ­
dziesz d o s t a w a ł p o ż y t e c z n e p o d a r k i " . Dziś j e s z c z e czuję t e n
u t a j o n y s k u r c z s e r c a , g d y dają m i p o d a r k i t e g o rodzaju.
A przecież w i e d z i a ł e m , że to m ó w i ł a m i ł o ś ć , dlaczego "jed­
nak miłość przemawia czasem tak śmiesznym językiem?
*

O t e j s a m e j r z e c z y n i e m y ś l i się t a k s a m o r a n o i w i e ­
c z o r e m . A l e gdzie j e s t prawda, w m y ś l i n o c y czy w du­
chu południa? Dwie odpowiedzi, dwie rasy ludzi.

Maj
Stara kobieta umiera w przytułku dla starców.13 Jej
p r z y j a c i ó ł k a , k t ó r ą z d o b y ł a s o b i e w c i ą g u t r z e c h lat, p ł a ­
cze „ponieważ n i c j e j j u ż n i e z o s t a ł o " . D o z o r c a m a ł e j kost­
nicy, paryżanin, mieszka tam z żoną. „Któż by powie­
dział, że w w i e k u 74 l a t s k o ń c z ę w p r z y t u ł k u dla s t a r ­
ców w Marengo?" J e g o syn jest na stanowisku. Przyje­
chali z Paryża. Synowa ich nie chciała. Sceny. Stary w
k o ń c u „podniósł na n i ą r ę k ę " . S y n u m i e ś c i ł rodziców w
przytułku. Grabarz, który był przyjacielem zmarłej. Cza­
s e m w y b i e r a l i się w i e c z o r e m d o m i a s t e c z k a . M a ł y staru­
szek, k t ó r y idzie za trumną do kościoła i na cmentarz
( 2 k m ) . P o n i e w a ż j e s t k a l e k ą , n i e może w y t r z y m a ć t e m p a
i z o s t a j e dwadzieścia m e t r ó w w t y l e . Z n a j e d n a k okolicę,
r o b i s k r ó t y i d o g a n i a k o n d u k t dwa c z y t r z y razy, p o t e m
znowu odpada.
Pielęgniarka Mauretanka, która zamyka trumnę, jest
c h o r a n a s z a n k r a , nos z a k r y t y s t a l e p r z e p a s k ą .
Przyjaciele zmarłej: mali starzy mitomani. Wszystko
w przeszłości b y ł o p i ę k n e . R o z m o w a : „ P a n i c ó r k a n i e p i ­
s a ł a do p a n i ? — N i e . — M o g ł a b y s o b i e p r z y p o m n i e ć , że
ma matkę."
A t a m t a umarła — znak i ostrzeżenie dla w s z y s t k i c h .

13
Notatka do Obcego.
K o n i e c — Mersault pije.
„O, m ó w i C e l e s t y n 1 4 w y c i e r a j ą c k o n t u a r . S t a r z e j e s z się,
M e r s a u l t . " M e r s a u l t o d s t a w i a n a g l e kieliszek. P r z e g l ą d a
się w lustrze nad k o n t u a r e m . To p r a w d a .

L a t o w Algierze.
D l a kogo t e n snop c z a r n y c h p t a k ó w w z i e l o n y m n i e b i e ?
L a t o ślepe i głuche wkrada się i przydaje c z y s t o ś c i wo­
łaniom jerzyków i okrzykom sprzedawców gazet.

Czerwiec. Na lato:
1. S k o ń c z y ć F l o r e n c j ę i A l g i e r .
2. K a l i g u l a .
3. L e t n i a improwizacja.
4. E s e j o t e a t r z e .
5. E s e j o 40 godzinach.
6. N a p i s a ć na n o w o P o w i e ś ć .
7. A b s u r d .

Do Letniej improwizacji:
— Widzu.
— Aha!
— Widzu.
— Aha!
— Jesteś rzadki, widzu.
— J a k to r z a d k i ? ( o d w r a c a się.)
— N o rzadki. Nie m a c i ę wielu. J e s t c i ę k i l k u .
— J e s t się t y m , c z y m s i ę może b y ć .
— Oczywiście. A l e t a k i , j a k i j e s t e ś , to d l a nas dość.
*

Kaligula: „Nie zrozumiecie nigdy, że jestem człowie­


kiem prostym."

14
Postać wpierw występująca w Śmierci szczęśliwe), a potem
w Obcym.
E s e j e o 40 godzinach.
W mojej rodzinie: 10 godzin p r a c y . Sen, Niedziela-Po-
niedziałek. — B e z r o b o c i e : mężczyzna płacze. Wielkim nie­
szczęściem jest, że człowiek musi p ł a k a ć i p r a g n ą ć tego,
co go u p o k a r z a (konkurencja).

„Mówi się t e r a z wiele o godności p r a c y , o jej koniecz­


ności. P a n G i g n o u x 1 5 zwłaszcza m a bardzo z d e c y d o w a n e
opinie w t y m względzie.
A l e t o oszustwo. Nie m a godności p r a c y , p r ó c z p r a c y
z wolnego wyboru. T y l k o p r ó ż n i a c t w o jest w a r t o ś c i ą m o ­
ralną, ponieważ może służyć do oceny ludzi. Zgubne j e ­
dynie dla miernot. Oto jego n a u k a i j e g o wielkość. P r a c a
n a t o m i a s t jednako miażdży ludzi. Nie buduje sądu. W p r a ­
wia w r u c h metafizykę upokorzenia. Najlepsi nie p o t r a ­
fią jej znieść w t y m kształcie niewoli, którą stworzyło
dzisiejsze społeczeństwo dobrze myślących...
Proponuję, aby obalić formułę klasyczną i z pracy
uczynić o w o c p r ó ż n i a c t w a . Można m ó w i ć o godności p r a ­
cy, jeśli robi się beczułki w niedzielę. Tu p r a c a łączy się
z zabawą, a z a b a w a podporządkowana t e c h n i c e staje się
dziełem sztuki i twórczością...
Słyszę już te z a c h w y t y i oburzenia. J a k to, moi robot­
nicy zarabiają 40 franków dziennie...

K o n i e c miesiąca, kiedy m a t k a mówi z pełnym otuchy


u ś m i e c h e m : „Dziś wieczór napijemy się k a w y z mlekiem.
Od czasu do czasu m a ł e urozmaicenie..."

Ale przynajmniej b ę d ą mogli się k o c h a ć ze sobą...

*
Jedyne dziś możliwe braterstwo, jedyne, które nam
proponują i na k t ó r e n a m pozwalają, to odrażające, brud­
ne b r a t e r s t w o w obliczu śmierci na wojnie.

15
Liberalny ekonomista współczesny.
Ta osobliwa próżność człowieka, który pozwala wie­
rzyć i s a m c h c e wierzyć, że zmierza do prawdy, g d y t y l ­
ko m i ł o ś c i żąda od tego ś w i a t a .

Trudno jest uwierzyć, że można górować nad innymi


n i e b ę d ą c k i m ś w i e l k i m . I że p r a w d z i w a wyższość...

Sierpień
P o k ó j , w y c h o d z ą c y n a podwórze — o t w i e r a s i ę n a dru­
gi p o k ó j , k t ó r y t a m t e n o ś w i e t l a i k t ó r y z k o l e i ł ą c z y się
z trzecim, bez okna. W t y m pokoju trzy materace. Trzy
ś p i ą c e osoby. A l e że długość materaców przekracza sze­
r o k o ś ć p o k o j u , w s p a r t o i c h g ó r n e części o ś c i a n ę i ludzie
śpią w ł u k u k o ł a .

Ślepiec, który wychodzi w nocy, pomiędzy pierwszą


a c z w a r t ą nad ranem z przyjacielem, także ślepcem. Są
b o w i e m pewni, ż e n i e s p o t k a j ą nikogo n a u l i c a c h . J e ż e l i
n a t k n ą s i ę na l a t a r n i ę , m o g ą się ś m i a ć do woli. I ś m i e j ą
się. Z a d n i a litość i n n y c h n i e pozwala n a ś m i e c h .
„ P i s a ć , m ó w i ślepiec. A l e to n i e z a j m i e n i k o g o . W książ­
k a c h interesuje egzystencja patetyczna. A nasze życie nie
jest nigdy patetyczne."

Ż e b y pisać, t r z e b a b y ć zawsze t r o c h ę poza w y r a z e m (ra­


c z e j niż ponad). T a k c z y i n a c z e j żadnego g a d u l s t w a .
„ R e a l n e " doświadczenie s a m o t n o ś c i j e s t j e d y n y m z n a j ­
mniej literackich, j a k i e istnieją — tysiące mil dzieli je
od l i t e r a c k i e j idei s a m o t n o ś c i .
P o r . to, co j e s t p o n i ż a j ą c e w k a ż d y m c i e r p i e n i u . U n i k a ć
próżni. S t a r a ć się z w y c i ę ż y ć i „ w y p e ł n i ć " . N i e t r a c i ć czasu.

J e d y n a wolność m o ż l i w a j e s t wolnością w o b e c ś m i e r c i .
C z ł o w i e k i e m p r a w d z i w i e w o l n y m j e s t ten, k t ó r y p r z y j m u -
j ą c śmierć j a k o taką, przyjmuje jednocześnie konsekwen­
c j e — to z n a c z y u p a d e k w s z y s t k i c h t r a d y c y j n y c h w a r t o ś c i
życia. „Wszystko jest dozwolone" Iwana Karamazowa to
j e d y n y w y r a z w o l n o ś c i k o h e r e n t n e j . A l e t r z e b a dojść a ż d o
kresu tej formuły.

O ś w i a d o m e j ś m i e r c i por. N i e t z s c h e . Crépuscule des Ido-


les, s. 2 0 3 .
Nietzsche: „Duszom najbardziej wzniosłym, i najbardziej
przy t y m odważnym, dane jest przeżywać najboleśniejsze
t r a g e d i e . A l e w ł a ś n i e d l a t e g o m a j ą s z a c u n e k dla życia, po­
nieważ stawia im ono największy opór" (Zmierzch bogów).

Powietrze jest pełne okrutnych i niebezpiecznych pta­


ków.

P r z y d a ć szczęścia c z ł o w i e k o w i t o p r z y d a ć w y m i a r u t r a ­
gizmowi jego świadectwa. D z i e ł o sztuki, p r a w d z i w i e tra­
g i c z n e (jeśli j e s t ś w i a d e c t w e m ) p o w i n n o b y ć d z i e ł e m c z ł o ­
wieka szczęśliwego. Bo wówczas będzie całkowicie na­
t c h n i o n e przez ś m i e r ć .

Belcourt.
M ł o d a k o b i e t a , k t ó r e j m ę ż o w i podczas s i e s t y n i e powin­
n y przeszkadzać dzieci. D w i e izby. K ł a d z i e k o ł d r ę n a podło­
dze w j a d a l n i i z a b a w i a dzieci b e z g ł o ś n i e , ż e b y mężczyzna
m ó g ł spać. D r z w i n a k l a t k ę schodową s ą o t w a r t e , b o j e s t
gorąco. Od czasu do czasu m o r z y ją sen, i przechodząc
m o ż n a widzieć j e j p r z e c h y l o n e c i a ł o , k t ó r e g o l e k k i m poru­
szeniom przyglądają się m i l c z ą c e dzieci.

B y ł y b o k s e r , k t ó r y s t r a c i ł s y n a : „ I c o się m a n a tej zie­


mi? A człowiek uwija się i uwija."
N i e d o z n a j e m y uczuć, które nas zmieniają, a l e uczuć,
k t ó r e podsuwają n a m ideę zmiany. T a k więc miłość nie
o c z y s z c z a n a s z egoizmu, a l e d a j e n a m p r z e c z u c i e i i d e ę
dalekiej ojczyzny, gdzie dla tego egoizmu nie byłoby
miejsca.

A r t y s t a i dzieło sztuki. P r a w d z i w y m d z i e ł e m sztuki j e s t


takie, które mówi mniej. Istnieje pewien stosunek pomię­
dzy globalnym doświadczeniem artysty, jego myślą + j e ­
go ż y c i e (jego s y s t e m e m w p e w n y m r o z u m i e n i u , j e ś l i od­
rzucić to, co w tym słowie implikuje systematyczność)
i d z i e ł e m , k t ó r e o d b i j a t o doświadczenie. T e n s t o s u n e k j e s t
zły, j e ś l i dzieło w y r a ż a c a ł e doświadczenie d o p e ł n i o n e m a r ­
g i n e s e m l i t e r a t u r y ; j e s t d o b r y , j e ś l i j e s t o n o j a k ą ś częścią
doświadczenia, p o w i e r z c h n i ą d i a m e n t u , k t ó r a u k a z u j e c a ­
ł y w e w n ę t r z n y blask, a l e g o n i e w y c z e r p u j e . W p i e r w s z y m
przypadku rezultatem jest przeładowanie i literatura. W
d r u g i m dzieło p ł o d n e d z i ę k i c a ł e m u p o d t e k s t o w i doświad­
c z e n i a , k t ó r e g o b o g a c t w o można odgadnąć.
R z e c z polega n a z d o b y c i u t e j u m i e j ę t n o ś c i ż y c i a (na do­
świadczaniu życia raczej), które przekracza umiejętność
pisania. I w ostatecznym rachunku wielkim artystą jest
p r z e d e w s z y s t k i m w i e l k i ż y j ą c y (założywszy, że żyć, zna­
c z y tu r ó w n i e ż r o z m y ś l a ć o ż y c i u — i to w ł a ś n i e j e s t źród­
ło owych subtelnych powiązań pomiędzy doświadczeniem
i świadomością).

M y ś l zawsze w y b i e g a n a p r z ó d . S i ę g a z b y t daleko, d a l e j
niż ciało, które j e s t w teraźniejszości.
P r z e k r e ś l i ć n a d z i e j ę , z n a c z y sprowadzić m y ś l d o c i a ł a .
A c i a ł o ma zgnić.

L e ż ą c u ś m i e c h n ą ł s i ę n i e u d o l n i e i j e g o oczy z a b ł y s ł y .
C a ł a m i ł o ś ć podeszła j e j n a g l e d o g a r d ł a i ł z y n a p ł y n ę ł y
do oczu. R z u c i ł a się do j e g o ust, łzy r o z m a z y w a ł y się po-
między ich twarzami. P ł a k a ł a i na tych słonych wargach
czuł c a ł ą gorycz ich m i ł o ś c i .

Oschłe serce twórcy.

„ G d y b y m c h o ć u m i a ł a c z y t a ć . A l e w i e c z o r e m nie m o g ę
robić na d r u t a c h przy ś w i e t l e . Muszę się w i ę c położyć i c z e ­
k a ć . T o długo, t a k i e dwie godziny. A c h , g d y b y m o j a w n u c z ­
k a b y ł a z e mną, m o g ł a b y m z nią r o z m a w i a ć . A l e j e s t e m z a
stara. Może nieładnie pachnę. Moja wnuczka nie przycho­
dzi nigdy. W i ę c j e s t e m zupełnie s a m a . "

Cz. 2
Dziś m a m a u m a r ł a . A może w c z o r a j , n i e w i e m . O t r z y m a ­
ł e m list z p r z y t u ł k u . „ M a t k a z m a r ł a . P o g r z e b j u t r o . W y ­
razy s z a c u n k u . " T o n i e m ó w i wiele. M o ż e wczoraj...

J a k m ó w i ł dozorca: „Na r ó w n i n i e j e s t g o r ą c o . G r z e b i e
się s z y b c i e j . Zwłaszcza t u t a j . " P o w i e d z i a ł mi, że j e s t z P a ­
ryża i że n i e ł a t w o się przyzwyczaił. Bo w P a r y ż u z o s t a j e
się z e z m a r ł y m dwa, c z a s e m t r z y dni. T u n i e m a n a t o
czasu. I j e s z c z e s i ę c z ł o w i e k n i e oswoił, a j u ż musi iść za
karawanem.

...Ale i k o n d u k t szedł za szybko. To dlatego że s ł o ń c e


dziko w a l i ł o z n i e b a . J a k słusznie p o w i e d z i a ł a w y d e l e g o ­
w a n a p i e l ę g n i a r k a : „ J e ś l i idzie się powoli, grozi u d a r s ł o ­
n e c z n y . A j e ś l i szybko, c z ł o w i e k się p o c i i przeziębią po­
t e m w kościele." Miała rację. Nie b y ł o wyjścia.

P r z e d s t a w i c i e l z a k ł a d u p o g r z e b o w e g o powiedział mi coś,
czego n i e d o s ł y s z a ł e m . W y c i e r a ł s o b i e czaszkę p r z e s u w a ­
j ą c c h u s t k ą pod kapeluszem, k t ó r y u n o s i ł o d czasu d o c z a ­
su. Z a p y t a ł e m g o : „ P r o s z ę ? " P o w t ó r z y ł , w s k a z u j ą c n a n i e ­
bo: „ S ł o ń c e . " Odpowiedziałem: „ T a k . " P o chwili zapytał
mnie: „To pańska m a t k a ? " Odparłem: „Tak." „Była stara?"
Odpowiedziałem: „Dosyć", ponieważ nie znałem dokładnej
l i c z b y lat. P o t e m z a m i l k ł . 1 6

Grudzień 38
Do Kaliguli: Nic b a r d z i e j irytującego w teatrze j a k ana­
c h r o n i z m . D l a t e g o K a l i g u l a n i e m ó w i w sztuce j e d y n e g o
zdania rozsądnego, które mógłby powiedzieć: „Jedna
m y ś l ą c a istota, i świat j e s t p u s t y . "
*

K a l i g u l a . „ C h c ę , ż e b y ludzie wokół m n i e m i l c z e l i . C h c ę
ciszy ludzi i n i e c h u s t a n i e t e n o k r o p n y z g i e ł k s e r c a " .
*

N a w i e c u . S t a r y k o l e j a r z , schludny, s t a r a n n i e ogolony,
na r ę c e płaszcz p o d b i t y s z k o c k ą k r a t ą , podszewką do gó­
ry — wyczyszczone b u t y — k t ó r y pyta, „czy to w ł a ś n i e t u "
będzie zebranie, i m ó w i mi, j a k i ogarnia go n i e p o k ó j , kie­
dy m y ś l i o losie r o b o t n i k ó w .

W szpitalu. G r u ź l i k , k t ó r e m u l e k a r z dał p i ę ć dni życia.


N i e c z e k a i p r z e c i n a sobie g a r d ł o b r z y t w ą . N i e mógł cze­
k a ć pięć dni, to j a s n e .
P i e l ę g n i a r k a do d z i e n n i k a r z a : „Niech p a n n i e pisze o t y m
w gazetach. Dość w y c i e r p i a ł bez t e g o . "
*

W c a ł y m życiu j e s t t r o c h ę w i e l k i c h uczuć i dużo uczuć


m a ł y c h . J e ś l i się w y b i e r a : d w a rodzaje ż y c i a i d w i e l i t e r a ­
tury.
*

P r z y j e m n o ś c i w s t o s u n k a c h między m ę ż c z y z n a m i . P o p r o ­
sić na p r z y k ł a d o o g i e ń albo podać ogień. Wspólnictwo,
m a s o n e r i a papierosa.

16
Notatki do Obcego.
Afisz na koszarach: „Alkohol zabija człowieka i budzi
zwierzę" — co pozwala człowiekowi zrozumieć, dlaczego
lubi a l k o h o l .

Grudzień
F a u s t na odwrót. M ł o d y c z ł o w i e k prosi d i a b ł a o d o b r a
t e g o ś w i a t a . D i a b e ł ( k t ó r y nosi g a r n i t u r s p o r t o w y i c h ę t n i e
oświadcza, ż e c y n i z m j e s t w i e l k ą pokusą d l a i n t e l i g e n c j i )
odpowiada łagodnie: „Ale ty przecież masz dobra tego
ś w i a t a . P r o ś B o g a o to, czego ci b r a k — j e ś l i uważasz, że
b r a k ci c z e g o k o l w i e k . Z a w r z e s z p a k t z B o g i e m i za d o b r a
t a m t e g o ś w i a t a sprzedasz m u s w o j e ciało."
Po chwili milczenia diabeł, zapalając angielskiego pa­
pierosa, d o d a j e : „ I t o będzie t w o j a w i e c z n a k a r a . "

Peter Wolf. Ucieka z obozu koncentracyjnego, zabija


w a r t o w n i k a , u d a j e m u się zbiec z a g r a n i c ę . Z n a j d u j e s c h r o ­
nienie w P r a d z e , gdzie p r ó b u j e p o w r ó c i ć do n o r m a l n e g o
życia. P o M o n a c h i u m w y d a n y przez rząd w P r a d z e h i t l e ­
r o w c o m . S k a z a n y n a ś m i e r ć . W k i l k a dni p o t e m ś c i ę t y t o ­
porem.

N a d r z w i a c h : „ W e j d ź c i e . P o w i e s i ł e m s i ę . " Wchodzą, t o
prawda. (Mówi: „Powiesiłem się", j a , ale nie ma już „ j a " . ) 1 7

Tańce jawajskie. Powolność, zasada tańca hinduskiego.


R o z w ó j . B a r w a szczegółu w r u c h u c a ł o ś c i . P o d o b n e do n a ­
gromadzenia szczegółów w architekturze. Rozrastanie się
gestu. Ż a d n e g o pośpiechu, w s z y s t k o w r o z w o j u . To n i e j e s t
a k t albo gest. T o udział.
O b o k tego, n a g ł y t r a g i z m w t a ń c a c h o k r u t n y c h . W y k o ­
r z y s t a n i e ciszy w a k o m p a n i a m e n c i e ( k t ó r y zresztą j e s t wid-

17
Notatka do Dżumy.
mem muzyki). Muzyka nie opisuje tu rysunku towarzy­
szącego t a ń c o w i . T w o r z y t ł o . S p o w i j a gest. O b r y s o w u j e c i a ­
ło i j e g o n i e p o c h w y t n ą g e o m e t r i ę .
(Otello w t a ń c u g ł ó w ) .

Deputowany z Constantine, który został wybrany po


raz trzeci. W dniu w y b o r ó w , w południe, u m i e r a . Wieczo­
r e m t ł u m go w y w o ł u j e . Ż o n a wychodzi na b a l k o n i oświad­
cza, ż e j e s t t r o c h ę z m ę c z o n y . Niedługo p o t e m t r u p zostaje
wybrany deputowanym. I tego właśnie było trzeba.

O Absurdzie?
T y l k o w j e d n y m p r z y p a d k u rozpacz j e s t czysta. W przy­
padku skazanego na śmierć (niech w o l n o n a m będzie g o
przywołać). Można by zapytać zawiedzionego w miłości,
czy c h c e zostać z g i l o t y n o w a n y n a z a j u t r z — o d m ó w i . Z po­
wodu okropności t e j k a r y ? T a k . A l e p o c z u c i e okropności
rodzi, tu p e w n o ś ć — czy r a c z e j r a c h u n e k , j a k i s k ł a d a się
na tę pewność. — A b s u r d w y s t ę p u j e tu w c a ł e j jasności.
Jest przeciwieństwem tego, co irracjonalne. Ma wszyst­
k i e c e c h y oczywistości. I r r a c j o n a l n a j e s t czy b y ł a b y prze­
l o t n a i k o n a j ą c a nadzieja, że to u s t a n i e i że można u n i k ­
n ą ć ś m i e r c i . A l e n i e a b s u r d . O c z y w i s t e j e s t , ż e zetną m u
g ł o w ę , i to przy j e g o p e ł n e j ś w i a d o m o ś c i — w ł a ś n i e w t e ­
dy, gdy c a ł a j e g o ś w i a d o m o ś ć s k u p i a się na fakcie, że ze­
tną mu głowę.
K i r i ł o w m a r a c j ę . P o p e ł n i ć s a m o b ó j s t w o t o dać dowód
wolności. I p r o b l e m j e g o w o l n o ś c i z n a j d u j e p r o s t e rozwią­
z a n i e . L u d z i e łudzą się, ż e są wolni. Skazani na śmierć
n i e m a j ą tego złudzenia. C a ł y p r o b l e m j e s t w j e g o r e a l ­
ności.
Przedtem: „ T o s e r c e , t e n c i c h y głos, k t ó r y t o w a r z y ­
szy m i o d t a k d a w n a , j a k ż e w y o b r a z i ć sobie, ż e u s t a n i e ,
j a k w y o b r a z i ć sobie zwłaszcza w t e j s a m e j sekundzie..."
„Ach, ciężkie roboty, raj, którym są ciężkie roboty."
( M a t k a : „A t e r a z mi go oddają... P a t r z c i e , co z n i m zro­
bili... Oddają mi go w dwóch kawałkach.")

„Na k o n i e c m o g ł e m t y l k o t r o c h ę spać za dnia, nocą cze­


k a j ą c cierpliwie, aż w z e j d z i e ś w i a t ł o i w r a z z n i m p r a w d a
nowego dnia. P r z e z c a ł ą niepewną godzinę, kiedy oni
z w y k l e przychodzą... b y ł e m w ó w c z a s j a k zwierzę... Potem
j e s z c z e j e d e n dzień n a l e ż a ł d o m n i e .
Rachowałem. Usiłowałem zapanować nad sobą. Była
jeszcze moja apelacja. Zawsze b r a ł e m pod uwagę możli­
wość n a j g o r s z ą : a p e l a c j a z o s t a n i e odrzucona. W t e d y u m r ę .
M o ż e w c z e ś n i e j niż i n n i . A l e i l e t o r a z y życie w y d a w a ł o
m i się a b s u r d a l n e , gdy m y ś l a ł e m o ś m i e r c i . S k o r o się j u ż
u m i e r a , n i e m a w i ę k s z e g o z n a c z e n i a j a k i kiedy. P o w i n i e ­
n e m w i ę c przystać. I dopiero wówczas w o l n o mi b y ł o roz­
p a t r z e ć drugą hipotezę. J e s t e m u ł a s k a w i o n y . S t a r a ł e m się
u c i s z y ć n i e c o t e n p o r y w k r w i i c i a ł a , tę b e z s e n s o w n ą ra­
dość, k t ó r a p a l i ł a m i oczy. O g r a n i c z a ł e m t e n krzyk, j e g o
znaczenie, by bardziej wiarygodną uczynić moją rezygna­
c j ę w p i e r w s z y m przypadku. A l e po co. P r z y c h o d z i ł y zno­
wu ś w i t y i w r a z z n i m i n i e p e w n a godzina...

...To są oni. A przecież jest jeszcze zupełnie ciemno.


Przyszli za wcześnie. Okradziono mnie. Mówię wam, że
m n i e okradziono...

...Uciec. R o z w a l i ć wszystko. A l e nie, zostaję. P a p i e r o s a ?


D l a c z e g o n i e . J e s z c z e czas. A l e j e d n o c z e ś n i e o d c i n a k o ł ­
nierz mojej koszuli. Jednocześnie. W tym samym czasie.
Nie ma czasu zyskanego. Powiedziałem wam, że mnie
okradają.

. . . J a k i t e n k o r y t a r z długi, a l e j a k s z y b k o idą c i ludzie.


B y l e t y l k o b y ł o i c h w i e l u , b y l e t y l k o p r z y j ę l i m n i e okrzy­
k a m i n i e n a w i ś c i . B y l e t y l k o b y ł o ich wielu, b y l e b y m n i e
był sam.

Z i m n o m i . J a k b a r d z o j e s t zimno. D l a c z e g o pozostawiono
m n i e w s a m e j koszuli? C o p r a w d a n i e m a t o j u ż z n a c z e n i a .
D l a mnie nie ma chorób. U t r a c i ł e m raj cierpienia, tracę
go, pozbawiono m n i e radości w y p l u c i a w ł a s n y c h płuc, n i e
b ę d ę p o ż e r a n y przez r a k a pod o k i e m drogiej istoty.

...I to n i e b o b e z gwiazd, te o k n a b e z ś w i a t e ł i ta r o j -
na u l i c a i t e n c z ł o w i e k w p i e r w s z y m rzędzie i noga c z ł o ­
wieka, który..."18
Koniec

Porządek pracy:
Odczyt o t e a t r z e .
Absurd w lekturach.
Kaligula.
Mersault.
Teatr.
„Rivages" u Charlota w poniedziałek.19
Lekcja.
Dziennik.

Luty
Ż y c i e , k t ó r e g o ś m i e r ć n i e z a s k a k u j e . K t ó r e się przygoto­
wało do niej. K t ó r e brało ją w rachubę.

P o d o b n i e j a k ś m i e r ć p i s a r z a podnosi z n a c z e n i e j e g o dzie­
ła, tak i śmierć jednostki przydaje ceny jej obecności
w ś r ó d nas. T a k oto przeszłość j e s t c a ł k o w i c i e s t w o r z o n a
przez śmierć, która zaludnia j ą iluzjami.

T r a g e d i a t w o r z y świat z a m k n i ę t y — gdzie w s z y s t k o
o s i e b i e zawadza i s i e b i e p o t r ą c a . W t e a t r z e musi n a r o ­
dzić się i u m r z e ć w o g r a n i c z o n e j p r z e s t r z e n i s c e n y .

18
Fragment do Obcego.
19
Charlot — pierwszy wydawca Camusa. Miał wydawać pismo
„Rivages", którego animatorem był Camus: dwa numery tego pisma
ukazały się w 1939 r.
W i e l k i e P ł a s k o w z g ó r z a i D ż e b e l Nador.
Niekończące się przestrzenie ziemi pod uprawę, bez
d r z e w i ludzi. Tu i ówdzie c h a t a a r a b s k a i w ą t ł a sylwet­
ka s u n ą c a po g r z b i e c i e wzgórza, k t ó r a odcina się od h o r y ­
zontu. Kilka kroków i cisza. Niczego, co mogłoby być
s c h r o n i e n i e m , niczego, o co m o g ł a b y zaczepić się radość —
czy m e l a n c h o l i a , p ł o d n a b y ć może. Z t e j z i e m i unosi s i ę
lęk i jałowość.
W T i a r e t k i l k u n a u c z y c i e l i powiedziało mi, że „zdycha
się tu z n u d y " .
— I co w t e d y r o b i c i e ?
— Obgadujemy jeden drugiego.
— A potem?
— I d z i e m y do b u r d e l u .
P o s z e d ł e m z n i m i do b u r d e l u . P a d a ł śnieg, d r o b n y i prze­
nikliwy. Wszyscy byli po alkoholu. J a k i ś facet kazał mi
z a p ł a c i ć d w a f r a n k i z a w s t ę p . S a l a b y ł a ogromna, prosto­
kątna, dziwnie p o m a l o w a n a w u k o ś n e pasy, c z a r n e i żół­
t e . T a ń c z o n o przy d ź w i ę k a c h g r a m o f o n u . D z i e w c z y n y n i e
b y ł y ani brzydkie, a n i ł a d n e .
J e d n a p o w i e d z i a ł a : — C h c e s z ze m n ą ?
M ę ż c z y z n a o p i e r a ł się s ł a b o .
— B o j a lubię, k i e d y m i się t o r o b i .
P r z y w y j ś c i u z n o w u śnieg. W s m u d z e ś w i a t ł a w i d a ć b y ­
ł o pejzaż. W c i ą ż t a s a m a rozpaczliwa r ó w n i n a , t y m r a z e m
biała.

Trezel — kawiarnia mauretańska. Herbata miętowa


i rozmowy.
Ulica prostytutek nazywa się „Ulicą Prawdy". Spanie
trzy franki.
*

Tolba i awantury.20
„Jestem równy facet, ale nerwowy. Skaczę od razu.
T a m t e n m ó w i do m n i e : «Wyłaź z tramwaju, jeśli jesteś
20
Notatka do Obcego.
m ę ż c z y z n ą . » «Ty, m ó w i ę , daj s p o k ó j » N a t o o n : « T a k i
z c i e b i e m ę ż c z y z n a . » W t e d y w y s i a d ł e m i m ó w i ę do n i e g o :
«Dosyć, czy m a m c i ę z a p r a w i ć ? » — « T y m n i e ? » — N o t o
g o z a p r a w i ł e m . U p a d ł . C h c i a ł e m g o podnieść. T o o n z a ­
czął k o p a ć . W i ę c d a ł e m mu k o p a k o l a n e m i w pysk. K r e w
go zalała. Więc mówię do niego: «Teraz masz d o ś ć ? » Na
to on do mnie: «Tak.»"

Mobilizacja.
S t a r s z y s y n odchodzi. S i e d z i n a p r z e c i w m a t k i i m ó w i :
„ T o n i c n i e z n a c z y . " M a t k a m i l c z y . B i e r z e g a z e t ę leżącą
na s t o l e . S k ł a d a ją we dwoje, p o t e m w czworo, p o t e m w
ósemkę.

Na dworcu odprowadzający tłum. Mężczyźni stłoczeni


w w a g o n a c h . J a k a ś k o b i e t a p ł a c z e . „Nigdy b y m n i e uwie­
r z y ł a , ż e d o t e g o dojdzie." I n n a : „ P o m y ś l e ć , ż e t a k się spie­
szą u m i e r a ć . " D z i e w c z y n a p ł a c z ą c a w r a m i o n a c h n a r z e c z o ­
nego, o h m i l c z y . D y m , k r z y k i , r u c h . P o c i ą g odjeżdża.

T w a r z e kobiet, radość s ł o ń c a i wody, oto, co z o s t a n i e


z a m o r d o w a n e . L e c z j e ś l i n i e p r z y s t a j e się n a m o r d e r s t w o ,
t r z e b a się o p i e r a ć . J e s t e ś m y u szczytu sprzeczności. C a ł a
e p o k a d ł a w i się zatopiona w s p r z e c z n o ś c i a c h po szyję, b e z
j e d n e j ł z y wyzwolenia.
N i e t y l k o n i e m a rozwiązań, a l e n i e m a też p r o b l e m ó w .
Z e s z y t III
kwiecień 1939 — luty 1942

Dialog Europa — Islam.


I k i e d y p a t r z y m y na w a s z e c m e n t a r z e i to, coście z n i c h
uczynili, ogarnia nas litościwy podziw i pełne szacunku
p r z e r a ż e n i e dla ludzi, k t ó r z y żyć muszą z t a k i m o b r a z e m
w ł a s n e j śmierci...
...My t a k ż e c z u j e m y c z a s e m litość dla s i e b i e . T o p o m a ­
g a n a m żyć. J e s t t o u c z u c i e s ł a b o w a m z n a n e i w w a s z y m
r o z u m i e n i u niezbyt m ę s k i e . A j e d n a k doznają go n a j m ę ż -
n i e j s i spośród nas. M ę ż n y m i b o w i e m n a z y w a m y n a j b a r d z i e j
p r z e n i k l i w y c h i n i e c h c e m y siły, k t ó r a w y r z e k a się j a s ­
n o ś c i widzenia. D l a was, na odwrót, w r o z k a z y w a n i u j e s t
cnota człowieka.

N a w o j n i e . Ludzie, k t ó r z y szacują s t o p n i e n i e b e z p i e c z e ń ­
s t w a na f r o n t a c h . „ M ó j b y ł n a j b a r d z i e j n a r a ż o n y . " W po­
wszechnym upodleniu budują jeszcze hierarchie. Sposób,
by dać s o b i e z n i m r a d ę .

21
T e m a t sztuki. C z ł o w i e k w m a s c e .
Po d ł u g i e j podróży w r a c a do domu w m a s c e . P o z o s t a j e
w n i e j przez c a ł ą sztukę. D l a c z e g o ? To t e m a t .
U k o ń c a zrzuca m a s k ę . Nosił ją b e z powodu. Ż e b y wi-

21
Pierwszy szkic Nieporozumienia.
dzieć spod m a s k i . P o z o s t a ł b y t a k j e s z c z e długo. B y ł szczęś­
liwy, j e ś l i t o s ł o w o m a sens. A l e zrzuca j ą w o b e c c i e r p i e ­
nia żony.
„ D o t y c h c z a s k o c h a ł e m c i ę c a ł ą m o j ą istotą, a l e t e r a z b ę ­
d ę c i ę k o c h a ł t a k , j a k c h c e s z b y ć k o c h a n a . Z d a j e się, ż e w o ­
lisz p o g a r d ę od miło śc i bez rozumienia. To dwie różne
wielkości."
(Albo d w i e k o b i e t y . J e d n a kocha mężczyznę w masce,
bo ją intryguje. P o t e m przestaje kochać. „Kochałaś mnie
mózgiem. Trzeba było t a k ż e ciałem." Druga kocha p o-
mimo m a s k i i k o c h a nadal.)
Wskutek reakcji sz c z eg ó ln ej , ale naturalnej, przypisy­
w a ł a m ę ż c z y ź n i e — ku j e g o c i e r p i e n i u — t a k i e r a c j e , któr-
re zadawały mu najwięcej bólu. Tak bardzo przywykła
wyzbywać się w s z e l k i e j nadziei, że gdy tylko próbowała
zrozumieć j e g o życie, w i d z i a ł a w n i m zawsze i j e d y n i e to,
co w n i m b y ł o j e j n a j m n i e j p r z y c h y l n e . I to w ł a ś n i e b u ­
dziło w n i m n a j w i ę k s z e rozdrażnienie.

*
2 2
Pia i dokumenty, k t ó r e zaginą. Wykruszanie się do­
b r o w o l n e . W o bl i c z u n i c o ś c i h e d o n i z m i c i ą g ł e przenosze­
n i e s i ę z m i e j s c a na m i e j s c e . Z m y s ł h i s t o r i i zastąpiony zmy­
s ł e m geografii.
W tramwaju. Jakiś Mulat, który przyczepia się do
m n i e . „ J e ś l i j e s t e ś c z ł o w i e k i e m , dasz m i dwadzieścia su.
A l e ty j e s t e ś człowiek. P a t r z , w y s z e d ł e m ze szpitala. I gdzie
b ę d ę s p a ł dziś w i e c z ó r ? A l e j e ś l i j e s t e ś człowiek, w y p i j ę
i z a p o m n ę . J e s t e m nieszczęśliwy, n i e m a m n i k o g o . "
D a j ę mu pięć franków. B i e r z e mnie za rękę. Patrzy na
m n i e , pada mi na pierś i wybucha szlochem. „Ach, ty
j e s t e ś cz ł ow i ek . T y m n i e rozumiesz. Nie m a m nikogo, rozu­
m i e s z to, n i k o g o . " Wysiadam, tramwaj odjeżdża, on zos­
t a j e w środku, z a g u b i o n y i wciąż p ł a c z ą c .

22
Pascal Pia, redaktor naczelny ,,Alger Républicain" w 1938, gdzie
Camus debiutował Jako dziennikarz. Po wyzwoleniu redagował „Com-
bat"; Camus był wówczas sekretarzem redakcji tego dziennika.
Człowiek, który od wielu lat mieszka sam, adoptuje
dziecko. Na n i e w y l e w a c a ł ą swoją s a m o t n ą przeszłość. I w
s w o i m z a m k n i ę t y m ś w i e c i e , sam na s a m z tą istotą, czuje
s i ę j e j p a n e m i p a n e m w s p a n i a ł e g o k r ó l e s t w a , k t ó r y m za­
w ł a d n ą ł . T y r a n i z u j e dziecko, budzi w n i m lęk, doprowa­
dza je do szału k a p r y s a m i i w y m a g a n i a m i . — Aż do c h w i l i
k i e d y dziecko ucieka, a on znowu odnajduje samotność
i p ł a c z e w s t r a s z l i w y m p o r y w i e m i ł o ś c i dla z a b a w k i , któ­
rą u t r a c i ł .

„Czekałem na chwilę, kiedy wyszedłszy na ulicę ona


z w r ó c i ł a t w a r z k u m n i e . I u k a z a ł a m i s i ę t w a r z rozświet­
lona i blada, z której pocałunki s t a r ł y szminkę, a nawet
w y r a z . B y ł a t o t w a r z n a g a . W i d z i a ł e m j ą p o raz pierwszy,
t ę istotę, k t ó r e j s z u k a ł e m przez d ł u g i e duszne godziny p r a g ­
nienia. Na koniec m o j a miłosna cierpliwość została wyna­
grodzona. O s i ą g a ł e m ją w r e s z c i e w t e j t w a r z y o b l a d y c h
w a r g a c h i b i a ł y c h policzkach, którą m o j e u s t a w y d o b y ł y
spod w a r s t w y różu i u ś m i e c h u . "

P o e i c z t e r y w a r u n k i szczęścia:
1. Ż y c i e w p r z y r o d z i e
2. M i ł o ś ć drugiego c z ł o w i e k a
3. O d e r w a n i e od w s z e l k i e j a m b i c j i
4. T w ó r c z o ś ć .

Baudelaire: „W Deklaracji P r a w Człowieka zapomniano


o d w ó c h p r a w a c h : o p r a w i e z a p r z e c z a n i a s o b i e i p r a w i e do
odejścia."
Id. „ S ą u r z e c z e n i a t a k potężne, że mogą b y ć t y l k o c n o ­
tami."

Sierpień
1. E d y p z w y c i ę ż a sfinksa; j e ś l i odgaduje t a j e m n i c e , to
dzięki s w o j e j z n a j o m o ś c i c z ł o w i e k a . C a ł y ś w i a t G r e k a j e s t
jasny.
2. Ale ten sam człowiek jest straszliwie doświadczany
przez los, b e z l i t o s n y los ś l e p e j logiki. J a s n o ś ć p o z b a w i o n a
cieni tragizmu i przemijania.

Zobaczyć u Epikura (esej).


G r o t a A g l a u r o s n a A k r o p o l u . Posąg M i n e r w y r a z d o r o ­
ku r o z b i e r a n y z szat. P r a w d o p o d o b n i e w s z y s t k i e posągi b y ­
ł y u b r a n e . Nagość g r e c k a j e s t n a s z y m w y m y s ł e m .

L e g e n d a o b ó s t w a c h p r z e b r a n y c h za ż e b r a k ó w , k t ó r e za­
c h ę c a ł y d o miłosierdzia. M i ł o s i e r d z i e n i e b y ł o n a t u r a l n e .

W S i k o n i e P r o m e t e u s z o s z u k a ł Zeusa. D w i e s k ó r y wołu,
jedna wypełniona mięsem, druga kośćmi. To dlatego lu­
dziom o d e b r a n o ogień. Z n ę d z n e j zemsty.
*
Córka garncarza Dibutadesa, która kochała pewnego
c h ł o p c a , n a k r e ś l i ł a ostrzem c i e ń j e g o profilu n a ś c i a n i e .
J e j o j c i e c , widząc rysunek, o d k r y ł styl o r n a m e n t a c y j n y w a z
g r e c k i c h . M i ł o ś ć j e s t u po c z ątku w s z y s t k i c h rzeczy.

*
W K o r y n c i e dwie ś w i ą t y n i e s ą s i a d o w a ł y ze sobą: prze­
mocy i konieczności.

D i m e t o s p o k o c h a ł grzeszną miłością s w o j ą siostrzenicę,


k t ó r a się powiesiła. P e w n e g o r a z u l e k k a f a l a w y r z u c i ł a n a
piasek plaży cudowną martwą kobietę. Gdy Dimetos ją
ujrzał, padł n a k o l a n a , z a k o c h a n y d o n i e p a m i ę c i . A l e w i ­
dział r o z k ł a d t e g o b o s k i e g o c i a ł a i oszalał. B y ł a to z e m s t a
j e g o s i o s t r z e n i c y i s y m b o l losu, k t ó r y t r z e b a by określić.
Wrzesień 39. Wojna.
L u d z i e , k t ó r z y w t r y b i e n a g ł y m każą się o p e r o w a ć sław­
n e m u w A l g i e r z e l e k a r z o w i : z obawy, że z o s t a n i e zmobi­
lizowany.
Gaston: „ N a j w a ż n i e j s z e , ż e b y m przed m o b i l i z a c j ą m ó g ł
się j e s z c z e w y l e c z y ć . "
N a p e r o n i e m a t k a d o młodego r e z e r w i s t y (30 l a t ) : „ B ą d ź
ostrożny."
W t r a m w a j u : „ P o l s k a się n i e d a . "
„ P a k t a n t y k o m i n t e r n o w s k i nie i s t n i e j e . "
„Pokaż Hitlerowi m a ł y palec, a j u t r o zedrze z c i e b i e
spodnie".
Na t a r g u : — Wiesz, w sobotę b ę d z i e odpowiedź.
— Jaka odpowiedź?
— Hitlera.
— I co w t e d y ?
— W t e d y b ę d z i e wiadomo, czy j e s t w o j n a .
— Ż e b y t y l k o n i e b y ł o nieszczęścia.
N a d w o r c u r e z e r w i ś c i policzkują k o l e j a r z y : „ D e k o w n i c y ! "
*

Wojna wybuchła. Gdzie jest wojna? Poza wiadomościami,


w które trzeba wierzyć, i afiszami, które trzeba czytać,
gdzie znaleźć znaki tego a b s u r d a l n e g o w y d a r z e n i a ? Nie m a
j e j w t y m n i e b i e s k i m n i e b i e nad n i e b i e s k i m morzem, w od­
g ł o s a c h k o n i k ó w p o l n y c h , w c y p r y s a c h ze wzgórz. To n i e
t e n m ł o d y skok ś w i a t ł a n a u l i c a c h A l g i e r u .
C h c e m y w to w i e r z y ć . S z u k a m y j e j t w a r z y , a o n a n a m
się wymyka. J e d y n y m władcą jest świat i jego wspaniałe
twarze.
Ż y ć w n i e n a w i ś c i t e g o zwierzęcia, m i e ć j e przed sobą
i n i e u m i e ć g o rozpoznać. T a k m a ł o r z e c z y się z m i e n i ł o .
P ó ź n i e j przyjdzie b ł o t o , k r e w i o g r o m n e obrzydzenie. A l e
dziś w i e się tylko, ż e p o c z ą t e k w o j n y j e s t p o d o b n y d o po­
c z ą t k ó w p o k o j u : ś w i a t i s e r c e n i c o n i c h n i e wiedzą.

Są ludzie s t w o r z e n i do k o c h a n i a i ludzie stworzeni do


życia.
Z a w s z e przydaje się zbyt wiele znaczenia życiu indywi­
dualnemu. T y l u ludzi nie wie, co z nim zrobić, że pozba­
wienia ich t e g o życia nie można uznać za r z e c z absolut­
nie a m o r a l n ą . Z drugiej strony, wszystko n a b i e r a nowej
w a r t o ś c i . Ale to już zostało powiedziane. Absurdalność tej
k a t a s t r o f y nie zmienia jej istoty. Uogólnia bardziej funda­
m e n t a l n y absurd życia. Czyni go bardziej bezpośrednim
i dotkliwym. J e ś l i ta wojna może oddziałać na człowieka
to tylko u m a c n i a j ą c jego w y o b r a ż e n i e o własnej egzysten­
cji i sąd o niej. Od chwili g d y wojna „jest", wszelki sąd,
k t ó r y nie potrafi jej objąć, jest fałszywy. U m y s ł zdolny
do refleksji zajmuje się na ogół przystosowaniem idei,
jakie powziął o rzeczach, do n o w y c h faktów, k t ó r e im
przeczą. W tej skłonności, w t y m zbaczaniu myśli, w tej
świadomej korekcie kryje się p r a w d a , to znaczy n a u k a
życia. Dlatego, choć ta wojna jest t a k haniebna, nie wolno
b y ć poza nią. Dotyczy to przede wszystkim mnie s a m e ­
go — k t ó r y mogę n a r a ż a ć swoje życie i w y z y w a ć ś m i e r ć
bez lęku. I t y c h wszystkich zrezygnowanych, nieznanych,
i d ą c y c h ku tej niewybaczalnej rzezi, z k t ó r y m i ł ą c z y
mnie najgłębsze b r a t e r s t w o .

Z i m n y w i a t r w p a d a przez okno.
M a m a : — P o g o d a z a c z y n a się zmieniać.
— Tak.
— Czy t r z e b a będzie p r z y c i e m n i a ć światło przez całą
wojnę?
— P r a w d o p o d o b n i e tak.
— Z i m a będzie smutna.
— Tak.

W s z y s c y zdradzili, ci, co zalecali opór, i ci, co mówili


o pokoju. Są tu równie potulni i bardziej winni niż resz­
t a . Nigdy jednostka nie była bardziej s a m a w o b e c m a s z y n y
do f a b r y k o w a n i a kłamstw. Może jeszcze p o g a r d z a ć i wal-
czyć ze swoją pogardą. J e ś l i n i e ma p r a w a odsunąć się i po­
g a r d z a ć , m a p r a w o sądzić. N i c ludzkiego n i e m o ż e w y j ś ć
z t ł u m u . Z d r a d ą b y ł o b y m y ś l e ć p r z e c i w n i e . U m i e r a się sa­
memu. Wszyscy umrą sami. Niech przynajmniej sa­
motny człowiek zachowa prawo do p o g a r d y i wyboru w
t e j s t r a s z n e j p r ó b i e tego, c o służy j e g o w i e l k o ś c i .
Zgodzić się na p r ó b ę i wszystko, co w niej jest. Ale
przysiąc, że w t y m n a j m n i e j s z l a c h e t n y m z z a d a ń w y k o n a
się t y l k o n a j s z l a c h e t n i e j s z e gesty. Istotą s z l a c h e t n o ś c i (praw­
dziwej, s e r c a ) j e s t pogarda, o d w a g a i g ł ę b o k a o b o j ę t n o ś ć .

B y ć s t w o r z o n y m do twórczości, kochania i zwycięskiej


g r y to b y ć s t w o r z o n y m do ż y c i a w p o k o j u . A l e w o j n a uczy
t r a c i ć wszystko i s t a w a ć się t y m , k i m s i ę n i e b y ł o . Wszyst­
ko teraz jest kwestią stylu.

Śniłem, że wkraczaliśmy jako zwycięzcy do Rzymu.


I m y ś l a ł e m o w e j ś c i u B a r b a r z y ń c ó w do W i e c z n e g o M i a s ­
ta. A l e j a b y ł e m m i ę d z y B a r b a r z y ń c a m i .
P o g o d z i ć dzieło, k t ó r e opisuje, i dzieło, k t ó r e t ł u m a c z y .
N a d a ć p r a w d z i w y s e n s opisowi. S a m t y l k o opis może b y ć
godzien podziwu, a l e n i c się z a n i m n i e k r y j e . W ó w c z a s
w y s t a r c z y dać odczuć, że nasze o g r a n i c z e n i a są z a m i e r z o n e .
T y m s a m y m znikną, i dzieło „ p r z e m ó w i p e ł n y m g ł o s e m "

„ Z j e d n e j strony, m ó w i z w o l n i o n y o d służby w o j s k o ­
w e j 2 3 , m a m to gdzieś. A l e z drugiej n a s ł u c h a ł e m się za du­
ż o dowcipów. « J e s z c z e c i ę n i e wzięli? J e s z c z e j e s t e ś t u t a j ? »
W n a s z y m domu j e s t czterdziestu c z t e r e c h mężczyzn. J a
j e d e n zostałem. W r a c a ł e m w i ę c do domu późną nocą i wy­
chodziłem wcześnie r a n o " .

23
Camus, który chciał się zaciągnąć, choć uprzednio został zwol
niony, miał wówczas zapewne do czynienia z komisją poborową.
7 września
Z a d a w a l i ś m y sobie p y t a n i e , gdzie j e s t w o j n a — co w n i e j
n i k c z e m n e g o . I wiadomo, gdzie o n a jest, m a m y ją w so­
b i e — dla większości to t e n ucisk, ten przymus wyboru,
k t ó r y k a ż e iść, a l e w ś r ó d w y r z u t ó w , że n i e s t a r c z y ł o odwa­
gi, by zostać, albo k a ż e zostać ż a ł u j ą c , że n i e dzieli się
śmierci z innymi.
J e s t t u t a j , n a p r a w d ę t u t a j , a my j e j s z u k a m y w n i e b i e s ­
kim niebie i obojętności świata. J e s t w tej strasznej samot­
ności w a l c z ą c e g o i n i e w a l c z ą c e g o , w u p o k o r z o n e j rozpaczy
w s p ó l n e j w s z y s t k i m i w t y m r o s n ą c y m obrzydzeniu, które
w i d a ć n a t w a r z a c h , w m i a r ę j a k dni u p ł y w a j ą . P a n o w a n i e
bestii rozpoczęło się.

Ta n i e n a w i ś ć i t e n g w a ł t , k t ó r e w z b i e r a j ą w ludziach.
Nic j u ż w n i c h nie ma czystego. Nic, co m o g ł o b y się w y m ­
k n ą ć o c e n i e . Myślą r a z e m . Widzi się t y l k o zwierzęta, zwie­
rzęce twarze Europejczyków. Odrażający jest ten świat
i t e n p o w s z e c h n y p r z y p ł y w podłości, ta k a r y k a t u r a odwa­
gi, ta zafałszowana wielkość, t e n z a n i k h o n o r u .

Nieuchronna jest tylko śmierć i nie ma rzeczy nieu­


c h r o n n y c h poza nią. W o d c i n k u czasu, który zawiera się
pomiędzy urodzinami i śmiercią, nic nie jest ustalone:
w s z y s t k o m o ż n a zmienić, nawet powstrzymać wojnę, na­
w e t z a c h o w a ć pokój — j e ś l i się p r a g n i e tego d o s t a t e c z n i e
m o c n o i długo.

J e ś l i j e s t prawdą, ż e a b s u r d się d o k o n a ł (odsłonił r a -


c z e j ) , j e s t też prawdą, ż e ż a d n e doświadczenie n i e m a w a r ­
t o ś c i s a m o w sobie i że w s z y s t k i e gesty są w t a k i m s a m y m
s t o p n i u p o u c z a j ą c e . W o l a j e s t n i c z y m . A k c e p t a c j a wszyst­
k i m . P o d w a r u n k i e m że w doświadczeniu n a j b a r d z i e j pros­
t y m czy najbardziej rozdzierającym c z ł o w i e k j e s t zawsze
„ o b e c n y " — i znosi je n i e s k ł a d a j ą c b r o n i , rozporządzając
całą swoją przenikliwością.24

Z a w s z e j e s t rzeczą d a r e m n ą c h c i e ć się odciąć, c h o ć b y o d


głupoty i okrucieństwa innych. Nie można powiedzieć: „Nie
w i e m . " A l b o się z n i m i współdziała, albo s i ę j e zwalcza.
Nie ma n i c b a r d z i e j n i e w y b a c z a l n e g o niż w o j n a i apel do
n i e n a w i ś c i n a r o d o w y c h . A l e k i e d y j u ż w o j n a nadeszła, da­
r e m n e i nędzne j e s t c h c i e ć się od n i e j o d s u n ą ć pod p r e t e k ­
stem, że nie ponosi się odpowiedzialności. Padły wieże
z k o ś c i s ł o n i o w e j . W z g l ę d y dla s i e b i e i dla i n n y c h są wzbro­
nione.
J e s t n i e m o ż l i w e i n i e m o r a l n e osądzać w y d a r z e n i a z zew­
n ą t r z . W środku t e g o a b s u r d a l n e g o n i e s z c z ę ś c i a z a c h o w u j ę
p r a w o do p o g a r d y .
R e a k c j a j e d n o s t k i s a m a w sobie n i e m a ż a d n e g o znacze­
n i a . M o ż e d o czegoś t a m służyć, a l e n i e dowodzi niczego.
C h c i e ć s i ę oderwać, oddzielić od w ł a s n e g o ś r o d o w i s k a —
p o w o ł u j ą c się na d y l e t a n t y z m — to dać dowód śmiesznej
wolności. D l a t e g o m u s i a ł e m p r ó b o w a ć się zaciągnąć. A j e ś ­
l i m n i e n i e chcą, t r z e b a zgodzić się n a p o z y c j ę pogardza­
nego cywila. W obu wypadkach mój sąd m o ż e pozostać
absolutny, a moje obrzydzenie bez granic. W obu wy­
p a d k a c h j e s t e m w ś r o d k u w o j n y i m a m p r a w o ją sądzić.

G o e t h e (do E c k e r m a n n a ) : „ G d y b y m n i e n a r z u c i ł sobie
przymusu, t y l k o ode m n i e z a l e ż a ł o b y zniszczenie s a m e g o
s i e b i e i w s z y s t k i c h wokół..."
P r z e d e w s z y s t k i m n a u c z y ć się p a n o w a ć n a d sobą.

P r o m e t e u s z — j a k o ideał r e w o l u c y j n y .
„ T o , c o m n i e n i e z a b i j a , czyni m n i e s i l n i e j s z y m " (Nietz­
sche).

24
Notatka do Mitu Syzyfa.
„Pragnienie systemu jest brakiem lojalności" (Zmierzch
bogów).

„Artysta tragiczny nie jest pesymistą. Zgadza sią na


wszystko, co s p o r n e i s t r a s z n e " . (Zmierzch bogów).

P r z e z w y c i ę ż y ć t o j e s z c z e ? T r z e b a będzie. Ale nie bez


s m u t k u j e s t w y s i ł e k t a k n i e u s t a n n y . M o ż e tego p r z y n a j ­
mniej należało nam oszczędzić? I to zmęczenie, które
też m u s i zostać przezwyciężone. P o z o s t a w i ślady. P e w n e g o
w i e c z o r a , w lustrze, g ł ę b s z a r y s a w o k ó ł ust. Co to j e s t ? To
j e s t to, c z y m p r z e z w y c i ę ż y ł e m m o j e szczęście.
Ta h i s t o r i a o J a r r y m w agonii, którego pytano, czego
c h c e . „ W y k a ł a c z k i . " D a l i m u , podniósł j ą d o u s t i u m a r ł
zadowolony. O nędzo, ś m i e j ą się z t e g o i n i k t n i e widzi
straszliwej lekcji. Tylko wykałaczka, nic więcej j a k wy­
kałaczką, tyle co w y k a ł a c z k a — oto cała wartość tego
w s p a n i a ł e g o życia.
*

„Ale ten chłopak jest b a r d z o chory, mówi porucznik.


N i e m o ż e m y go w z i ą ć . " M a m 26 lat, ż y c i e i w i e m , czego
chcę.

P a u l h a n z a c h w y c a się w N R F 2 S , p o t y l u i n n y c h , ż e w o j ­
na 1939 n i e rozpoczęła s i ę w a t m o s f e r z e w o j n y 1914. N a i w ­
ni, co wierzą, że p o t w o r n o ś ć ma zawsze tę s a m ą twarz,
n a i w n i , co nie potrafią się o d e r w a ć od w y o b r a ż e ń , k t ó r y m i
żyli.

Listopad 39
Z czego robi się w o j n ę :
1. Z tego, co wszyscy wiedzą.
25
„Nouvelle Revue Francaise".
2. Z rozpaczy t y c h , k t ó r z y j e j nie chcą.
3. Z m i ł o ś c i w ł a s n e j t y c h , k t ó r y c h n i c n i e zmusza do
p ó j ś c i a i k t ó r z y idą, bo n i e c h c ą b y ć s a m i .
4. Z głodu t y c h , k t ó r z y s i ę zaciągają, bo n i e m a j ą z cze­
g o żyć.
5. Z w i e l u s z l a c h e t n y c h uczuć, j a k :
a. S o l i d a r n o ś ć w c i e r p i e n i u .
b . P o g a r d a , k t ó r a n i e c h c e się wypowiedzieć.
c. B r a k nienawiści.
Wszystko to jest podle wykorzystane i prowadzi do
śmierci.

Ś m i e r ć L u d w i k a X V I . P r o s i c z ł o w i e k a , k t ó r y prowadzi
g o n a kaźń, b y oddał list k r ó l o w e j . Odpowiedź: „ N i e j e s t e m
tu, ż e b y w y k o n y w a ć t w o j e polecenia, jestem tu, by za­
p r o w a d z i ć c i ę n a szafot."

Green i jego Dziennik.


N o t u j e w i e l e snów. O p o w i e d z i a n e sny zawsze m n i e nu­
dzą.
*

Katedra w Bordeaux. W kącie:


„ W i e l k i ś w i ę t y P a w l e , spraw, żebym była w ś r ó d dzie­
sięciu pierwszych."
„Wielki święty Pawle, spraw, żeby przyszedł n a spot­
kanie."

Montherlant cytuje w Service inutile w s p a n i a ł e powie­


dzenie m o n s i g n o r a D a r b o u t : „ B ł ą d w a s z p o l e g a n a wierze,
że c z ł o w i e k przyszedł na ziemię, ż e b y coś z r o b i ć . " I w y ­
wodzi stąd ś w i e t n ą i g o r z k ą l e k c j ę h e r o i z m u . A l e z t e g o
s a m e g o m o ż n a r ó w n i e ż w y w i e ś ć n a u k ę n a j d o k ł a d n i e j prze­
c i w n ą i uzasadnić D i o g e n e s a albo E r n e s t a R e n a n a . T y l k o
w i e l k i e m y ś l i k r y j ą w s o b i e to sprzeczne b o g a c t w o .
Zawsze uderza mnie kpiarstwo, z j a k i m w Algierii trak­
t u j e s i ę wszystko, c o d o t y c z y ś m i e r c i . N i c b a r d z i e j słusz­
nego. N i g d y n i e dość p o d k r e ś l a n i a k o m i c z n e j s t r o n y w y d a ­
rzenia, k t ó r e przychodzi n a j c z ę ś c i e j w ś r ó d b u l g o t a ń i po­
t ó w . N a l e ż a ł o b y r ó w n i e ż n i e u s t a n n i e d e m a s k o w a ć pozór
świętości, j a k i p r z y d a j e się ś m i e r c i . S z a c u n e k z b u d o w a n y
na l ę k u j e s t godzien n a j w i ę k s z e j pogardy. Z t e g o p u n k t u
w i d z e n i a ś m i e r ć nie j e s t b a r d z i e j s z a c o w a n a niż c e s a r z
N e r o n a l b o k o m i s a r z z m o j e j dzielnicy.

*
M. „ L u d z i e nie są m o i m i b l i ź n i m i , p r z y p a t r u j ą się t y l k o
i sądzą; m o i bliźni to ci, co m n i e k o c h a j ą i n i e p r z y p a t r u j ą
m i się w c a l e , c o k o c h a j ą m n i e n a p r z e k ó r w s z y s t k i e m u ,
k o c h a j ą m n i e n a p r z e k ó r poniżeniom, n a p r z e k ó r podłości,
na p r z e k ó r zdradzie, m n i e , a n i e to, co z r o b i ł e m c z y zro­
bię, k t ó r z y k o c h a l i b y m n i e tak, j a k k o c h a ł b y m siebie, a ż
do s a m o b ó j s t w a w ł ą c z n i e . T y l k o z nią ( M a y ) m a m wspól­
nie tę miłość rozdartą c z y nie, j a k inni mają wspólnie
c h o r e dzieci, k t ó r e mogą u m r z e ć . " 2 8

Postaci absurdalne.
K a l i g u l a . M i e c z i sztylet.
„ Z d a j e się, że n i e z r o z u m i a n o m n i e dobrze p r z e d w c z o r a j ,
gdy z a b i ł e m k a p ł a n a d r e w n i a n y m m ł o t k i e m , k t ó r y m m i a ł
on ugodzić j a ł ó w k ę . A j e d n a k b y ł o to b a r d z o p r o s t e . C h c i a ­
ł e m r a z w r e s z c i e z m i e n i ć p o r z ą d e k rzeczy — żeby zobaczyć,
k r ó t k o m ó w i ą c . Z o b a c z y ł e m , ż e n i c się n i e z m i e n i ł o . T r o c h ę
z d u m i e n i a i p r z e r a ż e n i a ze s t r o n y widzów. Co do reszty, to
s ł o ń c e zaszło o z w y k ł e j godzinie. W y w i o d ł e m z tego, że
z m i a n a porządku r z e c z y j e s t s p r a w ą o b o j ę t n ą . "
A l e dlaczego s ł o ń c e n i e m i a ł o b y p e w n e g o dnia wstać
n a zachodzie?

Id. (Ptolemeusz) K a z a ł e m go zabić, p o n i e w a ż n i e b y ł o


powodu, ż e b y pysznił s i ę p i ę k n i e j s z y m p ł a s z c z e m niż m ó j .
28
Dola człowiecza, przekład Adama Ważyka PIW, 1965.
Absolutnie nie było powodu. Oczywiście, nie było również
powodu, żeby mój płaszcz był najpiękniejszy. Ale on nie
był t e g o świadom, a że t y l k o ja widziałem jasno, nic dziw­
nego, że zdobyłem p r z e w a g i .

Don K i c h o t i La Pallisse. 2 7
La Pallisse. — Na k w a d r a n s przed ś m i e r c i ą żyłem jesz­
cze. T e g o było dość dla mojej chwały. A l e to c h w a ł a bez­
p r a w n a . Moją p r a w d z i w ą filozofią jest, że nie będę żył w
k w a d r a n s po śmierci.
Don Kichot. — T a k , w a l c z y ł e m z w i a t r a k a m i . J e s t bo­
w i e m r z e c z ą głęboko obojętną, czy w a l c z y się z w i a t r a k a ­
mi, czy z olbrzymami. T a k bardzo obojętną, że ł a t w o je
pomylić. Mam metafizykę krótkowidza.

Wedy. To, co człowiek myśli, t y m się staje.

Oran.
T l e l a t 2 8 jako w s t ę p do Oranu. Gotowość i wyzucie się
przed skokiem w zmysłowość, skupienie przed zejściem
w rozkoszne piekła.
Do O r a n u można j e c h a ć za dnia albo nocą. Nie wiem,
j a k jest za dnia. A l e wiem, że jeśli to noc, dojeżdża się
o świcie do Świętej B a r b a r y z Tlélat, zostawiwszy za so­
bą d r ż ą c e eukaliptusy P é r r é g a u x o porze, k t ó r a nie jest
dniem, lecz nie jest też nocą. W T l é l a t jest m a ł y dworzec
o zielonych okiennicach i wielki zegar...
...A t e r a z Tlélat, kiedy p a d a deszcz...

27
Żołnierze La Pallisse'a, który zginął pod Pawią w 1525 r., ułożyli
ku jego czci piosenką sławną dzięki dwuwierszowi: Un quart d'heure
avant sa mort, il était encore en vie.
28
Tlélat — naga równina w odległości trzydziestu kilometrów na
południowy wschód od Oranu, jadąc z Bel-Abbès lub z Relizane.
...Święta B a r b a r o z T l é l a t , ty, k t ó r a j e s t e ś o b o j ę t n o ś c i ą ,
odpowiedniością i gotowością, c h r o ń n a s od w y b o r ó w n a z ­
b y t pośpiesznych i pozostaw n a m tę w o l n o ś ć niepodzielną,
której imię jest ogołocenie. Za kilka minut będzie Oran,
c i ę ż a r ż y c i a c i e l e s n e g o i b e z nadziei. Nieruchoma Santa
Cruz i zapach anyżówki na ulicach Mers-el-Kébir. B ę d ą
„Vieilles Cures", które w kawiarni „Cintra" podaje się
z d r o b n y m i k a w a ł k a m i lodu, i m i e s z k a n k i O r a n u o n i e c o
z b y t g r u b y c h k o s t k a c h u nóg, k t ó r e zawsze chodzą z od­
krytą głową. Święta Barbaro, chroń mieszkanki Oranu aż
d o p r o g u i c h starości, a w ó w c z a s zastąp j e w i e l o m a i n n y ­
mi i p o d o b n y m i im, k t ó r e t a k s a m o będą się p r z e c h a d z a ć
pod drzewami starej prefektury. Nie pozwól, o święta,
m y ś l e ć im o A l g i e r z e i P a r y ż u i n a u c z je p r a w d y t e g o świa­
t a , k t ó r ą j e s t n i e m i e ć p r a w d y . T y , c o j e s t e ś j a k peron,
gdzie c z e k a się n a gwizd, k t ó r y n a s u n i e s i e k u z i e m s k i m
krajobrazom, wiesz, że nieczęsto jestem pobożny. Lecz
wiesz i to, że j e ś l i n i m j e s t e m , n i e t r z e b a mi B o g a i że
m o g ę b y ć pobożny t y l k o wówczas, gdy c h c ę u d a w a ć po­
bożnego, bo pociąg odjedzie i m o j a m o d l i t w a będzie b e z
j u t r a . Ś w i ę t a B a r b a r o , k t ó r a j e s t e ś p u n k t e m w przestrze­
n i n a l i n i i O r a n - A l g i e r , b l i ż e j O r a n u , b a r d z o b l i s k o Oranu,
i p r z y s t a n k i e m w czasie, k t ó r y prowadzi m n i e do O r a n u ,
ty, t a k a c i e l e s n a i d o k ł a d n a , t a k a z i e m s k a i zasadnicza,
bądź przez k i l k a s e k u n d ś w i ę t ą n i e w i e r z ą c e g o i radą dla
niewinnego.

29
Oran. M i a s t o dziwaczne, gdzie n a w y s t a w a c h s k l e p ó w
z obuwiem stoją modele gipsowe storturowanych nóg,
gdzie u p i o r n e p a m i ą t k i sąsiadują z p o r t f e l i k a m i w b a r w a c h
n a r o d o w y c h — gdzie z n a l e ź ć j e s z c z e m o ż n a n i e z w y k ł e k a ­
wiarnie o kontuarach porośniętych brudem, pokrytych
warstwą skrzydełek i n ó ż e k muszych, kawiarnie, w któ­
r y c h n a p o j e podają w p o s z c z e r b i o n y c h k i e l i s z k a c h . S z c z ę ś ­
l i w e k a w i a r n i e szczęśliwego miasta, gdzie m a ł a k a w a kosz-

29
Notatki do Minotaura albo przystanku w Oranie (tom: Lato).
t u j e 12 su, a duża 18. W s k l e p i e ze s t a r o ż y t n o ś c i a m i n i e ­
w i a r y g o d n a m a d o n n a w y r z e ź b i o n a w d r z e w i e , dzieło n i e ­
znanego geniusza, uśmiecha się nieprzyzwoitym uśmie­
c h e m ; ż e b y n i k t j e d n a k n i e m i a ł wątpliwości, w ł a ś c i c i e l
u m i e ś c i ł u dołu k a r t k ę z n a p i s e m : „ M a d o n n a w drzewie,
rzeźbił Maya." W sklepikach fotografów zdumiewające
t w a r z e , od o r a ń s k i e g o m a r y n a r z a ł o k c i e m w s p a r t e g o o kon­
s o l ę p o n i e z w y k l e u s t r o j o n ą p a n n ę n a w y d a n i u n a t l e leś­
nego krajobrazu — poprzez autentyczny produkt Oranu,
pięknego chłopca o przylizanych włosach i ustach jak
obronny rów strzelecki.
Miasto niezrównane i miasto łatwe ze swoją defiladą
dziewcząt niedoskonałych i wzruszających: twarze bez
szminki, niezdolne do ukrycia wzruszenia i udające tak
źle k o k i e t e r i ę , że podstęp j e s t od r a z u widoczny.
K a w i a r n i a „Apollo", „U Milo", m a ł e bary, tramwaje w
k s z t a ł c i e łódek, p a s t e l e z X V I I I w i e k u w s p a r t e o n a k r ę c a n e
o s i o ł k i z pluszu, p r o w a n s a l s k a woda do p r z y r z ą d z a n i a zie­
lonych oliwek i patriotyczne bukiety w kwiaciarniach,
Oran — Chicago naszej absurdalnej Europy!
S a n t a C r u z w y c i ę t a w s k a l e , góry, p ł a s k i e morze, g w a ł ­
t o w n y w i a t r i s ł o ń c e , w i e l k i e dźwigi i g i g a n t y c z n e r a m p y
w s p i n a j ą c e się n a s k a ł ę m i a s t a , t r a m w a j e , mosty, h a n g a ­
ry — a j e d n a k j e s t w t y m w i e l k o ś ć .

29 listopada
U z n a n i e różnorodności, b o g a c t w a , z w ł a s z c z a życia zmy­
słowego, poddanie się g ł ę b o k i m o d r u c h o m Uprawnione j e s t
t y l k o wtedy, gdy d a j e się dowód s w o j e j b e z i n t e r e s o w n o ś c i
względem obiektu.
Chodzi tu r ó w n i e ż o s k o k w m a t e r i ę — i w i e l u ludzi,
k t ó r z y głoszą p o c h w a ł ę zmysłów, czyni to t y l k o dlatego, że
są ich niewolnikami. Tu także chciwiec jest w pułapce.
S t ą d a b s o l u t n a k o n i e c z n o ś ć złożenia dowodu czystości,
na przykład traktowanie siebie rygorystycznie. Przed ja­
kimkolwiek przedsięwzięciem teoretycznym zmierzającym
d o g l o r y f i k a c j i tego, c o b e z p o ś r e d n i e — m i e s i ą c asce-
zy we wszystkich rozumieniach.
Czystość s e k s u a l n a .
Czystość m y ś l i — n i e pozwolić p r a g n i e n i o m się b ł ą k a ć ,
m y ś l i się rozpraszać.
J e d e n t e m a t — s t a ł y — m e d y t a c j i — odrzucić resztę.
P r a c a o o k r e ś l o n y c h godzinach, ciągła, b e z s ł a b n i ę ć , itd.
itd. (asceza m o r a l n a r ó w n i e ż ) .
N a j m n i e j s z a słabość i w s z y s t k o p ę k a : p r a k t y k a i t e o r i a .

W trolejbusie.
S t a r a k o b i e t a o t w a r z y r a j f u r k i , k t ó r a nosi j e d n a k krzy­
ż y k między n i e o b e c n y m i p i e r s i a m i :
„ U c z c i w e k o b i e t y z n a j ą s w o j e m i e j s c e . N i e j a k te, k t ó ­
re k o r z y s t a j ą z w o j n y . L e d w o mąż poszedł, b i o r ą g r a t y f i ­
k a c j ę i zdradzają go. Z n a m t a k ą . «Może s o b i e z d y c h a ć na
f r o n c i e — powiedziała. — W cywilu też n i e b y ł w i e l e w a r t .
W o j n a g o n i e zmieni.» N a próżno j e j t ł u m a c z y ł a m : « T e -
raz, k i e d y j e s t n a froncie, t r z e b a m u wybaczyć.» Na nic.
T a k , proszę pana, złe k o b i e t y s ą t a k i e . O n e t o m a j ą w e
k r w i , w e krwi, p o w i a d a m p a n u , w e k r w i . "

P o w i e ś c i k o b i e t : J e d y n y t e m a t : szczerość.
*
Postaci.
3 0
Stary i j e g o pies. O s i e m l a t n i e n a w i ś c i .
K t o i n n y i j e g o sposób m ó w i e n i a : „ B y ł czarujący, po­
wiem więcej: miły."
„ H a ł a s ogłuszający, p o w i e m w i ę c e j : g ł o ś n y . "
„ T o j e s t wieczne, p o w i e m w i ę c e j : ludzkie."

Marzec
Co o z n a c z a to n a g ł e p r z e b u d z e n i e — w t y m m r o c z n y m
p o k o j u — i t e n zgiełk n a g l e obcego miasta? I wszystko
30
Salamano z Obcego.
j e s t mi obce, wszystko, i żadnej i s t o t y do m n i e n a l e ż ą c e j ,
żadnego m i e j s c a , gdzie z a s k l e p i ł a b y się t a r a n a . C o r o b i ę
t u t a j , c z e m u odpowiadają t e gesty, t e u ś m i e c h y ? N i e j e ­
s t e m stąd — a n i skądinąd. I świat j e s t t y l k o n i e z n a n y m
pejzażem, w którym moje serce nie znajduje już oparcia.
O b c y , k t o może wiedzieć, co to słowo znaczy.

O b c e , wyznać, ż e w s z y s t k o j e s t m i o b c e .
Teraz, kiedy wszystko jest jasne, czekać i n i e oszczę­
dzać niczego. Pracować przynajmniej tak, by osiągnąć
jednocześnie ciszę i twórczość. Wszystko inne, wszystko
i n n e , c o k o l w i e k się zdarzy, j e s t o b o j ę t n e .

C o r a z b a r d z i e j j e d y n ą r e a k c j ą n a ś w i a t ludzi j e s t indy­
widualizm. Człowiek jest sam w sobie własnym celem.
Wszystko, czego próbuję dla dobra innych, kończy się
klęską. J e ś l i n a w e t c z a s e m c h c e się p r ó b o w a ć , t r z e b a t o r o ­
b i ć ze świadomą pogardą. W y c o f a ć się całkowicie i grać
s w o j ą grę. (Idiota).
*
Paryż. Marzec 1940
N i e n a w i s t n e w P a r y ż u : czułość, s e n t y m e n t , ohydny sen­
t y m e n t a l i z m , k t ó r y ł a d n e widzi w t y m , co p i ę k n e , i p i ę k n e
u w a ż a za ł a d n e . Czułość i rozpacz t e g o z a m g l o n e g o n i e b a ,
l ś n i ą c y c h dachów, n i e kończącego się deszczu.
Podnoszące w Paryżu: straszna samotność. J a k o odtrut­
ka na ż y c i e w s p o ł e c z e ń s t w i e : w i e l k i e m i a s t o . Dziś j e s t to
jedyna możliwa pustynia. Ciało nie ma już tu powabu.
U k r y t e , s c h o w a n e pod b e z k s z t a ł t n y m i s k ó r a m i . Z o s t a j e t y l ­
ko dusza, dusza z c a ł y m swoim rozprzężeniem, pijaństwem,
niepowściągliwością p ł a c z l i w y c h w z r u s z e ń i resztą. A l e t e ż
ze swoją jedyną wielkością: jest nią milcząca samotność.
K i e d y spojrzeć na P a r y ż z w y s o k o ś c i B u t t e — na tę po­
t w o r n ą p a r ę pod deszczem, na tę b e z k s z t a ł t n ą i szarą p u c h ­
l i n ę ziemi, i o d w r ó c i ć się później ku D r o d z e K r z y ż o w e j
przy Saint-Pierre de Montmartre, czuje się pokrewieństwo
k r a j u , s z t u k i i religii. W s z y s t k i e l i n i e t y c h k a m i e n i drżą,
wszystkie ciała ukrzyżowane i biczowane wypełniają du­
szę t y m s a m y m w z r u s z e n i e m co m i a s t o — s z a l o n y m i zbru-
kanym.
Z d r u g i e j j e d n a k s t r o n y dusza n i g d y n i e ma r a c j i , a tu
mniej jeszcze niż gdzie indziej. Najpiękniejsze bowiem
t w a r z e , j a k i e p r z y d a ł a t e j r e l i g i i t a k t r o s z c z ą c e j s i ę o du­
szę, są w y c i ę t e w k a m i e n i u na o b r a z c i a ł a . I j e j bóg, j e ś l i
wzrusza, t o dzięki s w e j l u d z k i e j t w a r z y . S z c z e g ó l n e ogra­
n i c z e n i e ludzkiego losu, k t ó r e n i e p o z w a l a mu w y j ś ć z t e ­
go, co ludzkie, i w y g l ą d c i e l e s n y n a d a j e s y m b o l o m , m a ­
j ą c y m c i a ł u zaprzeczyć. P r z e c z ą m u w i s t o c i e , lecz o n o
p r z y d a j e i m swoich u r o k ó w . T y l k o c i a ł o j e s t w s p a n i a ł o ­
m y ś l n e . T e n l e g i o n i s t a r z y m s k i zdaje się n a m żywy, po­
nieważ m a n i e z w y k ł y nos albo garbate plecy, ten Piłat
dzięki wyrazowi nieskrywanego znudzenia, które prze­
trwało w kamieniu przez wieki.
To właśnie zrozumiało chrześcijaństwo. I jeśli nas tak
b a r d z o wzrusza, to przez swego B o g a , k t ó r y s t a ł s i ę czło­
wiekiem. Ale jego prawda i wielkość trwają do krzyża
i do chwili, k i e d y w o ł a , że j e s t opuszczony. Wydrzyjmy
ostatnie stronice Ewangelii, a dana nam będzie religia
ludzka, kult samotności i wielkości; Oczywiście, jej go­
rycz sprawia, że niepodobna takiej religii ścierpieć. L e c z
tu j e s t j e j prawda, a k ł a m s t w o w c a ł e j r e s z c i e .
S t ą d t a k ż e wniosek, że u m i e ć pozostać w P a r y ż u s a m e ­
mu, w nędznym pokoju hotelowym, uczy więcej niż sto
salonów literackich i czterdzieści lat doświadczeń „życia
p a r y s k i e g o " . T o rzecz t r u d n a , o k r o p n a , n i o s ą c a n i e k i e d y
u d r ę k ę , zawsze szaleństwo. A l e w t a k i m sąsiedztwie czło­
w i e k a l b o k r z e p n i e i u t w i e r d z a się, a l b o g i n i e . J e ś l i ginie,
t o znaczy, ż e nie b y ł dość m o c n y , b y żyć.
*
Eisenstein i Święta Ś m i e r c i w M e k s y k u . 3 1 Potworne mas­
ki m a j ą c e b a w i ć dzieci, t r u p i e g ł o w y z cukru, k t ó r e one
31
Chodzi tu prawdopodobnie o sekwencje z nieukończonego filmu
Eisensteina, prezentowanego pod tytułem Time in the sun i Que viva
Mexico.
c h r u p i ą z rozkoszą. D z i e c i ż a r t u j ą ze ś m i e r c i , u w a ż a j ą ją
z a wesołą, m i ł ą i słodką. T o s a m o d o t y c z y „ m a ł y c h u m a r ­
ł y c h " . W s z y s t k o k o ń c z y się w „Naszej p r z y j a c i ó ł c e Ś m i e r c i " .

Paryż.
Kobieta z górnego piętra popełniła samobójstwo wyska­
k u j ą c na p o d w ó r z e h o t e l u . M i a ł a 31 lat, m ó w i j e d e n z l o k a ­
torów, to dość ż e b y żyć, i j e ś l i pożyła s o b i e t r o c h ę , m o g ł a
umrzeć. W hotelu wciąż jeszcze snuje się cień dramatu.
Schodziła niekiedy na dół i p r o s i ł a właścicielkę hotelu,
ż e b y j ą z a t r z y m a ł a n a k o l a c j i . C a ł o w a ł a j ą n a g l e — z po­
t r z e b y b l i s k o ś c i i c i e p ł a . S k o ń c z y ł o się to s z e ś c i o c e n t y m e -
t r o w y m c i ę c i e m przez czoło. P r z e d ś m i e r c i ą p o w i e d z i a ł a :
„Nareszcie!"

Paryż. M a ł a k a w i a r n i a o piątej n a d r a n e m — p a r a na
szybach — wrząca kawa — publiczność z Hal i konwo­
jenci — poranny kieliszek i beaujolais.
La C h a p e l l e . — M g ł y — t r o p y p o w i e t r z n e i l a t a r n i e .

Léger. Ta inteligencja — to malarstwo metafizyczne,


które myśli na nowo materię. Ciekawe: kiedy materia jest
p o m y ś l a n a n a nowo, n i e z m i e n n e p o z o s t a j e t o tylko, c o b y ­
ło wyglądem: kolor.

D l a c e z u r y i oddechu pisać przez c a ł e ż y c i e : „Dziś, m a m


27 l a t " , i t d .

Ż o ł n i e r z y k h i s z p a ń s k i w r e s t a u r a c j i . A n i s ł o w a po f r a n ­
c u s k u i to p r a g n i e n i e c i e p ł a ludzkiego, kiedy zwraca się
do m n i e . C h ł o p z E s t r e m a d u r y , k o m b a t a n t r e p u b l i k a ń s k i ,
obóz k o n c e n t r a c y j n y w A r g e l é s , zaciągnął się do f r a n c u s ­
k i e j a r m i i . K i e d y m ó w i : Hiszpania, m a c a ł e j e j n i e b o w
oczach. T y d z i e ń urlopu. P r z y j e c h a ł d o P a r y ż a , k t ó r y dał m u
r a d ę w k i l k a godzin. A n i s ł o w a po f r a n c u s k u , z a b ł ą k a n y w
m e t r z e , obcy, o b c y w s z y s t k i e m u , co n i e j e s t j e g o ziemią - j e g o r a d o ś c i ą będzie odnaleź
n a w e t ma zdechnąć pod n i s k i m n i e b e m i w t ł u s t y m b ł o c i e ,
to p r z y n a j m n i e j z ludźmi ze s w e g o k r a j u .

Kwiecień
W Hadze. Człowiek, który mieszka w pensjonacie nie
wiedząc, że to b u r d e l . N i g d y ż y w e j duszy w j a d a l n i . S c h o ­
dzi w szlafroku. Zjawia się pan w żakiecie i cylindrze.
Sztywny, powściągliwy, Murzyn. Zamawia dobry posiłek.
Gołębica w jadalni grucha. Wychodzi pozostawiając na
s t o l e pieniądze. N a g ł a cisza. W r a c a k e l n e r i z a c z y n a krzy­
czeć. M u r z y n wyniósł g o ł ę b i c ę pod s z a p o k l a k i e m .

Nie p i s a ł b y ś t y l e o s a m o t n o ś c i , gdybyś potrafił w y d o b y ć


z niej maksimum.

Nowela. Ksiądz szczęśliwy ze swego losu na wsi pro-


wansalskiej. Przypadkiem towarzyszy skazanemu na śmierć
w jego ostatnich chwilach. T r a c i w i a r ę . 3 2

Wrzesień
33
S k o ń c z y ł e m I część A b s u r d u .

Październik 1940. Lyon.


Ś w i ę t y T o m a s z (sam p o d d a n y F r y d e r y k a ) p r z y z n a w a ł pod­
d a n y m p r a w o do b u n t u . P o r . B a u m a n n : P o l i t i q u e de Saint
Thomas, s. 136.

32
Prawdopodobnie notatka do postaci Paneloux w Dżumie.
33
Część pierwsza Mitu Syzyfa.
W Sienie pewien kondotier ratuje miasto. Żąda wszystkie­
go. R o z u m o w a n i e o b y w a t e l i : „Nic go n i g d y n i e zadowoli,
n a w e t w ł a d z a najwyższa. Z a b i j m y go. B ę d z i e m y g o u w i e l ­
b i a ć p ó ź n i e j . " C o też zrobiono.

U g r o b u D a n t e g o w R a w e n n i e lud z a b i e r a ł ś w i e c e z o ł ­
tarza, by go uczcić: „ T y ś tego b a r d z i e j godzien niż t a m ­
ten, ukrzyżowany."

T e r n a y . Małe, puste i zimne miasteczko pochylone nad


Rodanem. Szare niebo i lodowaty wiatr j a k obcisła su­
k n i a . Z i e m i e l e ż ą c e odłogiem. K i l k a c z a r n y c h b r u z d i lot
kruków. Mały cmentarz pod otwartym niebem: wszyscy
b y l i d o b r y m i m ę ż a m i i o j c a m i . W s z y s c y n i e o d ż a ł o w a n i po
wieczne czasy.

S t a r y k o ś c i ó ł z kopią B o u c h e r a . W y n a j m u j ą c a k r z e s ł a :
t a k b a r d z o się b a ł a , k i e d y z j a w i ł y się b o m b o w c e n i e m i e c ­
k i e . Z a t a m t e j w o j n y g m i n a s t r a c i ł a trzydziestu ludzi. T e ­
r a z m a j ą t y l k o o s i e m n a s t u w niewoli, a l e i to j e s t c i ę ż k i e
do zniesienia. Za chwilę odbędzie się ślub dwojga mło­
dych. N a u c z y c i e l k a , k t ó r a u c i e k ł a z A l z a c j i , n i e ma w i a ­
domości od s w o i c h k r e w n y c h . „Czy p a n myśli, że to szyb­
k o s i ę s k o ń c z y ? " J e j s y n zginął w 1914, c h c i a ł a o d n a l e ź ć
j e g o p o r a n i o n e c i a ł o i t r a f i ł a n a o d w r ó t znad M a r n y . Z a ­
b r a ł a go, umarł w domu. „ N i g d y n i e z a p o m n ę tego, co
widziałam."
Na dworze to s a m o n i e b o i chłód. Z a s t y g ł e b r u z d y po
o r c e , w dole r z e k a rozłożysta i l ś n i ą c a ; od czasu do c z a s u
przebiega po niej drżenie. Trochę dalej poczekalnia na
m a ł y m d w o r c u w S e r r e s i n . O ś w i e t l e n i e w o j e n n e — c i e ń na
afiszach zachęcających do szczęśliwego życia w Bandol.
Zgaszony piec; po sprzątaniu porannym ślady wody na
z i m n y c h k a m i e n i a c h posadzki. G o d z i n a c z e k a n i a przy da­
l e k i m odgłosie pociągów i w i e c z o r n e g o w i a t r u n a d doliną.
T a k i s a m o t n y i t a k i b l i s k i . D o t y k a s i ę t u wolności, l e c z
j a k ż e s t r a s z n e j ! S o l i d a r n y , solidarny z t y m ś w i a t e m , gdzie
k w i a t y i w i a t r n i e sprawią nigdy, by r e s z t a z o s t a ł a prze­
baczona.

Grudzień
(Egipt)
G r e c y — Etruskowie — R z y m i jego upadek — Aleksan­
dryjczycy i Chrześcijanie — Święte Cesarstwo Rzymskie
i myśl odważna — P r o w a n s j a i schizmy prowansalskie —
R e n e s a n s w ł o s k i — O k r e s e l ż b i e t a ń s k i — H i s z p a n i e — Od
G o e t h e g o do Nietzschego — R o s j a .
Indie, C h i n y , J a p o n i a .
Meksyk — S t a n y Zjednoczone.
S t y l e — od k o l u m n y doryckiej do c e m e n t o w e g o łuku,
przez g o t y k i b a r o k .
Historia Filozofia Sztuka Religia.

Oran. Styczeń 41
H i s t o r i a P. M a ł y staruszek, k t ó r y z r z u c a z pierwszego
p i ę t r a s k r a w k i papieru, ż e b y w a b i ć k o t y . P o t e m p l u j e n a
34
nie. K i e d y k t ó r y ś z k o t ó w j e s t trafiony, s t a r y się śmieje.

P i s z e się książki o F l o r e n c j i i A t e n a c h . Te m i a s t a ukształ­


t o w a ł y t y l e u m y s ł ó w e u r o p e j s k i c h , że muszą w s o b i e k r y ć
j a k i ś s e n s . J e s t w n i c h coś, c o wzrusza a l b o pobudza. Z a ­
s p o k a j a j ą g ł ó d duszy, k t ó r e j p o k a r m e m j e s t w s p o m n i e n i e .
A l e n i k t n i e wpadł na pomysł, by n a p i s a ć o m i e ś c i e , gdzie
nic nie zjednuje, gdzie brzydota włada niepodzielnie,
a przeszłość n i e i s t n i e j e . A j e d n a k j e s t to n i e k i e d y b a r d z o
kuszące.
Co sprawia, że m o ż n a przywiązać s i ę do czegoś i z a i n t e ­
r e s o w a ć czymś, c o n i e m a n i c o d z a o f i a r o w a n i a ? T a pustka,

34
Notatka do Dżumy.
ta b r z y d o t a , ta nuda pod n i e s k a l a n y m i W s p a n i a ł y m n i e ­
b e m , j a k i e ż są i c h u r z e c z e n i a ? M o g ę odpowiedzieć: żywa
i s t o t a . D l a p e w n e g o rodzaju ludzi istota, wszędzie t a m ,
gdzie j e s t p i ę k n a , s t a j e się ojczyzną o t y s i ą c u s t o l i c . J e d n ą
z nich jest Oran.
K n a j p a . L a n g u s t i n y , szczupaki, ś l i m a k i w sosie, k t ó r y
p a l i u s t a . Z a p i j a się to p o t e m s ł o d k i m i o b r z y d l i w y m wi­
n e m . T e g o n i e można w y m y ś l e ć . O b o k ś l e p i e c śpiewa „fla­
menco".

21 lutego 1941
S k o ń c z y ł e m Syzyfa. Trzy Absurdy są gotowe.
Początki wolności.

Dama, która wygląda na to, że od lat cierpi na obstruk­


c j ę : „Ach, c i A r a b o w i e ! K a ż ą s w o i m c ó r k o m z a s ł a n i a ć
twarze! Wciąż jeszcze nie są ucywilizowani!"
Z w o l n a o d s ł a n i a n a m swój ideał c y w i l i z a c j i : mąż za­
r a b i a j ą c y 1200 f r a n k ó w miesięcznie, d w u p o k o j o w e miesz­
kanie, kuchnia i t a k dalej, kino w niedzielę i umeblowa­
n i e z G a l e r i e s B a r b è s na co dzień.

18 marzec 41
Wzgórza nad Algierem są na wiosnę pełne kwiatów. Mio­
dowy z a p a c h ż ó ł t y c h róż p ł y n i e m a ł y m i u l i c z k a m i . O g r o m ­
ne czarne cyprysy: u ich wierzchołków wytryskują glicy­
n i e i głogi, k t ó r y c h b i e g j e s t niewidoczny. Ł a g o d n y w i a t r ,
ogromna i płaska zatoka. Pragnienie mocne i proste —
i bezsens p o r z u c e n i a t e g o w s z y s t k i e g o .

19 marca
C o r o k u k w i t n i e n i e dziewcząt n a p l a ż a c h . M a j ą t y l k o
j e d e n sezon. W r o k później są to j u ż i n n e k w i t n ą c e t w a r z e ;
rok wcześniej były małymi dziewczynkami. Dla patrzącego
mężczyzny jest to odnawiająca się co rok fala ciężka
i w s p a n i a ł a , k t ó r a r o z b i j a się na ż ó ł t y m piasku.

20 marca
Na t e m a t O r a n u . N a p i s a ć b i o g r a f i ę n i e z n a c z ą c ą i a b s u r ­
dalną. W związku z C a i n e m , n i e z n a c z ą c y m i n i e z n a n y m ,
k t ó r y w y r z e ź b i ł n i e z n a c z ą c e l w y n a p l a c u d'Armes.

*
21 marca
Lodowata woda kąpieli n a wiosnę. Martwe meduzy na
plaży. G a l a r e t a , k t ó r a z w o l n a w t a p i a się w piasek. O g r o m ­
n e w y d m y b l a d e g o p i a s k u . M o r z e i piasek, t e d w i e pus­
tynie.

„Człowiek, uwolniony od grzechu, nie potrafiłby żyć;


żyłby całkowicie pozbawiony świętości." — Nieśmiertel­
ność j e s t ideą b e z j u t r a .
*

S a k i a - M u n i przez długie l a t a pozostawał n a pustyni, n i e ­


ruchomy, wpatrzony w niebo. Nawet bogowie zazdrościli
mu t e j mądrości i t e g o losu k a m i e n i a . W j e g o w y c i ą g n i ę ­
tych i zesztywniałych dłoniach jaskółki uwiły sobie gniaz­
da. A l e p e w n e g o dnia odleciały, żeby już nie powrócić.
I ten, co zabił w s o b i e p r a g n i e n i e i wolę, s ł a w ę i ból, za­
36
p ł a k a ł . T a k k w i a t y urodziły się z k a m i e n i .

They may torturę, but shall not subdue me.

„ K s i ą d z . — A l e dlaczego nie żyć, dlaczego n i e d z i a ł a ć


wespół z ludźmi?
M a n f r e d . — I c h i s t n i e n i e p r z e j m u j e odrazą m o j ą duszę."

36
Notatka do Minotaura.
Kwiecień. II seria.
Ś w i a t t r a g e d i i i d u c h b u n t u . — B u d z i e j o w i c e (3 a k t y ) 3 6 .
D ż u m a a l b o przygoda (powieść).

Wyzwolicielska dżuma.
S z c z ę ś l i w e m i a s t o . Ż y j e s i ę w n i m w e d ł u g r ó ż n y c h sys­
t e m ó w . D ż u m a : p r z e k r e ś l a w s z y s t k i e s y s t e m y . A m i m o to
u m i e r a j ą . P o d w a k r o ć b e z u ż y t e c z n i e . P e w i e n filozof pisze
„ a n t o l o g i ę c z y n ó w b e z z n a c z e n i a " . P r o w a d z i d z i e n n i k dżu­
m y pod t y m k ą t e m w i d z e n i a . ( I n n y d z i e n n i k , a l e w a s p e k ­
cie patetycznym: profesor łaciny i g r e k i . 3 7 Rozumie, że nie
z r o z u m i a ł dotąd T u c y d y d e s a i L u k r e c j u s z a . ) J e g o u l u b i o n e
zdanie: „Według wszelkiego prawdopodobieństwa": „Przed­
siębiorstwo tramwajowe dysponowało tylko 760 pracowni­
kami zamiast 2130. Według wszelkiego prawdopodobień­
s t w a odpowiedzialna j e s t z a t o d ż u m a . "
M ł o d y ksiądz t r a c i w i a r ę n a w i d o k c z a r n e j r o p y c i e k n ą ­
cej z ran. Przynosi oleje. „Jeśli wyjdę z tego cało..." Ale
n i e wyjdzie. W s z y s t k o m u s i b y ć z a p ł a c o n e . 3 8
C i a ł a wywozi s i ę t r a m w a j a m i . Wagony pełne kwiatów
i trupów nad brzegiem morza. Zwalnia się konduktorów:
podróżni j u ż n i e p ł a c ą .
A g e n c j a „ R a n s d o c — na każde z a w o ł a n i e " udziela wszel­
k i c h i n f o r m a c j i p r z e z telefon. „Dziś 2 0 0 ofiar, proszę p a n a .
Wpiszemy 2 franki na pański rachunek telefoniczny." „Nie­
możliwe, proszę p a n a , żadnego k a r a w a n u w ciągu n a j b l i ż ­
s z y c h c z t e r e c h dni. N i e c h p a n zwróci s i ę d o przedsiębior­
stwa tramwajowego. Wpiszemy..." Agencja reklamuje się
p r z e z r a d i o : „ C h c e s z z n a ć c y f r ę dzienną, tygodniową, m i e ­
sięczną ofiar d ż u m y ? Z w r ó ć s i ę do « R a n s d o c » — 5 linii t e ­
l e f o n i c z n y c h : 353-91 i n u m e r y k o l e j n e . "
Z a m y k a j ą m i a s t o . U m i e r a się w z a m k n i ę c i u i na kupie.

36
Budziejowice pierwotny tytuł Nieporozumienia.
37
Jest to Stephan, postać, która zniknie z definitywnej wersji
Dżumy.
38
PaneIoux pierwotnie miał stracić wiarę: wariant zachowany
w pierwszej wersji Dżumy.
J e s t j e d n a k p e w i e n pan, k t ó r y n i e odstępuje od swoich
z w y c z a j ó w . N a d a l p r z e b i e r a się d o k o l a c j i . C z ł o n k o w i e j e ­
go rodziny kolejno przestają zjawiać się przy stole. On
sam umiera nad talerzem, wciąż w s t r o j u n i e n a g a n n y m .
J a k m ó w i p o k o j ó w k a : „ Z a w s z e t o p e w i e n zysk. Nie t r z e b a
go przebierać." Nie grzebią już trupów, ale wrzucają do
morza. A l e j e s t i c h za dużo i na b ł ę k i t n e j wodzie t w o r z y
się p o t w o r n a p i a n a .
Mężczyzna kocha k o b i e t ę i widzi n a jej twarzy znaki
dżumy. Nigdy j u ż n i e będzie j e j t a k k o c h a ł . A l e n i g d y n i e
budziła w nim też takiej odrazy. Jest rozdwojony. Ale
c i a ł o zawsze t r i u m f u j e . O d r a z a zwycięża. B i e r z e j ą z a r ę ­
kę, w y c i ą g a z ł ó ż k a , w l e c z e przez pokój, k o r y t a r z , s c h o d y ,
przez d w i e m a ł e u l i c e n a g ł ó w n ą u l i c ę . T a m zostawia j ą
przy ś c i e k u . „ W k o ń c u s ą j e s z c z e i n n e . "
Wreszcie postać najbardziej nieznacząca zaczyna mó­
w i ć : „ W p e w n y m sensie, powiada, j e s t t o z a r a z a . "

C a ł y w y s i ł e k sztuki z a c h o d n i e j s p r o w a d z a się do n a r z u ­
cenia typów wyobraźni. Historia literatury europejskiej to
ciąg w a r i a c j i n a t e m a t p e w n y c h t y p ó w i t e m a t ó w . R a c i -
nowska miłość jest wariacją na temat miłości, której nie
s p o t y k a się może w życiu. J e s t t o u p r o s z c z e n i e : styl. Z a ­
chód nie opisuje swego życia codziennego. Nieustannie
p r z y w o ł u j e w i e l k i e obrazy, które go rozpalają. Ściga je.
C h c e w c i e l i ć się w M a n f r e d a a l b o w F a u s t a , w D o n J u a n a
albo w Narcyza. Ale w samym tylko przybliżeniu jest
zawsze jałowość. Wciąż niezaspokojone pragnienie jed­
ności. I z rozpaczy w y m y ś l o n o b o h a t e r a k i n o w e g o .

W y d m y n a d m o r z e m — ł a g o d n y świt i n a g l e c i a ł a , g d y
f a l a j e s z c z e c z a r n a i gorzka. W o d a n i e m a j e s z c z e l e k k o ś c i .
C i a ł o się w n i e j z a n u r z a i u c i e k a na plażę do p i e r w s z y c h
promieni słońca. Wszystkie letnie poranki na plażach wy­
dają się pierwszymi porankami świata. Wszystkie letnie
wieczory mają uroczystą twarz końca świata. Bezkresne
wieczory nad morzem. Miażdżące słońce na wydmach.
O drugiej po p o ł u d n i u sto m e t r ó w po p ł o n ą c y m p i a s k u
p r z y p r a w i a o s z a l e ń s t w o . Z a c h w i l ę upadniesz. T o s ł o ń c e
c i ę z a b i j e . Z r a n a p i ę k n o b r ą z o w y c h c i a ł n a p ł o w y m pias­
ku. S t r a s z n a n i e w i n n o ś ć t y c h z a b a w i t y c h n a g o ś c i w ros­
nącym świetle.
Nocą k s i ę ż y c w y b i e l a w y d m y . T r o c h ę w c z e ś n i e j w i e c z ó r
wydobywa wszystkie kolory, pogłębia je i przydaje im
o s t r o ś c i . M o r z e j e s t z u l t r a m a r y n y , droga c z e r w o n a kolo­
ru s k r z e p ł e j krwi, plaża ż ó ł t a . W s z y s t k o z n i k a w r a z z zie­
lonym słońcem i w y d m y ociekają światłem księżyca. Noce
n i e z m i e r z o n e g o szczęścia pod deszczem gwiazd. C z y to, co
p r z y c i s k a s z do siebie, j e s t c i a ł e m , czy c i e p ł ą n o c ą ? I ta
n o c n a burza, k i e d y b ł y s k a w i c e p r z e b i e g a ł y p r z e z w y d m y ,
b l a d ł y i p o z o s t a w i a ł y na p i a s k u i w o c z a c h p o m a r a ń c z o ­
we albo białe poblaski. To niezapomniane wesele. Móc
n a p i s a ć : b y ł e m s z c z ę ś l i w y przez c a ł y tydzień.

„ I t y l k o s k a r g a p o m i e s z a n a z e s z l o c h e m u n o s i się n a d
c a ł y m m o r z e m aż do chwili, gdy noc o c i e m n e j twarzy
s p r a w i , że u s t a n i e w s z y s t k o . " ( P e r s o w i e — b i t w a pod S a -
laminą).

W 477, by uczcić z w i ą z e k m i a s t w D e l o s , c i s k a n o b l o ­
ki żelaza d o morza. P r z y m i e r z e m i a ł o t r w a ć tak długo,
j a k długo żelazo pozostanie w morzu.

W p o l i t y c e n i e dość z w r a c a n o uwagi n a to, j a k b a r d z o


p e w i e n rodzaj r ó w n o ś c i j e s t w r o g i e m w o l n o ś c i . W G r e c j i
l u d z i e b y l i wolni, p o n i e w a ż b y l i t a m n i e w o l n i c y .

„ J e s t w i e l k ą z b r o d n i ą zniszczyć w o l n o ś ć l u d u pod p r e ­
t e k s t e m , ż e lud źle t e j w o l n o ś c i u ż y w a . " ( T o c q u e v i l l e ) .
P r o b l e m w sztuce j e s t p r o b l e m e m p r z e k ł a d u . Ż l i pisa­
rze: ci, c o piszą m a j ą c n a u w a d z e k o n t e k s t w e w n ę t r z n y ,
k t ó r e g o c z y t e l n i k n i e m o ż e znać. T r z e b a b y ć dwoma, k i e d y
się pisze: pierwsza rzecz, r a z jeszcze, t o n a u c z y ć się p a n o ­
w a n i a n a d sobą.

Rękopisy wojenne, więźniów, kombatantów. Wszyscy


przeszli o b o k n i e o p i s a n y c h doświadczeń i n i c z t e g o n i e
w y n i e ś l i . P ó ł r o k u w urzędzie p o c z t o w y m n a u c z y ł o b y i c h
tyle samo. Powtarzają za gazetami. To, co przeczytali,
u d e r z y ł o i c h w i ę c e j n i ż to, c o zobaczyli w ł a s n y m i o c z a m i .

„ O t o chwila, b y dowieść c z y n a m i , ż e godność c z ł o w i e k a


nie ustępuje wielkości bogów." (Ifigenia w Taurydzie.)

„ C h c ę w ł a d z y i posiadania. C z y n j e s t wszystkim, s ł a w a
niczym." (Faust).

Wrzesień
Można uporządkować wszystko: to proste i oczywiste.
Ale przychodzi cierpienie ludzkie i zmienia wszystkie
plany.

Szaleństwo zatracenia się i zaprzeczenia wszystkiemu —


n i e b y ć p o d o b n y m d o niczego, z ł a m a ć n a zawsze to, c o
nas określa, teraźniejszości ofiarować samotność i nicość,
odnaleźć j e d y n e m i e j s c e , gdzie losy mogą n a g l e zacząć s i ę
o d n o w a . P o k u s a j e s t n i e u s t a j ą c a . B y ć j e j posłusznym c z y
odrzucić j ą ? C z y o p ę t a n i e d z i e ł e m m o ż n a w t ł o c z y ć w to
s z e m r z ą c e życie, czy też, n a odwrót, trzeba, b y ż y c i e m u
dorównało, słuchać błyskawicy? Piękno, m o j a trosko n a j ­
g o r s z a — r a z e m z wolnością.
J. Copeau. „W wielkich epokach nie szukajcie drama­
tycznego poety w jego gabinecie. Jest na scenie, wśród
swoich aktorów. J e s t aktorem i reżyserem."
Nie jesteśmy wielką epoką.

W pantominie aktorzy wędrowni używają języka nie­


z r o z u m i a ł e g o ( e s p e r a n t a f a r s y ) n i e z e w z g l ę d u n a sens, a l e
na życie.
C h a n c e r e l słusznie p o d k r e ś l a z n a c z e n i e m i m a . C i a ł o w
t e a t r z e : z a p o m n i a ł o n i m c a ł y f r a n c u s k i t e a t r współczes­
ny — prócz B a r r a u l t a .

Opinia Nicolas Clśmenta, bibliotekarza Ludwika XIV


na t e m a t S h a k e s p e a r e ' a : „ T e n p o e t a a n g i e l s k i o dość pięk­
nej wyobraźni wyraża się wykwintnie; mieszając wszakże
brudy do swoich komedii umniejsza te zalety."
T e n w i e l k i w i e k b y ł w i e l k i m , b o k a l e c z y ł dusze i u m y s ­
ł y , czego dowodem C l e m e n t . W t y m s a m y m czasie poeta
a n g i e l s k i pisał w s p a n i a l e o R y s z a r d z i e I I :
„ M ó w m y o grobach, wierszach i epitafiach." A Webster:
„ C z ł o w i e k j e s t j a k k a s j a ; ż e b y poznać j e j zapach, t r z e b a
ją rozetrzeć."

Oh! no, there is not the end; the end is death and
madness. (Kyd: Tragedia hiszpańska) i mając trzydzieści
l a t M a r l o w e u m i e r a od ciosu s z t y l e t e m w czoło, zamordo­
w a n y przez p o l i c j a n t a .
5 3 sztuki r ę k o p i ś m i e n n e z e z b i o r ó w W a r b u r t o n (Philipp
M a s s i n g e r i F l e t c h e r ) s p a l o n e przez p e w n e g o k u c h m i s t r z a ,
który zawijał w nie swoje pasztety. Oto konkluzja.


Październik
D ż u m a . B o n s e l s , s. 144 i 222.
1342 — C z a r n a dżuma w E u r o p i e . Z a b i j a się Żydów.
1481 — D ż u m a pustoszy p o ł u d n i e Hiszpanii. I n k w i z y c j a
powiada: Żydzi. Ale dżuma zabija inkwizytora.

W II w i e k u d y s p u t y o w y g l ą d z i e J e z u s a . Święty Cyryl
i ś w i ę t y J u s t y n : żeby w c i e l e n i e m i a ł o c a ł y s w ó j sens, m u ­
siał być z wyglądu odrażający i wstrętny. (Święty Cyryl:
„Najobrzydliwszy z synów ludzkich.")
Ale duch grecki: „ J e ś l i n i e jest piękny, nie jest Bo­
giem." G r e c y zwyciężyli.
*

To Aleksander Borgia pierwszy występuje przeciwko


Torquemadzie. Nazbyt światły i nazbyt „wyrafinowany",
b y m ó g ł ś c i e r p i e ć t ę furię.

Z o b a c z y ć u H e r d e r a . Idee, k t ó r e mogą posłużyć do f i l o ­


zofii H i s t o r i i L u d z k o ś c i .
*
Ci, co t w o r z y l i w o k r e s a c h w i e l k i c h n i e p o k o j ó w : S h a k e s -
peare, Milton, Ronsard, Rabelais, Montaigne, Malherbe.

W N i e m c z e c h na po c z ątk u b r a k p o c z u c i a n a r o d o w e g o .
Z a s t ę p u j e j e ś w i a d o m o ś ć rasy, s t w o r z o n a c a ł k o w i c i e przez
intelektualistów. Rzecz znacznie bardziej jadowita. Niemca
interesuje polityka zagraniczna — Francuza polityka wew­
nętrzna.
*
O monotonii.
M o n o t o n i a o s t a t n i c h dzieł T o ł s t o j a . M o n o t o n i a ksiąg h i n ­
duskich — monotonia proroctw biblijnych — monotonia
B u d d y . M o n o t o n i a K o r a n u i w s z y s t k i c h książek r e l i g i j n y c h .
Monotonia Nietzschego — Pascala — Szestowa — straszna
m o n o t o n i a P r o u s t a , m a r k i z a d e S a d e , itd., i t d .
P o l i t y k a n i e może n i g d y b y ć p r z e d m i o t e m poezji ( G o e ­
the).
Dodać do Absurdu cytat z Tołstoja j a k o wzór logiki alo-
gicznej:
„ J e ś l i ś m i e r ć o d b i e r a n a m w s z y s t k i e d o b r a ziemskie, dla
których żyjemy, i w s z y s t k i e radości, j a k i e d a j e n a m ży­
c i e — bogactwo, zaszczyty, władzę — to d o b r a te pozba­
wione są wszelkiego znaczenia. Jeśli życie nie jest nie­
s k o ń c z o n e , j e s t p o p r o s t u n o n s e n s e m ; n i e w a r t o t e d y żyć
i t r z e b a się u w o l n i ć o d ż y c i a j a k n a j s z y b c i e j popełniając
samobójstwo." (Spowiedź)
A l e dalej T o ł s t o j w p r o w a d z a p o p r a w k ę : „ I s t n i e n i e ś m i e r c i
z m u s z a n a s al bo do w y r z e c z e n i a się ż y c i a z w ł a s n e j woli,
albo d o zmienienia g o w taki sposób, by uzyska­
ło sens, którego śmierć nie może mu ode­
brać."

T . E . L a w r e n c e z a c i ą g a się p o wojnie jako zwykły


żołnierz i pod zmyślonym nazwiskiem. Żeby stwier­
dzić, czy b e z i m i e n n o ś ć p r z y n i e s i e to, czego n i e d a ł a w i e l ­
kość. Odmawia przyjęcia orderów od króla, swój krzyż
w o j e n n y d a j e psu. Anonimowo przesyła rękopisy wydaw­
com, k t ó r z y j e odrzucają. Wypadek na motocyklu.
S t ą d d e f i n i c j a A . F a b r e - L u c e ' a : N a d c z ł o w i e k a r ozpozn aj e
s i ę po bezwzględności, z j a k ą z a m y k a się w historii, i po
j e g o wewnętrznej wolności w stosunku do niej.

*
Przeczytane na nowo: M a l t ę Laurids B r i g g e : książka bez
znaczenia. Odpowiedzialny: Paryż. To klęska paryska. Nie­
przezwyciężona infekcja paryska. Np. „Świat uważa sa­
m o t n i k a za w r o g a . " B ł ą d , ś w i a t gwiżdże na n i e g o i ma do
t e g o prawo.
J e d y n a rzecz c e n n a : historia Arversa, który umierając
89
poprawia błąd we francuskim: „Należy mówić collidor."

89
Ten cytat, Jak i wiele Innych (Homer, Milton), prawdopodobnie
z pamięci. Przekład zatem z tekstu francuskiego, ponieważ przekłady
Esej o tragedii.
I. Milczenie Prometeusza.
I I . Elżbietanie.
I I I . Molière.
I V . Duch buntu.

D ż u m a . „ P r a g n ę j e d n e j rzeczy, k t ó r a b y ł a b y s p r a w i e d ­
liwa." — „Proszę, oto d ż u m a . "

„Noc, «prawdziwa noc», i l u ludzi z n a j ą t e r a z ? W o d a


i ziemia, p r z y w r ó c o n a cisza. «I m o j a dusza t a k ż e j e s t t r y s ­
k a j ą c ą f o n t a n n ą . » A c h , n i e c h ś w i a t s i ę oddali, n i e c h z a m i l k ­
nie. T a m , n a d P o l l e n s a . . . "
Z e r w a ć z t y m p u s t y m s e r c e m — odrzucić wszystko, co
j e wysusza. J e ś l i żywe wody s ą gdzie indziej, dlaczego i c h
nie szukać?

P r z y c h o d z i chwila, k i e d y n i e m o ż n a j u ż odczuwać wzru­


szeń m i ł o ś c i . P o z o s t a j e j e d y n i e t r a g i z m . Ż y ć dla kogoś al­
b o dla czegoś n i e m a j u ż sensu. M o ż n a g o odnaleźć t y l ­
k o w m y ś l i o ś m i e r c i dla czegoś.

Dekadencja! Mowy o dekadencji! I I I wiek przed Chrys­


t u s e m j e s t w i e k i e m upadku dla G r e c j i . P r z y n o s i ś w i a t u
g e o m e t r i ę , fizykę, a s t r o n o m i ę i t r y g o n o m e t r i ę — z E u k l i ­
desem, A r c h i m e d e s e m , A r y s t a r c h e m i H i p p a r c h e m .

Są j e s z c z e ludzie, k t ó r z y plączą i n d y w i d u a l i z m z p o t r z e ­
b ą osobowości. J e s t t o p o m i e s z a n i e d w ó c h p l a n ó w : społecz­
n e g o i metafizycznego. „ P a n s i ę r o z d r a b n i a . " Z m i e n i a ć
z oryginału (Hulewicz, Malte, Parandowski, Odysea, itd.) nadają cy­
towanym fragmentom inny odcień językowy, a także, niekiedy, zna­
czeniowy. W przypadku Rilkego: k u r y t a r z mówi nie Arvers, ale
zakonnica; Arvers „odkłada umieranie", żeby poprawić jej błąd.
wciąż życie to nie mieć własnej twarzy. Ale mieć własną
t w a r z j e s t ideą w ł a ś c i w ą p e w n e j f o r m i e c y w i l i z a c j i . C o
n i e k t ó r y m ludziom m o ż e w y d a w a ć się n a j g o r s z y m z n i e ­
szczęść.
*

W teatrze greckim tylko trzej aktorzy: nie chodziło


0 s t w o r z e n i e postaci.
W A t e n a c h s p e k t a k l b y ł s p r a w ą p o w a ż n ą : przedstawie­
n i a o d b y w a ł y s i ę d w a a l b o t r z y r a z y do r o k u . W P a r y ż u ?
I c h c ą p o w r ó c i ć d o tego, c o m a r t w e ! S t w ó r z c i e r a c z e j w ł a s ­
ne formy.

„ N i e m a rzeczy t a k n i e w i n n e j , k t ó r e j ludzie n i e mogli­


by p r z e m i e n i ć w z b r o d n i ę . " (Molière, W s t ę p do Świętoszka)
*

O. F l a k e na t e m a t S a d e ' a : „Żadna wartość nie j e s t sta­


ł a dla kogoś, k t o n i e m o ż e j e j b y ć p o s ł u s z n y m . S a d e n i e
widzi r a c j i , d l a k t ó r e j m i a ł b y b y ć posłuszny j a k i e j k o l w i e k ;
s z u k a ł j e j długo, a l e n i e z n a l a z ł . " W e d ł u g S a d e ' a c z ł o w i e k
p o z b a w i o n y ł a s k i w o l n y j e s t o d odpowiedzialności.
Por. matematyka zła w Juliette.
Monomania buntu przeciw prawu fundamentalnemu,
przyznającemu tę samą r a c j ę istnienia duchowi i seksual­
n o ś c i . P r z e ś l a d o w a n y i zdrowy na u m y ś l e , k o ń c z y w C h a -
r e n t o n , gdzie każe g r a ć w a r i a t o m s p e k t a k l e , k t ó r e s ą c a ł ­
kowicie j e g o dziełem: Obraz.
„ W y m y ś l a ł o k r u c i e ń s t w a , k t ó r y c h s a m n i e przeżywał
i n i e c h c i a ł b y p r z e ż y w a ć — ż e b y dotrzeć do w i e l k i c h pro­
blemów."

M o b y Dick i symbol, 4 0 s. 120, 121, 123, 129, 173-177, 203,


2 0 9 , 2 4 1 , 310, 313, 3 3 9 , 373, 415, 4 2 1 , 452, 457, 460, 472,
485, 499, 503, 517, 520, 522.

40
Lektury do Dżumy.
U c z u c i a , o b r a z y d z i e s i ę c i o k r o t n i e p o m n a ż a j ą filozofię.

W A t e n a c h z a j m o w a n o się z m a r ł y m i t y l k o podczas A n -
t e s t e r i ó w . K i e d y się s k o ń c z y ł y , m ó w i o n o : „Odejdźcie, du­
sze, A n t e s t e r i e j u ż s k o ń c z o n e . "
P i e r w o t n i e religia grecka wszystkich odsyła do Piekieł.
N i e ma n a g r o d y ani k a r y — t a k s a m o w r e l i g i i ż y d o w s k i e j .
Idea nagrody narodziła się z przyczyn natury społecznej.

W IV w i e k u w n i e k t ó r y c h p a ń s t w a c h g r e c k i c h o l i g a r ­
chowie składali taką przysięgę:
„ B ę d ę z a w s z e w r o g i e m ludu i d o r a d z a ć b ę d ę to, co l u ­
dowi p r z y n i e s i e s z k o d ę . "
Ucieczka Dariusza ściganego przez A l e k s a n d r a (293-4)
W e s e l e w S u z i e : 10 0 0 0 żołnierzy, 80 dowódców i A l e k ­
sander łączą się z Persami.

P o r . M a r e k A u r e l i u s z : „Wszędzie, gdzie m o ż n a żyć, moż­


na żyć dobrze."
„ T o , c o s t a n o w i przeszkodę dla dzieła zamierzonego, s t a ­
j e się s a m y m d z i e ł e m . "
To, co staje na drodze, pozwala iść na­
przód.
S k o ń c z o n e w l u t y m 1942
Z e s z y t IV
styczeń 1942 — wrzesień 1945

Styczeń — Luty
Oddzielić s i ę od w s z y s t k i e g o . W b r a k u p u s t y n i — dżuma
a l b o m a ł y dworzec T o ł s t o j a .
*

N i e m a w i e l k i c h zbrodni, d o k t ó r y c h c z ł o w i e k i n t e l i g e n ­
t n y n i e c z u ł b y się zdolny. W e d ł u g G i d e ' a w i e l k i e i n t e l i ­
gencje nie ulegają im, ponieważ do nich tylko musiałyby
się ograniczyć.

Tołstoj.
Melville.
Obce punkty orientacyjne D . de F o e .
Cervantes.

Wiele jest powodów oficjalnej wrogości wobec Anglii


( d o b r y c h albo z ł y c h , p o l i t y c z n y c h a l b o i n n y c h ) . A l e n i e
w y m i e n i a się j e d n e g o z n a j g o r s z y c h : w ś c i e k ł o ś c i i n i s k i e ­
g o p r a g n i e n i a , b y widzieć, j a k p a d a ten, c o ośmielił s i ę
s t a w i ć opór sile, k t ó r a w a s s a m y c h zmiażdżyła.

Francuzi zachowali obyczaj i tradycje rewolucji. B r a k


i m t y l k o odwagi; stali się urzędnikami, drobnomieszcza-
n a m i i midinetkarni, D z i e ł e m geniuszu b y ł o u c z y n i ć z n i c h
rewolucjonistów legalnych. Konspirują za pozwoleniem
o f i c j a l n y m . P r z e r a b i a j ą ś w i a t n i e podnosząc t y ł k a z fo­
tela.

W d r a m a c i e a n t y c z n y m zawsze p ł a c i ten, k t o m a r a c j ę .
P r o m e t e u s z , E d y p , Orestes, itd. A l e t o n i e m a znaczenia.
T a k czy i n a c z e j , z r a c j ą lub bez, w s z y s c y kończą w p i e k l e .
N i e m a a n i nagrody, ani k a r y . S t ą d dla n a s z y c h oczu, za­
ćmionych wiekami wypaczeń chrześcijańskich, bezintere­
s o w n y c h a r a k t e r t y c h d r a m a t ó w — i i c h p a t o s także.
P r z e c i w s t a w i ć : „ W i e l k i e n i e b e z p i e c z e ń s t w o j e s t w pod­
daniu się j e d n e j i d e i " (Gide) i „ p o s ł u s z e ń s t w o " n i e t z s c h e a ń -
skie. I j e s z c z e G i d e m ó w i ą c y o wydziedziczonych: „Pozos­
tawcie im życie wieczne albo dajcie rewolucję." Do moje­
go e s e j u o b u n c i e . „Nie z a b i e r a j c i e m n i e z m o j e j d r o g i e j m a ­
ł e j g r o t y " , m ó w i ł a uwięziona z P o i t i e r s , k t ó r a ż y ł a t a m
w nieczystościach.

P o c i ą g , j a k i p e w n e u m y s ł y odczuwają d o sprawiedli­
wości i j e j a b s u r d a l n e g o działania. Gide, D o s t o j e w s k i , B a l -
zac, K a f k a , M a l r a u x , M e l v i l l e itd. S z u k a ć w y t ł u m a c z e n i a .

Stendhal. Można wyobrazić sobie historię Malatesty al­


bo rodu d ' E s t e opowiedzianą przez B a r r è s a , a p o t e m przez
S t e n d h a l a . S t e n d h a l użyje s t y l u k r o n i k a r s k i e g o , r e p o r t a ­
żu. S e k r e t S t e n d h a l a j e s t w dysproporcji t o n u i opowieści
(Zestawić z p e w n y m i A m e r y k a n a m i ) . D o k ł a d n i e t a s a m a
d y s p r o p o r c j a i s t n i e j e między S t e n d h a l e m a B e a t r i x C e n c i .
C h y b i o n e , gdyby S t e n d h a l wziął t o n p a t e t y c z n y . ( P r z y c a ­
ł e j l i t e r a c k o ś c i T y r t e u s z j e s t k o m i c z n y i nienawistny.) Czer­
wone i czarne ma j a k o podtytuł Kronika 1830 r. K r o n i k i
w ł o s k i e (itd.).

Marzec
L u c y f e r M i l t o n a . „ I m d a l e j o d Niego, t y m lepiej... D u c h
w sobie ma własne siedlisko, sam może uczynić niebo
z p i e k ł a , p i e k ł o z nieba... L e p i e j p a n o w a ć w p i e k l e niż s ł u ­
żyć w n i e b i e . "
P s y c h o l o g i a A d a m a i E w y w s k r ó c i e : on s t w o r z o n y d l a
k o n t e m p l a c j i i odwagi — o n a dla m i ę k k o ś c i i uwodziciel­
s k i e g o wdzięku; o n d l a B o g a t y l k o . O n a d l a B o g a w n i m .

S c h i l l e r u m i e r a „ u r a t o w a w s z y wszystko, co mogło być


uratowane".

Pieśń X Iliady. Ci wodzowie udręczeni bezsennością,


k l ę s k ą n i e d o zniesienia, k t ó r z y p o w r a c a j ą , b ł ą k a j ą się, k o ­
chają, j e d n o c z ą i p r ó b u j ą c szczęścia i d ą do w r o g a , żeby
„coś z r o b i ć " .
K o n i e P a t r o k l e s a p ł a c z ą c e podczas b i t w y — i c h p a n n i e
żyje. I (pieśń X V I I I ) trzykrotny wielki krzyk Achillesa,
g d y p o w r a c a j ą c do b i t w y stoi na szańcu, lśniący w swej
zbroi, dziki. Trojanie cofają się. Pieśń X X I V . Smutek
A c h i l l e s a p ł a c z ą c e g o w nocy, po z w y c i ę s t w i e . P r i a m : „ M o ­
g ł e m uczynić, czego n i e u c z y n i ł j e s z c z e ż a d e n c z ł o w i e k n a
ziemi, podnieść d o u s t r ę c e , k t ó r e z a b i ł y m o j e dzieci."
(Nektar był czerwony!)

N i c n i e p r z e m a w i a b a r d z i e j z a I l i a d ą niż t o , ż e z n a j ą c
wynik bitwy, dzieli się przecież lęk Achaj ów zepchnię­
tych do oszańcowań przez T r o j a n . (Ta sama obserwacja
dotyczy Odysei: w i a d o m o , ż e Ulisses zabije Zalotników.)
J a k i e ż m u s i a ł o b y ć w z r u s z e n i e t y c h , k t ó r z y słyszeli opo­
wieść po raz pierwszy!

W obronie wielkodusznej psychologii.


B a r d z i e j p o m a g a się c z ł o w i e k o w i u k a z u j ą c m u j e g o po­
c h l e b n y o b r a z niż w y t y k a j ą c m u n i e u s t a n n i e j e g o b ł ę d y .
N o r m a l n i e k a ż d y u s i ł u j e upodobnić się d o swego n a j l e p -
szego w i z e r u n k u . M o ż n a t o rozszerzyć n a pedagogikę, h i s ­
torię, filozofię, p o l i t y k ę . M y n a p r z y k ł a d j e s t e ś m y r e z u l ­
t a t e m dwudziestu w i e k ó w w y o b r a ż e ń c h r z e ś c i j a ń s k i c h .
O d 2 0 0 0 l a t s t a w i a się c z ł o w i e k o w i p r z e d oczy j e g o o b r a z
upokorzony. Rezultat nie dał na siebie czekać. W każdym
razie k t o m o ż e powiedzieć, j a c y b y l i b y ś m y , g d y b y p r z e z t e
dwadzieścia w i e k ó w p r z e t r w a ł ideał a n t y k u i j e g o p i ę k n a
twarz ludzka?

D l a p s y c h o a n a l i t y k a „ j a " g r a n i e u s t a n n i e przed s a m y m
sobą, a l e l i b r e t t o j e s t fałszywe.
F. A l e x a n d e r i H. S t a u b . Le Criminel. B y ł y wieki, k t ó ­
r e s k a z y w a ł y h i s t e r y k ó w , przyjdzie czas, gdy b ę d z i e się l e ­
czyć z b r o d n i a r z y .

„ Ż y ć i u m r z e ć przed l u s t r e m " , mówi Baudelaire. Nie


dość z w r a c a s i ę u w a g i n a t o „ i u m r z e ć " . Żyć, do tego
wszyscy s ą gotowi. Ale stać się panem swojej śmierci,
oto c a ł a trudność.

41
Psychoza aresztowania. Bywał często w e wszystkich
e l e g a n c k i c h m i e j s c a c h s p o t k a ń p u b l i c z n y c h : w s a l a c h kon­
c e r t o w y c h , w w i e l k i c h r e s t a u r a c j a c h . Związki, solidarność
z t y m i ludźmi, to s t a n o w i o b r o n ę . A poza t y m to d a j e c i e p ­
ł o , b l i s k o ś ć . M a r z y ł o o p u b l i k o w a n i u książek, k t ó r e zyska­
ł y b y popularność, u c z y n i ł y b y g o s ł a w n y m i n i e t y k a l n y m .
M y ś l a ł , ż e w y s t a r c z y , ż e b y j e g o k s i ą ż k i p r z e c z y t a l i poli­
cjanci. Powiedzieliby. „ J a k i on j e s t wrażliwy. To artysta.
N i e m o ż n a s k a z a ć t a k i e g o c z ł o w i e k a . " K i e d y indziej j e d n a k
czuł, ż e c h o r o b a a l b o k a l e c t w o o s ł o n i ł y b y g o t a k s a m o .
I j a k dawniej przestępcy uciekali n a pustynię, on snuł
p r o j e k t y , że s c h r o n i się w k l i n i c e , w s a n a t o r i u m , w l e c z -
nicy.

41
Cottard z Dżumy.
P o t r z e b o w a ł k o n t a k t ó w , c i e p ł a . W y l i c z a ł w p a m i ę c i swo­
ich znajomych. „Niemożliwe, żeby to zrobiono przyjacielo­
w i p . X , człowiekowi, k t ó r y b y w a u p . Y . " A l e żadne sto­
sunki nie powstrzymają wyciągniętej nad n i m groźnej rę­
ki. Wówczas przechodził do epidemii. Wyobraźmy sobie
t y f u s a l b o dżumę, t o się zdarza, t o się z d a r z a ł o . T o j e s t do­
p u s z c z a l n e w p e w n y m s e n s i e . W s z y s t k o s i ę w t e d y zmienia,
p u s t y n i a przychodzi d o c i e b i e . Nikt n i e m a j u ż czasu, ż e b y
s i ę t o b ą z a j m o w a ć . B o t o j e s t w ł a ś n i e t o : myśl, ż e ktoś b e ż
t w o j e j wiedzy z a j m u j e s i ę t o b ą i n i e w i a d o m o dokąd w t y m
z a j m o w a n i u s i ę doszedł — co postanowił i c z y postanowił.
W i ę c dżuma — n i e m ó w i ą c j u ż o t r z ę s i e n i a c h ziemi.
T a k to dzikie s e r c e p r z y z y w a ł o b l i ź n i c h i ż e b r a ł o o i c h
względy. T a k t a dusza spustoszona d o m a g a ł a s i ę o d p u s t y n i
ochłody i znajdowała spokój w chorobie, zarazie i ka­
tastrofie. (Rozwinąć)

S t a r y , k t ó r y j e s t d z i a d k i e m A . B . , m a j ą c 5 0 lat doszedł
do wniosku, że dość j u ż zrobił. W s w o i m d o m k u w T l e m -
c e n położył się do ł ó ż k a i, prócz o c z y w i s t e j konieczności,
w i ę c e j j u ż n i e w s t a w a ł aż do osiemdziesiątego c z w a r t e g o
r o k u życia, kiedy u m a r ł . Z e skąpstwa n i g d y n i e c h c i a ł ku­
pić z e g a r k a . O b l i c z a ł czas, a zwłaszcza godziny p o s i ł k ó w
przy pomocy dwu garnków, z których jeden napełniony
42
był grochem. J e d n a k i m ruchem, uważnym i regularnym,
n a p e ł n i a ł drugi i w t e n sposób z n a j d o w a ł p u n k t y o r i e n t a ­
c y j n e w dniu m i e r z o n y m g a r n k i e m .
J u ż w c z e ś n i e j d a ł z n a ć o s w o i m p o w o ł a n i u w t y m sen­
sie, ż e n i c g o n i e i n t e r e s o w a ł o , ani p r a c a , a n i przyjaźń, a n i
m u z y k a , a n i k a w i a r n i a . N i e opuszczał n i g d y s w e g o m i a s t a
p r ó c z owego dnia, k i e d y m u s i a ł w y j e c h a ć do O r a n u i zatrzy­
mał się na stacji najbliższej od Tlemcen, przerażony tą
przygodą. W r ó c i ł n a j b l i ż s z y m pociągiem. T y m , c o dziwili
się j e g o życiu, z k t ó r e g o 34 l a t a spędził w łóżku, mówił,
że zgodnie z religią p i e r w s z a p o ł o w a ż y c i a c z ł o w i e k a j e s t

42
Stary astmatyk z Dżumy.
w s t ę p o w a n i e m , a d r u g a z e j ś c i e m , i że w t y m d r u g i m o k r e ­
s i e d n i c z ł o w i e k a n i e n a l e ż ą j u ż d o niego. Z a p r z e c z a ł s o b i e
zresztą twierdząc, że B o g a n i e m a , w p r z e c i w n y m b o w i e m
r a z i e i s t n i e n i e księży b y ł o b y zbędne, a l e t ę filozofię moż­
na przypisać złemu humorowi, jaki wywoływały w nim
c z ę s t e k w e s t y w j e g o parafii.
Uzupełnia tę postać głębokie pragnienie, powtarzanie
k a ż d e m u , k t o t y l k o c h c i a ł s ł u c h a ć : spodziewał się, ż e u m ­
rze b a r d z o stary.

Doszedłszy d o absurdu, s t a r a j ą c s i ę żyć w j e g o konse­


kwencji, c z ł o w i e k s t w i e r d z a zawsze, ż e ś w i a d o m o ś ć j e s t
rzeczą n a j t r u d n i e j s z ą do z a c h o w a n i a . O k o l i c z n o ś c i n i e o m a l
zawsze s t a j ą t e m u na przeszkodzie. Chodzi o to, by żyć
w o s t r o ś c i widzenia — w świecie, gdzie rozszczepienie j e s t
regułą.
S t w i e r d z a o n również, ż e p r a w d z i w y m p r o b l e m e m , na­
wet bez Boga, jest jedność psychologiczna (praca nad
absurdem stawia bowiem tylko problem jedności meta­
fizycznej ś w i a t a i u m y s ł u ) i spokój w e w n ę t r z n y . S p o s t r z e ­
g a ponadto, ż e t e n spokój j e s t n i e o s i ą g a l n y b e z d y s c y p l i n y
t r u d n e j d o pogodzenia z e ś w i a t e m . Tu jest cały pro­
blem. Trzeba właśnie pogodzenia ze światem. Chodzi
o d o k o n a n i e tego, c o j e s t regułą wieku.
Przeszkodą jest życie minione (zawód, m a ł ż e ń s t w o ,
d a w n e poglądy, itd.), i t a k t e ż się s t a ł o . N i e u n i k a ć żad­
nego z elementów tego problemu.

W s t r ę t n e , ż e pisarz m ó w i ą c e k s p l o a t u j e t o , czego n i g d y
n i e przeżył. A l e uwaga, m o r d e r c a n i e j e s t c z ł o w i e k i e m n a j ­
b a r d z i e j p o w o ł a n y m do m ó w i e n i a o zbrodni. (Czy n i e j e s t
j e d n a k człowiekiem najbardziej powołanym do mówienia
o własnej zbrodni? T o n a w e t n i e j e s t pewne.) T r z e b a
w y o b r a z i ć s o b i e pewną odległość między twórczością a czy­
n e m . P r a w d z i w y a r t y s t a z n a j d u j e s i ę w p o ł o w i e drogi m i ę ­
dzy s w y m i w y o b r a ż e n i a m i i c z y n a m i . T o ten, który jest
„zdolny d o " . M ó g ł b y b y ć t y m , k t ó r e g o opisuje, przeżyć to.
co opisuje. S a m c z y n o g r a n i c z y ł b y go — b y ł b y t y m , któ­
ry dokonał.

S ą d w a rodzaje s t y l u : p a n i d e L a f a y e t t e i B a l z a c . P i e r w ­
szy j e s t d o s k o n a ł y w szczególe, drugi w m a s i e i c z t e r e c h
rozdziałów j e s t m a ł o , by dać w y o b r a ż e n i e o j e g o oddechu.
Balzac pisze d o b r z e n i e mimo błędów we francuskim,
ale je robiąc.
*

S e k r e t mojego świata; Wyobrazić sobie Boga bez nie­


śmiertelności człowieka.
*

Kalipso proponuje Ulissesowi wybór między nieśmier­


t e l n o ś c i ą a ziemią o j c z y s t ą . U l i s s e s odrzuca n i e ś m i e r t e l n o ś ć .
W tym jest może cały sens Odysei. W pieśni XI U l i s s e s
i u m a r l i n a d d o ł e m p e ł n y m krwi — A g a m e m n o n mu po­
wiada: „Nie bądź n a z b y t ł a g o d n y dla swojej żony i nie
zwierzaj jej wszystkich twoich myśli."

E p i t a f i u m H . H e i n e g o : „ K o c h a ł róże znad B r e n t y . "

F l a u b e r t : „ Z d e c h ł b y m z e ś m i e c h u n a w i d o k człowieka,
k t ó r y sądzi i n n e g o c z ł o w i e k a , g d y b y n i e budził w e mnie
litości."
T o , co zobaczył w G e n u i : „Miasto c a ł e z m a r m u r u z ogro­
dami pełnymi róż."
I : „Niedorzeczność p o l e g a n a p r a g n i e n i u k o n k l u z j i . "

K r y t y k a a r t y s t y c z n a z e s t r a c h u , b y n i e uznano j e j za
l i t e r a t u r ę , p r ó b u j e m ó w i ć j ę z y k i e m m a l a r s t w a i wówczas
jest literacka. Trzeba powrócić do Baudelaire'a. Transpo­
z y c j a ludzka, a l e obiektywna.
Inteligencja nowoczesna popadła w całkowity zamęt.
W i e d z a p o s z e r z y ł a się t a k bardzo, że ś w i a t i u m y s ł u t r a ­
ciły wszelki punkt oparcia. J e s t faktem, że cierpimy na
43
n i h i l i z m . A l e n a j w s p a n i a l s z e są k a z a n i a o „ p o w r o t a c h " .
Powrót do średniowiecza, do umysłowości prymitywnej, do
ziemi, d o religii, d o a r s e n a ł u s t a r y c h rozwiązań. Ż e b y t y m
balsamom przydać odrobiny skuteczności, należałoby po­
s t ę p o w a ć t a k , j a k b y wiedza n a s z a n i e i s t n i a ł a — j a k b y ś m y
się n i c z e g o n i e dowiedzieli — s ł o w e m u d a w a ć , że w y m a ­
z u j e m y to, c o n i e d a się w y m a z a ć . N a l e ż a ł o b y j e d n y m po­
ciągnięciem pióra wykreślić wkład wielu wieków i nie­
z a p r z e c z a l n ą zdobycz ducha, k t ó r y n a k o n i e c (to j e g o ostat­
nie posunięcie) stwarza chaos na nowo i na własny rachu­
nek. J e s t t o n i e m o ż l i w e . Ż e b y ozdrowieć, t r z e b a u ł o ż y ć s i ę
z n o w ą p r z eni k l i w o ś ci ą, z n o w ą j a s n o ś c i ą widzenia. T r z e ­
b a wiedzieć, ż e w n a s z y m w y g n a n i u j e s t ś w i a t ł o . Inteli­
gencja nie dlatego j e s t w zamęcie, że wiedza wstrząsnęła
ś w i a t e m . J e s t w z a m ę c i e , bo n i e u m i e s o b i e z n i ą p o r a ­
dzić. N i e p o t r a f i ł a „ p r z y s t o s o w a ć się d o t e j i d e i " . N i e c h
to uczyni, a z a m ę t z n i k n i e . P o z o s t a n i e wstrząs i j a s n a j e ­
go ś w i a d o m o ś ć w u m y ś l e . C a ł a c y w i l i z a c j a j e s t do p r z e r o ­
bienia.

T y l k o dowody p o w i n n y b y ć d o t y k a l n e .
*

K s i ą ż k i K o p e r n i k a i G a l i l e u s z a b y ł y na i n d e k s i e do 1822.
T r z y w i e k i uporu t o j u ż j e s t k o k i e t e r i a .
*

K a r a ś m i e r c i . Z a b i j a się przestępcę, p o n i e w a ż z b r o d n i a
w y c z e r p u j e w c z ł o w i e k u c a ł ą j e g o zdolność ż y c i a . Wszyst­
k o przeżył, s k o r o zabił. M o ż e u m r z e ć . Z a b ó j s t w o w y s y s a .

C z y m l i t e r a t u r a X I X , a zwłaszcza X X w i e k u różni s i ę
od wieków klasycznych? J e s t także moralistyczna, skoro
43
Aluzja do przemówień i wypowiedzi okresu petainowskiego.
jest francuska. Ale moralność klasyczna jest moralnością
k r y t y c z n ą n e g a t y w n ą (wyjąwszy C o r n e i l l e ' a ) . M o r a l n o ś ć
X X w i e k u , n a odwrót, j e s t p o z y t y w n a : o k r e ś l a s t y l e ży­
cia. W y s t a r c z y p r z y p o m n i e ć b o h a t e r a r o m a n t y c z n e g o , S t e n ­
d h a l a (który n a l e ż y d o s w e g o wieku, a l e w ł a ś n i e dzięki
t e m u ) , B a r r è s a , M o n t h e r l a n t a , M a l r a u x , G i d e ' a , itd.

M o ż n a lepiej z r o z u m i e ć „ w i e c z n y p o w r ó t " , j e ś l i wy­


obrazić go sobie j a k o powtórzenie wielkich momentów —
j a k b y w s z y s t k o z m i e r z a ł o d o ponownego o d t w o r z e n i a czy
p r z y w o ł a n i a k u l m i n a c y j n y c h c h w i l ludzkości. P r y m i t y w i
w ł o s c y albo P a s j a w e d ł u g św. J a n a p r z y w r a c a j ą n a n o w o
do życia, naśladują, k o m e n t u j ą w n i e s k o ń c z o n o ś ć Consum-
matum est ze ś w i ę t e g o wzgórza. W k a ż d e j k l ę s c e j e s t coś
z Aten otwartych dla rzymskich barbarzyńców, wszystkie
z w y c i ę s t w a przywodzą n a myśl S a l a m i n ę , itd. itd.

P s y c h o z a a r e s z t o w a n i a : 4 4 p o s y ł a j ą c s w e m u s y n o w i pen­
s j ę miesięczną, dodaje d o n i e j sto f r a n k ó w . B o c z u j e s k ł o n ­
ność do wzruszeń, do wielkoduszności. S t r a c h czyni go al­
truistą.
T a k w i ę c ci dwaj ludzie, przez c a ł y dzień osaczeni w
mieście, r o z r z e w n i a j ą się, ledwie z a c z y n a j ą m ó w i ć . J e d e n
p ł a c z e o p o w i a d a j ą c o s w o j e j żonie, k t ó r e j n i e widział od
d w ó c h lat. W y o b r a ź c i e s o b i e w i e c z o r y w m i a s t a c h , gdzie
osaczony błądzi s a m o t n i e .

K r y t y k i o Obcym. M o r a l i z a t o r s t w o się sroży. G ł u p c y ,


k t ó r z y sądzicie, ż e n e g a c j a j e s t u s t ę p s t w e m , g d y j e s t o n a
w y b o r e m . ( P i s a r z z Dżumy u k a z u j e b o h a t e r s k ą s t r o n ę n e ­
g a c j i ) . N i e m a i n n e g o m o ż l i w e g o ż y c i a dla c z ł o w i e k a po­
z b a w i o n e g o B o g a — a w s z y s c y ludzie są go p o z b a w i e n i .
W y o b r a ż a ć sobie, że m ę s t w o j e s t w p r o r o c z y m drżeniu, że
wielkość jest w duchowej afektacji! Ale ta walka zasilana
ciemną poezją, ten pozorny bunt ducha kosztuje
mniej. J e s t b e z e f e k t ó w i t y r a n i wiedzą o t y m dobrze.

Bez jutra.
„ O c z y m rozmyślam, c o m n i e p r z e r a s t a , czego doświad­
c z a m n i e u m i e j ą c t e g o o k r e ś l i ć ? T o rodzaj t r u d n e g o m a r ­
szu ku ś w i ę t o ś c i w n e g a c j i — h e r o i z m b e z B o g a — c z ł o ­
w i e k na k o n i e c czysty. W s z y s t k i e c n o t y ludzkie, a w t y m
samotność wobec Boga.
Co daje wyższość przykładu (jedyną) chrześcijań­
s t w u ? C h r y s t u s i j e g o ś w i ę c i — p o s z u k i w a n i e s t y l u życia.
T o dzieło b ę d z i e m i a ł o t y l e form, i l e j e s t e t a p ó w n a dro­
dze do doskonałości b e z n a g r o d y . Obcy to p u n k t zerowy.
I d . Mit. Dżuma j e s t p o s t ę p e m n i e od z e r a ku n i e s k o ń c z o ­
ności, a l e k u złożoności b a r d z i e j g ł ę b o k i e j , k t ó r ą pozostaje
d o o k r e ś l e n i a . O s t a t n i p u n k t t o święty, a l e m i e ć będzie
wartość arytmetyczną — wymierną j a k człowiek."

0 krytyce.
T r z y lata, żeby n a p i s a ć książkę, pięć linii, ż e b y j ą ośmie­
szyć — i fałszywe c y t a t y .
L i s t d o A . R., k r y t y k a l i t e r a c k i e g o (nie z o s t a n i e w y s ł a n y ) .
...Pewne zdanie z p a ń s k i e g o a r t y k u ł u b a r d z o m n i e ude­
r z y ł o : „ n i e b i o r ę pod uwagę..." J a k k r y t y k rozumny, świa­
domy, że i s t n i e j e j a k a ś zgodność w k a ż d y m dziele sztuki,
m o ż e n i e b r a ć pod u w a g ę w p r z e d s t a w i e n i u p o s t a c i j e d y ­
nego m o m e n t u , k i e d y ta p o s t a ć m ó w i o s o b i e i o d s ł a n i a
c z y t e l n i k o w i coś ze s w e g o s e k r e t u ? I j a k ż e n i e odczuł pan,
ż e z a k o ń c z e n i e t o p u n k t zbieżności, m i e j s c e s p e c j a l n i e wy­
b r a n e , w k t ó r y m o p i s a n a p r z e z e m n i e istota, t a k b a r d z o
rozproszona, skupia się wreszcie...
Z d a n i e m p a n a s t a w i a m s o b i e z a cel r e a l i s t y c z n y opis.
Realizm jest słowem pozbawionym sensu (Pani Bovary
i Biesy są p o w i e ś c i a m i r e a l i s t y c z n y m i , a nie m a j ą ze sobą
nic wspólnego). Nie chodziło mi o r e a l i z m . J e ś l i j u ż t r z e b a
określić mój zamiar, m ó w i ł b y m raczej o symbolu. Odczuł
p a n to zresztą. Ale t e m u symbolowi p r z y d a j e p a n sens,
k t ó r e g o on nie ma, i jeśli m a m powiedzieć całą prawdę,
przypisał mi pan bezpodstawnie humorystyczną filozo­
fię. Nic j e d n a k w tej książce nie pozwala panu twierdzić,
że w i e r z ę w człowieka naturalnego, że u t o ż s a m i a m istotę
ludzką z b y t e m roślinnym, że n a t u r a ludzka nie zna mo­
ralności, itd. itd. Głównej postaci książki obca jest wszel­
ka inicjatywa. Nie z a u w a ż y ł pan, że t e n człowiek ograni­
cza się wyłącznie do odpowiedzi na pytania, k t ó r e stawia
mu życie albo ludzie. T a k w i ę c nie twierdzi nigdy niczego.
To tylko klisza w negatywie. Nic nie pozwalało panu orze­
k a ć o istotnej postawie b o h a t e r a p r ó c z właśnie ostatnie­
go rozdziału. A l e j e g o „nie wziął pan pod uwagę".
Z b y t długo musiałbym wyjaśniać, dlaczego p r a g n ą ł e m
„powiedzieć mniej". Mogę jednak żałować, że powierz­
chowna analiza skłoniła pana do użyczenia mi filozofii
lady sklepowej, której nie myślę przyjąć. Zrozumie p a n
lepiej, o co mi chodzi, jeśli powiem, że j e d y n y c y t a t z pań­
skiego a r t y k u ł u j e s t fałszywy ( p r z y t o c z y ć i s k o r y g o w a ć )
i że o t w i e r a d r o g ę do b e z p r a w n y c h wniosków. Może k r y ł a
się tu inna filozofia i o t a r ł się pan o nią komentując sło­
w o „nieludzkość". A l e p o c o dowody?
P o m y ś l i p a n może, że za wiele tu hałasu, skoro w g r ę
wchodzi książeczka nieznanego a u t o r a . A l e jeśli już o t y m
mowa, nie ja go wszcząłem. Zajął p a n bowiem stanowisko
moralne, k t ó r e nie pozwala p a n u na sąd j a s n y i przenik­
liwy, a taki właśnie p a n u przypisywano. J e s t t o stanowisko
nie do u t r z y m a n i a i pan wie o t y m lepiej niż ktokolwiek.
P o m i ę d z y pańską k r y t y k ą a tą, k t ó r ą za r z ą d ó w l i t e r a t u r y
kierowanej w k r ó t c e można będzie u p r a w i a ć (uprawia się
j ą zresztą nie o d t a k d a w n a ) n a t e m a t c h a r a k t e r u m o r a l ­
n e g o t e g o czy innego dzieła, g r a n i c a jest bardzo niewy­
r a ź n a . Mówię panu bez gniewu: to w s t r ę t n e . Ani pan, ani
nikt inny nie ma p r a w a orzekać, czy jakieś dzieło może
czy nie może służyć narodowi, dziś albo kiedykolwiek.
W k a ż d y m razie nie zgadzam się na podobne wyroki i to
jest powód mego listu. B ę d ę p a n u zobowiązany, jeśli ze-
c h c e p a n uwierzyć, ż e p r z y j ą ł b y m s p o k o j n i e z a r z u t y b a r ­
dziej p o w a ż n e nawet, l e c z i b a r d z i e j p r z e m y ś l a n e .
C h c i a ł b y m w k a ż d y m razie, ż e b y t e n list n i e s t a ł się
p o w o d e m n o w e g o n i e p o r o z u m i e n i a . N i e z w r a c a się d o p a ­
n a u r a ż o n y autor. P r o s z ę , b y n i e ogłaszał p a n n i c z t e g o
listu. N i e w i d y w a ł p a n często m e g o n a z w i s k a w czasopis­
m a c h dzisiejszych, d o k t ó r y c h dostęp j e s t p r z e c i e ż t a k ł a t ­
wy. N i e m a m w n i c h n i c do powiedzenia, a n i e j e s t e m e n ­
t u z j a s t ą r e k l a m y . P u b l i k u j ę o b e c n i e książki, k t ó r e koszto­
w a ł y m n i e l a t a p r a c y , j e d y n i e dlatego, ż e s ą u k o ń c z o n e
i że p r z y g o t o w u j ę i c h ciąg dalszy. N i e s p o d z i e w a m się po
n i c h ż a d n e j korzyści m a t e r i a l n e j i żadnego u z n a n i a . M i a ­
ł e m n a d z i e j ę t y l k o , że z j e d n a j ą mi u w a g ę i cierpliwość, do
k t ó r y c h m a p r a w o k a ż d e przedsięwzięcie d o b r e j woli. W y ­
p a d a mi sądzić, że i to b y ł o żądanie w y g ó r o w a n e . N i e ­
mniej proszę, b y z e c h c i a ł p a n p r z y j ą ć wyrazy szacunku.

Do Obcego w e s z ł y t r z y p o s t a c i : dwaj mężczyźni (z k t ó ­


rych j e d n y m jestem j a ) i kobieta.

45
Brice Parain. S z k i c o logos platońskim. Rozpatruje
logos j a k o j ę z y k . Czyli obdarza P l a t o n a filozofią w y r a z u .
Daje obraz wysiłku Platona w poszukiwaniu rozsądnego
r e a l i z m u . G d z i e j e s t „ t r a g i z m " p r o b l e m u ? J e ś l i nasz j ę z y k
n i e m a sensu, n i c n i e m a sensu. J e ś l i sofiści m i e l i r a c j ę ,
ś w i a t j e s t niedorzeczny. R o z w i ą z a n i e P l a t o n a n i e j e s t psy­
chologiczne, ale kosmologiczne. Oryginalność stanowiska
P a r a i n a : u w a ż a p r o b l e m j ę z y k a za m e t a f i z y c z n y a n i e za
s p o ł e c z n y i psychologiczny... itd. itd. Z o b a c z y ć w n o t a t ­
kach.

R o b o t n i c y f r a n c u s c y — j e d y n i ludzie, przy k t ó r y c h czu­


j ę s i ę dobrze, k t ó r y c h p r a g n ę znać, z k t ó r y m i c h c ę „ ż y ć " .
Są jak ja.
45
Camus poświęcił szkicowi Paraina artykuł O filozofii wyrazu
(Sur u n e phllosophie de l'expression) w „Poésie" 44, nr 17.
Koniec sierpnia 42
Literatura. M i e ć się n a b a c z n o ś c i p r z e d tym słowem.
N i e w y p o w i a d a ć g o z b y t pochopnie. Gdyby odjąć l i t e r a ­
t u r ę w i e l k i m pisarzom, o d j ę ł o b y się i m p r a w d o p o d o b n i e t o ,
co w n i c h n a j b a r d z i e j osobiste. Literatura = nostalgia.
N i e t z s c h e g o c z ł o w i e k wyższego rzędu, o t c h ł a ń D o s t o j e w s k i e -
go, b e z i n t e r e s o w n y czyn G i d e ' a , itd. itd.

T e n głos źródeł przez w s z y s t k i e m o j e d n i . P ł y n ą w o k ó ł


m n i e , poprzez s ł o n e c z n e łąki, p o t e m są b l i ż e j i w k r ó t c e
b ę d ę m i a ł t e n głos w sobie, to źródło w s e r c u , szum fon­
t a n n y d o p e ł n i każdą m y ś l . T o z a p o m n i e n i e .

D ż u m a . N i e p o d o b n a z tego w y b r n ą ć . Z b y t w i e l e t y m r a ­
zem „przypadków" w pisaniu. Trzeba ściśle trzymać się
idei. O b c y o p i s u j e n a g o ś ć c z ł o w i e k a w o b e c absurdu. D ż u m a
głęboką równoważność indywidualnych punktów widzenia
w o b e c t e g o s a m e g o absurdu. J e s t t o postęp, k t ó r y zostanie
d o k ł a d n i e o k r e ś l o n y w i n n y c h k s i ą ż k a c h . Co w i ę c e j j e d n a k ,
Dżuma dowodzi, ż e a b s u r d nie uczy niczego. To
postęp definitywny.

*
46
Panelier. P r z e d w s c h o d e m s ł o ń c a n i e m o ż n a odróżnić
sosen n a d w y s o k i m i w z g ó r z a m i o d f a l o w a ń g r u n t u . P o t e m
s ł o ń c e , od t y ł u i b a r d z o z daleka, złoci w i e r z c h o ł k i drzew.
Na przybladłym tle nieba wygląda to tak, j a k b y zdobni
piórami wojownicy dzikiej armii wyrośli zza wzgórzy.
W m i a r ę j a k s ł o ń c e s i ę wznosi, a n i e b o rozświetla, sosny
s t a j ą się większe; b a r b a r z y ń s k a a r m i a p o s u w a się naprzód
w zgiełku piór i staje w ordynku przed natarciem. Potem,
g d y s ł o ń c e j e s t dość wysoko, ś w i a t ł o p a d a n a g l e n a s o s n y
s c h o d z ą c e p o z b o c z a c h . I j e s t t o j a k b y dziki b i e g k u doli-

46
Ze względów zdrowotnych Camus spędził okres od zimy 1942
do wiosny 1943 w Panelier, w pobliżu Chamtbon-sur-Lignon.
nie, p o c z ą t e k k r ó t k i e j i t r a g i c z n e j b i t w y , w k t ó r e j b a r b a ­
r z y ń c y dnia w y g n a j ą k r u c h ą armię myśli nocy.

U J o y c e ' a wzrusza n i e dzieło, ale fakt, że się go podjął.


O d r ó ż n i a ć patos p r z e d s i ę w z i ę c i a — co n i e ma n i c wspólne­
go ze" sztuką — od w z r u s z e n i a a r t y s t y c z n e g o we właści­
w y m rozumieniu słowa.

P r z e k o n a ć się, że dzieło sztuki j e s t rzeczą ludzką i że


t w ó r c a niczego n i e może s i ę spodziewać p o t r a n s c e n d e n ­
tnym „dyktandzie". Pustelnia, Fedra, Adolf mogłyby być
bardzo inne — i nie mniej piękne. Zależą od autora —
w ł a d c y absolutnego.

S t u d i u m o F r a n c j i n i e będzie się m o g ł o k i e d y ś o b e j ś ć
b e z odniesień d o czasów dzisiejszych. T a m y ś l przyszła m i
do g ł o w y w pociągu l o k a l n y m , 4 7 g d y p a t r z y ł e m na twa­
rze i sylwetki Francuzów, stłoczonych na m a ł y c h stacyj­
k a c h . Ludzie, k t ó r y c h t r u d n o m i będzie z a p o m n i e ć : s t a r e
m a ł ż e ń s t w a chłopskie, ona j a k z p e r g a m i n u , on o t w a r z y
g ł a d k i e j , rozświetlonej j a s n y m i o c z a m i i b i a ł y m w ą s e m —
w ubraniach lśniących od zużycia, wycerowanych, zgięci
p o t y c h dwóch z i m a c h c i ą g ł y c h w y r z e c z e ń . E l e g a n c j a po­
rzuciła t e n lud; rządzi n i m nędza. Walizki w pociągach
zniszczone, związane s z n u r k i e m , p o ł a t a n e k a r t o n e m . Wszys­
c y F r a n c u z i wyglądają n a e m i g r a n t ó w .
Id. w miastach przemysłowych — ten stary robotnik
p r z y o k n i e , w o k u l a r a c h , k t ó r y k o r z y s t a z o s t a t n i c h pro­
m i e n i ś w i a t ł a , b y m ó c c z y t a ć książkę leżącą n a p ł a s k n a
jego rozpostartych dłoniach.
Na d w o r c u w s z y s c y w pośpiechu i b e z s k a r g p o c h ł a n i a ­
j ą o k r o p n e j e d z e n i e , p o c z y m idą d o c i e m n e g o m i a s t a , r a -

47
Camus jeździł co tydzień z Chambon-sur-Lignon do Saint-Etienne
na zabiegi lecznicze.
m i ę w r a m i ę , a l e k a ż d y oddzielnie, by z n a l e ź ć się w h o ­
t e l a c h , p o k o j a c h , itd. R o z p a c z l i w e i n i e m e życie, k t ó r e c a ­
ła F r a n c j a znosi w o c z e k i w a n i u .
O k o ł o 10, 11, 12 k a ż d e g o m i e s i ą c a w s z y s c y palą. 18 n i e
ma k o g o poprosić o ogień na u l i c y . W p o c i ą g a c h r o z m a ­
w i a się o suszy. N i e t a k i e to p o k a z o w e j a k w Algierii, a l e
r ó w n i e t r a g i c z n e . S t a r y r o b o t n i k opowiada o s w o i c h b i e ­
d a c h : m i e s z k a o godzinę drogi od S a i n t - E t i e n n e . D w i e go­
dziny w pociągu, o s i e m godzin p r a c y — w domu n i c do
z j e d z e n i a — na c z a r n y r y n e k go n i e s t a ć . M ł o d a k o b i e t a ,
k t ó r a b i e r z e p r a n i e : m a d w o j e dzieci, j e j m ą ż w r ó c i ł z w o j ­
ny z w r z o d e m ż o ł ą d k a . „ P o w i n i e n j e ś ć b i a ł e m i ę s o z rusz­
t u . S p r ó b u j c i e j e znaleźć. D a l i m u z a ś w i a d c z e n i e , ż e j e s t
n a di e ci e . D o s t a j e w i ę c 3/4 l i t r a m l e k a , a l e o d e b r a l i m u
t ł u s z c z e . S ł y s z a ł k t o kiedy, ż e b y k a r m i ć m ę ż c z y z n ę m l e ­
kiem?" Zdarza się, że kradną jej bieliznę wziętą do
p r a n i a i m u s i za nią p ł a c i ć .
Tymczasem deszcz zatapia b r u d n y pejzaż przemysłowej
doliny — cierpki zapach tej nędzy — potworna bezna­
dziejność t e g o ż y c i a . A t a m c i w y g ł a s z a j ą m o w y .
S a i n t - E t i e n n e nad r a n e m we mgle, syreny wzywające do
p r a c y w ś r ó d gąszczu wież, b u d y n k ó w i o g r o m n y c h k o m i ­
nów wznoszących ku mrocznemu n i e b u p o k ł a d y żużlu —
n i b y p o t w o r n e ciasto ofiarne.

N o s t a l g i a za ż y c i e m i n n y c h . P o n i e w a ż w i d z i a n e od zew­
nątrz tworzy całość. Gdy nasze, widziane od wewnątrz,
w y d a j e się rozbite. T u t a k ż e ś c i g a m y złudzenia j e d n o ś c i .

Spółkowanie ze zwierzętami przekreśla ś w i a d o m o ś ć ist­


n i e n i a drugiego. J e s t „ w o l n o ś c i ą " . D l a t e g o p r z y c i ą g a ł o t y ­
le u m y s ł ó w , z B a l z a k i e m w ł ą c z n i e .

B i e d n e d z i e c i ń s t w o . Za duży deszczowy płaszcz — sies-


tą, K a c z ą t k o Vinga, n i e d z i e l e u ciotki; K s i ą ż k i — b i b l i o -
teka magistracka. P o w r ó t w wieczór wigilijny i trup przed
restauracją. Zabawy w piwnicy (Jeanne, Joseph i Max).
Jeanne zbiera wszystkie guziki: „Tak zostaje się boga­
czem." Skrzypce brata i wspólne śpiewy — Galoufa.

Powieść. Nie dawać w tytule: „Dżuma". Ale na przykład:


„Więźniowie".
*

I , D o K o r y n t i a n , V I I , 2 7 : „ P r z y w i ą z a n y ś d o żony, n i e
s z u k a j ż e rozwiązania. R o z w i ą z a n y ś o d żony, nie szukajże
żony."
Łukasz, V I , 26: „Biada, kiedy o was dobrze mówić bę­
dą l u d z i e . "
J a k o apostoł J u d a s z c z y n i ł cuda ( Ś w i ę t y J a n Chryzos­
tom).

C z u a n g - t s y (trzeci z w i e l k i c h t a o i s t ó w — druga p o ł o w a
IV w. przed Chr.) i punkt widzenia Lukrecjusza: „Wielki
ptak wznosi się w wietrze na wysokość 90 0 0 0 stadiów.
Z g ó r y w i d a ć stada d z i k i c h k o n i w g a l o p i e . "

N i e śpi z dziwką, k t ó r a go zaczepia i na k t ó r ą ma o c h o ­


tę, bo ma przy sobie banknot tysiącfrankowy, a nie śmie
p o p r o s i ć ją o resztę.

O d c z u c i e o d w r o t n e n i ż u P r o u s t a : na w i d o k każdego m i a s ­
t a , k a ż d e g o n o w e g o m i e s z k a n i a , k a ż d e j istoty, każdej r ó ż y
i każdego płomienia zachwycać się ich nowością myśląc,
co uczyni z nich przyzwyczajenie — szukać w czasie
p r z y s z ł y m „ s p o u f a l e n i a " , j a k i e niosą, s z u k a ć czasu, k t ó r y
j e s z c z e n i e nadszedł.
Przykład:
N o c , s a m o t n e p r z y j a z d y do n i e z n a n y c h m i a s t — to w r a ­
ż e n i e zdławienia, to z a g u b i e n i e się w o r g a n i z m i e t y s i ą c -
kroć bardziej złożonym. Wystarczy nazajutrz wyjść na
główną ulicę, wszystko uporządkuje się w stosunku do
n i e j — i z a m i e s z k a l i ś m y . K o l e k c j o n o w a ć n o c n e przyjazdy
d o o b c y c h miast, żyć potęgą n i e z n a n y c h pokoi h o t e l o w y c h .

48
B u d z i e j o w i c e (albo B ó g n i e odpowiada). Milcząca słu­
żąca i stary służący.
K o b i e t a w ostatniej scenie: „Panie, miej litość nade
mną, zwróć się k u m n i e . U s ł y s z m n i e , P a n i e . W y c i ą g n i j
d o m n i e r ę k ę . P a n i e , m i e j litość nad t y m i , k t ó r z y się k o ­
c h a j ą i są rozłączeni.
Stary wchodzi.
— P a n i mnie wołała?
K o b i e t a : — T a k . . . Nie... Nie wiem. Ale niech mi pan
pomoże, n i e c h m i p a n pomoże, t r z e b a m i p o m o c y . N i e c h
p a n ma litość i pomoże m i .
Stary: — Nie."
(Kurtyna)
S z u k a ć szczegółów dla w z m o c n i e n i a s y m b o l i z m u .

Powieść. Przy konającym ciele kobiety, którą kocha:


„ N i e m o g ę pozwolić ci u m r z e ć . W i e m b o w i e m , że cię za­
p o m n ę . S t r a c ę w t e d y wszystko, a c h c ę c i ę z a t r z y m a ć po
t e j s t r o n i e świata, j e d y n e j , gdzie p o t r a f i ę c i ę o b j ą ć uścis­
k i e m " , itd., itd.
O n a : „ S t r a s z n i e j e s t u m i e r a ć wiedząc, ż e zostanę zapom­
niana."
W i d z i e ć zawsze i w y r a ż a ć jednocześnie d w a punk­
ty widzenia.

T e n piękny wysiłek w porównaniu z geniuszem jest tym,


c z y m u r y w a n y lot świerszcza w p o r ó w n a n i u z l o t e m j a s ­
kółki.

48
Notatki do Nieporozumienia.
„ C z a s e m , p o t y c h w s z y s t k i c h dniach, gdy r o z k a z y w a ł a
t y l k o w o l a , g d y godzina p o godzinie b u d o w a ł e m t ę p r a c ę ,
k t ó r a n i e zgadza się na r o z r y w k ę i słabość, i n i e c h c e w i e ­
dzieć, co to u c z u c i e i świat, a c h ! to p o d d a n i e się, ta ulga,
z j a k ą r z u c a ł e m się w s a m o s e r c e rozpaczy n i e opuszcza­
j ą c e j m n i e a n i n a c h w i l ę . J a k i e p r a g n i e n i e , j a k a pokusa,
b y p r z e s t a ć w r e s z c i e b y ć t y m , c o t r z e b a b u d o w a ć , b y po­
r z u c i ć t o dzieło i t ę t r u d n ą t w a r z , k t ó r ą t r z e b a m i mode­
lować. K o c h a ł e m , żałowałem, pragnąłem, b y ł e m człowie­
k i e m wreszcie...
... p u s t e n i e b o lata, morze, k t ó r e t a k k o c h a ł e m , i p o d a ­
ne usta."

Pisarz nie powinien mówić o swoich wątpliwościach


w o b e c dzieła. Z b y t ł a t w o b y ł o b y m u odpowiedzieć: „ C o
p a n a zmusza d o p i s a n i a ? J e ś l i j e s t t o n i e p o k ó j t a k ciągły,
dlaczego p a n g o z n o s i ? " W ą t p l i w o ś c i s ą t y m , c o m a m y n a j ­
bardziej intymnego. Nie mówić nigdy o swoich wątpli­
wościach — j a k i e k o l w i e k są.

Wichrowe wzgórza, jedna z najpiękniejszych powieści


o miłości, p o n i e w a ż k o ń c z y się k l ę s k ą i b u n t e m — to z n a ­
czy ś m i e r c i ą b e z nadziei. G ł ó w n ą postacią j e s t diabeł. T a k ą
miłość może podtrzymywać tylko klęska ostateczna, którą
jest śmierć. Trwać dalej — jedynie w piekle.

23 października. Początek.
Dżuma ma sens s p o ł e c z n y i sens m e t a f i z y c z n y . To t e n
s a m . J e s t to r ó w n i e ż d w u z n a c z n o ś ć Obcego.

S e k s u a l n o ś ć n i e p r o w a d z i d o niczego. N i e j e s t n i e m o ­
r a l n a , a l e n i e p r o d u k t y w n a . M o ż n a j e j s i ę oddać n a czas,
k i e d y n i e c h c e się t w o r z y ć . A l e t y l k o z czystością ł ą c z y
się rozwój osobisty.
Seksualność b y w a z w y c i ę s t w e m — kiedy się ją uwal­
nia od i m p e r a t y w ó w m o r a l n y c h . Ale szybko p o t e m staje
się klęską — i j e d y n y m z w y c i ę s t w e m jest kolejne zwy­
cięstwo n a d nią: czystość.

Listopad 42
J e s i e n i ą t e n pejzaż z a k w i t a liśćmi — d r z e w a czereś­
niowe stają się czerwone, klony żółte, dęby powleka brąz.
P ł a s k o w z g ó r z e pokrywają tysiące płomieni drugiej wiosny.
*
W y r z e c z e n i e się młodości. To nie ja w y r z e k a m się istot
i r z e c z y (nie potrafiłbym), to istoty i rzeczy w y r z e k a j ą
się mnie. Młodość ode mnie ucieka: to właśnie znaczy być
chorym.

• P i e r w s z ą rzeczą, której musi się n a u c z y ć pisarz, jest
sztuka transpozycji tego, co czuje, na to, co chce, by od­
czuwano. Z początku udaje mu się to z przypadku. Ale
p o t e m talent musi zastąpić przypadek. M o m e n t szczęścia
w narodzinach geniuszu.

Mówi zawsze: „ T o właśnie w moich s t r o n a c h nazwano-
by..." 4 9 i dodaje formułę banalną, pochodzącą znikąd. Np.:
To właśnie w moich s t r o n a c h n a z w a n o b y p o r ą m a r z e ń
(albo olśniewającą k a r i e r ą , albo ideałem dziewczyny, albo
oświetleniem feerycznym).

11 listopada. J a k szczury!50

Saint-Etienne.
Wiem, c z y m jest niedziela dla człowieka biednego, k t ó r y
pracuje. W i e m zwłaszcza, co to jest niedzielny wieczór,
49
Por. Grand z Dżumy.
50
Alianci lądują w Afryce Północnej i Camus Jest odcięty od
swego kraju i bliskich.
i g d y b y m umiał nadać sens temu, co wiem, i znaleźć dla
tego kształt, potrafiłbym z biednej niedzieli uczynić dzieło
ludzkości.
*
Rozkiełznany seksualizm prowadzi do filozofii niezna-
czenia. Czystość, na odwrót, p r z y w r a c a światu sens.

K i e d y życie zmienia się w los? W chwili ś m i e r c i ? Ale


wtedy jest t o los dla innych, dla historii albo rodziny.
P o p r z e z świadomość? Ale w t e d y u m y s ł t w o r z y sobie o b r a z
życia j a k o losu i w p r o w a d z a spójność tam, gdzie jej nie
było. W obu p r z y p a d k a c h chodzi o złudzenie. Konkluzja?:
nie ma losu?

C a ł a sztuka Kafki polega na zmuszeniu czytelnika do


powtórnej lektury. Jego rozwiązania — czy brak
rozwiązań — sugerują wyjaśnienia, k t ó r e nie całkiem są
j a s n e i żądają p r z e c z y t a n i a nowego i pod kątem, który je
uzasadni. Niekiedy zdarzają się dwie albo t r z y możliwości
interpretacji, stąd konieczność dwóch albo t r z e c h lektur.
Ale b ł ę d e m byłoby chcieć wszystko u Kafki i n t e r p r e t o w a ć
w szczególe. S y m b o l jest zawsze w uogólnieniu i a r t y s t a
daje jego wykład w zarysie. Żadnej dosłowności. Tylko
kierunek jest zaznaczony. Co do reszty, t r z e b a p a m i ę t a ć
o udziale przypadku, który zawsze g r a wielką rolę u każ­
dego t w ó r c y .

*
Choroba jest klasztorem, k t ó r y ma swoją regułę, swoją
ascezę, swoje cisze i swoje natchnienia.

N o c ą w Algierii wołania psów idą przez przestrzenie


dziesięć r a z y większe niż w E u r o p i e . J e s t w nich nostal­
gia nieznana w t y c h ciasnych k r a j a c h . Są mową, którą
dziś ja tylko słyszę w m o i m wspomnieniu.
*
Rozwój absurdu:
1. j e ś l i f u n d a m e n t a l n ą t r o s k ą j e s t p o t r z e b a j e d n o ś c i ;
2 . j e ś l i ś w i a t (czy B ó g ) n i e mogą j e j sprostać.
Rzeczą człowieka jest stworzyć sobie jedność, czy to
o d w r a c a j ą c się od ś w i a t a , czy wewnątrz świata. W ten
sposób r e s t y t u o w a n a j e s t p e w n a m o r a l n o ś ć i p e w n a asceza,
które trzeba określić.

Żyć ze swymi namiętnościami to także żyć ze swymi


cierpieniami — które stanowią ich przeciwwagę, korektę,
odpowiedniość i c e n ę . K i e d y c z ł o w i e k n a u c z y ł się — i n i e
na p a p i e r z e — b y ć s a m w cierpieniu, p r z e z w y c i ę ż a ć p r a g ­
n i e n i e u c i e c z k i i złudzenie, że inni mogą „ b r a ć udział",
n i e w i e l e j u ż m u pozostaje d o n a u k i .

W y o b r a ź m y sobie, że m y ś l i c i e l po ogłoszeniu k i l k u dzieł


oświadcza w n o w e j książce: „Szedłem dotychczas w złym
k i e r u n k u . Z a c z n ę w s z y s t k o od nowa. M y ś l ę teraz, że b y ­
łem w błędzie" — nikt odtąd nie potraktuje go serio.
A j e d n a k d a ł b y w ó w c z a s dowód, że godzien j e s t myśli.

Równowartość w Makbecie: Fair is foul and foul is fair,


ale jest pochodzenia diabolicznego. And nothing is but
what is not. A gdzie indziej, a k t I I , s c e n a III: for f r o m
this instant there is nothing serious in mortality. Garnier
tłumaczy: The night is long that never finds the day —
N i e m a t a k d ł u g i e j n o c y , k t ó r a n i e osiągnie d n i a (?)
T a k — it is a tale told by an idiot, full of sound and
fury, signifying nothing.

P y t a n i e do p o s t a w i e n i a : Czy kocha pan myśli — na­


m i ę t n o ś c i ą , k r w i ą ? C z y ta i d e a spędza p a n u sen z oczu?
C z y czuje pan, ż e r y z y k o w a ł b y p a n ż y c i e m dla n i e j ? I l u
myślicieli cofnęłoby się!
*
Piękno, powiada Nietzsche za Stendhalem, jest obietnicą
szczęścia. A l e j e ś l i n i e j e s t s a m y m szczęściem, c o może
przyrzekać?

...Kiedy w s z y s t k o p r z y k r y ł śnieg, s p o s t r z e g ł e m , że drzwi


i o k n a są n i e b i e s k i e .
*

J e ś l i j e s t prawdą, ż e z b r o d n i a w y c z e r p u j e c a ł ą zdolność
życia w człowieku (patrz wyżej)...51 Dlatego zbrodnia
K a i n a (nie A d a m a ; w p o r ó w n a n i u j e g o g r z e c h j e s t grze­
c h e m powszednim) w y c z e r p a ł a n a s z e s i ł y i naszą m i ł o ś ć
życia. W m i a r ę , j a k n a t u r a tej zbrodni i jej potępienie
staje się naszym udziałem, doznajemy tej szczególnej
p u s t k i i m e l a n c h o l i j n e g o poczucia n i e p r z y s t o s o w a n i a , któ­
re przychodzą po w i e l k i c h wybuchach i wyniszczających
g e s t a c h . Z a j e d n y m z a m a c h e m K a i n p o z b a w i ł nas wszyst­
k i c h m o ż l i w o ś c i p r a w d z i w e g o ż y c i a . T o w ł a ś n i e j e s t pie­
k ł o . N i e m o ż n a j e d n a k wątpić, ż e j e s t ono n a z i e m i .

Ubogie dzieciństwo. Zasadnicza różnica, kiedy


s z e d ł e m do m e g o w u j a : u nas p r z e d m i o t y n i e m i a ł y nazw,
mówiło się: głębokie talerze, garnek, który stoi na komin­
ku. U n i e g o : k a m i o n k i z Vosges, s e r w i s z Q u i m p e r , itd. —
O b u d z i ł e m się g o t ó w do w y b o r u .

T e r a z , k i e d y zna j u ż c e n ę , j e s t w y z u t y z posiadania. W a ­
r u n k i e m p o s i a d a n i a j e s t niewiedza. N a w e t w porządku fi­
z y c z n y m : n a p r a w d ę posiada się t y l k o tę, k t ó r e j się n i e zna.

D ż u m a . Druga wersja.
B i b l i a : D e u t e r o n o m i u m , X X V I I I , 2 1 ; X X X I I , 24. L e v i t i -
c u s , X X V I , ' 25. A m o s , I V , 10; E x o d u s , I X , 4 ; I X , 15; X I I , 29.
J e r e m i a s z , X X I V , 10; X I V , 12; V I , 19; X X I , 7 i 9 . E z e c h i e l ,
V , 12; V I , 12; V I I , 15.
„Każdy szuka swej pustyni, a kiedy ją znajdzie, zdaje
m u s i ę o n a n a z b y t c i ę ż k a . N i e będzie powiedziane, ż e n i e
p o t r a f i ę znieść m o j e j . "

2 wersja
D ż u m a m a l o w n i c z a i opisowa — m a ł e f r a g m e n t y doku-
m e n t a r n e i rozprawa o zarazach.
52
Stephan — rozdz. 2 : P r z e k l i n a t ę m i ł o ś ć , k t ó r a pozba­
w i ł a go w s z y s t k i e g o i n n e g o .
W s z y s t k o w s t y l u n i e w p r o s t (— k a z a n i a — gazety, itd.),
m o n o t o n n a ulga, j a k ą dają o b r a z y D ż u m y ?
T r z e b a k o n i e c z n i e , ż e b y t o b y ł a r e l a c j a , k r o n i k a . Ale i l e
to stawia problemów.
Może: przerobić Stephana całkowicie, wyrzucając temat
m i ł o ś c i . T e j p o s t a c i b r a k r o z w i n i ę c i a . Ciąg dalszy wskazu­
je, że powinien był być pełniejszy.
Doprowadzić do końca temat rozłąki.
Zrobić s p r a w o z d a n i e ogólne o dżumie w O.?
Ci, co znajdują na sobie pchłę.
R o z d z i a ł o nędzy.
D o k a z a n i a : „ C z y ś c i e zauważyli, b r a c i a moi, j a k i J e r e ­
miasz jest monotonny?"
P o s t a ć u z u p e ł n i a j ą c a : w y g n a n i e c , odcięty, r o b i wszystko,
ż e b y opuścić miasto, i n i e może. J e g o s t a r a n i a : c h c e uzys­
k a ć p r z e p u s t k ę pod p r e t e k s t e m , „że n i e j e s t s t ą d " . J e ś l i
umrze, pokazać, że cierpi przede wszystkim dlatego, że
nie mógł się z nią p o ł ą c z y ć i że t y l e rzeczy pozostało
w zawieszeniu. O d s ł o n i to istotę dżumy.
Uwaga: astma nie usprawiedliwia tak częstych wizyt.
Wprowadzić atmosferę Oranu.
Żadnej sztuczności. N a t u r a l n o ś ć .
Bohaterstwo cywilne
R o z w i n ą ć k r y t y k ę społeczną i b u n t . B r a k i m w y o b r a ź -

52
Postać z pierwszej wersji Dżumy.
ni. M y ś l ą , że m i e j s c e w epopei j e s t m i e j s c e m na p i k n i k u .
Nie zdają sobie sprawy ze s k a l i zarazy. I środki, jakie
stosują, ledwie mogłyby być skuteczne w przypadku ka­
taru. Zginą (rozwinąć).
R o z d z i a ł o c h o r o b i e . „ S t w i e r d z a l i raz jeszcze, że n i g d y
n i e d o z n a w a l i t y l k o fizycznego bólu, że. zawsze t o w a r z y ­
s z y ł y mu c i e r p i e n i a m o r a l n e (rodzina — u t r a c o n a m i ł o ś ć ) ,
c o p r z y d a w a ł o m u g ł ę b i . T a k w i ę c m o g l i się p r z e k o n a ć —
w b r e w p o w s z e c h n e j opinii — że j e ś l i j e d n y m z o k r u t n y c h
p r z y w i l e j ó w losu ludzkiego j e s t ś m i e r ć s a m o t n a , n i e m n i e j
okrucieństwa i prawdy kryje się w wyobrażeniu, że
w gruncie rzeczy człowiek nie może umrzeć sam."
Sens moralny dżumy: nie służyła niczemu i nikomu.
P o u c z e n i zostali t y l k o ci, k t ó r y c h d o t k n ę ł a ś m i e r ć — w ł a s ­
n a a l b o i c h b l i s k i c h . A l e zdobyta w t e n sposób p r a w d a od­
n o s i ł a się j e d y n i e d o n i c h s a m y c h . N i e m i a ł a przyszłości.
Wydarzenia i kroniki powinny ukazać sens społeczny
Dżumy. Postaci dają jej sens głębszy. Ale to wszystko
w zarysie.
K r y t y k a społeczna. Zetknięcie się administracji, która
z e s w e j i s t o t y j e s t a b s t r a k c y j n a , i dżumy, k t ó r a j e s t n a j -
konkretniejszą ze wszystkich sił, może dać tylko rezul­
taty komiczne i gorszące.
Wygnaniec ucieka, ponieważ nie może czekać, aż
się ona zestarzeje.
Rozdział o krewnych odizolowanych w obozach.
K o n i e c c z ę ś c i I . P r o g r e s j a p r z y p a d k ó w dżumy m a b y ć
powtórzeniem historii ze sz c z ur ami . Rozszerzyć. Rozsze­
rzyć.
Komizm dżumy?
Część I j e s t e k s p o z y c j ą i c a ł a p o w i n n a iść b a r d z o s z y b ­
ko — nawet w partiach z gazet.
J e d e n z możliwych tematów: walka medycyny i religii:
potęga relatywna (i jakże relatywna!) przeciwko potędze
absolutu. Relatywne zwycięża lub, bardziej dokładnie,
n i e przegrywa.
„ W i e m y , oczywiście, ż e d ż u m a m a s w o j e dobrodziejstwa,
ż e o t w i e r a oczy i zmusza d o m y ś l e n i a . P o d t y m w z g l ę d e m
j e s t t a k a s a m a j a k k a ż d e zło t e g o ś w i a t a i j a k s a m świat.
A l e co j e s t prawdziwe, j e ś l i idzie o zło tego ś w i a t a i s a m
świat, d o t y c z y również dżumy. Jeśli wziąć pod uwagę
nieszczęścia naszych braci, trzeba b y ć szaleńcem, zbrodnia­
r z e m a l b o n i k c z e m n i k i e m , b y zgodzić s i ę n a dżumę, c h o ć b y
jednostki czerpały z niej wielkość; i w j e j obliczu jedy­
n y m hasłem człowieka jest bunt."
Wszyscy pragną spokoju. Podkreślić to.
? Cottard ukazany od drugiej strony: opisać j e ­
go zachowanie się i odkryć przy końcu, że bał się
aresztowania.
G a z e t y n i e m a j ą t e m a t ó w p r ó c z dżumy. L u d z i e m ó w i ą :
nic nie ma w gazetach.
S p r o w a d z a się l e k a r z y z zewnątrz.
W y d a j e m i się, ż e n i c l e p i e j nie charakteryzuje tego
okresu jak r o z ł ą k a . Wszyscy byli odcięci od reszty
ś w i a t a , od t y c h , k t ó r y c h k o c h a l i , i od s w o i c h p r z y z w y c z a ­
j e ń . I w s w o i m o d c i ę c i u ci, co b y l i zdolni do tego, m u s i e l i
m y ś l e ć i z a s t a n a w i a ć się; i n n i — żyć ż y c i e m o s a c z o n y c h
zwierząt. S ł o w e m , n i e b y ł o drogi p o ś r e d n i e j .
W y g n a n i e c z a r a ż o n y przy k o ń c u dżumą b i e g n i e n a wzgó­
rze i p o n a d m u r a m i m i a s t a , wsią, t r z e m a o s i e d l a m i i rze­
ką wielkim krzykiem przyzywa swoją żonę.
? Wstęp narratora z rozważaniami o obiektywności
i świadectwie.
U k o ń c a dżumy w s z y s c y m i e s z k a ń c y w y g l ą d a j ą j a k e m i ­
granci.
D o d a ć szczegóły o „ e p i d e m i i " .
Tarrou jest człowiekiem, który wszystko może zrozu­
m i e ć — i c i e r p i z tego powodu. Nie m o ż e n i c z e g o osądzać.
J a k i j e s t ideał c z ł o w i e k a w e w ł a d z y d ż u m y ? — Ś m i e j c i e
s i ę : uczciwość.
W y r z u c i ć : na p o c z ą t k u — r z e c z y w i ś c i e — w rzeczywis­
tości — w pierwszych dniach — mniej więcej w tym sa­
m y m czasie, itd.
? P o k a z a ć w książce — w ciągu — że R i e u x j e s t n a r r a ­
torem, sposobami detektywistycznymi. Na początku: za­
p a c h papierosa.
Dzikość i p o t r z e b a c i e p ł a z a r a z e m . Ż e b y to p o ł ą c z y ć :
k i n o , gdzie w s z y s c y są b l i s k o siebie — a n i k t nikogo n i e
zna.
Wysepki światła w ciemnym mieście, ku którym te cie­
n i e dążą j a k ż y j ą t k a d o t k n i ę t e h e l i o t r o p i z m e m .
W y g n a n i e c : w i e c z o r y w k a w i a r n i a c h , gdzie oszczędzając
e l e k t r y c z n o ś c i opóźnia się c h w i l ę z a p a l e n i a ś w i a t e ł ; z m i e r z c h
z a g a r n i a salę j a k szara woda, p ł o m i e n i e zachodu o d b i j a ­
ją się s ł a b o w szybach, m a r m u r s t o l i k ó w i o p a r c i a k r z e s e ł
l e k k o p o ł y s k u j ą : j e s t t o godzina j e g o rozpaczy.
R o z ł ą c z e n i , część d r u g a : „ Z d u m i e w a ł a i c h ilość rzeczy
d r o b n y c h , w a ż n y c h dla nich, a n i e l i c z ą c y c h się dla i n n y c h .
W ten sposób odkrywali życie osobiste." „Wiedzieli, że
t r z e b a z t y m s k o ń c z y ć — albo p r z y n a j m n i e j , że p o w i n n i
p r a g n ą ć k o ń c a — i p r a g n ę l i go, a l e j u ż b e z ognia — j e d y ­
nie dlatego, że oczywiste r a c j e k a z a ł y go p r a g n ą ć . Z w i e l ­
kiego p or y w u u p o c z ą t k ó w pozostało im t y l k o p o n u r e przy­
gnębienie, które usuwało w niepamięć nawet j e g o przy­
czynę. Zachowali postawę smutku i nieszczęścia, ale nie
czuli ich ostrza. I to w ł a ś n i e b y ł o nieszczęście. P r z e d t e m
b y ł a t y l k o rozpacz. T a k w i ę c w i e l u n i e d o c h o w a ł o w i e r ­
ności. Bo z m i ł o s n e g o c i e r p i e n i a pozostał im t y l k o s m a k
i p o t r z e b a uczucia, i o d r y w a j ą c się stopniowo od istoty,
k t ó r a je zrodziła, czuli się słabsi i w k o ń c u szli za pierw­
szą o b i e t n i c ą czułości. Z mi ło śc i w i ę c b y l i n i e w i e r n i . " „ I c h
życie w i d z i a n e z d y s t a n s u z d a w a ł o im się t e r a z c a ł o ś c i ą .
I w ó w c z a s a k c e p t o w a l i je z nową siłą. T a k więc dżuma
p r z y w r a c a ł a i m j e d n o ś ć . S t ą d wniosek, ż e c i ludzie n i e po­
t r a f i l i żyć ze swoją j e d n o ś c i ą , choć m i e l i ją — czy też, że
potrafili j e j doznać dopiero wtedy, gdy zostali j e j p o z b a ­
w i e n i . " — „ S p o s t r z e g a l i niekiedy, że pozostali w p i e r w s z e j
fazie, gdy u k ł a d a l i p r o j e k t y , ż e k i e d y ś pokażą t o l u b t a m ­
t o t e m u czy i n n e m u , kogo t e r a z n i e b y ł o . M i e l i w ó w c z a s
j e s z c z e nadzieję. D r u g a faza rozpoczęła się n a p r a w d ę w t e ­
dy, k i e d y m o g l i m y ś l e ć t y l k o p o j ę c i a m i dżumy." — „ C z a ­
s e m j e d n a k , w środku nocy, i c h r a n a o t w i e r a ł a się na n o ­
wo. I zbudzeni nagle, d o t y k a l i j e j i odnajdywali s w o j e c i e r -
p i e n i e na p o w r ó t świeże, a w r a z z n i m p r z e r a ż o n ą t w a r z
swojej miłości."
P r z y p o m o c y dżumy c h c ę w y r a z i ć z d ł a w i e n i e , którego
doznawaliśmy wszyscy, i atmosferę groźby i wygnania,
w k t ó r y c h żyliśmy. C h c ę j e d n o c z e ś n i e rozszerzyć tę i n t e r ­
p r e t a c j ę na p o j ę c i e i s t n i e n i a w ogóle. D ż u m a da o b r a z tych,
których udziałem w tej wojnie była refleksja, milczenie
i cierpienia moralne.

15 stycznia
Choroba jest krzyżem, ale może też k a f t a n e m b e z p i e ­
c z e ń s t w a . I d e a ł e m j e d n a k b y ł o b y z a b r a ć j e j s i ł ę i odrzu­
cić j e j słabości. Niech będzie schronieniem, które czyni
silniejszym, gdy się tego chce. I jeśli trzeba za­
płacić za to cierpieniami i wyrzeczeniem, płaćmy.
*

P o n i e w a ż niebo j e s t n i e b i e s k i e , p o k r y t e ś n i e g i e m drzewa,
k t ó r e n a d b r z e g i e m rzeki, b a r d z o nisko n a d lodowatą wodą,
opuszczają b i a ł e gałęzie, wyglądają j a k kwitnące drzewa
m i g d a ł o w e . W t y m k r a j u pomiędzy wiosną a zimą j e s t sta­
łe p o m i e s z a n i e dla oczu.
M a m s p r a w ę z t y m k r a j e m , t o znaczy m a m powody, b y
go k o c h a ć , i powody, by go nienawidzić. Z Algierią na
odwrót, to n a m i ę t n o ś ć n i e p o h a m o w a n a i oddanie się roz­
koszy kochania. P y t a n i e : czy można kochać kraj j a k ko­
bietę?

Ta Czystość serca Kierkegaarda — co za gadulstwo.


W i ę c geniusz j e s t t a k p o w o l n y !
„ R o z p a c z j e s t n a g r a n i c y , gdzie p o r y w e g o i z m u nędznie
bojaźliwego i dumnie uparta zuchwałość ducha spotykają
się w równej niemocy."
„A g d y n i e c z y s t y d u c h w y n i j d z i e od c z ł o w i e k a , chodzi
p o m i e j s c a c h suchych, s z u k a j ą c odpocznienia, a n i e n a j -
d u j e . " (Mateusz, X I I , 3 4 ) . J e g o r o z r ó ż n i e n i e p o m i ę d z y ludź­
mi c z y n u i ludźmi c i e r p i e n i a .
T a m ż e , w o d n i e s i e n i u od K a f k i : „ T r z e b a ugodzić ś m i e r ­
t e l n i e z i e m s k ą nadzieję, t y l k o w t e d y m o ż n a u r a t o w a ć s i e ­
bie nadzieją prawdziwą."
D l a K . C z y s t o ś ć s e r c a t o j e d n o ś ć . A l e j e d n o ś ć i dobro.
N i e m a czystości poza B o g i e m . K o n k l u z j a : zgodzić się n a
n i e c z y s t o ś ć ? J e s t e m d a l e k o od d o b r a i p r a g n ę j e d n o ś c i .
Nieuleczalne.

S z k i c o B u n c i e . Po filozofii w y w o d z ą c e j się z l ę k u : fi­


lozofia wywodząca się ze szczęścia.
Id. P r z y w r ó c i ć m i ł o ś ć w ś w i e c i e a b s u r d a l n y m to przy­
wrócić najbardziej palące i najbardziej ulotne z uczuć
ludzkich ( P l a t o n : „Gdybyśmy byli bogami, nie znalibyś­
m y m i ł o ś c i " ) . A l e n i e p o d o b n a w y d a ć sądu w a r t o ś c i u j ą c e g o
o t r w a ł e j m i ł o ś c i (na t e j ziemi) a n i o n i e t r w a ł e j . M i ł o ś ć
wierna — j e ś l i nie ulega z u b o ż e n i u — j e s t dla
człowieka sposobem najbardziej dostępnym zachowania w
sobie tego, c o n a j l e p s z e . T a k w i ę c w i e r n o ś ć zostaje prze­
w a r t o ś c i o w a n a . A l e t o miłość poza wiecznością. J e s t o n a
najbardziej ludzkim z uczuć uwzględniwszy, co w tym
określeniu jest z ograniczenia i porywu jednocześnie. Dla­
t e g o c z ł o w i e k a r e a l i z u j e się t y l k o w m i ł o ś c i , w n i e j b o ­
wiem, w kształcie krótkotrwałym, znajduje obraz swego
losu b e z j u t r a (nie zaś, j a k t w i e r d z ą idealiści, p o n i e w a ż
68
zbliża się d o p e w n e j f o r m y w i e c z n o ś c i ) . T y p : H e a t h c l i f f .
W s z y s t k o t o j a k o i l u s t r a c j a faktu, ż e f o r m u ł a absurdu j e s t
w opozycji tego, co trwa i co nie trwa. Zało­
żywszy, że jeden tylko jest sposób trwania — trwanie
w i e c z n e — i że n i e ma drogi pośredniej. Należymy do
ś w i a t a , k t ó r y n i e t r w a . I wszystko, co n i e t r w a — i t y l ­
ko to, co n i e t r w a — j e s t nasze. Chodzi w i ę c o to, by m i ­
łość o d e b r a ć w i e c z n o ś c i lub t y m p r z y n a j m n i e j , c o przyda­
j ą j e j k s z t a ł t w i e c z n y . Zarzut, k t ó r y m i postawią: b o p a n
nigdy n i e k o c h a ł . D a j m y t e m u s p o k ó j .

68
Bohater wichrowych wzgórz Emily Bronte, o którym była już
mowa.
Dżuma, wersja druga.
Rozłączeni tracą zmysł krytyczny. Najbardziej inteli­
g e n t n i spośród n i c h z a c z y n a j ą szukać w g a z e t a c h albo w
a u d y c j a c h r a d i o w y c h r a c j i do w i a r y w s z y b k i k o n i e c dżu­
my, doznają bezpodstawnych nadziei i nieuzasadnionych
lęków czytając rozważania, które jakiś dziennikarz na­
p i s a ł na w p ó ł przypadkowo, z i e w a j ą c z n u d y .

Poczucie, że m a m y związki ze ś w i a t e m , rozświetla go


i c z y n i z n o ś n y m — zwłaszcza zaś p o c z u c i e tego, co n a s j e d ­
noczy z ludźmi. Stosunki z ludźmi pomagają iść dalej,
zawsze bowiem zakładają r o z w ó j , p r z y s z ł o ś ć — toteż ży­
j e m y , j a k b y one w ł a ś n i e b y ł y n a s z y m j e d y n y m z a d a n i e m .
A l e k i e d y r a z zdać s o b i e sprawę, ż e t o n i e j e s t n a s z e j e ­
d y n e zadanie, a z w ł a s z c z a zrozumieć, że ludzi z a t r z y m u j e
p r z y n a s t y l k o nasza w o l a — p r z e s t a ń c i e pisać albo m ó ­
wić, z o s t a ń c i e sami, a z o b a c z y c i e , j a k w o k ó ł w a s t o p n i e ­
ją — że większość o d w r ó c i ł a się p l e c a m i (nie przez złość,
a l e przez o b o j ę t n o ś ć ) , r e s z t a zaś zawsze m a w pogoto­
w i u możliwość z a j ę c i a się c z y m i n n y m , k i e d y w i ę c uświa­
d o m i ć sobie, i l e p r z y p a d k u , g r y i o k o l i c z n o ś c i j e s t w t y m ,
co nazywa się miłością czy przyjaźnią, wówczas świat
powraca do s w e j nocy, a my do t e g o wielkiego zimna,
s k ą d czułość ludzka w y d a r ł a n a s n a c h w i l ę .

10 lutego
C z t e r y m i e s i ą c e a s c e t y c z n e g o i s a m o t n e g o życia. W o l a
i u m y s ł zyskują n a t y m . L e c z s e r c e ?

W ćwiczeniu myśli czy w dyscyplinie koniecznej do


pracy przeszkadza mi wyobraźnia. Mam wyobraźnię wy­
uzdaną, bez h a m u l c ó w , w p e w n e j m i e r z e potworną. T r u d ­
n o wiedzieć, j a k o g r o m n ą rolę odegrała w moim życiu.
A j e d n a k z t e j m o j e j w ł a ś c i w o ś c i z d a ł e m sobie s p r a w ę do­
p i e r o m a j ą c lat trzydzieści.
C z a s e m w pociągu c z y w a u t o b u s i e czas się wlecze, a ja
w z b r a n i a m sobie g r y obrazów i konstrukcji, które zdają
mi się jałowe. Zmęczony nieustannym prostowaniem bie­
gu myśli, k i e r o w a n i e m j e j ku temu, co ma ją żywić, w,
p e w n e j c h w i l i d a j ę za w y g r a n ą , z a p a d a m w głąb, n a l e ż a ­
łoby powiedzieć raczej: godziny mkną jak błyskawica
i przyjeżdżam, z a n i m j e s z c z e zdam sobie z t e g o sprawę.

M o ż e to, że l u b i ę kamień, pociąga m n i e t a k bardzo ku


rzeźbie. Rzeźba przywraca kształtowi ludzkiemu ciężar
i o b o j ę t n o ś ć , b e z k t ó r y c h nie ma dla m n i e w i e l k o ś c i .

I n t e l i g e n c j a t r o c h ę w y ć w i c z o n a w g i m n a s t y c e myśli wie,
j a k P a s c a l , że wszelki b ł ą d pochodzi z w y ł ą c z e n i a . U koń­
ca r o z u m i e n i a w i a d o m o z c a ł ą pewnością, że p r a w d a j e s t
w każdej t e o r i i i że żadne z w i e l k i c h doświadczeń ludz­
kości, n a w e t j e ś l i s ą p r z e c i w s t a w n e , n a w e t j e ś l i n a z y w a j ą
się S o k r a t e s i E m p e d o k l e s , P a s c a l i S a d e , n i e może b y ć
a priori b e z z n a c z e n i a . A l e o k a z j a zmusza do wyboru. T a k
w i ę c N i e t z s c h e m u w y d a ł o się k o n i e c z n e z a a t a k o w a ć z c a ­
łą siłą S o k r a t e s a i c h r y s t i a n i z m . A l e tą s a m ą drogą idąc,
j e s t dziś k o n i e c z n e b r o n i ć S o k r a t e s a lub c o n a j m n i e j t e ­
go, co on r e p r e z e n t u j e , p o n i e w a ż nasza e p o k a zagraża za­
s t ą p i e n i e m j e d n e g o i drugiego w a r t o ś c i a m i , k t ó r e są n e ­
gacją wszelkiej kultury, Nietzsche zaś m ó g ł b y uzyskać tu
zwycięstwo, k t ó r e g o n i e c h c i a ł b y .
To, jak się zdaje, wprowadza do życia myśli pewien
o p o r t u n i z m . A l e t a k się t y l k o zdaje, b o ani Nietzsche, ani
my sami nie tracimy świadomości d r u g i ej strony
p r o b l e m u i chodzi j e d y n i e o r e a k c j ę o b r o n n ą . W k o ń c u zaś
doświadczenie Nietzschego dodane do naszego, j a k doświad­
c z e n i e P a s c a l a do doświadczenia D a r w i n a , K a l l i k l e s a do
Platona, przywraca cały r e j e s t r ludzki, a n a s — naszej
ojczyźnie. (Ale to wszystko może b y ć p r a w d z i w e dopiero
po dorzuceniu dziesiątka odcieni dopełniających.)
W k a ż d y m r a z i e z o b a c z y ć u Nietzschego (Origine de la
Philosophie, B i a n q u i s , s. 2 0 8 ) : „Muszę w y z n a ć , że S o k r a t e s
j e s t m i t a k bliski, ż e b i j ę się ż n i m n i e m a l b e z w y t c h n i e ­
nia."
*
Dżuma, 2 wersja.
S z u k a się u k o j e n i a i idzie ku ludziom, ż e b y je dali. A l e
z r a z u m o g ą oni o f i a r o w a ć t y l k o s z a l e ń s t w o i bezład. T r z e ­
b a g o s z u k a ć gdzie i n d z i e j , n i e b o j e d n a k j e s t n i e m e . I w t e ­
dy, a l e dopiero wtedy, m o ż n a w r ó c i ć do istot, bo w b r a k u
u k o j e n i a m o g ą dać sen.

E s e j o B u n c i e . Ś w i a t a b s u r d a l n y z r a z u n i e d a się a n a ­
lizować rygorystycznie. J e s t ewokowany i wyobrażany. T a k
więc jest produktem myśli w ogóle, t o znaczy okreś­
lonej wyobraźni. To zastosowanie do postawy w życiu
i do estetyki pewnej zasady nowoczesnej. Nie analiza.
A l e s k o r o raz j u ż t e n ś w i a t został n a k r e ś l o n y w zary­
sach, a p i e r w s z y k a m i e ń położony (jest t y l k o j e d e n ) , fi­
lozofowanie s t a j e się m o ż l i w e — a l b o d o k ł a d n i e j , j e ś l i zro­
z u m i e ć dobrze — k o n i e c z n e . A n a l i z a i r y g o r są w y m a g a ­
ne i na p o w r ó t w p r o w a d z o n e . S z c z e g ó ł i opis t r i u m f u j ą .
O d „ c i e k a w e j e s t t y l k o . . . " dochodzi się do: „ w s z y s t k o j e s t
c i e k a w e , prócz..." — S t ą d s t u d i u m d o k ł a d n e i r y g o r y s t y c z ­
ne — b e z w n i o s k ó w — o b u n c i e .
1. R u c h b u n t u i b u n t z e w n ę t r z n y ;
2. S t a n buntu;
3. B u n t metafizyczny.
R u c h b u n t u : d o b r e p r a w o — poczucie, że to t r w a ł o z b y t
długo — że drugi przekracza swoje prawo (ojciec np.)
„Aż dotąd t a k , a l e d a l e j n i e " — k o n t y n u o w a ć analizę.
Zobaczyć notatki do Origine de la Philosophie i Homme
du ressentiment54, Esej.
*
W y o b r a ź m y sobie m y ś l i c i e l a , k t ó r y p o w i a d a : „ W i e m , ż e
54
Dzieło Maxa Schelera.
to jest prawda. Ale konsekwencje przejmują mnie odrazą
i cofam się. Prawda jest nie do przyjęcia
nawet dla tego, kto ją odkrył. Oto myśliciel
absurdalny i jego nieustający niepokój.

Trzeba koniecznie wprowadzić rozróżnienie między fi­


lozofią oczywistości a filozofią z w y b o r u . I n a c z e j m ó w i ą c ,
można dojść do filozofii, która przejmuje odrazą umysł
i serce, a jednak się narzuca. T a k w i ę c m o j ą fi­
lozofią oczywistości j e s t absurd. A l e t o n i e przeszkadza m i
m i e ć (lub b a r d z i e j d o k ł a d n i e : znać) filozofię z w y b o r u .
Np.: d o k ł a d n a r ó w n o w a g a m i ę d z y u m y s ł e m i ś w i a t e m , h a r ­
m o n i a , p e ł n i a itd... M y ś l i c i e l e m s z c z ę ś l i w y m j e s t t e n , k t o
idzie za s w y m i s k ł o n n o ś c i a m i — w y g n a n y m ten, k t o je po­
r z u c a — d l a p r a w d y — z żalem, a l e i z d e t e r m i n a c j ą . . .
C z y m o ż n a p o s u n ą ć t a k daleko, j a k t o t y l k o możliwe,
rozdział p o m i ę d z y m y ś l i c i e l e m a j e g o s y s t e m e m ? C z y n i e
j e s t to w g r u n c i e p o w r ó t do o d w r ó c o n e g o r e a l i z m u : p r a w ­
da z e w n ę t r z n a dla c z ł o w i e k a — s t a j e się p r z y m u s e m . M o ­
że, a l e b y ł b y t o w t e d y r e a l i z m n i e z a d o w a l a j ą c y . Ż a d n y c h
rozwiązań a priori.
*

N i e t z s c h e t a k ż e znał n o s t a l g i ę . A l e n i e c h c e o n i c p r o ­
sić n i e b a . J e g o r o z w i ą z a n i e : czego n i e m o ż n a żądać o d B o ­
ga, m o ż n a żądać o d c z ł o w i e k a : t o j e g o n a d c z ł o w i e k . Z d u ­
m i e w a j ą c e , że mszcząc się za t a k i e uroszczenia n i e o b w o ­
ł a n o g o B o g i e m . A l e może t o t y l k o k w e s t i a czasu. B u d d a
głosi m ą d r o ś ć b e z b o g ó w i w k i l k a w i e k ó w później u m i e s z ­
czają g o n a o ł t a r z u .
*

Nie można w sposób absolutny przekreślić sądu


w a r t o ś c i u j ą c e g o . T o n e g u j e absurd.

D a w n i filozofowie (i słusznie) z n a c z n i e w i ę c e j myśleli,


niż c z y t a l i . D l a t e g o t r z y m a l i się t a k ś c i ś l e k o n k r e t u . D r u k
t o z m i e n i ł . C z y t a s i ę w i ę c e j , niż m y ś l i . N i e m a m y filozo­
fów, tylko komentatorów. To właśnie powiada Gilson
t w i e r d z ą c , że po w i e k u filozofów, k t ó r z y z a j m o w a l i się fi­
lozofią, nadszedł w i e k p r o f e s o r ó w filozofii, k t ó r z y z a j m u ­
ją się filozofami. Postawa skromna i bezsilna zarazem.
M y ś l i c i e l , k t ó r y r o z p o c z ą ł b y książkę o d s ł ó w : „ R o z w a ż m y
rzeczy u początku", wystawiłby się na kpiny. T a k dalece,
ż e k s i ą ż c e filozoficznej, k t ó r a n i e w s p i e r a ł a b y się n a żad­
nym autorytecie, cytatach, komentarzu itd., odmówiono
by dziś powagi. A jednak...

Do Dżumy: W ludziach j e s t w i ę c e j rzeczy godnych po­


d z i w u niż p o g a r d y .

Kiedy wybiera się wyrzeczenie mimo pewności, że


„ W s z y s t k o j e s t d o z w o l o n e " , coś j e d n a k p o z o s t a j e : n i e są­
dzi się i n n y c h .
P o w i e ś ć dlatego p r z y c i ą g a t y l u ludzi, że z pozoru j e s t to
g a t u n e k p o z b a w i o n y s t y l u . W istocie p o w i e ś ć w y m a g a sty­
lu n a j t r u d n i e j s z e g o — tego, k t ó r y c a ł k o w i c i e podporządko­
w u j e się o b i e k t o w i . Można więc wyobrazić sobie autora
piszącego każdą ze s w y c h p o w i e ś c i w i n n y m stylu.

D o z n a n i e ś m i e r c i , z k t ó r y m się j u ż s p o u f a l i ł e m : n i e ma
p o m o c y w bólu. B ó l zaczepia o teraźniejszość, żąda w a l ­
ki, k t ó r a zajmuje. Ale przeczuwać śmierć n a zwykły
widok chustki napełnionej krwią, b e z w y s i ł k u , t o zostać
p o g r ą ż o n y m w czas w sposób z a w r o t n y : to l ę k p r z e d s t a ­
w a n i e m się.

Ś m i e r ć n a d a j e k s z t a ł t miłości, j a k n a d a j e g o ż y c i u —
p r z e k s z t a ł c a j ą c j ą w los. T a , k t ó r ą kochasz, u m a r ł a , gdy j ą
k o c h a ł e ś , i oto m i ł o ś ć u t r w a l o n a na z a w s z e — r o z p a d ł a b y
się, g d y b y nie ten koniec. Czym byłby więc świat bez
ś m i e r c i , c i ą g i e m f o r m g a s n ą c y c h i r o d z ą c y c h się na nowo,
u d r ę c z o n y c h b i e g i e m , ś w i a t e m nie d a j ą c y m się z a m k n ą ć .
A l e na szczęście j e s t ona, o n a k t ó r a j e s t stałością. I ko­
chanek, który opłakuje zmarłą ukochaną, R e n é Paulinę,
płacze łzami czystej radości — consummatum est — łza­
mi c z ł o w i e k a , k t ó r y u z n a j e wreszcie, że j e g o los u z y s k a ł
formę.

Saint-Etienne i jego przedmieście. Spektakl wydający


w y r o k n a c y w i l i z a c j ę , k t ó r a g o s t w o r z y ł a . Ś w i a t , gdzie n i e
m a j u ż m i e j s c a dla c z ł o w i e k a , dla radości, dla t w ó r c z e g o
odpoczynku, j e s t ś w i a t e m , k t ó r y musi zginąć. Żaden na­
ród n i e m o ż e żyć p o z b a w i o n y p i ę k n a . M o ż e przez p e w i e n
czas u t r z y m y w a ć się p r z y życiu, t o w s z y s t k o . T y m c z a s e m
Europa, która ukazuje tu jedną ze swoich najbardziej
n i e z m i e n n y c h t w a r z y , oddala się wciąż od p i ę k n a . D l a t e ­
go j e s t w k o n w u l s j a c h i d l a t e g o umrze, j e ś l i p o k ó j n i e b ę ­
dzie dla n i e j oznaczał p o w r o t u do p i ę k n a i p r z y w r ó c e n i a
miłości j e j m i e j s c a .

C a ł e życie s k i e r o w a n e k u p i e n i ą d z o m t o ś m i e r ć . O d r o ­
dzenie jest w bezinteresowności.

W f a k c i e p i s a n i a j e s t dowód p e w n o ś c i osobistej, której


z a c z y n a mi b r a k n ą ć . P e w n o ś c i , że ma się coś do powie­
dzenia, a zwłaszcza, że coś może b y ć p o w i e d z i a n e — pew­
ności, że to, co s i ę czuje, i to c z y m się j e s t , liczy się j a k o
p r z y k ł a d — pewności, że j e s t się n i e z a s t ą p i o n y m i że n i e
j e s t się n ę d z n y m . W s z y s t k o to t r a c ę i z a c z y n a m w y o b r a ­
żać s o b i e c h w i l ę , k i e d y n i e b ę d ę j u ż pisał.
*
55
ld. cz. 3 „ A l e n i e ł a t w o im b y ł o , gdy się odnaleźli, za­
stąpić rzeczywistą i s t o t ę istotą z i c h wyobraźni... i m o ż n a
55
Notatka do Dżumy.
powiedzieć, że dżuma umarła dopiero wówczas, kiedy
jeden z nich mógł znowu spojrzeć ze znudzeniem na
t w a r z , k t ó r ą m i a ł przed s o b ą . "

Absurd, t o człowiek t r a g i c z n y przed l u s t r e m ( K a l i g u l a ) .


Nie j e s t w i ę c s a m . J e s t w t y m ziarno s a t y s f a k c j i a l b o
p o b ł a ż a n i a . A t e r a z t r z e b a usunąć lustro.

20 maja
Po r a z pierwszy: o s o b l i w e doznanie z a d o w o l e n i a i peł­
n i . P y t a n i e , j a k i e s o b i e p o s t a w i ł e m , leżąc n a t r a w i e w wie­
czór ciężki i gorący: „Gdyby te dni były ostatnimi..."
W odpowiedzi s p o k o j n y u ś m i e c h we m n i e . A j e d n a k z n i ­
czego n i e mogę b y ć d u m n y : żadnego r o z s t r z y g n i ę c i a , żad­
nej s t a ł o ś c i w p o s t a w i e n a w e t . Czy j e s t to z o b o j ę t n i e n i e
rodzące się u k o ń c a p e w n y c h doświadczeń, czy słodycz w i e ­
czoru, c z y też, na odwrót, początek m ą d r o ś c i , k t ó r a nicze­
go już nie neguje?

Czerwiec. Luxembourg.
N i e d z i e l n y p o r a n e k p e ł e n w i a t r u i s ł o ń c a . W i a t r roz­
p r y s k u j e wody f o n t a n n y , n a p o m a r s z c z o n e j wodzie sadzaw­
ki m a l u t k i e żaglówki i jaskółki wokół wielkich drzew.
D w a j młodzi ludzie d y s k u t u j ą : „ T y , k t ó r y wierzysz w god­
ność ludzką."

P o k ó j h o t e l o w y w V a l e n c e . „Nie c h c ę , ż e b y ś to z r o b i ł a .
J a k zostanę z t ą m y ś l ą ? J a k pokażę się t w o j e j m a t c e , two­
i m siostrom, M a r i e - R o l a n d e , p r z y r z e k ł e m sobie, ż e c i t e ­
go n i e powiem, wiesz o t y m . — B ł a g a m cię, n i e r ó b tego.
T a k b a r d z o m i t r z e b a t y c h dwóch dni w y p o c z y n k u . Nie
p o z w o l ę n a to. N i e z a t r z y m a m się przed n i c z y m . O ż e n i ę
się z tobą, j e ś l i t r z e b a . A l e n i e m o g ę tego m i e ć na s u m i e ­
niu. — P r z y r z e k ł e m sobie, że ci t e g o n i e p o w i e m . — To
są s ł o w a . D l a m n i e liczą się czyny... — P o m y ś l ą , że to w y ­
padek. Pociąg... itd. (Ona p ł a c z e . K r z y c z y : N i e n a w i d z ę c i ę .
Nienawidzę, żeś mi to zrobił.) — W i e m dobrze, R o l a n d e ,
w i e m dobrze. A l e n i e c h c i a ł e m c i t e g o powiedzieć. Itd.,
itd." On przyrzeka. Czas: półtorej godziny. Monotonia.
Dreptanie w miejscu.

U f n o ś ć w s ł o w a to k l a s y c y z m — ale, ż e b y z a c h o w a ć tę
ufność, u ż y w a i c h ostrożnie. S u r r e a l i z m n i e ufa s ł o w o m
i n a d u ż y w a i c h . P o w r ó ć m y do k l a s y c y z m u , przez s k r o m ­
ność.

H u m a n i z m m n i e n i e nudzi: n a w e t m i się u ś m i e c h a . A l e
uważam, ż e j e s t p r z y c i a s n y .

B r ü c k , d o m i n i k a n i n : „ D i a b l o m n i e nudzą c i c h r z e ś c i ­
jańscy demokraci."
„ G . ma w s z y s t k o z proboszcza, i j e s z c z e to j e g o n a m a s z ­
c z e n i e b i s k u p i e . Co n a w e t u b i s k u p ó w znoszę z t r u d e m . "

J a . „ Z a m ł o d u m y ś l a ł e m , ż e w s z y s c y księża s ą szczęśli­
wi."
B r ü c k . „ S t r a c h przed u t r a t ą w i a r y o g r a n i c z a i c h wraż­
liwość. Ich powołanie jest tylko nagatywne. N i e patrzą
życiu w twarz." ( J e g o m a r z e n i e : w i e l k i , zdobywczy k l e r ,
w s p a n i a ł y dzięki s w e m u u b ó s t w u i odwadze.)
Rozmowa o potępionym Nietzschem.

T r a g e d i a powstaje, j e ś l i każda z p r z e c i w s t a w i o n y c h so­


b i e sił j e s t j e d n a k o u p r a w n i o n a . S t ą d t r a g e d i a s ł a b a : gdzie
działają siły nieuprawnione. Stąd wielka tragedia: która
uprawomacnia wszystko.
1 września 1943
T e n , c o b e z nadziei p a t r z y n a w y d a r z e n i a , j e s t t c h ó r z e m ,
a l e ten, k t ó r y wiąże n a d z i e j e z l o s e m ludzkim, j e s t w a r i a ­
tem.
*

S k o r o s ł o w o : e g z y s t e n c j a osłania coś, c o j e s t naszą nos­


talgią, l e c z z a r a z e m n i e m o ż e n i e rozciągać się n a a f i r m a -
cja w y ż s z e j realności, zachowamy je w formie przeobra­
ż o n e j — p o w i e m y : filozofia n i e e g z y s t e n c j a l n a , co n i e b ę ­
dzie n e g a c j ą , a l e p r ó b ą z d a n i a s p r a w y z e s t a n u c z ł o w i e k a ,
k t ó r y „ j e s t pozbawiony..." F i l o z o f i a n i e e g z y s t e n c j a l n a b ę ­
dzie filozofią w y g n a n i a .

T y l k o a r t y ś c i czynią d o b r o światu. Nie, m ó w i P a r r a i n .

P o w t a r z a j ą c ś w i a t zdradza się go może p e w n i e j niż go


przekształcając. Najlepsza fotografia j e s t j u ż zdradą.
Przeciwko racjonalizmowi. Gdyby czysty determinizm
m i a ł sens, w y s t a r c z y ł o b y j e d n e g o t w i e r d z e n i a prawdziwe­
go, by, od w n i o s k u do wniosku, dojść do całej prawdy.
T a k nie jest. A zatem albo nigdy n i e w y p o w i e d z i e l i ś m y
a n i j e d n e g o t w i e r d z e n i a prawdziwego, i n a w e t prawdą n i e
j e s t to, ż e wszystko j e s t z d e t e r m i n o w a n e ; a l b o m ó w i l i ś m y
prawdę, ale na próżno i d e t e r m i n i z m j e s t fałszywy.

Absurd. Jeśli c z ł o w i e k się zabija, absurd jest zanego­


w a n y . J e ś l i nie, a b s u r d p o z w a l a k o r z y s t a ć z z a d o w a l a j ą c e j
zasady, k t ó r a go n e g u j e . Co n i e znaczy, że a b s u r d n i e ist­
n i e j e . Z n a c z y to, ż e a b s u r d j e s t rzeczywiście pozba­
w i o n y logiki. Dlatego rzeczywiście nie można żyć
w absurdzie.

W k a ż d y m wzruszeniu, n a m i ę t n o ś c i , c i e r p i e n i u j e s t o k r e s ,
k i e d y n a l e ż y ono do c z ł o w i e k a , do tego, co w n i m n a j b a r -
dziej osobiste i n i e w y r a ż a l n e , i okres, k i e d y n a l e ż y ono do
sztuki. A l e w pierwszej chwili s z t u k a n i e potrafi nic z n i m
zrobić. S z t u k a j e s t dystansem, k t ó r y czas n a d a j e c i e r p i e ­
niu.
To t r a n s c e n d e n c j a c z ł o w i e k a w s t o s u n k u do n i e g o sa­
mego.

Z p o j a w i e n i e m się S a d e ' a e r o t y z m s y s t e m a t y c z n y s t a j e
się j e d n y m z k i e r u n k ó w myśli a b s u r d a l n e j .

D o d a ć przy k o r e k c i e Kaliguli: „ T r a g e d i a j e s t skończona,


k l ę s k a z u p e ł n a . O d w r a c a m się i odchodzę. W z i ą ł e m udział
w t e j b i t w i e o n i e m o ż l i w e . C z e k a j m y na ś m i e r ć w i e d z ą c
z góry, że ś m i e r ć n i e w y b a w i a od n i c z e g o . "

„ C h r y s t u s może u m a r ł dla kogoś, a l e n i e dla m n i e . " —


C z ł o w i e k j e s t winien, a l e winą j e g o j e s t , ż e n i e p o t r a f i ł
wszystkiego czerpać z samego siebie — od zarania rósł
ten błąd.

Trzydzieści lat.
Pierwszą zdolnością człowieka jest zapomnienie. Ale
t r z e b a powiedzieć, że z a p o m i n a nawet, co zrobił dobrego.

R o g e r B a c o n spędził dwanaście lat w więzieniu,


p o n i e w a ż twierdził, że doświadczenie j e s t pierwsze w spra­
w a c h poznania.
*

W związku z powieścią amerykańską: zmierza do uni­


wersalności. Jak klasycyzm. Ale gdy klasycyzm zmierza
do u n i w e r s a l n o ś c i w i e c z n e j , l i t e r a t u r a współczesna, w s k u -

Camus nie skorzystał z tej notatki.


t e k t e j okoliczności ( p r z e n i k a l n o ś c i g r a n i c ) , z m i e r z a d o uni­
w e r s a l n o ś c i h i s t o r y c z n e j . T o nie c z ł o w i e k w s z y s t k i c h cza­
sów, a l e w s z y s t k i c h z i e m s k i c h obszarów.

— B r o ń się, powiedzieli sędziowie.


— N i e , odparł O s k a r ż o n y .
— D l a c z e g o ? J e s t to w zwyczaju.
— N i e . C h c ę , ż e b y ś c i e wzięli na s i e b i e c a ł ą odpowie­
dzialność.

O n a t u r a l n o ś c i w s z t u c e . N i e m o ż e b y ć a b s o l u t n a . Bo n i e
m o ż n a zgodzić się na r e a l n o ś ć (zły s m a k , w u l g a r n o ś ć , n i e a -
dekwatność wobec najgłębszych wymagań człowieka). T o ­
t e ż twórczość ludzka w y c h o d z ą c a od ś w i a t a , w k o ń c u zaw­
sze z w r a c a się p r z e c i w k o n i e m u . P o w i e ś c i „ d z i e n n i k a r s k i e "
są złe, bo w większości p r a w d z i w e (czy d l a t e g o że rzeczy­
w i s t o ś ć p r z y s t o s o w a n o do nich, czy że ś w i a t został skon­
w e n c j o n a l i z o w a n y ) . S z t u k a i a r t y s t a t w o r z ą ś w i a t na n o ­
wo, a l e zawsze j e s t w t y m u t a j o n y p r o t e s t .

G r e c y n i e z r o z u m i e l i b y n i c z e g z y s t e n c j a l i z m u — choć,
mimo zgorszenia — mogli przyjąć Chrystianizm.
T o dlatego ż e egzystencjalizm nie proponuje postawy.
Id. Nie ma p o z n a n i a a b s o l u t n i e czystego, to znaczy bez­
i n t e r e s o w n e g o . S z t u k a j e s t p r ó b ą czystego poznania przez
opis.
*

M o j e dzieło. Z a k o ń c z y ć c y k l książką o s t w o r z o n y m ś w i e ­
cie: „Świat poprawiony."
*

Powieść. W obliczu czynu lub śmierci wszystkie postawy


tego samego człowieka. Ale za każdym razem jakby ta
właśnie była dobra.
Nowele. Człowiek, k t ó r y podczas Rewolucji przyrzeka
życie p r z e c i w n i k o m . P o t e m T r y b u n a ł j e g o p a r t i i s k a z u j e
ich na śmierć. P o m a g a im uciec.
I d . K s i ą d z , k t ó r y zdradza n a t o r t u r a c h . 5 7
I d . C j a n e k . N i e zażywa go, b y wiedzieć, czy w y t r z y m a
do k o ń c a .
Id. Człowiek, k t ó r y n a g l e przechodzi do o b r o n y b i e r n e j .
O p i e k u j e się b e z d o m n y m i . A l e z a c h o w a ł opaskę. R o z s t r z e ­
liwują go.
Id. T c h ó r z .

Dżuma. Po dżumie słyszy deszcz po raz pierwszy.


Id. Ponieważ miał umrzeć, rzeczą najpilniejszą było
stwierdzić, ż e ż y c i e j e s t idiotyczne. M y ś l a ł t a k dotychczas,
niech mu to p r z y n a j m n i e j przyda się w t e j t r u d n e j chwili.
A l e w m o m e n c i e , gdy t r z e b a m u b y ł o p o s w e j s t r o n i e m i e ć
wszystkie przewagi, nie potrafił odnaleźć uśmiechu na
twarzy, k t ó r ą zawsze widział zamkniętą.
I d . Człowiek, k t ó r e g o przez p o m y ł k ę z a b r a n o do szpi­
t a l a . T o p o m y ł k a , mówił. J a k a p o m y ł k a ? N i e c h p a n n i e
będzie głupi, nigdy n i e m a p o m y ł e k .
Id. M e d y c y n a i R e l i g i a : są to dwa z a w o d y j a k o b y zgod­
n e z e sobą. A l e dziś, k i e d y w s z y s t k o j e s t j a s n e , można zro­
zumieć, że n i e ma p o j e d n a n i a — t r z e b a w y b i e r a ć p o m i ę ­
dzy t y m , co względne, i t y m , co a b s o l u t n e . „ G d y b y m w i e ­
rzył w B o g a , n i e l e c z y ł b y m c z ł o w i e k a . G d y b y m sądził, że
można wyleczyć człowieka, nie wierzyłbym w B o g a . "
Sprawiedliwość: doświadczenie sprawiedliwości
przez sport.

Esej o Buncie: „ A j e d n a k w s z y s c y z b u n t o w a n i po­


stępują tak, j a k b y w i e r z y l i w k o n i e c h i s t o r i i . S p r z e c z n o ś ć
jest..."
I d . W o l n o ś ć j e s t p r a g n i e n i e m kilku. S p r a w i e d l i w o ś ć p r a -

57
Temat opowiadania Renegat (Wygnanie i Królestwo).
g n i e n i e m większości, k t ó r a p l ą c z e ponadto s p r a w i e d l i w o ś ć
z w o l n o ś c i ą . P y t a n i e : czy s p r a w i e d l i w o ś ć a b s o l u t n a d o r ó w ­
n u j e a b s o l u t n e m u szczęściu? — Dochodzi się do k o n k l u ­
zji, że t r z e b a poświęcić w o l n o ś ć s p r a w i e d l i w o ś c i a l b o spra­
wiedliwość wolności. Dla a r t y s t y oznacza to w p e w n y c h
o k o l i c z n o ś c i a c h w y b ó r p o m i ę d z y sztuką a s z c z ę ś c i e m lu­
dzi.
Czy człowiek może sam stworzyć swoje
wartości? Oto cały problem.
Mówi pan ze znajomością rzeczy? Ale ja nigdy nie twier­
dziłem, ż e c z ł o w i e k n i e j e s t rozsądny. C h c ę t y l k o o d e b r a ć
mu j e g o iluzoryczny ciąg dalszy i c h c ę u z n a n i a faktu, że
dopiero w ó w c z a s s t a n i e s i ę k o h e r e n t n y i j a s n y .
I d . P o ś w i ę c e n i e , k t ó r e p r o w a d z i d o w a r t o ś c i . A l e egois­
tyczne samobójstwo również akcentuje wartość — waż­
niejszą od w ł a s n e g o ż y c i a — t e g o życia godnego i szczęśli­
wego, k t ó r e g o został p o z b a w i o n y .

Uważać bohaterstwo i odwagę za wartości drugorzęd­


n e — ale kiedy się już dało dowód odwagi.

T r z e b a m i b y ł o dziesięciu lat, b y zdobyć to, c o w y d a w a ­


ł o m i się b e z c e n n e : s e r c e w o l n e o d goryczy. I , j a k t o się
często zdarza, gdy g o r y c z b y ł a j u ż z a mną, z a m k n ą ł e m j ą
w jednej czy d w u k s i ą ż k a c h . T a k w i ę c zawsze b ę d ę są­
dzony w e d l e t e j goryczy, k t ó r a j e s t m i j u ż n i c z y m . A l e
t o słuszne. T o cena, k t ó r ą t r z e b a z a p ł a c i ć .

S t r a s z n y i n i s z c z y c i e l s k i egoizm a r t y s t ó w .

N i e m o ż n a b y ć z d o l n y m d o a n g a ż o w a n i a s i ę w e wszyst­
k i c h p l a n a c h . Można j e d n a k w y b r a ć t a k i p l a n , w k t ó r y m
z a a n g a ż o w a n i e się j e s t m o ż l i w e . Ż y ć tym, c o m a się god­
nego, i t y m t y l k o . S t ą d , w p e w n y c h w y p a d k a c h , s e r c e n a -
pragnące ludzi (i zwłaszcza ono) o d w r a c a się od

k a ż d y m razie prowadzi to do rozdarcia. Ale czego to


p r o w a d z i ? Ż e ten, kto s e r i o t r a k t u j e problem moralny,
musi dojść do skrajności. Czy jest się za (Pascal), czy prze­
ciw (Nietzsche), wystarczy, że j e s t się serio; a w t e d y wi­
dać, że problem m o r a l n y to tylko krew, szaleństwo i krzyk.
*

B u n t . Rozdz. I. Moralność istnieje. Niemoralny jest


Chrystianizm. Definicja moralności przeciwko intelektual­
n e m u racjonalizmowi i irracjonalizmowi boskiemu.
Rozdz. X . Konspiracja jako w a r t o ś ć moralna.

Niedziela, 24 sierpnia, 1944. List.


P o w i e ś ć : „Noc wyznań, łez i pocałunków. Łóżko ską­
pane w łzach, pocie, miłości. U szczytu rozdarcia."

Ci, którzy kochają wszystkie kobiety, zmierzają ku a b ­


strakcji. P r z e k r a c z a j ą g r a n i c e tego świata, cokolwiek
o nim myślą. O d w r a c a j ą się bowiem od tego, co szczegóło­
we, pojedyncze. Ten, co uciekałby od wszelkiej idei i wszel­
kiej abstrakcji — prawdziwy zrozpaczony — jest mężczyz­
ną jednej kobiety. P r z e z upieranie się przy tej jedynej
twarzy, k t ó r a nie może zaspokoić wszystkiego.

*
Grudzień. To s e r c e pełne łez i nocy.

*
Dżuma. Rozłączeni piszą do siebie, on znajduje ton właś­
ciwy i miłość jest u r a t o w a n a . T r i u m f języka i umiejętności
pisania.

Nie ma innego sprzeciwu wobec postawy totalitarnej


jak sprzeciw religijny czy moralny. Jeśli t e n świat nie
m a sensu, oni m a j ą r a c j ę . N i e zgadzam się, ż e b y oni m i e l i
r a c j ę . Zatem...
Naszą rzeczą j e s t s t w o r z y ć B o g a . N i e o n j e s t twórcą. Oto
cała historia Chrystianizmu. Mamy bowiem tylko jeden,
sposób s t w o r z e n i a B o g a — n i m zostać.

N i e m a wol n o śc i d l a c z ł o w i e k a , j a k długo n i e p o k o n a ł
s t r a c h u przed ś m i e r c i ą . A l e n i e przez s a m o b ó j s t w o . Z w y ­
c i ę ż y ć to n i e znaczy u s t a ć . M ó c u m r z e ć z p o d n i e s i o n y m
czołem, b e z goryczy.

Sława. Dana wam jest przez miernych i dzielicie ją


z m i e r n y m i a l bo z ł a j d a k a m i .

Łaska?
Powinniśmy służyć sprawiedliwości, bo nasz los jest
n i e s p r a w i e d l i w y , p r z y c z y n i a ć s i ę do radości i szczęścia, bo
ten świat jest nieszczęśliwy. Tak samo nie powinniśmy
s k a z y w a ć na śmierć, g d y ż z n a s u c z y n i o n o s k a z a n y c h na
śmierć.
L e k a r z , wróg B o g a : w a l c z y z e ś mi er c i ą.

S e n s m o j e g o dzieła: T y l u ludzi j e s t p o z b a w i o n y c h ł a s k i .
J a k żyć b e z ł a s k i ? T r z e b a n a t o p r z y s t a ć i uczynić, czego
n i e u c z y n i ł C h r y s t i a n i z m : zająć się p o t ę p i o n y m i .

K l a s y c y z m to d o m i n a c j a n a m i ę t n o ś c i . W wielkich wie­
k a c h n a m i ę t n o ś c i b y ł y i n d y w i d u a l n e . Dziś s ą k o l e k t y w n e .
T r z e b a zdominować namiętności kolektywne, to znaczy na­
dać i m f o r m ę . A l e doświadczać ich, t o b y ć z a r a z e m przez
n i e p o ż a r t y m . D l a t e g o w i ę k s z o ś ć dzieł n a s z y c h czasów t o
r e p o r t a ż e , a nie dzieła sztuki.
Odpowiedź: jeśli nie można zrobić wszystkiego jedno-
cześnie, w y r z e c się wszystkiego. C o t o z n a c z y ? Ż e t r z e b a
w i ę c e j s i ł y i woli niż d a w n i e j . D o j d z i e m y do tego. W i e l k i
k l a s y k j u t r a osiągnie n i e z r ó w n a n e zwycięstwo.

Powieść o sprawiedliwości.
Człowiekowi, który zbiera wokół siebie rewolucjonis­
t ó w sądzonych albo p o d e j r z a n y c h (trzeba j e d n o ś c i ) w y z n a ­
c z a j ą zadanie, o którym w s z y s c y wiedzą, że jest pewną
ś m i e r c i ą . P r z y j m u j e , bo j e s t to w p o r z ą d k u rzeczy. G i n i e .
Id. Człowiek, który dla utwierdzenia solidarności sto­
suje moralność szczerości. Jego bezgraniczna samotność
u końca.
Id. Z a b i j a m y n a j b a r d z i e j o d w a ż n y c h spośród n i c h . Za­
bili najbardziej odważnych spośród nas. Pozostają funk­
c j o n a r i u s z e i s k u r w y s y n y . Oto, co z n a c z y m i e ć idee.

Świat poprawiony.
Czołg, k t ó r y z a w r a c a i w a l c z y j a k tysiąconóg.
B o b na letnich łąkach w Normandii. J e g o h e ł m w zielach
i trawach.
Por. raport komisji angielskiej o okrucieństwach w
„Times'ie".
D z i e n n i k a r z hiszpański z S u z y (poprosić o jego tekst)
(dzieci ś m i e j ą c się pokazują mu t r u p y ) .
Z i m n y p r y s z n i c n a s e r c e przez godzinę.
Przez cały dzień rozmowy o zdobyciu mlecznej zupy
na k o l a c j ę , bo p o t e m t r z e b a w y c h o d z i ć w i e l e r a z y w n o c y .
K l o z e t y są w odległości stu m e t r ó w od bloku, j e s t zimno,
itd.
— Deportowane kobiety, po przyjeździe do Szwajcarii,
wybuchają śmiechem na widok pogrzebu: „Więc oni t a k
traktują tu zmarłych."
— Jacqueline.
— D w a j młodzi P o l a c y , k t ó r y m spalono dom w r a z z r o ­
dzicami, g d y m i e l i c z t e r n a ś c i e lat. Od c z t e r n a s t u do s i e ­
demnastu lat w Buchenwaldzie,
— D o z o r c z y n i z G e s t a p o w domu przy r u e de la P o m p e .
R a n o s p r z ą t a — w o k ó ł t o r t u r o w a n i . „Nigdy n i e i n t e r e s u j ę
się t y m , c o robią moi l o k a t o r z y . "
— J a c q u e l i n e z K r ó l e w c a do R a v e n s b r ü c k — 100 kilo­
m e t r ó w pieszo. W i e l k i n a m i o t podzielony r a m ą n a czworo.
T y l e k o b i e t , ż e mogą s p a ć n a podłodze t y l k o w c i ś n i ę t e j e d ­
ne w drugie. D y z e n t e r i a . K l o z e t y o sto m e t r ó w . A l e trze­
ba p r z e s k a k i w a ć przez ciała, deptać. Załatwiają się na
miejscu.
— Ś w i a t o w y p u n k t w i d z e n i a w dialogu p o l i t y k a — m o ­
18
r a l n o ś ć . W o b e c t e g o s t o p u sił g i g a n t y c z n y c h : Sintes.
— X . , deportowana, w r ó c i ł a z t a t u a ż e m na s k ó r z e : przez
r o k w obozie S. S. b y ł a . . .

D o w ó d . Ż e a b s t r a k c j a j e s t złem. Z n i e j s ą w o j n y , t o r t u r y ,
g w a ł t , itd. P r o b l e m : j a k w i d z e n i e a b s t r a k c y j n e z a c h o w u j e
się w o b e c b ó l u c i e l e s n e g o — ideologia w o b e c t o r t u r y za­
d a n e j w i m i ę tej ideologii.

Chrystianizm. Ciężko zostalibyście ukarani, gdybyśmy


p r z y j ę l i wasze p o s t u l a t y . B o w t e d y n a s z w y r o k b y ł b y b e z
litości.

Bunt.
W k o ń c u w y b r a ł e m w o l n o ś ć . B o j e ś l i n a w e t n i e s p e ł n i a się
sprawiedliwość, wolność oznacza możliwość protestu wo­
b e c niesprawiedliwości i ratuje porozumienie. Sprawiedli­
wość w milczącym świecie, sprawiedliwość niemych prze­
k r e ś l a współwinę, n e g u j e b u n t i p r z y w r a c a zgodę, a l e t y m
razem w najpodlejszej formie. Tu widać przewagę, którą
p o w o l i u z y s k u j e w a r t o ś ć wolności. A l e t r u d n o ś ć polega n a
n i e z a p o m i n a n i u nigdy, ż e jednocześnie m a ona żą­
dać sprawiedliwości. Co założywszy, sprawiedliwość jest

68
Słowo nieczytelne.
także, choć bardzo inna, w umieszczeniu jedynej stałej
w a r t o ś c i w h i s t o r i i ludzi, k t ó r z y u m a r l i t y l k o dla wolności.
W o l n o ś ć to możliwość o b r o n y tego, czego n i e myślę, n a ­
w e t w u s t r o j u i świecie, k t ó r y uznaję. To możliwość przy­
znania r a c j i p r z e c i w n i k o w i .

Co za c z ł o w i e k b y ł b y ze m n i e , gdyby n i e dziecko, k t ó ­
rym byłem!

Powieść.
„ D a ł e m ludziom, c o i m n a l e ż n e . T o znaczy, ż e k ł a m a ł e m
i p r a g n ą ł e m r a z e m z n i m i . B i e g ł e m od istoty do istoty,
z r o b i ł e m , c o m i a ł e m zrobić. T e r a z j u ż dość. M a m r a c h u n k i
do u r e g u l o w a n i a z t y m pejzażem. C h c ę b y ć z n i m s a m . "

30 lipca 45
M a j ą c trzydzieści lat człowiek powinien trzymać się
w r ę k a c h , wiedzieć dokładnie, j a k i j e s t s t o s u n e k j e g o w a d
i zalet, znać s w o j e g r a n i c e , przewidzieć s w o j ą słabość —
b y ć tym, c z y m j e s t . A zwłaszcza w s z y s t k o to z a a k c e p t o ­
wać. Wkraczamy w okres pozytywny. Wszystko j e s t do
zrobienia i wszystko do odrzucenia. Ustalić się w na­
turalności, ale z m a s k ą . P o z n a ł e m dość, by móc wyrzec się
niemal wszystkiego. Pozostaje wielki wysiłek, codzienny,
uparty. W y s i ł e k t a j e m n i c y , b e z nadziei i goryczy. N i c z e m u
nie przeczyć, s k o r o wszystko może b y ć utwierdzone. B y ć
ponad r o z d a r c i e m .
Z e s z y t V
wrzesień 1945 — kwiecień 1948

A n t y n o m i e polityczne. Żyjemy w świecie, gdzie trzeba


w y b i e r a ć , czy b y ć ofiarą, czy k a t e m — i t y l k o t o . T e n wy­
bór nie jest łatwy. Z a w s z e mi się wydawało, że w istocie
nie ma katów, tylko ofiary. W o s t a t e c z n y m r a c h u n k u oczy­
wiście. Ale nie jest to p r a w d a rozpowszechniona.
M a m wielkie umiłowanie wolności. A dla każdego inte­
lektualisty wolność w k o ń c u łączy się z wolnością wyrazu.
Zdaję sobie jednak doskonale sprawę, że nie jest to pierw­
sza t r o s k a większości mieszkańców E u r o p y , bo tylko s p r a ­
wiedliwość może im d a ć niezbędne minimum materialne
i, słusznie czy niesłusznie, poświęcą chętnie wolność tej
elementarnej sprawiedliwości.
W i e m to od dawna. J e ś l i u w a ż a ł e m za konieczne bronić
pojednania wolności i sprawiedliwości, to dlatego, że jest
to, m o i m zdaniem, o s t a t n i a nadzieja Zachodu. A l e do tego
t r z e b a klimatu, k t ó r y dziś zdaje się utopią. T r z e b a w i ę c
poświęcić jedną czy d r u g ą z t y c h w a r t o ś c i ? I co myśleć
w t a k i m razie?

*
P o l i t y k a (ciąg dalszy). Wszystko j e s t stąd, że ci, k t ó r z y
m a j ą mówić w imieniu ludu, nie dbają, nie dbali nigdy
n a p r a w d ę o wolność. K i e d y są szczerzy, c h w a l ą się n a ­
wet, że jest na odwrót. Otóż zwykłej troski wystarczyłoby...
Ci więc, a są oni r z a d c y , którzy o nią dbają, muszą zgi­
n ą ć prędzej czy później (a są r o z m a i t e sposoby u m i e r a n i a
pod t y m względem). J e ś l i są dumni, nie uczynią tego bez
walki. A l e j a k mogliby n a p r a w d ę w a l c z y ć przeciw swoim
b r a c i o m i całej sprawiedliwości? Dają świadectwo, to wszy­
stko. I po d w u tysiącleciach p a t r z y m y na p o w t a r z a j ą c ą się
wielokrotnie ofiarę S o k r a t e s a . P r o g r a m n a j u t r o : u r o c z y s t e
i z n a c z ą c e zabicie świadków wolności.

B u n t : T w o r z y ć , by połączyć się z ludźmi? Ale twórczość


z w o l n a oddziela nas od wszystkich i o d r z u c a daleko, bez
cienia miłości.

C z y m mogłaby b y ć (Czym jest) nieśmiertelność dla


mnie? Ż y ć t a k długo, aż ostatni człowiek zniknie z ziemi.
Nic więcej.

Październik 45
E s t e t y k a buntu.
R o z p a c z zupełna jest niemożliwa dla człowieka. Wnio­
sek: l i t e r a t u r a rozpaczy opisuje przypadek skrajny i nie
najbardziej znaczący. Godna u w a g i w człowieku jest nie
rozpacz, ale przezwyciężenie i zapomnienie rozpaczy. —
L i t e r a t u r a rozpaczy nie będzie nigdy uniwersalna. — L i ­
t e r a t u r a uniwersalna nie może poprzestać na rozpaczy (ani
na optymizmie zresztą — w y s t a r c z y odwrócić rozumowa­
nie), musi tylko z d a w a ć sobie z niej sprawę. Dodać: powo­
dy, dla k t ó r y c h l i t e r a t u r a jest lub nie jest uniwersalna.

E s t e t y k a buntu. Wielki styl i piękna forma — w y r a z y


najwyższego buntu.

Dlaczego j e s t e m a r t y s t ą a nie filozofem? Bo myślę we­


dług słów, a nie według idei.

„Czym Jest" dopisane na rękopisie ołówkiem.


M a j ą c trzydzieści lat, i n i e m a l z d n i a na dzień, zazna­
łem s ł a w y . N i e ż a ł u j ę t e g o . M o g ł y b y m n i e później dręczyć
złe sny. T e r a z w i e m , c o t o j e s t . N i e w i e l e .

Trzydzieści artykułów.60 Racje pochwał równie kiep­


skie, j a k k r y t y k . M o ż e j e d e n a l b o d w a g ł o s y a u t e n t y c z n e
czy wzruszone. S ł a w a ! W n a j l e p s z y m r a z i e nieporozumie­
n i e . A l e n i e b ę d ę p r z y b i e r a ł w z n i o s ł e j m i n y tego, c o nią
pogardza. Sława jest znakiem danym przez ludzi, ani
m n i e j , a n i b a r d z i e j w a ż n y m niż i c h o b o j ę t n o ś ć , przyjaźń,
n i e n a w i ś ć . I w k o ń c u co m n i e to w s z y s t k o obchodzi? T a k i e
n i e p o r o z u m i e n i e w y z w a l a , gdy u m i e ć j e spożytkować. M o j a
a m b i c j a , j e ś l i m a m j a k ą ś , j e s t i n n e g o rzędu.
*

Listopad — 32 lata.
N a j b a r d z i e j n a t u r a l n ą skłonnością c z ł o w i e k a j e s t znisz­
c z y ć siebie i c a ł y ś w i a t r a z e m ze sobą. I l e szalonych wy­
s i ł k ó w , żeby b y ć t y l k o n o r m a l n y m ! I ile w i ę k s z y j e s z c z e
w y s i ł e k dla kogoś, kto pragnie zawładnąć sobą i myślą.
C z ł o w i e k s a m z s i e b i e j e s t niczym. T o t y l k o n i e o g r a n i c z o n a
szansa. A l e też ponosi n i e o g r a n i c z o n ą odpowiedzialność za
tę szansę. S a m z s i e b i e s k ł o n n y j e s t t y l k o do rozproszeń.
A l e n i e c h j e g o wola, j e g o świadomość, j e g o duch przygo­
dy zwyciężą, a s z a n s a z a c z y n a rosnąć. N i k t n i e może po­
wiedzieć, ż e osiągnął g r a n i c ę c z ł o w i e c z e ń s t w a . T e p i ę ć lat,
k t ó r e m a m y z a sobą, n a u c z y ł y m n i e t e g o . O d z w i e r z ę c i a
do m ę c z e n n i k a , od s a m e j i s t o t y zła do p o ś w i ę c e n i a b e z żad­
n e j nadziei — n i e b y ł o i n n y c h ś w i a d e c t w j a k w s t r z ą s a j ą c e .
R z e c z ą każdego z n a s j e s t w y d r z e ć z siebie największą
szansę człowieka, jego cnotę ostateczną. W dniu, kiedy
g r a n i c a ludzka b ę d z i e m i a ł a sens, stanie problem Boga.
A l e n i e przedtem, nigdy przedtem, zanim możliwość nie
z o s t a n i e w y c z e r p a n a d o końca. J e s t j e d e n t y l k o m o ż l i w y
c e l dla w i e l k i c h c z y n ó w ludzkich, t o ludzka p e ł n i a . Ale
wpierw stać się panem samego siebie.

60
Po wystawieniu Kallguli.
T r z e b a kubłów krwi i wieków historii, żeby osiągnąć
niedostrzegalną zmianę kondycji ludzkiej. T a k i e jest p r a ­
wo. P r z e z l a t a g ł o w y spadają j a k grad. T e r r o r rządzi,
w o ł a się: Rewolucja, i zamiast monarchii dziedzicznej przy­
chodzi m o n a r c h i a konstytucyjna.

*
P r z e z całą młodość żyłem z myślą o własnej niewinności,
co nie jest żadną myślą. Dzisiaj...

Nie j e s t e m stworzony do polityki, skoro nie potrafię ani


chcieć śmierci przeciwnika, ani się na nią zgodzić.

*
Mogę t w o r z y ć tylko dzięki nieustającemu wysiłkowi.
Moją tendencją jest bezczynność. Moją skłonnością n a j ­
głębszą, najpewniejszą — milczenie i gest codzienny.
Żeby w y m k n ą ć się r o z r y w c e i fascynacji tego, co machi­
nalne, trzeba mi było lat uporu. Ale wiem, że t r z y m a m
się na nogach właśnie dzięki temu wysiłkowi, i g d y b y m
na chwilę przestał weń wierzyć, stoczyłbym się w otchłań.
T a k w y m y k a m się chorobie i wyrzeczeniu, prostując się
ze wszystkich sił, żeby oddychać i zwyciężyć. J e s t to mój
sposób doznawania rozpaczy i mój sposób, by z niej się
uleczyć.

K a ż d a filozofia jest usprawiedliwieniem siebie. J e d y n ą


filozofią oryginalną byłaby taka, k t ó r a usprawiedliwia­
łaby drugiego.

R e p a t r i o w a n i więźniowie: 8 0 % rozwodów. 8 0 % ludzkich


miłości nie potrafi się oprzeć pięciu l a t o m rozłąki.

Do Guilloux: „Nieszczęściem ludzi jest, że nie używają


prostego języka. Gdyby bohater Nieporozumienia powie-
dział: „ T o j a ; j e s t e m t w o i m s y n e m " , dialog b y ł b y możli­
wy, a n i e d a r e m n y j a k w sztuce. N i e b y ł o b y tragedii, p o ­
nieważ szczytem wielkiej tragedii jest głuchota bohate­
rów. Z tego punktu widzenia Sokrates ma rację wbrew
J e z u s o w i i N i e t z s c h e m u . P o s t ę p i w i e l k o ś ć p r a w d z i w a są
w dialogu p r o w a d z o n y m na w y s o k o ś c i c z ł o w i e k a , n i e zaś
w E w a n g e l i i — m o n o l o g u d y k t o w a n y m z w i e r z c h o ł k a sa­
motnej góry. Do tego doszedłem. Absurd równoważy
wspólnota ludzi walczących przeciw niemu. Jeśli więc
c h c e m y służyć t e j w s p ó l n o c i e , a ż d o a b s u r d u t r z e b a n a m
służyć dialogowi — przeciwko wszelkiej polityce kłam­
s t w a czy m i l c z e n i a . W t e n sposób c z ł o w i e k j e s t w o l n y r a ­
zem z innymi."

Ś w i a t poprawiony. D w o j e Ż y d ó w z V e r d e l o t za o k u p a c j i .
S t r a s z n y l ę k przed a r e s z t o w a n i e m . O n a , doprowadzona do
szaleństwa, d e n u n c j u j e j e g o . P o t e m m u o t y m m ó w i . Z n a j ­
dują i c h o b o j e p o w i e s z o n y c h . S u k a w y ł a przez całą n o c
j a k w n a j b a n a l n i e j s z y m z felietonów.

I d . „ J e ś l i c h c e p a n wiedzieć, n i e w i e r z y ł e m nigdy w G e ­
stapo. Nigdy się ich nie widziało. Byłem oczywiście
ostrożny, a l e a b s t r a k c y j n i e j a k o ś . Od c z a s u do czasu zni­
k a ł k t ó r y ś z k u m p l i . P e w n e g o razu, p r z y S a i n t - G e r m a i n -
-des-Pres, z o b a c z y ł e m d w ó c h w y s o k i c h d r a b ó w , j a k wpy­
chali do taksówki człowieka, bijąc go pięściami po twarzy.
I n i k t n i c n i e m ó w i ł . K e l n e r powiedział d o m n i e : «Cicho.
T o oni.» Z a c z ą ł e m w i ę c p o d e j r z e w a ć , ż e o n i i s t n i e j ą n a ­
p r a w d ę , i kiedyś... A l e to b y ł y t y l k o p o d e j r z e n i a . P r a w d ą
j e s t , że u w i e r z y ł b y m w G e s t a p o d o p i e r o wówczas, gdy po
raz pierwszy dostałbym kopniaka w brzuch. Ja już j e s t e m
taki N i e c h w i ę c p a n n i e m a zbyt w i e l k i e g o w y o b r a ż e n i a
o m o j e j odwadze t y l k o dlatego, że b y ł e m w R u c h u Oporu,
j a k t o s i ę m ó w i . Nie, t o ż a d n a zasługa, s k o r o n i e m a m w y ­
obraźni."
„ N i e c h a j m o w a w a s z a b ę d z i e : „ J e s t , j e s t ; Nie, n i e . A co
nadto w i ę c e j j e s t , o d złego j e s t . " Mateusz, V , 37.
*

B u n t . Początek: „ J e d y n y m problemem m o r a l n y m praw­


dziwie p o w a ż n y m j e s t z ab ó j stwo . R e s z t a przychodzi p o t e m .
A l e wiedzieć, czy m o g ę zabić d r u g i e g o l u b zgodzić się, by
został zabity, wiedzieć, że n i e w i e m n i c , z a n i m się n i e do­
w i e m , czy p o t r a f i ę zadać śmierć, t e g o t r z e b a się n a u c z y ć . "

L u d z i e chcą, ż e b y ś m y u z n a l i i c h wnioski. J e ś l i c i ę o c e ­
niają, to zawsze z u t a j o n ą m y ś l ą o w ł a s n y c h zasadach. A l e
m n i e j e s t o b o j ę t n e , czy myślą t o l u b t a m t o . W a ż n e dla
mnie j e s t wiedzieć, czy m o g ę zabić. P o n i e w a ż doszedłeś
do krańca, gdzie zatrzymuje się wszelka myśl, zacierają
r ę c e : „I co on t e r a z z r o b i ? " I podają ci s w o j ą gotową p r a w ­
dę. A l e m n i e m a ł o obchodzi, że p o p a d ł e m w sprzeczność,
nie c h c ę b y ć geniuszem filozoficznym. Nie chcę nawet
w ogóle b y ć geniuszem, dość m a m kłopotu, żeby b y ć czło­
w i e k i e m . ,Chcę znaleźć pewną zgodność i wiedząc, że n i e
mogę się zabić, wiedzieć, czy m o g ę z a b i j a ć a l b o pozwalać
z a b i j a ć ; z t e j zaś wiedzy w y c i ą g n ą ć w s z y s t k i e k o n s e k w e n ­
c j e , n a w e t j e ś l i w r e z u l t a c i e pozostanę w sprzeczności.

D ż u m a . Nigdy jeszcze n i e m i a ł e m t a k i e g o poczucia klęs­


ki. Nie j e s t e m n a w e t pewien, czy dojdę do k o ń c a . W pew­
n y c h j e d n a k godzinach...

R o z w a l i ć wszystko. B u n t w f o r m i e p a m f l e t u . R e w o l u c j a
i ci, k t ó r z y n i g d y n i e zabiją. Z b u n t o w a n e k a z a n i e . A n i j e d ­
nego ustępstwa.

„Cóż to za rzecz bezsensowna, n i e p o j ę t a , że a u t o r n i e


może — w żadnej dostępnej o k o li c z n o ści — b y ć szczery ze
swoimi czytelnikami." Melville.
Z p u n k t u widzenia nowego klasycyzmu Dżuma powinna
b y ć pierwszą próbą n a d a n i a kształtu namiętności zbioro­
wej.

L o u r m a r i n . 8 1 Pierwszy wieczór po tylu latach. Pierwsza


gwiazda nad Lubéron, ogromna cisza, cyprys, którego
w i e r z c h o ł e k kołysze s i ę w g ł ę b i m o j e g o z m ę c z e n i a . K r a j
u r o c z y s t y i s u r o w y — c h o ć t a k wzruszająco p i ę k n y .
*

Powieść. Biedne dzieciństwo. „Wstydziłem się mojego


u b ó s t w a i m o j e j rodziny (Ależ to są p o t w o r y ! ) . I j e ś l i m o g ę
dziś m ó w i ć o t y m z prostotą, to dlatego, że n i e wstydzę s i ę
j u ż t e g o wstydu i n i e p o g a r d z a m sobą za to, że go czułem.
N i e z n a ł e m go zresztą, zanim nie p o s z e d ł e m do liceum.
P r z e d t e m wszyscy b y l i t a c y j a k j a i b i e d a z d a w a ł a m i s i ę
n a w e t p o w i e t r z e m t e g o ś w i a t a . W l i c e u m przyszło porów­
nanie.
D z i e c k o s a m o z s i e b i e j e s t n i c z y m . R e p r e z e n t u j ą go ro­
dzice. I ma się znacznie m n i e j zasługi, g d y s i ę j u ż dorosło,
j e ś l i n i e znało się t y c h n i k c z e m n y c h uczuć. B o wówczas
j e s t się sądzonym w e d ł u g tego, c z y m s i ę j e s t , a n a w e t są­
dzą t w o i c h b l i s k i c h w e d ł u g tego, c z y m s i ę s t a ł e ś . Wiem
t e r a z , że m u s i a ł b y m m i e ć s e r c e b o h a t e r s k i e i czystości n i e ­
z w y k ł e j , by n i e c i e r p i e ć w o w e dni, k i e d y na t w a r z y b a r ­
dziej uprzywilejowanego przyjaciela czytałem zaskoczenie,
którego nie umiał dobrze ukryć patrząc na dom, gdzie
mieszkałem.
T a k , m i a ł e m l i c h e s e r c e , co j e s t pospolite. I j e ś l i do 25
roku życia wspomnienie tego lichego serca przyprawiało
m n i e o w ś c i e k ł o ś ć i wstyd, to dlatego, że n i e c h c i a ł e m b y ć
pospolity. T e r a z zaś w i e m , że t a k i j e s t e m , i n i e u w a ż a j ą c
j u ż t e g o a n i z a dobre, a n i z a złe, z a j m u j ę s i ę c z y m i n n y m .
K o c h a ł e m m o j ą m a t k ę z rozpaczą. Z a w s z e j ą k o c h a ł e m
z rozpaczą.
81
Camus pojechał do Lourmarin z kilku zaprzyjaźnionymi pisa­
rzami, zaproszony przez Henri Bosco.
„ N i e c h a j m o w a wasza b ę d z i e : „ J e s t , j e s t ; Nie, n i e . A co
n a d t o w i ę c e j j e s t , o d złego j e s t . " M a t e u s z , V , 37.
*

Bunt. Początek: „ J e d y n y m problemem moralnym praw­


dziwie p o w a ż n y m j e s t zabójstwo. R e s z t a przychodzi p o t e m .
A l e wiedzieć, czy m o g ę zabić drugiego l u b zgodzić się, by
został zabity, wiedzieć, ż e n i e w i e m n i c , z a n i m się n i e do­
wiem, czy p o t r a f i ę zadać ś m i e r ć , t e g o t r z e b a się n a u c z y ć . "

L u d z i e chcą, ż e b y ś m y u z n a l i i c h w n i o s k i . J e ś l i cię o c e ­
niają, to zawsze z u t a j o n ą myślą o w ł a s n y c h zasadach. A l e
m n i e j e s t o b o j ę t n e , czy m y ś l ą t o lub t a m t o . W a ż n e dla
m n i e j e s t wiedzieć, c z y m o g ę zabić. P o n i e w a ż doszedłeś
do k r a ń c a , gdzie z a t r z y m u j e się wszelka myśl, zacierają
r ę c e : „I co on t e r a z z r o b i ? " I podają ci s w o j ą gotową p r a w ­
dę. A l e m n i e m a ł o obchodzi, że p o p a d ł e m w sprzeczność,
nie chcę być geniuszem filozoficznym. Nie chcę nawet
w ogóle b y ć geniuszem, dość m a m kłopotu, żeby b y ć czło­
w i e k i e m . C h c ę znaleźć p e w n ą zgodność i wiedząc, że n i e
m o g ę się zabić, wiedzieć, czy mogę z a b i j a ć alb o pozwalać
z a b i j a ć ; z t e j zaś wiedzy w y c i ą g n ą ć w s z y s t k i e k o n s e k w e n ­
cje, n a w e t j e ś l i w r e z u l t a c i e pozostanę w sprzeczności.

D ż u m a . N i g d y j e s z c z e n i e m i a ł e m t a k i e g o poczucia klęs­
ki. N i e j e s t e m n a w e t pewien, czy dojdę do k o ń c a . W pew­
n y c h j e d n a k godzinach...

R o z w a l i ć wszystko. B u n t w f o r m i e p a m f l e t u . R e w o l u c j a
i ci, k t ó r z y n i g d y nie zabiją. Z b u n t o w a n e k a z a n i e . A n i j e d ­
nego ustępstwa.

„Cóż t o z a rzecz bezsensowna, n i e p o j ę t a , ż e a u t o r n i e


m o ż e — w ż a d n e j dostępnej okoliczności — b y ć szczery ze
swoimi czytelnikami." Melville.
Z punktu widzenia nowego klasycyzmu Dżuma p o w i n n a
b y ć pierwszą p r ó b ą n a d a n i a kształtu namiętności zbioro­
wej.

*
81
Lourmarin. Pierwszy wieczór po tylu latach. Pierwsza
gwiazda nad Luberon, ogromna cisza, cyprys, którego
w i e r z c h o ł e k kołysze s i ę w g ł ę b i m o j e g o z m ę c z e n i a . K r a j
u r o c z y s t y i s u r o w y — c h o ć t a k wzruszająco p i ę k n y .

Powieść. Biedne dzieciństwo. „Wstydziłem się mojego


u b ó s t w a i m o j e j rodziny (Ależ to są p o t w o r y ! ) . I j e ś l i m o g ę
dziś m ó w i ć o t y m z prostotą, to dlatego, że n i e w s t y d z ę się
j u ż t e g o wstydu i n i e p o g a r d z a m sobą za to, że go czułem.
N i e z n a ł e m go zresztą, z a n i m nie p o s z e d ł e m do liceum.
P r z e d t e m wszyscy b y l i t a c y j a k j a i b i e d a z d a w a ł a m i się
n a w e t p o w i e t r z e m t e g o ś w i a t a . W l i c e u m p r z y s z ł o porów­
nanie.
D z i e c k o s a m o z s i e b i e j e s t niczym. R e p r e z e n t u j ą go r o ­
dzice. I ma się z n a c z n i e m n i e j zasługi, g d y s i ę j u ż dorosło,
j e ś l i n i e znało się t y c h n i k c z e m n y c h uczuć. B o wówczas
j e s t się sądzonym w e d ł u g tego, c z y m s i ę j e s t , a n a w e t są­
dzą t w o i c h b l i s k i c h w e d ł u g tego, c z y m s i ę s t a ł e ś . Wiem
teraz, że m u s i a ł b y m m i e ć s e r c e b o h a t e r s k i e i czystości nie­
z w y k ł e j , by n i e c i e r p i e ć w o w e dni, k i e d y na t w a r z y b a r ­
dziej uprzywilejowanego przyjaciela czytałem zaskoczenie,
którego nie umiał dobrze ukryć patrząc na dom, gdzie
mieszkałem.
T a k , m i a ł e m l i c h e s e r c e , co j e s t pospolite. I j e ś l i do 25
roku życia wspomnienie tego lichego serca przyprawiało
m n i e o w ś c i e k ł o ś ć i wstyd, to dlatego, że n i e c h c i a ł e m b y ć
pospolity. T e r a z zaś w i e m , że t a k i j e s t e m , i n i e uważając
j u ż t e g o ani z a dobre, a n i z a złe, z a j m u j ę s i ę c z y m i n n y m .
K o c h a ł e m m o j ą m a t k ę z rozpaczą. Z a w s z e j ą k o c h a ł e m
z rozpaczą.
81
Camus pojechał do Lourmarin z kilku zaprzyjaźnionymi pisa­
rzami, zaproszony przez Henri Bosco.
J e d y n y wielki umysł chrześcijański, który potrafił spoj­
r z e ć w t w a r z problemowi zła, t o św. Augustyn. Wywiódł
stąd swoje straszliwe „Nemo B o n u s " . Odtąd chrystianizm
dawał tylko prowizoryczne rozwiązanie.
R e z u l t a t m a m y przed oczami. B o t o jest rezultat. L u ­
dziom trzeba było dużo czasu, ale dziś są zatruci trucizną,
k t ó r ą d a w k o w a n o od dwu tysięcy lat. Są wyczerpani złem
albo zrezygnowani, co wychodzi na jedno. T y l e tylko, że
nie m o g ą już znieść kłamstw na ten t e m a t .

W o l ę ludzi z a a n g a ż o w a n y c h od zaangażowanej l i t e r a t u r y .
O d w a g a w życiu i talent w dziele, to już nieźle. A poza
t y m pisarz jest zaangażowany, kiedy tego chce. W jego po­
r y w i e jest zasługa, lecz jeśli ma to być prawem, zawodem
albo przymusem, gdzie zasługa?
Napisać dziś wiersz o wiośnie, znaczyłoby oddać się w
służbę kapitalizmowi. Nie j e s t e m poetą, ale ucieszyłbym się
szczerze z takiego wiersza, gdyby był piękny. Albo służy się
c a ł e m u człowiekowi, albo wcale. A jeśli trzeba mu chleba
i sprawiedliwości i jeśli należy uczynić wszystko, by zaspo­
koić tę potrzebę, trzeba mu również czystego piękna, któ­
re jest chlebem jego s e r c a . R e s z t a jest niepoważna.
Tak, pragnąłbym, żeby byli mniej zaangażowani w swo­
ich dziełach i nieco bardziej w codziennym życiu.

Egzystencjalizm odziedziczył po hegelianizmie jego błąd


zasadniczy, który polega na ograniczeniu człowieka do
historii. Ale nie przyjął konsekwencji, to znaczy nie od­
m a w i a człowiekowi wszelkiej wolności.

Październik 1946. 33 lata za miesiąc.


Od roku pamięć mnie opuszcza. J e s t e m niezdolny do za­
pamiętania opowiedzianej historii — do przypomnienia
sobie c a ł y c h odcinków przeszłości, k t ó r e były przecież
żywe. C z e k a j ą c , aż to się p o p r a w i (jeśli w o g ó l e do tego
dojdzie), musze tu notować coraz więcej, nawet rzeczy
o s o b i s t y c h , t r u d n o . W k o ń c u b o w i e m w s z y s t k o u k ł a d a się
d l a m n i e w t y m s a m y m p l a n i e , m g l i s t y m n i e c o , zapomnie­
n i e o g a r n i a r ó w n i e ż s e r c e . S ą t y l k o p r z e l o t n e wzruszenia
pozbawione tego długiego echa, które daje im pamięć.
W r a ż l i w o ś ć psów j e s t t a k a .

N a t u r a l n i e , obchodzi m n i e n i e t y l e , ż e b y m b y ł lepszy,
i l e ż e b y m b y ł z a a k c e p t o w a n y . A nikt n i e a k c e p t u j e n i k o ­
go. Zgodzono s i ę n a m n i e ? Nie, t o o c z y w i s t e .

S ą godziny, k i e d y z d a j e mi się, że dłużej nie zniosę


sprzeczności. K i e d y n i e b o j e s t z i m n e i k i e d y n i c w przy­
rodzie nas nie podtrzymuje... Ach, może lepiej byłoby
umrzeć.

Rzecz jasna, że muszę zaprzestać w s z e l k i e j twórczości,


p ó k i n i e b ę d ę wiedział. T o , co odniosło s u k c e s w m o i c h
ks i ąż ka ch, dla m n i e b y ł o w n i c h k ł a m s t w e m . W g r u n c i e
j e s t e m człowiekiem średnim + wymaganie. Wartości, któ­
r y c h t r z e b a m i dziś b r o n i ć i i l u s t r o w a ć , t o w a r t o ś c i ś r e d ­
n i e . T r z e b a do t e g o t a l e n t u t a k oczyszczonego, że wątpię,
b y m g o miał.

Napisać historię człowieka współczesnego uleczonego


z r o z d a r ć s a m ą t y l k o długą k o n t e m p l a c j ą pejzażu.

R o b e r t , k o m u n i z u j ą c y z w o l e n n i k b i e r n e g o oporu w 1933.
Trzy lata więzienia. Kiedy wychodzi, komuniści są za
wojną, pacyfiści za hitlerowcami. Nie rozumie już nic
z tego obłąkanego świata. Zaciąga się do republikanów
hiszpańskich i bierze udział w wojnie. Zabity
n a froncie m a d r y c k i m .
1947
E s t e t y k a b u n t u . M a l a r s t w o d o k o n u j e wyboru. „Izoluje",
co j e s t j e g o sposobem t w o r z e n i a j e d n o ś c i . P e j z a ż izoluje w
p r z e s t r z e n i to, co z w y k l e g i n i e w p e r s p e k t y w i e . S c e n a izo­
luje w czasie gest, który zwykle ginie w innym geście.
W i e l k i m i m a l a r z a m i są ci, k t ó r z y dają w r a ż e n i e , że u t r w a ­
l e n i e zostało t y l k o c o d o k o n a n e , ( P i e r o delia F r a n c e s c a )
j a k b y n a g l e stanął a p a r a t p r o j e k c y j n y .

Vae mihi qui cogitare ausus sum.

P o tygodniu samotności znowu ostre poczucie niezdol­


ności do dzieła, k t ó r e rozpocząłem z szaleńczą ambicją.
P o k u s a , żeby z r e z y g n o w a ć . T e n długi s p ó r z p r a w d ą sil­
niejszą ode mnie, żądającą s e r c a b a r d z i e j w o l n e g o od n a ­
l e c i a ł o ś c i , i n t e l i g e n c j i szerszej i m o c n i e j s z e j . A l e co r o b i ć ?
U m a r ł b y m b e z tego.

C o w a r t j e s t c z ł o w i e k ? C o t o j e s t c z ł o w i e k ? P o tym, c o
w i d z i a ł e m , n a c a ł e życie pozostanie m i nieufność d o n i e ­
go i f u n d a m e n t a l n y n i e p o k ó j .

Powieść, Świat poprawiony. „Kiedy t a m t e n j u ż upadł,


p r z y ł o ż y ł mu r y d e l do szyi. I nogą p r z y c i s n ą ł r y d e l t y m
s a m y m r u c h e m , j a k i m odcinał s k i b ę t ł u s t e j z i e m i . "

Nemezis — bogini miary. Wszyscy, którzy przekroczyli


m i a r ę , zostaną bezlitośnie zniszczeni.

Terroryzm.
Wielka czystość terrorysty w stylu Kaliajewa polega
na t y m , że z a b ó j s t w o ł ą c z y się dla niego z s a m o b ó j s t w e m
(por. Sawinkow, Wspomnienia terrorysty). Życie zapłacone
ż y c i e m . R o z u m o w a n i e fałszywe, a l e g o d n e s z a c u n k u . Ż y c i e
wydarte nie równa się życiu oddanemu. Dziś zabójstwo
per procura. Nikt nie płaci.
1905 K a l i a j e w : o f i a r a c i a ł a . 1 9 3 0 : ofiara d u c h a .

Bez jutra.
1 cykl: Absurd: Obcy — Mit Syzyfa — Kaligula i Nie­
porozumienie
2 — Bunt: D ż u m o (i a n e k s y ) — Człowiek zbuntowany —
Kaliajew.
3 — S ą d — Pierwszy człowiek.
4 — M i ł o ś ć r o z d a r t a : S t o s — O m i ł o ś c i — Zwodniczość.
5 — Ś w i a t p o p r a w i o n y albo S y s t e m — w i e l k a powieść
+ w i e l k a medytacja + sztuka nie do grania.

25 czerwca 47
82
S m u t e k powodzenia. P r z e c i w s t a w i a ć się t e m u . G d y b y
w s z y s t k o b y ł o d l a m n i e trudniejsze, j a k przedtem, w i ę c e j
m i a ł b y m p r a w d o m ó w i e n i a tego, c o m ó w i ę . T y l e t y l k o ,
że m o g ę p o m ó c w i e l u ludziom — t y m c z a s e m .

Przeczytałem te wszystkie zeszyty — od pierwszego.


Uderzające: krajobrazy z wolna z nich znikają. Mnie tak­
że toczy rak nowoczesny.

Najpoważniejszy problem, który staje przed umysłem


współczesnym: konformizm.

W M o s k w i e , zagrożonej przez b i a ł ą a r m i ę , do L e n i n a ,
który postanowił zmobilizować przestępców pospolitych:
82
Camus otrzymał nagrodę Krytyków za Dżumą.
— Nie, n i e z n i m i .
— Dla n i c h , odpowiada L e n i n .

Sztuka o Kaliajewie:63 Nie sposób zabić człowieka


z ciała, z a b i j a się a u t o k r a t ę . Nie tego, c o goli s i ę rano,
i t d . itd.
*

M a r c s k a z a n y na ś m i e r ć w w i ę z i e n i u L o o s . N i e zgadza
się, by mu zdjęto kajdany podczas Wielkiego Tygodnia,
b y b a r d z i e j upodobnić się d o Z b a w i c i e l a . D a w n i e j n a goś­
c i ń c a c h s t r z e l a ł z r e w o l w e r u do k r u c y f i k s ó w .

Szczęśliwi chrześcijanie. Zachowali łaskę dla siebie,


a n a m pozostawili m i ł o s i e r d z i e .
*

G r e n i e r . O d o b r y m użytku wolności. „ C z ł o w i e k nowo­


czesny n i e w i e r z y j u ż , ż e j e s t B ó g , k t ó r e g o n a l e ż y s ł u c h a ć
( H e b r a j c z y k i c h r z e ś c i j a n i n ) ; że j e s t społeczeństwo, k t ó r e
n a l e ż y szanować (Hindus i C h i ń c z y k ) ; że j e s t n a t u r a , za
k t ó r ą t r z e b a iść ( G r e k i R z y m i a n i n ) .
Id. „Ten, który mocno kocha jakąś wartość, t y m samym
jest wrogiem wolności. Ten, który nade wszystko kocha
w o l n o ś ć albo n e g u j e wartości, albo respektuje je tylko
czasowo ( T o l e r a n c j a w y n i k ł a z e zużycia w a r t o ś c i ) . "
„ J e ś l i z a t r z y m u j e m y się (na drodze n e g a c j i ) t o n i e t y l e ,
by oszczędzać i n n y c h , i l e by oszczędzać s i e b i e . " (Nie — dla
siebie, t a k — dla i n n y c h ! ) .

64
Merleau-Ponty. N a u c z y ć się czytać.. S k a r ż y się, że
źle został o d c z y t a n y — i zrozumiany. J e s t to t e n rodzaj

63
Sprawiedliwi.
64
Merleau-Ponty ogłosił wówczas Humanisme et Terreur. Zerwanie
Camusa z Merleau-Ponty'm nastąpiło po te] publikacji. (Por. Sartre,
Merleau-Ponty vivant).
skargi, n a k t ó r y k i e d y ś b y ł b y m c z u ł y . D z i ś w i e m , ż e j e s t
n i e u s p r a w i e d l i w i o n a . N i e m a żadnej opaczności.
R o z p u s t n i , a l e c n o t l i w i w s w o i c h zasadach. R z e c z y w i ś ­
cie. Ale praktycznie wolę dziś rozpustnika, który nikogo
n i e z a b i j a , od p u r y t a n i n a , który zabija wszystkich. A już
t y m b a r d z i e j n i e m o g ł e m nigdy s t r a w i ć rozpustnika, k t ó ­
r y c h c e zabić w s z y s t k i c h .
M . P . a l b o t y p w s p ó ł c z e s n e g o c z ł o w i e k a : t e n , k t ó r y liczy
ciosy. W y j a ś n i a , że n i k t n i e ma n i g d y r a c j i i że to n i e t a ­
k i e p r o s t e ( m a m n a d z i e j ę , ż e t o n i e dla m n i e zadaje sobie
t r u d t e g o wywodu). A l e t r o c h ę d a l e j ogłasza, ż e H i t l e r j e s t
z b r o d n i a r z e m i że w s z e l k i opór w o b e c n i e g o zawsze będzie
s ł u s z n y . J e ś l i n i k t n i e m a r a c j i , n i e w o l n o sądzić. A l e rzecz
w tym, że dziś trzeba być przeciwko Hitlerowi. Poli­
czono ciosy. I idzie się d a l e j .

W p r z e m o c y widzieć odcięcie, z b r o d n i ę — t o zna­


c z y przyjąć, ż e w i ą ż e s i ę z nią odpowiedzialność osobi­
sta. Inaczej jest ona z nakazu i m i e ś c i się w po­
rządku — p r a w a a l b o m e t a f i z y c z n y m . N i e j e s t j u ż od­
c i ę c i e m . W y m y k a się sprzeczności. P a r a d o k s a l n i e p r o w a d z i
do wygody. P r z e m o c stała się wygodna.

Nowela albo powieść o Sprawiedliwości. Storturowany,


p i ę ć dni n a n o g a c h b e z j e d z e n i a i picia, n i e w o l n o m u s i ę
o n i c oprzeć itd. C h c ą mu p o m ó c w u c i e c z c e . O d m a w i a :
n i e m a sił. Z o s t a ć t o m n i e j s z y w y s i ł e k . T o r t u r u j ą g o zno­
wu, ginie.

R . C . 8 5 w m a j u 4 4 p o r z u c a „ l a s " , b y d o s t a ć się d o Afry­


ki P ó ł n o c n e j : s a m o l o t s t a r t u j e z B a s s e s - A l p e s i p r z e ­
latuje nad Durance w nocy. Na c a ł y m górskim łańcuchu
ognie, k t ó r e zapalili j e g o ludzie, b y pozdrowić g o p o
raz ostatni.

w Prawdopodobnie R e n é Char.
W C a l v i k ł a d z i e się spać ( w t a r g n i ę c i e s n ó w ) . G d y budzi
s i ę r a n o , widzi t a r a s z a r z u c o n y n i e d o p a ł k a m i p a p i e r o s ó w
a m e r y k a ń s k i c h . I po c z t e r e c h l a t a c h w a l k i h a r t u p ł a c z e
przez godzinę p a t r z ą c n a n i e d o p a ł k i .

S a r t r e a l b o n o s t a l g i a z a idyllą p o w s z e c h n ą .

P i e c z e r i n , e m i g r a n t r o s y j s k i w X I X wieku, k t ó r y w s t ę ­
p u j e do z a k o n u z a g r a n i c ą i w o ł a : „Cóż to za rozkosz n i e n a -
widzieć s w o j e j o j c z y z n y i w y p a t r y w a ć n a m i ę t n i e j e j uni­
cestwienia."
Inteligencja i totalitarna interpretacja świata.
Konspiratorzy Pietraszewskiego: idylliczni (Wyzwole­
nie chłopów pańszczyźnianych bez akcji rewolucyjnej —
w p ł y w G e o r g e S a n d ) . M i ł o ś ć tego, c o d a l e k i e , n i e tego, c o
b l i s k i e . „Nie z n a j d u j ą c nikogo, k t o b y ł b y godny przywią­
z a n i a a n i w ś r ó d mężczyzn, ani wśród kobiet, p o ś w i ę c a m
się służbie l u d z k o ś c i " ( P i e t r a s z e w s k i ) . ( P r ó c z S p r e c h n e r a ,
który był modelem do Stawrogina.)

Socjalizm indywidualistyczny Bielińskiego. Przeciwko


Heglowi, w o b r o n i e j e d n o s t k i . P o r . l i s t y do B o t k i n a : „ L o s
podmiotu, i n d y w i d u u m , osoby j e s t w a ż n i e j s z y niż los c a ­
ł e g o ś w i a t a i z d r o w i e c e s a r z a Chin, to znaczy niż h e g l o w ­
ska Allgemeinheit."
Id. „ S k ł a d a m u k ł o n p a n a godności filozofa (do H e g l a ) .
Z całym jednak szacunkiem, należnym pańskiemu filo­
zoficznemu filisterstwu, mam zaszczyt p a n u wyłożyć, że
n a w e t g d y b y u d a ł o m i się w s p i ą ć n a w y ż s z y szczebel d r a ­
biny rozwoju, to i tam zażądałbym rachunku za tych
wszystkich, z których warunki życia i historii uczyniły
męczenników, za wszystkie ofiary przypadku, przesądu,

" Lektury do Sprawiedliwych.


" Pomyłka w odczytaniu nazwiska. Chodzi o Mikołaja Spieszniowa.
I n k w i z y c j i , F i l i p a I I , . itd... W p r z e c i w n y m razie z t e g o w y ­
niosłego m i e j s c a s k o c z y ł b y m g ł o w ą w dół. N i e c h c ę szczę­
ścia, k t ó r e d a ł o b y m i w y z w o l e n i e , j e ś l i w p i e r w n i e b ę d ę
s p o k o j n y o każdego z m o i c h b r a c i z krwi, kość z m o i c h
kości, c i a ł o z m e g o c i a ł a . . . "
„ P o w i a d a się, ż e d y s h a r m o n i a j e s t w a r u n k i e m h a r m o n i i ;
m o ż e t o d o b r e i p r z y j e m n e dla m i ł o ś n i k a muzyki, a l e n a
p e w n o m n i e j d l a tego, c z y i m u d z i a ł e m m a b y ć d y s h a r m o ­
nia68 w

Lata siedemdziesiąte. Michajłowski, socjalista indywi­


dualistyczny. „Gdyby r e w o l u c y j n y lud wtargnął do mego
p o k o j u z z a m i a r e m zniszczenia popiersia B i e l i ń s k i e g o i m o ­
j e j b i b l i o t e k i , w a l c z y ł b y m z n i m do o s t a t n i e j kropli k r w i . "

Komunizm duchowy Dostojewskiego: odpowiedzialność


moralna wszystkich.

P o rosyjsku w o l a oznacza wolę i wolność.

S k a z a n y n a ś m i e r ć : „ P r z e z c a ł e m o j e życie, t a k przecież
krótkie, w i d z i a ł e m t y l k o zło... Czy w takich warunkach
i m a j ą c t a k i e życie m o ż n a k o c h a ć c o k o l w i e k , nawet to,
co jest dobre?"

W l a t a c h osiemdziesiątych p e w i e n ż o ł n i e r z zabił podofi­


c e r a i został s k a z a n y na ś m i e r ć . P r z e d w y k o n a n i e m w y ­
r o k u o b r a c a się n a c z t e r y s t r o n y i m ó w i : „ Ż e g n a j P ó ł n o c y ,
żegnaj Południe... Wschodzie, Z a c h o d z i e . "

" Ten tekst ma brzmienie nieco inne, mnie] patetyczne, choć wier­
niejsze w stosunku do oryginału w przekładzie polskim (Bieliński,
Pisma filozoficzne t. I, przekład W. Anisimow-Bieńkowskiej, 1956).
Nikt nie był t a k pewien j a k ja, że podbije ś w i a t idąc
p r o s t ą drogą. A teraz... gdzie był błąd, co nagle zachwia­
ło się i określiło wszystko inne...

P a r y ż — Algier. S a m o l o t jako jeden z e l e m e n t ó w ne­


gacji i abstrakcji nowoczesnej. Nie ma już przyrody; g ł ę ­
boka przepaść, wyniosłość gruntu, n i e p r z e b y t y potok —
wszystko znika. Zostaje r z u t — plan.
Człowiek p a t r z y w i ę c z punktu widzenia B o g a . I stwier­
dza, że B ó g może widzieć tylko abstrakcyjnie. Niedobra
sprawa.

P o l e m i k a j a k o element abstrakcji. Za każdym razem,


gdy trzeba uznać człowieka za wroga, zamienia się go
w a b s t r a k c j ę . Odsuwa się go. Nie c h c e się już wiedzieć,
ż e śmieje się zaraźliwie. S t a ł się sylwetką.
Itd., itd...

Anarchista-tołstojowiec podczas okupacji. Napisał na


drzwiach „Skądkolwiek przychodzicie, wejdźcie i bądźcie
pozdrowieni." Weszli milicjanci.

*
Konkluzją jest, że historia nie może osiągnąć swoich
celów inaczej jak niszcząc zdobycze duchowe. Do tego
zostaliśmy doprowadzeni...
Z e s z y t VI
kwiecień 1948 — m a r z e c 1951

Sztuka nowoczesna. Odkrywają przedmiot, ponieważ


nie znają natury. P r z e r a b i a j ą naturę, i jest to konieczne,
skoro jej zapomnieli. Kiedy ta praca zostanie
skończona, zaczną się wielkie lata.

*
Według Simone Weil myśli, k t ó r e dotyczą uduchowienia
p r a c y czy jej przeczucia, liczne u Rousseau, Sand, Tołsto­
ja, M a r k s a , P r o u d h o n a , są jedynymi m y ś l a m i oryginalny­
mi naszych czasów, jedynymi, k t ó r y c h nie zapożyczyliśmy
u Greków.

N i e m c y : Nieszczęście, k t ó r e dotknęło zbyt głęboko, rodzi


dyspozycję do nieszczęścia, ona zaś powoduje, że popada
się w nie s a m e m u i p o c i ą g a za sobą drugiego.

Ojciec de Foucauld, świadek Chrystusa u Tauregów,


u w a ż a ł za rzecz n o r m a l n ą dostarczanie wywiadowi fran­
cuskiemu informacji o stanie ducha tychże Taure­
gów.

P r z y j a c i e l C. „ M a j ą c czterdzieści l a t u m r z e m y od kuli,
k t ó r ą w p a k o w a l i ś m y sobie w s e r c e m a j ą c l a t dwadzieścia."
Artyści chcą b y ć świętymi, a nie artystami. Nie jestem
świętym. C h c e m y akceptacji powszechnej i nie będziemy
jej mieli. A więc?

69
T y t u ł sztuki. I n k w i z y c j a w K a d y k s i e . Motto: „Inkwi­
z y c j a i S p o ł e c z e ń s t w o to d w i e plagi p r a w d y . " P a s c a l .

Rozdarcie, że powiększyłem niesprawiedliwość, myśląc


że służę s p r a w i e d l i w o ś c i . U z n a ć to p r z y n a j m n i e j i odkryć
wówczas rozdarcie jeszcze większe: totalna sprawiedli­
w o ś ć n i e i s t n i e j e . U k o ń c a n a j s t r a s z n i e j s z e g o b u n t u stwier­
dzić, że j e s t się w n i m n i c z y m , oto c i e r p i e n i e .

S z a n s ą m e g o ż y c i a b y ł o , że s p o t k a ł e m , k o c h a ł e m (i roz­
czarowałem) istoty wyjątkowe. Poznałem cnotę, godność,
naturalność, szlachetność u innych. W s p a n i a ł e wido­
wisko — i bolesne.

C z y c z ł o w i e k świadomy, powiada D o s t o j e w s k i , może s i ę


szanować choćby trochę?

Noc na s z c z y c i e V a u c l u s e . D r o g a m l e c z n a schodzi aż do
gniazd świateł w dolinie. W s z y s t k o się miesza. Wsie są
w niebie i konstelacje w górach.
*

K o n i e c powieści. „ C z ł o w i e k j e s t z w i e r z ę c i e m r e l i g i j n y m " ,
powiedział. I na okrutną ziemię spadał niekończący się
deszcz.
*

Usiłowałem ze wszystkich sił, znając swoje słabości,


być człowiekiem moralnym. Moralność zabija.

Pierwszy tytuł Stanu oblężenia.


P i e k ł o t o p r z y w i l e j s p e c j a l n y , zastrzeżony d l a t y c h , k t ó ­
r z y go b a r d z o żądali.
*

U G i d e ' a . L i s t y m ł o d y c h a u t o r ó w , k t ó r z y zapytują, c z y
m a j ą n a d a l pisać. G i d e o d p o w i a d a : „ J a k to? P a n może
p r z e s t a ć pisać i p a n s i ę w a h a ? "

Z a c z y n a się o d n i e k o c h a n i a n i k o g o . P o t e m k o c h a s i ę
w s z y s t k i c h ludzi w ogóle. P o t e m k i l k u . P o t e m j e d n ą . I po­
tem jednego.

A l g i e r p o 1 0 l a t a c h . T w a r z e , k t ó r e rozpoznaję p o c h w i l i
wahania, postarzałe. To wieczór u Guermantes'ów. Ale
w m i e ś c i e , w k t ó r y m się g u b i ę . N i e ma p o w r o t u do siebie.
J e s t e m z t y m w i e l k i m t ł u m e m , k t ó r y idzie b e z w y t c h n i e ­
nia ku dołowi, gdzie w p a d n ą wszyscy, j e d n i po drugich,
p o p y c h a n i przez n o w y t ł u m za n i m i , za k t ó r y m znowu...

P r o g r a m na luty-czerwiec
1. S z n u r . 7 0
2. C z ł o w i e k z b u n t o w a n y .
Przygotować trzy tomy esejów:
1. E s e j e l i t e r a c k i e . P r z e d m o w a — M i n o t a u r + P r o m e ­
teusz w p i e k l e + W y g n a n i e H e l e n y + M i a s t a A l g i e r i i + . . .
2. E s e j e k r y t y c z n e . P r z e d m o w a — C h a m f o r t + Inteli­
g e n c j a i szafot + A g r i p p a d ' A u b i g n é + P r z e d m o w a do
Kronik włoskich + Komentarze do Don Juana + Jean
Grenier.
3. E s e j e p o l i t y c z n e . P r z e d m o w a — 10 a r t y k u ł ó w w s t ę p ­
nych + Inteligencja i odwaga + A n i ofiara, a n i k a t +
+ Odpowiedź d ' A s t i e r o w i — D l a c z e g o H i s z p a n i a + Ar­
t y s t a i wolność.
18—28 lutego: Skończyć Sznur. Pierwsza wersja.

* Pierwszy tytuł Sprawiedliwych.


Marzec — kwiecień: Skończyć Człowieka zbuntowanego.
Pierwsza wersja.
Maj: Eseje
C z e r w i e c : P r z e j r z e ć w e r s j ą S z n u r a i H. R.
Wstawać wcześnie. Prysznic przed ś n i a d a n i e m .
N i e palić przed p o ł u d n i e m .
Uparta praca. Pokonuje słabości.

P r o c e s . — K i e d y s i ę pomyśli, czym j e s t niezastąpione


d o ś w i a d c z e n i e w i e l k i e g o serca, jaką sumę wiedzy zakła­
da, i l e w i e l k i c h b i t e w w y d a n y c h i w y g r a n y c h p r z e c i w k o
s o b i e i b e z l i t o s n e m u n i e b u i że m i m o to dość t r z e c h pa­
c h o ł k ó w sądowych...

P o z a b ó j s t w i e A l e k s a n d r a I I , adres K o m i t e t u W y k o n a w ­
czego d o A l e k s a n d r a I I I ;
Rozumiemy lepiej niż ktokolwiek, jak bolesna jest
s t r a t a t y l u t a l e n t ó w i t a k w i e l k i e j e n e r g i i w dziele znisz­
czenia..."
„...Pokojowa walka idei zastąpi gwałt, który większą
w n a s budzi odrazę niż w t w o i c h s ł u g a c h i do k t ó r e g o u c i e ­
k a m y się tylko ze smutnej konieczności."

1 Cykl. Od m o i c h p i e r w s z y c h k s i ą ż e k (Wesele) aż do
Sznura i Człowieka zbuntowanego cały mój wysiłek pole­
g a ł w g r u n c i e r z e c z y na d e p e r s o n a l i z a c j i (za k a ż d y m r a ­
zem w i n n y m tonie). P o t e m będę mógł mówić we własnym
imieniu.
*

Żeliabow, który organizuje zamach na Aleksandra II,


a r e s z t o w a n y 48 godzin p r z e d d r a m a t e m , żąda, bo go po­
wieszono j e d n o c z e ś n i e z R y s a k o w e m , k t ó r y rzucił b o m b ę .
„ T y l k o n i k c z e m n o ś ć rządu t ł u m a c z y , dlaczego n i e wznie­
siono dwóch s z u b i e n i c z a m i a s t j e d n e j . "
R e w o l u c j a 1905 rozpoczęła się od s t r a j k u w p e w n e j dru­
karni moskiewskiej, której r o b o t n i c y żądali, żeby kropki
i przecinki były liczone tak j a k litery w obliczeniu „od
kawałka."
R a d a S a n k t - P e t e r s b u r g a w 1905 w z y w a do s t r a j k u w ś r ó d
okrzyków: Precz z karą śmierci.

Całą historię terroryzmu rosyjskiego można rozpatrywać


j a k o walkę intelektualistów z absolutyzmem w obecności
milczącego ludu.

N i e m ó w i się ć w i e r c i tego, c o s i ę wie. I n a c z e j w s z y s t k o


b y r u n ę ł o . T a odrobina, k t ó r ą się mówi, i j u ż wyją.

K i e d y r a z j e d e n widziało się b l a s k szczęścia n a t w a r z y


istoty, k t ó r ą się k o c h a , j e s t j a s n e , ż e n i e m a i n n e g o po­
w o ł a n i a dla c z ł o w i e k a j a k budzić t o ś w i a t ł o n a otacza­
jących twarzach... i rozdziera nas myśl o nieszczęściu
i n o c y , w k t ó r e j p o g r ą ż a m y s p o t k a n e s e r c a przez s a m fakt,
że żyjemy.
*

M o u n i e r radzi mi w „ E s p r i t " , a b y m porzucił politykę,


p o n i e w a ż n i e m a m d o t e g o g ł o w y (to r z e c z y w i ś c i e n i e ule­
ga wątpliwości), i zadowolił się dość s z l a c h e t n ą rolą ostrze­
gającego, c o m i b a r d z o ł a d n i e p a s u j e . A l e c o t o j e s t g ł o w a
polityczna? Lektura „Esprit" t e g o m i n i e m ó w i . B y zaś
w y s t ę p o w a ć w „ s z l a c h e t n e j " r o l i ostrzegającego, t r z e b a su­
m i e n i a b e z skazy. J e d y n e zaś p o w o ł a n i e , d o k t ó r e g o c z u j ę
się zdolny, to m ó w i ć s u m i e n i o m , że n i e są b e z skazy, i r a ­
c j o m , ż e i m czegoś b r a k .

Wrzesień 49
N a k o n i e c p r z e w a r t o ś c i o w a ć zabójstwo, b y p r z e c i w s t a w i ć
j e d e s t r u k c j i a n o n i m o w e j , zimnej i a b s t r a k c y j n e j . Apolo-
gia z a b ó j s t w a : c z ł o w i e k p r z e c i w k o c z ł o w i e k o w i , j e s t j e d ­
n y m z e t a p ó w na drodze b u n t u .

J e d y n y w y s i ł e k m o j e g o życia, reszta z o s t a ł a m i dana,


i w obfitości (prócz pieniędzy, co mi o b o j ę t n e ) : żyć j a k
c z ł o w i e k n o r m a l n y . N i e c h c i a ł e m b y ć c z ł o w i e k i e m prze­
p a ś c i . T e n o g r o m n y w y s i ł e k n i e p r z y d a ł m i się n a n i c .
Z wolna, z a m i a s t by z a m i a r m ó j c o r a z l e p i e j się spełniał,
widzę, j a k przepaść się zbliża.

G. zauważa słusznie, że s k a z a n i e (i m ę k ę ) C h r y s t u s a do­


pełniono skazaniem i męką dwóch łotrów. T e c h n i k a amal­
g a m a t u b y ł a j u ż p r a k t y k o w a n a w r o k u zero.
J e d y n y postęp z d a n i e m G : dziś dziesięć t y s i ę c y n i e w i n ­
nych w towarzystwie dwóch w i n o w a j c ó w .

W i e l k i I m a n A l i : „ Ś w i a t t o kupa ś c i e r w a . K t o k o l w i e k
c h c e j e g o s k r a w k a , b ę d z i e żył z p s a m i . "

S . „ N i e c h B ó g p o k a r z e dewotów, k t ó r z y z a m i a s t iść d o
kościoła wstępują do partii rewolucyjnej, by zamienić ją
w kościół."

Październik 49
P o w i e ś ć . „Gdzieś, w g ł ę b i duszy, k o c h a ł i c h . B y l i ko­
c h a n i n a p r a w d ę , a l e z t a k i e j odległości, że słowo m i ł o ś ć
nabierało nowego sensu."
„ P r a g n ą ł dwóch rzeczy, z k t ó r y c h pierwszą b y ł o p o s i a ­
d a n i e absolutne. D r u g ą b y ł o n i e z a t a r t e w s p o m n i e n i e , k t ó ­
re chciał jej zostawić. Mężczyźni wiedzą t a k dobrze, że
miłość wydana jest śmierci, że nad wspomnieniem tej mi­
ł o ś c i p r a c u j ą n i e u s t a n n i e , p ó k i nią żyją. C h c i a ł j e j zosta­
w i ć w i e l k i e w y o b r a ż e n i e o sobie, a b y i c h m i ł o ś ć pozosta-
ł a w i e l k a , n a zawsze. A l e wiedział t e r a z , ż e n i e j e s t w i e l k i ,
że ona, prędzej czy p ó ź n i e j , dowie się o t y m i z a m i a s t a b ­
solutnego wspomnienia będzie to dla niego przynajmniej
śmierć absolutna. Zwycięstwem, jedynym zwycięstwem
b y ł o b y uznać, ż e m i ł o ś ć m o ż e b y ć w i e l k a , n a w e t j e ś l i k o ­
chanek n i m nie jest. Ale nie był jeszcze gotów do tej
strasznej skromności."

Subtelny umysł i średnie serce. Albo też miał zalety


u m y s ł u , n i e s e r c a . W n i e j p o d o b a ł o m u się życie z e w n ę ­
trzne, romantyczność, gra i komedia.

Bunt. Absurd zakłada b r a k wyboru. Żyć to wybierać.


W y b i e r a ć t o z a b i j a ć . S p r z e c i w e m w o b e c a b s u r d u j e s t za­
bójstwo.
*

K t o w y p o w i e rozpacz c z ł o w i e k a , k t ó r y wziął s t r o n ę ś w i a ­
ta p r z e c i w k o s t w ó r c y i który, t r a c ą c p o c z u c i e n i e w i n n o ś c i
własnej i innych, osądza, że świat i on s a m są równie
zbrodniczy, j a k s t w ó r c a .

M o n n e r o t . „ P ł o d n o ś ć t w ó r c y idei (mówi o Heglu) r o z ­


poznaje się po wielkości możliwych p r z e k ł a d ó w (i in­
terpretacji).
Oczywiście nie. Prawda, jeśli to artysta, jawny fałsz,
jeśli myśliciel.
*

T o dlatego, ż e B ó g pozazdrościł n a m naszego c i e r p i e n i a ,


umarł na krzyżu. To dziwne spojrzenie, które nie było
j e s z c z e j e g o własne...
*

Koniec października 49. Nawrót choroby.


C z ł o w i e k c h o r y p o w i n i e n b y ć w porządku, żeby o n i m
z a p o m n i a n o , żeby mu w y b a c z o n o . A i tego j e s z c z e m a ł o .
N a w e t to, że jest w porządku, wydaje się niesłychane.
I p o d e j r z a n e — j a k te r o z e t k i p r z e s a d n y c h rozmiarów, k t ó ­
re widzi s i ę w b u t o n i e r k a c h oszustów.

T a k długo b y ł e m p e w i e n w y z d r o w i e n i a , że ten nawrót


p o w i n i e n m n i e p r z y g n ę b i ć . P r z y g n ę b i a m n i e rzeczywiście.
A l e p o n i e w a ż przyszedł p o n i e p r z e r w a n y m ciągu przygnę­
bień, budzi w e m n i e ś m i e c h . W k o ń c u j e s t e m w o l n y . S z a ­
leństwo także jest wyzwoleniem.

„ B y ł wrażliwości takiej, że mógłby cierpienia dotknąć


r ę k a m i . " (Anny L o w e l l o Keatsie)

J e s z c z e K e a t s . „Nie m a w i ę k s z e g o g r z e c h u niż w i e r z y ć ,
że j e s t się w i e l k i m pisarzem. Co p r a w d a za taką z b r o d n i ę
c z e k a ciężka k a r a . "

„Ofelio, idź do k l a s z t o r u ! " O t a k , p o n i e w a ż nie ma i n ­


n e g o sposobu, b y j ą posiadać, j a k s p r a w i ć , b y n i k t j e j n i e
posiadał. C h y b a B ó g , a j e g o przewagi ł a t w o się znosi: n i e
dotyczą c i a ł a .

J e ś l i i s t n i e j e dusza, to błędem jest wierzyć, ż e zosta­


ł a n a m dana g o t o w a . S t w a r z a m y j ą tu, przez całe, ż y c i e .
Ż y c i e t o n i c i n n e g o j a k t o długie i t o r t u r u j ą c e rodzenie.
K i e d y dusza j e s t j u ż gotowa, s t w o r z o n a przez n a s i ból,
przychodzi śmierć.

Kleist, który dwukrotnie palił swoje rękopisy... Piero


d e l i a F r a n c e s c a ś l e p y u k o ń c a życia... I b s e n c i e r p i ą c y na
a m n e z j ę i u c z ą c y , s i ę na p o w r ó t alfabetu... Odwagi! Od­
wagi!
P i ę k n o , k t ó r e p o m a g a żyć, p o m a g a r ó w n i e ż u m i e r a ć .
*

P r z e z t y s i ą c l e c i a ś w i a t b y ł podobny d o t y c h r e n e s a n s o ­
w y c h m a l o w i d e ł w ł o s k i c h , gdzie na z i m n y c h p ł y t a c h z k a ­
m i e n i a ludzie są t o r t u r o w a n i , podczas gdy inni patrzą gdzie
indziej d o s k o n a l e o b o j ę t n i . L i c z b a „ n i e z a i n t e r e s o w a n y c h "
była zawrotna w porównaniu z zainteresowanymi. Historię
o k r e ś l a ł a ilość ludzi n i e z a j m u j ą c y c h się n i e s z c z ę ś c i e m in­
nych. Czasem przychodziła kolej na nie zainteresowanych.
A l e działo s i ę to w ś r ó d obojętności powszechnej i jedno
r ó w n o w a ż y ł o drugie. Dziś w s z y s c y u d a j ą z a i n t e r e s o w a n y c h .
W salach pałacu sprawiedliwości świadkowie zwracają się
nagle ku biczowanemu.
*

K o n i e c Don G i o v a n n i e g o : G ł o s y potępienia, dotąd n i e ­


słyszalne, wypełniają nagle s c e n ę ś w i a t a . B y ł y tu, u t a j o ­
ne i liczniejsze niż żywych.

P o w i e ś ć (zakończenie). P a m i ę t a ł czas, kiedy p o c h ł a n i a ł


b i o g r a f i e s ł a w n y c h ludzi, g n a j ą c przez s t r o n i c e ku c h w i l i
ich śmierci. Chciał bowiem wiedzieć, czy geniusz, wiel­
kość, w r a ż l i w o ś ć mogą s t a w i ć czoło ś m i e r c i . A l e t e r a z w i e ­
dział, że ta furia b y ł a d a r e m n a i że w w i e l k i c h egzysten­
c j a c h n i e m a dla niego nauki. G e n i u s z n i e u m i e u m i e r a ć .
Biedna kobieta umie.

Wielkość to wysiłek, aby być wielkim. Nie m a żadnej


innej. (Dlatego M. jest wielka.)

T a m , gdzie c h c e się m i e ć n i e w o l n i k ó w , t r z e b a m o ż l i w i e
n a j w i ę c e j muzyki. T a k a b y ł a p r z y n a j m n i e j idea p e w n e g o
księcia niemieckiego, którego cytuje Tołstoj.
G o r k i o Tołstoju: „ J e s t to człowiek szukający Boga nie
dla siebie, a l e dla i n n y c h , a b y B ó g pozostawił w s p o k o j u
j e g o samego, n a pustyni, k t ó r ą sobie w y b r a ł . "
I d . „Nie j e s t e m o s i e r o c o n y n a ziemi, j a k długo t e n czło­
wiek żyje."

Kiedy palono Jana Husa, zjawiła się pewna łagodna,


m a ł a s t a r u s z k a n i o s ą c a chrust, by dorzucić go do stosu.

Te chwile, kiedy człowiek poddaje się cierpieniu tak


samo j a k wówczas, gdy jest to cierpienie fizyczne: wy­
ciągnięty, n i e r u c h o m y , b e z woli i b e z przyszłości, s ł u c h a ­
jąc tylko przypływów bólu.

Powieść. „Kiedy była jeszcze i kiedyśmy się dręczyli,


m o j e cierpienie, m o j e łzy m i a ł y sens. Ona mogła je
widzieć. G d y odeszła, t o c i e r p i e n i e s t a ł o się d a r e m n e ,
bez przyszłości. A p r a w d z i w y m c i e r p i e n i e m j e s t c i e r p i e n i e
daremne. Cierpieć przy niej było cudownym szczęściem.
A l e c i e r p i e n i e s a m o t n e i n i e z n a n e oto k i e l i c h , k t ó r y n a m
podsuwają bez p r z e r w y ; o d w r a c a m y się uparcie, ale trze­
ba go będzie w y p i ć p e w n e g o dnia, s t r a s z n i e j s z e g o niż dzień
śmierci."

Po nocach cierpienia kac — j a k po wszystkich innych.

P o w i e ś ć . „ J e s z c z e słowo. Chodzi n i e o to, a b y n a w i ą z a ć


rozkoszny i gorzki dialog z p i ę k n y m i u t r a c o n y m o b r a z e m .
Chodzi o t o , b y m go zniszczył w s o b i e s t a r a n n i e , bezlitoś­
n i e , b y m z n i e k s z t a ł c i ł t ę t w a r z i m ó g ł oszczędzić m e m u
s e r c u tego rozpaczliwego drżenia, w k t ó r e w p r a w i a je pa­
m i ę ć . . . " „ Z a b i ć tę miłość, o m o j a m i ł o ś c i . "
I d . "Od dziesięciu l a t nie mógł w e j ś ć do sali teatru..."
Z a z d r o ś ć fizyczna j e s t w z n a c z n e j m i e r z e w y r o k i e m wy­
d a n y m n a siebie. P o n i e w a ż w i e się, d o j a k i c h m y ś l i j e s t
się s a m e m u zdolnym, przypisuje się t e m y ś l i i n n e m u .

C n o t a zasługuje dziś n a nagrodę. Nie w s p i e r a się w i e l ­


k i c h poświęceń. Z a p o m i n a o m ę c z e n n i k a c h . A o n i p r o s t u j ą
się na całą wysokość. W i ę c ludzie patrzą na nich. Gdy
upadną, przychodzi kolej na gazety.

O s t a t n i e dzieło T o ł s t o j a , k t ó r e znaleziono n i e skończone


na jego biurku: Na świecie nie ma winnych.
*

Urodził się w 1828. Napisał Wojną i Pokój pomiędzy


1863 i 1869. P o m i ę d z y 35 i 41 r o k i e m życia.

S t r e p t o m y c y n a — 40 g r a m ó w od 6 listopada do 5 grud­
n i a 49.
P A S 360 g r a m ó w od 6 listopada do 5 g r u d n i a 4 9 .
+ 20 g r a m ó w . S t r e p t o m y c y n a od 13 listopada do 2 stycz­
nia.

Nota Melville'a na marginesie Esejów Shelleya: „Szatan


M i l t o n a stoi m o r a l n i e z n a c z n i e wyżej niż j e g o B ó g , podob­
n i e j a k ten, k t o potrafi w y t r w a ć m i m o p r z e c i w n o ś c i i mąk,
wyższy j e s t n a d tego, k t o w z i m n e j p e w n o ś c i triumfu do­
konuje najstraszniejszej zemsty na wrogach."

G o r z k i e są wody śmierci...

H a w t h o r n e o M e l v i l l e ' u : „Nie w i e r z y ł i nie mógł zado­


wolić się n i e w i a r ą . "
Krytyka o Sprawiedliwych: „Żadnego wyobrażenia o mi­
ł o ś c i . " G d y b y m m i a ł nieszczęście nie znać m i ł o ś c i i g d y b y m
c h c i a ł ośmieszyć się n a t y l e , b y się j e j uczyć, nie P a r y ż
i g a z e t y u d z i e l a ł y b y mi l e k c j i .

D e l a c r o i x . „Najprawdziwsze są we m n i e złudzenia, k t ó r e
tworzę moim malarstwem. Reszta to ulotny piasek."

10 stycznia 1950
N i g d y m o j e w i d z e n i e s i e b i e n i e b y ł o bardzo j a s n e . A l e
instynktownie szedłem zawsze za niewidoczną gwiazdą...
J e s t w e m n i e a n a r c h i a , p o t w o r n y n i e ł a d . U m i e r a m tysiąc
razy, z a n i m coś zrobię, bo twórczość to porządek, a c a ł a
m o j a istota w z b r a n i a się przed porządkiem. A l e bez niego
umarłbym rozproszony.
*

P o p o ł u d n i e , s ł o ń c e i ś w i a t ł o wdzierają się falami do m o ­


j e g o pokoju, n i e b o j e s t n i e b i e s k i e i zamglone, ze wsi do­
b i e g a j ą w o ł a n i a dzieci, ś p i e w f o n t a n n y w ogrodzie... Al­
g i e r w r a c a d o m n i e . P r z e d dwudziestu laty...

Luty 1950
Zdyscyplinowana praca aż do kwietnia. Potem praca
w ogniu. M i l c z e ć . S ł u c h a ć . N i e c h się p r z e l e j e .

P o t e m napisać e s e j , b e z względów i h a m u l c ó w , o tym,


co wiem, że jest prawdziwe ( r o b i ć to, czego się
n i e c h c e , c h c i e ć tego, czego się nie r o b i ) .

C z y t a m biografię R a c h e l . Zawsze t o s a m o r o z c z a r o w a n i e
w o b e c historii. W s z y s t k i e te słowa przez nią wypowiedzią-
n e , w z w i e r z e n i a c h na p r z y k ł a d , nigdy n i e złączą się z n i e ­
p r z e l i c z o n y m t ł u m e m s ł ó w zagubionych, k t ó r y c h n i k t z n a ć
n i e będzie. T o , c o h i s t o r i a n a m ofiarowuje, j e s t przy n i c h
k r o p l ą wody w morzu.
*

W Dzienniku Delacroix zanotowane powiedzenie (czy­


j e ś ) o k r y t y k a c h , k t ó r z y s a m i z a j m u j ą się twórczością. „ J e s t
niepodobieństwem przytrzymywać strzemię i pokazywać
tyłek jednocześnie."

Luty 50
Pamięć coraz gorsza. Powinienem prowadzić dziennik.
D e l a c r o i x m a r a c j ę : dni, k t ó r y c h się n i e zapisało, s ą j a k
n i e b y ł e . Może w k w i e t n i u , kiedy b ę d ę w o l n i e j s z y .

Tom: p r o b l e m y sztuki — gdzie wyłożę moją estetykę.

Nie m o r a l n o ś ć , a l e s p e ł n i e n i e . A nie ma i n n e g o s p e ł n i e ­
nia j a k miłość, t o znaczy w y r z e c z e n i e się s a m e g o s i e b i e
i ś m i e r ć w oczach ś w i a t a . Iść aż do k o ń c a . Zniknąć.
R o z t o p i ć się w m i ł o ś c i . W ó w c z a s t w ó r c ą będzie siła miłoś­
ci, n i e j a . Zniszczyć się. O k a l e c z y ć . U n i c e s t w i ć w spełnie­
niu i pasji prawdy.

Luty 50
Opanowanie: nie mówić.
Notować: doświadczenie jest pamięcią, ale odwrotność
jest prawdą.
W r ó c i ć t e r a z do szczegółu. P r a w d a n a d e wszystko.

Z a k w i t ł y r o z m a r y n y . U stóp o l i w e k w i e ń c e fiołków.
C z e k a ć , czekać, aż zgasną j e d e n po d r u g i m dni, k t ó r y c h
r o z ś w i e t l o n a g i r l a n d a j e s t jeszcze przede mną. O s t a t n i n a
k o n i e c gaśnie i j e s t to ciemność zupełna.

1 marca
M i e s i ą c o p a n o w a n i a absolutnego — we wszystkich pla­
n a c h . Rozpocząć p o t e m n a nowo — (ale n i e g u b i ą c p r a w ­
dy, realności poprzednich doświadczeń; przyjąć
wówczas wszystkie konsekwencje z po­
s t a n o w i e n i e m , b y j e przezwyciężyć i p r z e k s z t a ł c i ć w
u j ę c i u t w ó r c z y m , o s t a t e c z n y m , a l e ś w i a t ł y m . Niczego s i ę
nie wyrzekać).

W sztuce r e a l i s t a a b s o l u t n y b y ł b y a b s o l u t n y m b ó s t w e m .
D l a t e g o ci, co chcą d e i f i k a c j i c z ł o w i e k a , udoskonalają r e a ­
lizm.

Ś w i a t , w k t ó r y m c z u j ę się najlepiej: mit g r e c k i .

M o j a pokusa n a j t r w a l s z a , p r z e c i w k t ó r e j nigdy n i e za­


przestałem wyczerpującej walki: cynizm.
*

P o g a ń s t w o dla siebie, c h r z e ś c i j a ń s t w o dla i n n y c h to in­


stynktowne pragnienie każdej istoty.

C i , co piszą n i e j a s n o , m a j ą szansę = będą m i e l i k o m e n ­


t a t o r ó w . I n n i t y l k o czytelników, c o j a k się zdaje, godne
jest pogardy.
*

N a początku P a r y ż służy dziełu, p r z e c i e r a m u drogę. A l e


k i e d y j u ż dzieło m a p o z y c j ę ustaloną, z a c z y n a się zaba-
w a . T e r a z t r z e b a je zniszczyć. W P a r y ż u więc, j a k w n i e ­
których rzekach brazylijskich, jest tysiące małych rybek:
71
t o w ł a ś n i e i c h zadanie. S ą m a l u t k i e , a l e niezliczone. C a ł a
i c h g ł o w a , j e ś l i w o l n o się t a k wyrazić, j e s t w zębach. I n i e
t r z e b a i m pięciu m i n u t , b y o b r a ć c z ł o w i e k a d o czysta, zo­
stawiając tylko nagie kości. P o t e m odchodzą, przesypiają
się t r o c h ę i zaczynają na nowo.

Jak ci starzy ludzie, którzy w wielkim domu, kiedyś


p e ł n y m życia i głosów, zamykają się wpierw na j e d n y m
piętrze, p o t e m w j e d n y m pokoju, potem w najmniejszym
z pokoi, gdzie gromadzą wszystkie g e s t y ż y c i a — za klasz­
torną kratą — czekając na miejsce skromniejsze, jeszcze
ś c i ś l e j ograniczone.

Nadchodzi zawsze chwila, gdy ludzie przestają walczyć


i rozdzierać się w z a j e m n i e i w końcu zgadzają się k o c h a ć
t a k i m i , j a k i m i są. T o k r ó l e s t w o n i e b i e s k i e .

M o j e dzieło, dwa pierwsze c y k l e : postaci b e z k ł a m s t w a ,


w i ę c n i e r e a l n e . N i e żyją n a ś w i e c i e . D l a t e g o n i e j e s t e m
dotychczas powieściopisarzem w tym sensie, w j a k i m się
t o s ł o w o rozumie. A l e r a c z e j artystą, k t ó r y tworzy m i t y
na m i a r ę s w o i c h n a m i ę t n o ś c i i lęków. D l a t e g o też u r z e k a ­
ły m n i e zawsze istoty, k t ó r e m i a ł y siłę i w y ł ą c z n o ś ć t y c h
mitów.
*

W o g e z y . 7 2 Kościoły i kalwarie z czerwonego piaskowca


k o l o r u zeschłej krwi. C a ł a k r e w p o d b o j ó w i potęgi ś c i e k ł a
na tę z i e m i ę i u s c h ł a w j e j s a n k t u a r i a c h .

71
Por. Upadek.
72
Camus przyjechał tu na czas rekonwalescencji.
C a ł a potęga n a u k i z m i e r z a dziś do w z m o c n i e n i a państwa.
Ż a d e n uczony nie m y ś l i o s k i e r o w a n i u s w o i c h poszukiwań
ku o b r o n i e j e d n o s t k i . A tu właśnie masoneria miałaby
sens.

Paryż, wrzesień 50
T o , co m a m do powiedzenia, jest ważniejsze od tego,
c z y m j e s t e m . — U s u n ą ć się — i zetrzeć.

F a u l k n e r : Na p y t a n i e : co myśli p a n o m ł o d e j g e n e r a c j i
pisarzy, odpowiada: N i e pozostawią nic w a r t o ś c i o w e g o . N i e
m a j ą n i c do powiedzenia. Ż e b y pisać, t r z e b a m i e ć w sobie
w i e l k i e e l e m e n t a r n e p r a w d y i k i e r o w a ć s w o j e dzieło ku j e d ­
n e j z n i c h albo ku w s z y s t k i m naraz. Ci, k t ó r z y n i e u m i e j ą
m ó w i ć o dumie, honorze, cierpieniu, są p i s a r z a m i bez n a ­
s t ę p s t w i i c h dzieło u m r z e w r a z z n i m i a l b o przed n i m i .
Goethe i Shakespeare oparli się wszystkiemu, ponieważ
w i e r z y l i w s e r c e ludzkie. Balzac i Flaubert także. Są
wieczni.
— Jaka jest przyczyna nihilizmu, który zagarnął lite­
raturę?
— S t r a c h . W dniu, k i e d y ludzie przestaną s i ę bać, zacz­
ną pisać arcydzieła, to znaczy dzieła t r w a ł e .

P a s c a l : „ S p ę d z i ł e m długi czas życia w i e r z ą c w i s t n i e n i e


sprawiedliwości; i n i e b y ł e m w błędzie; j e s t b o w i e m spra­
wiedliwość i B ó g n a m j ą odsłania. Ale błądziłem, bom
m y ś l a ł i n a c z e j ; ponieważ w i e r z y ł e m , że nasza sprawiedli­
w o ś ć ze s w e j i s t o t y j e s t sprawiedliwa i że mogę ją poznać
i sądzić."

Sztuka: Człowiek bez osobowości. Zmienia się wedle


wyobrażeń, jakie mają o nim inni. Żałosny w scenach
z żoną. I n t e l i g e n t n y i dzielny z tą, k t ó r a kocha, itd. W koń­
cu o b a o b r a z y popadają w konflikt ze sobą. I w r e s z c i e :
Służąca: P a n jest bardzo dobry.
O n : P r o s z ę , M a r i e , t o dla c i e b i e .
*
I n t e l e k t u a l i ś c i tworzą t e o r i e , masy ekonomię. W końcu
i n t e l e k t u a l i ś c i posługują się m a s a m i , a poprzez n i c h t e o r i a
spożytkowuje ekonomię. Dlatego muszą zachować stan
oblężenia i niewolę ekonomiczną — aby masami można
b y ł o m a n e w r o w a ć . T o prawda, ż e e k o n o m i a j e s t m a t e r i ą
historii. I d e e poprzestają n a j e j k i e r o w a n i u .

Powieść
1. W z i ę c i e W e i m a r u (albo e k w i w a l e n t ) przez ludzi w pa­
siakach.
2. A m b i t n y i n t e l e k t u a l i s t a w obozie — w celi opluwa­
n y c h . C a ł e j e g o ż y c i e o d t e j c h w i l i : przeżyć, b y m ó c zabić.

W a r i a c i w obozach k o n c e n t r a c y j n y c h . Na wolności. C e l
okrutnych żartów.

Ś p i e w a k w B u c h e n w a l d z i e , k t ó r e g o zmuszono do w y k o ­
n y w a n i a w i e l k i c h arii, gdy k a t o w a n o i n n y c h .

Id. W Buchenwaldzie świadkowie J e h o w y odmówili


udziału w z b i ó r c e w e ł n i a n e j odzieży dla a r m i i n i e m i e c k i e j .

W Hinzert więźniowie francuscy mieli przypięte dwie


l i t e r y : H N : H u n d e - N a t i o n : N a r ó d psów.
Z a s a d a p r a w a j e s t zasadą p a ń s t w a . Z a s a d a rzymska, k t ó ­
rą r o k 89 w p r o w a d z a siłą i w b r e w p r a w u . T r z e b a powró­
cić do zasady g r e c k i e j , k t ó r a j e s t a u t o n o m i ą .

P o w r ó c i ć do p r z e j ś c i a od H e l l e n i z m u do C h r y s t i a n i z m u :
prawdziwy i jedyny z a k r ę t historyczny. Esej o przezna­
c z e n i u (Nemezis?)
Z b i ó r esejów filozoficznych. Filozofia w y r a z u + k o m e n ­
t a r z do I księgi E t y k i + r e f l e k s j e o H e g l u ( w y k ł a d y o fi­
lozofii historii) + e s e j o G r e n i e r z e + k o m e n t a r z Apologia
Sokratesa.

T o , czego szukałem tak długo, pojawia się wreszcie.


Ś m i e r ć s t a j e się zgodą.

5 lutego
U m r z e ć nie doprowadziwszy n i c do porządku. Ale k o m u
udało się to zrobić, j e ś l i nie?... Z a d b a ć p r z y n a j m n i e j o spo­
k ó j tych, k t ó r y c h się kochało... S o b i e n i c s i ę n i e j e s t win­
n y m , n a w e t — zwłaszcza — s p o k o j n e j śmierci.

P r a c a , itd. 1. E s e j o morzu. T o m esejów: Święto. 2.


P r z e d m o w a do a m e r y k a ń s k i e g o w y d a n i a sztuk. 3. Przed­
mowa do amerykańskiego wydania esejów. 4. Przekład
T y m o n a A t e ń c z y k a . 5. M i ł o ś ć tego, co dalekie. 6. Głos
wieczny.

Loyola. „Rozmowa jest grzechem, jeśli jest bezład­


na."
Loyola. „Rodzaj ludzki: T ł u m zmierzający do piekła."

P r a g n ą ł e m n i e k i e d y ś m i e r c i g w a ł t o w n e j — ś m i e r c i , gdy
jest wybaczony krzyk przeciw wydarciu duszy. Kiedy in­
dziej m a r z y ł e m o k o ń c u d ł u g i m i s t a l e ś w i a d o m y m , aby
p r z y n a j m n i e j n i e b y ł o powiedziane, że z o s t a ł e m zaskoczo­
ny — w m o j e j n i e o b e c n o ś c i — by wiedzieć wreszcie... A l e
zadusi n a s ziemia.
S P I S T R E Ś C I

Wstęp 5

DWIE STRONY TEGO SAMEGO

Przedmowa 41
Ironia 52
Pomiędzy tak i nie 60
Śmierć w duszy 68
Miłość życia 78
Dwie strony tego samego 83

MIT SYZYFA

ROZUMOWANIE A B S U R D A L N E
Absurd i samobójstwo 91
Absurdalne mury
Samobójstwo filozoficzne 113
Wolność absurdalna 131
CZŁOWIEK ABSURDALNY 145
Don J u a n 148
Komedia 154
TWÓRCZOŚĆ ABSURDALNA
Filozofia i powieść 169
Kiriłow 178
Twórczość bez jutra . 185
MIT S Y Z Y F A 191
Nadzieja i absurd w dziele Franza Kafki 195

LISTY DO PRZYJACIELA NIEMCA

List pierwszy 211


List czwarty 216

PUBLICYSTYKA (wybór)

Z cyklu: W y z w o l e n i e P a r y ż a
Krew wolności 223
Czasy pogardy 225
Z cyklu: D z i e n n i k a r s t w o k r y t y c z n e
Krytyka Nowej Prasy 226
Z cyklu: M o r a l n o ś ć i p o l i t y k a
(„Combat", 12 października 1944) 229
(„Combat", 29 października 1944) 231
(„Combat", 26 grudnia 1944) 233
(„Combat", 11 stycznia 1945) 236
(„Combat", 27 czerwca 1945) 239
(„Combat", 3 0 sierpnia 1945) . . . . . . . . 241
(„Combat", 8 sierpnia 1945) 243
Z cyklu: C i a ł o
(„Combat", 17 maja 1945) 244
Z cyklu: P e s y m i z m i T y r a n i a
Pesymizm i odwaga 246
Z cyklu: W d w a l a t a p ó ź n i e j
Nic tego nie usprawiedliwia 249
Z cyklu: A n i o f i a r a , a n i k a t
Wiek strachu 251
Uratować ciała . . . 253
Z cyklu: T w ó r c z o ś ć i w i e l k o ś ć
Hiszpania i kultura 255

CZŁOWIEK ZBUNTOWANY (wybór) . . . 265

BUNT METAFIZYCZNY 277


Synowie Kaina 280
Negacja absolutna
a) Literat
b) Bunt dandysów
Niezgoda n a zbawienie . . . .
Afirmacja absolutna
a) Jedyny
b) Nietzsche i nihilizm .
Poezja zbuntowana
a) Lautreamont i banalność .
b) Surrealizm i rewolucja .
Nihilizm i historia
BUNT I SZTUKA
a) Powieść i bunt
b) Bunt i styl

ARTYSTA I JEGO EPOKA

NOTATNIKI (Wybór)

Zeszyt I
maj 1935 — wrzesień 1937
Zeszyt II
wrzesień 1937 — kwiecień 1939
Zeszyt III
kwiecień 1939 — luty 1942
Zeszyt IV
styczeń 1942 — wrzesień 1945
Zeszyt V
wrzesień 1945 — kwiecień 1948
Zeszyt VI
kwiecień 1948 — marzec 1951

You might also like